Tożsamość anioła 1
L. H. Zelman 2
L. H. Zelman
Tożsamość anioła
Tożsamość anioła 3
Prolog
... I ujrzałem niebo w ogniu.
Posypało się dwieście niemater...
2 downloads
9 Views
1MB Size
Tożsamość anioła
1
L. H. Zelman
2
L. H. Zelman
Tożsamość anioła
Tożsamość anioła
3
Prolog
... I ujrzałem niebo w ogniu. Posypało się dwieście niematerialnych bytów, którym upadek odebrał skrzydła... ... I ujrzałem ziemię. Płonęła od gniewu Upadłych... Siedem tysięcy lat temu Sa'el, najbliższy Bogu serafin, wypowiedział Stwórcy posłuszeństwo. Odmówił złożenia hołdu pierwszemu człowiekowi, twierdząc, że istota powstała ze światłości nie pokłoni się stworzeniu ulepionemu z błota i gliny. Urażony tym, że Adam został niesłusznie wyróżniony najcenniejszymi z boskich darów: miłością i wolną wolą, a anioły zmuszono do ślepego mu posłuszeństwa, wszczął bunt. Podważył nieomylność bożych sądów, głosząc, że forma utworzona z ziemi jest niegodna zaszczytów, których dostąpiła. Postanowił okazać Bogu swe oburzenie i stanął na czele zbuntowanych anielskich zastępów. Rozsierdzony Stwórca dostrzegł zło rodzące się w gniewie aniołów i nakazał im opuścić niebo. Przez kolejnych siedem dni świetliste istoty spadały z
L. H. Zelman
4
firmamentu na ziemię i siały zepsucie oraz zgorszenie. Potężna rzesza wygnanych utworzyła pod wodzą Sa'ela armię, której nie można było lekceważyć. W obawie o los ludzi Bóg zawarł z Upadłymi niepisany pakt, na mocy którego zarówno siły ciemności, jak i sam Stwórca zobowiązali się nie ingerować w życie człowieka i pozostawić go samemu sobie. Dostał on bowiem wolną wolę i zdolność dokonywania wyborów, sam miał więc prawo do decydowania, co dopuści do swej duszy — dobro czy zło. Udowodniłoby to ponad wszelką wątpliwość, czy istota ludzka jest godna zaufania i nadziei pokładanych w niej przez Stwórcę. Raz na zawsze rozstrzygnęłoby to spór, który z boskich tworów jest bliższy doskonałości: anioł czy człowiek? Bóg miał poważne wątpliwości, czy przepełnieni nienawiścią Upadli dotrzymają warunków umowy i zostawią ludzi w spokoju, posłał więc na ziemię swe anioły, zwane Irim — Obserwatorami, które miały strzec zawartego porozumienia, jednak przebywając wśród kobiet, poznali, co to pożądanie, zapragnęli ich ciał i ulegli pokusie, aby je posiąść. Zdradzili Pana, płodząc dzieci i przekazując ludziom najgłębiej strzeżone tajniki wiedzy astrologicznej oraz sztukę wytwarzania broni. Odwrócili się od Boga i przyłączyli do Upadłych, podobnie jak znaczna część ich potomków, którzy z powodu imponującego wzrostu zostali nazwani Nefilim, Olbrzymami. Potężne istoty rozpętały na ziemi rebelię, niszcząc, mordując i
Tożsamość anioła
5
deprawując ludzi. Stwórca, rozeźlony ich grzesznymi uczynkami oraz niegodziwością ich ojców, przeklął Nefilim i postanowił ich ukarać, zsyłając na ziemię potop. I choć nie wszyscy byli źli, wielka woda zalała świat, odbierając życie wszelkim boskim stworzeniom. Jednak Olbrzymy, potomkowie aniołów, miały nieśmiertelne dusze, wobec czego nie mogły umrzeć. Odebrano im jedynie ziemską powłokę i uczyniono z nich demony. Uwięzione między piekłem a niebem istoty zazdrościły śmiertelnikom cielesności i szans na zbawienie. Ale kara niczego nie zmieniła. Część Nefilim zasiliła armię Samaela, przez co świat stopniowo zaczął się pogrążać w chaosie. Zło pieniło się jak zaraza, sącząc w serca i umysły ludzi żądze, które popychały ich do nikczemnych czynów zasmucających Boga. Rozpoczęła się wojna o ludzkie dusze, która miała trwać przez wieki. Zdziesiątkowane zastępy aniołów z rozpaczą patrzyły, jak człowiek staje się marionetką w rękach Szatana. Losy śmiertelnych zmierzały ku nieuchronności...
L. H. Zelman
6
Rozdział I
Wreszcie! - Na widok powracających z ferii studentów odetchnęłam z ulgą. Z okna swojego pokoju mogłam obserwować pielgrzymujące grupy ludzi, którzy mimo niezliczonych ilości plecaków i walizek wypoczęci, w radosnych nastrojach zmierzali do czekających na nich od dawna kwater. Na korytarzach kampusu znów zaczynało tętnić życie. Entuzjastyczne okrzyki i śmiech odbijały się echem od ścian holu, wypełniając to miejsce specyficzną atmosferą. Gwar i strzępki rozmów, które rozprzestrzeniały się po budynku, napełniały mnie niemal rozkoszą. Oto kończył się czas mojej mentalnej niewoli. Już na samą myśl o kolejnej nocy samotnie spędzonej w opustoszałym gmachu robiło mi się niedobrze, toteż z niecierpliwością wypatrywałam powrotu współlokatorki, gorączkowo zerkając na tłoczących się na parkingu podróżnych. — Andrea, cudownie, że już jesteś! — Nagle do pokoju wpadła rozpromieniona Carmen, ciągnąc za sobą wielką różową walizkę. — A gdzie niby miałabym być? — zapytałam
Tożsamość anioła
7
bardziej szorstko, niż zamierzałam. — Oj! Wiesz, o czym mówię. Bałam się, że znów zaplątałaś się w jakąś akcję ratowania świata i bez ciebie nie zdążę z przygotowaniem przyjęcia u Barbie. — Teatralnym gestem odgarnęła z czoła długie blond włosy, które swobodnie opadały jej na ramiona. — Witaj, Carmen, też się cieszę, że cię widzę. - Z nadętą miną dałam jej do zrozumienia, że nie jestem zadowolona z powitania. Najwyraźniej poskutkowało, bo jęknęła i przytuliła głowę do mojego policzka. — Och, przepraszam, kochanie, nie chciałam cię urazić. Oczywiście, że się za tobą stęskniłam, ale od dwóch dni nie myślę o niczym innym, tylko o tej imprezie u Barbs. Zadzwoniła do mnie w niedzielę i powiedziała, że jej rodzice wcześniej wyjechali. Sama rozumiesz, imprezka u niej to ważne wydarzenie towarzyskie, które trzeba dobrze zaplanować. — Muszę cię rozczarować. W ogóle tego nie rozumiem — przyznałam sarkastycznie. — Czy to znaczy, że mi nie pomożesz? — Carmen zapytała z takim niedowierzaniem, jakbym odmówiła przyjęcia milionowej wygranej. — A niby jak miałabym ci pomóc? — No wiesz, trzeba przygotować i roznieść zaproszenia, załatwić catering... — Chwila! Chwila! — przerwałam jej. — Czy to nie jest zadanie dla gospodarza, czyli właśnie dla Barbie?
L. H. Zelman
8
— No tak, ale ona ma teraz ważniejsze sprawy, dlatego zaoferowałam jej swoją pomoc — odparła zadowolona z siebie. — Zaoferowałaś jej swoją czy moją pomoc? — Nie bądź złośliwa - burknęła moja współlokatorka. — Ta impreza to wymarzone miejsce na twój towarzyski debiut. Pomyśl, dzięki temu otwierają się przed tobą drzwi do świata elity naszej uczelni... — Błagam, Carmen, nie zaczynaj od nowa. Wiesz, że to mnie zupełnie nie interesuje. Twoi znajomi to ludzie z zupełnie innego świata. Poza tym dwa najbliższe dni pracuję w fundacji, a od piątku zabieram się do wkuwania trygonometrii. Za tydzień mam zaliczenie u profesora Platta; jeśli nie dostanę co najmniej czwóry, mój dyplom skończy w grzęzawisku pod grubą warstwą mułu, a wraz z nim dobiegnie kresu moja błyskotliwa kariera. — Chyba przesadzasz. Twoja pozycja w świecie nauki nie jest zagrożona, natomiast życie towarzyskie pozostawia wiele do życzenia. Nadarza się właśnie niepowtarzalna okazja, żeby coś zmienić, a ty z premedytacją ją odrzucasz. — Możesz wyjaśnić, jaką to niepowtarzalną okazją jest wyręczanie cię w obowiązkach? Jakoś nie widzę związku między wysługiwaniem się moją osobą a żarliwą troską o moje relacje z nieakceptowaną przeze mnie grupą społeczną. — Moja droga Panno Mądralińska — zaczęła
Tożsamość anioła
9
Carmen stanowczo. — Wśród normalnych ludzi właśnie tak to działa. Ty pomagasz nam, my pomagamy tobie. — Cóż za altruizm... — żachnęłam się. — Ile jeszcze jadu wysączysz, nim dasz mi dojść do słowa? — Chętnie pozwolę ci mówić, jeśli twoja paplanina zacznie mieć sens. — Auć! Zraniłaś moje uczucia! — Teatralnym gestem przycisnęła rękę do piersi. — Jesteś okrutna i zimna jak woda w przerębli. — Nie przeginaj! — upomniałam ją ostro. — Po prostu jestem zniesmaczona takim brakiem ogłady. Od trzech miesięcy namawiam cię do porzucenia celibatu, proponuję ci trochę rozrywki, a ty z uporem maniaka obstajesz przy zasadach, które już we wczesnym średniowieczu zostały uznane za przestarzałe. — Ja przynajmniej mam zasady... — Taak, a ja mam zaproszenie na melanż, na którym będzie Kaspar — oznajmiła Carmen z błyskiem satysfakcji w oku. — Czy ty coś sugerujesz? — Skądże znowu! — zaprzeczyła z oburzeniem. — Pomyślałam tylko, że fajnie by było spotkać na imprezie kogoś, kogo się podziwia i ceni. W końcu ty i Kaspar jesteście najlepszymi studentami w college'u, a jak dotąd nie mieliście możliwości się poznać. — Jesteś podłą intrygantką! — A ty się boisz przyznać, że oprócz mózgu masz
L. H. Zelman
10
też serce i że ono łaknie kontaktu z Kasparem. — Powiem ci coś, Panno Wścibska! Nie jestem zainteresowana znajomością z żadnym z twoich pokręconych przyjaciół, a już na pewno nie z aroganckim chłoptasiem, który żyje tylko po to, by skupiać na sobie światła jupiterów. Nawet jego wyjątkowa inteligencja nie jest w stanie zmusić mnie do pójścia na tę przeklętą imprezę, jeśli to właśnie próbowałaś insynuować. — Coś ty taka nerwowa? Nie dostałaś prezentu od Mikołaja? — fuknęła zgaszona. — Skąd wiedziałaś? Do ciebie też renifery nie dojechały? — odgryzłam się. — W porządku, rozumiem. Nie pomożesz mi. Jakoś to przeżyję. Co prawda długie lata będzie na mnie ciążyło piętno tej hańby, a duchy nieudanego melanżu będą nawiedzały mnie każdej nocy, ale to nic... zniosę i to, skoro mogłam się pogodzić ze zdradą współlokatorki. — Carmen ostentacyjnie odwróciła się do mnie plecami i udając obrażoną, zajęła się rozpakowywaniem swej różowej walizki. Z rosnącym poczuciem winy przyglądałam się, jak wysoka, zielonooka piękność z gracją porządkuje swoje ubrania. Nie przyjaźniłyśmy się, ale łączyła nas trudna do wyjaśnienia więź. Styl bycia Carmen i zamieszanie, jakie zwykle wokół siebie wywoływała, sprawiały, że moja szara codzienność nabierała rumieńców. Lubiłam ją za temperament, poczucie humoru i za pogodę ducha. Tylko przypadek sprawił, że rok temu
Tożsamość anioła
11
zamieszkałyśmy w jednym pokoju. Ktoś pomylił nazwiska przy zakwaterowywaniu studentów i zanim sprawę dało się odkręcić, minęło kilka tygodni. W tym czasie przeszłyśmy od wzajemnej niechęci do poczucia, że z tej pomyłki płynie całkiem sporo korzyści. Carmen uwielbiała być w centrum uwagi. Piękna i bogata, interesowała wielu mężczyzn. Zabiegana, prowadząca bogate życie towarzyskie, nie zawsze pamiętała o konieczności chodzenia na zajęcia i zaliczania egzaminów, więc często miała zaległości na uczelni. Na początku tylko pomagałam Carmen w nauce, lecz z czasem stałam się korepetytorem, powiernikiem i spowiednikiem w jednym. Miała wyjątkowo roszczeniowy stosunek do rzeczywistości. Jej nagłe wybuchy złości z powodu nadmiaru lektur albo zbyt ubogiego menu w stołówce wyglądały tak groteskowo, że nie sposób było się z nich nie śmiać. Świat Carmen, który z mojego punktu widzenia zdawał się prosty i sielankowy, mienił się w mojej wyobraźni wszystkimi kolorami tęczy. Jawił się jako raj, do którego wolno mi było zaglądać. — Przepraszam. Nie chciałam być niemiła — wyjąkałam skruszona po dłuższej chwili. — Wiem. — Uśmiechnęła się słodko i usiadła obok mnie na łóżku. — Naprawdę chcę, żebyśmy tam razem poszły. Musisz zacząć spotykać się z ludźmi i bywać w modnych miejscach, bo inaczej nigdy nie wyjdziesz z
L. H. Zelman
12
cienia. Na zawsze pozostaniesz samotna. — Znam mnóstwo osób... — nieśmiało próbowałam się bronić. — Oczywiście! Większość z nich to pensjonariusze hospicjum i domu spokojnej starości. Gratuluję rozrywkowej ekipy. Już widzę, jak twoi przyjaciele wyruszają z respiratorami na podbój nocnych klubów. — Nie zależy mi na nowych znajomościach. — Akurat! — Carmen prychnęła nonszalancko. — Nie kłóćmy się, bo tak do niczego nie dojdziemy — skapitulowałam. — Jeśli uda nam się jeszcze dziś wydrukować te zaproszenia, to jutro rano, po drodze do fundacji, mogłabym je rozwieźć. — Dziękuję! Dziękuję! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć — zaszczebiotała moja współlokatorka. — Zobaczysz, że będzie cudownie. Poznasz fantastycznych ludzi i będziesz się świetnie bawić. — Tak, na pewno — potwierdziłam z wymuszonym zapałem. Doskonale wiedziałam, że i tak nigdzie nie pójdę. Nie czułam się zbyt dobrze wśród ludzi o statusie społecznym tyle wyższym od mojego. Znałam tylko Carmen, Barbarę, Annę i Jessicę, a poza nimi czterema właściwie nikt inny nie przyznawał się do znajomości ze mną. „Niech żyje asertywność — przeklęłam się w duchu. — Impreza nie dla mnie, ale dodatkowa robota do późnej nocy jak najbardziej".
Tożsamość anioła
13
Rano wstałam rześka i wyspana. Zarwana noc, poświęcona na tworzenie zaproszeń, najwyraźniej nie wpłynęła negatywnie na moje samopoczucie. Nieprzyzwoicie radosna i uszczęśliwiona tym, że kampus ożywa i samotne wieczory wkrótce odejdą w zapomnienie, pobiegłam po zakupy. Stołówka jeszcze była zamknięta, więc musiałam udać się do małego sklepiku uczelnianego. Zazwyczaj bywało to uciążliwe, wczesne wstawanie i sterczenie w kolejce nie leży bowiem w naturze studentów, dzisiaj jednak nic mnie nie ruszało. Kupiłam gazetę i pieczywo — gazetę zaczęłam przeglądać po drodze, podgryzając bułkę. Moją manią było gromadzenie wiedzy. Chłonęłam wszystko: od klasyki literatury przez brukowce po napisy na pudełkach od płatków kukurydzianych. Żadna mądrość nie mogła mi umknąć. Gdy weszłam do mieszkania, Carmen jeszcze spała. Nie chciałam jej budzić, więc wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i godzinę później mknęłam już na rowerze do fundacji, rozwożąc przy okazji zaproszenia na imprezę u Barbie. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że dla wielu osób, podobnie jak dla Carmen, jest to wielkie wydarzenie. A zaproszenie do uczestnictwa w nim stanowiło wyróżnienie. Doszłam do wniosku, że ludzie wolą, by uważano ich za kogoś, kim nie są, niż lubiano za to, jacy są naprawdę. Niezaproszeni roztrząsali powody, dla których Barbara Land postanowiła zamknąć przed nimi podwoje swojego domu. To było przygnębiające.
L. H. Zelman
14
— Dzień dobry, Berni — przywitałam entuzjastycznie strażnika stojącego u wejścia do wieżowca, w którym mieściło się biuro fundacji HOPE. — Witam, panno Yolton. Przyjechała pani na rowerze? — Jak zwykle. Nie daję się złamać pogodzie — rzuciłam żartobliwie i pobiegłam do windy. Drzwi do biura stały otworem. Z daleka już było słychać nerwową krzątaninę i podniesiony głos Adriana. Wiedziałam, że jest dużo pracy, a wolontariuszy jak na lekarstwo. Po świętach, kiedy w szkołach były jeszcze ferie, większość rzeczy robiliśmy sami, nierzadko siedząc do późna w nocy. — Andie, jesteś! Ratuj, wszystko jeszcze w proszku. Trzeba popakować materiały promocyjne do tuby, nakleić adresy i jeszcze dzisiaj to wysłać. Ja zajmę się mejlami. Dzięki Bogu, że jesteś. Już myślałem, że mnie porzuciłaś. — Adrian wyglądał na mocno przemęczonego. — Jest tu kilkoro ochotników. Zorganizuj im pracę, a potem przyjdź do mojego gabinetu. Chcę o czymś porozmawiać, okej? — Nawet nie czekał na moją odpowiedź i jak rażony piorunem pobiegł do swojego pokoju, który z racji wielkiego okna wychodzącego na salę konferencyjną nazywaliśmy akwarium. — No dobra, dzieciaki, to do roboty! — Uśmiechnęłam się szeroko do czwórki licealistów, którzy
Tożsamość anioła
15
przyszli nas wesprzeć. Młodzież odpowiedziała mi tym samym, co przyjęłam za wyraz ulgi, że Adrian przestał nimi dowodzić. Fundacja HOPE od wielu lat zajmowała się pomocą dzieciom z Azji i Afryki. Jej członkowie organizowali zbiórki żywności oraz opiekę medyczną dla najuboższych i potrzebujących. Często wspierali mieszkańców miejsc ogarniętych wojnami domowymi albo klęskami żywiołowymi. Praca w fundacji zabierała mi dwie trzecie wolnego czasu. Przychodziłam tu każdego dnia niezależnie od tego, czy było to konieczne. Z czasem stałam się prawą ręką Adriana - w przeciwieństwie do tego choleryka ja zawsze byłam opanowana i nie traciłam zimnej krwi nawet wtedy, kiedy coś poszło nie tak. Moje zdolności przywódcze i dobry kontakt z ludźmi sprawiały, iż często to ja zajmowałam się praktyczną stroną naszej działalności, on zaś pilnował formalności, czyli dokumentacji. Dlatego też nie zdziwiłam się, kiedy po wejściu do biura usłyszałam, że mam zastąpić Adriana na stanowisku szefa. — Nie mówisz tego poważnie — bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. — Jak najbardziej. Jesteś do tego stworzona. Świetnie się ze wszystkimi dogadujesz, potrafisz planować pracę, masz mnóstwo pomysłów, jesteś kreatywna, no i, co najważniejsze, masz doświadczenie. — Jeszcze się uczę — przypomniałam mu.
L. H. Zelman
16
— Tak, i to kolejny plus. Dostaniesz pensję. — Adrian zupełnie świadomie poruszył dość delikatną dla mnie kwestię. Pracowałam w fundacji za darmo, bo wierzyłam w sens tego, co robię. Chciałam pomagać i to sprawiało mi przyjemność. Cieszyłam się z każdej kampanii, która przynosiła nam pieniądze na zakup szczepionek i żywności dla dzieci. Angażowałam się w wiele takich akcji, nigdy jednak nie uodporniłam się na widok ludzkiego nieszczęścia. A teraz? Czy potrafiłabym brać za to pieniądze, wiedząc, że mogłyby one uratować czyjeś życie? Moje wahanie nie uszło uwadze Adriana, wobec czego pospieszył z kolejnymi argumentami. — Andie, ktoś musi tu dowodzić. Jeśli nie ty, to przyślą kogoś z centrali. Pomyśl, kochasz to, co robisz, angażujesz się w to całym sercem i w dodatku potrzebujesz pieniędzy. Poza tym to zajęcie tylko na dziesięć miesięcy, na czas mojej podróży badawczej. Zresztą — dodał bardziej rzeczowo — nie zostaniesz całkiem sama. Ella, Marco i Adam ze wszystkim sobie poradzą. Trzeba tylko to nadzorować. Co o tym myślisz? — Nie wiem — odparłam całkiem szczerze. — Po prostu nie wiem. Muszę się zastanowić. — Oczywiście. Wierzę, że podejmiesz słuszną decyzję. Wrócimy do sprawy po weekendzie, kiedy trochę ochłoniesz po świątecznych szaleństwach. — Na te
Tożsamość anioła
17
słowa uśmiechnęłam się gorzko, mierząc go złowieszczym spojrzeniem. — Nie ironizuj — poprosiłam. — Nie miałem takiego zamiaru. — Adrian zaśmiał się serdecznie. Wychodząc, posłałam mu w powietrzu słodkiego całusa i popędziłam do zaparkowanego przed budynkiem roweru. Kiedy dotarłam na teren college'u, na ulicy robiło się już ciemno. Miasteczko studenckie iskrzyło się światłami jaśniejącymi w większości okien. Z daleka było słychać, że zjechali ostatni spóźnialscy. W tym mrocznym miejscu ponownie rodziło się życie. Rozpoczynał się kolejny etap studenckiej egzystencji. Wchodząc na piętro, z zaskoczeniem stwierdziłam, że życie kwitnie również przed moim mieszkaniem. Muzyka głośno grała, a wzdłuż korytarza przechadzali się rozbawieni studenci. - Co tu się dzieje? - zapytałam, gdy na horyzoncie pojawiła się Carmen. - Właściwie to nic. Niektórzy przeżywają fascynację własną głupotą, a inni dopijają sylwestrowy alkohol — odpowiedziała beznamiętnie. Kątem oka dostrzegłam przemieszczających się po moim pokoju ludzi i siedzącego na łóżku Kaspara. Serce gwałtownie zabiło w mojej piersi. Kaspar Legrand był ucieleśnieniem doskonałości. Szaleńczo przystojny, miał
L. H. Zelman
18
sporo uroku i nienaganne maniery. Nie znałam nikogo, na kim nie robiłby wrażenia. To jednak nie uroda czyniła go atrakcyjnym. Miał w sobie „to coś", czego zazwyczaj nie udaje się zdefiniować: tajemnicze i przenikliwe spojrzenie, twarz zdradzającą niespotykaną inteligencję i zacięte kształtne usta świadczące o determinacji. Podziwiałam go i zazdrościłam mu niemal wszystkiego. Od pół roku skrycie rywalizowałam z nim o miano najlepszego studenta. Wprawdzie nie mieliśmy okazji nigdy wcześniej się poznać, ale często widywałam go na wykładach, na których zdarzało nam się publicznie wymieniać poglądy. A teraz, jak gdyby nigdy nic, siedział na moim łóżku... Na jego widok odebrało mi mowę. — Mam nadzieję, że się nie gniewasz za to brutalne wtargnięcie w twoją prywatność? — zapytał z uśmiechem. Kiwnęłam znacząco głową, gdyż żaden dźwięk nie był w stanie wydobyć się z mojego zaciśniętego gardła. — Jestem Kaspar Legrand, ale pewnie to już wiesz. — Wyciągnął rękę i uścisnął moją swobodnie opuszczoną dłoń, nim zdążyłam ją podnieść. — Gratuluję celującej oceny z pracy u profesor Danimov. Podobno nie mogła wyjść z podziwu, jak doskonale uchwyciłaś „istotę tragizmu bohatera w literaturze rosyjskiego romantyzmu" — powinszował. — Dzięki. Już się czuję jak obiekt kpin całego naszego roku — parsknęłam, urażona sposobem, w jaki
Tożsamość anioła
19
wypowiadał te słowa. — Nie żartuj! To prawdziwy wyczyn. Ta kobieta nawet mnie nie chwali. — Posłał mi kolejny ze swych rozbrajających uśmiechów. — Byłabym znacznie szczęśliwsza, gdyby profesor Platt docenił moje starania w dziedzinie trygonometrii — próbowałam zażartować, aby zmusić napięte mięśnie do odrobiny swobody. — Masz z tym jakiś problem? — Nie! Nie, jasne, że nie mam, muszę tylko nad tym trochę posiedzieć — zdecydowanie zaprzeczyłam; za nic w świecie nie przyznałabym się do porażki. — Platt to twardy zawodnik. Jeśli mu podpadłaś, nie odpuści tak długo, aż wyssie z ciebie całą wolę życia. Na spotkanie z nim trzeba porządnie uzbroić się w wiedzę. — Tego akurat nie musisz mi mówić. Wiem o tym doskonale. — Przełknęłam nerwowo ślinę na myśl o wizycie w gabinecie Plattwora. — Pomogę ci — zaproponował od niechcenia Kaspar i podszedł do biurka, na którym leżały książki. — Dzięki. Poradzę sobie. — Zirytowana, demonstracyjnie wyjęłam mu z ręki podręczniki, które właśnie zaczął przeglądać. Nie miałam zamiaru ujawniać swojej słabości przed tym chłopakiem. Łudziłam się, że w dniu, w którym przyjdzie mi go poznać, będę w stanie olśnić go swoim intelektem i zaimponować jakimś sukcesem naukowym. Nigdy jednak nie przyszło mi do
L. H. Zelman
20
głowy, że przyznam się mu, iż trygonometria mnie przerasta. — Wybierasz się na imprezę do Barbs? — zapytał, dostrzegłszy na ekranie mojego monitora wzór zaproszenia, które drukowałyśmy z Carmen. — Nie. — Dlaczego? — Nie mam czasu. — Co tak wyjątkowego robisz w piątkowy wieczór, że nie może to poczekać? - Spojrzał na mnie wyczekująco. — Uczę się trygonometrii - palnęłam bez zastanowienia. Do moich uszu dobiegł jego dźwięczny śmiech. Najwyraźniej potraktował moje wyznanie jako kiepską wymów-kę. Ten spontaniczny wybuch radości wzbudził ciekawość obecnych w pomieszczeniu osób, które od tej chwili uważniej zaczęły się przysłuchiwać naszej rozmowie. — To marna wymówka. — Może i marna, ale za to prawdziwa. — Postanowiłam za wszelką cenę obronić raz obraną strategię, czując jednocześnie, jak topię się pod żarem jego spojrzenia. — Okej, przyjmijmy, że ci wierzę. Proponuję układ. Ja pomogę ci z trygonometrią, a ty pójdziesz ze mną do Barbs. Co ty na to? Po raz drugi tego dnia zaniemówiłam z wrażenia. Ci, którzy słuchali naszego dialogu, też wyglądali na
Tożsamość anioła
21
zaskoczonych. Kaspar Legrand i Andrea Volton, książę i żebrak. Kiedy tak na mnie patrzył, oczekując odpowiedzi, pomyślałam, że tego to nawet Carmen nie przeżyje. Kaspar był królem świata blichtru i trendów. Gdybym poszła z nim do Barbie, ludzie potraktowaliby to jako świętokradztwo. Ukradkiem spojrzałam w lustro na przeciwległej ścianie. Odbijała się w nim nieprawdopodobnie nieatrakcyjna istota. Jasna, niemal przezroczysta cera, ciemne włosy upięte bezładnie i przygarbiona sylwetka zadręczonej codziennymi problemami kobiety w średnim wieku. Koszmar. Kaspar zauważył moje wahanie i na chwilę nasze oczy się spotkały. Odniosłam wrażenie, że zna moje myśli. — To nie jest najlepszy pomysł — wykrztusiłam w końcu. — Ja uważam, że świetny. Jutro o trzynastej w bibliotece. — Oświadczył to w taki sposób, że ci, którym przez myśl przeszło to samo co mnie, nagle poczuli się skarceni. Potem wstał i nie żegnając się z nikim, wyszedł. Przez chwilę wpatrywałam się oszołomiona w drzwi, za którymi zniknął. Nie miałam odwagi spojrzeć na tych, którzy z zaciekawieniem obserwowali całą scenę. To dopiero sensacja! Para jak z bajki: Piękny i Bestia. Nikt pewnie nie będzie się dziwił. Czwartek rozpoczął się dla mnie pracowicie. Pojechałam do fundacji, żeby pomóc Adrianowi w rozliczeniu faktur za ostatnią kampanię informacyjną.
L. H. Zelman
22
Podrzuciłam paczki do firmy kurierskiej, odwiedziłam hospicjum św. Alberta i około południa dotarłam do domu spokojnej starości, by odwiedzić Eleonorę. Już w recepcji wpadłam na zaniepokojoną siostrę Luizę. — Andrea! To cud, że przyszłaś właśnie dzisiaj. — Zakonnica złożyła ręce w modlitewnym geście. — Mam same kłopoty z Eleonorą. Chodź, pogadamy. - Pociągnęła mnie za sobą do pokoju pielęgniarek, by nikt niepowołany nie mógł nas usłyszeć. — Nie chce brać leków — zaczęła. — Wczoraj ją jakoś zmusiłam, ale nie mam już siły z nią walczyć. Ostatnio źle się czuje, często wstaje w nocy i kogoś woła. Nie przyjmuje też środków nasennych, wszystko wyrzuca albo chowa. Nie wiem, co robić. Porozmawiaj z nią, może ciebie posłucha. — To zależy, za kogo mnie dzisiaj weźmie. — Uśmiechnęłam się znacząco. — Jeśli będę znienawidzoną synową, to nic nie wskóram. Luiza poklepała mnie po plecach i włożyła mi do ręki kubeczek z lekarstwem. — Nic się nie martw, i tak gorsza ode mnie nie będziesz. Kiedy weszłam do pokoju, Eleonora siedziała na fotelu twarzą do okna. Stałam tuż za nią, więc przez chwilę mnie nie widziała. Zastanawiała się nad czymś. Jej siwe, krótko przystrzyżone włosy sterczały potargane, jakby przed chwilą stoczyła pojedynek na poduszki. Eleonora była bardzo schorowana i miała coraz większe problemy z pamięcią.
Tożsamość anioła
23
Przed dziesięcioma laty umarł jej mąż, a jedyny syn nie utrzymywał z nią kontaktu. Czasem wydawało mi się, że największym dramatem tej kobiety była nie choroba, lecz samotność, na którą wcale nie musiała być skazana. Radość, jaką okazywała na mój widok, tylko utwierdzała mnie w tym przekonaniu. — Marta, to ty? — zapytała, gdy zorientowała się, że nie jest sama. Podeszłam bliżej, aby mogła mnie zobaczyć. — Marta! Jak dobrze, że wróciłaś. Wiesz... — ściszyła głos — siostra Luiza chce mnie otruć i zagarnąć mój majątek. Próbuje dawać mi truciznę w tabletkach, ale ja nie jestem taka głupia. Nie łykam tego świństwa, tylko wyrzucam tutaj. — Wskazała palcem na ziemię w doniczce. — Witaj, Eleonoro. Jak się dziś czujesz? Pogładziłam ją delikatnie po pomarszczonym policzku, celowo zmieniając temat. — Jestem zmęczona. Nie śpię w nocy. Boję się, że Luiza zakradnie się i zniszczy mój testament. Cały majątek zapisałam synowi. — Nadal mówiła cicho, na wypadek gdyby siostra Luiza miała zamiar podsłuchiwać. — To nie najlepszy pomysł. Jeśli nie będziesz wypoczywać, staniesz się mniej czujna. Ale mam dla ciebie propozycję - zagadnęłam zachęcająco. - Dam ci
L. H. Zelman
24
moje pigułki i popilnuję, żeby nikt nie wchodził do pokoju. Potem się zamienimy. Ja będę spała, a ty będziesz pilnować, by nikt mi nie przeszkadzał, dobrze? Eleonora przez chwilę przypatrywała mi się badawczo. Próbowała dociec, czy to przypadkiem nie jest jakiś podstęp. — Czy mogę ci ufać? — zapytała. — Obiecuję, że cię nie zawiodę. Jesteś ze mną bezpieczna. — Marto, ja najbardziej boję się o syna. On mnie potrzebuje. Nie mogę ryzykować, że siostra Luiza... — Tak, wiem, ale się nie martw. Wszystkim się zajmę. Jeszcze przez chwilę starała mi się coś tłumaczyć, aż w końcu dała za wygraną. Jej organizm rozpaczliwie potrzebował odpoczynku. Wyciągnęła posłusznie rękę po tabletki i pół godziny później odpłynęła w błogi sen. W drodze powrotnej do kampusu nie mogłam przestać o niej myśleć. Coraz trudniej przychodziło mi oglądać ją w takim stanie. Niespełna dwa lata temu była cudowną, tryskającą humorem starszą panią. Od pierwszego dnia mojej pracy przypadłyśmy sobie do gustu. Szczerze lubiłam tę energiczną damę o złotym sercu. W miarę jak postępowała choroba, zaczynałam jednak czuć się za nią coraz bardziej odpowiedzialna. Odwiedzałam ją regularnie raz w tygodniu i pomagałam jej przetrwać najtrudniejsze momenty. Nieraz bywało mi ciężko i czułam się bezsilna wobec tej bezlitosnej choroby,
Tożsamość anioła
25
ale starałam się nie poddawać. Ta kobieta miała tylko mnie. Po pewnym czasie zrozumiałam, jak wiele miałyśmy ze sobą wspólnego. Obie byłyśmy samotne, nasz los nikogo nie obchodził. Ja straciłam rodzinę, ona miała syna, który nie miał matki. Z Martą, za którą mnie dziś wzięła, przez ostatnie pół roku dzieliła pokój. Marta nie żyła od miesiąca. Potwornie smutno jest patrzeć, jak człowiek niedołężnieje, jak starzeje się jego ciało, a pamięć go zawodzi, jak zaczyna zachowywać się infantylnie. Dziećmi opiekują się wszyscy, starymi ludźmi nikt nie chce się zajmować. Nieporadność maluchów budzi troskę i tkliwość, nieporadność starca — irytację i rozdrażnienie. Uznawałam to za wyjątkową niesprawiedliwość. Nim się zorientowałam, wskazówki na zegarku przesunęły się na godzinę trzynastą. Zajęta rozmyślaniem o Eleonorze, prawie zapomniałam o spotkaniu z Kasparem. W popłochu rzuciłam się w stronę biblioteki, pokonując ostatnie przecznice w iście szatańskim tempie. Oczami wyobraźni widziałam karcący wzrok przyjaciół Legranda, którzy naśmiewają się z mojego braku ogłady towarzyskiej i karygodnej niepunktualności. Rozpędzona, wpadłam do budynku uczelni. Przeskakując po dwa-trzy stopnie naraz, mknęłam po schodach niczym sprinter. Na ostatniej prostej stanęłam zdyszana. Przede mną, parę metrów dalej, pod drzwiami biblioteki, stał z kolegami Kaspar. W prawym ręku trzymał notatki i książkę do trygonometrii, lewa dłoń niedbale spoczywała w kieszeni.
L. H. Zelman
26
Musiałam przyznać przed samą sobą, że nawet z daleka jego urok na mnie działa. Znów poczułam się jak szara myszka. Przyszło mi do głowy, żeby dyskretnie wycofać się za róg korytarza i uciec, ale właśnie w tym momencie mnie zauważył i pomachał na powitanie. „No, to do dzieła!" - pomyślałam, wypuszczając z płuc całe powietrze, i ruszyłam sztywno przed siebie. - Stchórzyłaś? - zapytał Kaspar z lekką ironią, otwierając przede mną drzwi biblioteki. Najwidoczniej moje wahanie wprawiło go w dobry nastrój. Postanowiłam nie odpowiadać. — Przyniosłem swoje notatki, mogą się nam przydać — stwierdził rzeczowo, prowadząc mnie do stolika w najbardziej odległym krańcu sali. Cieszyłam się, że o tej porze w bibliotece było tylko kilka osób, dzięki czemu nie musiałam znosić złośliwych i wścibskich spojrzeń. — Od czego zaczniemy? — Kształtne usta Kaspara, wygięte w uśmiechu, ukazały równe białe zęby. — Od zadań — ucięłam chłodno. — Jestem wdzięczny losowi, że w czymś mogę być lepszy od ciebie. Istnieje szansa, że w końcu zaczniesz mnie słuchać. - Posłał mi urzekający uśmiech. Wiedziałam, że to była aluzja do utarczek słownych, do których dochodziło między nami na wykładach z nauk politycznych. Zdarzało nam się spierać z prawdziwą zajadłością, chociaż czasem nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Kaspar świetnie się bawi, obserwując, jak wiele energii wkładam, aby bronić
Tożsamość anioła
27
własnych racji. — Słucham każdego, kto ma coś do powiedzenia — odparowałam. — Widzę, że nie jesteś dziś w najlepszym humorze. Chyba powinienem mieć się na baczności i uważać na to, co mówię. — Wybacz, ale mam dużo pracy i wolałabym nie marnować czasu na czcze gadanie i bezsensowną wymianę grzeczności. Niespodziewanie cały mój lęk przed tym spotkaniem zamienił się w agresję. Stałam się szorstka i oschła dla chłopaka, któremu za wszelką cenę pragnęłam zaimponować. Sama już nie wiedziałam, czy to reakcja obronna organizmu, czy zwyczajna. Kaspar nagle zmienił się na twarzy i natychmiast pożałowałam swoich słów. Z poważną miną otworzył książkę, wyjął notatki i zabraliśmy się do rozwiązywania zadań. Trzeba przyznać, że był świetnym nauczycielem. Przy nim matematyka wydała mi się bajecznie prosta. Rozwiązywaliśmy ćwiczenie za ćwiczeniem z taką łatwością, jakbym nigdy nie robiła niczego innego. Wstyd mi było, że dotąd tego nie potrafiłam. Przebywanie w towarzystwie Kaspara sprawiało mi ogromną przyjemność. Wyglądał wspaniale, gdy tak siedział skupiony nad podręcznikiem. Bez całego otaczającego go przepychu, pięknych dziewczyn i luksusowych samochodów tu, w bibliotece uniwersyteckiej, był zwykłym chłopakiem. Takim, który
L. H. Zelman
28
przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Zapatrzyłam się w jego szmaragdowe oczy i zapomniałam o całym bożym świecie. Nagle z całych sił zapragnęłam go dotknąć. Musnąć opuszkami palców jego policzek, zbadać miękkość ust. Gdybym tak mogła bezkarnie go sobie przywłaszczyć i na jakiś czas odebrać tym wszystkim dziewczynom oszalałym na jego punkcie! Rozbawiły mnie te rozmyślania i uśmiechnęłam się do siebie. — Coś nie tak? — zapytał zdziwiony, widząc, że jestem rozkojarzona. — Nie, w porządku, tylko pomyślałam, że to przecież takie banalne... — Mówiłem, że trygonometria to łatwizna. Nawet przez chwilę nie wątpiłem, że sobie z tym poradzisz. — Przepraszam, jeśli cię uraziłam tymi złośliwościami — wyznałam potulnie, czując nagłą potrzebę wytłumaczenia się. — Mam na głowie mnóstwo spraw i czasem nerwy mi puszczają. — To moja wina, celowo cię podpuszczałem. — Jak mam to rozumieć? — Lubię, kiedy ze mną walczysz, żeby postawić na swoim. Zawsze musisz mieć ostatnie zdanie. — Nic podobnego — oburzyłam się. — To nic złego, że jesteś ambitna i bronisz własnych poglądów. — Zarzucasz mi, że jestem apodyktyczna? — Ależ nie! — zaprzeczył gwałtownie, nie tracąc
Tożsamość anioła
29
dobrego humoru. — Przed chwilą to zasugerowałeś. — Stwierdziłem tylko, że lubię prowokować dyskusje z tobą, bo dzięki temu zwracasz na mnie uwagę. — A zabiegasz o to? — Spojrzałam na niego zdumiona. — No cóż, od jakiegoś czasu próbuję. Ale, jak widać, nieskutecznie, skoro tak cię to zaskoczyło. — Może za mało się przykładasz? A może trzeba czegoś więcej niż ładny uśmiech, żeby wzbudzić moje zainteresowanie? — rzuciłam od niechcenia i zaraz potem ugryzłam się w język. Nie odpowiedział na tę zaczepkę. Przez dobrych parę sekund mierzyliśmy się wzrokiem w oczekiwaniu na kolejny ruch przeciwnika. W końcu poczułam się nieswojo i zmieszana odwróciłam głowę. Nie byłam przyzwyczajona do tego, aby ktokolwiek tak się we mnie wpatrywał. — Wiesz, że masz najpiękniejsze oczy na świecie? — spytał znienacka. — Czy to miał być komplement? — Wolałam się upewnić, mimo że odpowiedź zdawała się oczywista. — Nie. Skądże! — odpowiedział, starając się zachować powagę. — Więc co to było? — Wynik obserwacji. — Wynik obserwacji? To jakiś dowcip? Kolejna z twoich prowokacji?
L. H. Zelman
30
— Cóż... ciężko się z tobą rozmawia - westchnął, po czym wziął mnie za rękę i ścisnął moje palce w swoich dłoniach. Miękkim głosem zapytał: — Andrea, czy zrozumiałaś dzisiejszą lekcję trygonometrii? Zaskoczona, przytaknęłam. — Zatem wpadnę po ciebie jutro przed osiemnastą. — Po tych słowach zerwał się z krzesła, zebrał swoje rzeczy i wybiegł z biblioteki, zostawiając mnie z szeroko otwartymi ustami. Carmen nie komentowała mojej decyzji pójścia z Legrandem do Barbs. Starała się omijać w naszych rozmowach temat imprezy. Domyślałam się, że to, co chce mi powiedzieć, niekoniecznie musi mi się spodobać. W piątkowe południe wróciłam z fundacji zmęczona i zziębnięta, bo akurat tego dnia zepsuło się ogrzewanie w budynku. Moja współlokatorka robiła sobie właśnie manikiur, co świadczyło o tym, że szykuje się do wieczornego wyjścia. — Jesteś chora? — zapytała, gdy weszłam do pokoju. — Nie. Wysiadło ogrzewanie na dwóch piętrach biurowca i w godzinę zrobiło się tak przeraźliwie zimno, że zmarzły mi dłonie i stopy. Wszyscy musieliśmy wyjść wcześniej, w ogóle nie dało się pracować. — Usiadłam na łóżku i naciągnęłam na siebie kołdrę. - Jestem wykończona, muszę się przespać. — Ziewnęłam szeroko.
Tożsamość anioła
31
— Nie idziesz do Barbs? Wiedziałam, że bardziej interesuje ją to, czy zdecydowałam się pójść tam z Kasparem. Najchętniej powiedziałabym „nie" i miałabym kłopot z głowy, ale zawarłam umowę z Legrandem, toteż niezręcznie byłoby mi się teraz wycofać. — Nie wiem — odparłam szczerze. — Ale nie musisz mnie uświadamiać, że to kiepski pomysł, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Żałuję tylko, że dałam się tak wmanewrować w ten cały układ. — Tak. Kaspar potrafi być przekonujący. — Carmen westchnęła z rozrzewnieniem. — Uważasz, że to było jakieś zaplanowane działanie? — Nieoczekiwanie w mojej głowie zaświtała myśl, że padłam ofiarą jakichś manipulacji. — Oczywiście. A ty myślałaś, że jest inaczej? — To znaczy, że jestem naiwną panienką, która się nabiera na tanie zagrywki? Ale dlaczego? Co on w ten sposób chce osiągnąć? — Nie mogłam uwierzyć, że dałam się tak łatwo zwieść. — Wybacz, Andrea, ale jesteś jak dziecko. — Carmen zaczęła się śmiać. — Znam Legranda od lat i wiem, że nie robi nic, czego wcześniej nie zaplanuje. Poza tym przywykł dostawać to, po co wyciąga rękę. Taki już jego urok. — Zachichotała. — Z czego się śmiejesz? — Byłam poirytowana jej dyplomacją.
L. H. Zelman
32
— Z ciebie. — Od kiedy to bawię publiczność? — Mnie swoją ślepotą bawisz od wieków. Założę się, że pierwszą myślą, jaka przyszła ci do głowy, jest to, że Kaspar uknuł spisek, by oczernić cię przed innymi oraz sprawić, że poniżona rzucisz studia i wyjedziesz daleko stąd, a on zostanie primus inter pares1. — Nie przestawała się śmiać. Poczułam się urażona jej zachowaniem i tym, że ze mnie drwi. Ale miała rację. Nie znajdowałam innego wytłumaczenia, dlaczego ktoś taki jak Kaspar chciałby się ze mną umówić. — Pomyślałaś o tym, że może po prostu mu się podobasz? — zapytała moja współlokatorka z nutą pobłażliwości w głosie. — Też coś! — parsknęłam, jakby to była największa niedorzeczność, jaką kiedykolwiek słyszałam. - Czy twoim zdaniem chłopak, który ma wokół siebie całą rzeszę pięknych dziewczyn, i to na skinienie palca, okaże zainteresowanie tej, której nikt nie dostrzega? — Powiedziałabym raczej: „tej, która nie chce być dostrzeżona" — poprawiła mnie. — Twierdzisz, że celowo unikam chłopaków? — No co ty! Jesteś boginią seksu, faceci sami do ciebie lgną — oznajmiła Carmen kpiąco. — Nie umawiam się z każdym... - zaoponowałam nieśmiało. 1
Pierwszy wśród równych sobie.
Tożsamość anioła
33
— Nie umawiasz się z nikim. W tym problem. — Carmen, nie dręcz mnie — jęknęłam, przytłoczona świadomością, że kompletnie brak mi doświadczenia w sprawach damsko-męskich. Nie miałam bladego pojęcia, gdzie przebiega granica między zwyczajnym koleżeńskim spotkaniem a randką. Musiałam przyznać przed sobą, że w sferze uczuciowej i towarzyskiej byłam absolutnym amatorem. Zerknęłam błagalnie na współlokatorkę, której najwyraźniej zrobiło się mnie żal, bo objęła mnie ramieniem i pogłaskała czule po głowie. — Coś wymyślimy — oświadczyła ochoczo. — Oby szybko, bo trochę mi się śpieszy. — Odruchowo rzuciłam okiem na zegarek. — Andrea, musisz to wiedzieć. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś zaczęła spotykać się z Kasparem. To fajny chłopak, ma klasę i styl, ale dziewczyny ci nie darują, jeśli przyjdziesz z nim dzisiaj do Barbie — wyznała z zakłopotaniem. — Parę osób słyszało waszą rozmowę i teraz wszyscy się spodziewają, że pojawicie się tam razem. Czekają na sensację, bo wiedzą, że Klaudia szaleje za Legrandem i jest gotowa rozszarpać pazurami każdego, kto wejdzie jej w drogę. Nie chcę, żeby cię spotkała jakaś przykrość z jej strony. — Co wobec tego mam zrobić? — Czułam, jak ogarnia mnie przygnębienie, i ukryłam twarz w dłoniach. — Po pierwsze, unikaj Klaudii, po drugie, włóż coś, w czym będziesz wyglądać jak człowiek, i po trzecie,
L. H. Zelman
34
uczesz się, bo przypominasz Piętaszka. — Obie zaczęłyśmy się śmiać, co trochę rozładowało atmosferę. Przez kilka następnych godzin Carmen próbowała zmusić mnie do włożenia jej sukienki od Lagerfelda. Bezskutecznie. Nie chciałam sztucznie wtapiać się w tło. Sukienka, na którą mnie nie stać, nie uczyni mnie piękniejszą. Poza tym i tak wszyscy by wiedzieli, że jest pożyczona, przez co czułabym się jeszcze gorzej. Ostatecznie ubrałam się w swój jedyny wyjściowy strój, na który składały się długa brązowa spódnica i kremowa bluzka z niewielkim dekoltem. Żeby udobruchać Carmen, pozwoliłam, by upięła mi włosy. Kaspar przyjechał po mnie kilka minut przed osiemnastą. Do rezydencji Landów było zaledwie jedenaście kilometrów, więc nie zdążyłam nacieszyć wzroku wnętrzem jego luksusowego maserati mcl2. Byłam spięta, ale Kaspar udawał, że tego nie dostrzega. Zachowywał się, jakby nasze wspólne wyjście na imprezę było czymś zupełnie naturalnym. Nawet przez ułamek sekundy nie zdradził choćby cienia wahania. Jego pewność siebie jednocześnie zawstydzała mnie i niepokoiła. Nie to jednak przyprawiało mnie o dreszcze. Najbardziej obawiałam się cynicznych uwag i złośliwych szeptów za moimi plecami. Truchlałam na samą myśl, że stanę się dobrowolną ofiarą na uczcie mantykory. Nie należałam do osób, które przyciągały uwagę tłumów, a wejście na imprezę z chłopakiem, do którego wzdycha żeńska część uczelni, oznaczało nieunikniony lincz.
Tożsamość anioła
35
— Idziemy? — zapytał Legrand, otwierając przede mną drzwi domu Barbary. Było to niesamowite miejsce. Zaskakiwało architekturą i smakiem, z jakim zostało urządzone. Przepych wypełniał całą przestrzeń, nawet powietrze zdawało się przesiąknięte aromatem elegancji. Dbałość o detale i kolorystyka onieśmielały swoim szykiem. Nigdy wcześniej nie widziałam tak wytwornych wnętrz. Od razu rzucało się w oczy, że rodzina Landów to koneserzy, wszędzie pełno było cennych obrazów i rzeźb. Powszechnie uznawano ich za mecenasów sztuki i ludzi wyjątkowo hojnych, ponieważ wspierali młodych artystów, instytucje charytatywne, szkoły, domy samotnej matki oraz miejscowy college, do którego chodziła ich jedyna córka. Często podróżowali w interesach i rzadko bywali w domu, toteż okazji do świętowania z przyjaciółmi Barbie miała całkiem sporo. Impreza powoli się rozkręcała, kilka par tańczyło, męska część balangowiczów koncentrowała się na różnych alkoholach, a dziewczyny wymieniały w małych grupach uwagi na temat garderoby. Poczułam na sobie lodowaty wzrok kilku par oczu, ale nie było to aż tak okropne, jak się obawiałam. Kaspar poprowadził mnie do salonu, w którym stało parę osób, a wśród nich dostrzegłam Barbarę. — Witajcie, kochani! — Rozpromieniła się na nasz widok. — Cieszę się, że postanowiłaś jednak przyjść — szepnęła mi do ucha, jakby czytała w moich myślach.
L. H. Zelman
36
— Kaspar jest bardzo dobry w negocjacjach. Nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. — Chociaż raz wykorzystał swoje zdolności w przyzwoitym celu — skwitowała Barbie. — Jesteś dla mnie niesprawiedliwa... — Legrand próbował storpedować wzrokiem blond piękność, ale został zignorowany. — To jest Jared. Moja druga połówka - Barbie przedstawiła chłopaka stojącego obok niej. — A to Mark, bliski przyjaciel Carmen. — Wskazała na przystojnego szatyna, od niechcenia opierającego się o zabytkowy kredens. — Hej, słuchajcie! To jest Andrea. — Cześć! — przywitałam się nieśmiało, bo dotarło do mnie, że mimowolnie znalazłam się w centrum zainteresowania. — To czego się napijecie? — zapytał Jared, odruchowo spoglądając na mnie. — Poproszę sok. — Legrand? — Dla mnie to samo. Przyjechałem samochodem. — Barbie? — Ja dziękuję. Pójdę się przywitać z innymi gośćmi. Bawcie się dobrze. — Puściła nam oczko i powędrowała w stronę holu. — Mnie przynieś piwo — rzucił Mark. — Chyba żartujesz! Sam sobie przynieś - żachnął się Jared, czym mocno rozbawił Kaspara.
Tożsamość anioła
37
— Nie bądź niewdzięczny - upomniał go Mark. — A za co niby mam ci się odwdzięczać? — Znowu zaczynasz... — Dobra, już dobra — przerwał im Legrand. — Ja pójdę — oświadczył i zniknął, zostawiając mnie z dwoma dopiero co poznanymi chłopakami. Kiedy zostaliśmy sami, zapadła tak niezręczna cisza, że ze stresu zaczęły pocić mi się dłonie. Wreszcie jednak zebrałam się na odwagę i zwróciłam się do Marka: — Carmen nie przyszła z tobą? — Niestety nie. Wizyta u fryzjera się przeciągnęła, ale jeśli dopisze mi szczęście, moja pani przybędzie tu jeszcze przed północą. — To dziwne. Kiedy wychodziłam z kampusu, była gotowa. — Jeżeli chodzi o Carmen, nigdy nie jest na tyle dobrze, żeby nie mogło być lepiej. — Muszę się z tobą zgodzić. Jej dążenie do doskonałości staje się chorobliwe — przyznałam i oboje zaczęliśmy się śmiać. To była dla mnie niecodzienna sytuacja, a jednak zaczynałam dobrze się czuć wśród znajomych Legranda. Wiedziałam, że sympatia, jaką mi okazywali, była pozorna, bo tolerowali mnie przez wzgląd na niego, ale to i tak więcej, niż oczekiwałam. Nie należałam do ich świata, a mimo to starali się być dla mnie mili. — W przeciwieństwie do ciebie na Legranda zawsze można liczyć. — Mark nie omieszkał rzucić
L. H. Zelman
38
Jaredowi kąśliwej uwagi i w tej samej chwili pojawił się Kaspar z napojami. — To zupełnie jak na ciebie. Od miesiąca przynosisz mi części do mercedesa i do dzisiaj ich nie dostałem - fuknął Jared. — Może sam powinieneś się po nie pofatygować? — Może nie powinienem był w ogóle cię o nie prosić. Kaspar dał mi dyskretny znak, że się wycofujemy. Chłopcy, zajęci sprzeczką, nawet nie zauważyli, jak się ulotniliśmy. — Oni tak zawsze? — zapytałam, gdy znaleźliśmy się w obszernym holu. — Obawiam się, że ostatnio coraz częściej. — Wydawało mi się, że się przyjaźnią. — Bo tak jest. Są ze sobą bardzo zżyci. Czasem mam wrażenie, że te ich kłótnie to taki sparing. - Zaśmiał się. — Ci dwaj to rzadkie okazy. — Zgadzam się. — Dokąd idziemy? — Minęliśmy hol, po czym, ku mojemu zdziwieniu, Kaspar, nie zatrzymując się, poprowadził mnie do wyłączonej z imprezy części domu. — Coś ci pokażę. Otworzył przede mną wielkie rzeźbione drzwi do jednego z pomieszczeń i moim oczom ukazał się potężny księgozbiór. — To biblioteka ojca Barbary. — Kaspar wskazał
Tożsamość anioła
39
ręką na regały z książkami ustawione na trzech ścianach, sięgające od podłogi aż po wysoki sufit. — Imponujące! — przyznałam zachwycona. — Znajdziesz tu całą mądrość tego świata: Dostojewski, Platon, Balzac, Goethe, Schiller, francuscy symboliści: Baudelaire, Verlaine, Rimbaud. — Przechadzał się wzdłuż półek, wskazując kolejnych klasyków. — Jest nawet siedemnastowieczny Lemegeton, gdybyś chciała pogadać z demonami. — Silił się na tajemniczy uśmiech. — Może nie dziś — odparłam, udając struchlałą ze strachu. — Lubisz czytać? — Uwielbiam. Nie wyobrażam sobie życia bez książek. — To dlatego masz takie dobre wyniki w nauce. Już pewnie w dzieciństwie połknęłaś całą dostępną wiedzę i teraz zbierasz owoce swojej pracy — zażartował. — Przejrzałeś mnie. Nie mam już przed tobą żadnych sekretów — wyznałam, przyjmując teatralny ton i posyłając Kasparowi wystudiowany uśmiech. Paradoks polegał na tym, że kiedy byłam dzieckiem, książki uwalniały mnie od samotności, pokazując świat, jakiego nie znałam, i jednocześnie więziły mnie w złudnych wyobrażeniach o teraźniejszości. Byłam zniewalana przez fikcję, i to dobrowolnie. — Jak na to wszystko znajdujesz czas?
L. H. Zelman
40
— Na co? — Wyrwał mnie z zamyślenia. — Świetnie się uczysz, pracujesz, udzielasz się w hospicjum, fundacji i tym domu dla staruszków. Jak ci się udaje to pogodzić? — Dużo o mnie wiesz. Piszesz artykuł na mój temat? A może prowadzisz jakieś śledztwo? — Spojrzałam na niego podejrzliwie. — Po prostu mnie intrygujesz. — Nie sądzę, by było we mnie coś intrygującego -prychnęłam, rozbawiona jego wyznaniem. — Jestem innego zdania. — Mianowicie? Kaspar zaśmiał się perliście. Mimo że starałam się zachowywać przy nim zdrowy rozsądek, w tym chłopaku było coś, czemu nie potrafiłam się oprzeć. Próbowałam być twarda, lecz wystarczył jeden jego uśmiech i natychmiast miękłam. — Myślę, że wiesz, co mam na myśli. — Nie przestawał się śmiać. — Raczej nie. Oświeć mnie! — Andrea, to nie może być aż takie trudne. — Podszedł do mnie tak blisko, że poczułam bijące od niego ciepło. Przysunął usta do mojego ucha i wyszeptał: Jestem zainteresowany. .. tobą. Nie sposób opisać uczuć, które towarzyszyły mi w tym momencie. Spociłam się, a jednocześnie zdrętwiałam na dźwięk jego głosu. Żar zalał całe moje ciało. Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa.
Tożsamość anioła
41
— Wyglądasz na zdziwioną — zauważył z uśmiechem. — Nie, to nie jest zdziwienie. Tak wyglądam, kiedy wietrzę podstęp — siliłam się na rzeczowy ton. — Czego zatem chcesz? — Czego chcę? — Tak! Najwyraźniej postanowiłeś mnie do czegoś wykorzystać. No i się wydało! Teraz możesz mówić bez ogródek. Co to ma być? Wyniki ankiet z socjologii? Praca semestralna dla Dowsona? Praca w fundacji? Nie każ mi zgadywać. — Ty naprawdę nic nie rozumiesz! — Westchnął z rezygnacją. — Ależ skąd! Ja doskonale rozumiem! Wszyscy wiedzą, że zbierasz punkty, bo składasz papiery do Harvardu. Wystarczyło poprosić, po co ta cała szopka z imprezą... Poczułam nagłe szarpnięcie. Twarz Kaspara znów znalazła się tuż przy mojej. Był rozgniewany, ale starał się to ukryć. Patrzył mi w oczy z taką zaciętością, jakby zamierzał zaraz wyrzucić z siebie potok słów, które dotkną mnie do żywego. Zamiast tego zaproponował: — Zatańcz ze mną! — Wykluczone! Ja nie tańczę! „Zwłaszcza z tobą" — dodałam w myślach. -Bo...? — Bo nie potrzebuję do szczęścia pląsania po parkiecie. — A czego potrzebujesz? — Spojrzał na mnie w tak
L. H. Zelman
42
zagadkowy sposób, że serce zabiło mi mocniej. Nie czekając na moją odpowiedź, pociągnął mnie za sobą z powrotem do holu, a stamtąd do salonu, skąd dobiegała muzyka. Jak na złość z odtwarzacza popłynęły sentymentalne dźwięki. Kaspar objął mnie mocno w pasie i poprowadził w rytm True colors Cyndi Lauper. Nagle w sporym już tłumie imprezowiczów zauważyłam Carmen i jej przyjaciółki: Annę, Jessicę i Klaudię. Odwróciłam szybko wzrok — jakby mogło mnie to uchronić przed jej gniewem. — Nie odpowiedziałaś. — Głos Kaspara przywołał mnie do rzeczywistości. Chłopak uporczywie się we mnie wpatrywał, przyciskając mnie do siebie bardziej, niż wymagał tego taniec. Zamknięta w uścisku, przytulałam się do jego piersi. Serce mocno mu biło. Najwyraźniej wzbudzałam w nim niezwykle silne emocje. — Czego potrzebujesz, Andreo? — ponowił pytanie, szepcząc mi wprost do ucha. Ciepło jego oddechu sprawiło, że zadrżałam. Dostrzegł to błyskawicznie. Delikatnie odgarnął mi za ucho kosmyk włosów, niby przypadkiem muskając końcem kciuka moją szyję. Ta bliskość obezwładniała; jak mucha rażona jadem pająka sztywniałam, czekając na atak. Kaspar miał jednak łagodne i szlachetne rysy twarzy, które nie zdradzały chęci mordu, lecz satysfakcję, że ofiara poddaje się bez walki. Patrzyłam na niego
Tożsamość anioła
43
oczarowana. — Odpowiesz mi? — Nie bardzo wiem, o co pytasz. Zdziwiło mnie, że wciąż oczekuje odpowiedzi. Uśmiechnął się, kiedy się zorientował, że jego delikatne pieszczoty rozproszyły moją uwagę. — Czego potrzebujesz, żeby być szczęśliwa? Co może sprawić, że pozwoliłabyś mi się do siebie zbliżyć? — wyszeptał. — Za krótko się znamy, żebym ci odpowiadała na tak osobiste pytania, więc proszę, nie nalegaj. — Starałam się, by mój głos brzmiał obojętnie, mimo że kolana uginały się pode mną. — Dlaczego mi nie ufasz? — Zaufanie to coś, co się buduje przez lata. Nie można tego kupić. — Myślisz, że próbuję cię kupić? Nie odpowiedziałam, ale przez głowę przeleciały mi obrazy jego wystrzałowych ubrań i samochodów. Taki facet mógł mieć wszystko, bez wyjątku. — To trochę niepokojące, nie uważasz? — Spojrzał na mnie karcąco. — Nawet mnie nie znasz, a z góry zakładasz, że mam wobec ciebie złe zamiary. To jak paranoja. — To raczej ostrożność. Ktoś taki jak ty nie umawia się z dziewczyną taką jak ja — oznajmiłam hardo, ale te słowa sprawiły mi przykrość. „Prawda, nawet bolesna, jest lepsza niż
L. H. Zelman
44
oszukiwanie samej siebie" — pocieszałam się w duchu. Kaspar czegoś ode mnie chciał, ale brakowało mu odwagi, by zwyczajnie o to poprosić. — A jaką jesteś dziewczyną, jeśli mogę zapytać? Jak sklasyfikowałaś siebie? W której szufladce tego swojego idealnie poukładanego świata umieściłaś mnie? — Wydawał się zirytowany moimi podejrzeniami. Trzymając mnie mocno w uścisku, zmuszał, bym patrzyła mu prosto w oczy. — A więc? — ponaglił zniecierpliwiony. Niestety, nie umiałam odpowiedzieć tak, by się nie upokorzyć, więc zamilkłam, zatapiając się w jego cudownych oczach. Zrozumiał, że ta rozmowa zaszła za daleko. Jego uścisk zelżał, a twarz przybrała łagodniejszy wyraz. — Dasz mi szansę udowodnić szczerość mych intencji? — Nie! — z wahaniem wyraziłam to, czego byłam prawie pewna. — Ale nie zabronisz mi próbować? — Kaspar niepokojąco zbliżył swoje usta do moich i pochylił się nade mną wyczekująco. Niczego bardziej nie pragnęłam, niż trwać w tej pozycji w nieskończoność. Chciałam zatrzymać tę magiczną chwilę. Coś jednak w głębi mnie nie pozwalało mi się łudzić, że mogę liczyć na uczuciowe uniesienia. Cofnęłam się instynktownie. Odległość między nami była gwarancją, że nie popełnię za chwilę żadnego karygodnego błędu.
Tożsamość anioła
45
— Wolałabym, żebyś nie próbował. — Mój rozsądek zdecydował za mnie. — Rozumiem! — Kaspar opuścił dłoń, którą bawił się moimi włosami. Miałam zamiar coś powiedzieć, gdy raptem z głośników popłynęła ostra muzyka klubowa i na parkiecie zapanowało istne szaleństwo. Wróciliśmy do holu, gdzie od razu zauważyłam Carmen. Ucieszyłam się na jej widok, bo odeszła mi chęć do rozmowy z Kasparem. Czułam się zakłopotana jego bliskością i zażyłością, która zrodziła się po tych kilku chwilach spędzonych w tańcu. — Cześć, miśki. Jak się bawicie? — Moja współlokatorka wyglądała na szczególnie radosną. — Dobrze — burknęłam. — Wy sobie pogadajcie, a ja skoczę po coś do picia. — Kaspar najwyraźniej wyczuł moje zdenerwowanie i postanowił zostawić nas same. — No, no, koleżanko! Zdaje mi się, że usidliłaś naszego przystojniaka! — Gdy Kaspar zniknął, Carmen wpakowała mi palec wskazujący w żebro. — Kto by pomyślał, że z ciebie taka kocica? — naigrywała się ze mnie. — Przestań. Wiesz, że to nonsens. — Andrea, patrzyłam na was. Kręcisz go. Biedak nie wiedział, co z rękami zrobić. Pożera cię wzrokiem, no i jak on cię dotyka! Kto wie, jak ten wieczór się dla ciebie skończy... — Puściła mi porozumiewawczo oczko.
L. H. Zelman
46
— Ja wiem. — Usłyszałam tuż za swoimi plecami. — No, to chyba nie tylko ja na was patrzyłam. — Carmen skrzywiła się w odpowiedzi. Nie musiałam zgadywać. Klaudia wyczuła moment, by wskazać mi właściwe miejsce w szeregu. — Ładna bluzka. Od Prądy? — zapytała z fałszywą grzecznością. — Cóż za spostrzegawczość. To najnowsza kolekcja — uściśliłam. — Wnioskując z rodzaju tkaniny, prosto z Chin. — Tak, to pozwoliło mi zaoszczędzić parę groszy na książki, ale bluzki nie polecam, nie ma metek. — Może następnym razem powinnaś coś odłożyć na kosmetyczkę. — Na pewno tak zrobię. — To świetnie. A do tego czasu nie pokazuj się publicznie, psujesz atmosferę. — Była jadowita jak żmija i najwyraźniej nie zamierzała dać za wygraną. Przysunęła się do mnie i wysyczała: - Zabieraj swój chudy tyłek z tej imprezy, bo urządzę ci taką scenę, że staniesz się pośmiewiskiem kilku następnych roczników. I łapska z dala od Legranda, bo pożałujesz. — Groźby pod moim adresem brzmiały tak, jakby istotnie zamierzała je spełnić. — A... i nie jesteś tu już mile widziana. Nigdy! dodała na odchodne, mocno podkreślając ostatnie słowo, i ruchem głowy wskazała na stojącą po drugiej stronie holu Barbs, która uważnie nas obserwowała. — Jasne — zapewniłam.
Tożsamość anioła
47
— To świetnie. Odprowadziłam wzrokiem Klaudię, po czym ruszyłam do wyjścia. Kiedy minęłam drzwi frontowe, zaczęłam biec. Słyszałam za sobą głos Kaspara, ale nie miałam zamiaru się zatrzymywać. Chciałam uciec jak najdalej od tego miejsca i od tych ludzi. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy zaczęło brakować mi tchu i poczułam ostry ból w piersiach. Chwilę później obok mnie zahamowało z piskiem sportowe maserati i wyskoczył z niego wściekły Kaspar. — Co ty wyrabiasz? Dokąd się wybierasz sama w środku nocy? Oszalałaś? — Odwieź mnie do domu - poprosiłam, ciężko dysząc. — Co się stało? — Proszę, odwieź mnie do domu — powtórzyłam, nie miałam bowiem zamiaru streszczać mu rozmowy z Klaudią. Wciąż wkurzony, szarpnął drzwi od samochodu i przesadnie grzecznym gestem zaprosił mnie do środka. Całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa, ale widziałam, że na jego skroni rytmicznie pulsują żyły, a ręce zaciskają się na kierownicy. Jechał bardzo szybko. Próbował panować nad zdenerwowaniem, ale bezskutecznie. Kiedy dotarliśmy do kampusu, rzuciłam mu krótkie „dobranoc" i wysiadłam. Kaspar wyskoczył za mną. Złapał mnie za rękę, ale gdy na niego spojrzałam, puścił ją, zmieszany.
L. H. Zelman
48
— Chyba cię nie uraziłem? — Nie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — To o co, do diabła, chodzi? Dlaczego wybiegłaś bez pożegnania? Chciałaś przede mną uciec? W jego oczach mieszały się różne emocje. Był zły, rozczarowany i całkowicie zagubiony. Wpatrywał się we mnie z nadzieją, że zaraz rozwieję jego wątpliwości. Tak się jednak nie stało. Co miałam niby powiedzieć? „Nie oszukujmy się, nie pasujemy do siebie. Nie ma sensu tworzyć fikcji, to się nie uda?" Dla niego było to w równym stopniu oczywiste co dla mnie, dlatego modliłam się w duchu, by już sobie poszedł. Wciąż milczałam, więc zapytał podniesionym głosem: — Czy zrobiłem coś, za co powinienem przeprosić? — Myślę, że nigdy więcej nie powinniśmy się razem uczyć — wykrztusiłam w końcu. — No jasne! — jęknął zrezygnowany. — Jestem idiotą. Myślałem, że jeśli spędzimy ze sobą trochę czasu, to okaże się, że... — Nie żałuję, że dziś byłam z tobą - wyznałam, przerywając mu w połowie zdania. — Więc dlaczego? — Bo teraz wiem, że więcej nas dzieli, niż łączy — postanowiłam wygłosić najgłupszy z frazesów, jaki przyszedł mi do głowy. — Dzięki, Andrea, tylko snajper potrafiłby zrobić to lepiej od ciebie.
Tożsamość anioła
49
Jeszcze przez chwilę stał i wpatrywał się we mnie, licząc na to, że może zmienię zdanie lub zrobię coś, co uczyni ten wieczór mniej nieprzyjemnym. Potem odwrócił się i zniknął we wnętrzu samochodu. Odjechał z piskiem opon. Niestety, przy okazji zabrał kawałek mojego serca. Miałam nadzieję, że zasnę głęboko, a po przebudzeniu nic nie będę pamiętać, jakby tamten dzień nigdy się nie wydarzył. Dotarłam do pokoju, rzuciłam się na miękką pościel i zamknęłam oczy. Chciałam przegnać dręczące mnie myśli, ale one wciąż powracały. Kaspar nie był niczemu winien. Nie miał wpływu na to, co czuje do niego Klaudia. Nie wiedział też, że wyrzuciła mnie z imprezy. Myśl, że źle go potraktowałam, nie dawała mi spokoju. W gruncie rzeczy musiałam przyznać, że zaczęłam darzyć go sympatią, i dlatego tak podle się czułam. „Jestem kretynką" jęknęłam w duchu. Nad ranem obudził mnie własny krzyk. Zerwałam się przerażona, z trudem chwytając oddech. To nie był zwyczajny fizyczny ból. Całe ciało mi drętwiało i wiło się w spazmach. Miałam mroczki przed oczami. Spróbowałam wstać. Co chwila odczuwałam ostre, przeszywające kłucie w okolicy serca. Kręciło mi się w głowie. Jedną ręką podtrzymując się oparcia łóżka, a drugą ściany, dotarłam do okna. Szarpnęłam za klamkę. Po chwili pokój wypełniło
L. H. Zelman
50
chłodne powietrze z podwórka. Znów się zaczęło. — Nie! Nie! — przeszło przez moje zaciśnięte gardło. — Tylko nie to! — Po twarzy popłynęły mi łzy. Od dzieciństwa prześladowały mnie te koszmary. Czasami znikały na miesiąc lub dwa, a potem powracały ze zdwojoną siłą. Każdego, z kim się zetknęłam, spotykało w nich jakieś nieszczęście, a czasem nawet śmierć. Najgorsze było to, że wizje się urzeczywistniały, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. Byłam bezradna, cierpiałam i żyłam w ciągłym strachu, że następnej nocy znów przyjdzie mi obserwować czyjś dramat. Z tego powodu nie miałam przyjaciół. Nie stać mnie było na takie poświęcenie. Nie mogłam żyć w nieustającym lęku przed utratą kogoś, na kim mi zależy. Zwinęłam się pod oknem w kłębek i zaczęłam cicho łkać. Wiedziałam, że tym razem będzie dużo trudniej. Musiałam się przygotować na kolejną walkę z samą sobą. Znów byłam banitą. Tylko samotność i trzymanie się z dala od ludzi gwarantowały mi zachowanie wewnętrznej równowagi. Byłam szalona, bo tylko szaleniec tyle by zniósł. Nie mogłam pozwolić, by Kaspar wkroczył do mojego życia. Nie zaakceptowałby tego, jaka jestem. Należał do świata, w którym każdą ułomność traktowano jak zbrodnię przeciwko doskonałości. Cieszyłam się, że Carmen jeszcze nie wróciła do pokoju. Kolejne dni mijały bardzo szybko. Od poniedziałku
Tożsamość anioła
51
zaczęły się wykłady, więc do południa tkwiłam na uczelni. Trygonometrię u profesora Platta zaliczyłam na pięć, wobec czego spokojnie mogłam się zająć innymi przedmiotami. Popołudnia spędzałam przeważnie w fundacji, ponieważ ostatecznie przyjęłam propozycję Adriana, by zastąpić go na dziesięć miesięcy na stanowisku szefa. Nadal raz w tygodniu odwiedzałam Eleonorę, ale na hospicjum św. Alberta już z trudem znajdowałam czas. Lubiłam tam chodzić, lecz ostatnio zaczęła mnie nękać myśl, że mając do czynienia z tak wieloma nieszczęśliwymi ludźmi, sama staję się nieszczęśliwa. Byłam tak zabiegana, a nauka do egzaminów pochłaniała tyle czasu, że zaczęłam zarywać noce. Od mojej ostatniej rozmowy z Kasparem minęły prawie dwa miesiące. Co prawda widywaliśmy się regularnie na wykładach, ale nie rozmawialiśmy. Często łapałam go na tym, że przygląda mi się, zamiast słuchać, ale zaraz odwracał wzrok. Przestaliśmy się nawet spierać na konwersatorium z nauk politycznych. Unikałam go poza wykładami, ale na szczęście plan zajęć miałam tak wypełniony, że nie musiałam się martwić, iż przypadkiem gdzieś na niego wpadnę. Na początku lutego w wypadku zginęła Sara, dziewczyna z mojego roku, też wolontariuszka, jednak poza tym nic szczególnego się nie działo. Dopiero na początku marca, wraz z nadejściem wiosny, coś drgnęło.
L. H. Zelman
52
W związku z tragiczną śmiercią Sary samorząd studencki postanowił przyłączyć się do akcji, w którą się angażowała. Projekt zakładał wsparcie edukacji mniejszości narodowej w Gwatemali. Z racji tego, że byłam najbardziej doświadczona w realizacji podobnych przedsięwzięć, Alan, przewodniczący samorządu, wymusił na mnie udział w pierwszym spotkaniu grupy. Wrodzony brak asertywności znów dał o sobie znać. Obiecałam przyjść, mimo że w fundacji zaczęliśmy właśnie zbiórkę funduszy na szczepienia przeciw odrze dla dzieci ze Sri Lanki i nie czułam się na siłach przewodzić jeszcze jednej inicjatywie. Wieczorem stawiłam się w siedzibie samorządu. Kiedy weszłam, wszyscy siedzieli już przy stole pogrążeni w dyskusji. Nie bardzo słyszałam, co mówili, ponieważ wśród zgromadzonych zauważyłam Kaspara. — No, nareszcie, a oto nasza specjalistka. — Alan ucieszył się na mój widok. — Cześć! — przywitałam się cicho i usiadłam na jedynym wolnym miejscu naprzeciwko chłopaka, którego wolałabym nie widywać już do końca swoich dni. Na szczęście rozgorzała burzliwa dyskusja i nawet na kilka chwil udało mi się zapomnieć, że Kaspar jest tak blisko, ale wystarczyło na niego spojrzeć, aby serce znów mocniej mi zabiło. Kątem oka widziałam, że mi się przygląda. Siedziałam sztywno, jakbym kij połknęła. — Słuchajcie — zdecydowany głos Alana wyrwał mnie z zadumy. — Nie ma sensu, żebyśmy tu wszyscy
Tożsamość anioła
53
siedzieli. Teraz potrzebujemy tylko planu, jak nasze pomysły zastosować w praktyce, i znaleźć na to paragrafy. Do końca miesiąca trzeba przedstawić radzie uczelni dokument, który będzie zawierał pomysł i podstawy prawne tego projektu, inaczej nas nie sfinansują. Proponuję, żebyśmy zajęli się tym we czwórkę: Legrand, Andrea, Marcel i ja. — Nie mogę wam pomóc! — zaprotestowałam, zanim Alan skończył zdanie. — Dlaczego? — zapytał zaskoczony. — Nie mam czasu, rozmawialiśmy już o tym. Mogę wam udzielić wskazówek, ale się w to nie zaangażuję. Na słowo „zaangażuję się" Kaspar prychnął. To hasło w moich ustach musiało mu brzmieć co najmniej śmiesznie. — Andrea, jesteś nam potrzebna, tylko ty masz kontakty i doświadczenie. — Alan nie dawał za wygraną. — Przykro mi, ale nie mogę. — Byłam stanowcza jak nigdy przedtem. — Nie pomoże wam, bo ja tu jestem! — Kaspar wstał i zaczął zbierać ze stołu notatki. — Potrzebujecie jej bardziej niż mnie. Marcel sobie poradzi, ale bez Andrei nie ruszycie. Rezygnuję. — Wszyscy zebrani osłupieli. Spoglądali raz na mnie, raz na niego. Kiedy zniknął za drzwiami, zapadła krępująca cisza. — Przepraszam na chwilę — wyjąkałam i wybiegłam za Kasparem. Dogoniłam go na korytarzu i
L. H. Zelman
54
zawołałam: — Co ty wyprawiasz?! — A jak myślisz? — Nie mam pojęcia. Uważasz, że cały świat kręci się wokół ciebie? Nie jesteś powodem, dla którego nie chcę brać udziału w akcji. — To dlaczego w ogóle tutaj przyszłaś? — Bo chciałam podrzucić im parę pomysłów. Teraz, kiedy nie ma Adriana, jestem odpowiedzialna za całą fundację, ale nie mogę brać więcej na siebie, bo tego nie udźwignę. — Musiałam brzmieć rozpaczliwie, bo wyraz jego twarzy trochę złagodniał. — Nie wiedziałem. — Jasne, że nie wiedziałeś, ale to nie oznacza, że wolno ci oceniać ludzi i publicznie rzucać takie oskarżenia. — Ja oceniam ludzi? A co z tobą? To ty jesteś królową dyskryminacji. Co musiałbym zrobić, żebyś zechciała się ze mną umówić? Ogolić sobie głowę i udać się do zakonu? Wyrzec się rodziny i rozdać majątek biednym? — ironizował. — Nie o tym mówimy — ucięłam. — Wyobrażasz sobie, że teraz tam wrócę i przekonam ich, że zachowałeś się jak zapatrzony w siebie snob i nic, co powiedziałeś, nie jest prawdą? Kto mi teraz uwierzy? — Wyjaśnię im wszystko — zaproponował. — Tak, czyli co? „Och! Pomyliłem się, Andrea
Tożsamość anioła
55
bardzo chciała pomóc, ale zapomniała, że pracuje? " — teraz ja podkpiwałam. — Powiem, że to sprawa osobista. Nie będą o nic pytać. Wzięłam głęboki wdech. — Nie, dziękuję. Sama to jakoś wytłumaczę. — Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. — Andrea, poczekaj! — Kaspar wydawał się zawstydzony całą sytuacją. Złapał moją rękę i zmusił, bym spojrzała mu w oczy. Cała złość w tej chwili uleciała. Uścisk jego palców wywołał przyjemne ciepło, dreszcz przeniknął moje ciało. Resztką rozsądku starałam się zachować surową minę, nie dając po sobie poznać, jak działa na mnie jego obecność. — Przepraszam, nie chciałem wprawiać cię w zakłopotanie. Zależy mi na tobie - wyznał skruszony. — To nie czas i miejsce na takie rozmowy — żachnęłam się zmieszana. Nie byłam gotowa, by wdawać się w dyskusję o uczuciach, nad którymi ostatnio z trudem panowałam. — Zatem spotkaj się ze mną - poprosił. — Nie. — Wiem, że czujesz to samo co ja, ale nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się przyznać. Co jest złego w tym, że dwoje ludzi chce spędzać ze sobą czas? — To nie jest dobry moment. — Więc kiedy jest dobry moment, żeby móc się do ciebie zbliżyć? — Nie wiem! Może nigdy! — rzuciłam
L. H. Zelman
56
zniecierpliwiona. Na twarzy Kaspara pojawił się dziwny grymas. Widziałam, jak daremnie próbuje znaleźć sposób na przełamanie mojego uporu. — Andrea! Porozmawiaj ze mną. Skóra mi ścierpła. Coś we mnie pękło. Jego słowa dotykały mnie do żywego. Czułam się bezsilna. Tak bardzo chciałam, by zrozumiał, że nie mam mu nic do zaoferowania. — Nie mogę — szepnęłam. Widząc moje wahanie, zaczął się we mnie uporczywie wpatrywać. — Nie mogę — powtórzyłam i odeszłam, zostawiając przy nim jeszcze jeden ukruszony kawałek swego serca.
Tożsamość anioła
57
Rozdział II
Przez kilka kolejnych dni byłam bez reszty pochłonięta pracą. W fundacji pełną parą rozkręcała się kampania informacyjno-pomocowa na rzecz dzieci ze Sri Lanki. Rozsyłaliśmy plakaty, filmy i ulotki do szkół, które przyłączyły się do akcji. Pracowałam do późnych godzin wieczornych i, jak na porządnego kapitana statku przystało, z pokładu schodziłam ostatnia. Cieszyłam się tylko, że Alan okazał mi zrozumienie i więcej nie nalegał, żebym była obecna przy pracach nad projektem, który nazwali roboczo: „Na ratunek dziedzictwu kultury Majów". Miałam wystarczająco dużo swoich zajęć i czułam się wykończona. Dodatkowo byłam przybita ostatnią rozmową z Kasparem. Nie potraktowałam go zbyt dobrze i pewnie nie zechce mnie już znać. Żałowałam, że nie potrafię znaleźć wyjścia z tej sytuacji, ale wiedziałam, że postępuję właściwie. Po ciężkim dniu na uczelni postanowiłam wstąpić najpierw do Eleonory, by dowiedzieć się, jak ona się czuje. Wsiadłam na rower i pomknęłam po zatłoczonych ulicach miasta.
L. H. Zelman
58
Mimo panującego zgiełku przeciskanie się przez korki było dość przyjemne. Wszędzie wyczuwało się wiosnę. Przyroda budziła się do życia. Cudownie było znów czuć na twarzy promienie słońca i powiew ciepłego powietrza. Kiedy dotarłam w radosnym nastroju do domu spokojnej starości, przy wejściu powitała mnie siostra Luiza, której najwyraźniej też udzielił się wiosenny nastrój. — Witaj, Andrea! — Stanęła w drzwiach frontowych i uśmiechnęła się do mnie na powitanie. — Dzień dobry! — odpowiedziałam entuzjastycznie. — No, widzę, że humorek dopisuje — zażartowała siostra Luiza i objęła mnie ramieniem. — Tak, rzeczywiście. Uwielbiam tę porę roku. Zima mnie wykańcza. — Zrobiłam skwaszoną minę. — A jak tam moja podopieczna? — Muszę przyznać, że dużo lepiej niż ostatnio. Znów bierze leki. Ma od kilku dni nową współlokatorkę i to chyba poprawiło jej samopoczucie. Myślę, że bardzo przeżyła śmierć Marty. Brakowało jej kogoś, z kim mogłaby pogadać. — Luiza sprawiała wrażenie, jakby doskonale znała to uczucie. — A kim jest nowa współlokatorka? — zapytałam. — To Białorusinka. Ma na imię Ilina. Jej dzieci sprowadziły ją do siebie z Witebska, a potem, jak to zwykle bywa, stała się zbyt niedołężna, żeby pomagać w
Tożsamość anioła
59
prowadzeniu domu, i zbyt kłopotliwa, żeby można się było nią opiekować. Możesz teraz pójść ją poznać — zaproponowała — a ja w tym czasie zobaczę, co z Eleonorą. Poszła na spacer z przystojnym sanitariuszem. — Mrugnęła do mnie porozumiewawczo i zachichotała jak nastolatka. W pokoju Eleonory, na drugim łóżku, twarzą do ściany leżała staruszka. Zachwyciły mnie jej białe jak mleko włosy, które były wyjątkowo starannie upięte. Nie chciałam jej budzić, więc cicho podeszłam do fotela, na którym zwykła siadać moja przyjaciółka. Zdążyłam się wygodnie na nim usadowić, gdy nagle kobieta usiadła i spojrzała na mnie niezwykle przenikliwie. Wyczułam, że nie jestem tu mile widziana. — Dzień dobry! — wymamrotałam zakłopotana. Nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się we mnie z wrogością. — Przyszłaś po mnie? — burknęła, nie spuszczając ze mnie wzroku. — Nie. Przyszłam do Eleonory-wyjaśniłam. Nagle zrobiło mi się żal tej kobiety. Pewnie wzięła mnie za kogoś, kto przybył na prośbę rodziny, by zabrać ją do domu. —To znaczy, że przyszłaś po nią! — bardziej stwierdziła, niż zapytała. — Nie! — zaprzeczyłam ponownie. — Po prostu się przyjaźnimy. Często ją tu odwiedzam — starałam się mówić najłagodniej, jak potrafiłam.
L. H. Zelman
60
— To po co go przyprowadziłaś? - Ruchem głowy wskazała pustą przestrzeń za fotelem, na którym siedziałam. — Przyszłam sama. Nikogo ze mną nie ma. — Mimowolnie zerknęłam za siebie. Staruszka nadal się we mnie wpatrywała. Zauważyłam, że mimo iż w pokoju było jasno, jej źrenice znacznie się rozszerzyły. Najwyraźniej moja obecność ją rozdrażniła, bo jej twarz zdradzała niechęć i dezaprobatę. — Jesteś naznaczona — wycharczała szorstko. — Jeśli okażesz słabość, twoje ciało cię zdradzi i niczego nie zdołasz uratować. Pogrzebiesz wszystko, co kiedykolwiek kochałaś. I nic ci nie zostanie. Zamarłam na dźwięk tych słów. Byłam tak zdezorientowana, że nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Pierwszy raz ktoś tak na mnie zareagował. Już zamierzałam wyjść, by bardziej nie komplikować sytuacji, gdy nagle staruszka, rozgniewana i dziwnie pobudzona, zaczęła żywo gestykulować. Przeraziły mnie nie tyle jadowite słowa, ile sposób, w jaki je wypowiadała. Brzmiało to tak, jakby starsza pani chciała rzucić na mnie urok. Po chwili z jej ust zaczęły płynąć słowa w niezrozumiałym dla mnie języku. Przywodziły mi na myśl hebrajskie modlitwy. Właśnie miałam wezwać siostrę Luizę, gdy nagle ciało kobiety wygięło się w tak nienaturalny sposób, że aż oniemiałam. Ilina znieruchomiała w pozycji, która niewątpliwie musiała jej sprawiać niewyobrażalny ból.
Tożsamość anioła
61
Ponieważ wciąż się nie poruszała, podeszłam bliżej. Sparaliżowana, nie była w stanie mówić, głos uwiązł jej w krtani. Jedynie w oczach, patrzących na mnie błagalnie, czaił się przeraźliwy strach. Wybiegłam na korytarz, wzywając pomoc i siejąc przy tym niepotrzebną panikę wśród pozostałych pensjonariuszy. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Wiedziałam, że widok tej staruszki będzie mnie prześladował do końca życia. Popołudnie już nie było takie radosne. Postanowiłam skrócić swoją wizytę u Eleonory — nie mogłam dojść do siebie po tym, co stało się z Iliną. Do domu wróciłam około dwudziestej. Carmen znów gdzieś wywiało. Ostatnio w ogóle rzadko tu nocowała. Odkąd jej miłość do Marka osiągnęła apogeum, niewiele więcej ją obchodziło. Postanowiłam położyć się dziś wcześniej i poczytać. Czas dla siebie, kubek gorącego kakao i dobra książka to luksus, na który ostatnio nie było mnie stać. Ułożyłam się wygodnie pod kołdrą i zapaliłam lampkę przy łóżku. Gdy rozbłysło światło, zauważyłam na podłodze kartkę, która musiała wypaść z książki. Był to zapisany piórem, a właściwie kaligrafowany, fragment Boskiej komedii Dantego: Przeze mnie droga w miasto utrapienia, Przeze mnie droga w wiekuiste męki, Przeze mnie droga w naród zatracenia. Jam dzieło wielkie], sprawiedliwej ręki.
L. H. Zelman
62
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwładna, Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna; Starsze ode mnie twory nie istnieją, Chyba wieczyste — a jam niepożyta! Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją2. „O ironio! — pomyślałam. — Ileż to razy przekroczyłam bramy piekielne, zmagając się ze swymi koszmarami". Raptem zrobiło mi się jakoś nieswojo. Czar wieczoru z parującym kakao ulotnił się bezpowrotnie. Cisza, którą jeszcze przed sekundą delektowałam się z lubością, stała się dziwnie złowieszcza. Rozejrzałam się po pustym pokoju. Intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak. Zaczęłam nasłuchiwać odgłosów zza okna. Miałam wrażenie, że ktoś się skrada, że coś mnie obserwuje... Jeszcze raz przebiegłam wzrokiem po pokoju. Wszędzie było cicho i pusto, ale ten nienaturalny spokój miał w sobie coś złowróżbnego. Bałam się poruszyć. Moja wyobraźnia podsuwała mi najgorsze scenariusze. Zamknęłam oczy i naciągnęłam kołdrę na głowę. Na wszelki wypadek postanowiłam nie gasić światła. Tej nocy miałam sen. Inny niż wszystkie poprzednie. Znalazłam się w raju. Tak przynajmniej mi się wydawało. Piękna tego miejsca nie sposób było opisać. Stałam na polanie pokrytej dywanem z fantastycznych kwiatów. Łąka falowała, wszystko 2
Dante Alighieri, Boska komedia, tłum. Edward Porębowicz
Tożsamość anioła
63
emanowało nadzwyczajną energią. Nic z tego, co widziałam w tym śnie, nie przypominało ziemskich obrazów. Zieleń była zieleńsza, a fiolet bardziej połyskliwy. Barwy zapadały się w sobie i wybuchały różnymi odcieniami, przenikając się nawzajem. Na wprost mnie z ogromnej góry spadał strumień błękitnej wody. W wodospadzie było jednak coś dziwnego — strumień wydawał się lity, krople nie rozpryskiwały się wokół. Czułam się zahipnotyzowana, a zarazem spełniona. Wiedziałam, że nie mogę tam zostać, mimo że czułam, iż właśnie tam jest moje miejsce. Po raz pierwszy w życiu obudziłam się z żalem. Szybka poranna toaleta, zwykły, codzienny strój i już byłam gotowa na kolejne spotkanie z wiedzą. Dzień zaczynał się wykładami z nauk politycznych, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że zobaczę Kaspara. Postanowiłam, że nie będę się spieszyć. Założyłam, że jeśli się trochę spóźnię, na pewno na niego nie wpadnę. Gdy weszłam do sali, wykład profesora Greena już trwał. Usiadłam w ostatnim rzędzie, by nie wywołać niepotrzebnego zamieszania. Rozejrzałam się dookoła. Aula była wypełniona prawie po brzegi. Kiedy szukałam w torbie czegoś do pisania, do środka wpadł również spóźniony Kaspar. Ku mojemu rozczarowaniu też postanowił zająć miejsce z tyłu i tym sposobem usiadł obok mnie. — Cześć! — rzucił cicho i od niechcenia, kiedy
L. H. Zelman
64
spostrzegł, jak kiepsko trafił. — Cześć! — odpowiedziałam zmieszana. Patrzyliśmy uporczywie przed siebie, udając zainteresowanie tym, co mówił wykładowca. Żadne z nas nie drgnęło, nie robiliśmy notatek i ani razu nie zabraliśmy głosu w dyskusji, co było do nas zupełnie niepodobne. Korciło mnie, żeby spojrzeć na Kaspara, chciałam się przekonać, czy nadal się gniewa. Wciąż miałam poczucie winy, że tak go traktuję. Zaczęłam sobie wyobrażać, że jesteśmy razem. Przytulam się do jego piersi jak wtedy u Barbs. Niemalże poczułam na ustach ciepło tamtego niespełnionego pocałunku. Czego tak naprawdę się bałam? Tego, że się zaangażuję i zostanę odtrącona? Nie należałam do dziewczyn, o jakich marzą faceci. Co mogłoby ich przyciągać? Byłam jak tytan, twarda i nieugięta. Żadnej kobiecej kokieterii, zalotności czy wrodzonego uroku. Jak miałam wierzyć, że ktoś taki jak Legrand chciałby ze mną być? Przemknęło mi przez myśl, że może to mój umysł tak go zafascynował, ale przecież było to zbyt naiwne. Marzyłam, żeby ta godzina już minęła. Od siedzenia w jednej pozycji drętwiały mi nogi. Poruszyłam się niezgrabnie. Kaspar nadal gapił się przed siebie. Najwyraźniej postanowił mnie ignorować. Akurat gdy profesor Green podziękował za spotkanie, zadzwonił mój telefon. Odetchnęłam z ulgą. — Dzień dobry, tu siostra Luiza z domu spokojnej
Tożsamość anioła
65
starości, czy rozmawiam z Andreą? — usłyszałam w słuchawce znajomy głos. — Tak, to ja. — Dzięki Bogu! Bałam się, że ten numer jest już nieaktualny! — wykrzyknęła. — Czy coś z Eleonorą? — zapytałam zaniepokojona. Kątem oka zauważyłam, że ton mojego głosu zainteresował Kaspara, który zaczął mi się baczniej przyglądać. — Nie, nic podobnego — zapewniła mnie szybko. — Chodzi o Ilinę. — Co z nią? — Wiesz, po tym wylewie nie czuje się najlepiej. Odzyskała głos, ale nadal jest sparaliżowana. — Luiza mówiła tak, jakby miała trudności z dobieraniem słów. — No i...? — Chodzi o to, że psychicznie też nie jest dobrze... — I...? — ponaglałam ją poirytowana. — Twierdzi, że to stało się przez ciebie i że tylko ty możesz uwolnić ją od tego cierpienia — wyrzuciła z siebie jednym tchem. Zaniemówiłam. Kaspar nie potrafił ukryć zainteresowania. Oddaliłam się od niego kilka kroków, żeby nie słyszał dalszego ciągu tej rozmowy. — Co mam zrobić? — zapytałam w końcu. — Nie wiem. Może mogłabyś tu dziś wpaść... oczywiście jeśli to nie problem. — Nie. Jasne, że nie. Będę za dwie godziny.
L. H. Zelman
66
Pożegnałyśmy się i zerknęłam na zegarek. „Zajęcia obowiązkowe u profesora Platta, a potem mogę jechać" — pomyślałam, zmierzając do wyjścia. Niespodziewanie musiałam zwolnić kroku, bo przede mną stał Kaspar. Najwyraźniej nie zamierzał zejść mi z drogi. Czułam na sobie jego wyczekujące spojrzenie. Spuściłam głowę i ominęłam go, tak jakby był powietrzem. Jeszcze przez jakiś czas jego wzrok wypalał mi dziurę w plecach, ale postanowiłam, że się nie odwrócę. Ilina leżała na łóżku w takiej pozycji, że trudno było to nazwać leżeniem. Miała powykręcane kończyny — jak lalka, nad którą pastwiło się okrutne dziecko. — Od dnia wylewu jej stan się nie poprawił — zakomunikował ojciec Raul, który właśnie kończył czytać Ilinie Biblię, kiedy weszłam. — Trzeba podejść bliżej, bo mówi cicho i dość niewyraźnie. — Dobrze. — Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Kiedy ksiądz wyszedł, przysunęłam do łóżka fotel Eleonory i usiadłam. Byłyśmy same. Eleonorę na pewien czas przeniesiono do innego pokoju. Czułam się trochę zdenerwowana i zagubiona. — Chciałaś mnie widzieć? — zapytałam. Mrugnęła, co odczytałam jako potwierdzenie. Było w niej coś bardzo dziwnego. Wyglądała tak, jakby ktoś uwięził ją w tej niekształtnej skorupie ciała, a oczy zdradzały, że
Tożsamość anioła
67
doskonale wie, co się z nią dzieje, że rozumie swój stan. Poruszyła ustami. Zbliżyłam się, by usłyszeć, co mówi. — On jest z tobą... zawsze tam, gdzie ty... — wyszeptała, a przez jej udręczone ciało przebiegł dreszcz. Nieruchome dotąd ramiona zaczęły konwulsyjnie dygotać, a po chwili już cała drżała, jakby ziemia się pod nią zatrzęsła. Zerwałam się, by pobiec po lekarza, ale w tej właśnie chwili Ilina złapała mnie za rękę. Uścisk był tak mocny, że krzyknęłam z bólu. — Nie... — Z jej krtani wyrwał się chrapliwy pomruk, a oczy spoczęły na kimś, kogo, jak się zdawało, naprawdę widziała. Wyglądała na przerażoną. — Co tam jest, Ilina? Czego się boisz? — Uwolnij mnie, uwolnij od niego... — błagała, z trudem poruszając ustami. Uświadomiłam sobie, że kobieta oczekuje mojego wsparcia. Nie umiałam jej wyleczyć, ale mogłam ulżyć jej cierpieniom. Przycisnęłam jej pomarszczoną dłoń do swojej piersi. Pochyliłam się nad nią i całując jej czoło, zapewniłam: — Nikogo tu nie ma. Jestem tylko ja. Nic złego ci się nie stanie. Cokolwiek to było, odeszło i nigdy już nie powróci. — Wydawało mi się, że należy użyć właśnie tych słów, by kobieta poczuła się bezpiecznie. Ku mojemu zdziwieniu Ilina opadła na poduszkę jak balonik, z którego ktoś wypuścił powietrze. Zwolniła uścisk, który prawie miażdżył mi rękę, jej dłoń
L. H. Zelman
68
bezwładnie zsunęła się na prześcieradło. Wykrzywiona z bólu twarz zwróciła się w moją stronę, usta drgały. Wiedziałam, że Ilina próbuje coś powiedzieć, i pochyliłam się nad nią. Resztką sił wyjąkała: — Przyszedł po ciebie... Nie pozwól, by człowiek cię zdradził. Niech ludzka pycha nie zmąci twojego Światła. Chwilę potem wpadły dwie pielęgniarki, zaalarmowane odgłosami dochodzącymi z pokoju. Wyprosiły mnie na zewnątrz, gdzie z trudem próbowałam dojść do siebie: „O czym ona mówiła? Kto jest ze mną? Kto miałby mnie zdradzić?" — myślałam gorączkowo. Gdyby nie to, że na jej twarzy malował się autentyczny strach, nie uwierzyłabym w te brednie. Stałam na środku korytarza i próbowałam pozbierać myśli. Wtem zauważyłam, że w stronę kaplicy idzie ojciec Raul. Pobiegłam za nim. Nie mam pojęcia, skąd przyszło mi do głowy, żeby właśnie u niego poszukać pomocy. — Możemy porozmawiać? — wydukałam zdyszana. — Zapraszam na spacer. Jeśli masz ochotę, rzecz jasna. — Uśmiechnął się życzliwie na mój widok. Potwierdziłam skinieniem głowy, po czym ksiądz poprowadził mnie do bocznych drzwi i udaliśmy się do ogrodu. Przez dłuższy czas milczeliśmy. Ojciec Raul nie nalegał, bym zaczęła się zwierzać, widział, że jestem czymś zmartwiona, czekał więc cierpliwie, aż zbiorę
Tożsamość anioła
69
myśli. Byłam mu wdzięczna za wyrozumiałość, zwłaszcza że miałam mętlik w głowie. To, co chciałam powiedzieć o spotkaniu z Iliną, wydawało mi się głupie i bałam się, że ojciec Raul nie potraktuje mnie poważnie. — Czy ojciec zna przypadki opętania? — rzuciłam niepewnie. Ksiądz uśmiechnął się do mnie, ale nie wyglądał na zaskoczonego. — Myślisz o Ilinie? Słyszałem, że obarczyła cię winą za swoją chorobę. Na twoim miejscu nie przejmowałbym się tym. Jej się wydaje, że wie więcej niż przeciętny śmiertelnik. — Dlaczego? — Tam, skąd pochodzi, kultywuje się cerkiewną liturgię i obrzędy. Takie kobiety nazywa się tam szeptuchami, zamawiaczkami. Ponoć mają dar od Boga pozwalający na odczynianie uroków i leczenie schorzeń fizycznych. Taki monopol na uzdrawianie. — Czy one widzą zmarłych? — Byłam pod wrażeniem wiedzy ojca Raula. — O ile mi wiadomo, to nie. Choć niektóre legendy mówią, że swoją moc czerpią z kontaktów z demonami. — Zaśmiał się, widząc moją minę. — Ksiądz w to nie wierzy? — Nie. To słowiańskie wierzenia z czasów pogańskich. Nie ma w tym ziarna prawdy. — A opętania? Kościół odnotował wiele takich zdarzeń.
L. H. Zelman
70
— Wiara w istnienie demonów to zrzucanie odpowiedzialności za własne czyny na kogoś innego. W każdym człowieku jest tyle samo dobra, co zła. I tylko my możemy decydować, która z tych wartości nas zdominuje. Jakkolwiek byśmy postępowali, jakimi drogami podążali, zawsze natrafimy na moment, w którym trzeba dokonać wyboru. Godne pożałowania jest twierdzenie, że nie mamy wpływu na to, co się z nami dzieje, skoro Bóg dał nam wolną wolę. Tak więc wszyscy mamy w sobie demona. Sekret tkwi w tym, czy pozwolimy, by przejął on kontrolę nad naszym życiem. Przystanął na chwilę i położył mi dłoń na ramieniu. Jesteś dobrym człowiekiem, Andreo – powiedział łagodnie. — Nikt nie robi dla innych tyle co ty. Nie znam drugiej tak bezinteresownej osoby. Nie pozwól, by choroba tej kobiety zburzyła twoją wiarę w siebie. — Chyba ma ksiądz rację — przyznałam z ociąganiem; w głowie wciąż miałam wiele pytań. Wyczułam, że ojciec Raul chce mnie zbyć, zrozumiałam, że nie dowiem się od niego więcej. Wracając z przechadzki, zobaczyliśmy w oddali ambulans, do którego sanitariusze wnosili kogoś na noszach. To była Ilina. Spojrzałam na księdza, ale on tylko pokręcił głową. — To nie twoja wina. Pamiętaj — powtórzył. Wróciłam do kampusu zmęczona i rozbita. Czułam na sobie dziwny ciężar, którego nie potrafiłam się
Tożsamość anioła
71
pozbyć. Zauważyłam, że w mieszkaniu jest zapalone światło. Ucieszyłam się na myśl, że nie będę sama tego wieczoru. Kiedy weszłam do pokoju, Carmen poderwała się na równe nogi. — Andrea! — krzyknęła. — A kogo się spodziewałaś? Królewny Śnieżki? — zapytałam ironicznie. — Nie, no jasne, że ciebie. Weszłaś tak cicho, że się nie zorientowałam — usprawiedliwiała swój nagły wybuch. — Co robisz w domu? Pokłóciłaś się z Markiem? — Nie, skąd! Wszystko w porządku. — Jasne... — Nie bądź złośliwa, Andrea! Wróciłam, bo postanowiłam przemyśleć sobie ten związek. Poza tym martwiłam się o ciebie. Dawno nie rozmawiałyśmy, pewnie było ci smutno samej? — Jakoś strasznie smutno to mi nie było — skłamałam. — I przyznam, że trudno mi uwierzyć, że się o mnie martwiłaś. — Kpij sobie, kpij — rzuciła moja współlokatorka oskarżycielskim tonem. - Myślisz, że jestem taka bezduszna, a ja n a p r a w d ę o tobie myślałam. — I co, wymyśliłaś coś? — Zaśmiałam się na widok jej napuszonej miny. — Wyobraź sobie, że wymyśliłam! Wyjeżdżamy w góry na weekend.
L. H. Zelman
72
— Brawo! Życzę sprzyjającej pogody! — Z tobą — dodała. — Nigdy! — Tak, moja droga! Jedziemy wszyscy: ja, Barbs, Mark, Kaspar, Jared i ty. — Carmen, nie zabawiaj się w swatkę! prychnęłam. — Jedziemy odpocząć i trochę poszaleć. Nie obchodzą mnie twoje protesty. Jeśli przez to poczujesz się lepiej, obiecuję, że będę spała z tobą w jednym pokoju. — A jednak się pokłóciliście! — Nie dawałam za wygraną. — Niech ci będzie, mów, co chcesz. — Zrezygnowana machnęła ręką. W tej właśnie chwili zadzwonił jej telefon. Z właściwą sobie gracją przeszła przez pokój i melodyjnym głosem, trochę mi na złość, powiedziała do słuchawki: — Witaj, Kaspar! Co słychać? — W jej oku pojawił się dziwny błysk. — W porządku. — Nagle zmarkotniała, a jej twarz przybrała wyraz niezadowolenia. Nigdy wcześniej nie widziałam Carmen tak poważnej i skupionej. Przez dłuższy czas nic nie mówiła; wywnioskowałam, że Kaspar przekazuje jej nie najlepsze wieści. Patrzyłam na nią, nie mogąc uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, z którą przed chwilą żartowałam. Jej łagodne rysy stężały. Sprawiała wrażenie, jakby koncentrowała się na każdym słowie, które padało do
Tożsamość anioła
73
słuchawki. — Zaraz będę — ucięła rozmowę i rozłączyła się. — Muszę wyjść, ale niedługo wrócę. Poradzisz sobie? — zapytała, co mnie zaskoczyło, bo nigdy dotąd nie zadawała takich pytań. — Carmen, co się dzieje? — Nic. Kaspar ma jakiś pomysł i chce go obgadać — siliła się na swobodny ton. — Jesteś zmartwiona — zauważyłam. — Pogadamy o tym, jak wrócę, okej? Proszę, żebyś nie wychodziła stąd do mojego powrotu. — Zabrzmiało to jak nakaz, więc natychmiast się poprawiła: — No wiesz, że-byśmy znowu się nie minęły. — Zaśmiała się, ale nie zabrzmiało to naturalnie. Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak biegnie po schodach, mimo iż nigdy tego nie robiła. Zachowywała się dość dziwnie, ale postanowiłam zaczekać z domysłami do jej powrotu. Ostatnio sama miałam sporo na głowie, toteż nie uśmiechało mi się angażować w sprawy mojej współlokatorki. Przyznam jednak, że skręcało mnie z ciekawości, co też Kaspar jej powiedział. Zastanawiałam się, jak spędzić czas do powrotu Carmen. Nie miałam pojęcia, kiedy wróci. Wzięłam prysznic, przebrałam się w piżamę, a następnie wyjęłam z kosza przyniesione z pralni ubrania. Postanowiłam zająć się ich prasowaniem, ale sterta wygniecionej odzieży nie nastroiła mnie optymistycznie. Zdecydowanie nie lubiłam codziennych prac domowych.
L. H. Zelman
74
Sięgnęłam niechętnie po żelazko. Nagle ogarnął mnie przejmujący chłód. W pierwszym odruchu zerknęłam na okno. Było zamknięte. Przypomniał mi się wieczór po powrocie od Iliny. Poczułam się nieswojo. Tak jak wtedy miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Muzyka umilkła i cisza stała się niemal namacalna. Czas jakby stanął w miejscu. Oczekiwałam w napięciu, co się będzie działo, szósty zmysł alarmował, że coś się tu czai. Niemal słyszałam czyjś oddech; instynkt podpowiadał, że to nie człowiek jest tuż obok. Odruchowo ruszyłam do drzwi. Gdy do nich dotarłam, sparaliżowała mnie panika. Moje ciało zesztywniało, szyję pokryły kropelki potu. Dyszałam ciężko, a serce waliło jak oszalałe. Nie mogłam się ruszyć, mimo że wszystko we mnie krzyczało: „ U c i e kaj!". Zamknęłam oczy, żeby zebrać się na odwagę. Wzięłam głęboki wdech i podniosłam powieki. Zobaczyłam twarz mężczyzny. Spojrzenie wielkich szafirowych oczu przenikało mnie na wskroś. Był piękny, a jednocześnie przerażający. Potężny i diaboliczny. Nie miałam pewności, czy widzę go naprawdę, czy jest tylko wytworem mojej wyobraźni. Wydawał się zbyt idealny, aby istnieć, i zbyt straszny, bym mogła go zignorować. Kiwnął głową. Wtedy złapałam płaszcz i pognałam w mrok. — Andrea? — Kaspar ubrany tylko w spodenki i niezapiętą koszulę bynajmniej nie był zaskoczony moim widokiem.
Tożsamość anioła
75
— Przepraszam, że nachodzę cię w środku nocy, ale nie miałam dokąd pójść — wyszeptałam. — No jasne. Wejdź. — Przesunął się w drzwiach, żeby zrobić mi miejsce. — Napijesz się czegoś? — Chętnie. Może herbaty. Dopiero teraz zauważył, że trzęsę się z zimna, a spod płaszcza wystają mi bose stopy. Przyjrzał mi się badawczo. — Nic ci nie jest? — zapytał. — Nie... - mruknęłam. — Byłam na wieczornym spacerze i drzwi się zatrzasnęły. Carmen wyszła, więc nie miałam jak się dostać do domu. Liczyłam na to, że jest u ciebie. Moje pokrętne i dość nieskładne tłumaczenie nie przekonało go. — Spacerujesz w taką pogodę w piżamie? — Mam płaszcz — wyjaśniłam szybko. — I celowo włożyłaś go na lewą stronę? — Kaspar pokiwał głową; nie wierzył w moje nieskładne wyjaśnienia, ale na szczęście nie zamierzał zadawać więcej pytań. Odwrócił się i zniknął w kuchni. Czułam się fatalnie, że musiałam tu przyjść. Upokorzona i zakłopotana. Najgorsze było to, że nie mogłam jeszcze wrócić do domu, za bardzo się bałam. W dodatku nie wiedziałam, co powiedzieć Kasparowi. Czy to, co mnie spotkało, naprawdę się wydarzyło? Najpierw musiałam ochłonąć. Ale czy wybrałam do tego dobre miejsce?
L. H. Zelman
76
Rozejrzałam się po mieszkaniu Kaspara. Było spore jak na jedną osobę. Z salonu, w którym mnie przyjął, prowadziły drzwi do sypialni, kuchni i na korytarz — przynajmniej tyle zauważyłam. Było tu czysto i schludnie. Żadnych niepotrzebnych przedmiotów, tylko książki, płyty, filmy... — Proszę. — Wrócił do mnie z parującym kubkiem herbaty. — Dziękuję. — Z wdzięcznością przyjęłam ciepłe naczynie. — Posłuchaj, Kaspar, nie chciałabym ci się narzucać, ale... — Daj spokój, możesz zostać - przerwał mi. — Jutro pójdę z tobą, żeby się przekonać, że z zamkiem wszystko w porządku. Nie odpowiedziałam. Pokiwał głową z rezygnacją. Widać było, że wciąż żywi do mnie urazę. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, ile przyjdzie mi jeszcze wycierpieć i ile jeszcze muszę zadać mu bólu. — Powiedz chociaż, czy przyszłaś tu dla mnie, czy raczej z powodu czegoś, o czym nie chcesz rozmawiać? — zapytał przekonany, że zna odpowiedź. Zawahałam się. — Przyszłam, bo właśnie teraz powinnam tu być. Czuję się tutaj bezpiecznie. — Po policzkach potoczyły mi się dwie łzy, które wytarłam ukradkiem. Kaspar to zauważył i ostrożnie przytulił mnie do siebie. Rozpłakałam się na dobre. Nagle zaczęły
Tożsamość anioła
77
dochodzić do głosu uczucia tłumione przez całe lata: gorycz, strach, poczucie winy. Trzęsłam się spazmatycznie. Kurczowo trzymałam rękę Kaspara, bałam się, że za chwilę odejdzie i zostanę sama. Cierpliwie czekał, kiedy się uspokoję, głaszcząc mnie po plecach i mocno przyciskając do siebie Straciłam poczucie czasu, nie wiem nawet, kiedy się położyłam. Obudził mnie własny krzyk. Ciało rozdzierał ból. Byłam w sypialni Kaspara, on najwyraźniej spał w salonie, bo przybiegł stamtąd półprzytomny. — Co ci jest, Andrea? — W jego głosie wyczułam niepokój. Oddychałam niespokojnie. Chciałam wstać z łóżka i podejść do okna. Kaspar mnie powstrzymał. — Źle się czujesz, jesteś chora? Pokręciłam głową. — Andrea, nie chcę wykorzystywać sytuacji, ale to chyba sprzyjająca okoliczność do rozmowy? Może powinniśmy wyjaśnić sobie parę spraw. — Innym razem... — wyjąkałam. — Nie! Nie zamierzam już dłużej czekać. Widzę, że coś jest nie tak, i chcę wiedzieć, co się dzieje! Nie możesz wciąż mnie zbywać. Czułam, że nie odpuści. Tym bardziej że znajdowałam się na jego terytorium. Widział, co się ze mną działo, mimowolnie wciągnęłam go w swoje problemy. Spojrzałam na jego zmierzwioną blond czuprynę i chłopięcą twarz, która zdradzała prawdziwą troskę.
L. H. Zelman
78
Pogładziłam dłonią jego szorstki policzek i uśmiechnęłam się smutno. — To tylko koszmar. Nic, o czym warto by mówić. Westchnęłam, podniosłam się z łóżka, stanęłam twarzą do okna i zapatrzyłam się w przestrzeń, którą wypełniały pierwsze oznaki świtu. Miałam wrażenie, że pogrzebano mnie żywcem z tymi, których ból i cierpienie oglądałam niemal każdej nocy. Odwróciłam głowę i zerknęłam na Kaspara. Uśmiechnęłam się do niego smutno. Jak miałam mu powiedzieć, że widziałam śmierć brata i moich rodziców? W jaki sposób wyjaśnić, że przewidziałam wszystkie te tragedie i nie zrobiłam nic, żeby im zapobiec? Nienawidziłam siebie za tę bezsilność. Kataklizmy. Trzęsienia ziemi. Powodzie. Huragany. Te wizje to moje przekleństwo. Piętno wyryte w umyśle zbyt słabym, by znieść takie brzemię. — To naprawdę nic wielkiego. Zwyczajny zły sen... — powiedziałam, chcąc utwierdzić Kaspara w przekonaniu, że nie ma powodu do zmartwień. — Nic wielkiego? Obudziłaś mnie w środku nocy, krzyczałaś i skręcałaś się z bólu, myślałem, że umierasz! — Przepraszam, nie chciałam ci przeszkodzić... — Nie w tym rzecz! Po prostu się martwię! — krzyknął poirytowany, po czym dodał już trochę łagodniej: — Andrea! Możesz mi zaufać. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak móc się wypłakać na czyimś silnym ramieniu, zwierzyć się z
Tożsamość anioła
79
trosk, zwłaszcza że przyjaciele byli dla mnie towarem deficytowym. Nie zdobyłam się jednak na całkowitą szczerość wobec Kaspara w obawie, że nie zrozumie ciemniejszych stron mojego życia i uzna mnie za wariatkę. — Mam te koszmary od śmierci rodziców — wyznałam. — Zginęli w wypadku, kiedy byłam dzieckiem. Niewiele pamiętam, mój terapeuta twierdzi, że te koszmary są dowodem na to, iż mój umysł nie poradził sobie do końca ze stratą. — Bardzo mi przykro — szepnął i ścisnął moją rękę. — Nie chcę do tego wracać. — Czy zawsze jest... czy to cię boli? — Kaspar próbował sobie wszystko poukładać. — Nie. Ale podświadomie walczę z jakimś niewidzialnym wrogiem, a na koniec zawsze budzę się z krzykiem. Kłamałam. W rzeczywistości czułam potworny ból, ból tych, którzy umierali. Nie to było jednak najgorsze, tylko świadomość, że tracę kogoś, na kim mi zależy, i nic nie mogę zrobić. Nie miałam dość siły, by radzić sobie z utratą bliskich, więc odsuwałam się od wszystkich, którzy zaczynali coś dla mnie znaczyć. Mijało kilka tygodni czy nawet miesięcy i moje wizje powracały. Znów stawałam nad przepaścią. Byłam skrajnie wyczerpana — nie jadłam, nie spałam, nieustannie pracowałam, aby spłacić dług. Aby pomóc tym, którym
L. H. Zelman
80
jeszcze mogłam pomóc. Byłam przeklęta, bo to ja powinnam była zginąć w tym wypadku. A teraz jeszcze ta przerażająca postać w moim pokoju... — Naprawdę bardzo żałuję, że musisz przez to przechodzić. Chciałbym ci jakoś pomóc. — Dźwięczny głos Kaspara oderwał mnie od tych strasznych myśli. — Dziękuję ci... Jesteś bardzo miły, ale to zadanie mojego terapeuty. — Uśmiechnęłam się, z trudem opanowując drżenie. — Andrea, chciałbym być dla ciebie kimś więcej... To, że tu dzisiaj przyszłaś, daje mi nadzieję... — Kaspar, ja... — Wiem! — Nie pozwolił mi dokończyć. — Masz jakąś teorię na temat naszego niedopasowania, ale ja nie zamierzam się poddać. W miłości nie obowiązują podziały na biednych i bogatych, na ładnych i brzydkich. Chciałbym cię lepiej poznać. Fascynujesz mnie. Masz w sobie coś, czego nie ma żadna inna dziewczyna. — Zapewne! Mam mózg! To drobny szczegół, jakiego nie posiadają ślicznotki, z którymi się spotykasz — zakpiłam. — Andrea, to nie fair. — Kaspar odskoczył ode mnie jak oparzony. — Świat nie jest fair, Kaspar. Wystarczy spojrzeć na mnie. Jestem zwyczajną dziewczyną, którą bogaty chłopak próbuje wykorzystać w chwili jej słabości. — Nigdy bym tego nie zrobił! Proszę, spróbuj mi
Tożsamość anioła
81
zaufać. .. — Pójdę już! — Chciałam go wyminąć, ale chwycił mnie za ramię i odwrócił twarzą, do siebie. — Nigdzie nie pójdziesz! — rzucił szorstko. — Wiem, że wiele przeszłaś i wciąż liżesz rany po tych potwornych wydarzeniach, ale to nie powód, aby odcinać się od ludzi. — Nic o mnie nie wiesz... — Wiem więcej, niż sądzisz! — Zamilkł na moment, żeby się uspokoić, po czym podjął na nowo: — Jesteś przemęczona. Dużo pracujesz, uczysz się i we wszystkim pragniesz być najlepsza. Tak się nie da, Andrea. Nie pozbędziesz się lęków, warcząc na wszystkich, którzy chcą ci pomóc. — Nagle zmienił temat, najwyraźniej próbując załagodzić sytuację. — Wyjedź z nami w góry, odpocznij. Złap trochę dystansu do tego, co robisz. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Zapadła cisza, którą przerwał nagle dzwonek u drzwi. Kaspar odczekał chwilę, wpatrując się we mnie, po czym poszedł sprawdzić, kto przyszedł. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam Carmen. Weszła do środka bez zaproszenia i od razu utkwiła swój przenikliwy wzrok w mojej piżamie. — Co tu robisz tak wcześnie? — wyrwało mi się. Byłam spanikowana. — Taaak... Mogłabym zapytać o to samo. — Uniosła kpiąco jedną brew. — Ale nie jestem wścibska —
L. H. Zelman
82
dodała. — Przestań, to nie tak! — zaprotestowałam. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale zaraz sobie przypomniałam, że nie mam nic na swoją obronę, więc tylko głośno wypuściłam powietrze z płuc. Carmen patrzyła na mnie z surową miną i kiwała głową, jakby właśnie wysłuchiwała moich wyjaśnień. Potem krytycznie rzuciła: — Rozumiem, to dobra wymówka — i z gracją przeszła do centralnej części salonu, dając mi do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Raptem odwróciła się do nas i klasnęła. — To się nawet świetnie składa, że jesteście tu we dwoje. Zabieram was w góry. - Na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. — Jak to? Teraz? - wycedziłam, widząc, że ma na sobie ciepłą kurtkę i buty do chodzenia po górach. Mieliśmy jechać dopiero w weekend, a dziś jest wtorek. — Mała zmiana planów. — Carmen, tak się nie robi. Nie jestem przygotowana. Przecież widzisz, że mam tylko tę piżamę. — Znów zrobiło mi się głupio i cofnęłam się o krok, stając za drewnianą komodą. — Nie martw się, kochana, już cię spakowałam. Masz! — Rzuciła mi torbę z ciuchami, którą przyniosła ze sobą. — Doprowadź się do porządku. — Carmen, nie mogę jechać. Lada moment zacznie się sesja. Mam obowiązki w fundacji. Nie mogę tak po
Tożsamość anioła
83
prostu zniknąć. — Resztki zdrowego rozsądku starały się dojść do słowa. — I tak mieliśmy jechać. To tylko kilka dni różnicy. — Dla mojej współlokatorki taka spontaniczna decyzja nie stanowiła najmniejszego problemu. — Przez tych kilka dni mogłabym pozałatwiać swoje sprawy — próbowałam negocjować. — Legrand? — Carmen spojrzała na chłopaka, któremu pomysł wcześniejszego wyjazdu najwyraźniej się spodobał. — Jestem za. — Załatwione. Pospieszcie się, to zdążymy dotrzeć tam przed zmrokiem. Za dziesięć minut na dole — oświadczyła, wychodząc. — Nie mogę jechać. — Zerknęłam błagalnie na Kaspara, kiedy za Carmen zamknęły się drzwi. — Dlaczego mnie to nie dziwi? — stwierdził kwaśno. — Czy ty nie masz żadnych zobowiązań? Nic, co chciałbyś załatwić przed wyjazdem? — Szczerze? — wycedził. — Mam zobowiązania wobec siebie. Pragnę odetchnąć od tego miasta. Zrobić coś szalonego. Znasz to słowo, Andrea? Trafił w czuły punkt. Oczy Kaspara tak boleśnie się we mnie wbijały, że musiałam dać za wygraną. — Niech będzie! — rzekłam w nadziei, że nie będę żałowała tak pochopnie podjętej decyzji.
L. H. Zelman
84
Rozdział III
Jechaliśmy czarnym maserati Kaspara. Cieszyłam się, że jesteśmy sami, że nie muszę czuć skrępowania obecnością jego przyjaciół. Nie licząc telefonu, który wykonałam do Elli z fundacji, żeby usprawiedliwić swoją nieobecność, prawie całą drogę nic nie mówiłam, udając, że śpię. Zastanawiałam się nad wydarzeniami minionych dni. Co się stało tamtej nocy? Kogo widziałam w swoim mieszkaniu? Próbowałam przypomnieć sobie tę twarz i przenikliwe spojrzenie szafirowych oczu. Musiałam przyznać, że byłam zafascynowana. Zlękniona, ale też zafascynowana. Ale czy w ogóle kogoś widziałam? Może po prostu czułam się zbyt samotna, a umysł płatał mi figle? A jeśli jednak naprawdę byłam opętana? Jeżeli Ilina miała rację, jeżeli rzeczywiście widziała coś strasznego? Dlaczego moje życie musiało się tak komplikować? O ile świat byłby prostszy, gdyby obchodziły mnie głównie makijaże, fryzury i najnowsze trendy w modzie. Poruszyłam się niespokojnie na siedzeniu. Kaspar spojrzał na mnie troskliwie. Byłam zła na
Tożsamość anioła
85
siebie, że otworzyłam się przed nim ostatniej nocy. W każdej chwili mógł mnie zranić i wiedziałam, że bardzo to będzie bolało. Do górskiego domku Landów dotarliśmy zgodnie z planem, tuż przed zmrokiem. Górski domek zawsze kojarzył mi się z małą, przytulną drewnianą chatką. Tymczasem posiadłość Landów była przytulna, ale na pewno nie mała. Ściany wznosiły się na jakieś piętnaście metrów w górę. Z podwórza wchodziło się do salonu, który razem z aneksem kuchennym zajmował cały parter. W jego centralnej części, na wprost wejścia, był kominek, przed którym stały eleganckie kanapy. Po obu jego stronach znajdowały się schody prowadzące na piętro, które przypominało ogromną antresolę. Podobnie jak w swej miejskiej rezydencji, ojciec Barbary zgromadził tutaj całkiem pokaźną bibliotekę. Patrzyłam na ten księgozbiór z nieukrywanym podziwem. — Podoba ci się? — spytała Barbs, która właśnie się pojawiła z moją wypchaną walizką. — Tak. Jest uroczo. Jeśli to właściwe słowo, żeby oddać atmosferę tego miejsca — zapewniłam. — Chodź! Zobaczysz górę. Posłusznie powędrowałam jej śladem. W przeciwieństwie do otwartej przestrzeni, jaka dominowała na dole, na piętrze były same pokoje — gościnne i sypialne. Oznaczało to, że rodzice Barbs udzielali się towarzysko i często podejmowali przyjaciół podczas swoich urlopów.
L. H. Zelman
86
— To pokój twój i Carmen. - Barbara otworzyła przede mną drzwi jednej z sypialni. — Dziękuję — odrzekłam i weszłam do środka. — Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Stąd jest najładniejszy widok na góry, więc będziesz miała co podziwiać, kiedy znudzi ci się twarz Carmen zażartowała. Barbie przypominała porcelanową lalkę. Miała nieskazitelną urodę. Zawsze taktowna. Dostojna i dumna jak królowa. Czułam do niej sympatię, choć słabo się znałyśmy i rzadko miałyśmy okazję rozmawiać. Była już na ostatnim roku college'u, toteż nasze zajęcia nie pokrywały się ze sobą. Ceniłam w niej to, że mimo swojej wysokiej pozycji społecznej nigdy nie sprawiała wrażenia nadętej czy wyniosłej. Teraz nadarzyła się okazja, by zapytać ją o ten wieczór, kiedy Klaudia wyprosiła mnie z imprezy. — Nie masz nic przeciwko temu, że tu jestem? — wykrztusiłam, wracając wspomnieniami do tej nieprzyjemnej sceny. — Nie. Skąd taki pomysł? — Barbs okazała szczere zdziwienie. — Na ostatniej imprezie u ciebie Klaudia dość jasno dała mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana. Tak na wszelki wypadek wolę się upewnić. Nie chciałabym wracać do domu autobusem. Barbie zaśmiała się kryształowym głosem. — Nie sądzę, żeby ci to groziło. — Moje
Tożsamość anioła
87
wątpliwości najwyraźniej musiały ją bawić, bo bardzo się starała zachować powagę. — Nie przejmowałabym się na twoim miejscu tym, co mówi Klaudia. Miłość do Kaspara przesłania jej wszystko. — A on? Czy jest nią zainteresowany? — Nie mogłam się powstrzymać. — Nawet nie wiem, czy ją zauważa. Poza tym już dokonał wyboru. — Popatrzyła na mnie z przyjaznym uśmiechem. Do pokoju wkroczyła Carmen z zestawem różowych walizek. Wyglądało to na przeprowadzkę, a nie kilkudniowy wypad ze znajomymi. — Nie patrzcie tak na mnie — rzuciła z wymówką. — Może być ciepło albo zimno, albo mokro... Zaczęłyśmy się śmiać. — Gdzie chłopaki? — zapytała Barbie, kiedy już się opanowała. — Mark przywiózł Jaredowi jakieś części do samochodu i teraz muszą nacieszyć nimi swoje męskie ego, a Kaspar rozpala w kominku. — Carmen była zdegustowana brakiem zainteresowania ze strony mężczyzn. — Okej, w takim razie się rozgośćcie. Za pół godziny spotykamy się w salonie — zaproponowała Barbie i zostawiła nas same. Byliśmy podekscytowani faktem, że udało nam się wyrwać z miasta. Mark planował już wyprawę w góry, ale ze względu na zapadający zmierzch i zmęczenie
L. H. Zelman
88
odłożono ją na następny dzień, za to w ramach relaksu na kanapie przed kominkiem Carmen zaproponowała wszystkim kakao. Odmówiłam z żalem, ale mój umysł rozpaczliwie domagał się odpoczynku. Ostatnie wydarzenia całkowicie wybiły mnie z rytmu. Poprosiłam też Carmen, by rano na mnie nie czekali, bo nie zamierzałam brać udziału w górskiej wędrówce. Pożegnałam się i zniknęłam w sypialni. Długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, było mi na przemian duszno i chłodno. Nieraz wstawałam, aby zamknąć okno, a po chwili znów je otwierałam. W końcu usnęłam wycieńczona. W środku nocy obudziło mnie stuknięcie i przeraźliwe zimno. Carmen jeszcze nie wróciła do pokoju. Jej pościel była nietknięta. Domyślałam się, że jest z Markiem. Zsunęłam z siebie kołdrę i podeszłam do szeroko otwartego okna. W blasku księżyca to miejsce było jeszcze piękniejsze i dużo bardziej tajemnicze. Wydawało się zaklęte. Cienie skał wyglądały niczym przyczajone potężne monstra. Przez moment miałam wrażenie, że jakaś ludzka postać zamajaczyła w ciemnościach na podwórzu. Niewyraźny kształt zlewał się z mrokiem, równie dobrze mogłam go sobie wymyślić. Pewnie był to ktoś z nas, ale na wszelki wypadek zamknęłam szczelnie okno i całkowicie już rozbudzona uchyliłam drzwi na korytarz. Z salonu dobiegały ciche rozmowy i sączyło się przyćmione
Tożsamość anioła
89
światło. Zbliżyłam się do szczytu schodów i zaczęłam nasłuchiwać. Ku mojemu zdziwieniu rozpoznałam pięć głosów. Skoro wszyscy siedzieli przy kominku, kto w takim razie był na przechadzce? Nagle usłyszałam swoje imię. Zaciekawiona, przylgnęłam do posadzki i spróbowałam podejść jeszcze bliżej, aż znalazłam się na tyle blisko, że zaczęłam rozróżniać po-szczególne słowa. — Andrea nie chce iść jutro w góry - oznajmił Kaspar. — I co zrobimy? — Ktoś z nas musi z nią zostać. — Tylko jedna osoba? - Rozpoznałam głos Carmen. — Tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Reszta będzie trzymać się blisko. Nie możemy się zanadto oddalać. „Spiskują" - przemknęło mi przez myśl. Z ciekawości przysunęłam się jeszcze o parę centymetrów. — Myślisz, że tu przyjdzie? - Barbara była zaniepokojona. — Nie sądzę. Jest zbyt słaby w tej postaci. Wie, że Andrea nie jest jeszcze gotowa. Nie zaryzykuje. - Kaspar zdawał się pewny swych racji. — Coś mi mówi, że już tu jest. — Wkrótce się przekonamy. Wyglądało na to, że rozmowa dobiegła końca.
L. H. Zelman
90
Chciałam szybko wycofać się do pokoju i w pośpiechu uderzyłam w stojący za mną stolik. Drewniane figurki, które się na nim znajdowały, z łoskotem potoczyły się po podłodze. Zdemaskowana w tak idiotyczny sposób, wstałam i jak gdyby nigdy nic, podeszłam do balustrady. — O, jeszcze tu jesteście? — Trochę się zasiedzieliśmy — wymamrotał Jared; na twarzach zebranych malowało się napięcie. — O czym rozmawialiście? — Ziewnęłam, udając zaspaną. — O jutrzejszej wyprawie. — Mark ostrożnie dobierał słowa. — Nigdzie nie dotrzecie, jeśli się zaraz nie położycie i nie wypoczniecie. — Właściwie chyba zrezygnujemy z tej wycieczki — oznajmił Kaspar ku zaskoczeniu wszystkich. Przyglądał mi się bacznie, jakby próbował zgadnąć, ile mogłam usłyszeć z ich rozmowy. Wydawał się poważny i skupiony. — Dlaczego? — mruknęłam. — Prawdopodobnie grasuje w tutejszych lasach niedźwiedź. Dzwonili ze straży leśnej i prosili, żeby nie zapuszczać się zbyt daleko. — Mnie też coś grozi? — spytałam nieostrożnie, co nie umknęło uwadze Kaspara. — Niewykluczone. Niedźwiedź może podejść do domu, szukając pożywienia. Jest słaby i poraniony. Wpadł we wnyki zastawiane na wilki. Nie byłoby
Tożsamość anioła
91
bezpiecznie, gdybyś została sama. Jego słowa układały się w logiczną całość, a ja nie miałam powodu, by mu nie wierzyć. Patrząc jednak na ich zakłopotane miny, upewniłam się, że coś ukrywają. Nie było mi przyjemnie z tą świadomością, wobec czego kolejny raz się pożegnałam i wróciłam do łóżka. Stałam potężna niczym Bóg na złotej kopule meczetu Omara na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. Byłam wolna od ziemskich trosk. Wokół rozciągało się pustkowie, gdzieniegdzie poprzetykane nagimi skałami. Słońce paliło, wyniszczając swym żarem ostatnie połacie żyznej gleby. Nigdzie nie było widać śladu życia, tylko korowód umarłych w pielgrzymce do studni dusz. Wiatr bezszelestnie poruszał zakonnymi szatami pątników. Ich twarze skrywane pod kapturami wpatrywały się w dno ziejącej przepaści. Nagle jedna z postaci uniosła głowę, jakby wznosząc ostatnią modlitwę do nieba. Dostrzegłam mlecznobiałe włosy... — Ilina! — wrzasnęłam. — Ilina nie żyje — jęknęłam cicho i usiadłam na łóżku. Oplotłam głowę rękami i zaczęłam płakać. — To tylko zły sen. — Carmen obudzona krzykiem próbowała mnie uspokoić. - Tylko zły sen — powtórzyła jeszcze raz i pogładziła mnie po włosach. Trzy godziny później zadzwonił ojciec Raul, żeby mnie poinformować o śmierci Iliny.
L. H. Zelman
92
Uroczystości pogrzebowe przewidziane zostały na czwartek, więc miałam jeden dzień na to, aby się dostać do miasta. — To niemożliwe, dopiero co przyjechaliśmy! — zaprotestował Kaspar, usłyszawszy, że chcę wracać. — Prowadziłem wczoraj całą drogę, nie mogę znów usiąść za kierownicą. — Pojadę autobusem. — Nie dawałam za wygraną. — Proszę bardzo! Jedź! Będziesz w domu za dwa dni. Akurat po pogrzebie — rzucił podniesionym głosem. — W porządku — odparłam beznamiętnie. — Andrea, i tak już jej nie pomożesz — złagodniał nagle. — Kiedy wrócimy, pójdę z tobą pomodlić się za jej duszę, ale błagam, nie rezygnujmy z naszych planów. — A jakie to m y mamy plany i dlaczego są ważniejsze od tego, co ja chcę? — dopytywałam kąśliwie. — Miałem nadzieję spędzić z tobą więcej czasu. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy mieli taką możliwość — przyznał z druzgocącą szczerością. Niestety, miał rację. Taka okazja mogła się nie powtórzyć. Wmawiałam sobie, że przyszłam z lęku przed samotnością, przed mężczyzną czającym się w moim pokoju w kampusie... A przecież byłam tu dla Kaspara. Wszystko mi mówiło, że związek z nim to szaleństwo, że nic dla niego nie znaczę i będę tego gorzko żałowała. Musiałam jednak zaryzykować i przyznać przed sobą, jaką radość sprawiało mi towarzystwo Kaspara. Bez względu na to, jaką cenę przyjdzie mi później zapłacić.
Tożsamość anioła
93
Ostatecznie dałam się przekonać, że moja obecność na uroczystości pogrzebowej niczego nie zmieni, a już na pewno nie wskrzesi zmarłej, w związku z czym nie jest nieodzowna. Wyrzuty sumienia zagłuszyłam postanowieniem, że po powrocie odwiedzę ojca Raula i zaniosę kwiaty na grób Iliny. Dzień wyjątkowo sprzyjał górskiej wędrówce. Było słonecznie, ciepło i prawie bezwietrznie. Wszyscy żałowali, że przez niedźwiedzia nie mogą udać się na szlak. Z jakiegoś tajemniczego powodu postanowili nie spuszczać mnie z oczu. Jednak żadne z nich ani na moment nie zdradziło przy tym niezadowolenia. Miałam wrażenie, że Kaspar jest dla nich kimś więcej niż tylko kolegą. Podejmował decyzje, z którymi nie dyskutowali, i nie słyszałam, żeby ktokolwiek próbował podważać jego zdanie. Był kimś w rodzaju przewodnika stada. Zaśmiałam się w duchu, bo przypomniało mi się, co powiedziała o nim kiedyś Carmen: „Przywykł dostawać to, po co wyciąga rękę. Taki jest jego urok". Kaspar zaplanował dla nas na popołudnie krótki spacer. Mieliśmy się udać do najpiękniejszego miejsca na świecie — jeziora zwanego przez miejscowych Anielskim Źródłem — tylko we dwoje. Od domu Barbary szło się tam pół godziny, więc zdecydowałam, że taką odległość jestem w stanie pokonać. Na początku wędrowaliśmy w milczeniu. Lubiłam przebywać z Kasparem, mimo że
L. H. Zelman
94
często czułam się przy nim niezręcznie. Onieśmielały mnie jego wygląd i swoboda, z jaką się zachowywał. Czułam się mała i niezdarna. Kiedy pomagał mi wdrapywać się na skałę, trzymając za rękę, zaczęły chodzić mi po głowie różne myśli. Częścią jakiego planu byłam? Co tu robiłam z kimś takim jak on? Co mógł we mnie widzieć? Chyba nieświadomie zaczęłam się w niego wpatrywać, bo nieoczekiwanie zapytał: — Dlaczego mi się tak przyglądasz? — Co ja tu robię? — wyrwało mi się. — Idziesz podziwiać ze mną krajobraz — odpowiedział wymijająco. — Wiesz, że nie o to pytam. Co ja robię tu z tobą i z tymi ludźmi, którzy z trudem znoszą moją obecność? Kaspar starał się ukryć rozdrażnienie. — Jesteś tutaj ze mną — wyjaśnił oględnie i uśmiechnął się szeroko. To stwierdzenie mnie rozwścieczyło. Miałam dość takiego protekcjonalnego traktowania. W przeciwieństwie do innych nie zamierzałam bezkrytycznie się mu podporządkowywać. — Nie wiem, jak ty, ale ja wracam! - oświadczyłam hardo. — Poczekaj! Przepraszam. - Przytrzymał mnie za rękę. — Chcę ci coś pokazać, a potem zrobisz, co zechcesz. — Proszę - dodał błagalnie, widząc moją zawziętą minę. Posłuchałam. Byłam zła na siebie, że mam za mało
Tożsamość anioła
95
silnej woli, by oprzeć się jego urokowi. Całą drogę to sobie wyrzucałam. Tym razem jednak nie było czego żałować. Zrozumiałam to, gdy rozpostarł się przede mną oszałamiający widok. Wśród niewysokich skał i soczystej zieleni skrywało się niewielkie jezioro z bijącym pośrodku źródłem. Woda w nim była krystalicznie czysta i przeraźliwie lodowata. Pochyliliśmy się nad nią. — Spójrz. — Kaspar wskazał na lustro wody. — Co widzisz? — Siebie — oznajmiłam zgodnie z prawdą. — Przyjrzyj się uważnie swojemu odbiciu — poprosił. Wpatrywałam się dłuższą chwilę w taflę jeziora. Nagle zwróciłam uwagę na barwę moich oczu. Były szafirowe jak oczy mężczyzny, który mnie tak przeraził. Zamrugałam, aby się upewnić, że osoba, którą widzę, to wciąż ja. Miałam wrażenie, że wyglądam jakoś inaczej. Moja twarz była delikatna, rysy łagodne, a włosy błyszczały w słońcu. I te oczy... — To jakaś sztuczka? Anielskie Źródło, tak? zapytałam. — Nie. To naprawdę ty. — Kaspar pochylił się nad wodą, żeby udowodnić, iż obraz nie jest przekłamany. — Zawsze taka byłaś. Niepowtarzalnie piękna. Olśniewasz swą urodą nieśmiertelnych bogów i śmiertelnych ludzi. Jestem zaszczycony, że mogę być tu z tobą. Zaniemówiłam, słysząc te słowa. To nie brzmiało
L. H. Zelman
96
wiarygodnie. Nikt nigdy nie wyrażał się o mnie w taki sposób. Kaspar zauważył moje wahanie. — Andrea, jesteś kimś wyjątkowym - zapewnił mnie. — Jestem tu tylko dla ciebie. I nigdy nie będzie inaczej. Pragnę cię chronić i pragnę trwać przy tobie, jeśli takie będzie twoje życzenie. Zawsze. Cokolwiek się wydarzy. Popatrzyłam na jego zatroskaną twarz. Nic nie rozumiałam, ale nagle zrobiło mi się niesłychanie ciepło na sercu. — Kaspar, ja... — zaczęłam. — Wiem, że ci się narzucam — przerwał mi. — Nie raz dawałaś mi do zrozumienia, żebym dał ci spokój. Ale ja wciąż o tobie myślę. Wyrzucam cię ze swojej pamięci, a za sekundę od nowa przywołuję twój obraz. Jestem zrozpaczony, kiedy mnie odrzucasz, i obiecuję sobie, że to już koniec, a za chwilę szukam sposobu, aby znów być przy tobie. — To nie jest takie proste. - Starałam się, by mój głos był jak najbardziej beznamiętny. — Sprawmy, żeby takie się stało. — Świat nie jest kolorowy. Ma wiele odcieni szarości, a ta szarość to właśnie moje życie. Nie możesz go ot tak pokolorować i sprawić, że będę szczęśliwsza. Nie pasujemy do siebie, choć wolałabym, żeby było inaczej. — Proszę cię tylko o szansę. Andrea, zakochałem się w tobie...
Tożsamość anioła
97
— To niedorzeczne — szepnęłam. Tak bardzo chciałam, aby mnie pocałował, że legł ostatni bastion oporu. Zbliżyłam się do Kaspara. Ciepło jego oddechu musnęło moją skórę. Ujął moją twarz w swoje dłonie. Kciukami pogładził mi policzki, nasze usta się spotkały i daliśmy ujście od dawna tłumionym pragnieniom. Chłonęliśmy siebie nawzajem. Przylgnęłam do niego tak mocno, że z trudem oddychałam. Czułam, że dla Kaspara ta chwila wiele znaczy, bo w każde muśnięcie warg wkładał tyle energii, jakbym zaraz miała zniknąć, a ten pocałunek mógł sprawić, że mnie przy sobie zatrzyma. Niespodziewanie niebo nad nami pociemniało. Czarne chmury nadciągnęły jak sępy, kradnąc światu ostatnie promienie słońca. Nagle sklepienie nad naszymi głowami przecięła błyskawica, ziemia zadrżała i lunął deszcz. Wokół popłynęły rwące potoki. Pioruny biły nieprzerwanie, aż jezioro stało się czerwone. Przypominało to grad ognia. Porywisty wiatr, który właśnie się zerwał, bezlitośnie pochylał drzewa ku ziemi. Przerażające odgłosy wichury odbijały się echem od skał. To mnie otrzeźwiło. W pierwszej chwili chciałam uciec, ale zauważyłam, że Kaspar stoi nieporuszony i tylko coraz szerzej się uśmiecha. W końcu wybuchnął histerycznym śmiechem. Wpatrując się w pustą
L. H. Zelman
98
przestrzeń, wykrzyczał w nią pytanie: — I co, bolało? Odpowiedziały mu kolejne uderzenia piorunów. Nie wiedziałam, co myśleć, nic z tego nie rozumiałam. Byłam przemoczona i zziębnięta. Nigdy dotąd niczego takiego nie przeżyłam. — Kaspar, wracajmy! — krzyknęłam, próbując się przebić przez zawodzenie wiatru. — Już idziemy. — Oplótł mnie swoim ramieniem i wtuleni w siebie ruszyliśmy do domu. Wichura szalała jeszcze przez godzinę, lecz my siedzieliśmy już bezpiecznie przed kominkiem, owinięci w ciepłe koce. Kaspar był szczęśliwy, przytulał mnie i całował w czoło i nos za każdym razem, kiedy chciałam się do niego odezwać. Miał wyjątkowo romantyczny nastrój. Szalejące za oknem żywioły najwyraźniej go nie przerażały. Im dłużej trwała burza, tym większą satysfakcję widziałam w jego oczach. Odniosłam jednak wrażenie, że pozostali nie podzielają tej radości. Podejrzliwie spoglądali przez okna. Byli nienaturalnie czujni, jak gdyby czegoś się obawiali, i nawet nie próbowali udawać, że tak nie jest. — Dlaczego to jezioro nazwano Anielskim Źródłem? — zapytałam, gdy cisza stała się zbyt krępująca. — Bo pluskają się w nim anioły — zarechotał Jared. Barbs skarciła go wzrokiem i pospieszyła z wyjaśnieniami:
Tożsamość anioła
99
— To taka miejscowa legenda. Ludzie twierdzą, że to jezioro powstało z łez aniołów, które płakały z żalu po upadłych braciach. Ponoć od wielu pokoleń obserwowano świetliste istoty przechadzające się nad jego brzegiem. — Rzeczywiście, ta woda ma w sobie coś nieziemskiego — przyznałam. — Owszem, jest wyjątkowo czysta - odparł ze śmiechem Kaspar. — Ale to akurat zasługa bijącego źródełka, a nie aniołków. — Ludzie przypisują tej wodzie właściwości lecznicze i kosmetyczne. Mówią, że można nią przemywać rany, a nawet myć twarz, dzięki czemu człowiek staje się piękny — kontynuowała Barbie. — Czy to prawda? — Jeszcze tego nie sprawdzaliśmy - znów zachichotał Jared. — Może powinniśmy zrobić mały eksperyment? — zaproponowałam. — To nie najlepszy pomysł. - Poważny ton Barbs i kolejny grzmot na dworze sprawiły, że atmosfera znów stała się napięta. Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo. Bez wątpienia coś wisiało w powietrzu i tylko w jeden sposób mogłam się tego dowiedzieć. Przeciągnęłam się leniwie jak kot, obwieszczając, że jestem zmęczona i udaję się na
L. H. Zelman
100
spoczynek. Ku własnej uciesze dostrzegłam nagłe ożywienie wśród zebranych, a Kaspar zaoferował, że odprowadzi mnie do pokoju. Zapewne pragnął się upewnić, że nie będę podsłuchiwać na schodach. — To był dla mnie wyjątkowy dzień — oznajmił czule, gdy stanęliśmy pod drzwiami mojego pokoju. — Nie da się ukryć, taka nawałnica nieczęsto się zdarza — zażartowałam. — Wiesz, że nie o tym mówię. — Oparł ręce o drzwi po obu stronach mojej głowy i się przysunął. Jego zapach niezwykle silnie na mnie działał. Serce zabiło mi szybciej, poczułam fale gorąca. — Przez chwilę byłem w raju — szepnął mi niskim namiętnym głosem wprost do ucha. — I nie zabrałeś mnie ze sobą? — Siliłam się na dowcip, by ukryć podniecenie. — Już tam byłaś, kiedy przyszedłem... — Musnął wargami moją szyję. — To może się źle skończyć... — Usiłowałam zebrać resztki zdrowego rozsądku. — Wiem — przytaknął, nie przestając pieścić ustami mojej szyi. — Kaspar, ty chyba nie chcesz się wprosić? — Wskazałam palcem na drzwi. Rozbawiła go ta podejrzliwość. Podniósł mojądłoń i pocałował jej wnętrze. —Jesteś moim największym darem od Boga. Najcudowniejszym i niepowtarzalnym. Nie śmiałbym...
Tożsamość anioła
101
może kiedyś... kto wie... - Posmutniał nagle. — Teraz już idź, bo nie ręczę za siebie. — Ucałował mnie w czoło na pożegnanie i zszedł po schodach do salonu. Chwilę później pojawiła się Carmen, by się upewnić, że leżę już w łóżku. — Wezmę prysznic, a potem trochę poczytam. Tyle tu dobrych książek. Aż żal do nich nie zajrzeć — powiedziałam, wchodząc do łazienki. Nie słuchałam, co mówiła, bo specjalnie puściłam mocny strumień wody. Właściwie po tym osobliwym pożegnaniu z Kasparem przydałby mi się zimny prysznic, ale postanowiłam rozkoszować się jeszcze przez jakiś czas tym dziwnym otumanieniem. Kilka minut później za Carmen zamknęły się drzwi. Wyszłam zaraz po niej i bezszelestnie przedostałam się do barierki przy schodach, skąd najlepiej słychać było rozmowę. — Już zasnęła? — Mark był wyraźnie zdziwiony. —Nie. Jest w łazience — wyjaśniła Carmen. — Jesteś pewna? — zapytał z naciskiem. — Możesz iść i sprawdzić — syknęła zniecierpliwiona. — Przestańcie! — Kaspar uciął tę nieprzyjemną wymianę zdań. - Musimy się zastanowić, co dalej, nie czas teraz na kłótnie. — Przypuszczasz, że się domyśla? — Barbs bacznie lustrowała twarz Legranda. — Nie wiem.
L. H. Zelman
102
— Ufa ci? — dopytywała. — Chyba nie do końca. — Najwyraźniej był tym zmartwiony. — Jak to? Dziś wyglądaliście na takich szczęśliwych! —Carmen nie dowierzała jego słowom. — Pamiętaj, że on też tam był. Nie wiem, kogo zobaczyła w źródle. Nie wiem, o czym myślała ani co czuła. Nic nie wiem — zirytował się. — Nie było aż tak źle, skoro chciał poprzetrącać nam karki — wtrącił ze śmiechem Jared. — Gdyby naprawdę tego chciał, już by nas tu nie było —upomniał go ostro Kaspar. — Najgorsze teraz przed nami. Wiemy, że tu jest i łatwo się nie podda. Nie możemy wrócić do miasta, jeśli będzie tak szalał. Idź, sprawdź, czy Andrea jest w łóżku! - nakazał nagle Carmen. W pośpiechu opuściłam swoje stanowisko szpiegowskie i w ostatniej chwili wskoczyłam pod kołdrę, łapiąc pierwszą z brzegu książkę. — Co czytasz? — zapytała, wchodząc do pokoju. Spojrzałam na okładkę, lekko zmieszana. — Fausta — odparłam. — Nie za ciężka lektura do poduszki? — Carmen była wyjątkowo podejrzliwa. — Czytałaś? — Teraz to ja się zdziwiłam. Różowa panienka z psem miniaturką pod pachą i Goethem w ręku. Niespotykane. — Coś mi się obiło o uszy — skłamała, choć
Tożsamość anioła
103
najwyraźniej świetnie znała ten tytuł. Zakręciła się po pokoju, rzekomo czegoś szukając, i zniknęła w pośpiechu. Niczego już nie rozumiałam. Jak w tanim kryminale: wyłącznie podejrzani i poszlaki, ale żadnych dowodów. Przestałam ufać tym na dole. Zaczynałam czuć się jak zakładnik. Zrozumiałam, że ten wyjazd był z góry zaplanowany. Gdy Carmen przyszła nad ranem do domu Kaspara, miała ze sobą moje rzeczy, więc wiedziała, że tam jestem, i tylko udawała zdziwioną. Wywieźli mnie szybko z miasta, używając fortelu, ale po co? Dlaczego Kasparowi tak bardzo zależało na moim zaufaniu? I kim był ten, który przetrąca karki? Zbyt wiele pytań i żadnych odpowiedzi. Z zamyślenia wyrwał mnie łoskot otwieranego przez przeciąg okna. Wstałam, żeby je zamknąć, i wtedy znów zobaczyłam w ciemnościach tę postać. Stała zbyt daleko, żeby ją rozpoznać, teraz jednak byłam niemal pewna, iż znajdowała się tam z mojego powodu. Podmuch wiatru wdarł się nagle do pokoju i gwałtownie zaczął przewracać kartki książki. Podeszłam bliżej, wzięłam ją do ręki i przeczytałam stronę, na której się otworzyła: Ja, podobizna Bóstwa, com się czuł Bliski prawd wiecznych zwierciadła; com swoją Sycił się jaźnią, nieb blaskiem upojon I syna ziemi z siebie zzuł. Ja, wyniesiony nad cherubów ród, W chwili, gdy moja moc już się ważyła Przeczucia pełnią, mknąć w natury żyłach I szczęściem bogów żyć — w pokuty
L. H. Zelman
104
pyłach Ległem!3 „Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?" pomyślałam, wpatrując się w cień zanurzony w bezkształtnym mroku. Tej nocy przyszedł do mnie po raz drugi. Zakradł się podstępnie do moich snów. Był właśnie taki, jakim go zapamiętałam. Diaboliczny i drapieżny. Nie napawał mnie jednak lękiem, lazur jego oczu zdradzał bezmiar tęsknoty. Pragnienie silniejsze niż potrzeba przetrwania. W tych oczach kryło się tylko cierpienie. Wyciągnęłam rękę, żeby go dotknąć. Potworny jęk rozpaczy przeszył moją świadomość. Pożądał ciepła mojej dłoni i jednocześnie nienawidził tej żądzy. Nie było go tu. Nie mógł poczuć mojej pieszczoty. Szafir tych oczu boleśnie błagał o skrócenie katuszy. Przesuwałam opuszkami palców po jego pięknej i niebezpiecznej twarzy, tropiąc prawdę jak ślepiec próbujący zgłębić tajemnicę światła. Moje palce spoczęły na jego wargach i wtedy dobiegł mnie szept: A Z AT H RA. MW* — Nie chcę jechać! — zaprotestowałam stanowczo, kiedy Kaspar próbował mnie przekonać, że wyprawa z dziewczynami do pobliskiego miasteczka po zakupy to świetny pomysł. — Andrea, nie bądź dzieckiem. Carmen nie spakowała ci żadnych potrzebnych ubrań na wyprawę w góry. Nie masz ze sobą ani kurtki, ani odpowiednich 3
Johann Wolfgang Goethe, Faust, tłum. Feliks Konopka.
Tożsamość anioła
105
butów. Sama widziałaś, jak szybko zmienia się tu pogoda. — Nie będę chodziła po górach, więc nie muszę mieć tych ciuchów. Poza tym to tylko kilka dni. Nie ma sensu wydawać pieniędzy na odzież, której nigdy więcej nie założę. - Tym razem nie zamierzałam się poddawać. Postanowiłam wrócić do Anielskiego Źródła i nic nie mogło tego zmienić, a już na pewno nie bezsensowne łażenie między wieszakami. — Jeśli chodzi o pieniądze, to się nie martw. Zaprosiłem cię, więc jestem za wszystko odpowiedzialny. — Nie. Nie chodzi o pieniądze — przerwałam mu ostro. Od wielu lat byłam zmuszona radzić sobie sama i nie potrzebowałam niczyjej pomocy, a zwłaszcza jego. — Wierzyć mi się nie chce, że można być takim uparciuchem. — Kaspar był wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy. — Jedźcie sami. Ja tu zostanę i poczytam trochę. — Nie ma mowy. Bez ciebie nie pojedziemy — wyrwało mu się. — A to dlaczego? - Wykorzystałam sytuację, by przyprzeć go do muru. — Jeśli nie chcę iść w góry, to inni zostają? Jeśli nie chcę jechać na zakupy, to pozostali mają zakaz wyjazdu? Jestem dzieckiem, które trzeba pilnować? W krzyżowym ogniu pytań próbował znaleźć logiczne wytłumaczenie, ale nie wymyślił nic, co zaspokoiłoby moją ciekawość, więc się nie odezwał. Dopiero gdy do salonu weszły Barbara i Carmen, oznajmił z dziwnym wyrazem twarzy:
L. H. Zelman
106
— Andrea nie jedzie. Dziewczyny wpatrywały się w niego, szukając wskazówek, jak powinny się zachować. — To może odłóżmy ten wyjazd — zaproponowała niepewnie Barbie. — W zasadzie nie ma powodów, dla których mielibyśmy odkładać cokolwiek, jak słusznie zauważyła Andrea. — Legrand starannie dobierał słowa. — Więc kto jedzie, a kto zostaje? — Carmen siliła się na entuzjazm, patrząc czujnie na swego dowódcę. — Jared zostaje, musi wymienić jakieś części w samochodzie. — Jared?! — W głosach dziewczyn brzęczało niedowierzanie. — Tak. Pospieszcie się. Zaraz ruszamy. Po minie Kaspara było widać, że sprawy zaszły za daleko. Wyglądał jak przegrany na polu bitwy, który analizuje, co poszło nie tak. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. — Nie możesz mnie tak porzucać — zamruczał. — Nawet nie wiesz, jak się będę męczył z dala od ciebie. — Pochylił się, pocałował mnie w usta, a potem wyszeptał mi do ucha: —— Kiedy wrócę, chcę mieć cię tylko dla siebie. Jesteś mi coś winna i zamierzam odebrać ten dług. Na to właśnie czekałam. Jego chłopięcy wdzięk zniewalał. Przy Kasparze czułam się bezpieczna, choć nie bardzo wiedziałam, czy instynkt mnie nie zawodzi. Przecież on coś przede mną ukrywał, a ja zamierzałam
Tożsamość anioła
107
dowiedzieć się co. Jared siedział na kanapie i patrzył, jak czytam książkę. Po trzydziestu minutach nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Byłam pewna, że dostał polecenie: „Nie spuszczaj jej z oczu", które najwyraźniej potraktował zbyt dosłownie. Nie wydawał się zanadto bystry. Zastanawiałam się, dlaczego Barbara się z nim związała. Nie był ani szczególnie przystojny, ani błyskotliwy. Wysoki i zdecydowanie za szczupły, nie robił nawet na mnie wrażenia. Jedyne, co zdawało się łączyć Barbie i tego chłopaka, to ich majętne rodziny. W przeciwieństwie do Carmen, która zmieniała chłopaków średnio co kwartał, Barbara poważnie traktowała Jareda. Byli ze sobą od dość dawna i, jak plotki głosiły, po studiach zamierzali się pobrać. Teraz jednak Jared wydał mi się śmieszny; on i Barbs, ja i Legrand — doskonałość i miernota. — Co cię tak rozśmieszyło? Coś w książce? — Był zakłopotany moim wybuchem wesołości. — Tak — skłamałam, żeby go nie urazić. — Przeczytasz mi? — Daj spokój, mam lepszy pomysł. Wyjdźmy na zewnątrz, jest cudowna pogoda, powdychamy odrobinę górskiego powietrza. Nawet nie zdążył zaoponować, a już wyprowadziłam go za rękę przed dom. Miałam nadzieję, że zajmie się naprawą samochodu, co podobno go zatrzymało, a ja w tym czasie się ulotnię.
L. H. Zelman
108
— To co robimy? — zapytał. — Sprawdźmy, co z twoim samochodem. —To trochę nudne zajęcie dla dziewczyny. — Ale za to pożyteczne. I tak nie mamy nic lepszego do roboty. — Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się niewinnie, co go ostatecznie przekonało. Ponieważ Jared czuł się w obowiązku dotrzymywać mi towarzystwa, starał się objaśnić mi mechanizm działania silnika, paska klinowego i wszystkiego, co znajdowało się pod maską jego mercedesa. Mówił o tym samochodzie z taką troską, że na początku udawałam zainteresowanie jego słowami, w końcu jednak odegrałam scenę znużenia motoryzacją i położyłam się na leżaku stojącym na środku tarasu, tak żeby być w zasięgu wzroku mojego strażnika. W ten sposób miał pewność, że wszystko kontroluje. Nie ma nic bardziej hipnotyzującego niż pilnowanie nieruchomego obiektu, dlatego też pół godziny później gnałam już ścieżką do Anielskiego Źródła. Znów byłam wolna. Dzień był pogodny. Wiatr wplatał się subtelnie w moje włosy, powietrze pachniało mieszanką traw i wilgoci, a słońce tak oślepiało, że musiałam przymykać oczy. Wokół mnie wszystko żyło i napawało mnie dziwnym uczuciem błogości. Przyroda była w nieustannym ruchu, ptaki, motyle i mrówki sprawiały, że czułam się częścią wszelkiego stworzenia. Niezaprzeczalnie przynależałam do świata natury.
Tożsamość anioła
109
To było moje miejsce. Gdy dotarłam do celu, stwierdziłam, że jezioro jest znacznie bardziej urzekające niż wtedy, kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, a dzięki temu, że poznałam miejscową legendę o kąpiących się aniołach, wydało mi się jeszcze bardziej tajemnicze i niebezpieczne. Pod pozornie szlachetną i cudowną taflą kryły się czeluści, które pochłaniały każdego, kto ośmielił się zbezcześcić sacrum tego miejsca. Podeszłam bliżej, aby przejrzeć się w wodzie. Miałam nadzieję zobaczyć tam coś więcej niż własne odbicie. Pochyliłam się nad połyskującą w słońcu powierzchnią i utkwiłam w niej wzrok. Wpatrywałam się z uporem w toń, by wy wołać jakiś obraz, wspomnienie, wizję, coś, co mnie tu z powrotem przywiodło. Nic jednak się nie działo. Zanurzyłam dłonie w przeraźliwie zimne wody Anielskiego Źródła i obmyłam nimi twarz, po czym ułożyłam się na piaszczystym brzegu jeziora i przymknęłam powieki. Czułam, jak promienie słońca osuszają mokre krople na moim czole. Zapadałam się coraz głębiej. Nagle poczułam ciepło oddechu na mojej skórze i wiedziałam już, że tajemniczy ktoś jest przy mnie. Niezwykła niematerialna siła. Przenikał do mojej świadomości. Żar jego uczuć palił moje wnętrze. Ten ktoś pragnął mojej bliskości, a jednocześnie mnie odtrącał. „Kim jesteś? - zapytałam, bojąc się, że kiedy otworzę oczy, już go nie będzie. - Kim jesteś?". Zamiast odpowiedzi usłyszałam szum wiatru, który wyszeptał mi: Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
L. H. Zelman
110
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie — nieskończoność czasu4. Znałam ten wiersz Blake'a, ale czy na pewno teraz go słyszałam, czy tylko moje wewnętrzne „ja" podsyłało mi słowa, które były mi bliskie? „Nie odchodź!" - prosił głos w mojej głowie. Coś przytwierdziło moje dłonie do podłoża w silnym uścisku. Nie mogłam się poruszyć. Poczułam czyjś oddech na policzku, ciepło dotyku parzyło mi skórę. Znów usłyszałam chrapliwy szept: AZATHRA. Otworzyłam oczy, by się upewnić, że nie jest to tylko złudzenie. I wreszcie go ujrzałam. Pochylał się nade mną. Wyglądał niczym wyniosły posąg bóstwa wyrzeźbiony w skale. Jego śniada karnacja kontrastowała z barwą oczu, a czarne włosy lśniły. — Kim jesteś? — powtórzyłam drżącym głosem. Przyglądał mi się uważnie, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Przypominał dzikie zwierzę, które ocenia stan zagrożenia, nim samo zaatakuje. Czujny i ostrożny, nieruchomo trwał nade mną, usiłując wzbudzić we mnie lęk i niepewność. Nie zdążyłam nasycić wzroku jego widokiem, gdy podniósł się nagle spłoszony. Jego umięśnione ciało, przyozdobione enigmatycznym tatuażem na prawym ramieniu, rozmyło się na moich oczach, by chwilę później 4
William Blake, Wróżby niewinności, tłum. Zygmunt Kubiak.
Tożsamość anioła
111
pojawić się kilka metrów dalej. Byłam pewna, że nie poruszył ustami, a jednak gdzieś w podświadomości usłyszałam jego głos: — Jestem wygnańcem z ogrodu rozkoszy. Nędznikiem skłonionym u progu świątyni twej mądrości. Przyszedłem uwolnić cię od ciała, które cię więzi. Zanim dotarł do mnie sens tych słów, usłyszałam dobiegające z oddali nawoływania. Najwyraźniej odkryto moją ucieczkę i zaczęto poszukiwania. Istota zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Ze zdenerwowania drgały mi wszystkie mięśnie. Byłam niemal pewna, że próbowały mną zawładnąć jakieś ciemne moce. Coś żądało mojej duszy. „Biedny Jared, ale mu się dostanie" - pomyślałam, kiedy stanął przede mną zdyszany i wściekły Legrand. Spodziewałam się wymówek albo wykładu o braku odpowiedzialności, jednak, ku mojemu zdziwieniu, Kaspar nie odezwał się do mnie ani słowem. Pozostali, którzy przybiegli tuż za nim, również byli dziwnie milczący. Wracaliśmy w tak przeraźliwej ciszy, że z każdym krokiem stawała się ona coraz bardziej nieznośna. Natychmiast pożałowałam, że w ogóle wpadłam na pomysł tej samotnej wędrówki. Czy Kaspar, Carmen i reszta wiedzieli, że jestem opętana? Czego się bali? Dlaczego mnie chronili? Istota, którą ujrzałam (kimkolwiek była - duchem czy demonem), groziła mi śmiercią. Bałam się, ale co mogłam stracić. Nie miałam
L. H. Zelman
112
domu, rodziny, przyjaciół. Nikogo, kto interesowałby się moim losem. Siostra ojca, która była moją jedyną krewną, z wielkim bólem przyjęła wiadomość, że po śmierci brata musi się mną zająć. Nie lubiła dzieci, nigdy też nie wyszła za mąż. Z niecierpliwością czekałam na dzień, w którym wyprowadzę się z domu ciotki Wery i rozpocznę własne życie. Niczego to jednak nie zmieniło. Moja egzystencja nadal była nieustającym pasmem koszmarów, zarówno tych sennych, jak i rzeczywistych. Nocami widywałam sceny, w których ginęli ludzie, za dnia konałam ja sama. Legrand był moją szansą na normalne życie. Nie chciałam się przyznać przed sobą, że najbardziej pragnęłam właśnie jego. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Nic nie było takie, jakie się wydawało. Nawet Kaspar. Moje makabryczne wizje stawały się coraz bardziej realne - tak realne, że zaczęły zagrażać mojemu życiu. Ale to nie miało już znaczenia. Jeśli takie było moje przeznaczenie, przyjmowałam je z pokorą, tyle że z jednym małym wyjątkiem. Nie zamierzałam rozstawać się z tym światem w niewiedzy. Musiałam znaleźć odpowiedzi. Gdy dotarliśmy do domu, powędrowałam prosto do pokoju, tak jak krnąbrna nastolatka ukarana przez rodziców. Zaczęłam w pośpiechu pakować swoje rzeczy. Postanowiłam nie zostawać w tym domu ani chwili dłużej, uznałam bowiem, że nie jestem tutaj bezpieczna. Nie wiedziałam jeszcze, jak dostanę się do miasta, zwłaszcza o tak późnej porze, ale miałam nadzieję, że wymyślę coś po drodze. Z wypchaną po brzegi torbą, do
Tożsamość anioła
113
której Carmen spakowała mój skromny dobytek, zeszłam do salonu. Cała piątka siedziała w głębokim milczeniu. Na mój widok Kaspar poderwał się z kanapy. — Andrea, co robisz?! — prawie krzyknął. — Wyjeżdżam. — O tej porze? Dokąd zamierzasz dotrzeć? — Był zaskoczony tak nagłą decyzją, mimo to nie dowierzał, że jestem gotowa to zrobić. — Zobaczymy — odparowałam niegrzecznie i wyszłam z domu, pozostawiając wszystkich w całkowitym osłupieniu. Nie miało dla mnie znaczenia, jak się dostanę do kampusu. Wiedziałam tylko, że muszę się spotkać z ojcem Raulem. Był jedyną osobą, której mogłam ufać i do której mogłam się zwrócić z tym problemem. Na świtę Kaspara nie miałam co liczyć. Postanowiłam dostać się do głównej drogi i złapać stopa do miasta. Był to ryzykowny wyczyn ze względu na dużą odległość i zapadający zmrok, ale w końcu czego miałam się bać? Demonów czy ludzi? Kto był gorszy? Raptem tuż za mną, jak spod ziemi, wyrosło czarne sportowe maserati. Zatrzymało się tuż obok mnie. Kaspar przechylił się na siedzeniu pasażera i otworzył mi drzwi. — Wsiadaj! — Wracam do kampusu! — oznajmiłam dobitnie. — Dobrze. Odwiozę cię. — Jego lodowaty ton sprawił, że ścierpła mi skóra. Zgodziłam się, aby mnie podwiózł. Zawsze było to
L. H. Zelman
114
bezpieczniejsze i z pewnością, wygodniejsze niż jazda autobusem. Ostentacyjnie wsiadłam do auta, dając Kasparowi do zrozumienia, że tylko okoliczności zmusiły mnie do przyjęcia jego propozycji. Jechaliśmy, nie odzywając się do siebie. Ja byłam zupełnie spokojna, a Kaspar szalał. Znałam już tę minę. Zawsze tak było, kiedy coś szło nie po jego myśli albo nie miał na coś wpływu. Tym razem postanowiłam go nie oszczędzać i zaatakowałam: — Żałuję, że tu przyjechałam. Nie powinnam była dać się namówić na ten głupi wyjazd. — Nie wiem, Andrea, z jakimi problemami się borykasz, ale czasem twoje zachowanie jest naprawdę irracjonalne — oznajmił cierpko. — Dobre sobie! Za to twoje zachowanie jest wynikiem świetnie dopracowanej strategii. — Nie wiem, o czym mówisz. — Czyżby? Chcesz powiedzieć, że nie zaplanowałeś zwabienia mnie do tego odludnego miejsca? Nie zataiłeś przede mną niczego? Znalazłam się tutaj przypadkiem? — Oczywiście, że zaplanowałem nasz wyjazd. Ale nie nazwałbym tego „zwabieniem". Wiedziałaś, że chcę cię lepiej poznać. Co w tym nadzwyczajnego? - zapytał poirytowany. — Oszukałeś mnie, Kaspar! Z premedytacją wprowadziłeś mnie w błąd i chcę wiedzieć dlaczego! — To paranoja! Wszędzie wietrzysz podstęp. Nie
Tożsamość anioła
115
uważasz, że to dziwne? — Tak pięknie mówiłeś o miłości do mnie. A ja, idiotka, prawie ci uwierzyłam... - Westchnęłam z rozżaleniem. Zapiszczały hamulce. Samochód stanął. — Nigdy, przenigdy nie mów mi takich rzeczy, kiedy prowadzę z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę — syknął rozeźlony. — To może powiem ci wszystko na spacerze — odparłam spokojnie i wysiadłam z auta. Kaspar zaparkował samochód na poboczu i wysiadł z niego z ociąganiem. — Słyszałam waszą rozmowę w nocy w salonie. Może wypadałoby mnie poinformować, kim lub czym jest „to coś", co za mną łazi? — warknęłam, gdy stanął koło mnie. Moje oczy ciskały pioruny, gotowałam się z wściekłości, bo nagle sobie uświadomiłam, że od początku miałam rację. Interesowałam Kaspara z jakiegoś konkretnego powodu, a nie dlatego że, jak twierdził, zakochał się we mnie. - Wiedziałeś, że ktoś mnie prześladuje. Wiedziałeś też, że był u mnie tamtej nocy, kiedy przybiegłam do ciebie. Wykorzystałeś mnie. Zaufałam ci, a ty spiskujesz za moimi plecami pod przykrywką uczucia! Ależ cię za to nienawidzę! — jęknęłam zdesperowana. Kaspar zawahał się, ale pozostał niewzruszony. — Nigdy cię nie okłamałem i nie wykorzystałem.
L. H. Zelman
116
Żyję dla ciebie i oddam za ciebie życie, jeśli będzie trzeba. Zatem jeżeli skończyłaś z tymi oskarżeniami, to wsiadaj do samochodu, bo przed nami długa droga. — Och! I to wszystko? Wyczerpująca odpowiedź na jasno postawione pytanie! Proszę, nie rozczarowuj mnie więcej, bo tego nie zniosę — kpiłam. — Wybacz, ale nie wyłapałem pytania — ironizował, przedrzeźniając mój lekceważący ton. — Kim on jest i dlaczego za mną chodzi? — Rozmowę uważam za zakończoną — syknął niezadowolony i pomaszerował z powrotem do samochodu. Posłusznie poszłam za nim, szykując się do kolejnego ataku. — Powiedz mi, co się dzieje? — zaczęłam, gdy tylko auto ruszyło. — Nic się nie dzieje. — Kaspar był rozbity i najwyraźniej nie miał ochoty wdawać się ze mną w dyskusje. — Czy grozi mi jakieś niebezpieczeństwo? — Dopóki jesteś z nami, nic ci nie grozi. — To nie jest odpowiedź! — burknęłam. Byłam zła, bo jawnie mnie ignorował. — Nie jesteś jeszcze na nią gotowa. — Na ustach Kaspara pojawił się grymas, który przez chwilę wydawał się uśmiechem. — Andrea, zaufaj mi. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Nie przyspieszaj niczego. Jesteś zbyt cenna, żebyśmy mogli cię stracić. — My, my, my. Jacy my? — zapytałam rozzło-
Tożsamość anioła
117
szczona. —My, wszyscy mężczyźni na ziemi, którzy umieramy z miłości do ciebie. — Zaśmiał się, widząc, jak czerwienię się ze złości. — Nie cierpię ciebie i twojego żałosnego poczucia humoru — parsknęłam. — Masz do tego prawo. Ale nie wolno ci we mnie zwątpić. Nigdy. Rozumiesz? — Zmienił ton na bardzo poważny. — Jeśli istnieje we wszechświecie coś stałego, to jest to moje uczucie do ciebie. Zwyczajnie i po ludzku szaleję za tobą. — Uśmiechnął się tak słodko, że serce gwałtowniej mi zabiło. — Nie podoba mi się to, co mówisz, i to, co ukrywasz. A już na pewno nie ma mowy o zaufaniu. Dopóki się nie dowiem, w czym rzecz, nie chcę cię widzieć. I radzę, żebyś wziął sobie moje słowa do serca! grzmiałam, licząc na to, że zrobi to na nim wrażenie. Miałam nadzieję, że jeśli Kaspar naprawdę coś do mnie czuje, złamie się i wyzna wszystko, co wie. — To będzie trudne. — Zerknął na mnie, wyraźnie już odprężony. — Co będzie trudne? — Schodzić ci z oczu, zwłaszcza że od dziś zamieszkamy razem. — Cooo?! — wrzasnęłam, aż zakołysało samochodem. — Muszę zapewnić ci bezpieczeństwo. Jeśli zamieszkasz ze mną, będzie łatwiej - mówił to z takim spokojem i pewnością siebie, że miałam ochotę rzucić się
L. H. Zelman
118
na niego i go udusić. — To jakiś dowcip? Nabierasz mnie? — Przeciwnie, jestem śmiertelnie poważny. — Chcesz mnie kontrolować? — Zamierzam cię chronić, chociaż widzę, że tym razem nie będzie to takie proste. — Jak to „tym razem"? Były jakieś „inne razy"? — Tak mi się jakoś powiedziało... Nie łap mnie za słówka. Dziś już wystarczająco napsułaś mi krwi! — jęknął zrezygnowany. — Pomyślałeś, co się stanie, kiedy ludzie usłyszą, że wprowadziłam się do ciebie? Co im powiesz? — Nie muszę się przed nikim tłumaczyć. — A ja owszem. Ja musiałam ciężko pracować na swój dobry wizerunek i nie chciałabym go stracić przez ciebie. — Wolisz stracić wizerunek czy życie? — Legrand spojrzał na mnie, znacząco unosząc brwi. Nie miałam żadnych kontrargumentów. Tym sposobem wprowadziłam się tymczasowo do apartamentu Kaspara. Sytuacja była mało komfortowa, ale ostatecznie dałam się przekonać. Myśl, że nadal mam mieszkać sama w kampusie, napawała mnie lękiem. Samotność była tym, czego się bałam ponad wszystko, co przerażało mnie bardziej niż własne koszmary. Wolałam narazić się na plotki, utratę nieposzlakowanej opinii oraz dezaprobatę Klaudii i jej koleżanek, niż zostać w miejscu, które z konieczności nazywałam domem, i każdego dnia
Tożsamość anioła
119
oczekiwać powrotu Carmen. Kaspar nie krył radości z powodu tego, że będziemy spędzać ze sobą teraz więcej czasu. Kiedy rano wymykałam się z domu, Kaspar jeszcze spał w salonie. Miałam mnóstwo spraw do załatwienia, a nie chciałam go budzić. Na wszelki wypadek zostawiłam w kuchni na blacie numer mojej komórki i popędziłam do fundacji. Miałam zamiar przejrzeć pocztę i raporty z akcji oraz poprosić Ellę, która była najbystrzejsza ze wszystkich pracowników, żeby zajęła na jakiś czas moje miejsce. Trudno prosić o zastępstwo, samemu będąc zastępującym, ale nie miałam wyjścia. Z ojcem Raulem umówiłam się w samo południe. Kiedy do niego jechałam, zadzwonił Kaspar; był jak zwykle niespokojny. — Dlaczego wyszłaś z domu i mnie nie obudziłaś? Gdzie jesteś? — W fundacji — skłamałam. — Prowadziłeś całą noc, musiałeś się wyspać, nie chciałam cię budzić. — Zaraz po ciebie przyjadę. — Nie! — prawie krzyknęłam do telefonu. - Muszę zapoznać się z kilkoma dokumentami i potrzebuję na to czasu. Wrócę sama. — Andrea... — Nie, Kaspar, nie przeginaj. Jeśli nie wyluzujesz z tą kontrolą, więcej mnie nie zobaczysz — przerwałam mu. Musiał skapitulować. — Daj znać, gdybyś potrzebowała pomocy —
L. H. Zelman
120
poprosił zdegustowany, po czym się rozłączył. Ojciec Raul czekał na mnie na plebanii. Ten niewysoki i lekko siwiejący mężczyzna o zamyślonym wyrazie twarzy bardziej przypominał mędrca niż kaznodzieję. Od początku naszej znajomości, czyli od dnia, kiedy zaczęłam pracę jako wolontariuszka w domu spokojnej starości, wzbudzał moją sympatię i szacunek. Swoją posługę czynił z najwyższą dbałością o dobro wiernych. Wydawał się cierpliwym i wyrozumiałym kapłanem, przed którym łatwo było się otworzyć, ponieważ nigdy nie oceniał swojego rozmówcy. Wysłuchiwał zwierzeń, ale raczej powstrzymywał się od wyciągania wniosków. Każdemu pozostawiał czas na refleksję nad własnym postępowaniem. Uważałam go za wyjątkowo skromnego i poczciwego człowieka o łagodnym usposobieniu i wielkiej mądrości, dlatego właśnie jego postanowiłam poprosić o pomoc. — Witaj, Andrea, jakież to pomyślne wiatry sprowadzają cię w moje skromne progi? — zapytał i serdecznym gestem wskazał mi wnętrze swojego mieszkania. — Nie wiem, czy aż takie pomyślne — odparłam smutno, wchodząc do pomieszczenia, które zdominował zapach stęchlizny i starych książek. — Czy mogę ci zaproponować coś do picia? — Nie, dziękuję. Proszę nie robić sobie kłopotu, chcę tylko z ojcem porozmawiać.
Tożsamość anioła
121
Potrzebuję pomocy. — Jak zatem mogę cię wesprzeć? — Wskazał mi miejsce przy mocno już zniszczonym okrągłym dębowym stole. Sam zasiadł po przeciwnej stronie. — Proszę, aby ojciec potraktował mnie poważnie, to moja pierwsza prośba. — Patrzyłam na niego wyczekująco. — Zawsze traktuję cię poważnie, nie wiem, skąd pomysł, że teraz mogłoby być inaczej. — Potrzebuję szczerych i prawdziwych odpowiedzi, a nie wymijających historii, którymi mnie ostatnio ojciec raczył. — Bywa tak, że inaczej się nie da. Nie ma gotowych odpowiedzi na pytania o wiarę. Jak w przypowieści, czasem trzeba samemu doszukiwać się ukrytych znaczeń. -Uśmiechnął się pobłażliwie. — Podejrzewam, że jestem opętana — wyrzuciłam z siebie jednym tchem i czekałam na reakcję mojego rozmówcy. Rozczarowałam się, nie wywarło to bowiem oczekiwanego wrażenia. — Tak, przypominam sobie, że coś o tym wspominałaś. — Ton głosu księdza wskazywał na to, że wciąż nie wierzy w moje słowa. — Ojcze, prawie każdej nocy mam senne wizje, w których jestem świadkiem ludzkich tragedii. Prędzej czy później każda z nich się urzeczywistnia. W tych koszmarach widzę ludzi, dla których nie ma już ratunku. Od jakiegoś czasu nawiedza mnie też w snach pewien
L. H. Zelman
122
mężczyzna, który ma nade mną jakąś nieopisaną władzę. Czuję, że dzieje się coś niedobrego. — Andrea, często śnią się nam rzeczy, które mocno przeżywamy za dnia. Zazwyczaj są to makabryczne sceny, najmocniej zapadające w pamięć... — Widzę go też na jawie; twierdzi, że chce odebrać mi duszę. Jest ojciec gotów poczekać, aż mnie zabije? Chętnie udowodnię, że mam rację! — wykrzyczałam; byłam wściekła, że znów bagatelizuje mój problem. — Jak siebie nazywa? — zapytał bez entuzjazmu. — Słucham? — Demony zazwyczaj chełpią się swoją osobowością i przedstawiają się swoim ofiarom. Jak nazywa siebie ten, który przychodzi do ciebie? — Nie wiem. Wymawiał tylko jedno imię: Azathra. Ksiądz Raul siedział przez chwilę w milczeniu, po czym wstał i wyciągnął z ogromnego regału starą księgę w wytartej skórzanej oprawie. Patrzył na nią przez chwilę w napięciu, jakby zmęczył go fakt, że w ogóle musiał wziąć ją do ręki. Położył księgę na biurku, za którym usiadł, i zaczął wertować kartki. Siedziałam nieruchomo, dopóki nie wskazał mi krzesła bliżej siebie. — Andrea — zaczął bardzo spokojnie. — Azathra to anioł. Nie możesz być opętana przez anioła. Uśmiechnął się do mnie smutno i wskazał palcem stronę, na której widniała rycina z podobizną tej istoty. Rysunek przedstawiał pięknego anioła z długimi włosami, który z
Tożsamość anioła
123
zatroskaną miną unosił się nad ziemią. Pod nim toczyła się krwawa bitwa między ludźmi a upadłymi aniołami. Widząc moje zdumienie, ojciec Raul zaczął mi tłumaczyć: — Azathra to potężny serafin i największy z ulubieńców Boga. Stwórca ukochał go szczególnie, bo podobnie jak on Azathra obdarzył miłością człowieka. Podczas gdy inni aniołowie wszczęli bunt i odmówili ludziom posługi, uznając ich za istoty mniej od nich doskonałe, Azathra trwał przy swym Panu niewzruszony i nieprzejednany. Ojciec Raul umilkł, a ja poczułam, że mam w głowie zamęt. Jak serafin mógł chcieć mnie unicestwić? I dlaczego Legrand miałby mnie przed nim chronić? — Nic z tego nie rozumiem — jęknęłam zdezorientowana. — Czasem tak bywa, że nasza podświadomość płata nam różne figle. — Wiem, co widziałam — burknęłam niegrzecznie. — Nie przeczę. Ale to, z czym się zetknęłaś, nie jest opętaniem. Wierz mi. — Dziękuję, że poświęcił mi ojciec czas, i przepraszam za wszystko. — Nie przepraszaj. Kto pyta, nie błądzi. — Swoim pogodnym uśmiechem ksiądz starał się mnie uspokoić. Wracałam do domu Kaspara jak zbity pies z podkulonym ogonem. Nie dość, że niczego konkretnego się nie dowiedziałam, to jeszcze wyszłam przed ojcem Raulem na idiotkę. Jak to możliwe, że mężczyzna, którego ujrzałam, był serafinem? Niezwykle pięknym, jak
L. H. Zelman
124
ludzkie wyobrażenia o aniołach. Błękit oczu, nieskazitelna cera i ciało kształtowane ręką Boga. Tylko że ten anioł zalatywał mi siarką... — No, wreszcie jesteś! — Kaspar już w progu wziął mnie w ramiona i przytulił. - Martwiłem się. — Niepotrzebnie — rzuciłam ozięble. — Powiesz mi, co się stało? - zapytał, widząc, że jestem w złym nastroju. — Nic — odparowałam i poszłam do swojej sypialni. — Andrea, nie zaczynajmy od nowa tych podchodów. Jesteś zmartwiona, więc chciałbym wiedzieć dlaczego. — Kaspar nie odstępował mnie na krok. — Po co? — Nie siliłam się na uprzejmości, więc odwrócił się na pięcie i odszedł. Było mi wstyd, ale miałam prawo złościć się na niego. Znał prawdę i bronił mi do niej dostępu; pozwalał, bym robiła z siebie wariatkę i narażała się na śmieszność, szukając igły w stogu siana. Postanowiłam jeszcze raz spróbować wydostać z niego jakieś informacje. Weszłam do salonu. Kaspar stał zapatrzony w okno, nieobecny i oddalony myślami od tego miejsca o tysiące kilometrów. Jego przeraźliwy smutek poruszył moje sumienie. Nie chciałam go krzywdzić, ale nie mogłam też pozwolić, by ukrywał przede mną coś, co mogło zdecydować o moim życiu lub, co gorsza, śmierci. — Chcę wiedzieć. Mam do tego prawo — powiedziałam głośno i dobitnie.
Tożsamość anioła
125
— Prawo? — Skrzywił się. — Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. — Już to przerabialiśmy. — Kaspar, nie zbywaj mnie! — krzyknęłam. Byłam wściekła, że nikt nie traktuje mnie poważnie. — A czego ty oczekujesz? — Powiedz mi prawdę! — Chcesz prawdy? Proszę, oto ona. Ty jesteś jedyną prawdą i jedynym prawem, jakie znam! Cóż za ironia, jesteś wszystkim, co kocham, i wszystkim, czemu się sprzeciwiłem! — Udzielił mu się mój gniew. — Kaspar, mam dość zagadek. Dlaczego nie możesz być wobec mnie szczery? — Spojrzałam na niego błagalnie. — Boję się, że dzieje się coś niedobrego, a ja nie wiem co. Proszę, pomóż mi to zrozumieć. — W dniu, w którym wszystko zrozumiesz, nie będziesz już mnie potrzebowała. — A więc to egoizm przez ciebie przemawia? — Niestety. Rozczarowana? — Posłał mi sarkastyczny uśmieszek. — Chyba powinnam się tego po tobie spodziewać, mam rację? — Tak. Bo czegóż innego można się spodziewać po kimś takim jak ja? — rzucił z kpiną. — Zaczynasz mnie przerażać. Nie jestem pewna, czy powinnam ci nadal ufać.
L. H. Zelman
126
— Nie powinnaś! Nigdy nie byłem godzien zaufania. Jestem najgorszą z podłych istot stąpających po tej ziemi! — wykrzyknął Kaspar ze złością przemieszaną z rozdzierającym bólem, po czym usłyszałam trzask zamykanych z wściekłością drzwi. Czy to możliwe, żeby prawda była aż tak trudna, a ja taka niewdzięczna? Ten weekend spędziłam w towarzystwie Carmen i Barbary. Kaspar pod pretekstem wizyty u rodziców wyniósł się z domu. Nie chciał mnie widzieć i wcale mu się nie dziwiłam. Sprawiałam mu same przykrości. Wiedziałam, że on naprawdę się stara, ale jak miałam to docenić, skoro nie rozumiałam, co dla mnie robi ani tym bardziej po co. Byłam przygnębiona tym, jak niefortunnie potoczyła się nasza rozmowa, i tym, że wyszedł zdenerwowany. Gdyby nie dziewczyny, wydzwaniałabym pewnie do niego tak długo, aż w końcu odebrałby telefon, i próbowałabym jakoś załagodzić tę niezręczną, sytuację. Nie dane mi było jednak się usprawiedliwić, ponieważ Barbs i Carmen miały w stosunku do mnie inne plany. Zanim jednak pozwoliłam dziewczynom na ich realizację, postanowiłam pójść na grób Iliny. Siostra Luiza podała mi adres cmentarza i miejsce spoczynku swojej podopiecznej. Co prawda Kaspar obiecał, że pójdzie tam ze mną, ale słowa nie dotrzymał, więc teraz wędrowałam po cmentarnych alejkach, opuszczona i zgorzkniała, zastanawiając się nad ulotnością ludzkiego losu. Napisy na nagrobkach budziły
Tożsamość anioła
127
moją ciekawość. Świadczyły o tym, że osoby, które je umieszczały, wcale nie chciały rozstawać się ze swoimi bliskimi nawet po ich śmierci. „Umrzeć nie są w stanie ci, którzy są kochani. Miłość to Nieśmiertelność" 5 — przeczytałam cytat z Emily Dickinson na jednym z pomników. Ileż mądrości kryło się w tych słowach... Złożyłam kwiaty na grobie Iliny i pożegnałam się z nią tak, jak umiałam. Modliłam się za nią z nadzieją, że wybaczy mi moje winy, jeśli się takowych wobec niej dopuściłam. Przez kolejne dwa dni brałam udział w gigantycznym maratonie pod nazwą „Wszystko dla ciała". W całym swoim życiu nie odwiedziłam tylu sklepów i salonów kosmetyczno-fryzjerskich co w ten weekend. Nie byłam zwolenniczką tego typu uciech, ale musiałam przyznać, że tym razem sprawiło mi to dużą przyjemność. Miałam przy sobie Carmen i Barbarę, które otoczyły mnie opieką i z niezwykłym poświęceniem zadbały o moje samopoczucie. Chyba nigdy wcześniej nie czułam się tak dowartościowana. W niedzielę wieczorem, kiedy dotarłyśmy z kolejnymi zakupami do domu Kaspara, miałam za sobą jeszcze jedną ważną lekcję życia. Człowiek staje się takim, jakim widzą go inni, trzeba więc wyjątkowej odwagi, by przeciwstawić się stereotypom i walczyć o swoją tożsamość. Głupio czerpać satysfakcję i radość z tak 5
Emily Dickinson, wiersz nr 809 — (Me, umrzeć nie są w stanie...), tłum. Stanisław Barańczak.
L. H. Zelman
128
błahych powodów jak babskie pogaduchy czy przymierzanie kolorowych ciuchów, ale byłam rozpromieniona i szczęśliwa. Zaspokoiłam próżność. Nigdy specjalnie nie zależało mi na wyglądzie, ale gdy stanęłam przed lustrem w łazience i popatrzyłam na siebie, zaparło mi dech. Osoba, którą zobaczyłam, w niczym nie przypominała Andrei. Ujrzałam przed sobą dziewczynę z Anielskiego Źródła. Gładka cera, zadbane włosy, błękitne oczy, wydatne czerwone usta, nienaganna figura. Kilka kuglarskich sztuczek specjalistów od wizażu i można było się zakochać we własnym odbiciu. Nic dziwnego, że ludzie są samotni, bo czy można znaleźć godnego siebie partnera, jeżeli ktoś uważa, że jest doskonały? Podziwiałam swoje odbicie w skupieniu i rozważałam, jak łatwo stać się kimś innym i czy zewnętrzna otoczka mogłaby zmienić to, co skrywamy w środku... Poniedziałek był zdecydowanie mniej optymistyczny niż weekend. Wieść, że mieszkam z Kasparem, obiegła wszystkie kółka plotkarskie. Do tego moja nagła zmiana wizerunku spowodowała, że stałam się eksponatem w muzeum absurdu. Idąc korytarzem z Barbie i Carmen, czułam ślizgający się po mnie wzrok każdej mijanej pary oczu. Kiedy pomyślałam, że nic gorszego nie może mnie już spotkać, niespodziewanie wyrosła przede mną Klaudia. — Powiedz mi, Carmen, że to dowcip. — Bez słów powitania zwróciła się do mojej towarzyszki, całkowicie
Tożsamość anioła
129
ignorując moją obecność. — To zależy, co masz na myśli. — Mówię o Legrandzie i tej... — Celowo nie dokończyła zdania, by oddać pogardę, jaką do mnie żywiła. — Zapytaj ją o to, jeśli jesteś ciekawa — zasugerowała chłodno Carmen. Klaudia z nieudawanym obrzydzeniem przeniosła na mnie swój wzrok i ze wstrętem artykułując każdą głoskę, wycedziła w końcu: — Mieszkasz z nim? Przychodziło mi do głowy całkiem sporo odpowiedzi, od tych najbardziej złośliwych i jadowitych aż po te do bólu przesiąknięte autentyzmem, lecz nie udzieliłam żadnej, bo właśnie w tym momencie na korytarzu pojawił się Kaspar. Szedł z opuszczoną głową, ręce trzymał w kieszeniach, a przez ramię miał niedbale przewieszony plecak. Bynajmniej nie wyglądał na szczęściarza, który właśnie zamieszkał ze swoją ukochaną. Klaudia też to zauważyła, co, jak sądzę, pozwoliło jej żywić nadzieję, że nie wszystko jeszcze dla niej stracone. Przez półtorej godziny wykładu, który po raz pierwszy, odkąd zaczęłam studiować, wydawał mi się nudny i zdecydowanie za długi, gapiłam się na Kaspara. Liczyłam na to, że będzie mnie szukał wzrokiem, i wówczas dam mu do zrozumienia, jak bardzo jest mi przykro. Niestety, nic takiego się nie stało. Rozpaczliwie
L. H. Zelman
130
zerknęłam na Carmen. W lot pojęła, o co mi chodzi, i tylko wzruszyła ramionami. Dlaczego ludzie ranią się wzajemnie? Tak mocno pragnęłam z nim być, marzyłam o jego czułych ramionach, które mnie przytulały, o ustach, które pobudzały moje zmysły, a jednak robiłam wszystko, żeby zadawać mu ból. Czy dlatego że moje potrzeby wydawały mi się ważniejsze? Czy to możliwe, że byłam tak zaślepiona obsesyjnym pragnieniem prawdy? Dlaczego próbowałam zniszczyć tę miłość? Przeszło mi przez głowę, że utraciłam Kaspara bezpowrotnie. Nie miałam odwagi podejść do niego po wykładzie, on też nie wykazywał szczególnej chęci do rozmowy. Dopiero kilka godzin później, kiedy przypadkiem na siebie wpadliśmy przed budynkiem uczelni, nadarzyła się okazja, by zamienić ze sobą kilka słów. — Przepraszam. Wybacz, że tak się uniosłam. Nie chciałam cię urazić — próbowałam wytłumaczyć swoje zachowanie. — Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Miałaś rację. Masz prawo wiedzieć, co się dookoła ciebie dzieje, a ja nie powinienem się łudzić, że przestaniesz pytać i że cię przy sobie zatrzymam. — Nie mów tak. — Byłem naiwny, sądząc, że mogę cię mieć tylko dla siebie. Chciałem schować cię przed całym światem, licząc na to, że się o ciebie nie upomni. Uświadomiłaś mi,
Tożsamość anioła
131
że w tej kolejce stoję ostatni, i chyba czas najwyższy się z tym pogodzić. — Było w nim tyle zwątpienia i rezygnacji, że ogarnęła mnie panika. Nie mogłam uwierzyć, że chce mnie teraz zostawić. — Nie powiesz mi chyba, że się. poddałeś? — zapytałam drżącym głosem. — Barbara i Carmen zaopiekują się tobą. Zrobią to lepiej niż ja. — Nawet tak nie żartuj! — krzyknęłam głośno, aż kilka osób odwróciło się i popatrzyło na nas. — Tylko na tyle starczyło twojej miłości? Na kilka sprzeczek i parę pytań bez odpowiedzi? To o takim wielkim uczuciu mnie zapewniałeś? Dobry Boże, a już prawie dałam się nabrać! Idź do diabła, Legrand, i zabierz ze sobą obie swoje przyjaciółki. Byłam zrozpaczona. Łzy napłynęły mi do oczu, zęby się zacisnęły. Chciałam rzucić się do ucieczki i wyryczeć cały stłumiony w sobie żal, ale Kaspar przytrzymał mnie za rękę. — Uczuciem do ciebie mógłbym obdzielić trzy czwarte ludności na ziemi, ale czuję się dokładnie tak jak ty w tej chwili: odtrącony! Chcesz ze mną być, ale mnie nie kochasz i nie możesz mi zagwarantować, że kiedykolwiek obdarzysz mnie uczuciem. We wszechświecie nie ma dla nas miejsca. Nie jestem twoim przeznaczeniem. Jestem przybłędą, który się w tobie zakochał, mimo że dla własnego dobra nie powinien był tego robić.
L. H. Zelman
132
Kaspar mówił szczerze i niestety bardzo poważnie. Jednak nie miałam zamiaru pozwolić mu odejść. Bez względu na wszystko potrzebowałam go i byłam zdecydowana o to zawalczyć. Z policzkami mokrymi od łez i błagalnym spojrzeniem wyjąkałam, siląc się na rzeczowy ton: — Nie mam pojęcia, co się dzieje. Jestem zdezorientowana i wystraszona, ale wiem jedno: nie możesz mnie teraz zostawić. Kaspar patrzył na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami, jakby wahał się, jak postąpić. To, co czuł, było silniejsze niż on sam. Nie mógł odejść, a najbardziej na świecie marzył, by usłyszeć, że naprawdę go potrzebuję i chcę, aby został. Za odrobinę mojej miłości był gotów oddać życie. Pocałował mnie zachłannie i gwałtownie. Na tę jedną chwilę miał pewność, że należę tylko do niego. W nocy przyszedł kolejny sen. Stałam na bezbrzeżnej powierzchni wód oceanu. W krystalicznie czystej tafli odbijała się moja postać w jasnej sukni z morskiej piany. W lewej dłoni trzymałam drewnianą szkatułę, prawą wydobywałam z niej gwiezdny pył. Gestem siewcy rozrzucałam złote drobiny, które unosiły się ku górze. Wolne od ziemskiego przyciągania, błyszczały w promieniach słońca, tworząc łunę. Czas nie istniał. Błogostan trwania w nieskończoności. Bezkres szczęścia zamknięty w chwili zwanej wiecznością. Nagle u moich stóp woda zaczęła przybierać barwę
Tożsamość anioła
133
rubinów. Pieniła się i wrzała, rozprzestrzeniając swoje krwiste macki na całą przestrzeń akwenu. Zapach ludzkiej krwi. Złota łuna stała się purpurowa, a niebo zapłonęło. Gwiezdny pył zaczął się przeobrażać w tańczące iskry, ocean stanął w ogniu. Wokół tańczyły płomienie próbujące lizać mi stopy swym żarliwym oddechem. Spośród bijącej zewsząd czerwieni przebijał się szafir czyichś oczu. Mocne ramiona otuliły mnie i uniosły ponad bijący zewsząd żar. Próbowałam rozpoznać dłońmi rysy twarzy wybawcy, z jego ust wydobył się szept: Azathra. Na dźwięk tego imienia zerwałam się z łóżka. Byłam zlana potem, jakbym dopiero co powróciła z piekła. Gardło miałam wyschnięte na wiór. Poszłam do kuchni po coś do picia, po cichu, żeby nie obudzić Kaspara, który spał w salonie. Położyłam się z powrotem, ale nie mogłam zasnąć, wspomnienie snu wciąż do mnie powracało. Kolejne dni mijały pod znakiem romantycznych uniesień. Legrand szalał z miłości. Rzecz jasna jeszcze tego samego dnia ponownie zamieszkał w domu, a Carmen i Barbara z nieukrywaną ulgą powróciły do siebie. Staliśmy się najpopularniejszą parą w college'u, tematem wielu plotek, ale odnosiliśmy się do tego spokojnie. Oboje wiedzieliśmy, że czeka nas najtrudniejszy okres, i staraliśmy się przygotować do niego jak najlepiej. Kaspar wykorzystywał każdą chwilę,
L. H. Zelman
134
aby być ze mną, i zbroił się w cierpliwość, a ja wytrwale czekałam na rozwój wydarzeń. Co dzień rano przywoził mnie na wykłady, a po zajęciach czekał w umówionym miejscu. Przynosił mi kwiaty, obdarowywał drobnymi prezentami, widać było, że jest naprawdę szczęśliwy. Nawet Klaudia pozbyła się złudzeń. Wszystko to zaczęło przypominać bajkę o Kopciuszku, więc należało się zastanowić, kiedy przyjdzie mi zmienić się w dynię. Nie czekałam zbyt długo. Po ośmiu dniach idylli zadzwonił ojciec Raul i poprosił mnie o spotkanie. Twierdził, że znalazł coś, z czym pewnie chciałabym się zapoznać. Byłam tak podekscytowana, że zupełnie zapomniałam powiedzieć o tym Kasparowi. Zadzwoniłam do niego i nagrałam na pocztę głosową wiadomość, żeby na mnie nie czekał, bo jadę do fundacji, i jak wariatka pognałam na plebanię. Ojciec Raul czekał na mnie jak zwykle w drzwiach swojego małego mieszkania i gdy zdyszana stanęłam przed nim, powitał mnie z uśmiechem. — Skąd ten pośpiech, drogie dziecko? Przecież ci nie ucieknę — zażartował. — Gnała mnie tu ciekawość — usprawiedliwiłam się. — Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? — Zerknął na mnie, marszcząc zabawnie brwi. — Tak, wiem, ale „niedostateczna wiedza bywa groźniejsza od braku wiedzy"6 - zacytowałam Browna. 6
Dan Brown, Zwodniczy punk, tłum. Cezary Frąc.
Tożsamość anioła
135
Ksiądz zaśmiał się serdecznie i wskazał mi miejsce przy swoim biurku. — Nie byłem pewien, czy to cię zainteresuje, ale znalazłem kilka dodatkowych informacji o serafinie, o którym ostatnio rozmawialiśmy. Zanim ci to pokażę, chcę, żebyś dobrze zapamiętała. — Spojrzał na mnie groźnie. — Ta wiedza pochodzi z apokryfów i mitów, nie należy jej traktować ani zbyt poważnie, ani zbyt dosłownie. — Obiecuję! — Podniosłam rękę w uroczystym geście przysięgi. — Azathra rzeczywiście był jednym z najpotężniejszych i najbardziej umiłowanych przez Boga aniołów, które podczas rewolty nie wystąpiły przeciwko swemu Panu. Znalazłem jednak coś, co mnie zaintrygowało. — Ksiądz zasępił się, szukając właściwych słów. — W jednej z ksiąg wyszperałem takie oto zdanie: „Tego, który był mądrością i miłością, miłość zaprowadziła na dno piekieł, skąd przyjdzie błagać o litość dla upadłych". — To smutne, że ktoś poszedł do piekła, ale nie rozumiem kto i w jakim celu. — To zdanie zapewne było tłumaczone z kilku języków: hebrajskiego, łaciny, a chyba nawet z greki, więc może zniekształcać prawdziwy sens przesłania — kontynuował ojciec Raul, niezrażony moim komentarzem. — I...? — Zniecierpliwiłam się.
L. H. Zelman
136
— I sugerować, że Azathra upadł. — Zdawał się niezbyt zadowolony z faktu, że moje przypuszczenia okazały się słuszne. — A nie mówiłam! — pisnęłam usatysfakcjonowana. — Jak ojciec na to wpadł? — W starożytnych mitach o aniołach Azathra utożsamiany jest z Daat, czyli wiedzą, źródłem prawdy i harmonią. W mistyczno-filozoficznej szkole judaizmu stanowi emanację boskiego światła. Innymi słowy, doszukałem się analogii między Daat a Azathrą i odkryłem, że boski faworyt z jakiegoś powodu został strącony z nieba. — A zatem ksiądz przyznaje mi rację? Zostałam opętana przez demona. — Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków. Po głębszej analizie stwierdzam tylko, że istota, którą uznałem za anioła, niekoniecznie nim jest. — Oczywiście! Jeśli moje opętanie nie jest tak spektakularne jak na filmach, a ja nie chodzę po ścianach, mówiąc po aramejsku, to nie mam prawa domagać się pomocy. — Drogie dziecko, nie to miałem na myśli. — Ojciec Raul w zamyśleniu podszedł do okna. — Ludzie, których zniewala zło, są bezradni. Nie panują nad własnym ciałem i nie potrafią z tym walczyć. Demon odbiera im wszystko prócz świadomości i skazuje na cierpienie, którego nie są w stanie znieść. To fizyczny i psychiczny ból prowadzący do destrukcji i śmierci. Ty
Tożsamość anioła
137
doświadczasz czegoś zupełnie innego. Nie wiem, co to jest, ale to nie opętanie. — Nie czuję się zniewolona, ale to coś za mną podąża i chce mnie zgładzić. Moi znajomi też o tym wiedzą i próbują mnie przed nim chronić... — Jacy znajomi? — Ksiądz ożywił się nagle, bacznie mi się przyglądając. — Zwyczajni, koledzy ze szkoły. — Dobrze ich znasz? — Nie dawał za wygraną. — Znam ich, odkąd studiuję. — Nie pytam o to, jak długo, tylko czy dobrze? — Rozumiem, teraz ksiądz przyszyje mi łatkę „sekta" i będzie mnie nawracał. — Nie miałem takiego zamiaru - żachnął się. - Ale tacy ludzie jak ty często padają ofiarą oszustów. — Tacy? Czyli jacy? — Wartościowi i... — I wycofani — dokończyłam za niego. — Zapewniam ojca, że nie padłam ofiarą żadnej mrocznej grupy religijnej i nie dałam się omamić jej charyzmatycznemu przywódcy. — Tu się zawahałam; zakładając, że Kaspar stał na czele sekty, właściwie dałam mu się zwieść. — Musisz być ostrożna, Andrea. W dzisiejszych czasach łatwo się zagubić i zboczyć z właściwej drogi. — Dlaczego ojciec mnie tu dziś zaprosił? — zapytałam nieoczekiwanie, bo uświadomiłam sobie, że moja wizyta nie jest efektem spontanicznej decyzji.
L. H. Zelman
138
— To, czego szukasz, nie istnieje. Dociekając prawdy, natkniesz się na wiele opowieści i zbłądzisz. Poszukujesz odpowiedzi na pytanie, a napotykasz następne i następne, aż historie, z którymi się stykasz, zaczynają się rozgałęziać w tak niezliczone ilości, że zamiast dochodzić do sedna, stajesz w obliczu absurdu. Oboje wiemy, że nie jesteś opętana. Jeśli chcesz odpowiedzi na trudne pytania, zacznij ich szukać w sobie. To w człowieku tkwi źródło prawdy o nim samym - wyrecytował te słowa z taką troską, że niemal poczułam, jak bardzo mu mnie żal. — Jak się domyślam, ksiądz nadal mi nie wierzy? — W zasadzie nie powinno było mnie to dziwić, ale tak bardzo liczyłam na jego pomoc, że zwodziłam samą siebie. — To nie kwestia wiary, bo wierzę we wszystko, co mówisz. Obawiam się jednak, że sama musisz nazwać to, co cię dręczy, i dopóki tego nie zrobisz, nie będę mógł ci pomóc. Po raz kolejny przeżyłam zawód. Byłam samotna, nikt mnie nie rozumiał. Podziękowałam ojcu Raulowi za rady i obiecałam mu, że bardziej będę się wsłuchiwać w potrzeby własne niż innych. Kiedy wracałam do domu, po głowie krążyła mi pewna myśl: może rzeczywiście padłam ofiarą sekty? Zostałam podstępnie zwabiona wprost w ramiona najprzystojniejszego przywódcy religijnego tej uczelni i zmuszona, aby z nim zamieszkać? Był to tak groteskowy
Tożsamość anioła
139
obraz, że mimowolnie zaczęłam się śmiać. Gdy weszłam do salonu, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Kaspar siedział przed wyłączonym telewizorem. Był wyraźnie niezadowolony. — Odsłuchałeś moją wiadomość? — zaczęłam potulnie.—Tak. — Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo. Bardzo się spieszyłam i nie zdążyłam ci powiedzieć, że jestem umówiona. — Dokąd się tak spieszyłaś? Bo nie do fundacji, prawda? — Byłam na spotkaniu z przyjacielem. — Miło słyszeć, że masz nowego przyjaciela, znam go? — Chrząknął z ironią, nie odrywając wzroku od telewizora. — Jesteś zazdrosny? — Skąd! Jestem tylko rozczarowany, że musisz mnie okłamywać, żeby się z nim spotkać. — Nie bądź dzieckiem — prychnęłam z niesmakiem. Jego milczenie ucięło dyskusję. — Byłam u ojca Raula — dodałam po chwili. — To ksiądz, który pracuje przy domu spokojnej starości. — Po co tam poszłaś? — Kaspar się skrzywił. — Przecież doskonale wiesz! — Znał odpowiedź, a ja nie czułam się na siłach ponownie tego tłumaczyć. — Dlaczego to robisz, Andrea? Koniecznie musisz coś udowodnić? — A pomyślałeś o tym, że może się boję? Lęk to
L. H. Zelman
140
potężna siła, nad którą trudno zapanować. Gdybyś był ze mną szczery, nie musiałabym kłamać i sama szukać wyjaśnień. — Co ten kaznodzieja ci naopowiadał? — wycedził niezadowolony. — Potwierdził jedynie moje przypuszczenia, że demon, który mnie prześladuje, to Azathra, upadły anioł. — Brawo! Dokonaliście epokowego odkrycia! — Moje słowa rozbawiły go do tego stopnia, że nie mógł przestać chichotać. — Co w tym zabawnego? — Sherlock Holmes i doktor Watson doszli metodą dedukcji do iście diabelskich wniosków. — Kaspar popatrzył na mnie jakby z niedowierzaniem i, zrezygnowany, wyrzucił z siebie: — Nie mam wątpliwości, że twoja ciekawość zaprowadzi cię prosto do piekła. — Wszyscy tam trafimy — odcięłam się złośliwie. — Tylko jeśli się o to postarasz - burknął. — A jeśli to ciebie powinnam się bać? Nawet dobrze cię nie znam. Tak naprawdę nie wiem, kim jesteś. — Odruchowo zaczęłam się cofać, oddalając się od chłopaka, zszokowanego takim obrotem sprawy. — Nie mówisz tego poważnie... — zaczął z niedowierzaniem. — Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. — Nic już nie jest dla mnie takie oczywiste cedziłam, nie przestając się odsuwać od niego.
Tożsamość anioła
141
— Nie rób mi tego, Andrea! — Czego? W tym właśnie momencie w mieszkaniu zjawiła się Barbie. Na nasz widok znieruchomiała, jakby nie spodziewała się nas tu zastać. Szybko się zorientowałam, że ma wieści dla Kaspara i nie jest pewna, czy może przy mnie mówić. Spojrzała na niego znacząco, a on lekko kiwnął głową. — Wpadłam tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że Narth-angel jest w mieście, a my z Carmen wybieramy się na imprezę - zameldowała niczym żołnierz na służbie, co było kompletnie nie w jej stylu. — Dobrej zabawy! - rzucił jej Kaspar od niechcenia, ale nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie. — Chcę iść z wami! — oświadczyłam twardo. — To nie jest najlepszy pomysł... — urwała. — Jak długo jeszcze będziecie mnie okłamywać? Twoje kłamstwa są lepsze od moich? Bardziej cnotliwe? - Posłałam Kasparowi groźne spojrzenie. Był zły i zrezygnowany, ale starał się to ukryć. Domyślałam się, że chce mnie zbyć kilkoma niewyszukanymi frazesami, i już się zacietrzewiłam, żeby odeprzeć jego argumenty, gdy niespodziewanie Barbs oznajmiła: — Ona powinna wiedzieć. Zbyt długo trzymasz ją w niepewności. - Twarz Kaspara pociemniała. Obdarzył Barbs fałszywym uśmiechem, mrużąc przy tym zaciekle
L. H. Zelman
142
oczy, co odczytałam jako: „Jeszcze się policzymy", i warknął: — Odejdź, Barbie, nie będziesz już potrzebna! — Nie! Proszę, nie zostawiaj mnie tu z nim! — zawołałam z desperacją. Barbara zmierzyła mnie wzrokiem, potem zerknęła na Kaspara, nie rozumiejąc, co zaszło. — Andrea, błagam cię, nie pleć głupstw — poprosił Legrand, z trudem panując nad emocjami. — Jeśli teraz mi nie powiesz, o co tu chodzi, wyjdę i nigdy już nie wrócę — oświadczyłam najbardziej stanowczo, jak umiałam. Milczenie, które zapadło w pokoju, było nie tyle krępujące, ile dramatyczne. Nie miałam pojęcia, jaką walkę toczą mój chłopak z moją przyjaciółką, ale po ich minach rozpoznałam, że podejmują w tej chwili wyjątkowo ważne decyzje. Barbie czekała na znak od swego przywódcy i podobnie jak ja obserwowała jego reakcje. — Azathra nie jest upadłym aniołem — powiedział chłodno. —To najpiękniejsza i najszlachetniejsza istota, jaką stworzył Najwyższy. — I ta cudowna postać chce mnie zabić? Super! — parsknęłam lekceważąco. — To nie Azathra próbuje cię unicestwić. To Narthangel. — Wypowiedzenie tego imienia przyszło mu z takim trudem, że niemal słyszałam, jak słowa grzęzną mu w krtani.
Tożsamość anioła
143
Sam dźwięk tego imienia musiał być dla niego jak ostrza tnące do żywego, bo jego twarz wykrzywiła się w odruchu wzgardy. Patrzył na mnie błagalnie, jakby pragnął, bym go oszczędziła i nie pytała o nic więcej. Zignorowałam ten niemy apel, licząc na to, że wreszcie dowiem się wszystkiego. — Kim jest Narthangel? — spytałam wprost. Kaspar milczał przez moment, potęgując w ten sposób mój niepokój, a potem z taką samą odrazą odpowiedział: — Bestią, potworem, bezlitosnym oprawcą niemającym szacunku dla nikogo i niczego. Demonem, dla którego ludzkie życie nie ma żadnego znaczenia. Upadłym aniołem, Księciem Ciemności, żądnym krwi niewinnych. Tak w skrócie bym go określił. — Boże! To jakiś żart! Nabieracie mnie? — Spojrzałam zszokowana na Barbie, która nawet nie drgnęła, by zaprzeczyć temu, co zostało przed chwilą powiedziane. — Czego on ode mnie chce? — jęknęłam. — Tylko duszy — odparł ze spokojem. — Dlaczego właśnie ja? Co takiego jest w mojej duszy, że tak mu na niej zależy? Kaspar posłał Barbie wymowne spojrzenie. Domyśliłam się, że mój przystojniak postanowił zakończyć na tym etapie swoje zwierzenia. Nie mogłam na to pozwolić. Chciałam wiedzieć wszystko, tu i teraz!
L. H. Zelman
144
— Słuchaj, Kaspar, uraczyłeś mnie piękną, aczkolwiek koszmarną wizją i jak się domyślam, zrobiłeś to celowo, żeby mnie wystraszyć. Otóż nie udało ci się. Nie wiem, kim jest ten Narthangel i czym ci zawinił ani też dlaczego bronisz Azathry, ale to właśnie Azathra mnie prześladuje, czając się za moimi plecami. — Azathra nie może cię prześladować. — Skąd ta pewność? — Bo to ty nim jesteś! Zapadło milczenie, głębsze niż moje wyobrażenie o otchłani. Jakby wszystkie słowa zostały już wypowiedziane i nie było już nic do dodania. Próbowałam otworzyć usta, ale wydobywał się z nich tylko gorący oddech. Tę mrożącą krew w żyłach ciszę przerwał dźwięczny głos Barbie: — Jesteś ostatnim wcieleniem serafina, którego duszę Adonai ukrył w ludzkim ciele. Kiedy twój ziemski czas dobiegnie końca, On powoła cię przed swój majestat. My jesteśmy tu po to, by cię chronić, zanim to nastąpi. Uśmiechnęłam się pobłażliwie, lustrując uważnie twarz dziewczyny. — Wszyscy jesteście zdrowo rąbnięci! Cholerna sekta! — wrzasnęłam i z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi mieszkania Kaspara Legranda. Już od trzech godzin siedziałam w parku na ławce, trzęsąc się z zimna i głodu i gapiąc się tępo przed siebie.
Tożsamość anioła
145
Chciało mi się na zmianę płakać i się śmiać. Obie reakcje wskazywały na chorobę psychiczną albo załamanie nerwowe. Miałam w głowie całkowitą pustkę, nie mogłam myśleć logicznie. Nic! Zwyczajnie nic! Jakbym się bała, że praca mózgu mnie wykończy. — Wolne? — Barbs wskazała miejsce przy mnie. — Zależy kto pyta. — Nie powinnaś już wracać do domu? Zrobiło się chłodno. — Jej słowa docierały do mnie w zwolnionym tempie jak wydarte echu z dna studni. — Dobrze mi tu — odpowiedziałam, nie patrząc na nią. Poczułam zapach jej perfum na swetrze, którym mnie otuliła, siadając obok. Była spięta, ale dobrze to ukrywała. — Kim wy jesteście? I czego ode mnie chcecie? — zapytałam, niepewna, czy w ogóle chcę znać odpowiedź. — Nie jesteśmy sektą, jeśli to masz na myśli. — No to kim? — Wiem, że to dla ciebie trudne, dlatego Kaspar był przeciwny, by ci o tym mówić. Wydawałaś mi się silna, więc pomyślałam, że skoro tak zawzięcie poszukujesz prawdy, to z łatwością ją zaakceptujesz. To był mój błąd. Jestem tu, żeby go naprawić. Jeśli pozwolisz, postaram się wszystko ci wyjaśnić. — Śmiało! Dziś uwierzę w każde słowo, w co tylko zechcesz! — zakpiłam. — Widzisz, Andrea — zaczęła Barbara spokojnie — jesteś częścią świata, o którego istnieniu śmiertelni nie
L. H. Zelman
146
mają pojęcia. Teraz czujesz się zagubiona, ale niedługo to minie i przypomnisz sobie wszystko, co pozwoli ci odzyskać twoją prawdziwą tożsamość. Do tego czasu jednak musimy być blisko ciebie, żeby cię chronić. Chcę, byś wysłuchała historii, która być może ocali ci życie. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, co mówi, ale na szczęście powstrzymałam się od złośliwego komentarza, który cisnął mi się na usta. — Azathra to najpiękniejszy i najpotężniejszy z serafinów — oznajmiła Barbs z takim patosem, że poczułam zimno na plecach. — Boski faworyt znany ze swej mądrości i roztropności. Chluba firmamentu. Wieki temu, kiedy doszło do buntu aniołów, wstawił się u Stwórcy za jednego z buntowników, ujawniając tym samym długo skrywaną miłość. W zamian za szansę odkupienia win Upadłego Azathra oddał swoją nieśmiertelność. Adonai uznał to za wspaniałomyślny gest i przyjął ofiarę, ale nie chciał utracić ulubieńca i postanowił go ukryć wśród ludzi, tak by nie odnalazły go Siły Ciemności. Od tysięcy lat dusza serafina skrywa się uśpiona w ludzkim ciele. My jesteśmy jej Strażnikami. — Czego macie strzec? — Bezpieczeństwa twojej duszy i ciała, w którym ona mieszka. Pozbawiona cielesnej powłoki dusza staje się bezbronna i dlatego wciąż jesteśmy przy tobie. — Ilu was jest? To jakieś Opus Dei? Krąg wtajemniczonych? — Ja i Carmen.
Tożsamość anioła
147
— A Kaspar? — Głos mi zadrżał i poczułam uścisk w sercu na myśl, że Legrand wykonywał tylko swoje zadanie, a jego uczucie do mnie było jedynie mistyfikacją. Barbara wyczytała z mojej twarzy te wątpliwości i uśmiechnęła się słodko. — Tak. On też. Ostatnio trochę za bardzo zaangażowany emocjonalnie, ale to Dux, nasz przywódca. — A Jared i Mark? - Przypomniała mi się wyprawa w góry i rozmowy w salonie, w których obaj brali udział. — Pomagają nam, ale nie są Strażnikami. — Kim więc jest demon, który mnie nęka? — Upadły anioł, za którego Azathra oddała nieśmiertelność. Jest tu, bo pożąda twojej duszy i nie cofnie się przed niczym, aby ją posiąść. Znalazł cię już jakiś czas temu, ale nie mógł się do ciebie zbliżyć, ponieważ jest bezcielesnym bytem, który nienawidzi ludzi. Teraz przybrał postać człowieka, co jest dla nas sygnałem, że zdecyduje się na każdą niegodziwość, żeby cię odzyskać. — Zaraz, zaraz. Facet myśli, że mam duszę anioła, i zamierza mi ją wyrwać? — Nie. Demon nie może odebrać ci jej siłą. Tylko ty możesz mu ją oddać. Dobrowolnie. — To chore, nie zrobiłabym tego z własnej woli. — To nie jest takie proste! Widzisz —Barbs ciągnęła dalej — Narthangela i Azathrę łączy bardzo silna więź. Całe wieki byli rozdzieleni, a teraz przyszedł moment,
L. H. Zelman
148
kiedy ich dusze znów mogą być razem. Narthangel żył przez wiele stuleci z dala od ukochanej, nie mając pojęcia, co się z nią stało. Gdy w końcu ją odnalazł, zrobi wszystko, by ta miłość się spełniła. — Zabije mnie, żeby odebrać mi duszę? — Tak uważa Kaspar, ale ja w to nie wierzę. — Dlaczego? — On wie, że w tobie spoczywa Światło Azathry, a gdy rozbłyśnie, staniesz się najpotężniejszym aniołem na ziemi. Poza tym nie podniósłby ręki na ukochaną bez względu na... — zawahała się. — Nie oszczędzaj mnie, Barbs. Zniosę każdą traumatyczną nowinę — zachęcałam ją z nonszalancją. — Nie wiem, czy to właściwa chwila, by o tym mówić. Barbie wciąż się wahała. — Proszę, skończ, co zaczęłaś. — Nie bez przyczyny Siły Ciemności pozwoliły Narthangelowi cię odnaleźć. — Zniżyła głos, jakby zamierzała przekazać mi poufne informacje. —— Azathra jest częścią proroctwa. Jest Wybrańcem, któremu została powierzona wyjątkowa misja. Kiedy nadejdzie kres ludzkości i czas ostatecznej bitwy z Upadłymi, Adonai wezwie do siebie serafina i wtedy świat przestanie istnieć. — Na czym polega ta misja? — Nie mam dostępu do takiej wiedzy. To najlepiej strzeżona tajemnica Edenu. — Jaki to ma związek z Narthangelem? — Kiedy Azathra powróci przed oblicze Pana,
Tożsamość anioła
149
świat się rozpadnie i dojdzie do ostatecznej bitwy między Najwyższym a Bestią. Szatan zostanie pokonany, a Armia Ciemności przestanie istnieć. Jesteś ostatnim wcieleniem serafina, co oznacza, że nadchodzi nieuniknione. — Koniec świata? —Tak! Istnieje prawdopodobieństwo, że Narthangel będzie próbował powstrzymać Azathrę przed powrotem do Królestwa Niebieskiego, ponieważ w ten sposób proroctwo nigdy się nie spełni i Szatan nie zostanie pokonany. Babilon nie runie, dopóki Azathra nie stanie u boku swego Pana. —Jezu! To brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego gniotą. — Przypomnij sobie, co czujesz, gdy Narthangel jest w pobliżu, i powiedz, że nadal uważasz to za tanie kino. — Za moimi plecami odezwał się zdecydowany głos Kaspara. Stał kilka kroków za ławką, wyprostowany i niewzruszony niczym marmurowy posąg. Na jego widok Barbara zerwała się z miejsca i potulnie się wycofała, dyskretnie machając mi na pożegnanie. — Czy jesteś szczęśliwsza przez to, że zmusiłaś nas do ujawnienia ci tej druzgocącej prawdy, której tak się starałaś dociec? - zapytał, gdy Barbs zniknęła za zakrętem. — Nie, ponieważ pozostało jeszcze wiele niejasności. — Mianowicie?
L. H. Zelman
150
-Jeżeli demon rzeczywiście pragnie mojej duszy, to dlaczego znalazł ją dopiero teraz? Dlaczego nie zrobił tego setki lat temu, gdy była w innym ciele? — Nie mógł. — Kaspar poruszył się niespokojnie. — Po upadku buntowników Narthangel i Azathra zostali rozdzieleni. Narthangel wpadł w szał po stracie ukochanej i siał spustoszenie w ludzkich umysłach, doprowadzając do wielu wojen. Niszczył wszystko, co napotykał na swej drodze, chcąc w ten sposób zmusić Azathrę, by zeszła na ziemię i aby znowu mogli być razem. To wyjątkowo silne uczucie unicestwiało oba anioły, każdy z nich cierpiał na swój sposób. - Westchnął, jakby żałował, że to nie on jest częścią tej historii. Demona odesłano do najgłębszych czeluści piekielnych, by poskromił swój temperament. Kilkadziesiąt lat temu odzyskał wolność i rozpoczął poszukiwania. Kiedy się zorientował, jak sprytnie ukryła się Azathra, zaczął się baczniej przyglądać ludziom. Długo nie potrafił cię odnaleźć, bo udawało nam się go zwodzić — aż do teraz. — Jak mnie zobaczył? — próbowałam zaspokoić swoją nieposkromioną ciekawość. — Andrea, jesteś najjaśniejszym ze świateł, które naiwnie próbowano przykryć abażurem nocnej lampki. Czekał, aż rozbłyśniesz, i cię znalazł. — Jak myślisz, co teraz zrobi? Zakładając oczywiście, że to wszystko nie jest jedną wielką brednią. — Sam chciałbym to wiedzieć. Stał się człowiekiem,
Tożsamość anioła
151
a to oznacza, że jest gotów do największych poświęceń. Spróbuje każdej możliwości, by twoja dusza z nim pozostała. On jest potężny i nieobliczalny, szaleje z miłości, a co najgorsze, czuje się pokrzywdzony. Nie wiem, przeciwko komu wymierzy ostrze zemsty, ale wolałbym, żeby to nie było twoje ciało. — Jak powinnam się teraz zachować? Uciec? Schować się? — strzelałam pytaniami na oślep. — Już cię znalazł. Będziesz musiała się z nim zmierzyć — odrzekł Kaspar smutno. — Jak mam bronić tej duszy? Przecież ja nie mam o tym zielonego pojęcia. — Nie ulegnij mu. — Jak to? — Zwyczajnie. To jak wewnętrzna walka z pokusami. Albo się im poddajesz, albo nie. — Dlaczego walka dobra ze złem zawsze musi się toczyć o ludzką duszę? — żachnęłam się zdruzgotana. —W tym przypadku nie o ludzką, lecz o anielską poprawił mnie Legrand. — Musisz też wiedzieć, że nie będę mógł ci pomóc. To twoja bitwa. Będę przy tobie, ale to ty podejmujesz decyzje. Chcę jednak, żebyś pamiętała, iż nie kłamałem, wyznając, jak wielkim darzę cię uczuciem. — Gdzie w tej historii jest miejsce dla mnie i dla ciebie? — zapytałam, wzruszona jego słowami. — W tym tkwi cały problem. Nie istnieje! — oznajmił Kaspar z takim bólem, że aż mi skóra ścierpła.
L. H. Zelman
152
— A zatem napiszmy nową, własną! Nikt nam tego nie zabroni! — Stanęłam przed nim, objęłam go za szyję i pocałowałam w sam czubek nosa. Gdy tak tkwiliśmy naprzeciw siebie, czułam, że jest ze mną szczery, a jego uczucia są autentyczne. Wbrew logice ufałam mu i, wtulona w jego ramiona, byłam skłonna uwierzyć we wszystko. Wejrzałam głęboko w te szmaragdowe oczy, które w niczym nie przypominały oczu zwykłego śmiertelnika...
Tożsamość anioła
153
Rozdział IV
Oboje mieliśmy dość duże zaległości w nauce, więc solennie obiecałam sobie poprawę. Nawet jeśli moja przyszłość rysowała się mglisto, to Kaspar miał nadal szansę zostać świetnym prawnikiem. Nie darowałabym sobie, gdyby przeze mnie legła w gruzach jego błyskotliwie zapowiadająca się kariera. Sam zainteresowany nie był zbyt szczęśliwy, gdy rano został brutalnie wypchnięty za drzwi i wysłany do szkoły jak uczniak. Ostatecznie uznał jednak moje argumenty i uległ tej mało taktownej perswazji. Miałam zamiar pójść w jego ślady zaraz po tym, jak uporam się ze wszystkimi obowiązkami. Nie do końca uwierzyłam w fantastyczną historię przedstawioną przez przyjaciół, ale fakt, że coś dybie na moje życie, był niepodważalny. Postanowiłam jednak nie panikować i zachowywać się jak dotychczas. Musiałam udowodnić, przede wszystkim sobie, że nie jestem płochym stworzeniem, którym można manipulować. Dzień rozpoczęłam od wizyty u Eleonory, a potem pognałam jak na skrzydłach do fundacji. Zaczęły spływać pierwsze raporty z akcji na Sri Lance, toteż było
L. H. Zelman
154
wyjątkowo dużo pracy. Ella nie ukrywała radości na mój widok, bo od nadmiaru zajęć miała obłęd w oczach. W spokoju analizowałam dokumenty, odpowiadałam na mejle i tworzyłam raport zbiorczy z zakończonej części kampanii. Godziny mijały mi szybko i właśnie wychodziłam, kiedy w biurze zadzwonił telefon. — Andrea Volton, fundacja HOPE. — Witaj, kwiatuszku! — Usłyszałam w słuchawce znajomy głos. — Adrian! — krzyknęłam zaskoczona. — Opowiadaj, co słychać! —Wszystko w porządku, jakoś się trzymam, ale sytuacja tutaj wygląda nieciekawie. — Mów! — Mamy około dwustu pięćdziesięciu tysięcy przesiedlonych. Milion sto nosicieli wirusa HIV, siedemset siedemdziesiąt tysięcy sierot. Brakuje wody, lekarstw i szczepionek. Obozy dla uchodźców pękają w szwach. — Co z transportami? — Jest tu kilka organizacji humanitarnych, których ciężarówki docierają do obozów, ale jeśli trafią na rebeliantów, ci wszystko im konfiskują albo każą płacić myto. — Nie jest zbyt bezpiecznie?— domyśliłam się. — Niestety nie. Bojówki na każdym kroku, dochodzi do masowych egzekucji. Ludność ukrywa się w dżungli. Demokratyczne Siły Wyzwolenia Ruandy,
Tożsamość anioła
155
składające się w większości z Hutu, zaatakowały obóz dla uchodźców z Kinyandoni w rejonie Rutshuru, siedemdziesiąt kilometrów od stolicy regionu Gomy. Niewielkie oddziały ONZ starają się ochraniać szczególnie zagrożone miejsca, ale to kropla w morzu potrzeb. Nigdzie nie jest bezpiecznie. — Czego potrzebują na już? —Wody pitnej, żeby zatrzymać biegunkę i cholerę. Szczepionek przeciw odrze i wysokokalorycznych batonów, bo dzieci są niedożywione. —Boże, to musi być okropne. — Westchnęłam. — Andie, Bóg już dawno opuścił to miejsce. Zginęło pięć milionów ludzi, co minutę umiera jedno dziecko. To największy kryzys humanitarny ostatnich dziesięcioleci. — Są jakieś plany wsparcia dla Konga? — Myślę, że tak. Po to tu jestem. Rozeznam się w sytuacji i wracam. Będę wcześniej, niż się spodziewałem. Pewnie cię to ucieszy? — zażartował. — Nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej niż twoja obecność — potwierdziłam z zapałem. — Powiedz, jak sobie radzisz beze mnie w fundacji? — W porządku. — Postanowiłam się nie przyznawać do swoich wpadek. — Zamknęliśmy część kampanii, piszę właśnie raport końcowy. Jutro będziemy liczyć pieniądze ze zbiórki i posyłamy je do centrali. — To świetnie. Wiedziałem, że mogę na ciebie
L. H. Zelman
liczyć.
156
— Masz tu więcej zaufanych pracowników — odparłam, mając na myśli Ellę. — Andie, muszę już kończyć, są problemy z satelitą, ale mam jeszcze osobistą prośbę... — Śmiało, nie krępuj się — zachęciłam go. — Eva ode mnie odeszła. — Adrian zamilkł na moment, po czym podjął temat lekko łamiącym się głosem: — Chce się wyprowadzić pod koniec miesiąca, ale nie zabierze Teodora. Pomyślałem, że skoro w kampusie masz tylko pokój, to może wygodniej by ci było zamieszkać na jakiś czas u mnie, a przy okazji zajęłabyś się moim kotem. — Jasne, nie ma sprawy - zgodziłam się bez zastanowienia. — O nic się nie martw. Nie daj się zabić, a resztę zostaw mnie. — Dzięki, kwiatuszku, jesteś prawdziwym aniołem. — Odetchnął z ulgą. — Tak, podobno mam w sobie coś z anioła potwierdziłam kwaśno, co potraktował jako żart. Wymieniliśmy jeszcze ostatnie uprzejmości i Adrian się rozłączył. Uważałam go za wspaniałego człowieka. Miał mnóstwo pasji i zapału. Nie znałam nikogo, kto byłby tak całkowicie oddany swojej pracy. Nawet jego związek z Evą wydawał mi się niedoścignionym wzorem. Ona - lekarz bez granic, on społecznik. Świetnie się uzupełniali. Nigdy bym nie przypuszczała, że taki będzie finał ich związku. Porzuciła
Tożsamość anioła
157
go właśnie teraz, kiedy on był daleko i ryzykował własne życie, żeby pomagać innym. „Trzeba być bez serca, żeby tak postąpić" przeklęłam w duchu jej lekkomyślność. Rozmowa z Adrianem uzmysłowiła mi, że straciłam z oczu cel, który mi przyświecał, kiedy przyszłam do fundacji. Pochłonięta własnymi sprawami, zapomniałam o tym, co było dla mnie najważniejsze. Świadomość, że Adrian narażał życie w Kongu, podczas gdy ja beztrosko bawiłam się w górach, dręczyła mnie jak maniakalny prześladowca. Postanowiłam zagłuszyć wyrzuty sumienia i bardziej niż dotychczas zaangażować się w działania w HOPE. Przez kilka dni, ku wielkiemu niezadowoleniu Kaspara, niemal nie opuszczałam biura, skupiając się tylko na pracy. Dopiero po weekendzie postanowiłam nadrobić zaległości w nauce i po dość długiej nieobecności wróciłam do college'u. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że cały mój system wartości zachwiał się w posadach i na chwilę straciłam orientację. Przez moment czułam się odcięta od rzeczywistości i odizolowana od własnych pragnień. Teraz znów mogłam być sobą. Idąc korytarzem uczelni, zrozumiałam, że znalazłam się w punkcie wyjścia. Doświadczenia ostatnich dni tylko mnie w tym utwierdziły. Z wyjątkiem tego, że zajmowałam pokój w mieszkaniu Kaspara, wszystko było jak dawniej. Nawiasem mówiąc, mój chłopak okazał się wyjątkowy.
L. H. Zelman
158
Mimo łączących nas dość zażyłych stosunków nigdy nie posunął się za daleko. Wyglądało to tak, jakby sam wyznaczył sobie granicę. Był w stosunku do mnie delikatny i opiekuńczy, ale moje ciało traktował w sposób rytualny. Dbał o moją nietykalność niemal z nabożną czcią. „Tak - pomyślałam - świat odzyskał spokój". Mój optymizm i pogoda ducha unosiły mnie po schodach uczelni. Nie mogłam już się doczekać zajęć z literatury powszechnej. Kiedy weszłam do auli, z niemałym zdziwieniem stwierdziłam, że nie tylko ja się cieszę na spotkanie z profesor Danimov. Było to dość niespotykane zjawisko, ponieważ profesor Okrutnica — jak nazywali ją studenci — nie należała do osób lubianych, a studenci nie opuszczali jej zajęć wyłącznie ze strachu. Dziś jednak wszyscy gorączkowo czytali wiersze i przygotowane fragmenty z książek. Nawet Anna i Jessica, przyjaciółki Carmen, wertowały coś z wypiekami na policzkach. — Czy dziś są egzaminy z powszechnej? — zagadnęłam dziewczynę, obok której zajęłam miejsce. — Nie. Kontynuujemy arcydzieła literatury miłosnej na przełomie wieków — wyjaśniła. — Skąd u wszystkich taki entuzjazm? Czyżby profesor Danimov zmieniła metody nauczania? — Widzę, że dawno cię nie było — zaśmiała się dziewczyna. — Straciłam coś ważnego? — Okrutnica jest na urlopie zdrowotnym. Mamy
Tożsamość anioła
159
nowego profesora. Do sali wszedł wykładowca. Od razu stało się dla mnie jasne, dlaczego wywołał takie poruszenie. Mężczyzna był młody, przystojny i wyjątkowo charyzmatyczny. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że studenci go uwielbiają. Profesor Okrutnica została zdetronizowana. Nowy nauczyciel mówił szybko i dużo; silnie gestykulował, skupiając na sobie uwagę wszystkich. Z zachwytem patrzyłam, w jaki sposób przekazuje nam wiedzę, mieszając kwestie merytoryczne z dowcipem i lekką dozą ironii. Śmialiśmy się z jego żartów, a zarazem mieliśmy poczucie należycie przyswojonych informacji. Po zajęciach postanowiłam pójść do czytelni. Niestety, przez opuszczanie wykładów narobiłam sobie zaległości i musiałam trochę popracować. Miałam jednak świetny humor i niezbyt mi to przeszkadzało. Kierowałam się właśnie w stronę biblioteki, gdy nagle poczułam kłujący ból w piersi. Gwałtowny i ostry ucisk zamroczył mnie na chwilę, więc przystanęłam, żeby złapać oddech. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że w tłumie mignął mi mężczyzna z moich wizji. Rozejrzałam się gorączkowo, ale wszystko wskazywało na to, że tylko mi się wydawało. Skarciłam się w duchu za własną nadwrażliwość i skłonności do fantazjowania, jednak kilka metrów dalej sytuacja się powtórzyła. Znów w tłoczącej się grupie studentów zamajaczyła mi jego sylwetka. Tym razem miałam pewność — to naprawdę
L. H. Zelman
160
był on. Przyszedł tutaj za mną. O dziwo, mój instynkt samozachowawczy nie zadziałał i zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie, weszłam do biblioteki. Na wszelki wypadek wysłałam tylko Kasparowi SMS-a, żeby przyjechał po mnie wieczorem. Perspektywa samotnego spaceru tak późną porą z oddechem demona na plecach raczej nie napawała mnie optymizmem. Nauka szła mi opornie. Wertowałam książki, ale nic nie wchodziło mi do głowy. Z przemęczenia zaczęły boleśnie pulsować mi skronie. Nie dawałam jednak za wygraną i z uporem maniaka próbowałam okiełznać tajniki starożytnej filozofii. Dopiero kiedy moje ciało orzekło: „Dość!", i zaczęło opadać z sił, musiałam go posłuchać. Zebrałam więc swoje rzeczy i wyszłam na korytarz, żeby zadzwonić do Kaspara i upewnić się, że po mnie przyjedzie. Zrobiło się późno, na dworze zaczęło się ściemniać, a w holu nie było żywego ducha. W znacznej części budynku pogaszono już światła. Wystukałam numer telefonu Kaspara, ale zamiast jego ciepłego głosu usłyszałam: „Abonent czasowo niedostępny". „No to pięknie! Jestem zdana na siebie!" — pomyślałam i chcąc nie chcąc, odważnie ruszyłam do wyjścia. Przede mną było kilka metrów korytarza, który przecinały przejścia do bocznych skrzydeł uczelni. Mijając je, zerkałam niespokojnie na boki, by się upewnić, że nic groźnego tam się nie czai. Coś mi mówiło, iż nie
Tożsamość anioła
161
jestem sama. Nagle, jak na zawołanie, chłodny powiew wiatru przetoczył się przez gmach. Na ścianie zamajaczyły niekształtne cienie, które zniknęły, nim zdążyłam się im przyjrzeć. Po chwili zaczęło do mnie docierać charakterystyczne skrzypienie skórzanych butów. Najpierw z oddali, potem coraz bliżej i coraz wyraźniej. Nerwowo przebiegłam wzrokiem po ciemnych zakamarkach korytarza. Raptem kroki ucichły. Zastygłam na moment w bezruchu, po czym przyspieszyłam. Zaczęłam biec do drzwi. Wtem zatrzasnęły się z łoskotem. W panice zerknęłam na drzwi obok, które również się zamknęły, odcinając mi drogę ucieczki. W popłochu rozglądałam się za kimś, czyją obecność wyczuwałam już bardzo wyraźnie. Zapanowała złowroga cisza. Wszystko w tej chwili byłoby lepsze od tego paraliżującego oczekiwania. Poczułam na skórze czyjś palący oddech. Zesztywniała czekałam na odpowiedni moment, by rzucić się do ucieczki. Heroizm sprzed kilku godzin ustąpił miejsca niepohamowanemu lękowi. Nie wiem, czy wyszedł z mroku, czy się zmaterializował, pojawił się znienacka w oddalonej i najbardziej zacienionej części holu. Nawet z tak dużej odległości było widać, jak bardzo jest wytworny i zniewalający. Miał pięknie zbudowane ciało, kruczoczarne włosy. Powoli ruszył w moim kierunku. Jego urok oszałamiał, wabił, oczy jaśniały. Mimowolnie cofnęłam się o krok. Twarz
L. H. Zelman
162
nieznajomego wykrzywił grymas przypominający szelmowski uśmieszek. Przystanął. Takim go właśnie zapamiętałam ze swoich wizji. Bałam się go, a jednocześnie byłam nim zafascynowana. Nie mogłam uwierzyć, że znajduje się tuż przede mną. — Jesteś w posiadaniu czegoś, co należy do mnie. Chcę to odzyskać! — Usłyszałam dźwięczny i nienaturalnie wibrujący, niski głos. — Czyżby? — wyrwało mi się zuchwale. Jego piorunujące spojrzenie omal nie starło mnie na proch. — Co takiego posiadam, co nie jest moje, a należy do ciebie? — rzuciłam ostro. W ułamku sekundy znalazł się przy mnie. Górował nade mną o jakieś trzydzieści centymetrów. Srogą, gniewną miną dawał mi do zrozumienia, że nie powinnam go lekceważyć. — Twoje ciało jest więzieniem. Chcę odzyskać skazańca — zagrzmiał. — Zatem spróbuj go odbić! Jego gromki śmiech wypełnił gmach. Było w nim coś zimnego, histerycznego i nieszczerego. Przeszły mnie ciarki na myśl, że spełni moją prośbę. — Widzę, że będę musiał wziąć więźnia z całym aresztem. — Niczego od ciebie nie dostałam i niczego ci dobrowolnie nie oddam. Jeśli masz zamiar użyć jakichś diabelskich sztuczek, zrób to teraz, zaoszczędzimy czas.
Tożsamość anioła
163
W przeciwnym wypadku odejdź, bo niczego nie dostaniesz. — A więc zamierzasz się bronić... — „Broń jest narzędziem strachu, nie przystoi mędrcowi"7 — powtórzyłam za filozofem. — O, naiwne stworzenie, nieświadome potężnej niszczycielskiej siły, która w nim drzemie! Podszedł do mnie tak blisko, że bez trudu mogłam zajrzeć w jego oczy. Byłam sparaliżowana strachem, mimo to dzielnie stawiałam opór tej istocie, starając się wytrzymać jej wzrok. Mogłam zginąć, lecz jeśli już, to z godnością. Po krótkiej chwili rysy jego twarzy złagodniały. Musiał coś we mnie dostrzec, bo się zawahał. Wydawało mi się, że spróbuje mnie dotknąć, gdy nieoczekiwanie ktoś sforsował drzwi wejściowe. Odwróciłam wzrok: do budynku wpadł Kaspar, rozrzucając wokół siebie odłamki tłuczonego szkła. Mój demon się rozpłynął. — Jak mogłeś zostawić mnie samą?! — zaczęłam krzyczeć na Kaspara, kiedy znaleźliśmy się w domu. — On mógł mnie zabić! I szczerze mówiąc, prawie mu się udało, bo jeszcze chwila, a dostałabym zawału. — Zdążyłem, Andrea, nic ci nie jest. — Tak, ale to za mało. Musisz się bardziej starać. — Wiem, że się przestraszyłaś. Przepraszam. Obiecuję, że to się nie powtórzy. — Przytulił mnie mocno. — Dzwoniłam do ciebie, wysłałam ci wiadomość... 7
John R. Marby, Mala księga Tao Te Ching, tłum. Marek Obarski.
L. H. Zelman
164
— ciągnęłam. — Padł mi telefon. Przepraszam, wiem, że to mnie nie usprawiedliwia. Wybacz mi. — Kaspar całował moje włosy i wciąż mnie tulił z tą samą żarliwością, z jaką tuli się dziecko odnalezione po długich poszukiwaniach. — On jest przerażający. Wyglądał tak, jakby chciał mnie rozerwać na kawałki, byle tylko dostać to, na czym mu zależy. Poza tym potrafi się poruszać z niewyobrażalną prędkością. Pojawia się i znika. Może być wszędzie... — Wiem. — Jeśli tyle wiesz, to jak masz zamiar mnie chronić? — Rozzłościła mnie jego postawa, zachowywał się tak, jakby pozjadał wszystkie rozumy. — Moja rola już się skończyła. Twoje ciało jest bezpieczne, nie skrzywdzi go. Prawdziwą bitwę musisz stoczyć z nim sama. — Jak to twoja „rola się skończyła"? — syknęłam. — Odgrywałeś przede mną spektakl? — Oczywiście że nie! Andrea, uspokój się. Jestem przy tobie, ale moja obecność nic już nie zmieni. T y musisz dokonać wyboru. — Jakiego wyboru? O czym ty mówisz? To potwór, który chce mnie pożreć! Co mam wybrać? Rodzaj sosu, z którym mnie skonsumuje? — Nie umiałam trzymać nerwów na wodzy. Kaspar wyraźnie posmutniał. — Ten potwór kocha cię rozpaczliwie od setek lat.
Tożsamość anioła
165
Skrzywdziłaś go, ukrywając się przed nim. Za swoje szaleństwo zapłacił wysoką cenę i ma prawo być na ciebie wściekły, ale jesteś sensem jego życia, więc włos ci z głowy nie spadnie. — To co ja mam robić? — jęknęłam. — Zostań ze mną, na zawsze. Nie daj się zwieść jego szatańskim trikom. Uwierz w naszą miłość i nas ocal. — Jak mam to zrobić? — Tylko ty to wiesz. Przecież jesteś aniołem. — Uśmiechnął się szczerze. — Nie jestem aniołem. Nawet nie mam pewności, czy nadal jestem Andreą. Mam nadzieję, że to tylko kolejny z moich koszmarów, z którego zaraz się obudzę. Naszą rozmowę przerwał dzwonek mojej komórki. Żaden numer się nie wyświetlił, więc zaczęłam się zastanawiać, kto może dzwonić do mnie tak późno. - Słucham? - Dobry wieczór, Andrea. Tu Eva, przyjaciółka Adriana. .. Właściwie eksprzyjaciółka... - Witaj, Evo, co słychać? - W porządku. Dziękuję, że pytasz. - Była wyraźnie zmartwiona. - Czy coś się stało? - Nie. Dzwonię, aby ci powiedzieć, że byłam dziś wieczorem w fundacji. Przyniosłam klucze do mieszkania Adriana. Mówił, że zamieszkasz z Teodorem do jego powrotu. - Tak, to prawda. Zgodziłam się przenieść na trochę
L. H. Zelman
166
-przytaknęłam. - Klucze dałam Elli. Położyła je na biurku. Jeśli możesz, wpadnij jutro rano zobaczyć, co z Teodorem. Będzie sam przez całą noc, a strasznie tego nie lubi. - Dobrze. Postaram się. - Andrea... - zaczęła Eva niepewnie. -Tak? -Chcę, żebyś wiedziała, iż moje uczucia do Adriana nie uległy zmianie... - Nie musisz mi o tym mówić - przerwałam jej, bo znałam oboje i nie chciałam wnikać w szczegóły ich pożycia. - Muszę ci to powiedzieć - nalegała. - Byliśmy razem pięć lat, z czego wspólnie spędziliśmy może dwa. Kiedy on wraca, ja wyjeżdżam, kiedy on wyjeżdża, ja wracam. Tak bez końca. Oboje wykonujemy niebezpieczną, pracę. Nigdy nie mam pewności, że nic mu się nie stanie. Nie mogę mu jednak zabronić robienia tego, co jest dla niego ważne, bo wiem, że sama bym tego nie zniosła. Wyniszczamy się, Andrea. - Jej głos się łamał. - Wierzę, że dobrze to przemyślałaś. - Nie wiedziałam, co innego mogę powiedzieć. - W tym nie ma żadnej logiki. Czułam, że muszę tak zrobić. Nie można żyć w ciągłym strachu o życie własne i ukochanej osoby. To nie miało sensu. - Dlaczego właśnie teraz? — zapytałam. -Jadę do Somalii, stamtąd dalej. Nie będzie mnie przez dwa lata. To zbyt długo, żeby udawać, iż to
Tożsamość anioła
167
normalny związek. - Zawsze mi się wydawało, że miłość jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody. - Tak. Zwracam Adrianowi wolność, by mógł ułożyć sobie życie na nowo z kimś, kto na niego zasługuje. Na większe wyrzeczenie mnie nie stać. Jej głos całkiem się załamał, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że mówi prawdę. Było jej ciężko, ale dokonała wyboru - nie ja jednak powinnam osądzać, czy właściwego. - Dbaj o siebie — rzuciłam. - Oczywiście. A ty zaopiekuj się Adrianem i Teodorem — dodała już trochę raźniej. - Do zobaczenia, Evo! - Żegnaj, Andrea! Kaspar przysłuchiwał się mojej rozmowie z Evą, ale o nic nie zapytał, kiedy się rozłączyłam. - Przepraszam, musiałam odebrać. To było ważne -wyjaśniłam. - Czy możemy dokończyć to, co zaczęliśmy? - Jestem zmęczona, chciałabym się położyć. - To, co chciałbym ci powiedzieć, nie jest dla ciebie ważne? — upierał się rozżalony. - Oczywiście, że jest. Po prostu odłóżmy to do jutra. - Do tego jutra, którego może nie być? - Kaspar, proszę... - O co? Nasze rozmowy wiecznie zawisają w próżni. Aż tak niewiele dla ciebie znaczę?
L. H. Zelman
168
- To nieprawda i dobrze o tym wiesz. - Wiem tylko tyle, że walczę o twoją miłość z potworem. I to on wygrywa. Nic, co do tej pory zrobiłem, nie zbliżyło mnie do ciebie. - O czym ty mówisz? - Chcę, żebyś to wzięła. - Podał mi małe etui, wewnątrz którego znajdował się pierścionek z przepięknym szmaragdowym oczkiem. - Co to jest? - Pierścionek. -Widzę, ale dlaczego mi go dajesz? - Przez głowę przeleciało mi, że to oświadczyny. — Nie proszę cię o rękę - wyjaśnił, czytając w moich myślach. - Nie jestem aż tak zuchwały. Chciałbym, żebyś go nosiła i żeby przypominał ci o moim uczuciu. — Ten kamień ma kolor twoich oczu — zauważyłam. — Abyś wiedziała, że zawsze na ciebie patrzę. — Mówisz mi, że jestem bezpieczna, a sam wciąż drżysz ze strachu. Czego tak naprawdę się boisz? Długo czekałam na odpowiedź, ale kiedy mi jej udzielił, zmieszałam się. — Gniewu Azathry, Andrea. Tylko jej gniewu.
Tożsamość anioła
169
Rozdział V
Wstałam skoro świt, żeby podjechać do fundacji po klucze, które zostawiła dla mnie Eva. Chciałam jeszcze przed pierwszym wykładem uwinąć się z nakarmieniem kota. Wymknęłam się po cichu z mieszkania, nie chcąc przy tym obudzić Kaspara. Odpowiadanie na jego dodatkowe pytania o to, dokąd idę i po co, zmusiłyby mnie do powiedzenia prawdy, a to nie był właściwy moment. Wkrótce zamierzałam mu wyjawić plan przeprowadzki do Adriana, lecz chwilowo brakowało mi odwagi, by to zrobić. Poranek był chłodny i deszczowy, toteż jazda na rowerze nie należała do najprzyjemniejszych. Mijałam skrzyżowania, wyprzedzając stojące na światłach samochody. Brawurowymi wyczynami naraziłam się kilku kierowcom, którzy nie omieszkali mnie zganić klaksonami. Za każdym razem machałam tylko ręką na przeprosiny i dalej pędziłam przed siebie. Miałam niewiele czasu, a pracy całkiem sporo. Kiedy dotarłam na miejsce, budynek jeszcze świecił pustkami.
L. H. Zelman
170
— Witam, panno Volton. Cóż to panią tak rano sprowadza? — Strażnik Bernard nie udawał zdziwienia na mój widok. — Praca i obowiązki, Berni! Tylko one są w stanie wyciągnąć mnie z łóżka o tak nieprzyzwoitej porze. — No to jest pani dzisiaj pierwsza. — Tak, ale zapewne nie ostatnia. - Wskazałam na przeszklone drzwi, za którymi pojawili się pracownicy agencji reklamowej z szóstego piętra. — Ci się nie liczą, panno Volton. To trupy. Oni nie mają żadnych ludzkich odruchów. Chorobliwa ambicja pożarła ich serca i mózgi — prychnął gniewnie. — Takie czasy. Każdy próbuje znaleźć sobie miejsce na tym świecie. — Tak, tak. Same androidy i zwierzęta. Ładny mi świat. Kiedy pracownicy agencji nas mijali, bez słowa zaczęłam im się przyglądać. Byli to dwaj młodzi mężczyźni i kobieta. Widywałam ich czasem na korytarzach albo w windzie — ciągle coś analizowali i nad czymś dyskutowali. Harowali od świtu do nocy, poruszali się jak zombie i żywili własnymi pomysłami. Kiedy pracowali, byli jak w amoku. Karierę uważali za najważniejszą. Za wszelką cenę starali się udowodnić, że są świetni w tym, co robią. Niestety, system okrutnie obchodził się z takimi ludźmi. Zostawali tylko najlepsi, reszta musiała godzić się z porażką. — Nie mają łatwego życia, Berni — wyjaśniłam,
Tożsamość anioła
171
gdy znaleźli się na tyle daleko, by nie słyszeć naszej rozmowy. — Chcą coś osiągnąć, a bez ciężkiej pracy to niemożliwe. — Wszystko ma swoje granice. Trzeba znać umiar, a nie jak ci... - Wskazał głową na windę, w której zniknęli młodzi ludzie. — Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. - Nie powinno tu pani dziś być - napomknął strażnik szorstko, zmieniając temat. - Zgadza się, ale szef zostawił mi kota pod opiekę i muszę zabrać z biura klucze do jego mieszkania. — Długo pani tu będzie? - Nie. Zaraz wychodzę. - Obdarowałam mężczyznę wymuszonym uśmiechem i pomaszerowałam do windy. Na mój gust w tym budynku mało kto nie był przepracowany i nadgorliwy. W biurze panował papierowy chaos. Ostatnio wiecznie się spieszyłam, przez co zostawiałam dookoła mnóstwo porozrzucanych dokumentów. Było mi wstyd, że Eva to widziała. Adrian, mimo swego cholerycznego usposobienia, zawsze utrzymywał nienaganny ład w swoich rzeczach. Postanowiłam się zmobilizować i wziąć się do po-segregowania notatek i faktur, które następnie poukładałam w sejfie. Zajęło mi to prawie godzinę, ale akwarium znów zaczęło przypominać miejsce pracy dyrektora oddziału, a nie wysypisko śmieci. Kiedy w pomieszczeniu przejaśniało, na biurku, wraz z kluczami, znalazłam list od Evy. Schowałam klucze do kieszeni i
L. H. Zelman
172
spojrzałam na parę skreślonych na kartce zdań. Widać było, że pisała je w pośpiechu. Droga Andreo! Zgodnie z życzeniem Adriana przekazuję Ci klucze do jego mieszkania i kluczyki do samochodu. Zielony volkswagen stoi na strzeżonym parkingu za apartamentowcem, ale pewnie o tym wiesz. Jedzenie dla Teodora jest w szafce obok lodówki. Wypuszczaj go na taras, ale nie zostawiaj go tam samego — ostatnio dziwnie się zachowuje, myślę, że tęskni za Adrianem. Przepraszam za wszystko i dziękuję Ci za pomoc. Mam nadzieję, że nie będziesz chowała do mnie urazy. Eva Po przeczytaniu tego listu zrozumiałam, dlaczego do mnie zadzwoniła poprzedniego wieczoru. Zabrakło jej słów, by napisać, co czuje. Nie chciałam o niej źle myśleć, a przede wszystkim nie chciałam jej oceniać. Nagle z zadumy wyrwała mnie potężna eksplozja. Ogromna siła zatrzęsła całym budynkiem. Z okien wystrzeliły szyby, a odłamki szkła posypały się jak lodowy grad. Wszystko działo się bardzo szybko. Regały z książkami runęły na ziemię, uwalniając pojedyncze kartki z segregatorów. Ze ścian pospadały mapy i tablice korkowe. Obrywające się z sufitu pokaźne kawałki tynku z hukiem uderzyły o drewniane biurko. Zewsząd waliły się z łoskotem sprzęty. Wybuch mnie ogłuszył, straciłam równowagę i odruchowo złapałam się klamki. Poczułam
Tożsamość anioła
173
gwałtowny cios w tył głowy, od którego zaszumiało mi w uszach, po czym osunęłam się na podłogę. Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna, ale kiedy się ocknęłam, w pomieszczeniu było mnóstwo dymu. Dotknęłam głowy, która bolała jak diabli. Na ręku zobaczyłam wielką czerwoną plamę. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o tym, że krwawię. Próbowałam się poruszyć, ale ból był nie do zniesienia. Podczołgałam się na łokciach kilka centymetrów i opadłam z sił. Dym stawał się coraz gęstszy, coraz bardziej gryzący. Doszedł do mnie odgłos dudniących płomieni. „Boże, to koniec!" - pomyślałam. Rozpaczliwie starałam się podnieść, ale wizja mokrej plamy krwi na ręku i rozbitej czaszki dodatkowo osłabiała moją wolę walki. Byłam pewna, że zaraz zginę. Ogień był coraz bliżej. Na czole pojawiły mi się krople potu. Syczał płonący plastik i trzaskały przedmioty pękające pod wpływem temperatury. Przeraźliwe gorąco i dym utrudniały mi oddychanie. Ogień zaczynał się włamywać do sali konferencyjnej. Widziałam, jak płomienie oplatają drewniany filar i tańczą bezwstydnie wokół niego. Iskry przeskakiwały z miejsca na miejsce. Z coraz większym trudem łapałam oddech. Paliło mi płuca. Wtem zaczęłam gwałtownie kaszleć. Traciłam ostrość widzenia, moje oczy łzawiły, a powieki zaczęły opadać, chroniąc je przed piekącym skwarem. Nie miałam już sił, żeby walczyć. Zrezygnowana opuściłam głowę, czekając na
L. H. Zelman
174
najgorsze... Nagle moje ciało uniosło się nad ziemią. Spowił je delikatny chłodny powiew, który dawał ukojenie. Czyjeś silne ramiona przygarnęły mnie do siebie, a ból i palący dym przestały mi dokuczać. Trwało to chwilę, zanim wróci-la mi świadomość. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą Narthangela. Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego twarz miała łagodny wyraz, całkowicie pozbawiony wrogości, co sprawiało, że była jeszcze piękniejsza. Patrzyłam na niego i czułam, jak odżywam w jego objęciach. Jakbym rodziła się na nowo. „Umarłam" — przeszyła mnie myśl. Odwróciłam wzrok od demona i dopiero teraz zauważyłam, że pożar nie został ugaszony. Ściany budynku składały się jak domek z kart. Tyle tylko, że ja byłam poza tym. Nie docierały już do mnie żadne dźwięki, zmysły przestały odbierać bodźce szalejącego żywiołu. Oswobodziłam się z objęć wybawcy i dostrzegłam ku własnemu zdziwieniu, że wciąż unoszę się nad podłogą. Wokół mnie pojawiła się złota poświata. W odróżnieniu od barwy ognia było to wyjątkowo jasne i oślepiające światło, które stanowiło część mnie. Przyglądałam się temu zjawisku; nie rozumiałam, jak to możliwe, że płonę, ale jednocześnie się nie spalam. Spojrzałam na Narthangela. W jego szafirowych oczach odbijały się zachwyt i cierpienie. Czekał na to spotkanie. Dwie istoty stworzone z ognia, stojące naprzeciw siebie
Tożsamość anioła
175
pośród materii, która dała im początek. Jego dotyk sprawił, że w moim umyśle pojawiły się obrazy i wspomnienia, których nie mogłam być częścią, a mimo to czułam, że jest inaczej. Potwierdzał to dotkliwy ucisk w okolicy serca. Zaciskały się na nim pęta uczucia, którym pogardziłam. Ta miłość budziła się na płonącym stosie i w żaden sposób nie umiałam nad tym zapanować. Ujrzałam ogrom męki, której byłam przyczyną. Rozpacz Narthangela, jego gorycz, żal i tęsknotę. Skazałam go na torturę trwającą setki lat. Odebrałam mu najcenniejszy z darów, dar miłości, przez co podwójnie został ukarany za nieposłuszeństwo. Tylko potwór mógł zrobić coś takiego ukochanemu. Moje wnętrze łkało, próbując uwolnić drzemiące głęboko uczucie. Byłam jak wskrzeszony wulkan. Z całą mocą pragnęłam powstrzymać wrzącą lawę, która desperacko starała się opuścić moje ciało. Tyle krzywd, tak wiele udręki i dwa zagubione byty. Teraz on przyszedł mi na ratunek, wyzwolił mnie jak w moim śnie. Oblubienica znalazła się w ramionach poniżonego oblubieńca. — A z a t h r a — wyszeptał to imię z czułością i najwyższą czcią, jakby składał hołd bogini. Wtedy zrozumiałam. Ponad czasem i przestrzenią, ponad dobrem i złem... byliśmy sobie przeznaczeni. Ale czy my? Czy to na pewno miałam być ja? I czy właśnie tego najbardziej obawiał się Kaspar? Nagle wszystko zniknęło. Jak gdyby nigdy nie miało miejsca. Z wolna zaczęły do mnie docierać
L. H. Zelman
176
pojedyncze dźwięki. Mój mózg zbierał i analizował dane. Zbyt dużo działo się naraz. Kiedy w końcu oprzytomniałam na tyle, aby ocenić swoje położenie, moim oczom ukazał się niebywały widok. Stałam w wejściu walącego się budynku. Za mną pożar trawił resztki biurowca. Przede mną zgromadzili się osłupiali z wrażenia strażacy i gapie. Wyłoniłam się znikąd, zrobiłam dwa kroki do przodu, nagle świat zawirował i nogi się pode mną ugięły. Do moich uszu docierały jeszcze głosy ratowników. Ktoś zakładał mi aparat tlenowy, ktoś potrząsał moimi ramionami... Z nadludzkim wysiłkiem próbowałam podnieść powieki. Za każdym razem, kiedy mi się to prawie udawało, ostre światło dnia boleśnie wbijało się w moje źrenice. Poruszyłam nieznacznie kończynami, instynktownie sprawdzając, czy wciąż je mam. — Dzień dobry, panno Volton — dobiegł mnie dźwięczny kobiecy głos. — Gdzie ja jestem? — W szpitalu. Jestem siostra Eliza. Przywieziono panią z pożaru, miała pani problemy z oddychaniem, ale teraz wszystko jest w porządku. — Co z moją głową? — Suchość w ustach sprawiała, że słowa grzęzły mi w gardle. — Nie rozumiem. — Wyglądała na zdumioną. — Coś mnie uderzyło, mocno krwawiłam. — Rzeczywiście, ubranie było zakrwawione, ale nie
Tożsamość anioła
177
odnotowano żadnych obrażeń głowy. Dotknęłam ręką miejsca, gdzie powinna być rana. Z wielkim zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma ani śladu rozcięcia. — Czy ktoś ucierpiał w tym pożarze? — Do szpitala nikogo nie przywieziono poza panią -rzuciła kobieta wymijająco. — Czy ktoś zginął? — Nie jestem pewna, ale chyba trzy osoby na piętrze, na którym doszło do wybuchu. — Boże! Ci z agencji reklamowej - jęknęłam. Wiadomo, co było przyczyną eksplozji? — Tego nie wiem, ale jest pani sensacją dnia zmieniła temat. — Pod drzwiami czeka mnóstwo ludzi. Wszyscy się zastanawiają, jak się pani udało wydostać z płonącego budynku. — Co to za ludzie? — Ktoś ze straży pożarnej, dziennikarze, znajomi... Postanowiliśmy nikogo nie wpuszczać, dopóki nie poczuje się pani lepiej. — Proszę, nie chcę żadnych wizyt. Nie jestem jeszcze gotowa odpowiadać na pytania. — Oczywiście. A co mam przekazać młodemu mężczyźnie, który twierdzi, że jest pani narzeczonym? — Kaspar... Niech go pani wpuści... - wyjąkałam zawstydzona. — Dobrze. - Siostra Eliza uśmiechnęła się znacząco. Chwilę potem do sali wszedł Legrand. Był zły i
L. H. Zelman
178
przejęty. Bardzo starał się ukryć przede mną swoje emocje, ale przychodziło mu to z wielkim trudem. — Witaj, kochanie. - Ucałował mnie w czoło. - Jak się czujesz? — Już dobrze. — Rozmawiałem z lekarzem. Podobno nawdychałaś się trochę dymu, ale nic ci nie będzie. Za godzinę wypiszą, cię do domu. — Kręcił się nerwowo, ściskając mnie za rękę. — Dlaczego jesteś zdenerwowany? — Jego zachowanie zdradzało, że coś tu nie gra. — Przepraszam, że mnie tam nie było. Czuję się podle. Nie możesz na mnie liczyć, jestem całkowicie bezużyteczny. — Uspokój się. Co ty wygadujesz? Nie możesz być ze mną wszędzie i o każdej porze. — Takie mam zadanie. Chronić cię. Jeśli się z niego nie wywiązuję, to kim jestem? — Przyjacielem! A nie dozorcą w więzieniu — skarciłam go. — Kaspar, nic mi nie jest. Żyję, a o to chyba chodziło, prawda? — Tak! To istny cud. Na oczach setek ludzi wyszłaś bez szwanku z płonącego biurowca — wysyczał to z tak wyraźną kpiną, że poczułam skurcz w żołądku. — I ty wiesz dlaczego? — Tak, ja to wiem. Muszę przyznać, że go nie doceniałem. Był gotów wysadzić gmach w centrum miasta, żeby zgrywać bohatera. To takie romantyczne.
Tożsamość anioła
179
Ciekawe tylko, jak to wytłumaczysz ludziom czekającym za tymi drzwiami? — Przestań! Jesteś niesprawiedliwy. Nie wolno ci tak o nim mówić. Gdyby nie on, już by mnie nie było. — Widzę, że jego plan się powiódł. Udało mu się przekonać cię, że jest cudowną i szlachetną istotą niesłusznie oczernianą przez podłych kłamców. — Kiedy Kaspar mówił o Narthangelu, było w nim tyle jadu i zawiści, że ledwo go poznawałam. Nienawiść biła z każdego jego słowa, a gdyby miały one moc uśmiercania, Narthangel dawno padłby już martwy. - Dlaczego to robisz? To, że on tam był, a ty nie, niczego nie zmienia. Wydawało mi się, że ucieszy cię fakt, iż żyję. Ale najwyraźniej się myliłam. - Twoje życie to nie tylko ciało! — powiedział Kaspar podniesionym tonem. - On chce wszystkiego, co uosabiasz. Wiele ryzykujesz, pozwalając mu się do siebie zbliżyć. - Proszę, nie dramatyzuj. - Martwię się o ciebie. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - Znalazłbyś nową dziewczynę, bez obciążeń genetycznych — zażartowałam. Twarz Legranda przybrała nieznany mi dotąd wyraz. Z pewnością nie potraktował moich słów jak dowcipu. - Kaspar, to był żart - wyjaśniłam delikatnie. - Nigdy tak nie żartuj. Nigdy! - oznajmił szorstko.
L. H. Zelman
180
- Nie wracam jeszcze do domu. Mam coś do załatwienia na mieście, więc nie musisz na mnie czekać. — Zmieniłam temat rozmowy, ale chyba znów spudłowałam. - Jak to? - Zwyczajnie. Będę dopiero wieczorem. Jestem z kimś umówiona i nie mogę przełożyć tego spotkania. Zmroziło mnie na myśl, że Teodor jest tak długo sam. Ciekawa byłam, jak prezentuje się mieszkanie z głodnym, niezadowolonym kotem na stanie. — Zrobisz, co zechcesz. — Nie bądź niemądry... Kaspar! Był już za drzwiami, gdy go zawołałam. Wściekł się, zanim zdążyłam wyjaśnić, że muszę odwiedzić kota. Moja potrzeba wolności i jego pragnienie zapewniania mi ochrony często nie szły w parze. Za każdym razem, kiedy Legrand dawał mi swobodę, popadałam w tarapaty, po czym on wyrzucał sobie, że znów mi uległ. Sytuacja wydawała się patowa i nie miałam żadnego pomysłu, jak ją naprawić. Szczęśliwym trafem udało mi się niepostrzeżenie wymknąć ze szpitala. Niezauważona przez nikogo, dotarłam do postoju taksówek i pojechałam prosto do domu Adriana. Bywałam u niego już wcześniej, ale nigdy nie zwracałam szczególnej uwagi na wystrój. Musiałam przyznać, że mieszkanie było bardzo gustownie urządzone, mimo że wraz z odejściem Evy
Tożsamość anioła
181
zniknęło z niego wiele wartościowych przedmiotów. Duża sypialnia, gabinet do pracy, przestronna kuchnia i piękny salon z wyjściem na taras. Stałam tam i podziwiałam widok, który się z niego roztaczał, podczas gdy Teodor, rasowy kot rosyjski niebieski, wciąż okazywał mi swoje niezadowolenie. Na znak protestu od godziny nie tknął jedzenia, które mu dałam. Siedział dostojnie jak król na podwyższeniu i nawet nie drgnął, a jego srebrnoniebieskie futerko lśniło. Był jak posążek bogini Bastet. Powoli zaczynałam oswajać się z myślą, że będę tu mieszkać, a z czasem nawet uznałam, że to naprawdę dobry pomysł. Musiałam na parę spraw spojrzeć z innej perspektywy, a do tego potrzebowałam miejsca, w którym pobyłabym wreszcie sama. Nade wszystko pragnęłam normalności: pracy, domu, kota, a także mężczyzny, z którym mogłabym dzielić szczęście... Nic jednak nie chciało się układać według tego schematu. Tułałam się po domach innych ludzi, zamiast kota miałam własnego demona, a mężczyzna bliski memu sercu nie mógł być ze mną szczęśliwy, bo trawił go paranoiczny lęk o moje bezpieczeństwo. Chciało mi się wyć. Nie pojmowałam, co się wokół mnie dzieje. Ojciec Raul miał rację. Każde pytanie rodziło następne, a odpowiedzi prowadziły donikąd. Nie wiem, jaki plan wobec mnie miał Narthangel, ale jednego byłam pewna: coś w głębi mej duszy było mu bezgranicznie oddane. Czułam tę niewyobrażalną siłę, która przyciągała mnie
L. H. Zelman
182
do niego. Gdzieś, kiedyś, w innym wymiarze był moją częścią. Najważniejszą i najcenniejszą cząstką mojego istnienia. Tylko czy aby mojego? Czy to możliwe, żebym była aniołem? Może tylko częściowo? Albo zwyczajnie stanowiłam futerał na kosztowny klejnot, jakim była Azathra? Na moje kolana majestatycznie wkroczył Teodor. Wyglądało to tak, jakby słyszał moje myśli i przyszedł mnie pocieszyć. Pogłaskałam go po aksamitnej sierści. — Widzisz, mój drogi, znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. — Westchnęłam i pociągnęłam pieszczotliwie kota za uszy. Najwyraźniej uznał to za zniewagę, bo potrząsnął pyszczkiem z dezaprobatą. Patrzyłam na niego z podziwem. Było w nim tyle godności. Każdy jego ruch wydawał się starannie wystudiowany i pełen wdzięku. — Przecież jesteś tylko kotem, jak to możliwe, że jesteś taki niesamowity? Nagle uzmysłowiłam sobie coś bardzo ważnego. Istota problemu tkwiła w mojej tożsamości. Ludzie, którzy mnie otaczali, twierdzili, że wiedzą, kim jestem. Ja jedna nie odnajdowałam się w tym chaosie. Może warto było zadać sobie to pytanie? Zdjęłam Teodora z kolan i podeszłam do dużego lustra w sypialni. Spojrzałam na własne odbicie. — Kim jesteś? — szepnęłam do siebie. Dotknęłam dłonią gładkiej powierzchni. - Muszę to wiedzieć, jeśli mam wykonać zadanie... Odbicie po drugiej stronie odpowiedziało mi
Tożsamość anioła
183
uśmiechem, mimo że ja pozostawałam poważna. Oderwałam gwałtownie rękę. Złudzenie czy szaleństwo? Niczego nie byłam już pewna. Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Czy to możliwe, że byłam aniołem, tylko tego nie pamiętałam? Coraz częściej z mojej podświadomości wydostawały się strzępy obrazów utwierdzających mnie w przekonaniu, że w przeszłości doświadczałam uczuć i zdarzeń, których zwykły człowiek nie mógł być świadkiem. Koszmary, które nękały mnie w nocy, nie były zwykłymi sennymi majakami, lecz wi-zjami zbliżających się katastrof. I ta nieodparta siła pchająca mnie w stronę Narthangela. Bałam się go, ale ten lęk nie wynikał ze strachu o własne życie, lecz z obawy, że patrząc w jego szafirowe oczy, zapomnę się i ulegnę ich urokowi. Było w nim coś znajomego, coś, czego instynktownie pragnęłam. Kiedy zobaczyłam go wśród szalejących płomieni, zrozumiałam, że jego bliskość sprawia mi ból. Czyżby to był ból niespełnionej miłości? Jeśli tak, jak mogłam tego nie pamiętać?! - Dziękuję, Teodor, twoja pomoc była nieoceniona. -Podrapałam monarchę za uchem. Zrobiło się już bardzo późno, postanowiłam więc wrócić do Kaspara i powiedzieć mu bez ogródek o przeprowadzce. Intuicja podszeptywała, że to właściwy moment. Teraz albo nigdy. Zamknęłam wyjście na taras, zabrałam kluczyki od volkswagena i ruszyłam na spotkanie memu przeznaczeniu. Cieszyłam się na myśl,
L. H. Zelman
184
że będę mogła korzystać z auta, to wiele mi ułatwiało, musiałam jeszcze tylko ustalić, gdzie Eva je zostawiła. Mimo że na parkingu świeciły się lampy, było tak ciemno, że wszystkie samochody wyglądały identycznie. Musiałam wyglądać jak złodziej, gdy tak przechadzałam się powoli między nimi, na szczęście, ku mojej radości, nagle wyrósł przede mną znajomy kształt. Już miałam wsiąść do środka, kiedy usłyszałam za plecami: — Szukasz czegoś? - Nie, dziękuję, już znalazłam... - Odwróciłam się i mina mi zrzedła. Za mną stało czterech mężczyzn, którzy, sadząc po wyglądzie, szukali albo pieniędzy, albo mocnych wrażeń. - Widzę, że masz brykę, może się przejedziemy? - Posłuchajcie, jeśli chcecie pieniędzy, to proszę. Wyjęłam z kieszeni portfel; za wszelką cenę chciałam się pozbyć natrętów. - Nie żartuj! Myślisz, że chodzi nam o kasę? - Jeden z mężczyzn podszedł do mnie i zaczął mnie oglądać jak towar na wystawie sklepowej. - Czego chcecie? - Zabawmy się trochę. Jest wieczór, zróbmy coś fajnego. Może pojedziemy do ciebie? Zarżał, a jego towarzysze natychmiast mu zawtórowali. - Będzie ekstra, nie pożałujesz. - Przepraszam, ale się spieszę. - Próbowałam wsunąć kluczyk do zamka. - Nie tak szybko, złotko. - Najniższy złapał mnie za
Tożsamość anioła
185
rękę i uśmiechnął się obleśnie. - Nie dotykaj mnie! - wrzasnęłam, cofając się o krok. - Och, panna Niedotykalska. Krew pulsowała mi w skroniach. Rozważałam możliwość ucieczki, ale ze względu na ich liczebną przewagę miałam niewielkie szanse. - Dobrze wam radzę, zostawcie mnie. - Grozisz nam? — Zarechotali. - Ostrzegam! - Aż drżę na myśl, co mogłabyś mi zrobić. Mężczyzna stojący do tej pory najdalej ode mnie podszedł i szarpnął mnie za rękę. Cuchnął alkoholem. Odwróciłam z obrzydzeniem głowę. W tej chwili wszyscy usłyszeliśmy dźwięk przypominający łopotanie skrzydeł wielkiego ptaka. Zamarliśmy. Tuż nad ziemią przetoczył się wir czarnych, podobnych do prochu drobinek. Tańczyły po parkingu, otaczając nas ze wszystkich stron, jakbyśmy znaleźli się w środku burzy piaskowej. Wiatr przybrał na sile. Pył to unosił się, to opadał, otaczając nas. Zastygliśmy w bezruchu i tylko patrzyliśmy na to zjawisko szeroko rozwartymi oczami. Ze złowieszczej mgławicy zaczął nagle formować się zarys potężnej sylwetki. Zwiewna szata z obszernym kapturem całkowicie zakrywała twarz tajemniczej postaci. Widmo z wolna przemieściło się w naszą stronę i stanęło tuż przed nami. Napastnik, który trzymał mnie za rękę, puścił ją i zaczął się wycofywać. Jego kompani zastygli z
L. H. Zelman
186
przerażenia. Postać gwałtownie uniosła ramiona. Długie rękawy togi, które swobodnie opadały, utworzyły coś na kształt ogromnych skrzydeł. - Jezu, kobieto, masz własnego dżina? - zdążył rzucić ostatni napastnik, zanim uciekł w popłochu. Kiedy cała czwórka się rozpierzchła, ostrożnie odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, czy istota nadal tu jest. Stała nieruchomo, patrząc w ślad za pędzącymi ludźmi. Nie wątpiłam, że widmo jest gotowe zaatakować i unicestwić każdego, kto stanie na jego drodze. Dopiero teraz dostrzegłam, że pod cienką warstwą materiału luźnego stroju wyraźnie rysują się mięśnie. Spoglądałam na postać z podziwem. Poczuła na sobie mój wzrok i powoli obróciła się w moją stronę. Miała w sobie coś wzniosłego, a jednocześnie niezwykle subtelnego. Rozsądniej było uciec, ale zamiast tego podeszłam bliżej. Wyciągnęłam powoli rękę i dotknęłam ramienia postaci, by upewnić się, że przybysz istnieje. Ani drgnął, a spod kaptura dobył się osobliwy błysk. Nim się zorientowałam, nieznajomy zniknął, rozpływając się w powietrzu. „Co jeszcze mnie spotka, zanim rozwikłam zagadkę mojego istnienia?" pomyślałam, wsiadając do samochodu. Nie miałam wątpliwości, że zjawa miała za zadanie mnie chronić, więc musiał ją tu przysłać Narthangel. Chyba że to on sam zjawił się pod tą postacią... Kaspar nie spał. Plan dyskretnego przedostania się do sypialni spalił na panewce. Siedział rozparty
Tożsamość anioła
187
wygodnie na sofie przed telewizorem. Czekał na mnie. - I jak spotkanie? - zapytał, gdy weszłam do salonu. - W porządku! Przepraszam, że tak późno wracam. - Nic się nie stało, i tak nie zamierzałem się jeszcze kłaść. - W szpitalu nie zdążyłam ci wyjaśnić, że jadę nakarmić kota. Przyjaciółka Adriana wyjechała i nie miał się kto zająć biednym zwierzakiem. - To ja powinienem cię przeprosić za swoje zachowanie. Wyszedłem bez pożegnania i zostawiłem cię samą. Wybacz, byłem wściekły, myślałem... - Co myślałeś? - No wiesz... że pójdziesz do n i e g o . - Oszalałeś? Gdzie niby miałabym go szukać? I po co? - Usiadłam przy Kasparze i mocno ucałowałam jego włosy. - Gdybyś chciała go spotkać, znalazłabyś sposób. - Zapewne! Tylko że nie widzę powodu, dla którego miałabym to zrobić. - Musisz być ostrożna. Nie ufaj mu nawet wtedy, kiedy wyda ci się jedynym przyjacielem - pouczył mnie surowo. - Rozumiem, co czujesz, Kaspar, ale twoja zazdrość jest zupełnie nie na miejscu. Nie mogę wciąż żyć ze świadomością, że cokolwiek uczynię, może cię zranić wyrzuciłam z siebie. - To nie tak... - Mam tego dosyć. Chcę się wydostać z tego
L. H. Zelman
188
labiryntu. - Nie pozwoliłam mu dojść do słowa z obawy, że nie zdążę powiedzieć najważniejszego. - Przenoszę się do mieszkania Adriana. Muszę przemyśleć parę spraw i jakoś to sobie wszystko poukładać - wyrecytowałam jednym tchem. - Równie dobrze możesz to zrobić tutaj! - Kaspar zerwał się z sofy i zaczął nerwowo krążyć po pokoju, jak zwykle, gdy coś szło nie po jego myśli. - Problem w tym, że właśnie nie mogę! - Sugerujesz, że to ja ci w tym przeszkadzam? - Kaspar, pozwól mi się uwolnić od twoich lęków. Ten strach jest jak trzecia osoba w naszym związku. Proszę, pozbądźmy się go. - Brakuje mi już sposobów na wybijanie ci z głowy tych niedorzecznych pomysłów wymamrotał niezadowolony. - Kocham cię — wyznałam nieoczekiwanie. — Zrozumiałam to, gdy po raz pierwszy byliśmy sami w bibliotece. Już wtedy wiedziałam, że jesteś brakującą częścią mojej duszy. Kaspar stanął, oszołomiony tym zwierzeniem. - Więc dlaczego chcesz ode mnie odejść? - Nie odchodzę od ciebie! Po prostu nie chcę tu zostać. - To przecież równoznaczne. - Nie wychodzi nam bycie razem. Jakkolwiek się staramy, zawsze coś nas dzieli. - Będziemy bardziej się starać - zaproponował
Tożsamość anioła
189
łamiącym się głosem. - Wiesz, że to niemożliwe - oznajmiłam cicho. - Możliwe, jeśli tylko tego zapragniesz. - Wiesz co, mam pomysł - szepnęłam mu do ucha. -Spędźmy tę noc razem. Legrand nagle spoważniał i odsunął się ode mnie. Widać było, że zmaga się sam ze sobą. Byłam pewna, że od dawna czekał na te słowa, ale mimo to powiedział: - Nie. Jeszcze nie teraz. - Niby dlaczego? Przecież oboje tego pragniemy. - Andrea... - Sam widzisz. Żądasz ode mnie szczerości, ale niczego nie dajesz w zamian. Twoje tajemnice zmuszają mnie do poszukiwania prawdy i dopóki jej nie odnajdę, nie będziemy mogli być razem. - Czasem lepiej nie wiedzieć zbyt wiele - próbował tłumaczyć. - Nie wiem, kim jestem, więc nie wiem, czy potrafię kochać prawdziwie. - Proszę, zostań ze mną - nalegał. - Miłość, która niczego nie buduje, umiera w straszliwych cierpieniach. Czas się zmierzyć z własnymi demonami. Jeśli nie chcesz mi pomóc, proszę, nie niszcz przynajmniej tego, co nas łączy. - Kocham cię, Andrea! - Ucałował pierścionek na moim palcu. - Pamiętaj o tym! - Jak mogłabym zapomnieć? - Pocałowałam jego
L. H. Zelman
190
ciepłe usta. - Jak mogłabym zapomnieć... Na szczęście był weekend, więc spokojnie mogłam się zająć przeprowadzką. Kaspar i Carmen okazali się bardzo pomocni. Przewieźliśmy wszystkie moje rzeczy i teraz na środku salonu stało kilka kartonów czekających na rozpakowanie. Teodor przechadzał się między pudłami, z zaciekawieniem starając się dociec, co śmiało zakłócić jego spokój. Kaspar cały poranek zachowywał się niezwykle powściągliwie. Nie prawił mi morałów i do niczego nie próbował mnie przekonywać. Muszę przyznać, że trochę mnie to uspokoiło. Byłam zaskoczona, gdyż rozpaczliwie pragnęłam samotności, którą, jeszcze nie tak dawno postrzegałam jak wyrok, dlatego też kot wydawał mi się obecnie jedynym żywym stworzeniem, z którym byłam w stanie mieszkać. Nie miałam planu ani żadnej opracowanej strategii, jak dotrzeć do swojego prawdziwego ja. „Kiedy masz problem, pytaj" - przypomniały mi się słowa profesora Platta. Dobra maksyma, pod warunkiem że jest k o g o pytać. Układałam swoje ubrania w szafie i zastanawiałam się, czy gdyby przyszło mi dzisiaj umrzeć, mogłabym powiedzieć, że osiągnęłam w życiu wszystko, czego pragnęłam, i mogę odejść w spokoju? Zaśmiałam się ku dużemu zdziwieniu Teodora. Odpowiedź wydawała się oczywista. Zbyt wielu ludzi wokół mnie potrzebowało pomocy. Świat był pełen niesprawiedliwości i zła, które jak choroba toczyły ludzkość. Pychą byłoby uważać, że
Tożsamość anioła
191
zrobiłam wystarczająco dużo, aby móc teraz odejść. A jeśli moją anielską misję, o której mówiła Barbs, stanowiło właśnie niesienie ratunku potrzebującym? Czy spełniłam chociaż część powierzonego mi zadania? Czy naprawdę nadchodził koniec świata i nie można było temu zaradzić? Mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi. - Ale wdepnęłam, kocie! - jęknęłam i wzięłam Teodora na ręce. - Od tej chwili ty jesteś moim obrońcą i radzę ci, dobrze się spisz, bo inaczej Kaspar zrobi z ciebie wypchanego królika. Potargałam sierść niezadowolonego kota i postanowiłam przerwać porządkowanie swoich rzeczy. Byłam wyczerpana ostatnimi zajściami i do tego wciąż prześladowała mnie wizja istoty, która ratowała mnie przed oprychami na parkingu. Nie wspomniałam o tym Kasparowi, bo bałam się, że znów będzie wściekły, jednak to zdarzenie nie dawało mi spokoju. Weszłam do łazienki z myślą, żeby wziąć kąpiel i trochę się odprężyć, ale ostatecznie zmęczenie mnie pokonało. Zawinięta w ręcznik wróciłam do salonu i ułożyłam się wygodnie na kanapie, robiąc kotu miejsce obok siebie. Niemal natychmiast poczułam, jak moja świadomość odpływa. Nagle do moich uszu dobiegł cichy szept z sypialni. Teodor bezszelestnie zeskoczył z kanapy i pobiegł w kierunku nieznanych odgłosów. Zaniepokojona, ostrożnie podążyłam za nim. W pokoju było pusto i dziwnie gorąco, niczym w tropikach. Wilgoć w powietrzu i nienaturalnie wysoka temperatura czyniły z tego miejsca
L. H. Zelman
192
fińską łaźnię. Już po kilku sekundach na mojej skórze pojawiły się kropelki potu i fala gorąca zalała całe moje ciało. Odruchowo podeszłam do okna, żeby je otworzyć i wtedy zobaczyłam w szybie jego odbicie. Stał tuż za mną. Oczarowana, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Powoli się odwróciłam, aby spojrzeć mu w twarz. Był potężny i niesłychanie uwodzicielski. Jego nagi tors lśnił, skóra zaś wabiła słodkawym zapachem, mamiąc zmysły. Nagle zapragnęłam go dotknąć. Moje dłonie spoczęły na imponujących mięśniach torsu. Skóra nieznajomego była niczym jedwab. Błądząc po niej palcami, napawałam się jej delikatnością. Nagle jego silne ręce przyciągnęły mnie do siebie. Gorące i spragnione usta zaczęły muskać moją szyję. Coraz bardziej mu ulegałam. Szafirowe oczy czekały na mój znak. Ta bliskość i pieszczoty wywołały lawinę, której w żaden sposób nie potrafiłam powstrzymać. Pocałunki stawały się coraz żar-liwsze, napastliwe wargi z zachłannością spijały ze mnie słodycz. Słowa, które szeptał mi do ucha, były jak wyzwalające mnie zaklęcia. Każdym zdaniem odgadywał moje pragnienia. Położył mnie na łóżku i pochylił się nade mną. Jęknęłam, kiedy jego płomienny oddech sparzył mój pępek. Nie próbowałam ze sobą walczyć. Przywarłam do niego i pozwoliłam się porwać zmysłom. W mojej głowie roiło się od erotycznych obrazów. Byłam frywolna i namiętna. Z moich ust raz po raz wydobywał się cichy jęk. Powoli
Tożsamość anioła
193
traciłam nad sobą kontrolę. Zaborczość, z jaką łaknął mojego ciała, tylko rozbudzała mój apetyt. Zapalczywie kradł moją intymność. Nie mogłam go powstrzymać. Rozpalona do kresu wytrzymałości, opadłam wreszcie na poduszki, ciężko dysząc. I oto zrozumiałam... Poddawałam się namiętnemu demonowi. Rażona wstydem i przerażeniem wyskoczyłam z łóżka, starając się uciec od niego jak najdalej... i nagle zdałam sobie sprawę z tego, że leżę na kanapie z Teodorem u boku. W pokoju panował półmrok. Chwilę zajęło mi uprzytomnienie sobie, że to był tylko sen. Odetchnęłam z ulgą. Musiałam długo spać. Wstałam lekko odrętwiała, przeczesałam palcami zmierzwione włosy i wtem dotarły do mnie słowa: — Jak na człowieka jesteś wyjątkowo atrakcyjna. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Zmrużyłam oczy, by zobaczyć, skąd dochodzi głos. Narthangel siedział rozparty w fotelu i patrzył na mnie z satysfakcją. — Co tu robisz? — zapytałam. — Staram się obudzić zmysły w ciele, które przybrałaś. — Jesteś inkubem? Jakie to żałosne! — zadrwiłam z niego. — Tak bardzo ci brak wiary we własną męskość, że zakradasz się we śnie, jak złodziej? — Chciałem, żebyś poczuła przedsmak tego, co przed nami — szepnął zalotnie. — Możesz próbować tych swoich szatańskich
L. H. Zelman
194
sztuczek na kimś innym, bo na mnie nie robią wrażenia — burknęłam, rozwścieczona jego arogancją. — Nie uwiódłbyś mnie, nawet gdybyś był Casanovą, a sporo ci do niego brakuje — kpiłam, chociaż dla nas obojga było oczywiste, że moje ciało wciąż na niego reaguje. Ilekroć przymykałam powieki, pojawiały się miłosne wizje, a puls mi przyspieszał. Demon wstał, wydawał się ogromny. Przeszedł przez pokój i pochylając się nade mną, oświadczył swoim zniewalającym głosem: — Uwiodłem cię, gdy byłaś istotą znacznie potężniejszą niż ten byt, w którego ciele teraz postanowiłaś się ukryć. A zniewolić człowieka to niewymagająca wysiłku dziecięca igraszka. — Na jego ustach zagościł przelotny uśmieszek. — Jesteś tego pewien? — zapytałam nonszalancko. — Zdecydowanie. — Hm, skoro uwiodłeś tę potężną istotę, to dlaczego to ty wciąż się za nią uganiasz, a nie ona za tobą? Czyżby twój urok przestał działać? — Nie igraj ze mną — warknął. — Więc przestań za mną chodzić! — odparowałam, starając się zachować resztki zdrowego rozsądku. — Jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał niskim, kuszącym głosem. — Tak. Tego właśnie chcę! Spojrzenie szafirowych oczu wbiło się w moją struchlałą twarz. Wyglądał naprawdę groźnie, kiedy był
Tożsamość anioła
195
wzburzony. Mimo że uratował mi życie, wciąż się go bałam. — Należysz do mnie. Twoje protesty opóźniają tylko to, co nieuniknione. Przysunął się niepostrzeżenie i zamknął mnie w żelaznym uścisku. Żar jego ciała obudził wspomnienia ze snu. Chciałam się wyswobodzić, ale demon był jak skała — masywny i niewzruszony. — Ty nie mnie pragniesz. Nie jestem tą, której szukasz. .. — próbowałam się bronić. — Kim zatem jesteś? — Człowiekiem. Gromki śmiech wypełnił salon. Jego diaboliczność mnie zmroziła. Nie rozumiałam, co tak rozbawiło przybysza. Kiedy już się uspokoił, spojrzał mi w oczy i oznajmił wyniośle: — Żaden anioł nigdy nie był człowiekiem i żaden człowiek nigdy nie będzie aniołem. Zbyt długo przebywasz wśród ludzi. Nie możesz wciąż się ukrywać. Pokaż prawdziwą siebie. Wypuścił mnie z ramion i wyciągnął rękę, jakby próbował unieść powietrze. Dotknęłam jego dłoni i nagle całe moje ciało stanęło w płomieniach. Byłam niczym gorejący krzew, w którym Bóg objawił się Mojżeszowi. Ogień mnie nie spalał, nie parzył ani się nie rozprzestrzeniał. Wokół mnie jarzyła się poświata, jak wtedy, gdy płonął biurowiec fundacji. W mojej głowie zaczęły się pojawiać obrazy, które dobrze znałam, choć
L. H. Zelman
196
nie wiedziałam skąd. Wywoływały we mnie fale mieszanych uczuć — od radości po żal i tęsknotę. Pochłonęły mnie wizje zbyt przerażające, by niedoskonały ludzki rozum był w stanie je pojąć. Zobaczyłam wojny. Demony, które średniowieczne chrześcijaństwo zrzuciło z panteonu i które z lubością gnieździły się w ludzkich umysłach, siejąc w nich spustoszenie. Otumaniony tłum dążący do rozlewu krwi. Walka o ludzkie dusze była z góry przegrana. Żądza władzy, pycha, niezdrowa ambicja i grzech rozpusty wydawały się silniejsze niż strach przed bożym gniewem. Tę słabość wykorzystywały Siły Ciemności, popychając człowieka do największych zbrodni przeciwko własnemu gatunkowi. Ogrom szkód, jakie wyrządziły te bitwy, był świadectwem potężnej niszczycielskiej mocy i niepohamowanego zła, drzemiących w człowieku. — Dlaczego? — Nie potrafiłam stłumić targających mną uczuć. — To nasz świat. — Dlaczego to zrobiłeś? — Istota wykuta w ogniu nie pokłoni się marionetkom z gliny — oświadczył gniewnie. — Nie jesteśmy godni, aby żyć wiecznie. -Dla nas nie ma wieczności. Straciliśmy ją dawno temu. Tu i teraz jest naszym ostatnim bastionem, nim Ado-nai postanowi zniszczyć ludzkość. Zostań ze mną,
Tożsamość anioła
197
nawet jeśli to będzie tylko namiastka tego, czym niegdyś dla siebie byliśmy. — Zgubiły cię próżność i pycha. — Odebrano mi prawo do miłości i decydowania o swoim przeznaczeniu! — Dana ci była miłość, o jakiej nie może marzyć żaden ze śmiertelnych. — Pragnąłem twojej... — Zabijałeś to, co było mi drogie. — Wszystko po to, aby być z tobą. - W mgnieniu oka zbliżył się do mnie. — Zostawiłaś mnie pogrążonego w rozpaczy. Porzucony przez Boga i odepchnięty przez ukochaną istotę, co miałem czuć prócz wściekłości? — Odpowiadaliśmy za tych ludzi, mieliśmy ich chronić. .. — Nie byłem na to gotowy. — Zawiodłeś. - I poniosłem konsekwencje! Zobacz, czym teraz jestem! Nie mam już niczego... z wyjątkiem ciebie. Myśl, że próbowałaś ratować buntownika, że się mnie nie wyrzekłaś, pozwoliła mi przetrwać. Tak! Jestem złym i bezdusznym Księciem Ciemności, którego pali twój blask. - Pozwoliłeś, żeby zło zwyciężyło. Nie okazałeś skruchy. Gdzie twoja pokora?! - Przed tobą. - Ujął moją twarz w swe duże, acz delikatne dłonie. - Patrzyłem, jak twoje okaleczone i sponiewierane ciało pełza w gęstej mazi plugastw tego świata. Widziałem, jak twoja dusza, rozdarta lękiem,
L. H. Zelman
198
przeradza się wciąż w nowe wcielenia. Byłem świadkiem bezmiaru udręki, jaką musiałaś zapłacić za tę namiętność. I nic nie mogłem uczynić. - Całym sobą okazywał troskę i zdenerwowanie, jakby kolejny raz przeżywał te same sceny. Czułam te emocje w jego dotyku i głosie. W oczach demona szalały furia i gorycz, które rozbijały ostatnie sople lodu w jego sercu. - Nie mogłeś tego widzieć... - Byłem zniewolony, ale nie ślepy. Mogłaś poświęcić dla nas miłość i zaufanie Boga. Proszę, aby twoje ciało śmiertelnika służyło temu uczuciu do dnia, w którym dusza je opuści, by powrócić do źródła życia. Niech twoja mądrość poprowadzi mnie przez ludzką cielesność, zamykając wszechświat i wieczność w małym odcinku czasu, który nam pozostał. - Moja dusza nie należy ani do ciebie, ani do mnie... — Nie proszę o nią, bo na nią nie zasłużyłem, błagam o litość dla głupca, który setki lat czekał na tę chwilę, by paść na kolana przed człowiekiem i ukorzyć się przed Bogiem. Bez twojego uczucia jestem niczym. Nie pragnę już ocalenia, pragnę twojej miłości. — Zniszczyłeś doskonałość, którą w tobie kochałam. Będziemy potępieni - wyszeptałam i głos mi się załamał. Po raz pierwszy poczułam, że jest we mnie ktoś jeszcze, że ja... j e s t e m k i m ś i n n y m . Musnęłam wierzchem dłoni jego twarz. Pochwycił ją i ucałował jak relikwię.
Tożsamość anioła
199
— Jesteś synem zatracenia — szepnęłam. — Bne elohim, Azathra. Upadłym aniołem — odpowiedział. Jednym ruchem ręki stłumiłam ogień wokół siebie. Odsunęłam się od Narthangela na bezpieczną odległość. — Człowiek posiadł, jak żadna istota na świecie, umiejętność podnoszenia się po upadku. To rzadki dar. Jestem zaszczycona, że odnalazłam schronienie w ciele bytu, który sam może decydować o tym, co jest dla niego dobre, a co złe. Teraz jestem człowiekiem! — podkreśliłam, żeby zrozumiał intencję tych słów. — Nigdy więcej mnie nie nawiedzaj w snach. Jeśli spróbujesz znieważyć to ciało, gniew Stwórcy będzie niczym w porównaniu z tym, co ja uczynię. — Azathra, spójrz na siebie. Potężny serafin rozkochany w poezji i gatunku ludzkim. Anioł, który posiadł niewyobrażalną władzę, a kryje się w skorupie. - Idź za przykładem. — Azathra... - Odejdź! Jak łatwo stać się nikim, będąc wszystkim! Gdzie mądrość Hioba? Gdzie Stwórca, który pozostawia swoje dzieło na pożarcie szakalom? Przyszło mi na myśl, że właśnie okrutnie bluźnię...
L. H. Zelman
200
Rozdział VI
Poniedziałek. Organizm wybudzony po tysiącletniej hibernacji lub po głębokim transie hipnotycznym. Kac moralny. Wirus Azathry zainfekował krwiobieg, trucizna dotarła do serca. Pacjent umarł. Tak właśnie się czułam, jadąc na uczelnię. Nie miałam już wątpliwości, kim jestem, musiałam jednak dobrze się ukryć, dopóki nie odnajdę wyjścia z tego duchowego labiryntu. Potrzebowałam klucza, żeby otworzyć niebo i wykraść tajemnicę swego przeznaczenia. Wiedziałam już, że jestem aniołem, ale wciąż nie mogłam sobie przypomnieć, jak to się stało, że znalazłam się w ludzkim ciele. To, czego doświadczałam w ostatnim czasie i czego się dowiedziałam, pokrywało się ze sobą, ale mimo to moja pamięć nie wracała. Nie mogłam odnaleźć odpowiedzi na najważniejsze pytania, co doprowadzało mnie do rozpaczy. Czy mogłam sprawić, że przepowiednia się nie spełni? Komu zaufać? Kto by zyskał, gdybym się zbuntowała, a kto by na tym stracił? Przede mną roztaczała się przepaść wypełniona milionem zagadek.
Tożsamość anioła
201
Zaparkowałam samochód przed uczelnią i, zadowolona, że tym razem nie spóźnię się na wykład, pomaszerowałam energicznie do wejścia. - Andrea Volton? - usłyszałam za sobą znajomy głos sekretarki. - Tak, to ja. - Zapraszam do mojego biura, czeka tam na panią kilka osób. - Na mnie? Kto? - zdziwiłam się. - Policja i śledczy ze straży pożarnej. Chodzi o ten wypadek w wieżowcu... - Ach tak! - Przypomniałam sobie, że zdezerterowałam ze szpitala, i obleciał mnie strach. „Co ja im powiem?" — zaczęłam myśleć gorączkowo. W sekretariacie kłębił się prawdziwy tłum. Straż, policja, firma ubezpieczeniowa oraz ludzie z centrali HOPE. Pierwszy podszedł do mnie łysawy policjant, który przedstawił się jako detektyw Lipsky i serdecznym gestem wskazał mi osobny pokój. Za nim wszedł ktoś ze straży pożarnej i obaj mężczyźni, usiadłszy po przeciwnych stronach stołu, zaczęli bacznie mi się przyglądać. - Panno Volton, bardzo nam przykro, że musimy panią niepokoić i powracać do wydarzeń, o których pewnie wolałaby pani zapomnieć, ale cóż, taką mamy pracę. Chcemy zadać parę pytań. - Oczywiście. Rozumiem.
L. H. Zelman
dnia?
202
- O której przyszła pani do biura tego feralnego
— Około piątej trzydzieści. Pewnie Berni będzie dokładniej pamiętał, bo rozmawialiśmy przez chwilę przy wejściu. — Zawsze tak wcześnie zaczyna pani pracę? — Nie. W tym dniu wyjątkowo przyszłam wcześniej. — Dlaczego? Zastanawiałam się, czy nie jestem o coś oskarżona. Ton detektywa był bardzo zasadniczy. Mężczyzna nie sprawiał wrażenia, jakby wyjaśniał okoliczności wypadku, wydawało się, że po prostu szuka winnych. Najwyraźniej chciał mnie dopasować do portretu psychologicznego mordercy, którego ujęcie umożliwiłoby mu awans. — Znajoma zostawiła mi poprzedniego dnia na biurku klucze do swojego mieszkania i poprosiła, żebym wpadła do niej rano nakarmić kota. Przyjechałam wcześniej, żeby posprzątać, zabrać klucze i zdążyć na zajęcia - wyjaśniłam. — Czy pani znajoma potwierdzi tę wersję? — Tę wersję? Nie ma innej wersji. Podejrzewacie mnie o coś? — Zirytowałam się. — To rutynowe postępowanie, ale proszę nie zapominać, że zginęło troje ludzi. Musimy zbadać wszystkie ewentualności. Jak nazywa się ta znajoma? — Eva Tobolis. Ale nie wiem, czy ją znajdziecie.
Tożsamość anioła
203
Należy do organizacji Lekarze bez Granic, miała wyjechać z misją do Somalii. Policjant spojrzał na mnie podejrzliwie. — Mówię prawdę — rzuciłam zdenerwowana. — I jeszcze jedno. Zwierzak nie do końca był jej. Należy do jej eks chłopaka, który wyjechał do Konga. Mieszkali razem, ale się rozstali i teraz ja się do niego wprowadziłam. „Świetna historia - pomyślałam. - Jak nic, uznają mnie winną kłamstwa i rozbijania związków". - Możecie zapytać kota albo tych z HOPE. Facet nazywa się Adrian Leavnoue i jest dyrektorem regionalnym fundacji powiedziałam na głos, starając się ratować nadszarpniętą reputację. - Sprawdzimy - mruknął facet pod nosem i zanotował nazwiska. - Proszę mi powiedzieć, jak się pani wydostała z płonącego budynku? - zapytał drugi z przesłuchujących mnie mężczyzn. - Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam. Ogłuszył mnie wybuch. Coś uderzyło mnie w głowę i straciłam przytomność. - Jak dotarła pani do wyjścia? - Kiedy się ocknęłam, w pomieszczeniu było mnóstwo dymu. Próbowałam przedrzeć się przez korytarz, ale się dusiłam i chyba traciłam przytomność. Myślę, że byłam w szoku. Dopiero kiedy znalazłam się na zewnątrz, dotarło do mnie, co się stało. - Z rozczarowaniem przyznawałam
L. H. Zelman
204
przed sobą, że moja opowieść nie trzymała się kupy. Nie przemyślałam wersji dla policji. Nie miałam pojęcia, jak długo trwał pożar ani jak długo przebywałam w jego szponach. Wymyślenie czegoś sensownego wymagało większej liczby danych, których nie miałam. - Zjechała pani windą czy zeszła schodami? - Nie pamiętam — przyznałam. - Nie pamięta pani? - Nie. - Od jak dawna zna pani strażnika Bernarda? — dopytywał Lipsky. - Odkąd zaczął pracować w biurowcu... Jakieś dwa lata? — Nie byłam pewna. - Jak dobrze się znacie? - Prawie wcale. To miły starszy człowiek, z którym każdego dnia trochę sobie gawędzimy. Nic ponadto. - O czym rozmawialiście tamtego ranka? - O tym, co zwykle. Kilka uwag o pracy i porannym wstawaniu. Nic szczególnego. - Czy zauważyła pani wówczas coś niepokojącego w jego zachowaniu? - Nie wydaje mi się. Był zdziwiony, że przyszłam tak j wcześnie, ale nic poza tym. - Czy znała pani Martina Gomeza oraz Abby i Lea Krantzów? - Nie. Kto to taki? - Pracownicy agencji reklamowej, którzy zginęli w
Tożsamość anioła
205
pożarze. - Abby i Leo byli małżeństwem? - Ta informacja mnie zaskoczyła. - Rodzeństwem. - Nigdy pani z nimi nie rozmawiała? Pracowaliście dość długo w jednym budynku. - Tak, ale oni nie byli specjalnie towarzyscy ani rozmowni. Raczej unikali kontaktów z ludźmi. Wyglądali na bardzo zapracowanych. Nie siliłam się specjalnie na zawieranie z nimi znajomości. — A Bernard Leeps? — Nie wiem. Zapytajcie go o to. — Dobrze. Na razie to wystarczy. Będziemy w kontakcie. Proszę, oto moja wizytówka, na wypadek gdyby coś sobie pani przypomniała. - Detektyw podał mi kartkę z numerem telefonu i wstał, zamaszystym ruchem odsuwając krzesło. — Mogę zapytać, co było przyczyną pożaru? — Podpalenie - oświadczył Lipsky z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Rozmowa z ludźmi z fundacji i firmy ubezpieczeniowej zajęła mi kolejne dwie godziny i dotyczyła spraw technicznych, zabezpieczenia dokumentów oraz wstępnego szacowania strat. Kiedy już udzieliłam wyczerpująco wszelkich wyjaśnień, wymówiłam się koniecznością pójścia na wykłady i ulotniłam z sekretariatu. Pod drzwiami stały Carmen i Barbs.
L. H. Zelman
206
— Co tu robicie? — Czekamy na ciebie. — Coś się stało? — Ty nas o to pytasz? — A, o to chodzi. - Wskazałam palcem na sekretariat. — To sprawa tego pożaru, nic ważnego. — Idziesz na zajęcia? — zapytała Carmen. — Tak. Ostatnio trochę wagaruję i czas to nadrobić. — Profesorek od powszechnej powiedział, że nie zaliczy ci roku, bo nie bywasz na jego wykładach. — Nie żartuj! — krzyknęłam na Carmen, jak gdyby to ona była wszystkiemu winna. — Przecież facet jest tu od niedawna, skąd miałby o tym wiedzieć? — Wie i już. Jeśli się pospieszymy, zdążymy na jego zajęcia i wtedy sama będziesz mogła z nim pogadać. — Okej — rzuciłam i po chwili dodałam: — Chcę się dzisiaj z wami spotkać. Dziewczyny spojrzały na mnie nieufnie i zastygły w oczekiwaniu. — W czym problem? Stęskniłam się za wami. Wiecie, taki babski wieczorek. — Puściłam porozumiewawczo oczko. Odetchnęły z ulgą, co mnie serdecznie rozbawiło. — Spotkajmy się o dwudziestej. — Co chciałabyś robić? — zapytała Barbara. — Pojedźmy gdzieś potańczyć. Ponoć na obrzeżach miasta jest fajny klub. Nigdy tam nie byłam. O ile Barbs uznała to za moje kolejne dziwactwo, o
Tożsamość anioła
207
tyle Carmen świetnie rozumiała, w czym rzecz. Musiałam się zrelaksować i odciąć od przytłaczających mnie problemów, dlatego żądałam dla siebie ziemskich uciech w najczystszej postaci. Klub nocny miał tę zaletę, że mogłeś być tam anonimowy — nikogo nie obchodziło, kim jesteś i skąd się wziąłeś. Ostatecznie dziewczyny uznały, że pomysł nie jest głupi, wobec czego postanowiłyśmy wcielić go w życie. Gdy szłam z Carmen na zajęcia, korciło mnie, żeby ją spytać, co słychać u Kaspara, nie odważyłam się jednak na to. Skoro sama go prosiłam o czas i spokój, musiałam być teraz konsekwentna. Mimo że nie widzieliśmy się tylko dwa dni, już mi go brakowało. Zajęcia z powszechnej ciągnęły się w nieskończoność. Charyzmatyczny nauczyciel nie był w stanie skupić na sobie mojej uwagi. Słuchałam, co mówi, ale po paru zdaniach znów odpływałam w myślach do Kaspara i Narthangela. Byłam zła na siebie, że tak mało jest we mnie stanowczości i zdecydowania. Kiedy wykład dobiegł końca i studenci zaczęli wychodzić, podeszłam do katedry i uśmiechnęłam się najcieplej, jak umiałam. — Jestem Andrea Volton. Podobno jest jakiś problem z moim zaliczeniem? — Andrea Volton — powtórzył nauczyciel i pokiwał głową z uznaniem. — Miło mi w końcu panią poznać. Myślałem, że taka okazja już się nie nadarzy. — Przepraszam za nieobecności, ale w ostatnim czasie miałam pewne problemy osobiste i...
L. H. Zelman
208
— Tak, słyszałem o pożarze w biurze fundacji. Bardzo mi przykro. — Niepotrzebnie. Jestem cała i zdrowa. — Zatem będzie pani mogła poświęcić czas nauce, ponieważ pracy, którą przyjęła od pani profesor Danimov, nie mogę zaliczyć. — Dlaczego? — Nie daje mi pełnego obrazu pani wiedzy. Kto wie, może przeczytała pani kilka utworów rosyjskich klasyków tylko po to, by zrobić wrażenie na wykładowcy? Może w rzeczywistości nie ma pani pojęcia o literaturze? Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ma pani dobrą opinię, ale mnie to nie wystarcza, ja potrzebuję dowodów. — Ależ to niesprawiedliwe! — krzyknęłam zirytowana jego słowami. — Być może. Niemniej do piątku oczekuję pisemnej rozprawy na temat jednego ze współczesnych twórców. Coś bardziej odkrywczego niż odtwórczego. Wie pani, o co mi chodzi? — Tak, ale niczego nie napiszę. — Słucham? — Był zdumiony moją impertynencją. — Przeczytałam wszystko, co spłodził ludzki umysł. Czytam od setek lat. We mnie są zapisane historia i zagłada tego świata. Nie muszę niczego udowadniać. — Pochylałam się groźnie nad szczupłą postacią mężczyzny, który nie ukrywał zaskoczenia i fascynacji. Nagle dotarło do mnie, co uczyniłam. Przeraziły
Tożsamość anioła
209
mnie moje własne słowa. Cofnęłam się i zamarłam jak głaz, lustrując zmieniającą się twarz wykładowcy, który po chwili zapytał niskim i bezbarwnym głosem: — Co pani proponuje? — Proszę uznać moją pracę i dać mi zaliczenie — rozkazałam stanowczo. — Dobrze, jeśli takie jest pani życzenie. Nie widzę problemu. Proszę jednak nie rezygnować z zajęć, zawsze można dowiedzieć się na nich czegoś nowego — oznajmił takim samym nijakim tonem. — Dziękuję, panno Volton, że zechciała pani poświęcić mi swój czas. — To ja dziękuję — wymamrotałam i wyszłam z sali. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Podejrzewałam, że to rodzaj transu. Facet słyszał polecenie i posłusznie je wykonał. To niemożliwe. Czyżby budziła się we mnie moc serafina? Lepiej było tego nie sprawdzać, tak na wszelki wypadek. Jeżeli dysponowałam nadprzyrodzoną zdolnością, oznaczało to, że nie jest dobrze. Popołudnie spędziłam na babskich przyjemnościach. Odwiedziłam z tuzin sklepów z ubraniami i dodatkami. Kupiłam kilka par butów, na które jeszcze parę miesięcy temu nigdy bym się nie zdecydowała, i poszłam do fryzjera, żeby obciąć swoje długie włosy. — Jest pani pewna? — zapytał mężczyzna,
L. H. Zelman
210
trzymając w ręku całkiem pokaźny kucyk. — To dość radykalna zmiana. — Całkowicie. Potrzebuję odmiany. Żadnych półśrodków, pragnę rewolucji — zarządziłam. — W takim razie proponuję krótką zadziorną i postrzępioną fryzurkę, w sam raz dla buntowniczki. Ma pani subtelne dziewczęce rysy, będzie w tym pani do twarzy. — Zdaję się na pana — oznajmiłam, zupełnie spokojna o efekt końcowy. Dokonywałam właśnie zamachu stanu na rząd, który niepodzielnie sprawował władzę w moim ciele, a to wymagało zdecydowanych posunięć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek musiałam być człowiekiem. Z wszelkimi wadami i zaletami tego gatunku. Tylko kogo chciałam oszukać? Kto mógł się nabrać na tę misterną, intrygę? Najbardziej mi zależało na spotkaniu z Kasparem. Chciałam go zobaczyć, ale po naszej ostatniej rozmowie i tych wszystkich okropnych rzeczach, które mu powiedziałam, nie miałam odwagi do niego pójść. Mogłam za to sprawić, że on przyjdzie do mnie. Po to potrzebowałam nowego image'u. Wystarczyło, że dziewczynom nie spodoba się to, co zobaczą, a w mgnieniu oka Kaspar pojawi się, by sprawdzić, czy nic mi nie jest. — No i gotowe. Co pani o tym sądzi? — spytał zadowolony z siebie artysta, gdy zakończył swoje dzieło. — Idealnie! Jestem zupełnie do siebie niepodobna. — Ucieszyłam się, widząc, że zyskałam na tej odmianie.
Tożsamość anioła
211
Punktualnie o godzinie dwudziestej czekałam na Barbarę i Carmen przed klubem Naraka na drugim końcu miasta. Zajechały tam pięć minut później czerwonym ferrari. Na mój widok Carmen zaniemówiła. — Andrea, coś ty ze sobą zrobiła? — Była zdruzgotana moją metamorfozą. — Mała zmiana — odparłam. — Mała to jest przestrzeń między zębami. Ty uśmierciłaś niewinność: — No to chyba osiągnęłam cel. — Rozpierała mnie radość, że zaskoczyłam dziewczyny. Mój wygląd rzeczywiście mógł budzić skrajne emocje. Nigdy nie lubiłam czerni, a teraz ten kolor zdominował cały mój strój. Obcisły golf, kawałek materiału służący za skąpą spódniczkę i wysokie kozaki na dziesięciocentymetrowej szpilce. Do tego mocny makijaż i nowa fryzura. Czułam się świetnie. Pozostawało mi zaszaleć na parkiecie i poczekać, aż zjawi się Kaspar. Wejście do klubu było niczym przedsionek piekła, zresztą zgodnie z tym, co sugerowała nazwa2. Wewnątrz dominowały czerń, szkarłat i złoto. Na balkonach, do których prowadziły kręte schody, znajdowały się loże dla VIP-ów. Niżej stały stoliki i bar, gdzie można było usiąść i zamówić coś do picia. Środek zajmowała ogromna podświetlana podłoga, służąca za miejsce do tańczenia. Oślepiające światła stroboskopów sprawiały, że bawiący się ludzie przypominali karykatury uwiecznione w
L. H. Zelman
212
nienaturalnych pozach. Muzyka była tak hałaśliwa, że nie dawało się zebrać myśli. Kiedy doszłyśmy do baru, Barbs była już na tyle zniechęcona, że nie miała ochoty niczego zamawiać. Carmen, przeciwnie, sprawiała wrażenie zadowolonej. - Chodźmy potańczyć! - zawołałam, próbując przekrzyczeć muzykę. - Ja nie idę! Poczekam tu na was. - Barbie nawet nie starała się zachować pozorów, jawnie okazując nam swoje niezadowolenie. Obserwowałam ją i domyśliłam się, że czeka na odpowiedni moment, żeby zadzwonić do Legranda. Nie my-2Naraka — odpowiednik pieklą w buddyzmie. Myliłam się. My wygłupiałyśmy się z Carmen na parkiecie, a tymczasem Barbara ukradkiem wymknęła się na dwór z telefonem w dłoni. Falowałam w rytm muzyki. Nie przypominam sobie, żebym w ogóle to kiedyś robiła. Nareszcie miałam szansę na złamanie bezsensownych zasad, które sama sobie narzuciłam. Cudownie jest móc robić, co się chce, i nie odczuwać przy tym wyrzutów sumienia. Zatraciłam się w tańcu. Kilku chłopaków próbowało przyciągnąć moją uwagę, ale ich ignorowałam. Bawiłyśmy się z Carmen w najlepsze, gdy nagle podeszła do mnie młoda kobieta; jej strój nazwałabym co najmniej dziwnym, gdyby nie to, że lokal sam w sobie był dość osobliwy. Kobieta przypominała mi Damę Kameliową.
Tożsamość anioła
213
Suknia rodem z dziewiętnastowiecznego romansu, biała cera, nienagannie upięte włosy i zmysłowy uśmiech kurtyzany. Nachyliła się do mojego ucha i oznajmiła, że mam zaproszenie do loży, bo jest tam ktoś, kto chciałby się ze mną przywitać. Kiedy odmówiłam grzecznie, złapała mnie za rękę i ostro zasyczała: „Jemu się nie odmawia!". Wzięła mnie pod ramię, jakbyśmy się wybierały na spacer, i poprowadziła w stronę wejścia. Tuż za mną pojawiło się dwóch rosłych facetów, którzy, jak sądziłam, byli eskortą, na wypadek gdybym próbowała zgłaszać sprzeciw. Carmen ruszyła mi na ratunek, ale powstrzymałam ją wzrokiem. Nie chciałam kłopotów. Szłam posłusznie po schodach, czując na sobie wzrok mijanych imprezowiczów. W loży było sporo osób, które w swobodnych pozach rozpierały się na ogromnych czerwono-czarnych kanapach i sączyły drinki. Panował półmrok rozświetlany zaledwie przez kilka lampionów rzucających mdławe światło. Było tu zdecydowanie ciszej. Próbowałam dostrzec tego, któremu się nie odmawia, ale nie zauważyłam nikogo, kto by się na tym tle wyróżniał. Dama Kameliowa wypuściła moje ramię i odsunęła się, siadając na poręczy fotela, który najwyraźniej stanowił tron dla tego, do którego mnie przyprowadziła. Zaczęłam poważnie się zastanawiać, w czym rzecz, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos: - Jak tu trafiłaś? Odwróciłam się i zobaczyłam Narthangela. Zrobiło
L. H. Zelman
214
mi się gorąco. Jego bliskość wciąż sprawiała, że moje serce biło szybciej, uzmysławiając mi tym samym, jak bardzo jest dla mnie niebezpieczny. - Niemożliwe! Znalazłam twoją kryjówkę! Zaśmiałam się ironicznie. - Piękne mieszkanie, nie spodziewałam się, że masz taki dobry gust. - Rozejrzałam się. - Ale czego ja się spodziewałam? Przecież „naraka" to piekło, gdzie indziej miałbyś być? - Jak tu trafiłaś? - ponowił pytanie, niewzruszony moimi ciętymi uwagami. - Ty mi powiedz. Z nas dwojga tylko ty potrafisz manipulować świadomością bezbronnych stworzeń, prawda? Chciałeś, żebym tu przyszła? - Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, jakim cudem wybrałam właśnie to miejsce. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym lokalu. — Nie ściągnąłem cię tu. — Zatem zrobiło to twoje alter ego. To wynaturzone i bezwzględne, które nie godzi się na odmowę i na siłę próbuje zagarnąć mnie dla siebie. Jesteś kiepskim kłamcą — dodałam i zaśmiałam się cierpko. Ale demonowi nie było do śmiechu. Milczał z kamiennym wyrazem twarzy. Próbowałam go minąć i wyjść, lecz złapał mnie za nadgarstek. Dama Kameliowa spojrzała na mnie złośliwie, jakby chciała powiedzieć: „A nie mówiłam, nie zadzieraj z nim". — Chcesz być mężczyzną, okaż siłę, nie słabość — wyrwałam rękę z jego dłoni — i nie waż się mnie dotykać...
Tożsamość anioła
215
Nie skończyłam jeszcze mówić, gdy poczułam, jak jego spragnione wargi zamykają mi usta. Przygarnął mnie z taką siłą, że cała zadrżałam. Miał nade mną władzę, która odzwierciedliła się w tym pocałunku, miażdżącym i namiętnym. Obrazy zawirowały mi przed oczami. Przez chwilę poczułam się jak we śnie, w którym jego dotyk tak intensywnie na mnie działał. Dłonie Narthangela odnalazły pod ubraniem moją gładką skórę. Jęknął cicho. Od jego natarczywych pocałunków zabrakło mi tchu. Odepchnęłam go z całą mocą. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, rozwścieczeni i zdyszani. — Jesteś moja i nic tego nie zmieni — mruknął. — Po moim trupie! — dobiegł mnie głos Kaspara. — To się da zrobić — skwitował Narthangel, nie wypuszczając mnie z ramion. — Spodziewałem się ciebie. — Puść ją. - Jest tu z własnej woli, nic na to nie poradzisz. Wyrwałam się z mocnego uścisku i stanęłam, całkowicie zagubiona, między dwoma mężczyznami. Rzeczywiście, przyszłam tu dobrowolnie i Kaspar nie miał powodu, by nie wierzyć w słowa demona. - Zatem pozwól jej zdecydować, czy chce zostać z tobą, czy wyjść ze mną - oświadczył poważnie Kaspar. Nagle pomieszczenie wypełniło się gromkim, nieprzyjemnym śmiechem. - A powiedziałeś jej, kim jesteś? Zdradziłeś jej swoją małą tajemnicę? - zapytał demon z wrogim błyskiem w
L. H. Zelman
oku.
216
- O czym on mówi? - zaniepokojona zwróciłam się do Kaspara. Kaspar ani drgnął; nie patrzył na mnie, lecz wiedziałam, że jego mięśnie są boleśnie napięte. Skoncentrowany i czujny, śledził każdy ruch demona. - Dlaczego ukrywasz przed nią prawdę? Boisz się konsekwencji swoich kłamstw? - naciskał tamten. - Kaspar! O czym on mówi? - powtórzyłam stanowczo. - Teraz nie jesteś już taki odważny. Obleciał cię strach? Co się stanie, kiedy ona zrozumie, że nie jesteś taki szlachetny, za jakiego chciałeś uchodzić? - pastwił się demon. - Może ktoś mi powie, co tu się dzieje? krzyknęłam. - To bękart - wyrzucił z pogardą Narthangel. - W swojej anielskiej dobroci zaufałaś temu podłemu stworzeniu i sprawiłaś, że otrzymało ludzkie ciało w zamian za to, że będzie cię strzegło, zanim utracisz swoją moc. A on to wykorzystał, żeby uczynić z ciebie kochankę. Chciał cię w sobie rozkochać i uzależnić od siebie. Zdradził cię. Jeśli powiesz tylko słowo, przetrącę mu kark. Kaspar nadal stał nieporuszony. Nie rozumiałam nic z tego, co usłyszałam. — Wyjaśnij to! — powiedziałam do niego i dopiero dźwięk mojego głosu sprawił, że oderwał wzrok od
Tożsamość anioła
217
Narth-angela. — Pochodzę z Nefilim — wyznał chłodno. — Jest zepsutym owocem związku anioła z kobietą — dodał ostro Narthangel. - Irim przybyli na ziemię jako Obserwatorzy, by strzec równowagi między dobrem a złem, ale rozsmakowali się w pięknych niewiastach i zaczęli płodzić z nimi dzieci. Sprzedali ludzkości tajemnicę wyrobu oręża i tajniki sztuki magicznej. Zostali surowo ukarani, a ich nic nieznaczących potomków, Nefilim, na zawsze pozbawiono ciał. Są nieśmiertelne, ale to demony i będą tak trwały aż do dnia, kiedy pochłonie je ogień piekielny. Nie mogłam w to uwierzyć. — A Carmen i Barbs? — zapytałam. — Są rodzeństwem. Wybrałaś całą trójkę. Poprosiłaś Boga, by dał im ciała i możliwość życia wśród ludzi, aby mogli zmazać ciążące na nich winy przodków, a oni cię oszukali i wykorzystali. Ukarz ich. - Narthangel odczuwał sadystyczną przyjemność w poniżaniu Kaspara. Nie podobało mi się to, ale Kaspar się nie bronił. Ani razu się nie sprzeciwił. Zmuszał mnie do zaglądania sobie głęboko w oczy, jakby chciał, żebym w nich wyczytała prawdę. Zauważyłam, że w loży siedzą też Carmen i Barbs, ale one również się nie odzywały. Spojrzałam na swoją dłoń i palec, na którym lśnił pierścionek od Kaspara. Miał być symbolem naszej
L. H. Zelman
218
miłości, miał mnie chronić... Czy to był ten moment, o którym mówił? Którego się bał? Komu miałam wierzyć? Podniosłam rękę i pokazałam Kasparowi szmaragdowy klejnot. Znieruchomiał. Uważnie śledził moje ruchy. Zacisnęłam dłoń w pięść na znak, że mu ufam. Odetchnął z ulgą. Nie umknęło to uwadze Narthangela, który liczył na to, że za moją zgodą pozbędzie się go raz na zawsze. - Bez niej jesteś nikim! - warknął wściekle. - To tak jak ty! - Odpłacił pięknym za nadobne Legrand. - Zróbmy z tym porządek - zadecydował Narthangel. - Żebyś miał wolną drogę? Nigdy! -Dobrze, że się boisz. Ale to niczego nie zmienia. Zginiesz. A ona jest moja. Od początku istnienia świata, o którym nie masz pojęcia. I tak już zostanie. Pogódź się z tym. - Pozwól, że ona o tym zdecyduje. - Wciąż liczysz na ułaskawienie? - Chciałabym zauważyć, że tu jestem. Nie ignorujcie mnie! - krzyknęłam, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi, co dodatkowo mnie rozwścieczyło. — Ja mogę jeszcze dostąpić łaski, ale ty już nie — wyjaśnił z satysfakcją Kaspar. — Nie dostaniesz Azathry. Jeśli będę musiał, zburzę wszystko dokoła i zabiorę ją ze sobą. Przestanę być wtedy taki miły — wycedził przez
Tożsamość anioła
219
zaciśnięte zęby Narthangel. — Nie! — ryknął przeraźliwie Kaspar. To nie był dźwięk, który wydaje z siebie człowiek. Wśród osób obserwujących tę scenę zapanowało osobliwe poruszenie. Wszyscy czekali na rozwój wydarzeń, jakby przewidywali, co się za chwilę stanie. — Nie pozwólcie jej wyjść na zewnątrz! — zażądał Narthangel i w ułamku sekundy zniknęli obaj z Legrandem. Rozpłynęli się w powietrzu. — Gdzie oni są? — rzuciłam gniewnie w stronę Carmen, ale ta nie odpowiedziała. Nikt nie zamierzał mi tego powiedzieć. Pobiegłam w stronę schodów, ale w tym samym momencie zastąpiły mi drogę rosłe typki. Poczułam nagły ból w lewym boku, zgięłam się jak przy skurczu. Działo się coś złego, wiedziałam to. Wzbierała we mnie wściekłość, a jednocześnie czułam zupełną bezradność. — Odsuń się! — poleciłam olbrzymowi, który zasłaniał mi wyjście. Ten jednak nie zamierzał ustąpić. — Powiem to jeszcze tylko raz. Odsuńcie się! — powtórzyłam i znów mnie zabolało pod żebrami. Z trudem się wyprostowałam. Jedną ręką złapałam poręcz balustrady i wybiłam się w górę, przelatując nad głowami ochroniarzy. Wylądowałam kilkanaście metrów dalej, na podświetlanej posadzce, i od razu wybiegłam na zewnątrz. Intuicja mi podpowiadała, w którą stronę mam się kierować. Gnałam co sił w nogach. Bałam się, że stanie
L. H. Zelman
220
się coś złego, zanim dotrę na miejsce. Nagle zza drzew dobiegły mnie odgłosy walki. Nim się zorientowałam, Carmen i Barbs trzymały mnie za ręce. - Nie, Andrea! Nie idź tam! - Palce Barbary zaciskały się na moim przedramieniu z niebywałą siłą. - Nie zmuszajcie mnie, bym uwolniła w sobie istotę, nad którą nie zapanujecie - błagałam zrozpaczona. I wtedy coś gruchnęło tak, że zadrżała ziemia. Pobiegłyśmy wszystkie w kierunku, z którego dobiegł odgłos. Obraz, który ukazał się naszym oczom, przyprawił mnie o dreszcze. Dwa gigantyczne demony zwarte w bojowym uścisku walczyły, miażdżąc wszystko dookoła. Jednego z nich poznałam. To on pomógł mi na parkingu przegonić napastników. Drugi był o wiele większy i jeszcze bardziej przerażający. Ogromne togi powiewały na wietrze jak czarne chorągwie, potężne skrzydła mieniły się odcieniami szarości, czerni i srebra. W mroku podwórka te dwie istoty, poruszające się z niebywałą prędkością, przywodziły na myśl anioły śmierci. Spod kapturów nie było widać ich twarzy, ale domyślałam się, że tym większym demonem jest Narthangel. Nagle ich czarne szaty opadły i moim oczom ukazały się zadziwiające skrzydlate istoty. Piękne ciała nawet w ciemności jarzyły się w nadzwyczajny sposób. Ramiona i plecy walczących pokrywały tatuaże. Obaj mieli jednakową broń: ze złoconą rękojeścią i krótkim połyskującym, półprzezroczystym ostrzem. Walczyli ze sobą bezwzględnie, starając się zadać
Tożsamość anioła
221
przeciwnikowi jak najdotkliwsze rany. Każde pchnięcie przepełnione było nienawiścią. Każde czułam, jakby to mnie atakowano. Nie wiem, jak to możliwe, ale na moich rękach pojawiła się krew. Z boku z ogromnej rany sączyła się rubinowa ciecz, a z kącików ust popłynęły czerwone strugi. Upadłam na kolana. Chciałam krzyknąć, żeby przestali, zanim mnie zabiją, ale nie mogłam tego uczynić. Wtedy zobaczyłam, jak piękna Barbs rozwiewa się w czarny pył i przeistacza w coś nieludzkiego... Krztusiłam się. Ciemność mnie uwięziła... Ocknęłam się w pomieszczeniu, które wyglądało jak eks-klu żywne biuro. Skórzane sofy i hebanowe meble w ciepłych brązowych odcieniach nadawały temu miejscu przytulny charakter. Niemal wszystkie ściany wymalowano w kolorach cynobru i ecru, tylko jedna była przesłonięta jasnoszarą roletą. Całość sprawiała wyjątkowo przyjemne wrażenie. Poruszyłam się, żeby wstać, ale nagły skurcz udaremnił tę próbę. Podciągnęłam się na sofie do pozycji siedzącej i dopiero wtedy zauważyłam stojącego przy drzwiach mężczyznę. — Kim jesteś? - Powiedzmy, że... przyjacielem. - Ja nie mam przyjaciół - wyjaśniłam. Zaśmiał się łagodnie. - Tak... Tacy jak my ich nie miewają. - Co to za miejsce? - To Naraka, nocny klub, w którym chwilowo
L. H. Zelman
222
mieszkam. Jestem Samael - przedstawił się. - Szatan... - Doznałam olśnienia. - Tylko dla śmiertelnych. Dla swoich po prostu Samael. - Po co mnie tu ściągnąłeś? - Zaprosiłem cię, a ty skorzystałaś z mojego zaproszenia. Jesteś moim gościem. - Spojrzałam na swoje ubranie i zrozumiałam, jak łatwo dałam się zmanipulować. Nowa fryzura, nowe ciuchy... Strój akurat odpowiedni na wizytę u samego diabła. - Słucham zatem. - Przybrałam wyczekującą pozę. Do pokoju weszła Dama Kameliowa. Z tą samą kpiącą miną, z którą prowadziła mnie do loży, stanęła za oparciem fotela zajmowanego przez Samaela. - To Stella - dokonał prezentacji, widząc mój pytający wzrok. - Winien ci jestem przeprosiny za zajście, którego byłaś świadkiem. Zapewniam cię, że jesteś tu bezpieczna. Osobiście dopilnuję, żeby nic ci się nie stało. Przestrzegam zasad nietykalności posła. - Chciałabym w to wierzyć - prychnęłam pogardliwie. - Twój ból minie. Jesteś człowiekiem, dłużej się regenerujesz. Swoją drogą sam nie wiem, czy to niesamowite, czy po prostu beznadziejnie głupie porzucić władzę i doskonałość i dać się zakuć w to nic niewarte ciało. — Wskazał na mnie. — Dlaczego tu jestem? — powtórzyłam pytanie.
Tożsamość anioła
223
— Zamierzam przywrócić ci świadomość. Jesteś dla mnie nieprzewidywalna i to mnie drażni. Chociaż przyznaję, że pomysł wyzbycia się pamięci i mocy anioła był sprytny. Niebezpieczny, ale sprytny. Doskonale wiedziałaś, że nie będę w stanie wyczytać niczego z twojej małej główki, jeśli nic w niej nie będzie. Dużo jednak ryzykowałaś, pozostając bezbronna. — Podejrzewasz mnie o przebiegłość, której w sobie nie mam. — Czyżby? Dobrze cię znam i wiem, do czego jesteś zdolna. Przybyłaś na ziemię po to, żeby poznać człowieka i jego słabości. Pomożesz Stwórcy zdecydować o losie ludzi. Jeżeli dostrzeżesz dla nich szansę, ocalisz ich, jeśli nie — zginą. — Strach cię obleciał przed spotkaniem z nim? — Nic bardziej mylnego. Od dawna na to czekam. Moja armia j u ż wygrała tę wojnę i chciałbym, abyś mu o tym powiedziała. Dlatego musisz otworzyć oczy i to zobaczyć. — Podciągnął roletę na ścianie, odsłaniając ogromną szybę, za którą znajdowały się tańczące postacie. Ich ruchy były wyuzdane, a oczy płonęły pożądaniem. Sprawiały wrażenie bezmyślnych istot, na które ktoś rzucił urok. — Oni wszyscy należą do mnie — oznajmił z dumą. — Nikt go już nie słucha. Przegrał. Co mu pozostaje prócz osobistej konfrontacji ze mną? Garstka jego prawdziwych wyznawców uchodzi za
L. H. Zelman
224
nawiedzonych i szurniętych. Jak choćby twój znajomy Berni podpalacz. Walczył z Siłami Ciemności, a skończy jako wariat w zakładzie dla obłąkanych. — Berni... — wyrwało mi się z ust. Do biura wszedł Narthangel. Kiedy obaj mężczyźni stanęli obok siebie, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zło jest tak piękne i pociągające. Samael był o jakieś dziesięć centymetrów wyższy, miał bladą cerę i jasne włosy, ale tak samo błękitne oczy. — Czy to znaczy, że mam u ciebie jakieś szanse? — zapytał z uśmiechem Samael. Zrozumiałam, że czyta w moich myślach, i ugryzłam się w język, jakby to miało pomóc w czymkolwiek. — Zawsze zazdrościłem Narthangelowi tej miłości. Miał swój prywatny kawałek nieba. Wspaniały i taki czysty. — Dotknął mojej twarzy, a demon drgnął niespokojnie. — Nawet gdy jesteś człowiekiem, jest w tobie ta słodycz raju, ta uwodzicielska aura... Można się nią zachłysnąć. Ostatni z nieskazitelnych... Wiesz, dlaczego Adonai cię wybrał? Bo tylko tobie mógł zaufać. Wiedział, że go nie zawiedziesz. Jego anioły często wykazują słabości, ale nie ty. — Mów, czego ode mnie chcesz? — Chcę, żebyś przestała się ukrywać za tą śmieszną ludzką fasadą. Przywróć swoją tożsamość i spójrz na świat oczami serafina. Zanieś mu opis takiej rzeczywistości, jaką zobaczysz. Bez upiększeń. Pokaż mu
Tożsamość anioła
225
prawdę. Glina, w którą tchnął życie, nie była tego warta. — Pragniesz zniszczenia. Mam powiedzieć, że świat jest zepsuty i nie da się go uratować? Łudzisz się, że w ten sposób pokonasz Stwórcę? On nie zwątpi w sens swojego dzieła. — Nie raz już w niego wątpił, to dlatego karał śmiertelnych. — Ale nadal żyją i cieszą się jego opatrznością. — W końcu będzie musiał mnie wysłuchać i przyznać słuszność m o i m racjom. Tym sposobem zakończę odwieczny spór o zasadność ludzkiej egzystencji. — Wymordujesz miliony, tylko po to, by czegoś dowieść. — Nie ja. Twój Bóg. — Nie pozwolę ci na to! — krzyknęłam rozzłoszczona. — Ma niezwykły temperament, zupełnie jak ty — zwrócił się do Narthangela. — Zaczynam rozumieć, dlaczego tak ci na niej zależy. Sam chętnie rozsmakowałbym się w tym cudzie. Samael jednym susem znalazł się przy mnie i zaczął wdychać zapach moich włosów i szyi. Uświadomiłam sobie, że zachowuje się jak wszystkie drapieżniki. Tak robili i Kaspar, i Narthangel. Każdy z nich miał w sobie zwierzę, którego padałam ofiarą. Stella przestała już kpiąco się uśmiechać, zrozumiała, że Samael poważnie się mną zainteresował.
L. H. Zelman
226
Zazdrość odmalowała się na jej bladej twarzy, zwłaszcza gdy jego dłonie spoczęły na moich ramionach, a twarz zatopiła się w zagłębieniu mojej szyi. Czułam bijące od niego gorąco. — Samael! Nie! — warknął gniewnie Narthangel. — Twój kochanek broni cię przede mną. — Odsunął się i odwrócił w stronę demona. — To niebywałe, że nadal masz w sobie tyle uczucia. Minęły setki lat... Chyba jednak nie powinienem się dziwić. — Uśmiechnął się gorzko. — Teraz zostawiam was samych, musicie coś omówić. Samael zniknął za drzwiami, a wraz z nim ulotniła się Stella. Narthangel przyglądał mi się z przeciwległego kąta pomieszczenia. Starałam się nie zwracać na niego uwagi. — Przepraszam. Chciałem ci tego oszczędzić. — Gdzie Kaspar? — Zignorowałam jego wyznanie. — Nic mu nie jest — burknął niezadowolony. — Chciałabym wrócić do domu. — Najpierw mnie wysłuchaj. — Usłyszałam i zobaczyłam dziś wystarczająco dużo. Chcę stąd wyjść. — Wyjdziesz, kiedy wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia! — zacharczał groźnie. — Do niczego mnie nie zmusisz. Nawet nie chcę znać potwora, którym się stałeś. Jesteś odrażający i na kilometr cuchniesz bezeceństwem. Brzydzę się tobą.
Tożsamość anioła
227
— To nieprawda. — Skąd możesz wiedzieć, co jest prawdą, skoro żywisz się kłamstwem? — Kochasz mnie bardziej, niż masz odwagę to przyznać — oznajmił. Był bardzo pewny siebie. — Wynoś się — zażądałam. Demon znalazł się znienacka tuż przy sofie. Pochylił się nade mną i ucałował moje dłonie. — Temu nie zaprzeczysz! — Podniósł mi bluzkę i wskazał ranę. Dopiero teraz zauważyłam, że cała moja odzież jest zakrwawiona. — To moje obrażenia — zakomunikował ze smutkiem. — Co ty bredzisz? — zapytałam. — Krwawisz tam, gdzie on mnie zranił. Odczuwasz mój ból. Nie potrzebuję więcej dowodów twojej miłości. Kocham cię i nie obchodzi mnie, co powiesz, żeby mnie zniechęcić. Nie wyprzesz się tego uczucia, które tkwi w tobie. Nie powstrzymasz go, tak jak nie możesz powstrzymać faktu, że Andrea umiera. Westchnęłam ciężko i jeszcze raz zerknęłam na dziurę pod żebrami. Nie znajdowałam żadnych kontrargumentów, więc postanowiłam zmienić temat. — Myślałam, że upadli nie mają skrzydeł — powiedziałam, z trudem panując nad nerwami. — Byłam pewna, że zostały wam odebrane w dniu, w którym opuściliście niebo.
L. H. Zelman
228
Narthangel się zaśmiał, chociaż w jego śmiechu nie było krzty radości. — Nie słyszałaś o tym, że skrzydła upadłych aniołów są czarne jak odmęty piekła, które ich pochłonęło? — Nie — przyznałam zgodnie z prawdą. — Adonai pozostawił nam skrzydła, by przypominały nam o naszej hańbie. Są jak piętno raju, od którego nie możemy się uwolnić. — A tatuaż? Ty i Nefilim macie taki sam. — To mapa. Acheront, Kokytos, Leta, Styks, Flageton... — Wskazywał każdą część rysunku oddzielnie. — To rzeki w piekle... — zauważyłam zdumiona. -Tak. — Myślałam, że tatuaż przedstawia bestię. — A czym innym jesteśmy, jak nie potworami? — zapytał. — Chcę się niezwłocznie zobaczyć z Kasparem — zażądałam nagle. — Dobrze, ale pozbądź się go wreszcie — pouczył mnie groźnie demon, zmieniając ton na bardziej kategoryczny. Dziesięć minut później przyszedł Kaspar. Wyglądał fatalnie. Miał zmierzwione włosy i niechlujnie zapiętą koszulę. Podobnie jak Narthangel nie miał na sobie krwi ani śladów walki, ale sprawiał wrażenie pokonanego. Nie odzywałam się, licząc na to, że powie coś pierwszy, lecz
Tożsamość anioła
229
on tylko gapił się tępo przed siebie. — Jak mogłeś mnie tak oszukać? Ufałam ci. Miałeś mnie chronić, a nie sprzedawać demonom — wyrzuciłam z siebie z goryczą. — Nic nie usprawiedliwi tego, co zrobiłem. Już wiesz, kim jestem. Wystarczy, że odbierzesz mi to ciało, a znów stanę się demonem i zniknę stąd na zawsze. Sycząc z bólu, podniosłam się z kanapy, podeszłam do Kaspara i wymierzyłam mu siarczysty policzek. — Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Nadarzało się tak dużo okazji, dlaczego nie wbiłeś mi noża w serce? O ileż byłoby prościej i szybciej! — Byłaś jedynym serafinem, który ulitował się nad dziećmi swych upadłych braci — powiedział, nadal nie patrząc na mnie. — Ty jedna dostrzegłaś, że potomstwo zrodzone z grzechu wcale nie musi być złe. Nie mogłaś uratować nas przed bożym gniewem, ale oddając swoje bezpieczeństwo w nasze ręce, dałaś nam dowód najwyższego zaufania i sprawiłaś, że dostaliśmy szansę, by pokazać światu swoje lepsze oblicze. Może nie odkupimy win zapisanych w dziejach naszych przodków, ale dzięki tobie odzyskaliśmy godność. Przez setki lat chroniłem cię i szanowałem z wdzięczności za łaskę, którą nam okazałaś. — Podniósł wzrok i w jego szmaragdowych oczach zobaczyłam łzy. — Pokochałem cię do granic obłędu — wyznał łamiącym się głosem. — Ten jeden raz. Ostatni raz miałem szansę ukryć przed tobą, kim
L. H. Zelman
230
naprawdę jestem. Chciałem, abyś odwzajemniła moje uczucie, choć wiedziałem, że źle postępuję. Zataiłem przed tobą prawdę, bo wiedziałem, że nie zechciałabyś demona. Dałaś mi szczęście, za które byłem gotów zapłacić najwyższą cenę. I gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym tak samo, więc ukarz mnie, bo z pewnością nie okażę skruchy. — Najboleśniejszą prawdą jest odkryć kłamstwo — odrzekłam z dezaprobatą. — Gdybyś był uczciwy od początku, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Naraz przypomniałam sobie jego słowa, których wcześniej nie rozumiałam: „We wszechświecie nie ma dla nas miejsca", „Jestem przybłędą, który cię pokochał, a dla własnego dobra nie powinien", „Wolno mi kochać tylko człowieka, którym jesteś". Myśli układały się w sensowną całość. Kaspar kierował się szczerym uczuciem, lecz pogwałcił zasady. Nie mogłam powierzyć swojego życia komuś, kto sprawił mi taki zawód. - Odejdź! — rozkazałam. - Błagam, nie odsyłaj mnie. Zabij mnie, ale mnie nie odsyłaj. Nie mogę żyć bez ciebie. - Odejdź, nim w złości ulegnę twej prośbie warknęłam. - Proszę. - W oczach miał tyle bólu, że zawahałam się przed wymierzeniem mu kolejnego policzka.
Tożsamość anioła
231
Rozdział VII
Andrea, zejdź ze słońca, bo dostaniesz udaru, a w najlepszym wypadku oparzeń. — Ciotka Wera weszła na werandę z tacą, na której były chłodna lemoniada i ciastka. — Tym kwiatom i tak nic już nie pomoże. Bardzo je zaniedbałam, odkąd się wyprowadziłaś. — Jeszcze tylko kilka drobnych zabiegów i rabatki znów będą jak nowe — oznajmiłam, dumna z efektów swojej pracy. — Nie mam już serca do tego ogrodu. Jeszcze parę lat temu starałam się go pielęgnować, a teraz zupełnie mi zobojętniał. — Wynajmę ci ogrodnika, który będzie tu przychodził i doglądał roślin — zdecydowałam, odbierając z jej rąk zimny napój. — To niepotrzebny wydatek. — Dlaczego? Chcę, żeby tu było ładnie, kiedy przyjadę następnym razem. Oczy ciotki zrobiły się wielkie i przez moment miałam wrażenie, że zwilgotniały. — Cieszę się, że przyjechałaś — wyznała po chwili.
L. H. Zelman
232
- Wiem - przytaknęłam. - Ja też się cieszę, że mogę spędzić tutaj wakacje. - Nie byłam dla ciebie najlepszą... - To nieważne - przerwałam jej. - To już nie ma znaczenia. - Nie cofnę już czasu, ale jest tyle rzeczy, które chciałabym ci wyjaśnić. - Co zatem stoi na przeszkodzie? Zamyśliła się. Chciała powiedzieć coś, co dręczyło ją od dawna, lecz nie miała dość odwagi, by się z tym zmierzyć. - Może masz rację, nie powinnyśmy do tego wracać. - Dobrze. - Uśmiechnęłam się pogodnie. Wybieram się na plażę. Ale nie zabiorę ze sobą Teodora, bo trochę tu zdziczał, a po ostatnim zderzeniu z samochodem zachowuje się wprost nieprzewidywalnie. Zaopiekujesz się nim? - Tak, tylko pamiętaj, że o dziewiętnastej mam spotkanie koła historycznego w naszym kościele. Jeśli nie zdążysz, będzie musiał zostać sam w domu, nie wezmę go ze sobą. - Na pewno zdążę. Nie martw się, ciociu. Zabrałam z domu swój niezawodny zestaw turystyczny, czyli okulary przeciwsłoneczne, ręcznik i książkę, zapakowałam to wszystko na rower i pojechałam nad ocean. Od wyjazdu z miasta bardzo się zmieniłam. Wydarzenia w klubie Naraka utwierdziły mnie w
Tożsamość anioła
233
przekonaniu, że stałam się epicentrum niewytłumaczalnych zjawisk. Znalazłam się w obliczu czegoś ważnego, co mogło mieć w przyszłości poważne konsekwencje. Udawanie, że to mnie nie dotyczy, nie było rozważnym posunięciem, dlatego przyjechałam do ciotki Wery, żeby wszystko przemyśleć. Uznałam, że świat najlepiej naprawiać od początku, a ja swój początek brałam właśnie stąd. Nigdy bym nie przypuszczała, że miejsce, od którego wciąż uciekałam i o którym za wszelką cenę starałam się zapomnieć, stanie się kiedyś moją mekką. Kiedy dojechałam na wybrzeże, było południe. Jak zwykle o tej porze przebywało tam wielu plażowiczów. Rozłożyłam się wygodnie na leżaku pod kolorowym parasolem i z zachwytem popatrzyłam na fale. Robiłam to codziennie od trzech tygodni, ale wciąż nie mogłam się nasycić pięknem tego widoku. Aż trudno było uwierzyć, że to miejsce istniało naprawdę. Gorący piasek pod stopami, lazur wody i słońce w zenicie... Pełnia szczęścia. Przyjeżdżałam tu także nocą, by podziwiać świat ze skalistego klifu. To była baśniowa kraina. Odnajdywałam w niej równowagę i radość bycia jej częścią. I tak mogłabym trwać wiecznie. Niestety, przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć... Wyjechałam z miasta w popłochu jeszcze przed oficjalnym zakończeniem roku akademickiego. Chciałam pobyć sama z dala od ludzi i demonów. Nieustannie towarzyszyło mi wrażenie, że jestem dryfującą łodzią...
L. H. Zelman
234
bez steru, kursu i widocznego celu. Tylko jedna istota mogła władać tym ciałem, bałam się jednak ją nazwać. Otworzyłam książkę na moim ulubionym fragmencie i zaczęłam czytać: Dzień taki sam jest tutaj jak gdzie indziej żółty topaz na wpół zadymiony Nikt choćby zechciał nie powiąże w całość tego co jest ani tego co było w łańcuchach wspomnień wydarte ogniwa nic się nie zgadza i nic tylko senne wizje w pochodzie przeszłość labiryntem, który prowadzi nie wiadomo dokąd (...) obrazy w rozsypce luźne odcinki czasu nie do scalenia ruch wahadłowy gasnącej pamięci przeszłość niczyja8. „Każda myśl trafna, każde sformułowanie bezbłędne" - pomyślałam, nim zmorzył mnie sen. Obudziły mnie chłód i powiew morskiej bryzy. Kiedy uniosłam powieki, zobaczyłam chłopaka, który siedział na piasku. Moją uwagę przykuł kolor jego oczu. - Czyja cię znam? - zapytałam, nie ruszając się z miejsca. - Mam na imię Azariasz. 8
Adam Ważyk, Labirynt, [w:] Michał Głowiński, Mity przebrane.
Tożsamość anioła
235
- To miło, ale nie o to pytam. - Przecież wiesz. - Uśmiechnął się tajemniczo. - Wolałabym to usłyszeć. — „Ja jestem Rafael, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański"4. — Rafael? Co tu robisz? — Starałam się, by w moim głosie nie było słychać emocji. — Wpadłem cię odwiedzić. Zrobiłaś sobie długie wakacje, chciałem sprawdzić, jak się miewasz. — A tak naprawdę? — Chyba nadszedł już czas, żebyś wróciła do miasta — oświadczył poważnie. — Przyszedłeś tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć? I bez ciebie to wiedziałam — prychnęłam lekceważąco. — Jestem tu po to, by towarzyszyć ci w podróży. — To nie podróż, lecz jednoosobowa krucjata przeciwko piekłu... — Jak sobie radzisz z panowaniem nad nowymi zdolnościami? — zapytał, ignorując mój cynizm. — Cudownie! Czytam w ludziach jak w otwartej księdze. Znam ich przyszłość, przeszłość, słyszę ich myśli. Ożywiłam nawet kota, który zginął w starciu z ciężarówką — wygłosiłam złośliwie. — Sarkazm to typowo ludzka cecha. — Rafael spojrzał na mnie wymownie. — Przepraszam. Nie chciałam być niegrzeczna —
L. H. Zelman
236
skapitulowałam. — W ciągu ostatnich tygodni przechodzę dziwną metamorfozę. Widzę i słyszę wszystkich i wszystko, posiadłam moc uzdrawiania, dokonuję cudów, a dookoła mnie nie ma nikogo, kto by mi pomógł to wszystko zrozumieć. Na dodatek dzięki swoim nowym talentom odkryłam, że ciotka Wera nie jest moją krewną, do czego nie chce się przyznać. — Boi się. — Czego? — Tego, że przyjęła pod swój dach obce dziecko, którego ktoś mógł szukać. — Przecież moi rodzice zginęli. — Tak. Pozostała jednak dalsza rodzina, która mogła zaopiekować się dziewczynką. — Dlaczego przygarnęła nieznane sobie dziecko? — Na pewno chcesz wiedzieć? Przytaknęłam nie bez wahania, obawiałam się bowiem kolejnych sensacji na swój temat. — Czternaście lat temu dwoje ludzi jadących z małymi dziećmi miało wypadek - zaczął bardzo wolno. Poruszający się z dużą prędkością samochód wypadł na zakręcie z szosy i stoczył się po zboczu góry wprost do rzeki. Rodzice i chłopiec zginęli na miejscu, ciało sześciolatki porwał silny nurt. Zrządzeniem losu brzegiem rzeki przechadzał się serafin, który zobaczył konające dziecko. Dziewczynka dzielnie walczyła o życie, łapiąc powietrze, mimo że jej zziębnięte i blade ciało coraz bardziej opadało z sił. Dusza dziecka opuszczała
Tożsamość anioła
237
cielesną powłokę. Wtedy nad rzeką pojawiła się kobieta, która rzuciła się na pomoc dziewczynce. Determinacja, z jaką próbowała ją uratować, a także to, jak rozdzierająco krzyknęła, gdy zrozumiała, że mała umiera, wzruszyły anioła. Kobieta bardzo pragnęła potomstwa, ale nie mogła go mieć, więc myśl, że nie zdoła uratować dziecka, łamała jej serce. Azathra pozwoliła duszy odejść w spokoju, a sama zajęła jej miejsce. Widząc radość kobiety z ocalenia małej, zrozumiała, że postąpiła właściwie. Nefilim, które strzegły anioła, były zdezorientowane, dotychczas bowiem Azathra nie przybierała tak niedojrzałej postaci. Zdecydowały jednak, że pozostawią dziewczynkę kobiecie na wychowanie, do czasu gdy osiągnie pełnoletniość. Ponieważ wszyscy byli pewni, że dziecko utonęło, przestali szukać ciała, a Andrea zyskała dom. — Myślałam, że Wera nie lubi dzieci. Zawsze była taka szorstka i surowa. — Nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Robiło się późno, od oceanu wiał coraz zimniejszy wiatr. Piasek stracił swoje kojące właściwości, stał się chłodny i nieprzyjemny. Wstałam, żeby się ubrać. W milczeniu nałożyłam bluzę i nerwowo zaczęłam zbierać z ziemi porozrzucane przedmioty, które ze sobą przywiozłam. Wszystko wypadało mi z rąk. Z trudem powstrzymywałam łzy. Niełatwo mi było pogodzić się z tym, co usłyszałam od Rafaela. Nie mogłam mieć jednak do
L. H. Zelman
238
nikogo pretensji, sama chciałam poznać prawdę. — Chodźmy na spacer — zaproponował, kładąc mi dłoń na ramieniu. Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam, i ruszyliśmy wzdłuż brzegu. Długo szliśmy, nic nie mówiąc. Wciąż analizowałam jego słowa. Wiedziałam, po co przybył. Był jedynym archaniołem, który nie walczył i niczego nie zwiastował. Od zawsze towarzyszył człowiekowi. Chronił pielgrzymów i wędrowców przed demonami. To jego ludzie nazywali Aniołem Stróżem. Teraz przyszedł do mnie, a ja nie chciałam okazać się słaba. Spojrzałam na niego — był naprawdę piękny. Pragnęłam się do niego upodobnić. Jego spokój i pewność siebie działały na mnie jak balsam. — Nie możesz być taka jak ja - rzucił i się zaśmiał. — Czytasz w moich myślach? — A ty w moich nie? — Był wyraźnie zdziwiony. -Nie! — Będziemy musieli to dopracować. - Roześmiał się ponownie. — Dlaczego nie mogę być taka jak ty? — Bo to ja powinienem naśladować ciebie. Chodź! — Pociągnął mnie na skalną część wybrzeża. Kiedy wdrapaliśmy się już dość wysoko, żeby móc podziwiać urzekający widok zachodzącego nad oceanem słońca, Rafael spojrzał w otwartą przestrzeń przed nami i zaczął mówić poważnym tonem: — Siedem tysięcy lat temu Bóg stworzył z prochu
Tożsamość anioła
239
ziemi człowieka na podobieństwo swoje. Eksperyment się nie powiódł, a zamiast doskonałego tworu powstał wadliwy produkt, który nie był zdolny uczyć się na błędach. Żaden kataklizm ani gniew boży nie mogły wpoić tej istocie pokory i obowiązujących zasad. Ze zbuntowanych aniołów, które nie zaakceptowały tego bytu, Samael stworzył potężną armię, do której dołączył Narthangel. Zaślepiona miłością, chcąc go ratować, oddałaś za niego swoją nieśmiertelność i swój rajski żywot. Demon, oszalały ze złości i z tęsknoty, dokonał przez kilka wieków tylu zniszczeń, że w końcu Samael zamknął go w odosobnieniu. Nie było mowy o jego nawróceniu. Zawisła nad nami groźba wojny z Upadłymi, na którą nie czuliśmy się gotowi. Wiedzieliśmy także, że armia Samaela przybierze kiedyś takie rozmiary, że nie będziemy w stanie jej pokonać, a wówczas ziemia i wszystko, co się na niej znajduje, będą musiały zginąć. — Rafael patrzył ze smutkiem na słońce chowające się za linią horyzontu. — Jeśli to wszystko zostało z góry przewidziane, to jaka jest w tym moja rola? — Stwórca złożył aniołom obietnicę. Miał być wśród nas Ostatni Nieskazitelny, ten, który miał posiąść moc osłabienia Armii Ciemności, a w dniu sądu ogłosić upadek. Od niego miało zależeć, czy ludzie dostaną kolejną szansę na to, by naprawić swoje błędy. Tę obietnicę nazwaliśmy proroctwem, nikt z nas bowiem nie wiedział, kto jest tym Wybrańcem ani w jaki sposób ocali
L. H. Zelman
240
on świat od zagłady. — Skąd wiadomo, że to ja nim jestem? — Ik bin lajadon rushi bedam lejolam bshgam hubasherjame me-ash veaszńm shana (Moja dusza pozostanie wierna i w chwili próby nie będzie walczyć sama ze sobą z powodu człowieka. Na twój rozkaz unicestwię go lub okażę mu łaskę. Jeśli taka jest Twoja wola). To twoja część przysięgi złożonej Stwórcy. Wtedy stało się jasne, że jesteś naszą tajną bronią, i dlatego zaczęliśmy cię chronić. Ukryliśmy twoje Światło, twoją świadomość i moc. Doskonały kamuflaż miał utrzymywać to w tajemnicy do dnia, kiedy będziesz gotowa stanąć do walki z Upadłymi. — Sądząc po tym, że tu jesteś i mówisz mi o tym, coś poszło nie tak. Mam rację? — Armia Samaela staje się coraz silniejsza, a on sam uznał, że jest gotów, by się zmierzyć z samym Bogiem. Robi wszystko, by przekonać Stwórcę do unicestwienia ziemskiego świata i zmusić Go, aby stanął z nim do ostatecznego pojedynku. — Jeśli Samael jest tak potężny, to jakie szanse ma jeden anioł przeciwko niemu i całej armii Upadłych? Jak mam ich pokonać? To niemożliwe! — Jesteś sekretem przechowywanym od tysięcy lat. Jeśli nie znajdziesz rozwiązania, świat przestanie istnieć i nigdy więcej tego nie zobaczymy. — Rafael wskazał na otaczający nas krajobraz. — Wszystko w twoich rękach, Azathra.
Tożsamość anioła
241
Westchnęłam głęboko. Przygniatał mnie ciężar ogromnej odpowiedzialności. — Co z Narthangelem? Czy powinnam się go obawiać? — Nie wolno ci go lekceważyć. Kocha cię ponad wszystko, ale to Upadły. Nie zależy mu na istnieniu ludzkości ani na jej zniszczeniu. Żyje wyłącznie dla ciebie. Nie ufaj mu jednak, to wyjątkowo niebezpieczny i nieobliczalny przeciwnik. — Oddałam za niego swoje istnienie, żeby się teraz przed nim ukrywać? To niedorzeczność — jęknęłam. — Nie wie, że to zrobiłaś. — Jak to? — Myśli, że stałaś się człowiekiem, bo Bóg ukarał cię za miłość do buntownika. Zawsze, kiedy znikasz, obwinia Stwórcę. Teraz też miasto przeżywa grozę, bo Narthangel nie może cię znaleźć. — A co z Nefilim, którzy mnie chronili? — Co chcesz wiedzieć? — Mogę na nich polegać? — Myślę, że tak. Sprostali zadaniu, a ty byłaś z nimi bezpieczna. Nikt oprócz ciebie nie wierzył, że są godni zaufania. Mimo iż ciąży na nich przekleństwo, udowodnili, że zasłużyli na szansę, którą im dałaś. Niestety — westchnął — nie wszyscy Nefilim są tacy. Zastanawiasz się, czy to nie grzech kochać jednego z Nefilim? — spytał podejrzliwie. Nie odpowiedziałam.
L. H. Zelman
242
— Miłość nie jest grzechem. — Rafael się uśmiechnął, widząc moją zawstydzoną minę. — Nawet jeśli kocha się przeklętego? — Posmutniałam. — Tacy nie zasługują na miłość? — odpowiedział pytaniem. — Sama już nie wiem. Przeraziłam się, kiedy zobaczyłam, jak Kaspar zmienia się w demona. — Nefilim nie mieli wyboru, tacy się urodzili, a potop dokonał reszty. Dobrzy i źli, wszyscy padli ofiarą bożego gniewu. Odtrąceni przez niebo i pomiatani przez piekło, nigdy nie mieli łatwego losu. Ty udowodniłaś, że dobro może je uszlachetnić. Dzięki tobie Kaspar znosi to piętno z prawdziwą godnością. — Dla mnie on nawet jako demon jest piękny... — Azathra, jesteś ostatnią nadzieją ludzkości. Znajdź sposób, by świat przetrwał. Wróć tam i walcz o to, co kochasz. — Czy Bóg nie może rozstrzygnąć tego sam? Przecież jest wszechmocny. — Tak, ale to oznacza, że On zniszczy świat, a my poniesiemy porażkę. Będziemy musieli przyznać, że Samael miał rację, mówiąc, że człowiek jest plugawą istotą, niegodną darów, które otrzymał od Stwórcy. Przegramy wojnę o ludzkie dusze i będziemy patrzeć na triumf Upadłych. Spróbujmy ocalić ludzi, nim będzie za późno. Zamyśliłam się przez moment. Nie miałam już
Tożsamość anioła
243
powodów, by nie wierzyć w to, co się dzieje naokoło mnie. Najwyraźniej nadszedł czas, by pogodzić się z własnym przeznaczeniem. — Zanim wrócę do miasta, muszę coś jeszcze załatwić — oświadczyłam. — To dla mnie ważne. Nie mogę tego odłożyć. — Dobrze, ale musisz się pospieszyć — pouczył mnie Rafael. — To tylko jeden dzień. — Teraz każda minuta jest cenna. Nie wolno nam zwlekać. — Dlaczego to raptem takie ważne? - Byłam zdziwiona tym nagłym pośpiechem. — Dziś w nocy odzyskasz swoje Światło — wyznał uroczyście. — Gdziekolwiek się pojawisz, Upadli cię znajdą. Nie będziesz bezpieczna. — Od dawna nie czuję się bezpieczna — zauważyłam z przekąsem. — Wobec tego wiesz, o czym mówię. — Rafael podsumował moją wypowiedź z rozbrajającym uśmiechem.
L. H. Zelman
244
Rozdział VIII
I ujrzałam zło, które trawiło ludzkie dusze. Armia potępionych, nieświadoma nadchodzącej klęski, w obłędnym tańcu żeglowała z wolna ku zagładzie. Zastałam miasto takim, jakim Samael chciał, żebym je widziała. Obłąkani szeregowcy jego legionów, pogrążeni w bezbrzeżnym amoku własnej hańby. Kukiełki w jego teatrze nienawiści. Szaleńcy, którzy bezwiednie zaprzedali swoje jestestwo za chwile złudnych uniesień. Mężczyzna biegnący do żony z bukietem róż z okazji rocznicy ślubu, mimo iż od wielu lat zdradza ją z koleżanką z pracy. Siedemnastolatka okradająca własną matkę, by zdobyć pieniądze na narkotyki. Ojciec rodziny, nałogowy hazardzista, który przegrał w karty dom swoich dzieci. Ludzie biznesu składający hołd papierowym banknotom... Siedziałam na ławce w parku i obserwowałam ten spektakl z bliska. Na twarzach mijających mnie osób malował się bolesny grymas. Każde bezeceństwo, jakiego się dopuścili, odbijało się blizną na ich ciałach. Powoli upodabniali się do swego przywódcy. Jakże żałowałam, że nie mogą
Tożsamość anioła
245
zobaczyć tego co ja. Może wówczas zrozumieliby, jak okrutna jest otchłań, w kierunku której zdążają. — Panna Volton? Przepraszam, nie spóźniłem się? Zerknęłam na stojącego obok mnie mężczyznę, niespokojnie przestępującego z nogi na nogę. — Nigdy nie jest za późno — odparłam. Wstałam i ruchem ręki pokazałam mu, aby podążał za mną. Szliśmy w milczeniu, a kiedy dotarliśmy do budynku, poprosiłam, by zaczekał w holu, dopóki go nie wezwę. Ruszyłam dobrze mi znanym korytarzem. Gdy mijałam siostrę Luizę, uśmiechnęłam się, widząc jej otwarte ze zdziwienia usta. Odprowadziła mnie wzrokiem do samego pokoju Eleonory. — Puk, puk! Mogę? — zapytałam, wchodząc do pomieszczenia. — Andrea! Przyszłaś! — Kobieta wyraźnie ucieszyła się na mój widok. — Przecież wiesz, że bym cię nie zostawiła. — Długo mnie nie odwiedzałaś. Bałam się, że wyjechałaś bez pożegnania. — Rzeczywiście, wyjeżdżałam na trochę, ale przywiozłam ci niespodziankę. Chcesz zobaczyć? — Tak! Oczywiście! — krzyknęła podekscytowana. — Poczekaj. — Wyszłam na korytarz i dałam znak mężczyźnie, żeby się zbliżył. — Jest ze mną ktoś, kto chciałby ci coś powiedzieć — zwróciłam się do Eleonory, wprowadzając gościa do pokoju. Staruszka podniosła się z fotela, wpatrując się z
L. H. Zelman
246
niedowierzaniem w stojącego przed nią mężczyznę. Jej drobne szczupłe ręce zaczęły się trząść ze wzruszenia. Wyciągnęła jedną z nich przed siebie i wyszeptała: — Mój synek... Przyprowadziłaś moje dziecko. — Po jej pomarszczonej twarzy popłynęły łzy, ale wzrok nawet na moment nie oderwał się od przybysza. — Andrea, to mój Thomas. Mój synek - mówiła z taką czułością, jakby rzeczywiście miała przed sobą małego chłopca. - Czy on tu naprawdę jest? — Spojrzała na mnie wilgotnymi oczami. - Tak, mamo, jestem tutaj. - Mężczyzna podszedł do starszej kobiety i ucałował jej dłonie. - Jestem przy tobie, mamo — powtórzył. Wycofując się za drzwi, słyszałam, jak oboje płaczą. To była magiczna chwila. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i zdecydowanie ruszyłam przed siebie. - Jak tego dokonałaś? - Siostra Luiza dogoniła mnie tuż przed wyjściem. — On zabiera ją dziś do domu. — Jestem aniołem, sama to mówiłaś... A jak zapewne wiesz, anioły czynią cuda. — Posłałam jej szelmowski uśmieszek. - A niech cię, Andrea! Ty naprawdę jesteś bożym posłańcem - zażartowała, wyraźnie przejęta całą tą sytuacją. — Jestem i nie porzucę swojego ludu. Pogładziłam ją po rumianym policzku i wyszłam na
Tożsamość anioła
247
zewnątrz, gdzie przywitały mnie promienie słońca. Jego nowy blask... „Większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują, nawrócenia"5. Szłam zatłoczoną ulicą w centrum miasta, rozkoszując się ciepłem słońca. Powietrze miało dla mnie zapach bzu i jaśminu, rozpierała mnie energia. Dwukrotnie minęło mnie czarne sportowe maserati z przyciemnianymi szybami. Najwidoczniej już się rozniosła wieść, że wróciłam. Skręciłam w boczną uliczkę i betonowymi schodami ruszyłam w górę, w stronę placu św. Benedykta. Spodziewałam się wizyty moich mrocznych nieprzyjaciół, tym razem jednak postanowiłam się z nimi spotkać na neutralnym terenie. Plac był pełen zabieganych ludzi, przemieszczających się tak, jakby przed czymś uciekali albo próbowali coś dogonić. Rozejrzałam się dookoła, by lepiej poznać to miejsce. W oddali zobaczyłam skwer, a przed nim żebrzącą kobietę z dzieckiem na ręku; na brudnej kartce niezgrabnym pismem zwracała się o pomoc dla chorej córki. Zaintrygowała mnie. Podeszłam bliżej i przyjrzałam jej się uważnie. — Nie jest chora — zdemaskowałam oszustwo. Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko zerknęła na mnie podejrzliwie. — To tobie potrzebna jest pomoc. Nie uzyskasz jej, kłamiąc i błagając o dary, na które nie zapracowałaś. —
L. H. Zelman
248
Zdjęłam z palca pierścień, który dostałam od Kaspara, i podałam go bezdomnej. — To nie jest zwyczajny dar — oznajmiłam — to dla mnie bardzo cenny klejnot. Sprzedaj go i uporządkuj swoje życie. Jeśli właściwie go spożytkujesz, wróci do mnie. Jeżeli nie uszanujesz mojego podarunku, odnajdę cię i będziesz musiała zwrócić mi dług... Nim dokończyłam zdanie, za moimi plecami zatrzymał się z piskiem opon grafitowy mercedes. Kobieta cofnęła się odruchowo, przyciskając do piersi dziecko. - Odejdź! - nakazałam jej. W mgnieniu oka wykonała polecenie. Z samochodu wysiadła z wdziękiem Stella. Bez swojej dziewiętnastowiecznej sukni nie wyglądała już tak ekscentrycznie jak w klubie. Zmierzyła mnie wzrokiem. Niezadowolona z tego, co widzi, prychnęła i dała znak, by ochroniarz otworzył tylne drzwi auta. - Zapraszam! Książę oczekuje! - Zamaszystym gestem wskazała wnętrze pojazdu. — Który z książąt? Narthangel czy może Samael? — zapytałam złośliwie. Widziałam, z jaką wściekłością patrzyła na mnie, kiedy Samael przytulał się do mnie w Narace. — Wszystkiego dowiesz się na miejscu — oznajmiła oschle. — Przekaż swojemu panu, kimkolwiek on jest, że jeśli chce się ze mną spotkać, to musi pofatygować się
Tożsamość anioła
249
osobiście. Nie rozmawiam z pośrednikami. Zrobiła znudzoną minę i udając, że nie słyszy, co do niej mówię, obojętnym tonem zakomunikowała: - Skoro tak, będziemy musieli użyć siły. - Po tych słowach ochroniarz odsunął się od drzwi i ruszył w moją stronę. — Nie! — Powstrzymałam go jednym ruchem ręki, nim się do mnie zbliżył. Zastygł bez słowa. — Sama decyduję, kiedy i z kim chcę się widzieć. A jeśli jeszcze raz przyślą tu ciebie, obiecuję, że skrócę twoje ziemskie cierpienia — wyjaśniłam stanowczym tonem. — Nie wolno ci tego zrobić, jesteś aniołem — syknęła Stella, zaskoczona moją pewnością siebie. — Nie jestem ani aniołem, ani człowiekiem. Jestem Azathra. Wybraniec. Po moich słowach zapadła krótka cisza. Kiedy się upewniłam, że dotarło do niej to, co powiedziałam, jednym gestem zdjęłam zaklęcie z mężczyzny. — A teraz idź i zanieś wiadomość, że oczekuję Narthangela dziś wieczorem. — Odwróciłam się jak gdyby nigdy nic i odeszłam, zostawiając na ulicy osłupiałą z wrażenia Stellę. Kątem oka widziałam czarne maserati ruszające z przeciwnej strony jezdni. Kaspar obserwował z daleka całe zajście. Odwróciłam głowę, aby wiedział, że go zauważyłam. Samochód gwałtownie przyspieszył i zniknął w ulicznym korku. Właśnie wypowiedziałam piekłu wojnę, a słońce wciąż pięknie grzało.
L. H. Zelman
250
Wiatr delikatnie smagał mi twarz. Upajałam się tym. Moje zmysły jeszcze nigdy nie były tak rozbudzone i wolne. Otwarły się przede mną bramy do zupełnie innej sfery ziemskiego świata. W tym podniosłym nastroju, przepełniona Światłem, które mi ofiarowano, dotarłam do domu. Zaparzyłam herbatę i siedząc na tarasie, wdychałam jej niezwykły aromat. Robiło się już późno. Teodor leniwie przechadzał się po mieszkaniu, odkrywając na nowo swoje ulubione miejsca. Obserwowałam właśnie, jak z gracją mija posążek Buddy, gdy nagle od strony drzwi wejściowych dobiegł dziwny szmer. Nie ruszając się z miejsca, oznajmiłam tajemniczemu przybyszowi: - Nie musisz się skradać. Wiem, że tu jesteś. Z nieukrywaną przyjemnością upiłam kolejny łyk złotego napoju. Kiedy podniosłam wzrok znad filiżanki, Narthangel stał już naprzeciwko mnie. - Stella miała rację. Wróciłaś odmieniona. Przyglądał mi się wnikliwie, jakby chciał dojrzeć naturę tych zmian. - Jesteś inna. - Pochylił się nade mną i zajrzał mi w oczy. Pozostałam niewzruszona, kiedy wdzierał się łapczywie do mojego wnętrza. - Powołał cię! - warknął demon niezadowolony. - Tak! - potwierdziłam, nadal popijając herbatę. - Nie możesz odejść! Nie teraz! - Jego mięśnie były napięte jak postronki. - Nie masz pojęcia, ile musiałem
Tożsamość anioła
251
znieść, będąc tak długo z dala od ciebie! Nie doświadczaj mnie już więcej, bo jeśli odejdziesz, sam zniszczę ten świat, bez boskiej ingerencji. - Co jeszcze chcesz zniszczyć? - zapytałam drwiąco. -Zabiłeś już to, co kochałeś. Większej rozkoszy już nie dostąpisz. - Tej nocy zburzę całe miasto, jeżeli mi nie obiecasz, że zostaniesz - zawyrokował z całą stanowczością. - To szantaż. — Nie obchodzi mnie, jak to nazwiesz. — Niczego więcej ci nie obiecam! — Podeszłam do niego, by mógł dokładnie widzieć moją twarz. — Niczego więcej ode mnie nie dostaniesz! Nie zasłużyłeś nawet na to, by stać tu przede mną. Poświęciłam dla ciebie swoją nieśmiertelność i zobacz, czym teraz jestem? Samotnie dźwigam brzemię tej niefortunnej miłości, a jeszcze muszę stoczyć pojedynek z twoją mroczną armią potępieńców. — To nieprawda... On cię ukarał... — wykrztusił demon, zaskoczony wyznaniem. — Oddałam życie, abyś mógł wrócić... Wszystko na próżno. — Jak to możliwe...? — To bez znaczenia. Wypowiadam wam wojnę. Chcę, żebyś zginął... żebyście zginęli - ty, Samael i pozostali wam podobni. — Nie, Azathra! To szaleństwo! — Wychodzi na to, że dokonuję w życiu tylko
L. H. Zelman
252
kiepskich wyborów. — Samael cię zabije... — Czy jest coś, dla czego warto żyć? — Coś ty zrobiła? — Pokochałam kogoś, kto nie był tego wart. Wyprostował rękę, żeby dotknąć mojego policzka, ale go powstrzymałam i z nonszalancją powróciłam do swojej herbaty. — Jesteś moim przeznaczeniem — szepnął smutno. - Moim przeznaczeniem jest zginąć z twojej ręki. Kiedy to zrozumiesz? - Nie opowiadaj bzdur! - przerwał mi, poirytowany. - Bez względu na to, jak bardzo próbujesz odrzucić tę myśl, stanowimy jedność. Tak nas stworzono: odmiennych, skłóconych z tym, w co wierzą, pragnących siebie nawzajem. Razem wypełniliśmy pustą przestrzeń między ułomnością a doskonałością. Jesteśmy jedyni i niepowtarzalni. Przetrwaliśmy, mimo że próbowano nas rozdzielić, pokonaliśmy przeszkody i znów jesteśmy razem. Narthangel padł przede mną na kolana. Jego silne dłonie przyparły moje ręce do poręczy siedzenia. Uwodzicielski i zaborczy demon pragnął zaspokoić swój głód. Wyszeptał zapalczywie: - Potrzebujemy tej miłości. Walczyliśmy o nią. Nie wolno ci myśleć, że mógłbym zrobić ci krzywdę. - Skrzywdziłeś mnie w dniu, w którym pierwszy raz wyjawiłeś mi swoje uczucia - wolno wypowiadałam
Tożsamość anioła
253
słowa, widząc, jak bardzo go ranią. - „Żegnaj! Noc mnie już niesie ogromna, gdy ręce ku Tobie, już nie Twoja, wyciągam bezsilne"9 - zacytowałam Wergiliusza, by udowodnić mu, jak bardzo się myli, sądząc, że to, co nas niegdyś połączyło, pozostanie niezmienne na wieki. Za najmniejszy błąd w świecie sacrum płaci się bardzo wysoką cenę. My popełniliśmy wiele błędów, tak wiele, że ogarniał mnie lęk przed popełnieniem kolejnego. — Jestem uosobieniem zła, ale to t y przerażasz. — Poderwał się gwałtownie z podłogi. — Potrafisz kochać z prawdziwą pasją i namiętnością, ale twój gniew jest po stokroć bardziej niszczycielski. Chcesz spalić w ogniu tego wzburzenia wszystkie słabości, a kiedy ci się to uda, nic już nie zostanie — powiedział i rozpłynął się w powietrzu, nim zdążyłam cokolwiek dodać. „Najbardziej rani ostrze własnego sztyletu" — pomyślałam i sięgnęłam po filiżankę. Tej nocy spałam wyjątkowo dobrze. Żadne nieprzyjemne wizje nie zaprzątały mojego umysłu. Wciąż towarzyszyło mi niebywałe poczucie lekkości, rzeczywistość zdawała się mniej przytłaczająca. Teraz, kiedy najtrudniejsze było przede mną, odnalazłam w sobie nową nadzieję. Pełna sił i wewnętrznej mocy, postanowiłam zacząć działać. Przed śniadaniem zadzwoniłam do Alana, przewodniczącego samorządu 9
Wergiliusz (Publius Vergilius Maro), Georgiki: Orfeusz i Eurydyka, tłum. Zygmunt Kubiak.
L. H. Zelman
254
studenckiego. — Halo! Cześć, Alan. Tu Andrea! Możemy porozmawiać? — Cześć! Jasne! Jak tam wakacje? — wykrztusił zaskoczony, że do niego dzwonię. — Znośne. Dzięki. A twoje? — Jak zwykle. Pracowite — jęknął. — Ja właściwie w tej sprawie. Chciałam zapytać, jak posuwają się sprawy z Gwatemalą? — Szczerze? Utknęły. Rada uczelni odrzuciła wniosek i nie dostaliśmy pieniędzy — pożalił się. — Kiedy jest następne posiedzenie? - Nie wiem, są wakacje. Może za miesiąc? - Zadzwoń do Barbary Land i poproś, by jej rodzice wsparli finansowo wasz projekt poleciłam stanowczym tonem. - Żartujesz? - Bynajmniej. Jeśli dostaniecie poparcie Landów, rada uczelni na pewno podpisze wniosek. - Myślisz, że Landowie się zgodzą? - powątpiewał. - Powiedz Barbs, że to moja osobista prośba... i skontaktuj się też z Legrandem, przyda wam się jego pomoc. -Myślę, Andrea, że powinniśmy się spotkać. Jeśli mamy się do tego zabrać jeszcze raz, to musimy się bardziej przyłożyć. Kolejna wpadka nas pogrąży, bo wówczas członkowie rady w ogóle nie będą chcieli z nami rozmawiać. Mogłabyś wpaść dziś do mnie? Zwołam
Tożsamość anioła
255
ekipę i przedyskutujemy wszystko punkt po punkcie. Co ty na to? - Dobrze - przytaknęłam - postaram się być w ciągu godziny. - Super! - W takim razie do zobaczenia. - Andrea! - krzyknął do słuchawki, zanim zdążyłam się rozłączyć. -Tak? - Czy obecność Kaspara będzie dla ciebie jakimś problemem? Zastanowiłam się przez moment, po czym odparłam: - Nie. To nawet lepiej. Powinien uczestniczyć w tym spotkaniu. — Dzięki! — Na razie! Odłożyłam telefon i przeciągnęłam się ospale. — Teodor, śniadanie! — Wsypałam do miseczki kocią karmę i zaniosłam ją na taras, gdzie mój podopieczny wylegiwał się w promieniach słońca. Ranek zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Włączyłam komputer, żeby sprawdzić pocztę, i poszłam wziąć prysznic. Tego dnia zaplanowałam odwiedzić ojca Raula. Potrzebowałam sojusznika w nierównej walce, którą wypowiedziałam Upadłym. Jeszcze nie wiedziałam, jak mógłby mi pomóc, ale ufałam jego mądrości. Wytarłam ręcznikiem mokre włosy i zaczęłam przeglądać
L. H. Zelman
mejle.
256
— Teodor! Twój pan wraca! — krzyknęłam uradowana, czytając wiadomość od Adriana. — Siedemnastego... To już jutro! Czas najwyższy. W końcu nie będę musiała znosić twoich humorów — wytarmosiłam pieszczotliwie kota za nastroszony ogon. Alan i Marcel siedzieli przy stoliku nad basenem, popijając chłodne napoje, głośno o czymś dyskutowali. Kiedy się pojawiłam, Alan powitał mnie radosnym: „No nareszcie!". — Przepraszam za spóźnienie - usprawiedliwiłam się lakonicznie. — Nic nie szkodzi. Zdążyliśmy się naradzić w sprawie nowej strategii — zapewnił Alan. Marcel wstał z gracją dżentelmena i podsunął mi krzesło, bym mogła usiąść. — Jakoś inaczej wyglądasz - stwierdził, przyglądając mi się badawczo. — Co masz na myśli? — Sam nie wiem... ale do twarzy ci z tym czymś. — Wypada mi chyba podziękować. - Jego uwaga mnie rozbawiła. — Przepraszam, jeśli to źle zabrzmiało... - W porządku - skwitowałam. - Zabierzmy się do pracy. — Kaspar będzie trochę później, pojechał do Barbie -poinformował mnie Alan. - Miałaś rację, Landowie chętnie sfinansują wstępną fazę kampanii. Legrand
Tożsamość anioła
257
dzwonił piętnaście minut temu i powiedział, że wszystko załatwione. Kiedy się tu zjawi, poznamy szczegóły. — Czyli wszystko idzie zgodnie z planem! — Udałam radość, mimo że od początku wiedziałam, że tak będzie. — Tak! Andrea, jesteśmy ci naprawdę wdzięczni za pomoc. — Nie czas na pochlebstwa - ucięłam krótko. Macie jeszcze mnóstwo do zrobienia, więc na tym się skupmy — zarządziłam, po czym zajęliśmy się tworzeniem projektu dla rady uczelni. Dopilnowałam, by dokument był bez zarzutu. Po godzinie mieliśmy już prawie gotowy wniosek. Stronę prawną zostawiliśmy sobie na później. Zbierałam się właśnie do wyjścia, gdy pojawił się Kaspar. Stanął w milczeniu w drzwiach prowadzących z salonu do ogrodu. Wyglądał na bardzo przygnębionego, jego twarz zdradzała ogromny smutek. Patrzył na nas niczym pomnik wykuty w kamieniu. Alan wyczuł to nienaturalne napięcie i dyskretnie się wycofał. — Skoczę po colę — zaoferował. — Marcel, pójdziesz ze mną? — Zerknął znacząco na kolegę, który, storpedowany tym spojrzeniem, nie śmiał mu odmówić. — Oczywiście — oznajmił, po czym obaj zniknęli wewnątrz domu. Kaspar wciąż nie ruszał się z miejsca. Przyglądał mi się uważnie, najwyraźniej dostrzegł zmianę w moim wyglądzie. I najwyraźniej coś go
L. H. Zelman
258
niepokoiło. Nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego, ale znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego opanowanie jest tylko pozorne. — Chciałaś, żebym tu był... więc jestem — oświadczył. — Zależy mi na tym, żebyś pomógł tym ludziom w realizacji ich pomysłu — wyjaśniłam rzeczowo. — To szlachetny cel, trzeba ich wesprzeć, a ja nie mogę poświęcić im za dużo czasu. Liczę na to, że ty się tym zajmiesz. — Zrobię, co każesz. Jak zwykle... — wycedził z goryczą. — To nie jest dobry moment na osobiste wycieczki, więc daruj sobie te złośliwości. — Zebrałam ze stolika porozrzucane notatki i już zamierzałam wyjść, ale mnie zatrzymał, kiedy próbowałam go minąć. — Tylko tyle? — zapytał, udając zaskoczenie. — A czego więcej się spodziewałeś? — Wszystkiego z wyjątkiem tej obojętności, która mnie upokarza - odparł z bólem. Wiem, że mną gardzisz, ale czy moja miłość znaczy mniej niż miłość Upadłego? Moje oddanie nie było wystarczające? Co takiego uczyniłem, że pozwalasz, aby on cię kochał i był przy tobie, a mnie lekceważysz? — Jestem tu, bo mam do spełnienia ważne zadanie. To, co się między nami wydarzyło, nie ma już znaczenia, stanowi zamknięty rozdział. Czas, żebyś się z tym pogodził i zaczął żyć wśród ludzi jak jeden z nich —
Tożsamość anioła
259
oświadczyłam poważnie. — O jakim życiu mówisz? Moje serce bije tylko dla ciebie. Nie znam innego życia. — Wiem, że to dla ciebie trudne, ale na pewno odnajdziesz swoje miejsce... — To jakieś brednie! — warknął Legrand z niedowierzaniem. — Niemożliwe, żebyś nic do mnie nie czuła! To nie mogło tak po prostu umrzeć... — Zgodnie z naszą umową wypełniłeś swoją powinność i w zamian ofiarowuję ci wolność — oświadczyłam. — Wolność? — Kaspar zaśmiał się nieszczerze, i skierował na mnie uważne spojrzenie swoich szmaragdowych oczu. — Wolność to możliwość dokonywania wyborów, a ty mnie jej właśnie pozbawiłaś. No cóż... masz rację — przyznał po chwili. — Powinienem był się tego spodziewać. — Wstyd mi za twój egoizm! — skarciłam go podniesionym tonem. — Wciąż myślisz tylko o sobie. Wiedziałeś od początku, że to nie jest nasz świat i że nie ma w nim miejsca dla naszego uczucia. Przez tyle lat skutecznie chroniłeś mnie przed Upadłymi, a nie potrafiłeś ochronić mnie przed samym sobą. Zamiast zakończyć ten związek, kiedy był na to czas, ty podsycałeś swe uczucie i zatajałeś przede mną prawdę. Niczym nie różnisz się od Narthangela. Obaj uparcie dążycie do celu i żadnemu z was nie można ufać. — Przepraszam! — jęknął. — Wiem, że źle
L. H. Zelman
260
postąpiłem, byłem zaślepiony i przerażony tym, że cię stracę... Wybacz, że cię narażałem, pozwalając ci samotnie szukać odpowiedzi, ale nie żałuję tego, że oddaliśmy się uczuciu, które dojrzewało w nas od tak dawna. — Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. — Jestem gotów uczynić, co zechcesz, za jeszcze jedną, ostatnią szansę... — Powiedziałabym, że cię nienawidzę, gdybym znała to uczucie — odparłam zimno i natychmiast pożałowałam tych słów. Przypomniałam sobie, co mówił Narthangel. Miał rację, przepełniała mnie złość. Byłam bezsilna, rozdarta pomiędzy powinnościami, lękiem a własnymi pragnieniami. Nie miałam wyboru. Podjęłam się zobowiązań, których wypelnienie wymagało odwagi, a nie ulegania słabostkom. Nie mogłam zawieść. — Nie umiałabyś — stwierdził Kaspar, nie wypuszczając mnie z uścisku. — Nic w ten sposób nie zyskasz — orzekłam wyniośle. — Nie mam już serca. Jestem tylko naczyniem skrywającym duszę, którą przeznaczono komuś innemu... — To nieprawda! Nic nie odpowiedziałam. Uparcie patrzyłam przed siebie. — Nie spodziewałem się, że możesz mnie zranić jeszcze bardziej — jęknął. Wreszcie jego uścisk zelżał i moja ręka bezwładnie opadła. W oczach Kaspara gasła nadzieja. Przeraziłam się własnej zaciętości.
Tożsamość anioła
261
— Nie wolno ci się więcej do mnie zbliżać. Odejdź i niczego nie rozpamiętuj, bo kobieta, którą kochałeś, już nie istnieje. Po tym bezdusznym wyznaniu opuściłam dom Alana, pozostawiając oniemiałego Kaspara sam na sam z jego myślami. Byłam zła na siebie za to, że tak podle go traktowałam, ale nie mogłam postąpić inaczej. Nie chciałam go ranić, lecz Narthangel tylko czekał na pretekst, który pozwoliłby mu się pozbyć Legranda raz na zawsze. Chcąc chronić Kaspara przed rozjuszonym i żądnym krwi demonem, musiałam usunąć go ze swego życia. Po tej nieprzyjemnej rozmowie udałam się na spotkanie z ojcem Raulem. Ostatnio nigdzie się nie spieszyłam, a piesze wędrówki były pretekstem do rozmyślań. Ponadto stwarzały niepowtarzalną możliwość napawania się urokiem mijanych miejsc. Gdy tak przemierzałam kolejne ulice, doszłam do wniosku, że ludziom najtrudniej jest radzić sobie z własnymi uczuciami. Ciągłe decydowanie 0 tym, co uznajemy za istotne, rezygnowanie z marzeń i przyjemności w imię innych ważnych spraw — to wszystko sprawia, że nikt nigdy nie ma pewności, czy postępuje właściwie. Dopiero na końcu drogi okazuje się, czy wybrał słusznie, ale i to „słusznie" jest pojęciem względnym. Kiedy dotarłam na miejsce, ksiądz oczekiwał mnie przed domem.
L. H. Zelman
262
— Może mały spacer? — zaproponowałam na powitanie. — Bardzo chętnie — odparł i powędrowaliśmy zieloną alejką prowadzącą do kościoła. Cisza i spokój tego zakątka łagodziły głębokie rany w moim sercu. Szum wody z pobliskiej fontanny dawał ukojenie dręczącym mnie myślom. Całą drogę milczałam. W końcu ojciec Raul rzekł: — Długo cię nie było. Odpoczywałaś? — Tak. Można tak powiedzieć. — Słyszałem, co zrobiłaś dla Eleonory. To naprawdę wspaniałe — powiedział bardzo poważnie. — Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że ludzie dostają to, na co zasłużyli. Ona swoim życiem zapracowała na szacunek i miłość własnego dziecka. — Gdyby każdy myślał tak jak ty, świat byłby piękniejszy. — Świat ma w sobie wiele uroku, trzeba go tylko umieć odkryć. — Usiadłam na ławeczce przed wejściem do kościoła. — Czy ojciec jest wierzący? - Oczywiście! Jak możesz mnie o to pytać? odpowiedział, zdumiony moim dziwacznym pytaniem. - Nie chodzi mi o to, że ojciec jest księdzem. Pytam, czy ojciec wierzy? -Tak! - W co? - Andrea, nie rozumiem, do czego zmierzasz zaniepokoił się. - Już trzy razy się mnie ojciec wyparł. Jak głęboka
Tożsamość anioła
263
jest ojca wiara? Kapłan patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. - Zostałeś księdzem, bo jako mały chłopiec miałeś wizję. Przepowiadała ona, że zstąpi na ziemię anioł, by stanąć do walki z Księciem Ciemności, a ty pomożesz mu odnaleźć właściwą drogę. Jakiego cudu potrzebujesz, by we mnie uwierzyć, niewierny Tomaszu? - Skąd o tym wiesz? Nikomu o tym nie mówiłem... -urwał w połowie, oszołomiony. - Jestem Azathra. Ostatni Nieskazitelny. Dotknęłam jego ramienia, by mógł poczuć moje Światło. Przerażony i jednocześnie urzeczony tym zjawiskiem, ksiądz Raul próbował paść przede mną na kolana, ale go powstrzymałam. - Bogu składaj pokłony, nie jego posłańcom. - Wybacz, że nie dostrzegłem w tobie Jego mocy -próbował się kajać. - Zostawmy to. Mam poważniejsze zmartwienia, potrzebuję twojej pomocy. — Co tylko zechcesz... W kilku słowach opowiedziałam kapłanowi o przeszłych wydarzeniach i o tym, co dopiero miało się stać. Słuchał wszystkiego z najwyższą uwagą. Oto wypełniało się jego powołanie. — Jak zamierzasz walczyć z Samaelem? — zapytał, gdy skończyłam. — To potężny i bezwzględny przeciwnik. — Nie chcę z nim walczyć. Muszę go pokonać.
L. H. Zelman
-Jak?
264
— Ty mi powiedz — poprosiłam. — Pochlebiasz mi, ale to ty jesteś aniołem i posiadasz mądrość, której ja nigdy nie dostąpię. — Pomyśl! Czym jest Adonai? — Miłością i mądrością. — Co dwa tysiące lat temu uratowało ludzkość przed zagładą? — Miłość i ofiara Chrystusa. — Co skłoniło Samarytanina do pomocy ograbionemu podróżnemu? — Miłość do bliźniego. — Co pozwoliło Abrahamowi dać początek narodowi Izraela? — Wiara i miłość. — Widzisz, to jest odpowiedź na moje pytanie — przy-klasnęłam zadowolona. — Chyba nie pojmuję, jakimi ścieżkami podążają twoje myśli — wyznał ojciec Raul skruszony. - Wszyscy zawiedliśmy Stwórcę. Jego posłańcy, którzy nie chcieli złożyć pokłonu Adamowi, anioły mające strzec Paktu i w końcu ludzie, którzy nie uszanowali doskonałości stworzonego dla nich świata. Jesteśmy wielkim rozczarowaniem Boga, ojcze Raulu. Nie doceniliśmy niczego, co dla nas zrobił, i niekiedy myślę, że zasłużyliśmy na jego gniew. Na szczęście On słucha swoich dzieci i wbrew wszystkiemu wiele wybacza. Robi to z miłości, bo to jej nas naucza. I to
Tożsamość anioła
265
ona jest kluczem do sekretu przetrwania. - „Jeżeli znajdę w Sodomie pięćdziesięciu sprawiedliwych, przebaczę całemu miastu przez wzgląd na nich"10 — zacytował Biblię. - Tak! Nie pokonam zła w pojedynkę. Czasem nie chodzi jednak o to, żeby wygrać, lecz o to, żeby się nie poddać. -Jeśli prawdą jest, że twój czas się kończy, nie zdążysz nawrócić zbyt wielu grzeszników wyjąkał zatroskany. - Zapewne. Dlatego muszę złożyć w ofierze największego z nich. - Co chcesz zrobić? - Poświęcić serce Narthangela. - Może i jestem człowiekiem małej wiary, ale obawiam się, że ten plan nie ma szans powodzenia. - Stoisz u wrót świątyni twojego Boga i twierdzisz, że dobro nie zwycięży w pojedynku ze złem? - Nie zrozum mnie źle, ale jesteś tylko posłańcem. — Żaden anioł nigdy nie był człowiekiem i żaden człowiek nigdy nie stanie się aniołem. Pamiętasz, ojcze, te słowa? — Jak mógłbym zapomnieć? — Otóż nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem Wybrańcem przysłanym po to, aby wypełnić misję. I ją wypełnię. — Będę się modlił o twoje zwycięstwo. 10 Rdz 18,26.
L. H. Zelman
266
— Módl się, ojcze, o zbawienie swoich wiernych. Resztę zostaw mnie. Rozmawialiśmy jeszcze przez godzinę. Ojciec Raul łaknął każdego wypowiadanego przeze mnie słowa. Bardzo chciał się okazać pomocny, ale świadomość ograniczeń ludzkiego umysłu go przytłaczała. Pożegnaliśmy się. Kiedy wracałam do domu, wciąż jeszcze słyszałam, jak wyrzucał sobie w myślach, że nie udzielił mi żadnej rady i że nie przygotował się należycie na moje przyjście, mimo iż oczekiwał go niemal całe życie. Uśmiechnęłam się na myśl o tym poczciwym kaznodziei. Po drodze wstąpiłam do supermarketu. Następnego dnia spodziewałam się przylotu Adriana, a jako że zaliczałam go do grona wyjątkowo bliskich mi osób, chciałam uczcić jego powrót. Nie byłam najlepszym kucharzem, ale planowałam przyrządzić coś smacznego. Do późnego wieczoru czytałam przepisy i przygotowywałam składniki, żeby niczego nie pomylić. Nigdy bym nie przypuszczała, że gotowanie to taka trudna sztuka. Teodor dzielnie kibicował moim próbom kulinarnym, podjadając co bardziej smakowite kąski. Po paru godzinach rozlicznych prób i błędów udało mi się poczynić pewne postępy. Z satysfakcją uznałam, że tego dnia osiągnęłam apogeum swoich możliwości i jestem gotowa na przyjęcie właściciela domu.
Tożsamość anioła
267
Zmęczona, położyłam się do łóżka, lecz sen nie nadchodził. Przez długi czas przewracałam się z boku na bok, aż w końcu wstałam. Do świtu siedziałam na tarasie, otulona kocem, i wpatrywałam się najpierw w księżyc, a potem we wschodzące słońce. Nie byłam pewna, ile razy jeszcze miałam oglądać ten widok. Niebezpiecznie szybko zbliżałam się do furtki wszechświata, za którą czekała na mnie nieodgadniona przyszłość. „Nie anioł i nie człowiek - pomyślałam. - Gdzie trafiają tacy jak ja?". Spojrzałam w niebo, ale nie udzieliło mi odpowiedzi. Zawsze chciałam być kimś innym, ale czy właśnie takiej odmienności pragnęłam? Rano stwierdziłam z wielkim rozczarowaniem, że w domu nie ma ani grama kawy. Nie lubiłam takich niespodzianek. Wzięłam prysznic, przebrałam się w wygodny strój i zeszłam do sklepu. Brak kofeiny po bezsennej nocy spowalniał mój organizm. Stałam w długiej kolejce po waniliowe espresso, desperacko rozglądając się za czymś do czytania. Z braku lepszego zajęcia zaczęłam się wpatrywać w obrazy migające na ekranie wyciszonego telewizora. Nagle zamarłam. - Niech pani zrobi głośniej - poprosiłam drżącym głosem ekspedientkę. „.. .samolot uderzył o płytę lotniska. Na pokładzie było pięcioro członków załogi i pięćdziesięcioro pasażerów, głównie pracowników organizacji humanitarnych i placówek misyjnych w Afryce. Trwa akcja ratownicza, ale nie ma już szansy na
L. H. Zelman
268
odnalezienie żywych wśród rozbitków. Tożsamość i stan zdrowia jedynego ocalałego z tragedii pasażera nie zostały podane do publicznej wiadomości. Nasze źródła donoszą, że został przewieziony do szpitala imienia św. Pawła...". Nie słyszałam dalszej części komunikatu. Żałowałam, że nie mam skrzydeł, które zaniosłyby mnie do szpitala. Wiedziałam, że tym ocalałym jest Adrian. Nie czułam jednak nic poza tym, że jego serce nadal bije. Biegłam ulicami, nie zważając na przechodniów i samochody. Do św. Pawła było pięć kilometrów — nie zatrzymując się, mogłam tam dotrzeć w kilka minut. Ogarnął mnie dziwny niepokój. Krew Adriana krążyła coraz wolniej. Przyspieszyłam. Długimi susami pokonałam barierki na parkingu i po paru chwilach, zziajana, wpadłam do szpitalnego holu. Tłoczący się dziennikarze atakowali personel, próbując wydobyć sensacyjne informacje. Jedna z pielęgniarek podeszła do mnie i zapytała: — Czeka pani na kogoś? — Jest tu mój przyjaciel. Proszę mnie do niego zaprowadzić — rozkazałam, nie spuszczając z niej wzroku. — Jak się nazywa? — Adrian Leavnoue, to ocalały z katastrofy lotniczej. — Tędy! — Wskazała mi wejście na piętro. Przed salą, w której leżał Adrian, trwał wzmożony
Tożsamość anioła
269
ruch. Lekarze uwijali się jak w ukropie, sanitariusze dowozili coraz to nowy sprzęt podtrzymujący życie. Stan pacjenta był poważny. Wśród ogólnego zamieszania zauważyłam nagle postać w czerni, która stała nieruchomo, zapatrzona w przestrzeń. Kiedy wyczuła mój wzrok, odwróciła się i spojrzała na mnie. — Narthangel — szepnęłam. Nie poruszył się. Nikt poza mną go nie widział. Podeszłam bliżej. — On umiera — powiedziałam. — Pomóż mi! Przytaknął na znak, że się zgadza, i czas się zatrzymał. Hałas ustał, a spieszący się ludzie stanęli jak zatrzymani w kadrze. Weszłam do sali i pochyliłam się nad Adrianem. Miał złamaną nogę i poważny uraz głowy, a na całym ciele oparzenia drugiego i trzeciego stopnia. Był w fatalnym stanie. Krążenie prawie ustało. Nie miałam czasu do stracenia. Zamknęłam oczy i uniosłam nad nim ręce. Przeszło przeze mnie jasne, oślepiające światło. Podniosłam powieki i patrzyłam, jak wnika w ciało cierpiącego mężczyzny. Jego oddech się wyrównywał, rana na głowie zaczęła się goić, a skóra nabrała zdrowego wyglądu. Poruszył się gwałtownie. — Tylko nie przesadź. Jest ofiarą katastrofy pouczył mnie Narthangel.
L. H. Zelman
270
Niechętnie odsunęłam się od łóżka. — Wyciągnąłem go w ostatnim momencie, tuż przed drugą eksplozją — wyjaśnił. — Dlaczego? — dociekałam, nie przestając patrzeć na chorego. — Wiedziałem, że ten człowiek jest dla ciebie ważny. Czekałaś na niego. Gdy odwróciłam wzrok, by spojrzeć na Upadłego, już go nie było. W pokoju znów zawrzało. Personel medyczny powrócił do swoich zadań. Potrącana i przepychana, wycofałam się na korytarz. Uspokoiłam się. Adrian był bezpieczny. Ze szpitala poszłam prosto do Naraki. O tej porze lokal był jeszcze zamknięty. Dostałam się do środka wejściem dla obsługi. Wewnątrz panowała ciemność, jedynie z pokoi dla VIP-ów przedostawała się słaba smuga światła. Weszłam po schodach na górę. Drzwi do gabinetu Samaela były lekko uchylone. Pchnęłam je. Stanął przede mną Narthangel. — Po co przyszłaś? — Nie zdążyłam ci podziękować - oznajmiłam zgodnie z prawdą. — Zycie za życie — burknął. — Nie musiałeś tego robić. — Nie. Nie musiałem - przyznał. - Ale warto było znów zobaczyć twój blask — dodał po chwili. Zbliżyłam się i podniosłam jego rękę w geście składanej przysięgi. Potem delikatnie uniosłam swoją.
Tożsamość anioła
271
Nasze dłonie się zetknęły. Moje Światło zajaśniało i zgasło w kontakcie z jego mroczną naturą. Nie poddawałam się jednak i niemal resztkami sił wyzwoliłam całą drzemiącą we mnie energię. Wokół mojego ciała rozbłysła poświata. Stanęliśmy w łunie ognia. - Jesteś najpiękniejszą i najbardziej bezwzględną istotą, jaką kiedykolwiek widziałem — wyszeptał. Położyłam drugą rękę na jego piersi. Poczułam, jak przenika we mnie ciemność. Zachwiałam się i gdyby nie Narthangel, pewnie bym się przewróciła. - Musisz stąd iść. Nie chcę, żeby Samael cię tu zastał -wyrzekł z troską, pomagając mi usiąść na kanapie. - Boisz się go? - Nonsens! - warknął. - Jak sama zauważyłaś, to wojna, a my stoimy po przeciwnej stronie barykady. Jesteś teraz na terenie wroga. - A zatem dostałam się do niewoli? - Chciałbym, abyś była moim jeńcem. Niczego bardziej bym nie pragnął - zapewnił z dziwną nutą goryczy w głosie. — Ale teraz powinnaś stąd odejść — ponaglił. - Masz rację — przyznałam. - Kierowca odwiezie cię do domu. Okolica nie jest bezpieczna. - Ciekawe, czyja to zasługa? - rzuciłam zaczepnie. Chciałam wierzyć, że Narthangel uratował Adriana
L. H. Zelman
272
bezinteresownie. To pozwalałoby mi żywić nadzieję, że pozostało w nim coś z anioła. Niestety, miałam świadomość, że w jego uczynku nie tkwił nawet cień szlachet-ności. Jeśli naprawdę nadal mnie kochał, było to jedyne czyste uczucie, które w nim pozostało. Tylko czy mogło go ocalić? Wysiadając z samochodu, zauważyłam zaparkowane przed apartamentowcem sportowe mc12. Nie zważając na to, pomaszerowałam do wejścia. Kaspar czekał na mnie pod drzwiami mieszkania. Włożyłam klucz do zamka, całkowicie ignorując jego obecność. — Chciałbym porozmawiać. To zajmie pięć minut — zaczął niepewnie. Otworzyłam szeroko drzwi, wpuszczając go do środka. — Zamieniam się w słuch — powiedziałam obojętnie. — Wiem, zabroniłaś mi się do siebie zbliżać, ale twoje bezpieczeństwo jest wciąż dla mnie ważne. Chcę, żebyś wiedziała, że to Samael podpalił budynek fundacji i rozbił dziś samolot. Próbuje obracać wniwecz wszystko, na czym ci zależy. — Nie jestem tym specjalnie zdziwiona. Spodziewam się po nim jeszcze potworniej szych rzeczy — zapewniłam protekcjonalnie. — To intryga. Samael niszczy, a Narthangel ratuje. Chce się wkraść w twoje łaski. — W głosie Kaspara słychać było desperację.
Tożsamość anioła
273
— Niewykluczone — zgodziłam się. — Dziś w tym samolocie zginęli pracownicy i wolontariusze organizacji humanitarnych. P i ę ć d z i e s i ę c i u s p r a w i e d l i w y c h , nadal tego nie rozumiesz? — Czterdziestu dziewięciu. — Słucham? — Czterdziestu dziewięciu, bo Adrian żyje — odrzekłam spokojnie. — Jeśli dasz się porwać temu uczuciu do Upadłego, wszystko przepadnie. — Obawiasz się potępienia? — zadrwiłam. — Nic gorszego nie może mnie już spotkać — wyznał z przejmującym smutkiem. — Wysłuchałam cię. Teraz możesz już odejść. Przez moment jeszcze się wahał, po czym zdecydowanym głosem oświadczył: — Mam prośbę. — Tak? — Zaintrygował mnie jego ton. — Uśmierć mnie. — Co takiego? — spytałam z niedowierzaniem. — Proszę! Pozbaw mnie życia. — Jak możesz o to prosić? — zaprotestowałam gniewnie. — Służyłem ci wiernie przez setki lat. Nie możesz odmówić mi tej łaski. — Dlaczego miałabym to zrobić? — Bo nie jestem ci już potrzebny — zmarkotniał,
L. H. Zelman
274
przybity tą myślą. Zapadło długie milczenie. Patrzyłam na jego udręczoną twarz i zastanawiałam się, co było gorsze: Siły Ciemności, przed którymi starałam się go chronić, czy moja obojętność? Jak bardzo musiałam być dla niego okrutna, że wolał śmierć? Chciałam mu wszystko wyznać, gdy naraz przypomniały mi się słowa Iliny: „Jeśli okażesz słabość, twoje ciało cię zdradzi i niczego nie zdołasz uratować. Pogrzebiesz wszystko, co kiedykolwiek kochałaś. I nic ci nie zostanie". Teraz rozumiałam, co oznaczały. Przestrzegały mnie przed moją ludzką naturą. Moje uczucie do Kaspara mogło zagrozić misji, którą miałam do spełnienia. Nie byłam już człowiekiem, stałam się narzędziem sprawiedliwości i temu podporządkowałam swój i jego los. — Dobrze! Jeśli takie jest twoje życzenie, spełnię twoją prośbę — potwierdziłam w końcu. — Dziękuję. — Wkrótce cię wezwę, ale teraz chcę, żebyś zrobił dla mnie coś jeszcze. — Podeszłam do parapetu i wzięłam na ręce kota. Przez chwilę bawiłam się z nim, by rozproszyć uwagę Legranda. — Zawieź Carmen i Barbarę do domu w górach — powiedziałam, stając do niego plecami. — Kiedy? — Najlepiej dziś... I jeszcze jedno... -Tak? — Zaczekaj tam na mnie — oświadczyłam już mniej stanowczo.
Tożsamość anioła
275
Tkwił jeszcze przez chwilę w miejscu, starając się wypatrzyć coś, co bardzo próbowałam ukryć. Kiedy uznał, że mu się to nie uda, wyszedł bez słowa. Czułam się rozbita. Kot miał odwrócić uwagę Kaspara od moich dłoni, nie chciałam, żeby dostrzegł, że zdjęłam z palca pierścień. Narthangel musiał być pewien, że nic mnie z Kasparem nie łączy. Tylko tak mogłam ochronić mojego ukochanego...
L. H. Zelman
276
Rozdział IX
Ziemia zatrzęsła się i runął Panteon, świątynia wszystkich bogów. Ogromną kopułę wchłonęło wnętrze budowli. Portyk z kolumnami osunął się z łoskotem, zamieniając Piazza delia Rotonda w olbrzymie cmentarzysko. Jedna z najwspanialszych budowli starożytnego Rzymu legła u moich stóp. Na stercie gruzu zasiadł potężny czarny orzeł. W jego wielkich szponach tkwiła księga, a na niej widniało siedem złamanych pieczęci. Siedem trąb zwiastowało przybycie Pana. Oto przyjdę niebawem. A moja zapłata jest ze mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca. Jam AIJa i Omega Pierwszy i Ostatni Początek i Koniec11. Czterej jeźdźcy apokalipsy powrócili. Zastępy aniołów zwyciężyły armię Szatana. Poniosłam klęskę, bo świat, który ukochałam, i ludzie na tym świecie przestali istnieć. Zostałam sama na szczątkach wszechświata. Przede mną zamknęły się bramy Nowego Jeruzalem, 11 22,13.
Tożsamość anioła
277
dokąd pospieszyli ostatni sprawiedliwi. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Pode mną rozstąpiły się czeluści. Uniosłam powieki. Nie byłam pewna, czy to był sen, czy rzeczywistość. Rozejrzałam się badawczo po pokoju. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Powoli odzyskiwałam zdolność oceny sytuacji. Bolała mnie głowa. Musiałam włożyć sporo wysiłku w to, by się wykąpać i ubrać. Tego dnia zaplanowałam, że odwiedzę Adriana, ale moje samopoczucie było dalekie od ideału. Ostatni raz przed wyjściem z domu zerknęłam do lustra, żeby się upewnić, iż wciąż jestem tą samą osobą. Niestety, widok mnie nie zachwycił. Wyglądałam fatalnie i nie dało się tego ukryć. — Odwagi! — rozkazałam sobie, aby się podnieść na duchu, i chwiejnym krokiem udałam się do szpitala. Miałam wrażenie, że droga, którą poprzedniego dnia pokonałam w kilka minut, teraz ciągnie się w nieskończoność. Przez moje ciało zaczęły przebiegać zimne dreszcze. Co kilka metrów przystawałam, by zaczerpnąć powietrza i opanować drżenie. Kiedy dotarłam na miejsce, na czole miałam krople potu i słaniałam się na nogach. Chwilę stałam pod drzwiami do sali, w której leżał Adrian. Musiałam ochłonąć. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie. — Witaj, kwiatuszku! — powitał mnie, gdy stanęłam tuż przy nim. — Cześć, twardzielu! Świetnie wyglądasz. — Ucałowałam go w czoło i demonstracyjnie zastukałam w
L. H. Zelman
278
twardy gips okrywający jego nogę. — Mogło być dużo gorzej — oznajmił poważnie. — Tak! To rzeczywiście cud, że tylko tak to się skończyło. — Dziękuję! — wyszeptał z widocznym wzruszeniem. — Za co? — zapytałam zdumiona. — Wiem, kim jesteś, Andie. — Co masz na myśli? — Anioł, który wyniósł mnie z płonącego wraku, powiedział, że będę żył, bo ty byś tego chciała. — Musiałeś mocno uderzyć się w głowę — odparłam z westchnieniem. — Powiedział też, że spłaca wobec ciebie dług. „Zycie za życie" — zacytował. — To nie był anioł — zauważyłam z niesmakiem. — Ale ty nim jesteś. — Wracaj do zdrowia i nie zadręczaj się niepotrzebnymi domysłami. — Widziałem, co dla mnie zrobiłaś. Gdyby nie ty, byłbym. .. — Kiedy to mówił, jego twarz wykrzywiła się w płaczliwym grymasie. Ostatnie wydarzenia wycisnęły na nim piętno i zmiękczyły twarde męskie oblicze. — Adrian, świat jest pełen aniołów. Ty też nim jesteś poprzez swoją pracę na rzecz innych. — Uścisnęłam jego dłoń. — Bądź dobry dla Evy i nie pozwól jej nigdy więcej odejść. — Czy ona tu jest? — starał się opanować
Tożsamość anioła
279
wzruszenie. — Dotrze dopiero jutro. Wcześniej nie miała połączenia, ale bardzo się spieszy. Uśmiechnęłam się słabo, bo moim ciałem znów wstrząsnęły dreszcze. — Nic ci nie jest? — zaniepokoił się. — Wszystko w porządku — skłamałam. — Nie zobaczymy się już więcej, prawda? -Nie. — Będzie mi cię brakowało, mój kwiatuszku — wymamrotał, próbując ukryć emocje. — Zawsze będę przy tobie. W każdym twoim dobrym uczynku, gdy tylko będziesz mnie potrzebował... — Kolejny raz nachyliłam się nad nim i pocałowałam go w czoło. Ten pocałunek go uśpił. Nie umiałam się z nim inaczej pożegnać. Miałam coraz większe trudności z poruszaniem się. Jak ślepiec brnęłam po omacku do wyjścia. Przytrzymując się ściany, wolno, krok za krokiem, dotarłam do drzwi. Otworzyłam je, a jasność dnia mnie oślepiła. Zatoczyłam się i spadłam ze schodów. Próbowałam się podnieść, żeby nie wzbudzać sensacji. Powoli, najpierw dźwigając się na kolana, potem opierając ręką o poręcz, wstałam. Każdy krok kosztował mnie mnóstwo wysiłku. W głowie miałam kompletny zamęt, a mój błędnik szalał jak zepsuty kompas. Nieoczekiwanie pod szpital podjechał grafitowy mercedes i wysiadł z niego dobrze mi już znany ochroniarz.
L. H. Zelman
280
Bez zbędnych formalności podszedł do mnie, przerzucił mnie sobie przez ramię i zaniósł do samochodu. Nie miałam siły, by protestować. Wiedziałam, dokąd mnie zabiera, toteż nie okazałam zdziwienia, kiedy w ten sam mało elegancki sposób wniósł mnie do biura Samaela. Zebrałam w sobie resztki energii, by stanąć o własnych siłach przed nim i tkwiącym za jego plecami Narthangelem. Miałam świadomość tego, że mój widok nie wzbudzi w nich grozy. Czułam się okropnie i niestety było to widać. — Jaskółki przyniosły nowinę, że twój czas dobiega końca. — Samael nie ukrywał zadowolenia. — Widzę, że miały rację. — Na każdego przychodzi jego kres — odparłam spokojnie. — Zapewne, ale to mnie nie interesuje. Chcę wiedzieć, jaką wiadomość zaniesiesz swemu Stwórcy. — Z pewnością nie taką, która by cię usatysfakcjonowała — ucięłam. — Widziałaś moją armię! Wiesz, że tę wojnę przegraliście! On musi się o tym dowiedzieć! — Podniósł się, wściekły, z fotela. — Wszyscy ci ludzie należą do mnie. Fałszywi prorocy, złodzieje, mordercy, niewierni małżonkowie. .. Nic tu już nie jest Jego — grzmiał. Stella, która stała tuż za mną, cofnęła się, jakby wiedziała, czym grozi wybuch jego gniewu. — Być może. Ale ja jestem innego zdania —
Tożsamość anioła
281
sprzeciwiłam się. — Nie pozwolę ci unicestwić ludzkości po to tylko, żebyś mógł podbudować swoje rozbuchane ego. Twoja próżność cię zaślepia. Przestań się łudzić, nie wygrasz w tym konflikcie. - A zatem muszę cię zabić. Już mi się nie przydasz poinformował mnie przeraźliwie niskim głosem. - Zawsze możesz spróbować - zauważyłam obojętnie. Jego przeraźliwy śmiech wypełnił pomieszczenie. Pomyślałam, że pod wpływem tego dźwięku musiały zatrząść się wrota piekieł. Nie mogło to zwiastować niczego dobrego. - Spójrz na siebie. Anioł słaniający się na nogach powiedział Samael nieludzkim głosem, po czym zwrócił się do milczącego Narthangela: - Jak myślisz, ile sekund zajmie mi zgładzenie jej? - Niewiele — odparł chłodno Upadły. - Nie możesz mnie zabić - rzekłam od niechcenia. - Czyżby? - Podszedł do mnie z wrodzoną gracją, rozsiewając przy tym swój mistyczny urok. - Z tego, co wiem, nie jesteś już nieśmiertelna. -To prawda. Utraciłam swoją nieśmiertelność. Ale jestem wędrującą duszą. Jeśli mnie zabijesz, odrodzę się w nowym ciele i w następnym, i następnym... i tak w nieskończoność. Jestem Azathra. Wybraniec. Najbliższy doskonałości boży twór ukształtowany na Jego podobieństwo. Nie pozwolę ci stanąć do walki ze
L. H. Zelman
282
Stwórcą, dopóki ludzie potrafią kochać i mają zdolność przebaczania. - To jakiś absurd! - ryknął wzburzony Samael. - Czas pogodzić się z porażką. — O nie! Teraz dopiero rozpęta się prawdziwe piekło — syknął. — Pozwalam ci zakończyć jej żywot! — nakazał Narthangelowi. Pochylił się nade mną i wycedził: — To jego serce chciałaś złożyć w ofierze swojemu Panu, prawda? A teraz to on złoży mi twoje. Wzburzony Narthangel stanął za mną i złapał mnie za ramiona. — To nie jego serce poświęciłam, aby ratować świat. — Więc czyje? — Twoje! — wyjawiłam. — Ona cię kocha. — Wskazałam na struchlałą Stellę. — Odnalazła w tobie dobro i wie, że jesteś w stanie ją za to zabić. Wybaczyła ci nawet to. Jej miłość cię ocaliła. Stella jest gotowa oddać za ciebie życie. Człowiek, który pokochał potwora... Stałeś się najpiękniejszym darem dla ludzkości, Samaelu. — Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie. — Jesteś w błędzie, myśląc, że to mnie pokona — warknął. — Świat przestanie istnieć dopiero wtedy, gdy Adonai nie odnajdzie już w człowieku nadziei... — Pokażę ci, jak umiera nadzieja. Momentalnie ogarnęła go furia. Jednym
Tożsamość anioła
283
uderzeniem pięści zniszczył ścianę biura. Miotał różnymi przedmiotami, niszcząc wszystko, co wpadło mu w ręce. Dziewczyna stała nieruchomo. Wiedziałam, że jej nie skrzywdzi, ale znajdzie sposób, aby ją ukarać. Nagle poczułam szarpnięcie, Narthangel próbował mnie wydostać z walącego się gabinetu. Uciekaliśmy pośród rozpadających się ścian budynku. Z hałasem leciały za nami balustrady i metalowe konstrukcje podtrzymujące dach. Murowane elementy rozsypywały się jak zamki z piasku, z hukiem roztrzaskując się o podłogę. Gniew Samaela był zatrważający. Kiedy wydostaliśmy się na zewnątrz, zapadła się cała konstrukcja gmachu, grzebiąc wszystko, co się w nim znajdowało. - Stella? — zawołałam. - Nic jej nie będzie! - krzyknął. - Chodźmy! Muszę cię stąd zabrać, zanim skieruje swoją złość przeciwko tobie. Chciałam podążyć jego śladem, ale w oczach mi pojaśniało i kolana się pode mną ugięły. - Azathra, co się dzieje? — zapytał z troską. - Nie najlepiej się dziś czuję. Muszę trochę odpocząć... - Zanim dokończyłam, za naszymi plecami padły ostatnie ściany. - Jedź! - Narthangel pomógł mi wsiąść do samochodu i kazał kierowcy zawieźć mnie pod wskazany adres. - Dziękuję ci! — wykrztusiłam.
L. H. Zelman
284
- Nie robię tego dla ciebie - mruknął i dał znak, by szofer odjechał. Rzeczywiście, robił to dla siebie. Wiedział, że jeśli mnie nie ocali, pozostanie samotny na wieczność. Mój stan z każdą chwilą się pogarszał. Ciało umierało, bezlitośnie odmawiając posłuszeństwa. Nie mogłam jednak odejść, nie upewniwszy się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Powłócząc nogami i potykając się niemal przy każdym kroku, wdrapałam się na schody prowadzące do mieszkania ojca Raula. Nie zdołałam jednak zapukać do drzwi. Osunęłam się na ziemię i poczułam, że tracę kontakt z rzeczywistością. „Boże! Nie pozwól mi tak odejść - pomyślałam, bo nagle dotarło do mnie, że to już koniec. — Niczego tak nie pragnę, jak znów znaleźć się w raju i odzyskać dawno utracony spokój, ale z szacunku dla ciała, które nosi moją duszę, i miłości do ludzi, z którymi nie zdążyłam się pożegnać, proszę, byś pozwolił mi dokończyć to, co zaczęłam". Nie byłam pewna, czy Stwórca słyszał choć jedną z moich urywanych myśli, ale wierzyłam, że czuje, jak kurczowo trzymam się tego życia. Nie mogłam odejść bez pożegnania z Kasparem i bez wyznania mu prawdziwych uczuć. Nie zasłużył na to, by żyć w przekonaniu, że go nie kochałam, gdyż pochodził z Nefilim. Chciałam zapewnić go o swojej miłości i prosić, aby swoim postępowaniem starał się zasłużyć na odkupienie. Nie mogłam też nie pożegnać się z Barbarą i Carmen, które tak wiele dla mnie znaczyły. Bałam się
Tożsamość anioła
285
także o Narthange-la - jego dzika natura wydawała się zbyt niebezpieczna, by pozwalał jej się uzewnętrzniać. Nie chciałam myśleć, do czego byłby zdolny, gdybym nagle zniknęła. Poza tym wciąż naiwnie wierzyłam, że mogę go ocalić. Wiara! Ostatnia rzecz, jaka pozostaje, gdy nadzieja zaczyna konać. Nade wszystko jednak chciałam, żeby moja śmierć miała sens. Mimo że byłam aniołem, nadal czułam się związana ze swoim ciałem. Dzięki niemu pozostawałam człowiekiem. Z nim dorastałam, przeżywałam swoje pierwsze wzloty i upadki. Nie mogłam teraz tak po prostu umrzeć. Samotna. Pod drzwiami. Nagle zapadła ciemność, nie czułam już niczego. Kiedy się ocknęłam, leżałam na kanapie w mieszkaniu ojca Raula. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Wciąż żyłam. Rozejrzałam się po pokoju i dostrzegłam księdza siedzącego przy biurku. - Wreszcie się obudziłaś! - zawołał radośnie, kiedy zauważył, że się poruszam. -Można tak powiedzieć - odparłam, sprawdzając sprawność kończyn, które chwilę temu odmówiły posłuszeństwa. - Znalazłem cię pod drzwiami, przeraziłem się, że stało się coś złego. - Podszedł do mnie i poczęstował mnie ciepłą herbatą. - Niewiele brakowało. - Nie sądzisz, że zbyt mocno eksploatujesz to ludzkie ciało? - Zaśmiał się. - Gdy ktoś traci przytomność,
L. H. Zelman
286
oznacza to, że jest przemęczony i należy mu się odpoczynek. - To nie zmęczenie, ojcze. Zostałam wezwana. Ojciec Raul odstawił swoją filiżankę i popatrzył na mnie poważnie. - Teraz? — zapytał. - Mam niewiele czasu, a sporo spraw do załatwienia. Nim odejdę, muszę się czegoś dowiedzieć. - Co chcesz wiedzieć? - Dlaczego Samael tak bardzo pragnie się spotkać ze Stwórcą? - Myśli, że go pokona i zdobędzie panowanie nad światem — odparł ksiądz. - Nie wydaje mi się... Ma wystarczająco dużo władzy, czym zresztą strasznie się chełpi. To musi być coś bardziej osobistego... - Zamyśliłam się. - „Jeżeli znajdę w Sodomie pięćdziesięciu sprawiedliwych..." Dlaczego akurat pięćdziesięciu? - zastanawiałam się na głos. - Nie bardzo wiem, do czego zmierzasz. - Ojciec Raul usiadł przy mnie. - W samolocie, który się ostatnio rozbił, było pięćdziesięciu sprawiedliwych. Zastanawiałam się, jaką szaradę ułożył dla mnie Samael? Wydawało się oczywiste, że Adonai ocaliłby Sodomę, nawet gdyby znalazł się tam tylko jeden prawy człowiek. „Zabicie tych ludzi nie miałoby sensu. Zawsze znajdzie się przynajmniej jeden, dla którego warto zrobić
Tożsamość anioła
287
wyjątek" — rozważałam. - Sądzisz, że Szatan chce unicestwić wszystkich dobrych ludzi, żeby Bóg nie miał już powodu, by zwlekać z Sądem Ostatecznym? -To pozory. Samael jest zbyt dumny, żeby uciec się do takiego podstępu. On chce, by Adonai dostrzegł, z jaką łatwością ludzie ulegają pokusom i skłaniają się ku złu, dając przewagę Armii Ciemności. - Nagle zaświtała mi w głowie myśl. - Dzień gniewu bożego! Co według Apokalipsy będzie go zwiastować? — spytałam. - Siedem pieczęci, które symbolizują wyroki boskie, siedem czasz, z których wydostaną się plagi, siedem trąb, które obwieszczą nadejście Pana - wyrecytował kapłan. - „A siedmiu aniołów, mających siedem trąb, przygotowało się, aby zatrąbić"12 - dodałam. - .. .jeden z siedmiu wysłanników Boga, Anioł Sądu, Boski Oskarżyciel... Jak mogłam nie zauważyć? - Nie zauważyć czego? - Duchowny całkowicie się pogubił. - Nie mogę teraz tego wyjaśnić, ale znalazłam odpowiedź, której szukałam powiedziałam enigmatycznie. - Byłbym wdzięczny za przekazanie mi odrobiny tej zagadkowej wiedzy. - Nie teraz! - rzuciłam ostro, bo poczułam skupiające się na mnie myśli Samaela. 12 8Ap 8,6.
L. H. Zelman
288
Zrozumiał, że uciekłam, i zaczął mnie szukać. Muszę już iść - oznajmiłam. - Jesteś jeszcze zbyt słaba, nie powinnaś nigdzie wychodzić - zaprotestował ksiądz, zaniepokojony. - Lubię cię, ojcze, jesteś dobrym człowiekiem, ale nie życzę ci spotkania z samym Szatanem. - Nie boję się! - rzekł dziarsko jak młody żołnierz wyruszający na swą pierwszą bitwę. - Bo nie masz pojęcia, co to strach, i obyś go nigdy nie doświadczył, ojcze - ucięłam rozmowę i bez pożegnania wybiegłam na ulicę. Po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz. Upadły starał się ukradkiem wślizgnąć w moją jaźń. Uporczywie poszukiwał we mnie jakiejś słabości. Tropił z ogromnym wyczuciem emocje, które zaprowadziłyby go do tajemnicy bytu Wybrańca. Przez prawie godzinę błąkałam się po mieście, zastanawiając się nad celem swojej misji. W obliczu nowych okoliczności pojęłam, jak bardzo to wszystko jest zagmatwane. Zostałam wybrana, bo moja mądrość pozwoliła mi dostrzec dwoistość ludzkiej natury. Dobro i zło to przenikające się esencje życia, które nie mogą bez siebie istnieć. Ja miałam okiełznać Upadłych, którzy bezprawnie przyznali sobie palmę pierwszeństwa w wyścigu o ludzkie dusze. Zanim się zorientowałam, dotarłam do placu św. Benedykta, który sprawiał wrażenie dziwnie opustoszałego. Panująca tam
Tożsamość anioła
289
złowroga cisza sugerowała, że tym razem to Upadli wybrali miejsce naszego spotkania. Zostałam tu zwabiona w ten sam wypróbowany sposób, co za pierwszym razem do klubu Naraka. Przeczuwałam, że wróg czai się gdzieś blisko. Nie myliłam się. Tuż przede mną na pustym placu zamajaczyła efemeryczna postać Samaela. Jego wyniosłość wciąż robiła na mnie piorunujące wrażenie. Lśniące włosy i gładka jasna cera wskazywały na to, że należał kiedyś do anielskich zastępów. Tylko oczy zdradzały dzikość, która doprowadziła go na skraj obłędu. — Nie można polegać na zakochanych — odparł z niechęcią. — Gdyby Narthangel nie był takim romantykiem, już byś nie istniała. Nie zareagowałam na tę zaczepkę. Wpatrywałam się w niego, z zuchwałością posyłając mu nieme wyzwanie. — A tak wszystko muszę robić sam — dokończył swój wywód. — Dlaczego się mnie boisz? — zapytałam, nie zważając na jego słowa. — Ja? Ciebie? — Samael zaśmiał się donośnie. — Czy dlatego, że znam twoją tajemnicę? — Nikt nie zna mojej tajemnicy... — zauważył oschle. — Siedem pieczęci, siedem plag, siedem trąb i siedem aniołów. Dodaj mistyczną liczbę Adonai... czterdzieści cztery, a otrzymasz siedemdziesiąt dwa.
L. H. Zelman
290
Jesteś jednym z Jego siedemdziesięciu dwóch imion, Jego częścią, Jego gniewem — oświadczyłam z wyższością. — Kiedy Sefira, boskie światło wzburzenia, stała się niezależna, a śmierć okazała się nieodłącznym elementem życia, zostałeś Aniołem Śmierci, Samaelem. Jesteś uosobieniem Jego gniewu, Boskim Oskarżycielem, wykonawcą Jego wyroków, jednym z Aniołów Sądu... Powtórne przyjście Mesjasza da ci wolność i wyswobodzi cię z ziemskiego zniewolenia. Będziesz mógł odzyskać swoje dawne imię... Sa'el, czyż nie tak? Przez moment twarz Samaela zapłonęła z wściekłości; był gotów mnie rozszarpać na strzępy. — Nie wyprzesz się — nie dawałam za wygraną. — Jesteś złem tylko z dala od Stwórcy, połączony z nim stajesz się Jego surowością. Masz dość śmierci i pragniesz się od niej uwolnić, ale dokona się to dopiero na Sądzie Ostatecznym, dlatego chcesz, bym przekonała Ojca, że świat należy zniszczyć. Z niebywałą szybkością demon przemieścił się w moją stronę. Dzikość, którą w nim dostrzegłam, objawiła się teraz przede mną w całej swej okazałości. Nieokiełznana furia odbijała się w jego oczach, które stały się czarne. Patrzenie w nie groziło zatraceniem na wieki w piekielnych odmętach. Miałam wrażenie, że Samael to gigant. Górował nade mną, dając mi do zrozumienia, że nie jest przeciwnikiem, z którego można drwić. — Ten świat jest zepsuty — wycedził zajadle. — Gdyby nie śmierć, bezeceństwo pieniłoby się jak zaraza.
Tożsamość anioła
291
Nawet bez mojej obecności to miejsce śmierdzi zgnilizną i rozkładem. Ta przestrzeń napawa mnie obrzydzeniem, już pora, by zdławić to siedlisko epidemii, które nazywacie ludzkością. — Jesteś zbuntowanym Archaniołem, Sa'elu. Masz olbrzymią moc, którą trwonisz na nienawiść. Naucz się kochać śmiertelników, bo spędzisz z nimi całą wieczność — oświadczyłam przekonana, że właśnie wkładam kij w mrowisko. — Ile jeszcze dowodów potrzebuje Adonai, by przekonać się, że niebu zwierzyniec jest zbędny? Człowiek to bezrozumna istota, niepotrafiąca zrobić użytku z wolności, która została mu darowana. Po co go wciąż chronić i nauczać? — grzmiał. — Przebywanie wśród tych stworów to katusze! Ludzie to robactwo niegodne krzty szacunku! Wyplenię je skutecznie co do sztuki, nie zostanie nic, co można by wskrzesić. Furia Samaela osiągnęła apogeum. Jego negatywne emocje odbierałam intensywnie niczym napaść. Nagle zrozumiałam, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Oboje byliśmy wygnańcami z raju i oboje mogliśmy tam powrócić dopiero wtedy, gdy świat przestanie istnieć. Z tą różnicą, że ja lepiej znosiłam rozstanie ze Stwórcą. Nagle zrobiło mi się go żal. Ukryłam to uczucie bardzo głęboko, aby go nie odczytał. Gdyby wiedział, że wzbudza we mnie litość, nie zdołałabym go pohamować. Kontynuowałam rozmowę najłagodniej, jak umiałam, spoglądając mu prosto w oczy.
L. H. Zelman
292
— To twój gniew czyni ziemię jałową, a ludzi zepsutymi. Im więcej jadu sączysz w ten organizm, tym bardziej go zatruwasz. Nie to było twoim celem. Jesteśmy tylko posłańcami. Jeśli się tu znalazłeś, to znaczy, że otrzymałeś zadanie; jeżeli nie możesz stąd odejść, znaczy, że go nie wypełniłeś. Pamiętaj, że nic nie dzieje się bez przyczyny. — Zabierz mnie do niego — poprosił niespodziewanie. — Jeśli nie będę mógł tam wrócić, moja zgorzkniałość położy się mrokiem i cieniem na ziemskim padole, który tak pragniesz ocalić. — Nie mogę. Jesteś buntownikiem i dopóki nie przywrócisz porządku, ty i twoja armia musicie tu pozostać. — A kim ty jesteś, żeby o tym decydować? — warknął. — Jego miłością i mądrością. Ostatnim Nieskazitelnym. — Czy możesz wobec tego okazać mi trochę miłosierdzia i obdarować mnie swoim Światłem, skoro nie jest mi dane powrócić tam, gdzie jest go dostatecznie dużo dla wszystkich? Spojrzałam na niego nieufnie. Wiedziałam, że nie powinnam przyjmować rozkazów od Nieczystych, ale jego prośba była jak kuszenie. Tak bardzo mu współczułam, że odważnie podeszłam i wyciągnęłam do niego ręce. Przez moment nie mógł uwierzyć, że to robię. Przyglądał mi się podejrzliwie, doszukując się
Tożsamość anioła
293
podstępu, jednak mój dobroduszny wyraz twarzy przekonał go, że nic nie knuję. Wyciągnął do mnie swe dłonie. Zamknęłam oczy i zadrżałam na widok ciemności, jaka wypełniała jego duszę. Uzmysłowiłam sobie, jak bardzo musiał być nieszczęśliwy, będąc pozbawionym nadziei. Ku mojemu zdziwieniu jego mrok mnie nie zdławił. Świetlista łuna rozlała się wokół nas, tworząc gorejącą obręcz. Utonęliśmy w blasku tak jasnym, że niemal czuć było jego żar. Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że dostrzegłam szczęście w oczach demona. Niewielki błysk, który zdradzał radość przebywania w innym wymiarze. Ten sielankowy nastrój brutalnie przerwało przybycie Narthangela. Nie do końca zrozumiał scenę, której był świadkiem, i uznał w szale zazdrości, że Samael dopuszcza się wobec niego zdrady. — Co to ma znaczyć? — Zdruzgotany, mierzył nas wrogim spojrzeniem. — Nic nadzwyczajnego. Nie myślisz chyba, że chciałem ją zgładzić bez twojej wiedzy? — Samael przybrał kpiący ton, próbując otrząsnąć się z ekstazy, której chwilę temu doznał. — Nie! Sądzę, że chciałeś czego innego... — Ciało Narthangela zaczynało przypominać drapieżnika. Prężył się groźnie i nie spuszczał z nas oczu, na wypadek gdyby któreś z naszych niekontrolowanych gestów miało wyjawić prawdę o tym, co zaszło. — Nie ma tu rzeczy, która by nie należała do mnie,
L. H. Zelman
294
nie zapominaj o tym! — wysyczał ze złością Samael, na powrót stając się potworem żądnym zniszczenia. — Ale nie tknąłem twego anioła, jeśli właśnie to przyszło ci do głowy. Narthangel przeniósł swój karcący wzrok na mnie, oczekując potwierdzenia tych słów. Miał świadomość tego, że kłamstwo nie przejdzie mi przez usta, więc wpatrywał się w nie uporczywie. To był dobry moment, by skłócić oba demony. Wystarczyło przyznać, że Samael mnie pragnie, i pozwolić, aby wyobraźnia zazdrosnego kochanka dokonała dzieła. Poważnie rozważałam tę możliwość, w milczeniu analizując skutki takiego posunięcia, kiedy nagle Narthangel potrząsnął mnie za ramię. — Czy to prawda? — Ten dźwięk zadudnił w moich uszach, przywracając mnie do rzeczywistości. — Odpowiedz! — Nie dawał za wygraną. — Nie rozkazuj mi! — Odpowiedz! — wrzasnął, aż w pobliskich domach zatrzęsły się szyby w oknach. Gotowała się w nim gorąca lawa, bo moje milczenie utwierdzało go w przekonaniu, że próbuję coś zataić. — Kiedy staliście się ludźmi? — zapytałam ze stoickim spokojem. — Nie znam ani aniołów, ani demonów, które doświadczałyby uczucia zazdrości, to cecha typowo ludzka. — Ona z nas drwi. Skończmy tę dyskusję, zanim uda jej się nas poróżnić — wtrącił się Samael.
Tożsamość anioła
295
— Nie! — zaprotestował Narthangel. — Nie odejdziemy stąd, dopóki nie usłyszę prawdy. — Nic się nie wydarzyło. Czy to cię satysfakcjonuje? Czy może mam opowiedzieć szczegółowo o spotkaniu z twoim towarzyszem? — pokpiwałam z jego zapalczywości. Wciąż jednak nie odrywał ode mnie wzroku, nie bardzo wiedząc, czy jestem z nim szczera. Nie zamierzałam czekać do końca tego dramatycznego przedstawienia i z teatralną przesadą odwróciłam się na pięcie, pozostawiając obu Upadłych na placu. Nigdy nie byłam świadkiem starcia dwóch tytanów, ale mniemałam, że musiało to być wspaniałe widowisko. Na wszelki wypadek wolałam się oddalić, gdyby któremuś z nich puściły nerwy. Dotarłam do najbardziej skrywanych tajemnic i zasiałam ziarno niezgody w ogródku wroga. Niestety, odkryłam coś jeszcze — coś, co mnie przeraziło. Rozpaczliwie potrzebowałam pomocy Rafaela.
L. H. Zelman
296
Rozdział X
Oparta o wielki głaz przy drodze prowadzącej z miasta do rezerwatu przyrody, obserwowałam niebo. Pierzaste chmury układały się w znane formy przypominające zwierzęta i przedmioty codziennego użytku. Nudziłam się. Od kilku godzin w nieznośnym upale czekałam na Rafaela. Im dłużej to trwało, tym większego nabierałam przekonania, że to nie słońce mnie pali, lecz wstyd przed tym, co zamierzałam mu wyznać. Za wszelką cenę starałam się ukryć myśli, by nikt niepowołany nie miał do nich dostępu. To sprawiało, że byłam podwójnie niespokojna. Zaczęłam nerwowo krążyć dookoła kamienia, wątpiąc powoli, czy spotkanie w ogóle dojdzie do skutku. Każda kolejna minuta ciągnęła się w nieskończoność. Gdyby nie to, że desperacko potrzebowałam tej rozmowy, już by mnie tutaj nie było. — To chyba naprawdę poważna sprawa, skoro z taką determinacją mnie wyczekujesz — usłyszałam za sobą znajomy głos. — Azariasz! — krzyknęłam uradowana. — Cóż za entuzjazm! Już dawno nikt mnie tak nie
Tożsamość anioła
297
witał! — Zaśmiał się, rozbawiony moim spontanicznym wybuchem. — Przepraszam, wypatruję cię prawie cały dzień i nie mogłam się powstrzymać. — Zauważyłem. Bardzo spektakularne — oznajmił, z trudem zachowując powagę. — Nie zawstydzaj mnie, i bez tego mam kiepski nastrój. — Domyślam się, inaczej nie prosiłabyś o to, bym przyszedł. — Już wiesz, o czym chcę porozmawiać? — zapytałam podejrzliwie, zakładając, że Rafaelowi udało się wejrzeć w moje myśli. — Nie. Nie wiem. Ale za to przyznaję, że osiągnęłaś mistrzostwo w utajnianiu uczuć. Niczego z ciebie nie można wyczytać. — To pocieszające. Przynajmniej na razie będę bezpieczna. — Westchnęłam z ulgą. Rafael miał na mnie zbawienny wpływ. Ufałam mu i byłam gotowa podążać za nim przez całą wieczność. Nie mogłam pojąć, dlaczego to nie jemu powierzono moją misję. Był mądry, szlachetny, rozsądny i kochał ludzi. Miał wszystkie niezbędne cechy dobrego przywódcy, a pełnił tak mało zaszczytną funkcję. — Chodźmy — zaproponował — znam przyjemne miejsce, gdzie można będzie usiąść i porozmawiać. Rozmyślając nad tym niesprawiedliwym
L. H. Zelman
298
podziałem obowiązków, poszłam za nim w kierunku wodospadu. Po kilkunastu minutach wspinaczki po wyboistych ścieżkach dopadło mnie zmęczenie, więc przystanęliśmy na moment, żeby odsapnąć. - Męczące jest być człowiekiem - stwierdził Rafael od niechcenia. - To prawda - przytaknęłam. - Mów, co cię trapi, bo nie wytrzymasz do końca wycieczki. - Nie wiem, od czego zacząć. Mam poważny problem i chyba nie uda mi się dokończyć misji wyznałam. - Skąd takie założenie? - Spojrzał na mnie tak łagodnym wzrokiem, że moje serce zmiękło natychmiast. Opowiedziałam mu o tajemnicy Sa'ela i o naszym spotkaniu na placu św. Benedykta. Przyznałam się do podstępnego planu skłócenia Upadłych i swojej obojętności wobec Nefilim. Rafael wysłuchał moich zwierzeń, a gdy skończyłam, uśmiechnął się pobłażliwie, lecz nie skomentował tego, co usłyszał. Odwrócił się i ruszył przed siebie. Dopiero gdy dotarliśmy do wodospadu, zapytał: - Co tak naprawdę próbujesz mi powiedzieć? - Myślę, że dałam się złapać w tę samą pułapkę co Sa'el. - Jak to możliwe? - Sa'el nie wypełnił swojej powinności. Z dala od Stwórcy i jego Światła pogrążył się w mroku. Za swój los
Tożsamość anioła
299
obwinił człowieka. Tak bardzo znienawidził, że w końcu sam stał się Nienawiścią. Teraz łaknie zniszczenia, by odzyskać to, co utracił. — To był jego wybór. Pozwolił złości sprawować władzę nad własnym bytem. Co to ma wspólnego z tobą? — Ze mną dzieje się podobnie. Im dalej jestem od Stwórcy, tym silniejszy jest mój gniew. Dostałam zadanie i wszystko temu podporządkowałam. Dążę nieugięcie do jego realizacji, nie zważając na to, że niszczę po drodze to, na czym mi zależy. Czy moje zwycięstwo musi być okupione cudzym nieszczęściem? Już sama nie wiem, czy postępuję właściwie. — Wojna zawsze niesie ze sobą ofiary, należy się z tym liczyć. — Narthangel miał rację, mówiąc, że mój gniew przeraża, że spalam każdy przejaw swojej słabości. — Nie mogłam powstrzymać zalewającej mnie fali goryczy. — Nie wolno ci wątpić. To nie gniew tak w tobie wrze. — Straciłam równowagę, Rafaelu. Przestałam odróżniać dobro od zła. Rozumiesz? Rzeczywistość zaczęła mieć dla mnie odcienie szarości. — Zrezygnowana, przysiadłam na wystającym pniu. — Walczę o ten świat, ale czy słusznie? Jeśli przekonam Stwórcę, by zachował ludzkość przy życiu, skażę Sa'ela na kolejne lata bytowania w znienawidzonym przez niego miejscu, które zapewne
L. H. Zelman
300
uczyni jeszcze bardziej zepsutym i odrażającym. Zrozpaczony Narthangel rozpęta w niepohamowanym szale konflikty, za które słono przyjdzie zapłacić wszystkim śmiertelnikom, a sam znów zostanie strącony do piekielnych czeluści. Porzucony Kaspar będzie błądził po świecie do dnia sądu jako młody chłopak, bo takie ciało mu podarowałam. Zakryłam twarz rękoma jak dziecko, które chce być niewidzialne. — To okropne. — Przeszyła mnie świadomość własnej porażki. Rafael pogładził mnie po głowie i przykucnął obok. — Nie masz mocy zbawiania świata, jesteś tylko narzędziem w Jego rękach. Nie oczekuj od siebie zbyt wiele. — Jaki ze mnie Wybraniec, skoro nie potrafię zadbać o ważne dla mnie istoty? Skąd mam wiedzieć, że dobrze robię, litując się nad Sa'elem? Skąd mam wiedzieć, że postępuję właściwie, odrzucając miłość Kaspara i próbując chronić go przed zazdrością Narthangela? „A może powinnam pozwolić spełnić się tej miłości sprzed tysięcy lat?" — pomyślałam, ogarnięta nagle przez wątpliwości. — Tu nie chodzi o misję, prawda? — Mój rozmówca przemieścił się bezszelestnie i usiadł naprzeciwko mnie. — Zrobiłaś to, co do ciebie należało. Odkryłaś słabość Sa-maela, znalazłaś sposób na to, jak przekonać Stwórcę, żeby jeszcze raz darował ludzkości jej winy. Teraz musisz się tylko udać przed
Tożsamość anioła
301
oblicze Majestatu i przypieczętować misję swoją obecnością... I tu jest problem. — Zerknął na mnie z niedowierzaniem. — Ty nie chcesz wracać... Utkwiłam wzrok w zielonej murawie tuż pod moimi stopami. Palił mnie wstyd. Wolałam, żeby Rafael dostrzegł go we mnie, bo słowa więzły mi w krtani i nie mogłam ich wypowiedzieć. Byłam zażenowana własną słabością. — Ale dlaczego? — Nie mógł uwierzyć w moje wątpliwości. — Od zawsze byłam dobrym żołnierzem. Taka obowiązkowa, akuratna, pracowita, nieskazitelna... Byłam gotowa do poświęceń, byle tylko zadowolić innych. I jako anioł, i jako człowiek. Na środku czoła mam wypalone piętno doskonałości, nigdy nie popełniam błędów, nigdy nikogo nie zawiodłam, każdy mój ruch jest zamierzony, a cel — osiągnięty. Nawet oddanie nieśmiertelności za Narthangela było pomysłowym posunięciem, bo dzięki temu miałam go w garści. Nic, co robię, nie jest pozbawione sensu, układam gigantyczne puzzle, które za pstryknięciem palcami składają się w całość, bym mogła się chełpić kolejnym triumfem. Dopiero teraz zrozumiałam, że to ja wszystko zaplanowałam. Każdy najmniejszy szczegół. Pozbawiona pamięci i mocy Światła, błądząc na oślep, nadal nieświadomie realizowałam tę misterną intrygę, która miała sprawić, że Armia Ciemności zostanie wraz z Sa'elem uwięziona na ziemskim padole.
L. H. Zelman
302
Rafael wstał i podszedł do ujścia wodospadu. Zanurzył dłonie w chłodnej czystej wodzie, jakby szukał w niej inspiracji do dalszej rozmowy ze mną. — Jesteś wyjątkowa, to nie ulega wątpliwości — zaczął miękko. — Masz siłę, która pozwala ci zwalczać w sobie to, co czyni cię słabą. Ty jedyna potrafisz bez miecza stanąć do walki z Upadłymi. Dlatego tak bardzo się ciebie boją, tysiąc razy bardziej woleliby wojowniczego Michała, którego reguły są dla nich jasne: martwi nie mają racji. A ty uważasz, że złem jest rozwiązywanie konfliktów bez zbędnego rozlewu krwi. — Nie! Ale ja już nie chcę tego robić. - Nie ma we wszechświecie lepszego emisariusza niż ty. Zostałaś stworzona do tej roli. Gdy inni zawodzą, tylko ty wiesz, jak należy postąpić, aby nie została zachwiana równowaga między Światłem a Ciemnością. - I co dostaję w zamian? - wykrzyknęłam zrozpaczona. Rafaela nie wzruszył ten krzyk, ale jego twarz przybrała poważny wyraz. — A czego oczekujesz? Rozpłakałam się z bezsilności. Nie umiałam wyrazić tego, co się tliło w moim sercu. Chciałam uciec od swego przeznaczenia i istoty, którą byłam. Miałam dość tego ciężaru, którym zostałam obarczona. Przygniatała mnie wizja przyszłości, o którą tak zawzięcie walczyłam. Chroniłam doczesność przed
Tożsamość anioła
303
wielkim kataklizmem, zapewniając sobie tym samym powrót na ziemię jako pseudoczłowiek. Znów czekało mnie samotne życie bez przyjaciół, miłości i nadziei na chwile szczęścia, bo ono jest dla prawdziwych ludzi, a nie dla dziwacznej hybrydy zawieszonej w próżni własnego jestestwa. Bałam się, że tym razem nie odnajdę dla siebie miejsca wśród śmiertelnych. Coś we mnie wypaliło tę nieskazitelność i kazało mi protestować przeciw własnemu fatum. - Chciałabym być człowiekiem — szepnęłam przez łzy. Rafael analizował to, co usłyszał, i to, czego się doszukał w mojej podświadomości. Starał się logicznie posklejać chaos i strzępy uczuć, którymi go bombardowałam. Rozważał w milczeniu zawiłą strukturę mojego umysłu. Gubił się i na powrót odnajdywał w tym mentalnym nieładzie, aż w końcu zapytał: - Chcesz być człowiekiem, żeby móc kochać? Przecież masz miłość, o jakiej inni nie mogą nawet marzyć. Znam ludzi i wiem, że to uczucie rani, zadaje ból i często łamie życie. - Wiem. Doznaję tego w każdym znanym sobie wymiarze. — Poderwałam się gwałtownie. — Ale na ziemi miłość jest inna. Kochasz w bliskiej osobie jej wady i zalety, uśmiechy, gesty oraz sposób, w jaki mówi, to, jak śpi... Kochasz mimo przeciwności, nie oczekując niczego w zamian, poświęcasz się, by dać komuś szczęście, bo ono jest również twoim. I jeśli nawet
L. H. Zelman
304
przyjdzie ci cierpieć z tego powodu, to i tak tylko najcudowniejsze momenty wyryją się w twoim sercu, reszta stanie się bolesną niepamięcią. To uczucie, Rafaelu, jest potężniejsze niż jakakolwiek siła na tym świecie. Można go doświadczyć, jedynie będąc człowiekiem... Anioł się zamyślił, ale wyraz jego twarzy wyraźnie zdradzał ubolewanie nad moją naiwnością. - Od bardzo dawna podróżuję po ziemi - zaczął tonem nauczyciela. — I jedno mogę ci powiedzieć na pewno: śmiertelni nie są szczęśliwi. Nie potrafią cieszyć się życiem, wciąż szukają powodów do narzekania. Uwielbiają napawać się własnymi lękami i rozpamiętywać niepowodzenia. Obarczają winą za swą złą passę Boga, bo dzięki temu łatwiej im znieść swoją nieudolność. Są tak zapatrzeni w siebie, że nie dostrzegają nas i nie rozumieją przesłania, z którym do nich przychodzimy. Tym samym niewiele wiedzą o miłości. Mylą ją z pożądaniem, zauroczeniem i chwilową fascynacją, przeliczają na dochody i czynią obiektem handlu i przetargów. Kupczą tym, co mają najcenniejsze, i dobrze im z tym. - Przecież ty uwielbiasz ludzi... - rzekłam, zdziwiona jego słowami. - Tak, ale nie chciałbym być jednym z nich. Uśmiechnął się smutno. - Wiem, że przepełnia cię miłość do Kaspara i dla niego jesteś gotowa tu pozostać. Musisz jednak wiedzieć, że naprawdę kocha ten, kto jest sobą i niczego nie oczekuje w zamian za uczucie, którym darzy
Tożsamość anioła
305
drugą istotę. Ziemska miłość bywa krótka i ulotna, możesz pozostać tym, kim jesteś, i doświadczyć jej tyle samo, ile człowiek przez całe życie. - Niestety, to nie takie proste - zauważyłam. Egzystuję na wygnaniu. Gdybym zapragnęła być z Kasparem, skazałabym go na wieczną udrękę. Wciąż czekałby na moje kolejne wcielenia, aż w końcu sam by się pogubił, nie wiedząc, kto jest prawdziwym obiektem jego uczuć. Jeśli i to by się udało przezwyciężyć, prędzej czy później Narth-angel zabiłby go w akcie zemsty. - A co z Narthangelem? Zaśmiałam się głośno, a echo odbiło ten dźwięk z podwójną mocą. — Już widzę naszą wspólną przyszłość, on dewastuje świat, który ja co rano próbuję naprawiać. — Tak, to dość nietypowe — zgodził się ze mną. — Ale on od wielu wieków darzy cię tym ziemskim uczuciem, którego tak pragniesz. — Masz rację. Wiele łez i poświęceń kosztowała mnie ta miłość, ale była na tyle silna, że przetrwała. — Azathra, twoje wątpliwości wynikają z obawy, że wyrządzasz krzywdę tym, których kochasz. Oni mają swoje przeznaczenie, powinnaś pozwolić im kroczyć własną drogą. Zrobiłaś już wystarczająco dużo. Przestań się zadręczać. — Nie mogę! — zaprotestowałam. — Zostałam obdarowana czymś wyjątkowym, czego nie byłam w
L. H. Zelman
306
stanie odwzajemnić. Znaczyło to dla mnie więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie odejdę, pozostawiając po sobie tylko smutek i rozczarowanie. Chcę odwdzięczyć się za tę miłość. — I co zamierzasz? — Nie jestem już nieśmiertelna, ale jeśli Stwórca będzie gotów przyjąć ofiarę z tego, co pozostało... — Nie wolno ci nawet o tym myśleć! — wykrzyknął wzburzony. — Co się z tobą dzieje? Postradałaś zmysły? To nie ty decydujesz o zbawieniu! Masz ratować narody, a nie rozgrzeszać Upadłych! — Owszem — przyznałam mu słuszność — ale „nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich"13. — Wybacz, że to mówię — powiedział już nieco spokojniej — ale żaden z nich nie zasłużył na twoją dobroć. — Być może masz rację, ale nie umiem inaczej odwdzięczyć się za miłość, którą otrzymałam. Jeśli tego nie zrobię, już na zawsze pozostanę pustką, której nic nie wypełni. — To nie ma sensu. — Wiem! To ciało za jakiś czas obróci się w proch, ale jest ono najcenniejszą rzeczą, jaką posiadam. To ono sprawiło, że przez jeden moment w wieczności czułam się człowiekiem. 13 J 15,13.
Tożsamość anioła
307
I choć pozornie niewiele znaczy, chcę, by stało się symbolem mojego oddania tym, których kocham. — Co to zmieni? — Chcę, by poprzez moje odejście Narthangel zrozumiał różnicę między miłością a pożądaniem. Chcę, by wiedział, że miłość to poświęcenie i mimo zła, które nim zawładnęło, jestem gotowa uczynić dla niego wszystko, by go ratować. Mówisz, że to nie ma sensu. — Spojrzałam na Rafaela. — Adonai poświęcił swego syna. Pytał, czy taka ofiara ma sens. Czy pyta o to teraz, kiedy widzi świat chylący się ku zagładzie? Rafael nie odpowiedział. — Podjęłam już decyzję. Niech pochłonie mnie jezioro i na moim przykładzie ukaże bezmiar okrucieństwa wojny toczonej od tysięcy lat, w której nawet miłość nie jest w stanie ocalić jej żołnierzy. — A co z Kasparem? — Czasem największym darem, jaki można komuś ofiarować, jest wolność. Jeśli miłość już tylko rani, trzeba ją powstrzymać, by nie zaczęła zabijać. Kocham go, ale nie potrafię dać mu szczęścia. Poza tym jeśli odejdę, może on, Carmen i Barbs będą mogli przysłużyć się ludziom, tak jak przysłużyli się mnie, i udowodnią ponad wszelką wątpliwość, że niesłusznie potępiono wszystkich Nefilim. Zapadła cisza, zakłócana szumem wody spadającej kaskadą w dół i rozpryskującej się z pluskiem o skały. Ten widok przypomniał mi nagle sen o raju. Przyszło mi do głowy, że mimo niezmierzonej tęsknoty za tym
L. H. Zelman
308
światem nigdy nie będzie mi dane do niego powrócić. Na zawsze porzucałam możliwość cieszenia się jego urokami i świadomie rezygnowałam z darów, jakie w sobie krył. — Pojedziesz do Anielskiego Źródła? — zapytał. — Tak. To dobre miejsce, aby złożyć siebie w ofierze. — Jezioro, które powstało z łez aniołów płaczących po upadłych braciach. Czy to nie ironia? — Rzeczywiście. Przyjdzie mi utonąć w jeziorze własnych łez. — Zaśmiałam się cierpko. — Czy mam pojechać tam z tobą? — Nie, dziękuję. Właściwie to już jestem w drodze. Zostało mi jakieś trzy godziny jazdy. Nie chcę, żeby mi coś przeszkodziło. — Od początku miałaś to zaplanowane... — Przyznaję. — Po co zatem to spotkanie? — Szukałam zrozumienia. Ty jeden potrafisz wyobrazić sobie, co czuję, i należycie ocenić motywy mojego postępowania. — I wiesz, że tego nie pochwalam... — .. .ale i nie negujesz — wtrąciłam. — Uważasz, że Narthangel pozwoli ci znów złożyć siebie w ofierze za jego występki? — Nie zamierzałam pytać go o zgodę. Po raz pierwszy dostrzegasz w nim sprzymierzeńca, czyż to nie dziwne? — Roześmiałam się szczerze i uścisnęłam Rafaela na pożegnanie.
Tożsamość anioła
309
Po godzinie jazdy w spiekocie samochodem bez klimatyzacji mój organizm domagał się płynów. Próbowałam zagłuszyć pragnienie, nie chcąc tracić czasu na zbędne postoje, ale kiedy po kilku kilometrach zaschło mi w ustach tak, że z trudem przełykałam ślinę, dałam za wygraną i zjechałam na parking przy stacji benzynowej. Weszłam do sklepu po napoje i uzmysłowiłam sobie, że wszystko, co teraz robię, czynię ostatni raz. Ostatni posiłek, ostatni kubek kawy, ostatni ludzie na mojej drodze do wieczności. Posmutniałam. Było mi żal odchodzić. Uśmiechnęłam się do sprzedawcy i grzecznie podziękowałam za obsługę. Słońce powoli chowało się za horyzontem, ale nadal było parno. Ubrania lepiły mi się do skóry, a włosy wyglądały tak, jakbym przed momentem wyszła spod prysznica. Pod butami unosił się kurz, który osadzał się niemal na każdej części mojego ciała, przywierając do niego pod wpływem wilgoci i robiąc ze mnie papier ścierny. — Aura zgotowała mi niezapomniane pożegnanie — mruknęłam do siebie na głos. — A dokąd to się wybierasz? — Zdezorientowana, zauważyłam Narthangela stojącego przy moim samochodzie. — Co tu robisz? — odpowiedziałam pytaniem. — Mógłbym zapytać o to samo. — Mam sprawę do załatwienia — ucięłam oschle i ignorując jego obecność, zabrałam się do układania
L. H. Zelman
310
zakupów w bagażniku. — Zaraz, zaraz... — Zamyślił się, pocierając przy tym palcami czoło. — Jedziesz w stronę Anielskiego Źródła... sama... a jakiś czas temu wysłałaś tam jego... — Szarpnął mnie za rękę i przyciągnął do siebie. — Sądziłaś, że się nie dowiem? — syknął. — Udawałaś wobec niego obojętność, żeby uśpić moją czujność, a teraz chyłkiem wymykasz się za miasto na spotkanie z nim? Cóż za dojrzały i intrygujący plan. - To moja sprawa, z kim się widuję. Nie muszę się z tego tłumaczyć. - Ale z jakiegoś powodu postanowiłaś to ukryć. Dlaczego? -Myślę, że powinieneś zacząć nad sobą pracować. W każdym, kto się ze mną styka, dostrzegasz rywala: najpierw Kaspar, potem Samael... Musisz mieć jakiś problem, skoro tak łatwo ulegasz zazdrości. Może to niska samoocena? Albo strach, że nie sprostasz konkurencji... Och! To straszne, będziesz musiał wszystkich zabić, aby mi udowodnić, że jesteś jedynym mężczyzną na świecie, który może mnie uszczęśliwić ironizowałam, byłam jednak zadowolona, że to zaborczość przygnała go za mną, a nie plan, który zamierzałam wcielić w życie za parę godzin. Uśmiechnęłam się gorzko do Narthangela, dając mu do zrozumienia, że nie usłyszy ode mnie nic ponadto. - Ja nie mam konkurencji! - warknął i pocałował mnie zachłannie.
Tożsamość anioła
311
Przez tysiące lat namiętność w nim nie osłabła, okazywała się wciąż żywa, choć walczył z nią i bał się, że spłonie, jeśli straci nad nią kontrolę. Odrzucenie go w takiej chwili było niczym sypanie soli na otwartą ranę. Przywarłam do demona i oddałam mu pocałunek z taką samą gorliwością. - Dlaczego wciąż się ze mną droczysz? - zapytał, z trudem panując nad pożądaniem. Nie czekał jednak na odpowiedź i po raz kolejny złączył swoje wargi z moimi. W jego pieszczotach były szaleństwo i tęsknota, których nie potrafiłam zrozumieć. Ja planowałam jego zbawienie, on potrzebował tylko mojej bliskości. Zachłanność, z jaką wdychał mój zapach, i zapamiętanie, z jakim mnie dotykał, uzmysłowiły mi, że znów go skrzywdzę. Nie było dla niego większej kary niż moje odejście. Chciałam kochać, a nie miałam pojęcia o miłości. Musiałabym żyć jeszcze przynajmniej pięćset lat, żeby pojąć jej istotę. - Nie! - odsunęłam się stanowczo. - To parking, a nie dom schadzek. - Więc wracajmy do miasta - szepnął nadal podniecony i musnął ustami moją szyję. - Teraz nie mogę. Mówiłam ci, że mam coś do załatwienia. Proponuję, żebyśmy się spotkali, kiedy wrócę. - Nadal chcesz się z nim zobaczyć? Nic cię od tego nie odwiedzie! - Jego twarz spochmurniała, a oczy gorączkowo rozbłysły. Oddychał ciężko.
L. H. Zelman
312
Odwrócił się nagle i siłą podobną do tej, jaką dysponował Samael, jednym ruchem ręki zmiażdżył karoserię srebrnego forda, stojącego tuż przy moim wypożyczonym volvo. Przyjęłam to zdarzenie z niebywałym spokojem. Kiedy spojrzał na mnie, pełen szału i chęci destrukcji, posłałam mu pogodny uśmiech i przeczesałam palcami jego zmierzwione włosy, doprowadzając je do ładu. -Już zapomniałam, jaki jesteś piękny, gdy się tak wściekasz — mruknęłam cicho. - Co ty robisz?! - wrzasnął. - Bawisz się mną? Odszedł ode mnie parę kroków, po czym nie patrząc na mnie, oświadczył: - Nienawidzę siebie za to uczucie, którym cię darzę. Mam dość poczucia winy, że jestem sprawcą wszelkiego nieszczęścia, jakie cię spotyka. To żałosne — żachnął się. — Książę Ciemności z sercem śmiertelnika, który nie potrafi przestać cię kochać. Staram się, ale nie mogę. Wciąż noszę w sobie twoje Światło. Za każdym razem, gdy próbuję się go pozbyć, ono rozbłyska na nowo. Uczyń mi zatem ten zaszczyt i uwolnij mnie od niego. Jeśli nic już do mnie nie czujesz, tylko świadomie starasz się zadać mi ból, to nie jesteś w niczym lepsza ode mnie. Nadeszła chwila, kiedy musiałam zdecydować o losie Narthangela. Zaspokoić jego pragnienie miłości czy raczej próbować ocalić jego duszę? Nie umiałam kłamać, ale nade wszystko chciałam go uratować. Żeby tego dokonać, musiałam dostać się do jeziora.
Tożsamość anioła
313
— Zrozumiałem — oznajmił cierpko i zniknął. — Kochałam cię wtedy, gdy mnie porzuciłeś, by poprowadzić swoją krucjatę przeciwko Bogu, kocham cię teraz, kiedy już wiesz, że to nie miało sensu — wyszeptałam, wiedząc, że mnie już nie słyszy. Ostatni odcinek drogi pokonywałam z dużą prędkością. Nie dlatego, że bardzo mi było spieszno odejść z tego świata, lecz dlatego, że nastąpiło załamanie pogody. Kilka kilometrów od domu Landów dobiegł mnie przeraźliwy ryk odbijający się echem od gór. Wycie to niosło się z niebywałą siłą i uderzało z impetem o skały. Niebo przecięte na pół przez błyskawicę zaczęło rzewnie płakać. Uderzenia piorunów rozświetlały z wolna skradający się zmrok. Padał coraz bardziej ulewny deszcz. Wiedziałam, dlaczego tak się działo. To natura Narthangela dawała o sobie znać. Jego rozpacz i niespełniona miłość. Umiał okazać uczucia tylko w ten sposób. Niespodziewanie tuż przed jednym ze skrzyżowań silnik mojego samochodu żałośnie zawył i auto zgasło. Próbowałam przekręcić kluczyk w stacyjce, ale bez rezultatu. Pojazd dusił się i skowytał jak spętany zwierz wydający ostatnie tchnienie. Ze złością uderzyłam rękoma w kierownicę. - Świetnie! - parsknęłam. - Dlaczego właśnie teraz? Szalejąca na dworze nawałnica nie napawała nadzieją. W takiej sytuacji nie uśmiechała mi się piesza wędrówka do Źródła, zwłaszcza że nie potrafiłam
L. H. Zelman
314
dokładnie określić, jak daleko jestem od celu. Zepchnęłam stare volvo z drogi, brodząc przy tym w wodzie i taplając się w gęstej błotnej mazi. Wściekła wsiadłam z powrotem do wozu. Zupełnie bezradna oparłam głowę o zagłówek siedzenia. Złowrogo uginające się drzewa niemal kładły się pod naporem wichury. Do moich uszu dobiegło złowieszcze zawodzenie linii elektrycznej, napiętej jak cięciwa łuku. Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w miarowo uderzające o auto krople deszczu. Ten dźwięk wprowadzał mnie w dziwny trans. Powoli zaczęłam odpływać, zatopiona w tej szczególnej muzyce. Liczyłam na to, że pogoda się poprawi i będę mogła ruszyć w drogę. „Nie musisz tam jechać! - z mojej podświadomości wydobył się szept. - Masz tu wszystko, czego potrzebujesz. Możesz być tutaj szczęśliwa". Potrząsnęłam głową, chcąc się pozbyć tej natrętnej myśli. To niemożliwe, żebym nagle zaczęła wątpić w słuszność decyzji, którą podjęłam. „Pomyśl, ilu rzeczy jeszcze nie doświadczyłaś! — Głos nie ustawał. - Jesteś sługą bożym, który nigdy nie zostanie nagrodzony za swe oddanie. Zastanów się, czego pragniesz? Za czym tęsknisz? Czy kogoś w ogóle to obchodzi? Wciąż tylko dajesz, nie dostając nic w zamian. To ma być sprawiedliwość?". Dźwięk w mojej głowie robił się coraz bardziej natarczywy. Pod jego wpływem rodziły się obrazy, w których widziałam, jak w niebyt odchodzą moje najgłębiej
Tożsamość anioła
315
skrywane marzenia. Wzdrygnęłam się nerwowo, starając się pozbyć intruza, który zatruwał jadem wątpliwości moją udręczoną duszę. „Zostań moją królową, a złożę świat u twych stóp. Będę spełniał twoje zachcianki... - Szept niebezpiecznie przemieścił się na zewnątrz mojego ciała i objawił się tuż przy mym uchu. — Dam ci rozkosz, o jakiej nie śniłaś, i poprowadzę cię do krainy namiętności, gdzie uczynię cię bezgranicznie szczęśliwą". Już wiedziałam, kto do mnie przemawia. Zanim jednak zdążyłam pomyśleć jego imię, Samael pojawił się na tylnym siedzeniu pojazdu i objął mnie swym masywnym ramieniem, boleśnie przyciskając do oparcia fotela. — Czego chcesz? — Zaskoczona i wystraszona, starałam się nie tracić rezonu. — Ty i ja, na zawsze razem... - wygłosił niskim ochrypłym głosem. — Nigdy! — krzyknęłam. — Jesteśmy tacy sami, Azathro! Oboje byliśmy ulubieńcami Stwórcy, który nami pogardził, porzucając nas na tym odrażającym wysypisku... Ale możemy to zmienić. -Długie i smukłe palce Samaela gładziły moją twarz i włosy. - Wyobraź sobie, jak cudownie będzie ulegać wszelkim pokusom... bez konsekwencji, zakazów,
L. H. Zelman
316
bezsensownych reguł i ograniczeń... Dotyk Upadłego mnie paraliżował. Wiedziałam, że popełniłam błąd, ulegając jego prośbie i obdarzając go swym Światłem. Uznał to za słabość i uczynił mnie łatwym łupem, nad którym próbował teraz przejąć kontrolę. — Nie jesteś w moim typie — odcięłam się złośliwie i ugryzłam go w rękę, którą mnie przytrzymywał. Korzystając z tego, że zwolnił uścisk, otworzyłam drzwi i wyskoczyłam z samochodu wprost w wielką kałużę. Nie miałam zamiaru czekać na jego reakcję i w popłochu rzuciłam się do ucieczki. Biegłam dosyć długo i mimo że nie słyszałam za sobą pościgu, byłam pewna, że on gdzieś tam jest i że to jeszcze nie koniec tej rozgrywki. Przemoczona do suchej nitki, dotarłam do zadaszonego punktu informacyjnego. Wielka mapa na drewnianej tablicy ukazywała rozłożystość terenu i najważniejsze górskie szlaki turystyczne. Naprędce odnalazłam miejsce, w którym powinno być jezioro, i zaczęłam obliczać, jak szybko uda mi się tam dotrzeć. Deszcz nie przestawał padać, co zdecydowanie uniemożliwiało podróż na skróty. Według mapy do domu Landów było jakieś trzy kilome-try. Podczas gdy przemarznięta rozważałam, jak zgubić w lesie Samaela, zza moich pleców dał się słyszeć znajomy, nieco zdziwiony męski głos: — Co ty tu robisz? — Moja obecność w tym miejscu
Tożsamość anioła
317
i w takim stanie musiała być dla Kaspara sporą niespodzianką. — Nie spodziewałem się ciebie tak szybko. Jak się tutaj dostałaś? — Przyjechałam wypożyczonym samochodem, ale popsuł się po drodze i musiałam zostawić go na poboczu. — Jesteś przemoczona. — Zdjął z siebie płaszcz przeciwdeszczowy i zarzucił mi go na ramiona. — Masz. Okryj się, bo się przeziębisz. Z wdzięcznością przyjęłam okrycie, gdyż cała drżałam od chłodu i wilgoci. — Musimy poczekać, aż przestanie padać — zakomunikował. — W górach to naturalne, że raz jest upalnie i sucho, a za chwilę zimno i deszczowo. — To nie jest naturalne zjawisko. To Narthangel — wypaliłam. — Jak to? — Kaspar stał do mnie tyłem, więc nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale mogłabym przysiąc, że był zadowolony z tego, co usłyszał. — Trochę się posprzeczaliśmy i najwyraźniej się zdenerwował. — O co poszło? — O ciebie! — To chyba zaczynam rozumieć, skąd to oberwanie chmury. — Zaśmiał się. — Poczekamy tu parę minut, potem odprowadzę cię do domu Barbs, a sam wrócę, żeby zobaczyć, co z twoim autem. — Dziękuję — wyjąkałam z wdzięcznością. — Ale obawiam się, że nie mamy zbyt wiele czasu. Nie jesteśmy
L. H. Zelman
318
tu bezpieczni. Ściga mnie Samael. — Przyjechał tu za tobą? — Najwyraźniej. Mam podstawy sądzić, że będzie próbował mnie wyeliminować. — Wiesz, że nie pozwolę mu cię skrzywdzić. Na moment zapadła niezręczna cisza, ale zebrałam się na odwagę i postanowiłam ją przerwać. — Przepraszam, Kaspar, za to, co powiedziałam wtedy u Alana. Wcale nie uważam, że jesteś egoistą, i nie wstydzę się ciebie. Nie jest prawdą też, że mogłabym cię znienawidzić. To wszystko były nic nieznaczące słowa, które miały sprawić, że odsuniesz się ode mnie, i w ten sposób będę mogła ochronić cię przed złością Upadłych. Tak przynajmniej mi się wydawało... — Nie mówmy już o tym. — Uśmiechnął się łagodnie i odsunął mi z czoła mokry kosmyk włosów. — Bardzo za tobą tęskniłem. - Ja za tobą również — przyznałam i pozwoliłam mu się objąć. - Zmarnowaliśmy tyle czasu, zamiast cieszyć się sobą-wyszeptał, całując mnie w czubek nosa. - Chcę, żebyś wiedział, że jesteś najbliższą mi osobą na świecie. Tylko przy tobie nie muszę udawać i ukrywać własnych słabości. Żałuję, że wcześniej tego nie dostrzegałam i nie dałam nam szansy... - Wciąż ją mamy... - Obawiam się, że jest już za późno - wyznałam ze
Tożsamość anioła
319
smutkiem. - Nigdy nie jest za późno... - Kaspar sprawiał wrażenie, że nie słucha tego, co mówię. Było to nieco dziwne, bo zazwyczaj chłonął każde moje słowo. Pochylił się nade mną i ścierając mi kciukami krople deszczu z policzków, zapytał: — Mogę cię pocałować? Chwilę potem nasze usta połączyły się... i nagle zajrzałam w mroczną przepaść duszy Samaela. Jak mogłam być aż tak ślepa? Dałam się ponieść iluzji! Samael bezkarnie żerował na moich uczuciach, czerpiąc z tego niewysłowio-ną przyjemność. Odepchnęłam go z całej siły. - A mogłaś być królową — stwierdził wyjątkowo wrogim tonem. - Jest spora różnica między zasiadaniem na królewskim tronie a byciem nałożnicą Szatana zauważyłam uszczypliwie. W tej samej chwili poczułam, jakby ktoś wymierzył mi ostry policzek. Uderzenie było tak mocne, że się zachwiałam. Spojrzałam na Samaela, który wrócił do swej pierwotnej postaci i stał teraz w odległości dobrych kilku metrów ode mnie. Wiedziałam, że nie musi być blisko, aby mnie zabić, jednak poczułam się rozczarowana jego protekcjonalnym tonem. — I pomyśleć, że zaczynałam cię lubić... — rzuciłam zuchwale. — Nie igraj ze mną. Zabawa się skończyła. Nie będę więcej tolerował twoich anielskich fanaberii. —
L. H. Zelman
320
Kiedy to mówił, miałam wrażenie, że nawet nie poruszał ustami. Jego obecność potwierdzał jedynie fakt, że poczułam następny cios. Tym razem przeleciałam parę metrów i wylądowałam w głębokiej kałuży. — Tylko na tyle cię stać? — zapytałam, podnosząc się z gęstej brei. Nie wiem, dlaczego zależało mi na tym, by rozzłościć Samaela. Może to instynkt samozachowawczy niewłaściwie odczytał stan zagrożenia i uznał, że będzie to odpowiedni sposób na ocalenie skóry? Nie wiem, na ile moje domysły pokrywały się z rzeczywistością, od tego bowiem momentu razy padały jeden po drugim. Samael nie szczędził sił, aby pokazać mi, kto tu rządzi. Poniewierał mną jak szmacianą lalką. Padałam i podnosiłam się, uparcie nie chcąc dać mu satysfakcji. W końcu rzucił mną z takim impetem, że odbiłam się od drzewa i upadając, uderzyłam głową w wystający korzeń. Na sekundę mnie zamroczyło. W ustach poczułam miedziany smak. Z kącików ust popłynęła krew. Nie byłam pewna, czy tym razem uda mi się wstać. Ból przeszył kręgosłup, miałam poobijane nogi, na twarzy liczne zadrapania, a na mojej ręce pojawiło się wielkie krwiste otarcie od upadku. Bez względu na to, jak dramatyczny musiał być to widok, nie zamierzałam się poddać. Poczułam narastającą irytację. Stałam się zabawką w rękach Upadłych. To bolało bardziej niż fizyczne rany zadawane mi przez Samaela. Spojrzałam na kałużę, w której leżałam. Krew zmieszała się z wodą,
Tożsamość anioła
321
tworząc dookoła czerwone strugi. - Przelałeś krew Wybrańca. Obym umiała ci to wybaczyć - wygłosiłam dobitnie. Przytrzymując się drzewa, podniosłam się z ziemi. - Twój upór jest zadziwiający. Żałosny i zadziwiający. -Samael zaniósł się gromkim śmiechem. Będziesz walczyć czy zamieniamy to na egzekucję? zapytał. - Nie kopię leżącego, to nie fair - rzuciłam hardo. Zaraz potem moje ciało wylądowało dwa metry dalej, w kolejnej kałuży. - Co teraz powiesz? - „Jeśli nie chcesz zostać złamany, ugnij się. Jeśli chcesz być wyprostowany, przystań na odrobinę krzywizny"14 -wyrecytowałam jednym tchem. - To ci teraz nie pomoże... - Byłam pewna, że Upadły szykuje się, by zakończyć mój nędzny żywot, gdy ni stąd ni zowąd pojawił się Narthangel. Nie zwracając uwagi na obecność Samaela, zapytał: — Dasz radę prowadzić samochód? Kiwnęłam głową na potwierdzenie. — Proszę, oto kluczyki. — Włożył mi do ręki brelok z logo Mercedesa. — Dwadzieścia metrów za tym zakrętem stoi auto. Weź je i jedź do domu w górach. — A ty? — szepnęłam, z trudem otwierając usta. — Nic mi nie będzie — zapewnił twardo. Nie było to takie oczywiste. Teraz jednak miałam 14 John R. Marby, Mała księga Tao Te Ching, tłum. Marek Obarski.
L. H. Zelman
322
jeszcze jeden dobry powód, żeby dotrzeć do jeziora. Musiałam wyrwać duszę Narthangela z obmierzłych łap Szatana. Dotarło do mnie, jak niewiele potrzeba, żeby Ciemność zawładnęła ludzkim ciałem i umysłem. Czasem pokusa, a czasem nieprzemyślane działanie nieświadomie popychają nas wprost w objęcia mroku. — Idź już! — ponaglił mnie. — I nie oglądaj się za siebie. Posłusznie wykonałam polecenie, ufając, że nie zostawiam go tam na pewną śmierć. Kiedy samochód stanął pod domem Landów, na zewnątrz czekały już Barbara i Carmen. Kaspar jako jedyny przybrał postać czarnego anioła. Tkwił w strugach wody i martwym wzrokiem przyglądał się, jak wysiadam z auta. Po raz pierwszy ja, boski Wybraniec, bałam się. Nie lękałam się śmierci i tego, co będzie po niej, ale truchlałam na myśl o Kasparze. Przybrał postać, którą uważał za hańbiącą, jakby chciał ukarać siebie za kłamstwo, którego dopuścił się względem mnie. Nic nie było dla niego gorsze niż ukazanie się ukochanej jako potwór. Brodząc w kałużach, podeszłam do dziewczyn. Obie były poważne i milczące. - Nic ci nie jest? — zapytała Barbs. - Nie. To nic takiego. - Machnęłam ręką. - Wyglądasz okropnie. - Carmen nie kryła litości, jaką wywołał w niej mój widok.
Tożsamość anioła
323
- Dzięki, miło to słyszeć - próbowałam zażartować, ale marnie to wyszło. - Wiecie, dlaczego tu jestem? zapytałam. - Tak! Rafael nam powiedział - przytaknęły nieśmiało. - Czy zanim odejdę, mogę jeszcze coś dla was zrobić? - Zrobiłaś już wystarczająco wiele. - Carmen rozpłakała się jak dziecko, mimo że bardzo starała się nie okazywać wzruszenia. Ujęłam dziewczyny za prawe dłonie i zamknęłam oczy. Pozwoliłam, by resztki mojego Światła dały im szczęście i nadzieję na następne lata ich bytowania na ziemi. - Jesteście wolne! Wypełniłyście swoją służbę wobec mnie. Idźcie i dobrze wykorzystajcie czas, który został wam dany. - Pogładziłam zapłakaną twarz Carmen i odwróciłam się w stronę Kaspara. Nadal stał nieruchomo, pozwalając, by ulewa go biczowała. Podeszłam bliżej i łamiącym się głosem poprosiłam: Zabierz mnie do Anielskiego Źródła. Kaspar posłusznie wziął mnie na ręce i w jednej sekundzie, wtulona w jego ciało, szybowałam po błękitnym firmamencie. Nawałnica przybierała na sile. Kaspar z niebywałą zwinnością osiadł na piasku. Ułożył mnie wygodnie tuż nad samym brzegiem. Na jego twarzy malował się smutek. Klęczał przy mnie z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w ziemię. Podciągnęłam się na łokciach, by usiąść.
L. H. Zelman
324
— Kaspar — szepnęłam. — Jestem jednym z Nefilim — oznajmił chłodno. — Nie, jesteś moim Kasparem. - Dotknęłam opuszkami palców jego delikatnej twarzy. — Obiecałaś mnie tu nie zostawiać — przypomniał. — I nie zrobię tego. — Ale ty odchodzisz... — Tak! Ale pozostawiam ci życie. Do dnia sądu zostaniesz w ludzkim ciele... — Nie chcę tego życia! — krzyknął zrozpaczony i zerwał się na nogi. — Prosiłem o śmierć, a nie o rozgrzeszenie! — To coś więcej niż zbawienie. Daję ci dowód mojej miłości, moje oddanie i moją wdzięczność. Jeśli nadal będziesz postępował właściwie, możesz odkupić swe winy... — Nie chcę tego! Nie poświęcaj się, bo znienawidzę to życie, które mi ofiarowujesz. Wszystko, co robisz, pójdzie na marne. — Już zdecydowałam! Gdybym pragnęła tu zostać, musiałabym dokonać wyboru. A ja nie chcę wybierać. — Podeszłam do niego i zaglądając mu głęboko w oczy, delikatnie ucałowałam jego drżące usta. — Kaspar, nie marnuj życia na niepotrzebny żal. Nie umiałam dać ci szczęścia i nie chcę, abyś stał się jeszcze bardziej zgorzkniały. - To, co robisz, jest okrucieństwem! - wycedził przez zaciśnięte zęby, dławiąc bezradność mieszającą się
Tożsamość anioła
325
z rozpaczą. - Cokolwiek się wydarzy, twoje serce będzie moim domem. - Przytuliłam się do niego, a on objął mnie swymi silnymi ramionami i zatopił twarz w moich włosach. - Kocham cię - powiedział cicho. - Tak bardzo cię kocham... - Wiem. Nagle, ku memu wielkiemu zdziwieniu, pojawił się przede mną Narthangel. Wyglądał jak burza, którą sam wywołał. Oszalały, wyrwał mnie z ramion Kaspara. - Nie możesz tu zostać! - wrzasnął. Dzika furia zawładnęła jego umysłem. Kaspar chciał się na niego rzucić, ale powstrzymałam go ruchem ręki. - Dość! - krzyknęłam, a mój głos odbił się potężnym echem. - Tu nie jest dla ciebie bezpiecznie! - gorączkował się Narthangel. - Nie potrafisz powstrzymać Sa'ela, prawda? - Nikt nie może go powstrzymać. - Zatem chcesz, bym przez całe życie uciekała i kryła się przed nim? - To nie tak... - zaczął, lecz nie pozwoliłam mu dokończyć. — A jak? Jak sobie to wyobrażałeś? — Jedyne, co nam stoi na przeszkodzie, to on. — Narth-angel rwał się do ataku, ale zdołałam stanąć mu na
L. H. Zelman
326
drodze, nim dosięgną! Kaspara. — To nieprawda — powiedziałam. — Nie pozwolę, żeby mi cię odebrał! Jesteś moim przeznaczeniem. Moją Azathrą — warknął demon. — I nieraz dowiodłam swego oddania! A co ty zrobiłeś? W czym objawiła się twoja miłość do mnie? W zniszczeniu? W gniewie? Co dała mi twoja miłość prócz rozczarowań? Jak mam uwierzyć w szczerość tego uczucia, skoro tylko pożądasz i nie dajesz nic w zamian? Narthangel patrzył mi w oczy, ale nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Dotknął mojego zranionego policzka. — Nie ma już we mnie tamtej czystości — oświadczył spokojnie. — Nie mam już nawet wspomnień raju. Tamtego dnia wszystko się zmieniło, ale nie moje uczucie do ciebie. Pożądam cię tak szaleńczo, bo mam wrażenie, że cię tracę. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, ale zrobię, co tylko zechcesz... Nie miałam w sobie dość siły, by stawić czoła uczuciom, które poróżniły naszą trójkę. Miłość, nienawiść, złość i rozczarowanie. Zbyt wiele sprzeczności, by móc je pogodzić. Spojrzałam na Kaspara i Narthangela, czując, jak przepełnia mnie żal. — Wybaczcie mi — wyszeptałam. — Wybaczcie mi obaj, że nie mogłam być tym, na kogo czekaliście. Mam nadzieję, że będę kiedyś w stanie wam to wynagrodzić.
Tożsamość anioła
327
-Odwróciłam się i ruszyłam w stronę jeziora. Narthangel przyglądał mi się, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Powoli zaczynało do niego docierać, co zamierzam zrobić. - Nawet o tym nie myśl! - wrzasnął. - Nie pozwolę ci złożyć siebie w ofierze i na wieczność pozostawić mnie z poczuciem winy... Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie jest łatwo oddać za kogoś życie. Ratowałam świat, który nie chciał być uratowany. Pragnęłam złożyć ofiarę, której nikt sobie nie życzył. Niepojęta była dla mnie ta rzeczywistość. Już sama nie miałam pewności, czy moja misja się powiodła. Może nie ma sposobu na ocalenie świata? A może jest nim właśnie miłość? Nie zważając na słowa, które padały, ruszyłam w kierunku jeziora. Do moich uszu dobiegały już tylko strzępy tego, co mówili Kaspar i Narthangel. Zanurzałam się w lodowatej toni Anielskiego Źródła. Jeszcze raz zerknęłam w kierunku brzegu. Jakaś niewidzialna siła nie pozwalała moim ukochanym pójść za mną. Jezioro w magiczny sposób broniło Upadłym dostępu. „Miłość nie służy tylko celom swoim, rozkosz jej własna nic dla niej nie znaczy; Innych obdarza hojnie swym spokojem i umie Niebo wznieść w Piekieł rozpaczy"15 - szepnęłam i ułożyłam się na powierzchni wody twarzą ku niebu. Pozwoliłam, by mnie poniosła. Coraz dalej w głąb... 15 William Blake, Grudka i kamyk, z cyklu: Pieśni doświadczenia, tłum. Stanisław Barańczak.
L. H. Zelman
328
Opadałam. Zimna ciecz wypełniła moje płuca, moje wnętrze... Na powieki spadł ciężar. Zamknęłam oczy. Czułam topnienie ciała i lekkość, z jaką opuszczałam ziemską powłokę. Blask. Cisza. Obrazy z prędkością światła przemierzały moją jaźń. W szaleńczym pędzie wirowały niezrozumiałe wizje. Wschód słońca... Pustynia ludzkich marzeń sypkich jak piach... Ja sama na polu toczących się bitew... Wszędzie tylko śmierć... Ludzie budujący świątynie gniewu... Krew niewinnych... Błagalne spojrzenia konających, którym nie dane będzie dostąpić zbawienia... Podążałam drogą, która zdawała się nie mieć końca. Jak to możliwe, że świat nagle przestał istnieć? Dlaczego prawda obraża? Kult ciała. Samozniszczenie. Realny zdaje się tylko brzęk kajdan. Umysły opętane żądzą posiadania. Dookoła ołtarze wielu bogów. UPADEK. Jestem dziełem Boga. Najbardziej niedoskonałym z jego dzieci. U moich stóp popiół i ziejąca przepaść, która pochłonie wszelkie istnienie. Ile to już razy umarł świat? Ileż to razy niegodziwych spotka kara? Smutek mnie pochłonął. Za swoje zuchwalstwo staniesz się tym, co znienawidziłeś... Ulepiony z prochu i ziemi będziesz doświadczał ludzkiego losu do dnia, w którym cię powołam. Wtedy zdecyduję o twoim odkupieniu. ..
Tożsamość anioła
329
Epilog
Przed budynkiem uczelni panował względny spokój. Część studentów prowadziła ożywione rozmowy, niektórzy byli pochłonięci lekturą, a jeszcze inni niewidzącym wzrokiem wpatrywali się w pustą przestrzeń przed sobą. Wśród tych ostatnich najbardziej wyróżniał się atrakcyjny blondyn o szmaragdowych oczach i chłopięcej twarzy. Już samo patrzenie na niego sprawiało ból. Wydawał się taki odległy i nieobecny... Jakby nie miał kontaktu z rzeczywistością. Jakby jego duch opuścił ciało, które za wszelką cenę dążyło do tego, aby żyć własnym życiem. Przyglądałam mu się z bezpiecznej odległości, za każdym razem roniąc łzy, gdy tylko widziałam to przygnębione oblicze spowite nieustającą żałobą. Tak bardzo pragnęłam go pocieszyć. Dotknąć i sprawić, że poczuje się lepiej. Tymczasem stałam w ukryciu niczym zbieg, obserwując, jak mój ukochany pogrąża się z dnia na dzień w coraz większej rozpaczy, nie mogąc się pogodzić z mym odejściem.
L. H. Zelman
330
- Ocaliłaś go. Dokonałaś słusznego wyboru. - Tak myślisz? - Spojrzałam ze smutkiem na Rafaela. - Podarowałaś mu wolność. Może zrobić ze swoim życiem, co zechce. - To dlaczego jest taki nieszczęśliwy? - dociekałam. - Mówiłem ci, że ludzie są dziwni. Zawsze wszystkiego im mało - westchnął i położył rękę na moim ramieniu. — Chodź! Musimy już iść. - Czy jeszcze go kiedyś zobaczę? - zapytałam, nie odrywając oczu od Kaspara. - Sam chciałbym to wiedzieć... Ścisnęłam w dłoni pierścień ze szmaragdowym oczkiem. „Cokolwiek się wydarzy, twoje serce będzie moim domem" - szepnęłam na pożegnanie i w ślad za Rafaelem rozpłynęłam się w powietrzu. Jestem Azathra, Ostatni Nieskazitelny - Wybraniec. Przybyłam na ziemię, by ocalić świat przed Siłami Ciemności. Od tysięcy lat żyję wśród śmiertelnych, strzegąc równowagi wszechświata, i tak pozostanie do Dnia Sądu Ostatecznego...