Spis treści Karta redakcy jna Dedy kacja Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzy nasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Podziękowania Przy pisy
Ty tuł ory ginału: HEAT RISES Redakcja: MAŁGORZATA UBA Korekta: MAŁGORZATA UBA, JOANNA MYŚLIWIEC Skład i łamanie: JOANNA MYŚLIWIEC Castle © ABC Studios. All rights reserved. Copy right for the Polish translation by Katarzy na Gody cka Copy right for this edition by 12 Posterunek, 2014 Originally published in the United States and Canada in 2010 by Hy perion as NAKED HEAT by Richard Castle. This translated edition published by arrangement with Hy perion. ISBN 978-83-63737-08-5 Wy dawnictwo 12 Posterunek e-mail:
[email protected] Strona internetowa: www.12posterunek.pl Konwersja: eLitera s.c.
Dedykuję kapitanowi Royowi Montgomery z Wydziału Zabójstw Policji Nowojorskiej. Postawił na swoim i nauczył mnie wszystkiego, co muszę wiedzieć na temat odwagi i charakteru.
ROZDZIAŁ PIERWSZY N owy Jork ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, co znajduje się za drzwiami. Detekty w Nikki Heat my ślała o ty m, jak zresztą już wiele razy wcześniej, parkując swój crown victoria. Obserwowała światła policy jnego radiowozu i ambulansu liżące witry ny sklepów na Siedemdziesiątej Czwartej od strony Amsterdam Avenue. Wiedziała na przy kład, że zwy kłe drzwi winiarni naprawdę prowadzą do sztucznej jaskini w kolorach delikatnego beżu i terakoty, ze stertami butelek umieszczony ch w niszach ozdobiony ch rzeczny mi otoczakami sprowadzony mi z Francji. Po przeciwnej stronie ulicy drzwi czegoś, co w czasach Franklina Delano Roosevelta by ło bankiem, otwierały klatkę schodową schodzącą spiralnie w dół do całego ciągu wewnętrzny ch boksów, które w weekendowe popołudnia wy pełniały się nadziejami nastoletnich graczy w baseball i gwarem dziecięcy ch przy jęć urodzinowy ch. Ale tego ranka, tuż po czwartej, najbardziej nijakie ze wszy stkich drzwi, tam się znajdujący ch, matowe, bez żadnego oznaczenia, jedy nie z umieszczony m powy żej numerem ulicy wy cięty m z czarno-złotej folii samoprzy lepnej ze sklepu z narzędziami, odkry wały tajemnicę najbardziej zadziwiającego wnętrza cichego budy nku. Stojący na straży przed drzwiami mundurowy przestępował z nogi na nogę, aby się ogrzać. Nikki by ła w stanie dostrzec parujący oddech funkcjonariusza z odległości czterdziestu metrów. Sy lwetka mężczy zny ry sowała się w dochodzący m z wewnątrz świetle roboczy ch reflektorów, które przekształciło mleczne szkło drzwi w oślepiający portal rodem z Bliskich spotkań trzeciego stopnia. Heat wy siadła z samochodu, i chociaż ostre powietrze uderzy ło ją w nozdrza i spowodowało łzawienie oczu, nie zapięła płaszcza. Rozchy liła go jeszcze szerzej, upewniając się, że ma łatwy dostęp do zatkniętego pod nim sig sauera. Po czy m zmarznięta detekty w do spraw zabójstw odprawiła kolejny ry tuał: stanęła na chwilę w ciszy, aby w ten sposób niejako uhonorować zwłoki, które miała za chwilę zobaczy ć, aby potwierdzić, że ciało ofiary lub przestępcy by ło istotą ludzką, zasługiwało na szacunek i indy widualne traktowanie, a nie funkcjonowanie jako jeszcze jedna rubry ka w staty sty kach. Nikki powoli wciągnęła powietrze i wy dało się jej, że jest ono takie samo jak tamtej nocy dziesięć lat temu, w przeddzień Święta Dziękczy nienia, kiedy przy jechała do domu na ferie, a jej matka została śmiertelnie pchnięta nożem i porzucona na kuchennej podłodze. Heat zamknęła oczy, aby ty m razem przeży ć własną chwilę. – Coś nie tak, pani detekty w? – Chwila uciekła. Nikki się odwróciła. Tuż przed nią zahamowała taksówka, a z ty lnego siedzenia przez okno wy chy lał się pasażer. Rozpoznała i jego, i kierowcę. Uśmiechnęła się.
– Nie, Randy, wszy stko w porządku. – Heat podeszła do taksówki i uścisnęła rękę detekty wa Randalla Fellera. – Unikasz kłopotów? – Mam nadzieję, że nie – odparł ze śmiechem, który zawsze przy pominał jej Johna Candy ’ego[1] . – Pamiętasz Dutcha. – Wskazał ruchem głowy siedzącego za kierownicą detekty wa Van Metera. Feller i Van Meter pracowali jako tajni agenci w oddziale taksówkowy m nowojorskiej policji kierowany m przez Oddział Operacji Specjalny ch, specjalnej jednostce przeciwdziałania zbrodniom, która krąży ła po ulicach Nowego Jorku w specjalnie wy posażony ch żółty ch taksówkach. Ubrani po cy wilnemu policjanci z oddziału taksówkowego to stara gwardia – twardzi faceci, którzy nie dawali sobie wciskać kitu, robili, co chcieli, i jeździli, gdzie chcieli. Taksówkowi gliniarze mieli pełną swobodę poruszania się po mieście. Starali się zapobiegać przestępstwom, choć ostatnio zaczęto kierować ich patrole do miejsc, w który ch wzrastała liczba napadów, włamań i zbrodni uliczny ch. Kierowca uchy lił okienko po swojej stronie i skinął głową na powitanie, sprawiając, że Nikki zaczęła się zastanawiać, po co w ogóle zawracał sobie głowę otwieraniem szy by. – Uważaj Dutch, zagadasz ją. – Zarżał znów chichotem Candy ’ego detekty w Feller. – Masz szczęście, Nikki Heat, że wezwano cię w środku nocy. – Niektórzy są wy jątkowo źle wy chowani. Dać się zabić o takiej porze! – rzucił Dutch. Nikki jakoś nie mogła sobie wy obrazić detekty wa Van Metera poświęcającego kiedy kolwiek czas na refleksję przed spotkaniem z ofiarą. – Słuchajcie – powiedziała – nie to, że nie lubię stać na mrozie, ale czekają tam na nas. – A gdzie twój ogon? – spy tał Feller tonem wskazujący m na zainteresowanie. – Ten pisarz, jak mu tam? Cały Feller, znowu węszy ł. Za każdy m razem, gdy się spoty kali, sprawdzał, czy Rook jeszcze się dla niej liczy. Miał na Nikki oko od nocy sprzed kilku miesięcy, kiedy uciekła wy najętemu teksańskiemu zabójcy z mieszkania Rooka. Po bójce Heat z Teksańczy kiem Feller i Dutch by li w pierwszej ekipie policjantów, która pospieszy ła jej z pomocą. Od tamtego czasu Feller nigdy nie przepuścił okazji, aby udawać, że nie pamięta nazwiska Rooka, i ją wy badać. Nikki radziła sobie z ty m, zainteresowanie mężczy zn nie by ło jej obce, a nawet jej się podobało, o ile nie przekraczali dozwolonej granicy, ale Feller... W komedii romanty cznej bardziej pasowałby do ty pu bohatera komediowego niż amanta: raczej podśmiewający się brat niż obiekt westchnień. Zabawny detekty w Feller by ł dobry m kompanem, ale raczej do wy padu na piwo w policy jny m barze niż na wieczór przy świecach i sancerre [2] w restauracji. Dwa ty godnie wcześniej widziała go, jak wy chodził z męskiej toalety w pubie Plug Uglies z owinięty m wokół szy i papierem toaletowy m, py tając wszy stkich, czy też im się podoba śliniak z homarem. – „Jak mu tam”? – powtórzy ła Nikki. – Ma zadanie do wy konania. Ale wraca pod koniec ty godnia – dodała, aby podkreślić wy powiedź. – Detekty w odczy tał w jej głosie jeszcze coś innego. – To dobrze czy źle? – Dobrze – odparła Nikki trochę zby t opry skliwie. Bły snęła więc uśmiechem, próbując złagodzić ton. – Naprawdę dobrze. – Po czy m, już dla przekonania samej siebie, dodała: –
Naprawdę dobrze.
_______ To, co Nikki znalazła po drugiej stronie drzwi, nie by ło miejską świąty nią enologii z arty sty cznie rozmieszczony mi zielony mi butelkami, nie sły szała też odgłosów gry w squasha. Na schodach do piwnicy powitał ją duszący zapach mieszanki kadzideł z oparami ostry ch chemikaliów. Idący tuż za nią detekty w Van Meter jęknął niskim głosem, a gdy by ła już niemal na dole, usły szała, jak Dutch i Feller naciągają rękawiczki. – Jeśli złapię tu jakiegoś sy fa, oskarżę to cholerne miasto. Dotarli do czegoś, co ty lko z litości można by określić mianem recepcji. Ceglane ściany pomalowane na karmazy nowo, laminatowy kontuar i krzesła z katalogu internetowego przy pominały jej małą pry watną siłownię, na pewno nie taką dla lepszej klienteli. W najdalszej ścianie tkwiło czworo drzwi. Wszy stkie by ły otwarte. Troje prowadziło do ciemny ch pomieszczeń, rozjaśniony ch jedy nie smugami blasku jaskrawy ch lamp rozstawiony ch przez ekipę śledczą w celu oświetlenia holu w czasie dochodzenia. Więcej światła, wzmacnianego bły skami fleszy, docierało z odległy ch drzwi, w który ch stał detekty w Raley, ściskając w dłoni lateksowe rękawiczki i obserwując przebieg akcji. Kątem oka dostrzegł Nikki i podszedł do niej. – Witamy w Więzach Przy jemności, detekty w Heat – powiedział. Policy jny zmy sł kazał Nikki, zanim wejdzie na właściwe miejsce zbrodni, zbadać najpierw pozostałe trzy pokoje. Wiedziała, że zostały już sprawdzone przez Raley a i mundurowy ch, którzy pierwsi odpowiedzieli na wezwanie, ale zajrzała w każde drzwi. Mogła dostrzec zaledwie zary sy sprzętu i mebli do prakty k sadomasochisty czny ch oraz to, że każde pomieszczenie by ło tematy czne: buduar wiktoriański, sala do igraszek ze zwierzętami i pokój do depry wacji sensory cznej. W ciągu najbliższy ch godzin miały zostać przeczesane przez ekipę dochodzeniową w celu zebrania dowodów i przeprowadzenia eksperty z, ale jak na razie Nikki by ła zadowolona z własnej inspekcji. Wy jęła rękawiczki i poszła do najodleglejszy ch drzwi, gdzie Feller i Van Meter cierpliwie czekali na swoją kolej za Raley em. To by ło jej śledztwo, na jej terenie i niepisana ety kieta nakazy wała, aby weszła przed nimi. Zwłoki by ły nagie i przy wiązane w kostkach i nadgarstkach do pionowej drewnianej ramy w kształcie litery X. Konstrukcję przy śrubowano do podłogi i sufitu na samy m środku pokoju, a martwe ciało mężczy zny zwisało w dół, zgięte w kolanach, z pośladkami unoszący mi się nad wy kładziną z linoleum. Ogromne cielsko o wadze, którą Heat określiła na ponad sto dwadzieścia pięć kilogramów, niewspierane teraz siłą mięśni, napręży ło rzemienie na nadgarstkach wy soko nad głową i wy gięło ramiona człowieka w literę Y. – „Y.M.C.A....” [3] – detekty w Feller zanucił szeptem refren znanego przeboju, aż Nikki obdarzy ła go palący m spojrzeniem. Skarcony, skrzy żował ręce i obejrzał się na partnera, który ty lko wzruszy ł ramionami. – Co tu mamy, Rales? – spy tała Heat swojego detekty wa. Raley przejrzał kartkę z notatkami. – Jeszcze niewiele. Zobacz sama. – Wy ciągnął rękę w stronę pokoju. – Nigdzie żadny ch ubrań, żadnego dowodu tożsamości, dosłownie nic. Odkry cia dokonała
ekipa sprzątająca po godzinach. Nie mówią po angielsku, więc Ochoa siedzi z nimi w biurze i spisuje ich oświadczenia. Wy chodzi z tego wstępnie, że to miejsce jest zamy kane około pierwszej, czasami drugiej w nocy, wtedy przy chodzą. Wy kony wali swoje obowiązki, my śląc, że są tu sami, i weszli tutaj, do... – ...komnaty tortur – dopowiedziała Nikki. – Te pokoje są tematy czne. Ten służy do tortur i poniżania. – Zrozumiała jego spojrzenie i wy jaśniła: – Pracowałam kiedy ś w oby czajówce. – Ja też – odparł Raley. – Ja pracowałam ciężej. – Heat zmarszczy ła brwi i widziała, jak detekty w się rumieni. – Więc w momencie odkry cia zwłok nie by ło tu nikogo innego. Czy widzieli, jak ktoś wy chodził? – Nie. – W holu jest kamera bezpieczeństwa – odezwał się Van Meter. – Zaraz sprawdzę – Raley skinął głową. Potem odwrócił się do Nikki. – W biurze kierowniczki stoi zamy kana szafa, w której według sprzątający ch trzy ma odtwarzacz. – Obudź kierowniczkę – poleciła Heat. – Powiedz jej, aby przy niosła klucz, ale nie mów nic o zwłokach. Powiedz ty lko, że by ła próba włamania. Nie chcę, aby gdziekolwiek dzwoniła, jadąc tutaj. Chcę zobaczy ć jej reakcję, gdy się dowie. Kiedy Raley wy szedł z pokoju, aby zadzwonić do kierowniczki, Heat zapy tała technika ekipy śledczej i fotografa policy jnego, czy szukali gdzie indziej jakichkolwiek ubrań, portfela albo dokumentu tożsamości. Wiedziała, jaka będzie odpowiedź – w końcu to by li profesjonaliści – ale musiała się zabezpieczy ć na wszy stkich frontach. Jeśli zaczęłaby snuć przy puszczenia i przestała wszy stko sprawdzać, łatwo mogłaby coś przeoczy ć. Coś, co mogłoby potem spowodować luki w śledztwie. Ekipa potwierdziła, że wstępne przeszukanie nie ujawniło żadny ch ubrań, dokumentu tożsamości ani inny ch rzeczy osobisty ch ofiary. – Może ja i Dutch przejdziemy się po sąsiednich budy nkach i sprawdzimy, czy ktoś, kto już jest na nogach, coś widział? – zaproponował detekty w Feller. Van Meter kiwnął głową. – O tej porze nie kręci się zby t wielu ludzi, ale możemy sprawdzić jadłodajnie, śmieciarzy, samochody dostawcze – cokolwiek. – Jasne – zgodziła się detekty w Heat. – Dzięki za towarzy stwo. – Daj spokój, Nikki – Feller znowu popatrzy ł na nią łakomy m wzrokiem. Wy jął telefon komórkowy i ukląkł, aby zrobić dobre ujęcie twarzy martwego mężczy zny. – Nie zaszkodzi pokazać to tu i ówdzie i sprawdzić, czy ktoś go nie znał. – Dobry pomy sł – pochwaliła go Nikki. Wy chodząc z pokoju, Feller przy stanął na chwilę. – Słuchaj, przepraszam za ten wy głup z kawałkiem Village People. To by ło ty lko dla rozluźnienia atmosfery. Nikki nie mogła znieść jego braku szacunku dla ofiary, ale spojrzała na Fellera i zobaczy ła, że mu głupio. Jako wy trawny detekty w Wy działu Zabójstw wiedziała jednak, że to nie bezduszność, ty lko dowcip nie na miejscu. – Już tego nawet nie pamiętam – odrzekła. Feller uśmiechnął się, skinął jej głową i wy szedł.
_______ Lekarka sądowa Lauren Parry klęczała na podłodze obok ofiary i wy pełniając rubry ki w raporcie, składała Nikki sprawozdanie. – No dobrze, mamy więc tutaj niezidenty fikowanego mężczy znę, wiek około pięćdziesięciu lat, waga jakieś sto dwadzieścia pięć kilo. – Wskazała na swój nos. – Niewątpliwie palacz i na pewno lubił wy pić. Z niezidenty fikowany mi zawsze jest najgorzej – pomy ślała Nikki. – Nie znając nazwiska, można utknąć już na starcie. Wtedy cenny dla śledztwa czas spędza się na ustalaniu, kto to jest. – Wstępny czas zgonu... – Lauren odczy tała wskazanie termometru i konty nuowała: – ...między ósmą a dziesiątą wieczorem. – Tak dawno? Jesteś pewna? – Lekarka podniosła wzrok znad podkładki do pisania i wpatrzy ła się w Nikki. – W porządku, więc jesteś pewna – skapitulowała detekty w. – Wstępny, Nik. Kiedy zabierzemy go na Trzy dziestą Szóstą, przeprowadzę ruty nowe testy, ale w tej chwili mogę ustalić ty lko taki przedział czasowy. – Przy czy na śmierci? – Chcesz po prostu wszy stkie detale, co? – stwierdziła Parry z żartobliwy m bły skiem w oku na kamiennej twarzy. Potem znów spoważniała, odwróciła się i zamy śliła nad zwłokami. – Przy czy ną śmierci mogło by ć uduszenie. – Obroża? – Taki jest mój pierwszy wniosek. – Lauren wstała i wskazała na obrożę przy pominającą kołnierz ortopedy czny, wbijającą się w szy ję mężczy zny i zaciśniętą z ty łu tak mocno, że ciało wy lewało się przez jej brzegi. – Z pewnością to wy starczy ło, aby zmiażdży ć tchawicę. Oprócz tego popękane naczy nka krwionośne w oczach wskazują na duszenie się. – Cofnijmy się. Pierwsze skojarzenie? – zapy tała Heat. – Daj spokój, Nikki, wiesz przecież, że zawsze mówię, iż pierwszy wniosek jest ty lko roboczy. – Lauren Parry rzuciła okiem na ciało, znów się nad czy mś zastanawiając. – Co tam? – Wpiszmy uduszenie jako wstępną przy czy nę, dopóki nie przeprowadzę sekcji zwłok. Nikki wiedziała, że nie należy nakłaniać Lauren do snucia przy puszczeń, tak jak jej przy jaciółka miała świadomość, aby nie zmuszać Heat do spekulacji. – W porządku – powiedziała Nikki, wiedząc, że jej koleżance z Wy działu Medy cy ny Sądowej coś chodzi po głowie. Lauren otworzy ła plastikową szufladkę w swoim zestawie, aby wy jąć kilka wacików, i na nowo podjęła badania, podczas gdy Nikki zrobiła to, co zawsze robiła na miejscu zbrodni. Założy ła z ty łu ręce i wolno przechadzała się po pokoju, od czasu do czasu przy kucała lub schy lała się i przy patry wała zwłokom z każdej strony. To nie by ł ty lko ry tuał, to by ła zasadnicza procedura, która pozwalała jej oczy ścić umy sł z wszy stkich doty chczasowy ch wniosków i przy puszczeń. Jej celem by ło otwarcie się na nawet najmniejsze wrażenia, a przede wszy stkim zauważenie tego, na co patrzy ła. Intuicja podpowiedziała Nikki, że ofiara nie by ła osobą akty wną fizy cznie. Zwały miękkiego
tłuszczu na brzuchu mężczy zny sugerowały, że dużo siedział, a przy najmniej wy kony wał zawód, który nie wy magał ruchu ani siły, niezbędny ch w sporcie, budownictwie czy pracy fizy cznej. Jak większość ludzi skórę na ramionach miał bledszą w porównaniu z przedramionami, chociaż różnica nie by ła duża, nie miał też opalenizny charaktery sty cznej dla farmerów. To powiedziało, że nie ty lko spędzał dużo czasu w pomieszczeniach, lecz także nosił głównie długie rękawy i nie zajmował się ogródkiem czy grą w golfa. W inny m wy padku miałby jeszcze widoczną opaleniznę. Podeszła bliżej, aby przy jrzeć się jego dłoniom, uważając, aby nie oddy chać. By ły czy ste i miękkie, co potwierdziło odczucie Nikki na temat try bu ży cia mężczy zny. Paznokcie miał zadbane, ale bez manikiuru, który widy wała u bogaty ch mężczy zn w średnim wieku albo u dbający ch o kondy cję młody ch mieszczuchów. Przerzedzone włosy na czubku głowy i pasma siwizny przemieszane z matowy m kolorem opiłków żelaza pasowały do wieku określonego przez Lauren. Krzaczaste brwi wskazy wały na kawalera albo wdowca, a kozia bródka o barwie soli i pieprzu przy wodziła na my śl wy kładowcę Akademii Sztuki i Literatury. Nikki jeszcze raz obejrzała opuszki jego palców i zauważy ła niebieskawy odcień, który wy glądał, jakby tkwił wewnątrz skóry, a nie na wierzchu, jak w przy padku plam po farbie olejnej, atramencie czy tuszu. Sińce, ślady po uderzeniach oraz otarcia by ły wszędzie: z przodu, na plecach i bokach, na torsie, nogach i ramionach. Starając się zachować trzeźwość umy słu, detekty w próbowała nie przy pisy wać ty ch śladów nocy sadomasochizmu, choć by ło to możliwe, nawet prawdopodobne, biorąc pod uwagę miejsce zdarzenia, ale nie pewne. Nie widziała ran, nakłuć, otworów po kulach ani krwi. Reszta pokoju by ła nieskazitelnie czy sta, w każdy m razie jak na miejsce tortur. Ekipa dochodzeniowa już podczas zbierania odcisków może uzy skać wy niki eksperty zy sądowej, ale ty m razem wokół ciała nie by ło żadny ch widoczny ch śmieci, niedopałków papierosów czy wskazówek w postaci niby przy padkiem upuszczonego pudełka zapałek z wy pisany m na nim numerem pokoju zabójcy – jak to się widzi często w stary ch filmach wy świetlany ch na kanale TCM. Nikki odmówiła sobie konkluzji, że by ł tu zabójca w klasy czny m znaczeniu tego słowa. Zabójstwo? Możliwe. Morderstwo? Też możliwe. W konsekwencji za daleko posuniętej sesji tortur nastąpiła przy padkowa śmierć, co poskutkowało paniczną ucieczką osoby zadającej cierpienie i pozostawieniem przez nią otwarty ch drzwi. Kiedy Heat szkicowała układ pokoju, co zawsze robiła jako osobisty dodatek do ry sunku ekipy śledczej, wszedł detekty w Ochoa, który skończy ł rozmowę z serwisem sprzątający m. Szy bko przy witał Nikki poważny m tonem, ale złagodniał, gdy jego wzrok padł na lekarkę sądową. – Panie detekty wie – powiedziała Lauren odrobinę zby t formalnie. – Pani doktor – odparł, dopasowując się do jej dy stansu. Chwilę potem Nikki zauważy ła, jak Lauren wy jmuje coś z bocznej kieszeni fartucha i wsuwa mu do ręki. Ochoa nawet na to nie spojrzał, powiedział ty lko: – Tak, dziękuję – po czy m przeszedł na drugą stronę pokoju, odwrócił się ty łem i założy ł zegarek na rękę. Nikki mogła się ty lko domy ślić, gdzie by ł, zanim został wezwany na miejsce zbrodni. Widząc, jak ci dwoje się maskują, Nikki odczuła nagły ból. Podniosła długopis nad szkicem
i przy pomniała sobie, jak nie tak dawno ona i Rook konspirowali w podobny sposób, aby utrzy mać w tajemnicy swój związek – i też nikogo nie nabrali. To by ło tego upalnego lata, kiedy Rook zbierał materiały na temat jej ekipy do spraw zabójstw, i ostatecznie samej Nikki, do arty kułu, który pisał dla First Press. Jej zdjęcie na okładce poważanego miesięcznika sprzedawanego w cały m kraju miało dla unikającej rozgłosu Nikki swoje dobre i złe strony. Razem z iry tacją i nieszczęśliwy mi komplikacjami jej pięciu minut przy szły niespodziewanie gorące chwile z Jamesonem Rookiem. I jakaś forma związku. No cóż, pomy ślała – my ślenie zabierało jej ostatnio sporo czasu – może nie ty le związek, ale... no właśnie, co? Przez czas ich by cia razem żar romansu stał się jeszcze gorętszy, ale nastąpiło też coś jeszcze, co Nikki zaczęła odczuwać jak Coś Prawdziwego, co dokądś prowadziło. Ty lko że końcem tej drogi by ła krawędź przepaści, na której wszy stko zawisło w powietrzu. Nie by ło go już od czterech ty godni. Miesiąc, jak Rook zniknął podczas prowadzenia śledztwa dla First Press w sprawie między narodowego handlu bronią. Miesiąc, jak zniknął z powierzchni ziemi, włócząc się gdzieś po odległy ch górskich wioskach Europy Wschodniej, afry kańskich portach, lądowiskach w Meksy ku i Bóg wie gdzie jeszcze. Miesiąc, aby Nikki zaczęła się zastanawiać, dokąd oni do diabła doszli w swoim związku. Sy stem komunikacji z Rookiem by ł do niczego i to na pewno nie pomagało. Powiedział jej, że będzie działał tajnie i żeby oczekiwała ciszy w eterze, ale to by ła przesada. Cały ten czas w izolacji, bez żadnego telefonu, doprowadzał ją do szału; to zastanawianie się, czy on ży je, czy gnije gdzieś w więzieniu jakiegoś lokalnego watażki... albo coś jeszcze gorszego. Czy naprawdę mógł by ć tak długo poza zasięgiem, czy po prostu nie chciało mu się postarać? Na początku Nikki nie chciała przy jąć tego do wiadomości, ale po dniach i nocach prób nierozważania tej my śli walczy ła teraz z poglądem, że może jednak szelmowski urok globtrotera Jamesona Rooka zaczy na blednąć. Szanowała oczy wiście jego karierę dziennikarza śledczego, laureata dwóch Nagród Pulitzera, i rozum jej podpowiadał, z czy m wiąże się jego praca, ale sposób, w jaki uciekł z miasta, sposób, w jaki uciekł z jej ży cia, sprawił, że podała w wątpliwość nie ty lko to, na jakim etapie są jako para, lecz także to, jakie miejsce zajmuje w jego ży ciu. Nikki spojrzała na zegarek i zastanowiła się, która godzina jest w miejscu poby tu Rooka. Następnie popatrzy ła na kalendarz. Rook powiedział, że wraca za pięć dni. Nikki zadała sobie py tanie, gdzie będą do tej pory.
_______ Heat rozważała różne możliwości i stwierdziła, że korzy stniej dla niej będzie zaczekać na kierowniczkę podziemnego seks klubu, aż przy jdzie i otworzy szafę z odtwarzaczem wideo. W ten sposób mogła zwolnić swoich detekty wów, aby wraz z kilkoma mundurowy mi przetrząsnęli sąsiedztwo. Ponieważ ekipa taksówkowa zgłosiła się na ochotnika do odwiedzenia jadłodajni i pogadania z pracownikami oraz dostawcami, Nikki wy znaczy ła Raley a i Ochoę (razem nazy wany ch pieszczotliwie „Roach”), aby skupili się na znalezieniu dowodu tożsamości i portfela. – Przeprowadźcie standardowe przeszukanie: kosze i kontenery na śmieci, kraty
w metrze, miejsca pod schodami do budy nków albo każde inne miejsce nadające się do porzucenia czegoś i szy bkiej ucieczki. W tej okolicy nie ma zby t wielu apartamentowców z portierami, ale jeśli kogoś takiego zobaczy cie, py tajcie. Aha, sprawdźcie też Dom Feniksa [4] za rogiem. Może ktoś z naszy ch wracający ch do zdrowia przy jaciół by ł już na nogach i coś sły szał lub widział. Dwie sekundy później rozległy się sy gnały komórek Raley a i Ochoi. Heat podniosła do góry swój telefon i powiedziała: – Przesłałam wam zdjęcie twarzy nieboszczy ka. Jeśli będziecie mieli okazję, pokażcie je tu i ówdzie, kto wie? – Jasne – odparł Ochoa. – Któż nie lubi oglądać przed śniadaniem zdjęcia uduszonej ofiary ? Gdy zaczęli wchodzić na schody, aby wy dostać się na ulicę, jeszcze zawołała za nimi: – I zwróćcie uwagę na kamery bezpieczeństwa, które mają wgląd na ulicę. Banki, sklepy jubilerskie, wiecie, o co chodzi. Możemy później, gdy będą już mieli otwarte, wpaść do nich i poprosić o odtworzenie nagrań.
_______ Detekty w Heat musiała pozby ć się podłego nastroju, jaki towarzy szy ł jej po rozmowie z kierowniczką Więzów Przy jemności. Nikki wątpiła w to, że Raley obudził kobietę. Bardzo mocno umalowana, ubrana w obcisły kostium z winy lu, który skrzy piał za każdy m razem, gdy zmieniała pozy cję na krześle, Roxanne Paltz sprawiała wrażenie, jakby by ła na nogach całą noc. Jej okulary, jak u starszej pani, miały błękitne soczewki pasujące do końców sterczący ch, zniszczony ch rozjaśnianiem włosów, które wy dzielały niedający się z niczy m pomy lić zapach marihuany. Gdy Nikki wy jawiła prawdziwy powód swojej wizy ty : martwy mężczy zna w komnacie tortur, kobieta zbladła i zachwiała się. Heat pokazała jej zdjęcie ofiary w telefonie komórkowy m i kierowniczka mało nie zwy miotowała. Usiadła niepewnie i wy piła ły k wody, którą Nikki podała jej z lodówki, ale gdy doszła do siebie, powiedziała, że nigdy nie widziała tego człowieka. Kiedy Nikki zapy tała, czy mogliby obejrzeć wideo z kamery bezpieczeństwa, zrobiło się nieprzy jemnie i Roxanne Paltz nieoczekiwanie zaczęła bronić swoich praw konsty tucy jny ch. Przemawiając z pozy cji kogoś, kogo napada się po nocy ty lko z powodu prowadzenia przez niego seks biznesu, zarzuciła Nikki wy konanie nieuprawnionego przeszukania, które naruszy ło poufność dany ch klientów i nawet wolność słowa. Kierowniczka, chociaż by ło jeszcze przed szóstą rano, zadzwoniła do swojego prawnika i wy rwała go ze snu. Nikki musiała znieść jej wrogie spojrzenia rzucane spod rzęs pokry ty ch rozmazany m tuszem, gdy tamta głosem nieznoszący m sprzeciwu powtarzała za adwokatem, że bez nakazu sędziego nie może by ć otwarta żadna szafka ani wy świetlone żadne wideo. – Ja ty lko proszę o odrobinę współpracy – powiedziała Nikki. Roxanne siedziała, słuchając swojego prawnika, i co chwila mu przy takiwała, kiwając głową, co powodowało, że winy lowy kostium za każdy m razem skrzy piał. Po czy m rozłączy ła się i powiedziała: – Mówi, aby ś poszła się pieprzy ć.
Nikki lekko się uśmiechnęła. – Sądząc z wy posażenia, jakie tu masz, to bardzo odpowiednie miejsce do robienia takich rzeczy.
_______ Detekty w Heat wiedziała, że może zdoby ć nakaz przeszukania, i właśnie skończy ła rozmowę w tej sprawie, gdy telefon, który trzy mała w ręku, zawibrował. Dzwonił Raley. – Wy jdź na zewnątrz, chy ba coś mamy. Wy szła z powrotem na chodnik, spodziewając się, że zobaczy słońce, ale nadal by ło ciemno. Straciła na dole poczucie czasu i miejsca, i stwierdziła, że chy ba dobrze się stało. Detekty wi Raley, Ochoa, Van Meter i Feller stali w półkolu po drugiej stronie ulicy pod zieloną brezentową markizą pobliskiego sklepu spoży wczego. Przecinając Siedemdziesiątą Czwartą, Nikki musiała na chwilę stanąć, aby uniknąć zderzenia z kurierem pędzący m na rowerze z zimowy mi oponami. Gdy ją mijał, usły szała nierówny oddech i zobaczy ła czy jeś śniadanie zamówione na wy nos podskakujące w koszy ku przewiązany m linką. Pomy ślała, że może jednak jej praca nie jest znowu taka ciężka. – Co macie? – zapy tała, podchodząc do ekipy. – Znaleźliśmy jakieś ciuchy i but wetknięte w szczelinę między ty mi dwoma budy nkami – rzekł Ochoa, kierując promień światła z latarki na przerwę w murze oddzielającą sklep spoży wczy i znajdujący się tuż obok salon pielęgnacji paznokci. Raley podniósł parę ciemny ch spodni i czarne mokasy ny z frędzlami, aby Nikki mogła zobaczy ć, a następnie wsunął je do brązowej papierowej torby na dowody rzeczowe. – Dziury takie jak ta? Klasy czne miejsce, aby coś upchnąć – stwierdził Ochoa. – Nauczy łem się tego w Narkoty kowy m. – Daj latarkę, wy daje mi się, że coś tu jeszcze jest. – Raley omiótł snopem światłą miejsce przed szczeliną w ścianie. Kilka sekund później wy ciągnął bliźniaczy mokasy n tego, który już mieli, a potem powiedział: – No, kto by pomy ślał? – Co tam masz? – spy tał Ochoa. – Nie bądź fiutem, co to jest? – Poczekaj chwilę. Gdy by ś tak nie pakował na siłowni, sam mógłby ś to zrobić. – Raley wy winął ramię, aby mieć lepszy kąt dotarcia do szpary. – Mam cię. Jeszcze jedna obroża. Nikki spodziewała się zobaczy ć jakąś skórzaną część kostiumu z ostry mi kolcami ze stali nierdzewnej i sprzączkami w kształcie litery D do przy pinania, ale gdy Raley w końcu wstał i dłonią w rękawiczce podniósł to coś do góry, to nie by ł wcale taki rodzaj obroży. To by ła koloratka.
_______ W 2005 roku Nowy Jork wy asy gnował jedenaście milionów dolarów na modernizację zaplecza technologicznego policji – zbudowano Centrum Zbrodni Popełniany ch w Czasie Rzeczy wisty m, komputerowy węzeł operacy jny, który poza inny mi liczny mi możliwościami w zadziwiający m
wręcz tempie dostarcza raporty o zbrodniach i dane oficerom w terenie. Dzięki temu w mieście liczący m blisko osiem i pół miliona mieszkańców detekty w Heat potrzebowała mniej niż trzech minut na uzy skanie prawdopodobnej tożsamości ofiary z lochu tortur. Centrum uzy skało dostęp do dany ch i ujawniło zgłoszenie o zaginięciu wielebnego Geralda Grafa wy pełnione poprzedniego wieczoru przez gospody nię z plebanii. Nikki wy znaczy ła Raley a i Ochoę, aby zostali i konty nuowali badania, a sama postanowiła pojechać na przedmieścia w celu przesłuchania kobiety, która wy pełniła zgłoszenie. Detekty wi Feller i Van Meter mieli już wolne, Dutch zaproponował, że pomoże Raley owi i Ochoi. Ty mczasem Feller pojawił się przy oknie jej samochodu i powiedział, że jeśli ona nie ma nic przeciwko jego towarzy stwu, to również chętnie pojedzie. Nikki zawahała się, nie będąc pewna, czy Feller nie chce sobie w ten sposób stworzy ć możliwości zaproszenia jej później na drinka albo kolację. Ale detekty w oferował ty lko pomoc poza swoimi godzinami pracy, więc nie mogła odmówić. Jeśli próbowałby czegoś innego, po prostu jakoś sobie z nim poradzi. Kościół Opiekunki Niewinny ch znajdował się na północnej granicy rewiru posterunku, pośrodku Osiemdziesiątej Piątej między West End a Riverside. O tej porze porannego szczy tu dotarcie tam zajmuje około pięciu minut. Ale jak ty lko Heat wy jechała na Broadway, przed Beacon Theatre zatrzy mało ich czerwone światło. – Cieszę się, że wreszcie mam okazję porozmawiać z tobą sam na sam – odezwał się Feller. – Na pewno – odparła Nikki i naty chmiast skierowała rozmowę na inny temat. – Doceniam twoją pomoc, Randy. Dodatkowa para oczu i uszu zawsze się przy da. – Mam szansę, aby zapy tać cię o coś bez świadków. Spojrzała w górę na światła i rozważała przez chwilę, czy wy ciągnąć policy jnego koguta. – Tak? – Wiesz już, jak ci poszło na egzaminie na porucznika? – zapy tał. Nie by ło to py tanie, którego się spodziewała. Nikki odwróciła się, aby na niego spojrzeć. – Zielone – poinformował i pojechała dalej. – Nie wiem, wy daje mi się, że dobrze. Trudno powiedzieć na pewno – odrzekła. – Cały czas czekam na ogłoszenie wy ników. – Kiedy ostatnio departament zaproponował udział w teście na urzędników służby cy wilnej, Heat wzięła w nim udział, nawet nie ty le z palącej chęci awansu na wy ższe stanowisko, ile z niepewności, kiedy znowu nadarzy się okazja. Kry zy s ekonomiczny spowodował cięcia budżetowe w Nowy m Jorku tak samo, jak w wielu inny ch metropoliach, i jedy ny m działaniem jej przełożony ch by ło odsunięcie w czasie wy znaczony ch testów, które skutkowały podwy żkami. Detekty w Feller chrząknął. – A gdy by m ci powiedział, że obiło mi się o uszy, że wy padłaś najlepiej? – Rzuciła mu szy bkiej spojrzenie i skoncentrowała się na kierowcy ciężarówki dostarczającej pieczy wo, który zatrzy mał się bez migaczy na jej pasie. Włączy ła światła ostrzegawcze i czekała, aż droga się zwolni, a Feller mówił dalej. – Wiem to na pewno. – Skąd? – Z pewny ch źródeł wewnętrzny ch. W centrali. – Pochy lił się w kierunku tablicy rozdzielczej. – Mogę zmniejszy ć temperaturę? Tu zaczy na by ć jak w piekarniku. – Nie ma sprawy.
– Próbuję trzy mać rękę na pulsie. – Jedny m ruchem przekręcił wy łącznik, a potem zdecy dował się przekręcić jeszcze raz, zanim z powrotem się usadowił. – Nie mam zamiaru do końca ży cia jeździć na ty lny m siedzeniu tej taksówki, wiesz, co mam na my śli? – Jasne, jasne. – Nikki okrąży ła ciężarówkę z pieczy wem. – Doceniam informację. – To kiedy przejdziesz już przez ustną część i spełnisz te ich wszy stkie inne nierealisty czne wy magania – jak nauczenie się sekretnego uścisku dłoni, czy co tam jeszcze – wy świadczy sz mi przy sługę? Nie zapomnij o kolegach, jak się będziesz piąć po szczeblach kariery. „Tu cię mam, a więc o to chodzi” – pomy ślała Nikki. Czuła się trochę zażenowana. Cały czas my ślała, że Feller chce się umówić z nią na randkę, gdy ty mczasem wszy stko wskazy wało na to, że tak naprawdę chciał złowić ją w swoją sieć kontaktów. Odtworzy ła w my ślach jego obraz w barze dla gliniarzy w śliniaku z papieru toaletowego i zastanowiła się, czy ta błazenada by ła ty lko dla zabawy, czy naprawdę by ł po prostu utalentowany m lizusem. Im więcej mówił, ty m bardziej ją w ty m utwierdzał. – Kiedy już dostaniesz tę złotą belkę, to będzie dla odmiany dobra wiadomość na posterunku. Wiesz, o co mi chodzi. – Nie jestem pewna – odparła. Na Siedemdziesiątej Dziewiątej trafili na następne czerwone światło i, niestety, zanosiło się na dłuższe stanie. – „Nie jestem pewna” – to śmiechu warte – powiedział. – Mam na my śli kapitana Montrose’a. Nikki doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Jej kapitan i mentor, Montrose, znalazł się pod rosnącą presją centrali w kwestii dowodzenia Dwudziesty m Posterunkiem. Czy to by ł wpły w kry zy su ekonomicznego, wzrastającego bezrobocia, czy też nawrót do mroczny ch czasów chaosu, zanim Nowy m Jorkiem zaczął rządzić Giuliani, we wszy stkich pięciu dzielnicach powoli zwiększała się liczba zbrodni. Co gorsza, osiągała swój szczy t w okresie wy borów, więc niejako dla równowagi wszy stko, co najgorsze, spadało na dowódców posterunków. Ale Heat widziała, że jej kapitan dostaje większe cięgi. Wzy wano go samego na dodatkowe spotkania i besztano, spędzał w Kwaterze Głównej ty le samo czasu, co w swoim biurze. Pod wpły wem stresów jego osobowość zmroczniała, stał się wy obcowany. Nie, to by ło nawet coś więcej – stał się skry ty i tajemniczy. To sprawiło, że Nikki zastanawiała się, czy oprócz spraw związany ch ze staty sty ką pracy posterunku nie chodzi jeszcze o coś innego. Teraz martwiło ją, że pry watne upokorzenie szefa wy szło na jaw i stało się tematem plotek. Jeśli Feller o ty m wiedział, inni też wiedzieli. Lojalność kazała jej odbić piłeczkę i wesprzeć Montrose’a. – Słuchaj, Randy, a komu w dzisiejszy ch czasach nie dają wy cisku? Sły szałam, że te coty godniowe spotkania na temat staty sty k komputerowy ch w centrali są tak samo straszne dla wszy stkich kapitanów, nie ty lko dla mojego. – Poważnie? – odparł. – Powinni zrobić otwór w podłodze, aby krew miała gdzie odpły nąć. Zielone. – Chry ste, dopiero co się zmieniło. – Nikki dodała gazu. – Przepraszam. Dutcha też to doprowadza do szału. Mówię ci, muszę wy dostać się z tej taksówki. – Opuścił szy bę i splunął na jezdnię. Kiedy zamknął okno, dodał: – Tu nie chodzi ty lko o staty sty ki. Mam kumpla w Wy dziale Spraw Wewnętrzny ch. Mają twojego dowódcę na celowniku.
– Bzdury. – Żadne bzdury. – Za co? Wzruszy ł ramionami teatralny m gestem. – To Sprawy Wewnętrzne, to jak my ślisz? – Nie. Nie kupuję tego – zaprotestowała. – To nie kupuj. Może jest czy sty, ale mówię ci, że jest w opałach, a oni ty lko ostrzą siekierkę. – Żadne może. Montrose jest czy sty. – Skręciła w Osiemdziesiątą Piątą. Mieli do pokonania jeszcze odległość półtorej przecznicy, by ło już widać krzy ż na dachu kościoła. W oddali, po drugiej stronie rzeki Hudson, w promieniach wschodzącego słońca różowiły się apartamentowce i drapacze chmur. Gdy przecinali West End, Nikki wy łączy ła przednie światła. – Kto wie? – powiedział Feller. – Ty idziesz w górę, może znajdziesz się w sy tuacji, że będziesz mogła przejąć posterunek, jeśli on pójdzie na dno. – On nie idzie na dno. Montrose jest pod presją, ale to dobry człowiek. – Skoro tak mówisz. – Tak mówię. Jest nieskazitelny. Wy siadając z samochodu przed plebanią, Nikki żałowała, że nie przy jechała tu sama. Nie, tak naprawdę żałowała, że Feller nie zaprosił jej po prostu na drinka, na kręgle albo nawet na rozbieraną randkę. Wolałaby wszy stko inne od tej rozmowy. Wy ciągnęła rękę w stronę dzwonka, ale zanim zdołała go nacisnąć, w witrażowy m oknie w drzwiach zobaczy ła małą głowę i drzwi zaraz się otworzy ły, ukazując drobną kobietę w wieku przed siedemdziesiątką. Nikki odniosła się do swoich notatek z informacji Centrum Zbrodni. – Dzień dobry, czy pani Ly dia Borelli? – Tak, a państwo jesteście z policji, poznaję. Po okazaniu legity macji i przedstawieniu się, Nikki zapy tała: – To pani zadzwoniła w sprawie wielebnego Grafa? – Och, bardzo się denerwuję. Proszę, niech państwo wejdą. Wargi gospody ni drżały i machała nerwowo rękami. Przy pierwszej próbie zamknięcia drzwi nie trafiła w klamkę. – Znaleźliście go? Czy z nim wszy stko w porządku? – Pani Borelli, czy ma pani może jakieś niedawne zdjęcie, które mogłaby m zobaczy ć? – Ojca Grafa? No cóż, jestem pewna, że gdzieś... już wiem. Po gruby m dy wanie, który tłumił kroki, poprowadziła ich do salonu i do sąsiadującego z nim gabinetu księdza. Na półkach wbudowany ch nad biurkiem, między książkami a bibelotami stało kilka zdjęć w szklany ch ramkach. Gospody ni zdjęła jedno z nich, przeciągając palcem po górnej części ramki, aby zebrać z niej kurz, zanim dała je Nikki. – To jest z ostatniego lata. Heat i Feller stanęli obok siebie, aby mu się przy jrzeć. Zdjęcie wy konano na jakimś wiecu protestacy jny m. Przedstawiało, tuż za duży m transparentem, kapłana i trzech trzy mający ch się za ręce Hiszpanów, którzy prowadzili marsz. Twarz wielebnego Grafa, uchwy cona w połowie śpiewania pieśni, to z całą pewnością by ła twarz ofiary z Więzów Przy jemności.
Gospody ni przy jęła wiadomość ze stoickim spokojem, czy niąc znak krzy ża, i skłoniła głowę w cichej modlitwie. Gdy skończy ła, na jej skroniach pojawiły się rumieńce, a po policzkach popły nęły łzy. Na stoliku obok kanapy znajdowały się chusteczki do nosa. Nikki podała pudełko i kobieta wzięła kilka z nich. – Jak to się stało? – zapy tała, wpatrując się w trzy mane w rękach chusteczki. Mając na względzie wrażliwość gospody ni, Heat nie chciała w ty m momencie zdradzać jej szczegółów śmierci księdza w lochu seksualny ch prakty k sadomasochisty czny ch. – Cały czas to badamy. Kobieta podniosła wzrok. – Czy cierpiał? Detekty w Feller zerknął na Nikki i odwrócił się, aby ukry ć twarz, znalazłszy nagle zajęcie w postaci ustawiania zdjęcia na półce. – Będziemy znali więcej szczegółów po przeprowadzeniu sekcji zwłok – odparła Heat, mając nadzieję, że jej wy mówka by ła wy starczająco przekonująca, aby kobieta w nią uwierzy ła. – Wiemy, że to jest dla pani ogromna strata, ale będziemy chcieli niedługo, oczy wiście nie teraz, aby odpowiedziała pani na kilka py tań. – Naturalnie, wszy stko, czego państwo potrzebują. – Teraz, pani Borelli, bardzo by nam pomogło, gdy by śmy mogli rozejrzeć się po plebanii. Wie pani, przeszukać jego papiery, sy pialnię. – Jego szafę – dorzucił Feller. Nikki zrobiła krok do przodu. – Chcemy poszukać czegokolwiek, co pomogłoby nam dowiedzieć się, kto to zrobił. – Jeszcze raz? – Gospody ni spojrzała na nią zaskoczona. – Powiedziałam, że chcieliby śmy poszukać... – Sły szałam, co pani powiedziała. Chodzi mi o to, czy musicie przeszukać jeszcze raz? Nikki podeszła do gospody ni. – Czy chce pani powiedzieć, że ktoś już tu robił przeszukanie? – Tak. Ostatniej nocy, inny policjant. Powiedział, że sprawdza moje zgłoszenie na temat zaginięcia. – Rzeczy wiście, zdarza się, że czasami wchodzimy sobie w drogę – odrzekła Nikki. Tak mogło by ć w ty m przy padku, ale jej niepokój wzrastał. Pochwy ciła spojrzenie Fellera, które jej powiedziało, że słucha uważnie. – Mogę spy tać, co to by ł za policjant? – Zapomniałam jego nazwiska. Przedstawił się, ale ja by łam taka zdenerwowana. Starość nie radość. – Zaśmiała się, a potem znowu załkała. – Pokazał mi odznakę, taką samą jak wasze, więc pozwoliłam mu się tu pokręcić. Oglądałam telewizję, a on się rozglądał. – No cóż, jestem pewna, że złoży ł raport. – Nikki wy ciągnęła swój reporterski kołonotatnik. – Może go rozpoznam, jeśli go pani opisze. – Oczy wiście. Wy soki. Czarny. Albo jak to mówią w dzisiejszy ch czasach, Afroamery kanin. Bardzo miły, miał przy jemną twarz. Ły sy. Aha, i takie niewielkie znamię albo pieprzy k czy coś tam innego, o tutaj. – Klepnęła się w policzek. Heat przestała notować i nałoży ła skuwkę na pisak. Miała wszy stko, czego potrzebowała.
Gospody ni właśnie opisała kapitana Montrose’a.
ROZDZIAŁ DRUGI D etekty w Heat nie by ła pewna, co wolałaby bardziej: przy jść na posterunek i zastać kapitana Montrose’a, co pozwoliłoby dowiedzieć się czegoś o jego wizy cie poprzedniej nocy na plebanii, czy zobaczy ć puste krzesło szefa i odłoży ć spotkanie na później. Jak się okazało, tego ranka, tak samo zresztą jak wiele inny ch razy, to ona pierwsza zapaliła światła w sali odpraw Wy działu Zabójstw. Biuro kapitana by ło zamknięte na klucz i za szklaną ścianą, która dawała mu widok na cały pokój ekipy, panowała ciemność. Uczucie, jakiego Nikki doznała, widząc puste biuro szefa, dało jej odpowiedź na postawione py tanie: co wolałaby bardziej – by ła rozczarowana. Nie lubiła odkładać spraw na później, zwłaszcza jeśli temat by ł drażliwy, insty nkt bowiem podpowiadał jej, aby najpierw wy doby ć wszy stko na wierzch, a potem dopiero sobie z ty m radzić. Mówiła sobie, że to burza w szklance wody, wy starczy ty lko oczy ścić atmosferę i wszy stko wróci do normy. Na pierwszy rzut oka w wizy cie kapitana na plebanii kościoła Opiekunki Niewinny ch nie by ło nic niewłaściwego. Zgłoszenie zaginięcia mieszkańca ich rewiru dawało wy starczającą podstawę do rozmowy z kobietą, która zgłosiła ten fakt. To by ła zwy kła procedura policy jna. Nie by ło jednak standardem, że sam dowódca posterunku zajmował się takim zgłoszeniem. Na ogół spadało ono na barki niższego rangą detekty wa albo nawet doświadczonego mundurowego. Dokony wanie przeszukania w pojedy nkę również się zdarzało, ale by ło trochę niety powe. Godzinę wcześniej Heat i detekty w Feller nałoży li rękawiczki i przeszli się po miejscu zbrodni. Nie znaleźli żadny ch oznak walki, rozbijania czegokolwiek, plam krwi, listów z pogróżkami czy czegoś innego, co zwróciłoby ich uwagę. Czekali na przy by cie Jednostki Zbierania Dowodów, niewątpliwie bardziej od nich dokładnej. Nikki wciąż czuła ulgę, że Feller by ł dy skretny i nic nie powiedział, nawet jeśli miał to wy raźnie wy pisane na twarzy. Wiedziała, co my ślał. Montrose, będący pod silny m naciskiem ze strony swoich przełożony ch i mający przed sobą prawdopodobne śledztwo Wy działu Spraw Wewnętrzny ch z powodu niewiadomy ch zarzutów, odszedł od normalny ch procedur i osobiście odwiedził miejsce zamieszkania torturowanej ofiary tej samej nocy, kiedy zmarła. Kiedy Nikki wy sadziła Fellera obok stacji metra na Osiemdziesiątej Szóstej, powiedział ty lko: – Powodzenia... pani porucznik Heat. Nikki, korzy stając z tego, że by ła tego ranka pierwsza w sali odpraw, bardzo chciała złapać Montrose’a i porozmawiać z nim w cztery oczy, zanim nadejdą inni. Zalewając sobie płatki mlekiem w służbowej kuchni, wy brała jego numer w telefonie komórkowy m. – Kapitanie, tu
Heat. Siódma dwadzieścia dziewięć – powiedziała, gdy włączy ła się poczta głosowa. – Proszę oddzwonić, jak ty lko będzie pan mógł. – Krótko i zwięźle. Wiedział, że dzwoni ty lko wtedy, jeśli to naprawdę ważne. Zaniosła kartonową miseczkę płatków na biurko i jedząc w panującej wokół ciszy, czuła ciężar całego miesiąca poranków bez Rooka. Jeszcze raz spojrzała na zegarek. Wskazówki przesunęły się do przodu, ale cholerny kalendarz ani drgnął. Zastanawiała się, co może teraz robić Rook. Wy obraziła go sobie siedzącego na skrzy ni z amunicją w cieniu baraku z blachy falistej na jakimś odległy m lądowisku w środku dżungli w Kolumbii albo Meksy ku, według marszruty, jaką pobieżnie przedstawił, zanim pocałował ją na pożegnanie w drzwiach jej mieszkania. Zamknęła za nim drzwi, pobiegła do okna w wy kuszu i czekała, obserwując spaliny z rury wy dechowej czekającego na niego samochodu. Pragnęła ostatni raz zobaczy ć Rooka, zanim zniknie. Poczuła w środku ciepło, przy pominając sobie, jak zatrzy mał się, odwrócił i przesłał jej pocałunek. Teraz ten obraz stał się mglisty m wspomnieniem. Zastąpił go inny, który Nikki sobie stworzy ła – Rooka we wrogim kraju, tłukącego moskity i zapisującego nazwiska podejrzany ch handlarzy bronią w notesie marki Moleskine. Bez wątpienia by ł to Rook nieumy ty, zarośnięty i miał spocone pośladki. Pragnęła go. Komórka Heat rozbły snęła SMS-em od kapitana Montrose. – Jestem w centrali. Skontaktuję się, jak wy jdę. – Jak to zwy kle by wało, tkwił tam na ry tualny m spotkaniu w sprawie odpowiedzialności finansowej posterunku. To sprawiło, że Nikki zaczęła rozważać gorsze strony swojego nieuchronnie zbliżającego się awansu. Jeden szczebel drabiny za wy soko i głowa wy staje nad parapetem, stając się duży m widoczny m celem.
_______ Kiedy trzy dzieści minut później, tuż po ósmej, Nikki Heat ze swoją ekipą i funkcjonariuszami, który ch ściągnęła z Wy działu Włamań, rozważała kilka szczegółów sprawy, które mieli do tej pory, w sali odpraw Wy działu Zabójstw by ły już ty lko miejsca stojące. Stała przed dużą białą tablicą, na której przy mocowała magnesami dwa zdjęcia wielebnego Grafa. Pierwsze z nich, przedstawiające martwego księdza, zrobione przez ekipę techników śledczy ch, by ło o wiele lepszej jakości niż to, które sama pstry knęła telefonem komórkowy m. Obok fotografii umieściła zdjęcie z marszu protestacy jnego, wy kadrowane i powiększone tak, aby ukazy wało ty lko twarz. – To jest nasza ofiara, wielebny Gerald Graf, ksiądz z kościoła Opiekunki Niewinny ch. – Odtworzy ła okoliczności śmierci duchownego i szy bkoschnący m markerem zakreśliła na osi czasu nary sowanej wzdłuż tablicy moment zaginięcia, przy puszczalne godziny zgonu i odkry cia zwłok. – Kserokopie ty ch zdjęć już się dla was robią. Będą też, jak zwy kle, na serwerze razem z inny mi szczegółami, aby ście mieli do nich dostęp z komórek i laptopów. Ochoa odwrócił się do gliniarza wy poży czonego z Wy działu Włamań, detekty wa Rhy mera, który siedział z ty łu na szafce z dokumentami. – Hej, Opie, gdy by ś się zastanawiał, laptop to jest taka maszy na do pisania z migający mi światełkami. Dan Rhy mer, by ły żołnierz Żandarmerii Wojskowej obu Karolin, który został w Nowy m Jorku po odsłużeniu swojego w armii, by ł przy zwy czajony, że mu dokuczają. Nawet w domu
przezy wali go Opie. Odparował ze swoim południowy m akcentem: – Że jak? Komputer laptop? O, kurczę! Nic dziwnego, że nie mogłem opiec na ty m czy mś kanapki z oposa. Próbując przekrzy czeć zbiorowy rechot, Heat rzuciła: – Przepraszam! Czy ktoś ma coś przeciwko, że powiem co nieco na temat śledztwa? – Oj, niedobrze – odezwała się detekty w Sharon Hinesburg. Nikki zaśmiała się do towarzy stwa, dopóki ta nie dodała: – Wy próbowujesz nowy sty l dowodzenia porucznika? – Przy ty k nie zdziwił Heat, bardziej by ła zaskoczona faktem, że jej oczekiwany awans by ł tematem powszechny ch plotek. Oczy wiście ich źródłem by ła Hinesburg, niezby t zdolna policjantka, której główny m talentem by ło działanie Nikki na nerwy. Ktoś widocznie musiał powiedzieć Sharon, że jej szczerość jest niebanalna. Heat pomy ślała, że źle się jej przy służy ł. – Co tu mamy na temat przy czy ny śmierci? – zapy tał Raley, dając Heat powrócić do tematu śledztwa i rozbrajając podrzucony przez Hinesburg granat. – Wstępne wy niki nic nam nie mówią. – Nikki nawiązała kontakt wzrokowy z Raley em, który prawie niedostrzegalny m skinięciem głową dał jej dowód solidarności. – Prawdę mówiąc, nie możemy nawet zakwalifikować tego oficjalnie jako zabójstwa, dopóki nie zostanie przeprowadzona sekcja zwłok. Rodzaj śmierci stwarza możliwość, że to by ł wy padek. Mamy tutaj i przy puszczalne problemy zdrowotne ofiary, i zamiary zawodowca... – ...albo zabójcy – wtrącił Ochoa. – Albo zabójcy – zgodziła się Heat. – Wielebny Graf by ł osobą zaginioną, co zwiększa możliwość popełnienia przestępstwa. – Mimowolnie jej wzrok podąży ł do pustego biura kapitana Montrose’a, a potem znów spoczął na ekipie. – Musimy więc zachować otwarte umy sły. – Czy ojczulek by ł zboczeńcem? – ponownie odezwała się, subtelna jak zawsze, Hinesburg. – Mam na my śli, co do diabła ksiądz robił w ty m lochu perwersji? – By ło to może nie najdelikatniejsze, ale trafne py tanie. – Dlatego będziemy teraz pracować nad ty m pod kątem prakty k BDSM[5] – rzekła Heat. – Nadal są mi potrzebne rozmowy z gospody nią i inny mi z parafii na temat księdza. Jego związki, rodzina, wrogowie, egzorcy zmy, ministranci – nigdy nic nie wiadomo. Wszy stko jest niby oczy wiste, ale tuż obok mamy tortury seksualne. Gdy ty lko zdobędziemy nakaz, co powinno wkrótce nastąpić, poproszę detekty wa Raley a, aby poszedł obejrzeć tę taśmę z kamery bezpieczeństwa. Zobaczy my, kiedy wielebny tam przy szedł i w czy im towarzy stwie. – Nie wspominając już, w jakim stanie – dodał Raley. – Zwłaszcza to. Wy dobądź zdjęcia wszy stkich, którzy tam wchodzili i stamtąd wy chodzili przed i po. – Nikki wy pisała na białej tablicy skrzy piący m markerem staranny mi drukowany mi literami: „Wideo z kamery bezpieczeństwa”. Podkreśliła napis i powiedziała: – Podczas gdy Raley będzie się ty m zajmował, spróbujmy się dowiedzieć, czy nasza ofiara miała jakieś szczególne zwy czaje, upodobania. – Ochoa, Rhy mer, Gallagher, Hinesburg – przejdźcie się po klubach i popularny ch jaskiniach rozpusty. – Tak jest, dowódco! – zasalutowała Hinesburg, ale nikt się nie roześmiał. Pozostali by li już gotowi, aby udać się do swoich zadań. Kilka minut później Nikki odłoży ła słuchawkę telefonu i zawołała przez salę odpraw: – Ochoa,
zmiana planów! – Podeszła do jego biurka, przy który m przeglądał wy druki ofert klubów w niesławnej Dungeon Alley – alei Lochów na Manhattanie. – Dzwonili z plebanii technicy od zbierania dowodów. Gospody ni twierdzi, że ktoś poprzestawiał rzeczy i kilka przedmiotów zginęło. Kierowniczka Więzów Przy jemności i jej prawnik czekają na mnie w pokoju przesłuchań, więc może ty się tam wy bierzesz i dowiesz, o co chodzi. – Jeśli ładnie poproszę, to czy mogę zrezy gnować z obchodu trasy zboczków i załatwić sprawę plebanii? – Hinesburg pojawiła się w zasięgu wzroku Heat. Ponieważ wszy stko wskazy wało na to, że chce w ten sposób niejako ukradkiem przeprosić za wcześniejszą kąśliwą uwagę, Nikki zważy ła korzy ści, które mogły z tego pły nąć. – Może tak by ć, Oach? – Niech pomy ślę... – Ochoa uniósł dłonie, naśladując szalki wagi – ...kościół albo jaskinia seksu, kościół albo jaskinia seksu... – Opuścił ręce. – Zapal za mnie świeczkę, jak tam będziesz, Sharon. – Dzięki – powiedziała Hinesburg. – I przepraszam, że tak ci dołoży łam, za agresy wny ton. Nie zdawałam sobie sprawy, że masz na głowie... – w konspiracy jny sposób pochy liła się w stronę Heat i dokończy ła – ...inne sprawy. Kiedy Nikki rzuciła jej zdziwione spojrzenie, Sharon podetknęła szefowej pod nos poranne wy danie Ledgera otwarte na stronie „Świat plotek”, działu poświęconego ży ciu celebry tów. – Chcesz powiedzieć, że jeszcze tego nie widziałaś? Heat zamrugała oczami na widok zdjęcia. Tuż pod fotografią Andersona Coopera [6] z przy jęcia chary taty wnego znajdowało się zajmujące ćwierć strony ujęcie z ukry tej kamery przedstawiające Rooka wy chodzącego w towarzy stwie olśniewającej kobiety z Le Cirque [7] . Podpis głosił: „Zadowolony klient? Jameson Rook, dziennikarz i supergwiazda do wzięcia, oraz jego agentka literacka Jeanne Callow cali w uśmiechach po eleganckim tête-à-tête w Le Cirque ostatniego wieczoru”. Jak zawsze „delikatna”, Hinesburg dodała: – Wy dawało mi się, że mówiłaś, iż Rook wy jechał pracować nad arty kułem o handlarzach bronią. – Nikki sły szała jej słowa, ale nie by ła w stanie oderwać wzroku od fotografii. – Najgorsza zima od 1906, a ta bez rękawów. Założę się, że gdy Rook mówił o zamiarze polowania na pistolety, nie my ślałaś, że chodzi mu o takie.
_______ Wzy wali ją do pokoju przesłuchań. Nikki poszła tam jak na autopilocie, wciąż dochodząc do siebie po psy chiczny m nokaucie. Nie mogła tego pojąć, nie chciała w to uwierzy ć... Rook nie ty lko wrócił, lecz także pokazy wał się publicznie, podczas gdy ona czekała na niego, jak żona kapitana żaglowca przechadzająca się po brzegu morza, przeszukująca wzrokiem hory zont, aby dojrzeć maszt. Żadnej brody, żadny ch spocony ch pośladków – by ł czy ściutki, ogolony i oplatał swoją wy gimnasty kowaną agentkę ramieniem obleczony m w rękaw mary narki z kolekcji Hugo Bossa. Gdy zamierzała wejść do pokoju obserwacy jnego, w drzwiach dopadł ją detekty w Raley i Heat wy rzuciła z głowy Rooka, chociaż wciąż jeszcze czuła się kompletnie rozbita. – Mam
kiepskie wieści, jeśli chodzi o kamerę bezpieczeństwa – zakomunikował Raley. Trzy mał w rękach pudło z przy klejony m z boku formularzem „Zebrane dowody ”. – Domy ślam się, że tu jest taśma, zgadza się? – Taśmy – tak. Ta konkretna taśma – nie. Kiedy otworzy łem szafkę, zaczęła się odtwarzać ta, co już by ła w środku, a naklejka na niej by ła z datą sprzed dwóch ty godni. – Cudownie – stwierdziła Heat. – I nie ma nic z ostatniej nocy ? – Te taśmy nie nagrały nic przez ostatnich kilka ty godni. Sprawdzę, ale będziemy mieli szczęście, jeśli coś zobaczy my. Nikki rozważy ła to szy bko. – Niezależnie od wszy stkiego, przejrzy j to, co tutaj masz, i wy odrębnij twarze. Nigdy nic nie wiadomo, możemy tu zobaczy ć wielebnego Grafa i z kimś go powiązać. Raley zniknął w kory tarzu wraz z pudłem z taśmami. Nikki poszła dalej do pokoju przesłuchań.
_______ – Już zadała pani mojej klientce to py tanie – powiedział Simmy Paltz, wskazując palcem wy gięty m przez artrety zm na leżący na stole żółty zeszy t. Wy suszony i ży lasty prawnik wy glądał, jakby miał sto lat – sama skóra i kości. Nosił krawat modny w latach siedemdziesiąty ch, zawiązany w duży węzeł, ale Nikki z powodzeniem mogłaby wsunąć rękę aż po nadgarstek między zmechacony kołnierzy k Simmy ’ego a jego kogucią szy ję. Staruszek wy dawał się jednak wy starczająco przenikliwy i na pewno by ł bezkompromisowy m adwokatem. Heat domy śliła się, że jedny m ze sposobów obniżenia kosztów w małej firmie Więzy Przy jemności by ło zatrudnienie dziadka albo stry jecznego dziadka jako doradcy prawnego. – Chciałam dać jej czas na przemy ślenie odpowiedzi, niech jej pamięć wy kona swoje zadanie – odrzekła Nikki. Zwróciła się bezpośrednio do Roxanne Paltz, która w dalszy m ciągu miała na sobie ten sam winy lowy kostium i taki sam wy raz pogardy na twarzy, jak o szóstej rano w swoim biurze. – Jest pani absolutnie pewna, że nie miała do czy nienia z wielebny m Grafem? – Może w kościele?! Proszę mnie nie rozśmieszać. – Roxanne oparła się o krzesło i z saty sfakcją skinęła głową w stronę doradcy. – On nie by ł naszy m klientem. – Ha! – odezwał się jej prawnik. – I ty le pani przy szło z nakazu. – Jego oczy za brudny mi okularami, które zakry wały mu połowę twarzy, wy dały się Nikki ogromne. – Pani Paltz, kto miał klucze? Roxanne spojrzała na swojego adwokata, który ruchem głowy dał jej znać, aby mówiła. Odpowiedziała: – Ty lko ja. Jeden komplet. – I nie ma żadny ch inny ch taśm? – A co ona jest? – wtrącił się prawnik – Bezpieczeństwo Krajowe? – Prawda jest taka – konty nuowała Roxanne. – Ta plastikowa bańka na suficie spełnia swoje zadanie: trzy ma wszy stkich w ry zach. Klienci widzą, że jest, i się zachowują. Coś w takim sty lu, jak dzwoni się do obsługi klienta i sły szy : „Ta rozmowa jest nagry wana”. Taki ichni sposób
powiedzenia: „Uważaj na to, co mówisz, dupku”. Heat przekręciła stronę w notesie. – Poproszę o nazwiska wszy stkich, którzy by li tam ostatniej nocy, powiedzmy od szóstej wieczorem. Dominujący ch kobiet i mężczy zn, którzy tam pracują, oraz klientów. – Chciałaby pani – odparł prawnik. – Więzy Przy jemności to dy skretny biznes chroniony przez prawo do pry watności i tajemnicę zawodową. – Wy baczy pan, panie Paltz, ale z tego, co mi wiadomo, tajemnica zawodowa może chronić prawników i lekarzy, ale nie ludzi, którzy przebierają się i odgry wają lekarza. – Heat ponownie zwróciła się do kierowniczki: – Roxanne, w należącej do pani nieruchomości nastąpił zgon. Czy będzie pani współpracować, czy też mamy zamknąć to miejsce i oskarży ć panią o stworzenie zagrożenia bezpieczeństwa publicznego i zagrożenia zdrowia w Więzach Przy jemności? – Nikki ty lko częściowo blefowała. Zamknięcie, nawet jeśli by do niego doszło, by ło możliwe ty lko na krótko, ale szacunkowa ocena stanu tego biznesu – stara farba, tanie meble, zniszczone wy posażenie i zaniedbany nadzór bezpieczeństwa – podpowiedziały Heat, że Roxanne działa na krawędzi bankructwa i nawet ty dzień bez klientów by łby dla niej dużą stratą. Miała rację. – Dobrze. Dam pani jej nazwisko – zgodziła się po kolejny m przy zwalający m kiwnięciu głową prawnika. – Faktem jest, że w tej chwili mam ty lko jedną dominę. Dwie pozostałe straciłam parę miesięcy temu, poszły do lepszy ch miejsc w śródmieściu. – Roxanne Paltz wy konała w swoim winy lu sły szalne wzruszenie ramionami. – Mówię pani, ten sadomasochisty czny biznes to walka o przetrwanie. – Nikki insty nktownie czekała na żart rzucony przez Rooka. Jak wiele razy podczas jego nieobecności. Co by powiedział? Znając go, mogło to by ć coś w rodzaju: „To by się nadawało na chwy tliwy slogan reklamowy ”. Wy obraziła sobie zapałkę obracającą zdjęcie Rooka z Le Cirque w popiół... Po zapisaniu nazwiska i numeru telefonu dominy podany ch przez Roxanne Paltz Heat zadała py tanie na temat klientów. – To już jej sprawa – odparła kierowniczka. – Ona mi płaci za to, że może korzy stać z tego miejsca, coś jak fry zjerka. Zapisy wanie klientów na godziny to jej działka. – Gwoli formalności, Roxanne, czy może pani powiedzieć, gdzie pani by ła między osiemnastą a dwudziestą trzecią? – Nikki rozszerzy ła ramy czasowe, ponieważ nie miała jeszcze oficjalny ch dany ch od Lauren Parry. – Tak. By łam z mężem na kolacji, a potem w kinie. Heat zapisała nazwę restauracji i ty tuł filmu, po czy m zapy tała: – I pani mąż może to poświadczy ć? – Jasne, że mogę – przy taknął Simmy Paltz. Nikki Heat przeniosła wzrok ze starego głupca na Roxanne i zanotowała jeszcze jedną rzecz, ty m razem w my ślach. Przy pomnienie, aby niczego nie zakładać. A już na pewno nie w Nowy m Jorku. Czy nie odebrała dopiero co bolesnej lekcji od Rooka?
_______
Roxanne i jej mąż wciąż jeszcze by li w sali przesłuchań, a Nikki zadzwoniła do Ochoi, aby znalazł dominę. Chodziło o to, aby Paltzowie nie mieli możliwości wcześniejszego skontaktowania się z nią. Heat dała im do obejrzenia trochę zdjęć przestępców seksualny ch znany ch z okrucieństwa, wiedząc, że małżeństwo trochę nad ty m poślęczy i na jakiś czas będzie miała je z głowy. Ochoa znajdował się w Chelsea, zaledwie kilka przecznic od miejsca zamieszkania dominy Andrei Boam. Już piętnaście minut później zadzwonił z informacją od jej współlokatorki: „Panna Boam w ostatni weekend wy jechała na urlop”. – Czy powiedziała, dokąd? – spy tała Nikki. – Do Amsterdamu – odparł Ochoa. – Miasta, nie w aleję [8] . – Wy obraź sobie. Amsterdam. Dla dominy ! – Taaa... – zgodził się. – Jeśli o mnie chodzi, wy gląda to na urlop połączony z pracą zarobkową. – Skontaktuj się ze służbami celny mi. Niech sprawdzą jej paszport, aby śmy upewnili się, że fakty cznie poleciała – zarządziła Heat. – Chociaż to wy gląda na solidne alibi. A co ze zdjęciem księdza? – Niestety, nic. Ale... Przechadzka po ty ch klubach nie by ła całkowitą stratą czasu. Przesłuchiwałem w większości uległy ch i świetnie wpły nęło to na moje poczucie wartości.
_______ Heat by ła ciekawa, co się dzieje na plebanii, ale ponieważ dostała SMS od Lauren Parry, która skończy ła sekcję zwłok wielebnego Grafa, postanowiła pojechać do Wy działu Medy cy ny Sądowej i z drogi zadzwoniła do detekty w Hinesburg. – O co chodzi, Nikki? – spy tała Sharon. – Jadę właśnie do Medy cy ny Sądowej i zastanawiam się, jakich odkry ć dokonałaś przez ostatnie półtorej godziny. – Heat nie udało się usunąć iry tacji z głosu, ale denerwowało ją, że to ona musiała się starać, aby uzy skać od podwładnej najświeższe wiadomości. Jedną z wątpliwy ch zalet Sharon Hinesburg by ło to, że wiele rzeczy, które się do niej mówiło, by ło dla niej zby t trudny ch do zrozumienia, jeśli więc w wy powiedzi Heat tkwiła nuta uszczy pliwości, to Sharon nawet jej nie zauważy ła. – Co masz zamiar powiedzieć temu sukinsy nowi pisarzowi? – spy tała Hinesburg. – Jeśli facet by mi wy ciął taki numer, miałby przechlapane. Sły szy sz, co mówię? Heat miała ochotę wrzasnąć tak głośno, aby Sharon popękały w uszach bębenki. Ale zamiast tego policzy ła do trzech i spokojnie powtórzy ła – Sharon! Gospody ni?! – A, racja. Pani... – rozległ się odgłos przerzucany ch kartek. – Borelli – przy nagliła ją Nikki. – Co Borelli powiedziała ci na temat zaginiony ch przedmiotów? – Całkiem sporo. Ta kobieta jest naprawdę niesamowita. Traktuje pracę jak misję. Zna każdy zakątek tego miejsca, zupełnie jakby prowadziła muzeum. – Sły chać by ło, jak po drugiej stronie słuchawki Hinesburg przewraca więcej kartek. – Jak do tej pory najważniejszą sprawą jest zaginiony medalik z pudełka na biżuterię.
– Jakiego rodzaju medalik? – Jakiś święty. – Przez chwilę sły chać by ło stłumioną rozmowę – Hinesburg zasłoniła ręką słuchawkę – po czy m odezwała się ponownie. – Medalik z wizerunkiem świętego Krzy sztofa. – I mówi, że to jedy na rzecz, która zginęła? – spy tała Heat. – Jak dotąd. Cały czas robimy razem inwentary zację – dodała Hinesburg, upewniając się, że ton jej głosu wskazuje na to, jak bardzo jest zajęta. – Ale jest jeszcze inna sprawa. Pani B. mówi, że jakieś rzeczy wy glądają dziwnie. Drobiazgi. Koszule i skarpetki w szufladach nie są tak ładnie poukładane, jak ona to robi, książki też trochę nie w tej kolejności, kredens z porcelaną niby zamknięty, ale nie do końca. Do Nikki zaczy nało docierać to, co sły szy, i nie by ły to wcale drobiazgi. Wy glądało na to, że ktoś czegoś szukał na plebanii, i by ło to metody czne przeszukanie, a nie wy ry wkowe, jak to widziała w większości przy padków. Może nawet profesjonalne. Jej my śli pobiegły do kapitana Montrose’a. Czy on by zrobił coś takiego? – Sharon, rób dalej tę inwentary zację, jeżeli nawet ekipa od zbierania dowodów robi to samo. Dołącz listę wszy stkiego, co zostało przesunięte albo uszkodzone. Nawet jeśli by się wy dawało bez znaczenia, rozumiesz? – Heat zerknęła na zegar na tablicy rozdzielczej. – Nie dam rady tam podjechać jeszcze przez jakiś czas, porozmawiaj więc z panią Borelli, o ile jest na to gotowa. Dowiedz się wszy stkiego o wielebny m Grafie. Niezwy kłe zwy czaje, sprzeczki, goście – wiesz, o co py tać. Przez moment panowała cisza. Następnie dotarła do Nikki trochę roztargniona odpowiedź Hinesburg: – Jasne, jasne. – Heat pożałowała, że jednak nie wy słała tam detekty wa Ochoi, tak jak planowała. Nauczka na przy szłość. Zdecy dowała, że sama zajrzy na plebanię i przesłucha gospody nię księdza.
_______ Całe miasto by ło zakorkowane. Więcej ludzi w większej liczbie samochodów miało zawsze związek z pogodą, zwłaszcza z zimny mi porankami, kiedy temperatura spadała w okolice zera i hulał wiatr. Ciężko by ło znaleźć miejsce do zaparkowania. Tablice „Brak miejsc” stały przed każdy m garażem nowojorskiego Centrum Medy cznego sąsiadującego z Wy działem Medy cy ny Sądowej. Przedzierając się Pierwszą Aleją, Heat widziała, że nawet miejsca dla gości przed wejściami by ły już pozajmowane przez inne wozy policy jne. Na Trzy dziestej Czwartej zawróciła do swojej tajemnej postojowej broni, ogrodzonego parkingu przed szpitalem Bellevue. Oznaczało to co prawda spacer na piechotę w arkty czny m wietrze, ale by ła to jedy na możliwość, jeśli nie chciała jeździć w kółko. Parkingowy siedział w cieple swojej budki i nie chciało mu się z niej wy chodzić. Zobaczy ła ty lko jego palce dające znać przez zamarznięte okno, że może wjechać. Zanim wy siadła z samochodu, rzuciła okiem na telefon. Ponownie sprawdziła e-maile. Nie, nie przegapiła żadnego od Rooka, nic od niego nie dostała. „Jeszcze raz” – powiedziała sobie – „Ty lko jeszcze jeden raz”. Nacisnęła „wy ślij/odbierz” i patrzy ła, jak ikonka się obraca. Nic to nie
zmieniło i Nikki wiedziała ty lko, że nadal jest w stanie emocjonalnego zawieszenia. Wbiegła po schodach do holu Wy działu Medy cy ny Sądowej. Nie czuła w ogóle policzków i lało jej się z nosa. Siedząca w recepcji Danielle przy witała Heat swoim zwy kły m słoneczny m „Cześć!” i otworzy ła bramkę bezpieczeństwa. W mały m pomieszczeniu, które nowojorska policja zagospodarowała dla odwiedzający ch to miejsce pracowników, trzy z czterech boksów by ły zajęte przez detekty wów rozmawiający ch przez telefony. Mieli tu włączony grzejnik, więc Nikki zrzuciła płaszcz. Popatrzy ła na stertę kurtek na oparciu jednego z krzeseł i jej wy bór padł na pusty wieszak. Akurat wtedy komórka dała jej znać wibrowaniem, że ktoś dzwoni. Nie znała numeru, który pokazał się jej na wy świetlaczu, ale znała prefiks. Dzwoniono z centrali. Montrose napisał jej wcześniej w SMS-ie, że tam jest. Nikki nie chciała wdawać się z nim w dy skusję w momencie, gdy miała obok siebie kolegów policjantów, ale stwierdziła, że przy najmniej nawiąże kontakt i ustali termin następnej rozmowy. – Heat – powiedziała. – Czy to ta sły nna Nikki Heat? – Nie znała tego głosu, ale cały rozbrzmiewał uśmiechami i, jak na jej gust, trochę z ty m przesadził. Odezwała się neutralny m tonem, którego uży wała wobec telemarketerów. – Detekty w Heat przy telefonie. – Sły szałem, że już niedługo – odparł jej rozmówca. – Pani detekty w, tu Zach Hamner, starszy współpracownik administracy jny w Dziale Prawny m. Dzwonię, aby osobiście pani pogratulować zdania egzaminu na porucznika. – Och. – Nikki chciała wy jść na zewnątrz, ale w odróżnieniu od rodzin w żałobie i jej własnego poczucia przy zwoitości starała się nie korzy stać z komórki w przestrzeni publicznej tego budy nku. Tak więc usiadła na pusty m krześle i schowała się w boksie, wiedząc, że i tak nie da jej to ani odrobiny pry watności. – Dziękuję. Przepraszam, ale trochę mnie pan ty m zaskoczy ł. – Nie ma sprawy. Nie ty lko wy padła pani dobrze, pani detekty w, lecz także uzy skała wspaniały wy nik. Potrzebujemy tak dobry ch policjantów jak pani, niech awansują w wy dziale. Owinęła dłoń wokół słuchawki. – Jeszcze raz, panie Hamner. – Zach. – Zach. Doceniam te miłe słowa. – Jak już powiedziałem, nie ma sprawy. Dzwonię, bo chciałby m się upewnić, że kiedy przy jdzie pani do nas po kopię wy ników, wpadnie się pani przy witać. – Oczy wiście – odparła, a potem się zastanowiła. – To jest w Kadrach. Ale pan nie jest z Kadr, prawda? – Jasne, że nie. Jestem na górze, u zastępcy komisarza do spraw prawny ch. Proszę mi wierzy ć, i tak wszy stko przechodzi przez moje biurko – powiedział tonem zdradzający m wy sokie mniemanie o sobie. – To kiedy mogę się pani spodziewać? – No cóż, jestem teraz w Wy dziale Medy cy ny Sądowej. Prowadzę śledztwo. – Jasne – odrzekł – w sprawie tego księdza. – Sposób, w jaki to powiedział, przekonał Nikki, że Zach Hamner lubi się popisy wać swoją wszechstronną wiedzą. Facet, który zna wszy stkie odpowiedzi. Kwintesencja niezbędnika. Czego od niej chciał? Powtórzy ła w my ślach swój rozkład dnia. Sekcja zwłok... Montrose, taką miała nadzieję...
spotkanie ekipy... plebania... – Może jutro? – Miałem nadzieję na dzisiaj. – Zamilkł na chwilę, a gdy nie dostał odpowiedzi, konty nuował: – Mam jutro zapchany dzień. Spotkajmy się wcześnie rano. Proponuję śniadanie. Dokumenty może pani podpisać później. – Heat zgodziła się, czując nacisk ciężaru walca parowego. Podał jej nazwę baru na Lafay ette, powiedział, że spotkają się o siódmej, i rozłączy ł po kolejny ch gratulacjach.
_______ – Masz jakieś wieści od podróżnika? – spy tała Lauren Parry w biurze przy legający m do sali, w której by ły przeprowadzane sekcje zwłok. Podniosła głowę i spojrzała na przy jaciółkę znad komputera. Lekarka sądowa by ła ubrana w przepisowy kombinezon, jak zwy kle poplamiony krwią i inny mi pły nami. Widziała reakcję Nikki i ze stojącego za nią krzesła zdjęła swoje ochronne okulary z pleksi. – Może usiądziesz? – U mnie wszy stko w porządku. – Heat, która właśnie włoży ła czy sty kombinezon przeznaczony dla gości, oparła się o ścianę wąskiej poczekalni i przez szklaną szy bę wpatry wała się w stojący przed nią rząd stołów. Na najbliższy m leżało nakry te prześcieradłem ciało wielebnego Geralda Grafa. – Kłamczucha – odparła jej przy jaciółka. – Jeśli tak wy gląda „w porządku”, to nigdy nie chcę wiedzieć, kiedy nie jest w porządku. Nikki spojrzała ponownie na Lauren. – No dobrze, poprawię to na „dojdę do siebie”. Tak mi się wy daje. – Przerażasz mnie, Nikki. – Już dobrze, dobrze... – Heat zdała Lauren relację z porannej niespodzianki: triumfalnego powrotu Rooka do Gotham w celu świętowania zakończenia jego misji – świętowania, do którego ona nie została zaproszona – i jakby tego by ło mało, nawet nie zadzwonił, że już wrócił. – O, kurde. – Lauren zmarszczy ła brwi. – Jak sądzisz, co tu jest grane? Nie my ślisz chy ba, że on... – zamilkła i potrząsnęła przecząco głową. – Że co? – spy tała Nikki. – Że związał się z kimś inny m? Możesz to powiedzieć. Chy ba nie my ślisz, że się nad ty m nie zastanawiałam? – Nikki odsunęła na bok kilka czarny ch my śli. – Jak zostajesz wy starczająco długo sama, Laur, to wy obrażasz sobie różne rzeczy. Potem, miesiąc później otwierasz gazetę i okazuje się, że niektóre z nich są prawdą. – Oderwała się od ściany i wy prostowała. – Dość tego. On wrócił. Uporządkujemy to wszy stko. – Nie wy raziła głośno wątpliwości, ale by ły czy telne. – Cieszę się, że tobie i Ochoi się układa. Lauren na chwilę zamurowało. A potem się uśmiechnęła. Oczy wiście, przed Nikki żaden romans się nie ukry je. – Tak, dobrze nam z Miguelem. – Wiesz, mogłaby m cię znienawidzić – powiedziała Nikki, gdy szły w stronę drzwi.
_______
Dwoje inny ch lekarzy sądowy ch pracowało na pierwszy m i trzecim stole. Nikki weszła do sali autopsji i powtórzy ła sobie po cichu mantrę, której nauczy ła ją Lauren całe wieki temu, podczas jej pierwszego poby tu w ty m miejscu. – Oddy chaj przez usta, to oszuka twój mózg. – Jak zawsze, Heat dodała do tego: – Prawie, ale niezupełnie. – Na początek kilka niepodważalny ch faktów, a potem pokażę ci nieprawidłowości – powiedziała Lauren Parry, gdy podeszły do ciała Grafa. – Potwierdził się przedział czasowy godziny śmierci. Między dwudziestą a dwudziestą drugą. Powiedziałaby m, że bliżej dwudziestej drugiej. – Czy li czas zgonu to mogła by ć dwudziesta pierwsza trzy dzieści? – Mniej więcej. – Lekarka zawinęła stronę wokół podkładki do pisania, pokazując szkice ludzkiego ciała leżącego na wznak oraz na brzuchu, na który ch poczy niła notatki. – Ślady i oznaki. Przebadałam już gałki oczne oraz szy ję, tutaj i tutaj. – Długopisem wskazy wała każde miejsce na szkicach. – Liczne otarcia i stłuczenia. Bolesne, ale nie śmiertelne. Żadny ch połamany ch kości. Wszy stko pasuje do prakty k dominacji i uległości. Nikki zaczęła my śleć, że przy czy ną śmierci duchownego fakty cznie mogła by ć sesja BSDM, która wy mknęła się spod kontroli, ale dopuszczała też inne rozwiązania. – Jeszcze trzy niewielkie odkry cia warte zbadania – mówiła dalej Lauren. Poprowadziła Nikki przez pokój do jednej z szafek. Uchy liła szklane drzwiczki i zdjęła z półki błękitne kartonowe wiaderko z dowodami. Nikki przy pomniała sobie, jak Rook po pierwszej wizy cie w ty m miejscu oświadczy ł, że już nigdy więcej nie kupi kubełka z kurczakiem. Lauren wy jęła małą plastikową fiolkę z napisem „GRAF” i podała ją Nikki. – Widzisz tę plamkę? Detekty w podniosła fiolkę pod światło. Na dnie pojemniczka znajdowała się ciemna plamka wielkości kęsa bekonu. – Znalazłam to pod paznokciem – konty nuowała Parry. – Pod mikroskopem wy gląda jak fragment skóry, ale nie pasuje do rzemieni, który mi miał związane nadgarstki, ani do obroży. – Włoży ła fiolkę z powrotem do wiaderka. – Zbadam to w laboratorium. Następnie zaprowadziła Nikki do szafy osuszającej, do której wkładano ubrania ofiar, aby móc zachować ślady DNA do testów. Wiszące tam poplamione krwią ubrania liczny ch ofiar zostały porozdzielane płachtami brązowego papieru. Z brzegu Heat dostrzegła czarne ubranie Grafa i jego białą koloratkę. – Ciekawa sprawa z ty m kołnierzy kiem. Jest na nim malutka plamka krwi. Dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że żaden fragment skóry powy żej ramion ani na rękach Grafa nie by ł uszkodzony. – Racja – stwierdziła Nikki, rozważając możliwości. – To może by ć krew napastnika albo zabójcy. – Albo osoby dominującej, kto wie? – Lauren miała rację. Ten dowód równie dobrze mógł pochodzić od kogoś zranionego podczas sesji tortur, kto upchnął ciuchy i uciekł w panice. – To również wy ślemy do testów DNA na Dwudziestą Szóstą. Następnie Lauren zawołała jednego z sanitariuszy, który pomógł jej przewrócić na bok ciało księdza. Plecy by ły pokry te pręgami od ciosów pejczem, na który ch widok Nikki głęboko wciągnęła powietrze przez nos, czego od razu pożałowała. Wy trzy mała jednak i przy sunęła się bliżej, ponieważ lekarka sądowa wskazała na geometry czny wzór. – Jedno z ty ch stłuczeń jest
inne niż pozostałe – powiedziała Lauren. Jej wy czulone na takie szczegóły oko pomogło już Heat przy wielu sprawach. Ostatnio, gdy dostrzegła ślady zostawione przez sy gnet rosy jskiego zbira, który zabił sły nnego dewelopera nieruchomości. To prostokątne otarcie w dolnej części kręgosłupa miało długość pięciu centy metrów i równomiernie rozmieszczone poziome linie. – Wy gląda jak ślad zostawiony przez małą drabinkę – stwierdziła Heat. – Zrobiłam kilka zdjęć, wy ślę ci e-mailem wraz z moim raportem. – Parry skinęła głową sanitariuszowi, który delikatnie odwrócił Grafa na wznak i wy szedł z pokoju. – Kochane nieprawidłowości – odezwała się Heat. – Jeszcze nie skończy łam, pani detekty w. – Lauren ponownie wzięła do ręki swoją podkładkę do pisania. – Teraz przy czy na śmierci. Moim zdaniem to uduszenie wskutek zaciśnięcia czegoś na szy i. – Rano wahałaś się co do tego – przy pomniała jej Nikki. – To prawda. By ły jednak pewne przesłanki. Oczy wiste okoliczności, skórzana obroża, przekrwione gałki oczne i tak dalej. Wy cofałam się jednak z tego, bo dostrzegłam coś, co mogło oznaczać rozległy zawał serca. – Błękitnawy kolor, który widziałam przy opuszkach palców i na jego nosie? – domy śliła się Heat. – Przepraszam bardzo, kto tu jest lekarzem sądowy m? – Trochę się od ciebie nauczy łam. Atak serca mógłby wy kluczy ć, że to by ło morderstwo. – Nie zgadniesz. On naprawdę miał atak serca. Okazuje się, że zawał nie by ł śmiertelny, ksiądz udusił się, zanim atak się skończy ł, ale diabli wiedzą, co zabiłoby go najpierw. Heat popatrzy ła na przy kry te zwłoki. – Powiedziałaś, że czuć by ło od niego papierosy i alkohol. – I stan jego organów wewnętrzny ch to potwierdza, ale... – Lekarka spojrzała na Nikki w znaczący sposób i odchy liła prześcieradło. – Zerknij na te poparzenia na skórze. Spowodowało je urządzenie elektry czne. Najprawdopodobniej elektry czny przezskórny sty mulator nerwowy – powiedziała Lauren, mając na my śli przenośny generator na prąd elektry czny uży wany podczas tortur seksualny ch. – Widziałam to urządzenie. Natknęłam się na nie, gdy pracowałam w oby czajówce. – To wiesz również, że ostrzegają, aby nie uży wać go nigdy w okolicach klatki piersiowej. – Zsunęła niżej prześcieradło, aby odsłonić tors Grafa, na który m poparzenia elektry czne by ły bardzo silne, zwłaszcza w okolicy serca. – Moim zdaniem wy gląda to tak, jakby ktoś chciał zadać mu ogromny ból. – Py tanie: dlaczego? – zastanowiła się Nikki.
_______ Wjechały razem na pierwsze piętro. – Mam do ciebie py tanie – odezwała się Heat. – Czy widziałaś już wcześniej coś takiego?
– Oparzenia przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m tak poważne jak te? Nie aż takie. Ale sły szałam o kimś, kto miał coś podobnego – odparła Lauren, gdy doszły do drzwi biura Wy działu Policji. – Ten aktorski dzieciak, który zawsze wpadał w jakieś tarapaty i zginął w 2004 albo 2005. – Gene Huddleston junior? – spy tała Nikki. – Tak, on. – Ale on został zastrzelony. Jakaś historia z narkoty kami, zgadza się? – Tak – potwierdziła Lauren. – To się stało, zanim zaczęłam tu pracować, ale sły szałam, że też miał na cały m ciele takie oparzenia. To by ł dzikus. Ustalili, że miał więcej dziwactw. Biuro Wy działu Policji by ło puste. Nikki zdjęła płaszcz z wieszaka, ale zanim wy szła, usiadła przy jedny m z komputerów. Zalogowała się na serwerze wy działu i poprosiła o cy frową kopię dokumentacji w sprawie Gene’a Huddlestona juniora.
_______ Kobieta stojąca dotąd obok błękitnej aksamitnej liny odgradzającej ścianę honorową ze zdjęciami i tablicami pamiątkowy mi zrobiła krok w stronę Heat przechodzącej właśnie przez przedsionek do holu posterunku. – Przepraszam, czy pani jest detekty w Nikki Heat? – Tak, to ja. – Nikki przy stanęła, ale rzuciła od razu szy bkie spojrzenie na uniesioną rękę kobiety. Ktoś postanowił, że w ty m roku jest sezon polowań na policjantów, nawet na posterunkach, w związku z czy m Heat by ła ostrożna. Ale kobieta trzy mała w ręku ty lko wizy tówkę, na której można by ło przeczy tać: – Tam Svejda, reporter miejski, New York Ledger. – Zastanawiałam się, czy znalazłaby pani czas, aby odpowiedzieć na kilka py tań. Heat uprzejmie odwzajemniła uśmiech, ale odpowiedziała: – Przy kro mi, pani... – Ponownie spojrzała na wizy tówkę. Nikki widziała już kiedy ś to nazwisko, ale nie by ła pewna, jak się je wy mawia. – Szfej-da – pomogła jej tamta. – Mój ojciec jest Czechem. – Proszę się nie przejmować, każdy ma z ty m problem. Niech mi pani mówi „Tam”. – Obdarzy ła Nikki ciepły m uśmiechem, odsłaniając rząd perfekcy jnie równy ch bły szczący ch zębów. W rzeczy samej, cała wy glądała jak supermodelka: wy soka i szczupła blondy nka z modną fry zurą, duży mi zielony mi oczami, z który ch wy zierała inteligencja i figlarność, wy starczająco młoda, aby nie uży wać mocnego makijażu – by ła przy puszczalnie przed trzy dziestką. Taki wy gląd bardziej pasował do reporterki telewizy jnej niż dziennikarki prasowej. – W porządku, może by ć Tam – zgodziła się Nikki. – Ale jestem tutaj ty lko minutę i zaraz wy chodzę. Naprawdę mi przy kro. – Zrobiła krok w stronę wewnętrzny ch drzwi, ale dziennikarka podąży ła za nią. Jednocześnie wy jmowała swój reporterski notatnik. Spiralny ampad[9] , identy czny z ty m, którego uży wała Heat. – Minuta w zupełności wy starczy, nie będę pani dłużej zatrzy my wać. Czy zaklasy fikuje pani śmierć wielebnego Grafa jako morderstwo czy wy padek?
– No dobrze, ty lko krótko, panno Svejda – odparła Nikki, bezbłędnie wy mawiając nazwisko. – Na ty m etapie śledztwa jeszcze jest zby t wcześnie, aby wy rokować jedno albo drugie. Reporterka podniosła wzrok znad notatek. – Sensacy jne morderstwo – ksiądz z plebanii torturowany i zabity w lochu prakty k sadomasochisty czny ch – i pani naprawdę chce mi wcisnąć taki kit? Oklepane „bez komentarza”? – Co pani wy drukuje, to pani sprawa. Śledztwo jest na początkowy m etapie. Obiecuję, że gdy będziemy mieli coś, czy m będziemy mogli się podzielić, zrobimy to. – Jak każdy dobry przesłuchujący, Heat zdoby wała informacje, nawet jeśli to ona sama by ła przesłuchiwana. Z zainteresowania Tam Svejdy sprawą Grafa wy wnioskowała, że nie jest jedy ną, która czuje, że wchodzi tutaj w grę coś więcej niż ty lko kolejne zabójstwo. – Trzy mam panią za słowo – odrzekła reporterka i dodała, nie tracąc ani chwili: – A co może mi pani powiedzieć na temat kapitana Montrose’a? – Heat przy glądała się jej uważnie, wiedząc, że nawet z następny m „bez komentarza” musi by ć bardzo ostrożna. To nie ona będzie to pisać, ty lko Tam Svejda, i Nikki nie chciała by ć inspiracją plotkarskich wy pocin o milczący ch gliniarzach. – Jeśli to dla pani niezręczny temat, możemy o ty m porozmawiać pry watnie – powiedziała w końcu Svejda. – Sły szę po prostu o tej sprawie dużo niezby t pochlebny ch rzeczy i jeśli może pani naprowadzić mnie na właściwe tory, wy świadczy mu pani przy sługę. Jeśli te pogłoski rzeczy wiście są nieprawdziwe. – Nie my śli pani chy ba, że dodam powagi plotkom, prawda? – detekty w Heat starała się uważnie dobierać słowa. – My ślę, że będzie najlepiej, jeśli wrócę do pracy nad sprawą wielebnego Grafa, by m mogła dostarczy ć pani solidny ch informacji. W porządku, Tam? Reporterka skinęła przy takująco głową i odłoży ła notes na bok. – Muszę przy znać, pani detekty w, że Jamie oddał pani sprawiedliwość. – Widząc zmarszczone brwi Nikki, wy jaśniła: – Mam na my śli ten arty kuł o pani. Spotkanie z panią, obserwowanie, jak pani sobie radzi – Rook z całą pewnością dobrze panią wy czuł. To dlatego dostaje okładki i Nagrody Pulitzera. – Tak, jest naprawdę dobry. – „Jamie – pomy ślała Nikki.– Nazwała go Jamie”. – Widziała pani jego zdjęcie w poranny m wy daniu z tą superlaską, Jeanne Callow? Ten łobuz bierze się ostro do roboty, prawda? Nikki zamknęła na chwilę oczy i bardzo chciała, aby Tam Svejda zniknęła w magiczny sposób, zanim je otworzy. Niestety, tak się nie stało. – Tam, już jestem spóźniona. – Och, nie zatrzy muję dłużej. I proszę pozdrowić Jamiego. Oczy wiście jeśli będzie się pani z nim kontaktowała. Heat miała nieodparte wrażenie, że ma więcej wspólnego z Tam Svejdą niż ty lko reporterski kołonotatnik. Bardzo możliwe, że by ł to reporter Rook.
_______ Kiedy detekty w Heat wróciła do sali odpraw, Montrose siedział przy garbiony w biurowy m fotelu za zamknięty mi drzwiami, plecami do świata, patrząc przez okno w dół na Osiemdziesiątą Drugą
Zachodnią. Mógł widzieć, jak Nikki wjeżdżała na znajdujący się poniżej parking należący do posterunku, ale nawet jeśli widział, nie wy konał żadnego ruchu, aby się z nią przy witać czy choćby na nią spojrzeć. Heat szy bko przeskanowała notki „Gdy cię nie by ło” w swoim dzienniku policy jny m, nie zauważy ła nic, co nie mogłoby poczekać, i ruszy ła w kierunku drzwi Montrose’a. Czuła, jak jej serce przy śpiesza. Sły sząc stukanie w szy bę, kapitan wezwał ją do środka, nawet się nie odwracając. Nikki zamknęła za sobą drzwi i stała, wpatrując się w ty ł jego głowy. Po pięciu trwający ch wieczność sekundach wy prostował się w fotelu i obrócił, aby na nią spojrzeć, jakby pragnął wy rwać się z jakiegoś transu i wrócić do rzeczy wistości. – Sły szałem, że miałaś dzień pełen wrażeń – przy witał ją. – Dużo się działo, szefie. – Wskazał jej gestem fotel dla gości. – Chcesz się zamienić? Ja spędziłem karny poranek w Pałacu Łamigłówek – powiedział, uży wając niepochlebnego slangowego określenia Kwatery Głównej Policji uży wanego przez policjantów. Następnie potrząsnął głową. – Przepraszam. Obiecałem, że nie będę narzekać, ale gdzieś to musiało wy pły nąć. Wzrok Nikki pobiegł do parapetu i stojącego na nim oprawionego zdjęcia przedstawiającego kapitana i Paulettę. Wtedy zdała sobie sprawę, że Montrose nie wy glądał przez okno, lecz wpatry wał się w zdjęcie. Minął już prawie rok od śmierci żony kapitana potrąconej na przejściu dla pieszy ch przez pijanego kierowcę. Ze stoickim spokojem znosił ból, ale jego piętno miał wy raźnie wy pisane na twarzy. Nagle Nikki pożałowała, że zainicjowała to spotkanie, ale by ło już za późno. – Dzwoniłaś w konkretnej sprawie? – Tak, chodzi o tego księdza, wielebnego Grafa. – Uważnie wpatry wała się w kapitana, lecz nawet nie drgnął. – Rozpracowuję najpierw kwestię prakty k dominacji i uległości oraz sadomasochizmu. – To jak najbardziej ma sens. – Wciąż ty lko słuchał. – Są podejrzenia, że ktoś przeszukał plebanię i zaginął jakiś przedmiot albo przedmioty. – Montrose nic nie odpowiedział. – Wy słałam tam Hinesburg, aby to zbadała. – Hinesburg? – W końcu jakaś reakcja. – Wiem, wiem, to długa historia. Sama się ty m zajmę i pomogę jej. – Nikki, jesteś najlepsza w tej robocie ze wszy stkich, który ch do tej pory widziałem. Lepsza ode mnie, a to znaczy... no cóż, całkiem niezła. Mówi się, że możesz niedługo dostać złotą belkę, i nie wy obrażam sobie nikogo innego, kto bardziej by na nią zasługiwał. Dałem moją rekomendację, co, biorąc pod uwagę, jak się sprawy mają, może nie by ć dla ciebie najlepszą wizy tówką. – Dziękuję kapitanie, to dla mnie dużo znaczy. – Więc o czy m chciałaś ze mną porozmawiać? Heat próbowała za wszelką cenę mówić swobodnie. – Jedna rzecz tak naprawdę. Gdy by łam rano na plebanii, aby potwierdzić tożsamość ofiary, gospody ni powiedziała, że by ł tam pan poprzedniej nocy. – Zgadza się. – Rozbujał się lekko w kierowniczy m fotelu, ale wciąż na nią patrzy ł. Heat dostrzegła w jego oczach ledwo zauważalny bły sk stali i poczuła, jak jej determinacja sy pie się
w gruzy. Wiedziała, że jeżeli wy powie py tanie, które chciała zadać, uruchomi coś, czego nigdy nie będzie w stanie cofnąć. – I? – zapy tał. Nikki zapadła się w sobie. Co miała powiedzieć? Że chciała, aby się usprawiedliwił? Aby wy jaśnił to wszy stko: swoje niekonsekwentne zachowanie, plotki o Wy dziale Spraw Wewnętrzny ch, a teraz też naciski mediów? Jedno ty lko py tanie dzieliło Heat od potraktowania kapitana jak podejrzanego. Przemy ślała wszy stko na temat tego spotkania, z wy jątkiem jednej kwestii: jej niechęci, aby zepsuć stosunki z powodu plotek i pozorów. – Chciałam ty lko zapy tać o pana pogląd na tę sprawę. Ciekawa jestem, czy dowiedział się pan czegoś. Czy zorientował się, że kłamała? Nikki nie by ła w stanie tego stwierdzić. Chciała ty lko jak najszy bciej wy jść. – Nie, niczego przy datnego – odparł kapitan. – Chcę, aby ś drąży ła temat, nad który m pracujesz, tę sprawę prakty k sadomasochisty czny ch. – Następnie, dając jej do zrozumienia, że wie dokładnie, dlaczego o to py ta, dodał: – Wiesz, Nikki, to może wy dawać się niezwy kłe, że dowódca posterunku osobiście odpowiada na zgłoszenie o zaginięciu. Ale jak sama wkrótce się przekonasz, jeśli dostaniesz awans, w tej pracy chodzi o pozory i gesty. A ty ignorujesz to na własne ry zy ko. Znika znaczący mieszkaniec mojego rewiru, duchowny kościoła, i co ja mam zrobić? Jasne, że nie poślę Hinesburg, prawda? – Oczy wiście, że nie. – W ty m momencie zauważy ła, że kapitan bawi się plastrem opatrunkowy m na kciuku. – Przecieka panu opatrunek. – To? Nic takiego. Penny ugry zła mnie dziś rano, gdy rozczesy wałem jej sierść na łapie. – Podniósł się z fotela i dodał: – Tak to już ze mną jest, Nikki Heat. Nawet mój pies obraca się przeciwko mnie.
_______ Powrotna droga do biurka by ła dla Heat niczy m spacer pod wodą w ołowiany ch butach. Ty lko mały krok dzielił ją od zniszczenia stosunków z mentorem. Jedy nie dzięki temu, jak wy reży serował to dziwaczne spotkanie, zdołała tego uniknąć. My lić się jest rzeczą ludzką, ale Nikki chciała by ć jedy ną, która nie popełnia błędów. Ogarnęła ją złość na samą siebie, na to, że dała się omamić plotkom i podjęła decy zję, że skupi się na ty m, co robiła najlepiej – solidnej pracy policjantki – i będzie unikać dostania się na języ ki plotkarzy. Na monitorze jej komputera rozbły sła ikonka powiadamiająca, że przy by ł plik dokumentów sprawy, o który poprosiła w archiwum. Jeszcze niedawno realizacja takiego zamówienia zajęłaby przy najmniej cały dzień albo wy magałaby osobistej wizy ty, aby przy śpieszy ć sprawę. Dzięki skomputery zowaniu wszy stkich dany ch departamentu, zainicjowanemu przez zastępczy nię komendanta Phy llis Yarborough, która wprowadziła technologię nowojorskiej policji w dwudziesty pierwszy wiek, detekty w Heat miała u siebie plik PDF śledztwa z 2004 roku w kilka minut po złożeniu na niego zamówienia. Otworzy ła go. Zawierał szczegółowy opis morderstwa Gene’a Huddlestona juniora, marnotrawnego jedy naka zdoby wcy Oscara. Ży cie tego dzieciaka potoczy ło się tragicznie –
z bogactwa do alkoholizmu. Wy rzucony z dwóch uczelni za skandale seksualne i zaży wanie narkoty ków, stał się dilerem narkoty kowy m i w końcu zginął gwałtowną śmiercią. W pierwszej kolejności Nikki przeskanowała dokumentację, szukając jakichkolwiek zdjęć oparzeń przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m, o który ch wspominała Lauren Parry, ale przy pierwszy m podejściu nic nie znalazła. Z przy zwy czajenia kliknęła na stronę z harmonogramem, w który m by li wy mienieni śledczy prowadzący tę sprawę, aby sprawdzić, czy zna któregoś z nich. A potem zobaczy ła nazwisko głównego detekty wa i poczuła, jak robi jej się słabo. Opadła ciężko na fotel i ty lko wpatry wała się w ekran.
ROZDZIAŁ TRZECI Pierwszą czy nnością Heat po kliknięciu malutkiego czerwonego kwadracika i zamknięciu pliku z dokumentacją sprawy Huddlestona by ł telefon do Lauren Parry. Początkowo Nikki próbowała zby t wiele nie my śleć o ty m, czego się dowiedziała, aby się nie wy cofać ze sprawy. To by ła śmierć dobrej pracy policy jnej. Gromadź fakty, ale ufaj swoim insty nktom. Zwłaszcza ty m, które podpowiadają ci, jakie fakty gromadzić. – Tak szy bko? – zapy tała Lauren, podnosząc słuchawkę. – Zostawiłaś coś tutaj? Klucze? Raz się komuś zdarzy ło coś takiego i zapewniam cię, że nie chcesz wiedzieć, gdzie je znalazłam. – Masz rację, nic nie zostawiłam. – Chociaż by ła sama w sali odpraw, obejrzała się przez ramię, zanim zaczęła dalej mówić. – Słuchaj, widziałam jak bardzo wszy scy by liście zajęci dziś rano w B-23. – No już dobrze, z czy m mam się pospieszy ć? – Z koloratką księdza. Tą z plamką krwi. Możesz to przepchnąć na początek kolejki? – Masz już kogoś na oku? Heat cały czas miała w pamięci opatrunek na palcu kapitana Montrose’a. Chciała odpowiedzieć Lauren, że nie ma, ale odparła: – Kto wie? Ale to tak samo niepewne jak cokolwiek innego. – Zanim lekarka odpowiedziała, Nikki usły szała szelest papierów. – Jasne, mogę to wy słać do analizy. Ale wiesz, tak czy inaczej zajmie to trochę czasu. – To zacznijmy tę imprezę. – A ja potem będę wciskała gaz do dechy. – Lauren zaśmiała się – Skoro już rozmawiamy, to wy słałam ci właśnie mój raport. – Nikki spojrzała na monitor i zobaczy ła, że czeka na nią email. – Zwróć szczególną uwagę na notatkę, którą tam dodałam. Ekipa śledcza przeszukała dokładnie tę komnatę tortur – kilka włosów, możesz sobie wy obrazić? – Ale trafili też na coś, co wy gląda jak odpry sk paznokcia. – Nikki odtworzy ła w pamięci obraz martwego księdza przy wiązanego do drewnianej ramy i przy pomniała sobie, że jego paznokcie by ły całe. Przy jaciółka potwierdziła ten fakt. – Zbadałam właśnie jeszcze raz jego ciało i paznokcie u rąk ani u nóg nie noszą śladów obcinania. – A więc może to należeć do kogoś, kto się nad nim znęcał – stwierdziła Heat. – Zakładając, że nie są to pozostałości z wcześniejszej sesji. – Ta możliwość mogła okazać się nic nie warta dla sądu, ale w śledztwie mogła wy jść na prowadzenie. Zanim się rozłączy ły, Lauren zaproponowała, że również ten test przepchnie w kolejce.
_______ – Jak idzie? – spy tała Heat, wchodząc do będącej wcześniej magazy nem kabiny audiowizualnej, w której Raley przeglądał wideo z kamery bezpieczeństwa w Więzach Przy jemności. – Świetnie, pani detekty w – odparł, nie podnosząc głowy znad monitora. – To miejsce nie jest tak popularne, jak by się wy dawało, więc przelatuję przez te taśmy. – I dlatego jesteś królem monitoringów. – Obeszła z ty łu jego stół i przerzuciła odbitki, które detekty w do tej pory wy drukował. – Jakieś ślady wielebnego Grafa? – Żadny ch – odrzekł. – A jeśli już o ty m mowa, rzuć okiem na gościa na smy czy, w drucianej masce, z ustami zapięty mi na suwak. To zupełnie jak odrzucone sceny z Pulp Fiction. – Albo z Best in Show[10] – dodała Heat, przy glądając się odbitce. Oprócz członków ekipy sprzątającej i Roxanne Paltz Nikki nie rozpoznała nikogo z tuzina osób, który ch twarze Raley wy odrębnił. – Chcę pokazać te zdjęcia gospody ni księdza. Za ile skończy sz? Raley zatrzy mał odtwarzacz i odwrócił się do niej. – Przepraszam, ale czy tak się zwraca do króla? – Dobrze, wy grałeś. Za ile skończy sz... najjaśniejszy panie? – Daj mi jeszcze dwadzieścia minut. Popatrzy ła na zegarek. Pora lunchu dla ty ch, którzy mieli wy starczająco dużo szczęścia, aby go zjeść, dawno minęła. Zapy tała Raley a, jaką chce kanapkę, i obiecała wrócić za piętnaście minut. Gdy zamknęła drzwi, usły szała jego stłumiony krzy k: – Halo?! Powiedziałem dwadzieścia! – i uśmiechnęła się. Delikatesy Andy ’s Deli zapewniały dowóz do klienta, ale Nikki miała ochotę na spacer, nawet przy zimnej pogodzie. Nie, zwłaszcza przy zimnej pogodzie. Cały dzień miała dużo na głowie i coś pierwotnego kazało jej wy jść na zewnątrz, aby zaży ć ruchu. Wiatr zaczął przy cichać, łagodząc nieco zimowe powietrze, ale po spadku temperatury do czterech stopni wciąż by ło przenikliwie zimno i to odczucie nadawało Nikki wigoru. Wy chodząc zza rogu przy Columbus Circle, usły szała za sobą głośny trzask i obejrzała się. Duży SUV przedzierał się pomalutku z Osiemdziesiątej Drugiej na prawo i jedno z jego wielkich kół rozkruszy ło płat lodu w kratce ściekowej, wy rzucając zamarznięte kawałki na krawężnik. Heat chciała zobaczy ć, kto jeszcze jeździ po mieście ty mi zuży wający mi ty le benzy ny szerokimi olbrzy mami, ale nie zdąży ła. Chrapliwy silnik wy strzelił i SUV zarzuciło w uliczny korek, a wkrótce połknął go jego cichnący ry k. – Kompleks małego fiuta [11] – rzucił mijający ją doręczy ciel poczty i Nikki się roześmiała. Uwielbiała Nowy Jork i wszy stkich jego dowcipny ch mieszkańców. Kiedy bufetowy u Andy ’ego przy gotowy wał kanapki, Nikki ponownie rzuciła okiem na telefon i skrzy nkę e-mailową. Nic nie przy szło od Rooka, odkąd sprawdzała ostatnio, czy li tuż przed złożeniem zamówienia. Z półki z przy prawami wzięła dwie saszetki miodu do mrożonej herbaty i znów rzuciła okiem na ekran telefonu. W końcu pomy ślała: „Chrzanić to” – i wcisnęła numer
Rooka. Nigdy nie odbierał, jego aparat przerzucał rozmowy od razu do poczty głosowej. Gdy słuchała nagranego głosu Rooka, niepewna, co chce mu powiedzieć, stojący za nią mężczy zna czekający na kanapkę z tuńczy kiem na chlebie ży tnim rozpostarł gazetę. Nikki ponownie stanęła twarzą w twarz ze szczerzący mi zęby w uśmiechu przed Le Cirque dziennikarzem Jamiem i jego seksowną agentką. Heat rozłączy ła się, nie zostawiając wiadomości, zapłaciła za kanapki i wy biegła na przenikliwy ziąb, przeklinając samą siebie za zniżenie się do poziomu ścigania faceta.
_______ Emocje Sharon Hinesburg zawsze by ły wy pisane na twarzy, więc kiedy Heat wpadła niezapowiedziana na plebanię, Sharon wy glądała, jakby właśnie otworzy ła lodówkę i poczuła smród nieświeżego mleka. Nikki nie przejmowała się ty m. Jej decy zja o wy słaniu Hinesburg na plebanię by ła błędem i Heat nie miała zamiaru dopuścić się więcej zaniedbań. Postanowiła przejąć dowodzenie, ty m bardziej że po kilku godzinach na miejscu Hinesburg by ła w stanie ty lko powtórzy ć informacje o zaginiony m medaliku i naruszony ch szufladach z ubraniami. Heat już wiedziała o ty m zarówno ze swojej rozmowy z gospody nią, jak i od ekipy zbierającej dowody. Nikki odniosła nieodparte wrażenie, że główny m zajęciem detekty w Hinesburg na plebanii by ło oglądanie z gospody nią talk show The View. Nie zbeształa jednak podwładnej. Hinesburg by ła, i zawsze będzie, ty lko Hinesburg. Heat doszła do wniosku, że nie ma sensu przenosić na Sharon złości na siebie samą za to, że reporterzy, polity ka departamentu i niepokój o szefa odciągnęły ją od rozmowy z gospody nią aż do popołudnia. – Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu, pani Borelli – zaczęła Nikki, gdy usiadły przy stole w kuchni – ale musimy zadać kilka py tań teraz, gdy jeszcze pani wszy stko pamięta. Rozumiem, że to ciężki okres, ale może da pani radę? Obwódki oczu starszej kobiety by ły spuchnięte i zaczerwienione, ale spojrzenie miała czy ste i silne. – Chcę wam pomóc znaleźć tego, kto to zrobił. Jestem gotowa. – Wróćmy do momentu, zanim widziała pani wielebnego Grafa po raz ostatni. I przepraszam, jeśli już to pani omawiała z detekty w Hinesburg. – Nie, ona nie py tała mnie o nic takiego – odrzekła pani B. Hinesburg demonstracy jnie przerzuciła stronę w swoim bloczku do pisania. – Powiedziała mi pani, że widziała go ostatni raz wczoraj rano o dziesiątej albo o dziesiątej piętnaście – powiedziała, cy tując informację, która została podana w zgłoszeniu zaginięcia. Nikki uśmiechnęła się do starszej kobiety i rzekła: – Dobrze, zacznijmy od tego. – Po upły wie pół godziny, które Heat spędziła, egzaminując gospody nię za pomocą dawkowany ch py tań na temat ostatnich dni i godzin wielebnego Grafa, powstała oś czasu doty cząca nie ty lko poprzedniego ranka, lecz także ty godni przed zniknięciem księdza. Graf by ł człowiekiem ży jący m według schematu, w każdy m razie o poranku. O piątej trzy dzieści odmawiał modlitwy, o szóstej trzy dzieści otwierał kościół, o siódmej rano odprawiał nabożeństwo przy ołtarzu, a punktualnie
za dziesięć ósma pani Borelli podawała mu śniadanie. – Czuł zapach boczku i skracał kazanie – powiedziała, jakby to wspomnienie ją pocieszy ło. Reszta ty powego dnia schodziła na posłudze parafialnej, odwiedzaniu chory ch i spotkaniach w kilku stowarzy szeniach, dla który ch pracował. Gospody ni potwierdziła, że przez ostatnich kilka dni trzy mał się zwy kłego planu. No, prawie. – Przestał zabierać lunch na popołudnie. I kilka razy spóźnił się na kolację, co nie by ło w jego zwy czaju. Heat opróżniła filiżankę z kawą i zanotowała. – Codziennie? – zapy tała. – Niech pomy ślę. Nie, nie codziennie. – Nikki czekała, aż gospody ni się zastanowi, a następnie zapisała dni i godziny, które tamta sobie przy pomniała. Pani B. ponownie napełniła jej filiżankę. – A jak wy glądały jego wieczory ? – Od dziewiętnastej do dziewiętnastej trzy dzieści zawsze spowiadał, chociaż w ty ch dniach nie by ło wielu chętny ch. Czasy się zmieniają, pani detekty w. – A po spowiedzi? Twarz gospody ni pokry ła się rumieńcem i zaczęła przestawiać na stoliku cukierniczkę i dzbanuszek ze śmietanką. – Och, czasami czy tał albo oglądał stare filmy w telewizji, albo spoty kał się z parafianami, którzy potrzebowali rady – narkoty ki, maltretowane kobiety – tego ty pu sprawy. Nikki dostrzegła unik i zapy tała inaczej: – Czy by ły sy tuacje, że nie pracował? Co wtedy robił dla rozry wki? Twarz gospody ni poczerwieniała jeszcze bardziej i Borelli odrzekła ze wzrokiem wbity m w dzbanuszek ze śmietanką: – Pani detekty w, ja nie chcę o nim źle mówić; to by ł człowiek z krwi i kości jak my wszy scy, ale... ojciec Gerry lubił czasami coś wy pić i spędzał wieczory nad szklanką whisky w barze Mosiężny Harpun. – Jeszcze jedna notatka, którą trzeba będzie zwery fikować. Nawet jeśli nie by ł by walcem baru, oznaczało to znajomy ch albo przy najmniej kompanów od kieliszka, którzy mogli mieć jakieś spostrzeżenia na temat ty ch sfer ży cia ojczulka, w które gospody ni nie by ła wtajemniczona. Nikki zadała w końcu to niewy godne py tanie, które musiała zadać. – Mówiłam dzisiaj rano, gdzie znaleźliśmy ciało. – Pani Borelli z zawsty dzeniem skinęła lekko głową. – Czy coś mogło wskazy wać, że wielebny Graf by ł... zaangażowany w taki sty l ży cia? Po raz pierwszy ujrzała gniew w tej kobiecie. Twarz gospody ni stężała, a jej spojrzenie wbiło się w oczy Heat. – Pani detekty w, ten człowiek ślubował celibat. To by ł święty człowiek umacniający dzieło Boże na ziemi. Ży ł w ubóstwie, czy stości i posłuszeństwie. – Dziękuję – odrzekła Nikki. – Mam nadzieję, że mnie pani rozumie, musiałam o to zapy tać. – Po czy m zmieniła front, przejrzała zapiski i zapy tała: – Zauważy łam, że wczoraj, gdy go pani ostatni raz widziała, podobnie jak przedwczoraj, wy szedł od razu po śniadaniu zamiast przeprowadzić zwy kłe spotkania i pracować w gabinecie. Wie pani może, dlaczego zmienił zwy czaj? – Nie. Nie powiedział. – Py tała go pani? – Tak. Kazał mi się odczepić. Niby powiedział to żartem, ale wcale nie żartował.
– Czy zauważy ła pani jakieś zmiany w jego nastroju? – Tak. By ł ostrzejszy w stosunku do mnie. Na przy kład ten żart z odczepieniem się. Ojciec Gerry, którego znałam, powiedziałby to inaczej, a ja by m się śmiała. On też. – Borelli zacisnęła usta. – By ł zdenerwowany. Heat musiała zgłębić temat. – I nie ma pani pojęcia, skąd się wzięło to napięcie? – Gospody ni potrząsnęła przecząco głową. – Czy ktoś kłócił się z nim? Groził mu? – Nie w ciągu ostatnich kilku dni, o ile sobie przy pominam. Dziwna odpowiedź, jak na kobietę, która wy dawała się pamiętać wszy stko na temat księdza. Nikki postanowiła wrócić do tego. – Czy miał jakieś kłopoty w kościele? – W kościele zawsze są kłopoty – zaśmiała się gospody ni. – Ale nic, co by odbiegało od normy. – A czy pojawiali się jacy ś nowi ludzie? Obcy albo może ktoś przy chodził o dziwnej porze? By ły takie sy tuacje? Pani Borelli potarła brodę i potrząsnęła przecząco głową. – Przy kro mi, pani detekty w. – Niepotrzebnie – odrzekła Nikki. – Doskonale sobie pani radzi. Zmęczenie i stres tego koszmarnego dnia zaczy nały brać górę nad starszą kobietą. Zanim całkowicie osłabła, Heat otworzy ła brązową kopertę z podobiznami, które Raley wy odrębnił z kamery bezpieczeństwa w Więzach Przy jemności. Gospody ni wy dawała się zadowolona z tej zmiany zadań do wy konania. Przetarła okulary i uważnie studiowała każdą twarz, zanim pokręciła głową, że nie zna ty ch osób, i przechodziła dalej. Mniej więcej w połowie Heat zauważy ła, że Borelli zareagowała na jedno zdjęcie. Nie by ła to wy raźna reakcja, raczej wahanie. Nikki spojrzała szy bko na Hinesburg, która skinęła głową; też to zauważy ła. – Coś znajomego, pani Borelli? – Nie, jak dotąd nic. – Spojrzała jednak jeszcze raz na zdjęcie, potem odwróciła je twarzą w dół i przeszła do następnego. Kiedy skończy ła, powiedziała, że żadna z ty ch osób nie wy gląda znajomo. Nikki pomy ślała, że gospody ni wkrótce będzie musiała iść do spowiedzi. Wy szły z kuchni i Heat spy tała, czy Borelli nie ma nic przeciwko oprowadzeniu jej po plebanii, aby mogła na własne oczy zobaczy ć, co zostało naruszone. – Gdzie się znajdował ten zaginiony medalik z wizerunkiem świętego Krzy sztofa? – W sy pialni – wtrąciła szy bko Sharon Hinesburg, walcząc o zaznaczenie swojej obecności, zanim gospody ni zdołała odpowiedzieć. – Nim tam pójdziemy – powiedziała pani Borelli – chcę paniom coś pokazać. – Skinęła ręką, aby poszły za nią do gabinetu księdza. Wskazała szafkę, która służy ła też jako podstawka do telewizora. – Już o ty m powiedziałam pani ludziom z ekipy śledczej. Jak tu weszli, rozejrzałam się i zauważy łam, że drzwiczki są troszeczkę uchy lone. Proszę zajrzeć do środka. – Nikki już miała powstrzy mać gospody nię od otwarcia szafki, ale zobaczy ła, że zarówno z drzwiczek, jak i z szy by zdjęto już odciski palców. Wewnątrz szafki znajdowały się dwie półki. Niższa by ła wy pełniona książkami w miękkich i twardy ch oprawach. Półka nad nimi by ła całkowicie pusta. – Wszy stkie jego kasety wideo zniknęły. – Jakiego rodzaju to by ły nagrania? – spy tała Heat. Zauważy ła, że telewizor ustawiono na przestarzały m magnetowidzie, a obok niego stał przenośny odtwarzacz pły t DVD
z wy stający mi z niego czerwony mi, żółty mi i biały mi kablami. – Wszy stkiego po trochu. Lubił filmy dokumentalne i ktoś dał mu The Civil War Kena Burnsa – nie ma tego. Wiem, że miał Air Force One. „Wy noś się z mojego samolotu!” – bez końca... – Pokiwała głową, bez wątpienia wliczając powiedzonko do miły ch wspomnień zmarłego księdza, i znowu spojrzała na pustą półkę. – Miał tu też jakieś rzeczy z kanału PBS, w większości Masterpiece Theater. Inne nagrania by ły pry watne, na przy kład takie, które ludzie kręcili na ślubach i potem mu dawali. Miał też kilka filmów, które sam zrobił na marszach protestacy jny ch i wiecach. Och! Pogrzeb papieża! Pojechał do Waty kanu, aby wziąć w nim udział. Przy puszczam, że to też zniknęło. Czy to miało jakąś wartość, pani detekty w? Czy ktoś chciałby to ukraść? Nikki odparła, że wszy stko jest możliwe, i poprosiła gospody nię o sporządzenie listy wszy stkich kaset, które zdoła sobie przy pomnieć. Chciała mieć komplet dany ch na wy padek, gdy by w jakiś dziwny sposób któraś pojawiła się w czy imś posiadaniu lub na pchlim targu. Jednostka Zbierania Dowodów już prawie skończy ła pracę na piętrze z wy jątkiem stry chu, więc ich trójka mogła przejść przez cały dom. Jedno ze spostrzeżeń detekty w Hinesburg okazało się trafne: pani Borelli by ła osobą, która traktowała swoją pracę jak misję. Wiedziała, gdzie co by ło, ponieważ to ona tam to kładła i pilnowała, aby wszy stko by ło czy ste, odkurzone i na swoim miejscu. Różnice po przeszukaniu przez nieznaną osobę by ły subtelne i ktoś obcy nie by łby w stanie ich dostrzec. Dla kobiety, która wy równy wała krawędzie podkoszulek ułożony ch w szufladach komody i ustawiała wy pastowane buty w równiutkim szeregu w szafie wnękowej, jakiekolwiek zakłócenie by ło jednak „zakłóceniem Mocy ” [12] . Detekty w Heat miała wy starczająco wy trenowane oko, aby stało się dla niej jasne – ktoś na pewno pospiesznie przeszukał plebanię. Biorąc pod uwagę bardzo niewielki stopień „zakłócenia Mocy ”, z całą pewnością by ła to robota zawodowca. Wizy ta na plebanii rozpoczęła nowy wątek śledztwa. Wzbudziła ogromną wątpliwość, że śmierć księdza by ła skutkiem sesji dominacji BSDM, która potoczy ła się w zły m kierunku. Nikki nie chciała wy biegać w śledztwie przed szereg, ale sprawa tortur, połączona z przeszukaniem plebanii, mniej wskazy wała na inklinacje seksualne, a bardziej na to, że ktoś próbował się czegoś dowiedzieć. Ale kto? I czego kapitan Montrose szukał poprzedniej nocy na plebanii? W drzwiach łazienki wielebnego Grafa Heat natknęła się na detekty wa prowadzącego ekipy zbierającej dowody, Benigna DeJesusa, który właśnie skończy ł spisy wać i wkładać do toreb lekarstwa z szafki. Podsumował to, czego się dowiedział, a co dokładnie odpowiadało odkry ciom pani Borelli: brakujące kasety wideo, poprzesuwane ubrania, leciutko uchy lone drzwiczki i zaginiony medalik. – Znaleźliśmy jeszcze coś innego – powiedział DeJesus. Wskazał otwarte stojące na komodzie księdza ciemnobrązowe, aksamitne pudełko z widoczną wewnątrz jasnobrązową atłasową wy ściółką. – Czy tutaj by ł medalik ze święty m Krzy sztofem? – zapy tała Nikki. – Tak – odrzekła stojąca za nią pani Borelli. – Tak wiele znaczy ł dla ojca. DeJesus wziął puste pudełko z komody. – Znalazłem coś troszkę niezwy kłego. – Heat znała i lubiła tego detekty wa. Pracowała z nim na miejscach zbrodni wy starczająco często, aby
wy łapać niedopowiedzenia. Kiedy Benigno mówił, że coś jest troszkę niezwy kłe, należało zwrócić na to pilną uwagę. – Pod serwetką. – Gdy Heat się wahała, dodał: – W porządku, odciski zebrane, wszy stko opisane i sfotografowane. Nikki uniosła koronkowy bieżnik, który leżał na komodzie. Znajdował się pod nim skrawek papieru, dokładnie pod miejscem, gdzie wcześniej spoczy wało pudełko z medalikiem. DeJesus wy ciągnął go i dał Heat do przeczy tania. By ł tam ręcznie wy pisany numer telefonu. – Pani Borelli, czy zna pani ten numer? – spy tała Heat. Pracownik ekipy zbierającej dowody wsunął papier do czy stego plastikowego woreczka i położy ł go na otwartej dłoni, aby gospody ni mogła zobaczy ć. Pokręciła przecząco głową. – A rozpoznaje pani charakter pisma? – spy tała Heat. – Ma pani na my śli, czy to pismo ojca Grafa? Nie. I moje też nie. Nie znam tego pisma. Nikki spisy wała właśnie numer telefonu do swojego kołonotatnika, gdy w drzwiach stanął inny z techników ekipy zbierającej dowody i ruchem głowy przy wołał DeJesusa. Ten przeprosił i wy szedł do holu, po czy m pojawił się ponownie. – Detekty w Heat, można na chwilę?
_______ Stry ch miał jedne z ty ch opuszczany ch schodów, które składały się teleskopowo. Nikki weszła po nich na poddasze. Detekty w DeJesus i technik, który go wezwał, przy kucnęli w świetle przenośnej lampki obok starej minilodówki. Rozsunęli się, aby zrobić dla niej miejsce. – Zauważy łem wzór w kurzu na podłodze wskazujący, że lodówka by ła niedawno otwierana, ale nie jest włączona do prądu. – Nikki zajrzała do środka i zobaczy ła trzy kwadratowe puszki na świąteczne ciastka ustawione na biały ch druciany ch półkach. DeJesus szarpnięciem otworzy ł wieko tej, która stała na górze. By ła wy pełniona kopertami. Wy jął jedną, aby Heat mogła się jej przy jrzeć. Tak jak wszy stkie pozostałe, by ła to parafialna koperta na datki. Wy pchana gotówką. – To może by ć warte przestudiowania – stwierdził Benigno.
_______ Pod koniec dnia Nikki zebrała swoją ekipę w sali odpraw, aby przedstawić na białej tablicy postępy w śledztwie. By ł to kolejny ry tuał, który pozwalał podsumować posiadane informacje, ale też możliwość wy miany poglądów między detekty w a jej załogą. Na osi czasu Nikki zapisała już czy nności wielebnego Grafa, łącznie z informacją o brakujący ch kilku godzinach w dniu poprzedzający m jego zniknięcie. – W jego kalendarzu nie ma nic, co mogłoby nam pomóc. Gdy by śmy mieli portfel, można by sprawdzić kartę miejską: na który ch stacjach metra wsiadał i wy siadał, ale jeszcze go nie znaleźliśmy.
– A e-maile? – podrzucił Ochoa. – Wiem, o czy m my ślisz, i zgadzam się – odrzekła Heat. – Jak ty lko technicy śledczy skończą badać jego komputer, może zaczniesz je czy tać? Wiesz dokładnie, czego szukać, nie muszę ci podpowiadać. – Bezskutecznie próbowała powstrzy mać swój wzrok, aby nie pobiegł w stronę Hinesburg, ale i tak podchwy ciła wściekłe spojrzenie Sharon, zanim odwróciła się do tablicy i napisała drukowany mi literami „E-maile Grafa”. Przy szła kolej na relację Raley a. Zgodnie z poleceniem Heat poszedł do Więzów Przy jemności i pokazał odbitki Roxanne Paltz. Zidenty fikowała trzy dominy, które tam pracowały, dwie by łe i jedną obecną. Mężczy zn albo nie znała, albo nie chciała się do tego przy znać. Potem, już z własnej inicjaty wy, Raley obszedł teren wokół lochu przy jemności i pokazy wał odbitki lokalny m sprzedawcom i portierom. – Nikt nie rozpoznał żadnej osoby – powiedział – ale prawie sobie odmroziłem to i owo. Dzisiaj jest chy ba poniżej zera przez ten wiatr. Sondaż w alei Lochów też nie przy niósł żadny ch rezultatów. Detekty wi Ochoa, Rhy mer i Gallagher obeszli główne kluby sadomasochisty czne rozproszone na przestrzeni około dwudziestu przecznic od Midtown do Chelsea i żaden z pracowników ani gości, z który mi rozmawiali, nie rozpoznał duchownego na zdjęciu. – To może też znaczy ć, że kłamali albo Graf by ł bardzo ostrożny. – Albo to fakty cznie nie by ł jego sty l ży cia – stwierdził Gallagher. – Albo – dorzuciła Nikki – nie rozmawialiśmy jeszcze z właściwą osobą. – Powiedziała im o skrawku papieru ukry ty m pod koronkową serwetką. – Sprawdziliśmy ten numer telefonu. Należy do męskiego klubu ze striptizem. – Męski klub ze striptizem? Kto go sprawdzał – Rhy mer? – Kiedy przy cichł śmiech, Ochoa konty nuował: – Możesz zaprzeczy ć, Opie, ale tam są zawsze zdrowo wy glądający faceci. – Nie słuchaj go, Opie – wtrącił się Raley. – Miguel jest wściekły, bo ostatnim razem wsadziłeś mu za gatki ty lko dolara. Heat zaproponowała, aby Raley i Ochoa przeszli się do klubu z męskim striptizem i pokazali zdjęcie Grafa, jako że, jak widać, dy sponują największą wiedzą. Odczekała, aż ucichnie zbiorowy chichot, i wy mieniła zaginione na plebanii przedmioty. Detekty w Rhy mer wy poży czony do tego śledztwa z Wy działu Włamań zaczął się zastanawiać, czy kasety wideo skradziono dlatego, że znajdowały się wśród nich taśmy o treści seksualnej. – Jeśli wielebny by ł zaangażowany... w coś niereligijnego... może by ło tam coś kompromitującego dla kogoś, kto by ł na ty m wideo. Heat przy znała, że istnieje taka możliwość, i wpisała ją na tablicy pod „Teoriami” jako „obciążające wideo seksualne?”. Powiadomiła ekipę, że niektóre sprawy spowodowały potrzebę rozszerzenia zakresu dochodzenia. Jak ty lko wy powiedziała te słowa, zauważy ła jakiś ruch w biurze za szy bą. Kapitan Montrose wstał od biurka i oparł się o framugę drzwi, przy słuchując się jej wy ty czny m. – Od jutra – mówiła Heat – chcę mieć więcej informacji na temat parafii. Nie chodzi ty lko o parafian, którzy mogliby mieć moty w, ale także o wszy stkie inne sprawy, w jakie wielebny Graf mógł by ć zaangażowany. Kluby, protesty imigrantów, nawet akcje chary taty wne i kwesty. Opowiedziała im o znaleziony ch na stry chu pieniądzach – około stu pięćdziesięciu ty siącach dolarów. Wszy stkie w banknotach poniżej setki i w kopertach na datki. – Skontaktuję się
z archidiecezją. Może coś wiedzą albo dochodziły ich jakieś słuchy o malwersacjach. Czy jest to podkradanie, czy spadek, trzy mana w tajemnicy wy grana na loterii – w jakikolwiek sposób te pieniądze znalazły się u niego na poddaszu, nie możemy wy kluczy ć możliwości, że ktoś chciał je dostać i próbował zmusić księdza siłą do zdradzenia, gdzie są. Ale – ostrzegła – za wcześnie jest sięgać po ten cukierek, trzeba jeszcze rozważy ć inne kwestie. Powiedzmy, że to jedna z wielu przy czy n konieczności rozszerzenia tej sprawy. – Następnie Nikki przeszła do wy ników sekcji zwłok. – Szczególnie szokujący by ł poziom wstrząsów elektry czny ch, który ch ofiara doznała przed śmiercią. Przezskórny elektry czny sty mulator nerwowy w umiarkowany ch dawkach jest uży wany w niektóry ch formach zabawy w torturowanie. Ale poparzenia księdza i atak serca nie wy glądają na zabawę. W pomieszczeniu zapanowała cisza, najdoskonalsza, jaka by ła na sali odpraw od rana, gdy Nikki jako pierwsza zapaliła w niej światło. Każdy rozmy ślał o ostatnich minutach ży cia wielebnego Geralda Grafa na krzy żu świętego Andrzeja. Heat patrzy ła na nich, wiedząc, że nawet w tej grupie dowcipnisiów czarny humor nie zatriumfuje nad współczuciem, jakie czuli dla cierpiącego człowieka. Nikki, świadoma zbiorowego nastroju, zrobiła podsumowanie. – Tak jak w przy padku każdej innej napaści, zbrodniarze działają według schematu. Już przy glądam się podobny m zabójstwom, zwłaszcza takim, w który ch w grę wchodziły urządzenia elektry czne. – Pani detekty w. – Wszy stkie głowy zwróciły się w stronę głosu, który rozległ się za nimi. Wielu z nich sły szało ten głos po raz pierwszy od ty godnia. – Kapitanie? – odrzekła. – Proszę do mojego biura. – I dodał, zanim wszedł do środka. – Naty chmiast.
_______ Nikki podcięła go od ty łu i upadł. Wy lądował twardo na niebieskim materacu treningowy m w sali gimnasty cznej i zawołał: – Jezu, Nikki, co w ciebie dzisiaj wstąpiło? – Wy ciągnęła rękę, aby go podnieść, i w połowie wstawania pomy ślał, że mógłby ją przechy trzy ć i przewrócić. Zdradził jednak swój zamiar spojrzeniem i Nikki przerzuciła się bokiem na jego słabszą stronę, cały czas trzy mając go za rękę, wy kręciła mu kciuk, przetoczy ła mężczy znę na brzuch i docisnęła kolano na jego plecach. Tego popołudnia, gdy dostała SMS od Dona, dawnego komandosa SEAL[13] , swojego by łego trenera sztuk walki, a teraz stałego partnera sparingowego, odrzuciła jego propozy cję. Miała bardzo ciężki dzień i pragnęła ty lko pójść do domu i wsunąć się do wanny z nadzieją, że wczesne pójście spać pozwoli jej uciec od ciężaru sprawy i od Rooka. Ale potem nastąpiło to spotkanie z Montrose’em. Heat czuła się po nim sfrustrowana, jakby zamknięta w klatce, a przede wszy stkim – pełna sprzeczny ch uczuć. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, by ło wy słanie SMSa do Dona, że mimo wszy stko chce potrenować. Teraz biedny Don stał na materacu niecałe dwie sekundy, zanim Heat ponownie go powaliła.
To spotkanie by ło z Montrose’em, jakiego Nikki nie znała. Zamknął drzwi i zanim dotarł do biurka, obszedł ją naokoło i zdąży ł oskarży ć, że nie skupia się na sprawie. Słuchała, ale nie by ła w stanie oderwać oczu od opatrunku na jego palcu, zastanawiając się, czy ja krew znajdowała się na koloratce, jeśli nie by ła to krew księdza. Don poszedł do rogu sali gimnasty cznej, aby zetrzeć pot z twarzy. Nikki podskakiwała pośrodku materaca, pełna energii i gotowa, aby wznowić zapasy. – Ustaliliśmy dzisiaj, że badasz w tej sprawie kwestię dominacji seksualnej. Co się stało? Zjadłaś na lunch jakieś grzy bki halucy nogenne i ubzdurałaś sobie zmianę planów? Nikki zastanawiała się, kim jest ten mężczy zna, który mówi do niej w taki sposób. Przez wszy stkie te lata by ł jej mentorem, doradcą i opiekunem. Niekoniecznie ojcem, którego nigdy nie miała, ale z całą pewnością przy najmniej stry jem. Don znów spróbował ją oszukać. Rozluźnił mięśnie, aby pochwy cić ją w chwili nieuwagi, ale zaraz potem rzucił się do przodu, sięgając nisko lewy m ramieniem do jej talii, próbując zablokować. Nikki zrobiła bły skawiczny unik w bok i roześmiała się, gdy złapał ty lko powietrze i upadł na twarz. – Zaczęłam uzy skiwać informacje, które poszerzy ły mój tok rozumowania, panie kapitanie – raportowała, cały czas zastanawiając się, co mu powiedzieć, a z czy m się wstrzy mać – coś, co nigdy do tej pory jej się nie przy trafiło w kontaktach z ty m człowiekiem. – Na przy kład jakie? Rozmawiałaś ze wszy stkimi parafianami, aby sprawdzić, komu się wy dawało, że kazania są pozbawione humoru? Przesłuchiwałaś członków Ry cerzy Kolumba [14] ? Poszłaś do archidiecezji? – Znaleźliśmy pieniądze– odrzekła. – Poczy niliśmy pewne ustalenia – przy pomniał Montrose, po czy m trochę się uspokoił i znów na chwilę wrócił dawny kapitan. – Nikki, ja tutaj jestem odpowiedzialny za nadzór i widzę, że pły wasz po powierzchni. Jesteś wspaniały m detekty wem. Już ci to zresztą wcześniej powiedziałem. Jesteś mądra, masz intuicję, ciężko pracujesz... Nigdy nie widziałem nikogo innego, kto by lepiej od ciebie wy szukiwał niezgodności w śledztwie. Jeśli jest choć jeden aspekt sprawy albo coś na miejscu zbrodni się nie zgadza, właśnie ty potrafisz to dostrzec. – A potem pojawił się nowy Montrose. – Ale nie wiem, co do diabła my śleć o ty m, co dzisiaj wy prawiasz. Jesteś spóźniona o pół dnia z przesłuchaniem kluczowego świadka i robisz to dopiero po błędnej decy zji wy słania tam Hinesburg. Zgadza się, powiedziałem to: błędnej decy zji. Stopy Dona wy konały w powietrzu noży ce ponad ramieniem Heat. Odwróciła się przez ramię i upadła na kolano, uwalniając go, trzy mając głowę spuszczoną w dół i wtuloną w brzuch w momencie wy kończenia uderzenia. Nie mogła widzieć, jak Don ląduje na ziemi. Podłoga aż zadudniła. – Zgoda, powinnam by ła wcześniej udać się na plebanię. – Heat zatrzy mała się w ty m miejscu, nie mówiąc nic więcej. Pomy ślała o wizy cie w Wy dziale Medy cy ny Sądowej, o giganty czny m korku, w który m utknęła, opóźnieniu spowodowany m telefonem od asy stenta administracji w centrali, no i oczy wiście o ty ch dokumentach, które czy tała, na temat sprawy zabójstwa Huddlestona juniora. Ale tłumaczenie się zabrzmiałoby jak samoobrona. Już to by ło wy starczająco trudne: udawanie, że nie widziała tego, co zobaczy ła w dokumentach –
że prowadzący m w sprawie morderstwa dzieciaka w 2004 roku by ł detekty w pierwszego stopnia Charles Montrose. – Tak, ale nie zrobiłaś tego. To do ciebie nie pasuje. Czy tak cię rozprasza sprawa twojego awansu? – Pozwalając, aby zdąży ło ją to zaboleć, pochy lił się w stronę rejestru na biurku, splótł ręce tak, że nie mogła uniknąć widoku opatrunku. Następnie wy rzucił z siebie: – A może by łaś zby t zajęta czy mś inny m? Na przy kład paplaniem do prasy ? Zasada pry watności na posterunku: „Nie ma żadnej pry watności na posterunku”. – Chcę pana zapewnić o jedny m, kapitanie. Moja rozmowa z tą reporterką by ła ty lko inny m sposobem powiedzenia „bez komentarza”. – Wy trzy mała jego spojrzenie, aby mógł widzieć, że mówi prawdę, i w tej chwili podjęła decy zję. Doszła do wniosku, że to nie jest odpowiedni moment, aby zapy tać o sprawę Huddlestona. Miała ty lko nadzieję, że ta burza, która się rozpętała między nią a Montrose’em, szy bko minie i pozwoli jej skupić się na pracy oraz otwarcie działać na własny m polu. – Upewnij się, że nadal tak będzie – powiedział w końcu. – Wiem, jaka może by ć prasa. Zwłaszcza Gotcha press[15] . Czy sądzisz, że nie mam ich cały czas na karku? Albo ty ch dupków z centrali? Że nie czuję presji społecznej? Powiem ci, czego nie chcę, a jest to jeszcze jeden powód, aby ktoś sprawiał mi kłopoty, i lepiej żeby ś to nie by ła ty. – Wy ważony ton jego głosu sprawił, że słowa ukłuły ty m dotkliwiej. – Chcę, aby ś to wiedziała. Zabiorę ci tę sprawę, jeśli nie skupisz się na ty m, co ustaliliśmy. Trzy maj się tropu dominacji seksualnej i niczego innego. Wy rażam się jasno? Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc ty lko skinęła głową. – Zawal tę sprawę, a skończy się to źle dla mnie. Dla ciebie zresztą też – dodał, gdy sięgała ręką do klamki. Heat wy szła z pokoju, zastanawiając się, czy by ła to rada, czy też groźba.
_______ Don, który zaprosił ją tego wieczoru na sparing, zaproponował coś jeszcze. Seks. Mieli wspólną przeszłość, ale zaczęła przy gasać. Gdzieś po drodze, dawno temu i bez żadny ch fanfar jej brazy lijski trener jiu-jitsu stał się trenerem z dodatkowy mi korzy ściami. Gdy się to zaczęło, idealnie im pasowało. Żadne nie by ło w stały m związku; lubili się wzajemnie; by li głęboko fizy czni i sprawiało im jednakową przy jemność zmaganie się zarówno na macie, jak i w sy pialni. Uprawiali seks od czasu do czasu, energety cznie, ale bez pasji. Dla Nikki wszy stko się zmieniło, gdy poznała Rooka. W jej przy padku nie chodziło nawet o monogamię, ale o coś innego. To by ło coś, czego nie potrafiła jeszcze dokładnie ubrać w słowa. Od czasu tamtej „fali upałów”, Don i Nikki ograniczy li swoje zapasy do maty. Czasami on wy suwał propozy cje, które ona odrzucała bez wy jaśnienia. To by ła część ich niepisany ch zasad. Tego wieczoru, po wy cisku, jaki mu dała, zanim rozeszli się do swoich przebieralni, znów to zaproponował. Ty m razem, po raz pierwszy od dłuższego czasu, Nikki czuła pokusę. Nie, to by ło
coś więcej niż ty lko pokusa. By ła bardzo blisko powiedzenia „tak”. W drodze powrotnej do apartamentu rozważała swoje uczucia. Dotarła niesamowicie blisko do momentu, w który m prawie powiedziała „u mnie”, ale nakreśliła w wy obraźni granicę i odmówiła. Miesiąc bez Rooka by ł bardzo długi, zarówno pod względem emocjonalny m, jak i fizy czny m. Mogła bez problemu spędzić noc z Donem, i ani on, ani Rook nie mieli by nic do gadania. Ale jej odmowa przy szła teraz z tego samego źródła, co wszy stkie poprzednie. Ty lko dlaczego? Czy by ła teraz z Rookiem w stały m związku? Zanim wy jechał, mogła na to odpowiedzieć. Z pewnością stało się to poważniejszy m py taniem po zdjęciu przed Le Cirque i wszy stkim, co to oznaczało. Najważniejszą sprawą by ło dla Nikki, jaki związek, o ile w ogóle, miałaby z Rookiem, kiedy – jeśli?– znowu się spotkają. Przespanie się teraz z Donem by łoby seksem z zemsty. Don z pewnością nie miałby nic przeciwko temu, nawet gdy by wiedział, że tak jest. Ale ona tak. Jednakże to nie by ł ten powód. Odmowa, której udzieliła Donowi, doty czy ła odroczenia w czasie definicji jej związku z Rookiem. A może wszy stko by ło prostsze? Może wiedziała, że ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje, jest dodatkowa komplikacja w i tak stresujący m ży ciu. Do diabła, w stresujący m dniu! Teraz potrzebowała nocy zapomnienia, wy luzowania. Już my ślała o kąpieli – z całą pewnością w pianie z pły nu lawendowego. Jeszcze jedna rzecz dałaby jej tak potrzebny relaks. Na South Park Avenue przy końcu swojego budy nku Nikki zatrzy mała się przy kiosku z prasą i kupiła kilka brukowców. Hok, sprzedawca, przy witał ją, puszczając oko. Zaczął to robić od dnia, gdy Heat pojawiła się na okładce First Press z iry tujący m arty kułem Jamesona Rooka „Fala zbrodni spoty ka falę upału”. Nikki, przeliczając drobne dla Hoka, który uśmiechnął się od ucha do ucha, kiedy dostał dokładnie odliczoną kwotę, poczuła opary silnika pracującego na jałowy m biegu. – Hok, jak ty to znosisz? – Kioskarz wy krzy wił się i powachlował ręką przed nosem. Heat spojrzała w kierunku źródła spalin. Pochodziły z wielkiego SUV-a stojącego kilka kroków dalej na chodniku. Odwróciła się, aby dać sprzedawcy monety, a w jej my ślach pojawiła się fraza „kompleks małego fiuta”. Znowu spojrzała w stronę SUV-a. Z całą pewnością wy glądał identy cznie jak ten, na który się natknęła, idąc do delikatesów Andy ’s Deli – grafitowy z szerokimi oponami – ale coś by ło inaczej. Tablice rejestracy jne. Pamiętała, że tamte by ły z New Jersey. Ten miał oznaczenia stanu Nowy Jork. Hok dał jej reklamówkę, którą pomachała mu na pożegnanie. Odeszła od kiosku i z zaskoczeniem zauważy ła, że SUV zniknął. Weszła na krawężnik akurat w chwili, aby zobaczy ć, jak oddalają się jego przednie światła, gdy cofał się ulicą pod prąd, i w końcu przepadł w bocznej uliczce. Nikki zatoczy ła koło, przy glądając się okolicy. Nie zauważy ła niczego niezwy kłego. Niczego, co by łoby niezwy kłe, ma się rozumieć. Od mieszkania dzieliła już ją ty lko odległość budy nku. Heat rozpięła płaszcz, zdjęła rękawiczkę z prawej ręki i zaczęła iść, mając oczy dookoła głowy i uważnie nasłuchując. Jej ulica by ła cicha, bez żadny ch samochodów, i w ciszy mroźnego wieczoru Nikki zatrzy mała się na chwilę, aby wy tęży ć słuch na jakikolwiek pomruk silnika. Nic. Weszła szy bko na schody do przedsionka, trzy mając klucze w ręku. Przedsionek, czy sto.
Otworzy ła drzwi i weszła do środka. Kierując się insty nktem, aby nie wpaść w pułapkę, minęła windę i wspięła się po schodach na swoje piętro, przy stając od czasu do czasu i wsłuchując się w otoczenie, a potem szła dalej na górę. Na swoim piętrze przemierzy ła kory tarz z jednego końca na drugi. By ło pusto. Weszła do apartamentu, zaciągnęła za sobą zasuwkę i głęboko odetchnęła. A potem przepy tała samą siebie: „Czy to by ła paranoja? Odpowiedź stresu na zakończenie parszy wego dnia? A może ktoś mnie śledził? Jeśli tak, to dlaczego? I kto?”. W przedpokoju, szukając wieszaka na płaszcz przy szafie ściennej, usły szała jakiś odgłos za rogiem w kuchni. Cichutki dźwięk. Coś jak skrzy pnięcie obuwia. Heat wy ciągnęła siga z kabury. Trzy mając go w prawej ręce, a płaszcz w lewej, przesunęła się do przodu. Zatrzy mała się, powoli wciągnęła powietrze, policzy ła w my ślach do trzech, po czy m rzuciła płaszcz za róg. Podąży ła za nim w kucki, obie ręce kurczowo zaciskając na pistolecie i wołając: – Policja, stać! Mężczy zna zaplątany w jej płaszcz przestał z nim walczy ć i podniósł ręce do góry. Heat wiedziała, kto to jest, zanim zdąży ł się odezwać. Ściągnęła mu z głowy płaszcz, a on uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Niespodzianka? – spy tał Rook.
ROZDZIAŁ CZWARTY – Opuść ręce, Rook, bo wy glądasz jak krety n – odezwała się Heat. – Coś ty robił, do diabła? – Biegłem w twoje stęsknione ramiona. W każdy m razie tak my ślałem. – Mogłam cię zastrzelić, wiesz? – powiedziała, chowając siga do kabury. – Właśnie zdałem sobie z tego sprawę – odrzekł. – To by zepsuło mój powrót do domu. Nie wspominając już o całej masie papierkowej roboty, którą musiałaby ś wy konać. My ślę, że lepiej dla nas obojga, że tego nie zrobiłaś. – Wy szedł z kuchni, aby ją objąć, ale Nikki skrzy żowała ręce na piersi, więc się zatrzy mał. – Widziałaś gazetę. – Oczy wiście, że widziałam tę cholerną gazetę. A nawet gdy by m nie chciała widzieć, to i tak połowa Nowego Jorku z czy stą przy jemnością podty kała mi ją pod nos. Co się do licha z tobą dzieje? – Widzisz, dlatego właśnie tutaj przy szedłem. Żeby m mógł to wy jaśnić osobiście. – To niezły pomy sł. – No dobrze – odparł. – Moja agentka i ja mieliśmy ostatniego wieczoru bardzo ważną kolację biznesową. Duże studio filmowe chce zrobić film z moich reportaży o Czeczenii. – Widział, że Nikki nie jest ty m specjalnie zainteresowana, ale mówił dalej. –... Ponieważ dopiero co wróciłem, poszliśmy na kolację, by m mógł podpisać umowę. Nie miałem pojęcia, że ktoś zrobi zdjęcie. – A kiedy dokładnie „dopiero co” wróciłeś? – spy tała. – Wczoraj. Późno. Tropiłem dostawy broni od Bośni przez Afry kę do Kolumbii i Meksy ku. – Świetnie! – odparła Heat. – To wspaniale wy pełnia ostatnie trzy dzieści dni. A co z ostatnimi trzy dziestoma godzinami? – Mój Boże, pewnego razu śledcza... – Zachichotał, ale napotkał ty lko ścianę lodu. – Mogę ci o ty m opowiedzieć. – Zamieniam się w słuch. – No dobra, już wiesz o kolacji. – W Le Cirque, tak, mów dalej. – Cała reszta jest bardzo prosta, naprawdę. Przede wszy stkim uderzy łem w kimono. Przespałem non stop chy ba jakieś czternaście, piętnaście godzin. Pierwsze prawdziwe łóżko od ty godni. – Rook mówił teraz szy bciej, nie przery wał, co czy niło go bezradny m. – A potem pisałem jak szalony – wy łączy łem telefon, wy łączy łem telewizor – pisałem. A potem przy jechałem prosto tutaj.
– Nie mogłeś zadzwonić? – Nikki nienawidziła tego frazesu, choć sam wy mknął się jej z ust, po czy m stwierdziła, że w tej sy tuacji by ł na miejscu. – Widzisz, to właśnie to, czego o mnie nie wiesz. Na ty m polega mój sposób pracy – pracuję w odosobnieniu. Muszę zapisać wszy stko, dopóki jest świeże w głowie – wtedy notatki mają sens. Tak właśnie pracuję – powiedział, trochę w formie wy jaśnienia, trochę – usprawiedliwienia. – Ale dziś wieczorem, gdy zobaczy łem tę gazetę, wiedziałem, jak się możesz czuć, więc rzuciłem wszy stko, i oto jestem. W porządku, może zamiast własnoręcznie wy konanej tratwy wziąłem taksówkę, ale czy to się nie liczy ? – Nie jestem pewna, czy to wy starczy. – Nikki podniosła płaszcz i zarzuciła go na oparcie barowego stołka, kupując sobie ty m czas na uporządkowanie my śli. Wizy ta Rooka nie wy mazała miesiąca ich izolacji oraz emocjonalny ch zadziorów. Ale ta część Nikki, która twardo stała na ziemi, ta doroślejsza część ich związku, mimo wszy stko wy patry wała na hory zoncie wspólny ch dni i ty godni. Rook chrząknął. – Jest jeszcze coś, o czy m muszę ci powiedzieć. I wiem, że bez tego w żaden sposób nie możemy pójść dalej. – Dobrze... – Chcę cię przeprosić, Nikki. Żadne tam „hej, sorry ”, ale naprawdę. Przepraszam. – Zamilkł na chwilę, dając jej czas na oswojenie się z ty m, i żeby znaleźć odpowiednie słowa. – To wszy stko jest cały czas nowe dla nas obojga. Przy szliśmy do siebie każde ze swoim ży ciem, przeszłością, karierami, pracą. Ta podróż, pierwsza odkąd jesteśmy razem, sprawiła, że zobaczy łaś, na czy m polega moja prawdziwa praca. Jestem dziennikarzem śledczy m. Jeśli chcę dobrze wy kony wać swój zawód, muszę spędzać dużo czasu w miejscach, w które nikt inny nie ma odwagi się zapuścić, i w warunkach, który ch większość reporterów by nie zniosła. To tłumaczy, dlaczego zniknąłem z pola widzenia. Powiedziałem ci zresztą, że może tak by ć, zanim wy jechałem. Ale to nie usprawiedliwia, że nie zadzwoniłem do ciebie, gdy wy pły nąłem na czy ste wody. Jedy ne usprawiedliwienie, jakie mam, może by ć marne, ale to prawda. Kiedy wracam po wy konaniu zadania, mam pewne zwy czaje. Śpię jak kamień i piszę jak szatan, sam. Zawsze tak robiłem. Przez całe lata. Ale teraz... Zdaję sobie sprawę, że teraz jest inaczej. Nie ty lko ja jestem w to zaangażowany. Gdy by m mógł cofnąć ostatnie dwadzieścia cztery godziny, zrobiłby m to, ale nie mogę. Kiedy teraz patrzę na ciebie i widzę, jak ci przy kro z mojego powodu, przez moją gruboskórność, mogę ty lko powiedzieć, że nigdy więcej nie chcę cię zranić w taki sposób. – Rook pozwolił, aby to, co powiedział, dotarło do niej, a potem dodał: – Nikki, przepraszam. Źle postąpiłem. I bardzo mi przy kro. Gdy skończy ł mówić, stali tak twarzą w twarz, patrząc na siebie w milczeniu z odległości zaledwie metra. Jedno miało nadzieję, że niedopowiedzenia są już za nimi, drugie próbowało podjąć jakąś decy zję, kiedy ciepło, które nagle wezbrało w Nikki, zdecy dowało za nią. Przejęło kontrolę, promieniując w niej, aż narastające gorąco sprawiło, że „tu i teraz” stało się ważniejsze niż cokolwiek innego. Rook wy czuł to albo może również znalazł to w sobie. Zresztą nie by ło to ważne, jak nieważne by ło, które z nich pierwsze rzuciło się w kierunku drugiego, sięgając łapczy wie ustami do ust, szukając coraz większej bliskości. Nikki, nie odry wając się od Rooka, jedną ręką odłoży ła kaburę
na kontuar. Ten, wciąż ją całując, przy lgnął do niej cały m ciałem i zaczął rozpinać jej bluzkę. Kiedy w końcu zaczerpnęli powietrza, każdy ich oddech stał się wspólny m pożądaniem, braniem i dawaniem; pogonią za namiętnością spleciony ch warg i niecierpliwy ch języ ków. Cofając się mały mi krokami, Rook zaczął prowadzić Nikki do sy pialni. Ale ona miała tej nocy w zanadrzu jeszcze jeden rzut na matę. Przetoczy ła Rooka przez oparcie sofy i wy lądowała na nim. Przy ciągnął ją do siebie, obejmując od ty łu. Podąży ła za nim. Następnie uniosła się na kolanach i zaczęła odpinać jego pasek od spodni. A potem znowu brakowało im tchu.
_______ Po wszy stkim Nikki spała, tonąc w poduszkach na kanapie, z udem przewieszony m przez doskonały ty łek Jamesona Rooka. Obudziła się z wolna jakąś godzinę później i leniuchowała przez kilka minut, obserwując, jak Rook siedzi przy blacie, pracując na laptopie, ubrany jedy nie w rozpiętą koszulę i slipki marki Calvin Klein. – Nawet nie poczułam, kiedy wstałeś – powiedziała. – Czy ty w ogóle spałeś? – Jestem za bardzo podminowany, aby czuć zmęczenie. Już nawet nie wiem, w jakiej jestem strefie czasowej. – Czy seks pomaga ci pisać? – Na pewno nie przeszkadza. – Rook zamilkł i odwrócił się do niej z uśmiechem, a potem znów wrócił do komputera. – Tak naprawdę to w tej chwili nie piszę, ty lko ściągam i zapisuję załączniki, które wy słałem e-mailem sam do siebie. To zajmie seks – chciałem powiedzieć sek...undę... sam już nie wiem. – Wy sy łasz e-maile do siebie samego? Rook, jeśli czujesz się samotny, mogłaby m do ciebie napisać. W dalszy m ciągu stukał w klawiaturę i wy jaśniał jednocześnie. – Zawsze robię kopie zapasowe dokumentów na iPadzie i notatek w telefonie, wy sy łając je do siebie. W ten sposób, jeśli nawet mój iPad wy kąpie się w bagnie albo telefon zostanie skonfiskowany przez jakiegoś bandziora ze wschodniej Europy... albo sam go zostawię jak ostatni idiota w metrze linii R, to nie stracę całej pracy. Stuknął dwukrotnie z rozmachem w panel doty kowy. – Gotowe. Heat i Rook znowu się kochali, a potem leżeli w ciemnej sy pialni. Wzdłuż piersi Nikki spły nęła strużka potu. Detekty w zastanowiła się – „Jego czy moja?”. Prześledziła wijącą się ścieżkę i uśmiechnęła. Jak cudownie jest po miesiącu rozłąki by ć na ty le blisko, że nie wiadomo, czy j pot ma się na sobie.
_______ Gdy w końcu oboje stwierdzili, że zgłodnieli, Nikki zaczęła głośno my śleć, która restauracja dostarcza jedzenie po północy, a Rook już by ł przy swojej walizce, szukając spodni od dresu. –
Nigdzie nie idziesz – zaprotestowała. – Jest poniżej zera. – Nic nie odpowiedział, ty lko podał Nikki szlafrok i poprowadził ją do kuchni. Otworzy ł drzwiczki lodówki i wy ciągnął pół tuzina tacek dań na wy nos. – Rook, coś ty zrobił? – Wdepnąłem po drodze do Sushisamba. – Postawił wszy stkie opakowania na blacie. – Co my tu mamy : zawijany samba park, brazy lijskie BoBo, „zielona zazdrość”... – przerwał, aby zamruczeć jak kot – ... sashimi z tuńczy ka. – O Boże – zawołała Nikki – i wziąłeś ceviche z serioli?! – Czy ja cię nie znam? Napije się señorita margarity ? – Si. – Roześmiała się, przy pominając sobie, ile czasu upły nęło od chwili, kiedy ostatnio to robiła. Rook ustawił na pły tkach dzbanek, wy mieszał zawartość i powiedział, sy piąc sól do dwóch kieliszków: – Co za ironia! Przeży ć cztery ty godnie lądowań nocami w dżungli w komorach bagażowy ch nieoznakowany ch samolotów, wielokrotne uwięzienia przez skorumpowany ch pograniczników, poturbowanie przez naćpany ch fagasów jakiegoś szalonego kolumbijskiego barona narkoty kowego w jego eldorado – ty lko po to, aby dać się zastrzelić w mieszkaniu swojej dziewczy ny. – Nie śmiej się, Rook, by łam zdenerwowana. Wy daje mi się, że dziś wieczorem ktoś mnie śledził. – Poważnie? Widziałaś, kto to by ł? – Nie. I nie mam stuprocentowej pewności, że śledził. – Tak, masz – odrzekł. – Nie powinnaś zadzwonić do Montrose’a? Kiedy ś tak by właśnie zrobiła. Detekty w Heat powiadomiłaby swojego kapitana, a potem stanowczo odrzuciłaby propozy cję postawienia przed jej domem wozu patrolowego (co i tak by zrobił, ignorując jej protesty ). To jednak nie niepewność co do istnienia ciągnącego się za nią ogona ją powstrzy mała. Ta niepewność wy nikała z tego, że kapitan kwestionował jej spostrzeżenia i wnioski. Dochodziło do tego jej skrępowanie w kontaktach z kapitanem, wokół którego krąży ło ostatnio tak wiele podejrzeń. – Nie – odparła. – Z Montrose’em jest teraz zby t dziwna sy tuacja. Dość napięta. – Z Montrose’em? I z tobą? Co jest grane? Dzień by ł tak męczący, a chwile z Rookiem stały się tak cudowną oazą, że odpowiedziała ty lko: – Za dużo by teraz o ty m mówić. Nie zby wam cię, ale czy możemy to zostawić do jutra? – Jak najbardziej. – Uniósł w górę kieliszek. – Za spotkanie. Stuknęli się na zdrowie i wy pili po ły ku. Smak margarity zawsze będzie jej przy pominać tę pierwszą noc, gdy się kochali podczas fali letnich upałów. – Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór nauczy cię, aby nie zakradać się tutaj bez uprzedzenia. – Dałaś mi klucz. I co to by łaby za niespodzianka, gdy by m wcześniej zadzwonił? – To ty by łby ś zaskoczony, gdy by m miała tu towarzy stwo. Nałoży ł jej na talerz, a potem sobie, cięte rolki sushi. – Masz rację. To by mnie zaskoczy ło.
– Co? – spy tała. – Masz na my śli, że by łby ś zaskoczony, gdy by m z kimś by ła? – Nie by łaby ś. – Z całą pewnością mogłaby m. – Mogłaby ś, tak. Czy by łaby ś? Nie. Nie jesteś taka, Nikki Heat. – Trochę to bezczelne z twojej strony. – Nikki zjadła trochę ceviche. Przeżuwając cy try nę oraz natkę kolendry, zaskoczona, że tak podniosły świeżość ry by, pomy ślała, jak niewiele brakowało, aby przy prowadziła tu dzisiaj Dona. – A skąd wiesz, że nie jestem właśnie taka, Jamesonie Rooku? – To nie kwestia wiedzy, bo nigdy tak naprawdę nie pozna się danej osoby. To kwestia zaufania. – Ciekawe. Tak naprawdę nigdy nie zdefiniowaliśmy naszej... – ...wy łączności? – dokończy ł za nią. Przy taknęła, kiwając głową. – Tak, tego. I mimo to ufasz mi? – Przeżuł „zieloną zazdrość” i również kiwnął głową. – A ty, Rook? Czy mogę ci ufać? – Już to robisz. – Rozumiem. Jak daleko sięga to zaufanie? – zapy tała, biorąc pałeczkami odrobinę wasabi jako swoją następną ofiarę. – A co z podróżami? Jak to się nazy wa? Zasada setnego kilometra? – Masz na my śli tę, która mówi, że możesz robić, co ci się ży wnie podoba – a to oznacza z kimkolwiek – jeśli jesteś więcej niż sto kilometrów dalej? Taka wariacja zasady : „co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas”? – Właśnie tę – potwierdziła. – Jeśli już zaczęłaś ten temat... W miejscach, w który ch by łem, zdarzały się różne sy tuacje... Tak, jak najbardziej akceptuję zasadę setnego kilometra. – Nikki odłoży ła pałeczki równolegle na brzeg talerza i przy patry wała się uważnie Rookowi, który mówił dalej. – Ale o to właśnie chodzi. Według zasady Rooka: nieważne, w jakim miejscu świata się znajduję, sto kilometrów dalej czy ty siąc, kilometr zero zaczy na się tutaj. – Dwoma palcami wskazał swoją klatkę piersiową. Nikki pomy ślała przez chwilę, następnie wzięła w palce kawałek sushi. – Kiedy skończę tę zawijaną sambę, chcę, aby ś udawał, że kilometr zero to jest plaża na Fidżi... I jesteśmy na niej zupełnie sami. – Włoży ła do ust od razu cały kawałek i przeżuwając go, py tająco uniosła do góry brwi.
_______ Następnego ranka Nikki i Rook w szesnastostopniowy m mrozie przedzierali się przez płaty lodu w drodze do metra. Uderzenie zimna w twarz przy najmniej pomogło jej się obudzić. Heat musiała wy rwać się z przy jemnie nagrzanego łóżka, aby zdąży ć na poranne spotkanie. Rook pomógł jej, przy gotowując kawę, kiedy Nikki brała pry sznic. Gdy wy szła z łazienki, zbierał swoje manatki, aby wrócić do apartamentu w Tribeca i spędzić dzień na pisaniu, ponieważ zbliżał się
termin oddania arty kułu o przemy cie broni i Rook wspomniał, że jest winien przy sługę korektorom swojego pisanego pod pseudonimem romansu Jej wieczny rycerz. – Czuję, jakby m właśnie miała jednego takiego ry cerza – odparła, gdy całowali się na schodach prowadzący ch do stacji metra linii numer 6 przy Dwudziestej Trzeciej. – Jakieś pretensje? – Ty lko jedna – odrzekła Heat. – Zaraz się skończy. Nikki rozejrzała się uważnie po South Park Avenue i z zadowoleniem stwierdziła, że nikt jej nie śledził. Rook zatrzy mał taksówkę, stał przy niej i patrzy ł na Nikki. To potwierdziło jej podejrzenie: wczesna pobudka i gadanie o powrocie do pracy by ły jedy nie wy mówką. Tak naprawdę chciał jej pilnować. Chodnik zadrżał od odgłosu metra wjeżdżającego na stację. Nikki usły szała pisk hamulców pociągu, skinęła Rookowi głową na pożegnanie i zbiegła na dół.
_______ Knajpka, którą wy brał Zach Hamner, nie mogła mieć lepszej lokalizacji. Corte Café mieściła się z przodu wy jścia z metra na Lafay ette między ulicami Duane a Reade, tuż po przeciwnej stronie ulicy od ratusza, za który m znajdowała się Kwatera Główna Policji. Heat przepchnęła się przez szklane drzwi tuż za trójką pracowników budowlany ch, którzy rzucili swoje kaski na stół i oblegli ladę, zamawiając na śniadanie meksy kańskie naleśniki z mięsem, fasolą i serem oraz bułki z szy nką i jajkiem. Nikki nie znała Hamnera, ale chudzielec w czarny m garniturze i złoty m krawacie przy stoliku przy oknie by ł dobry m wy borem. Wstał, aby zamachać do niej jedną ręką; drugą przy ciskał do ucha telefon blackberry. Gdy podeszła, powiedział do rozmówcy : – Słuchaj, muszę kończy ć, mam teraz spotkanie przy śniadaniu. Dobra, na razie. – Odłoży ł telefon na stół i wy ciągnął rękę. – Pani detekty w Heat, Zach Hamner. Proszę usiąść. Nikki zajęła krzesło naprzeciwko niego i zauważy ła, że już zamówił dla niej kawę i bajgiel z dwoma pojemniczkami topionego sera. – Kawa powinna by ć jeszcze gorąca – powiedział. – Robi się tłoczno i nie chciałem, by śmy spędzili cały ranek, stojąc w kolejce za budowlańcami. – Przy stoliku obok jeden z robotników, w kasku ochronny m i ze szczeciniasty m wąsem, podniósł głowę znad sudoku, głośno beknął i wrócił do łamigłówki. Jeśli nawet Zach Hamner to zauważy ł, nie dał tego po sobie poznać. – W każdy m razie cieszę się bardzo, że udało się pani przy jść. Mam nadzieję, że wczesna pora nie sprawiła kłopotu. Nikki dotknęła filiżanki. By ła chłodna. Próbowała nie żałować tej dodatkowej godziny, którą mogła spędzić z Rookiem, nie mówiąc już o zaczęciu pracy nad sprawą. – Wcześnie wstaję – odrzekła. – Poza ty m, nalegał pan. – Dziękuję – odparł, a Heat zastanowiła się, czy w jego głosie by ło sły chać niezamierzone pochlebstwo. – Chciałem się upewnić, że będziemy mieć możliwość poznać się na początku pani procesu promocy jnego. Nie ty lko, aby wiedziała pani, że jesteśmy tutaj – że Wy dział Prawny jest tutaj – na wy padek, gdy by potrzebowała pani pomocy, lecz także dlatego, że jest dla nas ważne utrzy my wanie stosunków z dobrze zapowiadający mi się ludźmi w departamencie. Nikki dość szy bko zorientowała się w sy tuacji... Jak zresztą mogło by ć inaczej? Zach, ten – jakie
on wy mienił stanowisko? – starszy współpracownik administracy jny zastępcy komisarza do spraw prawny ch – by ł specem od tworzenia sieci karier. Jedny m z ty ch, którzy pracowali nawet we śnie, świecili odbity m światłem swojego szefa i czerpali moc z bliskości, jaką zbudowali z wy ższy mi rangą. Stąd to królewskie „my ”. Stwierdziła, że Zach ma pewnie fotografię Rahma Emanuela [16] przy klejoną do lustra w łazience i patrzy na nią przy goleniu. – Powinna pani wiedzieć, że poinformowałem już zastępcę komisarza o pani doskonały m wy niku z testu. Podsunąłem mu też do przeczy tania ten arty kuł na pani temat. Jest pod wrażeniem. – Miło to sły szeć. – Nikki oderwała kawałek bajgla i posmarowała go topiony m serem. – Chociaż, wie pan, jeśli mamy ty lko piętnaście minut, miałam nadzieję, że będą należały do mnie. – Ciekawe. Założy łem, że utrzy muje pani bliskie stosunki z prasą. – „Żeby ś wiedział” – pomy ślała Nikki. I przy wołała w pamięci niespodziankę na dzień dobry, którą dziś rano sprawiła Rookowi. – Odniosłem z arty kułu wrażenie – ciągnął Hamner – że wie pani doskonale, jak postępować z ty m reporterem. – To umiejętność, którą nauczy łam się rozwijać – odrzekła Heat, maskując uśmieszek. – Ale nie lubię by ć w centrum zainteresowania. – Proszę dać spokój, oboje jesteśmy dorośli – oparł. – Nie ma nic złego w ambicji. Nie przy ty m stoliku, zapewniam panią. – „Najwy raźniej” – pomy ślała. – Czy pani decy zja o przy stąpieniu do testu na stopień porucznika to nie ambicja? – W pewny m sensie tak. – Zgadza się. Jesteśmy wdzięczni, że pani to zrobiła. Potrzebujemy więcej takich Nikki Heat, a mniej czarny ch owiec. – Oparł się na krześle i wsunął ręce głęboko do kieszeni, badając jej reakcję, po czy m dodał: – Proszę mi powiedzieć, co się dzieje z kapitanem Montrose’em. Nikki poczuła, jak mały kawałek bajgla stanął jej w gardle. Jakikolwiek scenariusz obmy ślała na to spotkanie, na pewno nie by ła nim nieformalna wy miana informacji. Nie wiedziała jeszcze, jaką wiedzę posiadał Zach Hamner, ale ostrożność podpowiedziała jej, aby uważnie dobierać słowa. Ły knęła trochę kawy i odpowiedziała: – Sły szałam, że kapitan Montrose dostaje tam niezły wy cisk. – Wskazała kciukiem Kwaterę Główną Policji. – Ale ja tego nie rozumiem. Może po ty lu latach wspólnej pracy moje doświadczenie, jeśli chodzi o niego, jest inne. – Heat chciała to tak zostawić, ale wy czuła w ty m młody m prawniku coś paskudnego. Mimo niepokojący ch uczuć, jakie miała na temat tego, co się działo z jej kapitanem, lojalność Nikki wobec niego by ła niewzruszona. – Szczerze? – Bardzo proszę. – Jeśli zaprosił mnie pan na śniadanie, mając nadzieję, że usły szy pan ode mnie plotki albo że publicznie zdy skredy tuję mojego dowódcę, rozczaruje się pan. Ja zajmuję się faktami, a nie insy nuacjami. – Dobra pani jest – Hamner wy szczerzy ł zęby w uśmiechu. – Naprawdę tak my ślę. Dobrze powiedziane. – Bo to prawda. Kiwnął głową i pochy lił się, od niechcenia przy ciskając palec wskazujący do kupki ziaren
sezamu na talerzu, zanim je zgarnął. – Ale wszy scy wiemy, a zwłaszcza doświadczeni detekty wi to wiedzą, że prawd jest wiele. To po prostu jest dodatkowa zaleta, czy ż nie? Tak jak dy skrecja. Ciężka praca. Lojalność. – Jego blackberry zawibrował na stoliku. Hamner spojrzał na ekran, skrzy wił się i wcisnął guzik, aby wy ciszy ć telefon. – Z lojalnością jest tak, pani detekty w, że zdarzają się przełomowe momenty, kiedy trzeba by ć obiekty wny m. Dobrze przy jrzeć się prawdom. Upewnić się, że lojalność już nie obowiązuje. Albo razi. – Po czy m uśmiechnął się. – Albo, kto wie? Pomy śleć, że może jest czas na coś nowego. – Podniósł się z krzesła i dał jej wizy tówkę. – Telefon w biurze po godzinach przekierowuje rozmowy na mój blackberry. Bądźmy w kontakcie.
_______ Pora by ła jeszcze zby t wczesna, aby jej współpracownicy stawili się na służbę, więc detekty w Heat, idąc z knajpki do centrali, zadzwoniła do nich. Chmury o kształtach ostry g napły wające znad New Jersey zaczęły sy pać lodowy mi kulkami, które kłuły twarz i odbijały się od pły tek chodnikowy ch pasażu między ratuszem a Kwaterą Główną Policji. Nikki zatrzy mała się w połowie drogi, aby schronić się pod rzeźbą Tony ’ego Rosenthala [17] i, dzwoniąc do kolegów, słuchała, jak zamarznięty deszcz odbija się od czerwony ch metalowy ch kół niczy m rzucany garściami ry ż. Klub z męskim striptizem otwierano dopiero o jedenastej, więc zaplanowała, że rozdzieli duet Raley –Ochoa, przy dzielając Ochoi zadanie odebrania komputera wielebnego Grafa od techników śledczy ch i przeczy tania tkwiący ch tam e-maili, Raley zaś miał sprawdzić rozmowy telefoniczne księdza. Ochoa jednak poinformował, gdy Nikki się do niego dodzwoniła, że odwiedził ten klub z Raley em już poprzedniego wieczoru. – By łaś cały czas w biurze kapitana Montrose’a, więc nie chcieliśmy przeszkadzać, bo wy glądało, że doskonale się bawisz. – Detekty w zamilkł na chwilę, pozwalając, aby cierpki humor dotarł do Heat, i konty nuował: – Wpadliśmy więc wczesny m wieczorem na chwilę do Gorącego Nieładu, aby sprawdzić, czy coś pomoże nam nabrać rozpędu w sprawie. – Gówno prawda. Wy dwaj chcieliście po prostu mieć wy mówkę, aby poszaleć. – Nikki mogła zwy czajnie powiedzieć, co czuła, i wy razić wdzięczność za ich inicjaty wę, ale to by łoby złamanie Protokołów niewypowiedzianych komplementów i unikania związków, które by ły przy jęte wśród gliniarzy. Heat powiedziała więc coś zupełnie odwrotnego. – Zrobiłem to dla Raley a – odrzekł Ochoa w ty m samy m sty lu. – Mój kumpel to ciekawski konik, który lubi pobry kać. – Zatem czegoś się dowiedzieli. Jeden ze striptizerów, który m pokazali zdjęcie wielebnego Grafa, rozpoznał go. Nagi Zaganiacz By dła (którego imię, jak sam podkreślił, zostało za cenę striptizu przeanalizowane prawnie, aby uniknąć naruszenia znaku towarowego) powiedział, że osobnik ze zdjęcia przy szedł do klubu przed ty godniem i wdał się w głośną sprzeczkę z inny m tancerzem. Tak się zażarcie kłócili, że bramkarz wy rzucił ojczulka. – A czy twój Zaganiacz sły szał, o co się spierali? – zapy tała Heat. – Nie, kłócili się, zanim skoczy li sobie do gardeł. Ale usły szał jedną rzecz tuż przed interwencją
bramkarza. Tancerz złapał księdza za kark i powiedział, że go zabije. – Sprowadź go na rozmowę. Naty chmiast. – Najpierw musimy go znaleźć – odparł Ochoa. – Rzucił pracę trzy dni temu i wy prowadził się ze swojego apartamentu. Raley już go szuka. Następnie Heat zadzwoniła do Sharon Hinesburg i przekazała jej zadanie ustalenia tożsamości człowieka na ty m zdjęciu z kamery bezpieczeństwa, nad który m zawahała się pani Borelli. Nikki dodzwoniła się do detekty wa Rhy mera i poleciła, aby przekazał Gallagherowi, że wracają do rewiru dominacji seksualnej. Kazała im sporządzić listę domin pracujący ch na zlecenie, który ch nie uwzględnili poprzedniego dnia. – Nie chcę, aby śmy którąś przeoczy li ty lko dlatego, że nie jest stale związana z żadny m klubem w alei Lochów – wy jaśniła. – Jestem zaskoczony – odparł Rhy mer. – My ślałem, że będziemy badać więcej kierunków niż ty lko obszar BSDM. – Przy szły nowe rozkazy – to by ła cała odpowiedź Heat, ale gdy podniosła kołnierz płaszcza i wy szła wprost pod kaskadę marznącego deszczu, zastanawiała się, z czego rezy gnowała, wy konując zarządzenie Montrose’a. Jej telefon zadzwonił, gdy przeszła przez podwójnej szerokości stanowisko ochrony na zewnątrz holu. To Raley namierzy ł, że striptizerowi ostatnio podłączono gaz i elektry czność w nowy m mieszkaniu w Brookly n Heights, tuż za mostem, niedaleko miejsca, gdzie się znajdowała. Nikki powiedziała Ralesowi, że będzie wolna za piętnaście minut i aby zgarnął ją po drodze.
_______ W Dziale Kadr Heat podpisała prośbę o podanie wy ników egzaminu na porucznika. Zaznaczy ła obie kratki, zarówno przy kopii elektronicznej przy sy łanej na adres e-mailowy, jak i przy wy druku. Era cy frowa czy nie, jednak dokument otrzy many do ręki uspokajał Nikki. Czarno-biała wy drukowana kartka czy niła go prawdziwy m. Urzędniczka gdzieś wy szła, wróciła po chwili i podała Heat zaklejoną kopertę. Nikki pokwitowała i odeszła, sprawiając wrażenie zby t cierpliwej na to, aby jeszcze w biurze rozedrzeć kopertę i zajrzeć do środka. Dokładnie dwie sekundy później, gdy wy szła do holu i w końcu ją otworzy ła, cierpliwość Heat została wy stawiona na próbę. – Przepraszam, czy detekty w Nikki Heat? – Nikki odwróciła się w stronę kobiety, którą minęła w holu, idącą w stronę windy, z której Nikki właśnie wy siadła. Nie spotkała nigdy Phy llis Yarborough, ale wiedziała, kim ona jest. Widziała zastępczy nię komendanta do spraw rozwoju technologicznego na różny ch uroczy stościach departamentu i ponad rok temu w programie 60 Minutes[18] . Wówczas Yarborough świętowała piątą rocznicę uruchomienia Centrum Badania Zbrodni w Czasie Rzeczy wisty m i wy jątkowo udzieliła zgody na pokazanie przed kamerą centrum dowodzenia bazą dany ch, które pomogła stworzy ć jako wy konawca zewnętrzny, a które teraz nadzorowała jako osoba cy wilna mianowana w Komendzie Głównej Policji. Zastępczy ni komendanta miała niewiele ponad pięćdziesiątkę i trudno by ło stwierdzić, czy jest ładna czy atrakcy jna. Według Nikki tego dnia wy grała atrakcy jność – uśmiech, który widzi się
częściej u szefów przedsiębiorstw niż u urzędników państwowy ch. Heat również zauważy ła, że podczas gdy wiele kobiet na stanowiskach ubiera się w garsonki, sty l biznesowy Phy llis Yarborough by ł przy stępny i kobiecy. Chociaż by ła więcej niż bogata, jej strój jedy nie wy glądał na bardzo drogi. Miała na sobie dobrze skrojony rozpinany sweter firmy Jones New York i grafitową spódnicę, na które Nikki też mogła sobie pozwolić, i poważnie pomy ślała o ich zakupie. – Pani nazwisko by ło tu ostatnio kilkakrotnie wy mieniane, pani detekty w. Nie pieką panią uszy ? – Po uścisku dłoni na powitanie Yarborough zapy tała: – Czy ma pani chwilkę czasu, aby wpaść do mojego biura na filiżankę kawy ? Nikki próbowała nie spoglądać na zegarek. Phy llis jakby to wy czuła i powiedziała: – Rozumiem, ma pani napięty plan dnia. – Rzeczy wiście. Jestem pewna, że wie pani, jak to jest. – To prawda, ale bardzo by m nie chciała stracić tej szansy. Poświęci pani trzy minuty na rozmowę? – Skinęła głową, wskazując dwa krzesła po przeciwległej stronie holu. Nikki zgodziła się. – Tak, oczy wiście. Usiadły, a Yarborough spojrzała na zegarek. – Bądźmy szczere, Nikki Heat – powiedziała. – Czy wie pani, dlaczego pani nazwisko się tutaj pojawiło? Odpowiedź trzy ma pani przed sobą. – Nikki spojrzała na kopertę z wy nikami egzaminu, którą trzy mała na kolanach. – Przedstawię to w szerszy m kontekście. W tegoroczny m egzaminie promujący m na porucznika wzięło udział ponad ty siąc stu detekty wów. Czy wie pani, ilu zdało? Piętnaście procent. Osiemdziesiąt pięć procent kandy datów odpadło. Wie pani, jaki by ł najwy ższy wy nik wśród ty ch piętnastu procent, które zdało? Osiemdziesiąt osiem. – Zamilkła na chwilę. – Z wy jątkiem pani, pani detekty w. – Nikki widziała przed chwilą swój wy nik i poczuła lekkie drżenie na my śl, że za chwilę to usły szy. – Pani osiągnęła wy nik dziewięćdziesiąt osiem. Ja to nazy wam „absolutnie wy jątkowy ”. Co jeszcze tu by ło do powiedzenia? – Dziękuję. – Dowie się pani, że tak doskonały wy nik jest ty lko częściowy m błogosławieństwem. Stawia on panią na celowniku jako wschodzącą gwiazdę, którą pani jest. Minusem jest to, że każdy z takimi czy inny mi zamiarami będzie próbował panią złowić. – Gdy Nikki przy pomniała sobie śniadanie, Yarborough wy jaśniła, co ma na my śli. – Proszę się spodziewać telefonu od Zachary ’ego Hamnera. Och, widzę po pani wy razie twarzy, że już dzwonił. Młotek[19] nie jest zły, ale proszę uważać. Wszy stko, co pani powie, będzie przez niego powtarzane na prawach cy tatu. – Roześmiała się i dodała: – Przekleństwem jest, że Hamner cy tuje bardzo dokładnie, proszę to potraktować jako podwójne ostrzeżenie. Nikki skinęła przy takująco głową i pomy ślała – „Młotek? Coraz lepiej”. – Ja też mam swoje zamiary, ale nie udaję, że jest inaczej. Wie pani, dlaczego jawność jest tak cudowną rzeczą? Bo jawność oznacza brak wsty du. Będę więc bezwsty dna. Przed mądry m detekty wem, który ma serce po właściwej stronie, otwiera się kariera. Proszę się na to przy gotować, mogę nawet namawiać panią do współpracy. Ta silna i zapracowana kobieta sprawiła, że Nikki poczuła, jakby tego dnia by ła dla niej najważniejszą osobą. Heat nie by ła naiwna; oczy wiście że zastępczy ni komendanta miała swoje zamiary, tak samo jak Młotek, ale Nikki zamiast nieufności czuła napły w świeżej energii
i zaangażowania. To by ły te same cechy, które lata temu zbudowały fortunę Yarborough w branży komputerowej. – Jestem jak najbardziej otwarta na propozy cje – rzekła Heat. – Schlebia mi to. – Mówię to nie ty lko dlatego, że osiągnęła pani wy nik dziewięćdziesiąt osiem. Miałam już na panią oko od czasu tego arty kułu w First Press. Mamy z sobą wiele wspólnego. – Zauważy ła wy raz twarzy Nikki i powiedziała: – Wiem, wiem, pani jest policjantką, a ja cy wilem – i do tego w administracji – ale znalazłam to, co nas łączy, w ty m arty kule – obie mamy w rodzinie ofiary morderstw. – Heat zwróciła uwagę, że Phy llis uży ła czasu teraźniejszego jak ktoś, kto wie, że ten ból nie mija. Patrząc na Yarborough, Nikki czuła, jakby oglądała w lustrze odbicie, które nosiło znamię dawnego dramatu. Bratnie dusze zawsze dostrzegą w sobie nawzajem bliznę zostawioną przez los, a w niej to niewidoczne piętno znaczące związek przy czy nowo-skutkowy ich niełatwego ży cia. Dla Nikki by ła to śmierć matki zaszty letowanej dziesięć lat wcześniej. Yarborough straciła w 2002 roku jedy ną córkę; dziewczy na została odurzona, zgwałcona, pobita i porzucona na plaży na Bermudach, gdzie spędzała ferie wiosenne. Wszy scy znali tę historię z telewizji, z główny ch wiadomości. Później prasa brukowa eksploatowała temat jeszcze długo po ty m, jak zabójca studentki przy znał się do winy i poszedł na doży wotnią odsiadkę. Nikki przerwała krótką ciszę aprobujący m uśmiechem. – A mimo to idziemy dalej. – Zgadza się. – Twarz zastępczy ni komendanta rozjaśniła się. A potem Phy llis uważnie przy jrzała się Nikki, jak gdy by wy rabiając sobie o niej opinię. – To panią kieruje, prawda? My ślenie o zabójcy ? – Zastanawiam się nad nim, jeśli o to pani chodzi – odparła Heat. – Kto? Dlaczego? – Pragnie pani zemsty ? – Pragnęłam. – Nikki dużo o ty m my ślała przez te wszy stkie lata i odpowiedziała: – Teraz nie chodzi już o zemstę, lecz o sprawiedliwość. Albo raczej zamknięcie tej sprawy. A pani? – Teorety cznie. Moje rachunki są wy równane. Ale powiem pani, czego się nauczy łam. Mam nadzieję, że to pomoże. – Pochy liła się bliżej Nikki i powiedziała: – Sprawiedliwość istnieje, ale sprawa nigdy nie jest zamknięta. – Następnie teatralny m gestem popatrzy ła na zegarek. – Coś takiego! Jeszcze dziesięć sekund, a stałaby m się niesłowna. – Podniosła się z krzesła, a gdy Nikki wstała, jeszcze raz uścisnęły sobie ręce. – Niech pani dzisiaj da komuś szkołę, pani detekty w. – Tak będzie. Miło by ło panią poznać, pani komendant. – Phy llis. I niech to będzie pierwsze z naszy ch spotkań. Heat wy szła z centrali z drugą z wizy tówek, które dostała w ciągu zaledwie pół godziny. I czuła, że tę fakty cznie będzie trzy mać pod ręką.
_______ Z remizy straży pożarnej 205 przy Middaugh Street w Brookly n Heights wy szedł strażak i puścił się biegiem do zaparkowanej na krawężniku furgonetki, kuląc się w marznący m deszczu. – Hej,
zatrzy maj się tutaj. Ten facet chy ba będzie zwalniał miejsce – odezwał się detekty w Raley. Detekty w Ochoa wcisnął hamulce ich wozu i tak ustawił lusterko wsteczne, aby widzieć Nikki na ty lny m siedzeniu. – Widzisz, z czy m codziennie muszę się użerać? „Skręć tutaj”, „stań tam”, „uważaj na tego bezdomnego”... Zupełnie jakby m miał Felixa Ungera z Dwóch i pół[20] w roli gadającego GPS-a. – Jedź, zanim ktoś inny się tam wpakuje – powiedział Raley po odjeździe furgonetki. Ochoa w końcu zaparkował. Trójka detekty wów siedziała w fordzie crown victoria z wy cieraczkami włączony mi na ruch przery wany, aby mogli obserwować budy nek, do którego dopiero co wprowadził się striptizer. By ł to ośmiopiętrowy ceglany budy nek z lat dwudziesty ch, właśnie w trakcie remontu, otoczony rusztowaniami. W zasięgu wzroku nie by ło żadny ch robotników, co według przy puszczenia Raley a mogło by ć spowodowane niezwy kle wietrzną pogodą. – To całkiem sensowne, że striptizer wprowadza się do budy nku naprzeciwko straży pożarnej – stwierdził Ochoa. – Na wy padek, gdy by potrzebował poćwiczy ć na rurze. – Jak on się nazy wa? – spy tała Heat. – Horst Müller – Raley zajrzał do notatek. – Jest z Hamburga w Niemczech. Mój świadek w ty m klubie ze striptizem mówi, że na początku Müller tańczy ł w dziwaczny m stroju z czasów I wojny światowej jako Czerwony Baron[21] . Teraz robi striptiz dla bogaty ch Europejczy ków w srebrnej zbroi pod pseudonimem Hans Alloffur. – Detekty w odwrócił się w stronę Nikki. – Jak widzisz, wszy scy ci goście mają tematy czne numery. – Powiedz jej, jak się nazy wał ten striptizer ostatniego wieczoru – zachichotał Ochoa. – Spodoba ci się. – Marty Py thon – powiedział Raley. – Nawet nie zapy tałam – Nikki potrząsnęła głową. Gospodarz budy nku wpuścił ich do środka, nie musieli więc ostrzegać Müllera, uży wając domofonu. Zajęli pozy cje za drzwiami mieszkania i Ochoa zapukał. – Kto tam? – dobiegł ze środka głos z silny m akcentem. Raley przy tknął do wizjera swoją odznakę. – Policja nowojorska. Chcemy porozmawiać z Horstem Müllerem. – Oczy wiście. Proszę chwilę zaczekać. Nikki wy czuła grę na zwłokę i już by ła w połowie schodów na dół, gdy usły szała, jak zasuwka w drzwiach zatrzaskuje się, a zaraz potem Raley i Ochoa kopią w drzwi. Przebiegła przez klatkę schodową i wy padła na chodnik, szukając wzrokiem schodów przeciwpożarowy ch. – Tam! – krzy knął Ochoa przez otwarte okno na trzecim piętrze. Wzrok Heat pobiegł za gestem Ochoi na koniec budy nku – striptizer zsuwał się po narożny m słupie rusztowania. Heat krzy knęła, aby się zatrzy mał, ale on ty lko zrobił salto z ostatniego szczebla i wy lądował. Poślizgnął się na oblodzony m chodniku i prawie upadł, ale szy bko złapał równowagę i zaczął biec, a jego długie blond włosy w sty lu Fabio[22] powiewały za nim. W tej samej chwili, gdy Heat pobiegła za Müllerem, Raley zagrzmiał przez frontowe drzwi,
wzy wając na pomoc wsparcie przez walkie-talkie i dołączy ł do pościgu. Podłoże by ło zdradliwe. Pokry wało je już jakieś trzy dzieści milimetrów lodowy ch kulek, a jeszcze więcej padało. Kiedy Müller przebiegał przez skrzy żowanie na Henry Street, ciężarówka przewożąca części zamienne do samochodów gwałtownie zahamowała i bezwładnie ześlizgnęła się na bok, uderzając w zaparkowany samochód. Heat miała przed sobą pusty chodnik. Tę stronę ulicy w większości zajmowały restauracje i sklepy z liczny mi markizami chroniący mi podłoże przed gradem, więc mogła spróbować biec po betonie zamiast po lodzie. Na następny m skrzy żowaniu biegła już równolegle do Müllera. Po raz pierwszy skontrolowała ulicę, oglądając się przez lewe ramię. Droga by ła czy sta, z wy jątkiem końca budy nku, gdzie zarejestrowała samochód z Raley em i Ochoą wy jeżdżający na włączony m kogucie. Zwolniła, aby nie upaść, przebiegła przez skrzy żowanie, wołając – Policja! Müller, stój! Odwrócił się, zaskoczony taką bliskością jej głosu, a wtedy siła rozpędu wy rwała mu spod stóp środek ciężkości i potknął się. Upadłby na twarz, ale chwy cił poręcz betonowy ch schodków biegnący ch ku wy sokościowcom i ty lko upadł na jedno kolano. Podnosił się właśnie, gdy Heat skoczy ła, chwy ciła poręcz, przeskoczy ła przez nią i wy lądowała na nim, powalając go na ziemię. Trzaskowi, który usły szała, gdy Müller poleciał w dół, towarzy szy ły głośne Scheiß! i jęk. Mężczy zna skręcał się na betonowy ch schodach, jęcząc z bólu, podczas gdy Heat go skuwała. Dołączy ł do nich Raley i razem postawili Müllera na nogi. – Ostrożnie – powiedziała Nikki – wy daje mi się, że sły szałam, jak mu coś pękło. – Ja, mój obojczy k, dlaczego mi pani to zrobiła? Prowadzili więźnia do forda zaparkowanego z otwarty mi ty lny mi drzwiami. – Dlaczego uciekałeś? Horst Müller nigdy na to py tanie nie odpowiedział. Nagle przez kołnierzy k jego koszuli przeszła kula i Heat z Raley em zostali obry zgani krwią. Striptizer osunął się na ziemię, ale nawet nie jęknął. Nie wy dał też z siebie żadnego innego dźwięku. – Padnij, padnij, wszy scy na ziemię! – krzy knęła Heat i upadła na taras, przy kry wając ciało Müllera, wy ciągając z kabury siga i skanując wzrokiem deptak przy budy nku, wieżowiec, dach po drugiej stronie ulicy. Raley wy ciągnął broń i robił to samo. Na Henry Street zagrzmiał silnik i zawirowały opony, z wy ciem szukając oparcia na lodzie. Heat biegła w kucki w stronę forda, kry jąc się obok Ochoi, ale by ło za późno. SUV zakręcił kołami i odjechał, pędem przejeżdżając przez krawężnik, skręcił w Orange Street i zniknął z pola widzenia. Nikki rozpoznała SUV-a. Opisała go jako grafitowy z szerokimi oponami, ale to by ło wszy stko, co mogła przekazać. Ty m razem nie miał żadny ch tablic rejestracy jny ch.
ROZDZIAŁ PIĄTY U mundurowany policjant zamknął ty lne drzwi i karetka wy toczy ła się z miejsca zbrodni. Dwoje sanitariuszy w ty le ambulansu robiło wszy stko, aby utrzy mać Horsta Müllera przy ży ciu. Nikki Heat stała, wstrzy mując oddech, aby nie wdy chać spalin, i patrzy ła, jak karetka przedziera się powoli przez deszcz ze śniegiem tą samą trasą, którą niecałe pół godziny wcześniej odjechał SUV. Za chwilę kwartał dalej, na Orange Street, na obrzeżach miejsca zbrodni, włączy ła się sy rena, oznaka, że przy najmniej w ty m momencie w ambulansie tliło się ży cie. Detekty w Feller podał Heat i Raley owi po kubku kawy. – Nie mogę za nią ręczy ć, to z tej chińskiej knajpki w okolicy. Ale przy najmniej was rozgrzeje. Alarm Raley a ściągnął na pomoc chmarę ludzi. Pierwsza przy by ła na miejsce ekipa strażaków z pobliskiej 205 remizy. Jeśli niemiecki tancerz się wy liże, będzie to zawdzięczać swoim sąsiadom strażakom, którzy w ciągu kilku minut zatamowali krwotok. Radiowozy z posterunków Osiemdziesiątego Czwartego i sąsiadującego z nim Siedemdziesiątego Szóstego przy wiozły na miejsce pierwszy ch policjantów, za który mi naty chmiast pojawili się Feller i Van Meter w tajnej taksówce. Przy ich pracy w terenie zwy kle pierwsi odpowiadali na wezwanie o pomoc i Ochoa wy tknął im, że ty m razem dali się wy przedzić lokalny m niebiesko-biały m [23] . Dutch Van Meter mrugnął do swojego partnera i odpłacił piękny m za nadobne. – Przy okazji, panie detekty wie, jak ci wy szło zatrzy manie samochodu po pościgu? Na to Ochoa nie znalazł odpowiedzi. W najlepszy m wy padku pogoń by ła sy mboliczna, biorąc pod uwagę przewagę strzelca, i wszy scy zdawali sobie z tego sprawę. Detekty w zrobił wszy stko, co mógł, będąc w stanie przy najmniej podążać za szerokim śladem opon w świeżej warstwie śniegu z deszczem, dopóki nie zgubił SUV-a na Old Fulton, gdzie by ł już większy ruch. Przejechał dla pewności przez siatkę sąsiadujący ch ulic, ale nigdzie nie został ślad samochodowego olbrzy ma. Po drugiej stronie żółtej taśmy rozstawiały się pierwsze minikamery wiadomości telewizy jny ch. Nikki widziała obiekty wy wy celowane w nią spod pelery n przeciwdeszczowy ch z goreteksu i sły szała, jak operatorzy wy powiadają jej nazwisko. Odwróciła się plecami do prasy i jeszcze raz przeklęła w my ślach okładkę ze swoim zdjęciem w First Press. Feller pociągnął ły k kawy z kubka. – Więc nikt z was nie widział strzelca? – Wy lał resztkę napoju do kratki ściekowej, znad której uniosła się para. Heat, Raley i Ochoa popatrzy li na siebie i pokręcili głowami. – To by ła jedna z ty ch bły skawiczny ch sy tuacji – odparł Raley. – Wiesz, wszy scy by liśmy
skoncentrowani na więźniu i nagle: bang! – Bardziej bum! – dorzucił Ochoa. Wszy scy zgodnie przy taknęli. – Stawiam na strzelbę. – Bum – odrzekł Van Meter. – To niewiele daje. – Znam ten samochód – odezwała się Heat. Wszy scy zwrócili głowy w jej stronę. – Widziałam go wczoraj. Dwa razy. Raz po południu na Columbus Circle, jak szłam do Andy ’ego, a potem wieczorem w mojej okolicy. – Co to ma znaczy ć, pani detekty w? – Heat odwróciła głowę. Od ty łu podszedł do niej kapitan Montrose. Zauważy ł ich zaskoczenie, więc wy jaśnił: – Jechałem na spotkanie w centrali i usły szałem wezwanie o pomoc. Czy mam wy ciągnąć wniosek, że śledzono panią, ale pani tego nie zgłosiła? – Nie czekał na odpowiedź. – Mogłem wezwać ochronę. – Nie by łam pewna. Nie chciałam ściągać posiłków, nie upewniwszy się. – Heat pominęła to, że powodem też by ło napięcie między nią a Montrose’em. Dawny Montrose poprosiłby ją na bok na rozmowę. Ale Nowy Montrose naskoczy ł na nią od razu, przed jej kolegami. – Ta decy zja nie należy do pani. Wciąż jestem pani dowódcą. Moje obowiązki do pani nie należą... jeszcze. – Kończąc na ty m, kapitan odwrócił się i przeszedł przez chodnik, aby porozmawiać z ekipą techników śledczy ch zgromadzoną wokół otworu pozostawionego przez pocisk w służbowy ch drzwiach wieżowca. Skopanie ty łka przed rodziną jest nieprzy jemne dla każdego i w martwej ciszy, która po ty m nastąpiła, pozostali detekty wi z cały ch sił próbowali nie patrzeć na Heat. Ona zaś wy stawiła twarz na padający śnieg z deszczem i zamknęła oczy, czując setki drobny ch ukłuć spadający ch z nieba.
_______ Po powrocie na posterunek Nikki przy stanęła na chwilę przed drzwiami sali odpraw, aby przejrzeć się w kiepskiej jakości lustrze – oknie ciemnego biura Montrose’a. Nie wy nikało to z próżności; chodziło o zaschniętą krew. Na miejscu strzelaniny w Brookly n Heights sanitariusze dali jej nawilżane chusteczki, aby przemy ła twarz i szy ję, ale ubranie to co innego. Służbowe bluzka i spodnie, które zazwy czaj trzy mała złożone w szufladzie biurka, nie wróciły jeszcze z pralni po wy padku z café latte, więc rdzawe rozpry ski na kołnierzy ku bluzki i w miejscu, którego nie osłaniał rozpięty płaszcz, będą musiały jakoś ujść. Nagle usły szała miękko przeciągane samogłoski charaktery sty czne dla Rhy mera, dochodzące zza rogu pokoju ekipy. Heat nie by ła w stanie usły szeć wszy stkiego, co mówił przy ciszony m głosem, jedy nie fragmenty. Pochwy ciła pojedy ncze frazy : „...marnowanie czasu i bezcelowa praca...” oraz „powiedział » Chrzanić to, ży cie jest za krótkie« ...” a potem: „...Heat bardziej się przejmuje swoim cholerny m awansem...”. Podsłuchiwanie by ło kuszące, ale sprawiło, że Nikki poczuła niesmak, jakby uczestniczy ła w operze my dlanej. Co to by ło to, co Phy llis Yarborough powiedziała kilka godzin wcześniej? Coś w sty lu „jawność oznacza brak wsty du”? Nikki więc odwróciła się, aby stanąć twarzą w twarz z wy zwaniem.
Zobaczy ła detekty wa Rhy mera poufale nachy lonego do siedzącej przy biurku Sharon Hinesburg. Na widok Heat wchodzącej do pokoju oboje wy prostowali się w swoich fotelach na kółkach. – A niech mnie, ale wy glądasz – powiedziała Hinesburg, stając na równe nogi. – Kto oberwał kulkę, ty czy tancerz? – Sharon mówiła zby t głośno, tak jak robią to ludzie w celu odwrócenia uwagi, mając nadzieję, że im się to uda. Nikki zignorowała zaczepkę Hinesburg i obdarzy ła Rhy mera zdziwiony m spojrzeniem. – Czy ty i Gallagher skończy liście już sprawdzać listę domin? Detekty w również wstał, choć bardziej niepewnie. – Nie całkiem. Wróciliśmy, tak że mogłem wy sadzić Gallaghera po drodze. Nikki rozejrzała się po pomieszczeniu i nie zauważy ła nigdzie jego partnera. – A co, jest chory ? – Gallagher, on... On poprosił o ponowny przy dział do Włamań. – Detekty w odwrócił się w stronę Hinesburg, jakby chciał u niej znaleźć pomoc, ale Sharon pozostawiła go samemu sobie. Szepty, które Nikki dopiero co podsłuchała, wy starczy ły, aby złoży ć wszy stko w całość. Jeszcze jeden dzień rozmów z dominami wy dawał się Gallagherowi stratą czasu, więc się wy cofał. Najwy raźniej wraz z wy głoszeniem na odchodny m paru opinii o detekty w Heat. – Wiesz – konty nuował Rhy mer – mieliśmy kilka spraw w zawieszeniu, które potrzebowały większej uwagi, i widocznie czuł się w obowiązku nimi zająć. Heat wiedziała, że to bzdety, ale nie oczekiwała, że Opie dołoży partnerowi. Ten ostatni podsłuchany fragment doty czący jej nadchodzącego awansu miał gorzki smak i wzbudził w niej wewnętrzny niepokój, ale odsunęła go na bok. Teraz jej zmartwienie doty czy ło nagłego braku jednego śledczego. – W ty m wy padku cieszę się, że ty zostałeś, Opie. – Ciągle jestem, pani detekty w. – Po czy m od razu sprostował. – Dopóki będę mógł, ma się rozumieć.
_______ Kilka minut później stojąca przy białej tablicy Heat wy brała nowy kolor markera i w lewy m górny m rogu, gdzie by ło dużo miejsca, napisała drukowany mi literami nazwisko tancerza. – To jest szczęśliwy dzień Horsta Müllera, choć on pewnie tego nie czuje – oznajmiła ekipie. – Kula, którą wy jęli z drzwi, to .338 magnum. – Jakaś łuska? – spy tał Raley. Potrząsnęła przecząco głową. – Domy ślam się, że nie przeładował karabinu, gdy ż by ł to ty lko jeden strzał, albo nawet jeśli to zrobił, łuska wpadła do samochodu i odjechała razem z nim. – .338 magnum, o rany – cicho gwizdnął Ochoa. – My śliwi uży wają ich do polowania na grizzly. – I najwy raźniej na tancerzy na rurach – dodała Heat. – Chcę się dowiedzieć, dlaczego. Rhy mer, dowiedz się czegoś więcej na temat Horsta Müllera. – My ślałem, że miałem zająć się dominami pracujący mi na własną rękę – odparł. Nikki ugry zła się w języ k i po raz setny pomy ślała o swoim dziwny m spotkaniu z kapitanem
oraz wszy stkich nitkach śledztwa, które uciął. Zacisnęła zęby i wy cofała się z polecenia, próbując nie udławić się własny mi słowami. – Dobrze, pozostań w sferze dominacji seksualnej. Daj mi znać, jak skończy sz. Potem zobaczy my, jak stoimy z Müllerem. – Jesteś pewna, że to Müller by ł celem? – zapy tał Raley. – Jeśli ten SUV cię śledził, to raczej ty miałaś szczęście dziś rano. – Jak na wy trawnego detekty wa przy stało, nie uszło to mojej uwagi – odparła Nikki, pociągając za poplamiony krwią kołnierzy k i wy wołując wy buch śmiechu ekipy. Następnie Heat odwróciła się do tablicy i nary sowała łuk łączący nazwisko Müllera z wielebny m Grafem. – Chcę się przekonać, co łączy, o ile w ogóle, obie te ofiary. Miejmy nadzieję, że tancerz przeży je i będzie mógł rzucić trochę światła na tę sprawę. Ty mczasem traktujmy te dwa incy denty, jakby łączy ły się z sobą. – Przesłuchując dominy na chy bił trafił? – zapy tał detekty w Rhy mer. Miał rację; to jej polecenia by ły niewłaściwe i wiedziała o ty m, ale podporządkowy wała się zaleceniom Montrose’a. – Teraz dominy, Opie. Jasne? – A co z pieniędzmi w puszkach po ciastkach? – spy tał Raley. – Czy mam się skontaktować z archidiecezją, zobaczy ć, czy mają jakieś podejrzenia, że ojczulek robił przekręty ? Nikki znowu stanęła przed jedny m z ty ch murów, które wzniósł przed nią kapitan. Puszki po ciastkach – to by ł oczy wisty trop do zbadania; dlaczego kapitan go zablokował? – Na razie zostaw to mnie – odrzekła. Hinesburg zaraportowała, że nikt nie rozpoznał mężczy zny ze zdjęcia z kamery bezpieczeństwa, na które dziwnie zareagowała gospody ni wielebnego Grafa. – Co oznacza ty lko, że może on nie mieć żadny ch powiązań kry minalny ch. – Zadzwonię do Borelli i przy cisnę ją – powiedziała Nikki. – Sprawdzaj dalej to zdjęcie i wszy stkie pozostałe. – Heat otworzy ła teczkę z fotografiami z kamery bezpieczeństwa i wy ciągnęła jedną z nich. Przedstawiało mężczy znę i młodą kobietę schodzący ch po schodach do holu Więzów Przy jemności. Kobieta śmiała się, a jej twarz by ła zwrócona w stronę towarzy szącego mężczy zny, jego by ła zasłonięta bejsbolówką kibica druży ny Jetsów. Nikki przy czepiła zdjęcie magnesem do tablicy. – Zastanawiałam się nad ty m zdjęciem. Widzicie jego rękę, ten tatuaż? – Najpierw Raley, a zaraz za nim wszy scy pozostali podnieśli się i podeszli bliżej. Tatuaż przedstawiał węża wijącego się wzdłuż lewego ramienia mężczy zny. – Centrum Badania Zbrodni w Czasie Rzeczy wisty m ma bazę dany ch blizn i tatuaży. Sharon, poproś ich, aby to zbadali. Zobacz, czy uzy skasz jakieś dopasowania. – Pani detekty w – wtrącił się Ochoa. – Ja znam tę kobietę. – Chcesz nam coś powiedzieć, przy jacielu? – spy tał Raley. – Twój drugi sekretny sty l ży cia? – Nie, naprawdę. Rozmawiałem z nią wczoraj. Pamiętasz tę dominę, która wy jechała do Amsterdamu? Jak ona się nazy wa... Boam? Andrea Boam? – Stuknął w zdjęcie długopisem. – To jest jej współlokatorka, z którą rozmawiałem. – Złóż jej jeszcze jedną wizy tę – poleciła Nikki. – Dowiedzmy się, co ta współlokatorka wie o czarujący ch wężach.
_______ Heat musiała przebrnąć przez tuzin wiadomości w poczcie głosowej od ty ch, którzy widzieli ją dziś rano w wiadomościach telewizy jny ch z miejsca strzelaniny i mieli nadzieję, że nic jej nie jest, między inny mi od Zacha Hamnera i Phy llis Yarborough. Jedna wiadomość by ła od Rooka, który nalegał na kolację nie na wy nos, „w restauracji, w której można usiąść, co należy się godnej szacunku kobiecie”. Nikki doceniała ich troskę, ale dostrzegła, jak łatwo by łoby wpaść w pułapkę niemożności wy kony wania pracy, gdy by chciała nadąży ć od razu na wszy stko odpowiedzieć. Zachowała wiadomości, aby później się nimi zająć. Do Lauren Parry z Wy działu Medy cy ny Sądowej oddzwoniła jednak naty chmiast. – Chcę ty lko, aby ś wiedziała, że będę wkurzona na maksa, jeśli przy jdę tu któregoś dnia i znajdę cię leżącą na jedny m z moich stołów – zaczęła Lauren. – Też by m tego nie chciała – odparła Nikki. – Chciałaby m przedtem ty dzień diety. – Akurat – roześmiała się jej przy jaciółka – jakby ś tego potrzebowała, kobieto ze stali. – Nikki sły szała uderzenia w klawiaturę i wy obraziła sobie Lauren w ty m ciasny m pokoiku, gdzie spisy wano nagrania lekarzy z dy ktafonów, przy biurku, z którego by ł widok na salę do przeprowadzania sekcji zwłok. – No dobrze, mam tu ciekawe odkry cie na temat tego paznokcia, który zebrano w pokoju tortur. Ostatecznie to nie by ł paznokieć, z testów wy szło, że to utwardzony poliester. – Plastik? Który wy glądał jak paznokieć? – A dokładnie jak obcięty paznokieć. Nawet tego samego koloru. Ale wiesz, co to by ło naprawdę? – Lauren zrobiła teatralną pauzę, co zawsze sprawiało jej przy jemność, i powiedziała: – Jeszcze chwilka... Fragment guzika. Mały okruch w kształcie księży ca, który odpadł od guzika. – A więc nie będzie żadnego DNA. – Nie, ale jeśli znajdziesz guzik, zawsze możemy to dopasować. Detekty w nie widziała na to zby t dużej szansy. – Co jeszcze masz? – Coś się nie zgadza w dowodach zebrany ch na plebanii przez ekipę techniczną. Patrzę na lekarstwa, które zabrali z łazienki ofiary. Jest tu fiolka hepsery. Jest to inhibitor odwrotnej transkry ptazy stosowany do leczenia HIV, nowotworów oraz zapalenia wątroby ty pu B. Rzecz w ty m, Nikki, że pastor nie miał żadnej z ty ch przy padłości i żadnej z nich nie wy kry to w badaniu toksy kologiczny m. Prawdziwa skarpetka nie do pary, pomy ślała Heat, notując listę chorób. – Ale recepta by ła jego? – Wy pisana dla Geralda Francisa Grafa, dziesięć miligramów. Liczba tabletek mówi, że fiolka by ła pełna. – Jak się nazy wa lekarz? – Nikki zapisała nazwisko Ray monda Calabra w swoim kołonotatniku. – Uważaj – dodała Lauren. – Cały czas jeszcze przeprowadzamy test DNA krwi z koloratki Grafa.
– A ta mała plamka w tamtej fiolce, którą mi pokazy wałaś? – Tak, jak my ślałam, odpry sk skóry z laminatu. Ale nie pasuje do żadnego sprzętu w Więzach Przy jemności ani w pozostały ch apartamentach, ani też do żadnego z urządzeń w schowku. Zleciłam więcej eksperty z w Zakładzie Medy cy ny Sądowej, aby ustalić jego źródło. Zadzwonię do ciebie, jak coś ustalimy. – Przed rozłączeniem się dodała: – I pamiętaj, pani detekty w, zabiję cię, jeśli pojawisz się na moim stole do autopsji.
_______ Pierwszą rzeczą, jaką powiedziała starsza pani na widok Heat, by ło: – Dobry Boże, czy to krew? – W posterunkowej toalecie Heat udało się papierowy m ręcznikiem wy konać godne pochwały prace czy szczące na płaszczu, ale pominęła bluzkę. Szy ję miała owiniętą szalikiem i płaszcz zapięty do samej góry, ale widocznie kołnierzy k musiał gdzieś wy stawać. Pani Borelli wy dawała się mniej odstręczona świadomością, że to krew, a bardziej skupiona na misji pralniczej. – Proszę mi dać pół godziny, a doprowadzę to do porządku. „Zawodowa opiekunka” – pomy ślała Nikki, uśmiechając się do niej. – Dziękuję, ale nie zabawię tak długo. – Heat poprawiła szal, aby ukry ć plamę. – Upiecze się pani w ty m płaszczu – powiedziała gospody ni, gdy weszły do kuchni. – Jeśli nie zdejmuje go pani ze względu na mnie, to proszę się nie przejmować. – Ale Nikki tak czy inaczej została w płaszczu i usiadła przy stole, na który m czekała na nią filiżanka gorącej kawy i wafelki domowej roboty. Pani B. wciąż jeszcze sprawiała wrażenie poruszonej ty m, co się stało, więc detekty w postanowiła nie przy ciskać jej od razu w sprawie zdjęcia. Zamiast tego powiedziała: – Wpadłam na chwilę, aby coś mi pani wy jaśniła. Zebraliśmy wczoraj lekarstwa z szafki ojca Grafa i wśród nich jest lek o nazwie hepsera. Rzecz w ty m, że organizm pastora nie wy kazał obecności tego leku. Wielebny nie cierpiał też na żadną z chorób, na które ten lek jest przepisy wany. – Nie wiem, co miał w tamtej szafce. Sprzątałam tam, ale osobiste to osobiste, a nic nie jest bardziej osobistego od szafki z lekami. Nikki skubnęła wafelek. By ł wy śmienity. Gdy by niebo by ło z wanilii, miałoby dokładnie taki smak. Dla Nikki właściwie by ł to lunch. Skończy ła ciastko i rzekła: – Chciałam zapy tać, czy może hepsera należała do pani. – Nie. Proszę mi wierzy ć, ostatnią rzeczą jakiej potrzebuję, jest jeszcze jedna pigułka do ły kania. – W porządku. A jak już tutaj jestem – mówiła Heat, czując nagle, że jej nazwisko powinno brzmieć „Columbo” – dlaczego nie, w końcu miała na sobie płaszcz – chcę zapy tać, czy coś jeszcze przy szło pani do głowy na temat ty ch zdjęć, które pokazy wałam. – Kobieta pokręciła głową. Nikki jeszcze raz podała jej zdjęcia i poprosiła, aby ponownie się im przy jrzała. Gospody ni przetarła swetrem okulary i przejrzała fotografie. Ty m razem już nie zareagowała na to, nad który m zawahała się poprzednim razem.
– Przy kro mi – powiedziała i przesunęła po stole zestaw odbitek. Nikki próbowała obmy ślić takie podejście, które nie przy czy niłoby się do zwiększenia traumy gospody ni, kiedy pani Borelli powiedziała: – Och, fakty cznie jest jeszcze coś, o czy m miałam powiedzieć. My ślałam o ty m dzisiaj rano i nawet miałam zamiar zadzwonić, ale pani przy jechała tutaj. – Gospody ni sprawiała wrażenie przy tłoczonej okolicznościami. – Py tała pani, czy ojciec Gerry miał z kimś problemy. – Proszę mówić – Nikki przewróciła notes na czy stą stronę. – Jakiś czas temu mieliśmy tutaj księdza. By ły oskarżenia, że on... zachowy wał się niewłaściwie w stosunku do dwóch ministrantów podczas weekendowego wy padu w teren. Ja nie wiem, co tam się stało, ojciec Graf też nie wiedział, ale jako pastor, jak ty lko o ty m usły szał, postąpił właściwie i naty chmiast złoży ł raport do archidiecezji. Przenieśli ojca Sheę i zaczęli dochodzenie. Ale ojciec jednego z chłopców, pan Hay s, wniósł pozew – miał do tego prawo, kto by tak nie zrobił? Ale także nękał ojca Grafa. – W jaki sposób? – Na początku to by ły ty lko telefony, ale potem zaczął przy chodzić niezapowiedziany na plebanię i stawał się coraz bardziej i bardziej rozsierdzony. – Czy by ł kiedy kolwiek gwałtowny w stosunku do wielebnego Grafa albo mu groził? Pani Borelli pokiwała głową z boku na bok. – By ł głośny. Dużo krzy czał, obwiniając pastora, że odpuścił sprawę, a potem oskarży ł go o próbę zamiecenia wszy stkiego pod dy wan, aby ukręcić jej łeb. Ale nigdy nie groził, to się zaczęło dopiero trzy miesiące temu. – Co mówił, pani Borelli? Czy sły szała pani dokładnie? – Tak. To by ł jedy ny raz, kiedy nie krzy czał. By ł spokojny, wie pani? Złowrogo spokojny. Powiedział... – gospody ni zadarła głowę do góry, jakby odczy ty wała słowa na suficie – „... skończy łem mówić. Twój kościół może cię chronić, ale nie przede mną”. Aha, i jeszcze powiedział: „Nie wiesz, z kim masz do czy nienia”. – Spojrzała, jak Heat zapisuje, i konty nuowała: – Przepraszam, że nie pomy ślałam o ty m wczoraj. Częściowo dlatego, że pan Hay s nie pokazał się od tamtej pory, więc nie zaprzątałam sobie ty m głowy. A wczoraj też by łam trochę, wie pani... – Powiedziała to, wzdry gając się, i przesunęła krzy ży k zawieszony na szy i. Biedna kobieta wy glądała na wy kończoną. Nikki stwierdziła, że da jej odpocząć. Najpierw poprosiła jednak o nazwisko i adres rozjuszonego mężczy zny z rejestru plebanii oraz o nazwisko oskarżonego księdza. W drzwiach wejściowy ch zapewniła gospody nię, że postąpiła właściwie, dzieląc się tą informacją, i dodała znacząco: – Dobrze jest porozmawiać, niezależnie od tego, kiedy pamięć przy woła jakiś szczegół. – Następnie oddała pani Borelli zestaw zdjęć i wy szła.
_______ Policjant, który jechał w ślad za nią na plebanię, czekał w aucie z silnikiem na jałowy m biegu. Heat podeszła do kierowcy, nieprzy jemnie wy glądającego gliniarza, który na Dwudziesty m Posterunku nosił przy domek „Postrach”, ponieważ gdy stawiano go przed wejściem na miejsce
zbrodni, nikt nie miał odwagi przekroczy ć żółtej taśmy. – Harvey, nie masz nic lepszego do roboty ? – zapy tała, kiedy opuścił szy bę w oknie samochodu. – Rozkazy kapitana – odparł głosem przy pominający m żwir i papier ścierny. – Będę jechała w stronę posterunku. Pojadę West End zamiast Broadway em. – Proszę się nie denerwować, pani detekty w, nie zgubi mnie pani. – Powiedział to od niechcenia, ale faktem by ło, że Postrach by ł dokładnie ty m pitbulem, którego się chciało mieć jako ochronę. Wręczy ła mu torebkę wafelków, którą dała jej pani Borelli. Kiedy zajrzał do środka, prawie się uśmiechnął.
_______ Po powrocie na posterunek, już po południu, detekty w Heat wy jechała zza biurka fotelem na kółkach i wpatry wała się w białą tablicę, mając nadzieję, że ta do niej przemówi. Nie zdarzało się to w każdy m śledztwie, ale z nieprawdopodobną częstotliwością. Jeśli by ła wy starczająco skoncentrowana, wy ciszona wewnętrznie i nastawiona na zadanie sobie właściwy ch py tań, wszy stkie oderwane fakty – nagry zmolone notatki, oś czasu, zdjęcia ofiary i podejrzany ch – splatały się razem w harmonijny głos, który podpowiadał jej rozwiązanie. Ale robiły to według własnego planu. Jeszcze nie by ły gotowe. – Detekty w Hinesburg – odezwała się, wciąż jeszcze wpatrując się w tablicę. Nikki usły szała za sobą zbliżające się kroki, wstała i wskazała niebieski napis, który głosił: „Rozmowy telefoniczne Grafa”. Obok notatki nie by ło żadnego znaczka. – Czy to nie by ł twój przy dział? – Tak, no cóż, dostałam jeszcze masę inny ch rzeczy do sprawdzenia. – Kiedy ? – To by ło wszy stko, co Nikki powiedziała. To by ło wszy stko, co musiała powiedzieć. Hinesburg zasalutowała w sposób, który doprowadzał Heat do wściekłości, i wróciła do swojego biurka. Nikki ponownie odwróciła się do tablicy, ty m razem nic na niej nie widząc. Potrzebowała po prostu jakiegoś miejsca, w które mogłaby się wpatry wać, aby opanować złość. Raley skończy ł rozmawiać przez telefon i podszedł, trzy mając w zębach nasadkę pisaka, a w ręku notes. – Mam informacje o wściekły m tatusiu – odniósł się do rozwścieczonego rodzica jednego z ministrantów. – Lawrence Joseph Hay s. Jeden napad z bronią w ręku na sąsiada ze szczekający m psem, w budy nku sąsiada w 2007. Oskarżenie zostało nieoczekiwanie wy cofane na prośbę powoda. Nie podają, dlaczego. – To jest jedy ne oskarżenie? – Tak. – Powinniśmy odwiedzić go dziś po południu – oznajmiła Heat. – To będzie trudne. Dzwoniłem już do jego biura, aby umówić nas na spotkanie – nie powiedziałem, oczy wiście, dlaczego. Jest w Ely w Nevadzie, w interesach. – Zanim Nikki zdąży ła zapy tać, dodał: – Też się zastanawiałem, gdzie to jest. Ely jest jak taka ty cia kropka na mapie pośrodku pusty ni.
– Co to za interesy ? – spy tała Heat. – Jest dy rektorem generalny m w Lancer Standard. – Dostawca CIA w Afganistanie? – Jeden jedy ny – odparł Raley. – Czarne helikoptery, niezależni komandosi i sabotaży ści do wy najęcia. – Ely musi by ć ich centrum szkoleniowy m – stwierdziła Heat. – Powiedziałby m ci, czy masz rację, ale potem musiałby m cię zabić. – Bardzo śmieszne, Rales. Dowiedz się, kiedy Hay s wraca. Chcę z nim sama porozmawiać.
_______ Ochoa zadzwonił z informacją, że jego wizy ta u współlokatorki dominy okazała się bezowocna. – Gdy przy szedłem, ona się już wy niosła. Gospodarz budy nku mówi, że poprzedniego wieczoru taszczy ła kilka walizek. – Czy zostawiła nowy adres na przekierowanie korespondencji? – spy tała Heat. – Obawiam się, że nie. Zadzwoniłem do hotelu w Amsterdamie. Recepcjonista mówi, że w dalszy m ciągu jest zameldowana, ale nie widział jej od dwóch dni. Jego zdaniem związała się z jakimś facetem. – Zachichotał. – Ciekawy dobór słów, biorąc pod uwagę jej branżę. – Dobrze wiedzieć. Miguel, nawet jeśli nie wy jaśnimy tej sprawy, przy najmniej ty zdoby łeś materiał do teleturnieju gwiazdkowego. – Heat zobaczy ła, że w biurze kapitana Montrose’a zapaliły się światła i poczuła niepokój w sercu. – Słuchaj, muszę kończy ć. Technicy śledczy skończy li pracę nad komputerem Grafa. Jak wrócisz, zobacz, co ci się uda tam znaleźć. Detekty w Heat trzy mała się na bezpieczną odległość, ale widziała, że Montrose wrócił, lecz nie by ł sam. Towarzy szy ło mu za zamknięty mi drzwiami dwóch nieznany ch jej poważny ch mężczy zn w garniturach. Nie wy glądało to na przy jacielskie spotkanie.
_______ Raley i Ochoa po spędzeniu czasu przy komputerze wielebnego Grafa podeszli razem do biurka Heat. – Co my ślisz o ty ch urzędasach? – spy tał Ochoa. – Sprawy Wewnętrzne? – Ja stawiam na facetów w czerni – wtrącił się Raley. – Jeśli wy stąpi silny rozbły sk światła, załóż okulary przeciwsłoneczne. Według Nikki wy gląd i powaga ty ch panów wskazy wały na Sprawy Wewnętrzne, ale po Dwudziesty m Posterunku panoszy ło się już wy starczająco dużo plotek, nie chciała się do tego dokładać, przeszła więc do rzeczy i zapy tała, czego dowiedzieli się z komputera ofiary. Raley i Ochoa poprowadzili ją do osi czasu na białej tablicy. – Dowiedzieliśmy się przede wszy stkim – powiedział Ochoa – że pastor potrzebował nowego komputera. Ten staroć uruchamiał się przez
dziesięć minut. Jako pierwsze otworzy liśmy „historię” i ”ulubione”. – Zawsze dużo mówią – dodał Raley. – Nie ma tam nic szokującego. Kilka stron katolickich, publiczna telewizja, księgarnie internetowe – wszy stko zwy czajne, żadnej eroty ki. Wnioskując z reklam, które dostawał, i ostatnich zakupów, miał fioła na punkcie kry minałów... Cannell, Connelly, Lehane, Patterson... – By ły też inne ulubione strony – mówił dalej Ochoa. – Kilka akcji chary taty wny ch i organizacji obrony praw człowieka. Jedna chińska, większość z Amery ki Łacińskiej. – I tutaj możemy trafić na jakiś ślad – odezwał się Raley. – Otworzy liśmy jego Outlooka, aby sprawdzić kalendarz. – Którego nigdy nie uży wał – dorzucił Ochoa. – Więc sprawdziliśmy e-maile – podchwy cił Raley. – Miał wiadomość o pilny m spotkaniu od grupy akty wistów, w którą by ł zaangażowany, Justicia a Guarda. – Wzrok Nikki pobiegł do zdjęcia na górze tablicy, które przedstawiało Grafa na wiecu protestacy jny m. – To znaczy dosłownie ‘sprawiedliwość do obrony ’ – przetłumaczy ł Ochoa. Następnie wskazał oś czasu. – Spotkanie by ło wy znaczone na dziesiątą trzy dzieści rano tego dnia, gdy zniknął. – Zgadza się – potwierdziła Nikki. – Gospody ni mówiła, że ostatni raz, jak go widziała, wielebny Graf złamał zwy czaje i wy szedł tuż po śniadaniu nie wiadomo dokąd. – My ślę, że teraz wiemy – stwierdził Raley. – I dotarcie na spotkanie zajęło mu dwie godziny ? Tu jest jeszcze jakaś wy rwa w czasie – rzekła Heat. – W każdy m razie ci goście z Justicia a Guarda mogą by ć ostatnimi, którzy widzieli wielebnego Grafa ży wego. Chłopaki, weźcie swój pojazd i dowiedzcie się, co wiedzą.
_______ Tuż po szóstej po południu do sali odpraw wtargnął Rook i okręcił się w kółko. – Mój Boże, zby t długo mnie tu nie by ło. To zupełnie jak wrócić po latach do starej szkoły. Wszy stko wy daje się mniejsze. Nikki wstała zza biurka i szy bko rzuciła okiem w kierunku biura Montrose’a, ale zobaczy ła ty lko żaluzje opuszczone przed spotkaniem z ludźmi z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch. – Rook, czy ty w ogóle masz telefon? – O, mamy tu pewien schemat. Nikki Heat to kobieta, która nie lubi niespodzianek. Odnotowane. Pamiętaj o ty m w dniu trzy dziesty ch urodzin, dobrze? Następnie wy ciągnął do niej torbę z garderobą. – Co to jest? – spy tała. – Ry zy kowałem wy kroczenie – jeszcze jedna niespodzianka. W wiadomościach wy glądałaś, jakby ś potrzebowała ciuchów na zmianę. Czegoś trochę mniej, ujmijmy to w ten sposób, z grupy ARh+. – Podał jej torbę. – Na Columbus Circle jest salon Theory. To może by ć trochę zby t modne do łapania bezwzględny ch morderców, ale będą musieli się dostosować. Chciała uściskać Rooka, ale pozwoliła ty lko, aby wy raził wdzięczność jej uśmiech. Potem, a co
tam do diabła, pocałowała go w policzek. – Dzięki. Uwielbiam niespodzianki. – Kobieto, mózg mi paruje. – Rook zajął miejsce w swoim ulubiony m stary m fotelu z czasów, kiedy towarzy szy ł im w śledztwach. – Nie musimy iść teraz, jeśli jesteś zajęta. – Zajęta to mało powiedziane. – Rozejrzała się, aby mieć pewność, że nikt jej nie sły szy. – Między mną a Montrose’em jest jeszcze gorzej. – Przy sunęła się bliżej Rooka i szepnęła: – Z jakiegoś powodu przy szli do niego z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch. Dodatkowo jeden z moich detekty wów wy poży czony ch z Wy działu Włamań przeniósł się dzisiaj z powrotem do swoich. Nabzdy czony. – Niech zgadnę. Rhy mer. Co za gnida! Nigdy się nie złapałem na tę jego zagry wkę z Opie. – Nie, Rhy mer jest w porządku. Odszedł jego partner, Gallagher. – Wkurzy ł cię? – Przestań. – Albo oberwę? – Możesz na to liczy ć. – Bez... żartów? – Jeszcze się śmiali, gdy zadzwonił jego telefon. Rook z zaskoczeniem spojrzał na nazwisko na wy świetlaczu. – Nie będę cię zatrzy my wać, odbiorę to. – Wy szedł z pokoju i usły szała, jak wy krzy knął: – O mój Boże! Czy to Tam Svejda, Czeszka, która kocha wracać [24] ?
_______ Rook zabrał Nikki do Bouley w Tribeca, jednej z najlepszy ch restauracji w mieście. Raley i Ochoa zadzwonili w momencie, gdy Heat i Rook akurat wchodzili do środka. Nikki odebrała telefon w przedsionku – nie najgorsze miejsce na czekanie w otoczeniu ścian z półkami pełny mi aromaty czny ch świeży ch jabłek. W przerwie między zamawianiem drinków a wy borem pieczy wa Nikki streściła Rookowi główne punkty śledztwa w sprawie Grafa, łącznie z niektóry mi problemami z kapitanem. Pominęła związek Montrose’a z dawną sprawą Huddlestona, gdy ż sama jeszcze nie wiedziała, co o ty m my śleć. Ponadto by ła w miejscu publiczny m. Mieli dla siebie co prawda stolik we wnęce, ale nigdy nic nie wiadomo. Rook słuchał uważnie i obserwowała z zadowoleniem, jak powstrzy muje chęć wy głoszenia przedwczesny ch teorii wy snuty ch ze swojej dziennikarskiej wy obraźni, a nie z faktów. Przerwał dopiero wtedy, gdy powiedziała, że Raley i Ochoa właśnie opuścili siedzibę Justicia a Guarda. – To są wojujący marksiści – powiedział. – Żadni łagodni i nieszkodliwi demonstranci śpiewający Kumbaya[25] . Kilku z nich to by li członkowie Rewolucy jny ch Sił Zbrojny ch Kolumbii, którzy czuliby się dużo lepiej, mając w ręku karabiny zamiast tablic protestacy jny ch. – Będę musiała się temu przy jrzeć – Heat wy jęła swój notes. – Raley i Ochoa mówią, że według pracowników biura Justicia a Guarda wielebny Graf z zaangażowaniem wspierał ich sprawę i bardzo go żałują. Chociaż jeden z ich przy wódców wy rzucił pastora któregoś ranka
ze spotkania, bo przy szedł pijany. – Nikki zastanowiła się nad związkiem Grafa z uzbrojony mi rebeliantami. – A co z przemocą, mam na my śli tutaj w Nowy m Jorku? – Przy puszczalnie nie są bardziej niebezpieczni niż, powiedzmy, IRA w czasach konfliktu w Irlandii Północnej. – Oderwał kawałek chleba z rodzy nkami. – Mam to świeżo w głowie, by łem świadkiem tego, jak w Kolumbii dostarczano im karabiny automaty czne i granatniki. – Rook, ty by łeś w Kolumbii? – Wiedziałaby ś o ty m, gdy by ś spy tała, jak spędziłem ostatni miesiąc. – Udał, że końcem serwetki ociera fałszy wą łzę z oka. Potem się zamy ślił. – Czy wiesz, kto to jest Faustino Vélez Arango? – Oczy wiście, dy sy dencki pisarz, który zniknął. – Niewielka armia Justicia a Guarda wy dostała go ostatniej jesieni z więzienia polity cznego i ukry ła w podziemiu. Jeśli twój pastor zadawał się z ty mi kolesiami, zacząłby m się im dokładnie przy glądać. Nikki dokończy ła drink Cosmopolitan. – Rook, zaniepokoiłeś mnie. My ślałam, że spędzimy całą noc bez burzliwej niedopieczonej teorii. W drodze do apartamentu Rooka ociepliło się na ty le, że grad zmieszał się z deszczem. Radiowóz, który jechał za nimi, zatrzy mał się obok i Postrach opuścił szy bę od strony pasażera. – Jesteście pewni, że nie chcecie podwózki? – Nikki podziękowała i odesłała go. Mogła zaakceptować policjanta jako ochronę, ale nie jako szofera. U Rooka Nikki otworzy ła butelkę wina, on włączy ł telewizor na wiadomości o dwudziestej trzeciej. Reporter zdający relację na ży wo z wy buchu studzienki włazowej w East Village mówił: – Kiedy spadł deszcz, zmy ł sól z ulicy i skorodowała ona puszkę elektroinstalacy jną, powodując wy buch. – I wy padł z niej ty ci pająk w nie wiadomo jakiej ilości kawałków – skomentował Rook. Nikki podała mu lampkę wina i wy łączy ła odbiornik podczas zapowiedzi informacji o strzelaninie w Brookly n Heights. – Nie wierzę, że nie chcesz tego zobaczy ć. Czy wiesz, co niektórzy ludzie by zrobili, by le ty lko znaleźć się w wiadomościach? – Ży łam ty m cały dzień – odparła, zsuwając z nóg buty. – Nie muszę oglądać tego w nocy. – Rook rozchy lił szeroko ramiona i Nikki umościła się obok niego na sofie, wtulając nos w rozchy loną koszulę i wdy chając jego zapach. – Jak zamierzasz rozwiązać sprawę z Montrose’em? – Pojęcia nie mam. – Wy prostowała się, skrzy żowała nogi na poduszce, pociągając ły k wina i opierając dłoń o udo Rooka. – Nie wiem nawet, co o nim my śleć, to nie jest Montrose, którego znam. Jego postawa i zachowanie... – to trudne. Przeszukanie na plebanii, blokowanie mojego śledztwa. Nic z tego nie rozumiem. – Albo może rozumiesz i boisz się tego, co to może oznaczać? Skinęła głową, bardziej do siebie niż do niego, i odparła: – My ślałam, że go znam. – To nie o to chodzi. Py tanie, czy mu ufasz? To jest ważne. – Pociągnął ły k wina, a gdy nie odpowiadała, mówił dalej: – To tak, jak powiedziałem ostatniej nocy. Nigdy tak naprawdę nikogo nie znasz. Czy ja cię naprawdę znam? Jak dobrze ty znasz mnie?
Nikki przy szła do głowy Czeszka Tam Svejda. – Racja. Domy ślam się, że nie można wiedzieć wszy stkiego o danej osobie. No bo jak? – Jesteś policjantką. Mogłaby ś mnie przesłuchać. Roześmiała się. – Naprawdę tego chcesz, Rook? Żeby m cię wy maglowała? Złamała twój szy fr? Skoczy ł na równe nogi. – Siedź tutaj. Podsunęłaś mi pewien pomy sł. – Poszedł do swojego biblioteczki z boku salonu. Zza regałów z książkami sły szała uderzenia w klawiaturę, a następnie uruchamiającą się drukarkę. Wrócił z kilkoma kartkami w ręku. – Czy tasz czasami Vanity Fair? – Tak. Przeważnie z powodu reklam. – Co miesiąc na ostatniej stronie przepy tują jakąś znaną osobę, uży wając takiego szablonu, który nazy wają kwestionariuszem Prousta. To taka zabawa towarzy ska, bardzo popularna w czasach Marcela Prousta, sposób, aby goście na przy jęciach mogli się wzajemnie poznać. Proust jej nie wy nalazł, by ł po prostu najbardziej znany m graczem. To jest wersja, która krąży po Internecie. – Podniósł do góry kartki z chy try m uśmieszkiem. – Chcesz zagrać? – Nie jestem pewna. W jakim sty lu są te py tania? – Odkry wcze, Nikki Heat. Ujawniające, kim naprawdę jesteś. – Wy ciągnęła rękę po kartki, ale odsunął je z jej zasięgu. – Żadnego podglądania. – A co, jeśli nie chcę odpowiedzieć na niektóre z nich? – zapy tała. – Hmm. – Uderzy ł zwinięty mi kartkami o brodę. – Powiem ci coś. Możesz pominąć odpowiedź na jakiekolwiek py tanie, jeśli... zdejmiesz fragment garderoby. – Żartujesz. Masz na my śli, tak jak przy rozbierany m pokerze? – Nawet lepiej. To rozbierany Proust! Rozważała to przez chwilę i odrzekła: – Ściągaj buty, Rook. Jeśli mamy to zrobić, to zaczy namy z równy mi szansami. – W porządku, no to do dzieła. – Rozprostował kartki na udzie i przeczy tał: – Jaki jest twój ulubiony pisarz? – Nikki głośno odetchnęła i zmarszczy ła brwi, zastanawiając się. – Gramy o twoją bluzkę. Żadnego przy musu – powiedział Rook. – Są takie dwie. Jane Austen i Harper Lee. – Nikki dodała: – Ty też musisz odpowiedzieć. – Jasne, nie ma sprawy. U mnie to będzie pewien Charles Dickens i dorzucę jeszcze Huntera S. Thompsona. – Wrócił do kartek. – Podaj swojego ulubionego bohatera literackiego. Heat chwilę się zastanowiła i wzruszy ła ramionami. – Ody seusz. – Mój też – rzekł Rook. – Nikt się jeszcze nie rozbiera. Następne py tanie. – Kto jest twoim ulubiony m poetą? – Keats – odparła. – Za Odę do urny greckiej. – Seuss – odrzekł Rook. – Za One Fish, Two Fish. – Następnie wrócił do strony z kolejny m py taniem. – Jak by ś chciała umrzeć? – Popatrzy li jedno na drugie, a potem Nikki zdjęła bluzkę. Rook też miał podobne odczucia i zdjął sweter. – Powiedziałam ci, że mogę nie chcieć odpowiedzieć na niektóre z ty ch py tań. – Na ty m polega gra, pani detekty w. Przechodzimy do py tania: Który muzy k miał największy
wpły w na twoje ży cie? – Muzy k z największy m wpły wem... – powtórzy ła, zastanawiając się. – Chumbawamba [26] . – Żartujesz. Nie Bono? Albo Sting czy Alanis Morissette, albo... – serio? Chumbawamba? Ten wrzaskliwy Chumbawamba? – W rzeczy samej. Kiedy na studiach mój instruktor dramatu powiedział, że studentka pierwszego roku nie może zagrać Christine z Upiora w operze, rozbrzmiewała we mnie bardzo silnie piosenka o by ciu powalony m i podnoszeniu się po ciosie. – „W dalszy m ciągu tak jest”, pomy ślała. – A ty ? – Steely Dan za Deacon Blues. I James Tay lor za wszy stko, zwłaszcza Secret of life. – Potem Rook klepnął się dłonią w czoło. – Nie, zaczekaj! Zapomniałem o AC/DC. Heat zagwizdała. – Niezdecy dowana odpowiedź. Tracisz punkty, Rook, ściągaj spodnie. – Po wy konaniu jej polecenia Rook spojrzał na kwestionariusz, lekko potrząsnął głową i przekręcił kartkę. – Hola, hola, karna chorągiewka – zaprotestowała Nikki. – Nie możesz pomijać py tań, przeczy taj je. Wrócił na stronę z pominięty m py taniem i przeczy tał: – „Jakich cech szukasz w kobiecie?” – Rook zamilkł na chwilę. – Pole minowe, nie odpowiadam na to py tanie. – Gdy Nikki zmusiła go do zdjęcia koszuli, dodał: – Nie tak widziałem rozwój tej gry – i wrócił na górę następnej strony. – Czas na rewanż. „Jakich cech szukasz w mężczy źnie?”. – Mogę na to odpowiedzieć. Uczciwości. I poczucia humoru. – Niesamowite, bo jestem zarówno uczciwy, jak i zabawny. Zupełnie jakby ś spy tała mnie o ciuchy : „Hej, czy mój ty łek wy gląda na gruby ?”. Powiedziałby m ci. – Grasz na zwłokę, bo przegry wasz? – W porządku. – Przeczy tał następne py tanie: – Kim by ś chciał by ć? Dobra, moja kolej. Wokalistą w chórku Arethy Franklin. Suknia z cekinami mogłaby by ć kłopotliwa, ale to by mogło by ć w moim alternaty wny m ży ciu. A ty ? Kim by ś chciała by ć? Nikki nie wahała się z odpowiedzią. – Mery l Streep. – Rzucił jej pełne zrozumienia spojrzenie, ponieważ oboje wiedzieli, że po morderstwie matki rzuciła studia dramaty czne. – Jedziemy dalej. Jaki jest twój obecny stan umy słu?’ Heat by ła w stanie my śleć jedy nie o podnieceniu, którego doświadczała. Nie odpowiedziała na py tanie i zdjęła spodnie. – Mój stan umy słu...? – Rook powtórzy ł py tanie. – Los w „rozbierany m Prouście” się odwraca. Świetnie! Następne py tanie: „Jak sobie wy obrażasz cierpienie?”. – Odpadam. Nie podoba mi się kierunek ty ch py tań. – Rozpięła stanik, położy ła go na stoliku i powiedziała: – Ty też musisz odpowiedzieć, Chucku Woolery [27] . – To proste. Dla mnie cierpienie to to, co czułem, gdy zraniłem cię, bo nie zadzwoniłem po powrocie z wy prawy. – Dobra odpowiedź, że tak się wy rażę – odrzekła Nikki. – Następne? – Zobaczmy... „Jakie jest twoje motto?” – Opuścił głowę. – Nie mam motta. A jakie jest twoje?
– Masz do wy boru majtki albo skarpetki. – A widzisz. – I to jest moje nowe motto. – Bardzo pięknie – odrzekła. Zsunął z siebie następną część garderoby, zostając w samy ch skarpetkach. – To niczego nie zmienia. – W rzeczy samej: mam motto – powiedziała Heat. – Nigdy nie zapominaj, dla kogo pracujesz. – Gdy wy powiedziała te słowa, poczuła narastające zażenowanie. To nie by ł wsty d, ale coś bardzo podobnego. Po raz pierwszy to motto brzmiało pły tko. Fałszy wie. Dlaczego? Przepy tała samą siebie, próbując dostrzec, co by ło inaczej. Na pewno nowy by ł stres. A gdy się temu przy jrzała, stwierdziła że ostatnio najtrudniejszą częścią dnia by ło unikanie konfrontacji z kapitanem Montrose’em. I wtedy to do niej dotarło. W ty m momencie, gdy siedziała prawie naga w salonie Rooka, grając w jakąś niemądrą dziewiętnastowieczną grę towarzy ską, doznała nieoczekiwanego olśnienia. W tej chwili ocknęła się i bardzo wy raźnie zobaczy ła, kim się stała – i kim przestała by ć. Nawet tego nie dostrzegając, Heat zaczęła patrzeć na siebie jak na osobę pracującą dla kapitana i straciła z oczu motto, że pracowała dla ofiary. W ty m momencie Nikki podjęła decy zję: poprosi Montrose’a o spotkanie następnego dnia rano. Niech się dzieje, co chce. – Hello? – odezwał się Rook, sprowadzając ją do rzeczy wistości. – Gotowa na następne? – Spojrzała na niego jasny m wzrokiem i przy taknęła. – No to jedziemy z ty m koksem. Jak sobie wy obrażasz szczęście? Heat ty lko przez chwilę się nad ty m zastanawiała. Nic nie odpowiedziała, wstała i zsunęła z siebie figi. Rook podniósł na nią wzrok z kanapy, a wy raz jego twarzy by ł taki, że i tak nie mogła mu się oprzeć, więc nawet nie próbowała. Nachy liła się nad Rookiem i ustami dotknęła jego ust. Odpowiedział łapczy wie na jej pocałunek i wziął ją w ramiona. Ry tm ich ciał wkrótce odpowiedział na to ostatnie py tanie. Jej usta znalazły drogę do jego ucha, szepcząc: – To... To... To...
ROZDZIAŁ SZÓSTY N astępnego dnia o ósmej rano Nikki siedziała przy stoliku koło okna w lokalu EJ serwujący m lekkie posiłki. Dmuchała na dużą kawę i czekała, aż Lauren Parry odbierze telefon. Zamiast jazzu lub największy ch przebojów z lat osiemdziesiąty ch i dziewięćdziesiąty ch, każdy, kto czekał na połączenie z numerami wewnętrzny mi w Wy dziale Medy cy ny Sądowej, musiał wy słuchać miejskich komunikatów, więc zamiast przebojów w sty lu Kiss From a Rose Seala czy Man! I Feel Like a Woman Shani Twain, burmistrz Nowego Jorku zachęcał do dzwonienia pod numer 311 w celu uzy skania niezbędny ch informacji o mieście, a monotonny głos administratora roztaczał zalety nowy ch zasad parkowania. Gdzie się podział przebój Annie Lennox Sweet Dreams, gdy się go najbardziej potrzebowało? – Mam do ciebie py tanie – zaczęła Heat, kiedy Lauren w końcu odezwała się w słuchawce. Nikki sły szała w tle szelest lateksowy ch rękawiczek i dźwięk pokry wki metalowego wiadra uderzającej o ścianę. – Chodzi o to stłuczenie w dolnej części pleców wielebnego Grafa. Przy pominasz sobie? – Oczy wiście. O co chodzi? Przy szło jej to do głowy, gdy by ła w łóżku z Rookiem – akurat w takim momencie – o świcie. Heat nie mogła spać, rozmy ślając nad spotkaniem z kapitanem Montrose’em, które planowała w ciągu najbliższy ch godzin. Rook odwrócił się na bok w jej stronę i Nikki przy sunęła się do jego pleców, koniuszkami palców przy gładzając kręcone włosy sterczące mu nad czołem. Wy glądał na szczuplejszego niż w dniu wy jazdu. Mięśnie ramion by ły bardziej widoczne, a żebra ostrzej ry sowały się pod skórą, jeszcze podkreślane w woskowy m świetle przez głębokie cienie. Oczy Nikki przebiegły wzdłuż kręgosłupa Rooka aż do lędźwi, na który ch zobaczy ła blednące stłuczenie. Gdy wy sy chali oboje po poranny m pry sznicu, zapy tała, gdzie się go dorobił. Rook powiedział, że dwa ty godnie wcześniej pły nął statkiem towarowy m z Rijeki do Monrowii na wy brzeżu zachodniej Afry ki. Tam by ł świadkiem czegoś, co uznał za bezwsty dny rozładunek nielegalnej broni. Handlarz bronią, który nadzorował na nabrzeżu przeniesienie trzy dziestu ton nabojów do AK-47 i skrzy ń z granatnikami do czekający ch już ciężarówek, patrzy ł cały czas z range rovera na wieżę nawigacy jną statku, gdzie kry ł się Rook, próbując nie rzucać się w oczy. Po odjeździe konwoju z nabrzeża dziennikarz zszedł na dół do pomieszczeń załogi i od razu został pojmany przez trzech wy najęty ch przez handlarza bandziorów. Zarzucili mu worek na głowę i przez ponad godzinę wieźli na plantację położoną na wzgórzach. Tam zdjęli mu worek, ale zakuli go w kajdanki i zamknęli w stajni, w pusty m boksie. O zmierzchu zabrali Rooka na wielki trawnik obok żółtej posiadłości na plantacji. Pod rzędem
karnawałowy ch lampionów w kształcie czerwony ch papry czek chili przy stole piknikowy m siedział handlarz bronią, by ły agent MI6 o nazwisku – a przy najmniej takiego nazwiska uży wający – Gordon McKinnon, sącząc koktajl Caipirinha. Rook postanowił nie wy jawiać, ile wie o McKinnonie ze swoich badań, na przy kład że ten by ły bry ty jski agent zbudował fortunę dzięki pośrednictwu w dostawach czarnory nkowej broni do objęty ch embargiem krajów w Afry ce, a rzeka krwi pły nąca z Angoli do Rwandy, Konga, a ostatnio do Sudanu może by ć powiązana z ty m znajdujący m się tuż przed nim pijany m, spalony m słońcem rudowłosy m mężczy zną. – Usiądź, Jamesonie Rooku – odezwał się McKinnon i wskazał drewniane krzesło po drugiej stronie stołu. – Daj spokój. Wiedziałem, że to ty, kiedy zaokrętowałeś się w Chorwacji. – Rook usiadł, ale się nie odzy wał. – Mów mi Gordy. – Następnie roześmiał się i dodał: – Ale domy ślam się, że już to doskonale wiesz, prawda? Co, mam rację? – Przesunął wy soką szklankę po chropowatej powierzchni w stronę Rooka. – Napij się, to najlepsza cholerna Caipirinha na ty m cały m pieprzony m konty nencie. Mój barman i moja cachaça[28] , przy lecieli z Brazy lii. – Niewy kluczone, że handlarz by ł zby t pijany, aby pamiętać, że ręce jego gościa skuto za plecami, więc nie mógł sięgnąć do szklanki. – Czy tałem wszy stkie twoje reportaże. Nieźle. Bono i Mick. Bill Clinton. Dobra robota. Ale, daj spokój, pieprzony Tony Blair? I Asłan Maschadow? Ja z całą pewnością zacząłem o wiele więcej niż te pierdoły, które napisałeś o ty m cholerny m Czeczenie. Maschadow, niech mnie! Żałuję ty lko, że to nie ja sprzedałem ten granat, który go zabił. – Przechy lił do ty łu szklankę i trochę pły nu ściekło mu po twarzy na koszulę z kolekcji Eda Hardy ’ego. Barman zastąpił szklankę nową, i McKinnon mówił dalej: – No, do dna. To twój ostatni drink. Następnie wstał, mierząc do niego z największego pistoletu, jaki Rook kiedy kolwiek widział – z izraelskiego Pusty nnego Orła, kaliber .50. Zaraz jednak się obrócił, wy celował w lewo i strzelił w mrok nocy. Piorunującemu hukowi orła towarzy szy ł szum i rozżarzony do białości blask, który rozświetlił okolicę jak bły skawica. Rook odwrócił się, aby spojrzeć za siebie. W palący m blasku widział flary magnezowe ustawione w szeregu wzdłuż słupów ogrodzenia wielkiego trawnika. McKinnon wy strzelił jeszcze raz. Kula trafiła w kolejną flarę, która oderwała się i wirując, zaczęła ży ć: strzelać iskrami, sapać i sy czeć. Oświetliła uciekające konie i dwa zaparkowane w oddali odrzutowce Gulfstream IV. Handlarz bronią uniósł w górę obie pięści i wy dał okrzy k wojenny wprost w libery jskie niebo. Dokończy ł drinka i odezwał się chrapliwy m głosem: – Czy wiesz, co kocham? Rządzić swoim ży ciem. Wiedziałeś, że mam wy starczająco dużo cholerny ch pieniędzy, aby kupić sobie własny kraj? – Roześmiał się. – Czekaj, przecież już to zrobiłem! Czy zdajesz sobie sprawę, Rook, że dali mi – jesteś na to gotowy, aby to usły szeć? – immunitet dy plomaty czny ? Zrobili mnie tu ministrem jakiegoś gówna. Serio. Robię, co chcę, i nikt nie może mnie tknąć. Podniósł Pusty nnego Orła i podszedł bliżej, ponownie celując w Rooka. – To się dzieje, gdy wsadzasz nos tam, gdzie nie trzeba. Rook wpatry wał się przez chwilę w wy lot lufy i odparł: – Czy m mnie tu przy wieźliście, range roverem? Każ swojemu służącemu przy prowadzić go z powrotem. My ślę, że jestem gotowy do drogi. – McKinnon pogroził mu bronią. – Odłóż to cholerstwo, nie zastrzelisz mnie przecież.
– Nie? Dlaczego tak my ślisz? – Bo zrobiłby ś to w porcie i zostawił mnie dry fującego na falach na Wy spy Kanary jskie. Ponieważ odegrałeś dla mnie cały ten spektakl. Ponieważ jeśli mnie zabijesz, to kto opisze twoją historię, Gordon? Tego chcesz, prawda? Oczy wiście, że tak. Podrzuciłeś mi kilka świetny ch cy tatów. „Rządzić własny m ży ciem”? „Minister jakiegoś gówna”? Genialne. Ciężko jest by ć zły m chłopakiem i nie mieć żadnego fan clubu, co? Nie przy wiozłeś mnie tutaj, aby mnie zabić, sprowadziłeś mnie, aby m zrobił z ciebie legendę. McKinnon podbiegł do Rooka i zaklinował mu łokieć na szy i. – Co z tobą? Czy tak fascy nuje cię śmierć, że my ślisz, że możesz mnie drażnić? Co? Co?! – Przy cisnął lufę do skroni Rooka i wpatrzy ł się w niego dzikim spojrzeniem tańczący m w szalony m świetle diabelskiego ognia z flar. – Czekam na tego range rovera – powiedział Rook, wzdy chając. McKinnon odłoży ł broń na stół i zepchnął Rooka z taboretu na kamienne patio, gdzie ten ciężko wy lądował na kajdankach. Przez ten czas, jaki zajęło detekty w Heat dojście z EJ przy Amsterdam Avenue do posterunku, oddzwoniła Lauren Parry. – Sprawdziłam zdjęcie tego stłuczenia. Zdecy dowanie może pochodzić od kajdanek. Przeprowadzę test, ale zatrzaśnięte kajdanki możemy zdecy dowanie wziąć pod uwagę przy stłuczeniu w kształcie drabiny na jego krzy żu. Jak sądzisz, co to oznacza? – zapy tała. – To oznacza, że mamy nadzieję, że coś oznacza – odparła Heat.
_______ Kiedy Heat zastukała we framugę drzwi i powiedziała, że musi z nim porozmawiać, Montrose rzucił chy łkiem, że jest zajęty. Tak czy inaczej, weszła do środka i pociągnęła za sobą klamkę, co spowodowało, że drzwi zamknęły się z kliknięciem. Popatrzy ł na nią znad jakichś wy druków. – Powiedziałem, że jestem zajęty. – A ja powiedziałam, że muszę porozmawiać. – Detekty w Heat, przeszkoda nie do ruszenia. Montrose wpatry wał się w nią spod krzaczasty ch zmarszczony ch brwi. – Oto do czego sprowadziło się moje ży cie. Numery. Najpierw kry ty kują moje staty sty ki, polecając je poprawić, obniży ć koszty utrzy mania posterunku. A teraz przy sy łają mi to. – Kapitan podniósł z podkładki gruby plik i rzucił go z powrotem z nieskry waną wzgardą. – Liczby docelowe. Bardzo drobiazgowe kontrole. Mówienie mi, ile wy kroczeń klasy C wpisać w ty m ty godniu za blokowanie chodników i zaśmiecanie. Wezwania klasy B tak samo. Zobaczmy... – Przebiegł palcem wzdłuż rzędu. – Chcą osiem wy kroczeń za niezapięte pasy i sześć mandatów za korzy stanie z telefonów komórkowy ch w czasie jazdy. Nie pięć, nie siedem. Sześć. – Nie wy wiązuję się z moich liczb, więc oni mnie niszczą. Jaki mam wy bór, oszukiwać w księgach? Czy ja mówię policjantom, aby nie przy jmowali pewny ch raportów o włamaniach albo napaściach, bo inaczej staty sty ki będą działać na moją niekorzy ść? Jeśli coś nie jest zapisane, to znaczy, że nigdy się nie zdarzy ło. No i patrzcie, na Dwudziesty m Posterunku spada wy kry walność zbrodni! – Wsadził nasadkę na marker i rzucił go na biurko. – Jeśli koniecznie chcesz mi przeszkodzić, to proszę, usiądź. – Wzięła jedno z krzeseł dla gości, a kapitan zapy tał: –
Więc jak masz zamiar rozjaśnić mój już i tak doskonały dzień? Nikki wiedziała, od czego zacząć. Mając przed sobą cel, po prostu przedstawiała sprawę, aby nie stracić go z oczu. – Chcę szerzej otworzy ć sprawę Grafa – powiedziała. – Czy skończy łaś sprawdzanie kwestii dominacji i zniewolenia seksualnego, jak ci poleciłem? – Jeszcze nie, ale... – W takim razie to spotkanie jest skończone – uciął. – Kapitanie, z cały m szacunkiem, ale zapędzamy się w kozi róg. W śledztwie pojawiają się obiecujące kierunki i czuję się sparaliżowana, nie mogąc się nimi zająć. – Jakież to? – No dobrze – powiedziała – pieniądze upchnięte w ty ch puszkach po ciastkach. Dlaczego nie dał mi pan od razu skontaktować się z archidiecezją? – Ponieważ jest to nieistotne. Nikki uderzy ła jego pewność. – Skąd może pan wiedzieć? – Czy podważasz osąd swojego dowódcy ? – To uzasadnione py tanie, kapitanie. – Postarała się, aby w słowie „kapitan” zabrzmiał szacunek. Nikki chciała mieć całą sprawę swoich rękach, nie chciała, aby Montrose hamował ją ty lko po to, aby udowodnić swoją pozy cję. – Twoja ofiara została zabita w lochu tortur seksualny ch – pracuj nad ty m. – To sprawia wrażenie rzucania kłód pod nogi. – Powiedziałem: pracuj nad ty m. Heat postanowiła iść dalej, mając nadzieję znaleźć jakąś lukę. – Mam też ofiarę postrzału, która miała sty czność z pastorem. – A także z twoim zaniedbaniem w kwestii zgłoszenia ogona. Nikki zaczęło to przy pominać sparingowe sesje jiu-jitsu z Donem. Przedstawiała fakt, a kapitan przeprowadzał atak pozorowany. Heat nie chciała dać się złapać na ten haczy k. – Możemy to później przedy skutować, ale nie odbiegajmy od tematu. Wielebny Graf miał zapisany numer telefonu tego klubu z męskim striptizem, ukry ty w swoim pokoju. Naoczni świadkowie widzieli, jak bił się z jedny m z tancerzy. Chcę iść ty m tropem, ale blokuje pan moje śledztwo. – Będziesz znakomity m porucznikiem w ty m departamencie – stwierdził. – Już się uczy sz, jak przerzucić na kogoś winę. – Przepraszam bardzo, ale robię coś dokładnie odwrotnego. Biorę odpowiedzialność. Chcę, aby pozwolił mi pan prowadzić sprawę na mój sposób. – Nikki ostatniej nocy podjęła decy zję, aby przy wrócić swoje poczucie misji, parła naprzód i nie wahając się, zadała py tanie: – Co się z panem dzieje, kapitanie? Uderzy ł palcem w leżący przed nim plik papierów wy starczająco mocno, aby zrobić w nim wgłębienie. – Doskonale wiesz, co się ze mną dzieje. – Chciałaby m. Rozumiem presję – odrzekła – naprawdę. Ale jest dużo inny ch rzeczy, który ch nie pojmuję. Rzeczy, które zaobserwowałam i który ch się dowiedziałam. Szczerze mówiąc, niepokoi mnie to.
W pokoju nastąpiła całkowita przemiana. Gniew oraz iry tacja dowódcy ustąpiły miejsca stalowej rezerwie. Wpatry wał się w jej twarz z intensy wny m skupieniem, które sprawiło, że Nikki poczuła się nieswojo. Jego głowa bły szczała, a na oknie zaraz za nim zauważy ła osadzającą się na szy bie parę, przy puszczalnie spowodowaną podwy ższoną temperaturą jego ciała. Para obry sowy wała Montrose’a niczy m jego własny duch. – Dowiedziałaś się – czego na przy kład? – spy tał. Miała wrażenie, że zaschło jej w gardle. – Na przy kład przeszukanie na plebanii tej nocy, kiedy Graf został zabity. – Już o to py tałaś i dostałaś odpowiedź. – Jego głos by ł przenikliwie spokojny, a twarz straciła jakikolwiek wy raz. – Coś jeszcze? – Kapitanie, nie idźmy znowu tą drogą. – Jaką drogą? Tą, która wiedzie do momentu, kiedy sugerujesz, że miałem coś wspólnego z jego śmiercią? – Pod jego wy ważony m tonem Nikki wy czuła następną falę narastającego gniewu. – Czy tak my ślisz? Kiedy się zawahała, w nim obudził się śledczy. Nikki zawsze by ła pod wrażeniem, jak jej mentor potrafił by ć straszny, gdy postawiony pod ścianą przesłuchiwał podejrzanego. Ty lko że teraz to ona by ła celem jego ataku. – Już tkwisz w ty m po uszy, więc lepiej wy łóż karty na stół – chy ba że chcesz zrobić to oficjalnie, w formalny m śledztwie. Heat przebiegła w umy śle krótką listę. Spojrzała na świeży opatrunek na jego palcu i przy wołała w pamięci plamkę krwi na koloratce pastora. Następnie pomy ślała o bliznach od poparzeń przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m i o podobny ch poparzeniach, które pojawiły się w sprawie prowadzonej przez Montrose’a w 2004 roku. No i ostatnia rewelacja: ślad na plecach pastora pochodził od kajdanek... Tak, by ło dużo py tań i Nikki nie podobał się sposób, w jaki szala się przechy lała, gdy je waży ła. Żadne z nich jednakże nie dowodziło niczego i z całą pewnością nie mogła wy powiedzieć ich na głos. Nie bez zadania śmiertelnego ciosu i tak już kruchej przy jaźni. Powiedziała więc: – Nic wartego dy skusji. Uderzy ł dłonią w stół, aż podskoczy ła. – Kłamstwo! – Kątem oka Nikki zobaczy ła, jak głowy osób na sali odpraw zwracają się w ich kierunku. – Masz to wy pisane na twarzy. No już, pani detekty w, proszę wy łoży ć wszy stko na stół. A może chowa to pani dla swoich nowy ch przy jaciół w centrali? – Kapitanie... nie, ja... – głos jej zamarł i zajęła teraz pozy cję obronną. – Albo może trzy masz to do następnego arty kułu? – Zauważy ł jej reakcję i zapy tał: – Co, jeszcze tego nie widziałaś? – Sięgnął do aktówki i wy jął poranne wy danie Ledgera. – Sekcja miejska, strona trzecia. – Rzucił gazetę na biurko tuż przed jej nos. By ła złożona na arty kule z krótkim nagłówkiem „Zamieszanie na posterunku na Upper West Side. Relacja Tam Svejdy ”. – W dalszy m ciągu twierdzisz, że nie rozmawiałaś z tą reporterką? – Nie rozmawiałam. – Ktoś to zrobił i podał jej szczegóły, łącznie z wy cofaniem się sfrustrowanego Gallaghera. Zastanawiam się, kto. Nikki przy pomniała sobie telefon tej Czeszki do Rooka, ale odrzuciła tę ewentualność. W żaden sposób nie mogła sobie wy obrazić, aby to zrobił. – Nie mam pojęcia.
– Gówno prawda. – Kapitanie, jeśli coś innego się tu dzieje, mam nadzieję, że pan wie... Nie dał jej skończy ć, przecinając dłonią przestrzeń między nimi. – Skończy liśmy – powiedział. Jego słowa miały ciężar nieodwracalnego końca. Montrose wstał. Ona siedziała dalej, patrząc na niego z dołu. Jak to się stało, że to spotkanie wy mknęło jej się spod kontroli? Kiedy tu weszła, chciała ty lko jednej rzeczy, i ta rozpuściła się w toksy czny ch oparach. – Jeśli masz coś do przedy skutowania na temat tej sprawy, pamiętaj, przy chodzisz z ty m do mnie, a nie rozmawiasz z reporterami, a już zwłaszcza nie z ty mi rekinami w centrali. Polerowanie złotej belki na pewno jest kuszące, ale pamiętaj: pracujesz dla mnie. – Nie musi mi pan mówić, dla kogo pracuję. – Heat wstała, aby spojrzeć mu w twarz. Czuła, że musi odzy skać stracone znaczenie zawieruszonego gdzieś motta. – Gdzieś tam jest zabójca i przez wzgląd na ofiarę, chcę go złapać. – Cholera jasna, Heat, nie każda ofiara jest twoją matką. Jej dawny przy jaciel równie dobrze mógł ją spoliczkować. Znał jej wrażliwość, i to zabolało jeszcze bardziej, ale się nie cofnęła. Przełknęła to i wy powiedziała swoje motto. – Nie, ale każda ofiara jest czy jąś matką albo ojcem, albo córką. Sy nem albo żoną. – Mówię ci. Odpuść ty m razem. – Jeśli cokolwiek pan o mnie wie, to wie pan, że nie mam zamiaru odpuścić. – Mógłby m cię zwolnić. – Będzie pan musiał. – A potem zrobiła zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i rzuciła kapitanowi jego słabą kartę. – Jak pan to wy jaśni w centrali? Musi pan wiedzieć, że nie ty lko ja zadaję te py tania. Twarz Montrose’a stężała. Pochy lił głowę w jej stronę, podejmując wy zwanie. – Mówisz, że nie mogę cię powstrzy mać? – Nie może pan. – Nikki bez mrugnięcia wy trzy mała jego spojrzenie. – Proszę podjąć decy zję, kapitanie. Rozważał to przez chwilę. Następnie odparł, nieszczęśliwy i zrezy gnowany : – W takim razie działaj. – A gdy odwróciła się, aby wy jść, dodał: – Uważaj na siebie, Heat. Możesz wtrącić się do czegoś, z czy m wolałaby ś nigdy nie mieć do czy nienia. – Pani detekty w, ma pani chwilkę? – Hinesburg zaczepiła ją, gdy Nikki przechodziła przez salę odpraw. – Sharon, to nie jest odpowiedni moment. – My ślę, że powinna pani znaleźć chwilę. – Coś innego by ło w sposobie, w jaki Hinesburg zwróciła się do niej. Bezceremonialna arogancja zniknęła zastąpiona przez niety powy dla Hinesburg pośpiech. – Dobrze. O co chodzi? W odpowiedzi detekty w wręczy ła Nikki fotokopie wy kazów rozmów telefoniczny ch wielebnego Grafa. W ciągu miesiąca nie by ło zby t dużo połączeń, więc Heat by ła w stanie szy bko przebiec wzrokiem strony. Jednakże zatrzy mała się gwałtownie, gdy dotarła do ostatniej, na której by ły rozmowy z ostatniego ty godnia, tego przed zabójstwem wielebnego Grafa. Znajdowały się tam liczne połączenia, zarówno wy chodzące, jak i przy chodzące, z dwoma numerami, które Heat
rozpoznała, ponieważ sama bardzo często pod nie dzwoniła. To by ły numery biurowy i komórkowy kapitana Montrose’a. Heat podniosła wzrok znad kartki i spojrzała w kierunku biura kapitana. Stał przy szklanej ścianie, patrząc na nią. Gdy ty lko ich oczy się spotkały, Montrose opuścił żaluzje w oknie.
_______ W ciągu mniej niż pięciu minut Nikki zgromadziła swoją ekipę przy białej tablicy. Heat działała szy bko, zanim kapitan zmieni zdanie w sprawie przełamania ograniczeń, jakie nałoży ł na jej śledztwo. Chciała też dodać swoim ludziom energii, pokazując, że przed nimi nowy dzień. Zaskoczenie, że Montrose pojawił się w wy kazie połączeń telefoniczny ch ofiary, by ło ogromne, ale Heat postanowiła nie poruszać tego tematu na otwarty m spotkaniu. Zabrała kartki od Hinesburg i powiedziała jej, że sama się ty m zajmie. To oznaczało następną konfrontację, ale kapitan już zgasił światło i wy szedł, więc będzie to musiało poczekać do jego powrotu. Jeśli ostatnie spotkanie z jej nękany m problemami dowódcą by ło bolesne, to następne może sprawić, że to wy da się popołudniową herbatką. Nikki powiedziała ekipie, że stłuczenie na krzy żu wielebnego Grafa by ło najprawdopodobniej spowodowane kajdankami. Wszy scy robili notatki.– Czy to nie współgra z ty m cały m interesem zniewolenia i tortur? – spy tał Rhy mer. – Możliwe – odparła Heat. – Może też by ć najlepszy m dowodem, że sprowadzono go tam wbrew jego woli. – Ochoa podniósł w górę palec wskazujący. – Masz jakieś py tanie, Miguel? – Dużo pił. Według jego grupy akty wistów tego ranka, kiedy zniknął, by ł już zaprawiony. Czy sprawdziliśmy zgłoszenia, aby zobaczy ć, czy w ostatnich dniach skuwali go za naruszanie porządku publicznego w stanie nietrzeźwy m? – Dobra my śl – zgodziła się Heat. – Sharon, gdy będziesz się kontaktować z Centrum Zbrodni w sprawie tego tatuażu w kształcie węża, poproś, aby sprawdzili skargi na dziesięć-pięćdziesiąt i zobaczy li, czy Graf się gdzieś pokaże. Wy znaczy ła Ochoę do kontaktu z doktorem Calabrem w sprawie tajemniczej recepty. – Potem chcę, aby ście razem z Raley em złoży li jeszcze jedną wizy tę w Justicia a Guarda. Sły szałam, że mają powiązania paramilitarne. Dowiedzcie się, kim są ich dowódcy, i zaproście ich na rozmowę – do poczekalni, a nie pokoju przesłuchań. Nie chcę traktować ich jak podejrzany ch, ale niech będą na naszy m boisku w formalny ch okolicznościach. Hinesburg dostała w przy dziale sprawę pieniędzy znaleziony ch na stry chu plebanii. – Skontaktuj się z technikami śledczy mi i zmuś ich, aby przeprowadzili jak najdokładniejszą analizę ty ch banknotów. Sharon? To na wczoraj. – Hinesburg uniosła brwi, słusznie odbierając to jak przy ty k. Nikki nie przejęła się ty m i mówiła dalej: – Chcę później złoży ć wizy tę w archidiecezji, aby dowiedzieć się, czy mieli jakieś zastrzeżenia finansowe do parafii Opiekunki Niewinny ch, więc dowiedz się wszy stkiego, zanim do nich pojadę. – Rhy mer. Koniec z dominami. Zabierz się za Horsta Müllera. Dziś rano mógł już mówić, więc
mam zamiar zadzwonić do szpitala. Dowiedz się wszy stkiego, czego zdołasz. Oczy wiście jak najwięcej o jego powiązaniach z Grafem, ale też sprawdź jego historię, finanse, jakikolwiek związek z Więzami Przy jemności. Przepuść go też przez bazę dany ch Interpolu i policji w Hamburgu. Rhy mer postawił kropkę przy zdaniu w swoim notesie i powiedział: – Miło widzieć, że odpły wamy z ty ch mielizn. – Mnie też – odparła Heat. – Powiedz swojemu kumplowi Gallagherowi, że jeśli chce wrócić, mogę wszy stko puścić w niepamięć.
_______ Z miejsca, w który m stała, wy glądając przez okno dziesiątego piętra nowojorskiego szpitala miejskiego, Nikki mogła dostrzec punkt po drugiej stronie East River, gdzie poprzedniego dnia by ła strzelanina. Niskie pasmo budy nków na południe od mostu Brooklińskiego zasłaniało jej widok na Henry Street, ale by ła w stanie określić z maksy malną dokładnością, w który m miejscu na ich odległy m końcu znajdował się wieżowiec, gdzie rozegrał się dramat. Postrzępione sinawe chmury spły wające strugami śniegu i marznącego deszczu pochłaniały szczy t apartamentowca i pokry wały mrokiem okolicę, dopóki nie zniknęła całkowicie za kurty ną fatalnej pogody. – Przepraszam? – Nikki odwróciła się na te słowa. Stał za nią pielęgniarz o młodzieńczej twarzy z kędziorami jak u windsurfera i uśmiechał się. – Czy czeka pani na doktor Armani? – Tak, jestem detekty w Heat. Podszedł krok bliżej i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Nikki pomy ślała, że ma najbardziej bły szczące zęby, jakie widziała od czasu Biebera. – Mam na imię Craig. – Obrzucił ją od stóp do głów szy bkim spojrzeniem, które wy rażało aprobatę, ale w żaden sposób nie przy prawiało o gęsią skórkę. Mogła się założy ć, że pielęgniarz Craig zalicza dużo szy bkich numerków. – Doktor Armani ma obchód. Wie pani, jesteśmy szpitalem kliniczny m, i z całą pewnością nie należy jej poganiać. – Craig powiedział to z poufałością cierpliwego kochanka. – Jak długo będzie zajęta? – Gdy by m to ja wiedział. Dobre wieści są takie, że poprosiła, by m osobiście zaprowadził panią do pokoju pana Müllera. – Ponownie bły snął zębami w uśmiechu. – Mój szczęśliwy dzień. Gdy Heat podeszła, umundurowany policjant podniósł się z metalowego krzesła stojącego przy drzwiach pokoju Müllera, Gestem ręki poleciła mu, aby usiadł, obróciła się do swojego przewodnika i powiedziała: – Już sobie poradzę sama. – Craig – odparł. – Tak, wiem – odrzekła Nikki. Craig wy glądał, jakby sprawiło mu to ogromną przy jemność. Poszedł dalej, ale obejrzał się i zanim skręcił za róg, pomachał jej ręką. Detekty w weszła do pokoju. Tancerz utkwił w niej wzrok. Z powodu rany nie mógł obracać głową, więc Heat stanęła w nogach łóżka. – Jak się pan czuje? – Wy charczał coś, czego nie by ła w stanie zrozumieć. Może to by ło po niemiecku albo grube bandaże otaczające jego szczękę
utrudniały mówienie. – Ma pan szczęście, Horst. Kilka centy metrów niżej i nie by łoby pana tutaj. Chirurg zdał jej przez telefon relację ze stanu pacjenta. Kula całkowicie rozerwała mięsień czworoboczny, ale ominęła tętnicę szy jną. Gdy by strzał padł z większej wy sokości, z dachu lub balkonu, trajektoria kuli odchy liłaby się w dół i strzał miałby fatalne konsekwencje. – Szczęście? – odpowiedział py taniem. – Złamała pani mój obojczy k, a teraz to. – Müller zamilkł i wcisnął przy cisk morfiny podłączony do kroplówki. – Moja kariera tancerza jest skończona. Co mam teraz robić? – Mówić – odparła Heat. – Dlaczego uciekał pan przed nami? – Kto powiedział, że uciekałem? – Horst, zsunął się pan po rusztowaniu z wy sokości trzech pięter, aby uciec. Dlaczego? – Nie mógł się odwrócić, więc wbił wzrok w sufit. – Domy śla się pan, kto mógłby chcieć pana zastrzelić? – W dalszy m ciągu wpatry wał się w sufit ponad nią. – Proszę mi powiedzieć, co pan wie o wielebny m Grafie. – O kim? – O ty m mężczy źnie. – Trzy mała nad nim zdjęcie, tak żeby mógł zobaczy ć. – Wielebny Gerald Graf. – Müller zacisnął usta i lekko potrząsnął głową, co najwy raźniej sprawiło mu ból. – Świadkowie widzieli, jak bił się pan z księdzem w Gorący m Nieładzie. Bramkarz interweniował, gdy próbował go pan udusić. Groził pan też, że go zabije. – Nie pamiętam. – Z akcentem zabrzmiało to jak „nic nie wiem” sierżanta Schultza z Hogan’s Heroes[29] . I tak samo mało wiary godnie. – Py tam, bo on nie ży je. Uduszony. – Pominęła inne szczegóły, wstrzy mując się z ich potwierdzeniem, na wy padek gdy by zdecy dował się zeznawać. – Czy dlatego pan uciekał, bo go pan zabił? – Müller kilkakrotnie nacisnął przy cisk morfiny i znowu wzniósł oczy do sufitu. – Cofnijmy się trochę w przeszłość. Co pana łączy ło z wielebny m Grafem? Ty m razem zamknął oczy. Trzy mał je zamknięte, z drgający mi z wy siłku kącikami powiek, aby choć w ten sposób przed nią uciec. – Proszę odpocząć, panie Müller. Będzie pan tego potrzebował. Wrócę później, aby porozmawiać. Pielęgniarz Craig poprawiał arty kuły medy czne na wózku przed drzwiami, udając, że nie czeka na Nikki. – Mam nadzieję, że znowu się zobaczy my – powiedział. – Nigdy nie wiadomo, Craig, to mały szpital. Rozejrzał się wokoło, oblewając egzamin z ironii. Następnie skinął ręką w stronę windy i poszedł z Heat. – Czasami my ślę, że może powinienem zostać profesjonalny m tancerzem. – Nikki spojrzała na niego z ukosa i chociaż by ł ubrany w kitel, stwierdziła, że istotnie mógłby. – Sły szałam, że pielęgniarze nieźle zarabiają na wieczorach panieńskich – odparła i wcisnęła przy cisk, aby ściągnąć windę, mając nadzieję, że szy bko to nastąpi. – Może. Chociaż nie chciałby m tańczy ć w klubach. Po ty m facecie widać, że taniec na rurze mu nie służy. – Co masz na my śli? – Musiałem go dziś rano wy kąpać. Nie uwierzy łaby pani, ile on ma blizn. Wy gląda, jakby jego
nogi i klatka piersiowa by ły poparzone jakimiś linami. Drzwi windy otworzy ły się, ale Heat nie wsiadła. – Pokaż mi to.
_______ Nikki nie czekała do powrotu na Dwudziesty Posterunek, aby zająć się sprawą odkry cia oparzeń tancerza spowodowany ch przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m. Od wy jazdu z Sześćdziesiątej Pierwszej pojechała FDR Drive, a następnie Pierwszą Aleją na północ. Na pierwszy ch światłach zadzwoniła na bezpośredni numer kapitana Montrose’a. Cztery sy gnały, podczas który ch widziała w my ślach samotne światełko mrugające na aparacie telefoniczny m w ciemny m biurze, i oczy wiście przerzuciło ją na pocztę głosową. Nikki podała ty lko swoje imię i godzinę, próbując usunąć z głosu napięcie. Wiedziała, że będzie musiała odnieść się do jego numerów na wy kazie połączeń telefoniczny ch pastora, ale planowała zrobić to pod koniec dnia, gdy już nikogo nie będzie w biurze. Jednakże odkry cie ty ch śladów od poparzeń elektry czny ch na ciele Müllera przy śpieszy ło decy zję. By ł już najwy ższy czas zapy tać kapitana o sprawę morderstwa Huddlestona, którą prowadził w 2004. Heat nie wiedziała, czy ma ona jakiś związek, ale doświadczenie nauczy ło ją by cia ostrożną w przy padku zbiegów okoliczności. Zatopiona w my ślach, skręcając w Siedemdziesiątą Dziewiątą Poprzeczną przejechała na końcówce żółtego światła i naty chmiast zobaczy ła we wsteczny m lusterku światła policy jne. Przez ułamek sekundy jej serce skoczy ło – nawet gliniarze panikują, jeśli my ślą, że dostaną mandat – ale to by ł Postrach korzy stający z koguta, aby wraz z nią przejechać na czerwony m. Na następny ch światłach zatrzy mał obok swój wóz i Nikki opuściła szy bę. Na jej rękaw spadła mieszanka deszczu ze śniegiem. – Nie przejmuj się mną – powiedział. – Mam ubezpieczenie na ży cie. – Po prostu sprawdzam twoją czujność, Harvey – odparła Heat ze śmiechem i odjechała. Jeszcze jedna próba kontaktu z Montrose’em. Nikki spróbowała zadzwonić pod jego numer komórkowy. Nawet nie uzy skała sy gnału, od razu przerzuciło na pocztę głosową. Heat zostawiła jeszcze jedną krótką wiadomość i rzuciła telefon na siedzenie pasażera. Spróbuje jeszcze raz za pięć minut, gdy będzie przy swoim biurku. Przecięła Piątą Aleję, aby pojechać na skróty Siedemdziesiątą Dziewiątą Poprzeczną przez Central Park West. Jak zawsze wzrok Nikki powędrował w prawą stronę i z uznaniem spojrzała na jeden ze swoich ulubiony ch budy nków w mieście, Metropolitan. W ten surowy zimowy dzień wy glądał jak ponura ciężka masa, wilgotna i skuta lodem, pogrążona we śnie zimowy m wśród pozbawiony ch liści drzew. Dźwięk klaksonów sprawił, że zerknęła w ty lne lusterko, w który m zobaczy ła białą półciężarówkę ozdobioną graffiti, hamującą gwałtownie i blokującą drogę. Więcej klaksonów. Nikki usły szała podwójny świergot sy reny i rozkazujący głos Postracha przez wzmacniacz. – Przesuńcie wóz... teraz już! Siedemdziesiąta Dziewiąta Poprzeczna jest dwukierunkowy m skrótem, niczy m wąski kanion biegnący dwieście pięćdziesiąt centy metrów pod poziomem ziemi w poprzek Central Parku. Jej niższy poziom pozwala na pły nny ruch bez psucia krajobrazu estakadami. Ulica zeszła poniżej
East Park Avenue. Heat wjechała w osłonę przejścia podziemnego i wy cieraczki zaskrzy piały w poprzek suchej przedniej szy by. Gdy wy dostała się stamtąd, w tunelu rozległo się echem głośne pęknięcie i kierownica gwałtownie drgnęła w jej rękach. „Ty lko nie flak”, pomy ślała. Ale zaraz potem nastąpiła seria kolejny ch pęknięć i ty ł samochodu zaczął się ślizgać w topniejącej brei. Zdjęła stopę z gazu i skory gowała kierunek jazdy, najlepiej jak mogła na oblodzonej drodze, lecz bez powietrza w oponach przy pominało to raczej jazdę figurową na lodzie niż kierowanie samochodem. Jej wóz zniosło na bok, a przód uderzy ł mocno w kamienną ścianę obmurowującą drogę. Uderzenie spowodowało, że Nikki szarpnęła do przodu pas bezpieczeństwa, a wszy stko co leżało luzem w samochodzie – papiery, długopisy, telefon komórkowy – poleciało w powietrze. Heat nie mogła zrozumieć, w jaki sposób złapała gumę we wszy stkich czterech oponach. Odwróciła głowę, aby spojrzeć za siebie. Ponieważ jej samochód stał poprzek skosem na jezdni, musiała wy jrzeć przez ty lne okno od strony pasażera. Gdy ty lko zauważy ła kolczatkę leżącą po drugiej stronie dolnego podziemnego przejazdu, ty lne okno eksplodowało. Kula uderzy ła w bok jej podgłówka, odry wając go od siedzenia i roztrzaskując okno obok kierowcy. Nikki zanurkowała, rozpłaszczając się przy podłodze, jak ty lko mogła najniżej, i wy ciągając krótkofalówkę z uchwy tu. – Jeden-Lincoln-Czterdzieści, dziesięć-trzy naście, oficer w potrzebie, Siedemdziesiąta Dziewiąta Poprzeczna na East Drive, strzały. – Odłączy ła mikrofon i słuchała. Nic. Spróbowała jeszcze raz. – Jeden-Lincoln-Czterdzieści, dziesięć-trzy naście, Siedemdziesiąta Dziewiąta Poprzeczna na East Drive, strzały, odbieracie? – Cisza. Próbowała po omacku na podłodze znaleźć swoją komórkę, ale następna kula przeleciała przez ty lne siedzenie i trafiła w deskę rozdzielczą tuż nad jej głową. Jeśli strzelec by ł profesjonalistą, to następny strzał będzie niżej. Koniecznie musiała wy dostać się z samochodu, i to szy bko. Kąt zarzucenia auta działał na jej korzy ść; drzwi od strony kierowcy by ły poza linią strzału. Rzuciła się na oblodzony mokry chodnik i przetoczy ła pod drzwiczkami samochodu, aby skry ć się za przednią oponą i maską silnika. W ty m właśnie momencie trzecia kula roztrzaskała kierownicę. Z czterema sflaczały mi oponami jej ford crown victoria siedział na ziemi wy starczająco nisko, aby mogła położy ć się na brzuchu i mieć dobry widok, bez konieczności podnoszenia się i robienia z siebie tarczy strzelniczej. Heat wy ciągnęła siga i przy cisnęła policzek do mokrej brei. Z ty łu za nią w podziemny m przejeździe znajdował się SUV na jałowy m biegu. Nie grafitowy, ten by ł granatowy. W panujący m w tunelu półmroku nie sposób by ło się zorientować, ilu ich by ło. Drzwi od strony kierowcy by ły otwarte i miały opuszczone okno, domy śliła się więc, że kierowca również strzelał, uży wając ramy okna jako oparcia. Rzuciła okiem na ulicę z ty łu i stwierdziła, że nie jest dobrze. Nie nadjeżdżał żaden pojazd. Siedemdziesiąta Dziewiąta Poprzeczna przecinała Central Park, łącząc dwie ruchliwe arterie. To, że nie by ło tu żadnego samochodu, mogło oznaczać jedno: oba końce drogi zostały zablokowane. Gdy się obejrzała do ty łu, zobaczy ła ruch przy SUV-ie. Bły sk – przy puszczalnie odbicie od lampy oscy loskopowej zamigotało przez chwilę w otwarty m oknie drzwi kierowcy. Heat przy cisnęła do ziemi ty ł swojej broni i nacisnęła spust. Dźwięk by ł ogłuszający, gdy jej strzał rozszedł się pod podwoziem. Nie czekała, aby zobaczy ć, czy trafiła. Wy cofy wała się ty łem, wciąż czując smród kordy tu. Po dwudziestu metrach droga zakręcała i Nikki mogła się wy prostować. Ta sama wy soka ściana, która uwięziła ją na dole w kanionie Poprzecznej, teraz posłuży ła jako osłona. Za sobą
sły szała warkot silnika SUV-a, a potem krótki zgrzy t hamulców. Jej porzucony samochód by ł rozkraczony ukośnie na jezdni i musiałby zostać przesunięty, chy ba że strzelec chciałby podejścia na piechotę. Nikki przy śpieszy ła kroku, wściekła, że nie udało jej się zlokalizować komórki. Dotarła do miejsca, gdzie zakręt, który ją zasłaniał, zaczął się wy prostowy wać. Zwolniła, a następnie zatrzy mała się przed wy jściem zza okrążenia, aby nie zdradzić swojej obecności. Położy ła się w mokrej brei i, przy ciskając do oblodzony ch skał ściany, podpełzła do przodu, aż uzy skała widok na prosty odcinek. To, co zobaczy ła, zmroziło ją bardziej niż lód, na który m leżała. Sto metrów dalej trzech mężczy zn w kominiarkach i pelery nach przeciwdeszczowy ch szło powoli ty ralierą w jej kierunku. Wszy scy trzy mali w rękach karabiny.
ROZDZIAŁ SIÓDMY D la Nikki wszy stko stało się kwestią kalkulacji. Nie by ło teraz miejsca na panikę, chociaż Heat nie udało się pozby ć my śli, że mogą ją zabić. Miała niewielkie szanse, ale musiała wy kombinować, jak wy jść z tego cało. Na wszy stkich kursach survivalu trenerzy wbijali do głowy zawsze tę samą zasadę: „Wsadź strach do ty lnej kieszeni i naucz się polegać na swoich umiejętnościach. Oceń sy tuację, oszacuj możliwości, szukaj okazji, działaj!”. Bły skawiczna kalkulacja by ła prosta: Nikki znajdowała się w najgorszej z możliwy ch pozy cji takty czny ch, uwięziona w przejeździe podziemny m otoczony m ścianami, między strzelcem w samochodzie zbliżający m się do niej z ty łu a trzema inny mi z karabinami, którzy szli wprost na nią od przodu. Następna konkluzja by ła jeszcze gorsza. Ci trzej, który ch obserwowała, by li bardzo doświadczeni. Szli bez pośpiechu, z bronią przy gotowaną do strzału, wy prostowani jak żołnierze, ale nie spięci. Profesjonaliści, którzy nie dadzą się oszukać ani wy straszy ć. Podczas gdy tak się do niej zbliżali, zajmując całą szerokość drogi, rozważała szanse oddania po jedny m strzale do każdego z nich, od lewej do prawej, z odległości stu metrów. Raz, dwa i trzy. Ty mczasem mężczy źni zmienili ustawienie, zupełnie jakby czy tali jej my śli, i szli teraz jeden za drugim tuż przy ścianie, więc możliwość wy parowała. Nikki wy cofała się na czworakach, zanim mogli ją dostrzec. Za zakrętem tuż za plecami sły szała zwiększające się obroty silnika i zderzenie metalu z metalem. To SUV spy chał z drogi jej porzucony samochód. Dźwięk by ł przerażający w swoich konsekwencjach. Nikki zwalczy ła strach i oceniła sy tuację. To oznaczało, że strzelec zbliży się do niej w SUV-ie, a nie pieszo. Co jeszcze? Że przy puszczalnie by ł sam. Jeśli by nie by ł, to jego partner po prostu zepchnąłby z drogi jej samochód. Podsumowała: ty ch trzech, idąc w takim tempie, dotrze do niej za jakieś dwadzieścia sekund. Czy li szy bciej niż SUV. Popatrzy ła w górę, oczy piekły ją od padającego śniegu z deszczem. Ściana miała jakieś niecałe trzy metry wy sokości, ty le co w przeciętny m mieszkaniu. Pozbawione liści gałęzie parkowy ch krzewów zwisały na wy sokość około pięćdziesięciu centy metrów. Wsadziła siga do kabury, wy ciągnęła rękawiczki z kieszeni płaszcza i zaczęła się wspinać. Szpary między kamieniami miały zby t małą szerokość, aby zdołała zaczepić o nie palce, ale udało jej się znaleźć wy starczająco dużą wy rwę i podciągnąć się na prawej stopie, a palcem lewej ręki zaczepić o skałę nad głową. Wy ciągnęła w górę prawą rękę, aby uchwy cić wy stającą powy żej krawędź, lecz w trakcie przenoszenia ciężaru ciała jej but poślizgnął się na oblodzonej skale. Nikki spadła na zamarzniętą jezdnię.
Straciła dziesięć sekund. Silnik SUV-a przestał zwiększać obroty i ty lko warkotał. Zbliżał się do niej. Nikki została schwy tana w kleszcze. Nawet gdy by by ła w stanie wspiąć się po oblodzony ch kamieniach, nie by ło żadnej możliwości zrobienia tego w dziesięć sekund. Bez żadnej opcji, którą mogłaby wy korzy stać, Nikki stworzy ła własną. W ułamku sekundy obliczania szans i fizy czny ch możliwości detekty w Heat wy my śliła coś, co jej trenerzy określali mianem planu Naukowego Głupiego Założenia. Wy ciągnęła broń i zaczęła biec w stronę SUV-a. Kierowca będzie rozglądał się za nią, musiała więc podejść do niego nieoczekiwanie, wy starczająco blisko, aby go zaskoczy ć, i na ty le szy bko, aby nie stać się celem strzału. Zachmurzenie by ło tak posępne, że ledwo widziała przebły ski przednich świateł auta przebijające się przez padający śnieg z deszczem. Pędząc szy bko wokół zakrętu, Nikki rzuciła się na ziemię i potoczy ła wprost przed SUV-a, oddając dwa strzały w przednią szy bę, a następnie rozciągnęła się między przednimi kołami, pozwalając, aby przejechał ponad nią. Zanim wy hamował, jej głowa znajdowała się pod boczny m zderzakiem. Wy czołgała się spod niego i zaczęła biec w kierunku Piątej Alei. Nikki wiedziała, że SUV nie ma miejsca, aby zawrócić, co by ło główny m założeniem jej krety ńskiego planu: przebiec pędem obok niego zamiast przed nim uciekać. Nie przewidziała jednak, że kierowca szarpnie wsteczny, wciśnie gaz do dechy i zacznie ją ścigać. Silnik zawy ł, a koła wozu wy rzuciły mokrą breję, gdy zaczął się do niej ty łem zbliżać. Nikki odwróciła się i strzeliła w biegu w ty lne koło. Chy biła, przedziurawiła ty lko błotnik. Oddała jeszcze jeden strzał i opona pękła. Wozem gwałtownie zarzuciło. Kierowca nie opanował pojazdu i SUV wpadł w poślizg. Koła bezuży tecznie kręciły się w mokry m śniegu, a ty ł samochodu uderzy ł w ścianę. Nikki biegła dalej, ale kiedy usły szała otwieranie drzwiczek, odwróciła się, mocniej chwy ciła pistolet i oddała cztery strzały w boczne okno kierowcy, roztrzaskując je. Głowa przy odziana w kominiarkę osunęła się bezwładnie na przednią szy bę. Zza zakrętu dobiegł odgłos stóp uderzający ch o mokre podłoże. Gdy by Heat biegła do wy lotu Piątej Alei, by łaby łatwy m celem. Jeszcze raz zmieniła kierunek, ruszy ła teraz w stronę napastników, ale zatrzy mała się przy SUV-ie. Włoży ła broń do kabury, chwy ciła za uchwy t bagażnika dachowego i wspięła się na dach auta. Z tej wy sokości mogła uchwy cić bezlistną gałąź krzewu. Podciągnęła się na ścianę, przerzucając górną połowę ciała. Kamienny wy stęp wrzy nał jej się w talię, a nogi wisiały w powietrzu. Kula uderzy ła w kamień obok jej lewej stopy, rozpry snęły się skalne okruchy. Nikki niemal puściła gałąź krzewu, trzy mała się, zaczepiwszy kolanem o wy stęp. Kiedy wgramoliła się na górę, usły szała, jak coś z donośny m brzękiem uderzy ło twardo o dach SUV-a. Sięgnęła do kabury. By ła pusta. Po drugiej stronie kamiennej ściany zaświstało powietrze z amorty zatora wstrząsów i Nikki usły szała uderzenia liczny ch podeszew o metalową blachę. Wspinali się w ślad za nią. Podniosła się i zaczęła biec najszy bciej, jak mogła. Nogi przedzierały się przez pozbawione liści kłujące krzaki sięgające jej do pasa. Gałęzie kłuły jej biodra i smagały ją z ty łu, a ona brnęła na wschód równolegle do Siedemdziesiątej Dziewiątej Poprzecznej.
Usły szała za sobą dźwięk i uczucie paniki napęczniało. Dźwięk butów na metalowej powierzchni. Nawet się nie zatrzy mali, aby porozmawiać czy sprawdzić, co z kierowcą, szli. Piąta Aleja, gdy by ty lko udało jej się dostać do Piątej Alei! Zanim dotarła do East Drive, zatrzy mała się między drzewami. To by ła zorganizowana obława i gdy by ona sama taką organizowała, zabezpieczy łaby drogę ucieczki ściganego na wy padek, gdy by coś poszło nie tak. Chociaż z ogromną niechęcią traciła teraz tę minimalną przewagę, którą zdoby ła na starcie, przy kucnęła w zaroślach, ciężko dy sząc, aby zlustrować linię drzew na odległy m krańcu przecinki. Ustaliła najlepszy punkt obserwacy jny i wtedy go zobaczy ła. Poprzez wirujące płatki śniegu z deszczem dojrzała ciemną sy lwetkę przy tuloną do skały na wzniesieniu. Nie musiała widzieć karabinu – czuła, że tam jest. Nadszedł czas na ponowną analizę sy tuacji. Zablokowali jej drogę od wschodu, tamta trójka przy puszczalnie zamknie wkrótce przejście od zachodu. Poprzeczna odcinała Nikki od południa, ale siedem przecznic na północ, blisko zbiornika wodnego, znajdował się posterunek policji Central Parku. Równie dobrze mógłby by ć oddalony o jedenaście kilometrów... Co jeszcze tam by ło? Heat zwizualizowała sobie w my ślach mapę parku i w jej umy śle wy skoczy ło jedno słowo: Zamek. Obok zamku Belvedere by ła policy jna budka telefoniczna. Detekty w Heat, mokra, przemarznięta i bez broni, zmieniła kierunek, skręciła ku północy, i poruszała się teraz równolegle do trasy, którą przemierzali jej prześladowcy. Przy odrobinie szczęścia może nie zauważą, że wy cofała się w ich kierunku. Wy padła z drzew na ścieżkę wiodącą do zamku. Obranie tego szlaku przedstawiało akceptowalne dla niej ry zy ko, wy mianę zdradzenia miejsca poby tu na szy bkość, jaką jej dało. Biegła po świeży m śniegu, nie by ło tam żadny ch śladów oprócz zostawiany ch przez jej buty. Zła pogoda niestety sprawiła, że tego dnia by ło tu mniej biegaczy i spacerowiczów niż zwy kle – i przy tłumiła jej nadzieje na pomoc lub dostęp do jakiegokolwiek telefonu komórkowego. Płatki śniegu zaczęły gęstnieć, jednak nie na ty le, aby zakry ć ślady jej stóp. Tak czy owak nie miało to znaczenia. Ci trzej i tak by liby w stanie ją upolować. Ta my śl spowodowała, że Nikki przy śpieszy ła tempo i rzuciła szy bkie spojrzenie przez ramię. Przez ten manewr poślizgnęła się na płacie lodu. Twardy upadek pozbawił ją tchu. Promieniujący ból kolana, jakby ktoś uderzy ł w nie młotem. Dochodziła do siebie, a wtedy między drzewami, z który ch właśnie wy biegła, rozległ się trzask zamarzniętej gałęzi. Nadchodzili. Podniosła się i z piekący m bólem w klatce piersiowej pomknęła dalej. Zamek Belvedere został zbudowany w latach sześćdziesiąty ch dziewiętnastego stulecia jako wieża obserwacy jna wznosząca się nad stary m zbiornikiem wodny m Central Parku. Bogato zdobione wieży czki, łuki oraz wieża, wy konane z granitu i miejscowy ch łupków pośrodku Manhattanu przy wodziły na my śl zamek Śpiącej Królewny. Heat ledwie na niego spojrzała. Skupiona by ła na latarni oświetlającej znajdującą się na drugim końcu budkę policy jną. Zwolniła tempo biegu, pilnując, aby nie upaść na lodzie, który pokry wał dziedziniec. Wtedy właśnie nabój kalibru .50 zdmuchnął budkę policy jną z miejsca. Trzask karabinu odbił się echem od zamku, rozchodząc się falami poprzez drzewa. Heat nie czekała na następny strzał. Przeturlała się przez niski kamienny murek otaczający dziedziniec.
Kucnęła, przy ciskając plecy do kamiennej ściany, a wtedy następna kula odbiła się ry koszetem od granitowego gzy msu nad jej głową. Nikki musiała wy kuć obcasami dziury w lodzie, aby uniknąć ześlizgnięcia się cztery piętra w dół po stromej skale, na której szczy cie się znajdowała. Jedno poślizgnięcie by ło gwarancją uszkodzenia czaszki podczas turlania się w dół. Prześladowcy rozdzielili się, aby łatwiej ją dopaść. Wiedziała, że są zdy scy plinowani i doświadczeni, więc dwóch ją otoczy. Trzeci zaczeka, aż tamci będą już na pozy cjach, a potem wejdzie do niej na górę. Ich manewr dał Nikki trochę czasu, ale niewiele. Nawet gdy by przeży ła zjazd w dół po skale Vista, to bieg przez białą połać śniegu w ciemny m ubraniu by łby już samobójstwem. Jedy na różnica między nią a sy lwetkami, do który ch się celuje na strzelnicy, by ła taka, że ona by ła z krwi i kości, a nie z papieru. Nie, musiała znowu zary zy kować; musiała przenieść walkę na ich teren. Ale nie ich wszy stkich. To by ła jej niewielka szansa. Gdy by się rozdzielili, tak jak to przewidy wała, jeden zostałby sam i czekał. Nikki posuwała się powolutku wzdłuż ściany, uważając na oparcie dla stóp. Upadek zniweczy łby wszy stko. Dotarła do kępy zimokwiatów, uży ła ich nagich gałązek jako zasłony i jak pery skop ostrożnie wy jrzała przez mur. Stał bokiem do niej oddalony o jakieś dziesięć metrów, ściskając karabin. Prześwitujące przez kominiarkę oczy miał utkwione w punkcie, w który m przeskoczy ła przez mur, szukając ukry cia. Skuliła się z bijący m sercem, przy wołując szczegóły obrazu, który przed chwilą miała przed oczami. Zajmował pozy cję na otwarty m dziedzińcu, gdzie nie by ło żadnego miejsca do ukry cia się. Na lewo od niej – i, co najważniejsze, za nim – znajdował się pawilon, zadaszony taras, z trzech stron otoczony niskimi ścianami i czwartą otwartą na dziedziniec. Świadoma, że jego towarzy sze mogą w ciągu kilku sekund mieć ją w zasięgu wzroku, podciągnęła się wzdłuż skalistego wy stępu w kierunku ty lnej strony pawilonu. Po drodze zabrała największy kamień, jaki mogła znaleźć. Miał rozmiar i ciężar kuli lekkoatlety cznej. Heat wsunęła go do bocznej kieszeni płaszcza. Stanięcie na nogi i przedostanie się przez mur do pawilonu by łoby trudne do wy konania. Wielkie sople lodu otaczały cały dach, a ściekająca z nich woda zamarzła na ścianach pod nimi. Nikki popatrzy ła w dół. Ześlizgnięcie się teraz by łoby fatalne w skutkach. Tak samo jak czekanie. Rozciągnęła się w pozy cji z jogi wzdłuż szczy tu ściany. Następnie, próbując unikać nadmierny ch ruchów i hałasu, wolniutko przetoczy ła się przez murek i zsunęła na dół na taras. Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić tętno, i zdjęła płaszcz. Przeczołgała się do ściany położonej najbliżej dziedzińca i wy jrzała. Ten, który na nią polował, wciąż tam by ł, ale stał do niej plecami. Przerzuciła przez krawędź płaszcz z ciążący m w kieszeni kamieniem i krzy knęła podczas skoku. Odgłos kroków. Biegnący ch w jej kierunku. Zatrzy mały się nagle przed pawilonem, a wtedy Nikki przeskoczy ła nad ścianą tarasu i złapała mężczy znę obserwującego jej spadający ze skały płaszcz. Prześladowca obrócił się i próbował wy celować broń w jej stronę, ale Heat już by ła obok. Lewą dłonią chwy ciła przedramię napastnika i pociągnęła go w swoją stronę, podczas gdy prawą pięść skierowała wprost w jego grdy kę. Napastnik by ł jednak wy trenowany w walce wręcz – opuścił podbródek, aby osłonić krtań. Jej pięść chy biła i uderzy ła w kominiarkę. Odpowiedział na atak bły skawicznie, wy ginając ciało w obrocie, uży ł biodra i zaciśniętej
na karabinie ręki Nikki, aby odrzucić dziewczy nę od siebie. Heat wy lądowała na oblodzony ch cegłach, ale cały czas kurczowo ściskała kolbę karabinu. Pociągnęła ją do ty łu. Palec wskazujący napastnika utkwił za spustem i usły szała trzask kości. Mężczy zna upadł na plecy i w tej samej chwili broń wy strzeliła. Kula uderzy ła w dach pawilonu, strącając lód i rząd sopli na dziedziniec. Nikki podniosła się, próbując odebrać broń, ale prześladowca podciął jej nogi w kolanach i ponownie przewrócił. Mężczy zna podniósł się na jedno kolano, z jękiem wy trząsając złamany palec zza spustu broni. Heat rzuciła się w stronę karabinu. To by ł błąd – napastnik po prostu podniósł broń i w momencie gdy chy biła, uderzy ł ją kolbą, co spowodowało, że ślizgiem przejechała po odłamkach lodu. Prawą ręką, której palec wskazujący luźno zwisał w rękawiczce, przeniósł broń na lewą stronę i sięgnął do spustu zdrową ręką. W chwili gdy wy konał obrót, aby wy celować w Nikki, skoczy ła na niego, wbijając mu głęboko w brzuch ostry koniec sopla rozmiaru parasola. Broń wy padła mu z ręki, chwy cił się za ranę, a oczy w otworach kominiarki bły snęły niedowierzaniem. Heat złapała karabin obiema dłońmi i kolbą uderzy ła z całej siły w tchawicę napastnika. Upadł do ty łu na śnieg, łapiąc się za szy ję, charcząc i krwawiąc z rany na brzuchu. Jeden z jej prześladowców pojawił się nagle po przeciwległej stronie dziedzińca i przy kucnął za skałą. Nikki wzięła karabin i na czworakach wy cofała się do pawilonu. Nadal mieli nad nią przewagę liczebną, ale przy najmniej by ła uzbrojona. Z daleka dobiegło wy cie sy ren. Pomoc się zbliżała. Nikki ulokowała się na pozy cji, oparła broń o wierzchołek muru, prawie przy gotowana na akcję nieprzepisowego przy trzy mania przeciwnika. Niewy raźne kształty dwóch sy lwetek rozmy ły się między drzewami. Po ciele Nikki zaczęły przechodzić dreszcze, mimo to uważnie obserwowała otoczenie. Dopiero gdy dźwięk sy ren stał się głośny i zobaczy ła migające światła, odpuściła. Wciąż zaciskając w rękach broń, oparła się o murek, patrząc w górę na zamek, który stał się jej wy bawieniem.
_______ Czas dla Nikki najpierw zwolnił, a potem zupełnie stanął w miejscu. Nie umiałaby określić, jakie by ły następne zdarzenia ani w jakiej kolejności nastąpiły. Psy cholog mógłby powiedzieć, że Nikki nie ty le zamknęła się w sobie, ile się poddała. Po tej ciężkiej, pełnej napięcia próbie, gdy na nią polowano, strzelano do niej, kiedy uciekała, a potem sama polowała i zabijała, Heat przestała się kontrolować. By ł to dla niej w ty m momencie największy luksus. Wy darzenia utraciły spójność i Nikki Heat widziała je jak w kalejdoskopie. W jednej chwili zobaczy ła czy jąś twarz – ktoś ją o czy mś zapewniał. Następnie ręce w lateksowy ch rękawiczkach wy jęły karabin z jej zaciśnięty ch dłoni i wsunęły go do plastikowego worka. Jej skórzane rękawiczki zsunęły się z rąk, ukazując dłonie mokre od roztopionego lodu i krwi. Stwierdziła, że siedzi z ty łu ambulansu, ale nie rozumiała, jak się w nim znalazła. Czy przy szła tu pieszo? Zarośla rozchy liły się w zwolniony m tempie, kry jąc dwóch uciekający ch napastników. Chwila, to by ło wcześniej... Przy widziało jej się, że stał tam Elmer Fudd[30] w nausznikach i z giganty czną
lornetką wiszącą na szy i, a płatki śniegu osiadały na jego brwiach. Sanitariuszka pogotowia zaświeciła w oczy Nikki latarką w kształcie długopisu i kiwnęła głową usaty sfakcjonowana. Naciągnęła na ramiona detekty w miękki koc. Skąd on się wziął? Kiedy dwóch śledczy ch wezwany ch w sprawie strzelaniny dołączy ło do niej z ty łu ambulansu, Heat szy bko wy piła resztę kawy. Zastrzy k kofeiny by ł jej potrzebny, aby mogła jasno my śleć. Siłą woli zmusiła się do by cia tu i teraz i zrelacjonowała im to całe cholerne wy darzenie. Śledczy zrobili notatki i zadali py tania. Najpierw wy jaśniające, a potem te same, ale postawione w inny sposób w celu sprawdzenia, czy jej odpowiedzi będą się zgadzać. Przerabiała to już, oni zresztą też. Jej odpowiedzi by ły jasne; to by ła ty lko formalność. Śledczy mieli jednak inny cel niż Nikki: chcieli ustalić, czy zabiła zgodnie z procedurami, ona zaś chciała złapać tamty ch drani, a żeby móc wrócić do pracy i po prostu to zrobić, musiała teraz przebrnąć przez tę rozmowę. Mimo wszy stko Elmer Fudd nie by ł halucy nacją, chociaż nosił inne nazwisko. Starszy człowiek noszący lornetkę na szy i i czapkę my śliwską marki L.L.Bean nazy wał się naprawdę Theodore Hobart. By ł ornitologiem amatorem i spędzał ten poranek w wieży zamkowej, czekając na powrót sy czka krzy kliwego do dziupli w drzewie obok Stawu Żółwia. Mimowolnie stał się świadkiem zdarzenia rozgry wającego się pod wieżą i przez komórkę wezwał pomoc. Heat podziękowała mu za uratowanie jej ży cia. Zaczerwienił się, po czy m z kieszeni na piersi wy ciągnął pióro my szołowa rdzawosternego i wręczy ł jej. Nikki miała wrażenie, że daje jej różę. Zach Hamner wy siadł z czarnego forda crown victoria i podszedł do funkcjonariuszy. Heat patrzy ła, jak przez chwilę rozmawiają. Jeden z detekty wów wskazał pawilon, drugi machnął ręką w kierunku drzew, gdzie akurat pies policy jny ciągnął swego pana w zarośla. Zbliżając się do ambulansu, Młot rzucił okiem na zwłoki leżące pod impregnowany m brezentem. – Cieszę się, że wy szła pani z tego cało, pani detekty w – powiedział, stając na murku i spoglądając w jej stronę. – Też się z tego cieszę. – Nikki zacisnęła ręce pod kocem, niezby t chętna na wy mianę uścisku dłoni z prawnikiem. – Chłopcy mówią, że zostanie to uznane za usprawiedliwione zabójstwo. Pani wersja potwierdza się z ty m, co widział ornitolog. Heat próbowała wy krzesać z siebie odrobinę sy mpatii dla Zacha, ale bez większego sukcesu. – Może więc pan odetchnąć z ulgą. Żadny ch kłopotów dla departamentu. – Jak na razie żadny ch – odrzekł, nie wy łapując żadnego podtekstu. Nikki zastanawiała się, co się stało w ty m mieście z wszy stkimi facetami z wy czuciem ironii. – Wy gląda na to, że jest pani bohaterką. To nie zaszkodzi pani awansowi. – Gdy by m miała wy bór, wolałaby m to raczej zrobić w staromodny sposób – odparła Heat. – Rozumiem panią – odrzekł, ale jednocześnie patrzy ł w drugą stronę, bardziej zainteresowany zwłokami pod brezentem. – Kto to by ł? – Laty nos w wieku między dwadzieścia osiem a trzy dzieści lat. Brak dowodu tożsamości. Sprawdzimy odciski palców. – Zna pani któregokolwiek z nich? – Nikki potrząsnęła przecząco głową. – Jakieś domy sły, kto to
mógł by ć? – Jeszcze nie. Młotek wpatry wał się uważnie w Nikki i nie mógł przeoczy ć jej determinacji. – Mówią, że SUV-a na Poprzecznej już nie ma. Ani śladu też po ty m facecie, kierowcy, którego podobno pani postrzeliła. – Dodał: – Ci faceci to by li zawodowcy. Nikki zawsze wkurzało, jak gry zipiórki z biura przy jeżdżały po akcji i odgry wały gliniarzy. – Coś takiego?! – To by ło wszy stko, co powiedziała. Hamner spojrzał na zegarek, a potem rozejrzał się po miejscu zbrodni. – Przy okazji: gdzie, do diabła, jest pani szef?! Gdzie, do kurwy nędzy, jest Montrose?!
_______ Młot iry tował Nikki, ale miał rację. Dowódcy posterunku zawsze zjawiali się na miejscu, jeśli ich ludzie uczestniczy li w jakimś głośny m wy darzeniu. Kapitan Montrose nie przy jechał do zamku Belvedere. Nie by ło go też w biurze, gdy wróciła na Dwudziesty Posterunek. Na posterunku wszy scy już wiedzieli o jej przeży ciach, więc gdy weszła na salę odpraw, wszy stkie oczy zwróciły się na nią. W każdy m inny m zawodzie Nikki by łaby zmuszona spędzić resztę dnia nagaby wana przez współczujący ch kolegów, chcący ch wy ciągnąć każdy najmniejszy szczegół z jej przy gody i namawiający ch, aby podzieliła się ty m, co czuje, ale nie w zawodzie policjanta. Kiedy doszła do swojego biurka, Ochoa ustalił priory tety i podszedł do niej, ukradkiem patrząc na zegar ścienny. – W samą porę się pojawiłaś – powiedział. – Niektórzy z nas pracowali nad sprawą. Raley obrócił się na swoim fotelu, aby popatrzeć na nich. – Mam nadzieję, że miałaś ważny powód, aby zmusić nas do czekania. Heat zastanowiła się przez chwilę i odrzekła: – Popełniłam błąd, jadąc przez park. Poprzeczna okazała się zabójcza. Detekty w Ochoa trzy mał w ręku szpulę linki od latawca. Położy ł ją na podkładce. – Co to jest? – spy tała Nikki. – Stary trik. Przy wiąż jeden koniec do swojej broni. – Mrugnął okiem i cmoknął. Następnie ich trójka zamilkła na pięć sekund, pozwalając ciszy wy razić ich przy jaźń. Żeby zaakcentować koniec przerwy, Raley wstał z miejsca. – Gotowa usły szeć, co mamy ? – Jasne – odrzekła Heat. Nie szukała ukojenia w pracy. Ogromnie jej teraz zależało, aby popchnąć sprawę Grafa jeszcze bardziej do przodu. Lancer Standard, dostawca sprzętu dla CIA, w końcu zadzwonił do Raley a w celu ustalenia terminu spotkania z Lawrence’em Hay sem, który następnego dnia miał wrócić z ośrodka szkoleniowego w Nevadzie. – Dziwne – powiedział Raley. – Jego sekretarka przekazała, że chce się spotkać ty lko z tobą. Wy mienił wy raźnie z nazwiska „detekty w Heat”. A ja nawet mu o tobie nie wspomniałem. – Bezczelność, ale to ty lko oznacza, że odrobił pracę domową – stwierdziła Nikki. – To ty p
wojskowego i przy puszczalnie chce mieć do czy nienia z dowódcą ekipy. – Facet jest zajęty. Nie może tracić czasu na takiego frajera jak ty – odezwał się Ochoa do swojego partnera. – Frajera? – zaprotestował Raley. – Wspólniku, mówisz o królu mediów inwigilacy jny ch, teraz łącznie z twardy mi dy skami. – I co tam masz, najjaśniejszy panie? – zapy tała Nikki. – Przejrzałem jeszcze raz komputer wielebnego Grafa i znalazłem link do drugiej skrzy nki emailowej, niepowiązanej z jego Outlookiem. Wszedłem tam i znalazłem ty lko jeden folder. Jest oznaczony „EMMA”. Nie by ło w nim żadny ch zachowany ch e-maili, nic w poczcie przy chodzącej. Albo konto by ło nieakty wne – spekulował Raley – albo ktoś je wy czy ścił. – Zadzwoń na plebanię do pani Borelli – poleciła Heat. – Dowiedz się, czy to imię coś jej mówi. – Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na ciemne biuro po drugiej stronie sali odpraw. – Ani śladu Montrose’a? – Nic – powiedziała Hinesburg, przy łączając się do nich po drodze. – A jego komórka przerzuca na pocztę głosową. Jak my ślisz, co to znaczy ? – Kapitan nie by ł sobą w ostatnim czasie, ale muszę przy znać, że to mnie naprawdę zadziwia. – Nikki przy pomniała sobie jego ostrzeżenie godzinę przed zasadzką na nią, aby uważała na ty ły, i zastanawiała się, czy to by ło coś więcej niż ty lko mądra rada. Wy raz oczu Hinesburg zaalarmował Nikki, że to nie jest odpowiednie forum, aby wy rażać głośno my śli na temat szefa i skończy ła temat. – Mamy coś na temat pieniędzy w pudełkach po ciastkach? – O, tak, i zgadnij co – rzekła Hinesburg. – Numery sery jne banknotów świadczą o ty m, że tę gotówkę uży to lata temu w pułapce policy jnej Wy działu do spraw Narkoty ków – operacji kontrolowanego zakupu. – W jaki sposób gotówka z akcji narkoty kowej federalny ch trafiła na stry ch księdza? – spy tał Ochoa. – Czy wiemy, z kim by ła związana ta akcja narkoty kowa? – zapy tała Heat. – Tak, z Alejandrem Martínezem – Hinesburg sprawdziła swoje notatki. – Poszedł na układ, aby dostać dwójkę w Ossining, i już wy szedł. Czy ste konto od wy puszczenia w 2007. Nikki przeszła do białej tablicy i zaczęła pisać jego nazwisko obok notatki o znalezionej gotówce. – Sprawdźmy, jak czy sty jest ten Alejandro Martínez. Sprowadźcie go na przesłuchanie. Rozeszli się każde do swoich zadań, gdy od drzwi do sali odpraw rozległ się znajomy głos. – Dostawa dla Nikki Heat? Wszedł Jameson Rook, taszcząc suche pranie na wieszakach przerzucony ch na ręku. – Wiesz, nie mogę tak po prostu rzucać wszy stkiego i przy chodzić tutaj za każdy m razem, kiedy cała jesteś uwalana krwią. Heat popatrzy ła na ubrania ze swojej szafy, potem na Rooka, a następnie na Raley a i Ochoę, unosząc do góry brwi. – Pomy śleliśmy sobie, że chciałby wiedzieć, jak ci minął dzień – powiedział Ochoa. – Naprawdę dźgnęłaś go soplem? – zapy tał Rook. Gdy potwierdziła skinięciem głową, dodał: – Powiedz, proszę, że zawołałaś „Zamarznij!”, to by łoby wręcz idealne [31] . – Rook szczerzy ł zęby
w uśmiechu, ale widać by ło, że pokry wa ty m zdenerwowanie. Wolną ręką otoczy ł jej talię. – Pani detekty w, wszy stko w porządku? – Tak, czuję się dobrze. Nie mogę uwierzy ć, że to zrobiłeś. – Wzięła od niego ubrania. – My ślę, że te będą pasować... Wy gląda na to, że masz w szafie ty lko rzeczy prakty czne i monochromaty czne, ale się nie czepiam. No dobrze, czepiam. Muszę cię zabrać na zakupy. Nikki roześmiała się i wy ciągnęła dwie rzeczy z ty ch, które przy niósł. – Te będą w porządku. – Pocałowała go w policzek, zapominając się – rzadko publicznie okazy wała uczucia. – Dzięki. – My ślałem, że miałaś ochronę. Co się stało z Postrachem? – Biedny Harvey, powinieneś by ł go widzieć. Potwornie mu wsty d. Przez wszy stkie lata nikt go nigdy tak nie zablokował. – Jakie... przestraszające. Cokolwiek się będzie działo, potrzebujesz lepszej ochrony. Kiedy przechodziłem obok twojego domu, zobaczy łem za rogiem samochód. Ktoś obserwował wejście. Nikki przeszedł świeży dreszcz. Przewiesiła ubrania przez oparcie fotela. – Skąd wiesz, że obserwował? – Bo gdy zacząłem podchodzić, szy bko odjechał. Wrzasnąłem, aby się zatrzy mał, ale nie posłuchał. – Wrzeszczenie „Stój!” nigdy nie działa – rzekł Raley. – Widziałeś go, możesz opisać? – Ochoa już trzy mał otwarty notes. – Nie masz opisu, prawda? – Nie – odparł Rook, a potem wy jął swój notes marki Moleskine. – Ale może numer rejestracy jny się przy da?
_______ – Mam – powiedział Raley, odwieszając słuchawkę. – Samochód, który widziałeś, jest zarejestrowany na firmę Firewall Security, oddział ochrony krajowej... Gotowi? Lancer Standard. – Musimy ich dorwać. Jedźmy tam zaraz – zaproponował Rook. – To na pewno są ci faceci, którzy cię napadli. Pasują: inwigilacja, takty ka wojskowa. Chodźmy. Nikki dokończy ła zakładać czy sty sweter i powiedziała: – Przede wszy stkim, Rook, nie ma „my ” ani „chodźmy ”. Twoja rola już się skończy ła. A po drugie, nic nie mamy. Po trzecie, jeśli oni coś szy kują, nie chcę zdradzić, że wiem... Rook usiadł. – Daj mi znać, jak dojdziesz do piętnastego powodu. Mam wrażenie, że to jest jak w Małej Lidze; czy nie masz litości? Nikki położy ła mu rękę na ramieniu. – Nie my lisz się zupełnie. Oczy wiście, że mam na uwadze tego faceta Hay sa i firmę Lancer Standard, ale zajmijmy się ty m we właściwy sposób. – Czy powiedziałaś „zajmijmy się”? Bo usły szałem: „my ”. Roześmiała się, odpy chając go tak, że obrócił się w fotelu. Zaraz potem Nikki uświadomiła sobie, że pojawił się Ochoa. Stał ze spopielałą twarzą na środku sali odpraw. Uśmiech zszedł z jej
ust. – Miguel? Detekty w odezwał się tak niskim i cichy m głosem, że nie by łby sły szalny, gdy by w pomieszczeniu nie panowała absolutna cisza. – Kapitan Montrose... Nie ży je.
ROZDZIAŁ ÓSMY Specjalne służby śledcze wzięły we władanie całą okolicę i mogły ją kontrolować tak długo, jak miały na to ochotę. Rook, który lubił Montrose’a i wiedział, ile kapitan znaczy ł dla Nikki, chciał jej towarzy szy ć jako wsparcie, ale odmówiła. Wiedziała, jak tam wszy stko będzie wy glądać. Ty lko najbliżsi. Miała rację. Nawet Heat i Roach musieli zaparkować na zewnątrz żółtej taśmy i przejść na piechotę; tak by ło chronione miejsce zbrodni. Dziennikarze wołali Nikki po nazwisku, ale ona patrzy ła prosto przed siebie, ignorując ich, a zwłaszcza Tam Svejdę, podskakującą z boku wzdłuż linii, której nie wolno by ło przekraczać, rozpy chając się między inny mi reporterami i desperacko błagając o komentarz. Opady chwilowo ustały, ale posępne popołudniowe niebo wisiało nisko. Troje detekty wów szło w milczeniu, chrzęszcząc grudkami soli na chodniku, w kierunku środka Osiemdziesiątej Piątej, gdzie przed plebanią parafii Opiekunki Niewinny ch bły skały światła stroboskopowe. Nikki rozpoznała funkcjonariuszy od strzelaniny na zamku. Oni też ją dostrzegli, kiwnęli głowami na przy witanie i wrócili do swoich spraw. Heat nigdy wcześniej ich nie widziała, a teraz proszę – znowu się na nich natknęła. Ich ścieżki przecięły się po raz drugi tego samego dnia. Ford crown victoria należący do Montrose’a stał zaparkowany przed hy drantem straży pożarnej. Został otoczony przenośny mi barierkami z plastiku pokry ty mi białą płachtą rozciągniętą na aluminiowy m obramowaniu. Nikki przy stanęła na chodniku za następny m samochodem, nie wiedząc, czy ma w sobie dość siły, aby iść dalej. Między barierkami bły skały flesze aparatów fotograficzny ch, jak pioruny rozcinające mrok. – Możemy się ty m zająć, jeśli chcesz – odezwał się Ochoa. Nikki odwróciła się i dostrzegła smutek ukry ty za maską policjanta. Stojący obok niego Raley miał pobielałą skórę wokół ust od zaciskania ich najmocniej, jak potrafił. Nikki zrobiła to, co tak często robiła w tej pracy. Nałoży ła psy chiczną zbroję. Miała wewnątrz siebie taki przełącznik, który oddzielał jej wrażliwość niemal tak dobrze, jak przeciwpożarowe drzwi w Metropolitan chroniły budy nek przed ogniem. Przez chwilę, którą zajęło jej wy konanie jednego długiego oddechu, wy raziła szacunek dla ofiary, którą za chwilę miała zobaczy ć, włączy ła „przełącznik” i by ła gotowa. – Idziemy – powiedziała i wkroczy ła na miejsce zbrodni. Pierwszą rzeczą, którą zauważy ła, by ło niewiele ponad pół centy metra lodu i zamarzniętej brei pokry wający ch górę samochodu, widoczny ch przez okrągły otwór wielkości pły ty DVD w dachu nad siedzeniem kierowcy. Stając na palcach, Nikki widziała punkt wy jścia kuli. Pochy liła się do przodu, aby wy jrzeć przez ty lne okno, ale by ło to jak próba dojrzenia czegokolwiek przez drzwi kabiny pry sznicowej. Fotograf ekipy śledczej wy konał następne zdjęcie wewnątrz samochodu i osunięte bezwładnie ciało w bły sku flesza przy brało zary s rodem z horroru.
– Pojedy nczy strzał w głowę – odezwał się jakiś głos. Nikki podniosła się i odwróciła od ty lnego okna. Na krawężniku stał Neihaus, jeden z funkcjonariuszy, trzy mając w ręku notatnik. – Potwierdza pan, że to kapitan Charles Montrose? – To by ło pierwsze py tanie Nikki. Gdy przy taknął, zapy tała jeszcze raz: – Czy jest pan absolutnie pewien, że ofiarą jest Charles Montrose? – Tak, pasuje do dowodu tożsamości. Nawiasem mówiąc, pani go dobrze znała, prawda? – Ruchem głowy wskazał otwarte drzwi od strony pasażera, a Nikki poczuła, jak jej żołądek podjeżdża do gardła. – Musimy mieć potwierdzenie, wie pani o ty m. – To on. – Detekty w Ochoa podniósł się z przy siadu przy otwarty ch drzwiach samochodu i cofnął w ich stronę. Wy ciągnął przed siebie dłonie z rozcapierzony mi palcami, sy gnalizując Nikki: „Nie rób tego!”. Choć Nikki widziała w swoim ży ciu setki ofiar, które straciły ży cie na sto przerażający ch sposobów, a by ć może także z powodu doty chczasowy ch zdarzeń tego traumaty cznego dnia, zdecy dowała, że nie ma sensu testować swojej zbroi. – Dziękuję – odparła formalny m tonem. – Nie ma sprawy. – Jego twarz mówiła coś wręcz przeciwnego. Nikki zmieniła temat i zapy tała Neihausa: – Kto go znalazł? – Facet z firmy sprzątającej, który chciał się dostać się do Graestone i szukał miejsca do zaparkowania. – Heat i Roach prawie jednocześnie podnieśli wzrok na budy nek. Samochód dostawczy z On Call, firmy zajmującej się usuwaniem skutków pożaru, stał źle zaparkowany przed bramą wjazdową dla personelu prestiżowego budy nku Graestone Condominiums. Detekty wi Feller i Van Meter przesłuchiwali mężczy znę w kombinezonie. – Mówi, że by ł wściekły, bo nie mógł znaleźć miejsca, a jakiś dupek zaparkował przy hy drancie. Miał zamiar mu nawrzucać. A tu niespodzianka. – A co ze świadkami? – Musiała o to zapy tać, choć by ło jasne, że ktoś, kto cokolwiek widział lub sły szał, zadzwoniłby pod 911 i poprzedziłby przy padkowe odkry cie zwłok przez kierowcę furgonetki. – Jak do tej pory nic. Będziemy py tać, oczy wiście, ale wie pani... – Py taliście gospody nię, po co przy jechał na plebanię? – zapy tała Nikki. – Nazy wa się Borelli. Rozmawialiście z nią? – Jeszcze nie. – Potrzebuje pan więcej ludzi? – spy tała Heat. – Wiem, że to wasz szef i wasz posterunek, ale ten jest nasz. – Neihaus poparł wy powiedź odpowiednim spojrzeniem. – Nie martwcie się, komendant da nam ty le wsparcia, ile będzie trzeba. – Przeszukaliście już samochód? – odezwał się Raley. – Nie ma żadnego listu, jeśli to ma pan na my śli. Lekarze sądowi są zawaleni robotą, to chwilę zajmie. Jego broń leży z przodu na wy cieraczce. Na pierwszy rzut oka w samochodzie nie ma nic niezwy kłego. W bagażniku jest standardowa apteczka, kamizelka i inne takie. Aha, i dwie reklamówki z puszkami psiego żarcia. Wy gląda na to, że miał psiaka. – Penny – odrzekła Heat, a jej głos łamał się, gdy mówiła dalej – jamniczka.
Gdy wracali do samochodu Raley a i Ochoi, zatrzy mali ich Feller i Van Meter. – Przy kro nam z powodu kapitana – powiedział Feller. – Popieprzona sprawa – dorzucił Van Meter. – Dowiedzieliście się czegoś od kierowcy z On Call? – spy tała Nikki. – Ty lko szczegóły na temat odkry cia zwłok – Feller przecząco potrząsnął głową. – Żadnej nadzwy czajności. – Wiecie co? – rzekła Nikki – Nie ma mowy, aby to by ł odosobniony przy padek. Nie wiem, co tu jest grane, z wy jątkiem tego, że to jest dużo większa sprawa, niż podejrzewaliśmy. – Podobno – odparł Ochoa. – Zgraja paramilitarny ch ty pów ściga mnie w parku i chce zabić – powiedziała. – Faceci, który ch nie znam i nigdy nie znałam, a przy najmniej ten, którego załatwiłam. A kilka godzin później Montrose nie ży je... – I to przed plebanią Grafa?! Na pewno żaden zbieg okoliczności – zgodził się Raley. – Coś tu się dzieje. – Ale co? – zastanowiła się Heat. – Słuchajcie – wtrącił się Feller – wiem, jak się czujecie, to duża strata i współczuję wam. Wszy stkim. To by ł dobry człowiek. Ale... – Ale co? – spy tała Nikki. – Daj spokój, bądźmy obiekty wni. Z cały m szacunkiem, ale jesteś zby t zaangażowana emocjonalnie – powiedział Van Meter. – Twój szef by ł pod ogromną presją. Centrala trzy mała go za jaja, żona mu zmarła... Feller podchwy cił punkt widzenia wspólnika. – Wszy scy wiedzieli, jaki by ł nieszczęśliwy. Nikki, wiesz, to prowadzi do samobójstwa. – Bo to jest samobójstwo – dorzucił Van Meter. – Szukacie teorii spiskowy ch. Facet wsadził sobie lufę w usta. Nikki miała ochotę wrzeszczeć, ale zamiast tego postarała się na chwilę przestać by ć policjantką, a kiedy wróciła do siebie, spróbowała przeanalizować, co mówili. Czy by ło możliwe, że przy presji i ty m dziwny m zachowaniu, którego by ła świadkiem, kapitan odebrał sobie ży cie? Jej szef, który my szkował na plebanii i który najwy raźniej chciał odciąć ją od śledztwa, leżał teraz w samochodzie z kulą w głowie. I oni by li pewni, że to samobójstwo? Czy to by ło samobójstwo? Czy by ł w coś zamieszany ? Czy kapitan mógł zmienić front i wplątać się w jakieś brudne sprawki? Nie, Nikki odrzuciła te my śli. Nie mogła sobie wy obrazić, że Charles Montrose, którego znała, robi coś takiego. Detekty w Heat przeszedł dreszcz. Nie wiedziała, co się dzieje, ale wiedziała jedno. Stojąc na śniegu, w samy m środku zimy stulecia, zobaczy ła siebie samą na wierzchołku góry lodowej. A w wodzie wokół niej pły wały rekiny.
_______
Kiedy wrócili na posterunek, nad główny m wejściem już wisiała fioletowa flaga. Oczy wiście sprawy toczy ły się swoim torem, ale atmosfera by ła przy gnębiająca. Idąc przez hol do Wy działu Zabójstw, Heat zauważy ła, że umundurowani funkcjonariusze mają żałobne tasiemki przy mocowane w poprzek odznak. Wszędzie, gdzie przechodziła, rozmowy by ły przy ciszone, przez co dzwonek telefonu wy dawał się o wiele głośniejszy. Biuro kapitana Montrose’a stało puste i ciemne. Drzwi by ły opieczętowane. Detekty w Rhy mer dał jej chwilę na wy tchnienie przy biurku, zanim do niej podszedł. Wy mienili krótkie kondolencje i podał jej dokumenty. – Właśnie przy szły. Tożsamość tego twojego gościa z parku. Detekty w Heat przewróciła okładkę i spojrzało na nią policy jne zdjęcie strzelca, którego dźgnęła soplem w zamku Belvedere. Sergio Torres, data urodzenia 26 lutego 1979, złodziej sklepowy, potem kradł odbiorniki radiowe z samochodów. Wy starczająco dużo czasu spędził w więzieniu, aby spiknąć się z laty noskimi gangami. Te znajomości przy niosły mu kilka nowy ch odsiadek za włamania do samochodów i rozboje. Zamknęła akta, które trzy mała na kolanie, i wpatrzy ła się w przestrzeń przed sobą. – Przepraszam – rzekł Rhy mer. – Powinienem by ł zaczekać. – Nie, to nie to – odparła Heat. – To ty lko... To nie pasuje. Chodzi mi o to, że Torres nie ma żadnego przeszkolenia wojskowego. Ja widziałam tego faceta w akcji. By ł wy trenowany. W jaki sposób członek gangu ulicznego zdoby wa takie przeszkolenie? – Zadzwonił jej telefon. To by ł Rook od dłuższego czasu próbujący się do niej dodzwonić. Musiała to by ć chy ba jego dziesiąta próba. I po raz dziesiąty Nikki nie odebrała, bo gdy by to zrobiła, musiałaby o tym mówić. A gdy by to zrobiła, to stałoby się prawdą. A jak już stałoby się prawdą, rozłoży łoby ją całkowicie. A Heat nie mogła pozwolić, aby stało się tak właśnie teraz. Nie przed pozostały mi. Nie, kiedy starała się o awans. – Hej? – zagadnął ją Ochoa. – Kiepska pora, wiem, ale zanim się to wszy stko posy pało, umówiłem spotkanie z Justicia a Guarda i już tu są. Chcesz, aby m spróbował przesunąć to na jutro? Heat poważnie się nad ty m zastanowiła. Nie, musiała iść naprzód. Wiosłuj albo ry zy kuj utonięcie. – Nie, nie odwołuj. Zaraz tam będę... Miguel? Dzięki, że tam podszedłeś i zidenty fikowałeś kapitana. – Powinnaś coś wiedzieć, zanim mi podziękujesz – odrzekł. – Z ręką na sercu. Nie mogłem patrzeć.
_______ – Dziękuję, że państwo przy szli – rzekła Nikki, wchodząc do poczekalni. Przy witało ją milczenie. Mężczy zna i kobieta, oboje w wieku około trzy dziestu lat, siedzieli przy stole naprzeciwko detekty wa Ochoi, z założony mi rękami, nawet nie patrząc w jej stronę. Heat zauważy ła, że cały
czas mieli na sobie płaszcze – jeszcze jedna niewerbalna wskazówka. Jak ty lko Nikki usiadła, odezwała się kobieta, Milena Silva. – Pan Guzmán i ja jesteśmy wrogo nastawieni do tego spotkania. Jeśli chodzi o mnie, to jestem nie ty lko jedny m z szefów Justicia a Guarda, lecz także mam wy kształcenie prawnicze, więc ostrzegam, zanim pani zacznie. – No cóż, przede wszy stkim – zaczęła Heat – to jest ty lko nieformalne spotkanie... – Na posterunku – wtrącił Pascual Guzmán. Rozejrzał się po pokoju, przeczesując opuszkami palców brodę jak u Che Guevary. – Czy pani to nagry wa? – Nie – odparła. Wkurzało ją, że sami próbują poprowadzić to spotkanie, więc nacisnęła. – Zaprosiliśmy państwa tutaj, by ście opowiedzieli nam o wielebny m Grafie. To pomogłoby nam znaleźć jego zabójcę albo zabójców. – A dlaczego mieliby śmy wiedzieć cokolwiek o jego zabójcach? – zapy tał agresy wnie Guzmán. Jego współtowarzy szka położy ła dłoń na rękawie jego płaszcza koloru khaki i chy ba podziałało to na mężczy znę uspokajająco. – Ojciec Graf wspierał od wielu lat naszą pracę na rzecz praw człowieka – odrzekła Milena Silva. – Uczestniczy ł w marszach, organizował je razem z nami, nawet jeździł do Kolumbii, aby na własne oczy zobaczy ć maltretowanie naszy ch ludzi w rękach opresy jnego reżimu, który ma wsparcie waszego rządu. Jego śmierć to dla nas ogromna strata, więc jeśli my ślicie, że mamy z nią coś wspólnego, jesteście w błędzie. – Może powinniście się lepiej przy jrzeć waszemu CIA. – Guzmán pochy lił się, wy powiadając tę uwagę, po czy m z powrotem oparł się o krzesło. Heat nie chciała dać się wciągnąć w polemikę. Bardziej interesowały ją ostatnie godziny ży cia wielebnego Grafa, a zwłaszcza ewentualne zadrażnienia w organizacji, więc trzy mała się własnego programu. – Fatalnego ranka wielebnego Grafa widziano ży wego po raz ostatni w biurze waszego komitetu. Dlaczego tam przy szedł? – Nie musimy ujawniać policji poufnej strategii naszej grupy – powiedziała kobieta z wy kształceniem prawniczy m. – Takie prawo daje nam Pierwsza Poprawka do Konsty tucji. – Przy szedł więc tam na spotkanie strategiczne – stwierdziła Nikki. – Czy wy dawał się zdenerwowany, podniecony, zachowy wał się w niezwy kły sposób? Na te py tania także odpowiedziała kobieta: – By ł pijany. Już to powiedzieliśmy temu wazeliniarzowi. – Twarz Ochoi nawet nie drgnęła na tę obelgę. Nie odezwał się ani słowem. – W jakim sensie pijany ? Zdezorientowany ? Wesolutki? Niemiły ? Przewracał się? Guzmán poluzował szalik wokół szy i i odpowiedział: – Zaczął by ć agresy wny i poprosiliśmy, aby wy szedł. To wszy stko, co możemy powiedzieć. Wcześniejsze doświadczenia podpowiedziały Nikki, że jeśli ktoś oświadcza, że to wszy stko, co może powiedzieć, to znaczy, że jest coś znacznie więcej. Drąży ła więc dalej. – W jaki sposób okazy wał agresję? Czy się kłócił? – Tak, ale... – zaczął mówić Pascual Guzmán. – O co się kłócił? Ponownie wtrąciła się Milena Silva – Mamy prawo tego nie ujawniać. – Czy doszło do rękoczy nów? Czy walczy liście z nim, musieliście go obezwładnić? – Oby dwoje
milczeli, popatrzy li ty lko jedno na drugie. Heat dorzuciła: – I tak się dowiem, więc czemu po prostu mi tego nie powiecie? – Mieliśmy sprawę – zaczął Guzmán. – Pry watną, wewnętrzną sprawę – wtrąciła Silva. – A on zachowy wał się irracjonalnie. By ł pijany. – Guzmán popatrzy ł na towarzy szkę, a ona skinięciem głowy dała mu znać, aby konty nuował. – By liśmy... rozemocjonowani niezgodą. Krzy ki przerodziły się w popy chanie, popy chanie przeszło w uderzenia, więc zmusiliśmy go do wy jścia. – Jak? – Czekała. – Jak? – Ja... wy rzuciłem go za drzwi. – Więc to pan z nim walczy ł, panie Guzmán? – upewniła się Nikki. – Nie musisz na to odpowiadać – odezwała się Milena Silva. – Dokąd odszedł? – zapy tała Heat. – Ktoś go podwiózł, czy wziął taksówkę? – Wiem ty lko, że poszedł sobie – wzruszy ł ramionami Guzmán. – To by ło... – Heat zajrzała do swoich notatek – o wpół do jedenastej przed południem. Trochę wcześnie, aby by ć pijany m. Czy to by ło w jego zwy czaju? – Ty m razem oboje wzruszy li ramionami. – Wasza organizacja w Kolumbii jest dobrze uzbrojona – rzekła Heat. – Mamy ducha walki. Nie boimy się umrzeć, jeśli jest taka potrzeba. – Pascual Guzmán po raz pierwszy się oży wił. – Rozumiem, że niektórzy z waszy ch członków nawet zaatakowali więzienie i pomogli w ucieczce Faustinowi Vélezowi Arandze. – Para ponownie wy mieniła między sobą spojrzenia. – Tak, wiem kto to jest Faustino Vélez Arango. – Dy letanci i gwiazdy Holly wood udają, że znają naszego sławnego pisarza dy sy denta, ale kto tak naprawdę czy tał jego książki? – Na studiach czy tałam El Corazón de la Violencia – oznajmiła Nikki. Ochoa popatrzy ł na nią z uznaniem spod uniesiony ch brwi. – Ile z tego... ducha walki... sprowadziliście tutaj? – Jesteśmy pokojowy mi akty wistami – odrzekła kobieta. – Jaki uży tek z broni mieliby zrobić ludzie tacy jak my tutaj, w Stanach? Nikki też się nad ty m zastanowiła, ty le że nie retory cznie. Położy ła na stole przed nimi policy jne zdjęcie Sergia Torresa. – Czy znacie tego mężczy znę? – Dlaczego? – spy tała prawniczka. – Bo jest osobą, o której chciałaby m się dowiedzieć czegoś więcej. – Rozumiem. I dlatego, że jest Laty nosem i kry minalistą, py ta pani nas? – Guzmán podniósł się z krzesła i rzucił zdjęcie. Przeleciało przez połowę stolika i wy lądowało twarzą w dół. – To rasistowskie. To jest marginalizacja, przeciwko której walczy my każdego dnia. Milena Silva także się podniosła. – O ile nie ma pani nakazu, aby nas aresztować, wy chodzimy. Nikki zadała już wszy stkie py tania, więc przy trzy mała dla nich drzwi. Gdy wy szli, Ochoa zapy tał: – Czy tałaś El Corazón de la Violencia?
Przy taknęła skinięciem głowy. – Bardzo mi się teraz przy dało.
_______ Resztę popołudnia Nikki spędziła, skupiając się na pracy, aby odpędzić złe samopoczucie, które rozprzestrzeniło się jak toksy czna mgła w salach Dwudziestego Posterunku. W każdej innej profesji po nagłej i niespodziewanej śmierci dowódcy firma by łaby zamknięta na cały dzień. Ale to by ł Departament Policji Nowojorskiej. Tu się nie odbijało karty zegarowej z powodu smutku. Na dobre i na złe, Nikki Heat wiedziała, jak wartościować. Musiała. Gdy by nie nałoży ła hermety cznej kłódki na emocjonalne drzwi, bestie walące w stalowe pły tki, aby się wy dostać, zjadły by ją ży wcem. Szok i smutek, tego można by ło oczekiwać. Ale wściekłe ry ki, które najbardziej próbowała uciszy ć, pochodziły z poczucia winy. Jej ostatnie dni z mentorem by ły pełne sporów i podejrzeń; niektóre z nich zostały wy powiedziane na głos, niektóre zaledwie rozważone – jej brudne sekrety. Nikki nie miała pojęcia, dokąd to wszy stko prowadziło, ale trzy mała się cichego przekonania, że znajdzie się rozwiązanie, które pogodzi ich oby dwoje. Nigdy nie wy obrażała sobie, że ta tragedia przerwie historię, o której Nikki my ślała, że ją tworzy. John Lennon powiedział kiedy ś, że ży cie zdarza się, kiedy jesteś zajęty planowaniem. Tak samo śmierć. Nawet jeśli Feller i Van Meter by li bezceremonialnie szczerzy na miejscu zbrodni, Nikki poszła za ich radą i teraz usiadła, aby uporządkować fakty na temat śmierci Montrose’a. Wy jęła pojedy nczą kartkę papieru i ołówkiem wy pisała szczegóły. Robiąc własną „tablicę śmierci” na papierze, skupiła się zwłaszcza na dziwny ch, zupełnie nowy ch czy nnościach kapitana w dniach poprzedzający ch ten ostatni. Rejestrowała wszy stkie jego nieobecności, wzburzenie, tajemniczość, rzucanie jej kłód pod nogi w śledztwie, złość, gdy nalegała, że chce prowadzić dochodzenie w sposób, jaki ją tego nauczono. Heat wpatrzy ła się w kartkę. Py tania błąkające się z ty łu głowy wy szły na prowadzenie. Czy kapitan Montrose, winny czy nie, wiedział, jaka by ła stawka? Czy próbował ją chronić? Czy dlatego nie chciał, aby zby t głęboko drąży ła sprawę morderstwa Grafa? Czy gdy by tak zrobiła, banda uzbrojony ch zbirów próbowałaby ją zabić i porzucić w parku, jak śmieci? Czy działali na zlecenie CIA? Najemnicy kartelu narkoty kowego? Kolumbijski szwadron śmierci? Czy ktoś, na kogo jeszcze nie trafiła? I czy ci faceci poszli potem po niego? Nikki złoży ła kartkę i włoży ła ją do kieszeni. Następnie chwilę się zastanowiła, wy jęła ją ponownie i przeszła do białej tablicy, aby tam to wszy stko zapisać. Nie, nie wierzy ła, że to samobójstwo. Jeszcze nie.
_______
– Dzwonię do pani oficjalnie – odezwał się Zach Hamner, sprawiając, że Heat zaczęła się zastanawiać, czy m w takim razie by ły ich pozostałe rozmowy. – Dostałem właśnie formalną skargę z organizacji o nazwie... – Sły szała z drugiej strony telefonu szelest papierów i pomogła mu. – Justicia a Guarda. – Zgadza się. Ładna wy mowa. W każdy m razie zarzucają nękanie i rasistowskie deklaracje podczas pani spotkania z nimi dziś po południu. – Chy ba nie traktuje pan tego poważnie – odrzekła. – Pani detekty w, czy wie pani, ile pieniędzy miasto Nowy Jork zapłaciło w ciągu ostatniej dekady z powodu skarg przeciwko temu wy działowi? – I nie czekając na odpowiedź, konty nuował: – Dziewięćset sześćdziesiąt cztery miliony. Do biliona przez duże B brakuje zaledwie kieszonkowego. Czy traktuję skargi poważnie? Może się pani założy ć. I pani też powinna je tak traktować. Lepiej, aby coś takiego nie wy skoczy ło w tej chwili. Nie teraz, kiedy spodziewa się pani awansu. Proszę mi powiedzieć, co się stało. Streściła mu pokrótce dzisiejsze spotkanie i jego przy czy nę. Gdy skończy ła, Hamner zapy tał: – Czy naprawdę musiała im pani pokazy wać policy jne zdjęcie członka gangu? To jest najbardziej zapalny punkt sprawy. – Sergio Torres próbował mnie zabić dziś rano. I do diabła, będę pokazy wać jego zdjęcie wszy stkim związany m z tą sprawą. – Hamner odrzekł, że rozumie, więc ciągnęła dalej. – Jeszcze jedno. Prowadzenie dochodzenia jest wy starczająco ciężkie bez osób postronny ch kry ty kujący ch moją pracę. – Wezmę to na karb oczy wistego stresu po ciężkim dniu, jaki pani miała. Przy okazji, moje kondolencje z powodu straty dowódcy. – Nikki nie mogła się pozby ć obrazu Młota stojącego rano przed ambulansem i narzekającego: „Gdzie, do kurwy nędzy, jest Montrose?”. Pomy ślała jednak, że jeden sprzeciw wy starczy na tę rozmowę, odpuściła więc i ty lko powiedziała: – Dziękuję. – Co teraz pani zrobi? – zapy tał Hamner. – Wrócę do tego, co robiłam. Dowiem się, kto zabił wielebnego Grafa. I możliwe, że mojego szefa. Krzesło Zacha zaskrzy piało. Musiał zmienić pozy cję. – Chwila, czy to nie by ło samobójstwo? – Zobaczy my – odparła.
_______ Kiedy otworzy ła drzwi do swojego apartamentu, Rook przy witał ją koktajlem. – Mam nadzieję, że napijesz się mojito. To przepis, który podebrałem w lokalnej knajpce obok lądowiska przy plaży w Portory ko. Dała mu płaszcz w zamian za drinka i od razu w wejściu wznieśli w toaście wy sokie kieliszki.
Ale nie stuknęli się nimi od razu. Zamiast tego przez dłuższą chwilę patrzy li sobie w oczy, pozwalając, aby przemówiła inty mność ich bezruchu. Potem Nikki postawiła swój kieliszek na stoliku w przedpokoju, mówiąc: – Najpierw to, co najważniejsze – otoczy ła go ramionami i się uściskali. – Pomy ślałem sobie, że po takim dniu będziesz w nastroju na czerwone mięso – powiedział Rook, kiedy przeszli do kuchni. – Wspaniale pachnie. – Pieczona polędwica wołowa – bardzo prosty przepis – ty lko sól, pieprz i rozmary n, plus dodatki jak zwy kle, purée ziemniaczane i brukselka. – Jedzenie na poprawę nastroju. Rook, nawet nie wiesz, co to dla mnie znaczy w tej chwili... O tak, wiesz. – Pociągnęła jeszcze ły czek. – Nie masz na to czasu, jak godzisz przy noszenie mi ubrań i próbę napisania arty kułu? – Zrobione! Wy słałem go e-mailem dwie godziny temu i przy szedłem tutaj, aby się tobą zająć. Miałem zamiar zrobić kebab, ale po twoim poranku w parku wy dawało mi się, że szpikulce do szaszły ków będą razić zby t czarny m humorem, nawet jak na mnie. – A jednak wspomniałeś o nich. – Co mogę powiedzieć? – Nikki zaczęła się śmiać, ale przerwała. Usiadła przy blacie kuchenny m, jej twarz się wy dłuży ła. Została tam, na stołku barowy m, pijąc mojito i kieliszek zdumiewająco idealnego czerwonego wina z Półwy spu Kalifornijskiego, podczas gdy Rook porcjował mięso i usługiwał przy posiłku. Przeniósł nakry cia ze stołu na blat kuchenny i tam zjedli, a swoboda tego miejsca odpręży ła Nikki. By ła głodna, ale dała radę zjeść ty lko niewielką porcję. Wolała powiedzieć Rookowi o rzeczach, który ch mu nie powiedziała wcześniej – o jej problemach z kapitanem Montrose’em. Rook potwierdził, że nie musi o ty m mówić, jeśli to dla niej bolesne, ale odparła, że nie, że to jest terapia, szansa zrzucenia z siebie ciężaru, który dźwigała. Nikki już mu wspomniała wcześniej, przed rozbierany m Proustem, że w jej stosunkach z Montrose’em panowało napięcie, ale ty m razem podała szczegóły. Podzieliła się niepokojący mi podejrzeniami, które narosły w niej w związku z dziwaczny m pojawieniem się kapitana w mieszkaniu Grafa tej nocy, kiedy został zabity ; ty m, jak kapitan utrudniał jej pracę nad sprawą na wszelkie możliwe sposoby, a oprócz tego ta krew na koloratce księdza i opatrunek na palcu Montrose’a. A potem jeszcze zaskakujące poparzenia przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m... na Grafie, tancerzu i ofierze starej sprawy o morderstwo, nad którą Montrose pracował, gdy by ł jeszcze detekty wem pierwszego stopnia. Rook słuchał uważnie, nie przery wając, zaciekawiony jej opowieścią, ale bardziej po to, aby dała upust bólowi, który ją dręczy ł. – Czy dzieliłaś się swoimi podejrzeniami z kimkolwiek? – zapy tał, gdy Nikki skończy ła. – Z Wy działem Spraw Wewnętrzny ch? Z nowy mi przy jaciółmi w centrali? – Nie, bo one by ły ty lko poszlakowe. On już tkwił w świecie krzy wdy. Zdejmiesz wieko i otwierasz puszkę Pandory. – Dolna warga Nikki zadrżała i detekty w przy gry zła ją. – Odrobinę uchy liłam te drzwi dziś rano, jak z nim rozmawiałam. W pewny m sensie sam mnie tam wepchnął, i wierz mi, bolało go to. To naprawdę by ło dla niego bolesne. – Odchy liła do ty łu
głowę i zmruży ła oczy, aby się nie rozpłakać, a następnie mówiła dalej: – Wsty d mi to teraz przy znać, ale rano w parku część mnie... Rook wiedział, do czego zmierzała. – Zastanawiałaś się, czy mógł brać w ty m udział? – Ty lko przez sekundę, sekundę, za którą siebie nienawidzę, ale rzucił mi to ostrzeżenie pod koniec naszego spotkania. To musiało przejść mi przez głowę. – Nikki, nie ma nic złego w my śleniu. Zwłaszcza w twojej pracy, daj spokój, takimi sprawami się zajmujesz. Kiwnęła głową z akceptacją i zdoby ła się na blady uśmiech. – Czy masz tożsamość twojego napastnika, tego ludzkiego loda z mrożonej wody ? – Jamesonie Rook, jesteś nienormalny. Wy konał teatralny ukłon. – Dziękuję, dziękuję. Potem Heat opowiedziała mu o Sergiu Torresie. Że miał kartotekę jak zwy kły członek gangu, ale by ł wy trenowany jak żołnierz. – Nie kumam tego – stwierdził Rook. – W jaki sposób pospolity miejski złodziejaszek opanowuje przerażające wojskowe manewry ? Zagadkowa sprawa. –... Tak... – Nikki rzuciła mu z boku spojrzenie. – My ślałam o ty m samy m... – Sprawdzałaś, czy by ł związany z gangiem Mara Salvatrucha [32] ? Podobno MS-13 jakiś rok temu zlecił zlikwidowanie wszy stkich gliniarzy policji nowojorskiej – rzekł Rook. – Wiadomości z ostatniej chwili, z mojej niedawnej podróży śladami handlarzy bronią donoszą, że kartele trenują członków gangu MS-13, przy gotowując ich do udziału w wojnie narkoty kowej w Meksy ku. – Sprawdzę to jutro. – Nikki ześlizgnęła się ze stołka barowego i przeprosiła na chwilę. Kilka sekund później zniknęła w przedpokoju, skąd zawołała: – Rook, Rook, chodź tutaj. Gdy dotarł do łazienki, Nikki stała koło okna. – Czy wchodziłeś tutaj, odkąd tu jesteś? – My ślę, że opuszczona klapa sedesu jest oczy wistą odpowiedzią. Nie. – Spójrz na to. – Odsunęła się na bok, wskazując krople wody z roztopionego lodu znaczące parapet okienny. Pokazała na zasuwkę. Nie by ła zamknięta na klucz. – Ja zawsze ją zamy kam. – Wy jęła latarkę z szafki pod umy walką i poświeciła na zasuwkę. W mosiężny m języ czku bły szczało maleńkie otarcie, w miejscu, gdzie wy ważono zamknięcie. Gdy by nie krople wody, Nikki nawet nie by łaby w stanie tego zauważy ć. Wspólnie rozejrzeli się po cały m mieszkaniu. Nikt się nie ukry wał, niczego nie brakowało ani nic nie zmieniło miejsca. Mając w pamięci drobiazgowe przeszukanie, które ktoś wy konał na plebanii, Heat zwróciła specjalną uwagę na drobiazgi. Nic nie zostało naruszone. – Rook, musiałeś go spłoszy ć swoim przy jściem. – Wiesz, moje czasy wpadania bez zapowiedzi mogą się skończy ć. Zamknęli mieszkanie i zeszli na dół, aby powiedzieć o ty m Postrachowi, który parkował po drugiej stronie ulicy. – Chcesz, aby m to zgłosił? – Dzięki Harvey, ale zrobię to rano. – Ostatnią rzeczą, której chciała, by ły jasne światła i ekipa śledcza odkurzająca przedmiot za przedmiotem. Nic się nie stanie, jak ona i Rook przez jedną noc
będą uży wać innej łazienki. – Chciałam cię ty lko o ty m powiadomić. – Hej, Harvey, czy ty w ogóle sy piasz? Stary glina popatrzy ł na Heat. – Nie po dzisiejszy m.
_______ Nikki zaży ła w gościnnej wannie zasłużonej kąpieli w bąbelkach, a Rook pozmy wał naczy nia. Czekał na nią w salonie, przerzucając kanał ESPN i żałując, że skończy ł się już sezon piłkarski, ale zadowolony, bo za kilka dni rozpoczy nał się sezon treningowy Amery kańskiej Ligi Baseballa. O jedenastej wieczorem wy łączy ł telewizor. – Nie musiałeś robić tego dla mnie – powiedziała. Nikki, jeszcze z mokry mi włosami, miała na sobie szlafrok i by ła lekko oszołomiona po gorącej kąpieli. Wtuliła się w niego na kanapie, wdy chając delikatny zapach lawendy. – My ślę, że znamy już temat dnia – odezwał się Rook. – Tak. Komendant posterunku umiera na skutek oczy wistego samobójstwa. – Odchy liła się od Rooka zaledwie na milimetry. Odprężenie zniknęło z jej twarzy. – My lą się. On nigdy by tego nie zrobił. – Jak możesz by ć tego pewna? – Bo z tego samego powodu nie zabił Grafa. – To znaczy ? – To by ł kapitan Montrose. Jak ty lko to powiedziała, drzwi do wszy stkich przegródek, które Heat tak starannie zamknęła, stanęły otworem. Puściły plomby i emocje całego dnia – od ucieczki przed zabójcami w Central Parku po traumę z powodu śmierci kapitana Montrose’a – pospieszy ły, aby nią owładnąć. Rook widział, jak ta fala obejmuje ją całą. Nikki zady gotała, a jej oczy napełniły się łzami. Krzy knęła, odrzucając głowę do ty łu z uczuciem ulgi, które zaskoczy ło nawet ją. Otworzy ł ramiona, a wtedy desperacko przy warła do niego, drżąc i szlochając tak, jak nie zdarzy ło jej się to od dziesięciu lat.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY N astępnego ranka Heat wy szła spod pry sznica i zastała Rooka z komputerem
przy stole
jadalny m. Podeszła od ty łu do jego krzesła i oparła mu ręce na ramionach. – Coś jest nie tak ze światem, jeśli płacą duże pieniądze za pracę wy kony waną w bieliźnie. – Nikki poczuła, jak pod wpły wem jej doty ku napięcie uchodzi z mięśni Rooka. Oderwał ręce od klawiatury, wy ciągnął je do ty łu i objął delikatnie uda dziewczy ny. Następnie odchy lił głowę w ty ł, opierając ją między piersiami Nikki i podniósł na nią wzrok. – Mogę zrzucić bieliznę, jeśli cię to uszczęśliwi – powiedział. – To by mnie bardzo uszczęśliwiło, ale dostałam właśnie informację, że diler narkoty ków przy chodzi na przesłuchanie. – Nachy liła się, aby pocałować go w czoło. – A oprócz tego mam dzisiaj ustne testy. Ostatnia przeszkoda przed awansem na stopień porucznika. – Mógłby m ci pomóc. Z ustny m. – Wpatrzy ła się w niego, a on obrócił się do niej z wy razem najczy stszej niewinności na twarzy. – Co? – Powiedz mi, Rook, czy jest choćby jeden wy raz w słowniku, którego mężczy zna nie jest w stanie przekształcić w coś sprośnego? – Czterowiersz. Dużo punktów w scrabble. Zero, jeśli chodzi o dwuznaczniki, a próbowałem. O rany, jak ja próbowałem! – Potem dodał: – Czy po ty m, co się stało, nie mogłaby ś dostać odroczenia? – Mogłaby m. – Wszy stko by ło wy pisane na jej twarzy. Nikki nie miała zamiaru nikogo zawieść. – Ale nie zrobię tego. – Gestem wskazała na jego notebooka. – My ślałam, że skończy łeś już arty kuł o handlarzach bronią. Czy to twoje kolejne romansidło, panno St. Clair [33] ? – Nic aż tak wzniosłego. – Więc co to jest? – Wolałby m jeszcze nie mówić. – Zamknął pokry wę, podniósł się i stanął na wprost Nikki. – Nie chcę zapeszy ć. – Rook przy ciągnął ją do siebie i pocałował. By ł czuły i delikatny, jakby chciał ją pocieszy ć. – Dobrze się czujesz? – Nie, ale dam radę. – Tam jest kawa. – Rook chciał pójść do kuchni, ale Nikki powstrzy mała go. – Dzięki za ostatnią noc. By łeś... jak przy jaciel. – Zawsze do usług, Nikki Heat. – Jeszcze raz się pocałowali. Nikki ubrała się, ty mczasem Rook nalał jej kawy i wy cisnął trochę soku z owoców dla obojga.
Heat, trzy mając w ręku komórkę, podeszła do Rooka z wy razem zaskoczenia na twarzy. – Chcesz usły szeć coś dziwnego? Sprawdziłam właśnie moją pocztę głosową w służbowy m telefonie. Jedną z wiadomości zostawiła agentka biura tury sty cznego, do której odesłałam kapitana Montrose’a. Powiedziała, że nie może uwierzy ć w to, co się stało, zwłaszcza, że ledwie wczoraj z nim rozmawiała. Zarezerwował rejs na wy spę. – Wczoraj? – Potwierdziła, a Rook klasnął w ręce i zawołał: – John le Carré! – Zauważy ł jej zdumienie, i dodał: – Znasz książki Johna le Carré, prawda? Ze śmiertelnego zimna, Wierny ogrodnik... Och, i oczy wiście Szpieg doskonały – najważniejsza i najlepsza! Ale... pierwszą powieścią Johna le Carré by ło Budzenie zmarłych. Znajdują agenta wy wiadu. Mówi się, że to samobójstwo, ale ta teoria się sy pie, bo okazuje się, że poprzedniego wieczoru ustawił sobie budzenie. Gdzie logika? Kto ustawia sobie budzenie, jeśli chce się zabić? – Racja – odrzekła. – I kto rezerwuje bilet na rejs? Zwłaszcza Montrose. – Zmarszczy ła brwi. – Teraz? Sam? – Zaczęła rozważać dziwaczność tego faktu, gdy Rook przerwał jej rozważania. – Będę gotowy za dwie sekundy. – Do czego? – Żeby jechać z tobą – odparł. – Musimy iść do pracy. Ta teoria o samobójstwie jest pełna dziur. Och, przepraszam, wy bacz, ale zaczy nam drżeć z niecierpliwości. – Weź głęboki oddech. Już to przerabialiśmy. Czas, kiedy nam towarzy szy łeś, już minął. Teraz nie mogę ci pozwolić, aby ś się do nas przy łączy ł. Za dużo się dzieje. – Nie będę przeszkadzać. – Jej spojrzenie zmusiło go do dodania – ...za bardzo. – Nie ma mowy. Poza ty m teraz to zby t skomplikowane. Zby t wiele osób mnie obserwuje – mogłoby to wy dawać się nieprofesjonalne. – Dlaczego? Panie porucznik też mają chłopaków. – Możliwe, ale nie prowadzą razem z nimi śledztwa. – Widziała, jak twarz mu tężeje. – Dlaczego tak ci na ty m zależy ? – Z powodu wczoraj. Chcę cię mieć na oku. Przy sunęła się bliżej. – Rook, to jest bardzo... – ... urocze? – Powiedziałaby m raczej – głupie.
_______ Pieczęć z drzwi biura Montrose’a została zdjęta, a wewnątrz czekało na Heat dwóch „facetów w czerni” z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch. – Może je pani zamknąć – rzekł Lovell, chudzielec z ostry mi ry sami twarzy o wy glądzie pterodakty la, który siedział przy biurku. Jego partner, DeLongpre, przy siadł na szafce, strategicznie sadowiąc się na linii wzroku Lovella i odrobinę za fotelem dla gości, tak by mogli wy mieniać się z partnerem sy gnałami. Nikki zauważy ła, że ten zwalisty niedbale odsunął na bok oprawione w ramki zdjęcia żony Montrose’a, bo chciał zrobić miejsce na półce na własny ty łek.
– Mamy do pani kilka py tań na temat pani dowódcy – zaczął Lovell, kiedy już Nikki zajęła miejsce. – Chce pan powiedzieć, że jest coś, czego nie wiecie? Spędziliście wy starczająco dużo czasu na katowaniu go. Lovell uśmiechnął się cierpliwie. – Fakt, że jesteśmy ze Spraw Wewnętrzny ch, nie czy ni nas wrogami, pani detekty w. Powinna pani to wiedzieć. – Ograniczmy więc uszczy pliwości – odezwał się zaraz po nim DeLongpre, co sprawiło, że zabrzmiał dokładnie jak wróg albo zły glina w stosunku do dobrego gliny Lovella. – Jak mogę pomóc? – spy tała Heat. Najpierw zadawali ogólne py tania: jak długo się znali z Montrose’em, co sądzi o wy pełnianiu przez niego obowiązków, jak scharaktery zowałaby jego kierownictwo przez te wszy stkie lata. Heat by ła ufna, ale miała się na baczności. Ci goście szukali czegoś jak pająków w piwnicy, a Nikki nie chciała rzucać złego światła na reputację kapitana. W rzeczy samej, cieszy ła się z możliwości oświadczenia, że Montrose by ł wy jątkowy m szefem i, co nie by ło bez znaczenia, wspaniały m człowiekiem. Jednak cała ta ży czliwość, którą Nikki – jak sądziła – buduje, została wy korzy stana przeciwko niej. – To brzmi, jak by ście by li w świetny ch stosunkach – stwierdził Lovell. – By liśmy. – To co się stało? – Odchy lił do ty łu głowę i przy patrzy ł się jej przez haczy kowaty nos z triasu. Kiedy nie odpowiadała, dorzucił: – Niech pani da spokój, przecież on stracił nad wszy stkim kontrolę. O co chodziło i kiedy to by ło? Nikki przeprowadziła wy starczająco dużo przesłuchań, aby wiedzieć, kiedy jest naprowadzana na odpowiedź. – Nie wiem, czy to określenie mi pasuje. – To proszę uży ć własny ch słów – odparł Lovell. – Bóg nam świadkiem, że chcemy, aby czuła się pani swobodnie – dodał DeLongpre. – Nie wiem, czy powiedziałaby m, że stracił kontrolę – mówiła Nikki. – To by ło raczej jak powolna zmiana. By ł trochę bardziej spięty, to wszy stko. Dałam mu trochę luzu z powodu niedawnej śmierci żony. – Nie wiedziała, co by ło silniejsze, jej insty nkt, aby chronić pamięć kapitana, czy brak zaufania do ty ch dwóch. – Czy to dlatego powiedziała pani wczoraj do swojej ekipy... – zaczął mówić Lovell i przeczy tał dalej ze swojego notatnika: „Kapitan nie by ł sobą w ostatnim czasie, ale muszę przy znać, że to mnie naprawdę zaskoczy ło”? „Kto im o ty m powiedział?” – zastanawiała się Heat. Miała swoje podejrzenia. – To jest wy jęte z kontekstu. My ślę, że powiedziałam to podczas jego nieobecności. Lovell uniósł w górę notes i powtórzy ł – „Kapitan nie by ł sobą w ostatnim czasie...”. Dla mnie tam jest dużo kontekstu. Sły szałem, że wczoraj rano w jego biurze skoczy liście sobie do gardeł. Krzy ki, tłuczenie pięścią w biurko... No więc? – Odczuwał dużą presję. Naciski w sprawie staty sty k, wiecie, o co chodzi. Liczby docelowe. – Tak, nam też o ty m mówił. Ale dlaczego czepiał się pani? – drąży ł temat DeLongpre. Heat wiedziała, że odpowiedź by ła skalkulowana tak, aby ją przy cisnąć, więc zignorowała ją. Musiała
się jednak odezwać, więc zarzuciła przy nętę. – Mieliśmy rozbieżne zdania na temat śledztwa, które prowadzę. – By ła przy gotowana na to, aby powiedzieć bardzo niewiele i potraktować temat ogólnie, ale oni mieli inne pomy sły. – Chodzi o pastora, zgadza się? Pani my ślała, że kapitan jest w jakiś sposób w to zamieszany. Czy to właśnie wy prowadziło go z równowagi? Heat by ła zdumiona. Gdy zbierała my śli, aby odpowiedzieć, DeLongpre dorzucił od siebie – Przeprowadził na własną rękę przeszukanie na plebanii, zgadza się? Uznała to pani za podejrzane. – I wpieprzy ł się w pani sprawę, blokując realne możliwości dochodzenia – wy palił w nią Lovell. – To jest szczególnie podejrzane, w wy kazach połączeń widać, że Montrose by ł w kontakcie z ofiarą – odrzekł jego partner. Ci faceci by li bardzo skrupulatni. – Jeśli wiecie te wszy stkie rzeczy, to czego chcecie ode mnie? – Czegoś więcej. – Lovell podniósł z fotela swoje prawie metr dziewięćdziesiąt i usiadł z przodu biurka, wy gładził czarny krawat i popatrzy ł na Nikki z wy sokości. – Chcemy wiedzieć, co jeszcze pani ukry wa. – Spodziewacie się, że obrzucę błotem mojego dawnego szefa? – Oczekujemy, że będzie pani wspomagać departament w ty m śledztwie, pani detekty w. – Montrose czy mś się interesował, proszę powiedzieć, co pani wie – rzekł DeLongpre. Nikki popatrzy ła na jednego faceta w czerni, potem na drugiego. Usadowili się w taki sposób, że podążanie za rozmową by ło jak obserwowanie meczu tenisowego. – Nie wiem nic. Nie więcej niż to, co już wy mieniliście. – Co w większości by ło prawdą. Cała reszta by ła bezpodstawna i poszlakowa, jak skaleczenie na palcu kapitana. – Gówno... prawda... – rzekł śpiewnie DeLongpre. Nikki nie obejrzała się nawet w jego stronę, ty lko wy powiedziała spokojnie swoje uwagi prosto do Lovella. – Pracuję z faktami. Jeśli chcecie spekulacji, wezwijcie znowu detekty w Hinesburg. Ja mam zamiar zająć się wy jaśnieniem, kto zabił mojego dowódcę. – Wy jaśnić, kto go zabił? – Kiedy zdziwiony Lovell uniósł brwi do góry, linie na jego szerokim czole uformowały odwrócone V. – Nikt go nie zabił, ty lko on sam. – Nie macie na to dowodu. – Właśnie go nam pani dała – odparł. Zeskoczy ł z biurka i przeszedł przez pokój, wy liczając na palcach każdy punkt. – Proszę: rok temu umiera żona twardego-ale-uczciwego kapitana i facet szaleje. Zaczy na robić głupstwa. Nie daje sobie rady z presją, jaka wiąże się z by ciem dowódcą, i zwala się na niego grupa wilków z Kwatery Głównej, sprawiając, że staje się jeszcze bardziej nieobliczalny. Może to pokusa, a może złość na sy stem, ale Montrose wdaje się w coś – nie wiemy jeszcze, w co, ale dowiemy się na pewno – a kiedy pani... jego protegowana... chce go zmusić, aby wy jawił, co to jest, poczuł, że jest w potrzasku. – Lovell strzelił palcami. – Wy chodzi z waszego spotkania i pakuje sobie kulę w usta. Nikki skoczy ła na równe nogi. – Chwila moment, zwalacie odpowiedzialność na mnie? Lovell uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się głębokie pionowe zmarszczki. – Proszę dać mi dowód, że tak nie jest.
– Do tego czasu – dorzucił DeLongpre – proszę z ty m ży ć.
_______ Heat miała świadomość, że ktoś nad nią stoi, i oderwała szklany wzrok od wy gaszacza ekranu. To by ł Ochoa. – Sprawdziłem lekarza, który wy pisał tę dziwaczną receptę dla wielebnego Grafa. Facet nie istnieje. Adres to skry tka pocztowa. Nikt o nim nie sły szał. Nikki zrzuciła z siebie ciężar spotkania z Wy działem Spraw Wewnętrzny ch. – Czy ma licencję, aby prakty kować w Nowy m Jorku? – Miał – odparł detekty w. – Chociaż by ło mu chy ba trochę ciężko, biorąc pod uwagę fakt, że zmarł dziesięć lat temu w domu opieki na Flory dzie. Zabrzęczał telefon Nikki. To by ła Hinesburg telefonująca spod sali przesłuchań z informacją, że przy by ł diler narkoty ków.
_______ – Nigdy wcześniej nie widziałem tego faceta – stwierdził Alejandro Martínez. Przesunął policy jne zdjęcie Sergia Torresa w kierunku Heat. Zauważy ła, jak delikatne i starannie wy pielęgnowane by ły jego ręce. – Czy jest pan pewien? – zapy tała. – Jego kartoteka zawierała areszty za narkoty ki w Washington Heights i w Bronksie. – To by ło w ty m samy m czasie, kiedy opuścił pan Ossining. – Zapewniam panią, pani detekty w, że odkąd opuściłem więzienie, nie miałem do czy nienia z handlem narkoty kami ani nie zadawałem się z żadny mi kry minalistami. To by naruszało warunki mojego zwolnienia. – Zaśmiał się. – Ossining ma wiele udogodnień, ale nie mam zamiaru tam wracać. – Nikki ogarnęła wzrokiem tego wy twornego mężczy znę, wy powiadającego się w tak wy rafinowany, zdecy dowanie europejski sposób – i zastanawiała się, jak wiele krwi dostało się pod jego pokry te bezbarwny m lakierem paznokcie, zanim w końcu został przy łapany. Kto by kiedy kolwiek podejrzewał, że ten wy glądający jak senior rodu w operze my dlanej człowiek, z posiwiały mi skroniami, odziany w garnitur marki Dries Van Noten z chusteczką wy stającą z butonierki, zrujnował ży cie tak wielu ludziom i tak wiele ciał zostawił w beczkach na ropę i dołach z wapnem. – Wy gląda na to, że od tamtej pory ży cie łagodnie się z panem obchodziło – stwierdziła Heat. – Drogie ubrania, biżuteria... podoba mi się pana zegarek. Martínez podciągnął mankiet z monogramem na prawy m nadgarstku i wy ciągnął rękę przez stół, tak aby Nikki mogła podziwiać wartościową srebrną bransoletę nabijaną kamieniami szlachetny mi. – Ładna – powiedziała. – Co to jest, szmaragdy ? – Tak. Podoba się pani? Jest z Kolumbii, zauważy łem ją podczas podróży biznesowej i nie mogłem się oprzeć.
– Kupił ją pan ostatnio? – Heat nie szukała biżuterii. Szukała zaczepienia. Ustalała podłoże. – Nie, jak pani wiadomo. O ile wiem, warunki mojego zwolnienia nie zezwalają na podróże między narodowe. – Ale z pewnością mógłby pan sobie pozwolić na jeden albo dwa takie drobiazgi. Panie Martínez, ma pan chy ba mnóstwo pieniędzy. – Moje przeży cia w Sing Sing przy wiodły mnie do pokornej refleksji nad pieniędzmi i ich uży tkiem. Na swój sposób próbuję spoży tkować bogactwo, które zdołałem ocalić, jako narzędzie czy nienia dobra. – Czy to również obejmuje pieniądze z handlu narkoty kami? Mam na my śli zwłaszcza kilkaset ty sięcy, które zarobił pan w 2003 roku w Atlantic City. Mężczy zna by ł niewzruszony. – Z całą pewnością nie mam pojęcia, o czy m pani mówi. Nikki sięgnęła na stojące obok krzesło i wy ciągnęła na stół otwarte puszki po ciastkach wy pełnione pieniędzmi. – Czy to odświeża pana pamięć? – Po raz pierwszy odkąd weszła do pokoju, Heat zobaczy ła, jak spada z niego maska. Nie by ło to łatwe do zauważenia – zamrugał. – Nie? Pomogę panu. Ta gotówka zaprowadziła nas w przeszłość, do układu zawartego w pana apartamencie hotelowy m w jedny m z kasy n. Kupcem by ł tajny agent narkoty kowy. Poszedł tam z podsłuchem i tą gotówką, a miał wy jść z workiem kokainy. Zamiast tego trzy ty godnie później znaleziono go martwego na składowisku odpadów. Iskierka łobuzerskiego uroku zniknęła z jego oczu, gdy spojrzał zimny m wzrokiem, ale w dalszy m ciągu nic nie powiedział. – Może to panu pomoże. – Nikki podała mu zdjęcie wielebnego Grafa. – Tego też nie znam. – Kłamał. Przy cały m swoim opanowaniu, Martínez okazy wał teraz klasy czne objawy stresu – mruganie oczami, wy suszone wargi. – Proszę spojrzeć jeszcze raz, my ślę, że zna go pan. Rzucił na zdjęcie najbardziej pobieżne spojrzenie, jak to by ło możliwe, i odsunął fotografię z powrotem. – Obawiam się, że nie. – To w jaki sposób te pieniądze znalazły się w jego posiadaniu? – Odwołam się do mojej poprzedniej odpowiedzi. Nie znam go. Nikki powiedziała Martínezowi o zabójstwie księdza i zapy tała go, gdzie by ł tamtej nocy. Pomy ślał chwilę, wbijając oczy w sufit i przesuwając kredowy m języ kiem po porcelanowy ch pły tkach na zębach. – O ile sobie dobrze przy pominam, by łem na kolacji. Tak, w La Grenouille, a potem wróciłem do apartamentu na resztę wieczoru. Wy poży czy łem Quantum of Solace na Blu-ray. Pani by mogła by ć dziewczy ną Bonda, pani detekty w. Heat zignorowała komentarz, ale zanotowała alibi. Zebrała puszki z gotówką i przy gotowała się do wy jścia. Po czy m na chwilę usiadła i jeszcze raz otworzy ła notes. – A gdzie pan by ł wczoraj między jedenastą rano a drugą po południu? – Czy ma pani w planach przy pisać mi każde morderstwo w Nowy m Jorku? – Nie, panie Martínez. Wy starczą mi dwa.
_______ Po zwróceniu gotówki agenta narkoty kowego do Działu Mienia wróciła do sali odpraw, aby powtórzy ć wiadomości przed testami ustny mi. W wejściu zatrzy mała się i popatrzy ła z niedowierzaniem. Ludzie z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch spakowali wszy stko i dokładnie wy czy ścili biuro kapitana Montrose’a. Stało kompletnie puste.
_______ Późny m popołudniem w Kwaterze Głównej Policji wy wołano nazwisko Heat. Odłoży ła czasopismo, na którego lekturze i tak nie mogła się skoncentrować, i weszła do sali egzaminacy jnej. By ło dokładnie tak, jak Nikki sobie to wy obrażała, gdy wizualizowała sobie egzaminy ustne. Dowiedziała się od inny ch, którzy podchodzili do ty ch egzaminów, czego się spodziewać, i tę scenę właśnie miała przed sobą. Weszła do jaskrawo oświetlonej sali bez okien, w której piątka egzaminatorów – zarówno kapitanowie na służbie, jak i dy rektorzy – siedziała przy długim stole twarzą do samotnego krzesła. Jej krzesła. Kiedy Nikki przy witała się i zajęła miejsce, nieoczekiwanie przy pomniała jej się scena z Flashdance z członkami komisji rekrutacy jnej w szkole baletowej. Gdy by ty lko mogła przez to przejść, tańcząc! – Dzień dobry, pani detekty w – zaczął dy rektor Działu Kadr, który moderował spotkanie. Nikki przeszedł dreszcz niepokoju. – Każdy członek komisji egzaminacy jnej zada pani otwarte py tania mające związek z obowiązkami porucznika w Departamencie Policji Nowojorskiej. Może pani odpowiadać w dowolny sposób. Każdy z nas oceni pani odpowiedzi, a następnie wszy stkie podsumujemy, aby ocenić pani predy spozy cje. Czy rozumie pani dzisiejszą procedurę? – Tak, rozumiem. Po ty ch słowach zaczęli. – Co uważa pani za swoją słabość? – spy tała kobieta z Działu Współpracy z Lokalną Społecznością. Pierwsza z pułapek. Jeśli powiesz, że nie masz żadnej, zabiorą punkty za zby tnią pewność siebie. Jeśli wy mienisz jakąś wadę, która ma wpły w na twoją zdolność wy kony wania tej pracy, równie dobrze możesz od razu wstać i wy jść. – Moją słabością – zaczęła Nikki – jest to, że tak bardzo przejmuję się pracą, że wkładam w nią wszy stko, kosztem mojego ży cia pry watnego. To w dużej mierze dlatego, że nie postrzegam jej jako pracę, lecz jako zawód – albo raczej: misję. By cie członkiem tego departamentu to moje ży cie. Służy ć ofiarom, a oprócz tego moim kolegom – policjantom i detekty wom... – Prosty sposób, w jaki przy stąpiła do odpowiedzi i to, że mówiła z głębi serca, uspokoił w niej tremę. Usaty sfakcjonowane spojrzenia członków komisji powiedziały jej, że jest na właściwej drodze i że potrafiła nie stracić głowy. Py tania, które padły w ciągu pół godziny, sprawiały wrażenie raczej uczciwej rozmowy, a nie testu na zasadzie „wóz albo przewóz”, gdy ż Nikki by ła skupiona i zrelaksowana. Sprawnie
odpowiedziała na py tania, od jak oceniłaby swoich podwładny ch, co czuje na temat różnorodności w miejscu pracy, jakie środki by podjęła w walce z molestowaniem seksualny m, po ocenę sy tuacji ty pu: kiedy nakazać pościg policy jny, a kiedy nie. Gdy sesja zbliżała się do końca, jeden z egzaminatorów, dowódca posterunku na Staten Island, którego na podstawie mowy ciała Nikki oceniła jako jedy nego mającego wątpliwości, powiedział: – Widzę tutaj, że wczoraj zabiła pani kogoś. – Podejrzewam, że dwie osoby, panie komendancie. Ty lko jeden został potwierdzony. – I jak się pani z ty m czuje? Nikki zastanowiła się, zanim odpowiedziała na to py tanie, wiedząc, że by ło to jeszcze jedno z gatunku podchwy tliwy ch. – Żałuję tego, co się stało. Cenię ży cie, a to by ła... i zawsze będzie... ostateczność. Ale jeśli karty są tak rozdawane, muszę odpowiedzieć. – Czy według pani by ła to uczciwa walka? – Z cały m szacunkiem, kapitanie. Jeśli ktoś szuka uczciwej walki, niech lepiej nie wy ciąga broni w moją stronę. Członkowie komisji wy mienili między sobą aprobujące skinięcia oraz pełne saty sfakcji spojrzenia i przekazali moderatorowi karty z punktacją. Przejrzał je i rzekł: – Będziemy musieli oczy wiście podliczy ć punkty, ale już mogę powiedzieć, że doskonale pani poszło, pani detekty w. Jeśli połączy my te wy niki z pani znakomity m rezultatem na egzaminie pisemny m, to my ślę, że wkrótce otrzy ma pani dobre wieści. – Dziękuję. – Nie chcę wy biegać zanadto przed szereg, ale czy zastanawiała się pani nad dowodzeniem własny m posterunkiem? – zapy tał dy rektor Działu Kadr. – Raczej nie. – Ja by m tak zrobił – szeroko się uśmiechnął.
_______ Punktualnie o dziewiątej następnego ranka detekty w Heat zaanonsowała się recepcjonistce w holu Terence Cardinal Cooke Building w Sutton Place. Siedziba archidiecezji by ła dla Nikki osobliwy m miejscem poby tu, zważy wszy stan pani detekty w: jej mijający powoli kac i rozkoszne zmęczenie po nocy z Rookiem. Pisarz nalegał na huczne świętowanie po jej ustny ch egzaminach i wy prawili nie lada imprezę. Heat poczuła wewnątrz ciała rozlewające się ciepło na my śl o ty m, jakie ma szczęście, że w jej ży ciu jest facet, który zawsze szuka sposobów, aby z ciemności znaleźć drogę ucieczki w jasną stronę. Na jej twarz wy pły nął głupkowaty uśmieszek, gdy przy pomniała sobie, jak doprowadziła Rooka do śmiechu, krzy cząc: „czterowiersz” podczas kulminacy jnego momentu w łóżku. Kiedy drzwi windy otworzy ły się na dziewiętnasty m piętrze biura kancelarii biskupa, czekał tam już, odziany w trzy częściowy brązowy garnitur, pracownik administracy jny, który przedstawił się jako Roland Jackson. – Jego wielebność oczekuje pani. – Jackson w jednej ręce
trzy mał stertę szary ch akt, a drugą wskazał Nikki, aby weszła przed nim przez najbliższe drzwi. – Przy szła detekty w Heat – rzekł, gdy wkroczy li do środka. Przy łapali dostojnika kościelnego na pospieszny m wkładaniu czarnej mary narki. Podszedł, wciąż poprawiając jeden z rękawów, i na powitanie ujął dłoń Heat w obie ręce. – Witam, jestem Pete Ly nch. – Dziękuję, że znalazł pan czas, wasza wielebność. – Nikki odwzajemniła jego ciepły uśmiech. Chociaż chciało jej się pić, odrzuciła propozy cję podania kawy lub herbaty i ich trójka zajęła miejsca na krzesłach obok biurka dostojnika. – Rozumiem, że chodzi o Gerry ’ego Grafa – odezwał się biskup Ly nch. Jego oblicze pociemniało. – To olbrzy mia strata. Kiedy coś takiego się zdarza, odbija się szerokim echem, ale jeszcze bardziej jest odczuwane wśród naszego bractwa. Musi pani to wiedzieć. Sły szałem, że straciła pani też jednego z waszy ch. Za niego też się modlimy. Podziękowała mu i skierowała rozmowę z powrotem na wielebnego Grafa. – Nadzoruje pan codzienne sprawy archidiecezji, więc chciałaby m poznać pańskie odczucia na jego temat jako księdza. Czy dochodziły tu jakieś informacje o problemach z nim? – Na przy kład jakich? – No cóż, na przy kład jakieś niezgodności finansowe w rozliczeniach plebanii, konflikty z parafianami albo z kimkolwiek inny m, niewłaściwe zachowanie... jakiegokolwiek rodzaju... – Może to pani powiedzieć, pani detekty w. Ma pani na my śli zachowania seksualne? – Tak. – Nikki najpierw przy glądała się dostojnikowi, a następnie popatrzy ła mu w oczy. – Nic mi o ty m nie wiadomo. – Przerwał kontakt wzrokowy i zdjął okulary w drucianej oprawce, aby pomasować grzbiet nosa. – Roland ma tam księgi parafialne. Coś niewłaściwego? – Nie, nic z ty ch rzeczy. – Roland Jackson poklepał akta leżące na kolanach. – Jego księgi zawsze by ły w porządku, parafianie kochali go i nie by ł zaangażowany w żadne pry watne skandale. – A jak się zachował, gdy usunęliście księdza, tego, o który m mówiono, że molestował chłopców podczas wy cieczki? Czoło dostojnika lekko zalśniło, wy mienił spojrzenia z Jacksonem. – Ojciec Shea – podpowiedział bez potrzeby Roland. – Te zachowania to obecnie plaga naszego świętego kościoła. Jak pani wspomniała, naty chmiast usunęliśmy tego kapłana. Został poddany terapii i odizolowany od parafian, zwłaszcza od dzieci. – Biskup Ly nch dodał: – Przy puszczalnie zostaną mu postawione zarzuty kry minalne – tak powinno zresztą by ć. – Sły szałam, że jeden z rodziców groził wielebnemu Grafowi, oskarżając go o współudział – rzekła Nikki. – Ma pani na my śli pana Hay sa. – Biskup założy ł z powrotem okulary. – Czy może pani sobie wy obrazić ból, jakiego doznaje rodzic, kiedy jego niewinne dziecko jest molestowane? – Niewy obrażalny – odparła. – Chciałam dowiedzieć się, czy by ł pan wtajemniczony w jakieś konkretne pogróżki, które pan Hay s wy krzy kiwał pod adresem wielebnego Grafa? Jackson przerzucił plik akt i znalazł wy druk e-maila. – Jakieś półtora miesiąca temu ojciec Graf otrzy mał to. – Podał Nikki kartkę. Cała strona została zapisana wy zwiskami i oskarżeniami. Ostatnie linijki brzmiały : „Czy kiedy kolwiek sły szałeś o podkręcaniu Tikrit? Ja sły szałem, ojczulku.
Cierpisz, aż się zaczy nasz modlić o śmierć, a potem cierpisz jeszcze trochę. O wiele więcej. Najlepsza chwila jest wtedy, kiedy wołasz do Boga o litość, a On patrzy w dół na ciebie i pluje na twoją uwiędłą krety ńską duszę”. – Biskupie Ly nch – rzekła Heat – to jest napisane bezpośrednio i konkretnie – w taki właśnie sposób Graf został zabity. Czy nie potraktował pan tego poważnie? – Oczy wiście, pani detekty w, żadna pogróżka nie uszłaby naszej uwadze. Wzburzenie pana Hay sa by ło zrozumiałe, ale ojciec Graf nie by ł jedy ny m, który otrzy mał takie listy, nie mieliśmy więc powodu, aby skupiać się ty lko na nim. – Ojciec Shea oczy wiście też dostał taki, bardzo podobny – wsparł go Roland Jackson. – Nawet ja dostałem jeden – dodał biskup. – Dlaczego nie zgłosiliście tego na policję? – zapy tała Heat. – Mieliśmy nadzieję załatwić to jako sprawę wewnętrzną. – No i jak to wszy stko zadziałało, panowie? – spy tała. Dostojny Ly nch z niechęcią przy znał się do porażki. – Proszę mi wierzy ć, pani detekty w, powtórzy ła już to pani wy starczającą ilość razy. A ponieważ jest już po fakcie, no cóż... – Opuścił wzrok, a potem z powrotem spojrzał na Nikki. – Czy ma pani pojęcie, jak to jest kochać organizację tak bardzo jak rodzinę? Ale jak każda rodzina i ta ma wady, które człowieka bolą, ale się je toleruje, ponieważ ufa się w jej wielkość? – My ślę, że mam pojęcie – odrzekła.
_______ Kiedy Heat wy szła przez drzwi obrotowe na Pierwszą Aleję, jej twarz zdrętwiała od lodowatego podmuchu powietrza. Wiatr by ł tak silny, że musiała szukać schronienia przy ciemnoszarej marmurowej ścianie przedsionka, aby zrozumieć, co mówi przez komórkę zastępczy ni komendanta Phy llis Yarborough. – Dzwonię nie w porę, Nikki? – Nie, ty lko akurat jestem na ulicy. – Jeśli to, co sły szałam, jest prawdą, to już niedługo. Cały budy nek mówi od rana o twoim ustny m teście. Coś mi się wy daje, że będziesz miała większą odpowiedzialność niż zdzieranie na mrozie butów Nine West. Obok przetoczy ł się na sy gnale wóz strażacki. Nikki zatkała jedno ucho i odwróciła się do ściany. Kiedy hałas ucichł, powiedziała – To wspaniale. Muszę przy znać, że poszło mi całkiem w porządku. Phy llis Yarborough zaczęła się śmiać. – Kocham taką powściągliwość. Powiem ci, jak ja to widzę. My ślę, że nie ty lko dostaniesz złotą belkę, lecz także – przy nagły m braku kierownictwa na twoim posterunku – możesz szy bko awansować na stopień kapitana i przejąć obowiązki Montrose’a. Jeszcze nic nie zostało potwierdzone, ale uprzedzam cię, aby ś nie miała zby t wy pełnionego kalendarza. W każdej chwili mogą do ciebie zadzwonić. – Podczas krótkiej przerwy, kiedy serce Nikki zatrzepotało, Phy llis dodała: – Nie przejmuj się, Nikki. Obie wiemy,
że jesteś gotowa podjąć się tego zadania.
_______ W najbliższy m barze w pobliżu Biura Szefa Medy cy ny Sądowej, Waterfront Ale House, zaczy nała się właśnie gorąca pora lunchu, więc żeby nie czekać na stolik, Nikki i Lauren Parry zajęły miejsca przy jedny m z wy sokich blatów. Jak na pub, jedzenie by ło tu wy jątkowo smaczne i zawsze niesztampowe. Obie zamówiły dania z tablicy „Menu dnia”. Nikki poprosiła o zupę cebulową z porterem, a jej przy jaciółka zary zy kowała spróbowanie burgera z łosia. Heat zdała relację z wy ników egzaminów i niedawnego telefonu od Phy llis Yarborough. Lauren pogratulowała, ale nieco powściągliwie. Przy znała, że mimo dobry ch wieści niepokoi się o Nikki po zdarzeniu w Central Parku. Detekty w zerknęła przez okno na Drugą Aleję i Postracha, który siedział w zaparkowany m niebiesko-biały m wozie. Zapewniła Lauren, że czuje się wy starczająco bezpiecznie. – A po lunchu będę w najbezpieczniejszy m miejscu na Manhattanie. Montrose’owie nie mieli żadny ch krewny ch, idę więc do centrali zobaczy ć, jak mogę pomóc przy pogrzebie. Przy niesiono ich dania. Lekarka sądowa rozczłonkowała burgera z łosia i zapy tała: – Żadny ch krewny ch? Nie mieli dzieci? – Pies by ł ich dzieckiem. – Pies? Jakiej rasy ? – Miniaturowa jamniczka długowłosa, zupełnie jak twoja. – Heat ściągnęła z ły żki pasmo roztopionego sera. Wy raźnie widziała u przy jaciółki gonitwę my śli. – Doktor Parry, zanim przy jdzie ci do głowy sprawienie Loli starszej siostry, powiem, że Penny jest u sąsiadki kapitana, która chce ją zatrzy mać. – Penny... – rzekła Lauren. – Powiedz mi, że nie jest słodka. – Rozbry kany słodki urwis. – Heat zamy śliła się. – Jest jeszcze jedna rzecz, która osłabia teorię samobójstwa Montrose’a. – Kapitan uwielbiał Penny. Nieważne, co jeszcze się działo, nie ma mowy, aby tak po prostu ją porzucił. – Powodzenia w próbie wy kolejenia tego pociągu – odparła lekarka sądowa. – To już nabrało rozpędu. Skłonność do popełnienia samobójstwa już została podpisana i przy pieczętowana. Nikki uważnie wpatry wała się w przy jaciółkę. – Czy mi się wy daje, czy sły szę jakieś zastrzeżenia? – Jestem scepty czna. Taki zawód. – Ale... Lauren Parry ułoży ła w półksięży c resztki burgera i wy tarła usta. – Nie podoba mi się trajektoria pocisku. Jest możliwa, ale jak na mój gust za bardzo idzie do przodu i na lewo. Poza ty m by ł to strzał w podbródek. – Obie wiedziały, że większość strzelców minimalizuje czy nnik chy bienia, wkładając lufę do ust, stąd w slangu policy jny m mówi się, że ktoś „zjadł pistolet”. Lauren musiała wy czuć proces my ślenia Nikki i dodała: – Tak, miał osad na dłoni.
Heat odsunęła od siebie zupę i wpatrzy ła się w przestrzeń za oknem, zagubiona w my ślach.
_______ Powinna by ła wiedzieć, że coś jest nie tak, sądząc z wy razu twarzy porucznika, gdy pokazała mu listę. – Rozumiem. Zgadza się. Proszę chwilę zaczekać. – Przedsiębiorca pogrzebowy departamentu podszedł do biurka i bez siadania na krześle wy stukał numer telefonu. Nikki w ty m czasie studiowała Honorową Listę Poległy ch – bohaterów upamiętniony ch na zawsze na mosiężny ch tabliczkach rozmieszczony ch w szeregu na ścianach recepcji. Oprawione zdjęcia znaczy ły historię ceremonii pogrzebowy ch policji Nowego Jorku: od sepii przez czarno-białe, kolorowe Kodachrome aż po odbitki cy frowe. Heat przejrzała swoją listę, która składała się z nazwisk sugerowany ch mówców, zamówienia dudziarzy Emerald Society i przelotu helikoptera podczas pogrzebu, gdy ż by ła to jedna z wcześniejszy ch jednostek kapitana Montrose’a, zanim stał się detekty wem. Wrócił porucznik Prescott. – Zechce pani usiąść? – Czy jest jakiś kłopot? Twarz Prescotta spoważniała. – Doceniam pani gotowość do asy stowania przy uroczy stościach pogrzebowy ch kapitana Montrose’a, ale nasze plany nie obejmują niczego tak, no cóż... rozbudowanego... w ty m konkretny m przy padku. – Czy chodzi o helikopter? Widziałam, jak to by ło robione, ale to ty lko pomy sł. – Szczerze mówiąc – odrzekł z wy razem współczucia w oczach – nic z tego nie pasuje do naszy ch planów. – Gdy zmarszczy ła brwi, dodał: – No, może mówca. Pani, jeśli ma pani na to ochotę. Ktoś wszedł, a gdy się obróciła, zobaczy ła Zacha Hamnera bez mary narki i krawata. – Powinna pani by ła do mnie zadzwonić, Heat. Mógłby m oszczędzić pani przy jazdu tutaj. – Dlaczego pan w ty m uczestniczy ? – spy tała, ale skierowała to do Prescotta. – Zadzwoniłem do niego – wy jaśnił porucznik. – W przy padkach interpretacy jny ch, takich jak ten, prosimy o konsultację pełnomocnika do spraw prawny ch. – Nie rozumiem określenia „interpretacy jny ” – odrzekła Nikki. – To proste – odparł Hamner. – Trzeba ustalić, czy w przy padku śmierci – nie podczas pełnienia obowiązków służbowy ch – należy się uroczy stość pogrzebowa z pełny mi honorami. Kontrola budżetowa lubi się przy czepić, jeśli miasto lekkomy ślnie wy daje pieniądze. – Lekkomy ślnie?! Hamner zamachał rękami. – Proszę się uspokoić, to nie moje określenie. Ale ludzie, którzy wnoszą takie oskarżenia, uży wają go, a nawet jeszcze gorszy ch. Jednakże faktem jest, że pogrzeb z pełny mi honorami w przy padku samobójstwa, nie wspominając już, że to policjant, którego podejrzana działalność może wskazy wać, że by ł zamieszany w morderstwo... – Potrząsnął głową. – Nie wierzę, że to sły szę – odparła. – Mówimy o policjancie weteranie, dowódcy posterunku, z odznaczeniami. Nie uznano tego jeszcze za śmierć samobójczą. I skąd pan wy trzasnął te brednie
o podejrzanej działalności wskazującej, że by ł zamieszany w morderstwo? – No, jak to? Od pani. Tak, dostałem wstępny raport z pani dzisiejszego spotkania z Wy działem Spraw Wewnętrzny ch. Heat zatkało. Jej własne słowa zostały wy paczone. – To jest nie do zaakceptowania! Nie z pełny mi honorami? Co pan planuje, Zach, tekturowe pudło i wózek sklepowy ? Prescott wkroczy ł do akcji, aby załagodzić konflikt. – Mamy usługę na poziomie, która obejmuje pochówek podmiejski niedaleko jego domu i eskortę w towarzy stwie kilku motocy kli do kwatery blisko grobu jego żony. – To jest ostatnie słowo? – Tak, chy ba że ktoś inny pokry je koszty – odrzekł Zach. – To zniewaga. – Tak się dzieje, jak ktoś odchodzi po tchórzowsku. – Panie Hamner... – porucznik wtrącił się ostrzegawczy m tonem, ale Nikki nie można by ło powstrzy mać. – Dość tego – odparła Heat. – Wiem, jak sobie z ty m poradzić. Ogłoszę to publicznie. – Nie zrobi pani tego – zaprotestował Hamner. – Czy zdaje sobie pani sprawę, ile szkody to przy niesie, jeśli pójdzie pani z ty m do prasy ? – Mogę ty lko mieć nadzieję, że tak się stanie – odrzekła i wy szła.
_______ Po powrocie do sali odpraw Nikki w dalszy m ciągu by ła wściekła. W drodze powrotnej na posterunek wy ładowała złość przez telefon na Rooka i my ślała, że się uspokoiła, ale poinformowanie druży ny o policzku wy mierzony m Montrose’owi ty lko na nowo podsy ciło jej gniew. Poranne słowa biskupa, że trzeba mieć wiarę w rodzinę mimo jej wad, niewiele pomogły. Zrobiła więc to, co zawsze w takich okolicznościach: rzuciła się w wir pracy. – Chcę tutaj Lawrence’a Hay sa, jak ty lko wróci do Nowego Jorku – powiedziała do detekty wa Raley a. – Groził Grafowi na piśmie i chcę go widzieć tutaj, naty chmiast. – Dała Raley owi kopie e-maila z pogróżkami, aby rozdał je ekipie. – O ja cię... zaraz się ty m zajmę – rzekł Raley po przeczy taniu e-maila. – Chy ba mam coś, co sprawi, że poczujesz się trochę lepiej – odezwał się detekty w Ochoa. – Nie dawało mi spokoju, dlaczego gospody ni wielebnego Grafa, pani Borelli, tak niechętnie mówi o naszy m tajemniczy m gościu. – Wskazał na niezidenty fikowanego mężczy znę na zdjęciu z kamery bezpieczeństwa w Więzach Przy jemności. – Sprawdziłem więc nazwisko „Borelli” we wcześniejszy ch odsiadkach. – Świetny pomy sł – stwierdziła Sharon Hinesburg, do której należało ustalenie tożsamości tego mężczy zny, a która oczy wiście o ty m nie pomy ślała. – W każdy m razie – ciągnął Ochoa, jak gdy by Hinesburg w ogóle się nie odzy wała – trafiłem
na Paula Borellego w Bensonhurst. Nic wielkiego, parę zapuszkowań za trawkę i zakłócenia porządku publicznego. – Podał jej zdjęcie z kartoteki policy jnej. Pasowało do fotografii mężczy zny z białej tablicy. – Jej sy n? – Bratanek. – Wy starczy, aby przy nieść wsty d ciotce. Złóż mu wizy tę. – Nikki przy czepiła policy jne zdjęcie obok odbitki z kamery bezpieczeństwa. – Dobra robota. – Tak – zawtórowała jej detekty w Hinesburg. – Dobra robota.
_______ Gdy Nikki wróciła do domu i otworzy ła drzwi wejściowe, stuknęły o coś w odległości kilku centy metrów i się zatrzy mały. – Oj – odezwał się Rook z drugiej strony drzwi. – Zaczekaj chwilę. – Po czy m otworzy ł je na całą szerokość. W ręku trzy mał śrubokręt i stał obok taboretu ze schodkiem. – Co robisz? – zapy tała Nikki. – Mam dla ciebie niespodziankę. – Wskazał miejsce powy żej drzwi, gdzie przy mocował bezprzewodową kamerę w kształcie szminki. – No i? Co o ty m my ślisz? – Rook, co to jest? Nanny Cam [34] ? – Poprawka: NikkiCam. Kiedy ekipa zbierająca odciski palców już stąd wy szła, pomy ślałem, że potrzebujesz dodatkowego zabezpieczenia, więc poszedłem do sklepu z oprzy rządowaniem szpiegowskim na Christopher Street. Mógłby m tam spędzać całe godziny. Głównie dlatego, że widzę siebie na każdy m monitorze. – Przy brał pozę przed lustrem w przedpokoju. – Ja naprawdę reprezentuję surową męską urodę, prawda? Przeszła obok niego i spojrzała w górę na kamerę. – Całkiem niezła instalacja. – O, to zaczy na brzmieć jak z ty ch pornograficzny ch filmów wideo, w który ch jestem dory wczy m pracownikiem – uśmiechnął się Rook. – Jak wiesz, nie ma nic dory wczego w ty m, jak pracuję. – Nie, całkiem sumiennie wy konane. Jesteś moim kandy datem na pracownika miesiąca. – Pocałowała go i podeszła do blatu. Rzuciła tam stertę poczty, którą przy niosła, oraz popołudniowe wy danie gazety. – Co wolisz na kolację? Jedzenie na wy nos, czy gdzieś pójdziemy ? – Kiedy nie odpowiadała, odwrócił się, aby zobaczy ć, co robi. Nikki stała z pobladłą twarzą. – Co się stało? – Rook podniósł się i stanął obok niej przy blacie, na który m rozłoży ła ty tułową stronę czasopisma New York Ledger. Gdy zobaczy ł nagłówek, spojrzał na Nikki, ale nie odważy ł się przerwać jej lektury. By ła zby t zaabsorbowana i zby t oszołomiona ty m, co czy tała.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
DIABELSKIE SPRAW Y Gliniarz samobójca. Wewnętrzny konflikt szarga reputację Dwudziestego Posterunku Informacja własna Tam Svejda, starszy reporter sekcji METRO Jak źle może się dziać na Dwudziestym Posterunku policji nowojorskiej? Wczoraj nasza gazeta donosiła o sprzeczkach i chaosie panującym w ekipie badającej zabójstwa w związku z dochodzeniem w sprawie szokującego uduszenia miejscowego pastora. Śledztwo to zostało określone jako „chaotyczne i stojące w miejscu”. Był dobrym kapłanem, który nie zasłużył sobie na takie dochodzenie. Sfrustrowani detektywi otwarcie zakwestionowali przywództwo swojego wieloletniego dowódcy, kapitana Charlesa Montrose’a. Według osób znających sytuację kapitan był ostatnio raczej gościem niż pełnoetatowym dowódcą posterunku na Upper West Side. Spędzał coraz więcej czasu poza biurem, a podczas tych niewielu godzin obecności w pracy odcinał się od personelu. Gorący konflikt Nasze źródła, które zgodziły się na rozmowę pod warunkiem zachowania anonimowości, potwierdzają, że nieobecności kapitana były tylko jedną z przyczyn zastoju w sprawie wielebnego Gerry’ego Grafa. Kontrowersyjne decyzje Montrose’a paraliżowały pracę detektywów dowodzonych przez znaną z okładki czasopisma Nikki Heat mającą na koncie wprost niewiarygodną liczbę rozwiązanych spraw, co namaściło ją na wschodzącą gwiazdę wśród głodnych bohaterstwa komisarzy w centrali. Kapitan Montrose na przykład zabronił detektyw Heat i jej drużynie asów podążania obiecującymi tropami, polecając im w zamian wycieczki do alei Lochów, choć była to ścieżka, która za każdym razem okazywała się tyleż barwna, co bezowocna. Pracownicy Dwudziestego Posterunku byli też ostatnio świadkami konfliktu między Heat a kapitanem na temat stojącego w miejscu śledztwa. Awantura skończyła się waleniem pięścią w biurko i grożeniem palcem. „To siniaki dla całej policji nowojorskiej” – powiedziało jedno z naszych źródeł. Od złego do gorszego
Ostatni akt tego dramatu został napisany krwią. Wczoraj policja odpowiedziała na wezwanie do ofiary postrzału w zaparkowanym samochodzie. Mężczyzną tym okazał się nie kto inny jak kapitan Charles Montrose. Przybyli na miejsce zbrodni policjanci i ekipa medyczna orzekli zgon spowodowany pojedynczym strzałem w mózg z jego własnej broni. Wypadek zdarzył się przed parafią Opiekunki Niewinnych – ironia losu, ale nieprzypadkowa – w tej parafii pracował zamordowany ksiądz. Zagrzebany gniew Kontrowersje wokół Montrose’a, prawdopodobnej ofiary samobójstwa, przesiąknęły przez cegły i beton przy Osiemdziesiątej Drugiej Zachodniej, gdzie mieści się Dwudziesty Posterunek, i szarpnęły kilka okien w centrali znajdującej się parę kilometrów na południe od niego. Urzędnicy w Departamencie Policji Nowojorskiej najwyraźniej wzdragali się przed zorganizowaniem pochówku zmarłego kapitana z pełnymi honorami, czym rozzłościli niektórych policjantów, którzy zarzucili im głupotę i brak współczucia. Jak można bowiem skompromitować się pod koniec długiej kariery, poprzedzonej przecież kilkoma dekadami odwagi, nieskazitelnej służby i poświęcenia. Wściekli policjanci stwierdzają to, co oczywiste. Zamieszanie nie rozwiąże żadnej sprawy. Nasze źródło informacji podsumowało to w następujący sposób: „Ktokolwiek zabił wielebnego Grafa, wciąż jest na wolności. Nie chciał(a)bym w roku wyborczym wyjaśniać obywatelom Nowego Jorku, dlaczego zabójcy chodzą wolno, podczas gdy policjanci podejmują walkę o fajerwerki na pogrzebie skompromitowanego dowódcy weterana”. Dowody wskazują na jedną pewną rzecz. Policja nowojorska ma problem, który nie może zostać zagrzebany.
Nikki zaczęła chodzić w tę i z powrotem. – Niedobrze, to w niczy m nie pomoże. – Gdy ostatnio sprawdzałem, to Ledger raczej nie pomaga niczemu innemu, jak ty lko sprzedaży gazety. Jak dla mnie – w porządku. No dobrze, jej sty l pisania jest jak w brukowcach, ale to nie ty le wada, ile polity ka redakcy jna – skomentował Rook. Nikki zamy śliła się nad tonem, jakiego Rook uży ł w zwrocie „jej sty l pisania”. Nikki by ła już wy czulona na Tam Svejdę, ale nie zgadzała się na odgry wanie roli dziewczy ny zazdrosnej o by łą. „Dlaczego w takim razie – zapy tała siebie Heat – to jest moją obsesją?”. – Nie widzę problemu – mówił dalej Rook. – Jeśli się pominie brukowy sty l, arty kuł trafia w sedno, prawda? – I na ty m polega problem. Ona nigdy nie podaje nazwisk, ale to jasne, że ma informacje od kogoś z posterunku. – Nikki zatrzy mała się i przy gry zła dolną wargę. – Będą my śleć, że to ja. – Kto? – Centrala. To jest najgorszy możliwy moment, po ty m jak straciłam panowanie nad sobą w rozmowie z Zachem Hamnerem i zagroziłam, że to upublicznię. – A zrobiłaś to? – Nie, oczy wiście, że nie.
– No to nie masz czy m się martwić. – Tak mi się wy daje – odrzekła. Jeszcze raz przeczy tała arty kuł.
_______ Heat mogła się założy ć, że źródłem informacji jest Sharon Hinesburg. Gdy Nikki dotarła rano na początek służby, rozmowa w sali odpraw doty czy ła ty lko arty kułu w Ledgerze. Detekty w przy jrzała się członkom swojej ekipy. Jedy na osoba, którą mogła wy obrazić sobie paplającą do mediów, nie brała udziału w tej konwersacji, ponieważ trajkotała przez telefon przy swoim biurku. Pod wulkaniczną chmurą negaty wny ch uczuć jedna rzecz by ła jasna. Nikt w budy nku nie miał mieszany ch uczuć, jeśli chodzi o pogrzeb Montrose’a. Raley i Ochoa już nawet otworzy li rachunek na składki w lokalny m banku i wszy scy powiedzieli, że jak najbardziej się dołożą. – Chrzanić ich – rzekł Ochoa. – Jeśli centrala nie urządzi dowódcy przy zwoitego pożegnania, my to zrobimy. Aby zmienić kierunek rozmów z plotek na pracę, Nikki przy wołała ekipę do białej tablicy. – Detekty wie Ochoa, gdzie jesteśmy w sprawie bratanka pani Borelli? – Złoży łem wczoraj wizy tę Pauliowi Borellemu w Bensonhurst. Pracuje na pół etatu jako kucharz w Legendary Luigi’s Pizza. – Ory ginalny Luigi? – spy tał Rhy mer. – Nie, legendarny. Ory ginalny Luigi to w rzeczy wistości kopia. – No i co z Pauliem? – zapy tała Heat. – Mówi, że nigdy nawet nie spotkał wielebnego Grafa. Tak przy okazji, Paulie B. raczej nie wy gląda na kogoś, kto chodzi do kościoła. Przy znał jednak, że jest półregularny m by walcem Więzów Przy jemności, ale nie by ło go tam w noc zabójstwa księdza. Jako swoje alibi podaje placówkę w alei Lochów znaną jako... – Ochoa przekręcił stronę w notesie i wy recy tował: – Naćpani i Gniewni[35] . W sali rozległ się śmiech – pierwszy, jaki Nikki sły szała w tej ekipie od długiego czasu. Dała im się pośmiać, a następnie powiedziała: – Z szacunku dla pani Borelli poprzestaniemy na ty m. – Współczucie wzięło górę. Nikki nie chciała jeszcze bardziej zawsty dzać starszej kobiety. Z ty łu sali zaobserwowali jakieś poruszenie. Wszy stkie głowy zwróciły się w kierunku wchodzącego do pomieszczenia mężczy zny o ziemistej cerze, ubranego w białą koszulę z dwiema złoty mi belkami. – Och – odezwał się – widzę, że przeszkodziłem. Heat zrobiła pół kroku w jego stronę. – Nie ma problemu, kapitanie, w czy m możemy pomóc? Dołączy ł do Nikki przy białej tablicy i zwrócił się do ekipy : – To wspaniale, że wszy scy tu jesteście. Jestem kapitan Irons. Zostałem wy znaczony na ty mczasowego dowódcę tego posterunku. Moim zadaniem jest utrzy manie porządku, dopóki nie zostanie podjęta decy zja, kto powinien na stałe zastąpić kapitana Montrose’a. – Zamilkł, a Nikki zauważy ła, jak wzrok wielu osób kieruje się w jej stronę, ale zachowała stoicki spokój i całą uwagę poświęciła ty mczasowemu
szefowi. – Co prawda, przy chodzę z Administracji i minęło już kilka ładny ch lat od czasów mojej akty wnej służby, poza ty m wiem, że nie mogę zastąpić waszego starego kapitana, ale zrobię wszy stko, aby wam się tu dobrze pracowało. Zgoda? – Obecni w pomieszczeniu odpowiedzieli mu chóralny m – Zgoda! Chociaż zabrzmiało to niemrawo, dodał: – Dziękuję. – Następnie zwrócił się do Nikki: – Pani detekty w, można na słówko?
_______ Spotkali się w szklany m biurze Montrose’a na stojąco, gdy ż wciąż jeszcze nie by ło tu mebli po czy stce, jaką zrobił Wy dział Spraw Wewnętrzny ch. – Wy gląda na to, że będę musiał załatwić jakieś sprzęty, prawda? – Irons oparł się o obramowanie wy wietrznika, a Nikki zwróciła uwagę, jak jego brzuch rozchy lił guziki koszuli. – Znam pani reputację. Jest pani nie lada detekty wem. – Dziękuję bardzo – odrzekła. – Staram się, jak mogę. – Rzecz jest następująca. Mam za zadanie skierować sprawy we właściwy m kierunku. – Irons rzucił jej znaczące spojrzenie, które skłoniło ją do zastanowienia się, jak inaczej zostały one skierowane, jeśli nie we właściwą stronę. – Wiem, że odwleka pani śledztwo. Heat trochę go skory gowała. – Prowadzę akty wne śledztwo. Spotkanie, do którego pan... dołączy ł..., doty czy ło właśnie sprawy martwego księdza. Cały czas nad nią pracujemy. – Wszy stko w porządku, ale to schodzi na dalszy plan. Do wy konania w try bie naty chmiastowy m postawiłem sobie osobisty cel. Chcę pokazać, co można tutaj zrobić. Dla mnie to oznacza białą kartę i intensy wną pracę nad sprawami, które zaczną się podczas mojej służby. Od jej pierwszego dnia. Dzisiaj. – Bardzo przepraszam, panie kapitanie, ale w Central Parku zaatakowało mnie pięciu uzbrojony ch mężczy zn, z który ch trzech nadal gdzieś tam jest i mam przekonanie, że miało to związek z morderstwem Grafa. – Jest pani przekonana? To znaczy ma pani na my śli hipotezę? Teorię? – Tak, i wiem, że to nie jest to samo, co dowód – odrzekła, czując, że traci grunt pod nogami. – Pracuję teraz nad ty m bardzo intensy wnie, panie kapitanie. A ponieważ zaczęliśmy bardzo wolno, to nie wy daje mi się, aby to by ł właściwy moment na odsuwanie tej sprawy na dalszy plan. – Rozumiem pani osobiste zainteresowanie. – Zabrzmiało to lekceważąco, gdy ż tak właśnie by ło. Kapitan skrzy żował ręce i wpatry wał się uważnie w swoje lśniące obuwie, po czy m powiedział: – Ten mężczy zna, którego pani zabiła, miał, zdaje się, w swojej kartotece odnotowane powiązania z gangiem, zgadza się? – Tak, ale... – Czy tałem wszy stkie biulety ny departamentu o akcjach wszczy nany ch przez gang. Niektóre z ty ch akcji są wy mierzone w funkcjonariuszy policji. My ślę, że mogę znaleźć rozwiązanie dla nas obojga: oddać sprawę Oddziałowi Przeciwdziałania Gangom. Jeśli jest pani celem, może pani
odsunąć się od tej sprawy, by ć bezpieczna, a ja wtedy wy konam moje plany. – Nie czekając nawet na jej odpowiedź, dodał: – Ruszamy do przodu. Sły szałem, że jakieś pół godziny temu patrol odkry ł zwłoki w jedny m z tuneli dla pieszy ch w parku Riverside. Bezdomny. Jeśli to morderstwo, chcę skierować do tej sprawy wszy stkie siły i nadać jej najwy ższy priory tet. Detekty w Heat zastanowiła się przez chwilę i uśmiechnęła. – W takim razie chce pan dostać do tej sprawy moją najlepszą śledczą. Sharon Hinesburg. – Może ją pani oddelegować? – Poradzę sobie, panie kapitanie. Irons wy glądał na uszczęśliwionego. Nikki by łaby szczęśliwsza, gdy by mogła by ć na jego miejscu.
_______ Do biurka Heat podszedł detekty w Rhy mer. – Wracam właśnie ze spotkania z agentem naszego niemieckiego tancerza. Ten facet to podejrzany ty p. Ma obskurne i zapchlone biuro w Chelsea. – Jakieś zatargi między agentem a jego tancerzem? – spy tała Heat. – Nic takiego. Facet powiedział, że Müller by ł jego stały m klientem, ciężko pracował, trzy mał się z dala od kłopotów i dawał mu dużo zarobić. Jedy ny m zgrzy tem by ło to, że ostatnio zmarł kochanek Müllera – odrzekł Rhy mer. – Agent mówi, że po jego śmierci Müller zmieniał adresy i zasadniczo się ukry ł. Nie odbierał telefonów, takie sprawy. – Jak zmarł jego kochanek? – spy tała Heat. – Już to sprawdziłem. Z przy czy n naturalny ch. Miał jakąś wrodzoną wadę serca i stara pikawa przestała ty kać. Detekty w Raley odwiesił słuchawkę telefonu przy biurku tak szy bko, że nie trafił w widełki. Poprawił się, chwy tając kurtkę, i pospieszy ł w stronę Nikki. – Pry watny samolot Lawrence’a Hay sa właśnie wy lądował w Teterboro.
_______ Nowojorska siedziba Lancer Standard zajmowała dwa górne piętra biurowca z czarnego szkła na Vanderbilt, o pół przecznicy od dworca Grand Central. By ł to budy nek, który pasażerowie codziennie mijają w drodze na dworzec i z powrotem, nie zwracając na niego zby t dużo uwagi, chy ba że są klientami znajdującej się na parterze pracowni szy jącej koszule na miarę albo wspaniale wy posażonej siłowni mieszczącej się w piwnicy. – Czy pan Hay s oczekuje państwa? – spy tała ich kobieta w recepcji. Nikki zastanowiła się nad rodzajem pracy wy kony wanej przez żołnierzy i szpiegów do wy najęcia w tej firmie, a następnie nad tajniakiem, którego Rook widział obserwującego jej mieszkanie, i odparła: – Założę się, że pan Hay s już wie, że tu jesteśmy. – Recepcjonistka
poprosiła ich, aby usiedli, ale trójka policjantów odeszła od lady z różowego marmuru i nadal stała. Raley i Ochoa nalegali, że będą towarzy szy ć Heat w ty m spotkaniu. Postrach siedzący w kucki w swoim niebiesko-biały m radiowozie mógł chronić ją w terenie, ale Raley i Ochoa nie chcieli, aby szła sama do biura zleceniobiorcy CIA. Po zaledwie kilku sekundach usły szeli szum i dwóch bardzo wy sportowany ch mężczy zn otworzy ło drewniane drzwi w stronę stanowiska ochrony. Gdy je mijali, Nikki zauważy ła, że garnitury funkcjonariuszy zostały tak skrojone, aby pasowały do kabur na szelkach, co sprawiło, że zastanowiła się, czy krawiec szy jący dwadzieścia sześć pięter niżej odnosi jakieś korzy ści z wy magań co do stroju swoich sąsiadów z góry. Zanim mogli przejść dalej, drzwi do holu zostały za nimi zamknięte i zary glowane. Zasuwa zaskoczy ła, jeden z ochroniarzy przy cisnął kciuk do skanera i drzwi przed nimi się rozsunęły. Na samej górze wy łożony ch dy wanem kręcony ch schodów mieścił się luksusowy apartament i poczekalnia biura zarządu Lawrence’a Hay sa. – Chciałby m zabrać waszą broń – odezwał się mimochodem jeden z ochroniarzy. – Chciałby m zobaczy ć, jak próbujesz to zrobić – odparł Ochoa, równie niedbały m tonem. Heat również nie miała zamiaru oddawać broni i zastanawiała się, co z tego wy niknie – trójka policjantów w pojedy nku na spojrzenia z dwoma ochroniarzami. Otworzy ły się drzwi i Hay s powiedział: – Odsuńcie się, mogą wejść tak, jak są. Heat rozpoznała go zarówno dzięki zdjęciom, które znalazła w Internecie, jak i programowi o Hay sie sprzed roku, kiedy to osobiście dowodził śmiałą misją helikopterów w celu uratowania jednego ze swoich zleceniobiorców uprowadzonego przez talibów. By ł przy stojny, ale niższy niż się spodziewała. W programie telewizy jny m śmiał się i opisy wał siebie jako „metr siedemdziesiąt dwa rozwścieczonej kobry ”, i dokładnie taki by ł: czujne oczy i silne mięśnie prężące się pod czarną koszulką polo i obcisły mi dżinsami firmy Gap. Hay s podniósł z kanapy swoją torbę podróżną, rzucił ją obok biurka i poprosił, aby usiedli. Sam zajął fotel z ciemnobrązowej skóry naprzeciwko, pasujący kolorem do jego piaskowy ch – jak u Steve’a McQueena – włosów i pusty nnej opalenizny. Swobodne zarzucenie nogi na nogę, okulary przeciwsłoneczne dy ndające w dekolcie koszulki i szeroki uśmiech działały zdaniem Nikki na jego korzy ść, ale gdy usadowiła się między Raley em a Ochoą przy pomniała sobie, że to jest człowiek, który mógł zabić albo zorganizować morderstwo wielebnego Grafa i wy słać pluton agentów do Central Parku, aby ją zlikwidować. Nikki chciała uzy skać informacje odnośnie do ty ch dwóch spraw lub przy najmniej usły szeć odpowiedzi Hay sa i sprawdzić ich wiary godność. – Czy m mogę państwu służy ć? Heat zdecy dowała się zepsuć trochę tę jego wy luzowaną pozę. – Na początek może mi pan powiedzieć, jak się pan czuł, zabijając wielebnego Grafa. Odpowiedź Hay sa by ła interesująca. Nie, by ła dziwaczna. Zamiast się wzdry gnąć, odchy lił głowę na oparcie fotela i się uśmiechnął. Jak gdy by prowadząc narrację filmu przy rodniczego, przemówił w stronę sufitu. – W taki sposób dziewczy na detekty w zaczy na od słabej próby wy trącenia z równowagi osoby przesłuchiwanej. Klasy czny manewr, co oznacza... – przesunął twarz do przodu, aby popatrzeć jej w oczy, i dokończy ł: – ...banalny.
– Nie odpowiedział pan na moje py tanie, panie Hay s. – Musi pani zasłuży ć na moje odpowiedzi, panienko. – A następnie, poprzednim tonem, dodał: – Och. W sieci py tań. Sfrustrowana odpowiedzią; rozproszona droczeniem się z seksistowskim podtekstem. Co zrobi? Heat wiedziała dokładnie, co zamierzał. Hay s prowadził pewien rodzaj rozgry wki umy słowej: zamierzał unikać odpowiedzi na jej py tania i przejąć kontrolę nad przesłuchaniem. Przy puszczalnie by ł to jakiś rodzaj techniki kontrprzesłuchania, której nauczał w Ely w Nevadzie. Heat nakazała sobie zlekceważy ć go i trzy mać się swoich planów. – Gdzie pan by ł tego wieczoru, gdy ksiądz został zabity ? – Dlaczego? – Podejrzewam, że mógł pan go zabić, i chcę potwierdzić pana miejsce poby tu. – Zastosowano strategię numer dwa – ogłosił Hay s. – Wy cofanie się z bezwzględnego „Jak się pan czuł” do jękliwego „Mógł pan”. Dlaczego, dlaczego przy sy łają do mnie amatorów? – Gdzie pan by ł, panie Hay s? – Gdzie? Och... – zaczął się śmiać. – W wielu miejscach. Dużo czasu zajmie jej sprawdzanie tej informacji. Nikki postanowiła zmienić strategię. Wy jęła zdjęcie Sergia Torresa i podała Hay sowi. – Czy zna pan tego mężczy znę? – To nie jest mężczy zna. To jest zdjęcie. – Rzucił na nią okiem. – Och, proszę mi powiedzieć, że sławna detekty w nie ma poczucia humoru! – Nazy wa się Sergio Torres – mówiła dalej Heat – i chcę wiedzieć, czy kiedy kolwiek zatrudniał go pan jako jednego ze swoich kontrahentów. Skinął głową. – Na to odpowiem. – Hay s odczekał chwilę, dopóki nie wy eksploatował tej chwili do końca. – Mówiąc, że nie potwierdzam ani nie zaprzeczam w kwestii zatrudnienia personelu dla ich własnego bezpieczeństwa. A także Bezpieczeństwa Krajowego. – Ponownie się roześmiał i rzekł do Raley a: – Mógłby pan spy tać Juliana Assange’a [36] . – A więc nigdy go pan nie widział? – naciskała Heat. – Hmm, oni wszy scy wy glądają dla mnie tak samo. Siedzący obok niej Ochoa zeszty wniał. Dała mu delikatnego kuksańca i się rozluźnił. Hay s uniósł w górę rękę jak uczeń w klasie. – Czy ja teraz mogę zadać jedno py tanie? – Czekała, więc spy tał: – Dlaczego py tacie mnie o tego... mężczy znę? – Ponieważ tego samego dnia, gdy próbował mnie zabić, widziano jednego z pana agentów, jak obserwował moje mieszkanie. – Po raz pierwszy Nikki zobaczy ła, że jest poruszony. Niewiele, ale oczy kobry zostały trafione. – Coś pani powiem, pani detekty w. Gdy by m miał zamiar panią obserwować, nigdy by się pani o ty m nie dowiedziała. Ty m razem to Heat postanowiła uży ć filmowej narracji. Popatrzy ła na sufit i odrzekła: – Niewrażliwy i wy rachowany przy wódca brawurą pokry wa niechlujną robotę, nawet jeśli notuje w my ślach, aby odszukać i zlikwidować kierowcę obserwatora. – Zniży ła wzrok w stronę Hay sa
i dodała: – Żółtodziób. Trawił jej słowa, a Nikki wy jęła wy drukowany e-mail z archidiecezji i odczy tała: „Czy kiedy kolwiek sły szałeś o podkręcaniu Tikrit? Ja sły szałem, ojczulku. Cierpisz, aż się zaczy nasz modlić o śmierć, a potem cierpisz jeszcze trochę. O wiele więcej. Najlepsza chwila jest wtedy, kiedy wołasz do Boga o litość, a On patrzy w dół na ciebie i pluje na twoją podłą duszę”. – Osłaniał tego popaprańca, który doty kał mojego dzieciaka. – Pewność siebie szefa zarządu zaczęła się kruszy ć. Maska twardziela ustępowała miejsca wściekłości rodzica. – Nie zaprzecza więc pan, że to napisał? – zapy tała Heat. – Nie słucha pani! Ci goście niszczą niewinność, ukry wają się za sutannami i kry ją się wzajemnie. Nikki podniosła kartkę do góry. – Ten opis dokładnie odpowiada sposobowi, w jaki ksiądz zmarł. – I bardzo dobrze. O jednego świętoszkowatego drania, który broni kolesiów molestujący ch nieletnich, mniej na świecie. – Usiadł, ciężko dy sząc, i pochy lił się do przodu. Nikki wstała. – Panie Hay s, dałaby m panu moją wizy tówkę, ale jestem pewna, że wie pan dokładnie, jak i gdzie mnie znaleźć. Kiedy będzie pan miał alibi na tamten wieczór, proszę się do mnie zgłosić albo wrócę i aresztuję pana. Gdziekolwiek pan będzie.
_______ Nie odzy wali się, dopóki nie wy szli na chodnik na Vanderbilt. Wszy scy troje przy puszczali, że miejsce prawdopodobnie będzie na podsłuchu i podglądzie. – Czego ten facet się naćpał? – zapy tał Raley. – To czy sta kalkulacja, Rales. Zasłona dy mna podczas wojny psy chologicznej – odparła Nikki, a następnie dodała: – Chcę, aby ście pokopali trochę na temat Sergia Torresa. Nawet do czasów przedszkolny ch, jeśli będzie trzeba. Dziewczy ny, członkowie gangu, kumple z celi, wszy scy. Dowiedzcie się, z kim jest powiązany, i będziemy mieli zabójcę. – By liśmy tak blisko – rzekł Ochoa, patrząc na szczy t czarnego wieżowca. – Niezupełnie – odparła Heat. – Hay s nie dał nam nic konkretnego. Powiedział jedy nie, że cieszy się, że tak się stało – a nie, że on to zrobił. – A co z ty m jego e-mailem? – zapy tał Raley. – Każdy prawnik znajdzie tu luki, bo Hay s nie powiedział, że ma zamiar to wszy stko zrealizować – potrząsnęła głową Nikki. – To wszy stko to retory ka, a pogróżki to sugestia. – Powiedz to wielebnemu Grafowi – stwierdził Ochoa. – Jesteśmy w mniejszości, ale wszy scy wiemy, że tu chodzi o coś o wiele więcej niż ty lko o księdza – rzekła Heat. – Zorganizowano atak na mnie, a oprócz tego jest jeszcze sprawa tego, w co by ł wplątany kapitan Montrose. – Nie my ślisz chy ba, że brał udział w ty m zabójstwie, prawda? – spy tał Raley. – Oczy wiście, że nie, ale musimy pracować bez ustanku – zobaczy my, dokąd nas to
zaprowadzi. – Szkoda, że nasz nowy dowódca nie widzi tego w taki sam sposób – stwierdził Ochoa. Odezwała się komórka Heat. Spojrzała na ekran i zobaczy ła, że to SMS od Zacha Hamnera. – „Proszę przy jechać do centrali, sala konf. na 10 p., za 30 min” – Nikki poczuła przy pły w radości. Odpisała twierdząco i zwróciła się do Raley a i Ochoi: – Nie porzucajcie nadziei, chłopcy. Pamiętajcie, Irons jest ty lko przejściowo.
_______ Śnieg zaczął padać gęsty mi płatami i spowodował, że przejazd Nikki do centrum na Park Row stał się koszmarem. Gdy by pojechała metrem, miałaby dużo bliżej na Centre Street po spotkaniu z Hay sem. Piętnaście, może dwadzieścia minut – i już by łaby na miejscu. Ponieważ jednak reszta napastników, którzy polowali na nią w parku, pozostawała wciąż na wolności, Raley i Ochoa postawili na swoim i Postrach zawiózł ją do centrali swoim wozem. Harvey nie by ł zby t rozmowny, co jej nawet pasowało; Nikki próbowała odpręży ć się przed tą wielką chwilą i mogła bez trudu wy trzy mać w ciszy. Zamienili jedy nie kilka słów, gdy zaproponował włączenie policy jnego koguta, aby się nie spóźniła, ale odmówiła. Nadrobił to stanowczą jazdą i trąbieniem do woli. Nikki wy siadła przed wejściem do ratusza na Manhattanie, cała spięta, i zwalczała chorobę lokomocy jną. Weszła do holu Kwatery Głównej Policji z zapasem dziesięciu minut, o który m wcześniej nawet nie marzy ła. Potrzebowała czasu, aby pozbierać my śli. Po promocji i zaprzy siężeniu mogli ją poprosić o przemówienie przed komitetem i nie chciała tam iść wy kończona. Nie chciała gadać od rzeczy i dać im powodu do zmiany zdania, zwłaszcza że, jak mówiła jej Phy llis, mogą ją szy bko awansować na stopień kapitana i dać dowództwo. Żałowała, że nie ma tu Rooka, i sam fakt, że pomy ślała o nim w tej chwili, podziałał na nią uspokajająco. Poświętują razem później. Strzepując śnieg z płaszcza, rozejrzała się za jakimś cichy m miejscem, w który m mogłaby posiedzieć i pomy śleć. Miejsca, gdzie tak miło rozmawiała z komisarz Yarborough, by ły wolne, ale idąc w ich kierunku, zatrzy mała się. Na jej drodze stała Tam Svejda. By ła odwrócona plecami do Heat, złoży ła notes i wy mieniła uścisk dłoni z funkcjonariuszem Informacji Publicznej. Nikki ostro skręciła, aby dostać się do wind, zanim ta ją zauważy, ale by ło już za późno. – Detekty w Heat? Nikki Heat, proszę zaczekać. – Nikki zatrzy mała się i odwróciła do dziennikarki. Funkcjonariusz Informacji Publicznej obrzucił ją pobieżny m spojrzeniem, minął i wsiadł do windy, na którą czekała. – Jak się pani podobał arty kuł? – zapy tała Tam, podchodząc do niej. – Tam, przy kro mi, ale mam bardzo ważne spotkanie, na które nie mogę się spóźnić. – Nikki wcisnęła przy cisk windy i dodała: – Nie chcę by ć niegrzeczna. – Po czy m jeszcze dwukrotnie uderzy ła w przy cisk. – Proszę posłuchać, to nie będzie dla prasy. – Reporterka pokazała obie dłonie. – Widzi pani, nie mam długopisu. Py tam całkowicie pry watnie, jakie wrażenia?
– Moja jedy na uwaga jest taka, że nie pomy ślała pani o szkodach, które wy rządza pani tego rodzaju arty kułem, zwłaszcza reputacji dobrego człowieka. Tam Svejda odpowiedziała jak dziecko, zupełnie jak gdy by nie słuchała: – Aha... Ale trafiło w sedno, prawda? Chodzi mi o to, że prosiłam panią o pomoc, ale pani odmówiła. – Nie zajmuję się ty m – odrzekła Nikki. Drzwi windy otworzy ły się i weszła do środka. – Ale ostatecznie wy padło równie dobrze, prawda? – Co wy padło? – Jamie, oczy wiście. Nie mogła pani mówić, więc uży ła pani Jamiego. Heat wy szła z windy, zanim drzwi się zatrzasnęły. – O czy m pani mówi? Pani informatorem by ł Rook? – Heat zastanawiała się, czy uży to jej jako pionka w grze. Domy ślała się, że to Hinesburg albo Gallagher lub oby dwoje by li źródłem przecieku do prasy. – Dostała to pani od Rooka? – powiedziała z niedowierzaniem zarówno do siebie, jak i do reporterki. – Tak, Jamie przy słał mi nawet e-mailem swoje notatki. O, mój Boże, my ślałam, że pani wie. – Nikki brakowało słów i ty lko wpatry wała się w dziennikarkę. – Nikki Heat, jest pani naprawdę wspaniały m detekty wem. Właśnie udało się pani sprawić, by m zdradziła moje źródło informacji. – Tam klepnęła się w czoło nasadą dłoni. – Niezły dziennikarz, co?
_______ Rook. Musi porozmawiać z Rookiem. Ale nie teraz. Nie mogła. Jak ty lko wy szła zza rogu na kory tarz przed salą konferency jną na dziesiąty m piętrze, stojący tam mundurowy zwrócił się do niej: – Detekty w Heat? – Jestem – odrzekła, podchodząc. – Proszę wejść – powiedział – jeśli jest pani gotowa. Nikki nie mogła się czuć mniej gotowa. Traumaty czne wy darzenia tego ty godnia wy starczy ły do wy trącenia jej z równowagi. Teraz na dokładkę doszła do tego ogłuszająca wiadomość, że to Rook by ł źródłem przecieku do arty kułu Tam Svejdy. Kim ta reporterska laleczka by ła dla Rooka? Mając w głowie wirujące poszarpane fragmenty całości, które sprawiały, że chciała się odwrócić i uciec, Heat wzniosła swoją zaporę ogniową. Skupiła się na promocji czekającej na nią po drugiej stronie drzwi, a razem z nią, na szansie przejęcia władzy na Dwudziesty m Posterunku i w końcu przejęcia kontroli nad sprawą Grafa i ruszenia z nią do przodu. Skinęła potakująco głową w stronę policjanta i odparła: – Gotowa.
_______ Nie czekał na nią żaden komitet promocy jny. Jedy ną osobą w pokoju by ł Zach Hamner, który siedział na przeciwległy m końcu stołu konferency jnego i patrzy ł na nią, gdy wchodziła. Pozostałe piętnaście krzeseł w pokoju by ło pusty ch, ale sądząc po porozrzucany ch serwetkach
i porozstawiany ch krzesłach obrotowy ch, odby ło się tu niedawno duże spotkanie. Następny m znaczący m sy gnałem, że coś jest nie tak, by ł nieodgadniony wy raz twarzy Młotka oraz to, że nie poprosił, aby usiadła. Zamiast tego splótł palce na stole i oznajmił: – Nikki Heat, jest pani niniejszy m zwolniona ze służby aż do dalszy ch rozporządzeń. Kompletnie zaskoczona Nikki poczuła, jak się na nią wszy stko wali. Zamrugała oczami i miała wrażenie, że za chwilę upadnie, że straci równowagę po takiej fali szoku. Gdy próbowała się opanować, przez boczne drzwi weszli do pokoju Lovell i DeLongpre, „faceci w czerni” z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch, i czekali. – Proszę ty m panom oddać odznakę i broń – oznajmił Hamner.
ROZDZIAŁ JEDENASTY K iedy Nikki w celu utrzy mania równowagi oparła rękę o stojący przed nią dy rektorski fotel, ten zakoły sał się na mechanizmie obrotowy m i ty lko zwiększy ł jej poczucie dezorientacji. Weszła tutaj pewny m krokiem, oczekując nadchodzącej promocji, a znalazła się na dry fującej tratwie. Doznając mdlącego uczucia huśtawki emocjonalnej, Heat wpadła w poślizg, zupełnie jak jeden z samochodów, które mijała, jadąc tutaj: bez przy czepności, walczący o zachowanie kontroli, pędzący w kierunku nieuchronnego zderzenia. Detekty w DeLongpre chciał dostać jej odznakę. Nikki siłą woli zmusiła się do odzy skania równowagi i stanęła wy prostowana. Następnie zastosowała się do polecenia. Partner DeLongpre’a z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch, Lovell, stał po drugiej stronie z wy ciągniętą ręką. Heat nawet na niego nie patrzy ła. Wy ciągnęła siga z kabury i podała go, rękojeścią do przodu, ale oczy miała utkwione w Zachu Hamnerze. – Zach, o co tu chodzi? – Dostałaś oficjalną naganę i jesteś zawieszona w wy kony waniu obowiązków służbowy ch. Jasne? Wszy stkie skojarzenia przeleciały przez Nikki jednocześnie i poczuła, jak jej miękną kolana. – Nagana? Za co? – Przede wszy stkim za pójście do mediów. Masz jakiś problem, rozmawiasz z nami. Nie wy chodzisz z ty m poza rodzinę. – Nie rozmawiałam z mediami. – Gówno prawda. Wczoraj napadłaś na mnie w związku z pogrzebem Montrose’a, a kiedy coś by ło nie po twojej my śli, zagroziłaś upublicznieniem. A następnie to. – Podniósł do góry egzemplarz Ledgera poznaczony komentarzami w czerwony m kolorze. – To egzemplarz komisarza. – By łam wściekła. Straciłam panowanie nad sobą. – Nikki ściszy ła głos, aby nadać mu racjonalności, której Hamner nie by ł świadkiem poprzedniego dnia. – Ale to by ła ty lko czcza pogróżka. Nie powinnam by ła tego mówić. – Wtedy trzeba by ło my śleć. Pociągnęłaś ten departament w przepaść, skompromitowałaś się i zaprzepaściłaś szansę, która zdarza się raz w ży ciu. My ślisz, że teraz otrzy masz awans? Będziesz miała szczęście, jeśli dostaniesz pracę parkingowej. Jak, do diabła, można powierzy ć ci dowodzenie, jeśli nie można ci ufać? – Zawiesił głos, aby w pełni to do niej dotarło, i mówił dalej: – To najważniejsze. Ambicja nie jest niczy m zły m, ale nigdy, przenigdy kosztem tego departamentu, ponieważ jedy na rzecz, która tu nie jest tolerowana, to nielojalność. Zdradziłaś nas.
– Nie zrobiłam tego. – Ktoś zrobił. Masz pojęcie, na jakie problemy nas naraziłaś? Nikki uważnie się zastanowiła. Wskazy wanie palcem na Rooka na pewno tu nie pomoże, sprawi jedy nie, że przeciek wy da im się wy reży serowany. Nawet Tam Svejda wy sunęła przy puszczenie, że Heat uży wała Rooka jako alternaty wnego kanału komunikacji. Młot dojdzie do tego samego wniosku, zanim Nikki dokończy zdanie. Powtórzy ła więc zgodnie z prawdą: – To nie by łam ja. – Trzy maj się tego, Heat. Niech cię to pociesza, gdy będziesz siedzieć w domu. – Zach podniósł się do wy jścia. – Ale prowadzę śledztwo. – Już nie. – Po ty ch słowach Młot razem z dwoma mężczy znami z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch opuścił pokój.
_______ Nikki by ła w stanie takiego oszołomienia, tak zagubiona we własny ch my ślach, że błądziła w śniegu tuż obok niebiesko-białego wozu Postracha. Harvey zawołał do niej z okna kierowcy, uży wając ty tułu, który już do niej nie należał. Odwróciła się, chwiejąc na miękkich nogach, czując, jakby nie by ła w stanie nawet zdać testu na trzeźwość, i wsiadła do środka. – Ale gówno – stwierdził. Heat potrzebowała sekundy, aby zorientować się, że w ten sposób opisy wał zamieć. – Nawet ty nie mogłaby ś nic przez to widzieć. – Uruchomił wy cieraczki. Zgarnęły na boki ciężkie, mokre zwały śniegu, które utknęły na przedniej szy bie. Zanim przejechały po niej drugi raz, znowu przy sy pał ją śnieg. Pogoda stawała się zupełnie taka, jak ży cie Nikki. Wszy stko leciało w dół na łeb, na szy ję. Nikki chciała tam by ć, chciała wałęsać się w śniegu i po prostu zniknąć. – Dokąd jedziemy ? – zapy tał Postrach. – Wracamy do twojej ekipy ? To niewinne py tanie uderzy ło ją z całą mocą nowej rzeczy wistości. Nikki Heat nie miała ekipy. Odwróciła głowę, udając, że wy ciera parę z okna pasażera, tak by nie widział łez w jej oczach. – Do domu – odrzekła. – Na razie.
_______ Gdy ty lko Nikki otworzy ła drzwi, Rook pospieszy ł na jej spotkanie, ślizgając się na skarpetkach. – Nie uwierzy sz, czego się właśnie dowiedziałem. – Gdy by chwilę zaczekał, może by wy czuł, że coś jest nie tak, zobaczy ł, że stało się coś złego, zmieniłby ton, uniósł głowę i zapy tał, co się stało. Zamiast tego Nikki zobaczy ła ty lko jego plecy. Rook wracał do laptopa stojącego na stole, wy machując pięściami w geście zwy cięstwa i wołając: – Taaak! – Nikki weszła za nim do mieszkania, nie sły sząc ani nawet nie czując własny ch kroków. Miała wrażenie, że pły nie albo – jeśli mogła tak powiedzieć – jest zawieszona.
Rook, z nosem utkwiony m w MacBooku Pro, try skał energią. – To mi nie dawało spokoju. Pamiętałem, że sły szałem coś na temat Lancer Standard – Lancer Standard: Najemnicy do Gwiazd. – Odwrócił się do niej, aby się roześmiać, ale Heat zaskoczy ła go, zatrzaskując pokry wę laptopa. – Dlaczego to zrobiłeś? – zapy tała. Przy jrzał się, jej marszcząc czoło. – Nik? – Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Tam Svejda mi powiedziała. Rook wy glądał na zbitego z tropu. – Tam? Rozmawiałaś z Tam? O czy m? Nikki podeszła do blatu kuchennego i wróciła z egzemplarzem Ledgera w ręku. – O ty m. O arty kule, przez który jestem zawieszona, bo my ślą, że to ja jestem źródłem przecieku. – O mój Boże – Rook skoczy ł na równe nogi – zawiesili cię? – Zrobił krok w jej kierunku. – Nie! – Nikki wy ciągnęła przed siebie obie dłonie, aby go powstrzy mać. Stanął w miejscu. – Po prostu... trzy maj się ode mnie z daleka. Umy sł Rooka wy konał giganty czną pracę. Kilka sekund zajęło mu poskładanie wszy stkiego razem. Przez ten czas Nikki przeszła do kuchni. Pospieszy ł za nią, doganiając w momencie, gdy otwierała lodówkę. – Naprawdę sądzisz, że miałem z ty m coś wspólnego? – Nie muszę sądzić. Powiedziano mi. Ta twoja podskakująca Czeszka mi powiedziała. – Nikki w dalszy m ciągu trzy mała w ręku gazetę i rzuciła nią w Rooka. Miał szy bki refleks, więc ją złapał. – Tam? Tam ci powiedziała, że ja jestem źródłem? – Rook zdał sobie sprawę, że trzy ma w rękach ubliżający mu egzemplarz Ledgera i rzucił go do drugiego pokoju. – Nigdy w ży ciu! – Świetnie. Teraz twierdzisz, że kłamię? – zapy tała Heat. – Nie, nie, wierzę ci. Po prostu nie rozumiem, dlaczego tak powiedziała. – Czuł, że wszy stko wy my ka mu się spod kontroli i dodał: – Nikki, posłuchaj. Ona nie dostała tego ode mnie. – Jasne. Jakby ś miał zamiar się teraz przy znać. – Jak możesz my śleć, że to by łem ja? Nikki sięgnęła ręką za butelkę sancerre i wy ciągnęła wodę pellegrino. By ł najwy ższy czas, aby się uspokoić. – Przede wszy stkim, przy jrzałam się tej prozie, o której twierdziłeś, że jest tak... Jak ty to nazwałeś? Brukowa? Wy czuwam tu kilka „rookizmów”. Nazwanie sprawy pogrzebu „problemem, który nie może by ć zagrzebany ”. Co jeszcze? Aha! „Siniaki policji nowojorskiej”. – Daj spokój, ja... – Zamilkł i sprawiał wrażenie, jakby przełknął coś obrzy dliwego. – To są twoje określenia. – Nikki odstawiła wodę i wy jęła wino. – W pewny m sensie, ale nigdy ich nie udostępniałem. To brzmi jak zbieg okoliczności. – To brzmi jak wy kręt. Tam mówi, że przesłałeś jej notatki e-mailem. – Nie. Nie zrobiłem tego. – To co tak pisałeś w tajemnicy ? – Nikki wskazała na jego laptop na stole jadalny m. – No dobrze, absolutna szczerość. Tak, robiłem notatki do arty kułu, który zamierzam napisać o sprawie Montrose’a. – Co takiego? – Widzisz? Dlatego nic ci nie mówiłem. Nie by łem pewien, jak się będziesz z ty m czuć
po arty kule, który napisałem o tobie. – Rook, to jest pokrętne. Ukry wałeś to przede mną, bo wiedziałeś cholernie dobrze, że będę temu przeciwna? – Nie... Tak. Ale miałem zamiar ci powiedzieć. W końcu. – Im więcej mówisz, ty m bardziej się pogrążasz, Rook. – Słuchaj, jestem dziennikarzem śledczy m i to jest legalna historia. – Którą podsunąłeś Tam Svejdzie, a przy najmniej ona tak twierdzi. – Nie. – Co jeszcze jej... wsunąłeś? – Och! Teraz widzę, co tu się dzieje – wy krzy knął Rook. – To zazdrość wy stawia swój łeb. Nikki z hukiem odstawiła butelkę na kontuar. – Nie umniejszaj tego, przez co przechodzę, przy czepiając mi tanie łatki. – Przepraszam, przesadziłem. – Jak cholera! Teraz moja kolej. – Stłumione emocje z całego koszmarnego ty godnia znalazły swoje ujście. – Zabieraj swoje rzeczy i wy noś się stąd. – Nikki, ja... – Już! Rook zawahał się i odrzekł: – My ślałem, że mi ufasz. Ale Nikki z butelką w ręku już pobiegła do przedpokoju. Ostatnią rzeczą, jaką usły szał Rook, by ł trzask zamka w drzwiach jej sy pialni.
_______ Następnego ranka, mimo iż wiedziała, że nie ma ku temu żadnego powodu, wstała o zwy kłej porze, wzięła pry sznic i ubrała się do pracy. Raley i Ochoa ty mczasem zostawili jej wiadomość zawierającą między wierszami słowa otuchy. Wiedzieli o zawieszeniu Nikki w obowiązkach, jak wszy scy pozostali, więc nagrali jej tzw. pocztę Roacha. – Hej, pani detekty w czy... jak tam inaczej powinienem cię teraz ty tułować – odezwał się Ochoa. Znajdujący się na drugiej linii Raley przerwał mu. – Hej, partnerze, a może by tak trochę delikatności? Cześć, z tej strony Roach. Czy pozwalają ci na wy gnaniu odbierać telefony ? W każdy m razie w zlewozmy waku na posterunku został twój brudny kubek. – Zgadza się – dorzucił Ochoa. – Jeśli ci się wy daje, że umy jemy go za ciebie, to się grubo my lisz, więc jeśli chcesz mieć ten kubek, to wiesz, co robić... Do zobaczy ska? Nikki chciała oddzwonić, ale zamiast tego usiadła na poduszce przy oknie i obserwowała, jak ekipa służb oczy szczania miasta usuwa z ulicy śnieg, który napadał w nocy. To dało jakieś zajęcie. Siedziała i zastanawiała się, czy powinna może nakręcić telefonem komórkowy m film wideo, przedstawiający błotnik odry wany przez pług śnieżny od zaparkowanego samochodu i potem wrzucić ten viral do sieci. To bez wątpienia pomogłoby jej odzy skać pracę – przemy t widea
pokazującego kompromitację służb oczy szczania miasta. Samotność nie przy niosła Nikki spokoju. Oskarżenia Zacha Hamnera wy magały dokładny ch przemy śleń. Nazwał ją nielojalną. Początkowo odrzuciła tę my śl, ale potem się zastanowiła, czy może tak by ło. Nie zrobiła nic nieuczciwego, ale obiekty wna część jej osobowości – ta, która zry wała ją z łóżka w środku nocy, bo miała przeczucia i by ła skłonna do samooskarżeń – chciała drąży ć tę ranę. Zrobiła to więc. Heat zapy tała samą siebie, czy jej związek z Rookiem przy niósł inny m jakąś szkodę. Miała nadzieję, że nie. No i by ła jeszcze ambicja. Młotek zrugał ją też za to i martwiła się, czy przy padkiem nie przekonanie, że ma pełne prawo do nowej rangi, ośmieliło ją do zagrożenia Zachowi upublicznieniem sprawy pogrzebu. Najbardziej gry zła ją jednak kwestia zaufania. Powiedział: „Nie możesz dowodzić, jeśli nie można ci ufać”. Nikki nie przejmowała się ty m, co ten karaluch o niej my ślał. To, co ją dręczy ło, to by ł jej odbiór własnej osoby. Czy wy starczająco ufa samej sobie, aby móc dowodzić? Dzwonek telefonu przy wołał ją do rzeczy wistości. Rozmówca dzwonił z Kwatery Głównej Policji. Nikki tak szy bko chciała wcisnąć zielony guzik, że aparat wy ślizgnął się jej z ręki, ale złapała go, zanim upadł na podłogę. – Halo? Kto mówi? – Nikki, tu Phy llis Yarborough. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że dzwonię na twój pry watny numer. – Tak naprawdę to jedy ny sposób, aby dzisiaj się ze mną skontaktować. – Heat próbowała nadać temu lekki ton, aby nie robić z tego żadnej afery. Tak jakby niczy m się nie przejmowała. – Sły szałam – odparła zastępczy ni komisarza. – I powiem ci otwarcie, że to jest do dupy. Nikki się roześmiała, i nawet jeśli ta rozmowa nie by ła ułaskawieniem, na które miała nadzieję, sprawiła jej radość. – Nie będę temu zaprzeczać. – Chcę po prostu, by ś wiedziała, jeśli nie by łaś tego świadoma, że ta decy zja nie by ła jednomy ślna. Jedna osoba by ła przeciwna i właśnie z nią rozmawiasz. – Och... Nie miałam o ty m pojęcia. Ale dziękuję bardzo. To dla mnie wiele znaczy. – Muszę powiedzieć, że tak czy inaczej, nie jestem fanką Młotka – i ty m razem zasłuży ł na swoje przezwisko. To on zwołał spotkanie, on dolewał oliwy do ognia, on naciskał na sankcje wobec ciebie i miał na ty m punkcie obsesję. – Yarborough zamilkła i Nikki domy śliła się, że teraz jej kolej coś powiedzieć. – Muszę przy znać, że rozumiem, dlaczego Zach odebrał jako afront sposób, w jaki na niego napadłam w sprawie pogrzebu kapitana. – Nie no, chłopak musi dorosnąć. Coś ci powiem, Nikki. Ja nie ty lko nie wierzę, że informacje wy ciekły od ciebie. Jestem święcie przekonana, że to czy sta polity ka. Zach i jego sitwa gnid nie mieli nic przeciwko, gdy chciałam zdoby ć cię do mojej druży ny w Centrum Zbrodni, ale wszy stko się zmieniło po śmierci kapitana Montrose’a. – Ściszy ła głos i dodała: – Przy kro mi z tego powodu, tak przy okazji, wiem że dla ciebie to duża strata. – Dziękuję. – Wzrosła ciekawość Nikki. – Dlaczego przy puszczasz, że po śmierci kapitana wszy stko się zmieniło? – Ponieważ jeśli moja kandy datka – mam tu ciebie na my śli, moja droga – dostanie awans i zastąpi Montrose’a, to ich władza osłabnie. Popatrz sama, kogo oni tam wsadzili. Floy da
Golarza [37] . Oni nie chcą dowódcy posterunku, ty lko marionetki. – Doceniam, że wstawiłaś się za mną. – Biorąc pod uwagę rezultaty, nie wy daje mi się, że wy świadczy łam ci jakąkolwiek przy sługę. – My ślę, że praca gliniarza na ulicy jest bezpieczniejsza od pracy w centrali – stwierdziła Nikki. – To polity ka. To jest brudna gra. – I taka, w której nie chcę brać udziału, dziękuję bardzo – odrzekła Heat. – Nie dlatego składałam przy sięgę. – W rzeczy samej, w tej sprawie właśnie dzwonię – powiedziała zastępczy ni komisarza. – Jako że wbijanie ludziom noża w plecy nie jest twoim ulubiony m sportem, chciałam, aby ś wiedziała – będę miała na ciebie oko. Nie mogę obiecać, że nie będzie więcej żadny ch niemiły ch niespodzianek, ale może uda mi się je zażegnać, a przy najmniej będę mogła cię ostrzec. – Och, to bardzo uprzejme z twojej strony. – Zasługujesz na to. Co więc zamierzasz robić? Oglądać telenowele? Czy zająć się scrapbookingiem? – Odpowiedzią Nikki by ło milczenie, ale Yarborough mówiła dalej: – Oczy wiście, że nie. Ty jesteś Nikki Heat. Słuchaj, rób to, co musisz zrobić. Ale jeśli będziesz czegoś potrzebowała, czegokolwiek, dzwoń do mnie bez wahania. – Tak zrobię – odrzekła Heat. – I... Phy llis? Dzięki.
_______ Jakąś godzinę później zniecierpliwiona zesłaniem na wy gnanie we własny m mieszkaniu, niezdolna uciec od dokuczliwy ch my śli podczas oglądania telewizji śniadaniowej, Nikki w końcu się zebrała. Jednak samo przy gotowy wanie do wy jścia z domu stało się konfrontacją z jej kiepskim położeniem: kiedy odruchowo sięgnęła do kabury i okazało się, że jest pusta, Heat wy mamrotała pod nosem przekleństwo. Po raz pierwszy od niepamiętny ch czasów musiała wy jść z domu nieuzbrojona. Najlepszy m sposobem na chodzenie po Manhattanie podczas opadów śniegu jest obranie drogi pod ziemią. Nikki, jak to miała w zwy czaju, wsiadła w pociąg linii numer 6 na South Park Avenue i przejechała nim do Bleecker, aby przesiąść się w jadącą na północ linię B. Czekając na metro, odby ła ry tuał każdego stojącego na peronie pasażera, polegający na wy chy laniu się co sześć sekund z krawędzi i gapieniu w ciemny tunel w poszukiwaniu bły sku zbliżający ch się świateł odbity ch na torach. Nie powodowało to w żadny m wy padku, że pociągi przy jeżdżały szy bciej, ale przy najmniej dawało jakieś zajęcie inne niż wy patry wanie szczurów przemy kający ch po zarośnięty m brudem tunelu. Nikki poszukała świateł pociągu, przeprowadziła kontrolę obecności szczurów, sprawdziła też peron. Tego ranka nie by ło na dole żadnego zaparkowanego radiowozu – Postrach nie czekał na nią, aby zasalutować jej dwoma palcami albo przy nieść kawę. Odebrali jej odznakę, zabrali też ochronę. Heat nie zaobserwowała żadnego zagrożenia, wsiadła do pociągu na przejażdżkę do Dwudziestego Posterunku i nawet udało jej się trochę zrelaksować.
Wewnętrzne demony wsiadły jednak razem z nią i wepchnęły się na miejsce obok. Nikki zawsze by ła zdolna do trzeźwego osądu sy tuacji i nie sprawiało jej problemu zwolnienie tempa. Nawet gdy by ła pod obstrzałem, potrafiła wszy stko kontrolować, ale teraz nie mogła otrząsnąć się z my ślenia o ty m, jak całe jej ży cie w ułamku sekundy wy wróciło się do góry nogami. Co tu się do diabła działo? Heat by ła dumna ze swojego scepty cy zmu i nieulegania paranoi, ale ty m razem poważnie wierzy ła, że jest wrabiana. Ale dlaczego? I przez kogo? Bolało ją, że kilkaset słów w kiepskiej gazecie sprawiło, że została wy kopana. Ten cholerny arty kuł! I Rook. To by ła jej największa zgry zota. Zainwestowała w tego faceta. Czekała na niego. Czuła do niego coś, co wy szło daleko poza sy pialnię... albo gdziekolwiek, gdzie trafili. Nikki nie oddawała się zby t łatwo żadnemu mężczy źnie. Zdrada Rooka by ła jedną z przy czy n tej zasady. Heat zastanowiła się nad swoją odpowiedzią na egzaminach ustny ch na py tanie o jej największą słabość. Musiała przy znać, że jej odpowiedź nie by ła szczera. Tak, identy fikowała się w stu procentach z pracą, ale jej największą słabością nie by ło nadmierne poświęcanie się karierze zawodowej. To by ła jej obawa przed by ciem bezbronną. Tak nieuzbrojoną – w sensie dosłowny m – emocjonalnie w swoim związku z Rookiem. To by ł ten strzał, który przeszy ł jej duszę na wy lot.
_______ Co, u licha, robiła z powrotem na sali odpraw? To nie inni zadawali jej to py tanie. Nikki Heat py tała samą siebie. Kiedy włoży ła płaszcz i wy brała drogę nieodśnieżony m chodnikiem do stacji metra, stwierdziła, że potrzebuje paru rzeczy ze swojego biurka. Nie wiedziała, jak długo może potrwać jej zawieszenie – ani czy nie będzie już na stałe – i chciała pewne materiały mieć w domu. Do momentu, gdy weszła na schody z pociągu linii B pod Amery kańskim Muzeum Historii Naturalnej i brnęła w kierunku Columbus Avenue, przekony wała samą siebie, że musi wejść z godnością do pokoju ekipy. No i ten brudny kubek, na który zwrócili jej uwagę Raley i Ochoa... Ale prawda by ła taka, że detekty w Heat łaknęła informacji. To, czego się dowiedziała, jedy nie pogłębiło jej podejrzenia w kwestii odsunięcia od służby. Raley i Ochoa z miejsca zaciągnęli ją w ustronne miejsce. – Co, do cholery, jest grane? – spy tał Ochoa. – Właśnie, co ty wy prawiasz, że dajesz się zawiesić? – dodał Raley. – Fatalny moment! – Nie, aby śmy się tobą przejmowali – rzekł jego partner – ale śledztwo w sprawie Grafa jest wy wrócone do góry nogami. – Muszę w ogóle py tać dlaczego? – Nikki wiedziała to ze spotkania z poprzedniego dnia. – Przez Człowieka ze stali – odrzekł Ochoa. Heat mogła się założy ć, że nadali taki przy domek kapitanowi Ironsowi. Mogła się też założy ć, że nie oni pierwsi. – Ściąga wszy stkie siły do sprawy
śmierci bezdomnego, nawet jeśli okaże się, że to przy padkowe przedawkowanie. – Prakty cznie rzecz biorąc, śledztwo utknęło w martwy m punkcie. – Raley skinął głową w stronę białej tablicy z informacjami na temat sprawy wielebnego Grafa. Tablica zwisała niedbale na stojaku, by le jak starta, z prawie niewidoczny mi już smugami kolorowy ch markerów Nikki, przy pominający mi dawny cel. – To nawet wy godne – stwierdziła Heat. Ochoa zachichotał. – Wiesz, jak zawsze nabijamy się z Rooka i jego wzięty ch z kosmosu teorii spiskowy ch? – Heat przy taknęła, maskując ból na dźwięk tego nazwiska. – Nic nie równa się z ty m, co Rales i ja my ślimy na ten temat. – Jakieś sugestie? – zapy tała Heat. – Ty lko jedna – odrzekł Raley. – Daj nam znać podczas wolnego, czego potrzebujesz. – Podczas „wolnego” – zawtórował mu Ochoa, biorąc to słowo w cudzy słów.
_______ Jedy ną saty sfakcją, jaką odniosła z ty ch zniechęcający ch nowin o odłożeniu na półkę sprawy Grafa, by ło to, że Sharon Hinesburg dostała polecenie od kapitana Ironsa, aby udawać bezdomną i musiała spędzić noc w tunelu dla pieszy ch w parku Riverside. – „Oby padał śnieg” – pomy ślała Nikki. Pod wpły wem kapry su – tak, kapry su, tak sobie powiedziała – Heat zalogowała się do swojego komputera, aby wy drukować PDF na temat zabójstwa Huddlestona, sprawy, którą w 2004 roku prowadził detekty w Montrose. Nie do wiary. Jej hasło nie działało. Odmowa dostępu. Nikki zadzwoniła po pomoc do działu IT. Po krótkim milczeniu technik przeprosił i poinformował, że w związku z jej zmienioną klasy fikacją nie ma chwilowo autory zacji i nie może korzy stać z serwera Departamentu Policji Nowojorskiej. Po odłożeniu słuchawki na widełki Heat zdała sobie sprawę, jak bardzo się my liła. By ła w błędzie, my śląc, że nie może się czuć bardziej wstrząśniętą i osamotnioną. Wy chodząc na Osiemdziesiątą Drugą Zachodnią, odwróciła się, aby stawić czoło lodowatemu wiatrowi przelatującemu z jednego końca miasta, od rzeki Hudson, na drugi. Wiedziała jednak, że nieważne, jak długo stałaby tam, nigdy nie stanie się wy starczająco zimno, aby przestała cokolwiek czuć. Powlokła się ty łem do śnieży cy w stronę metra, aby pojechać do domu. – Proszę pani, proszę pani! – To by ły ostatnie słowa, jakie Nikki usły szała przed zderzeniem na Columbus Avenue. Odwróciła się w stronę tego głosu na ułamek sekundy, zanim dostawca jadący na rowerze wpadł na nią i ją przewrócił. Wy lądowali zresztą oboje – splątani – ręce, nogi i rower, a wokół nich leżały porwane kartonowe opakowania dań na wy nos, brokuły i sos ostry gowy, rozmazane pierożki wonton i nóżka kaczki. – No i szlag trafił moje zamówienie – stwierdził dostawca.
Cały czas leżąc na ziemi z policzkiem na kierownicy roweru, Nikki uniosła głowę znad kratki ściekowej i powiedziała: – Jechałeś ty m pasem pod prąd. – Wal się, paniusiu – odparował dostawca, wy rwał rower spod Nikki i odjechał, zostawiając ją i zdemolowane zamówienie na przejściu dla pieszy ch. Przez ułamek sekundy, gdy Nikki patrzy ła na płat brudnego śniegu zmieszanego z piaskiem pod swoją twarzą, czerwony od krwi, przeleciała jej przez głowę my śl, czy ktokolwiek, kto zabił Montrose’a, również wy słał szalonego dostawcę na rowerze. Teorie spiskowe wpędzają człowieka do takiej matni, że zatrzy muje się, rozgląda wokoło i nie wie, komu może zaufać.
_______ Kiedy Rook otworzy ł drzwi, jego spojrzenie wy rażało szok zmieszany z czujnością. Najpierw zareagował na widok jej twarzy, na której smugi zaschniętej krwi rozpełzły się jak macki z miejsca na głowie, do którego Nikki przy ciskała zmiętą chusteczkę. Następnie, nauczony doświadczeniem, wy jrzał na kory tarz, aby sprawdzić, czy nikt nie ucieka. – Nikki, rany boskie, co się stało?! Szy bkim krokiem przeszła obok niego i weszła do kuchni. Zamknął drzwi i podszedł do niej. Nikki uniosła rękę do góry. – Zamknij się i nic nie mów. Rook otworzy ł usta i zamknął je naty chmiast. – Jestem świetną policjantką. By łam na prostej drodze, aby przeskoczy ć stopień porucznika i dostać awans na kapitana. Miałam dowodzić posterunkiem i, jako glina, doskonale rozumiem taką rzecz jak moty w. Kiedy zastanawiam się, jaki miałby ś interes w ty m, aby ujawnić Czeszce informacje, nie znajduję absolutnie nic. To nie ma żadnego logicznego wy tłumaczenia. Dlaczego miałby ś dać notatki do historii, która należy wy łącznie do ciebie, komuś innemu? W zamian za seks? Proszę. Widzę wy raźnie, że Tam jest zby t wy magająca, aby by ć dobra w łóżku. – Rook chciał coś powiedzieć, ale mu przerwała: – Zamknij się. Bez moty wu po prostu nie mam pojęcia, dlaczego do diabła miałby ś zrobić coś takiego. Postanowiłam więc ci uwierzy ć. Nie ty lko chcę, muszę to zrobić. Ponieważ cokolwiek się teraz dzieje w tej sprawie, zostało skierowane na nowe tory i nie mam nikogo oprócz ciebie, komu mogłaby m zaufać. Wszy stko się wali. Wy rzucono mnie i sprawa morderstwa, w której poruszy łam niebo i ziemię, aby pchnąć naprzód śledztwo, wy lądowała w koszu na śmieci, bo nieudolny gry zipiórek, który m zastąpili kapitana Montrose’a, prezentuje poziom inspektora Clouseau. Nic nie mów. – No i... gdy tak leżałam kilkanaście minut temu na Columbus, dy gocząc z zimna, zakrwawiona, zwalona z nóg przez jadącego na rowerze pod prąd i nieskłonnego nawet przeprosić za to dostawcę, przeanalizowałam moje ży cie, które sięgnęło dna, i pomy ślałam sobie: „Nikki Heat, czy masz zamiar tak tutaj leżeć?”. Chociaż przesiady wanie w Starbucks podczas przy musowego urlopu i granie w Angry Birds czy czekanie, aż zadzwonią z centrali i przeproszą, jest bardzo kuszące, to po prostu nie wchodzi w rachubę. Jestem zby t uparta i za bardzo osobiście zaangażowałam się w tę sprawę, aby pozwolić jej tak po prostu umrzeć. Ale – drobny szczegół techniczny – nie jestem w akty wnej służbie policji nowojorskiej. Nie mam broni, nie mam odznaki, nie mam dostępu do informacji, nie mam ekipy.
Aha, i jacy ś ludzie chcą mnie zabić. Czego więc potrzebuję? Pomocy. Potrzebny mi jest partner, by m mogła pchnąć to śledztwo do przodu. Potrzebuję kogoś z doświadczeniem, z jajami, z doskonały mi umiejętnościami dochodzeniowy mi, kto wie, jak schodzić mi z drogi i nie boi się działać w dziwny ch godzinach. Dlatego jestem tutaj, w twojej kuchni, krwawiąc na twoje pły tki podłogowe robione na zamówienie. No dobrze, teraz możesz się odezwać. Co na to powiesz? Rook nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił ją delikatnie, aby spojrzała nad blatem do dużego pokoju. Dostrzegła tam białą tablicę, jak na ich posterunku, którą Rook skopiował u siebie w apartamencie. Nie by ło na niej wszy stkiego – na przy kład zdjęć – ale główne elementy umieszczono, gdzie trzeba: oś czasu, nazwiska ofiar i podejrzany ch, najważniejsze informacje do zbadania. Informacje wy magały uaktualnienia, ale podstawa by ła w porządku. Heat odwróciła się z powrotem do Rooka i zapy tała: – No i co? Jesteś zainteresowany czy nie?
ROZDZIAŁ DWUNASTY N ikki siedziała na zamknięty m sedesie w łazience Rooka, który nachy lił się nad nią, ostrożnie odgarniając na boki kosmy ki jej włosów, aby zbadać ranę. Heat wpatry wała się w lustrze w swoją twarz, na której zakrzepła krew, i powiedziała: – To wy gląda dużo gorzej niż jest w rzeczy wistości. – Och, gdy by m ty lko dostawał centa za każdy m razem, kiedy mówiłem to w moim ży ciu. – Komu, Rook? Niczego niepodejrzewający m dziewczy nom, które przy łapały cię w barze z kimś inny m? – Rzucasz cień na mój honor swoimi żałosny mi przy puszczeniami. – I dodał: – Zazwy czaj to by ła sy pialnia. – Odwrócił się do lustra, tak by Nikki mogła zobaczy ć jego dumną minę. – O rany, tęsknię do szkolny ch czasów. – Podszedł do blatu kuchennego i wziął naczy nie z przy gotowaną wcześniej ciepłą wodą z my dłem. – I co pan sądzi, doktorze? Obejdzie się bez szy cia czy nie? Rook zwilży ł wacik w roztworze i delikatnie przemy ł jej skórę głowy. – Na szczęście to się mieści w kategorii otarcia, a nie rozcięcia, więc obejdzie się bez szy cia. Chociaż, kiedy by łaś ostatnio szczepiona przeciwko tężcowi? – Niedawno – odrzekła. – Tuż po ty m, jak ten sery jny zabójca pracował nade mną narzędziami denty sty czny mi w twojej jadalni. – Mamy wspomnienia, co, Nikki? Dwadzieścia minut później odświeżona pry sznicem i ubrana w czy stą bluzkę i dżinsy, które wisiały u niego w szafie, Heat pojawiła się przy stole kuchenny m. – Transformacja skończona – oznajmiła. Rook przesunął w jej stronę podwójne espresso. – Nie żartowałaś. Gdy cię powalają na ziemię, ty znowu wstajesz. – No popatrz!
_______ – Czy mogę powiedzieć, że dobrze zacząłeś? – zawołała Nikki, rzucając pobieżnie okiem na białą tablicę. Rook wy szedł z przedpokoju z plastikową skrzy nką na mleko, w której by ły arty kuły biurowe i aluminiowy stojak do trzy mania giganty cznego ekranu prezentacy jnego, który
tkwił teraz na fotelu dla gości, czekając na zaproszenie do imprezy. – Większość spraw, na który ch musimy się skupić, jest tutaj. – Dobre notatki są przy jacielem pisarza – odrzekł. – Jestem pewien, że nie jest tak szczegółowa jak biała tablica Nikki Heat. To jest raczej wersja uzupełniająca tamtej. Nazy wam ją białą tablicą B. – To jest nawet więcej niż teraz mają na posterunku. – Powiedziała Rookowi o kapitanie Ironsie i o ty m, jak jego brak kompetencji zepsuł więcej niż wszy stkie kłody, jakie rzucał jej pod nogi Montrose. W rezultacie śledztwo w sprawie zabójstwa księdza zostało zawieszone. – Zasadniczo to my teraz jesteśmy sprawą Grafa. – Sprawmy więc, aby to się liczy ło – odrzekł Rook. Spędzili następną godzinę, uaktualniając stare informacje nowy mi tropami i nazwiskami ludzi, który mi należało się zainteresować. Rook na bieżąco wprowadzał zmiany na tablicy : dzielił sekcje do każdego dużego wątku śledztwa, zmieniał oś czasu, aby dodać nowo odkry te elementy. Nikki sporządziła karty indeksowe na tekturkach 10 × 15 cm ze skrzy nki z materiałami biurowy mi, uzupełniła szczegóły i wpisała nierozwiązane kwestie – wszy stko odpowiednio do kategorii, które Rook wy ry sował na tablicy. Jakiekolwiek zakłócenia, które wy wołały chaos w ich stosunkach, odeszły teraz w nieby t, ustępując miejsca skupieniu na zadaniu do wy konania. Ci dwoje od samego początku i bez zbędny ch ceremonii weszli w skuteczny ry tm pracy. Na koniec, gdy tablica by ła już uzupełniona, a karty ponumerowane i wy pełnione, cofnęli się, aby podziwiać swoje dzieło. – Tworzy my całkiem niezłą ekipę – stwierdziła Heat. – Najlepszą – zgodził się z nią Rook. – Rozumiemy się bez słów. – Nie bądź pan taki chojrak, panie pisarzu, teraz będzie trudniej. W żaden sposób nie damy rady sprawdzić każdego tropu i każdej osoby przy tak ograniczony ch możliwościach i liczbie osób. – Nie ma problemu – odrzekł Rook. – Wy bierzmy jednego i idźmy go aresztować. To zawęzi pole działania. Albo – jeszcze lepiej – uży jmy metody Kadafiego i aresztujmy wszy stkich. – Dochodzimy do punktu, o który m my – mam tu na my śli głównie ciebie – musimy pamiętać. Ja nie mogę nikogo aresztować. Pamiętasz, że nie mam odznaki ani broni? Rook przemy ślał to i odparł: – Nie potrzebujemy żadny ch cholerny ch odznak. A jeśli chodzi o broń, co tam dla ciebie banda morderców, kiedy masz pod ręką sopel lodu? Nikki wy ciągnęła ołówek w jego stronę, czubkiem do przodu. – Mądrze by by ło z twojej strony o ty m pamiętać. – Odnotowane. – Biorąc pod uwagę, że ty lko dwa konie ciągną ten wózek, musimy wy znaczy ć priory tety. – Poprawiła tablicę na stojaku i zdarła okładkę, odsłaniając czy stą kartę. – Tak widzę główne cele. – Heat zdjęła nasadkę z markera i drukowany mi literami wy pisała najważniejsze nazwiska, uzasadniając Rookowi każdy wy bór: – Sergio Torres... Jeśli nie on zamordował Grafa, to jest w jakiś sposób powiązany z zabójcą – ma zby t duże umiejętności jak na swoją przestępczą kartotekę; Lawrence Hay s... Nie ty lko miał środki i moty w, ale groził wielebnemu Grafowi. Czy m by łeś wczoraj tak podekscy towany ? Chciałeś mi powiedzieć o Lancer Standard, zanim urwałam
ci głowę? – Pamiętałem, że sły szałem coś brzy dkiego na temat grupy Hay sa, więc skontaktowałem się wczoraj z moim źródłem informacji w Hadze. Pomogło mi przy pisaniu arty kułu o Slobodanie Miloševiciu: atak serca – w cudzy słowie – tuż przed ogłoszeniem wy roku. Trafiony zatopiony. Sprawdź sama. – Wskazał na monitor laptopa i zacy tował: „Między narodowa grupa obrony praw człowieka wy stosowała oskarżenie mające spowodować postawienie przed Między narodowy m Try bunałem Sprawiedliwości organizacji Lancer Standard pod zarzutem znęcania się nad ludnością w Iraku i w Afganistanie, łącznie ze stosowaniem poniżenia seksualnego, waterboardingu i... uwaga, uwaga: tortur z uży ciem przezskórnego elektry cznego sty mulatora nerwowego”. – Podniósł na nią wzrok i dodał: – A gdzie to sły szeliśmy wcześniej, panie i panowie? – Nieźle – przy znała Nikki. – Zdecy dowanie zdoby wa to moje zainteresowanie. – Heat konty nuowała swoją listę najważniejszy ch nazwisk: – Horst Müller, nasz niemiecki tancerz, groził Grafowi i z jakiegoś powodu oberwał kulkę. Nawet jeśli by ła przeznaczona dla mnie, chcę wiedzieć, dlaczego uciekał; Alejandro Martínez... to jego brudne pieniądze z handlu narkoty kami by ły ukry te na plebanii. Chcę wiedzieć, dlaczego. Justicia a Guarda... bojownicy z brutalny m rodowodem rewolucy jny m – nie zapominajmy, że wielebny Graf by ł jako ostatni widziany w ich towarzy stwie. Emma... nie wiem, kim jest Emma – nigdy nie miałam szansy się dowiedzieć – ale Graf miał wy czy szczony folder z jej imieniem, czy li Emma trafia na moją listę. Wy tatuowany mężczy zna... niezidenty fikowany człowiek widziany w kamerze bezpieczeństwa z jedną ze współlokatorek dominy – luźny wątek, którego nie mogę odpuścić. Kapitan Montrose... no dobra, na niego trzeba spojrzeć z dwóch stron. Po pierwsze, jego podejrzane zachowanie przed śmiercią wiąże się z Grafem. Co zamierzał i dlaczego? Po drugie, jego tak zwane samobójstwo. Nie kupuję tego. – Zatkała marker i cofnęła się sprzed stojaka. – I to ma by ć zawężanie pola działania? – spy tał Rook. – Hej, nie wiesz nawet, ile tutaj nie umieściłam. Na przy kład, poza fizy czny mi dowodami sprawdzany mi przez techników śledczy ch, ciekawa jestem bardzo ty ch dwóch skarpetek nie do pary z plebanii: recepty z szafki na leki Grafa i tego, jakie znaczenie ma zaginiony medalik ze święty m Krzy sztofem? – Napisała na tablicy „lek na receptę” i „św. Krzy sztof”, a następnie klepnęła się w czoło nasadką markera. – No to mamy dużo na początek – stwierdził Rook. – Niezła robota. – Twoja też. – Nikki nie mogła się powstrzy mać, aby nie dorzucić lekkiego docinka: – Przy okazji, Rook, nie znajdę nic z tego w gazetach, co? – Hej... – Daj spokój, uszy do góry, żartuję. – Rook popatrzy ł na nią nieufnie. – No dobrze – przy znała – połowicznie żartuję. – Rook rozważał to przez chwilę, po czy m wziął ze stołka barowego jej płaszcz. – Wy rzucasz mnie? Ale zaraz po ty m wziął również swój. – Nie, oboje wy chodzimy. – Dokąd? – spy tała Nikki. – Naprawić tę połowę, która nie żartuje.
_______ Jadąc windą na górę do śródmiejskich biur Ledgera, Heat przekony wała Rooka, że ta wy cieczka jest niepotrzebna. – Pogódź się z żartem i puść go mimo uszu. Powiedziałam, że ci ufam. – Przy kro mi. Widzę wy raźnie, że wciąż mi nie wierzy sz. A ja chcę jednego i drugiego. Zaufania i wiary. I pokoju. Nikki potrząsnęła głową. – Pulitzer, co? Za pisanie? Winda wy puściła ich na szósty m piętrze, w siedzibie sekcji miejskiej – otwarty m morzu boksów, wy pełniony ch mężczy znami i kobietami stukający mi w klawiatury komputerów albo mówiący mi do zestawu słuchawkowego lub jedno i drugie jednocześnie. Pomijając fakt, że przestrzeń miała rozmiar połowy kwartału miasta, wrzawa, która tu panowała, przy pomniała Nikki salę odpraw na Dwudziesty m Posterunku. Tam Svejda zerkała ze swojego boksu na dalekim końcu pomieszczenia i jak ty lko ich zobaczy ła, zamachała obiema rękami nad głową. Kiedy doszli do jej narożnika, ściągnęła z głowy słuchawki, zawołała śpiewnie: „Czeeeeść!” i rzuciła się Rookowi na szy ję w powitalny m uścisku. Nikki patrzy ła zarówno z przy jemnością, jak i z niechęcią, jak podskakująca Czeszka wy rzuca do ty łu prawy obcas, zupełnie jak robią to gwiazdki telewizy jne witające prowadzący ch wieczorne programy ty pu talk-show. Heat wy starczy ł zwy kły uścisk dłoni, chociaż promienny uśmiech, który m Tam w ty m samy m czasie obdarzy ła Rooka, rozpraszał ją. – Bardzo się ucieszy łam, gdy powiedzieliście, że przy jdziecie oboje. O co chodzi? Powiedzcie, proszę, że macie dla mnie więcej poufny ch informacji. – W rzeczy samej, chodzi nam o te inne poufne informacje – odrzekł Rook. –Nikki... to znaczy detekty w Heat mówi, że powiedziałaś jej, iż dostałaś je ode mnie. – Zgadza się – potwierdziła Tam. Nikki uniosła py tająco brwi, odwróciła się i zlustrowała zatłoczony boks redakcji informacy jnej, a Rook sprawiał wrażenie zakłopotanego. – No cóż, trudno mi to sobie wy obrazić – powiedział. – Jako że nigdy o niczy m takim nie rozmawialiśmy. Kiedy zapy tałaś mnie o to któregoś dnia przez telefon, czy nie zaznaczy łem wy raźnie, że nie mogę ci pomóc? – To prawda... – odrzekła z wahaniem reporterka z powrotem ściągając na siebie uwagę Nikki. – W takim razie jak możesz mówić, że to by łem ja? – odparł Rook. – Ja – mruknęła Heat pod nosem do pisarza. – To proste. – Tam usiadła i odwróciła się do swojego komputera. Po kilku uderzeniach w klawiaturę jej drukarka zaczęła wy pluwać kartki papieru. Podała pierwszą z nich Rookowi. – Widzisz? To jest e-mail, który mi przy słałeś. Heat przy sunęła się bliżej Rooka i czy tali jednocześnie. By ł to jego e-mail zaadresowany do Tam. W linijce tematu zostało napisane: „Dwudziesty Posterunek, poufne”. Zaraz po ty m następowała gęsto zapisana strona notatek, szczegółowo opisujący ch kłopotliwe śledztwo w sprawie morderstwa Grafa oraz kontrowersje wokół osoby kapitana Montrose’a. Tam podała Rookowi jeszcze trzy wy drukowane strony. Przebiegł je wzrokiem – ostatnie akapity doty czy ły
konfliktu związanego z pogrzebem Montrose’a. Rook odsunął kartki od siebie i poczuł na sobie wzrok Nikki. – To wy gląda dużo gorzej niż jest w rzeczy wistości – powiedział. – Zakład? My ślę, że się my lisz – odparła Heat.
_______ Gdy wrócili do Tribeca, Magoo już czekał w przedsionku loftu Rooka. Komputerowy guru dziennikarza by ł w wieku zbliżony m do studenckiego, miał figurę gruszki, niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i jedną z ty ch rzadkich kręcony ch bródek oraz obietnicę wąsów, co sprawiło, że Nikki pomy ślała sobie: „Czy m tu się przejmować?”. Jego blada szczera twarz by ła zdominowana przez okulary w czarny ch oprawkach z gruby mi szkłami, które wy eliminowały jakiekolwiek wątpliwości, w jaki sposób Don Revert zy skał przy domek Pan Magoo. Py taniem, które zostawało bez odpowiedzi, by ło: dlaczego zatrzy mał to przezwisko. – Nie traciłeś czasu – stwierdził z zadowoleniem Rook, gdy jego konsultant z trzaskiem otworzy ł twardą pokry wę walizki na kółkach wy pełnionej sprzętem i zaczął rozstawiać na biurku swój sklepik. – Puściłeś w niebo sy gnał świetlny Batmana, więc musiałem odpowiedzieć. – Magoo wy ciągnął kable i sprzęt diagnosty czny – małe czarne pudełka z licznikami – i ustawił je obok laptopa Rooka. Gdy kalibrował liczniki, podnosił od czasu do czasu wzrok na Heat i obdarzał ją przelotny mi spojrzeniami oczu powiększony ch przez grube szkła do giganty czny ch rozmiarów. – Ładna walizka – rzuciła Nikki, nie wiedząc, co innego powiedzieć. – O, tak. Marki Pelikan. Oczy wiście dostałem ją z piankową wkładką pod pokry wę i wy ściełany mi przegródkami. Jak widzicie, mogę równie dobrze uży wać akcesoriów Velcro, aby dowolnie ją skonfigurować do każdego bagażu. – Nikki by ła pewna, że to by ła gra wstępna. Rook wy jaśnił swojemu osobistemu maniakowi komputerowemu sprawę e-maila, który otrzy mała od niego Tam Svejda, i pokazał mu wy druk. – Rzecz w ty m, że ja go nigdy nie wy słałem. – Powiedział to, aby poinformować Magoo i przy pomnieć o ty m Heat. – Taaak – odrzekł Magoo. – Chodźcie zobaczy ć. Rook i Nikki obeszli go z obu stron, ale ekran laptopa Rooka by ł wy pełniony groźny m ciągiem kodu i komend, które żadnemu z nich nic nie mówiły. – Będziesz musiał nam to wy tłumaczy ć czy stą angielszczy zną, przy jacielu – stwierdził Rook. – W porządku, co powiesz na „Gościu, wzięto cię w posiadanie”. Czy to wy starczająco zrozumiałe? – Zaczy nam rozumieć. – No dobra, powiem to jak laikowi. Znacie te reklamy usług w telewizji i radiu, które pozwalają na subskry pcję zdalnego dostępu do komputera? – Jasne – odrzekła Nikki – płaci się abonament i konfigurują ustawienia, tak że ma się dostęp do służbowego komputera z każdego miejsca na świecie. Dobre zwłaszcza dla podróżujący ch biznesmenów. Łączy sz się z laptopa w pokoju hotelowy m w Cedar Rapids Holiday Inn, a możesz
pracować i transferować pliki z komputera w Nowy m Jorku albo Los Angeles. O to chodzi? – Właśnie tak. Zasadniczo jest to konto dostępowe, które pozwala, aby zdalny komputer, który wy znaczy sz, robił dokładnie to, co twój inny komputer mu każe. – Magoo odwrócił się od Heat do Rooka. – Ktoś się włamał do twojego laptopa i zainstalował własne konto zdalnego dostępu. – Zostałem zhakowany ? – Rook wy prostował się i szeroko uśmiechnął do Nikki. – To cudownie! To znaczy, nie tak dobrze dla komputera, ale... O rany, wspaniałe wieści! Ale też fatalne. To skomplikowane. Lepiej się zamknę. Heat skupiła się na inny ch konsekwencjach tego faktu. – Czy jesteś w stanie ustalić, kto zainstalował to konto zdalnego dostępu? – Nie, jest mocno zaszy frowane. Ktokolwiek ukry ł je na twardy m dy sku, naprawdę wiedział, co robi. – Rook by ł ostatnio za granicą, czy to mogło się wtedy zdarzy ć? Magoo potrząsnął przecząco głową. – To zostało zainstalowane w ostatnich dniach. Czy ktoś by ł w twoim lofcie? Może gdzieś zostawiłeś niepilnowany laptop? – Raczej nie. Cały czas miałem go ze sobą. Pracowałem u niej. Heat przy szła do głowy dokładnie ta sama my śl, ale Rook wy powiedział ją na głos. – Woda na parapecie w łazience. Ktokolwiek to by ł, nie włamał się, aby coś ukraść. Włamali się, aby mnie wy sondować. To znaczy mój komputer. Czuję się taki... wy korzy stany. – Słuchajcie – odezwał się Magoo. – Mogę spróbować złamać szy fr i zobaczy ć, kto to zrobił. To by łoby dla mnie superwy zwanie. Ale musicie coś wiedzieć. Jeśli złamię szy fr, mogę wy słać alarm, który powie temu komuś, że został nakry ty. Chcecie, aby m to zrobił? – Nie – odparła Nikki. Po czy m zwróciła się do Rooka: – Kup sobie nowy komputer.
_______ Magoo opuścił ich wraz z czekiem, który zawierał zapłatę za usługi oraz koszt zakupu nowego czy stego laptopa, i obiecał, że wróci z nim w ciągu godziny. Jak ty lko drzwi się za nim zamknęły, Nikki powiedziała: – Tak mi przy kro, że w ciebie wątpiłam. Rook lekko wzruszy ł ramionami. – Nie postrzegam tego jako wątpienie we mnie. My ślę, że to by ło bardziej jak lanie kwasu siarkowego na mój charakter i darcie mnie na strzępy jako istoty ludzkiej. – To między nami wszy stko już gra? – uśmiechnęła się Nikki. – Aż za dobrze – odparł Rook i zaraz dodał: – Do licha! Jestem taki łatwy. Nikki przy sunęła się bliżej niego i zarzuciła mu ręce na szy ję. – Hej, wy nagrodzę ci to. – Na to liczę. – Później. – Kusicielka. – Do pracy.
– Fatalnie.
_______ Heat zaczęła analizować listę najważniejszy ch nazwisk na nowej tablicy. Pierwszy w kolejności by ł Sergio Torres. Nikki mogła nie mieć do dy spozy cji akty wów policji nowojorskiej, ale miała swoje źródła w FBI. Kilka miesięcy wcześniej, gdy tropili sery jnego zabójcę z Teksasu, który przy wiązał ją taśmą izolacy jną do krzesła w ty m samy m pokoju, w który m teraz się znajdowała, detekty w skontaktowała się z biurem Narodowego Centrum Analizy Zbrodni w Quantico w Wirginii. Podczas śledztwa nawiązała przy jazne stosunki z jedną z anality czek centrum. Zadzwoniła do niej. Uroda profesjonalny ch stosunków w ochronie porządku publicznego polega na ty m, że aby załatwić sprawę, nie trzeba dużo mówić. Nikki przy puszczała, że to pozostałość kodu przy pisy wanego Johnowi Way ne’owi: „Nigdy nie narzekaj, nigdy nie wy jaśniaj”. Heat powiedziała, że pracuje nad śledztwem na własną rękę i chce sprawdzić jedno nazwisko bez angażowania w to Departamentu Policji. – Czy masz coś przeciwko py taniu o powód zainteresowania ty m człowiekiem? – spy tała jej koleżanka anality czka. – Próbował mnie zabić i załatwiłam go. – Podaj mi wszy stkie informacje, jakie masz, Nikki – odrzekła tamta naty chmiast. – Sprawdzimy tego sukinsy na tak, że będziesz nawet znała jego ulubiony smak lodów. Heat zwalczy ła nieoczekiwany przy pły w emocji, podziękowała anality czce i powiedziała, że będzie usaty sfakcjonowana czy mkolwiek, czego się dowie. Nikki, jadąc na fali dobrej woli inny ch, otworzy ła ostatnie połączenia w telefonie komórkowy m i zjechała na dół do numeru Phy llis Yarborough z rozmowy, jaką miała z nią tego ranka. – Chciałaby m skorzy stać z twojej oferty. Potrzebuję przy sługi. – Mów, o co chodzi. – Facet, który próbował mnie zabić dwa dni temu w Central Parku. Jego kartoteka nie wy mienia wszy stkich umiejętności, które ma. Jeśli nie stanowi to dla ciebie problemu natury ety cznej, biorąc pod uwagę mój stan zawieszenia w pracy, czy mogłaby ś go sprawdzić w bazie Centrum Przeciwdziałania Zbrodni w Czasie Rzeczy wisty m i zobaczy ć, czy cokolwiek wy skoczy. Tak samo jak znajoma Nikki z FBI w Quantico, również Phy llis Yarborough nie wahała się ani chwili. – Powiedz mi, jak się pisze jego nazwisko – to by ła jej odpowiedź.
_______ Rook już działał na nowy m MacBook Air i skoczy ł na równe nogi, gdy Nikki po skończony ch rozmowach telefoniczny ch weszła do jego biura. – Wy szperałem bardzo ciekawą informację na temat jednego z naszy ch graczy – oznajmił.
– Mów. – Nikki usiadła w fotelu gościnny m i zatopiła się w miękkie poduszki, czując świeży napły w opty mizmu i przy znając przed samą sobą, że odpowiada jej ten nowy sposób pracy z Rookiem. – Wrzuciłem w wy szukiwarki Google i Bing niektóre nazwiska z białej tablicy B. Nie są to zupełnie źli faceci w sty lu tajniaków Philipa Marlowe’a w Wielkim śnie, ale się opłaciło. W każdy m razie zabrałem się do sprawdzania naszy ch akty wistów z organizacji obrony praw człowieka Justicia a Guarda. Milena Silva jest fakty cznie adwokatem. Jednakże Pascual Guzmán... Wiesz, czy m się zajmował, zanim opuścił Kolumbię? By ł profesorem na Uniwersy tecie Narodowy m w Bogocie. I czego uczy ł? – Filozofii marksistowskiej? – zary zy kowała Nikki. – Informaty ki. – Rook usiadł z powrotem przy biurku i zwrócił się w stronę ekranu. – Ale profesor Guzmán opuścił uniwersy tet. Dlaczego? Na znak protestu, ponieważ profesor twierdził, że programowanie, które opracowy wał w swoim departamencie, by ło uży wane przez tajną policję do szpiegowania dy sy dentów. – Rook uderzy ł pięścią powietrze i wstał. – Mam go. To jest facet, który zhakował mój komputer. – Ale dlaczego? – No dobrze... – Spręży sty m krokiem obszedł biurko dookoła. – Chcesz usły szeć moją teorię? Guzmán i kadra rady kałów, który ch zrekrutował tu, w Nowy m Jorku, naduży wała przemocy. Nie podobało się to ich przy jacielowi i sojusznikowi, wielebnemu Gerry ’emu Grafowi, który nic nie miał przeciwko akcjom protestacy jny m, ale nie chciał rozlewu krwi. Nie zgadzali się w tej kwestii. Graf musiał zniknąć. Zabili Grafa, sprawa załatwiona. Jednak nie – pojawia się pani detekty w Nikki Heat z cały m swoim spry tem i wy trwałością, więc decy dują, że i Heat musi zniknąć. Próbują osaczy ć cię w parku, nie doceniając całkowicie determinacji, która w tobie tkwi. A kiedy to nie odnosi skutku, chcą pozby ć się ciebie w inny sposób: hakując mnie, aby wpędzić cię w konflikt z centralą i odsunąć od śledztwa. Bum! – Idziemy ich aresztować – zdecy dowała Nikki. Zapał Rooka trochę osłabł. Dziennikarz oparł się o krawędź biurka. – Kiedy tak mówisz, to tak, jakby ś twierdziła, że moja teoria jest szalona i niczy m niepoparta. – Wiem – uśmiechnęła się Nikki. – Daj spokój! Czy to nie ma sensu? – Część z tego ma. Zwłaszcza to, że Guzmán jest informaty kiem. Ale... – zamilkła, jak Rook miał w zwy czaju – ...ale to wszy stko jest oparte na przy puszczeniu. Czy ty kiedy kolwiek my ślałeś o napisaniu powieści kry minalnej? – Nie – odrzekł. – Chcę ty lko pozostać sobą.
_______ Kiedy Nikki i Rook by li w trakcie planowania dalszy ch kroków, lodowate zimno nieoczekiwanie wy ty czy ło kierunek ich kursu. Telewizja i radio mówiły ty lko i wy łącznie o elektrowni w East Side
ogrzewającej Dolny Manhattan. Eksplodował w niej jeden z olbrzy mich, wy sokich na prawie trzy dzieści metrów zbiorników pompujący ch parę o temperaturze ty siąca stopni przez podziemne rury. W wy niku eksplozji został ranny mechanik (spodziewano się, że przeży je), ale konsekwencją wy buchu by ło wy łączenie przepły wu pary w całej strefie obsługiwanej przez elektrownię. Na jednej części podzielonego ekranu pokazy wały się niesamowite zdjęcia unieruchomionej elektrowni wy konane przez helikopter stacji telewizy jnej, na drugiej połowie prowadzący program wskazy wał na mapie obszar dotknięty awarią, który miał zostać bez ogrzewania przez następne dwa albo trzy dni. – Spójrz, moje mieszkanie jest dokładnie w środku tej strefy – powiedziała Nikki. – O rany – odrzekł Rook. – Współczuję mieszkańcom budy nków, które nie mają lokalnego ogrzewania, bo ich właściciele są zby t skąpi, aby podnieść standard i zrezy gnować z ciepła miejskiego. – Zachichotał, ale zaraz potem odczy tał z wy razu twarzy Nikki, że ona mieszka właśnie w jedny m z takich budy nków. – Żartujesz. Och, i kocham taką ironię: – Nikki – brak ogrzewania. I jeszcze ujemna temperatura dziś wieczorem. Chodźmy do ciebie po jakieś ubrania i damskie „cokolwiek” i przy nieśmy je tutaj. – Wy korzy stasz każdą sposobność, by m tu zamieszkała, prawda? – Awaria ogrzewania, uderzenie hy drauliczne, palec boży – damy sobie radę!
_______ Weszli do holu budy nku, w który m mieszkała Nikki. Już czuło się tam chłód. Otworzy ły się drzwi windy i wy siadło z nich kilku sąsiadów z walizkami i torbami podróżny mi w rękach. Niektórzy mówili, że udają się do hoteli w Upper West Side; inni polowali na noclegi na kanapach u krewny ch w hrabstwie Westchester. Gdy Heat i Rook już mieli wsiadać do windy, aby wjechać na górę, czy jaś ręka rozchy liła drzwi. By ł to dozorca budy nku Nikki, wesoły Polak o imieniu Jerzy. – Witam, panno Nikki, dzień dobry panu. – Będzie zimno dziś wieczorem, Jerzy – odrzekła Nikki. – O tak, bardzo zimno. Niech pani się cieszy, że nie ma pani złotej ry bki – odparł. – Pani Nathan musi zawieźć swoją do Flushing[38] . – Czy ty lko ja tak czuję, czy też jest coś smutnego w ty m, że sły szy się „złota ry bka” i „Flushing” w ty m samy m zdaniu? – spy tał Rook. – Kiedy Jerzy wpatrzy ł się w niego nic nierozumiejący m wzrokiem, dodał: – To prawdopodobnie kwestia tłumaczenia. – W każdy m razie, panno Nikki, zatrzy małem się, aby powiedzieć pani, że wszy stkim się zająłem. Wpuściłem tego pana z telewizji kablowej, aby naprawił pani kablówkę. Nikki z rozpędu prawie mu podziękowała, ale zatrzy mała się. Nie zamawiała nikogo z telewizji kablowej. – Czy on jest teraz na górze? – Nie wiem. Wszedł na górę godzinę temu – odrzekł dozorca. Nikki wy szła z windy z powrotem do holu, a Rook podąży ł za nią. – Wejdźmy na górę po schodach, dobrze? – Prowadząc go na piętro, Nikki rozchy liła płaszcz i jeszcze raz sięgnęła
po broń, której tam nie by ło.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY H eat i Rook wspięli się na podest jej piętra i przy stanęli, aby rozejrzeć się po kory tarzu, na który m panowała cisza. – Czy nie powinniśmy wezwać policji? – zapy tał szeptem Rook. Nikki przemy ślała to i w głębi duszy czuła, że powinna tak zrobić. Ale by ła też w niej jakaś duma, która powstrzy my wała ją, doświadczoną policjantkę, od niepotrzebnego odciągania funkcjonariuszy od rzeczy wisty ch wezwań na miejsca zbrodni w środku miasta i wzy wania ich do błahego by ć może podejrzenia. – Policja to ja – odszepnęła. – W pewny m sensie. – Przerzucając pęk kluczy, ściągnęła z kółka ten od zasuwy. W ten sposób mogła zarówno uniknąć brzęku przy drzwiach, jak i umożliwić sobie wsunięcie klucza jednocześnie do każdego zamka, aby wejść szy bko i z zaskoczenia. Idąc cicho wzdłuż kory tarza, cały czas trzy mali się blisko ściany. Doszli do drzwi jej mieszkania i stanęli. Nikki dała znak Rookowi, aby został tam, gdzie jest, a sama wy konała pły nny ruch taneczny, przy kucając nisko poniżej pola widzenia wizjera i bez jednego dźwięku wy lądowała po przeciwnej stronie drzwi. Pozostała w przy kucniętej pozy cji i nasłuchiwała z uchem przy tknięty m do framugi, a następnie dała Rookowi znak głową. Unosząc się lekko i balansując na palcach stóp, Heat przy gotowała każdy klucz do otwarcia zamków. Bezgłośnie policzy ła do trzech, ruchami głowy zaznaczając ry tm, następnie wsunęła klucze, przekręciła zamki do otwartej pozy cji i w przy siadzie rzuciła się do wnętrza swojego apartamentu, wołając: – Policja, nie ruszaj się! Rook wpadł do środka zaraz za nią, według procedur, które zaobserwował podczas swojej współpracy z nią kilka miesięcy wcześniej – trzy mał się blisko, ale nie w tej samej linii, gdy ż uczy niłoby go to łatwy m celem, następnie rzucił się w bok, tak by mógł tam zastąpić jej oczy i chronić ją przed niespodziankami. Przedpokój, jadalnia i salon by ły puste. Podążając w ślad za Nikki obok kuchni i dalej kory tarzem, aby sprawdzić obie sy pialnie, łazienkę i garderoby, Rook zauważy ł, że gdzieś po drodze Nikki chwy ciła swojego zapasowego siga. Po dokładny m sprawdzeniu całego mieszkania odłoży ła broń do kry jówki w przegródce na biurku w salonie i powiedziała: – Ładne wejście. – Dzięki – odrzekł Rook, po czy m uśmiechnął się do niej szelmowsko. – Jeśli chcesz, mogę zademonstrować kilka wariacji. Nikki przewróciła oczami. – O tak, naucz mnie, Rook! Naucz mnie wszy stkich sposobów.
_______ Jameson Rook by ł bardzo zadowolony ze swojej wy prawy do sklepu ze sprzętem do szpiegowania. Wy dostał bezprzewodowy monitor i odtworzy ł wideo z zainstalowanej w nim minikamery. Przewinął do ty łu niewy raźne ujęcia, bez konieczności szukania daleko – wy starczy ło przeskoczy ć ty lko godzinę – aż znalazł ruch. Zaczęli oglądać. Do środka wszedł mężczy zna w czapce z logiem telewizji kablowej niosący duże pudło z narzędziami, przeszedł dalej do przedpokoju i opuścił kadr. – Świetna relacja – stwierdziła Nikki. – Mógłby ś pracować dla C-SPAN[39] . Chwilę później mężczy zna wrócił i wszedł do salonu. Ukląkł i otworzy ł pudło z narzędziami przed odbiornikiem telewizy jny m. – Popatrz na to – odrzekł Rook. – Martwy punkt w kadrze. Mógłby m pracować dla C-SPAN2. Przeskoczy li następne piętnaście minut, podczas który ch gość majstrował przy dekoderze. Kiedy skończy ł, zapiął zatrzaski na pudełku z narzędziami i wy szedł z apartamentu przy poczwórnej prędkości ekspozy cji wideo. Rook nacisnął guzik „STOP” i przeszedł do salonu. – No i co ty na to? Jest tak, jak powiedział Freud. Czasami facet z kablówki to ty lko facet z kablówki. – Wziął do ręki pilota i dodał: – Chy ba że jest Jimem Carey em, to wtedy... W tej samej chwili Nikki rzuciła się na Rooka i wy rwała mu pilota z dłoni. Oboje upadli na podłogę, a Rook zapy tał: – Za co to by ło, do diabła? Nikki wróciła do blatu, odłoży ła ostrożnie pilota i odrzekła: – Za to. Rook podniósł się z podłogi i podszedł do Heat, która przewijała nagranie i zatrzy mała obraz na twarzy mężczy zny z kablówki w momencie, gdy w drodze do wy jścia przechodził pod kamerą. W kadrze znajdował się facet z nagrania wideo z kamery bezpieczeństwa w Więzach Przy jemności, którego Heat i jej druży na próbowali zidenty fikować i zlokalizować. Mężczy zna z tatuażem przedstawiający m zwiniętego w kłębek węża.
_______ Godzinę później, gdy już bry gada anty terrory sty czna ewakuowała apartamentowiec, w który m mieszkała Nikki, a także sąsiadujące z nim budy nki, wy szedł z niego policjant w ważący m czterdzieści kilogramów kombinezonie przeciwwy buchowy m, trzy mając w rękach dekoder, i umieścił go w skrzy nce bezpieczeństwa ustawionej na stojącej na środku ulicy przy czepie. Mężczy zna wcisnął przy cisk pilota i rozległ się warkot przekładni hy draulicznej, która delikatnie zamknęła opancerzoną klapę i zapieczętowała dekoder w środku. Heat podeszła do policjanta, któremu funkcjonariusz służb ratowniczy ch pomagał wy dostać się z kombinezonu ochronnego. Gdy ty lko uwolnił prawą dłoń z ciężkiej rękawicy, uścisnęła ją i podziękowała. Pomimo nonszalanckiej odpowiedzi – „Nie ma sprawy ” – mokre włosy mężczy zny by ły przy klejone do czoła. Wy starczy ło spojrzeć w jego oczy, aby zrozumieć,
że prawdziwe zagrożenie nigdy nie jest przez ty ch ludzi lekceważone – nieważne jak bardzo starają się umniejszy ć swoje zasługi. Policjant opisy wał bombę zamontowaną w dekoderze. Do Nikki dołączy ł Rook, a zaraz po nim Raley i Ochoa, którzy usły szeli wezwanie, i rzucili wszy stko, aby przy by ć na miejsce. Najpierw pies policy jny K-9 obwąchał apartament i potwierdził, że ładunek znajduje się w dekoderze. Wtedy funkcjonariusz prześwietlił skrzy nkę i zobaczy ł, że zapalnikiem by ł prosty wy łącznik rtęciowy gotowy do zdetonowania przez baterię w momencie, gdy ktoś naciśnie guzik pilota telewizy jnego. – Jaki rodzaj ładunku? – spy tała Nikki. – Odparowana próbka znacznika potwierdziła C4. – Plastik – Ochoa aż gwizdnął. – Tak, i z całą pewnością popsułoby to komuś noc – odparł członek bry gady anty terrory sty cznej, pociągając ły k wody z butelki. – Zbadają to w laboratorium, ale na moje oko, okaże się, że należy do armii. Nie taki łatwy do zdoby cia. – Z tego, czego się dowiedziałem w ciągu ostatniego miesiąca, jest akurat odwrotnie – Rook odwrócił się do Heat. – Zwłaszcza jeśli ma się związek z armią – jakkolwiek nieoficjalny.
_______ Potwierdzając ostatecznie swój status króla wszy stkich mediów, detekty w Raley wziął kartę pamięci z minikamery. Miał zrobić odbitkę ujęcia faceta z kablówki i puścić ją w obieg. Zanim wy szedł razem z Ochoą, Heat ostrzegła ich, aby nie wdawali się w konflikt w kapitanem Ironsem. Duet detekty wów wy mienił się spojrzeniami i zadrwił. – Zobaczmy, co gorsze – Człowiek ze stali czy detekty w Heat... Człowiek ze stali czy detekty w Heat... – Po prostu uważajcie – powiedziała Heat. – Ty też – odrzekł Ochoa. – W końcu ty pracujesz z Rookiem.
_______ By ło już po godzinach i Heat domy śliła się, że biuro Lancer Standard jest wieczorem zamknięte. Znalazła więc domowy adres Lawrence’a Hay sa w otrzy many m od pani Borelli harmonogramie parafii. – Naprawdę my ślisz, że dowiesz się od niego czegokolwiek? – zapy tał Rook, gdy podała kierowcy taksówki numer na West End. – Jeśli masz na my śli szczere odpowiedzi na jakiekolwiek moje py tanie, to nie. Ale chcę maksy malnie wy cisnąć tego faceta. Trzy mać go w napięciu. Przy takim przerośnięty m ego, jakie ma, nigdy nie wiadomo, co nim wstrząśnie. Heat właśnie skończy ła naciskać guzik domofonu na szczy cie kamienny ch schodków kamienicy nieopodal Siedemdziesiątej Ósmej, kiedy tuż za nią rozległ się głos: – W czy m mogę pomóc? – By ł to Lawrence Hay s. Nie miał na sobie płaszcza, domy śliła się więc, że musiał widzieć, jak się
zbliżają, w kamerze bezpieczeństwa i wy szedł przez boczne drzwi, aby ich zaskoczy ć. – Wiecie, że mam biuro. Naprawdę nie musicie nachodzić mnie w domu. – Dobry wieczór, panie Hay s. To jest Jameson Rook. – Tak, wiem, ten pisarz. Lekarz mówi, że mam alergię na prasę, proszę więc mi wy baczy ć, że nie podam panu ręki. – A ja mam uczulenie na krew, tak że z wzajemnością – odrzekł Rook. Nie chcąc dopuścić do konfliktu, Nikki wy jęła zdjęcie mężczy zny z kablówki z kamery Więzów Przy jemności. – Czy widział pan kiedy kolwiek tego człowieka? – Znowu to samo? – spy tał Hay s. Odwrócił zdjęcie do światła, rzucił na nie szy bkie spojrzenie i oddał Heat. – Nie. Kto to jest? Jakiś ogier z craigslist[40] , który zrzucił na panią rachunek za motel, panno Heat? Nikki zignorowała odejście od tematu. – Próbował wy sadzić w powietrze moje mieszkanie. – I nowy płaski telewizor z ekranem HD – dodał Rook. – Z uży ciem wojskowego plastiku. Mówi to panu coś? Hay s wy szczerzy ł się do Nikki w wy muszony m uśmiechu: – Powiem pani coś, co widocznie do tej pory do pani nie trafiło. Gdy by m chciał panią wy sadzić, nie stałaby pani tutaj. Pani szczątki spadały by w ty m momencie jak konfetti na cały park Gramercy. – Przy znaje więc pan, że wie, gdzie mieszkam. To interesujące – stwierdziła Heat. – Powiem pani, czego nie wiem. Nie mam pojęcia, skąd ta święta krucjata w sprawie jakiegoś klechy, który nie ty lko osłaniał kanalię molestującą moje dziecko – moje dziecko! – lecz także współdziałał z lokalny mi terrory stami i ich wspomagał. – Dlaczego? – spy tał Rook. – Ty lko dlatego, że by ł społecznikiem? – Proszę się obudzić. Graf tkwił po uszy w układach z ty mi kolumbijskimi rewolucjonistami. Nikki nie przery wała, dając mu się wy gadać. – Justicia a Guarda? Niech pan da spokój, to nie są terrory ści. – Nie? A widziała ich pani w akcji? Ilu pani ludzi ci tchórze zabili albo wy sadzili w powietrze? Proszę się zastanowić. Jeśli atakują własne więzienia rządowe ty lko po to, aby uwolnić swoich piorący ch mózgi socjalisty czny ch pisarzy, to jak pani my śli, ile czasu zajmie, zanim przeniosą te prakty ki na nasz grunt? – Panie Hay s – odrzekła Heat – czy twierdzi pan, że niektórzy z pańskich dostawców zostali zabici w Kolumbii przez członków organizacji, którą wspierał wielebny Graf? – Nic nie twierdzę. – Ale już by ło za późno. Zdał sobie sprawę, że się zagalopował i dostarczy ł im dodatkowego moty wu zabójstwa Grafa. Zaczął się z tego wy cofy wać. – Ze względu na bezpieczeństwo narodowe nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, że moja działająca na usługach rządowy ch firma podejmowała jakiekolwiek akcje. – My ślę, że właśnie pan to zrobił – stwierdziła Nikki. – Wie pani, co ja my ślę? My ślę, że powinna się pani stąd wy nosić. Ponieważ jest jeszcze coś, co wiem o pani, Nikki Heat, oprócz tego, gdzie pani mieszka. Nie jest już pani nawet policjantką. Zgadza się? – Zaczął chichotać i dodał: – Wy nocha więc z mojej posesji. Zanim wezwę policję.
Prawdziwą policję! Gdy odwrócił się i zniknął w mroku nocy, wciąż jeszcze sły szeli jego śmiech.
_______ Następnego ranka Heat obudziła się z twarzą Rooka tuż przy swojej. Klęcząc obok łóżka w podkoszulku i bokserkach, potrzebował jedy nie smy czy w zębach, aby wy glądać jak dog czekający na spacer do parku. – Która godzina? – Prawie siódma. Nikki usiadła wy prostowana na łóżku. – Tak długo spałam? – Jestem na nogach od dwóch godzin – odparł Rook. – Obdzwaniałem kilka szlachetny ch postaci, z który mi przestawałem podczas mojej podróży przez mroczny świat handlu bronią. – Dlaczego? – Uderzy ło mnie to po naszy m sukcesie ostatniej nocy. O tak, to by ł sukces... My ślałem o ty m wojskowy m plastiku. A potem zacząłem my śleć, że przecież ja już znam ludzi – chodzi mi o ty ch poza wojskiem – którzy mogą go dostarczy ć. Sen z wolna opuszczał Nikki. – Masz na my śli Lancer Standard? – Nie, Hay s miałby własne źródło i nie potrzebowałby szukać go na czarny m ry nku. Wy py ty wałem o inną organizację, która figuruje na naszej tablicy. – Justicia a Guarda. – Zgadza się. No i właśnie dowiedziałem się od faceta, którego nazwiemy T-Rex, machającego nam z wy branego portu przemy tników, Buenaventura, że ładunek niesprecy zowanego rodzaju opuścił Kolumbię i dotarł trzy ty godnie temu, poza planem, do Perth Amboy w New Jersey, do rąk niejakiego Pascuala Guzmána. – Rook uniósł w górę dłoń. – No, przy bij piątkę. Nikki usiadła na łóżku ze skrzy żowany mi nogami i przejechała palcami obu rąk przez włosy, aby się obudzić. – Czy ten T-Rex powiedział, że to by ł ładunek C4? – No, nie. Dokładne słowa T-Rexa by ły takie, że by ł to jakiś rodzaj ładunku, ale nie wiedział co. – W takim razie nic nie wiemy. O ile nie potwierdzimy, że to by ło C4. – Nie powinniśmy przy najmniej pogadać z Guzmánem? Heat potrząsnęła przecząco głową. – Pierwsza zasada, której nauczy łam się od kapitana Montrose’a na temat przesłuchiwania, by ła taka, aby nie organizować spotkania na ślepo. Musisz wiedzieć, co chcesz albo co możesz uzy skać. O Pascualu Guzmánie wiem ty lko to, że jest ostrożny i wy kręca się od odpowiedzi, i w najlepszy m przy padku nic nam nie odpowie, a w najgorszy m – złoży kolejną skargę o napastowanie i wy stawi mnie Zachowi Hamnerowi. Musimy podejść go w inny sposób. Rook by ł niewzruszony. – Jestem pewien, że ten gość zhakował mój komputer. Ponadto sam przy znał, że miał starcie z Grafem tego samego dnia, kiedy tamten zmarł. My ślę, że powinniśmy potrząsnąć trochę Pascualem Guzmánem i zapy tać go o ten tajemniczy ładunek. Guzmán mi
wy gląda na naszego zabójcę. – Ostatniego wieczoru by łeś pewien, że to Lawrence Hay s. – Wiem. By łem podekscy towany. Hay s by ł w tamty m momencie takim jasny m, bły szczący m obiektem. – A czy m jest Guzmán? – spy tała Nikki. Rook zwiesił głowę. – No i znowu podcinasz mi skrzy dła swoim poszukiwaniem przy czy ny.
_______ Dwie godziny później taksówka wy sadziła ich między Dziesiątą a Czterdziestą Pierwszą, kilka przecznic od Times Square. Prognoza pogody obiecy wała, że będzie odrobinę cieplej, ale o dziewiątej rano w dalszy m ciągu by ło poniżej pięciu stopni i cienie niskiego słońca rozciągały się w chłodny m powietrzu na zachodniej stronie Manhattanu. Podczas gdy Raley i Ochoa puszczali w obieg zdjęcie faceta z kablówki, Heat miała w planie namierzenie go przez zlokalizowanie kobiety, która figurowała wraz z nim na zdjęciu z kamery bezpieczeństwa w Więzach Przy jemności. Według gospodarza domu, w który m mieszkała zaginiona kobieta, Shay na Watson pracowała jako prosty tutka w Hell’s Kitchen. Poprzednia współlokatorka dominy w dalszy m ciągu by ła nieuchwy tna. W planie dnia Nikki znalazła się przechadzka po ulicach i pokazy wanie jej zdjęcia inny m prosty tutkom w nadziei na zdoby cie jakiejś informacji. – Ja to załatwię – zaoferował Rook. Wziął odbitkę zdjęcia z kamery bezpieczeństwa i podszedł do kobiety, która opierała się o ścianę, paląc papierosa na zewnątrz restauracji. – Dzień dobry, panienko. – Spojrzała na niego od góry do dołu i zaczęła się wy cofy wać. – Bardzo proszę, to zajmie zaledwie sekundę. Próbuję znaleźć jedną z pani koleżanek, też prosty tutkę i... Kobieta rzuciła w niego niedopałkiem papierosa, który odbił się od jego czoła. – Dupek. Nazwać mnie dziwką! – Odbiegła szy bko, krzy cząc na zmianę coś o wezwaniu glin i wy rzucając z siebie stek przekleństw, aż zniknęła za rogiem. Heat by ła rozbawiona gafą Rooka, sama jednak nie miała więcej szczęścia. Rzecz jasna by ła lepsza w rozpoznawaniu dziewczy n tej profesji, sama pracowała jakiś czas w oby czajówce, ale one wy czuwały w niej policjantkę i albo milczały, albo po prostu uciekały, zanim zdąży ła się do nich zbliży ć. – To może zająć całe wieki – stwierdził Rook. – Dla większości z nich to jeszcze zby t wczesna pora na pracę; więcej osiągniemy, gdy będzie ich więcej do rozmowy. – Mimo to w południe, gdy chodniki przed motelami z pokojami na godziny zaczęły się wy pełniać, Nikki w dalszy m ciągu doznawała niepowodzeń. Schronili się w kafejce, aby się rozgrzać. Rook wy powiadał swoje scepty czne my śli na temat tego planu. – One ty lko uciekają. A ty nie masz żadnej władzy, aby je powstrzy mać. – Dzięki za zdefiniowanie statusu mojej niemocy – kwaśno skomentowała Nikki. – Chy ba znalazłem rozwiązanie – rzekł Rook. – Jest genialne. – To mnie przeraża. – Jedno słowo: kabaretki. – Gdy Nikki zaczęła kręcić głową, zniży ł głos i nalegał. – Zawsze
mówisz, że pracowałaś jako tajniak w oby czajówce, prawda? Udowodnij to. Wy jdź na ulicę... Chy ba że masz lepszy plan. Nikki rozważała to przez chwilę i powiedziała: – Przy puszczam, że jest tu w okolicy jakiś sklep z tandetny mi ciuchami? – No, wreszcie – odparł Rook trochę zby t głośno. – Będzie z ciebie wspaniała dziwka. – Nikki nie musiała się nawet oglądać, aby wiedzieć, że skupia na sobie wzrok całej kafejki. Rook wy najął pokój na popołudnie w motelu Cztery Diamenty, co, jak dowcipnie zauważy ł, by ło jedy ny m sposobem powiązania liczby diamentów z ty m biznesem. W motelu śmierdziało środkami odkażający mi i tanim seksem oraz liczny mi przy paleniami od papierosów, w które upstrzone by ła półka w łazience i szafka nocna. Nikki przebrała się w nowe ciuchy. Rozsmarowy wała grubą warstwę makijażu, gdy Rook zawołał z sy pialni: – Mam wrażenie, jakby śmy odgry wali sceny z Pretty Woman. Wziąłby m cię do kąpieli w pianie z bąbelków, ale cały czas urzędują tu karaluchy. – Co o ty m sądzisz? – spy tała Heat. Wy szła z łazienki i przy brała odpowiednią pozę, prezentując wulgarny makijaż, kolczy ki w kształcie wielkich kół, tanią imitację butów ugg w cętki leoparda, podarte rajstopy i jasnozielony plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy. Rook popatrzy ł na nią z uznaniem ze swojego miejsca w rogu łóżka i skomentował: – To do tego sprowadziło się teraz twoje ży cie?
_______ Po wy jściu na ulicę Nikki trzy mała się na dy stans od inny ch prosty tutek w okolicy, dając im czas, aby się do niej przy zwy czaiły. Niektóre z kobiet wy raźnie zaznaczały swoje tery torium, widząc w Nikki zagrożenie. Dawały jej to jasno do zrozumienia albo schodziły jej z drogi, w dalszy m ciągu wy czuwając w niej tajną policjantkę mimo sztuczny ch rzęs i grubej warstwy mascary. Większość z nich jednakże okazy wała jej serdeczność. Same się przedstawiały i py tały, jak sobie radzi. Później, gdy już zdoby ła ich zaufanie, Nikki powiedziała, że szuka zaginionej przy jaciółki i martwi się, czy nie jest chora. Wy jęła zdjęcie, które poszło w obieg i zostało dokładnie przestudiowane, ale nie uzy skała żadnego odzewu. Najtrudniejszy m zadaniem by ło opędzanie się od klientów. Samo ty lko mówienie im, gdy przejeżdżali – niektórzy gwiżdżąc albo klepiąc otwarty mi dłońmi w dach samochodów – że nie jest zainteresowana, nie wy starczało. Kilka razy musiała szukać schronienia w holu motelu i to załatwiało sprawę. Zdarzy ł się jednak bardzo namolny klient, gwałtownie reagujący budowlaniec, który zaparkował niezgodnie z kodeksem swoją półciężarówkę i wszedł za Nikki do holu. Stwierdził, że jest po zmianie i ma przed sobą długą drogę na Long Island. Na szczęście pojawił się Rook, wy głaszając gratulacje, że budowlaniec trafił właśnie do pilotażowego odcinka nowego programu Złapać klienta. Problem rozwiązany. Heat stała na rogu z kilkoma inny mi dziewczy nami, kiedy zadzwonił jej telefon. To by ła zastępczy ni komisarza, Yarborough. – Dzwonię nie w porę? – Nie, Phy llis, dla ciebie zawsze mam czas. – Nikki by ła zadowolona, że nie rozmawiają przez
Sky pe’a. – Chciałam ci ty lko powiedzieć, że kazałam sprawdzić Sergia Torresa. Przy kro mi, ale w bazie nie mają nic oprócz tego, co jest w jego kartotece. – Mówi się trudno. No cóż, dzięki za wy siłek. – Nikki trudno by ło ukry ć rozczarowanie. – W każdy m razie nie wy gląda na to, aby Torres by ł twoim problemem. Widziałam dziś rano w wiadomościach, że miałaś wizy tę bry gady anty terrory sty cznej. – Nikki krótko streściła jej przebieg wy darzeń. Zastępczy ni komisarza zapy tała: – Masz jakiś pomy sł, kim jest ten ptaszek? – Nie z nazwiska – odrzekła Heat. – To jest niezidenty fikowany facet, na którego mam oko w sprawie Grafa. Ma charaktery sty czny tatuaż, który sprawdziliśmy w Centrum Zbrodni Popełniany ch w Czasie Rzeczy wisty m, ale nic nie wy szło. – Znajdę to zlecenie i każę im to sprawdzić jeszcze raz. Sama będę to nadzorować, aby mieć pewność, że poruszy liśmy niebo i ziemię. Nikki już zaczęła jej dziękować, gdy obok rozległ się ry k klaksonu i gromada podpity ch studenciaków w samochodzie zaczęła wrzeszczeć: – Oooooo! Hej, mała! – Gdzie ty do diabła jesteś, Nikki? – Takie małe spotkanie towarzy skie. Oglądamy show Potyczki Jerry’ego Springera.
_______ O czwartej po południu, kiedy Nikki już prawie straciła nadzieję, by ła zmarznięta i gotowa rzucić to wszy stko w diabły, na zdjęcie spojrzała młoda kobieta o miłej twarzy i zieleniejący m sińcu pod jedny m okiem: – To Shay na. Trochę kiepsko tu wy szła, ale to ona, z całą pewnością. – Nikki odwróciła pomiętą kartkę i zapy tała, czy rozpoznaje towarzy szącego jej mężczy znę, tego z tatuażem w kształcie zwiniętego węża na bicepsie. Dziewczy na zaprzeczy ła, ale powiedziała, że widziała ostatnio swoją przy jaciółkę. Shay na Watson wy najmowała pokój w motelu Rounders w Chelsea.
_______ Takie jak ona czasami uciekają, czasami się ukry wają, a czasami po prostu nie odpowiadają na stukanie do drzwi, mając nadzieję, że się odejdzie. Shay na Watson zsunęła łańcuch, otworzy ła i zaprosiła Nikki i Rooka do środka. Wy dawała się wy prana z emocji – albo by ła na prochach – Nikki nie mogła zdecy dować, co bardziej pasowało. Kobieta z podkrążony mi oczami zsunęła pranie z łóżka, aby mogli usiąść, i Heat odczuła ulgę, że to raczej nie będzie walka. Rook wy cofał się w cień, dając Nikki pole do popisu w nawiązaniu porozumienia. Mając na względzie wrażliwość kobiety, Heat mówiła i unikała jakichkolwiek informacji, które mogły by ją spłoszy ć. Pominęła na przy kład całkowicie, że jest to część śledztwa w sprawie morderstwa. Shay na Watson nie potrzebowała ty ch szczegółów, aby udzielić Nikki dwóch prosty ch
informacji. – Shay na, nie jesteś w żadny ch kłopotach. Szukam ty lko tego mężczy zny – powiedziała Nikki, wy ciągając zdjęcie. – Chciałaby m poznać jego nazwisko i dowiedzieć się, gdzie go szukać – i już nas nie ma. – To zły facet – odparła dziewczy na nieobecny m głosem. – Kiedy Andrea... to moja współlokatorka... wy jechała do Amsterdamu, zmusił mnie, by m ukradła jej klucze do miejsca, w który m pracuje. To dlatego wy niosłam się z mojego mieszkania. A lubiłam je. Musiałam się ukry ć przed ty m facetem. O, Boże... – Jej twarz pobladła, a brwi zmarszczy ły się w zdenerwowaniu, gdy obejrzała się na drzwi, zupełnie jakby odgry wała pry watny koszmar. – Wy mnie znaleźliście. My ślicie, że on mnie też znajdzie? Nikki obdarzy ła ją uspokajający m spojrzeniem. – Nie, jeśli pomożesz mi go znaleźć wcześniej.
_______ Podczas jazdy taksówką do Hunts Point Heat stwierdziła, że ta misja nie wy maga blefowania tuszem do rzęs i śmiałością. Zadzwoniła na policję. Zgodnie z protokołem powinna zadzwonić na Czterdziesty Pierwszy Posterunek, gdy ż to w jego rewir właśnie zmierzali. Ale to by wy magało pewny ch dziwaczny ch wy jaśnień w kwestii jej statusu w departamencie, chy ba że chciała kłamać i udawać, że wciąż oficjalnie jest na służbie, więc policją, do której zadzwoniła, by li Raley i Ochoa. – Facet na zdjęciu z tatuażem w kształcie węża nazy wa się Tucker Steljess, na razie nie znamy jego drugiego imienia – powiedziała Heat. Przeliterowała im nazwisko, aby mogli sprawdzić je w bazie dany ch i zobaczy ć, czy miał jakieś wy roki albo czy wy skoczy jego ostatni adres zamieszkania. – Rook i ja zjeżdżamy teraz z Bruckner, jedziemy pod adres, który dostaliśmy. To sklep z częściami do motocy kli na Hunts Point, tam gdzie się krzy żuje ze Spofford. Nie znamy numeru, ale możecie go wy szukać. – Jasne, tak zrobimy – odparł Ochoa. – A z ciebie jest naprawdę porządna oby watelka, że dzwonisz z taką wskazówką. – Hej, wspieram lokalną policję – odrzekła Nikki. – A skoro już o ty m mowa, dajcie grzecznościowo cy nk na Czterdziesty Pierwszy. – Raley już się ty m zajął. Jaki masz plan? – Za dwie minuty będę na miejscu, a ponieważ jestem porządną oby watelką, to Rook i ja mamy zamiar ty lko obserwować, dopóki nie przy jedziecie. Nie chcę, aby ten sukinsy n się wy mknął. – Ty lko uważaj na ty ły, oby watelko – odparł Ochoa. – Pozwól, aby profesjonaliści się ty m zajęli.
_______
W zimie szy bko robi się ciemno i z miejsca przy oknie w cukierni Golden Dip’s Donuts Heat i Rook widzieli, jak gasną światła po drugiej stronie ulicy, na ty łach sklepu z częściami do motocy kli. A potem zobaczy li jakiś ruch. Sezon na podkoszulki już minął, nie by li więc w stanie ustalić, czy pod długim rękawem bluzy znajduje się tatuaż z wężem, ale gdy wielki mężczy zna pchnął przesuwane drzwi z blachy falistej i Nikki zobaczy ła Tuckera Steljessa, jej serce wy konało podwójnego fikołka. – On zaraz się stąd ulotni – rzekł Rook. Heat bły skawicznie zadzwoniła do Ochoi. – Za ile będziecie? – Właśnie przejeżdżamy punkt opłat na moście RFK. – Obiekt szy kuje się do odjazdu – poinformowała go. – Już puściliśmy to w eter – odrzekł Ochoa. – Za chwilę powinny dotrzeć jednostki. Gdy się rozłączy ła, Rook już wy siadł z samochodu i przechodził na drugą stronę ulicy. Zaklęła pod nosem i dogoniła go przed roletowy mi drzwiami. – Co ty, do diabła, robisz? – Spowalniam go. Ty nie możesz, on cię zna. Ja mogę tam wejść i udawać, że jestem kierowcą, który się zgubił, i szukam wskazówek, jak jechać dalej. Albo jeszcze lepiej: ortodonta w średnim wieku, który potrzebuje rady w kwestii co lepsze: harley czy bmw. Z ty łu za Rookiem zadźwięczały klucze. Steljess wy szedł z biura. Od razu dostrzegł Nikki. Pchnął na nią Rooka i oboje zatoczy li się na metalowe roletowe drzwi, które huknęły i zatrzęsły się pod ich ciężarem. Gdy odzy skali równowagę, Steljess by ł już za rogiem. Heat wsunęła Rookowi do ręki swój telefon komórkowy i krzy knęła, odbiegając: – Wciśnij ponowne wy bieranie. Powiedz Ochoi, że ścigam podejrzanego na Spofford w kierunku wschodnim. Zanim skręciła za róg, Steljess miał nad nią przecznicę przewagi. By ł szy bki jak na tak dużego faceta, ale Nikki by ła szy bsza. Dodała gazu i wkrótce zaczęła go doganiać. Jako że by ła nieuzbrojona, jej strategia polegała na ty m, aby trzy mać się wy starczająco blisko niego, dopóki nie przy będzie wsparcie. Opracowała takie tempo, aby zmniejszy ć dy stans, a jednocześnie trzy mać się na ty le daleko, aby zrobić unik na wy padek, gdy by przejął inicjaty wę. Steljess zrobił to, co robi większość podejrzany ch: stracił tempo, oglądając się do ty łu, aby sprawdzić, jak sobie radzi. Wkrótce Heat miała już ty lko dwadzieścia pięć kroków do nadrobienia. Nie podobało mu się towarzy stwo, próbował więc ją zgubić. Na Drake Avenue wy konał nagły zwrot w lewo, przebiegł przez jezdnię, narażając się na potrącenie przez auto w godzinie szczy tu. Nikki straciła kilka metrów, wy mijając samochody, ale dogoniła go ponownie, gdy dał nura na drogę dojazdową do złomowiska samochodów. Heat zatrzy mała się przed bramą i nasłuchiwała. To by łoby dobre miejsce, aby ją zgubić, zwłaszcza jeśli znał teren i mógł uży ć ty lnego wy jścia. To by łoby również dobre miejsce, aby wy stawić się na cel, jeśli wpakuje się tam nieuzbrojona. Przesunęła się więc bardziej na bok otwartej bramy i sprawdziła, czy stąd będzie mogła usły szeć jakiekolwiek kroki. Uchwy ciła odblask ruchu w wy pukły m lusterku nad głową, ale by ło już za późno. Tucker Steljess wy konał obrót wokół krawędzi ogrodzenia, za który m się ukry wała, chwy cił ją obiema rękami za przód kurtki, wziął rozmach cały m ciężarem, podry wając Nikki z ziemi i rzucając nią przez plac.
Wy lądowała, uderzając plecami o stojące luzem drzwi samochodu, które opierały się o metalowy regał na farby. Napastnik rzucił nią z taką siłą, że stalowy kontener pochy lił się do przodu, zsuwając na Nikki puszki z farbą. Heat złapała puszkę i rzuciła w niego, chy biła, ale jego unik dał jej cenną sekundę. Strąciła z siebie pozostałe puszki i mogła wstać na nogi, na wy padek gdy by się do niej zbliży ł. Nie podszedł jednak. Zaczął kucać. Rozpoznała ten ruch – przy jmował pozy cję strzelecką. Sięgnął ręką pod puchową kamizelkę. Rzuciła jeszcze jedną puszkę, która uderzy ła go w ramię, ale to go nie powstrzy mało. Ty lko się uśmiechnął. Nikki zobaczy ła, jak Steljess wy ciąga glocka spod kamizelki. Poczuła się głupio i bezradnie. Odruchowo złapała za drzwiczki samochodu, mając nadzieję, że przy najmniej taka osłona choć trochę spowolni kulę. Ledwo zdąży ła to zrobić, padł strzał.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY N ikki nie poczuła uderzenia kuli ani w drzwiczki auta, ani w ciało. W ułamkach sekund, w trakcie który ch zastanawiała się, czy nie czuje tego, ponieważ już jest martwa, usły szała dwa znajome głosy krzy czące: – Policja, stać! – a następnie trzy gwałtowne strzały, po czy m jakieś ciało uderzy ło ciężko o jej zaimprowizowaną tarczę. Leżąc przy gwożdżona ciężarem, usły szała zmierzające w jej kierunku dudniące kroki, a następnie upragniony odgłos broni odrzuconej kopniakiem i obijającej się po asfalcie. – Czy sto. – Spokojny głos należał do Dutcha Van Metera. – Heat, trafiliśmy go! – zawołał detekty w Feller. – Heat! Z tobą w porządku? Feller wsadził broń do kabury i wy doby ł Nikki spod leżącej na niej sterty blachy. Chociaż Heat twierdziła, że wszy stko z nią w porządku, zmusił ją, aby usiadła na sfaty gowany m fotelu biurowy m, który gnił na placu obok plastikowego kubła z niedopałkami papierosów. W pobliżu, zaraz za nieoznakowaną taksówką, gromadziły się niebiesko-białe wozy z Czterdziestego Pierwszego Posterunku. W wejściu na złomowisko bły skało awary jne oświetlenie, sprawiając, że noc zy skała surrealisty czne zabarwienie, zwłaszcza gdy kolorowe światła padały na Van Metera. Nadaremnie próbował znaleźć puls Tuckera Steljessa. Cały czas trzy mając w ręku pistolet Smith & Wesson 5906, podniósł się w końcu znad ciała. Wy konał poziomy ruch dłonią, sy gnalizując partnerowi, że podejrzany nie ży je. – Nie przejmujcie się mną, koledzy, ze mną wszy stko OK. Ty lko do mnie strzelano. – Rook wy dostał się ze swojej kry jówki za kartonem z tektury falistej, na który m by ło napisane czarny m markerem: „Wirniki hamulcowe – naprawdę OK”. Rook zaprezentował sztuczne oburzenie, ale Nikki nie by ły obce te znaki, widziała je, sama ich doświadczy ła. By ł wstrząśnięty. Tak jest, gdy ktoś do ciebie strzela. W oświadczeniu złożony m dowódcy Rook powiedział, że zadzwonił do Ochoi, gdy biegł za Heat, i meldował się telefonicznie co przecznicę, a Raley i Ochoa przekazy wali informacje dalej przez radio. Pobiegł w ślad za Nikki przez Spofford Avenue i wtedy zobaczy ł, jak Nikki jest wciągana na złomowisko. To by ła ostatnia relacja Rooka na ży wo. Schował komórkę do kieszeni, podkradł się i zajrzał przez bramę dokładnie w momencie, kiedy na Heat poleciała zawartość regału. Bez wahania rzucił się w stronę Steljessa, kombinując, jak mógłby zablokować go z zaskoczenia, ale w połowie drogi, akurat gdy Nikki trafiła wielkoluda puszką farby, Rook zobaczy ł broń wy ciąganą spod kamizelki. Potem Steljess musiał go dostrzec kątem oka, bo obrócił się na pięcie i zaczął mierzy ć z glocka w jego stronę. Nie wiedząc, co jeszcze może zrobić, Rook zanurkował za jakieś pudła w momencie, gdy tamten wy strzelił. Policjanci z Czterdziestego
Pierwszego, a razem z nimi Raley i Ochoa, którzy również stali w półkolu otaczający m Rooka, obejrzeli się jednocześnie i spojrzeli na jedno z pudeł. Fakty cznie by ła w nim duża dziura po kuli kalibru dziewięć milimetrów. Rook pomy ślał, że już po nim i po Nikki, ale usły szał, jak detekty wi Feller i Van Meter wy mawiają swoje nazwiska, a zaraz potem rozległy się trzy strzały, jeden po drugim. Rook skończy ł swoją relację. Dołączy ł do Heat i Fellera, którzy już złoży li oświadczenia. Te trzy strzały padły z broni Dutcha Van Metera i by ł on w dalszy m ciągu przesłuchiwany. – Banał – stwierdził Feller. – Odnotują to jako usprawiedliwione. – Muszę ci powiedzieć, że gdy by nie ty... – odezwała się Nikki. – Nie ma za co – odparł Rook. Zauważy ł ich rozbawione spojrzenia. – ...Co? Gdy by to pudło by ło wy pełnione filtrami powietrza, a nie wirnikami hamulcowy mi, mógłby m tu teraz nie stać. – To prawda, Rook odwrócił wy starczająco uwagę Steljessa, aby dać nam czas na wejście – przy znał detekty w Feller. – Nie by ło to najspry tniejsze, co kiedy kolwiek widziałem, ale skuteczne. Rook obdarzy ł Nikki potwierdzający m spojrzeniem i dodał: – Dziękuję, panie detekty wie. Odtąd już nigdy nie obejrzę odcinka Cash Cab[41], nie my śląc o tobie i Dutchu. Dla mnie „telefon do przy jaciela” to już zawsze będzie „telefon strzelaj” [42] . Feller odwrócił się do Nikki. – Czy to nie mogło by ć pudło z filtrami powietrza? – Feller, bądź poważny – odrzekła Nikki, kładąc mu rękę na ramieniu. – Przy by liście w samą porę. – Czy niąc ratowanie twojego ty łka, Heat, naszą główną misją. Czy ty to nazy wasz zawieszeniem w obowiązkach? – Nie wiem, o co ci chodzi – odrzekła Heat. – Ja ty lko by łam porządną oby watelką.
_______ Raley i Ochoa odwieźli Heat i Rooka do Tribeca. Jak ty lko opuścili złomowisko, Ochoa bły skawicznie chwy cił za komórkę i połączy ł się z posterunkiem, aby sprawdzić, czy są już dane z bazy na temat Steljessa, o które poprosił wcześniej. – Tak, mogę zaczekać. – Następnie odwrócił się przez ramię do Nikki. – Nie masz nic przeciwko temu, że będę rozmawiał w samochodzie w twojej obecności? Wiem, że nie wy konujesz teraz żadnej pracy związanej z policją, więc jeśli przy padkiem coś usły szy sz, ufam, że nie zwrócisz na to żadnej uwagi. – Och, oczy wiście – odparła Heat, odwzajemniając porozumiewawcze mrugnięcie. Po skręcie na Bruckner Expressway Raley dodał nieco gazu i zapy tał: – Co jest z tobą, Rook? Odkry łeś w sobie nadludzkie moce, które pozwalają ci wejść bohaterskim krokiem na linię ognia i odepchnąć kule? – Ktoś musiał wkroczy ć do akcji, widząc, ile czasu zajmuje dżentelmenom przy by cie na miejsce. Powiedzcie mi, jeśli zajrzę na górną półkę, to czy znajdę papierki po przekąskach, które kupiliście po drodze na miejsce?
Nikki by ła rozbawiona łatwością, z jaką Rook wszedł w ry tm rozmów gliniarzy, sy piąc docinki zamiast komplementów czy podziękowań. Sama jednak nie czuła potrzeby unikania wy razów wdzięczności za to, co zrobił, próbując ją ocalić. Przy kry ła jego rękę i lekko uścisnęła, a potem wsunęła dłoń między jego uda. Ochoa skończy ł rozmawiać przez telefon, a Nikki i Rook wciąż na siebie patrzy li. – Nie zwracaj uwagi na relację, jaką złożę mojemu partnerowi, OK? – Detekty w skończy ł zapiski w notesie i zwrócił się do Raley a: – Tucker Lee Steljess, mężczy zna rasy białej, trzy dzieści trzy lata, ma na koncie kilka napaści, głównie zatargi w barach dla motocy klistów plus ostatnio wcześniejsze zwolnienie po odsiedzeniu piętnastu z czterdziestu dni wy roku za wy bicie szy by w monopolowy m. Przy okazji, wiesz, czego uży ł do wy bicia tej szy by ? – Uwielbiam, jak nadajesz pikanterii swojej opowieści, brachu – odrzekł Raley. – Czego uży ł? – Alfonsa. – Jeszcze lepiej. – Ty lko czekaj. Gotowy ? Gdy się pokopie trochę głębiej, to okaże się, że pan Steljess by ł kiedy ś gliną. – Ochoa rzucił Nikki szy bkie spojrzenie przez ramię. – Zgadza się. By ł przez długi czas mundurowy m, aż w końcu został detekty wem trzeciego stopnia. Później zajmował się incognito narkoty kami w Bronksie. – Zajrzał ponownie do notatek. – Raporty donoszą, że działał samotnie i by ł bardzo wy buchowy. Nazy wali go Szalony Pies. W zwolnieniu ze służby napisano: „Nadmiernie identy fikował się z przedmiotami swoich tajny ch operacji narkoty kowy ch”. Znany również z napastowania prosty tutek. Mimo świetny ch notowań zwolniony w 2006. – Nie ma co gadać – stwierdził Raley. – Oczy wiście nic z tego nie sły szałaś – powiedział Ochoa i podał Nikki swoje notatki ponad oparciem siedzenia.
_______ Gdy jechali windą na piętro Rooka, żadne z nich nie odezwało się ani słowem. Patrzy li ty lko na siebie, tak jak na ty lny m siedzeniu auta Raley a i Ochoi. Powietrze między nimi stężało od pragnienia, które nie miało słów, i oboje wiedzieli, że jakakolwiek próba znalezienia ich czy wy powiedzenia osłabiłaby ty lko wszechogarniające przy ciąganie magnety czne, które odczuwało każde z nich. Stali blisko siebie. Nie doty kali się – to również zepsułoby czar. Po prostu by li na ty le blisko, aby się dotknąć... Wy starczająco blisko, aby wzajemnie czuć oddech drugiej osoby, aż koły szący ry tm windy przy wiódł ich niemalże do ocierania się o siebie. Kiedy Rook zamknął drzwi wejściowe, rzucili się jedno na drugie. Potęga żaru, który ich wy pełniał, oraz fala oży wienia po wy jściu cało z sy tuacji prawie bez wy jścia, wepchnęła Heat i Rooka do wy miaru tego pragnienia seksualnego, które by ło nie do powstrzy mania, gdy ż by ło zupełnie pierwotne. Nikki oderwała usta od Rooka, biorąc oddech, i skoczy ła, zarzucając nogi na biodra dziennikarza. Rook wy prostował się, aby utrzy mać równowagę, i przy ciągnął ją mocno do siebie. Nikki zbliży ła twarz do jego ucha i je ugry zła. Jęknął z zaskoczenia i podniecenia, odwrócił ją tak, aby usiadła na blacie kuchenny m. Rozpiął jej płaszcz, a Nikki odchy liła się
do ty łu i oparła na łokciach – chciała patrzeć na niego, i w końcu się odezwała. – Teraz – powiedziała – chcę cię teraz!
_______ – Do tego prowadzi petting – powiedział później Rook. – Petting? Z którego ty jesteś stulecia? – Nikki wy plątała się z ich leniwego nagiego splotu na kanapie i nalała do kieliszków wina z butelki stojącej na stoliku do kawy. – Nie nabijaj się ze mnie. Jestem mistrzem słowa. Czy wolałaby ś raczej, by m określił to jako obmacy wanie? Bo to właśnie robiłaś w aucie chłopaków. – Wiem. – Nikki podała mu lampkę wina i stuknęli się kieliszkami. – Mówisz to tak, jakby ś nigdy nie by ł obmacy wany w samochodzie policy jny m. – No cóż, ty lko w twoim. – Zadzwoniła komórka Nikki. Heat wstała, aby wy doby ć ją ze zwiniętego płaszcza, ty mczasem Rook mówił dalej: – Ale jeśli masz pomy sły na jakąś chorą grę seksualną w wozie policy jny m, to jak najbardziej jestem za. W słuchawce odezwała się Lauren Parry. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w żadny m to i owo? Miguel mówi, że sądząc po ty m, jak wy glądaliście, gdy was wy sadzili, powinnam odczekać dłuższą chwilę. Naprawdę nazwał to „nieprzy zwoitą chwilą”. – Nikki obrzuciła spojrzeniem własną nagą osobę i obejrzała się, dostrzegając, jak świetny nagi ty łek Rooka znika w przedpokoju. – Wcale nie, ty lko odpoczy waliśmy. – Kłamczucha – odparła jej przy jaciółka. – Kto, ja? Roześmiały się oby dwie, po czy m Lauren powiedziała: – Słuchaj, ponieważ założę się, że nie masz nigdzie pod ręką długopisu, dam ci sekundę na znalezienie. Dowiedziałam się nieoficjalnie paru ciekawy ch rzeczy, który mi chcę się z tobą podzielić. Nawet jeśli detekty w Ochoa mówi mi, że nie zajmujesz się już tą sprawą, bo jesteś zawieszona. Nikki wy doby ła pisak z jednego z liczny ch kubków od kawy, które Rook przekształcił w piórniki i porozstawiał po apartamencie – jedna z zalet sy piania z dziennikarzem. – Jestem gotowa. – Przede wszy stkim – zaczęła lekarka sądowa – i to jest główny powód, dla którego dzwonię, ponieważ by łam pewna, że to cię uspokoi – dostałam wy niki analizy śladów krwi na koloratce wielebnego Grafa i nie pasują one do kapitana Montrose’a. – Wiedziałam! – Tak my ślałam, że poczujesz ulgę. Już im kazałam sprawdzić Sergia Torresa, a teraz dodam jeszcze tego gościa, którego załatwiłaś dziś wieczorem – nieuzbrojona. – Lauren położy ła specjalny nacisk na to słowo, co sprawiło, że zabrzmiało tak komicznie, jak by ło szalone. Obiekty wny ogląd sy tuacji przez jej najlepszą przy jaciółkę nie uszedł uwagi Heat. – No dobra, muszę przy znać, że fakty cznie stałam się trochę niedbała. Cały czas jeszcze dostosowuję się do sy tuacji nieuzbrojonej osoby pry watnej.
– Nie wiem, co powiedzieć, Nikki. Zaproponowałaby m ci, aby ś znalazła sobie jakieś hobby, ale obie wiemy, jakie to ma szanse powodzenia. – Nie bądź taka pewna – odrzekła Heat. – Czy samozwańcza straż oby watelska jest uważana za hobby ? – Zby t długo zadajesz się z Jamesonem Rookiem; zaczy nasz gadać jak on. – Ta uwaga dała Nikki drugi powód do uśmiechu podczas tej rozmowy. – Mam też wy niki z badań tego małego odpry sku skóry – mówiła dalej Lauren. – Pamiętasz to? Heat przy wołała obraz z pamięci – kiedy Lauren pokazy wała jej to w pomieszczeniu do sekcji zwłok, wy glądało jak kawałeczek bekonu na dnie fiolki. – Jasne, ten fragment, który znalazłaś pod paznokciem wielebnego Grafa. – Dokładnie ten sam. Wrócił z analiz i podają, że pochodzi z markowej skóry, która jest na ry nku. – Gorsety skórzane? – spy tała Nikki. – Nie. Możesz znać tego producenta. Bianchi. Marka by ła dobrze znana zarówno Heat, jak i wszy stkim inny m, którzy należeli do służby porządku publicznego. – Jest z paska od munduru policy jnego? – Albo strażnika ochrony – sprecy zowała jak zawsze dokładna Lauren. – Pochodzi albo z kabury, albo z pokrowca na kajdanki. Ty mi wskazałaś stłuczenia od kajdanek na krzy żu ofiary, więc, jeśli chcesz pozgady wać, pokrowiec na kajdanki jest wart obstawienia. – Zastanawiam się... To znaczy, jeśli znasz kogokolwiek, kto mógłby o tej późnej porze pogadać z detekty wem Ochoą... – Wal – rzekła Lauren, której odwet Nikki za jej wcześniejsze docinki na temat Rooka sprawił przy jemność. – Zastanawiam się, czy gdy by przeszukano mieszkanie pewnego martwego eksgliniarza albo jego sklep z częściami do motocy kli, to czy znaleziono by tam stary pokrowiec na kajdanki firmy Bianchi noszący na sobie świeże ślady zadrapania. Heat sły szała, jak jej przy jaciółka zakry wa ręką słuchawkę, a po chwili przy ciszone głosy w tle. Jeden z nich należał do Miguela Ochoi. – Da się zrobić – odezwała się ponownie Lauren. – On i Raley jutro z samego rana udadzą się do mieszkania i sklepu Steljessa. Czy chcesz, aby m poprosiła go o przy jrzenie się też kaburze i pokrowcowi na kajdanki kapitana Montrose’a? Py tanie Lauren by ło właśnie ty m, którego Heat nie miała odwagi zadać. – Tak mi się zdaje. To znaczy... by łoby idealnie wy eliminować tę możliwość. – Czując, że jest nielojalna w stosunku do pamięci kapitana, dodała: – Jakkolwiek znikomą. – Rook wrócił do pokoju ubrany w szlafrok i przy niósł jeden dla niej, a Nikki powiedziała: – Lauren, skoro już mówimy o kapitanie – czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli pomęczę cię w jeszcze jednej sprawie? – Mów, o co chodzi. – Wiem, że do tej pory musieli już sprawdzić jego broń. – Zgadza się. Wy strzelono z niej, ale nigdy nie odnaleziono naboju. Przeszedł na wy lot i wy leciał przez dach. Heat przy pomniała sobie wgłębienie wokół dziury w fordzie crown victoria kapitana
Montrose’a. – I to wszy stko? – Oczy wiście, że nie – odrzekła lekarka sądowa. – Na broni jest jego krew i tkanka. Potwierdzono też, że na jego dłoni znajdują się ślady prochu i metalu. – Ile kulek w magazy nku? – spy tała Heat. – Według raportu wszy stkie oprócz jednej... Tak mi się wy daje. – Zaspokój moje zachcianki, pani doktor. Czy mogłaby ś poprosić Miguela, aby sam się ty m zajął? A mówiąc „sam”, nie twierdzę, że nie mam zaufania do testów. Mówię ty lko, że nikt nie jest w stanie dorównać jakości pracy detekty wa Ochoi. Po czy m Nikki dodała z prowokacy jną żartobliwością: – A ty chy ba doskonale wiesz, co mam na my śli, prawda, Laur? – Jasne, że tak – roześmiała się Lauren. – Jest bardzo dogłębny m śledczy m. – Lauren nadal się śmiała, kiedy skończy ły rozmowę.
_______ Rook zamówił dla nich kurczaka scarpariello i sałatkę z restauracji Gigino. Nadal ubrani ty lko w szlafroki jedli przy blacie kuchenny m późną kolację, podczas której Nikki zdała relację z najnowszy ch informacji od Lauren Parry. – To chy ba wszy stko jasne, no nie? – Zaczął wy liczać na palcach: – Steljess na nagraniu z kamery bezpieczeństwa w lochu tortur seksualny ch, Steljess by ł zwolniony m ze służby gliniarzem, Steljess przy puszczalnie miał kajdanki i pokrowiec na nie, i na pewno miał broń, Steljess to nasz zabójca. Nikki nakłuła na widelec miniaturowy pomidorek z sałatki. – To jest całkiem pewne. Powiedz mi w takim razie, dlaczego on to zrobił. Dlaczego ci wszy scy strzelcy ścigali mnie w Central Parku? O co w ty m wszy stkim chodzi? – Nie mam pojęcia. Włoży ła pomidorek do ust i obdarzy ła Rooka chy try m uśmieszkiem. – Nie mówię, że jesteś w błędzie. – Kiedy tak do mnie mówisz, od razu szukam jakiegoś „ale”. – Jednak – dodała Nikki – to wciąż ty lko poszlaki. Jeśli Raley i Ochoa znajdą wy żłobienie paznokcia pasujące do jakiegoś pokrowca na kajdanki, to przy najmniej będzie konkretne połączenie, ale nie będzie jeszcze dowodem. Ja potrzebuję faktów. Rook nałoży ł na jej talerz następny kawałek kurczaka. – Ktokolwiek jest autorem stwierdzenia, że fakty są zabawne, jest w śmiertelny m błędzie. Nie mogę sobie przy pomnieć, kiedy ostatnio rozbawił mnie jakiś fakt. Natomiast, jeśli chodzi o intuicję i domy sły, to jest jak napełnianie nadmuchiwanego zamku gazem rozweselający m. – Do twojej informacji: zgadzam się całkowicie, że Steljess jest naszy m główny m podejrzany m. – Jej twarz spochmurniała. – Fatalnie, że musiał zginąć. Miałam nadzieję go przy cisnąć na przesłuchaniu. W głębi serca jestem przekonana, że to on zabił Montrose’a.
Ty m razem przy szła kolej Rooka na pełen wątpliwości wy raz twarzy. – Nie, aby m mówił, że się my lisz, ale dlaczego? – Teraz ty my ślisz jak glina – uśmiechnęła się Heat.
_______ Gdy Nikki się obudziła, łóżko by ło puste. Natura detekty wa kazała jej sprawdzić. Przekonała się, że strona Rooka i prześcieradło są zimne. Znalazła go przy komputerze w jego biurze. – Zawsty dzasz mnie, Rook. To już trzeci ranek w ty m ty godniu, kiedy wstajesz wcześniej ode mnie. – Kiedy tak leżałem, patrząc, jak zmieniają się cy fry na budziku na nocnej szafce, nie mogłem znaleźć rozwiązania, więc bardziej niż trochę sfrustrowany tą sprawą wstałem i poszedłem w twoje ślady, Nikki Heat. Przestudiowałem naszą białą tablicę. – I czego się dowiedziałeś? – Że Manhattan jest bardzo głośny, nawet o czwartej rano. Poważnie. Co jest z ty mi wszy stkimi sy renami i klaksonami? – Nikki usiadła w fotelu naprzeciwko niego, wiedząc, że do czegoś zmierza. Wy glądał jak gracz w pokera, któremu idzie karta. Dlatego to ona zawsze z nim wy gry wała. – Czekałem więc, aby coś z tablicy skoczy ło na mnie albo połączy ło się z czy mś inny m. Nic takiego. Poszedłem więc inną drogą. Zapy tałem siebie samego: „Czego nie mamy ?”. To znaczy oprócz rozwiązania sprawy. No i wtedy trafiło do mnie. To przy puszczalnie dlatego w pierwszej kolejności nie mogłem spać – by ł to dość drażliwy temat ostatniej nocy. – Kapitan Montrose – domy śliła się Nikki. – Właśnie. Powiedziałaś, że zawsze kazał ci szukać skarpetki nie do pary. Nikki, on by ł właśnie taką skarpetką nie do pary. Zastanów się nad ty m. W niczy m, co robił, nie przy pominał człowieka, którego znałaś. Którego wszy scy znali. – Nikki zmieniła pozy cję w fotelu, ale nie dlatego, że temat sprawiał jej przy krość, ty lko dlatego, że poczuła napły w energii. Nie wiedziała, do czego Rook zmierza, ale zmy sł doświadczenia powiedział jej, że Rook zadaje właściwe py tania. – Mając to na uwadze, próbowałem odgadnąć, co on kombinował. Ciężko zgadnąć. I dlaczego? – Ponieważ stał się taki zamknięty w sobie i tajemniczy. – Dokładnie. Zachowanie skarpetki nie do pary. Stracił żonę, więc z nią też nie rozmawiał. My, faceci, nieważne jak bardzo wy dajemy się stoiccy – o ile nie mamy natury humorzasty ch samotników albo strażników królowej przed pałacem Buckingham – potrzebujemy się komuś wy gadać. – Wielebny Graf? – spy tała Nikki. – Mhm... Może. Nie my ślałem o nim. My ślałem bardziej o pry watnej więzi. Taki ży ciowy powiernik. Kumpel „hipoteczny ”. – Wy jaśnij mi to. – Taki jeden kumpel, do którego możesz zadzwonić o dowolnej porze dnia i nocy, nieważne, w co się wpakowałaś, który zastawiłby własny dom, aby ratować twój ty łek, nie zadając żadny ch py tań. – Zobaczy ł w jej oku bły sk zrozumienia. – Powiedz mi, z kim gliniarz jest najbliżej?
– Z partnerem – odrzekła Nikki bez wahania. Już miała wy mienić jego nazwisko, ale Rook ją ubiegł. – Eddie Hawthorne. – Skąd wiesz o Eddiem? – Od przy jaciela. Taka drobnostka pod nazwą wy szukiwarka internetowa. Trafiłem na wiele pochwał dla nich obu za odwagę i śmiałość, gdy by li mundurowy mi, a potem detekty wami. Domy śliłem się, że jeśli znaleźli sposób, aby trzy mać się razem, gdy już dostali złote odznaki, to musieli by ć naprawdę blisko. – Ty lko że Eddie przeszedł na emery turę i się wy prowadził. – Wspomnienie z przeszłości przy wołało uśmiech na jej twarz. – By łam na jego przy jęciu, gdy odchodził na emery turę. – 16 lipca 2008 roku. – Wskazał na swój laptop. – Kocham Google. – Następnie Rook stuknął w kilka klawiszy i jego drukarka oży ła. – Co to jest, poziom cholesterolu Eddiego Hawthorne’a? Rook wziął z podajnika dwie kartki i podszedł do Nikki, podając jej jedną z nich. – To nasze karty pokładowe. Taksówka zawiezie nas za pół godziny na lotnisko La Guardia. Jesteśmy umówieni na lunch z Eddiem na Flory dzie.
_______ Jak ty lko wy szli z terminala w Fort My ers, Eddie Hawthorne podjechał mercury m marquiem. Wy siadł z auta i zamknął Nikki w serdeczny m uścisku, a gdy się w końcu od siebie oderwali i patrzy li jedno na drugie, oczy Nikki bły szczały, jak nie zdarzy ło się to od długiego czasu. Zabrał ich do restauracji serwującej ry by po meksy kańsku przy autostradzie między stanowej Interstate 75, w pobliżu Daniels Parkway. – Regionalne, smaczne i wy starczająco blisko lotniska, aby ście nie musieli gonić na łeb na szy ję na popołudniowy lot do domu – powiedział. Jedli przy stoliku na patio osłonięty m od promieni słoneczny ch parasolem marki Dos Equis. Na początku rozmowy wspominali utraconego niedawno przy jaciela. – Charles i ja tak długo by liśmy partnerami, że po jakimś czasie ludzie nawet nie uważali nas za dwie osoby. Przechodzę któregoś dnia obok naszego sierżanta – zupełnie sam – a on patrzy prosto na mnie i mówi: „Cześć, koledzy !”. – Emery towany policjant roześmiał się na to wspomnienie. – Tak to by ło. Hawthorne i Montrose, kolec i róża, to właśnie by liśmy my. Do diabła, to by liśmy my. – Eddie Hawthorne wy dawał się bardziej zajęty mówieniem niż jedzeniem, które by ło wy śmienite, a Heat i Rook po prostu słuchali, rozkoszując się świeżą grillowaną ry bą i ciepłą pogodą, podczas gdy on wspominał dawne czasy. Gdy temat zszedł na żonę Montrose’a, śmiech z dni pełny ch chwały przy gasł. – To takie smutne. Nigdy nie widziałem, aby dwoje ludzi by ło tak blisko jak on i Pauletta. To szok dla każdego, ale to zjadło Charlesa, wiem, że tak. – Chciałam cię o to zapy tać, mam na my śli ubiegły rok – rzekła Nikki. – Tak my ślałem, że nie przeleciałaś połowy kraju ty lko po to, aby wpaść na szklaneczkę horchaty – kiwnął głową by ły detekty w.
– Nie – odparła Nikki – próbuję zrozumieć, co się działo z kapitanem. – Nie będziesz w stanie. To nie ma żadnego sensu. – Wargi Eddiego lekko zadrżały, ale szy bko się wy prostował, starając się uszty wnić ciało, jak gdy by miało to pomóc. – Czy by ł pan z nim w kontakcie, odkąd zmarła jego żona? – spy tał Rook. – No cóż, można powiedzieć, że próbowałem wiele razy. Poleciałem oczy wiście na jej pogrzeb i po ceremonii przegadaliśmy prawie całą noc. Prawdę mówiąc, może nawet więcej siedzieliśmy niż rozmawialiśmy ; tak jak mówię, próbowałem, ale on zamienił się w kamień. – Eddie stuknął dwoma palcami w serce. – Kto by tego nie zrozumiał? – To nie jest takie znowu niezwy kłe otoczy ć się kamienny m murem na jakiś czas po ty m, jak przeży je się taką traumę – stwierdziła Nikki. – Ale po okresie intensy wnej żałoby większość ludzi wy chodzi z depresji. A kiedy im się to udaje, to jest to w pewny m sensie zaskakujące, taki kop nowej energii. Eddie kiwnął przy takująco głową. – Tak, skąd miałoby się to wiedzieć? – Nikki poczuła pod stołem szy bki doty k ręki Rooka na swojej. – To by ło znienacka, jakieś trzy miesiące temu – ciągnął Hawthorne. – Dzwoni do mnie i chwilę rozmawiamy. Krótka rozmowa o dawny ch czasach, takie tam rzeczy. Więcej niż sły szałem od niego od lat. A potem mówi do mnie, że kiepsko sy pia, całą noc my śli. Poradziłem mu, aby dołączy ł do ligi kręglarzy, a on na to: – „Tak, jasne” – i dalej mówi o tej swojej bezsenności. Py ta mnie: „Edward, czy zdarzy ło ci się, że jakieś stare śledztwo nie dawało ci spokoju?”. A ja na to: „Do diabła, a czemu, my ślisz, odszedłem na emery turę?”. I śmiejemy się obaj, ale on dokładnie do tego wrócił, zupełnie jakby rozdrapy wał wy sy pkę. No i mówi w końcu, o co mu chodzi, że coraz więcej my śli o pracy i że wątpi w jej celowość. Powiedział nawet – wy obraź to sobie – że się zastanawia, czy by ł dobry m policjantem. Możesz w to uwierzy ć? – Mówi więc, że siedział do późna w nocy, rozpamiętując tę jedną sprawę, nad którą razem pracowaliśmy, i że nigdy nie miał saty sfakcji z wy niku tamtego śledztwa, i w im głębszą dziurę wpada z ty m cały m administracy jny m badziewiem, ty m bardziej czuje potrzebę, aby coś zrobić. Coś, aby udowodnić, że cały czas jest takim policjantem, jakim wierzy ł, że jest. Powiedziałem mu, aby otworzy ł butelkę szkockiej i pooglądał kanał z prognozą pogody, cokolwiek, aby się zrelaksować, a on się na mnie wścieka, mówiąc, że my ślał, iż ja jeden ze wszy stkich ludzi powinienem zrozumieć, jakie to ważne – „obowiązek”, tak powiedział – żeby wy konać go poprawnie. Nie wiedziałem, co jeszcze odpowiedzieć, więc kazałem mu rozwinąć temat. Charles powiedział, że nigdy nie wierzy ł, że to by ł interes narkoty kowy, który źle poszedł. Zadawanie się z dilerami tak niskiego szczebla albo w tej części miasta – to nie pasowało do ofiary i jej wcześniejszy ch wy czy nów. A ja mówię to samo, co wtedy powiedziałem: „Narkoty ki to niebezpieczny biznes; jeśli one cię nie załatwią, to zrobią to dilerzy ”. A potem przy pomniałem mu, co zawsze my ślałem, że jeśli to nie by ł interes, który źle poszedł, to by ła to inicjaty wa gangu Laty nosów. – „Sprowadza się do tego samego” – pomy ślała Nikki. Uniwersalne wy tłumaczenie dla nierozwiązany ch spraw. – Ale Charles... On powiedział, że poskładał wszy stko do kupy i według niego to by ło zaplanowane morderstwo i przy kry wka. Mówił, że szukał moty wu zemsty. Tak czy inaczej – Eddie wstrząsnął ramionami – co masz zamiar z ty m zrobić? Dajesz z siebie wszy stko i nie oglądasz się do ty łu. W każdy m razie ja tak zrobiłem. Ale on nie by ł taki, aby pozwolić na niedokończenie czegokolwiek. – Sztuczne uszty wnienie zelżało i warga
Hawthorne’a ponownie zadrżała. – Nie wiem, może to właśnie go wy kończy ło. – Ta sprawa – odezwała się Nikki. – Co to by ła za sprawa, która tak bardzo nie dawała mu spokoju? – Ale znała odpowiedź, zanim jeszcze zadała to py tanie. – Ten dzieciak Huddleston – odparł Eddie.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY N ikki nie mogła mieć dostępu do akt sprawy
Huddlestona, ale miała teraz coś lepszego.
Poprosiła Eddiego Hawthorne’a, aby streścił jej śledztwo. By ły detekty w oparł się o plastikowe krzesło, a kiedy jego głowa opuściła cień parasola, promień słońca, który trafił w czarne farbowane włosy sprawił, że zabły sły purpurą. Oczy by łego detekty wa zatoczy ły krąg, kiedy przeszukiwał własną pamięć. W końcu odetchnął głośno, przy gotowując się na ciężką przeprawę. – Dwa ty siące czwarty – powiedział w końcu. – Charles i ja pracowaliśmy w sekcji zabójstw na Czterdziesty m Pierwszy m i dostaliśmy wezwanie do ofiary postrzału w samochodzie na Longwood. Ta okolica by ła wtedy centrum ćpunów, wiecie? Wśród mundurowy ch krąży ł żart, że uderzy sz przestępcę pałką, a wy padną potłuczone fiolki, jak z piñaty. W każdy m razie Charles i ja pojechaliśmy tam, domy ślając się, że jest to jeszcze jedna narkoty kowa rozróba. Jak ty lko przy jechaliśmy na miejsce i dostrzegliśmy bmw M5, szy bko zrewidowaliśmy ten pogląd. Jedy ne bmw w tej okolicy należały do dilerów i znaliśmy je na pamięć. Przy gotowaliśmy się więc, aby sprawdzić ofiarę, przy puszczając, że to może dzieciak z Ry e albo Greenwich, który za często oglądał Człowieka z blizną i popełnił błąd, przy jeżdżając do dużego miasta, aby ominąć pośrednika narkoty kowego. Profil też się zgadzał, gdy zobaczy liśmy ciało. Ledwo po dwudziestce, drogie ciuchy, album Green Day głośno grał zapętlony w odtwarzaczu. Ale chwilę potem weszło to na zupełnie nowy poziom, bo Montrose powiedział, że zna tego dzieciaka. Nie osobiście, ty lko z telewizji. Z dokumentów w portfelu i karty wozu wy nikało, że to Eugene Huddleston junior, sy n gwiazdora filmowego. Wtedy wszy stko zaczęło składać się do kupy. By ło o nim głośno w każdy ch wiadomościach, zwłaszcza w ty ch rozry wkowy ch, Access i Entertaiment Tonight, przez jego historię z narkoty kami. Nie tak, jak o Charliem Sheenie, ale mnie i mojemu partnerowi wy starczy ło, aby ułoży ć sobie obrazek. Dlaczego nie miałoby to mieć sensu? – Eddie nie py tał ty lko retory cznie. Nikki widziała, że szukał u niej zrozumienia. Lekko wzruszy ła ramionami, wy starczająco, aby potwierdzić, że się zgadza, że tak mogło by ć, ale też żeby zaznaczy ć, że detekty w idzie za dowodami, stwarza teorię i zbiera dowody dla jej potwierdzenia, co przy puszczalnie by ło ty m właśnie błędem, który później gnębił kapitana po nocach. – Jak zginął? – spy tała Heat. – Pojedy nczy strzał w głowę. – Jak, w twarz? W ty ł głowy jak przy egzekucji? – W czoło – odrzekł Hawthorne. – Tak jak przy transakcji przeprowadzanej z samochodu: diler widzi wy pasione auto, wy obraża
sobie wy pchany portfel właściciela i pakuje kulkę... tutaj. – Przy łoży ła palce ułożony w kształt lufy pistoletu do lewej skroni Rooka. – Widzisz, tutaj właśnie nasza teoria zaczęła się rozjeżdżać. – Eddie dotknął palcami swojej prawej skroni. – Rana wlotowa po tej stronie. Od strony pasażera. Heat cofnęła się w wy obraźni do tamtego miejsca i razem z Montrose’em i Hawthorne’em bory kała się z tą pierwszą skarpetką nie do pary. – Jesteś pewien, że został zastrzelony w samochodzie? – Bez wątpienia. Mózg i potłuczone szkło by ły na siedzeniu kierowcy. – Okno by ło podniesione? – Skarpetka nie do pary numer dwa według Nikki; niemająca znaczenia z natury, po prostu... dziwna. – A okno od strony pasażera, by ło otwarte czy zamknięte? Eddie wzniósł oczy do góry, my śląc. – Zamknięte, na pewno, zamknięte. – Ktokolwiek więc go zastrzelił, by ł prawdopodobnie razem z nim w samochodzie – stwierdziła Heat. – Jechał obok kierowcy – podrzucił Rook. Zobaczy ł ich wy raz twarzy, skrzy żował ręce i dodał: – Możecie mówić dalej. – Domy ślam się, że nie by ło żadny ch odcisków palców? – ciągnęła Nikki. – Żadny ch, które mogły by nam się przy dać. Ty lko jego kumpli z klubów i imprez, kilku dziewczy n i dużo takich, który ch nie można by ło dopasować. – Co oznaczało nieznany ch i brak śladów w kartotece. – Wszy scy, który ch dało się dopasować, mieli alibi – dodał Eddie, wy przedzając py tanie Nikki o krok. – A coś jeszcze na temat ciała? Żadny ch oznak pobicia? – Chciała się dowiedzieć, czy Eddie wiedział o oparzeniach przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m. – Brak pobicia jako takiego. Jego nadgarstki miały takie ślady, jakby by ł związany. – A może skuty ? Zamy ślił się. – Szczerze mówiąc, nigdy nie pomy ślałem o kajdankach, ale zaraz ci powiem, czemu to przy pisaliśmy. Sprawdzaliśmy oczy wiście sąsiednie budy nki i wewnątrz kompleksu przemy słowego trafiliśmy na pustą halę załadunkową. Na starej tablicy by ło napisane, że jest to jedno z ty ch miejsc wy najmowany ch przez firmy włókiennicze, które dostarczają umundurowanie i kombinezony do hoteli i na place budowy. Drzwi by ły zamknięte, a w środku zupełnie pusta hala, i ty lko ta drewniana rama leżąca na środku betonowej podłogi. Heat i Rook wy mienili się spojrzeniami, i Nikki poprosiła: – Opisz mi ją, Eddie. – Zwy czajna. Jak drewniana paleta zbita razem, trochę pry mity wnie, ale w kształcie dużego X – jakieś dwa metry długości i niecały metr szerokości. Ale ciekawe jest to, że miała rzemienie w każdy m rogu. – Takie jak więzy – stwierdziła Heat. – Tak, ty lko bardziej improwizowane. My ślę, że to by ły węzły, takie jak się robi, aby przy czepić kajak do bagażnika na dachu samochodu. W ty m momencie oczy wiście obaj z Rose’em wy rzuciliśmy do kosza możliwość, że to by ła transakcja przez okno samochodu, która źle poszła. Ktoś tego dzieciaka przy ciągnął tutaj i przy wiązał do tego urządzenia. – Twarz Hawthorne’a spochmurniała, zupełnie jakby teraz, a nie lata temu, miał przed oczami
nieprzy jemny obraz. – Oprócz otarć na nadgarstkach i kostkach chłopaka by ły jeszcze czerwone ślady jak od poparzenia słonecznego. Takie plamy na całej skórze. Mówię o jego klatce piersiowej, nogach, ...kroczu. – Eddie wzdry gnął się i dodał: – Wiesz, o co chodzi. Charles i ja robiliśmy wszy stko, co by ło można, ale ze względu na związek dzieciaka z narkoty kami i przejęcia ich przez policję, no i wszy stkie te szalone i niebezpieczne sprawy, w jakie się chłopak pakował, zostało to zakwalifikowane jako fatalny w skutkach biznes narkoty kowy. – A tortury ? – zapy tał Rook. – Czy to by ło wzięte pod uwagę? – O tak – przy taknął Hawthorne. – Lekarz sądowy powiedział, że uży to urządzenia elektry cznego, czegoś, co się nazy wa przezskórny elektry czny sty mulator nerwowy. To ty lko uwiary godniło teorię o tej transakcji narkoty kowej. Doszli do wniosku, że Huddleston nie by ł przy padkowy m celem dilera, ale przy puszczalnie spoty kał się z nim regularnie i dzieciak wisiał mu kasę. Tortury i morderstwo by ły zapłatą, pokazówką dla inny ch, którzy nie płacą. Mogły też podnieść status dilera w szeregach jego kolesiów. – Nie oskarżam cię, Eddie, py tam ty lko, aby zrozumieć, jaki ciężar dźwigał kapitan Montrose – delikatnie rzekła Nikki. – Nie poszliście z ty m dalej? – Chcieliśmy, ale rodzina Huddlestona błagała o zamknięcie sprawy. Mieli dosy ć, więc przy szedł nacisk z centrali, aby to skończy ć, zwłaszcza że by ło oficjalne rozporządzenie. A potem Charles dostał awans i objął Dwudziesty, więc to po prostu się zawaliło. Nikki podała mu zdjęcie Sergia Torresa z kartoteki policy jnej. – Ten facet zajmował się dilerką niskiego stopnia na północ od Sto Szesnastej i w Bronksie. Czy natknąłeś się na niego kiedy kolwiek? Hawthorne przy jrzał się uważnie fotografii. – Nie, ale to nie znaczy, że on się tam nie kręcił. Ja pracowałem w Wy dziale Zabójstw, nie w Narkoty kowy m. – Jeśli już o ty m mowa, czy ten facet kogoś ci przy pomina? Pracował w Narkoty kach mniej więcej w tamty m czasie. Eddie wziął zdjęcie Steljessa i powiedział: – Szalony Pies. – Co o nim wiesz? – Totalny przy głup, ty lko to trzeba by ło wiedzieć. By ł tajny m agentem, ale każdy wiedział, że zmienił strony. Stał się jedny m z nich, można to by ło wy czuć na kilometr. – Oddał Nikki zdjęcie. – Sły szałem, że wy walili go z hukiem. Krzy ży k na drogę. – Dobrze powiedziane – wtrącił się Rook. – Jeszcze jedno py tanie, jeśli nie masz nic przeciwko, Eddie – powiedziała Heat, gdy poskładała zdjęcia. – Kto wtedy by ł najważniejszy m graczem? – W narkoty kach? Na przedmieściach i w Bronksie? – Eddie zachichotał – Ty lko jeden człowiek, Alejandro Martínez.
_______ – Niezła robota, że pomy ślałeś o Eddiem – odezwała się Nikki, gdy lecieli z powrotem na La Guardię.
– Nie ma sprawy. W końcu jestem dziennikarzem śledczy m. – Naprawdę? Rozumiem, że masz nie jednego, ale dwa Pulitzery. – Nikki szturchnęła kny kciami żebra Rooka. – Czy za często o ty m mówię? – Nawet nie. Może gdy by ś paradował z nagrodami w ręku, by łoby bardziej subtelnie. – Nikki roześmiała się i dodała: – Ale naprawdę dobrze spoży tkowałeś swoje talenty. Nawet jeśli nie znamy jeszcze wszy stkich odpowiedzi, jedno wiemy na pewno. – Jeśli farbujesz włosy na czarno, trzy maj się z dala od promieni słoneczny ch? – Jak najbardziej. – Potem spoważniała. – Wiemy przy najmniej, że kapitan Montrose pracował nad czy mś, a nie... Wiesz, o co mi chodzi. – Nie robił nic nieczy stego? – Ja to wiedziałam. A teraz, po rozmowie z Eddiem, wiem na pewno. Więc podwójne dzięki, zdoby wco Pulitzera. Za pomy sł i bilet na samolot. – Nie wiem, kogo próbujesz zrehabilitować – odrzekł Rook, odwracając się do niej – Montrose’a czy siebie, ale wiem na pewno jedną rzecz. W obu przy padkach możesz na mnie liczy ć.
_______ Kiedy wy siedli z samolotu, Heat znalazła w poczcie głosowej kilka wiadomości od Ochoi. – Co jest, Miguel? – spy tała, gdy stali z Rookiem w kolejce po taksówkę. – Gdzie ty jesteś? Sły szę odrzutowce. – Na lotnisku. Rook i ja właśnie by liśmy na Flory dzie. – Nie mogła się powstrzy mać, aby nie dodać: – Na lunchu. – O rany, a ja tu zamarzam na kość. Też chcę zostać zawieszony. – O tak – dodała Heat – najlepszy ty dzień w moim ży ciu. – Po pierwsze, Steljess fakty cznie miał swój stary pokrowiec od kajdanek i kaburę, ale nie ma na nich zadrapań, które by pasowały do tego odpry sku skóry. To samo jeśli chodzi o Montrose’a. Co do kapitana, to mam coś więcej. Raley i ja poszliśmy do techników śledczy ch i osobiście sprawdziliśmy wszy stkie twoje wątpliwości, które miałaś na temat jego broni. Miał pełny magazy nek minus jedna kulka. – Ulga, jaką Nikki czuła po spotkaniu z Eddiem Hawthorne’em ulotniła się bezpowrotnie. Ogarnął ją głęboki smutek. Rook odczy tał to z jej twarzy i zapy tał szeptem: – Co jest? – Machnęła mu ty lko ręką. – To jeszcze nie wszy stko – dodał Ochoa. – Sprawdziłem zapasowy magazy nek przy jego pasku i odkry łem coś ciekawego. – Jednej brakuje – Heat powiedziała to jako pierwsza. – Nawet lepiej. Nie ty lko jednej brakuje, ale na górze magazy nku w jego broni nie by ło tego zapasowego naboju. – Nikki czuła, jak wracają jej siły, podczas gdy detekty w Ochoa mówił dalej: – Na naboju nie ma żadny ch odcisków palców, co też jest dziwne – nawet Montrose’a.
– Nie ty lko dziwne – odparła Heat. – Znaczące. Daj spokój, w jaki sposób martwy człowiek przeładował broń?
_______ Wieczorny korek w drodze na Manhattan dał Rookowi siedzącemu z ty łu taksówki dodatkowe pół godziny na wy my ślenie scenariusza na podstawie rewelacji Ochoi. – To jest duża sprawa. Nie żeby m nie miał szacunku dla sławnego pana Le Carré, ale to jest większa sprawa niż Budzenie zmarłych. To kula wy strzelona przez martwego człowieka. Hej, chy ba mam ty tuł do mojego arty kułu. Powinienem to zapisać. Nie, zapamiętam, to jest naprawdę świetne. – Nikki nawet nie próbowała odciągnąć go od tego pomy słu. Rook by ł nie ty lko bardziej rozry wkowy niż telewizja w taksówce wmontowana z ty łu siedzenia kierowcy – w każdy m razie teraz Nikki sobie przy pomniała reklamówkę promocy jną Sama Championa [43] – Rook by ł jak ten zepsuty zegar, któremu udało się dwa razy dziennie pokazać dobry czas. Przy najmniej raz my ślał na głos o czy mś, co Nikki chciała usły szeć, bo sama też się nad ty m głowiła. – No dobra, według mnie to by ło tak – mówił Rook. – Montrose siedzi w zaparkowany m samochodzie i zły facet X – na siedzeniu pasażera – w jakiś sposób zdoby wa jego broń. Nie wiem, jak to się stało, ale musiało tak by ć, bo inaczej to się nie układa. – Później dopracujemy szczegóły – odrzekła Heat. – Mów dalej. – W porządku, więc broń Montrose’a jest w rękach pasażera, który albo trzy ma kapitana na muszce, albo bierze go przez zaskoczenie. W każdy m razie pasażer wciska mu lufę pod brodę i strzela. Co też wy jaśnia, dlaczego strzał by ł w podbródek, a nie w usta. Nikki zgadzała się z ty m, co mówił Rook. – I dlaczego Lauren miała zastrzeżenia do trajektorii pocisku. – Właśnie. A teraz będzie trochę jak w Mission Impossible, ale posłuchaj, bo to jest całkiem możliwe. Montrose nie ży je. Strzelec ma teraz problem, jak to upozorować, aby wy glądało na samobójstwo, skoro ślady prochu są na rękach jego, a nie ofiary. Odpowiedź: trzy masz broń w ręku nieboszczy ka i oddajesz jeszcze jeden strzał. Problem numer dwa: w magazy nku brakuje nie jednej, ale dwóch kul, co zostawia bardzo dużo py tań bez odpowiedzi. Zabójca więc wkłada broń do ręki Montrose’a, wy stawia ją za okno, oddaje drugi strzał, aby ślady prochu znalazły się też na kapitanie. Mam rację? Następnie zastępuje tę drugą kulę, biorąc ręką w rękawiczce jedną z kul Montrose’a – mając gwarancję, że pasują do jego broni – z zapasowego magazy nka przy pasie. Zabójca wsuwa tę kulę na początek magazy nka. Wy gląda jak idealne samobójstwo jedny m strzałem. Morderca zwiewa. – Nieczęsto sły szy sz, aby m to mówiła, panie Teorio Konspiracji, ale my ślę, że coś jest na rzeczy. – Tak, ale to są czy ste hipotezy, prawda? – odrzekł Rook. – I to dziurawe. – Tak przeciekają, że gdy by ś przedstawił tę teorię w departamencie, potrzebowałby ś mopa. – Mogliby śmy spróbować. Znasz chy ba jakąś dobrą firmę usługową do usuwania awarii
wodny ch z miejsca zbrodni? Przez chwilę jechali w milczeniu, a Nikki wpatry wała się w kontury budy nków Manhattanu na niebie zieleniejący m w zmierzchu. Następnie wy jęła telefon komórkowy. – Co? – spy tał Rook. Heat nie odpowiedziała. Wy brała 411 i poprosiła o numer firmy On Call zajmującej się usuwaniem awarii wodny ch. – Ale ja żartowałem – powiedział Rook.
_______ DeWay ne Powell z firmy On Call spotkał się z nimi przed Graestone Condominiums, gdzie w dniu zastrzelenia Montrose’a Heat widziała ich zaparkowany samochód. – Szy bko pan przy jechał – przy witała go. – Kiedy ma się w nazwie „na każde wezwanie”, to się to robi. Poza ty m moi dwaj bracia są strażakami, więc lubię pomagać. – To chy ba przy datne – odezwał się Rook – mieć paru strażaków w rodzinie, gdy się jest w biznesie związany m z usuwaniem wody. DeWay ne uśmiechnął się promiennie. – Wiecie, jak prawnicy ścigają ambulanse. Ja tak samo ścigam wozy strażackie. – Proszę mi powiedzieć, co pan tu robił tamtego dnia? – spy tała Nikki. – Z przy jemnością opowiem to pani jeszcze raz, ale już powiedziałem wszy stko, co wiem, tamty m detekty wom. Nie ma dużo do dodania, kiedy się nic nie widziało. – Nie chodzi mi o strzelaninę – potrząsnęła głową Heat. – Mam na my śli, dlaczego został pan wezwany.
_______ O tej porze już potrzebowali latarek. DeWay ne miał trzy w swojej furgonetce i podnieśli je w kierunku dachu. DeWay ne oświetlił latarką grupę pomarańczowy ch stożków bezpieczeństwa połączony ch razem żółtą taśmą. – To tam zrobiłem łatę. Mają remontować cały dach budy nku, więc będzie tak do wiosny. – A czy wie pan, skąd by ł przeciek? – spy tała Nikki. – Oczy wiście. – DeWay ne przejechał snopem światła po drewniany m zbiorniku wodny m znajdujący m się na palach nad nimi. Przy pominał setki cedrowy ch zbiorników na szczy cie wszy stkich budy nków, który m Heat się przy glądała z taksówki, gdy patrzy ła na linię nieba. – Ludzie na ostatnim piętrze zadzwonili i zgłosili, że leje im się na głowę przez sufit. Ponieważ jest mróz, domy śliliśmy się, że pękła rura albo coś w ty m rodzaju. Ale to by ło ze zbiornika. – Przesunął światłem latarki po świeżej cedrowej desce. – Zanim tu dotarliśmy, wy ciekło już ładny ch kilkaset litrów wody. Do tego czasu poziom wody by ł na ty le niski, że samo się
zatrzy mało. – Czy wie pan, jaka by ła przy czy na? – Zadając to py tanie, Rook patrzy ł prosto na Nikki. Oboje my śleli o ty m samy m. – Nie – odrzekł DeWay ne. – Woda już nie wy ciekała, więc nie miało to dla mnie znaczenia. Domy ślałem się, że drewno po prostu rozszczepiło się na mrozie. Facet od zbiornika mógł przy jść dopiero następnego dnia, więc nawet się nie dowiedziałem, co spowodowało wy ciek. Rook nachy lił się do ucha Heat i wy szeptał: – Założę się, że to dziura od kuli ze strzału numer dwa.
_______ Jechali z powrotem do apartamentu Rook’a. Nikki wy brała numer Ochoi. – Dasz mi znać, kiedy wy czerpię zapas przy sług, co? – Nie ma problemu. Przy ty m, co tu się dzieje na Dwudziesty m, miło jest zająć się prawdziwą pracą detekty wisty czną. – Człowiek ze stali? – Nie ma żadnego planu. – Nikki usły szała w tle śmiech Raley a. – Raley chce, by m ci powiedział, że kapitan Irons zapowiedział inspekcję biurek jutro o ósmej rano. Poważnie. Jeśli nie jesteśmy w stanie utrzy mać porządku na ulicach, to przy najmniej możemy posprzątać nasze stanowiska pracy. – Całe szczęście, że to nie wy pły nęło z moich ust – powiedziała Heat – Zatem: za jakieś dziesięć minut zadzwoni do was DeWay ne Powell. To facet, który odkry ł ciało Montrose’a. Zgłosi wam, że im bardziej się nad ty m zastanawiał, ty m bardziej jest prawdopodobne, że wy ciek wody, do którego został wezwany, pochodzi od dziury po kuli w zbiorniku wodny m na dachu budy nku obok samochodu kapitana. – Jezu – zareagował Ochoa, jak ty lko pojął, co to oznacza. – Kula kapitana poszła prosto w górę, więc to... – Zgadza się – odrzekła Nikki. – To może by ć ten osamotniony pocisk z zapasowego magazy nku kapitana. Słuchaj, mój domy sł jest taki, że jeśli przedziurawił to drewno i jego prędkość została spowolniona przez zbiornik wodny o średnicy prawie czterech metrów, to najprawdopodobniej kula dalej tam jest. – Zajmiemy się ty m, zaufaj mi. – Świetnie, ty lko poczekajcie na telefon od DeWay ne’a. Chciałam wam ty lko dać znać wcześniej, aby ście potraktowali go poważnie i żeby technicy śledczy sprawdzili ten zbiornik. – Zrobi się – odrzekł Ochoa. – Miguel? To wszy stko dzięki robocie, którą ty i Rales wy konaliście dzisiaj, ponownie sprawdziwszy jego broń i amunicję. Jeśli udowodnimy, że to by ło morderstwo, a nie samobójstwo, to wy świadczy liście temu człowiekowi ogromną przy sługę. – Jeśli będzie trzeba, to sam założę maskę i płetwy. – Gdy Nikki spojrzała w górę na ogromny
ekran stacji CNN górujący nad Columbus Circle i zobaczy ła na wy świetlaczu temperaturę trzy stopnie poniżej zera, wiedziała, że Ochoa by to zrobił, gdy by by ło trzeba.
_______ Rookowi burczało w brzuchu, ale Nikki by ła zby t podniecona, aby jeść, więc chwy cił resztkę scarpariello, która została z poprzedniego wieczoru. Heat przy sunęła fotel z jadalni do białej tablicy i zajęła miejsce do rozmy ślań. – Jak smakowało? – spy tała, gdy przełknął ostatni kęs. – Nawet lepiej jako resztka – odparł. – Skąd wiedziałaś, że skończy łem? Masz oczy z ty łu głowy ? – Nie, ale mam uszy. Przestałeś jęczeć w ekstazie. – Och. A więc stąd wiesz, kiedy kończę. Odwróciła się do niego z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. – Wiem, kiedy pan kończy, szanowny panie. Kończy sz wtedy, kiedy ja kończę. – Piękna sprawa – odrzekł. Nikki z powrotem zwróciła uwagę na tablicę, wstała z fotela z czerwony m markerem w ręku i zakreśliła kółka wokół notatki Rooka: „Montrose – Co on robił?” – Domy ślam się, że dzięki Eddiemu dostaliśmy dziś odpowiedź na to py tanie. – Nie, dostaliśmy ty lko połowę tego. Wiemy, co próbował zrobić, ale nie wiemy, którą nitką śledztwa podążał. Nic mi nie mówił. Dlatego, że duma kazała mu rozgry źć to samemu albo nie chciał przy znać się do porażki, gdy by mu się nie udało. – Albo... – dodał Rook. – ...co bardziej prawdopodobne, wiedział, że to niebezpieczne, i próbował trzy mać cię od tego z daleka. Nawet kosztem wkurzenia cię. Nikki zastanowiła się nad ty m i odparła: – Albo wszy stkiego po trochu. Ale jakie miał wskazówki? Dokąd zmierzał? – Mogłaby ś polecić Raley owi i Ochoi, aby sprawdzili jego dokumenty, ale mówiłaś, że Wy dział Spraw Wewnętrzny ch przesłał je do centrali. – Znałam Montrose’a. Jeśli chciał coś utrzy mać w sekrecie, nie trzy małby niczego w biurze. Zwłaszcza gdy miał Wy dział Spraw Wewnętrzny ch na karku. – Heat postukała nasadką markera o wargę, a potem rzuciła go na tackę, podejmując decy zję. – Chcę się włamać do apartamentu kapitana.
_______ By ło wpół do dziesiątej wieczorem. Wciąż jeszcze na ty le wcześnie, aby nie zaalarmować sąsiadów kapitana Montrose’a, chociaż jamniczka Penny zaczęła ujadać, gdy zastukali do drzwi. Jak ty lko szczęknęły otwierane zamki, usły szeli jak Corinne Flaherty ucisza psa, mówiąc: – Spokój, Penny, to Nikki. Przecież znasz Nikki. – Otworzy ła drzwi i dwie kobiety uściskały się na przy witanie. Corinne, dość zaniedbana kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat, poprawiła
włosy i powiedziała: – Dobrze, że zadzwoniłaś. To mi dało szansę przegonić ludzi. Długowłosa miniaturowa jamniczka całkowicie zwariowała w obecności Rooka. Przewróciła się na grzbiet w salonie, a on ukląkł na dy wanie i pogładził ją po brzuszku, co w zupełności uszczęśliwiło suczkę, czego oznaką by ło radosne merdanie karmelowy m ogonem. – Ja jestem następna w kolejce – roześmiała się Corinne chry pliwy m śmiechem palacza. Kiedy gospody ni przeprosiła i wy szła z pokoju, Rook wstał i powiedział do Heat: – To jak to zrobimy ? Skoczy my z jej balkonu do mieszkania Montrose’a jak Spiderman? Mam na my śli film, nie musical; tu jest sześć pięter w dół, a ja nie mam przy sobie legity macji ubezpieczeniowej. – A jak się przedostaniemy przez rozsuwane drzwi na jego balkonie, skoro zgodnie z regulaminem są zary glowane? – Hm – odrzekł Rook – czy Corinne ma młotek? Mógłby m wziąć duży rozmach i wy bić szy bę. – Proszę bardzo, Nikki – odezwała się Corinne, wracając do kuchni z pękiem kluczy. – Ten jest od klamki, ten jest od zasuwy. Rook zmarszczy ł brwi, zupełnie jakby głęboko my ślał, i powiedział: – Zapasowe klucze. Bardzo spry tnie.
_______ Przed drzwiami mieszkania Montrose’a Rook wy szedł krok przed Heat, blokując ją w wejściu. – Ja to zrobię. – Zerwał z drzwi taśmę policy jną i zrobił krok w ty ł. – Nie chciałby m pakować cię w kłopoty z policją, cha, cha. Gdy by li już wewnątrz, Nikki poczuła chłód, który nie miał nic wspólnego z ustawiony m na niską temperaturę termostatem. Ustawili temperaturę na maksimum i włączy li wszy stkie światła, ale Nikki cały czas miała wrażenie, że to miejsce już nigdy się nie ociepli. Nie zdejmowała płaszcza. Stała na środku salonu, obracając się powoli i próbując odepchnąć wspomnienia wspólny ch kolacji z szefem i Paulettą, imprezy z okazji zdoby cia pucharu Super Bowl, na którą kapitan zaprosił jej ekipę trzy lata temu, gdy zostali wy różnieni za najwy ższy odsetek rozwiązany ch spraw. Wy łączy ła my ślenie i ty lko obserwowała. Po drodze przez most do Queens powiedziała Rookowi, aby nie oczekiwał za dużo, że Wy dział Spraw Wewnętrzny ch na pewno tak samo oczy ścił jego mieszkanie, jak to zrobili z biurem. Powiedziała, aby spodziewał się mebli, ale nie dokumentów ani niczego w ty m rodzaju. Te rzeczy na pewno zostały popakowane w pudła, zewidencjonowane i wy słane do zbadania. Kiedy zapy tał ją, czego w takim razie szuka, odpowiedziała, że czegokolwiek, co Wy dział Spraw Wewnętrzny ch przeoczy ł, a czego ona nie przeoczy na pewno. – Oni ty lko szukali dowodów jego winy. Ja go oczy szczam z zarzutów. Pracowali metody cznie, Rook trzy mał się jej wskazówek i poleceń. Pierwszy m przy stankiem by ły łazienki. Policjanci wiedzieli, że jest tam najwięcej zakamarków, więc większość ludzi właśnie w nich ukry wa cenne rzeczy. Kiedy otworzy li szafki, przekonali się, że najwy raźniej Wy dział Spraw Wewnętrzny ch pomy ślał to samo, ponieważ półki z lekami i pod umy walkami
w obu łazienkach by ły puste. To samo by ło w kuchni. W spiżarce zostało ledwie kilka przedmiotów. Większość usunięto i przy puszczalnie zabrano do centrali. Drugą sy pialnię, przekształconą na gabinet, zgodnie z przewidy waniem Heat wy czy szczono całkowicie. Widzieli puste miejsca na półkach, z który ch zostały zabrane książki i kasety wideo. Szuflady w biurku by ły puste, a na dy wanie odcisnęły się ślady nieobecny ch teraz szafek na dokumenty. Główna sy pialnia okazała się łatwa do przeszukania. Łóżko rozebrano na części, jego rama by ła pusta; materac i spręży na tapicerska starannie opierały się o ścianę. – Nie wy gląda to zby t obiecująco – stwierdził Rook. – Nigdy tak nie wy gląda, dopóki nie jest. – Ale ona również odczuwała daremność ich wy siłków. – Coś ci powiem. Ja sprawdzę garderobę, ty sprawdź komodę, i kończy my. Nikki przesuwała mary narki na wieszakach wzdłuż drewnianej poręczy, kiedy Rook ją zawołał: – Detekty w Heat? – Kiedy wy szła z garderoby, stał przy komodzie. Górna szuflada by ła otwarta. – Nie jestem pewien, czy coś z tego będzie, ale jeśli tak, to stwierdziłem, że ty powinnaś to zrobić. – Nikki wolno przeszła przez pokój i podąży ła za wzrokiem Rooka do otwartej szuflady. Szuflada na skarpetki kapitana Montrose’a. By ło w niej chy ba tuzin par czarny ch i granatowy ch skarpetek, poskładany ch i pozwijany ch do pary. A na końcu szuflady – samotna beżowa skarpetka bez towarzy sza. Nikki podniosła wzrok na Rooka. Oboje my śleli o ty m samy m, ale żadne z nich nie powiedziało tego głośno. Skarpetka nie do pary. Heat podniosła ją do góry. Jej serce przy śpieszy ło. – Coś tu jest w środku. – Szy bciej, bo zaraz się zsikam! Nikki rozchy liła skarpetkę i sięgnęła do środka. – Kawałek tekturki. – Wy ciągnęła ją. To by ła wizy tówka agencji aktorskiej. – To jest agent Horsta Müllera. Kiedy odwróciła wizy tówkę, coś ścisnęło ją za gardło i zdławiła mimowolny płacz. Zakry ła twarz ręką, odwróciła się i podała wizy tówkę Rookowi. Napisano tam długopisem: „Nikki, ty lko bądź ostrożna”.
ROZDZIAŁ SZESNASTY O dziewiątej rano następnego dnia, kiedy Heat i Rook wy szli z metra na Osiemnastą Ulicę, mroźna mgła opadała na Chelsea, otulając świat szorstkim wełniany m zimnem. Przecięli Siódmą, kierując się na zachód do biura agenta. Dołączy li do mieszanki udręczony ch młody ch arty stów i początkujący ch tancerzy, którzy mogliby zostać obsadzeni w muzy czny m hołdzie wideo dla potomny ch. Zanim doszli do Ósmej, Rook stwierdził, że przestał już liczy ć granatowe berety. Weszli do agencji Idź Tą Drogą na trzecim piętrze budy nku bez windy, w której Phil Podemski akurat jadł przy biurku owsiankę kupioną na wy nos. Po zrzuceniu z kanapy na podłogę sterty magazy nów i gazet, aby mogli usiąść, agent taksował Nikki wzrokiem. Powiedział, że naprawdę mógłby coś z niej zrobić, biorąc pod uwagę jej figurę i wy gląd. – Oczy wiście musisz się rozebrać. Nie dla mnie, ja nie przepadam za takimi numerami. Mam na my śli wy stęp. – Doceniam ofertę – odrzekła Nikki – ale nie dlatego tutaj jesteśmy. – Och... – Podemski zmierzy ł wzrokiem Rooka i szarpnął swoje pomarańczowe wąsy w sty lu Yosemity ’ego Sama [44] . – Jasne, my ślę, że mógłby m dać ci pejcz i kapelusz. Nazwaliby śmy cię Indiana Bones. Albo może coś w sty lu science fiction. Wy glądasz trochę jak ten gość, który przemierza galakty kę i na którego punkcie wszy scy szaleją. – James Kirk[45] ? – spy tał Rook. – Kto? Nie, wy daje mi się, że damy ci hełm kosmonauty i jakieś skórzane ochraniacze na spodnie bez ty łka i nazwiemy cię... Butt Rogers. Nikki wtrąciła się i powiedziała mu, że przy szli tutaj, aby porozmawiać na temat Horsta Müllera. Podemski wetknął z powrotem plastikową ły żeczkę do szerokiego pojemnika i skrzy wił się, kończąc przeżuwanie. – Jesteście z policji? Nikki uniknęła kłamstwa, mówiąc: – Już pan chy ba rozmawiał z jedny m z członków mojej ekipy, detekty wem Rhy merem? – Gdy okazało się, że to wy starczy, naciskała dalej. Nie by ła jeszcze pewna, czego szuka, ale kapitan Montrose zadał sobie wiele trudu, aby zostawić jej tę pośmiertną wskazówkę prowadzącą do agencji Podemskiego. Kazał jej też by ć ostrożną, chociaż Nikki uważała agenta raczej za nieszkodliwego – taki uroczy intry gant prosto ze spektaklu Danny Rose z Broadwayu. Nikki powiedziała Podemskiemu, że rozmawiała z jego klientem tego dnia, kiedy został postrzelony, ale że Horst nie chciał współpracować. – Czy orientuje się pan może, dlaczego on nie chce z nami rozmawiać? – Ten dzieciak? Nie mam pojęcia. Od kiedy zmarł jego chłopak, przestał by ć sobą. Jego
wy stępy pod pseudonimem Hans Alloffur to mój los na loterii. Ale wy mknął mi się, gdy jego przy jaciel Alan umarł. Nie powiedział mi nawet, dokąd się wy prowadził. Nikki pamiętała to z raportu Rhy mera i dlatego planowała wy ciągnąć od Phila Podemskiego więcej szczegółów na temat zmarłego kochanka, gdy ż to by ło powodem działań Müllera. Przekręciła okładkę notesu. – Proszę mi coś powiedzieć o jego chłopaku. Jaki Alan? – Barclay. Miły facet. Starszy od Horsta, miał chy ba z pięćdziesiątkę. W dobrej kondy cji, ale miał taką ziemistą cerę z zapadnięty mi oczami i ciemny mi kręgami, jakie widzi się u ludzi w domach opieki. – I w sklepach ze zdrową ży wnością – wtrącił Rook. Nikki rzuciła mu spojrzenie spode łba ty pu „No dobra, powiedz mi, że się my lę”. Heat zwróciła się z powrotem do Podemskiego: – Miał jakieś problemy z sercem, zgadza się? – Tak, i dlatego wy korkował. Tragedia. – Agent zamieszał zimną owsiankę i potrząsnął głową. – Nigdy nie dostałem tej taśmy demo, którą obiecał przy gotować dla mojej agencji. – Robił w reklamie? – Nie. By ł kamerzy stą. – Phil uniósł w górę obie ręce. – Przepraszam, filmowcem wideo. – Jakiego rodzaju wideo, panie Podemski? – Programy ty pu reality. Oglądaliście kiedy kolwiek Payback Playback? Rook wy prostował się na kanapie. – Uwielbiam ten program. – Nikki wzruszy ła ramionami, że nie wie, o co chodzi. – Nie widziałaś tego? Jest świetny. Co ty dzień mają inną ofiarę, która jest przez kogoś wkręcana – na przy kład partnera w związku, mechanika samochodowego – i obmy ślają w ukry tej kamerze, jak się temu ty powi odpłacić. Potem to wy świetlają, a on siedzi w studio przed wredną publicznością, która krzy czy : „Play back to dziwka!”. – Moja strata – odrzekła Nikki. – Czy ten Alan Barclay kręcił jakieś inne wideo? Na przy kład pornosy albo filmowanie tortur seksualny ch? – To by ł strzał w ciemno, ale musiała o to spy tać, biorąc pod uwagę, od czego zaczęła się cała sprawa. – Pornosy ? W żadny m wy padku. Mogę nawet postawić moją farmę, że tego nie robił. – Skąd ta pewność? – spy tała Nikki. – By ł na to zby t religijny. Prakty kujący katolik. Alan zawsze próbował przekonać Horsta, aby rzucił kluby ze striptizem i zajął się czy mś poważny m. Może nawet spróbował dostać się do teatru tańca Alvina Ailey a albo do Juilliard. Ten facet spaprał moje przy chody, niech spoczy wa w pokoju. Próbował nawet namówić swojego księdza, aby nawrócił Müllera. Rook wy rzucił z siebie py tanie, zanim Nikki zdołała to zrobić. – Czy wie pan, kto by ł księdzem Alana Barclay a? – Jasne, że tak. To ten, który został zamordowany. By ło w Wiadomościach następnego dnia po ty m, jak go spotkałem. Heat wy mieniła spojrzenie z Rookiem i zapy tała: – Gdzie go pan spotkał? – Dokładnie tutaj. Poprzedniego ranka zanim został zabity. Koczował w holu, kiedy przy szedłem otworzy ć agencję. Powiedział, że Horst Müller prosił go o spotkanie tutaj dokładnie o dziewiątej, więc wpuściłem go do środka. Przez cały czas główkowałem: jak, do diabła, zabawiać księdza? Ale Horst przy szedł bardzo szy bko. Oczy wiście zapy tałem, gdzie się podziewał, a on powiedział
„nieważne” – by ł bardzo zdenerwowany, nawet wy straszony. A potem on i ksiądz poszli na przechadzkę. To by ł ostatni raz, kiedy widziałem Horsta, dopóki nie usły szałem, że został postrzelony. Heat szy bko przeleciała w pamięci wy darzenia poprzedniego ty godnia i zapy tała: – Jak to się stało, że o niczy m pan nie powiedział detekty wowi Rhy merowi, kiedy pana przesłuchiwał? – Proszę się na mnie nie wściekać, robiłem ty lko to, co kazał mi ten inny policjant, to znaczy, aby nikomu nie mówić. Heat poczuła, jak jej puls przy śpiesza. – Jaki inny policjant to panu powiedział, panie Podemski? – On też by ł detekty wem. To ten, który się zabił. – Kapitan Montrose? – upewniła się Heat. – Tak, Montrose, zgadza się. – Podemski wy szperał wizy tówkę kapitana z zakurzonej sterty papierów na biurku. – Pokazał się tutaj kilka godzin po ty m, jak Horst ulotnił się z ty m księdzem. Powiedział, że chciał się dowiedzieć, dokąd poszli albo czy zostawili coś tutaj, wie pani, dla mnie na przechowanie. – Czy powiedział, co to by ło? Pieniądze, przedmiot? – spy tał Rook. Podemski przecząco pokręcił głową. – Powiedział mi ty lko, aby zadzwonić do niego, gdy by ktoś inny przy szedł tego szukać i żeby nikomu o ty m nie mówić. Nawet inny m gliniarzom. – Czy ktoś inny przy chodził tutaj szukać tego czegoś? – zapy tał Rook. – Nie. – Mogę spy tać, dlaczego pan mi to mówi? – odezwała się Nikki. – Bo właśnie zdałem sobie sprawę, że to pani by ła w tamty m czasopiśmie. Pomy ślałem sobie, że jeżeli nawet pani nie mogę zaufać, to do diabła z ty m.
_______ Rook wy szedł na chodnik, gotowy do szalonego tańca. – Teraz go mamy ! Mówię ci, Nik, ten Niemiec siedzi w ty m aż po umlaut w swoim nazwisku. – Skąd możesz to wiedzieć? – zapy tała Heat. – Daj spokój, Müller bije się z Grafem w klubie ze striptizem, Müller wy prowadza gdzieś Grafa tego ranka, kiedy ten został zamordowany, Müller ucieka przed tobą... Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego się ukry ł i rzucił pracę tancerza, skieruję cię do teorii pana George’a Michaela na temat tego, że zgubiony ry tm to wina stóp[46] . – Rook, przy pomnij sobie naszą oś czasu i powiedz mi jedną rzecz. Müller wy szedł z Grafem z agencji Podemskiego tuż po dziewiątej rano. To w takim razie w jaki sposób Graf pojawia się ży wy w siedzibie Justicia a Guarda półtorej godziny później? Rook zmienił biegi, zupełnie jakby nic się nie stało. – Racja. Alternaty wne my ślenie, to dobrze. Jakieś inne pomy sły ?
– Nie, ty lko py tanie. Chcę wiedzieć, co takiego striptizer mógłby mieć z sobą, czego pragnąłby Montrose i przez co zginęło tak wiele osób. Chcę jeszcze raz porozmawiać z Horstem Müllerem. – Wspaniale, chodźmy. – Jeszcze nie teraz. – Absolutnie nie – przy taknął Rook, zręcznie zmieniając front. – Dlaczego nie? – Bo Müller zby t wiele ukry wa. Chcę stanąć z nim twarzą w twarz, ale zanim to zrobię, muszę wiedzieć więcej, niż on my śli, że wiem – odrzekła Heat. – Działajmy więc inteligentnie i uży jmy pomocy, którą dał nam Montrose. Z jakiejś przy czy ny skierował nas do tego agenta. Ponieważ już wcześniej wiedzieliśmy o Müllerze, my ślę, że chodziło o zwrócenie naszej uwagi na jego kochanka, tego filmowca wideo. Sprawdźmy, czego możemy się dowiedzieć o Alanie Barclay u. Rook zatrzy mał taksówkę. Po drodze do Gemstar Studios w Queens, gdzie kręcono Payback Playback, Heat zadzwoniła na plebanię do pani Borelli. Gospody ni nie ty lko potwierdziła, że Alan Barclay należał do parafii Opiekunki Niewinny ch, lecz także że wielebny Graf dwa ty godnie wcześniej odprawiał mszę i wy głaszał mowę pogrzebową. – W takim razie musieli się dobrze znać, prawda? Czy by li przy jaciółmi? – Nie nazwałaby m ich przy jaciółmi – odrzekła kobieta. – Alan przechodził jakiś kry zy s moralny, z który m nie mógł sobie poradzić, i wielebny Graf udzielał mu porad. W ostatnich dniach ży cia biednego pana Barclay a w gabinecie ojca Gerry ’ego doszło nawet do awantury. – Czy sły szała pani może, o co się kłócili? – Obawiam się, że nie, pani detekty w. Jestem może wścibska, ale nie jestem szpiegiem.
_______ Heat powiedziała ochronie, że ona i Rook poczekają w holu na producenta głównie dlatego, aby nikt nie prosił jej o pokazanie odznaki. Jeśli – jak głosił wielki plakat na ścianie studia, „Play back to dziwka!”, to samo doty czy ło by cia policjantką bez odznaki. Brodaty mężczy zna w sportowej mary narce i dżinsach, który wy szedł przez podwójne oszklone drzwi na ich spotkanie, przedstawił się jako producent liniowy, co oznaczało, że do kompetencji Jima Steele’a należała produkcja programu, łącznie z wy najęciem kamerzy stów. Zapy tał Nikki, czy by ły jakieś skargi sąsiadów doty czące zniszczeń albo hałasu podczas zdjęć robiony ch przez niego w terenie, i odetchnął z ulgą, gdy zaprzeczy ła. – Chciałam ty lko zadać panu kilka py tań na temat osoby z pana wcześniejszej ekipy. Alana Barclay a. Steele momentalnie zamknął oczy i odparł, że cała ekipa wciąż go opłakuje. – Jeśli ży je się uczciwie, jeśli ma się wy starczająco dużo szczęścia, to jest szansa pracować z facetem takim jak Alan. Uroczy człowiek. Oddany pracy, a za kamerą – arty sta. Absolutnie profesjonalista. – Jego nazwisko pojawiło się w sprawie, którą prowadzę, i chciałaby m się czegoś o nim dowiedzieć. – Nie mam dużo do powiedzenia. Pracowałem z nim od czasu, kiedy wy nająłem go jako
wolnego strzelca do programu Don’t Forget to Duck. – Cholernie świetny program – odezwał się Rook. Producent spojrzał na niego nieufnie, po czy m konty nuował: – To by ło w 2005 roku. Alan by ł tak utalentowany, że wziąłem go do Playback..., jak ty lko dostaliśmy zamówienie z kilku stacji telewizy jny ch. – A wcześniej? – spy tała Heat – Czy pracował przy inny m programie? – Nie, i w rzeczy samej wy najęcie go by ło dla mnie trochę ry zy kowne, bo kręcił dla Wiadomości. – Dla sieci telewizy jnej czy lokalny ch stacji? – spy tał Rook. – Ani jedno, ani drugie. By ł takim wolny m elektronem dla jednej z niezależny ch firm, które dostarczają materiał wideo lokalny m stacjom oszczędzający m na budżecie. Wiecie, stacje nie mogą sobie pozwolić, aby ekipy należące do związku czekały na nocnej zmianie w celu sfilmowania od czasu do czasu wy padków samochodowy ch albo włamań, więc zamiast tego kupują nagrania od niezależny ch producentów w zależności od zapotrzebowania. – Czy pamięta pan, tak z głowy, dla kogo pracował Alan Barclay ? – spy tała Heat. – Gotham Outsource. – W ty m momencie zabrzęczał smartfon Steele’a. – Słuchajcie, muszę wracać. Czy macie już wszy stko, czego wam potrzeba? – Z całą pewnością. Dzięki – odrzekła Heat. – Czy mogę o coś spy tać? – dodał producent, zanim opuścili studio. – Czy wy na policji kiedy kolwiek porównujecie notatki? – Nie jestem pewna, czy rozumiem, o co chodzi – odparła Nikki. – Jeden z waszy ch detekty wów by ł tutaj trochę ponad ty dzień temu i zadawał dokładnie te same py tania.
_______ Kierownik zmiany w Gotham Outsource by ł gderliwy jak dy spozy tor taksówek. Ty lko częściowo odwrócił się od monitora i przekrzy kując gwar, a także elektroniczny hałas kilku tuzinów skanerów, powiedział: – Już to wszy stko powiedziałem waszemu detekty wowi ty dzień albo dziesięć dni temu. – Kapitanowi Montrose’owi, zgadza się? – Tak, temu samemu gościowi, który potem wy autował dziesięć-osiemdziesiąt – odparł, uży wając numeru kodu radia policy jnego zarezerwowanego do czasownika „skasować”. Heat chciała mu przy łoży ć w łeb wy starczająco mocno, aby słuchawki wbiły mu się w ptasi móżdżek. Rook albo to wy czuł, albo podzielał jej obrzy dzenie, bo wkroczy ł do akcji. – Powtórz to jeszcze raz. To zajmie ty lko dwie minuty. Jak długo Alan Barclay pracował dla was? – Zaczął w 2001. Po 11 września podwoiliśmy nasze ekipy i on przy szedł razem z falą dużego zatrudnienia. – I by ł pan z niego zadowolony ? – spy tała Nikki, odkładając w tej chwili na bok swój niesmak.
– By łem, dopóki przestałem by ć. – Proszę trochę jaśniej – odrzekła. – Facet okazał się moim najlepszy m filmowcem. Wspaniałe zdjęcia, ciężko pracował, nie bał się podejść blisko akcji. A potem ni z tego, ni z owego zwiał ode mnie. Adiós. Nie pojawił się nawet, aby powiedzieć, że odchodzi albo chociaż „Pocałujcie mnie w dupę”. Po prostu przestał się pokazy wać. – Wciągnął powietrze przez zęby z niezadowoleniem. – Wolni strzelcy. Te ty py spod ciemnej gwiazdy są ty lko jeden szczebel wy żej od paparazzich. Heat nie mogła się doczekać, aby jak najprędzej oddalić się od tego durnia, ale musiała się dowiedzieć jeszcze jednej rzeczy. – Czy pamięta pan datę – kiedy on tak nagle odszedł? Mężczy zna wy konał gest w stronę pokoju pełnego policy jny ch nadajników radiowy ch i monitorów telewizy jny ch. – Czy ja wy glądam, jakby m pamiętał datę? – Spróbuj – poradził mu Rook. Mężczy zna pry chnął. – Nie jesteś gliną. Nie z takim fikuśny m zegarkiem. Nic na mnie nie masz. Rook odsunął Nikki, zdarł słuchawki z głowy mężczy zny i obrócił go, tak że znajdował się z nim twarzą w twarz. – Słuchaj, Edzie Murrow, pomy śl, ile cię będzie kosztowało, jeśli zgłoszę naruszenie bezpieczeństwa, i kilka kontroli miejskich twoich wozów transmisy jny ch zahamuje wam grasowanie po ulicach na jakieś trzy noce. – Zamilkł na chwilę. – Tak my ślałem. – Po czy m Rook zapisał na kartce swój numer telefonu i wepchnął ją do kieszonki w koszuli mężczy zny. – Zacznij sobie przy pominać.
_______ Horst Müller obudził się z drzemki i z trudem złapał ze strachu powietrze. O poręcz jego szpitalnego łóżka opierał się Rook, trzy mając przed twarzą Niemca ogromną strzy kawkę. – Proszę się nie denerwować, Herr Müller – powiedział łagodny m głosem – nic panu nie zrobię. – Nie cofnął się jednak z miejsca. – Ale widzi pan, jak łatwo by łoby komuś innemu zabić pana we śnie. – Rook delikatnie przerzucił strzy kawkę z ręki do ręki; szeroko otwarte oczy Müllera podążały za nią. – Jest pan w szpitalu, więc jest dużo sposobów. Sły szałem o zabójcach na zlecenie przebierający ch się za pielęgniarki i wstrzy kujący ch truciznę do kroplówek ofiar. – Müller pomacał wokół siebie ręką w poszukiwaniu guzika alarmowego, a Rook uśmiechnął się i podniósł guzik drugą ręką. – Aby ży ć, wciśnij teraz numer jeden. Na twarzy Horsta lśniły krople potu. Heat klepnęła Rooka po ramieniu i powiedziała: – My ślę, że zrozumiał przekaz. – To prawda. Nie ma potrzeby kopać leżącego. Och, tak bardzo chciałem powiedzieć: „Horsta” [47] . Ale to by by ło poniżej nawet mojego poziomu. – Co próbujecie zrobić? – spy tał Müller. Nikki przy sunęła krzesło do łóżka. – Sprawić, by ś zrozumiał, że jeśli nie pomożesz nam złapać ty ch ludzi, który ch się boisz, nie mogę cię przed nimi obronić. Nigdy nie będziesz bezpieczny.
I nigdzie. – Zaczekała, obserwując, jak Müller przetrawia informacje. – Masz więc wy bór. Czekać na nich, aż przy jdą, albo pomóc mi dorwać ich, zanim oni dorwą ciebie. Oczy Müllera powędrowały od niej do Rooka, który stał za Heat. Ten podniósł do góry strzy kawkę i mrugnął szelmowsko. – W porządku – westchnął Niemiec. – Bardzo dobrze – odparł Rook. Heat wy jęła notes i zapy tała: – Kto do ciebie strzelał? – Nie wiem, naprawdę. – Czy to by li ci sami ludzie, którzy cię torturowali? Ściągnął wargi. – Nie widziałem, kto do mnie strzelał, a ci inni nosili kominiarki. – Ilu ich by ło? – Dwóch. Dwóch mężczy zn. – Dlaczego, Horst? O co tu chodzi? – Kimkolwiek oni są, chcą czegoś. Czegoś, co my ślą, że ja mam, ale ja nie mam. Mówię prawdę, nie mam. Nikki popatrzy ła w jego pełne błagalnego wy razu oczy i uwierzy ła w to, co mówił. Na razie. – Porozmawiajmy, co to jest to, czego oni chcą. – Müller zamknął się w sobie, więc Nikki zaczęła go naciskać. – To ma coś wspólnego z twoim chłopakiem, prawda? Z Alanem? – Nikki zobaczy ła dramaty czną zmianę w jego wy razie twarzy i odczuła zadowolenie, że poczekała z konfrontacją, dopóki nie wy konali pewny ch ruty nowy ch działań. – Ja, tak, zgadza się. – I co to jest, Horst? – Gdy się zawahał, pomogła mu. Chciała usły szeć jak najwięcej, dopóki by ł w nastroju do mówienia. Wiedziała też, że przechodził rekonwalescencję po postrzale i szy bko może go ogarnąć zmęczenie. – Czy chodzi o pieniądze? – Müller potrząsnął przecząco głową. – Ale to jest coś wartościowego. – Potaknął. Nikki uzy skała potwierdzenia każdego przedmiotu na swojej liście: biżuteria, sztuka, narkoty ki. W końcu dotarła tam, gdzie zmierzała. – To jest nagranie wideo, prawda? Müller się wzdry gnął i Heat wiedziała, że miała rację. Miało dla niej sens, że coś od Alana, filmowca, musiało by ć przedmiotem znamienny m, cenny m dla kogoś, w zależności od tego, co zarejestrowano. – Horst, powiedz mi, co jest na ty m wideo. – Musicie mi uwierzy ć, nie wiem. Alan nie powiedział mi z przy czy n, jakie widzieliśmy. Powiedział, że to dla mnie zby t niebezpieczne. To dlatego trzy mał to w sekrecie przez te wszy stkie lata. Powiedział, że ludzie gotowi są dla tego zabić. A teraz... – Zaschło mu w ustach i Nikki podała mu kubek wody, aby mógł się napić przez słomkę. – Czy ktoś zabił Alana? Tak umarł? – spy tała Heat. – Nie, on miał słabe serce. Wada wrodzona. Kilka ty godni temu miał zapaść i trzeba go by ło zawieźć do szpitala. Nikki zanotowała to. – A ta zapaść, co by ło jej przy czy ną? Coś odmalowało się na jego twarzy. Pogodzenie się? Nie, Heat widziała to wiele razy podczas
przesłuchań. To by ła rezy gnacja. – Macie zamiar zmusić mnie, aby m opowiedział o ty m, prawda? – Nikki po prostu czekała, a oczy Müllera zamy kały się i otwierały. – Dobrze. Tak, to by ło py tanie zadane przez detekty wa policy jnego. Nazy wa się Montrose. Nikki zauważy ła, że uży ł czasu teraźniejszego. – O co on py tał? – Chodziło o wideo. W jakiś sposób ten Montrose dowiedział się po ty ch wszy stkich latach, że to Alan filmował. Czy możecie w to uwierzy ć? Powiedział, że rozmawiał wcześniej ze strażnikiem ochrony, który widział Alana tamtej nocy, kiedy nakręcił to wideo. Alan zaprzeczy ł i odesłał go, ale Alan, mój drogi Alan by ł przestraszony, taki zdenerwowany. Poszliśmy spać, a pół godziny później musiałem wezwać pogotowie z powodu jego serca. By ło bardzo źle. W szpitalu dali mu ostatnie namaszczenie. – Wielebny Graf? Przy taknął skinięciem głowy. – Wtedy wy znał wszy stko o swoim grzechu – ukry ciu tego wideo. Ale ksiądz powiedział: „Nie Alanie, musisz oczy ścić się z tego sam, mówiąc to policji”. Alan odmówił. Wiem, że kłócili się o to wiele razy, jak wy szedł ze szpitala. Domy ślam się, że ksiądz skontaktował się z ty m detekty wem policy jny m, aby hipotety cznie ustalić dostarczenie mu czegoś w imieniu Alana, ale mój chłopak odmówił przekazania tego. Odmówił też zwolnienia ojca Grafa z jego... Jak to się nazy wa... – Tajemnica spowiedzi? – podpowiedział Rook. – Tak, ja. Prawo kościelne, które każe księdzu utrzy mać spowiedź w absolutnej tajemnicy, bez względu na wszy stko. Ale kiedy Alan umierał po drugim ataku serca, kazał mi przekazać wideo ojcu Grafowi, aby zrobić tak, jak on sobie ży czy ł. – Ale dlaczego ojciec Graf nie przekazał wideo po prostu Montrose’owi? – spy tał Rook. – Taki by ł plan. Ale musiałem najpierw mu to dać. Wahałem się kilka dni, bo też by łem przerażony. W końcu spotkałem się z nim w biurze mojego agenta i przekazałem taśmę, my śląc, że już po wszy stkim. Teraz dopiero Nikki zrozumiała rozmowy telefoniczne między Montrose’em a wielebny m Grafem i powód przeszukiwania plebanii przez kapitana. Gdy Graf powiedział Montrose’owi, że weźmie od Müllera wideo w biurze agenta, kapitan szukał nagrania, jak wszy scy pozostali. – Dokąd poszedł wielebny Graf, po ty m jak mu dałeś wideo tamtego ranka? – Tego nie wiem. Miałem paranoję, jeśli chodzi o moje bezpieczeństwo, i dałem nogę – powiedział z akcentem. – Znaleźli cię jednak, prawda? – spy tał Rook. – Popełniłem błąd, wracając do starego mieszkania, tamtego, gdzie mieszkaliśmy razem z Alanem. Pomy ślałem, że jak już nie ma w końcu tego wideo, to mogę zary zy kować. Miałem trochę jego zdjęć, który ch nie chciałem zostawiać. Tak mi go brakuje. – Nikki zaoferowała, że poda mu jeszcze trochę wody, ale odtrącił ją. – Czekali. – Czy to by li ci sami ludzie, którzy cię napadli? – Podniosła zdjęcia Torresa i Steljessa. – Nie mam pewności. Obaj nosili kominiarki. Włączy li na cały głos moje stereo i przy wiązali mnie do łóżka. Mieli taki metalowy pręt, którego uży li do torturowania mnie, który wstrząsnął mną i mnie poparzy ł. Musicie zrozumieć, to by ł straszny ból. Straszny.
– Horst? Jak ci się udało uciec? – Kiedy zostawili mnie, aby zadzwonić do kogoś z drugiego pokoju, wy ślizgnąłem się z więzów. Widzicie, w Hamburgu by łem kiedy ś asy stentem magika Zalmana der Augsgezeichnet. Wy szedłem przez okno na schody przeciwpożarowe i uciekłem, aby ratować ży cie. – Dlaczego przestali cię torturować? Żeby zadzwonić? – Heat zamknęła notes i uważnie się wpatry wała w pacjenta. Pod wpły wem jej wzroku zmieszał się i powiedział: – Ta elektry czność, to by ła najgorsza rzecz w moim ży ciu, kiedy kolwiek. Możecie zobaczy ć, cały czas jeszcze mam blizny. Horst wciąż próbował sprzedać ból. Nikki wiedziała, dlaczego. Nie osądzała go, ale nie miała zamiaru mu też tego powiedzieć, więc czekała. – To bolało i bolało, wiecie. – W jego oczach zebrały się łzy i Müller je przełknął. – Tak mi przy kro, ale ja... ja im powiedziałem. Powiedziałem im, że oddałem wideo... Ojcu Grafowi. A potem rozpłakał się ze wsty du.
_______ Heat i Rook jechali przez miasto do Tribeca, rozmy ślając o ty m, co usły szeli. W połowie drogi do swojego apartamentu Rook powiedział: – Ma wielebnego Grafa na sumieniu. To ogromny ciężar do dźwigania. – Szkoda mi go. Naprawdę, Rook, kto wie, co którekolwiek z nas by zrobiło w ty ch okolicznościach. – Ponownie jechali w milczeniu. Przecznicę dalej odezwała się komórka Nikki. – To Raley – powiedziała, gdy spojrzała na ekran. – Rales, co jest? – Parę spraw, które wiem, że cię zainteresują. Po pierwsze, dzwonił ten twój człowiek, DeWay ne. Śledczy właśnie teraz wy pompowują wodę i przesiewają ten zbiornik na dachu Graestone. Ochoa jest tam i nadzoruje. – To świetnie. Miejmy nadzieję, że kula gdzieś tam jest. – A teraz mam jeszcze coś w kategorii: wiadomości z ostatniej chwili. W wolny m czasie, gdy nie musiałem zajmować się porządkowaniem stanowiska pracy, sprawdziłem finanse wielebnego Grafa. – „O Boże” – pomy ślała Heat. – „Jak ja uwielbiam pracować z Raley em i Ochoą”. – Zgadnij, co wy skoczy ło. Pamiętasz ten folder o nazwie „Emma” w jego komputerze? Odkry łem, że Emma Carroll i Graf mieli wspólne konto w banku. Jest na nim teraz ty lko kilkaset dolarów, ale w ciągu ostatniego roku przepły wało przez nie ponad dwadzieścia, trzy dzieści ty sięcy. – Rales, jesteś najlepszy ! A przy najmniej będziesz, jeśli masz też adres Emmy Carroll. – Raley podał go, a kiedy skończy li rozmowę, Nikki pochy liła się w stronę kierowcy taksówki. – Zmiana planów, jeśli nie ma pan nic przeciwko. Park Avenue 66.
_______
Z wy sokiego piętra jakiegokolwiek budy nku na Manhattanie można przeskanować dachy otaczający ch go apartamentowców i znaleźć jedną albo dwie oszklone werandy. Emma Carroll przy jęła ich w swojej. Nikki by ła zdumiona, jak by ło w niej ciepło i przy jemnie, chociaż na zewnątrz temperatura sięgała prawie zera stopni. Światło jednakże niewiele pomogło, aby rozjaśnić twarz kobiety. Emma Carroll by ła całkiem atrakcy jna w sposób, który niektórzy nazwaliby ty gry sim, ale miała opuchnięte oczy, otępiałe od leków czy przy gnębienia albo od jednego i drugiego. – Wciąż nie mogę w to uwierzy ć – powiedziała, jak ty lko usiedli. – Ojciec Gerry by ł wspaniały m księdzem i cudowny m człowiekiem. – Czy by li państwo blisko? – Heat przy jrzała się jej uważnie, zastanawiając się, czy nie wy jrzy skądś zakazany romans, ale nie by ła w stanie tego ocenić, co zazwy czaj oznaczało, że nic takiego się nie zdarzy ło. Nikki pochlebiała sobie, że ma doskonałą zdolność wy kry wania stosunków męskodamskich. – Tak, ale nie w taki sposób. To, co by ło między księdzem a mną, to by ła wspólna wizja działań za pośrednictwem kościoła, przestrzegania praw człowieka i sprawiedliwości społecznej. – Ły knęła trochę napoju z lodem, który stał na stoliku. – Po co psuć zabawę czy mś tandetny m? – Widzę, że pani i wielebny Graf mieliście wspólne konto bankowe. A od czasu do czasu nawet dość zasobne – rzekła Nikki. – Oczy wiście, że mieliśmy. Jestem nie ty lko ofiarodawczy nią, lecz także skarbnikiem konta, które mieliśmy na potrzeby dotacji wspierający ch organizację ochrony praw człowieka. Wierzy liśmy w nią z całą pasją. – Mówimy tu o Justicia a Guarda? – spy tał Rook. Emma Carroll oży wiła się po raz pierwszy. – Oczy wiście. Tak się cieszę, że wiecie o nich. – Naprawdę nie tak wiele. – I bardziej na uży tek Heat, dodał: – Mamy kontakt e-mailowy, tak mi się wy daje. Nikki zignorowała podejrzenia Rooka na temat Pascuala Guzmána i zapy tała Carroll: – Zatem zbiera pani dla nich fundusze i prowadzi bankowość? – No cóż, od tego się zaczęło, ale ostatnio wy konuję mniej administracy jnej pracy, a bardziej skupiłam się na pozy skiwaniu nowy ch ofiarodawców. Nawet już nie korzy stam z rachunku bankowego, ale kieruję naszy ch darczy ńców bezpośrednio do koordy natora współpracy z organizacją Justicia. To poczucie interakty wnego funduszu zdaje się sprawiać im przy jemność, a ich dy rektor finansowy jest uroczy m mężczy zną. Nikki otworzy ła notes. – Czy mogę spy tać o jego nazwisko? – Oczy wiście. To Alejandro Martínez. Czy chce pani, aby m przeliterowała nazwisko? – Nie – odrzekła Heat. – Zapisałam je.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY R ook wzbogacił swoją pierwszą filiżankę kawy tego ranka zastrzy kiem espresso i powiedział: – Matko, czy jesteś pewna, że jesteś na to gotowa? – Gotowa do odegrania roli bogatej by walczy ni? „Gotowa” – to źle powiedziane. „Urodzona do tego” by łoby właściwszy m określeniem, dzieciaku. Nikki zerwała z białej tablicy policy jne zdjęcia Alejandra Martíneza i powiedziała: – Proszę to przemy śleć, Margaret, to jest człowiek, z który m się pani spotka. To notory czny diler narkoty ków, który siedział w więzieniu. Twierdzi, że się zmienił, ale przekazuje pieniądze ze sprzedaży narkoty ków do kościoła. Może by ć nawet odpowiedzialny za torturowanie i zabójstwo księdza. – Spójrz ty lko na ten szlachetny podbródek – odezwała się Margaret Rook. – Jeśli my ślicie, że przepuszczę szansę, aby te oczy wbijały się we mnie przez mimozę, to jesteście szaleni. Kiedy Rook wpadł na pomy sł poproszenia Emmy Carroll o zorganizowanie fałszy wego lunchu chary taty wnego z Martínezem, Heat chętnie poparła ten pomy sł jako sposób zarzucenia haczy ka w postaci pewnej sumy pieniędzy, którą mogliby potem śledzić i zobaczy ć, dokąd trafi. W końcu Nikki zdała sobie sprawę, że rolę wty czki ma odegrać matka Rooka, ale akcja by ła już w pełni rozpędu i Emma zdąży ła do niego zadzwonić. – Jeszcze nie jest za późno, może się pani wy cofać – ostrzegła Nikki. – Jeśli ma pani jakiekolwiek rozterki, proszę zrezy gnować. – Moją największą rozterką jest to, którą bogatą by walczy nię z mojej kariery na Broadway u mogę zagrać. Może Elsę von Schraeder z Dźwięków muzyki? – Czy to nie jest ta, którą Von Trapp rzucił dla Marii? – spy tał Rook. – Och... – Margaret przy brała skwaszony wy raz twarzy. – Zby t wielu mężczy zn straciłam z jej powodu, aby ponownie to znosić. Wiem. Mogłaby m przy pomnieć Verę Simpson z Kumpla Joeya. – Ponownie przy jrzała się fotografii. – Nie, ona go nie podnieci, za ponura. Zobaczmy... Ach! Mam! Muriel Eubanks z Parszywych drani. Została uwiedziona przez oszusta. Idealna. – Cokolwiek ci pasuje, matko, w końcu to ty uwodzisz. – No jasne! – Za pomocą tego. – Rook postawił na stole w jadalni skórzany kuferek firmy Louis Vuitton. – Tu jest dziesięć ty sięcy dolarów z mojej zaliczki za scenariusz na podstawie arty kułu o Czeczenii. Nikki i ja spędziliśmy całą noc, zapisując numery sery jne, więc żadny ch napiwków, żadny ch wy głupów. – Jameson, ty koniecznie chcesz zepsuć matce dobrą zabawę, prawda?
_______ Przy jechali wy najęty m samochodem godzinę wcześniej, więc mogli zająć miejsce na parkingu w pobliżu Cassis na Columbus Avenue. Heat i Rook wy brali ten parking, ponieważ by ł niewielki i otoczenie by ło na ty le ciche, że mogli wszy stko dobrze sły szeć z samochodu. – Jak to ma działać? – spy tała Margaret z ty lnego siedzenia. – W telewizji zawsze mają mikroporty. – Niespodzianka – odparł Rook. – Od moich nowy ch przy jaciół w sklepie ze sprzętem szpiegowskim dostałem dla ciebie to. – Podał jej smartfona. – I to wszy stko? Kochanie, miałam nadzieję, że będę mogła mieć jakiś mikrofonik. – To takie w sty lu Jump Street 21[48]. To maleństwo ma najnowocześniejszy sy stem usuwania hałasu i wy łapy wania dźwięku. Połóż je po prostu na siedzeniu obok i będziemy wszy stko sły szeć. Ma też wbudowany GPS. Lepiej, aby m nie musiał cię szukać, ale jeśli coś się stanie, chcę mieć taką możliwość. – Zgadzam się – odezwała się Nikki z bry ty jskim akcentem. – Spry tnie pomy ślane, Q[49] . – Nie wiesz nawet połowy. – Rook podał jej telefon komórkowy. – Odkąd mój e-mail został zhakowany, niepokoiłem się też o nasze telefony, więc gdy już tam by łem, kupiłem nam nowe. Zsy nchronizowałem GPS i zaprogramowałem szy bkie wy bieranie. Heat wcisnęła guzik na swoim nowy m telefonie. Zadzwoniła komórka Rooka. – Halo? – Głupek – odezwała się Nikki i się rozłączy ła.
_______ Z przedniego siedzenia wy najętej przez nich toy oty camry patrzy li, jak pani Rook usadawia się przy stoliku przy oknie, przy który m kazali jej usiąść. Zgodnie z instrukcją zajęła miejsce od wewnątrz, tak by mogli z krawężnika obserwować Martíneza i wy raźnie widzieć jego ręce. – Coś wam powiem – usły szeli jej głos przez głośnik telefonu – to miejsce może wam pasuje, ale dla jak dla mnie tu jest zby t duży przeciąg. – Aktorzy – skomentował Rook, upewniwszy się wcześniej, że ma wy ciszony telefon. Czekali w milczeniu na przy by cie dilera narkoty ków. Zabrzęczała komórka Heat. – Jesteś pewna, że chcesz nadal uży wać swojego starego telefonu, a nie tego nowego, który ci dałem? – spy tał Rook. – To FBI. My ślę, że ten mogę odebrać. Jej znajoma z Narodowego Centrum Analizy Zbrodni w Quantico zaczęła od przeprosin za opóźnienie. – Szukanie dla ciebie czegokolwiek na temat Sergia Torresa zajęło mi trochę czasu, ponieważ musiałam zdoby ć kilka pozwoleń. – Nikki poczuła w sobie przy pły w adrenaliny. – Ale to dla ciebie, więc tak długo cisnęłam, aż dostałam zgodę. Dane na temat tego twojego człowieka
by ły utajnione, bo by ł tajny m funkcjonariuszem. – Sergio Torres by ł policjantem? – spy tała Nikki. Rook przestał wy stukiwać palcem ry tm na kierownicy i odwrócił głowę w jej stronę. – Potwierdzam – odpowiedziała anality czka FBI. – Cała jego teczka, czas odsiadki w więzieniu – wszy stko by ło prawdziwe. Część legendy, którą zbudowano, aby dać Torresowi mocną pozy cję w środowisku. – W jakiej agencji pracował? – Torres by ł w Narkoty kach, przy dzielony do Czterdziestego Pierwszego Posterunku. To w... – ...Bronksie – wtrąciła Heat. – Znam ten posterunek. – W ty m momencie zobaczy ła elegancką sy lwetkę Alejandra Martíneza zmierzającego chodnikiem w ich kierunku. Nikki szy bko podziękowała koleżance z Quantico, rozłączy ła się i chwy ciła Rooka za ramiona. – Całuj się ze mną. Przy ciągnęła go do siebie i zatonęli w głębokim pocałunku, po czy m równie gwałtownie odepchnęła go. – Nie chciałam, aby Martínez mnie zauważy ł. – Nie narzekam. – Po czy m, gdy przy glądali się, jak Martínez całuje na powitanie dłoń Margaret i zajmuje miejsce obok niej, Rook powiedział: – Czy ja dobrze usły szałem, że ten facet nadziany na sopel lodu to gliniarz? Rozmowa w restauracji by ła jak na razie czy sto kurtuazy jna, więc Heat szy bko streściła Rookowi, czego się dowiedziała na temat Torresa. Następnie Nikki zawołała: – Hola, hola, nie podoba mi się to. Usły szeli przez głośnik telefonu, jak Martínez mówi, że chciałby się przesiąść do stolika z ty łu. – Nie lubię siedzieć w oknie. – Powinniśmy ją stamtąd wy dostać – rzekła Heat. – Nie. – Nikki nigdy nie widziała, aby Rook by ł tak przestraszony. – Ty nie znasz mojej matki. Jeśli przeszkodzę jej w popisowy m momencie, drogo za to zapłacę. Margaret, trzy mając się ustaleń, sama zadbała o wszy stko, ani odrobinę nie wy padając z roli. – Och, ale pan nic nie rozumie. To jest mój stały stolik, skąd lubię obserwować otoczenie i by ć widziana. Zwłaszcza z panem, panie Martínez. – Doskonale – usły szeli miękki głos. – Ale ty lko wtedy, jeśli będzie mi pani mówić „Alejandro”. – To oznacza Aleksander, prawda? Jestem dumna z tego imienia. Mam sy na, i na drugie imię ma Aleksander. – Nikki rzuciła Rookowi przekorne spojrzenie. – Masz rację, Nikki, powinniśmy wy ciągnąć ją stamtąd. – Absolutnie nie – zaprotestowała Heat. – Dowiaduję się ciekawy ch rzeczy. Lunch Margaret i Alejandra toczy ł się jak każda pierwsza randka, co oznacza, że by ł pełen powierzchowny ch żarcików i udawanego zainteresowania prozaiczny mi historiami z ży cia obojga. – Słuchanie pry watny ch rozmów mojej matki z mężczy znami zawsze wy dawało mi się odrażające. – Powiedział Rook, po czy m naty chmiast wy cofał się z tego: – Nie my śl, że to robię albo że kiedy kolwiek robiłem. – Zmienił temat. – Wy daje mi się, że informacja o pracy Torresa w Narkoty kach na Czterdziesty m Pierwszy m pasuje do naszej układanki. – Powinna.
– Posłuchaj mnie – ciągnął Rook. – A potem możesz podważy ć moje hipotezy. – Kiedy dała mu znak gestem jak u asy stentki teleturnieju, Rook mówił dalej. – Po pierwsze: kto jeszcze pracował w Narkoty kach na tamty m posterunku? Steljess. Po drugie: kto został zabity na terenie tego posterunku? Huddleston. Po trzecie: Kto wtedy by ł trzonem mafii narkoty kowej na ich terenie? Facet mojej mamy. Ten sam dżentelmen, którego kasa z Rządowej Agencji do Walki z Narkoty kami znalazła się na poddaszu u Grafa. Nikki Heat, widzę więc tutaj jedno albo dwa powiązania. Nikki uśmiechnęła się do niego. – Znienawidzę siebie za to, co teraz powiem, ale mów dalej. Na co te powiązania wskazują? – Węszę pewien rodzaj wy soko zorganizowanego kręgu łapówek narkoty kowy ch działającego w Bronksie. Dilerzy narkoty kowi przechy trzy li sy stem i zaczęli opłacać nieuczciwy ch gliniarzy z pieniędzy Rządowej Agencji do Walki z Narkoty kami, tak żeby nie musieć zmniejszać własny ch korzy ści. Elegancko. Zaczekaj chwilę. – Wsłuchał się w dy skusję przy stoliku w Cassis. Martínez śmiał się z opowieści Margaret o kąpieli na golasa w fontannie w Lincoln Center. – Gdy by ty lko zrobiła to w nocy... – Rook, twoja teoria nie jest całkiem absurdalna. Ale jak tu pasuje Graf? I Justicia a Guarda? Albo nie pasuje? – My ślałem o jedny m i drugim. Pamiętasz, jak mój człowiek w Kolumbii, T-Rex, powiedział że Pascual Guzmán z Justicii dostał trzy ty godnie temu tajemniczy ładunek? Co to za sekret? Narkoty ki? Cy tując Charliego Sheena: „To oczy wiste”. I tak sobie my ślę – zupełnie jak nasz przy jaciel tam, w środku, trzy mający rękę na kolanie mojej matki... Guzmán pierze forsę z narkoty ków przy pomocy wielebnego Grafa, który naiwnie my śli, że to filantropijne datki na rzecz Justicii. Odkry wa, że pieniądze pochodzą z narkoty ków i – do widzenia, ojczulku. Nikki wpatrzy ła się w dal i rozmy ślała. – No dobrze. To w takim razie po co zawracać sobie głowę Emmami Carrolls i Margaretami Rook tego świata? – To proste – odrzekł Rook. – Po pierwsze, to więcej pieniędzy, aby sfinansować łapówki. A co ważniejsze, pozwala zachować twarz. Przy puszczalnie to właśnie powstrzy my wało wielebnego Grafa przed dociekliwością. – Dopóki? Rook zmarszczy ł czoło, usilnie przy wołując odpowiedź. Nagle jego twarz pojaśniała. – ...Dopóki nie usły szał o wideo. Założę się, że to o to chodzi, że to nagranie, które tak chcą dorwać, wy doby wa na światło dzienne krąg łapówkarski na Czterdziesty m Pierwszy m. – Możliwe – zgodziła się Nikki. – Nie jesteś przekonana. – Jestem przekonana, że mamy teorię. I nawet całkiem niezłą – jak na razie. Ale nadal potrzebujemy konkretów. Nie mogę iść do departamentu z barwną opowieścią. Zwłaszcza przy moim statusie dy scy plinarny m. – To co robimy ? – spy tał Rook. – My ślę, że dokładnie to. Czekamy na jakieś pieniądze, który ch tropem będziemy mogli się udać.
_______ Po wczesny m lunchu składający m się z fry tek z małżami i sałatki z karbowanej sałaty z szy nką i jajkiem, które Margaret określiła mianem wy borny ch, pani Rook zapłaciła rachunek. Heat zauważy ła przez lornetkę, że Martínez nawet nie udawał, że ma zamiar wziąć go do ręki. Gdy kelner zabrał należność, w rozmowie nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, co by ło sy gnałem przejścia do interesów. Alejandro Martínez nie krępował się. – Emma powiadomiła mnie, że jest pani gotowa wesprzeć naszą sprawę. – Och, oczy wiście. Bardzo mnie to ciekawi. Pan mocno w to wierzy ? – Oczy wiście. Sam nie jestem Kolumbijczy kiem, ale – jak to kiedy ś napisał wielki Charles Dickens „Miłość bliźniego zaczy na się w domu, a sprawiedliwość zaczy na się dom dalej” [50] . – Więzienna biblioteka – Rook odwrócił się w stronę Heat. – Ale, jak to jest z wszy stkim, co wartościowe – konty nuował Martínez – ma to swoją cenę. – Zamilkł na chwilę. – Wy maga pieniędzy. – Po czy m spy tał: – Przy niosła pani gotówkę, zgadza się? Znaleźli się już na chodniku przed Cassis i Nikki stwierdziła: – Spry tnie. Twoja matka ma wy czucie, aby stanąć w taki sposób, że Martínez musi by ć odwrócony do nas plecami, aby stać twarzą do niej. – Wierz mi, po trzy dziestu latach kariery na Broadway u moja matka wie doskonale, jak odciągnąć drugą osobę od publiczności. Martínez wziął od Margaret kuferek marki Louis Vuitton, pochy lił się, aby ucałować jej dłoń i się rozstali. Ona poszła w kierunku południowy m, jak to by ło zaplanowane; Martínez zarzucił pasek kuferka na ramię i skierował się na północ miasta. Nikki wy raziła gestem uznanie dla pani Rook, gdy ta ich mijała, Margaret zaś lekko się ukłoniła – by ła to jej wersja wy jścia przed kurty nę. Zdecy dowali się wy nająć samochód, dochodząc do wniosku, że w ten sposób będzie najwy godniej śledzić człowieka, z który m umówiona by ła matka Rooka. Gdy by Alejandro Martínez poszedł do metra, mogli się rozdzielić i iść na piechotę, ale jeśli taki człowiek jak on źle się czuł przy oknie, to środek komunikacji miejskiej raczej nie wchodził w grę. U zbiegu Siedemdziesiątej Drugiej Martínez zajął miejsce na ty lny m siedzeniu czarnego lincolna, a Nikki i Rook wsiedli mu na ogon. By ło jeszcze dobrze przed zwy kłą porą lunchu i ruch na ulicach wy starczał, aby się ukry ć, ale nie na ty le, aby utrudniać śledzenie. Zbliżając się do Sto Dwunastej, kierowca Martíneza często sy gnalizował prawy m migaczem skręcanie na wschód. Rook, zanim skręcił w prawo, został z ty łu i starał się, aby między nim a lincolnem przez całą drogę do Pierwszej Alei w Hiszpańskim Harlemie by ło cały czas kilka samochodów. Kiedy limuzy na wzięła ostry zakręt w prawo na Marin Boulevard i zatrzy mała się między sklepem z kołpakami a zakładem pogrzebowy m, Rook przejechał obok, aby ich nie zauważono. W połowie przecznicy stanął i spojrzał w boczne lusterko. Nikki odpięła pas bezpieczeństwa i uklękła na siedzeniu. Wy jrzała przez ty lną szy bę
i zobaczy ła, jak Martínez przemy ka przez chodnik i wpada w drzwi Justicia a Guarda, niosąc kuferek z pieniędzmi. Przed meksy kańską restauracją zwolniło się miejsce parkingowe i Rook wjechał na nie, dzięki czemu zy skał dobry widok na chodnik z oby dwu lusterek. Czekali i obserwowali. Komórka Rooka zawibrowała. – Jesteś pewien, że chcesz odebrać ten skażony telefon, a nie twój nowiutki? – zaczęła się droczy ć Nikki. – Zamknij się. – Nie, ty się zamknij. – Rook przy telefonie – odezwał się. – Tak? – Gestem poprosił o długopis. Nikki podała mu go razem ze swoim notatnikiem. Zapisał datę. 31 maja 2004. – Słuchaj, dziękuję, ja... – A potem odłoży ł telefon i wpatrzy ł się w niego. – Dupek. Rozłączy ł się. – Twój koleżka z Gotham Outsource? – Rook przy taknął skinieniem głowy, a Heat powiedziała: – Coś takiego. A ja już my ślałam, że się zaprzy jaźniliście. Oboje popatrzy li w lusterka. Nigdzie nie by ło ani śladu Martíneza, chociaż jego kierowca wciąż trzy mał wóz na jałowy m biegu, nieprzepisowo zaparkowany przed budy nkiem. – 31 maja 2004 to by ł Dzień Pamięci Poległy ch na Polu Chwały. Mr. Happy [51] powiedział mi, że Alan Barclay odszedł i zostawił go na lodzie w państwowe święto, gdy wszy stkie stacje telewizy jne redukują swoje ekipy związkowe, a on ma najwięcej roboty. – Nie bez znaczenia jest fakt, że tego samego dnia znaleziono zwłoki Huddlestona w ty m bmw – dodała Heat. – Próbowałem to rozgry źć – Rook jeszcze raz spojrzał w lusterko i konty nuował: – Te poparzenia przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m na ciele Huddlestona. Kiedy dorwali Horsta Müllera i wielebnego Grafa, próbowali wy doby ć od nich to wideo. Ale po co torturowano Gene’a Huddlestona juniora? – Może by ł jakoś powiązany z ty m wideo – wzruszy ła ramionami Heat. – Podoba mi się to – odparł Rook. – To by ł dzieciak z Holly wood, prawda? Może on i Alan Barclay kręcili w sekrecie jakieś wideo, aby nakry ć agentów narkoty kowy ch, którzy brali łapówki? – Kiedy Nikki wątpiąco pokręciła głową, dodał: – Nie dla celów służby publicznej. Mam na my śli wy muszenie. Próba ubicia lepszego interesu przy uży ciu wideo jako środka nacisku. – Takich gości się nie naciska. – O to mi chodzi – zgodził się Rook. – My ślę, że dowiedział się o ty m w bardzo nieprzy jemny sposób, a ty mczasem jego filmowiec zniknął z pola widzenia – razem z wideo jako polisą ubezpieczeniową – gdy by kiedy kolwiek go znaleziono. – Przerażasz mnie – odrzekła Heat. – Albo twoje teorie stają się coraz lepsze, albo pracując z tobą, zaczy nam tracić rozum. Rook zwinął dłonie i zaczął dy szeć jak Darth Vader. – Nikki... Przejdź na Ciemną Stronę Mocy... Heat wy jęła komórkę i przeszukując książkę adresową, zapy tała: – Jaką masz pewność, że uda ci się siedzieć na ogonie naszego przy jaciela? – Hej, tam jest moje dziesięć ty sięcy ! Dużą. – My ślisz, że możesz się powstrzy mać od wpakowania w kłopoty i zawołać mnie, gdy on się ruszy ?
– Bo co? – spy tał – Gdzie się wy bierasz? – Takie małe „dziel i rządź”. – Nikki znalazła numer, którego szukała, i wcisnęła „wy ślij”. – Halo, Petar? Tu Nikki. Jak się masz? – Słuchając, jak jej dawny chłopak triumfuje, że do niego dzwoni, patrzy ła w lusterko. W pewny m momencie rzuciła spojrzenie na Rooka i napotkała oczy pełne strachu i odrazy. Odkąd ścieżki Rooka i jej dawnego współlokatora z akademika skrzy żowały się podczas ostatniego śledztwa, z ledwością mógł ukry ć zazdrość. Chociaż Nikki ostatecznie odrzuciła prośbę Petara o ich zejście się, widziała, że w Rooku cały czas drzemie zielona bestia zazdrości. – Słuchaj, Pet – powiedziała – potrzebuję przy sługi. Pracowałeś jako wolny strzelec dla magazy nów plotkarskich koło 2004 i 2005 roku, zgadza się? Gdy by m zaprosiła cię na kawę i podrzuciła nazwisko Gene Huddlestona juniora, czy miałby ś dla mnie jakieś nieprzy zwoitości na jego temat? – Ten chorwacki drań nic nie wie na temat Gene’a Huddlestona juniora, on chce ty lko iść z tobą do łóżka – odezwał się Rook, gdy skończy ła rozmowę. A gdy Nikki wy siadła z samochodu, dorzucił: – Hej, zapomniałaś tego. – Podał jej nowy telefon komórkowy, który dla niej kupił, i poprosił: – Zadzwoń do mnie później. Heat pochy liła się przez drzwi pasażera i wzięła od Rooka komórkę. – Czy poczułby ś się lepiej, gdy by m miała przy zwoitkę? Mogłaby m poprosić Tam Svejdę. Idąc w kierunku metra, Nikki wciąż się uśmiechała.
_______ Półtorej godziny później Rook wciąż tkwił w Hiszpańskim Harlemie i obserwował. Zabrzęczał jego telefon. – Coś się dzieje? – spy tała Nikki. – Nic. Jego kierowca nawet nie wy łączy ł silnika. Powiedz, że to by ła szy bka kawa. – Dostałam to, czego potrzebowałam, a Petar musiał wracać na spotkanie produkcy jne. – Jej dawny chłopak by ł producentem pomocniczy m w programie Later On, jedny m z ty ch liczny ch talk-show, które toczy ły walkę o cierpiący ch na bezsenność po programach Dave’a, Jay a i Jimmy ’ego. – To dobrze – stwierdził Rook. – Rook, można czy tać w tobie jak w książce. Nie wiesz nawet, czego się od niego dowiedziałam. Ulży ło ci ty lko, że wrócił prosto do pracy. – Dobra, w porządku. Powiedz mi, co masz od niego. – Coś, co łączy Huddlestona z inny mi, tak my ślę. – Mów. – Potrzebny mi jest jeszcze jeden fragment układanki, a żeby go zdoby ć, muszę odby ć małą wy cieczkę za miasto. – Teraz? – zdziwił się Rook. – Nie jechałaby m, gdy by to nie by ło niezwy kle ważne. Dlatego właśnie Bóg wy my ślił ekipy do rozwiązy wania spraw zabójstw, aby śmy mogli podzielić się obowiązkami. Rook, ty jesteś teraz
moją ekipą; czy możesz zająć się ty m, dopóki nie wrócę po południu? Według rozkładu powinnam wrócić między czwartą a wpół do piątej. – Jasne – zamilkł na chwilę. – Ale dokąd jedziesz? Nie mów, że do Disney World. – Ossining – odrzekła Heat. – Co jest w Ossining, więzienie? – Nie co, Rook. Kto.
_______ W przegródce na rękawiczki by ł mały niebieski foliowy worek na śmieci i Rook kalkulował, ile moczu mógłby pomieścić. Wy obrażenie siebie samego klęczącego nad nim na siedzeniu kierowcy, próbującego poradzić sobie z ewentualny m przelaniem sprawiło, że zachichotał, co jedy nie zwiększy ło parcie na pęcherz. To musi by ć tak, jak z ty mi facetami w średnim wieku w reklamach, pomy ślał. Tracą najważniejszy moment w meczu, bo muszą wstać i lecieć do kibla. Poważnie rozważał szy bką rundę do meksy kańskiej restauracji, gdy w ty lny m lusterku dostrzegł jakiś ruch. Martínez wy szedł na zewnątrz z drzwi Justicia a Guarda. Z ty łu za nim szedł mężczy zna w wojskowej kurtce z bródką w sty lu Che Guevary, który niósł kuferek marki Louis Vuitton. Rook pamiętał tę twarz z ich białej tablicy w wersji B jako Pascuala Guzmána. Tak jak wcześniej, Rook luźno siedział im na ogonie, przezornie unikając ujawnienia się, chociaż ich kierowca w dalszy m ciągu nie wy dawał się przejmować czy mkolwiek oprócz własnej jazdy. Po wzięciu kilku zakrętów i skierowaniu się na południe w Drugą Aleję, po przekroczeniu Wschodniej Sto Szóstej limuzy na włączy ła światła hamulcowe i Rook zwolnił. Stanął na rogu i czekał, aż lincoln zatrzy ma się w połowie ulicy. Guzmán wy siadł z niego bez kuferka i szy bko podbiegł do małej rodzinnej apteki. Rook w między czasie zadzwonił do Heat, przerzuciło go od razu na pocztę głosową i zostawił jej nowe informacje. Kiedy skończy ł, Pascual Guzmán by ł już na zewnątrz, ściskając w ręku białą torebkę apteczną. Wsiadł na ty lne siedzenie, nie oglądając się za siebie, i ruszy li. Jechali w konwoju Drugą Aleją, dopóki limuzy na nie skręciła w prawo w Osiemdziesiątą Ósmą, co ostatecznie zawiodło ich do Poprzecznej w Central Parku, identy cznej jak ta, w której Nikki została napadnięta kilka dni wcześniej. Wy jeżdżając z drugiej strony, Rook prawie ich zgubił na Columbus, bo taksówka, która go zasłaniała, zatrzy mała się na chwilę. Szarpnął kierownicą, objechał taksówkę i ledwo dogonił lincolna na czerwony m przy Amsterdam. Światło zmieniło się na zielone, ale samochód nie ruszy ł z miejsca. Martínez i Guzmán wy siedli i weszli do baru. Limuzy na odjechała, a Rook wepchnął się w strefę załadunku za rogiem pubu. Rook znał Mosiężny Harpun z kilku powodów. Po pierwsze, by ł to jeden z legendarny ch barów, w który ch przesiady wali pisarze na stary m Manhattanie. Przesiąknięci gorzałką geniusze – od Hemingway a przez Cheevera i O’Harę do Exley a – przez dziesięciolecia zostawiali okrągłe ślady swoich szklanek na drewnianej powierzchni baru i stolików w Harpunie. Bar pamiętał czasy prohibicji i wciąż nosił jej ślady : tajne drzwi i podziemne tunele, do który ch szmuglowano
alkohol, przemy cano nimi pijany ch i wy prowadzano kilka budy nków dalej. Rook znał to miejsce z innej przy czy ny. Widział w my ślach jego nazwę wy pisaną przez Nikki staranny mi drukowany mi literami na białej tablicy B – ulubione miejsce spędzania wolnego czasu wielebnego Gerry ’ego Grafa. Rook rozmy ślał chwilę nad luką czasową – półtorej godziny między odebraniem nagrania wideo od Müllera a pojawieniem się pijanego Grafa w siedzibie Justicii. Rachunek nie by ł trudny. Rook zadał sobie py tanie, jaki powinien by ć jego następny ruch. Na to py tanie odpowiedział jego pęcherz. Po drodze do drzwi wejściowy ch tłumaczy ł sobie, że ani Martínez, ani Guzmán nie widzieli go dotąd, więc szanse rozpoznania by ły nikłe. Nie powinien zwrócić niczy jej uwagi, o ile nie będzie dłużej czekał i nie wejdzie do środka w przemoczony ch spodniach khaki. Poza ty m by ł to Mosiężny Harpun, więc mokre spodnie by ły tu przy puszczalnie czy mś normalny m. Rook mógł się więc czuć bezpiecznie. By ło tuż po czwartej i w środku siedziało ty lko sześcioro klientów. Cała szóstka obróciła głowy i obrzuciła wchodzącego Rooka spojrzeniem. Ty ch dwóch, który ch śledził, nie by ło nigdzie w zasięgu wzroku. – Czy m mogę służy ć? – spy tał barman. – Jameson[52] – rzekł Rook, przy glądając się butelce whisky Cutty Sark na górnej półce pod mały m ołtarzy kiem ustawiony m na cześć wielebnego Grafa. Oprawione w ramkę zdjęcie roześmianego księdza zostało ozdobione fioletową tkaniną, a szklanka do whisky z jego imieniem wy tłoczony m w szkle spoczy wała pod spodem na zielonej aksamitnej poduszce. Rook położy ł na blacie trochę pieniędzy i powiedział, że zaraz wraca. W męskiej toalecie pod kabinami nie by ło widać żadny ch stóp. Rook pospieszy ł załatwić swoje sprawy, osiągając błogi stan ulgi, gdy czy tał napis na tabliczce wiszącej nad pisuarem. „Pisz po pijanemu; redaguj na trzeźwo. – Ernest Hemingway ” [53] . Chwilę potem Rook usły szał głos, którego słuchał podczas wczesnego lunchu tego ranka. Alejandro Martínez śmiał się i wy mieniał z kimś dowcipy. Rook zapiął spodnie, ale nie spuścił wody, natomiast obszedł toaletę, aby sprawdzić, przez którą ścianę dochodziły głosy. Nie dochodziły jednak zza ściany. Rozlegały się pod podłogą. Wy suwając się ostrożnie z drzwi toalety, Rook obrzucił wzrokiem bar i zobaczy ł, że szklaneczka Jamesona jest na swoim miejscu, ale nikt nie interesował się miejscem poby tu jej właściciela. Rook wy cofał się do kory tarza i minął biuro kierownika, dochodząc do ceglanego muru. Czy tał baśnie – który pisarz godzien swojego kaca tego nie robił? Zrównał się z murem, skanując go bardzo uważnie wzrokiem. Palce Rooka przebiegały tuż przed cegłami jak u zawodowego kasiarza. Rzeczy wiście, jedna z cegieł miała nieco inny odcień, a krawędzie wy tarte od doty ku palców. Pomy ślał, że powinien zadzwonić do Nikki, ale ktoś nadchodził. Może klient do toalety albo kierownik. Rook ścisnął cegłę między kciukiem a palcem wskazujący m i pchnął do przodu. Ściana się otworzy ła; murarka ty lko przy kry wała drzwi. Dochodzące z wnętrza powietrze by ło chłodne i pachniało kory tem rzeki oraz zwietrzały m piwem. Prześlizgnął się przez drzwi i pchnął ścianę, aby się zamknęła. W niewy raźny m oświetleniu ledwo dał radę zejść po drewniany ch schodach bez poręczy. Schodził w dół na palcach, aby zminimalizować ry zy ko skrzy pienia stopni. Na dole
zatrzy mał się. Nasłuchiwał. Po chwili został oślepiony światłem latarek. Ktoś chwy cił go za kurtkę i rzucił o ścianę. – Zgubiłeś się, kolego? – To by ł Martínez. Czuł na nim perfumy swojej matki. – Zupełnie. – Rook próbował obrócić to w żart. – Pan też szukał toalety ? – Co ty sobie my ślisz, do diabła? – Odezwał się ktoś obok Martíneza i Rook domy ślił się, że to Guzmán. Rook zmruży ł oczy. – Może by ście tak obniży li te reflektory ? Zabijają mnie. – Wy łączcie je – polecił trzeci głos. Promienie latarek odsunęły się. Rook usły szał dźwięk wy łącznika i zapaliły się górne światła. Pisarz w dalszy m ciągu jeszcze mrugał oczami, aby przy zwy czaić wzrok, kiedy niczy m duch pojawił się przed nim trzeci mężczy zna. Rook rozpoznał go z Wiadomości i z jego książek. Parę kroków przed nim, pośrodku prowizory cznego apartamentu w ukry tej piwnicy, pośród stary ch bary łek i pudeł, stał wy gnany ze swojego kraju kolumbijski pisarz Faustino Vélez Arango. – Wie pan, kim jestem; widzę to po sposobie, w jaki pan na mnie patrzy – odezwał się Vélez Arango. – Przepraszam, ale nie. Po prostu wraca mi wzrok po ty m, jak pana przy jaciele zrobili mi badanie oczu. – Po czy m Rook zaczął się cofać w kierunku schodów. – Najwy raźniej przeszkodziłem w imprezie, pozwolicie więc, że się wy cofam. Guzmán przy gwoździł go do starej lodówki i obszukał. – Nie ma broni – stwierdził. – Kim jesteś i po co tu przy szedłeś? – zapy tał Alejandro Martínez. – Powiedzieć prawdę? Dobrze, dzisiaj rano podczas drugiego śniadania moja matka dała ci moich dziesięć ty sięcy dolarów w ty m czarny m kuferku, który tam stoi. Chcę je z powrotem. – Alejandro, on cię śledził? – Zdenerwowanie Pascuala Guzmána objawiło się dokładny m przeszukaniem wzrokiem całej piwnicy, jak gdy by intruz w osobie Rooka przy by ł tu z cały m plutonem wojowników. Mógł to by ć śmiertelny błąd takty czny, ale Rook uznał, że kolumbijski autor jest najważniejszą osobą w tej grupie i dostroił się do niego. Skorzy stał z szansy i oznajmił: – Spokojnie. Nikogo więcej tu nie ma, przy szedłem sam. Guzmán wziął portfel Rooka i otworzy ł na prawie jazdy. – Jameson A. Rook. – A jak Aleksander – wtrącił Rook, spoglądając na Alejandro Martíneza, mając nadzieję, że to przy da wiary godności jego opowieści o podążaniu śladem pieniędzy. – Ładne imię. – Ale uwaga Rooka by ła skupiona na Faustinie Vélezie Arango, który zmarszczy ł krzaczaste brwi. Gdy się zbliży ł, poruszając szczęką, Rook przy gotował się na cios. Emigrant zatrzy mał się kilka centy metrów przed Rookiem i zapy tał: – Pan jest Jameson Rook, ten reporter? – Rook niepewnie kiwnął głową. Ręce Faustina Véleza Arango nieoczekiwanie chwy ciły prawą dłoń dziennikarza i potrząsnęły nią w zachwy cie. – Czy tałem wszy stko, co pan napisał. – Odwrócił się do swoich towarzy szy i powiedział: – To jest jeden z najlepszy ch ży jący ch pisarzy literatury faktu drukowany ch w obecny ch czasach. – Następnie zwrócił się do Rooka: – To zaszczy t. – Dziękuję. Szczególnie, że pan to mówi, i za przy miotnik „ży jący ” – mam w planach jeszcze
trochę z tego skorzy stać. Nastrój zmienił się w jednej chwili. Vélez Arango gestem zaprosił Rooka, aby zajął miejsce w fotelu, i przy sunął obok niego wiklinowe krzesło. Pozostali dwaj stanęli obok i wy dawali się nieco bardziej zrelaksowani. – Muszę przy znać, panie Rook, że trzeba nie lada odwagi, aby nie ty lko uzy skać dojście do tematu, tak jak pan to robi, ze wszy stkich stron, lecz także później, aby przezwy cięży ć trudności z dotarciem z niełatwą prawdą do główny ch mediów. – Ma pan na my śli mój arty kuł o urodzinach Micka Jaggera, prawda? Vélez Arango roześmiał się i odrzekł: – Bardziej my ślałem o ty ch na temat Czeczenii, o górnikach w Appalachach, ale zgadzam się, Mick Jagger w Portofino by ł genialny. Przepraszam na chwilę. – Pisarz wziął z końca stołu fiolkę stojącą obok białej torebki z apteki i wy trząsnął z niej tabletkę. Gdy ją przeły kał, popijając wodą, Rook zauważy ł apteczną nalepkę. Adefovir dipivoxil, ten sam specy fik z niewiadomego powodu znaleziony w szafce z lekami wielebnego Grafa. Teraz więc sprawa by ła wy jaśniona. Graf nadstawiał głowę za leki Véleza Arango. – Jeszcze jeden bonus by cia gościem więzienia rządowego – rzekł Vélez Arango, gdy nałoży ł z powrotem kapturek na butelkę. – Współtowarzy sz w celi ciął mnie nożem i nabawiłem się zapalenia wątroby ty pu B. – To musi by ć dla pana piekło – ży ć tak jak Salman Rushdie. – Mam nadzieję pisać tak samo dobrze i ży ć równie długo – odparł pisarz. – Jak pan tutaj wy lądował? Pascual Guzmán chrząknął znacząco. – Faustino, jeśli on jest reporterem... – Pan Rook jest kimś więcej. Dziennikarzem. Co oznacza, że można mu ufać. Czy mogę zaufać, że nie wy jawi pan moich tajemnic, jeśli opowiem panu o nich, jak to się mówi, nieoficjalnie? Rook przemy ślał to. – Oczy wiście, nie do publikacji. – Pascual i jego bohaterska grupa w Justicia a Guarda ocalili mnie przed pewną śmiercią. W więzieniu by łem celem wy najętego zabójcy – to by ł ten człowiek z nożem – a jeszcze więcej podobny ch ty pów zrekrutowano. Jak pan wie, uratowanie mnie by ło logisty cznie bardzo skomplikowane i kosztowne. Señor Martínez, który przeży ł głęboką wewnętrzną przemianę, zebrał fundusze tutaj, w Nowy m Jorku, w celu zorganizowania w Kolumbii legalny ch akcji na rzecz praw człowieka oraz zapewnienia mi bezpiecznej podróży do mojego wspaniałego miejsca wy gnania. – Zaśmiał się i wskazał ręką piwnicę, w której mieszkał. – Kiedy pan tutaj dotarł? – Trzy ty godnie temu. Przy by łem do New Jersey w drewnianej skrzy ni towarowej na statku z portu Buenaventura. Zna pan to miejsce? – Rook potwierdził skinieniem głowy i pomy ślał o informacji od T-Rexa z Kolumbii: o tajemniczy m ładunku wy słany m stamtąd do Guzmána. Tajemniczy ładunek to nie by ło ostatecznie C4 – to by ł Faustino Vélez Arango! – Jeśli nawet moje piwniczne ży cie wy daje się ograniczone i ponure, to i tak jest to raj w porównaniu z ty m, co zostawiłem za sobą. Nowojorczy cy bardzo mi pomogli z dobroci serca, zwłaszcza ksiądz i parafianie jednego z waszy ch kościołów. Pisarz sięgnął za koszulę i wy ciągnął duży medalik na cienkim metalowy m łańcuszku. – To jest
święty Krzy sztof, patron podróżników. Zaledwie w ostatni poniedziałek pewien cudowny człowiek, ksiądz, który wspierał naszą sprawę, przy szedł tutaj specjalnie po to, aby mi go dać. – Autor zaczął słabnąć, na jego czole pojawiły się bruzdy. – Rozumiem, że biedak zmarł, ale co za uprzejmy gest, nie sądzi pan? – Wielebny Graf dał to panu w poniedziałek? – Rook wiedział, że musiało to by ć krótko po spotkaniu księdza z Horstem Müllerem u jego agenta. – Si. Ojciec powiedział do mnie: – To jest doskonały schowek. Rook się nie odezwał. Powtórzy ł ty lko te słowa w my ślach, patrząc, jak medalik buja się na łańcuszku. W ty m momencie zadzwonił telefon komórkowy i Rook lekko się przestraszy ł. To by ła Heat. – Czy mogę odebrać? To moja dziewczy na i wiem, że to ważne... Słuchajcie, nie powiem, gdzie jestem. Martínez i Guzmán potrząsnęli przecząco głowami, ale Vélez Arango ich przekonał. – Dobrze, ty lko proszę dać na głośnomówiący. Rook odebrał, zanim przerzuciło ją na pocztę głosową. – Cześć – powiedział. – Długo ci to zajęło – odrzekła Nikki. – Gdzie jesteś? Martínez przy sunął się o krok bliżej. – Ty pierwsza – odparł Rook i Martínez cofnął się o milimetr. – Z powrotem na Grand Central. Próbuję złapać taksówkę. Rook, Ossining to by ła duża sprawa. Ogromna. – Rook, czując presję, obawiał się powiedzieć coś niewłaściwego i gdy tak się zastanawiał, Nikki zapy tała: – Rook, z tobą wszy stko w porządku? – Tak, po prostu chciałby m z tobą porozmawiać. Ale zróbmy to osobiście. – Serio, to zwali cię z nóg. Mam do ciebie przy jechać? Czy w dalszy m ciągu ścigasz swoje pieniądze? – Rozległ się szeleszczący dźwięk i jęknęła. – Hej, co ty ? – Nikki zaczęła krzy czeć. Chwilę potem jej telefon zamilkł.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY R ook skoczy ł na równe nogi i palcem dźgnął ekran telefonu, podejmując desperacką próbę nawiązania połączenia. Komórka Heat w dalszy m ciągu dzwoniła, gdy zrobił krok w stronę schodów. Guzmán stanął mu na drodze. – Nie – powiedział Rook – muszę iść! – Do tego czasu dostał sy gnał poczty głosowej i nagrał wiadomość: – Nikki, to ja, oddzwoń, dobrze? Daj znać, co się dzieje. Najszy bciej, jak będziesz mogła. – Nikki... – Pascual Guzmán powtórzy ł imię na głos i odwrócił się do Martíneza. – Tak mi się wy dawało, że znam jej głos. To by ła ta policjantka, która wezwała mnie na przesłuchanie. – Ja też – rzekł Martínez, stając ramię w ramię z Guzmanem. Rook próbował prześlizgnąć się koło nich, ale Martínez oparł swoją szeroką wy pielęgnowaną dłoń na jego torsie i go zatrzy mał. – Panowie, muszę iść jej na pomoc, dajcie spokój. – A o co tu chodzi z Ossining? – spy tał Martínez, który odsiady wał tam wy rok. Od paru chwil, gdy Rook dokonał odkry cia, że trop doty czący gotówki zawiódł go nieoczekiwanie do pisarza emigracy jnego broniącego praw człowieka, widział, jak teoria o praniu brudny ch pieniędzy z narkoty kowy ch łapówek rozsy puje się w drobny mak. Łącząc to z faktem, że nikt w piwnicy nie wy mierzy ł do niego z broni – łącznie z Martínezem – skorzy stał z szansy wy nikającej z nagłej konieczności. – Dobra, sprawa wy gląda następująco – odezwał się, zwracając się głównie do Faustina Véleza Arango, który w milczeniu obserwował ze swojego krzesła. – Moja dziewczy na jest policjantką, która prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa. Nie wierzę, że ma ono cokolwiek z wami wspólnego. – Czy cały czas mówimy o morderstwie ojca Grafa? – spy tał Guzmán. Rook się zastanowił i potakująco skinął głową. Guzmán pociągnął swoją gęstą brodę i odezwał się do Véleza Arango po hiszpańsku. Rook nie rozumiał słów, ale ich ton by ł pełen emocji. Pisarz kilkakrotnie poważnie kiwnął głową. Kiedy skończy li, Rook zaczął błagać. – Jej ży cie może by ć w niebezpieczeństwie. Nie wierzę, że akurat pan, señor Vélez Arango, ze wszy stkich ludzi na świecie, przetrzy my wałby w niewoli dziennikarza wbrew jego woli. Mężczy zna wstał i podszedł do Rooka. – Wiem, że ojciec Graf zrobił o wiele więcej niż ofiarowanie mi tego medalika. Pascual mówi, że ktokolwiek zabił padre, zabrał z ziemi świętego oddanego naszej sprawie. – Po ty ch słowach cień uśmiechu złagodził nieco jego powagę. – I oczy wiście czy tałem pana arty kuł o tej Nikki Heat. – Gestem ręki wskazał na schody. – Proszę iść. Niech pan zrobi, co w pana mocy, aby ją uratować. Rook zaczął się oddalać, ale Martínez ponownie go zablokował. – Faustino, on cię wy da.
Pisarz zmierzy ł wzrokiem dziennikarza i odparł: – Nie, nie zrobi tego. Rook wszedł na schody, ale po chwili, jakby po namy śle, zwrócił się do Véleza Arango: – Jeszcze jedna przy sługa? – Qué? – Będę potrzebował wszelkiej możliwej pomocy. Jakaś szansa, że mógłby m trochę ponosić tego świętego Krzy sztofa? Vélez Arango objął dłonią medalik. – Jest dla mnie cenny. – Coś panu powiem – odrzekł Rook. – Proszę zatrzy mać moje dziesięć ty sięcy i jesteśmy kwita.
_______ Nikki biegła w górę Vanderbilt Avenue, przedzierając się pod prąd między ciasny m nurtem pieszy ch idący ch do Grand Central. Obejrzała się przez ramię i zauważy ła, że on się zbliża. Jego czarna kominiarka zdumiewała biznesmenów, którzy przy stawali i odwracali się, aby popatrzeć na przebiegającego między nimi mężczy znę. Ci, który ch to nie zszokowało, rozglądali się wokoło, szukając policji albo żeby zobaczy ć, czy może ktoś kręci jakiś film. Wszy stko rozegrało się bły skawicznie. Chcąc naty chmiast złapać taksówkę, Nikki zastosowała swoją sekretną broń, którą w tej okolicy by ło ominięcie zorganizowanej kolejki do taksówek na Czterdziestej Drugiej – doskonały m miejscu, aby nawiązać przy jaźnie, gdy ż kolejka szła dość wolno. Heat czekała na Vanderbilt blisko klubu Yale, gdzie taksówki często wy sadzały pasażerów i by ło to najlepsze miejsce na złapanie jakiegoś kursu. Podczas jej rozmowy z Rookiem, gdy czekała, aż jakiś mieszkaniec podmiejskiej dzielnicy odliczy monety na napiwek dla kierowcy, zaszedł ją od ty łu jakiś facet. Nikki nie zauważy ła, skąd przy szedł. Widziała jedy nie ruch za sobą odbity w zaparowanej solą z ulicy szy bie taksówki. Zanim zdołała się odwrócić, jedna ręka wy ry wała jej z dłoni telefon komórkowy, a druga ciągnęła za ramię. Zaskoczenie tą sy tuacją wy biło ją trochę z ry tmu, ale jej zmy sł walki wkroczy ł do akcji i zakręciła się, celując w napastnika, a następnie uży ła ramienia, aby taranem odepchnąć go do ty łu na słup zielonego światła obok wejścia do klubu. Siedząc na ty łku na chodniku, mężczy zna sięgnął ręką za pazuchę, a Nikki uciekła. Pół przecznicy dalej na północ zaczy nał ją doganiać. Heat puściła się pędem przez Vanderbilt, ry zy kując, że na otwartej przestrzeni ją zobaczy. Lawirowała więc i robiła uniki, aby by ć jak najgorszą tarczą strzelniczą. Jej celem by ło skręcenie za róg Czterdziestej Piątej i dostanie się do holu Met Life, gdzie mogli jej pomóc obecni tam ochroniarze. Poza ty m Grand Central by ł pełen policji i funkcjonariuszy Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Ale wtedy stało się najlepsze ze wszy stkiego – wóz policji nowojorskiej podjechał pod znak stopu na Czterdziestej Piątej. – Hej! – krzy knęła Heat. – Dziesięć-trzy naście! Asy sta dla funkcjonariusza policji! Mundurowy za kierownicą miał otwarte okno. Kiedy Nikki zbliżała się do radiowozu i by ła już
jakieś dziesięć metrów od niego, policjant odwrócił się i spojrzał na nią. – Heat, wsiadaj. – To by ł Postrach. W pierwszej chwili zastanowiła się, czy Harvey w dalszy m ciągu ją ochrania – mało prawdopodobne, czy po prostu miała szczęście – jeszcze mniej prawdopodobne. To nie by ł jego posterunek. Zwolniła, dotarła do samochodu i zobaczy ła opartą o kolana Postracha broń, wy celowaną w nią przez szy bę. – Wsiadaj – powtórzy ł. Heat kalkulowała, czy zdąży rzucić się na ty ł niebiesko-białego wozu, a wtedy czy jaś ręka obleczona w rękawiczkę zarzuciła jej od ty łu szmatę na usta i nos. Nikki poczuła słodkawy smak i zapadła w ciemność.
_______ Raley wrócił do telefonu i powiedział Rookowi, że sprawdził, i rzeczy wiście by ło już kilka zgłoszeń na telefon alarmowy o kobiecie ściganej na zewnątrz terminalu Grand Central przez mężczy znę w kominiarce. Ochoa nadał w eter informację, że tą kobietą jest Nikki Heat. Raley spodziewał się, że zanim Rook tam dotrze, ulice otaczające dworzec będą wy pełnione jednostkami policji. Oznaczało to ni mniej, ni więcej ty le, że Rook nie zdziała tam wiele, ale ponieważ by ło to ostatnie miejsce, z którego do niego dzwoniła, jechał dalej Broadway em. Czekając na zielone światło na Columbus Circle, poczuł, jak jego serce przy śpieszy ło – porównał napastnika w kominiarce i ekipę, która przy gwoździła Horsta Müllera w jego mieszkaniu. Odtworzy ł w pamięci przerwaną rozmowę z Nikki: jej podniecenie w związku z ty m, co odkry ła poza miastem, a potem gwałtowność ataku. Jej telefon najprawdopodobniej został zabrany lub rozbity. Rook otworzy ł w telefonie ostatnie połączenia. Z przy zwy czajenia albo przez złośliwość Nikki zadzwoniła do niego ze swojego starego telefonu, co oznaczało, że wciąż mogła mieć przy sobie telefon ze sklepu z arty kułami szpiegowskimi, który jej dał, aby dzwoniła z niego po pomoc. Rook zastanawiał się, czy Nikki ma ten telefon, a jeśli tak, to czy go włączy ła. Wy jął swój nowy aparat telefoniczny i zaczął główkować, jak do diabła akty wować GPS.
_______ Gdy się ocknęła, jej skronie pulsowały. Czuła się jak w gęstej mgle, jakby by ła pod wodą. Głowa zdawała się by ć zby t ciężka dla szy i, Heat nie mogła poruszać rękami ani nogami. – Dochodzi do siebie – orzekł głos dochodzący jakby z innego wy miaru. Nikki spróbowała otworzy ć oczy, ale jaskrawe światło jarzeniówek przeszy ło ją tak ostro, że od razu zamknęła powieki. Co zobaczy ła w ty m krótkim przebły sku? Znajdowała się w jakimś obiekcie przemy słowy m. By ł to warsztat albo magazy n – niedokończone ściany z odsłonięty mi słupami i metalowe kosze magazy nowe pełne pudeł i narzędzi oraz jakichś części. Jeszcze jedno spojrzenie powiedziałoby jej więcej, ale zrezy gnowała z niego, aby ty lko nie patrzeć w lampy. Próbowała się obrócić, lecz nie by ła w stanie, zwiesiła więc głowę i zerknęła ponownie. Harvey, cały czas w mundurze, opierał się złożony mi rękami o stół warsztatowy i patrzy ł na nią. Miał na dłoniach niebieskie
lateksowe rękawiczki. Ten niepokojący widok wlał w nią wy starczającą ilość adrenaliny, aby nieco rozgonić zamroczenie. Zamknęła powieki, udzielając sobie ostrej repry mendy za niedostrzeżenia wcześniej możliwości, że Postrach nie jeździł za nią po to, aby ją chronić, lecz po to, aby mieć ją na oku. Nikki przy pomniała sobie, jak przy niosła mu wafelki, i zrobiło jej się przy kro. Ktoś jeszcze by ł w ty m pomieszczeniu. Nikki z ogromny m wy siłkiem skierowała oczy w jego stronę i rozpoznała kurtkę faceta, który chwy cił ją na Vanderbilt. Również nosił niebieskie rękawiczki, ale nie miał już na twarzy kominiarki, co by ło nawet bardziej stresujące, gdy ż oznaczało, że nie przejmował się faktem, iż mogłaby go później zidenty fikować. Ten drugi odwrócił się, podszedł do niej i nachy lił nad nią swoją twarz. – Cześć, Heat. Pobudka, wstawaj! – odezwał się Dutch Van Meter. Próbowała odwrócić się od niego, ale nie mogła i po chwili zdała sobie sprawę, dlaczego. To nie by ło odurzenie chloroformem. By ła przy wiązana. Oba nadgarstki i kostki u nóg miała skute. Szarpnęła się, aby unieść głowę. Przy mocowali ją do pary drewniany ch poprzecznic, zaimprowizowanego krzy ża świętego Andrzeja. Van Meter musiał zauważy ć, że zorientowała się, co to jest. – Zgadza się, dziewczy no z okładki. Taka z ciebie mądrala, że idę o zakład, iż nawet wiesz, co za chwilę nastąpi. Pstry knął przełącznik i rozległ się niski elektroniczny szum. Odwróciła głowę w jego stronę. Dutch trzy mał wzniesioną w górę metalową różdżkę ze stali nierdzewnej o wielkości i kształcie sztucznego penisa. Miała izolowany uchwy t z przy czepiony mi dwoma przewodami – jeden by ł czarny, drugi czerwony – podłączony mi do rączki. – Co za ironia, prawda? Te rzeczy wy naleziono jako środki łagodzenia bólu. Widzisz? Gdy dotknął jej ramienia przezskórny m elektry czny m sty mulatorem nerwowy m, wzdry gnęła się i odwróciła, szy kując się na wstrząs. Jej skóra lekko zasy czała, a mięśnie podskórne ty lko trochę się skurczy ły. – My ślę, że nie muszę ci mówić, do czego to jeszcze jest zdolne. – Odsunął urządzenie i wy łączy ł je. – No więc, jak będzie: trudno czy łatwo? – Nikki cały czas by ła odwrócona od niego. – No dobra, sprawdźmy to. Na początek łatwo. Gdzie jest wideo? Heat przekręciła z powrotem głowę, aby spojrzeć na niego. – To łatwe. Ponieważ nie wiem. Van Meter kiwnął głową, a następnie odwrócił się przez ramię do Postracha. – Nigdy nie ułatwiają nam pracy, co, Harv? – Moja rada, pani detekty w – odrzekł Harvey. – Powiedz mu po prostu i szy bko załatwimy sprawę. – On ma rację. Boleśnie albo bezboleśnie – wy bór należy do ciebie. – Powiedziałam ci prawdę. Nie wiem. – Dowiedzmy się więc. Możemy ? – Dutch usiadł na taborecie na kółkach i pstry knął przełącznikiem. Powrócił szum, teraz nieco głośniejszy. – Zaczniemy delikatnie i damy ci szansę. – Dotknął tego samego miejsca na jej ramieniu, ty lko ty m razem wibracje by ły silniejsze i mięśnie skurczy ły się mimowolnie, zmuszając jej łokieć do zgięcia się wbrew jej woli, dopóki nie odsunął aparatu. – A to by ło na niskim poziomie – rzekł Van Meter. – Jakieś nowe przemy ślenia? – Dużo – odparła Heat. – Zastanawiam się nad Central Parkiem. Kiedy Harvey niby
przy padkiem mnie zgubił. Kto prowadził SUV-a? – Dave Ingram – odparł Postrach z drugiej strony pokoju. – Facet spędził piętnaście lat w służbach ratowniczy ch. Strzelec wy borowy, a ty go załatwiłaś przy padkowy m trafieniem. Dutch obrócił swój taboret do Harvey a. – Stał się niedbały. – Nie doceniał mnie – rzekła Heat. Rzuciła Van Meterowi lekceważące spojrzenie. – No cóż, ja tak. Dlatego moje małe czarne pudełko ma ty le ustawień. – Przekręcił gałkę i buczenie się wzmogło. Heat próbowała ignorować ten straszny dźwięk i swoim wzrokiem przy kuła uwagę Dutcha. – Co Alan Barclay sfilmował? Co takiego znalazło się na ty m wideo, że warto by ło dla niego zabić wszy stkich? – My nie mówimy, ty lko ty – zachichotał detekty w Van Meter. Jej oczy pobiegły w stronę urządzenia, które by ło teraz kilka centy metrów od jej twarzy. – Harvey, czy oni wszy scy mówią? – Wszy scy mówią. – Zgadza się – potwierdził Dutch. – Oni wszy scy. Szwabski tancerz? Wy dał nam księdza. Ksiądz wy dał Montrose’a. – Zamilkł na chwilę. – W przy padku Montrose’a nie mieliśmy szansy na sty mulację. Strugał bohatera, więc poczęstowałem go czy mś takim. Dokładnie tutaj. – Znienacka dźgnął końcówką aparatu podbródek Nikki. Wstrząs sprawił, że jej głowa zadrżała niekontrolowanie, a mięśnie szczęki stężały, zaciskając zęby tak mocno, że zgrzy tnęły jedne o drugie. Dutch równie szy bko odsunął urządzenie. Heat łapała ustami powietrze i zwalczała mdłości. Słony pot piekł jej oczy. – To wy by liście, prawda? – Zapy tała, gdy nabrała wy starczająco oddechu. – To wy zrobiliście coś temu młodemu Huddlestonowi. To wy go zabiliście. – Nikki wciągnęła powietrze głęboko w płuca. O Boże, miała wrażenie, że tonie. – To by ło na nagraniu wideo, zgadza się? – Nikki Heat. Zawsze detekty w. Jesteś skuta, torturujemy cię, a ty zadajesz py tania. – Dutch machnął urządzeniem przed jej oczami i powiedział: – Mam ty lko jedno py tanie. Ja wiem, co by ło na ty m wideo. Chcę ty lko wiedzieć jedną rzecz – gdzie ono jest.
_______ Rook wiedział, że to ty lko kolejna próba, ale zostawił Nikki jeszcze jedną wiadomość głosową. Gdy nacisnął „koniec”, doszedł do wniosku, że to wy nikało z jego potrzeby kontaktu, nawet jeśli nie dostanie odpowiedzi. „Nie” – powiedział sobie. – Jeśli zostawię jej wiadomość, może uda jej się przeży ć i ją odsłuchać”. Na skrzy żowaniu Dwunastej i Pięćdziesiątej Dziewiątej Zachodniej zrezy gnował z samochodu. Wjechał swoją toy otą camry na najbliższe wolne miejsce, jakie udało mu się znaleźć, i chociaż ogłoszenie ostrzegało, że jest to przejezdny podjazd, Rook miał większe zmartwienie niż ewentualny mandat i odholowanie. Problem tkwił w ty m, że GPS w telefonie działał dobrze, ale dawał ty lko przy bliżoną lokalizację z dokładnością do stu pięćdziesięciu metrów. Rook stał na rogu przy wjeździe na autostradę Westside i patrzy ł na pulsujący punkt na cy frowej mapie. Telefon
Nikki mógł się znajdować w jedny m z czterech budy nków: składzie farb, wy twórni szy ldów, bezimiennej budowli z jasnej cegły, która wy glądała jak pry watny magazy n, lub po przeciwnej stronie autostrady na nabrzeżu Miejskich Sy stemów Sanitarny ch nad rzeką Hudson. Zaczęła padać marznąca mżawka. Rook podniósł kołnierz, aby ochronić się przed mroźną nocą. Zaczął poszukiwania od obejścia ogrodzenia wszy stkich trzech budy nków po jego stronie ulicy. Gdy skończy ł, przeszedł na drugą stronę na molo przy nabrzeżu.
_______ – Powiedz mi coś – odezwała się Heat. Miała zachry pnięty głos, a kiedy przesunęła języ kiem wzdłuż zębów, wy czuła poszarpany odpry sk na zębie trzonowy m. – Wpakowałeś trzy kulki w Steljessa, aby nie gadał, prawda? Van Meter udał niewiniątko. – Nonsens. Zrobiłem to, aby uratować ci ży cie. – Akurat! Po ty m jak go posłałeś, aby podłoży ł bombę w moim mieszkaniu. Skąd wziąłeś C4? Postrach zaczął mówić, ale Van Meter mu przerwał. – Zamknij się, Harvey. Wy starczy. – Trudno dostać wojskowe ładunki wy buchowe, nawet gliniarzom – mówiła dalej Nikki. – Kto za ty m stoi? Ktoś ważny, prawda? Czy to ktoś spoza policji? Ktoś ważny, kto pociąga za sznurki? Ktoś w ratuszu? Ktoś z rządu? – Skończy łaś? – przerwał jej Dutch. – Bo już czas rozgrzać urządzenie. Gdzie jest wideo? – Przekręcił czerwoną gałkę w kształcie łzy o pół obrotu zgodnie z ruchem wskazówek zegara i uszy Nikki wy pełnił szum, dochodzący jakby ze wszy stkich uli na świecie. Znajdujący się za Dutchem Harv wstał i odwrócił się plecami, aby nie patrzeć. Heat mogła dostrzec pod ty m kątem wy żłobienie wielkości paznokcia na jego pokrowcu na kajdanki, który w ty m momencie by ł pusty. – Ostatnia szansa – powiedział Dutch. Zamilkł. Potem odjechał na taborecie i zniknął z jej pola widzenia. Heat poczuła, jak rozpina guziki jej bluzki. Chwilę potem zgasły światła i szum ustał. – Cholera. Harvey, powiedziałeś, że jest wy starczająco prądu na nasze potrzeby. – Chuj tam wie. Powinno by ć, ale to stary budy nek, awarie się zdarzają. Chy ba musimy znaleźć wy łączniki. Światła miasta odbijające się w chmurach przefiltrowały się przez świetliki i otoczy ły warsztat bladą poświatą. Van Meter zatrzy mał się w drzwiach i rzekł: – Nigdzie nie odchodź. – Po czy m on i Postrach wy szli. Nikki szarpnęła się w kajdankach. Wszy stko, co osiągnęła, to wbicie ich w skórę. Odpoczy wała, próbując przełamać panikę, gdy drzwi ponownie się otworzy ły. Uniosła głowę i zobaczy ła detekty wa Fellera. On też nie nosił kominiarki. – Twój partner wy szedł i zrezy gnował – powiedziała. Feller położy ł palec na ustach i wy szeptał: – Wy łączy łem zasilanie, aby ich stąd wy ciągnąć. – Nikki poczuła, jak odpina jej kajdanki na jednej kostce, potem na drugiej. Kiedy podszedł do niej
z boku, aby rozkuć jej nadgarstki, zobaczy ła przy jego boku pistolet. – Możesz chodzić? – spy tał Feller. – Tak mi się wy daje – odszepnęła i usiadła wy prostowana. – Musieli zabrać gdzieś moje buty. – Poradzisz sobie jakoś – odrzekł Feller, który już zmierzał w stronę drzwi. Wy jrzał ostrożnie na zewnątrz i gestem ręki wezwał ją, aby ruszy ła do przodu. Wślizgnął się przed nią, a kiedy Nikki wy szła na zewnątrz w marznącą mżawkę, naty chmiast rozpoznała, gdzie jest. Budy nek, z którego wy szła, rozmiaru i kształtu kolejowego wagonu towarowego, by ł hangarem roboczy m na samy m końcu molo Sy stemów Sanitarny ch nad rzeką Hudson. By ło już po godzinach i wszy stkie miejsca parkingowe by ły puste, z wy jątkiem niebiesko-białego wozu Harvey a i taksówki Van Metera. Feller pokazał ręką drugi koniec nabrzeża i wy konał ruch jak przy kręceniu kierownicą. Poruszali się tak szy bko, jak ty lko mogli, aby nie robić hałasu. Nikki, idąc na bosaka przez lodowaty beton, by ła cichsza. Po pięćdziesięciu metrach zatrzy mali się nagle. Tuż przed nimi z jednej z bud ciągnący ch się wzdłuż nabrzeża rozlegały się głosy. – W każdy m razie spróbuj jeszcze raz. – By ł to Van Meter warczący na Harvey a, a jego głos pełen by ł iry tacji. Drzwi zaczęły się otwierać. Feller szarpnął ją za ramię, po czy m pobiegli wzdłuż molo i ukry li się za pojemnikiem na śmieci. Przy tknął twarz do jej ucha i szepnął: – To kabina zasilania. Nigdy tego nie naprawią. – Wy ciągnął szy ję, aby ocenić odległość do swojego samochodu znajdującego się na drugim końcu nabrzeża. – Wezwałem przez radio prośbę o wsparcie, więc przy puszczalnie będzie lepiej dla nas, jak tu przesiedzimy, dopóki się nie pokaże. – Oboje odwrócili się i zbadali wzrokiem Dwunastą Aleję, mając nadzieję zobaczy ć czerwone i białe światła. Na razie jednak nic się nie działo. – Przepraszam, że oskarży łam cię o współpracę z nimi – szepnęła Nikki. – Po prostu założy łam, że ty i Van Meter jesteście nierozłączni. – By liśmy. Ale w jakiś sposób namierzy ły go Sprawy Wewnętrzne i poprosili mnie, aby m go szpiegował. Gówniana rzecz robić to partnerowi, wiem, ale... – wzdry gnął się. – Ja nie narzekam – szepnęła Nikki. – Jak mnie znalazłeś? – Usły szałem informację o tobie na Grand Central, gdy by łem na dole, na dziedzińcu. Próbowałem wy dzwonić Dutcha, ale nie odpowiadał. Nie miałem pewności, ale pomy ślałem sobie – „Co tam, do diabła!” – i podąży łem aż tutaj śladem transpondera z naszej taksówki. – Co tam, do diabła! – uśmiechnęła się Nikki. Wy żej na molo rozległ się głośny trzask. Drzwi do baraku walnęły o ścianę wskutek gwałtownego otwarcia. Van Meter musiał się tam wślizgnąć i wołał teraz: – Harv! Ona się uwolniła! Feller zaklął. Postrach wy szedł z kabiny zasilania i odkrzy knął: – Jak? – A kogo to obchodzi, zaczy naj szukać. Już! – Światło z latarki Harvey a omiotło budy nki z drugiej strony parkingu. Dutch zawołał jeszcze raz: – Sprawdź pojemnik na śmieci! Feller wcisnął kluczy ki od samochodu do ręki Nikki. – Biegnij. – Nie czekając, wy padł zza śmietnika i ruszy ł na Harvey a z uniesiony m w górę pistoletem. Nikki usły szała dwa strzały. Szy bko obejrzała się przez ramię. Feller dostał. Latarka Harvey a go oświetlała. Promień uniósł się
w górę i odnalazł Nikki. Po chwili rozległ się kolejny strzał i topniejąca breja eksplodowała metr przed nią na chodniku. Zaraz potem silnik taksówki oży ł. Auto Van Metera ślizgało się, ścigając Nikki wzdłuż molo. Nie by ło żadnego sposobu, aby mogła wy przedzić taksówkę. Heat rzucała na obie strony desperackie spojrzenia, na próżno szukając szczeliny między budy nkami, przez którą mogłaby się prześlizgnąć i zanurkować do rzeki. Silnik, zmody fikowany na policy jny, zadudnił. Taksówka zbliży ła się jeszcze bardziej, opony szurały, wy rzucając w górę lodowatą breję, która zamroziła stopy Nikki. Zamiast biec zy gzakiem, Heat podjęła wy zwanie i biegła w linii prostej, pozwalając Van Meterowi nabrać prędkości i sprawiając, że zapomniał o warunkach jazdy. Paliło ją w płucach, kierowała się pędem w stronę rzędu śmieciarek zaparkowany ch na zewnątrz hangaru służącego do rozładowy wania towaru. Trzy mała się kursu, czekając aż snop światła zbliży się do niej, kąpiąc jej plecy w gorący ch promieniach. Gdy mogła już widzieć swój cień rzucony na bok pierwszej śmieciarki, Heat ostro skręciła w prawo i jej ciało ślizgało się teraz twarzą w dół przez wodę zmieszaną z lodem na betonie, zupełnie jakby to by ła ślizgawka. Z ty łu za nią Dutch Van Meter, który dał się nabrać na jej manewr, wcisnął pedał hamulca i szarpnął kierownicę, ale lodowa warstwa pokry wająca molo sprawiła, że wpadł w poślizg. Uderzy ł bokiem samochodu na najwy ższej prędkości o śmieciarkę. Nikki wstała i zobaczy ła, jak opadł bezwładnie na kierownicę nad poduszką powietrzną. Tuż za Nikki rozległ się wy strzał. Kula trafiła w błotnik taksówki tuż obok. Heat chciała dostać się do Smith & Wessona Dutcha, ale Postrach zbliżał się niebezpiecznie i jego następny strzał mógł by ć celny. Nikki pobiegła do otwarty ch drzwi hangaru stanowiska przy jmowania śmieci i ukry ła się za wy sokimi na metr osiemdziesiąt belami zrzucony mi tam na stos i przy gotowany mi do przewozu barką. Kiedy usły szała Harvey a klapiącego przez błoto i zatrzy mującego się w drzwiach, przy kucnęła i wy jrzała między rzędami sprasowany ch śmieci. Postrach wy łączy ł latarkę, aby nie ujawniać, gdzie jest, ale i tak docierało tam wy starczająco dużo światła z West Side, więc mogła dostrzec, jak się skrzy wił, kiedy potarł wrażliwe miejsce na piersi. Gdy zabrał rękę, Nikki dostrzegła dziurę w jego kurtce tuż poniżej odznaki, gdzie kamizelka kuloodporna zatrzy mała kulę wy strzeloną przez Fellera. Jak ty lko Heat wznowiła swój plan ucieczki, Harvey obszedł ją od lewej strony, świadomie lub nieświadomie blokując jej drogę do otwartej strony hangaru, w miejscu, w który m ładowali bele na barki przeznaczone do składowania odpadów. Nikki wy cofała się na czworakach na prawo, w szczelinę między stertami śmieci i przeszła na koniec rzędu, gdzie znajdował się mały warsztat. „Narzędzia” – pomy ślała. Przestudiowała otwartą przestrzeń prowadzącą do warsztatu. Ujawnienie się by ło ry zy kowne, ale lepsze niż czekanie, aż będzie tarczą strzelniczą. Już miała wy sunąć się ostrożnie ze swojej kry jówki, gdy usły szała oddech Postracha. Naty chmiast przy kucnęła w luce między belami i znieruchomiała. Harvey również zachowy wał się cicho. Gdzie on, do diabła, by ł? Na półce nad stołem warsztatowy m, wśród kalendarzy z dziewczy nkami i poszczerbiony ch
kubków do kawy, znajdowało się coś w rodzaju pucharu od miasta albo może od jakiejś organizacji. Nikki skupiła na nim wzrok i czekała. Fakty cznie, po kilku sekundach zobaczy ła powolny ruch odbity w mosiężny m pucharze jak w lustrze. Granatowy mundur zbliżał się do jej kry jówki. Nikki wciąż trzy mała w ręku kluczy ki do samochodu Fellera. Zachowując ostrożność, aby nie zabrzęczały, Heat otoczy ła je pięścią tak, aby dwa wy stawały. Niezupełnie jak u Wolverine’a [54] , ale musiało jej to wy starczy ć. Znowu cierpliwość. Zawsze cierpliwość. Gliniarz przeszedł na palcach, szukając Nikki, ale popełnił błąd. Heat siedziała w kucki w szczelinie między śmieciami i kiedy Postrach wy rósł tuż przed nią, skoczy ła na niego, celując kluczy kami w jego lewy policzek, a prawą ręką chwy tając pistolet. Krzy knął z szoku i bólu. Heat szarpnęła do góry jego nadgarstek i broń wy paliła. Kula uderzy ła, nie wy rządzając żadnej szkody, pochłonięta przez belę śmieci tuż za nimi. Heat jeszcze raz wy celowała kluczy ki w twarz Postracha i próbowała wy drzeć mu broń. Jego uchwy t by ł mocny, a kiedy, przy trzeciej próbie, udało jej się wreszcie odebrać mu pistolet, ten poleciał i zabrzęczał na podłodze. Nikki schy liła się, aby go schwy cić, ale Harvey złapał ją od ty łu. Obróciła się i wy korzy stała jego rozpęd, ty łem pchnąwszy gliniarza na stół warsztatowy. Trzy krotnie wpakowała mu łokieć w zranione miejsce pod odznaką. Jęczał przy każdy m uderzeniu, dopóki nie uderzy ł Nikki w skroń i nie rzucił na ścianę. Jej ramię trzasnęło, rozbijając szkło. Heat zajrzała do wnętrza rozbitej szafki i wy ciągnęła toporek strażacki. Harvey powoli się prostował. W ręku ponownie trzy mał pistolet. Heat szy bko wzięła rozmach. Mając na uwadze jego kamizelkę kuloodporną, skierowała cios na rękę trzy mającą broń. Cięła ją w łokciu. Postrach zwijał się z bólu na podłodze, jęcząc i krwawiąc. Wy czerpana Heat upuściła toporek i przeskanowała wzrokiem otoczenie, szukając czegoś, co mogłoby posłuży ć za opaskę uciskową. Wtedy Nikki usły szała za sobą nagły ruch. Obróciła się wkoło, podnosząc ręce do góry. Ktoś rzucił się na nią. Nastawiła się na cios, ale w tej samej chwili, w której usły szała wy strzał, rozpoznała mężczy znę odpy chającego ją na bok. To by ł Rook. Oboje wy lądowali na ziemi obok Harvey a. Heat zacisnęła dłoń na jego leżącej luzem broni służbowej, uniosła ją i wpakowała dwie kulki w czoło Dutcha Van Metera, stojącego w drzwiach i trzy mającego dy miący jeszcze S&W. Odłoży ła broń i uścisnęła Rooka, którego wciąż trzy mała w ramionach. – O rany, nie wiem, jak mnie znalazłeś, Rook, ale wy czucie czasu miałeś idealne. Rook nie odpowiedział. – Rook? – Serce Nikki przestało bić, a jej skóra poczerwieniała ze zdenerwowania. Potrząsnęła nim, ale nie reagował. Gdy obróciła go na swoim kolanie i dotknęła jego policzka, usmarowała go krwią. Wtedy zdała sobie sprawę, że ma na palcach krew Rooka. Gorączkowo rozerwała jego koszulę, szukając rany. Znalazła ją od razu – dziewięciomilimetrowy otwór pod klatką piersiową try skający czerwienią.
Dźwięk sy ren by ł coraz bliżej. Nikki walczy ła ze łzami. Uklęknęła nad Rookiem, przy cisnęła ranę jedną ręką, a drugą pogładziła jego twarz. – Trzy maj się Rook, sły szy sz mnie? Pomoc już nadchodzi, trzy maj się. Proszę! Sy reny zamilkły tuż za drzwiami. Hangar wy pełniły bły skające światła. – Tutaj! – krzy knęła Nikki. – Szy bciej, tracę go! – Wy powiedzenie tej my śli zdruzgotało Heat i mimowolnie załkała, gdy twarz Rooka jeszcze bardziej pobladła. Ekipa ratowników pospieszy ła do środka i przejęła kontrolę nad sy tuacją. Nikki, szlochając, cofnęła się w oszołomieniu, zakrwawioną ręką zakry wając usta. Obserwowała, cała drżąca, jak rozcinają koszulę Rooka i zaczy nają go ratować. Wtedy zobaczy ła coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Medalik z wizerunkiem świętego Krzy sztofa zawieszony na szy i.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY C zekają na ciebie. – Nikki wpatry wała się w przestrzeń, gdy ż tego właśnie potrzebowała: szkliste, utkwione w dal spojrzenie na plakaty i notatki na tablicy informacy jnej po drugiej stronie holu w Kwaterze Głównej Policji. Asy stentka administracy jna, która podeszła do Heat, znalazła się na linii jej wzroku. Zobaczy ła opuchnięte oczy Nikki i obdarzy ła ją delikatny m uśmiechem. Współczucie. „Błagam, żadnego więcej współczucia”. Nikki doświadczy ła tego w ciągu ostatnich dwunastu bezsenny ch godzin i nie wiedziała, co jest gorsze: współczujące twarze czy słowa pocieszenia. Wstała jednak i odwzajemniła pody ktowany najlepszy mi intencjami uśmiech kobiety. Po czy m jeszcze raz uruchomiła swoją zaporę ogniową. Gdy by teraz my ślała o Rooku, nie potrafiłaby utrzy mać na wodzy swoich emocji. – Jestem gotowa – odpowiedziała. Asy stentka otworzy ła przed nią drzwi. Heat wzięła głęboki oddech i przeszła przez nie. Tego ranka pokoje nie sprawiały wrażenia bardziej surowy ch czy onieśmielający ch niż pokój konferency jny na dziesiąty m piętrze Kwatery Głównej Policji. Ostatnim razem w ty m pomieszczeniu by li tam ty lko ona i Zach Hamner – z dodaną atrakcją w postaci duetu z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch, aby odebrać jej odznakę i broń. Tamto by ło już wy starczająco lodowate. Teraz przy patry wał jej się stół konferency jny pełen zastępców komisarza, komendantów, dy rektorów, którzy przerwali rozmowy, gdy weszła, aby wy razić wielkie uznanie. Zach czekał na nią i poprowadził ją do pustego krzesła na szczy cie stołu konferency jnego. Idąc wzdłuż rzędu ogorzały ch od słońca i wiatru twarzy należący ch do szefostwa Departamentu Policji Nowojorskiej, uchwy ciła przy jacielskie mrugnięcie Phy llis Yarborough. Heat podziękowała zastępczy ni komisarza skinieniem głowy i zajęła miejsce. Todd Atkins, zastępca komisarza do spraw prawny ch, siedział naprzeciwko Heat po drugiej stronie stołu. Jak ty lko Młotek usiadł za swoim szefem na składany m krześle, Atkins zaczął mówić cichy m głosem: – Dziękuję, że pani przy szła. Wiem, że to musi by ć dla pani ciężki czas i wszy stkie nasze najlepsze my śli są z panią. Nikki zwalczy ła jeszcze jedną falę druzgoczącego smutku i udało jej się odpowiedzieć najbardziej profesjonalny m tonem: – Dziękuję panu. – Chcieliśmy, aby pani przy szła, aby śmy naty chmiast mogli odnieść się do tej sprawy – konty nuował prawnik departamentu. – Miał tu by ć osobiście komisarz, ale jest teraz na spotkaniu komisji w Kapitolu, a czuliśmy, że naprawienie błędu popełnionego przez tu obecny ch odnośnie do pani statusu jest niezwy kle ważne. – Gdy przemawiał w takim języ ku mający m zakamuflować ich wewnętrzny bajzel, Nikki czuła, jak wpada w tunel, który pochłonął ją
w następstwie ataku na zamku Belvedere. Patrzy ła na Atkinsa, ale przez cały ten czas stawały przed jej oczami przeróżne obrazy. Rook uwieszony na niej po postrzale... Montrose klnący na wy druki dany ch na temat pracy posterunku... Popielata twarz Rooka... Van Meter badający puls Steljessa na złomowisku samochodów... Krew Rooka w umy walce, kiedy w końcu umy ła ręce... Biała tablica po ty m, jak kapitan Irons beztrosko ją starł, zostawiając czerwone smugi z jej markera... Ton zakończenia przemowy w głosie Atkinsa przy wrócił Nikki do rzeczy wistości. – To by ł zby t pospieszny osąd – mówił – i szczerze za to przepraszamy. – Przy jmuję, proszę pana. – Dodała: – Doceniam to. – Kamienne twarze wokół stołu, jak z Mount Rushmore, odpręży ły się. Niektóre nawet się uśmiechnęły. – Podjęliśmy decy zję, aby przy wrócić pani naty chmiast akty wny status, pani detekty w – konty nuował Atkins. – Powinienem też powiedzieć, co nie jest tajemnicą, że podczas tej ciężkiej próby miała pani swojego orędownika. – Nie ma tajemnicy, ponieważ ona nie da nam o ty m zapomnieć – rzucił komendant do spraw kadrowy ch ze śmiechem, który złagodził nastrój panujący w pokoju. – Tak więc – rzekł Atkins – oddam teraz głos zastępczy ni komisarza do spraw rozwoju technologicznego. Phy llis? Promiennie uśmiechnięta Phy llis Yarborough pochy liła się do przodu w połowie mahoniowego stołu, odwracając głowę, aby mieć lepszy widok na Nikki. – Detekty w Heat... Miło jest móc powiedzieć to znowu, prawda? No cóż, nie przy zwy czajaj się do tego. Otrzy małam pozwolenie – i jest to dla mnie osobisty zaszczy t – żeby poinformować cię, iż nie ty lko zostałaś przy wrócona do służby jako detekty w, lecz także otrzy masz dzisiaj złotą belkę i zostaniesz zaprzy siężona na porucznika w Departamencie Policji Nowojorskiej. – Serce Nikki zaczęło galopować w piersi. Phy llis czekała, aż oklaski ucichną. – Gratuluję. Czy mogę dodać, że nikt z nas nie ma wątpliwości, iż jest to ty lko jeden ze szczebli na drabinie twojej kariery w ty m departamencie? Aplauz stał się głośniejszy i sły chać by ło liczne „Proszę, proszę!”. Kiedy przy cichł, głowy zwróciły się w stronę Nikki i najwy raźniej nadszedł jej czas, aby coś powiedzieć. Heat wstała z miejsca. – Chcę powtórzy ć to, co powiedziałam kilka dni temu przed komisją egzaminacy jną. Praca policy jna – praca policy jna w Departamencie Policji Nowojorskiej – jest dla mnie czy mś więcej niż ty lko pracą. To jest praca mojego ży cia. Wszy stko jedno, jaki mam stopień, jestem profesjonalistką, bo traktuję pracę osobiście. Dlatego też z całego serca akceptuję przy wrócenie do służby i dziękuję za to. – Rozległy się krótkie oklaski, które przerwała, wy ciągając ręce. Zapanowała cisza i Nikki dodała: – Z tego samego powodu z cały m szacunkiem odmawiam promocji na stopień porucznika. Reakcje, jakie nastąpiły, trudno by ło nazwać zdziwieniem. Poważne, zmęczone ży ciem pokerowe twarze gliniarzy, którzy zrobili karierę, by ły pełne osłupienia. Jedną z najbardziej zdumiony ch by ła Phy llis Yarborough – potrząsnęła głową w niedowierzaniu, patrząc na Nikki, a następnie szukała u inny ch zrozumienia. – Tak więc, aby nie wy dawało się, że jestem niewdzięczna – gdy ż naprawdę z całego serca dziękuję – mogę pomóc państwu zrozumieć, dlaczego podjęłam tę decy zję, wracając do tego, co
powiedziałam przed chwilą. To jest praca mojego ży cia. Dołączy łam do Departamentu Policji Nowojorskiej, aby pomagać ofiarom zbrodni. Przez ten czas pokochałam to nawet bardziej z powodu fantasty cznego towarzy stwa i przy jaźni, którą wy pracowałam, z najlepszy mi gliniarzami na świecie. Ale proces uzy skiwania tej promocji, jak również niektóre spostrzeżenia, jakich dokonałam w ciągu ostatnich ty godni, sprawiły, że zdałam sobie sprawę, iż wejście na szczebel kariery jest krokiem w ty ł, oddalaniem się od spraw ulicy. Krokiem w ty ł od spraw, dla który ch jestem policjantką w Nowy m Jorku. Dy rektorzy wy konują ważną pracę, ale moje serce nie jest w bazie dany ch staty sty k komputerowy ch czy schematów i ty m podobny ch. To jest robienie tego, do czego jestem urodzona. Rozwiązy wania spraw zbrodni. Tam, na ulicy. Dziękuję bardzo za zaufanie i wy słuchanie mnie. Nikki przy jrzała się uważnie twarzom przy stole, jednej po drugiej, i w większości z nich widziała, że ci gliniarze aż za dobrze wiedzą, co miała na my śli. Mogli nie wy razić tego głośno, ale podziwiali odwagę jej wy boru. Gwoli uczciwości, dostrzegła też jedną albo dwie osoby, które nie potrafiły zamaskować gorzkiego rozdrażnienia. – A więc – zapy tała – czy naprawdę jestem znowu policjantką? Zastępca komisarza, Atkins, odparł: – My ślę, że mogę zabrać głos w imieniu grupy obecny ch. Nie oczekiwaliśmy, że to się tak potoczy, ale... Tak, pani detekty w, tak. Jest pani. – Dał znak Zachowi Hamnerowi i ten polity czny karaluch, który tak bezwzględnie odebrał jej pracę i ochronę, wstał z miejsca i przeszedł na drugą stronę stołu, aby przekazać Heat jej odznakę i broń, szczerząc się w uśmiechu, jak gdy by to by ły prezenty od niego. Nikki sięgnęła po kurtkę, wy ciągnęła pustą kaburę i podniosła do góry, aby wszy scy mogli ją zobaczy ć. – Miałam taką nadzieję. – To wy wołało kilka chichotów. Przy czepiła odznakę i ułoży ła siga na stary m miejscu przy talii, po czy m oznajmiła: – A teraz, gdy jestem oficjalnie zaprzy siężoną funkcjonariuszką, chciałaby m dokonać aresztowania.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY W
pierwszej chwili zachowy wali się tak, jakby żartowała. Jakby to by ł dalszy ciąg jej
dowcipnej uwagi o pustej kaburze. Ale jeden po drugim w końcu właściwie odczy tali powagę malującą się na jej twarzy i Nikki skupiła na sobie uwagę wszy stkich, przed który mi stała. – Śledztwo doty czące morderstwa wielebnego Grafa miało liczne komplikacje. Nie będę omawiać wszy stkich, możecie przeczy tać o nich w moim raporcie, ale zasadniczą przeszkodą, na którą się natknęłam, by ł niezwy kły opór departamentu. – Zach Hamner pochy lił się do przodu, próbując szepnąć coś do ucha swojemu szefowi, ale Atkins go odsunął. Młotek usiadł z powrotem z wy razem głębokiego niezadowolenia skierowanego pod adresem Nikki, które odwzajemniła, dopóki nie stchórzy ł i nie spuścił wzroku na papiery na swoim kolanie. – Badałam tropy, które ostatecznie przy wiodły mnie do solidnej teorii, że zabójstwo księdza by ło powiązane z kręgiem łapówkarstwa narkoty kowego na Czterdziesty m Pierwszy m Posterunku. – Ta teoria jest bardzo wiary godna. Wszy scy znacie nazwiska pięciu osób, które nie ty lko próbowały mnie zabić w Central Parku, gdy kopałam w sprawie coraz głębiej, lecz także są uwikłane w zabójstwo Grafa, w morderstwo Montrose’a... – zamilkła na chwilę, aby dać im czas na przy swojenie sobie słowa na literę M, po czy m konty nuowała: – ...jak również w atak snajperski na Horsta Müllera. – Heat wy liczy ła każdego z nich na palcach: – Sergio Torres, Tucker Steljess, Karl Dutch Van Meter, Harvey Ballance i Dave Ingram. W swoim czasie wszy scy służy li na Czterdziesty m Pierwszy m. Kluczem do mojej teorii o łapówkach narkoty kowy ch dla tej grupy by ły pieniądze z Rządowej Agencji do Walki z Narkoty kami na stry chu księdza. – My liłam się. – Ponownie zamilkła. – Pieniądze z agencji okazały się przeznaczone dla grupy walczącej o prawa człowieka, w którą ksiądz by ł zaangażowany – bez żadnego związku ze sprawą. Jakie w takim razie by ło ich powiązanie z ty mi zły mi policjantami? Jeśli nie chodziło o narkoty ki, to o co? No cóż, to by ł inny rodzaj konspiracji, i to taki, który niestety sięga najwy ższy ch pięter tego budy nku. Włączono ogrzewanie i sy k z przewodu wenty lacy jnego wy pełnił ciszę w jej przemowie. – Cofnijmy się do kapitana Montrose’a – rzekła Nikki. – W 2004 roku pracował nad sprawą sły nnego zabójstwa sy na gwiazdora filmowego, Gene’a Huddlestona. Kiedy sprawę wy jaśniono jako nieudany interes związany z narkoty kami, Montrose nigdy w to nie uwierzy ł i ostatnio na własną rękę zaczął ponownie badać tę sprawę. – Nikki zwróciła się do Hamnera: – Wiesz o ty m wszy stko, prawda, Zach? Czy twoi kumple w Sprawach Wewnętrzny ch powiedzieli ci,
że Montrose węszy ł wokół sprawy Huddlestona? – Montrose został namierzony przez Sprawy Wewnętrzne wskutek niety powego zachowania. Ich badanie by ło prawnie uzasadnione. – Hamner powiedział to takim tonem, jak gdy by to by ła tak bardzo standardowa, że aż nudna procedura operacy jna. – Najwy raźniej to nie by ł jedy ny radar, na który dostał się mój szef. – Heat ponownie zwróciła się do grupy : – Nie mogłam uzy skać dostępu do oficjalny ch dokumentów sprawy Huddlestona, ale miałam w świecie rozry wki dobrze poinformowaną osobę – powiedziała, mając na my śli Petara. – Moje źródło informacji jest wy soce wiary godne i sprzedało mi wiele poufny ch informacji na temat tego młodego człowieka. Zdecy dowanie najistotniejszą z nich by ło to, że dwa lata przed śmiercią Gene Huddleston junior przeby wał na Bermudach podczas wiosennej przerwy świątecznej i by ł jedny m z chłopaków, którzy zgwałcili twoją córkę, Phy llis. Yarborough złapała powietrze i jej dłoń pobiegła w górę, aby zakry ć usta. Łzy stanęły w jej oczach. – Pani detekty w – odezwał się Atkins – wy daje się, że to o wiele za dużo. – Przy kro mi, proszę pana, ale nie ma łatwiejszego sposobu, aby o ty m mówić. – Ale to plotka – stwierdził komendant Działu Kadr. Podał Phy llis chusteczkę. – Którą niezależnie zwery fikowałam – odparła Heat. – Proszę mówić dalej – rzekł Atkins. – Jeremy Drew, który przy znał się do napaści i morderstwa Amy Yarborough, został wy dany w 2002 roku i zaczął odsiady wać doży wocie w Sing Sing, gdzie wczoraj go odwiedziłam. Podczas naszej rozmowy potwierdził to, co już wiedziałam z mojego źródła: że rodzina Huddlestona zapłaciła kilka milionów niepełnosprawny m rodzicom Jeremy ’ego. Wszy stko w zamian za milczenie na temat jego udziału, wraz z Gene’em Huddlestonem juniorem, w zbiorowy m gwałcie na plaży. – Dlaczego miałby to pani powiedzieć? – spy tał zastępca komisarza do spraw prawny ch. – Jego rodzice zmarli, a on przeszedł nawrócenie religijne. To by ła jego pierwsza okazja, aby oczy ścić sumienie. Przy okazji sprawdziłam w urzędzie celny m – paszport Huddlestona wskazuje, że by ł wtedy na Bermudach i opuścił wy spę pierwszy m samolotem następnego ranka po odkry ciu ciała Amy w bazie Docky ard. – Wiesz co, Phy llis? Nawet kiedy dowiedziałam się, że Jeremy Drew nie by ł sam tamtej nocy z twoją córką, część mnie nie chciała wierzy ć, że ty stałaś za ty m wszy stkim. Ale wtedy nie mogłam przejść obojętnie obok informacji o rejsie, który zarezerwował dla siebie Montrose. Mężczy zna w żałobie, który wy rusza w samotny rejs? I to podczas kry zy su w swojej karierze zawodowej, podczas gdy prowadzi także potajemne dochodzenie? Zadzwoniłam do biura podróży. Rejs by ł na Bermudy. Podczas gdy najlepsze policy jne umy sły Nowego Jorku zgromadzone w ty m pokoju dokony wały dopasowania moty wu, Phy llis Yarborough przeszkodziła im, odpowiadając. – Nikki... – Potrząsnęła lekko głową z rozczarowaniem. Jej głos by ł chrapliwy i oschły. – Nie mogę uwierzy ć, że to robisz, posuwając się tak daleko i tak boleśnie. Czy próbujesz dwukrotnie uczy nić mnie ofiarą za pomocą jakiejś teorii na mój temat rodem z tabloidów?
– Współczuję ci z powodu straty córki, wiesz o ty m. Ale to już nie jest teoria. Fragment skóry spod paznokcia Grafa pasuje do futerału na kajdanki należącego do Harvey a Ballance’a, a fragment guzika z miejsca zbrodni pochodzi z jednej z jego koszul. Harvey jest w szpitalu i mówi. O tobie i wszy stkich ty ch pieniądzach, które zaoferowałaś pięciu gliniarzom w 2004 roku, aby zajęli się Huddlestonem. – Pani detekty w, proszę dać spokój – odrzekła Yarborough, próbując odzy skać postawę i dy stans, ustawiając się na pozy cji sędziego, a nie oskarżonej. – Skończmy to wszy stko, proszę. Wiesz, że kry minaliści mówią różne bzdury, aby załatwić sobie układ. To są pogłoski i przy puszczenia. Co się stało z Nikki Heat, która zbiera dowody ? – Dowód – odrzekła Heat. Przeszła do drzwi i lekko w nie zastukała. Weszli Lovell i DeLongpre. Podczas gdy detekty wi z Wy działu Spraw Wewnętrzny ch okrążali stół, zmierzając w stronę płaskiego ekranu na bocznej ścianie, Nikki przełknęła ślinę, ponownie przy pominając sobie ratowników rozcinający ch koszulę Rooka. I medalik, którego nigdy wcześniej nie widziała, a później, wy słuchanie ostatniej, błagalnej wiadomości głosowej, w której Rook nalegał, aby oddzwoniła i mówił, że ma na sobie wideo. Nikki zachowała to nagranie, jego ostatnie słowa przed fatalny m strzałem. Zbadała potem medalik ze święty m Krzy sztofem, który – jak się okazało – by ł nie ty lko medalikiem, lecz także medalionem. W środku by ła ukry ta czarna karta pamięci microSD rozmiaru paznokcia małego palca. Lovell stał, skończy wszy przy gotowy wać odtwarzacz DVD, i czekał. – Proszę mi pozwolić opisać okoliczności – wznowiła Heat. – Weekend Dnia Pamięci, 2004 rok. Alan Barclay, kamerzy sta wiadomości telewizy jny ch, podąża za Gene’em Huddlestonem juniorem z klubu nocnego w dzielnicy Meat Packing. Huddleston by ł znowu świeżo po odwy ku i Barclay śledził go do Bronksu, mając nadzieję uzy skać materiał o niegrzeczny m chłopaku kupujący m narkoty ki, które później będzie mógł sprzedać. Zarówno on, jak i Huddleston dostali o wiele więcej, niż się spodziewali. Patrzcie. – Lovell włączy ł DVD, a DeLongpre przy gasił światła. Wideo zaczęło się od kamery w ruchu. Poszarpane zdjęcia tablicy rozdzielczej, a potem rozmy ty obraz, gdy filmowiec wy siadał z samochodu, cały czas kręcąc wideo, i przeszedł przez ciemną ulicę. Surowy materiał, jakby usunięty z Gliniarzy. Obiekty w kamery przesunął się do kry jówki za niskim murem i ukazał jakiś budy nek. Chwiejny obraz się ustabilizował – filmowiec oparł kamerę na pustaku, uży wając go jako podstawy. Obiekty w zrobił zbliżenie i skupił się na samochodzie zaparkowany m jakieś trzy dzieści metrów dalej przed magazy nem. W pomarańczowy m świetle lamp sodowy ch łatwo by ło dostrzec mężczy znę, którego Heat rozpoznała jako Sergia Torresa zbliżającego się do bmw M5. Huddleston wy siadł z auta i zaczęli rozmawiać. Głosy by ły zby t ciche, aby zrozumieć, o czy m mówili, ale ich rozmowa by ła niewy muszona; wy dawało się, że Huddleston dobrze zna Torresa. Po chwili wszy stko uległo zmianie. Z oby dwu stron budy nku zbliży ły się do nich światła. Z ry kiem podjechały dwa wozy z bły skający mi światłami policy jny mi i zatrzy mały się z piskiem opon, otaczając bmw. Jedny m z nich by ł radiowóz policy jny, drugim – jasny nieoznakowany crown victoria. Huddleston krzy knął do Torresa, aby uciekał, ale ten nie posłuchał. Zamiast tego chwy cił dzieciaka za koszulę
i rzucił nim twarzą w dół na maskę jego M5, zakuwając go w kajdanki. Jednocześnie od strony radiowozu szedł do nich Postrach, a Van Meter i Steljess wy siedli z nieoznakowanego auta i zbliży li się do nich. Nikomu się nie śpieszy ło. Można by ło wy czuć w tej sy tuacji coś groźnego. Zdenerwowanie objawiał jedy nie Huddleston, narzekając: – Dajcie spokój, nie przy my kajcie mnie, ojciec mnie zabije – oraz – Czy wy w ogóle wiecie, kim jest mój ojciec? Teraz można by ło usły szeć Steljessa, jak mówi tuż przed kopnięciem chłopaka w ty łek, gdy ten pochy lił się nad samochodem: – Zamknij się, do kurwy nędzy ! Huddleston sy pnął przekleństwami, które zostały zignorowane. Przy wołali go do porządku za pomocą kajdanek i zaczęli prowadzić w kierunku magazy nu. Brawura wy nikająca z uprzy wilejowanej pozy cji gwiazdorskiego sy na powoli zmieniała się w strach. Huddleston zaczął panikować. – Hej, gdzie wy...? Po prostu zabierzcie mnie do więzienia... Co robicie? – Próbował im przerwać. – Hej?! – Ale czwórka gliniarzy z łatwością go hamowała. Taśma wideo zafalowała, bo operator kamery widocznie skory gował kąt widzenia, aby śledzić grupę. Gdy taśma ponownie się ustabilizowała, pokazała grupę zbliżającą się do magazy nu pod oznaczony m graffiti szy ldem firmy wy poży czającej umundurowanie, która wcześniej tam działała. Drzwi otworzy ły się na zewnątrz i jakiś mężczy zna przy trzy mał je szeroko rozwarte. Nikki nie rozpoznała go, ale domy śliła się, że ten zestaw pięciu uzupełnił kierowca SUV-a, Ingram, którego zabiła na Poprzecznej. Kiedy Ingram pchnął drzwi magazy nu, które się zamknęły, Barclay w dalszy m ciągu filmował, ale nastąpiła chwila ciszy. Heat wy korzy stała ją na przy jrzenie się osobom w pokoju. Oczy zgromadzony ch by ły przy kute do ekranu. Nikt się nie odzy wał. Jedy ną osobą, która nie patrzy ła, by ła Phy llis Yarborough. Nisko zwiesiła głowę. Wrzaski Huddlestona wy buchły w noc, przeszy wając wszy stkich obecny ch w pokoju konferency jny m. Sy lwetki oglądający ch zmieniły pozy cję, nachy lając się w stronę płaskiego ekranu. Na swój sposób obserwowanie odludnej strefy przemy słowej w środku nocy, której ciszę przery wały krzy ki i płacz, sprawiało bardziej przerażające wrażenie niż oglądanie fakty czny ch tortur. Ale wszy scy w ty m pomieszczeniu sły szeli o przezskórny m elektry czny m sty mulatorze nerwowy m i wszy scy wiedzieli, co się działo w środku z dzieciakiem. Jeśli dla nich brzmiało to strasznie, dla niego musiało to by ć piekło na ziemi. Minuty, które im sprawiały ty lko dy skomfort, musiały wy dawać się wiecznością ofierze wy jącej z bólu. W upiornej ciszy, która zapanowała po zakończeniu tortur, gdzieś daleko zaszczekał pies. Drzwi się otworzy ły i wy niesiono płaczącego Huddlestona, przelewającego się przez ręce i wy czerpanego. Wlekli go, trzy mając pod pachami, a palce jego nóg ciągnęły się po ziemi. Van Meter oderwał się od grupy i przy łoży ł do ust walkie-talkie. Nie sły chać by ło słów, ale na koniec padła ostra odzy wka. Kilka sekund później podjechał jeszcze jeden metaliczny crown victoria. Wy siadła z niego Phy llis Yarborough. Przez ten czas wsadzili Huddlestona do samochodu, a Torres nawet uży ł rękawiczek, kiedy zapinał mu pas bezpieczeństwa. Wtedy Yarborough stanęła na wprost Huddlestona, który zaczął błagać: – Proszę, pomóż mi, proszę...
– Czy wiesz, kim jestem? – zapy tała. Spojrzał na nią i nagle się oży wił. – O kurwa, o nie... – Dobrze, widzę, że wiesz. – Huddleston zapłakał i śliniąc się, mamrotał błagalny m tonem, a kiedy jego słowa zniekształciły się w ciche łkania, Phy llis dorzuciła: – Zabierz tę chwilę do piekła, ty ohy dny sukinsy nie. Odeszła od samochodu, a Sergio Torres zatrzasnął drzwi. Oboje dołączy li do pozostały ch po drugiej stronie samochodu. – Zabijcie go – poleciła Phy llis Yarborough. Steljess otworzy ł drzwi od strony pasażera i nachy lił się do środka. Z głośników samochodu wkrótce rozległa się na cały regulator muzy ka z pły ty American Idiot. W takt ry czący ch dźwięków zespołu Green Day wnętrze samochodu rozświetlił bły sk wy strzału i z bocznego okna po stronie kierowcy posy pało się szkło. Taśma wideo podskoczy ła – widocznie kamera przesunęła się ze swojego oparcia na murku. Następne ujęcie by ło ty lko rozmazany m ruchem – to Barclay powoli wy cofy wał się ze swojej kry jówki. Jego stopa musiała potrącić jakąś leżącą na ziemi butelkę. Po brzęknięciu i potoczeniu się szkła od strony gliniarzy dobiegł krzy k. – Tam ktoś jest! Barclay nie wahał się, ty lko gnał pędem w górę ulicy, taśma wideo świszczała i skakała podczas jego biegu zupełnie jak relacja z trzęsienia ziemi. Z odległości dochodziły głosy, zlewając się z sobą: – Ulica... Kamera! Stój! Alan Barclay się jednak nie zatrzy mał. Ostatnim ujęciem jego wideo by ł lot kamery na siedzenie pasażera i staczanie się na podłogę, gdy opony samochodu zapiszczały i kamerzy sta uciekał. Odjechał, zabierając z sobą śmiertelną tajemnicę tamtej nocy, ukry waną do czasu, gdy kilka lat później kapitan Montrose zbadał stare miejsce zbrodni, a nocny stróż z piekarni powiedział mu o mężczy źnie, którego widział uciekającego z kamerą.
_______ Rozbły sły światła, a Yarborough wpatry wała się w Heat. – To jest dowód, pani zastępczy ni komisarza. Dowód, że czekałaś dwa lata, aż kurz opadnie, zanim się zemściłaś. Dowód, że opłaciłaś ty ch gliniarzy, a potem przez lata spiskowałaś, aby ty lko to się nie wy dało. Mogę się domy ślać, że później wy korzy stałaś swoją pracę – carowej technologii – do monitorowania jakichkolwiek przejawów ujawniania zbrodni. Jak na przy kład Montrose otwierający ponownie starą sprawę; jak ja prosząca o komputerowy wy druk sprawy Huddlestona; jak zhakowanie e-maila Jamesona Rooka i wy słanie do tamtej reporterki, aby mnie zawiesić w obowiązkach, kiedy zaczęłam się za bardzo zbliżać do prawdy... Gdy twoi chłopcy nie poradzili sobie z zadaniem zabicia mnie. – Heat się wzdry gnęła. – Tej części nie muszę udowadniać. – Wiesz, pamiętam, że gdy pierwszy raz się spotkały śmy, rozmawiały śmy o zemście i sprawiedliwości. Czy przy pominasz sobie, jak mi powiedziałaś, że wszy stkie twoje rachunki zostały spłacone? My ślę, że właśnie to się potwierdziło.
– Niech cię szlag! – Phy llis Yarborough czuła się tak, jakby ona i Nikki by ły jedy ny mi osobami w pokoju. Jej oburzenie gdzieś się ulotniło, zostawiając ty lko surowy ból i ranę, dziesięcioletnią i wciąż otwartą. Zapanowała nad wy razem twarzy, ale po policzkach spły wały jej łzy. – Ty, Nikki, jedna ze wszy stkich ludzi powinnaś wiedzieć, jak to jest by ć ofiarą. Nikki czuła własny ból, obecny każdego dnia. – I tak jest, Phy llis – odrzekła miękko. – Dlatego właśnie posy łam cię do więzienia.
_______ Jasne wschodzące słońce po raz pierwszy od ty godnia ociepliło miasto, a jaskrawoniebieskie niebo odświeży ło Manhattan. Na wprost katedry na Piątej Alei odbijało się w rzędach odznak, sprawiając, że ty siące mundurów, na który ch widniały, świeciło jak pojedy ncze ogromne diamenty. Policja Nowego Jorku oraz policjanci z Port Authority i stanu Nowy Jork stali ramię w ramię, wy pełniając zarówno chodnik, jak i ulicę. Ich liczba zasłoniła wszy stko wokół podczas pogrzebu z pełny mi honorami wy walczonego dla Montrose’a przez Nikki. Kiedy detekty w Heat pojawiła się na szczy cie schodów, podtrzy mując przedni róg trumny, na zewnątrz katedry świętego Patry ka nie by ło widać nic oprócz oceanu granatowy ch mundurów i salutujący ch w hołdzie biały ch rękawiczek. Samotne dudy odegrały początek podniosłego, ale radosnego hy mnu Amazing Grace, i zaraz potem dołączy ła do nich cała orkiestra dudziarzy oraz stłumione bębny Emerald Society. Heat patrzy ła na widowisko i mogła sobie ty lko wy obrazić, jak Rook by to opisał i sprawił, aby przeszło do historii. Nikki i pozostali niosący trumnę żałobnicy, łącznie z detekty wami Raley em, Ochoą i Eddiem Hawthorne’em, zeszli powoli, wy nosząc doczesne szczątki zamordowanego dowódcy przy kry te policy jną flagą w zielone i białe paski. Gdy ty lko trumna znalazła się w karawanie, Heat, Raley, Ochoa i Hawthorne przeszli na drugą stronę alei i wtopili się w posępny tłum detekty wów w jasnobrązowy ch płaszczach. Nikki wy brała miejsce obok detekty wa Fellera, który z trudem wstał na tę chwilę ze swojego wózka inwalidzkiego i stanął, wy rażając szacunek dla zmarłego. Burmistrz, komisarz i całe szefostwo policji zeszli z katedry na krawężnik i stali, salutując albo trzy mając ręce na sercu. Po zakończeniu hy mnu Amazing Grace elitarna bry gada motocy klowa uformowała eskortę przed samochodem i orkiestra ustawiła się w dwóch kolumnach za pojazdem. Stłumione bębny podjęły smutną melodię, motocy kle potoczy ły się wolno, a karawan podąży ł za nimi. Potem Nikki usły szała, jak nadlatują. Nisko lecący zdalnie sterowany samolot brzmiał na początku zupełnie jak dudy, ale wkrótce dźwięk się wzmógł, rozrastając się, aż dudniąca wibracja wstrząsnęła betonowy mi kanionami centrum miasta. Dy scy plina obecny ch trochę się rozluźniła, ponieważ oczy wszy stkich wzniosły się w górę i ujrzały cztery helikoptery Departamentu Policji Nowojorskiej skupione nad Piątą Aleją. Jak ty lko znalazły się nad katedrą, jeden z nich poderwał się do góry i odleciał. Pozostałe trzy konty nuowały przelot w pożegnalnej formacji w kształcie litery V.
Jak ty lko zniknęły z pola widzenia, Nikki z powrotem przeniosła całą uwagę na przejeżdżający karawan, salutując swojemu kapitanowi, mentorowi i przy jacielowi. Komisarz policji napotkał spojrzenie Heat i kiwnął jej głową z uznaniem. A przy najmniej tak jej się wy dawało przez zamglone łzami oczy.
_______ Pierwszą rzeczą, którą Nikki zrobiła po wejściu do pokoju Rooka na oddziale intensy wnej terapii, by ło sprawdzenie na monitorze jego funkcji ży ciowy ch. Podbudowana na duchu, widząc regularne zielone skoki linii, stanęła nad Rookiem i wzięła go za rękę. Ścisnęła lekko i czekała z nadzieją, ale w odpowiedzi dostała ty lko jego ciepło, co i tak już coś znaczy ło. Pochy lając się ostrożnie nad rurką intubacy jną, pocałowała go w czoło, które wy dało się jej suche. Miał zamknięte oczy, ale gdy jego powieki zatrzepotały, ponownie ujęła w dłoń jego palce. Nic. Któreś z nich musiało śnić. Wy czerpana po cały m dniu, przy ciągnęła do boku łóżka plastikowe krzesło dla gości i usiadła, zamy kając oczy. Godzinę później nagle się obudziła. Jej komórka zawibrowała. To by ł SMS od Ochoi, który dostał właśnie potwierdzenie od anality ków wy działu balisty ki, że kula, którą wy ciągnęli ze zbiornika wodnego, należała do Montrose’a i pasowała do przeładowania z zapasowego magazy nka. Nikki zdąży ła odpisać i pogratulować, gdy do pokoju weszła pielęgniarka i zawiesiła świeżą kroplówkę. Wy szła, lecz po chwili wróciła. Położy ła na tacy batonik granola i pojemnik z sokiem pomarańczowy m dla Nikki, i znowu zostawiła ich samy ch. Heat siedziała w szpitalu przez następną godzinę, patrząc na wznoszenie się i opadanie klatki piersiowej Rooka, ciesząc się z tego cudu i wiedząc, że on będzie o ty m mówił bez końca. Jeśli z tego wy jdzie. W czasie wiadomości o jedenastej wieczorem zjadła batonik i wy ciszy ła telewizor. Po informacji, że centralne ogrzewanie już działa na cały m Manhattanie, mogłaby w końcu wrócić do swojego mieszkania. Pomy ślała o własny m łóżku, o czekającej na nią kąpieli w pianie. Podniosła się z krzesła i wzięła płaszcz, ale nie włoży ła go. Wy jęła z bocznej kieszeni książkę w miękkiej okładce i z powrotem usiadła. – Czy jest pan gotowy na trochę sty mulacji kulturalnej, panie Rook? – Heat zerknęła na niego, a potem znowu na okładkę powieści. – Pałac jej wiecznej tęsknoty autorstwa Victorii St. Clair. Podoba mi się ten ty tuł... – Nikki przeszła do pierwszego rozdziału i zaczęła głośno czy tać: – Lady Katarzy na Sackett spoglądała tęsknie z powozu podskakującego wzdłuż błotnistej, żłobionej koleinami bocznej drogi na należącą do jej przodków wioskę. Wciąż przy glądała się uważnie groźny m kształtom zamku wy budowanego na klifie, gdy do okna jej powozu podjechał cwałem młody człowiek i dotrzy my wał im tempa. By ł przy stojny w szelmowski sposób, taki rodzaj nicponia, który dla własnej uciechy mógłby uwieść naiwną kobietę i zniknąć. – Przy jemny ranek, milady – powiedział. – Przed nami są niebezpieczne lasy. Czy mógłby m zaproponować swoje towarzy stwo do ochrony ? Heat wy ciągnęła rękę i delikatnie splotła swoje palce z palcami Rooka, ponownie obserwując
jego oddech, po czy m znowu wróciła do książki. Szczęśliwa, mogłaby mu czy tać bez końca.
PODZIĘKOWANIA K ucharz nigdy nie przy rządza posiłku samodzielnie. Nauczy łem się tego w bolesny sposób jako dzieciak z kluczem na szy i, znudzony i głodny, z ogromną chęcią na płonące naleśniki z wiśniami. Kto by przy puszczał, że koniak może tak wy buchnąć albo że matka nie doceni ironii w powrocie [55] do domu po triumfalny m wy stępie w Burn This na Broadway u – do osmalony ch ścian i niezadowolonej ekipy straży pożarnej? Zupełnie jak w przy padku potraw, potrzebujesz pomocy, tworząc książkę (chociaż tutaj jest zdecy dowanie mniejsze ry zy ko ognia – chy ba że się weźmie pod uwagę nieszczęsne spalenie jednej z moich wczesny ch powieści o Derricku Stormie). Te strony są więc zarezerwowane dla mnie po to, aby m uchy lił mojej wy sokiej czapy kucharskiej przed wieloma kucharzami, którzy fakty cznie udoskonalili ten literacki rosół. Jak zawsze jestem dłużnikiem najlepszy ch profesjonalistów na 12 Posterunku, którzy nadal mnie tolerują. Detekty w Kate Beckett wtajemniczy ła mnie w arkana dochodzenia w sprawie zabójstw, nie wspominając już o ty m, jak zrozumieć sens piosenek. Jej koledzy, Javier Esposito i Kevin Ry an, przy jęli mnie jak bracia, który ch nigdy nie miałem. A nieży jący już kapitan Roy Montgomery, któremu ta książka jest dedy kowana, by ł dla wszy stkich, którzy z nim pracowali, wspaniały m mentorem, a dla wszy stkich, którzy go znali, jeszcze wspanialszy m człowiekiem. Pani doktor Lanie Paris z Wy działu Medy cy ny Sądowej dała mi równie dużo wskazówek, co spojrzeń spode łba. Mogę by ć czasami wrzodem na ty łku, ale naprawdę lubię my śleć, że ocieplam dzień osoby, która pracuje wśród lodówek. A skoro moje my śli są już na Trzy dziestej Ulicy, chciałby m wy razić specjalne podziękowania Ellen Borakove, szefowej Działu Spraw Publiczny ch w biurze Wy działu Medy cy ny Sądowej na Manhattanie, która poświęciła mi swój cenny czas podczas moich badań na potrzeby tej książki. Ellen jest jasny m przy kładem współczucia, powagi i szacunku, który jest widoczny wśród całej tutejszej ekipy. Jestem wdzięczny Ellen za wszy stko, czego mnie nauczy ła w czasie oprowadzania po budy nku – a zwłaszcza za to, jak w nim oddy chać. Moi bohaterowie przy pominają towarzy stwo w Clinton Building w Raleigh Studios w Los Angeles. Zawsze mnie zdumiewacie, zaskakujecie i sprawiacie, że wszy stko ma świeżość poranka. Dziękuję za wy branie ty tułu Terri Eddzie Miller, będącej stale przy moim boku. Ty tuł jest o wiele lepszy niż Upał, upał, upał. Przeurocza Jennifer Allen cały czas uczy mnie sekretów ży cia. To może by ć długa lekcja. Nathan, Stana, Seamus, Jon, Ruben, Molly, Susan i Tamala – wszy scy jesteście ucieleśnieniem
marzeń, które bezustannie i niestrudzenie się spełniają. Zawsze rozgrzewacie atmosferę. Za daleko zajechałem, nie wspominając jeszcze o mojej ukochanej Alexis, z którą każda wspaniała, piękna, czy sta i mądra chwila powoduje, że pękam z dumy i sprawdzam dla pewności świadectwo urodzenia. Tak, dzięki Bogu, jest moją córką. Pozwólcie mi także uczcić moją matkę, Marthę Rodgers, która nauczy ła mnie, że historia może by ć spektaklem, że ży cie może by ć sztuką i że koniak leje się na patelnię, gdy jest zdjęta z palnika. Dziękuję wy dawnictwu Black Pawn Publishing, a zwłaszcza Ginie Cowell, że dała mi wolną rękę w podążaniu za szczęściem. Gretchen Young, mój edy tor, jest lojalny m sprzy mierzeńcem i cenną koleżanką. Okrzy k uznania kieruję do niej, do Elizabeth Sabo Morick i wszy stkich inny ch w wy dawnictwie Hy perion za wiarę we mnie. Melissa Harling-Walendy i jej ekipa w ABC cały czas sprawiają, że jest to wy marzony związek. Mój agent, Sloan Harris w ICM, stał zawsze po mojej stronie od czasu, kiedy całe wieki temu po raz pierwszy podaliśmy sobie ręce. Za swoje niesłabnące wsparcie i zaufanie, jakie mi okazuje, zasługuje na moją najgłębszą wdzięczność. W czasie mojej coty godniowej gry w pokera jest jedno puste krzesło. Connelly, Lehane i ja postanowiliśmy, że w dalszy m ciągu należy do ciebie, panie Cannell[56] , i w jakiś sposób nadal wy gry wasz, jak wtedy, gdy ży łeś, mój przy jacielu i mentorze. To by ło coś bardzo specjalnego już od czasu Rockford[57]. Andrew Marlowe jest darem niebios. Inspiruje, przewodzi, tworzy, wy konuje, po prostu sprawia, że wszy stko działa. Głos ilu osób po drugiej stronie słuchawki sprawia wam największą przy jemność, gdy dzwoni telefon? Andrew, dziękuję ci za talent, odwagę, a przede wszy stkim za przy jaźń. No i Tom, ponownie włączy łeś się w pracę nad tą książką. Jak już powiedziałem na początku, gdy kucharz jest sam przy garach, mogą się przy trafić złe rzeczy. Dzięki za taśmową pracę w kuchni, stawianie czoła palnikom i udział w nocny ch zmianach. No i wreszcie zwracam się do fanów. Pragnę, by ście wiedzieli, jak bardzo was podziwiam i cenię. To wszy stko jest dla was. RC Nowy Jork, czerwiec 2011
PRZYPISY [1] John Candy (1950–1994) – amery kański aktor komediowy pochodzenia kanady jskiego (przy p. red.). [2] Sancerre – francuskie wino z doliny Loary (przy p. red.). [3] „Y.M.C.A.” – najpopularniejsza piosenka amery kańskiego zespołu Village People, święcąca triumfy pod koniec lat siedemdziesiąty ch dwudziestego wieku (przy p. red.). [4] Dom Feniksa (Phoenix House) – organizacja non profit utworzona w Nowy m Jorku w 1967 roku w celu pomocy uzależniony m od narkoty ków; również, jak w ty m wy padku, nazwa budy nku, w który m te osoby wracają do zdrowia (przy p. red.). [5] BDSM – skrótowiec utworzony od angielskich słów: bondage (‘wiązanie’, ‘krępowanie’), discipline (‘dy scy plina’), domination (‘dominacja’), submission (‘uległość’), sadism (‘sady zm’) i masochism (‘masochizm’) (przy p. tłum.). [6] Anderson Cooper (ur. 1967) – amery kański dziennikarz i osobowość telewizy jna (przy p. red.). [7] Le Cirque – elegancka francuska restauracja na Manhattanie (przy p. red.). [8] Amsterdam Avenue – aleja na Manhattanie (przy p. red.). [9] Ampad – amery kańska firma papiernicza (przy p. red.). [10] Best In Show – amery kańska komedia z 2000 roku o wy stawie psów rasowy ch (przy p. red.). [11] W ory ginale penis car – określenie bardzo drogiego albo olbrzy miego samochodu, który m niektórzy mężczy źni rekompensują sobie innego rodzaju niedostatki (przy p. tłum.). [12] „Zakłócenie Mocy ” – cy tat z filmu Gwiezdne wojny George’a Lucasa (przy p. red.). [13] SEAL, United States Navy Sea, Air and Land – siły specjalne amery kańskiej mary narki wojennej (przy p. red.). [14] Zakon Ry cerzy Kolumba (Columbus Knights) – katolicka organizacja chary taty wna o świeckim charakterze założona w 1881 roku w Stanach Zjednoczony ch (przy p. red.). [15] Gotcha Press, gotcha journalism – z ang. dosłownie ‘I tu cię mam!’; w dziennikarstwie sposób przeprowadzania wy wiadu polegający na stawianiu specjalnie dobrany ch py tań, które sprowokują rozmówcę np. do umniejszenia swojej osoby, zaparcia się swoich poglądów. Materiał
może potem zostać zmontowany tak, aby przedstawić interlokutora w zły m świetle lub nawet go poniży ć czy ośmieszy ć (przy p. red.). [16] Emanuel Rahm (ur. 1959) – polity k amery kański, który w 2011 roku nieoczekiwanie został burmistrzem Chicago (przy p. red.). [17] Chodzi o rzeźbę 5 in 1 stojącą na One Police Plaza w Nowy m Jorku. Rzeźba składa się z pięciu czerwony ch, połączony ch z sobą kół, obrazujący ch pięć dzielnic Nowego Jorku: Bronx, Brookly n, Manhattan, Queens i Staten Island (przy p. red.). [18] 60 Minutes – amery kański program publicy sty czny sieci telewizy jnej CBS poświęcony najświeższy m wy darzeniom (przy p. red.). [19] Hamner – Młotek – skojarzenie z ang. hammer (‘młotek’) (przy p. red.). [20] Felix Unger z amery kańskiego sitcomu telewizji Dwa i pół (Two and a Half Men) – postać wzorowana na bohaterze o ty m samy m imieniu i nazwisku, znany m z pedanterii dziennikarzu ze sztuki Neila Simona The Odd Couple (przy p. red.). [21] Czerwony Baron – przy domek Manfreda von Richthofen (1892–1916), niemieckiego lotnika, największego asa my ślistwa I wojny światowej (przy p. red.). [22] Fabio, Fabio Lanzoni (ur. 1959) – włoski model i aktor z charaktery sty czną fry zurą: prosty mi długimi do ramion włosami, przedzielony mi przedziałkiem (przy p. red.). [23] Nawiązanie do barw wozów policy jny ch w Nowy m Jorku (przy p. tłum.). [24] Czeszka, która kocha wracać – gra słów: „Czech” w języ ku angielskim brzmi jak check (‘czek’), który wraca do właściciela niezrealizowany z powodu braku środków na koncie (przy p. tłum.). [25] Kumbaya – pieśń negro spirituals z lat trzy dziesty ch dwudziestego wieku, często śpiewana na obozach skautów przy ognisku (przy p. red.). [26] Chumbawamba – bry ty jski zespół anarchopunkowy założony w 1982 roku (przy p. red.). [27] Chuck Woolery (ur. 1941) – popularny prowadzący amery kańskich teleturniejów (przy p. red.). [28] Cachaça – popularny w Brazy lii napój alkoholowy otrzy my wany z fermentowanego soku trzcinowego, z dodatkiem cukru; zawartość alkoholu 38 lub 48% (przy p. red.). [29] Hogan’s Heroes – amery kański serial telewizji CBS z lat 1965–1971, którego akcja toczy się w obozie jenieckim w Niemczech podczas II wojny światowej (przy p. red.). [30] Elmer Fudd – gapowaty my śliwy z amery kańskich kreskówek Looney Tunes (przy p. red.). [31] Zamarznij – po angielsku freeze; czasownik uży wany przez policję w try bie rozkazujący m oznacza ‘stój!’ (przy p. red.).
[32] Mara Salvatrucha, MS-13 – gang założony w Los Angeles przez imigrantów z Salwadoru w celu obrony przed gangami Afroamery kanów i Meksy kanów; czerpie dochody m.in. z prosty tucji, handlu narkoty kami, wy łudzania, haraczy itp. (przy p. red.). [33] Aluzja do pseudonimu „Victoria St. Clair”, pod który m Rook pisał romanse (przy p. red.). [34] Nanny Cam – ukry ta kamera instalowana w domach do podglądania zatrudniany ch w nim osób, np. niań, sprzątaczek (przy p. red.). [35] W ory ginale The Strung and The Restless – gra słów w nawiązaniu do opery my dlanej The Young and The Restless (przy p. tłum.). [36] Julian Assange (ur. 1971) – australijski akty wista internetowy, dziennikarz i programista. Znany z zaangażowania w WikiLeaks (przy p. red.). [37] Floy d the Barber – fikcy jna postać w sitcomie The Andy Griffith Show, której inspiracją by ł prawdziwy golarz z miasteczka Mount Airy w Karolinie Północnej, z którego pochodził Griffith (przy p. tłum.). [38] Raczej: wy rzucić do sedesu; w Stanach Zjednoczony ch jest miejscowość Flushing, ale słowo to oznacza również ‘sedes’ (przy p. tłum.). [39] C-SPAN, Cable-Satellite Public Affairs Network – amery kańska pry watna telewizja kablowa (przy p. red.). [40] Craigslist – wielki internetowy serwis ogłoszeniowy (przy p. red.). [41] Cash Cab – bry ty jski teleturniej telewizy jny pokazy wany na licencji w wielu krajach, m.in. w Polsce (TV4); pasażerowie taksówki podczas swojej podróży mogą wy grać pieniądze, jeśli odpowiedzą na proste py tania z wiedzy ogólnej (przy p. red.). [42] W angielskim gra słów: the Mobile Shout-Out will forever be the Mobile Shoot-Out (przy p. tłum.). [43] Sam Champion (ur. 1961) – amery kański prezenter pogody w telewizji ABC (przy p. red.). [44] Yosemity Sam – kowboj z kreskówek Zwariowane melodie (przy p. red.). [45] James Kirk – kapitan z filmów i serialu Star Trek (przy p. red.). [46] Odwołanie do fragmentu tekstu piosenki Careless whispers George’a Michaela: „guilty feet have got no rhy thm” (przy p. red.). [47] Gra słów z wy razem horse, czy li ‘koń’ – w ory ginale powiedzenie brzmi „to beat a dead horse” (przy p. tłum.). [48] Jump Street 21 – amery kański serial telewizy jny oraz komedia nakręcona na jego podstawie o parze gliniarzy skierowany ch do szukania dilera narkoty kowego w liceum, które niegdy ś ukończy li. Gliniarze mają udawać uczniów, ponieważ młodo wy glądają, ale okazuje się, że poza ty m w niczy m nie przy pominają licealistów (przy p. red.).
[49] Nawiązanie do postaci Q – szefa fikcy jnego wy działu naukowo-rozwojowego bry ty jskiego wy wiadu z filmów o Jamesie Bondzie (przy p. red.). [50] „Miłość bliźniego zaczy na się w domu, a sprawiedliwość zaczy na się dom dalej” – cy tat z powieści Charlesa Dickensa Marcin Chuzzlewit (przy p. red.). [51] Mr. Happy – tu w znaczeniu ‘ten fiut’ (przy p. red.). [52] Jameson Irish Whiskey (przy p. red.). [53] „Pisz po pijanemu; redaguj na trzeźwo” – to słowa ty lko przy pisy wane Hemingway owi (przy p. red.). [54] Wolverine – członek grupy X-Men, superbohaterów z komiksów amery kańskiego wy dawnictwa Marvel Comics (przy p. red.). [55] Burn This – sztuka Lanforda Wilsona; ty tuł w dosłowny m tłumaczeniu brzmi ‘spal to’ (przy p. red.). [56] Stephen J. Cannell (1941–2010) – producent telewizy jny, scenarzy sta i pisarz, przy jaciel Richarda Castle’a i uczestnik jego coty godniowy ch rozgry wek w pokera (przy p. tłum.). [57] The Rockford Files – amery kański serial kry minalny (1974–1980), którego Cannell by ł współproducentem (przy p. tłum.).