RICHARD CASTLE
KRWAWY SZTORM Thriller o Derricku Stormie
Tłumaczenie: Katarzyna Godycka
Wydawnictwo 12 Posterunek
Spis treści Karta redakcy jna Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzy nasty Rozdział czternasty O autorze
Ty tuł ory ginału: A BLOODY STORM Redakcja: JUSTYNA ŻEBROWSKA Korekta: JUSTYNA ŻEBROWSKA, JOANNA MYŚLIWIEC Skład i łamanie: JOANNA MYŚLIWIEC Castle © ABC Studios. All rights reserved. Copy right for this edition by 12 Posterunek, 2013 Originally published in the United States and Canada in 2012 as A BLOODY STORM by Richard Castle. This translated edition published by arrangement with Hy perion. ISBN 978-83-6373-704-7 Wy dawnictwo 12 Posterunek e-mail:
[email protected] Strona internetowa: www.12posterunek.pl Konwersja: eLitera s.c.
Więcej na: www.ebook4all.pl
ROZDZIAŁ PIERWSZY Tego samego dnia, szesnaście kilometrów od Oksfordu, Anglia
W y doby wające się z silnika płomienie lizały podwozie vauxhalla i biegły niczy m po loncie petardy w kierunku benzy ny try skającej strumieniem z przedziurawionego baku sedana. Derrick Storm stał w odległości pięćdziesięciu metrów, gdy bak eksplodował, a ogłuszający wy buch wy rzucił stalowy kadłub samochodu w powietrze, po czy m pojazd spadł z trzaskiem na ziemię. Zaledwie parę chwil wcześniej Storm celowo zjechał rozpędzony m vauxhallem z drogi szy bkiego ruchu i skierował go w kamienną ścianę opuszczonego gospodarstwa. Siła uderzenia sprawiła, że jego pasażerka, chorwacka jędza Antonia Nad, wy leciała przez przednią szy bę. W momencie zderzenia celowała w Storma ze swojego pistoletu. Teraz jej martwe ciało leżało bezwładnie w trawie tuż obok płonącego samochodu. Storm oszukał śmierć dzięki zapiętemu pasowi bezpieczeństwa, poduszce powietrznej, strefie zgniotu w samochodzie, a także głupocie Nad, która nie zapięła swojego pasa i założy ła, że nikt nie będzie na ty le szalony, aby wjeżdżać w ścianę z szy bkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Storm nie by ł jednak pewien, czy jego partnerka, agentka FBI April Showers, miała ty le szczęścia co on. Showers by ła pasażerką ściganego przez Storma mercedesa. Jego kierowca, Georgij Lebiediew, miał zabrać Showers i rosy jskiego oligarchę do najbliższego szpitala na oddział ratunkowy. Showers została postrzelona w prawe ramię. Iwan Pietrow dostał kulę w brzuch. Zamiast jednak jechać na pogotowie, Lebiediew skierował samochód w przeciwny m kierunku, skręcając ostatecznie z drogi szy bkiego ruchu w polną ścieżkę i zatrzy mując się pod kępą dębów. – April! – krzy knął Storm, biegnąc w stronę sedana. Poruszał się tak szy bko, jak mógł to robić trzy dziestolatek, który właśnie ocalał z wy padku samochodowego. Uginały się pod nim kolana. Ból przeszy wał całe ciało. Z uszu wy pły wała krew. By ł spocony i przesiąknięty smrodem paliwa i oleju silnikowego.
– April! – wrzasnął ponownie. Krew. Widział ją teraz wy raźnie, rozbry zganą na oknach wewnątrz mercedesa. Mocniej zacisnął w dłoni półautomaty czny pistolet, który zabrał martwej Nad. Na czy ją krew patrzy ł? I dlaczego ktoś w środku pojazdu otworzy ł ogień do współpasażera? Ignorując świdrujący gwizd w uszach i wstrząs organizmu, Storm próbował cokolwiek z tego zrozumieć. Olśniewająca, a teraz martwa Nad by ła szefową ochrony odpowiedzialną za bezpieczeństwo swojego bogatego szefa. Nawet w stanie oszołomienia Storm wy dedukował, że Nad zdradziła Iwana Pietrowa. Tak samo jak Lebiediew, który by ł najbliższy m i najwierniejszy m przy jacielem rannego Pietrowa. Złoto – w dużej ilości – uczy niło z nich współczesny ch Judaszów. Storma nie obchodziło złoto. Chciał ty lko ocalić Showers. Zakładając, że jeszcze ży ła i że krew, na którą teraz patrzy ł, nie należała do niej. I chociaż wcześniej by ł w świetnej formie fizy cznej, zanim dobiegł do sedana, brakowało mu tchu. Złapał za klamkę samochodu, uniósł broń i szarpnięciem otworzy ł drzwi po stronie kierowcy. Wy padła przez nie górna część ciała Lebiediewa. Brakowało połowy czaszki. To wy jaśniało, skąd się wzięła krew. Storm pochy lił się i zajrzał do samochodu. Zobaczy ł Showers na siedzeniu pasażera, z głową opartą o boczną szy bę. W lewej ręce kurczowo ściskała glocka. – April! – zawołał Storm. Nie odpowiedziała. Storm chwy cił Lebiediewa za pasek, wy pchnął jego martwe ciało z samochodu i wsunął się na pokry te krwią siedzenie kierowcy. Dotknął szy i April i sprawdził puls. By ł bardzo słaby. Doty k jego palców sprawił, że Showers otworzy ła oczy i posłała mu nikły uśmiech. – Wiedziałam, że przy jdziesz po mnie – wy szeptała. – Wiedziałam, że Nad nie jest wy starczająco spry tna, żeby cię zabić. – Trzy maj się! Zabiorę cię do szpitala – powiedział Storm. Zerknął na ty lne siedzenie i spojrzał prosto w martwe oczy Pietrowa. Do postrzału w klatkę piersiową dołączy ła teraz dziura od kuli na czole Rosjanina. Storm uruchomił silnik. – Czekaj! – wy rzuciła z siebie Showers. – Telefon. Weź go! – Jaki telefon? – Lebiediewa.
Storm wy siadł z pojazdu i znalazł telefon w mary narce Lebiediewa. Ponieważ by ł na zewnątrz samochodu, otworzy ł szy bko ty lne drzwiczki od strony pasażera i chwy cił za słoniowate nogi Pietrowa. Ktoś wpakował mu kulkę w stopę. Storm wy ciągnął z mercedesa ważące ponad sto czterdzieści kilogramów ciało. Na skórzany m siedzeniu pozostały smugi rozmazanej krwi. Dwóch przy jaciół na całe ży cie, teraz zabójca i ofiara, leżało obok siebie pod dębami. Gdy usiadł z powrotem za kierownicą, wcisnął pedał gazu, co spowodowało, że sedan wy strzelił spod drzew jak rakieta. – April! Nie wolno ci zasnąć! – rzucił ostro. – Zachowaj przy tomność! – Jasna sprawa – odpowiedziała nieprzekonująco. Jej głos brzmiał jak automat. Starając się dzielić uwagę między drogę wiodącą do Oksfordu a twarz Showers, Storm obserwował, jak kobieta zamy ka oczy, i wiedział, że istnieje ry zy ko, że ją straci. Wy ciągnął rękę, położy ł na jej nodze i lekko ścisnął. Showers otwarła oczy. – Ręce precz od towaru – powiedziała. Dobrze. Wciąż miała poczucie humoru. – Do twarzy ci z kulą – odparł. Ale prawda by ła taka, że wy glądała bardzo kiepsko. Jej jasna skóra by ła przeraźliwie blada, a na bluzce widniały plamy krwi. Organizm Showers doznał wstrząsu i to mogło ją zabić. Musiał sprawić, żeby skupiła się na czy mś, spróbować utrzy mać ją w stanie świadomości. – Co tu się stało? – zapy tał. – Kto do kogo strzelał? – Lebiediew zastrzelił Pietrowa – wy szeptała. – Poszło o jakieś złoto. Storm wiedział o złocie. Miało wartość sześćdziesięciu miliardów dolarów, wy wieziono je ze Związku Radzieckiego przed jego rozpadem. Ale nie powiedział tego Showers. Agencja CIA nie chciała, aby FBI się o ty m dowiedziało. – April – mówił dalej – jeśli Lebiediew zabił Pietrowa, to kto strzelał do Lebiediewa? Kto go zabił? – Jestem zby t zmęczona, żeby teraz mówić – jęknęła. – Później. – Nie, April, teraz – powiedział stanowczo. – Ty zastrzeliłaś Lebiediewa czy Pietrow go zabił? – Ja. On chciał mnie zabić. I zrzucić na mnie winę za śmierć Pietrowa. Postrzał w ramię unieruchomił jej prawą rękę. Jak udało jej się wy manewrować Lebiediewa? – Zabrał mojego glocka. Zastrzelił z niego Pietrowa – konty nuowała. Zauważy ł, że mówiła zry wami, próbując się skoncentrować i oszczędzać oddech. – Położy ł sobie mojego glocka na kolanie. Wy jął swój pistolet. Miał zamiar mnie zastrzelić. Powiedzieć wszy stkim, że to ja
zabiłam Pietrowa. By ła eksplozja. Hałas. – To ja rozbiłem się o wiejski dom – wy jaśnił Storm. Ale nie by ł pewien, czy go zrozumiała. – Bardzo duży hałas. Lebiediew nie patrzy ł na mnie. Odwrócił głowę. Wtedy sięgnęłam po mojego glocka. Lewą ręką – powiedziała, uśmiechając się. – Tego się nie spodziewał. Odstrzeliłam mu twarz. – Dlaczego kazałaś mi zabrać telefon Lebiediewa? – zapy tał Storm. – Złoto. Współrzędne. Aplikacja. Karta pamięci. – Zastrzeliłaś go lewą ręką po ty m, jak dowiedziałaś się, gdzie ukry te jest złoto! – wy krzy knął. – Wspaniale! Jesteś naprawdę niesamowita. – Mam swoje momenty. – Jej głowa chwiała się, gdy rzuciła mu spojrzenie spod na wpół przy mknięty ch powiek.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zainstalowany
w mercedesie GPS skierował go na oddział ratunkowy szpitala im. Johna
Radcliffe’a we wschodniej części Oksfordu. Storm wpadł do budy nku. – Mam w samochodzie ofiarę postrzału! – ogłosił gromko. – Wy krwawia się. Jest w szoku, ale przy tomna! Recepcjonistka złapała za telefon i w ciągu kilku sekund przez podwójne metalowe drzwi wbiegła ekipa ratunkowa. Ratownik pchający nosze na kółkach biegł zaraz za pielęgniarką z oddziału powy padkowego i asy stentem lekarza. Cała trójka podążała za Stormem do mercedesa, którego silnik wciąż pracował. Storm pomógł ratownikowi przenieść Showers na nosze, podczas gdy pielęgniarka i asy stent już udzielali jej pomocy. – Czy jest uczulona na jakieś leki? – spy tała pielęgniarka. – Nie wiem – odparł. – Jak to się stało? – zapy tała. – Została postrzelona dziś rano w czasie wiecu w Oksfordzie. – Mieliśmy już tu dzisiaj troje inny ch, którzy by li w tłumie. Czemu tak późno? – Zgubiliśmy się. Pielęgniarka zauważy ła krew na szy bach wewnątrz samochodu, a także na ubraniu Storma. – Zajmiemy się nią – powiedziała. – Musi pan wy pełnić formularze. Gdy przechodzili szy bkim krokiem obok biurka recepcjonistki, Storm usły szał, jak pielęgniarka mówi: – Zadzwoń po ochronę. Zanim recepcjonistka zdołała podnieść słuchawkę telefonu, Storm podał jej służbową wizy tówkę Showers z logo FBI. – Zostawiłem samochód na biegu – powiedział. – Zaraz wracam. – Proszę zaczekać! – zawołała za nim. – Formularze... Ale Storm już oddalał się szy bko od szpitala.
W czasie jazdy zadzwonił do Jedidiaha Jonesa, szefa National Clandestine Service w kwaterze głównej CIA w Langley w Wirginii. – Postrzelili Showers – powiedział. – Zostawiłem ją na oddziale ratunkowy m szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie w Anglii. Musisz tam zadzwonić. – FBI będzie w kontakcie ze szpitalem. Mają jej dane medy czne z akt osobowy ch – odparł Jones. – Powiadomię naszą ambasadę w Londy nie. Wy ślą tam ludzi. A co z tobą? – Ty lko parę zadrapań. Storm zdał relację z poranny ch wy darzeń podczas wiecu w Oksfordzie i późniejszy ch pod dębami. Jones słuchał, nie przery wając mu, a następnie powiedział: – Najwy raźniej to Georgij Lebiediew by ł zdrajcą w obozie Pietrowa. Informował prezy denta Rosji Olega Barkowskiego o wszy stkim, co Pietrow robił. Barkowski i Pietrow – niegdy ś przy jaciele – zwrócili się przeciwko sobie po ty m, jak oligarcha publicznie skry ty kował przy wódcę na Kremlu. Wściekły Barkowski zmusił Pietrowa do ucieczki z Rosji, a potem nasłał zabójców, aby zlikwidowali go w Anglii. – To wszy stko zaczy na teraz nabierać sensu – stwierdził Jones. – Prezy dent Barkowski musiał przekupić Lebiediewa. Ponieważ Pietrow ufał Lebiediewowi jak bratu, nie podejrzewał, że ten zwróci się przeciw niemu. – Jest jeszcze coś – powiedział Storm. – Showers dowiedziała się, gdzie jest ukry te złoto. – Naprawdę? Ty lko Pietrow wiedział, gdzie ono jest, i nie chciał tego nikomu zdradzić. Jak ona zdoby ła tę informację? – Sądząc po kuli w stopie Pietrowa, domy ślam się, że Lebiediew wy musił to wy znanie. Przy puszczalnie straszy ł rannego Pietrowa w zaparkowany m samochodzie. Zagroził mu, że nie zawiezie go do szpitala, dopóki ten nie puści farby na temat złota. Gdy Pietrow odmówił, Lebiediew udowodnił mu, że nie żartuje. Showers siedziała na przednim siedzeniu podczas całego zdarzenia i wszy stko sły szała. Wy ślę ci współrzędne wskazujące miejsce ukry cia złota, gdy ty lko pozbędę się tego samochodu. – Skasuj je od razu, jak ty lko mi je wy ślesz – polecił Jones i dodał: – Potrzebujesz kogoś do pozamiatania? – Za późno – odparł Storm. – Jestem pewien, że eksplozja samochodu już przy ciągnęła niezły tłumek. – Zadzwonię do MI6 i każę FBI pociągnąć za sznurki w Scotland Yardzie. Mają u nas dług. Ale najlepiej by łoby, jakby ś zniknął. Zaczekaj chwilę. – Jones rozłączy ł się na niecałą minutę. Gdy
wrócił na linię, powiedział: – Około sześćdziesięciu pięciu kilometrów na południe od Oksfordu znajduje się miasto o nazwie Newbury. Odby wa się tam operacja amery kańskich sił powietrzny ch pod dowództwem 420 Dy wizjonu Zaopatrzenia. Zorganizuję lot wojskowy, aby wy wieźć cię z Anglii do Niemiec, a potem do domu. Najlepiej unikać teraz rejsów pasażerskich i kontroli paszportowy ch. Jak szy bko możesz dotrzeć do Newbury ? – W niecałą godzinę, chy ba że mnie zatrzy mają. – Nie daj się. A przy najmniej do czasu, gdy nie prześlesz mi ty ch współrzędny ch. Jones miał swoje priory tety. Najpierw złoto, dopiero potem Storm. – Zadzwoń do mnie później i daj mi znać, co z April – powiedział Storm. – April? To teraz twoja dziewczy na? – Agentka Showers – poprawił się. – I nie jest moją dziewczy ną. Jest moją partnerką. – Jasne – potwierdził scepty cznie Jones. – Dopilnuj, żeby ktoś przy jechał do tego szpitala. Po skończonej rozmowie Storm skorzy stał z zainstalowanego w mercedesie GPS-a, aby skierować się do najbliższego centrum handlowego. Galeria Templars Square znajdowała się w odległości niecały ch sześciu kilometrów. Zaparkował w garażu po przeciwnej stronie ulicy i wy siadł, zostawiając w samochodzie poplamioną krwią mary narkę. Storm nie przejmował się śladami, jakie zostawia za sobą. Od czterech lat by ł martwy, w każdy m razie oficjalnie. CIA pomogło mu „umrzeć” i zniknąć z powierzchni ziemi. Ży ł szczęśliwie i spokojnie w Montanie do czasu, kiedy Jones wezwał go z powrotem z powodu sprawy, która miała by ć łatwy m śledztwem doty czący m porwania. Gdy by przedstawiciele Scotland Yardu albo Interpolu znaleźli w pokrwawiony m mercedesie jakiekolwiek ślady, śledczy zestawiliby je z rejestrami ży wy ch podejrzany ch. Nikt nie szukał zabójcy na cmentarzu. Storm przy stanął na klatce schodowej na drugim piętrze parkingu podziemnego, aby przejrzeć komórkę Lebiediewa. Znalazł aplikację geolokalizacy jną i przesłał Jonesowi współrzędne. Przesłał je też na swój pry watny telefon, jako kopię zapasową. Zadowolony skasował aplikację, ale zatrzy mał telefon Lebiediewa, aby dostarczy ć go technikom w Langley. Nigdy nie wiadomo, co jeszcze mogło się na nim znajdować. Po wy jściu z parkingu Storm wszedł do centrum handlowego i naty chmiast udał się do toalety, aby zmy ć krew z dłoni. Miał ją też na spodniach, ale ponieważ by ły czarne, plamy nie rzucały się w oczy. Wy szedł z toalety, kupił nową parę spodni i koszulę w pobliskim pawilonie z odzieżą, a następnie wrócił do męskiej toalety, aby się przebrać. Gdy wy szedł na zewnątrz, przy wołał ręką taksówkę stojącą na rogu ulic Crowell i Hackmore. – Dokąd? – zapy tał taksówkarz.
– Baza lotnicza w Newbury. – To kawał drogi, kolego – odpowiedział kierowca, patrząc na Storma z zaciekawieniem. – Pokłóciłem się właśnie z moją dziewczy ną – improwizował Storm. – Nie odwiezie mnie do bazy. To Irlandka, a jeśli się spóźnię, zapłacę głową. – Ech, panienki... Czy jak wy je tam w Stanach nazy wacie – odparł ze zrozumieniem taksówkarz. – Narodowość nie ma znaczenia. One wszy stkie są trochę zbzikowane. Jedziemy do Newbury. Przejechali już jakieś półtora kilometra, gdy taksówkarz się rozgadał. Storm odchy lił głowę, wsparł ją na oparciu i zamknął oczy. Nie chciał rozmawiać. – Sły szał pan o tej strzelaninie w Oksfordzie dziś rano, prawda? – spy tał kierowca. – Na każdy m kanale o ty m mówią. Trzech facetów zaczęło strzelać do jakiegoś Rosjanina przemawiającego na wiecu. Są ranni. – Czeka mnie dwunastogodzinna warta, a dziewczy na kopnęła mnie w jaja – odparł Storm. – Nie chcę słuchać o problemach inny ch ludzi. Taksówkarz zachichotał i zaproponował: – To niech się pan w takim razie trochę prześpi, a ja będę prowadził. Jakieś czterdzieści minut później taksówka podjechała pod bramę bazy lotniczej. Storm zapłacił za kurs sześćdziesiąt dolarów i dodał kierowcy jeszcze dwudziestaka. – Tak się składa, że moja irlandzka dziewczy na jest mężatką – wy jaśnił. – Chciałby m mieć twarz, którą łatwo zapomnieć. Kierowca schował banknoty do kieszeni. – Wy, Jankesi, wszy scy wy glądacie dla mnie tak samo. Godzinę później, gdy Storm już miał wsiadać na pokład samolotu, zadzwonił jego telefon komórkowy. – Jest już po operacji – usły szał głos Jonesa. – Rokowania są dobre. Kiedy wy lądujesz, będzie na ciebie czekał samochód.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Jaki dziś dzień? To by ły pierwsze słowa, jakie wy szły z ust agentki Showers, gdy obudziła się z narkozy. – Przy wieziono tu panią wczoraj rano – odparła pielęgniarka siedząca przy jej łóżku. – Zaraz zawołam siostrę oddziałową. Jest pani znaną osobistością. Szkoda, że nie widziała pani ty ch wszy stkich reporterów kręcący ch się tutaj, węszący ch w poszukiwaniu tematu. Postawili policjantów przed drzwiami, żeby trzy mać pismaków z daleka. Zakazali mi z panią rozmawiać, ale chcę, aby pani wiedziała, że bardzo się cieszę, że nic pani nie jest. I proszę się nie denerwować, nikomu nie powiem o pani facecie. – Moim facecie? – No tak, o Stevie – odparła pielęgniarka. – Nie jest pani facetem? To znaczy domy śliłam się tego ze sposobu, w jaki pani cały czas o nim mówiła i wy powiadała jego imię. Ale proszę się nie przejmować. Wiele osób pod wpły wem narkozy gada, jakby się szaleju najedli. – Co mówiłam? – zapy tała Showers. – Jak dla mnie to brzmiało trochę tak, jakby by ła pani napalona, wie pani, co mam na my śli. Dlatego nie będę powtarzać. – Jest pani pewna, że wy mieniłam imię Steve? – Och, nie ty lko je pani wy mieniła. Rumieniłam się, słuchając tego, ale ja nie jestem od gadania. Pielęgniarka biegiem wy padła z sali, zostawiając Showers, która usiłowała odświeży ć sobie umy sł. Wszy stko wskazy wało na to, że by ła w szpitalu, który – jak przy puszczała – znajdował się w Oksfordzie. Jej prawe ramię by ło zabandażowane, na lewej ręce miała podłączoną doży lną kroplówkę, a na monitorze wy świetlały się parametry jej funkcji ży ciowy ch: puls, ciśnienie i temperatura ciała. Z boku wy czuła pilota i nacisnęła guzik, który z głośny m mechaniczny m zgrzy tem uniósł ty lną część łóżka. Jej ramię naty chmiast przeszy ł ból. Dudniło jej w głowie i musiała skorzy stać z toalety. Pielęgniarka wróciła ze starszą siwowłosą kobietą, za którą podążało dwóch mężczy zn w garniturach. Jeden z nich miał w klapie amery kańską flagę.
– Nazy wam się Rachel Smy the, jestem przełożoną pielęgniarek, a ci panowie są z ambasady amery kańskiej – powiedziała. – Nalegali, żeby z panią porozmawiać. Czy czuje się pani na siłach? – Kim jesteście? – zwróciła się Showers do mężczy zny z flagą w klapie. – Agent specjalny FBI Douglas Cumerford – odparł, sięgając do kieszeni mary narki po legity mację. – A to jest Thomas Gordon z Departamentu Stanu. Gordon się nie wy legity mował i Showers naty chmiast się domy śliła, że pracuje dla CIA. – Dziękuję, pani Smy the – odezwała się Showers do przełożonej. – Porozmawiam z ty mi dwoma dżentelmenami. – Jak ty lko ci panowie skończą, przy ślę do pani lekarza – rzekła Smy the. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę nacisnąć przy cisk na pilocie. – Po czy m razem z pielęgniarką opuściła pokój. – Cieszę się, że jest pani przy tomna – powiedział Cumerford. – Musimy przekazać pani wy ty czne, zanim policja oksfordzka i Scotland Yard uzy skają od pani oficjalne oświadczenie. Zabójstwo Iwana Pietrowa trafiło oczy wiście na czołówki między narodowej prasy, zaś o strzelaninie na wiecu uniwersy teckim trąbi całe BBC. – Rozmawialiście o ty m z Waszy ngtonem? – zapy tała Showers. – Jestem w stały m kontakcie z dy rektorem, odkąd przy wieziono panią do szpitala – odparł Cumerford. – Przesy ła pani ży czenia szy bkiego powrotu do zdrowia. Gordon wy jął kopertę z kieszeni granatowej mary narki i wręczy ł ją Showers. – Chcieliby śmy, żeby powiedziała to pani w oficjalny m oświadczeniu. – Dy rektor to zaakceptował? – spy tała. – Tak – potwierdził Cumerford. – Ściśle rzecz biorąc, powiedział, żeby trzy mała się pani tekstu. Proszę mówić dokładnie to, co tu jest napisane, i nic poza ty m. Będę pani towarzy szy ł podczas wszy stkich przesłuchań jako pani adwokat. – Musi pani wiedzieć, jak ważne jest, aby powtórzy ła pani dokładnie to, co zostało dla pani przy gotowane – powiedział Gordon. – A jeśli coś mi się wy rwie? – zapy tała Showers. – Nie ma takiej możliwości – odparł Cumerford. – Bry ty jskie media skrupulatnie zajęły się przesłuchiwaniem świadków z tego wiecu, którzy powiedzieli reporterom, że trzech mężczy zn zaczęło strzelać do Pietrowa i jego ochroniarzy. Dwóch napastników miało pistolety maszy nowe. Uśmiercili dwóch ochroniarzy Pietrowa, zaś trzeci strzelec próbował zabić Pietrowa, który właśnie zaczął przemawiać na wiecu protestacy jny m.
– Wszy stko się zgadza – przy taknęła Showers. – Świadkowie powiedzieli reporterom, że wy ciągnęła pani swoją broń i zastrzeliła napastnika, który znajdował się najbliżej pani – mówił dalej Cumerford. – W ty m samy m czasie niezidenty fikowany mężczy zna skoczy ł na napastnika, który strzelał do Pietrowa, i zabił go. Następnie uży ł pistoletu tego człowieka, aby zlikwidować trzeciego zabójcę, ale wcześniej tamten wy palił ze swojej broni i postrzelił panią. – To się też zgadza – potwierdziła Showers. – Z tą różnicą, że nie by ł to niezidenty fikowany mężczy zna, ty lko Steve Mason. Pracujemy razem. Ma upoważnienie z Departamentu Stanu. – Panno Showers, jeśli chodzi o pana Masona, to jest z nim mały problem... – zaczął Gordon. – W najlepszy m interesie agencji oraz naszego kraju leży, aby ten niezidenty fikowany mężczy zna, który wczoraj pani pomógł, pozostał dokładnie ty m, kim jest, czy li niezidenty fikowany m mężczy zną – wszedł mu w słowo Cumerford. – Dy rektor wolałby, żeby nie wspominała pani nikomu o Stevie Masonie, nawet policji oksfordzkiej ani śledczemu ze Scotland Yardu, który będzie panią przesłuchiwać. – Proszę przeczy tać oświadczenie i się go trzy mać – rzekł Gordon. – Media wiedzą, że ten niezidenty fikowany mężczy zna pomógł pani wsiąść do mercedesa, który m kierował Georgij Lebiediew, i że Pietrow został wepchnięty na ty lne siedzenie – dodał Cumerford. – Świadkowie opisali też dokładnie reporterom z BBC, jak ten tajemniczy człowiek wraz z szefową ochrony Pietrowa pojechali vauxhallem w ślad za mercedesem. Ten samochód znaleziono później rozbity za miastem. Obok niego leżały ciała Pietrowa, Lebiediewa i Antonii Nad. Mercedesa namierzono w garażu parkingowy m w lokalny m centrum handlowy m. Urzędnicy w szpitalu powiedzieli też prasie, że niezidenty fikowany mężczy zna przy wiózł panią do szpitala. Tabloidy nazy wają go Dobry m Samary taninem. – Steve Mason, Dobry Samary tanin – powtórzy ła Showers. – Spodoba mu się to określenie. – Niech pozostanie anonimowy – nalegał Gordon. Showers przebiegła wzrokiem oświadczenie, które jej wręczy ł. – Chcecie, aby m powiedziała policji, że straciłam przy tomność podczas jazdy mercedesem i że nie przy pominam sobie niczego, co się stało od momentu, kiedy opuściłam wiec, aż do dnia dzisiejszego, gdy obudziłam się po operacji. – Zgadza się – potwierdził Cumerford. – Każecie mi zataić przed śledczy mi to, co widziałam wewnątrz mercedesa. Nie chcecie, żeby m zeznała, jak to się stało, że zarówno Pietrow, jak i Lebiediew nie ży ją – mówiła Showers. – Nie może się pani na ten temat wy powiadać, bo by ła pani nieprzy tomna – rzekł Gordon stanowczo. – Proszę uży ć tego sformułowania, a ułatwi pani wszy stkim ży cie.
– Jak wy jaśnicie śmierć Pietrowa i Lebiediewa? – zapy tała Showers. – Nie mamy zamiaru jej wy jaśniać – odparł Gordon. – Nie musimy rozwiązy wać tej sprawy, agentko Showers – dodał Cumerford. – Te zgony nie są problemem FBI. Proszę złoży ć lokalny m władzom swoje oświadczenie. Naszy m priory tetem jest wy dostać panią z Anglii, gdy ty lko pani to zrobi. – Zanim policja zdoła zwery fikować moje zeznania. Pracownicy Scotland Yardu nie są głupi – odparła. – Gdy zidenty fikują vauxhalla, będą wiedzieli, że to Steve Mason go wy najął. – Naprawdę? – spy tał ją Gordon. – By ła tam pani z nim? Showers zdała sobie sprawę, że nie by ło jej na lotnisku, gdy wy najmował samochód. – Ale gdzieś muszą by ć jakieś jego zdjęcia – powiedziała. – Jesteśmy w starej dobrej Anglii, z kamerami bezpieczeństwa na każdy m rogu ulicy. Choćby tu, na pogotowiu – na pewno mają jego zdjęcia, gdy mnie tu wprowadzał. – Wy daje mi się, że tutejsza kamera oraz tamte na zewnątrz centrum handlowego uległy wczoraj awarii – uśmiechnął się Gordon. – Zdarza się. Showers w końcu zrozumiała. Jedidiah Jones czy nił cuda. Przez cały czas poby tu Storma i Showers w Anglii ty lko dwa razy widziano ich razem. Raz, gdy złoży li wizy tę w rezy dencji księcia Madisonu, aby przesłuchać Pietrowa i Lebiediewa, przy czy m obaj już nie ży li, i drugi raz, kiedy się upili w lokalny m pubie w Londy nie. Nawet gdy by współtowarzy sze hulanki w pubie rozpoznali Showers z BBC i zadzwonili na policję, mogliby ty lko powiedzieć, że piła z przy stojny m Jankesem o brązowy ch włosach i brązowy ch oczach, który miał jakieś trzy dzieści parę lat. Ten opis pasował prakty cznie do każdego. Poza ty m do czasu, gdy ktoś zawiadomi policję, ona będzie już w Stanach. – Dajmy prasie bry ty jskiej i lokalny m glinom szansę na przedstawienie wiary godnej historii – powiedział Gordon. – Mówi się, że za morderstwem Pietrowa stoi prezy dent Rosji Barkowski – wtrącił Cumerford. – Oczy wiście on temu zaprzecza. Ale jest główny m celem mediów, nie zaś FBI czy żadna inna agencja amery kańska. Dlatego im mniej pani powie, ty m lepiej. Proszę zachować wy jaśnienia na później, kiedy będzie pani zdawała relację w Waszy ngtonie. – A kiedy to nastąpi? – Na dole czeka miejscowy detekty w i śledczy ze Scotland Yardu, którzy chcą panią przesłuchać – powiedział Cumerford. – Wpuścimy ich. Złoży im pani oświadczenie. Gdy ty lko je usły szą i lekarz wy razi zgodę na wy pis, podwieziemy panią ambulansem na specjalny lot do domu. Zostałem wy znaczony, aby pani towarzy szy ć.
– Będę potrzebowała paru minut, żeby skorzy stać z łazienki – odparła. – A potem skłamię śledczy m. Cumerford i Gordon wy mienili między sobą nerwowe spojrzenia. Spodziewali się, że Showers weźmie udział w tej grze. Od chwili kiedy zaczęła pracę w FBI, April wiedziała, że w kręgach rządowy ch takie rzeczy się zdarzają i że któregoś dnia ona zostanie poproszona o kłamstwo. Miała jednak nadzieję, że to nigdy nie nastąpi. Kiedy po raz pierwszy spotkała tajemniczego Steve’a Masona, który twierdził, że jest pry watny m detekty wem, Showers przeprowadziła własne śledztwo na jego temat. Nigdzie nie by ło o nim żadny ch informacji – ani ważnego prawa jazdy, ani uprawnień do prowadzenia działalności jako pry watny detekty w. Zawsze wiedziała, że Steve Mason to nie jest jego prawdziwe nazwisko. To by ła bajeczka CIA. Zaś Steve Mason by ł wy starczająco ostrożny, aby nie dawać jej żadny ch wskazówek, które mogły by pomóc jej ustalić jego prawdziwą tożsamość. Do momentu gdy nie przy lecieli do Londy nu. Dopóki nie poszli na długi wieczorny spacer, który skończy ł się w pubie, gdzie opróżnili dość sporo kieliszków z whisky i kufli z piwem. Opowiedziała mu o swoim ojcu, policjancie stanowy m z Wirginii, który poległ na posterunku po ty m, jak zatrzy mał i zastrzelił dwóch naćpany ch bandziorów, którzy porwali i zgwałcili dziesięcioletnią dziewczy nkę. Jej ojciec ocalił ży cie tamtej dziewczy nce. Dla Showers jej ojciec by ł bohaterem, a kiedy zapy tała Storma o jego ojca, wreszcie się odsłonił. „Mój ojciec by ł agentem FBI” – powiedział. Jeśli to by ła prawda, miała już coś na początek. Gdy ty lko wróci do Waszy ngtonu, rozpocznie śledztwo. To ty lko jedna informacja, ale by ło od czego zacząć. Jedidiah Jones siłą wpakował Steve’a Masona w jej ży cie. I sądząc z długiego języ ka, gdy by ła pod wpły wem narkozy, Mason wtargnął też do jej podświadomości. Najwy ższy czas zatem, aby dowiedzieć się, kim naprawdę jest ten tajemniczy mężczy zna.
ROZDZIAŁ CZWARTY
N a twarzy Clary Strike gościł uśmiech. By ł piękny letni poranek, jedli śniadanie w kafejce na ulicy w Nowy m Jorku. Storm by ł dość pechowy m pry watny m detekty wem, który usiłował wy mknąć się wierzy cielom. Poprzedniej nocy o mało nie zginął. Zaglądał przez okno przy czepy na obskurny m kempingu, potajemnie nagry wając zdradzającego małżonka w kompromitującej sy tuacji. Cztery miesiące zajęło Stormowi namierzenie Jeffersona Grouta, ale Storm by ł wy trwały, chociaż nie przy niosło mu to wielkiej saty sfakcji. Tęsknił za lepszą klientelą, płacącą więcej niż małżonkowie, który m przy prawiano rogi. Na kempingu zauważy ło go dwóch wieśniaków, którzy zaczęli do niego strzelać. Wściekły Grout też dwukrotnie do niego wy palił. Ale Stormowi udało się uciec. Następnego ranka w jego ży cie wkroczy ła Clara Strike, pojawiając się w jego biurze z seksowny m uśmiechem na twarzy i kuszącą propozy cją. Przy śniadaniu wy jaśniła mu, że Grout by ł w rzeczy wistości agentem CIA, który się zbuntował. Agencja szukała go ponad rok. Zaimponował jej fakt, że Storm odnalazł Grouta, mimo że agencji się to nie udawało. Grout by ł szkolony, aby – jak to określiła – „tańczy ć między kroplami deszczu”. Poprosiła Storma o pomoc i podsunęła mu nieoznakowaną kopertę wy pełnioną banknotami studolarowy mi. Tamtego ranka by ł bardzo naiwny. Wziął od niej pieniądze i żartobliwie poprosił ją o pigułkę z trucizną, kamerę szpiegowską, długopis będący pistoletem i niewidzialny odrzutowiec. Roześmiała się. Jej uśmiech wciąż go prześladował. Cały czas czuł zapach jej perfum. Teraz patrzy ł jej prosto w twarz. Poranna bry za targała włosy kobiety. Zarumieniła się. Wstał od kawiarnianego stolika i podszedł do niej. Nachy lił się i mocno ją pocałował. Kiedy podniósł wzrok, spojrzał prosto w jej oczy – ty lko że to nie by ły oczy Clary Strike. To by ła agentka April Showers. Koła wojskowego transportowca uderzy ły o pas lotniska, wy ry wając Storma z drzemki. Śnił. Clara Strike. April Showers. Przetarł zmęczone oczy i wy czuł na podbródku kilkudniowy zarost. To Clara Strike przedstawiła go Jedidiahowi Jonesowi, i to Jones zrobił z niego kogoś więcej niż pry watnego detekty wa. Jones zwerbował go jako kontraktowego tajnego agenta. Łowcę ludzi. To Jones wy słał go do Tangieru, gdzie Storm został ciężko ranny i niemal pożegnał się ze światem,
leżąc na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi. Tangier okazał się pułapką. Ktoś w agencji doniósł o tajnej operacji. Czarny lincoln czekający na pasie do kołowania zawiózł go bły skawicznie do kwatery głównej CIA. – Wy glądasz do dupy – przy witał go Jones, kiedy Storm ulokował się na znajomy m fotelu na wprost biurka asa wy wiadu. – Również miło cię widzieć – zrewanżował się Storm. Jones zamknął jasnoczerwoną teczkę oznaczoną napisem „PROJEKT MIDAS”. – W Londy nie by ło gorąco, ale wy konałeś zadanie. Znalazłeś złoto. – Tak naprawdę to April Showers zdoby ła dla ciebie te współrzędne – przy pomniał mu Storm. – I prawie kosztowało ją to ży cie. – To wszy stko jest częścią gry – odparł Jones. – Jest dużą dziewczy nką. – Łatwo ci mówić, kiedy twój ty łek spoczy wa bezpiecznie za biurkiem. – My ślisz, że dorobiłem się tej ładnej twarzy, pracując jako gry zipiórek? – zarechotał Jones. To by ła prawda. Nos Jonesa by ł złamany ty le razy, że nawet najlepszy chirurg plasty czny nie by ł w stanie go poskładać. – Do rzeczy – powiedział Jones. – Zanim wy jechałeś do Londy nu, mówiłem ci, że oprócz ciebie są jeszcze inni, którzy zniknęli z powierzchni ziemi. Agencja pomogła paru osobom „umrzeć”. Inni rozpły nęli się w naszej wersji programu ochrony świadków. – Jones stuknął palcem w teczkę projektu Midas. – Od czasu do czasu opłaca się wezwać naszy ch agentów „Z lub M”, aby wy konali misję, która pozostanie całkowicie nie do wy śledzenia przez naszą agencję albo rząd. – Z lub M? – Zaginiony lub Martwy. – Kto wy my śla takie rzeczy ? – zapy tał Storm. Jones zignorował jego py tanie i mówił dalej: – Nie chcemy, aby ktokolwiek mógł powiązać próbę wy doby cia sześćdziesięciu miliardów w złocie i inny ch metalach szlachetny ch, które kiedy ś należały do Partii Komunisty cznej, z agencją albo Biały m Domem. – Rozumiem – odrzekł Storm. – Rozmawialiśmy o ty m, zanim poleciałem do Londy nu. Technicznie złoto należy do komunistów, którzy nadal kręcą się po całej Rosji, a ktokolwiek wy prawi się po ten skarb, według prawa między narodowego będzie działał jako pirat. – Takie stanowisko mógłby przy jąć sąd między narodowy – potwierdził Jones. – Sądzę jednak,
że dobry prawnik mógłby argumentować, że przy wódcy KGB ukradli złoto, każąc żołnierzom wy wieźć je potajemnie z Moskwy pod osłoną nocy, zanim cały kraj się rozpadł. W 1991 roku Związek Radziecki przestał istnieć jako legalne państwo, a w ślad za nim rozwiązano Partię Komunisty czną, zaś złoto padło łupem KGB, więc tak naprawdę w ty m momencie nie należy ono do nikogo. – Nie wy daje mi się, żeby Kreml wy znawał zasadę, że kto znalazł, to jego, a kto zgubił, to przepadło. Zwłaszcza jeśli chodzi o sześćdziesiąt miliardów. – I zwłaszcza kiedy państwem rządzi prezy dent Barkowski, który ma dostęp do broni nuklearnej i aż się rwie do walki – dodał Jones. – Dlatego właśnie rząd amery kański oraz nasza agencja nie mają zamiaru się do tego mieszać. Nie będziemy wy prawiać się po złoto, nawet jeśli agentka Showers odkry ła, gdzie ono jest ukry te. Storm popatrzy ł Jonesowi w oczy i powiedział: – To jest wersja oficjalna, prawda? – Zgadza się. Oficjalnie nas to nie interesuje. Ale wy sy łam po złoto ciebie i troje inny ch agentów Z lub M. – A jeśli odmówię? – Możesz to zrobić – odparł Jones. – Możesz wrócić do Montany. Możesz znowu by ć bezimienny m nikim, który spędza całe dnie na zarzucaniu wędki i rozpamięty waniu dawny ch przy gód, marnując swoje ży cie i talenty. – W twoich ustach brzmi to zachęcająco – powiedział Storm. – Daj spokój, Storm, najwy ższy czas, żeby ś stanął twarzą w twarz z rzeczy wistością. A prawda jest taka, że nie jesteś kimś, kto potrafi ży ć w cieniu. Potrzebujesz walki, podniecenia, przy pły wu adrenaliny. Poza ty m w głębi serca się przejmujesz – nie chodzi ty lko o pomaganie ludziom, ale także o twój kraj. Wobec takich osób jak agentka April Showers możesz przy bierać maskę twardziela, ale mnie nie oszukasz. Clara Strike też to widziała. Dlatego kazałem jej cię zwerbować, żeby ś pracował dla nas. I dlatego teraz cię potrzebuję. Storm zastanowił się nad słowami Jonesa. Wszy stko to by ła prawda. – Przy puszczam, że współrzędne, które przesłałem ci z komórki Lebiediewa, okazały się prawidłowe? – zapy tał. Jones rozłoży ł na biurku powiększone zdjęcie satelitarne. – Nie dowiemy się, czy tam jest złoto, dopóki nie będziemy mieli ludzi na miejscu – powiedział. – Ale fragmenty pasują do układanki. – Wskazał na malutkie kółko, które nary sował na zdjęciu. – Współrzędne długości i szerokości geograficznej z komórki Lebiediewa wskazują na tę lokalizację, jakieś dwadzieścia cztery kilometry od Doliny Pięciu Jaskiń w Uzbekistanie. To
część pasma górskiego Molguzar na południe od regionu dży zackiego. – Nie jest to modne miejsce dla amatorów podróży lotniczy ch – ocenił Storm. – Uzbeckie jaskinie cieszą się sławą w krajach euroazjaty ckich. Przez Uzbekistan przebiegał Wielki Szlak Jedwabny, który łączy ł Europę z Chinami, i istnieje legenda, według której Aleksander Wielki ukry ł w jaskini w tamtejszy ch górach ogromne ilości złota i klejnotów. – Taka ichnia wersja El Dorado? – upewnił się Storm. – Zgadza się. Może KGB stwierdziło, że jeśli od czwartego wieku przed naszą erą poszukiwacze złota nie by li w stanie znaleźć tam jakichkolwiek kosztowności, jest to bezpieczne miejsce na ukry cie skarbu Związku Socjalisty czny ch Republik Radzieckich. – Jones wskazał na poszarpaną linię na planie rozpoznawczy m. – To jest stara, nieuży wana od lat droga prowadząca przez las. Sądzimy, że żołnierze wy korzy stali ciężarówki, aby dowieźć złoto w góry. – I spodziewasz się, że ja wspólnie z garstką pozostały ch agentów Z lub M wy niesiemy stamtąd złoto o wartości sześćdziesięciu miliardów? – Nie bądź głupi. Mamy pośredników w Kazachstanie, dy sponujący ch flotą rosy jskich śmigłowców Mi-26, najpotężniejszy ch na świecie, ale to, w jaki sposób wy dostaniemy złoto, nie jest już twoim zmartwieniem – odparł Jones. – Ty i twoja ekipa macie ty lko zlokalizować jaskinię, sprawdzić, czy jest tam złoto, po czy m wy nieść się stamtąd. – Nie będziesz miał nic przeciwko temu, że zabierzemy kilka sztabek na pamiątkę? – zapy tał Storm. – Pamiętasz: kto znalazł, to jego. – Iwan Pietrow powiedział mi, że złoto jest ukry te w kontenerach towarowy ch, które wy wieziono z Moskwy. Kontenery mają oznaczenie „Odpady toksy czne”, aby powstrzy mać ciekawskich od zaglądania do środka. Kiedy znajdziesz jaskinię, masz sprawdzić kontenery i zaraz potem wracać do domu, z pusty mi rękoma. Proste jak drut. – Jones wy jął z szuflady biurka męski zegarek i rzucił go w stronę Storma, mówiąc: – Prezent. – Niech zgadnę – powiedział Storm. – Wy kry wacz złota? – Nie. – Promień laserowy, który przetnie kłódki kontenerów, gdy znajdziemy złoto? – Nie. – Sekretna broń, która... – To jest zegarek – rzekł Jones. Storm uniósł brew. – No dobrze – uległ Jones. – To także urządzenie namierzające. Znajdę cię, gdziekolwiek będziesz.
– Nie jestem pewien, czy chcę, żeby ś mnie pilnował dwadzieścia cztery godziny na dobę – odparł Storm. – Jeśli wy ciągniesz pokrętło, aby nastawić zegarek, wy śle on sy gnał ratunkowy oznaczający, że masz kłopoty i wzy wasz pomocy. Naty chmiast. – Żadnej pigułki z trucizną? – zapy tał Storm. Wsunął zegarek na rękę i zadał jeszcze jedno py tanie: – A co, jeśli naprawdę będę musiał ustawić czas? – Nie będziesz musiał. On się ustawia automaty cznie, niezależnie od miejsca, w który m się znajdujesz. – Zegarek, który działa, i urządzenie namierzające. Co oni jeszcze wy my ślą? – Dla ciebie pigułkę z trucizną. – Kogo jeszcze z tej teczki Z lub M wy brałeś do tej akcji? I czy im też dasz takie zegarki? – Spotkasz się z nimi później i nie, ty lko ty dostałeś taki zegarek – odrzekł Jones, po czy m otworzy ł teczkę projektu Midas i wy jął z niej trzy fotografie, które podał Stormowi. – Pierwszy członek ekipy będzie uży wać imienia Dilja. To rodowita Uzbeczka. Po oderwaniu się jej kraju od dawnego Związku Radzieckiego weszli tam przedstawiciele islamskiego dżihadu. Dilja by ła naszą tajną agentką. W zamian pomogliśmy jej zniknąć. Będzie ci służy ć jako przewodnik i tłumaczka. Fotografia przedstawiała kobietę o surowy m spojrzeniu w wieku trzy dziestu kilku lat, z blizną o poszarpany ch brzegach biegnącą wzdłuż lewego policzka. – Dorobiła się tej blizny podczas przesłuchania przez urzędników państwowy ch – wy jaśnił Jones. – Dramat polegał na ty m, że w tamty m czasie pomagała w rzeczy wistości własnemu rządowi, ale nie mogła o ty m nikomu powiedzieć. Pracowała po tej samej stronie bary kady co ludzie, którzy ją zranili. – I nie zdradziła się? – Nie. Dilja to bardzo twarda kobieta. Storm przy jrzał się drugiej fotografii. Przedstawiała ona niskiego mężczy znę o okrągłej twarzy noszącego grube okulary. – Zostanie ci przedstawiony jako Oskar. To rosy jski geolog. – By ły komuch? – zapy tał Storm. – Przy puszczalnie nadal nim jest, ale spodobały mu się dolary amery kańskie. Dostarczy ł nam wielu informacji naukowy ch, zanim rozpadł się Związek Radziecki. Widział złoto i może potwierdzić, czy sztabki są ty mi samy mi, które wy kradziono z Moskwy. Na trzeciej fotografii by ł Amery kanin.
– Znasz tego agenta i on też cię rozpozna – powiedział Jones. – Podczas tej misji będzie nosił imię Casper. Storm rzeczy wiście rozpoznał tego człowieka. Pracowali razem Specjalnością Caspera by ło zabijanie.
przed Tangierem.
– Jeśli będę z nim pracował, dowie się, że ży ję – odezwał się Storm. – A ty dowiesz się tego samego o nim. Nie wy sy łałby m was razem, gdy by nie by ło to absolutnie konieczne. Silny i groźny Casper by ł ty pem człowieka, którego dobrze mieć przy sobie podczas bójki w barze, ale którego nigdy nie przedstawiłoby się swoim rodzicom albo dziewczy nie. – Wy brałeś Dilję na przewodnika – powiedział Storm. – Oskar jest naukowcem, który może potwierdzić, że złoto jest autenty czne. Casper zabije każdego, kto wejdzie mu w drogę. Do czego mnie potrzebujesz? Ja jestem pry watny m detekty wem. Zajmuję się tropieniem ludzi. – Chcę, żeby ś obserwował tę trójkę – odrzekł Jones. – Do ciebie mam zaufanie. Gdy w grę wchodzi taka ilość złota, nie jestem pewien pozostały ch.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Jedziemy już ponad godzinę – odezwał się Cumerford. – Zatrzy majmy się na kawę. – Proszę się ty lko upewnić, że jest to miejsce, w który m nikt mnie nie rozpozna – odparła Showers. Wy mknęli się ze szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie tuż po ósmej rano. Początkowo plan by ł taki, że Showers zostanie wy pisana, gdy ty lko złoży oświadczenie dla lokalnej policji i Scotland Yardu. Funkcjonariusze FBI chcieli naty chmiast wy wieźć ją z Anglii. Opiekujący się Showers lekarze zaprotestowali jednak, mówiąc, że to niebezpieczne wy pisy wać ją następnego dnia po operacji ramienia. Showers niechętnie zgodziła się spędzić w szpitalu jeszcze jedną dobę, ale nie mogła się już doczekać opuszczenia go. Ubrała granatowe dżinsy, T-shirt, czapkę bejsbolową i założy ła ciemne okulary. Cumerford dopilnował, żeby ekipy telewizy jne i reporterzy czający się przed wejściem na oddział ratunkowy szpitala dostali informację, że Showers zostanie zaraz wy pisana. Urzędnicy szpitala pospiesznie wsadzili pacjentkę do ambulansu, który pomknął w kierunku Londy nu. Aby przy nęta by ła jeszcze bardziej wiary godna, agent CIA Thomas Gordon, podający się za pracownika Departamentu Stanu, pojechał za ambulansem w samochodzie należący m do ambasady Stanów Zjednoczony ch, który m on i Cumerford przy jechali do Oksfordu. Podczas gdy media ścigały jego i ambulans, Showers i Cumerford wy mknęli się przez boczne drzwi szpitala do wy najętego samochodu. Opuścili Oksford niezauważeni. A przy najmniej tak im się wy dawało. Showers nie udawała się do Londy nu. Cumerford otrzy mał polecenie z agencji, aby zawieźć ją do bazy Królewskich Sił Lotniczy ch w Lakenheath, gdzie stacjonował amery kański 48 Dy wizjon Medy czny. Zorganizowano lot z personelem medy czny m na pokładzie, na wy padek gdy by miała nawrót choroby. Baza znajdowała się około stu kilometrów na północ od Londy nu, co by ło dodatkowy m plusem. Do czasu, gdy reporterzy zdaliby sobie sprawę, że zostali oszukani, i ruszy liby do Lakenheath, Showers dawno już by tam nie by ło. Kula strzaskała jej prawy obojczy k. Ale to wstrząs pourazowy o mało nie pozbawił jej ży cia. Umarłaby, gdy by nie przy wieziono jej do szpitala w ciągu „złotej godziny ”, jak służby medy czne określają czas, w który m ofiara wy padku musi znaleźć się na stole operacy jny m. Prawe ramię
miała unieruchomione na temblaku, by ła na środkach przeciwbólowy ch, ale nie odniosła żadny ch trwały ch uszkodzeń. Pozostanie jej natomiast brzy dka blizna przy pominająca, że otarła się o śmierć. – Nie muszę lecieć samolotem medy czny m – protestowała. – Waszy ngton na to nalegał – odparł Cumerford. – Nie ma pani wy boru. – Tak samo jak nie miałam wy boru, jeśli chodzi o moje oświadczenie – odrzekła. – Wie pani, że Dobry Samary tanin dzwonił do szpitala, żeby dowiedzieć się o pani stan zdrowia? – spy tał Cumerford. – Co takiego? – Steve Mason, czy jak on tam się do diabła nazy wa. Dostał wy raźne polecenie, żeby nie ry zy kować telefonu. Ale najwy raźniej to nie jest ktoś, kto lubi chodzić utarty mi ścieżkami. – Nie, on się nie przejmuje zasadami – odrzekła April. – Dlaczego nikt mi nie powiedział? – Spała pani. Gdy nie połączono go z panią, powiedział chy ba członkom personelu szpitala kilka słów, które uraziły ich bry ty jską dumę. Showers z trudem ukry ła uśmiech. Kiedy dojeżdżali do skrzy żowania autostrad A14 i M11, Cumerford zauważy ł znak drogowy, na który m widniały dwie pochy lone żółte palmy na jaskrawoczerwony m tle. – Anglicy nazy wają to „dodatkowa stacja benzy nowa przed nami” – wy jaśnił. – Możemy tam pojechać i coś zjeść. Na terenie większości z ty ch stacji benzy nowy ch znajdują się restauracje. To może by ć dla nas lepsze rozwiązanie niż zjechanie z autostrady i odwiedzenie pubu, w który m ktoś mógłby panią rozpoznać. – Przy jeżdżam do Anglii i na pożegnanie jem w McDonaldzie. – Przez ostatnie dwa dni pani zdjęcia pojawiały się co godzinę w BBC – odrzekł Cumerford. – Wy darzenie określono mianem „oksfordzkiej masakry ”. Anglicy nie są przy zwy czajeni do strzelanin, zwłaszcza podczas pokojowy ch demonstracji studenckich. Cumerford wy dawał się Showers przy zwoity m facetem. By ł agentem specjalny m jakieś pięć lat dłużej niż ona i ciężko pracował w Waszy ngtonie, zanim wy słano go do Londy nu. To by ł komfortowy przy dział zarezerwowany dla agentów FBI będący ch wschodzący mi gwiazdami. – Mógłby m zabić za filiżankę dobrej kawy – powiedział. – Bry ty jczy cy może wiedzą, jak zrobić herbatę, ale nie mają pojęcia o parzeniu porządnej kawy. To jedy na rzecz, jakiej mi brakuje. – Trochę boli mnie brzuch. Skorzy stam ty lko z toalety. Zjechali z drogi A14 i Cumerford zaparkował przed główny m budy nkiem stacji. To by ła
nowoczesna jednopiętrowa budowla o duży ch szklany ch oknach. W środku by ło pięć restauracji ty pu fast food, łącznie z McDonaldem i KFC, ulokowany ch w półkolistej przestrzeni wy pełnionej klientami. – Też pójdę do łazienki, zanim zamówię kawę – powiedział Cumerford. – Gdy pani skończy, spotkajmy się w restauracji. Ty lko żeby m nie musiał pani szukać. – Rzucił jej uśmiech. Toalety znajdowały się tuż na lewo od wejścia, kilka metrów od restauracji. Kiedy Showers weszła do damskiej, zastała tam dwie dziewczy ny my jące ręce nad rzędem umy walek. Minęła je, podchodząc do pustej kabiny. Z trudem udało jej się rozpiąć spodnie lewą ręką. Walcząc z guzikiem i zamkiem bły skawiczny m, zachichotała. Łatwiej jej by ło lewą ręką zastrzelić człowieka, niż ściągnąć dżinsy. Gdy usiadła, usły szała jak dziewczy ny odchodzą od umy walek. W ciszy, jaka zapadła, wy dała z siebie głośne westchnienie. By ła wy czerpana, ale przede wszy stkim sfrustrowana, gdy ż wiedziała, że kontuzja ramienia wy eliminuje ją z akcji na jakiś czas. Osiągnęła cel, z jakim wy słano ją do Anglii: rozwiązała sprawę podwójnego morderstwa w Waszy ngtonie. Mogła wy jaśnić swoim przełożony m, że Lebiediew i Nad zorganizowali porwanie Matthew Dulla i zabójstwo jego ojczy ma, senatora Thurstona Windslowa. Nie wiedziała, dlaczego Storm i CIA nie powiedzieli jej o złocie. Nie miała się o ty m dowiedzieć, ale została wciągnięta w ten element rozgry wki, gdy Lebiediew zaczął torturować Pietrowa na ty lny m siedzeniu mercedesa. Podejrzewała, że Steve Mason już ustalał z Jedidiahem Jonesem sposoby wy doby cia złota. Ale ona nie weźmie udziału w tej akcji. Będzie tkwiła za biurkiem, czekając, aż jej rana się zagoi. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedy kolwiek zobaczy Steve’a Masona, czy też po prostu zniknie on równie nagle, jak pojawił się w jej ży ciu. Niezależnie od wszy stkiego by ła zdeterminowana, aby sprawdzić go od razu, jak ty lko wróci do Waszy ngtonu. Jeśli jego ojciec by ł emery towany m agentem FBI, to musi by ć jakiś trop, który mogłaby podjąć. Zapięcie spodni lewą ręką okazało się równie trudne, jak ich odpięcie. Gdy w końcu jej się to udało, otwarła drzwi kabiny, ciągnąc je ku sobie. Znienacka wy rosła przed nią ogromna postać. Showers zrobiła krok do ty łu i lewą ręką sięgnęła do biodra. Zazwy czaj tam miała przy piętego glocka. Gdy jej palce dotknęły tkaniny, zdała sobie sprawę, że Cumerford nie zwrócił jej glocka, kiedy dziś rano wy pisano ją ze szpitala. Miała ty lko jedno sprawne ramię i żadnej broni. Poruszał się bardzo szy bko, jak na takiego wielkiego mężczy znę. Showers zobaczy ła bły sk i ruch jego ręki, poczuła ukłucie w szy ję, a potem dziwne ciepło, po czy m straciła przy tomność. Napastnik złapał jej bezwładne ciało, gdy zaczęła osuwać się na podłogę. – Masz ją? – spy tała nerwowo kobieta strzegąca drzwi do damskiej toalety. Miała na sobie strój pielęgniarki, a na szy i zawieszony stetoskop. Powstrzy my wała inne kobiety od wejścia do środka, tłumacząc im, że udzielana jest pierwsza pomoc medy czna.
– Tak – odpowiedział olbrzy m. – Jesteśmy gotowi – zameldowała pielęgniarka do maleńkiego mikrofonu umieszczonego pod rękawem jej bluzki. – Gdzie jest drugi Amery kanin? – Właśnie wy szedł z toalety i stoi teraz w kolejce do McDonalda – odezwał się męski głos w miniaturowej słuchawce. – Są przed nim dwie osoby. Z wnętrza restauracji Cumerford nie widział wejścia do damskiej toalety ani znajdującego się tuż obok bocznego wy jścia prowadzącego na parking, ale nie odczuwał niepokoju. Kobiety zazwy czaj spędzają w toalecie więcej czasu niż mężczy źni. – Ruszamy ! – rozkazała kobieta. Mężczy zna, z który m rozmawiała, naty chmiast opuścił swoje miejsce w restauracji i podszedł do niej szy bkim krokiem. – Nagły wy padek – powiedziała pielęgniarka, wy suwając się na czoło grupy. – Proszę się odsunąć. Stado kobiet cierpliwie czekający ch u wejścia do toalety zrobiło przejście dla czworga osób. W ciągu kilku sekund Showers została bły skawicznie wy prowadzona na zewnątrz i wepchnięta na ty lne siedzenie sedana z przy ciemniany mi oknami. Kiedy Cumerford zapłacił za kawę i dostał resztę, zaczął się niepokoić. Omiótł wzrokiem restaurację, ale nigdzie nie widział Showers. Poszedł szy bko do damskiej toalety, ale nie chciał wołać agentki, a nie mógł wejść do środka, nie wy wołując sceny. Zauważy ł wchodzącego przez główne wejście strażnika z parkingu przy autostradzie, podszedł więc szy bko do niego. – Podróżuję ze znajomą, która dziś rano została wy pisana ze szpitala – powiedział. – Jest już dość długo w toalecie i boję się, że mogła zemdleć albo ma jakieś problemy. Ochroniarz przez krótkofalówkę wezwał kierowniczkę, która pojawiła się po minucie. – Ten pan zgubił w kiblu przy jaciółkę – wy jaśnił strażnik. – Mówi, że dopiero co została wy pisana ze szpitala i nosi rękę na temblaku. – Złamane ramię? – spy tała kobieta. – Złamany obojczy k, wy padek – odrzekł Cumerford, gry ząc się w języ k, zanim wy msknęło mu się słowo „postrzał”. – Już sprawdzam – powiedziała wesoło kobieta. Wróciła po kilku chwilach. – Przy kro mi, kolego, ale w kiblu nie ma żadnej kobiety noszącej temblak. W ogóle nie ma tam żadnej Amery kanki. Może poszła do restauracji? Cumerford chwy cił komórkę i odszedł na bok, aby zadzwonić do agenta w ambasadzie w Londy nie, który nadzorował akcję.
– Showers zniknęła! – Co? Jak? Nie by łeś z nią cały czas? – Nie w toalecie. Zatrzy maliśmy się na stacji benzy nowej. Cumerford poczuł, jak ktoś doty ka jego ramienia. To by ła kierowniczka. – Ta para mówi, że widzieli, jak kilka minut temu twoją przy jaciółkę wy niesiono nieprzy tomną z kibla. By ła z nią pielęgniarka. – Pielęgniarka? – Pielęgniarka i dwóch dżentelmenów. Jeden z nich ją niósł. To by ł duży facet. Cumerford rzucił do telefonu: – O mój Boże, ktoś ją porwał! Straciliśmy agentkę Showers!
ROZDZIAŁ SZÓSTY Gabinet prezydenta, budynek Senatu na Kremlu, Moskwa, Rosja
Tuż za biurkiem prezy denta Barkowskiego w jego gabinecie na Kremlu wisiał herb Federacji Rosy jskiej. W samy m centrum czerwonego godła znajdował się dwugłowy złoty orzeł. W jedny m złowrogim szponie ptak dzierży ł berło, w drugim trzy mał carską koronę. Pośrodku herbu widniała tarcza ze święty m Jerzy m na koniu zamierzający m się na smoka. Barkowski nienawidził zarówno swojego zaby tkowego prezy denckiego biurka, jak i herbu, ale tego drugiego w szczególności. Ustanowili go w 1993 roku jego poprzednicy po upadku imperium radzieckiego. Reformatorzy usunęli bardziej znajomy sierp i młot oraz motto: „Proletariusze wszy stkich krajów, łączcie się!”. – Co ma wspólnego święty Jerzy zabijający smoka ze współczesną Rosją? – narzekał często Barkowski, zwracając się do swoich gości. Legenda przy wędrowała do kraju wraz z krucjatami z Libii. Dlaczego przy wódcy państwowi umieścili krzy żowca na herbie narodowy m, kiedy by ło ty le inny ch znacznie lepszy ch możliwości? Barkowski uważał, że równie dobrze on sam mógłby się znaleźć na ty m godle, ale oczy wiście przed święty m Jerzy m. Zrobił dla Rosji o wiele więcej. Prezy dent wrócił akurat do swojego gabinetu z lekkiego posiłku w porze lunchu, gdy rozległo się stukanie do drzwi i do środka wszedł szef jego sztabu, Michaił Sokołow. – Mam nowe wiadomości – oznajmił. – Najpierw mi coś wy jaśnij – odrzekł Barkowski. – Chciałem, żeby Pietrowa przesłuchano i zabito. Chciałem zrzucić na Amery kanów winę za jego śmierć. A co robią nasi ludzie w Londy nie? Wy słali trzech zabójców, żeby zastrzelili go na publiczny m wiecu! Czy to jest zwalanie winy na FBI? W dodatku nie udało im się go zabić! A teraz Pietrow i Lebiediew nie ży ją, zaś ty ch dwoje Amery kanów ocalało. – Pietrow nie miał zginąć w czasie wiecu – tłumaczy ł Sokołow. – Plan by ł taki, że nasi ludzie po wiecu urządzą zasadzkę na Pietrowa i Amery kanów, kiedy ci będą wracać w konwoju do angielskiej posiadłości Pietrowa. Pomagała nam szefowa jego ochrony. Miała sprawić, żeby wy glądało na to, że Amery kanie zabili Pietrowa i jego dwóch ochroniarzy, zanim zostali śmiertelnie ranni. Atak mieli przeży ć ty lko szefowa ochrony i Lebiediew. By liby jedy ny mi
świadkami i przesłuchaliby Pietrowa w sprawie złota, zanim by go wy eliminowali. – Jeśli taki by ł plan, to dlaczego nasi ludzie zaczęli strzelać na wiecu? – Ponieważ zostali rozpoznani w tłumie przez Amery kanów, zanim Pietrow zaczął swoje przemówienie. Ten Dobry Samary tanin – niezidenty fikowany agent CIA – chciał zdemaskować jednego z nich. Nasz człowiek spanikował i zaczął strzelać. – To kompletna katastrofa. Teraz wszy scy na świecie mnie obwiniają, i w zasadzie trudno im się dziwić. Londy n wy najął do tej roboty by ły ch agentów KGB, którzy okazali się całkowity mi idiotami. Całe zdarzenie przerodziło się w skandal między narodowy, a my w dalszy m ciągu nie wiemy, gdzie jest ukry te moje złoto. – Ależ wiemy. To jest właśnie ta dobra wiadomość, z którą przy szedłem. – Wiesz, gdzie jest moje złoto? Gdzie? I skąd o ty m wiesz? – Nie znamy jeszcze dokładnej lokalizacji, ale wkrótce się dowiemy. Nasi ludzie w Anglii porwali agentkę FBI – powiedział Sokołow. – Jak to ma pomóc w odnalezieniu złota? Do czego ona mi się teraz przy da, skoro Pietrow nie ży je? – Ona wie, gdzie jest ukry te pana złoto. – To niemożliwe – odparł Barkowski. – Według BBC po strzelaninie na wiecu leżała nieprzy tomna w samochodzie. Nie ma pojęcia, co zaszło między Pietrowem a Lebiediewem i jak to się stało, że obaj nie ży ją. – BBC kłamie. Pietrow powiedział jej, gdzie ukry te jest złoto, zanim umarł. – A ty skąd możesz to wiedzieć? – Bo mamy potwierdzenie tej informacji. Pomaga nam przy jaciel – ktoś, z kim nasz wy wiad nie miał od wielu lat kontaktu. – Mamy szpiega w FBI? – Nie, w Langley. Jeden z naszy ch najlepszy ch agentów ujawnił się po czterech latach. My śleliśmy, że go straciliśmy, ponieważ zerwał z nami łączność i zniknął. Ale teraz znowu nam pomaga. Dzisiaj rano przy słał informację, że CIA kompletuje ekipę, która ma udać się po złoto, bo agentka FBI April Showers powiedziała im, gdzie jest ukry te. Musiała by ć przy tomna w samochodzie, kiedy Lebiediew przesłuchiwał Pietrowa. Dlatego ją porwaliśmy. Barkowski wy rzucił z siebie stek przekleństw. – Ostrzegaliśmy Amery kanów, aby trzy mali się z daleka od mojego złota, ale pan Jedidiah Jones my śli, że może mnie ignorować i ujdzie mu to na sucho. – Panie prezy dencie, nawet jeśli agentka FBI nie powie nam, gdzie jest złoto, i tak będziemy
w stanie je namierzy ć, bo nasz przy jaciel – nasza wty czka – jest członkiem ekipy zorganizowanej przez Jonesa do zlokalizowania złota. Nie zdając sobie z tego sprawy, Jones poprowadzi nas prosto do celu. Prezy dent wy szczerzy ł zęby w złowieszczy m uśmiechu. – Mamy zarówno agentkę FBI, jak i kreta w CIA. – Zawahał się przez chwilę i dodał: – Ale czy na ty m naszy m szpiegu można polegać? Skąd wiesz, że to nie jest prowokacja Jonesa, jedna z wielu sztuczek CIA? Zwłaszcza że ten szpieg siedział cicho przez całe lata i pojawił się dopiero teraz. – To prawda, nasz przy jaciel zniknął cztery lata temu – przy znał Sokołow. – Ale informacje, które nam wcześniej przekazy wał, by ły w stu procentach wiary godne. W jednej z jego ostatnich wiadomości uprzedził nas o operacji w Tangierze. Mogliśmy to wy korzy stać, aby pokrzy żować plany CIA. Zginęło kilku Amery kanów i operacja Jonesa okazała się całkowitą porażką. – Nasz kret potwierdzi informacje, które wy dostaniemy od agentki FBI, i odwrotnie – powiedział Barkowski. – Genialne! – Tak, ale najpierw musimy wy wieźć April Showers z Anglii. Nie możemy sobie pozwolić na więcej błędów. Gdzie powinniśmy ją wy słać w celu przesłuchania? – Zabierzcie ją w miejsce, w które uda się ekipa poszukiwawcza CIA. Zróbcie to tam. – Mogę spy tać w jakim celu? – zapy tał Sokołow. – Chcę, aby Jedidiah Jones wiedział, kiedy znajdą jej ciało, że została stracona z powodu jego decy zji o wy prawie po moje złoto. – Już go zawsty dziliśmy w Tangierze – rzekł Sokołow. – I zrobimy to ponownie. – Chcę, żeby agentka FBI i członkowie ekipy CIA zostali zabici dopiero wtedy, gdy odzy skamy moje pieniądze. Ty m razem żadny ch błędów. Jak już będę miał złoto, wszy scy mają umrzeć. Chcę wy słać jasny sy gnał temu arogantowi Jedidiahowi Jonesowi. – Wszy scy z wy jątkiem naszego przy jaciela kreta oczy wiście – sprostował Sokołow. – Nie, jego też zabijcie – powiedział Barkowski. – Szpieg zdradza swój kraj ty lko z jednego powodu. Nie chodzi o miłość ani żadne sekrety. Zawsze chodzi o pieniądze. A człowiek, którego można kupić, nie jest człowiekiem, do którego można mieć zaufanie. Gdy już zdobędziemy złoto, nie będzie nam potrzebny. – Ale może się jeszcze przy dać później – zaprotestował Sokołow. – Jones jest na to za inteligentny. Jeśli ty lko jedna osoba przeży je i ucieknie, będzie wiedział, że to ona jest zdrajcą. W przeciwny m razie jak udałoby jej się przeży ć? – W takim razie zabijmy ich wszy stkich, łącznie z agentką FBI. Ty m razem nam nie ucieknie.
– Nie chcę żadny ch świadków. Żadny ch ocalały ch. Chcę wkurzy ć pana Jedidiaha Jonesa i chcę, aby wiedział, że to moje dzieło.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
K orzy stając z samolotu wojskowego, Storm dostał się do amery kańskiej bazy w Niemczech, gdzie wsiadł na pokład pry watnego statku powietrznego wy czarterowanego przez CIA. Zabrał go on na lotnisko wojskowe w Kazachstanie. Chociaż rząd kazachski zaprzeczał, jakoby zezwalał na loty Amery kanów w obrębie swoich granic, za zamknięty mi drzwiami zawarto porozumienie, które umożliwiało CIA korzy stanie z konkretny ch lądowisk dla celów swoich tajny ch operacji w zamian za amery kańską pomoc zagraniczną. To by ła właśnie jedna z takich operacji. Na lotnisku w Kazachstanie Storm zastał czekający na niego stary model Range Rovera, obok którego stała kobieta. Ze zdjęcia, które pokazał mu Jones, wiedział, że to Dilja. – Witamy w Kazachstanie – odezwała się, wy ciągając do niego rękę. Storm ocenił jej wzrost na jakieś sto sześćdziesiąt pięć centy metrów, a wagę na pięćdziesiąt pięć kilo. Miała krótkie czarne włosy i mocny uścisk ręki. Mimo że by ła rodowitą Uzbeczką, mówiła z czy sty m bry ty jskim akcentem. – Łap swoje manele i wsiadaj – powiedziała. – Zawiozę cię na nasz punkt etapowy, gdzie już czeka reszta. – Studiowałaś w Anglii? – zapy tał, kiedy oddalali się od lądowiska. – Kiedy by łam dzieckiem, Rosjanie nie pozwalali nam podróżować. Ale we wszy stkich naszy ch szkołach by ły angielskie podręczniki. Dlatego mówię z akcentem. Kasety, który ch słuchaliśmy, pochodziły z Londy nu. Mówię jeszcze w trzech inny ch języ kach, ale nie usły szy sz w moim głosie śladu bry ty jskiego akcentu. Brzmię jak Bry ty jka ty lko wtedy, gdy mówię po angielsku. – Popatrzy ła na niego i mówiła dalej: – Będziesz się wy różniać, kiedy pójdziemy w odległe góry. Nie wy glądasz jak tutejsi mężczy źni. Ludzie będą my śleć, że jesteś Rosjaninem, a tutaj wszy scy nienawidzą Rosjan, bo torturowali nas przez całe dziesięciolecia. – Pomacham flagą amery kańską. – Powiedz im, że jesteś z amery kańskiej telewizji. Kochamy tutaj amery kańską telewizję. Jeśli chcesz zaimponować kobietom, powiedz, że jesteś z Tańca z gwiazdami i chcesz zorganizować konkurs taneczny w Uzbekistanie. Będziesz bohaterem!
– Dzięki za wskazówki – odparł Storm. Zauważy ł bliznę, która przecinała jej policzek. Wy doby ły ją z ciemności nocy światła na desce rozdzielczej. Zorientowała się, że na nią patrzy. – Co my ślisz o mojej ozdobie? – zapy tała. – Taka mała pamiątka. Tutaj zawsze tną kobiety po twarzy. W ten sposób kiedy kobieta codziennie patrzy w lustro, pamięta, jaką oni mają władzę. I każdy, kto widzi taką kobietę, wie, że niebezpiecznie jest się z nią wiązać. Samochód trafił na przeszkodę, która sprawiła, że oboje podskoczy li na swoich siedzeniach. Dilja zjechała z głównej drogi na coś, co dla Storma wy glądało jak ścieżka dla krów, a co miało poprowadzić ich w góry. – Nigdy nie by łeś torturowany ? – spy tała. – Ty lko przez by łe dziewczy ny. Range rover podjechał pod wiejski dom o chropowaty ch kamienny ch ścianach i drewniany m dachu, składający się ty lko z jednego pomieszczenia. Znajdował się na zupełny m odludziu. Dilja zatrzy mała samochód i powiedziała: – Amery kanin w środku nazy wa się Casper, a Rosjanin to Oskar. Przedstawię cię. Wszedł za nią przez drewniane drzwi. Mężczy zna w okularach podniósł wzrok znad stołu, na który m studiował mapę. Storm domy ślił się, że to Oskar. W drugim końcu pokoju znajdował się Casper. Siedział na krawędzi łóżka i palił papierosa. Oskar podniósł się z miejsca, Casper nie. Oskar się odezwał, Casper ty lko patrzy ł. – Ty musisz by ć Steve – powiedział by ły rosy jski geolog. – Miło cię poznać, Oskar – odrzekł Storm. Popatrzy ł na Caspera i powiedział: – Znowu się spoty kamy. – Cześć, Stevie – rzucił Casper, akcentując jego imię z manierą, która w oczy wisty sposób by ła lekceważąca. Gdy się ostatnio widzieli, Casper miał czarne włosy. Teraz by ły całkowicie siwe, ściągnięte do ty łu w koński ogon. Przy by ł mu też nowy tatuaż. Na jego prawy m przedramieniu widniała czaszka z wężem wy chodzący m z jednego oka oraz nożem wbity m w drugie. – My ślałem, że cię zabili w Tangierze – powiedział Casper, ignorując reguły Jedidiaha Jonesa doty czące ujawniania jakichkolwiek informacji na temat wcześniejszy ch misji. – Rozczarowany ? – Wiem ty lko, że operacja w Tangierze poszła nie tak, jak trzeba, i sły szałem, że to z twojego powodu – odrzekł szy derczo Casper. – Fakty cznie poszła kiepsko i my ślałem, że ty miałeś coś z ty m wspólnego – odwzajemnił się
Storm. Casper podniósł się z łóżka i Storm zobaczy ł, że ma za pasem nóż Ka-Bar, stanowiący wy posażenie amery kańskiej piechoty morskiej. Obaj mężczy źni wbili w siebie wzrok i Storm zaczął przy gotowy wać się do walki. – Straciłem w Tangierze dobry ch ludzi – mówił Casper. – Dobry ch ludzi, którzy nie powinni by li umrzeć. – Ja skończy łem na podłodze z bebechami podziurawiony mi przez kule, podczas gdy ty popijałeś sobie piwko w barze ty siące kilometrów dalej – odparował Storm. – Więc nie rób mi wy kładu na temat ofiar. – Panowie, to naprawdę nie jest czas ani miejsce na kłótnie – odezwał się cicho Oskar. Dilja wkroczy ła między Caspera i Storma i powiedziała z dezaprobatą: – Zostaliśmy wy brani do tego zadania, bo Jedidiah Jones nam zaufał. Musimy by ć profesjonalistami. Możecie rozwiązać swoje pry watne spory, jak znajdziemy złoto. – Kobieta z blizną ma rację – mruknął Casper. – Później załatwimy nasze porachunki, chłoptasiu. Storm nie potrafił zrozumieć, dlaczego Jones dobrał go w parę z Casperem. Wiedział ty lko, że jeśli chodzi o tego ty pka, musi mieć oczy z ty łu głowy. Co do pozostałej dwójki, Dilja wy dawała się osobą godną zaufania, zaś Oskara nie by ł pewien. Czy Jones miał jakieś powody – oprócz faktu, że wszy scy oficjalnie by li „zaginieni lub martwi” – żeby skompletować z nich druży nę? – Niech wszy scy się tu zbiorą – odezwała się Dilja, przejmując dowodzenie. Każdy z nich zajął miejsce po jednej ze stron kwadratowego stołu. – Jesteśmy tutaj, u podnóża ty ch gór – powiedziała, wskazując palcem na mapę. – Jutro rano pojedziemy w góry samochodem tak daleko, jak to możliwe, a potem będziemy szli przez granicę do Uzbekistanu. Mieliśmy rozkaz, żeby iść tędy. – Przesunęła ręką po mapie do miejsca, gdzie zaznaczy ła punkt jasnoczerwony m krzy ży kiem. – Tutaj jest ukry te złoto. Ale zostaliśmy zawróceni. – O czy m ty mówisz? – spy tał Oskar. – Tak – zawtórował mu Casper podejrzliwy m tonem. – Skąd ta zmiana planu w ostatniej chwili? – Jak wiecie, z podnóża ty ch gór nie ma sposobu, aby skontaktować się z Langley, ale gdy by łam na lotnisku, odebrałam pilny telefon od Jonesa. Dał mi dodatkowe rozkazy. – Nie podoba mi się to – mruknął Casper. – Widziałem się wczoraj z Jonesem i nic mi nie powiedział o zmianie planów – dodał Storm.
– Odkąd opuściłeś Niemcy, miałeś rozkaz, żeby nie wchodzić na linię – przy pomniała mu. – Wy gląda na to, że twoja przy jaciółka została porwana w Anglii. – Agentka Showers porwana! – wy krzy knął Storm. – Jak to możliwe? Przecież jest w szpitalu i dochodzi do siebie po postrzale. – By ła w szpitalu w Oksfordzie, ale została uprowadzona, gdy wieziono ją do angielskiej bazy lotniczej, skąd miała wrócić do Stanów. – Kto ją dopadł? Gdzie ona teraz jest? – Według informacji, jakie posiada Jones, przewieziono ją samolotem do Dży zaku, miasta położonego dość blisko naszego pierwotnego miejsca przeznaczenia w Górach Molguzar – odrzekła Dilja. – Kazał nam udać się do Dży zaku i ją odbić. – Co takiego? – powiedział Oskar z oburzeniem. – Jestem geologiem. Nie będę nadstawiał karku, bo jakaś lekkomy ślna agentka FBI dała się porwać. Ruchem, który zaskoczy ł nawet jego samego, Storm chwy cił Oskara za koszulę, poderwał go z podłogi i uderzy ł jego głową o stół, twarzą do mapy. – Mówisz o mojej partnerce – wy cedził. – Ona nie jest lekkomy ślna i pójdziemy ją uratować. Czy to jasne? – Proszę, puść Oskara – odezwała się Dilja beznamiętnie. Storm poluzował uchwy t i Rosjanin się podniósł. By ł wy raźnie zły. – Dotknij mnie jeszcze raz, a cię zabiję – wy rzucił z siebie. – Czy m? – spy tał Casper. – Kawałkiem skały ? – Sięgnął ręką do pasa, wy ciągnął z pochwy nóż i wy rzucił go w powietrze w taki sposób, że nóż się obrócił, a Casper złapał broń za ostrze. – Mogę ci go poży czy ć, jeśli my ślisz, że jesteś w stanie go dopaść. Oskar spojrzał na wy ciągnięty w jego stronę nóż, a potem na Storma. – Ha, dokładnie tak jak my ślałem – skomentował Casper, chowając nóż za pas. – Wiedziałem, że nie masz jaj. – Popatrzy ł na Dilję i mówił dalej: – Ale ten komuch ma rację. Zwerbowano nas do pomocy w odnalezieniu zaginionego złota. Jeśli ta dziwka z FBI potrzebuje ratunku, to dlaczego Jones nie wy śle marines? – My jesteśmy najbliżej – odparła. – I jesteśmy niewy kry walni – dodał Storm. – Masz na my śli zbędni – sarknął Casper. – Ta kobieta wie, gdzie jest złoto – mówiła Dilja. – Jeśli wy jawi im to, zanim zdołamy ją uratować, możemy wejść prosto w pułapkę. – W takim razie musimy albo ją uratować, albo uciszy ć – odparł Casper.
– Uratujemy ją – rzucił Storm stanowczo. – Nikt nie zrobi jej krzy wdy. Casper oparł dłoń na rękojeści noża i powiedział: – Ja nie jestem jak nasz mały komunisty czny kolega, chłoptasiu. Chwy ć mnie ty lko za koszulę i przy ciśnij moją głowę do stołu, a ja się odwinę z rozmachem. Zrobię ci taką pamiątkę, jaką ma nasza uzbecka księżniczka. – Wy dwaj, może dacie sobie po mordzie i będziecie mieli to z głowy ? – zaproponowała Dilja. – To nie jest demokracja. Jones wy dał nam rozkaz i wszy scy musimy go słuchać, z różny ch przy czy n. Casper zdjął rękę z noża i zapy tał: – Gdzie oni trzy mają tę dziwkę? Dilja stuknęła palcem w mapę. – To jest miasto Dży zak. Jones zorganizował transport i urządzenie śledzące z nawigacją satelitarną, które będą na nas czekać po drugiej stronie gór, gdy przekroczy my jutro rano granicę. Powiedział, że mamy uży ć GPS-a, aby dostać się do miejsca, gdzie przetrzy mują tę kobietę. Gdy tam dotrzemy, mam przekazać dowództwo Casperowi. – Casperowi? – zapy tał Storm z niedowierzaniem. – Tak – odpowiedziała stanowczo. – Jones wy rażał się niezwy kle jasno. Gdy będziemy w Dży zaku, mamy nie próbować dzwonić ani kontaktować się w jakikolwiek sposób z agencją, gdy ż nasze sy gnały zostaną przechwy cone przez władze uzbeckie. Jones powiedział, że do Caspera należy opracowanie planu uratowania agentki Showers. – Najwy raźniej Jones nie chce, aby ś schrzanił tę akcję ratunkową, tak jak to zrobiłeś w Tangierze – stwierdził Casper. Stormowi udało się pohamować, chociaż wszy stko się w nim gotowało. – Najpierw uratujemy Showers, a potem wy ruszamy po złoto – powiedziała Dilja. – Zakładając, że ona jeszcze ży je – wtrącił się Oskar. Casper wy szczerzy ł się w uśmiechu, demonstrując brak przedniego zęba. – Lepiej bądź dla mnie miły, chłoptasiu. Los twojej dziewczy ny jest teraz w moich rękach. – Zgadza się, i ty m razem lepiej zaplanuj doskonałą akcję ratunkową. Storm by ł poważnie zaniepokojony. Nie martwił się o siebie, ale o Showers. Nie chciał nawet my śleć o ty m, co mogło się z nią dziać w tej chwili.
ROZDZIAŁ ÓSMY
G dzie ona jest? April Showers leżała nieruchomo. Nie chciała, aby pory wacze wiedzieli, że oprzy tomniała. Musiała ocenić sy tuację. Ile czasu minęło, odkąd została uprowadzona w Anglii? Jak długo by ła pod wpły wem środka usy piającego? Przez wpółprzy mknięte oczy uważnie zbadała otoczenie. W niewielkim pomieszczeniu niewiele by ło widać, ale nic nie wskazy wało na to, żeby ktoś ją obserwował. Dobrze. Otwarła szeroko oczy i rozejrzała się w poszukiwaniu kamery wideo. Nie znalazła żadnej w zasięgu wzroku. Komora, w której się znajdowała, by ła zimna i wilgotna. Ze środka betonowego sufitu zwisała niskowatowa żarówka. Ściany też by ły zrobione z betonu. W jedny m kącie widniała metalowa rura i szlauch owinięty wokół stalowego wieszaka przy twierdzonego do ściany. Z wy sokiego sufitu zwisały haki rzeźnickie i zdała sobie sprawę, że jest przetrzy my wana w pomieszczeniu, w który m zarzy nano zwierzęta. Panujący tu smród potwierdził jej podejrzenia. Gnijąca mieszanka stu cuchnący ch odorów. Na jej skórze siadały muchy. Kiedy próbowała jedną pacnąć, jej prawe ramię przeszy ł nagły ból. W otępieniu wy wołany m narkoty kiem zapomniała o ranie postrzałowej. Dotknęła swojego ramienia. Ktoś opatrzy ł je świeży m bandażem. Jej prawa ręka zwisała z boku. Mogła nią ruszać, ale nie bez ogromnego bólu i jedy nie w ograniczony m zakresie. Miała na sobie te same dżinsy i T-shirt, które założy ła, gdy opuszczała szpital. Zginęła gdzieś ty lko jej czapka bejsbolowa. Na szy i wciąż wisiał temblak. Pomagając sobie lewą ręką, wsunęła do niego prawy nadgarstek. Trochę lepiej. Usiadła, podpierając się lewą ręką. Leżała na cienkim materacu poplamiony m krwią i śmierdzący m ury ną. Prawą kostkę u nogi otaczała skórzana obroża. Wiązanie by ło przy mocowane do krótkiego półmetrowego łańcucha, przy twierdzonego na stałe do podłogi. Gdy by miała nóż, mogłaby przeciąć obrożę. Ale nie dałaby rady przerwać łańcucha. Do pomieszczenia prowadziło ty lko jedno wejście i miało ono bardzo solidne drzwi. Nie by ło żadny ch okien. Ucieczka stąd będzie trudna. Podciągnęła nogi do piersi. Kiedy oni przy jdą? Zupełnie straciła poczucie czasu i bardzo ją to denerwowało. Czy teraz by ła noc, czy dzień? Czy oni spali?
Showers nigdy nie by ła cierpliwą osobą i po kilku minutach bezskutecznego polowania na muchy i zastanawiania się, co będzie dalej, zdecy dowała, że czas przejąć kontrolę nad sy tuacją. Krzy knęła więc, wy zwalając narastającą w niej furię. – Tutaj jestem! Chodźcie do środka! Czekała, nasłuchując. Żadnej reakcji. Ty lko cisza. Postanowiła więc spróbować jeszcze raz. – Hej! – zawołała. – Zacznijmy tę imprezę! Dalej żadnej odpowiedzi. Nie mogła wiedzieć, że zaledwie kilka metrów dalej znajdował się Hasan Sadikow, który siedział na składany m krześle na zewnątrz pokoju. Plecami opierał się o drzwi i pochłonięty by ł lekturą. Książki by ły dla Hasana ucieczką. Nie zwracał uwagi na krzy ki Showers i skupił się na powieści. Chciał przeczy tać jeszcze trzy dzieści stron, zanim będzie musiał przerwać i ją przesłuchać. Takie oczekiwanie mogło okazać się bardzo przy datne. Robił to już przedtem wiele razy i za każdy m razem odkry wał, że niepewność by ła dla jego ofiar bardzo niekomfortowa. Wy obraźnia może by ć o wiele gorsza od rzeczy wistości, zwłaszcza dla ludzi Zachodu. Naoglądali się za dużo horrorów. Hasan dawał też Showers nauczkę. Chciał, żeby zrozumiała, że nie ma żadnej kontroli nad swoją obecną sy tuacją. By ła całkowicie na jego łasce. Zanim skończy ł czy tać i włoży ł książkę do znoszonej sakwy, którą przy niósł z sobą, w rzeźni zapanowała cisza. Najwy ższy czas zabrać się do pracy. Wstał, odry glował drzwi, złoży ł metalowe krzesło, na który m wcześniej siedział, podniósł sakwę i wniósł to wszy stko do środka. Gdy wszedł, Showers wciąż trzy mała głowę przy ciśniętą do kolan. Szy bko opuściła nogi. – My ślę, że powinniśmy rozmawiać po angielsku – powiedział uprzejmie na powitanie. Zbliży ł się do niej, rozłoży ł krzesło i usiadł na nim. W oczach Showers Hasan z wy glądu niczy m się nie wy różniał. By ł to mężczy zna w średnim wieku, średniego wzrostu, z brzuchem przelewający m się przez pasek od spodni. Przy pominał jej facetów, który ch widuje się, jadąc autobusem do pracy, albo chodzący ch z dziećmi na zakupy. Mógł by ć kimkolwiek. – By łem w Stanach Zjednoczony ch – oznajmił, uśmiechając się. – Nowy Jork, Waszy ngton, no i oczy wiście Orlando. By ła pani w Disney landzie? – W Disney World – poprawiła go. – Disney land jest w Anaheim w Kalifornii. W Orlando jest Disney World. Przejechał prawą ręką po czarny ch włosach. Pokręcił szy ją, obracając głowę z jednej strony na drugą, zupełnie jakby by ł bokserem rozgrzewający m się przed walką.
– Chciałaby m skorzy stać z toalety – oznajmiła Showers. Sprawdzała go. Zamilkł, rozważając jej prośbę, po czy m powiedział: – Jestem rozsądny m człowiekiem. – Zawołał coś w obcy m języ ku i do środka wszedł młodszy mężczy zna. – Przy nieś wiadro. – Wolałaby m pójść do łazienki – powiedziała Showers. – Oczy wiście, że by pani wolała, ponieważ wtedy mogłaby pani spróbować ucieczki z tego pomieszczenia. Ale wiadro będzie musiało wy starczy ć. Pomocnik postawił je obok krzesła Hasana, a ten przesunął je stopą w jej kierunku. – Może to pani zrobić tutaj, ja poczekam – rzekł. – Mogę nawet odwrócić głowę. Biorąc pod uwagę, jak wielkim problemem by ło dla niej odpięcie spodni w toalecie na stacji benzy nowej w Anglii, Showers zdecy dowała się zaczekać. Kopnęła wiadro z powrotem w jego stronę. – Nie uży ję tego. Wzruszy ł ramionami. To by ła próba sił, którą jak widać miała przegrać. – Kiedy by łem w Stanach Zjednoczony ch – mówił dalej Hasan – wielokrotnie sły szałem jedno zdanie: „Mam dobrą i złą wiadomość”. – Wy szczerzy ł zęby w uśmiechu, najwy raźniej zadowolony z siebie, po czy m konty nuował: – Dobra wiadomość jest taka, że nie jestem brutalem. Nie jestem terrory stą. Nie mam zamiaru przetrzy my wać pani w niewoli przez całe lata dla okupu albo poświęcić pani na chwałę Allachowi. Jeśli to ma jakieś znaczenie, zostałem wy chowany w wierze prawosławnej. – I najwy raźniej przespałeś szkółkę niedzielną. – Cięty dowcip – stwierdził. – Podoba mi się. To sprawia, że moja praca jest wy zwaniem. Położy ł sakwę na masy wny ch kolanach i wy jął stary model dy ktafonu marki Panasonic na mikrokasety. Upewniwszy się, że w środku jest taśma, włączy ł go i położy ł na podłodze. – Moi pracodawcy będą chcieli wiedzieć dokładnie, co pani do mnie mówiła i jak to pani powiedziała. Zostałem wy najęty, aby mieli pewność, że mówi pani prawdę. Hasan wy trząsnął papierosa z twardego pudełka i poczęstował ją. – Nie palę – odmówiła. – Ja też nie. Obrzy dliwy nałóg – odparł, zapalając papierosa i powoli wy puszczając dy m. Jego zaprzeczenie nie miało sensu i Showers zaczęła się zastanawiać, czy z wy czerpania plączą jej się my śli. Nagle Hasan pochy lił się do przodu i przy tknął płonący czubek papierosa do jej szy i. Krzy knęła i szarpnęła się do ty łu, gdy zapach spalonego ciała dotarł do jej nozdrzy.
Oparł się z powrotem na krześle i zaciągnął się papierosem, dopóki jego czubek znowu nie zapłonął. – A teraz zła wiadomość – powiedział twardo. – Sprawię ci jeszcze więcej bólu niż to. Showers oddy chała gwałtownie. – Chy ba nigdy nie by ła pani przesłuchiwana – stwierdził. – Ale sądzę, że my ślała pani o ty m. Każdy o ty m my śli. Czy uda mi się nie zdradzić? Czy pęknę? To py tanie zadaje sobie głupiec. A wie pani dlaczego? Potrząsnęła przecząco głową. – Ponieważ wszy scy w końcu pękają. Pękają albo umierają. Jedy ną prawdziwą niewiadomą jest to, ile czasu potrzeba, żeby powiedziała mi pani prawdę. Dla mnie to nie ma znaczenia. Minuta, godzina, może cały dzień. Ale dla pani to będzie miało ogromne znaczenie. – Popatrzy ł na czerwoną końcówkę papierosa i pochy lił się do przodu. Showers insty nktownie się cofnęła. Bły snął wy szczerzony mi pożółkły mi zębami. – Proszę mi powiedzieć, czy lubi pani czy tać? – zapy tał. Kiwnęła głową twierdząco. – To dobrze – odparł. – Ja kocham literaturę. Codziennie staram się przeczy tać jedną książkę. Robię to, odkąd skończy łem sześć lat. Robię to, ponieważ chcę się uczy ć. Cały czas próbuję udoskonalić swój umy sł, a czy tanie pomaga w rozwiązy waniu problemów. Czy kiedy kolwiek czy tała pani „Jeden dzień Iwana Denisowicza” Sołżenicy na? Nie? To ważna książka, bardzo ważna książka o ży ciu w radzieckim łagrze, gdzie ludzie by li maltretowani. Gdy by ją pani czy tała, to może dowiedziałaby się z niej pani czegoś, co teraz mogłoby by ć przy datne. Milczała. – Wie pani, co powiedział Sołżenicy n o Amery kanach po ty m, jak wy emigrował ze Związku Radzieckiego i przez wiele lat mieszkał w waszy m kraju? Powiedział, że Amery kanom brakowało kręgosłupa moralnego, aby pokonać komunizm. Powiedział, że nie starczy ło wam odwagi. Wzięła głęboki oddech i odparła: – Może nie zauważy łeś, ale zimna wojna skończy ła się jakiś czas temu i my wciąż trwamy, w przeciwieństwie do komunizmu. – Bezczelna. Lubię to. Wy zwanie. Przez ten czas jego papieros się wy palił, rzucił więc niedopałek na podłogę i przy deptał. Sięgnął do sakwy i wy jął z niej zwój ciężkiego białego sznura. Przy glądała mu się uważnie. – Nie bez powodu wspomniałem o książkach – powiedział. – To dlatego, że uważam, iż każdy
człowiek powinien dąży ć do doskonalenia się w wy branej profesji. Weźmy na przy kład moją dziedzinę. Mógłby m uży wać ty ch samy ch technik za każdy m razem, gdy kogoś przesłuchuję, ale jak wtedy mógłby m się doskonalić? Dlatego zawsze szukam czegoś bardziej skutecznego. Jak na przy kład ten sznur. Czy wie pani, jak wiele jest sposobów, na które można związać ludzkie ciało, aby spowodować ogromny ból? Nie odpowiedziała. – Japończy cy wprowadzili więzy, sznury i ból do swoich zwy czajów seksualny ch. Nazy wają to Kinbaku albo Sokubaku – zniewolenie seksualne przy uży ciu sznurów. Wiedziała pani o ty m? W dalszy m ciągu milczała. Popisy wał się. Znowu się wy szczerzy ł w uśmiechu i spy tał: – O co chodzi? Zapomniałaś języ ka w gębie, jak wy to mówicie? Czy też powiedziałem coś nie tak? – Położy ł sznur na podłogę i wy jął z torby nowy przedmiot. By ły to dwie ży łki kabla elektry cznego. – Elektrowstrząsy, zwłaszcza stosowane na inty mny ch częściach ciała, mogą by ć niezwy kle bolesne, ale to wie każdy, kto ogląda telewizję. Wy obraźnia nie wchodzi tu w grę. To prozaiczna tortura. – Odłoży ł kabel i powiedział: – Widzi pani, taki profesjonalista jak ja próbuje dopasować różne narzędzia, jakie ma do dy spozy cji, do wy jątkowej osobowości człowieka, którego przesłuchuje. Do mnie należy znalezienie najwłaściwszego bodźca, dzięki któremu zy skam pewność, że powie mi pani to, co muszę wiedzieć. Powinna by ć pani wdzięczna, że nie jestem jakimś brutalem, ale prawdziwy m fachowcem, ponieważ w rzeczy samej wy świadczam pani przy sługę. To niewiary godne, ile bólu mogą znieść niektórzy ludzie, ale mogę tego pani oszczędzić. Wy starczy, że dowiem się, czego się pani najbardziej boi, i wy korzy stam tę wiedzę. To szy bsze i bardziej humanitarne, naprawdę. Zatem wy świadczę pani przy sługę. Poważnie, powinna mi pani podziękować. – Podziękuję ci, jeśli odczepisz ten łańcuch i mnie wy puścisz – odrzekła. Popatrzy ł Showers w oczy i się uśmiechnął. – Uży wałem wszy stkich rodzajów urządzeń na kobietach takich jak pani – powiedział. – Krzy czą, ale to samo robią mężczy źni. – Hasan wy ciągnął z sakwy przezroczy stą plastikową torebkę wy pełnioną krakersami. – Wy glądają smakowicie, prawda? – spy tał. – Zupełnie nie jak narzędzie tortur. Jest pani głodna? – Otworzy ł torebkę i wziął ciastko do ust. – Ale we właściwy ch rękach, kogoś, kto zna się na rzeczy... Zdradzę pani coś w sekrecie. – Potrząsnął torebką. – Jeśli włożę pani na głowę tę torbę i zgniotę w niej trochę krakersów, w końcu będzie musiała pani wciągnąć je do płuc i te okruchy podrapią pani wnętrzności. Zacznie pani pluć krwią. – Dokończy ł krakersa i odłoży ł torebkę na podłogę. – I co, dalej jest pani głodna? – Następnie wy jął z torby noży ce ze stali nierdzewnej. – Okaleczenie, odcinanie palców u rąk i stóp albo narządu płciowego
mężczy zny może by ć bardzo skuteczne. Oszpecenie przeraża ludzi – szczególnie kobiety – i jest żałośnie łatwe. Odcięcie ręki albo stopy. Wy dłubanie oka. Przecięcie policzka. Czy kiedy kolwiek czuła pani zapach własnego palonego ciała...? Ach tak, przed chwilą. – Ponownie się uśmiechnął i dodał: – To wy maga ty lko naczy nia z benzy ną i zapałki. – Umieścił noży ce w rzędzie, który starannie tworzy ł na podłodze. Następnie wy jął z torby drewnianą pałkę. – Bicie ludzi jest przy puszczalnie najbardziej prostacką formą perswazji, i najczęściej spoty kaną. Zdała sobie sprawę, że pokazuje jej te wszy stkie narzędzia nie ty lko po to, aby ją zastraszy ć, ale także żeby obserwować jej reakcję. – Jestem w błędzie – powiedział złowrogo. – Tak jak wtedy, kiedy powiedziałem Disney land, a miałem na my śli Disney World. Widzi pani, bicie może by ć powszechną formą tortur, ale można by się spierać, czy inna prakty ka nie jest stosowana równie często w aresztach i więzieniach. Wy korzy sty wanie seksualne. Gwałt. – Usły szałam już dosy ć – odezwała się Showers. – Jesteś wielkim, dzielny m mężczy zną z małą torbą przerażający ch narzędzi, zwłaszcza jeśli masz przed sobą przy kutą do podłogi kobietę z niesprawną ręką. Jeśli wpadniesz w kłopoty, wy starczy, że wezwiesz swoich zbirów z zewnątrz. Ale mnie nie oszukasz. Przejrzałam cię. Zwy kły z ciebie sady sty czny mały zboczeniec, robal i ludzki śmieć, którego podnieca znęcanie się nad bezbronny mi ludźmi. Czy to sprawia, że czujesz się ważny ? Czujesz się silny ? Patrzy ła, jak policzki Hasana pokry wają się rumieńcem. W akademii FBI uczono ją, że w sy tuacji, gdy agent ma do czy nienia z wrogim świadkiem, ważne jest, aby przejąć kontrolę nad przesłuchaniem, a potem zarówno zastraszy ć świadka, jak i się z nim zaprzy jaźnić. Teraz ona by ła po drugiej stronie. By ła świadkiem i podejrzewała, że Hasan nie czy tał tego samego podręcznika ani nie miał zamiaru grać według reguł FBI. – Torturowanie ciebie sprawi mi ogromną przy jemność – powiedział. – Dokładnie tego się spodziewałam po takiej gnidzie jak ty – odrzekła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Dalej nie pojedzie – oznajmił Storm. Dilja wcisnęła pedał gazu range rovera i silnik samochodu zawy ł, ale nawet przy napędzie na cztery koła i zdolności pokony wania wzniesień SUV osiągnął koniec swoich możliwości. Dilja wy łączy ła silnik, zostawiła kluczy ki w stacy jce i oznajmiła oczy wisty fakt: – Stąd idziemy na piechotę. Cała czwórka przeszła do ty lny ch drzwi pojazdu, żeby zabrać swoje rzeczy. Wszy scy mieli na nogach buty do wspinaczki i by li zaopatrzeni w broń ręczną. Oprócz plecaka Casper niósł zarzuconą na ramię strzelbę kalibru 12 mm, Dilja miała karabin snajperski, a Storm by ł uzbrojony w kałasznikowa. Oskar niósł torbę z różnego rodzaju wy posażeniem geologiczny m. – Jak daleko jest do przejścia granicznego? – zapy tał Storm. – Ty lko pięć kilometrów – odparła. – Nie musimy wspinać się na szczy t ty ch gór. Jest ścieżka, która je przecina, ale dojście do niej zajmie nam jakieś dwie godziny ze względu na ukształtowanie terenu. Ważne, żeby wszy scy patrzy li pod nogi. – Za jaki czas będziemy w Dży zaku? – py tał dalej Storm. – Dotrzemy tam przed zmierzchem. – To da im dużo czasu na przesłuchanie twojej dziewczy ny – powiedział Casper, prowokując go. – Może też zrobią ładną małą bliznę na jej twarzy, po ty m, jak puszczą ją w obieg niczy m butelkę. – Za dużo gadasz – odrzekła Dilja. – Oszczędzaj oddech na wspinaczkę. – Są tam pogranicznicy ? – spy tał Oskar. – Rzadko zdarzają się patrole. Granica w ty ch górach ma ty le kilometrów, że niemożliwością jest pilnowanie każdego przejścia. Dilja prowadziła. Oskar zaczął iść zaraz za nią, zaś Casper i Storm zawahali się, który ma iść pierwszy. – Proszę bardzo, słodziutki – powiedział szy derczo Casper. Storm potrząsnął przecząco głową. Nie chciał mieć Caspera za sobą i Casper o ty m wiedział.
Zachichotał i poszedł za Oskarem, zostawiając Storma z ty łu. Nie by ło żadnego konkretnego szlaku i zbocze wkrótce zrobiło się strome, ale nie na ty le, aby musieli iść związani liną. Szczy ty gór pokry wał głęboki śnieg, którego unikali, jeśli ty lko by ło to możliwe. Po jakiejś półgodzinie wędrówki doszli do usy piska luźny ch skał, na które musieli się wspiąć. Wy magało to uży cia rąk, jako że wspinali się na postrzępione skały na czworakach. Dilja z łatwością wdrapy wała się po tej nawierzchni, ale Oskar stracił oparcie dla stóp i kilkanaście kawałków skały wielkości pięści poleciało za nim w dół po zboczu, o mały włos nie trafiając Caspera i Storma. – Przepraszam! – zawołał do nich. Casper szpetnie zaklął, a Storm pożałował naty chmiast swojej decy zji, żeby trzy mać się na końcu. Wiedział, co się stanie. Chwilę później uchy lał się przed następny m kawałkiem skały, który koziołkował w kierunku jego twarzy. Za nim spadł następny, większy kamień, który prawie się o niego otarł. – Ups – powiedział Casper. – Moja wina. Kiedy doszli do usy piska, ruszy li ścieżką kozic, która wkrótce zawiodła ich do przecinki między górami. Powietrze by ło rozrzedzone i wszy scy z trudem łapali oddech. Nagle Dilja podniosła rękę i wszy scy się zatrzy mali. Przy kucnęła, a oni za nią. Jakieś trzy sta metrów przed sobą zobaczy li dwóch mężczy zn w mundurach uzbeckiej straży granicznej. Obaj by li uzbrojeni w broń automaty czną. Palili papierosy i rozmawiali. Skulony w kucki Casper przy sunął się do Dilji. – Daj mi M24 – powiedział, mając na my śli amery kański karabin snajperski, który niosła. – Zabiję ich. – Jest ich dwóch – odrzekła. – I co z tego? Zdejmę drugiego, zanim się zorientuje, co się stało z jego kumplem. – Nie – zaprotestowała stanowczo. – Możesz chy bić. Jeden z nich może uciec. Zaczekamy. – Ja nigdy nie chy biam – odparł Casper. – A oni mogą tu stać kilka godzin. – Z jakiego powodu? – zapy tała. – To jest dla nich ruty nowy postój. Ta ścieżka jest dobrze znana. Zaczekamy. Casper wy dał z siebie zdegustowany pomruk i wrócił w pobliże Storma. Usiadł, opierając się plecami o skałę i przy mknął oczy, ale nie mógł się powstrzy mać od prowokowania Storma. – Tik-tak, tik-tak – powiedział szeptem. – Każda minuta, jaką tracimy, tkwiąc tutaj, to dla nich kolejna minuta, aby zabawiać się z twoją przy jaciółką. Może ty lko wy rwą jej paznokieć, a może obetną jej cały palec albo nawet rękę. Jak ci się podoba przezwisko „Kikutek”?
Storm przesunął się wy żej, do miejsca, gdzie Dilja obserwowała strażników przez lornetkę, którą podała mu naty chmiast, gdy się zbliży ł. – Liczy się każda chwila – przy pomniał jej Storm. – Ci dwaj mężczy źni wchodzą w skład dwunastoosobowej druży ny. Jeżdżą ciężarówką do najbardziej uczęszczany ch przejść graniczny ch, a potem rozchodzą się w poszukiwaniu przemy tników narkoty ków i nielegalny ch imigrantów. Jeśli Casper ich zastrzeli, ich towarzy sze dowiedzą się o ty m. Nie ocalimy twojej przy jaciółki, jeżeli nas odkry ją. Storm widział przez lornetkę, jak jeden ze strażników rzuca na ziemię niedopałek papierosa. Potem strażnik odwrócił się i razem z towarzy szem zaczęli oddalać się od przejścia. – Poczekamy jeszcze piętnaście minut, żeby dołączy li do reszty i odjechali. Potem przekroczy my granicę z Uzbekistanem. Mam ty lko nadzieję, że strażnicy nie odkry li naszego nowego pojazdu ukry tego po drugiej stronie granicy. Z ty ch gór do najbliższego miasta jest bardzo daleko. Storm pomy ślał o Showers. Sama, przesłuchiwana w Dży zaku. Nie by ł człowiekiem religijny m, ale pomodlił się w duchu, aby czekał na nich samochód i aby Showers wciąż ży ła, gdy do niej dotrą. Po kilku minutach przedziwna czwórka przeszła ostrożnie przez granicę i wąską ścieżką zaczęła schodzić z góry. Droga w dół okazała się o wiele trudniejsza niż wspinaczka. Tracili równowagę, przez co zbaczali na krawędź ścieżki i by li zmuszeni do stawiania szy bkich, drobny ch kroków, co mogło się skończy ć fatalny m upadkiem. Szukali wzrokiem pograniczników, ale nie widzieli żadnego z nich. – Tam! – zawołała Dilja po upły wie około godziny i wskazała ręką na kępę drzew. Storm dostrzegł odbicie słońca w przedniej szy bie chevroleta z napędem na cztery koła. Gdy doszli do niego, zrzucili ekwipunek i zatrzy mali się, aby złapać oddech. Oskar zniknął między drzewami za potrzebą. Casper studiował mapę pozostawioną wewnątrz SUV-a razem z podręczny m satelitarny m GPS-em. W ten sposób Storm i Dilja zostali sami. Podeszli do dużej skały wznoszącej się nieopodal, gdzie Dilja napiła się wody, a potem podała manierkę Stormowi. – Pięknie tutaj – powiedziała, przebiegając wzrokiem malownicze równiny, które rozciągały się przed nimi cały mi kilometrami ze wzniesienia. Storm wiedział, że nie powinien o to py tać, ale nie mógł się powstrzy mać. – Dlaczego związałaś się z Jonesem? – Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, ponad dwa miliony Rosjan wróciło do Rosji, bo wiedzieli, co się stanie, jeśli tutaj zostaną. Ale uzależniliśmy się od ich subwencji i powstał chaos.
Ludzie głodowali. Mój kraj zamieszkują w przeważającej większości muzułmanie wy znania sunnickiego. Związana z Al-Kaidą grupa Dżihad zaczęła wkrótce organizować tu ataki terrory sty czne, gdy ż nasz rząd zaprzy jaźnił się z Amery kanami. Moi rodzice, mąż i córka zginęli w zamachu bombowy m w kawiarni. Chciałam umrzeć, ale przedtem chciałam zabić tak wielu terrory stów, jak to ty lko możliwe. Znaleźli mnie ludzie Jonesa. Pomogli mi przeniknąć do grupy Dżihad. W jej ustach brzmiało to bardzo prosto – tak jak zapisanie się do grupy Terrory ści 101. Ale Storm wiedział swoje. Znał grupę Dżihad i miał świadomość, że to najbardziej tajemnicza i zabójczo groźna ze wszy stkich organizacji ekstremisty czny ch. To z powodu jednego z przy wódców grupy Dżihad, ekstremisty znanego jako Żmija, Storm został wy słany do Tangieru. Jones potrzebował Storma, aby pomógł wy śledzić Żmiję, gdy ż CIA zdoby ło informacje, że terrory sta spoty ka się w Tangierze z inny m agentem Al-Kaidy. Miasto w północnej części Maroka przez całe lata by ło znane jako bezpieczne schronienie dla szpiegów i terrory stów. Jones powiedział Stormowi, że gdy ty lko uda mu się ustalić kry jówkę Żmii, agencja wy śle ludzi, którzy go schwy tają lub zabiją. Casper by ł częścią druży ny mającej wy konać to drugie, ulokowanej w Tangierze oddzielnie i czekającej na zielone światło. Ale następnego dnia po ty m, jak Storm wy lądował w Maroku, on i jego ludzie zostali wciągnięci w zasadzkę. Zginęli wszy scy oprócz niego. To by ła pułapka i Żmija uciekł. – Znasz grupę Dżihad? – spy tała Dilja. – Tak, Żmija to prawdziwy diabeł. – Oni wszy scy są tacy. Oskar wy łonił się z krzaków, a Casper skończy ł studiować mapę. – Panienki, zamierzacie tak gadać całe popołudnie czy jesteśmy gotowi, aby iść kogoś zabić? – zapy tał. – Dlaczego musisz by ć taki niemiły ? – spy tała Dilja. – Tak naprawdę, Bliznowata, zachowuję się najlepiej, jak potrafię, aby zrobić na tobie wrażenie. – Po czy m spojrzał wprost na Storma i dodał: – Tik-tak, tik-tak.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Zacznijmy od najbardziej oczy wistego py tania. Gdzie jest złoto? – zapy tał Hasan. – Jakie złoto? – odpowiedziała py taniem Showers. Hasan zachichotał. – Więc tak będziemy rozgry wać nasz mały pojedy nek. – Przejrzał różne narzędzia tortur ułożone przed nim starannie w równy m rzędzie, a potem krzy knął coś po uzbecku. Do pokoju wbiegło dwóch mężczy zn. Jeden przy niósł składane metalowe krzesło, które ustawił na wprost Hasana. Poderwał Showers z materaca i zmusił ją, aby usiadła na krześle. Strażnik szarpnął do ty łu jej zranione prawe ramię, co wy wołało przeszy wający ból, ale nie krzy knęła. Następnie skuł jej ręce za oparciem. Drugi strażnik przy niósł duży akumulator samochodowy z przewodami rozruchowy mi i rzucił go na ziemię niedaleko jej stóp. – Czy nie mówiłeś, że wstrząsy elektry czne to prozaiczna tortura? – zbeształa go. – Uznaj to za grę wstępną – sy knął Hasan. – Będę bardziej twórczy w miarę upły wu wieczoru. Teraz przy najmniej wiedziała, że jest zmierzch. Hasan wstał ze swojego miejsca, podszedł do niej, pochy lił się i chwy cił znienacka jej prawe ramię, wpy chając kciuk w ranę. Showers krzy knęła z bólu. Wcisnął palec jeszcze raz, najwy raźniej próbując rozdzielić obojczy k, który chirurdzy w szpitalu pieczołowicie złoży li. Ból by ł tak intensy wny, a ona tak wy czerpana, że na szczęście straciła przy tomność.
*** – Langley ma widok z lotu ptaka na dziurę, w której zabawiają się z tą dziwką z FBI – oznajmił Casper, podczas gdy Dilja prowadziła SUV-a w kierunku Dży zaku. – Wy wiad mówi, że w budy nku jest w tej chwili czterech ludzi. – Czterech? – spy tał Oskar. – Co to za budy nek? – zapy tała Dilja. – Rzeźnia – odpowiedział Casper, chichocząc. – Nie wiedziałem, że muzułmanie jedzą mięso.
– Muzułmanie prakty kują halal – odrzekła Dilja. – Nie jemy wieprzowiny ani żadnego innego mięsa, które ma w sobie krew. Nie pijemy też alkoholu. – Twoja strata, Bliznowata. Żadnego tankowania, które pomogłoby ci zasnąć podczas ty ch samotny ch nocy – powiedział Casper. – Może się spikniemy po tej małej eskapadzie i przedstawię cię mojemu przy jacielowi o imieniu Jack Daniel’s. – Czy to znaczy, że kobiety uznają cię za pociągającego ty lko wtedy, gdy są pijane? – zapy tała. – Jaki masz plan ratunkowy ? – odezwał się Storm. – TPżaG, czy li Tak Prosty, że aż Głupi[1] – odparł Casper, cmokając Dilję w policzek. – Gdy tam dojedziemy, nasz kolega naukowiec zostanie na zewnątrz i zastrzeli każdego, kto będzie próbować wejść do środka, aby pomóc tamty m. – Złapał w garść lufę strzelby i powiedział: – Wezmę z sobą mojego małego przy jaciela i wy walimy drzwi. – Nie masz C3? – spy tała Dilja, mając na my śli semteks. – Nie potrzebuję – odrzekł. – Kilka rundek grubego śrutu z dwururki w zawiasy i moje obcasy wy starczą. I jeszcze zostanie mi trochę na wroga w środku. – To jest twój plan? – zapy tała Dilja. – Strzelić w drzwi i wbiec do środka? – No cóż, jest trochę bardziej wy rafinowany. Ten kochaś tutaj wrzuci do środka kilka granatów bły skowy ch. – W ten sposób odnosił się do Storma. – Kiedy te eksplodują, powstanie bardzo, bardzo duży hałas, oślepiający bły sk i fala uderzeniowa, która powali wszy stkich na ziemię, zupełnie jakby stali tuż obok ogromnego głośnika na koncercie heavy metalowy m. – Casper na chwilę zamilkł. Lubił by ć w centrum uwagi i dowodzić. – Przy puszczam, że Bliznowata częściej strzelała z kałasznikowa niż nasz kochaś – konty nuował. – Jak ty lko rozwalę drzwi, a granaty oślepią i ogłuszą wszy stkich, ona wy strzeli serię, która posłuży za kry cie, zabijając wszy stko na naszej drodze. Wśród zamieszania i chaosu wasz sługa wtargnie do środka z przeładowaną bronią, a za mną ona z kałasznikowem i ten tutaj kochaś pilnujący ty łów ze swoim glockiem. Oczy wiście nasz kochaś będzie musiał uży ć swojej pukawki, ponieważ jedy na pozostała broń, jaką mamy, to M24, a ten na nic się nie przy da w bezpośrednim starciu. Zakładam, że potrafisz strzelać z pistoletu, zgadza się? – Casper obdarzy ł Storma wzgardliwy m spojrzeniem i nawet nie czekał na jego odpowiedź. Zamiast tego powiedział: – To i tak nie ma znaczenia, gdy ż Dilja i ja powinniśmy dać radę zastrzelić wszy stkie cztery cele, a ty i Oskar będziecie ty lko na doczepkę. Ocalimy księżniczkę z FBI i udamy się po złoto. TPżaG. – A co ich powstrzy ma przed zabiciem agentki Showers w momencie, gdy rozwalisz drzwi wejściowe? – zapy tał Storm. – Absolutnie nic – odrzekł Casper. – Ale nie ma żadnego sposobu, aby śmy się wślizgnęli do tego budy nku niezauważeni.
– On ma rację – przy taknęła Dilja. – Możemy mieć ty lko nadzieję, że podczas całego tego zamieszania albo o niej zapomną, albo spróbują uży ć jako zakładniczki. Powinniśmy wy korzy stać element zaskoczenia. – Chy ba że mamy tutaj analogiczną sy tuację jak w Tangierze – dodał Casper. – Nie mam racji, kochasiu? – To dobry plan – powiedziała Dilja. – Nie prosiłem o opinię, Bliznowata.
*** Showers zakrztusiła się, próbując złapać oddech, i otworzy ła oczy akurat w momencie, kiedy jeden z dwóch strażników w tej sali tortur przechy lił przy niesione dla niej wcześniej metalowe wiadro. Ochlapał twarz Showers wodą, cucąc ją, a przy okazji tworząc lepsze przewodzenie dla prądu, gdy ż jej stopy znajdowały się teraz w wodzie. Zdjęli jej buty i skarpety. Ból w ramieniu by ł rozdzierający. Miała pewność, że Hasan ponownie złamał jej obojczy k. On zaś majstrował coś przy akumulatorze samochodowy m, który znajdował się obok. Wy ciągnął rękę i podłączy ł jeden z przewodów akumulatora do metalowego krzesła, na który m siedziała. Drugi trzy mał w dłoni. Teraz, kiedy by ła przy tomna, mógł zaczy nać. Przy trzy mał przed jej twarzą klamrę. – Gdzie się podział twój przemądrzały języ k? Chcesz mi go pokazać? Zacisnęła zęby. – Niech pomy ślę – powiedział, najwy raźniej zadowolony z siebie. – Gdzie powinienem to przy piąć? Chociaż ręce miała skute w nadgarstkach, a jej prawa stopa tkwiła w skórzanej obroży i by ła przy kuta do podłogi, lewą stopę Showers miała wolną. Wy celowała nią w krocze mężczy zny i kopnęła. Podwinięte nagie palce dosięgły celu, sprawiając, że Hasan zwinął się z bólu i jęknął. – Ty dziwko! – wy rzucił z siebie. – Ostrożnie – powiedziała. – Sam możesz się narazić na wstrząs. Hasan rzucił się do przodu, wy ciągając lewą rękę. Gdy już miał chwy cić jej uszkodzone prawe ramię, z zewnątrz dobiegła głośna eksplozja, po której rozległo się pięć identy czny ch, a potem nastąpiły dwa tak ogłuszające wy buchy, że Hasan by ł przekonany, iż cały budy nek się wali.
***
Przez dy m wy wołany eksplozją granatów Dilja dojrzała oszołomionego mężczy znę stojącego wewnątrz budy nku w odległości jakichś dwóch i pół metra. U jego stóp leżał karabin automaty czny, tam gdzie go upuścił. Obie ręce przy ciskał do uszu. Dilja wy strzeliła serię ze swojego kałasznikowa i mężczy zna upadł na plecy. Casper popędził kory tarzem w dół, przeskakując przez martwego wartownika, i wpadł przez uchy lone drzwi do pokoju, gdzie przesłuchiwano Showers. Fachowy m ruchem przy klęknął na jedno kolano, jednocześnie zdejmując z ramienia broń, i zaczął strzelać. Podmuch wy strzału dosłownie zwalił z nóg znajdującego się najbliżej strażnika, wy ry wając krwawą dziurę w jego piersi. Drugi strażnik wciąż jeszcze wy ciągał swoją broń, kiedy następna runda strzałów Caspera powaliła go martwego na ziemię. Hasan w panice sięgnął do swojej sakwy. – Uważaj! – wrzasnęła Showers. Ale kiedy Casper skierował broń w stronę Hasana, ten krzy knął: – Nie strzelaj! – I naty chmiast podniósł ręce. Do środka wbiegli Dilja ze Stormem i skierowali się ku Showers. Zabrali Hasanowi kluczy ki do kajdanek, uwolnili jej ręce i zdjęli obrożę ze stopy. – Zranił cię? – zażądał odpowiedzi Storm. – Tak, ale mogę się ruszać. Złamał mi znowu obojczy k. Storm wziął zamach i jego prawa pięść wy lądowała prosto na szczęce prześladowcy, łamiąc ją. Hasan wy pluł ząb i zakaszlał krwią, zataczając się na boki. – Co za galanteria – powiedział Casper, udając powagę. – Nie ma na to czasu! Idziemy ! – rozkazała Dilja. Casper wy celował swoją strzelbę w Hasana. – Nie możesz go tak zastrzelić z zimną krwią – zaprotestowała Showers. – Chcesz się założy ć, kochanie? – odrzekł Casper. – Torturował cię – powiedział Storm. – Po prostu go skujcie – poprosiła. Storm sięgnął po kajdanki, które wcześniej rzucił na betonową podłogę, ale zanim zdąży ł je podnieść, Casper wpakował cały magazy nek w głowę Hasana, powodując, że twarz bandy ty wręcz zniknęła. Showers gwałtownie chwy ciła oddech. – Nie będziemy już potrzebowali ty ch kajdanek – oznajmił Casper z szerokim uśmiechem. Storm rzucił mu wściekłe spojrzenie.
– No spokojnie – powiedział Casper takim tonem, jak gdy by udzielał lekcji małemu dziecku. – Ty lko się nie popłacz. Pamiętaj, że Jones uczy nił mnie szefem tej akcji ratunkowej. – Czas ruszać! – krzy knęła Dilja. Wy biegli z pomieszczenia i pomknęli w dół krótkim kory tarzem, a następnie wy skoczy li na zewnątrz, gdzie Oskar chodził nerwowo w te i z powrotem, mierząc z broni. Dilja usiadła za kierownicą, zaś Casper wskoczy ł na przednie siedzenie obok niej. Oddali kałasznikowa i strzelbę pozostałej trójce, która zajęła miejsca z ty łu. – Tam z ty łu jest apteczka – poinformowała ich Dilja. Oskar odłoży ł broń i chwy cił zestaw opatrunkowy. – Mam przeszkolenie w udzielaniu pierwszej pomocy. – W końcu na coś się przy dasz – skomentował Casper. – Daj jej morfinę – poleciła Dilja. – Na uśmierzenie bólu w ramieniu. W chwili gdy ich pojazd zaczął opuszczać parking, przednią maskę samochodu przeszy ł grad kul, rozwalając przednie opony SUV-a i powodując wy buch pary spod maski. – Kto w nas teraz strzela? – krzy knął Oskar. – Na dachu! – odparł Storm. – Jeszcze jeden! Casper rzucił się przez otwarte drzwi od strony pasażera i wy skoczy ł z uniesiony m pistoletem, wy suwając ramię i obracając się w powietrzu tak, że by ł teraz skierowany twarzą do znajdującego się za nimi budy nku. Zanim upadł na ziemię, opróżnił półautomaty czny magazy nek. Strzały Caspera prześlizgnęły się jednakże obok samotnej postaci na dachu, chy biając celu. Strzelec wy mierzy ł ze swojego kałasznikowa w bezradnego Amery kanina leżącego na ziemi. Już miał pociągnąć za spust w celu oddania śmiertelnego strzału, kiedy Storm wy padł z SUVa z wy ciągnięty m glockiem. Strzelił w górę, a jego pierwsza kula trafiła w klatkę piersiową wroga z taką siłą, że poderwała go z nóg, sprawiając, że napastnik insty nktownie nacisnął spust kałasznikowa. Kule uderzy ły w ziemię naokoło Caspera, ale strzelec nie trafił i jedy ne, od czego ucierpiał wy trenowany zabójca CIA, to ukłucia rozpry skujący ch się fragmentów ziemi, które oderwały się od stwardniałej nawierzchni. Napastnik spadł martwy z dachu. Casper powoli wstał. Miał rozdartą koszulę i krwawiące rozcięcie na masy wny m ramieniu, ale kości nie by ły uszkodzone. Ich pojazd ucierpiał znacznie bardziej. – No to skończy liśmy jazdę – oznajmiła Dilja, opuszczając miejsce za kierownicą. – Niezły strzał – dodała.
– Uratował ci ży cie – zawołała Showers do Caspera, wy siadając z samochodu ty lny mi drzwiami. Oskar podąży ł w ślad za nią. Casper przeładował broń, otrzepał ręce i popatrzy ł na Storma, ale mu nie podziękował. – Bierzcie ekwipunek – poleciła Dilja. – Musimy ruszać. – Weźmy ich samochód – zaproponował Oskar, wskazując nowego range rovera zaparkowanego obok rzeźni. – Nie! – sprzeciwił się Storm. – Zby t łatwo go wy śledzić. – Rozejrzał się po ulicy i dostrzegł kilka radzieckich SUV-ów marki Łada, zaparkowany ch przecznicę dalej. Wchodziły w skład floty samochodów dostawczy ch krajowej sieci uzbeckich piekarni. Storm podbiegł do jednego z aut, szarpnięciem otworzy ł drzwi i uruchomił stacy jkę, zwierając kable. – Jest ohy dny – krzy knął – ale silnik brzmi dobrze. Wnieśli broń i sprzęt do solidnie zuży tej łady. – Powinienem by ł wiedzieć, że nie należy ufać wy wiadowi. Za każdy m razem, gdy to robię, o mało nie tracę ży cia – narzekał Casper. – Gdy by m miał moją strzelbę, ten sukinsy n na dachu nigdy by się na mnie nie zasadził. – Rozmiar broni nie ma znaczenia – stwierdziła Showers beznamiętnie. – Ważne jest, kto jej uży wa. – Uśmiechnęła się do Storma z wdzięcznością. – Masz po prostu cholerne szczęście, że ktoś chciał ratować twój ty łek – dorzuciła Dilja. Storm usiadł za kierownicą. Po przejechaniu mniej więcej półtora kilometra zobaczy li biały samochód policy jny z jaskrawozielony mi i niebieskimi paskami nadjeżdżający w ich kierunku z przeciwnej strony dwupasmowej drogi. Casper ponownie wy ciągnął swojego glocka, ale samochód przemknął obok nich, ani na moment nie zwalniając. – Nawet się nie przy jrzeli tej starej ciężarówce – powiedział Storm. – Musieli uznać, że przy wieźliśmy poranną dostawę. – Dobry wy bór pojazdu do ucieczki – stwierdziła Dilja. – Teraz wiesz, kochanie, dlaczego nie zostawiłem za sobą żadny ch świadków – zwrócił się Casper do Showers. – Gliniarze nie będą mieli pojęcia, co się stało, i przy puszczalnie zwalą winę na terrory stów. Gdy by został choć jeden świadek, wiedzieliby, że to Amery kanie. Showers nie odpowiedziała. Morfina zaczy nała działać i jej powieki stały się ciężkie. Zaczęła odpły wać. Gdzieś w oddali czuła, jak męska dłoń przesuwa jej głowę na swoje ramię. Storm przeszedł na ty lne siedzenie, przekazując Dilji kierownicę. Oparła się o niego i zasnęła.
[1] W ory ginale akronim KISS – Keep It Simple, Stupid, oznaczający jednocześnie pocałunek (przy p. tłum.).
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Jechali
z Dży zaku na południe, w kierunku pasma górskiego Molguzar, zmieniając się
za kierownicą, aby każdy mógł się przespać. Wy jątkiem by ła Showers ze względu na uszkodzone ramię. Świt zastał ich wciąż w podróży, kierujący ch się wskazaniami podręcznego GPS-a, które miały doprowadzić ich do miejsca, gdzie by ło ukry te złoto. Wy ty czony kurs przy wiódł ich w końcu do pokry tej żwirem drogi, która wiła się pod górę. Ostatecznie by li zmuszeni z niej zjechać i wy znaczy ć własny szlak. Jazda by ła powolna i iry tująca, ciężarówka z napędem na cztery koła wspinała się mozolnie po ostry m terenie, zmuszana często do jazdy okrężną drogą z powodu spadający ch głazów i powalony ch drzew blokujący ch przejazd. Gdy zbliżali się do miejsca przeznaczenia, zaczęli odczuwać niecierpliwe wy czekiwanie. Trudno by ło wy obrazić sobie tak ogromną ilość złota na opustoszały m terenie, ukry tą od ponad dwudziestu lat. Dilja zatrzy mała pojazd w miejscu, które wy glądało na osuwisko, jakieś sto pięćdziesiąt metrów od teorety cznej lokalizacji jaskini ze złotem. Resztę drogi musieli przeby ć przez skały. Wy siedli ze starej ciężarówki. Teraz przy szła kolej na Oskara, aby dowodzić, chwy cił więc swój plecak ze sprzętem geologiczny m i zażądał, aby Casper, który podczas jazdy pilotował Dilję, oddał mu GPS. Casper bardzo niechętnie pozby ł się sprzętu i ustawił się krok za Oskarem, zarzucając strzelbę na ramię. Dilja szła jako trzecia, natomiast Storm i Showers trzy mali się z ty łu. – Czujesz się na siłach, żeby iść? – zapy tał. – Wskaż mi ty lko linię startu. Razem zaczęli przecinać skalisty teren. – Nie podziękowałam ci za uratowanie mnie – powiedziała Showers. – Będę ci to wy pominał codziennie do końca ży cia – odrzekł. – To co mam zrobić, żeby spłacić dług? – spy tała. Storm pomy ślał przez chwilę, jak wy kiwała go w Londy nie po ty m, gdy pili razem w pubie. By ł przekonany, że spędzą wspólnie noc u niego w pokoju, ale ona niewinnie poprosiła go
o filiżankę kawy, a gdy wy szedł na kory tarz, zatrzasnęła drzwi. – Następny m razem, gdy zameldujemy się wspólnie w hotelu, ja trzy mam wszy stkie klucze – odparł. – Dlaczego my ślisz, że znowu zameldujemy się w hotelu? – Jestem opty mistą. – Opty mista wy my śliłby coś lepszego niż trzy manie w ręku kluczy do pokoju. – Dobra, co powiesz na bitą śmietanę i ogórki kiszone? – Ogórki kiszone? – Kiwi. Ze zdegustowaniem potrząsnęła głową. By ł pod wrażeniem, jak dobrze to przy jmowała. – Au! – krzy knęła, podnosząc nagle stopę. Podbiegł do niej, chwy tając za lewe ramię, aby ją podtrzy mać. – Na co nadepnęłaś? – Na nic. – Pocałowała go w policzek i uwolniła się z uchwy tu, po czy m ruszy ła do przodu i odezwała się, jak gdy by nic między nimi nie zaszło: – O co chodzi z ty m złotem? Wiem, że szukamy sztabek, ale ty lko ty le. – Jeśli współrzędne z komórki Lebiediewa są prawidłowe, powinniśmy znaleźć sześćdziesiąt miliardów w złocie, które kiedy ś należało do dawnej Partii Komunisty cznej w równie dawny m Związku Radzieckim. Zostało ukry te przez żołnierzy po ty m, jak KGB wy wiozło je z Moskwy przed nieudany m przewrotem w 1991 roku. – Jak pięć osób, w ty m jedna z niesprawną ręką, ma wy dostać stąd w chevrolecie sześćdziesiąt miliardów? – zapy tała Showers. – Nie musimy tego robić. Mamy ty lko potwierdzić, że złoto tutaj jest. Jedidiah Jones ma plan wy wiezienia go helikopterami z Kazachstanu. My ty lko patrzy my, nie doty kamy, a już na pewno nie bierzemy próbek. – Jones chce to zrobić tuż pod nosem władz uzbeckich? – zapy tała scepty cznie. – Jedidiah nie by ł zby t wy lewny na ten temat, ale wspomniał kilka razy, że mamy trzy mać ręce w kieszeniach. – No, dla twoich rąk to powinno by ć znajome miejsce – odparła. Storm by ł tak skupiony na ratowaniu Showers, że nie zastanawiał się zby tnio, co może się stać, kiedy rzeczy wiście odnajdą złoto. Każda sztabka by ła warta co najmniej pięćdziesiąt siedem ty sięcy dolarów, a jego zadaniem w tej wy prawie – według słów Jonesa – by ło upewnić się, że nikogo nie ogarnie chciwość.
Wy ciągnął swojego glocka i podał jej. – Wiem już, że możesz strzelać lewą ręką – powiedział. – My ślisz, że będę musiała dodać na nim kilka nacięć? – Jones ostrzegł mnie, że może się tak zdarzy ć. Nie ufam Oskarowi i nawet nie jestem pewien, jak Dilja zareaguje na taką ilość złota. – A Casper? – Mówiłem ci kiedy ś, że w Tangierze by łem ranny. Zawsze podejrzewałem, że ktoś nas sprzedał. Ktoś okazał się zdrajcą. Casper należał do druży ny zabójców, którą wy słał Jones. Zniknął z pola widzenia, gdy ty lko misja zakończy ła się fiaskiem. Jeśli miałby m zgady wać, to Casper nas sprzedał. – Ale on ciebie obwinia za Tangier. – Najlepszą obroną jest dobry atak. – Masz jakiś plan na wy padek, gdy by komuś zaczęły się kleić ręce? – zapy tała i dodała szy bko: – Mówię o sztabkach złota, a nie o twoich kieszeniach. – Zależy, kto to będzie. Oskar raczej nie stanowi zagrożenia, ale Casper i Dilja wiedzą, jak posługiwać się bronią i już wcześniej zabili parę osób. Na nich musimy uważać. – A ty ? – zapy tała. – Czy powinnam się denerwować, jeśli chodzi o ciebie i złoto? – Nie jestem wielkim fanem złota – odparł. – Ani diamentów. – Diamenty są najlepszy m przy jacielem kobiety. – W takim razie mamy szczęście, że szukamy złota. Bardzo nie chciałby m cię zabijać, zwłaszcza że dopiero co cię uratowaliśmy. – Wiedziałam, że znajdziesz sposób, aby znowu o ty m wspomnieć. – Po ty m pocałunku przemy ślałem jeszcze raz tę fantazję z bitą śmietaną i ogórkami kiszony mi. Można dodać do tego jeszcze trochę lodów i placek. Albo karlicę. – Zboczeniec. Przez kilka minut szli w milczeniu, gdy ż wy sokość utrudniała im oddy chanie. Po chwili Storm znowu się odezwał: – Jones powiedział, że ma powód, aby wy słać każdego z nas na tę misję. Każdy oprócz ciebie miał cel. Powiedział, że nie ufa pozostały m. – Już to mówiłeś – odrzekła. – A co, jeśli nie miał na my śli złota? – mówił dalej Storm. – Dlaczego to ja miałby m powstrzy mać kogoś od kradzieży kilku sztabek? Zawsze może je namierzy ć.
– Czy li twoim zadaniem jest dowiedzieć się, komu nie można ufać? – Może nawet jeszcze więcej. Casper my śli, że to ja spieprzy łem sprawę w Tangierze. Ja jestem przekonany, że to on wy kiwał agencję. Dilja powiedziała mi wczoraj, że przeniknęła do grupy Dżihad. Mnie zaś posłano do Tangieru, aby m wy śledził przy wódcę tej grupy. Czy to przy padek, że wszy scy troje, Casper, Dilja i ja, jesteśmy powiązani z Tangierem? – A Oskar? – Nic nie mówił o Tangierze, ale Jones zawsze podejrzewał, że to żołnierze rosy jskiego Wy mpieła zaatakowali moją druży nę. Oskar miał powiązania z KGB. – Jacy żołnierze? – Elitarna jednostka KGB, coś jak nasze oddziały Navy SEALs. Jones by ł przekonany, że to Rosjanie odpowiadają za Tangier. – Dlaczego Jones zetknął z sobą czworo ludzi, skoro wie, że któreś z nich jest zdrajcą? – Jeśli przeczucie mnie nie my li, może tu chodzić o coś więcej niż złoto – rzekł Storm. Znajdowali się pięćdziesiąt metrów za pozostały mi. Zanim ich dogonili, Oskar, Casper i Dilja już stali przed stromy m wy stępem, który wznosił się ostro na wy sokość przy najmniej dwudziestu pięciu metrów. Oskar ponownie sprawdził współrzędne w GPS-ie, a potem popatrzy ł na stromą skalistą ścianę. – Jeśli te dane w GPS-ie są dokładne, to złoto znajduje się jakieś kilkadziesiąt metrów za tą skałą. Tam musi by ć jaskinia. Casper wy rwał GPS z rąk Oskara. – Daj mi spojrzeć. – Po chwili potwierdził: – Ten mały ruski drań mówi prawdę. Za tą skalną ścianą musi by ć jaskinia. – Ten obszar składa się z wielkich granitowy ch pły t – powiedział Oskar – ale w skałach są głębokie szczeliny, które często prowadzą do wewnętrzny ch komór, czasami całkiem spory ch. Nie jestem pewien, w jaki sposób żołnierze wtaszczy li tutaj kontenery wy pełnione tonami złota, ale jeśli tu jest jaskinia, to można się do niej dostać ty lko przez jakąś szczelinę w granicie. – Dopiero co przeszliśmy przez skały, które wy glądały jak gruzowisko – wtrąciła Dilja. – Czy jest możliwe, że KGB wy sadziło wejście, ukry wając w ten sposób złoto? – To by łoby logiczne – odparł Oskar. – Co masz dokładnie na my śli, mówiąc „jakaś szczelina w granicie”? – zapy tała Showers. – Dziura, przejście, małe albo duże – odrzekł Oskar. – Jeśli żołnierze zniszczy li główne wejście, powinny by ć mniejsze szczeliny. Może nie tak wielkie, aby przejechała przez nie ciężarówka, ale wy starczające, żeby śmy się przez nie przecisnęli.
– Powinny by ć szczeliny ? Bardzo naukowe podejście. Dzięki za fachową opinię – powiedział Casper. Zamiast oddać GPS Oskarowi, przy piął go sobie do paska. – Jak znajdziemy wejście? – zapy tała Showers. – Rozglądajcie się za wodą lub strumieniem, który nagle znika w ziemi. Szukajcie pary wy doby wającej się z dziury. Jaskinie są cieplejsze niż powietrze na zewnątrz. Zwracajcie uwagę na czerwony osad. To gleba bogata w żelazo, która została usunięta z jaskini. Dilja spojrzała na zegarek. – Mamy jakąś godzinę, zanim słońce zacznie zachodzić, rozdzielmy się więc. Oskar i ja pójdziemy na lewo. Reszta może iść na prawo. Jeśli coś znajdziemy, zawiadamiamy resztę. Ale nikt nie wchodzi sam do żadny ch dziur. – Jedy ny sposób, żeby... – zaczął Casper, ale Showers przerwała mu, bo nie chciała słuchać kolejnego ordy narnego komentarza. – Jeśli chcesz iść bez nas, droga wolna – powiedziała. Casper nie wdawał się w dy skusję, ty lko od razu skierował się na prawo. – Jeżeli będziemy mieli szczęście, wlezie do jakiejś jaskini i nigdy nie wy jdzie – odezwał się Storm. Oskar otworzy ł plecak i wy jął z niego cztery latarki. – Będziecie ich potrzebować, jeśli zobaczy cie otwór. Ale powtarzam, zaczekajcie na wszy stkich. Tak będzie bezpieczniej. Jaskinie są zdradliwe. Showers i Storm zaczęli iść w tę samą stronę, co Casper. Dilja i Oskar poszli w przeciwny m kierunku. Przez trzy dzieści minut Storm i Showers przedzierali się wolno przez kamienie, częściowo dlatego, że wy magało to ciężkiej wspinaczki, a ona miała ty lko jedną sprawną rękę. Nie dostrzegli żadny ch widoczny ch otworów i zaczy nało się ściemniać. Już mieli zawracać, gdy nagle zza skał znajdujący ch się jakieś trzy metry przed nimi wy łoniła się głowa Caspera. – Znalazłem otwór! – krzy knął. Pospieszy li ku niemu. Szczelina pozostałaby niewidoczna, gdy by Casper nie wspiął się między kilka wielkich głazów. Otwór miał jakieś dwa metry wy sokości i by ł szeroki na pół metra. – Nie mam latarki, wszedłem więc ty lko na głębokość kilku metrów, ale otwór się powiększa – powiedział. – Dajcie mi jedną z waszy ch latarek, to zbadam go, a wy zawołajcie pozostały ch. – Mamy czekać – przy pomniała mu Showers. – Czego się boisz? My ślisz, że wy niosę w kieszeniach sześćdziesiąt miliardów w złocie, zanim wy pójdziecie po tamty ch i wrócicie tu? Po prostu zaoszczędzę nam czasu na wy padek, gdy by
ten otwór okazał się ślepy m zaułkiem. Storm podał Casperowi swoją latarkę i ten zniknął w szczelinie. – Pójdę po resztę, możesz więc odpocząć – zaproponował Storm. – Nadal masz mojego glocka, prawda? Showers uniosła temblak. Pistolet by ł ukry ty pod nim, wetknięty za pasek dżinsów, tak że mogła wy ciągnąć go lewą ręką. Bez Showers Storm mógł szy bko wrócić do miejsca, z którego wy ruszy li. Znalazł Dilję i Oskara wracający ch do urwistej ściany. – Casper wszedł do otworu – rzucił, łapiąc oddech. Cała trójka puściła się biegiem i wkrótce znaleźli się przy Showers, która siedziała przy wejściu do jaskini. Słońce już prawie zaszło. – Wrócił? – zapy tał Storm. – Nie. Zniknął jak królik. – Albo jak wąż – rzekł Oskar, przejmując dowodzenie. – Ja wejdę pierwszy, za mną Dilja, potem agentka Showers, a ty na końcu – wskazał na Storma. – Tam może by ć woda i śliskie wnętrze, i pamiętajcie o spadkach. Musicie też uważać na głowy, żeby się nie uderzy ć, ale trzy majcie światło również przy ziemi, żeby ście nie zeszli z wy stępu. – A nietoperze wampiry ? – zapy tał niepoważnie Storm. – Żeby by ło ciekawiej. – Jeśli nie przeby waliście nigdy w całkowitej ciemności – ciągnął Oskar – to możecie się zdziwić. W jaskini nie ma żadnego światła, promieni słoneczny ch ani nawet blasku gwiazd. – Zupełnie jak w trumnie – dorzuciła Dilja. Oskar sięgnął do plecaka i dał Stormowi nową latarkę. Następnie Rosjanin zniknął w czeluści otworu wraz z podążającą tuż za nim Dilją. – Nietoperze wampiry, trumny, całkowita ciemność, strome urwiska i duch Casper szwendający się wokół – szepnęła Showers do Storma, gdy wchodzili do jaskini. – Na torturach miałam chy ba większe szanse. Ich latarki przecięły ciemność, oświetlając wąskie przejście. Storm stwierdził, że przeszli jakieś cztery metry wewnątrz góry, gdy szczelina zaczęła się rozszerzać i rozwidliła się w różny ch kierunkach. Oskar schodził w dół główny m przejściem, a wszy scy podążali jego śladami. Po kolejny ch dwudziestu minutach Oskar zatrzy mał się i ogłosił: – Doszliśmy do komnaty ! Zgromadzili się tuż obok niego i wszy scy poświecili w ciemność latarkami. Komnata miała szerokość co najmniej dziewięciu metrów, by ła długa na kilkadziesiąt metrów i wy soka na ponad
dziesięć metrów. Z całą pewnością by ła wy starczająco duża, aby ukry ć w niej sześćdziesiąt miliardów dolarów upakowany ch w kontenerach. – Prawie wszy stkie jaskinie są zrobione z kalcy tu, kry ształu węglanu wapnia – objaśnił Oskar. Zaświecił latarką w dół i światło odbiło się od powierzchni. Jakieś trzy metry pod nimi znajdował się duży zbiornik wody. Sklepienie jaskini pokry te by ło stalakty tami; kapiąca woda wy tworzy ła na ścianach formy naciekowe. – To białe, co widzicie, to czy sty kalcy t – powiedział Oskar. – Za pomarańczowe i czerwone plamy odpowiadają inne minerały, głównie żelazo. – Pięknie tutaj – stwierdziła Showers. – Tak – dodała Dilja – ale nie ma żadny ch sztabek złota ani kontenerów. – Gdy by Casper nie zabrał GPS-a, by łby m w stanie ocenić, czy ta jaskinia znajduje się za ścianą granitu – narzekał Oskar. – Masz na my śli ten GPS? – rozległ się za nimi chrapliwy głos Caspera. Trzy mał urządzenie w świetle latarki, tak aby mogli je zobaczy ć. Nikt z nich nie sły szał, jak się do nich zbliży ł. Skierowali na niego latarki. Miał brudną twarz i w snopach światła wy glądał jeszcze bardziej złowieszczo. – Stoicie dokładnie w miejscu, gdzie według GPS-a powinny by ć ładunki złota – rzekł Casper. – Ale tutaj nie ma żadny ch komunisty czny ch sztabek. Nie ma nic prócz wody i skał. – A może złoto jest pod wodą? – spy tała Dilja, świecąc latarką w znajdującą się pod nimi sadzawkę. – Może kiedy zniszczy li wejście, stworzy li ten zbiornik. Wszy scy skierowali światła na wodę, ale nie widzieli nic oprócz wpatrzony ch w nich własny ch odbić.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Iwan Pietrow musiał skłamać, kiedy podawał Lebiediewowi współrzędne złota – odezwał się Storm. – Ale sły szałam, jak Lebiediew mówił, że wierzy, iż Pietrow powiedział mu prawdę o tej lokalizacji – odparła Showers. – Ci dwaj mężczy źni wy chowy wali się razem. By li jak bracia. – Bracia nie strzelają sobie w stopę, a potem między oczy – odrzekł na to Storm. – Bracia nie zabijają się dla złota. Zazwy czaj. – Sprawdziłem wszy stkie pozostałe tunele, z wy jątkiem jednego, szanowne panie – oświadczy ł Casper. – Wszy stkie to ślepe zaułki i w żadny m z nich nie ma ukry tego złota. – A ten jeden, którego nie sprawdziłeś? – spy tał Oskar. – Odchodzi w przeciwny m kierunku. Oddala się od współrzędny ch. To oznacza, że ta jaskinia, w której się znajdujemy, musi by ć miejscem ukry cia złota. Chy ba że Pietrow kłamał. – Jesteś geologiem – powiedział Storm, kierując promień latarki tak, że oświetlił twarz Oskara. – Nie masz żadnego sprzętu, który mógłby nam powiedzieć, czy tu jest złoto? – Musi by ć pod wodą – odezwała się Dilja. – Nie wiemy, jak głęboka jest ta jaskinia. Wracajmy na powierzchnię. Potrzebna jest nam lina. Możemy nawet potrzebować sprzętu do nurkowania. Jedno z nas musi zejść na dół pod wodę, żeby się rozejrzeć. – Też tak my ślę – zgodził się z nią Oskar. – Wracajmy na powierzchnię i skończmy na dzisiaj. Gdy podążali w kierunku wy jścia z jaskini, Casper wy sunął na prowadzenie, a za nim poszedł Oskar, aby mieć pewność, że nie zboczy z kursu. Dilja zatrzy mała się, aby rzucić ostatnie spojrzenie na sadzawkę. – Złoto jest tam na dole. Czuję to – powiedziała, gdy Showers i Storm mijali ją w tunelu. Kiedy Casper zbliży ł się do otworu, zobaczy ł dochodzący z zewnątrz słaby blask księży ca. Wy szedł z jaskini, a tuż za nim Oskar i Showers. Całą trójkę oślepiło jaskrawe światło. – Rzucić broń! – rozkazał im męski głos. Znajdujący się jeszcze w kory tarzu jaskini Storm zamarł. Światło pochodziło z reflektora. Ktoś na zewnątrz zastawił na nich pułapkę. Storm insty nktownie sięgnął po swojego glocka, a potem przy pomniał sobie, że oddał broń Showers. Cofnął się o krok i poczuł na plecach ucisk lufy
pistoletu. – Czas wy jść z jaskini – powiedziała Dilja. Zamiast to zrobić, Storm odwrócił się powoli w jej stronę. – Kto tam jest? – zapy tał. – Przy jaciele – odrzekła. – Moi, nie twoi. A teraz ruszaj się albo zginiesz. Dilja ich zdradziła. Nadal zwrócony twarzą w jej kierunku Storm uniósł ręce i cofnął się kilka kroków w stronę światła. Poruszał się z rozmy słem i tuż przed wy jściem z jaskini przy stanął. – Dlaczego to robisz? – spy tał ją. – Jakie to ma znaczenie? – rzuciła. W tej sekundzie Storm odwrócił się w bok, powodując, że jaskrawe światło padło kobiecie prosto w oczy. Celowo ustawił się między oślepiający m światłem a twarzą Dilji, osłaniając ją swoim cieniem. Jednocześnie prawą ręką chwy cił nadgarstek kobiety, a lewą pistolet, odsuwając od siebie jego lufę. To by ła podstawowa technika rozbrajania, której nauczano w oddziałach Sił Specjalny ch Stanów Zjednoczony ch, i dzięki niej oraz chwilowej ślepocie Dilji Storm zy skał przewagę. Uwalniając pistolet z jej uścisku, pchnął ją przed siebie do wy jścia z jaskini. – A teraz idziemy przy witać się z twoimi przy jaciółmi – powiedział. Dilja wy szła z jaskini prosto w światło reflektora, a Storm wolną ręką trzy mał pistolet przy jej głowie. – Co my tu mamy ? – zapy tał męski głos. – Zakładniczkę – odparł Storm. – A ja mam troje. Storm popatrzy ł w lewo i zobaczy ł czerwone kropki z broni laserowej tańczące na piersiach Showers, Oskara i Caspera, którzy stali w rzędzie u wejścia do jaskini. – Możesz zatrzy mać złoto – rzekł Storm. – W zamian puszczacie nas wolno i zabieramy Dilję, aż dojdziemy do granicy. Dilja krzy knęła coś po uzbecku. – Czy wiesz, co ona właśnie powiedziała? – zapy tał mężczy zna. Z powodu świecącego w twarz reflektora Storm nie by ł w stanie dostrzec mężczy zny, nie miał też pojęcia, ilu by ło z nim ludzi, chociaż doliczy ł się czterech czerwony ch kropek wy mierzony ch w członków jego druży ny. Dwa lasery by ły skierowane na Caspera.
– Powiedziała mi właśnie, żeby m ją zastrzelił – oznajmił głos. – Tak bardzo jest oddana naszej sprawie. Rozumiesz, dlaczego chce się poświęcić? Bo wie, że zostanie męczenniczką. Nie sądzę, żeby ś rozumiał ten rodzaj wiary. – Wierzę w to, co się stanie, gdy pociągnę za spust – odparł Storm. – Kim jesteście? – wtrąciła się do rozmowy agentka Showers. – Grupa Dżihad – odrzekł mężczy zna. – A ten Amery kanin, który trzy ma broń przy głowie mojej siostry, już raz próbował mnie kiedy ś wy śledzić. – Żmija – powiedział głośno Storm. Dilja ponownie krzy knęła coś po uzbecku. Żmija odpowiedział krótkim poleceniem wy dany m w ty m samy m języ ku i nocne powietrze przeszy ł trzask karabinu. Oskar osunął się na skały, trafiony w klatkę piersiową. To stało się tak szy bko, że znajdujący się po jego bokach Showers i Casper nie zdąży li zareagować, dopóki martwe ciało Rosjanina nie upadło na ziemię. – Następna będzie agentka Showers – powiedział Żmija. – No już – odparła Showers. – I tak nas zabijesz. – Tak naprawdę to większą wartość masz dla mnie w tej chwili ży wa – odrzekł Żmija. – Wolę umrzeć – oznajmił Casper – niż żeby jakaś grupa popieprzony ch ekstremistów islamskich miała mi obciąć głowę na YouTubie. Storm popatrzy ł na Showers i zobaczy ł, że wszy stkie cztery czerwone kropki by ły teraz skupione na jej piersi. Żmija nie blefował. Miała umrzeć następna, o ile on nie uwolni Dilji. Porozumiał się wzrokiem z Casperem i choć raz obaj mężczy źni wy dawali się odbierać na ty ch samy ch falach. – Teraz! – krzy knął Storm. Lewą ręką chwy cił Dilję za gardło i pociągnął ją w bok na ziemię, jednocześnie strzelając z pistoletu w reflektor oświetlający wejście do jaskini. W jednej chwili zapadła całkowita ciemność. W ty m samy m momencie Casper rzucił się przed Showers, osłaniając ją własny m ciałem, i jednocześnie powalił ją na ziemię, gdy ludzie Żmii otworzy li ogień. Kule odbijały się z brzękiem od skał. W zupełnej ciemności Storm poczuł, jak ciało Dilji wiotczeje i na jego lewą dłoń wciąż trzy mającą jej gardło pociekła ciepła struga. Dostała śmiertelny postrzał w szy ję. Przez sekundę panowała całkowita cisza, a potem wy buchł dudniący odgłos strzelby Caspera. Za pierwszy m strzałem bły skawicznie rozległy się następne. Dobrze wy trenowany zabójca wy korzy stał lasery na broni wrogów, aby ustalić, gdzie się ukry wają w ciemnościach.
Odpowiedzią na ostatni wy strzał Caspera by ł dziki wrzask człowieka, którego ciało zostało właśnie rozerwane na kawałki przez gruby śrut. Ponownie zapanowała cisza i Storm zauważy ł, że zniknęły lasery wy mierzone wcześniej w jaskinię. Żmija krzy knął coś po uzbecku. Gdy jeden z jego ludzi odpowiedział, Casper wy palił ze strzelby w kierunku, z którego dochodził głos mężczy zny. Jego strzał wy wołał serię zwrotnego ognia z pistoletu Żmii. Storm odpowiedział bły skawicznie, strzelając z własnej broni i celując w odbły ski z wy lotu lufy. A potem zapadła cisza. Jak to miał w zwy czaju, Storm liczy ł swoje strzały i wiedział, że została mu ty lko jedna kula w pistolecie, który zabrał Dilji. Nie miał pojęcia, czy Casper, Showers albo Żmija i jego ludzie jeszcze ży ją. Nikt się nie odzy wał, bo oznaczałoby to wy jawienie lokalizacji. Blady tego wieczoru księży c zakry ły teraz chmury. Storm powoli podpełzł w kierunku Showers i Caspera, wy bierając drogę naokoło głazów sięgający ch mu na wy sokość klatki piersiowej, które otaczały wejście do jaskini. Gdy dotarł do miejsca, gdzie ostatnio widział swoich współtowarzy szy, jego ręka dotknęła czy jegoś ciała i zamarł. Czy to by ła ona? Wy czuł męskie włosy i okulary. Oskar. – April? – zapy tał szeptem. – Tutaj – odparła. Macając na oślep ręką, wy czuł wznoszący się tuż przed nim głaz. Okrąży ł go. Showers i Casper wcisnęli się między duże skały, kry jąc się na ziemi. – Dostałaś? – zapy tał Storm miękko. – Ja nie, ale Casper oberwał. Mocno. – Jak mocno? – Jedna w nogę, druga w brzuch – powiedział Casper. – Ale wciąż mogę strzelać. – Ilu ich jeszcze zostało? – zapy tał Storm. – Nie wiem. Jak na zawołanie usły szeli krzy k mężczy zny, a potem gwałtowny ogień. Później rozległo się wołanie innego człowieka. – Co się dzieje? – zapy tała Showers. Storm uniósł się ostrożnie z miejsca, gdzie kry ła się ich trójka, i wy jrzał ponad znajdujący m się
przed nim ogromny m głazem w kierunku, z którego dobiegały dźwięki. Nie zobaczy ł nic, co by się wy różniało, ty lko głazy. Wy ślizgnął się z kry jówki i podpełzł kilkadziesiąt centy metrów do przodu, a potem zatrzy mał się za następny m duży m kamieniem. Uży wając go jako osłony, wy jrzał ponad poszarpaną krawędź. Nic. A potem zobaczy ł jakiś ruch, ale tak nieznaczny, że pomy ślał, iż to jego umy sł płata mu figle. Nie widział konturu ludzkiej sy lwetki, wy glądało to raczej, jakby jeden z położony ch kilka metrów dalej kamieni się poruszy ł, zupełnie jak gdy by ziemia wokół niego oży ła. Wy brał pojedy nczą skałę i skupił na niej wzrok. Dwie minuty później miał już uznać to za objaw paranoi i wy czerpania, gdy znów odniósł wrażenie, że skała się unosi i bardzo powoli rusza do przodu. Storm podniósł broń i wy celował w kamień. Jeśli poruszy się jeszcze raz, zacznie strzelać. Gdy tak wpatry wał się w skałę, poczuł, jak ktoś przy ciska mu do gardła ostrze noża, a przy uchu wy czuł ciepły oddech. Słowa wy powiedziano po rosy jsku, ale Storm nie musiał znać języ ka, aby zrozumieć ich znaczenie. Rozluźnił uchwy t na pistolecie. Mężczy zna trzy mający nóż przy jego gardle zmusił go, aby wstał, i głośno zawołał. Odpowiedział mu inny Rosjanin i Storm usły szał odgłos poruszający ch się ludzi. Za jego plecami wy ciągnięto zza skał Showers i Caspera. Oświetliło ich światło reflektorów SUV-a. Samochód by ł jedny m z dwóch, który mi ludzie Żmii podjechali inną drogą do wejścia do jaskini. Reflektor zniszczony przez Storma by ł podłączony długim kablem do akumulatora jednego z samochodów. Dzięki reflektorom Storm mógł zobaczy ć „skałę”, która poruszała się przed nim. Wraz z Showers i Casperem by li otoczeni przez pięciu zarośnięty ch potworów. To nie by ły skały. To by li żołnierze Wy mpieła noszący stroje maskujące, bardzo starannie kamuflujące ubrania często uży wane przez siły specjalne. Ich ciężkie stroje by ły tak zaprojektowane, aby by li zupełnie niewidoczni w terenie. – My ślałem, że ci dranie to ty lko mit KGB – rzekł Casper. – Nie spodziewałem się ich spotkać. Czterech mężczy zn stojący ch na straży by ło wy posażony ch w słuchawki i okulary noktowizy jne. Ich dowódca wy szedł zza zaparkowany ch SUV-ów, w który ch włączy ł przednie światła. – Dlaczego nas po prostu nie zabili? – zapy tała Showers. – Domy ślam się, że taki mają plan – odrzekł Storm. – Najpierw chcą się jednak upewnić, że jest tu złoto. Wciąż jesteśmy dla Rosjan najlepszą gwarancją na znalezienie go. Dowódca wy dał komendę po rosy jsku i trzech żołnierzy zniknęło wewnątrz jaskini, zostawiając pilnowanie jeńców jemu i dwóm inny m mężczy znom. Gdy tak czekali, dowódca podszedł do ciała Oskara i zaczął przeszukiwać plecak, który geolog niósł, zanim został zabity. Żołnierz wy jął z niego niewielkie urządzenie i włoży ł je do kieszeni.
– Urządzenie namierzające – domy ślił się Casper. – Ten ruski kutas im pomagał. Z twarzy wy smarowany ch specjalny mi farbami nie dało się nic odczy tać. Widać by ło ty lko oczy. Nic nie mówili i to czy niło ich jeszcze groźniejszy mi. Trzej żołnierze ustawili się na wprost Showers, Storma i Caspera. Dwóch obserwowało ich z wy celowaną bronią, a trzeci podszedł, aby ich obszukać. Zaczął od Storma i zrobił to bardzo szy bko, fachowy m ruchem zabierając mu dodatkową amunicję. Usaty sfakcjonowany podszedł do Showers i zaczął ją przeszukiwać od kostek, po czy m przesunął ręce wzdłuż jej nóg, ale gdy dotarł do pasa, zawahał się, gdy ż prawą rękę miała na temblaku. Konty nuował obszukiwanie, a Showers krzy knęła z bólu. – Noszę temblak! – zawołała. – Jak mogę kogoś zastrzelić? Cofnął się, zdumiony jej wy buchem. Dowódca powiedział coś po rosy jsku i żołnierz zajął się Casperem. Odebrali mu już jego ukochaną strzelbę, ale za pasem cały czas miał nóż Ka-Bar. Storm popatrzy ł na Showers, a ona delikatnie poruszy ła prawy m ramieniem, odsuwając temblak z brzucha. Bez poruszania głową spojrzała w dół, dając mu sy gnał. Storm pojął w lot, o co jej chodziło. – Podobno jesteście niezwy ciężeni, komunisty czni dranie – odezwał się głośno Casper – ale dla mnie wy glądacie jak banda mięczaków. – O mój Boże! – krzy knęła histery cznie Showers. – Ja nie chcę umierać! – Na oczach wpatrujący ch się w nią żołnierzy zarzuciła zdrową lewą rękę na szy ję Storma i zawołała: – Pocałuj mnie ostatni raz, kochany ! Dowódca Wy mpieła krzy knął: – Niet! Ale Showers już desperacko przy warła do Storma. Tworzy ła teraz osłonę przed wzrokiem żołnierzy, więc Storm sięgnął ręką między temblak a jej talię, gdzie poczuł znajomy metalowy uchwy t swojego glocka. W jakiś sposób udało jej się ponownie ukry ć broń, zanim została pojmana. – Teraz – szepnął. Showers obróciła się na jego lewą stronę, podczas gdy Storm wy ciągnął broń i zaczął strzelać. Jego pierwszy m celem by ł dowódca. Obawiając się, że Rosjanin może nosić kamizelkę kuloodporną, Storm strzelił mu prosto w twarz. Trafił za pierwszy m razem. Padając na prawą stronę, Storm wy strzelił do zaskoczonego żołnierza, który go pilnował. Ten zareagował, unosząc swój pistolet maszy nowy. Kula Storma ze świstem przeleciała obok głowy Rosjanina
w momencie, gdy ten pociągnął za spust, oddając metody cznie dwa strzały, tak jak go szkolono, zamiast strzelać bezładnie i nieskutecznie w panice. Jedna kula drasnęła udo Storma, druga prześlizgnęła się tuż obok jego klatki piersiowej, uderzając w skałę. Zanim żołnierz zdąży ł wy strzelić następne pociski, Storm wy palił ze swojego glocka, zabijając go. Podczas gdy Storm by ł zajęty strzelaniem do dwóch żołnierzy, Casper zaatakował Rosjanina, który go przeszukiwał. Mimo że Casper by ł ranny, zdołał wy mierzy ć obezwładniający lewy sierpowy w szczękę żołnierza, jednocześnie doby wając wolną ręką nóż Ka-Bar. Założy wszy, że Rosjanin nosi pod kombinezonem kamizelkę kuloodporną, Casper zakrzy wił ostrze tak, żeby trafiło w bok napastnika, i pchnął nożem z taką siłą, że ten wszedł aż po rękojeść. Casper pociągnął nóż do góry, następnie na boki i w dół, odbierając mężczy źnie ży cie. – Ładny strzał, snajperze! – krzy knął Casper do Storma. Udało im się zabić dowódcę i dwóch żołnierzy na zewnątrz jaskini, ale w środku by ła jeszcze trójka pozostały ch szukająca złota. Storm zbadał ranę na nodze. By ła powierzchowna, ale postrzały, które wcześniej otrzy mał Casper podczas wy miany ognia z grupą Dżihad, by ły o wiele poważniejsze. Casper schy lił się i wy jął swoją strzelbę z rąk Rosjanina, który wcześniej mu ją zabrał. – Wy krwawiam się – powiedział. – Uciekajcie stąd. Ja zatrzy mam pozostały ch trzech w jaskini tak długo, jak będę mógł. – Nie – zaprotestowała Showers. – Nie zostawimy cię. – To mój wy bór – odrzekł Casper. Popatrzy ł na Storma. – My ślałem, że to ty zdradziłeś nas w Tangierze. Obwiniałem cię za to, co się stało. – A ja my ślałem, że to ty jesteś zdrajcą – odparł Storm. – Ty m razem nie by ł to żaden z nas – roześmiał się Casper. – Dilja przez cały czas pracowała dla Żmii, a Oskar by ł wty czką Rosjan. To oni zorganizowali sabotaż w Tangierze. – Wy dał z siebie bolesny jęk i dotknął boku. – Nie musisz zgry wać bohatera – powiedziała Showers. – Możemy sprowadzić cię z góry. – Dokąd? – zapy tał. – Będę martwy, zanim dojdziemy do głównej drogi. Poza ty m chcę umrzeć jak bohater i mam u ciebie dług – dodał, zwracając się do Storma. – Nic mi nie jesteś winien – odrzekł Storm. – Uratowałeś mi ży cie, kiedy zastrzeliłeś tego drania na dachu rzeźni. – W takim razie jesteśmy kwita – powiedział Storm. – Jeszcze nie, snajperze, dopóki nie odejdziecie, a te szczury nie wy lezą z jaskini. Niczego nigdy nie kochałem bardziej niż mojej strzelby, więc dobrze się składa, że będę trzy mał ją
w rękach, kiedy umrę i pójdę do piekła. A teraz wy noście się stąd, zanim zmienię zdanie.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Storm zjeżdżał z góry, prowadząc SUV-a z szaleńczą prędkością, próbując omijać skały, drzewa i spadające kamienie, które wy dawały się podskakiwać przed światłami samochodu. Przejechali już niecały kilometr skalistego terenu, gdy za nimi pojawiły się światła. – Casper? – zapy tała Showers, ale już znała odpowiedź. – Szy bciej – powiedziała. – Nie jestem niedzielny m kierowcą – odparł Storm. – Ale jeśli dodam gazu, zedrę spód tego wozu. Podwozie SUV-a odbiło się od skały, o mały włos nie wy rzucając ich obojga z siedzeń. Szczęśliwie półtora kilometra dalej wy jechali na żwirową drogę. Ścigający ich pojazd by ł teraz na ty le blisko, że Showers mogła zobaczy ć sy lwetki kierowcy i pasażera. – Casper musiał zabić jednego z nich – powiedziała. Przerwał jej świst kuli, która wpadła przez boczne okienko SUV-a. Obok jej twarzy przeleciały odłamki szkła. Rosjanin na siedzeniu pasażera wy chy lił się ze swojego okna, strzelając do nich z broni maszy nowej. Storm podał Showers swojego glocka i zaczęła strzelać, w ty m samy m momencie zaś on skręcił gwałtownie, aby samochód nie wy padł z wąskiej ścieżki. Jej pierwszy strzał trafił w ty lne okno ich własnego SUV-a, a drugi w wewnętrzną stronę dachu. – Strzelaj w nich, nie w nas – poradził Storm. – My jesteśmy ci dobrzy. – Oni są mniejszy m zagrożeniem niż twoja jazda – odparła. Ścigający ich strzelec oddał kilka następny ch strzałów, dziurawiąc ty ł SUV-a. Showers odwróciła się na przednim siedzeniu pasażera, wciskając plecy w tablicę rozdzielczą, i podniosła lewą rękę, żeby móc strzelać przez wy bite ty lne okno. Opróżniła magazy nek i atakujący ich wóz się cofnął. – Musiałam jednego z nich trafić – oświadczy ła. – Daj mi nowe naboje. – Nie mam już ani jednego. Zabrali je, pamiętasz? Obszukiwali nas. – No to pora na kreaty wność – powiedziała, przechodząc między anatomiczny mi fotelami do ty lnej części SUV-a.
– Jest tam coś? – zapy tał Storm, gdy przeszukiwała ty ł. – Kałasznikow, wy rzutnia rakietowa, armata, bomby ? Kanapka z masłem orzechowy m? – W rzeczy samej jest ty lko to – odparła. Uniosła torebkę ciastek z kremem. Storm zerknął w ty lne lusterko i zobaczy ł, jak Showers rzuca lewą ręką po jedny m ciastku w zbliżającego się SUV-a. Kilka rozbiło się na przedniej szy bie. – Musisz jechać szy bciej! – krzy knęła Showers. – Nienawidzę kierowców z ty lnego siedzenia – odrzekł. Wsunęła się z powrotem na przedni fotel i powiedziała: – Jedź szy bciej. – Popatrz na tę drogę – narzekał Storm. Zjeżdżali na dół jednopasmową żwirową ścieżką, po jednej stronie której ciągnęła się stroma skarpa. Jeden niewłaściwy ruch i spadliby z klifu. – No cóż, on jedzie szy bciej – stwierdziła. – Ale i tak go wy przedzam, prawda? – zapy tał Storm, patrząc w lusterko. – Przy najmniej przestał strzelać – odrzekła. – Musiałam go zranić. – Ciastkiem? – Nie, z glocka. – Może skończy ły im się kule. W tej samej chwili Rosjanin znowu do nich strzelił. – Jak widać, mają zapasową amunicję – stwierdziła. Storm skręcił gwałtownie i spod kół SUV-a pry snął żwir. Showers przy cisnęła lewą rękę do sufitu range rovera, aby się przy trzy mać, gdy szy bko wszedł w następny zakręt. Pomimo brawurowej jazdy Storma wóz za nimi się zbliżał. W ciągu kilku sekund znaleźli się tak blisko, że Showers widziała oczy Rosjanina, gdy ten wy celował w nich broń maszy nową. Z tej odległości nie mógł chy bić. – Nie tak planowałam umrzeć – powiedziała Showers. – Biały płotek sztachetowy – odparł Storm, gwałtownie skręcając – bujany fotel, gromadka wnuków biegająca wokół i ty pijąca lemoniadę. Taki by ł twój plan? – Nie, ale z całą pewnością nie by ła to śmierć na uzbeckiej górze obok kogoś, o kim nie wiem nawet, jak się naprawdę nazy wa. – Planowanie własnej śmierci jest przereklamowane – rzekł Storm. – Zaufaj mi. Przerabiałem to.
Znowu gwałtownie skręcił, a Showers przy gotowała się na swój ostatni oddech. Czekała na nieuchronne. Gdy Rosjanin miał właśnie wy strzelić, samochód, który m jechał, zamienił się w giganty czną kulę ognia. W wy niku eksplozji pojazd uniósł się nad drogą i ogarnęły go płomienie. Następnie spadł, roztrzaskał się i potoczy ł po zboczu, płonąc jak pochodnia. – Co by ło w ty ch ciastkach? – rzucił Storm. Nacisnął hamulce, samochód zatoczy ł krąg i się zatrzy mał. – Co się, do diabła, właśnie stało? – zapy tała Showers. – Cicho! – polecił jej Storm. Wy łączy ł silnik. Przez rozbite okna SUV-a usły szeli wirujący odgłos unoszący się nad nimi w ciemności. – Jedidiah Jones! – wy krzy knął Storm. – Wy słał Predatora. – Zerknął na Showers i zaczął wy jaśniać: – Wiesz, bezzałogowy zdalnie sterowany samolot... – Wiem, co to jest Predator – odparła. – Nie wiem ty lko, skąd Jones wiedział, że Rosjanie nas ścigają na zboczu uzbeckiej góry. Storm uniósł nadgarstek, aby mogła zobaczy ć jego zegarek. – My ślę, że nikt w FBI nie ma takiego – powiedział z dumą. – To urządzenie namierzające. Kiedy Dilja wy celowała do mnie z broni w jaskini, włączy łem go, a on wy słał do Langley sy gnał mówiący Jonesowi, że mamy kłopoty. Dzięki temu zegarkowi Jones wie dokładnie, gdzie jestem, w każdej chwili i w każdy m miejscu na świecie. – Cieszę się, że ktoś ma na ciebie oko – odparła. Kiedy dotarli do podnóża góry, wzeszło poranne słońce, a na hory zoncie zobaczy li lecący nisko nad równiną w ich kierunku helikopter Bell 206. Storm zjechał z drogi, umożliwiając lądowanie czteroosobowego śmigłowca. Kilka minut później zmierzali w stronę Kazachstanu, zostawiając za sobą podziurawionego kulami SUV-a, a także ciała Caspera, Oskara, Dilji, Żmii, jego ludzi i sześciu inny ch Rosjan. Gdy tak lecieli w milczeniu, Showers nieoczekiwanie wy ciągnęła do niego lewą rękę. – Masz. Prezent. Storm spojrzał na jej otwartą dłoń. To by ło jedno z ciastek z SUV-a. Wpadło jej do temblaka, gdy rzucała pozostałe przez okno.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
R ozdzielili się, gdy ty lko wy czarterowany przez CIA samolot przy wiózł ich do amery kańskiej bazy wojskowej w Wiesbaden w Niemczech. Showers została przy jęta do szpitala, aby lekarze mogli nastawić jej złamany obojczy k, zaś Storm dostał trochę czasu na kąpiel i posiłek, ale zaraz potem miał lot do bazy sił powietrzny ch Andrews. Czekający tam samochód zabrał go do Langley. Jones siedział odchy lony do ty łu w swoim skrzy piący m fotelu, kiedy Storm wszedł do jego biura i usiadł na zby t dobrze znany m sobie miejscu naprzeciwko szefa siatki szpiegowskiej CIA. – Nie znaleźliśmy żadnego złota – odezwał się Storm. – Żadny ch sześćdziesięciu miliardów w sztabkach należący ch do Partii Komunisty cznej. Pietrow musiał podać Lebiediewowi złe współrzędne. Jones pochy lił się do przodu i zapy tał: – Tak my ślisz? Storm zamilkł, a następnie odrzekł: – Celowo wprowadziłeś błędne współrzędne do naszego GPS-a w Uzbekistanie. Wpuściłeś nas w maliny. – To złoto by ło ukry te w Górach Molguzar przez ponad dwadzieścia lat i nikt nie by ł w stanie go odnaleźć – odrzekł Jones. – Po co ruszać je teraz? Zwłaszcza jeśli wiem, gdzie ono jest, i możemy mieć je na oku wspólnie z jedny m z naszy ch ptaszków. Wy doby cie sześćdziesięciu miliardów w złocie z uzbeckiej jaskini by łoby wielką operacją, która nie przeszłaby niezauważona. Pojawiły by się wściekłe oskarżenia ze strony Rosji i Uzbekistanu. Biały Dom miałby ogromny problem polity czny – zwłaszcza jeśli prezy dent Rosji Barkowski wciąż by łby u władzy. – Jeśli nie oczekiwałeś, że znajdziemy złoto, to po co wy słałeś nas do Uzbekistanu? – zapy tał Storm. – My ślałem, że już się tego domy śliłeś – odparł Jones. Storm fakty cznie się domy ślił, ale chciał choć raz usły szeć to od Jonesa. Ty m razem to on
udawał głupiego w ich grze w kotka i my szkę. – Tangier – rzekł Jones. – Po ty m, co tam się stało, wiedziałem, że mamy przeciek. By ły ty lko cztery możliwości: Oskar, Casper, Dilja i... ty. – Podejrzewałeś mnie? – Taką mam pracę, że wszy stkich podejrzewam. Co naprawdę o tobie wiedzieliśmy ? Clara Strike zwerbowała cię, bo by łeś zdolny m pry watny m detekty wem. Po Tangierze pomy ślałem, że może drugiej stronie udało się ciebie przekabacić. Zdecy dowałeś się wy cofać. By łem podejrzliwy, ale twoja śmierć podsunęła mi pewien pomy sł. Postanowiłem wy słać na wcześniejszą emery turę Oskara, Dilję, jak również Caspera. – Tangier – powtórzy ł Storm. Jones skinął głową. – Gdy się dowiedziałem, gdzie jest ukry te złoto, stwierdziłem, że los dał mi szansę złapania zdrajcy. Wiedziałem, że kret skontaktuje się z Rosjanami. Sześćdziesiąt miliardów by ło zby t cenną zdoby czą. I Oskar dokładnie to zrobił. – A Dilja? – Co za ironia, nie sądzisz? – rzekł Jones. – Rzucasz sieć i kto wie, co w nią złapiesz? Oskar powiedział Rosjanom o Tangierze. Dilja dała cy nk Żmii. – Podwójna zdrada – stwierdził Storm. – Jakie operacje szpiegowskie prowadzisz, skoro dwoje twoich podwładny ch pracuje potajemnie dla drugiej strony ? – Dobry ch zdrajców trudno wy kry ć. – Jones wzruszy ł ramionami. – Dlaczego podejrzewałeś Caspera? – zapy tał Storm. – Casper miał zwy czaj upijać się i przechwalać. Pomy ślałem, że może niechcący wy gadał się przed niewłaściwy mi ludźmi. – Casper zginął i my prawie też. – Ale ży jesz, prawda? – odparł Jones. – Zanim zaczniesz się nad sobą użalać, pamiętaj, że wróciłeś pracować dla mnie, bo wiedziałeś, że ktoś cię zdradził w Tangierze. Chciałeś odwetu. A ja nie mogłem sobie pozwolić na kolejny Tangier. To by ła cena, którą by łem skłonny zapłacić. – Casper mógł to widzieć inaczej. – Dziwny m trafem los zatoczy ł pełne koło od czasu Tangieru – mówił Jones. – Dowiedzieliśmy się, że Dilja i Oskar by li zdrajcami. Nie złapaliśmy Żmii w Tangierze, ale jego ciało zostało znalezione w górach. Wy gląda na to, że żołnierze Wy mpieła podcięli mu gardło. Ty i Casper zostaliście oczy szczeni z podejrzeń, dowiedzieliśmy się także, gdzie jest ukry te rosy jskie złoto. To potrójna wy grana w mojej księdze. Pozostaje ty lko jedno py tanie: skończy łeś działalność? Masz
zamiar ponownie zniknąć w Wy oming? – W Montanie – poprawił go Storm. – Nieważne. Czy znów znikniesz z pola widzenia, czy będziesz robił to, co wy chodzi ci najlepiej? Storm podniósł się z krzesła. – Teraz chcę wziąć trochę wolnego. – Weź ty le, ile potrzebujesz – odpowiedział Jones, otwierając szufladę i wy ciągając z niej kopertę. – To ci pomoże. – Przesunął pakiecik, a Storm wziął go, wiedząc, że zawiera banknoty studolarowe. Następnie Storm zdjął z nadgarstka zegarek, który dostał od Jonesa, i położy ł go na biurku. – Nie będę tego potrzebował. – Zatrzy mam go do następnego razu – odparł Jones. – Na zewnątrz czeka wy najęty samochód. – Podał Stormowi kluczy ki. – Jest na podsłuchu? – zapy tał Storm. – Sam to rozgry ź. – Jones wstał z fotela i wy ciągnął rękę. Uścisnęli sobie dłonie, po czy m Jones dodał: – Jutro przy latuje agentka Showers. Domy ślam się, że wy ślą ją na obowiązkowe zwolnienie lekarskie. Będzie miała sporo wolnego czasu, zupełnie jak ty. Na zewnątrz Storm zauważy ł zaparkowany samochód z wy poży czalni. Jones zaszalał. To by ła wiśniowo-czerwona korweta kabriolet, model Chevroleta ZR1, warta ponad sto ty sięcy dolarów, z silnikiem V-8 o mocy 638 koni mechaniczny ch. Najszy bszy model samochodu, jaki koncern General Motors kiedy kolwiek wy produkował. To nie by ł pojazd, jakiego się nie zauważa – w odróżnieniu od ty powy ch podmiejskich wozów, który mi Jones kazał jeździć swoim agentom. Storm zapuścił silnik i rozkoszował się głośny m pomrukiem tłumika, wy jeżdżając z kwatery CIA w kierunku George Washington Parkway. Zadzwonił jego pry watny telefon komórkowy. – Halo? To by ła agentka Showers z Niemiec. – Potrzebuję jutro podwózki z lotniska – poprosiła. – Sprawdzę mój rozkład dnia – odparł. – Oczekiwałaby m czegoś więcej niż ty lko przejażdżki. – Na przy kład czego? – Obiadu. – W Niemczech nie mają ciastek?
– Nie spóźnij się. – Rozłączy ła się. Skręcił w jeden z malowniczy ch punktów widokowy ch na drodze i popatrzy ł w dół na rzekę Potomak. Przeszukiwał swój telefon komórkowy, aż znalazł to, co chciał. Kiedy by ł w Londy nie na parkingu podziemny m, wy słał Jedidiahowi Jonesowi współrzędne do złota. Wy słał też kopię na swoją pry watną komórkę. Jedidiah Jones nie by ł jedy ną osobą, która wiedziała, gdzie ukry to sześćdziesiąt miliardów w sztabkach złota. Jego telefon zadzwonił ponownie. – Słuchaj – powiedziała Showers poważny m tonem – ja naprawdę chcę, żeby ś przy jechał jutro na lotnisko. Jeśli chcesz, zapłacę za obiad. Ty lko mi nie zniknij. – Ostatnim razem, gdy się spotkaliśmy, ja zostałem z rachunkiem – odrzekł. – Zaufaj mi, nie będziesz żałował. Do zobaczenia jutro i nie martw się, nie jesteś moim chłopakiem. – A ty nie jesteś moją dziewczy ną – odparł. – Ale mam py tanie. Będziesz teraz miała trochę wolnego czasu, zgadza się? – Zmuszają mnie, żeby m poszła na miesiąc na zwolnienie. – My ślę, żeby wy brać się na wy cieczkę. – A gdzie, do licha, chcesz się teraz wy brać? – Na górską wspinaczkę.
KONIEC
Poprzednie części trylogii: Nadchodzący sztorm i Wściekły sztorm
Zapraszamy do zakupu innej książki Richarda Castle: Fala upału
O AUTORZE
RICHARD CASTLE jest autorem liczny ch bestsellerów, w ty m Fali upału, Nagiego żaru, Gorączki zmysłów i entuzjasty cznie przy jętej przez kry ty ków serii książek o Derricku Stormie. Jego pierwsza powieść, Pod gradem kul, opublikowana jeszcze w college’u, otrzy mała prestiżową Nagrodę Toma Strawa dla Literatury Kry minalnej Stowarzy szenia Nom DePlume. Obecnie Castle mieszka na Manhattanie ze swoją córką i matką, które wy pełniają jego ży cie humorem i inspiracją.