Wydawnictwo 12 Posterunek
Spis treści Karta redakcy jna Od Tłumaczki Motto Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzy nasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Podziękowania
Ty tuł ory ginału: NAKED HEAT Redakcja: JUSTYNA ŻEBROWSKA Korekta: JUSTYNA ŻEBROWSKA, JOANNA MYŚLIWIEC Skład i łamanie: JOANNA MYŚLIWIEC Castle © ABC Studios. All rights reserved. Copy right for the Polish translation by Katarzy na Gody cka Copy right for this edition by 12 Posterunek, 2013 Originally published in the United States and Canada in 2010by Hy perion as NAKED HEAT by Richard Castle. This translated edition published by arrangement with Hy perion. ISBN 978-83-6373-706-1 Wy dawnictwo 12 Posterunek e-mail:
[email protected] Strona internetowa: www.12posterunek.pl Konwersja: eLitera s.c.
Od tłumaczki: Dziękuję Jen, Lindzie, László, Susan, Kelly i wielu inny m osobom na Twitterze oraz na forum The 12th, które wspomagały mnie w tłumaczeniu Nagiego żaru. Jesteście lepsi niż wy szukiwarka Google!☺ I would like to thank Jen, Linda, László, Susan, Kelly and many others on Twitter and The 12th discussion board, who were answering my “HELP!!!” shouts and helping me with my “Naked Heat” translation. You’re even better than Google Search! ☺
Prawdziwej Nikki Heat, z wdzięcznością
Więcej na: www.ebook4all.pl
ROZDZIAŁ PIERWSZY
C zerwone światła zdają się trwać całą wieczność, szczególnie wtedy, gdy nie ma korków, rozmy ślała Nikki Heat. Te, które zatrzy mały ją właśnie na rogu Amsterdam i Osiemdziesiątej Trzeciej, chy ba nigdy nie zamierzały zmienić się na zielone. Detekty w jechała do pierwszego wezwania tego ranka i na dobrą sprawę mogła włączy ć koguta na dachu, po czy m skręcić w lewo, nie zważając na światła, ale od samej zbrodni upły nęło już trochę czasu, na miejscu by ła lekarka sądowa, a zwłoki nigdzie się nie wy bierały. Korzy stając z przedłużającej się przerwy, sprawdziła, czy kawa na wy nos osiągnęła już temperaturę umożliwiającą wy picie jej bez ry zy ka poparzenia ust. Tanie plastikowe wieczko pękło i jedna jego część została jej w ręku, podczas gdy druga w dalszy m ciągu tkwiła na kubku. Heat zaklęła głośno i rzuciła bezuży teczną połówkę na dy wanik pod siedzeniem pasażera. Już miała pociągnąć ły k, desperacko potrzebując kofeinowego kopa, który odpędzi poranną senność, gdy tuż za nią rozległ się dźwięk klaksonu. Światła w końcu zmieniły się na zielone. Oczy wiście. Przechy lając kubek wprawny m gestem, tak aby w momencie zwrotu kawa nie wy lała się jej na palce, Nikki skręciła w lewo w Osiemdziesiątą Trzecią. Wy prostowała właśnie koła, mijając Cafe Lalo, kiedy przed maskę samochodu znienacka wy skoczy ł pies. Heat ostro zahamowała. Kawa rozlała się jej na kolana, plamiąc całą spódnicę. W ty m momencie jednak by ła bardziej przejęta psem. Na szczęście go nie potrąciła. Co więcej, nawet się nie przestraszy ł. Przy pominające niewielkiego owczarka niemieckiego albo mieszańca husky zwierzę zuchwale stało tuż przed nią bez ruchu na jezdni, wpatrując się w nią z przekrzy wiony m łbem. Nikki uśmiechnęła się i pomachała ręką. Pies jednak ani drgnął. Jego wy zy wające i natarczy we spojrzenie wy trąciło ją z równowagi. Oczy psa miały złowrogi wy raz, przeszy wały świdrujący m wzrokiem spod ciemny ch zmarszczony ch brwi. Gdy tak na niego patrzy ła, coś jeszcze wy dało jej się dziwne. To chy ba w ogóle nie by ł pies. Za mały na owczarka albo husky, a jego szorstka jasnobrązowa sierść miejscami nabierała szarego odcienia. Py sk by ł zby t wąski i wy dłużony. Zwierzę bardziej przy pominało lisa. Nie. To by ł kojot.
Ten sam niecierpliwy kierowca za nią znów nacisnął klakson i zwierzę się oddaliło, nie w panicznej ucieczce, ale spokojny m truchtem, prezentując dziką elegancję, potencjalną szy bkość i coś jeszcze. Arogancję. Heat patrzy ła, jak kojot dociera do krawężnika, zatrzy muje się i odwraca głowę. Rzucił jej bezczelne spojrzenie prosto w oczy, a potem pomknął w stronę ulicy Amsterdam. Dla Nikki by ł to niezwy kle niepokojący początek dnia: najpierw strach, że potrąciła zwierzę, a potem to niesamowite spojrzenie. Pojechała dalej, wy cierając serwetkami kawę, którą na siebie wy lała, i żałując, że zamiast czarnej spódnicy wy brała kolor khaki.
_______ Z czasem odkry wanie zwłok na miejscu zbrodni nie stało się dla Nikki ani trochę łatwiejsze. Siedząc teraz w samochodzie zaparkowany m za furgonetką lekarzy sądowy ch na rogu Osiemdziesiątej Szóstej i Broadway u i obserwując zza szy by koronera przy pracy, raz jeszcze pomy ślała, że może tak jest lepiej. Lekarz sądowy przy kucnął na chodniku przed witry ną wspólną dla sklepu z damską bielizną i nowej cukierni z wy kwintny mi babeczkami. Dwie sprzeczne informacje, o ile w ogóle by ł jakikolwiek przekaz. Heat nie by ła w stanie dojrzeć ofiary. Panujący w cały m mieście strajk śmieciarzy sprawił, że góry śmieci piętrzące się na wy sokość metra zajmowały większą część chodnika, skutecznie uniemożliwiając Nikki dojrzenie zwłok. Dwudniowy smród rozkładający ch się odpadków by ł wy czuwalny nawet w chłodzie poranka. Ale przy najmniej sterty śmieci tworzy ły dogodną barierę dla gapiów. U szczy tu ulicy już zgromadziło się kilkunastu ranny ch ptaszków i taka sama liczba osób stała za żółtą taśmą na rogu ulicy, w pobliżu wejścia do metra. Spojrzała na znajdujący się na budy nku banku cy frowy zegar wskazujący godzinę i temperaturę. By ła dopiero 6.18. Coraz częściej jej zmiany zaczy nały się w taki właśnie sposób. Kry zy s gospodarczy dotknął wszy stkich bez wy jątku. Jak wy nikało z jej własny ch obserwacji, niezależnie od tego, czy powodem by ły cięcia etatów w policji, czy jedy nie niesprzy jająca sy tuacja ekonomiczna – albo jedno i drugie – detekty w Heat miała obecnie do czy nienia z większą liczbą ofiar. Nie potrzebowała Diane Sawy er wy głaszającej na wizji staty sty ki kry minalne, aby wiedzieć, że jeśli nawet liczba zwłok nie wzrastała, to zwiększy ło się tempo popełniania zbrodni. Ale niezależnie od tego, co mówiły staty sty ki, dla niej istotne by ły poszczególne ofiary. Nikki Heat obiecała sobie, że nigdy nie będzie rozpatry wała zabójstw pod względem liczby. To nie leżało w jej naturze ani doświadczeniu.
Jej własna strata sprzed prawie dziesięciu lat niemal zniszczy ła ją od środka, lecz mimo blizny, jaka powstała w niej po śmierci matki, wciąż udawało jej się zachować dozę empatii. Kapitan Montrose, jej dowódca na posterunku, powiedział kiedy ś, że to właśnie czy niło ją najlepszą spośród jego detekty wów. Wolałaby mimo wszy stko osiągnąć tę pozy cję bez bólu, ale ktoś inny rozdawał karty i w ten oto sposób znalazła się tutaj, we wczesny październikowy poranek, znów boleśnie świadoma swojego czułego miejsca. Nikki przestrzegała swojego osobistego ry tuału: krótka refleksja nad ofiarą, wy wołująca u niej poczucie związku ze sprawą w świetle tego, że sama by ła ofiarą, a zwłaszcza w świetle oddania czci matce. Zajęło jej to całe pięć sekund. Sprawiło jednak, że poczuła się gotowa. Wy siadła z samochodu i poszła do pracy. Zanurkowała pod żółtą taśmą w szczelinie w stercie śmieci i stanęła jak wry ta, z przerażeniem ujrzawszy samą siebie na okładce porzuconego egzemplarza magazy nu First Press, wy stającego z worka na śmieci obok opakowania na jajka i poplamionej poduszki. O Boże, nienawidziła tej swojej pozy cji – jedna stopa na posterunkowy m krześle, skrzy żowane ramiona, sig sauer w kaburze na biodrze tuż obok odznaki. I ten koszmarny nagłówek: FALA ZBRODNI SPOTYKA FALĘ UPAŁU Przy najmniej ktoś miał na ty le rozsądku, żeby to wy rzucić, pomy ślała i ruszy ła naprzód, aby dołączy ć do dwóch detekty wów, Raley a i Ochoi. Jej partnerzy, pieszczotliwie nazy wani „Roach”, już pracowali na miejscu zbrodni. – Dzień dobry, pani detekty w – przy witali ją niemalże unisono. – Dzień dobry, panowie. – Zaproponowałby m ci kawę, ale widzę, że masz ją już na sobie – rzucił Raley, spoglądając na nią. – Dowcipniś. Powinieneś prowadzić swój program w telewizji śniadaniowej – odparła. – Co my tu mamy ? – Heat przeprowadziła własną wizję lokalną, podczas gdy Ochoa udzielał jej informacji na temat ofiary. By ł to mężczy zna laty noskiego pochodzenia, w wieku od trzy dziestu do trzy dziestu pięciu lat, ubrany w kombinezon roboczy. Leżał twarzą do góry na stercie toreb ze śmieciami na chodniku. Miał koszmarnie porozry wane ciało i ślady ugry zienia na podgardlu. Jeszcze więcej znajdowało się na brzuchu, gdzie T-shirt by ł cały w strzępach. Nikki przy pomniała sobie kojota i zwróciła się do lekarza sądowego:
– Co to za ślady ugry zienia? – Moim zdaniem powstały pośmiertnie – odpowiedział. – Widzi pani te rany na rękach i przedramionach? – Wskazał otwarte dłonie ofiary ułożone po bokach. – Nie są dziełem zwierzęcia. Powstały od uderzeń zadany ch ostry m narzędziem. Powiedziałby m, że to nóż albo rozcinacz do kartonów. A gdy by ofiara ży ła, kiedy dopadł ją pies, to miałaby też ślady ugry zienia na rękach, a nie ma. I proszę spojrzeć tutaj. – Ukląkł obok ciała, a Heat przy kucnęła przy nim. Dłonią w rękawiczce wskazał rozdarcie w podkoszulku mężczy zny. – Cios nożem – stwierdziła Nikki. – Będziemy mieli pewność po autopsji, ale mogę się założy ć, że to jest przy czy na śmierci. Pies przy puszczalnie ty lko żerował w śmieciach. – Zamilkł na chwilę. – Przy okazji, pani detekty w. – Tak? – Wpatry wała się w niego, zastanawiając się, jakie jeszcze informacje mógł dla niej mieć. – Bardzo mi się podobał arty kuł w najnowszy m numerze First Press. Gratuluję. Poczuła ucisk w żołądku, ale podziękowała mu i wstała, a potem szy bko się oddaliła, dołączając do Raley a i Ochoi. – Tożsamość ofiary ? – zapy tała. – Nieznana – odparł Ochoa. – Żadnego portfela ani dokumentu. – Mundurowi przeszukują okolicę – powiedział Raley. – W porządku. Jacy ś naoczni świadkowie? – Na razie nic – odrzekł Raley. Heat odwróciła głowę, aby przy jrzeć się wieżowcom po obu stronach Broadway u. Ochoa ubiegł ją, mówiąc: – Nasi ludzie już chodzą po ty ch budy nkach, żeby sprawdzić, czy ktoś coś widział albo sły szał. Spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła. – Dobrze. Sprawdźcie też, czy który ś z pracowników tutejszy ch firm zauważy ł cokolwiek. Ludzie z cukierni mogli się tu zjawić bardzo wcześnie. I nie zapomnijcie o kamerach bezpieczeństwa. Przy odrobinie szczęścia ta u jubilera naprzeciwko mogła coś uchwy cić. – Przechy liła głowę, wskazując mężczy znę trzy mającego na smy czy pięć psów, wszy stkie w komendzie „siad”. – Kto to jest? – Ten facet znalazł ciało. Zadzwonił na policję o 5.37. Nikki przy jrzała mu się uważnie. Miał około dwudziestki, szczupły, obcisłe dżinsy i fikuśny szaliczek.
– Niech zgadnę. AMTC. – Pracując na posterunku w Upper West Side, stworzy ła wraz z ekipą sy stem zdrobniały ch kodów dla niektóry ch ty pów ludzi mieszkający ch w tej dzielnicy. AMTC to akronim oznaczający „aktora-modela--tancerza-cokolwiek”. – Blisko, pani detekty w. – Ochoa przestudiował stronę z notatnika i konty nuował: – Pan T. Michael Dove, student aktorstwa w Juilliard, natknął się na ciało, gdy atakował je już pies. Powiedział, że jego czworonogi przejęły kontrolę nad tery torium, a tamto zwierzę uciekło. – Hej, dlaczego mówisz, że blisko? – zdziwiła się Heat. – Jest aktorem. – Tak, ale w ty m przy padku to AMWP, czy li aktor-model-wy prowadzacz psów. Nikki uchy liła mary narkę, aby niepostrzeżenie dla inny ch pokazać mu palec. – Spisałeś jego zeznania? – Ochoa uniósł notes i przy taknął. – W takim razie tu skończy liśmy – powiedziała. A potem znowu przy szedł jej do głowy kojot. Spojrzała na AMWP. – Chcę go zapy tać o tamtego psa. Naty chmiast pożałowała swojej decy zji. Gdy znalazła się w odległości dziesięciu kroków, mężczy zna wy krzy knął: – O mój Boże, to naprawdę pani! To pani jest Nikki Heat! Gapowicze znajdujący się w dalszej części chodnika przy sunęli się bliżej, przy puszczalnie zwabieni nagły m poruszeniem, a nie dlatego, że ją rozpoznali, ale Nikki nie chciała ry zy kować. Insty nktownie wbiła wzrok w chodnik i odwróciła się bokiem, przy jmując znaną z czasopism plotkarskich pozę osaczony ch przez paparazzi celebry tów wy chodzący ch z restauracji. Zbliży ła się do AMWP i spróbowała nakłonić go do ściszenia głosu, mówiąc cicho: – Dzień dobry, tak, to ja jestem detekty w Heat. AMWP nie ty lko nie obniży ł głosu, ale jeszcze bardziej się podniecił. – O mój Boże! – A potem, jakby tego by ło mało, zapy tał: – Czy mogę sobie zrobić z panią zdjęcie, pani Heat? – Chciał podać towarzy szący m jej detekty wom swój telefon komórkowy. – Chodź, Ochoa – odezwał się Raley. – Zobaczmy, co robią patolodzy. – Czy to... Roach? To oni, prawda? – zawołał świadek. – Zupełnie jak w arty kule! Detekty wi Raley i Ochoa popatrzy li na siebie, nie próbując nawet ukry ć lekceważenia, i odeszli. – No trudno – westchnął T. Michael Dove. – To będzie musiało wy starczy ć. – Wy ciągnął przed siebie rękę, w której trzy mał komórkę, zbliży ł głowę do stojącej obok Nikki Heat i sam pstry knął zdjęcie. Jak większość osób z pokolenia „proszę o uśmiech”, Nikki by ła zaprogramowana, żeby wy szczerzy ć się do zdjęcia. Nie ty m razem. Serce jej zamarło i by ła pewna, że ujęcie
przy pomina zdjęcie z kronik policy jny ch. Jej fan spojrzał na ekran komórki i zapy tał: – Dlaczego tak skromnie? Kobieto, jest pani na okładce wy sokonakładowego pisma. W zeszły m miesiącu Robert Downey Jr., w ty m miesiącu Nikki Heat. Jest pani celebry tką. – Może później o ty m porozmawiamy, panie Dove. Chciałaby m się skupić na ty m, co mógł pan widzieć na miejscu zbrodni. – Nie wierzę – odrzekł. – Jestem naoczny m świadkiem najlepszej detekty w z nowojorskiego wy działu zabójstw. Nikki zastanawiała się, czy Wy soki Sąd postawiłby ją w stan oskarżenia, gdy by wpakowała kulkę w tego faceta, tu i teraz. Ale zamiast tego odparła: – To niezupełnie tak. A teraz chciałaby m spy tać... – Nie jest pani najlepsza? Z arty kułu wy nika co innego. Ten arty kuł. Ten cholerny arty kuł. Niech diabli wezmą Jamesona Rooka za to, że go napisał. Od samego początku czuła, że to nie w porządku. Kiedy w czerwcu tego roku redakcja magazy nu przy dzieliła Rookowi zadanie, miało ono polegać na obserwacji ekipy nowojorskiego wy działu zabójstw, posiadającej wy soki wskaźnik wy kry walności. Wy dział chętnie współpracował, gdy ż zależało im na wizerunku policjantów odnoszący ch sukcesy, zwłaszcza jeśli przestawali by ć anonimowi. Gdy wy brano ekipę detekty w Heat, policjantka z niechęcią przy jęła utratę pry watności, ale nie protestowała, gdy ż polecenie wy szło od kapitana Montrose’a. Kiedy Rook zaczął swoją ty godniową obserwację, miała się ona odby wać rotacy jnie ze wszy stkimi osobami w zespole. Pod koniec pierwszego dnia zmienił zdanie, twierdząc, że opowie lepszą historię, gdy skupi się na liderce zespołu, której oczy ma będzie mógł zobaczy ć pełny obraz. Nikki od razu zorientowała się, na czy m polega jego plan. By ł to nieumiejętnie skry wany fortel, dzięki któremu mógł przeby wać jedy nie w jej towarzy stwie. No i jak można się by ło tego spodziewać, od razu zaczął proponować wy jścia na drinka, na obiad, wspólne śniadania, oferował wejściówki za kulisy na koncert Steely Dan w Beacon Theatre czy uroczy ste koktajle z Timem Burtonem w Muzeum Sztuki Nowoczesnej na otwarcie wy stawy jego szkiców. Rook lubił się popisy wać znajomościami, ale rzeczy wiście miał koneksje. Wy korzy stał swoją znajomość z burmistrzem, aby konty nuować „badania” długo po ty m, gdy upły nął oficjalny termin zakończenia współpracy. Z czasem, wbrew sobie samej, Nikki doszła do wniosku, że ten facet ją intry guje. I to wcale nie dlatego, że by ł na ty z Mickiem Jaggerem, Bono czy Sarkozy m. Albo że by ł uroczy i przy stojny. Świetny ty łek to ty lko świetny ty łek i nic ponadto
– chociaż nie można go nie doceniać. To by ł... cały komplet. Rook w całej swojej okazałości. Czy sprawiła to kokieteria Jamesona Rooka, czy też jej namiętność do niego, w każdy m razie skończy ło się ty m, że wy lądowali w łóżku. A potem znowu. I jeszcze raz. I ponownie... Seks z Rookiem zawsze by ł gorący, ale nie zawsze by ł wy nikiem trzeźwej oceny sy tuacji, jak sobie później uświadomiła. Gdy jednak by li razem, rozsądek schodził na dalszy plan, a jego miejsce zajmowały fajerwerki. Jak ujął to pewnej nocy Rook, gdy kochali się u niego w kuchni, gdzie schronili się przed ulewny m deszczem: „Nie możesz zaprzeczy ć, że jest upał”. Pisarz, pomy ślała wtedy. I tak by ło naprawdę. Stopniowo zaczęła wy chodzić na jaw prawda doty cząca tego głupiego arty kułu. Rook nie dał jej jeszcze do przeczy tania roboczej wersji, kiedy na posterunku zjawił się fotograf i pierwszą wskazówką by ło to, że bohaterką wszy stkich zdjęć by ła ona. Domagała się zdjęć swojej ekipy, zwłaszcza Raley a i Ochoi, jej oddany ch pomocników, zdołała jednak wy walczy ć ty lko kilka grupowy ch ujęć z jej ekipą w tle. Najgorsze dla niej by ło pozowanie. Kiedy kapitan Montrose powiedział, że musi współpracować, Nikki pozwoliła na kilka niepozowany ch zdjęć, ale fotograf, jeden z najbardziej rozchwy ty wany ch specjalistów, arogant o podejściu buldożera, zaczął ją ustawiać. – To na okładkę – powiedział. – Niepozowane nie będą się nadawały. Dała się więc ustawić. Do momentu gdy fotograf nie polecił jej, aby spoglądając przez kraty do celi w areszcie, przy brała groźniejszy wy gląd. – No, pokaż mi trochę tej żądzy zemsty za twoją matkę, o której czy tałem – rzucił. Tego wieczoru zażądała, aby Rook pokazał jej arty kuł. Przeczy tała go, po czy m poprosiła autora, aby wy kreślił z niego jej osobę. Chodziło nie ty lko o to, że zrobił z niej gwiazdę posterunku i zminimalizował wy siłki jej kolegów, czy niąc z nich mało znaczący ch staty stów. Czy też, że celem arty kułu by ło wy sunięcie jej osoby na pierwszy plan. „Kopciuszek” to wprawdzie jeden z jej ulubiony ch filmów, ale Nikki wolała tę opowieść jako bajkę, a nie własną rzeczy wistość. Jej największy sprzeciw budził fakt, że arty kuł by ł zby t osobisty. Zwłaszcza w części doty czącej zabójstwa jej matki. Rook wy dawał się zaślepiony własny m dziełem. Na każdy zarzut Nikki miał gotową odpowiedź. Powiedział, że wszy scy, o który ch do tej pory pisał, też mieli zastrzeżenia przed publikacją. Odrzekła mu na to, że może powinien by ł ich wy słuchać. Zaczęli się kłócić. Stwierdził, że nie może wy kreślić jej z arty kułu, bo to ona stanowi jego treść. – A nawet gdy by m chciał, już za późno. Właśnie składają go do druku – dodał. Wtedy widziała go po raz ostatni. Trzy miesiące temu.
Nikki my ślała, że jeśli już więcej się nie spotkają, to wy starczy. Ale Rook nie zniknął po cichu z jej ży cia. Może sądził, że za pomocą swojego uroku zdoła z powrotem wkraść się w jej łaski? Bo dlaczego wy dzwaniał do niej w nieskończoność, mimo że za każdy m razem odpowiedź brzmiała „nie”, a potem przestała już w ogóle odpowiadać? W końcu musiało to do niego dotrzeć, bo przestał dzwonić. Do czasu, kiedy dwa ty godnie temu magazy n trafił na półki, a Rook wy słał jej sy gnał w postaci podpisanego egzemplarza czasopisma wraz z butelką tequili Silver Patrón i koszy kiem limonek. Nikki zuty lizowała egzemplarz First Press, a alkohol oddała w prezencie na imprezie pożegnalnej detekty wa Uletta, który za odprawę otrzy maną z okazji przejścia na wcześniejszą emery turę przewiózł na przy czepie swoją łódź do Fort Leonard Wood w stanie Missouri, gdzie zamierzał wędkować. Podczas gdy inni dorwali się do tequili, Nikki została przy piwie. To by ła ostatnia noc jej anonimowości. Miała nadzieję, że zgodnie z przepowiednią pana Warhola jej sława potrwa przy słowiowy kwadrans i szy bko przeminie, ale przez ostatnie dwa ty godnie gdziekolwiek by nie poszła, wszędzie by ło tak samo. Czasem spojrzenia, czasem komentarze, a za każdy m razem ból. Sam aspekt by cia rozpoznawaną by ł dla niej nieprzy jemny, ale chodziło o coś jeszcze. Każde spojrzenie, każdy komentarz, każde zdjęcie zrobione komórką, wszy stko przy pominało jej Jamesona Rooka i nieudany romans, który chciała zostawić za sobą. Pokusa okazała się za silna dla olbrzy miego sznaucera, który zaczął zlizy wać mleko i cukier z rąbka spódnicy Nikki. Pogłaskała go po łbie i spróbowała sprowadzić T. Michaela Dove’a z powrotem na ziemię. – Czy każdego ranka wy prowadza pan psy w tej okolicy ? – Zgadza się, sześć razy w ty godniu. – A czy spotkał pan tu wcześniej ofiarę? Zrobił dramaty czną pauzę. Miała nadzieję, że dopiero zaczął studia w Juilliard, gdy ż jego zdolności aktorskie by ły na poziomie przedstawień w rodzaju popołudniówek. – Nie – odpowiedział. – W swoich zeznaniach stwierdził pan, że gdy się zjawił, ofiarę atakował pies. Czy mógłby pan go opisać? – By ł jakiś dziwny, pani detekty w. Trochę jak mały owczarek, ale bardziej dziki, wie pani? – Tak jak kojot? – Można tak powiedzieć. Ale bez przesady, w końcu jesteśmy w Nowy m Jorku. Nikki pomy ślała dokładnie to samo. – Dziękuję za współpracę, panie Dove.
– Żartuje pani? Dziś wieczorem opiszę wszy stko na blogu. Heat odeszła na bok, żeby odebrać telefon. Dzwonili z centrali – wpły nęło anonimowe zgłoszenie o połączony m z zabójstwem włamaniu do pry watnego mieszkania. Rozmawiając, podeszła do Raley a i Ochoi, a oni od razu odczy tali mowę jej ciała i zaczęli przy gotowy wać się do drogi, jeszcze zanim się rozłączy ła. Nikki rzuciła okiem na miejsce zbrodni. Mundurowi zaczęli przesłuchiwać świadków, pozostałe sklepy będą zamknięte jeszcze przez kilka godzin, a śledczy by li zajęci szczegółowy m przeszukiwaniem terenu. Dla nich nie by ło tu nic więcej do roboty. – Mamy następne zgłoszenie, panowie. – Wy darła kartkę z notesu i podała adres Raley owi. – Jedź za mną. Siedemdziesiąta Ósma, między Columbus a Amsterdam. Nikki przy gotowy wała się na odkry cie kolejny ch zwłok.
_______ Pierwszą rzeczą, na jaką detekty w Heat zwróciła uwagę, gdy wy jechała z ulicy Amsterdam na Siedemdziesiątą Ósmą, by ła cisza. Minęła siódma, a pierwsze promienie słońca oświetliły wieży czki Muzeum Historii Naturalnej, oblewając je złoty m światłem, które zmieniło bry łę budy nku mieszkalnego w uroczy miejski krajobraz. Aż prosił się, żeby uwiecznić go na zdjęciu. Ale ten spokój wy dał jej się dziwny. Gdzie by ły niebiesko-białe wozy ? Gdzie by ł ambulans, żółta taśma i tłum gapiów? Jako prowadząca dochodzenia by ła przy zwy czajona, że nie przy jeżdżała na miejsce jako pierwsza. Raley i Ochoa też na to zareagowali. Widziała to w geście, jakim odsłonili broń znajdującą się pod kurtkami, gdy wy siedli z samochodu, a następnie w spojrzeniach, jakimi obrzucili okolicę, zbliżając się do Nikki. – To właściwy adres? – upewnił się Ochoa. Raley odwrócił się, aby przy jrzeć się bezdomnemu, który w oddali, na końcu ulicy od strony Columbus przeszukiwał pozostawione do wy wozu śmieci w nadziei, że znajdzie coś nadającego się do powtórnego uży tku. Poza ty m Siedemdziesiąta Ósma Zachodnia by ła prakty cznie wy marła. – Wy gląda na to, że pierwsi przy by liśmy na imprezę – rzucił Raley. – A zapraszają cię w ogóle na imprezy ? – odparował jego partner, gdy zbliżali się do kamienicy z elewacją z piaskowca. Raley już na to nie odpowiedział. Wejście na krawężnik zakończy ło pogawędkę, zupełnie jakby
przekroczy li niewidzialną i niepisaną granicę. Gęsiego przecisnęli się w szczelinie, jaką ktoś utworzy ł w rzędzie worków na śmieci i odpadków, i otoczy li detekty w Heat, gdy ta przy stanęła przed następną kamienicą z piaskowca. – Z adresu wy nika, że to mieszkanie na parterze – powiedziała cicho, wskazując apartament z ogródkiem znajdujący się pół piętra poniżej poziomu ulicy. Na małe wy brukowane patio otoczone metalową barierką ozdobioną drewniany mi donicami, w który ch znajdowały się kwiaty, prowadziło pięć granitowy ch stopni. Za zdobiony mi kratami z kutego żelaza, które chroniły okna, widać by ło ciężkie zasłony. Kunsztownie rzeźbione w kamieniu panele dekoracy jne tworzy ły nad nimi fasadę. Drzwi wejściowe, znajdujące się pod łukowaty m sklepieniem utworzony m przez schody prowadzące do mieszkania na piętrze, stały szeroko otwarte. Nikki dała sy gnał ręką i poprowadziła ich do drzwi. Detekty wi podążali tuż obok, kry jąc ją. Raley obserwował ty lną flankę, a Ochoa stanowił dla Heat dodatkową parę oczu. Nikki położy ła rękę na kaburze i stanęła po drugiej stronie drzwi. Upewniwszy się, że zajmują właściwe pozy cje, krzy knęła w głąb apartamentu: – Policja! Jeśli ktoś tu jest, proszę się odezwać. Czekali i nasłuchiwali. Nic. Jako że od lat tworzy li zgraną druży nę, takie akcje by ły dla nich ruty ną. Raley i Ochoa utrzy my wali kontakt wzrokowy z Nikki. Na jej trzecie skinienie głowy wy ciągnęli broń i podąży li w ślad za nią do środka w pozy cji strzeleckiej Weavera. Heat szy bko przemierzy ła małe foy er i skierowała się do holu, tuż za nią szedł Ochoa. Chodziło o to, żeby poruszać się szy bko i sprawdzić każdy pokój, kry jąc się wzajemnie, ale nie zbijać się w grupę. Raley trzy mał się za nimi, żeby pilnować ty łów. Pierwsze drzwi po prawej stronie prowadziły do jadalni. Heat i Ochoa weszli tam razem, każde z nich zajęło pozy cję po przeciwnej stronie pokoju. W jadalni nie by ło nikogo, ale panował tam straszny bałagan. Szuflady i anty czne kredensy by ły szeroko otwarte, pod nimi walała się rozrzucona srebrna zastawa i porcelana roztrzaskana na drewnianej podłodze. Po drugiej stronie kory tarza znajdował się pokój gościnny, w stanie identy cznego nieładu. Poprzewracane krzesła spoczy wały na podarty ch na strzępy bogato ilustrowany ch albumach. Potłuczone wazony i wy roby ceramiczne pokry wało pierze z rozdarty ch poduszek. Z ram, z który ch wcześniej ktoś wy darł lub wy ciął obrazy olejne, zwisało płótno malarskie. Sterta popiołu z kominka pokry wała palenisko i leżący przed nim orientalny dy wanik, zupełnie jakby jakieś stworzenie próbowało zrobić tam podkop. W przeciwieństwie do reszty apartamentu, w sąsiednim pomieszczeniu w głębi paliło się światło. Heat odgadła, że by ło to studio. Dała ręką znak Raley owi, żeby zajął miejsce i
obserwował, podczas gdy ona wraz z Ochoą ponownie zajęli pozy cje po przeciwny ch stronach drzwi. Na jej skinienie wkroczy li razem do studia. Martwa kobieta mogła mieć jakieś pięćdziesiąt lat. Siedziała za biurkiem w fotelu z głową odchy loną do ty łu, zupełnie jakby zasty gła podczas nabierania powietrza do potężnego kichnięcia. Heat zatoczy ła w powietrzu krąg lewą ręką, przekazując w ten sposób partnerom, żeby mieli się na baczności, sama zaś przedarła się przez rozrzucone na podłodze szczątki sprzętów i podeszła do biurka, aby sprawdzić puls kobiety. Oderwała rękę od zimnego już ciała ofiary, podniosła głowę i potrząsnęła nią przecząco. Z przeciwległego końca kory tarza dobiegł ich jakiś dźwięk. Na ten odgłos wszy scy troje naty chmiast się odwrócili. Brzmiało to tak, jakby ktoś chodził po rozbity m szkle. Drzwi do pokoju, z którego doszedł ich dźwięk, by ły zamknięte, ale przez szczelinę na wy polerowane linoleum padało światło. Heat szy bko ułoży ła sobie w głowie plan tego piętra. Jeśli tam by ła kuchnia, to drzwi, które widziała na końcu jadalni, też musiały do niej prowadzić. Wskazała Raley a i poleciła mu iść naokoło do ty ch drzwi i tam czekać na jej ruch. Pokazała na zegarek i stuknęła w niego, sy gnalizując pół minuty. Spojrzał na swój zegarek, skinął głową i poszedł. Detekty w Ochoa już zajął miejsce po jednej stronie drzwi. Heat stanęła po przeciwnej i uniosła zegarek. Na jej trzecie skinienie skoczy li do przodu, krzy cząc głośno: – Policja, stać! Kiedy siedzący za stołem w kuchni mężczy zna zobaczy ł trzy pistolety wy celowane w niego z dwóch stron pomieszczenia, wrzasnął, wy rzucając jednocześnie obie ręce wy soko w górę. Uświadomiwszy sobie, kto to jest, Nikki Heat zawołała: – Co to, do diabła, ma znaczy ć? Mężczy zna powoli opuścił jedną rękę i wy jął z uszu słuchawki firmy Sennheiser. Przełknął głośno ślinę i zapy tał: – Słucham? – Zapy tałam, co ty, do diabła, tutaj robisz? – Czekam na was – odpowiedział Jameson Rook. Na ich twarzach najwy raźniej odmalowało się coś, co mu się nie spodobało, bo dodał: – No cóż, nie spodziewaliście się chy ba, że będę czekał tam razem z nią, prawda?
ROZDZIAŁ DRUGI
D etekty wi schowali broń do kabury, a Rook wy dał z siebie głębokie westchnienie. – O rany, mam wrażenie, że zabraliście mi dziesięć lat ży cia. – Ciesz się, że w ogóle ży jesz – odpowiedział mu Raley. – Dlaczego się nie odezwałeś? – Wołaliśmy, żeby sprawdzić, czy ktoś tu jest – przy taknął mu Ochoa. Rook ty lko podniósł swojego iPhone’a. – Zremasterowani Bitelsi. Musiałem jakoś się oderwać od my śli o zwłokach. – Skrzy wił się i wskazał na sąsiedni pokój. – Ale odkry łem, że piosenki „A Day in the Life” nie można zaliczy ć do podnoszący ch na duchu rozry wek. Wpadliście tutaj pod koniec, akurat na wielkie fortepianowe bim-bom. Serio. – Odwrócił się do Nikki i uśmiechnął się znacząco. – Niezłe wy czucie czasu, co? Heat próbowała zignorować podtekst, który wy dał jej się aż nadto czy telny. Ale prawdopodobnie by ła przewrażliwiona. U Raley a i Ochoi nie zaobserwowała żadnej reakcji, co skłoniło ją do zastanowienia się, że może ta cała sy tuacja dotknęła ją bardziej niż sądziła. Albo doznała po prostu szoku na jego widok właśnie tutaj, spośród wszy stkich możliwy ch miejsc. Drogi Nikki i jej wcześniejszy ch kochanków krzy żowały się już wcześniej, bo komu się to nie zdarza? Ale dochodziło do tego najczęściej w Starbucksie albo w kinie – ale nie na miejscu zbrodni. Jednego by ła pewna. Nie chciała odry wać się z tego powodu od pracy, musiała odsunąć od siebie te my śli. – Roach, sprawdźcie resztę pomieszczeń – powiedziała bardzo rzeczowo i oficjalnie. – Tam nikogo nie ma, sprawdziłem. – Rook uniósł obie dłonie. – Ale niczego nie doty kałem, przy sięgam. – Tak czy inaczej, sprawdźcie – odrzekła na to Nikki i detekty wi się oddalili. – Miło cię znowu widzieć, Nikki – odezwał się Rook, kiedy zostali sami. No i znowu ten przeklęty uśmiech. – Przy okazji, dzięki, że mnie nie zastrzeliłaś. – Co ty tutaj robisz, Rook? – Włoży ła cały wy siłek, aby w tonie jej głosu nie by ło ani cienia żartobliwości, z którą doty chczas wy mawiała jego nazwisko. Ten facet potrzebował jasnego przesłania.
– Jak już powiedziałem, czekałem na was. To ja zadzwoniłem z informacją, że tu jest ciało. – Nie o to mi chodzi. Pozwól więc, że zapy tam inaczej. Czemu w ogóle jesteś na miejscu zbrodni? – Znam ofiarę. – Kto to jest? – Mimo że Nikki pracowała w wy dziale zabójstw wiele lat, z trudem przy chodziło jej uży wanie czasu przeszłego w stosunku do ofiary. A już na pewno nie udawało jej się to w chwili odkry cia zwłok. – Cassidy Towne. Heat nie mogła się powstrzy mać. Odwróciła się, aby spojrzeć na studio, ale z miejsca gdzie stała, nie by ła w stanie dostrzec ofiary, a jedy nie efekt tornada w postaci sprzętów porozrzucany ch po pokoju. – Ta redaktorka rubry ki towarzy skiej? – Piła tarczowa we własnej osobie – potwierdził Rook skinieniem głowy. Nikki od razu szy bko oszacowała, w jakim stopniu to oczy wiste morderstwo wpły wowej ikony New York Ledgera, od której rubry ki „Buzz Rush” większość mieszkańców Nowego Jorku rozpoczy nała lekturę gazety, podniesie stawkę tego śledztwa. Gdy Raley i Ochoa wrócili z potwierdzeniem, że w apartamencie nikogo nie ma, powiedziała: – Ochoa, zadzwoń do medy cy ny sądowej. Daj im wy raźnie do zrozumienia, że czeka tu na nich ważna osobistość. Raley, ty dzwoń do kapitana Montrose’a, żeby wiedział, że pracujemy nad sprawą Cassidy Towne z Ledgera i nie by ł ty m zaskoczony. Dopilnuj też, żeby udało mu się ponaglić techników i przy słać tu paru mundurowy ch, naty chmiast. – Już mogła sobie wy obrazić tę spokojną, piękną okolicę, która cieszy ła jej oczy jeszcze parę minut temu, jako targowisko uliczne z udziałem mediów. Gdy ty lko Raley i Ochoa ponownie opuścili kuchnię, Rook podniósł się z miejsca i zrobił krok w kierunku Nikki. – Mówię poważnie. Tęskniłem za tobą. Jeśli ten ruch oznaczał nieświadomą próbę wy wołania odzewu z jej strony, ona też miała w zanadrzu kilka własny ch niewerbalny ch sy gnałów. Odwróciła się do niego ty łem, wy jęła notes i długopis i wbiła wzrok w czy stą kartkę. Ale znała samą siebie wy starczająco dobrze, żeby wiedzieć, iż ta studząca zapał wiadomość, którą chciała przekazać, by ła skierowana w równy m stopniu do niej, co do niego. – O której godzinie odkry łeś zwłoki? – Około szóstej trzy dzieści. Nikki, posłuchaj...
– A bardziej precy zy jnie? Która dokładnie mogła by ć godzina? – By łem tu dokładnie o szóstej trzy dzieści. Czy dostałaś który ś z moich e-maili? – Tutaj, czy li w pokoju, gdzie ją znalazłeś, czy tutaj, czy li na zewnątrz? – Na zewnątrz. – I jak tu wszedłeś? – Drzwi by ły otwarte. Tak jak wy je zastaliście. – I po prostu wszedłeś do środka? – Nie. Zapukałem. A potem zawołałem. Zobaczy łem bałagan w kory tarzu i wszedłem, żeby sprawdzić, czy z nią wszy stko w porządku. Pomy ślałem, że może by ł tu włamy wacz. – Czy przy szło ci do głowy, że mógł by ć tu ktoś jeszcze? – By ło cicho, więc wszedłem. – Odważnie. – Zdarza mi się, jeśli sobie przy pominasz. Nikki sprawiała wrażenie, jakby uważnie studiowała notatkę, w rzeczy wistości jednak odtwarzała w pamięci tamtą letnią noc w kory tarzu budy nku Guilford, kiedy Noah Paxton uży ł Rooka jako ży wej tarczy, celując mu w plecy, a dziennikarzowi udało się własny m ciałem odepchnąć Paxtona, tak że Heat mogła oddać czy sty strzał. Podniosła głowę i spy tała: – Gdzie ją znalazłeś? – Tam, gdzie jest teraz. – Nie ruszałeś jej? – Nie. – A czy jej doty kałeś? – Nie. – To skąd wiedziałeś, że nie ży je? – Ja... – Zawahał się, zanim dokończy ł: – Wiedziałem. – Skąd wiedziałeś, że ona nie ży je? – Ja... klasnąłem. Nikki nie wy trzy mała i parsknęła śmiechem. By ła za to na siebie zła, ale takiego śmiechu nie da się cofnąć. Można ty lko spróbować powstrzy mać następny. – Co zrobiłeś? Klasnąłeś? – No tak. Głośno, wiesz... żeby zobaczy ć. O rany, nie śmiej się, może ona spała albo by ła pijana, nie wiedziałem. – Czekał, aż Heat powstrzy ma rozbawienie, a potem sam zachichotał. –
To nie by ły oklaski. Po prostu... – Klaśnięcie. – Obserwowała, jak kąciki jego oczu marszczą się w uśmiechu, i poczuła, że mięknie w sposób, który wcale jej się nie podobał, zmieniła więc temat. – Skąd znałeś ofiarę? – zapy tała, ponownie wpatrując się w notes. – Pracowałem z nią przez kilka ostatnich ty godni. – Zacząłeś pisać do rubry ki towarzy skiej? – Do diabła, nie. Sprzedałem First Press pomy sł, żeby mój następny arty kuł dla nich by ł o Cassidy Towne. Nie chodziło o rozbuchane plotki, ale naszkicowanie portretu silnej kobiety w biznesie zdominowany m przez mężczy zn, miłosno-nienawistny stosunek do sekretów, wiesz, o co chodzi. W każdy m razie obserwowałem Cassidy w ciągu ostatnich kilku ty godni. – Obserwowałeś ją. Masz na my śli... – Przerwała, aby py tanie zawisło w powietrzu. Temat stał się dla Nikki niewy godny. – Zgadza się, podobnie jak ciebie. Dokładnie tak. Ty le że bez seksu. – Zamilkł, czekając na jej reakcję, a Nikki ze wszy stkich sił starała się nic po sobie nie pokazać. – Mój arty kuł o tobie został znakomicie przy jęty i wy dawcy chcieli czegoś w podobny m sty lu, a może nawet cy klu o silny ch kobietach. – Znów uważnie ją obserwował, ale nic nie odczy tał z jej twarzy, więc dodał: – To by ł ładny arty kuł, prawda, Nik? Dwukrotnie stuknęła końcówką długopisu w notes. – Czy dzisiaj też przy szedłeś tu w ty m samy m celu? Aby obserwować? – Tak. Cassidy zaczy nała każdy dzień bardzo wcześnie albo może kończy ła sprawy z poprzedniej nocy, nigdy nie mogłem tego odgadnąć. Czasami przy chodziłem rano i widziałem ją przy biurku w ty m samy m ubraniu, które miała na sobie poprzedniego dnia, zupełnie jakby pracowała całą noc. Gdy chciała rozprostować nogi, to szliśmy do H&H po parę bajgli, potem po sąsiedzku do Zabary po łososia i twarożek, no i z powrotem tutaj. – Więc w ciągu ostatnich paru ty godni spędziłeś dość dużo czasu z Cassidy Towne. – Zgadza się. – W takim razie jeśli będę musiała poprosić cię o współpracę, będziesz miał informacje, z kim się spoty kała, co robiła, i tak dalej. – Nie musisz prosić, i tak, wiem dużo. – Kto mógł chcieć ją zabić według ciebie? – Przekopmy się przez ten bajzel i znajdźmy książkę telefoniczną. Możemy zacząć od litery A – odparł kpiąco Rook. – Nie bądź taki mądrala.
– Rekin musi pły wać. – Wy szczerzy ł się w uśmiechu, po czy m mówił dalej: – Daj spokój, pisząc do tej swojej rubry ki towarzy skiej, Cassidy grzebała w błocie, oczy wiście że miała wrogów. To by ło wpisane w jej zawód. Usły szawszy dobiegające od drzwi wejściowy ch kroki i głosy, Nikki odłoży ła notes na bok. – Pozwolę ci później złoży ć zeznania, a na razie nie mam do ciebie więcej py tań. – Dobrze. – Z wy jątkiem jednego. Nie zabiłeś jej, prawda? Rook zaczął się śmiać, ale przestał, jak ty lko zobaczy ł wy raz jej twarzy. – No więc? Skrzy żował ramiona na piersi i rzucił: – Chcę adwokata. Odwróciła się i wy szła z pokoju, a on zawołał w ślad za nią: – Żartowałem! Odhacz mnie w rubry ce „nie”.
_______ Rook nie opuścił miejsca zbrodni. Powiedział Heat, że chce tu by ć na wy padek, gdy by mógł w czy mś pomóc. Miotały nią sprzeczne uczucia: z jednej strony chciała, żeby by ł jak najdalej od niej, gdy ż jego obecność rozpraszała ją emocjonalnie; z drugiej strony jednak jego wiedza na temat rozbebeszonego miejsca, które aktualnie przeszukiwali, mogła się bardzo przy dać. Dziennikarz by ł z nią na wielu miejscach zbrodni, mogła mieć więc pewność, że procedury nie są mu obce, a przy najmniej że jest na ty le wy szkolony, aby nie wziąć dowodu gołą ręką, py tając „Co to jest?”. No i by ł też naoczny m świadkiem śmierci osoby, z którą pracował nad arty kułem, co stanowiło teraz jego najważniejszy element. Niezależnie od mieszany ch uczuć Nikki nie miała zamiaru odmawiać Jamesonowi Rookowi tej zawodowej grzeczności. Kiedy weszli do biura Cassidy Towne, w pewien sposób odwzajemnił tę niewy powiedzianą przy sługę, schodząc jej z drogi i zajmując miejsce przy drzwiach balkonowy ch prowadzący ch do ogródka. Detekty w Heat zawsze zaczy nała takie sprawy od dokładnego przestudiowania zwłok. Nieboszczy cy wprawdzie milczeli, ale jeśli poświęcało się im szczególną uwagę, to czasami można się by ło jednak od nich czegoś dowiedzieć. Przy glądając się Cassidy Towne, Nikki mogła wy czy tać z niej tę siłę, o której mówił Rook. Jej gustowny żakiet w ciemnogranatowe prążki i niebieska bluzka z wy krochmalony m biały m kołnierzy kiem doskonale pasowały by na spotkanie w agencji arty sty cznej lub na przy jęcie po
premierze. Świetnie na niej leżały, podkreślając wy sportowane kształty kobiety, co świadczy ło o ty m, że regularnie ćwiczy ła na siłowni. Heat miała nadzieję, że też będzie tak wy glądała w wieku pięćdziesięciu kilku lat. W uszach Towne i na jej szy i widniała biżuteria Davida Yurmana, co wy kluczało napad rabunkowy. Nie miała obrączki na palcu, więc o ile nie została skradziona, można też by ło wy kluczy ć małżeństwo. Prawdopodobnie. Twarz Towne nosiła już znamiona śmierci, ale by ła szczupła i atrakcy jna – większość osób uznałaby ją za przy stojną – co nie zawsze jest największy m komplementem dla kobiety. Parafrazując George’a Orwella, po skończeniu czterdziestki miała około dziesięciu lat, żeby zapracować na tę twarz. Nikki nie osądzała, ale zdała się na insty nkt, przy glądając się Cassidy Towne, i obraz, jaki się wy łonił, przedstawiał osobę przy gotowaną do walki. Mocne ciało, którego siła wy dawała się tkwić głębiej niż ty lko w kształcie mięśni. Migawka utrwaliła tę kobietę w sy tuacji, w jakiej przy puszczalnie nigdy się nie znalazła – jako ofiarę. Parę minut później na miejscu pojawiła się ekipa kry minalisty czna i zajęła się zdejmowaniem odcisków palców z ty ch miejsc, co zwy kle, oraz robieniem zdjęć zwłok i przedmiotów porozrzucany ch po pokoju. Detekty w Heat i jej zespół pracowali razem, ale bardziej aby uzy skać całościowy obraz, niż badać szczegóły. W błękitny ch lateksowy ch rękawiczkach przechadzali się to w jedną, to w drugą stronę, a potem znów w ty m samy m kierunku, zupełnie jakby wy ceniali szacunkową wartość biura, w taki sposób, w jaki golfiści szacują odległość na trawie, zanim oddadzą strzał. – No dobrze, koledzy. Mam tu coś, co mi nie pasuje – powiedziała Heat. Jej sposób pracy na miejscu zbrodni, nawet w takim nieładzie jak tutaj, polegał na ty m, aby maksy malnie uprościć pole widzenia. Zredukowała wszy stko, aby zrozumieć logikę ży cia, jakie do tej pory toczy ło się w tej przestrzeni, i uży ć empatii, aby dostrzec niezgodności, tę małą rzecz, która nie pasowała do wzorca. Taką skarpetkę nie do pary. Raley i Ochoa przecięli pokój, aby do niej dołączy ć. Rook ustawił się w rogu, aby po cichu asy stować na odległość. – Co masz? – zapy tał Ochoa. – Przestrzeń jej pracy. Przeładowana, zgadza się? Redaktorka dużej gazety. Wszędzie długopisy, ołówki, notatniki i materiały biurowe. Pudełko chusteczek do nosa. Spójrzcie na to, co znajduje się za nią. – Ostrożnie okrąży ła zwłoki, które cały czas leżały odchy lone do ty łu na fotelu biurowy m. – Maszy na do pisania, na litość boską. Czasopisma i gazety z wy cięty mi z nich arty kułami, prawda? To wszy stko razem tworzy dużo czego? – Pracy – odpowiedział Raley. – Śmieci – odezwał się Rook, a oby dwaj detekty wi odwrócili się lekko w jego stronę i z
powrotem w kierunku Heat, nie chcąc uznać go za partnera w tej wy mianie zdań. Tak jakby upły nął termin ważności jego zezwolenia. – Zgadza się – konty nuowała Nikki, bardziej skupiona na ty m, gdzie zmierzała jej my śl, niż na Rooku. – Co z koszem na śmieci? Raley wzruszy ł ramionami. – Jest tam. Przewrócony, ale jest. – Jest pusty – powiedział Ochoa. – Racja. Biorąc pod uwagę, że ktoś przetrząsnął ten pokój, można by pomy śleć, że jego zawartość się wy sy pała. – Przy kucnęła obok kosza, a detekty wi razem z nią. – Żadny ch wy cinków, skrawków, chusteczek do nosa czy pognieciony ch kartek papieru. – Może sama go wcześniej opróżniła – zasugerował Ochoa. – Może. Ale spójrzcie tam. – Wskazała na szafę, której redaktorka uży wała jako zastępczej garderoby. Też została przetrząśnięta. A pomiędzy jej zawartością rozrzuconą na podłodze znajdowało się pudełko worków na śmieci firmy Simplehuman, rozmiarem dopasowany ch do kosza. – W koszu nie ma worka – powiedział Raley. – Żaden też nie wala się po podłodze. Skarpetka nie do pary. – W rzeczy samej – przy taknęła Heat. – Gdy tu szliśmy, widziałam na patio drewnianą skrzy nię na worki ze śmieciami. – Już się robi. – Raley i Ochoa skierowali się do przedpokoju. W wejściu minęli Lauren Parry z biura wy działu medy cy ny sądowej. W ciasnej przestrzeni poprzewracany ch mebli ona i Ochoa wy konali coś w rodzaju zaimprowizowanego kroku tanecznego, obchodząc siebie nawzajem. Szy bki rzut oka wy starczy ł Nikki, aby dostrzec, jak Ochoa zatrzy muje się, żeby popatrzeć na Lauren. Zanotowała sobie w pamięci, aby ostrzec przy jaciółkę przed mężczy znami z odzy sku. Detekty w Ochoa by ł świeżo po rozstaniu z żoną. Przez miesiąc udawało mu się ukry wać to przed kolegami z ekipy, ale w zgrany m zespole nie da się długo utrzy mać tego rodzaju sekretów. Sprawa wy szła na jaw dzięki pralni – zaczął przy chodzić do pracy w koszulach z charaktery sty czny mi zagięciami na torsie, mówiący mi „zapakowane dla twojej wy gody ”. Ty dzień temu, gdy po pracy poszli na piwo, Nikki i Ochoa zostali sami przy stoliku, skorzy stała więc z okazji, żeby zapy tać go, jak mu się układa. Na jego twarzy zagościło przy gnębienie, po czy m rzucił: „No wiesz. To jest proces”. Chciała na ty m poprzestać, ale dokończy ł swoją butelkę Dos Equis i lekko się uśmiechnął. „Wiesz, to jest tak jak z reklamami samochodów. Chodzi mi o to, co się stało z naszy m związkiem. Oglądałem telewizję w moim nowy m mieszkaniu i któregoś wieczoru zobaczy łem jedną z reklam. By ło w niej powiedziane: « Przez dwa lata brak
zainteresowania» . Pomy ślałem sobie, że to dokładnie tak jak z nami”. Zamilkł i widać by ło, że takie nieoczekiwane zwierzenia wy wołały u niego zmieszanie. Zostawił pod pustą szklanką trochę pieniędzy i pożegnał się. Żadne z nich nie wracało później do tego tematu. – Nikki, przepraszam, że nie udało mi się tu dotrzeć wcześniej – powiedziała Lauren Parry, rozstawiając na podłodze swój arsenał plastikowy ch pudełek. – Pracowałam nad podwójny m morderstwem na FDR Drive od czwartej... – Urwała, gdy dostrzegła Rooka opierającego się ramieniem o drzwi prowadzące do kuchni. Wy ciągnął jedną rękę z kieszeni i pomachał do niej na przy witanie. Skinęła głową i uśmiechnęła się do niego, a następnie zwróciła się w kierunku Heat i dokończy ła: – ...od czwartej rano. – Odwrócona plecami do Rooka zrobiła do Nikki minę „co jest grane?”. Nikki ściszy ła głos i wy szeptała do przy jaciółki: – Później ci powiem. – Następnie już normalny m tonem dodała: – Rook znalazł ofiarę. – Rozumiem... Podczas gdy jej najlepsza przy jaciółka z biura wy działu medy cy ny sądowej przy gotowy wała się do zbadania ciała ofiary, Heat zdała jej szczegółową relację z okoliczności znalezienia zwłok, które otrzy mała od dziennikarza, gdy rozmawiali w kuchni. – Jeśli masz chwilę, zauważy łam tam plamę krwi. – Doktor Parry podąży ła w ślad za Heat do ty ch samy ch drzwi, który mi przed chwilą weszła. Tuż obok framugi na wiktoriańskiej tapecie w kwiaty widać by ło ciemne przebarwienie. – Wy gląda na to, że mogła próbować wy dostać się stąd, zanim upadła na fotel. – Bardzo możliwe. Wezmę wy maz. Może technicy wy tną łatkę, żeby śmy mogli zbadać to w laboratorium, tak by łoby najlepiej. Wrócił Ochoa, donosząc, że obie skrzy nie na śmieci na patio by ły puste. – Podczas strajku śmieciarzy ? – zdziwiła się Nikki. – Znajdź gospodarza domu. Dowiedz się, czy wy dał takie zarządzenie albo czy ona miała pry watny wy wóz śmieci, w co wątpię. W każdy m razie sprawdźcie to, a jeśli miała, znajdźcie tę śmieciarkę, zanim ją opróżnią na Rhode Island czy gdzieś indziej. – Aha, i przy gotuj się na fotki – powiedział Ochoa od drzwi. – Przed wejściem ustawili się już w kolejce fotografowie i wozy transmisy jne. Raley i mundurowi pracują nad ty m, żeby ich trochę odsunąć. Wieść już się rozniosła. Bim-bom, wiedźma nie ży je. Lauren Parry podniosła się znad ciała Cassidy Towne i zanotowała coś na karcie. – Temperatura ciała wskazuje, że wstępny czas zgonu to okres między północą a trzecią nad ranem. Będę mogła podać dokładniejsze informacje, gdy zbadam zasinienia, no i oczy wiście całą resztę.
– Dzięki – powiedziała Nikki. – A przy czy na? – No cóż, jak zwy kle to też ty lko wstępna ocena, ale oczy wista, jak sądzę. – Obróciła delikatnie fotel, tak że ciało pochy liło się do przodu, ukazując ranę. – Wasza redaktorka rubry ki towarzy skiej została ugodzona w plecy. – Nie ma w ty m żadnego sy mbolizmu – stwierdził Rook.
_______ Kiedy asy stentka Cassidy Towne, Cecily, przy szła na ósmą rano do pracy, wy buchnęła płaczem. Technicy wy razili zgodę, żeby Nikki Heat zajęła dwa krzesła w pokoju gościnny m, więc usiadła razem z nią, kładąc rękę na ramieniu młodej dziewczy ny, gdy Cecily szlochała z twarzą ukry tą w dłoniach. Ekipa kry minalisty czna zamknęła kuchnię, więc Rook dał jej butelkę wody, którą miał w torbie. – Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci temperatura pokojowa – powiedział, po czy m zrobił minę winowajcy do Heat. Ale nawet jeśli Cecily skojarzy ła to ze zwłokami swojej szefowej w sąsiednim pokoju, nie dała tego po sobie poznać. – Cecily – powiedziała Nikki, kiedy dziewczy na napiła się wody – wiem, że to musi by ć dla ciebie bardzo przy kre. – Nawet nie ma pani pojęcia. – Wargi asy stentki zaczęły drżeć, ale zaraz je zacisnęła. – Czy zdaje sobie pani sprawę, że dla mnie to oznacza szukanie nowej pracy ? Wzrok Nikki wolno powędrował w górę na Rooka, który stał na wprost niej. Znała go wy starczająco dobrze, aby wiedzieć, że chciał odzy skać swoją wodę. – Jak długo pracowałaś dla pani Towne? – Cztery lata. Odkąd skończy łam Mizzou. – Uniwersy tet Missouri ma program prakty k z Ledgerem – wtrącił Rook. – Prosto z niego Cecily przeszła do pracy z Cassidy. – To musiała by ć dla ciebie wspaniała szansa – stwierdziła Nikki. – Chy ba tak. Czy będę musiała to wszy stko posprzątać? – My ślę, że nasza ekipa kry minalisty czna będzie zajęta tutaj przez większość dnia. Domy ślam się, że gazeta przy puszczalnie da ci wolne, gdy my będziemy tutaj robić swoje. – To ją udobruchało na chwilę, więc Nikki naciskała dalej. – Muszę cię prosić, Cecily, żeby ś się nad czy mś zastanowiła. W tej chwili może by ć to dla ciebie trudne, ale to bardzo ważna sprawa. – Dobrze...
– Czy przy chodzi ci do głowy jakaś osoba, która chciałaby zabić Cassidy Towne? – Pani żartuje, prawda? – Cecily podniosła wzrok na Rooka. – Ona żartuje, prawda? – Nie, detekty w Heat nie żartuje. Możesz mi wierzy ć. Nikki pochy liła się bardziej na krześle, żeby ponownie przy ciągnąć uwagę Cecily. – Posłuchaj mnie, wiem, że ona ściągała na siebie pioruny. Ale czy w ciągu ostatnich ty godni zaobserwowałaś coś niezwy kłego albo może ktoś jej groził? – Och, codziennie, i to dosłownie. Ona nawet tego nie widziała. Gdy sortowałam jej pocztę w Ledgerze, po prostu zostawiałam te listy w dużej torbie. Niektóre z nich są zupełnie przy padkowe. – Jeśli cię tam podwieziemy, będziemy mogli je przejrzeć? – Tak, oczy wiście. Będzie pani musiała przy puszczalnie zdoby ć zgodę redaktora naczelnego, ale ja nie mam nic przeciwko temu. – Dzięki, tak zrobię. – Dostawała telefony – powiedział Rook. – Jej wewnętrzny w redakcji by ł tutaj przekierowany. – A tak, prawda. – Cecily obrzuciła spojrzeniem panujący wokół bałagan. – Jeśli uda wam się znaleźć jej automaty czną sekretarkę, to jest na niej całkiem sporo tego gówna. Odsiewała to. Nikki zanotowała sobie, że mają znaleźć aparat i dokładnie przesłuchać wiadomości, żeby wy łapać jakieś poszlaki. – Wiem o jeszcze jednej rzeczy, której tu nie widzę – dodał Rook. – Nie ma jej szafek na dokumenty. W rogu przy drzwiach stały duże szafki z dokumentami. Szafki na dokumenty nie przy szły Nikki do głowy. A w każdy m razie jeszcze nie. Punkt dla Rooka. – Tam powinny by ć dwie – potwierdziła asy stentka. Wy chy liła się do przodu na swoim krześle, aby zary zy kować rzut oka do studia, ostatecznie jednak zrezy gnowała z tego. Heat zrobiła notatkę o zaginiony ch szafkach. – Harmonogram jej spotkań też mógłby by ć bardzo pomocny. Domy ślam się, że masz dostęp do jej kalendarza w Outlooku? – Cecily i Rook wy mienili rozbawione spojrzenia. – Czy ja o czy mś nie wiem? – Cassidy Towne by ła przeciwniczką postępu – odparł Rook. – Wszy stko miała na papierze. W ogóle nie uży wała komputera. Nie miała do ty ch rzeczy zaufania. Mówiła, że podobają jej się udogodnienia, ale zby t łatwo jest z nich coś wy kraść. Przesy łanie e-maili dalej, hakerzy i ty m podobne. – Ale mam jej terminarz. – Asy stentka otworzy ła swój plecak i podała Nikki kalendarz łączony spiralą. – Stare też mam. Cassidy chciała, żeby m pilnowała terminów spotkań biznesowy ch i
składania zeznań podatkowy ch. Nikki podniosła wzrok znad otwartej właśnie strony. – Tu są dwa charaktery pisma. – Zgadza się – powiedziała asy stentka. – Moje pismo można odczy tać. – Nie do wiary ! – stwierdziła Nikki, przewracając stronę. – Jej pisma w ogóle nie da się odcy frować. – Nikt nie by ł w stanie – rzekła Cecily. – To część przy jemności wy nikającej z pracy dla Cassidy Towne. – Ciężko się z nią pracowało? – By ła niemożliwa. Cztery lata szkoły dziennikarskiej, żeby zostać następną Ann Curry, i jak skończy łam? Jako niania tej niewdzięcznej suki. Nikki miała zamiar później zadać to py tanie, ale po takim wstępie moment by ł idealny. – Cecily, to ruty nowe py tanie, które zadaję każdej osobie. Czy możesz mi powiedzieć, gdzie by łaś wczoraj w nocy, powiedzmy między jedenastą a trzecią nad ranem? – W moim mieszkaniu z wy łączony m BlackBerry m, tak żeby śmy z moim chłopakiem mogli się trochę przespać i nie odbierać telefonów od Jej Wy sokości.
_______ Podczas krótkiej jazdy powrotnej na posterunek Nikki zostawiła wiadomość głosową dla Dona, jej trenera sztuki walki, żeby przełoży li poranny trening jujitsu. By ły komandos bez wątpienia znalazł sobie innego partnera sparingowego i prawdopodobnie brał o tej porze pry sznic. Nie by ła związana z Donem, by ł facetem bez zobowiązań. To samo doty czy ło seksu. Oboje też bez problemu znajdowali sobie inny ch partnerów do treningu, a związek bez zobowiązań stanowił dla nich wy godny model ży cia. Jeśli ktoś poszukiwał wy godnego modelu. Nie spała z Donem w czasie, gdy by ła związana z Rookiem. To nie by ła jej świadoma decy zja, tak po prostu wy szło. Donowi zdawało się to nie przeszkadzać, nie zadawał też żadny ch py tań, gdy powrócili do sporady czny ch spotkań wczesną jesienią, kiedy Rook zniknął z ży cia Nikki. A teraz znów tu by ł, widziała Jamesona Rooka we wsteczny m lusterku. Jej by ły kochanek jechał z Raley em, obaj siedzieli w milczeniu w samochodzie stojący m tuż za nią na czerwony ch światłach. Wy glądali przez okna po swoich stronach, zupełnie jak stare małżeństwo, które nie ma już sobie nic do powiedzenia. Rook chciał się zabrać z Nikki na Dwudziesty Posterunek, ale kiedy Ochoa zaproponował, że pojedzie razem z ciałem Cassidy Towne do biura wy działu medy cy ny
sądowej, Heat poleciła, aby Raley posłuży ł dziennikarzowi za szofera. Nikt poza Nikki nie wy glądał na zadowolonego z takiego układu. Jej my śli powędrowały w kierunku Ochoi. I Lauren. Nie udało mu się nikogo zwieść rzekomy m poczuciem obowiązku, aby trzy mać się blisko ofiary zajmującej eksponowane stanowisko i dopilnować dostarczenia zwłok z miejsca zbrodni do kostnicy, co określił mianem należy tej staranności. Może powinna się odczepić i pozwolić Lauren działać po swojemu. Kiedy Ochoa wy stąpił do Nikki ze swoją propozy cją, dostrzegła skry wany uśmiech na twarzy przy jaciółki, która podsłuchała ich rozmowę. Skręcając w Osiemdziesiątą Drugą i parkując niezgodnie z przepisami przed wejściem na posterunek, Nikki pomy ślała, że w końcu są dorośli, a ona nie jest ich niańką. Niech cieszą się tą odrobiną szczęścia, jaką można znaleźć w tej pracy. Jeśli facet chce jechać w towarzy stwie zwłok ty lko po to, żeby by ć z tobą, to znacznie więcej niż może ci zaoferować większość mężczy zn.
_______ Furgonetka koronera wpadła w dużą dziurę na Drugiej Alei i siedząca z ty łu doktor Parry razem wraz z detekty wem Ochoą podskoczy li ciężko na swoich miejscach, znajdujący ch się po dwóch stronach ciała Cassidy Towne ukry tego w worku. – Przepraszam – odezwał się kierowca z przedniego siedzenia. – To wina zeszłoroczny ch burz śnieżny ch. I deficy tu. – Wszy stko w porządku? – zwrócił się Ochoa do lekarki. – Jasne, jestem do tego przy zwy czajona, możesz mi wierzy ć – odparła. – Jesteś pewien, że cię to nie przeraża? – To? Nie, w porządku. Spoko. – Opowiadałeś o swojej druży nie piłki nożnej. – Nie nudzę cię? – No coś ty – odpowiedziała Lauren i po leciutkim szarpnięciu konty nuowała: – Chciałaby m któregoś dnia zobaczy ć, jak grasz. Ochoa się rozpromienił. – Naprawdę? Nie, jesteś ty lko uprzejma, ponieważ jestem jedy ną ży wą osobą w twojej pracy. – Też prawda... – Oboje zaczęli się śmiać. Uciekł wzrokiem na sekundę albo dwie, a kiedy znów podniósł na nią oczy, zobaczy ł, że uśmiecha się do niego. Zebrał się na odwagę i powiedział:
– Słuchaj, Lauren, gram mecz w najbliższą sobotę i gdy by ś chciała... W ty m momencie zapiszczały opony, szkło roztrzaskało się w drobny mak i zadźwięczał gnieciony metal. Furgonetka stuknęła w coś tak gwałtownie, że jej ty lne koła podniosły się i opadły, a siła uderzenia podrzuciła pasażerów na miejscach. Kobieta uderzy ła ty łem głowy o ścianę ładowni, gdy furgonetka w końcu stanęła w miejscu. – Co, do diabła...? – zapy tała. – Nic ci nie jest? – Ochoa odpiął pas bezpieczeństwa, żeby dostać się do niej, ale zanim zdąży ł się poruszy ć, ty lne drzwi otwarły się szeroko i do środka wtargnęło trzech mężczy zn w kominiarkach, mierząc do nich z broni. Dwóch z nich trzy mało w rękach glocki, trzeci zaś groźnie wy glądający karabin. – Ręce! – krzy knął ten uzbrojony w AR-15. Ochoa zawahał się, a wtedy bandy ta wpakował kulkę w znajdującą się tuż pod nim ty lną oponę. Lauren wrzasnęła, a Ochoa, mimo swojego doświadczenia z bronią, podskoczy ł na odgłos wy strzału. – Ręce, ale już! – zakomenderował napastnik. Ochoa podniósł obie ręce wy soko do góry. Lauren już wcześniej je uniosła. Pozostali dwaj zamaskowani mężczy źni wsadzili glocki za pas i zabrali się do pracy, odczepiając oprzy rządowanie przy trzy mujące nosze na kółkach z ciałem Cassidy Towne na podłodze furgonetki. Szy bko im to poszło i gdy mężczy zna z karabinem poprawił swoją pozy cję, żeby mieć Ochoę na muszce, jego ekipa wy toczy ła nosze z ładowni i odsunęła je gdzieś na bok, w miejsce, którego Ochoa nie mógł dostrzec. Za nimi na Drugiej Alei tworzy ł się korek. Pas jezdni bezpośrednio za strzelcem by ł unieruchomiony ; na pozostały ch pasach ruch wokół blokady odby wał się w żółwim tempie. Ochoa próbował zapamiętać wszy stkie szczegóły, żeby móc je później odtworzy ć, o ile w ogóle będzie jakieś później. Nie by ło tego dużo. Dostrzegł właśnie przejeżdżającego obok kierowcę z komórką w ręku i miał nadzieję, że ten dzwoni na policję, kiedy napastnicy wrócili, żeby zatrzasnąć drzwi ładowni. – Spróbuj wy jść i już nie ży jesz! – zawołał przez metalowe drzwi ten z AR-15. – Zostań tutaj – poprosiła Lauren, ale detekty w już trzy mał broń w ręku. – Nie ruszaj się – powiedział do niej i otworzy ł drzwi kopniakiem. Wy skoczy ł na zewnątrz w przeciwną stronę do tej, w którą napastnicy zabrali nosze, i przetoczy ł się za ty lne koło. Pod furgonetką widział rozbite szkło, pły n wy ciekający z silnika i koła wy wrotki, w której bok uderzy li. Nagle zapiszczały opony ruszającego gwałtownie pojazdu. Ochoa szy bko obiegł furgonetkę w pozy cji strzeleckiej, ale duży suv – czarny, bez tablic rejestracy jny ch – bły skawicznie ruszy ł z miejsca. Kierowca wy konał ostry skręt z wy mijaniem, tak aby wy wrotka znalazła się między nim a Ochoą. W ciągu kilku sekund, który ch detekty w potrzebował, aby dobiec do ciężarówki i
wy celować, samochód wy jechał w Trzy dziestą Ósmą, kierując się w stronę FDR Drive, East River albo Bóg wie gdzie. Znajdujący się za Ochoą kierowca zawołał do niego: – Hej, kolego, czy mógłby ś to gdzieś przesunąć? Detekty w odwrócił się. Na jezdni stały nosze, na który ch wcześniej znajdowało się ciało Cassidy Towne. Teraz by ły puste.
_______ Podrzuciwszy technikom w biurze medy cy ny sądowej do analizy kasety z nagraniami z automaty cznej sekretarki Cassidy Towne i jej terminarz, detekty w Heat wróciła na swoje miejsce. Raley podszedł do niej od razu, gdy ty lko weszła. – Mam coś nowego na temat Człowieka Kojota. – Naprawdę musisz to robić? – Heat by ła przeciwna nadawaniu ofiarom przezwisk. Rozumiała logikę takiego postępowania, skrót, dzięki któremu zajęta ekipa mogła się szy bko porozumieć, coś w rodzaju nadawania nazw plikom w komputerze, tak aby każdy mógł je łatwo odnaleźć. Ale by ł w ty m też element czarnego humoru, którego nie lubiła. Heat również go rozumiała – w ponurej pracy mechanizm obronny polegał na jej odpersonalizowaniu przez tego rodzaju żarty. Ale Nikki ukształtowały jej własne doświadczenia. Wspominając morderstwo swojej matki, nie chciała my śleć o ty m, że ekipa śledcza pracująca nad tamtą sprawą też uży wała takiego slangu w odniesieniu do jej mamy. Najlepszy m sposobem na uszanowanie ofiary by ło po prostu samej tak nie postępować... No i zniechęcać do tego ludzi we własnej druży nie, co zawsze robiła, chociaż z różny m skutkiem. – Przepraszam, przepraszam – odparł Raley. – Cofam to. Mam informacje na temat tego Laty nosa, którego znaleźliśmy rano. Tego, co do którego masz podejrzenia, że mógł by ć zaatakowany przez kojota. – Teraz lepiej. – Dziękuję. Drogówka znalazła ciężarówkę do przewożenia warzy w zaparkowaną nielegalnie w bliskim sąsiedztwie znaleziony ch zwłok. Jest zarejestrowana na... – Raley sprawdził notatki – Estebana Padillę ze Sto Pierwszej Wschodniej i Piętnastej. – Hiszpańska część Harlemu. Jesteś pewien, że to jego ciężarówka? Raley twierdząco skinął głową. – Podobieństwo do faceta na rodzinny m zdjęciu przy klejony m na tablicy rozdzielczej. – Tego
rodzaju szczegóły zawsze powodowały u Nikki skurcz żołądka. – Sprawdzę to – dorzucił. – Doskonale, informuj mnie. – Skinęła mu głową i ruszy ła w kierunku swojego biurka. – Naprawdę my ślisz, że to by ł kojot? – Tak mi się wy daje – odpowiedziała. – Od czasu do czasu przy chodzą do miasta. Ale muszę to skonsultować z biurem medy cy ny sądowej. Jeśli to by ł kojot, to przy szedł tam po fakcie. Nie wy daje mi się, żeby jakikolwiek kojot ukradł portfel. – Wiluś E. Kojot by to zrobił. – To by ł Rook, wy mądrzający się zza biurka, przy który m kiedy ś siadał. – Oczy wiście najpierw zdoby łby trochę dy namitu firmy ACME i spaliłby sobie włosy i nos. A potem stałby tam, mrugając. – Zademonstrował to. – Oglądałem dużo kreskówek, gdy by łem młodszy. To by ła część mojego wy chowania bez nadzoru. Raley wy cofał się za swoje biurko, a Heat podeszła do Rooka. – My ślałam, że miałeś spisać zeznania i pójść sobie. – Spisałem – powiedział. – Ale potem chciałem sobie zrobić espresso w ty m automacie do kawy, który wam dałem, i on nie działa. – No wiesz, nie robiliśmy dużo espresso, od kiedy nas opuściłeś. – Najwy raźniej. – Rook podniósł się i przeciągnął ekspres z końca biurka w swoim kierunku. – Boże, te rzeczy są zawsze cięższe, niż na to wy glądają. – Widzisz? Nie jest podłączony, pojemnik na wodę jest opuszczony... Pozwól, że wam to ustawię prawidłowo. – Nie trzeba. – Dobra, w porządku, ale jeśli zdecy dujecie się tego uży wać, to nie wlewajcie tu wody tak po prostu. To jest pompka, Nikki. I jak każda pompka musi by ć zalewana. – Dobrze. – Czy chcesz, żeby m ci z ty m pomógł? Bo można to zrobić w odpowiedni sposób i w niewłaściwy sposób. – Wiem jak... – W ty m miejscu zakończy ła temat. – Słuchaj, zapomnijmy o... – Gorący ch smakowitościach? – ...kawie i przy jrzy jmy się twoim zeznaniom. Zgoda? – Zrobione. – Podał jej pojedy nczą kartkę papieru i usiadł na krawędzi biurka w oczekiwaniu. Podniosła wzrok znad trzy manej w ręku strony. – To wszy stko? – Próbowałem by ć zwięzły. – Ale tu jest ty lko jeden paragraf.
– Jesteś zajętą kobietą, Nikki Heat. – No dobrze, posłuchaj. – Zamilkła na chwilę, żeby zebrać my śli, po czy m konty nuowała: – Odniosłam nieodparte wrażenie, że twoje ty godnie – ty godnie! – spędzone w towarzy stwie zamordowanej redaktorki rubry ki towarzy skiej oznaczają, iż wiesz o wiele więcej, niż tu napisałeś. – Pomachała trzy maną w dwóch palcach kartką, sugerując, że zeznania są nieprzekonujące. Zaczęła działać klimaty zacja i można by ło nawet poczuć przy jemny podmuch świeżego powietrza. – Ja naprawdę wiem więcej. – Ale? – Moja ety ka dziennikarska nie pozwala mi ujawniać moich źródeł. – Rook, twoje źródło nie ży je. – I to by mnie miało zwolnić z zobowiązania? – zapy tał. – No to spłać dług. – Ale są jeszcze inne osoby, z który mi rozmawiałem, a które mogą nie chcieć, aby m narażał ich reputację na szwank. Albo rzeczy, które widziałem, czy też poufne informacje, do który ch miałem dostęp, a który ch nie chciałby m zapisy wać i podawać wy rwany ch z kontekstu czy imś kosztem. – Może potrzebujesz trochę czasu, żeby to przemy śleć. – Możesz mnie zamknąć w areszcie. – Zachichotał. – To by ło jedno z najlepszy ch doświadczeń wy niesiony ch z obserwacji twojej pracy : by ć świadkiem, jak pustą groźbą łamiesz ty ch żółtodziobów w pokoju przesłuchań. Piękne. I skuteczne. Obrzuciła go spojrzeniem i powiedziała: – Masz rację. Jestem zajętą kobietą. – Zrobiła pół kroku, a on zastąpił jej drogę. – Zaczekaj, mam pomy sł, jak rozwiązać ten mały dy lemat. – Zrobił długą przerwę, podczas gdy ona w mało subtelny sposób popatrzy ła na zegarek. – Co by ś powiedziała, gdy by m zaproponował, żeby śmy wspólnie pracowali nad tą sprawą? – Rook, nie chciałby ś usły szeć, co by m powiedziała. – Wy słuchaj mnie. Chcę zbadać ten istotny aspekt mojego arty kułu o Cassidy Towne. A gdy by śmy pracowali razem, mógłby m dzielić się z tobą informacjami na temat ofiary. Ja chcę dostępu, ty ch chcesz źródeł, każde z nas na ty m zy skuje. Nie, to coś jeszcze lepszego niż wy grana. To ty i ja, jak za dawny ch czasów. Wbrew samej sobie Nikki poczuła się rozdarta wewnętrznie na poziomie, którego nie kontrolowała. Ale potem pomy ślała, że może nie potrafiła kontrolować tego uczucia, ale mogła
kontrolować samą siebie. – Czy masz pojęcie, jak łatwo cię przejrzeć? Chcesz po prostu machać mi przed nosem swoimi źródłami i informatorami, żeby ś mógł w ten sposób znowu spędzać ze mną czas. Niezła próba – powiedziała i poszła w kierunku swojego biurka. Rook podąży ł za nią. – Miałem nadzieję, że spodoba ci się ten pomy sł, z dwóch powodów. Po pierwsze, poza oczy wistą przy jemnością spędzania czasu w twoim towarzy stwie, mieliby śmy szansę, aby oczy ścić atmosferę po ty m, co zaszło między nami. – To ty lko jeden powód. A drugi? – Kapitan Montrose już się zgodził. – Nie... – To świetny gość. I by stry. A dwa bilety na mecz Knicksów bardzo pomogły. – Rook wy ciągnął do niej rękę. – Wy gląda na to, że znów jesteśmy partnerami. Nikki wpatry wała się w jego rękę, gdy zadzwonił telefon. Odwróciła się, żeby odebrać. – Cześć, Ochoa. – Potem zbladła i wy dała z siebie okrzy k: – Co takiego?! – który sprawił, że wszy stkie głowy zwróciły się w jej kierunku. – Czy wszy stko w porządku? – Słuchała, kiwając głową, a na koniec powiedziała: – Dobrze. Wracaj tutaj tak szy bko, jak ty lko możesz, gdy już złoży sz zeznania. Kiedy odłoży ła słuchawkę, miała już wokół siebie pół posterunku. – To by ł Ochoa. Ktoś ukradł ciało Cassidy Towne. Zapanowała martwa cisza. W końcu przerwał ją Rook, mówiąc: – Wy gląda na to, że tworzy my na nowo druży nę we właściwy m momencie. Wy raz twarzy Heat nie odzwierciedlał jego entuzjazmu.
ROZDZIAŁ TRZECI
N iełatwo jest wprawić w osłupienie pokój pełen doświadczony ch detekty wów nowojorskiego wy działu zabójstw, ale ta informacja wy wołała taki właśnie efekt. Bezczelna napaść w biały dzień na furgonetkę koronera i kradzież zwłok przewożony ch na autopsję tuż pod nosem uzbrojonego policjanta – takie coś zdarzy ło się po raz pierwszy. I budziło to skojarzenia raczej z Mogadiszem niż z Manhattanem. Kiedy cisza panująca w sali zaczęła stopniowo ustępować przekleństwom wy powiadany m pod nosem, a potem oży wiony m rozmowom, Raley stwierdził: – Nie rozumiem, dlaczego ktoś chciał ukraść jej zwłoki. – Przedy skutujmy to. – Detekty w Heat miała zamiar zebrać swoją ekipę, ale wszy scy by li już na miejscu z wy jątkiem Ochoi, który wracał z Siedemnastego Posterunku, gdzie składał zeznania, gdy ż napaść miała miejsce na ich terenie. Detekty w Rhy mer, policjant z wy działu włamań, który przy szedł tutaj, gdy ty lko dotarły do nich wieści o ty m, co się stało, zapy tał: – Jak my ślicie, czy możliwe, że ci, którzy ukradli ciało, to by li jej zabójcy ? – Oczy wiście, taka my śl nasuwa się w pierwszej kolejności – odpowiedziała Nikki – ale przy czy ną jej śmierci by ła rana kłuta. Napastnicy by li uzbrojeni w AR-15 i dużo innej broni palnej. Gdy by to oni mieli ją zabić, raczej by ją zastrzelili, prawda? – A nawet jeśli przejmowaliby się hałasem wy strzałów i chcieli sprzątnąć ciało, to takich trzech osiłków po prostu by je zabrało rano po wy konaniu roboty – dodał Raley. – Nie wy gląda na to, żeby ta ekipa przejmowała się czy mkolwiek – stwierdziła Heat. Pozostali przy taknęli jej, kiwając głowami, a potem zapanowała cisza, podczas której wszy scy zastanawiali się nad moty wami napastników. Detekty w Hinesburg, która miała wy jątkowy talent do iry towania Nikki swoimi nawy kami, ugry zła kawałek jabłka. Kilka głów zwróciło się w jej kierunku, gdy wy dawała odgłosy chrupania i przeżuwania, zupełnie nieświadoma, że koledzy na nią patrzą. – Może... – Przerwała na chwilę, przeżuwając ostatni kawałek, a gdy w końcu go przełknęła, mówiła dalej: – Może na ciele by ł jakiś dowód.
Heat z aprobatą kiwnęła głową. – Dobrze. Mogło tak by ć. – Podeszła do białej tablicy i zapisała na niej „Ukry ty dowód?”. Potem zwróciła się do nich ponownie. – Nie jestem pewna, co to może by ć, ale mamy punkt zaczepienia. – Coś w jej kieszeniach? Pieniądze, narkoty ki, biżuteria? – podpowiedział Raley. – Kompromitujące zdjęcie? – dorzuciła Hinesburg, po czy m ugry zła następny kawałek jabłka. – W grę wchodzą wszy stkie możliwości – powiedziała Heat. Zapisała te sugestie na tablicy, a gdy skończy ła, ponownie odwróciła się twarzą do kolegów. – Rook, ty ostatnio spędziłeś z nią sporo czasu. Czy z twoich obserwacji Cassidy Towne można wy snuć jakąś teorię, dlaczego ktoś miałby ukraść jej ciało? – No cóż, biorąc pod uwagę liczbę osób, które mieszała z błotem w swojej rubry ce, nie wiem... Może ktoś chciał się upewnić, że nie ży je? Na te słowa wszy scy parsknęli śmiechem, a Heat podeszła z powrotem do tablicy, mówiąc: – Tak naprawdę, to on może by ć bliski prawdy. Cassidy Towne by ła jedną z najbardziej znienawidzony ch dziennikarek w mieście. Ta kobieta mogła wy nosić ludzi na wy ży ny albo ich niszczy ć, a jedno i drugie robiła dla własnej przy jemności. – Cassidy sprawiało radość obserwowanie, do czego ludzie mogą się posunąć. Tak samo jak zmuszanie ich do zapłaty za to, co jej zrobili. – Ale to jest raczej kolejna przy czy na jej zabójstwa, a nie powód, żeby kraść jej ciało. Chy ba że na jej zwłokach jest coś, co zdradziłoby tożsamość zabójcy. – Nikki ponownie zdjęła nasadkę z markera. – Jeśli na przy kład by ła to zbrodnia w afekcie i ofiara stoczy ła walkę z napastnikiem, to pod jej paznokciami może by ć skóra. Ta ekipa mogła zostać wy najęta, aby pozby ć się tego dowodu. – Albo coś w rodzaju śladów sy gnetu, które znalazłaś i które doprowadziły nas do Rosjanina, zabójcy potentata nieruchomości Matthew Starra – dodał Raley. Heat napisała wielkimi literami „Skóra?” i „Znaki?”. – Jeśli tak jest, to wciąż obracamy się w kręgu jej wrogów. A jeśli to, co mówi Rook, jest prawdą, to lista jej wrogów jest fakty cznie ogromna. Posłałam kilku mundurowy ch do działu miejskiego redakcji Ledgera, żeby zabrali adresowane do niej listy z pogróżkami. Dwóch ledwo dało radę unieść ten worek. – Ilu mundurowy ch potrzeba, żeby... – mruknęła pod nosem Hinesburg. – Hej, cześć – odezwał się jeden z policjantów stojący ch z ty łu. Detekty w Ochoa wrócił ze swojej drogi przez mękę.
– Źle się z ty m czuję, koledzy – oznajmił, gdy zajął swoje miejsce wśród siedzący ch w półkole współpracowników i spojrzał na białą tablicę. – Najpierw ktoś kradnie śmieci, a potem ją. I to wszy stko podczas mojej służby. – Przy puszczalnie masz rację – odpowiedział Raley. – Ręka do góry : ilu z was my śli, że Ochoa powinien by ł dać się zastrzelić z broni przeciwpancernej, żeby ty lko obronić zwłoki? Partner Ochoi pierwszy podniósł rękę, a zaraz po nim ręce wszy stkich powędrowały w górę. – Dzięki, koledzy – powiedział Ochoa. – Wzruszające. – Masz dla nas coś nowego, Oach? – spy tała Heat. – Niewiele. Na szczęście mamy dobre wsparcie na Siedemnasty m. Ustalili, że wy wrotka, która zablokowała naszą furgonetkę, by ła kradziona, pracują nad ty m, rozmawiają też ze świadkami i z kierowcą furgonetki, który już odzy skał przy tomność. Przy gotowują też wy kaz grup przestępczy ch, które lubią uży wać kominiarek i AR-15. – Zrobimy tak – powiedziała detekty w Heat do zebrany ch. – Działamy na dwa fronty, oczy wiście w dalszy m ciągu na miejscu zabójstwa Cassidy Towne, ale teraz wszczy namy szeroką akcję poszukiwania jej zwłok. Coś mi się zdaje, że w ty m przy padku jeśli znajdziemy ciało, znajdziemy też zabójcę. – Po zakończony m spotkaniu zwróciła się do swoich współpracowników. – Roach? – Tak jest – odpowiedzieli niemalże unisono. – Postukajcie trochę do drzwi na Siedemdziesiątej Ósmej. Zacznijcie od górny ch pięter w jej budy nku i py tajcie o wszy stko. Jakiekolwiek dźwięki, szczegóły, powiązania... – Mamy szukać kolejnej skarpetki nie do pary – domy ślił się Raley. – Zgadłeś. A po drodze wprowadź Ochoę w temat naszego Laty nosa. – Człowieka Kojota? – upewnił się Ochoa. – Ty m razem ci daruję po twojej dzisiejszej przy godzie. Tak, Człowieka Kojota. Rook i ja zaczniemy przerabiać wy kaz prawdopodobny ch wrogów na możliwą do sprawdzenia listę podejrzany ch. – Ty i Rook? – zdziwił się Ochoa. – Masz na my śli... – Wró-ci-łem – odpowiedział mu Rook znajomy m śpiewny m tonem. Gdy przy gotowy wali się do wy jścia, zjawił się dostawca z Columbus Café. Rook zaprosił wszy stkich, żeby poczęstowali się kanapkami. Określił to jako gest powitalny. Gdy Raley chwy cił tuńczy ka w bułce i odwrócił się w kierunku wy jścia, Rook zawołał go z powrotem i podał mu duży kubek. – Zamówiłem to specjalnie dla ciebie, Rales.
Raley wziął od niego kubek. – O, dzięki. – A ponieważ wiem, że lubisz słodką, tu w torbie są dodatkowe paczuszki miodu, specjalnie dla ciebie, Słodka Herbatko. Nielubiany przy domek, jaki nadał Raley owi jego wcześniejszy partner z powodu zamiłowania do herbaty z miodem, już wy starczająco iry tował detekty wa. Sły sząc to określenie w ustach Rooka po ty m, jak dziennikarz wy jawił jego tajemnicę w swoim arty kule, Raley poczuł narastającą złość. Zacisnął usta, aż zbielała skóra wokół nich. A potem postawił kubek z powrotem na stole. – Chy ba nie chce mi się pić. To by ło wszy stko, co usły szał od niego zmieszany Rook, zanim Raley pokazał mu plecy i wy szedł.
_______ Detekty w Heat wsiadła do swojego nieoznakowanego samochodu, a miejsce obok niej zajął Rook, zapinając pas bezpieczeństwa. Zapy tała, dokąd jadą, ale on ty lko mrugnął okiem i położy ł palec na ustach, a następnie polecił jej, żeby wy jechała na autostradę West Side w kierunku południowy m. Nie by ła zachwy cona ty m układem, ale Rook spędził dość dużo czasu z Cassidy Towne i może niektóre z jego obserwacji okażą się uży teczne. A poza ty m, ponieważ nie mieli jeszcze żadny ch śladów, ceną, jaką musiała zapłacić za to, że potrzebowała Jamesona Rooka, by ła konieczność spędzania z nim czasu. – No i co ty na to? – zapy tał, gdy jechali nabrzeżem rzeki Hudson. – Na co? – Mówię o zamianie ról. Nagłej zmianie. To w dalszy m ciągu obserwacja, ty le że ty m razem to nie dziennikarz towarzy szy policjantce, a policjantka towarzy szy dziennikarzowi. Zamilkła na moment, a potem obrzuciła go uważny m spojrzeniem. – Czy zauważy łeś, że to ja prowadzę? – Nawet lepiej. Uchy lił okno po swojej stronie i wciągnął w płuca trochę czy stego jesiennego powietrza. Przy glądał się rzece Hudson, a Nikki patrzy ła, jak wiatr rozwiewa jego włosy i przy pomniała sobie, jakie to uczucie trzy mać je w garści. My ślała o ty m, jak chwy ciła go za włosy i przy ciągnęła do siebie tamtej nocy, kiedy kochali się po raz pierwszy. Niemalże czuła smak
limonek z zaimprowizowanej margarity, którą przy rządzili tamtej nocy w jej pokoju gościnny m. Odwrócił się i uchwy cił jej spojrzenie, a ona poczuła, że się rumieni. Odwróciła szy bko głowę, żeby tego nie zauważy ł, ale wiedziała, że już za późno. Niech go licho. Niech licho porwie Jamesona Rooka. – Co ugry zło Raley a? – O czy m ty mówisz? – Boże, co za szczęście, że zmienił temat i nie chciał mówić o nich dwojgu. – Czy ja go wkurzy łem? Obaj twoi koledzy chy ba nie za bardzo mnie lubią, ale Raley naprawdę chciał mnie zamordować wzrokiem. Nikki wiedziała, o co ma żal do Rooka, tak samo jak wiedziała, o co mieli do niego żal Raley i Ochoa. Od kiedy w październikowy m numerze First Press ukazał się arty kuł Rooka o jego doświadczeniach z wakacy jny ch obserwacji pracy jej ekipy, Nikki bory kała się z nieprzy jemny m zainteresowaniem jej osobą, jakie ten arty kuł wy wołał. Wielu kolegów czuło się pominięty ch i niedoceniony ch, i oczy wiście by li albo zazdrośni, albo urażeni. Skutki tego by ły bardzo przy kre i miała na to dowody każdego dnia. Nawet Raley i Ochoa, jej najwięksi sojusznicy w ekipie, ży wili do niej urazę, że uznano ich za postacie bez znaczenia w arty kule, który niestety okazał się by ć listem miłosny m skierowany m do pani detekty w. Ale Nikki nie miała ochoty roztrząsać żalów kolegów na temat arty kułu Rooka ani ty m bardziej otwierać własnej puszki Pandory, która doty czy ła spraw osobisty ch. – Zapy taj Raley a – powiedziała po prostu. Chwilowo na ty m poprzestał, wy sy łając w ty m czasie kilka SMS-ów, a następnie rzucił: – Gotowe. Zjedź z autostrady na Czternastą i kieruj się na południe na Dziesiątą Aleję. – Dzięki za wskazówki. – By li dokładnie na wy sokości zjazdu. Spojrzała w boczne lusterko i skręciła kierownicę, aby wy dostać ich na pas włączania się do ruchu, zanim go minęli. – Zdolna jesteś – powiedział z uznaniem. Kiedy wjeżdżała powoli w Dziesiątą Aleję, zapy tała: – Jesteś pewien, że twój informator będzie chciał ze mną rozmawiać? – Potwierdzam. – Podniósł swojego iPhone’a. – Właśnie z nim gadałem. Czeka na nas. – Czy to będzie wy magało specjalnego kodu? Hasła? A może sekretnego uścisku dłoni? – Detekty w Heat, ranią mnie twoje kpiny. – Zdolna jestem. Dwie minuty później wjechali na parking całodobowej my jni samochodowej Apple Shine. Rook obszedł samochód, aby do niej dołączy ć. Zsunęła z nosa okulary przeciwsłoneczne i rzuciła
mu spojrzenie sponad nich. – Chy ba żartujesz. – Wiesz, gdy by ś miała rude włosy, mogłaby ś by ć ty m gościem z CSI. – Rook, przy sięgam, jeśli marnujesz mój czas... – Cześć, Jamie – dobiegł ich głos z ty łu. Odwróciła się i zobaczy ła po przeciwnej stronie parkingu mafijnego znajomka Rooka, Tomasso „Grubego Tommy ’ego” Nicolosiego, przy trzy mującego szklane drzwi do wnętrza my jni i zapraszającego ich gestem. Rook wy szczerzy ł się do niej z samozadowoleniem i ruszy ł w jego kierunku. Nikki podąży ła za nim, rozglądając się z przy zwy czajenia po parkingu w poszukiwaniu jakichś zakapturzony ch gości. W holu my jni Gruby Tommy przy witał Rooka niedźwiedzim uściskiem i podwójny m klepnięciem w plecy, a potem z szerokim uśmiechem zwrócił się do Heat, mówiąc: – Miło panią znów widzieć, pani detekty w. Wy ciągnął rękę na przy witanie, a ona odwzajemniła uścisk, zastanawiając się jednocześnie, ile razy w ciągu swojego ży cia uży ł tej ręki do bicia albo gorszy ch rzeczy. Z toalety wy szedł kierowca taksówki w przepisowy m czarny m garniturze i czerwony m krawacie, po czy m usiadł za nimi, żeby poczy tać Post. Widać by ło, jak twarz Grubego Tommy ’ego tężeje. – Mamy dziś piękny dzień – powiedział Rook. – Czy wolałby ś pogadać przy jedny m ze stolików na zewnątrz? Mafioso rzucił ostrożne spojrzenie na zatłoczony róg Dziesiątej i Gansevoort. – Raczej nie. Chodźmy do biura. Weszli w ślad za nim za kontuar, a potem do pokoju z tabliczką „Pomieszczenie pry watne”. – Cały czas chudniesz? – zapy tał Rook, gdy Gruby Tommy zamknął drzwi. Opry szek zy skał swój przy domek we wczesny ch latach sześćdziesiąty ch, kiedy rozeszła się legenda, że w czasie jednego z porachunków mafijny ch dostał trzy kulki w żołądek, ale przeży ł właśnie dzięki temu, że miał gruby brzuch. Kiedy Rook spotkał go po raz pierwszy, Nicolosi by ł wciąż wy starczająco ciężki, aby przenieść swoje El Dorado na jedną stronę, ale teraz bardziej obawiał się cholesterolu niż kulek. Heat zauważy ła, że miał na sobie dres podobny do tego, w który by ł ubrany, gdy poznała go latem na budowie, i rzeczy wiście wy glądało na to, że jest nieco za luźny. – Dzięki, że zauważy łeś. Dwa i pół kilo mniej. Ty lko popatrz, Gruby Tommy schodzi poniżej osiemdziesięciu. Rook pociągnął za odstający welur. – Jeszcze trochę, a będę musiał zawiązać ci wstążeczkę, żeby w ogóle cię znaleźć.
Tommy się roześmiał. – Po prostu kocham tego faceta. A pani go nie uwielbia? Nikki wy szczerzy ła zęby w uśmiechu i pokiwała głową. – Siadajcie, siadajcie – poprosił. – Usiedli na kanapie, a on wsunął się na fotel za biurkiem. – Przy okazji, ładny arty kuł Jamie napisał o pani. Bardzo ładny. A pani się podobał? – By ł... niezapomniany. To na pewno. – Odwróciła się do Rooka i spojrzeniem dała mu znak, że jest gotowa. Rook zrozumiał komunikat i zabrał głos: – Naprawdę jesteśmy ci wdzięczni, że znalazłeś dla nas czas. – Przeczekał ry tualne machnięcie ręki ze strony Grubego Tommy ’ego oznaczające, że nie ma sprawy, i mówił dalej: – Pracuję razem z Nikki nad ty m poranny m morderstwem i oznajmiłem jej, że masz pewne informacje, które mogą okazać się uży teczne. – Nie powiedziałeś jej? – Dałem ci słowo. – Dobry chłopiec. – Gruby Tommy zdjął za duże na niego okulary przeciwsłoneczne, odsłaniając oczy podobne do basseta, i utkwił wzrok w Nikki. – Wie pani, jak prowadzę interesy. Mam czy ste ręce, ale znam ludzi, którzy znają ludzi, którzy nie są najbardziej praworządny mi oby watelami. – Heat wiedziała, że kłamie. Ten wy lewny niewy soki mężczy zna by ł tak samo nikczemny, jak tamci, ale by ł mistrzem w unikaniu wszy stkiego, co mogłoby go zaprowadzić przed oblicze prokuratora. – Dobrze, widzę, że pani rozumie. W każdy m razie odebrałem ostatnio telefon od kogoś, kto by ł ciekawy, co trzeba by zrobić, żeby pozby ć się Cassidy Towne. Heat poprawiła się na kanapie. – Zabójstwo na zlecenie? Ktoś zadzwonił do ciebie, żeby ś pozby ł się Cassidy Towne? – Nie tak szy bko. Nie powiedziałem, że ktoś poprosił o wy konanie takiego zlecenia. Zapy tał ty lko, co trzeba zrobić. Wie pani, te sprawy mają swoje etapy. A przy najmniej tak mi wiadomo. – Nikki zaczęła mówić, ale uciszy ł ją, unosząc dłoń i ciągnął dalej: – I nic więcej z tego nie wy nikło. – To wszy stko? – zapy tała. – Tak, na ty m się skończy ło. – Nie, mam na my śli, czy to wszy stko, co dla nas masz. – Jamie powiedział, że potrzebuje pani pomocy, więc ją oferuję. Co pani ma na my śli, py tając, czy to wszy stko? – Mam na my śli to, że chcę usły szeć nazwisko – odpowiedziała.
Gruby Tommy oparł łokcie na biurku i popatrzy ł na Rooka, a potem znów na nią. Heat zwróciła się do Jamesona: – Czy on podał ci nazwisko? – Nie – odparł Rook. – On go nie zna – dorzucił Tommy. – Chcę je usły szeć – powiedziała detekty w Heat, wy trzy mując spojrzenie mafiosa. Zapanowała długa cisza. Przez cienkie ściany dobiegał ich dźwięk dmuchaw strumieniowy ch, które zdmuchiwały wodę samochodu w my jni. Kiedy zamilkły, Gruby Tommy odezwał się cichy m głosem: – Chcę, aby pani wiedziała, że mówię to pani ty lko dlatego, że jest pani razem z nim. Rozumie pani? Przy taknęła skinięciem głowy. – Chester Ludlow. – Założy ł na nos okulary przeciwsłoneczne. Nikki poczuła, jak skoczy ło jej serce. Miała zamiar zanotować tę informację, ale pomy ślała, że chy ba zapamięta nazwisko by łego kongresmena. – To wszy stko? – zapy tał Gruby Tommy, wstając z miejsca. – Wszy stko – odrzekł Rook, który też wstał. – Prawie wszy stko – powiedziała detekty w, która w dalszy m ciągu siedziała. – Chcę od ciebie czegoś jeszcze. – Ona ma jaja. Teraz z kolei Rook pokiwał głową. Nikki wstała. – Dzisiaj rano banda składająca się z trzech uzbrojony ch facetów i kierowcy napadła na furgonetkę koronera i ukradła ciało Cassidy Towne. Gruby Tommy uderzy ł dłońmi w uda. – Jasny gwint, ktoś obrabował wóz z mięsem? Co za miasto. – Chcę ich dostać. Dwoje moich przy jaciół by ło w tej furgonetce, a kierowca jest w szpitalu. Nie wspominając o ty m, że zniknęło ciało. Gruby Tommy uniósł ręce w geście niewinności. – Już pani powiedziałem, że nie zajmuję się tego rodzaju działalnością. – Wiem. Ale jak powiedziałeś, znasz ludzi, którzy znają ludzi. – Zrobiła krok w jego kierunku i końcem palca akcentowała na jego piersi każde słowo. – Znasz pewny ch ludzi. – A potem się
uśmiechnęła. – Docenię to. I na pewno będzie nam o wiele przy jemniej, gdy spotkamy się następny m razem, Tommy. Aha, i gratuluję zrzucenia wagi. Mężczy zna odwrócił się do Rooka. – Uwielbiam, jak ktoś ma jaja. Przy wy jściu ponownie wy mienili uściski rąk. Rook powiedział: – Przy okazji, Tommy, nie wiedziałem, że jesteś właścicielem tego miejsca. – Nie jestem – odparł. – My ją mi tu samochód. Gdy ty lko wsiedli do forda crown victoria, Heat zadzwoniła na posterunek po adres Chestera Ludlowa. Potem się rozłączy ła i zapy tała: – Jakie zatargi miał Chester Ludlow z Cassidy Towne? – Za jej przy czy ną nie jest już kongresmenem. – My ślałam, że to jego wina, biorąc pod uwagę skandal. – Tak, ale zgadnij, kto upublicznił historię, która wy wołała tę lawinę? – Wy jechała z parkingu, a Rook powiedział: – Chciałby m wiedzieć, co teraz sądzisz o moich źródłach. – Gruby Tommy ? Powiedz mi, dlaczego nie zawiadomiłeś policji. – My ślę, że to zrobiłem. – Po jej śmierci. – Sły szałaś, co powiedział Tommy. Ostatecznie na niczy m nie stanęło. – A jednak stało się.
_______ Nie zastali Chestera Ludlowa ani w jego domu przy Park Avenue, ani w jego biurze na najwy ższy m piętrze budy nku Carnegie Hall. By ł tam, gdzie spędzał w ty ch dniach najwięcej czasu, rozkoszując się snobisty czny m odosobnieniem w Klubie Milmar na Piątej Alei, naprzeciwko ogrodu zoologicznego w Central Parku. Wkraczając na marmurowe posadzki recepcji owego klubu, Heat i Rook stąpali śladami najbogatszej elity towarzy skiej Nowego Jorku by wającej tu od ponad stulecia. W ty ch ścianach Mark Twain wznosił toast na cześć Uly ssesa Granta podczas powitalnej gali w Nowy m Jorku, kiedy generał osiadł na Sześćdziesiątej Szóstej Wschodniej po swojej kadencji prezy denckiej. Rodziny Morganów, Astorów i Rockefellerów tańczy ły w Milmar na balach maskowy ch. Mówi się, że Theodore Roosevelt specjalnie naruszy ł kodeks barw klubowy ch, zapraszając na koktajle
Bookera T. Washingtona. Jeśli nawet z upły wem lat klub stracił trochę na znaczeniu, nadrabiał to dostojeństwem i trady cją. By ło to ciche, wy stawne miejsce, w który m członek klubu mógł mieć gwarancję pry watności i mocnej whisky. Milmar sy mbolizował teraz wy idealizowaną twierdzę powojennego Nowego Jorku, miasta Johna Cheevera, gdzie mężczy źni nosili kapelusze i przechadzali się w rzece świateł. A także – jak odkry ł to Jameson Rook – nosili krawaty, z który ch Rook musiał wy brać jeden w szatni, zanim on i Heat zostali wpuszczeni do salonu. Kelner zaprowadził ich do najbardziej oddalonego od baru zakątka, gdzie Grace Ludlow, głowa polity cznego klanu, spoglądała z góry na wszy stkich osądzający m wzrokiem z ogromnego portretu. Pod portretem siedział Chester, kiedy ś wielka nadzieja rodziny, teraz sy n marnotrawny, i czy tał w świetle dzienny m Financial Times. Po przy witaniu Rook usiadł obok Ludlowa w fotelu z oparciami po bokach. Nikki usadowiła się naprzeciwko niego na sofie w sty lu Ludwika XV i pomy ślała, że z całą pewnością różni się to od biura w my jni samochodowej. Chester Ludlow złoży ł starannie bladołososiowe strony gazety, którą czy tał, i wziął do ręki wizy tówkę Heat leżącą na srebrnej tacce na stoliku. – Detekty w Nikki Heat. Brzmi ekscy tująco. Co odpowiedzieć na takie słowa? Podziękować? Zamiast tego powiedziała: – A to jest mój partner, Jameson Rook. – O, pisarz. To wy jaśnia krawat. Rook przejechał dłonią po wy poży czony m krawacie. – No widzi pan? Akurat dzisiaj zapomniałem, że idę do klubu. – To zabawne, że można tutaj wejść bez spodni, ale krawat jest obowiązkowy – skomentował Ludlow. Biorąc pod uwagę fakt, że skandale seksualne doprowadziły tego polity ka do zguby, Nikki by ła zaskoczona jego komentarzem i śmiechem, jaki mu towarzy szy ł. Rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy rozdrażniło to inny ch członków klubu, ale ty ch kilku, którzy znajdowali się w przestronny m sklepiony m pomieszczeniu, wy dawało się nie zwracać na to uwagi. – Panie Ludlow – zaczęła. – Mam kilka py tań, które chciałaby m panu zadać w związku ze śledztwem, które prowadzimy. Czy wolałby pan zmienić miejsce na bardziej pry watne? – Nigdzie nie ma większej pry watności niż w Milmar. Poza ty m zważy wszy na rozgłos, który towarzy szy ł mi w ty m roku, nie sądzę, aby m miał jeszcze jakieś sekrety. Zobaczy my, pomy ślała detekty w. – Właśnie o ty m chciałaby m z panem porozmawiać. Przy puszczam, że sły szał pan już o
zabójstwie Cassidy Towne. – Tak. Proszę mnie zapewnić, żeby by ło bardzo bolesne i nieprzy jemne. Rook odchrząknął. – Zdaje pan sobie sprawę, że rozmawia z policją? – Oczy wiście – odpowiedział i odwrócił wizy tówkę Nikki, aby jeszcze raz ją przeczy tać. – I z detekty wem do spraw zabójstw. – Ułoży ł wizy tówkę starannie na srebrnej tacce. – Czy wy glądam na zdenerwowanego? – A czy ma pan ku temu jakiś powód? Polity k odczekał chwilę dla zwiększenia efektu, a następnie odparł: – Nie. – Poprawił się w swoim fotelu i uśmiechnął się. Miał zamiar pozwolić jej wy kony wać swoją pracę. – Miał pan zatarg z Cassidy Towne. – My ślę, że należałoby raczej powiedzieć, iż to ona miała zatarg ze mną. To nie ja prowadzę rubry kę, codziennie grzebiąc się w brudach. To nie ja wy stawiłem na widok publiczny moje ży cie seksualne. Nie jestem pasoży tem żerujący m na nieszczęściach inny ch ludzi, który nie przejmuje się ty m, ile szkody może wy rządzić. Tu wtrącił się Rook: – Ależ proszę pana. Czy wie pan, ile razy ludzie dają się na czy mś złapać, a potem obwiniają media, że to rozgłosiły ? – Nikki próbowała dać mu znak spojrzeniem, żeby zamilkł, ale to by ła woda na jego mły n i nie mógł się powstrzy mać. – Dziennikarz może powiedzieć, że ona ty lko grzebała. Ale to pan robił... brudy. – Panie Rook, a co z dniami, w który ch nie by ło o czy m pisać? Długimi dniami, gdy nie by ło nic nowego, żadnego skandalu, ale ta gnida drukowała spekulacje i insy nuacje, ujawnione przez „anonimowe źródła” albo „dobrze poinformowane osoby, które przy padkiem usły szały ”. A kiedy tego jeszcze by ło mało, odgrzeby wała stare sprawy, żeby ty lko nadal poniżać mnie w świetle publiczny m. – Teraz Nikki by ła zadowolona, że Rook się wtrącił. Ludlow zaczy nał tracić panowanie nad sobą. Może się na czy mś potknie. – Owszem, miałem trochę przy gód seksualny ch. – Widziano pana, jak odwiedzał kluby sadomaso w Dungeon Alley. Ludlow spojrzał na nich lekceważąco. – Proszę się rozejrzeć. Mamy rok 2010 czy 1910? Heat się rozejrzała. W ty m pomieszczeniu trudno by ło orzec. – Jeśli pan pozwoli, przy pomnę – zdecy dowała się trochę go przy cisnąć – że by ł pan
kongresmenem, którego wy brano dzięki programowi opartemu na wartościach rodzinny ch, a dał się pan złapać na udawaniu kucy ka i torturach eroty czny ch. Na Kapitolu miał pan przy domek „Poseł dy scy plinowany ”. Jestem pewna, że trudno by ło panu zaakceptować, iż to akurat Cassidy Towne rozdmuchiwała tę sprawę. – Uporczy wie – sy knął. – A nie kierowały nią nawet moty wy polity czne. No bo jak? Spójrzcie na tego błazna, który zajął moje miejsce. Ja miałem program ustawodawczy. On organizuje lunche i pogadanki. Nie, ta dziwka zrobiła to jedy nie dlatego, żeby podnieść sprzedaż gazety i wesprzeć swoją parszy wą karierę. – Cieszy się pan, że ona nie ży je, prawda? – stwierdziła Nikki. – Pani detekty w, od sześćdziesięciu czterech dni nie miałem w ustach ani kropelki alkoholu, ale możliwe, że dziś wieczorem otworzę butelkę szampana. – Sięgnął po szklankę wody z lodem stojącą na stoliku i pociągnął długi ły k, opróżniając ją. Odstawił szklankę na miejsce, ponownie chowając nogi pod siebie. – Jestem jednak pewien, że wie pani z doświadczenia, iż sam fakt, że miałem silną moty wację, w żaden sposób nie wplątuje mnie w jej zabójstwo. – Ale jest oczy wiste, że jej pan nienawidził. – Rook próbował naprowadzić go ponownie na tę ścieżkę, ale Chester Ludlow już w pełni panował nad sy tuacją. – Czas przeszły. Wszy stko to mam już za sobą. Odby łem rehabilitację seksualną. Poszedłem na odwy k i przestałem pić. Odby łem terapię, jak radzić sobie ze złością. I wiecie co? Nie ty lko nie wy piję szampana dziś wieczorem. Nie muszę zaspokajać mojej wściekłości w stosunku do tej kobiety takimi metodami. – Nie musi pan – podjęła ten wątek Nikki – jeśli może pan zlecić brudną robotę komuś innemu. Na przy kład napuścić mafię na Cassidy Towne. Twarz Ludlowa pozostała gładka. Zareagował w sposób niemal niedostrzegalny, jak gdy by ktoś mu powiedział, że jego płócienna mary narka wy szła już z mody. – Nic takiego nie zrobiłem. – Mamy inne informacje – powiedział Rook. – Rozumiem... Nigdy by m nie pomy ślał, że korzy sta pan z anonimowy ch źródeł, panie Rook. – Chronię moje źródła. W ten sposób mogę by ć pewien, że otrzy muję wiary godne informacje. Ludlow wpatry wał się w Rooka. – To Gruby Tommy, prawda? Rook rzucił mu jedy nie nic nie mówiące spojrzenie, nie mając zamiaru ujawniać swojego źródła, a zwłaszcza wpląty wać w to Grubego Tommy ’ego.
– Potwierdza więc pan, że skontaktował się z Tomasso Nicolosim i namawiał go do napaści? – zaatakowała Nikki. – W porządku – powiedział Ludlow. – Zgadza się, rozmawiałem z nim. To by ł okres załamania podczas mojej terapii. Zacząłem fantazjować i bawić się my ślą, jak by to by ło. Ale to wszy stko. Może nie ustanawiam już prawa, ale wiem na pewno, że nie ma paragrafu zabraniającego zadawania py tań. – I chce pan, żeby m uwierzy ła, że ty lko dlatego, iż Gruby Tommy nie przy jął zlecenia, nie zwrócił się pan z ty m do kogoś innego? Chester Ludlow się uśmiechnął. – Stwierdziłem, że są lepsze sposoby, aby się zemścić. Wy nająłem pry watnego detekty wa z najlepszej firmy ochroniarskiej, aby trochę poszperał na temat Cassidy Towne. Zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, widzicie? – Albo hipokry zja, chciała powiedzieć Nikki, ale doszła do wniosku, że lepiej nie przery wać jego przemowy. – Zainteresujcie się niejaką Holly Flanders. – Przeliterował to nazwisko, ale Nikki go nie zapisała, nie chciała bowiem, aby ten człowiek cokolwiek jej narzucał. – A dlaczego niby miałaby m się nią zainteresować? – Nie będę za panią wy kony wał pracy. Ale zapewniam panią, że w świetle tej sprawy ta osoba okaże się interesująca. I jeszcze jedno, pani detekty w. Proszę uważać. Dziesięć dni temu ta kobieta kupiła broń. Bez zezwolenia oczy wiście. Heat i Rook opuścili polity ka utrzy mującego się z funduszu powierniczego, po ty m gdy potwierdzili jego alibi, że cały wieczór spędził w domu z żoną. Gdy kierowali się w stronę holu, krucha starsza pani siedząca na kanapie podniosła na nich wzrok znad swojego daiquiri. – Wspaniale pani wy padła w ty m arty kule, młoda damo. Gratuluję. – Mimo uśmiechu Grace Ludlow wy glądała bardziej przerażająco niż na portrecie. Zdejmując w szatni poży czony krawat, Rook powiedział: – Rodzina Ludlowów ma wy starczająco dużo środków i powiązań, aby on naprawdę mógł to wszy stko zorganizować. – Materiał zaplątał się na jego szy i i Nikki podeszła, żeby pomóc mu go rozwiązać. – Ale jest coś, czego nie rozumiem – odparła na to Nikki. – Powiedzmy, że to on. Ty lko po co kraść zwłoki? – Opierając oba nadgarstki o tors Rooka, Nikki by ła wy starczająco blisko, żeby poczuć zapach jego wody kolońskiej, delikatny i czy sty. Podniosła wzrok znad węzła krawatu i napotkała jego spojrzenie, wy trzy mała je przez krótką chwilę, po czy m cofnęła się o krok. – Wy gląda na to, że potrzebne będą noży czki.
_______ Stojąc na schodach frontowy ch klubu Milmar, Nikki zadzwoniła na posterunek, aby sprawdzić, czy jest coś nowego w sprawie ich zaginionej ofiary. Nic. Poleciła także zebrać informacje na temat Holly Flanders. Odsłuchała też wiadomość głosową od Raley a i Ochoi i skierowała się w stronę samochodu. – Przejedźmy się. Chłopcy wy kopali coś dla nas. Gdy jechali przez park, Rook się odezwał: – Muszę cię zapy tać, bo nie daje mi to spokoju. Skąd ty wiesz o ty ch zabawach w ujeżdżanie? – Podnieca cię to, Rook? – W pewien przerażająco-szczęśliwy sposób tak. I nie. Ale skłaniam się ku tak. – Zmarszczy ł brwi. – Wiesz? – Zaufaj mi, wiem. Wiem wszy stko o ty ch przerażający ch i uszczęśliwiający ch rzeczach. – Na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, ale wzrok utkwiła w jadącej przed nimi taksówce. – Tak jak znam moje szpicruty od kompletu ze skórzany mi gorsetami. – Nie musiała patrzeć na niego, żeby wiedzieć, że wpatruje się w nią z całkowity m niedowierzaniem. Kontrola ruchu odsunęła drewniane barierki, aby wpuścić ich na Siedemdziesiątą Ósmą Zachodnią. Liczba wozów transmisy jny ch już się podwoiła, pracownicy każdej stacji telewizy jnej zajmowali sobie najlepsze pozy cje do relacji na ży wo, które pojawią się na antenie o czwartej po południu, czy li za dobry ch parę godzin. Nikki poczuła lekki ucisk w żołądku na my śl, że główną informacją nie będzie zabójstwo, ale kradzież zwłok. Raley a i Ochoę spotkali w suterenie budy nku, w który m mieszkała Cassidy Towne, w warsztacie będący m jednocześnie biurem gospodarza domu. Przedstawili go Nikki, a gdy Rook pojawił się w drzwiach, gospodarz przy witał go uśmiechem. – Witam, panie Rook. – Cześć, JJ. Przy kro mi z powodu tego, co się stało. – Tak, będzie bardzo dużo sprzątania – odrzekł gospodarz. – No i wiesz. – Tak, wiem o pani Towne. To straszne. Nikki zwróciła się do swoich detekty wów: – Macie coś dla mnie? – Po pierwsze – powiedział Raley – nie ma żadnego pry watnego wy wozu śmieci.
– To brzmi jak bardzo kiepski żart – włączy ł się JJ. – Właściciel tego budy nku nie ma zamiaru ponosić żadny ch dodatkowy ch kosztów. Nie może nawet znaleźć funduszy na remont. Albo żeby kupić nowe wiadro na kółkach, proszę zobaczy ć, z tego już kółka odpadają. Szkoda słów. – Czy li w dalszy m ciągu jesteście na etapie śmieci – powiedziała Heat, próbując uniknąć zbaczania z tematu. – Powiedziałeś po pierwsze. A co jest po drugie? Tu wtrącił się Ochoa. – JJ mówi, że ostatnio musiał wy mieniać zamki w drzwiach apartamentu Cassidy Towne. To wzbudziło jej zainteresowanie. Rzuciła szy bkie spojrzenie na Rooka. – Zgadza się. To by ło kilka dni temu – potwierdził Rook. – Nie, to by ł drugi raz – poprawił go gospodarz. – Musiałem to robić dwa razy. – Zmieniał je pan dwa razy ? – zapy tała Heat. – Dlaczego? – Jestem po kursie ślusarskim, mogłem więc zrobić to dla niej na boku. Wie pani, poza rejestrem. Wy chodzi z korzy ścią dla obu stron, rozumie pani? Ona trochę zaoszczędziła, a ja trochę zarobiłem. Wszy stko jest w porządku. – Jestem pewna, że tak – powiedziała Nikki. JJ wy glądał na miłego gościa, ale gaduła by ł z niego straszny. Już się nauczy ła, że przesłuchując gaduły, należy trzy mać się konkretów i mały mi krokami posuwać się do przodu. – Proszę mi opowiedzieć o pierwszy m razie, gdy zmieniał pan zamki. Kiedy to by ło? – Zaledwie dwa ty godnie temu. Dzień przed ty m, jak pan tutaj zaczął. – JJ wskazał na Rooka. – Dlaczego? Czy zgubiła klucze? – Ludzie zawsze coś gubią, prawda? Wczoraj sły szałem w radiu rozmowę o telefonach komórkowy ch. Czy wiecie, gdzie ludzie najczęściej gubią swoje komórki? – W toaletach? – spy tał Rook. – Proszę, żadny ch więcej telefonów. – JJ wy ciągnął rękę i potrząsnął dłonią Rooka. – JJ? – przerwała mu Heat, otwierając swój notes, aby w ten sposób zasy gnalizować powagę sy tuacji. – Dlaczego Cassidy prosiła pana o wy mianę zamków dwa ty godnie temu? – Bo powiedziała, że ma wrażenie, jakby ktoś wchodził do jej mieszkania. Nie by ła pewna, ale mówiła, że coś jest nie tak. Różne przedmioty stały w inny m miejscu niż tam, gdzie je postawiła. Powiedziała, że to ją przeraża. Pomy ślałem, że może ma paranoję, ale w końcu dla mnie to okazja do zarobku, więc wy mieniłem jej te zamki. Nikki zanotowała sobie, żeby kazać Raley owi i Ochoi sprawdzić dokładną datę. Musieli dokładnie umieścić to zdarzenie na osi czasu. – A ten drugi raz? Czy też my ślała, że ktoś wchodzi jej do mieszkania?
Gospodarz się roześmiał. – Nie musiała my śleć. Jakiś facet kopniakiem wy waży ł drzwi. Prosto w jej twarz. Heat bły skawicznie zwróciła się w stronę Rooka, który powiedział: – Wiedziałem, że drzwi by ły naprawiane, bo JJ akurat pracował nad nimi, gdy przy szedłem, żeby zabrać ją na obiad. Zapy tałem, co się stało, a ona odparła, że zatrzasnęła je od zewnątrz i musiała się włamać do środka. To wy glądało trochę dziwnie, ale Cassidy Towne by ła pełna niespodzianek. – Wiem coś o ty m. – JJ i Rook ponownie uścisnęli sobie dłonie. Heat odwróciła się do Raley a i Ochoi. – Czy istnieje jakiś raport na temat tego zdarzenia? – Nie – odpowiedział Ochoa. – Sprawdzamy to jeszcze raz – dodał Raley. – Kiedy to by ło, JJ? Gospodarz podszedł do swojego warsztatu pracy i na wiszący m nad nim kalendarzu z piersiastą dziewczy ną trzy mającą w ręku narzędzia wskazał dzień zaznaczony pomarańczowy m ołówkiem woskowy m. Heat zapisała datę i spy tała: – A czy wie pan, o której to mogło by ć godzinie? – Jasne, że wiem. By ła pierwsza po południu. Właśnie miałem zapalić papierosa, kiedy to usły szałem. Próbuję rzucić palenie, bo to szkodzi zdrowiu, więc ściśle trzy mam się godzin. – Mówi pan, że sły szał wszy stko? Czy ma pan na my śli, że widział pan całe wy darzenie? – Widziałem już po fakcie. By łem na górze na chodniku, bo tu nie wolno palić, i usły szałem krzy ki, a potem bum. Facet po prostu rozwalił te drzwi kopniakiem. – Czy widział pan, kto to by ł? Czy mógłby pan go opisać? – Jasne, że tak. Wie pani, który to Toby Mills? Ten bejsbolista? – Oczy wiście, że tak. Mówi pan, że wy glądał jak Toby Mills? – Nie – powiedział JJ. – Mówię, że to by ł Toby Mills.
_______ Druży na Jankesów by ła wy soko w tabeli w pierwszej rundzie rozgry wek o mistrzostwo, ale musiała sobie radzić bez rzutów miotacza, Toby ’ego Millsa, który znajdował się aktualnie na liście kontuzjowany ch zawodników z naciągnięty m ścięgnem podkolanowy m. Nabawił się tego urazu w
trakcie heroicznego biegu do pierwszej bazy w pierwszy m meczu. Mills uzy skał aut, który pozwolił im wy grać mecz, ale dostał także zwolnienie z gry na czas nieokreślony i musiał zadowolić się oglądaniem reszty rozgry wek jako widz. Jadąc przez Central Park do domu Toby ’ego Millsa na Upper East Side, Heat powiedziała: – No dobrze, Jamesonie Rooku, czołowy reporterze, teraz ja mam py tanie do ciebie. – Mam wrażenie, że nie będzie doty czy ło zabawy w ujeżdżanie, co? – Próbuję zrozumieć, dlaczego jeśli tak blisko współpracowałeś z Cassidy Towne przy ty m arty kule, nie wiedziałeś o ty m, że Toby Mills rozwalił jej drzwi? – To proste. Ponieważ nie by ło mnie tam, gdy to się wy darzy ło, i ponieważ ona mi o ty m nie powiedziała. – Odwrócił się na siedzeniu, aby patrzeć jej w twarz. – Nie, nawet więcej. Okłamała mnie, mówiąc, że zrobiła to sama. I coś ci powiem, Nik, gdy by ś znała Cassidy, wiedziałaby ś, że fakty cznie mogła to zrobić. Nie chodzi o to, że by ła silną kobietą, ona by ła... ona by ła siłą natury. Takie rzeczy jak zatrzaśnięte drzwi jej nie powstrzy my wały. Stworzy łem nawet małą metaforę w moich notatkach do arty kułu. Nikki zabębniła końcami palców o kierownicę. – Przy jmuję twój punkt widzenia. Nie ty lko nie powiedziała ci prawdy, nie by ło też zgłoszenia na policję. – Skarpetka nie do pary. – Nie mów tego, dobrze? – Skarpetka nie do pary ? – To nasze. Nie chcę tego sły szeć od ciebie, o ile nie uporządkujesz spraw. – Na Piątej Alei zmieniły się światła i Nikki wy jechała z parku, mijając rzędy ambasad i konsulatów. – Co to mogła by ć za historia z nią i z Toby m Millsem? – Nie wiem o niczy m bieżący m. Kiedy ś pisała o jego wy bry kach, gdy zaczy nał karierę w druży nie Jankesów, ale to już historia. Ty dzień temu fakty cznie robiła materiał o jego przeprowadzce do nowego mieszkania na East Side, ale nie by ło w ty m nic skandalicznego. Ani prowokującego do napaści. – Zdziwiłby ś się, pisarzu, zdziwiłby ś się – powiedziała z uśmiechem wy ższości. Kiedy stali przed domofonem u drzwi do rezy dencji Toby ’ego Millsa, uśmiech Nikki przeszedł do historii. – Jak długo już tu stoimy ? – zapy tała Rooka. – Pięć minut – odpowiedział. – Może sześć. – Wy daje mi się, że dłużej. Za kogo oni się, do diabła, uważają? Łatwiej by ło dostać się do
klubu Milmar, mimo że nie miałeś krawata. – Zaczęła przedrzeźniać głos z małego głośnika: – Jeszcze sprawdzamy. – Zdajesz sobie sprawę, że oni cię sły szą? – I bardzo dobrze. – I przy puszczalnie też cię widzą. – Ruchem głowy wskazał kamerę. – Jeszcze lepiej. – Przy sunęła się bliżej kamery bezpieczeństwa i podniosła wy żej odznakę. – To oficjalne dochodzenie, proszę otworzy ć. – Siedem minut. – Przestań. A potem Rook rzucił pod nosem: – Skarpetka nie do pary. – Nie pomagasz. W głośniku rozległy się trzaski i z domofonu dobiegł ich męski głos: – Przy kro mi, pani oficer, ale wszy stkie zgłoszenia odsy łamy do kancelarii Ripton i Wspólnicy, która reprezentuje pana Millsa. Czy chce pani ich numer telefonu? Nikki wcisnęła guzik „Mów”. – Przede wszy stkim nie oficer, ty lko detekty w. Detekty w Nikki Heat z nowojorskiego wy działu zabójstw. Muszę rozmawiać bezpośrednio z Toby m Millsem na temat śledztwa. Albo pan to zaraz umożliwi, albo wrócę z nakazem. – Zwolniła przy cisk i zadowolona z siebie mrugnęła do Rooka. Ponownie dobiegł ich metaliczny głos: – Jeśli ma pani pod ręką długopis, mogę podać ten numer. – Dość tego – powiedziała. – To jest dla mnie oficjalna misja do wy konania. Idę postarać się o nakaz. – Obróciła się na pięcie od drzwi i szy bkim krokiem weszła na chodnik, a Rook starał się nadąży ć za nią. Doszli już niemal do Madison Avenue, gdzie zaparkowali samochód naprzeciwko hotelu Carly le, kiedy Rook usły szał, jak ktoś go woła. – Jameson Rook? Odwrócili się oboje. Na chodniku przed swoją rezy dencją stał ry wal Cy Younga, Toby Mills, ruchem ręki przy zy wając ich, aby wrócili. Rook zwrócił się do Nikki, cały promieniejąc. – Cokolwiek mogę zrobić, aby pomóc, pani detekty w.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jestem Toby – powiedział, gdy podeszli do drzwi wejściowy ch. I zanim Nikki zdąży ła się przedstawić, dodał: – Czy mogliby śmy wejść do środka? Nie chcę tutaj zbiegowiska. Przy trzy mał drzwi i wszedł za nimi do holu. Gwiazdor bejsbolu miał na sobie białą koszulkę polo i dżinsy, spod który ch widać by ło bose stopy. Nikki nie potrafiła ocenić, czy jego uty kanie by ło spowodowane brakiem butów, czy naciągnięty m i obolały m ścięgnem. – Przepraszam za to nieporozumienie na zewnątrz. Zdrzemnąłem się trochę i nie chcieli mnie budzić. – Po czy m zwrócił się do Rooka: – A potem zobaczy łem pana i powiedziałem sobie, że przecież nie mogę odsy łać wściekłego Jamesona Rooka z kwitkiem. Współpracuje pan z policją? – Nikki Heat. Witam pana. – Detekty w potrząsnęła jego ręką w uścisku i z całej siły próbowała nie zachowy wać się jak ty powa fanka. – To naprawdę przy jemność. – Chy ba niezby t jej się to udało. – Dziękuję bardzo. Proszę wejść. Rozgośćcie się i proszę mi powiedzieć, co ty m razem takiego zrobiłem, żeby zasłuży ć na wizy tę prasy i policji jednocześnie. Po lewej stronie znajdowały się kręcone schody, ale poprowadził ich do windy naprzeciwko wejścia. Obok niej siedział przy biurku mężczy zna wy glądający na agenta tajny ch służb, ubrany w białą koszulę z długimi rękawami oraz gładki krawat w kolorze kasztanowy m, i wpatry wał się w podzielony na cztery części ekran z obrazami z kamer bezpieczeństwa. Toby wcisnął przy cisk, aby ściągnąć windę, a gdy na nią czekali, powiedział: – Lee, jak przy jdzie Jess, powiedz mu, że zabrałem naszy ch gości na górę. – Jasne – odpowiedział Lee. Nikki rozpoznała jego głos z interkomu, a gdy zauważy ł jej reakcję, dodał z poczuciem winy : – Przepraszam za nieporozumienie, pani detekty w. – Nie ma sprawy. Panel w windzie wskazy wał, że budy nek ma pięć pięter, ale oni wy siedli na trzecim. Wy szli z windy do pachnącego nowy m dy wanem okrągłego pomieszczenia, z którego kory tarze rozgałęziały się w trzech kierunkach. Nikki uznała, że dwa z nich na pewno prowadziły do sy pialni, które znajdowały się z ty łu prostokątnej nieruchomości. Mills podniósł swoją rękę wartą wiele
milionów dolarów, wskazując, żeby szli za nim do najbliższy ch drzwi, które zawiodły ich do słonecznego pokoju z widokiem na ulicę. – My ślę, że możecie nazwać to moim sanktuarium. Salonik wy pełniały trofea sportowe, ale by ł urządzony ze smakiem. Przy mocowane do ściany kije bejsbolowe sąsiadowały z fotografiami przedstawiający mi historię tego sportu: Ted Williams obserwujący, jak piłka wy latuje na aut w Fenway, Koufax w rozgry wkach w 1963 roku, Lou Gehrig w sły nny m uścisku z Babe Ruth. Wbrew temu, co można by sądzić, nie by ła to świąty nia poświęcona Toby ’emu. Jedy ne jego zdjęcia przedstawiały go z inny mi graczami, żadne z wy eksponowany ch trofeów nie zostało zdoby te przez niego, chociaż te również mogły by wy pełnić cały pokój. Heat zinterpretowała to jako chęć ucieczki od szumu medialnego wokół jego własnej osoby, a nie pławienia się w nim. Toby przeszedł za barek z jasnego drewna z intarsją koloru trawy i zapy tał, czy im coś przy gotować. – Mam ty lko drinki Colonel Fizz[1] , ale nie dlatego, że są moim sponsorem, po prostu lubię ten alkohol. Heat sły szała w jego głosie akcent z Oklahomy i zastanawiała się, jak to jest skończy ć liceum w Broken Arrow i dojść do tego wszy stkiego w ciągu niecały ch dziesięciu lat. – Domy ślam się, że jesteście w pracy, w inny m wy padku zaproponowałby m coś mocniejszego. – Co na przy kład? Ma pan tutaj Generała Fizza? – zapy tał Rook. – Widzi pani? Pisarz. – Toby otworzy ł z trzaskiem kilka puszek i nalał napój do szklanek z kostkami lodu. – Na początek dam wam coli. To jeszcze nikogo nie zabiło. – Jestem zaskoczony, że mnie pan zna – powiedział Rook. – Czy tał pan ty le moich arty kułów? – Prawdę mówiąc, czy tałem jedy nie pana reportaż o podróży do Afry ki razem z Bono i ten arty kuł z Portofino o Micku Jaggerze na jego łodzi. O rany, muszę sobie kupić coś takiego. Ale sprawy polity czne, wie pan, Czeczenia, Darfur, to mogę sobie odpuścić, bez urazy. Znam pana przede wszy stkim głównie dlatego, że mamy wielu wspólny ch znajomy ch. Nie by ła pewna, czy Toby Mills jest gościnny z natury, czy gra na zwłokę, ale podczas gdy mężczy źni rozmawiali, Nikki wy jrzała przez okno. Kilka ulic dalej dojrzała Muzeum Guggenheima. Mimo że otaczały go rzędy miejskich budy nków, charaktery sty czny kształt dachu wy różniał go z oddali. W górze ulicy czubki drzew w Central Parku zaczy nały zmieniać barwy na jesienne. Za dwa ty godnie kolorowe liście przy ciągną tutaj wszy stkich amatorów fotografii. Nikki usły szała męski głos zwracający się do Toby ’ego, ale gdy się odwróciła, w pokoju nie by ło jeszcze nikogo poza nimi.
– Cześć Tobe, przy szedłem tu tak szy bko, jak ty lko mogłem. – Do środka wszedł przy stojny mężczy zna o wy glądzie biznesmana, bez krawata. Szy bkim krokiem podszedł do Rooka. – Witam, jestem Jess Ripton. – Jameson Rook. – Wiem. Powinniście by li najpierw skontaktować się ze mną. Nie rozmawiamy z prasą bez wcześniejszego uzgodnienia. – To nie jest wy wiad prasowy – powiedziała Nikki Heat. Ripton odwrócił się, dopiero w ty m momencie zauważając jej obecność. – Pani jest z policji? – Tak, jestem detekty wem. – Podała mu swoją wizy tówkę. – Pan jest jego agentem? Stojący za kontuarem Toby głośno się śmiał. – Nie jestem jego agentem. Jestem menadżerem strategiczny m. – Uśmiechnął się, próbując zatrzeć negaty wne wrażenie, ale niewiele to pomogło. – Agent pracuje dla mnie. Nie wtrąca się, zbiera czeki i wszy scy są zadowoleni. Ja zajmuję się PR-em, umawiam spotkania, wy wiady, zatwierdzam kontrakty reklamowe, każde ogniwo w łańcuchu wartości. – Chy ba trudno zmieścić to wszy stko na wizy tówce – powiedział Rook, wy wołując jeszcze jeden wy buch śmiechu Toby ’ego. Ripton usiadł w duży m wy ściełany m fotelu stojący m w kącie. – Proszę mi powiedzieć, o co tu chodzi. Nikki nie poszła w jego ślady. Podobnie jak nie poddała się dy ktatowi Chestera Ludlowa, także teraz nie miała zamiaru ulec Jessemu Riptonowi, który próbował przejąć kontrolę nad sy tuacją. Chciała, żeby to by ło jej spotkanie. Ale teraz przy najmniej zrozumiała cel tej gry na zwłokę. Przy szedł tatuś. – Czy jest pan adwokatem Toby ’ego? – Mam aplikację adwokacką, ale nie, nie jestem. Zadzwonię po adwokata, jeśli uznam, że go potrzebujemy. A potrzebujemy go? – Nie mnie o ty m decy dować – powiedziała trochę łagodniejszy m tonem. A potem pomy ślała, że właściwie co jej szkodzi spróbować, zostawiła więc Riptona siedzącego w fotelu, a sama zajęła stołek przy barku naprzeciwko Millsa. – Toby, chcę spy tać pana o ten incy dent z ubiegłego ty godnia w mieszkaniu Cassidy Towne. Menadżer skoczy ł na równe nogi. – Nie, nie, nie. Toby nie odpowie na żadne takie py tanie. – Panie Ripton, prowadzę oficjalne śledztwo z ramienia nowojorskiego wy działu zabójstw. Jeśli
woli pan, żeby m zorganizowała przesłuchanie na Dwudziesty m Posterunku, mogę to załatwić. Mogę też załatwić, żeby te wozy transmisy jne na Siedemdziesiątej Ósmej podjechały trochę na północ i sfilmowały przy jazd pana klienta na przesłuchanie. A teraz proszę mi powiedzieć, jak to się ma do pana łańcucha wartości? – Jess? – Toby Mills przerwał ciszę. – My ślę, że powinniśmy oczy ścić atmosferę i mieć to z głowy. Nikki nie czekała na odpowiedź Jessa. Toby chciał współpracować, skorzy stała więc z okazji, py tając: – Naoczny świadek mówi, że kilka dni temu wy waży ł pan kopniakiem drzwi do mieszkania Cassidy Towne. Czy tak by ło? – Tak, proszę pani, zrobiłem to. – A czy mogę spy tać dlaczego? – To proste. By łem wkurzony na tę dziwkę, że ze mną pogry wała. Jess Ripton musiał pójść po rozum do głowy i uznać, że czas odzy skać twarz, ponieważ wtrącił się do rozmowy, chociaż z większą dozą dy plomacji. – Pani detekty w, czy zgodzi się pani, aby m ja opowiedział tę historię? Toby poprawi mnie, jeśli coś przeoczę, a pani może zadać mu wszy stkie dodatkowe py tania. My ślę, że tak pójdzie szy bciej i jak mówi Tobe, będziemy mieli to za sobą. Druży na przy puszczalnie awansuje do posezonowy ch rozgry wek i chcę, żeby skupił się na rehabilitacji ścięgna i by ł gotowy na mecz otwarcia. – Kocham bejsbol – odpowiedziała Heat. – Ale jeszcze bardziej kocham bezpośrednie odpowiedzi. – Oczy wiście. – Skinął głową, po czy m mówił dalej, tak jakby nie usły szał jej ostatniego zdania. – Nie wiem, czy pani zauważy ła, ale nazwisko Toby ’ego Millsa nie pojawia się w brukowy ch pismach. On ma żonę, małe dziecko i drugie w drodze. Dba o wartości rodzinne, zdoby ł nie ty lko wiele lukraty wny ch kontraktów reklamowy ch, ale prowadzi także prężnie działającą fundację chary taty wną. Nikki odwróciła się plecami do faceta w garniturze, a zwróciła twarzą do jego klienta. – Toby, chcę wiedzieć, dlaczego rozwaliłeś drzwi mieszkania mojej ofiary morderstwa. Ripton poderwał się na równe nogi. Wziął stołek barowy, który stał między Heat a Rookiem, i odsunął go do ty łu, po czy m usiadł. Znajdował się teraz w centrum półokręgu, jakim otaczali jego klienta. – To naprawdę prosta historia – powiedział menadżer. – Toby i Lisa sprowadzili się tutaj dwa
ty godnie temu. Chcieli mieszkać w sercu miasta, gdzie on gra, zamiast w hrabstwie Westchester. A co robi Cassidy Towne? Publikuje o ty m materiał, łącznie z adresem. No i oto New York Ledger, pełne pół strony w jej rubry ce, w ty m zdjęcie Toby ’ego, zdjęcie jego domu wraz z adresem, żeby każdy psy chol na świecie mógł zobaczy ć. Zgadnijmy, co się stało. Toby pada ofiarą prześladowcy. W zeszły m ty godniu, kilka dni po ty m, gdy wprowadzili się do swojego wy marzonego domu, Lisa bierze sy na na spacer do Central Parku. Staw jest bardzo blisko stąd. Wchodzą do parku, a ten prześladowca rusza w ich stronę, zaczy na coś wołać jak szalony. Bardzo ich wy straszy ł. Jej ochroniarz interweniował, ale facet uciekł. – Czy znacie nazwisko prześladowcy ? – Morris Granville – powiedzieli jednocześnie Toby i Jess. – Czy zgłaszaliście to na policję? – spy tała Heat. – Tak. Może pani sprawdzić. W każdy m razie Toby by ł na stadionie, kiedy Lisa do niego zadzwoniła, cała we łzach, no i się zdenerwował. – Mówię pani, wściekłem się – dorzucił Toby. – Czy mam wam robić wy kład o prześladowcach? – konty nuował Ripton. – Czy muszę wam przy pominać, co się stało z Johnem Lennonem w odległości półtora kilometra od miejsca, gdzie teraz siedzimy ? Zapomnijcie, że Toby Mills jest gwiazdą bejsbolu, Toby Mills jest mężczy zną. Zrobił to, co zrobiłby każdy mąż i ojciec w obliczu zagrożenia. Ruszy ł do Cassidy Towne, żeby zrobić jej awanturę. A ona co? Zatrzaskuje mu drzwi przed nosem. – No to je wy waży łem kopniakiem – uzupełnił Mills. – I na ty m się skończy ło. Koniec, kropka. – Koniec, kropka – zawtórował mu Toby. Jego menadżer uśmiechnął się i wy chy lił z miejsca, na który m siedział, żeby poklepać swojego klienta po ramieniu. – Ale teraz już jesteśmy o wiele spokojniejsi. Jess Ripton wy prowadził Heat i Rooka na zewnątrz i zatrzy mał się jeszcze na chwilę, żeby zamienić kilka słów. – Czy znaleźliście już jej ciało? – Jeszcze nie – odpowiedziała Nikki. – Coś pani powiem. W mojej karierze wiele razy musiałem się zmagać z koszmarny mi sy tuacjami z punktu widzenia public relations. Nie zazdroszczę dzisiaj Komendzie Głównej policji. Chociaż za odpowiednie honorarium mógłby m sobie z ty m poradzić, jeśli ktoś by py tał. – Zaśmiał się z własnego żartu i uścisnął rękę Heat na pożegnanie. – Przepraszam, że by łem na
początku taki napastliwy – powiedział. – Mam silny insty nkt opiekuńczy. W ten sposób zy skałem moje przezwisko. Dupek?, pomy ślała Nikki. – Zapora – konty nuował nie bez cienia dumy. – Ale teraz, gdy już jesteśmy na stopie przy jacielskiej, niech tak zostanie. Jeśli będzie pani czegokolwiek potrzebowała, proszę dzwonić. – Powiem panu, co by m chciała dostać – odparła. – Słucham. – Całą korespondencję tego prześladowcy do Toby ’ego. Listy, e-maile, cokolwiek. Ripton skinął głową. – Nasi chłopcy z ochrony mają to wszy stko w komputerze. Pod koniec dnia będzie miała pani na biurku kopie. – Widziałam, że macie dużo kamer bezpieczeństwa. Czy macie jego zdjęcie? – Niestety, zaledwie kilka. Dołączę je do listów. Zaczął iść w kierunku domu, ale Rook go zatrzy mał. – Zastanawiałem się nad jedną sprawą, Jess. Dość ściśle współpracowałem z Cassidy w związku z ty m, że przy gotowy wałem arty kuł o niej, i nigdy mi nie powiedziała o ty m, że Toby wy kopał jej drzwi. – Do czego zmierzasz? – To by ło tego samego popołudnia, gdy naciągnął sobie ścięgno – tu Rook zrobił w powietrzu gest cudzy słowu – „podczas gry ”, prawda? – Musisz mi to przeliterować, bo nie rozumiem. – Jego wy gląd niewiniątka by ł jednak absolutnie nieprzekonujący. – Z moich obliczeń wy nika, że przy puszczalnie nabawił się kontuzji jeszcze przed grą albo jego atak się do tego przy czy nił. Gdy by ta informacja wy szła na jaw, miałaby wpły w na jego kontrakt, nie wspominając o kilku prorodzinny ch przedsięwzięciach, nieprawdaż? – Nic o ty m nie wiem. Jeśli Cassidy nic ci nie powiedziała na ten temat, to by ł jej wy bór. – Zamilkł na chwilę i znów uśmiechnął się z przy musem. – Wiem na pewno, że przeprosiliśmy i zrekompensowaliśmy powstałe zniszczenia – powiedział Zapora. – I wy nikające z tego problemy. Wiesz, jak to działa. Dostała trochę pieniędzy i parę informacji, do który ch przy padkiem miałem dostęp. Wy świadczy liśmy bankowi przy sługę. Możesz mi wierzy ć, Cassidy nie narzekała na rezultaty. Nikki się uśmiechnęła. – Będę musiała uwierzy ć panu na słowo.
_______ Heat usły szała za plecami sy k i odwróciła się od swojego biurka. Rook. Stał po drugiej stronie sali i spieniał mleko w ekspresie. Wróciła do lektury, a kiedy skończy ła, po prawej stronie jej biurka znalazł się kubek z latte bez piany. – Przepłukałem go. Samodzielnie – powiedział Rook. – Nie wątpię, że uznasz tę umiejętność za przy datną. Hinesburg, jesteś tu? – zawołała. – Jestem – dobiegł ją głos z kory tarza. Nikki działało trochę na nerwy, że detekty w Hinesburg spędza tak dużo czasu z dala od swojego biurka, i zanotowała sobie w my śli, że musi porozmawiać z nią na ten temat na osobności. Gdy szwendająca się detekty w weszła do pokoju, Heat powiedziała: – Szukam ty ch dokumentów, które miałaś mi przy gotować na temat Holly Flanders. – Nie szukaj. Właśnie przy szły. – Hinesburg podała jej szarą kopertę uży waną w korespondencji między wy działami i z trzaskiem wy puściła balona z gumy do żucia. – Aha, i przesłuchałam te wiadomości na automaty cznej sekretarce Cassidy Towne. Nie wniosły nic ciekawego, chociaż nauczy łam się paru nowy ch przekleństw. Kiedy Nikki skończy ła rozwijać czerwoną tasiemkę przy twierdzoną do tekturowej koperty, powiedziała: – Na wy mianę – i podała detekty w Hinesburg kartkę, którą właśnie przeczy tała. – To jest raport na temat tego incy dentu z prześladowcą z zeszłego ty godnia. – Po czy m rzuciła w stronę Rooka: – Potwierdza się wersja Toby ’ego. – Badamy to? – zapy tała Hinesburg między kolejny mi balonami z gumy do żucia. Heat twierdząco skinęła głową. – Śledztwo prowadzi posterunek w Central Parku, ale ofiary mieszkają w rejonie Dziewiętnastki. Zróbmy z tego większą imprezę i dołączmy. Nie wchodź do gry, ale trzy maj się blisko. Interesują mnie zwłaszcza wszy stkie informacje o prześladowcy. – Morris Granville? – zapy tała Hinesburg, przeglądając dokument. – Zwiał. Daj mi znać, gdy ty lko pojawi się coś na jego temat. Będę miała później parę zdjęć. Prześlę ci je. Detekty w Hinesburg wzięła akta i zaczęła je czy tać przy swoim biurku. Nikki Heat wy jęła dokument z koperty i szy bko rzuciła na niego okiem. – Tak!
Rook wziął ły k podwójnego espresso i zapy tał: – Zwy cięskie numery w Lotto? – Lepiej. Trop w sprawie Holly Flanders. – F-L-A-N-D-E-R-S, jak ta, o której mówił Chester Ludlow? – Mhm... – odpowiedziała i przewróciła stronę w dokumencie. – Dużo tego nie ma. Dwadzieścia dwa lata, parę drobny ch przestępstw i trochę wy kroczeń. Narkoty ki od czasu do czasu, kradzieże w sklepach, naciąganie ludzi na ulicy, a teraz prosty tucja niskiego szczebla. – A mówią, że wszy stkie dobre są zajęte. Ona nie wy gląda, jakby dużo zarabiała. Oto moja teoria. – O Boże, zapomniałam. Teorie. – Mamy zatem młodą kobietę, nikczemną dziwkę. – Ułoży ł lewą dłoń w kształt miseczki i podniósł. – A z drugiej strony mamy podstarzałego polity kiera, miłośnika sadomaso z epoki dzieci kwiatów. – Podniósł tak samo ułożoną prawą dłoń. – My ślę, że ona sprzedaje poufne informacje. Nabrała go, a teraz on chce się zemścić. – Twoja teoria jest ciekawa, ale ma jedną zasadniczą wadę. – To znaczy ? – Nie słuchałam. – Wstała i włoży ła dokumenty do torby. – Idziemy spotkać się z Holly F-L-AN-D-E-R-S. – A co z twoją latte? – A, racja. – Heat wróciła do biurka, wzięła do ręki latte i w drodze do wy jścia dała ją detekty w Hinesburg. Droga na parking wiodła jednak okrężną trasą. Idąc w stronę wy jścia, Heat rzuciła okiem na biuro kapitana Montrose’a. Zazwy czaj widziała go rozmawiającego przez telefon, siedzącego przy komputerze albo gdy wy chodzi ze swojego biura, zaskakując swoim pojawieniem się oficerów i detekty wów na służbie. Teraz odkładał słuchawkę i gestem ręki przy zy wał Heat do siebie. Wiedziała, czego to doty czy.
_______ Rook poczekał, aż wy jadą na aleję Columbus, zanim zapy tał, jak poszło. – W porządku, jak zawsze zresztą z kapitanem – odpowiedziała Nikki. – On wie, że robię wszy stko, aby znaleźć ciało i wy jaśnić sprawę. I zapewnić bezpieczną przy szłość dla planety. Lubię w nim to, że wie, iż nie musi wy wierać na mnie presji.
– Ale...? – Ale. – Nieoczekiwanie poczuła falę wdzięczności, że ma Rooka obok siebie. Nie by ła przy zwy czajona do tego, że ma słuchacza. Nie, to by ło coś więcej, współczujący słuchacz. Samowy starczalność, z której by ła tak dumna, działała, ale nigdy nie odwzajemniła uśmiechu ani też nie by ła zainteresowana jej samopoczuciem. Spojrzała na Rooka siedzącego na miejscu pasażera, przy glądającego się jej, i ogarnęło ją nieoczekiwane ciepło. Co to by ło? – Ale co? – Jest pod presją. Będą go sprawdzać pod kątem jego ewentualnej promocji na podinspektora, no i to nie jest najlepszy moment. Dzwonią do niego bez przerwy z centrali i z prasy. Ludzie chcą odpowiedzi, a on chciał zapy tać mnie o aktualny status tej sprawy. Rook zachichotał. – Jasne, żadnego wy wierania presji na ciebie, nic z ty ch rzeczy. – Zgoda, zawsze jest jakiś słoń na środku pokoju. Ty m razem siedział u niego na kolanach. – Wiesz, Nikki, gdy czekałem na ciebie, my ślałem, jaką frajdę sprawiłaby ta historia Cassidy Towne. Oczy wiście nie by cie martwą – to by by ło do niczego – ale wszy stko, co się stało od tamtej pory. – Przerażasz mnie, wiesz o ty m? – Hej, ja ty lko mówię, co mi się wy daje – zaoponował. – Jedna rzecz, jakiej się o niej dowiedziałem, to ta, że uwielbiała mieć wpły w. To by ło dla mnie odkry cie – jakiego rodzaju osoba prowadzi taką rubry kę w gazecie. Na początku my ślałem, że chodzi głównie o sprośności. Szpiegowanie, nakry cie kogoś, takie rzeczy. Ale w przy padku Cassidy chodziło o władzę, zarówno w jej ży ciu, jak i w arty kułach. Bo kto inny opuszcza agresy wny ch rodziców i agresy wnego męża, aby wejść do biznesu, który nie jest ani trochę łagodniejszy ? – Mówisz więc, że ta rubry ka to by ła jej zemsta na świecie. – Nie jestem pewien, czy to takie proste. My ślę, że to by ło raczej narzędzie. Jeszcze jeden sposób dla niej, żeby trzy mać w ręku władzę. – Czy to nie to samo? – Podobne, zgadzam się, ale zmierzam do czegoś innego – do tego, czego szukałem w pracy nad profilem – do niej jako człowieka. Dla mnie jej historia to opowieść o kimś, kto przeszedł przez ży cie, dostając mocno w kość i by ł zdeterminowany jak diabli, żeby kontrolować sy tuację. Dlatego odsy łała perfekcy jnie upieczone steki, żeby je poprawiono. Ponieważ mogła to zrobić. Albo niszczy ła aktorów, ponieważ oni potrzebowali jej bardziej niż ona ich. Albo kazała takim gościom jak ja przy chodzić do pracy blady m świtem ty lko po to, żeby potem wy jść po bajgle. Wiesz, co my ślę? My ślę, że Cassidy rozkoszowała się faktem, że by ła w stanie namieszać w
głowie Toby ’emu Millsowi do tego stopnia, iż przy szedł do niej i kopniakiem rozwalił jej drzwi. To potwierdziło ty lko jej pozy cję, jej znaczenie. Cassidy Towne rozkwitała, gdy sprawy szły tak, jak ona tego chciała. Albo kiedy by ła w ich centrum. – Nie mogła by ć bardziej w centrum wy darzeń niż teraz. – Dokładnie o to mi chodzi, madam. – Opuścił szy bę po swojej stronie i spojrzał w górę, jak małe dziecko patrzy na kłębiaste chmury odbijające się w wieżach w Centrum Time Warner, gdy okrążali rondo Columbus. Kiedy wy jechali na Broadway, konty nuował: – Reasumując, jestem pewien, że wolałaby by ć ży wa, ale jeśli jesteś Cassidy Towne i musisz umrzeć, to czy możesz pozostawić lepsze dziedzictwo niż takie, że połowa miasta szuka twoich zwłok, a druga o tobie mówi? – To ma sens. – A potem dodała: – Ale w dalszy m ciągu trochę mnie przerażasz. – Boisz się?... Czy może jesteś szczęśliwie przestraszona? Zastanowiła się nad ty m przez chwilę i powiedziała: – Zostanę przy ty m, że mnie przerażasz.
_______ Rewitalizacja Times Square w latach dziewięćdziesiąty ch w cudowny wręcz sposób przekształciła ten niebezpieczny i dość odrażający kiedy ś obszar w rejon wy praw cały ch rodzin. Odnowiono teatry na Broadway u, które mają w swoim repertuarze przebojowe musicale, pojawiły się dobre restauracje, rozkwitły wielkie domy handlowe i powrócili tam ludzie, sy mbolizujący powrót Wielkiego Jabłka, a może nawet stający się jego siłą napędową. Ale element nieprzy zwoitości nie zniknął. Został ty lko zepchnięty bardziej na zachód, i w tamte rejony kierowali się właśnie Heat i Rook. Ostatni znany adres Holly Flanders po jej wpadce z prosty tucją to hotel opłacany za ty dzień z góry na rogu Dziesiątej i Czterdziestej Pierwszej. Jechali w milczeniu przez większość drogi Dziewiątą Aleją, ale gdy Heat skręciła w Dziesiątą i zaczęły się pokazy wać się prosty tutki, Rook zaczął nucić znany dżingiel: „Och, moja dziwka ma imię, nazy wa się H-O-L-L-Y...”. – W porządku, słuchaj – powiedziała Heat. – Mogę znieść twoje teorie. Mogę tolerować twoje zawy żone poczucie ważności w tej sprawie. Ale jeśli masz zamiar śpiewać, to ostrzegam, że mam broń. – Wiesz, cały czas mi dokuczasz na temat mojego znaczenia w tej sprawie, ale pozwól, że o coś cię zapy tam, detekty w Heat. Dzięki komu spotkałaś się z Toby m Millsem, kiedy prakty cznie stałaś
pod ścianą? Kto zabrał cię do Grubego Tommy ’ego, dzięki czemu jesteś teraz w drodze na przesłuchanie kobiety, o której istnieniu nie miałaś pojęcia, dopóki Gruby Tommy nie skierował nas do Chestera Ludlowa, który z kolei doprowadził nas tutaj? Zastanowiła się przez chwilę i powiedziała: – Powinnam by ła się zamknąć i pozwolić ci śpiewać. Nieoznakowany samochód policy jny jest całkowicie rozpoznawalny dla większości uliczny ch prosty tutek. Crown victoria w kolorze złocistosłomkowy m równie dobrze mógłby mieć napis OBYCZAJÓWKA wy pisany fluorescency jny mi literami na drzwiach i dachu. Aby ogłosić całej okolicy swoje przy by cie, mogli jeszcze zapalić koguta i włączy ć sy renę. Mając to na względzie, Heat zaparkowała za rogiem hotelu o nazwie Wy rafinowany, tak że ona i Rook mogli tam podejść bez zwracania na siebie nadmiernej uwagi. Trochę pomógł fakt, że miejsce parkingowe znajdowało się za stertą niewy wieziony ch śmieci. W biurze kierownika siedział jakiś chudzielec z brzy dką łatą na głowie w miejscu, gdzie ktoś wy rwał mu włosy, i czy tał popołudniowe wy danie New York Ledgera. Twarz Cassidy Towne wy pełniała przestrzeń nad zagięciem gazety. Ty tuł by ł wy drukowany ogromną czcionką, która zazwy czaj jest zarezerwowana dla Dnia Zwy cięstwa i spaceru po księży cu. Napis głosił: SPOCZYWAJ W POKOJU = ZAGINIONA W AKCJI Skradzione Zwłoki Zamordowanej Plotkarki Dla Nikki Heat po prostu nie by ło dzisiaj ucieczki. Facet o bladej skórze z czerwoną blizną na głowie nie przerwał ani na chwilę lektury, py tając ich ty lko, czy chcą na godzinę, czy na cały dzień. – Jeśli na cały dzień, dajemy dodatkowo lód i oliwkę dla dzieci. Rook pochy lił się do Heat i szepnął: – My ślę, że wiem, dlaczego to miejsce nosi nazwę Wy rafinowany. Nikki szturchnęła go łokciem i powiedziała: – Tak naprawdę szukamy jednej z pana lokatorek, Holly Flanders. – Obserwowała, jak oczy chudzielca poderwały się znad gazety i wpatrzy ły w sufit nad głową, a potem wróciły do niej. – Flanders – powtórzy ł. – Próbuję sobie przy pomnieć. – A potem dodał znacząco: – Może mi pani w ty m pomoże? – Jasne. – Nikki odsunęła na bok mary narkę i bły snęła odznaką na pasku. – To panu pomoże? Numer pokoju, który im podał, znajdował się na końcu obskurnego kory tarza na drugim piętrze,
który śmierdział środkami do dezy nfekcji i rzy gowinami. Istniała niewielka szansa, że Ichabod Crane zadzwoni do pokoju i uprzedzi Flanders, więc Heat poleciła Rookowi, żeby został na dole i obserwował go. Nie podobało mu się to zadanie, ale nie protestował. Zanim go opuściła, przy pomniała mu, co stało się poprzednim razem, kiedy nie został na dole, mimo że go o to prosiła. – A, tak. Coś sobie przy pominam. By łem zakładnikiem trzy many m na muszce, zgadza się? Za każdy mi drzwiami, które mijała, sły chać by ło ry k dzienny ch programów telewizy jny ch. Wy glądało to tak, jakby ludzie chcieli hałasem telewizora zagłuszy ć hałas dnia codziennego, a w rezultacie tworzy li jedy nie jeszcze większy hałas. Wewnątrz jednego z pokoi kobieta płakała i jęczała: „To wszy stko, co mi zostało, to wszy stko, co mi zostało”. Dla Heat brzmiało to jak więzienie. Zatrzy mała się przed pokojem o numerze 217 i ustawiła się w pozy cji z dala od drzwi. Nie wiedziała, na ile może wierzy ć ostrzeżeniu Ludlowa na temat zakupu broni ręcznej, ale na wszelki wy padek sprawdziła kieszenie swojej mary narki. Dobra polity ka, jeśli chcesz wrócić na noc do domu. Zastukała do drzwi i nasłuchiwała. Tu też by ł włączony odbiornik telewizy jny, chociaż nie tak głośno. Rozpoznała „Kroniki Seinfelda” po riffie gitary basowej dobiegający m zaraz po wy buchu śmiechu. Zastukała jeszcze raz i słuchała. Kramera wy walano z ry nku produkcy jnego. – Zamknąć się tam! – dobiegł ją męski głos gdzieś z kory tarza. Heat zastukała jeszcze głośniej i zapowiedziała się: – Holly Flanders, tu policja, proszę otworzy ć drzwi. Gdy ty lko wy rzekła te słowa, drzwi szeroko się otwarły i wy skoczy ł z nich pucołowaty mężczy zna z włosami zapleciony mi w warkoczy ki, po czy m przebiegł obok niej wzdłuż kory tarza. By ł nagi i trzy mał w ręku swoje ubranie. Drzwi miały pneumaty czne zamknięcie i zanim się zatrzasnęły, Nikki przy kucnęła i przy trzy mała je lewy m ramieniem, kładąc rękę na broni. – Holly Flanders, pokaż się. – Sły szała teraz, jak sam Jerry wy laty wał z ry nku produkcy jnego, a potem w pokoju trzasnęła rama okienna. Podbiegła na ugięty ch nogach i przy by ła ze swoim sig sauerem akurat w momencie, gdy za oknem znikała kobieca noga. Heat podbiegła, przy lgnęła plecami do ściany, szy bko wy jrzała i cofnęła się. Z dołu dobiegł ją okrzy k. Nikki spojrzała w dół. Na stercie śmieci leżała na plecach młoda kobieta w wieku jakichś dwudziestu trzech lat, ubrana jedy nie w dżinsy. Kiedy Nikki schowała broń do kabury i wy biegła na kory tarz, by ł on już wy pełniony ludźmi, w większości kobietami, wy chodzący mi ze swoich pokoi, aby zobaczy ć, co się dzieje. Nikki
krzy knęła: – Policja, cofnąć się, cofnąć się, oczy ścić przejście! Oczy wiście sprowadziło to ty lko jeszcze większą liczbę ciekawskich. Większość z nich poruszała się ospale, by li albo na prochach, albo odurzeni, ale jakie to miało znaczenie? Przedarła się przez ten tłum, przeskoczy ła schody po dwa stopnie i wy biegła przez szklane drzwi na zewnątrz. Duże wgniecenie w czarny m worku ze śmieciami oznaczało miejsce lądowania Holly. Heat wy szła na chodnik i spojrzała w prawo. Nic nie zobaczy ła. Potem spojrzała w lewo i nie mogła uwierzy ć w to, co widzi. Rook prowadził Holly Flanders w jej kierunku, trzy mając dziewczy nę za łokieć. Miała na sobie jego sportową kurtkę, ale pod spodem w dalszy m ciągu by ła naga od pasa w górę. Kiedy do niej podeszli, Rook zapy tał: – Jak sądzisz, mogliby śmy ją wprowadzić do Milmar w takim stroju?
_______ Godzinę później, ubrana w czy stą białą uniwersalną bluzkę, którą Nikki trzy mała w szufladzie, aby móc przebrać się po całej nocy na posterunku, akcji w terenie albo pochlapaniu się kawą, Holly Flanders czekała w sali przesłuchań. Heat i Rook weszli do środka i usiedli jedno obok drugiego na wprost niej. Nie odzy wała się. Patrzy ła ty lko gdzieś ponad ich głowami, wpatrując się w odcinek pły tki akusty cznej, która biegła nad lustrem fenickim. – Nie masz jeszcze dużej kartoteki, przy najmniej nie jako dorosła – zaczęła Nikki, otwierając teczkę Holly. – Ale muszę cię ostrzec, że dzisiaj przeniosłaś grę na inny poziom. – Dlatego, że uciekałam? – Dziewczy na w końcu zwróciła na nich oczy. By ły przekrwione i opuchnięte, obwiedzione zby t grubą kredką. Nikki pomy ślała, że gdzieś tam w głębi kry je się ładna, a może nawet piękna osoba, pod warunkiem że miałaby lepsze ży cie i pozby ła się hardości. – Bałam się. Skąd miałam wiedzieć, kim jesteście i co robicie? – Powiedziałam dwukrotnie, że jestem z policji. Za pierwszy m razem mogłaś by ć za bardzo zajęta swoim klientem. – Widziałem tego gościa, jak biegł kory tarzem – wtrącił się Rook. – Czy mogę coś dodać? Żaden mężczy zna po pięćdziesiątce nie powinien nosić warkoczy ków. – Pochwy cił spojrzenie Nikki mówiące mu, żeby się zamknął. – Skończy łem. – To tak na boku, Holly. Twoim główny m zmartwieniem nie jest ucieczka ani prosty tucja. W twoim pokoju znaleźliśmy dziewięciomilimetrowego Rugera, bez licencji i naładowanego.
– Jest mi potrzebny do obrony. – Znaleźliśmy też przenośny komputer. Przy okazji, jest kradziony. – Znalazłam go. – W każdy m razie to też nie jest twój główny problem. Ale zawartość komputera już tak. Przejrzeliśmy twardy dy sk i znaleźliśmy sporo listów. Listów z pogróżkami i próbami wy łudzenia pod adresem Cassidy Towne. Ta część przemowy Nikki trafiła do dziewczy ny. Zaczęła tracić pewność siebie, a detekty w wolno, spokojnie i z premedy tacją podkręcała śrubę z każdy m następny m zdaniem. – Znasz te listy, Holly ? Holly nie odpowiedziała. Zaczęła obgry zać z paznokci resztki lakieru i przełknęła ślinę. – Chcę cię zapy tać o coś jeszcze. Coś, czego nie by ło w twoim pokoju, a co znaleźliśmy gdzie indziej. Proces destrukcji manikiuru został powstrzy many, a na twarzy Holly pojawiło się zaskoczenie, zupełnie jakby oczekiwała czegoś innego i musiała sobie z ty m poradzić. Ale to, do czego teraz odnosiła się ta policjantka, wy dawało się stanowić dla Holly całkowitą tajemnicę. – To znaczy co? – zapy tała. Nikki wy sunęła z teczki kopię zdjęcia. – To jest zestaw twoich odcisków palców zdjęty ch podczas zatrzy mania pod zarzutem prosty tucji. – Pchnęła odbitkę w stronę Holly, żeby ta mogła im się przy jrzeć. Następnie detekty w Heat wy jęła z teczki inne zdjęcie. – A to jest inny zestaw odcisków, również twoich. Zostały zdjęte przez naszy ch techników dzisiaj rano z kilku klamek w domu, w który m mieszkała Cassidy Towne. Młoda kobieta nie odpowiedziała. Jej dolna warga zaczęła lekko drżeć. Holly odsunęła od siebie odbitkę, po czy m znowu znalazła punkt nad lustrem, w który zaczęła się wpatry wać. – Zdjęliśmy te odciski, ponieważ ostatniej nocy Cassidy Towne została zamordowana. W tamty m mieszkaniu. W ty m, w który m znaleźliśmy twoje odciski palców. – Nikki widziała, jak twarz Holly blednie i tężeje. – Co prosty tutka mogła robić w mieszkaniu Cassidy Towne? – konty nuowała. – By łaś tam dla seksu? – Nie. – By łaś może jedny m z jej źródeł? Informatorką? – zapy tał Rook. Dziewczy na przecząco potrząsnęła głową. – Holly, chcę odpowiedzi. – Spojrzenie Nikki wy raźnie mówiło, że będą tu tak długo, dopóki tej odpowiedzi nie uzy ska. – Co cię łączy ło z Cassidy Towne?
Holly Flanders powoli zamrugała i przy mknęła oczy. A kiedy je otworzy ła, spojrzała na Nikki Heat i powiedziała: – Ona by ła moją matką.
[1] Colonel Fizz – drink, w skład którego wchodzą m.in. bourbon i woda gazowana; angielskie słowo colonel oznacza pułkownika (przy p. red.).
ROZDZIAŁ PIĄTY
N ikki bardzo uważnie wpatry wała się w twarz Holly. Jako policjantka spędzała całe dnie, żeby znaleźć jakąś wskazówkę. Coś, co dałoby jej większą wiedzę niż wy powiedziane słowa. Wskazówka, że to by ło kłamstwo. A jeśli nie by ło, co czuła kobieta, podając tę informację. Detekty w Heat pracowała w branży, w której ludzie cały czas wciskali jej kit. Dziewięć razy na dziesięć, kwestią by ło jedy nie, w jakiej ilości. Poszukiwanie wskazówki, a zwłaszcza umiejętność jej odczy tania, pomagały Nikki ustalić stopień nieuczciwości. To by ł jej wspaniały świat. Na twarzy Holly Flanders szalała burza emocji, które mówiły Nikki, że to, co przed chwilą usły szała, jest prawdą. Albo jakąś wersją prawdy. Kiedy Holly odwróciła wzrok i ponownie zaczęła obgry zać lakier z paznokci, Heat rzuciła Rookowi py tające spojrzenie. Reporter nie miał najmniejszego problemu z właściwy m jego odczy taniem. Mówiło: „No i co, panie obserwatorze?”. – Nie wiedziałem, że Cassidy Towne miała dzieci. – Przy brał miękki, współczujący dla dziewczy ny ton. A może sam czuł się bezbronny. – Ona też nie – odpaliła Holly. – Ktoś jej zrobił dziecko i prakty cznie wy parła się mnie. – Holly, zwolnij trochę – powiedziała detekty w. – Wy jaśnij mi wszy stko dokładnie, bo to, co mówisz, jest dla mnie całkowicie nowe i zaskakujące. – A co tu jest do rozumienia? Głupia pani jest czy co? Jest pani policjantką, niech to pani sama rozgry zie. By łam jej „dzieckiem miłości”. – Wy powiedziała te słowa z jadem, który wraz z gniewem nagromadził się w niej przez te wszy stkie lata. – By łam jej bękartem, brudny m mały m sekretem, i nie mogła się doczekać, aby zamieść mnie pod dy wan. W zasadzie wsadziła mnie tam, zanim jeszcze odpadła mi pępowina. Teraz przy najmniej nie musi udawać, że nie istnieję, albo odmawiać mi jakiegokolwiek wsparcia, bo się mnie wsty dzi, gdy ż ciągle jej przy pominam, jak sobie spieprzy ła ży cie. Oczy wiście, że pan o ty m nie wiedział. Nie chciała, żeby ktokolwiek o ty m wiedział. Jak można by ć królową skandali, kiedy ma się własny skandal? Młoda kobieta chciała się rozpłakać, ale zamiast tego wy prostowała się na krześle, wy rzucając
z siebie ty radę w taki sposób, jakby przebiegła długi dy stans. Albo obudziła się nagle z tego samego koszmaru. – Holly, wiem, że to dla ciebie trudne, ale muszę zadać ci kilka py tań. – Dla detekty w Heat Holly Flanders wciąż by ła podejrzana o morderstwo, ale policjantka odnosiła się do niej z cichą empatią. Jeśli Cassidy Towne fakty cznie by ła matką dziewczy ny, Nikki darzy ła ją szczególny m współczuciem, jako córkę ofiary morderstwa. Zakładając oczy wiście, że sama jej nie zabiła. – A mam wy bór? – Twoje nazwisko to Flanders, a nie Towne. Czy to nazwisko twojego ojca? – To jest nazwisko jednej z moich rodzin zastępczy ch. Nazwisko Flanders jest w porządku. Przy najmniej nie nazy wam się Madoff. Co wtedy ludzie by o mnie pomy śleli? Detekty w Heat ponownie sprowadziła rozmowę na właściwe tory. – Czy wiesz, kto jest twoim ojcem? – Holly ty lko potrząsnęła przecząco głową. – A twoja matka wiedziała? – konty nuowała Nikki. – Domy ślam się, że miała wielu kochanków. – Holly gestem ręki wskazała na siebie. – Cecha rodzinna, no nie? Jeśli wiedziała, to nigdy nie powiedziała. – A ty nigdy nie podejrzewałaś, kto to mógł by ć? – Nikki ciągnęła ten wątek, gdy ż historia z ojcostwem mogła wskazy wać na moty w. Holly ty lko wzruszy ła ramionami, a wskazówką by ł unik. Rook również odczy tał to w ten sposób. – Wiesz, ja też nie wiem, kto by ł moim ojcem – powiedział. Nikki zareagowała na to odkry cie. Holly lekko przechy liła głowę w jego kierunku, po raz pierwszy okazując zainteresowanie. – To szczera prawda. Doskonale wiem, jak to jest układać sobie ży cie wokół tej brakującej przestrzeni. To ma wpły w na wszy stkie jego aspekty. I nie mogę uwierzy ć, Holly, że jakakolwiek normalna osoba, ty m bardziej ktoś z jajami, jak ty, nie spróbowałaby się czegoś dowiedzieć. Nikki czuła, że rozmowa wchodzi w nową fazę. Holly Flanders zwróciła się bezpośrednio do Rooka. – Zrobiłam parę obliczeń – powiedziała. – Wie pan. – Licząc dziewięć miesięcy wstecz? – zapy tał, śmiejąc się lekko. – Dokładnie tak. I jedy ne, do czego doszłam, to że by ło to w maju 1987 roku. Moja ma... Ona nie miała wtedy jeszcze własnej rubry ki, ale by ła w Waszy ngtonie, przez cały miesiąc wy szukując dla Ledgera informacji o jakimś polity ku, który dał się nakry ć, jak pieprzy ł jakąś dziwkę na łodzi, i nie by ła to jego żona. – Gary Hart – powiedział Rook.
– Ktokolwiek. W każdy m razie doszłam do wniosku, że zaliczy ła wpadkę podczas tej podróży. A dziewięć miesięcy później, proszę bardzo! – powiedziała to z rozdzierającą serce ironią. Heat zapisała w notesie „Waszy ngton, maj, 1987?”. – Porozmawiajmy o teraźniejszości. – Położy ła długopis w taki sposób, że opierał się o spiralę na górze strony. – Jak często kontaktowałaś się z matką? – Powiedziałam pani, że by ło tak, jakby m nie istniała. – Ale próbowałaś. – Tak, próbowałam. Odkąd by łam dzieckiem. Próbowałam, kiedy rzuciłam szkołę, uznałam się za emancy pantkę i zdałam sobie sprawę, że schrzaniłam. Dokładnie to samo. Więc stwierdziłam wtedy : Świetnie. Odwal się i zdechnij. – Dlaczego w takim razie kontaktowałaś się z nią teraz? – Holly milczała. – Na twoim komputerze znajdują się listy z pogróżkami. Dlaczego znów się z nią skontaktowałaś? Holly się zawahała, a potem powiedziała: – Jestem w ciąży. I potrzebuję pieniędzy. Moje listy wracały, więc poszłam do niej. Wiecie, co mi powiedziała? – Usta jej zadrżały, ale się opanowała. – Powiedziała mi, żeby m się wy skrobała. Tak jak ona powinna by ła to zrobić. – Czy to wtedy kupiłaś broń? – Jeśli Holly grała na emocjach, Nikki sprowadziła ją na ziemię faktami. Niech wie, że to nie jest ława przy sięgły ch. Współczucie nie wy gra z faktami. – Chciałam ją zabić. Zdoby łam wy try ch, żeby którejś nocy wejść do jej mieszkania, i poszłam tam. – Z bronią – powiedziała detekty w. Holly twierdząco skinęła głową. – Spała. Stałam przy jej łóżku z pistoletem wy celowany m w jej głowę. Prawie to zrobiłam. – Wzruszy ła ramionami. – A potem po prostu wy szłam. – I w ty m momencie uśmiechnęła się, po raz pierwszy od początku rozmowy. – Cieszę się, że zaczekałam.
_______ Gdy ty lko mundurowa odprowadziła Holly do aresztu ty mczasowego, Rook odwrócił się w stronę Heat. – Już wiem. – Nie możesz.
– Ale wiem. Rozwiązałem sprawę. – Ledwo mógł się powstrzy mać. – A przy najmniej mam teorię. Heat pozbierała dokumenty i notatki i wy szła z pokoju. Rook trzy mał się tuż za nią całą przez drogę do sali odpraw. Im szy bciej szła, ty m szy bciej mówił. – Widziałem notatkę, jaką zrobiłaś, kiedy Holly powiedziała o tej podróży w sprawie Gary ’ego Harta. Zgadzasz się ze mną w tej kwestii, prawda? – Rook, nie proś mnie, żeby m podpisała się pod twoimi niedopracowany mi teoriami. Ja nie teorety zuję, ja zbieram dowody. – A do czego prowadzą teorie? – Do kłopotów. – Szy bko skręciła w stronę sali. Rook podąży ł za nią. – Nie – powiedział. – Teorie to takie małe nasionka, z który ch wy rastają duże drzewa, które... Do licha, gubię się we własnej metaforze. Ale chodzi mi o to, że przy pomocy teorii zdoby wasz dowody. One są Punktem A na mapie skarbów. – Niech ży ją teorie – powiedziała bezbarwny m tonem i usiadła przy biurku. Rook przy sunął sobie krzesło i usiadł obok niej. – Ale słuchaj dalej. Gdzie by ła Cassidy Towne, kiedy zaszła w ciążę? – Nie ustaliliśmy... – W Waszy ngtonie – przerwał jej. – Co robiła? – Wy kony wała przy dzielone zadanie. – Zbierała materiały o polity ku zamieszany m w skandal. A kto dał nam cy nk o Holly Flanders? Polity k zamieszany w skandal. Chester Ludlow jest naszy m człowiekiem! – Rook, ten twój wy raz twarzy mówiący „rozwiązałem zagadkę Sfinksa” jest naprawdę uroczy, ale to ty lko teoria. – To dlaczego zrobiłaś notatkę? – Postukał palcem w jej notes. – Żeby to sprawdzić – odpowiedziała. – Jeśli ojciec Holly Flanders okaże się ważny dla sprawy, chcę mieć możliwość sprawdzenia, kto by ł wtedy w Waszy ngtonie i z kim Cassidy Towne miała romans. – Założę się, że Chester Ludlow by ł wtedy w Waszy ngtonie. Może nie piastował jeszcze urzędu na Kapitolu, ale zważy wszy na dy nastię polity czną, z jakiej pochodzi, na pewno miał tam jakąś pracę po znajomości. – Mogło tak by ć, to duże miasto. Ale nawet jeśli on jest ojcem Holly, to dlaczego podsuwałby nam jej trop, skoro prowadziłby on z powrotem do niego jako podejrzanego? Rook zamilkł.
– No dobrze, w porządku. To by ła ty lko teoria. Cieszę się, że możemy, no wiesz... – Wy kluczy ć ją? – O jedną mniej musisz się martwić – odpowiedział. – Jesteś bardzo pomocny, Rook. Bez ciebie nie by ło tutaj tak samo. – Zadzwonił telefon na jej biurku. To by ł detekty w Ochoa. – Co masz, Oach? – Jesteśmy z Raley em w budy nku sąsiadujący m z ty m, gdzie mieszkała Cassidy Towne. Jakiś facet zadzwonił na posterunek ze skargą, że jej śmieci znalazły się w jego pry watny ch pojemnikach na odpady. – W tle Nikki sły szała piskliwy głos starszego mężczy zny, który mówił coś zrzędliwy m tonem. – Czy to ten oby watel, którego sły szę? – Potwierdzam. Dzieli się informacjami z moim partnerem. – A jak on odkry ł, że to by ły jej śmieci? – Prowadzi obserwację – powiedział Ochoa. – Jeden z ty ch? – Jeden z ty ch.
_______ Kiedy detekty w Ochoa skończy ł rozmawiać z Heat, dołączy ł do Raley a, który skorzy stał z powrotu partnera, aby uwolnić się od starszego mężczy zny. – Przepraszam pana bardzo. – Ale ja jeszcze nie skończy łem – zaprotestował oby watel. – To nie potrwa nawet minuty. – Znalazłszy się poza zasięgiem słuchu starszego pana, Raley powiedział do Ochoi: – O rany, teraz już wiem, skąd biorą się ci psy chole, który ch sły szy się w radiu. To jak, przewozimy śmieci czy czekamy ? – Nikki chce, żeby śmy się tu trochę pokręcili, dopóki nie przy jadą technicy. Pan Galway prawdopodobnie zanieczy ścił te worki ze śmieciami, ale wezmą od niego odciski palców, żeby go wy eliminować spośród podejrzany ch, i zrobią, co do nich należy. Trochę w to wątpię, ale może znajdą coś tutaj albo w okolicach patio. – Warto spróbować – zgodził się Raley. – Czy ja dobrze usły szałem, że chcecie moje odciski palców? – Galway przy sunął się do nich o kilka centy metrów. Jego niedawno ogolone policzki bły szczały, a w jasnoniebieskich oczach
płonęła podsy cana od dekad gniewna podejrzliwość. – Nie popełniłem żadnej zbrodni. – Nikt nie mówi, że pan popełnił, proszę pana – powiedział Raley. – Nie podoba mi się twój ton, młody człowieku. Czy ten kraj tak się już przy zwy czaił do podcierania się Konsty tucją, że teraz policji wolno chodzić od drzwi do drzwi i zbierać od oby wateli odciski palców bez żadnego powodu? Do czego wam to jest potrzebne, do jakiejś bazy dany ch? Raley miał już dość i gestem dał znak Ochoi, że teraz jego kolej. Drugi detekty w chwilę się zastanowił i przy wołał Galway a, aby ten się zbliży ł. Kiedy starszy mężczy zna się przy sunął, Ochoa powiedział przy ciszony m głosem: – Panie Galway, pana działanie jako zaangażowanego oby watela dostarczy ło policji kluczowy ch informacji w znaczący m dochodzeniu w sprawie morderstwa, i jesteśmy za to bardzo wdzięczni. – No, dziękuję bardzo, ja... Te jej śmieci to by ło ty lko jedno wy kroczenie. Złoży łem wiele skarg. Ochoa wy puścił z siebie trochę pary i nie zmienił podejścia. – Tak, proszę pana, i ty m razem wy gląda na to, że pana czujność dała efekty. Wskazówka prowadząca do zabójcy pani Towne może by ć właśnie tutaj, na pańskim patio. – Ona nigdy też nie segregowała śmieci. Dzwoniłem do służb miejskich aż do upadłego. – Przy sunął głowę do twarzy Ochoi tak blisko, że ten mógł policzy ć naczy nka pod jego półprzezroczy stą skórą. – Taka handlara sprośnościami na pewno beztrosko naruszała prawo. – No cóż, panie Galway, może pan wy świadczy ć nam kolejną przy sługę, pomagając naszy m technikom laboratory jny m wy eliminować pańskie odciski palców z ty ch worków, tak żeby śmy nie mieli już żadny ch przeszkód w znalezieniu zabójcy. Chce pan nam w dalszy m ciągu pomagać, prawda? Starszy mężczy zna pocierał sobie ucho. – I to nie pójdzie do żadnej tajnej bazy dany ch? – Ma pan na to moje słowo. – Dobrze, w takim razie nie widzę przeszkód – powiedział Galway i poszedł po schodkach na werandę, aby przekazać żonie wiadomości. – Wiesz, jak będę cię nazy wał? – zapy tał Raley. – Zaklinacz wariatów.
_______
Ładny mi wielkimi literami detekty w Heat zapisała na białej tablicy datę i godzinę włamania się Holly Flanders do apartamentu Cassidy. Gdy ty lko zamknęła marker, usły szała, jak jej komórka wibruje na biurku. To by ł SMS od Dona, jej trenera sztuk walki. „Jutro rano. Tak/Nie?”. Oparła kciuk na literze T na klawiaturze, ale się zawahała. A potem zaczęła się zastanawiać, co spowodowało to wahanie. Jej wzrok powędrował w stronę Rooka, który siedział w oddali odwrócony do niej plecami i rozmawiał z kimś przez telefon. Nikki jeszcze raz przesunęła palcem po klawiszu, a potem nacisnęła T. Dlaczego nie?, pomy ślała. Gdy ty lko Rook przy szedł z powrotem do sali, Heat zebrała swoją ekipę wokół tablicy, aby przedy skutować postępy w śledztwie. Ochoa podniósł wzrok znad dokumentów, które trzy mał w ręku. – To właśnie przy szło z Siedemnastki na temat kradzieży zwłok. – W pokoju zapanowała cisza. Wszy scy skupili na nim całą swoją uwagę, zdając sobie sprawę ze znaczenia informacji, a nawet mając może nadzieję, że uda im się odzy skać ciało. – Znaleźli tę porzuconą terenówkę. By ła kradziona, tak samo jak wy wrotka. Według raportu zabrano ją zeszłej nocy z parkingu przy centrum handlowy m w East Meadow, na Long Island. Ekipa techników ściąga z niej odciski palców i co tam jeszcze mogą znaleźć. – Czy tał jeszcze chwilę w milczeniu, a potem zamknął teczkę i podał ją Heat. Przejrzała ją i powiedziała: – Pominąłeś coś. Raport mówi, że to twoja informacja na temat przy klejonej na zderzaku naklejki wy różniającego się studenta naprowadziła ich na główny trop. Dobra robota, Oach. – Zgaduję, że nie by łeś za bardzo zdekoncentrowany – rzuciła Hinesburg. – Czy m miałby m by ć zdekoncentrowany ? Wzruszy ła ramionami. – Dużo się działo. Wy padek, ekipa, korek uliczny czy co tam jeszcze... Miałeś o czy m my śleć. Wszy stko wskazy wało na to, że na posterunku rozeszła się plotka o separacji małżeńskiej Ochoi i jego prośbie, aby jechać razem z Lauren Parry. Jasne by ło, że to Hinesburg ją rozpowiadała. Heat nie podobało się, w którą stronę zmierza ta rozmowa, a także uznanie kogoś za winnego z powodu plotki, zdecy dowała się więc to przeciąć. – My ślę, że na ty m skończy my. Ale dla Ochoi to nie by ł koniec. – Hej, jeśli twierdzisz, że coś mnie rozpraszało w czasie pracy, to powiedz to wprost. – Czy ja tak powiedziałam? – uśmiechnęła się Hinesburg.
Nikki wkroczy ła do akcji bardziej zdecy dowanie. – Przejdźmy dalej. Chcę porozmawiać o śmieciach Cassidy Towne – powiedziała. Raley już miał się odezwać, ale uprzedził go Rook. – Wiesz, to by łaby o wiele lepsza nazwa dla jej rubry ki. Ale już za późno. – Poczuł na sobie chłodne spojrzenia i szy bko odjechał z krzesłem na kółkach do swojego biurka, mówiąc: – Albo może za wcześnie. – W każdy m razie – mówił Raley energiczny m tonem – kry minalisty ka pracuje teraz na miejscu. Ale nie wy gląda na to, żeby mieli odkry ć coś ważnego. Jeśli chodzi o same śmieci, to tu się robi dziwnie. Są ty lko śmieci z mieszkania. Fusy z kawy, resztki jedzenia, pudełka po płatkach, takie tam. – Żadny ch materiałów biurowy ch – konty nuował jego partner. – Specjalnie zwracaliśmy uwagę, czy nie ma tam notatek, papierów, wy cinków – kompletnie nic. – Może robiła wszy stko na komputerze – odezwała się detekty w Hinesburg. Heat przecząco potrząsnęła głową. – Rook powiedział, że w ogóle nie uży wała komputera. A poza ty m każdy, kto uży wa komputera, czasem coś drukuje. Zwłaszcza dziennikarz, mam rację? Ponieważ zwracała się do niego, Rook podjechał z powrotem, żeby dołączy ć do kręgu. – Ja zawsze drukuję zapasowe kopie na wy padek, gdy by coś się stało z moim laptopem. No i jako dowód. Ale jak powiedziała detekty w Heat, Cassidy Towne nie uży wała komputera. W ten sposób chciała zachować nad wszy stkim kontrolę. Miała zby t dużą paranoję, że coś może zostać przeskanowane, skradzione albo przesłane dalej. Więc pisała wszy stko na archaicznej elektry cznej maszy nie do pisania marki IBM i kazała asy stentce biec z kopią do Ledgera, żeby to skatalogowali. – Zatem w dalszy m ciągu jej zaginione papiery i wy druki pozostają tajemnicą. – Zdjęła nasadkę z markera i zakreśliła tę notatkę na tablicy. – Dla mnie to wy gląda tak, jakby ktoś chciał przy właszczy ć sobie wszy stko, nad czy m pracowała – powiedział Raley. – My ślę, że masz rację, Rales, i pójdziemy z ty m jeszcze krok dalej. Nie zamy kam żadny ch drzwi – Nikki uży ła markera, aby wskazać nim listę przesłuchiwany ch osób – ale zaczy na to wy glądać nie na zemstę za coś, co napisała, ale bardziej na powstrzy manie tego, o czy m obecnie pisała. Rook, pomożesz nam tutaj? Jesteś naszy m informatorem. – Jak najbardziej. Wiem, że miała na boku jakiś duży projekt. To dlatego mówiła mi, że pracuje do późnej nocy i czasami gdy przy chodziłem rano, zastawałem ją w ubraniu z poprzedniego dnia.
– Czy powiedziała ci, co to by ło? – zapy tała Nikki. – Nie mogłem tego z niej wy doby ć. Zakładałem, że by ł to arty kuł do czasopisma i może widziała we mnie ry wala. Znów się kłania jej potrzeba kontrolowania spraw. Cassidy powiedziała mi kiedy ś, i nawet to zapisałem, żeby zacy tować w arty kule: „Jeśli masz coś sensacy jnego – Rook zamknął oczy, aby przy wołać z pamięci dokładne słowa – trzy maj gębę na kłódkę, miej oczy szeroko otwarte, a sekrety głęboko zagrzebane”. Zasadniczo chodziło jej o to, że jeśli jest to naprawdę duża sprawa, to nie rozgłaszasz tego, bo ktoś mógłby cię ubiec. Albo zaskarży ć, żeby cię powstrzy mać. – Albo zabić? – dodała Nikki. Podeszła do tablicy i wskazała dwa dni na osi czasu. – JJ, gospodarz domu Cassidy i miejscowy zbieracz opowieści, mówił, że dwukrotnie wy mieniał jej zamki. Za pierwszy m razem, kiedy miała wrażenie, że ktoś wchodził do jej mieszkania. Opierając się na informacjach z przesłuchania jej odrzuconej córki, możemy przy jąć, że to ona tam by ła. To też tłumaczy jej odciski palców. Na noc morderstwa ma alibi z klientem. Sprawdzamy to, powodzenia. Co do drugiej wy miany zamków, rozmawialiśmy z Toby m Millsem, który przy znaje się, że wy waży ł drzwi Cassidy kopniakiem i mówi, że by ła to reakcja na kłopoty z prześladowcą, które sprowokowała Towne. Sharon? – Kopie raportu o ty m incy dencie są na twoim biurku razem ze zdjęciem tego faceta. – Hinesburg uniosła odbitkę z kamery bezpieczeństwa. – To Morris Ira Granville, wciąż na wolności. Przesłałam kopie na posterunek w Central Parku i do Dziewiętnastki. Heat rzuciła marker na metalową tackę umieszczoną wzdłuż białej tablicy i skrzy żowała ręce. – Nie muszę wam mówić, że kapitan Montrose jest pod dużą presją z zewnątrz, jeśli chodzi o zaginione ciało. Raley, Ochoa, kapitan zgodził się, żeby przesunąć parę osób z wy działu włamań do pomocy, aby przesłuchali dokładnie wszy stkich ludzi w apartamentach i firmach w okolicy – przerwała, żeby na drugiej tablicy znaleźć nazwisko ofiary – miejsca zabójstwa Estebana Padilli. W ten sposób wy zostajecie na razie przy tej sprawie i porwaniu zwłok. – Coś mi przy szło do głowy – powiedział Rook. – Maszy na do pisania, której uży wała Cassidy Towne. Ten ty p maszy n posiada wkłady z taśmy, która przewija się podczas pisania. Gdy by śmy mieli którąś z jej stary ch taśm, mogliby śmy się im przy jrzeć i przy najmniej zobaczy ć, nad czy m pracowała. – Raley, Ochoa? – rzuciła Nikki. – Już się robi – odpowiedział Ochoa. – Wracamy do apartamentu – zawtórował mu Raley. Kilka minut po zakończeniu spotkania Rook podszedł do Heat, trzy mając w ręku swój telefon komórkowy.
– Dostałem właśnie telefon od jednego z moich źródeł. – Kto to jest? – Informator. – Wsunął iPhone’a do kieszeni i założy ł ręce na piersi. – Nie masz zamiaru powiedzieć mi, kto to, prawda? – Jedziesz? – A warto? – A masz lepsze tropy ? Albo może chciałaby ś pokręcić się tutaj, żeby usiąść razem z kapitanem Montrose’em i obejrzeć wiadomości o piątej? Nikki rozważała to przez chwilę. W końcu rzuciła plik dokumentów na biurko i chwy ciła kluczy ki.
_______ Rook kazał jej wjechać na krawężnik na Czterdziestej Czwartej przed lokalem Sardi. – To chy ba lepsze od wizy ty w całodobowej my jni samochodowej? – Rook, przy sięgam, jeśli w tak podstępny sposób chcesz mnie zaciągnąć na drinka, to nic z tego – powiedziała. – A jednak tu jesteś. – Kiedy przesunęła dźwignię automaty cznej skrzy ni biegów na „Ruszaj”, Rook zawołał: – Zaczekaj. To by ł żart. Nie o to mi chodziło. – Ponownie przestawiła dźwignię na „Parkuj”, a on dodał: – Ale gdy by ś zmieniła zdanie, wiesz, że zawsze jestem chętny. Wewnątrz lokalu, na podwy ższeniu dla gości, Nikki zauważy ła matkę Rooka, która machała do nich ręką znad swojego stolika. Nikki odpowiedziała jej ty m samy m, a następnie odwróciła się do niej plecami, tak aby kobieta nie mogła widzieć gniewu na jej twarzy, kiedy rzuciła Rookowi: – Twoja matka? I to jest to twoje źródło? Twoja matka? – Hej, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że ma informację na temat morderstwa. Czy odrzuciłaby ś to? – Tak. – Nie my ślisz tak. – Popatrzy ł uważnie na jej twarz. – W porządku, my ślisz. I dlatego nie chciałem ci nic mówić. Ale co ty by ś jej odpowiedziała? Że nie chcesz usły szeć tego, co ma do powiedzenia? A jeśli okaże się to przy datne? – Sam mogłeś to zrobić. – Chciała porozmawiać z policją. A to oznacza ciebie. Daj spokój, jesteśmy tutaj, jest koniec dnia, co masz do stracenia?
Nikki uzbroiła się w uśmiech i odwróciła się, aby podejść do stolika. Po drodze, wciąż uśmiechając się szeroko, wy szeptała do niego: – Zapłacisz mi za to. – A potem obdarzy ła Margaret Rook jeszcze szerszy m uśmiechem. Kobieta siedziała na wy ściełanej ławie w rogu, po królewsku rozparta między kary katurami José Ferrera i Danny ’ego Thomasa. Nikki uświadomiła sobie, że otoczenie Margaret Rook przy puszczalnie zawsze by ło królewskie. A jeśli nawet nie, ona czy niła je takim. Nawet w pokoju w apartamencie Rooka na partii pokera, gdzie Nikki spotkała ją latem, jego matka wy glądała zdecy dowanie bardziej w sty lu Monte Carlo niż Atlantic City. Po uściskach powitalny ch i pozdrowieniach wreszcie usiedli. – Czy to jest pani stały stolik? – zapy tała Nikki. – Ładnie tu i cicho. – No cóż, gorączka teatralna jest jeszcze przed nami. Uwierz mi, dziecko, będzie tu wy starczająco głośno, kiedy wy ładują się te wszy stkie autobusy z New Jersey i White Plains. Ale tak, lubię ten stolik. – To jej ulubiony widok – powiedział Rook. Obrócił się na krześle, a Heat podąży ła za jego wzrokiem do kary katury jego matki wiszącej na przeciwległej ścianie. Wielka Dama Broadway u, jak ją nazy wał, uśmiechała się do nich z lat siedemdziesiąty ch. Pani Rook objęła chłodny mi palcami nadgarstek Nikki i powiedziała: – My ślę, że gdy by ś po college’u wy brała teatr, to twoja kary katura też by tu teraz wisiała. – Nikki poczuła się wstrząśnięta, że matka Rooka zna ten fakt z jej młodości, a przecież nigdy na ten temat nie rozmawiały, ale chwilę potem zrozumiała. Arty kuł. Ten cholerny arty kuł. – Chciałaby m jeszcze jednego Jamesona – powiedziała aktorka do kelnera. – Obawiam się, że jesteś skazana na mnie – powiedział Rook, prawdopodobnie nie pierwszy raz w swoim ży ciu. Nikki poprosiła o dietety czną colę, a Rook zamówił espresso. – Racja, jest pani na służbie, detekty w Heat. – Tak, Jameso... Jamie powiedział, że ma pani dla mnie informację w związku z Cassidy Towne. – Owszem. Czy chcecie usły szeć to teraz, czy poczekamy na drinki? – Teraz – odezwali się jednocześnie Heat i Rook. – W takim razie doskonale, ale nie obwiniajcie mnie, jeśli będę musiała przery wać. Jamie, czy pamiętasz Elizabeth Essex? – Nie. – Spójrz na niego. Jamie zawsze się iry tuje, kiedy opowiadam mu historie o ludziach, który ch nie zna.
– Tak naprawdę to denerwuje mnie, kiedy opowiadasz je drugi albo trzeci raz z rzędu, a ja w dalszy m ciągu nie wiem, kim oni są. To będzie po raz pierwszy, więc mów, mamo. Nikki zdopingowała ją bardziej delikatnie, dając jej to, czego tamta pragnęła, czy li oficjalny posłuch. – Rozumiem, że ma pani ważną informację w sprawie Cassidy Towne? Czy znała ją pani? – Ty lko przelotnie, co mi zupełnie odpowiadało. Wszy scy wy świadczamy sobie przy sługi, ale ona sprowadziła wy soką sztukę do handlu na niskim poziomie. Kiedy Cassidy zaczęła pracę w gazecie, zapraszała mnie na drinki i prosiła, aby jej załatwić darmowe bilety na spektakle, a ona w zamian za to zamieści jakieś drobne notki na mój temat w swojej rubry ce. Oczy wiście za każdy m razem płaciłam za swoje drinki. Zupełnie inaczej postępowała z mężczy znami. Obiecy wała im dużo miejsca w gazecie w zamian za seks. Z tego, co sły szałam, często nie dotrzy my wała umów. – Czy pani informacja na jej temat pochodzi z ostatniego okresu? – zapy tała Nikki z nadzieją w głosie. – Tak. Elizabeth Essex – zapisz to nazwisko, będziesz go potrzebować. Elizabeth jest wspaniały m mecenasem sztuki. Ona i ja należy my do komitetu, którego celem jest zorganizowanie monologów sceniczny ch Szekspira przy fontannie w Lincoln Center latem przy szłego roku. Dzisiaj po południu spotkały śmy się obie z Esmeraldą Montes z organizacji Central Park Conservancy na lunchu w Barze Boulud, zanim zrobi się zby t chłodno, żeby siedzieć na patio. – Gdzie jest ta kawa? – zapy tał Rook. – Przy dałaby mi się kofeina. – Kochanie, uspokój się. Już dochodzę do sedna sprawy, to bardzo ważne, żeby opisać okoliczności, wiesz? Jesteśmy więc przy trzeciej lampce świetnego Domaine Mardon Quincy, rozmawiamy o całej tej sprawie morderstwa i kradzieży zwłok, tak jak wszy scy naokoło, i Elizabeth, która niezby t dobrze toleruje napoje wy sokoprocentowe, wy jawia w chwili melancholii spowodowanej zby t dużą ilością wina raczej szokującą informację, którą poczułam się w obowiązku naty chmiast podzielić. – I co to za informacja? – zapy tała Nikki. – Że próbowała zabić Cassidy Towne. – Kiedy kelner rozstawiał na stoliku napoje, Margaret rozkoszowała się wy razem ich twarzy, po czy m podniosła szklaneczkę z nowy m drinkiem w geście toastu. – Kurty na w dół.
_______
Elizabeth Essex wpatry wała się bez ustanku w policy jną odznakę Nikki Heat. – Chcecie ze mną rozmawiać? O czy m? – Wolałaby m raczej nie prowadzić tej rozmowy w kory tarzu, pani Essex, i my ślę, że pani też nie. – W porządku – powiedziała kobieta i otworzy ła szeroko drzwi, a kiedy detekty w i Rook stanęli na importowany m weneckim lastry ko w foy er, Nikki zaczęła: – Mam kilka py tań na temat Cassidy Towne, które chciałaby m pani zadać. Podejrzani i przesłuchiwani w sprawach o morderstwo prezentują policji całą gamę reakcji. Zaczy nają się bronić, stają się agresy wni, nadmiernie emocjonalni, przy bierają kamienną twarz albo zaczy nają histery zować. Elizabeth Essex zemdlała. Nikki badała uważnie jej twarz, szukając wskazówek i zobaczy ła, że kobieta staje się bezwładną marionetką z uszkodzony mi sznurkami. Doszła do siebie, gdy Heat dzwoniła właśnie po karetkę, i ubłagała ją, aby odłoży ła słuchawkę, zapewniając, że nic jej nie będzie. Nie rozbiła sobie głowy i rumieńce zaczęły już wracać na jej twarz, więc Nikki się zgodziła. Wraz z Rookiem podtrzy my wali ją w drodze do salonu i pomogli jej usiąść na sofie w kształcie litery L, ustawionej w taki sposób, aby rozkoszować się widokiem na East River i Queens. Elizabeth Essex, która zbliżała się do sześćdziesiątki, by ła ubrana w kostium w sty lu Upper East Side, sweter i perły, a na głowie miała szy lkretową opaskę. By ła atrakcy jna w sposób niewy muszony, emanowała bogactwem bez zewnętrzny ch jego przejawów. Ponownie zapewniła ich, że nic jej nie jest, i poprosiła detekty w Heat, aby konty nuowała. Jej mąż niedługo wróci do domu, a na wieczór mają plany. – Dobrze – powiedziała detekty w Heat. – Jedna z nas powinna zacząć mówić. – Czekałam na to – odparła kobieta z cichą rezy gnacją. Nikki ponownie zajęła się obserwacją znany ch jej z doświadczenia sy gnałów. Z Elizabeth Essex biło jednocześnie poczucie winy i ulgi. – Zdaje sobie pani sprawę, że Cassidy Towne została znaleziona martwa dziś rano? – zapy tała Heat. Pani Essex przy taknęła skinięciem głowy. – Cały dzień mówią o ty m w wiadomościach. I teraz jeszcze informują, że jej ciało zostało skradzione. Co się dzieje? – Dostałam informację, że próbowała pani zabić Cassidy Towne. Elizabeth Essex by ła pełna niespodzianek. Nie zawahała się z odpowiedzią, ty lko zwy czajnie odpowiedziała: – Tak, próbowałam.
Heat rzuciła okiem na Rooka, który przezornie trzy mał się z dala. By ł zajęty obserwacją trajektorii samolotu, który kładł się na skrzy dło przy Citi Field podczas krótkiego podejścia do lądowania na lotnisku La Guardia. – Kiedy to by ło, pani Essex? – zapy tała. – W czerwcu. Nie pamiętam dokładnej daty, ale to by ło jakiś ty dzień przed tą falą ogromny ch upałów. Pamięta to pani? Nikki patrzy ła jej prosto w oczy, ale czuła z ty łu, że Rook zmienił pozy cję na poduszkach. – Dlaczego chciała pani ją zabić? Kobieta ponownie odpowiedziała bez żadnego wahania. – Pieprzy ła się z moim mężem, pani detekty w. – Ale powściągliwa uprzejmość szy bko z niej opadła. Elizabeth Essex przemówiła otwarcie i z całego serca. – Cassidy Towne i ja by ły śmy w zarządzie Klubu Ogrodowego Knickerbocker. Zazwy czaj musiałam siłą ciągnąć mojego męża na organizowane przez nas imprezy, ale tej wiosny nagle to on zdawał się mieć o wiele więcej entuzjazmu niż ja. Wszy scy wiedzą, że Cassidy Towne spędziła większość swojego ży cia z nogami w powietrzu, ale czy mogłam nawet przez chwilę przy puszczać, że to będzie mój własny mąż? – Zamilkła i głośno przełknęła ślinę, po czy m jakby spodziewając się py tania Heat, powiedziała: – Nic mi nie jest, proszę mi pozwolić wy rzucić to z siebie. – Proszę mówić dalej – odrzekła Nikki. – Mój prawnik wy najął pry watnego detekty wa, żeby ich śledził, no i oczy wiście, spotkali się kilka razy na potajemny ch schadzkach. Zazwy czaj by ły to ładniejsze hotele. A raz... raz, na naszej wy cieczce z przewodnikiem do ogrodu botanicznego, zniknęli z pola widzenia i pieprzy li się jak zwierzęta za zielnikiem i ogródkiem skalny m. Żadne z nich nie wiedziało, że ja wiem o wszy stkim, i nie obwiniam mojego męża. To ona. To ta dziwka. Kiedy więc nadszedł czas naszego letniego bankietu, zrobiłam to. – Co pani zrobiła, pani Essex? – Otrułam tę dziwkę. – Kolory wróciły jej na twarz, wy dawały się podkreślać jej doskonały nastrój podczas opowiadania tej historii. – Zrobiłam mały wy wiad. Jest na ry nku nowy narkoty k, po który sięga młodzież. Mefedron. – Heat doskonale go znała. Chodził pod nazwą M-Cat i MiauMiau. – Czy wie pani, dlaczego jest tak popularny ? Dostęp. Można go znaleźć w poży wce dla roślin. – Uśmiechnęła się. – Poży wka dla roślin! – Ten towar może by ć śmiertelny – powiedział Rook. – Nie dla Cassidy Towne. Dostałam się do kuchni na bankiecie i dorzuciłam go do jej obiadu. To wy dawało się takie poety ckie: umrzeć z powodu zatrucia poży wką dla roślin na imprezie naszego klubu ogrodowego. Ale musiałam źle obliczy ć proporcje albo ona miała niesamowicie
silny organizm, bo jej to nie zabiło. My ślała ty lko, że złapała jakiegoś wy kręcającego żołądek wirusa. Wie pani, tak naprawdę to się cieszę, że jej nie zabiłam. O wiele zabawniej by ło patrzeć, jak ta dziwka cierpi. – I zaczęła się śmiać. Gdy się uspokoiła, Heat zapy tała: – Pani Essex, czy może pani potwierdzić, gdzie pani by ła między północą a czwartą nad ranem dzisiejszej nocy ? – Mogę. W środku nocy przy lecieliśmy z Los Angeles. – Żeby postawić kropkę nad i, dodała: – Z moim mężem. – Domy ślam się w takim razie, że jest pani w dobry ch stosunkach ze swoim mężem – powiedziała Nikki. – Mój mąż i ja jesteśmy we wspaniały ch stosunkach. Rozwiodłam się i ponownie wy szłam za mąż. Parę minut później Heat przerwała ciszę, gdy zjeżdżali windą na dół, mówiąc do Rooka: – Ciekawa jestem twoich kolejny ch źródeł. Kuzy ni z cy rku, a może jacy ś barwni wujowie? – Nie martw się, dopiero się rozgrzewam. – Nic nie masz – powiedziała i wy szła z windy do holu.
_______ O piątej trzy dzieści następnego ranka trener Nikki Heat próbował założy ć jej haka i wy lądował plecami na macie. Nikki podskakiwała wokół niego, gdy się podnosił. Jeśli Don odczuł upadek, nie okazał tego po sobie. Chciał ją zwabić, markując ruch w lewo, ale zorientowała się i uprzedziła jego atak z prawej strony, umy kając bokiem. W efekcie mijając ją, ledwie ją musnął. Ale by ły komandos ty m razem nie upadł płasko na ziemię, zamiast tego zrobił przewrót przez ramię, obrócił się wokół niej i wziął ją z zaskoczenia noży cami od ty łu pod kolanami. Oboje upadli na matę i trzy mał ją w zapaśniczy m uścisku tak długo, aż się poddała. Potem znów walczy li. I jeszcze raz. Ponownie próbował ją zmy lić atakiem z zaskoczenia, ale Nikki nie potrzebowała drugiej lekcji. Gdy wy kony wał obrót wokół niej, podniosła nogę do kopniaka, a ponieważ nie miał się czy m podeprzeć, impet pozbawił go równowagi. Usiadła na nim, gdy upadł, i ty m razem Don musiał się poddać. Heat chciała zakończy ć sesję serią rozbrojeń przeciwnika. Od tamtej nocy w jej mieszkaniu, gdy Rosjanin trzy mał ją na muszce w salonie, stanowiły one stały element ćwiczeń. Tamto rozbrojenie odby ło się w sposób podręcznikowy, ale Nikki wierzy ła w próby, który ch celem by ło
uniknięcie ostateczności. Don ćwiczy ł z nią na broni ręcznej i strzelbach, potem przeszedł na noże, które stanowiły bardziej podstępny oręż niż broń na amunicję. Gdy wślizgnąłeś się poza linię strzału, broń dawała ochronę swoją bliskością, w przeciwieństwie do rękojeści noża. Kwadrans później, wy konawszy trzy dzieści ćwiczeń, złoży li sobie wzajemnie ukłony na zakończenie walki i każde z nich udało się pod pry sznic. Don zawołał ją, gdy wchodziła do swojej szatni. Ponownie spotkali się na macie i zapy tał ją, czy miałaby ochotę na spotkanie wieczorem. Z przy czy n, który ch nie potrafiła zrozumieć, a przy najmniej zaaprobować, pomy ślała o Rooku i prawie odmówiła. Strząsnęła to jednak z siebie i powiedziała: – Jasne, czemu nie?
_______ Jameson Rook wy szedł z szatni siłowni Equinox w Tribeca i zobaczy ł, że ma dwie wiadomości od Nikki Heat. Poranek by ł rześki. W powietrzu czuć już by ło jesień. Gdy znalazł się na ulicy Murray i przy łoży ł komórkę do ucha, aby oddzwonić, w szy bie drzwi wejściowy ch zobaczy ł parę unoszącą się z jego wilgotny ch włosów. – Jesteś wreszcie – powiedziała. – Już zaczy nałam my śleć, że zmieniłeś zdanie co do naszy ch ustaleń w kwestii obserwacji. – Ani trochę. Po prostu jestem jedną z nieliczny ch osób, które fakty cznie zwracają uwagę na tabliczkę z zakazem uży wania telefonów komórkowy ch w szatni siłowni. Co się dzieje? Heat, jeśli znalazłaś ciało i nie zabrałaś mnie ze sobą, będę wściekły. – Jestem o krok bliżej. – Nie mów. – Dokładnie tak. Dzwonił Gruby Tommy. Wsy pał ekipę, która wczoraj napadła na furgonetkę koronera. Bądź za dwadzieścia minut przed swoim budy nkiem, to cię zabiorę. Jeśli będziesz się dobrze zachowy wać, może załapiesz się na imprezę.
_______ – Dwoje z nich jest w środku – powiedziała Nikki Heat do walkie-talkie. – Gdy Kawaler Numer Trzy się pokaże, ruszamy. – Jesteśmy gotowi – odpowiedziała detekty w Hinesburg. Heat, Rook, Raley i Ochoa robili za Trojan, ukry ci wewnątrz ładowni ciężarówki dostawczej
zaparkowanej na Dziewiętnastej Wschodniej, naprzeciwko sklepu z telefonami komórkowy mi. Gruby Tommy powiedział Nikki, że sklep to ty lko przy kry wka dla prawdziwej działalności tego tria, jaką by ło pory wanie zaparkowany ch samochodów dostawczy ch w czasie, gdy kierowca ciągnął na wózku pierwszą partię ładunku. Przewozili towar do melin paserskich i porzucali samochody, które nie by ły im do niczego potrzebne. – Domy ślam się więc, że opłaciła się sprawa z Gruby m Tommy m – powiedział Rook. – Nie do twarzy ci z tą desperacją, Rook – odparła. Usły szał z ty łu, jak Raley i Ochoa aż krztuszą się ze śmiechu. – Ale to właśnie przy wiodło nas tutaj, prawda? – Rook bez powodzenia próbował, aby zabrzmiało to jak najbardziej naturalnie, a nie desperacko. – Dlaczego on podzielił się tą informacją akurat z tobą, detekty w Heat? – zapy tał Raley, cały szczęśliwy, że może w ten sposób drażnić Rooka. Ochoi też to sprawiało przy jemność. – Nie chcę o ty m mówić – odrzekła Heat. – No powiedz – odezwał się Ochoa kuszący m tonem. Nikki nabrała powietrza. – Gruby Tommy powiedział mi to dlatego, że miałam jaja postawić mu się wczoraj rano. Powiedział też, aby m się za bardzo do tego nie przy zwy czajała. – Czy to by ła groźba? – spy tał Raley. Heat uśmiechnęła się i wzruszy ła ramionami. – Bardziej początek przy jaźni. – Z ty łu po twojej stronie. – Z walkie-talkie dobiegł ich raport Hinesburg, która by ła w przedsionku pralni samoobsługowej dwa domy dalej. Gdy ty lko skończy ła mówić, tuż obok nich zagrzmiał motocy kl. – Ochoa, sprawdź go – wy dała polecenie Nikki. Odsunęła się na bok, policjant wy jrzał przez okienko i zobaczy ł wielkiego faceta w skórzanej kamizelce uczepionego kierownicy motocy kla. – To może by ć ten mój z AR-15. By ł w masce, ale sy lwetka się zgadza. – Usiadł z powrotem na jedny m z worków z praniem, aby Heat mogła zobaczy ć, jak motocy klista parkuje na chodniku przed sklepem i wchodzi do środka. – Dobra – powiedziała detekty w Heat do mikrofonu. – Uderzmy na nich, zanim pojadą w miasto. Za sześćdziesiąt sekund ruszamy na mój sy gnał. – Popatrzy ła na zegarek i powiedziała „czas”, aby zsy nchronizować się z pozostały mi. – Ochoa, ty idziesz na końcu – poleciła. – Nie chcę, żeby rozpoznali cię na środku ulicy. – Jasne – odpowiedział.
– A ty, Rook? – Wiem, wiem, siedź wy godnie, dopóki kapitan nie da znaku odpięcia pasów. – Dziennikarz przesunął się, żeby ich przepuścić, i usiadł na worku Ochoi. – O, jeszcze ciepły. – Trzy, dwa, ruszamy – powiedziała Nikki, wy skakując pierwsza przez ty lne drzwi, tuż za nią podążał Raley. Ochoa zgodnie z poleceniem pozostał jeszcze chwilę w otwarty ch drzwiach. Rook widział, jak detekty w Hinesburg podchodzi do sklepu z drugiej strony ulicy. Nastąpiła krótka chwila ciszy, po czy m Ochoa zwrócił się do Rooka, mówiąc: – Zastanawiam się, czy powinienem... W ty m momencie rozległy się strzały. Najpierw ciężka seria z AR-15, a potem wy strzały z broni małego kalibru. Rook przy sunął się do punktu obserwacy jnego, ale Ochoa odciągnął go do ty łu. – Schy l się. Chcesz, żeby cię zabili? – Wepchnął Rooka między worki z praniem, a następnie wy skoczy ł przez ty lne drzwi, trzy mając wy ciągniętą broń, i ruszy ł, okrążając ciężarówkę od bezpiecznej strony. Rozległa się jeszcze jedna seria strzałów, powtórne serie z karabinu i Rook wy jrzał przez okno od strony pasażera, w samą porę, żeby zobaczy ć, jak Ochoa daje nura, szukając schronienia w hurtowni papierosów. Nastąpiło jeszcze kilka strzałów dla osłony, co dało kierowcy czas, żeby rozgrzać silnik motocy kla. Motocy klista dodał gazu, zjechał z krawężnika i pomknął w kierunku Dziewiętnastej Ulicy. Heat i Hinesburg wy skoczy ły ze sklepu, składając się do strzału, ale zablokowała je przejeżdżająca taksówka. Motocy klista obejrzał się przez ramię, a kiedy odwrócił się z powrotem, na jego twarzy widniał lekceważący uśmieszek. Taki wy raz twarzy na zawsze zapamiętał Rook, zanim wziął zamach i torbą z praniem zwalił gościa z motocy kla prosto na asfalt.
_______ Pół godziny później motocy klista z objawami wstrząsu mózgu znajdował się na więzienny m oddziale szpitala Bellevue. By ł z niego prawdziwy czarny charakter, nie ty lko facet z karabinem, ale prawdopodobnie lider grupy, no i nie dawał się łatwo złamać. Jego dwóch pomocników oczekiwało na Nikki Heat w pokoju przesłuchań na Dwudziesty m Posterunku. Już z ich min można by ło wy wnioskować, że czeka ją ciężka praca. Usiadła naprzeciw nich, dokładnie studiując ich więzienną kartotekę. Obaj mieli już na koncie odsiadki za wszy stkie wy kroczenia, od drobny ch kradzieży po rozboje ze szczególny m okrucieństwem i sprzedaż narkoty ków.
Detekty w Heat wiedziała, że będzie musiała rozdzielić tę dwójkę. Ale najpierw musiała znaleźć słaby punkt w jedny m z mężczy zn; i on będzie ty m, którego oddzieli od stada. Miała strategię, jak to zrobić, w związku z ty m potrzebni jej by li obaj, aby mogła dokonać wy boru. Zamknęła akta i spokojnie zaczęła: – No dobra. Kto was wy najął do wczorajszego przedstawienia? Obaj mężczy źni obdarzy li ją spojrzeniem całkowicie bez wy razu. Oczy więźniów. – Boy d, zaczniemy od ciebie. – Ten duży, z brodą koloru soli i pieprzu, spojrzał na nią, ale nie odezwał się ani słowem. Zachowy wał się tak, jakby by ł strasznie znudzony i patrzy ł gdzieś w bok. Zwróciła się do drugiego z nich, rudzielca z wy tatuowaną na szy i pajęczą siecią. – Shawn, a ty ? – Nic na nas nie masz – powiedział. – Nawet nie wiem, dlaczego tu jestem. – Nie obrażaj mnie, dobrze? – odarła. – Niecałe dwadzieścia cztery godziny temu ty i twój kumpel na motorze napadliście na furgonetkę służb miejskich, ukradliście zwłoki, wy machiwaliście bronią przed nosem policjanta i lekarki sądowej, posłaliście kierowcę do szpitala, no i znaleźliście się tutaj, aresztowani i przeznaczeni do długiej odsiadki w Ossining. Czy to dlatego, że ja nie wiem, co robię, czy może dlatego, że wy tego nie wiecie? Stojący w pokoju obserwacy jny m Rook odwrócił się do Ochoi. – Ostre. – Jeśli o mnie chodzi, ci goście potrzebują czegoś jeszcze bardziej ostrego – stwierdził policjant. Nikki oparła ręce na stole i pochy liła się w kierunku oby dwu mężczy zn. Dokonała wy boru, rozpoznała, który z ty ch dwóch by ł dziwką. Dziwkę zawsze można złamać. Zrobiła pół obrotu w kierunku lustra za jej krzesłem i dała znak głową. Drzwi otworzy ły się i do pokoju wszedł Ochoa. Uważnie wpatry wała się w ich twarze, gdy detekty w stał za nią. Boy d, ten z brodą koloru stali, sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie zauważy ł. Znalazł sobie jakieś wy imaginowane miejsce, w które znowu zaczął się wpatry wać. Shawn zamrugał i rzucił niespokojne spojrzenie. – W porządku, detekty wie? – zapy tała. – Proszę mi dać obejrzeć ich szy je, z lewej strony. Heat poprosiła jednego i drugiego, aby odwrócili głowy na prawą stronę, i Ochoa przechy lił się przez stół, przy glądając się jednemu, a następnie drugiemu. – Tak – powiedział, kiedy skończy ł. – W porządku. – I wy szedł z pokoju. – O co chodzi? – zapy tał Shawn, ten który miał tatuaż przedstawiający sieć pajęczą. Jedy ną odpowiedzią Nikki by ło: – Zaraz wracam. Opuściła pokój, aby wrócić po niecałej minucie w towarzy stwie dwóch mundurowy ch.
– Ten tam – powiedziała, wskazując na Shawna. – Zabierzcie go do dwójki i trzy majcie tam, dopóki nie przy jedzie człowiek od prokuratora okręgowego. – Hej, co ty robisz? – zawołał Shawn, kiedy go wy prowadzano. – Nic na mnie nie masz. Nic. Policjanci przy trzy mali go w drzwiach i Nikki się uśmiechnęła. – Dwójka – powtórzy ła, i wy szli. Nikki pozwoliła ciszy mówić, a w końcu sama się odezwała: – Twój kolega zawsze taki nerwowy ? Mężczy zna nawet się nie poruszy ł, jakby by ł nieobecny. – Nie trzeba wiele, aby zauważy ć, że on nie jest tak zorganizowany jak ty, Boy d. Ale właśnie nad ty m powinieneś się zastanowić. Twój kumpel z tatuażem na szy i jest przegrany. I wie o ty m. A wiesz, z czy m ty masz problem? My czegoś chcemy. Chcemy nazwiska osoby, która was wy najęła. I jesteśmy gotowi zaoferować wam układ. Ty wiesz i ja wiem, że Shawn go przy jmie. Ponieważ układ będzie korzy stny. A on jest... No cóż, to Shawn, prawda? Boy d dalej siedział nieruchomo, jak oddy chający pomnik. – A co z tobą, Boy d? – Ponownie otworzy ła jego teczkę. – Z takim rodowodem posiedzisz długo w Ossining. Ale wiesz, że można to załatwić. Czas upły wa. Poza ty m twój kumpel Shawn będzie mógł cię tam odwiedzać. Bo będzie na wolności. Nikki czekała. Sama musiała zachowy wać stoicki spokój, ponieważ zaczy nała my śleć, że jednak odcięła od stada niewłaściwą osobę. Zaczy nała się denerwować, że facet mógł by ć na ty le spry tny, aby się domy ślić, że komedia Ochoi z oglądaniem tatuaży by ła jedy nie fortelem. Denerwowała się, że Boy d jest po prostu socjopatą, a ona wy jdzie na tej transakcji jak Zabłocki na my dle. Zastanawiała się, czy nie zmienić strategii i nie zaproponować mu układu. Ale to by znaczy ło, że nie wy trzy mała. Serce trzepotało jej w okolicy szy i, zupełnie jak ptak na uwięzi. By ła tak blisko i nienawidziła my śli, że wszy stko wy ślizgnie jej się z rąk. Poszła więc w inny m kierunku. Zawzięła się i postanowiła zagrać va banque. Bez słowa podniosła się z miejsca i zamknęła akta. Potem wy równała strony, stukając nimi o blat stołu. Odwróciła się i zaczęła odmierzać kroki w stronę drzwi, przy każdy m kroku mając nadzieję coś usły szeć. Położy ła rękę na klamce, zatrzy mała się tak długo, jak ty lko to by ło możliwe, i otworzy ła drzwi. Do diabła, nic. Przeniknęło ją okropne uczucie wy ciekającej z niej siły. Pozwoliła, żeby drzwi zamknęły się za nią. W pokoju obserwacy jny m wy dała z siebie ciężkie westchnienie i napotkała rozczarowane spojrzenia Rooka, Raley a i Ochoi. A potem usły szała:
– Hej! Cała czwórka odwróciła się w stronę lustra. Boy d kucał przy stole, kajdanki ograniczały mu swobodę ruchów. – Hej! – krzy knął jeszcze raz. – Jaki układ?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
D etekty w Heat stała na chodniku, przy gotowując swoją ekipę do drugiego rajdu tego dnia. Miała przeogromną nadzieję, że dobra passa się utrzy ma i że w ciągu następny ch kilku minut wejdzie w posiadanie skradziony ch zwłok Cassidy Towne. Rook twierdził, że ich podejrzany raczej nie miał moty wu. Ty dzień wcześniej Cassidy Towne zaciągnęła go do nowej restauracji Richmonda Vergennesa na tak zwane małe otwarcie. Rook powiedział, że wtedy sprawiało to wrażenie rewanżu, zupełnie jakby szef kuchni znanego programu telewizy jnego zapraszał Cassidy na darmowy posiłek w zamian za wzmiankę w jej rubry ce. Rook mówił jeszcze, że gdy tam by ł, sły szał przy padkiem, jak ty ch dwoje kłóciło się głośno w biurze Vergennesa. Cassidy po kilku minutach wy szła i powiedziała Rookowi, żeby przy szedł do niej następnego dnia. – Nie pamiętałem o ty m – powiedział dziennikarz do Nikki – bo ona kłóciła się ze wszy stkimi, więc nie wy dało mi się to ważne. Teraz, zaledwie kilka kroków od drzwi wejściowy ch do tej bardzo ekskluzy wnej restauracji na Upper East Side, rozlokowy wała się niewielka armia nowojorskiej policji. Co oznaczało, że jednak by ło to bardzo ważne. Heat włączy ła krótkofalówkę. – Roach, zajęliście już pozy cje? – Gotowi – usły szała przez radio głos Raley a. Nikki sprawdziła ostatnie szczegóły. Mały oddział mundurowy ch wstrzy my wał ruch pieszy ch po obu stronach chodnika na Lex. Detekty w Hinesburg stała za nią i dała jej znak głową, przy czepiwszy odznakę do zawieszonej na szy i smy czy. Rook zrobił dwa kroki w ty ł, aby ustawić się tak, jak to uzgodnili, za dwoma detekty wami z wy działu włamań w cy wilu, którzy dołączy li do imprezy. Ekipa podąży ła za detekty w Heat, szy bkim krokiem wkraczając przez drzwi wejściowe do pustej restauracji. Nikki odczekała, aż skończy się pora lunchu i nie będzie już klientów. Rook naszkicował jej orientacy jny plan restauracji, tak jak zapamiętał ją z wizy ty w poprzednim
ty godniu, i Nikki znalazła Richmonda Vergennesa dokładnie tam, gdzie miał się według Rooka znajdować o tej porze – przy duży m stole obok wy stawowej kuchni, przewodzącego zebraniu pracowników. Jeden z pomocników kelnera, nielegalny imigrant, zobaczy ł ją pierwszy i bły skawicznie wy cofał się do męskiej toalety, a jego ucieczka spowodowała, że wszy scy podnieśli głowy znad swoich posiłków. Heat bły snęła odznaką, podchodząc do przedniej części stołu i powiedziała: – Nowojorski wy dział policji. Proszę wszy stkich o pozostanie na miejscach. Richmondzie Vergennesie, mam nakaz... Krzesło sławnego szefa kuchni przewróciło się na podłogę z twardego drewna, gdy ten rzucił się do ucieczki. Biegnąc za nim do kuchni, Nikki jedny m uchem zarejestrowała kilka odgłosów zachły śnięć i uderzeń o podłogę wy puszczony ch z rąk sztućców. Vergennes próbował zatrzy mać policjantów, rzucając im pod nogi stertę owalny ch talerzy, sam zaś obiegł przerwę w ladzie prowadzącą do kuchni, ale Nikki nawet się w ty m kierunku nie ruszy ła. Stanowisko do przy gotowy wania posiłków ze stali nierdzewnej, zaprojektowane w ten sposób, aby osoby jedzące obiad mogły widzieć gwiazdę gotowania i jego pomocników przy pracy, sięgało jej do pasa. Heat uderzy ła w nie otwartą dłonią, wy rzuciła nogi w bok i wskoczy ła do kuchni, lądując zaledwie trzy kroki za Vergennesem. Ten usły szał ją za sobą i rozrzucił na maty odpły wowe pudełko kruszonego lodu. Poślizgnęła się na nim, ale nie upadła, dało mu to jednakże kilka kroków przewagi. Ale nawet jeśli szef kuchni uprawiał triatlon w weekendy, nikt nie jest w stanie szy bko się poruszać, mając na nogach specjalne sandały Bistro marki Crocs. To nie szy bkość by ła jednak w tej chwili jego problemem. Raley i Ochoa weszli z alejki ty lny m wejściem dla dostawców i zagrodzili mu drogę. Szef kuchni Vergennes zatrzy mał się i desperackim ruchem sięgnął po zestaw noży marki Wüsthof stojący ch w pojemniku. Zrobił krok do przodu, wy machując ośmiocalowy m nożem kucharskim i zobaczy ł wy celowaną w siebie broń. W rozbrzmiewający m chórze okrzy ków „rzuć to!” pozby ł się noża, jak gdy by jego rękojeść parzy ła. Kiedy nóż znalazł się na podłodze, Heat podeszła go od ty łu i zaatakowała go noży cami w nogi od dołu – dokładnie w ten sam sposób, w jaki ćwiczy ła dzisiejszego ranka. Potem podniosła się i przeczy tała Vergennesowi jego prawa, podczas gdy Ochoa zakładał mu kajdanki. Posadzili go na krześle pośrodku jego miejsca do przy gotowy wania posiłków i Nikki powiedziała: – Panie Vergennes, jestem detekty w Heat. Proszę nie utrudniać nam pracy i po prostu odpowiedzieć na py tanie. Gdzie jest ciało? Surowa przy stojna twarz oglądana przez lata na milionach ekranów telewizy jny ch zaczęła
pokry wać się krwią z rany na brwi powstałej na skutek upadku. Za plecami Nikki szef kuchni Vergennes widział wszy stkich swoich pracowników, wpatrujący ch się w niego zza kontuaru. – Nie mam pojęcia, o czy m pani mówi – odpowiedział. Nikki Heat zwróciła się do swojej ekipy : – Przeszukajcie cały lokal.
_______ Godzinę później, po przeszukaniu restauracji, które nie przy niosło żadnego skutku, Heat, Rook i Roach przy wiedli Richmonda Vergennesa zakutego w kajdanki do jego mieszkania w SoHo przy Prince Street. Pod kuratelą policji nie wy glądał wcale jak stały ulubieniec rankingów Zagat i kandy dat na Super Szefa Kuchni. Jego wy krochmalona biała tunika by ła brudna, zdobił ją wzór kratki z usmarowany ch mat podłogowy ch z jego własnej restauracji na Upper East Side. Na kolanie czarno-biały ch spodni kucharskich widniała plama krwi rozmiaru i kształtu moty la królewskiego. By ła to jeszcze jedna rana odniesiona w wy niku powalenia go na podłogę przez Heat, poza rozciętą brwią, którą sanitariusze opatrzy li i zalepili plastrem opatrunkowy m. – Czy chciałby nam pan zaoszczędzić czasu, Szefie Kuchni? – spy tała Heat. Ale on sprawiał wrażenie, jakby w ogóle jej nie sły szał. Opuścił wzrok i pilnie studiował swoje błękitne sandały. – Jak pan chce. – Odwróciła się do swoich detekty wów. – Róbcie to, co trzeba, koledzy. – Gdy oni oddalili się i zaczęli otwierać szafy, szafki i wszy stko inne, co mogłoby pomieścić ciało, ostrzegła go: – Kiedy skończy my tutaj, udamy się do pana drugiej restauracji na Placu Waszy ngtona. Ile pan straci, jeśli zamkniemy The Verge na cały dzisiejszy wieczór? – Wciąż nie odzy wał się ani słowem. Po przeszukaniu garderoby, szaf na ubrania i drewnianej skrzy ni służącej za stolik na kawę w salonie posadzili go na krześle w kuchni, ogromnej i doskonale wy posażonej, której jedna z sieci kablowy ch prezentujący ch programy lifesty lowe uży wała do kręcenia odcinków jego serii „Gotuj jak Vergennes”. – Marnujecie czas. – Szef kuchni próbował przy brać obrażony ton, ale nie udawało mu się to. Kropla potu wisiała mu na czubku nosa, a kiedy poruszy ł głową, żeby ją strząsnąć, jego długie ciemne włosy z przedziałkiem pośrodku zafalowały w powietrzu. – Nic tu nie ma, co by was zainteresowało. – No nie wiem – powiedział Rook. – Nie miałby m nic przeciwko znalezieniu przepisu na te kukury dziane pałeczki jalapeño. – Częstował się próbką z żelazny ch foremek w kształcie kolb kukury dzy stojący ch na kontuarze.
– Rook? – powiedziała Heat. – Co? Są chrupkie na zewnątrz, wilgotne w środku, no i ten ostry smak papry czki... Mmm, sposób, w jaki łączy się to z masłem... O rany. Ochoa wrócił ze spiżarki. – Nic – powiedział do Heat. – To samo w biurze i w sy pialniach – zaraportował Raley, stając w drugich drzwiach. – Co on robi? Nikki odwróciła się i zobaczy ła twarz Rooka, wy krzy wioną jak do kichnięcia. – Sprawia kłopot. Widzisz, Rook, i właśnie dlatego nie pozwalamy ci jeździć z nami. – Przepraszam, mam tu mały problem z ostrą przy prawą. Wiesz, czego mi brakuje? Słodkiej herbaty. Raley rzucił Rookowi wściekłe spojrzenie i dołączy ł do partnera, który próbował otworzy ć zamknięte drzwi z ty łu kuchni. – Co tam jest? – zapy tał Ochoa. – Moja przechowalnia wina – odpowiedział szef kuchni. – Mam tam kilka rzadkich butelek, które są warte ty siące. I jest tam regulowana temperatura. To zaciekawiło Heat. – Gdzie jest klucz? – Nie ma klucza, wprowadza się kod. – Dobrze – powiedziała. – Zapy tam grzecznie. I ty lko raz. Jaki jest numer kodu? – Gdy nic nie odpowiedział, dodała: – Mam nakaz. Wy dawał się rozbawiony. – Czemu nie uży je go pani, żeby wy waży ć drzwi? – Ochoa, zadzwoń po ekipę od wy burzeń i powiedz im, że potrzebujemy ludzi z ładunkiem matrix. I niech ewakuują budy nek. – Czekajcie, czekajcie. Materiały wy buchowe? Mam tam Château Haut-Brion rocznik 1945. – Nikki przy łoży ła rękę do ucha w geście nasłuchiwania. Szef kuchni westchnął i powiedział: – 41319. Ochoa wprowadził kod na klawiaturze i w zamku rozległ się odgłos siłownika. Zapalił światło i wszedł do dużej szafy ściennej. Po krótkiej chwili wy szedł stamtąd i przecząco potrząsnął głową. – Czemu w ogóle zawracacie mi głowę? – spy tał szef kuchni. By ła to kolejna próba odegrania wkurzonego zuchwalca.
Nikki stanęła nad nim, wy starczająco blisko, aby musiał wy ciągnąć szy ję, żeby na nią spojrzeć. – Już panu powiedziałam. Chcę, żeby oddał nam pan ciało Cassidy Towne. – A co ja mam wspólnego z Cassidy Towne? Nawet nie znałem tej dziwki. – Owszem, znał pan, sły szałem, jak się kłóciliście – wtrącił Rook. – Uuuu – wy puścił powietrze z ust. – Chy ba trafiłem na pestkę. Vergennes udał, że fakty cznie coś sobie mgliście przy pomina. – A, tamto. Kłóciliśmy się, i co? My ślicie, do diabła, że zabiłem ją, bo by ła na mnie wściekła, że nie zorganizowałem jej darmowego przy jęcia dla dwunastu osób na moim otwarciu? – Mamy świadka, który mówi, że wy najął ich pan do kradzieży zwłok. – Skończy łem. To szaleństwo. Chcę mojego adwokata. – Dobrze. Może pan do niego zadzwonić, jak ty lko zabierzemy pana na posterunek – powiedziała Heat. Raley i Ochoa poruszali się po przeciwny ch stronach kuchni, sy stematy cznie otwierając i zamy kając różne szafki, wszy stkie pełne książek kucharskich, importowanej zastawy stołowej lub gadżetów kuchenny ch firmy Williams-Sonoma. – Poważnie, moje usta naprawdę płoną. – Rook podszedł do dużej chłodziarki firmy Sub-Zero. – O rany, to jest dopiero lodówka. Wspaniała. – Proszę jej nie ruszać, jest uszkodzona! – zawołał Vergennes. Ale Rook już pociągnął za uchwy t. I w tej sekundzie przewrócił się na plecy, kiedy drzwiczki lodówki szeroko się otwarły i wy padło z nich ciało Cassidy Towne, lądując na hiszpańskich kafelkach u jego stóp. Mundurowy, który stał na straży przy drzwiach wejściowy ch, usły szawszy krzy k Rooka, wbiegł do środka.
_______ W konfrontacji z surową rzeczy wistością pokoju przesłuchań Richmond Vergennes stał się zupełnie inny m człowiekiem. Cała zadziorność zupełnie zniknęła. Nikki patrzy ła na jego ręce, pokry te odciskami i szramami po latach spędzony ch przy kuchni. Trzęsły się. Siedzący na krześle obok prawnik Vergennesa skinięciem głowy dał mu znak, że może zacząć mówić. – Przede wszy stkim, ja jej nie zabiłem, przy sięgam.
– Panie Vergennes, proszę pomy śleć, ile razy w pana karierze zdarzy ło się, że kelner przy niósł danie z powrotem do kuchni i powiedział panu, że klient stwierdził, iż jest zimne. Dwa razy częściej siedziałam tutaj i sły szałam facetów w kajdankach po pańskiej stronie stołu mówiący ch „Ja tego nie zrobiłem, przy sięgam”. Tu wtrącił się jego prawnik: – Pani detekty w, mamy nadzieję na współpracę. Nie sądzę, aby istniał jakiś powód, żeby to utrudniać. – Ty m prawnikiem by ł Wy nn Zanderhoof, partner w jednej z duży ch firm prawniczy ch na Park Avenue, specjalizujący ch się w dziedzinie rozry wki. On by ł twarzą ty ch ludzi w sprawach kry minalny ch i Heat przez lata wielokrotnie go spoty kała. – Oczy wiście, panie mecenasie. Zwłaszcza, że pański klient ty le narozrabiał. Stawianie oporu przy aresztowaniu, wy machiwanie bronią przed nosem oficera policji, utrudnianie śledztwa. I wszy stko to dzieje się po zabójstwie Cassidy Towne. Do tego konspiracja związana z porwaniem jej ciała. Oprócz tego jeszcze liczne oskarżenia z ty m związane. My ślę, że „utrudnianie” jest słowem dnia pana Vergennesa. – Zgoda – powiedział adwokat. – I dlatego właśnie mamy nadzieję wy pracować jakieś porozumienie, aby złagodzić niepotrzebne napięcie wokół całej tej sprawy. – Chce pan układu? – zapy tała detekty w. – Pański klient stoi przed zarzutem morderstwa, no i mamy zeznanie jednego z członków gangu, któremu zapłacił za kradzież tego cholernego ciała. Co pan chce zaoferować w zamian, gratisowy deser? – Ja jej nie zabiłem. Tamtej nocy by łem w domu z żoną. Poświadczy to. – Sprawdzimy. – Gdy to powiedziała, coś przemknęło po jego twarzy. Ostre ry sy nie wy rażały już pewności siebie. Tak jakby alibi nie by ło mocne, albo może chodziło o coś innego. Co to by ło? Zdecy dowała się podchwy cić ten trop i zobaczy ć, dokąd ją zaprowadzi. – Powiedział pan, że by ł pan z żoną. Kiedy to by ło? – Przez całą noc. Oglądaliśmy trochę telewizję, poszliśmy spać, wstaliśmy rano. Po prostu. Odegrała przedstawienie z otwieraniem notesu i wy ciąganiem długopisu. – Proszę mi powiedzieć dokładnie, o której godzinie pan i pana żona poszliście do łóżka. – Nie wiem. Obejrzeliśmy kawałek „Nightline”, a potem uderzy liśmy w kimono. – Więc... – powiedziała Nikki, notując – mówi pan, że by ła dwunasta w nocy ? Północ? – Tak, albo parę minut po. Te nocne programy zawsze są opóźnione o jakieś pięć minut. – A o której godzinie wrócił pan do domu? – Hmm, chy ba piętnaście po jedenastej, coś koło tego. Detekty w Heat poczuła, że coś się nie zgadza, więc przy cisnęła.
– Szefie, sły szałam wszy stkie historie o prowadzeniu restauracji. Czy kwadrans po jedenastej to nie jest zby t wczesna pora na powrót do domu, zwłaszcza w przy padku nowo otwartego lokalu? Widziała wy raźnie, że gdzieś trafia. Vergennes zaczął okazy wać zdenerwowanie, poruszał ustami, jakby języ kiem szukał kosmy ka włosów. – Nie by ło tłoku, więc udało mi się wcześnie wy rwać. – Aha, rozumiem. A o której godzinie pan się wy rwał? Wodził spojrzeniem po suficie. – Dokładnie nie pamiętam. – Nie ma sprawy – powiedziała. – Tak czy inaczej, ustalę to z pana pracownikami. Oni powiedzą, o której pan wy szedł. – Dziewiąta – wy rzucił z siebie. Nikki zanotowała godzinę. – Czy trasa z rogu Sześćdziesiątej Trzeciej i Lex do SoHo o tej porze zawsze zajmuje panu dwie godziny i piętnaście minut? – Kiedy podniosła wzrok znad notesu, mężczy zna się rozkleił. Jego prawnik pochy lił się w jego stronę i pokazał mu notatkę, jaką nabazgrał, ale Vergennes odepchnął ją od siebie. – W porządku, nie pojechałem prosto do domu. – Adwokat ponownie próbował zaprotestować, kładąc mu rękę na ramieniu, ale ten strząsnął ją i rzekł: – Powiem pani dokładnie, gdzie by łem. Ja... by łem u Cassidy Towne. Heat żałowała, że Lauren Parry nie dostała tego ciała wcześniej, tak by mogła dokładniej określić czas zgonu. By ło całkiem możliwe, że zgon nastąpił przed północą. Insty nkt jej podpowiedział, aby wy korzy stać moment słabości Vergennesa. – Czy chce pan powiedzieć, że poszedł pan do Cassidy Towne i zadźgał ją? – Nie. Mówię, że poszedłem do Cassidy Towne i... – Pochy lił głowę i zaczął mamrotać coś niezrozumiale pod nosem. – Przepraszam, ale nie sły szę, co pan mówi. Poszedł pan do Cassidy Towne i co? Vergennes podniósł głowę. Jego twarz by ła ziemista, a w oczach malował się nieskry wany wsty d. – Poszedłem tam... i... pieprzy liśmy się. Nikki patrzy ła, jak pochy la się, aby otrzeć twarz dłońmi. Gdy ponownie uniósł głowę znad kajdanek, jego cera nabrała nieco rumieńców. Spróbowała spojrzeć na tego łamiącego serca kobietom mistrza kuchni, który podbił Manhattan, i wy obrazić go sobie z Cassidy Towne, nieoficjalną arbiter publiczny ch skandali. Nie by ło to łatwe, chociaż po latach pracy Nikki by ła w
stanie uwierzy ć prakty cznie we wszy stko. – Więc pan i Cassidy Towne mieliście romans? Nikki próbowała nie malować obrazu, dopóki nie uzy ska odpowiedzi. Na razie jeden, który jej się ry sował, by ł obrazem żonatego mężczy zny próbującego zerwać związek, zby t gwałtowna kłótnia, i tak dalej. Raz jeszcze przeszła do wy trenowanego try bu i słuchała, zamiast sobie wy obrażać. – Nie mieliśmy romansu. – Jego głos by ł słaby i pły tki. Nikki musiała się pochy lić, aby go usły szeć, mimo że w pomieszczeniu by ło cicho. – Więc to by ła wasza pierwsza... schadzka? Szef kuchni wy dawał się rozbawiony własną my ślą. – Niestety nie. To nie by ła nasza pierwsza schadzka. – Będzie musiał mi pan wy tłumaczy ć, dlaczego nie nazy wa pan tego romansem. Zapadła martwa cisza, którą przerwał jego prawnik. – Rich, muszę ci doradzić, żeby ś nie... – Nie, chcę już wy rzucić z siebie to wszy stko, aby udowodnić, że jej nie zabiłem. – Poprawił się na krześle i zaczął mówić: – Pieprzy łem Cassidy Towne z jednej przy czy ny. Musiałem. Kupiłem to nowe miejsce zaraz przed kry zy sem gospodarczy m. Nie miałem pieniędzy na reklamę, ludzie nagle przestali wy chodzić na miasto, żeby coś zjeść, a nawet jeśli to robili, odnosili się z nieufnością do nowy ch restauracji. By łem zdesperowany. I Cassidy... zawarła ze mną układ. – Znowu przerwał i wy mamrotał swoje żałosne, definiujące sy tuację słowa: – Seks w zamian za pióro. Heat przy pomniała sobie rozmowę w Sardi z matką Rooka. Najwy raźniej Cassidy nie ograniczała się jedy nie do aktorów. – Musi pani zrozumieć, kocham moją żonę. – Nikki ty lko słuchała. Uznała, że nie ma sensu mówić mu, iż sły szała to setki razy od inny ch mężów siedzący ch wcześniej na ty m samy m krześle. – To nie by ł mój pomy sł. Cassidy trafiła na kry zy sowy moment. Najpierw odmówiłem, ale ona nie dawała za wy graną. Powiedziała, że jeśli kocham swoją żonę, to prześpię się z Cassidy, żeby śmy nie stracili naszy ch inwesty cji. To by ło głupie, ale zrobiłem to. Nienawidziłem się za to. A wie pani, co jest najgorsze? Nawet jej się nie podobałem. Wy glądało to tak, jakby chciała po prostu udowodnić, że może mnie zmusić, aby m to zrobił. Przerwał i twarz mu znowu pobladła, przy bierając barwę ostry gi. – Nie rozumie pani? To dlatego wy nająłem ty ch gości, żeby ukradli ciało. Obudziłem się wczoraj rano, moja żona ogląda telewizję i mówi: „Wiesz, ktoś zabił tę sukę od plotek”.
Pomy ślałem, Matko Święta... Pieprzy łem ją poprzedniego wieczoru, teraz ona nie ży je i czy je DNA w niej znajdą? Moje. A moja żona dowie się, że ją zdradzałem. Zacząłem panikować, próbowałem wy my ślić, co mogę zrobić. Dostawca jedzenia, z który m pracuję, ma kontakty z takimi do wy najęcia, więc zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że musi mnie wy ciągnąć z tej opresji. Dużo mnie to kosztowało, ale zdoby łem to cholerne ciało. – Zaraz, zaraz, zrobił to pan dlatego, że się pan bał, iż żona dowie się o waszy m związku? – zapy tała Nikki. – Ludzie wiedzieli, że kręciłem się koło Cassidy. Pani kumpel dziennikarz na przy kład. To by ła ty lko kwestia czasu, żeby cała sprawa wy szła na jaw i odbiła mi się czkawką. Monique dostałaby wszy stkie pieniądze, bo podpisaliśmy umowę przedmałżeńską. Ten kry zy s gospodarczy daje mi w kość, nowa restauracja ma się coraz gorzej; jeśli żona odetnie mnie od finansów, za ty dzień mogę polewać żeberka sosem w Applebee’s. – To dlaczego kazał pan dostarczy ć ciało do własnego mieszkania? – Moja żona wy jechała wczoraj do Filadelfii, żeby pracować przy promocji Festiwalu Jedzenia i Wina. Ty lko to przy szło mi do głowy na poczekaniu. – Sposępniał po ty m wy buchu szczerości, tak jak się dzieje z ludźmi, kiedy wy rzucą z siebie winy. – Ci goście wpadli tutaj i chcieli wy ciągnąć ode mnie jeszcze pięćdziesiąt kawałków za pozby cie się jej. Nie mam ty le, więc zostawili ją u mnie i powiedzieli, żeby m szy bko coś wy my ślił. Nikki znalazła w notesie czy stą stronę. – Twierdzi pan, że o której godzinie widział Cassidy Towne ży wą po raz ostatni? – Naprawdę widziałem ją ży wą. To by ło gdzieś o dziesiątej trzy dzieści. Wtedy opuściłem jej apartament.
_______ Raley i Ochoa by li poza posterunkiem, poszukując taśm z maszy ny do pisania, którą posługiwała się Cassidy Towne, kiedy więc Heat skończy ła przesłuchanie Vergennesa i odesłała go do więzienia na wy spie Rikers, wy znaczy ła detekty w Hinesburg, aby ta sprawdziła jego alibi. Szef kuchni powiedział, że około dziesiątej trzy dzieści zapłacił za taksówkę do domu kartą kredy tową, więc na pewno by ł jakiś ślad tej transakcji u taksówkarza i w firmie wy dającej karty płatnicze. – Ładunek matrix? – odezwał się Rook ze swojego starego biurka, które zajął ponownie po drugiej stronie sali. Heat by ła zadowolona z półuśmiechu, jaki Rook wy wołał na jej twarzy, zwłaszcza w obliczu
rozczarowania wy wołanego przy puszczalny m alibi Vergennesa. Miała ciało, ale prawdopodobnie nie miała zabójcy. – Co, nigdy nie sły szałeś o ładunku matrix? – Nie – odpowiedział. – Ale szy bko się zorientowałem, że to ty lko twoje określenie. Coś jak areszt ty mczasowy, mam rację? Takie nieistniejące w rzeczy wistości terminy, które wy my ślasz i wtrącasz do rozmowy, żeby nastraszy ć ignorantów, że grożą im duże kłopoty, jeśli nie będą współpracować. – Podziałało, prawda? – Na jej biurku zadzwonił telefon i podniosła słuchawkę. – Twoje powiedzenia zawsze działają – roześmiał się. Nikki skończy ła rozmawiać i spy tała Rooka, czy ma ochotę na przejażdżkę. Lauren Parry skończy ła autopsję Cassidy Towne. W drodze do samochodu, w holu główny m posterunku zobaczy li prawnika Richmonda Vergennesa, który podpisy wał się przy wy jściu. – Pani detekty w? – Wy nn Zanderhoof podszedł do niej pośpiesznie, taszcząc ze sobą dużą, nieporęczną aluminiową walizkę, jakiej zawodowi zabójcy i dilerzy narkoty ków uży wali do noszenia gotówki we wszy stkich filmach gangsterskich z lat osiemdziesiąty ch. – Można na słówko? Zatrzy mali się przy szklany ch drzwiach, a gdy adwokat nadal stał w milczeniu, Nikki zorientowała się, o co mu chodzi, i poprosiła Rooka, aby zaczekał na nią w samochodzie. Gdy zostali sami, prawnik powiedział: – Wie pani, że prokurator okręgowy wy śmieje zarzut o morderstwo. Heat nie sądziła, że Richmond Vergennes zabił Cassidy Towne, ale nie mogła na razie całkowicie wy kluczy ć tej ewentualności, w związku z czy m nie chciała jeszcze im odpuszczać. – Nawet jeśli jego alibi się potwierdzi, to nie znaczy, że nie wy najął kogoś z zewnątrz do brudnej roboty, tak jak to zrobił przy okazji kradzieży ciała. – To prawda. I wy kazuje się pani należy tą starannością, pani detekty w. – Zanderhoof uśmiechnął się pusty m uśmiechem, który sprawił, że Nikki odczuła potrzebę sprawdzenia, czy ma jeszcze zegarek i portmonetkę. – Ale jestem pewien, że wy trwałość doprowadzi panią również do zadania sobie w który mś momencie py tania, dlaczego mój klient, jeśli wy najął ludzi, żeby zabili Cassidy, nie kazał im pozby ć się ciała, zamiast podejmować całe to ry zy ko i wzbudzać uwagę wczorajszy m incy dentem na Drugiej Alei. Uży ł określenia „incy dent”, aby zminimalizować wagę wy darzenia, próbując już podstępnie nakłonić ją do zmniejszenia wy miaru oskarżeń. W porządku, to jego praca. Jej zadaniem by ło złapać zabójcę. I mimo że nie lubiła, gdy wy wierano na nią presję, musiała uznać jego punkt widzenia. Sama zresztą też doszła do tej konkluzji, studiując oś czasu na białej tablicy niecałe trzy
minuty wcześniej. – Będziemy prowadzili śledztwo, dokądkolwiek nas zawiedzie, panie Zanderhoof – powiedziała, nie oddając mu pola. Nie by ło ku temu powodu, dopóki szef kuchni nie zostanie całkowicie wy eliminowany z listy podejrzany ch. – Fakt pozostaje faktem, że pański klient tkwi w ty m po szy ję, poczy nając od romansu z ofiarą morderstwa. Prawnik zachichotał. – Romans? Nie by ło żadnego romansu. – Co to w takim razie by ło? – Układ biznesowy, to proste. – Spojrzał przez szy bę na Rooka pochy lającego się nad zderzakiem forda crown victoria, a gdy miał pewność, że Nikki to zauważy ła, jego oczy zwęziły się w uśmieszku, który wcale jej się nie spodobał, po czy m rzucił: – Cassidy Towne oferowała seks za arty kuły w prasie. I z całą pewnością nie by ła pierwszą kobietą, która to robiła, prawda, Nikki Heat?
_______ – Jesteś niesamowicie milcząca. – Rook obrócił się na siedzeniu, żeby móc na nią spojrzeć, na ile ty lko pozwalał mu pas bezpieczeństwa i radio policy jne znajdujące się między nimi na wy sokości kolan. Nie by ło łatwo przedostać się z Upper West Side do biura szefa wy działu medy cy ny sądowej w śródmieściu obok Bellevue, a ponieważ trafili na godziny szczy tu, trwało to całą wieczność. Rookowi wy dawało się nawet, że trwa to jeszcze dłużej, ponieważ Heat by ła zatopiona we własny ch my ślach. Nie, to by ło coś więcej. By ła w zły m nastroju. – Czasami lubię ciszę, wiesz? – Jasne, nie ma sprawy. – Dokładnie po trzech sekundach ponownie przerwał milczenie. – Jeśli jesteś zła, że to nie szef kuchni Vergennes jest zabójcą, spójrz na to z drugiej, tej jaśniejszej strony, Nikki. Odzy skaliśmy ciało. Czy Montrose coś powiedział? – O tak, kapitan jest bardzo szczęśliwy. Przy najmniej brukowce nie będą zamieszczać jutro na okładkach zdjęć magików i znikający ch ciał. – My ślę, że możemy za to podziękować Grubemu Tommy ’emu, prawda? – Wpatry wał się w nią, czekając na jej reakcję, ale ona skupiła całą uwagę na korku uliczny m. Wy dawała się szczególnie zainteresowana wszy stkim, co działo się za jej oknem. – I nie próbuję przy pisać sobie zasługi dlatego, że by ł on moim źródłem. Ja ty lko mówię. Nikki niedostrzegalnie kiwnęła głową i wróciła do uważnego studiowania lusterka od swojej
strony, tak jakby by ła zupełnie gdzie indziej. Gdzieś, gdzie dla Jamesona Rooka nie by ło raczej miejsca. Spróbował zatem innego sposobu, żeby do niej dotrzeć. – Wiesz, podobało mi się to zdanie, które rzuciłaś im w pokoju przesłuchań. O ty m, co musieliby zaoferować oprócz gratisowego deseru. – Rook zachichotał. – Klasy czna Heat. Z pewnością umieszczę to w arty kule. To i ładunek matrix. Nikki w końcu zareagowała, ale nie w taki sposób, jakiego się spodziewał. – Nie. – Po czy m powtórzy ła ostro: – Nie. – Spojrzała w boczne lusterko i szarpnęła kierownicą, zatrzy mując gwałtownie samochód, a wszy stko z ty lnego siedzenia spadło na podłogę. Nie przejmowała się ty m. – Co ja, do cholery, muszę zrobić, żeby w końcu do ciebie dotarło? – Uniosła palec w powietrze, akcentując każde słowo. – Nie chcę, nie chcę by ć w twoim arty kule. Nie chcę, żeby ś mnie wy mieniał z imienia i nazwiska, cy tował, opisy wał albo robił aluzje w twoim następny m czy jakimkolwiek inny m arty kule. Co więcej, ponieważ wy daje się, że zabrnęliśmy w ślepą uliczkę z twoimi tak zwany mi tajemniczy mi źródłami informacji, my ślę, że to będzie nasza ostatnia wspólna wy prawa. Dzwoń do kapitana, dzwoń do burmistrza, jeśli chcesz, mam to gdzieś. Dość. Teraz rozumiesz? Przy glądał jej się przez chwilę w milczeniu. Zanim zdąży ł cokolwiek powiedzieć, Heat wróciła na jezdnię i wcisnęła numer Lauren Parry na klawiaturze szy bkiego wy bierania. – Cześć, jesteśmy dwie przecznice dalej... Dobrze, do zobaczenia. Między światłami a garażem biura wy działu medy cy ny sądowej Nikki ponownie się zastanowiła. Nie my ślała o swoich uczuciach w związku z arty kułem i liczny mi sposobami, w jakie skomplikował jej ży cie. Denerwowała się, czy nie za bardzo dopiekła Rookowi. Miała na to usprawiedliwienie, przed chwilą została potraktowana jak tania dziwka przez tę oślizgłą gnidę Wy nna Zanderhoofa, ale tak czy inaczej, mogła zachować się wobec Rooka trochę bardziej taktownie, wy rażając swoje zdanie. Spojrzała na niego ukradkiem, gdy w pełnej urazy ciszy patrzy ł na drogę. Stanął jej w oczach obraz Rooka ty le razy siedzącego na ty m samy m siedzeniu i rozbawiającego ją w sposób, w jaki ty lko on potrafił. A potem jeszcze jeden przebły sk z pamięci, gdy siedzieli w samochodzie tamtej nocy podczas burzy, kiedy po prostu nie mogli się od siebie oderwać, więc spędzili noc, próbując. Heat zmagała się z przemożny m uczuciem nagłego żalu, że traci to wszy stko. Nikki potrafiła by ć twarda. Ale nie umiała by ć złośliwa. Podczas jazdy z drugiego poziomu parkingu na górę mieli windę ty lko dla siebie, więc Nikki spróbowała trochę złagodzić to, co mu powiedziała.
– Rook, tu nie chodzi o ciebie, chcę, żeby ś to wiedział. Chodzi o ten cały rozgłos, o to, że moje nazwisko i twarz są dosłownie wszędzie. Po prostu jestem już ty m zmęczona. – My ślę, że w samochodzie jasno i wy raźnie zrozumiałem twoją wiadomość. Zanim mogła odpowiedzieć, drzwi się rozsunęły, winda wy pełniła się pracownikami w fartuchach laboratory jny ch i moment przepadł.
_______ – Chodźcie, wszy stko mam już dla was przy gotowane – powiedziała Lauren Parry, wprowadzając ich do sali, gdzie wy kony wane by ły sekcje zwłok. Jak zwy kle nawet za maseczką chirurgiczną widać by ło, że się uśmiecha. – Zrobiliśmy trochę przetasowań, żeby ście bły skawicznie dostali wy niki, jako że to sprawa priory tetowa. Heat i Rook skończy li nakładać lateksowe rękawiczki i podeszli do stołu chirurgicznego ze stali nierdzewnej, na który m leżały zwłoki Cassidy Towne. – Lauren, bardzo to doceniam – powiedziała Nikki. – Wiem, że wszy scy chcą wy niki na wczoraj, więc ty m bardziej dziękuję. – Nie ma sprawy. Zresztą mam w ty m też swój pry watny interes. – A, racja – zorientowała się Heat. – Jak głowa? – Hej, mam twardą głowę, wszy scy to wiedzą. Jak inaczej dziewczy na z St. Louis by tu trafiła? – powiedziała bez cienia ironii. Lauren Parry ży ła dla pracy, i to by ło widać. – Nikki, napisałaś mi w e-mailu, że interesuje cię najwcześniejszy możliwy czas zgonu, zgadza się? – Tak, mamy potencjalnego sprawcę. Potwierdziliśmy jego kurs taksówką, więc jego alibi zaczy na się za piętnaście jedenasta. – To niemożliwe – powiedziała lekarka, podnosząc kartę. – Musicie zrozumieć, że to zadanie by ło o wiele trudniejsze, bo ciało by ło przewożone, przenoszone... – Spojrzała na Rooka i dodała: – Chłodzone. Wszy stko to utrudniło ustalenie czasu zgonu, ale udało mi się to zrobić. To przedział czasowy bliżej trzeciej nad ranem, więc to za piętnaście jedenasta możesz wy kreślić. Czy to ten szef kuchni, który kazał na nas napaść? – Kiedy jej przy jaciółka potwierdziła skinieniem głowy, Lauren powiedziała: – No cóż, kiepsko, ale tak czy inaczej, wy kreśl go. Nikki odwróciła się w kierunku Rooka i wzruszy ła ramionami w geście mówiący m „spodziewaliśmy się tego”, ale on nie zwracał na nią uwagi. Przy glądała mu się przez kilka pełny ch przy gnębienia sekund w chłodny m pokoju. Poczuła spóźniony ból po swoim wcześniejszy m wy buchu i Lauren musiała przy wołać ją do rzeczy wistości.
– Halo? – Tak, przepraszam. Trzecia rano, w porządku. – Albo później, tu może by ć dwugodzinne okienko. Teraz muszę ci powiedzieć, że w dalszy m ciągu robimy badania toksy kologiczne. – Zatrzy mała się na chwilę i zwróciła do Rooka: – Czy to nie jest moment, w który m ty zazwy czaj mówisz, że jeśli erekcja trwa dłużej niż cztery godziny, trzeba wezwać lekarza? – Zgadza się – powiedział głucho. Jak na lekarza sądowego, Lauren Parry by ła osobą bardzo towarzy ską. Odwróciła się w stronę Nikki i rzuciła jej py tające spojrzenie. Ta jednak nie zareagowała, więc Lauren mówiła dalej: – Raport toksy kologiczny swoją drogą, ale w dalszy m ciągu rozważam ranę kłutą jako przy czy nę śmierci. Ale chodźcie tutaj, jest parę rzeczy, które chcę wam pokazać. – Lauren przy wołała ich ruchem ręki i Heat podąży ła za nią, aby obejrzeć ciało z drugiej strony. – Nasza zmarła by ła przed śmiercią torturowana. – Rook ocknął się ze swojego stanu zaćmienia i podbiegł do nich, żeby też spojrzeć. – Widzicie tutaj na przedramieniu? – Lauren odsunęła na bok prześcieradło, aby zaprezentować jedno z ramion Cassidy Towne. – Przebarwienie od stłuczenia i jednolita utrata włosów równolegle do dwóch identy czny ch linii na przedramieniu i na nadgarstku. – Taśma izolacy jna – domy ślił się Rook. – Zgadza się. Nie zauważy łam tego na miejscu zbrodni, bo miała długie rękawy. Zabójca nie ty lko usunął taśmę, kiedy skończy ł, ale też ściągnął mankiety. Przemy ślana robota, z dbałością o szczegóły. Co do samej taśmy, próbka kleju jest teraz w laboratorium. Można ją dostać wszędzie, więc powodzenia ze znalezieniem tej konkretnej, ale nigdy nic nie wiadomo. – Lekarka sądowa uży ła pisaka, aby wskazać punkty wzdłuż szkicu ciała na karcie. – Miała zaklejone obie ręce i kostki u nóg. Już wezwałam techników. I jak można się by ło spodziewać, na krześle też znaleźli próbki. Nikki zanotowała te informacje. – A same tortury ? – Widzisz tę zaschniętą krew w kanale uszny m? Przed zgonem doznała wielokrotny ch nakłuć ostry mi przedmiotami. Heat wzdry gnęła się mimo woli na samą my śl. – Jakiego rodzaju ostre przedmioty ? – Różne nakłucia czy mś cienkim i długim, jak na przy kład sondy i zgłębniki denty sty czne. Nic większego. Małe rany, ale bolesne jak diabli. Zrobiłam kilka cy frowy ch zdjęć z kamery we wzierniku. Prześlę ci je e-mailem na posterunek. Ale muszę powiedzieć, że ktoś zdecy dowanie chciał, aby ta kobieta cierpiała przed śmiercią.
– Albo żeby coś powiedziała – stwierdziła Nikki. – Dwa różne moty wy, zależy jak na to spojrzeć. – Szy bko przeanalizowała znaczenie ty ch tortur w połączeniu z faktem zaginięcia papierów z biura ofiary i doszła do wniosku, że ktoś chciał zmusić Cassidy Towne do mówienia. Zbrodnia coraz bardziej wy kazy wała związek z ty m, nad czy m redaktorka pracowała. – Inne punkty zainteresowania. – Lauren podała Nikki raport laboratory jny. – Ta smuga krwi, którą zauważy łaś na tapecie? Nie należy do ofiary. Nikki okazała zaskoczenie. – Może więc zraniła napastnika, zanim ją obezwładnił? – Może. Na jej rękach jest kilka ran, które mogły powstać w wy niku obrony. Co łączy się z ostatnią informacją, jaką mam dla ciebie. Ta kobieta miała brudne ręce. I nie mam tutaj na my śli ty lko lekkich zabrudzeń. W zagięciach dłoni miała resztki ziemi, no i popatrz na jej paznokcie. – Podniosła delikatnie jedną z dłoni Cassidy Towne. – Nie widać tego przez lakier, ale zobacz, co znalazłam pod jej paznokciami. – Na każdy m palcu pod paznokciem widniała smuga brudu w kształcie półksięży ca. – Mogę to wy jaśnić – powiedział Rook. – To od uprawiania ogródka. Mówiła, że to jej ucieczka od pracy. – Ciekawa ucieczka dla redaktorki rubry ki towarzy skiej – stwierdziła Lauren. – Nurzać się w jeszcze większy m brudzie.
_______ Dochodząc do windy, Rook wy przedzał Heat o kilka kroków. – Zaczekaj – zawołała Nikki, ale on już wcisnął guzik. Gdy znalazła się u jego boku, drzwi się rozsunęły, więc położy ła mu rękę na ramieniu i powiedziała do zgromadzony ch w środku pasażerów: – Weźmiemy następną. – Ich rozzłoszczone twarze zniknęły za kurty ną zamy kający ch się drzwi. – Przepraszam. – Przy jmuję – powiedział Rook. I oboje zaśmiali się lekko. Do diabła, pomy ślała, jaki on ma talent, że potrafi mnie za każdy m razem rozbroić? Odciągnęła go od windy do wy chodzący ch na południowy zachód okien, gdzie zbliżające się do hory zontu październikowe słońce przecięło ich oślepiający m światłem. – By łam dla ciebie trochę za ostra. Naprawdę przy kro mi z tego powodu. – Przy łożę trochę lodu. Nic mi nie będzie – odpowiedział.
– Tak jak powiedziałam, nie chodzi o ciebie. To ten arty kuł, który ty lko w pewny m sensie jest tobą. – Nikki, zniknęłaś z powierzchni ziemi, więc chy ba jednak chodzi o mnie. Cóż, taki już jestem. Gdy by m nie miał szczęścia pracować nad profilem ofiary morderstwa, nie mieliby śmy okazji kłócić się teraz. – Roześmiała się na to, a on powiedział: – Zgadza się, zabiłem Cassidy Towne, żeby by ć blisko Nikki Heat. Hej, to mój ty tuł! Nikki ponownie się uśmiechnęła i stwierdziła w my ślach, że nie znosi, kiedy jest taki słodki. – W każdy m razie przy jmujesz przeprosiny ? – Ty lko jeśli przy jmiesz zaproszenie na drinka wieczorem. Bądźmy dorośli i oczy śćmy atmosferę, żeby m nie musiał czuć się dziwnie, kiedy następny m razem spotkam cię na ulicy. – Albo na miejscu zbrodni – dodała. – Też tak może by ć – odpowiedział Rook. Nikki miała spotkanie z Donem dopiero późny m wieczorem, przy jęła więc propozy cję. Rook złapał taksówkę, żeby skoczy ć do siebie i spisać materiał do arty kułu, a ona zjechała windą do garażu, aby wrócić na posterunek i zakończy ć dzień. Na poziomie garażu drzwi windy się otworzy ły i zobaczy ła Raley a i Ochoę, gotowy ch wsiąść do środka. – Przegapiliśmy autopsję? – zapy tał Ochoa. Nikki wy siadła wraz z nimi, a drzwi zamknęły się za nią. Uniosła trzy maną w ręku teczkę. – Tu jest raport. – Aha – powiedział Ochoa. – No to w porządku. – Heat nie by łaby dobry m detekty wem, gdy by nie zauważy ła jego rozczarowania. Bez wątpienia miał nadzieję na pretekst do spotkania z Lauren Parry. – Mamy coś dla ciebie – powiedział Raley. Podniósł dużą szarą kopertę wy pchaną czy mś kwadratowy m. – Żartujecie – odparła, pozwalając sobie na to, aby znów poczuć przy pły w energii. – Taśmy z maszy ny do pisania? – Część taśm z maszy ny do pisania – zastrzegł Raley. – Jej wścibski sąsiad wy rzucił większość z nich przed strajkiem śmieciarzy, więc tamte przepadły. Te błąkały się u niego w kuble na śmieci. Cztery. – W jej maszy nie do pisania nic nie ma – dodał Ochoa. – Polecimy szy bko na posterunek, żeby technicy mogli się nimi zająć. Nikki spojrzała na zegarek, a potem na Ochoę, współczując mu, że jego plan spotkania się z
Lauren Parry nie powiódł się z powodu kilku minut poślizgu. – Powiem ci, co będzie lepszy m rozwiązaniem – odezwała się. – Jak tu już jesteś, to pchnijmy dalej sprawę Padilli. Skocz na górę i sprawdź, na jakim etapie jest jego sekcja zwłok. Są potwornie zawaleni robotą, ale jeśli ładnie poprosisz, jestem pewna, że Lauren Parry wy świadczy ci przy sługę. – My ślę, że możemy ją o to poprosić – powiedział Ochoa. Raley postukał palcami o szarą kopertę. – Stracimy cały dzień z kry minalisty ką. – Jadę w kierunku centrum – powiedziała Nikki. – Podrzucę je do techników. Nie sły sząc sprzeciwów, podpisała formularz dowodowy i wzięła od nich kopertę. – Niech ży ją wścibscy sąsiedzi – oznajmiła. Korek w centrum by ł niemożliwy. Stacja radiowa WINS podała informację, że doszło do poważnego wy padku pod budy nkiem Narodów Zjednoczony ch na FDR Drive i objazdy zakorkowały wszy stko w północnej części wy spy. Nikki przecięła miasto, mając nadzieję, że przy najmniej autostrada West Side będzie w miarę przejezdna. Potem zrobiła parę obliczeń i zastanowiła się, czy nie zadzwonić do Rooka, żeby przełoży li spotkanie na kiedy indziej. Ale insty nkt jej podpowiedział, że to raczej oży wiłoby tarcie między nimi, które próbowała uspokoić. Inny plan. By ła ty lko dziesięć minut drogi od jego mieszkania. Mogłaby zatrzy mać się, zabrać go i pojechałby z nią na posterunek. Mogliby skoczy ć na drinka gdzieś w okolicy. Pogoda by ła na ty le ładna, aby usiąść na patio w restauracji Isabella. – Cześć, to ja, zmiana planu – powiedziała do jego poczty głosowej. – Nadal jesteśmy umówieni, ale zadzwoń, jak ty lko odbierzesz wiadomość. – Nikki rozłączy ła się i uśmiechnęła, wy obrażając go sobie, jak pisze przy dźwiękach zremasterowany ch Bitelsów. Zaparkowała w ty m samy m miejscu, gdzie już raz kiedy ś parkowała, tej nocy w czasie burzy gradowej, kiedy ona i Rook całowali się w ulewny m deszczu, a potem biegli do schodów frontowy ch, przemoczeni do suchej nitki, ale zupełnie się ty m nie przejmując. Położy ła odznakę policy jną na desce rozdzielczej, schowała szarą kopertę do bagażnika i minutę później zatrzy mała się u szczy tu schodów, czując lekkie trzepotanie serca na wspomnienie tamtej nocy i tego, jak nie mogli się od siebie oderwać. Obok niej przeszedł mężczy zna z czekoladowy m labradorem i wspiął się na schody. Poszła za nim i poklepała psa po łbie, podczas gdy mężczy zna wy jmował klucze. – Buster – powiedział. – Pies, nie ja.
– Cześć, Buster. – Labrador podniósł wzrok na swojego pana, prosząc o zgodę, a potem wy stawił py sk, żeby mogła go podrapać, co chętnie uczy niła. Jeśli psy umiały się uśmiechać, ten z pewnością to robił. Buster popatrzy ł na nią z rozkoszą, a Nikki przy pomniała sobie spotkanie z kojotem i jego wy zy wające spojrzenie na środku Osiemdziesiątej Trzeciej Zachodniej. Przeszedł ją nagły dreszcz. Kiedy mężczy zna otworzy ł drzwi wejściowe, pies bły skawicznie ruszy ł za nim. Sięgała właśnie do dzwonka domofonu mieszkania Rooka, kiedy mężczy zna się odezwał: – Wy gląda pani na osobę godną zaufania, proszę wejść. Podąży ła więc za nim. Mieszkanie Rooka by ło na najwy ższy m piętrze. Mężczy zna z psem wy siedli na trzecim. Nikki nie lubiła zaskakiwać mężczy zn w ich mieszkaniach albo pokojach hotelowy ch. Miała za sobą jedno przy kre doświadczenie, którego skutkiem by ł pełen łez lot do domu z Puerto Vallarta podczas którejś przerwy wiosennej. Pełen łez dla niego, ma się rozumieć. Sięgnęła po telefon, żeby ponownie zadzwonić do Rooka, ale w ty m momencie winda się zatrzy mała. Schowała telefon, odsunęła metalowe harmonijkowe drzwi i weszła do westy bulu. Po cichu podeszła do jego drzwi i nasłuchiwała. Nic nie sły szała. Nacisnęła guzik i w środku zabrzmiał dźwięk dzwonka. Rozległy się kroki, ale zdała sobie sprawę, że nie dochodzą one ze środka apartamentu, a z ty łu za nią. Ktoś tutaj czekał w westy bulu. Zanim zdąży ła się odwrócić, jej głowa uderzy ła o drzwi Rooka i straciła przy tomność.
_______ Kiedy Nikki oprzy tomniała, wokół panowała taka sama ciemność, z której się właśnie wy dostała. Czy oślepła? Czy wciąż by ła nieprzy tomna? A potem poczuła na policzku doty k materiału. Miała na głowie coś w rodzaju torby albo kaptura. Nie mogła poruszy ć ani rękami, ani nogami. By ły przy klejone taśmą izolacy jną do krzesła, na który m siedziała. Spróbowała się odezwać, ale jej usta też by ły zalepione taśmą. Usiłowała się uspokoić, ale jej serce łomotało. Bolała ją głowa powy żej linii włosów, tam, gdzie uderzy ła w drzwi. Uspokój się, Nikki, powiedziała do siebie. Oddy chaj powoli. Oceń sy tuację. Zacznij od słuchania. To, co usły szała, spowodowało, że jej serce zaczęło walić jeszcze głośniej. By ł to dźwięk rozkładany ch na tacy narzędzi denty sty czny ch.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
D oświadczenie i trening pomogły Heat przezwy cięży ć przy pły w paniki. Strach i przerażenie na pewno nie sprawią, że wy dostanie się z tego ży wa. Ale walka tak. Musi stawiać opór i by ć agresy wna. Odepchnęła od siebie strach i skupiła się na działaniu. Powtarzała sobie cicho w my ślach: Oceń sy tuację. Improwizuj. Dostosuj się. Przezwy cięż. Ktokolwiek rozkładał te metalowe narzędzia, znajdował się w pobliżu. Może jakieś dwa metry od niej. Czy jej pory wacz by ł sam? Nasłuchiwała przez chwilę i odniosła takie wrażenie. Ktokolwiek to by ł, wy dawał się bardzo zajęty ty mi cichy mi narzędziami. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc nie wy konując wy raźny ch ruchów, napręży ła mięśnie, powoli wy czuwając więzy. Wiedziała, że nie zdoła ich zerwać, ale sprawdzając je, miała nadzieję na jakąś podpowiedź, coś, co zdradziłoby jakiś słaby punkt w taśmie izolacy jnej. Pragnęła jedy nie odrobiny luzu, gdziekolwiek – na nadgarstku, na kostce – choć pół centy metra, które pozwoliłoby jej działać dalej. Niestety. Miała bardzo dokładnie przy wiązane do krzesła oba ramiona, nadgarstki i obie nogi w kostkach. Odhaczając w my ślach każdy punkt oporu, przy pomniała sobie dokładnie wszy stkie miejsca na schemacie z autopsji Cassidy Towne, które pokazała jej Lauren Parry. Jej własne by ły identy czne z ty mi na diagramie. Jak dotąd ocena luzu zawiodła. A potem ustało sortowanie narzędzi. Usły szała skrzy pnięcie buta i dwa pły tkie stuknięcia obcasami na gołej podłodze osoby, która podchodziła do niej. Kroki mogły należeć do kobiecy ch obcasów, ty le że wy dawały się mocniejsze. Nikki próbowała sobie przy pomnieć układ mieszkania Rooka – jeśli w ogóle w nim się teraz znajdowała. Wszędzie miał rozłożone dy wany, z wy jątkiem łazienki i kuchni, ale tam podłoga by ła z pły tek. To brzmiało jak drewno. Może to ten duży pokój, w który m urządza rozgry wki w pokera. Obok niej zaszeleściło ubranie i jeszcze zanim usły szała głos w swoim uchu, poczuła zapach wody po goleniu Old Spice. To by ł mężczy zna, w wieku czterdziestu kilku lat, tak się domy śliła,
przeciągający samogłoski w sposób charaktery sty czny dla Teksańczy ków, co w inny ch okolicznościach nawet mogło się podobać. To by ł zdecy dowany, prosty głos, któremu można by ło zaufać, kupując losy na loterii fantowej w kościele albo pilnując jego konia. Zapy tał uprzejmie i spokojnie: – Gdzie to jest? Nikki wy mamrotała coś poprzez knebel. Wiedziała, że nie będzie w stanie mówić, ale może jeśli Teksańczy k pomy śli, iż ma coś do powiedzenia, zdejmie jej knebel i kaptur i przy najmniej odrobinę zmieni dy namikę sy tuacji. Heat chciała stworzy ć możliwość, którą mogłaby wy korzy stać. Zamiast tego mężczy zna odezwał się gładkim, spokojny m tonem: – Rozmowa będzie dla ciebie problemem w chwili obecnej, prawda? Zróbmy więc tak. Po prostu kiwnij głową, jeśli powiesz mi, gdzie to jest. Nie miała pojęcia, o czy m on mówi, ale kiwnęła głową. Płaskie uderzenie dłonią trafiło ją bły skawicznie we wrażliwe miejsce, w który m jej głowa zetknęła się z drzwiami. Jęknęła lekko bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Wy czuła ruch i nastawiła się na kolejne uderzenie, ale zamiast tego poczuła silny zapach Old Spice’a. A potem głos. Cichy tak jak poprzednio, i nawet jeszcze bardziej przy prawiający o dreszcze, bo wciąż spokojny i ży czliwy. – Przy kro mi, proszę pani. Ale widzi pani, zmy ślała pani, i nawet w Nowy m Jorku ten pies nie będzie polować. – Ta zagry wka Doktora Phila miała na celu ustalenie, kto tu rządzi, i Nikki miała na to odpowiedź. Strzeliła głową w kierunku jego głosu i trafiła w jakąś część jego twarzy. Znowu się uszty wniła, ale cios nie padł. Mężczy zna ty lko chrząknął i oddalił się dwa kroki. Pły tko brzmiący na drewnianej podłodze dźwięk obcasów nabrał teraz sensu. Buty kowbojskie. Usły szała pobrzękiwanie czegoś metalowego i buty zbliży ły się do niej. – Wy daje mi się, że muszę pani przy pomnieć o pani położeniu – powiedział. Następnie poczuła na skórze lewego przedramienia coś w rodzaju ostrego ołówka. – Te linie pomogą pani. Nie przeciął skóry, ale ostry m jak igła końcem pociągnął wzdłuż jej skóry, aż dotarł do taśmy, którą miała związany nadgarstek. Przy trzy mał go tam, naciskając wy starczająco mocno, aby spowodować ból, ale nie wy wołując ukłucia. Potem cofnął ostrze i odszedł, ty lko po to, aby za chwilę znów wrócić i stanąć tuż obok niej. Coś kliknęło, a tuż obok jej ucha zaczął wy ć na wy sokich obrotach niewielki silniczek, przy pominający maszy nkę do borowania albo jedno z ty ch bezprzewodowy ch narzędzi sprzedawany ch w reklamach telewizy jny ch, które przecinają paznokcie na pół. Nikki podskoczy ła i insty nktownie szarpnęła głową, odsuwając się, ale on złapał ją muskularną ręką za pukiel włosów. Stopniowo przy bliżał narzędzie do jej ucha. Kiedy dotknęło
materiału kaptura, który miała na głowie, wibrując, kręcąc się i tnąc włókna, wy łączy ł je. Cisza. I znowu zbliży ł usta do jej ucha. – Proszę pomy śleć o ty m, zanim wrócę. A kiedy wrócę, żadny ch kłamstw, zrozumiano? Ponownie usły szała stukot butów, ale ty m razem zmierzały one w przeciwny m kierunku. Kiedy dosięgnęły dy wanu, ich odgłos stał się miękki, ale w dalszy m ciągu sły szalny, dopóki nie zamarł zupełnie, znikając w następny m pokoju. Przy najmniej tak sądziła. Heat nasłuchiwała, zastanawiając się, jak daleko odszedł mężczy zna. Potem wy chy liła się tak mocno, jak ty lko mogła i podskoczy ła w górę, czując, jak kaptur przesuwa się odrobinę na skutek jej skoku. Zanim podjęła próbę następnego podskoku, zatrzy mała się, aby słuchać. Buty znowu się zbliżały. Zadudniły ciężko o drewnianą podłogę. Gdy przechodził obok, poczuła szelest swoich spodni. Zatrzy mał się, a ona zaczęła się zastanawiać, czy zauważy ł niewielką zmianę położenia kaptura na jej głowie. Najwy raźniej jednak nie, gdy ż dobiegł ją stukot kluczy, a potem ciężkie podeszwy przecięły kamienną podłogę w kuchni. Ta sekwencja odgłosów przekonała ją, że na pewno znajduje się w duży m pokoju za kuchnią Rooka. Otrzy mała potwierdzenie, kiedy drzwi wejściowe do kuchni zostały odry glowane i zamknięte, po czy m usły szała szczęk klucza wsuwanego do zamka. Kiedy bolec zasuwki zaskoczy ł, Nikki zaczęła poruszać głową w taki sposób, aby zrzucić kaptur. Ani drgnął. Materiał by ł luźny, ale opadał za daleko na jej ramiona, aby mogła go zsunąć bez uży cia rąk. Przestała na chwilę, wzięła oddech i zaczęła nasłuchiwać. W oddali dobiegło ją mruczenie windy i lekki pisk, jaki wy dała, zatrzy mując się. Usły szawszy otwieranie i zamy kanie harmonijkowy ch metalowy ch drzwi, wróciła do swojego zajęcia, dziko wstrząsając ramionami. Skupiając swoje wy siłki na prawej stronie, uchwy ciła fałdę materiału między podbródek a ramię, następnie wy sunęła szy ję, aby pchnąć go do góry czubkiem głowy, zsuwając kaptur o kilkanaście milimetrów. To by ło niewiele, ale udało się, powtarzała to więc tak długo, dopóki kaptur nie przesunął się do góry o kolejne milimetry. Po trzech takich powtórkach pod brzegiem kaptura zaczęło pojawiać się światło. Nikki żałowała, że nie może uchwy cić go zębami, ale to na razie musiało wy starczy ć. Wy chy liła się, aby wy konać jeszcze jeden podskok i skutek tego by ł taki, że materiał uniósł się nad jej oczami, tak jakby nosiła bluzę z kapturem. Nikki strząsnęła go z głowy i odpoczy wała, rozglądając się dookoła. Siedziała na krześle w otwartej przestrzeni między blatem kuchenny m a orientalny m dy wanem i stołem, przy który m Rook urządzał swoje coty godniowe wieczory pokerowe. Poziom bicia jej serca wy równał się i rozpoczęła realizację następnego zadania – dotarcia do blatu kuchennego. Uważając, aby nie przewrócić krzesła, co ty lko unieruchomiłoby ją na
podłodze, zaczęła przenosić ciężar ciała z jednej strony na drugą, co pozwoliło jej przesunąć krzesło o kilka centy metrów. Zaczęła się denerwować, że zabraknie jej czasu, a Teksańczy k zaraz wróci, przez co w następne ruchy włoży ła więcej siły i zaczęła się przechy lać. Prawie się przewróciła, ale udało jej się postawić z trzaskiem wszy stkie cztery nogi krzesła na podłodze. To jednak wy starczy ło, aby napędzić jej strachu, i następne ruchy by ły już bardziej wy równane. My śl w kategorii centy metra, a nie centy metrów, powtarzała sobie, wy pracowując ry tm. Centy metr, nie centy metry. Kiedy Nikki dotarła do blatu, który znajdował się na wy sokości jej szczęki, zaczęła trzeć policzkiem o jego krawędź. Przy jedny m z uderzeń jej twarz aż zaskrzy piała o wy polerowany granit. Pocierany policzek zaczął płonąć z bólu. Ale jednocześnie postrzępiona krawędź taśmy zahaczy ła się w miejscu, gdzie sty kała się ze skórą, i z każdy m ruchem lekko się zwijała. Aby zagłuszy ć ból otarcia, Nikki pomy ślała o nagrodzie, która czekała na szczy cie blatu, kilka centy metrów wy żej: bezprzewodowe wiertło i pół tuzina zgłębników i narzędzi denty sty czny ch. Taśma zaczęła puszczać po lewej stronie, tam gdzie nad nią pracowała. Między uderzeniami Nikki uży ła języ ka, szczęki, a także mięśni twarzy, żeby maksy malnie ją naruszy ć, aż w końcu powstał mały otwór w kąciku ust. Gdy już odczepiła wy starczający odcinek taśmy, aby powstało luźne skrzy dełko, wy ciągnęła szy ję i przekręciła ją tak, że jej policzek znalazł się ponad blatem. Ustawiając odpowiedni kąt, powoli i ostrożnie Nikki położy ła policzek na blacie i przy cisnęła. Kleista strona taśmy przy warła do granitu. Przy ciskając mocno twarz do zimnej powierzchni, Heat kręciła głową w lewo i w prawo, a kiedy ją podniosła, cały pasek jej knebla odlepił się i pozostał przy czepiony na blacie. Jej ramiona i kostki u nóg by ły przy wiązane do krzesła, ale nie reszta ciała. Heat mogła więc unieść się i podbródkiem utorować sobie drogę przez chłodną powierzchnię granitu w kierunku narzędzi. Najbliższa by ła mała sonda. Wiertło by ło dalej, ale właśnie do niego chciała się dostać. To oszczędzało czas. Wy konała rzut do przodu w jego kierunku, uderzy ła ramieniem o krawędź blatu i odskoczy ła z powrotem na siedzenie. Obróciła się na krześle, aż ustawiło się równo z blatem, i jeszcze raz wstała, ale ty m razem nie wy kony wała gwałtowny ch ruchów, lecz wy ciągnęła się jak na ćwiczeniach z jogi ponad mniejszy m narzędziem w kierunku wiertła. Narzędzie miało cy lindry czny uchwy t, ale by ło wy posażone w małą gumową stopkę, tak że włącznik zasilania znajdował się na wierzchu. Nikki oparła czubek podbródka na przy cisku i nacisnęła go, raz, drugi, trzeci. Przy czwartej próbie wiertło zaczęło pracować. Jej mięśnie grzbietowe krzy czały z bólu, wy krzy wione ponad blatem, protestując przeciwko naciąganiu ich w celu utrzy mania pozy cji pionowej, ale trzy mała się pewnie, koncentrując się na rączce wiertła, którą schwy ciła w usta i mocno ścisnęła między zębami trzonowy mi. Rozkładając ciężar równomiernie między łokciami, usiadła ostrożnie, żeby nie wy puścić
wiertła z ust, a następnie pochy liła się, aby odciąć taśmę, która wiązała jej prawy nadgarstek do drewnianej ramy krzesła. Nikki działała szy bko. Przesuwając nadgarstek w górę, napręży ła przecinaną powierzchnię i materiał rozdzielił się na części tam, gdzie ostrze wiertła zetknęło się z taśmą. Gdy już uwolniła prawą dłoń, wy jęła narzędzie z ust wolną ręką i w ten sposób mogła szy bciej przeciąć więzy na lewy m nadgarstku. Chciała uwolnić kostki, tak aby mogła swobodnie się poruszać, gdy by napastnik wrócił, ale w sy tuacji, gdy jej ramiona wciąż by ły przy wiązane do oparcia, nie mogła sięgnąć tak daleko w dół, zaczęła więc przecinać z prawej strony od góry. Gdy już uwolniła prawą rękę, doszedł ją jakiś dźwięk, wy łączy ła więc wiertło. Warkot jadącej w górę windy. Heat pochy liła się i najpierw uwolniła prawą kostkę, a następnie zabrała się za lewą. W pośpiechu drasnęła lewą ły dkę pod nogawką i skrzy wiła się. Zlekceważy ła jednak ból i dalej wy kony wała swoją pracę. Pozostała jej niecała minuta na to, aby się uwolnić, i musiała ciąć dalej. Wy swobodziła lewą kostkę i wstała w tej samej chwili, gdy dobiegł ją zduszony pisk windy, sy gnalizujący zatrzy manie się urządzenia na piętrze Rooka. Kiedy rozsunęły się harmonijkowe drzwi windy, lewy łokieć Nikki wciąż jeszcze by ł przy wiązany do krzesła. Podjęła decy zję, aby wy łączy ć wiertło, tak aby Teksańczy k nie mógł usły szeć przez drzwi jego świstu i zorientować się w sy tuacji. Nie potrafiła wy czuć paznokciami końcówki taśmy, za którą mogłaby chwy cić i oderwać, a narzędzia denty sty czne nie nadawały się do cięcia. Klucz szczęknął w zamku drzwi wejściowy ch. W kuchni powinny by ć noże. Otworzy ła się zasuwka. Nikki podniosła krzesło i obeszła z nim blat. Drewniany stojak na noże by ł za daleko. Ale znalazła coś innego. Obok zlewozmy waka wraz z pogięty m kapslem leżał tuż przed nią otwieracz do butelek. Heat chwy ciła go w ty m samy m momencie, w który m klamka się obróciła i otworzy ły się drzwi wejściowe w rogu foy er. Cofnęła się razem z krzesłem do dużego pokoju, przy kucnąwszy pod blatem, aby zy skać kilka sekund i jakąś kry jówkę, po czy m zaczęła uwalniać się ostry m końcem otwieracza. Buty weszły na pły tki podłogowe w kuchni i zatrzy mały się. Nikki wciąż jeszcze przecinała taśmę, gdy Teksańczy k okrąży ł blat i wy lądował na niej. Siła jego uderzenia odrzuciła Heat na bok pod stół. Zacisnął od ty łu ręce na jej gardle i nic nie mogła na to poradzić. Leżała na prawy m ramieniu, mając uwięzioną rękę wraz z otwieraczem do butelek, a jej lewa ręką by ła przy wiązana do krzesła, które ciągnęła za sobą jak poluzowaną kotwicę. Przerzuciła ciało do ty łu i wtoczy ła się na niego od góry, przy ciskając go plecami do ziemi. W odpowiedzi wzmocnił uchwy t wokół jej szy i, ale ponieważ prawą rękę miała teraz wolną, zadała
cios otwieraczem do butelek. Wrzasnął, kiedy ostra końcówka wbiła mu się w udo, i ucisk zelżał. Nikki stoczy ła się z niego i skoczy ła na nogi, gorączkowo odcinając taśmę, aby się uwolnić. Teksańczy k wstał równie szy bko i rzucił się na nią spod stołu. Heat wy korzy stała to cholerne krzesło, robiąc nim wy mach w jego stronę, gdy się zbliżał. Podniósł rękę, aby się osłonić, ale drewno i tak uderzy ło go wy starczająco mocno, żeby stracił równowagę. Przeleciał obok niej, a jego ręka utknęła w poprzeczce między nogami krzesła, i gdy tak leciał, ostatni kawałek taśmy oderwał się i krzesło powędrowało razem z nim. Nikki wreszcie by ła zupełnie wolna. Nie czekała, aż Teksańczy k dojdzie do siebie po upadku. Skoczy ła na niego, ale miał dobry refleks. Zakręcił się, uży wając krzesła do obrony. Otwieracz wy padł jej z ręki i przeleciał przez pokój, uderzając o kalory fer, po czy m upadł na podłogę. Przy szło jej do głowy, żeby po niego sięgnąć, ale Teksańczy k by ł już na nogach i szedł w jej kierunku. Heat odsunęła się o kilkanaście centy metrów, chwy ciła go prawą ręką za gardło i zacisnęła ją, podry wając do góry jego podbródek, a jednocześnie lewą ręką uderzy ła czubek jego czoła, aby pchnąć go w dół i do ty łu. Jej ruch krav magi podciął go w kolanach i napastnik ciężko opadł na ty łek. Na podłodze pod oknem Nikki zauważy ła swoją mary narkę i wy stający spod niej pistolet. Odwróciła się, aby pobiec po broń, ale Teksańczy k również miał za sobą trening walki wręcz. Obrócił się na biodrach i noży cowy m ruchem chwy cił Heat w kolanach, zakleszczając jej nogi i przewracając ją na ziemię twarzą do podłogi. Treningi z Donem pomogły jej przewidzieć chwy t mający na celu zablokowanie jej, machnęła więc łokciem w kierunku jego twarzy, zadając cios w policzek, a kiedy odsunął się odruchowo, uwolniła się, obdarowując go jeszcze kopniakiem w żebra. Teksańczy k podniósł się na nogi, sięgając do sportowej mary narki i wy ciągając z niej nóż. By ło to groźne narzędzie, jedno z ty ch wojskowy ch ostrzy uży wany ch do walki, z kastetem i podwójny m wgłębieniem, zwany m zbroczem, biegnący m wzdłuż obu stron. Nikki pomy ślała z żalem, że w jego dłoni ten nóż leży jak ulał. Teksańczy k spojrzał na nią i uśmiechnął się. Tak jakby coś wiedział. Jakby trzy mał w ręku coś, co wszy stko zmienia. Trening i doświadczenie powiedziały Nikki, że jedy na walka, w jakiej chce brać udział, to ta, którą wy gra – i to szy bko. Don wielokrotnie powtarzał jej tę mantrę dzisiejszego ranka, tak jak to robił na każdej sesji: obrona i atak w tej samej chwili. No i teraz by ła właśnie w takiej sy tuacji, z pusty mi rękami w walce przeciwko doświadczonemu napastnikowi z nożem wojskowy m w ręku. Teksańczy k nie dał jej dużo czasu na opracowanie strategii. Ten człowiek też by ł szkolony w szy bkim kończeniu walk, więc od razu ruszy ł w jej kierunku. Górując nad nią wzrostem, zadał pchnięcie od góry, kierując koniec noża w dół prosto w nią. Obrona i atak, pomy ślała Nikki i skoczy ła mu na spotkanie, odtrącając jego nadgarstek na zewnątrz, jednocześnie przy suwając się
wy starczająco blisko, aby kolanem trafić w jego krocze. Sprawy jednak nie zawsze idą tak, jak na treningu. Przewidział cios kolanem i uchy lił się w bok. Heat nie ty lko chy biła, napastnik uży ł także swojej wolnej ręki, aby ją odepchnąć, wy korzy stując jej rozpęd, i ją przewrócić. Nikki potknęła się, ale nie upadła. Przeciwnie, od razu się obróciła, aby odeprzeć jego bły skawiczny atak, bo wiedziała, że ten nastąpi. I tak też się stało. W tej rundzie zbliżał się na ugięty ch kolanach, celując nożem w jej brzuch. Nikki nie próbowała odtrącić jego ręki. Ty m razem trzeba by ło odebrać nóż temu draniowi, i to już. Gdy podszedł, zacisnęła dłoń na jego nadgarstku, ciągnąc jego ramię na zewnątrz i nie puszczając go. Jednocześnie zadała cios w słaby punkt, który odsłoniła, odciągając jego ramię: obojczy k. Heat czuła i sły szała, jak pęka pod wpły wem jej ciosu, i Teksańczy k wrzasnął. Ale jego nóż miał kastet, nie wy padł mu więc z ręki, mimo że uścisk zelżał. Podczas gdy napastnik walczy ł z bólem, sięgnęła obiema rękoma, aby wy trącić mu nóż, ale on uderzy ł ją pięścią w kark i powalił na podłogę. Klęczała zamroczona na podłodze, podpierając się rękami, w oczach jej ciemniało, gdy usły szała, jak Teksańczy k gramoli się na kamiennej podłodze w kuchni. Nikki potrząsnęła głową i wzięła głęboki oddech. Gwiazdy w oczach zaczęły znikać i udało jej się podnieść. Czując lekkie mdłości, detekty w zatoczy ła się na ścianę, pomacała pod mary narką i wy ciągnęła spod niej broń. Zanim dotarła do kuchni, on by ł już w drzwiach. Wbrew intuicji Nikki ruszy ła biegiem na drugą stronę wielkiego pokoju, gdzie znajdowała się część foy er widoczna z przejścia kuchennego. Pamiętała to z tamtego letniego wieczoru pokerowego, kiedy wpatry wała się w te drzwi, marząc o ty m, żeby wy jść. Ujrzała Teksańczy ka, gdy ten właśnie otwierał drzwi, ale zatrzy mał się na chwilę, aby podnieść coś z kredensu, dużą szarą kopertę. Tę samą, którą miała zamkniętą w bagażniku. Heat oparła się o kontuar i krzy knęła: – Policja, stać! Nie zatrzy mał się, ty lko wślizgnął się szy bko w drzwi wejściowe. Nikki oddała jeden strzał w zwężającą się szparę, po czy m drzwi zamknęły się za nim.
_______ Detekty w Heat otworzy ła kopniakiem drzwi na klatkę schodową na piętrze Rooka i wy szła z uniesioną bronią w pozy cji trójkąta równoramiennego. Gdy upewniła się, że Teksańczy k nie ukry wa się nigdzie na podeście, rozważy ła, jakie miał opcje: jedno piętro na dach albo siedem pięter w dół na ulicę. A potem usły szała poniżej szczekanie dużego psa i stukot butów na
malowany ch betonowy ch schodach. Kiedy Nikki zbiegała klatką schodową, przeskakując po dwa stopnie, i minęła trzecie piętro, pies jeszcze raz zaszczekał z wnętrza apartamentu. Dobra robota, Buster, pomy ślała, przemy kając obok. I wtedy usły szała odbijające się echem trzaśnięcie drzwiami, które doszło ją z poziomu ulicy. Heat przy stanęła na moment z ręką na klamce, po czy m szarpnęła drzwi i wy skoczy ła na chodnik, przy jmując pozy cję obronną, z pistoletem gotowy m do strzału. Teksańczy ka tam nie by ło, ale zostawił po sobie ślad – plamę krwi na chodniku, widoczną w świetle padający m w dół z lampy sodowej znajdującej się nad wejściem służbowy m. Chodniki w Tribeca zajmował koktajlowy i przedobiedni tłum. Heat zrobiła szy bki przegląd, ale nigdzie nie mogła dostrzec swojego kowboja, nigdzie też nie by ło więcej kropel krwi, za który mi mogłaby podąży ć. Wtedy usły szała słowa wy powiedziane przez kobietę do towarzy szącego jej mężczy zny : – Przy sięgam, kochanie, to wy glądało jak krew na jego ramieniu. – Policja – rzuciła na to Nikki. – W którą stronę poszedł? Para spojrzała na nią. – Czy ma pani jakiś identy fikator albo odznakę? – spy tała kobieta. Czas uciekał. Nikki zerknęła w dół, ale nie miała na biodrze odznaki. – To zabójca – powiedziała, a następnie pokazała im swoją broń, niegroźnie skierowaną ku górze. Oboje jednocześnie wskazali kierunek. Nikki kazała im zadzwonić pod 911 i rzuciła się w pogoń. – Pobiegł wzdłuż Varick w kierunku metra! – zawołała za nią kobieta. Heat biegła na północ ulicą Varick najszy bciej, jak ty lko mogła, potrącając przechodniów, rozglądając się na obie strony i zaglądając w każdy przedsionek i otwarte witry ny sklepów, które mijała. Na trójkątny m skrzy żowaniu, gdzie ulice Franklin i Varick spoty kają się z Finn Park, przy stanęła na rogu i popatrzy ła uważnie w okna kawiarni, aby sprawdzić, czy jej człowiek nie wmieszał się czasem w tłum klientów. Obok niej przejechała z brzękiem furgonetka, a kiedy ją minęła, Nikki przebiegła po pasach do betonowej wy sepki otaczającej stację metra Franklin Street dla linii numer 1 w kierunku południowy m. Obok szeregu stoisk z prasą i plastikowy ch budek pełny ch darmowy ch ulotek klubów dla singli i kursów Learning Annex zauważy ła więcej krwi. Odwróciła się w kierunku schodów wiodący ch do metra. Zobaczy ła Teksańczy ka oświetlonego przez dochodzące ze stacji światło. On dostrzegł ją w chwili, gdy już znikał w dole schodów. Do przy jazdu pociągu musiało pozostać niewiele czasu, ponieważ stacja pełna by ła ludzi oczekujący ch na dojazd do centrum. Nikki przeskoczy ła przez bramki i podąży ła w stronę
zamieszania. Ktoś odpy chał ludzi na peronie na bok, na lewą stronę, i w ty m kierunku właśnie zmierzała. Torowała sobie drogę przez podróżny ch, z który ch wielu klęło albo py tało jeden drugiego: – Co ten facet wy prawia? Ale gdy Nikki dotarła do końca peronu, już go tam nie by ło. Potem usły szała, jak ktoś za nią mówi: – On się zabije. Spojrzała na tory. Teksańczy k by ł tam w dole, w ciemnościach, wspinał się w kierunku północny m. Jego prawe ramię zwisało bezwładnie w miejscu, gdzie złamała mu obojczy k, a rękaw jasnobrązowej sportowej mary narki znaczy ła rdzawoczerwona linia prowadząca z tego samego ramienia. Wy glądało na to, że oberwał też dziewięciomilimetrowy m pociskiem z jej pistoletu. Wolną ręką ściskał jej szarą kopertę, która teraz by ła poplamiona krwią. Wsparła się o ścianę, mając nadzieję na oddanie strzału, ale w tej chwili peron wy pełniło jasne światło, rozległ się sy gnał i pociąg linii numer 1 wjechał na stację, uniemożliwiając jej zatrzy manie napastnika. Heat pobiegła z powrotem do wy jścia, aby wy przedzić pasażerów wy siadający ch z pociągu, wbiegła po schodach na górę i przecięła Varick w kierunku północnej stacji, prawie wpadając pod taksówkę. Krople krwi na szczy cie schodów powiedziały jej, że się spóźniła. Zeszła na dół na stację ty lko po to, aby upewnić się, że nie zawrócił, żeby ją zmy lić, ale po Teksańczy ku nie by ło nawet śladu. Detekty w Heat dostała jednak nagrodę pocieszenia za swoje wy siłki. Gdy odwróciła się, aby wspiąć się na schody, coś na brudnej pły tce u ich podnóża przy kuło jej wzrok. By ła to taśma z maszy ny do pisania.
_______ Para, którą spotkała, fakty cznie musiała zadzwonić pod 911, gdy ż kiedy Nikki dotarła z powrotem do budy nku, w który m mieszkał Rook, ulicę wy pełniały niebiesko-białe wozy policy jne oraz nieoznakowane samochody. Detekty w Heat przepchała się przez tłum ciekawskich, znalazła sierżanta i przedstawiła się. – Ścigała go pani? – zapy tał. – Tak. Ale zgubiłam go. – Heat opisała Teksańczy ka i miejsce, w który m go ostatnio widziała, żeby komunikat mógł pójść w eter. Kiedy jeden z ludzi sierżanta podał informację przez radio, ruszy ła w kierunku drzwi wejściowy ch ze słowami, że Rook może by ć na górze. Ta świadomość wy wołała w niej silną falę zdenerwowania i na chwilę utraciła ostrość widzenia.
– Dobrze się pani czuje? Wezwać lekarza? – zapy tał sierżant. – Wy gląda pani, jakby miała zamiar zemdleć. – Nie – odpowiedziała, biorąc się w garść. Przechodząc przez drzwi wejściowe do mieszkania Rooka w towarzy stwie sześciu policjantów, Nikki wskazała na odpry sk krwi kowboja na framudze. Przeprowadziła ich przez kuchnię i obok przewróconego krzesła, gdzie walczy ła z pory waczem, po czy m przeszli na ty ł apartamentu, odtwarzając kroki, które wy konał Teksańczy k, zanim opuścił go po raz pierwszy. Uchwy ciła się nadziei, że powodem wędrówki napastnika do ty lnej części apartamentu by ło sprawdzenie, co z Rookiem, co mogło oznaczać, że by ł cały i zdrowy. Kiedy Heat doszła do kory tarza prowadzącego do biura, naty chmiast zobaczy ła przez otwarte drzwi panujący tam bałagan. Gliniarze za nią wy jęli broń tak na wszelki wy padek. Ale nie Nikki. Zupełnie zapomniała o swojej i po prostu ruszy ła naprzód, wołając: – Rook? Gdy wpadła przez drzwi do jego biura, zabrakło jej tchu. Rook leżał twarzą w dół pod fotelem, do którego by ł przy klejony taśmą. Na głowie miał czarny pokrowiec, taki sam jak ona wcześniej. Na podłodze pod jego twarzą zebrała się plama krwi. Uklękła przy nim. – Rook, to ja, Heat. Sły szy sz mnie? Jęknął w odpowiedzi stłumiony m głosem, zupełnie jakby też by ł zakneblowany. – Podnieśmy go – powiedział jeden z policjantów. Do pokoju weszło dwoje sanitariuszy. – Ostrożnie – odezwał się jeden z nich. – Może mieć złamany kark. Nikki poczuła w środku następne szarpnięcie. Powoli i ostrożnie podnieśli Jamesona Rooka do pionu, krok po kroku, i rozcięli mu więzy. Na szczęście krew pochodziła jedy nie od uderzenia nosem o podłogę, kiedy przewrócił się, próbując uciec. Sanitariusze zbadali go, żeby się upewnić, że nie połamał kości, a Nikki przy szła z łazienki ze zwilżony m ciepłą wodą ręcznikiem. Rook uży ł go, żeby wy trzeć twarz, jednocześnie opowiadając detekty wowi Nguy enowi z Pierwszego Posterunku, co się stało. Po opuszczeniu biura szefa wy działu medy cy ny sądowej Rook przy jechał prosto tutaj, aby spisać notatki do swojego arty kułu. Wziął piwo, wy szedł na kory tarz, a gdy dotarł do biura, zobaczy ł, że całe pomieszczenie zostało splądrowane. Mówiąc to, odwrócił się do Nikki: – Zupełnie jak miejsce zbrodni Cassidy Towne, z tą różnicą, że mój sprzęt elektroniczny pochodzi z tego wieku. Brałem właśnie komórkę, żeby wy brać twój numer, kiedy zadzwoniła, a
na wy świetlaczu pokazałaś się właśnie ty. Ale gdy chciałem odebrać, zaszedł mnie od ty łu i narzucił ten pokrowiec na głowę. – Walczy łeś? – zapy tał detekty w. – Żartujesz? Jak wariat – powiedział Rook. – Ale on założy ł mi ten pokrowiec ciasno na głowę i dusił mnie. – Czy miał broń? – spy tał Nguy en. – Nóż. Tak. Powiedział, że ma nóż. – Widziałeś go? – Miałem na głowie pokrowiec, więc nic nie mogłem zobaczy ć. Poza ty m w zeszły m roku by łem wzięty do niewoli przez czeczeńskich rebeliantów. Nauczy łem się tam, że jeśli nie chcesz zobaczy ć noża, to ży jesz dłużej. – Dobra nauczka – powiedział Nguy en. – Co by ło dalej? – Posadził mnie na fotelu, powiedział, żeby m się nie ruszał, i zaczął mnie przy klejać. – A czy w ogóle go widziałeś? Chociaż przez kaptur? – Nie. – A jak brzmiał jego głos? Rook zastanowił się przez chwilę. – Południowy. Brzmiał jak Wilford Brimley. – A potem dodał: – Och! Ale nie ten Wilford Brimley z dzisiejszy ch reklam telewizy jny ch. Młodszy. Jak z filmu „Bez zły ch intencji” albo „Urodzony sportowiec”. – Więc... południowy – zanotował Nguy en. – Domy ślam się, że lepiej by to wy glądało na liście gończy m niż w internetowej bazie dany ch na temat aktorów – powiedział Rook. – Zgadza się, południowy. Nikki zwróciła się do Nguy ena i powiedziała z przekonaniem: – Miał akcent z północnego Teksasu. Nguy en obdarzy ł ją na boku rozbawiony m spojrzeniem, ona zaś uśmiechnęła się i wzruszy ła ramionami. Ponownie przeniósł swoją uwagę na Rooka. – Czy coś jeszcze do pana powiedział, na przy kład czego chce? – Tak daleko nie doszliśmy – odparł pisarz. – Zadzwoniła jego komórka i następna rzecz, której jestem pewien, to ta, że zostawił mnie siedzącego tutaj i wy szedł. – Musiał mieć kogoś na zewnątrz obserwującego ulicę, kto dał mu cy nk, że idę na górę – wtrąciła Heat.
– Mamy więc wspólnika – stwierdził Nguy en, zapisując tę informację. Rook konty nuował swoją opowieść: – Gdy go nie by ło, próbowałem się rozbujać, żeby dostać się do biurka, gdzie trzy mam noży czki i noży k do otwierania listów. Ale się przewróciłem. No i utknąłem. Przy szedł tu na chwilę i zaraz wy szedł, krótko potem sły szałem odgłosy zamieszania. I wy strzał. A potem już nic, aż do tej pory. Następnie Nikki szczegółowo opowiedziała detekty wowi Nguy enowi historię o ty m, jak zdecy dowała się tu wpaść po Rooka i jak została napadnięta tuż pod jego drzwiami. Potem opisała główne elementy walki w duży m pokoju i pogoń, która po niej nastąpiła. Rook słuchał tego, nie przery wając. Kiedy skończy ła, detekty w Nguy en zapy tał, czy mogłaby przy jść na posterunek i spotkać się z ry sownikiem. Zgodziła się i Nguy en wy szedł, zostawiając ekipę techników śledczy ch zbierający ch odciski palców i próbki. Gdy czekali na windę, aby zjechać na dół, Nikki znalazła w kieszeni mary narki swoją odznakę i przy czepiła ją do spodni na biodrze. Rook odwrócił się do niej i powiedział: – No więc. Po prostu przy szłaś bez mojego pozwolenia? A co, gdy by m kogoś zabawiał? Wsiedli do windy, a gdy drzwi się zamknęły, Nikki odpowiedziała: – To by łoby wy darzenie, ty zabawiający kogoś innego. Kogoś oprócz ciebie. Popatrzy ł na nią i roześmiał się, ona też. Kiedy przestali się śmiać, wciąż utrzy my wali kontakt wzrokowy. Nikki zastanawiała się, czy skończy się to pocałunkiem, i jej umy sł próbował ustalić, co my śli na ten temat, jednak w ty m momencie winda dojechała do holu i zewnętrzne drzwi się otworzy ły. Rook otworzy ł dla niej wewnętrzne drzwi windy i rzucił: – By ło blisko, co? Nikki zdecy dowała się wy brać mniej dwuznaczną z opcji. – Tak. Ale dorwiemy go.
_______ Gdy dotarli na Pierwszy Posterunek, ry sownik już na nich czekał. A razem z nim Raley i Ochoa, którzy wzięli od Heat taśmę z maszy ny do pisania, aby dostarczy ć ją do eksperty zy. Raley podniósł torbę na dowody, w której znajdował się pojemnik. – My ślisz, że Teksańczy k tego szukał?
Heat ponownie usły szała tamten miękki głos py tający „Gdzie to jest?” i na samo wspomnienie zaczęło ją swędzieć wewnętrzne ucho. Splądrowane biuro dziennikarki, zaginione akta, zrabowane śmieci, brakujące taśmy z maszy ny do pisania... Ktoś najwy raźniej próbował dostać w swoje ręce materiał, nad który m pracowała Cassidy Towne. I wiedziała, że jeśli ten ktoś nie dostanie wszy stkiego, czego szuka, zabije ponownie. Cały wy dział policji w Nowy m Jorku miał jedy nie trzech ry sowników. Ten, na którego trafiła Nikki, by ł detekty wem sporządzający m szkice na komputerze przy uży ciu programu do wy cinania i wklejania ry sów twarzy na grafikę, którą tworzy ł. Jako arty sta by ł szy bki i dobry. Zadał Nikki precy zy jne py tania, a kiedy nie by ła pewna, jakiego określenia uży ć, żeby najlepiej opisać niektóre cechy Teksańczy ka, pokierował nią tak, żeby mogła wy brać, robiąc uży tek ze swojego doświadczenia i stopnia naukowego z dziedziny psy chologii behawioralnej. Wy nikiem tego by ł portret szczupłego, zadbanego mężczy zny z krótkimi rudawy mi włosami zaczesany mi na lewo. Miał wąskie, czujne oczy i ostry nos. Poważnego wy glądu dopełniły cienkie usta i zapadnięte policzki. Szkic na podstawie opisu Heat dodano do akt, wraz z jej opisem podejrzanego: niewiele ponad czterdzieści lat, metr osiemdziesiąt wzrostu, waga około siedemdziesięciu pięciu kilogramów... (muskularny, ale szczupły, pomy ślała; bardziej jak Billy Bob niż Billy Ray ). Ostatnio widziano go ubranego w jasnobrązową sportową mary narkę z plamami krwi, białą kowbojską koszulę z perłowy mi guzikami, brązowe spodnie z materiału i spiczaste brązowe buty kowbojskie. Wiadomo, że miał przy sobie ośmiocalowy nóż. Heat udało się znaleźć zdjęcie w komputerowej bazie dany ch broni białej: trzy palcowy nóż kastetowy firmy Robbins & Dudley z aluminiowy m uchwy tem. Gdy już by ło po wszy stkim, Rook czekał w holu, a Heat spotkała się jeszcze z komisją strzelecką z Komendy Głównej. Spotkanie nie trwało długo, a gdy z niego wy szła, wciąż jeszcze miała broń przy czepioną do biodra. Detekty w Nguy en zaproponował im obojgu z osobna odwiezienie do domu wozem policy jny m. Rook powiedział do Heat: – Słuchaj, wiem, że planowaliśmy drinka, ale zrozumiem, jeśli chcesz to przełoży ć. – Fakty cznie... – Podniosła wzrok na zegar ścienny w holu. By ło prawie wpół do dziesiątej. Potem spojrzała na Rooka. – Naprawdę nie jestem w nastroju na wy jście do baru dziś wieczorem. – To co, powtórzy my to kiedy indziej? Albo może fakt, że oszukaliśmy śmierć, to znak, żeby śmy uczcili to pry watnie? Nikki widziała, że ma wiadomość sprzed pół godziny od Dona, jej trenera z korzy ściami.
„Wieczór aktualny ? T/N?”. Trzy mała w ręku telefon, a potem zerknęła na Rooka, który wy glądał na tak samo wy czerpanego jak ona po wieczorze z zabójcą. Ale pourazowa słabość, którą odczuwała, nie wy nikała jedy nie z bójki z Teksańczy kiem. Wciąż dochodziła do siebie po ty m ataku przerażenia, który czuła, kiedy szła potem przez kory tarz do biura Rooka, nie wiedząc, co tam znajdzie. – Mogliby śmy porównać doty chczasowe notatki w sprawie – powiedział. Wy glądała, jakby się namy ślała. – Przy puszczam, że mogliby śmy to zrobić. Spojrzeć świeży m okiem na dowody. – Masz wino? – Wiesz, że tak. – Heat położy ła kciuk na klawiaturze, nacisnęła N i powiedziała do Rooka: – Ale nie u ciebie. Nie mam nastroju na żółtą taśmę ani grafitowy kurz. – Gdy doszli do wozu policy jnego, podała mundurowemu adres swojego mieszkania i oboje wsiedli do środka.
_______ Heat podała Rookowi kieliszek Sancerre. Pisarz stał w jej salonie przed reprodukcją obrazu Johna Singera Sargenta, którą dał jej tego lata. – Nie możesz mnie aż tak nienawidzić, bo wciąż masz mojego Sargenta na widoczny m miejscu. – Rook, nie pochlebiaj sobie. Chodzi o sztukę. Zdrowie. – Stuknęli się kieliszkami i pociągnęli z nich wino. – Niech to będzie nieformalne spotkanie – powiedziała Nikki. – Odpocznij, włącz sobie telewizję, co chcesz. Ja muszę wziąć kąpiel i zmy ć z siebie kurz tego ulicznego pościgu. – Jasne, nie ma problemu – odrzekł, biorąc do ręki pilota do telewizora. – Nie śpiesz się. Wy daje mi się, że w Tulsa jest dzisiaj program o wy kopaliskach. Nikki pokazała mu palec i zniknęła w przedpokoju. Weszła do łazienki, postawiła kieliszek na toaletce i odkręciła kurki nad wanną. Sięgała właśnie po pły n do kąpieli, gdy zapukał we framugę. – Hej, a co gdy by m kogoś zabawiała? – zapy tała. – Czy m? – odpowiedział z szelmowskim uśmieszkiem. – Zabawą w kucy ka? – Chciałby ś – powiedziała. – Zastanawiałem się ty lko, czy nie jesteś głodna. – Masz rację, jestem. – To zabawne, jak adrenalina wy łącza uczucie głodu, pomy ślała. – Chcesz coś zamówić? – Albo poszperam u ciebie w kuchni, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Mam nadzieję, że nie ma tam żadny ch pułapek.
– Nie – powiedziała. – Czuj się jak u siebie w domu. Mnie sprawi radość to, że będę się moczy ć, gdy ty będziesz pracował. – Uwielbiam ją – stwierdził i podszedł do wanny. Postukał w nią i żeliwo zabrzmiało jak dzwon kościelny. – Jeśli kiedy kolwiek uderzy w nas asteroida, powinnaś do niej wskoczy ć i tu się schować. Pół godziny później Nikki wy szła z łazienki w szlafroku, rozczesując włosy. – Coś tu ładnie pachnie – powiedziała, ale nie by ło go w kuchni. Nie by ło go też w salonie. – Rook? Potem jej wzrok padł na dy wan i zobaczy ła szlak serwetek koktajlowy ch prowadzący do otwartego okna i schodów przeciwpożarowy ch. Wróciła do sy pialni po kapcie, wy szła przez okno na metalowe schody i wspięła się po nich na dach. – Co ty robisz? – zapy tała, podchodząc bliżej. Rook ustawił na dachu stolik karciany i dwa rozkładane krzesła, zapalił też świece woty wne, aby oświetlić posiłek, który przy gotował. – Trochę eklekty cznie, ale jeśli nazwiemy to przy stawkami, nigdy się nie domy ślimy, że to wszy stko, co skombinowałem. – Odsunął dla niej krzesło. Postawiła na stole kieliszek z winem i usiadła. – Wy gląda świetnie. – I jest takie, jeśli nie jesteś zby t głodna i w ciemności nie widać śladów przy palenia – odpowiedział. – To quesadilla pokrojona w ćwiartki, tu masz wędzonego łososia z kaparami, które znalazłem daleko w spiżarce. Co z oczu, to z umy słu, wiesz, o co mi chodzi. – Musiał by ć zdenerwowany, bo mówił dalej: – Czy tu nie jest za zimno? Przy niosłem koc z kanapy na wy padek, gdy by ś potrzebowała. – Nie, jest ładny wieczór. – Nikki popatrzy ła w górę. Naokoło by ło zby t dużo światła, aby dostrzec jakieś gwiazdy, ale widok wieży New York Life Building i budy nku Empire State ponad nią by ł naprawdę niesamowity. – To wspaniałe, Rook. Miły akcent na koniec ciężkiego dnia. – Czasami mi się udaje – powiedział. Gdy jedli, obserwowała go zza świec i my ślała: o co mi chodzi? Gdzieś w dole przejechał ulicą samochód i rozległy się basy klasy cznego rocka. To by ła muzy ka sprzed jej młodości, ale znała z klubów tę piosenkę Boba Segera. Rook pochwy cił jej wzrok w momencie, gdy zabrzmiał refren: „jedy ne, co ich łączy ło, to ogień”. – Coś nie tak? Czy przesadziłem ze świecami? – zapy tał. – Czasami mogę wy glądać trochę jak Mefistofeles, gdy oświetla mnie płomy k. – Nie, świeca jest w porządku. – Nikki ugry zła kawałek quesadilli, po czy m oznajmiła: – Ale muszę cię zapy tać o coś poważnego.
– Jasne, ale nie musimy podejmować dzisiaj żadny ch wy siłków. Wiem, że taki by ł plan, ale to może poczekać. Prawie zapomniałem, jak po południu rozbiłaś mi duszę. – Ale muszę to wiedzieć i muszę wiedzieć to teraz. – Dobrze... Wy tarła ręce w serwetkę i popatrzy ła mu prosto w oczy. – Kto ma czarne pokrowce na poduszki? – Zanim zdąży ł odpowiedzieć, ciągnęła: – Męczy mnie to od chwili, gdy znalazłam się w twoim biurze. Czy te czarne pokrowce by ły twoje? – Przede wszy stkim nie są czarne. – A więc twoje. Zapy tam jeszcze raz, kto ma czarne pokrowce na poduszki? Poza Hugh Hefnerem albo, nie wiem, między narodowy mi handlarzami bronią? – One nie są czarne. Są najciemniejsze z ciemnoniebieskich, nazy wają się Północ. Wiedziałaby ś, gdy by ś miała okazję zobaczy ć moją jesienną pościel. Roześmiała się. – Jesienna pościel? – Tak, sezonowa zmiana. A przy okazji, to prześcieradła o gęstości splotu wy noszącej osiemset dwadzieścia nitek na centy metr kwadratowy. – Widzę, co tracę. – Mogę się założy ć – powiedział, porzucając nagle ton mądrali. Zamilkł na chwilę i dodał: – Wiesz dokładnie, co tracisz, i ja też. Nikki przy glądała mu się uważnie. Rook nie patrzy ł na nią, lecz w nią zaglądał, a płomy k świecy tańczy ł w jego oczach. Wy ciągnął butelkę z pojemnika z lodem i okrąży ł stolik, aby napełnić jej kieliszek. Kiedy by ł pełny, położy ła dłoń na jego nadgarstku, a drugą objęła butelkę, odbierając ją od niego i stawiając na stoliku. Spojrzała w górę i utrzy mując z nim kontakt wzrokowy, ujęła jego dłoń i poprowadziła ją do wnętrza swojego szlafroka. Napięła się, gdy jego chłodna ręka spoczęła na jej piersi. Przy trzy mała ją, ogrzewając. Rook pochy lił się powoli, aby ją pocałować, ale to by ło za wolno w stosunku do tego, co czuła Nikki. Gwałtownie chwy ciła przód jego koszuli i przy ciągnęła go do siebie. Jej podniecenie sprawiło, że się oży wił i przy lgnął do niej, głęboko ją całując. Nikki jęknęła, czując rozchodzące się po ciele ciepło i wy gięła się w łuk, wy chodząc mu na spotkanie. Potem wy sunęła się z krzesła i położy ła się na plecach na płaskiej powierzchni dachu. Ich języ ki znów się odszukały i spotkały w dzikiej, tęsknej desperacji. Odwiązał szarfę jej szlafroka, a ona odpięła jego pasek od spodni. Ponownie miękko jęknęła, szepcząc:
– Teraz. Teraz... I zaczęła się poruszać w ry tm dawnego przeboju „Fire Down Below”.
ROZDZIAŁ ÓSMY
R ooka obudził panujący za oknem hałas. Na skrzy żowaniu z Południową Park Avenue zabrzmiał dźwięk sy reny, prawdopodobnie z przejeżdżającego ambulansu, sądząc po świergocie i gardłowy ch dźwiękach klaksonu, po czy m oddalił się w noc. To by ł ten element ży cia w Nowy m Jorku, do którego nigdy nie mógł się przy zwy czaić – hałas. Niektóry m udawało się traktować go jako tło i ignorować. Ale nie jemu. Hałas rzucał mu wy zwanie w ciągu dnia, kiedy pisał, a także nie pozwalał przespać normalnie całej nocy, ponieważ to miasto nigdy nie spało. Ktoś powinien napisać o ty m piosenkę, pomy ślał. Okiem, które nie by ło zasłonięte poduszką, przeczy tał godzinę na wy świetlaczu swojego zegarka leżącego na stoliku nocny m – 2.34. Jeszcze jakieś trzy godziny snu, zanim włączy się alarm. Uśmiechnął się. Hmm, a może dwie godziny. Przesunął się na łóżku, aby przy tulić się do Nikki. Kiedy dotarł do połowy łóżka, dotknął jej prześcieradła i poduszki. Obie rzeczy by ły chłodne. Rook zastał Nikki w pokoju gościnny m, siedzącą na oknie. Miała na sobie sportową bluzę i ściągnięte tasiemką spodnie od dresu. Zatrzy mał się w drzwiach i patrzy ł na nią, na jej kocią sy lwetkę w wy kuszu okna. Kolana podciągnęła pod brodę, ręce splotła wokół ły dek i kontemplowała znajdującą się poniżej ulicę. – Możesz wejść – powiedziała, nie odwracając nawet głowy od okna. – Wiem, że tu jesteś. – Wy trawny obserwator z ciebie, pani detekty w – odrzekł. Stanął za nią i ramionami objął ją lekko za szy ję. – Usły szałam cię w tej samej sekundzie, gdy stanąłeś na podłodze. Twoje kroki są tak subtelne jak konia pociągowego. – Nikki poprawiła się na oknie i wy godnie oparła się o niego. – Nigdy nie usły szy sz ode mnie słowa skargi, jeśli w porównaniu znajduje się koń. – Nie? – Zwróciła twarz w jego stronę i uśmiechnęła się. – Ja też nie narzekam. – To świetnie. Dzięki temu nie będę musiał zostawiać ankiety. Nikki zaśmiała się lekko i znów odwróciła się do okna, ty m razem opierając ty ł głowy o jego brzuch. Czuła na szy i jego ciepło. – My ślisz, że on gdzieś tam jest? – spy tał Rook.
– Teksańczy k? Na razie jeszcze jest. Ale ty lko przez chwilę. – Nie boisz się, że tu przy jdzie? – Mam taką nadzieję. Jestem uzbrojona, a jeśli tego będzie mało i wy trzy ma wy starczająco długo, możesz obezwładnić go jedny m ze swoich sławny ch uderzeń nosem. – Pochy liła się do przodu i wskazała głową za okno. – Poza ty m kapitan przy słał tu wóz patrolowy. – Rook wy jrzał ponad nią, opierając się cały m ciężarem na jej ramionach, i zobaczy ł dach niebiesko-białego samochodu. – Czy on nie wie, że miasto przechodzi kry zy s finansowy ? – dodała. – Niewielka cena za ochronę gwiazdy swojego posterunku. Coś się w niej zmieniło. Wy prostowała nogi i odsunęła się od niego, obracając się w taki sposób, że siedziała plecami do okna. Rook usiadł obok niej na poduszce. – Co jest? – zapy tał. Gdy nic nie odpowiedziała, oparł się o nią ramieniem. – Co cię obudziło i sprawiło, że siedzisz tu o tej porze? Nikki zastanowiła się przez chwilę i powiedziała: – Plotka. – Odwróciła głowę w jego stronę. – My ślałam o ty m, jak ohy dne są plotki, jak krzy wdzą ludzi. Ale jednocześnie nawet jeśli mówimy, że ich nienawidzimy, ży wimy się nimi jak narkoty kiem. – Rozumiem cię. Zżerało mnie to codziennie podczas pracy z Cassidy Towne. Mówią, że to, czy m się zajmowała, to dziennikarstwo – do diabła, sam nawet uży łem tego słowa któregoś dnia, kiedy sprzeczałem się ze spin doktorem Toby ’ego Millsa – ale jeśli się nad ty m zastanowić, Cassidy Towne miała ty le wspólnego z dziennikarstwem, co hiszpańska inkwizy cja ze sprawiedliwością. Chociaż Tomás de Torquemada miał chy ba więcej przy jaciół. – Nie mówię o Cassidy Towne – powiedziała Nikki. – Mówię o sobie. I o plotkach i pogłoskach, z który mi musiałam się zmierzy ć, od kiedy umieściłeś mnie na okładce ogólnokrajowego czasopisma. To dlatego dziś by łam tak wredna dla ciebie w samochodzie. Ktoś wy skoczy ł do mnie z podły m komentarzem insy nuujący m, że spałam z tobą dla prasy. – To by ł ten prawnik, zgadza się? – Rook, nieważne kto. I nie on pierwszy. Przy najmniej powiedział to wprost. W większości wy padków mam do czy nienia ze spojrzeniami albo przy ciszony mi rozmowami. Od kiedy ukazał się twój arty kuł, czuję się, jakby m chodziła nago. Latami budowałam swoją reputację jako profesjonalistki. I nigdy nie by ła podawana w wątpliwość, aż do tej pory. – Wiedziałem, że ten krętacz coś ci powiedział. – Czy ty sły szałeś, co ja powiedziałam? – Tak, i radziłby m ci wziąć pod uwagę źródło, Nik. On po prostu chce ci namieszać w głowie,
aby uzy skać w tej sprawie przewagę psy chologiczną. Jego klient idzie na dno. Richmond Vergennes będzie Żelazny m Szefem. Prasujący m w pralni w Sing Sing. Nikki podwinęła nogę w kolanie i obróciła się bły skawicznie, żeby spojrzeć mu w twarz. Obie ręce oparła na jego ramionach. – Chcę, żeby ś posłuchał uważnie, bo to jest istotne. Rozumiesz? – Skinął twierdząco głową. – Dobrze. Ponieważ mówię ci o czy mś, co się ze mną dzieje i co jest dla mnie problemem, a ty skręcasz w swoją stronę. My ślisz, że jesteś ze mną, ale tak naprawdę biegniesz obok. Rozumiesz, o co mi chodzi? – Ponownie skinął głową, a ona odparła: – Nie rozumiesz. – Rozumiem. Jesteś wy trącona z równowagi, bo ten prawnik walnął chamski dowcip. Zdjęła ręce z jego ramion i oparła na swoich kolanach. – Nie słuchasz mnie. – Hej! – Zaczekał, aż odwróciła twarz w jego stronę. – Słucham cię, i oto, co czujesz: uważasz, że twoje ży cie by ło spokojne do czasu ukazania się mojego arty kułu, zgadza się? A co ja zrobiłem? Wsadziłem cię tam, gdzie czujesz się niekomfortowo – rzucona w światło reflektorów, gdzie każdy na ciebie patrzy i plotkuje o tobie, często za twoimi plecami. Jesteś sfrustrowana, ponieważ próbowałaś powiedzieć mi, że nie tego pragnęłaś, ale ja tak sobie wbiłem do głowy, że to będzie dla ciebie dobre, iż zupełnie nie wziąłem pod uwagę twoich uczuć. – Zamilkł na chwilę i ujął jej ręce w swoje dłonie. – Teraz biorę je pod uwagę, Nik. Przy kro mi, że to przeze mnie tak się czujesz. My ślałem, że robię coś dobrego i przepraszam, że tak się to skomplikowało. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc ty lko patrzy ła na niego przez chwilę. W końcu powiedziała: – Tak. Wy gląda na to, że słuchałeś. Przy taknął i odrzekł: – Scena zupełnie jak w programie Doktora Phila. Roześmiała się. – Coś w ty m rodzaju. – Bo to naprawdę by ł problem jak z jego programów. Uśmiechnęli się oboje i długo patrzy li na siebie bez słowa. Nikki zaczęła się zastanawiać: co teraz? Więź, która ich teraz połączy ła, by ła nieoczekiwana, i Nikki nie by ła przy gotowana na to, co mogła oznaczać. Zrobiła więc to, co zawsze. Zdecy dowała się nie decy dować. Po prostu poddać się chwili. On chy ba my ślał podobnie, bo w jakimś zsy nchronizowany m niemy m balecie nachy lili się ku sobie jednocześnie do czułego pocałunku. Gdy się rozdzielili, ponownie uśmiechnęli się do siebie i
pozostali objęci, opierając brodę o ramię drugiej osoby, a ich klatki piersiowe wolno wznosiły się i opadały w ty m samy m tempie. – Chciałaby m, żeby ś wiedział, Rook, że mnie też jest przy kro. Z powodu tego popołudnia w samochodzie, kiedy by łam taka wredna dla ciebie. Po pełnej minucie ciszy odpowiedział: – Wiesz co? Ja sobie dobrze radzę z wredny mi. Nikki odsunęła się od niego i spojrzała na niego chy trze. – Naprawdę? – Sięgnęła w dół i chwy ciła go w dłoń. – Jak bardzo? Oparł rękę z ty łu jej głowy, przeciągając długie palce przez jej włosy. – Chcesz się dowiedzieć? Ścisnęła go tak, że aż złapał powietrze, i powiedziała: – Żeby ś wiedział. Nikki aż się zachły snęła, gdy porwał ją na ręce i zaniósł do sy pialni. W połowie drogi przez kory tarz ugry zła go w ucho i wy szeptała: – Moje słowo bezpieczeństwa to „ananasy ”.
_______ Nikki chciała, żeby następnego ranka przy jechali na Dwudziesty Posterunek oddzielnie. Wstała wcześnie, a wy chodząc, poprosiła Rooka, żeby wziął taksówkę do domu i przebrał się, no i żeby nie śpieszy ł się na posterunek. Miała dość krążący ch wokół niej plotek, nie chciała powodować kolejny ch, pokazując się razem z nim w pracy, gdy wy glądali jak na plakacie „Nocnej Randki”. Heat wkroczy ła do sali odpraw pięć po szóstej i z zaskoczeniem stwierdziła, że detekty wi Raley i Ochoa już tu są. Raley wisiał na telefonie, pilnie kogoś słuchając i ty lko skinął jej na przy witanie, po czy m wrócił do notowania. – Cześć, pani detekty w – powiedział Ochoa. – Panowie. Zazwy czaj kiedy zwracała się do jednego z nich jako reprezentanta duetu, odpowiedzią by ł uśmiech. Ty m razem nic. Zadzwonił telefon Ochoi, a gdy ten sięgnął, żeby odebrać, zapy tała: – Chłopcy, czy macie coś przeciwko spaniu? Żaden z nich nie odpowiedział. Ochoa odebrał telefon. Raley skończy ł rozmowę i przeszedł obok niej, kierując się do białej tablicy. Nikki zaczęła się domy ślać, o co chodzi. Zy skała pewność,
kiedy w ślad za Raley em podeszła do tablicy i odkry ła, że razem z Ochoą zaznaczy li czerwony m markerem nową część, którą nazwali „Samotny Obcy ”. Rales zajrzał do notatek, żeby uaktualnić status raportu, który zaczęli tworzy ć pod przy czepiony m na tablicy policy jny m szkicem Teksańczy ka. Szy bkoschnący marker skrzy piał duży mi literami na jasnej białej powierzchni, a Heat przeczy tała Raley owi przez ramię: „Brak nocny ch wizy t na pogotowiu na Manhattanie i w okolicach ludzi z ranami postrzałowy mi albo ze złamany m obojczy kiem, pasujący ch do opisu. Oczekujące telefony w Jersey. Kontrola wszy stkich aptek na południe od Canal Street i na zachód od placu St. James nie przy niosła żadny ch rezultatów, nikt podobny do Teksańczy ka nie kupował środków pierwszej pomocy. Cy frowe kopie jego portretu zostały wy słane e-mailami do pry watny ch gabinetów, na wy padek gdy by szukał pomocy w jedny m z uliczny ch ambulatoriów”. Pod sekcją zaty tułowaną „Patrole/Jakość Ży cia” zobaczy ła, że ci dwaj już skontaktowali się ze wszy stkimi istotny mi dla sprawy posterunkami, ale nie by ło żadny ch informacji o skargach, aresztowaniach lub zgarnięciach bezdomny ch pasujący ch do opisu jej człowieka. Nikki Heat by ła świadkiem, jak policjanci wspierają się wzajemnie. Napadnięto na koleżankępolicjantkę, a w odpowiedzi Raley i Ochoa ze stoickim spokojem przy szli w środku nocy na posterunek i zaczęli prowadzić śledztwo. To nie by ł ty lko regulamin. To by ło samo ży cie. Bo w ich mieście nie robi się niczego bezkarnie. W każdy m inny m zawodzie taka chwila zakończy łaby się grupowy m uściskiem. Ale to by li nowojorscy policjanci, więc kiedy Ochoa skończy ł rozmawiać przez telefon i stanął obok niej, po prostu zapy tała: – Chłopaki, ty lko na ty le was stać? Raley, który wciąż pochy lał się nad tablicą, zamknął marker i odwrócił się do niej. Utrzy mując idealnie poważny wy raz twarzy, odrzekł: – No cóż, biorąc pod uwagę, że pozwoliłaś podejrzanemu uciec, nie mamy zby t dużo materiału do pracy. – Ale robimy, co możemy – dodał Ochoa. A na dokładkę dorzucił: – Przy najmniej udało ci się uszkodzić tego wieśniaka, zanim pozwoliłaś mu umknąć, co? I to by ło wszy stko. Bez przy bijania piątki czy nawet popularnego żółwika cała trójka powiedziała sobie to, co trzeba. Od niej usły szeli: „Dzięki, koledzy, nigdy wam tego nie zapomnę”, ona zaś odebrała wy raźny komunikat: „Zawsze możesz na nas liczy ć”. I wrócili do pracy, zanim któremuś z nich zwilgotniały oczy. – Ten telefon, który przed chwilą odebrałem, by ł od techników śledczy ch. Cisnąłem ich, jak ty lko mogłem z tą taśmą z maszy ny do pisania, którą znalazłaś na peronie. Zrobili testy i zaraz
przy ślą zdjęcia e-mailem – powiedział Ochoa. – Super. – Przeszedł ją dreszcz ekscy tacji na my śl, że zaraz będzie miała fakty czny dowód do zbadania. Podeszła do komputera, aby się zalogować. Do sali wszedł Rook z wesoły m „Dzień dobry ” na ustach i wręczy ł Raley owi papierową torbę pokry tą tłusty mi plamami. – Przepraszam, mieli już ty lko zwy kłe. Raley zerknął na kącik ust Rooka. – Coś ci tam zostało. Rook podniósł palec do twarzy i zdjął błękitną drobinkę pokry tą lukrem. – No tak. Nie powiedziałem, kiedy im się skończy ły, ty lko że im się skończy ły. – Zjadł tę odrobinkę i zwrócił się do Nikki trochę zby t znaczący m tonem: – Jak się masz dziś rano? Odpowiedziała mu znad ekranu monitora najbardziej obojętny m spojrzeniem z możliwy ch. – Jestem zajęta. Gdy Heat czekała na zalogowanie się na serwerze, odezwał się Ochoa: – Pamiętasz, jak wczoraj w biurze medy cy ny sądowej poprosiłaś mnie, żeby m zapy tał Lauren Parry, jak stoimy z Człowiekiem Kojotem? – Rzuciła mu jedno ze swoich spojrzeń doty czący ch uży wania pseudonimów, a on przekrzy wił głowę z jednej strony na drugą. – To znaczy panem Kojotem?... Miałaś rację, autopsja Padilli utknęła w kolejce. Lauren zajmie się nią sama dziś rano. – Nie mamy również dobry ch wieści na inny m froncie w sprawie Padilli – powiedział Raley. – Rozmowy z mieszkańcami i właścicielami firm w okolicy miejsca, gdzie znaleziono ciało, nie przy niosły żadny ch efektów. To samo, jeśli chodzi o kamery bezpieczeństwa. – À propos... czy widzieliście dzisiejszego Ledgera? – wtrącił się Rook. – Ledger to bzdety – powiedział Ochoa. – Zostawmy ocenę komitetowi, który przy znaje Pulitzera – odciął się Rook – ale spójrzcie na to. Ostatniego wieczoru o zachodzie słońca zauważono kojota ukry wającego się w Central Parku. – Rozpostarł przed nimi pierwszą stronę. Nikki odwróciła się od swojego monitora i rozpoznała na ziarnistej fotografii bezczelne oczy zwierzęcia wy glądającego z krzaków obok zamku Belvedere. – Uwielbiam ten nagłówek – powiedział Raley i przeczy tał go na głos, zupełnie jakby pozostali nie by li w stanie zrobić tego sami. Czcionka miała rozmiar liter znajdujący ch się w pierwszy m rzędzie na tablicy do badania wzroku w gabinetach okulisty czny ch. – Ko-jot. – Wziął od Rooka gazetę, aby przy jrzeć się dokładnie. – Zawsze to robią, wsadzają do arty kułu jakąś kiepską grę słów.
– Nie znoszę tego – stwierdził Ochoa. – Mogę? – Rook kiwnął głową i Raley podał mu gazetę, którą ten odłoży ł na bok na później. – Jak powiedziałem, Ledger to chłam. Ale cena jest właściwa. – Chłopcy i dziewczęta, jesteśmy w domu. – Detekty w Heat otworzy ła otrzy many właśnie od techników śledczy ch załącznik. By ł to duży plik zawierający powiększone zrzuty ekranu z każdego cala taśmy z maszy ny do pisania. Nikki odczy tała na głos przesłany wraz ze zdjęciami e-mail od technika laboratory jnego: – „Na wy padek, gdy by ście nie znali tego fenomenu staromodnej technologii, znanego jako maszy na do pisania – świetnie, dowcipy maniaków komputerowy ch – skomentowała i czy tała dalej: – za każdy m razem, gdy naciska się klawisz, odpowiadająca mu metalowa litera unosi się i uderza w taśmę, przez co nie ty lko odbija literę na papierze, ale też wy tłacza ją na taśmie. Każde uderzenie powoduje, że taśma odrobinę się przesuwa, co pozwala nam przeskanować ją jak odwrócony wy druk taśmowy i odczy tać sekwencję liter, które zostały odbite na kartce autora”. – Ten gość chy ba sześć razy oglądał „Avatara” – powiedział Raley. Nikki czy tała dalej: – „Niestety, właściciel tej taśmy przewijał ją i uży wał jej ponownie, w związku z czy m następne uderzenia zamazały większość tekstu, który potencjalnie dałoby się odzy skać”. – Cassidy by ła bardzo oszczędna – wy jaśnił Rook. – Napisałem to już w moim arty kule. – Czy z tej taśmy da się coś w ogóle odczy tać? – spy tał Ochoa. – Zaczekajcie. – Nikki szy bko przebiegła wzrokiem resztę e-maila, po czy m streściła go: – On pisze, że zaznaczy ł te zdjęcia, które w jakikolwiek sposób mogą nam się przy dać do badania. Wy sy ła taśmę do prześwietlenia promieniami rentgenowskimi, aby sprawdzić, czy coś jeszcze da się z niej wy cisnąć. To trochę potrwa, ale da nam znać... Jest szczęśliwy... – Szczęśliwy, że co? – zapy tał Ochoa. – Że mieszka w piwnicy w domu rodziców – podrzucił Rook. Raley przeczy tał ostatnią linijkę ponad ramieniem Nikki. – „Jestem szczęśliwy, że mam zaszczy t wy świadczy ć przy sługę sły nnej pani detekty w Nikki Heat”. Nikki podchwy ciła dumny gry mas na twarzy Rooka, ale zignorowała to. – Podzielmy się i zacznijmy je sprawdzać. Raley i Ochoa wzięli po zestawie zrzutów, z który ch każdy zawierał po piętnaście zdjęć, i wrzucili je na swoje monitory. W ty m przy padku wiedza Jamesona Rooka na temat ofiary mogła się okazać przy datna, więc Nikki powierzy ła mu również serię plików do zbadania. Zajął się nimi przy biurku, które zajmował. Pozostałe zostawiła sobie do przejrzenia.
Praca by ła nużąca i czasochłonna. Każde zdjęcie trzeba by ło osobno otworzy ć i uważnie zbadać w poszukiwaniu słów, albo może zdań, które miały by jakiś sens. Raley stwierdził, że to jak wpatry wanie się w jeden z ty ch plakatów stereoskopowy ch, które widzi się w centrach handlowy ch – jeśli zmruży sz oczy pod odpowiednim kątem, możesz dostrzec jaskółkę albo szczeniaka. Ochoa odrzekł na to, że przy pomina mu to bardziej patrzenie na płaczącą Dziewicę w pniu drzewa albo Joaquina Phoenixa na kawałku przy palonego tostu. Nikki nie przeszkadzało ich przekomarzanie się. Dzięki temu to żmudne zadanie zdawało się troszkę mniej wy czerpujące. Wy tężając i skupiając wzrok na własny m monitorze, przy pomniała im zasady dobrego śledztwa. Zasada numer 1: Oś czasu jest twoim przy jacielem. Zasada numer 2: Część najlepszej pracy detekty wa odby wa się za biurkiem. – W tej chwili mogę dorzucić trzecią zasadę – zawołał Ochoa od swojego biurka. – Idź na wcześniejszą emery turę. – Mam coś – powiedział Rook. Trójka detekty wów zgromadziła się za jego krzesłem. By li zadowoleni, że mogą na chwilę oderwać się od własny ch biurek i monitorów, nawet jeśli nic by z tego nie wy nikło. – Tu są jakieś wy razy, które można odczy tać. Pięć słów. Nikki pochy liła się nad Rookiem, żeby lepiej widzieć jego monitor. Jej pierś przy padkowo otarła się o jego ramię. Poczuła rumieniec na twarzy, ale obraz na jego monitorze wkrótce całkowicie pochłonął jej uwagę. Ugodzi mnie no... w plecy – Dobrze, to jest numer 0430. „Ugodzi mnie nożem w plecy ”. – Nikki czuła lekki przy pły w adrenaliny. – Dajcie numer 0429 i 0431. – Ja chy ba mam 0429 – powiedział Raley i pobiegł do swojego biurka, a Rook otworzy ł plik z numerem 0431, który by ł przekręcony i nie do odczy tania. Gdy Raley zawołał: – Chodźcie zobaczy ć – wszy scy stali już zebrani za jego plecami. Ekran jego monitora wy świetlający klatkę przed „ugodzi mnie nożem w plecy ” zawierał imię. I znało je każde z nich.
_______ Heat i Rook stali pod ty lną ścianą sali prób w Chelsea, obserwując jak Soleil Gray w towarzy stwie sześciu tancerzy ćwiczy układ choreograficzny do swojego nowego teledy sku. – Nie żeby m nie doceniał możliwości wejścia za kulisy – powiedział Rook – ale jeśli wiemy, że
zabójcą jest Teksańczy k, to po co zawracamy sobie głowę jej osobą? – Z taśm z maszy ny do pisania wiemy, że Cassidy pisała o Soleil. A Teksańczy k je ukradł, prawda? – Więc my ślisz, że Soleil i Teksańczy k są ze sobą powiązani? Detekty w złoży ła usta w odwrócone U. – Nie mam pewności, że nie są. A teraz mam py tanie do ciebie. Czy Cassidy miała jakieś zatargi z naszą gwiazdą rocka? – Nie więcej niż z inny mi. To znaczy dużo. Zazwy czaj rozpoczy nała swoją rubry kę „nowinkami” z odwy ku Soleil. Większość z nich to zamierzchła historia. Znalazłem je w archiwum, gdy zbierałem materiały. Dawno temu Soleil by ła naprawdę dzika, a takie coś zawsze dobrze się sprzedawało w „Buzz Rush”. Sześć lat temu, gdy Soleil Gray miała dwadzieścia dwa lata, by ła wschodzącą ikoną emo, kiedy emo by ło na topie. Chociaż jeśli zespół rockowy, którego jesteś twarzą, ma na koncie kilka złoty ch pły t i możesz zapełnić miejsca na koncertach w Amery ce Północnej, Europie i Australii – i latasz na nie samolotami Citation – nie ma się czy m martwić. Wczesne piosenki napisane i wy kony wane przez Soleil, jak „Barbed Wire Heart”, „Mixes Massages”, a zwłaszcza „Virus in Your Soul” z drugiej pły ty zespołu, zarobiły miliony i miały świetne recenzje. Rolling Stone nazwał ją daleką krewną Johna May era z okresu, zanim zaczęło by ć o nim głośno, zasadniczo lekceważąc resztę zespołu i skupiając uwagę na bladej wokalistce, która wiecznie patrzy ła swoimi przy gnębiony mi zielony mi oczami otoczony mi czarną mascarą zza kurty ny czarnej sczesanej na bok grzy wki. Plotki o narkoty kach rozpowszechniły się, gdy Soleil zaczęła się spóźniać na koncerty po kilka godzin, a niektóre w ogóle opuszczać. Po sieci zaczął krąży ć filmik z YouTube’a nakręcony komórką podczas koncertu w Toad’s Place w New Haven, na który m widać, że jest naćpana, zachry pnięta i zapomina tekstu własny ch piosenek, nawet gdy publiczność próbowała jej pomagać. W 2008 roku Soleil rozwiązała grupę Shades of Gray, mówiąc, że zdecy dowała się na karierę solową. Ale bardziej chodziło o imprezowanie. Przez następne półtora roku piosenkarka, autorka tekstów i kompozy torka nic nie stworzy ła ani też nie nagrała. Mimo że kluby i narkoty ki zastąpiły studia nagrań i koncerty, Soleil pozostała w świetle reflektorów, po ty m jak zaczęła się spoty kać z Reedem Wakefieldem, młody m seksowny m aktorem, którego gust w zakresie nocnego ży cia Nowego Jorku i substancji odurzający ch odpowiadał jej własnemu. Różnica polegała na ty m, że Wakefield nieźle sobie radził ze swoją karierą. Para wprowadziła się do apartamentu Soleil w East Village zaraz po ty m, jak Wakefield zaczął zdjęcia do „Magnitude Once Removed”, dramatu history cznego, w który m grał
nieślubnego sy na Benjamina Franklina. Zdjęcia do filmu trwały dłużej niż ich gwałtowny i często znaczony nocny mi wizy tami stróżów prawa romans. Po rozbiciu zespołu Soleil rozbiła swój związek z Reedem i skry ła swój ból, chowając się w studiu nagraniowy m, gdzie spędzała godziny na długich sesjach i kreaty wny ch dy skusjach, z który ch jednak nic nie wy nikało. W maju poprzedniego roku Reed Wakefield, zaledwie kilka dni po powrocie z Cannes do Nowego Jorku, gdzie odebrał nagrodę specjalną jury za rolę sy na z nieprawego łoża pierwszego ambasadora Stanów Zjednoczony ch Amery ki we Francji, poszedł w ślady Heatha Ledgera i zmarł z powodu przy padkowego przedawkowania leków. Na Soleil miało to ogromny wpły w. Ponownie zaprzestała pracy, ale ty m razem żeby pójść na odwy k. Z ośrodka w Connecticut wy szła czy sta i skupiona. Następnego dnia by ła już z powrotem w studiu, aby nagrać podkłady muzy czne do ballady, którą napisała na łóżku w ośrodku odwy kowy m w rezy dencji Fairfield County jako pożegnanie aktora, którego kochała. „Reed and Weep” dostało mieszane recenzje. Jedni uważali balladę za pełen czułości hy mn na cześć kruchości ży cia i dojmującej straty. Inni stwierdzili, że jest bezwsty dnie ściągnięta z „Fire and Rain” Jamesa Tay lora i „Every body Hurts” REM. Ale tak czy inaczej, piosenka zadebiutowała w pierwszej dziesiątce listy przebojów. Soleil Gray oficjalnie zaczęła swoją ulotną karierę jako solistka. Zmieniła też sposób, w jaki prezentowała się światu. Tak więc Rook i Heat, obserwujący Soleil ćwiczącą kawałek z nowego albumu „Reboot my Life”, mieli przed sobą kobietę, której kariera oraz ciało przeszły rady kalne zmiany. Ry cząca muzy ka umilkła i choreograf poprosił o pięć minut przerwy. Soleil zaprotestowała: – Nie, powtórzmy to. Ci faceci ruszają się tak, jakby mieli na nogach śniegowce. – Przy brała pierwszą pozy cję z układu, jej mięśnie bły szczały w ostry m świetle sali prób. Ciężko dy szący tancerze ustawili się za nią, ale choreograf przecząco pokręcił głową w kierunku realizatora dźwięku. – W porządku. Zapamiętaj to, śmieciu jeden, gdy będziemy kręcić, a ty będziesz się zastanawiał, dlaczego jest do bani – powiedziała do niego Soleil i jak burza ruszy ła w stronę drzwi. Gdy zbliżała się do Nikki Heat i Rooka, policjantka wy stąpiła krok naprzód i zatrzy mała ją. – Panno Gray ? Soleil zwolniła kroku, ale ty lko po to, aby zmierzy ć Nikki wzrokiem, zupełnie jakby gotowała się do walki z nią. Obrzuciła Rooka przelotny m spojrzeniem z cieniem uznania, ale skupiła swoją uwagę na przedstawicielce prawa. – Kim pani jest, do cholery ? To zamknięta próba. Nikki pokazała jej odznakę i przedstawiła się. – Chciałaby m zadać pani kilka py tań na temat Cassidy Towne.
– Teraz? – Gdy Nikki w odpowiedzi ty lko wpatry wała się w nią, Soleil zaklęła. – O cokolwiek ma pani zamiar zapy tać, odpowiedź jest taka sama. Dziwka. – Podeszła do niewielkiego stolika w rogu sali i wy jęła z pojemnika z lodem butelkę wody Fiji. Nie zaproponowała im nic do picia. – Pani taniec jest wspaniały – powiedział Rook. – Jest beznadziejny. Pan jest policjantem? Bo nie wy gląda pan na gliniarza. Nikki skorzy stała z okazji, żeby się włączy ć. – Pracuje z nami nad tą sprawą. – Uznała, że nie ma potrzeby płoszy ć jej informacją, iż jest tu przedstawiciel prasy. – Wy gląda pani znajomo. – Soleil przechy liła głowę na bok, oceniając Nikki spojrzeniem. – To pani jest na okładce tego magazy nu, prawda? Heat zignorowała ten wątek i powiedziała: – Przy puszczam, że wie pani już, iż Cassidy Towne nie ży je? – Tak. Ogromna strata dla nas wszy stkich. – Zdjęła nakrętkę z butelki i napiła się trochę wody. – Czy jest jakiś inny powód, dla którego rozmawiacie ze mną o tej martwej dziwce, oprócz poprawienia mi humoru? – Cassidy Towne często pisała o pani w swojej rubry ce – wtrącił się Rook. – Ta szuja drukowała stertę kłamstw i plotek na mój temat, jeśli to nazy wa pan pisaniem. Miała te swoje anonimowe źródła i szpiegów bez nazwiska zarzekający ch się, że robiłam wszy stko, począwszy od wciągania koki z klawiszy Hammonda B3, a skończy wszy na obmacy waniu Clive’a Davisa na rozdaniu Grammy. – Napisała też, że strzeliła pani z trzy dziestki ósemki do swojego producenta podczas jednej z prób ze stary m zespołem – powiedział Rook. – Nieprawda. – Soleil chwy ciła ręcznik z wiklinowego kosza stojącego pod oknem. – To by ła czterdziestka czwórka. – Otarła pot z twarzy i dodała: – Dobre czasy. Nikki otwarła notes i wy jęła długopis. To zawsze dawało ludziom sy gnał, aby traktowali rozmowę z policją poważnie. – Czy miała pani jakieś osobiste kontakty z Cassidy Towne? – A to co znowu? Nie my śli pani chy ba, że miałam coś wspólnego z jej morderstwem? Serio? Nikki trzy mała się tematu, zbierając fakty ze strzępków informacji, gromadząc skąpe odpowiedzi i szukając w nich nieścisłości. – Czy rozmawiały panie ze sobą? – Właściwie to nie. To by ł unik, na pewno.
– Więc nigdy pani z nią nie rozmawiała? – Jasne. Chodziły śmy każdego popołudnia na herbatkę i wy mieniały śmy się przepisami. Nowo odkry ta wrażliwość Nikki na plotki pomogła jej zrozumieć stosunek piosenkarki do Cassidy Towne, ale zmy sł policjantki mówił jej, że sarkazm jest zmy łką. Trzeba ją trochę przy cisnąć. – Mówi więc pani, że nigdy nie rozmawiała z Cassidy Towne? Soleil trzy mała chłodną stronę butelki przy tkniętą do szy i. – Nie, tego by m nie powiedziała. – Czy kiedy kolwiek ją pani spotkała? – Tak, na pewno. To małe miasto, jeśli jest się sławny m, wie pani, co mam na my śli? O tak, Nikki wiedziała. – Panno Gray, kiedy ostatni raz widziała pani Cassidy Towne? Soleil wy dęła policzki i udała, że się namy śla. Nikki oceniła, że jej aktorstwo jest tak samo słabe i nieprzekonujące, jak tego wy prowadzacza psów z Juilliard. – Nie pamiętam. Prawdopodobnie dawno temu. Oczy wiście nie ma to dla mnie znaczenia. – Obejrzała się na tancerzy wracający ch z pięciominutowej przerwy. – Słuchajcie, muszę nakręcić teledy sk, a na razie nic z tego nie wy chodzi. – Jasne, rozumiem. Jeszcze ty lko jedno py tanie – oznajmiła Nikki z uniesiony m w górę długopisem. – Czy może mi pani powiedzieć, gdzie pani by ła od pierwszej w nocy do czwartej nad ranem tej nocy, kiedy zabito Cassidy Towne? – Z Teksańczy kiem jako prawdopodobny m zabójcą, alibi Soleil, a także alibi wszy stkich inny ch osób w tej sprawie, stawało się mniej istotne. Nikki jednak trzy mała się procedur, co zawsze wy chodziło jej na dobre. Oś czasu by ła głodna. Trzeba ją nakarmić. Soleil Gray przez chwilę liczy ła noce i w końcu odparła: – Tak, mogę. By łam z Allie, asy stentką działu arty sty cznego z mojej firmy fonograficznej. – I by ła z nią pani cały czas? Przez całą noc? – Niech sobie przy pomnę... – Sposób, w jaki Soleil to powiedziała, nie uszedł uwadze Heat. Widać by ło wy raźnie, że tamta gra na zwłokę. – Taaak, prakty cznie całą noc, gdzieś do wpół do trzeciej nad ranem. – A czy może mi pani podać nazwisko i numer tej asy stentki, Allie? Soleil podała Heat tę informację, po czy m szy bko dodała: – Och, proszę zaczekać. Teraz sobie przy pomniałam. Po spotkaniu z Allie spiknęłam się z Zane’em, moim dawny m klawiszowcem z Shades of Gray.
– Która by ła godzina? – ...Trzecia, tak mi się wy daje. Poszliśmy coś zjeść i wróciłam do domu gdzieś o czwartej albo wpół do piątej. Czy to już wszy stko? – Ja mam jeszcze jedno py tanie – odezwał się Rook. – Jak pani to robi, że ma pani tak umięśnione ramiona? Będzie pani wy stępować przed Madonną? – Hej, jeśli sprawy będą szły tak, jak teraz? To Madge będzie wy stępować przede mną.
_______ Delikatny szum windy odbijał się echem w holu wy twórni pły towej Rad Dog Records wy łożony m marmurem o barwy róży pusty ni, dopóki dźwięk nie zanikł pod wy sokim sklepieniem sufitu. Z windy wy siadła jedy nie jasnowłosa dziewczy na w wieku około dwudziestu lat. Podniosła wzrok znad trzy manego w ręku telefonu BlackBerry, dostrzegła Heat i Rooka przy recepcji i podeszła do nich. – Cześć, jestem Allie – powiedziała, będąc jeszcze w odległości jakichś pięciu metrów. Po uściskach rąk i wzajemnej prezentacji Nikki zapy tała, czy mogą zająć jej trochę czasu. Odpowiedziała, że oczy wiście, ale nie może odejść od biurka na więcej niż pięć minut. – Czy oglądaliście państwo film „Diabeł ubiera się u Prady ”? – spy tała Allie. – Mój szef nosi ubrania od Eda Hardy ’ego i jest facetem, ale reszta jest identy czna. Poprowadziła ich przez teren recepcji do kącika z sofą. Zrobiona by ła z twardego formowanego plastiku i raczej nie pochłaniała dźwięku odbijającego się w pomieszczeniu. Nikki by ła zaskoczona, jak wy godna by ła ta sofa. Rook usadowił się naprzeciwko nich na duży m biały m plastikowy m krześle. – Wy glądamy, jakby śmy czekali na następny prom do stacji kosmicznej – zażartował. Potem rzucił okiem na stojący przy sofie niski stolik i na samy m wierzchu sterty czasopism zobaczy ł okładkę z Nikki. Wziął do ręki egzemplarz Variety z poprzedniego dnia, udał, że studiuje nagłówek, po czy m rzucił go na First Press. – Czy chodzi o morderstwo, o tę redaktorkę rubry ki towarzy skiej? – Allie odgarnęła włosy za ucho, a następnie nawinęła ich końcówki na palce. Nikki domy śliła się, że Soleil dopadła ją, zanim tutaj przy by li. To mogło mieć wpły w na nerwowe ruchy asy stentki. Pora to sprawdzić. – Tak, o to chodzi. Skąd pani wie? Allie otworzy ła szeroko oczy i wy rzuciła z siebie:
– No dobrze, Soleil zadzwoniła do mnie i uprzedziła mnie, że możecie państwo przy jść. – Allie oblizała wargi, a jej języ k wy glądał, jakby owinięto go różową skarpetką. – Nigdy nie miałam do czy nienia z policją. Spoty kam ich na koncertach, ale to w większości emery ci. – Soleil Gray powiedziała, że by ła pani razem z nią tej nocy, kiedy Cassidy Towne została zamordowana. – Heat wy jęła swój notatnik reporterski, aby zasy gnalizować, że wszy stko zostanie zanotowane. I czekała. – Ja... by łam. Wahanie. Wy starczająco długie, aby Nikki zaczęła naciskać. – Od której do której? – Zdjęła nasadkę z pisaka. – Proszę by ć precy zy jną. – Hm, spotkały śmy się o ósmej. Na dziesiątą poszły śmy do Music Hall. – Na Brookly nie? – zapy tał Rook. – Tak, w Williamsburgu. Jason Mraz miał tam pry watny koncert. Nie jest w naszej wy twórni, ale dostały śmy wejściówki. – Jak długo tam by ły ście? – spy tała Nikki. – Jason wy stąpił o dziesiątej, wy szły śmy stamtąd gdzieś tak o jedenastej trzy dzieści. W porządku? – Allie, muszę wiedzieć, o której się pożegnały ście. – Czy to zostanie między nami? Nikki wzruszy ła ramionami. – Na razie tak. Dziewczy na zawahała się przez chwilę i powiedziała: – To właśnie wtedy mnie zostawiła. O jedenastej trzy dzieści. – Heat nie musiała zaglądać do notatek, aby wiedzieć, że godziny podane jej przez Soleil by ły fałszy we. Allie ponownie odgarnęła włosy za ucho. – Nie powie pani Soleil? – Że poprosiła cię, aby ś skłamała w śledztwie o morderstwo? – Dolna warga Allie zaczęła drżeć i Nikki uspokajająco położy ła dłoń na jej kolanie. – Spokojnie, dobrze postąpiłaś. – Allie rzuciła jej uśmiech i detekty w odwzajemniła go, po czy m mówiła dalej: – Soleil i Cassidy Towne by ły w zły ch stosunkach, prawda? – Tak, ta dziwka... Przepraszam, ale ona cały czas publikowała same ohy dne łgarstwa na jej temat. To doprowadzało Soleil do szału. – Domy ślamy się tego – powiedziała Nikki. – Czy sły szałaś kiedy kolwiek, aby Soleil groziła Cassidy Towne? – Wiecie państwo, w gniewie mówi się różne rzeczy. Ale to nie znaczy, że się je robi. – Allie
zorientowała się, że zwróciła ich uwagę, i spuściła wzrok, przesuwając palcem po rolce w BlackBerry, ty lko po to, żeby zająć czy mś ręce. Kiedy z powrotem podniosła wzrok i zorientowała się, że Nikki bacznie się jej przy gląda, odłoży ła telefon na stolik i czekała, wiedząc, co będzie dalej. – Powiedz mi, co sły szałaś. – To by ła ty lko rozmowa. – Allie zby ła to wzruszeniem ramion. Heat nadal na nią patrzy ła w oczekiwaniu. Rook pochy lił się do przodu, opierając łokcie na udach i uśmiechnął się. – Wierz mi, ona zawsze wy gry wa w konkurencji patrzenia w oczy. Mogłaby ś równie dobrze, no wiesz... Allie podjęła decy zję, że będzie z nimi szczera. – W ubiegły m ty godniu któregoś wieczoru zabrała mnie na kolację. Topowi arty ści tak robią. Wiedzą, ile zarabiam. W każdy m razie Soleil miała ochotę na włoską kuchnię, zabrała mnie więc do Babbo. – Dziewczy na błędnie odczy tała spojrzenia, jakie Rook i Heat wy mienili między sobą, wy jaśniła więc: – Wiecie, ta knajpka Mario Bataliego na placu Waszy ngtona. – Tak, jest świetna – powiedział Rook. – Siedziały śmy na górze i w pewny m momencie Soleil musiała iść do toalety, więc przeprosiła na chwilę i zeszła na dół. Minutę później usły szałam krzy k i trzask. Rozpoznałam głos Soleil, zbiegłam więc po schodach i zobaczy łam Cassidy Towne leżącą na podłodze, a za nią przewrócone krzesło. W chwili gdy tam dobiegłam, Soleil chwy ciła nóż ze stołu i powiedziała... – Allie ponownie przełknęła ślinę. – Powiedziała: „Lubisz wbijać ludziom nóż w plecy ? A co powiesz, żeby m ja ci go wbiła, ty wredna świnio?”.
_______ Nikki wy szła z parkingu podziemnego na Times Square i zobaczy ła Rooka kupującego dwa hot dogi od ulicznego sprzedawcy naprzeciwko studia GMA. – Czy to dlatego wy skoczy łeś z jadącego samochodu? – zapy tała. – Powiedziałby m, że bardziej się toczy ł niż jechał – odparł. – Zauważy łem tę budkę i podjąłem akcję, z której jestem znany. To poprawia refleks. Hot doga? – Wy ciągnął jeden w jej stronę. – Nie, dziękuję, praca jest wy starczająco niebezpieczna. – Gdy przechodzili przez Broadway, detekty w Heat zwy czajowo sprawdziła, czy w okolicy nie zaparkowano podejrzany ch samochodów, mając stale na uwadze zagrożenie atakiem terrory sty czny m na Skrzy żowaniu
Świata, jak nazy wano Times Square. Zanim przeszli na drugą stronę, Rook skończy ł jeść pierwszego hot doga. – O rany, nie wiem, czy dam radę zjeść oby dwa. A właściwie, co tam, dam radę. – Zaczął jeść drugiego, napy chając policzki jak wiewiórka, co spowodowało jej wy buch śmiechu. Szli w kierunku północny m, wy mijając tury stów. Gdy by nie broń na biodrze, pomy ślała Nikki, sami mogliby by ć taką parą z przedmieścia. – Po co sprawdzamy drugie alibi Soleil? – zapy tał Rook między jedny m a drugim kęsem. – Przy puśćmy, że wy najęła Teksańczy ka, aby zadźgał Cassidy Towne. Co ma nam powiedzieć jej miejsce poby tu? – Dzięki temu możemy porozmawiać z ludźmi z jej ży cia. Podążamy tropami, które mamy, a nie ty mi, które chcieliby śmy mieć. Poza ty m sam zobacz, co uzy skaliśmy, sprawdzając ostatnie alibi. – Dowiedzieliśmy się, że Soleil nas okłamała? – Właśnie. Pogadajmy więc jeszcze z inny mi osobami, które mogą nam powiedzieć prawdę. Gdy czekali na przejściu dla pieszy ch na Czterdziestej Piątej, Rook podąży ł wzrokiem za jej spojrzeniem na stoisko z prasą, gdzie wokół kiosku powiewał tuzin Nikki Heat. – Ile ty godni zostało jeszcze do listopada? – zapy tała. Chwilę potem zmieniło się światło i przeszli przez jezdnię, aby wejść do holu Marriott Marquis. Zane’a Tafta, klawiszowca ze starego zespołu Soleil, znaleźli dokładnie tam, gdzie miał by ć według informacji jego agenta – w sali balowej na dziewiąty m piętrze. Nikki dostała też numer jego komórki, ale nie skorzy stała z niego. Soleil mogła wy słać już Zane’owi SMS-a, tak jak to zrobiła z Allie, a jeśli nawet tak się nie stało, nie by ło powodu, żeby dawać mu czas na wy konanie telefonu do by łej liderki zespołu i uzgadnianie alibi. W sali balowej znajdował się jedy nie Zane. Stał na podium wznoszący m się przed pusty m parkietem i sprawdzał dźwięk na key boardzie. Pierwszą rzeczą, na którą Nikki zwróciła uwagę, by ł jego uśmiech, szeroki i szczery, okraszony perfekcy jny mi zębami. Wy łowił puszkę dietety cznej coli z wiaderka z lodem, które zostawiła dla niego obsługa hotelu. Wy glądał na zadowolonego z towarzy stwa. – Mam tu imprezę dziś wieczorem, Słodka Sześćdziesiątka. – Przy jęcie urodzinowe? – spy tał Rook. – Samo ży cie – wzruszy ł ramionami Zane. – Równe cztery lata temu grałem z Shades w Holly wood Bowl, przede mną w pierwszy m rzędzie siedział sir Paul i patrzy łem w oczy Jessice Albie. A teraz? – Otworzy ł puszkę i cola z sy kiem wy dostała się na powierzchnię. – Powinienem by ł mieć menadżera biznesowego. Tak czy owak, dziś wieczorem dostaję ekstra trzy sta dolców,
ponieważ jubilat lubi Frankiego Valli i The Four Seasons, a ja znam wszy stkie piosenki z „Jersey Boy s”. – Spił nadmiar piany, który zebrał się wokół krawędzi puszki. – Fakt, że to Soleil by ła liderką zespołu. Ona dostaje niesamowite kontrakty, a ja muszę grać „Do You Like Piña Coladas” dla nowobogackich, którzy są wy starczająco odporni na kry zy s, żeby urządzać sobie takie przy jęcia. – Ale nie wy gląda pan na rozgory czonego – powiedziała Nikki. – A co by to dało? Poza ty m Soleil to wciąż kumpela. Kontaktuje się ze mną od czasu do czasu i daje mi znać o sesjach nagraniowy ch w studiu. To miłe. – Uśmiechnął się, a jego zęby przy pomniały Nikki klawiaturę Yamahy, na której grał. – By liście ostatnio w kontakcie? – zapy tała wprost Nikki, widząc, jak to rozegrał. – Tak, zadzwoniła jakieś pół godziny temu, mówiąc, żeby m się spodziewał wizy ty sły nnej pani detekty w, jak jej tam. To jej słowa, nie moje. – Nie ma sprawy – odparła. – Czy Soleil powiedziała panu, o co chodzi? Skinął twierdząco głową i wziął jeszcze jeden ły k coli. – Powiem prawdę. Fakty cznie, widzieliśmy się tamtej nocy, gdy zamordowano tę kobietę. Ale dość krótko. Spotkała się ze mną w Brookly n Diner na Pięćdziesiątej Siódmej około północy. Właśnie zaczy nałem mojego olbrzy miego, piętnastokęsowego hot doga, gdy odebrała telefon, spanikowała i powiedziała, że musi iść. Ale z Soleil tak właśnie jest. – Nigdy mi się nie udaje dokończy ć ty ch gigantów, a jestem hotdogożercą. Nikki zignorowała Rooka. – To jak długo by ła z panem? – Najwy żej dziesięć minut. – Powiedziała, od kogo by ł ten telefon? – Nie, ale sły szałem, jak wy mówiła jego imię, gdy odebrała. Derek. Zapamiętałem, bo pomy ślałem: „...i the Dominos”. Wiecie, ci od – i zaczął odtwarzać sły nną solówkę z piosenki „Lay la”. Zabrzmiało to tak autenty cznie, jakby zespół by ł w ty m pomieszczeniu. Później tego wieczoru będzie grać „Big Girls Don’t Cry ” dla projektanta terenów zielony ch z Massapequa na Long Island. Gdy ty lko zamknęły się za nimi drzwi sali balowej, Rook odezwał się do Heat: – Pamiętasz, jak zawsze żartowałaś ze mnie, że moje informacje są nic nie warte? – Kto mówi, że żartowałam? – Dobra, wy starczy. Wiem, kto to jest Derek. Nikki zawróciła w połowie drogi i stanęła przed nim. – Poważnie? Wiesz, kto to jest Derek?
– Tak. – Kto? – Nie wiem. – Kiedy mruknęła z niezadowoleniem i ruszy ła w kierunku windy, dogonił ją i zatrzy mał. – Poczekaj, chodzi mi o to, że nigdy go nie spotkałem. Ale posłuchaj, by łem kiedy ś u Cassidy Towne, gdy odebrała telefon od Dereka, i usły szałem też jego nazwisko, kiedy asy stentka powiedziała, że jest na linii. Wiele sy naps w mózgu Nikki zaczęło pracować jednocześnie. – Rook... Jeśli istnieje związek między Soleil i ty m Derekiem a Cassidy Towne... Nie chcę jeszcze mówić, co to może oznaczać, ale mam pewien pomy sł. – Ja też. Ty pierwsza. – Może to jest nasz Teksańczy k? – Jasne – zgodził się Rook. – Czas jego telefonu do Soleil, jej reakcja... Derek może by ć naszy m zabójcą. Oboje mogą by ć wplątani w tę dużą sprawę, o której Cassidy nie chciała mi powiedzieć. Chcieli ją uciszy ć i zdoby ć materiały. – Tak, tak, tak. Jak on ma na nazwisko? – Zapomniałem. – Odepchnęła go i wpadł na stojącą za nim donicę z palmą. – Zaczekaj. – Wy ciągnął swój czarny skórzany notes i przeleciał kilka początkowy ch kartek. – Mam. To Snow. Derek Snow.
_______ Namierzenie adresu nie zajęło dużo czasu. Pół godziny później Heat parkowała swojego forda crown victoria przed pięciopiętrowy m budy nkiem bez windy przy Ósmej Ulicy, w który m mieszkał Derek Snow, kilka przecznic na wschód od Astor Place. Ona i Rook wspięli się na piąte piętro w towarzy stwie ekipy uzbrojony ch po uszy gliniarzy wy poży czony ch z Dziewiątego Posterunku. Na schodach przeciwpożarowy ch, zarówno na górze, jak i na dole, znajdowała się jeszcze jedna grupa. Nagrodą za wspinaczkę by ło zastukanie w drzwi, zza który ch nie dobiegł żaden odgłos. – Jest dopiero po pierwszej – stwierdził Rook. – Może by ć w pracy. – Możemy zapukać do paru inny ch mieszkań, może ktoś wie, gdzie on pracuje. – Nie sądzę, żeby ci to pomogło. – Dlaczego? – Nikki rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
Rook pochy lił się w stronę drzwi i dotknął swojego nosa. Nikki nachy liła się i wciągnęła powietrze. Mieli ze sobą taran do wy ważania drzwi, ale pojawił się gospodarz, który otworzy ł kluczem drzwi do mieszkania. Nikki weszła do środka, jedną ręką zasłaniając nos, a drugą trzy mając na rękojeści służbowej broni. Mundurowi weszli zaraz za nią, a za nimi Rook. Pierwszą rzeczą, jaką zrozumiała, widząc ciało Dereka Snowa, to że nie by ł on Teksańczy kiem. Młody Afroamery kanin siedział zgarbiony przy stole kuchenny m z twarzą na podkładce pod talerze. Zaschnięta kałuża krwi na linoleum pod jego nogami pochodziła z rany kłutej widocznej na białej koszuli, tuż poniżej serca. Heat odwróciła się, aby odebrać sy gnał od policjantów sprawdzający ch inne pokoje w mieszkaniu, że wszy stko jest w porządku, a potem zwróciła się ponownie w stronę stołu i zobaczy ła, że Rook klęczy na jedny m kolanie i robi to, co ona miała zamiar zrobić – sprawdza przedramiona ofiary. Rook spojrzał na nią i wy powiedział słowa, które w tej samej chwili przy szły jej do głowy. – Taśma izolacy jna.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jameson Rook rozsiadł się wy godnie w kącie sali odpraw plecami do biurka, które bez py tania zaanektował, zaś reszta detekty wów z wy działu zabójstw i kilka znajomy ch twarzy z wy działu włamań i kradzieży, a także para z oby czajówki ustawiała krzesła wokół białej tablicy. Za nimi widział przez szklaną ścianę Nikki podnoszącą się z krzesła po spotkaniu z kapitanem Montrose’em. Tak jak humor gliniarzy zaprawiony jest mroczną powściągliwością, tak towarzy szące im napięcie również można odczy tać między wierszami. Zaprawiony w bojach reporter pokroju Rooka sły szał to w ciszy – w sposobie, w jaki na sali zapanowało milczenie, gdy do pomieszczenia weszła detekty w Heat i stanęła przed nimi. Widział to na zwrócony ch w jej stronę twarzach, doświadczony ch, naznaczony ch zmęczeniem i latami pracy, ale bez wy jątku skupiony ch i pełny ch uwagi. Od czasu swojego powrotu do Dwudziestki stał się dy skretny w kwestii robienia notatek. Rook miał nieoczekiwaną wy łączność w zakresie arty kułu o Cassidy Towne, ale przez wzgląd na przewrażliwienie Nikki i wrogie spojrzenia, jakie mu rzucano, jego modus operandi polegał na zapamięty waniu słów kluczowy ch albo bazgraniu ich na skrawkach papieru. Jeśli coś wy magało większej notatki niż ty lko ukradkowy zapisek, wy kony wał jedną albo dwie niepotrzebne wędrówki do toalety. Ale tego dnia pod nawałem uzy skany ch informacji Rook poddał się i otwarcie zaczął robić pisemne notatki. Jeśli ktoś nawet to zauważy ł, nie przejmował się ty m. Wszy scy policjanci robili notatki. Okładka jego czarnego notatnika odpowiedziała kojący m trzaskiem, gdy przewrócił kartki, tak aby mieć czy stą stronę rozłożoną na udzie. Usły szawszy gardłowy ton w głosie Nikki, gdy przy witała wy pełnioną salę prosty m „dzień dobry ”, napisał wielkimi literami na górze strony : PRZEŁOM W SPRAWIE. Detekty w Heat potwierdziła to w pierwszy ch słowach swojej przemowy. – Zdałam właśnie kapitanowi Montrose’owi relację z tego, co wszy scy podejrzewamy na podstawie wy darzeń dzisiejszego popołudnia. Co prawda, czekamy jeszcze na wy niki autopsji, a ekipa techniczna wciąż jest na miejscu zbrodni, ale mogę z duży m prawdopodobieństwem stwierdzić, iż mamy do czy nienia z zawodowy m zabójcą. – Ktoś chrząknął, ale by ł to jedy ny
dźwięk, jaki rozległ się w pomieszczeniu. – Początkowo poszukiwaliśmy zabójcy z moty wem zemsty, przy puszczalnie kogoś, kto wy najął naszego Teksańczy ka do zamordowania Cassidy Towne. Teraz stało się jasne, że jesteśmy na tropie kogoś, kto próbuje coś ukry ć i wy najął w ty m celu zawodowca w charakterze tłumika. Przy dzielono nam już dodatkowe siły do pomocy ze względu na to, kim by ła pierwsza ofiara, ale w świetle dzisiejszy ch wy darzeń kapitan poprosił centralę o przy słanie większej liczby ludzi i techników laboratory jny ch, i otrzy mał na to zgodę. – Nikki udzieliła głosu jednemu z detekty wów z wy działu włamań, który podniósł rękę. – Rhy mer? – Co wiemy na temat nowej ofiary ? – Wciąż zbieramy informacje, ale mogę ci powiedzieć, co fakty cznie mamy. – Nikki nie potrzebowała notatek, wszy stko miała w głowie i zapisy wała te dane na nowej, mniejszej białej tablicy, którą przy niesiono i ustawiono obok tej zawierającej informacje na temat sprawy Cassidy Towne. – Przy puszczalny czas zgonu to ta sama noc, kiedy zabito naszą redaktorkę od plotek. Biuro medy cy ny sądowej wkrótce prześle nam dokładny przedział czasowy i wtedy ci go przekażę. Derek Snow by ł Afroamery kaninem w wieku dwudziestu siedmiu lat, jak wy nika z dany ch Wy działu Pojazdów Mechaniczny ch. Żadny ch aresztowań, jedy nie parę mandatów za przekroczenie prędkości. Mieszkał sam w dwupokojowy m mieszkaniu na Lower East, spokojny lokator, regularnie płacił czy nsz, nie sprawiał żadny ch problemów, sąsiedzi go uwielbiali. Miał stałą pracę, od 2007 roku pracował jako konsjerż w Dragonfly House w SoHo. Jeśli o nim nie sły szałeś, to pięciogwiazdkowy hotel, cichy i dy skretny, który przy ciąga ludzi ze świata arty sty cznego, głównie z Europy, ale holly woodzkich też. – Dała im czas na sporządzenie notatek, po czy m konty nuowała: – Rhy mer, chciałaby m, żeby ś razem z Raley em i Ochoą pojechał do tego mieszkania i powy py ty wał trochę sąsiadów, żeby sprawdzić, czy może który ś go nie lubił. Albo może komuś coś się przy pomniało, może coś widzieli albo sły szeli. Nie wiem, czy Derek wolał chłopców, czy dziewczy ny, ale sprawdźcie, czy by ł w jakimś stały m związku. Sprawdźcie też sąsiedztwo, to okolica, w której wszy scy wszy stkich znają, zajrzy jcie więc do knajpek i sklepików. Ochoa, który siedział obok Rhy mera, równo ostrzy żonego policjanta pochodzącego z Karoliny, powiedział: – W tej okolicy można też sobie zrobić ładny tatuaż, Opie. Może „Miłość” i „Nienawiść” na kny kciach? Nikki by ła zadowolona, że Ochoa przerwał napięcie, i gdy śmiech ucichł, powiedziała: – Ekipa śledcza przeczesuje mieszkanie Dereka w poszukiwaniu dowodów na jego kontakty z Towne lub panną Gray. No i nie zapominajmy, że przy czy ną zgonu obu ofiar jest cios w plecy, ofiary by ły także związane taśmą izolacy jną. Idę teraz do biura wy działu medy cy ny sądowej po wy niki autopsji Snowa, ale pomijając możliwość pojawienia się nowy ch podejrzany ch o
zabójstwo, w dalszy m ciągu uważamy Teksańczy ka za głównego podejrzanego. Pokazujcie więc wszy stkim jego portret pamięciowy i zdjęcie Soleil Gray. Chcę też wy słać ludzi do Dragonfly. Malcolm, ty i może Rey nolds z oby czajówki? Sprawdźcie to, co zwy kle pod kątem współpracowników. Czy miał jakieś zatargi z gośćmi, z dostawcami albo ze związkiem. Ale to jest hotel, zbadajcie więc też aspekty oby czajowe. Snow zajmował się specjalny mi zleceniami gości, a mówi się, że niektórzy z nich fakty cznie uprawiają stręczy cielstwo. – Przerwała na chwilę, aby przeczekać chichoty. – Ale naszy m główny m ogniwem jest rockmanka Soleil Gray, która jak dotąd łączy się luźno z Cassidy Towne i Derekiem Snowem. Rook, masz coś do powiedzenia na temat powiązania Dereka Snowa z naszą sprawą? Wy rwała go ty m py taniem z zamy ślenia. Jego notes marki Moleskine spadł na podłogę, ale nie podniósł go. Prawie wstał z miejsca, ale uświadomił sobie, że to by łoby idioty czne, wy prostował się więc na krześle, czując, jak spojrzenia wszy stkich gliniarzy kierują się w jego stronę. – Tak, fakty cznie mam coś ciekawego do powiedzenia, teraz gdy usły szałem, że pracował w Dragonfly. Zanim dowiedziałem się, o który hotel chodzi, sądziłem, że powiązanie polega na ty m, iż Derek by ł jedny m ze źródeł informacji Cassidy Towne. Cassidy płaciła swoim informatorom za niusy. I to jest niezwy kłe. Richard Johnson z działu „Page Six” w Post powiedział mi, że nie opłaca ludzi, którzy przekazują poufne informacje. Inne gazety też nie mają na to budżetu. Ale ona miała, a jej informatorzy pracowali głównie w sektorze usług pry watny ch. By li kierowcami limuzy n, pry watny mi trenerami, kucharzami, masaży stami i oczy wiście pracownikami hoteli. Również ty mi od specjalny ch zleceń. – Zrelaksował się trochę, gdy zobaczy ł, że detekty wi kiwają głowami ze zrozumieniem. – Ta teoria ma ręce i nogi, będziemy się więc jej na razie trzy mać – powiedziała Heat, a jeden z detekty wów podniósł z podłogi notes Rooka i podał mu go z ży czliwy m uśmiechem. – Jeszcze nie skończy łem – powiedział Rook. – Trzy małem się tej teorii, dopóki nie dowiedziałem się, że pracował w Dragonfly. To jest ten sam hotel, w który m w maju zeszłego roku zmarł Reed Wakefield. Narzeczony Soleil Gray.
_______ Heat bardzo niechętnie wchodziła w paradę Malcolmowi i Rey noldsowi, ale hotel Dragonfly chciała sprawdzić sama. Ty ch dwóch detekty wów mogło zająć się inny mi wątkami, ale jej zależało na sprawdzeniu okoliczności śmierci Reeda Wakefielda. Nikki zadzwoniła do Lauren Parry, by ją uprzedzić, że przy jedzie później niż planowała. Podczas rozmowy z przy jaciółką Heat zapy tała, czy ta mogłaby przejrzeć notatki koronera doty czące śmierci Wakefielda, a
następnie ona i Rook pojechali do SoHo. Lauren oddzwoniła, gdy Nikki akurat parkowała samochód przed restauracją Balthazar. Tuż za rogiem na ulicy Crosby znajdował się hotel. – Przy czy ną śmierci by ło przedawkowanie leków, orzeczono, że przy padkowe – powiedziała lekarka. – Zmarły brał nałogowo i sam się leczy ł. Jego historia wskazy wała na przy padek huśtawki nastrojów, wiesz, o czy m mówię. Wziął coś na pobudzenie, potem coś innego na to, żeby się ustabilizować, i jeszcze coś innego, żeby się uspokoić. Badanie krwi i treści żołądka wy kazało wy soki poziom alkoholu oraz zagrażające ży ciu ilości kokainy, azoty nu amy lu i środka nasennego Ambien. – Mam dokumenty w pracy, ale w tej chwili jestem w drodze. Czy masz tam notatkę na temat dochodzenia? – Tak, oczy wiście. Zresztą pamiętam, że wszy scy o ty m rozmawialiśmy, to by ła głośna sprawa. W świetle śmierci Heatha Ledgera przeprowadzono dokładne śledztwo, żeby sprawdzić wszy stkie kwestie. Miał skłonności do depresji i by ł zrozpaczony po zerwaniu zaręczy n, ale nic nie wskazy wało na my śli samobójcze. Policja przesłuchała jego współpracowników, rodzinę, a nawet by łą. – Soleil Gray ? – Zgadza się – potwierdziła Lauren. – Każdy mówił to samo. Izolował się od ludzi w ciągu tego miesiąca, gdy kręcił swój ostatni film. Kiedy skończy li zdjęcia, udał się do hotelu w SoHo, aby zamknąć się w swoim świecie i odciąć od rzeczy wistości. Nikki podziękowała jej za streszczenie i przeprosiła, że będzie później. – Jeśli chcesz, możesz mi przekazać przez telefon swój raport na temat Dereka Snowa. – Za nic w świecie – powiedziała Lauren. – Przy jeżdżaj tutaj, jak skończy sz. – I dodała tajemniczo: – Obiecuję, że nie będziesz żałować.
_______ Wizy ta w Dragonfly by ła przy gnębiająca. Ekipa by ła wstrząśnięta informacją o zabójstwie konsjerża, ale ponieważ by ł to niewielki hotel, jeden z ty ch, w który ch panuje swobodna atmosfera, a jednocześnie nienaganne wręcz maniery, pracownicy ze wszy stkich sił starali się, aby żaden z ich ekskluzy wny ch gości nie zorientował się, że coś jest nie w porządku. Chociaż niczy jej uwagi nie uszedł fakt, że wokół biurka konsjerża pojawiło się bardzo dużo drogich wiązanek, bez wątpienia od oddany ch gości, którzy opłakiwali Dereka Snowa. Dy rektor hotelu oraz kierownik nocnej zmiany, który został wcześnie rano wezwany na
przesłuchanie, spotkali się z Heat i Rookiem w wy łożony m bambusowy mi panelami barze hotelowy m, który by ł jeszcze zamknięty dla gości. Obaj by li w pracy w ty m czasie, kiedy Reed Wakefield by ł gościem hotelu, aż do jego śmierci. Potwierdzili to, co Lauren przekazała w swoim streszczeniu, i zgadzało się to z informacjami na temat tragedii, jakie posiadali Heat, Rook oraz większość nowojorczy ków. Aktor zameldował się w hotelu sam, spędzał większość czasu w swoim pokoju, wy chodząc ty lko od czasu do czasu, na przy kład gdy służba hotelowa musiała posprzątać pokój albo w nocy. Przy chodził i wy chodził samotnie, ponieważ jasne by ło, że tego właśnie chciał. By ł uprzejmy, ale zamknięty w sobie. Jedy ną reklamacją z jego strony by ła prośba, aby sprzątaczka zasłaniała okna i gasiła światła w pokoju, kiedy skończy. Tamtej nocy kiedy zmarł, Wakefield nie wy chodził z pokoju ani też nie przy jmował żadny ch gości. Kiedy następnego dnia nie odpowiadał na pukanie do drzwi – sprzątanie pokoju odby wało się na jego prośbę w godzinach między 11.30 a 12.30 – sprzątaczka sama weszła i zobaczy ła ciało na łóżku. Założy ła, że mężczy zna śpi, i po cichu wy szła z pokoju, ale potem zaczęła się denerwować i dwie godziny później odkry li, że Wakefield nie ży je. – Jakie by ły jego stosunki z Derekiem Snowem? – Widząc reakcję obu mężczy zn, Nikki dodała: – Przy kro mi. Wiem, że to dla was trudne, ale muszę zadać te py tania. – Rozumiem – odpowiedział dy rektor hotelu. – Derek by ł popularny wśród naszy ch gości. Idealnie pasował do tej pracy i wy kony wał ją z pasją. By ł z natury przy jazny, dy skretny i po mistrzowsku załatwiał bilety do teatrów i restauracji, gdzie w normalny ch warunkach nie da się zarezerwować stolika. – A czy Reed Wakefield też korzy stał z jego usług? – ponownie zadała py tanie Nikki. Kierownik nocnej zmiany, chudy młody człowiek o bladej cerze, odpowiedział z bry ty jskim akcentem: – Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby pan Wakefield korzy stał w duży m stopniu z usług Dereka podczas swojego poby tu u nas. To nie znaczy, że nie mówili sobie dzień dobry, ale to chy ba wszy stko. – Czy Soleil Gray kiedy kolwiek złoży ła mu wizy tę? – Panu Wakefieldowi? – Dy rektor spojrzał na kierownika i obaj pokręcili przecząco głowami. – Jeśli dobrze pamiętamy, to nie w czasie jego poby tu u nas. – A czy Soleil Gray w ogóle by ła kiedy kolwiek w ty m hotelu? – O tak – odpowiedział dy rektor. – By ła dość częsty m gościem, w szczególności tego baru i niektóry ch imprez, ale też od czasu do czasu korzy stała z naszy ch pokoi. – Mimo że mogła przy jść tu na piechotę ze swojego apartamentu? – zapy tał Rook. – Panie Rook, Dragonfly to punkt przeznaczenia dla podróżny ch, niezależnie od tego, jaką
odległość muszą przeby ć – uśmiechnął się dy rektor. Nie pierwszy raz uży ł tego sformułowania. I przy puszczalnie nie po raz pierwszy tego dnia. – Jakie by ły jej stosunki z Derekiem Snowem? – spy tała Heat. – Takie same jak wszy stkich inny ch, tak sądzę – powiedział dy rektor. – Colin? – zwrócił się do kierownika nocnej zmiany. – Jak najbardziej. Zupełnie. Nic szczególnego. Jego pewność i wy lewność wy dały się Nikki trochę za bardzo naciągane, podąży ła więc ty m tropem. – Czy by li kochankami? – Nie, oczy wiście, że nie – zaprzeczy ł dy rektor. – To by łoby pogwałcenie zasad. Dlaczego pani o to py ta? – Ponieważ pan coś ukry wa – zwróciła się Nikki do kierownika nocnej zmiany. Zamilkła na chwilę, żeby uzy skać właściwy efekt, i obserwowała jak na policzki wy stępują mu czerwone plamy. – O co chodzi, kłócili się ze sobą? Brała od niego narkoty ki? Organizował w jej pokoju walki kogutów? Może mi pan powiedzieć tutaj albo w bardziej oficjalny ch okolicznościach. Dy rektor spojrzał na kolegę, na którego czole zza rzadkich blond włosów prześwity wały krople potu. – Colin? Colin zawahał się i odparł: – Mieliśmy tutaj mały... wy padek... z udziałem panny Gray. Musi pani zrozumieć, przekroczenie tej granicy dy skrecji jest dla mnie bardzo trudne. – Jesteśmy z tobą, Colly – powiedział Rook. – Wy rzuć to z siebie. Colin niknął w oczach pod wpły wem wzroku dy rektora. – Pewnej nocy ostatniej zimy – zaczął – panna Gray by ła gościem w hotelu i upiła się. To się stało o wpół do trzeciej nad ranem, na mojej zmianie... Musieliśmy ją uspokajać w holu. Derek Snow by ł jeszcze w pracy, więc poprosiłem go, aby pomógł mi ją odprowadzić do pokoju. W trakcie szamotaniny wy strzelił pistolet, który miała w torebce, i kula drasnęła udo Dereka. – Colin? – odezwał się dy rektor nieszczęśliwy m tonem. – Przy znaję, ominęliśmy procedury i nie zgłosiliśmy tego wy padku, ale Derek błagał, żeby nie robić z tego sprawy i... – Zapłaciła wam za milczenie – stwierdziła Nikki. I nie by ło to py tanie. – No... tak. – I nie ma policy jnego raportu na ten temat. – Znowu zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu.
Gdy Colin potrząsnął głową, zapy tała: – Jak groźna by ła rana Dereka? Lekarze mają obowiązek zgłaszać takie sprawy do odpowiedniego wy działu. – To by ło draśnięcie, ale wy magało kilku szwów. Panna Gray znała lekarza, który wy kony wał badania lekarskie dla aktorów, i się dogadali. Teraz, gdy powiązanie między Soleil Gray a Derekiem Snowem by ło już dla detekty w Heat zrozumiałe, zadała jeszcze kilka py tań, uzy skała szczegółowe informacje, które ją usaty sfakcjonowały i pozwoliły jej na dalsze działania, a następnie zakończy ła spotkanie. Otrzy mawszy od Colina dane kontaktowe, pokazała wy konany przez policję portret pamięciowy Teksańczy ka. – Czy kiedy kolwiek widzieliście tutaj tego mężczy znę? Obaj odpowiedzieli przecząco. Poprosiła ich, aby nie my śleli o nim w kategorii gościa, ale raczej ochroniarza któregoś z gości. Odpowiedź w dalszy m ciągu by ła przecząca, chociaż dy rektor hotelu dłużej przy glądał się zdjęciu. – To na razie wszy stko – powiedziała Heat. – Chcę jeszcze zapy tać o jedną osobę. Czy Cassidy Towne by ła tu kiedy kolwiek? – Proszę pani – odparł dy rektor. – To jest Dragonfly.
_______ Kiedy wracali do samochodu, Rook roześmiał się i powiedział: – Albo możemy porozmawiać w... bardziej oficjalny ch okolicznościach. To pójdzie na moją listę twoich powiedzonek, razem z aresztem ty mczasowy m i ładunkiem matrix. – No co, by łam wy tworna. W końcu to Dragonfly. – Pozostaje py tanie, dlaczego Derek dzwonił do Soleil Gray tej samej nocy, kiedy zamordowano Cassidy. – Też się nad ty m zastanawiam – powiedziała Heat. – I dlaczego ona tak spanikowała. – Nie sądzę, aby powodem by ło to, że facet nie mógł jej załatwić stolika w Per Se. – Nie wierzę w przy padki. Telefon o tej porze, dwa ciała z ranami od ciosu w plecy, taśma klejąca na krzesłach... Derek Snow musi by ć powiązany z Cassidy Towne, ale w jaki sposób? I jeśli Soleil nie współuczestniczy ła w jej zabójstwie, to czy sama czuje się zagrożona? – Mogę ci podsunąć szalony pomy sł. Zapy taj ją. – Tak, i będzie ze mną szczera. Ale wiesz co? Zrobię to – oznajmiła.
Gdy Nikki jechała na północ Pierwszą Aleją w kierunku biura wy działu medy cy ny sądowej, Rook powiedział: – Zabawa z bronią w holu czy też nie, cały czas trzy mam się teorii, że Derek by ł informatorem Cassidy. – Sprawdzamy jego połączenia telefoniczne, zobaczy my, czy masz rację. – Gwizdnęła przez zęby. – Obrzy dliwe, prawda? Mam na my śli to, że ludzie szpiegują cię dla pieniędzy. Co jadłeś, co piłeś, z kim sy piasz, wszy stko, co Cassidy Towne może umieścić w swojej rubry ce w Ledgerze. – Jednak większość z tego jest prawdą. Powiedziała mi kiedy ś, że na początku swojej pracy dostała fałszy wą informację o ty m, że Woody Allen miał romans z Mery l Streep. Jej informator powiedział, że Allen ma na jej punkcie obsesję od czasu filmu „Manhattan”. Guzik prawda, zmy ślił to. Inne gazety to podchwy ciły i nazwały ją Towne Kłamczucha. Od tamtej pory jeśli informacja nie by ła prawdziwa i potwierdzona z dwóch różny ch źródeł, wolała raczej, żeby kto inny ją opublikował. – Szlachetnie. Jak na szuję. – Tak, i przecież nikt z nas nigdy nie czy ta ty ch rubry k, prawda? Daj spokój, Nikki, chodzi o to, czy traktujesz te informacje poważnie. Tego ty pu rubry ki są jak działy sportowe dla podglądaczy, czy li prakty cznie dla każdego. – Nie dla mnie – odrzekła. – Słuchaj, zgadzam się z tobą, że to obrzy dliwe. I nie ty lko dlatego, że jestem pod wrażeniem twojej nienagannej gramaty ki. Ale ona ty lko nagłaśniała to, co ludzie robią. Nikt nie zmuszał Spitzera, żeby w podkolanówkach ujeżdżał dziewczy nę na telefon. Albo Russella Crowe’a, żeby rzucał telefonem w kierownika nocnej zmiany w hotelu. Albo Soleil Gray do przestrzelenia spodni konsjerża. – Masz rację. Ale kto mówi, że musimy o ty m wszy stkim wiedzieć? – To nie czy taj tego. Nie sprawi to jednak, że sekrety znikną. Wiesz, moja matka organizowała ostatnio wieczór z Czechowem w teatrze w Westport. W ostatni weekend miała próbę sztuki „Dama z pieskiem”. I tam jest fragment o takim gościu o nazwisku Gurow, który mam zamiar wy korzy stać w moim arty kule o Cassidy. To idzie mniej więcej tak: „Miał on dwa ży cia: jedno jawne, publiczne i znane wszy stkim... pełne względnej prawdy... i drugie ży cie, sekretnie biegnące swoim torem”. – Do czego zmierzasz? – Zmierzam do tego, pani detekty w, że każdy ma jakieś tajemnice, a jeśli jesteś wy stawiona na widok publiczny, to ty m bardziej znajdujesz się pod ostrzałem kry ty ki.
Zatrzy mali się na światłach i Nikki odwróciła się do niego. Zauważy ł, że dla niej to by ło coś więcej niż ty lko abstrakcy jna dy skusja. – A co, jeśli nie nawy kłeś do by cia na widelcu albo nie jesteś tam z własnego wy boru? W moim przy padku cały świat czy ta o zabójstwie mojej matki. To nie jest skandal, ale to by ła sprawa pry watna. Piszesz historie o Bono, o Sarkozy m i o Richardzie Bransonie, prawda? Oni są przy gotowani na takie naruszenie ich pry watności, ale czy to w jakikolwiek sposób poprawia ich sy tuację? Czy niektóre sprawy nie powinny pozostać poufne? Przy taknął skinieniem głowy. – Zgadzam się. – A potem nie mógł sobie odmówić, żeby nie dodać: – I dlatego nigdy więcej nie napiszę słowa „ananasy ”.
_______ – Będziesz dzisiaj miała się nad czy m zastanawiać, detekty w Heat. – Lauren Parry zwracała się do Nikki ty m oficjalny m tonem jedy nie wtedy, gdy się z nią drażniła albo kiedy przy gotowy wała ją na informacje wy kraczające daleko poza jej zwy kłe raporty medy czne. Heat mogła odczy tać z twarzy przy jaciółki, że po ty m wstępie nie będzie żartów. – Z czy m mamy do czy nienia, pani doktor? – zapy tała w podobny m tonie. Lekarka poprowadziła Heat i Rooka do leżącego na stole ciała Dereka Snowa i wzięła do ręki raport. – Jak zwy kle z zastrzeżeniem o braku wy ników badań toksy kologiczny ch, jako przy czy nę śmierci określam pojedy nczy cios nożem w tkankę między żebrową klatki piersiowej, który spowodował perforację lewej komory. – Dźgnięty prosto w serce – powiedział Rook. Kiedy Lauren spojrzała na niego spode łba, wzruszy ł ramionami. – Chcesz określenia laika czy uwag na temat dzwonienia do lekarza po czterech godzinach, kogo wy bierasz? – Czy ciało nosi też ślady torturowania? – spy tała Nikki. Kiwając potwierdzająco głową, Lauren przy wołała ją bliżej, aby pokazać jej lewe ucho ofiary. – Widzisz te niewielkie plamki krwi? Takie same jak u Cassidy Towne. Zrobiłam dla ciebie kilka zdjęć kanału usznego. – Narzędzia denty sty czne? – upewniła się Heat. – Tobie nie muszę tego wy jaśniać, prawda? – Na samo wspomnienie napaści Teksańczy ka
Nikki skrzy wiła się mimo woli. Lauren nic nie powiedziała, ale uspokajająco dotknęła jej ramienia. Potem dodała: – Jest jeszcze coś. – Odwróciła stronę raportu, żeby wskazać pasujące do siebie resztki kleju znalezione na oby dwu ciałach, Cassidy Towne i Dereka Snowa. – Chy ba nie ma żadny ch wątpliwości, że mamy do czy nienia z ty m samy m zabójcą – stwierdził Rook. – Robi się jeszcze ciekawiej. – O rany. – Rook zatarł dłonie. – To zupełnie jak w ty ch nocny ch reklamówkach. „Ale poczekajcie, to jeszcze nie koniec”. – Żeby ś wiedział – powiedziała Lauren. Nikki podniosła prześcieradło, aby sprawdzić bliznę na biodrze Dereka. Obejrzawszy ją, dołączy ła do Rooka i Lauren przy stole laboratory jny m wy konany m ze stali nierdzewnej, na który m spoczy wał cały arsenał makabry czny ch narzędzi służący ch do przeprowadzania sekcji i analizowania zmarły ch. Pośrodku długiego stołu leżała tacka przy kry ta mały m biały m ręcznikiem. Lekarka odłoży ła na bok raport i odchy liła ręcznik do połowy, ukazując ostrze plastikowego noża koloru zaschniętego kleju. – To jest polimerowy odlew, jaki zrobiłam na podstawie rany zadanej Cassidy Towne. Zabójca działał precy zy jnie, fachowo zadany cios i równie wprawne wy ciągnięcie noża, by łam więc w stanie zrobić idealny odlew z jej rany. Heat naty chmiast rozpoznała łuk krawędzi zbiegający ch się w zabójczy zaostrzony wierzchołek i jeszcze bardziej charaktery sty czne zbrocza, te bliźniacze wy żłobienia biegnące równolegle wzdłuż całej długości płaskiej powierzchni. – To by ł jego nóż. Teksańczy ka – powiedziała. – Kastetowy nóż firmy Robbins & Dudley, jak mówi katalog na policy jny m serwerze – powiedziała Lauren Parry. – Dokładnie taki jak – tu odchy liła drugą połowę ręcznika – ten tutaj. – Obok pierwszego odlewu na tacy spoczy wał odlew identy cznego ostrza. – Daj spokój – nie wy trzy mał Rook. – Gdy by to by ł serial telewizy jny, to w ty m momencie zrobiliby przerwę na reklamę. W kącikach ust lekarki pojawił się lekki uśmiech. Nieczęsto miała okazję, żeby dać takie trochę teatralne przedstawienie, i najwy raźniej sprawiało jej to przy jemność. Martwi nie doceniali jej pracy. – Gdy by teraz by ła przerwa na reklamę, straciliby ście najważniejszą część. – Nie wiem, co mogłoby by ć jeszcze ważniejsze – powiedziała Nikki, patrząc jej przez ramię na ciało Dereka Snowa. – Powiązałaś właśnie broń, której uży to do zabójstwa Cassidy Towne, z Derekiem Snowem.
– Wcale nie. – Lauren odczekała chwilę, obserwując, jak na ich twarzach pojawia się całkowite zaskoczenie. Wskazała na replikę pierwszego ostrza. – Ten odlew noża tutaj? Zrobiony na podstawie rany Cassidy Towne. – Następnie podniosła drugi. – A ten odlew? Wzięłam go z Estebana Padilli. – No co ty ! – Rook obrócił się i nadepnął sobie na stopę. – Człowiek Kojot? Nikki powiedziała ty lko: – Lauren... – Właśnie tak. – Teksańczy k zadźgał też Człowieka Kojota? – No cóż – odpowiedziała Lauren – w każdy m razie zrobił to jego nóż. Heat w dalszy m ciągu w osłupieniu przetrawiała otrzy mane informacje. – Co cię natchnęło, żeby zrobić odlew z Padilli? – Nakłucie na obu ofiarach miało dużo usuniętego materiału w środku, albo jak my to nazy wamy, na obojętnej osi ostrza. To nieistotne, ale widoczne, jeśli się na to zwróci uwagę. Jak ty lko zauważy łam podobieństwo, zrobiłam odlewy. – Jesteś niesamowita – powiedziała Nikki. – Jeszcze nie skończy łam. Gdy okazało się, że odlewy pasują, zrobiłam jeszcze jeden test. Pamiętasz tę plamę krwi, którą mi pokazałaś na tapecie w budy nku Cassidy Towne? Nie należała do niej. To by ła krew Estebana Padilli. Idealne dopasowanie. – Najlepsza autopsja na świecie – powiedział Rook. – Chy ba się trochę posikałem. Poważnie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
N ikki nie miała zamiaru czekać z przekazaniem ty ch informacji do spotkania na posterunku. Sprawa nabierała zawrotnego tempa i nawet jeśli nie by ła pewna, dokąd prowadzą nowe wątki, chciała podąży ć ich tropem, i to pełną parą. Biuro szefa wy działu medy cy ny sądowej znajdowało się zaledwie kilka kwartałów na północ od miejsca, gdzie zamordowano Dereka Snowa, więc Heat wy ciągnęła telefon i zadzwoniła do Ochoi, aby powiedzieć mu, że za pięć minut spotka się z nim i Raley em w East Village. – Brzmisz, jakby ś by ła nakręcona. Potwierdziło się, że ta sama osoba zabiła Snowa i naszą babkę od plotek? – spy tał Ochoa. Spojrzała na Rooka, który siedział obok niej, gdy zjeżdżali Drugą Aleją, i powiedziała swoim najlepszy m głosem spikerki reklamowej: – Poczekaj, to jeszcze nie wszy stko. Kiedy zadzwoniła do Ochoi, dwaj detekty wi by li na zewnątrz, zbierając materiały w okolicy, którą zamieszkiwał Derek Snow, więc zamiast iść do jego mieszkania, zaplanowali spotkanie w Cafe Mud tuż obok Drugiej Alei. Ruch na Dziewiątej Wschodniej by ł jak dla Heat w zły m kierunku, wy konała zatem objazd, wjechała w strefę parkowania na Placu św. Marka, rzuciła plakietkę na deskę rozdzielczą i poszła na piechotę. Rook by ł maratończy kiem i uczestnikiem biegu na 10 kilometrów, ale i tak musiał się porządnie napracować, żeby dotrzy mać kroku Nikki. Cafe Mud znajdowała się z przodu budy nku, który jedną nogą tkwił w stary m Nowy m Jorku z zakładami krawieckimi, jedy ny mi w swoim rodzaju butikami z odzieżą i ukraińską restauracją serwującą potrawy kuchni czarnego Południa. Z drugiej strony miał nowszy, uszlachetniony Manhattan z ekskluzy wny mi salonami spa, barami sake i sklepami Eileen Fisher. Kiedy przy by li na miejsce, Raley i Ochoa już na nich czekali na ławce w ogródku z czterema kawami. – Zazwy czaj tu jest zby t tłoczno, żeby zdoby ć miejsce na zewnątrz – powiedział Raley. – Wy gląda na to, że ludzie mają awersję do wąchania śmieci. Poprzedniego wieczoru zerwano rozmowy między miastem a związkiem śmieciarzy i dziś na każdy m chodniku w dzielnicy pojawiła się świeża warstwa śmieci.
Rook rzucił przelotne spojrzenie na rząd toreb ze śmieciami, które znaczy ły znajdujący się dwa metry od nich krawężnik. – Ja już tego nawet nie czuję. – Może dlatego, że spędzałeś zby t dużo czasu z twoją królową od plotek – powiedział Ochoa. Rook mu się nie odciął, przeciwnie – skinął głową, że to całkiem możliwe. Detekty w Heat nie potrafiła sobie odmówić dramaty cznego sty lu Lauren Parry, gdy wy rzucała z siebie informacje uzy skane właśnie w biurze medy cy ny sądowej: przy czy na śmierci Dereka Snowa, odlew noża uży tego do zabicia Cassidy Towne pasujący do tego, który m zaatakował ją Teksańczy k, no i największa niespodzianka – odlew noża z Cassidy Towne pasuje do tego, który spowodował zgon Estebana Padilli. Nawet policjanci, którzy my ślą, że widzieli i sły szeli już wszy stko, też czasami mogą przeży ć zaskoczenie. Już drugi raz w tej sprawie weteranów dosłownie zatkało. Gdy Heat skończy ła swoją opowieść, powietrze wy pełniały przekleństwa i okrzy ki pełne zdumienia. – No więc – powiedziała Nikki, kiedy uznała, że już sobie przy swoili te informacje – pomijając fajerwerki, znaczenie tego odkry cia ekipy medy cznej jest takie, że cały czas mamy do czy nienia z zawodowy m zabójcą, ale dołoży liśmy do tego trzecią ofiarę. – O rany, Człowiek Kojot. – Ochoa potrząsnął głową, wciąż próbując ogarnąć rozmiar tego wszy stkiego. – No dobra, więc jeśli to krew Padilli by ła na tapecie w mieszkaniu Cassidy, jaki on miał tam interes? Czy towarzy szy ł zabójcy albo może by ł w składzie ekipy przeszukującej to miejsce? Doszło do jakiejś kłótni? W ty m momencie wtrącił się Raley : – Albo Padilla by ł Dobry m Samary taninem przechodzący m obok, usły szał krzy k i trafił na coś, co go przerosło. – Lub Padilla by ł w jakiś sposób powiązany ze sprawą, ty lko jeszcze nie wiemy jak? – odezwał się Rook. – By ł kierowcą furgonetki, prawda? Czy obsługiwał restauracje Richmonda Vergennesa, dostarczając mu może świeże owoce i warzy wa, a na boku jakąś słodką miłostkę? Może tu chodzi o zemstę w trójkącie miłosny m. Detekty w Heat zwróciła się do Raley a i Ochoi: – Musicie się całkowicie zaangażować w tę sprawę. Dlatego odbieram wam obecne zadanie i przy dzielam do sprawy Estebana Padilli. – Super – ucieszy ł się Ochoa. – Się robi, pani detekty w – zawtórował mu Raley. – Oczy wiście sprawdźcie wszy stko: przy jaciół, rodzinę, kochanki, jego pracę – powiedziała. –
Ale najbardziej potrzebujemy powiązania. To jest klucz do całej sprawy. Dowiedzcie się, co, do diabła, łączy ło Cassidy Towne i kierowcę furgonetki dostawczej. – I Teksańczy ka z Derekiem Snowem – dodał Raley. – I Soleil Gray. Ona też gdzieś w ty m tkwi. Pokażcie ludziom wszy stkie cztery zdjęcia, które włoży łam do akt, nigdy nic nie wiadomo. – Nikki by ła zła sama na siebie, że tak długo zwlekała, zanim śledztwo w sprawie Padilli wkroczy ło w tę fazę. Niestety, rzeczy wistość w tej pracy by ła taka, że nawet jeśli bardzo chciała zaangażować się w każde śledztwo, w który mś momencie stawało się to kwestią selekcji. Cassidy Towne by ła ofiarą z wy sokiej półki, a ludzie pokroju Estebana Padilli dostawali przy domek Człowiek Kojot albo, co gorsza, anonimowo prześlizgiwali się przez szpary. Jedy ny m pocieszeniem, o ile w ogóle jakieś istniało, by ło to, że morderstwo Cassidy Towne mogło stanowić krok naprzód w rozwiązaniu sprawy śmierci Padilli. Taki rodzaj sprawiedliwości by ł lepszy niż żaden. A przy najmniej można by ło z ty m jakoś ży ć, jeśli by ło się detekty wem posiadający m sumienie, tak jak Nikki Heat. – Czy Lauren podała ci czas śmierci pracownika hotelu? – spy tał Ochoa. – Tak, i znowu się zdziwisz. Raley z melodramaty czny m gestem przy łoży ł dłoń do serca. – Nie wiem, ile wstrząsów jeszcze wy trzy mam. – Postaraj się. Morderstwa Dereka Snowa dokonano tej samej nocy, co Cassidy Towne. Lauren obstawia przedział czasowy między północą a trzecią nad ranem. – Czy li inny mi słowy... – zaczął Raley. – Zgadza się – odpowiedziała Heat. – Zaledwie godzinę albo dwie przed zabójstwem Cassidy. – I tuż po jego telefonie do Soleil – dorzucił Rook. Nikki podniosła się z miejsca i wy piła resztkę kawy z filiżanki. – Powiem wam, co ja mam zamiar zrobić. Gdy wy będziecie pracować nad panem Padillą, ja udam się na jeszcze jedną pogawędkę z Soleil Gray i postawię pod znakiem zapy tania jej szczerość. – Tak jest – potwierdził Rook. – Dała nam niezłe przedstawienie. Pozostali nawet nie próbowali protestować. Po prostu wstali z miejsc i zostawili go samego na ławce. Przy wiązany do stojaka na rowery terier rasy Jack Russell, który czekał na swojego właściciela, popatrzy ł na Rooka. – Koty, co? Nie można z nimi ży ć ani ich złapać – oznajmił pisarz.
_______
Parę minut później Heat i Rook zbliżali się do apartamentu Soleil Gray położonego w trochę bardziej eleganckim kwartale East Village. Szli na piechotę, mijając po drodze zakłady perukarskie, pracownie tatuażu i anty kwariaty z winy lami. To by ła ta pora wieczoru, gdy jest jeszcze wy starczająco dużo światła, aby zobaczy ć nad głową różową smugę na niebie pozostawioną przez przelatujący odrzutowiec. Tuziny mały ch ptaszków ćwierkały, poszukując miejsca na nocleg w baldachimie rosnący ch przy chodniku drzew. Rano te drzewa okażą się wspaniałą platformą do nurkowania w śmieciach. Przedzierając się przez tłum czekający na zewnątrz restauracji La Palapa, Rook zauważy ł na stolikach przy oknie kilka wy glądający ch zachęcająco szklanek margarity i przez jedną krótką chwilę poczuł żal, że nie może po prostu wziąć Nikki za rękę i poprowadzić jej do środka, żeby się zrelaksować. Ale wiedział, że to nie by łby najlepszy pomy sł. Albo może bardziej dokładnie, na ty le ją znał. W holu apartamentu Soleil przez głośnik odezwała się gospody ni. – Panny Soleil tu nie ma. Przy jdźcie później. – Jej głos brzmiał staro, ale słodko i cicho. Rook wy obraził sobie, że mogła znajdować się w środku tego aluminiowego panelu. Gdy znaleźli się z powrotem na chodniku, Nikki przeszukała swoje notatki, znalazła numer i zadzwoniła do Allie, asy stentki w wy twórni pły towej Rad Dog Records. Po krótkiej rozmowie zamknęła telefon i ruszając z miejsca, rzuciła: – Soleil ma próbę w studiu telewizy jny m przed gościnny m wy stępem w dzisiejszy m programie. Zróbmy jej niespodziankę. Przechodząc szy bkim krokiem obok La Palapa, Rook spojrzał tęskny m wzrokiem na parę, która właśnie się tam pokazała. Relaks będzie musiał poczekać. Przy śpieszy ł kroku, aby dogonić Nikki, która już by ła na rogu i wy ciągała kluczy ki do samochodu.
_______ Światła hamowania oświetliły trawę na czerwono, gdy Raley cofał ich pojazd na drogę prowadzącą na małą działkę budowlaną między taquerią a trzy kondy gnacy jny m domem szeregowy m, który według dokumentów by ł adresem zamieszkania Estebana Padilli. – Człowieku, ostrożnie, nie stuknij w tamten wózek sklepowy – powiedział Ochoa. Raley wy ciągnął szy ję, aby uzy skać lepszy widok w lusterku. – Widzę go. Kiedy zderzak otarł się o wózek, jego partner się zaśmiał.
– Widzisz, właśnie dlatego nie możemy mieć ładnego samochodu. Wszy stkie miejsca parkingowe na Sto Piętnastej Wschodniej by ły pozajmowane, a oprócz tego w poprzek strefy załadunku zaparkowano nieprawidłowo ciężarówkę dostarczającą piwo. Ciężarówka nie mogła zostać rozładowana we właściwy m miejscu, gdy ż zajmował je gruchot z posklejany m kitem zderzakiem i całą masą mandatów na przedniej szy bie. Raley więc improwizował, wjeżdżając ostrożnie na chodnik, i samochód zawisł na krawężniku, z przednimi kołami na ulicy, a ty lny mi tam, gdzie brud i rzadkie kępki trawy sty kały się z betonem. Wschodni Harlem, zwany inaczej El Barrio, miał najwy ższy wskaźnik przestępczości w okolicy, ale w ostatnich latach wskaźnik ten również znacząco zmalał, utrzy mując się na poziomie sześćdziesięciu pięciu do sześćdziesięciu ośmiu procent, w zależności od tego, czy im dany m wierzy ć. Patrząc na Raley a i Ochoę, każdy mógł stwierdzić, że to policjanci. Nawet cy wilne ubrania nie mogły tego ukry ć. Ale czuli się bezpiecznie. Mimo wy sokiego wskaźnika przestępczości by ła to społeczność rodzin. Obaj mieli wy starczająco dużo doświadczenia, aby wiedzieć, że niskie dochody nie oznaczają niebezpieczeństwa. Wy starczy pogadać z ludźmi, którzy by wają zarówno w bogaty ch, jak i biedny ch dzielnicach. Zadziwiające, jak wielu z nich uważało, że częściej można stracić zawartość portfela na Marin Boulevard niż na Wall Street. Przy jemne ciepło kończącego się dnia z wolna ulaty wało i szy bko nadchodził chłód wieczoru. Stukot butelek za nimi sprawił, że się odwrócili. Przed domem Padilli mężczy zna w jego wieku, mający około trzy dziestu pięciu lat, układał torby pełne śmieci na stercie, która rozciągała się wzdłuż ulicy. Dostrzegł nadchodzący ch detekty wów, ale nie zaprzestał swojego zajęcia, spoglądając na nich kątem oka podczas ustawiania worków. – Dobry wieczór – odezwał się po hiszpańsku Ochoa. Mimo że mężczy zna pochy lił się, aby podnieść następny worek ze śmieciami, nie zaszczy ciwszy go nawet spojrzeniem, detekty w mówił dalej, py tając go, czy tu mieszka. Mężczy zna wrzucił torbę w przestrzeń w kształcie litery V, jaką stworzy ł między dwoma inny mi workami, i czekał, aby upewnić się, że będą stały nieruchomo. Dopiero gdy by ł w pełni usaty sfakcjonowany, odwrócił się do policjantów, py tając ich, czy jest jakiś problem. Ochoa konty nuował po hiszpańsku, mówiąc, że nie, i wy jaśniając, że prowadzą śledztwo w sprawie morderstwa Estebana Padilli. Mężczy zna odpowiedział mu, że Esteban by ł jego kuzy nem i nie ma pojęcia, kto go zabił i dlaczego. Powiedział to głośno, szeroko gesty kulując duży mi dłońmi. Raley i Ochoa wielokrotnie widzieli to już wcześniej. Kuzy n Padilli sy gnalizował im, że nie jest kapusiem, ale co ważniejsze, dawał znaki komuś, kto ich obserwował. Ochoa zdawał sobie sprawę, że to prawdopodobnie daremne, ale oznajmił, że zabójca jego kuzy na jest na wolności i zapy tał, czy mogliby o ty m porozmawiać na osobności, w mieszkaniu. Kuzy n odpowiedział, że nie ma o czy m mówić, on nic nie wie, podobnie jak inni członkowie rodziny.
Pod ostry m pomarańczowy m światłem uliczny m, które bzy czało nad ich głowami, Ochoa próbował przejrzeć mężczy znę. To, co widział w jego twarzy, to nie by ły uniki, to by ło przedstawienie maskujące strach. I niekoniecznie strach przed zabójcą. Chodziło o oczy i uszy, które w tej chwili mogły to wszy stko rejestrować na ulicy w Hiszpańskim Harlemie. Kodeks zabraniający donosicielstwa stanowił silniejsze prawo niż wszy stko, czy m dy sponowali Raley i Ochoa. Gdy mężczy zna odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi wejściowy ch domu Padilli, Ochoa wiedział, że by ło to nawet silniejsze niż pragnienie sprawiedliwości za śmierć krewniaka.
_______ Talk-show „Later On with Kirby MacAlister”, walczący o późnowieczorną widownię z Craigiem Fergusonem oraz Jimmy m Kimmelem i Jimmy m Fallonem, by ł emitowany na ży wo w wy najęty m studiu na West End Avenue. Przez pierwszy ch pięć lat emisji program nagry wano w dawny m klubie striptizerskim na Times Square, rzut beretem od Ed Sullivan Theater, w który m kręcony jest show Davida Lettermana. Ale kiedy ekipa jednej z emitowany ch w ciągu dnia oper my dlany ch przeniosła się na zachód do Los Angeles, producenci programu skorzy stali z szansy, aby pokazać jego popularność, i zajęli ich studio oraz nowoczesne biura produkcji. Wy glądając przez okno w holu na West End, Nikki skończy ła rozmowę telefoniczną i podeszła do Rooka czekającego na nią przy stanowisku ochrony. – Na czy m stoimy ? – zapy tała. – Już wy sy łają na dół asy stenta produkcji, żeby zabrał nas na górę do studia – odpowiedział Rook. – Co to by ł za telefon? – Technicy śledczy. Udało im się wy odrębnić kilka przy zwoity ch odcisków palców z tej kasetki z taśmą z maszy ny do pisania, którą znalazłam w metrze. – Jeszcze jeden punkt dla nas. Chociaż biorąc pod uwagę, ilu ludzi musiało mieć w ręku tę kasetkę, skąd będzie wiadomo, czy je są czy je? – Wy daje mi się, że te należały do Teksańczy ka – odparła Nikki. – To by ły jedy ne, na który ch by ła krew. – Hej. Ty jesteś detekty wem... Sądząc po reakcji Soleil Gray na ich wejście za kulisy, Allie nie uprzedziła jej o ich wizy cie. Piosenkarka ćwiczy ła z tancerzami ten sam układ, który ch widzieli już poprzednio w sali prób, ty lko ty m razem śpiewała na ży wo do podkładu muzy cznego. Piosenka nosiła ty tuł „Navy Brat”, tak przy najmniej domy śliła się Nikki, gdy ż ta fraza najczęściej powtarzała się w refrenie. To
wy jaśniałoby też, dlaczego chłopcy nosili białe mary narskie mundurki. Garderoba Soleil składała się z jednoczęściowego, pokry tego cekinami kostiumu kąpielowego z admiralskimi epoletami. Niewiele
to
miało
wspólnego
z przepisami,
natomiast znakomicie
uwy datniało
jej
wy gimnasty kowaną sy lwetkę. Piosenkarka wy konała dwie gwiazdy w poprzek sceny prosto w ramiona trzech czekający ch na nią mary narzy, ale lądowanie by ło nieudolne. Soleil zamachała rękami, aby zatrzy mać muzy kę, a gdy ta nagle się urwała, zrzuciła winę na mary narzy. Nikki wiedziała, że to jej obecność rozproszy ła pannę Gray. Kierownik sceny ogłosił przerwę. Gdy operatorzy kamery i inspicjenci udali się do wy jścia, Heat i Rook podeszli do stojącej na scenie Soleil. – Nie mam na to czasu. O północy mam wy stęp na ży wo w telewizji, a gdy by ście nie zauważy li, jest do bani. – Nie wiem – powiedział Rook. – Dzięki tobie liczę dni do Ty godnia Floty. Piosenkarka narzuciła na siebie szlafrok, py tając: – Musimy to robić teraz? Tutaj? – Ależ nie – odparła Nikki. – Jeśli wolisz, możemy spotkać się za pół godziny na posterunku. – W bardziej oficjalny ch okolicznościach – dodał Rook, rzucając Nikki porozumiewawcze spojrzenie. – Może ci to trochę przeszkodzić w próbie, Soleil. I masz rację. Przy dałoby ci się. – Jadąc tutaj, Heat postanowiła, że trochę ją postraszy. – Nie musisz by ć zdzirą. – No to spraw, żeby m nie musiała nią by ć. To jest śledztwo w sprawie o morderstwo i musiałam znowu do ciebie przy jść, bo mnie okłamałaś. Począwszy od tego, że powiedziałaś, iż by łaś w towarzy stwie Allie, podczas gdy fakty cznie tamtej nocy wy szłaś o wiele wcześniej. Soleil rozejrzała się niespokojnie. Zrobiła krok, jakby chciała odejść, ale została. – No dobra, niech będzie. To odruch. Zawsze gdy muszę sobie poradzić z jakimiś szczegółami, zrzucam to na firmę pły tową. – Słabe – powiedziała Nikki. – Ale to prawda. Poza ty m mówiłam wam już, że by łam też z Zane’em. Rozmawialiście z nim? – Tak, i powiedział nam, że by łaś z nim w Brookly n Diner przez całe dziesięć minut. Soleil potrząsnęła głową. – Co za drań. Na nikogo dzisiaj nie można liczy ć.
– Zapomnijmy o ty m, gdzie by łaś albo gdzie cię nie by ło tamtej nocy. – Dla mnie w porządku – powiedziała piosenkarka. – Dlaczego mnie okłamałaś, że nie miałaś ostatnio kontaktu z Cassidy Towne? – Może dlatego, że to nie by ło nic ważnego, nie pamiętałam o ty m. – Soleil, zrzuciłaś ją z krzesła na środku restauracji. Nazwałaś ją świnią i straszy łaś, że wbijesz jej nóż w plecy. Piosenkarka westchnęła i popatrzy ła na sufit, jakby odpowiedź mogła znajdować się gdzieś między zwisającą machinerią podtrzy mującą oświetlenie sceny. – No cóż – powiedziała w końcu. – Pomy ślcie o ty m, w jaki sposób zginęła. Jak sądzicie, dlaczego nie chciałam się przy znać, co jej powiedziałam? Heat musiała uznać, że by ła w ty m pewna logika, ale odrzekła: – Próbuję znaleźć zabójcę. Za każdy m razem, gdy mnie okłamujesz, stajesz się coraz bardziej winna i tracę przez ciebie cenny czas. – W porządku. Heat wy jęła kilka zdjęć. – Czy kiedy kolwiek widziałaś tego mężczy znę? Soleil uważnie przy jrzała się zdjęciu Estebana Padilli. – Nie. – A tego? – Podała jej policy jny szkic Teksańczy ka. – Widziałaś go kiedy kolwiek? – Też nie. O rany, wy gląda jak z filmu „Zły Mikołaj”. – Obdarzy ła Nikki uśmiechem samozadowolenia. – A co z ty m? Znasz go? – Nikki podała jej zdjęcie głowy Dereka Snowa wy konane podczas autopsji i obserwowała, jak arogancja bły skawicznie znika z twarzy wokalistki. – O mój Boże... – Zdjęcie wy padło jej z rąk i wolno sfrunęło na podłogę. – Miał na imię Derek – powiedziała Heat. – Ten sam Derek, którego postrzeliłaś w Dragonfly House w grudniu zeszłego roku. Czy to jest ten sam Derek, który do ciebie zadzwonił, gdy by łaś z Zane’em Taftem? Py tam, bo wy szłaś z Brookly n Diner, a ten mężczy zna, Derek Snow, został zamordowany wkrótce potem. – Nie mogę... Ja... – Twarz Soleil zrobiła się popielata. – Soleil, mówimy o dwóch osobach, które by ły z tobą powiązane, a które zginęły tamtej nocy. Zastanów się porządnie i powiedz mi, co tu jest grane. Czy Cassidy Towne pisała coś o tobie? Chcę poznać prawdę, żadny ch kłamstw.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia. Ekipa wracała na plan. Soleil przepchnęła się przez nich i wy biegła. – Nie masz zamiaru jej zatrzy mać? – zapy tał Rook. – Za co? Oskarży ć ją, że okłamy wała oficera policji? Cofnąć się w czasie i zarzucić jej nielegalne uży cie broni? To mnie donikąd nie zaprowadzi. Prawnicy z firmy pły towej wy dostaliby ją tak szy bko, że zdąży łaby zaśpiewać w ty m programie o północy. Wolę zachować tę kartę na później, kiedy fakty cznie mi się przy da. A teraz będę ją dalej przy ciskać i trzy mać w niepewności. – W porządku. Ale jeśli zepsuje tę gwiazdę w dzisiejszy m programie, to będzie twoja wina.
_______ Usiedli w ty lny m rzędzie, czekając na wznowienie próby. Nikki wiedziała z doświadczenia, że pewne osoby zmieniają niekiedy zdanie po ty m, jak się je przy ciśnie, i chciała dać Soleil czas, aby ta mogła przemy śleć sprawę i wrócić do nich skora do współpracy. Ale po piętnastu minutach spędzony ch w zimny m studiu kierownik sceny zarządził godzinną przerwę na posiłek, a Soleil się nie pojawiła, więc wy szli. Gdy ty lko skręcili za róg w kory tarzu prowadzący m do wind, ktoś zawołał za nimi: – O mój Boże, czy to Nikki Heat? – Nie potrzebuję teraz tego – szepnęła. – Może uda nam się jakoś umknąć – odparł Rook. – Nikki? – powtórzy ł mężczy zna. Usły szawszy ponownie jego głos, zatrzy mała się, zaś Rook obserwował, jak zmienia się wy raz jej twarzy, a rozdrażnienie przechodzi w oczy wiste zdumienie. Twarz Nikki rozjaśniła się promienisty m uśmiechem. – O mój Boże! Rook odwrócił się i zobaczy ł chudzielca o włosach piaskowej barwy, ubranego w wy ciętą w serek koszulkę i dżinsy, który podchodził do nich, szeroko rozkładając ręce. Nikki pobiegła w jego stronę, wpadła na niego i uściskali się. Zapiszczała z radości, a on zaczął się śmiać. Potem koły sali się wzajemnie w przód i w ty ł, wciąż trzy mając się w uścisku. Rook nie by ł pewny, co ma ze sobą zrobić, wsadził więc ręce do kieszeni i patrzy ł, jak ci dwoje oderwali się od siebie i wpatry wali się w swoje twarze, trzy mając się na odległość ramienia. – Niech no ci się przy jrzę – powiedziała Nikki. – Nie masz brody.
– Ani odrobinę się nie zmieniłaś – odpowiedział. – Wy glądasz nawet lepiej. Rook zwrócił uwagę na jego „r”, miało gardłowy dźwięk, nie taki warkoczący, jakby by ł Szkotem, ale zdecy dowanie mówił z akcentem. Potem Nikki pocałowała go. Krótko, ale – jak zauważy ł Rook – prosto w usta. W końcu, cały czas trzy mając go za rękę, odwróciła się w stronę Rooka i powiedziała: – To jest Petar. Mój dawny chłopak z college’u. – Bez żartów. – Rook wy ciągnął rękę i przy witali się. – Jestem Jameson. – James? – zapy tał tamten. – Jameson. A ty jesteś... Peter? – Rook by ł człowiekiem, który by wał dumny z chwy tu poniżej pasa. – Nie, Petar. Ry muje się z katarem. Ludzie ciągle się my lą. – Wciąż nie mogę w to uwierzy ć. – Nikki potrząsnęła Petarem, obejmując go w pasie. – Nawet nie wiedziałam, że jesteś w Nowy m Jorku. – Tak, pracuję tutaj jako jeden z producentów pomocniczy ch. – Petar, to wspaniale. Jesteś więc producentem? – spy tała Nikki. Ze zmieszaniem rozejrzał się po holu. – Cicho, bo mnie wy leją. Nie jestem producentem, jestem producentem pomocniczy m. Rook zabły snął wiedzą. – Umawiasz gości i przeprowadzasz wstępne rozmowy. – Bardzo dobrze. Jim zna się na rzeczy. Heat popatrzy ła na Rooka i uśmiechnęła się. – Jim. Podoba mi się. – Wstępne rozmowy mają pomóc Kirby ’emu w doborze tematów do dy skusji z gośćmi programu – wy jaśnił Petar. – Gdy usiądą w fotelu, mają ty lko około sześciu minut, więc ja rozmawiam z nimi przed programem i daję mu listę zawierającą proponowane tematy rozmowy, czasem jakieś zabawne historie, które im się przy darzy ły. – Coś jak pisanie za kogoś – powiedział Rook. – To coś więcej – odrzekł Petar, marszcząc brwi. – Moje nazwisko pojawia się w napisach końcowy ch. Słuchajcie, mam trochę czasu, może pójdziemy do zielonego pokoju coś zjeść albo napić się? Mogliby śmy pogadać. Rook próbował pochwy cić wzrok Nikki. – Bardzo by śmy chcieli, ale...
– Z miłą chęcią – powiedziała Nikki. – Możemy poświęcić kilka minut. Program by ł emitowany na ży wo, do transmisji zostało jeszcze kilka godzin, dlatego też zielony pokój by ł pusty. Rook czuł się... Jak to określić? Nadąsany. Miał nadzieję, że zabierze Nikki gdzieś na kolację, a ty mczasem siedzieli w ty m pokoju, napy chając się szaszły kami z kurczaka po tajsku i tortillami z wędzony m łososiem. – To jest dzień dobry ch znaków. Dosłownie pięć minut temu z niewiadomy ch przy czy n Soleil Gray znienacka odwołała swój wy stęp. – Heat odwróciła się, żeby spojrzeć na Rooka, a on w tej samej chwili spojrzał na nią. – A to znaczy, że jeden z moich zapasowy ch gości wskakuje do programu, punkt dla mnie. A teraz ty, Nikki. Ile to już lat minęło? Nikki przełknęła mały kęs nadzienia z łososia i zaprotestowała: – Nie, nie. Nie zaczy najmy liczy ć lat. – Nie, zacznijmy – poprosił Rook. Wy tarła usta serwetką i odpowiedziała: – Spotkałam Petara, gdy studiowałam jeden semestr za granicą. By łam w Wenecji na wy dziale produkcji operowej w Gran Teatro La Fenice, gdzie spotkałam tego uroczego studenta filmoznawstwa z Chorwacji. Akcent, pomy ślał Rook. Rrr. – Przeży liśmy szalony romans. A przy najmniej ja my ślałam, że to by ł romans. Ale gdy wróciłam do Stanów, żeby wznowić zajęcia na Uniwersy tecie Northeastern, kto pojawił się w Bostonie? – Pete? – zapy tał Rook. Nikki się zaśmiała. – Nie mogłam odesłać go z powrotem, prawda? – Nie, nie mogłaś. – I Petar też się roześmiał. Rook nic nie mówił i ty lko mieszał satay w sosie orzechowy m. Nikki i jej dawny kochanek wy mienili się numerami telefonów i obiecali sobie, że wkrótce się spotkają i pogadają o dawny ch czasach. – Wiesz – powiedział Petar – kiedy zobaczy łem arty kuł o tobie w ty m czasopiśmie, pomy ślałem o ty m, żeby cię odszukać. – To dlaczego tego nie zrobiłeś? – Nie wiem, nie by łem pewien, jak teraz wy gląda twoje ży cie. Rozumiesz. – Jest dość pracowite – wtrącił się Rook. – W rzeczy samej, pani detekty w, powinniśmy już iść. – Pracujecie nad dużą sprawą?
Nikki rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, że oprócz nich nikogo tu nie ma, i powiedziała: – Cassidy Towne. Petar skinął głową i potrząsnął nią jednocześnie. Rook próbował odgadnąć, jak on to zrobił, ale w końcu się poddał. – To by ł szok. A jednocześnie nie by ł. Nie miała wielu przy jaciół, ale ja ją lubiłem. – Znałeś ją? – spy tała Nikki. – Jasne. Trudno by ło jej nie znać. W mojej pracy ciągle jestem nagaby wany przez redaktorów, ludzi od PR-u, agentów. Niektórzy chcą, żeby ich autorzy dostali się do programu, inni chcą wiedzieć, kto jest w programie, a Cassidy chciała wiedzieć, jak się zachowy wali, z kim by li, czy sły szałem jakieś historie, które nie trafiły na antenę... – Czy li ty i Cassidy mieliście pewnego rodzaju związek? – Rook próbował nadać temu sformułowaniu odrażający ton, tak aby Nikki miała jak najgorsze skojarzenia. – Mieliśmy wspaniały związek – powiedział Petar bez dwuznaczności. – Czy należała do najcieplejszy ch osób na świecie? Nie. Czy grzebała w ludzkich słabościach? Tak. Ale muszę wam powiedzieć, że gdy zacząłem tę pracę, niewiele brakowało, by m zaraz ją stracił. Cassidy widziała, że tonę, i wzięła mnie pod swoje skrzy dła. Przeszkoliła mnie, jak by ć zorganizowany m, dotrzy my wać terminów, jak manipulować ludźmi od PR-u, żeby ich gwiazdy jako pierwsze przy szły do naszego programu, jak rozmawiać z celebry tami, żeby się odsłonili przed prowadzący m... Uratowała mi ty łek. – Przepraszam, Petar, ale przestałam słuchać, kiedy powiedziałeś, że nauczy ła cię, jak by ć zorganizowany m – powiedziała Heat. – I dotrzy my wać terminów! Nikki, możesz w to uwierzy ć? Gdy tak śmiali się oboje z dawny ch wspomnień, Rook wy obraził sobie Petara sprzed dziesięciu lat, oszołomionego Chorwata kręcącego się po akademiku, ubranego w jej szlafrok i mówiącego zabawnie „Nee-kee, nie mogę znaleźć butów”. Kiedy ich śmiech przy cichł, Petar zniży ł głos i przy sunął się do Nikki, kolanem doty kając jej kolana, co zwróciło uwagę Rooka. Zauważy ł też, że się nie odsunęła. – Sły szałem, że nad czy mś pracowała. – Wiedziałem o ty m – powiedział Rook. – Nad czy mś duży m. – Rook robił o niej arty kuł do swojego pisma – wy jaśniła Nikki. – O, a czy powiedziała ci, co to by ło? – spy tał Petar. Rook nie by ł pewien, czy Petar coś wie, czy ty lko sprawdza, co on wie, a to mogło by ć nieporównanie mniej, więc odparł:
– W niewielu słowach. – Ja też nie wiem. – Petar uży ł palca wskazującego, aby zdjąć kapara z talerza Nikki. Umieścił go na języ ku i dodał: – Sły szałem o ty m od jednego z moich znajomy ch w branży wy dawniczej. Cassidy najwy raźniej pracowała nad książką ujawniającą wszy stkie sekrety jakiejś osoby. Pisała bombę. A kiedy ta książka miała się ukazać, pewni bardzo wpły wowi ludzie mieli pójść na wiele lat do więzienia.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
N astępnego dnia Jameson Rook wstał o piątej rano, aby doprowadzić swoje ży cie do porządku. Ogolił się, ubrał, zmielił wy starczającą ilość ziaren, aby zaparzy ć dzbanek mocnej kawy, a następnie zaniósł do swojego biura szczotkę, śmietniczkę oraz wiadro pełne produktów do czy szczenia, aby tam stawić czoło bałaganowi stworzonemu dwa dni wcześniej przez Teksańczy ka. Stojąc w drzwiach, ocenił skalę zniszczeń w jego przy tulny m miejscu pracy, które wy glądało jak po przejściu tornada: porozrzucane dokumenty, opróżnione szuflady biurka, stłuczone szkło z obrazów, nagród i oprawiony ch okładek czasopism, szeroko pootwierane i opróżnione pudła na archiwa, plamy jego własnej krwi zaschnięte na podłodze, przetrząśnięte gabloty, rozrzucone książki, poprzekrzy wiane osłony lamp, fotel, który stał się jego więzieniem – no dobrze, pomy ślał, ten akurat zby tnio się nie zmienił. Miał przed oczami obraz naruszenia dóbr osobisty ch i by ło to zarówno zniechęcające, jak i przy tłaczające. Rook nie miał pojęcia, od czego zacząć. Zrobił więc jedy ną logiczną rzecz. Postawił szczotkę, śmietniczkę i wiadro w kącie pod ścianą, a sam usiadł do komputera, aby w wy szukiwarce Google sprawdzić Petara Matica. Uśmiechnął się do siebie, wy stukując nazwisko na klawiaturze. Jeśli wy powiedziało się je szy bko, brzmiało jak zabawka eroty czna. Ale od razu porzucił te my śli. Nie należało iść ty m tropem, jeśli chciał przeznaczy ć ten ranek na doprowadzenie swojego ży cia do porządku. Ku jego zdumieniu, w wy szukiwarce pojawiło się wielu Petarów Maticów. Jakiś ważny finansista, nauczy ciel, strażak z Ohio i tak dalej, ale ani śladu tego kochasia Nikki Heat ze studiów. Aż do drugiej strony rezultatów wy szukiwania. Tam znalazł pojedy nczy link prowadzący do fragmentu biografii pochodzącego z przy rodniczego filmu dokumentalnego, który Petar nakręcił kiedy ś w Tajlandii – „New Friends, Old Worlds”. Informacja by ła skąpa: „Petar Matic, student filmoznawstwa i poszukiwacz przy gód z wioski Kamensko w Chorwacji, który osiedlił się w Stanach Zjednoczony ch, otrzy mał sty pendium za film przedstawiający świat nowo odkry ty ch gatunków”. A więc Petar by ł jedny m z ty ch facetów, którzy filmowali węże z dwoma ogonami i ptaki, które miały włosy pod skrzy dłami. Następnie wpisał w wy szukiwarkę „Petar Matic Nikki Heat” i ucieszy ł się z braku rezultatów.
Ulży ło mu szczególnie, że nie by ło linków do żadnego projektu filmowego. Wy rzucił z głowy obraz Nikki i jakiegoś chorwackiego Romea w postaci zielony ch duchów w filmie w podczerwieni i zaczął zmiatać stłuczone szkło. Jakieś pół godziny później jego telefon komórkowy wy dał z siebie moty w przewodni serialu „Dragnet”. – Zauważ, że ty m razem dzwonię do ciebie przed przy jściem – odezwała się Nikki. – Jestem za rogiem i masz dokładnie dwie minuty, żeby pozby ć się ty ch harpii, które mogą by ć u ciebie. – Wszy stkie? Jedna jest nawet w moim guście. A tak w ogóle to zaczekaj. – Udał, że zakry wa mikrofon i zapy tał: – Czy próbuje mnie pani uwieść, pani Robinson? Gdy przy brał swój normalny ton głosu, Nikki powiedziała: – Uważaj, Rook. Bo znowu dorobisz się krwawiącego nosa. Przy szła do niego z kawą, która jak sama przy znała, nie umy wała się do zrobionej przez niego, i torbą ciepły ch jeszcze bajgli od Zuckera, prosto z piekarni. – Pomy ślałam sobie, że zostanę na noc w śródmieściu, żeby śmy mogli pójść do wy dawcy Cassidy Towne od razu po otwarciu redakcji, a stamtąd na posterunek. – Zobaczy ła, jak zmienił się na twarzy, i spy tała: – O co chodzi? – O nic. Po prostu nie wiedziałem, że pójdziemy razem do wy dawcy, to wszy stko. – Nie chcesz iść? Rook, ty chcesz iść wszędzie. Jesteś jak pies my śliwski z frisbee w py sku, gdy ty lko sły szy sz dźwięk kluczy ków do samochodu. – Jasne, oczy wiście, że chcę iść. Jestem ty lko wkurzony, że nie zrobiłem żadny ch postępów. Pokój cały czas wy gląda jak miejsce pracy Federalnej Agencji Zarządzania Kry zy sowego. Wzięła kawę i połówkę bajgla, z którego wy dłubała sezam, i poszła do jego biura, żeby sama ocenić. – Nic tu się nie zmieniło. – Zacząłem sprzątać, ale potem usiadłem do komputera i wciągnąłem się w pracę nad moim arty kułem o Cassidy Towne. Nikki spojrzała na monitor, na który m widniał wy gaszacz ekranu z filmu „Big Lebowski” – pły wające zdjęcie głowy Kolesia na kuli do kręgli. Potem jej wzrok padł na zdalnie sterowany helikopter stojący na biurku. Położy ła dłoń na kadłubie. – Jeszcze ciepły – powiedziała. – Źli faceci nie mają z tobą szans, Nikki Heat. Mieli jeszcze dobre pół godziny do spotkania z wy dawcą, więc Nikki zaczęła zbierać luźne kartki papieru leżące na podłodze. Rook znalazł na parapecie miejsce na helikopter, po czy m
najbardziej obojętny m tonem, na jaki mógł się zdoby ć, powiedział: – Musiałaś poczuć się dziwnie, gdy tak niespodziewanie zobaczy łaś swojego dawnego chłopaka. – Fakty cznie mnie to rozwaliło. Zupełnie jak w filmie: ze wszy stkich barów na świecie [1] ... – A potem dodała: – Uważasz więc, że on by ł jedny m z podbojów Cassidy ? – Co? Hm, nie my ślałem o ty m. – Odwrócił się szy bko, żeby umieścić pióra w pamiątkowy m kubku z Muzeum Marka Twaina. – Czy ty tak sądzisz? – Nie wiem. Dobrze jest czasami oceniać ludzi z tej lepszej strony. – Popatrzy ła na niego, a on znowu się odwrócił, ty m razem zbierając spinacze do papieru. – To by ła miła odmiana usły szeć o Cassidy pomagającej komuś, tak jak zrobiła to dla Peta. Pet. Rook powstrzy mał się, żeby nie wy wrócić oczami. – No cóż, z tego, co widziałem, pracując z Cassidy, by ła twarda, ale nie by ła potworem. Choć nie powiedziałby m również, że należała do altruistek. Jestem pewien, że pomagając Pete’owi nauczy ć się fachu, budowała też relację z osobą z telewizji na solidny m fundamencie długu wdzięczności. – Czy miała kogoś, kogo mógłby ś nazwać bliskim przy jacielem? – Z tego, co widziałem, to nie. By ła ty pem samotnika, co nie znaczy, że by ła samotna. Ale odpoczy wała, spędzając czas z kwiatami, nie z ludźmi. Widziałaś tę porcelanową tabliczkę przy twierdzoną do ściany tuż obok drzwi balkonowy ch? „Kiedy ży cie rozczarowuje, zawsze zostaje ogród”. – Wy gląda na to, że Cassidy spędzała dużo czasu, próbując radzić sobie z rozczarowaniem. – Mimo to nie można winić osoby, której pasją jest pomaganie ży jący m istotom. Nawet jeśli chodzi o rośliny. Nikki podniosła stos zebrany ch papierów i wy równała rogi kartek, przy trzy mując je na brzuchu. – Nie wiem, gdzie chcesz to umieścić, więc położę je po prostu na komodzie. Przy najmniej będziesz miał miejsce do zabawy swoim helikopterem. Pracował razem z nią, zgarniając wszy stkie zniszczone rzeczy do kosza na śmieci, który przy niósł z kuchni. – Wiesz, nawet mi się podoba ta wspólna domowa akty wność. – Niech ci nic nie przy chodzi do głowy – odpowiedziała. – Chociaż, hmm... Co może działać na policjantkę bardziej podniecająco niż sprzątanie miejsca zbrodni? Komoda by ła zapełniona, więc Nikki położy ła stertę akt na blacie biurka, a gdy to robiła, dotknęła jednocześnie ramieniem klawisza spacji na klawiaturze Rooka. Wy gaszacz ekranu się
wy łączy ł, Koleś zniknął, a pojawiły się rezultaty wy szukiwania hasła „Petar Matic Nikki Heat”. Rook nie by ł pewien, czy Nikki to zauważy ła, więc czy m prędzej zamknął laptop, mamrocząc pod nosem, że usunie go z jej drogi. Nawet jeśli widziała, co by ło na ekranie monitora, nie dała nic po sobie poznać. Rook zmusił się, aby przeczekać kilka chwil i pracował w milczeniu. Po dłuższej ciszy przeszedł do ustawiania książek na półkach, a następnie rzucił mimochodem: – Dzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, ale nie odebrałaś. – Wiem. – To by ło wszy stko, co powiedziała. Gdy poprzedniego wieczoru opuścili studio programu „Later On”, Rook nalegał na wspólną kolację, ale odmówiła, twierdząc, że jest wy czerpana po przedwczorajszy ch wy darzeniach. – Masz na my śli nasz seks? – spy tał wtedy. – O tak, Rook, wy kończy łeś mnie całkowicie. – Naprawdę? – Możesz by ć z siebie dumny. Jeśli sobie przy pominasz, tuż przed naszą nocą rozkoszy miałam głośną wy mianę zdań z Teksańczy kiem. A później prawie cały dzień ganiałam po mieście, prowadząc śledztwo. – Ja też robiłem te wszy stkie rzeczy. Zmarszczy ła brew. – Przepraszam bardzo, ale czy ty fakty cznie walczy łeś z Teksańczy kiem? Wy glądało to bardziej na siedzenie w fotelu i przewracanie się z nim. – Ranisz mnie, Nikki. Chłoszczesz mnie swoimi kpinami. – Nie – powiedziała z nieskry wany m pożądaniem. – To by ła szarfa mojego szlafroka. – Wtedy jeszcze bardziej zapragnął spędzić z nią kolejną jedną noc. Ale Nikki Heat jak zwy kle broniła własnej niezależności. Nadąsany wsiadł do taksówki i pojechał do Tribeca, a jego wy obraźnia pisarska wy pełniała mu głowę możliwy mi konsekwencjami wy miany numerów telefonów między połączony mi po latach kochankami z college’u. Teraz wsunął jeden z tomów słownika języ ka angielskiego wy dawnictwa Oxford University Press na swoje miejsce i powiedział: – Początkowo miałem nie dzwonić. Bałem się, że cię obudzę. – Wziął następny tom słownika i postawił obok poprzedniego, po czy m dodał: – Bo przecież powiedziałaś, że idziesz spać. – Sprawdzasz mnie? – Ja? Daj spokój. – Powiem ci, jeśli chcesz wiedzieć. – Nik, nie muszę wiedzieć.
– Nie odebrałam, bo nie by ło mnie w domu, gdy zadzwoniłeś. Jak na wy trawnego gracza w pokera przy stało, Rook umiał maskować swoje uczucia równie dobrze, co Królik Roger po hauście whisky. W końcu Nikki powiedziała: – Nie mogłam spać, więc poszłam na posterunek. Chciałam poszperać w bazie dany ch FBI, żeby znaleźć konkretne modele broni i taśmy izolacy jnej, a także ludzi, którzy mają na koncie tortury. Czasami udaje się też odkry ć sposób działania. Zeszłej nocy nic nie znalazłam, ale skontaktowałam się z agentem z Narodowego Centrum Analiz Brutalny ch Przestępstw w Quantico, który pociągnie tę sprawę, i zobaczy my, co z tego wy niknie. Dałam im też częściowe odciski palców, które ściągnęliśmy z taśmy z maszy ny do pisania. – Więc cały czas pracowałaś? – Nie cały czas – odpowiedziała. To wy starczy ło. Widziała ekran wy szukiwarki. Albo może nie widziała, ale fakty cznie widziała się z Petarem. – Czy próbujesz mnie torturować, detekty w Heat? – Czy tego chcesz, Jameson? Chcesz, żeby m cię torturowała? – Z ty mi słowami dokończy ła swoją kawę i zabrała kubek do kuchni.
_______ – To kodeks, człowieku – powiedział Ochoa. – Ten głupi kodeks, który powstrzy muje ludzi od pomagania policji. – On i jego partner Raley siedzieli na przednich siedzeniach w nieoznakowany m wozie naprzeciwko zakładu pogrzebowego Moreno na rogu Sto Dwudziestej Siódmej i Lex. Drzwi domu pogrzebowego wciąż by ły nieruchome, więc Raley powędrował wzrokiem dalej i wpatrzy ł się w pociąg kolei podmiejskiej MetroNorth jadący naziemny m torem w kierunku Harlemu, ostatniej stacji przed wy ładowaniem porannej porcji pasażerów z hrabstwa Fairfield na Grand Central. – To bez sensu. Zwłaszcza że to rodzina. Muszą zdawać sobie sprawę, że próbujemy znaleźć zabójcę ich krewniaka. – Nie szukaj tu sensu, Rales. Kodeks mówi, że nie donosisz, niezależnie od wszy stkiego. – Ale czy j kodeks? Rodzina Padilli chy ba nie ma żadnego powiązania z gangami. – Nie musi mieć. To jest w kulturze. To jest w muzy ce, to jest na ulicy. Nawet jeśli nie zarobisz
guza, szpiclując, czy ni cię to najgorszą kreaturą. Nikt tego nie chce. Takie są zasady. – To na co liczy my ? Ochoa wzruszy ł ramionami. – Nie wiem. Może na jakiś wy jątek? Pod drzwi wejściowe domu pogrzebowego podjechała czarna furgonetka i dwukrotnie zatrąbiła. Obaj detekty wi spojrzeli na zegarki. Wiedzieli, że biuro medy cy ny sądowej wy dało ciało Estebana Padilli o ósmej rano. Teraz by ła za piętnaście dziewiąta. Obserwowali w milczeniu, jak unoszą się przesuwne metalowe drzwi i pojawiają się dwaj ludzie z obsługi, aby rozładować nosze na kółkach, na który ch leżał ciemny plastikowy worek zawierający szczątki ofiary. Tuż po dziewiątej podjechała biała honda, model z 1998 roku, i zaparkowała przed zakładem. – Mamy cię – powiedział Raley. Po chwili jednak zaklął pod nosem, gdy kierowca wy siadł i wszedł do budy nku. By ł to nieskory do współpracy kuzy n, z który m rozmawiali poprzedniego wieczoru. – Na ty m chy ba się kończy szukanie wy jątku. Czekali dziesięć minut w milczeniu, a gdy nie pojawił się nikt więcej, Raley uruchomił samochód. – My ślałem dokładnie o ty m samy m – powiedział jego partner, gdy ich wóz zjechał z krawężnika. Nikt nie odpowiadał na ich pukanie do drzwi Padilli w szeregowy m domu na Sto Piętnastej Wschodniej. Detekty wi już mieli się oddalić, gdy zza drzwi dobiegł ich głos, py tający po hiszpańsku kim są. Ochoa przedstawił się i zapy tał, czy mogliby zamienić kilka słów. Nastąpiła długa pauza, po której rozległ się szczęk zdejmowanego łańcucha i odsuwanie zasuwy, po czy m drzwi lekko się uchy liły. Nastoletni chłopiec poprosił ich o pokazanie odznak. Pablo Padilla wprowadził ich do pokoju gościnnego i zaprosił, aby usiedli. Mimo że chłopak tego nie powiedział, wy glądało na to, że zaproszenie ma nie ty le związek z gościnnością, co z chęcią zabrania ich z ulicy. Ochoa zastanawiał się, jak kwestia zakazu szpiclowania ma się do solidarności, ale oczy dzieciaka wy glądały bardziej jak oczy ofiar terrory zmu. Albo mieszkańców miasteczka w który mś ze stary ch westernów Clinta Eastwooda, zastraszony ch przez despoty cznego banitę i jego bandę. Jako że Ochoa mówił po hiszpańsku i miał poprowadzić rozmowę, postanowił zacząć delikatnie. – Przy kro mi z powodu twojej straty. – To by ł dobry początek. – Czy znaleźliście zabójcę mojego wujka? – zapy tał od razu chłopiec. – Pracujemy nad ty m, Pablo. Dlatego tu jesteśmy. Chcemy pomóc znaleźć tego, kto to zrobił, i
aresztować go, tak by nikogo już więcej nie zabił. – Detekty w chciał odmalować obraz, w który m morderca znika z ulic miasta i nie stanowi już źródła zemsty w stosunku do każdego, kto współpracował z policją. Nastolatek przy swoił sobie ten obraz i oszacował spojrzeniem oby dwu policjantów. Ochoa zauważy ł, że Raley usunął się w cień, ale uważnie słuchał i patrzy ł. Jego partner wy dawał się szczególnie zainteresowany torbami z odzieżą wiszący mi z drugiej strony drzwi. Chłopiec podchwy cił to i powiedział: – Tam jest mój nowy garnitur. Na pogrzeb wujka. – Głos mu się trochę łamał, ale trzy mał się dzielnie. Ochoa widział, jak łzy napły wają mu do oczu, i przy siągł sobie, że już więcej nie nazwie ofiary Człowiekiem Kojotem. – Pablo, to co mi teraz powiesz, zostanie między nami, rozumiesz? Tak samo, jakby ś zadzwonił anonimowo na telefon zaufania. – Chłopiec nic nie odpowiedział, Ochoa mówił więc dalej: – Czy twój wujek Esteban miał jakichś wrogów? Ktoś chciał go skrzy wdzić? Chłopiec wolno potrząsnął głową. – Nie, nie wiem o nikim takim. Wszy scy go lubili, by ł zawsze szczęśliwy m, dobry m gościem, wie pan? – To dobrze – odpowiedział Ochoa, my śląc jednocześnie: „To fatalnie”, przy najmniej z jego punktu widzenia. Mimo to uśmiechnął się. Pablo wy glądał na troszkę rozluźnionego i gdy detekty w zadawał mu standardowe py tania na temat przy jaciół jego wujka, dziewczy n, nawy ków w rodzaju hazardu albo narkoty ków, chłopiec odpowiadał krótko, jak nastolatki mają w zwy czaju, ale odpowiadał. – A co powiesz o jego pracy ? By ł kierowcą dostawczej furgonetki, tak? – Tak, nie by ło to jego ulubione zajęcie, ale miał doświadczenie jako kierowca, więc ty lko taką robotę udało mu się dostać. Wie pan, praca to czasami ty lko praca, nawet jeśli nie jest tak dobra. Ochoa obejrzał się na Raley a, który nie miał pojęcia, o czy m oni rozmawiają, ale potrafił odczy tać spojrzenie partnera sy gnalizujące, że trafił na coś ciekawego. Ochoa odwrócił się z powrotem do Pabla i powiedział: – Rozumiem. – A potem dodał: – Zauważy łem, że powiedziałeś „nie tak dobra”. – Aha. – Nie tak dobra jak co? – No... to trochę wsty dliwy temat, ale on nie ży je, więc chy ba mogę powiedzieć. – Chłopiec pokręcił się w miejscu i włoży ł dłonie pod uda, tak że siedział na nich. – Mój wujek miał wcześniej, wie pan, o wiele lepszą pracę. Ale kilka miesięcy temu... No, został zwolniony z dnia na dzień.
Ochoa kiwnął głową. – To niedobrze. A gdzie pracował, kiedy został zwolniony ? – Pablo odwrócił się, sły sząc chrzęst klucza w drzwiach wejściowy ch, i detekty w próbował ponownie przy ciągnąć jego uwagę. – Pablo? Z jakiej pracy został zwolniony ? – By ł kierowcą w firmie wy najmującej limuzy ny. – A dlaczego został zwolniony ? Drzwi wejściowe otwarły się i do pokoju wszedł kuzy n Padilli, ten sam, którego zostawili w domu pogrzebowy m. – Co tu się, do diabła, dzieje? Pablo wstał, a języ k jego ciała nie wy magał tłumaczenia nawet dla Raley a. Mówiło bardzo wy raźnie, że koniec rozmowy.
_______ Mimo że detekty w Heat nie by ła umówiona na spotkanie, wy dawca Cassidy Towne w Epimetheus Books nie kazał jej długo czekać. Nikki zapowiedziała się w lobby i gdy razem z Rookiem wy szli z windy na szesnasty m piętrze wy dawnictwa, jego asy stentka już na nich czekała. Wstukała na klawiaturze kod, który otworzy ł przeszklone drzwi prowadzące do biur, i eskortowała ich przez rzęsiście oświetlony kory tarz o biały ch ścianach z akcentami z jasnego drewna. To by ło piętro literatury faktu, więc ich drogę znaczy ły oprawione okładki książek wy dany ch przez Epimetheus Books, z który ch każda by ła biografią, exposé albo bestsellerem na temat jakiegoś celebry ty, a obok nich widniały przedruki szczy towy ch pozy cji na liście bestsellerów New York Timesa. Doszli do otwartej przestrzeni, w której stały trzy biurka asy stenckie, a na końcu znajdowały się trzy pary drewniany ch drzwi, podejrzanie duży ch w porównaniu z ty m, które mijali po drodze. Środkowe drzwi by ły otwarte i asy stentka wprowadziła ich do środka na spotkanie z wy dawcą. Mitchell Perkins uśmiechnął się znad pary dwuogniskowy ch okularów w czarnej oprawie, odłoży ł je na podkładkę do pisania i wy szedł zza biurka, aby się z nimi przy witać. By ł pogodny i o wiele młodszy, niż się Nikki spodziewała po starszy m wy dawcy w dziale literatury faktu. By ł w wieku około czterdziestu lat, ale miał zmęczone oczy. Szy bko zrozumiała dlaczego, kiedy zobaczy ła sterty manuskry ptów piętrzące się na etażerce, a nawet leżące na podłodze za jego biurkiem. Gestem ręki zaprosił ich do gościnnej części swojego biura. Heat i Rook usiedli na kanapie, on
zajął fotel pod oknem, które zajmowało całą północną ścianę, ukazując wspaniały, niczy m nieograniczony widok na Empire State Building. I chociaż zarówno policjantka, jak i pisarz spędzili większość swojego ży cia na Manhattanie, nawet im na widok tej panoramy zaparło dech w piersiach. Nikki już chciała powiedzieć, że z takim widokiem biuro mogłoby by ć wy korzy sty wane jako plan filmowy, ale natura tego spotkania nie sprzy jała takim uwagom. Przede wszy stkim musiała złoży ć kondolencje z powodu śmierci autorki. A następnie musiała zadać py tanie o jej manuskry pty. – Dziękuję bardzo, że tak szy bko nas pan przy jął, panie Perkins – zaczęła. – Oczy wiście. Gdy przy chodzi policja, co innego mogę zrobić? – Odwrócił się do Rooka i dodał: – Co prawda, to niecodzienne okoliczności, ale wspaniale pana spotkać. Prawie się poznaliśmy w maju na przy jęciu dobroczy nny m na rzecz lasów deszczowy ch zorganizowany m przez Stinga i Trudie, ale by ł pan zajęty rozmową z Richardem Bransonem i Jamesem Tay lorem i nie miałem śmiałości przeszkadzać. – Niepotrzebnie. Jestem jak wszy scy ludzie. Dzięki Bogu, Rook przełamał ty m żartem pierwsze lody i Nikki mogła przy stąpić do rzeczy. – Panie Perkins, jesteśmy tutaj w sprawie Cassidy Towne i proszę na wstępie przy jąć wy razy współczucia z powodu straty autorki. Wy dawca skinął głową i wy dął policzki. – To oczy wiście bardzo miło z pani strony, ale czy mógłby m spy tać, w jaki sposób dowiedziała się pani, że mieliśmy z nią, czy też nie, jakiś związek? Heat nie by łaby tak dobry m detekty wem, gdy by nie zauważy ła grubej zasłony dy mnej w ty ch specjalnie dobrany ch słowach. Perkins nie przy znał się do prostego faktu, że Cassidy Towne pisała dla niego książkę. Analizował słowa. Może i by ł miły m gościem, ale stosował zagry wkę szachową. Zdecy dowała się więc uderzy ć otwarcie. – Cassidy Towne pisała dla pana książkę i chciałaby m wiedzieć, czego doty czy ła. Trafiła celnie. Uniósł brwi i rozstawił nogi, zmieniając pozy cję w skórzany m fotelu na wy godniejszą. – Wy gląda na to, że grzecznościową rozmówkę mamy z głowy. – Uśmiechnął się, ale w ty m uśmiechu zabrakło serca. – Panie Perkins... – Mitch. Będzie nam się przy jemniej rozmawiało, jeśli będzie mnie pani nazy wać Mitch. Heat utrzy mała serdeczny ton, ale konty nuowała wątek. – O czy m by ła jej książka?
On też by ł graczem. Odwrócił się do Rooka, aby uniknąć odpowiedzi na jej py tanie. – Domy ślam się, że First Press podpisało z panem umowę na artukuł na temat Cassidy. Czy ona coś panu powiedziała? W ten sposób tu dzisiaj trafiliście? Rook nie miał szansy na odpowiedź. – Przepraszam – wtrąciła się Nikki. Zachowała dobre maniery ustalone przez Perkinsa, ale wstała z miejsca i oparła się biodrami o jego biurko, zmuszając go w ten sposób do zwrócenia się w jej stronę. – Prowadzę otwarte śledztwo w sprawie zabójstwa, a to oznacza sprawdzanie każdego tropu, który może prowadzić do wy kry cia mordercy Cassidy Towne. Jest dużo śladów i bardzo mało czasu, więc – jeśli pan pozwoli – sposób, w jaki uzy skałam tę informację, to moja sprawa. To nie pańskie zmartwienie, jak tu trafiłam. I jeśli mamy rozmawiać w przy jacielskim tonie, tak jak pan na to nalega, to może zacznijmy od tego, że ja będę zadawała py tania, a pan będzie ze mną współpracował, odpowiadając na nie. Zgoda... Mitch? Skrzy żował ręce na klatce piersiowej. – Jak najbardziej – odpowiedział. Zauważy ła, że na moment zamknął oczy, gdy wy powiadał te słowa. Mitch by ł jedny m z ty ch ludzi. – Czy możemy wrócić do mojego py tania? Jeśli to w czy mś pomoże, wiem, że Cassidy pracowała nad książką ujawniającą wszy stkie sekrety. Skinął twierdząco głową. – Oczy wiście, to by ła jej specjalność. – Kto albo co by ło tematem? – Ponownie usiadła na wprost niego. – Tego nie wiem. – Uniósł dłoń, uprzedzając jej py tanie. – Tak, mogę potwierdzić, że podpisaliśmy z nią umowę. I tak, miała to by ć książka ujawniająca wszy stkie tajemnice. W rzeczy samej, Cassidy zagwarantowała, że to będzie wy darzenie warte omówienia we wszy stkich mediach, nie ty lko prasie plotkarskiej czy tego ty pu programach telewizy jny ch. Uży wając gwary pokolenia Paris Hilton, temat miał by ć gorący. Jednakże... – Ponownie zamknął oczy i otworzy ł je, a Nikki skojarzy ło się to z sową płomy kówką. – Jednakże mogę ty lko powiedzieć, że nie znam tematu jej pracy. – Chce pan powiedzieć, że zna go pan, ale nie powie – stwierdziła Nikki. – Jesteśmy duży m wy dawnictwem. Ufamy naszy m autorom i dajemy im pełną swobodę. Cassidy Towne i ja działaliśmy, ślepo sobie ufając. Ona zapewniła mnie, że ma przebojową książkę, ja zapewniłem ją, że wprowadzę książkę na ry nek. Teraz, niestety, nigdy się już nie dowiemy, kto by ł obiektem jej badań... Chy ba że znajdzie pani rękopis. Detekty w Heat się uśmiechnęła.
– Pan wie, ale nie chce pan powiedzieć. Cassidy Towne dostała dużą zaliczkę, co zwłaszcza w obecnej sy tuacji ekonomicznej jest niemożliwe bez solidnej umowy podpisanej przez wiele osób. – Proszę wy baczy ć, pani detekty w, ale skąd może pani wiedzieć, czy dostała zaliczkę, a do tego jeszcze pokaźny ch rozmiarów? Tu wtrącił się Rook: – Ponieważ ty lko w ten sposób mogła opłacić swoją sieć informatorów. Wie pan, jakie są gazety. Nie miała na to budżetu z Ledgera. A nie by ła bogata. – Mogę dostać nakaz wglądu w jej rachunek bankowy i założę się, że znajdę tam przelew z Epimetheus Books na kwotę, z której wy nika, że doskonale pan wiedział, co pan kupuje – dodała Nikki. – Jeśli to pani zrobi, i fakty cznie jest taka zaliczka, powiązanie, które pani insy nuuje, jest ty lko pani domy słem. – Nic więcej nie powiedział i zapanowała cisza. Nikki wy jęła wizy tówkę. – Niezależnie od tego, o kim by ła ta książka, ta osoba może by ć zabójcą albo doprowadzić nas do niego. Jeśli zmieni pan zdanie, proszę się odezwać. Wziął od niej wizy tówkę i włoży ł do kieszeni, nawet jej nie czy tając. – Dziękuję. I jeśli mogę coś dodać – mimo że Jameson Rook jest świetny m dziennikarzem, jego arty kuł nawet w połowie nie oddaje pani osobowości. W rzeczy samej, zaczy nam my śleć, że Nikki Heat jest warta książki. Dla niej te słowa oznaczały, że spotkanie by ło definity wnie skończone.
_______ Gdy ty lko zasunęły się drzwi windy, Nikki powiedziała: – Zamknij się. – Ja nic nie mówiłem. – Po czy m uśmiechnął się i dodał: – Na temat książki o Nikki Heat... Winda zatrzy mała się na dziewiąty m piętrze i wsiadło do niej kilka osób. Heat zauważy ła, że Rook odwrócił się twarzą do ściany. – Dobrze się czujesz? – zapy tała. Nie odpowiedział, skinął ty lko głową i podrapał się w czoło, zakry wając połowę twarzy na czas jazdy windy w dół. Na parterze pozwolił, aby winda opustoszała, zanim sam z niej powoli wy szedł. Nikki czekała na niego.
– Czy coś ci odgry zło połowę twarzy ? – Nie, w porządku. – Odwrócił się i szy bko ją wy przedził, dziarskim krokiem przemierzając hol. Kładł już rękę na drzwiach wy chodzący ch na Piątą Aleję, gdy Nikki usły szała kobiecy głos odbijający się echem w marmurach. – Jamie? Jamie Rook, czy to ty ? – To by ła jedna z kobiet, które jechały windą. Widząc, jak Rook się zawahał, zanim odwrócił się od drzwi w stronę kobiety, Heat postanowiła się zatrzy mać i z niewielkiej odległości obserwować ten spektakl. – Cześć, Terri. Gdzie ja mam głowę? Nie widziałem cię. – Rook podszedł do niej i uściskali się, a Nikki widziała, jak na jego twarz wy stępuje rumieniec i miesza się ze świeży mi zadrapaniami na czole. Kiedy się rozdzielili, kobieta zapy tała: – Co ty wy prawiasz, przy chodzisz tutaj i nawet nie witasz się ze swoim wy dawcą? – Miałem właśnie zamiar to zrobić, ale odebrałem telefon z wezwaniem w sprawie zadania, nad który m pracuję, no i pomy ślałem sobie, że następny m razem. – Podniósł wzrok i zorientował się, że Nikki ich obserwuje, zatoczy ł więc koło i stanęli plecami do niej. – Ty lko nie zapomnij – powiedziała wy dawczy ni. – Słuchaj, też muszę lecieć. Ale oszczędziłeś mi pisania e-maila. Twój rękopis w przy szły m ty godniu wraca od korekty. Wy ślę go w załączniku, gdy ty lko przy jdzie, dobrze? – Jasne. – Jeszcze raz się uściskali i kobieta pobiegła, żeby dołączy ć do kolegów, którzy czekali na nią w zaparkowanej przy krawężniku taksówce. Rook odwrócił się w stronę Nikki, ale jej już nie by ło. Rozejrzał się po holu i ze strachem dostrzegł, że pilnie studiuje tablicę informacy jną znajdującą się obok stanowiska ochrony. – Masz tu wy dawcę? – zapy tała, gdy podszedł do niej. – Widzę w ty m budy nku sporo wy dawców książek, ale czasopisma First Press nie ma na liście. – A, nie. Oni są we Flatiron. – Vanity Fair też tu nie ma. – Ich wy dawcą jest Condé Nast. Niedaleko Times Square. – Dotknął jej łokcia. – Powinniśmy iść na posterunek. Heat zignorowała jego słowa. – To dlaczego miałby ś mieć tutaj wy dawcę, jeśli to wszy stko są wy dawnictwa książkowe? Piszesz książki? Potarł czoło. – Można tak powiedzieć.
– Ta kobieta, Terri – twój wy dawca – wsiadła na dziewiąty m piętrze, jeśli sobie dobrze przy pominam. – O Boże, Nikki, czy ty zawsze musisz by ć taką policjantką? – A zgodnie z ty m spisem – przejechała palcem po szkle pokry wający m tablicę informacy jną – na dziewiąty m piętrze mieści się wy dawnictwo Ardor. Czy m oni się zajmują? Strażnik na stanowisku ochrony, które znajdowało się tuż obok nich, uśmiechnął się i powiedział: – Proszę pani, wy dawnictwo Ardor specjalizuje się w romansach. Nikki odwróciła się do Rooka, ale jego już nie by ło. Ponownie szedł szy bkim krokiem w stronę drzwi prowadzący ch na Piątą Aleję, my śląc, że nie ma żadny ch szans na ucieczkę.
[1] Nawiązanie do filmu „Casablanca” i kwestii głównego bohatera Ricka: „Ze wszy stkich barów we wszy stkich miastach na cały m świecie ona musiała wejść do mojego” (przy p. red.).
ROZDZIAŁ DWUNASTY
G dy dwadzieścia minut później Nikki weszła razem z Rookiem na posterunek, pomy ślała, że chy ba gdzieś jest przeprowadzana operacja z udziałem SWAT albo odkry to podejrzany pojazd, bo wszy scy stali stłoczeni przed telewizorem. Nie wy dawało się to jednak prawdopodobne, gdy ż z pewnością wy łapałaby to w radiu na częstotliwości TAC podczas jazdy powrotnej z wy dawnictwa. – Co to za ważne informacje? – zapy tała w przestrzeń. – Ktoś jeszcze miał dość strajku i podpalił swoje śmieci? – O, duża sprawa – odpowiedziała jej detekty w Hinesburg. – Wszy stkie śmigłowce telewizy jne tam są. Agencja Ochrony Zwierząt otoczy ła kojota w północnej części Parku Inwood. – Ten zwierzak krąży – powiedział Raley. Rook podszedł do osób stojący ch z ty łu kręgu otaczającego odbiornik. – Wiedzą już, czy to jest ten sam, który poszedł za Człowiekiem Kojotem? Ochoa zwrócił się w jego stronę. – Hej, facet, nie nazy waj go tak, dobra? Na podzielony ch ekranach pokazujący ch jednocześnie ujęcie z góry oraz telefotograficzne zdjęcia naziemne widzieli, jak pracownik Agencji Ochrony Zwierząt przy gotowy wał się, aby wy strzelić w kierunku kojota zastrzy k usy piający. Nikki, która nigdy nie dawała się przy kuć do telewizora, chy ba że chodziło o najważniejsze informacje z ostatniej chwili, patrzy ła jak zahipnoty zowana na osaczone, przy czajone zwierzę wy glądające zza krzaków powy żej kanału Spuy ten Duy vil. Kamera na ziemi by ła umieszczona w pewnej odległości, więc obraz by ł pofalowany przez zniekształcenia wy wołane podmuchami wiatru i powiększenia, ale kąt nie różnił się tak bardzo od tego, pod który m Nikki patrzy ła na kojota tamtego ranka przed Cafe Lalo. Tamta chwila, tak niepokojąca, by ła dla Nikki Heat rzadkim kontaktem z dzikim, nieposkromiony m zwierzęciem samotnie szukający m swojej drogi w mieście. I w dużej mierze niewidzialny m. A jednak by ł tutaj w tej chwili; jego egzy stencja nie mogła by ć bardziej upubliczniona. Teraz to Nikki się w niego wpatry wała i rozumiała zby t dobrze, co widziała ty m razem w jego oczach.
Kojot zadrżał, gdy strzy kawka otarła się o jego futro, i naty chmiast uciekł, znikając w gęsty ch krzakach na spadzisty m wzgórzu. Sprawozdawca telewizy jny poinformował widzów, że strzy kawka trafiła zwierzę i albo odbiła się od niego, albo nie udało jej się wbić w skórę. Kamera z powietrza bezowocnie filmowała panoramiczne ujęcie. Detekty w Heat wy łączy ła pilotem odbiornik telewizy jny, wy wołując pomruki niezadowolenia i protesty, po czy m ludzie zaczęli się zbierać na poranną odprawę. Z przeszukania przez ekipę śledczą mieszkania Dereka Snowa nie wy nikło nic, co mogłoby świadczy ć o ty m, że trzy ofiary coś ze sobą łączy ło. Ale technicy dla pewności wciąż porówny wali odciski palców i próbki. Nikki zdała relację ze swojej rozmowy z Soleil Gray na planie programu „Later On”, a także podała informację, że producent pomocniczy potwierdził fakt pracy Cassidy Towne nad książką ujawniającą skandaliczne tajemnice jakiejś znanej osobistości. Rook głośno chrząknął, a Nikki spojrzała na niego w sposób, który wy raźnie mówił: „nawet się nie waż”. Odwróciła się z powrotem do ekipy ze słowami: – Tę informację potwierdziliśmy także z Rookiem na spotkaniu z wy dawcą książki Cassidy Towne. On jednak twierdzi, że nie zna bohatera książki i mówi, że nie jest w posiadaniu rękopisu. – Gówno prawda – rzuciła Hinesburg. Nikki, która dość miała wulgary zmów na ulicach i nie ży czy ła sobie słuchać ich w biurze, zwróciła się do policjantki: – Sharon, mówisz to, co wszy scy my ślimy. – I uśmiechnęła się. – Inni by li jednak na ty le dobrze wy chowani, żeby ty lko to pomy śleć. – A co z nakazem przeszukania? – spy tał Raley, gdy śmiech już ucichł. – Mam zamiar się ty m zająć, Rales, ale nawet mimo znajomości z kilkoma trochę bardziej ży czliwy mi sędziami mam wrażenie, że ciężko będzie go dostać ze względu na kwestie związane z Pierwszą Poprawką. Co tu dużo mówić, sam pomy sł przeszukania przez policję biura wy dawcy książek wy wołuje u niektóry ch ludzi nieprzy jemne skojarzenia z totalitary zmem. Ale w każdy m razie spróbuję. Raley i Ochoa zdali sprawozdanie ze swojego śledztwa w sprawie Padilli. Ochoa powiedział, że zważy wszy na to, iż sy tuacja wy glądała całkowicie beznadziejnie, bo nikt nie chciał nic mówić, skończy ło się przy padkowy m odkry ciem czegoś naprawdę intry gującego. – Nasz nic nieznaczący kierowca furgonetki to w rzeczy wistości by ły kierowca limuzy ny. Trochę wkurzające, że dopiero teraz to wy szło. Może któregoś dnia miasto doprowadzi do tego, że wszy stkie sy stemy będą ze sobą współpracować. – A co my by śmy mieli wtedy do roboty ? – skomentowała Nikki, a jej sarkazm wy wołał kilka chichotów.
– W każdy m razie sprawdziliśmy go w Komisji Taksówek i Limuzy n – mówił dalej Raley – i trafiliśmy na nazwę jego poprzedniego pracodawcy. – Skontaktowaliśmy się też z szefem w jego ostatniej firmie – wtrącił Ochoa. – Według niego Padilla załatwił sobie adwokata i pozwał firmę wy najmującą limuzy ny za bezprawne zwolnienie go z pracy. Pomy śleliśmy, że dobrze będzie sprawdzić najpierw firmę adwokacką, zanim pójdziemy do ty ch gości od limuzy n. W ten sposób dowiemy się, w co włazimy. – I wiecie, kto jest ty m adwokatem? – zapy tał Raley. – Nikt inny, ty lko sam Ronnie Strong. W cały m pokoju rozległ się szmer zdziwienia, a potem wszy scy zaczęli zgodny m chórem recy tować slogan z reklamówek telewizy jny ch szemranego prawnika. „Wy rolowali cię? Zadzwoń po Ronniego Stronga!”. – Dobra robota, chłopaki – powiedziała Heat. – Jak najbardziej, zaciśnijcie zęby i spotkajcie się z ty m adwokatem. Zważy wszy na jego reklamy, wzięłaby m ze sobą odkażacz do rąk. – Zbierając dokumenty, dodała: – A jeśli który ś z was wróci tutaj z kołnierzem ortopedy czny m na szy i, przestaję was znać.
_______ Kiedy detekty w Heat wróciła do swojego biurka, czekał tam na nią prezent. Zaszy frowany email od agenta FBI z Narodowego Centrum Analiz Brutalny ch Przestępstw w Quantico. By ła to wiadomość od anality ka dany ch, z który m zaprzy jaźniła się dzień wcześniej. Kliknęła na e-mail, aby go otworzy ć, a wtedy górna połowa ekranu monitora wy pełniła się kolorowy m zdjęciem Teksańczy ka. Dostarczony przez nią szkic policy jny znajdował się pod spodem i by ł niemalże identy czny m odpowiednikiem. Wpatry wała się przez dłuższą chwilę w jedno i drugie, aż w końcu musiała przy pomnieć sobie samej, żeby oddy chać. Nikki nie by ła pewna, czy jej reakcja wy nikała ze wspomnienia napaści, czy też z podniecenia wy wołanego faktem, że wreszcie go namierzy ła. Zarówno jedno, jak i drugie wy starczało, aby jej serce zaczęło bić w szy bszy m tempie. W krótkiej notce anality k pisał: „Chciałby m przy pisać sobie zasługi za szy bką identy fikację, ale jest ona możliwa ty lko wtedy, gdy policjanci dostarczają naprawdę dobry ch dany ch. Ludzie z całego kraju na podobny ch stanowiskach mogliby się sporo od pani nauczy ć, detekty w Heat. Może mi pani podziękować, pakując go za kratki”. – Nikki przewinęła dalej, aby przeczy tać dokument, który agent dla niej sporządził. Nazy wał się Rance Eugene Wolf. „Mężczy zna rasy białej, czterdzieści jeden lat, sto dziewięćdziesiąt centry metrów wzrostu, siedemdziesiąt dwa kilogramy wagi. Urodzony w
Amarillo w Teksasie, wy chowy wany przez ojca po zaginięciu jego matki, gdy chłopak by ł w szkole średniej. Miejscowa policja prowadziła śledztwo w sprawie nagłego zniknięcia jego matki podczas wy jazdu do Plainview razem z sy nem w celu odwiedzenia krewny ch. Sy n został znaleziony w pokoju motelowy m przy autostradzie 27. Męża oczy szczono z zarzutów, a sprawę zamknięto jako niewy jaśnioną. Uznano, że matka uciekła. Warto dodać, że w ciągu dwóch lat sy n by ł pięciokrotnie przesłuchiwany, także przez psy chologa. Żadny ch uwag, żadny ch skłonności. Jego ojciec nadal ży ł i pracował w Amarillo jako wetery narz. Rance odby ł tam prakty kę, otrzy mał przeszkolenie i zy skał uprawnienia do asy stowania przy zabiegach chirurgiczny ch”. W pamięci Nikki pojawił się obraz tacki z ostry mi narzędziami denty sty czny mi na kontuarze w mieszkaniu Rooka. Podniosła głowę, aby spojrzeć na białą tablicę i zdjęcia wy konane podczas sekcji zwłok Cassidy Towne przedstawiające podziurawiony kanał uszny. Wróciła do lektury. „W tamty m czasie nie stwierdzono żadny ch powiązań, ale nowe przeszukanie bazy dany ch oparte na pochodzący ch od detekty w Heat informacjach na temat sposobu działania obiektu, doty czący ch narzędzi denty sty czny ch oraz taśmy izolacy jnej, dało wy niki w postaci nierozwiązany ch śledztw w sprawie okaleczeń zwierząt w pobliżu Amarillo, które pasują do okresu, gdy przeby wał tam podejrzany. Obiekt zaciągnął się do armii Stanów Zjednoczony ch i odby ł dwa cy kle służby w Forcie Lewis w Tacoma w stanie Waszy ngton w oddziale żandarmerii. W dany ch żandarmerii po raz pierwszy uzy skano zgodność śladu odcisków palców dostarczony ch przez inspektora policji nowojorskiej detekty w Heat. Dane na temat powiązania z okaleczeniami (ludzi i zwierząt) w sąsiedztwie podczas odby wania tam przez podejrzanego służby wojskowej, ze względu na podobieństwo sposobu działania podejrzanego w okolicy, zostaną uaktualnione”. Nikki mogła sobie wy obrazić, do czego by ł zdolny sady sta z odznaką, i spodziewała się wielu informacji. „Po honorowy m zwolnieniu z wojska podejrzany objął na okres roku posadę ochroniarza w kasy nie w rezerwacie Indian niedaleko Oly mpii w stanie Waszy ngton, a następnie przez pół roku wy kony wał podobną pracę w Reno (Nevada), potem przeniósł się do Las Vegas (cztery lata), gdzie pracował jako ochroniarz wy soko postawiony ch osobistości w duży m kasy nie [nazwy wszy stkich kasy n i informacje o pracodawcach są wy mienione na końcu tej notatki]. Następnie obiekt został zatrudniony jako dostawca/agent w firmie Hard Line Security w Henderson w Nevadzie (powy żej zdjęcie identy fikatora wy danego przez Komisję Licency jną). Obiekt bardzo szy bko awansował na podstawie umiejętności w zakresie ochrony osobistej i znajomości z ludźmi ze świata rozry wki. NA MARGINESIE: obiekt by ł zatrzy many w związku z napaścią z uży ciem noża, podejrzany o zastraszanie włoskiego potentata z branży telekomunikacy jnej. Incy dent zakończy ł się aresztowaniem podejrzanego. Oskarżenie wy cofano w wy niku braku chęci
świadków do złożenia zeznań. Stwierdzono, że narzędziem by ł nóż kastetowy, opisany w raporcie policji z Las Vegas (w załączeniu), ale nigdy go nie odzy skano. Naty chmiast po uwolnieniu od zarzutów w sprawie napaści podejrzany opuścił Stany Zjednoczone i przeniósł się do Europy jako wolny strzelec. Na ty m kończą się bieżące informacje. Będziemy konty nuować przeszukiwanie bazy dany ch i skontaktujemy się z Interpolem. Powiadomię, gdy ty lko będą dostępne nowe informacje”. Rook skończy ł czy tać pełną minutę po Heat, ponieważ nie by ł tak jak ona zaznajomiony z policy jny m żargonem. Z pewnością jednak dobrze pojął wagę raportu. – Ten gościu zrobił karierę, pracując z celebry tami i VIP-ami. Ktoś mu płaci za zatuszowanie jakiejś sprawy. – Bez względu na koszty – dorzuciła Nikki.
_______ Heat naty chmiast wy konała kopie raportu i rozesłała je szy bko do całej druży ny, a także do zwy czajowy ch miejsc na mieście, łącznie z pogotowiem i inny mi jednostkami medy czny mi, takimi jak te, które Raley i Ochoa odwiedzili następnego dnia po ucieczce Teksańczy ka. Zleciła też detekty wom, aby ponownie skontaktowali się z przesłuchany mi już świadkami, aby sprawdzić, czy rozpoznają podejrzanego na zdjęciu, a nie ty lko na doty chczasowy m szkicu wy konany m przez ry sownika. Nikki spędziła też ponownie trochę czasu przy białej tablicy, studiując dokładnie wszy stkie znajdujące się na niej nazwiska. Rook podszedł do niej od ty łu i na głos wy powiedział to, co my ślała. – Oś czasu nie jest teraz za bardzo twoim przy jacielem, co? – Nie – przy znała. – Przez ostatnie trzy dzieści sześć godzin śledztwo zdawało się zmierzać w jedną stronę, ale teraz wskazuje w zupełnie inny m kierunku. Gdy mamy do czy nienia z zawodowy m zabójcą, na ty m poziomie nie skupiamy się na alibi, lecz całkowicie na moty wach. – Przy pięła kolorowe zdjęcie Rance Eugene’a Wolfa obok jego portretu pamięciowego i odeszła od tablicy. – Siodłaj konia. Niektóry ch chciałaby m sama sprawdzić jeszcze raz – powiedziała do Rooka. – Masz na my śli tego wy prowadzacza psów, o który m sły szałem, że jest twoim wielkim fanem, panno Heat? – Nie, tego na pewno nie. – Wy chodząc, zatrzy mała się w drzwiach i odezwała się z bry ty jskim
akcentem: – Pochlebstwa. To mnie czasami nudzi. Ze znalezieniem wścibskiego sąsiada Cassidy Towne nie by ło żadnego problemu. Pan Galway zajmował stałe stanowisko na Siedemdziesiątej Ósmej Zachodniej, przed swoją rezy dencją, zgrzy tając ze złości zębami na rosnącą górę niezebrany ch śmieci. – Czy policja nie mogłaby czegoś z ty m zrobić? – powiedział do Nikki. – Ten strajk zagraża zdrowiu i bezpieczeństwu oby wateli tego miasta. Nie możecie kogoś aresztować? – Kogo? – zapy tał Rook. – Związek czy burmistrza? – Wszy stkich razem – warknął. – A pan może razem z nimi iść do ciupy za takie wy mądrzanie się. Staruszek powiedział, że nigdy nie widział faceta ze zdjęcia, ale poprosił, aby mógł je zatrzy mać na wy padek, gdy by tamten znowu się pokazał. Gdy wrócili do samochodu, Rook zasugerował, że Rance Eugene Wolf wy świadczy łby im wszy stkim przy sługę, gdy by po prostu poszedł pod zły adres, przez co zarobił od Nikki klepnięcie w ramię. Chester Ludlow również stwierdził, że nigdy wcześniej nie widział Wolfa. Wy godnie ulokowany w swoim kącie w klubie Milmar wy glądał, jakby w ogóle nie chciał dotknąć zdjęcia, a co dopiero je zatrzy mać. Czas, przez który przy glądał się zdjęciu, można z ledwością zakwalifikować jako rzut oka. – Może powinien się pan dokładniej przy jrzeć, panie Ludlow – zasugerowała Heat. – Wie pani, wolę, jak ludzie wciąż zwracają się do mnie per panie kongresmenie Ludlow. Takiej formie bardzo rzadko towarzy szą sugestie, co mogę, a czego nie. – Albo, jak widać, z kim – powiedział Rook. Ludlow popatrzy ł na niego spod zmrużony ch powiek i lekko się uśmiechnął. – Widzę, że cały czas chodzi pan po Manhattanie bez krawata. – Może lubię poży czone krawaty. Może podoba mi się ich zapach. – Nie każę panu nic robić. – Nikki zrobiła pauzę, aby mógł się nasy cić jej pozorny m szacunkiem. – Ale powiedział pan, że wy najął pry watną firmę ochroniarską, aby zbierała dla pana informacje o Cassidy Towne. Tak się składa, że ten mężczy zna pracował dla takiej firmy i chciałaby m wiedzieć, czy kiedy kolwiek go pan spotkał. Zniesławiony polity k westchnął ciężko i dokładniej się przy jrzał zdjęciu Wolfa. – Odpowiedź cały czas brzmi tak samo. – Czy sły szał pan kiedy kolwiek nazwisko Rance Wolf? – Nie. – Może nosił inne nazwisko? – zapy tała. – Mówi z miękkim, teksańskim akcentem.
– Nie. To wszy stko. Nikki przy jęła z powrotem zdjęcie, które jej podał. – Czy do swojego śledztwa zatrudniał pan firmę Hard Line Security ? Uśmiechnął się. – Z cały m szacunkiem, pan detekty w, ale oni nie brzmią na ty le drogo, aby m ich zatrudnił.
_______ Ponieważ by ło już wczesne popołudnie i znajdowali się na East Side, Rook powiedział, że stawia lunch w E.A.T. blisko Osiemdziesiątej i Madison. Gdy już zamówiła sałatkę ze szpinakiem i kozim serem, a on zdecy dował się na kanapkę z klopsem, Nikki powiedziała: – Więc nadal nie chcesz o ty m rozmawiać? – O czy m nie chcę nadal rozmawiać? – udał niewiniątko. – O czy m? O czy m? – zaczęła go przedrzeźniać. W tej chwili przy niesiono jej mrożoną herbatę i ostrożnie wy jęła słomkę z papierowej osłonki. – Daj spokój, naprawdę, to przecież ja. Mnie możesz powiedzieć. – Coś ci powiem... Ten stolik się kiwa. – Chwy cił saszetkę z cukrem i zanurkował pod stołem, a po chwili wy nurzy ł się i sprawdził efekt. – Lepiej? – Teraz rozumiem, dlaczego wahałeś się, czy iść ze mną rano do wy dawcy. – Wzruszy ł ramionami, więc zaczęła go naciskać. – Daj spokój. Obiecuję, że nie będę cię osądzać. Naprawdę próbowałeś zostać autorem romansów? – Próbowałem nim zostać? – Uniósł dumnie głowę i wy szczerzy ł zęby w uśmiechu. – Próbowałem? Kobieto, ja nim jestem. – W jaki sposób? Nigdy nie widziałam żadnej z twoich książek. Szukałam nawet twojego nazwiska w Google. – No nie! – odpowiedział. – Dobra, powiem ci. To całkiem normalne, że dziennikarze dorabiają sobie w inny sposób. Niektórzy uczą, niektórzy rabują banki, a inni piszą za kogoś tu i tam. Ja piszę tam. – W wy dawnictwie Ardor? – Tak. – Piszesz romansidła? – Romanse. I można powiedzieć, że całkiem nieźle zarabiam jako jeden z ich autorów.
– Znam trochę książek z tego gatunku. Jakiego nazwiska uży wasz? Rex Monteeth czy Victor Blessing? – Zamilkła na chwilę i wy sunęła palec w jego stronę. – Nie jesteś chy ba Andre Falcon, co? Rook pochy lił się do przodu i przy wołał ją do siebie. Rozglądając się na boki, czy nikt z sąsiednich stolików go nie sły szy, wy szeptał: – Victoria St. Clair. Nikki wy dała z siebie piskliwy śmiech, co spowodowało, że wszy stkie głowy skierowały się w ich stronę. – O mój Boże! Ty jesteś Victoria St. Clair? Rook zwiesił głowę. – Miło widzieć, że nie osądzasz. – Ty ? Victoria St. Clar? – Żadnego osądzania. Ty lko raczej prosto na egzekucję. – Rook, no co ty. To jest duża sprawa. Czy tałam książki Victorii St. Clair. Nie masz się czego wsty dzić. – Potem się roześmiała, ale przy kry ła usta dłonią, aby się pohamować. – Przepraszam, przepraszam. Po prostu my ślałam o ty m, co powiedziałeś wczoraj, że każdy ma sekretne ży cie. Ale ty ? Jesteś jedny m z najlepszy ch dziennikarzy, korespondentem wojenny m, dostałeś dwie nagrody Pulitzera... i ty jesteś Victorią St. Clair? To jest... nie wiem... więcej niż sekret. Rook odwrócił się w stronę sali, zobaczy ł wszy stkie twarze wpatrzone w niego i powiedział: – Chy ba już nie.
_______ Raley i Ochoa weszli do kancelarii adwokackiej Ronniego Stronga znajdującej się piętro niżej pod Wy działem Pojazdów Mechaniczny ch na Herald Square, i poczuli się, jakby wkroczy li do poczekalni w przy chodni ortopedy cznej. Kobieta z dłońmi zagipsowany mi aż po końcówki palców wy dawała instrukcje siedzącemu obok niej nastolatkowi, który prawdopodobnie by ł jej sy nem i pomagał jej wy pełnić formularz zgłoszeniowy. Mężczy zna na wózku inwalidzkim, który nie miał żadny ch widoczny ch zranień, również kończy ł wy pełnianie papierków. Potężny robotnik budowlany, którego krzesło otaczały dwie plastikowe reklamówki z supermarketu Gristedes wy pełnione dokumentami i pokwitowaniami, spojrzał na nich spode łba i powiedział: – Nie ma go tutaj. W recepcji siedziała przy jemnie wy glądająca kobieta ubrana w klasy czny kostium, ale z
kolczy kiem w dolnej wardze. – Panowie, czy ktoś was wy rolował? – zapy tała. Ochoa odwrócił głowę, aby się nie roześmiać, i powiedział po cichu do Raley a: – Do diabła, nie pamiętam, kiedy w ogóle ostatni raz się to zdarzy ło. Raley zachował powagę i zapy tał, czy mogą się zobaczy ć z panem Strongiem. Recepcjonistka odpowiedziała, że nie ma go w biurze, bo przy gotowuje nową serię reklam telewizy jny ch, i zasugerowała, aby przy szli jutro. Raley pokazał odznakę i poprosił o adres studia. Detekty wów nie zdziwiło nawet, że wielmożnego pana Ronniego Stronga nie by ło tego dnia w biurze. Wśród prawników krąży ł żart, że Ronnie Strong mógł zdać egzamin na prawnika, ale najpierw zaliczy ł test kamery. Studio produkcy jne okazało się pokry ty m graffiti magazy nem z cegły na Brookly nie, przy legający m do centrum dy stry bucji produktów importowany ch z Chin. Mieściło się w połowie drogi między starą stocznią Navy Yard a mostem Williamsburg. Nie by ło to Holly wood, ale też Ronnie Strong niezupełnie by ł prawnikiem. Nikt ich po drodze nie zatrzy my wał, weszli więc po prostu do środka. Recepcja by ła pusta, unosił się w niej zapach kawy i papierosów, które zostawiły kilka dziur wy palony ch w zaplamionej tapecie z tahitańskim wzorem. Raley zawołał „Dzień dobry ”, a gdy nikt nie odpowiadał, poszli krótkim kory tarzy kiem w stronę ogłuszającego dźwięku tego samego dżingla, który dziś rano recy towała ekipa na posterunku. „Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga! Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga! Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga!”. Drzwi na plan by ły szeroko otwarte. Najwy raźniej nikt tutaj nie miał bzika na punkcie estety ki dźwięku. Gdy detekty wi weszli do środka, szy bko zrobili krok do ty łu. Studio by ło tak małe, że obawiali się, iż wejdą w kadr. Na planie, który stanowiła wy poży czona łódź motorowa na naczepie, znajdowały się dwie hojnie wy posażone przez naturę modelki w skąpy ch bikini z rekwizy tami, które miały imitować jakiś rodzaj wy padku. Jedna miała rękę na temblaku, druga podpierała się kulami, chociaż nie miała na nodze gipsu. Mogło to by ć spowodowane oszczędnościami, chociaż przy puszczalnie chodziło o to, aby pokazać jej nogi. – Zróbmy to jeszcze raz – powiedział mężczy zna w koszuli hawajskiej, żując niezapalone cy garo. – Założę się, że to właściciel. Pasuje do tapety – szepnął Raley do Ochoi. – Nie ma sprawiedliwości na ty m świecie, partnerze – odpowiedział mu Ochoa. – Ty m razem... Dlaczego?
– Popatrz na Nikki Heat – gdy ona idzie do studia telewizy jnego, są tam polerowane marmury i szkło w holu, zielony pokój z gorący mi i zimny mi przekąskami, a my co dostajemy ? – Wiesz, co ja my ślę, detekty wie Ochoa? Że zostaliśmy wy rolowani! – Akcja! – zawołał reży ser i dodał dla jasności: – Ruszać! Obie aktorki sięgnęły do pojemnika z przy nętą i wy ciągnęły z niego garście banknotów. Nikt nie przejmował się specjalnie faktem, że ta z ręką na temblaku w pełni władała kończy ną. Ona właśnie uśmiechnęła się i powiedziała: – Sprawiedliwość nie jest przy padkiem. Na co druga podniosła ręce pełne pieniędzy i zawołała: – Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga! W ty m momencie spod pokładu wy skoczy ł sam Ronnie Strong, który wy glądał trochę jak przejrzała gruszka w tupeciku, i zapy tał: – Czy ktoś mnie wołał? Dziewczy ny uściskały go, obdarowując buziakiem w policzek, podczas gdy znany dżingiel grzmiał „Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga! Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga! Ktoś cię wy rolował? Zadzwoń po Ronniego Stronga!”. – I skończy liśmy – powiedział reży ser. A dla podkreślenia dodał: – Stop. Raley i Ochoa nie musieli specjalnie zwracać na siebie uwagi prawnika. Ronnie Strong zauważy ł ich podczas kręcenia reklamówki. Kiedy ją potem wy emitowano, obaj detekty wi wiedzieli, że ukradkowe spojrzenie Ronniego w bok, gdy mówił „Czy ktoś mnie wołał?”, by ło skierowane bezpośrednio do nich. Takie by ły niewielkie korzy ści z pracy policy jnej. Gdy dziewczęta odeszły, aby przebrać się w kostiumy pielęgniarek, Ronnie Strong przy wołał ich do łodzi. – Pomóc panu zejść? – zapy tał Ochoa. – Nie, następną też robimy w łodzi – odpowiedział. – Wprawdzie scenariusz doty czy pielęgniarek, ale wy poży czy łem ją na cały dzień. Panowie jesteście z policji, zgadza się? Detekty wi pokazali odznaki i prawnik spoczął na górnej części nadburcia, tuż obok Raley a. Rales nie potrafił przestać wpatry wać się w pomarańczowy makijaż znaczący biały kołnierzy k koszuli Stronga, skoncentrował się więc na jego peruce. Z przodu utworzy ł się przepocony kosmy k, spod którego zaczy nała by ć widoczna taśma. – O co chodzi, chłopcy ? Zraniliście się w pracy ? Cierpicie na utratę słuchu spowodowaną bliskim wy strzałem? Mogę pomóc. – Dzięki, ale przy szliśmy, żeby porozmawiać o jedny m z pana klientów, panie Strong –
powiedział Ochoa. – Esteban Padilla. – Padilla? A tak, jasne. Co chcecie wiedzieć? Widziałem go wczoraj, wciąż wnosi oskarżenie. Ochoa próbował nie zwracać uwagi na Raley a, ale kątem oka zauważy ł, że jego partner odwraca się, aby zamaskować chichot. – Esteban Padilla nie ży je, panie Strong. Kilka dni temu został zabity. – Śmierć w wy niku zaniedbania, mam nadzieję? Czy kierował jakimś urządzeniem? – Wiem, że ma pan dużo klientów, panie Strong – powiedział Raley. – No pewnie – przy znał prawnik. – I wszy stkich obsługuję osobiście. – Jestem o ty m przekonany – ciągnął Raley. – Ale proszę mi pozwolić odświeży ć pańską pamięć. Esteban Padilla by ł kierowcą limuzy ny, który został zwolniony ostatniej wiosny. Przy szedł do pana ze skargą na firmę. – Tak, zgadza się. Wy sunęliśmy oskarżenie o bezprawne zwolnienie. – Ronnie Strong przy tknął palec do czoła. – Tu jest wszy stko. Ostatecznie. – Czy może nam pan powiedzieć, jakie by ły kulisy tej sprawy ? – zapy tał Ochoa. – Jasne, proszę mi dać sekundę. Już wiem. Esteban Padilla. To ten dobry dzieciak z hiszpańskiego Harlemu. Ży je sobie przez lata spokojnie i uczciwie jako kierowca limuzy n. Jeździł wszy stkimi, i ty mi długimi, i miejskimi, i Hummerami... Te długie Hummery są niesamowite, prawda, panowie? W każdy m razie osiem lat lojalnej służby dla ty ch drani, a oni po prostu wy walają go bez żadnej przy czy ny. Zapy tałem go, czy by ł jakikolwiek powód. Czy kradł, uprawiał seks z klientkami, czy kazał szefowi się odpieprzy ć? Nic takiego. Osiem lat i nagle bum, koniec. Powiedziałem temu dzieciakowi „Wy rolowali cię”. Powiedziałem mu, że możemy ich tak oskubać, że do końca ży cia nie będzie się musiał o nic martwić. – I co się stało z tą sprawą? – zapy tał Ochoa. – Nawet nie ruszy liśmy z miejsca – wzruszy ł ramionami Strong. – Co takiego? – zdziwił się Raley. – Stwierdził pan, że w to nie wchodzi? – O nie, wszedłem w to. By liśmy gotowi do działania. A potem nagle Padilla przy chodzi do mnie i mówi: „Rzuć to, Ronnie. Po prostu rzuć całą tę sprawę”. Raley i Ochoa porozumieli się wzrokiem. Ochoa skinął głową partnerowi na znak, że może zadać py tanie. – Czy kiedy przy szedł do pana i powiedział, żeby zapomnieć o całej sprawie, wy jaśnił dlaczego? – Nie. – Czy sprawiał wrażenie zdenerwowanego, podnieconego, może bał się czegoś?
– Nie. I to by ło dziwne. By ł najbardziej zrelaksowany od czasu, kiedy do mnie przy szedł. W rzeczy samej, powiedziałby m, że wy dawał się szczęśliwy.
_______ Wizy ta Raley a i Ochoi w firmie wy najmującej limuzy ny w Queens nie by ła nawet w połowie tak zabawna ani serdeczna jak ta, którą dopiero co złoży li Ronniemu Strongowi. Jednakże otoczenie by ło jak nowe. Przeszli obok stanowisk serwisowy ch, minęli rzędy czarny ch samochodów polerowany ch na bły sk w ogromny m magazy nie, aż znaleźli biuro kierownika. By ł to zaniedbany oszklony boks na końcu hali, obok toalety z brudny m znakiem na drzwiach, którego strzałkę można by ło przekręcić z „zajęte” na „zasikane”. Kierownik kazał im stać i czekać, dopóki nie skończy przy jmować reklamacji od klienta pozostawionego na pastwę losu na krawężniku w Centrum Lincolna podczas jednej z imprez Ty godnia Mody, który domagał za to odszkodowania. – Co mogę panu powiedzieć? – oznajmił bez pośpiechu kierownik, patrząc wprost na detekty wów. – To by ło kilka ty godni temu, a pan dzwoni dopiero teraz? Sprawdziłem z moim kierowcą i on mówi, że gdy przy jechał, to pana tam w ogóle nie by ło. Zatem to jest pana słowo przeciwko jego. Gdy by m słuchał każdego, kto mówi takie rzeczy, nie miałby m kasy na prowadzenie interesu. Dziesięć minut później skończy ł tę pasy wno-agresy wną dy skusję i odłoży ł słuchawkę. – Klienci – powiedział. – Kto ich potrzebuje, prawda? – Raley nie potrafił odmówić sobie przy ty ku. – Sły szałem to – powiedział mały człowieczek bez cienia ironii. – Co za wrzód na ty łku. Czego chcecie? – Chcemy zadać panu py tanie o jednego z wcześniejszy ch pracowników, Estebana Padillę. Ochoa zobaczy ł, jak twarz kierownika tężeje. – Padilla już tu nie pracuje. Nie mam nic więcej do powiedzenia. – Został zwolniony, prawda? – Raley i Ochoa mieli zamiar odzy skać swoje dziesięć minut i jeszcze trochę więcej. – Nie mogę rozmawiać na temat personelu. – Dopiero co zrobił to pan z klientem – powiedział Raley. – Więc dla nas też niech pan to zrobi. Dlaczego został zwolniony ?
– To sprawy poufne. Nawet nie pamiętam. – Chwila moment, coś mi tu nie pasuje. To jak: poufne czy amnezja? Chcę mieć to wy jaśnione, kiedy będę jechał stąd do Komisji Taksówek i Limuzy n, aby sprawdzili pana licencję. Kierownik usiadł w swoim fotelu i bujał się w nim, rozważając kwestię. W końcu powiedział: – Esteban Padilla został zwolniony z powodu niesubordy nacji w stosunku do pasażerów. Zmieniliśmy go, to wszy stko. – Po ośmiu latach nienagannej służby facet nieoczekiwanie zaczął sprawiać problemy ? Nie kupuję tego – powiedział Ochoa. – A ty, detekty wie Raley ? – Ani trochę, partnerze. Detekty wi wiedzieli, że najpewniejszy m sposobem na zdemaskowanie kłamstwa jest domaganie się faktów. Nikki Heat powiedziała im, że to podty tuł jej zasady numer 1: „Oś czasu jest twoim przy jacielem” – „Gdy ktoś cię bajeruje, żądaj szczegółów”. – Widzi pan, prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa, a pan właśnie udzielił nam informacji, że jeden z klientów mógł mieć zatarg z kierowcą, ofiarą zabójstwa. To daje nam powód, aby spy tać, kim by li klienci, którzy wnieśli skargę na pana Padillę. – Raley skrzy żował ręce na piersi i czekał. – Nie pamiętam. – Rozumiem – powiedział Raley. – A jeśli damy panu czas, żeby się pan zastanowił, to przy pomni pan sobie? – Nie sądzę. To by ło jakiś czas temu. Ochoa stwierdził, że najwy ższy czas na jeszcze więcej faktów. – W takim razie może to panu pomoże. A wiem, że chce pan nam pomóc. Przechowuje pan rejestry kursów, prawda? O ile wiem, jest to wy magane. I widzę nawet, że ma pan jeden z nich na biurku, doty czący tej skargi, którą pan przed chwilą przy jął. Poprosimy pana o wszy stkie listy pasażerów z kursów, które wy kony wał Esteban Padilla przed utratą pracy. Zaczniemy od czterech miesięcy wstecz. Jak to brzmi w porównaniu z nieprzy jemną inspekcją z Komisji Taksówek i Limuzy n?
_______ Dwie godziny później Raley, Ochoa, Heat i Rook siedzieli na postrunku każde przy swoim biurku, ślęcząc nad listami pasażerów z kursów Estebana Padilli z ciągu miesięcy poprzedzający ch jego
zwolnienie z pracy. By ło to zajęcie ty lko trochę bardziej ekscy tujące niż przeglądanie zuży ty ch taśm z maszy ny do pisania Cassidy Towne kilka dni wcześniej. Ale ta żmudna, mrówcza praca przy biurku prowadziła do zdoby cia faktów. Nawet jeśli nie wiedzieli dokładnie, jakich faktów szukają, chodziło o to, aby znaleźć coś – lub kogoś – związanego ze sprawą. Ochoa uzupełniał właśnie swój kubek z kawą, kręcąc głową, aby rozluźnić zeszty wniałe mięśnie ramion, gdy Raley powiedział: – Mam coś. – Co tam masz, Rales? – zapy tała Heat. – Nazwisko osoby, którą wiózł, a z którą rozmawialiśmy. – Raley wy ciągnął kartkę z pliku listy pasażerów i wy szedł na środek pokoju. Gdy pozostali zebrali się przed nim, przy trzy mał kartkę podbródkiem przed sobą, tak aby pozostali mogli przeczy tać nazwisko.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Trener i jego pomocnik stali kilka metrów za Toby m Millsem na nowy m stadionie Jankesów w dzień wolny od rozgry wek Pinstripe Bowl, obserwując, jak zawodnik wy konuje powolne wy machy kijem bejsbolowy m z obciążnikiem. Pewną osobliwością by ło widzieć Millsa z obciążnikiem. W rozgry wkach Ligi Amery kańskiej miotacze rzadko pojawiali się na pły cie, wy jątek stanowiły organizowane od czasu do czasu zawody między ligowe, takie jak Subway Series, no i oczy wiście World Series rozgry wane w parkach ry wali. Jako że Bombersi pewnie zmierzali po następne mistrzostwo i mieli wkrótce zawitać w parku National League, najwy ższy czas, aby ich najsły nniejszy miotacz podniósł trochę ciśnienie krwi. Ekipa uważnie obserwowała Toby ’ego wy konującego powolne, łatwe łuki, ale nie po to, aby ocenić jego umiejętności. Chcieli sprawdzić, jak przenosi ciężar ciała na nogi po zerwaniu ścięgna. Obchodziło ich jedy nie to, czy jest zdrowy i gotowy do wy jścia na boisko. Pozostałe dwie pary oczu też by ły skierowane na Toby ’ego Millsa. Heat i Rook stali w pierwszy m rzędzie nad ławką rezerwowy ch druży ny Jankesów. – Ma całkiem niezły wy mach jak na miotacza – stwierdziła Nikki, nie odry wając wzroku od zawodnika. Rook popatrzy ł, jak Toby bierze kolejny wy mach, i powiedział: – Pojęcia nie mam, na jakiej podstawie to oceniasz. To znaczy jeżeli trafi w piłkę, to w porządku. Mogę powiedzieć: „o, dobre uderzenie”, ale to... Jak dla mnie to ty lko pantomima. Albo walka z cieniem. Jak ty to rozróżniasz? Teraz ona zwróciła się w jego stronę. – Rook, czy kiedy kolwiek grałeś w Małej Lidze? – Jedy ną odpowiedzią by ł głupkowaty uśmiech, zapy tała więc: – A czy kiedy kolwiek by łeś na meczu? – Daj spokój. Wy chowy wała mnie broadway owska diwa. Nic nie poradzę, że bardziej znam się na musicalu „Przeklęci Jankesi” niż na prawdziwy ch Jankesach. Czy przez to jestem gorszy m człowiekiem? – Nie, za to jesteś pisarzem romansów.
– Dzięki. Miło, że nie masz zamiaru wbijać mi szpil ani nic takiego. – Och, jeśli my ślisz, że się od tego wy migasz, to ży jesz w świecie iluzji. Iluzji osadzonej na plantacji w Savannah z przełomu wieków, panno St. Clair. – My ślałem, że się porozumieliśmy – rozległ się głos za nimi. Odwrócili się i zobaczy li Jessa Riptona zbiegającego ze schodów w ich kierunku. Menadżer Toby ’ego by ł jeszcze jakieś dziesięć rzędów od nich, ale i z tej odległości mówił podniesiony m tonem, zupełnie jakby by ł tuż obok. – Czy nie ustaliliśmy, że będziecie kontaktować się ze mną i przestaniecie nachodzić mojego klienta? Zbliżał się do nich, ale Rook zdąży ł jeszcze szepnąć do Nikki: – Widzisz, właśnie dlatego nigdy nie chodzę na mecze. Element. – Dzień dobry, panie Ripton – powiedziała Heat, starając się nadać swojemu głosowi lekki ton. – Nie chcieliśmy pana faty gować. Mamy ty lko jedno albo dwa py tania do Toby ’ego. – Nie ma mowy. – Ripton zatrzy mał się przed barierką, dy sząc lekko z wy siłku. Przez ramię miał przewieszoną mary narkę. – Nikt nie będzie mu zawracał głowy. Dziś jest pierwszy dzień, kiedy w ogóle wy szedł na trawę od czasu kontuzji. – Wiesz – powiedział Rook – jak na miotacza, ma całkiem niezły wy mach. – Doskonale wiem, co on ma – wy cedził pan Zapora Ogniowa. Rozłoży ł szeroko ręce, sy mbolicznie odgradzając ich od swojego zawodnika i całkowicie potwierdzając trafność swojego przy domka. – Rozmawiajcie ze mną, w ten sposób może uzy skacie dostęp. Nikki położy ła rękę na biodrze, znaczący m gestem odchy lając połę mary narki, tak aby mógł zobaczy ć odznakę policy jną na pasku. – Panie Ripton, czy już tego nie przerabialiśmy ? Nie jestem reporterem stacji ESPN polujący m na sensacje. Prowadzę śledztwo w sprawie zabójstwa i mam py tanie do Toby ’ego Millsa. – Który stara się wrócić do formy po kontuzji, która zachwiała jego poczuciem pewności siebie – odpowiedział Zapora Ogniowa. – Widzicie ten słodki wy mach? Powiem wam, co ja widzę. Dzieciaka, który musi postawić stopę na gumie w pierwszej grze rozgry wek World Series i ma pełno w gaciach, bo się boi, że nie jest jeszcze w pełni formy. Dodatkowo on musi uderzy ć. Jest tak spięty, że godzinę temu musiałem odwołać potwierdzone spotkanie z przedstawicielem Disney World. Nie chcę, żeby to wy glądało na odmowę współpracy, ale mam zamiar prosić o trochę wy rozumiałości. – Nie mów, odesłałeś do domu Mickey i Minnie? – Rook nie mógł się powstrzy mać. Wtedy właśnie Toby Mills zawołał z boiska: – Wszy stko w porządku, Jess?
Jego menadżer wy szczerzy ł zęby i pomachał ręką, krzy cząc jednocześnie: – Wszy stko gra, Tobe. Chy ba chcą postawić na grę. – Roześmiał się. Mills w zamy śleniu skinął głową i wrócił do swoich wy machów. Ripton odwrócił się ponownie do Heat, a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Widzi pani, co się dzieje? Dlaczego po prostu nie powiecie mi, czego potrzebujecie? – Czy zdecy dował pan, że będzie jednak wy stępował jako jego adwokat? – Nikki położy ła na to nacisk, starając się pokazać menadżerowi, gdzie jest jego miejsce. – Bo powiedział pan, że by ł prawnikiem. Czy jest pan specjalistą od prawa karnego? – Nie. Zanim otworzy łem własną firmę, by łem prawnikiem w Levine & Isaacs Public Relations. Zmęczy ło mnie jednak wy ciąganie z kłopotów wszy stkich Warrenów Rutlandsów i Sistah Strifes tego świata za psie pieniądze. Nikki pomy ślała o Sistah Strife, raperce, a obecnie aktorce, która miała brzy dki zwy czaj zapominania o naładowanej broni w trakcie kontroli pasażerów na lotnisku przez pracowników Agencji Bezpieczeństwa Transportu. Sistah wsławiła się ostatnio ugodą w sprawie o gwałt na pracowniku techniczny m, opiewającą podobno na ośmiocy frową kwotę. – Chy ba zaczy nam darzy ć pana nowy m szacunkiem, Jess. Radził pan sobie z Sistah Strife? – Nikt sobie nie radził z Sistah Strife. Trzeba by ło po prostu sprzątać po niej bałagan. – Złagodniał trochę. – To co zrobimy, żeby każde z nas wy szło zadowolone z tego spotkania, pani detekty w? – Pracujemy nad sprawą morderstwa by łego kierowcy limuzy ny i wy pły nęło nazwisko Toby ’ego Millsa. I ty le by ło wy tchnienia. Nikki właśnie ponownie uruchomiła Zaporę Ogniową. Prawie sły szała warkot silnika, gdy znowu podniosła się tarcza ochronna. – Halo, halo, chwila moment. Najpierw przy chodzicie do nas w sprawie Cassidy Towne, a teraz wracacie w sprawie jakiegoś martwego kierowcy limuzy ny ? Co tu jest grane? Czy wy się za coś mścicie na Toby m Millsie? Heat potrząsnęła głową. – Po prostu idziemy po śladach. – Mnie to wy gląda na napastowanie. – Ofiara morderstwa została zwolniona z pracy z powodu jakichś niewy jaśniony ch zatargów z klientem. Sprawdzając dane, zobaczy liśmy, że Toby Mills by ł na liście jego pasażerów – odparowała Nikki. – To jakiś żart, prawda? W Nowy m Jorku... na Manhattanie... Czy wy naprawdę próbujecie
ustalić związek między kierowcą limuzy ny a znaną osobą? Jakby by ło w ty m coś nadzwy czajnego! I wy bieracie mojego podopiecznego? Macie także zamiar przesłuchać Marthę Stewart? Trumpa? Alexa Rodrigueza? Regisa? Oni też czasami wy najmują limuzy ny. – Nas interesuje ty lko Toby Mills. – Jasne. – Jess Ripton lekko skinął głową. – Już rozumiem. Próbuje pani zy skać trochę rozgłosu dla siebie, wiążąc każdą sprawę, której nie może pani rozwiązać, z moim chłopakiem? Z ty m człowiekiem nie sposób by ło wy grać. Nikki postanowiła trzy mać się sedna sprawy i nie ulegać szantażowi emocjonalnemu. Czasami by cie profesjonalistą daje porządnie w kość, pomy ślała sobie. – Oto, co robię, panie Ripton. Szukanie zabójców to moja praca, tak jak pana pracą jest ochrona „pańskiego chłopaka”. Nie wiem, jak to się stało, ale przy dwóch morderstwach w ty m ty godniu wy pły nęło nazwisko Toby ’ego Millsa. Zastanawiam się dlaczego. I na pana miejscu... też by m się nad ty m zastanowiła. Jess Ripton zamilkł. Odwrócił się w kierunku boiska, gdzie Toby leżał na trawie, a trener rozmasowy wał mu ścięgno. Gdy spojrzał z powrotem na Nikki Heat, ta powiedziała: – Zgadza się. Pana chłopak, czy nie, nie zaszkodzi mieć oczu szeroko otwarty ch, prawda, panie Ripton? – Bły snęła uśmiechem i skierowała się w stronę wy jścia, zostawiając go tam, aby miał nad czy m my śleć przez chwilę.
_______ Kiedy Heat wróciła z Rookiem na Dwudziesty Posterunek, detekty w Hinesburg podeszła do jej biurka, zanim ta zdąży ła postawić torbę. – Dostałam odpowiedź z COG na temat informacji o Teksańczy ku, o którą prosiłaś. Podała Nikki wy druk, a Rook przy sunął się bliżej, aby móc czy tać jej przez ramię. – COG? – zapy tał. – Chwasty, Owady i co? Gnidy ? – Urząd Celny i Ochrony Granic – powiedziała Nikki, zapoznając się z treścią dokumentu. – Domy śliłam się, że jeśli nasz wspólny znajomy Rance Eugene Wolf opuścił kraj, aby pracować jako ochroniarz w Europie, to na pewno jest jakiś ślad jego powrotu do Stanów... Zakładając, że wjechał legalnie i uży ł swojego paszportu. – Po jedenasty m września wszy stko może się zdarzy ć, zgadza się? – Nie zawsze – odrzekła Nikki. – Ludzie znajdują różne sposoby, aby dostać się na teren Stanów. Ale ten prosiak przy jechał do domu. Dwudziestego drugiego lutego by ł na pokładzie samolotu linii
Virgin Airlines z Londy nu na JFK. I oszczędź mi żartów, Rook, już żałuję, że to powiedziałam. – Ja nic nie mówiłem. – Nie, ale chrząknąłeś w ty powy dla ciebie sposób. My ślę, że będzie lepiej dla nas wszy stkich, jeśli pominiemy ten temat. – Oddała kartkę Hinesburg. – Dziękuję, Sharon. Będę miała dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Przy gotuj dla mnie listę klientów Teksańczy ka sprzed jego wy jazdu do Europy. Policjantka zdjęła zębami nasadkę z pisaka i zrobiła notatkę na odwrocie kartki z Urzędu Celnego. – Masz na my śli nazwę firmy ochroniarskiej, dla której pracował? Mamy to, Hard Line Security w Vegas, zgadza się? – Tak, ale chciałaby m, żeby ś dowiedziała się czegoś więcej. Spróbuj zaprzy jaźnić się tam z kimś i dowiedz się, kogo on w szczególności ochraniał. Według notatki z Narodowego Centrum Analiz miał dobre układy z klientami, chcę wiedzieć, kim oni by li. I jeśli pracował jako wolny strzelec, dowiedz się wszy stkiego, czego zdołasz. – Powinnam szukać czegoś konkretnego? – spy tała Hinesburg. – Tak, i zapisz to sobie. – Poczekała, aż tamta przy gotuje pisak, i powiedziała: – Coś przy datnego. – Rozumiem. – Hinesburg roześmiała się i odeszła, aby wy konać telefon do Nevady. Nikki wzięła marker i wcisnęła datę powrotu Teksańczy ka na oś czasu na białej tablicy. Kiedy skończy ła, zrobiła krok do ty łu, aby przy jrzeć się kolażowi zdjęć ofiar, dat, godzin i ważny ch wy darzeń, które kłębiły się wokół trzech zabójstw. Rook przy glądał się jej, ale nie podchodził blisko. Znał ją i pamiętał ze sprawy Matthew Starra, że Nikki podczas tej czy nności poddawała się ważnemu ry tuałowi. Wy ciszała wszy stkie hałasy, wpatry wała się we wszy stkie oderwane od siebie elementy, aby zobaczy ć, czy jest między nimi jakieś połączenie... które czeka ty lko na tablicy, aby zostać zauważone. Pamiętał zwrot, którego uży ła, a który wy korzy stał w swoim arty kule „Fala Zbrodni – Fala Upału”: „Wy starczy jeden luźny wątek, aby rozwikłać całą sprawę, ale też wy starczy jeden mały element, aby wszy stko skomplikować”. I gdy tak studiował ją z odległości, zabrakło mu słów. Cieszy ł więc oczy jej widokiem, a ona nagle się odwróciła, zupełnie jakby wiedziała, co on robi. Przy łapany na gorący m uczy nku poczuł, jak twarz mu płonie i znowu brakuje mu słów. „Wielki mi pisarz” – to by ła jedy na my śl, jaka przy szła mu do głowy.
_______
Na biurku Nikki zadzwonił telefon, a gdy odebrała, w słuchawce odezwał się łagodniejszy i grzeczniejszy Jess Ripton niż ten, z który m skrzy żowała szpady kilka godzin wcześniej na stadionie. – Mówi Jess Ripton, jak się pani miewa? – Jestem trochę zajęta – odrzekła Heat. – Wie pan, walka ze zbrodnią... szukanie następnej możliwości rozgłosu... – To by ła brzy dka zagry wka i przepraszam za to. Naprawdę. Proszę o ty m pomy śleć. A biorąc pod uwagę, jak zarabiam na ży cie, czy sądzi pani, że jakiekolwiek próby zdoby cia popularności uznaję za coś złego? – Chy ba nie – odpowiedziała. A potem zamilkła. To by ła jego przy nęta i zaciekawiło ją, jaka jest jego misja. Tacy goście jak Ripton niczego nie robili ot, tak sobie. – W każdy m razie pomy ślałem, że dam pani znać, iż rozmawiałem z Toby m o ty m kierowcy limuzy ny, o którego pani py tała. – Nikki aż potrząsnęła głową. Pracując od wielu lat na bogatszy ch ulicach Upper West Side, wielokrotnie sty kała się już z ty m rodzajem mentalności. Świta i izolatorzy, którzy my ślą, że jeśli mówią w imieniu osoby przepy ty wanej, to uniemożliwią policjantce zadanie py tań osobiście. – Chcę pani powiedzieć, że Tobe nie przy pomina sobie żadnego zatargu z kierowcą. Ja mu wierzę. – No tak – odparła na to. – W takim razie czego mi więcej potrzeba? – W porządku, w porządku, zrozumiałem. Wiem, że będzie pani chciała sama z nim porozmawiać. Jak już mówiłem wcześniej, ustalimy właściwy moment. Ale próbuję nie by ć szują. Jeśli pani nie zauważy ła, to nie jest takie proste. – Jak dotąd, idzie panu doskonale – zaimprowizowała. Nie ma sensu uruchamiać tarczy Zapory Ogniowej. – Próbuję dać pani to, czego pani potrzebuje, a jednocześnie zapewnić mojemu chłopakowi trochę przestrzeni, żeby nabrał wiary w siebie przed powrotem na boisko. – Doskonale to rozumiem. Ale ma pan rację, Jess. Będę chciała porozmawiać z nim osobiście. – Jasne, ty lko proszę poczekać z ty m dzień albo dwa – powiedział. – Będę pani dłużnikiem. – Co mi to daje? Okładkę Timesa? Ty tuł Człowieka Roku? – Załatwiałem to już dla mniej ważny ch osób. – Zamilkł na chwilę, a potem powiedział prawie ludzkim głosem: – Proszę posłuchać, nie dawało mi to spokoju, odkąd rzuciła mi pani te słowa na pożegnanie na stadionie. O ty m, żeby mieć otwarte oczy na Toby ’ego. – Kolejny moment, w który m doświadczenie przy pomniało detekty w, że cisza ma ogromne znaczenie. Odczekała chwilę, a Jess mówił dalej: – Nie martwię się o niego. Jeśli mówi, że nie ma problemu z kierowcami, nawet nie mrugnę okiem. On umie nawiązać kontakt ze zwy kły mi ludźmi. Kierowcy, kelnerzy, służba w jego domu, wszy scy go kochają. Powinna mu pani trochę potowarzy szy ć.
Dobrze ich traktuje, daje duże napiwki, prezenty. Toby Mills nie szuka kłopotów. – W takim razie jak się do tego ma kopniak w drzwi Cassidy ? – Proszę posłuchać, już to omawialiśmy. Stracił panowanie nad sobą. By ł jak lew broniący swoich mały ch. W rzeczy samej, w tej sprawie właśnie dzwonię. – Jesteśmy w domu, pomy ślała Nikki. Nigdy się jeszcze nie pomy liła. Ten moment w telefonie od rozjemcy by ł jak śmietankowy środek ciastka Oreo. – Prosił, żeby m zapy tał, jak stoi sprawa z ty m jego prześladowcą. Py tanie ją ziry towało, nie mówiąc już o kiepskim pretekście do rozmowy, ale w gruncie rzeczy Nikki mu współczuła. Dzieciak z Broken Arrow w Oklahomie mógł by ć milionerem, ale Toby Mills by ł przede wszy stkim ojcem, którego rodzina została zaatakowana. – Przy dzieliłam detekty wa do tej sprawy i współpracujemy z dwoma inny mi posterunkami, aby znaleźć napastnika. Proszę powiedzieć swojemu klientowi, że jak ty lko coś wy pły nie, damy mu znać. – Doceniam to – odpowiedział. I usły szawszy tę informację, szy bko się pożegnał.
_______ Rook stał w pokoju obserwacy jny m sali przesłuchań numer 2, trzy mając w rękach dwa kubki. Jeden parował z gorąca, drugi zaś wy dzielał zimną skroploną parę wprost na jego palce. Stał i obserwował przez szy bę Raley a i Ochoę, którzy dla swojej papierkowej roboty zarekwirowali ministolik konferency jny. Odstawił zimny kubek, tak żeby ułatwić sobie otwarcie drzwi, a potem upewnił się, że ma na twarzy uśmiech, i wszedł do środka, żeby do nich dołączy ć. – Cześć, Roach. Obaj detekty wi nawet nie podnieśli głów znad wy ciągów połączeń telefoniczny ch, które mieli rozłożone przed sobą, ani też nie odpowiedzieli Rookowi. Zamiast tego Raley rzucił do swojego partnera: – Zobacz ty lko, kto się szwenda bez dozoru po cały m budy nku. Ochoa rzucił okiem na wchodzącego. – I nawet nie nosi smy czy, co jest grane? – No cóż – powiedział Raley. – On jest wy trenowany na papierze. – Zabawne, że tak mówisz – zachichotał Ochoa. – Wy trenowany na papierze. Spry tne. Raley podniósł głowę znad swoich dokumentów i popatrzy ł na siedzącego naprzeciwko kolegę. – Spry tne?
– Daj spokój, Rales, przecież to pisarz. Wy trenowany na papierze? Rook się roześmiał. Śmiech zabrzmiał trochę sztucznie, jakby by ł wy muszony, bo tak w istocie by ło. – O Boże, czy to jest sala przesłuchań numer 2, czy ja trafiłem na spotkanie Okrągłego Stołu w Hotelu Algonquin? Raley i Ochoa z powrotem wsadzili nosy w leżące przed nimi wy druki. – Pomóc ci w czy mś, Rook? – spy tał Ochoa. – Doszły mnie słuchy, że zaharowujecie się na śmierć z ty mi papierami, więc przy niosłem wam coś do picia. – Postawił kubek obok każdego z nich. – Kawa z orzechową śmietanką dla ciebie, a dla detekty wa Raley a trochę słodkiej herbaty. – Zauważy ł szy bkie spojrzenie, jakie Raley posłał Ochoi. By ła w nim pewna doza pogardy i lekceważenia, przy pominająca negaty wne wibracje, które wy czuwał z ich strony, odkąd wrócił na posterunek. Po ty m, jak oby dwaj wy mamrotali pod nosem „dzięki, koleś” i po prostu czy tali dalej, miał zamiar wy jść. Ale nie zrobił tego. Usiadł na wolny m krześle. – Pomóc wam? Może wam coś przeliterować? Raley zaczął się śmiać. – Coś takiego, pisarz mówi, że chce nam przeliterować. Też spry tne. Ochoa popatrzy ł na niego bez wy razu. – Nie kumam. – Zapomnij. – Raley odwrócił się bokiem na swoim krześle, najwy raźniej speszony. Ochoa uwielbiał wy prowadzać swojego partnera z równowagi w ten sposób. Rozkoszował się więc przez chwilę, a następnie siorbnął głośno trochę kawy, która wciąż jeszcze by ła zby t gorąca, żeby ją wy pić, i przetarł oczy wierzchem obu dłoni. Przedzieranie się przez wy kaz połączeń telefoniczny ch by ło ty powy m żmudny m obowiązkiem w pracy detekty wa. Ale Esteban Padilla miał kilka telefonów i wy konał o wiele więcej rozmów, niż mogliby się spodziewać po kierowcy furgonetki dostawczej. Po długich godzinach spędzony ch nad wy kazami kursów limuzy n oby dwaj detekty wi prawie nic już nie widzieli na papierze. Dlatego przenieśli się z pracą do sali przesłuchań. Nie ty lko z powodu stolika, ale dla spokoju. A teraz przy szedł tu Rook. – No dobra, powiesz nam, o co chodzi? To czekanie na nas, „cześć, Roach”, propozy cja pomocy z ty mi papierami? – W porządku – zgodził się Rook. Poczekał, aż Raley zwróci na niego uwagę, i zaczął mówić: – No dobra, to coś w sty lu... Możecie to nazwać gałązką oliwną. – Odpowiedziało mu milczenie, mówił więc dalej: – Słuchajcie, wy wiecie i ja wiem, że od kiedy spotkaliśmy się w kuchni
Cassidy Towne, daje się między nami wy czuć napięcie. Mam rację? Ochoa ponownie uniósł swój kubek. – Po prostu wy konujemy swoją pracę. Jeśli to działa, w porządku. – Sprawdził temperaturę kawy i wziął długi ły k. – Daj spokój. Coś tu się dzieje i chcę oczy ścić atmosferę. Nie jestem nieczuły. Wiem, o co chodzi. Mój arty kuł. Za mało o was napisałem, tak? – Nic nie odpowiedzieli. Uderzy ła go my śl, gdzie się znajduje i że na ironię zakrawa fakt, iż to on właśnie przesłuchuje dwóch detekty wów, próbując skłonić ich do mówienia. Rzucił więc swojego asa. – Nigdzie stąd nie pójdę, dopóki mi nie powiecie. Detekty wi wy mienili spojrzenia. Znowu przemówił Ochoa: – Skoro py tasz, tak. Ale nie chodzi o to, że za mało o nas napisałeś. Chodzi o to, że jesteśmy jedną druży ną. Widziałeś, jak działamy. Nie w ty m rzecz, czy zrobisz z nas bohaterów, czy więcej o nas napiszesz, nie tego chcemy. Po prostu jak to możliwe, że twój arty kuł nie jest o nas wszy stkich razem, wiesz? To wszy stko. Rook skinął głową. – Tak my ślałem. Zapewniam was, że to nie by ło zamierzone, i gdy by m miał go napisać jeszcze raz, zrobiłby m to zupełnie inaczej. Przepraszam, panowie. Ochoa przez chwilę uważnie mu się przy glądał. – To wszy stko, o co proszę. – Wy ciągnął rękę, a gdy wy mienili uścisk, zwrócił się do swojego partnera. – Rales? Drugi detekty w bardziej się wahał, ale powiedział: – W porządku. – I też uścisnął rękę pisarza. – Świetnie – powiedział Rook. – Moja oferta cały czas jest aktualna. Jak mogę wam pomóc? Ochoa przy wołał go, aby podjechał bliżej ze swoim krzesłem. – Sprawdzamy billingi Padilli i szukamy jakichkolwiek połączeń od osób inny ch niż przy jaciele, rodzina albo szef. Cokolwiek. – Próbujecie znaleźć coś, co wy kracza poza ustalony wzór. – Albo znaleźć wzór, który coś nam powie. – Ochoa podał Rookowi wy kaz połączeń, a na stoliku między nimi położy ł różową kartkę, na której by ły wy mienione numery telefonów rodziny i przy jaciół, a także służbowe. – Jeśli zobaczy sz jakiś numer, którego nie ma na różowej kartce, zakreśl go, rozumiesz? – Rozumiem. – Gdy ty lko Rook zaczął przeglądać pierwszą linijkę dokumentu, poczuł na sobie wzrok Raley a, więc podniósł głowę.
– Muszę to powiedzieć, Rook. Jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju i jeśli nie wy rzucę tego z siebie, to mnie to zeżre. Rook widział na jego twarzy, że sprawa jest poważna. Odłoży ł kartkę na bok. – Jasne. Co chcesz mi powiedzieć? – Słodka Herbatka – powiedział Raley. – Nie rozumiem, nie lubisz herbaty ? – spy tał nieco zdziwiony Rook. – Nie, nie chodzi o cholerną herbatę. Moje przezwisko. Słodka Herbatka. Umieściłeś to w arty kule i teraz wszy scy mnie tak nazy wają. – Nie zauważy łem – powiedział Ochoa. – A jak miałeś zauważy ć? Nie jesteś mną. – Jeszcze raz przepraszam – odpowiedział Rook. – Lepiej? Raley wzruszy ł ramionami. – Tak. Teraz gdy zrzuciłem to z siebie, tak. – Kto cię tak nazy wa? – nie dawał za wy graną jego partner. Raley zaczął się wiercić na krześle. – Wiele osób. Sierżant w recepcji, mundurowy w rejestrze. Nieważne, jak dużo, mnie się to nie podoba. – Czy mogę coś powiedzieć, jako twój przy jaciel i partner? W ramach przechodzenia nad pewny mi rzeczami do porządku dziennego... weź się w garść. – I w sekundę po ty m, jak wrócili do pracy, Ochoa dorzucił: – ...Przepocona Herbatko. W milczeniu studiowali billingi. Po upły wie kilku minut Rook sprawdzający drugi wy druk poprosił o marker. – Masz coś? – Tak. – Wziął marker od Ochoi i zaznaczy ł wy raźnie jedno miejsce. – Jasna cholera. – Co jest? – zapy tali jednocześnie Raley i Ochoa. Rook zakreślił numer telefonu i uniósł wy druk. – Widzicie ten numer? Należy do Cassidy Towne.
_______ Pół godziny później detekty w Heat pochy lała się nad kolumnami zakreślony ch połączeń telefoniczny ch, które Raley i Ochoa umieścili obok siebie, w kolejności chronologicznej na jej
biurku w sali głównej. – To co my tu mamy ? – Tak naprawdę kilka rzeczy – zaczął Raley. – Po pierwsze, wiemy już co łączy ło Estebana Padillę i Cassidy Towne. Nie ty lko jeden telefon, ale cała seria telefonów do niej. Ochoa podchwy cił wątek, wskazując na serię podkreśleń na pierwszy ch stronach, ty ch po lewej stronie jej biurka. – Pierwsze telefony są tutaj, wy kony wane raz albo dwa razy w ty godniu zeszłej zimy, i tak aż do wiosny. To pokry wa się z datami, kiedy pracował jako kierowca limuzy ny. Jasny znak, że Padilla by ł jedny m z jej źródeł informacji. – Wiecie, co ja my ślę? – odezwał się Rook. – Założę się, że możecie popatrzeć na daty jego telefonów do niej, sprawdzić to z listą jego klientów, który ch wiózł danej nocy, i dopasować do arty kułów w jej rubry ce następnego dnia. Zakładając, że któraś z ty ch informacji by ła warta opublikowania. – Warta opublikowania? – zapy tała Heat. – No dobrze, warta rubry ki towarzy skiej. Skinęła głową. – Rozumiem, o co ci chodzi. Co jeszcze? – Tu się robi jeszcze ciekawiej – konty nuował Raley. – Telefony nagle się ury wają. – Klepnął wy druk z maja. – Zgadnij, kiedy to by ło. – W miesiącu, gdy Padilla został zwolniony z firmy wy najmującej limuzy ny – powiedziała. – Zgadza się. Zaraz po ty m następuje cała masa połączeń – będziemy musieli się pogłowić, o co chodziło – a potem przez prawie miesiąc nic. – A potem znowu się pojawiają. – Ochoa wy łonił się po prawej stronie Nikki i uży ł nasadki żółtego markera, aby pokazać wznowienie kontaktów. – Telefony. Ni z tego, ni z owego dużo telefonów w połowie czerwca. Cztery miesiące temu. – Wiemy, czy pracował wtedy dla innej firmy wy najmującej limuzy ny ? – spy tała Heat. – Sprawdziliśmy to – odpowiedział Raley. – Zaczął jeździć furgonetką dostawczą pod koniec maja, krótko po ty m, jak został zwolniony z tamtej firmy. Wątpliwe, żeby podrzucał jej tematy plotkarskie. – A na pewno nie nowe. – Rook wy chy lił się zza Nikki i rozłoży ł palce, aby objąć przerwę w rozmowach telefoniczny ch. – Domy ślam się, że przerwa w połączeniach by ła spowodowana brakiem codzienny ch doniesień dla pani Towne. A wznowienie kontaktów w czerwcu doty czy ło tej tajemniczej książki, nad którą pracowała. W zależności od tego, na jakim etapie by ła ze swoim
rękopisem, jako pisarz powiedziałby m, że czas pasuje. Nikki przy jrzała się zakreślonemu obszarowi, który sam w sobie stanowił oś czasu, a potem odwróciła się do detekty wów i Rooka. – Świetna robota. To naprawdę znaczący przełom. Nie ty lko wiemy, co łączy ło Padillę i Towne, ale jeśli Rook ma rację co do wzorca wy nikającego z połączeń, to możemy mieć przy czy nę jego zabójstwa. Jeśli ona została zamordowana z powodu tego, o czy m pisała, on mógł by ć zabity za to, że jej donosił. – Tak samo jak Derek Snow? – spy tał Rook. – Przy najmniej raz nie jest to taka zwariowana teoria, panie Rook. Ale tak czy inaczej, to wciąż ty lko teoria, dopóki nie ustalimy powiązania. Chłopaki, z samego rana zajmijcie się billingami naszego konsjerża. Gdy Raley i Ochoa opuszczali salę odpraw, sły szała, jak Raley mówi przy ciszony m głosem: – Marzę o ty m, żeby trochę się przespać, ale za każdy m razem, gdy zamy kam oczy, widzę ty lko wy kazy połączeń. – Ja też, Słodka Herbatko – odpowiedział mu Ochoa. Nikki zakładała swoją brązową skórzaną kurtkę, gdy do wieszaka podszedł Rook, zamy kając swoją torbę. – Pogodziliście się? – zapy tała. – Skąd wiedziałaś? Promieniujemy fluidami jak po seksie na zgodę? – Fuj – powiedziała. – Widziałam was przez szy bę w obserwacy jny m. – To by ła pry watna rozmowa. – Zabawne, tak też my ślą wszy scy źli faceci, gdy znajdują się w ty m pokoju. Wszy scy zapominają, że to lustro działa w dwie strony. – Uniosła brwi dokładnie w taki sposób, jak robił to Groucho Marx. – Ale dobrze zrobiłeś, że tak załatwiłeś z nimi sprawę. – Dzięki. Słuchaj, my ślałem... Może by śmy poszli na kolację? – Och... przy kro mi. Dziś nie mogę, mam plany. Petar dzwonił. Żołądek Rooka w tempie ekspresowy m zjechał w dół, ale udało mu się utrzy mać niewzruszony wy raz twarzy i niezmieniony ton głosu. – Naprawdę? To może na drinka później? – Rzecz w ty m, że nie wiem, kiedy będzie to później. Mamy zamiar się spotkać podczas jego przerwy na obiad. Kto wie, może trafię potem do programu. Nigdy nie widziałam, jak się kręci takie rzeczy. – Spojrzała na zegarek. – Muszę już lecieć, bo się spóźnię. Spotkamy się rano. – Upewniła się, że w sali odpraw nikogo nie ma, i pocałowała go w policzek. Chciał ją objąć, ale w
ostatniej chwili się zreflektował, że są na posterunku policji. Ale gdy patrzy ł, jak idzie w stronę drzwi, żałował, że nie otoczy ł jej ramionami. Może jego nieodparty urok sprawiłby, że odwołałaby spotkanie.
_______ Raley i Ochoa przy szli z samego rana i zastali Jamesona Rooka biwakującego przy swoim zarekwirowany m biurku. – Zastanawiałem się, kto tu włączy ł światło – powiedział Raley. – Rook, czy ty w ogóle poszedłeś wczoraj do domu? – Jasne, że tak. Po prostu pomy ślałem sobie, że wcześnie zacznę dzień. – Nie obraź się, ale wy glądasz okropnie. Jakby ś skakał ze spadochronem bez gogli. – Dzięki. – Rook nie miał lusterka, żeby to sprawdzić, ale mógł sobie wy obrazić. – No cóż, niosę ten kaganek. Gdy stąd wy chodzę, to wpadam w wir mojej nocnej pracy przy klawiaturze. – Założę się, że to ciężka harówka. – Ochoa ze współczuciem kiwnął głową i detekty wi przeszli przez salę, aby zalogować się na swoich komputerach. Komentarz Ochoi by ł współczujący, ale zwiększy ł jedy nie poczucie winy Rooka. Czuł się winny po pierwsze dlatego, że miał czelność powiedzieć detekty wowi nowojorskiego wy działu zabójstw, jak ciężkie może by ć ży cie pisarza w jego wy godny m mieszkaniu w Tribeca. A po drugie, ponieważ w ogóle nie pisał. Miał notatki z dwóch dni do swojego arty kułu o Cassidy Towne. Ale ich nie spisał. Chodziło o Nikki. Nie mógł przestać my śleć o kolacji Nikki z jej dawny m kochankiem z uczelni. Zdawał sobie sprawę, że to szaleństwo tak świrować. Przecież podziwiał w niej właśnie tę samowy starczalność, niezależność. Po prostu nie lubił, gdy by ła tak niezależna od niego. I z dawny m chłopakiem. Gdzieś około jedenastej wieczorem, nie mogąc się skoncentrować na pracy czy nawet na oglądaniu wiadomości, zaczął się zastanawiać, czy tak właśnie to się zaczy na u prześladowców. Ale potem zastanowił się... Jeśli obserwujesz prześladowcę, to czy prześladujesz prześladowcę? To wszy stko zrobiło się bardzo dziwaczne. I wtedy właśnie wy konał telefon. Znał jednego autora komediowego pracującego przy nocny m talk-show w Los Angeles, który by ł w ty m biznesie od zawsze, i z całą pewnością miał coś do powiedzenia na temat Petara Matica. – Urocze nazwisko, prawda, Rook? Brzmi jak produkt sprzedawany w reklamie przez
obrzezanego ży dka. – Zadzwoń do autora komediowego, dostaniesz puentę. Ale to by ła jedy na wiadomość w czasie tej rozmowy, która wy wołała śmiech Rooka. Twórcy tekstów komediowy ch, zwłaszcza do wieczorny ch i nocny ch programów, to bardzo wąski krąg zaprzy jaźniony ch wrogów. Znajomy Rooka z Los Angeles znał jednego z autorów tekstów do programu „Later On”, który kilka lat wcześniej odpracowy wał karę, wy konując pracę społeczną. – Zaczekaj – powiedział Rook – dlaczego autor tekstów komediowy ch miałby odwalać pracę społeczną? – Pojęcia nie mam. Rzucanie dowcipu o Monice Lewinsky po 2005 roku? Kto wie? Kiedy więc autor dowcipów do „Later On” wy kony wał pracę społeczną w ogrodzie zoologiczny m w Bronxie – za jazdę po pijanemu, jak sobie w końcu przy pomniał znajomy Rooka – w jego ekipie czy szczącej klatki i wy rzucającej odchody by ł jeden by strzak z Chorwacji, filmowiec, autor dokumentów przy rodniczy ch. Rook spy tał, czy on też pracował z powodu wy roku za jazdę po pijaku. – Nie, i to jest właśnie czy sta poezja. Filmowiec przy rody. Za co go zgarnęli? – Znajomy Rooka zrobił pauzę dla uzy skania większego efektu. – Szmuglowanie zagrożony ch gatunków z Tajlandii. Odsiedział w więzieniu sześć miesięcy z osiemnastu, wy szedł wcześniej za dobre sprawowanie i zobowiązano go do wy konania pracy społecznej. W zoo! – Jeszcze więcej poezji – stwierdził Rook. Ty ch dwóch przy padło sobie do gustu i pod koniec ich pracy w zoo autor dialogów komediowy ch załatwił Petarowi robotę asy stenta produkcji. – Nie by ł to duży awans w stosunku do czy szczenia wy biegu dla słoni – mówił głos z Los Angeles – ale jakiś punkt zaczepienia i chłopak dał sobie radę. Dość szy bko awansował na producenta pomocniczego. Mój przy jaciel mówi, że jak Petar coś sobie postanowi, to nic go nie powstrzy ma. Ta my śl pozbawiła Rooka snu i sprawiła, że nie ty lko denerwował się tą nieustępliwością Petara Matica, ale także przeży wał konflikt, czy powinien powiedzieć Nikki o zapuszkowaniu jej by łego za szmuglerstwo. Powiedzmy, że jej powie. To mogło pogorszy ć sprawę, i to bardzo. Zrobił listę nieprzewidziany ch negaty wny ch skutków. Ta wiadomość mogła zniszczy ć doskonałe stosunki Nikki ze stary m przy jacielem, i Rook źle by się z ty m czuł. W pewny m sensie. Mógł też nieumy ślnie zwiększy ć jej zainteresowanie Petarem. Nikki miała fry wolną naturę i możliwe, że ten aspekt niegrzecznego chłopca by się jej spodobał. A poza ty m, jak to by wy glądało, że Rook sprawdza jej dawny ch chłopaków? Odniosłaby wrażenie, że jest... no tak, niepewny, zdesperowany i przestraszony. Na pewno nie chciałby sprawiać takiego wrażenia. Kiedy więc zobaczy ł, jak
wchodzi uśmiechnięta przez drzwi z drugiej strony sali, wiedział dokładnie, co robić. Wy glądać na zajętego i udawać, że nic nie wie. – Ty lko popatrz, jasny wzrok i... – przy jrzała mu się uważnie – ...zarośnięty. – Nie ogoliłem się dziś rano. Mała oszczędność czasu po długiej nocy. Badań. – Czekał, aż odwiesi kurtkę, a potem dorzucił: – A ty ? – Całkiem nieźle, dziękuję. – Odwróciła się w stronę sali. – Raley, Ochoa, macie już te billingi Dereka Snowa? – Poprosiliśmy o nie – odpowiedział Raley. – Powinny wkrótce przy jść. – Zadzwoń do nich jeszcze raz. I informuj mnie na bieżąco. – Włoży ła torebkę do szuflady w biurku. – Rook, kręcisz się. – Co? Och, zastanawiam się akurat... – Reszta zdania zawisła między nimi niedokończona. Chciał spy tać o jej wieczór. Co robiła? Gdzie poszła? Co robiła? Kiedy się to skończy ło? Co robiła? Setki py tań. Ale jedy ne, jakie zadał, brzmiało: – Co mogę zrobić, żeby się na coś przy dać dziś rano? Zanim Nikki zdołała odpowiedzieć, na jej biurku zadzwonił telefon, więc odebrała. – Wy dział zabójstw, detekty w Heat. Najpierw usły szała dźwięk hamującego wagonu metra, którego nie dało się pomy lić z niczy m inny m. A potem głos: – Czy jest pani tam? – Rozpoznała Mitchella Perkinsa. Ale wy dawca Cassidy Towne nie mówił z wy ższością, jak w swoim biurze poprzedniego dnia. By ł podniecony i spięty. – Cholerna komórka. Halo? – Jestem tutaj, panie Perkins, czy coś się stało? – Chodzi o moją żonę. Jestem w drodze do pracy i właśnie zadzwoniła moja żona. Przy łapała kogoś na włamaniu. – Jaki adres? – Strzeliła palcami, aby zwrócić uwagę Raley a i Ochoi. Raley podniósł słuchawkę, zapisał podany przez Perkinsa adres na przedmieściu, przy Riverside Drive, i wezwał patrol, podczas gdy Heat rozmawiała z wy dawcą. – Już wy sy łamy tam wóz patrolowy. Sły szała, jak ciężko dy szy, a potem zmieniły się odgłosy w tle, zrozumiała więc, że wy szedł z metra na poziom ulicy. – Już prawie tam jestem. Szy bciej, o Boże, szy bciej...
_______
Pośpiech na Manhattanie nie jest łatwą sprawą, nawet jeśli ma się włączone światła policy jne i sy renę, ale o tej porze największy ruch by ł w kierunku śródmieścia, więc detekty w Heat w szy bkim tempie przedostała się przez Broadway do Dziewięćdziesiątej Szóstej Zachodniej. Na swojej częstotliwości TAC miała komunikat, że trzy wozy patrolowe by ły już przed domem Perkinsa, wy łączy ła więc sy renę i zwolniła trochę po przejechaniu skrzy żowania na West End. Skontrolowała wzrokiem ulicę i wskazując podbródkiem chodnik, zapy tała siedzącego obok Rooka: – Co to jest? Przed nimi, w połowie drogi między przecznicami, dwoje ludzi klęczało na chodniku przed stojący m u wejścia do garażu samochodem. Trzeci, sądząc po umundurowaniu pracownik obsługi parkingu, zauważy ł migające światła policy jne i zamachał rękami, aby się zatrzy mała. Nikki już wzy wała ekipę medy czną, zanim jeszcze zauważy ła ciało rozciągnięte na chodniku. – Perkins? – zapy tał Rook. – Tak mi się wy daje. – Heat zaparkowała w taki sposób, aby zablokować ruch, i zostawiła włączone światła. Gdy wy siadła z samochodu, błękitno-biali znajdowali się tuż za nią, kazała więc oficerom się rozdzielić. Jeden miał kierować ruchem, a drugi zatrzy mać świadków na miejscu zdarzenia. Detekty w podbiegła do ofiary, która leżała twarzą w dół na podjeździe samochodowy m przed audi TT, który go potrącił. W rzeczy samej by ł to Mitchell Perkins. Sprawdziła, czy są jakieś oznaki ży cia. Wy czuła słaby puls i wy dawało jej się, że mężczy zna oddy cha. – Panie Perkins, czy pan mnie sły szy ? – Nikki przy tknęła ucho do jego twarzy leżącej na betonowy m chodniku, ale nie otrzy mała odpowiedzi. Z oddali sły chać już by ło sy renę nadjeżdżającego ambulansu, powiedziała więc ty lko: – Tu detekty w Heat. Ambulans już tu jest. Zajmiemy się panem. – I dodała, na wy padek gdy by jednak by ł półprzy tomny : – Policja jest z pana żoną, proszę się nie martwić. Gdy ekipa ratunkowa wy kony wała swoją pracę, Heat odtwarzała to, co się stało, na podstawie wy powiedzi trojga oby wateli, którzy by li na miejscu. Jedny m z nich by ła gosposia, która znalazła się tu już po zdarzeniu i niewiele z niej by ło poży tku, jeśli chodzi o informacje. Kierowca audi powiedział, że uderzy ł w Perkinsa, kiedy wy prowadzał auto z garażu, wy bierając się na wy cieczkę do Bostonu. Nikki domy śliła się, że wy dawca śpieszy ł się z metra i tak się denerwował o żonę, że nie zwracał na nic uwagi. Ale trzy mała się swoich zasad, żeby nie zamy kać sprawy, dopóki wszy stkie szczegóły nie zostaną wy jaśnione, i nigdy nie kierować wy powiedziami naoczny ch świadków według swoich własny ch domy słów. Należy dać im mówić. To właśnie zrobiła i dostała w zamian naprawdę interesującą historię. Mundurowy z obsługi parkingu powiedział, że kiedy zobaczy ł Perkinsa po raz pierwszy, ten wcale nie biegł chodnikiem.
Szarpał się z kimś, z napastnikiem, który próbował mu wy drzeć teczkę. Mundurowy pobiegł do swojej budki, aby zadzwonić po policję, i w ty m właśnie momencie z podziemnego podjazdu wy jechało audi. Kierowca powiedział, że pojawił się na ulicy w chwili, gdy napastnik wy rwał Perkinsowi teczkę. Wy dawca ciągnął ją tak mocno, że kiedy uchwy t wy mknął mu się w ręki, upadł do ty łu prosto na samochód. Kierowca wcisnął hamulec, ale nie by ło sposobu na uniknięcie zderzenia. Na miejsce przy by li Raley i Ochoa. Heat przy dzieliła im zadanie rozdzielenia świadków i zdoby cia bardziej szczegółowy ch zeznań oraz lepszego opisu napastnika. W sy tuacji nagły ch i brutalny ch zbrodni często zdarza się, że naoczni świadkowie są rozkojarzeni albo zszokowani toczącą się wokół akcją i umy kają im podstawowe cechy w wy glądzie przestępców. – Kazałam już mundurowy m rozesłać list gończy za biały m, średniej budowy ciała, w okularach przeciwsłoneczny ch, ciemnogranatowej lub czarnej bluzie z kapturem i dżinsach, ale to jest bardzo pospolity opis. Zobaczcie, co jeszcze uda się wam zdoby ć, i spróbujcie zabrać ich na posterunek, żeby obejrzeli zdjęcia. Chcę mieć pewność, że włączy my w to Teksańczy ka i inny ch naszy ch podejrzany ch. A jak już jesteśmy przy temacie, umówcie też ry sownika. – Rozejrzała się dookoła, szukając Rooka i zobaczy ła go poruszającego się w kucki nad rozsy paną zawartością teczki wy dawcy. – Nie, niczego nie doty kałem – powiedział, gdy podeszła do niego, naciągając gumowe rękawiczki. – Jestem niepoprawny, ale potrafię się uczy ć. Co z nim? Nikki odwróciła się i obserwowała, jak ładują Perkinsa na ty ł ambulansu. – Wciąż nieprzy tomny, a to nie jest dobry znak. Ale oddy cha i ma trochę wy raźniejszy puls, więc zobaczy my. – Przy kucnęła obok niego. – Jest tu coś ciekawego? – Zdemolowana i raczej pusta aktówka. – To by ła staromodna twarda teczka, z duży m dwuszczękowy m zamknięciem, w której walały się wizy tówki i takie arty kuły biurowe, jak czarne spinacze i karteczki samoprzy lepne. Metr dalej leżał dy ktafon, a obok niego batonik muesli. – Chociaż muszę powiedzieć, że podziwiam jego gust, jeśli chodzi o wieczne pióra – oznajmił, wskazując ceglastopomarańczowo-czarny egzemplarz marki Montblanc Hemingway z limitowanej edy cji, ulokowany w miejscu, gdzie krawężnik sty ka się z ry nsztokiem. – Te rzeczy chodzą teraz po jakieś trzy ty siące. To chy ba obala teorię ulicznego rabusia. Nikki chciała się z ty m zgodzić, ale odepchnęła pokusę wy ciągania teraz jakichkolwiek wniosków. W ten sposób nie wy jaśnia się spraw. – O ile rabuś nie by ł pisarzem kolekcjonujący m pióra. I wtedy Rook zaskoczy ł ją, chwy tając ją znienacka za rękę. – Chodź ze mną, szy bko.
Prawie się zawahała, ale poszła z nim, a on poprowadził ją przez ulicę, lekko ściskając ją za rękę. Nie mogła się jednak powstrzy mać przed zadaniem py tania: – Rook, co ty robisz? – Szy bko, zanim odleci. – Wskazał pojedy nczą kartkę białego papieru z szelestem turlającą się po Dziewięćdziesiątej Szóstej w kierunku parku na Riverside. Nikki sięgnęła po papier, ale porwał go wiatr i musiała przebiec kilka metrów, aby znów znaleźć się przed nim. Gdy kartka wy lądowała na chodniku u jej stóp, dała susa i klepnęła ją otwartą dłonią, aby nie pozwolić jej znowu uciec. – Mam cię. – Ładnie. Zrobiłby m to sam, ale ty masz rękawiczki – powiedział Rook. – No i ruchy. Heat wolną ręką ujęła delikatnie róg kartki i odwróciła ją, aby móc przeczy tać, co tam jest napisane. Poiry towany jej pokerową twarzą Rook zaczął się niecierpliwić. – No? – zapy tał. – Co to jest? Nikki nie odpowiedziała. Zamiast tego odwróciła stronę, tak aby mógł sam przeczy tać. STRACONY, ŻYWY LUB MARTWY. PRAWDZIWA HISTORIA ŚMIERCI REEDA WAKEFIELDA NAPISANA PRZEZ CASSIDY TOWNE
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mitchell Perkins, starszy wy dawca w dziale literatury faktu wy dawnictwa Epimetheus Books, otworzy ł oczy w pokoju na czwarty m piętrze szpitala St. Luke’s-Roosevelt i odkry ł, że na krzesłach przy jego łóżku siedzą Nikki Heat i Jameson Rook. Detekty w podniosła się z krzesła i stanęła przy nim. – Jak się pan czuje, panie Perkins? Czy chce pan, żeby wezwać pielęgniarkę? Zamknął na moment oczy i potrząsnął głową. – Pić. – Nikki nabrała na ły żeczkę okruchy lodu z filiżanki stojącej na stoliku na kółkach obok łóżka i patrzy ła, jak się nimi delektuje. – Dziękuję... że pomogliście mojej żonie. Zanim zapadłem w drzemkę, powiedziała mi, że policja od razu tam przy jechała. – Wszy stko dobrze, panie Perkins. Chociaż w tej chwili może pan tego nie odczuwać. – Bez py tania podała mu jeszcze jedną ły żeczkę lodu. – Czy widział pan, kto napadł na pana? Potrząsnął głową i na jego twarzy pojawił się gry mas bólu. – Ktokolwiek to by ł, zaszedł mnie od ty łu. To jest zazwy czaj bezpieczna okolica. – Wciąż ustalamy szczegóły, ale nie wierzę, że to by ła przy padkowa napaść. – Nikki odstawiła filiżankę na stolik. – Jeśli połączy my napad z próbą włamania do pańskiego domu, okazuje się, że to mogła by ć ta sama osoba. – Perkins przy taknął, jakby też brał pod uwagę taką możliwość. – Nie możemy by ć tego absolutnie pewni, gdy ż pańska żona nie widziała włamy wacza. Powiedziała, że ktoś wy bił szy bę w oknie i włączy ł się alarm. Ktokolwiek to by ł, uciekł. – Gdy by m miał postawić moje pieniądze – powiedział Rook – założy łby m się, że obrał kierunek na Dziewięćdziesiątą Szóstą. – Na moje szczęście – dodał ironicznie Perkins. Heat scepty cznie zmarszczy ła brwi. – Przestępca miał szczęście. Poza ty m wciąż ma pan portfel i zegarek. – Chwy cił moją teczkę. – Ponieważ przy puszczalnie właśnie jej chciał. – Nikki podniosła filiżankę z lodem, ale Perkins
dał głową znak, że dziękuje, i skrzy wił się. – Komuś bardzo zależało, żeby dorwać manuskry pt Cassidy Towne, panie Perkins. – Jak do tej pory Heat nie by ła w stanie znaleźć sędziego, który by łby chętny przetestować Pierwszą Poprawkę do Konsty tucji, wy dając nakaz przeszukania papierów wy dawcy, i starała się, aby w jej głosie nie zabrzmiała frustracja. – Wie pan, ten o który m powiedział pan, że go nie ma. – Nie powiedziałem, że go nie mam. Sły szała z ty łu za sobą, jak Rook zadrwił pod nosem, i wiedziała, że my śli dokładnie to samo, co ona: że Perkins na pewno czuje się lepiej, bo znowu analizuje słowa. Niezależnie od tego, czy ubrany w garnitur, czy w koszulę szpitalną, dalej stosuje zasłonę dy mną. Musiała znaleźć sposób, aby się przez nią przedrzeć. – W porządku, nie powiedział pan, że go nie ma, ale udawał pan, że go nie ma. Czy nie przy szło panu do głowy, że to nie jest dobra pora na grę półsłówkami? Wy dawca nie odpowiedział. Położy ł z powrotem głowę na wy krochmalonej poduszce. – Wiemy, co by ło w teczce. Znaleźliśmy stronę ty tułową. I wiemy, że reszty manuskry ptu tam nie ma. – Dała mu czas na przy swojenie ty ch informacji i uznała, że czas na następny ruch. – Ktokolwiek to zrobił, ciągle gdzieś tam jest. Jak dotąd mamy ty lko bezuży teczny opis, więc potrzebujemy czegoś, co wskazy wałoby na moty w. – Nienawidziła naciskania faceta ze wstrząsem mózgu, złamaną nogą i trzema pęknięty mi żebrami, ale to nie oznaczało, że tego nie zrobi. Nikki wy ciągnęła główną kartę ze swojej talii. Kartę strachu. – Czy pomoże nam pan, czy też chce pan ry zy kować, że ta osoba znowu czegoś spróbuje, kiedy pana tam nie będzie? Pańska żona może nie mieć ty le szczęścia. Nie musiał się długo namy ślać. – Zadzwonię do biura, żeby wy słali do was kuriera z kopią manuskry ptu. – Wy ślemy kogoś od nas, żeby go zabrał, jeśli pan pozwoli. – Jak wam pasuje. Wie pani, miałem to ze sobą, bo planowałem dać to wam na wejściu, naprawdę. – Twarz wy dawcy na chwilę się zachmurzy ła. – Mógłby m zaoszczędzić nam tego wszy stkiego, gdy by m ty lko... – Jego niedokończone wy znanie zawisło w powietrzu, a on poruszy ł się z trudem, próbując usiąść, tak by móc na nią spojrzeć. – Musi mi pani uwierzy ć, że mówię prawdę. Rozumiem pani scepty cy zm, biorąc pod uwagę naszą... historię wy miany. Ale to jest najświętsza prawda. – Proszę mówić. – Nie mam ostatniego rozdziału. Naprawdę nie mam. Materiał, który od niej dostałem, jest niekompletny. Opisuje ty lko historię ży cia Reeda Wakefielda i ostatnie miesiące przed jego śmiercią. Cassidy zatrzy mała ostatni rozdział. Powiedziała, że ujawnia w nim szczegóły na temat
osób odpowiedzialny ch za jego śmierć. – Chwila, przecież uznano, że przy czy ną by ło przy padkowe przedawkowanie leków – powiedział Rook. – My ślałem, że zmarł w samotności. Perkins potrząsnął głową. – Nie według Cassidy Towne. Oczy wiście nic z tego nie pasowało ani do oficjalny ch wy ników badań koronera, ani do informacji zebrany ch przez Nikki w trakcie jej ostatnich wizy t w Dragonfly House i wy ników przesłuchań zainteresowany ch, łącznie z dy rektorem, kierownikiem, Derekiem Snowem i sprzątaczką, która znalazła ciało. Wszy stko wskazy wało na to, że naduży wający leków i niestroniący od narkoty ków aktor przedawkował i zmarł po cichu i samotnie we śnie. Nikt go nie odwiedzał ani poprzedniego wieczoru, ani tamtego ranka, kiedy znaleziono jego ciało. – Panie Perkins, czy Cassidy Towne powiedziała, co ma na my śli, mówiąc „osoby za to odpowiedzialne”? – spy tała Heat. – Nie. – Ponieważ jeśli to prawda, mogłoby to oznaczać wiele różny ch rzeczy. Na przy kład ktoś sprzedał mu narkoty ki albo dał lek na receptę. – Albo nie by ł sam i impreza u niego w pokoju wy mknęła się spod kontroli – uzupełnił Rook. – Ale to by znaczy ło, że nikt nie zadzwonił po policję, nikt nie wezwał karetki, wszy scy po prostu wy szli i zostawili go samego. To wy magało zatuszowania. – W ty m hotelu pracował Derek Snow – dorzuciła Heat. – Czy pomagał tuszować fakty ? Czy by ł ty lko pechowy m naoczny m świadkiem? – Albo uczestniczy ł w imprezie – spekulował Rook. – Niestety, możemy nigdy się tego nie dowiedzieć – powiedział wy dawca. – Cassidy nie oddała mi tego ostatniego rozdziału. – Może dlatego, że nie wiedziała jeszcze wszy stkiego? – zapy tała detekty w. – Nie – stwierdził Rook. – Znając Cassidy Towne, wiedziała, co ma, i trzy mała to jako kartę przetargową. – Dokładnie tak – przy taknął Perkins. – Wszy stko miała dopięte na ostatni guzik w ty m sensacy jny m rozdziale. Mówiła, że ujawni w nim całą prawdę. A kiedy dostarczy ła część manuskry ptu, powiedziała, że chce renegocjować warunki finansowe. Nie uwierzy liby ście, czego zażądała. Ta kobieta próbowała nas wy kończy ć. – Co za ironia losu – powiedział Rook. Kiedy Nikki rzuciła mu karcące spojrzenie, wzruszy ł ramionami. – Daj spokój, też tak pomy ślałaś.
_______ Kilka minut później po powrocie na posterunek Nikki rozdzieliła duet Raley –Ochoa. Wiedząc, że ta sama osoba zabiła Estebana Padillę, Cassidy Towne i Dereka Snowa, przy dzieliła Ochoi zadanie zdoby cia z firmy wy najmującej limuzy ny, w której pracował Padilla, rejestrów kursów, aby sprawdzić, czy Reed Wakefield znajdował się na liście pasażerów tej nocy, której zmarł, albo poprzedniej. Raley a z kolei wy znaczy ła do zbadania nagrań z kamery bezpieczeństwa doty czący ch napaści na Mitchella Perkinsa. Rook skończy ł rozmawiać przez telefon i dołączy ł do zgromadzenia na środku pokoju. – Rozmawiałem przed chwilą z asy stentką Perkinsa w wy dawnictwie Epimetheus Books. Zrobili PDF-a z manuskry ptu Cassidy i zaraz prześlą go nam e-mailem. Powinien dotrzeć tutaj, zanim przy będzie drukowana kopia, więc będziemy mogli od razu się nim zająć. Uwaga Nikki przeniosła się na białą tablicę i listę nazwisk wy pisaną przez nią starannie wielkimi literami. – Jeśli Perkins mówi prawdę i ostatni rozdział gdzieś tam jest, to znaczy, że ktoś cały czas będzie go szukał. – A następnie odwróciła się do nich, tak żeby mogli zauważy ć jej niepokój, i dodała: – I nic go nie powstrzy ma przed ty m, aby go zdoby ć. – Facet miał szczęście. Jak on się czuje? – zapy tał Raley. – Potłuczony, ale wy jdzie z tego – odpowiedziała Heat. – My ślę, że duża część jego bólu bierze się ze świadomości, że mógł uniknąć tego wszy stkiego, gdy by po prostu dał nam ten manuskry pt, kiedy o niego prosiliśmy. – Jeszcze jedna ironia – powiedział Rook. – Epimeteusz to grecki bóg spóźnionego refleksu. – Wszy scy wpatrzy li się w niego bez słowa. – Prawdziwy fakt. Alex, wezmę „Księży ce Saturna” za ty siąc.
_______ By ł już najwy ższy czas, aby przesłuchać Soleil Gray w bardziej oficjalny ch okolicznościach. Ale by ła narzeczona Reeda Wakefielda odpowiedziała na zaproszenie, pojawiając się w pokoju przesłuchań numer 1 ze swoją prawniczką, jedną z najbardziej agresy wny ch, odnoszący ch sukcesy i – co za ty m idzie – drogich specjalistów od prawa karnego w mieście. Detekty w Heat pamiętała Helen Miksit z czasów, gdy by ła naprawdę szczęśliwa, mogąc znaleźć się z nią w ty m samy m pomieszczeniu. Helen by ła twardy m prokuratorem, który kolekcjonował wy roki
skazujące jak trofea, co sprawiało, że policjanci chcieli posy łać jej kwiaty. Ale sześć lat temu Miksit opuściła biuro prokuratora okręgowego i przeszła dla korzy ści na drugą stronę bary kady. Zmieniła się jej garderoba, ale nie jej postawa. Buldog, jak ją nazy wano, odezwała się, zanim Heat i Rook zdąży li zająć miejsca po drugiej stronie stołu. – To są brednie i dobrze o ty m wiecie. – Miło panią znowu widzieć, Helen. – Niespeszona Nikki wślizgnęła się na swoje krzesło. – Obawiam się, że uprzejmości mamy już za sobą. Moja klientka poinformowała mnie, że kilkakrotnie ją nachodziliście, poradziłam jej więc, aby nic wam nie mówiła. – Siedząca obok niej Soleil Gray zajęta by ła skubaniem luźnego kawałka skóry na kny kciu. Odjęła rękę od ust i lekko potrząsnęła głową, aby dać do zrozumienia, że całkowicie się zgadza. Przy jrzawszy się jej, Nikki doszła do wniosku, że nie by ła to gra na zwłokę. Soleil wy glądała raczej na bezbronną niż zadziorną. To drugie należało do towarzy szącej jej władczej damy. – Żeby by ło jasne, jesteśmy tutaj ty lko dlatego, że musimy. A teraz może pani oszczędzić nam wszy stkim wielu kłopotów, jeśli uzna pani, że to nie ma sensu i zamknie sprawę. Nikki uśmiechnęła się do prawniczki. – Dziękuję, pani mecenas. By łam skrupulatna, przy znaję. Pamięta pani, jak to jest po tej stronie, prawda? Ktoś zabija ludzi, policjanci zadają py tania... Taki problem. – Dwukrotnie naszliście moją klientkę w jej miejscu pracy i ty m polowaniem na czarownice przerwaliście jej cy kl zajęć. Przez was straciła wy stęp w wieczorny m programie, a teraz całkowicie wy biliście ją z ry tmu, kiedy przy gotowuje się do nakręcenia jutro nowego wideoklipu. Czy to desperacja, czy pisze pan następny arty kuł? – Miksit skinęła głową w kierunku Rooka. – Och – powiedział – proszę się nie obawiać, nie będzie konty nuacji. Jestem tutaj, bo uwielbiam nadęty ch gości, który ch spoty ka się na komisariatach. Nikki wtrąciła się, zanim ta wy miana zdań niebezpiecznie się zaogniła. – Moja powtórna wizy ta u Soleil miała na celu uzy skanie od niej rzetelnej odpowiedzi po całej serii kłamstw, jakimi nas obdarzy ła za pierwszy m razem. Pani klientka jest powiązana z dwoma ofiarami zabójstw i... – To nic nie znaczy. Powiązania. – Miksit lekceważąco rzuciła to słowo. – Niech pani da spokój, pani detekty w. Nikki by ła przy zwy czajona do zaczepnego sty lu tej kobiety, ale dotąd obserwowała go, siedząc obok niej na sali sądowej w charakterze sprzy mierzeńca, a nie po drugiej stronie stołu. Heat musiała stoczy ć walkę o utrzy manie przewagi w ty m spotkaniu i zrobiła to, konty nuując swój tok my ślenia pomimo odpierania ataków przez przeciwniczkę. – Jedna z ty ch ofiar, Cassidy Towne, pisała książkę na temat śmierci narzeczonego panny Gray,
o czy m właśnie się dowiedzieliśmy. – No proszę, i dlatego nas pani tutaj ściągnęła? Soleil odchrząknęła i głośno przełknęła ślinę. Helen Miksit odegrała teatralną scenę, kładąc jej rękę na ramieniu w geście pocieszenia. – Czy to naprawdę konieczne? To dla niej wciąż otwarta rana. Nikki powiedziała cicho: – Soleil, nie ma w zasadzie żadny ch wątpliwości, że Cassidy Towne została zamordowana, aby powstrzy mać publikację jej książki o okolicznościach śmierci Reeda Wakefielda. – Zamilkła na chwilę, aby uważnie dobrać słowa, bo nie miała pewności, czy piosenkarka należy do spisku, czy sama jest ofiarą. – Jeśli jest pani w to zamieszana albo wie pani coś na ten temat, teraz jest najlepsza pora, aby zacząć mówić. Koniec ukry wania się. – Jak powiedziałam na początku, chciała pani spotkania, to je pani ma. Ale to nie znaczy, że moja klientka będzie w nim uczestniczy ć inaczej niż ty lko przez swoją obecność. Nikki pochy liła się w stronę Soleil. – Czy też tak uważasz? Nie chcesz mi nic powiedzieć na ten temat? – Piosenkarka rozważała to, wy glądało, jakby miała zamiar się odezwać, ale ostatecznie popatrzy ła na prawniczkę, potrząsnęła głową i wróciła do żucia kawałka skóry na kny kciu. – Ma pani swoją odpowiedź, pani detekty w. Rozumiem, że już skończy liśmy ? Heat jeszcze raz spojrzała na Soleil, mając nadzieję nawiązać nić porozumienia, ale ta unikała wzroku Nikki. – Skończy liśmy. Na razie. – Na razie? O nie. To kończy się tu i teraz. Jeśli chce się pani zobaczy ć swoje nazwisko wy tłuszczoną czcionką w ry bry ce „Page Six”, proszę napastować kogoś innego. – Miksit podniosła się z krzesła. – I słowo ostrzeżenia. Może się pani przekonać, że kiedy machina PR-owa zmienia kierunek, nie zawsze jest to przy jemne. Heat odprowadziła je do drzwi, a kiedy patrzy ła, jak idą przez hol, czuła jeszcze większą pewność, że Soleil jest w to wplątana. Nie by ła ty lko pewna, w jaki sposób.
_______ Nikki wróciła do sali, gdzie Rook siedział już przy swoim komputerze, czy tając pierwsze strony PDF-a książki Cassidy Towne, który przy szedł, gdy przesłuchiwała Soleil Gray. Na własny m krześle przy biurku zastała detekty w Hinesburg piszącą coś w jej notatniku długopisem z jej kubka
na przy bory do pisania. – Czuj się jak u siebie, Sharon. – Nikki cały czas jeszcze czuła napięcie po spotkaniu z Soleil i Buldogiem, więc wy rzucenie z siebie rozdrażnienia w kierunku Hinesburg przy niosło jej odrobinę ulgi. Poczucie winy odłoży ła na potem. – Dobry żart – odpowiedziała detekty w całkowicie nieświadoma ironii. Jeszcze jedna iry tująca cecha charakteru, ale przy najmniej zaoszczędzi to Nikki przeprosin. – Właśnie zostawiałam ci notatkę. Sprawdziłam tego pry watnego detekty wa, który m posłuży ła się Elizabeth Essex, aby śledził jej niewiernego by łego męża. To miejscowy gość ze Staten Island, z którego usług korzy sta jej prawnik. Nie nasz Teksańczy k. Heat nie by ła zaskoczona nowinami, ale przy najmniej ten jeden nierozwiązany wątek znalazł swoje zakończenie. – A co z inny mi klientami Rance’a Wolfa, jak stoimy w ty m temacie? – Rozmawiałam z kierownikiem Hard Line Security w Vegas. Jest chętny do współpracy i robi dla mnie listę. Zarówno firm, jak i klientów indy widualny ch. Zapy tałam go też o inne zlecenia Teksańczy ka. Powiedział, że prowadzą rejestry zleceń swoich ludzi, jako że zgodnie z polity ką ich firmy agenci muszą je ujawniać, aby uniknąć konfliktu interesów. Też nam je udostępni. Dam ci znać, gdy ty lko przy jdą. Detekty w Hinesburg wy kazy wała ogromną dbałość o szczegóły i inicjaty wę, dlatego by ła tak doskonałą policjantką. I dlatego Nikki tolerowała jej iry tujące cechy. – Dobra robota. Sharon, przepraszam, jeśli zabrzmiałam, jakby m by ła rozdrażniona. – Kiedy ? – spy tała detekty w Hinesburg i odeszła do swojego biurka. Ochoa zameldował się z Rolling Service Limousine. W tle rozmowy z nim Nikki sły szała klucz pneumaty czny i wy obraziła sobie, jak miejski samochód dostaje nową oponę. – Mam tu coś dziwnego. Jesteś na to gotowa? – Zamówienie na kurs od Reeda Wakefielda z listem pożegnalny m? – zapy tała Nikki. – Nie ma żadnego zamówienia na kurs od Reeda Wakefielda. W rzeczy samej, żadny ch zamówień na kursy z tamtej nocy, gdy Wakefield zmarł. Kazałem już Raley owi sprawdzić dane, które wy drukowaliśmy, też nic tam nie ma. Sprawdzaliśmy je, jeszcze zanim wy pły nęła sprawa z Reedem Wakefieldem, założy liśmy więc, że po prostu Padilla wziął sobie wtedy wolne. Ale daj spokój, mówimy teraz o wszy stkich zamówieniach na kursy z tamtej nocy. Zupełnie, jakby wszy scy kierowcy wzięli sobie wtedy wolne i nikt nie miał żadny ch zleceń. Rozumiesz, do czego zmierzam? – Nikki powoli uświadamiała sobie znaczenie brakujący ch dany ch. Siła ciężkości. Zasięg. I ponownie rozległ się szum klucza ze sprężony m powietrzem. – Jesteś tam? – O co tu chodzi, Oach? Jak się z tego tłumaczą?
– Kierownik się ty lko głupkowato uśmiecha i mówi „Mnie proszę nie py tać”. Powodzenia z udowodnieniem czegokolwiek, ci goście są za spry tni. – Tak – zgodziła się Nikki. – Będą mówić, że to włamanie albo że zrobił to jeden z kierowców. Nawet sam Padilla, ze złośliwości. – A potem dodała: – Tak dla potwierdzenia, Padilla pracował tej nocy, zgadza się? – To potwierdzili. To by ło tuż przed ty m, jak go zwolnili. – Więc co? Wszy stkie zamówienia zostały wy darte z księgi? – Nie. Tak naprawdę to zostały wy cięte.
_______ Godzinę później Nikki wy szła z biura kapitana Montrose’a, zdawszy mu relację z wszy stkich wątków śledztwa, tak żeby mógł zrobić to samo dla swoich przełożony ch w Komendzie Głównej. Kapitan miał zaufanie do detekty w Heat i powiedział, że objęła śledztwem wszy stkie aspekty, który mi on by się zajął. Dodatkowe konferencje prasowe miały na celu uciszenie mediów, które naciskały na centralę. Mając na uwadze nadchodzącą możliwość awansu, uśmiech i wy kony wanie telefonów stały się ulubiony m zajęciem dowódcy, który co godzinę informował przełożony ch na bieżąco. Raley urządził na swoim biurku wy stawkę. Piętrzy ły się na nim cy frowe kopie nagrań wideo z kamery bezpieczeństwa w garażu na parkingu, gdzie dzisiejszego ranka napadnięto Perkinsa, jak również z wszy stkich sklepów i rezy dencji wy posażony ch w kamery na całej długości Dziewięćdziesiątej Szóstej. – Mam przed sobą długą noc, ale jeśli będziemy mieli szczęście, może któreś z nich da nam wy raźny obraz napastnika. – Uruchamiając jedno z nagrań z kodem czasowy m, zapy tał: – Nie sądzisz więc, że to by ł Teksańczy k? – Niczego by m nie wy kluczy ła, Rales, nie w ty m przy padku – odpowiedziała Nikki. – Ale złamałam Wolfowi obojczy k i nadweręży łam mu ramię. Z Perkinsa żaden Ironman, ale ktokolwiek obezwładnił go w ten sposób, musiał mieć trochę siły. Nie obstawiałaby m więc krążącego rannego. Poszła do Rooka siedzącego przy zarekwirowany m biurku po drugiej stronie sali, żeby dowiedzieć się, co wy czy tał w manuskry pcie Cassidy Towne. Jeszcze zanim przemówił, wy czuła jakieś dziwne fluidy. Zlekceważy ła je, kładąc to na karb sztubackiej zazdrości o Petara. – No i co tam masz ciekawego?
– Przeczy tałem już jedną czwartą – powiedział. – Fakty cznie, tak jak powiedział Mitchell Perkins. Historia Reeda Wakefielda. Przy gotowała tło, ale żadny ch sensacji. Chociaż przy dałby się ktoś, kto by to zredagował. – Na jego twarzy znowu pojawił się ten dziwny wy raz. – Co? – Na biurku masz wy druk. A dokładniej mówiąc, w biurku. Włoży łem do szuflady. – Rook, albo powiesz, co ci chodzi po głowie, albo przy sięgam, mimo że nie mamy tu aresztu ty mczasowego, to zorganizuję jeden specjalnie dla ciebie. Przez moment się zastanawiał, a potem otworzy ł swoją torbę i wy jął z niej gazetę. By ło to popołudniowe wy danie New York Ledgera, otwarte na rubry ce „Buzz Rush”. Wy dawcy stwierdzili, że od czasu morderstwa Cassidy Towne nazwa rubry ki zy skała na wartości, utrzy mali ją zatem. Pisali do niej gościnni autorzy, do czasu ostatecznego wy boru. Tego dnia rubry ka by ła firmowana anonimowo przez kogoś o pseudonimie Żądło. Nikki poczuła rumieńce na twarzy, gdy zobaczy ła ty tuł. ŻĄDZA GORĄCZKI Gorąca detektyw nowojorskiego wydziału zabójstw i dziewczyna z okładki Nikki Heat wraz ze swoim chłopakiem pisarzyną Jamesonem Rookiem ramię w ramię zaangażowali się w inną sprawę, tym razem próbując rozwiązać tajemnicę morderstwa nestorki tej rubryki, Cassidy Towne. Najwyraźniej przelotny smak sławy sprawił, że Heat znów zapragnęła znaleźć się w centrum uwagi, gdyż wkroczyła w świat ludzi show-biznesu i towarzystwa z wysokich sfer, w szczególności biorąc na celownik piosenkarkę Soleil Gray. Detektyw Heat podążała wszędzie za byłą liderką grupy Shades, łącznie z salami prób, a nawet na uroczysty występ w programie „Later On”, gdzie zepsuła próbę panny Gray, pokazując jej zdjęcia z autopsji zadźganych nożem ofiar! Jako że Soleil nie ćwiczyła numeru ze „Sweeneya Todda”, można by się zastanawiać, o co ta cała gorączka? Czy pewna pani detektyw przygotowuje się do następnego zbliżenia, panie DeMille? Heat podniosła głowę znad gazety, a Rook powiedział: – Nikki, tak mi przy kro. W głowie jej szumiało. Oczami wy obraźni widziała ciężarówki rozładowujące powiązane sterty Ledgera na krawężnikach przy kioskach z gazetami w cały m mieście. Egzemplarze leżące na stolikach w holach apartamentowców albo lądujące na wy cieraczkach... Kapitan Montrose odbierający telefon z centrali. Przy pomniała sobie też spotkanie z Soleil Gray i Helen Miksit sprzed kilku godzin, i słowa prawniczki, które ta rzuciła na pożegnanie: że machina PR może obrócić się przeciwko niej. Nikki miała pewność, że to by ła pogróżka ze strony Buldoga.
– Dobrze się czujesz? – zapy tał Rook. W jego serdeczny m tonie Nikki sły szała całe współczucie dla kłębiący ch się w jej wnętrzu uczuć, burzy smutku i złości, w której wirowały pogniecione strony First Press i New York Ledgera. Podała mu gazetę. – Chcę z powrotem moje piętnaście minut.
_______ Jameson Rook wezwał taksówkę, aby zawiozła go do domu. Nikki poprosiła go o spokojny wieczór i uszanował jej ży czenie bez py tania, jedy nie z lekkim odcieniem paranoi, że mogłaby się spotkać z Petarem. Po zdaniu raportu kapitanowi Montrose’owi na temat arty kułu w Ledgerze każde z nich wzięło egzemplarz manuskry ptu Cassidy Towne, aby przeczy tać go wieczorem. Rook obiecał, że zadzwoni jedy nie w przy padku, gdy by wy skoczy ło coś ważnego. – Raczej wy ślij mi e-mail – powiedziała i zobaczy ł w niej potrzebę znalezienia w ży ciu oazy samotności. Prawdopodobnie zacznie od kąpieli w lawendzie w tej swojej żeliwnej wannie z uchwy tami. Wy siadł z czarnej taksówki w Tribeca, ominął sterty śmieci i skierował się na schody wejściowe, trzy mając w zębach torbę z chińszczy zną na wy nos i szukając klucza do drzwi. Zdawało mu się, że sły szy w pobliżu odgłoś kroków. Na ulicy nie by ło żadnego ruchu. Rook widział, jak jego taksówka znika za rogiem. Gdy tak my ślał o manuskry pcie, który miał w torbie, i rozważał walkę albo ucieczkę, dostrzegł ruch w cieniu schodów i obrócił się z uniesiony mi pięściami, aby stanąć twarzą w twarz z podchodzącą do niego córką Cassidy Towne. – Wy straszy łam pana? – zapy tała Holly Flanders. – Nie. – Wy jął z ust torbę i powiedział wy raźniej: – Nie. – Czekam tu od kilku godzin. Rozejrzał się dookoła, insty nkt podpowiadał mu, żeby by ł ostrożny i upewnił się, że nie zostanie zaskoczony przez jej kompana. – Jestem tu sama – powiedziała. – Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam? – W zeszły m ty godniu, po ty m jak widziałam pana kilka razy u mojej matki, zwinęłam klucz do nowego zamka z warsztatu JJ-a i weszłam do środka, żeby sprawdzić, kim pan jest. Znalazłam pana nazwisko i adres na pokwitowaniach dla kuriera. – Przedsiębiorcze i przerażające jednocześnie.
– Muszę z panem porozmawiać – powiedziała Holly. Zrobił jej miejsce w kuchni po drugiej stronie baru w kształcie litery L, tak że nie musieli siedzieć obok siebie. Chciał na nią patrzeć podczas rozmowy. – Chińska rozry wka – zaanonsował, rozpakowując torbę. – Zawsze biorę za dużo, więc się częstuj. Początkowo nic nie mówiła, gdy ż całą energię włoży ła w posiłek. Holly Flanders by ła szczupła, ale miała podkrążone oczy i cerę osoby, która nie by ła niewolnikiem piramidy ży wieniowej. Gdy skończy ła swoją porcję, dołoży ł jej wieprzowiny i smażonego ry żu. Podniosła dłoń, mówiąc: – Dziękuję, wy starczy. – Weź wszy stko – powiedział Rook. – W Beverly Hills są głodujące dzieciaki, wiesz? Oczy wiście z własnego wy boru. Kiedy skończy ła, zapy tał: – O czy m chciałaś ze mną porozmawiać? Przy okazji, to jedna z moich wspaniały ch cech jako reportera. Zadawanie nieoczy wisty ch py tań. – Jaaasne. – Zachichotała uprzejmie i skinęła głową. – Dobra, czułam, że mogę to zrobić, bo by ł pan dla mnie miły, gdy przy łapaliście mnie tamtego dnia. I rozumie pan sy tuację braku rodzica. – Racja – powiedział i czekał, zastanawiając się, dokąd to wszy stko zmierza. – Wiem, że ma pan zamiar napisać ten arty kuł o mojej matce, zgadza się? I... – Holly zrobiła przerwę, a on dojrzał odbły sk światła w jej oczach, gdy zaszkliły się łzami. – I wiem, że wszy scy przy puszczalnie mówią panu, jaka ona by ła zła. A ja jestem tutaj, żeby powiedzieć panu, że to wszy stko, do cholery, prawda. – W głowie Rooka powstał obraz Holly stojącej nad łóżkiem matki, gdy ta spała, trzy mającej wy celowaną w nią broń, niemal zdecy dowanej pociągnąć za spust. – Ale przy szłam tu powiedzieć panu, żeby nie robił z niej pan całkowitego potwora. – Wargi Holly zadrżały, jakby ży ły własny m ży ciem, i łzy popły nęły jej po policzkach. Rook podał jej swoją serwetkę, a ona otarła nią twarz i wy dmuchała nos. – Jestem na nią wściekła. Może nawet bardziej teraz, gdy jej nie ma, bo nie mogę jej tego wszy stkiego wy garnąć. Dlatego też jej nie zabiłam; nie skończy ły śmy ze sobą, wie pan? Rook nie wiedział, więc ty lko przy taknął głową i słuchał. Wy piła trochę piwa, a gdy usadowiła się wy godnie, by móc konty nuować, powiedziała: – Te wszy stkie złe rzeczy, które pan o niej sły szał, są prawdą. Ale poza ty m jest jeszcze jedna sprawa. Jakieś osiem lat temu moja matka skontaktowała się ze mną. W jakiś sposób zdoby ła informację, do jakiej rodziny zastępczej trafiłam, i dostała od nich pozwolenie, aby zabrać mnie na obiad. Poszły śmy na hamburgery do Jackson Hole, jednego z moich ulubiony ch miejsc w
sąsiedztwie, i by ło dziwacznie. Kazała kelnerce zrobić nam zdjęcie, zupełnie jakby to by ła impreza na moje urodziny albo coś w ty m sty lu. Nic nie jadła, ty lko siedziała tam, mówiąc mi, jak jej by ło ciężko, gdy się dowiedziała, że jest w ciąży, i jak my ślała najpierw, że mnie zatrzy ma, więc nie zrobiła skrobanki, a potem zmieniła zdanie w ciągu miesiąca, bo to by nie zdało egzaminu – powiedziała „to”, zupełnie jakby m by ła rzeczą. W każdy m razie opowiedziała mętnie całą historię o ty m, dlaczego to zrobiła, a potem mówiła, że długo nad ty m my ślała i źle się z ty m czuła – agonia, pamiętam, że uży ła tego słowa, że czuła się, jakby wciąż by ła w agonii – i zapy tała, co ja o ty m sądzę, czy może mogły by śmy porozmawiać o ty m, żeby się zejść. – Masz na my śli... – Zgadza się. Jakby my ślała, że może tak znienacka się pokazać i zmienić zdanie na temat porzucenia mnie, a ja po prostu wsiądę z nią do cholernej Acury i będziemy razem ży ły długo i szczęśliwie. Rook długo się namy ślał, zanim spy tał: – Co jej odpowiedziałaś? – Wy lałam jej na twarz wodę z lodem i wy szłam. – Część Holly Flanders prezentowała dumny sprzeciw. Rook wy obraził sobie, że wcześniej przez lata opowiadała tę historię przy jaciołom albo ćmom barowy m i napawała się ty m heroiczny m aktem odcięcia się od matki, poety ckim, bo balansujący m na krawędzi. Ale widział też inną część Holly Flanders, tę, która przy wiodła ją do jego drzwi, czekającą w ciemności, kobietę odczuwającą ciężar emocji, jakie nie są obce jakiejkolwiek duszy posiadającej sumienie, a która musi znosić niezagojoną ranę odrzucenia drugiej osoby. I to zimną wodą. – Holly, ile ty wtedy miałaś lat, kilkanaście? – Nie przy szłam tutaj, aby uwolnić się z kłopotów, dobra? Ponieważ dowiedział się już pan, że oddała mnie do rodziny zastępczej, to nie chciałam, aby pan my ślał, że na ty m się skończy ło. Patrzę teraz wstecz, z upły wem lat, i zdaję sobie sprawę, że ona nie umy ła rąk ot, tak i nie odeszła, wie pan? – Jedny m długim haustem dokończy ła piwo i wolno odstawiła szklankę. – Wy starczy, że będę musiała jakoś sobie z ty m radzić do końca ży cia. Nie chciałam pogarszać sprawy, pozwalając panu opisać jej historię bez informacji, że jednak by ło w niej coś więcej niż ty lko oddanie mnie. Po drodze do drzwi wspięła się na palce, żeby pocałować Rooka. Sięgnęła do jego ust, a on zaoferował jej policzek. – Czy to z powodu tego, co robię? – spy tała. – Ponieważ czasami robię to za pieniądze? – Ponieważ w pewny m sensie jestem z kimś inny m. – Uśmiechnął się. – W każdy m razie
pracuję nad ty m. Dała mu swój numer telefonu komórkowego, na wy padek gdy by chciał porozmawiać na temat arty kułu, i wy szła. Gdy Rook poszedł z powrotem do kuchni, żeby pozmy wać naczy nia, podniósł jej talerz. Pod spodem znalazł niewielkie kolorowe zdjęcie, które wy glądało, jakby by ło wielokrotnie składane. Widniały na nim Cassidy Towne i jej nastoletnia córka siedzące przy stoliku w Jackson Hole. Cassidy się uśmiechała, natomiast Holly cierpliwie to znosiła. Jedy na rzecz, na którą Rook by ł w stanie patrzeć, to szklanka wody z lodem.
_______ Następnego ranka Heat i Rook usiedli razem przy jej biurku, aby porównać notatki na temat manuskry ptu Cassidy Towne. Najpierw jednak Rook spy tał, czy miała jakieś nieprzy jemności związane z arty kułem w Ledgerze, a Nikki odpowiedziała: – Jeszcze nie, ale dzień się dopiero zaczął. – Wiesz, że za ty m wszy stkim stoi Buldog – powiedział Rook. – Wątpię, żeby ona by ła autorką, kimkolwiek jest Żądło, ale jestem pewna, że prawniczka Soleil wy korzy stała wszy stkie swoje kontakty, aby przekazać mi wiadomość. Opowiedział jej o wizy cie Holly Flanders, a Nikki stwierdziła: – To urocze, Rook. W pewny m sensie przy wraca wiarę w człowieczeństwo. – To dobrze, bo niewiele brakowało, a nie dowiedziałaby ś się o ty m – powiedział. – Dlaczego miałby ś mi nie powiedzieć? – Wiesz dlaczego. Bałem się, że mogłaby ś sobie z tego zakpić. Młoda kobieta przy chodzi do mojego mieszkania tego wieczoru, kiedy mówię ci, że będę w domu sam na sam z lekturą. – To miłe, że pomy ślałeś, iż mnie to obchodzi. – Nikki odwróciła się i zostawiła go, żeby to rozgry zł, a sama otworzy ła manuskry pt. Heat uży ła spinaczy do papieru, a Rook żółty ch karteczek samoprzy lepny ch, ale oboje zaznaczy li ty lko kilka fragmentów w książce, które miały związek ze sprawą. Żaden z nich nie rzucał bezpośredniego podejrzenia na kogokolwiek, kto mógł się przy czy nić do śmierci autorki rubry ki towarzy skiej. I co ważniejsze, nie by ło żadny ch konkretny ch wskazówek doty czący ch nieprzewidziany ch okoliczności zgonu Reeda. Wszy stko by ło zręcznie sformułowane przez Cassidy Towne w postaci przebiegły ch py tań i aluzji przy gotowujący ch wy buchową sensację w punkcie kulminacy jny m. Zaznaczy li dokładnie te same fragmenty. Przeważnie pojawiało się w nich nazwisko Soleil
Gray i epizody z jej pijackiego, narkomańskiego związku z Reedem. W opowieściach z planu filmowego Reed Wakefield jawił się jako ponura postać, która po zerwaniu z Soleil zanurzy ła się głębiej w rolę nieślubnego sy na Bena Franklina. Jego pasja, aby uciec od własnego ży cia w świat granej przez niego postaci, według wielu osób mogła doprowadzić go do Oscara, nawet pośmiertnie. Większość książki zawierała te informacje na temat Wakefielda, które opinia publiczna już dobrze znała, ale by ły tam szczegóły, do który ch jedy nie Cassidy mogła dotrzeć. Nie oszczędzała aktora, ujawniając wszy stkie jego wady. Jedną z bardziej obciążający ch, chociaż niewielkiego formatu historii by ła ta związana z aktorem partnerujący m Reedowi w trzech poprzednich filmach, jego ówczesny m przy jacielem. Wieść niosła, że gdy Reed nabrał przekonania, iż jego partner namówił reży sera „Sand Maidens”, epickiej opowieści spod znaku płaszcza i szpady z komputerowy mi efektami specjalny mi, aby ten ponownie zmontował scenę bitwy, tak aby by ło więcej zbliżeń jego niż Reeda, Wakefield nie ty lko skreślił go z listy przy jaciół, ale też się zemścił. Do biura żony aktora dotarły zdjęcia zrobione telefonem komórkowy m, na który ch mężczy zna wkładał rękę pod spódniczkę jednej z gorący ch dziewczy n na przy jęciu kończący m zdjęcia. Na odwrocie jednego ze zdjęć widniał napis: „Nie przejmuj się. To nie miłość, to lokalizacja”. Zarówno Heat, jak i Rook odnotowali sobie, żeby przedy skutować tę kwestię, i zgodzili się oboje, że chociaż przewrażliwiony ekspartner ostatecznie się rozwiódł, nie stanowiło to moty wu zabójstwa Cassidy Towne, gdy ż to on właśnie opowiedział jej całą historię. Zebrany materiał by ł pełną anegdot kroniką sty lu ży cia toczącego się wokół głośny ch imprez, alkoholu oraz narkoty ków, w którego centrum znajdował się utalentowany, wrażliwy aktor. Heat i Rook niezależnie od siebie doszli do wniosku, że jeśli ostatni zaginiony rozdział spełniał swoją funkcję, książka mogła by ć hitem. Z materiału, który przeczy tali, nie wy nikało jednak nic na ty le sensacy jnego, aby usprawiedliwić morderstwo autorki w celu ukry cia wsty dliwy ch faktów. Ale z drugiej strony, w przedostatnim rozdziale, na który m manuskry pt się kończy ł, Reed Wakefield wciąż jeszcze ży ł.
_______ Detekty w Raley, który często przeklinał swoją rolę osoby zajmującej się przeglądaniem nagrań wideo z kamer bezpieczeństwa, tego ranka przy pieczętował swój los. Gdy Heat i Rook szli za Ochoą, który poprosił ich do biurka Raley a, Nikki już z daleka wy wnioskowała z twarzy Raley a, że ten ma właściwą stop-klatkę na ekranie. – Co tam masz, Rales? – zapy tała, gdy otoczy li jego biurko.
– Przeglądałem ostatnie nagranie i trafiłem na to, pani detekty w. Z garażu na parkingu widać by ło ty lko nogi i stopy podejrzanego. Napastnik zdawał się biec na wschód po ataku na Perkinsa, więc przebadałem tamten kwartał i następny. Mały sklepik elektroniczny na rogu Dziewięćdziesiątej Szóstej i Broadway u uchwy cił ten obraz na chodniku obok, kod czasowy sześć minut po napaści. Pasuje do opisu, a ponadto nasz podejrzany trzy ma gruby plik papierów, coś jak manuskry pt. – Dasz mi spojrzeć? – spy tała Heat. – Jak najbardziej. – Raley podniósł się z krzesła, przewracając jeden z trzech pusty ch kubków po kawie stojący ch na blacie. Nikki obeszła naokoło, aby przy jrzeć się stop-klatce na jego monitorze. Dołączy ł do niej Rook. Stop-klatka uchwy ciła napastnika, gdy całą twarzą by ł zwrócony do kamery. Przy puszczalnie zareagował na ukazanie się na ży wo na ekranie telewizora LED w witry nie sklepu elektronicznego. Pomimo ciemnego kaptura i okularów lotniczy ch nie by ło najmniejszej wątpliwości, kto to by ł. Co więcej, nawet na niewy raźny m czarno-biały m obrazie z kamery bezpieczeństwa widać by ło, że napastnik ma w rękach skradzione pół ry zy manuskry ptu zapisanego tekstem z podwójną interlinią. – To zamy ka sprawę, Raley. – Detekty w nic nie powiedział, rozpromienił się ty lko, mrużąc zapuchnięte z niewy spania oczy. – Dam ci przy jemność sporządzenia nakazu. Ochoa? – Przy gotować nasz pojazd? – Teraz by łby najlepszy moment – odpowiedziała. A potem, kiedy ci dwaj wy szli, aby udać się do swoich zadań, zwróciła się do Rooka, nie kry jąc uśmiechu. – Jestem gotowa na moje zbliżenie, panie DeMille.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
D etekty w
Heat wiedziała, że Soleil Gray ma tego dnia nagranie wideoklipu, ponieważ
poprzedniego dnia powiadomiła ją o ty m prawniczka piosenkarki, gdy oskarży ła ją o napastowanie swojej klientki w miejscach pracy. No cóż, trzeba będzie dodać jeszcze jedno do tej listy. W swoim notatniku Nikki odszukała numer Allie z wy twórni pły towej Rad Dog Records i dowiedziała się, gdzie kręcą teledy sk. Asy stentka firmy nagraniowej powiedziała, że nie w studiu, ty lko w plenerze, i udzieliła Heat wszy stkich wskazówek, łącznie z ty m, gdzie zaparkować. Piętnaście minut później, po krótkiej jeździe Dwunastą Aleją w kierunku południowy m, Heat i Rook przedarli się przez bramę z plecionej siatki i minęli kilkoro zapuszczający ch żurawia paparazzi. Niektórzy z nich półleżeli na swoich motocy klach. Nikki pokazała odznakę wy najętemu ochroniarzowi i wjechała na parking przy lotniskowcu USS Intrepid zacumowany m przy nabrzeżu 86. Po drodze Rook zapy tał Nikki, czy nie obawia się, że Allie mogła zadzwonić i uprzedzić Soleil o ich wizy cie. – To by mnie bardzo zdziwiło. Ostrzegłam ją, żeby tego nie robiła, i dodałam, że mogłoby to grozić aresztem. Uświadomiłam jej, że gdy by ktoś uprzedził Soleil, ta osoba mogłaby zostać oskarżona o współudział w przestępstwie. Allie powiedziała, że nie mam się czy m martwić, że wy jdzie na długi lunch i zostawi komórkę na biurku. Wy łączoną. Z jej tonu wy nikało, że nawet rozwiąże umowę z operatorem. W karawanie razem z Heat by ł też jadący tuż za nią wóz Raley a i Ochoi, a za nimi ciężarówka wioząca kilkoro mundurowy ch na wy padek, gdy by by ł jakiś problem z tłumem. Jeszcze w czasie pracy w dziale przestępczości zorganizowanej Nikki nauczy ła się, że niewiele zaplanowany ch aresztowań przebiega ruty nowo, więc zawsze opłaca się na chwilę przy stanąć i wy obrazić sobie, w co się wchodzi, a nie ty lko ruszać na hura. Istniała niewielka szansa, że na zewnątrz zgromadzili się fani Soleil, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, by ła próba wepchnięcia skutej kajdankami arty stki nominowanej do Grammy i zdoby wczy ni podwójnej platy nowej pły ty na ty lne siedzenie jej forda crown victoria przy jednoczesny m odpy chaniu chmary gorliwy ch wy znawców. Wszy scy zaparkowali przodem do wy jścia, szy kując się na bły skawiczny odjazd. Kiedy
wy siedli z samochodów, każdy, łącznie z Nikki, zrobił to samo: zadarł wy soko głowę, aby móc się przy jrzeć emery towanemu lotniskowcowi piętrzącemu się nad nimi. – Sprawia, że czujesz się bardzo mały – powiedział Raley. Wciąż wy ciągając szy ję w stronę pły wającego muzeum, Ochoa zapy tał: – Ile to coś ma wy sokości? – Jakieś sześć pięter – powiedział Rook. – I to ty lko licząc od nabrzeża, na który m jesteśmy. Od powierzchni wody dodaj jeszcze jedno piętro albo nawet dwa. – Co to jest, panowie? – spy tała Heat. – Wy cieczka czy aresztowanie? Szli gęsiego obok ty mczasowej bazy oddzielającej parking dla ekipy, przenośne garderoby i stołówkę. Pracownik cateringu przy gotowy wał na ogromny m grillu kawałki kurczaka, a jesienne powietrze wy pełnione by ło mieszanką spalin z generatora i dy mu z grilla. Na szczy cie głównego pomostu przy witała ich młoda kobieta w T-shircie i bojówkach, której laminowana plakietka informowała, że jest asy stentką reży sera. Gdy Heat przedstawiła się i zapy tała, gdzie odby wają się zdjęcia, asy stentka wskazała na pokład startowy lotniskowca. Podniosła do ust walkie-talkie i powiedziała: – Powiem im, że państwo idziecie. – Proszę tego nie robić – poleciła jej Heat. Zostawiła przy niej mundurowego, aby tego dopilnował i obserwował wy jście. Wjechali windą na samą górę, po czy m Heat i Rook wy siedli na główny m pokładzie i usły szeli z play backu kawałek „Navy Brats”, rozlegający się na rufie lotniskowca. Podąży li w kierunku muzy ki, a gdy obeszli Blackbirda A-12, samolot zwiadowczy z czasów zimnej wojny i jeden z jakichś trzy dziestu zaparkowany ch tam statków powietrzny ch, znaleźli się na ty łach niewielkiej armii ekipy realizującej teledy sk. By ło tam też całe zaopatrzenie: rekwizy ty, oświetlenie, kilometry kabli oraz trzy kamery HD: jedna na podwy ższeniu, stabilizator kamery przy mocowany do osiłka o zdolnościach baletowy ch i wy sięgnik do ujęć planu ogólnego z góry. Trafili akurat na środek ujęcia. Soleil Gray tańczy ła numer, który ćwiczy ła w trakcie ich wizy ty w Chelsea, a potem przed programem „Later On”. Ubrana w swój biały try kot pokry ty cekinami robiła gwiazdy między my śliwcem F-14 Tomcat a śmigłowcem Chickasaw, ty lko że ty m razem coś się zmieniło. W jej wy stępie widać by ło napięcie, energię i podniecenie, które zachowała dla kamer i który m się poddała, gdy operator stabilizatora kamery wy cofał się, aby jechać obok niej, a ona wy kony wała gwiazdy przez całą szerokość pokładu, aż perfekcy jnie wy lądowała w oczekujący ch jej ramionach męskich tancerzy ubrany ch w stroje mary narskie. – Przewiduję w Taconic niezłe więzienne show – szepnął Rook do Nikki. Reży ser, który oglądał to wszy stko na podzielony m ekranie osłoniętego kapturem monitora,
krzy knął „cięcie”, spojrzał na swoich operatorów kamery, a gdy dostał od nich potwierdzenie, zarządził zmianę dekoracji. Kiedy przy gasły światła wy pełniające pokład i dy żurni zaczęli ciągnąć fragmenty dekoracji do następnego kawałka, Heat wy konała swój ruch. Razem z podążający m tuż za nią Rookiem poszła szy bko w kierunku krzesła reży sera planu, gdzie mimo rześkiego chłodnego powietrza Soleil Gray ocierała pot z twarzy. Gdy już by li jakieś trzy metry od niej, drogę zagrodził im olbrzy mi osiłek z ogoloną głową, ubrany w żółtą ochroniarską wiatrówkę. – Przy kro mi, ale to jest zamknięty plan. Jutro będzie wznowienie wy cieczek. – Nie by ł niemiły, po prostu wy pełniał swoje zadania, tak jak miał to wy pisane na plecach. Nikki ściszy ła głos, pokazała odznakę i uśmiechnęła się. – Oficjalna sprawa policji. Piosenkarka jednak, czujna na wszy stko, co dzieje się na planie – albo może specjalnie wy czulona na takie sy tuacje – odsunęła ręcznik z twarzy i szeroko otwarty mi oczami wpatrzy ła się w Nikki. Podeszła do niej makijaży stka, aby poprawić zmazany ręcznikiem makijaż, ale Soleil odepchnęła ją, całą uwagę skupiając na gościach i jednocześnie wy ślizgując się z fotela. Heat odsunęła ochroniarza i podeszła do niej, mówiąc: – Soleil Gray, policja nowojorska. Mam nakaz... W ty m momencie Soleil odwróciła się i zaczęła uciekać. Kilka kroków za nią, od strony portu, znajdował się mały namiot służący jako przebieralnia dla staty stów, a nad nim przejście prowadzące na metalowe schody. W połowie drogi jej ucieczki zza namiotu wy szli Raley i Ochoa z towarzy szący mi im trzema oficerami w mundurach. Soleil odwróciła się, by zmienić kierunek i pobiec w stronę włazu, który m Heat i Rook weszli na pokład, ale tamto wejście by ło zablokowane przez drugą parę oficerów. Rook chciał przeciąć jej drogę, więc ponownie skręciła. Jego ruch odwrócił nieco jej uwagę, nie zauważy ła, że pół kroku dalej by ła Nikki. Heat rzuciła się w jej stronę, ale Soleil usły szała odgłos jej kroku i puściła się prosto. Nikki z rozpędu zatoczy ła się na wieszak z garderobą i w momencie, w który m odzy skiwała równowagę, podejrzana przebiegła jak strzała przez pokład szerokości boiska do piłki nożnej, w stronę sterburty lotniskowca. Ekipa towarzy sząca Soleil – dy żurni, elektry cy, tancerze, reży ser – stała nieruchomo, patrząc w osłupieniu i niedowierzaniu. W Heat odezwał się insty nkt i wy ciągnęła broń. Członkowie ekipy wy dali odgłos, wy starczająco ostry i pełen przerażenia, aby zaalarmować Soleil o ty m, co właśnie stało się za jej plecami. Zwolniła tempo, zatrzy mując się na krawędzi pokładu, a gdy się odwróciła, zobaczy ła zbliżającą się do niej Heat z podniesioną bronią, wy celowaną w jej kierunku. I wtedy, bez chwili wahania, Soleil Gray odwróciła się i przeskoczy ła nad krawędzią.
Pośród wrzawy dochodzącej z tłumu obserwatorów Nikki popędziła w kierunku miejsca, gdzie zniknęła kobieta, próbując uzmy słowić sobie, co znajduje się bezpośrednio pod nim, sześć pięter poniżej. Parking? Nabrzeże? Rzeka Hudson? I w ciągu ty ch kilku sekund zastanowiła się też, czy ktokolwiek mógłby przeży ć upadek do wody z takiej wy sokości? Ale gdy dobiegła do krawędzi i wy chy liła się przez nią, zobaczy ła coś zupełnie nieoczekiwanego: Soleil Gray gramolącą się i wy chodzącą z siatki bezpieczeństwa rozwieszonej na niższy m pokładzie. – Soleil, zatrzy maj się! – zawołała i ponownie wy celowała. Ale by ło to jedy nie na pokaz. Heat zdecy dowanie nie miała zamiaru strzelać do niej w ty ch okolicznościach i piosenkarka o ty m wiedziała. Nikki ponownie schowała broń do kabury i zobaczy ła dwóch mężczy zn chwy tający ch Soleil i pomagający ch jej przejść na znajdujący się poniżej, niewidoczny dla oczu Heat pokład. Później dowiedziała się, że by li to koordy natorzy skoków kaskaderskich, którzy nieświadomie pomogli Soleil w ucieczce. Heat skalkulowała swoje możliwości, pomy ślała o wszy stkich miejscach, w który ch można się by ło schować na statku zbudowany m do przewozu ponad dwóch i pół ty siąca mary narzy, włączając w to wszy stkie labiry nty pod pokładem. Potem pomy ślała, jak wolna będzie winda albo schody. – Chłopaki! – krzy knęła. – Zadzwońcie na dół i każcie im zamknąć wy jście! Następnie detekty w Heat schowała do kabury swojego siga i wy skoczy ła na drugą stronę.
_______ Dwóch koordy natorów skoków kaskaderskich pomogło jej wy dostać się z sieci, ale potem próbowali ją obezwładnić. – Co wy robicie? Jestem z policji. – Ona powiedziała, że jest pani szaloną fanką, która próbuje ją zabić – odezwał się jeden z nich. – W którą stronę poszła? Zmierzy li wzrokiem Nikki i pokazali na właz. Nikki podbiegła do niego, ostrożnie uchy lając drzwi, na wy padek gdy by Soleil czekała po drugiej stronie, ale nie by ło jej tam. Przed Nikki rozciągał się długi kory tarz, który m pobiegła. Kończy ł się rozgałęzieniem w kształcie litery T i Nikki przy stanęła na chwilę, zastanawiając się, w który m kierunku szukałaby drogi ucieczki, gdy by by ła Soleil. Insty nkt kazał jej skręcić w lewo i ruszy ć w kierunku blasku dziennego światła, gdzie przy puszczalnie znajdowało się nabrzeże.
Heat dotarła do otwartego włazu, który by ł źródłem światła. Zatrzy mała się tam, aby wy stawić przez niego głowę i cofnąć się, świadoma możliwości zasadzki. Kiedy przedostała się przez właz, zobaczy ła metalowe schody, przy puszczalnie niższy poziom ty ch samy ch, na które próbowała się dostać Soleil, zanim pojawili się Raley i Ochoa. Podciągnęła się na balustradzie i zsunęła ze schodów na niższy poziom, tam gdzie kończy ły się na mały m pokładzie blisko rufy, półokrągły m balkonie, wiszący m nad nabrzeżem i jedny m z hangarów, w który m znajdowało się zasilanie statku albo magazy n. Potem odwróciła się, sły sząc nad sobą czy jeś kroki. – Rook? – O Boże, szy bka jesteś. Jak ty to robisz? Mnie się jeszcze kręci w głowie od tego skoku. Ale Nikki nie zwracała już na niego uwagi. W świetle dnia uchwy ciła bły sk bieli i cekinów na nabrzeżu. Heat obliczy ła odległość skoku, jaki wy konała piosenkarka z balustrady na dach hangaru, i skoczy ła z jednakową łatwością. Gdy biegła po płaskim dachu hangaru do metalowy ch kręcony ch schodów prowadzący ch na parking, sły szała, jak z ty łu Rook dotrzy muje jej kroku. Odosobniony mundurowy, którego zostawiła na dole, zamknął jedy nie bramę, nie przewidując odważnej ucieczki po dachu, jak ta, której podjęła się Soleil, w związku z ty m nie by ło tam nikogo, kto mógłby ją zatrzy mać, gdy przebiegła na koniec parkingu dla pracowników, mknąc w stronę wy jścia na Dwunastą Aleję. Detekty w Heat, która znajdowała się pięćdziesiąt metrów za nią i zmniejszała dy stans, zawołała do ochroniarza, aby zatrzy mał kobietę, ale on by ł nastawiony na obronę piosenkarki i zamiast tego rozejrzał się za jakąś niewidoczną napastniczką, którą miałby zatrzy mać, a nie Soleil. A ta wy dostała się przez bramę na zewnątrz. Przekleństwo gwiazdy muzy ki pop wkrótce zmieniło się w błogosławieństwo, gdy zobaczy ła kłębiący ch się na zewnątrz paparazzi, z który ch trzech miało motocy kle. Wszy scy robili jej zdjęcia, gdy biegła w ich kierunku. Soleil zawołała jednego z nich: – Chuck! Potrzebuję podwózki, szy bko! Gdy Nikki tam dotarła, Chuck już wjeżdżał w Dwunastą Aleję z Soleil kurczowo trzy mającą się jego pleców. Pozostali dwaj paparazzi już wsiadali na swoje motory, aby jechać za nimi, ale Nikki pokazała swoją odznakę i wskazała na kierowcę najszy bszej maszy ny. – Ty. Zsiadasz. Rekwiruję twój pojazd dla oficjalny ch celów policji. – Paparazzo zawahał się, rozważając konsekwencje prawne versus utratę kilku zdjęć, ale zaraz poczuł rękę Heat zaciskającą się na jego kurtce. – Już. Heat odjechała w pogoni za tamty mi, a za nią ruszał trzeci paparazzo, ale w ty m momencie nadbiegł Rook, rozstawiając ręce i blokując go. Paparazzo nacisnął na hamulce.
– Rook? – zapy tał fotograf. – Leonard? – rzucił w odpowiedzi Rook. Heat musiała ciężko się napracować, aby znaleźć się na ogonie Soleil i jej kierowcy. Jechał brawurowo, lawirując między samochodami i jadąc zy gzakiem przez pasy ruchu, nie przejmując się, że kilka razy o mało nie spowodował wy padku. Jako policjantka na Manhattanie Nikki obserwowała, jak fotografowie sław coraz częściej urządzali grupowe polowania, również na motocy klach, i w jej głowie zawsze pojawiał się obraz pościgu za księżną Dianą w tunelu w Pary żu. A teraz sama ścigała jedną z gwiazd i postanowiła przećwiczy ć raczej umiejętności niż odwagę, tak by nie zabić siebie albo przy padkowego przechodnia. Tak czy inaczej, wciąż by ła w stanie dotrzy mać im tempa, a nawet ich wy przedzić. Jasne by ło, że Soleil nie obrała konkretnego kierunku; jej celem by ły manewry wy mijające i zgubienie ogona. Raz jechała uliczką w górę, raz w dół, przez zachodnią część Midtown. W który mś momencie, kierując się na wschód Pięćdziesiątą Ulicą, Soleil musiała poczuć się zmęczona tą grą, gdy ż Nikki zauważy ła, jak rzuca do ty łu spojrzenie, a widząc, że Heat wciąż siedzi im na ogonie, krzy czy coś do ucha paparazzo. Na następny m rogu jej kierowca, z luksusem, o jakim mógł wcześniej ty lko pomarzy ć, udał, że skręca w prawo, ale zamiast tego wy kręcił literę U i ruszy ł pod prąd na jednokierunkowej ulicy, zmierzając prosto na Nikki. Heat zrobiła unik, skręcając w prawą stronę, zniosło ją na bok i prawie wy lądowała z motocy klem w środku korka. Zredukowała jednak bieg i wprowadziła motor w poślizg, wy konując obrót o sto osiemdziesiąt stopni, chociaż zakoły sała się i prawie zahaczy ła o zaparkowaną obok ciężarówkę FedEx. Heat włączy ła lampę i klakson, bo sama jechała teraz pod prąd. Na szczęście do jedy nej groźnej sy tuacji doszło z udziałem motocy kla kierowanego przez innego paparazzo, za który m siedział, co stwierdziła nie bez zdumienia, Jameson Rook, także uczestnicząc w pościgu. Gdy dojechali do końca przecznicy, kierowca Soleil skręcił w prawo i wy strzelił prosto, kierując się na północ w stronę Jedenastej Alei. Nikki dotrzy my wała im tempa, chociaż straciła trochę czasu, zwalniając i czekając na czerwony m świetle, zamiast po prostu przedrzeć się bezkarnie przez przejście dla pieszy ch, tak jak zrobił to jadący przed nią motor. Nikki pożałowała teraz, że nie jest na dwukierunkowej ulicy, gdzie mogłaby poprosić o wsparcie w postaci blokady lub zatrzy mania. Ale trudno. Utrzy my wała więc skupienie i nabierała prędkości tam, gdzie mogła. Jedenasta Aleja przeszła w West End i wkrótce potem Soleil jeszcze raz spojrzała do ty łu, co by ło znakiem dla Nikki, że może się spodziewać jeszcze jednej sceny kaskaderskiej. Nastąpiła ona na Siedemdziesiątej Drugiej Ulicy. Kierowca piosenkarki przeciął skrzy żowanie, prawie wpadając pod autobus, a potem pomknął jak z procy w kierunku autostrady Henry Hudson. Heat
ostrożnie podążała za nimi przez skrzy żowanie i musiała przy hamować, aby przepuścić starszą panią z balkonikiem, która szurając, wlokła się przez przejście dla pieszy ch na czerwony m świetle i niewiele brakowało, a stałaby się ozdobą maski pojazdu Nikki. Przeczekała, aż przetoczą się żółte piłki tenisowe umieszczone na nogach balkonika, i przy śpieszy ła, ale za moment zatrzy mała się na Riverside Drive i zaklęła. Zgubiła ich. Heat już chciała ruszać w północną stronę Hudson, ale coś ją zatrzy mało. Korek by ł gęsty i jechało się żółwim tempem. Przewaga motocy kla, który mógł prześlizgnąć się między pojazdami, też by ła niewielka, nie wy brałaby więc tej drogi ucieczki. Usły szała wy strzał z gaźnika i odwróciła się w stronę dźwięku. Na przeciwległy m rogu, za pomnikiem Eleanor Roosevelt, dostrzegła białe pasmo oddalające się po ścieżce dla pieszy ch biegnącej wzdłuż parku tuż przy rzece. Nikki poczekała, aż minie ją wóz terenowy, a potem przejechała na ukos przez skrzy żowanie, wjechała na podjazd dla niepełnosprawny ch prowadzący na chodnik i podąży ła za uciekającą parą do parku Riverside. Przejeżdżając obok trasy do wy prowadzania psów naraziła się na gniewne okrzy ki ze strony niektóry ch właścicieli zwierząt. Jeden z nich zagroził nawet, że wezwie policję i Nikki miała nadzieję, że fakty cznie to zrobi. We wsteczny m lusterku dostrzegła jakiś ruch i bez oglądania się wiedziała, że to Rook. Jechała powoli betonową ścieżką, która biegła na północ wzdłuż rzeki. Mimo że by ło to wczesne popołudnie, a dzień by ł chłodny, wokół dosłownie znikąd pojawiało się wielu biegaczy, rowerzy stów i spacerowiczów z psami. Nikki doszła do wniosku, że o ile ty lko nie straci z oczu jadącego przed nią motoru, może poczekać na właściwy moment i jechać dalej wzdłuż rzeki, gdzie by ł trudniejszy dostęp do ścieżki rowerowej. Przełom nastąpił za basenem portowy m Boat Basin, a przed oczy szczalnią ścieków w Harlemie, która została przerobiona na lokalny park. Ścieżka między ty mi dwoma punktami biegła równolegle do torów kolejowy ch, które by ły ogrodzone i w ten sposób stanowiły barierę dla pieszy ch. Nikki dodała gazu. Motor przed nią również skorzy stał z otwartej przestrzeni, ale Nikki miała szy bszy pojazd i doganiała ich. Soleil, która z tej odległości wy glądała dość surrealisty cznie, niczy m zjawa w biały ch cekinach, oglądała się do ty łu i poganiała kierowcę, żeby jechał szy bciej. Nie powinien by ł tego robić. Tuż przed parkiem ścieżka ostro skręcała w prawo, w przeciwną stronę do rzeki. To by ł skręt przeznaczony dla pieszy ch, ale nie dla rozpędzony ch motocy kli. Nikki znała teren ze swoich weekendowy ch przebieżek w tej części rzeki Hudson i zwolniła, zanim dotarła do zakrętu. Kiedy go pokonała, po jednej stronie zobaczy ła przewrócony motor. Paparazzo wy doby wał spod niego nogę, a jego przedramię krwawiło na skutek upadku. Nieopodal Soleil Gray próbowała uciekać, uty kając na jedną nogę.
Kierowca Rooka też wziął zakręt zby t szy bko i Nikki musiała poderwać swój motor, aby uniknąć zderzenia. Jego pasażer przechy lił się gwałtownie obok niej i walczy ł o utrzy manie równowagi. Wy glądało na to, że się przewrócą, ale kierowcy udało się skory gować kurs i wy hamować motor bez upadku. – Zajmij się nim – powiedziała Nikki – jest ranny. – A potem pojechała na swoim motorze przez trawnik śladem Soleil, która wdrapy wała się na ogrodzenie z siatki oddzielające ścieżkę od torów kolejowy ch. Linia West Side by ła kiedy ś trasą dla pociągów towarowy ch na Manhattanie. Jej tory wy łaniały się z tunelu na Sto Dwudziestej Drugiej i biegły wzdłuż nabrzeża rzeki Hudson z Nowego Jorku do Albany. Dziewiętnaście lat temu linię przejął Amtrak i korzy stały z niej teraz pociągi pasażerskie jadące na północ z Penn. Gdy detekty w Heat zsiadała z motocy kla, cichy szum lokomoty wy zasy gnalizował, że zbliża się jeden z ty ch długich pociągów. Soleil zeskoczy ła z ogrodzenia i przebiegła przez bocznicę, próbując dostać się na drugą stronę torów przed Nikki. Zy skała trochę czasu, bo przejeżdżający pociąg Empire Service zablokował policjantkę. Ale lokomoty wa by ła szy bsza i teraz Soleil została osaczona przez długi, wlokący się pociąg, podczas gdy Nikki zaczęła wspinać się na ogrodzenie. – To się tutaj kończy, Soleil – zawołała, przekrzy kując szczęk metalu i pisk stalowy ch kół przejeżdżający ch obok podejrzanej. – Odejdź od toru. Połóż się na ziemi i trzy maj ręce nad głową. – Jeśli podejdziesz bliżej, skoczę. Nikki zeskoczy ła z ogrodzenia, lądując na obu stopach, a Soleil przy sunęła się bliżej toru i pochy liła się w kierunku pociągu, sprawiając wrażenie, jakby miała zamiar rzucić się pod przejeżdżające koła. – Zrobię to. Heat się zatrzy mała. Znajdowała się jakieś dziesięć metrów od niej. Chociaż nawierzchnia by ła płaska, po żwirze źle się szło, a piosenkarka by ła szy bka. Nikki nie mogła liczy ć na to, że uda jej się pokonać dy stans i powstrzy mać ją od skoku pod koła. – Soleil, daj spokój, odejdź stamtąd. – Masz rację. To kończy się tutaj. – Piosenkarka odwróciła się, aby popatrzeć na tor, zardzewiały metal pokry ty po bokach kurzem i py łem węglowy m, ale na wierzchu bły szczący jasno, jak świeża warstwa folii aluminiowej, w miejscu gdzie koła tarły ze zgrzy tem, unosząc cały brud. Gdy Soleil spojrzała w górę, Nikki by ła o kilka kroków bliżej. – Nie! – krzy knęła Soleil, więc Nikki stanęła. – Po prostu się nie ruszaj, Soleil. Ja poczekam. – Nikki widziała u niej wszy stkie oznaki, które
bardzo jej się nie podobały. W postawie kobiety uwidaczniała się rezy gnacja. Ciało skurczy ło się, sprawiając wrażenie mniejszego niż w rzeczy wistości, a strój ze spektaklu, która miała na sobie, wy dał się zupełnie do niej nie pasować. Usta Soleil drżały, a pod sceniczny m makijażem wy kwitły czerwone plamy. I cały czas patrzy ła na koła toczące się w odległości pół metra od niej. – Słuchasz mnie? – Nikki przekrzy kiwała hałas, wiedząc, że tamta ją sły szy, ale próbując w ten sposób po prostu skupić na sobie jej uwagę. – Nie sądzę, żeby m mogła to zrobić – odezwała się Soleil ledwo sły szalny m głosem. – Więc nie rób. – Mam na my śli dalsze ży cie. – Dasz sobie radę. – Obie wiedziały, że Heat musiała ją aresztować, ale detekty w próbowała przekonać ją, aby nie my ślała o najbliższej przy szłości. Chciała wy dostać ją z tu i teraz. – Co się stało z tamty m facetem? Wiesz, z wczorajszego ranka. – Czuje się dobrze. Jutro wy chodzi ze szpitala. – To by ły ty lko domy sły Nikki, ale powiedziała sobie, że to dobry moment na pozy ty wne my ślenie. Wróciła pamięcią do sali przesłuchań numer 1 i przy pomniała sobie, jak Soleil skubała zraniony kny kieć. Wtedy przy puszczała, że rana mogła powstać w czasie prób, widziała zresztą, jaki wy siłek fizy czny piosenkarka w nie wkładała. Odwiedził ją jednak bóg spóźnionego refleksu i teraz zrozumiała, że by ła to rana odniesiona w napaści. – Musiałam to dostać. Nie chciał puścić, więc musiałam... – Wszy stko będzie z nim dobrze. Chodź, odejdźmy stąd. – Cały czas mam koszmary. – Soleil zignorowała Nikki, cała by ła pochłonięta tą wewnętrzną konwersacją. – Mogę sobie poradzić z więzieniem, chy ba. Ale nie z koszmarami. Mam na my śli to, co stało się z Reedem. Chcę odzy skać tę noc. To by ło takie głupie. – A potem krzy knęła: – Ja by łam taka głupia... A teraz już nigdy nie będę go miała. Gdy Soleil zaczęła płakać, Heat by ła rozdarta między chęcią dowiedzenia się, co się stało z Wakefieldem, obowiązkiem odczy tania piosenkarce jej praw, aby mogła uży ć ty ch słów w sądzie, w razie gdy by zmieniły się w przy znanie się do winy, i ludzką potrzebą powstrzy mania Soleil przed zagłębianiem się w ciemne zakamarki jej duszy, które mogłoby doprowadzić do odebrania sobie ży cia. – Soleil, możemy później o ty m porozmawiać. No dalej, chodź tu do mnie, pozwól sobie pomóc, dobrze? – Nie zasługuję na to, żeby ży ć dalej. Sły szy sz mnie? – Jej nastrój zmienił się ze smutku w złość. Zjadliwy ton, który Nikki zwy kła by ła od niej sły szeć, nagle skierował się do wewnątrz. – Nie zasługuję na to, żeby by ć tutaj. Nie po Reedzie. Nie po ty m, co mu zrobiłam. Walka,
zniszczenie naszego związku. To wszy stko by ła moja wina. Odwołałam nasz ślub. Zraniłam go tak bardzo... – A potem gniew ustąpił miejsca dalszy m szlochom. Nikki popatrzy ła w dół na tory, pragnąc dostrzec koniec pociągu, ale wagony pasażerskie ciągnęły się w nieskończoność na południe. Pociąg jeszcze nie zaczął przy śpieszać, a jego powolny ruch sprawił, że w oczach Heat wy dał się nie mieć końca. – A potem tamta noc. Czy wiesz, jaką winę dźwigam wciąż w sobie w związku z tamtą nocą? Nikki domy śliła się, że chodzi o noc śmierci Reeda, ale znowu nie chciała doprowadzać Soleil do ostateczności, py tając o to w tak trudny m momencie, powiedziała więc ty lko: – Nie będziesz tego więcej dźwigać sama. Rozumiesz? Soleil rozważy ła to i Nikki zaczęła mieć nadzieję, że w końcu coś z tego, co powiedziała, trafiło do niej. I wtedy obie usły szały zbliżający się hałas. Zwróciły się w jego stronę. Trzy motocy kle policy jne wolno jechały drogą z włączony mi światłami, ale bez sy ren. Nikki odwróciła się do piosenkarki, akurat gdy z drugiej strony, obok Rooka nadjeżdżał suv należący do Departamentu Parków i Rekreacji. Zauważy wszy zmianę w Soleil, krzy knęła do Rooka: – Powiedz im, żeby się cofnęli! Rook podszedł do okna kierowcy i mówił coś do przedstawiciela Departamentu Parków. Nikki zauważy ła, że ten chwy ta mikrofon. Policjanci na motorach musieli odebrać jego wiadomość kilka sekund później, ponieważ wy hamowali i czekali w bliskiej odległości, na jałowy m biegu, a warkot ich silników mieszał się ze skrzy pieniem i jękiem toczącego się powoli pociągu. – Nie mogę sobie z ty m poradzić, nie mogę – jęczała Soleil. – Za dużo tego wszy stkiego. W odległości jakichś stu metrów Nikki wreszcie zobaczy ła koniec pociągu i zaczęła ustalać dalsze działania. – Czuję się... pusta. Nie mogę pozby ć się bólu. Jeszcze pięćdziesiąt metrów. – Pomogę ci przez to przejść, Soleil. – Teraz już ty lko trzy wagony. – Pozwolisz mi sobie pomóc? Nikki wy ciągnęła ręce, mając nadzieję, że mimo kilkunastu dzielący ch je metrów i pokruszonego kamienia bocznicy kolejowej kobieta odczuje ten gest. Soleil się wy prostowała. Znów wy glądała jak tancerka. Wzniosła twarz w stronę słońca, przy my kając na chwilę oczy, a później spojrzała prosto na Nikki i uśmiechnęła się do niej po raz pierwszy w ży ciu. Chwilę potem rzuciła się pod ostatni wagon pociągu.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Policja nowojorska otoczy ła szerokim kordonem obszar wokół miejsca samobójstwa Soleil Gray, aby trzy mać na odległość media i fanów, umożliwiając w ten sposób pracę lekarzowi sądowemu, technikom i ekipie z komendy głównej policji, która ruty nowo prowadziła dochodzenie, gdy w sprawę śmierci zamieszany by ł funkcjonariusz policji. Na miejscu tragedii obecni by li również członkowie innego personelu śledczego, łącznie z przedstawicielami Departamentu Parków i Rekreacji, a także firmy przewozowej i towarzy stwa ubezpieczeniowego, ale musieli poczekać na swoją kolej. Aby zachować godność zmarłej i zapewnić technikom trochę pry watności, po obu stronach torów, gdzie porozrzucane by ły szczątki piosenkarki, porozstawiano przenośne winy lowe ekrany. Dwunasta Aleja została wy łączona z ruchu na odcinku między Sto Trzy dziestą Ósmą Zachodnią a Sto Trzy dziestą Piątą, ale co lepsze punkty obserwacy jne zarówno w parku stanowy m Riverbank, jak i po drugiej stronie torów, na Riverside Drive, by ły pozajmowane przez fotoreporterów, paparazzi i wozy transmisy jne redakcji wiadomości. Biuro medy cy ny sądowej rozłoży ło płachtę namiotową, aby ukry ć scenę tragedii przed krążący mi wokół helikopterami stacji informacy jny ch. Detekty w Heat czekała samotnie w jednej z policy jny ch furgonetek, wciąż roztrzęsiona, trzy mając w rękach kubek z wy sty głą już kawą, i tam znalazł ją kapitan Montrose. Odby ł właśnie naradę wojenną z szefem wy działu i powiedział jej, że wszy stkie ich wstępne rozmowy z Rookiem, oby dwoma paparazzi, pracownikiem Departamentu Parków i policjantami na motorach potwierdziły jej wersję wy darzeń – kobieta skoczy ła z własnej woli, a Heat zrobiła wszy stko, co mogła, aby zmienić sy tuację i zapobiec samobójstwu. Dowódca zaproponował Nikki, żeby wzięła kilka dni wolnego, aby dojść do siebie, mimo że ona nie miała zamiaru iść na urlop albo siedzieć za biurkiem. Nikki udzieliła mu jasnej odpowiedzi. By ła głęboko wstrząśnięta, ale wiedziała, że ta sprawa nie jest jeszcze zakończona. Ta część niej, która by ła policjantką potrafiącą kategory zować ludzką tragedię i zepchnąć na bok traumę spowodowaną wy darzeniem, którego by ła świadkiem dwie godziny wcześniej – ta część obiekty wnie widziała śmierć Soleil jako nierozwiązany wątek. Razem z piosenkarką umarła najważniejsza informacja. Heat wiedziała, że wy jaśniła sprawę napadu na wy dawcę książek, ale
pozostało jeszcze wiele py tań, na które nie otrzy ma już odpowiedzi od Soleil Gray. No i Teksańczy k, Rance Wolf, jej potencjalny wspólnik i główny podejrzany w trzech sprawach o zabójstwo, wciąż by ł na wolności. Dopóki nie ustalą, co się stało z ostatnim rozdziałem książki Cassidy Towne, mają wszelkie powody sądzić, że znowu zabije, aby go zdoby ć. Chy ba że potrzeba posiadania tekstu również umarła razem z Soleil Gray. – Czuję to w sobie kapitanie, ale ta część będzie musiała zaczekać. – Detekty w Heat przez otwarte drzwi wy lała na żwir resztę zimnej kawy. – Więc jeśli to wszy stko, muszę wracać do pracy.
_______ Po powrocie na posterunek po raz pierwszy od tragiczny ch wy darzeń tego dnia Heat i Rook mieli chwilę dla siebie. Mimo że wóz policy jny przy wiózł ich oboje na Dwudziesty Posterunek, ona wy brała miejsce z przodu, on zaś miał dla siebie całe ty lne siedzenie i przez większość czasu próbował zapomnieć o ty m, co widział. Nie ty lko makabry czną śmierć Soleil Gray, ale ból, jaki zawładnął Nikki. Oboje by li świadkami wielu ludzkich tragedii w swoim ży ciu zawodowy m. Ale czy to by ła Czeczenia, czy Chelsea, nic nie jest w stanie przy gotować człowieka na to, by obserwować, jak ży cie opuszcza ludzkie ciało w tak nagły sposób. W drodze do ich sali wziął ją za łokieć i zatrzy mał ją w holu, mówiąc: – Widzę maskę odwagi, i oboje wiemy dlaczego. Ale chcę, żeby ś wiedziała, że tu jestem, w porządku? Nikki chciała w ty m momencie pozwolić sobie na krótki uścisk jego ręki, ale nie w pracy. Wiedziała też, że to nie jest dobra pora, aby odsłaniać wrażliwą stronę swojej osobowości. Więc ty le by ło senty mentów. Skinęła głową i powiedziała: – Skończmy to. – Po czy m szy bko poszła do sali odpraw.
_______ Detekty w Heat cały czas by ła w ruchu, nie dając nikomu szansy na zadanie py tania, jak się czuje. W tej chwili działanie by ło dla niej najważniejsze. Nikki wiedziała, że w który mś momencie będzie musiała poradzić sobie z ty m, czego doświadczy ła, ale jeszcze nie teraz. Poza ty m miała świadomość, że to nie ona, ale Soleil Gray doświadczy ła najgorszego. Detekty w Hinesburg, jak zawsze taktowna i pełna zrozumienia, odwróciła się od swojego
monitora, żeby zapy tać Heat, czy chce zobaczy ć zdjęcia z miejsca śmierci Soleil w internetowy m wy daniu Ledgera. Nie chciała. Na szczęście w sieci nie pojawiły się jeszcze zdjęcia zrobione na miejscu przez dwóch paparazzi. Wciąż analizowali je śledczy jako dowody potwierdzające kolejność wy darzeń. Nie ma wątpliwości, że zdjęcie uwieczniające moment śmierci poszłoby pod młotek i zostałoby kupione przez jakiś bry ty jski albo niemiecki plotkarski portal za sześciocy frową sumę. Ludzie potrząsaliby głowami z obrzy dzeniem, a potem szukaliby informacji, czy muszą się zarejestrować, aby to zobaczy ć. Heat stała przed tablicą, wpatrując się w nazwisko Soleil, sły sząc w głowie smutne echo jej głosu tuż przed śmiercią, lamentującego „tamta noc”. Zadzwoniła na komórkę Ochoi i złapała go w drodze powrotnej na posterunek. – Sprawdzam jeszcze raz wszy stkie nierozwiązane wątki, jakie tu mamy – powiedziała do niego – i nie mogę przejść obojętnie obok tego zgubionego rejestru kursów z nocy, kiedy zmarł Wakefield. – Zgadzam się z tobą – powiedział Ochoa – ale to jest trochę tak, jak z ty m ostatnim rozdziałem. Dopóki go nie ma, możemy się jedy nie domy ślać. – Powiedz Raley owi, żeby zrobił jeszcze jedną rundę. Chcę, aby ście wrócili do Hiszpańskiego Harlemu. Pogadajcie jeszcze raz z rodziną i współpracownikami. Może coś wy pły nie, jeśli zapy tacie bardziej szczegółowo o Reeda Wakefielda. Sprawdźcie, czy Padilla pracował tamtej nocy i czy zwierzał się komuś z tego, co widział albo sły szał, nawet jeśli te informacje pochodziły od inny ch kierowców. Ochoa zamilkł i Nikki obawiała się, że usły szy coś w rodzaju kondolencji z powodu tego, czego by ła świadkiem na torach kolejowy ch. Ale on ty lko westchnął i powiedział: – Zrobimy to, ale muszę ci powiedzieć, że ja i mój partner mieliśmy dzisiaj cholerny dzień. Ale ty coś wiesz na ten temat, prawda? Tak. Dziewczy na może się wzruszy ć.
_______ Nie by ło jeszcze szóstej, a Rook już przewieszał swoją torbę przez ramię. – Kończy sz dziś wcześnie? – spy tała Nikki. – Dostałem SMS-a od mojego wy dawcy w First Press. Teraz, kiedy w wy niku sprawy z Soleil historia Cassidy nabrała rozgłosu na skalę między narodową, chcą, żeby m do jutra przekazał informacje, tak żeby mogli zlecić druk wy dania specjalnego.
– Masz więc zamiar dokończy ć arty kuł? Roześmiał się. – Do licha, nie. Mam zamiar zacząć arty kuł. – My ślałam, że to właśnie robiłeś. – Ćśśś... – Konspiracy jnie rozejrzał się dookoła i zniży ł głos do szeptu. – Tak też my śli mój wy dawca. – A potem dodał: – Zadzwoń do mnie później. Jeśli chcesz, możesz wpaść do mnie na piwo albo coś innego. – Masz całą noc przed sobą, szanowny panie. Będziesz zajęty... swoim helikopterem-zabawką i w ogóle. Poza ty m im szy bciej nowe wy danie pojawi się w sprzedaży, ty m szy bciej zniknie stary numer, więc raczej nie będę ci w ty m przeszkadzać. Zaczął się oddalać, a Nikki zawołała za nim: – Hej, Rook! – Zatrzy mał się. – Muszę ci powiedzieć, że to, co dzisiaj zrobiłeś, by ło cholernie głupie. Najpierw na lotniskowcu, a potem z ty m paparazzo na motorze. Więc przede wszy stkim nigdy więcej takich kaskaderskich wy czy nów. A po drugie, dzięki za wsparcie. – Przepraszam i nie ma za co – powiedział, po czy m odwrócił się i wy szedł.
_______ Raley i Ochoa odczekali kilka minut, zanim wy siedli z samochodu. Krąży li po okolicy, żeby znaleźć miejsce do zaparkowania, a kiedy mijali stary adres Estebana Padilli, jego kuzy n akurat wy chodził przez drzwi wejściowe. – Zaczepimy go? – spy tał Raley. – Wiesz co? – odpowiedział jego partner. – Ten gościu zawsze psuje zabawę. Poczekajmy, aż wy jdzie, i zobaczmy, czy dzieciak jest w domu. Zaczniemy od niego. Dwadzieścia minut później psujący zabawę kuzy n Estebana Padilli otworzy ł kluczem drzwi i już od progu zawołał po hiszpańsku: – Hej, Pablo, wróciłem. Gotowy do jazdy ? – Potem stanął jak wry ty, gdy zobaczy ł, że w pokoju razem z nastoletnim krewny m Estebana znowu są detekty wi. – Wy bierasz się na jakąś wy cieczkę, Victor? – zapy tał Ochoa. Victor rzucił chłopcu spojrzenie „co, do cholery ”, a ten odwrócił wzrok. – Masz ładny bagaż. Wy sokiej jakości i nówki sztuki. To prawdziwe Tumi, a nie przeceniane podróbki.
– Tak, wy jeżdżamy na wakacje. Musimy odpocząć po pogrzebie i w ogóle – odpowiedział kuzy n, ale nie brzmiał zby t przekonująco, nawet dla Raley a, który nie znał hiszpańskiego. – Spora ilość bagażu jak na zwy kłe wakacje. Na jak długo jedziecie? – Gdy mężczy czna stał tak z kluczami w jedny m ręku i reklamówką w drugim, Ochoa podniósł się z krzesła i podszedł do ekwipunku. – Zobaczmy, masz tu dwie olbrzy mie walizki. Torba podróżna na garnitury – domy ślam się, że to na te nowe ciuchy, które wisiały na drzwiach, gdy tu poprzednio by liśmy. Jeszcze jedna wielka walizka. Trzy podręczne... Chłopie, nie wy dolisz z opłatami za bagaż. I napiwkami. Będziesz musiał strasznie dużo wy walić na napiwki dla bagażowy ch, żeby ci pomogli z ty m wszy stkim. To cię będzie kosztowało, przy jacielu. Ale zgaduję, że poradzisz sobie z ty m, prawda? Victor nic nie odpowiedział, wpatrzy ł się ty lko w martwy punkt gdzieś w powietrzu między nim a Ochoą. – No cóż, my ślę, że spokojnie dasz sobie radę. Napiwki, opłaty za bagaż... Założę się, że mógłby ś nawet wziąć limuzy nę od dawnego szefa twojego kuzy na, aby zawiozła cię na lotnisko, a i to wcale nie nadszarpnęłoby twojego budżetu. Nie z ty m. – Detekty w trącił końcem buta mały worek sportowy. Skóra na czole Victora zmarszczy ła się, a jego wzrok wolno powędrował w kierunku torby. Górny suwak by ł szeroko rozsunięty i przez szparę widać by ło plik banknotów. – Mówiłem ci, żeby ś zamknął – powiedział Victor do chłopca. Ochoa chciał zapy tać, czy miał na my śli jego usta, czy worek, ale nie chciał jeszcze bardziej ochładzać konwersacji. Mieli dużo do omówienia.
_______ Heat odebrała telefon od Raley a, który powiedział jej o torbie wy pchanej pieniędzmi i o ty m, że przy wożą Victora oraz Pablo na przesłuchanie. Zgodziła się, że ponieważ torba by ła otwarta, na widoku i wy stawały z niej pieniądze, w oczy wisty sposób eliminuje to potrzebę wy stawiania nakazu przeszukania. Powiedziała, że powinien mimo to skonsultować się z biurem prokuratora okręgowego na wy padek, gdy by mogło ich to narazić na jakieś zarzuty. – Ile kasy tam by ło? – Dziewięćdziesiąt jeden ty siaków. – Raley zrobił chwilę przerwy, po czy m dodał: – W dwudziestkach. – Interesująca liczba. – Tak, i sprawdziliśmy gościa, facet jest czy sty. Żadny ch przy mknięć za narkoty ki, związków z
hazardem czy powiązań z gangami. Ta gotówka wy gląda jak coś w rodzaju zapłaty, i jest lżejsza o jakieś dziewięć ty sięcy. Moim zdaniem poszły na bilety na samolot, garderobę i bagaże. – Sto ty sięcy nie ucieka tak daleko jak kiedy ś, prawda, Rales? Roześmiał się. – Skąd miałby m to wiedzieć? Po skończeniu rozmowy Heat odwróciła się i zobaczy ła krążącą wokół jej biurka Sharon Hinesburg. – Będziemy mieli klienta. – Kto? – Heat uznała, że to by łoby za dużo szczęścia, gdy by by ł nim Teksańczy k, i jak się okazało, miała rację. – Morris Granville, ten prześladowca Toby ’ego Millsa. Zgarnęli go w Chinatown, gdy próbował wsiąść do autobusu linii Fung Wah do Bostonu. Będzie tu za jakieś pół godziny. Albo dostajesz za darmo[1] . – Hinesburg podała jej teczkę Granville’a. – Przy wożą go tutaj? – zdziwiła się Heat. – A dlaczego nie na Dziewiętnasty Posterunek albo ten należący do Central Parku? Oni wy słali za nim list gończy, my ty lko współpracujemy. – Ty lko że policjanci, którzy go aresztowali, mówią, że facet chce rozmawiać wy łącznie z tobą. Mówi, że widział cię we wczorajszej rubry ce towarzy skiej i ma coś, o czy m chce z tobą porozmawiać. – Czy powiedział, o co chodzi? Detekty w Hinesburg przecząco potrząsnęła głową. – Może to desperacka próba dobicia targu. – A potem zachichotała. – Hej, wiem! Teraz, gdy jesteś sławną celebry tką, może będzie chciał cię prześladować. – Bardzo śmieszne – powiedziała Nikki bez cienia rozbawienia. – Dzięki – powiedziała nieświadoma jak zawsze Hinesburg i oddaliła się. Nikki zastanawiała się, czy powinna zadzwonić do menadżera Toby ’ego Millsa, Jessa Riptona, aby go o ty m powiadomić. Ripton współpracował z nimi, przesy łając im zdjęcia i wszelkie szczegóły doty czące Granville’a, ale wy raźna prośba prześladowcy, aby rozmawiać wy łącznie z nią, by ła na ty le niezwy kła, że Heat postanowiła najpierw sama sprawdzić, o co chodzi, zanim zapewni sobie pry mity wną rozry wkę w postaci Zapory Ogniowej. I mówiąc szczerze, by ła mocno poiry towana postawą menadżera, który stwarzał problemy za każdy m razem, gdy się ze sobą kontaktowali. My śl o przetrzy maniu go przez godzinę, zanim powiadomi go o aresztowaniu Granville’a, sprawiła jej pasy wno-agresy wną saty sfakcję, z której nie by ła może dumna, ale z którą mogła sobie łatwo poradzić. Gliniarze też są ludźmi.
Gdy przeglądała teczkę Morrisa Granville’a, aby przy gotować się do rozmowy, zadzwonił jej telefon. By ł to Petar. – Sły szałem, że to ty by łaś dzisiaj z Soleil Gray, i chciałem się dowiedzieć, jak się masz. – Jakoś się trzy mam – odpowiedziała. W jej umy śle pojawił się ciąg obrazów piosenkarki rzucającej się pod pociąg, następujący ch po sobie w obrzy dliwie zwolniony m tempie, charaktery sty czny m dla traum. Nikki próbowała wy łączy ć je przed fragmentem z krwią na biały m try kocie, ale nie by ła w stanie. Potem uświadomiła sobie, że Petar o coś ją py tał. – Przepraszam, nie zrozumiałam. Co mówiłeś? – Py tałem, czy chciałaby ś się spotkać podczas mojej przerwy na lunch. – Wiesz, Petar, to nie jest najlepszy moment. – Chy ba nie powinienem by ł dzwonić – powiedział. – Nie, to bardzo miłe z twojej strony, dziękuję. Po prostu jestem bardzo zajęta. Możesz sobie wy obrazić. – W takim razie w porządku. Nie będę nalegać. – Zmy ślny chłopak. – Gdy by m by ł taki zmy ślny, nauczy łby m się tego już dawno temu. W każdy m razie przy kro mi z powodu tego, przez co musiałaś dzisiaj przejść, Nikki. Jestem pewien, że zrobiłaś wszy stko, co ty lko mogłaś. – Tak. Ale ona miała tę my śl zakodowaną w głowie. By ło coś, z czy m Soleil nie potrafiła ży ć, i znalazła sposób, aby przerwać to cierpienie. – Powiedziała, co to by ło? – Niestety, nie. – Heat nigdy nie dzieliła się szczegółami doty czący mi śledztwa z osobami spoza swojej ekipy, więc ty lko prześlizgnęła się po temacie. – Wiem ty lko, że nie mogłam nic zrobić. – Wy powiedziawszy te słowa, poczuła nieznaczną ulgę, chociaż wiedziała, że gdy by naprawdę w to wierzy ła, potrafiłaby zatrzy mać odtwarzanie obrazów w głowie i zastanawianie się nad ty m, co mogła zrobić inaczej. – Nikki – powiedział Petar – wiem, że to nie jest może odpowiednia chwila, ale chciałby m... znowu cię zobaczy ć. – Ciężar tej informacji i komplikacje, jakie ze sobą niosła, nie mieściły się w skali rozważań Nikki, zwłaszcza po dzisiejszy m dniu. – Petar, posłuchaj... – Kiepski moment, przepraszam. Widzisz? A jednak nalegałem. Kiedy ja się nauczę? – Zamilkł na chwilę. – A co by ś powiedziała jutro na kawę albo coś innego? W drzwiach po drugiej stronie pokoju pojawiła się detekty w Hinesburg i przy wołała ją
skinięciem głowy. Nikki podniosła teczkę Granville’a. – Jutro... Zobaczę, może dam radę. – Zadzwonię do ciebie rano. A jeśli chciałaby ś do tego czasu porozmawiać, wiesz, gdzie mnie szukać. – Dzięki, doceniam to. – Po skończonej rozmowie wpatry wała się jeszcze przez chwilę w aparat, czując się trochę dziwnie w związku z telefonem Petara i jego naleganiem. Potem detekty w Heat oczy ściła umy sł i szy bko poszła do sali przesłuchań.
_______ W kory tarzu spotkała Raley a, który by ł na zewnątrz sali przesłuchań numer 1. – Jak idzie ze zwy cięzcami na loterii ze Wschodniego Harlemu? – Ochoa jest tam z nimi. Jeszcze nic. – Wy jął z automatu paczkę herbatników z masłem orzechowy m i butelkę paskudnej niebieskiej wody energety zującej. – Dzieciak jest głodny, więc skoczy łem po obiad. – Ja będę w dwunastce z prześladowcą Toby ’ego Millsa. Ale daj mi znać, jak ty lko będziecie coś mieli. Zanim Nikki weszła do środka, stała przez moment w pokoju obserwacy jny m, aby przez lustro ocenić Morrisa Granville’a. Według akt miał czterdzieści jeden lat, ale wy glądał na dwadzieścia kilka. Mimo ły siejący ch skroni i pierwszy ch siwy ch kosmy ków w gęstwinie kręcony ch brązowy ch włosów miał wy gląd młodego mężczy zny. Pulchny, niewy soki, o ziemistej cerze, siedział w niedbałej pozie, która powodowała, że zza podwójnego podbródka nie by ło widać szy i. By ł sam i patrzy ł na siebie w lustrze po przeciwnej stronie pokoju, ale bokiem, nigdy nie wprost. Wy glądało to tak, jakby sprawdzał, czy jeszcze tam będzie, gdy się odwróci. Granville wstał z krzesła, kiedy Heat weszła do pokoju, a potem na powrót usiadł. Jego stale przy mrużone oczy, które sprawiały, że wy glądał, jakby wciąż się uśmiechał, rozszerzy ły się i utkwił w niej spojrzenie, które wy wołało u Nikki dy skomfort. Nie przy glądał się jej pożądliwie, a raczej... gapił na nią z niezasłużony m podziwem i poufałością. – Jestem detekty w Heat. – Rzuciła na stół jego teczkę i długopis, a następnie usiadła. – Chciał pan ze mną o czy mś porozmawiać? Pogapił się na nią jeszcze trochę i powiedział: – Bardzo mi się podobał ten arty kuł o pani. – Panie Granville...
– To takie oficjalne. Może by ć Morris. Czy mogę mówić do pani Nikki? – Nie. – Zatrzy małem jeden egzemplarz. Czy jest jakaś szansa, że go pani podpisze? – Zerowa. – Patrzy ła, jak spuścił głowę. Zadrżały mu lekko usta, a gęste brwi zmarszczy ły się, jak gdy by prowadził coś w rodzaju wewnętrznej konwersacji. Gdy tak rozmawiał sam ze sobą, Nikki oznajmiła: – Jeśli czy tał pan ten arty kuł, to powinien pan wiedzieć, że jestem osobą zajętą. Czy powie mi pan to, co ma do powiedzenia, czy mam wezwać furgonetkę, żeby dostarczy li pana do więzienia na wy spie Rikers w porze obiadowej? – Proszę, nie. – To niech pan mówi. – Chciałem z panią porozmawiać, bo widziałem we wczorajszej rubry ce towarzy skiej, że chodziła pani za Soleil Gray. Gdy usły szała to od prześladowcy, arty kuł w Ledgerze nabrał nagle dla Nikki zupełnie nowego znaczenia. Pomy ślała o Żądle i zrozumiała wrogość, jaką znane osobistości odczuwały wobec prasy plotkarskiej. Ale wróciła do Granville’a i zastanowiła się, jaki on ma w ty m cel? Czy ten gruboskórny żart Hinesburg miał się ziścić? Heat wiedziała, że prześladowcy zwy kle nie mieli jednego konkretnego profilu, ale czy tając akta Granville’a, odniosła wrażenie, że jego problemy z identy fikacją by ły skoncentrowane na jednej postaci, Toby m Millsie. Z tego zresztą wy nikały skargi oraz wszy stkie wzmianki o bezprawny m wtargnięciu na teren pry watny i zakłócaniu porządku publicznego. W jego zachowaniu nie można by ło się doszukać, w każdy m razie oficjalnie, wzorca obsesji na punkcie inny ch celebry tów, w ty m Soleil Gray, i miejmy nadzieję, także policjantki na okładce. – Dlaczego interesuje się pan Soleil Gray ? – By ła wspaniały m muzy kiem. Wielka strata. – I to wszy stko? Dziękuję za wizy tę, panie Granville. Nikki pozbierała swoje rzeczy, aby wy jść, ale on powiedział: – Nie, to nie wszy stko. – Zatrzy mała się na chwilę, rzucając mu spojrzenie spod wy giętej w łuk brwi, które mówiło, żeby lepiej nie marnował więcej jej czasu. Zamrugał i oderwał dłonie od blatu, zostawiając na powierzchni odcisk spocony ch rąk. – Raz ją widziałem. Osobiście. Duma malująca się na jego twarzy świadczy ła o ty m, że w jego mniemaniu ten fakt miał oczy wiste znaczenie. U Nikki wy wołała ona jednak refleksję nad psy chiką ty ch ludzi, nad ty m, jak budowali własną tożsamość przez zbliżanie się do obcej osoby. W skrajny ch przy padkach, zazwy czaj spowodowany ch schizofrenią, wierzy li nawet, że gwiazda komunikuje się z nimi bezpośrednio poprzez wiadomości ukry te w tekstach piosenek lub wy wiadach w programach
telewizy jny ch. Mieli obsesję na punkcie sław do tego stopnia, że nie cofnęliby się przed niczy m, aby zaistnieć w ich ży ciu – niektórzy nawet gotowi by li zabić obiekty swego uwielbienia. – Proszę mówić – powiedziała. Coś w jego tonie przekonało ją, że nic się nie stanie, jeśli to wy korzy sta. – Więc widział ją pan, tak jak wiele inny ch osób. – Pewnej nocy by ła przed klubem, właściwie to by ło już bardzo wcześnie rano. W każdy m razie na ty le późno, że by łem tam jedy ną osobą. – Gdzie? – W klubie Thermal w dzielnicy Meatpacking. Soleil by ła pijana, zalana w trupa. Bardzo głośno krzy czała i wy machiwała rękami, awanturowała się na chodniku, wie pani, tam, gdzie ustawiają się limuzy ny. Na wzmiankę o limuzy nach Heat wy jęła dokumenty z rąk i ponownie ułoży ła je przed sobą na stole, a następnie twierdząco skinęła głową. – Tak, znam to miejsce. Proszę mi powiedzieć, co pan widział. – Uderzy ła ją ironia faktu, że teraz ona właśnie zaspokaja potrzebę Granville’a, aby poczuć się kimś znaczący m. – Tak jak powiedziałem, zachowy wała się bardzo głośno i gwałtownie – wrzeszczała, wie pani? A kiedy zobaczy łem, z kim się kłóciła, pomy ślałem, że gdy by m ty lko miał szansę by ć bliżej z moim telefonem komórkowy m, to zdjęcie trafiłoby na okładkę People lub Us. Albo przy najmniej Ledgera. – Dlaczego nie mógł pan podejść bliżej? By ła tam ochrona? – Nie. To by ło dawno po zamknięciu. I oni by li jedy ny mi osobami na chodniku. Nie podchodziłem bliżej, bo nie chciałem, żeby mnie zobaczy li. Nikki to zainteresowało. Zakładając, że nie miał urojeń ani nie wy olbrzy miał, wy dawał się wiary godny na swój świrnięty sposób. Chciała, żeby powiedział prawdę. – Z kim się kłóciła? Dlaczego to by ła taka duża sprawa? – Ponieważ kłóciła się z Reedem Wakefieldem tej samej nocy, kiedy zmarł.
[1] Odniesienie do reklamy szy bkiej dostawy pizzy, gdzie oferowana jest dostawa w ciągu 30 minut albo klient dostaje pizze za darmo, jeśli dostawca przy jedzie później (przy p. tłum.).
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Jameson Rook podniósł wzrok znad ekranu laptopa i rzucił tęskne spojrzenie na stojący na oknie po drugiej stronie pokoju helikopter. Jego pomarańczowy model Walkera Airwolf przeży ł gwałtowne przeszukanie pokoju przez Teksańczy ka i teraz wzy wał pisarza, aby ten oderwał się od zajęć i pobawił się nim. Mógł też inaczej usprawiedliwić przerwę. Po kilku godzinach pisania roboczej wersji arty kułu aluminiowa obudowa jego MacBooka Pro by ła rozgrzana do czerwoności, co stanowiło dowód jego godnego pochwały kultu pracy. To przy pomniało mu sposób, w jaki kadłub helikoptera przy jemnie się nagrzewał po odby ciu lotu wokół mieszkania. – I nie wódź mnie na pokuszenie – powiedział i wrócił do klawiatury. Jako dziennikarz, który w największy m stopniu polega na własny ch obserwacjach, który lubi zabrudzić buty i podrapać nogi, czy to szukając w ruinach Groznego kry jówki przed nalotem Rosjan, czy podążając w ślad za Bono do wiejskich szpitali w Senegalu z piosenkarzem Baabą Maalem, albo pobierając lekcje gry w polo w hrabstwie Westchester od jednego z przeby wający ch tam z wizy tą młody ch następców tronu, Rook wiedział, że historie kry ją się w doświadczeniu, a nie w internecie. Miał ży wą pamięć i sy stem notatek, dzięki któremu mógł przy wołać w pamięci daną chwilę za każdy m razem, gdy chwy tał postrzępioną czarną wstążeczkę zakładki w jego notesie Moleskine z kartkami w linię, aby trafić na stronę wy pełnioną zapamiętany mi cy tatami i zaobserwowany mi szczegółami. Od początku do końca arty kułów Rook pracował szy bko, szkicując najpierw pierwsze wrażenia, zostawiając miejsca do uzupełnienia i odkładając wy konanie koronkowej roboty na później, kiedy będzie mógł jeszcze raz cofnąć się do początku. Tworzy ł wiele takich fragmentów, ale zawsze jedny m ciągiem, bez cofania się, żeby zachować poczucie pły nności. Pisał tak, jak gdy by sam by ł czy telnikiem. W ten sposób też udawało mu się unikać w pisaniu ckliwości, to znaczy mówienia o nim samy m zamiast o przedmiocie historii. Rook by ł dziennikarzem, ale dąży ł do by cia gawędziarzem, kimś, kto pozwala swoim bohaterom mówić własny m głosem i o ile to możliwe, nie wchodzi im w drogę. Przy pomniał sobie głos Cassidy Towne i za jego pośrednictwem kobieta ponownie oży ła w czcionce Times New Roman, z całą swoją jakże ży wą osobowością, zjadliwie złośliwa,
rechocąca, szczera, mściwa i prawa. Z kroniki Rooka opisującej jego dni i noce spędzone w towarzy stwie Cassidy wy łaniał się obraz kobiety, dla której wszy stko w ży ciu by ło transakcją, począwszy od zdoby cia najszlachetniejszego łososia z Nowej Szkocji do uzy skania wy łączności na wy wiad z kobietą odgry wającą dominującą rolę w związku sadomasochisty czny m, która oczarowała pewnego kongresmena. Ży ciowa misja Cassidy to nie by cie przewodem łączący m, ale samy m źródłem mocy. Im bardziej Rook zbliżał się do końca swojego szkicu, ty m bardziej zaczy nało go ogarniać zniecierpliwienie. Rozdrażnienie brało się ze świadomości, jak niewiele jeszcze wiedział o decy dujący m wy darzeniu w ży ciu redaktorki. Mógł oczy wiście wy pełnić braki w środku, miał do tego sporo materiału, ale arty kuł kończy ł się, zanim tak naprawdę osiągnął prawdziwy koniec historii. Rosła liczba słów, tekst by ł wy starczająco długi nawet na dwuczęściowy arty kuł (notatka: zadzwonić do agenta), ale przeważająca jego część, nieważne jak solidna, przy pominała raczej tusz werbli bez uderzenia w talerze. Zupełnie jak książka Cassidy Towne. Wziął do ręki pilota zdalnie sterującego helikopterem, ale poczucie winy kazało mu postawić go obok laptopa i sięgnąć po niedokończony manuskry pt. Przechodząc od biurka do fotela przy mały m kominku, jeszcze raz przekartkował jej tekst, zastanawiając się, co przegapił. Jakie napięcie ona budowała? Tkwiący w nim gawędziarz czuł, że popełniłby oszustwo, publikując arty kuł, który kończy łby się tak rażąco niedokończony m wątkiem. Py tania, mimo że intry gujące, nie saty sfakcjonowały go i nie by ły by też saty sfakcjonujące dla czy telników, który ch szanował. Wtedy właśnie wrócił do korzeni. Wziął czy sty notes Circa, znalazł wieczne pióro, w który m by ło jeszcze trochę atramentu, i zaczął improwizować. Czego ja chcę? Znaleźć zakończenie swojego arty kułu. Nie, nie chcesz. W takim razie co? Wiesz co. Naprawdę? Tak, wiesz, tylko po prostu jeszcze tego właściwie nie zdefiniowałeś... Za każdy m razem gdy to robił, Rook my ślał, że jeśli ktoś znalazłby w śmieciach te zapiski, uznałby go za szalonego. By ła to jednak metoda, którą zapoży czy ł od fikcy jnej postaci w jednej z powieści Stephena Kinga – pisarza, który gdy musiał rozwiązać intry gę, przesłuchiwał sam siebie na papierze. To, co stanowiło świetną figurę w powieści, zostało kiedy ś wy korzy stane przez Rooka w prakty ce i tak dobrze zadziałało, umożliwiając mu dotarcie do własnej podświadomości, że stosował tę metodę za każdy m razem, gdy musiał przedrzeć się my ślami przez skomplikowane kwestie. Tak jakby miał piszącego współpracownika, z który m nie trzeba by ło się dzielić zy skami finansowy mi. ...Definiujesz błędny cel. Wiem, co jest moim celem, podać w ty m cholerny m arty kule
nazwisko jej zabójcy. I Estebana Padilli. I Dereka Snowa. Wiesz, kto jest zabójcą, to Teksańczyk. To szczegół techniczny. Zgadza się, ty chcesz wiedzieć, kto go wynajął. Soleil Gray ? Może. Ale teraz, gdy ona też nie żyje, możesz się tylko domyślać. Chy ba że... Chyba że co? Chy ba że uda mi się znaleźć ten ostatni rozdział. Gratuluję, właśnie zdefiniowałeś swój cel. Naprawdę? Teraz uważaj: nie czytaj swoich notatek w poszukiwaniu wskazówek co do osoby zabójcy. Czytaj je, szukając wskazówek, co Cassidy zrobiła z ostatnim rozdziałem. A jeśli go jeszcze nie napisała? No to masz przechlapane. Dzięki. Nie ma sprawy. Jak to się działo zazwy czaj, drobne ćwiczenie z rozdwojeniem jaźni doprowadziło go do podstawowego i oczy wistego wniosku, który przeoczy ł, gdy ż stał się on zby t prozaiczny. Szukał odpowiedzi na py tanie „kto”, a powinien py tać „co” – i to coś to by ł ten niewy tłumaczalnie zaginiony rozdział. Po powrocie do swojego laptopa Rook otworzy ł dokument Word z notatkami, które spisał ze swojego Moleskine’a. Pobieżnie czy tał tekst, przewijając go, szukał czegoś, co złapałoby go mocno za koszulę. Przeglądając notatki, prawie sły szał głos Nikki py tającej go ciągle o to samo, odkąd się zeszli: „Co zaobserwowałeś u tej kobiety ?”. Kwestie charakterologiczne, jak na przy kład jej potrzeba kontroli oraz wewnętrzny przy mus posiadania władzy, to by ły cechy, który ch nie można by ło ignorować, ale nie prowadziły go one w żadny m konkretny m kierunku. Co w takim razie jeszcze o niej wiedział? Cassidy szła do łóżka z dużą liczbą mężczy zn. Zastanowił się przez chwilę, czy potrafi sobie wy obrazić kogoś, komu ufała na ty le, aby powierzy ć mu ten kluczowy rozdział, ale nikt nie przy chodził mu do głowy. Jej sąsiedzi by li źródłem skarg i waśni, ale nie zaufania. Dozorca jej budy nku by ł sy mpaty czny m facetem, który wy konał dobrą robotę, ale roztaczał wokół siebie aurę drobnego złodziejaszka, więc Rook nie mógł sobie wy obrazić, że powierzy ła ten rozdział JJowi. Holly też nie wchodziła w grę. Mimo jej niedawnego wy znania, jej matka nie wy dawała się odwzajemniać w ostatnich ty godniach ży cia cieplejszy ch uczuć córki. To by ło wszy stko, co wiedział o związkach Cassidy Towne. Opierały się na wy mianie przy sług. Rook zatrzy mał przewijanie tekstu na jednej z notatek, omawiającej drobne szczegóły związane z reporterką, które miał zamiar uwzględnić w arty kule, ale zapomniał. Porcelanowa tabliczka na ścianie obok drzwi balkonowy ch w jej biurze z napisem, który tak naprawdę podsumowy wał jej pogląd na związki: „Kiedy ży cie rozczarowuje, zawsze zostaje ogród”. Rook zwolnił przewijanie, aby przeczy tać to bardziej uważnie. Dotarł do długiego fragmentu notatek, które doty czy ły pasji Cassidy do uprawiania ogrodu. Nawet jeśli nie rehabilitowało jej to w zupełności, to przy najmniej by ło pouczające. Przeczy tał główne zdanie, którego chciał uży ć, ale odrzucił je jako zby t lekceważące po ty m, gdy on i Nikki uczestniczy li w opóźnionej autopsji Cassidy i Lauren pokazała im brud za paznokciami autorki rubry ki towarzy skiej. Napisał: „Cassidy Towne umarła tak, jak ży ła, z brudem na rękach”. Nieważne, jak bardzo podobało mu się to
zdanie, gładkość tego sfromułowania łamała jego zasadę powstrzy my wania się od autorskich wstawek. A jednak jeśli potraktować to jako fakt, a nie prozę... Zatrzy mał się na ty m i zaczął rozmy ślać. Przebiegł wzrokiem tekst aż do zdania na temat liczny ch sy tuacji, kiedy widział ją wchodzącą i wy chodzącą przez te drzwi balkonowe do otoczonego murem ogrodu na mały m podwórku na ty łach domu. Cassidy kończy ła rozmowę telefoniczną z wy dawcą, a Rook podążał za nią do ogrodu i czekał cierpliwie, podczas gdy ona wy cinała zwiędłe rośliny albo palcami sprawdzała wilgotność gleby. Powiedziała mu, że ta niewielka działka by ła przy czy ną, dla której wy brała to miejsce. Któregoś wieczoru, gdy przy by ł, aby towarzy szy ć jej w wy jściu na imprezę premierową na Broadway u, powitała go w sukni wieczorowej, trzy mając w jednej ręce kopertową torebkę, a w drugiej ry del ogrodniczy. Potem znów się zatrzy mał. Ty m razem na zdaniu, którego chciał uży ć w arty kule, może nawet wy tłuszczoną czcionką – ty m, które w elegancki sposób wiązało jej pracę zawodową z hobby. Cassidy powiedziała mu wtedy, że jeśli jesteś na tropie czegoś dużego, to „trzy maj gębę na kłódkę, miej oczy szeroko otwarte, a sekrety głęboko zagrzebane”. Rook wy prostował się na krześle i wpatrzy ł w to zdanie. Potem potrząsnął głową, odrzucając pewną my śl. Już miał zamiar przewijać dalej, gdy przy pomniał sobie inne zdanie, które ostatnio usły szał. Od detekty w Nikki Heat. „Podążamy tropami, które mamy, a nie ty mi, które chcieliby śmy mieć”. Spojrzał na zegarek i wy jął komórkę, aby zadzwonić do Nikki. Ale zawahał się, bo mogło się okazać, że by ł fałszy wy trop, nie chciał więc ciągnąć jej ze sobą, zwłaszcza po takim dniu. Pomy ślał o ty m, aby wy rzucić do kosza cały pomy sł, który mu się wy kluwał. Ale potem zmienił zdanie. Otworzy ł notes i zaczął go kartkować, aż znalazł numer, którego szukał.
_______ – Ma pan szczęście, że mnie pan zastał – powiedział JJ. – Właśnie miałem wy jść do kina. – No to mam szczęście. – Rook zrobił krok w stronę drzwi wejściowy ch do mieszkania Cassidy Towne, mając nadzieję, że dozorca zorientuje się, o co chodzi, i zaoszczędzi mu tej gadki. A na wy padek, gdy by sam ruch by ł zby t subtelny, zdecy dował się wy eliminować dwuznaczność. – Więc jeśli po prostu otworzy sz, ja zrobię, co mam do zrobienia, a ty zdąży sz na film. – Chodzi pan do kina? – By łem parę razy.
– Wie pan, co mnie wkurza? – zapy tał JJ, nie wy konując żadnego ruchu w stronę karabinka ze wszy stkimi kluczami dy ndającego mu na pasku. – Płaci się za bilet, i to niemało, mam rację? Siada pan, żeby obejrzeć film, a ludzie co robią w ty m czasie? Gadają. Przez cały czas gadają. To psuje całą przy jemność. – Zgadzam się – przy taknął mu Rook. – Na jaki film idziesz? – „Jackass” w 3D. Mówię panu, tam jest cała gromada zabawny ch gości ze skrzy dłami. I to jest w 3D, więc wiadomo, że będzie kupa śmiechu, gdy ci kolesie zaczną rozbijać się o latarnie i tak dalej. Ostatecznie dwadzieścia dolarów skutecznie odciągnęło uwagę dozorcy od rozważań nad społeczeństwem i otworzy ł drzwi. JJ zademonstrował, jak je zamknąć, i poszedł do kina. Gdy Rook już by ł w środku, zamknął za sobą drzwi i zapalił światło, tak by móc się poruszać wśród bałaganu panującego w mieszkaniu Cassidy Towne, ty lko odrobinę bardziej uporządkowanego w porównaniu z rozgardiaszem, który tu widział ostatnio. Stał w jej biurze wy starczająco długo, aby ponownie omieść je wzrokiem na wy padek, gdy by by ła tu jakaś wskazówka, która przemówiłaby teraz, a która milczała tamtego ranka, gdy odkry ł ciało. Nic nie znalazł, podszedł więc do wy łącznika światła za porcelanową tabliczką i kiedy go pstry knął, przed jego oczami ukazało się małe podwórko widoczne przez drzwi balkonowe, skąpane w stonowany m świetle. Trzy mając latarkę i jeden z ry dli Cassidy, Rook uważnie oglądał rośliny wznoszące się w tarasowy ch rzędach z murowanego patio w ty m miejscu odosobnienia redaktorki. W stworzony m przez nią przy tłumiony m oświetleniu kolory otaczający ch go jesienny ch kwiatów by ły stonowane, przy brały ciemnoszarą barwę. Rook włączy ł latarkę, aby rozjaśnić cienie, i przesuwał strumieniem światła wolno i metody cznie po każdy m gazonie. Nie by ł pewien, czego szuka. I z całą pewnością nie chciał zmienić całego ogródka w teren wy kopalisk archeologiczny ch. Wprowadził więc w ży cie jeszcze jedno powiedzenie Nikki Heat i poszukał niepasującej do pary skarpetki. Nie znał nazw większości roślin, na które patrzy ł, ty lko kilka, jak szałwia drobnolistna i aster amery kański. Jedy ną odmianą, na którą Cassidy zwróciła kiedy ś jego uwagę, by ła liatra kłosowa, znana też jako płonąca gwiazda, roślina o jaskrawej barwie, będąca wtedy w ostatniej fazie kwitnienia. Teraz widać by ło główki ziaren, a kolor wy blakł do rdzawego brązu. Po kwadransie szukania światło latarki Rooka spoczęło na chry zantemie. Jej kwiaty w ty m oświetleniu miały ży wą jesienną barwę, ale w stosunku do pozostały ch roślin, które Cassidy wy hodowała naokoło niej, wy dawała się dziwnie zwy czajna... Taka niepasująca do pary skarpetka. Podszedł bliżej i zauważy ł również, że w odróżnieniu od inny ch kwiatów i roślin ta jedna by ła wkopana w ziemię razem z doniczką. Wsadził latarkę pod pachę i przy pomocy ry dla wy kopał doniczkę. Wy jął naczy nie z gleby, ostukał o gazon, aby strząsnąć z niego brud i korzenie,
a potem wy sy pał wszy stko na ceglaną nawierzchnię patio. Naczy nie by ło wy starczająco duże, aby ukry ć w nim zgnieciony rozdział manuskry ptu, ale w środku nic takiego nie by ło. Aby niczego nie przegapić, Rook wrócił do dziury pozostawionej w miejscu doniczki i postukał w jej dno końcem ry dla, aby sprawdzić, czy nie wy czuje jakichś resztek spalonego papieru. Nic takiego nie znalazł. Uderzy ł natomiast w coś, co przez drewniany uchwy t sprawiało wrażenie niewielkiej skałki. By łoby to dość niezwy kłe, biorąc pod uwagę czy stą, mączastą glebę w ogrodzie Cassidy. Oświetlił dziurę latarką i dojrzał odblask plastikowej torebki po kanapkach. Sięgnął po nią, wy ciągnął i dokładnie obejrzał pod światło. W środku by ł klucz. Dziesięć minut później, mimo że obszedł każdy pokój, zajrzał do wszy stkich szaf ścienny ch i sprawdził każdą szafkę na akta w apartamencie Cassidy, wciąż nie mógł znaleźć żadnego zamka, do którego ten klucz by pasował. Rook usiadł przy stole w kuchni i uważnie mu się przy jrzał. By ł to mały kluczy k, nie z rodzaju ty ch produkowany ch do zamków w drzwiach, ale raczej do kłódek albo skry tek. By ł prawie nowy, ostro zakończony na ząbkach i wy tłoczono na nim trzy cy frową liczbę 417. Wy jął swojego iPhone’a i zadzwonił na komórkę Nikki, ale odezwała się poczta głosowa, nagrał więc wiadomość: – Cześć, mówi Rook. Mam do ciebie py tanie, zadzwoń, kiedy będziesz mogła. Potem spróbował złapać ją na posterunku. Telefon odebrał sierżant dy żurny. – Detekty w Heat jest zajęta przesłuchaniem i przekierowała swój telefon. Czy chce pan zostawić wiadomość? – Rook potwierdził i zostawił podobną informację. Cassidy chodziła na siłownię, ale widział jej torbę i zauważy ł różowy zamek szy frowy przy czepiony do paska, więc odrzucił tę możliwość. Kluczy k mógł należeć do publicznej skry tki, takiej jakie są na dworcu autobusowy m, i Rook zastanowił się, ile może by ć w Nowy m Jorku dworców autobusów i kolejowy ch z takimi skry tkami. Możliwe też, że pasował do jakiegoś schowka w biurach New York Ledgera, ale i tak nie miał zamiaru się tam dzisiaj wy bierać i przedstawiać się: – Dobry wieczór, nazy wam się Jameson Rook. Mam kluczy k. Czy mogę...? Potem zdał sobie sprawę, że widział już wcześniej taki kluczy k. W 2005 roku Rook przy gotowy wał reportaż po huraganie Katrina i przez dwa miesiące przeby wał w Nowy m Orleanie, gdzie mieszkał w wy najętej przy czepie. Ponieważ bardzo dużo jeździł po okolicy, wy najął skry tkę pocztową w magazy nie UPS i wy dano mu właśnie tego rodzaju kluczy k. Cudownie, pomy ślał, teraz muszę ty lko obejść każdą skry tkę pocztową w Nowy m Jorku i mieć nadzieję, że będę miał szczęście. Rook ry tmicznie postukał kluczy kiem o blat stołu i próbował sobie przy pomnieć, czy widział
Cassidy korzy stającą z jakiejś skry tki pocztowej lub przeby wającą w jej pobliżu. Nie mógł sobie przy pomnieć i nie by ł pewien, czy coś takiego w ogóle jest w tej okolicy. A potem pomy ślał o jej córce. Holly Flanders powiedziała, że zdoby ła adres Rooka, przeglądając listy przewozowe firmy kurierskiej, której jej matka uży wała, aby wy słać mu materiał. Nie pamiętał nazwy firmy i nie by ło szans, żeby znaleźć tę igłę w stogu siana, jaki stanowił rozgardiasz w biurze Cassidy Towne. Zamknąwszy drzwi, Rook poszedł do Columbus, aby złapać taksówkę do Tribeca. Chciał sprawdzić, czy wciąż miał jeszcze u siebie jakieś koperty, które otrzy my wał od Cassidy. Gdy taksówka minęła Pięćdziesiątą Piątą Zachodnią, doznał olśnienia, że to miejsce by ło ulokowane gdzieś w Hell’s Kitchen. Wy szukał w Google usługi kurierskie i pięć minut później wy siadł z taksówki przed siedzibą firmy Sprawna Poczta i Usługi Kurierskie na Dziesiątej Alei. Pomieszczenie uży tkowe wciśnięte by ło między etiopską restaurację i mały sklep spoży wczy z gorący mi daniami na wy nos i pizzą sprzedawaną w porcjach. Sterta śmieci przelewała się na chodniku, a pod wy służoną markizą Sprawnej Poczty widniał neonowy napis: „Realizacja czeków – Kopiowanie – Faks”, w który m trzaskały niektóre litery. Trochę zaniedbane, pomy ślał, wchodząc do środka, ale jeśli kluczy k będzie pasować, jestem w raju. Miejsce miało zapach starej biblioteki i sosnowego środka odkażającego. Za ladą na wy sokim stołku siedział niepozorny mężczy zna w turbanie. – Ży czy pan sobie zrobić kopię? – Zanim Rook zdąży ł odpowiedzieć, że nie, mężczy zna szy bko rzucił coś w obcy m języ ku do kobiety korzy stającej z jedy nej kopiarki. Odwarknęła mu coś krótko gniewny m tonem, a mężczy zna powiedział do Rooka: – Będzie wolna za pięć minut. – Dziękuję – odparł Rook, nie chcąc wdawać się w dy skusję ani niczego wy jaśniać. Już by ł przy ścianie, wzdłuż której na wy sokość od kolan po brwi biegł rząd mosiężny ch skry tek. Przebiegł je wzrokiem i znalazł numer 417. – Chce pan wy nająć skry tkę pocztową? Miesięczna promocja. – Wszy stko załatwione. – Rook podniósł kluczy k i włoży ł go do otworu. Wszedł gładko, ale zamek ani drgnął. Poruszał nim, uży wając trochę siły i pamiętając, że ząbki kluczy ka miały świeżo ściętą krawędź i mogły potrzebować nieco perswazji. Dalej nic. Popatrzy ł i zorientował się, że gdy facet za ladą odwrócił jego uwagę, omy łkowo włoży ł kluczy k do numeru 416. Ząbki kluczy ka zgrzy tnęły w 417 i skry tka stanęła otworem. Przy kląkł na jedno kolano, aby zajrzeć do środka, i serce mu podskoczy ło. Dwie minuty później, w innej taksówce wiozącej go do Tribeca, ponownie spróbował zadzwonić do Nikki. Wciąż jednak prowadziła przesłuchanie. Ty m razem jednak Rook nie zostawił wiadomości. Usiadł niedbale na ty lny m siedzeniu taksówki i wy jął z koperty plik kartek zapisany ch pismem maszy nowy m z podwójną interlinią. By ły pozaginane, bo zwinięto je na pół,
aby upchnąć w skry tce pocztowej, wy prostował je więc na udzie i podniósł spięty spinaczem plik do okna, aby jeszcze raz przeczy tać ty tuł rozdziału. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ODEJŚCIE
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
N ikki Heat przy wiązy wała dużą wagę do rąk. Gdy siedziała w sali przesłuchań, jej obserwacje na temat znajdującej się naprzeciwko osoby by ły tak samo ważne jak to, co ta osoba mówiła – albo czego nie mówiła. Mimika miała oczy wiście decy dujące znaczenie. Tak samo postawa i zachowanie (niespokojne, ruchliwe, spokojne, pod kontrolą i tak dalej), higiena osobista i ubiór. Ale dłonie mówiły jej dużo. Ręce Soleil Gray by ły szczupłe i silne od ry gory sty czny ch ćwiczeń związany ch z jej taneczny mi wy czy nami na scenie. Jak się okazało, wy starczająco silne, aby obezwładnić Mitchella Perkinsa z taką mocą, że ludzie my śleli, iż jego napastnik jest mężczy zną. Jedną z oznak, którą swojej prawniczki, napaścią na ulicy. zjadliwą my ślą, że
Nikki błędnie zinterpretowała, gdy piosenkarka siedziała przy ty m stoliku obok by ło rozcięcie na kny kciu, które detekty w połączy ła z salą prób, a nie z Teraz do umy słu Heat próbowało wkraść się samooskarżenie, gnębiąc ją gdy by ty lko spojrzała na tę dłoń z bardziej otwartą głową, by łaby może w
stanie zapobiec tragedii. Nakazała tej my śli skry ć się na swoim miejscu, zajmie się nią później. Dłonie Morrisa Granville’a by ły miękkie i blade, jakby codziennie moczy ł je w wodzie z wy bielaczem. Obgry zał też paznokcie, chociaż nie robił tego na jej oczach. Pły tki paznokciowe każdego palca otaczały opuchnięte fałdy podrażnionej skóry, a skórki, które nie pokry ły się jeszcze strupami, by ły czerwone. Zastanowiła się nad ty mi rękami i jego sty lem ży cia samotnika, po czy m uznała, że będzie lepiej, jeśli jej projekcja na ty m się skończy. On też my ślał o Soleil Gray i Nikki dobrze rozumiała, że to akurat ten niechlubny moment jej sławy przy wiódł do niej Morrisa Granville’a. Szukał detekty w Heat z powodu jej publicznego powiązania z nieży jącą już piosenkarką, tak by mógł dzielić z nią tę szczególną chwilę: noc, kiedy widział, jak Soleil kłóci się na chodniku przed klubem z by ły m narzeczony m, Reedem Wakefieldem. – Czy jest pan pewien, że to by ła ta sama noc, kiedy zmarł Reed Wakefield? – zapy tała Heat. Zadawała mu to samo py tanie na różne sposoby przez ostatnie pół godziny, szukając jakiegoś potknięcia. Morris Granville by ł autenty czny m prześladowcą celebry tów. Z tej też przy czy ny detekty w by ła w najwy ższy m stopniu ostrożna. Jego doświadczenie mogło dostarczy ć ten ważny brakujący element układanki, ale Heat nie chciała sięgać po tę nagrodę w momencie słabości i
pobożny ch ży czeń. Nikki zadała mu wszy stkie możliwe py tania kontrolne. Py tała go, którego dokładnie to by ło. – 14 maja. – Jaki to by ł dzień ty godnia? – Piątek. – Jaka by ła wtedy pogoda? – Mży ło z przerwami. Miałem ze sobą parasol. – Czy by ła tam ochrona? – Już powiedziałem, że nie by ło żadnej. Nikogo więcej tam nie by ło. Powiedziała mu, że może sprawdzić te wszy stkie szczegóły, jak również inne, które jej podał. Odparł, że to dobrze, bo wtedy mu wreszcie uwierzy. Zauważy ła, że wy daje się delektować faktem, iż ona zapisuje jego odpowiedzi. Ale Nikki tutaj też by ła scepty czna. Wiedziała, że powoduje nim potrzeba by cia w centrum wy darzeń, ta sama, która kierowała wszy stkim inny m w jego ży ciu. By ło jeszcze jedno py tanie, jakie chciała zadać Morrisowi Granville’owi. Dla niej oczy wiste, ale wstrzy my wała je, chcąc dotrzeć do informacji, który ch wcześniej nie planowała uzy skać, na wy padek gdy by postanowił przestać mówić. – Co by ło z tą kłótnią? – Trwała dość długo. – Na deszczu? – Im to nie przeszkadzało. – Czy doszło do szarpaniny ? – Nie, ty lko się kłócili. – Co mówili? – Nie sły szałem wszy stkiego. Pamięta pani, że powiedziałem, iż nie chciałem podchodzić za blisko? Heat odhaczy ła w my śli, że sprawdziła spójność jednej z jego wy powiedzi. – Czy sły szał pan cokolwiek? – Chodziło o ich zerwanie. Ona powiedziała, że my ślał ty lko o sobie i żeby zajść wy soko. On mówił, że jest egoisty czną suką, takie tam rzeczy. – Czy groziła mu? – Soleil? W żadny m wy padku.
Heat ponownie odnotowała w my śli, że Granville brzmiał, jakby wziął na siebie rolę obrońcy Soleil. Zaczęła się zastanawiać, czy ta pomoc prześladowcy wy nikała z tego, że chciał w jakiś sposób stać się częścią jej dziedzictwie. Uznała, że jest to możliwe, ale pozostała otwarta. – Czy Wakefield jej groził? – Nie sły szałem nic takiego. On też by ł prawie nieprzy tomny. Cały czas trzy mał się latarni, żeby zachować równowagę, dopóki nie skończy li. – A jak to się skończy ło? – Popłakali się oboje, a potem się uściskali. – A co by ło potem? – Pocałowali się. – Na pożegnanie? – Nie, bardzo romanty cznie. – A po pocałunku? – Odeszli razem. Nikki dwukrotnie stuknęła długopisem o swój notes. Granville zmierzał do tego fragmentu, który chciała usły szeć, i musiała się upewnić, że zapy ta o to w taki sposób, aby nie przy gotował się do odpowiedzi, która sprawi jej przy jemność. Dalej zadawała ogólne py tania. – W jaki sposób odeszli? – Trzy mając się za ręce. Zadała więc bardziej szczegółowe py tanie. – Mam na my śli to, czy poszli na piechotę? Wzięli taksówkę? Jak się stamtąd oddalili? – Wsiedli do jednej z limuzy n. By ła tam jedna, która czekała. Heat próbowała konty nuować przesłuchanie obojętny m tonem, chociaż czuła wy raźnie, jak przy śpiesza jej puls. – Morris, czy ja to by ła limuzy na? Soleil w niej przy jechała czy Reed Wakefield? Co wiesz na ten temat? – Żadne z nich, widziałem, że przy jechali taksówkami. Nikki znowu próbowała powstrzy mać się od wy biegania do przodu, chociaż pokusa by ła silna. Nakazała sobie zachowy wać czy stą kartę, po prostu słuchać, nic sobie nie wy obrażać i zadawać proste py tania. – Czy li po prostu by ła tam, a oni ją wezwali? – Nie.
– To co, wsiedli tak po prostu do czy jejś limuzy ny ? – Wcale nie. On ich zaprosił i wsiedli razem z nim. Heat udawała, że przegląda notatki, aby jej następne py tanie by ło pozbawione ciężaru. Właśnie z ty m py taniem czekała do tej pory. Chciała je zadać tak od niechcenia, aby nie zaczął zachowy wać się defensy wnie. – Kto ich zaprosił na przejażdżkę?
_______ Pablo wy pił ostatni ły k błękitnego napoju energety cznego i odstawił pustą butelkę na stolik w salce przesłuchań. Jako że by ł niepełnoletni, Raley i Ochoa nie zmuszali chłopca do obecności w sali podczas całego przesłuchania, ale strategicznie pozwolili mu na przekąskę na zewnątrz, aby kuzy n Estebana Padilli, Victor, zobaczy ł, co jest stawką. Raley zostawił chłopca oglądającego telewizję w świetlicy pod opieką oficera z wy działu do spraw nieletnich, a sam wrócił do pokoju przesłuchań numer 1. Raley widział wy raźnie po spojrzeniu, jakim obdarzy ł go Victor, kiedy detekty w usiadł na swoim miejscu, że on i jego partner dobrze obmy ślili strategię. Ich bronią by ła troska Victora o chłopca. – Cały w skowronkach – powiedział Raley. – Bueno – powiedział Ochoa, po czy m konty nuował po hiszpańsku: – Victor, ja tego nie pojmuję, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? Z dala od swojej okolicy i domu Victor Padilla nie by ł już tak pewny siebie. Wy powiadał słowa, ale brzmiały one trochę bez przekonania. – Wiesz, jak to jest. Nie gadasz, nie donosisz. – Chłopie, to szlachetne. Trzy masz się jakiegoś kodeksu, który chroni gangsterów, podczas gdy gość, który zadźgał twojego kuzy na, chodzi na wolności. Sprawdziłem cię, brachu, nawet nie jesteś częścią tamtego świata. Ale może chcesz by ć? Victor potrząsnął głową. – Nie ja. To nie jest moje ży cie. – To nie udawaj, że jest. – Kodeks to kodeks. – Gówno prawda, to ty lko poza.
Mężczy zna przeniósł wzrok z Ochoi na Raley a, a potem z powrotem na Ochoę. – Jasne, można tak powiedzieć. Detekty w odpuścił ten komentarz, a kiedy powietrze by ło już wy starczająco oczy szczone z niedomówień, ruchem głowy wskazał wy pełnioną pieniędzmi torbę Tumi leżącą na stole. – Kiepsko, że Pablo nie będzie mógł z tego skorzy stać, gdy ty pójdziesz siedzieć. Krzesło, na który m siedział Victor, skrzy pnęło o linoleum, gdy mężczy zna odsunął się trochę i wy prostował. Jego oczy straciły wy raz chłodnej wy niosłości. – Dlaczego miałby m iść siedzieć? – zapy tał. – Ja nic nie zrobiłem. – Chłopie, pracujesz za dniówkę, a siedzisz na prawie stu ty siącach dolców w gotówce. My ślisz, że ujdzie ci to na sucho? – Już powiedziałem, że nic nie zrobiłem. – Powiedz mi lepiej, skąd to się wzięło. – Ochoa czekał chwilę, obserwując, jak tężeją mięśnie na szczęce Victora. – Powiem wprost. Mogę poprosić prokuratora okręgowego, aby nie robił z tego problemu, jeśli będziesz z nami współpracował. – Detekty w pozwolił tamtemu przetrawić tę my śl, a potem dodał: – Chy ba że wolisz powiedzieć chłopakowi, że idziesz siedzieć, ale przy najmniej by łeś wierny kodeksowi. Kiedy Victor Padilla zwiesił głowę, nawet detekty w Raley mógł stwierdzić, że go mają.
_______ Dwadzieścia minut później Raley i Ochoa wstali ze swoich miejsc na widok wchodzącej do sali detekty w Heat. – Udało nam się – powiedzieli zgodny m chórem. Widząc ich podniecenie, odrzekła: – Moje gratulacje. Dobra robota. Ja też zaliczy łam trafienie. W zasadzie to już się szy kuje nakaz. – Na kogo? – spy tał Raley. – Wy pierwsi. – Usiadła na biurku, żeby mieć ich przed sobą. – Może opowiecie mi waszą historię, gdy ja będę czekała na mój nakaz? Raley przy ciągnął dla nich dwa krzesła na kółkach, a Ochoa wy jął swój notatnik, aby mieć wgląd w szczegóły. – Tak jak my śleliśmy, Victor mówi, że jego kuzy n Esteban zarabiał na boku, sprzedając
informacje Cassidy Towne o celebry tach, który ch woził. – To ironia, jeśli wziąć pod uwagę, że ta cała gra na zwłokę wy nikała z jakiegoś kodeksu zabraniającego donoszenia. – W każdy m razie dostawał kieszonkowe, jeśli jego informacje okazy wały się wy starczająco pikantne, aby trafić do jej rubry ki. Dwadzieścia tutaj, pięćdziesiąt tam. Moim zdaniem ta teoria ma sens. Wszy stko pięknie ładnie aż do pewnej majowej nocy, kiedy podczas jednego z jego kursów coś poszło nie tak. – Reed Wakefield – stwierdziła Nikki. – Wiemy, ale tutaj właśnie Victor zaklina się na Boga ży wego, że jego kuzy n nigdy mu nie powiedział, co się stało tamtej nocy, poza ty m, że sprawy poszły kiepsko i im mniej wie, ty m lepiej. – Esteban próbował chronić swojego kuzy na – powiedziała Heat. – Tak twierdzi – dodał Raley. Ochoa przewrócił kartkę. – Więc w dalszy m ciągu nie wiadomo dokładnie, co tam się stało. Heat miała świadomość, że mogłaby w ty m miejscu uzupełnić trochę informacje swoich partnerów, ale chciała najpierw usły szeć ich opowieść, więc nie przery wała. – Następnego dnia Esteban zostaje wy walony z roboty, jakieś tam ogólne bzdety o konflikcie charakterów z klientami. Wy latuje więc poza nawias, dostaje wilczy bilet i musi rozwozić sałatę i cebulę zamiast celebry tów z najwy ższej półki i królowy ch balu maturalnego. Przy gotowuje się do wniesienia oskarżenia... – Bo został wy rolowany – wtrącił Raley, cy tując reklamówkę Ronniego Stronga. – ...ale wy cofuje się z tego, ponieważ gdy redaktorka rubry ki towarzy skiej usły szała od niego o wy darzeniach tamtej nocy – w który ch najwy raźniej brał udział Reed Wakefield – dała mu kupę kasy, aby ty lko wy cofał oskarżenie i zamilkł, nie zwracając niczy jej uwagi. Prawdopodobnie nie chciała żadnego przecieku, dopóki jej książka nie będzie gotowa. – Cassidy Towne dała mu całe sto ty sięcy ? – wtrąciła Nikki. – Nie, dostał od niej jakieś pięć ty sięcy – wy jaśnił Raley. – Ale zmierzamy do dużej wy płaty. – Esteban chciał więcej, więc zagrał na dwa fronty. Zadzwonił do obiektu swojego donosu i powiedział, że ogłosi publicznie, co widział tamtej nocy, chy ba że dostanie za to kupę forsy. Okazuje się, że nie by ło to mądre posunięcie. – Padilla dostał sto kawałków i został zamordowany zaraz następnego dnia – podchwy cił wątek Raley. – Kuzy n Victor wy straszy ł się, ale trzy ma pieniądze, kombinując, że wy korzy sta je, aby
wy jechać tam, gdzie morderca go nie znajdzie. – Ty le więc mamy – powiedział Ochoa. – Zdoby liśmy część całej tej historii, ale dalej nie znamy nazwiska osoby, którą Padilla szantażował. Podnieśli wzrok na Nikki, która uśmiechnięta siedziała na biurku. – Ale ty znasz, prawda? – domy ślił się Raley.
_______ W audy torium prestiżowego publicznego liceum Stuy vesant w Battery Park City geniusz sportowy Toby Mills pozował do zdjęcia z ogromnego rozmiaru czekiem na milion dolarów, który by ł jego prezentem dla szkolnego programu lekkoatlety cznego. Na widowni siedzieli uczniowie, wy kładowcy, dy rekcja, no i oczy wiście prasa – wszy scy klaskali na stojąco. Detekty w Nikki Heat również tam stała, ale nie biła brawo, patrzy ła ty lko zza kurty ny z brzegu estrady, jak miotacz wy mienia uścisk dłoni z kierownikiem programu lekkoatlety cznego, otoczony przez druży nę bejsbolową Stuy, która na tę okazję założy ła stroje sportowe. Mills szeroko się uśmiechał, niespeszony bombardujący mi go światłami stroboskopowy mi, cierpliwie obracał się raz w lewo, raz w prawo, doskonale zaznajomiony z tajnikami choreografii sesji zdjęciowy ch. Nikki by ło przy kro, że nie ma tu Rooka. Zwłaszcza że szkoła znajdowała się w odległości kilku przecznic od jego mieszkania. Miała nadzieję, że jeśli się pośpieszy, będzie mógł spotkać się z nią, aby wy jaśnić jeszcze jeden zawikłany wątek ze swojego arty kułu. Próbowała do niego oddzwonić w czasie jazdy, ale sy gnał by ł wolny, po czy m aparat przełączał się na pocztę głosową. Nie chciała zostawiać tak poufnej wiadomości na poczcie, więc powiedziała ty lko: – Wy jaśnijmy coś sobie. Ty możesz zawracać mi głowę, gdy ja pracuję, ale nie na odwrót? Hej, mam nadzieję, że pisanie arty kułu dobrze ci idzie. Mam coś, więc zadzwoń do mnie naty chmiast, jak ty lko będziesz mógł. Będzie wściekły, że to przegapił, ale pozwoli mu się przesłuchać, pomy ślała Nikki i uśmiechnęła się po raz pierwszy tego ciężkiego dnia. Podczas jednego z obrotów w stronę fotografów spojrzenie Toby ’ego natknęło się na Heat i na jej widok uśmiech sportowca stracił część swojego blasku. To dało Nikki do my ślenia, że może nie powinna by ła przy chodzić na tę uroczy stość, zwłaszcza po doświadczeniach z lotniskowca Intrepid. Ale Toby nie wy konał żadnego ruchu wskazującego na chęć ucieczki. Co więcej, gdy skończy ł wy mianę uścisków dłoni z maskotką druży ny, która by ła przebrana za Petera Stuy vesanta w stroju z XV wieku, Mills pomachał wszy stkim ręką na do widzenia, a następnie przeszedł szy bkim krokiem przez scenę wprost do niej i zapy tał:
– Czy złapaliście mojego prześladowcę? – Tak – odpowiedziała Heat bez wahania i zgodnie z prawdą. – Znajdźmy jakieś miejsce, żeby porozmawiać. Nikki uzy skała zgodę na skorzy stanie z pobliskiego pomieszczenia, poprowadziła więc Toby ’ego Millsa do laboratorium komputerowego, gdzie gestem wskazała mu krzesło. Wchodząc do środka, miotacz zauważy ł Raley a oraz dwóch policjantów w mundurach. Gdy zobaczy ł, że jeden z nich został w środku, natomiast drugi zamknął drzwi i ulokował się na zewnątrz, zasłaniając plecami niewielkie okienko, na twarzy sportowca pojawił się dziwny wy raz. – O co chodzi? – zapy tał. Heat odpowiedziała py taniem: – Nie ma tu Jessa Riptona? Spodziewałaby m się, że będzie szalał na tego ty pu wy darzeniach. – Racja. Cóż, miał zamiar przy jść, ale zadzwonił, że ma nagłą sprawę ze sponsorami i żeby zacząć bez niego. – A nie powiedział, gdzie będzie? – zapy tała detekty w. Heat wiedziała już, że Zapory Ogniowej nie by ło ani w biurze, ani w apartamencie. Mills spojrzał na wiszący na ścianie zegar. – Dziesięć po dziewiątej, to przy puszczalnie pije drugie martini w Bouley. Na te słowa detekty w Raley ruszy ł w kierunku drzwi. Otwierając je, stuknął w nie lekko dwa razy, a policjant w kory tarzu odsunął się na bok, żeby go wy puścić. Wy jście policjanta w cy wilu nie uszło uwagi Toby ’ego. – To zaczy na mnie trochę niepokoić, pani detekty w. Heat miała nadzieję uzy skać właśnie taki efekt. Niepokoiło ją, że Ripton złamał zwy czaj i nie by ło go tutaj, ale dzięki temu miała możliwość wy warcia na Millsie presji, gdy pozbawiony by ł pancerza bezpieczeństwa w postaci swojego opiekuna. – Już czas, Toby. – Czas? Czas na co? – Wy glądał na skonsternowanego. – Czas, żeby śmy porozmawiali o Soleil Gray. – Nikki zamilkła, a gdy zobaczy ła, że Mills zaczy na mrugać, mówiła dalej: – I Reedzie Wakefieldzie. – Zrobiła następną przerwę, a widząc, że usiłuje przełknąć ślinę, dodała: – I o tobie. Starał się, naprawdę się starał. Ale mimo tego, że sportowiec multimilioner obracał się w wy rafinowany ch kręgach Gotham, Toby Mills by ł w głębi serca dzieciakiem z Broken Arrow w Oklahomie i jego wy chowanie czy niło z niego kiepskiego kłamcę. – O co chodzi z Soleil Gray i... Reedem? Co oni mają z ty m wspólnego? My ślałem, że chodzi o
tego popaprańca, który łazi za mną i za moją rodziną. – Toby, on się nazy wa Morris Granville. – Wiem. Ale dla mnie zawsze będzie „popaprańcem”. Złapaliście go czy nie? Powiedziała pani, że go macie. – Mamy go. – Widziała wy raźnie, że chciał, aby mówiła dalej, ale celowo tego nie zrobiła. Toby Mills nie by ł teraz gwiazdą, by ł jej podejrzany m w trakcie przesłuchania i to ona pokieruje tą rozmową, nie on. – Powiedz mi o twojej znajomości z Soleil Gray i Reedem Wakefieldem. Jego oczy pobiegły w stronę drzwi, gdzie czekał umundurowany policjant, a potem znowu do niej. Następnie wpatrzy ł się uważnie w czubki swoich butów, jakby u nich szukał odpowiedzi, teraz gdy nie miał gotowego scenariusza przy gotowanego przez Zaporę Ogniową. – Toby, Soleil i Reed. Mów. – A co tu jest do mówienia? Dzisiaj się o niej dowiedziałem. O rany... – A potem wy stawił ją na próbę: – Czy tałem w gazecie, że pani ją napastowała. Czy dzisiaj też ją pani ścigała? Heat nie złapała się na ten haczy k, nie zwróciła w ogóle na to uwagi. – Moje py tanie zostaje takie samo: jak wy glądała twoja znajomość z Soleil i Reedem? Wzruszy ł ramionami jak dziecko. – Znaliśmy się z różny ch miejsc, wie pani. To jest Nowy Jork. Chodzisz na imprezy i wpadasz na różny ch ludzi. „Cześć, jak się masz”, i tak dalej. – Ty lko na ty le ich znałeś, Toby ? „Cześć, jak się masz”? Naprawdę? Znowu obejrzał się na drzwi i kilkakrotnie zacisnął wargi. Widziała u niego kiedy ś w telewizji podobny tik, kiedy przepuścił do pierwszej bazy ostatniego zawodnika druży ny przeciwnej i bez żadny ch wy kluczeń z gry miał strzelać najmocniejszy przeciwnik. Potrzebował inny ch umiejętności, aby wy jść z tego obronną ręką, a Toby nie by ł ich pewien; wy czuwała to wy raźnie. Widząc jego słabnącą pewność siebie, powiedziała: – Przejedźmy się. Możesz złączy ć ręce na plecach? – Czy pani żartuje? – Napotkał jej wzrok, ale to on nie wy trzy mał i mrugnął. – Spoty kałem ich tu i ówdzie. Wie pani, jak to jest. Imprezy, jak już mówiłem. Reed chy ba grał w mojej druży nie softballowej w meczu na rzecz ofiar tornada w Oklahomie latem 2009 roku. Soleil też, jak sobie teraz przy pominam. – I to wszy stko? – Niezupełnie. Spoty kaliśmy się od czasu do czasu. Nie chciałem o ty m mówić, bo się wsty dziłem. Teraz mam to za sobą, ale kiedy pierwszy raz przy jechałem do Nowego Jorku, trochę za bardzo szalałem. Trudno się dziwić. Możliwe, że wtedy trochę z nimi imprezowałem.
Heat pamiętała, jak Rook mówił, że Cassidy Towne opisała kilka szalony ch nocy Millsa w swojej rubry ce towarzy skiej. – Mówisz więc, że to by ło dawno temu? – Zamierzchła historia, proszę pani. – Powiedział to szy bko i gładko, zupełnie jakby ominął niebezpieczne rafy i wy szedł na spokojne wody. – I wszy stko to by ło przed ty m meczem chary taty wny m dwa lata temu? – Zgadza się. Dużo wcześniej. – I od tamtej pory ich nie widziałeś? Zaczął kiwać głową całkowicie na pokaz, nawet jeśli udawał, że się zastanawia. – Nie, nie mogę powiedzieć, żeby śmy się często spoty kali. Wie pani, że zerwali ze sobą. Nikki uchwy ciła się tego wątku. – Dowiedziałam się właśnie, że się zeszli. Tamtej nocy, kiedy Reed zmarł. Mills utrzy mał twarz pokerzy sty, ale nie by ł w stanie zapanować nad lekką bladością. – Naprawdę? – Toby, jestem zaskoczona, że o ty m nie wiedziałeś. Zwłaszcza że by łeś z nimi tamtej nocy. – Z nimi? Wcale nie! – Jego krzy k spowodował, że stojący przy drzwiach policjant wy prostował się i popatrzy ł na niego. Zniży ł więc głos. – Nigdy z nimi nie by łem. Nie tamtej nocy. Proszę mi wierzy ć, pani detekty w, my ślę, że pamiętałby m to. – Mam naocznego świadka, który twierdzi co innego. – Kto to taki? – Morris Granville. – Niech pani da spokój, to szaleństwo. Wierzy pani bardziej temu psy cholowi niż mnie? – Kiedy go przy wieźliśmy na przesłuchanie, opowiedział mi o klubie Thermal i o ty m, że widział tam Soleil i Reeda. – Heat przechy liła się na swoim krześle w stronę Millsa. – Oczy wiście zaświtało mi w ty le głowy, że jedy ny m powodem, dla którego Morris Granville mógłby by ć przed klubem Thermal tamtej nocy, by ło to, że cię śledził. – Gówno prawda. Ten facet kłamie, żeby pójść na ugodę albo coś w ty m sty lu. Po prostu kłamie. Ten gnój może wszy stko powiedzieć, ale bez dowodu nic nie macie. – Toby rozparł się na krześle i założy ł ręce, próbując zasy gnalizować w ten sposób, że nie ma nic więcej do powiedzenia. Heat przesunęła się ze swoim krzesłem do znajdującego się obok niej komputera i podłączy ła do niego pendrive’a.
– Co pani robi? – zapy tał Mills. Kiedy otworzy ł się podgląd miniaturki, Nikki dwukrotnie kliknęła na plik, a gdy się ładował, powiedziała: – Ściągnęłam to z komórki Morrisa Granville’a. Na ekranie pokazało się zdjęcie. By ła to amatorskiej jakości fotografia komórkowa, ale jej treść mówiła wszy stko. Zdjęcie przedstawiało mokrą ulicę przed klubem Thermal. Reed Wakefield i Soleil Gray wsiadali do długiej limuzy ny. Esteban Padilla, ubrany w czarny garnitur i czerwony krawat, trzy mał parasol nad otwarty mi drzwiami. A wewnątrz limuzy ny chichoczący Toby Mills wy ciągał rękę, żeby pomóc Soleil wsiąść do środka. W drugiej dłoni trzy mał skręta. Widząc, że Mills słabnie i zaczy nają mu się trząść ręce, Heat powiedziała: – Cassidy Towne. Derek Snow... – Kiedy zwiesił głowę, Nikki lekko postukała w monitor. Gdy ponownie spojrzał na zdjęcie, dodała: – Pomy śl o ty m, Toby. Każdy z ty ch ludzi już nie ży je – z wy jątkiem ciebie. I chcę, żeby ś mi powiedział, co się nie zgadza na ty m zdjęciu. W ty m momencie geniusz sportowy zaczął płakać.
_______ Toby Mills przy jechał tego wieczoru do liceum Stuy vesant na ty lny m siedzeniu czarnego cadillaca Escalade z czekiem o wartości miliona dolarów. Wy jechał stamtąd na ty lny m siedzeniu wozu policy jnego skuty kajdankami. Oskarżenia by ły na razie sy mboliczne: składanie fałszy wy ch zeznań oficerowi policji, niezgłoszenie śmierci, współudział, zmowa w celu utrudniania pracy wy miarowi sprawiedliwości, przekupstwo. Z zeznań, które złoży ł przed detekty w Heat po ty m, jak się załamał i rozpłakał, nie wy nikało jeszcze jasno, czy zostaną mu postawione poważniejsze zarzuty. To będzie zależało od wielkiej ławy przy sięgły ch i prokuratora okręgowego. A co najważniejsze – od tego, czy Nikki będzie mogła powiązać miotacza z Teksańczy kiem. Zdjęcie z telefonu komórkowego prześladowcy mogło stanowić przekonujący dowód. W pewny m sensie Nikki by ła dłużniczką Morrisa Granville’a, którego chore pobudki kazały mu zrobić w maju to zdjęcie i zachować je do tej pory. Gdy go zapy tała, dlaczego wcześniej go nie ujawnił albo nie próbował na ty m zarobić, powiedział, że chciał chronić swojego idola, Toby ’ego Millsa. Zadała więc następne py tanie, logicznie wy nikające z poprzedniej odpowiedzi. – Dlaczego pokazujesz to teraz policji? – Kazał mnie aresztować – odparł na to Granville, jakby by ło to zupełnie oczy wiste. Następnie prześladowca uśmiechnął się i zapy tał: – Jeśli dojdzie do procesu, czy Toby będzie tam, gdy ja
będę zeznawać? Heat po raz kolejny zastanowiła się nad mentalnością prześladowców. Niektórzy spośród nich do tego stopnia kochali swoje ofiary, że kiedy nie mogli się do nich zbliży ć, niszczy li je. A nawet zabijali. Inni jak widać przy czy niali się do ich aresztowania. Każdy z ty ch ludzi poszukiwał własnej wartości w relacji, w której nie by ło wzajemności. Wy bierz swoją truciznę. Według Toby ’ego Millsa wy darzenia miały się następująco: po wy jściu z klubu Thermal ich trójka krąży ła po Manhattanie w jedny m celu – chcieli poimprezować. Reed i Soleil już mieli przewagę, a Toby, który miał rzucać piłkę dopiero w poniedziałek w meczu przeciwko druży nie Red Sox, chciał się tamtej piątkowej nocy rozerwać po fatalnej podróży samochodem, która dopiero co zakończy ła się w Detroit. Śmiał się z wy ry wkowy ch testów na obecność narkoty ków przeprowadzany ch przez Major League Baseball. Mills i wielu inny ch graczy przechowy wało albo kupowało mocz, aby członkowie komisji nie mieli się do czego przy czepić. Mills miał ze sobą małą torbę gimnasty czną pełną narkoty ków, które sporady cznie zaży wał, i hojnie nimi częstował. Powiedział Heat, że gdy na krótko zaparkowali w porcie morskim na South Street, żeby popatrzeć na East River, Reed i Soleil zaczęli coraz poważniej skłaniać się ku temu, aby przy pieczętować swoje zejście się gorący m seksem, a ponieważ wszy scy i tak by li zmęczeni jazdą w kółko, wrócili do pokoju Reeda w Dragonfly House, aby tam konty nuować imprezę. Toby, który w normalny ch okolicznościach by łby piąty m kołem u wozu, miał narkoty ki, więc by ł mile widziany. Przy znał się Nikki, że miał ochotę na Soleil. Wy znał nawet, że pomy ślał sobie: „Do diabła, kto wie, dokąd ta noc zaprowadzi?”. W rzeczy samej, dokąd? Powiedział, że to, co się stało w Dragonfly, to by ł wy padek. W apartamencie Reeda umilali sobie czas grą polegającą na podawaniu ty tułów znany ch filmów, zastępując główne rzeczowniki słowem „penis” – „Must Love Penis”, „ET the Extra Penis”, „GI Joe: The Rise of the Penis” – a Toby w ty m czasie rozkładał na stoliku przenośną apteczkę. Heat poprosiła go o szczegóły i wy liczy ł, że miał tam marihuanę, kokainę i kilka dawek azoty nu amy lu. Reed miał zapas heroiny, która Toby ’ego nie interesowała, i opakowanie Ambienu, którego uży wał, jak twierdził, żeby móc zasnąć. Powiedział też, że seks po nim jest świetny, więc on i Soleil ły knęli trochę, popijając wódką prosto z butelki, którą trzy mali w wiaderku z lodem. Gdy Soleil i Reed poszli do sy pialni, Toby włączy ł jakąś muzy kę, aby zagłuszy ć odgłosy ich pieprzenia się, i oglądał program w stacji ESPN z wy łączony m dźwiękiem. Kiedy Mills usły szał krzy k Soleil, początkowo my ślał, że to jej orgazm, ale powiedział, że za chwilę wbiegła nago do salonu, nie panując nad sobą i krzy cząc: – On nie oddy cha, zrób coś, my ślę, że nie ży je!
Toby poszedł z nią do sy pialni i włączy ł światło. Reed by ł cały szary na twarzy, a w kącikach ust miał pęcherzy ki śliny. Toby powiedział, że oboje wołali go po imieniu i potrząsali nim, ale bez rezultatu. W końcu Toby ujął go za nadgarstek, ale nie mógł wy czuć pulsu i oboje z Soleil spanikowali. Mills zadzwonił do Jessa Riptona i wy rwał go ze snu. Jego doradca powiedział mu, żeby się opanował, by ł cicho i nie ruszał się z pokoju. Kazał mu wy łączy ć głośną muzy kę i niczego nie doty kać, ty lko po prostu tam czekać. Na py tanie Toby ’ego, czy wezwać karetkę, Jess odpowiedział: – Kurwa, nie. – Podkreślił, żeby do nikogo nie dzwonić ani nawet nie my śleć o opuszczeniu pokoju. Potem zmienił zdanie i polecił Toby ’emu wezwać kierowcę limuzy ny. Bejsbolista miał mu powiedzieć, żeby kierowca czekał na zewnątrz gotowy do jazdy, kiedy on zejdzie, ale nie miał mu niczego wy jaśniać i miał starać się panować nad głosem, tak by brzmieć normalnie. Jess powiedział, że przy jedzie tak szy bko, jak ty lko będzie mógł, i że zadzwoni, gdy już będzie wjeżdżał na górę. Ostrzegł Toby ’ego, aby nikomu innemu nie otwierał drzwi. Ale gdy Toby skończy ł rozmawiać z Jessem i poszedł przekazać informacje Soleil, ona rozmawiała przez wewnętrzny telefon w łazience. Dwie minuty później do drzwi zapukał Derek Snow. Toby powiedział, żeby go nie wpuszczać, ale Soleil nie słuchała, powiedziała, że on im pomoże i że się znają. Jak dowiedziała się już wcześniej Nikki, przed kilkoma miesiącami Soleil postrzeliła Dereka w nogę i sowicie go opłaciła. Wiele związków miało znacznie gorsze podstawy. Derek chciał zadzwonić na pogotowie, ale Toby się sprzeciwił. Już wtedy zaczął my śleć, że trzeba będzie coś zrobić z konsjerżem. Soleil wzięła Dereka na stronę i obiecała mu dużo pieniędzy za zachowanie spokoju. Gdy Derek zapy tał, co mógłby zrobić, żeby pomóc, Toby kazał mu się uspokoić i po prostu czekać, aż dotrze tu jego człowiek. Okazało się, że Derek by ł skłonny do współpracy, i w czasie gdy Soleil kończy ła się ubierać – niełatwe zadanie, zważy wszy na ilość zaży ty ch przez nią narkoty ków – Snow pomagał Toby ’emu zapakować prochy z powrotem do jego torby gimnasty cznej. Dwadzieścia minut później zadzwoniła komórka Toby ’ego. Jess Ripton wjeżdżał na górę. Gdy wszedł do pokoju, powiedział im, że wszy stko będzie dobrze. Jess nie by ł przy gotowany, że zastanie w pokoju Dereka, ale przy jął jego obecność jako element, z który m trzeba sobie poradzić, i wy korzy stał go do pomocy w wy prowadzeniu Toby ’ego i Soleil klatką schodową. Gdy wy chodzili, Jess polecił Derekowi, aby jako jedy ny z nich doty kał klamek i naty chmiast wrócił do pokoju po ty m, gdy odprowadzi ich do limuzy ny. Toby zakończy ł swoje wy znanie, mówiąc, że gdy wy szli przed Dragonfly, Soleil w dalszy m ciągu by ła w szoku i nie chciała jechać razem z nim. Zapłakana pobiegła gdzieś, znikając w
ciemnościach i wtedy widział ją po raz ostatni. On zaś kazał kierowcy limuzy ny zawieźć się do domu do rodziny w Westchester.
_______ Heat już miała wsiadać do samochodu zaparkowanego na Chambers Street, przed główny m wejściem do liceum Stuy vesant, kiedy obok niej przejechał wóz Raley a i Ochoi, po czy m się zatrzy mał. – Wciąż ani śladu Jessa Riptona – powiedział Ochoa, wy chy lając się przez okienko pasażera. – Ani w Bouley, ani w Nobu, ani w Craftbar. Sprawdziliśmy też wszy stkie inne jego ulubione miejsca i knajpy, o który ch powiedział nam Toby. Nic. – My ślisz, że on pomaga Jessowi nas kiwać? – spy tał Raley. – Wszy stko możliwe – odparła Nikki – ale my ślę, że Toby chce teraz mieć Zaporę Ogniową przy sobie, a nie zaginionego w akcji. Dobrą oznaką jest to, że pozwoliłam mu wy konać telefon do Jessa. My śli, że będzie potrzebował swojego doradcy. – To bardzo uprzejme z twojej strony, detekty w Heat – powiedział Ochoa. – Spry tne, podstępne i dla własnej korzy ści. Dziękuję. W każdy m razie Toby dodzwonił się jedy nie na pocztę głosową Riptona. Już ktoś obserwuje jego mieszkanie, ale można wy słać tam jeszcze kogoś, żeby powłóczy ł się po okolicy w ciągu nocy. Poproszę kapitana Montrose’a, żeby zlecił któremuś detekty wowi z wy działu włamań kilka rundek po wszy stkich miejscach, w który ch Ripton zwy kle by wa: parking podziemny, siłownia, biuro. – A nie wy daje ci się, że jeśli Ripton próbuje zniknąć z pola widzenia, to jest zby t spry tny, żeby pojawić się w który mś z ty ch miejsc? – spy tał Raley. – Pewnie tak. Może się okazać, że kręcimy się ty lko w kółko, ale tak czy inaczej, musimy to sprawdzić – powiedziała Heat. Ochoa skinął głową. – Wiem, że ktoś musi to zrobić, ale to brzmi jak bezcelowe ćwiczenie dla jakiegoś biednego frajera. – Daj to do zrobienia detekty wowi Schlemmingowi – zaśmiał się Raley. Obaj detekty wi zatrzęśli się ze śmiechu, kiwając głowami i mamrocząc jego przezwisko: „Uszkodzony Schlemming”. – To coś w sam raz dla niego – stwierdziła Heat. Twarz Ochoi przy brała poważny wy raz.
– My ślę, że powinniśmy przestać nabijać się ze Schlemminga. Dajcie spokój, ty lko dlatego, że facet wjechał w limuzy nę burmistrza, próbując przegonić pszczołę z samochodu nie jest powodem... Do diabła, właśnie że jest. – Czy mogę coś ci powiedzieć? – spy tał Raley. – Te wszy stkie ciała... Jakoś trudno mi uwierzy ć, że Toby Mills jest ty pem zabójcy na zlecenie. A jestem fanem Metsów. – Daj spokój, partnerze. Jednej rzeczy powinieneś by ł się do tej pory nauczy ć, a mianowicie tej, że nigdy nic nie wiadomo. Jego kontrakt z Jankesami, te wszy stkie kontrakty ? Toby Mills ma milion powodów, aby położy ć kres temu bajzlowi. – Albo Ripton – zrewanżował się Raley. – On też ma wiele do stracenia. Nie ty lko dlatego, że sprzątał w hotelu Reeda tamtej nocy. Wizerunek Toby ’ego jest dla niego źródłem utrzy mania. Zgodzisz się ze mną, pani detekty w? – Wy chy lił się zza kierownicy, aby poprzez Ochoę spojrzeć przez boczne okienko na Nikki. By ła zajęta przewijaniem tekstu na ekranie telefonu. – Detekty w Heat? – Zaczekajcie, czy tam właśnie e-mail od Hinesburg. Przesłała mi starą listę klientów Teksańczy ka, gdy pracował jako wolny strzelec dla Hard Line Security. – Dalej przeglądała tekst i wreszcie się zatrzy mała. – Co tam masz? – zapy tali jednocześnie Raley i Ochoa. – Jedną z jego klientów by ła Sistah Strife. – Czy to ma jakieś znaczenie? – spy tał Raley. – Jasne, że tak. To znaczy, że Rance Eugene Wolf i Jess Ripton pracowali razem dla Sistah Strife. Po odjeździe Raley a i Ochoi Heat wy konała telefon, aby podnieść rangę poszukiwań Jessa Riptona do poziomu listu gończego z ostrzeżeniem, że ma on powiązania z zawodowy m zabójcą. Wy kończona i obolała po wy darzeniach tego dnia wsiadła do swojego forda crown victoria i poczuła, jak jej zmęczone ciało zapada się w fotel kierowcy. Ale mimo znużenia wciąż odczuwała współczucie wobec Rooka, że przy całej swojej dziennikarskiej staranności przegapił aresztowanie Toby ’ego. Jeszcze raz spróbowała dodzwonić się na jego komórkę, aby zdać mu relację.
_______ Leżący na biurku Rooka iPhone odegrał melodię z „Dragnet”. Pisarz usiadł i wpatry wał się w niego ze swojego fotela, aparat zaś wy dawał z siebie zapętlone złowieszcze dźwięki „Dum-da-
dum-dum... Dum-da-dum-dum...”. Pojawił się napis „Heat”, a ekran wy pełniło zdjęcie z jej policy jnego identy fikatora. Ale Rook nie odebrał telefonu. W końcu przestał dzwonić, a pisarz poczuł falę melancholii, gdy wizerunek Nikki zaczął blednąć, a ekran opustoszał. Następnie poruszy ł się, niewy godnie skrępowany taśmą izolacy jną, za pomocą której miał przy wiązane nadgarstki do poręczy fotela.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
C wany jesteś, żeby coś takiego umieszczać w telefonie – powiedział Teksańczy k, przeciągając samogłoski. – Jak ci się nie podoba, to mnie odwiąż, a zmienię to – odpowiedział mu Rook. Jess Ripton odwrócił się od regału z książkami, który przeszukiwał, i rzucił: – Czy możesz to wy łączy ć? – Mogę zakleić mu py sk, jeśli sobie tego ży czy sz, Jess. – To jak wtedy powie nam, gdzie to jest? – Zrozumiałem – odrzekł na to Teksańczy k. – W każdy m razie powiedz ty lko słowo. Jess Ripton i Rance Eugene Wolf konty nuowali przetrząsanie apartamentu Rooka, po raz kolejny poszukując ostatniego rozdziału manuskry ptu Cassidy Towne. Pan Zapora Ogniowa klęczał na podłodze w przeciwległy m kącie pokoju, przeglądając szafę ścienną, w której ustawione by ły pły ty DVD i kilka bardzo stary ch kaset wideo, do który ch odtworzenia Rook już nawet nie miał sprzętu. Ripton wy rzucił je wszy stkie z szafki na podłogę. Gdy by ła już pusta, odwrócił się do Wolfa. – Jesteś pewien, że miał to przy sobie? – Tak. Wy siadł z taksówki i wszedł na górę z szarą kopertą. Tą samą, którą wy jął ze skry tki pocztowej. – Śledziłeś mnie? – spy tał zaskoczony Rook. – Jak długo mnie śledziłeś? – Wy starczająco długo – uśmiechnął się Wolf. – To by ło łatwe. Zwłaszcza jeśli nie wiesz, że jesteś obserwowany. – Obszedł biurko naokoło, poruszając się bez jakichkolwiek oznak cierpienia, co Rook przy pisał działaniu silny ch środków przeciwbólowy ch, dużej odporności na ból, albo jednemu i drugiemu. Miał na sobie nowe niebieskie dżinsy, które ściśle przy legały do jego szczupłej sy lwetki, i koszulę w kowbojskim sty lu z perłowy mi guzikami. Dodatkowy mi akcesoriami Wolfa by ły kastetowy nóż w pochwie na pasku i temblak, który wy glądał jak wy ciągnięty ze szpitalnego magazy nu. Rook dostrzegł też pistolet kalibru .25, schowany w kaburze na krzy żu Teksańczy ka, kiedy ten odwrócił się, aby zdrową ręką zgarnąć z biurka Rooka wszy stko z
wy jątkiem laptopa. Każdy przedmiot, który on i Nikki z takim mozołem poustawiali z powrotem – jego kubek na ołówki, oprawione zdjęcia, zszy wacz, dozownik taśmy klejącej, pilot do helikoptera, nawet jego telefon komórkowy, wszy stko wy lądowało na dy wanie wokół jego stóp. Następnie Teksańczy k odwrócił laptop, aby mieć przed sobą ekran, i pochy lił się, żeby przeczy tać szkic arty kułu Rooka o Cassidy Towne. Ripton podniósł się z podłogi. – Rook, gdzie to jest? Koperta. – To by ła przesy łka z Publishers Clearing House. Nie by łby ś zaintereso... Teksańczy k wierzchem dłoni uderzy ł Rooka w usta, na ty le mocno, że nadweręży ł mu szy ję. Oszołomiony Rook zamrugał kilkakrotnie i zobaczy ł drobne punkciki światła jak w kalejdoskopie. Poczuł w ustach smak krwi i zapach Old Spice’a. Kiedy zamroczenie minęło, Rook uświadomił sobie, że najbardziej niepokojący nie by ł element zaskoczenia i wy nikający z niego szy bki akt okrucieństwa. To, co wstrząsnęło nim do głębi, to fakt, że Wolf zaraz potem wrócił do lektury na ekranie jego komputera, zupełnie jakby nic się nie stało. Rook przez chwilę siedział w milczeniu, podczas gdy Jess Ripton konty nuował demolowanie jego biura, a Teksańczy k tuż obok spokojnie przewijał tekst jego arty kułu. Gdy Wolf skończy ł lekturę, powiedział do Riptona: – Nie ma tu żadnej informacji, która by łaby w tamty m rozdziale. – Informacji o czy m? – zapy tał Rook. I wzdry gnął się, gdy Teksańczy k trzasnął obudową komputera. – Doskonale wiesz o czy m – powiedział Ripton. Zlustrował bałagan na podłodze i pochy lił się, a za chwilę stał wy prostowany, trzy mając w ręku niedokończony manuskry pt Cassidy Towne, który Rook dostał od jej wy dawcy. – O ty m, co jest napisane w dalszej części. – Rzucił tekst na biurko z takim impetem, że dość gruba gumka utrzy mująca strony razem pękła, a kartki rozsy pały się dookoła. – Nigdy jej nie dostałem. Cassidy trzy mała ją z dala od wy dawcy. – Wiemy – powiedział niedbale Wolf. – Podzieliła się z nami tą informacją kilka nocy wcześniej. Rook nie musiał wy silać wy obraźni, aby przy wołać koszmarne okoliczności tego wy znania. Ujrzał w my ślach kobietę przy wiązaną do krzesła, torturowaną, która jednak nie wy znała im wszy stkiego przed śmiercią. Zastanowił się, jak ten ostatni akt pasował do jej ży cia – zademonstrowała przewagę, dając im do zrozumienia, że posiada coś cennego, co chcieli dostać w swoje ręce, a potem odmówiła ujawnienia, gdzie to jest ukry te, i zabrała ten sekret do grobu. Ripton ruchem głowy dał znak Wolfowi. Teksańczy k wy szedł z pokoju i wrócił po chwili ze
staromodną czarną skórzaną torbą lekarską. By ła wy blakła i miała wy tłoczony sy mbol kaduceusza z literą „V”. Rook przy pomniał sobie raport FBI na temat Wolfa, w który m by ło napisane, że jego ojciec by ł wetery narzem. Sy n zaś lubił torturować zwierzęta. – Powiedziałem wam, że tego nie mam. Jess Ripton rzucił na niego okiem w taki sposób, jakby zastanawiał się, którą z dwóch koszul ma kupić. – Masz to. Wolf postawił torbę na biurku. – Mogę cię prosić? – Nie mógł sobie poradzić z otwarciem jej jedną ręką i Ripton udzielił mu pomocy ze słowami: – Do usług. – Przeczy tałeś mój arty kuł. Gdy by m miał ten rozdział, to czy informacja, której szukacie – cokolwiek to jest – nie znajdowałaby się w tekście? W jaki sposób udowodnicie, że tak nie jest? – Zaraz ci powiem jak, panie Rook. – Ripton dotknął palcem wskazujący m warg, dobierając słowa, a potem konty nuował: – W rzeczy samej, mogę udowodnić, że to masz, przez wartości ujemne. A w zasadzie jedną. Gotowy ? Rook nie odpowiedział. Szy bko sprawdził, co robi Teksańczy k. Wolf rozkładał na biurku w równy m rzędzie swoje narzędzia denty sty czne. – A ta wartość ujemna jest następująca. Przez cały ten czas, odkąd ja i mój towarzy sz tu weszliśmy, nie zadałeś jednego prostego py tania. – Zapora Ogniowa zamilkł na chwilę, aby osiągnąć zamierzony efekt. W żołądku Rooka narastało nieprzy jemne uczucie pieczenia. – Ani razu nie usły szałem: „Hej, Jessie Riptonie, wiem, że ten kowboj jest w to wszy stko zamieszany, ale ty ? Ty jesteś człowiekiem Toby ’ego Millsa. Co, do diabła, Toby Mills ma z ty m wszy stkim wspólnego?”. Mam rację? Brak tego py tania jest właśnie ty m, co nazy wam dowodem wartości ujemnej. Rook gorączkowo próbował coś wy my ślić, aby zatuszować to niedopatrzenie. – Ach to? No cóż, to proste. Rozmawialiśmy z tobą kilka razy w tej sprawie, oczy wiście że nie by łem zaskoczony. – Rook, nie obrażaj mojej inteligencji. Kiedy ty i ta twoja policjantka sprawdzaliście Toby ’ego, węszy liście, ale nic nie mieliście. On by ł ty lko nazwiskiem na waszej liście. A już na pewno nie mieliście nic, co mogłoby połączy ć Toby ’ego, a więc mnie, z ty m tutaj Szczupakiem. – Czekał, ale Rook milczał. – Więc jeśli nie py tasz, to wnioskuję, że doskonale wiesz, dlaczego tutaj jestem i co się stało tamtej nocy z Toby m i Reedem Wakefieldem. I chcę wiedzieć, gdzie jest rozdział, który zdradził ci tę historię.
– Już powiedziałem, że go nie mam. – Wy daje ci się, że jesteś spry tny – powiedział Jess. – My ślisz, że trzy ma cię przy ży ciu jedy nie to, że jeśli cię zabijemy, nie będziesz mógł nam powiedzieć, gdzie jest ten rozdział. Ale widzisz, sprawa wy gląda tak: za kilka minut mój przy jaciel i tak zmusi cię do mówienia. A w między czasie...? Będziesz żałować, że nie jesteś martwy. – Odwrócił się w stronę Wolfa, mówiąc: – Rób, co masz robić. Ja sprawdzę sy pialnię. – Poszedł do drzwi i zatrzy mał się. – Nic do ciebie nie mam, Rook. Po prostu nie muszę tego oglądać. Po jego wy jściu Rook szarpnął się w więzach, rzucając się na krześle. – Nic ci to nie pomoże, kolego – powiedział Teksańczy k, unosząc jedno ze swoich narzędzi denty sty czny ch. Rook poczuł, jak coś rozry wa się obok jego kostki. Zaczął pchać mocniej i udało mu się uwolnić jedną nogę z taśmy izolacy jnej. Uderzy ł stopą o podłogę pod biurkiem i odepchnął się, próbując trafić krzesłem w Wolfa. Ale mężczy zna by ł szy bki i przy gwoździł go lewą ręką, przy trzy mując Rooka za szy ję w stalowy m uścisku między szczęką a pachą. W lewej ręce Wolfa w dalszy m ciągu znajdowało się narzędzie denty sty czne. Mimo że Rook szarpał się i kopał, Teksańczy k powoli wy ginał lewy nadgarstek w kierunku głowy Rooka. W momencie gdy Rook poczuł ostre draśnięcie w zewnętrznej części kanału usznego, spróbował innej takty ki. Zamiast odpy chać się od napastnika, szy bko zrobił coś przeciwnego i rzucił się cały m torsem do przodu z desperacką wręcz siłą. Narzędzie denty sty czne prześlizgnęło się po podkładce na blacie i na chwilę strategia Rooka zadziałała. Impet uderzenia rzucił Wolfa na krawędź biurka. Wy lądował na swoim zraniony m prawy m ramieniu i wrzasnął z bólu, chwy tając się za obojczy k. Mężczy zna usiadł na podłodze, ciężko dy sząc niczy m pies w sierpniowe upały. Rook spróbował odepchnąć się spomiędzy biurka i ściany, ale kółka jego fotela by ły bezradne wobec pobojowiska na podłodze. Zaczął mocniej wy machiwać nogami, bezskutecznie próbując dosięgnąć dziurkacza i pilota. Ty mczasem Teksańczy k podniósł się, oglądając plamę krwi, która pojawiła się na koszuli w okolicy ramienia. Popatrzy ł na Rooka sponad otwartej na nowo rany i zaklął pod nosem. Następnie zacisnął pięść tak mocno, że kny kcie mu zbielały, i wziął zamach, aby go uderzy ć. – Nie ruszaj się, Wolf. – W drzwiach stała Nikki Heat, trzy mając w ręku sig sauera wy mierzonego w Teksańczy ka. – Nikki, uważaj, Jess Ripton jest... – wy rzucił z siebie Rook. – Dokładnie tutaj – powiedział tamten, wy suwając ramię z przedpokoju i umieszczając muszkę swojego glocka przy skroni policjantki. – Proszę to rzucić, pani detekty w. Heat nie miała wy boru. Z przy stawiony m do głowy pistoletem nie miała innego wy jścia, jak
ty lko wy konać polecenie. Między nią a kominkiem stał fotel, rzuciła więc broń na poduszkę, mając nadzieję, że będzie mogła później po nią sięgnać. Kiedy Rook po raz drugi nie odebrał telefonu, zaczęła mieć złe przeczucia i nie mogła się od nich uwolnić. Nigdy do tej pory nie zdarzy ło się, żeby nie oddzwonił, i Nikki zaczęła podejrzewać, że w Armii Rooka by ły jakieś poważne zakłócenia. Odrzucając na bok żarty na temat zjawiania się bez zapowiedzi, stwierdziła, że właśnie to powinna zrobić. Nawet jeśli miało to prowadzić do niezręcznej sy tuacji. Nikki doszła do wniosku, że już raczej wolała się z ty m zmierzy ć niż wszczy nać alarm dzwonkiem do drzwi, gdy by jej obawy okazały się uzasadnione. Po otrzy maniu klucza od gospodarza domu Heat weszła na górę schodami zamiast skorzy stać z windy, bo pamiętała, jaki hałas towarzy szy jej hamowaniu na piętrze Rooka. Potem przy łoży ła ucho do jego drzwi wejściowy ch. I wtedy usły szała dochodzące z głębi mieszkania odgłosy szamotaniny. W normalny ch warunkach trzy małaby się policy jny ch procedur i wezwała wsparcie, zanim wkroczy łaby do środka, ale obawa o Rooka sięgnęła już zenitu. Z odgłosów wy nikało, że każdy ułamek sekundy miał ogromne znaczenie. Uży ła klucza, aby dostać się do środka. A teraz, po raz drugi w ty m ty godniu, Heat znalazła się w mieszkaniu Rooka w sy tuacji kry zy sowej, szukając możliwości odwrócenia jej na swoją korzy ść. Widząc, że Teksańczy k sięga za plecy i wy ciąga berettę kalibru .25, zaczęła w my ślach recy tować swoją mantrę: Oceń sy tuację. Improwizuj. Dostosuj się. Przezwy cięż. – Wejdź do pokoju – polecił jej Ripton. Lufą glocka odepchnął ją lekko od fotela. Heat odnotowała w my śli, że by ło to miękkie odepchnięcie amatora. Nie by ła pewna, co innego zrobić z ty m wrażeniem. Utwierdzało ją ty lko w przekonaniu, że jeśli miałaby szansę wy bierać między nimi dwoma, Wolf dostałby pierwszą kulę. – Mam wsparcie, zdajesz sobie z tego sprawę. Nie wy jdziecie stąd. – Naprawdę? – Ponieważ Wolf miał ją na muszce swojego pistoletu, Ripton podszedł do drzwi i krzy knął przez kory tarz w kierunku drzwi wejściowy ch: – Chodźcie tu wszy scy ! – Potem przy łoży ł zwiniętą rękę do ucha i nasłuchiwał. – Nic nie sły szę... Nadzieja Nikki osłabła, gdy Ripton podszedł do fotela i podniósł jej siga. Patrzy ła bezradnie, jak doradca wsuwa jej broń za pasek, a potem zwróciła się w stronę Rooka: – Jak się trzy masz, wszy stko okej? Pisarz wbił wzrok w podłogę i wiercił się w miejscu. – Rook? – Przepraszam, skurcz mnie złapał. Wy baczy sz mi, jeśli nie wstanę. – Wiesz, Jess, może teraz jest pora, żeby to skończy ć – odezwał się Wolf.
Zanim Ripton zdąży ł odpowiedzieć, Nikki zagrała na zwłokę. – Aresztowaliśmy Toby ’ego Millsa, wiesz? – Nie, nie wiedziałem. – Rzucił jej taksujące spojrzenie. – A za co? Teraz by ła jej kolej, żeby ocenić sy tuację. Dlaczego Ripton chciał, żeby odpowiedziała pierwsza? Sprawiało to wrażenie partii pokera i sy tuacji, w której ktoś musi pokazać pierwszy, jakie karty ma na ręku. Co oznaczało, że Ripton chce, aby ona ujawniła, co wie – ponieważ zastanawiał się, ile ona wie. W związku z ty m Nikki powiedziała ty lko ty le, ile mogła, aby podtrzy mać rozmowę i zy skać trochę czasu. – Twój klient został zatrzy many w związku z zeznaniami, jakie złoży ł na temat tego, co stało się z Reedem Wakefieldem tamtej nocy w Dragonfly. Zapora Ogniowa kiwnął lekko głową sam do siebie. – Ciekawe. – Ciekawe? – zapy tała Nikki. – To wszy stko, co masz do powiedzenia na temat tego, co zrobiliście? „Ciekawe”? Wcześniej czy później wy jdzie na jaw, że Toby kazał wam zatuszować tę historię, zabijając przy ty m każdego, kto o niej wiedział, i wszy scy weźmiecie za to odpowiedzialność. Jess Ripton zaczął się bronić. – Nawet nie masz pojęcia, o czy m mówisz. – Nie mam? Mam jego zeznanie, w który m mówi, że on i Soleil Gray by li tam, gdy Wakefield przedawkował. Twój klient dał mu narkoty ki. Ty wy ciągnąłeś stamtąd Toby ’ego. I moim zdaniem, kiedy okazało się, że pieniądze za milczenie nie wy starczają, aby wy ciszy ć sprawę, Toby Mills kazał ci zabić konsjerża i kierowcę limuzy ny, ponieważ by li informatorami Cassidy Towne. Którą również kazał ci zabić. Moje tropy. – Nigdy tego nie powiążą, z jednej prostej przy czy ny – powiedział Ripton. – Toby Mills nie ma nic wspólnego z ty mi zabójstwami. On nawet nie wie, że ja jestem w to wszy stko zamieszany. – Brzmi, jakby ś przy znawał się do winy – powiedziała Heat. Wzruszy ł ramionami, wy rażając w ty m geście absolutną pewność, że wszy stko, co powiedział, nie wy jdzie poza biuro Rooka. – Naprawdę. Toby nic nie wie. On wciąż nie ma pojęcia o książce Cassidy Towne ani o przeciekach i donosach tego kierowcy limuzy ny i konsjerża. Toby wie ty le, że ma do ukry cia paskudny sekret na temat imprezy, która wy mknęła się spod kontroli. – Daj spokój, Ripton. Nie sądzę, żeby teraz by ł dobry moment, aby ś opowiadał te swoje bajki. Nie po ty m, jak zabiliście trzy osoby, żeby ocalić cenne kontrakty twojego klienta.
Wolf zaczął się niecierpliwić. – Jess? Jesteś gotowy ? – To nie dlatego ich zabili – odezwał się Rook. Rzucił szy bkie spojrzenie w kierunku swoich stóp, a potem znowu podniósł wzrok na Nikki. – Oni nie zabili ty ch ludzi, aby chronić wizerunek Toby ’ego Millsa. Zabili ich dlatego, aby ukry ć fakt, że śmierć Reeda Wakefielda nie by ła przy padkowa – to by ło morderstwo. Te słowa całkowicie zaskoczy ły Heat. Nie miała pojęcia, że Rook umiał tak świetnie blefować. Ale chwilę potem znów poczuła się zbita z tropu, gdy ż wy raz jego twarzy powiedział jej wy raźnie, że nie blefował. Odwróciła się, aby ocenić reakcję Jessa Riptona i Rance’a Wolfa. Nie zaprzeczy li słowom Rooka. – Więc jednak masz ten ostatni rozdział – stwierdził Ripton. Zrobił krok w stronę biurka. – Nie wiedziałby ś o morderstwie, gdy by ś go nie miał. Rook wzruszy ł ramionami. – Czy tałem go. – Morderstwo? Jakie morderstwo? – spy tała Nikki. – Toby zeznał, że to by ło przy padkowe przedawkowanie. – Ponieważ Toby cały czas wierzy, że tak by ło – odpowiedział Rook. – Ponieważ Toby i Soleil nie wiedzieli o ty m, iż Reed Wakefield jeszcze ży ł, gdy oni opuścili tamten pokój w hotelu. – Mówiąc to, Rook spojrzał na Riptona. – Zgadza się, Jess? A potem ty i ten tutaj Teksańczy k zabiliście go. – Gdzie to jest? – Ripton zajrzał pod biurko, a gdy nie znalazł tego, czego szukał, oznajmił: – Zaraz mi powiesz, gdzie schowałeś ten rozdział. – Najpierw ją wy puść – odparł Rook. – Nigdzie nie idę – zaoponowała Nikki. – Zgadza się jak cholera. – Ripton odwrócił się, aby zlustrować bałagan. – Nikki, próbuję ci pomóc. – Gdzie to jest, Rook? Py tam ostatni raz. – No dobra – ustąpił Rook. – Jest w moich gaciach. W pokoju na moment zapanowała cisza. Rook wskazał głową na swoje kolana, a potem twierdząco przy taknął. – Sprawdź – polecił Ripton Teksańczy kowi. W tej samej chwili, gdy Wolf odwrócił się i przestał celować w Nikki, Rook końcówką buta nacisnął urządzenie sterujące leżące na podłodze pod jego stopami. Znajdujący się na parapecie
okienny m za Teksańczy kiem pomarańczowy helikopter CB180 oży ł. Gdy ty lko główne śmigło zaczęło się obracać, jego czubek jak piła tarczowa przeciął szy bę, zgrzy tliwy m wibrowaniem wprawiając cały pokój w drżenie. Wolf obrócił się szy bko i strzelił w helikopter, rozbijając szkło. Jess Ripton, który zamarł w bezruchu, podniósł ręce w obronny m geście. Heat rzuciła się na niego cały m ciężarem. Chwy ciła przedramię Riptona i uniosła je, sięgając jednocześnie obiema rękami po jego broń. Teksańczy k odwrócił się, aby w nią wy celować, nie dając Nikki ani chwili na wy doby cie glocka z uchwy tu menadżera. W tej sy tuacji Heat zacisnęła obie dłonie wokół ręki Riptona, wy celowała najlepiej, jak ty lko mogła, i oddała strzał, uży wając do tego jego palca. Chy bił celu, dziurawiąc temblak. Teksańczy k jęknął i wy strzelił. Nikki zaczęła się przechy lać do ty łu, ale uczepiła się mocniej dłoni Riptona i jeszcze cztery razy nacisnęła spust w kierunku lewej kieszeni koszuli Rance’a Eugene’a Wolfa, zanim upadła na podłogę.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Prawie dwie godziny później siedzący samotnie przy blacie oddzielający m kuchnię od salonu Jameson Rook wpatry wał się w dwa strumienie bąbelków unoszące się w idealnie równoległy ch liniach z dna jego szklanki wy pełnionej piwem Fat Tire. By ła to już jego druga porcja i miał zamiar wy pić jeszcze trzecią, gdy ż wiedział dobrze, że dużo już dzisiaj nie napisze. Minęła północ, a migające światła stroboskopowe ekipy techników oraz śledczy ch wciąż bły skały w kory tarzu. Po przeciwnej stronie apartamentu, w czy telni, którą wy dzielił rok wcześniej, tworząc przy tulną enklawę z miękkimi meblami i snobisty czny m oświetleniem wokół regałów na książki sięgający ch ramienia, sły szał metaliczne odgłosy ekipy prowadzącej śledztwo w sprawie strzelaniny. Rook spędził z nimi wcześniej pół godziny, przekazując swoją wersję wy darzeń. Opowiedział, że kiedy stało się jasne, iż padną ofiarą napastników, Rook zorganizował dy wersję, ty m samy m umożliwiając detekty w Heat przejęcie kontroli nad bronią Riptona i oddanie jednego strzału do Wolfa. Zaś kiedy Teksańczy k wy strzelił, zabijając Riptona zamiast Heat, udało jej się strzelić ponownie i wy eliminować go. Rook by ł w błędzie, gdy my ślał, że dy wersja zorganizowana jedy nie przy pomocy zdalnie sterowanego helikoptera, jego własnej stopy i 2,4gigowego nadajnika zostanie uznana przez policjantów za świetny pomy sł. To by li stateczni faceci wy konujący poważną robotę i jeśli chciał zy skać aplauz za swój wy czy n, będzie musiał szukać go gdzie indziej. Nikki by ła tam z nimi po raz drugi i chociaż ze swojego miejsca nie rozumiał, co mówią, mógł się domy ślić z tonu ich głosów, że spotkanie zmierzało ku końcowi. Ekipa w końcu opuściła jego mieszkanie. Nikki nie skorzy stała z zaoferowanego jej piwa, ale usiadła razem z nim. Z jego biura wy szli Raley i Ochoa, zdejmujący lateksowe rękawiczki i zapy tali ją o werdy kt. – Nie ma jeszcze żadny ch decy zji, nie dzisiejszej nocy – powiedziała. – A tak między wierszami – jeśli wierzy ć ty m gościom z centrali – wy gląda na to, że wszy stko będzie w porządku. Muszą ty lko odczekać dwadzieścia cztery godziny, żeby wy kazać należy tą staranność, jako że jest to dzisiaj mój drugi przy padek. – Powinni dać ci kartę do zbierania punktów – powiedział Rook i zanim ktokolwiek zdąży ł coś
powiedzieć, wy cofał się z tego. – Chry ste, to by ło niestosowne, przepraszam, przepraszam. To nie ja, to piwo. – A jak wy jaśnisz resztę swojego dnia? – spy tał Raley. Ale Rook nie słuchał. By ł skupiony na Nikki, wpatry wał się w jej twarz, na której widział, że my ślami jest zupełnie gdzie indziej. – Nikki? – A kiedy skupił na sobie jej uwagę, powiedział: – Świetnie dałaś sobie radę. – No tak, biorąc pod uwagę alternaty wę, nie jestem zawiedziona. – Hej, dobrze sobie radzisz z, no wiesz... – rzekł Ochoa. Nie musiał mówić nic więcej, wszy scy wiedzieli, że ma na my śli zabicie Rance’a Wolfa, który – niezależnie od tego, czy by ł kry minalistą, czy nie – stracił teraz swój przy domek i dla niej już nigdy nie będzie Teksańczy kiem. W przeciwieństwie do tego, co na temat ich pracy przedstawiały niektóre holly woodzkie filmy, odebranie ży cia ma głęboki wpły w na policjanta, nawet jeśli jest to ży cie wy rachowanego zawodowego zabójcy, a odebranie go jest całkowicie usprawiedliwione. Nikki by ła silna, ale wiedziała, że przez jakiś czas będzie się zmagała ze stratami poniesiony mi tego dnia. Przy puszczalnie skorzy sta z pomocy terapeuty, nie dlatego, że by ła słaba. Wiedziała po prostu, że by ło to skuteczne. Wiedziała też, że dojdzie do siebie. Słowa Ochoi skwitowała skinięciem głowy i to by ło wszy stko, czego potrzebowali. – Chłopie, czy to prawda? Naprawdę wsadziłeś w gacie ten rozdział, którego szukali? – Zgadza się – odpowiedział Rook, dumnie kiwając głową. – To nam daje odpowiedź na jedno py tanie – powiedział Ochoa, wy machując lateksowy mi rękawiczkami. – Dlaczego kazali nam je założy ć, kiedy doty kaliśmy ty ch kartek. Nikt się nie roześmiał. Powstrzy mało ich niepisane poczucie przy zwoitości, odnoszące się do wy darzeń, które zaszły w kory tarzu. Ale spodobała im się kąśliwa uwaga Ochoi i wszy scy uśmiechnęli się znacząco pod nosem. Rook opowiedział, że akurat skończy ł czy tać ostatni rozdział maszy nopisu i poszedł do kuchni po telefon, aby zadzwonić do Nikki, gdy usły szał odgłos zatrzy mującej się windy. Nie spodziewał się gości, więc kiedy w zamku zaczęły chrobotać wy try chy, uciekł do biura, aby wy mknąć się schodami przeciwpożarowy mi. Ale nie mógł otworzy ć okna i znalazł się w pułapce. Domy ślając się, że to przy puszczalnie Wolf przy szedł odebrać mu rozdział, nie wiedział, gdzie go schować, więc wsunął go do spodni. Ochoa potrząsnął głową. – To niesamowite. – Wiem – odpowiedział mu Rook. – Jestem zaskoczony, że to się tam zmieściło. – Kiedy
pozostali skrzy wili się z niesmakiem, dodał: – No co? To jest duży rozdział. Wszy scy oprócz Nikki zdąży li już przeczy tać kulminacy jne strony manuskry ptu Cassidy, więc Rook zdał jej relację opisową. Przede wszy stkim wy jaśniła się gorliwość, z jaką Jess Ripton i Rance Eugene Wolf chcieli dostać go w swoje ręce. Ostatni rozdział by ł dy miący m pistoletem, który obwiniał zarówno klienta Riptona Toby ’ego Millsa, jak i Soleil Gray za rozpustny wieczór, który skończy ł się domniemaną śmiercią Reeda Wakefielda z przedawkowania i ich tchórzliwą ucieczką od odpowiedzialności. Noc pełna narkoty ków, celebry ci uciekający z hotelu, nie wezwawszy nawet pogotowia, aby udzielić swojemu towarzy szowi pierwszej pomocy – już to samo w sobie by ło szokujące i sensacy jne. Cassidy miała tam wy starczająco dużo rewelacji, aby zagwarantować książce status bestsellera, a dodatkowo spowodować miażdżące prawne i finansowe konsekwencje wobec osób w to zamieszany ch. Ale autorka rubry ki towarzy skiej przeniosła tę demaskatorską publikację na następny poziom. A ty m poziomem by ło morderstwo. Jej główną postacią by ł konsjerż. Popularny wśród gości hotelowy ch, nie ty lko z powodu swoich usług, ale też dy skrecji, Derek Snow by ł nie by le jakim graczem. Jess Ripton znał historię jego postrzelenia przez Soleil Gray i przez jej pry zmat widział Dereka jako człowieka, który wziął pieniądze i trzy mał gębę na kłódkę. Kiedy więc po wy prowadzeniu Toby ’ego i Soleil na ulicę Snow wrócił do pokoju, Jess miał podstawy przy puszczać, że za ustaloną przez obie strony sumę Derek Snow będzie udawać, iż ta noc nigdy nie miała miejsca. Snow akceptując te warunki, zapewnił Zaporę Ogniową, że nie musi się nim przejmować. Kiedy dołączy ł do nich szczupły mężczy zna w kowbojskim ubraniu, który miał pomóc przy sprzątaniu, Ripton położy ł jeszcze większy nacisk na milczenie Snowa, każąc Teksańczy kowi otwarcie zagrozić, że znajdzie Dereka, gdziekolwiek się ukry je, i zabije go, jeśli coś powie. Sprawy się jednak trochę skomplikowały. Teksańczy k otworzy ł swoją czarną torbę i wy jął z niej stetoskop, a gdy Derek by ł w salonie, wy cierając klamki i wy łączniki specjalny mi ściereczkami, które mu dali, usły szał dochodzący z sy pialni głos kowboja: – Cholera jasna, Jess, ten facet nadal ży je. Konsjerż powiedział, że w ty m momencie prawie uciekł z pokoju, aby zadzwonić po pogotowie. Ale nie zrobił tego, wy straszony groźbą Teksańczy ka. Derek Snow konty nuował wy cieranie odcisków palców, przesuwając się bliżej drzwi sy pialni. Raz nawet zajrzał do środka, ale prawie go zauważy li, więc pozostał na zewnątrz, ustawiając się w taki sposób, że by ł niewidoczny, lecz widział ich odbicia w lustrze toaletki w sy pialni. Mówił, że rozmawiali po cichu, ale jest pewien, że sły szał, jak Ripton powiedział do tego drugiego: – Zrób coś z nim.
Teksańczy k spy tał go, czy jest pewien, a Ripton odpowiedział, że nie chce, aby półprzy tomny Wakefield wy gadał na pogotowiu sanitariuszom albo glinom, co się stało i z kim by ł. – Wy kończ tego gnoja – powtórzy ł. Usły szawszy to polecenie, drugi facet wy jął z torby kilka buteleczek z miękkiego tworzy wa i fiolek. Zmusił Wakefielda do przełknięcia kilku pigułek, a potem zaczął rozpy lać mu do nosa duże ilości jakiegoś specy fiku. Następnie ponownie wy jął stetoskop i przy słuchiwał się przez dłuższą chwilę. Derek obawiał się, że mogą go złapać na podsłuchiwaniu, przesunął się więc ze świeżą ściereczką w odległy koniec pokoju i sprawiał wrażenie bardzo zajętego. W pokoju obok przez długi czas panowała cisza, aż w końcu usły szał ruch i głos Riptona: – No i jak? – Wsadź w niego widelec, jest szty wny – odpowiedział drugi mężczy zna. Kiedy wrócili do salonu, konsjerż udawał, że nie wie, co się stało, i po prostu konty nuował wy cieranie. Ripton powiedział jedy nie: – Dobra robota. Wy trzy j jeszcze raz pilota do telewizora i możesz iść. Derek Snow opowiedział Cassidy Towne całą historię powodowany poczuciem winy. Nie by ł aniołem; wziął od niej pieniądze tak samo, jak od Riptona. Ale dzieląc się z autorką rubry ki towarzy skiej szczegółami tego, co naprawdę się stało tamtej nocy, czy li morderstwa Reeda Wakefielda, Derek usiłował uzy skać choć częściowe rozgrzeszenie. Powiedział, że bał się Teksańczy ka, który zagroził, że go zabije, ale jeszcze bardziej obawiał się ży cia z ciężarem współudziału w tej zbrodni. Snow powiedział też Cassidy, jak bardzo trudno by ło mu zachować wszy stko w tajemnicy przed Soleil Gray, która zaczęła regularnie do niego dzwonić i wy płakiwać się z poczucia winy, że przy czy niła się do śmierci z przedawkowania swojego by łego narzeczonego. Widział, jak stacza się w przepaść coraz głębiej i głębiej. Powiedział Cassidy, że kiedy już będzie miała od niego wszy stkie informacje do swojej książki, skontaktuje się z Soleil i powie jej prawdę. Towne błagała go, aby zaczekał, więc jej to obiecał. Ale nie na zawsze. Ból Soleil ty lko wzmagał jego własne poczucie winy. – Czy my ślisz, że to właśnie dlatego Derek dzwonił do Soleil tego wieczoru, kiedy odebrała telefon w Brookly n Diner? – spy tał Rook policjantkę. – To samo sobie pomy ślałam – odrzekła Nikki. – Założę się, że Derek zauważy ł, że Rance Wolf go śledzi, więc próbował wy znać prawdę Soleil, zanim będzie za późno. – I okazało się, że by ło za późno – dorzucił Ochoa. – To smutne – powiedziała Nikki. – Soleil nie ty lko nie usły szała prawdy od Dereka Snowa, ale manuskry pt, który ukradła, by ł pozbawiony ostatniego rozdziału, więc wszy stko, co przeczy tała,
stanowiło oskarżenie jej postępowania, wzmagając ty m samy m jej poczucie winy. – Podwójną tragedią jest to, że umarła, nie wiedząc, iż nie by ła wcale winna śmierci Reeda – przy taknął Rook. Ochoa uważnie wpatry wał się w partnera. – Co cię tak skręciło w sobie? – Dlaczego tak my ślisz? – odpowiedział py taniem Raley. – Hej, przecież cię znam, jesteś jak moja żona. – Masz na my śli, że też z tobą nie sy piam? – Bardzo śmieszne. Mam na my śli, że cię znam. Co jest? – W porządku, chodzi o Soleil Gray... – poddał się Raley. – Jeśli Jess Ripton kierował ty mi zabójstwami – na zlecenie Toby ’ego czy też na własną rękę – to jak w takim razie ona znalazła się w tej całej sprawie? Pomijając oczy wiście wy darzenia z nocy, gdy zmarł Reed. – Wiedząc to, co teraz wiemy, nie sądzę, aby by ła w jakikolwiek sposób związana z Riptonem, Wolfem albo Toby m. A przy najmniej nie jako uczestniczka któregokolwiek z ty ch zabójstw – powiedziała Heat. – Mimo to napadła na Perkinsa, aby zdoby ć ten manuskry pt – odrzekł Raley. – Twierdzisz, że zrobiła to przy padkowo? – Nie, nie przy padkowo. Jednocześnie. A to różnica. Rook pociągnął jeszcze jeden ły k piwa. – Dlaczego w takim razie nagle zdecy dowała się to zrobić? – Wy daje mi się, że wiem – odpowiedziała Nikki. Zsunęła się ze stołka za barem i wy prostowała się. – Jutro wam powiem, czy miałam rację. Po pewnej rozmowie, którą muszę odby ć z samego rana.
_______ Coś się zmieniło, uświadomiła sobie Nikki Heat, gdy następnego ranka szła z posterunku Osiemdziesiątą Drugą Zachodnią. Z daleka wy łapała niski warkoczący sy gnał, którego nie sły szała już ponad ty dzień. Gdy zbliży ła się do ulicy Amsterdam, ujrzała niewielki obłok spalin z diesla, a warkot przekształcił się w krótki ry k, który ucichł wraz z sy kiem i piskiem hamulców w momencie, gdy śmieciarka zahamowała. Wy skoczy ło z niej dwóch pracowników zakładu oczy szczania miasta i zaatakowało stertę śmieci nagromadzony ch przy krawężniku podczas strajku. Po chwili za ciężarówką, która chwilowo blokowała ulicę, podczas gdy mężczy źni
ładowali czarne i zielone plastikowe worki ze śmieciami do znajdującego się z ty łu otworu, pojawił się jeden samochód, a zaraz za nim drugi. Przechodząc obok, Heat usły szała przekleństwa kierowcy wy chy lonego przez szy bę zablokowanego samochodu i okrzy k „No dalej!”. Uśmiechnęła się. Skończy ł się strajk śmieciarzy i mieszkańcy Nowego Jorku mogli by ć teraz sfrustrowani czy mś inny m. By ło pięć po ósmej. W Cafe Lalo właśnie otwarto drzwi i Petar by ł tam pierwszy m klientem tego dnia. Czekał na nią w kącie naprzeciwko ściany z cegieł, pod jedny m z wielkich plakatów przedstawiający ch sztukę europejską. Uściskał ją na powitanie. – Cieszę się, że udało nam się spotkać. – Ja też. – Usiadła naprzeciwko niego przy biały m marmurowy m stoliku. – Może by ć to miejsce? – zapy tał. – Dali mi wy bór, ale nie chciałem by ć blisko okien. Skończy ł się strajk śmieciarzy i znowu wrócił smród spalin diesla. O rany. – Jasne, opary smrodu ze śmieci by ły o wiele lepsze. – Masz rację, Nikki. Zapominam, że dla ciebie szklanka jest zawsze do połowy pełna. – No cóż, przy najmniej w połowie przy padków to się zgadza. Gdy podeszła do nich kelnerka, Nikki poprosiła ty lko o latte, nie chciała nic do jedzenia. Petar zamknął swoją kartę dań i powiedział, że w takim razie poproszą o dwie kawy. – Nie jesteś głodna? – Muszę zaraz wracać do pracy. Zmarszczy ł brwi w gry masie rozczarowania, ale nie skomentował tego. Konty nuował za to towarzy ską konwersację, mówiąc: – Czy wiesz, że w ty m miejscu kręcili film „Masz wiadomość”? Zupełnie znikąd w głowie Nikki pojawił się ty tuł „Masz penisa” i na jej twarzy pojawił się niekontrolowany uśmiech. – Co? – zapy tał Petar. – Nic. Chy ba wciąż jeszcze jestem trochę nieprzy tomna po wczorajszy ch wy padkach. – Gdzie ja mam głowę? – powiedział. – Nie zapy tałem, jak sobie z ty m wszy stkim radzisz. – Szczerze mówiąc, nie jest mi łatwo, ale w porządku. – Nie powiedziała mu o wieczornej gehennie w apartamencie Rooka, ale Petar sam poruszy ł ten temat. – We wszy stkich gazetach są dziś informacje o Toby m Millsie, Jessie Riptonie i ty m trzecim facecie. Czy ty miałaś z ty m coś wspólnego? Kelnerka przy niosła ich latte i Nikki poczekała, aż odejdzie od stolika, po czy m powiedziała: – Petar, nic z tego nie będzie.
Odłoży ł ły żeczkę i popatrzy ł na nią zmieszany. – To dlatego, że znowu za bardzo na ciebie naciskam? Nikki postanowiła odby ć tę rozmowę, niezależnie od tego, jak będzie trudna. Zignorowała swoją kawę. – To nie o to chodzi. Tak, ty... jesteś nieustępliwy w swoim zainteresowaniu. – Czy to z powodu tego autora? Ty i Jameson Rook stanowicie parę? Dał jej furtkę, a ona z niej skorzy stała. – Nie, to się nie uda, ponieważ nie jestem pewna, czy mogę ci ufać. – Co takiego? Nikki... – Pomogę ci. Próbowałam rozgry źć, skąd Soleil Gray przy szło do głowy, żeby ścigać wy dawcę książki Cassidy Towne. – Sły sząc to, Petar naty chmiast zmienił pozy cję. Sły szała lekki trzask krzesła, na który m siedział, wy wołany naciskiem jego ciała. Gdy poprawił się na krześle, Nikki mówiła dalej: – To wszy stko zdarzy ło się tuż po wizy cie Soleil w twoim programie. Tej samej nocy, kiedy powiedziałeś mi o książce Cassidy. – Jesteśmy przy jaciółmi, oczy wiście, że ci powiedziałem. – Ale nie powiedziałeś mi wszy stkiego. Nie powiedziałeś mi, czy je nazwisko Cassidy zamierzała ujawnić. Ale ty je znałeś, prawda? Znałeś je, ponieważ zdradziła ci je twoja mentorka, a nie wy dawca. Cassidy ci powiedziała, zgadza się? Może nie całą historię, ale jej fragmenty. Mam rację? – Petar odwrócił wzrok. – A ty powtórzy łeś to Soleil Gray. To dlatego poszła za ty m wy dawcą, aby zdoby ć manuskry pt. Inaczej skąd by wiedziała? Powiedz mi, że się my lę. Bistro zaczęło zapełniać się klientami, pochy lił się więc w jej stronę i odrzekł ściszony m głosem, drżący m i chrapliwy m: – Po ty m, co się stało z Cassidy, pomy ślałem, że powinienem powiedzieć Soleil. Ostrzec ją. – Możliwe. Ale też przy pochlebiałeś się jej. Jestem pewna, że nie wiedziałeś, co ona ma zamiar zrobić, ale nie potrafiłeś się oprzeć pokusie załatwienia sobie wzajemnej przy sługi. Tak to działa, prawda? Następnie podkręcasz mnie trochę w czasie rozmowy, a potem szczegóły doty czące tego, jak pokazuję Soleil zdjęcia z autopsji na planie „Later On”, ukazują się w prasie. – Zamilkła na chwilę. – Powiedz mi, proszę, że nie ty jesteś Żądłem. – Ja? Nie. – Ale znasz ją. – Jego. Tak, znam. Heat upewniła się, że cała jego uwaga jest skierowana na nią, po czy m powiedziała:
– Petar, ja nie wiem, co ci się stało. Może to by ło w tobie od zawsze i dlatego zerwaliśmy. – Nikki, ja ty lko próbuję utrzy mać się na powierzchni. Nie jestem zły m człowiekiem. Przy patry wała mu się uważnie przez chwilę i w końcu odparła: – Nie, nie jesteś. Uważam ty lko, że jesteś niejednoznaczny moralnie. Heat położy ła na stoliku pieniądze za swoją kawę i wy szła. Gdy przechodziła przez drzwi, wróciła pamięcią do chwili sprzed prawie dziesięciu lat, kiedy odeszła od Petara. Wtedy by ł to zimowy wieczór w kawiarni w West Village i z kilku głośników przy czepiony ch pod sufitem leciała piosenka Boba Dy lana. Ta piosenka wróciła do niej teraz, odzwierciedlając jej odczucia, tak jak wtedy. „Don’t Think Twice, It’s All Right”. Zatrzy mała się na szczy cie schodów przed Lalo, aby zapiąć brązową kurtkę na czas krótkiego spaceru do pracy. Jej my śli wciąż krąży ły wokół niewinnej melancholii Dy lana w tekstach na temat związków. Przed tanią restauracją na końcu ulicy zobaczy ła wy siadającą z taksówki swoją przy jaciółkę Lauren Parry. Heat już miała ją zawołać, gdy spostrzegła wy siadającego za nią detekty wa Ochoę, który biegł teraz, aby otworzy ć jej drzwi. Wy konał teatralny gest zapraszający Lauren do środka i roześmiana para weszła na swoją śniadaniową randkę. Albo może na drugie śniadanie po wspólnie spędzonej nocy. Widok ty ch dwojga sprawił, że przez moment zapomniała o Dy lanie. Wciągnęła w płuca ostre jesienne powietrze i pomy ślała – a przy najmniej miała taką nadzieję – że może raz na jakiś czas jest nawet lepiej niż ty lko w porządku.
_______ Heat przy stanęła na chodniku, przy pominając sobie, że dokładnie w ty m samy m miejscu kilka dni wcześniej spotkała kojota. Obrzuciła wzrokiem ulicę, jeszcze raz odtwarzając w umy śle pokaz slajdów z tamtego poranka. A potem go zobaczy ła. Kojot stał w inny m miejscu niż poprzednio. Ty m razem widziała go z daleka. Obwąchiwał chodnik na rogu Broadway u, gdzie właśnie zebrano śmieci. Pochy lił łeb i polizał betonową pły tę chodnikową. Wpatry wała się w niego w milczeniu, mimo że część niej chciała zawołać „Hej!” albo ty lko gwizdnąć i zobaczy ć, jak zareaguje. Albo może stworzy ć jakąś więź. Gdy tak rozmy ślała, zwierzę podniosło głowę i popatrzy ło wprost na nią. Stali tam oby dwoje i patrzy li na siebie z odległości przecznicy. Jego wąski py sk by ł zby t daleko, aby dostrzec szczegóły, ale w jego zmierzwionej grubej sierści Heat mogła przeczy tać historię wy darzeń całego ty godnia, pościgu z udziałem kamer i helikopterów. Kojot podniósł głowę
jeszcze wy żej i w ty m momencie czuła, że prześwietla ją na wy lot. Następnie zastrzy gł uszami. Heat poczuła coś, co mogłaby opisać jako duchową więź między dwoma istotami, które przeży ły ty dzień wy jęty z ży ciory su. Niepewnie uniosła dłoń, aby mu pomachać. W ty m samy m momencie ulicą przejechał samochód, mijając zwierzę i zasłaniając je na chwilę. Gdy samochód odjechał, kojota już nie by ło. Nikki opuściła rękę i zaczęła iść w stronę posterunku. Na rogu ulicy Amsterdam, czekając na zmianę świateł na przejściu, obejrzała się, ale nigdzie go nie by ło. Rozumiała dlaczego. Oboje znali potrzebę ukry cia się.
_______ Wieczorem Nikki weszła do swojego mieszkania, gdzie przy stole w jadalni siedział Rook z rozłożony mi wokół siebie kartkami. – Jak idzie praca nad arty kułem? – Co? Żadnego „Kochanie, jestem w domu”? – Nigdy – odpowiedziała, stając za jego krzesłem i obejmując go rękami za szy ję. – Wiedziałem, że jeśli tu przy jdę, to nie ma szans, żeby m coś zrobił. – Odwrócił ku niej twarz i pocałował ją. Nikki poszła do kuchni. Wy jmując dwa piwa z lodówki, zawołała do niego: – Zawsze możesz wrócić do siebie i czerpać inspirację z pisania na prawdziwy m miejscu zbrodni. – Nie, dziękuję. Wrócę tam dopiero jutro, gdy ekipa od substancji niebezpieczny ch wszy stko uprzątnie. – Wziął od niej butelkę i trącili się. – Dwa trupy wpły ną fatalnie na moją wartość sprzedaży. Zastanawiam się, czy nie będę musiał ogłosić upadłości. – I tak nigdy nie sprzedasz tego miejsca – odparła. – Słuchaj, przy kro mi, że tak wy szło z Petarem. Dokończy ła ły k piwa i wzruszy ła ramionami. – Zdarza się. Przy kre, ale tak by wa – powiedziała tonem dający m do zrozumienia, że dla niej szklanka jest zawsze w połowie pełna. – Miałam nadzieję, że pozostaniemy przy jaciółmi. – Ja też. – Kłamca.
Rook pomy ślał o ty m, co wiedział na temat przemy tniczej działalności Petara i jego odsiadki, ale popatrzy ł ty lko na nią i uśmiechnął się. – No, nie wiem. Wy dawał się w porządku. – Łgarz – powiedziała, wchodząc do pokoju gościnnego. – Hej, gdzie ty idziesz? Miałem właśnie zmienić temat. Nikki usadowiła się na kanapie i powiedziała: – Siadaj do klawiatury. Chcę usły szeć stukot klawiszy, panie Rook. I niech wszy stkie egzemplarze magazy nu z Nikki Heat znikną wreszcie z półek. Pisał przez jakiś czas, a następnie odezwał się: – Nie czujesz się opuszczona? – Nie, nie przejmuj się mną, będę sobie czy tać. – Coś dobrego? – Hm, chy ba jest niezłe – odpowiedziała. – Nosi ty tuł „Her Endless Knight”. – Rook już podniósł się z miejsca i podszedł do niej, zanim zdąży ła dodać: – Autorstwa Victorii St. Clair. – Co masz na my śli, mówiąc „Chy ba jest niezłe”? To wy sokiej jakości proza, profesjonalnie napisana. Usiadł obok niej, a ona otworzy ła książkę i przeczy tała na głos: – „Odpowiedział na jej potrzebę bliskości, oferując jej schronienie swoich długich ramion i szerokich barów, gdy objął ją w karecie”. – Położy ła książkę na kolanie. – Nie takie złe. – Następny m razem mogę się bardziej postarać – odrzekł Rook. – Potrzebuję ty lko trochę inspiracji. – Naprawdę? – Tak. Heat spuściła książkę na podłogę i przy ciągnęła go do siebie, opadając na kanapę. Rook pocałował ją, a ona wy gięła się w łuk. Smakowali się wzajemnie głęboko i z pasją. Gdy zaczął jej doty kać, Nikki obdarzy ła go gorący m spojrzeniem i powiedziała: – No dalej. Zedrzy j ze mnie gorset.
PODZIĘKOWANIA
Jako pisarz nie wy obrażam sobie większej zgrozy niż konfrontacja z czy stą kartką papieru, z wy jątkiem strachu, że zostanę postrzelony. W ubiegły m roku stanąłem twarzą w twarz z jedny m i drugim. Na szczęście w oby dwu okolicznościach nie by łem sam. Gdy wokół ciebie latają kule, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, dobrze jest mieć zaufany ch przy jaciół, którzy nad tobą czuwają. W pierwszej kolejności pragnę podziękować oddanej druży nie Dwunastego Posterunku nowojorskiego Departamentu Policji za to, że dopuścili mnie do swojego świata. Wiele szczegółów w tej książce jest bezpośrednim efektem moich doświadczeń z obserwacji nowojorskiej policji w akcji. Specjalne podziękowania należą się detekty wom: Kate Beckett, Javierowi Esposito, Kevinowi Ry anowi i kapitanowi Roy owi Montgomery ’emu za to, że nie ty lko ze mną wy trzy mują, ale pozwolili mi stać się częścią ich zawodowej rodziny. Chciałby m też podziękować doktor Lanie Parish i jej ekipie w biurze medy cy ny sądowej za ich anielską cierpliwość w stosunku do nieskończonej ilości moich niejednokrotnie głupich py tań w sty lu: „Jeśli on nie ży je, to dlaczego się rusza?”. Mam też dług wdzięczności wobec moich wspólników na trzecim piętrze w Clune. Nigdy nie przestaniecie zadziwiać mnie swoją wy obraźnią i przenikliwością. Bez waszego wsparcia nie by łby m nawet w połowie ty m, kim jestem. W rzeczy wistości by łby m ty lko połową pisarza, przez co by łby m za krótki na przejażdżki w Disney landzie. Stąd moja wdzięczność. Podziękowania kieruję do Terri E. Miller, która jest moim współspiskowcem, oraz do Nathana, Stany, Seamusa, Jona, Rubena, Molly, Susan i Tamali – wasz niestrudzony profesjonalizm napełnia radością każdy mój dzień. Dziękuję Richardowi Johnsonowi z rubry ki „Page Six” The New York Post za fachową wiedzę i poświęcony mi czas przy wy szukiwaniu informacji doty czący ch tematu. Jeśli fragmenty doty czące dziennikarstwa zgłębiającego świat gwiazd show-biznesu wy szły mi dobrze, jest to zasługa Richarda, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. Wielkie dzięki dla moich przy jaciół w wy dawnictwie Black Pawn, a zwłaszcza dla Giny
Cowell, że siedziała na mnie okrakiem podczas ostatniego etapu pisania. I ogromny ukłon w stronę Gretchen Young, mojej redaktorki, za zrozumienie i cierpliwość, dla Elizabeth Sabo Morick i całej ekipy w wy dawnictwie Hy perion za ich wsparcie oraz dla Melissy Harling-Walendy w ABC za to, że prowadzi mnie wciąż za rękę. Dziękuję mojemu agentowi, Sloanowi Harrisowi w ICM. Wziął na siebie wiele strzałów wy mierzony ch we mnie, ale też ośmielę się powiedzieć, że kilka oddał z nawiązką. Najgłębszą wdzięczność chcę wy razić pod adresem mojej ukochanej i kochającej córki, Alexis. Jesteś moją największą radością i źródłem mojej ogromnej siły. Dziękuję też mojej matce, Marcie Rodgers, za to, że zapewniła mi ten rodzaj ognistego dzieciństwa, który nieuchronnie tworzy pisarzy. Ta książka nie by łaby ty m, czy m jest, bez dwóch najdroższy ch przy jaciół. Andrew Marlowe wskazy wał mi drogę, prowadził, trzy mał zarówno kompas, jak i latarkę, i odsuwał mnie od krawędzi przepaści. Jego inspirację cenię sobie równie wy soko, jak przy jaźń. Nie wiem, jak mu się udało utworzy ć deszcz konfetti i serpenty n na zakończenie konferencji prasowej tamtej pierwszej historii. Tom by ł zaś tutaj każdego ranka i późno w nocy, pomagając mi zmierzy ć się z grozą pustej strony i dając natchnienie mojemu pióru, aby wy pły nęła spod niego magia, jaką znajdziecie na ty ch kartkach. Niezwy kłej Jennifer Allen mogę ty lko powiedzieć, że jest to cudowna podróż. Szczególną wdzięczność kieruję do was, moich fanów. Wasze zaufanie i wy magania wy pełniają żarem każdą stronę. RC Hamptons, lipiec 2010