RICHARD CASTLE
OSTATECZNY SZTORM Z angielskiego przełoży ły : Justy na Żebrowska Karolina Działowska Katarzy na Gody cka
Spis treści Karta redakcy jna NADCHODZĄCY SZTORM Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzy nasty WŚCIEKŁY SZTORM Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty
Rozdział trzy nasty KRWAWY SZTORM Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzy nasty Rozdział czternasty O Autorze Przy pisy Inne książki Wy dawnictwa 12 Posterunek
Ty tuł ory ginału: A BREWING STORM A RAGING STORM A BLOODY STORM Redakcja: JUSTYNA ŻEBROWSKA Korekta: JUSTYNA ŻEBROWSKA, JOANNA MYŚLIWIEC Skład i łamanie: 12 Posterunek Castle © ABC Studios. All rights reserved. Copy right for this edition by 12 Posterunek, 2015 Originally published in the United States and Canada in 2012 and 2013 as A BREWING STORM, A RAGING STORM, A BLOODY STORM by Richard Castle. This translated edition published by arrangement with Hy perion. Wy danie I, Warszawa 2015 ISBN 978-83-63737-12-2 www.12posterunek.pl
[email protected] Konwersja: eLitera s.c.
RICHARD CASTLE
NADCHODZĄCY SZTORM
Tłumaczenie: Justy na Żebrowska i Karolina Działowska
Więcej na: www.ebook4all.pl
ROZDZIAŁ PIERWSZY Współcześnie, Silver Creek w stanie Montana
P
oczuł to znacznie wcześniej, niż usły szał, nagły powiew wiatru, który przeniknął jego kości i spowodował napięcie każdego mięśnia w ciele. To by ła jego pierwsza reakcja, spotęgowana latami prakty ki. Pomy ślał, że takiego uczucia muszą doznawać psy w cichy ch momentach na chwilę przed trzęsieniem ziemi, kiedy ty lko one wiedzą, co nadchodzi, czują, że wszy stko zaraz się zmieni. Przez ułamek sekundy rozważał unik takty czny, ale tutaj, pośród sosen i jałowców skalny ch, to by ł głupi pomy sł. Jak daleko mógł uciec? Może zdąży dotrzeć do brzegu rzeki, zanim przy jadą, może do linii drzew, jeśli dopisałoby mu szczęście. A co potem? Znajdował się około osiemdziesięciu kilometrów od najbliższego miasta, wy posażony ty lko w to, co zmieściło się w jego plecaku. Tak czy owak, jakie to miało znaczenie? Oni już go znaleźli. A jeśli go znaleźli, oznaczało to, że wiedzą. Popatrzy ł na wodę spły wającą ze skałek. Ile jeszcze czasu mu pozostało? Minuta, może dwie? Drapiąc się w znoszoną wojskową czapkę zakry wającą ciemnobrązowe włosy, spoglądał na pstrąga tęczowego unoszącego się leniwie tuż nad powierzchnią wody. Ostatnią godzinę spędził, wy wabiając go z głębin. Może jeszcze zdąży. Jeśli już czegoś nienawidził, to właśnie niedokończony ch spraw. – No chodź. Chodź do tatusia – wy szeptał mężczy zna. Pstrąg, zahipnoty zowany ręcznie wiązaną muchą, podpły nął bliżej. Ale w chwili, kiedy ry ba już miała połknąć przy nętę, woda wokół zaczęła się burzy ć i wzbierać przy dźwięku apokalipty cznego huku. Za późno. Przy lecieli. Wy soko nad nim śmigła potężnej maszy ny przy ćmiły słońce, aby potem minąć linię drzew i w imponujący sposób zawisnąć nad mężczy zną. Kropelki wody spadły na jego zarost przy pominający grubo zmielone ziarenka pieprzu. Żaden żołnierz, który kiedy kolwiek sły szał dźwięk silników helikoptera Bell UH-1Y Venom, nigdy go nie zapomni. To odgłos, który sły szy, kiedy rusza do walki, i który towarzy szy mu, gdy walka się kończy – o ile wciąż ży je. Pilot wy lądował na polanie niedaleko strumienia, a ze śmigłowca wy skoczy ł dwudziestoparoletni młodzieniec ubrany w popularny model garnituru. Śmigła helikoptera wciąż przecinały czy ste powietrze. – Derrick Storm? – zawołał. – Czy to ty ? Ry bak rzucił młodzieńcowi pogardliwe spojrzenie.
– Nigdy o nim nie sły szałem – warknął. Nie wiedząc, co dalej robić, młody wy słannik popatrzy ł przez ramię na helikopter. Otworzy ły się boczne drzwi i na mokrej ziemi stanął starszy mężczy zna, gruby i niewy soki. Powoli podszedł nad brzeg strumienia, zwinął dłonie w trąbkę i krzy knął: – Przy sy ła mnie Jedidiah. – Nie znam go. – Przewidział, że to powiesz – konty nuował tamten. – Jedidiah mówi, że przy wołuje Tangier. Tangier. Tangier by ł straszny. Mimo upły wu lat kiedy ty lko ry bak pomy ślał o Tangierze, nadal czuł zimną posadzkę pod swoim policzkiem, klejącą się i mokrą od jego własnej krwi. Wciąż widział zmiażdżone ciała i sły szał rozpaczliwe wołania o pomoc. Gdy by nie Jedidiah... Zwijając linkę wędki, mężczy zna zaczął poruszać się ku brzegowi strumienia. Nie odzy wał się do dwóch czekający ch na niego nieznajomy ch. Zebrał swój sprzęt wędkarski i wsiadł do helikoptera. Tangier. To by ła piekielnie ważna sprawa, tak zwane WCT[1] . Jedidiah wiedział, jak ciężko by ło mu zniknąć, umrzeć albo przy najmniej by ć martwy m dla świata, który niegdy ś znał. Dla świata, który próbował go zabić, nie raz, ale wielokrotnie. Jedidiah rozumiał, dlaczego ważne dla niego by ło, aby przestać istnieć. A teraz wzy wał go z powrotem, ciągnąc go ponownie do tego, od czego tak bardzo chciał się odciąć. Siedzący w śmigłowcu mężczy zna popatrzy ł na strumień, łąkę, niebieskie niebo. Opuszczał to wszy stko. – Lećmy – powiedział. – Więc jednak jesteś Derrickiem Stormem! – wy krzy knął młodszy mężczy zna. – Nie jesteś martwy, jak wszy scy mówili. Starszy wy słannik pokazał pilotowi uniesiony w górę kciuk i helikopter odbił się od ziemi. – Ile to już lat, Storm? – zapy tał starszy mężczy zna. – Od ilu lat nie ży jesz? Już prawie cztery lata. Cztery lata samotności, spokoju, samooceny. Przewartościowania i refleksji. Jedidiah znał Storma lepiej niż niejeden ży jący człowiek. I wiedział, że wróci, jeśli ktoś wy ciągnie kartę atutową. Jedidiah nią zagrał. Tangier. Derrick Storm zawsze spłacał swoje długi. Nawet zza grobu.
ROZDZIAŁ DRUGI
N
a pasie do kołowania niedaleko bazy wojskowej Joint Base Andrews w stanie Mary land czekała czarna limuzy na, gdy wojskowy samolot sił powietrzny ch C-21A Learjet z Derrickiem Stormem na pokładzie wy lądował na pły cie lotniska. Teraz świeżo ogolony, ubrany w szy ty na miarę garnitur od Caraceniego i czarne buty Testoniego Storm wszedł prosto z samolotu do samochodu przez ty lne drzwi pasażera, które otworzy ł mu oficer wewnętrznej służby ochrony CIA, zwanej Security Protective Service (SPS). Opadając na skórzane siedzenie, Storm spostrzegł, że siedzi naprzeciwko Jedidiaha Jonesa, dy rektora agencji National Clandestine Service (NCS). Tą wy my ślną nazwą określano oddział CIA, który rekrutował szpiegów i wy kony wał najbrudniejszą robotę państwową za granicą. Jones uważnie studiował Storma zza swoich okularów połówkowy ch umieszczony ch na nosie, który by ł złamany tak wiele razy, że żaden chirurg nie mógł go w pełni złoży ć. Mimo że Jones mógłby by ć ojcem Storma, dy rektor NCS by ł wojskowej postury, zbudowany jak pitbul, miał ogoloną głowę i gruby głos, który brzmiał, jakby by ł zły, nawet kiedy mówił komuś komplement, co by ło rzadkością. – Wy glądasz o wiele lepiej, niż kiedy widziałem cię ostatni raz – powiedział Jones. – Trudno by łoby wy glądać gorzej – odrzekł Storm, kiedy limuzy na ruszy ła w stronę Waszy ngtonu, w trasę, którą Storm znał aż za dobrze. Jones chrząknął. – W Tangierze by ło tragicznie. Nie wy szło tak, jak planowaliśmy. Zdarza się. W każdy m razie cieszę się, że wróciłeś. – Ja nie. – Nie wierzę w to, Storm – zaoponował Jones. – Ktoś taki jak ty potrzebuje zastrzy ku adrenaliny. Niebezpieczeństwo ci służy. Nie by łeś szczęśliwy w Montanie. I w głębi serca dobrze o ty m wiesz. Tak jak ja. Wiedziałeś, że ten dzień kiedy ś nadejdzie. – My lisz się. Miałem tam święty spokój. – Gówno prawda, okłamujesz sam siebie. – Posłuchaj, jestem tutaj – powiedział Storm. – Ale kiedy już zrobię to, czego ty m razem chcesz, wracam. Skończy łem z ty m. Jesteśmy kwita. Jones wy ciągnął grubego papierosa z kieszeni płaszcza, oderwał filtr, popatrzy ł na niego z lubością i zapalił. – A co z Clarą Strike? – zapy tał. – Twierdzisz, że już nic dla ciebie nie znaczy ? Ukry wanie emocji zawsze świetnie Stormowi wy chodziło. W jego zawodzie by ła to konieczność. Nie da teraz Jonesowi saty sfakcji ze swojej reakcji. Ani teraz, ani kiedy indziej.
Py tanie Jonesa jednak go zabolało. Storm i Clara pracowali razem. By li idealny mi partnerami – w pracy i w łóżku. To częściowo z jej powodu zdecy dował się zniknąć. By ła jedną z przy czy n, dla który ch wciąż chciałby by ć duchem. To by ła ironia losu. Clarę też kiedy ś uznano za martwą. Istniał nawet akt zgonu wy stawiony w Richmond, który potwierdzał, że została zabita. Gdy Jones powiedział mu o jej śmierci, uwierzy ł. By ł zdruzgotany. Wy rwano ją z jego ży cia, po raz pierwszy by ł w żałobie. Rzeczy wiście czuł ogromny, przy tłaczający ból z tego powodu. Potem odkry ł, że to by ło kłamstwo. Jones to zaplanował: śmierć Clary została zaaranżowana dla dobra firmy, dla dobra kraju. Ale nie dla jego dobra. Długi czas zajęło mu zaakceptowanie faktu, że Clara nie umarła, że ży ła gdzieś, oddy chała, jadła, prawdopodobnie kochała się z kimś inny m, kiedy on by ł w żałobie. A jednak nie skontaktowała się z nim. Pozwoliła mu wierzy ć, że została zabita. Dlaczego? Jeśli pracowało się dla Jonesa, by cie martwy m stanowiło ry zy ko zawodowe. To by ł profesjonalny wy móg. Jej śmierć zraniła go jednak głęboko. Storm zastanawiał się, czy jego śmierć spowodowała u niej taką samą reakcję. – Nie martw się – powiedział Jones. – Clary nie ma w kraju. – Wy świadcz mi przy sługę – powiedział Storm. – Nie mów jej, że ży ję. To by ty lko... wszy stko skomplikowało. Jones się uśmiechnął, ukazując rząd perfekcy jnie prosty ch zębów. Czy Jones miał serce? Czy może by ł najbardziej makiaweliczną osobą w firmie, lodowato zimną? Storm nie by ł tego pewien, nawet po ty lu latach pracy dla niego. – Jeśli ty lko tego chcesz, Derrick – odparł Jones, biorąc głęboki oddech. – Chcę od ciebie jeszcze jednej obietnicy – powiedział Storm. – Kiedy zrobię to, czego ode mnie chcesz, obiecaj mi, że pozwolisz mi znów by ć martwy m – ty m razem już na zawsze. Jones pochy lił się i wy ciągnął prawą rękę. – Masz moje słowo – powiedział. – Spłaciłem dług? – W całości. Po tej sprawie wszy stko skończone – odparł Jones, a po chwili dodał: – Poza ty m i tak jesteś już za stary i zby t miękki do tej roboty. Storm odwzajemnił uśmiech. – Co się takiego stało, że musiałeś przy wołać Tangier? – Porwanie. Tutaj, w Waszy ngtonie. – Przy wołałeś Tangier z powodu porwania? – powtórzy ł Storm nieufny m głosem. – To jeszcze nie wszy stko. Z Jonesem zawsze by ło coś jeszcze. Umy sł Derricka już pracował na wy sokich obrotach. Wiedział, że Jones nie ściągałby go z upozorowanej emery tury ty lko z powodu porwania. To nie miało sensu. CIA nie by ło upoważnione do działania w granicach Stanów Zjednoczony ch. Porwania podlegały jury sdy kcji FBI i chociaż dla opinii publicznej CIA i FBI zawsze prezentowały jednolity front, Storm wiedział, że toczy się pomiędzy nimi, łagodnie mówiąc, zażarta ry walizacja. Jones gardził obecny m dy rektorem FBI, Rooseveltem Jacksonem.
– Kto został porwany ? – zapy tał Storm. – Przy rodni sy n senatora Stanów Zjednoczony ch – odpowiedział Jones. – Nazy wa się Matthew Dull, a jego ojczy m to senator Thurston Windslow z Teksasu. Thurston Windslow. Pierwszy gracz przedstawienia teatru kabuki, które miało się niedługo rozpocząć. Windslow by ł jedny m z najbardziej wpły wowy ch senatorów w Kongresie i przewodniczący m komisji nadzwy czajnej do spraw wy wiadu, której przy padło zadanie obserwowania i nadzorowania CIA i Jedidiaha Jonesa. Nic dziwnego, że Jones by ł ty m zainteresowany. Z tą sprawą musieli by ć jednak powiązani inni gracze i musiało chodzić o coś więcej niż porwanie. – Kto porwał jego przy rodniego sy na? – zapy tał Storm. Jones machnął ręką, w której trzy mał papierosa, jedny m ruchem odsuwając od siebie dy m i py tanie Storma. – Jesteśmy w drodze do biura Windslowa. On ci wszy stko opowie. W ten sposób zostaniesz w to wprowadzony na świeżo, bez żadny ch uprzedzeń czy wy obrażeń. To by ł klasy czny Jedidiah Jones. Stormowi przy trafiało się to już wcześniej. Jones lubił, kiedy jego oficerowie sami oceniali sy tuację i wy rażali na jej temat własną opinię. Chciał zobaczy ć, czego się nauczą, czy odkry ją coś, co on mógł przeoczy ć. Jones dawał im ty le informacji, ile potrzebowali, jeśli czuł, że ich potrzebują, i ty lko wtedy, kiedy on sam wiedział, że ich potrzebują. Jones by ł bardzo skry ty m człowiekiem i nawet kiedy ktoś ukończy ł zadanie, nigdy nie by ł pewien, jak to wszy stko pasuje do jego wielkiego planu. Ty lko Jones rozumiał ten plan. Działał w świecie, w który m nic nie by ło takie, jak się wy dawało, i nic nie mogło by ć brane za pewnik. Nawet jego najbliżsi współpracownicy nigdy nie by li pewni, co Jones planował. – A co z FBI? – zapy tał Storm. Jones wzruszy ł ramionami. – Co z nimi? Zajmują się sprawą. Agentem specjalny m, który prowadzi śledztwo, jest kobieta, April Showers. Kolejny gracz dołącza do gry. – April Showers? To jej prawdziwe imię? – Tak. Jej rodzice musieli mieć poczucie humoru. Albo są hipisami z lat sześćdziesiąty ch. Tak czy inaczej, będzie w biurze senatora, kiedy tam dotrzemy. – A kim ja mam by ć? – Ty jesteś doradcą specjalny m. Nazy wasz się Steve Mason. Ty m sposobem Derrick Storm może pozostać martwy. – A jeśli coś pójdzie nie tak, nie ma żadnego Steve’a Masona. – Dokładnie tak – powiedział Jones. – Wy gląda na to, że zadałeś sobie dużo trudu: sprowadzenie mnie z powrotem, nadanie mi fałszy wej tożsamości, i to ty lko z powodu porwania. Jones wy puścił serię idealnie równy ch kółeczek z dy mu. – To naprawdę smutne – stwierdził. – Kółeczka z dy mu. Gdy wszędzie już zabraniają palić,
powoli stają się wy mierającą sztuką.
ROZDZIAŁ TRZECI
K
iedy jechali na wschód aleją Konsty tucji, przez kuloodporne szy by czarnej limuzy ny Storm ujrzał wy łaniającą się przed nimi kopułę Kapitolu. By ł to imponujący widok, szczególnie że w nocy budy nek by ł jasno podświetlony. Samochód minął budy nek Senatu Russella, który by ł pierwszy m z trzech ozdobny ch biurowców wy korzy sty wany ch przez stu senatorów wy brany ch przez naród Stanów Zjednoczony ch. Storm zawsze my ślał, że skrót SOB[2] pasuje do miejsca, w który m senatorzy robili interesy, szczególnie w mieście, gdzie obsesja na punkcie akronimów by ła widoczna. Następny by ł budy nek Senatu Dirksena. Otwarto go w ty siąc dziewięćset pięćdziesiąty m ósmy m roku i przez prawie dwie dekady by ł nazy wany po prostu drugim budy nkiem Senatu, dopóki Kongres nie zdecy dował, aby nazwać go na cześć Republikanina, senatora z Illinois, Everetta M. Dirksena, sły nnego oratora, nagrodzonego Grammy za album patrioty czny ch przemówień Dzielni mężczyźni. Senatorowie uwielbiali nazy wać budy nki imionami własny ch kolegów. Kiedy limuzy na zatrzy mała się przy zachodnim wejściu do budy nku Dirksena, oficer ochrony z SPS poderwał się z przedniego siedzenia i ruszy ł do środka, aby oznajmić oficerom policji znajdujący m się na służbie w budy nku, że przy jechało dwóch VIP-ów. Jones i Storm nie zostali zatrzy mani przez kontrolę bezpieczeństwa. Nie by ło przechodzenia przez wy kry wacze metalu, żadnego przeszukiwania teczek i opróżniania kieszeni. Zamiast tego oboje zostali szy bko odeskortowani do biura senatora Windslowa, gdzie jego sekretarka naty chmiast zaprowadziła ich do pry watnego apartamentu senatora. Tak jak wszy stko inne na Kapitolu, biura senatorskie by ły przy znawane ze względu na wiek i władzę. Im większe biuro, ty m ważniejszy senator. Windslow posiadał największe biuro w budy nku. Jego pry watna przestrzeń by ła wy soka na cztery i pół metra, znajdowały się w niej ozdobne rzeźbione półki na książki i gruby dy wan. Drogie brązowe skórzane sofy i wy ściełane fotele ustawiono przodem do biurka z polerowanego mahoniu, które na pewno nie pochodziło z rządowego magazy nu urzędu obsługi administracy jnej. Jedna ściana by ła pokry ta oprawiony mi fotografiami, które ukazy wały senatora pozującego z zagraniczny mi prezy dentami oraz inny mi osobistościami. By ł to dowód na to, że Windslow rozkoszował się władzą, którą posiadał, i chętnie korzy stał z fundowany ch przez podatników bankietów w egzoty czny ch lokalach. Kolejna ściana by ła udekorowana pieczęcią stanu Teksas i parą rogów teksańskiego by ka. Senator wstał zza biurka, nie wy silając się, aby podejść do nich i się przy witać. Zbliży li się do niego z wy ciągnięty mi rękami. – Najwy ższy czas, Jedidiah – warknął Windslow ściskając dłoń agenta CIA. – Czekam na was od dziesięciu minut.
Senator popatrzy ł na Storma i oby dwaj mężczy źni zmierzy li się wzrokiem, jak dwóch chłopców gotujący ch się do bójki na szkolnej przerwie. Windslow miał około siedemdziesięciu lat, by ł wy soki, szczupły i rozpoznawalny na pierwszy rzut oka. Jego twarz by ła znana z niedzielny ch telewizy jny ch programów śniadaniowy ch i popołudniowy ch wiadomości, ale to jego fry zura i głos zapadały w pamięć. Miał białe włosy, niemodnie uniesione, zaczesane do ty łu i spry skane bły szczący m lakierem. Mówił wolno, z umy ślny m południowy m akcentem, który miał przy pominać wy borcom, że on też kiedy ś by ł jedny m z nich, zatwardziały m demokratą. W Teksasie, który reprezentował przez ponad trzy dzieści lat, uważano go za niepokonanego. – Więc to jest twój człowiek – rzekł Windslow. – Senatorze Windslow – powiedział Jones – to jest Steve Mason. Nie pracuje dla mnie, ale od czasu do czasu dostaje ode mnie zlecenia. Jest pry watny m detekty wem. – Jesteś naprawiaczem? – zapy tał dosadnie Windslow. – To ty jesteś człowiekiem, który doprowadza sprawy do końca, choćby nie wiem co się działo, tak? Stormowi nie spodobało się, że poza nimi w biurze by ły jeszcze trzy inne osoby. Wchodząc do biura, bez trudu rozpoznał agentkę specjalną FBI April Showers. Zdradziło ją wy brzuszenie pod żakietem. Żonę senatora znał z arty kułów w prasie, ale nie miał pojęcia, kim jest dwudziestoparoletnia dziewczy na siedząca obok. – Jestem tutaj, by podać pomocną dłoń – powiedział Storm, unikając odpowiedzi na py tanie senatora. – Mam wy starczająco dużo pomocny ch dłoni – odparł Windslow. – Całe FBI podaje mi pomocne dłonie, jak na razie bez skutku. Potrzebuję kogoś z pięścią. Przez moment nikt nic nie mówił, po czy m żona senatora odezwała się cicho: – Mój mąż zdaje się zapominać o swoich manierach. Nazy wam się Gloria Windslow. – Wstała powoli, pokazując, że jako dobrze wy szkolona żona polity ka potrafiła kontrolować swoje emocje. Nawet w momentach wielkiego stresu wiedziała, że musi by ć opanowana. Uścisk jej dłoni by ł delikatny, paznokcie zadbane. By ła co najmniej trzy dzieści lat młodsza od swojego męża. Miała na sobie drogi strój nowojorskiego projektanta, skrojony tak, aby podkreślić jej figurę. Storm czy tał o niej w prasie. Kiedy Gloria Windslow skończy ła liceum, opuściła biedne miasteczko w Teksasie, w który m się urodziła. Jej przepustką by ł zapierający dech w piersiach wy gląd i nieposkromiona ambicja, dzięki który m zdoby ła miejsce w druży nie cheerleaderek Dallas Cowboy s. Zaszła w ciążę, wy szła za mąż za gwiazdę – rozgry wającego NFL[3] , a dwa lata później się z nim rozwiodła, twierdząc, że znęcał się nad nią. Wraz ze swoim dzieckiem znalazła się na okładkach takich magazy nów jak „People” i „Us”, gdzie przedstawiano ją jako samotną matkę, która sprzeciwiła się poniżaniu przez sławnego męża. Gloria i senator spotkali się dwa lata później na zbiórce pieniędzy na cele polity czne w Dallas, gdzie zwolennicy senatora płacili trzy ty siące dolarów, aby usły szeć, jak mówi. Przy jechała w towarzy stwie najbogatszego kawalera w mieście, prominentnego adwokata, lecz wy jechała z Windslowem. Miesiąc później zatrudnił ją jako swoją osobistą sekretarkę w Waszy ngtonie. Rok później senator, żonaty
od trzy dziestu lat, złoży ł pozew o rozwód, wy wołując w domu awanturę. Różnica wieku nowej pary wzbudzała zaskoczenie, ale Windslow zatrudnił firmę z Manhattanu zajmującą się public relations, która miała pomóc w odzy skaniu jego misternie budowanej reputacji dobrego chrześcijanina dbającego o dom. Kiedy rzecznicy z Madison Avenue skończy li swoją pracę, Gloria nie by ła już tą, która rozbiła rodzinę. Teraz by ła pewną siebie kobietą i zaufany m doradcą swojego męża, z zamiłowaniem do oświaty, bibliotek i problemów kobiet. W święta Bożego Narodzenia zaprosiła na przy jęcie do swojej willi dzieci specjalnej troski i zafundowała im przejażdżkę na kucy kach w podgrzewanej stajni. Mimo że przekroczy ła już czterdziestkę, wciąż wy glądała oszałamiająco, wszy stko dzięki ścisły m głodówkom, operacjom plasty czny m i regularny m zastrzy kom z botoksu. Przedstawiwszy się, Gloria wskazała Stormowi drugą kobietę w pokoju. – To jest Samantha Toppers – powiedziała, kierując jego uwagę na młodszą kobietę. – Ona i mój sy n, Matthew Dull, są zaręczeni. Kiedy Toppers wstała z sofy, aby się z nim przy witać, Storm zdał sobie sprawę, że patrzy na architektoniczny cud. Waży ła mniej niż czterdzieści pięć kilogramów i nie miała więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu, ale miała tak duży biust, że Storm zastanawiał się, jakim cudem nie przeważy ł do przodu, kiedy wy ciągnęła rękę, aby się przy witać. – Miło mi pana poznać – powiedziała Toppers dziecinny m głosem. Kiedy w końcu spojrzał na jej twarz, zobaczy ł, że jej oczy są opuchnięte i czerwone od płaczu. – A to jest agentka specjalna April Showers – konty nuowała Gloria. W zielony ch oczach agentki Storm dostrzegł poiry towanie. Stanowiła przeciwieństwo Samanthy Toppers. Showers mierzy ła metr osiemdziesiąt i miała ciało światowej klasy maratończy ka, co oznaczało, że na dwa i pół centy metra wzrostu przy padał jeden kilogram. Miała około trzy dziestu pięciu lat, porcelanowo białą skórę i rude włosy związane w kok. – Skoro już poznał pan wszy stkich – powiedział senator Windslow – przejdźmy do rzeczy. Mój pasierb, Matthew, został porwany. Dopadli go, kiedy wraz z Samanthą szedł przez kampus Uniwersy tetu Georgetown. – Na całe szczęście – przerwała mu Gloria – Samancie nic się nie stało. Porwali jednak mojego sy na. Po raz pierwszy odkąd Storm wszedł do biura, zobaczy ł rozpacz w oczach Glorii Windslow. Po jej policzkach zaczęły spły wać łzy. Wy ciągnęła z torebki chusteczkę i otarła je. – Pory wacze zostawili panią Toppers roztrzęsioną na chodniku – konty nuował Windslow. Storm próbował dostrzec trochę sy mpatii na twarzy Windslowa, ale jej tam nie by ło. Czy żby oczekiwał, że piersiasta Toppers będzie walczy ć z napastnikami? Samantha spuściła wzrok, unikając spojrzenia Windslowa. – My ślę, że najlepiej będzie – oznajmiła Gloria, szlochając – jeśli agentka specjalna Showers opowie panu szczegóły. Bardzo ciężko jest mi o ty m mówić bez emocji. Wy wołana do tablicy agentka Showers powiedziała: – Do porwania doszło trzy dni temu. Na skrzy żowanie kampusu Georgetown, gdzie pan Dull i pani Toppers czekali na zmianę świateł, podjechał biały van. By ło krótko po czternastej. Trzech
zamaskowany ch mężczy zn wy skoczy ło z auta, jeden został za kierownicą. Pierwszy ze sprawców wy strzelił w powietrze z broni automaty cznej, aby przestraszy ć gapiów. Pozostały ch dwóch obezwładniło Matthew i wepchnęło go do vana. Samochód porzucono, znaleźliśmy go sześć przecznic dalej. – Żadny ch odcisków palców czy inny ch śladów, zgadza się? – zapy tał Storm. – Tak. Wszy stko zostało wy czy szczone. – A co z łuskami? – Wszy stko jest w moim raporcie – odpowiedziała szorstko. – Który agentka pokaże panu, kiedy już stąd wy jdziemy – oświadczy ł Windslow. – Rozmawiałem rano z Jacksonem, dy rektorem FBI, który poinformował agentkę Showers, że będzie z panem ściśle współpracować, bez zadawania żadny ch py tań, prawda? – Tak – odpowiedziała Showers. – Mam panu pomóc. – Agentka Showers uważa, że włączenie pana do śledztwa nie jest najlepszy m pomy słem – powiedziała Gloria Windslow. – Mój mąż i ja my ślimy inaczej. – Wszy stko dlatego, że FBI do tej pory nie kiwnęło nawet palcem – oznajmił Windslow. Storm widział, jak mięśnie szczękowe Showers się napinają. Podejrzewał, że mocno zaciskała zęby, aby nie wy msknęła się jej jakaś riposta. – Dostałem list z żądaniem okupu dzień po ty m, jak go porwali – powiedział senator. – Zażądali miliona dolarów, które naty chmiast zgodziłem się zapłacić. – W ty m momencie posłał Showers zdegustowane spojrzenie. – Obecna tutaj agentka Showers zapewniła mnie, że jeśli będę robił to, czego te skurwy sy ny chcą, FBI będzie w stanie ich złapać, kiedy przy jdą po pieniądze. – Ale tak się nie stało – wtrąciła Gloria Windslow. Ta dwójka sprawiała wrażenie zgranej druży ny. Mimo że początkowo żadne z nich nie chciało rozmawiać o sprawie, oby dwoje zdawali się jednak do tego skorzy. – FBI nawaliło – dodał Windslow. – Z cały m szacunkiem, panie senatorze – odpowiedziała Showers. – Przestrzegaliśmy standardowy ch procedur. Okup pozostawiono dokładnie w miejscu, w który m pory wacze kazali nam go położy ć. Cały obszar by ł monitorowany. – Te pieniądze po prostu tam leżały i nikt się nie pojawił, by wziąć sobie milion dolarów – stwierdził Windslow. – Wiedzieli, że to pułapka. Ktoś musiał uprzedzić pory waczy. Po prostu to wiem. – Nie wiemy tego – odrzekła Showers. – Cóż, młoda damo, coś ich musiało odstraszy ć jak jelenia węszącego podczas polowania – odparł Windslow. – Następnego dnia dostałem kolejne informacje doty czące okupu. Teraz jednak ci dranie zdecy dowali się zagrać ostrzej. Gloria zaniosła się cichy m szlochem. Toppers wstała z kanapy i kucnęła przy krześle, na który m siedziała jej przy szła teściowa. Windslow wstał zza biurka i również do niej podszedł, kładąc prawą dłoń na jej ramieniu. – Dla mojej żony to szczególnie trudna sy tuacja. Żadna matka nie powinna przez to przechodzić. – Pogłaskał ją po włosach, po czy m konty nuował: – Te skurwy sy ny wy rwały
Matthew cztery przednie zęby i wy słały je do mnie razem z żądaniem okupu, dołączy li również zdjęcie. Wtedy postanowiłem porozmawiać z Jedidiahem. I to właśnie wówczas zdecy dowałem, że potrzebujemy pana pomocy. Storm popatrzy ł na agentkę Showers. Prawą nogę założy ła na lewą i tak mocno je ścisnęła, że prawy palec u nogi by ł wetknięty za lewą kostkę. Ręce miała ciasno założone na piersiach. Nawet ktoś, kto zupełnie nie znał się na mowie ciała, mógłby odgadnąć, jak bardzo by ła sfrustrowana. – Chciałby m zobaczy ć te dwa żądania okupu – powiedział Storm. – Agentka Showers je panu przy niesie – odparł Windslow. – Teraz chciałby m prosić wszy stkie kobiety o opuszczenie mojego biura. Chcę porozmawiać z Jedidiahem i jego człowiekiem na osobności. – Chodźmy, moje panie – powiedziała Gloria, powoli podnosząc się z krzesła. Toppers od razu ustawiła się za nią, ale Showers ani drgnęła. – Senatorze – odezwała się stanowczo – jako szef tego śledztwa muszę by ć przy każdej rozmowie, która ma związek z porwaniem. – Są sprawy, które chciałby m omówić na osobności, panno Showers – warknął Windslow. – Otrzy małem wcześniej zapewnienie od dy rektora Jacksona, że będzie pani ze mną współpracować. Czy mam do niego zadzwonić i poprosić o zastępstwo za panią? – Tak na marginesie – powiedziała Showers. – Popełnia pan błąd, wprowadzając do śledztwa człowieka z zewnątrz. – Tak na marginesie – odburknął Windslow, przedrzeźniając ją. – Kazałem pani opuścić mój gabinet. Showers odwróciła się i wy szła za drzwi. Windslow zwrócił się do Storma: – Jedidiah powiedział mi, że jesteś człowiekiem, który wie, jak znaleźć ludzi, którzy nie chcą by ć odnalezieni, i że dobrze sobie radzisz w trudny ch sy tuacjach. – Jest facetem, do którego zawsze zwróciłby m się o pomoc – odparł Jones. – Jeśli to by łby mój pasierb, zadzwoniłby m właśnie do niego. – Dokładnie to chciałem usły szeć – rzekł Windslow. – Potrzebuję kogoś, kto potrafi namierzy ć ty ch skurwy sy nów i zrobić wszy stko, co w jego mocy, aby uwolnić mojego sy na. Rozumiesz, co mam na my śli? – Chce pan postępu w sprawie i nie obchodzi pana, w jaki sposób to się stanie – odpowiedział Storm. Windslow się uśmiechnął. – No, wreszcie otrzy muję takie odpowiedzi, jakich oczekuję. Tak, dokładnie o to mi chodzi, panie Mason, czy jakkolwiek się pan nazy wa. Prosiłem Jedidiaha, aby załatwił mi najlepszego człowieka. Storm milczał. – Po pierwsze chcę, żeby pan namierzy ł ty ch skurwy sy nów, a później ma pan zabić ich wszy stkich. Nie chcę, aby czy tał im pan ich prawa i aresztował ich, a potem żeby dostali jakiegoś
wy gadanego adwokata, który to wszy stko zatuszuje i doprowadzi do ciągnącego się latami procesu. Chcę, żeby by li martwi. I chcę, żeby zrobił to pan, zanim kolejne części ciała mojego pasierba trafią do mojej żony.
ROZDZIAŁ CZWARTY
K
iedy Storm i Jones wy szli z budy nku Kapitolu i dotarli do hotelu Willard InterContinental na Pennsy lvania Avenue, znajdującego się niecałą przecznicę od Białego Domu, by ła godzina dwudziesta trzy dzieści. Zanim się rozstali, Jones wręczy ł Stormowi kopertę wy pełnioną studolarowy mi banknotami, sfałszowane prawo jazdy stanu Nevada, odznakę pry watnego detekty wa o imieniu Steve Mason, komórkę, która miała bezpośrednie połączenie z biurem Jonesa w CIA, i kluczy ki do wy poży czonego samochodu stojącego na parkingu hotelowy m. Gdy Storm wjechał na piąte piętro i wszedł do swojego apartamentu, usły szał dźwięk telefonu. Z recepcji dzwoniła agentka Showers. Przy jechała, aby wprowadzić go w sprawę. – Zapraszam na górę – powiedział Storm. – Zaczekam na pana w restauracji hotelowej. Storm dołączy ł do niej pięć minut później. Zajęli miejsca przy odosobniony m stoliku. – Nigdy nie by łam w ty m hotelu – oznajmiła, siadając. – Jest znany. Mark Twain napisał tutaj dwie książki. – Możemy iść na górę do mojego apartamentu, oprowadzę panią – powiedział. – Chciałam ty lko by ć uprzejma – odrzekła. – Nie interesuje mnie pana sy pialnia. – Szkoda – stwierdził Storm. – Liczy łem na pełne wprowadzenie. – Rozejrzał się po prawie opustoszałej restauracji. – Ten hotel jest o wiele lepszy niż te, do który ch wcześniej wy sy łał mnie Jedidiah – dodał. Przy ich stoliku pojawił się kelner. Showers poprosiła o kawę, Storm zamówił hamburgera za szesnaście dolarów i piwo za osiem. Kiedy kelner zanotował zamówienie i odszedł, agentka Showers zaczęła mówić: – Dokąd Jedidiah wy sy łał pana wcześniej? – Gdy by m pani powiedział, musiałby m potem panią zabić. – Stara śpiewka. – W moim przy padku prawdziwa. – Proszę posłuchać – warknęła. – Zostałam zmuszona do wprowadzenia pana w sprawę i do pracy z panem. My ślę, że mam prawo wiedzieć, kim pan jest. Przerwał im kelner, który przy niósł napoje. – Jestem pry watny m detekty wem, tak jak powiedział Jedidiah. Kiedy by łem w wojsku, pracowałem dla niego od czasu do czasu – powiedział Storm, gdy kelner odszedł. – Naprawdę? – zapy tała scepty cznie. – Sprawdziłam coś dzisiaj, zaraz po ty m, jak Jedidiah zakomunikował nam, że przy latuje pan do miasta. Powiedział, że jest pan z Nevady. Jeśli to prawda, to dlaczego nigdzie nie ma żadnej wzmianki o ty m, że jest pan pry watny m detekty wem
w ty m stanie? – Chciałem zrobić licencję. Po prostu nie miałem na to czasu. – Storm wzruszy ł ramionami. – Ale posiada pan prawo jazdy stanu Nevada, prawda? Storm nie odpowiedział. Miała go wprowadzać w sprawę, a nie przesłuchiwać. Ale Showers nie dawała za wy graną. – Sprawdziłam wszy stkie zdjęcia Steve’ów Masonów, którzy posiadają prawo jazdy ze stanu Nevada. Nie wy gląda pan na żadnego z nich – powiedziała. Storm by ł zawiedziony. Jedidiah zwy kle bardziej się starał, jeśli chodziło o fałszy we dokumenty. – Ściąłem włosy – odrzekł. – Sprawdziłam pana w bazie FBI, nie ma tam żadnej informacji o Stevie Masonie, która pasowałaby do pana ry sopisu. Kim tak naprawdę pan jest? Storm nachy lił się nad nią i wy szeptał: – Jestem człowiekiem, który został tutaj ściągnięty, aby posprzątać pani bałagan. To wszy stko, co powinna pani wiedzieć. Kelner przy niósł mu hamburgera. Storm nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo by ł głodny. Wziął wielki kęs, popijając go spory m ły kiem zimnego piwa. – Co dokładnie chce pan wiedzieć o ty m porwaniu? – zapy tała zrezy gnowany m głosem. – Wszy stko. Storm zadawał py tania pomiędzy kęsami. Showers powtórzy ła wszy stko to, co usły szał w gabinecie Windslowa. Tego dnia Matthew Dull i Samantha Toppers skończy li właśnie ostatnie zajęcia na Uniwersy tecie Georgetown i wy chodzili już z kampusu, aby coś zjeść, kiedy podjechał biały van i wy skoczy ło z niego trzech napastników. Jeden wy strzelił w powietrze z broni automaty cznej, odstraszając potencjalny ch śmiałków. Potem wy mierzy ł broń prosto w przerażoną twarz Toppers. Dwaj pozostali pory wacze obezwładnili Dulla i zaciągnęli go do samochodu. Całe porwanie nie trwało dłużej niż minutę. – Dlaczego nie by ło o ty m wzmianki w żadnej stacji informacy jnej w kraju? – zapy tał Storm. – Pociągnięto za odpowiednie sznurki. Dziennikarzom powiedziano, że by ł to ty lko uczelniany żart. Władze uniwersy tetu się na to zgodziły. Ogłosiły, że ten żart wy mknął się spod kontroli. – Jakiego rodzaju broni automaty cznej uży to? Showers otworzy ła czarną skórzaną teczkę, którą przy niosła, i wy ciągnęła z niej plastikową torbę, zawierającą tuzin mosiężny ch łusek. – Nie by ło na nich żadny ch odcisków palców – powiedziała, kładąc torebkę na stole. Storm nawet nie próbował jej otworzy ć, kończąc spokojnie swojego hamburgera. Widział w ży ciu wy starczająco dużo łusek o wy miarach 7,62 × 39 milimetrów, aby rozpoznać je na odległość. – Pory wacz uży ł karabinu AK-47, czy li kałasznikowa – powiedział. – Tak – odparła Showers zaskoczona. – Niestety, na świecie uży wa się obecnie około siedemdziesięciu pięciu milionów kałasznikowów. Związek Radziecki odwalił kawał roboty,
dostarczając je każdej grupie terrory stów i rewolucjonistów na świecie, a także każdemu świrowi w Stanach Zjednoczony ch, który znalazł sposób, legalny lub nielegalny, aby zdoby ć tę broń, mogącą wy strzelić sześćset pocisków na minutę. – Nie jest fajnie by ć Bambim w dzisiejszy ch czasach. Uśmiechnął się. Ona nie. – Ci kolesie wkroczy li szy bko, ostro, rozmy ślnie i nie pozostawili nic, co mogłoby pomóc w ich identy fikacji. To profesjonaliści, by ć może by li wojskowi – powiedział Storm. – Zerknijmy na te informacje doty czące okupu. Wy ciągnęła ze swojej teczki dwa listy. Oby dwa by ły zabezpieczone plastikową folią. Pierwszy napisano pismem techniczny m, takim, jakiego uży łby architekt na swoich projektach. „ZABIJEMY TWOJEGO PASIERBA, JEŚLI NIE ZAPŁACISZ NAM 1 000 000 DOLARÓW”. W liście by ła jeszcze mowa o zapłaceniu okupu w banknotach studolarowy ch. Pieniądze miały by ć umieszczone w walizce pozostawionej w restauracji fast food w okolicy Union Station, największej stacji kolei i metra, znajdującej się niedaleko Kapitolu. Pory wacze nary sowali w liście schemat, który pokazy wał, gdzie należy zostawić walizkę: pod stołem przy ty lnej ścianie. Okup miała dostarczy ć narzeczona Dulla. – Samantha Toppers by ła przerażona – powiedziała Showers. – Mówiłam jej, że jest bezpieczna. Całą stację obstawiliśmy naszy mi agentami – by ło ich około stu, przy jeżdżający ch i odjeżdżający ch. Wy korzy staliśmy staży stów i emery towany ch agentów, żeby pory wacze nie zorientowali się, kto jest cy wilem, a kto nie. – I nikt nie zabrał walizki? – Nikt nie wy kazał nią najmniejszego zainteresowania, nawet kiedy Samantha odchodziła od stolika. – Jestem zaskoczony. Nie z powodu pory waczy, ale dlatego, że walizka leżała sobie tak spokojnie na Union Station i nikt jej nie ukradł. – Znaleźliśmy częściowy odcisk palca w rogu pierwszego listu. Na drugim nic nie by ło. Przy słano go następnego dnia – powiedziała Showers, konty nuując wprowadzanie Storma w sprawę. Tak jak pierwszy, drugi list by ł napisany ręcznie, ale już nie pismem techniczny m. Nie by ło w nim żadnej wzmianki o okupie, ty lko groźby. „Twój sy n umrze, jeśli nadal będziesz się z nami bawił w kotka i my szkę”. – Już na pierwszy rzut oka widać, że te dwa listy napisały różne osoby – powiedział Storm. – Nie ty lko pismo jest inne, ale też papier, którego uży to. Pierwszy list miał na sobie częściowy odcisk palca, drugi nie. W drugiej wiadomości jest również błąd. W pierwszej opisują Dulla jako pasierba Windslowa. W drugiej już jako jego sy na. – Tak, ja też to zauważy łam – odrzekła Showers. – Ale wiemy, że pory waczy by ło przy najmniej czterech. Jeden z nich mógł napisać pierwszy list, a inny drugi, po prostu żeby zbić nas z tropu. Tak samo mogło by ć ze zwrotami „sy n” i „pasierb”. To wszy stko mogło by ć zamierzone.
Storm nie by ł tego taki pewien, ale zdecy dował się konty nuować. – Proszę mi opowiedzieć o senatorze Windslowie. Ma wielu wrogów? – zapy tał. – Oczy wiście. To jeden z najbardziej nielubiany ch senatorów w Waszy ngtonie. Jest bardzo bezceremonialny i siedzi tu już tak długo, że jest niety kalny. I doskonale o ty m wie. Terrory zuje ludzi, a kiedy nie dostanie tego, czego chce, jest wściekły – i zawsze się mści. Inni polity cy się go boją, nawet ci z Białego Domu. Ma reputację osoby bezwzględnej i mściwej. – Jak każdy polity k, którego znam – powiedział Storm. – Nie, Windslow gra w swojej własnej lidze. Można by sądzić, że republikanie będą go nienawidzić, bo jest demokratą. A to połowa jego własnej partii nie może go znieść. A mówimy ty lko o Kapitolu. Poza Kongresem zapewne najbardziej nienawidzą go ekolodzy. Windslow jest zwolennikiem Big Oil[4] . Zawsze by ł. Nie wierzy w globalne ocieplenie, uważa, że firmy wy doby wające ropę naftową powinny mieć pozwolenie na wiercenie dziur, gdzie ty lko zapragną, a raz nawet głosował przeciwko projektowi ustawy, który nakładałby pobieranie grzy wien za zaśmiecanie parków. – Trudno jest mi wy obrazić sobie bandę uzbrojony ch ekologów pory wający ch pasierba senatora – odpowiedział Storm. – Prosił mnie pan o przedstawienie jego wrogów, zatem właśnie to robię. Jestem dokładna. Storm zawołał kelnera i zamówił kolejne piwo. – No dobrze, kto poza przy kuwający mi się do drzew jest następny na liście wrogów? – Jako przewodniczący senackiej komisji do spraw wy wiadu Windslow ma ogromną władzę. Zawsze by ł wielkim obrońcą Izraela, przez co nienawidzą go ekstremiści z Bliskiego Wschodu. – Jakieś szczególne komórki terrory sty czne? – Wszy stkie nim pogardzają. Udało mu się również zrazić do siebie Rosjan, Niemców i Greków. Jest zagorzały m anty komunistą i nie ufa nowy m przy wódcom Rosji. Uważa, że Niemcy to naziści, i nie darzy sy mpatią państw socjalisty czny ch. – Jakim cudem można nienawidzić Greków? – zapy tał Storm. – Oni zawsze ty lko tłuką talerze i wy dają euro, który ch nie mają. Showers się nie uśmiechnęła. – Są też ludzie pana pokroju – środowisko wy wiadowcze. Senator Windslow i Jedidiah dzisiaj współpracowali w biurze senatora, ale krążą plotki, że ty ch dwoje kłóci się o tajną operację. A ich spór się zaostrzy ł. – Jaką tajną operację? – Nie mam pojęcia. To nie moja liga. Może pan się dowie. – Naprawdę wierzy pani, że Jedidiah stoi za ty m porwaniem? – zapy tał Storm scepty cznie. – W ty m momencie nie stawiam na nikogo. My ślę, że wy, ty pki z CIA, jesteście zdolni do wszy stkiego. Nawet pański dzisiejszy przy jazd może by ć częścią podstępu. Dokończy ła swoją kawę i ostrożnie odstawiła kubek na spodek. Mimo że Showers podała mu dość długą listę podejrzany ch, Storm podejrzewał, że coś ukry wa. Wiele lat temu nauczy ł się, że ostatnia rzecz, o której ludzie wspominali podczas
przesłuchań, zawierała najważniejsze wskazówki. – Gdy by sy tuacja by ła odwrotna, osobiście by łby m wściekły – powiedział współczująco. – My ślałby m: „Za kogo ten koleś się uważa, wchodząc z butami w moje śledztwo?”. Nie by łby m tak pomocny, jak pani teraz. Popełniono jednak zbrodnię i jest szansa, że Matthew Dull wciąż ży je. Jesteśmy mu winni, aby wy łoży ć wszy stkie karty na stół, więc jeśli jest jeszcze coś, co mogłaby mi pani powiedzieć, cokolwiek, co mogłoby pomóc, proszę się ty m ze mną podzielić. Brzmiał szczerze. By ł w ty m świetny. Zawsze wy chodziło mu to na dobre – w pracy i w łóżku. Showers przez chwilę milczała. W końcu zaczęła mówić: – Jakiś rok temu Agencja dowiedziała się, że Windslow przy jmuje łapówki. Duże łapówki. Pierwsza skarga przy szła od mieszkańca Teksasu, który liczy ł na lukraty wny kontrakt wojskowy. Jeden z pracowników Windslowa zażądał łapówki. Kiedy Teksańczy k odmówił, kontrakt przeszedł do innej firmy. Wtedy ten mężczy zna do nas zadzwonił, ale mieliśmy ty lko jego słowo, a to nie wy starczało, żeby wnieść zarzuty przeciwko senatorowi Stanów Zjednoczony ch. – Zaczęła pani drąży ć sprawę. Skinęła głową. – Nie miałam zamiaru mu odpuścić. Odkry łam, że Windslow dodawał klauzule do przepisów, które pozwalały firmom wy doby wający m ropę na przeniesienie milionów dolarów z między narodowy ch operacji do Stanów Zjednoczony ch bez odprowadzania podatku. – Ale to nie jest nielegalne – powiedział Storm. – Senatorowie cały czas pogry wają z urzędem skarbowy m, żeby pomóc swoim przy jaciołom. – Racja. Ale odkry łam, że Windslow zgarniał pieniądze za to, że pomagał koncernom zaoszczędzić na podatku. W każdy m razie jest kilka osób, które chętnie o ty m porozmawiają. Ale nic na papierze. Windslow jest mądry. Potem znalazłam niezbity dowód. Odkry łam przelew, który by ł łapówką przesłaną przez kogoś z zagranicy. – Kogo? Rząd? Korporację? Czy osobę pry watną? – Nie jestem pewna. Łapówki są trudne do udowodnienia. Osoba, która ją dała, nie będzie chciała rozmawiać, podobnie jak osoba, która ją dostała. Najłatwiej jest udowodnić przestępstwo, jeśli ma się jakiś wy ciąg z banku, ślad przesłany ch pieniędzy. Storm nie przery wał. Chciał, żeby mówiła. Doskonale jednak wiedział, na jakich zasadach działają łapówki i jak je ukry ć. Pomógł Jedidiahowi rozprowadzić miliony dolarów w Iraku i Pakistanie. Agencja rozdawała banknoty studolarowe, jakby to by ły cukierki na Halloween – wszy stko bez wiedzy Kongresu i amery kańskich podatników. – By łam w stanie namierzy ć przelew kwoty w wy sokości sześciu milionów dolarów z londy ńskiego banku na konto na Kajmanach, gdzie została spieniężona i przy wieziona do Waszy ngtonu. Jestem prawie pewna, że wy lądowała w rękach Windslowa – powiedziała Showers. – Prawie pewna czy stuprocentowo pewna? Jej twarz przy brała zbolały wy raz. To py tanie trafiło w samo sedno. – Jestem pewna, że opracowałam sprawę poszlakową w wy starczający sposób, aby doprowadzić do oskarżenia. Ale kiedy moje dokumenty trafiły do biura dy rektora, zostały
odłożone na bok. Nikt nie chciał mi powiedzieć dlaczego. To by ło trzy ty godnie temu. Showers spojrzała na zegarek. By ła dwudziesta trzecia, a restaurację powoli zamy kano. Wzięła od niego oba listy. – Zrobiłam to, co mi kazano – powiedziała. – Wprowadziłam pana. Przy jadę po pana jutro punktualnie o ósmej. Stworzy liśmy stanowisko dowodzenia w budy nku FBI. Jeśli ma pan więcej py tań, może je pan zadać jutro mojemu szefowi na odprawie. – Oczy wiście, że mam więcej py tań – odrzekł. – Skoro zamy kają restaurację, proponuję przenieść się do mojego apartamentu, aby porozmawiać jeszcze chwilę. – Nie sądzę, aby miał pan na my śli rozmowę. Uśmiechnął się szeroko. – To zależy od rodzaju rozmowy. Niech pani przy najmniej pozwoli mi się odprowadzić do samochodu. – Jestem uzbrojona i my ślę, że mogę przejść przez hol na parking bez pańskiej pomocy – powiedziała, po czy m po raz pierwszy odkąd zaczęli rozmawiać, uśmiechnęła się i dodała: – Poza ty m chy ba powinnam obawiać się pana bardziej niż kogoś obcego. – Ałć – odparł, łapiąc się za serce, jakby go postrzelono. – Ja ty lko próbuję by ć dżentelmenem. – W takim razie może pan zapłacić rachunek, panie Stevie Masonie. Patrzy ł, jak odchodzi od stołu, podziwiając oszałamiające rezultaty codzienny ch ćwiczeń jogi ukry te pod dopasowany mi spodniami. Podpisał rachunek numerem swojego pokoju i fałszy wy m nazwiskiem, po czy m ruszy ł za nią. Kiedy jednak wszedł do holu, Showers siedziała już za kółkiem swojego bmw. Wy szedł przez podwójne drzwi hotelowe dokładnie w momencie, kiedy odjeżdżała. Gdy się jej przy glądał, zobaczy ł czarnego mercedesa, który wy łonił się z bocznej ulicy obok hotelu i zaczął ją śledzić. Storm rozpoznał czerwono-biało-niebieski znaczek na samochodzie. By ła to rejestracja dy plomaty czna. Pospieszy ł do swojego pokoju, gdzie włączy ł przenośny komputer i zalogował się do Internetu. Dy plomaty czne tablice rejestracy jne zawierały dwuliterowy kod odpowiadający krajowi, któremu amery kański Departament Stanu przy dzielił rejestrację. Kody co jakiś czas zmieniano i przy dzielano komuś innemu. Liter WB nigdy nie uży wano dla oznaczenia Wielkiej Bry tanii, zaś IZ dla Izraela, ponieważ potencjalni wrogowie mogliby zby t łatwo zidenty fikować pasażerów pojazdu. Storm zauważy ł, że na rejestracji mercedesa śledzącego Showers widniały litery YR. W kilka sekund odgadł, co oznaczają. W co wpakował go Jedidiah Jones? Dlaczego samochód rosy jskiego korpusu dy plomaty cznego śledził agentkę specjalną Showers?
ROZDZIAŁ PIĄTY
T
elefon hotelowy w apartamencie Storma wy rwał go ze snu spowodowanego alkoholem. Na szafce nocnej poniewierało się kilka buteleczek whisky wzięty ch z hotelowego minibaru. Storm poszedł późno spać, ponieważ szukał informacji w zaszy frowanej bazie dany ch CIA i inny ch serwisach federalny ch służb wy wiadowczy ch, dostępny ch przez Internet. Poszukiwania przy niosły mu kilka wskazówek, lecz to, co odkry ł, przy pominało kawałki puzzli, które trzeba połączy ć w całość. Około trzeciej nad ranem Storm położy ł się do łóżka, ale trudno mu by ło zasnąć. Wiedział dlaczego. Powodem nie by ło porwanie. Istniały dwie przy czy ny i oby dwie miały coś wspólnego z jego powrotem do Waszy ngtonu. Clara Strike i Tangier. Czasem ty lko Jack Daniel’s pomagał człowiekowi w walce z przeszłością. Kobiecy głos w telefonie powiedział: – Dzwoni senator Windslow. Storm popatrzy ł na zegarek, który stał obok łóżka. By ło kilka minut po szóstej. Jego głowa pulsowała. Za moment usły szał głos Windslowa. – Te skurwy sy ny znowu zostawiły list, ty m razem u mnie w domu. – Przy słali coś poza ty m? – Żadny ch zębów ani części ciała, jeśli o to py tasz. Ale podnieśli oczekiwania co do okupu. – Ile? – Sześć milionów! Jestem w swoim domu w Great Falls. Przy jeżdżaj naty chmiast! – Zadzwonił pan do agentki Showers? – zapy tał Storm, notując adres. W słuchawce zapadło milczenie. W końcu Windslow odpowiedział: – Nie chcę, aby ona bądź FBI się w to mieszali. Wy tłumaczę panu, kiedy pan tu dotrze. Proszę do niej nie dzwonić, to rozkaz. Rozkaz? Storm musiał to wy jaśnić z Windslowem. Ty lko Jones wy dawał mu rozkazy, nie żaden polity k. Storm zszedł do recepcji, aby odebrać wy poży czony samochód. Przy dzielono mu białego forda taurusa. Nie by ło to auto, który m jeździli szpiedzy w filmach kry minalny ch, ale by ło idealne do jazdy po Waszy ngtonie i jego przedmieściach. Pojechał w kierunku alei Konsty tucji, skręcił w prawo, przejechał przez rzekę Potomak i skierował się na północ w stronę George Washington Parkway, aż dotarł do obwodnicy, dużej autostrady, która okrążała miasto. Wy jeżdżając z miasta w kierunku zachodnim, skierował się w stronę Wirginii. Kolejne dziesięć minut zajął mu dojazd do Great Falls, gęsto zalesionego obszaru podmiejskiego, na który m stało mnóstwo posiadłości warty ch kilkadziesiąt milionów dolarów. Zakładał, że jest śledzony – jeśli nie przez CIA, to przez FBI. Prawdopodobnie gdzieś w taurusie by ła zamontowana pluskwa albo
wy korzy sty wano telefon komórkowy, który dał mu Jones. Na razie go to nie obchodziło. Dostępu na podjazd senatora Windslowa broniła ozdobna żelazna brama. Storm przy cisnął guzik przy domofonie i kiedy skrzy dła bramy się otworzy ły, przejechał kolisty m podjazdem, z który m graniczy ł starannie utrzy many trawnik. Starsza czarnoskóra służąca otworzy ła drzwi wejściowe i odeskortowała Storma do okazałego foy er, wy łożonego importowaną włoską marmurową posadzką i ozdobionego giganty czny m wersalskim ży randolem zrobiony m z kry ształków i oksy dowanego mosiądzu. Wprost przed Stormem wy rastały podwójne schody. Po oby dwu stronach wisiały portrety – jeden z nich by ł wizerunkiem senatora Windslowa, drugi przedstawiał Glorię Windslow. Ponieważ obrazy te wisiały niedaleko pierwszego stopnia, sprawiały wrażenie, że senator stoi na jedny m ciągu schodów, a jego żona na drugim. Storm zauważy ł, że arty sta by ł na ty le przenikliwy, aby rozpoznać, że Windslowowie kładli większy nacisk na pochlebstwa niż realizm. Oby dwoje wy glądali jak bry ty jscy ary stokraci. Senator Windslow miał na sobie ciemnoniebieski ny lonowy dres sportowy, a na ramionach zrolowany ręcznik. Na jego czole widniały kropelki potu. – Codziennie rano jeżdżę na rowerku stacjonarny m – wy jaśnił. – Pozwala mi to jednocześnie ćwiczy ć i czy tać gazetę oraz oglądać wiadomości. Storm podąży ł za nim przez boczne drzwi do wy łożonego boazerią gabinetu, gdzie na stole otoczony m trzema wy ściełany mi skórą krzesłami służąca postawiła dzbanek z kawą i dwa kubki. Krzesła pasowały do brązowy ch skórzany ch foteli w biurze Windslowa. Storm zauważy ł kolejną parę rogów zawieszony ch na ścianie, identy czną z ty mi, które wisiały w Kapitolu. Najwidoczniej gust senatora doty czący wy stroju wnętrz nie zmieniał się w zależności od tego, czy by ł on w domu, czy w pracy. – Hattie, nasza gosposia, przy nosi mi codziennie rano gazety, które wy jmuje ze skrzy nki przy bramie, kiedy ćwiczę – powiedział Windslow, po czy m nalał sobie kawy i usiadł. Skinął głową w stronę Storma na znak, że też może sobie nalać kawy, jeśli chce. – Dzisiaj rano Hattie znalazła to przy bramie. Windslow wskazał otwartą brązową kopertę, która leżała na stoliku razem z parą żółty ch gumowy ch rękawiczek. – Czy ktoś już sprawdzał, czy na ty m liście nie ma odcisków palców? – zapy tał Storm. – Nie. Proszę włoży ć te rękawiczki, zanim pan go dotknie. Hattie przy niosła je z kuchni. Storm włoży ł rękawiczki. By ły ciasne. Wy jął list z koperty i spy tał: – Czy pańska żona wie o nowy m żądaniu okupu? Windslow potrząsnął głową. – Wciąż śpi w swojej sy pialni na górze. Swojej sy pialni. Nie powiedział „naszej sy pialni”. Najwidoczniej uży wanie różny ch ciągów schodów nie by ło jedy ną rzeczą, która ich dzieliła. Trzeci list od pory waczy wy glądał bardzo podobnie do pierwszego. Napisano go pismem techniczny m i zawierał szczegółowe instrukcje. „IDŹ DO SWOJEJ SKRYTKI BANKOWEJ I WYCIĄGNIJ Z NIEJ SZEŚĆ MILIONÓW, KTÓRE MASZ TAM ZABUNKROWANE”.
Kiedy Storm czy tał, senator rzekł: – Mój pasierb musiał się wy gadać o ty ch sześciu milionach. Ten mały bękart nie potrafi trzy mać języ ka za zębami. Prawdopodobnie powiedział im o ty m, kiedy wy ry wali mu zęby. Sześć milionów dolarów w skry tce bankowej. Storm by ł zaskoczony sposobem, w jaki senator zdecy dował się o ty m powiedzieć, jakby posiadanie tak dużej sumy pieniędzy by ło najbardziej naturalną rzeczą na świecie. Showers miała rację co do Windslowa. Wszy scy go nienawidzili. Nic dziwnego, że ten Wielki Człowiek chciał się z nim widzieć sam na sam. Sy tuacja zaczęła się robić interesująca, więc Storm postanowił zagrać w tę grę. – Dlaczego pański pasierb wiedział o ty ch pieniądzach? – Skry tka jest wy najęta na niego. List zawierał instrukcje, aby senator podjął z banku sześć milionów przed dzisiejszy m zamknięciem. Pieniądze należało podzielić na równe kupki po półtora miliona każda i włoży ć je do czterech sportowy ch toreb. Dokładnie o osiemnastej pory wacze zadzwonią do Samanthy Toppers na jej telefon komórkowy z instrukcjami, gdzie dostarczy ć torby. Będzie potrzebowała samochodu, ponieważ miejsca dostarczenia toreb będą rozrzucone wokół Waszy ngtonu. Jeśli FBI spróbuje monitorować dostawy lub wkroczy ć do akcji, pory wacze zabiją Matthew Dulla. Dźgając kościsty m palcem żądanie okupu, Windslow powiedział: – Proszę się upewnić, że przeczy tał pan dokładnie ostatnie zdanie. „STEVE MASON MA ZAWIEŹĆ SAMANTHĘ TOPPERS DO BANKU, A PÓŹNIEJ NA MIEJSCA DOSTAWY PIENIĘDZY”. – Skąd, do diabła, pory wacze wiedzą o panu? – zapy tał Windslow oskarży cielskim tonem. – I dlaczego chcą, żeby to właśnie pan zawiózł moją przy szłą sy nową, aby dostarczy ć moje sześć milionów w gotówce? Storm musiał przy znać, że by ło to interesujące py tanie. Zapewne by ł jakiś przeciek, informator przekazy wał wiadomości pory waczom. Stormowi nie podobał się jednak ton Windslowa. Możliwe, że senatorowi uchodziło na sucho zastraszanie inny ch, ale na Storma to nie działało. – Mam kilka własny ch py tań – odpowiedział Storm, ignorując py tanie Windslowa. – Dlaczego nie chce pan, aby FBI dowiedziało się o ty m liście? – Ponieważ te sześć milionów dolarów to pieniądze przeznaczone na kampanię wy borczą. Teksas to duży stan. Wielu ludzi rozdaje pieniądze podczas wy borów. Sądzę, że ani agentka Showers, ani Departament Sprawiedliwości by tego nie zrozumieli. – Urząd skarbowy też nie – powiedział Storm. – To pieniądze z łapówek. – Daj spokój, sy nu. Jedidiah mówił mi, że jesteś by stry. My ślisz, że jak się prowadzi kampanie wy borcze? Uży wam tej kasy, aby posmarować kilka rąk. Nic wielkiego, ale tego ode mnie oczekują. – Nie mówię o smarowaniu rąk w Teksasie – odparł Storm. – Mówię o smarowaniu pańskich rąk. Windslow poczerwieniał ze złości. Nikt nigdy z nim tak nie rozmawiał. Pohamował się jednak. – Pochodzenie ty ch pieniędzy to nie pańska sprawa – powiedział. – Nie jest pan tu po to, aby
prowadzić dochodzenie przeciwko mnie. Proszę posłuchać, jaki ja mam wy bór? Pory wacze żądają sześciu milionów, inaczej zabiją mojego pasierba. Nie mogę iść z ty m do FBI, ponieważ te sześć milionów jest poza moim zadeklarowany m przy chodem. Musi pan to dla mnie zrobić. Nie może pan o ty m powiedzieć FBI. Storm ostrożnie włoży ł list z żądaniem okupu do koperty, ściągnął gumowe rękawiczki i odrzekł: – Pory wacze wiedzą, gdzie pan mieszka. – Wszy scy wiedzą, gdzie mieszkam. To nie jest jakiś sekret – odparł Windslow. – Pory wacze wiedzą, że jest pan w posiadaniu sześciu milionów w gotówce w skry tce bankowej i nie może pan powiedzieć o ty m FBI. – Tak, i wiedzą także o panu, panie Stevie Masonie, czy jak się pan naprawdę nazy wa. – Zdają się bardzo dużo wiedzieć. – Mamy przeciek – stwierdził Windslow. – Podejrzewa pan kogoś? – Nie. Zastanawiam się nad ty m od chwili, kiedy dostałem ten list. – A co z Samanthą Toppers? – Samantha? – powtórzy ł Windslow i uśmiechnął się, pokazując zęby. – Rozmiar stanika tej dziewczy ny jest dwa razy większy od jej ilorazu inteligencji. Nie jest na ty le mądra, aby by ć w to wszy stko wplątana. Gdzie znalazłaby czterech mężczy zn, którzy porwaliby Matthew? Pory wacze nie ogłaszają się w gazetach. Poza ty m jest dzieckiem funduszu powierniczego. Nie potrzebuje moich pieniędzy. – Z mojego doświadczenia wy nika, że im ktoś jest bogatszy, ty m więcej pragnie mieć. Pory wacze już drugi raz nakazują, aby to właśnie ona przy wiozła okup. Dlaczego? – Kocha Matthew i na pewno nie weźmie moich pieniędzy i nie zniknie. Mówiłem panu, że jest bogata. Jej rodzice zginęli w wy padku i pozostawili jej miliony. Poza ty m nie stanowi zagrożenia dla pory waczy, jest drobna i słaba. – Jak pan my śli, czy mogłaby razem z pańskim pasierbem wy my ślić taki schemat? – zapy tał Storm. Obserwował twarz Windslowa, aby zobaczy ć jego reakcję. Zaskoczenie. Złość. Cokolwiek. Na jego twarzy nie pojawiło się jednak nic, co mogłoby wskazy wać, że senator rozważał ten pomy sł. – Matthew jest zby t próżny, aby pozwolić komuś wy rwać sobie cztery przednie zęby – powiedział Windslow. – Ponadto ta skry tka bankowa jest zapisana na niego i doskonale wie, że nie mogę publicznie złoży ć skargi, jeśli te pieniądze znikną. Równie dobrze mógł sam iść do banku i podjąć je bez pozorowania własnego porwania. – A co z pańskim personelem? Może niezadowolony pracownik? – Od lat nikogo nie zwolniłem, a ty lko nieliczni pracownicy w Kongresie wiedzą, że Matthew został porwany. – W takim razie zostały nam ty lko dwie osoby, które mogły poinformować pory waczy o moim wczorajszy m przy jeździe – stwierdził Storm. – Pan i pańska żona. Windslow uśmiechnął się głupawo.
– Dlaczego miałby m pory wać własnego pasierba i żądać sześciu milionów w gotówce, skoro te pieniądze i tak są moje? – W takim razie została nam ty lko pańska żona. Windslow odstawił kubek z kawą, który trzy mał w ręku. – Opowiem panu pewną historię. Rok temu miałem zawał, który prawie mnie zabił. Gloria nigdy mnie nie opuściła. Opiekowała się mną. By liśmy wtedy małżeństwem z prawie dwudziestoletnim stażem. Poślubienie młodszej kobiety wiąże się z wieloma plotkami. Wszy scy my śleli, że Gloria liczy ła ty lko na moje pieniądze i czekała, aż umrę. Ta kobieta naprawdę mnie kocha. Udowodniła to, kiedy by łem chory. Kiedy doszedłem do siebie po zawale, zmieniłem naszą intercy zę. Jeśli umrę chociażby dziś, Gloria dostaje wszy stko, a to jeszcze więcej niż sześć milionów, który ch chcą te by dlaki. Poza ty m Gloria nie wy stawiłaby swojego sy na na takie cierpienie. Bardzo go rozpieszcza. – Więc gdzie jest przeciek? – zapy tał Storm. – Dlaczego zakłada pan, że przeciek jest na moim terenie? Te wszy stkie instrukcje, aby podzielić pieniądze na cztery kupki, tak by mogły by ć dostarczone w cztery różne miejsca, brzmią jak wy my sł CIA. – Jedidiah Jones? – Sy nu, mam do czy nienia z tą agencją od bardzo długiego czasu i wiem, że nigdy nie możesz by ć pewien tego, co robią Jones i jego koledzy. Z tego, co wiem, Jones może grać w jakąś grę. – Zawdzięczam ży cie temu człowiekowi. – To nie oznacza, że nie uży łby pana, aby mnie dopaść. – Z jakiego powodu? Dlaczego ry zy kowałby porwanie pasierba senatora Stanów Zjednoczony ch? Windslow wzruszy ł ramionami. – Mówię ty lko, że to on pana tutaj sprowadził i ma kontakty z wieloma by ły mi wojskowy mi, którzy wiedzieliby, jak zorganizować porwanie. Ponadto pory wacze chcą, aby to pan jeździł z moimi pieniędzmi. – A moty w? Jones mógłby kraść miliony w swojej pracy. Nie musi zdzierać z pana. – Może ma jakieś inne powody. – Korzy stając z okazji, że poruszy ł pan ten temat: co to za tajna sprawa, o którą pan i Jones tak się kłócicie? – zapy tał Storm. W oczach Windslowa pojawił się cień zaskoczenia. – Nie poruszam żadnego tematu. Nasza sprzeczka nie miała z ty m nic wspólnego. Nic. Niech pan nie próbuje drąży ć tej sprawy. – A co z Ivanem Petrovem? – zapy tał Storm. – My śli pan, że mógł mieć coś wspólnego z porwaniem pańskiego pasierba? Nazwisko Rosjanina by ło jedny m z ty ch, które rzuciły mu się w oczy podczas nocny ch poszukiwań w sieci. Petrov by ł oligarchą monitorowany m przez CIA. Jeśli wierzy ć biulety nom Agencji, miał ostatnio kilka zatargów z Windslowem.
Wzmianka o Petrovie wy wołała naty chmiastową reakcję, której Storm się nie spodziewał. Windslow wy skoczy ł ze swojego fotela, kierując się w stronę Storma. Stanął nad nim i wy buchnął: – Wty ka pan nos w nie swoje sprawy. Za kogo się pan, do diabła, uważa? Jak pan śmie przy chodzić do mojego domu i oskarżać mnie o branie łapówek! Jak pan śmie oskarżać moją żonę o by cie w zmowie z pory waczami! Jak pan śmie py tać o pry watne sprawy pomiędzy Jonesem a mną! Dlaczego właśnie teraz wspomniał pan o Ivanie Petrovie? Czy to Jedidiah panu kazał? Czy po to pana przy słał, aby zajął się pan badaniem moich powiązań z Petrovem? Windslow zawahał się przez sekundę, rozważając swój kolejny krok. Ciągle zdenerwowany powiedział: – Posłuchaj, sy nu, muszę ty lko wiedzieć jedno: czy wchodzisz w to dzisiaj wieczorem, czy nie. Mogę wy słać Toppers, żeby wzięła te sześć milionów z banku, ale będę potrzebował czasu, aby znaleźć kogoś, kto ją zawiezie, jeśli ty się wy cofasz. Zgadzasz się na to czy nie? – A co z agentką Showers i FBI? – zapy tał Storm. – Odpowiedziałem już na to py tanie. Żadnego FBI. Kropka. – Nawet jeśli agentka Showers i FBI są najlepszy m wy jściem, aby ocalić ży cie Matthew Dulla? Twarz Windslowa poczerwieniała z frustracji i złości. – To pan ma by ć moim najlepszy m wy jściem. Do tej pory jednak miele pan jedy nie jęzorem i kwestionuje moją uczciwość. Niszczy łem ludzi o wiele potężniejszy ch niż pan. Zgniatałem ich pod podeszwą jak karaluchy. Jeśli nie chce pan brać w ty m udziału, proszę się wy nosić i wracać tam, skąd pan przy szedł. Ma pan trzy mać gębę na kłódkę w sprawie ty ch sześciu milionów, jeśli chce pan ży ć normalnie. W każdy m razie muszę wiedzieć, czy jest pan z nami dzisiaj, czy nie. Storm podniósł się z krzesła, stając naprzeciwko Windslowa. – Panie senatorze, proszę mnie nie straszy ć – powiedział spokojnie. – Ostatni facet, który to zrobił, nie przeży ł zawału serca. Przez chwilę żaden z nich się nie poruszy ł, a potem Windslow uśmiechnął się dziwnie. – Zgoda – odrzekł. – W Teksasie podziwiamy ludzi, którzy potrafią się postawić. Marnujemy jednak czas, wkurzając się teraz wzajemnie. Zdrowy rozsądek mówił Stormowi, żeby zrezy gnować. Pory wacze mieli swoje źródło informacji. Sam fakt, że chcieli, aby to on jeździł z Toppers tej nocy, by ł podejrzany. Może to by ła zasadzka? Od czasów Tangieru Storm całkowicie ufał Jonesowi i to się nie zmieniło. Ale czy senator Windslow mógł mieć rację, mówiąc o udziale CIA? Ludzie są przeznaczeni na stracenie. Storm bardzo szy bko się tego nauczy ł. I doty czy ło to również jego. Mógł zostać poświęcony dla dobra kraju. Storma od początku ciekawił fakt, dlaczego Jedidiah przy wrócił go z emery tury, aby pomógł rozwiązać sprawę porwania. Musiało się z ty m wiązać coś więcej. Jedidiah przy znał się do tego. Ale co przed nim ukry wano? O co by ła ta gra, w którą został wciągnięty ? Podczas swojego nocnego śledztwa internetowego Storm przeczy tał sporo o Ivanie Petrovie.
Rosjanin by ł kolejną osobą, którą dodał do długiej listy podejrzany ch, wy mieniony ch przez agentkę Showers. Powiedziała mu, że senator i Jedidiah by li zaangażowani w zaciekły spór o tajną operację. Windslow zareagował agresy wnie, kiedy Storm zapy tał o tę operację i Petrova. Showers wspomniała o sześciomilionowej łapówce od cudzoziemca. Pory wacze zażądali sześciomilionowego okupu. Czy to by ło te same sześć milionów, a jeśli tak, czy miało to jakieś znaczenie, czy by ł to zbieg okoliczności? Jedno by ło pewne – im dłużej Storm w ty m tkwił, ty m więcej odkry wał i coraz trudniej by ło mu odmówić. Senator Windslow właśnie dał mu możliwość wy cofania się z tej sprawy. Dla świata Derrick Storm wciąż by ł martwy. Jeszcze tego popołudnia mógł złapać samolot do Montany i zniknąć. Już jutro mógłby łowić ry by przy wschodzie słońca. Wielki pstrąg wciąż na niego czekał. Mogło by ć tak pięknie. Jedy ne, co musiał zrobić, to teraz zrezy gnować. Tak postąpiłby każdy, kto miał choć odrobinę zdrowego rozsądku. – Pojadę dzisiaj – powiedział Storm. – Co z agentką Showers? – spy tał Windslow. – Masz zamiar powiedzieć jej o ty m, co się dzieje? O pieniądzach i czterech torbach? – Nie – odrzekł Storm. – Dostarczę pieniądze sam z Samanthą Toppers. Bez wsparcia FBI i Jonesa.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
S
torm zdąży ł odjechać półtora kilometra od domu Windslowa w Great Falls, kiedy zadzwonił telefon, który dał mu Jedidiah Jones. – Wy jechałeś na poranny spacer – powiedział Jones, kiedy Storm odebrał. – Jak się ma nasz przy jaciel? Jones go namierzał. Czy FBI również? – Jest trochę roztrzęsiony – odrzekł Storm. – Może wpadniesz do mojego biura? Zjazd jest wy raźnie oznaczony. Jones nawiązy wał do zielonego znaku na George Washington Parkway, na który m by ło napisane: „Centrum Wy wiadu George’a Busha – następna w lewo”. Nie ma to jak dy skrecja. Storm skręcił i niedługo potem stanął na światłach w miejscu, gdzie Georgetown Pike przecinała się z wjazdem na rozległy teren kwatery głównej CIA w Langley. Na pasie rozdzielający m jezdnie ktoś umieścił świeże kwiaty obok dwóch drewniany ch krzy ży. Ich widok wy wołał wspomnienie. By ł chłodny sty czeń ty siąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku, kiedy islamski fundamentalista z Pakistanu zatrzy mał się na ty m skrzy żowaniu i wy siadł ze swojego pikapa Isuzu. Podniósł lufę kałasznikowa do ramienia i zaczął strzelać do motocy klistów i pasażerów w samochodach, które zatrzy my wały się za nim na czerwony m świetle. By li to pracownicy CIA, którzy zmierzali do pracy. Strzelec oszczędzał kobiety, ponieważ uznał, że zamordowanie ich by łoby aktem tchórzostwa. Pakistańczy k zabił dwóch pracowników CIA i ranił trzech pozostały ch, zanim zawrócił ciężarówkę i odjechał. Odnalezienie bandy ty zajęło ekipie specjalnej CIA pięć lat. Złapali go, kiedy spał w pakistańskim hotelu, w który m pokój kosztował trzy dolary za noc. Terrory stę sprowadzono z powrotem do Stanów, sądzono i stracono na krześle elektry czny m w Wirginii. Kwiaty przy pominały o ty m, jak wielu wrogów miał naród amery kański. Kiedy światło zmieniło się na zielone, Storm skręcił do wjazdu na teren CIA i z przy zwy czajenia poprowadził samochód lewą stroną, tak jakby zbliżał się do wartowni. Nagle zorientował się w pomy łce i przejechał autem na prawą stronę. Wejście po lewej stronie by ło dla pracowników. Kierując się znakami, Storm zatrzy mał się przy domofonie i powiedział, że nazy wa się Steve Mason i ma sprawę do dy rektora NCS. – Jaki jest pański numer ubezpieczenia społecznego? – zapy tał męski głos. – Będzie pan musiał zapy tać o to dy rektora – odrzekł. Przez kilka minut Storm siedział w swoim aucie przy milczący m domofonie, wy obrażając sobie, co się działo w wartowni, która znajdowała się jakieś sto metrów przed nim. Nieczęsto ktoś odmawiał podania numeru ubezpieczenia społecznego.
W końcu męski głos powiedział: – Panie Mason, proszę powoli jechać prosto. Dwóch uzbrojony ch oficerów ochrony wy szło z wartowni, trzy mając w pogotowiu broń półautomaty czną. Kiedy dojechał do nich, jeden z oficerów porównał zdjęcie Storma z jego twarzą. By ło to stare ujęcie z akt Storma w CIA, różniło się ty m, że teraz widniał pod nim podpis „STEVE MASON”. Usaty sfakcjonowani oficerowie pozwolili mu przejechać. Storm poprowadził taurusa przez gąszcz wy sokich betonowy ch filarów, które miały powstrzy my wać motocy klistów od rozpędzania się przy główny m wejściu. Zaparkował na miejscu dla gości przed pochodzący m z lat sześćdziesiąty ch budy nkiem starej kwatery głównej, znajdujący m się na szczy cie łagodnego wzgórza. W środku Storm przeszedł po szarej marmurowej posadzce, na której widniało godło CIA. Po lewej stronie znajdował się biały kamień z wy ry ty m cy tatem z Pisma Świętego: Ewangelia świętego Jana, rozdział 8, wers 32: „I poznacie prawdę, a prawda was wy zwoli”. Po prawej stronie widniało pięć rzędów gwiazdek na ścianie, każda oznaczała oficera CIA, który został zabity na służbie. Atrakcy jna kobieta w średnim wieku ubrana w ciemnoszary kostium czekała, aby przeprowadzić go przez ochronę. Storm zobaczy ł Jedidiaha siedzącego za biurkiem przy znany m mu przez urząd obsługi administracy jnej, opróżniony m ze wszy stkich papierów, co by ło ruty nową czy nnością, kiedy ktoś nieoficjalnie zatrudniony przez Agencję wchodził do pokoju. – Po co senator dzwonił do ciebie rano? Śniły mu się koszmary ? – zapy tał Jones radośnie. Déjà vu. Ile razy Storm siedział naprzeciw Jonesa w jego biurze? Ile razy rozmawiali o tajny ch operacjach? Ale to by ło kiedy ś. Teraz jest teraz. – Kiedy miałeś zamiar powiedzieć mi o Ivanie Petrovie? – zapy tał Storm, ignorując py tanie Jonesa. Jones pochy lił się do przodu, położy ł łokcie na stole i oparł podbródek na spleciony ch palcach. Wy dawał się zamy ślony. – Zastanawiałem się, kiedy zidenty fikujesz Petrova. Czego się dowiedziałeś? Zupełnie jakby Storm by ł na szkoleniu, pozostawiony na mroźny m pustkowiu jedy nie w ubraniu z zadaniem przetrwania. – Ivan Petrov – odrzekł Storm – by ł kiedy ś najlepszy m przy jacielem rosy jskiego prezy denta Olega Barkovskiego. To Barkovsky pomógł Petrovowi zostać multimiliarderem, pozwalając mu po upadku Związku Radzieckiego spry waty zować największy państwowy bank. Petrov stał się jedny m z pierwszy ch rosy jskich oligarchów. Pry watne samoloty, jacht na Morzu Śródziemny m – Petrov kupił wszy stkie zabawki. Jest nawet właścicielem angielskiego zamku pod Londy nem, który poprzednio należał do księcia Madisonu. Dwa lata temu Petrov zaczął gry źć rękę, która go karmiła. Jak mi idzie? – Konty nuuj. – Jones pokiwał twierdząco głową. – Petrov zaczął publicznie kry ty kować Barkovskiego. Nabrał własny ch ambicji polity czny ch. Wtedy właśnie prezy dent Barkovsky uderzy ł w niego młotem. Wy słał Federalną Służbę Bezpieczeństwa do banku Petrova i przejął wszy stkie jego dokumenty. Oskarży ł Petrova
o defraudację i zbrodnie przeciwko państwu. Chciał go aresztować, ale Petrovowi udało się wy mknąć z Moskwy. Storm przez chwilę milczał. – Jego ucieczka wy glądała na taką, w której mógłby ś maczać palce – dodał. Jones uśmiechnął się lekko. – Raczej MI6, wy wiad bry ty jski. Robili już to wcześniej, pamiętasz? Ale to ty opowiadasz tę historię – powiedział. – Petrov zamieszkał w Londy nie, gdzie otoczy ł się ochroniarzami i rozpoczął pry watne krucjaty przeciwko Barkovskiemu, aby usunąć go z Kremla. Rosy jski prezy dent nie przy jął dobrze ty ch ataków. Doszło do sensacy jnego morderstwa: zatrucia najlepszego współpracownika Petrova. Zdaje się, że by ł to izotop polonu 210. Paskudna rzecz. Potem podłożono bombę w samochodzie. Petrov zdecy dował się przy jechać do Stanów. Prawdopodobnie czuł się tu bezpieczniej. Wtedy zaczął pojawiać się na twoim radarze. Mam rację? Jones odchy lił się na krześle, które głośno zaskrzy piało. Położy ł ręce na kolanach. W milczeniu czekał na dalszy ciąg opowieści Storma. – Petrov wzbudza sensację w Waszy ngtonie. Kupuje willę w dzielnicy ambasad, zaczy na organizować wy szukane przy jęcia dla elity polity cznej miasta. Konty nuuje swoje werbalne ataki na Barkovskiego. Nadal spiskuje, aby osłabić jego pozy cję. Zaczy na znajdować przy jaciół na Kapitolu. – Pieniądze i władza działają w ty m mieście jak magnes – powiedział Jones. – Petrov ma pieniądze. Miliardy – odrzekł Storm. – Windslow ma władzę. Idealne małżeństwo. Jones pochy lił się do przodu i zaczął stukać palcem wskazujący m w blat biurka, jakby grał na perkusji. Niecierpliwił się. – To wszy stko? – spy tał. – A jest coś więcej? – odpowiedział z fałszy wą skromnością Storm. – Miałem nadzieję, że ty mi powiesz. Zabawa w kotka i my szkę. Ty pierwszy. Storm potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że skończy ł mówić. – Odkry łeś ty lko fundamenty – powiedział Jones, podejmując opowieść. – Wszy scy zaczęli się denerwować, kiedy Petrov i Windslow tak się zakolegowali. Oficjalnie Biały Dom ma dobre relacje z Barkovskim, więc naszemu prezy dentowi nie podobał się fakt, że szef senackiej komisji do spraw wy wiadu zaprzy jaźnił się z oligarchą, którego jedy ną misją w ży ciu jest zniszczenie rosy jskiej głowy państwa. – Jestem pewien, że miliardy Petrova spowodowały, że Biały Dom trząsł portkami, zważy wszy dodatkowo na lepkie ręce Windslowa. Jedidiah posłał Stormowi uśmiech pełen aprobaty. – A więc jednak wiesz więcej. Czy powinienem założy ć, że wiesz również o śledztwie agentki Showers i jej ostatnim podejrzeniu, że Windslow dostał sześć milionów dolarów łapówki? – Showers powiedziała, że te sześć milionów poszło z Londy nu przez Kajmany – powiedział
Storm. – Petrov otrzy mał od Bry ty jczy ków azy l polity czny po ty m, jak został zmuszony do ucieczki z Moskwy. Logiczny związek. – W najlepszy m wy padku to jednak ty lko przy padkowy związek. Nie ma dowodu na to, że Petrov dał łapówkę ani że Windslow ją dostał. Przez chwilę Storm zastanawiał się, czy nie powiedzieć Jonesowi o sześciu milionach w gotówce, które senator ukry ł w skry tce bankowej. Zdecy dował się jednak milczeć. Chciał wiedzieć, co Jones jeszcze mu powie. – Co Petrov chciał kupić za te sześć milionów łapówki? – zapy tał Storm. – Nie wiemy. W każdy m razie nie jesteśmy pewni. – Czy mogło to mieć związek z jakąś tajną operacją, o którą ty i Windslow się kłóciliście? – Więc o ty m też wiesz – odpowiedział Jones. – Jesteś przy kładny m uczniem. – Za to mnie kochasz, prawda? Więc co to za tajna operacja, o którą się kłóciliście? – To operacja pod ty tułem „ściśle tajne”. Nie musisz o niej wiedzieć. – Ma związek z porwaniem? Jones posłał Stormowi skonsternowane spojrzenie. – Powiedziałem, że nie musisz wiedzieć. – My ślisz, że Petrov maczał palce w porwaniu? – Ty mi powiedz – odrzekł Jones. Ciężko grało się w tę grę z kimś tak doświadczony m jak Jedidiah Jones. Znał sekrety o sekretach sekretów. I ukry wał je głęboko, dopóki nie by ł zmuszony, aby je wy korzy stać. Najwy raźniej utrzy my wał również w tajemnicy informacje o tajnej operacji i swoją opinię o Ivanie Petrovie. Przy najmniej na razie. – Czy Petrov jest w kraju? – zapy tał Storm. – Jest w Londy nie albo na swoim jachcie. Ale to nie ma znaczenia. Miliarder może wy nająć każdego, aby odwalił za niego brudną robotę. – Dlaczego samochód z rosy jskiej ambasady śledzi agentkę Showers? – To jest dobre py tanie, które powinieneś jej zadać. – Zadam. – Zmieniając temat, Storm dorzucił: – Senator Windslow zasugerował mi dzisiaj rano, że sprowadziłeś mnie tutaj podstępem. Powiedział, że tak naprawdę wcale nie obchodzi cię wy jaśnienie porwania. Zary zy kował stwierdzenie, że sprowadziłeś mnie po to, aby m zbadał jego relację z Petrovem. Sądzi, że by ć może nawet zaplanowałeś porwanie jako część jakiejś skomplikowanej strategii Agencji. Na twarzy Jonesa pojawił się niesmak. – Proszę cię, my ślisz, że ry zy kowałby m dobro Agencji, pory wając pasierba senatora w środku dnia w Georgetown, a potem wy rwałby m mu zęby ? Mam czy ste ręce. Ale Windslow ma rację co do jednego. Chciałem, żeby ś dowiedział się czegoś więcej o jego relacjach z Petrovem. Biały Dom również chce wiedzieć więcej. – Czy to dlatego sprawa agentki Showers doty cząca łapówki przy jętej przez senatora Windslowa została odłożona? Biały Dom nie chce, aby ludzie dowiedzieli się, że Petrov dał
Windslowowi łapówkę? – spy tał Storm. – Powiedzmy, że wszy scy się zgadzają, że rozważniej będzie zaczekać, dopóki nie będziemy w stu procentach pewni, że Petrov przekupił Windslowa, a jeśli tak by ło, co chciał uzy skać w zamian. Biały Dom chce to wiedzieć, zanim upubliczni te informacje. Ta sprawa może mieć między narodowe konsekwencje. – A ta tajna misja, o której nie chcesz rozmawiać? Może Windslow zmusił cię, żeby ś zrobił coś dla Petrova? Czy twoje ręce są naprawdę czy ste? Jones podniósł oby dwie dłonie. By ł to gest, który miał pokazać, że miał czy ste ręce, i jednocześnie znak, aby zakończy ć to przesłuchanie. – Skupmy się na porwaniu – powiedział. – „I poznacie prawdę, a prawda was wy zwoli” – zadrwił Storm. – Czasem zby t wiele prawdy nie przy nosi nic dobrego, jeśli chodzi o polity kę wewnętrzną – odparł Jones. – Znajdź tego, kto stoi za porwaniem. I zrób to tak, żeby ani Biały Dom, ani CIA nie musiały się za ciebie wsty dzić. – Ostatnie py tanie – powiedział Storm. – Gdzie ukry łeś pluskwę? W wy poży czony m samochodzie czy w telefonie? – To ty jesteś pry watny m detekty wem – odrzekł Jones. – Sam się tego dowiedz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
K
iedy Storm zbliży ł się do zamknięty ch drzwi apartamentu hotelowego, usły szał przy tłumione dźwięki włączonego telewizora. Ktoś by ł w środku. Wiedział, że to ona, od momentu kiedy poczuł jej perfumy. Przeciągając kartę przez elektry czny zamek, wszedł do środka, oczekując, że zobaczy Clarę Strike. Nie by ło jej tam. Zamiast niej zastał agentkę Showers. Czy to zwy kły przy padek, że oby dwie kobiety pachniały tak samo? Czy by ła to jego wy obraźnia? Jak wiele razy on i Clara spoty kali się w hotelowy ch pokojach? Jak wiele poranków, popołudni i nocy się kochali? Czy to by ła reakcja psa Pawłowa? Czy żby agentka Showers zastępowała Clarę w jego my ślach? – Miał pan się ze mną spotkać o ósmej – powiedziała Showers najwy raźniej poiry towana. – Miałam zawieźć pana do centrum dowodzenia FBI. Siedziała na sofie, oglądając CNN na hotelowej plazmie i pijąc dietety czną colę z niedawno uzupełnionego minibaru. – Nie za wcześnie na dietety czną colę? – spy tał, podchodząc do minibaru. Wy ciągnął z niego piwo. – Nie za wcześnie na piwo? – odbiła piłeczkę. Usiadł na krześle obok sofy. – Cieszę się, że w końcu udało mi się panią zaciągnąć do mojego apartamentu – powiedział, spoglądając w stronę łóżka. – Niech się pan tak nie podnieca – odrzekła. – Miałem nadzieję, że to pani mnie podnieci – odparł. – Gdzie pan by ł? Czekałam – spy tała, ignorując aluzję. – Zwiedzałem. – Zamierza mi pan powiedzieć o poranny m spotkaniu z senatorem Windslowem? A co ze spotkaniem z Jedidiahem Jonesem? Gramy w tej samej druży nie, prawda? Zatem FBI również śledziło każdy jego ruch. Storm pociągnął ły k piwa, po czy m powiedział: – Agentko Showers, kiedy zamierzała mi pani powiedzieć o Ivanie Petrovie? Wy glądała na zdziwioną. – Windslow panu o nim powiedział czy Jones? – Żaden z nich. Może to panią zaskoczy, ale jestem pry watny m detekty wem. – Czy Jones my śli, że to Petrov stoi za porwaniem?
– Musi go pani sama o to zapy tać – odpowiedział Storm. – A pani my śli, że to Petrov porwał pasierba? – Tak, sądzę, że to on. My ślę, że to dlatego pory wacze nie próbowali wziąć miliona dolarów okupu z Union Station. Petrov jest miliarderem, nie potrzebuje pieniędzy. Porwał Matthew Dulla, ponieważ naciska senatora, aby coś dla niego zrobił – coś, o czy m pański kumpel Jedidiah Jones może wiedzieć. Podejrzewam, że wiąże się to z jakąś tajną operacją, o którą się kłócą, ale zawsze kiedy o to py tam, odpowiadają, że to nie moja sprawa. Cały czas ta sama gówniana wy mówka. – Jestem zdziwiony – powiedział Storm. – Dlaczego? My śli pan, że się my lę? – Nie, przy puszczalnie ma pani rację. Petrov jest najpewniejszy m podejrzany m. I sądzę również, że coś dziwnego dzieje się pomiędzy Windslowem a Jonesem. Powodem mojego zdziwienia jest jednak fakt, że uży ła pani słowa „gówniana”. Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. – To takie nieeleganckie – konty nuował – w ustach kogoś, kto skończy ł studia na Uniwersy tecie Mary mount. Czy to nie katolicka szkoła na przedmieściach Waszy ngtonu, założona przez zakon Najświętszego Serca Mary i? Nie sądzę, aby dobre zakonnice pozwalały wam uży wać takiego słownictwa w kampusie. – Czy w ten spry tny sposób chce mi pan dać do zrozumienia, że szukał pan wczoraj informacji na mój temat w bazie dany ch? – Redaktorka naczelna „Georgetown Law Review”, najlepsza ze swojego rocznika absolwentów Akademii FBI w Quantico. Biuro na początek wy słało panią do Seattle, ale by ła pani zby t dobra, żeby działać w terenie. Przełożeni chcieli mieć panią w centrali. Najlepsza i najbardziej bły skotliwa. Agent, do którego przy chodzi się w najtrudniejszy ch sprawach. Mądra, by stra. Ktoś, kto rozumie to miasto. Pracoholiczka. Zero czasu na jakiekolwiek hobby. Zero czasu na zabawę. Zero czasu na małżeństwo albo chociażby chłopaka. Pani matka tego nie akceptuje. Chce wnuków. – W moich aktach osobowy ch nie ma żadnej wzmianki o mojej matce, która chce mieć wnuki – powiedziała. – Nie musi jej tam by ć. Płomienisto rude włosy, szmaragdowe oczy. Ma pani wy pisane na twarzy : Irlandka. Nigdy nie spotkałem irlandzkiej matki, szczególnie katoliczki, która nie chciałaby, aby jej jedy na córka wy szła za mąż i zaszła w ciążę. Musi by ć bardzo zawiedziona. – Nie pana interes. – Pani py tała o moją przeszłość. – I nic mi pan nie powiedział, do cholery. – Och, więcej przekleństw. Zakonnice biły panią po rękach? Jaki by ł ich stosunek do seksu przedmałżeńskiego? Już chciała odpowiedzieć, ale ugry zła się w języ k. – Skończmy z ty mi pierdo... szczegółami – odrzekła. Trafił w samo sedno. Wy trącił ją z równowagi, ziry tował. Podobało mu się to. – Czy pory wacze kontaktowali się dzisiaj z Windslowem? Dlatego wy szedł pan tak wcześnie
i pojechał do niego? – spy tała. Miała wy czucie. Podejrzewała, że coś jest nie tak. Storm znowu upił trochę piwa i zauważy ł, że opróżnił prawie całą butelkę. – Senator poprosił mnie o pry watne spotkanie i zaznaczy ł, że jest poufne – odpowiedział. – Jeśli jeszcze pani tego nie zauważy ła, stracił wiarę w FBI. Showers prawy m kciukiem uderzy ła w czerwony przy cisk pilota do telewizora, wy łączając wiadomości CNN. – Co powiedział panu Jones, kiedy by ł pan w CIA? – Dlaczego nie ma pani męża, agentko Showers? – A pan ma żonę? – odpaliła. – A może by łą, która mieszka na Hawajach, oraz dziewczy nę w Pocatello? O, a może lubi pan chłopców? Rozgrzewała się. Widział ogień w jej zielony ch oczach i podobało mu się to. Showers konty nuowała: – Opowie mi pan o swoich spotkaniach z Windslowem i Jonesem? Czy będziemy się tak przerzucać obelgami? – Obelgami? My ślałem, że prowadzimy grę wstępną – odrzekł. – Niech mi pani powie o sobie coś zbereźnego. Wiedział, że Showers nie czerpie z tego przy jemności. On czerpał. – My śli pan, że jest taki mądry, czy ż nie? – zapy tała. – Wpada pan do Waszy ngtonu jak jakiś wielki zły bohater sprowadzony po to, aby ratować świat i wszy stkim zaimponować, pokazując jednocześnie mnie i FBI środkowy palec. – Tak. Ale w stosunku do pani mam na my śli ten miły sposób. Wstała z krzesła i powiedziała: – Musi pan zejść na ziemię. Nikt nie jest ponad prawem, ani senator Windslow, ani Jedidiah Jones, i na pewno nie pan. Jeśli nie będzie pan współpracował, to nie będę się panem zajmować. Powinien pan o ty m pomy śleć. A także o ty m, że jeśli odkry ję, że celowo ukry ł pan jakieś dowody albo zrobił coś nielegalnego dla senatora – nawet jakąś pierdółkę – złożę na pana skargę do Departamentu Sprawiedliwości. Nie jest pan pracownikiem federalny m. Jest pan cy wilem, tak jak każdy inny dupek na ulicy. – Jak zostałaby zdefiniowana pierdółka na wy dziale Georgetown Law? Nie znam tego prawniczego terminu – odpowiedział Storm ze wzrokiem pełny m fałszy wej niewinności. Jej twarz spurpurowiała. Ruszy ła w stronę drzwi. – Agentko Showers! – zawołał za nią. Zatrzy mała się, spoglądając przez ramię. – To już drugi raz dzisiaj, gdy ktoś mi grozi, a nie ma jeszcze nawet południa – powiedział. – Może zamiast by cia chamem powinien pan zacząć współpracować z ludźmi, którzy mogą panu pomóc. Będzie pan głupi, jeśli spróbuje pan rozwiązać tę sprawę na własną rękę. – Sięgnęła do klamki i nacisnęła ją. – Powiem ludziom w centrum dowodzenia, że pan nie przy jdzie. – Zanim pani wy jdzie, chcę o coś zapy tać. Dlaczego samochód rosy jskiej ambasady śledził
panią wczoraj, kiedy opuściła pani hotel? Odwróciła się twarzą do niego, trzy mając wciąż rękę na klamce. – To ciekawe, że wie pan, kiedy ktoś jest śledzony, a nie potrafi pan zauważy ć, kiedy przestawia się pana jak pionka. Nigdy nie przy szło panu do głowy, że Jones wprowadził pana do tego śledztwa, aby by ł pan chłopcem do bicia? – W jaki sposób skończę jako chłopiec do bicia, agentko Showers? – Coś za coś – odparła. – Aha, czy li pokaże mi pani coś swojego, jeśli ja pokażę pani coś mojego. Nie, dziękuję. Chy ba że rzeczy wiście chce pani zobaczy ć coś mojego. Tak jak poprzednio zignorowała aluzję seksualną. – Będzie pan kozłem ofiarny m, jeśli zabiją Matthew – powiedziała. – Jesteśmy w Waszy ngtonie. Ktoś będzie musiał wziąć na siebie winę. – Czegoś się pani nauczy ła w Georgetown Law – odrzekł. – Pierwsza rzecz, jakiej się tam nauczy łam, to taka, że osoba, która jest na straconej pozy cji, zawsze zostaje sama. To pan. Storm odstawił pustą butelkę po piwie na podłogę i spojrzał na nią do góry z krzesła, na który m siedział. By ło w niej coś magnety cznego. Pasja. Jego ojciec ostrzegał go, aby trzy mał się z dala od rudowłosy ch kobiet. „To wariatki!”, mówił. Storm my ślał o ty m, co przed chwilą powiedziała. Czy naprawdę by ł na straconej pozy cji? Nie by ło to dla niego nic nadzwy czajnego. Całe szkolenie polegało na ty m, aby nauczy ć się umacniać swoją pozy cję, pokony wać każdy rodzaj przeszkody. Jeśli by ł na przegranej pozy cji, wiedział, że potrafi znaleźć wy jście z sy tuacji. A czy ona potrafiła? By ło jasne, że agentka Showers grała w warcaby, podczas gdy wszy scy dookoła grali w szachy. Czy zdawała sobie z tego sprawę? – Ukończy ła pani szkołę z najlepszy m wy nikiem na roku – powiedział Storm – zatem wie pani, że to, co pani właśnie powiedziała, to – uży wając pani określenia – totalne pierdoły. Przedrzeźniał ją. Miał zamiar dalej ją denerwować. – Tak, najsłabszy gracz jest zawsze kozłem ofiarny m – konty nuował. – Ale w ty m śledztwie to nie ja nim jestem. Nie jest to senator Windslow i na pewno nie Jedidiah Jones. To pani, agentko Showers. April trzasnęła drzwiami, wy chodząc. Dał jej dziesięć minut na opuszczenie hotelu. Potem zszedł na dół do holu i zagadnął konsjerża. – Chciałby m wy poży czy ć vana. Czy mogę dostać go przed lunchem? – zapy tał Storm. – Oczy wiście. Jak długo będzie pan go potrzebował? – Zwrócę go jutro rano. Chciałby m prosić o coś bez okien albo z bardzo przy ciemniony mi szy bami. – Załatwię to naty chmiast. Kiedy wrócił do swojego apartamentu, nadal czuł resztki zapachu jej perfum.
ROZDZIAŁ ÓSMY
K
rótko po dwunastej Storm opuścił hotel w wy poży czony m biały m fordzie dostawczy m serii E, który przy gotował dla niego konsjerż. Van miał siedzenia dla kierowcy i pasażera, a jego duża skrzy nia ładunkowa by ła pusta. W samochodzie nie by ło okien, jeśli nie liczy ć przedniej szy by i ty ch w przednich drzwiach. Po półgodzinnej jeździe w kierunku przedmieść Wirginii w celu upewnienia się, że nikt go nie śledzi, Storm kupił cztery kobiece torby w sklepie sportowy m, a potem wrócił do stolicy. Przejechał obok pomnika Thomasa Jeffersona umieszczonego na południowy m krańcu parku National Mall, w sąsiedztwie zbiornika wodnego Tidal Basin w parku West Potomac. Zaparkował tam vana i złapał taksówkę, którą wrócił do hotelu, zabierając z sobą sportowe torby. Storm wziął pry sznic, założy ł mokasy ny, spodnie khaki, niebieską koszulkę i granatowy sportowy płaszcz. Wsunął swojego półautomaty cznego glocka kaliber 40 do kabury, którą nosił na plecach, i upewnił się, że ma zapasowe naboje. Kiedy by ł gotowy, zszedł na dół, a kilka minut później zmierzał w stronę Kapitolu w taurusie wy poży czony m dla niego przez Jonesa. O szesnastej miał się spotkać z Samanthą Toppers i senatorem Windslowem w budy nku Dirksena. Kiedy wszedł do biura senatora, Toppers chodziła nerwowo w tę i z powrotem. Windslow siedział za swoim biurkiem. – Dzwoniłem do dy rektora Banku Riggs i umówiłem Samanthę na pobranie pieniędzy ze skry tki bankowej – powiedział Windslow. – Ma pan torby sportowe? – Są w samochodzie – odparł Storm. Windslow niespodziewanie krzy knął na Toppers: – Przestań się tak wiercić, dziewczy no! I upewnij się, że masz przy sobie swój cholerny telefon. – Muszę iść do łazienki – wy jąkała i zniknęła w pry watnej toalecie senatora przy legającej do jego biura. – Mam nadzieję, że nie powiedział pan nic FBI? – warknął Windslow. – Nie. Obiecałem panu, że utrzy mam to w tajemnicy. – A Jedidiah wie? – Nie. – To dobrze. Dołączy ła do nich wciąż zdenerwowana Toppers. – Nie jestem pewna, czy dam radę – powiedziała. – Jak pan my śli, co może się dzisiaj stać? – Będziemy jeździć po cały m mieście – odrzekł Storm. – Każą nam jechać jednokierunkowy mi ulicami, a potem każą nam zawrócić, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie śledzi.
Prawdopodobnie ustalą trasę, na której nie będzie dużego ruchu, więc będzie widać, czy mamy ogon, czy nie. A potem każą nam dostarczy ć pieniądze. – A co, jeśli wezmą nas na zakładników? – zapy tała. Storm zauważy ł, że trzęsą jej się ręce. – Nie martw się, kochana – powiedział Windslow. – On będzie cię chronił. Moje sześć milionów również. – Zapewniam panią, że nic się pani nie stanie – dodał Storm. – Chodźmy. Budy nek Riggs National Bank by ł usy tuowany przecznicę od Białego Domu i można go by ło zobaczy ć na odwrocie banknotu dziesięciodolarowego za wizerunkiem Treasury Building. Naomi Chatts, starsza urzędniczka bankowa, spotkała się ze Stormem i Toppers przy wejściu, po czy m zaprowadziła ich do skarbca w piwnicach banku. Storm został przed wielką komnatą, chronioną przez ogromne stalowe drzwi skrzy dłowe. By ł to starszy model o nazwie Diebold. Drzwi miały grubość metra i otwierały się na zamek czasowy. Przy biurku niedaleko wejścia siedział napakowany ochroniarz, Storm zaczął więc z nim rozmawiać. Pani Chatts wprowadziła Toppers do środka skarbca, a potem dołączy ła do Storma i ochroniarza. Po dziesięciu minutach Toppers pojawiła się przy wejściu, niosąc cztery torby sportowe, po dwie na jedny m ramieniu. Storm wziął od niej wy pchane torby, podczas gdy pani Chatts weszła na chwilę do skarbca, aby upewnić się, że Toppers przy padkiem niczego nie zostawiła. – Czy dwóch ochroniarzy mogłoby nas eskortować do samochodu? – zapy tał Storm panią Chatts. Nie by ło możliwości, aby niósł cztery torby i miał się jeszcze bronić. – Oczy wiście – odpowiedziała pani Chatts. Poleciła ochroniarzowi, aby wy konał telefon, a kiedy Storm i Toppers wy szli na górę, przy wy jściu czekało na nich dwóch uzbrojony ch ochroniarzy w mundurach. – Proszę przekazać pozdrowienia dla senatora Windslowa – powiedziała radośnie pani Chatts, kiedy wy chodzili z banku. Taurus stał zaparkowany dokładnie pod samy mi drzwiami banku. Storm położy ł wszy stkie cztery torby na ty lny m siedzeniu, Toppers usiadła z przodu. Jak na razie nie jest najgorzej. Teraz czas na przedstawienie. Musiał by ć czujny i mieć oczy dookoła głowy, aby dostrzec coś, co mogłoby pomóc w zidenty fikowaniu pory waczy. Coś, czego mógłby uży ć przeciwko nim. Kiedy włączy ł się do ruchu, popatrzy ł w lusterko wsteczne i zobaczy ł podążającego za nimi nieoznakowanego forda sedana. Poprowadził taurusa na Ulicę K, o której często mówiono, że jest główną ulicą miasta, ponieważ wiele firm prawniczy ch i biur ma tam swoje siedziby. Ford trzy mał się za nimi. Storm jechał Ulicą K na zachód razem ze sznurem samochodów przemieszczający ch się w godzinach szczy tu. Nagle zjechał z głównej drogi prosto do podziemnego parkingu. Skręcił tak szy bko, że prawie potrącił kobietę, która szła chodnikiem. Podskoczy ła i pokazała mu środkowy palec, kiedy taurus zjeżdżał w dół na parking. Kiedy znaleźli się na wy sokości budki strażnika, Storm wy skoczy ł z samochodu, rzucił kluczy ki jednemu z pracowników parkingu i zabrał cztery torby z ty lnego siedzenia. – No chodź! – ponaglił Toppers.
– Gdzie idziemy ?! – wrzasnęła. – Chodź za mną! Już! Storm pognał do wy jścia z parkingu. Toppers podążała za nim, a on przeskakiwał po dwa betonowe schodki na klatce prowadzącej do wy jścia, które prowadziło na uliczkę za biurowcem. Wy szedł pospiesznie i pobiegł w dół do Dziewiętnastej Ulicy – jednokierunkowej, również całej zakorkowanej. Znudzony taksówkarz, który zatrzy mał się przy nich, nie próbował nawet wy siąść z auta. Zamiast tego nacisnął przy cisk otwierający bagażnik samochodu. Storm wrzucił cztery torby do środka i wsiadł na ty lne siedzenie razem ze zdy szaną Toppers. – Dokąd jechać? – zapy tał kierowca. – Departament Stanu, spieszy nam się. – Każdemu się spieszy – odparł taksówkarz. – I właśnie to jest nie tak w ty m kraju. – Kierowca, którego licencja taksówkarska znajdowała się przed przednią szy bą, pochodził z Ghany i rozpoczął monolog na temat spieszącego się społeczeństwa Amery ki. Storm zignorował to bezsensowne gadanie. Patrzy ł do ty łu, aby sprawdzić, czy nikt ich nie śledzi. Nikogo nie zauważy ł. Nagle taksówkarz zamilkł i gdy Storm spojrzał we wsteczne lusterko samochodu, zrozumiał dlaczego. Kierowca gapił się na piersi Toppers, które falowały, kiedy próbowała złapać powietrze, wciąż zdy szana po biegu. – Lepiej będzie, jeśli przeniesie pan wzrok na drogę – zasugerował Storm. Znowu spojrzał do ty łu, aby sprawdzić, czy nie ma za nimi forda. Nie by ło. Miał przeczucie, że mężczy zna, który by ł w środku, jest teraz na parkingu podziemny m i prowadzi gorączkową rozmowę z agentką Showers. Wiedziała, że szy kują się do złożenia okupu, gdy ty lko Storm przejechał dy stans od budy nku Dirksena do budy nku Banku Riggs. Po co innego miałby tam jechać? Storm założy ł, że naty chmiast wy słała dwóch agentów specjalny ch, aby siedzieli im na ogonie. W ty m momencie agentka Showers popełniła zasadniczy błąd. Miała fałszy we poczucie bezpieczeństwa, prowadząc obserwację ich taurusa. Nie widziała potrzeby, aby obstawiać miasto agentami i helikopterami. Storm nie ty lko porzucił samochód na parkingu, zostawił również na przednim siedzeniu telefon, który dał mu Jedidiah Jones. Najpewniej właśnie teraz dzwonił. Kiedy taksówka by ła o jedną przecznicę od Departamentu Stanu, Storm ogłosił, że zmienił zdanie. – Poproszę do pomnika Jeffersona – powiedział. Kiedy taksówka ruszy ła w stronę parku National Mall, Storm znowu sprawdził, czy nie mają żadnego ogona. Nikogo nie by ło. Stali się niewidoczni. – Jesteście małżeństwem? – zapy tał taksówkarz, gdy samochód zatrzy mał się na czerwony m świetle. – Nie, ty lko razem pracujemy – odparł Storm. Kierowca znowu patrzy ł na dekolt Samanthy. By ła ubrana w obcisłą niebieską dżinsową spódnicę i krótką jasnoróżową saty nową kurtkę, pod którą założy ła jedwabną kremową bluzkę i seksowną czarną koronkową koszulkę. Na goły ch stopach miała czarne skórzane sandałki na obcasie.
– Jest pan szczęściarzem – powiedział taksówkarz, kiedy światło się zmieniło. – Praca z tak piękną kobietą musi by ć prawdziwą przy jemnością. – Dziękuję! – odpowiedziała Samantha z uśmiechem. Dziesięć minut później taksówka wjechała na parking nieopodal pomnika Jeffersona. Storm wy ciągnął z bagażnika cztery torby sportowe i rozejrzał się wokół, podczas gdy kierowca wy siadł z samochodu, aby otworzy ć ty lne drzwi od strony Samanthy, bez wątpienia licząc na to, że zapamięta widok ty ch architektoniczny ch cudów. Upewniwszy się, że nie są śledzeni, Storm zaprowadził Toppers do dostawczego forda, którego wcześniej tu zaparkował. – Jedziemy ty m autem – wy tłumaczy ł, otwierając drzwi. – Wsiadaj. Kiedy wrzucał cztery torby do wielkiego bagażnika, z markowej torebki Toppers zaczął dobiegać ry tmiczny głos Rihanny. – To twój telefon? – zapy tał. – Tak. By ło po osiemnastej. Pory wacze by li punktualni. Toppers by ła tak zdenerwowana, że upuściła telefon, wy ciągając go z torebki. Pochy liła się i podniosła go z dy wanika samochodowego. – Daj mi to – polecił Storm i odebrał. Po drugiej stronie słuchawki odezwał się gruby głos, który przy pominał Dartha Vadera. – Masz nasze pieniądze? – Dzwoniący uży wał jakiegoś modulatora głosu. – Tak. Gdzie mamy jechać? – Narodowy Cmentarz w Arlington. Zostaw pierwszą torbę w śmietniku stojący m około piętnastu metrów od głównego wejścia do posesji Roberta E. Lee. Obok śmietnika jest tabliczka Służby Parków Narodowy ch. Rozmówca się rozłączy ł. Kosz na śmieci w publiczny m parku. Dziwne miejsce na złożenie okupu. A może nie? Wy jeżdżając z parkingu, Storm skierował się na zachód, przecinając rzekę Potomak w kierunku Północnej Wirginii. Spojrzał na Toppers. By ła blada jak śmierć. Wy glądała tak, jakby miała zaraz zemdleć albo zwy miotować. Kiedy spuścił wzrok, zauważy ł, że jej obcisła dżinsowa spódnica podjechała do góry, kiedy schy lała się, aby podnieść telefon. Miała na sobie skąpe czerwone stringi w białe kropki. Albo tego nie zauważy ła, albo nie czuła potrzeby, żeby poprawić spódnicę. Rozpraszała go, a on musiał by ć skupiony. Zdecy dował, że zrobi to, co zawsze, kiedy kobieta go rozpraszała, szczególnie pod względem seksualny m: nawiąże rozmowę. To ją uspokoi. Potem mógł skupić się na ty m, co ważne, a nie na jej ciele, świeżo ogolony ch nogach i umięśniony ch udach. – Dobrze się trzy masz – powiedział. – Pomy śl o czy mś miły m. Opowiedz mi o Matthew. Gdzie się poznaliście? – By liśmy w jednej grupie na zajęciach z angielskiego na pierwszy m roku. Zaprosił mnie na kawę. Przez cały czas nie spuszczał wzroku z moich oczu. Niewielu mężczy zn to potrafi.
Jej szczerość go zaskoczy ła. Dlaczego? Czy żby my ślał, że by ła tak naiwna i nie rozumiała, jak jej ciało działało na mężczy zn i jak mogła je wy korzy sty wać, aby nimi manipulować? – Co studiujesz? – Nikt mi nie wierzy, kiedy to mówię, bo zakładają, że ktoś, kto wy gląda jak ja, jest głupi. Studiuję inży nierię mechaniczną. – Zaśmiała się. Dobrze. Przełamy wał napięcie. Pomagał jej się zrelaksować. Inży nieria mechaniczna. Ciekawe. – Wiem, że senator Windslow uważa mnie za idiotkę – konty nuowała. – Powiedział to kiedy ś Matthew. Ale zawsze dobrze sobie radziłam z matmą i projektowaniem. Jestem świetna w odczy ty waniu projektów i ich ry sowaniu. – I bardzo dobrze – odpowiedział Storm. – A senator to dupek. – Gdzie pory wacze kazali ci zabunkrować pieniądze? – spy tała. Jej py tanie uruchomiło dzwonek alarmowy. Sły szał, co powiedziała, lecz zachowy wał się tak, jakby nie zrozumiał py tania. Chciał się upewnić, że usły szał dokładnie to, co powiedziała. – Co powiedziałaś? – zapy tał. – Gdzie kazali ci zabunkrować kasę? Tak, dobrze zrozumiał. – W śmietniku – odrzekł. – Jak długo jesteście zaręczeni z Matthew? Opowiedz mi trochę o waszej historii. – Oświadczy ł mi się trzy miesiące temu. By ło to dla mnie totalne zaskoczenie. Chce dużego wesela na ranczo w Teksasie. – Nie chcesz wziąć ślubu w swoim rodzinny m mieście? – Nie. Straciłam rodziców, kiedy by łam nastolatką. W wy padku. – W wy padku? – Okropny wy padek samochodowy. By liśmy na wakacjach w Hiszpanii, gdzie moi rodzice mieli dom. Moja mama, tato oraz mój przy jaciel, który również by ł tam z nami, zostali zabici przez pijanego kierowcę, który wjechał w złą ulicę. To by ło straszne. – Nie by ło cię z nimi? – Nie. Wszy scy mówią, że miałam szczęście. – Jej oczy zaczęły się wy pełniać łzami. – Tego wieczoru przeziębiłam się i zostałam w domu, kiedy oni pojechali na obiad. Wolałaby m o ty m nie rozmawiać. Taurus zbliżał się do ronda. Storm skręcił we wjazd na Narodowy Cmentarz w Arlington. – To tutaj jedziemy ? – zapy tała Toppers, patrząc na dom na wzgórzu, który znajdował się dokładnie naprzeciw nich. – Tak – odparł. – To posesja Roberta Lee. Ochroniarz zatrzy mał ich przy bramie. – Przepraszam, ale spóźniliście się na ostatnią grupę zwiedzającą – powiedział. – Weszli o czwartej trzy dzieści. – Mój przy jaciel jest tutaj pochowany. Irak – oznajmił Storm. – Pomodlimy się ty lko, a dom
zwiedzimy inny m razem. – Proszę to wziąć – powiedział ochroniarz, wręczając Stormowi broszurę. Wpuścił ich przez bramę. Dom Roberta E. Lee zbudowano w początkach XIX wieku w neoklasy cy sty czny m sty lu. Zaprojektowana przez jednego z architektów pracujący ch na Kapitolu kamienna rezy dencja miała sześć wielkich kolumn, podtrzy mujący ch przód masy wnego porty ku. Kiedy wy buchła wojna secesy jna, unioniści zaczęli chować poległy ch żołnierzy niedaleko tego domu, ponieważ prezy dent Lincoln chciał, żeby mieszkający tam członkowie rodziny Lee, w ty m żona generała konfederatów, widzieli z okna nagrobki, kiedy wstawali każdego ranka. Storm lawirował pomiędzy mnóstwem biały ch tabliczek, docierając w końcu na wzgórze naprzeciw willi. – Tutaj mam zostawić okup – powiedział, wskazując na ciemnozielony kosz na śmieci. By ł tak zawalony, że aż się z niego wy sy py wało. Storm podjechał bliżej i rozejrzał się po okolicy. Nikt ich nie obserwował. Podniósł jedną torbę i rozsunął zamek. Toppers ostrożnie ułoży ła banknoty studolarowe w równe rządki. Zamknąwszy torbę, Storm wy siadł z vana, którego silnik wciąż pracował, i wrzucił pieniądze głęboko w śmieci, przy kry wając torbę stertą stary ch gazet. Telefon Toppers zadzwonił, kiedy ty lko Storm wrócił na siedzenie kierowcy. By ł to znowu Darth Vader. – Czas na kolejną torbę. Storm wy czuł, że ich obserwują. Mówił mu to jego szósty zmy sł, który przy dawał się w podobny ch sy tuacjach. Przy domu Roberta Lee nie by ło nikogo, ale poniżej, kilkaset metrów dalej znajdowała się duża grupa osób. Storm by ł na wielu pogrzebach, więc mógł rozpoznać, że zmarłego chowano z pełny mi honorami wojskowy mi. Zakry tą flagą trumnę umieszczono na ciągnięty m przez konia powozie. Odprowadzał ją również poczet sztandarowy. Wojskowy zespół zagrał ostatnie pożegnanie, po czy m zabrzmiały trzy wy strzały. Zapadał zmierzch, by ł to późny pogrzeb, co oznaczało, że ktoś bardzo ważny musiał to załatwić. Popołudniowe słońce już zachodziło, lecz jeśli ktoś popatrzy łby na wzgórze z miejsca pochówku, na pewno dostrzegłby białego vana. Czy żby jeden z pory waczy wmieszał się w tłum żałobników? Czy Darth Vader by ł pośród nich? Zniekształcony głos znów zabrzmiał w słuchawce: – Zmierzaj w stronę Georgetown. Kieruj się na Trzy dziestą Pierwszą Ulicę. Przejdź w dół na Wisconsin Avenue. Pierwszy kosz na śmieci po prawej. Zostaw tam drugą torbę. Storm opuścił cmentarz i znowu przejechał rzekę Potomak, wracając do stolicy, gdzie van naty chmiast utknął w korku. Kobieta, która rozmawiała przez telefon, prawie się z nimi zderzy ła, kiedy wjechała im przed maskę. – Głupia pipa – rzuciła zdenerwowana Toppers. – To niezgodne z prawem, aby uży wać telefonu komórkowego podczas jazdy, chy ba że posiadasz zestaw głośnomówiący. Ktoś powinien ją aresztować. Mogła nas zabić.
Wy padek by ł ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali. Przy jechały by gliny, a to bardzo zakłóciłoby ich harmonogram dostaw. – Senator Windslow mówił mi, że jesteś dzieckiem funduszu powierniczego – powiedział Storm jak gdy by nigdy nic. – To jeden z powodów, dla który ch wiedział, że nie ukradniesz jego sześciu milionów. – To niegrzecznie rozmawiać o pieniądzach – odparła Toppers. – Moi rodzice mieli domy w Connecticut, w Hiszpanii, a także w Palm Beach. Uwielbiałam spędzać tam czas. By łeś tam kiedy ś? – Za wy sokie progi na moje nogi – odpowiedział Storm. – By łem tam, ale nie w sezonie. – Lato to najlepszy okres na poby t w ty m mieście – powiedziała. – Ja i moja przy jaciółka spędziły śmy tam najlepsze chwile w naszy m ży ciu. Szczerze mówiąc, to założy ły śmy się, która pierwsza straci dziewictwo! – Wy ciągnęła paczkę gum do żucia z torebki i poczęstowała go. – Nie, dziękuję – powiedział. Włoży ła do ust dwa listki i zaczęła żuć. Sezon. W Palm Beach to słowo miało specjalne znaczenie. Pięć miesięcy szalony ch imprez, bali, aukcji chary taty wny ch, który ch nikt nigdy nie przeoczy ł. By ł to niekończący się ry tuał dla najbogatszy ch Amery kanów, najbardziej cenione wy darzenie towarzy skie. Trady cja przekazy wana z pokolenia na pokolenie. I nie organizowano go podczas gorący ch letnich miesięcy, lecz kiedy większość starszy ch mieszkańców ruszała na południe, aby uciec przed zimnem. Kiedy dojechali do Trzy dziestej Pierwszej Ulicy, Storm wy siadł z samochodu i zostawił Toppers w vanie, kierując się w stronę kanału Chesapeake i Ohio. Kanał skonstruowano, ponieważ rzeka Potomak by ła uważana za nieprzewidy walną, jeśli chodzi o przeprawianie się przez nią. Kupcy potrzebowali bezpiecznej drogi, aby transportować ty toń i inne arty kuły trzy sta kilometrów na zachód. W czasie kiedy powstał kanał, już uważano go za przestarzały, ponieważ w ty m samy m czasie zbudowano połączenia kolejowe. Teraz pary uży wały kamienistej ścieżki koło kanału do popołudniowy ch spacerów, zaś obok nich przemy kali rowerzy ści i biegacze. Storm zaczekał, aż ścieżka będzie pusta, a potem wcisnął torbę do kosza, zakry wając ją kubkami, puszkami, butelkami i papierami. Tak jak przy pierwszej dostawie na cmentarzu w Arlington, głos Rihanny zabrzmiał w momencie, kiedy Storm wrócił do vana. Matthew porwało czterech pory waczy. Czy to możliwe, żeby każdy z nich monitorował inną dostawę? Skąd inaczej wiedzieliby, gdzie by ł? – Co tak długo? – zapy tał Darth Vader. – Na ścieżce by li ludzie – odpowiedział Storm. – Co się stanie, jeśli jakiś przechodzień przy padkowo weźmie sobie jedną torbę? – Wasz chłopak umrze. Darth Vader powiedział im, żeby zostawili trzecią torbę w Hains Point, usy tuowany m w położonej najdalej na południe części parku East Potomac – dobre dwadzieścia minut od Georgetown w godzinach szczy tu.
Graniczący z rzeką Potomak z jednej strony a Kanałem Waszy ngtońskim z drugiej Hains Point znajdował się na samy m końcu wy sepki utworzonej z ziemi wy doby tej z dwóch rzek. Kiedy tam dojechali, Storm ukry ł torbę w publiczny m śmietniku, tak samo jak to zrobił z poprzednimi. Ostatnim punktem by ł park Battery Keble, mały obszar porośnięty trawą i drzewami w północno--zachodniej części Waszy ngtonu, otoczony drogimi domami. Usy tuowany na podwy ższony m terenie park służy ł oddziałom unionistów podczas wojny secesy jnej, aby mogli obserwować z góry walczący ch i strzelać z armaty, jeśli wrogie wojska próbowały przekroczy ć rzekę Potomak i wkroczy ć do miasta. Teraz by ło to popularne miejsce do wy prowadzania psów. Storm rzucił kilka torebek psich kup, aby zakry ć pieniądze. Telefon Samanthy zadzwonił punktualnie. – W porządku, wy konaliśmy nasze zadanie – odezwał się Storm. – Gdzie jest Matthew? – Czekajcie na Union Station na mój następny telefon. – Zrobiliśmy wszy stko zgodnie ze wskazówkami – powiedział Storm do rozmówcy. – Jeśli Matthew umrze, osobiście postaram się o to, aby ście nie mieli okazji nacieszy ć się ty mi pieniędzmi. Osoba po drugiej stronie się rozłączy ła. Storm popatrzy ł na Toppers. Obciągnęła spódnicę. Wciąż żuła gumę. Nie miała pojęcia, że ją przesłuchiwał.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
S
torm i Toppers znaleźli miejsca przy barze na główny m piętrze Union Station. Samantha położy ła przed nimi telefon, aby nie przegapili połączenia. By ła roztrzęsiona. Wokół baru wrzało jak w ulu. Ludzie spieszy li się na pociągi, tury ści gapili się na odnowioną rotundę, chodzili od sklepu do sklepu w poszukiwaniu pamiątek, robili zdjęcia. Bezdomny mężczy zna żebrał wśród przechodniów. Ani Storm, ani Toppers nie przy wiązy wali zby tniej wagi do tego, co się działo dookoła. Ich oczy skierowane by ły na różowy telefon, który leżał na barze. Czekali na głos Rihanny. – Co tak długo? – zajęczała Toppers. Minęło już prawie pół godziny. Nagle coś przy kuło uwagę Storma. By ła to reporterka wiadomości, która pojawiła się na płaskim ekranie za barem. Storm dał barmanowi znak, aby pogłośnił telewizor. – Policja nie przy puszcza, aby wy buch by ł sprawką terrory stów – ogłosiła drobna blondy nka przedstawiająca wiadomości. Kiedy kamera zmieniła położenie, widzowie mogli zobaczy ć, że stała przed posesją Roberta E. Lee. Czerwone i niebieskie obrotowe światła radiowozów i karetek odbijały się od wielkich kolumn domu. – Powtarzam, nie wy gląda to na atak terrory sty czny. Rzecznik Służby Parków Narodowy ch oświadczy ł jednak, że przy czy ną wy buchu nie by ło zaprószenie ognia czy zapalenie się śmieci. W śmietniku umieszczono ładunek wy buchowy, by ło to jednak coś w rodzaju petardy uży wanej w Dniu Niepodległości, a nie bomby, oznajmił rzecznik. W chwili obecnej nie wiemy, dlaczego ktoś chciał wy sadzić kosz na śmieci. Spekuluje się, że może to mieć związek z protestem przeciwko upamiętnieniu Roberta E. Lee i Konfederacji. Tak czy inaczej, rezy dencja Lee nie została zniszczona. Eksplozja by ła głośna i na ty le silna, aby rozsadzić śmietnik i wszy stko, co się w nim znajdowało. Nie doszło jednak do poważny ch uszkodzeń. Na ekranie pojawiła się twarz prezentera, który wy glądał tak, jakby miał zaraz opowiedzieć jakiś dowcip, ale po chwili jego twarz przy brała ponury wy raz. – Dostałem właśnie informację o drugiej eksplozji w śmietniku – powiedział. – Ty m razem doszło do niej w Georgetown na ścieżce obok kanału Chesapeake i Ohio. Nie ma ranny ch, ale wy buch sły chać by ło w okoliczny ch firmach i domach. Saperzy są już w drodze, policja zabezpieczy ła miejsce taśmą i nie wpuszcza nikogo na ścieżkę obok kanału. Na miejsce wy słano również psy tropiące w poszukiwaniu inny ch ładunków wy buchowy ch, które mogą by ć ukry te w śmietnikach przy kanale. Prezenter przerwał na chwilę, a potem dodał: – Właśnie dostaliśmy wiadomość o trzeciej eksplozji. Doszło do niej na Hains Point. Powtarzam, jest to trzecie potwierdzone zgłoszenie o wy buchu w koszu na śmieci. Mam informację, że szef policji, dy rektor Służby Parków Narodowy ch, szef Departamentu
Bezpieczeństwa Krajowego oraz burmistrz uzgodnili, że zwołają nadzwy czajne spotkanie, ale jeszcze raz podkreślam – nie mamy do czy nienia z atakiem terrory sty czny m. Nikt nie został ranny z powodu ty ch eksplozji, a policja porównuje je raczej do duży ch petard niż bomb. Według funkcjonariuszy straży pożarnej celem eksplozji jest spowodowanie huku, zniszczenie pojemników i spalenie tego, co znajdowało się w środku, a nie wy rządzenie komuś krzy wdy bądź zniszczenie mienia. Jedno ze źródeł sugeruje, że mógł to by ć nieudany żart kogoś, kto zna się na prosty ch materiałach wy buchowy ch i chciał przestraszy ć mieszkańców. Ponieważ park Battery Kemble by ł miejscem bardziej odosobniony m, zgłoszenie czwartego wy buchu zajęło kilka minut. Kiedy prezenter ogłosił wiadomość na antenie, Toppers powiedziała głośno: – Niszczą pieniądze. Barman i kilka osób siedzący ch przy barze posłało jej zaciekawione spojrzenia. – Chodźmy – rzucił Storm, łapiąc ją delikatnie za łokieć i wy prowadzając przez tłum, który teraz gromadził się przy barowy m telewizorze. Kiedy doszli do wy jścia z dworca, Toppers wy glądała na przerażoną. – To by ł błąd – powiedziała. – Coś strasznego stanie się z Matthew. Po prostu to wiem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
P
rosto z Union Station Storm i Toppers udali się do budy nku Dirksena i gabinetu senatora Windslowa. Agentka April Showers już tam by ła, jak również senator i jego żona Gloria, która teraz płakała wtulona w ramię męża. – Znaleźliśmy Matthew Dulla – powiedziała cicho Showers. – Czy wszy stko z nim w porządku? Gdzie on teraz jest? – spy tała Toppers. Po chwili zorientowała się, z jakiego powodu matka jej narzeczonego płacze. Toppers z trudem chwy ciła powietrze, wy szeptała „O mój Boże!”, po czy m osunęła się na podłogę. Storm pomógł jej wstać i dojść do kanapy, a Gloria pospieszy ła, aby ją przy tulić. Kobiety obejmowały się wzajemnie i szlochały. – Jego ciało unosiło się na powierzchni rzeki Anacostia – powiedziała Showers. – Egzekucja? – zapy tał Storm. Zanim Showers zdąży ła odpowiedzieć, Gloria odwróciła się w ich stronę. – Wy dwoje mieliście go utrzy mać przy ży ciu! Ufałam wam! – krzy knęła. Senator Windslow wkroczy ł pomiędzy swoją wściekłą żonę a obiekty jej furii. – Lepiej będzie, jeśli zostawicie nas teraz samy ch – powiedział. Oby dwoje ruszy li do wy jścia, ale senator poprosił Storma, aby został jeszcze na moment. Potem Windslow nachy lił się do jego ucha, żeby ani jego żona, ani Toppers nie sły szały, co mówił. – Co się, do cholery, stało? – zapy tał. – Oglądałem wiadomości. Dlaczego pozwoliłeś ty m skurwy sy nom wy sadzić w powietrze moje pieniądze? – Później, senatorze – odpowiedział Storm. – Łatwo ci powiedzieć. To nie ty właśnie pozby łeś się z hukiem sześciu milionów dolarów. Agentka Showers czekała na Storma w kory tarzu przed biurem Windslowa. – Zrobił pan to za moimi plecami – powiedziała, a jej oczy płonęły. – Mogliśmy uratować dzieciaka, jeśli pracowaliby śmy razem. Kiedy media dowiedzą się o śmierci Matthew Dulla, będzie niezła jatka. Musi mi pan powiedzieć, co się, do cholery, stało, kiedy wy mknął się pan mojemu człowiekowi na parkingu na Ulicy K dziś po południu. – Aresztuje mnie pani? Znał odpowiedź na to py tanie. Jedidiah Jones nie pozwoliłby aresztować Storma ani go przesłuchiwać. Przetrwają ty lko najsilniejsi. Jones nie dopuściłby do tego, aby ktoś powiązał jego i Agencję z ty m bałaganem. – Jeszcze nie, ale jeśli nie pójdzie pan ze mną naty chmiast do centrali i nie powie mi, co się stało, pozwolę sobie zasugerować moim przełożony m, że powinien pan siedzieć w areszcie.
Blefowała. Wiedział o ty m. – Nie idę z panią – powiedział Storm cicho. – Mam ważniejsze sprawy do załatwienia. Chciał jej powiedzieć, ale nie by ł jeszcze gotowy. Istniało jeszcze kilka kawałków układanki, które musiał złoży ć w całość. – Mam nadzieję, że ma pan naprawdę dobrego prawnika, ponieważ mam zamiar przy gwoździć pana ty łek – odparła Showers. Teraz zaczy nała go iry tować. – Skoro o ty m mowa, co pani sądzi o moim ty łku, agentko Showers? – spy tał. – Większości kobiet się podoba. Przez moment my ślał, że go spoliczkuje. Zamiast tego odeszła rozwścieczona, a jej siedmiocenty metrowe obcasy stukały w podłogę jak pałeczki w werbel. Showers w końcu załapała. Zrozumiała, że Storm ma rację. Wiedziała, że to ona jest słaby m ogniwem. By ła na najlepszej drodze, aby stać się kozłem ofiarny m. Nie by ło to sprawiedliwe, lecz tak by się stało. Wciąż jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, że Storm by ł jedy ną osobą, która mogła ją uratować.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
B
udy nek J. Edgara Hoovera na Pennsy lvania Avenue od momentu otwarcia uważano za architektoniczne paskudztwo. Przez lata prowadzono dy skusje, aby go zburzy ć i przenieść centralę FBI na przedmieścia. Podobno sam Hoover męczy ł architektów, aby dodali kilka niecodzienny ch zabezpieczeń do kwadratowego projektu budy nku. W ty m okresie w Waszy ngtonie i inny ch większy ch miastach szerzy ły się zamieszki, a protestujący w latach sześćdziesiąty ch przeciwko wojnie grozili, że zniszczą insty tucję. Bojąc się oblężenia, Hoover zażądał, aby na poziomie ulicy budy nek jego nowej centrali pozbawiony by ł okien i biur. Zbudowany z betonu zmieszanego z kruszony m wapniem, aby zapewnić większą wy trzy małość, pierwszy poziom przy pominał mury zamku. Okalał otwartą antresolę, w której kilka wind prowadziło na wy ższe kondy gnacje. Nie by ło drugiego piętra. Drugi poziom by ł okropną dziurą z podporami konstrukcy jny mi oraz wzmocniony mi szy bami wind i klatek schodowy ch, łączący mi parter z trzecim piętrem. Taka konstrukcja miała powstrzy mać uczestników zamieszek od wdrapy wania się na drabiny, aby dostać się do budy nku. Plotki głosiły, że w pewny m momencie Hoover powiesił drut kolczasty na drzewach otaczający ch Pennsy lvania Avenue, aby powstrzy mać atakujący ch od wspinania się na nie w celu dosięgnięcia wy ższy ch pięter budy nku. Minęły dwa dni od wy buchów w śmietnikach i odnalezienia ciała Matthew Dulla. Storm siedział sam w pokoju konferency jny m w centrali FBI na szósty m piętrze, czekając na agentkę Showers. Wy konując zaskakujące posunięcie, które by łoby nie do pomy ślenia w każdy m inny m większy m mieście, Storm przy by ł dziś do centrali nie po to, aby go przesłuchiwano, ale żeby przesłuchać agentkę Showers. Sprawy miały się zasadniczo tak, jak to przewidział. Kilka minut po odnalezieniu zwłok Dulla Jedidiah Jones zaczął pociągać za sznurki. Szef FBI Jackson zagwarantował Jonesowi, że Storm pozostanie niety kalny i niewidzialny, przy najmniej na razie. Senator Windslow skierował podejrzenia na Samanthę Toppers. Agentka April Showers została odsunięta od sprawy. Na konferencji prasowej zwołanej po ty m, jak odnaleziono ciało Dulla, rzecznik FBI powiedział dziennikarzom, że pasierba senatora porwano, przetrzy my wano dla okupu i zamordowano, a sprawcami by li najprawdopodobniej członkowie zagranicznego gangu. Rzecznik oznajmił, że senator Windslow w pełni współpracował z FBI podczas tragedii. Prowadząca sprawę agentka specjalna April Showers została odsunięta od śledztwa i przeniesiona do pracy w terenie. Nie wspomniano słowem o czterech śmietnikach, które eksplodowały tamtej nocy, ani o sześciu milionach dolarów zniszczony ch przez wy buchy i ogień. Podkreślono jednak, że Dull został zamordowany przez członków gangu – przy puszczalnie z Meksy ku lub Ukrainy – pomimo że Windslow zgodził się na negocjacje z pory waczami.
Agentka Showers wkroczy ła do sali konferency jnej z gry masem niezadowolenia na twarzy, trzy mając w dłoniach cienką teczkę. Rzuciła Stormowi papiery prosto pod nos. Spadły na stół z głuchy m odgłosem. – Zamierza pani usiąść? – spy tał. Showers odsunęła krzesło i usiadła naprzeciw mężczy zny. – Przenoszą mnie do Tulsy – powiedziała. – Jeszcze pani nie wy jechała – odparł. Storm dokładnie przekartkował dokumenty, które mu przy niosła. Pierwszy by ł jej raport końcowy na temat porwania i zabójstwa. W utajnionej części raportu wy sunęła tezę, że Dull został porwany w związku z szemrany mi interesami pomiędzy senatorem Windslowem a Ivanem Petrovem. Stwierdziła, że rosy jski oligarcha zapłacił Windslowowi sześć milionów dolarów, lecz senator później złamał umowę. Petrov zareagował w ty powo rosy jski sposób, pory wając pasierba senatora, aby zmusić Windslowa do przestrzegania zasad. Petrov zażądał również zwrotu sześciu milionów dolarów w formie okupu. Pomimo że Showers nie pozwolono uczestniczy ć w przesłuchaniach Storma i Toppers, spry tna agentka FBI wy dedukowała związek pomiędzy żądaniem okupu i wy sadzaniem śmietników. W swoim raporcie Showers wy jaśniła, że wy buchy perfekcy jnie wpasowy wały się w przestępczy zamy sł Petrova. Nie ty lko zemścił się, mordując pasierba Windslowa, ale również zniszczy ł sześć milionów dolarów, które zapłacił senatorowi. Raport Showers by ł dobry i staranny, nie zawierał jednak żadny ch dowodów, które mogły by poprzeć jej teorię i doprowadzić do aresztowania. Agentka wspomniała, że według dany ch urzędu imigracy jnego z dnia, w który m Dull został zamordowany, czterech Ukraińców wsiadło na pokład samolotu lecącego do Londy nu. Nie udało się jednak zapobiec ich ucieczce. Dalsze śledztwo wy kazało, że wszy scy czterej by li dawny mi agentami KGB. – Jest pani pewna, że to właśnie Petrov stał za porwaniem i zlecił je wy najęty m bandy tom? – spy tał Storm, kiedy skończy ł czy tać analizę Showers. – Tak napisałam, prawda? – odpowiedziała sarkasty czny m tonem. – Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Zdaje się, że nikogo nie interesuje prawda. Storm otworzy ł drugi dokument z teczki. By ł to raport z sekcji zwłok. Dull został postrzelony dwa razy, raz w ty ł czaszki, raz w serce. Oby dwie kule wy strzelono z ty łu, z bliskiej odległości, co stwierdzono na podstawie ran wlotowy ch i wy lotowy ch. Postrzał w czaszkę przeszedł przez jego głowę na wy lot i nie znaleziono pocisku. Z obrażeń, jakie spowodował, można by ło jednak wnioskować, że by ł to pocisk z wy drążony m wierzchołkiem. To oznaczało, że pod wpły wem uderzenia czubek naboju formował się w kształt grzy bka, co powodowało ogromne uszkodzenia, takie jak rozerwanie tkanki mózgu i zniszczenie przy stojnej twarzy Dulla. Pocisk trafił w jego czaszkę pod kątem, co sugerowało, że strzelec stał za Dullem, który najprawdopodobniej siedział na krześle. Położenie dwóch ran wskazy wało, że Dull najpierw został postrzelony w ty ł głowy, potem upadł na podłogę, a napastnik wy strzelił drugi pocisk, stojąc nad nim. Drugi nabój uderzy ł w plecy Dulla, powodując dosłowną eksplozję jego serca, i przeszedł na wy lot przez klatkę piersiową. Ponieważ Dull upadł na twardą posadzkę, pocisk zatrzy mał się w momencie, kiedy miał przebić ciało. W dziwny sposób – prawdopodobnie spowodowany grzy bkowy m kształtem –
kula odbiła się ry koszetem i utkwiła w klatce piersiowej Dulla. FBI odnalazło ten pocisk i odkry ło na nim mikroskopijne fragmenty pły tki ceramicznej i betonu pochodzące z posadzki. Badanie płuc Dulla potwierdziło, że by ł martwy, zanim jego ciało wrzucono do rzeki. Raport głosił, że pociski, które zabiły Dulla, miały średnicę dziewięciu milimetrów. Balisty cy FBI i eksperci od broni palnej ustalili, że pociski wy produkowała firma JSC Barnaul Machine-Tool Plant w Rosji, główny producent rosy jskiej amunicji wojskowej. Storm schował raport z sekcji do teczki i zamknął ją, a następnie przesunął w stronę wciąż niezadowolonej agentki Showers. – Czy ma pani jakieś dokumenty doty czące czterech śmietników, które wy buchły tamtej nocy ? – spy tał. – Dlaczego chciałby pan je poznać? – odrzekła Showers, nie ukry wając pogardy w głosie. – Niech pani nie zgry wa głupiej – powiedział. – Nie pasuje to do pani. – Czy li twierdzi pan teraz, że te cztery eksplozje miały związek z porwaniem? – spy tała. – Czy przy znaje się pan, że razem z Toppers włoży liście pieniądze do ty ch śmietników? – Powiedzmy, że ciekawią mnie wszy stkie dziwne rzeczy, które wy darzy ły się tamtej nocy. Chcę by ć dokładny. – Powinien pan zatem skontaktować się ze stołeczną policją – powiedziała sarkasty cznie. – Może ktoś ukradł słonia z zoo albo biegał nago po Pennsy lvania Avenue. – Skradzione słonie i nadzy ludzie naprawdę mnie interesują – zażartował. – Nadzy ludzie bardziej niż skradzione słonie. Ale teraz czekam na teczkę z dokumentami na temat eksplozji. Wy raźnie ziry towana agentka Showers opuściła salę konferency jną. Kiedy wróciła, rzuciła Stormowi kolejną teczkę tak, jakby rzucała nożem. – Oby dwoje dobrze wiemy, że pory wacze wy sadzili w powietrze pieniądze z okupu, odprawiwszy z kwitkiem pana i Toppers – powiedziała Showers. – Ivan Petrov napluł Windslowowi w twarz. Odebrał swoją łapówkę i zabił jego pasierba. Nie mogę udowodnić żadnej z ty ch rzeczy z powodu sił wy ższy ch chroniący ch pana, Toppers i senatora Windslowa. – Czy to FBI badało wczorajsze wy buchy, czy jakaś inna agencja? – spy tał Storm, podnosząc teczkę. – Eksplozje miały miejsce na terenie parków, więc za śledztwo by ły odpowiedzialne Straż Parkowa i policja Dy stry ktu Kolumbii. Fakty czne śledztwo doty czące wy buchów prowadzi federalne Biuro do spraw Alkoholu, Ty toniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wy buchowy ch (ATF), ze względu na ich doświadczenie. Storm wy jął z teczki raport anality czny ATF. Wszy stkie cztery eksplozje wy wołały identy czne urządzenia domowej produkcji. Wy buchy spowodowała mała ilość azotanu amonu umieszczona w plastikowy ch butelkach. Jako zapalnika uży to telefonu komórkowego. Urządzenia przy pominały prowizory czne ładunki wy buchowe uży te przeciwko wojskom amery kańskim w Iraku, nie miały jednak takiej siły rażenia. To podobieństwo nasunęło śledczy m z ATF wniosek, że człowiek, który te bomby skonstruował, przeszedł szkolenie wojskowe. W urządzeniach brakowało pocisków, który ch powstańcy zazwy czaj uży wali, aby spowodować maksy malne szkody. Zamiast tego bomby zrobiono w ten sposób, aby wy wołać głośny huk i płomienie.
Do raportu dołączono listę szczątków zgromadzony ch na miejscu każdej eksplozji. Pomimo ognia i wy buchu udało się odnaleźć resztki studolarowy ch banknotów. Zebrano również fragmenty gazet i inny ch przedmiotów ze śmietników, takich jak plastikowe butelki oraz aluminiowe puszki po piwie i napojach. Mimo że wszy stkie cztery telefony uży te do detonacji uległy zniszczeniu, śledczy ustalili, że by ły to identy czne modele motoroli. – Czy tała pani listę szczątków? – spy tał Storm, wciąż trzy mając w ręku raport. – Oczy wiście – odpowiedziała. – My śli pan, że ty lko pan chce by ć dokładny ? – Czy zauważy ła pani coś dziwnego? – Zakładam, że mówi pan o dużej ilości papieru gazetowego. – Według raportu na każdy m miejscu eksplozji znaleziono cztery razy więcej papieru gazetowego niż pozostałości po banknotach studolarowy ch – powiedział Storm. – Na początku nie wy dało mi się to istotne – przy znała Showers. – Później jednak przy pomniałam sobie, że papier gazetowy jest zrobiony z miazgi drzewnej... – A papier na banknoty z bawełny i lnu – powiedział Storm, kończąc jej zdanie. – Co oznacza – dodała – że papier gazetowy powinien spłonąć szy bciej niż papier banknotowy. Powinno by ć mniej papieru gazetowego, a jednak by ło go dużo. Storm zamknął teczkę i oddał ją Showers. – Co pan sugeruje? – zapy tała. – Coś się stało z pieniędzmi? – Sugeruję, że ta sprawa nie jest jeszcze zamknięta. Wstał, kierując się do wy jścia. – Ej, gdzie pan idzie? – spy tała. – Co ma pan na my śli, mówiąc, że ta sprawa nie jest jeszcze zamknięta? Czego mi pan nie mówi? – Będziemy w kontakcie. Dzięki za współpracę. – Nie może pan tak po prostu wy jść – zaprotestowała. Właśnie to jednak robił. – Jesteś dupkiem, jakkolwiek masz na imię – rzuciła za nim. Chłód w jej głosie by ł tak duży, że mógłby schłodzić całą butelkę Jacka Daniel'sa.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
P
ogrzeb Matthew Dulla odby ł się w prestiżowej Katedrze Narodowej w Waszy ngtonie i wzbudził zainteresowanie, którego można się by ło spodziewać, jako że zmarły został zamordowany i by ł spokrewniony z wpły wowy m amery kańskim senatorem. Prezy dent Stanów Zjednoczony ch przeby wał za granicą, polecił jednak wiceprezy dentowi, aby go reprezentował. W pierwszy ch rzędach zasiadło przy najmniej czterdziestu członków Kongresu. Elita z Georgetown, która znała Glorię i jej sy na, zmieszała się z polity kami. Na pogrzeb przy by ł również każdy przedstawiciel znaczącej korporacji prasowej w Waszy ngtonie. Podczas gdy większość żałobników przy szła, aby złoży ć szczere kondolencje, Storm wiedział, że kilka osób zjawiło się ty lko po to, żeby się podlizać miejskiej śmietance. Sam się spóźnił i stał w ty lnej części kościoła. Wy patrzy ł Jedidiaha Jonesa w drugim rzędzie siedzeń. Kiedy kolega senatora Windslowa zaczął przemawiać, z przodu katedry zrobiło się zamieszanie. Samantha Toppers zemdlała i leżała teraz na podłodze. Przerwano ceremonię, a agenci ochrony udzielili jej pierwszej pomocy i wy nieśli kobietę na zewnątrz do karetki. Przewieziono ją do ekskluzy wnego pry watnego szpitala na Kapitolu. Po ceremonii reporterzy wiadomości telewizy jny ch nagry wali relacje na zewnątrz katedry, opowiadając widzom, że Toppers zemdlała z powodu „złamanego serca”. Storm nie podąży ł w kondukcie pogrzebowy m na sły nny cmentarz Tall Oaks w Georgetown. Na powstały m w ty siąc osiemset czterdziesty m dziewiąty m roku cmentarzu już od dawna nie by ło miejsca na pochówek, ale jego właściciele niedawno przekopali stare ścieżki, aby stworzy ć więcej przestrzeni. Ciało Matthew miało by ć złożone w piętrowy m betonowy m grobowcu pokry ty m łupkiem. Obok ścieżki ustawiono gustowny znak, który informował o ty m, kto by ł tam pochowany. Lokalne wiadomości podały tamtego wieczoru, że Toppers została zatrzy mana na obserwacji w szpitalu St. Mary of the Miracle. By ła to standardowa procedura. Kobieta cierpiała na depresję sy tuacy jną, a jej lekarz powiedział, że potrzebuje odpoczy nku. Godziny odwiedzin w szpitalu St. Mary, w którego pry watny ch pokojach przeby wało ty lko pięćdziesięciu pacjentów, kończy ły się o godzinie dwudziestej, czy li dokładnie wtedy, kiedy Storm wszedł do szpitala. Hol by ł zaprojektowany tak, że wy glądał jak salon. Wszy scy odwiedzający musieli podpisać się u sy mpaty cznie wy glądającej starszej kobiety, która siedziała za mahoniowy m biurkiem. Białowłosa matrona naciskała ukry ty guzik, który otwierał solidne dębowe drzwi prowadzące na oddział. – Muszę zamienić kilka słów z agentem ochrony, który jest dziś na służbie – powiedział do niej Storm. – W takim razie poszukuje pan Ty lera Martina. Naprawdę miły gość, ale zawsze się spóźnia. Powinien już tu by ć, bo mój dy żur kończy się o ósmej.
W ty m momencie do holu wszedł ły siejący oty ły mężczy zna w średnim wieku i podszedł do nich szy bkim krokiem. Miał na sobie ciemnoniebieskie spodnie, jasnoniebieską koszulę i czarny krawat. – Przepraszam, Shirley – powiedział, sapiąc. – Straszne korki na ulicach. – Wiesz, że zawsze tak jest, oficerze Martinie – odpowiedziała kobieta. – Szczególnie teraz, gdy remontują ulice dookoła szpitala. My ślałby kto, że wszy stkie te remonty zniechęcą kierowców do jeżdżenia z dużą prędkością, ale wczoraj prawie zostałam potrącona na skrzy żowaniu. Ktoś w końcu zostanie ranny. – Dobra wiadomość jest taka, że jeśli coś się stanie, to przed szpitalem – zażartował Martin. Starsza kobieta pozostała poważna. – Oficerze Martinie, ten pan chciał z tobą porozmawiać – oznajmiła, wzięła torebkę i skierowała się do wy jścia, wołając przez ramię: – Do zobaczenia jutro, i proszę, nie spóźnij się znowu. – Proszę mi dać momencik – powiedział Martin, wchodząc za biurko w recepcji i wkładając papierową torebkę oraz termos do dużej szuflady. Wziął głęboki oddech, popatrzy ł na Storma i spy tał: – Dobrze, w czy m mogę panu pomóc? Storm podał Martinowi cienki czarny portfel, który zawierał fałszy wą odznakę pry watnego detekty wa otrzy maną od Jonesa. – Przy sy ła mnie senator Windslow – wy jaśnił Storm. – Chce się upewnić, że pani Samantha Toppers ma zapewnioną ochronę przed mediami. Martwi się, że jakiś paparazzo wejdzie tutaj i zrobi jej zdjęcia, kiedy nie jest w najlepszej kondy cji. – Sły szałem o niej w radiu, jadąc do pracy – powiedział Martin. – Senator nie ma powodów do obaw. Mamy tu wszy stko pod kontrolą, szczególnie w nocy. Jestem jedy ny m oficerem na służbie, a wszy stkie drzwi z wy jątkiem wejściowy ch są zamknięte. Nikt nie może nigdzie wejść oprócz mnie. Odzy skawszy swoją fałszy wą odznakę, Storm wy ciągnął rękę i uścisnął dłoń Martina. – Oficerze Martinie, cieszę się, że jest pan na służbie. Będzie mi miło pracować z panem. A teraz zajmę miejsce w holu. Jeśli ktoś będzie chciał się zobaczy ć z panią Toppers, może mnie pan zaalarmować. Martin się zawahał. – Muszę powiadomić mojego szefa. – Żaden problem. Proszę mu powiedzieć, że jestem tutaj na wy padek, gdy by który ś z fotografów zdołał się jednak wkraść. To podstępne dupki, a tak przy najmniej to będzie mój problem, a nie pana, jeśli ktoś się przedrze i senator będzie wściekły. My śl o ty m, że Storm weźmie winę na siebie, sprawiła, że Martin pozby ł się wcześniejszy ch wątpliwości. – W takim razie nie ma sensu niepokoić mojego szefa. Strasznie marudzi, kiedy się go budzi w nocy. – Usiądę sobie tutaj. – Storm uśmiechnął się uspokajająco, wskazując na obity czarną skórą fotel pod ścianą holu, z którego miał dobry widok. – Jeśli wejdzie tu ktoś, kogo pan nie zna –
ktokolwiek, nawet lekarz albo osoba, która twierdzi, że jest waszy m nowy m pracownikiem – proszę skinąć mi głową. – Powinniśmy mieć jakieś hasło – zaproponował Martin. – Powiem im: „Musicie chwilkę poczekać, zanim was wpuszczę”. – Świetny pomy sł. Mam nadzieję, że pański szef wie, jakim jest szczęściarzem, że pracuje pan tutaj. – Nie wie, ale ma pan rację, powinien – odpowiedział rozpromieniony Martin. Derrick Storm miał do czy nienia z takimi ludźmi jak Martin przez całe swoje ży cie. Chcieli jedy nie odrobiny szacunku, uznania i zachęty. Jeśli się im to dało, większość z nich gotowa by ła wy znać ci kilka sekretów, aby cię zadowolić. Storm usiadł i wziął do ręki egzemplarz „Washington Tribune” z pobliskiego stolika. Podczas następny ch dwóch godzin przy jechało kilku lekarzy na swój dy żur, ale Martin znał każdego z nich. Około dwudziestej trzeciej do holu wkroczy ł szczupły mężczy zna wy glądający na około trzy dzieści lat, niosący duży bukiet cięty ch kwiatów. Miał na sobie czarne dżinsy, adidasy, T-shirt i jasnobrązową kurtkę. Podszedł prosto do biurka recepcji, nie zauważy wszy Storma. Mówił tak spokojnie i cicho, że ty lko oficer Martin mógł go zrozumieć. Po chwili Storm usły szał donośny głos Martina: – Ma pan przesy łkę dla Samanthy Toppers – tak pan powiedział? To by by ło na ty le, jeśli chodzi o hasło. Dlaczego kwiaciarnia wy sy łałaby przesy łkę o tej porze? Storm zerwał się z fotela. Nie wiedząc dlaczego, ochroniarz wrzasnął tak głośno, że dostawca odwrócił się i zobaczy ł Storma. Ich spojrzenia się spotkały i Storm wy czuł, że mężczy zna go rozpoznał, mimo że Derrick nigdy wcześniej go nie widział. Mężczy zna rzucił szklaną wazę z kwiatami w kierunku Storma i pobiegł do drzwi frontowy ch. Storm zrobił unik i insty nktownie podniósł prawą rękę, aby ochronić się przed uderzeniem. Waza trafiła go w prawe przedramię i rozbiła się, upadając na podłogę. Mężczy zna by ł szy bki, lecz Storm złapał go dwadzieścia metrów od wejścia do szpitala, w momencie kiedy ten przecinał skrzy żowanie. Storm powalił go od ty łu ruchem, który by łby świetną atrakcją w filmie o NFL. Oby dwaj mężczy źni upadli na czarny asfalt nieopodal środka ulicy. Kiedy Storm poluźnił uścisk na kostkach mężczy zny, ten kopnął go w szczękę. Lekko oszołomiony Storm przekręcił się, aby uniknąć kolejnego kopniaka, i wstał z asfaltu. Jego napastnik też już się podniósł. Storm rzucił się na niego, dostawca by ł jednak szy bszy, niż Storm się spodziewał, i znalazł się poza zasięgiem jego uchwy tu. Mężczy zna dobrze wy ćwiczony m ruchem wy ciągnął pistolet zza paska spodni. Stojąc na otwarty m terenie i bez zabezpieczenia, Storm wiedział, że jego napastnik nie spudłuje z tak bliskiej odległości. Gdy mężczy zna wy strzelił, Storm z szy bkością światła zrobił unik w lewo. Pocisk przeciął jego prawe ramię, muskając skórę niczy m skalpel chirurgiczny. Storm upadł na jezdnię, przeturlał się i przy kucnął ze swoim glockiem w prawej ręce. Zasłaniało go teraz metrowe betonowe ogrodzenie, które ty mczasowo postawiła ekipa budowlana, aby osłonić się przed korkiem w trakcie pracy.
Nieoczekiwanie Storm usły szał za sobą oficera Martina wy krzy kującego przekleństwa. Agent ochrony posuwał się ciężko w ich stronę, jego okrągły brzuch podskakiwał z każdy m krokiem. Głos Martina spowodował, że dostawca na moment odwrócił wzrok od Storma i skierował swoją broń w stronę nadchodzącego ochroniarza. Wy strzelił. Martin zatrzy mał się i krzy knął z przerażenia. Storm miał właśnie oddać strzał, kiedy oślepił go nagły bły sk. W tej samej chwili usły szał dźwięk stali wbijającej się w beton, odgłos tłuczonego szkła i pisk hamulców. Poczuł ostry ból w ramieniu. Kierowca pędzącego BMW zdołał ominąć dostawcę stojącego na skrzy żowaniu dokładnie na drodze auta. Stracił panowanie nad kierownicą i samochód uderzy ł w barierę, za którą chował się Storm. Uderzenie zniszczy ło charaktery sty czny kształt auta, wy pełniając przestrzeń kawałkami rozbity ch reflektorów, zaś kawałek chromu, szy bujący niczy m powy ginana strzała, wbił się w lewe ramię Storma. Z silnika buchnęły para i dy m, głośno zawy ł klakson. Storm ani drgnął, nie ruszy ł się z miejsca, w który m stał z uniesiony m glockiem. Niestety, kolizja zasłoniła mu widok, a teraz na dodatek w jego lewy m bicepsie tkwił odłamek chromu. Zmienił pozy cję, aby mieć lepszy widok na skrzy żowanie. Dostawcy już tam nie by ło. Zniesmaczony schował swojego glocka i prawą ręką usunął odłamek wbity w ramię. W rzędzie stary ch domów otaczający ch szpital zapaliły się światła. Gdzieś zaciekle ujadał pies. Przez rozbitą przednią szy bę samochodu Storm zobaczy ł poduszki powietrzne. Uratowały ży cie kierowcy i pasażerki, oby dwoje by li jednak zakrwawieni i wy raźnie oszołomieni. Storm spojrzał za siebie. Martin wciąż stał jak słup soli na chodniku. Kula go ominęła. – Wezwij lekarza! – krzy knął Storm. Wy rzucił mały kawałek chromu, który trzy mał w ręce, i podszedł do przerażonego ochroniarza. – Ludzie w samochodzie potrzebują pomocy – powiedział. – Idź do środka i wezwij lekarzy i pielęgniarki. – Jeszcze nigdy nikt mnie nie postrzelił! – Martin patrzy ł ślepo przed siebie. – I nadal tak jest. Spudłował. Martin zauważy ł, że oby dwie ręce Storma krwawiły. – Ale w pana trafił. – Właściwie też spudłował. To ty lko powierzchowne draśnięcie. Oby dwaj mamy szczęście. A teraz musisz iść do szpitala i ściągnąć pomoc. Ludzie w samochodzie są przy tomni, ale ranni. Pójdę sprawdzić, co z nimi, a ty idź do środka. Zadzwoń na policję i po straż pożarną. I dopilnuj, aby nikt się nie wślizgnął do środka, kiedy wszy scy będą zaaferowani ty m wy padkiem. – Dobrze, dobrze – odpowiedział Martin. – Może pan na mnie liczy ć. – Odwrócił się i ruszy ł do wejścia. Storm zauważy ł bły sk na skrzy żowaniu. Początkowo uznał, że to fragment rozbitego samochodu, ale zobaczy ł, że coś pulsuje światłem. Kiedy podszedł bliżej, zdał sobie sprawę, że by ł to telefon komórkowy. Wy padł ze spodni dostawcy, kiedy Storm go powalił. Podniósł go i wcisnął guzik przy wołujący listę ostatnich połączeń. Rozpoznał ostatnie nazwisko, które wy świetliło się na mały m ekranie.
By ła to ostatnia wskazówka, której potrzebował. Teraz miał wszy stkie dowody. Ułoży ł puzzle, a przy najmniej ich główną część.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
A
gentka specjalna April Showers opuściła centralę FBI i skierowała się w stronę Dziesiątej Ulicy dokładnie w ty m samy m momencie, kiedy Storm wy poży czony m taurusem podjechał pod siedzibę FBI. – Nie wierzę, że to robię – powiedziała, gdy ty lko wsiadła do samochodu. – Wy konałaś telefon, o który cię prosiłem? – spy tał. – Tak, senator i jego żona spotkają się z nami o osiemnastej trzy dzieści w jego biurze. Obiecali, że Samantha Toppers będzie razem z nimi. Wy pisano ją ze szpitala dzisiaj wczesny m rankiem. Agentka Showers nie by ła tak zła, jak podczas ich ostatniego spotkania. I dobrze. Powiedział jej dzisiaj rano przez telefon, że odkry ł ważny ślad doty czący porwania i morderstwa, ale go jej nie ujawnił. Poprosił ty lko, aby zebrała wszy stkich razem. Stwierdził, że to, co ma do powiedzenia, może naprawić stosunki Showers z jej szefostwem. Może nie będzie musiała się przenosić do Tulsy. – Powiesz mi teraz, o co chodzi, czy to jest jakaś kolejna tajemnica? – zapy tała. – Po ty m spotkaniu nie będzie już żadny ch powodów do tajemnic. – Czy to oznacza, że dowiem się, jak się naprawdę nazy wasz? Storm przecząco pokręcił głową. Źle się wy raził. Istniały etapy jego ży cia, które zawsze będą tajemnicą, zwłaszcza jeśli chciał pozostać martwy i wrócić do Montany. Storm skręcił w lewo na Pennsy lvania Avenue i jechał na wschód, zmierzając do Kapitolu, którego olśniewająco biała powierzchnia by ła teraz zaróżowiona od zachodzącego za nimi słońca. Agentka Showers pierwsza weszła do budy nku Dirksena, Storm szedł zaraz za nią, niosąc cztery ciężkie torby sportowe. – O co tu chodzi? – zapy tał senator Windslow, wstając zza biurka. – Dlaczego niesiesz te torby ? Storm rzucił je na dy wan. – On wie, kto porwał Matthew – powiedziała Showers. Gloria wstała z kanapy, na której siedziała razem z Toppers, i pospieszy ła w stronę Storma. – Czy to prawda? – zapy tała. – Znalazł pan człowieka, który zamordował mojego sy na? Proszę mi powiedzieć! – Powiem – odrzekł – ale to skomplikowane. – Wziął Glorię za rękę i zaprowadził do krzesła. – Może pani usiądzie, a ja wszy stko wy jaśnię. Gloria by ła teraz po jego prawej stronie, Toppers po lewej, a on stał naprzeciwko Windslowa, który siedział za swoim biurkiem. Agentka Showers stała za nim, nieopodal drzwi. Wszy scy znajdowali się tam, gdzie chciał. Oddzieleni od siebie.
Storm rozpoczął wy jaśnienia: – Agentka Showers w połowie rozwiązała sprawę porwania. – O czy m ty, do cholery, mówisz? – zapy tał Windslow z niedowierzaniem. – Właśnie – dodała Gloria. – Jak to w połowie? – Zacznijmy od początku – powiedział Storm. – Następnego dnia po porwaniu Matthew dostaliście list z informacją o okupie z żądaniem miliona dolarów. List napisano ręcznie, pismem techniczny m. Pismo by ło zupełnie inne od tego na drugim liście, który otrzy maliście dzień później. Drugi list nie zawierał żądań finansowy ch, ale zostały do niego dołączone zęby Matthew. – To wiemy – oznajmił niecierpliwie Windslow. – Niech pan przejdzie do sedna. Kto zabił Matthew? – Pozwól mu dokończy ć – wtrąciła Gloria. – W drugim liście by ł błąd – przy pomniał Storm. – By ło w nim napisane, że Matthew jest sy nem senatora. Ta różnica pomiędzy dwoma listami by ła pierwszy m sy gnałem, że mamy do czy nienia z dwiema różny mi grupami. – Dwie grupy pory waczy ? – ry knął Windslow. – Jak dwie różne grupy mogły porwać jedną osobę?! – Proszę cię, Thurston, przestań przery wać – upomniała go Gloria. – Nazwijmy jedną grupę prawdziwy mi pory waczami – powiedział Storm. – Tworzą ją uzbrojeni mężczy źni, którzy fakty cznie porwali Matthew. Druga grupa próbowała wy korzy stać jego porwanie. Nie mieli nic wspólnego z prawdziwy m uprowadzeniem. Ich celem by ło wy łudzenie od pana pieniędzy. Dlatego przesłali trzeci list, w który m zażądali sześciu milionów w gotówce. Senator Windslow spojrzał nerwowo na agentkę Showers i posłał Stormowi wściekłe spojrzenie. – Trzeci list miał by ć poufny – powiedział. – Nie miałeś prawa tego ujawniać. Moi prawnicy... Gloria mu przerwała: – Możesz mu pogrozić później. Chcę wiedzieć, kto zabił mojego sy na. Proszę konty nuować. – Dziękuję – odpowiedział Storm. – Ta druga grupa – kry minaliści, którzy chcieli pańskich pieniędzy – początkowo mnie zmy liła. Wiedziałem, że to musiał by ć ktoś z pańskiego otoczenia, ponieważ wy mienili moje imię w trzecim liście. – Ktoś bliski nas zdradził? – spy tała Gloria. – Miałem pewne przeczucie, ale nie by łem tego pewien do momentu, kiedy razem z Samanthą dostarczaliśmy pieniądze. – Samantha? – powtórzy ła Gloria. Wszy scy popatrzy li na młodą kobietę, która najpierw wbiła wzrok w Storma, po czy m popatrzy ła na Glorię i powiedziała: – To nie ja. – W czasie naszej podróży – konty nuował Storm – Samantha uży ła słowa „zabunkrować”. To samo słowo widniało w trzecim liście, w który m pory wacze nakazy wali senatorowi, aby wy brał sześć milionów, które są zabunkrowane w skry tce bankowej. To slang, którego nie uży wają
Rosjanie. – Jacy Rosjanie? – spy tała Gloria. – Twierdzisz, że Samantha pomagała Rosjanom? – Nie znam żadny ch Rosjan – wtrąciła Samantha. – To się nie trzy ma kupy. – Za chwilę wy jaśnię, o co chodzi z Rosjanami – powiedział Storm. – Wróćmy do nocy, kiedy razem z Samanthą podrzucaliśmy okup. Powiedziała mi, że studiuje inży nierię mechaniczną. Agentka Showers przerwała mu, dorzucając: – Co oznacza, że wie, jak wy gląda pismo techniczne, i potrafi się nim posługiwać na takiej odbitce, na jakiej napisano listy z żądaniem okupu. – Wielu ludzi wie, jak to zrobić – zaprotestowała Samantha. Gloria skupiła na niej wzrok i zapy tała: – Czy to prawda? My ślałam, że kochasz mojego sy na. – Oczy wiście, że go kocham. Kochałam – zająknęła się Toppers. – Nie zrobiłam nic złego. – To niedorzeczne – odparł Windslow. – Dlaczego miałaby kraść nasze pieniądze? – Najbardziej oczy wistą wskazówką by ło to, że za każdy m razem, gdy ty lko podrzucałem jedną z toreb, pory wacze dzwonili do Samanthy – ciągnął Storm. – Zupełnie jakby ktoś mówił im dokładnie, co robiłem. Ktoś, kto siedział w vanie i czekał, podczas gdy ja wrzucałem torby do śmietników. Ktoś wy sy łał do nich SMS-y. – Dlaczego mnie atakujecie? – wy krzy knęła Samantha. – Dlaczego kłamiecie na mój temat? – Podniosła się z sofy. – Chcę wy jść. Nie czuję się dobrze. – Nikt nie wy jdzie – powiedziała agentka Showers. – Jeszcze nie teraz. Poiry towana Toppers usiadła z powrotem. – To nie fair – powiedziała i nadąsała się. – Za pierwszy m razem, kiedy Samantha przy wiozła milion dolarów na Union Station, wiedziała, że agentka Showers obstawiła cały dworzec agentami – wy jaśnił Storm. – Ostrzegła więc swojego partnera. To wtedy wpadli na nowy pomy sł. Wy my ślili spry tny sposób zdoby cia pieniędzy. – Jakich pieniędzy ? – zapy tał Windslow. – Pory wacze wy sadzili je w kawałki. – Nie – powiedział Storm. – Nie wy sadzili ich. Spójrzmy ponownie na fakty. Trzeci list zawierał instrukcje, aby Samantha wzięła sześć milionów ze skry tki bankowej i włoży ła je do czterech toreb sportowy ch. Ale nie to zrobiłaś, kiedy by łaś sama w skarbcu, prawda, Samantho? – Dokładnie to zrobiłam – zaprotestowała. – Widziałeś, jak wy chodzę ze skarbca, niosąc torby. Zaglądałeś do nich i widziałeś w nich pieniądze. – Tak. Ale nie zajrzałem zby t głęboko – odpowiedział Storm. – Oto, co się stało: kiedy Samantha by ła sama w skarbcu, otworzy ła inną skry tkę – tę, którą sama wy najęła. Miała w niej pocięte gazety w kształcie banknotów studolarowy ch. Włoży ła te fałszy we banknoty na dno każdej z toreb i zakry ła je warstwą właściwy ch banknotów studolarowy ch. Potem resztę z ty ch sześciu milionów włoży ła do skry tki bankowej. – Moje sześć milionów nie wy leciało w powietrze w koszach na śmieci? – spy tał Windslow.
– Eksplozje zniszczy ły podrobione pieniądze z papieru gazetowego – powiedział Storm. – Nie masz żadnego dowodu – sprzeciwiła się Toppers, ale jej twarz zdradzała panikę, jakby by ła zwierzęciem zapędzony m w ślepy zaułek. Storm podniósł cztery torby sportowe i podał jej. – Banknot studolarowy waży mniej więcej jeden gram – wy tłumaczy ł. – Milion dolarów w banknotach studolarowy ch waży dziesięć ty sięcy gramów bądź, jak kto woli, dziesięć kilogramów. Sześć milionów dolarów waży sześćdziesiąt kilogramów. – Potrafię liczy ć – powiedziała Toppers. – Tak, powiedziałaś mi już, że jesteś dobra z matmy. – Rzucił jej torby pod nogi. – W ty ch czterech torbach umieściłem równowartość sześćdziesięciu kilogramów. Kiedy wy szłaś ze skarbca, niosłaś wszy stkie cztery torby – po dwie w jedny m ręku. Nie powinnaś mieć w takim razie teraz problemu z ich podniesieniem – jeśli w tamty ch torbach rzeczy wiście by ło sześć milionów. – Czego to ma dowieść? – spy tał Windslow. – Oczy wiste jest, że papier gazetowy waży mniej niż banknotowy – odpowiedziała mu agentka Showers. – Jeśli nie będzie w stanie podnieść ty ch toreb, niemożliwe, żeby wy niosła sześć milionów w studolarowy ch banknotach ze skarbca. W ten sposób udowodni, że tamte torby by ły wy pełnione papierem gazetowy m, a nie pieniędzmi. – Podnieś torby – powiedział Storm. – Udowodnij, że się my lę. Toppers nie ruszy ła się z miejsca. – Do cholery, dziewczy no! Podnieś te torby – rozkazał senator. Nadal się nie poruszy ła. – Jeśli chcesz, aby śmy uwierzy li, że nie jesteś w to zamieszana, podnieś te torby – powiedziała Gloria surowo. Toppers powoli podniosła się z sofy. Spojrzała na każdego z nich, a potem opuściła ręce, aby zacisnąć palce na paskach czterech toreb. Chrząknęła, po czy m szarpnęła je do góry. Przez chwilę wy glądało na to, że fakty cznie je podniesie. By ły jednak za ciężkie, a ona zby t drobna i słaba. Prawie się przewróciła. Gloria wy skoczy ła z krzesła i rzuciła się na Toppers. Uderzy ła młodszą kobietę w twarz i złapała ją za włosy. Oby dwie wy lądowały na podłodze. Storm złapał Glorię, która kopała Toppers. Showers odciągnęła Samanthę na drugą stronę. – Ty mała suko! – krzy knęła Gloria. – Jak mogłaś nam to zrobić? Jak mogłaś zrobić to naszemu sy nowi? Traktowaliśmy cię jak rodzinę. Dlaczego to zrobiłaś? – Samantho, czy w torbach, które wy niosłaś ze skarbca, by ły gazety ? – zapy tała agentka Showers. Toppers wy glądała na całkowicie pokonaną. Odpowiedziała: – Tak. Podmieniłam pieniądze, tak jak on powiedział. Showers skuła dziewczy nę i posłała Stormowi uśmiech pełen uznania. – Mądrze pomy ślane, wsadzić sześćdziesiąt kilo do ty ch toreb – powiedziała.
– W zasadzie tam jest dziewięćdziesiąt kilogramów. To by ł podstęp. Nie miałem pojęcia, ile waży papier gazetowy. Twarz Toppers poczerwieniała. Wy buchnęła płaczem, dając upust stłumiony m emocjom. – Kto ci pomagał? – domagał się odpowiedzi Windslow. – Kto jest twoim partnerem? By ć może napisałaś te liściki, ale nie skonstruowałaś bomb. Szlochając, Samantha wy jąkała: – Nigdy cię nie lubiłam, i twój pasierb też. Jesteś ty ranem. Storm wy ciągnął z kieszeni komórkę i wy brał ostatni numer na liście wy bierany ch połączeń. W pokoju rozbrzmiał głos Rihanny, który dochodził z torebki Toppers. – Ten telefon należy do mężczy zny, który próbował dostać się wczoraj do szpitala, aby zobaczy ć się z Samanthą – wy jaśnił Storm. – Wy padł mu z kieszeni tuż przed ty m, gdy próbował mnie zastrzelić. Ostatni numer, jaki wy bierał, to numer Samanthy. Zawahał się, a potem odezwał się współczujący m głosem: – Ta komórka należy do twojego brata, prawda, Samantho? Przy szedł, aby się z tobą zobaczy ć, ponieważ chciał dostać pieniądze. – To ty masz brata? – spy tała Gloria. – My ślałam, że jesteś jedy naczką. – Nazy wa się Jack. Jack Jacobs – odpowiedziała Toppers, łkając. – Niech to szlag trafi – zaklął Windslow. – Jakim cudem nasi detekty wi, którzy ją sprawdzali, to przegapili? – Kobieta, którą wszy scy znamy jako Samanthę, to właściwie Christina Jacobs – powiedział Storm. – Ona i jej brat urodzili się w Vermont i mieszkali tam, dopóki sąd nie odebrał ich uzależnionej od narkoty ków matce. Nie jestem pewien jak ani dlaczego, ale Christina trafiła do Charlesa i Margarity Toppers, bogatej pary mieszkającej w Stamford, w Connecticut. Mieli córkę w ty m samy m wieku, która miała na imię Samantha. – Powiedziałaś nam, że państwo Toppers by li twoimi rodzicami – rzekł Windslow. – Charles, Margarita i prawdziwa Samantha zginęli w wy padku samochodowy m w Hiszpanii, kiedy by li na wakacjach – wy jaśnił Storm. – Ich ciała spłonęły i nie nadawały się do identy fikacji. Christina by ła w ty m czasie chora i została w domu, a kiedy policja powiedziała jej, że wszy scy zginęli, zdecy dowała, że przejmie tożsamość Samanthy. Powiedziała władzom, że zabita dziewczy nka to jej przy jaciółka, która miała na imię Christina Jacobs i by ła sierotą. – Jakim cudem jej się to udało? – spy tał Windslow. – Nigdy nie wróciła do Connecticut. Margarita miała krewny ch w Hiszpanii, więc wszy stkie trzy ciała zostały tam pochowane. „Nowa” Samantha skontaktowała się z bankiem, który by ł powiernikiem majątku Toppersów, i powiedziała wy konawcy testamentu, że by ła zrozpaczona i chciała trochę pomieszkać w Europie. Wy konawca miał do czy nienia ty lko z Charlesem Toppersem i nie wiedział, jak Samantha wy glądała ani jaki miała głos. Przesy łał jej co miesiąc czeki na konto bankowe w Pary żu. Mieszkała za granicą przez sześć lat, udając Samanthę, kontaktując się z bankiem w Stamford jedy nie przez e-maile i listy. Kiedy wróciła do Stanów Zjednoczony ch, zmieniła wy gląd, przefarbowała włosy, nauczy ła się podrabiać podpis Samanthy. Nabrała wszy stkich oprócz własnego brata.
– Nie sądziłam, że jeszcze kiedy kolwiek go zobaczę – powiedziała Samantha. – Po ty m wy padku w Hiszpanii wy słałam mu wiadomość, że jego siostra nie ży je. Sły szałam, że wstąpił do mary narki i by ł w Zatoce Perskiej, walczy ł w Iraku. Działał w wy wiadzie wojskowy m. I nagle, ni stąd, ni zowąd, zjawił się w moim mieszkaniu tej nocy, kiedy Matthew został porwany. By łam kompletnie roztrzęsiona. Opowiedziałam mu o ty m, co zrobiłam, oraz że by łam zaręczona i że Matthew został porwany. My ślałam, że będzie mi współczuł, a on uznał, że to znakomita okazja. Powiedział: „Ty miałaś szansę, aby zacząć od początku. Ja też chcę dostać swoją”. – To by ł pomy sł twojego brata, aby napisać ten pierwszy list, prawda? – spy tał Storm. – My ślał, że jeśli będziemy działać szy bko, możemy pokonać prawdziwy ch pory waczy. Zagroził, że jeśli mu nie pomogę, wy da mnie i pójdę siedzieć. Ale wtedy powiedziałam mu, że FBI jest wszędzie na Union Station. Nie miał jak odebrać ty ch pieniędzy. My ślałam, że po tej akcji odpuści sobie ten cały pomy sł, ale popełniłam głupi błąd. – Powiedziałaś mu o liście prawdziwy ch pory waczy, ty m z zębami – oznajmił Storm. – Chciałam, aby wiedział, że pory wacze skontaktowali się z Windslowami. Powiedziałam mu, że CIA sprowadziło eksperta, aby pomógł FBI. Chciałam go przestraszy ć. On natomiast wy dedukował, że pory waczom nie zależało na pieniądzach. Chcieli, aby senator zrobił coś innego. Wtedy Jack wpadł na pomy sł wy ciągnięcia pieniędzy ze skry tki i zaaranżowania tego tak, aby wszy scy my śleli, że pieniądze wy leciały w powietrze. – Skąd wiedziałaś o sześciu milionach ukry ty ch w skry tce bankowej? – spy tała agentka Showers. – Czy Matthew mówił ci o nich? – Nie ty lko mówił. Matthew wziął mnie do skarbca i pokazał mi te pieniądze. Powiedział, że to kasa z łapówki, którą jego ojczy m dostał od jakiegoś Rosjanina. – Chwileczkę, dziewczy no! – wy krzy knął Windslow. – Łapówka? Nie ma dowodu na to, że wziąłem łapówkę. Licz się ze słowami! – Co ty narobiłeś, Thurston? – spy tała Gloria. – Czy ponosisz odpowiedzialność za porwanie Matthew? Kim są ci Rosjanie i dlaczego dali ci łapówkę? – To nie jest coś, o czy m musimy teraz dy skutować, Glorio – odpowiedział Windslow, patrząc nerwowo na agentkę Showers. – Senatorze, mogę panu pomóc, jeśli powie mi pan prawdę o pieniądzach – odparła Showers. – Możemy zawrzeć umowę. Jeszcze nie jest za późno, aby postąpić właściwie. – Proszę mi nie mówić, co mogę, a czego nie mogę robić. – Twarz Windslowa zaczęła nabierać czerwonej barwy. – Nie mam pojęcia, o czy m ta kobieta mówi. W całej mojej karierze polity cznej nigdy nie wziąłem żadnej łapówki. Zwracając się do Samanthy, Showers zapy tała: – Kto wy najął drugą skry tkę bankową, do której wsadziłaś gazety, ty czy twój brat? – On to zrobił. Tamte sześć milionów wciąż tam jest. A przy najmniej większa ich część. Możecie je wziąć jako dowód przeciwko niemu. – Skinęła głową w stronę Windslowa. – Matthew powiedział mi, że to pieniądze z łapówki. Mój brat stwierdził, że to będzie jak ograbienie dilera narkoty ków. Wciąż my ślałam: „Jeśli zrobię to dla Jacka i dostanie te sześć milionów, będzie ustawiony na całe ży cie. Zostawi mnie w spokoju”. Jack dał mi klucz do drugiej skry tki w dniu,
w który m poszliśmy do banku. Zapewnił mnie, że wszy stko pójdzie dobrze. My ślałam, że pory wacze uwolnią Matthew, gdy ty lko senator zrobi to, czego chcą. – To oburzające! – krzy knął Windslow. – Ona próbuje mnie wrobić, aby samej się oczy ścić. Skąd wiemy, że to nie jej brat porwał Matthew? Cała ta rozmowa o Rosjanach jest ty lko i wy łącznie spekulacją. – Gdzie jest teraz Jack? – zapy tał Storm. – W motelu w Wirginii – odparła Samantha. – Po ty m, jak Matthew został zamordowany, wciąż ktoś się wokół mnie kręcił, nie by łam sama. Jack czekał, aż będzie mógł wziąć ode mnie klucz, aby odebrać pieniądze. Przy szedł wczoraj do szpitala, ale nie mógł dostać się do środka. Nigdy nie zależało mu na mnie. Chciał jedy nie ty ch głupich pieniędzy. – Wy ślę kogoś, aby aresztowali twojego brata – powiedziała agentka Showers. Spojrzawszy na senatora, dodała: – My ślę, że lepiej będzie, jeśli zadzwoni pan do swoich prawników. – Te pieniądze by ły w skry tce wy najętej przez mojego pasierba – odparł Windslow. – Nie możecie ich powiązać ze mną. Nie możecie udowodnić, skąd pochodzą. – Nie waż się oskarżać mojego sy na – warknęła Gloria. – Ty samolubny skurwy sy nu, jak mogłeś do tego dopuścić?! – Zwróciła się do Storma: – Jeśli Samantha – albo Christina, czy jak jej tam na imię – i jej brat nie mieli nic wspólnego z porwaniem Matthew, kim są w takim razie ci Rosjanie i dlaczego zabili mojego sy na? Storm spojrzał na Windslowa. – Najwy ższy czas, aby się przy znać, czy ż nie, panie senatorze? Proszę powiedzieć swojej żonie, co pan zrobił. Proszę powiedzieć nam wszy stkim. Windslow podniósł się zza biurka. – Jestem senatorem Stanów Zjednoczony ch, a wy jesteście w moim biurze. My ślę, że to odpowiedni moment, aby wszy scy stąd wy szli. My ślicie, że jesteście tacy mądrzy, że wszy stko wiecie, prawda? A tak naprawdę gówno wiecie. – To ty zleciłeś zabicie mojego sy na? – wy krzy knęła Gloria. Po twarzy Windslowa przemknął cień. – To jest znacznie większa sprawa, niż ci się wy daje. Nikt z was nie ma pojęcia, z kim macie do czy nienia i jak daleko to sięga. Ci ludzie są... W dokończeniu zdania przeszkodził senatorowi potężny huk i brzęk rozbijanego szkła, gdy okno za nim eksplodowało. Prawe ramię Windslowa drgnęło, kiedy pojedy nczy pocisk snajpera przebił jego klatkę piersiową. W ułamku sekundy na jego twarzy odmalowało się zdumienie, po czy m jego ciało upadło bezwładnie na podłogę. Działając insty nktownie, agentka Showers powaliła Toppers na posadzkę, usuwając ją z linii strzału, podczas gdy Storm kucnął za biurkiem senatora, gdzie Windslow wy dawał z siebie ostatnie tchnienie. Z rany wy lotowej wy pły wała krew. Storm spojrzał w oczy człowieka, który wiedział, że jest jedy nie kilka sekund od śmierci. Windslow wy szeptał: – Midas. Jedidiah wie. Kiedy wy powiedział te słowa, jego wzrok stężał i Storm mógł ty lko patrzeć, jak ży cie opuszcza ciało Windslowa. Senator by ł martwy.
Krzy ki i piski wy pełniły pokój, ale Storm sły szał w tej chwili jedy nie ostatnie słowa Windslowa, odbijające się echem w jego głowie. Jedidiah wie.
Ciąg dalszy w drugiej części trylogii Wściekły sztorm.
RICHARD CASTLE
WŚCIEKŁY SZTORM
Tłumaczenie: Katarzy na Gody cka
ROZDZIAŁ PIERWSZY Tego samego dnia, godzina 19.15, Waszyngton
T
rzy mał w ramionach ciało martwego senatora Stanów Zjednoczony ch. Derrick Storm dopadł do niego pierwszy i jako jedy ny sły szał słowa umierającego: „Midas – Jedidiah wie”. Kilka sekund wcześniej senator Thurston Windslow by ł jeszcze ży wy i wściekły. Wy skoczy ł ze swojego fotela i miał właśnie zamiar wy jawić, kto porwał i zamordował jego pasierba, kiedy powalił go pocisk. Kucając na podłodze, Storm dostrzegł otwór po kuli w duży m oknie usy tuowany m bezpośrednio za biurkiem starszego męża stanu. Na zewnątrz zapadał zmrok. Okno zamieniło się w lustro, uniemożliwiając Stormowi dostrzeżenie zabójcy. By ł teraz łatwy m celem, tak samo jak trzy kobiety znajdujące się wraz z nim w biurze budy nku Senatu Dirksena. – Padnij! – krzy knął do Glorii Windslow. Żona senatora, która właśnie została wdową, tkwiła na środku pokoju całkowicie zszokowana. Storm musiał działać, zanim snajper znowu wy strzeli. Zerwał się na równe nogi i pły nny m ruchem okrąży ł biurko. Skoczy ł na Glorię jak atakujący lew, otoczy ł jej talię prawy m ramieniem i ściągnął ją w dół na gruby dy wan, z dala od linii strzału. Agentka FBI April Showers i Samantha Toppers leżały już na podłodze twarzami do ziemi. Showers w jednej ręce ściskała kurczowo swojego półautomaty cznego glocka kalibru .40. Drugą zacisnęła wokół kajdanek ze stali nierdzewnej, w które zakuła Toppers przed strzelaniną. Biuro senatora, podobnie jak wszy stkie inne budy nki Kapitolu, zostało ostatnio wy posażone w okna ze szkła kuloodpornego, które miały chronić przed tego rodzaju zabójstwami, jakiego właśnie by li świadkami. Producent gwarantował, że wy konane z pięciu gruby ch kawałków nietłukącego się szkła okna są w stanie zatrzy mać kule wy strzelone z broni tak potężnej, jak rewolwer magnum kalibru .44 – nawet jeśli strzały padły by z bliskiej odległości. Ale okno nie dawało prakty cznie żadnej ochrony przed profesjonalny m zabójcą uży wający m specjalisty cznej broni snajperskiej. Warstwy szkła pancernego przy puszczalnie trochę zmieniły trajektorię lotu pocisku, ponieważ uderzy ł on w lewe ramię senatora, a nie w jego serce, w które z pewnością celował snajper. To przesunięcie zapobiegło naty chmiastowej śmierci senatora i dało mu kilka sekund na wy szeptanie ostatnich słów. Sformułowanie „Jedidiah wie” odnosiło się w oczy wisty sposób do Jedidiaha Jonesa, nawiedzonego dy rektora wy działu CIA o nazwie National Clandestine Service, człowieka odpowiedzialnego za wciągnięcie Storma w ten cały bajzel. Mniej jasne by ło znaczenie słowa „Midas”, ale ponieważ Jones by ł w to zamieszany, Storm podejrzewał, że to kry ptonim tajnej misji CIA. – Zasłony ! – krzy knęła agentka April Showers.
Storm podąży ł za jej wzrokiem i dostrzegł czerwony przy cisk na ścianie tuż obok okna. Rozluźniając uchwy t wokół talii Glorii Windslow, skoczy ł naprzód i uderzy ł przy cisk otwartą dłonią, padając na dy wan w momencie, gdy następna kula przebiła szkło. Ta by ła wy celowana w jego głowę. Pocisk prześlizgnął się obok lewego ucha Storma i uderzy ł w biurko senatora, sprawiając, że drzazgi polerowanego mahoniu rozpry snęły się w powietrzu. By ło blisko. Ile razy człowiek może oszukać śmierć? – Jesteś cały ? – zawołała zaniepokojona agentka Showers. – Drobnostka – odpowiedział. – Ale dzięki za troskę. – Jeśli ktoś miałby cię zabić, to raczej ja, za to, że ładujesz się z kopy tami w moje śledztwo – rzuciła z uśmiechem. – Ale mamy przy ty m niezłą zabawę, nie? – odkrzy knął. Ciężkie zasłony zakry wały teraz okno, więc agentka Showers podniosła się, ciągnąc za sobą Toppers. – Nie ruszaj się! – poleciła dwudziestoparoletniej studentce, która cała się trzęsła. Storm ruszy ł w kierunku drzwi wejściowy ch dokładnie w momencie, kiedy wpadł przez nie umundurowany funkcjonariusz policji Kongresu, a zaraz za nim następny. Obaj trzy mali w rękach broń i insty nktownie podzielili się celami. Jeden wy mierzy ł w Showers, drugi w Storma. – Stać! – krzy knął pierwszy glina. – Jestem z FBI! – zawołała Showers. – Agentka specjalna April Showers. Strzał padł z zewnątrz, nie tutaj. Senator nie ży je. Policjanci by li zdezorientowani. Jeden z nich wciąż trzy mał Showers na muszce, a drugi podbiegł, aby zbadać ciało Windslowa. – Nie ży je! – potwierdził funkcjonariusz. – Właśnie to powiedziała – rzucił Storm. – Proszę pokazać legity mację! – rozkazał policjant, który mierzy ł z broni w agentkę Showers. – Spokojnie – odpowiedziała Showers, bez pośpiechu wkładając broń do kabury i wy ciągając odznakę FBI. – A pan? – zapy tał Storma drugi funkcjonariusz. – Proszę się mną nie przejmować. Ja jestem nikim. Niech pan ją zapy ta. – On jest ze mną – potwierdziła Showers. – To pry watny detekty w Steve Mason, wy najęty do pomocy senatorowi. Jedidiah Jones nadał Stormowi pseudonim Steve Mason, gdy ściągnął go do Waszy ngtonu, aby ten pomógł mu rozwiązać tajemniczą sprawę. – Czy to temu senatorowi miał pan pomagać? – zapy tał policjant, patrząc na martwe ciało Windslowa, a potem spoglądając na Storma. Storm krzy wo się uśmiechnął i odparł: – Właściwie sprawy szły w dobry m kierunku, dopóki nie trafiła go kula. – Ta kobieta jest aresztowana – powiedziała Showers, wskazując głową na przerażoną Toppers.
– Proszę jej pilnować, zabezpieczy ć miejsce zbrodni i zadzwonić pod ten numer telefonu. – Energiczny m ruchem wcisnęła policjantowi wizy tówkę FBI. – Proszę powiedzieć osobie, która odbierze telefon, że senator został zamordowany. – Jakie budy nki znajdują się naprzeciwko tego okna? – zapy tał Storm. – Tam jest ty lko jeden budy nek – odpowiedział stojący w drzwiach policjant. – Gmach policji Kongresu, nasza siedziba. – To stamtąd musiał paść strzał – rzekł Storm, kierując się w stronę wy jścia. – Proszę zadzwonić do dy spozy tora – poleciła Showers, idąc za nim. – Niech wy da polecenie zamknięcia całej kwatery głównej policji. Niech zatrzy mają każdego, kto schodziłby z dachu. Po twarzy policjanta przemknęło zdumienie. – Już! – krzy knęła Showers. – I wezwijcie lekarza do pani Windslow. Jest w szoku. – Proszę zaczekać – powiedział policjant, gdy go mijała. – Wy dwoje nie powinniście opuszczać tego miejsca. Jesteście świadkami. Ale ona i Storm by li już w połowie kory tarza. Zabójstwo nosiło wszelkie znamiona roboty zawodowca. Każda upły wająca sekunda działała na korzy ść zabójcy. Storm pierwszy wy szedł na Ulicę C, Showers podążała zaraz za nim. Ośmiopiętrowy budy nek kwatery głównej policji znajdował się przed nimi w odległości jakichś cztery stu metrów. Stał w samy m centrum rozległego parkingu i by ł jedy ną na ty le wy soką budowlą, żeby snajper mógł oddać z niej strzał. Zabójca musiał mieć na sobie przebranie. Jak inaczej dostałby się na dach kwatery policji niezauważony ? Gdy Storm i Showers doszli do wejścia do kwatery, przez podwójne szklane drzwi wy padła ekipa CERT, odpowiednik policy jnej jednostki SWAT, kierująca się w stronę budy nku Dirksena. – Snajper strzelał z waszego dachu! – krzy knęła Showers, pokazując odznakę. Dowódca wy dał polecenia przez mikrofon połączony ze słuchawkami umieszczony mi na głowie: – Wy słać drugą grupę na dach. Uzbrojony podejrzany wciąż może tam by ć. Nikt nie ma prawa wejść do naszego budy nku ani z niego wy jść. Zamknąć obiekt. Naty chmiast! – Po czy m zwrócił się do Showers i powiedział: – My tu rządzimy. Proszę się odsunąć. Zanim zdołała odpowiedzieć, jego ekipa już biegła przez parking. W ty m samy m czasie Storm przeczesy wał wzrokiem okolicę przekonany, że strzelec zdąży ł już uciec z budy nku. Po ich lewej stronie znajdował się park miejski, który oddzielał wzgórze Kapitolu od Union Station, głównego węzła kolejowego w Waszy ngtonie. Dworzec obsługiwał zarówno pociągi Amtrak, jak i linie metra, i by ł zawsze wy pełniony podróżny mi. Właśnie tam udałby się Storm, gdy by chciał wtopić się w tłum i zniknąć. – Tam! – krzy knął, wskazując palcem na północ, w kierunku ronda Columbus, rozjazdu znajdującego się bezpośrednio przed dworcem kolejowy m. Showers zauważy ła samotną postać, gdy ta przechodziła pod latarnią uliczną. Z tej odległości nie mogli dostrzec twarzy, ale widzieli, że ma na sobie niebieską koszulę i czarne spodnie – mundur policji Kongresu. Wszy scy inni funkcjonariusze albo by li zamknięci w siedzibie policji, albo biegli najszy bciej jak mogli w kierunku budy nku Senatu. Ale ten policjant spokojnie odchodził z miejsca akcji.
– To musi by ć on – powiedział Storm i puścił się biegiem w pościg. Showers waliła pięściami w zamknięte drzwi kwatery głównej i przy ciskała do szy by swoją odznakę FBI. – Snajper ucieka! Dzwońcie do jednostki policji z Union Station! Jest ubrany jak jeden z waszy ch policjantów! Funkcjonariusze trzy mający wartę patrzy li na nią przez szy bę wzrokiem bez wy razu. Poiry towana, sama zadzwoniła z komórki do wy działu stołecznej policji. Gdy by ł w najlepszej formie, Storm mógł bez trudu przebiec kilometr w czasie poniżej trzech i pół minuty, nawet w wy jściowy ch butach. Ale mimo to podejrzany dotarł na Union Station, zanim Storm zdołał do niego dobiec. Gdy ty lko wpadł do przestronnego holu dworca, zlustrował znajdujący się tam tłum. Ani śladu żadnego mundurowego z Kapitolu. Mam do czy nienia z profesjonalistą, pomy ślał. Obok wejścia do strefy biletowej linii Amtrak kręcił się stołeczny policjant. Storm pospieszy ł w jego kierunku. – Na Kapitolu by ła strzelanina – powiedział. – Sprawca nosi mundur policji Kongresu i właśnie tutaj wszedł. Czy widział go pan? – A pan to kto? Ma pan odznakę? – zapy tał glina, patrząc na niego scepty cznie. – Jestem pry watny m detekty wem. – Proszę mi pokazać legity mację. Dy skusja z ty m tępakiem by ła stratą czasu. Męska toaleta – tam na pewno poszedł snajper, aby się przebrać. Chciał wy jść jako ktoś inny. Ktoś, kto się nie wy różniał: tury sta, biznesmen, dozorca albo pracownik budowlany. Każdy, ty lko nie funkcjonariusz policji Kongresu. Po lewej stronie widniał duży znak „TOALETY”. Storm przebiegł obok niego i wpadł do środka. Zaskoczeni mężczy źni stojący w długim rzędzie przy pisuarach odwrócili głowy w jego stronę. Kiedy Storm wy ciągnął broń, rzucili się w panice do wy jścia. Niektórzy z nich nie zadali sobie nawet trudu, aby zapiąć spodnie. Naprzeciwko pisuarów by ło siedem kabin. Storm widział pod drzwiami, że ty lko trzy z nich by ły zajęte. Walnął pięścią w drzwi pierwszej kabiny, a kiedy usły szał w odpowiedzi przekleństwo, cofnął się i otworzy ł drzwi kopniakiem. – Co, do... – wy krzy knął zaskoczony mężczy zna siedzący na sedesie, ale urwał, widząc glocka w ręku Storma. – Przepraszam – powiedział Storm. – Wracaj do swoich spraw. Przesunął się do następnej kabiny, ale kiedy zastukał w drzwi, te się otworzy ły i stanął w nich nastoletni chłopiec, który naty chmiast podniósł ręce. Ostatnią kabinę zajmował starszy mężczy zna. Żaden z nich nie zdejmował z siebie munduru policji Kongresu. Żaden z nich nie wy glądał podejrzanie. – Rzuć to! – krzy knął głos za Stormem. By ł to stołeczny policjant z holu. Unosząc glocka nad głowę, Storm odwrócił się powoli w jego stronę. – Człowieku, czy ś ty oszalał? – zapy tał glina. – Co ty, do diabła, wy prawiasz? Wpadasz tutaj i wy machujesz bronią? Masz szczęście, że nie wpakowałem ci kulki.
– Szukam snajpera – odpowiedział Storm. – Jak już mówiłem, jest ubrany w mundur policji Kongresu. Musimy zamknąć wszy stkie wy jścia, zanim ucieknie. – W takim razie naprawdę pan oszalał – odparł policjant. – Nawet gdy by m chciał, nie ma żadnego sposobu, aby zamknąć w porę cały budy nek. Mamy tu wy jścia na ulicę, zejścia w dół na perony metra, a z ty łu na perony pociągów dalekobieżny ch. Do środka wbiegł drugi funkcjonariusz stołecznej policji z odbezpieczoną bronią w ręku. – Co się dzieje? – zapy tał partnera. – On mówi, że jest pry watny m detekty wem i szuka zabójcy. – Naćpał się pan? – zapy tał Storma nowo przy by ły oficer. – Zabierz mu broń – polecił jego kolega. Chowając broń do kabury, funkcjonariusz podszedł do Storma, zabrał mu glocka i polecił mu, aby „zajął pozy cję”. Storm oparł obie ręce płasko o ścianę i rozstawił nogi. – Nie łaskocz – powiedział zrezy gnowany m głosem. Do toalety wbiegła agentka Showers. – FBI! – powiedziała, wy machując odznaką. – Macie nie tego człowieka. On jest ze mną. – W takim razie niech go pani zabiera – odparł oficer, opuszczając pistolet. Drugi policjant przestał obszukiwać Storma, który odwrócił się od ściany i powiedział: – Poproszę moją broń. Policjant oddał mu glocka. Storm podszedł do najbliższego pojemnika na śmieci i podniósł jego pokry wę. Ale w środku nie by ło nic oprócz zmięty ch ręczników papierowy ch i śmieci. Sprawdził drugi. Tam też nie by ło munduru policji. – Sprawdzimy w holu – oznajmił pierwszy funkcjonariusz. – Świetnie – odpowiedział Storm, doskonale zdając sobie sprawę, że zabójca przy puszczalnie dawno uciekł. – Czego dokładnie szukamy ? – zapy tał drugi policjant. – W ty m momencie? – odparł Storm. – Ducha. Storm i Showers wy szli razem z męskiej toalety. Trzeci pojemnik na śmieci znajdował się kilka kroków dalej, między wejściami do męskiej i damskiej toalety. Storm zajrzał do środka. Wewnątrz leżała zgnieciona niebieska koszula, będąca częścią munduru policjanta Kongresu, a tuż przy niej odznaka i czarne spodnie. Wy ciągając koszulę, Storm powiedział: – Jest mała. Szukamy mężczy zny o wzroście około metra osiemdziesięciu, ważącego jakieś siedemdziesiąt kilogramów. Wspólnie przeczesali wzrokiem falujący tłum ludzi spiesznie przechodzący ch obok nich w ogromny m holu dworca. Dziesiątki mężczy zn pasowały do tego opisu. Strzelec mógł by ć kimkolwiek i znajdować się gdziekolwiek.
– Skąd wiedziałaś, że jestem w męskiej toalecie? – zapy tał Storm. – Sądzisz, że ty lko ty potrafisz my śleć jak uciekający przestępca? – odpowiedziała. – Mogłoby to by ć dla ciebie cokolwiek zawsty dzające, gdy by mnie tam nie by ło. – Storm się uśmiechnął. – Nie przy puszczam – odparowała Showers. – Och, czy żby ś by ła w wielu męskich toaletach? Showers uśmiechnęła się ty lko i powiedziała: – Chodźmy. Musimy schwy tać zabójcę.
ROZDZIAŁ DRUGI Stacja metra Majakowskaja, Moskwa, Rosja esteśmy nową Rosją! – ogłosił prezy dent Oleg Barkowski na zakończenie swojego – trzy J godzinnego przemówienia. Tłum poderwał się na nogi. Ludzie tupali w podłogę, krzy czeli, gwizdali. Nikt nie gry masił z powodu późnej godziny. Nikt nie narzekał, że minęło ponad pięć godzin, odkąd ze stołów uprzątnięto kolację. Wódka lała się strumieniami przez całą noc. Dopilnował tego asy stent Barkowskiego, Michaił Sokołow. Liczne toasty i wcześniejsze mowy by ły starannie przy gotowane, aby nadać rozmach tej właśnie chwili. Owacja na cześć Barkowskiego by ła wielkim finałem tego wieczoru. Prezy dent Rosji nawet nie próbował uspokoić rozszalałego tłumu. W geście chry stusowy m wy ciągnął ramiona zza podium i chłonął atmosferę. W jego własny m mniemaniu zasłuży ł na to. Barkowski zmieniał Rosję. Reformy z przeszłości – głasnost i pierestrojka (jawność i przebudowa) – by ły martwe. Odeszły w nieby t razem z przy wódcami, którzy zdradzili Matuszkę Rosję, niszcząc wielką Partię Komunisty czną. Odeszli oligarchowie, którzy zgwałcili naród, kradnąc miliardy rubli. Niczy m mity czny Feniks z popiołów Barkowski powstał z chaosu, jaki wy tworzy ł się po rozpadzie dawnego supermocarstwa. Przepędził żądny ch pieniędzy zagraniczny ch kapitalistów, którzy przy by li, obiecując reformy, ale napełniali ty lko własne kieszenie. Jako człowiek bły skotliwy i bezlitosny szy bko dotarł na sam szczy t, wy gry wając wy bory prezy denckie i przy wracając władzę Kremla nad wszy stkimi aspektami ży cia Rosjan. Reporterzy, którzy ośmielali się kwestionować jego poczy nania, padali ofiarą bandy tów. Znajdowano ich na ulicy zakrwawiony ch i umierający ch. Wrogów polity czny ch aresztowano i osadzano w więzieniach; niektórzy z nich znikali. Wy niki wy borów sfałszowano. Po latach niestabilności przeciętni Rosjanie po cichu ustawiali się karnie w szeregu. Nikt nie narzekał, gdy Barkowski zaczął ograniczać swobody oby watelskie, uzy skane wcześniej w wy niku rewolty przeciwko dawnemu reżimowi. Żelazna pięść Barkowskiego zaprowadziła porządek. Po raz pierwszy od dziesięcioleci można by ło bezpiecznie spacerować wieczorem ulicami Moskwy. Sklepy by ły dobrze zaopatrzone, mieszkania ogrzewane, ludzie mieli chleb, a Rosja ponownie domagała się między narodowego szacunku. – Barkowski! – krzy knęła ciemnowłosa piękność nieopodal podium. Wy wołało to chóralne okrzy ki „Barkowski! Barkowski! Barkowski!”, które rozlały się falą w pomieszczeniu. Spoglądając ze sceny na kobietę, Barkowski uniósł palce do ust i przesłał jej całusa. Kobieta zemdlała. Prezy dent by ł niczy m polity czna gwiazda rocka. Ten wieczorny wiec nie został zorganizowany w sali bankietowej jednego z nowy ch olśniewający ch hoteli w zachodnim sty lu, który mi by ł upstrzony krajobraz Moskwy, ale na stacji metra Majakowskaja, na linii Zamoskworieckiej. Postronny m ta decy zja mogła się wy dawać dziwaczna. Ale dla tego tłumu by ł to genialny wy bór.
W 1932 roku, kiedy rozpoczęła się budowa moskiewskiego metra, Józef Stalin obiecał, że stacje będą arty sty czny mi dziełami sztuki, codziennie przy pominający mi mieszkańcom o wy ższości sy stemu komunisty cznego. Otwarta w 1938 roku stacja Majakowskaja by ła klejnotem w koronie metra. Okazała się tak wspaniały m wy tworem inży nierii, że otrzy mała główną nagrodę na Wy stawie Światowej w Nowy m Jorku. Została zaprojektowana w taki sposób, aby uspokoić nawet najbardziej klaustrofobicznego pasażera. Stacja by ła ulokowana ponad trzy dzieści metrów pod ziemią, a na suficie znajdowało się trzy dzieści pięć pojedy nczy ch okrągły ch wnęk z ukry ty m w nich strumieniowy m światłem. Paliło się ono w tak niezwy kły sposób, że miało się wrażenie, że przez szkło prześwituje letnie słońce. Stalowe belki podtrzy mujące strop stacji by ły pokry te różowy m rodonitem. Ściany zdobiły cztery różne odcienie granitu i marmuru. Arty ści stworzy li na suficie trzy dzieści cztery mozaiki, a każda z nich glory fikowała imperium sowieckie. Podczas II wojny światowej stacja służy ła jako schron w czasie nalotów i przetrwała wojenną zawieruchę w stanie nienaruszony m. Ale o ty m, że Barkowski wy brał tę właśnie stację na zorganizowanie bankietu tego wieczoru, zdecy dowało inne wy darzenie history czne. Gdy w 1941 roku Moskwę oblegały wojska Hitlera, Stalin zwołał przy wódców partii i mieszkańców Moskwy do tej właśnie stacji metra i wy głosił w niej swoje sły nne przemówienie, znane potem jako „Bracia i Siostry ”. W przemówieniu ty m Stalin przewidy wał, że chociaż naziści wy dają się niezwy ciężeni, to jednak zostaną pokonani. Wieczorne przemówienie Barkowskiego naśladowało sły nne słowa Stalina. Prezy dent atakował „najeźdźców zewnętrzny ch”, którzy stanowili zagrożenie dla nowej Rosji – tak jak niegdy ś hitlerowcy. Pozwolił sobie na lekko zawoalowane ataki pod adresem Stanów Zjednoczony ch i NATO. Stalin obiecy wał, że Ojczy zna powstanie triumfująca, ale ty lko jeśli pozostanie „w zgodzie z zasadami moralny mi”, które przy świecały rewolucji komunisty cznej. Barkowski powtórzy ł tę samą suchą formułkę. Celem Barkowskiego i jego partii Nowa Rosja, znanej po prostu jako NRP, by ł zwrot w polity ce o sto osiemdziesiąt stopni, przy wracający w ten sposób Rosji status światowego supermocarstwa, zdolnego bronić swoich oby wateli przed zagrożeniem ze strony Stanów Zjednoczony ch i nowy ch ry wali: Chin oraz Indii. Założenia by ły proste – podejrzewać każdego, zniszczy ć wszy stkich wrogów, uży wając do tego wszelkich środków, jakie ma się do dy spozy cji. Na peronie stacji metra rozstawiono drewniane krzesła i stoły, a ruch pociągów został wstrzy many na czas wieczornego wiecu. Z sufitu zwisały krwistoczerwone i jasnożółte flagi – identy czne z kolorami flagi dawnego imperium sowieckiego. Na całej stacji panowała atmosfera komunisty cznego wiecu z dawny ch czasów. Wszy stko by ło doskonale zaplanowane. W tłumie cztery stu osób większość stanowili aparatczy cy – członkowie aparatu Partii Komunisty cznej. Czerpali oni korzy ści z przy należności do nomenklatury – sy stemu nagradzania przez partię ludzi będący ch w łaskach polity czny ch. Będąc dzieckiem, Barkowski zazdrościł ty m uprzy wilejowany m członkom partii, desperacko pragnąc stać się jedny m z nich. Ale jego rodziców nie zaproszono do tego grona. By li biedny mi pracownikami fabry ki na południe od Leningradu. Ponieważ nie należeli do partii, skazani by li na ży cie w zapomnieniu i biedzie. Ich jedy ny sy n doświadczy łby tego samego ponurego losu, ale Barkowski znalazł sposób, aby wy rwać się z nędzy. Dy sponując potężną determinacją, przy całkowity m braku sumienia i towarzy szącej mu nienasy conej żądzy władzy stał się najpotężniejszy m przy wódcą w Rosji od czasów Józefa Stalina. A teraz wy korzy sty wał niskie pochodzenie na swoją korzy ść. Stał się
bohaterem mas, udając, że jest jedny m z nich. Kochali go, nawet jeśli wy ciągał im z kieszeni ostatni grosz i budował dla siebie na wy brzeżu Morza Czarnego pałace, które kosztowały miliardy dolarów. Zdarzało się, że w nocy, gdy by ł sam, Barkowski zastanawiał się, czy jest ży wy m wcieleniem Stalina. By wały momenty, kiedy zdawało mu się, że czuje krew Stalina pulsującą w swoich ży łach. Stojąc przed tłumem, kontemplując otaczający go zgiełk, Barkowski poczuł, jak czy jaś ręka delikatnie doty ka jego ramienia, a zaraz potem usły szał znajomy głos swojego najbliższego współpracownika, który szepnął mu do ucha: – Senator Windslow nie ży je. Nie okazując nawet cienia emocji, Barkowski przekrzy wił głowę lekko w prawo i zapy tał: – Gdzie jest Pietrow? – W Londy nie. – Dlaczego on nadal ży je?
ROZDZIAŁ TRZECI Posiadłość księcia Madisonu, hrabstwo Somerset, Anglia
S
płoszony bażant obrożny wy frunął nagle ze swojej kry jówki w wy sokiej do kolan trawie, trzepocząc skrzy dłami, aby zwiększy ć prędkość. Przekrwione obwódki oczu nadawały ptakowi przerażający wy gląd. Spłoszy ł go cocker-spaniel o sierści w biało-brązowe plamy. Tak jak wiele ptaków łowny ch w Anglii, bażant by ł hodowany i tresowany przez profesjonalnego leśniczego, który potem uwolnił ptaka, aby ten wędrował po falisty ch pagórkach ogromnej posiadłości księcia Madisonu, dopóki jej właściciel nie wy ruszy na polowanie. Bażant uniósł się już jakieś dziesięć metrów nad ziemią, gdy huk wy strzału ze strzelby kalibru 12 mm przerwał poranną ciszę. Dziesiątki kosów z pobliskich drzew poderwało się do lotu, rozpraszając się w różny ch kierunkach. Gruby śrut uszkodził prawe skrzy dło bażanta, powodując jego upadek na ziemię. Desperacko trzepotał skrzy dłami, a pies gnał w jego kierunku. Spaniel wprawnie pochwy cił rannego ptaka w py sk i gwałtownie nim potrząsnął, łamiąc mu kark i kończąc jego męczarnie. – Dobry pies, Rasputin – zawołał właściciel zwierzęcia, Iwan Siergiejewicz Pietrow. Spaniel upuścił bażanta u jego stóp. Mężczy zna poklepał psa po łbie i nagrodził go smakoły kiem. Jeden z osobisty ch gory li Pietrowa podniósł ptaka i włoży ł do torby my śliwskiej. By ła to pierwsza zdoby cz tego ranka. – Niezły strzał, Iwanie Siergiejewiczu – powiedział Georgij Iwanowicz Lebiediew. By ł najlepszy m przy jacielem Pietrowa i jego towarzy szem podczas poranny ch łowów. Pietrow otworzy ł zamek swojej strzelby i załadował nowy nabój. By ł wy znawcą teorii, że niehonorowo jest polować przy uży ciu innej broni niż jednostrzałowa strzelba. Jeśli nie by łby w stanie zabić ptaka za pierwszy m razem, stworzenie zasługiwało na szansę ucieczki. – Następny ptak, jakiego zobaczy my, jest twój – obiecał Pietrow. Lebiediew by ł wy starczająco inteligentny, aby zawsze dawać Pietrowowi możliwość zdoby cia pierwszego łupu. To by ł główny powód, dla którego obaj mężczy źni przez ty le lat pozostawali bliskimi przy jaciółmi. Lebiediew zadowalał się graniem drugich skrzy piec. Tak by ło od czasów ich dzieciństwa, gdy obaj dorastali w północnowschodniej części Moskwy, w dzielnicy Sołncewo, jednej z najniebezpieczniejszy ch części miasta. Gdy nastoletni Pietrow zainteresował się niespodziewanie dziewczy ną o imieniu Jelena, Lebiediew zszedł mu z drogi, mimo że dziewczy na mu się podobała. Kiedy Pietrow został najlepszy m przy jacielem prezy denta Rosji Barkowskiego, Lebiediew bez protestu przy stał na rolę piątego koła u wozu. Gdy Pietrow i Barkowski stali się zaciekły mi wrogami, Lebiediew stanął po stronie Pietrowa, ostatecznie wy jeżdżając razem z nim do Londy nu. Podczas gdy Lebiediew doskonale odgry wał rolę petenta, Pietrow wcale jej nie grał. Prawdę
powiedziawszy, nigdy nie rezy gnował ze swoich zachcianek czy potrzeb na rzecz kogoś innego. Mógł sobie pozwolić na ten luksus, dy sponując majątkiem warty m sześć miliardów dolarów. Fakt, że jego fortuna nie zrodziła się z ciężkiej pracy ani nie by ła wy nikiem geniuszu, a jedy nie doskonałego wy czucia czasu i sieci kontaktów, nie miał wpły wu na jego rozbuchane ego. To właśnie przesadnie wy sokie poczucie własnej wartości doprowadziło ostatecznie do starcia Pietrowa z prezy dentem Barkowskim. Aby uniknąć aresztowania i wtrącenia do więzienia, Pietrow musiał uciekać z Moskwy pod osłoną nocy, schowany w skry tce wewnątrz rosy jskiego SUV-a. Jego ucieczkę zorganizował wy wiad bry ty jski, który zażądał w zamian, aby Pietrow donosił na swoich przy jaciół na Kremlu. Pietrow uczy nił to z rozkoszą. Znał wiele skry wany ch kremlowskich tajemnic. W istocie jedy nie duże pieniądze sprawiały, że Pietrow by ł atrakcy jny dla młody ch kobiet, które często towarzy szy ły mu w wy prawach do najbardziej ekskluzy wny ch klubów Londy nu. By ł mężczy zną o ogromnej posturze, miał prawie dwa metry wzrostu i waży ł niemal sto pięćdziesiąt kilogramów. Jego twarz by ła okrągła, blada i nalana. W wieku czterdziestu dwóch lat zaczy nał już ły sieć, chociaż jego sty listka czy niła cuda, aby to ukry ć, zaczesując długie kosmy ki włosów z jednej strony głowy na drugą, w poprzek gołej skóry. Lubił się ubierać w luźne, szy te na miarę ubrania, a wszy stkie jego stroje miały kolor czarny albo biały, gdy ż by ł daltonistą. Tego ranka na jego nosie tkwiła para ręcznie zdobiony ch platy ną okularów przeciwsłoneczny ch, skopiowany ch ze zdjęcia Johnny ’ego Deppa. Jego partner do polowań by ł niższego wzrostu, mierzy ł około metra osiemdziesięciu i by ł zdecy dowanie szczuplejszy. Lebiediew miał gęstą czarną czupry nę, a jego brwi wy glądały jak gąsienice. By ł zarówno prawnikiem, jak i księgowy m, i oba te zawody niezwy kle mu się przy dawały jako najbardziej zaufanemu słudze i doradcy Pietrowa. Tuż przed brzaskiem dwaj mężczy źni opuścili posiadłość o powierzchni prawie trzech ty sięcy siedmiuset metrów kwadratowy ch, którą Pietrow kupił od ubogich potomków księcia Madisonu. Idąc ramię w ramię, przecięli bujnie porośnięte pola i pofałdowane pagórki Cotswolds. Wraz z Rasputinem biegnący m kilka metrów przed nimi weszli na teren porośnięty wy soką trawą niedaleko strumienia i drzew. W ty m miejscu Pietrow zabił pierwszego ptaka. Wkrótce potem uczcił to, otwierając termos z kawą zmieszaną z wódką, likierem Kahlúa i amaretto. Lebiediew również miał z sobą kawę, ale nie zawierała ona alkoholu. Gdy obaj gasili pragnienie, ochroniarze Pietrowa krąży li wokół, pozostając w zasięgu ich głosu, i lustrowali wzrokiem okolicę w poszukiwaniu możliwy ch odblasków promieni słoneczny ch, odbity ch od celownika broni zakamuflowanego strzelca. – Amery kanie przy ślą ludzi, aby przesłuchać cię w sprawie senatora Windslowa – powiedział poważnie Lebiediew. – Powinienem się z nimi spotkać? – zapy tał Pietrow. – Czy udać się na „Darię”? – Miał na my śli swój stutrzy dziestotrzy metrowy jacht, którego budowa kosztowała go miliard dolarów i który został tak nazwany na cześć jego matki. Jacht by ł zacumowany na Morzu Śródziemny m, niedaleko Lazurowego Wy brzeża. – O wiele trudniej będzie im mnie tam przesłuchać. – My ślę, że powinieneś się z nimi spotkać. Inaczej będzie wy glądało na to, że masz coś do ukry cia.
– Bo mam – zachichotał Pietrow. – Powinienem ci towarzy szy ć jako twój prawnik. – Może popełniłem błąd, mówiąc o złocie CIA, a nie moim bry ty jskim przy jaciołom – zastanowił się Pietrow. – Nie zgadzam się z ty m – odpowiedział Lebiediew. – Amery kanie mają większe wpły wy i nie są tak płochliwi jak MI6. Należało im powiedzieć. Mogą też więcej zy skać, pomagając nam. Rasputin, który do tej pory czekał cierpliwie u stóp Pietrowa, zaczął głośno dy szeć i skowy czeć. – Masz trop, prawda, piesku? – odezwał się Pietrow. Skończy ł swojego drinka, po czy m zapy tał Lebiediewa: – Jesteś gotowy ? Ten wy lał resztkę kawy, włoży ł kubek ze stali nierdzewnej do plecaka i powiedział: – Jestem gotowy. Pietrow schy lił się i wy dał psu komendę: – Ptak. Spaniel rzucił się wzdłuż rzędu krzewów i drzew z py skiem tuż przy ziemi. Odgłos szeleszczący ch piór i krzy k ptaka spowodowały, że mężczy źni zarzucili broń na ramię. Drugi bażant wy strzelił w niebo, ty m razem mniejszy i szy bszy od poprzedniego. Pietrow wy palił z broni. Jego strzał zatrzy mał ptaka w locie. Z piersi bażanta posy pały się fragmenty piór. Ptak spadł martwy. Otwierając strzelbę, Pietrow powiedział: – Obiecałem ci drugi strzał, mój przy jacielu, ale insty nkt przezwy cięży ł moje zobowiązanie. – Nie szkodzi. Znajdzie się dla mnie następny. – Lebiediew wzruszy ł ramionami. Rasputin przy biegł do nich, trzy mając w py sku martwego ptaka. Pietrow poklepał psa po łbie. – Masz kogoś, kto obserwuje Amery kanów? – zapy tał. – Oczy wiście. Jeden z naszy ch najlepszy ch ludzi. – Lebiediew przeładował strzelbę i zatrzasnął ją. – My ślisz, że Jedidiah Jones powiedział FBI, co wie? – Nie jesteśmy tego pewni – odpowiedział Lebiediew. – Dlatego musisz spotkać się z Amery kanami. Pietrow wy szczerzy ł zęby w uśmiechu. – My ślą, że przy jdą przesłuchiwać mnie, ale to ja będę ich przesłuchiwał.
ROZDZIAŁ CZWARTY Kwatera główna CIA, Langley, Wirginia
Z
ilu warstw składa się cebula? Co przy wiodło Storma do tego właśnie momentu?
Dwa ty godnie wcześniej Jedidiah Jones sprowadził Storma do Waszy ngtonu, aby pomógł mu rozwiązać sprawę „prostego” porwania. Okazało się jednak, że uprowadzenie stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej i zbrodnia wcale nie by ła taka prosta. Matthew Dulla, pasierba senatora Windslowa, uprowadzono, gdy razem ze swoją narzeczoną, Samanthą Toppers, spacerował w pobliżu kampusu Uniwersy tetu Georgetown. Czterech zamaskowany ch mężczy zn obezwładniło go, wpakowało do vana i bły skawicznie odjechało, pozostawiając na chodniku rozhistery zowaną Toppers. Gdy FBI nie udało się odnaleźć Dulla, Windslow poprosił Jonesa, aby sprowadził „naprawiacza” – kogoś, kto wiedział, jak wy śledzić zaginione osoby, i my ślał niesztampowo. Jones zwrócił się do Storma, przy pominając mu, że ma u niego dług wdzięczności. Duży. Storm łowił akurat pstrągi na muchę w Montanie, gdy przy by ł po niego helikopter. Na pozór nie doświadczał żadny ch trosk. A to dlatego, że by ł martwy – przy najmniej dla świata. Cztery lata wcześniej sfingował własną śmierć i zniknął z powierzchni ziemi. Zrobił to, aby uciec od Jonesa i tajemnego świata, który próbował go zabić, i to nie jeden raz, ale kilkakrotnie. By ł taki czas w ży ciu Derricka Storma – zanim poznał Jonesa – kiedy egzy stował jako jeszcze jeden pechowy pry watny detekty w, ze zby t dużą ilością rachunków do zapłacenia i niewy starczającą liczbą klientów. Spędzał dnie i noce, zaglądając przez okna anonimowy ch moteli, fotografując niewierny ch małżonków i szpiegując krzepkich facetów, którzy wy stępowali o odszkodowania pracownicze, oszukując pracodawców i powołując się na „kłopoty z kręgosłupem”. Storm sobie radził. Ledwo. Ale wtedy w jego ży ciu pojawiła się Clara Strike i wy wróciła wszy stko do góry nogami. Czy nna agentka CIA zwerbowała Storma do pomocy przy tajnej operacji prowadzonej na terenie Stanów Zjednoczony ch. Oficjalnie CIA nie wolno by ło działać na terenie Stanów, potrzebowała więc Storma, aby firmował akcję swoim nazwiskiem. Wy korzy stała jego fachowe umiejętności śledcze, duszę patrioty i ufną – jeszcze wtedy – naturę. Przedstawiła go Jonesowi, i to właśnie Jones wciągał go coraz głębiej w struktury CIA. Jedna z jego misji zupełnie się nie powiodła. Tangier! Skończy ła się ty m, że Storm leżał ciężko ranny na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi. Jones go uratował. Storm przeży ł, ale Tangier go zmienił. Po ty m doświadczeniu zdecy dował, że chce odejść, a jedy ny m sposobem, aby Derrick Storm – szelmowski detekty w i zwerbowany agent CIA – zniknął, by ła śmierć. Opuścił świat Jonesa w taki sam poety cki sposób, w jaki do niego wszedł. Storm zginął w ramionach Clary Strike. Patrzy ła w oszołomieniu
i z niedowierzaniem, jak gaśnie światło w jego oczach. Wy ciągnął do niej rękę, chwy ciła ją i ścisnęła po raz ostatni. Jego śmierć wy dawała się rzeczy wista, ponieważ naprawdę wy glądała na prawdziwą – dzięki specom z Dy rektoriatu Nauki i Techniki CIA. Tamtejsi naukowcy uży li swoich magiczny ch sztuczek, aby zatrzy mać pracę jego serca i pokazać brak akty wności fal mózgowy ch. Storm nie wiedział, jak to zrobili. Nie obchodziło go to. Śmierć go uwolniła. Przy najmniej tak mu się wy dawało. Jones sprowadził go z powrotem, przy wołując Tangier. Storm zawdzięczał Jonesowi ży cie, wrócił więc, rzekomo aby wy konać ostatnią misję. Czas zatoczy ł pełne koło. Storm siedział naprzeciw Jonesa w jego biurze w Langley następnego dnia po zabójstwie senatora Windslowa. – Ostrzegałem cię, że to może by ć skomplikowane – odezwał się Jones. – Tak, ale dziwny m trafem zapomniałeś wspomnieć o Rosjanach, gdy pierwszy raz o ty m rozmawialiśmy – odpowiedział Storm. – Najwy raźniej wy leciało mi to z pamięci. – Jones uśmiechnął się chy trze. Ale Storm wiedział swoje. Nic nie wy laty wało z pamięci Jonesa. – Jako że wtedy przeoczy łeś tę część historii – powiedział do Jedidiaha – to może teraz opowiesz mi o Rosjanach? – Mam lepszy pomy sł – odrzekł Jones. – Ty mi powiedz, czego się dowiedziałeś o porwaniu i Rosjanach. Tak właśnie Jones rozgry wał partię. Zadaj mu py tanie, a on odpowie ci, zadając dwa własne. Zadaj mu dwa py tania, a on zada ci tuzin. – W rzeczy wistości by ły dwie grupy pory waczy – powiedział Storm. – Pory wacze, którzy fakty cznie uprowadzili Matthew Dulla, to dawni oficerowie KGB. – A ci drudzy ? – Okazało się, że to Samantha Toppers i jej brat. – To ta niska blondy nka z duży mi... – zaczął Jones. – Tak, Toppers jest hojnie obdarzona przez naturę – przerwał mu Storm. – Ona i jej brat próbowali skorzy stać na porwaniu, wy sy łając do senatora Windslowa i jego żony listy z żądaniem okupu, mimo że nie mieli Dulla. To by ło całkiem spry tne oszustwo. – Które udało ci się rozgry źć – powiedział Jones. W jego ustach zabrzmiało to prawie jak komplement. – Niestety, nie udało ci się uratować Dulla – mówił dalej Jones. – Prawdziwi sprawcy porwania zabili go, a teraz ktoś zamordował senatora Stanów Zjednoczony ch. – Chwileczkę, to nie ja pociągałem za spusty – zaprotestował Storm. – To prawda, ale nie wiesz też, dlaczego ktoś za nie pociągnął. – Ludzie, którzy dokonali ty ch morderstw, to profesjonaliści. Domy ślam się, że zostali wy najęci do tej roboty. Py tanie, kto im za to zapłacił? Jest dwóch potencjalny ch kandy datów: Iwan Pietrow i Oleg Barkowski. Storm podejrzewał, że Jones już wiedział o jedny m i drugim. Jones zawsze wiedział więcej, niż
mówił Stormowi, ale ujawniał ty lko te informacje, które by ły konieczne. Słuchał swoich agentów i oczekiwał, że wy konają własne śledztwo, znajdą wskazówki i wy ciągną własne wnioski. Liczy ł na to, że Storm zacznie zadawać własne py tania. W ten sposób Jones upewniał się, że niczego nie przeoczono. – Agentka specjalna FBI April Showers my śli, że Pietrow dał Windslowowi sześć milionów dolarów łapówki – konty nuował Storm. – Ale w który mś momencie Windslow zmienił zdanie i nie doprowadził sprawy do końca. Wtedy Pietrow kazał go zabić. – Zgadzasz się z ty m? – Jestem pewien, że Windslow wziął łapówkę, ale nie mam pewności, czy to Pietrow wy dał polecenie, aby zabić jego i Dulla. Równie dobrze mógł to by ć Barkowski. – Dlaczego? – Aby powstrzy mać senatora Windslowa przed udzieleniem pomocy Pietrowowi. Problem w ty m, że nie wiem, czego oni od niego chcieli. Każde morderstwo ma zawsze jakiś moty w. Dopóki nie ustalę moty wu, nie jestem w stanie wskazać zabójcy. Jones zagłębił się w fotelu, który wy dał z siebie skrzy piący dźwięk. Fotel wy magał naoliwienia, odkąd Storm znał Jonesa. Szef siatki szpiegowskiej CIA przeciągnął prawą ręką po twarzy, jak gdy by próbował zetrzeć z niej problem. Zbudowany jak buldog i w doskonałej kondy cji fizy cznej, zwłaszcza jak na człowieka, który przekroczy ł sześćdziesiąty rok ży cia, Jones by ł zarówno mentorem, jak i dręczy cielem Storma. Jako jedy ny człowiek na świecie by ł w stanie ściągnąć Storma z powrotem do pełnego dy mu i luster świata CIA. – Snajper porzucił swoją broń na dachu budy nku siedziby policji Kongresu – powiedział Jones. Wy chy lił się do przodu, wy wołując kolejne skrzy pnięcie fotela, i wy jął fotografię z szuflady biurka, po czy m podał ją Stormowi. Storm przy jrzał się zdjęciu i powiedział: – To karabin snajperski SWD, zwany karabinem Dragunowa. Egzemplarz wojskowy, nie żadna tania podróbka z Chin albo Iranu przeznaczona na sprzedaż poza terenem Rosji. – Mów dalej. – Jones się uśmiechnął. – Czy media wiedzą, że do zabójstwa uży to rosy jskiej broni? – zapy tał Storm. – Jeszcze nie, ale to ty lko kwestia czasu. Wiesz, jak to jest w Waszy ngtonie, jeśli chodzi o przecieki i sekrety. Storm wiedział. Najlepiej wy raził to Benjamin Franklin ponad dwieście lat temu: „Trzy osoby mogą dotrzy mać tajemnicy ty lko wtedy, gdy dwie z nich nie ży ją”. – Matthew Dulla zastrzelono kulami wy produkowany mi w Rosji – ciągnął Storm. – A teraz snajper zabija Windslowa z rosy jskiego karabinu snajperskiego. Zabójcy najwy raźniej nie przejmują się zacieraniem śladów. – Dlatego Biały Dom jest zaniepokojony – powiedział Jones. – Amery kańskiej opinii publicznej nie obchodzi wojna, jaką toczą między sobą Pietrow i Barkowski. Kogo interesuje, czy miliarder oligarcha i jego by ły najlepszy przy jaciel pozabijają się wzajemnie? Ale jeśli wy jdzie na jaw, że jeden z nich zlecił porwanie i morderstwo Amery kanina oraz zabójstwo senatora Stanów Zjednoczony ch, wtedy grozi nam między narodowy skandal.
– W jaki sposób można temu zapobiec? – zapy tał Storm. – Prezy dent zwołał na dzisiaj konferencję prasową. Zapewni amery kańską opinię publiczną, że ataki nie by ły aktami terrory zmu. Poinformuje, że FBI podejrzewa, że porwanie i morderstwa są dziełem gangu bezwzględny ch kry minalistów z Europy Wschodniej. Ale nie wy mieni nazwiska Pietrowa, a już z całą pewnością nie wspomni o prezy dencie Rosji Barkowskim. – Który z nich jest gorszy ? – zadał retory czne py tanie Storm. – Pietrow jest skrajny m egocentry kiem, a Barkowski jest tak samo postrzelony jak Kaddafi, ty le że bez wy sokich obcasów i różu. – Biały Dom bardziej niepokoi się Barkowskim. Nie możemy siedzieć bezczy nnie i pozwolić, aby prezy dent Rosji mordował senatora Stanów Zjednoczony ch. Dlatego musimy by ć dy skretni. – Dy skretni? – powtórzy ł Storm. – Kongres już wy znaczy ł terminy posiedzeń komisji, która będzie prowadzić dochodzenie, a media szaleją. Jones westchnął ciężko. – Tak, to będzie trudne zadanie, ale nie niemożliwe. – Przy tobie nie ma rzeczy niemożliwy ch – odparł Storm. – Ale ciekawi mnie jedna kwestia. Jak długo potrwa, zanim ktoś zainteresuje się Steve’em Masonem? Ile czasu trzeba, zanim jakiś wścibski reporter zacznie py tać, dlaczego do sprawy porwania przy dzieliłeś pry watnego detekty wa? Kiedy ktoś wreszcie odkry je, że Steve Mason nie istnieje? – Dobrze by łoby, żeby ś zniknął – powiedział Jones. – Wrócił do Wy oming. – Do Montany – poprawił go Storm. – Wszy stko jedno – wzruszy ł ramionami Jones. – Ale prawda jest taka, że potrzebuję cię teraz bardziej niż kiedy kolwiek. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, kto będzie w ty m śledztwie o jeden krok do przodu. – Potrzebujesz mnie, bo chcesz poznać prawdę? Czy potrzebujesz mnie, by m pomógł ci ją ukry ć? – Przy puszczalnie jedno i drugie. Jones wy glądał na wy kończonego. Stresy wy wołane jego pracą dawały mu się we znaki. Na jego twarzy ry sowała się mapa zmarszczek mimiczny ch. Nie by ło wątpliwości, że gdy by nie by ł ły sy, miałby całkowicie siwe włosy. W przeciwieństwie do Jonesa, Storm cały czas by ł przy stojny w ten surowy męski sposób, chociaż jego ciało również nosiło ślady z przeszłości. Pięć blizn na podbrzuszu wskazy wało, gdzie został postrzelony. Na plecach miał bliznę od ciosu nożem, który został zadany od ty łu. Ostatnio kula prześlizgnęła się po jego ramieniu, zostawiając brzy dką powierzchowną bliznę. Ale najgorsze rany zostały zadane w Tangierze – zarówno fizy czne, jak i psy chiczne. Jedną z przy czy n, dla który ch Storm sfingował własną śmierć, by ło to, że po wy darzeniach w Tangierze zaczął po cichu podawać w wątpliwość własne możliwości. Para, która mu tam pomagała, została zastrzelona na jego oczach. Zostawiono go na pewną śmierć. Lekarze nie mogli uwierzy ć, że udało mu się wy zdrowieć. Ale w czasie rekonwalescencji naszły go wątpliwości. Czy coś przeoczy ł? Czy można go by ło w jakiś sposób winić za to, co się stało? Dopiero po „śmierci”, gdy przeby wał samotnie w Montanie, łowiąc ry by, zaczął rozważać inną
możliwość. Ktoś go zdradził. Osoba z agencji. Przeanalizował ponownie wy darzenia z Tangieru minuta po minucie i za każdy m razem dochodził do tego samego wniosku, niezależnie od tego, na jakie sposoby rozważał tę sy tuację. Nie ulegało wątpliwości, że wpadł w pułapkę. Pierwszą reakcją Storma by ło skontaktowanie się z Jonesem i szukanie zemsty. Ale nie miał żadnego dowodu. Przeby wając w Montanie, by ł poza rozgry wką. Mógł wrócić, lecz za jaką cenę? Sy tuacja uległa jednak zmianie. Teraz wpuścili lisa z powrotem do kurnika. Teraz mógł sprawdzić swoje domy sły i zdemaskować zdrajcę, który ponosił odpowiedzialność za blizny Storma – te fizy czne i psy chiczne. Jeśli w organizacji naprawdę działał zdrajca, Storm musiał go ujawnić. Ale żeby poznać prawdę, musiał pracować od wewnątrz. – Naprawdę nie masz żadnego pomy słu, dlaczego Pietrow albo Barkowski mogli chcieć śmierci senatora Windslowa? – Jones przerwał rozmy ślania Storma. – Ostatnie słowa senatora to „Jedidiah wie” i „Midas”. Storm pozwolił, aby jego odpowiedź zawisła w powietrzu, prosząc się o wy jaśnienie. Ale Jones nie od razu pochwy cił przy nętę. Zamiast tego wy prostował się w swoim skrzy piący m fotelu i wpatrzy ł się martwy m wzrokiem w młodszego protegowanego. A potem, po kilku sekundach niezręcznej ciszy, powiedział: – W porządku, zgadzam się. Najwy ższy czas, aby m powiedział ci coś więcej. Tu w Waszy ngtonie jedy nie niewielkie grono urzędników państwowy ch wie o ty m, o czy m za chwilę usły szy sz. Senator Windslow by ł jedny m z nich i zapłacił za to ży ciem. Ciebie też może to kosztować ży cie. Zanim przejdę dalej, muszę zadać py tanie: Czy chcesz ponieść to ry zy ko? – Zapominasz, że już jestem martwy – odrzekł Storm.
ROZDZIAŁ PIĄTY
J
edidiah Jones podszedł do znajdującego się w ścianie sejfu, na który m widniał pasek magnety czny z napisem „ZAMKNIĘTE” przy klejony w poprzek wzmocniony ch stalowy ch drzwiczek. Jones odwrócił pasek, ukazując jasnoczerwone litery tworzące słowo „OTWARTE”, i wy stukał kombinację cy fr na elektroniczny m ekranie, który jednocześnie zwery fikował jego odcisk palca. Wy jął z sejfu grubą czerwoną kopertę z napisem „PROJEKT MIDAS”. Zamknął drzwiczki sejfu, odwrócił pasek magnety czny, aby widniało na nim słowo „ZAMKNIĘTE”, i ponownie sprawdził dla pewności, że drzwiczki są zamknięte. Usiadł ponownie w fotelu, w rejestrze przy czepiony m do ściśle tajnego pliku dokumentów wpisał wielkimi literami nazwisko „STEVE MASON” i ujął je w cudzy słów. Następnie zapisał datę, godzinę, swoje imię i nazwisko oraz notatkę, że zezwolił Masonowi na obejrzenie czterech fotografii znajdujący ch się w dokumentach. Zdjęcia by ły ponumerowane i opisane: MIDAS 001, 002, 003 i 004. Polecił Stormowi, aby podpisał rejestr pseudonimem. Gdy Storm to zrobił, Jones wręczy ł mu trzy fotografie, ale ostatnią zatrzy mał dla siebie. – Powiedz mi, co widzisz na zdjęciach – polecił Jones. Storm już wcześniej grał w tę grę. Gdy został zwerbowany przez Clarę Strike, Jones posłał go na kurs w legendarny m ośrodku szkoleniowy m CIA zwany m Farmą, znajdujący m się pod Williamsburgiem w Wirginii. Tam pokazy wano mu fotografie, proszono o ich zwrot, a potem zadawano py tania na ich temat: Co na nich widziałeś? Dlaczego to jest ważne? Co przeoczy łeś? Co to znaczy ? Doświadczenie Storma jako pry watnego detekty wa uczy niło go ekspertem w tej dziedzinie. – Trzy fotografie pokazują kilogramową sztabkę złota – odpowiedział. – To ty siąc gramów złota albo dwa funty i dwadzieścia jeden uncji. Według oznaczeń na sztabce zawiera ona 99,9 procent czy stego złota, co oznacza, że jest bardzo wy sokiej jakości. Ale ta sztabka ma swoją unikalną wartość z powodu miejsca, w który m została wy bita, i jej przeznaczenia. Jones aprobująco pokiwał głową. – A kto jest jej właścicielem? – Znak w dolnej części sztabki to sierp i młot, czy li sy mbol uży wany w dawny m Związku Radzieckim. Napis cy ry licą pod sy mbolem tworzy akronim КПСС, co w tłumaczeniu na angielski oznacza Komunisty czną Partię Związku Radzieckiego. Sztabka na zdjęciu została wy bita specjalnie dla partii i należała do jej majątku. – To naprawdę dziwne, jak mało Amery kanie wiedzą o Związku Radzieckim, nawet jeśli by li wy chowy wani w przeświadczeniu, że by ło to imperium zła, a jego przy wódcy planowali ich zniszczy ć – stwierdził Jones. – Zaledwie ty dzień temu musiałem tłumaczy ć na posiedzeniu Senatu, że za czasów sowieckich ty lko nieliczny m Rosjanom zezwalano na wstąpienie do Partii Komunisty cznej i że partia miała swój własny majątek, całkowicie odrębny od zasobów
państwowy ch Związku Radzieckiego. Storm nie przery wał. By ł jakiś powód, dla którego Jones wy głaszał ten wy kład history czny. – Nie mogłem uwierzy ć, że senatorowie Stanów Zjednoczony ch nie wiedzieli, że Partia Komunisty czna obciążała swoich członków składkami, tak jak tutaj robią to związki zawodowe – mówił Jones. – Partia zabierała do swojego skarbca część miesięczny ch wy płat każdego ze swoich członków. Jones zamilkł i zaczął stukać palcem o biurko, zupełnie jakby wy bijał ry tm marszu. Storm wiedział, o co chodzi. Teraz by ła jego kolej, aby się wy kazać. – Na fotografii jest jeszcze jedno oznaczenie – powiedział. – Wskazuje ono, że ta konkretna sztabka nosi numer 951 951. Logiczne rozumowanie podpowiada, że w związku z ty m wcześniej wy bito dziewięćset pięćdziesiąt jeden ty sięcy dziewięćset pięćdziesiąt identy czny ch sztabek złota i że one również należały do Partii Komunisty cznej, a nie do Związku Radzieckiego. – Czy znasz cenę złota? – spy tał Jones. To by ło coś więcej niż ty lko proste py tanie. To by ł test. Od agentów CIA wy bierany ch do tajny ch operacji oczekiwano, że będą znali wartość metali szlachetny ch. Podczas wojen lokalne waluty by ły bezwartościowe. Ale zawsze można by ło uży ć złota i diamentów, aby kupić informacje, przy jaciół czy zaopatrzenie. – Zastanawiasz się, czy jestem na bieżąco? – odciął się Storm. – Według dzisiejszy ch notowań za złoto płaci się ty siąc siedemset siedemdziesiąt dolarów za uncję. To znaczy, że pojedy ncza kilogramowa sztabka złota – taka jak ta na zdjęciu – by łaby warta około pięćdziesięciu siedmiu ty sięcy dolarów. Jeśli by łeś szczęśliwy m posiadaczem pozostały ch dziewięciuset pięćdziesięciu jeden ty sięcy dziewięciuset pięćdziesięciu sztabek, które zostały wy bite przed tą konkretną, to miałeś całkiem niezłą sumkę. – Prawie pięćdziesiąt miliardów dolarów, ściśle rzecz biorąc – powiedział Jones. – Nie – poprawił go Storm. – Jeśli chcesz by ć precy zy jny, to dy sponowałby ś kwotą pięćdziesięciu czterech miliardów stu dwudziestu czterech milionów trzy stu dwudziestu sześciu ty sięcy trzy stu osiemnastu dolarów. Jeżeli kiedy kolwiek by łeś spłukany i walili ci do drzwi komornicy, tak jak mnie, to w przy padku finansów nie zaokrąglasz. Liczy sz wszy stko co do centa. To by ło coś, co Jones zawsze podziwiał w ty m cudowny m dziecku. Nawet jeśli w momencie werbunku Derrick Storm by ł trochę nieokrzesany, Jones od razu zorientował się, że ten facet umie bły skawicznie my śleć i ma zdumiewającą wręcz zdolność zapamięty wania najdrobniejszy ch szczegółów – zwłaszcza gdy chodziło o pieniądze i polecenia. – Masz jakiś pomy sł, skąd się wzięły te pięćdziesiąt cztery miliardy dolarów w złocie? Jones rzadko zadawał py tania pomocnicze. Ale to by ło jedno z nich. – Nieudany pucz moskiewski w dziewięćdziesiąty m pierwszy m roku. – Dokładnie tak. Storm znał dobrze to wy darzenie. To by ła przełomowa chwila w historii. W sobotę 17 sierpnia 1991 roku szef KGB Władimir Kriuczkow wezwał pięciu wy sokich rangą oficjeli radzieckich do moskiewskiej łaźni, aby przedy skutować z nimi, w jaki sposób mogliby obalić prezy denta Związku Radzieckiego i szefa partii Michaiła Gorbaczowa. Kriuczkow często organizował
spotkania w łaźniach, gdy ż by ł to jedy ny sposób, aby by ć pewny m, że jego koledzy nie nagry wają potajemnie ty ch rozmów. Gdy tak siedzieli rozebrani, postanowili, że zastosują wobec Gorbaczowa, który spędzał właśnie wakacje na Kry mie, areszt domowy, a następnie uży ją oddziałów KGB oraz armii radzieckiej, aby przejąć kontrolę nad Moskwą. Na początku twardogłowi zdawali się wy gry wać. Ale sy tuacja się zmieniła, gdy żołnierze radzieccy odmówili strzelania do ogromnego tłumu mieszkańców Moskwy zgromadzonego przed Biały m Domem – siedzibą parlamentu Rosji. Kriuczkow i jego towarzy sze zostali aresztowani. Dopiero gdy by li w więzieniu, na Kremlu odkry to, że KGB potajemnie wy wiozło z Moskwy kilkadziesiąt miliardów dolarów w rublach i metalach szlachetny ch należący ch do Partii Komunisty cznej. Puczy ści nie chcieli, aby wpadły one w ręce Gorbaczowa i inny ch reformatorów w sy tuacji, gdy by przewrót się nie udał. Michaił Gorbaczow, Bory s Jelcy n i wszy scy kolejni prezy denci szukali zaginiony ch miliardów, ale nikomu nie udało się ich odnaleźć. Po Rosji zaczęły krąży ć niestworzone historie. Sztabki złota zostały przetransportowane do tajnego bunkra przez żołnierzy Wy mpieła – sił specjalny ch KGB. Wy mpieł to by ła jednostka w rodzaju amery kańskich Navy SEALs, a KGB uży wało ich do tajny ch misji. Po raz pierwszy zy skali sobie złą sławę w 1979 roku, gdy ekipa agentów Wy mpieła zamordowała prezy denta Afganistanu Hafizullaha Amina w jego własnej sy pialni w Pałacu Tajbeg w Kabulu, gdzie strzegło go około pięciuset strażników. Legenda głosiła, że oficer Wy mpieła, który dowodził operacją ukry cia złota, zabił wszy stkich swoich ludzi, a następnie popełnił samobójstwo, aby nikt z nich nie by ł narażony na pokusę wy jawienia, gdzie są ukry te miliardy w złocie. – Kiedy zrobiono to zdjęcie? – zapy tał Storm. – Czy wtedy, gdy złoto nadal by ło w Moskwie, czy po jego zniknięciu? – Zadałeś właśnie kluczowe py tanie – odparł Jones. Przesunął w stronę Storma czwartą fotografię, którą do tej pory trzy mał w ręku. Przedstawiała ona trzech stojący ch razem mężczy zn. By li to Jedidiah Jones, senator Windslow i oligarcha Iwan Pietrow. Trzy mali sztabkę złota, którą Storm przed chwilą oglądał na zdjęciach. – W jakiś sposób Pietrow dowiedział się, gdzie jest ukry ty zaginiony majątek partii – wy jaśnił Jones. – Przy wiózł z sobą do Stanów złotą sztabkę jako dowód i pokazał ją senatorowi Windslowowi, gdy ż ten by ł przewodniczący m senackiej komisji nadzwy czajnej do spraw wy wiadu. Windslow przy prowadził Pietrowa do mnie. – Jak się dowiedział o złocie? Jones ze złością uniósł ręce. – Chciałby m to wiedzieć. Pietrow nie powiedział nam tego, ale przy sięgał, że może nas zabrać w miejsce, gdzie jest ukry ta reszta sztabek złota. – Wszy stkie sztabki? – Pietrow twierdził, że w rzeczy wistości majątek składał się z miliona kilogramowy ch sztabek ukry ty ch przez KGB oraz z inny ch metali szlachetny ch. Całkowita wartość to około sześćdziesiąt miliardów dolarów. – Sześćdziesiąt miliardów! – wy krzy knął Storm. – Przez duże M? – Zgadza się – odparł Jones. – To jest dopiero skarb wart odnalezienia, nie sądzisz?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
J
ones odebrał od Storma fotografie i włoży ł je z powrotem do grubej teczki, którą na powrót wsunął do sejfu w ścianie. – Dlaczego poprosił o twoją pomoc? – zapy tał Storm. – Pietrow to miliarder. Dlaczego nie wy najmie całej armii najemników? Za sześćdziesiąt miliardów mógłby kupić cały kraj. – To nie takie proste – odparł Jones. – Komu by ś zaufał, aby pomógł ci odzy skać sześćdziesiąt miliardów w złocie i metalach szlachetny ch? Płatny m zabójcom? Najemnikom? – Trafna uwaga – zgodził się Storm. – Pamiętam sprawę, którą prowadziłem dawno temu jako pry watny detekty w. Para młodziaków zamordowała rodziców za pięć ty sięcy dolarów ubezpieczenia na ży cie. Wy obraź sobie, do czego ludzie by liby zdolni, gdy by w grę wchodziło sześćdziesiąt miliardów. – Pietrow napomknął, że złoto znajduje się w jakimś odległy m miejscu, do którego bardzo trudno trafić. Potrzebuje ludzi i wy posażenia, jakie ty lko my możemy mu zapewnić. I tu pojawia się następny problem: Pietrow nie jest aż tak bogaty, jak się wszy stkim wy daje. Barkowski zamroził jego akty wa w Rosji, po ty m jak się pożarli i Pietrow uciekł z Moskwy. Nasi anality cy sądzą, że ma dostęp do zaledwie siedmiu – dziesięciu milionów. – Ty lko siedem albo dziesięć milionów – mruknął Storm. – O rany. Chy ba zaraz się rozpłaczę. – Pieniądze szy bko znikają, jeśli masz wspaniałą posiadłość w Anglii, okazałą rezy dencję na Embassy Row tu, w Waszy ngtonie, i jacht o wartości miliarda dolarów na Morzu Śródziemny m. – To jaki ty masz w ty m interes? – zapy tał Storm. – Jeśli pomożemy mu wy dostać te sześćdziesiąt miliardów, Pietrow uży je ich, aby zorganizować rewoltę przeciwko prezy dentowi Barkowskiemu. – Wojna? – Nie, ale sfinansuje marsze protestacy jne, będzie dawał łapówki urzędnikom, rozpowszechniał fałszy we informacje i w ten sposób sprawi, że prezy dentura i ży cie Barkowskiego staną się piekłem. – Czy pozby cie się Barkowskiego jest warte współpracy z Pietrowem? – zadał py tanie Storm. – Czemu nie każesz go zabić, jeśli chcecie się go pozby ć? – Już tego nie robimy. – Jasne, że nie – powiedział Storm sarkasty cznie. – Czy to znaczy, że spuściliście Pietrowa na drzewo? – Jak najbardziej, odrzuciliśmy jego propozy cję – odparł Jones. – Nie możemy już zabijać przy wódców obcy ch państw ani obalać rządów. Kongres przy jął ustawy, które zabraniają nam tego rodzaju rzeczy. To już nie są lata pięćdziesiąte czy sześćdziesiąte, kiedy można by ło zatruć
cy garo Fidela Castro. – O ile sobie przy pominam, ten numer z cy garem nie wy palił. – Ale mógł – powiedział Jones. – Kreaty wne my ślenie naszy ch ludzi. Zawsze to podziwiałem. Wróćmy jednak do złota. Są jeszcze inne powody, dla który ch nie możemy się zaangażować w poszukiwania tego skarbu. Jedna z przy czy n jest taka, że cały czas jest to własność Komunisty cznej Partii Federacji Rosy jskiej. Nawet jeśli Związek Radziecki już nie istnieje, to Partia Komunisty czna w Rosji cały czas działa. To druga pod względem wielkości partia polity czna w ty m kraju. Ci wszy scy komunisty czni dranie nie zniknęli tak po prostu jednej nocy. Zgodnie z prawem między narodowy m te pieniądze cały czas są ich własnością. I jest jeszcze jedna kwestia. Prezy dent Barkowski dał jasno do zrozumienia urzędnikom w Biały m Domu, że jakakolwiek współpraca naszego rządu z Pietrowem będzie odebrana jako akt wrogości wobec Barkowskiego i jego narodu. Ten facet może by ć szalony, ale cały czas ma pod ręką ogromny arsenał broni nuklearnej, z której większość jest wy mierzona w nasz kraj. Nie chcemy rozniecać jego paranoidalnej nienawiści do Stanów Zjednoczony ch. No i na koniec mamy problem wewnętrzny. Następnego dnia po ty m, jak w moim biurze sfotografowano tę sztabkę złota, rosy jski ambasador złoży ł nieoczekiwaną wizy tę sekretarzowi stanu i zaznaczy ł, że jakakolwiek próba odzy skania przez Stany Zjednoczone zaginionego złota będzie uznana za akt piractwa między narodowego. – Macie przeciek. Ktoś dał cy nk Rosjanom. – Zgadza się – przy taknął Jones. – Barkowski dowiedział się o naszy m pry watny m spotkaniu w moim biurze – ty m biurze – w ciągu dwudziestu czterech godzin. – Kret? – Tak, ale nie sądzę, żeby kret by ł u nas. My ślę raczej, że jest on w obozie Pietrowa. Niestety, nie mam co do tego pewności. Pomimo że Jones podał mu całą litanię argumentów, Storm umiał czy tać między wierszami. Najwy raźniej Jones chciał pomóc Pietrowowi, ponieważ Barkowski by ł niebezpieczny m szaleńcem. A czy istniał lepszy sposób pozby cia się go niż przy pomocy jednego z jego by ły ch przy jaciół? I ty, Brutusie? Wy korzy stanie majątku należącego do Partii Komunisty cznej do zniszczenia prezy denta popierającego komunistów ty lko dodawało smaczku całej intry dze. – Jeśli nie masz zamiaru pomagać Pietrowowi, to po co mówisz mi o złocie? – zapy tał Storm. – Ponieważ jesteś martwy, pamiętasz? Nikt nie będzie mógł ponosić odpowiedzialności za działania kogoś, kto nie ży je, prawda? – Ale ja jestem sam. Jones rzucił mu chy tre spojrzenie i zapy tał: – Jesteś pewien? Naprawdę wierzy sz, że ty lko ty rozpły nąłeś się w powietrzu? My ślisz, że jesteś jedy ny m człowiekiem, który zniknął? Storm dodał do siebie dwa i dwa, po czy m stwierdził: – Projekt Midas. Ta gruba teczka zamknięta w twoim sejfie – są w niej nazwiska inny ch „martwy ch” agentów, takich jak ja, zgadza się? Chcesz, żeby śmy pomogli Pietrowowi, ponieważ nasz kraj nie może sobie pozwolić na pozostawienie jakichkolwiek odcisków palców.
– Ani odcisków palców, ani śladów stóp – odparł Jones. – Absolutnie żadny ch śladów. – Wy ciągnął z szuflady biurka dużą kopertę i powiedział: – Chcę, żeby ś poleciał do Londy nu i porozmawiał z Pietrowem. Przede wszy stkim dowiedz się, kto zabił Windslowa i dlaczego. Po drugie powiedz mu, że stworzy łem ekipę, która mu pomoże. Musimy ty lko wiedzieć, gdzie jest ukry te złoto. – Wy sy pał na biurko zawartość koperty. – Tu masz paszport, gotówkę, karty kredy towe, telefon komórkowy i bilety na samolot. Agentka Showers ma zarezerwowany lot do Londy nu o osiemnastej. Jej zadaniem jest przesłuchać Pietrowa. Showers będzie twoim biletem wstępu na spotkanie z nim. Dołączy sz do niej. Już to zorganizowałem. W głowie Storma kłębiły się różne my śli. – A co z kretem? – spy tał. – Jeśli kret jest w obozie Pietrowa, nic nie możemy zrobić. Uważaj na siebie. – A jeśli to ktoś po naszej stronie, ktoś z agencji? – Ja wiem, kim jesteś, ale ty zawsze pracowałeś w terenie. Nikt inny w siedzibie głównej cię nie zna ani nie wie, że wciąż ży jesz. Skategory zowałem też projekt Midas. – To znaczy ? – zapy tał Storm. – To znaczy, że ty lko my dwaj wiemy, że jesteś w to zaangażowany. I ty le. Dla wszy stkich inny ch ludzi Derrick Storm jest duchem. Ostatnim razem, kiedy Jones by ł tak pewien tajnej operacji, wy słał Storma do Tangieru. No i wiadomo, co z tego wy nikło. – Bądź bardzo ostrożny, gdy spotkasz się z Pietrowem – mówił dalej Jones. – To, że pokazał mi złotą sztabkę, nie znaczy wcale, że możemy mu ufać. Chcę, żeby ś dowiedział się wszy stkiego na temat złota, ale musisz też pomóc agentce Showers rozwiązać sprawę porwania i morderstw. Może ona ma rację i to Pietrow kazał zabić Dulla i Windslowa, bo senator nie chciał uczestniczy ć w projekcie Midas. Może za morderstwami stoi Barkowski, bo chciał powstrzy mać Windslowa przed zaangażowaniem się w projekt Midas. A może Windslow próbował wy drzeć dla siebie większą część z ty ch sześćdziesięciu miliardów, niż Pietrow chciał mu dać. Nie ufaj nikomu. – Jak za dawny ch czasów – stwierdził Storm. – Ty lko dlatego wciąż prowadzę tajne operacje, że ufam zaledwie kilku osobom – rzekł Jones. – Czy agentka Showers wie o złocie? – zapy tał Storm. – Nie. Wie o ty m jedy nie ścisłe grono ludzi, a Showers do niego nie należy. – Nie będzie się jej podobało, że dołączę do niej w Londy nie. – Ona nie ma tu nic do gadania. Wszy stko zostało już ustalone, aczkolwiek twoja rola jest czy sto doradcza. Storm wy obraził sobie reakcję agentki Showers. To nie by ła drobna sprawa. Zamordowano senatora Stanów Zjednoczony ch i jego pasierba. Nie będzie chciała, żeby się wtrącał do śledztwa. By ła wy starczająco by stra, aby domy ślić się, że Storm jest oczami i uszami Jedidiaha Jonesa. Będzie wobec niego podejrzliwa. – Broń? – zapy tał Storm. – Dla ciebie żadnej. Będziesz podróżował z paszportem dy plomaty czny m jako Steve Mason. Będziesz udawał, że jesteś koordy natorem z ramienia Departamentu Stanu.
– Jakiś gry zipiórek w Departamencie Stanu powiedział ci, że nie mogę by ć uzbrojony ? – Żaden gry zipiórek. Rozkaz przy szedł bezpośrednio od sekretarza stanu. Tangier, pamiętasz? Od czasu tamtej wpadki inne agencje nie zgadzają się, aby nasi ludzie podszy wali się pod ich pracowników, zwłaszcza jeśli są uzbrojeni. Tangier. Prześladuje go nawet po śmierci. – A co z agentką Showers? – Nikt nie ma nic przeciwko temu, aby miała przy sobie broń osobistą – powiedział Jones. – Dam ci też list do Pietrowa. Będzie wiedział, że to ode mnie. – Obrzucił Storma świdrujący m spojrzeniem. – By łeś ostatnim fragmentem, którego potrzebowałem do projektu Midas. – Dlaczego ja? – Już ci powiedziałem, że ufam ty lko paru osobom. Tak się składa, że jesteś jedną z nich. Wierzę, że odnajdziesz te sześćdziesiąt miliardów i nie ulegniesz pokusie. – To bardzo dużo złota – powiedział Storm. – To prawda. Jeśli popełniam błąd, obdarzając cię zaufaniem, dopilnuję, aby ś fakty cznie skończy ł martwy. Odkry ł jeszcze jedną warstwę. Jones wy sy łał go na niebezpieczną misję. A mimo to Storm w dalszy m ciągu nie by ł pewien, czy Jones powiedział mu o wszy stkim. Znając go, raczej nie. Storma czekało zatem o wiele więcej warstw, więcej zaskoczeń, zwrotów akcji, a gdy w grę wchodziło sześćdziesiąt miliardów dolarów, również więcej morderstw. Tego by ł pewien.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
D
errick Storm zajął miejsce w barze znajdujący m się dokładnie naprzeciwko wejścia numer 21 na między narodowy m lotnisku Waszy ngton-Dulles, tak że plecami opierał się o ścianę i widział wszy stkich wchodzący ch i wy chodzący ch. Z agentką Showers miał się spotkać o siedemnastej. Przy by ł tutaj o szesnastej trzy dzieści. W jego fachu zawsze lepiej by ło by ć na miejscu wcześniej, nawet jeśli chodziło jedy nie o złapanie samolotu do Londy nu w towarzy stwie agentki FBI. Ledwo zdąży ł usiąść, do baru weszła April Showers. Ona też przy jechała wcześniej. Podobało mu się to. Obserwując, jak przeczesuje wzrokiem poczekalnię, uświadomił sobie ponownie, jaka jest atrakcy jna. Showers miała na sobie ciemnoszary kostium składający się ze spodni i krótkiego żakietu, a pod nim jedwabną bluzkę w kolorze złamanej bieli i czarną koszulkę. Wy glądała olśniewająco. Prześlizgiwała się właśnie ostrożnie przez plątaninę krzeseł i stolików pozajmowany ch przez podróżny ch, którzy radośnie korzy stali z promocji, zamawiając dwa drinki w cenie jednego. – Witam, panno Showers – odezwał się Storm, podnosząc się uprzejmie ze swojego miejsca. Miała z sobą jedy nie plecak. – Gdzie jest twój bagaż? – zapy tał. – Nie znam żadnej kobiety, która by podróżowała bez bagażu. – A gdzie jest twój? – odpowiedziała py taniem. Wskazał wzrokiem leżący obok niego plecak. Oboje zdali bagaż do odprawy nie ty lko dlatego, że tak by ło wy godniej. Nie by liby w stanie bły skawicznie zareagować w sy tuacji alarmowej, gdy by dźwigali z sobą walizki. – Czego się napijesz, laleczko? – zapy tała piersiasta kelnerka w kabaretkach. Jej twarz pokry wała gruba warstwa makijażu. – Dla mnie dietety czna cola jakiejkolwiek marki – powiedziała Showers. – Ja wezmę piwo z beczki. – Świetny wy bór, przy stojniaku – rzuciła kelnerka i mrugnęła do niego. Gdy odeszła, Showers oznajmiła: – Zamawiasz cokolwiek, co mają w beczce, a ona chwali twój wy bór. Na pewno uwielbiasz, gdy kobiety z tobą flirtują. – A ty nie – odparł. Zabrzmiało to jak py tanie. – Co ja nie? Nie lubię, gdy ktoś z tobą flirtuje? Czy twierdzisz, że ja z tobą nie flirtuję? – Jedno i drugie. – Nie bądź głupi – odpowiedziała. – Ta kelnerka po prostu liczy na napiwek.
– Będę pamiętał, aby jej powiedzieć, że ty płacisz rachunek. Kelnerka wróciła z napojami i najpierw obsłuży ła Storma. – Proszę bardzo, kochanie – powiedziała do niego, po czy m bez słowa z głośny m pluskiem postawiła przed Showers colę na serwetce. – Bardzo dziękuję – odparł Storm z promienisty m uśmiechem. – Przy okazji, moja przy jaciółka zapłaci rachunek. – Dziewczy na, która stawia ci drinki – skomentowała kelnerka. – Uważaj, może chce czegoś w zamian. – On nie jest moim chłopakiem – powiedziała z oburzeniem Showers. – Ty m gorzej dla ciebie – odparła kelnerka. Gdy oddaliła się na ty le, że nie mogła ich sły szeć, Showers warknęła: – Guzik dostanie, a nie napiwek. Storm wy glądał na zadowolonego z siebie. Podobała mu się agentka Showers. Ona zaś przeszła do spraw zawodowy ch, mówiąc: – Skontaktowałam się ze Scotland Yardem, wy ślą łącznika, aby spotkał się z nami na Heathrow i zabrał nas do ich siedziby na odprawę doty czącą Iwana Pietrowa. – Dzięki, ale rezy gnuję z części powitalnej na lotnisku, spotkamy się później w hotelu. Możesz mi zdać relację. – Ja mogę ci zdać relację? – odpowiedziała i się najeży ła. – Pamiętaj, że to ty włóczy sz się ze mną. Nie muszę ci zdawać żadny ch relacji. – Masz rację – odparł Storm, dając jej wy grać. – Ale wy daje mi się, że powinienem raczej trzy mać się w cieniu. Zastanowiła się nad ty m przez chwilę i powiedziała: – Chy ba masz rację. Ale musiałam powiadomić Scotland Yard. To standardowa procedura w przy padku, kiedy grupa stróżów prawa składa wizy tę w obcy m kraju, aby kogoś przesłuchać. Liczę jednak na to, że Anglicy mają wy starczająco zdrowego rozsądku, aby trzy mać języ k za zębami na temat naszego przy jazdu. – Bardzo wątpliwe – powiedział Storm. – Dlaczego? Bo są glinami? – Oczy wiście, że nie. Uwielbiam policję, zwłaszcza kobiety w mundurach i z pałkami – odpowiedział, szeroko się uśmiechając. Agentka Showers spojrzała na niego spode łba. – Jestem podejrzliwy dlatego, że to sprawa na wy sokim szczeblu, a Iwan Pietrow jest znany na cały m świecie – wy jaśnił. – Wiadomość o twoim przy jeździe do Anglii w celu przesłuchania go pojawi się we wszy stkich serwisach informacy jny ch, jeśli to wy cieknie. – Rozmawiałam na ten temat z szefostwem – odparła. – Zapewnili mnie, że agencja i Scotland Yard blisko z sobą współpracują. Oskarży li mnie wręcz, że my ślę jak ktoś, kto pracuje dla Jedidiaha Jonesa, a nie jak glina. Płaszcz i szpada, a nie prawdziwa praca policy jna. – Prawdziwa praca policy jna – powtórzy ł Storm. – Podoba mi się, jak to spły nęło z twoich ust. – Nie jestem pry watny m detekty wem ani jedny m z kontraktowy ch „naprawiaczy ” Jonesa.
I cały czas nie wiem, kim ty naprawdę jesteś ani co dla niego robisz, ale wątpię, czy masz zamiar mi to wy jawić. Mam rację? – Dedukcja będąca rezultatem prawdziwej pracy policy jnej – odpowiedział Storm, unosząc piwo w kpiący m toaście. – Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć – mówiła dalej Showers. – Powiedziałam moim przełożony m, że robią błąd, wy sy łając cię tutaj. – Zdziwiłby m się, gdy by ś tak nie powiedziała. – Nic do ciebie nie mam. Nawet dajesz się lubić. – Daję się lubić? A nie jestem uroczy ? – Powiedziałam, że nie chcę, aby ś mi towarzy szy ł, bo jesteś kowbojem. Nie przestrzegasz żadny ch zasad, a to znaczy, że nie mogę ci ufać. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy – gdy senator Windslow zażądał, aby włączy ć cię do śledztwa w sprawie porwania – wy łoży łam na stół wszy stkie karty. By łam wobec ciebie całkowicie uczciwa i traktowałam cię jak profesjonalistę. Ale ty nie by łeś ze mną szczery. Nie traktowałeś mnie jak profesjonalistki. Ukry wałeś przede mną informacje. – Masz rację – powiedział Storm. – Fakty cznie ukry wałem przed tobą informacje. – Przy najmniej w tej kwestii jesteś szczery. Chodzi mi o to, że nie wiem, jak mamy współpracować, jeśli nie mogę ci ufać. Nie mam też pewności, czy w tej chwili jesteś ze mną szczery. – Rozumiem, ale przez całe ży cie pracuję z ludźmi, którzy nie mówią mi prawdy i ukry wają przede mną wiele rzeczy. Pracowałem nawet z ludźmi, którzy chcieli mnie zabić. – Nie dziwię się – powiedziała z kamienną twarzą. – Można to jednak jakoś wszy stko obejść i wy konać powierzone zadanie. – Jak? Zwłaszcza jeśli nie trzy masz się żadny ch zasad? – Nie ufam zasadom. Ale ufam mojemu insty nktowi i temu, co mówi mi na temat osób, z który mi pracuję. Zasady mogą cię zabić. – Tak samo jak łamanie ich. – Agentko Showers, czy miałaś kiedy kolwiek przy godę na jedną noc? – zapy tał Storm. Westchnęła i powiedziała: – Próbuję rozmawiać jak dorosły z dorosły m. – To nie jest może najlepsza analogia, ale wy słuchaj mnie, proszę. Jeśli poznajesz kogoś w barze i lądujecie razem w łóżku, to masz pewne oczekiwania, może nawet jakieś wy magania, ale nie zakochujesz się w tej osobie i nie dzielisz się z nią najbardziej inty mny mi sekretami, nawet jeśli robicie coś bardzo inty mnego. Nie obdarzasz jej też zaufaniem na wy rost. Robisz ty lko, co masz do zrobienia, i ruszasz dalej. I tak samo jest z pracą. – Uśmiechnął się, najwy raźniej bardzo zadowolony z tego wy jaśnienia. – Dostaję zawrotu głowy od twojej logiki. Czy przy goda na jedną noc oznacza dla ciebie ty lko ty le? – zapy tała, unosząc brew. – Robotę do wy konania? A potem ruszasz dalej? – I nie czekając na jego odpowiedź, dodała: – Domy ślam się, że jest to jedna z różnic między nami, i dlatego ja
pracuję dla FBI, a ty dla Jedidiaha Jonesa. – Teraz ja dostaję zawrotu głowy – odparł, przedrzeźniając ją. – W czasie studiów chciał mnie zwerbować agent CIA. Powiedział, że ludzie, którzy pracują dla agencji, nie muszą przestrzegać prawa Stanów Zjednoczony ch podczas zagraniczny ch podróży. Chełpił się, że pracownik CIA może kłamać, oszukiwać, kraść, włamy wać się do mieszkań, nawet zabijać. Nie podlega żadny m regułom. Chciał, żeby właśnie tacy ludzie pracowali dla niego. Ludzie, który m się wy daje, że stoją ponad prawem. Ludzie tacy jak ty. – Po prostu by ł z tobą szczery – powiedział Storm. – Jak mawiała moja matka: „Aby usmaży ć omlet, musisz rozbić kilka jajek”. – Dokończy ł piwo i przy wołał kelnerkę. – Nie należę do osób, które sprzeniewierzają się zasadom moralny m po przekroczeniu granicy Stanów Zjednoczony ch – odparła Showers. – I jeszcze jedno. Nie miewam przy gód na jedną noc, więc nie wy obrażaj sobie zby t wiele podczas naszej podróży. – Przy tobie zawsze wiele sobie wy obrażam – odpowiedział. – Idę do toalety – rzekła April. – Spotkamy się w samolocie. – Ty lko się nie pomy l i nie wejdź do męskiej – powiedział, uśmiechając się znacząco. – Robię to ty lko wtedy, gdy muszę cię ratować – odparła, odchodząc. Zauważy ł, że nie zostawiła napiwku. – Przy jaciółka sprawia kłopoty ? – spy tała kelnerka, podchodząc do jego stolika. – Jest trochę spięta. – I za chuda. – Kelnerka nachy liła się, stawiając przed nim jeszcze jedno piwo, i mrugnęła do niego. – To na koszt firmy. Mam na imię Eve. Wiesz, jak ta dziewczy na, która zjadła jabłko. Wpadnij, gdy będziesz wracał stamtąd, gdzie teraz lecisz. – Odeszła powoli, tak aby miał na co popatrzeć. Pracownik obsługi odprawiający pasażerów ogłosił przez głośnik, że wzy wa wszy stkich na pokład samolotu do Heathrow. Posiadacze biletów pierwszej klasy rzucili się do przodu. Klasa biznesowa by ła następna. Storm sprawdził swój bilet pierwszej klasy, ale nie ruszy ł się z miejsca. Nie chciał wsiadać do samolotu zby t wcześnie. Gdy by to zrobił, wszy scy pasażerowie, którzy weszliby po nim na pokład, widzieliby jego twarz, idąc powoli wzdłuż przejścia, szukając swoich miejsc i wkładając bagaż do schowków. Storm chciał wejść na pokład jako ostatni. Chciał usiąść jak najbliżej przodu samolotu i chciał wy siąść z niego jako pierwszy. W ten sposób miał możliwość obserwacji pozostały ch pasażerów bez zwracania na siebie uwagi. Gdy wszy stko wskazy wało na to, że w przejściu by li już ostatni pasażerowie, Storm rzucił na stół dziesięć dolarów napiwku i skierował się do bramki. Nie widział nigdzie Showers i zastanawiał się, gdzie się podziewała. – Witamy na pokładzie – powiedział kontroler, biorąc od niego bilet. – Och, ma pan bilet pierwszej klasy. Mógł pan wsiąść wcześniej. – Zew natury. – Pochy lił się, aby zasznurować but, celowo opóźniając wejście do samolotu. Gdzie by ła Showers? Usły szał za sobą szy bkie kroki.
– Mam bilet – zabrzmiał kobiecy głos, ale to nie by ła Showers. Storm wy chwy cił wy raźny rosy jski akcent. – Wy gląda na to, że ma pan troje spóźnialskich – powiedziała Showers, podchodząc do bramki. – Tak – odparł kontroler. – I cała trójka ma miejsca w pierwszej klasie. Co za zbieg okoliczności. – W rzeczy samej – przy taknął Storm.
ROZDZIAŁ ÓSMY
S
torm zorientował się w momencie, gdy ją zobaczy ł i usły szał rosy jski akcent. Miała około trzy dziestki, nosiła wy godne buty, obcisłe dżinsy i ciemnoszary sweter narzucony na głęboko wy ciętą szarą koszulę w szerokie paski, której dół wy stawał z ty łu. Na ręku miała profesjonalny kobiecy zegarek do nurkowania. Nie nosiła biżuterii, ale jej talię zdobił cienki srebrny pasek. Mężczy zna podejrzewał, że w jej zadbany ch rękach mogła to by ć całkiem skuteczna garota. Na oko miała metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i waży ła jakieś pięćdziesiąt cztery kilogramy. Jej długie czarne włosy by ły ściągnięte do ty łu, odsłaniając nieskazitelną złotawą skórę. Cienkie brwi perfekcy jnie podkreślały ciemne oczy. Storm wiedział, że szefowie SWR (Służby Wy wiadu Zagranicznego Rosji) – spadkobierczy ni radzieckiej KGB – by li zdania, że kobiety nie są wy starczająco silne emocjonalnie, aby zostać czy nny mi agentkami. Zamiast tego rosy jskie służby wy wiadowcze uży wały ich podczas tajny ch misji jako sekretarek, kurierów, czasami też jako prosty tutek. Wy sy łano je również za granicę jako nielegalne imigrantki, dając im fałszy wą tożsamość, aby zakorzeniły się w lokalny m środowisku wrogich krajów i stopniowo wy pracowały sobie odpowiednią pozy cję do szpiegowania. Ale nigdy nie uży wano ich jako żołnierzy Wy mpieła ani służb ochrony. Jeśli Storm się nie my lił, ta kobieta nie by ła rodowitą Rosjanką, ale pochodziła z jednej z by ły ch republik radzieckich, w który ch służby wy wiadowcze nie podzielały przesadnie szowinisty cznego podejścia Moskwy. Podejrzewał, że pracowała dla Iwana Pietrowa. Nocny lot przebiegł spokojnie. Niestety, Stormowi przy padło w udziale miejsce obok dość pulchnej kobiety w średnim wieku, która usnęła naty chmiast po wy piciu czterech lampek rieslinga i zaczęła chrapać przez otwarte usta. Storm wy siadł z samolotu naty chmiast po wy lądowaniu, mając na oku zarówno spóźnioną pasażerkę, jak i agentkę Showers. Po odprawie celnej dał nura do lokalu firmowego linii lotniczy ch Virgin Atlantic, gdzie w jedny m z odosobniony ch pomieszczeń skorzy stał z laptopa, aby wy słać do Langley fotografię pasażerki. Zrobił jej zdjęcie komórką podczas lotu między konty nentalnego, gdy wstała z miejsca, aby udać się po obiedzie do toalety. Program agencji do rozpoznawania twarzy zidenty fikował ją w kilka sekund. Antonia Nad by ła dawny m członkiem Batalionu Operacji Specjalny ch w siłach zbrojny ch Chorwacji. BSD, bo pod taką nazwą by ła znana ta organizacja, specjalizował się w desantach powietrzny ch i walkach wręcz za linią wroga. Zaliczano go do najbardziej szanowany ch na świecie jednostek sił specjalny ch. Nad odeszła z armii chorwackiej rok temu, aby podjąć pracę w przedsiębiorstwie PROTEC, firmie ochroniarskiej z siedzibą w Londy nie. Zatem dobrze odgadł. Musiała pracować dla Pietrowa. Storm popatrzy ł na zegarek. Do tej pory zarówno Showers, jak i Nad na pewno już opuściły Heathrow. Ruszy ł w kierunku wy poży czalni samochodów na lotnisku i godzinę później zaparkował
przed hotelem Marriott przy Park Lane, naprzeciwko Hy de Parku. Storm nigdy nie rozumiał, dlaczego Amery kanie podczas swoich podróży zagraniczny ch rezerwują pokoje w amery kańskich hotelach. To zupełnie jakby w Pary żu iść do McDonalda. Ale ktoś z administracji rządowej, kto dokony wał rezerwacji, załatwił im sąsiadujące pokoje właśnie w Marriotcie. Showers jeszcze nie zameldowała się w hotelu, gdy ż wciąż by ła na odprawie w Scotland Yardzie. Storm postanowił, że poszuka sobie pokoju gdzie indziej. Objechał okolicę, aż zauważy ł przy tulny pensjonat znajdujący się kilka przecznic od hotelu. Wiekowa właścicielka w staroświeckiej recepcji powiedziała, że ma jeden wolny pokój, wy najął go więc za gotówkę. Jones uprzedził go, aby nikomu nie ufał. Stosował się do jego rady. Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze budy nku, który wchodził kiedy ś w skład ekskluzy wnej zabudowy szeregowej w Hy de Parku, charaktery zującej się przestronny mi pokojami. Ale to by ło jeszcze w czasach, kiedy słońce nigdy nie zachodziło nad imperium bry ty jskim. Później budy nek został podzielony na mniejsze pomieszczenia, wielkości mniej więcej podwójnego łóżka. Zdarzało mu się już mieszkać w gorszy ch miejscach. Tu by ło czy sto i miał dostęp do internetu. A co najważniejsze, nikt nie wiedział, że tu jest. Zanim Storm opuścił Langley, zgromadził wszy stkie zdjęcia z miejsca zbrodni zrobione przez FBI. Siedząc przy dębowy m biurku z połowy dziewiętnastego wieku, które stało przy oknie wy chodzący m na ulicę, przeglądał zdjęcia, zatrzy mawszy się w momencie, gdy dotarł do kompletu fotografii zrobiony ch na dachu siedziby policji Kongresu, gdzie ukry wał się snajper. Strzelec uży ł paczki cukru, aby podeprzeć lufę ważącego prawie pięć kilogramów karabinu Dragunowa. Opakowanie by ło łatwo dostępny m rekwizy tem, który nie wzbudziłby niczy ich podejrzeń, jeśli ktoś by go z nim zobaczy ł. Taką broń jak karabin SWD można by ło bez problemu rozłoży ć na części i schować w teczce. Lufa karabinu by ła wy posażona w specjalny tłumik płomieni, który pomógł ukry ć lokalizację strzelca, ograniczając bły sk wy strzału. Ale nie miała tłumika dźwięku. To oznaczało, że snajper nie przejmował się odgłosem wy strzału. Jak wszy scy profesjonaliści, zabójca wiedział, że w chwili naciśnięcia spustu rozlegną się dwa odgłosy. Początkowy huk wy strzału – wy buch z lufy – zmiesza się z hałaśliwy mi odgłosami ruchu ulicznego wokół budy nku siedziby policji. Drugim odgłosem będzie uderzenie dźwięku przy pominające trzask, jaki wy daje kula niesiona podmuchem powietrza. Pocisk wy tworzy za sobą falę dźwiękową. Jeśli ktokolwiek usły szy trzask, spojrzy przed siebie w kierunku, w jakim zmierza pocisk, a nie do ty łu, do miejsca, skąd został wy strzelony. Snajper nie musiał uży wać tłumika. Liczy ł się jedy nie bły sk z lufy, zwłaszcza o zmierzchu. Storm obejrzał zdjęcia budy nku Dirksena wy konane z miejsca, z którego strzelał snajper. Odległość wy nosiła jakieś cztery sta metrów, ty le ile długość czterech boisk do futbolu, czy li około ty siąca dwustu stóp. Storm wiedział, że karabin SWD jest najbardziej skuteczny na odległość od sześciuset do ty siąca trzy stu metrów, inny mi słowy od ty siąca dziewięciuset siedemdziesięciu stóp do czterech ty sięcy dwustu siedemdziesięciu stóp, co oznaczało, że śmiertelny strzał oddano ze znacznie bliższej odległości niż podczas walki. Dla strzelca wy borowego to by łby łatwy strzał. Wziął do ręki zdjęcie karabinu SWD i dokładnie obejrzał broń. Zazwy czaj kolba karabinu by ła
wy konana z drewna, z wy cięty m w środku otworem, aby broń by ła lżejsza. Ktoś zmody fikował karabin ze zdjęcia, dodając do niego krótszą jednolitą drewnianą kolbę. Dlaczego? Storm odłoży ł zdjęcia na bok, wy ciągnął się na łóżku i pilotem włączy ł wiszący pod sufitem telewizor. Przeskakiwał po kanałach, aż trafił na 24-godzinny serwis informacy jny BBC. Nieoczekiwanie zobaczy ł na ekranie agentkę Showers. Towarzy szy ł jej umundurowany policjant i mężczy zna, którego przedstawiono jako detekty wa ze Scotland Yardu. Spiker powiedział: – FBI wy słało do Londy nu swoich agentów, aby przesłuchali rosy jskiego oligarchę, Iwana Pietrowa, w ramach śledztwa prowadzonego w sprawie niedawnego zabójstwa senatora Stanów Zjednoczony ch, Thurstona Windslowa. Senator został zabity w swoim biurze na Kapitolu w Waszy ngtonie przez snajpera, który wciąż pozostaje na wolności. Agentka FBI April Showers odmawia komentarzy, ale dobrze poinformowane źródła donoszą BBC, że FBI interesuje się Pietrowem ze względu na jego bliskie stosunki z zamordowany m senatorem. Zgodnie z wcześniejszy mi obawami Storma i Showers, ktoś w Scotland Yardzie dał cy nk bry ty jskiej prasie o ich przy jeździe. Showers płaciła cenę za postępowanie zgodnie z zasadami.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
T
elefon komórkowy, który dostał od Jonesa, zadzwonił tuż po dwunastej w południe czasu londy ńskiego, budząc go z krótkiej drzemki. – Zostaliśmy zaproszeni na podwieczorek do Iwana Pietrowa – odezwała się Showers. – Musiał by ć pod wrażeniem twojego wy stępu w BBC. – Wy nająłeś samochód? – spy tała, ignorując jego uwagę. – Dojazd do posiadłości księcia Madisonu w okolicy Gloucester zajmie nam jakieś dwie godziny. – Twoi koledzy w Scotland Yardzie nie zaoferowali podwózki? – Cały dzień masz zamiar to powtarzać? – Prawdopodobnie tak – odrzekł. – Spotkamy się za dziesięć minut przed hotelem. – Mogę po prostu zapukać do twoich drzwi, gdy będę gotowa – powiedziała. – Mieszkamy w sąsiednich pokojach, prawda? – Wy szedłem pozwiedzać. Zabiorę cię sprzed głównego wejścia. Przez chwilę Storm zastanawiał się, czy nie ma czasem zby t wielkiej paranoi. Może reagował przesadnie z powodu Tangieru. Ale nic nie mógł na to poradzić. Podczas poby tu w Anglii nie mógł ani na chwilę stracić czujności. Starszy mężczy zna siedzący na ławce w Hy de Parku i czy tający „Timesa” mógł w ogóle nie czy tać gazety. Idąca za nim po chodniku kobieta z psem wcale nie wy prowadzała psa. „Nie ufaj nikomu”, powiedział Jones. To by ła jego mantra. Wy najął model Vauxhall Insignia, gdy ż wy produkowany w Niemczech samochód, podobny do Buicka Regala, by ł tak popularny w Anglii, jak Honda w Stanach. Nie będzie zwracać uwagi. Inna sprawa, że po debiucie Showers na antenie BBC ich przy jazd nie by ł już tajemnicą. Showers wy szła z hotelu ubrana w elegancki szary kostium, niosąc w ręku lekki żakiet i aktówkę. Storm wprowadził do GPS-a w samochodzie adres posiadłości księcia Madisonu. Jadąc przez zatłoczone londy ńskie ulice, spoglądał w ty lne lusterko. W końcu wy jechali na autostradę M40, główną arterię komunikacy jną, którą udali się na zachód w kierunku Gloucester. Jakieś pięć kilometrów za Londy nem Storm zauważy ł czarnego mercedesa, który czaił się dwa samochody za nimi. – Czego dowiedziałaś się w Scotland Yardzie? – zapy tał. – Powiedzieli mi, że Pietrow ma problemy finansowe. Rosjanie zamrozili w Moskwie większość jego fortuny. Storm skupił się na obserwacji mercedesa. Showers kartkowała streszczenie z odprawy o Pietrowie. Kiedy głos z GPS-a oznajmił, że znajdują się zaledwie półtora kilometra od zjazdu na drogę prowadzącą do posiadłości księcia Madisonu, Storm znienacka wcisnął hamulec i zaczął się wlec żółwim tempem. Wściekli kierowcy wokół nich trąbili i gwałtownie ich wy mijali. Kierowca mercedesa początkowo również zwolnił, ale potem zdał sobie sprawę, że Storm go
sprawdza. Jeśli zwolni, stanie się oczy wiste, że mercedes śledzi vauxhalla. Gdy mercedes dodał gazu i wy przedził ich, Showers podniosła wzrok znad papierów. – Też ich zauważy łam, jak ty lko wy jechaliśmy z Londy nu. Dobra robota. Mercedes miał przy ciemniane szy by, ale gdy ich mijał, Storm uniósł dwa palce, robiąc znak pokoju. Przy puszczał, że pasażerowie pokazali mu środkowy palec. Showers zanotowała numer rejestracy jny, za pomocą komórki połączy ła się z bazą dany ch FBI w Waszy ngtonie i wprowadziła dane do sy stemu. Wóz by ł zarejestrowany na ambasadę Federacji Rosy jskiej w Londy nie. – Wy gląda na to, że Ruscy wszędzie cię śledzą – stwierdził Storm. – Musi im sprawiać przy jemność oglądanie cię od ty łu. Showers westchnęła. Minutę później dojechali do strzeżonej bramy posiadłości księcia Madisonu. Dwóch strażników, który ch naszy wki na czarny ch beretach wskazy wały, że są pracownikami firmy PROTEC, sprawdziło ich paszporty i pozwoliło im jechać dalej. – Zauważy łaś, że są uzbrojeni? – zapy tał Storm, gdy vauxhall podskakiwał na wy sadzanej kocimi łbami drodze do rezy dencji. – W Anglii nazy wa się ich ochroną osobową – odparła Showers. – Tak, widziałam ich broń. – Niezależnie od tego, jak się ich nazy wa, ochroniarze w Anglii nie powinni by ć uzbrojeni. Może powinnaś zadzwonić do kolegów w Scotland Yardzie i zgłosić, że ci tutaj łamią zasady. Showers zignorowała ten docinek. – Według moich informacji rezy dencja znajduje się jakieś osiem kilometrów stąd – powiedziała. – Cała posiadłość zajmuje teren o powierzchni dziesięciu ty sięcy akrów. Posesję zbudowano w ty siąc pięćset trzy dziesty m drugim roku z kamieni z pobliskiego kamieniołomu i zaprojektowano tak, aby pokazać ogromne bogactwo księcia Madisonu. – W jaki sposób spadkobiercy księcia ją stracili? – zapy tał Storm. – Niewłaściwe lokaty w funduszach powierniczy ch i obstawianie w londy ńskich kasy nach – odrzekła. – Coś w twoim sty lu. Przed nimi wy łonił się trzy piętrowy budy nek. Nad każdy m oknem widniała wy rzeźbiona w marmurze podobizna jelenia i tarcza herbowa księcia. Na zewnątrz czekali na nich mężczy zna i kobieta. Storm rozpoznał Antonię Nad, współpasażerkę z nocnego lotu. – Nazy wam się Georgij Lebiediew – przedstawił się mężczy zna, wy ciągając do nich rękę, gdy wy siedli z wy najętego samochodu. – Agentkę Showers rozpoznaję z wiadomości BBC. Twarz Showers pokry ła się rumieńcem. – Tak, stała się tutaj znana. Spodziewam się, że lada dzień zostanie zaproszona przez samą królową – powiedział Storm. Następnie przedstawił się jako Steve Mason z Departamentu Stanu. – Jest tutaj jedy nie jako doradca – dorzuciła Showers tonem wy jaśnienia. – Widziany, ale nie sły szany. – A to jest Antonia Nad, szefowa ochrony – powiedział Lebiediew.
– Wiem – odrzekł Storm. – Przy lecieliśmy dziś rano ty m samy m samolotem z Waszy ngtonu. – Nie zauważy łam – odpowiedziała Nad. Kłamała. – Ja też nie – stwierdziła Showers. Ona również kłamała. – Zawsze zauważam piękne kobiety – powiedział Storm. On nie kłamał. Antonia obdarzy ła Storma lekkim uśmiechem. W kaburze przy piętej do paska miała półautomaty czny pistolet CZ P-01, co nie uszło jego uwagi. – Wy dawało mi się, że w Anglii nielegalne jest noszenie broni przez ochronę osobową – stwierdził. – To całkowicie niezgodne z prawem – przy znał Lebiediew – ale zgodnie ze stary m prawem angielskim szlachcic, na przy kład książę, jest władny uzbroić swoich ry cerzy dla ochrony swoich ziem i chłopów pańszczy źniany ch. Rzecz jasna, pan Pietrow nie jest księciem, ale kiedy kupił tę posiadłość, udało nam się przekonać spadkobierców księcia do podpisania dokumentu dającego nam przy zwolenie na noszenie broni podczas naszego poby tu na ty m terenie. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy dałoby się to obronić przed sądem, gdy by ktoś złoży ł skargę, ale nikt tego nie zrobił. – Czy to oznacza, że panna Nad jest ry cerzem? – zapy tał Storm, patrząc w ciemne oczy Antonii. – To znaczy, że mogę pana zastrzelić, jeśli będzie to konieczne – odrzekła. Lebiediew poprowadził ich w kierunku rezy dencji. Po drodze Showers powiedziała: – Nie zdawałam sobie sprawy, że rosy jscy oligarchowie mają zwy czaj organizowania angielskiego podwieczorku. – Proszę nie nazy wać go oligarchą – odparł Lebiediew. – W Rosji to nie jest komplement. I proszę nie zakładać, że skoro jesteśmy Rosjanami, to pijemy ty lko wódkę. – Nie chciałam pana urazić – oświadczy ła Showers. – Wolałby m raczej wy pić kieliszek dobrej Putinki niż angielską herbatę – wtrącił się Storm. – O, widzę, że zna się pan na rosy jskich wódkach – odrzekł Lebiediew. – Z pewnością znajdziemy dla pana trochę Putinki. – Podejrzewam, że pan Pietrow gustuje raczej w trunku w rodzaju Kauffmana – popisy wała się Showers. – Najpierw wy mieniacie państwo najpopularniejszą wódkę w Moskwie, a potem najdroższą. Poproszę jednego ze służący ch, aby nalali wam po kieliszku, żeby sprawdzić, czy wasze podniebienie dorównuje wiedzy. – Ja dziękuję – odmówiła Showers. – W pracy ograniczam się do napojów bezalkoholowy ch. Herbata w zupełności wy starczy. – To ja wy piję jej kieliszek – powiedział Storm. Przeszli przez ogromną jadalnię i opuścili rezy dencję, wchodząc do ogrodu.
– Zaprosiliśmy państwa na ty powy angielski podwieczorek, czy li małą przekąskę – powiedział Lebiediew. – Jest jeszcze druga odmiana, bardziej w sty lu wy stawnej kolacji. – Nie widzę pana Pietrowa – stwierdziła Showers. – Wkrótce do nas dołączy. Proszę zająć miejsca. Usiedli po przeciwny ch stronach podłużnego stołu przy kry tego biały m lniany m obrusem. Miejsce u szczy tu stołu pozostało wolne. Storm zauważy ł też, że stojące tam krzesło by ło większe od pozostały ch, tak by pasowało do obwodu w pasie Pietrowa. Trzej mężczy źni w oficjalny ch strojach przy nieśli srebrne tace ze świeży mi truskawkami zanurzony mi w czekoladzie, miniaturowy mi kanapeczkami z jajkiem i ciepłe bułeczki ze śmietanką Devonshire. Antonia Nad i Storm nic sobie nie nałoży li, ale Showers i Lebiediew skorzy stali z poczęstunku. Czwarty służący nalał kobietom herbaty, a dla mężczy zn przy niósł kieliszki do wódki. Iwan Pietrow wszedł do ogrodu przez boczne drzwi rezy dencji. – Proszę nie wstawać – powiedział. – Przepraszam za spóźnienie, ale gdy prowadzi się interesy w różny ch strefach czasowy ch, trudno jest utrzy my wać normalny rozkład dnia. – Zauważy ł stojące na stole kieliszki. – O! Cieszę się bardzo, że nasi amery kańscy przy jaciele nie mają bzika na punkcie angielskiej trady cji. Ale jestem zaskoczony, że nie poprosił pan o importowane piwo, panie Mason. Wzmianka o piwie oznaczała, że kazał Nad go sprawdzić. Czy podejrzewali też, że nie nazy wa się Steve Mason i nie pracuje dla Departamentu Stanu? – Pan Lebiediew zaproponował konkurs – wy jaśnił Storm. – W jedny m kieliszku jest Kauffman, a w drugim Putinka. – Wchodzę w to – powiedział Pietrow. – Ale najpierw py tanie: czy jest pan hazardzistą? – Jaka jest stawka? – Ja jestem ogromnie bogaty, a pan, obawiam się, ży je z rządowej pensji – chełpił się Pietrow. – W jaki sposób możemy grać fair? Oto moja propozy cja: postawię wszy stkie funty bry ty jskie, jakie mam przy sobie, przeciwko funtom w pańskim portfelu. W ten sposób żaden z nas nie będzie znał prawdziwej wartości nagrody, dopóki nie wy gramy. To będzie część zabawy. – Dobrze – zgodził się Storm. Obaj mężczy źni jednocześnie sięgnęli po pierwszy kieliszek wódki i przełknęli jego zawartość. – Jestem pewien, że w pierwszy m kieliszku by ł Kauffman – powiedział Pietrow, oblizując wargi. – Zgadzam się – potwierdził Storm. Pietrow kazał służącemu nalać drugą kolejkę. I ponownie Pietrow pierwszy opróżnił oby dwa kieliszki. – Ty m razem Kauffman by ł w drugim kieliszku – powiedział. – A ja się ty m razem nie zgodzę – stwierdził Storm. Wszy scy popatrzy li na służącego. – Do którego kieliszka nalałeś Kauffmana? – spy tał Pietrow. W oczach mężczy zny pojawił się lęk.
– No już, człowieku – nalegał Pietrow. – Powiedz uczciwie. Nie wy rzucę cię z pracy. Ani nie wy batożę. – Wy szczerzy ł zęby w uśmiechu. – Powiedz nam, w który m kieliszku by ł Kauffman. – Pański gość dobrze odgadł, proszę pana. Nalałem Kauffmana do pierwszego kieliszka. W drugim by ła Putinka. Pietrow zaczął się śmiać. – A więc wy gry wasz, przy jacielu. – Sięgnął do kieszeni sty lowej mary narki i wy ciągnął skórzany portfel. – Niestety, nigdy nie noszę przy sobie gotówki – powiedział. – Ani funtów bry ty jskich, ani dolarów amery kańskich, ani rosy jskich rubli. Nic. Proszę samemu zobaczy ć. – Otworzy ł portfel, ukazując tuzin ekskluzy wny ch kart kredy towy ch, ale ani jednego banknotu. – To dlatego, że mam ludzi, którzy płacą wszy stkie moje rachunki, gdy ty lko opuszczam posiadłość. To jedna z zalet by cia bogaty m. Nigdy nie doty kasz gotówki. Przy kro mi bardzo, ale nic pan nie wy gry wa. – Ty lko prawo do przechwalania się – powiedział Storm. – A ja co by m wy grał? – spy tał Pietrow. Storm wy ciągnął swój portfel. Widniał w nim gruby plik banknotów. – O, ma pan szczęście – rzekł Pietrow, spoglądając na gotówkę. – Niezupełnie – odparł Storm. Wy jął jeden z banknotów. – Nasz zakład by ł o funty bry ty jskie przeciwko funtom bry ty jskim, a cała moja waluta to dolary amery kańskie. Wy gląda na to, że oby dwaj próbowaliśmy przechy trzy ć siebie nawzajem. – Trafiony ! – stwierdził Pietrow. Uniósł w górę trzeci kieliszek wódki i powiedział: – Za wstrieczu! – To znaczy... – zaczął tłumaczy ć Lebiediew. – Za nasze spotkanie – przerwała mu Showers. – Zna pani rosy jski, moja droga? – spy tał Pietrow. – Ty lko parę słów. Wy starczy, aby by ć niebezpieczną. – W rzeczy samej – przy znał Pietrow. Storm zauważy ł, że Nad nic nie piła. – Nie lubi pani wódki ani herbaty ? – zapy tał. – Może w takim razie kieliszek rakii? – Tego drinka nie znam – stwierdził Lebiediew. – Jest popularny w Chorwacji, zwłaszcza w wojsku – rzekł Pietrow. – Nasz gość z Departamentu Stanu odrobił lekcje. – Picie spowalnia reakcje – odparła Nad. – Moja Nad jest bardzo, bardzo oddana – powiedział Pietrow. Zerknął na swój wy sadzany bry lantami zegarek i mówił dalej: – Przy jechaliście tutaj, aby przesłuchać mnie na temat mojej znajomości z senatorem Thurstonem Windslowem. A przy najmniej tak dzisiaj doniosło BBC. – Spojrzał na Showers, której policzki zaczęły pokry wać się rumieńcem, po czy m konty nuował: – Mój prawnik, pan Lebiediew, przy pomniał mi, że jestem oby watelem bry ty jskim i jako taki mogę domagać się pewnej ochrony. Ale nie mam nic do ukry cia, więc jestem gotowy odpowiedzieć na wasze py tania.
– Mamy ty lko jeden warunek – ogłosił Lebiediew. – Rozkład dnia pana Pietrowa jest dzisiaj niezwy kle napięty, a jak wiecie, angielski nie jest naszy m języ kiem ojczy sty m. W związku z ty m prosiliby śmy, aby ście określili ogólnie, jakie informacje chcieliby ście teraz otrzy mać, a wieczorem może prześlecie py tania na piśmie, zgoda? Jutro mogliby śmy się spotkać ponownie. Pietrow wszedł mu w słowo, zupełnie jakby mieli to wcześniej przećwiczone: – Mogę was zapewnić, że nie by łem w Stanach Zjednoczony ch, gdy wy darzy ła się ta straszna tragedia. Ponadto uważałem senatora Windslowa za bliskiego przy jaciela. Nie miałem absolutnie żadny ch powodów, aby ży czy ć źle jemu albo jego rodzinie. – Chciałaby m się dowiedzieć czegoś więcej o pana osobisty ch stosunkach z senatorem – powiedziała Showers. – Jak często spoty kaliście się w Waszy ngtonie? Czy robiliście wspólnie interesy ? Celowo posługiwała się ogólnikami. Odkry cie wszy stkich kart nie leżało w jej interesie. – W Moskwie zadajemy py tania wprost, jeśli chcemy uzy skać szczere odpowiedzi – odparł Pietrow. – Chce pani wiedzieć, czy dałem mu łapówkę. Jego otwartość wy dawała się szokująca. Ale czy naprawdę taka by ła? Pietrow i jego prawnik mieli dużo czasu, aby zaplanować obronę. Wzmianka o łapówce by ła najwy raźniej częścią ich strategii. Ale do jakiego stopnia? – Krążą pogłoski o kwocie w wy sokości sześciu milionów dolarów przelanej z pańskiego konta w Londy nie na Kajmany, a potem do senatora Windslowa – oznajmiła Showers. – Możemy o ty m porozmawiać jutro – obiecał Pietrow. – Jednakże jeśli te pieniądze zostały podjęte z mojego konta, odby ło się to bez mojej wiedzy. – Pozwala pan swoim pracownikom przelewać sześć milionów dolarów na zagraniczne konto bez powiadamiania pana o ty m? – zapy tał Storm. Pietrow wy mienił spojrzenia z Lebiediewem i odpowiedział: – Ty lko jednemu albo dwóm. Ale rzecz w ty m, że z całą pewnością nigdy nie zaproponowałem senatorowi łapówki. By liśmy dobry mi przy jaciółmi, a przy jaciele nie dają sobie łapówek. Przy sługę wy świadcza się z przy jaźni, a nie dla pieniędzy. – Pietrow zamilkł na chwilę, po czy m mówił dalej: – Mogę wam zaoszczędzić cennego czasu, wy jawiając sprawcę porwania i morderstw w waszej stolicy. Człowiekiem, który ma krew na rękach, jest prezy dent Rosji Oleg Barkowski. To on jest zbrodniarzem, który powinien by ć przesłuchiwany, a nie ja. – Ustalmy czas jutrzejszego spotkania – zaproponował Lebiediew. – Rano pan Pietrow będzie przemawiać na wiecu studentów w Oksfordzie. – Powinniście wziąć w nim udział – oznajmił Pietrow. – Będę mówił o zabójstwie Swietłany Aleksiejewy, rosy jskiej dziennikarki, którą w zeszły m miesiącu znaleziono martwą w Moskwie, w windzie budy nku, w który m mieszkała. Kry ty kowała Barkowskiego i powszechnie wiadomo, że to on zlecił jej zabójstwo. Tak samo, jak kazał zamordować waszego senatora. – Jeśli przy jdziecie – dodał Lebiediew – sami się przekonacie, jakim uwielbieniem cieszy się pan Pietrow w bry ty jskim społeczeństwie. – Czy nie naraża się pan na niebezpieczeństwo, pojawiając się na publiczny m wiecu, zważy wszy na fakt, że by ły już próby zamachu na pana tu, w Anglii? – zapy tał Storm.
– Zwłaszcza że pana ochroniarze nie mogą nosić broni poza tą posiadłością – dodała Showers. – Jestem głęboko przekonany, że panna Nad jest w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo – odparł Pietrow. – Jest znakomity m strzelcem wy borowy m. Poza ty m nie pozwolę, aby ten żałosny łajdak na Kremlu powstrzy my wał mnie od mówienia o zbrodniach popełniany ch na moich ciemiężony ch rodakach. – Wstał od stołu i oznajmił: – Bardzo państwu dziękuję za wizy tę. Zostawię was teraz, aby ście ustalili szczegóły jutrzejszego spotkania. – Zanim nas pan opuści, chciałby m zamienić słówko na osobności – odezwał się Storm. Showers rzuciła mu zaskoczone i gniewne spojrzenie. – Przy kro mi bardzo, ale to niemożliwe. Pan Lebiediew zawsze uczestniczy w moich pry watny ch rozmowach. – W takim razie możemy we trzech przejść do rezy dencji – zaproponował Storm. – To sprawa Departamentu Stanu, niezwiązana ze śledztwem FBI. – Jeśli pan nalega – zgodził się Pietrow. – Jedną chwilkę – wtrąciła się Showers. – Nie jestem pewna, co mój kolega ma do powiedzenia, ale chcę pana zapewnić, że nie mówi w imieniu FBI ani Departamentu Stanu. – Dziękuję – odparł Pietrow. – To coś niespoty kanego. Lebiediew podąży ł za nimi, podobnie jak Nad, zaś Showers została sama przy stole. By ła wściekła. – Czy naprawdę musi mieć pan przy sobie ochronę? – zapy tał Storm. – Ma pan rację – odparł Pietrow. – Nie mam się czego obawiać z pana strony. – Zwrócił się do Nad: – Proszę dotrzy mać w ogrodzie towarzy stwa naszej znajomej z FBI. Gdy ty lko trzej mężczy źni weszli do środka, Storm wy jął kopertę z kieszeni i wy ciągnął ją w stronę Pietrowa. – Nasz wspólny znajomy poprosił mnie, aby m przekazał panu pry watny list. Pietrow nie wy konał żadnego gestu wskazującego, że zamierza przy jąć list. Zamiast tego zapy tał z rezerwą: – Czy ten znajomy ma jakieś imię? – Jedidiah. – Może pan to dać panu Lebiediewowi – powiedział Pietrow. – Wolałby m panu. – Ja to wezmę – rzekł Lebiediew, sięgając po kopertę. Storm odsunął dłoń, uniemożliwiając mu pochwy cenie listu. – Jedidiah chciał, żeby dostał pan to do rąk własny ch – powiedział do Pietrowa. Rosjanin zawahał się i wziął od niego kopertę. Zanim Storm zdołał ponownie się odezwać, Pietrow odwrócił się i zaczął się oddalać. – Kiedy pan to przeczy ta, możemy porozmawiać o złocie – rzucił za nim Storm. Pietrow przy stanął i obejrzał się przez ramię. – Możliwe. Kiedy to przeczy tam. W takim razie do jutra.
– Ty lko ty m razem na osobności, ty lko pan i ja – powiedział Storm. – Jedidiah jest przekonany, że w pańskiej organizacji jest przeciek. Na twarzy Pietrowa pojawiło się zaniepokojenie. – Rozumiem. A czy wy jawił panu, co to za przeciek? – Nie z nazwiska – odparł Storm. Pietrow zostawił go samego z Lebiediewem. – Odprowadzę pana i pannę Showers do samochodu – powiedział Lebiediew, otwierając prowadzące do ogrodu drzwi. Showers wstała, a Nad dołączy ła do niej i szła tuż obok, gdy Lebiediew prowadził ich przez rezy dencję do zaparkowanego na zewnątrz samochodu. – Wieczorem do pani zadzwonię, panno Showers – odezwał się Lebiediew. – Będzie pani mogła przesłać faksem swoje py tania. Czy weźmiecie udział w jutrzejszy m proteście w Oksfordzie? – Za nic w świecie tego nie przegapię – odparła. – No cóż, wy daje mi się, że poszło świetnie – powiedział Storm, gdy ty lko zajęli miejsca w samochodzie. Showers by ła tak wściekła, że nie odezwała się ani słowem, gdy jechali po wy brukowanej drodze i minęli bramę wjazdową. Eksplodowała, gdy wy jechali na autostradę. – Ty cholerny sukinsy nu! Wiedziałam, że nie mogę ci ufać. Jak śmiałeś zrobić coś takiego? Poniży łeś mnie! Znowu działałeś za moimi plecami. Za każdy m razem, gdy pomy ślę, że może jednak jesteś człowiekiem, okazuje się, że się my liłam. – Wy kony wałem ty lko rozkazy – odparł. – Och, teraz ty nieoczekiwanie postępujesz zgodnie z zasadami, kiedy jest ci wy godnie! I co to by ły za męskie wy głupy z tą wódką? My ślę, że w ty m kieliszku jest ta, o nie, my ślę, że to by ła tamta. Mój Boże, czułam się, jakby m uczestniczy ła w jakimś stary m filmie szpiegowskim. Już chciał odpowiedzieć, ale powstrzy mała go, unosząc obie ręce. – Nie odzy waj się do mnie – powiedziała i włączy ła radio. – Twój głos jest ostatnią rzeczą, jaką chcę teraz sły szeć.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
G
dy ty lko goście odjechali, Georgij Lebiediew pospieszy ł do rozległej biblioteki rezy dencji, gdzie Iwan Pietrow siedział za ogromny m, ręcznie rzeźbiony m biurkiem, czy tając list, który przesłał mu Jones. Na fotokopii zdjęcia przedstawiającego Jonesa, Windslowa i Pietrowa trzy mający ch złotą sztabkę dy rektor CIA zrobił odręczny dopisek: „Przy jmujemy twoją ofertę. Pan Mason jest moim wy słannikiem i wszy stko zorganizuje”. – Co napisał Jedidiah? – spy tał Lebiediew. – Czy CIA pomoże nam w sprawie złota? – Tak jak podejrzewaliśmy, pan Mason nie jest koordy natorem z Departamentu Stanu – rzekł Pietrow, unikając odpowiedzi na py tanie. – Czy Nad udało się ustalić jego tożsamość? – Jeszcze nie. Pobiera w tej chwili jego odciski palców z kieliszków. Wkrótce powinna mieć odpowiedź. Ale co z panem Jonesem i CIA? Przy da nam się? – Jutro będę wiedział więcej – odparł Pietrow. – Ale już dzisiaj mogę powiedzieć, że dni Barkowskiego są policzone, i kiedy nadejdzie czas, to ja wpakuję mu kulkę w ty ł głowy. – Wysszaja miera – skomentował Lebiediew, co oznaczało „najwy ższy wy miar kary ”. Odnosiło się to do sy tuacji, gdy skazańca wprowadzano do pokoju, rozkazy wano mu, by padł na kolana, a potem strzelano mu w ty ł głowy, tak że wy buch rozsadzał twarz, która stawała się nie do rozpoznania. To by ła część stalinowskiej trady cji. – Nawet mnie nie powiedziałeś, gdzie jest ukry te to złoto, a jesteśmy dla siebie jak bracia, nawet jeszcze bliżej. Dlaczego miałby ś zdradzić ten sekret jakiemuś obcemu człowiekowi ty lko dlatego, że przy by ł z listem? – Czy uważasz mnie za durnia? – spy tał Pietrow. – Oczy wiście, że nie, przy jacielu. – To nie traktuj mnie w ten sposób – odparł Pietrow. – Jutro porozmawiam z ty m panem Masonem, ale powiem mu bardzo niewiele albo nic, dopóki nie dowiem się, co ma nam do zaoferowania. – Chrzanić Amery kanów. Nad jest twoją lojalną sojuszniczką. Niech ona wy dobędzie złoto. Zrób to na własną rękę. Pietrow poklepał Lebiediewa po ramieniu. – A co się stanie, kiedy jej lojalni najemnicy zobaczą sterty złota przed oczami, miliardy w zasięgu ręki? – zapy tał. – Czy będą umieli przezwy cięży ć pokusę? W przy padku wy doby cia złota można ufać ty lko ludziom, którzy wierzą w wy ższe dobro. Nie kupisz honoru ani lojalności. Dlatego właśnie potrzebuję Amery kanów. Oni nie zdradzą własnego kraju.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Nowo-Ogariowo (rezydencja prezydencka), Moskwa, Rosja
P
rezy dent Barkowski najczęściej spoży wał posiłek o dziewiątej wieczorem czasu moskiewskiego, w towarzy stwie najbliższy ch przy jaciół i sprowadzany ch dla zabawy młody ch dziewcząt. Ale dzisiejszego wieczoru jadł kolację sam w pry watnej jadalni sąsiadującej z jego sy pialnią i oglądał w telewizji kablowej dwóch mężczy zn bijący ch się i kopiący ch wzajemnie w ramach zawodów mieszany ch sztuk walki (Ultimate Fighting Championship). Skończy ł właśnie pirożki nadziewane gotowany m mięsem i smażoną cebulą, gdy do pokoju wszedł szef jego sztabu. – Odezwał się nasz przy jaciel – powiedział Michaił Sokołow. Barkowski wskazał Sokołowowi, żeby usiadł, co ten uczy nił, podczas gdy prezy dent ponownie napełnił swoją lampkę winem, a drugą nalał dla gościa. – Ci amery kańscy zawodnicy są do niczego – stwierdził Barkowski, wskazując na ekran telewizora. – Każdy z naszy ch żołnierzy oddziału Wy mpieła mógłby ich zabić jedny m szy bkim uderzeniem. Gdy by m nie by ł prezy dentem, sam by m teraz walczy ł na ringu i pokazałby m ty m Amery kanom, jak wy glądają prawdziwi mężczy źni. – Wziął duży ły k wina, po czy m zapy tał: – Co nasz przy jaciel ma nam do powiedzenia? – Pietrow miał dzisiaj w Anglii gości. Agentkę FBI i faceta przedstawiającego się jako pracownik Departamentu Stanu. – CIA? – Prawdopodobnie. Nie by liśmy w stanie ustalić jego tożsamości. – Jaki by ł cel tej wizy ty ? – FBI podejrzewa Pietrowa o udział w zabójstwie senatora Windslowa. Barkowski wy szczerzy ł zęby w uśmiechu. – To wspaniale – oznajmił. – Ale ten gość z CIA poprosił o rozmowę na osobności z Pietrowem. Prezy dent odłoży ł na bok widelec i wy tarł palce saty nową serwetką. – I co powiedział Pietrowowi? – zapy tał. – Nasze źródło informacji nie zna szczegółów. Ale doty czy ło to odszukania złota. Barkowski bez ostrzeżenia walnął z całej siły obiema pięściami w stół i zaklął. – Czy ci Amery kanie rozumieją, co to oznacza? – rzucił. – Jestem pewien, że CIA zatrze ślady, jeśli mu pomoże. Nie będzie żadnego dowodu, który mogliby śmy wy korzy stać. – Jak to możliwe? Czy nasi oficerowie nie są tak samo inteligentni jak te darmozjady w Langley ? Każ Londy nowi zidenty fikować tego nieznajomego. Naty chmiast! – Barkowski
głośno westchnął. – Dlaczego my jeszcze nie wiemy, gdzie ukry te jest złoto? – Pietrow nie chce tego nikomu zdradzić, nawet swojemu najlepszemu przy jacielowi i doradcy, Lebiediewowi. I nikt nie ma pojęcia, w jaki sposób on się dowiedział, gdzie ukry ty jest skarb. Nasz przy jaciel mówi, że Pietrow zamierza spotkać się jutro z agentką FBI i ty m nieznajomy m po swojej przemowie na wiecu w Oksfordzie. – Jakim wiecu? – W sprawie zabójstwa dziennikarki. Barkowski z lekceważeniem machnął ręką. – Niech sobie demonstrują w Oksfordzie. Kto by się przejmował cholerny mi Bry ty jczy kami? – Przez chwilę nic nie mówił. Rozważał możliwości. – Nikt nie wie, w jaki sposób Pietrow zdoby ł informację o miejscu ukry cia złota. Nie chce nikomu zdradzić lokalizacji. Ale wy gląda na to, że teraz Amery kanie pomogą mu je znaleźć. To wszy stko zmienia. Nie możemy ry zy kować, że złoto wpadnie w ręce Pietrowa. – My ślał jeszcze przez kilka chwil, po czy m dodał: – Jeśli zabijemy Amery kanów, przy ślą kogoś innego. Wobec tego pozostaje ty lko jedno rozwiązanie. Jeżeli Pietrow nie chce mówić, w takim razie musi zostać zlikwidowany. Lepiej, żeby ta tajemnica umarła razem z nim, niż aby Amery kanie dowiedzieli się, gdzie ukry te jest złoto. – By ły już próby zamachu na jego ży cie, i żadna z nich się nie powiodła – powiedział Sokołow. Na twarzy Barkowskiego pojawił się chy try uśmieszek. – Masz mnie za imbecy la? Gdy by m chciał, żeby nie ży ł, już by łby martwy. Te próby miały sprawić, aby wy jawił sekret komuś innemu, na wy padek gdy by miał zginąć. Ale nie doceniłem jego ego. Pietrow chce zabrać ten sekret z sobą do grobu. Najwy ższy czas mu na to pozwolić. – Jeśli Pietrow umrze, nigdy się pan nie dowie, gdzie ukry te są sztabki – rzekł Sokołow. – To nieprawda – odparł Barkowski. – Jeśli on to odkry ł, musi by ć jakiś sposób, aby śmy się też tego dowiedzieli. Po prostu zajmie to trochę więcej czasu. – Mogliby śmy go porwać. Albo torturować. – I cały świat by mnie potępił. Żądaliby jego uwolnienia. – Ale jeśli każe go pan zabić, świat też się o ty m dowie, prawda? – Nie, jeśli dam im kozła ofiarnego. – Ale kogo? – Jego gości – odparł Barkowski. – Agentkę FBI, która pojawiła się w BBC, i tego tajemniczego faceta z CIA. Niech wy gląda to tak, jakby oni go zabili, a świat będzie potępiał ich oraz Stany Zjednoczone. – A złoto? – Będziemy go dalej szukać. Teraz najważniejsze jest, aby uniemożliwić CIA pomoc Pietrowowi. Przekaż to do Londy nu. Chcemy, aby Pietrow został zlikwidowany i żeby wszy stko wskazy wało na to, że zrobili to Amery kanie. Barkowski uniósł lampkę z winem i stuknął się z Sokołowem. – Za powodzenie wy znaczony ch zadań! – powiedział. By ł to jeden z pierwszy ch toastów, jakich obaj mężczy źni nauczy li się po wstąpieniu do Komsomołu, młodzieżówki komunisty cznej.
– Kula w głowie Pietrowa – dodał Barkowski, unosząc kieliszek do drugiego toastu – a broń pozostawiona w rękach Amery kanów.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Londyn, Anglia dy ty lko wrócimy do hotelu, wniosę na ciebie oficjalną skargę – powiedziała Showers. – – Nie G chcę więcej z tobą pracować. – Rozumiem, dlaczego jesteś zła – odparł Storm wy rozumiały m głosem. – Też by łby m wściekły. Ale zmarnujesz czas, jeśli złoży sz skargę swoim przełożony m. Zaufaj mi, to ciebie wezwą z powrotem do Waszy ngtonu. – Zaufać ci? – odparła Showers. – Chy ba żartujesz. I jakie masz podstawy, spry ciarzu, aby sądzić, że to mnie wezwą? Przy słali mnie tutaj, aby m rozwiązała sprawę morderstwa senatora Stanów Zjednoczony ch. – Nie chcesz wnosić skargi. Polecenie przy szło z samej góry. – Z samej góry czego? – Białego Domu. – Powiedz mi w takim razie, co ty i Jones knujecie, żeby śmy mogli z sobą współpracować. Przy najmniej to jesteś mi winien. – Nie jesteś aż tak wy soko na liście płac. Showers głęboko odetchnęła, a następnie powiedziała: – Chciałaby m cię w tej chwili zastrzelić. Zatrzy mali się przed wejściem do Marriotta. – A może paralizator? – rzucił Storm. – Jeśli to rzeczy wiście sprawi, że poczujesz się lepiej. – Idź wpełznąć do tej dziury, w której tu nocujesz – odpowiedziała. – Żałuję, że cię w ogóle spotkałam. Trzasnęła drzwiczkami samochodu i zniknęła w hotelu. Stormowi by ło jej naprawdę żal. Kiedy dotarł do swojego pokoju w pensjonacie, usunął fałszy we odciski palców, które nałoży ł dzisiejszego ranka. Uży ł komputera, aby skopiować inne odciski z bazy dany ch w Langley i przeniósł je na podobny do ludzkiego ciała materiał, który dostał od czarodziejskich naukowców z CIA. Kiedy szefowa ochrony Pietrowa, Antonia Nad, sprawdzi kieliszki, odkry je tożsamość kogoś innego – kogoś, kogo dobrze zna. Swoją własną. Zadzwonił jego telefon komórkowy. – Ktoś by ł w moim pokoju – odezwała się Showers zdenerwowany m głosem. – Gdy by liśmy u Pietrowa. Pomy ślałam, że powinieneś o ty m wiedzieć, na wy padek gdy by ciebie też ktoś śledził i przeszukał twój pokój. – Dzięki, że troszczy sz się na ty le, żeby zadzwonić – stwierdził.
– Już ci powiedziałam, że ja postępuję zgodnie z zasadami – odparła. – Nawet jeśli ty nie. – Skąd dzwonisz? – Z holu w Marriotcie. Przy puszczam, że założono u mnie podsłuch. Nie wzięłam z sobą ze Stanów nic, czy m mogłaby m to sprawdzić. Skoro jesteś pry watny m detekty wem i szpiegiem na pół etatu, to może by ś przy szedł do mnie usunąć te pluskwy. Albo ty to zrobisz, albo wezwę ekipę z ambasady. – Zaraz będę. Storm chwy cił swój plecak i po pięciu minutach marszu by ł już w hotelu. Skinieniem ręki dał jej znak, żeby wy szła na ulicę. – Chodźmy się przejść – powiedział. – Tak będzie bezpieczniej. Przez piętnaście minut krąży li po okolicy, przechodząc przez kilkanaście ulic, zawracając, a potem skręcając w inny m kierunku. Kiedy nabrali pewności, że nikt ich nie śledzi, Storm zapy tał: – Skąd wiesz, że ktoś by ł w twoim pokoju? – Zostawiłam na biurku dokumenty w skoroszy cie, informacje prasowe FBI na temat morderstwa senatora. Na szóstej stronie włoży łam jednego centa. To by ła stara sztuczka. Jeśli intruz podniósł skoroszy t, jednocentówka musiała upaść na podłogę. Nawet gdy by ją zauważy ł, nie miałby pojęcia, z której strony wy padła. – Jesteś pewna, że sprzątaczka nie przesunęła dokumentów? – zapy tał Storm. – Nie obrażaj mnie bardziej, niż to już dzisiaj zrobiłeś – odparła. – Przepraszam. – Zastanawiałam się nad czy mś, gdy tak chodziliśmy – powiedziała Showers. – Powinniśmy usunąć te pluskwy czy uży ć ich tak, aby ich zmy lić? Kimkolwiek „oni” są. By ł pod wrażeniem. My ślała bardziej jak oficer wy wiadu niż policjantka. Po drodze zauważy ł, że mijają pub. – Wejdźmy do środka i napijmy się – zaproponował. – To by ł bardzo długi dzień. Ja stawiam. – Czy naprawdę ci się wy daje, że stawiając mi drinka, naprawisz to, co mi dzisiaj zrobiłeś? To, że odsunąłeś mnie od sprawy i działałeś za moimi plecami? – Kilka drinków naprawdę może pomóc – powiedział. – Poza ty m jestem głodny i chce mi się pić. Daj spokój. To, co się stało, to nie by ło nic osobistego. Gdy by m znał jakiś lepszy sposób, aby to rozegrać, skorzy stałby m z niego. – Ty lko jeden drink – zgodziła się, wzdy chając. – I ty lko dlatego, że dziś mi się przy da. To by ła okoliczna spelunka, z panelami z ciemnego drewna i tłumem stały ch by walców, którzy od razu zauważy li obcy ch. Storm zamówił ry bę z fry tkami, a Showers kanapkę z kurczakiem w bułce z ziarnkami maku. Storm poprosił kelnera, aby przy niósł im beczkowego London Pilsnera. Po wy piciu pierwszego piwa Showers zaczęła się odprężać. – Pierwszy raz, gdy ktoś założy ł ci podsłuch w hotelu? – zapy tał Storm. – Uczy li nas o ty m w akademii – odparła. – Ale w rzeczy wistości to pierwszy raz. Podniósł drugi kufel piwa i stuknął w jej szklankę.
– Witaj w świecie płaszcza i szpady. – Rozumiem, dlaczego cię to cieszy. To jest bardziej zajmujące niż układanie py tań dla Pietrowa i faksowanie mu ich wieczorem. – Dlaczego w ogóle chcesz mu coś wy sy łać? On nie ma zamiaru się przy znać, że by ł w to zamieszany. Prowadzi z tobą grę, próbuje się dowiedzieć, co wiesz. – A skąd wiesz, że to nie z tobą prowadzi grę, w cokolwiek ty grasz? – Och, jestem pewien, że to robi. Każdy ma tu coś do ugrania. – Nie oczekuję, że Pietrow się przy zna – oznajmiła. – Nie o to chodzi. Moim celem jest doprowadzić do tego, żeby powiedział coś, co później będę mogła przedstawić w sądzie jako kłamstwo i udowodnić to. W ten sposób będziemy mogli oskarży ć go o krzy woprzy sięstwo przed agentem federalny m i uczestnictwo w zmowie przestępczej. Storm potrząsnął głową z niedowierzaniem. – April – powiedział delikatnie, zwracając się do niej po imieniu, czego wcześniej nie robił. – Czy naprawdę my ślisz, że Departament Sprawiedliwości ma zamiar oskarży ć Pietrowa o zbrodnię? Facet ma wpły wowy ch przy jaciół. Jest bogaty m oligarchą. Mieszka w Londy nie. – Wiem, że uważasz mnie za naiwną – odparła. – Ale powiedziałam ci już wcześniej, i powtórzę to jeszcze raz, bo szczerze w to wierzę: nikt nie stoi ponad sprawiedliwością. Zgadza się, nasz sy stem nie jest doskonały. Dużo trudniej jest doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości bogaty ch kry minalistów z koneksjami. Ale to jest do zrobienia, o ile są ludzie, którzy wierzą w nasz sy stem i się nie poddają, jeśli o to walczą. Prawda w końcu zwy cięży. Na twarzy Storma pojawił się uśmiech. – Uważasz, że to zabawne? – spy tała April. – Nie, nie śmiałem się z ciebie. Pomy ślałem o ty m, że słowa „A prawda was wy zwoli” są wy pisane na podłodze w holu siedziby CIA. – Wy powiadanie ty ch słów i wiara w nie to dwie różne sprawy. – Dlaczego jesteś tak pewna, że prawda w końcu zwy cięży ? Kto cię tego nauczy ł: nauczy ciel w szkółce niedzielnej czy pastor? Nieoczekiwanie zauważy ł, że w jej oczach pojawiły się łzy. – Tak naprawdę to by ł mój ojciec. By ł najodważniejszy m i najbardziej honorowy m człowiekiem, jakiego znałam. – Przepraszam. Nie chciałem cię zasmucić. Jaki on by ł? – Po co ci to? Żeby ś mógł się z niego nabijać? – Nie – odparł. – Ponieważ naprawdę chcę wiedzieć. – Mój ojciec by ł oficerem patrolowy m na autostradzie w Wirginii – powiedziała. – Uwielbiałam go. By łam córeczką tatusia. Pewnej nocy zatrzy mał dwóch mężczy zn, którzy by li na haju i znacznie przekroczy li prędkość. Wy czuł, że coś z nimi jest nie tak, a potem usły szał czy jś jęk. Kazał kierowcy otworzy ć bagażnik i znalazł tam nagą dziesięcioletnią dziewczy nkę. Mężczy źni śledzili ją od całodobowego spoży wczaka, porwali ją i wielokrotnie zgwałcili. Z samochodu wy siadł drugi z mężczy zn, w ręku trzy mał pistolet i strzelił do mojego ojca. Tato
by ł śmiertelnie ranny, ale jednak zdołał zabić obu ty ch drani. Mój ojciec umarł, ratując ży cie tej dziewczy nce. – Twój ojciec by ł dzielny m człowiekiem. – To z jego powodu zdecy dowałam się wstąpić do FBI. Tacy ludzie jak ci dwaj to potwory i bestie. Niszczą słaby ch i niewinny ch. Ludzie pokroju mojego ojca stoją między społeczeństwem a bestiami. Są prawdziwy mi bohaterami. Codziennie ry zy kują ży cie, pomagając inny m. Storm uniósł swój kufel i powiedział: – Za twojego ojca. Widziała, że mówi poważnie, więc przy łączy ła się do toastu. Zamówili jeszcze jedną kolejkę. – A twój ojciec? – zapy tała April. – Może cię to zdziwić – odparł Storm. – Wiem, że tak będzie. Jesteś gotowa? Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. – Mój ojciec jest emery towany m agentem FBI. – O Boże! – wy krzy knęła. Przy ich stoliku pojawił się właściciel pubu z dwoma kieliszkami do wódki i butelką whisky. – Jesteście jankesami, prawda? – spy tał tubalny m głosem, który rozszedł się po pubie gromkim echem. Storm potwierdził, a właściciel pubu mówił dalej: – Mamy tutaj taki zwy czaj. Was jankesów pokazują zawsze w telewizji z palcami uniesiony mi do nieba, wy dzierający ch się, że jesteście najlepsi – a nawet nie wiecie, co to jest prawdziwy futbol. Więc kiedy w moim wy tworny m lokalu pojawia się taka ładna para jak wy, czuję się w obowiązku dać wam do spróbowania prawdziwej angielskiej whisky, nie takiej jak te końskie siki, które podają w Nowy m Kraju. – Roześmiał się głośno, a w ślad za nim by walcy pubu. – To jest butelka whisky wy produkowanej w Anglii dla upamiętnienia królewskiego ślubu księcia Williama i Catherine. Będziemy bardzo zobowiązani, jeśli dołączy cie do naszego toastu na cześć pary królewskiej, a poczujemy się bardzo urażeni, jeśli odmówicie. Z głośny m brzękiem postawił na stole dwa kieliszki i napełnił oba po brzegi. Nalał też jeden dla siebie i uniósł go w powietrze. – Wy pijecie ze mną ich zdrowie? – zapy tał przy jaźnie. – Przy najmniej ty le możemy zrobić, biorąc pod uwagę, że przegraliście z nami wojnę – powiedział Storm. Właściciel pubu udał, że jest zły, i wzniósł toast: – Za księcia Williama i jego uroczą pannę młodą, Catherine! Storm wy pił do dna, ale Showers nawet nie podniosła swojego kieliszka. – Co to ma znaczy ć? – zaprotestował właściciel pubu. – No dalej – powiedział Storm zachęcająco. Sięgnęła po kieliszek i ku jego zdumieniu wy chy liła go z łatwością. Wszy scy zaczęli bić brawo.
– By łoby grubiaństwem z mojej strony, gdy by m pozwolił wam opuścić mój lokal bez wzniesienia toastu za tę tutaj uroczą damę – powiedział właściciel pubu, spoglądając na Showers. Ponownie napełnił kieliszki i szy bko je uniósł. – Za siedzącą tutaj piękną, młodą, rudowłosą damę, która z pewnością ma w sobie domieszkę irlandzkiej krwi, sądząc po jej zielony ch oczach i jasnej cerze. Showers uśmiechnęła się i cała ich trójka wy chy liła whisky do dna, podczas gdy inni stali klienci pubu przy glądali się im. – A teraz was zostawię, ale chcę jeszcze coś dodać na koniec – powiedział właściciel pubu i wy szczerzy ł zęby w szerokim uśmiechu. – Te kieliszki whisky są po pięć funtów, dopisuję więc trzy dzieści funtów do waszego rachunku. Witajcie w Londy nie, jankesi! Zgromadzony w pubie tłum zaczął się gromko śmiać i klaskać, zaś właściciel ukłonił się nisko i odszedł w stronę baru, gdzie oznajmił, że najwy ższy czas na karaoke. Szczupły mężczy zna siedzący przy barze naty chmiast wskoczy ł na niewielki podest stojący w narożniku, włączy ł przenośne urządzenie do karaoke i w pubie rozległy się zniekształcone dźwięki „Lucy in the Sky with Diamonds”. Zanim trzy godziny później Storm i Showers opuścili pub, wy pili jeszcze wiele kieliszków whisky stawiany ch im przez przy jaźnie nastawiony ch stały ch by walców w hołdzie różny m członkom bry ty jskiej rodziny królewskiej oraz prezy dentom Stanów Zjednoczony ch. W pewny m momencie Showers przejęła kontrolę nad mikrofonem do karaoke i wy śpiewała zaskakująco dobrą wersję przeboju Lady Gagi „Born This Way ”, co sprawiło, że tłum domagał się więcej. Gdy wracali do Marriotta, wzięli się pod ręce, aby wspierać się wzajemnie. – Nie wiedziałem, że jesteś fanką Lady Gagi – powiedział Storm z podziwem. – Niektóre jej teksty są poety ckie – odparła April. – Czy kiedy kolwiek sły szałeś jakąś jej piosenkę? – Jak sądzisz, jakiej muzy ki słucham? – zapy tał Storm. – To oczy wiste – stwierdziła. – Country. – Nie jestem nieszczery, ty lko nienawidzę rzeczy wistości – odparł Storm. To by ł cy tat z jednego z wideoklipów Lady Gagi. Zaskoczona Showers zaczęła klaskać. Storm uniósł palec do zaciśnięty ch warg i wy szeptał: – Niech to będzie nasz sekret. – To gdzie jest ta twoja kry jówka? – spy tała April, gdy dotarli do Marriotta. – Py tasz, czy możesz wejść do mojego pokoju na kieliszek przed snem? – odrzekł Storm z nadzieją w głosie. – Możliwe – odparła. – Albo może jestem po prostu ciekawa, dokąd idzie szpieg, aby się ukry ć. – Nie jestem szpiegiem, pamiętasz? Jestem pry watny m detekty wem. – Czy to prawda? Czy cokolwiek z tego, co mi powiedziałeś dziś wieczorem, jest prawdą? Zanim zdąży ł odpowiedzieć, położy ła mu palec na ustach i oznajmiła: – Po prostu zabierz mnie tam, gdzie mieszkasz.
Gdy weszli do jego pokoju, April opadła na podwójne łóżko. Storm zamknął drzwi i rzucił klucz na szafkę nocną. Przy wołała go do siebie skinieniem ręki. Usiadł na krawędzi łóżka. – Według mnie jesteś naprawdę dość atrakcy jny – powiedziała. Wy ciągnęła rękę i przejechała palcem po jego dłoni. Chodził do łóżka z wieloma kobietami. Wszy stkie by ły łatwy mi podbojami. Nie pamiętał większości ich twarzy. Jedy ną kobietą, która coś dla niego znaczy ła, by ła Clara Strike. A ona złamała mu serce. Co czuł do April Showers? Czy znowu chciał mieć złamane serce? Do czego to mogło prowadzić? Kiedy skończy pracę i odnajdzie zdrajcę, wróci do anonimowego ży cia. April nachy liła się i pocałowała go w usta. Oddał pocałunek, mocno i z pasją. Po ty m pocałunku nastąpił kolejny, i czuł wy raźnie ten żar, który pojawia się zawsze, gdy mężczy zna i kobieta niecierpliwie czekają, aby kochać się po raz pierwszy. Czy sta radość z odkry wania nowego ciała. Zgłębianie każdego centy metra skóry. Doty kać i by ć doty kany m. – Jeśli mamy to zrobić – wy szeptała April kuszący m tonem – muszę cię poprosić o przy sługę. Widziałam na dole dzbanek z kawą. Przy nieś mi filiżankę. – Chcesz filiżankę kawy ? – Tak naprawdę to wy mówka – powiedziała. – Uprzejmy sposób, aby wy prosić cię z pokoju, ponieważ muszę się wy sikać i wolałaby m to zrobić na osobności. To sprawa kobieca. Podniósł się i zaczął iść w stronę drzwi. April zeskoczy ła z łóżka, a gdy wy chodził z pokoju, klepnęła go mocno w ty łek i zaczęła się śmiać. Gdy ty lko znalazł się na kory tarzu, z trzaskiem zamknęła za nim drzwi. Zdał sobie sprawę, że zostawił klucz na szafce nocnej. Delikatnie postukał w drzwi i powiedział cicho: – Mogę po prostu iść na dół i obudzić właścicielkę. Wpuści mnie do mojego pokoju. – Naprawdę chcesz przeszkadzać jej o tej porze? – odparła Showers zza drzwi. My ślał, że jest bardziej pijana niż by ła w rzeczy wistości. Przechy trzy ła go. – Pomy śl ty lko, jaki to wy woła skandal! Kobieta w twoim pokoju. I to kobieta, która piła alkohol. Kto wie, co mogę powiedzieć? Mogą mnie nawet pokazać w BBC, skoro jestem już znana. Co ty im powiedziałeś? Że królowa mnie zaprosi? By ł wy starczająco wy trenowany, żeby wy waży ć drzwi w czasie krótszy m niż minuta. Nie chciał jednak się jej narzucać. – Powinieneś spać w Marriotcie – wy szeptała. – Jeśli chcesz, możesz skorzy stać z mojego pokoju. Ty lko uważaj, oprócz ukry ty ch mikrofonów mogą też tam by ć ukry te kamery. I twój nagi ty łek może się znaleźć na jakiejś stronie internetowej. Dobranoc!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
K
toś zastukał do jej drzwi. Usły szała głos Storma: – Wstałaś już? Przy niosłem śniadanie. Szy bko narzuciła na siebie szlafrok frotté i wpuściła go do środka. – Dostałem to na dole – oznajmił. – Angielskie śniadanie. Mam jajecznicę, parówki, kaszankę, fasolkę po bretońsku i plasterek pomidora. – Pomachał jej tacą przed nosem. Nagle zrobiło jej się niedobrze. A to spowodowało, że się uśmiechnął. – Ponieważ spędziłem noc gdzie indziej – mówił dalej Storm – pozwoliłem sobie zajrzeć do twojego pokoju w Marriotcie i wziąć czy ste ubrania. Są w torbie hotelowej. – Z ty mi słowy rzucił na łóżko plastikową reklamówkę. – Jakim cudem jesteś taki radosny i oży wiony ? – spy tała. – Musiałem wziąć lodowaty pry sznic po ty m, jak mnie wy waliłaś z pokoju. – Ty lko jeden zimny pry sznic? Sądziłam, że będziesz potrzebować kilku. – Pry sznic wy starczy ł, aby obniży ć moje oczekiwania. – Urocze – stwierdziła. – Idę zatankować ten wy poży czony samochód – powiedział z udawany m bry ty jskim akcentem. – Jeśli mamy zdąży ć na ten wiec, to musimy wy jechać za godzinę. Smacznego. Podczas jazdy do Oksfordu Showers cierpiała katusze najgorszego kaca od czasów studenckich. Zamknęła oczy przy kry te okularami przeciwsłoneczny mi i wszy stkimi siłami zwalczała chęć zwy miotowania za każdy m razem, gdy samochód podskakiwał na wy bojach albo wpadał w dziurę. Wiec przeciwko Barkowskiemu zorganizowano na trawiasty m terenie parku uniwersy teckiego w Oksfordzie, na północnowschodnim krańcu obszaru zajmowanego przez trzy dzieści osiem niezależny ch budy nków uczelniany ch, z który ch składała się szkoła. Storm zaparkował na drodze gruntowej w pobliżu Starego Obserwatorium i podąży li z Showers w kierunku podium, które zostało sklecone specjalnie na ten wiec. Podwy ższenie wznosiło się jedy nie pół metra nad trawą i mieściło się na nim ty lko podium oraz cztery krzesła. Wokół kłębił się jakiś ty siąc protestujący ch. Młoda dziewczy na powiedziała im, że wszy scy czekają na Pietrowa, który się spóźnia. Zgodnie ze swoim zwy czajem Storm uważnie prześledził wzrokiem tłum i naty chmiast dostrzegł trzech mężczy zn, którzy nie pasowali do tego wiecu. Ich wy gląd wskazy wał na pochodzenie z krajów Europy Wschodniej, wszy scy mieli po trzy dzieści kilka lat. Większość tłumu stanowili młodsi studenci albo starsi profesorowie. – Wzięłaś z sobą glocka? – zapy tał Storm. – Tak – odparła Showers. – Nie musisz krzy czeć.
– Nie krzy czałem. – Ściszy ł jednak odrobinę głos, mówiąc: – Wskażę ci trzech mężczy zn. Jeśli przeczucie mnie nie my li, by ć może będziesz musiała ich zastrzelić. Jeśli nie możesz, daj mi swoją broń. – Nie dam ci mojej broni – odparła. – I nie musisz ich wskazy wać. Już sam fakt, że w takiej temperaturze i pełny m słońcu noszą prochowce, sprawia, że się wy różniają. Jak chcesz to załatwić? Na drodze z prawej strony parku pojawiły się dwa czarne sedany – mercedesy S 600 z przy ciemniany mi szy bami. Kiedy stanęły, z pierwszego samochodu wy siedli Pietrow i Lebiediew, zaś z drugiego szefowa ochrony Antonia Nad. Kierowcy obu pojazdów szli z ty łu za grupą, a Pietrow i jego świta skierowali się w stronę sceny. – Ja zatrzy mam Pietrowa i Nad – powiedział Storm. – Ty miej oko na ty ch facetów. – My ślisz, że Nad i ci dwaj ochroniarze są uzbrojeni? – zapy tała Showers. – Mam taką nadzieję. – Z ty mi słowami Storm zaczął się przeciskać przez tłum. Zdąży ł przejść jakieś dziesięć metrów, gdy zobaczy ł dwa wózki golfowe wy jeżdżające w szy bkim tempie zza platformy. Kierowali nimi studenci, a wózki by ły udekorowane plakatami z hasłami wy rażający mi sprzeciw wobec Barkowskiego. Miały za zadanie podwieźć pod scenę gościa i jego towarzy szy. Storm zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie dotrzeć na czas do Pietrowa i jego orszaku. Pietrow podjechał pod scenę na jedny m z wózków golfowy ch. Lebiediew i Nad zostali na ty lny ch siedzeniach. Dwaj ochroniarze ustawili się z przodu platformy, po obu jej stronach. Storm zauważy ł, że Nad wzięła z sobą ty lko dwóch mężczy zn! Obaj mieli plakietki PROTEC na ciemny ch mary narkach i beretach. Jeśli są dobrzy, zauważą trzech intruzów. Trzej Słowianie rozdzielili się. Jeden z nich ustawił się bezpośrednio na wprost podium dla mówcy. Pozostali dwaj przesunęli się na lewą i prawą stronę sceny, zajmując miejsca bezpośrednio w jednej linii z dwoma ochroniarzami z firmy PROTEC. Showers znajdowała się na lewo od Storma i miała oko na podejrzanego stojącego najbliżej niej. Storm skupił się na podejrzany m stojący m na wprost podium. On będzie odpowiedzialny za zastrzelenie Pietrowa. Zadaniem pozostały ch będzie zabicie dwóch ochroniarzy, a potem wsparcie przy jaciela. Storm poszukał wzrokiem Nad i zauważy ł, że nie obserwuje ona tłumu, tak jak powinna to by ła robić. Zamiast tego patrzy ła na Pietrowa, który w ty m momencie stał za podium, czekając, aż prowadzący spotkanie go przedstawi. Gdy Pietrow zaczął przemawiać, z tłumu rozległy się oklaski. Przy spieszając kroku, Storm zaczął roztrącać widzów stojący ch na jego drodze. – Odsunąć się! Odsunąć się! – krzy czał. Próbował wzniecić zamęt, tak by Pietrow i jego ochroniarze to zauważy li. Obaj strażnicy fakty cznie spostrzegli, że coś się dzieje, i wolno sięgnęli pod mary narki. Nad również go zauważy ła, ale Pietrow by ł zby t zajęty swoją przemową, żeby zwrócić na niego uwagę. – Hej, Pietrow! – wrzasnął Storm. Rosjanin przerwał w pół zdania. Wszy scy patrzy li na Storma, z wy jątkiem trzech napastników w prochowcach. – Padnij! – wrzeszczał Storm. – Zdrajca! – krzy knął Słowianin znajdujący się naprzeciwko Pietrowa i wy ciągnął spod
mary narki pistolet kalibru .45. Zaczął strzelać dokładnie w momencie, gdy Storm skoczy ł na niego od ty łu. Pietrow upadł na scenie. Dwaj towarzy sze strzelca wy ciągnęli spod płaszczy pistolety maszy nowe MP5 marki Heckler & Koch i gradem kul zabili obu ochroniarzy z PROTEC-u. Antonia Nad biegła przez scenę w kierunku Pietrowa, z którego klatki piersiowej wy pły wała krew. Wy buchła panika. Niektórzy protestujący upadli na ziemię, inni rozbiegli się w różny ch kierunkach, a niektórzy stali w miejscu sparaliżowani strachem. Storm leżał na plecach powalonego strzelca. Chwy cił jego prawą rękę, przy ciskając broń do trawy. Ale strzelec by ł silniejszy, niż Storm przy puszczał. Mając wolną lewą rękę, wy pchnął swoje ciało do góry, uderzając Storma od ty łu, ale temu udało się wcześniej przerwać uścisk dłoni strzelca na pistolecie. Obaj mężczy źni zerwali się z trawy, stając twarzą w twarz. Strzelec sięgnął pod płaszcz po swój rosy jski nóż wojskowy, który m wy mierzy ł cios w Storma. Wprawny m ruchem Storm wy konał bły skawiczny unik, chwy cił rękę napastnika i wy kręcił ostrze do ty łu, wpy chając je w pierś mężczy zny. Ten manewr znany by ł na ulicy jako przekładanie albo zmiana biegów. Storm szarpnął ostrze w górę, potem na bok, ponownie w drugą stronę i ostatecznie w dół, prosto w brzuch ofiary, zanim zwolnił uścisk. Martwe ciało strzelca upadło bezwładnie na ziemię, zaś Storm sięgnął po porzucony pistolet kalibru .45. Gdy Storm obezwładniał pierwszego strzelca, Showers wy ciągnęła swojego glocka i strzeliła do znajdującego się najbliżej niej napastnika. Jedna z jej kul trafiła w czaszkę, zabijając go na miejscu. Przy ży ciu został zatem ty lko jeden zabójca i gdy usły szał on wy strzały z broni Showers, oddał w jej kierunku serię ze swojego pistoletu maszy nowego. Jedna z jego kul dosięgła celu, trafiając ją w ramię. Jej prawa ręka opadła bezwładnie, a glock wy padł jej z palców, gdy przy cisnęła do rany lewą dłoń i rzuciła się na trawę, kry jąc się przed pociskami. Storm wy palił do strzelca ze zdoby tej czterdziestki piątki. Raz, dwa. Dwie kule wy strzelone w głowę napastnika. Raz, dwa. Następne dwie w jego klatkę piersiową. Upadając, napastnik zacisnął palec na spuście pistoletu maszy nowego, opróżniając w powietrze i ziemię wokół niego resztę magazy nka mieszczącego trzy dzieści nabojów. Storm podbiegł do Showers, która z trudem łapała oddech. Pomógł jej podnieść się z ziemi, włoży ł glocka do kabury i rozejrzał się za jakąś pomocą. – Trzy maj się – powiedział do April. Podczas trwającego zamieszania Lebiediew zajął wózek golfowy i podjechał nim do jednego z mercedesów. Mknął teraz sedanem w poprzek parku w ich kierunku. Nad ściągała z platformy rannego Pietrowa. Wy skakując z siedzenia kierowcy, Lebiediew otworzy ł ty lne drzwi samochodu i zawołał: – Daj Pietrowa tutaj! – On wciąż ży je! – krzy knęła Nad. – Musimy zawieźć go do szpitala! Wspólnie wepchnęli ogromne ciało Pietrowa na ty lne siedzenie sedana. Storm podtrzy my wał Showers, obejmując ją prawą ręką w pasie, i spieszy li w stronę
mercedesa. – Ją też zabiorę! – krzy knął Lebiediew. – Pojedziemy za wami moim samochodem – odparł Storm. – Jest bliżej. Lebiediew dodał gazu i ogromny mercedes wzbił tuman trawy i kurzu spod ty lny ch kół, zostawiając za sobą Nad i Storma. Storm pobiegł do zaparkowanego vauxhalla i gdy Nad zajęła miejsce obok niego, miał już zapięte pasy oraz włączony silnik. Mercedes zniknął im już prawie z pola widzenia, gdy jechali na południe w kierunku St. Cross Road. – Skręć w lewo – poleciła Nad. Storm zerknął na podświetlony ekran GPS-a na desce rozdzielczej samochodu. Centrum Oksfordu znajdowało się po jego prawej stronie. Zawahał się, ale wkrótce spostrzegł mercedesa na lewo od siebie, wjeżdżającego na wzgórze w odległości niecały ch dwóch kilometrów. Oni też oddalali się od Oksfordu. A także od najbliższego szpitala. Storm poczuł ukłucie strachu w żołądku. Nacisnął pedał gazu, sprawiając, że silnik vauxhalla zawy ł. Prędkościomierz odnotował sto trzy dzieści sześć kilometrów na godzinę i nadal przesuwał się do przodu. Mercedes wy przedzał ich teraz o niecały kilometr, ale Storm nadrabiał dy stans. Nieoczekiwanie czarny sedan zwolnił i skręcił z głównej drogi na leśną ścieżkę, a następnie zniknął w gęstwinie. Storm jeszcze mocniej nacisnął pedał gazu. – Zwolnij – poleciła mu Nad. Spojrzał w lewą stronę angielskiego samochodu i zobaczy ł, że wy ciągnęła swój półautomaty czny pistolet CZ P-01 i mierzy ła w jego klatkę piersiową. – Powiedziałam ci, żeby ś zwolnił – oznajmiła Nad. – I skręć tam, gdzie Lebiediew.
*** Gdy ty lko Georgij Lebiediew zaparkował mercedesa pod rzędem drzew, wy ciągnął pistolet spod mary narki i wy mierzy ł z niego w Showers. – Oddaj mi swoją broń – rozkazał jej. Obolała Showers skrzy wiła się, przy ciskając ranę lewą ręką, i Lebiediew zdał sobie sprawę, że jej prawe ramię jest bezuży teczne. Sięgnął w poprzek siedzenia samochodu i wy rwał jej glocka z kabury na prawy m biodrze. – Czas powiedzieć prawdę! – wy darł się na Pietrowa, który leżał na ty lny m siedzeniu sedana, jęcząc i trzy mając się za podbrzusze. Jego białą koszulę znaczy ły plamy krwi. – Gdzie jest ukry te złoto? – krzy czał Lebiediew. – Złoto? – powtórzy ła Showers. – Jakie złoto? – Zamknij się! – wrzasnął pod jej adresem Lebiediew. – Georgiju Iwanowiczu – błagał Pietrow. – Proszę mnie zabrać do szpitala. Ja umieram.
– Powiedz mi, gdzie jest złoto, to zawiozę cię do szpitala. – Ale przecież jesteśmy jak bracia – wy dy szał Pietrow. – Czemu to robisz? – Nie, Iwanie Siergiejewiczu – odparł Lebiediew. – Jestem twoim psem na posy łki. Karmisz mnie resztkami. Ale koniec z ty m. Nigdy więcej. Gdzie jest złoto? W odpowiedzi Pietrow wy rzucił z siebie stek przekleństw. Lebiediew bez wahania wy palił z glocka w ty lne siedzenie samochodu, tuż obok głowy Pietrowa. Wy strzał spowodował ogłuszający huk wewnątrz samochodu, ale mimo to nie zagłuszy ł wrzasków Pietrowa. – Następny będzie w twoją stopę – rzekł Lebiediew. – A potem w jaja.
*** – Zwolnij albo cię zastrzelę – powiedziała Nad. – Zwolnij i skręć w prawo za ty m kamienny m domem przed nami. Porzucone gospodarstwo znajdowało się obok piaszczy stej drogi, w którą kilka minut wcześniej skręcił mercedes. Zamiast zwolnić, Storm docisnął pedał gazu do podłogi. – My liłem się. My ślałem, że ty i Lebiediew zdradzicie się później – stwierdził z kamienny m spokojem. – Od kiedy wiesz? – Odkąd zobaczy łem skróconą kolbę karabinu Dragunowa. Została przy cięta dla kobiety. Ale powinienem by ł wiedzieć wcześniej. W chwili gdy znalazłem mundur funkcjonariusza policji Kongresu porzucony w koszu na śmieci przed damską toaletą, a nie męską. – Popełniłeś swój ostatni błąd – odparła Nad. – Zwolnij. Nie zawrócisz w ty m tempie. Jedziesz za szy bko. By ła piękna. Chciał, żeby by ła kimś inny m niż w rzeczy wistości. Ale niestety to by ło niemożliwe i teraz będzie musiał ją zabić. Strzałka prędkościomierza przekroczy ła sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.
*** – Zdradziłeś Pietrowa dla złota? – zapy tała Showers, z trudem utrzy mując przy tomność. Ból w ramieniu by ł nie do zniesienia, traciła dużo krwi. – Nie ty lko dla złota, ale i dla miłości – odparł Lebiediew. – Ty draniu! – jęknął Pietrow z ty lnego siedzenia. – Zamknij się – rzucił w jego stronę Lebiediew. – Przez ponad rok mówiłem Barkowskiemu o każdy m twoim ruchu. Nad i ja zawarliśmy pakt. Będziemy bogaci i będziemy razem. – To ty stałeś za porwaniem w Waszy ngtonie? – zapy tała Showers. – Ty kazałeś zabić senatora Windslowa? Muszę to wiedzieć, jeśli masz zamiar mnie zabić.
– Tak – odparł Lebiediew triumfująco. – Nad i ja zorganizowaliśmy wszy stko przy pomocy Barkowskiego. Chciałem, żeby Amery kanie obwiniali Pietrowa. Nie chcieliśmy, żeby Windslow pomógł mu odnaleźć złoto. Nie chcieliśmy, żeby CIA mu zaufało. Showers miała wrażenie, że jego słowa dochodzą do niej z dużej odległości. Ze wszy stkich sił starała się skoncentrować. – Nigdy ci nie powiem, gdzie jest ukry te złoto, ty draniu! – krzy knął Pietrow z ty lnego siedzenia. – Naprawdę, towarzy szu? – spy tał retory cznie Lebiediew i wy strzelił z glocka wprost w stopę Pietrowa, powodując, że ten wrzasnął w agonii.
*** Zbliżając się do zakrętu z głównej drogi, Storm spojrzał pewnie na Nad i szeroko się uśmiechnął. – Do widzenia, dziwko – powiedział. Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie i wzmocniła uścisk na pistolecie. Ale by ło już za późno. Storm szarpnął mocno kierownicą vauxhalla w prawą stronę, posy łając rozpędzony pojazd na przeciwległy pas ruchu. Koła samochodu zahaczy ły o niewielki garb na krawędzi asfaltu i vauxhall wy leciał w powietrze, wznosząc się kilka metrów nad ziemią i kierując się wprost na kamienne ściany wiejskiego domu.
*** – Masz ostatnią szansę! – krzy czał Lebiediew do przerażonego Pietrowa. – Powiedz mi, gdzie jest złoto, a daruję ci ży cie. Zawiozę cię do szpitala. Za wszy stkie te lata, kiedy lizałem twój zarozumiały ty łek, zasługuję na to, żeby się dowiedzieć. No już, powiedz mi albo następny strzał dostaniesz w jaja. Krzy czący z bólu pokonany Pietrow wy rzucił z siebie serię liczb. Lebiediew wprowadził współrzędne geograficzne do aplikacji w telefonie komórkowy m. – To blisko Doliny Pięciu Jaskiń w Uzbekistanie? – oświadczy ł takim tonem, jakby zadawał py tanie. – Tak! – wy krzy knął Pietrow. – Przy sięgam. A teraz ocal mnie, mój bracie. Ja umieram. Lebiediew wy celował glocka prosto w czoło Pietrowa. – Wierzę ci, mój bracie – powiedział. – Jeśli czegokolwiek się nauczy łem przez te wszy stkie lata przeby wania z tobą, to rozpoznawania, kiedy mówisz prawdę, a kiedy kłamiesz. To jest moja nagroda za podcieranie ci ty łka. Nacisnął spust, a mózg jego najlepszego przy jaciela rozpry snął się na ty lny m siedzeniu i oknie sedana. Usaty sfakcjonowany zwrócił się w stronę Showers, która by ła półprzy tomna i tak słaba, że z ledwością docierało do niej, co się wokół działo. Jej organizm doznał wstrząsu. Bez pomocy
medy cznej groziła jej śmierć. – Powiem policji, że groziliście nam bronią i zmusiliście nas, aby tu przy jechać po wiecu, i że to ty strzeliłaś z glocka i zamordowałaś mojego przy jaciela. Nie miałem wy boru, musiałem cię zabić z mojego własnego pistoletu. – Położy ł jej glocka na kolanie i podniósł swoją broń. – Jesteś szalony – wy szeptała Showers w odpowiedzi. – Nikt ci nie uwierzy. – Powiem im, że strzeliłaś mu w stopę, aby go torturować, chcąc, żeby się przy znał. Powiem im, że oszalałaś. To będzie słowo najstarszego i najwierniejszego przy jaciela Pietrowa przeciwko martwej agentce FBI, która przy by ła tutaj, aby pomścić morderstwo senatora Stanów Zjednoczony ch. Prasie bry ty jskiej się to spodoba. – Mój partner – wy rzuciła z siebie Showers. – Nim się nie przejmuj. On też będzie martwy. Już Nad tego dopilnuje. Lebiediew skierował broń w jej pierś. – Żegnaj, agentko specjalna April Showers – powiedział. W ty m momencie usły szał dochodzący z zewnątrz głośny odgłos eksplozji i na sekundę odwrócił twarz, aby wy jrzeć przez okno po stronie kierowcy.
*** Lecący vauxhall z przeraźliwy m ry kiem spadał prosto na kamienną ścianę starego domu. Uderzy ł w nią z taką siłą, że wy dawało się, iż samochód rozpadł się na części tłuczonego szkła, rozwalonego chromu, powy ginanego plastiku i zgniecionego metalu. Bagażnik sedana podskoczy ł w górę pod wpły wem uderzenia i przez chwilę wy glądało na to, że vauxhall przekoziołkuje w powietrzu, ale ty lna oś spadła z powrotem na ziemię z głośny m hukiem. Spod zdemolowanej przedniej maski samochodu zaczęły się wy doby wać płomienie, dy m i para. Strefa zgniotu, poduszka powietrzna od strony kierowcy i pas bezpieczeństwa uratowały ży cie Storma. Nad nie miała jednak ty le szczęścia. Nie zapięła pasów i Storm wy łączy ł poduszki powietrzne od strony pasażera. Nie zauważy ła tego i kosztowało ją to ży cie. Uderzenie wy rzuciło ją z siedzenia pasażera, wy strzeliwując ciało przez przednią szy bę i rozry wając na kawałki nieskazitelną twarz. Jej głowa uderzy ła w ścianę domu niczy m melon rzucony z szy bkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Czaszka Nad pękła, a rdzeń kręgowy złoży ł się w harmonijkę. Jej pogruchotane ciało leżało teraz na ziemi w nienaturalnie wy giętej pozy cji obok płonącego vauxhalla. Storm odepchnął się od wraku i upadł twarzą w wy soką trawę. By ł częściowo głuchy. Z ucha i nosa pły nęła mu krew. Prawe kolano rwało go z bólu. Ale ży ł. Starał się odzy skać przy tomność umy słu. Jego pierwsza my śl doty czy ła Showers i czarnego mercedesa zaparkowanego pod skupiskiem dębów szy pułkowy ch jakieś sto metrów dalej. Zupełnie jak pijak oddalający się chwiejny m krokiem od baru, próbował utrzy mać równowagę, wy znaczając trasę do ciała Nad. Jakieś dwa metry dalej obok kamiennej ściany zauważy ł jej pistolet. Doszedł do niego i pochy lił się z ogromny m wy siłkiem, aby zbadać broń. Wy dawała się nieuszkodzona.
Muszę uratować April, pomy ślał. Muszę po nią iść. Wy tężając całą siłę woli i walcząc z potężny m bólem, który rozchodził się po cały m ciele, Storm zaczął iść w stronę zaparkowanego mercedesa. Uszedł już jakieś pięćdziesiąt metrów, gdy usły szał głośny huk. By ł to odgłos wy strzału. I dobiegał ze środka zaparkowanego tuż przed nim samochodu.
Ciąg dalszy w trzeciej części trylogii Krwawy sztorm.
RICHARD CASTLE
KRWAWY SZTORM
Tłumaczenie: Katarzy na Gody cka
ROZDZIAŁ PIERWSZY Tego samego dnia, szesnaście kilometrów od Oksfordu, Anglia
W
y doby wające się z silnika płomienie lizały podwozie vauxhalla i biegły niczy m po loncie petardy w kierunku benzy ny try skającej strumieniem z przedziurawionego baku sedana. Derrick Storm stał w odległości pięćdziesięciu metrów, gdy bak eksplodował, a ogłuszający wy buch wy rzucił stalowy kadłub samochodu w powietrze, po czy m pojazd spadł z trzaskiem na ziemię. Zaledwie parę chwil wcześniej Storm celowo zjechał rozpędzony m vauxhallem z drogi szy bkiego ruchu i skierował go w kamienną ścianę opuszczonego gospodarstwa. Siła uderzenia sprawiła, że jego pasażerka, chorwacka jędza Antonia Nad, wy leciała przez przednią szy bę. W momencie zderzenia celowała w Storma ze swojego pistoletu. Teraz jej martwe ciało leżało bezwładnie w trawie tuż obok płonącego samochodu. Storm oszukał śmierć dzięki zapiętemu pasowi bezpieczeństwa, poduszce powietrznej, strefie zgniotu w samochodzie, a także głupocie Nad, która nie zapięła swojego pasa i założy ła, że nikt nie będzie na ty le szalony, aby wjeżdżać w ścianę z szy bkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Storm nie by ł jednak pewien, czy jego partnerka, agentka FBI April Showers, miała ty le szczęścia co on. Showers by ła pasażerką ściganego przez Storma mercedesa. Jego kierowca, Georgij Lebiediew, miał zabrać Showers i rosy jskiego oligarchę do najbliższego szpitala na oddział ratunkowy. Showers została postrzelona w prawe ramię. Iwan Pietrow dostał kulę w brzuch. Zamiast jednak jechać na pogotowie, Lebiediew skierował samochód w przeciwny m kierunku, skręcając ostatecznie z drogi szy bkiego ruchu w polną ścieżkę i zatrzy mując się pod kępą dębów. – April! – krzy knął Storm, biegnąc w stronę sedana. Poruszał się tak szy bko, jak mógł to robić trzy dziestolatek, który właśnie ocalał z wy padku samochodowego. Uginały się pod nim kolana. Ból przeszy wał całe ciało. Z uszu wy pły wała krew. By ł spocony i przesiąknięty smrodem paliwa i oleju silnikowego. – April! – wrzasnął ponownie. Krew. Widział ją teraz wy raźnie, rozbry zganą na oknach wewnątrz mercedesa. Mocniej zacisnął w dłoni półautomaty czny pistolet, który zabrał martwej Nad. Na czy ją krew patrzy ł? I dlaczego ktoś w środku pojazdu otworzy ł ogień do współpasażera? Ignorując świdrujący gwizd w uszach i wstrząs organizmu, Storm próbował cokolwiek z tego zrozumieć. Olśniewająca, a teraz martwa Nad by ła szefową ochrony odpowiedzialną za bezpieczeństwo swojego bogatego szefa. Nawet w stanie oszołomienia Storm wy dedukował,
że Nad zdradziła Iwana Pietrowa. Tak samo jak Lebiediew, który by ł najbliższy m i najwierniejszy m przy jacielem rannego Pietrowa. Złoto – w dużej ilości – uczy niło z nich współczesny ch Judaszów. Storma nie obchodziło złoto. Chciał ty lko ocalić Showers. Zakładając, że jeszcze ży ła i że krew, na którą teraz patrzy ł, nie należała do niej. I chociaż wcześniej by ł w świetnej formie fizy cznej, zanim dobiegł do sedana, brakowało mu tchu. Złapał za klamkę samochodu, uniósł broń i szarpnięciem otworzy ł drzwi po stronie kierowcy. Wy padła przez nie górna część ciała Lebiediewa. Brakowało połowy czaszki. To wy jaśniało, skąd się wzięła krew. Storm pochy lił się i zajrzał do samochodu. Zobaczy ł Showers na siedzeniu pasażera, z głową opartą o boczną szy bę. W lewej ręce kurczowo ściskała glocka. – April! – zawołał Storm. Nie odpowiedziała. Storm chwy cił Lebiediewa za pasek, wy pchnął jego martwe ciało z samochodu i wsunął się na pokry te krwią siedzenie kierowcy. Dotknął szy i April i sprawdził puls. By ł bardzo słaby. Doty k jego palców sprawił, że Showers otworzy ła oczy i posłała mu nikły uśmiech. – Wiedziałam, że przy jdziesz po mnie – wy szeptała. – Wiedziałam, że Nad nie jest wy starczająco spry tna, żeby cię zabić. – Trzy maj się! Zabiorę cię do szpitala – powiedział Storm. Zerknął na ty lne siedzenie i spojrzał prosto w martwe oczy Pietrowa. Do postrzału w klatkę piersiową dołączy ła teraz dziura od kuli na czole Rosjanina. Storm uruchomił silnik. – Czekaj! – wy rzuciła z siebie Showers. – Telefon. Weź go! – Jaki telefon? – Lebiediewa. Storm wy siadł z pojazdu i znalazł telefon w mary narce Lebiediewa. Ponieważ by ł na zewnątrz samochodu, otworzy ł szy bko ty lne drzwiczki od strony pasażera i chwy cił za słoniowate nogi Pietrowa. Ktoś wpakował mu kulkę w stopę. Storm wy ciągnął z mercedesa ważące ponad sto czterdzieści kilogramów ciało. Na skórzany m siedzeniu pozostały smugi rozmazanej krwi. Dwóch przy jaciół na całe ży cie, teraz zabójca i ofiara, leżało obok siebie pod dębami. Gdy usiadł z powrotem za kierownicą, wcisnął pedał gazu, co spowodowało, że sedan wy strzelił spod drzew jak rakieta. – April! Nie wolno ci zasnąć! – rzucił ostro. – Zachowaj przy tomność! – Jasna sprawa – odpowiedziała nieprzekonująco. Jej głos brzmiał jak automat. Starając się dzielić uwagę między drogę wiodącą do Oksfordu a twarz Showers, Storm obserwował, jak kobieta zamy ka oczy, i wiedział, że istnieje ry zy ko, że ją straci. Wy ciągnął rękę, położy ł na jej nodze i lekko ścisnął. Showers otwarła oczy. – Ręce precz od towaru – powiedziała.
Dobrze. Wciąż miała poczucie humoru. – Do twarzy ci z kulą – odparł. Ale prawda by ła taka, że wy glądała bardzo kiepsko. Jej jasna skóra by ła przeraźliwie blada, a na bluzce widniały plamy krwi. Organizm Showers doznał wstrząsu i to mogło ją zabić. Musiał sprawić, żeby skupiła się na czy mś, spróbować utrzy mać ją w stanie świadomości. – Co tu się stało? – zapy tał. – Kto do kogo strzelał? – Lebiediew zastrzelił Pietrowa – wy szeptała. – Poszło o jakieś złoto. Storm wiedział o złocie. Miało wartość sześćdziesięciu miliardów dolarów, wy wieziono je ze Związku Radzieckiego przed jego rozpadem. Ale nie powiedział tego Showers. Agencja CIA nie chciała, aby FBI się o ty m dowiedziało. – April – mówił dalej – jeśli Lebiediew zabił Pietrowa, to kto strzelał do Lebiediewa? Kto go zabił? – Jestem zby t zmęczona, żeby teraz mówić – jęknęła. – Później. – Nie, April, teraz – powiedział stanowczo. – Ty zastrzeliłaś Lebiediewa czy Pietrow go zabił? – Ja. On chciał mnie zabić. I zrzucić na mnie winę za śmierć Pietrowa. Postrzał w ramię unieruchomił jej prawą rękę. Jak udało jej się wy manewrować Lebiediewa? – Zabrał mojego glocka. Zastrzelił z niego Pietrowa – konty nuowała. Zauważy ł, że mówiła zry wami, próbując się skoncentrować i oszczędzać oddech. – Położy ł sobie mojego glocka na kolanie. Wy jął swój pistolet. Miał zamiar mnie zastrzelić. Powiedzieć wszy stkim, że to ja zabiłam Pietrowa. By ła eksplozja. Hałas. – To ja rozbiłem się o wiejski dom – wy jaśnił Storm. Ale nie by ł pewien, czy go zrozumiała. – Bardzo duży hałas. Lebiediew nie patrzy ł na mnie. Odwrócił głowę. Wtedy sięgnęłam po mojego glocka. Lewą ręką – powiedziała, uśmiechając się. – Tego się nie spodziewał. Odstrzeliłam mu twarz. – Dlaczego kazałaś mi zabrać telefon Lebiediewa? – zapy tał Storm. – Złoto. Współrzędne. Aplikacja. Karta pamięci. – Zastrzeliłaś go lewą ręką po ty m, jak dowiedziałaś się, gdzie ukry te jest złoto! – wy krzy knął. – Wspaniale! Jesteś naprawdę niesamowita. – Mam swoje momenty. – Jej głowa chwiała się, gdy rzuciła mu spojrzenie spod na wpół przy mknięty ch powiek.
ROZDZIAŁ DRUGI
Z
ainstalowany w mercedesie GPS skierował go na oddział ratunkowy szpitala im. Johna Radcliffe’a we wschodniej części Oksfordu. Storm wpadł do budy nku. – Mam w samochodzie ofiarę postrzału! – ogłosił gromko. – Wy krwawia się. Jest w szoku, ale przy tomna! Recepcjonistka złapała za telefon i w ciągu kilku sekund przez podwójne metalowe drzwi wbiegła ekipa ratunkowa. Ratownik pchający nosze na kółkach biegł zaraz za pielęgniarką z oddziału powy padkowego i asy stentem lekarza. Cała trójka podążała za Stormem do mercedesa, którego silnik wciąż pracował. Storm pomógł ratownikowi przenieść Showers na nosze, podczas gdy pielęgniarka i asy stent już udzielali jej pomocy. – Czy jest uczulona na jakieś leki? – spy tała pielęgniarka. – Nie wiem – odparł. – Jak to się stało? – zapy tała. – Została postrzelona dziś rano w czasie wiecu w Oksfordzie. – Mieliśmy już tu dzisiaj troje inny ch, którzy by li w tłumie. Czemu tak późno? – Zgubiliśmy się. Pielęgniarka zauważy ła krew na szy bach wewnątrz samochodu, a także na ubraniu Storma. – Zajmiemy się nią – powiedziała. – Musi pan wy pełnić formularze. Gdy przechodzili szy bkim krokiem obok biurka recepcjonistki, Storm usły szał, jak pielęgniarka mówi: – Zadzwoń po ochronę. Zanim recepcjonistka zdołała podnieść słuchawkę telefonu, Storm podał jej służbową wizy tówkę Showers z logo FBI. – Zostawiłem samochód na biegu – powiedział. – Zaraz wracam. – Proszę zaczekać! – zawołała za nim. – Formularze... Ale Storm już oddalał się szy bko od szpitala. W czasie jazdy zadzwonił do Jedidiaha Jonesa, szefa National Clandestine Service w kwaterze głównej CIA w Langley w Wirginii. – Postrzelili Showers – powiedział. – Zostawiłem ją na oddziale ratunkowy m szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie w Anglii. Musisz tam zadzwonić. – FBI będzie w kontakcie ze szpitalem. Mają jej dane medy czne z akt osobowy ch – odparł Jones. – Powiadomię naszą ambasadę w Londy nie. Wy ślą tam ludzi. A co z tobą? – Ty lko parę zadrapań.
Storm zdał relację z poranny ch wy darzeń podczas wiecu w Oksfordzie i późniejszy ch pod dębami. Jones słuchał, nie przery wając mu, a następnie powiedział: – Najwy raźniej to Georgij Lebiediew by ł zdrajcą w obozie Pietrowa. Informował prezy denta Rosji Olega Barkowskiego o wszy stkim, co Pietrow robił. Barkowski i Pietrow – niegdy ś przy jaciele – zwrócili się przeciwko sobie po ty m, jak oligarcha publicznie skry ty kował przy wódcę na Kremlu. Wściekły Barkowski zmusił Pietrowa do ucieczki z Rosji, a potem nasłał zabójców, aby zlikwidowali go w Anglii. – To wszy stko zaczy na teraz nabierać sensu – stwierdził Jones. – Prezy dent Barkowski musiał przekupić Lebiediewa. Ponieważ Pietrow ufał Lebiediewowi jak bratu, nie podejrzewał, że ten zwróci się przeciw niemu. – Jest jeszcze coś – powiedział Storm. – Showers dowiedziała się, gdzie jest ukry te złoto. – Naprawdę? Ty lko Pietrow wiedział, gdzie ono jest, i nie chciał tego nikomu zdradzić. Jak ona zdoby ła tę informację? – Sądząc po kuli w stopie Pietrowa, domy ślam się, że Lebiediew wy musił to wy znanie. Przy puszczalnie straszy ł rannego Pietrowa w zaparkowany m samochodzie. Zagroził mu, że nie zawiezie go do szpitala, dopóki ten nie puści farby na temat złota. Gdy Pietrow odmówił, Lebiediew udowodnił mu, że nie żartuje. Showers siedziała na przednim siedzeniu podczas całego zdarzenia i wszy stko sły szała. Wy ślę ci współrzędne wskazujące miejsce ukry cia złota, gdy ty lko pozbędę się tego samochodu. – Skasuj je od razu, jak ty lko mi je wy ślesz – polecił Jones i dodał: – Potrzebujesz kogoś do pozamiatania? – Za późno – odparł Storm. – Jestem pewien, że eksplozja samochodu już przy ciągnęła niezły tłumek. – Zadzwonię do MI6 i każę FBI pociągnąć za sznurki w Scotland Yardzie. Mają u nas dług. Ale najlepiej by łoby, jakby ś zniknął. Zaczekaj chwilę. – Jones rozłączy ł się na niecałą minutę. Gdy wrócił na linię, powiedział: – Około sześćdziesięciu pięciu kilometrów na południe od Oksfordu znajduje się miasto o nazwie Newbury. Odby wa się tam operacja amery kańskich sił powietrzny ch pod dowództwem 420 Dy wizjonu Zaopatrzenia. Zorganizuję lot wojskowy, aby wy wieźć cię z Anglii do Niemiec, a potem do domu. Najlepiej unikać teraz rejsów pasażerskich i kontroli paszportowy ch. Jak szy bko możesz dotrzeć do Newbury ? – W niecałą godzinę, chy ba że mnie zatrzy mają. – Nie daj się. A przy najmniej do czasu, gdy nie prześlesz mi ty ch współrzędny ch. Jones miał swoje priory tety. Najpierw złoto, dopiero potem Storm. – Zadzwoń do mnie później i daj mi znać, co z April – powiedział Storm. – April? To teraz twoja dziewczy na? – Agentka Showers – poprawił się. – I nie jest moją dziewczy ną. Jest moją partnerką. – Jasne – potwierdził scepty cznie Jones. – Dopilnuj, żeby ktoś przy jechał do tego szpitala.
Po skończonej rozmowie Storm skorzy stał z zainstalowanego w mercedesie GPS-a, aby skierować się do najbliższego centrum handlowego. Galeria Templars Square znajdowała się w odległości niecały ch sześciu kilometrów. Zaparkował w garażu po przeciwnej stronie ulicy i wy siadł, zostawiając w samochodzie poplamioną krwią mary narkę. Storm nie przejmował się śladami, jakie zostawia za sobą. Od czterech lat by ł martwy, w każdy m razie oficjalnie. CIA pomogło mu „umrzeć” i zniknąć z powierzchni ziemi. Ży ł szczęśliwie i spokojnie w Montanie do czasu, kiedy Jones wezwał go z powrotem z powodu sprawy, która miała by ć łatwy m śledztwem doty czący m porwania. Gdy by przedstawiciele Scotland Yardu albo Interpolu znaleźli w pokrwawiony m mercedesie jakiekolwiek ślady, śledczy zestawiliby je z rejestrami ży wy ch podejrzany ch. Nikt nie szukał zabójcy na cmentarzu. Storm przy stanął na klatce schodowej na drugim piętrze parkingu podziemnego, aby przejrzeć komórkę Lebiediewa. Znalazł aplikację geolokalizacy jną i przesłał Jonesowi współrzędne. Przesłał je też na swój pry watny telefon, jako kopię zapasową. Zadowolony skasował aplikację, ale zatrzy mał telefon Lebiediewa, aby dostarczy ć go technikom w Langley. Nigdy nie wiadomo, co jeszcze mogło się na nim znajdować. Po wy jściu z parkingu Storm wszedł do centrum handlowego i naty chmiast udał się do toalety, aby zmy ć krew z dłoni. Miał ją też na spodniach, ale ponieważ by ły czarne, plamy nie rzucały się w oczy. Wy szedł z toalety, kupił nową parę spodni i koszulę w pobliskim pawilonie z odzieżą, a następnie wrócił do męskiej toalety, aby się przebrać. Gdy wy szedł na zewnątrz, przy wołał ręką taksówkę stojącą na rogu ulic Crowell i Hackmore. – Dokąd? – zapy tał taksówkarz. – Baza lotnicza w Newbury. – To kawał drogi, kolego – odpowiedział kierowca, patrząc na Storma z zaciekawieniem. – Pokłóciłem się właśnie z moją dziewczy ną – improwizował Storm. – Nie odwiezie mnie do bazy. To Irlandka, a jeśli się spóźnię, zapłacę głową. – Ech, panienki... Czy jak wy je tam w Stanach nazy wacie – odparł ze zrozumieniem taksówkarz. – Narodowość nie ma znaczenia. One wszy stkie są trochę zbzikowane. Jedziemy do Newbury. Przejechali już jakieś półtora kilometra, gdy taksówkarz się rozgadał. Storm odchy lił głowę, wsparł ją na oparciu i zamknął oczy. Nie chciał rozmawiać. – Sły szał pan o tej strzelaninie w Oksfordzie dziś rano, prawda? – spy tał kierowca. – Na każdy m kanale o ty m mówią. Trzech facetów zaczęło strzelać do jakiegoś Rosjanina przemawiającego na wiecu. Są ranni. – Czeka mnie dwunastogodzinna warta, a dziewczy na kopnęła mnie w jaja – odparł Storm. – Nie chcę słuchać o problemach inny ch ludzi. Taksówkarz zachichotał i zaproponował: – To niech się pan w takim razie trochę prześpi, a ja będę prowadził. Jakieś czterdzieści minut później taksówka podjechała pod bramę bazy lotniczej. Storm zapłacił za kurs sześćdziesiąt dolarów i dodał kierowcy jeszcze dwudziestaka. – Tak się składa, że moja irlandzka dziewczy na jest mężatką – wy jaśnił. – Chciałby m mieć
twarz, którą łatwo zapomnieć. Kierowca schował banknoty do kieszeni. – Wy, Jankesi, wszy scy wy glądacie dla mnie tak samo. Godzinę później, gdy Storm już miał wsiadać na pokład samolotu, zadzwonił jego telefon komórkowy. – Jest już po operacji – usły szał głos Jonesa. – Rokowania są dobre. Kiedy wy lądujesz, będzie na ciebie czekał samochód.
ROZDZIAŁ TRZECI dzień? –ToJbyakiłydziś pierwsze słowa, jakie wy szły z ust agentki Showers, gdy obudziła się z narkozy. – Przy wieziono tu panią wczoraj rano – odparła pielęgniarka siedząca przy jej łóżku. – Zaraz zawołam siostrę oddziałową. Jest pani znaną osobistością. Szkoda, że nie widziała pani ty ch wszy stkich reporterów kręcący ch się tutaj, węszący ch w poszukiwaniu tematu. Postawili policjantów przed drzwiami, żeby trzy mać pismaków z daleka. Zakazali mi z panią rozmawiać, ale chcę, aby pani wiedziała, że bardzo się cieszę, że nic pani nie jest. I proszę się nie denerwować, nikomu nie powiem o pani facecie. – Moim facecie? – No tak, o Stevie – odparła pielęgniarka. – Nie jest pani facetem? To znaczy domy śliłam się tego ze sposobu, w jaki pani cały czas o nim mówiła i wy powiadała jego imię. Ale proszę się nie przejmować. Wiele osób pod wpły wem narkozy gada, jakby się szaleju najedli. – Co mówiłam? – zapy tała Showers. – Jak dla mnie to brzmiało trochę tak, jakby by ła pani napalona, wie pani, co mam na my śli. Dlatego nie będę powtarzać. – Jest pani pewna, że wy mieniłam imię Steve? – Och, nie ty lko je pani wy mieniła. Rumieniłam się, słuchając tego, ale ja nie jestem od gadania. Pielęgniarka biegiem wy padła z sali, zostawiając Showers, która usiłowała odświeży ć sobie umy sł. Wszy stko wskazy wało na to, że by ła w szpitalu, który – jak przy puszczała – znajdował się w Oksfordzie. Jej prawe ramię by ło zabandażowane, na lewej ręce miała podłączoną doży lną kroplówkę, a na monitorze wy świetlały się parametry jej funkcji ży ciowy ch: puls, ciśnienie i temperatura ciała. Z boku wy czuła pilota i nacisnęła guzik, który z głośny m mechaniczny m zgrzy tem uniósł ty lną część łóżka. Jej ramię naty chmiast przeszy ł ból. Dudniło jej w głowie i musiała skorzy stać z toalety. Pielęgniarka wróciła ze starszą siwowłosą kobietą, za którą podążało dwóch mężczy zn w garniturach. Jeden z nich miał w klapie amery kańską flagę. – Nazy wam się Rachel Smy the, jestem przełożoną pielęgniarek, a ci panowie są z ambasady amery kańskiej – powiedziała. – Nalegali, żeby z panią porozmawiać. Czy czuje się pani na siłach? – Kim jesteście? – zwróciła się Showers do mężczy zny z flagą w klapie. – Agent specjalny FBI Douglas Cumerford – odparł, sięgając do kieszeni mary narki po legity mację. – A to jest Thomas Gordon z Departamentu Stanu. Gordon się nie wy legity mował i Showers naty chmiast się domy śliła, że pracuje dla CIA.
– Dziękuję, pani Smy the – odezwała się Showers do przełożonej. – Porozmawiam z ty mi dwoma dżentelmenami. – Jak ty lko ci panowie skończą, przy ślę do pani lekarza – rzekła Smy the. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę nacisnąć przy cisk na pilocie. – Po czy m razem z pielęgniarką opuściła pokój. – Cieszę się, że jest pani przy tomna – powiedział Cumerford. – Musimy przekazać pani wy ty czne, zanim policja oksfordzka i Scotland Yard uzy skają od pani oficjalne oświadczenie. Zabójstwo Iwana Pietrowa trafiło oczy wiście na czołówki między narodowej prasy, zaś o strzelaninie na wiecu uniwersy teckim trąbi całe BBC. – Rozmawialiście o ty m z Waszy ngtonem? – zapy tała Showers. – Jestem w stały m kontakcie z dy rektorem, odkąd przy wieziono panią do szpitala – odparł Cumerford. – Przesy ła pani ży czenia szy bkiego powrotu do zdrowia. Gordon wy jął kopertę z kieszeni granatowej mary narki i wręczy ł ją Showers. – Chcieliby śmy, żeby powiedziała to pani w oficjalny m oświadczeniu. – Dy rektor to zaakceptował? – spy tała. – Tak – potwierdził Cumerford. – Ściśle rzecz biorąc, powiedział, żeby trzy mała się pani tekstu. Proszę mówić dokładnie to, co tu jest napisane, i nic poza ty m. Będę pani towarzy szy ł podczas wszy stkich przesłuchań jako pani adwokat. – Musi pani wiedzieć, jak ważne jest, aby powtórzy ła pani dokładnie to, co zostało dla pani przy gotowane – powiedział Gordon. – A jeśli coś mi się wy rwie? – zapy tała Showers. – Nie ma takiej możliwości – odparł Cumerford. – Bry ty jskie media skrupulatnie zajęły się przesłuchiwaniem świadków z tego wiecu, którzy powiedzieli reporterom, że trzech mężczy zn zaczęło strzelać do Pietrowa i jego ochroniarzy. Dwóch napastników miało pistolety maszy nowe. Uśmiercili dwóch ochroniarzy Pietrowa, zaś trzeci strzelec próbował zabić Pietrowa, który właśnie zaczął przemawiać na wiecu protestacy jny m. – Wszy stko się zgadza – przy taknęła Showers. – Świadkowie powiedzieli reporterom, że wy ciągnęła pani swoją broń i zastrzeliła napastnika, który znajdował się najbliżej pani – mówił dalej Cumerford. – W ty m samy m czasie niezidenty fikowany mężczy zna skoczy ł na napastnika, który strzelał do Pietrowa, i zabił go. Następnie uży ł pistoletu tego człowieka, aby zlikwidować trzeciego zabójcę, ale wcześniej tamten wy palił ze swojej broni i postrzelił panią. – To się też zgadza – potwierdziła Showers. – Z tą różnicą, że nie by ł to niezidenty fikowany mężczy zna, ty lko Steve Mason. Pracujemy razem. Ma upoważnienie z Departamentu Stanu. – Panno Showers, jeśli chodzi o pana Masona, to jest z nim mały problem... – zaczął Gordon. – W najlepszy m interesie agencji oraz naszego kraju leży, aby ten niezidenty fikowany mężczy zna, który wczoraj pani pomógł, pozostał dokładnie ty m, kim jest, czy li niezidenty fikowany m mężczy zną – wszedł mu w słowo Cumerford. – Dy rektor wolałby, żeby nie wspominała pani nikomu o Stevie Masonie, nawet policji oksfordzkiej ani śledczemu ze Scotland Yardu, który będzie panią przesłuchiwać.
– Proszę przeczy tać oświadczenie i się go trzy mać – rzekł Gordon. – Media wiedzą, że ten niezidenty fikowany mężczy zna pomógł pani wsiąść do mercedesa, który m kierował Georgij Lebiediew, i że Pietrow został wepchnięty na ty lne siedzenie – dodał Cumerford. – Świadkowie opisali też dokładnie reporterom z BBC, jak ten tajemniczy człowiek wraz z szefową ochrony Pietrowa pojechali vauxhallem w ślad za mercedesem. Ten samochód znaleziono później rozbity za miastem. Obok niego leżały ciała Pietrowa, Lebiediewa i Antonii Nad. Mercedesa namierzono w garażu parkingowy m w lokalny m centrum handlowy m. Urzędnicy w szpitalu powiedzieli też prasie, że niezidenty fikowany mężczy zna przy wiózł panią do szpitala. Tabloidy nazy wają go Dobry m Samary taninem. – Steve Mason, Dobry Samary tanin – powtórzy ła Showers. – Spodoba mu się to określenie. – Niech pozostanie anonimowy – nalegał Gordon. Showers przebiegła wzrokiem oświadczenie, które jej wręczy ł. – Chcecie, aby m powiedziała policji, że straciłam przy tomność podczas jazdy mercedesem i że nie przy pominam sobie niczego, co się stało od momentu, kiedy opuściłam wiec, aż do dnia dzisiejszego, gdy obudziłam się po operacji. – Zgadza się – potwierdził Cumerford. – Każecie mi zataić przed śledczy mi to, co widziałam wewnątrz mercedesa. Nie chcecie, żeby m zeznała, jak to się stało, że zarówno Pietrow, jak i Lebiediew nie ży ją – mówiła Showers. – Nie może się pani na ten temat wy powiadać, bo by ła pani nieprzy tomna – rzekł Gordon stanowczo. – Proszę uży ć tego sformułowania, a ułatwi pani wszy stkim ży cie. – Jak wy jaśnicie śmierć Pietrowa i Lebiediewa? – zapy tała Showers. – Nie mamy zamiaru jej wy jaśniać – odparł Gordon. – Nie musimy rozwiązy wać tej sprawy, agentko Showers – dodał Cumerford. – Te zgony nie są problemem FBI. Proszę złoży ć lokalny m władzom swoje oświadczenie. Naszy m priory tetem jest wy dostać panią z Anglii, gdy ty lko pani to zrobi. – Zanim policja zdoła zwery fikować moje zeznania. Pracownicy Scotland Yardu nie są głupi – odparła. – Gdy zidenty fikują vauxhalla, będą wiedzieli, że to Steve Mason go wy najął. – Naprawdę? – spy tał ją Gordon. – By ła tam pani z nim? Showers zdała sobie sprawę, że nie by ło jej na lotnisku, gdy wy najmował samochód. – Ale gdzieś muszą by ć jakieś jego zdjęcia – powiedziała. – Jesteśmy w starej dobrej Anglii, z kamerami bezpieczeństwa na każdy m rogu ulicy. Choćby tu, na pogotowiu – na pewno mają jego zdjęcia, gdy mnie tu wprowadzał. – Wy daje mi się, że tutejsza kamera oraz tamte na zewnątrz centrum handlowego uległy wczoraj awarii – uśmiechnął się Gordon. – Zdarza się. Showers w końcu zrozumiała. Jedidiah Jones czy nił cuda. Przez cały czas poby tu Storma i Showers w Anglii ty lko dwa razy widziano ich razem. Raz, gdy złoży li wizy tę w rezy dencji księcia Madisonu, aby przesłuchać Pietrowa i Lebiediewa, przy czy m obaj już nie ży li, i drugi raz, kiedy się upili w lokalny m pubie w Londy nie. Nawet gdy by współtowarzy sze hulanki w pubie rozpoznali Showers z BBC i zadzwonili na policję, mogliby ty lko powiedzieć, że piła z przy stojny m Jankesem o brązowy ch włosach i brązowy ch oczach, który
miał jakieś trzy dzieści parę lat. Ten opis pasował prakty cznie do każdego. Poza ty m do czasu, gdy ktoś zawiadomi policję, ona będzie już w Stanach. – Dajmy prasie bry ty jskiej i lokalny m glinom szansę na przedstawienie wiary godnej historii – powiedział Gordon. – Mówi się, że za morderstwem Pietrowa stoi prezy dent Rosji Barkowski – wtrącił Cumerford. – Oczy wiście on temu zaprzecza. Ale jest główny m celem mediów, nie zaś FBI czy żadna inna agencja amery kańska. Dlatego im mniej pani powie, ty m lepiej. Proszę zachować wy jaśnienia na później, kiedy będzie pani zdawała relację w Waszy ngtonie. – A kiedy to nastąpi? – Na dole czeka miejscowy detekty w i śledczy ze Scotland Yardu, którzy chcą panią przesłuchać – powiedział Cumerford. – Wpuścimy ich. Złoży im pani oświadczenie. Gdy ty lko je usły szą i lekarz wy razi zgodę na wy pis, podwieziemy panią ambulansem na specjalny lot do domu. Zostałem wy znaczony, aby pani towarzy szy ć. – Będę potrzebowała paru minut, żeby skorzy stać z łazienki – odparła. – A potem skłamię śledczy m. Cumerford i Gordon wy mienili między sobą nerwowe spojrzenia. Spodziewali się, że Showers weźmie udział w tej grze. Od chwili kiedy zaczęła pracę w FBI, April wiedziała, że w kręgach rządowy ch takie rzeczy się zdarzają i że któregoś dnia ona zostanie poproszona o kłamstwo. Miała jednak nadzieję, że to nigdy nie nastąpi. Kiedy po raz pierwszy spotkała tajemniczego Steve’a Masona, który twierdził, że jest pry watny m detekty wem, Showers przeprowadziła własne śledztwo na jego temat. Nigdzie nie by ło o nim żadny ch informacji – ani ważnego prawa jazdy, ani uprawnień do prowadzenia działalności jako pry watny detekty w. Zawsze wiedziała, że Steve Mason to nie jest jego prawdziwe nazwisko. To by ła bajeczka CIA. Zaś Steve Mason by ł wy starczająco ostrożny, aby nie dawać jej żadny ch wskazówek, które mogły by pomóc jej ustalić jego prawdziwą tożsamość. Do momentu gdy nie przy lecieli do Londy nu. Dopóki nie poszli na długi wieczorny spacer, który skończy ł się w pubie, gdzie opróżnili dość sporo kieliszków z whisky i kufli z piwem. Opowiedziała mu o swoim ojcu, policjancie stanowy m z Wirginii, który poległ na posterunku po ty m, jak zatrzy mał i zastrzelił dwóch naćpany ch bandziorów, którzy porwali i zgwałcili dziesięcioletnią dziewczy nkę. Jej ojciec ocalił ży cie tamtej dziewczy nce. Dla Showers jej ojciec by ł bohaterem, a kiedy zapy tała Storma o jego ojca, wreszcie się odsłonił. „Mój ojciec by ł agentem FBI” – powiedział. Jeśli to by ła prawda, miała już coś na początek. Gdy ty lko wróci do Waszy ngtonu, rozpocznie śledztwo. To ty lko jedna informacja, ale by ło od czego zacząć. Jedidiah Jones siłą wpakował Steve’a Masona w jej ży cie. I sądząc z długiego języ ka, gdy by ła pod wpły wem narkozy, Mason wtargnął też do jej podświadomości. Najwy ższy czas zatem, aby dowiedzieć się, kim naprawdę jest ten tajemniczy mężczy zna.
ROZDZIAŁ CZWARTY
N
a twarzy Clary Strike gościł uśmiech. By ł piękny letni poranek, jedli śniadanie w kafejce na ulicy w Nowy m Jorku. Storm by ł dość pechowy m pry watny m detekty wem, który usiłował wy mknąć się wierzy cielom. Poprzedniej nocy o mało nie zginął. Zaglądał przez okno przy czepy na obskurny m kempingu, potajemnie nagry wając zdradzającego małżonka w kompromitującej sy tuacji. Cztery miesiące zajęło Stormowi namierzenie Jeffersona Grouta, ale Storm by ł wy trwały, chociaż nie przy niosło mu to wielkiej saty sfakcji. Tęsknił za lepszą klientelą, płacącą więcej niż małżonkowie, który m przy prawiano rogi. Na kempingu zauważy ło go dwóch wieśniaków, którzy zaczęli do niego strzelać. Wściekły Grout też dwukrotnie do niego wy palił. Ale Stormowi udało się uciec. Następnego ranka w jego ży cie wkroczy ła Clara Strike, pojawiając się w jego biurze z seksowny m uśmiechem na twarzy i kuszącą propozy cją. Przy śniadaniu wy jaśniła mu, że Grout by ł w rzeczy wistości agentem CIA, który się zbuntował. Agencja szukała go ponad rok. Zaimponował jej fakt, że Storm odnalazł Grouta, mimo że agencji się to nie udawało. Grout by ł szkolony, aby – jak to określiła – „tańczy ć między kroplami deszczu”. Poprosiła Storma o pomoc i podsunęła mu nieoznakowaną kopertę wy pełnioną banknotami studolarowy mi. Tamtego ranka by ł bardzo naiwny. Wziął od niej pieniądze i żartobliwie poprosił ją o pigułkę z trucizną, kamerę szpiegowską, długopis będący pistoletem i niewidzialny odrzutowiec. Roześmiała się. Jej uśmiech wciąż go prześladował. Cały czas czuł zapach jej perfum. Teraz patrzy ł jej prosto w twarz. Poranna bry za targała włosy kobiety. Zarumieniła się. Wstał od kawiarnianego stolika i podszedł do niej. Nachy lił się i mocno ją pocałował. Kiedy podniósł wzrok, spojrzał prosto w jej oczy – ty lko że to nie by ły oczy Clary Strike. To by ła agentka April Showers. Koła wojskowego transportowca uderzy ły o pas lotniska, wy ry wając Storma z drzemki. Śnił. Clara Strike. April Showers. Przetarł zmęczone oczy i wy czuł na podbródku kilkudniowy zarost. To Clara Strike przedstawiła go Jedidiahowi Jonesowi, i to Jones zrobił z niego kogoś więcej niż pry watnego detekty wa. Jones zwerbował go jako kontraktowego tajnego agenta. Łowcę ludzi. To Jones wy słał go do Tangieru, gdzie Storm został ciężko ranny i niemal pożegnał się ze światem, leżąc na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi. Tangier okazał się pułapką. Ktoś w agencji doniósł o tajnej operacji. Czarny lincoln czekający na pasie do kołowania zawiózł go bły skawicznie do kwatery głównej CIA. – Wy glądasz do dupy – przy witał go Jones, kiedy Storm ulokował się na znajomy m fotelu na wprost biurka asa wy wiadu. – Również miło cię widzieć – zrewanżował się Storm. Jones zamknął jasnoczerwoną teczkę oznaczoną napisem „PROJEKT MIDAS”.
– W Londy nie by ło gorąco, ale wy konałeś zadanie. Znalazłeś złoto. – Tak naprawdę to April Showers zdoby ła dla ciebie te współrzędne – przy pomniał mu Storm. – I prawie kosztowało ją to ży cie. – To wszy stko jest częścią gry – odparł Jones. – Jest dużą dziewczy nką. – Łatwo ci mówić, kiedy twój ty łek spoczy wa bezpiecznie za biurkiem. – My ślisz, że dorobiłem się tej ładnej twarzy, pracując jako gry zipiórek? – zarechotał Jones. To by ła prawda. Nos Jonesa by ł złamany ty le razy, że nawet najlepszy chirurg plasty czny nie by ł w stanie go poskładać. – Do rzeczy – powiedział Jones. – Zanim wy jechałeś do Londy nu, mówiłem ci, że oprócz ciebie są jeszcze inni, którzy zniknęli z powierzchni ziemi. Agencja pomogła paru osobom „umrzeć”. Inni rozpły nęli się w naszej wersji programu ochrony świadków. – Jones stuknął palcem w teczkę projektu Midas. – Od czasu do czasu opłaca się wezwać naszy ch agentów „Z lub M”, aby wy konali misję, która pozostanie całkowicie nie do wy śledzenia przez naszą agencję albo rząd. – Z lub M? – Zaginiony lub Martwy. – Kto wy my śla takie rzeczy ? – zapy tał Storm. Jones zignorował jego py tanie i mówił dalej: – Nie chcemy, aby ktokolwiek mógł powiązać próbę wy doby cia sześćdziesięciu miliardów w złocie i inny ch metalach szlachetny ch, które kiedy ś należały do Partii Komunisty cznej, z agencją albo Biały m Domem. – Rozumiem – odrzekł Storm. – Rozmawialiśmy o ty m, zanim poleciałem do Londy nu. Technicznie złoto należy do komunistów, którzy nadal kręcą się po całej Rosji, a ktokolwiek wy prawi się po ten skarb, według prawa między narodowego będzie działał jako pirat. – Takie stanowisko mógłby przy jąć sąd między narodowy – potwierdził Jones. – Sądzę jednak, że dobry prawnik mógłby argumentować, że przy wódcy KGB ukradli złoto, każąc żołnierzom wy wieźć je potajemnie z Moskwy pod osłoną nocy, zanim cały kraj się rozpadł. W 1991 roku Związek Radziecki przestał istnieć jako legalne państwo, a w ślad za nim rozwiązano Partię Komunisty czną, zaś złoto padło łupem KGB, więc tak naprawdę w ty m momencie nie należy ono do nikogo. – Nie wy daje mi się, żeby Kreml wy znawał zasadę, że kto znalazł, to jego, a kto zgubił, to przepadło. Zwłaszcza jeśli chodzi o sześćdziesiąt miliardów. – I zwłaszcza kiedy państwem rządzi prezy dent Barkowski, który ma dostęp do broni nuklearnej i aż się rwie do walki – dodał Jones. – Dlatego właśnie rząd amery kański oraz nasza agencja nie mają zamiaru się do tego mieszać. Nie będziemy wy prawiać się po złoto, nawet jeśli agentka Showers odkry ła, gdzie ono jest ukry te. Storm popatrzy ł Jonesowi w oczy i powiedział: – To jest wersja oficjalna, prawda? – Zgadza się. Oficjalnie nas to nie interesuje. Ale wy sy łam po złoto ciebie i troje inny ch agentów Z lub M.
– A jeśli odmówię? – Możesz to zrobić – odparł Jones. – Możesz wrócić do Montany. Możesz znowu by ć bezimienny m nikim, który spędza całe dnie na zarzucaniu wędki i rozpamięty waniu dawny ch przy gód, marnując swoje ży cie i talenty. – W twoich ustach brzmi to zachęcająco – powiedział Storm. – Daj spokój, Storm, najwy ższy czas, żeby ś stanął twarzą w twarz z rzeczy wistością. A prawda jest taka, że nie jesteś kimś, kto potrafi ży ć w cieniu. Potrzebujesz walki, podniecenia, przy pły wu adrenaliny. Poza ty m w głębi serca się przejmujesz – nie chodzi ty lko o pomaganie ludziom, ale także o twój kraj. Wobec takich osób jak agentka April Showers możesz przy bierać maskę twardziela, ale mnie nie oszukasz. Clara Strike też to widziała. Dlatego kazałem jej cię zwerbować, żeby ś pracował dla nas. I dlatego teraz cię potrzebuję. Storm zastanowił się nad słowami Jonesa. Wszy stko to by ła prawda. – Przy puszczam, że współrzędne, które przesłałem ci z komórki Lebiediewa, okazały się prawidłowe? – zapy tał. Jones rozłoży ł na biurku powiększone zdjęcie satelitarne. – Nie dowiemy się, czy tam jest złoto, dopóki nie będziemy mieli ludzi na miejscu – powiedział. – Ale fragmenty pasują do układanki. – Wskazał na malutkie kółko, które nary sował na zdjęciu. – Współrzędne długości i szerokości geograficznej z komórki Lebiediewa wskazują na tę lokalizację, jakieś dwadzieścia cztery kilometry od Doliny Pięciu Jaskiń w Uzbekistanie. To część pasma górskiego Molguzar na południe od regionu dży zackiego. – Nie jest to modne miejsce dla amatorów podróży lotniczy ch – ocenił Storm. – Uzbeckie jaskinie cieszą się sławą w krajach euroazjaty ckich. Przez Uzbekistan przebiegał Wielki Szlak Jedwabny, który łączy ł Europę z Chinami, i istnieje legenda, według której Aleksander Wielki ukry ł w jaskini w tamtejszy ch górach ogromne ilości złota i klejnotów. – Taka ichnia wersja El Dorado? – upewnił się Storm. – Zgadza się. Może KGB stwierdziło, że jeśli od czwartego wieku przed naszą erą poszukiwacze złota nie by li w stanie znaleźć tam jakichkolwiek kosztowności, jest to bezpieczne miejsce na ukry cie skarbu Związku Socjalisty czny ch Republik Radzieckich. – Jones wskazał na poszarpaną linię na planie rozpoznawczy m. – To jest stara, nieuży wana od lat droga prowadząca przez las. Sądzimy, że żołnierze wy korzy stali ciężarówki, aby dowieźć złoto w góry. – I spodziewasz się, że ja wspólnie z garstką pozostały ch agentów Z lub M wy niesiemy stamtąd złoto o wartości sześćdziesięciu miliardów? – Nie bądź głupi. Mamy pośredników w Kazachstanie, dy sponujący ch flotą rosy jskich śmigłowców Mi-26, najpotężniejszy ch na świecie, ale to, w jaki sposób wy dostaniemy złoto, nie jest już twoim zmartwieniem – odparł Jones. – Ty i twoja ekipa macie ty lko zlokalizować jaskinię, sprawdzić, czy jest tam złoto, po czy m wy nieść się stamtąd. – Nie będziesz miał nic przeciwko temu, że zabierzemy kilka sztabek na pamiątkę? – zapy tał Storm. – Pamiętasz: kto znalazł, to jego. – Iwan Pietrow powiedział mi, że złoto jest ukry te w kontenerach towarowy ch, które wy wieziono z Moskwy. Kontenery mają oznaczenie „Odpady toksy czne”, aby powstrzy mać
ciekawskich od zaglądania do środka. Kiedy znajdziesz jaskinię, masz sprawdzić kontenery i zaraz potem wracać do domu, z pusty mi rękoma. Proste jak drut. – Jones wy jął z szuflady biurka męski zegarek i rzucił go w stronę Storma, mówiąc: – Prezent. – Niech zgadnę – powiedział Storm. – Wy kry wacz złota? – Nie. – Promień laserowy, który przetnie kłódki kontenerów, gdy znajdziemy złoto? – Nie. – Sekretna broń, która... – To jest zegarek – rzekł Jones. Storm uniósł brew. – No dobrze – uległ Jones. – To także urządzenie namierzające. Znajdę cię, gdziekolwiek będziesz. – Nie jestem pewien, czy chcę, żeby ś mnie pilnował dwadzieścia cztery godziny na dobę – odparł Storm. – Jeśli wy ciągniesz pokrętło, aby nastawić zegarek, wy śle on sy gnał ratunkowy oznaczający, że masz kłopoty i wzy wasz pomocy. Naty chmiast. – Żadnej pigułki z trucizną? – zapy tał Storm. Wsunął zegarek na rękę i zadał jeszcze jedno py tanie: – A co, jeśli naprawdę będę musiał ustawić czas? – Nie będziesz musiał. On się ustawia automaty cznie, niezależnie od miejsca, w który m się znajdujesz. – Zegarek, który działa, i urządzenie namierzające. Co oni jeszcze wy my ślą? – Dla ciebie pigułkę z trucizną. – Kogo jeszcze z tej teczki Z lub M wy brałeś do tej akcji? I czy im też dasz takie zegarki? – Spotkasz się z nimi później i nie, ty lko ty dostałeś taki zegarek – odrzekł Jones, po czy m otworzy ł teczkę projektu Midas i wy jął z niej trzy fotografie, które podał Stormowi. – Pierwszy członek ekipy będzie uży wać imienia Dilja. To rodowita Uzbeczka. Po oderwaniu się jej kraju od dawnego Związku Radzieckiego weszli tam przedstawiciele islamskiego dżihadu. Dilja by ła naszą tajną agentką. W zamian pomogliśmy jej zniknąć. Będzie ci służy ć jako przewodnik i tłumaczka. Fotografia przedstawiała kobietę o surowy m spojrzeniu w wieku trzy dziestu kilku lat, z blizną o poszarpany ch brzegach biegnącą wzdłuż lewego policzka. – Dorobiła się tej blizny podczas przesłuchania przez urzędników państwowy ch – wy jaśnił Jones. – Dramat polegał na ty m, że w tamty m czasie pomagała w rzeczy wistości własnemu rządowi, ale nie mogła o ty m nikomu powiedzieć. Pracowała po tej samej stronie bary kady co ludzie, którzy ją zranili. – I nie zdradziła się? – Nie. Dilja to bardzo twarda kobieta. Storm przy jrzał się drugiej fotografii. Przedstawiała ona niskiego mężczy znę o okrągłej twarzy noszącego grube okulary.
– Zostanie ci przedstawiony jako Oskar. To rosy jski geolog. – By ły komuch? – zapy tał Storm. – Przy puszczalnie nadal nim jest, ale spodobały mu się dolary amery kańskie. Dostarczy ł nam wielu informacji naukowy ch, zanim rozpadł się Związek Radziecki. Widział złoto i może potwierdzić, czy sztabki są ty mi samy mi, które wy kradziono z Moskwy. Na trzeciej fotografii by ł Amery kanin. – Znasz tego agenta i on też cię rozpozna – powiedział Jones. – Podczas tej misji będzie nosił imię Casper. Storm rzeczy wiście rozpoznał tego człowieka. Pracowali razem przed Tangierem. Specjalnością Caspera by ło zabijanie. – Jeśli będę z nim pracował, dowie się, że ży ję – odezwał się Storm. – A ty dowiesz się tego samego o nim. Nie wy sy łałby m was razem, gdy by nie by ło to absolutnie konieczne. Silny i groźny Casper by ł ty pem człowieka, którego dobrze mieć przy sobie podczas bójki w barze, ale którego nigdy nie przedstawiłoby się swoim rodzicom albo dziewczy nie. – Wy brałeś Dilję na przewodnika – powiedział Storm. – Oskar jest naukowcem, który może potwierdzić, że złoto jest autenty czne. Casper zabije każdego, kto wejdzie mu w drogę. Do czego mnie potrzebujesz? Ja jestem pry watny m detekty wem. Zajmuję się tropieniem ludzi. – Chcę, żeby ś obserwował tę trójkę – odrzekł Jones. – Do ciebie mam zaufanie. Gdy w grę wchodzi taka ilość złota, nie jestem pewien pozostały ch.
ROZDZIAŁ PIĄTY edziemy już ponad godzinę – odezwał się Cumerford. – Zatrzy majmy się na kawę. –– JProszę się ty lko upewnić, że jest to miejsce, w który m nikt mnie nie rozpozna – odparła Showers. Wy mknęli się ze szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie tuż po ósmej rano. Początkowo plan by ł taki, że Showers zostanie wy pisana, gdy ty lko złoży oświadczenie dla lokalnej policji i Scotland Yardu. Funkcjonariusze FBI chcieli naty chmiast wy wieźć ją z Anglii. Opiekujący się Showers lekarze zaprotestowali jednak, mówiąc, że to niebezpieczne wy pisy wać ją następnego dnia po operacji ramienia. Showers niechętnie zgodziła się spędzić w szpitalu jeszcze jedną dobę, ale nie mogła się już doczekać opuszczenia go. Ubrała granatowe dżinsy, T-shirt, czapkę bejsbolową i założy ła ciemne okulary. Cumerford dopilnował, żeby ekipy telewizy jne i reporterzy czający się przed wejściem na oddział ratunkowy szpitala dostali informację, że Showers zostanie zaraz wy pisana. Urzędnicy szpitala pospiesznie wsadzili pacjentkę do ambulansu, który pomknął w kierunku Londy nu. Aby przy nęta by ła jeszcze bardziej wiary godna, agent CIA Thomas Gordon, podający się za pracownika Departamentu Stanu, pojechał za ambulansem w samochodzie należący m do ambasady Stanów Zjednoczony ch, który m on i Cumerford przy jechali do Oksfordu. Podczas gdy media ścigały jego i ambulans, Showers i Cumerford wy mknęli się przez boczne drzwi szpitala do wy najętego samochodu. Opuścili Oksford niezauważeni. A przy najmniej tak im się wy dawało. Showers nie udawała się do Londy nu. Cumerford otrzy mał polecenie z agencji, aby zawieźć ją do bazy Królewskich Sił Lotniczy ch w Lakenheath, gdzie stacjonował amery kański 48 Dy wizjon Medy czny. Zorganizowano lot z personelem medy czny m na pokładzie, na wy padek gdy by miała nawrót choroby. Baza znajdowała się około stu kilometrów na północ od Londy nu, co by ło dodatkowy m plusem. Do czasu, gdy reporterzy zdaliby sobie sprawę, że zostali oszukani, i ruszy liby do Lakenheath, Showers dawno już by tam nie by ło. Kula strzaskała jej prawy obojczy k. Ale to wstrząs pourazowy o mało nie pozbawił jej ży cia. Umarłaby, gdy by nie przy wieziono jej do szpitala w ciągu „złotej godziny ”, jak służby medy czne określają czas, w który m ofiara wy padku musi znaleźć się na stole operacy jny m. Prawe ramię miała unieruchomione na temblaku, by ła na środkach przeciwbólowy ch, ale nie odniosła żadny ch trwały ch uszkodzeń. Pozostanie jej natomiast brzy dka blizna przy pominająca, że otarła się o śmierć. – Nie muszę lecieć samolotem medy czny m – protestowała. – Waszy ngton na to nalegał – odparł Cumerford. – Nie ma pani wy boru. – Tak samo jak nie miałam wy boru, jeśli chodzi o moje oświadczenie – odrzekła.
– Wie pani, że Dobry Samary tanin dzwonił do szpitala, żeby dowiedzieć się o pani stan zdrowia? – spy tał Cumerford. – Co takiego? – Steve Mason, czy jak on tam się do diabła nazy wa. Dostał wy raźne polecenie, żeby nie ry zy kować telefonu. Ale najwy raźniej to nie jest ktoś, kto lubi chodzić utarty mi ścieżkami. – Nie, on się nie przejmuje zasadami – odrzekła April. – Dlaczego nikt mi nie powiedział? – Spała pani. Gdy nie połączono go z panią, powiedział chy ba członkom personelu szpitala kilka słów, które uraziły ich bry ty jską dumę. Showers z trudem ukry ła uśmiech. Kiedy dojeżdżali do skrzy żowania autostrad A14 i M11, Cumerford zauważy ł znak drogowy, na który m widniały dwie pochy lone żółte palmy na jaskrawoczerwony m tle. – Anglicy nazy wają to „dodatkowa stacja benzy nowa przed nami” – wy jaśnił. – Możemy tam pojechać i coś zjeść. Na terenie większości z ty ch stacji benzy nowy ch znajdują się restauracje. To może by ć dla nas lepsze rozwiązanie niż zjechanie z autostrady i odwiedzenie pubu, w który m ktoś mógłby panią rozpoznać. – Przy jeżdżam do Anglii i na pożegnanie jem w McDonaldzie. – Przez ostatnie dwa dni pani zdjęcia pojawiały się co godzinę w BBC – odrzekł Cumerford. – Wy darzenie określono mianem „oksfordzkiej masakry ”. Anglicy nie są przy zwy czajeni do strzelanin, zwłaszcza podczas pokojowy ch demonstracji studenckich. Cumerford wy dawał się Showers przy zwoity m facetem. By ł agentem specjalny m jakieś pięć lat dłużej niż ona i ciężko pracował w Waszy ngtonie, zanim wy słano go do Londy nu. To by ł komfortowy przy dział zarezerwowany dla agentów FBI będący ch wschodzący mi gwiazdami. – Mógłby m zabić za filiżankę dobrej kawy – powiedział. – Bry ty jczy cy może wiedzą, jak zrobić herbatę, ale nie mają pojęcia o parzeniu porządnej kawy. To jedy na rzecz, jakiej mi brakuje. – Trochę boli mnie brzuch. Skorzy stam ty lko z toalety. Zjechali z drogi A14 i Cumerford zaparkował przed główny m budy nkiem stacji. To by ła nowoczesna jednopiętrowa budowla o duży ch szklany ch oknach. W środku by ło pięć restauracji ty pu fast food, łącznie z McDonaldem i KFC, ulokowany ch w półkolistej przestrzeni wy pełnionej klientami. – Też pójdę do łazienki, zanim zamówię kawę – powiedział Cumerford. – Gdy pani skończy, spotkajmy się w restauracji. Ty lko żeby m nie musiał pani szukać. – Rzucił jej uśmiech. Toalety znajdowały się tuż na lewo od wejścia, kilka metrów od restauracji. Kiedy Showers weszła do damskiej, zastała tam dwie dziewczy ny my jące ręce nad rzędem umy walek. Minęła je, podchodząc do pustej kabiny. Z trudem udało jej się rozpiąć spodnie lewą ręką. Walcząc z guzikiem i zamkiem bły skawiczny m, zachichotała. Łatwiej jej by ło lewą ręką zastrzelić człowieka, niż ściągnąć dżinsy. Gdy usiadła, usły szała jak dziewczy ny odchodzą od umy walek. W ciszy, jaka zapadła, wy dała z siebie głośne westchnienie. By ła wy czerpana, ale przede wszy stkim sfrustrowana, gdy ż wiedziała, że kontuzja ramienia wy eliminuje ją z akcji na jakiś czas. Osiągnęła cel, z jakim wy słano ją do Anglii: rozwiązała sprawę podwójnego morderstwa
w Waszy ngtonie. Mogła wy jaśnić swoim przełożony m, że Lebiediew i Nad zorganizowali porwanie Matthew Dulla i zabójstwo jego ojczy ma, senatora Thurstona Windslowa. Nie wiedziała, dlaczego Storm i CIA nie powiedzieli jej o złocie. Nie miała się o ty m dowiedzieć, ale została wciągnięta w ten element rozgry wki, gdy Lebiediew zaczął torturować Pietrowa na ty lny m siedzeniu mercedesa. Podejrzewała, że Steve Mason już ustalał z Jedidiahem Jonesem sposoby wy doby cia złota. Ale ona nie weźmie udziału w tej akcji. Będzie tkwiła za biurkiem, czekając, aż jej rana się zagoi. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedy kolwiek zobaczy Steve’a Masona, czy też po prostu zniknie on równie nagle, jak pojawił się w jej ży ciu. Niezależnie od wszy stkiego by ła zdeterminowana, aby sprawdzić go od razu, jak ty lko wróci do Waszy ngtonu. Jeśli jego ojciec by ł emery towany m agentem FBI, to musi by ć jakiś trop, który mogłaby podjąć. Zapięcie spodni lewą ręką okazało się równie trudne, jak ich odpięcie. Gdy w końcu jej się to udało, otwarła drzwi kabiny, ciągnąc je ku sobie. Znienacka wy rosła przed nią ogromna postać. Showers zrobiła krok do ty łu i lewą ręką sięgnęła do biodra. Zazwy czaj tam miała przy piętego glocka. Gdy jej palce dotknęły tkaniny, zdała sobie sprawę, że Cumerford nie zwrócił jej glocka, kiedy dziś rano wy pisano ją ze szpitala. Miała ty lko jedno sprawne ramię i żadnej broni. Poruszał się bardzo szy bko, jak na takiego wielkiego mężczy znę. Showers zobaczy ła bły sk i ruch jego ręki, poczuła ukłucie w szy ję, a potem dziwne ciepło, po czy m straciła przy tomność. Napastnik złapał jej bezwładne ciało, gdy zaczęła osuwać się na podłogę. – Masz ją? – spy tała nerwowo kobieta strzegąca drzwi do damskiej toalety. Miała na sobie strój pielęgniarki, a na szy i zawieszony stetoskop. Powstrzy my wała inne kobiety od wejścia do środka, tłumacząc im, że udzielana jest pierwsza pomoc medy czna. – Tak – odpowiedział olbrzy m. – Jesteśmy gotowi – zameldowała pielęgniarka do maleńkiego mikrofonu umieszczonego pod rękawem jej bluzki. – Gdzie jest drugi Amery kanin? – Właśnie wy szedł z toalety i stoi teraz w kolejce do McDonalda – odezwał się męski głos w miniaturowej słuchawce. – Są przed nim dwie osoby. Z wnętrza restauracji Cumerford nie widział wejścia do damskiej toalety ani znajdującego się tuż obok bocznego wy jścia prowadzącego na parking, ale nie odczuwał niepokoju. Kobiety zazwy czaj spędzają w toalecie więcej czasu niż mężczy źni. – Ruszamy ! – rozkazała kobieta. Mężczy zna, z który m rozmawiała, naty chmiast opuścił swoje miejsce w restauracji i podszedł do niej szy bkim krokiem. – Nagły wy padek – powiedziała pielęgniarka, wy suwając się na czoło grupy. – Proszę się odsunąć. Stado kobiet cierpliwie czekający ch u wejścia do toalety zrobiło przejście dla czworga osób. W ciągu kilku sekund Showers została bły skawicznie wy prowadzona na zewnątrz i wepchnięta na ty lne siedzenie sedana z przy ciemniany mi oknami. Kiedy Cumerford zapłacił za kawę i dostał resztę, zaczął się niepokoić. Omiótł wzrokiem restaurację, ale nigdzie nie widział Showers. Poszedł szy bko do damskiej toalety, ale nie chciał wołać agentki, a nie mógł wejść do środka, nie wy wołując sceny. Zauważy ł wchodzącego przez
główne wejście strażnika z parkingu przy autostradzie, podszedł więc szy bko do niego. – Podróżuję ze znajomą, która dziś rano została wy pisana ze szpitala – powiedział. – Jest już dość długo w toalecie i boję się, że mogła zemdleć albo ma jakieś problemy. Ochroniarz przez krótkofalówkę wezwał kierowniczkę, która pojawiła się po minucie. – Ten pan zgubił w kiblu przy jaciółkę – wy jaśnił strażnik. – Mówi, że dopiero co została wy pisana ze szpitala i nosi rękę na temblaku. – Złamane ramię? – spy tała kobieta. – Złamany obojczy k, wy padek – odrzekł Cumerford, gry ząc się w języ k, zanim wy msknęło mu się słowo „postrzał”. – Już sprawdzam – powiedziała wesoło kobieta. Wróciła po kilku chwilach. – Przy kro mi, kolego, ale w kiblu nie ma żadnej kobiety noszącej temblak. W ogóle nie ma tam żadnej Amery kanki. Może poszła do restauracji? Cumerford chwy cił komórkę i odszedł na bok, aby zadzwonić do agenta w ambasadzie w Londy nie, który nadzorował akcję. – Showers zniknęła! – Co? Jak? Nie by łeś z nią cały czas? – Nie w toalecie. Zatrzy maliśmy się na stacji benzy nowej. Cumerford poczuł, jak ktoś doty ka jego ramienia. To by ła kierowniczka. – Ta para mówi, że widzieli, jak kilka minut temu twoją przy jaciółkę wy niesiono nieprzy tomną z kibla. By ła z nią pielęgniarka. – Pielęgniarka? – Pielęgniarka i dwóch dżentelmenów. Jeden z nich ją niósł. To by ł duży facet. Cumerford rzucił do telefonu: – O mój Boże, ktoś ją porwał! Straciliśmy agentkę Showers!
ROZDZIAŁ SZÓSTY Gabinet prezydenta, budynek Senatu na Kremlu, Moskwa, Rosja
T
uż za biurkiem prezy denta Barkowskiego w jego gabinecie na Kremlu wisiał herb Federacji Rosy jskiej. W samy m centrum czerwonego godła znajdował się dwugłowy złoty orzeł. W jedny m złowrogim szponie ptak dzierży ł berło, w drugim trzy mał carską koronę. Pośrodku herbu widniała tarcza ze święty m Jerzy m na koniu zamierzający m się na smoka. Barkowski nienawidził zarówno swojego zaby tkowego prezy denckiego biurka, jak i herbu, ale tego drugiego w szczególności. Ustanowili go w 1993 roku jego poprzednicy po upadku imperium radzieckiego. Reformatorzy usunęli bardziej znajomy sierp i młot oraz motto: „Proletariusze wszy stkich krajów, łączcie się!”. – Co ma wspólnego święty Jerzy zabijający smoka ze współczesną Rosją? – narzekał często Barkowski, zwracając się do swoich gości. Legenda przy wędrowała do kraju wraz z krucjatami z Libii. Dlaczego przy wódcy państwowi umieścili krzy żowca na herbie narodowy m, kiedy by ło ty le inny ch znacznie lepszy ch możliwości? Barkowski uważał, że równie dobrze on sam mógłby się znaleźć na ty m godle, ale oczy wiście przed święty m Jerzy m. Zrobił dla Rosji o wiele więcej. Prezy dent wrócił akurat do swojego gabinetu z lekkiego posiłku w porze lunchu, gdy rozległo się stukanie do drzwi i do środka wszedł szef jego sztabu, Michaił Sokołow. – Mam nowe wiadomości – oznajmił. – Najpierw mi coś wy jaśnij – odrzekł Barkowski. – Chciałem, żeby Pietrowa przesłuchano i zabito. Chciałem zrzucić na Amery kanów winę za jego śmierć. A co robią nasi ludzie w Londy nie? Wy słali trzech zabójców, żeby zastrzelili go na publiczny m wiecu! Czy to jest zwalanie winy na FBI? W dodatku nie udało im się go zabić! A teraz Pietrow i Lebiediew nie ży ją, zaś ty ch dwoje Amery kanów ocalało. – Pietrow nie miał zginąć w czasie wiecu – tłumaczy ł Sokołow. – Plan by ł taki, że nasi ludzie po wiecu urządzą zasadzkę na Pietrowa i Amery kanów, kiedy ci będą wracać w konwoju do angielskiej posiadłości Pietrowa. Pomagała nam szefowa jego ochrony. Miała sprawić, żeby wy glądało na to, że Amery kanie zabili Pietrowa i jego dwóch ochroniarzy, zanim zostali śmiertelnie ranni. Atak mieli przeży ć ty lko szefowa ochrony i Lebiediew. By liby jedy ny mi świadkami i przesłuchaliby Pietrowa w sprawie złota, zanim by go wy eliminowali. – Jeśli taki by ł plan, to dlaczego nasi ludzie zaczęli strzelać na wiecu? – Ponieważ zostali rozpoznani w tłumie przez Amery kanów, zanim Pietrow zaczął swoje przemówienie. Ten Dobry Samary tanin – niezidenty fikowany agent CIA – chciał zdemaskować jednego z nich. Nasz człowiek spanikował i zaczął strzelać. – To kompletna katastrofa. Teraz wszy scy na świecie mnie obwiniają, i w zasadzie trudno im się dziwić. Londy n wy najął do tej roboty by ły ch agentów KGB, którzy okazali się całkowity mi
idiotami. Całe zdarzenie przerodziło się w skandal między narodowy, a my w dalszy m ciągu nie wiemy, gdzie jest ukry te moje złoto. – Ależ wiemy. To jest właśnie ta dobra wiadomość, z którą przy szedłem. – Wiesz, gdzie jest moje złoto? Gdzie? I skąd o ty m wiesz? – Nie znamy jeszcze dokładnej lokalizacji, ale wkrótce się dowiemy. Nasi ludzie w Anglii porwali agentkę FBI – powiedział Sokołow. – Jak to ma pomóc w odnalezieniu złota? Do czego ona mi się teraz przy da, skoro Pietrow nie ży je? – Ona wie, gdzie jest ukry te pana złoto. – To niemożliwe – odparł Barkowski. – Według BBC po strzelaninie na wiecu leżała nieprzy tomna w samochodzie. Nie ma pojęcia, co zaszło między Pietrowem a Lebiediewem i jak to się stało, że obaj nie ży ją. – BBC kłamie. Pietrow powiedział jej, gdzie ukry te jest złoto, zanim umarł. – A ty skąd możesz to wiedzieć? – Bo mamy potwierdzenie tej informacji. Pomaga nam przy jaciel – ktoś, z kim nasz wy wiad nie miał od wielu lat kontaktu. – Mamy szpiega w FBI? – Nie, w Langley. Jeden z naszy ch najlepszy ch agentów ujawnił się po czterech latach. My śleliśmy, że go straciliśmy, ponieważ zerwał z nami łączność i zniknął. Ale teraz znowu nam pomaga. Dzisiaj rano przy słał informację, że CIA kompletuje ekipę, która ma udać się po złoto, bo agentka FBI April Showers powiedziała im, gdzie jest ukry te. Musiała by ć przy tomna w samochodzie, kiedy Lebiediew przesłuchiwał Pietrowa. Dlatego ją porwaliśmy. Barkowski wy rzucił z siebie stek przekleństw. – Ostrzegaliśmy Amery kanów, aby trzy mali się z daleka od mojego złota, ale pan Jedidiah Jones my śli, że może mnie ignorować i ujdzie mu to na sucho. – Panie prezy dencie, nawet jeśli agentka FBI nie powie nam, gdzie jest złoto, i tak będziemy w stanie je namierzy ć, bo nasz przy jaciel – nasza wty czka – jest członkiem ekipy zorganizowanej przez Jonesa do zlokalizowania złota. Nie zdając sobie z tego sprawy, Jones poprowadzi nas prosto do celu. Prezy dent wy szczerzy ł zęby w złowieszczy m uśmiechu. – Mamy zarówno agentkę FBI, jak i kreta w CIA. – Zawahał się przez chwilę i dodał: – Ale czy na ty m naszy m szpiegu można polegać? Skąd wiesz, że to nie jest prowokacja Jonesa, jedna z wielu sztuczek CIA? Zwłaszcza że ten szpieg siedział cicho przez całe lata i pojawił się dopiero teraz. – To prawda, nasz przy jaciel zniknął cztery lata temu – przy znał Sokołow. – Ale informacje, które nam wcześniej przekazy wał, by ły w stu procentach wiary godne. W jednej z jego ostatnich wiadomości uprzedził nas o operacji w Tangierze. Mogliśmy to wy korzy stać, aby pokrzy żować plany CIA. Zginęło kilku Amery kanów i operacja Jonesa okazała się całkowitą porażką. – Nasz kret potwierdzi informacje, które wy dostaniemy od agentki FBI, i odwrotnie – powiedział Barkowski. – Genialne!
– Tak, ale najpierw musimy wy wieźć April Showers z Anglii. Nie możemy sobie pozwolić na więcej błędów. Gdzie powinniśmy ją wy słać w celu przesłuchania? – Zabierzcie ją w miejsce, w które uda się ekipa poszukiwawcza CIA. Zróbcie to tam. – Mogę spy tać w jakim celu? – zapy tał Sokołow. – Chcę, aby Jedidiah Jones wiedział, kiedy znajdą jej ciało, że została stracona z powodu jego decy zji o wy prawie po moje złoto. – Już go zawsty dziliśmy w Tangierze – rzekł Sokołow. – I zrobimy to ponownie. – Chcę, żeby agentka FBI i członkowie ekipy CIA zostali zabici dopiero wtedy, gdy odzy skamy moje pieniądze. Ty m razem żadny ch błędów. Jak już będę miał złoto, wszy scy mają umrzeć. Chcę wy słać jasny sy gnał temu arogantowi Jedidiahowi Jonesowi. – Wszy scy z wy jątkiem naszego przy jaciela kreta oczy wiście – sprostował Sokołow. – Nie, jego też zabijcie – powiedział Barkowski. – Szpieg zdradza swój kraj ty lko z jednego powodu. Nie chodzi o miłość ani żadne sekrety. Zawsze chodzi o pieniądze. A człowiek, którego można kupić, nie jest człowiekiem, do którego można mieć zaufanie. Gdy już zdobędziemy złoto, nie będzie nam potrzebny. – Ale może się jeszcze przy dać później – zaprotestował Sokołow. – Jones jest na to za inteligentny. Jeśli ty lko jedna osoba przeży je i ucieknie, będzie wiedział, że to ona jest zdrajcą. W przeciwny m razie jak udałoby jej się przeży ć? – W takim razie zabijmy ich wszy stkich, łącznie z agentką FBI. Ty m razem nam nie ucieknie. – Nie chcę żadny ch świadków. Żadny ch ocalały ch. Chcę wkurzy ć pana Jedidiaha Jonesa i chcę, aby wiedział, że to moje dzieło.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
K
orzy stając z samolotu wojskowego, Storm dostał się do amery kańskiej bazy w Niemczech, gdzie wsiadł na pokład pry watnego statku powietrznego wy czarterowanego przez CIA. Zabrał go on na lotnisko wojskowe w Kazachstanie. Chociaż rząd kazachski zaprzeczał, jakoby zezwalał na loty Amery kanów w obrębie swoich granic, za zamknięty mi drzwiami zawarto porozumienie, które umożliwiało CIA korzy stanie z konkretny ch lądowisk dla celów swoich tajny ch operacji w zamian za amery kańską pomoc zagraniczną. To by ła właśnie jedna z takich operacji. Na lotnisku w Kazachstanie Storm zastał czekający na niego stary model Range Rovera, obok którego stała kobieta. Ze zdjęcia, które pokazał mu Jones, wiedział, że to Dilja. – Witamy w Kazachstanie – odezwała się, wy ciągając do niego rękę. Storm ocenił jej wzrost na jakieś sto sześćdziesiąt pięć centy metrów, a wagę na pięćdziesiąt pięć kilo. Miała krótkie czarne włosy i mocny uścisk ręki. Mimo że by ła rodowitą Uzbeczką, mówiła z czy sty m bry ty jskim akcentem. – Łap swoje manele i wsiadaj – powiedziała. – Zawiozę cię na nasz punkt etapowy, gdzie już czeka reszta. – Studiowałaś w Anglii? – zapy tał, kiedy oddalali się od lądowiska. – Kiedy by łam dzieckiem, Rosjanie nie pozwalali nam podróżować. Ale we wszy stkich naszy ch szkołach by ły angielskie podręczniki. Dlatego mówię z akcentem. Kasety, który ch słuchaliśmy, pochodziły z Londy nu. Mówię jeszcze w trzech inny ch języ kach, ale nie usły szy sz w moim głosie śladu bry ty jskiego akcentu. Brzmię jak Bry ty jka ty lko wtedy, gdy mówię po angielsku. – Popatrzy ła na niego i mówiła dalej: – Będziesz się wy różniać, kiedy pójdziemy w odległe góry. Nie wy glądasz jak tutejsi mężczy źni. Ludzie będą my śleć, że jesteś Rosjaninem, a tutaj wszy scy nienawidzą Rosjan, bo torturowali nas przez całe dziesięciolecia. – Pomacham flagą amery kańską. – Powiedz im, że jesteś z amery kańskiej telewizji. Kochamy tutaj amery kańską telewizję. Jeśli chcesz zaimponować kobietom, powiedz, że jesteś z Tańca z gwiazdami i chcesz zorganizować konkurs taneczny w Uzbekistanie. Będziesz bohaterem! – Dzięki za wskazówki – odparł Storm. Zauważy ł bliznę, która przecinała jej policzek. Wy doby ły ją z ciemności nocy światła na desce rozdzielczej. Zorientowała się, że na nią patrzy. – Co my ślisz o mojej ozdobie? – zapy tała. – Taka mała pamiątka. Tutaj zawsze tną kobiety po twarzy. W ten sposób kiedy kobieta codziennie patrzy w lustro, pamięta, jaką oni mają władzę. I każdy, kto widzi taką kobietę, wie, że niebezpiecznie jest się z nią wiązać. Samochód trafił na przeszkodę, która sprawiła, że oboje podskoczy li na swoich siedzeniach. Dilja zjechała z głównej drogi na coś, co dla Storma wy glądało jak ścieżka dla krów, a co miało poprowadzić ich w góry.
– Nigdy nie by łeś torturowany ? – spy tała. – Ty lko przez by łe dziewczy ny. Range rover podjechał pod wiejski dom o chropowaty ch kamienny ch ścianach i drewniany m dachu, składający się ty lko z jednego pomieszczenia. Znajdował się na zupełny m odludziu. Dilja zatrzy mała samochód i powiedziała: – Amery kanin w środku nazy wa się Casper, a Rosjanin to Oskar. Przedstawię cię. Wszedł za nią przez drewniane drzwi. Mężczy zna w okularach podniósł wzrok znad stołu, na który m studiował mapę. Storm domy ślił się, że to Oskar. W drugim końcu pokoju znajdował się Casper. Siedział na krawędzi łóżka i palił papierosa. Oskar podniósł się z miejsca, Casper nie. Oskar się odezwał, Casper ty lko patrzy ł. – Ty musisz by ć Steve – powiedział by ły rosy jski geolog. – Miło cię poznać, Oskar – odrzekł Storm. Popatrzy ł na Caspera i powiedział: – Znowu się spoty kamy. – Cześć, Stevie – rzucił Casper, akcentując jego imię z manierą, która w oczy wisty sposób by ła lekceważąca. Gdy się ostatnio widzieli, Casper miał czarne włosy. Teraz by ły całkowicie siwe, ściągnięte do ty łu w koński ogon. Przy by ł mu też nowy tatuaż. Na jego prawy m przedramieniu widniała czaszka z wężem wy chodzący m z jednego oka oraz nożem wbity m w drugie. – My ślałem, że cię zabili w Tangierze – powiedział Casper, ignorując reguły Jedidiaha Jonesa doty czące ujawniania jakichkolwiek informacji na temat wcześniejszy ch misji. – Rozczarowany ? – Wiem ty lko, że operacja w Tangierze poszła nie tak, jak trzeba, i sły szałem, że to z twojego powodu – odrzekł szy derczo Casper. – Fakty cznie poszła kiepsko i my ślałem, że ty miałeś coś z ty m wspólnego – odwzajemnił się Storm. Casper podniósł się z łóżka i Storm zobaczy ł, że ma za pasem nóż Ka-Bar, stanowiący wy posażenie amery kańskiej piechoty morskiej. Obaj mężczy źni wbili w siebie wzrok i Storm zaczął przy gotowy wać się do walki. – Straciłem w Tangierze dobry ch ludzi – mówił Casper. – Dobry ch ludzi, którzy nie powinni by li umrzeć. – Ja skończy łem na podłodze z bebechami podziurawiony mi przez kule, podczas gdy ty popijałeś sobie piwko w barze ty siące kilometrów dalej – odparował Storm. – Więc nie rób mi wy kładu na temat ofiar. – Panowie, to naprawdę nie jest czas ani miejsce na kłótnie – odezwał się cicho Oskar. Dilja wkroczy ła między Caspera i Storma i powiedziała z dezaprobatą: – Zostaliśmy wy brani do tego zadania, bo Jedidiah Jones nam zaufał. Musimy by ć profesjonalistami. Możecie rozwiązać swoje pry watne spory, jak znajdziemy złoto. – Kobieta z blizną ma rację – mruknął Casper. – Później załatwimy nasze porachunki,
chłoptasiu. Storm nie potrafił zrozumieć, dlaczego Jones dobrał go w parę z Casperem. Wiedział ty lko, że jeśli chodzi o tego ty pka, musi mieć oczy z ty łu głowy. Co do pozostałej dwójki, Dilja wy dawała się osobą godną zaufania, zaś Oskara nie by ł pewien. Czy Jones miał jakieś powody – oprócz faktu, że wszy scy oficjalnie by li „zaginieni lub martwi” – żeby skompletować z nich druży nę? – Niech wszy scy się tu zbiorą – odezwała się Dilja, przejmując dowodzenie. Każdy z nich zajął miejsce po jednej ze stron kwadratowego stołu. – Jesteśmy tutaj, u podnóża ty ch gór – powiedziała, wskazując palcem na mapę. – Jutro rano pojedziemy w góry samochodem tak daleko, jak to możliwe, a potem będziemy szli przez granicę do Uzbekistanu. Mieliśmy rozkaz, żeby iść tędy. – Przesunęła ręką po mapie do miejsca, gdzie zaznaczy ła punkt jasnoczerwony m krzy ży kiem. – Tutaj jest ukry te złoto. Ale zostaliśmy zawróceni. – O czy m ty mówisz? – spy tał Oskar. – Tak – zawtórował mu Casper podejrzliwy m tonem. – Skąd ta zmiana planu w ostatniej chwili? – Jak wiecie, z podnóża ty ch gór nie ma sposobu, aby skontaktować się z Langley, ale gdy by łam na lotnisku, odebrałam pilny telefon od Jonesa. Dał mi dodatkowe rozkazy. – Nie podoba mi się to – mruknął Casper. – Widziałem się wczoraj z Jonesem i nic mi nie powiedział o zmianie planów – dodał Storm. – Odkąd opuściłeś Niemcy, miałeś rozkaz, żeby nie wchodzić na linię – przy pomniała mu. – Wy gląda na to, że twoja przy jaciółka została porwana w Anglii. – Agentka Showers porwana! – wy krzy knął Storm. – Jak to możliwe? Przecież jest w szpitalu i dochodzi do siebie po postrzale. – By ła w szpitalu w Oksfordzie, ale została uprowadzona, gdy wieziono ją do angielskiej bazy lotniczej, skąd miała wrócić do Stanów. – Kto ją dopadł? Gdzie ona teraz jest? – Według informacji, jakie posiada Jones, przewieziono ją samolotem do Dży zaku, miasta położonego dość blisko naszego pierwotnego miejsca przeznaczenia w Górach Molguzar – odrzekła Dilja. – Kazał nam udać się do Dży zaku i ją odbić. – Co takiego? – powiedział Oskar z oburzeniem. – Jestem geologiem. Nie będę nadstawiał karku, bo jakaś lekkomy ślna agentka FBI dała się porwać. Ruchem, który zaskoczy ł nawet jego samego, Storm chwy cił Oskara za koszulę, poderwał go z podłogi i uderzy ł jego głową o stół, twarzą do mapy. – Mówisz o mojej partnerce – wy cedził. – Ona nie jest lekkomy ślna i pójdziemy ją uratować. Czy to jasne? – Proszę, puść Oskara – odezwała się Dilja beznamiętnie. Storm poluzował uchwy t i Rosjanin się podniósł. By ł wy raźnie zły. – Dotknij mnie jeszcze raz, a cię zabiję – wy rzucił z siebie.
– Czy m? – spy tał Casper. – Kawałkiem skały ? – Sięgnął ręką do pasa, wy ciągnął z pochwy nóż i wy rzucił go w powietrze w taki sposób, że nóż się obrócił, a Casper złapał broń za ostrze. – Mogę ci go poży czy ć, jeśli my ślisz, że jesteś w stanie go dopaść. Oskar spojrzał na wy ciągnięty w jego stronę nóż, a potem na Storma. – Ha, dokładnie tak jak my ślałem – skomentował Casper, chowając nóż za pas. – Wiedziałem, że nie masz jaj. – Popatrzy ł na Dilję i mówił dalej: – Ale ten komuch ma rację. Zwerbowano nas do pomocy w odnalezieniu zaginionego złota. Jeśli ta dziwka z FBI potrzebuje ratunku, to dlaczego Jones nie wy śle marines? – My jesteśmy najbliżej – odparła. – I jesteśmy niewy kry walni – dodał Storm. – Masz na my śli zbędni – sarknął Casper. – Ta kobieta wie, gdzie jest złoto – mówiła Dilja. – Jeśli wy jawi im to, zanim zdołamy ją uratować, możemy wejść prosto w pułapkę. – W takim razie musimy albo ją uratować, albo uciszy ć – odparł Casper. – Uratujemy ją – rzucił Storm stanowczo. – Nikt nie zrobi jej krzy wdy. Casper oparł dłoń na rękojeści noża i powiedział: – Ja nie jestem jak nasz mały komunisty czny kolega, chłoptasiu. Chwy ć mnie ty lko za koszulę i przy ciśnij moją głowę do stołu, a ja się odwinę z rozmachem. Zrobię ci taką pamiątkę, jaką ma nasza uzbecka księżniczka. – Wy dwaj, może dacie sobie po mordzie i będziecie mieli to z głowy ? – zaproponowała Dilja. – To nie jest demokracja. Jones wy dał nam rozkaz i wszy scy musimy go słuchać, z różny ch przy czy n. Casper zdjął rękę z noża i zapy tał: – Gdzie oni trzy mają tę dziwkę? Dilja stuknęła palcem w mapę. – To jest miasto Dży zak. Jones zorganizował transport i urządzenie śledzące z nawigacją satelitarną, które będą na nas czekać po drugiej stronie gór, gdy przekroczy my jutro rano granicę. Powiedział, że mamy uży ć GPS-a, aby dostać się do miejsca, gdzie przetrzy mują tę kobietę. Gdy tam dotrzemy, mam przekazać dowództwo Casperowi. – Casperowi? – zapy tał Storm z niedowierzaniem. – Tak – odpowiedziała stanowczo. – Jones wy rażał się niezwy kle jasno. Gdy będziemy w Dży zaku, mamy nie próbować dzwonić ani kontaktować się w jakikolwiek sposób z agencją, gdy ż nasze sy gnały zostaną przechwy cone przez władze uzbeckie. Jones powiedział, że do Caspera należy opracowanie planu uratowania agentki Showers. – Najwy raźniej Jones nie chce, aby ś schrzanił tę akcję ratunkową, tak jak to zrobiłeś w Tangierze – stwierdził Casper. Stormowi udało się pohamować, chociaż wszy stko się w nim gotowało. – Najpierw uratujemy Showers, a potem wy ruszamy po złoto – powiedziała Dilja. – Zakładając, że ona jeszcze ży je – wtrącił się Oskar.
Casper wy szczerzy ł się w uśmiechu, demonstrując brak przedniego zęba. – Lepiej bądź dla mnie miły, chłoptasiu. Los twojej dziewczy ny jest teraz w moich rękach. – Zgadza się, i ty m razem lepiej zaplanuj doskonałą akcję ratunkową. Storm by ł poważnie zaniepokojony. Nie martwił się o siebie, ale o Showers. Nie chciał nawet my śleć o ty m, co mogło się z nią dziać w tej chwili.
ROZDZIAŁ ÓSMY
G
dzie ona jest? April Showers leżała nieruchomo. Nie chciała, aby pory wacze wiedzieli, że oprzy tomniała. Musiała ocenić sy tuację. Ile czasu minęło, odkąd została uprowadzona w Anglii? Jak długo by ła pod wpły wem środka usy piającego? Przez wpółprzy mknięte oczy uważnie zbadała otoczenie. W niewielkim pomieszczeniu niewiele by ło widać, ale nic nie wskazy wało na to, żeby ktoś ją obserwował. Dobrze. Otwarła szeroko oczy i rozejrzała się w poszukiwaniu kamery wideo. Nie znalazła żadnej w zasięgu wzroku. Komora, w której się znajdowała, by ła zimna i wilgotna. Ze środka betonowego sufitu zwisała niskowatowa żarówka. Ściany też by ły zrobione z betonu. W jedny m kącie widniała metalowa rura i szlauch owinięty wokół stalowego wieszaka przy twierdzonego do ściany. Z wy sokiego sufitu zwisały haki rzeźnickie i zdała sobie sprawę, że jest przetrzy my wana w pomieszczeniu, w który m zarzy nano zwierzęta. Panujący tu smród potwierdził jej podejrzenia. Gnijąca mieszanka stu cuchnący ch odorów. Na jej skórze siadały muchy. Kiedy próbowała jedną pacnąć, jej prawe ramię przeszy ł nagły ból. W otępieniu wy wołany m narkoty kiem zapomniała o ranie postrzałowej. Dotknęła swojego ramienia. Ktoś opatrzy ł je świeży m bandażem. Jej prawa ręka zwisała z boku. Mogła nią ruszać, ale nie bez ogromnego bólu i jedy nie w ograniczony m zakresie. Miała na sobie te same dżinsy i T-shirt, które założy ła, gdy opuszczała szpital. Zginęła gdzieś ty lko jej czapka bejsbolowa. Na szy i wciąż wisiał temblak. Pomagając sobie lewą ręką, wsunęła do niego prawy nadgarstek. Trochę lepiej. Usiadła, podpierając się lewą ręką. Leżała na cienkim materacu poplamiony m krwią i śmierdzący m ury ną. Prawą kostkę u nogi otaczała skórzana obroża. Wiązanie by ło przy mocowane do krótkiego półmetrowego łańcucha, przy twierdzonego na stałe do podłogi. Gdy by miała nóż, mogłaby przeciąć obrożę. Ale nie dałaby rady przerwać łańcucha. Do pomieszczenia prowadziło ty lko jedno wejście i miało ono bardzo solidne drzwi. Nie by ło żadny ch okien. Ucieczka stąd będzie trudna. Podciągnęła nogi do piersi. Kiedy oni przy jdą? Zupełnie straciła poczucie czasu i bardzo ją to denerwowało. Czy teraz by ła noc, czy dzień? Czy oni spali? Showers nigdy nie by ła cierpliwą osobą i po kilku minutach bezskutecznego polowania na muchy i zastanawiania się, co będzie dalej, zdecy dowała, że czas przejąć kontrolę nad sy tuacją. Krzy knęła więc, wy zwalając narastającą w niej furię. – Tutaj jestem! Chodźcie do środka! Czekała, nasłuchując. Żadnej reakcji. Ty lko cisza. Postanowiła więc spróbować jeszcze raz. – Hej! – zawołała. – Zacznijmy tę imprezę! Dalej żadnej odpowiedzi.
Nie mogła wiedzieć, że zaledwie kilka metrów dalej znajdował się Hasan Sadikow, który siedział na składany m krześle na zewnątrz pokoju. Plecami opierał się o drzwi i pochłonięty by ł lekturą. Książki by ły dla Hasana ucieczką. Nie zwracał uwagi na krzy ki Showers i skupił się na powieści. Chciał przeczy tać jeszcze trzy dzieści stron, zanim będzie musiał przerwać i ją przesłuchać. Takie oczekiwanie mogło okazać się bardzo przy datne. Robił to już przedtem wiele razy i za każdy m razem odkry wał, że niepewność by ła dla jego ofiar bardzo niekomfortowa. Wy obraźnia może by ć o wiele gorsza od rzeczy wistości, zwłaszcza dla ludzi Zachodu. Naoglądali się za dużo horrorów. Hasan dawał też Showers nauczkę. Chciał, żeby zrozumiała, że nie ma żadnej kontroli nad swoją obecną sy tuacją. By ła całkowicie na jego łasce. Zanim skończy ł czy tać i włoży ł książkę do znoszonej sakwy, którą przy niósł z sobą, w rzeźni zapanowała cisza. Najwy ższy czas zabrać się do pracy. Wstał, odry glował drzwi, złoży ł metalowe krzesło, na który m wcześniej siedział, podniósł sakwę i wniósł to wszy stko do środka. Gdy wszedł, Showers wciąż trzy mała głowę przy ciśniętą do kolan. Szy bko opuściła nogi. – My ślę, że powinniśmy rozmawiać po angielsku – powiedział uprzejmie na powitanie. Zbliży ł się do niej, rozłoży ł krzesło i usiadł na nim. W oczach Showers Hasan z wy glądu niczy m się nie wy różniał. By ł to mężczy zna w średnim wieku, średniego wzrostu, z brzuchem przelewający m się przez pasek od spodni. Przy pominał jej facetów, który ch widuje się, jadąc autobusem do pracy, albo chodzący ch z dziećmi na zakupy. Mógł by ć kimkolwiek. – By łem w Stanach Zjednoczony ch – oznajmił, uśmiechając się. – Nowy Jork, Waszy ngton, no i oczy wiście Orlando. By ła pani w Disney landzie? – W Disney World – poprawiła go. – Disney land jest w Anaheim w Kalifornii. W Orlando jest Disney World. Przejechał prawą ręką po czarny ch włosach. Pokręcił szy ją, obracając głowę z jednej strony na drugą, zupełnie jakby by ł bokserem rozgrzewający m się przed walką. – Chciałaby m skorzy stać z toalety – oznajmiła Showers. Sprawdzała go. Zamilkł, rozważając jej prośbę, po czy m powiedział: – Jestem rozsądny m człowiekiem. – Zawołał coś w obcy m języ ku i do środka wszedł młodszy mężczy zna. – Przy nieś wiadro. – Wolałaby m pójść do łazienki – powiedziała Showers. – Oczy wiście, że by pani wolała, ponieważ wtedy mogłaby pani spróbować ucieczki z tego pomieszczenia. Ale wiadro będzie musiało wy starczy ć. Pomocnik postawił je obok krzesła Hasana, a ten przesunął je stopą w jej kierunku. – Może to pani zrobić tutaj, ja poczekam – rzekł. – Mogę nawet odwrócić głowę. Biorąc pod uwagę, jak wielkim problemem by ło dla niej odpięcie spodni w toalecie na stacji benzy nowej w Anglii, Showers zdecy dowała się zaczekać. Kopnęła wiadro z powrotem w jego stronę. – Nie uży ję tego. Wzruszy ł ramionami.
To by ła próba sił, którą jak widać miała przegrać. – Kiedy by łem w Stanach Zjednoczony ch – mówił dalej Hasan – wielokrotnie sły szałem jedno zdanie: „Mam dobrą i złą wiadomość”. – Wy szczerzy ł zęby w uśmiechu, najwy raźniej zadowolony z siebie, po czy m konty nuował: – Dobra wiadomość jest taka, że nie jestem brutalem. Nie jestem terrory stą. Nie mam zamiaru przetrzy my wać pani w niewoli przez całe lata dla okupu albo poświęcić pani na chwałę Allachowi. Jeśli to ma jakieś znaczenie, zostałem wy chowany w wierze prawosławnej. – I najwy raźniej przespałeś szkółkę niedzielną. – Cięty dowcip – stwierdził. – Podoba mi się. To sprawia, że moja praca jest wy zwaniem. Położy ł sakwę na masy wny ch kolanach i wy jął stary model dy ktafonu marki Panasonic na mikrokasety. Upewniwszy się, że w środku jest taśma, włączy ł go i położy ł na podłodze. – Moi pracodawcy będą chcieli wiedzieć dokładnie, co pani do mnie mówiła i jak to pani powiedziała. Zostałem wy najęty, aby mieli pewność, że mówi pani prawdę. Hasan wy trząsnął papierosa z twardego pudełka i poczęstował ją. – Nie palę – odmówiła. – Ja też nie. Obrzy dliwy nałóg – odparł, zapalając papierosa i powoli wy puszczając dy m. Jego zaprzeczenie nie miało sensu i Showers zaczęła się zastanawiać, czy z wy czerpania plączą jej się my śli. Nagle Hasan pochy lił się do przodu i przy tknął płonący czubek papierosa do jej szy i. Krzy knęła i szarpnęła się do ty łu, gdy zapach spalonego ciała dotarł do jej nozdrzy. Oparł się z powrotem na krześle i zaciągnął się papierosem, dopóki jego czubek znowu nie zapłonął. – A teraz zła wiadomość – powiedział twardo. – Sprawię ci jeszcze więcej bólu niż to. Showers oddy chała gwałtownie. – Chy ba nigdy nie by ła pani przesłuchiwana – stwierdził. – Ale sądzę, że my ślała pani o ty m. Każdy o ty m my śli. Czy uda mi się nie zdradzić? Czy pęknę? To py tanie zadaje sobie głupiec. A wie pani dlaczego? Potrząsnęła przecząco głową. – Ponieważ wszy scy w końcu pękają. Pękają albo umierają. Jedy ną prawdziwą niewiadomą jest to, ile czasu potrzeba, żeby powiedziała mi pani prawdę. Dla mnie to nie ma znaczenia. Minuta, godzina, może cały dzień. Ale dla pani to będzie miało ogromne znaczenie. – Popatrzy ł na czerwoną końcówkę papierosa i pochy lił się do przodu. Showers insty nktownie się cofnęła. Bły snął wy szczerzony mi pożółkły mi zębami. – Proszę mi powiedzieć, czy lubi pani czy tać? – zapy tał. Kiwnęła głową twierdząco. – To dobrze – odparł. – Ja kocham literaturę. Codziennie staram się przeczy tać jedną książkę. Robię to, odkąd skończy łem sześć lat. Robię to, ponieważ chcę się uczy ć. Cały czas próbuję udoskonalić swój umy sł, a czy tanie pomaga w rozwiązy waniu problemów. Czy kiedy kolwiek czy tała pani „Jeden dzień Iwana Denisowicza” Sołżenicy na? Nie? To ważna książka, bardzo ważna książka o ży ciu w radzieckim łagrze, gdzie ludzie by li maltretowani. Gdy by ją pani czy tała, to może dowiedziałaby się z niej pani czegoś, co teraz mogłoby by ć przy datne.
Milczała. – Wie pani, co powiedział Sołżenicy n o Amery kanach po ty m, jak wy emigrował ze Związku Radzieckiego i przez wiele lat mieszkał w waszy m kraju? Powiedział, że Amery kanom brakowało kręgosłupa moralnego, aby pokonać komunizm. Powiedział, że nie starczy ło wam odwagi. Wzięła głęboki oddech i odparła: – Może nie zauważy łeś, ale zimna wojna skończy ła się jakiś czas temu i my wciąż trwamy, w przeciwieństwie do komunizmu. – Bezczelna. Lubię to. Wy zwanie. Przez ten czas jego papieros się wy palił, rzucił więc niedopałek na podłogę i przy deptał. Sięgnął do sakwy i wy jął z niej zwój ciężkiego białego sznura. Przy glądała mu się uważnie. – Nie bez powodu wspomniałem o książkach – powiedział. – To dlatego, że uważam, iż każdy człowiek powinien dąży ć do doskonalenia się w wy branej profesji. Weźmy na przy kład moją dziedzinę. Mógłby m uży wać ty ch samy ch technik za każdy m razem, gdy kogoś przesłuchuję, ale jak wtedy mógłby m się doskonalić? Dlatego zawsze szukam czegoś bardziej skutecznego. Jak na przy kład ten sznur. Czy wie pani, jak wiele jest sposobów, na które można związać ludzkie ciało, aby spowodować ogromny ból? Nie odpowiedziała. – Japończy cy wprowadzili więzy, sznury i ból do swoich zwy czajów seksualny ch. Nazy wają to Kinbaku albo Sokubaku – zniewolenie seksualne przy uży ciu sznurów. Wiedziała pani o ty m? W dalszy m ciągu milczała. Popisy wał się. Znowu się wy szczerzy ł w uśmiechu i spy tał: – O co chodzi? Zapomniałaś języ ka w gębie, jak wy to mówicie? Czy też powiedziałem coś nie tak? – Położy ł sznur na podłogę i wy jął z torby nowy przedmiot. By ły to dwie ży łki kabla elektry cznego. – Elektrowstrząsy, zwłaszcza stosowane na inty mny ch częściach ciała, mogą by ć niezwy kle bolesne, ale to wie każdy, kto ogląda telewizję. Wy obraźnia nie wchodzi tu w grę. To prozaiczna tortura. – Odłoży ł kabel i powiedział: – Widzi pani, taki profesjonalista jak ja próbuje dopasować różne narzędzia, jakie ma do dy spozy cji, do wy jątkowej osobowości człowieka, którego przesłuchuje. Do mnie należy znalezienie najwłaściwszego bodźca, dzięki któremu zy skam pewność, że powie mi pani to, co muszę wiedzieć. Powinna by ć pani wdzięczna, że nie jestem jakimś brutalem, ale prawdziwy m fachowcem, ponieważ w rzeczy samej wy świadczam pani przy sługę. To niewiary godne, ile bólu mogą znieść niektórzy ludzie, ale mogę tego pani oszczędzić. Wy starczy, że dowiem się, czego się pani najbardziej boi, i wy korzy stam tę wiedzę. To szy bsze i bardziej humanitarne, naprawdę. Zatem wy świadczę pani przy sługę. Poważnie, powinna mi pani podziękować. – Podziękuję ci, jeśli odczepisz ten łańcuch i mnie wy puścisz – odrzekła. Popatrzy ł Showers w oczy i się uśmiechnął. – Uży wałem wszy stkich rodzajów urządzeń na kobietach takich jak pani – powiedział. – Krzy czą, ale to samo robią mężczy źni. – Hasan wy ciągnął z sakwy przezroczy stą plastikową torebkę wy pełnioną krakersami. – Wy glądają smakowicie, prawda? – spy tał. – Zupełnie nie jak
narzędzie tortur. Jest pani głodna? – Otworzy ł torebkę i wziął ciastko do ust. – Ale we właściwy ch rękach, kogoś, kto zna się na rzeczy... Zdradzę pani coś w sekrecie. – Potrząsnął torebką. – Jeśli włożę pani na głowę tę torbę i zgniotę w niej trochę krakersów, w końcu będzie musiała pani wciągnąć je do płuc i te okruchy podrapią pani wnętrzności. Zacznie pani pluć krwią. – Dokończy ł krakersa i odłoży ł torebkę na podłogę. – I co, dalej jest pani głodna? – Następnie wy jął z torby noży ce ze stali nierdzewnej. – Okaleczenie, odcinanie palców u rąk i stóp albo narządu płciowego mężczy zny może by ć bardzo skuteczne. Oszpecenie przeraża ludzi – szczególnie kobiety – i jest żałośnie łatwe. Odcięcie ręki albo stopy. Wy dłubanie oka. Przecięcie policzka. Czy kiedy kolwiek czuła pani zapach własnego palonego ciała...? Ach tak, przed chwilą. – Ponownie się uśmiechnął i dodał: – To wy maga ty lko naczy nia z benzy ną i zapałki. – Umieścił noży ce w rzędzie, który starannie tworzy ł na podłodze. Następnie wy jął z torby drewnianą pałkę. – Bicie ludzi jest przy puszczalnie najbardziej prostacką formą perswazji, i najczęściej spoty kaną. Zdała sobie sprawę, że pokazuje jej te wszy stkie narzędzia nie ty lko po to, aby ją zastraszy ć, ale także żeby obserwować jej reakcję. – Jestem w błędzie – powiedział złowrogo. – Tak jak wtedy, kiedy powiedziałem Disney land, a miałem na my śli Disney World. Widzi pani, bicie może by ć powszechną formą tortur, ale można by się spierać, czy inna prakty ka nie jest stosowana równie często w aresztach i więzieniach. Wy korzy sty wanie seksualne. Gwałt. – Usły szałam już dosy ć – odezwała się Showers. – Jesteś wielkim, dzielny m mężczy zną z małą torbą przerażający ch narzędzi, zwłaszcza jeśli masz przed sobą przy kutą do podłogi kobietę z niesprawną ręką. Jeśli wpadniesz w kłopoty, wy starczy, że wezwiesz swoich zbirów z zewnątrz. Ale mnie nie oszukasz. Przejrzałam cię. Zwy kły z ciebie sady sty czny mały zboczeniec, robal i ludzki śmieć, którego podnieca znęcanie się nad bezbronny mi ludźmi. Czy to sprawia, że czujesz się ważny ? Czujesz się silny ? Patrzy ła, jak policzki Hasana pokry wają się rumieńcem. W akademii FBI uczono ją, że w sy tuacji, gdy agent ma do czy nienia z wrogim świadkiem, ważne jest, aby przejąć kontrolę nad przesłuchaniem, a potem zarówno zastraszy ć świadka, jak i się z nim zaprzy jaźnić. Teraz ona by ła po drugiej stronie. By ła świadkiem i podejrzewała, że Hasan nie czy tał tego samego podręcznika ani nie miał zamiaru grać według reguł FBI. – Torturowanie ciebie sprawi mi ogromną przy jemność – powiedział. – Dokładnie tego się spodziewałam po takiej gnidzie jak ty – odrzekła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY nie pojedzie – oznajmił Storm. –Dilja Dalej wcisnęła pedał gazu range rovera i silnik samochodu zawy ł, ale nawet przy napędzie na cztery koła i zdolności pokony wania wzniesień SUV osiągnął koniec swoich możliwości. Dilja wy łączy ła silnik, zostawiła kluczy ki w stacy jce i oznajmiła oczy wisty fakt: – Stąd idziemy na piechotę. Cała czwórka przeszła do ty lny ch drzwi pojazdu, żeby zabrać swoje rzeczy. Wszy scy mieli na nogach buty do wspinaczki i by li zaopatrzeni w broń ręczną. Oprócz plecaka Casper niósł zarzuconą na ramię strzelbę kalibru 12 mm, Dilja miała karabin snajperski, a Storm by ł uzbrojony w kałasznikowa. Oskar niósł torbę z różnego rodzaju wy posażeniem geologiczny m. – Jak daleko jest do przejścia granicznego? – zapy tał Storm. – Ty lko pięć kilometrów – odparła. – Nie musimy wspinać się na szczy t ty ch gór. Jest ścieżka, która je przecina, ale dojście do niej zajmie nam jakieś dwie godziny ze względu na ukształtowanie terenu. Ważne, żeby wszy scy patrzy li pod nogi. – Za jaki czas będziemy w Dży zaku? – py tał dalej Storm. – Dotrzemy tam przed zmierzchem. – To da im dużo czasu na przesłuchanie twojej dziewczy ny – powiedział Casper, prowokując go. – Może też zrobią ładną małą bliznę na jej twarzy, po ty m, jak puszczą ją w obieg niczy m butelkę. – Za dużo gadasz – odrzekła Dilja. – Oszczędzaj oddech na wspinaczkę. – Są tam pogranicznicy ? – spy tał Oskar. – Rzadko zdarzają się patrole. Granica w ty ch górach ma ty le kilometrów, że niemożliwością jest pilnowanie każdego przejścia. Dilja prowadziła. Oskar zaczął iść zaraz za nią, zaś Casper i Storm zawahali się, który ma iść pierwszy. – Proszę bardzo, słodziutki – powiedział szy derczo Casper. Storm potrząsnął przecząco głową. Nie chciał mieć Caspera za sobą i Casper o ty m wiedział. Zachichotał i poszedł za Oskarem, zostawiając Storma z ty łu. Nie by ło żadnego konkretnego szlaku i zbocze wkrótce zrobiło się strome, ale nie na ty le, aby musieli iść związani liną. Szczy ty gór pokry wał głęboki śnieg, którego unikali, jeśli ty lko by ło to możliwe. Po jakiejś półgodzinie wędrówki doszli do usy piska luźny ch skał, na które musieli się wspiąć. Wy magało to uży cia rąk, jako że wspinali się na postrzępione skały na czworakach. Dilja z łatwością wdrapy wała się po tej nawierzchni, ale Oskar stracił oparcie dla stóp i kilkanaście kawałków skały wielkości pięści poleciało za nim w dół po zboczu, o mały włos nie trafiając
Caspera i Storma. – Przepraszam! – zawołał do nich. Casper szpetnie zaklął, a Storm pożałował naty chmiast swojej decy zji, żeby trzy mać się na końcu. Wiedział, co się stanie. Chwilę później uchy lał się przed następny m kawałkiem skały, który koziołkował w kierunku jego twarzy. Za nim spadł następny, większy kamień, który prawie się o niego otarł. – Ups – powiedział Casper. – Moja wina. Kiedy doszli do usy piska, ruszy li ścieżką kozic, która wkrótce zawiodła ich do przecinki między górami. Powietrze by ło rozrzedzone i wszy scy z trudem łapali oddech. Nagle Dilja podniosła rękę i wszy scy się zatrzy mali. Przy kucnęła, a oni za nią. Jakieś trzy sta metrów przed sobą zobaczy li dwóch mężczy zn w mundurach uzbeckiej straży granicznej. Obaj by li uzbrojeni w broń automaty czną. Palili papierosy i rozmawiali. Skulony w kucki Casper przy sunął się do Dilji. – Daj mi M24 – powiedział, mając na my śli amery kański karabin snajperski, który niosła. – Zabiję ich. – Jest ich dwóch – odrzekła. – I co z tego? Zdejmę drugiego, zanim się zorientuje, co się stało z jego kumplem. – Nie – zaprotestowała stanowczo. – Możesz chy bić. Jeden z nich może uciec. Zaczekamy. – Ja nigdy nie chy biam – odparł Casper. – A oni mogą tu stać kilka godzin. – Z jakiego powodu? – zapy tała. – To jest dla nich ruty nowy postój. Ta ścieżka jest dobrze znana. Zaczekamy. Casper wy dał z siebie zdegustowany pomruk i wrócił w pobliże Storma. Usiadł, opierając się plecami o skałę i przy mknął oczy, ale nie mógł się powstrzy mać od prowokowania Storma. – Tik-tak, tik-tak – powiedział szeptem. – Każda minuta, jaką tracimy, tkwiąc tutaj, to dla nich kolejna minuta, aby zabawiać się z twoją przy jaciółką. Może ty lko wy rwą jej paznokieć, a może obetną jej cały palec albo nawet rękę. Jak ci się podoba przezwisko „Kikutek”? Storm przesunął się wy żej, do miejsca, gdzie Dilja obserwowała strażników przez lornetkę, którą podała mu naty chmiast, gdy się zbliży ł. – Liczy się każda chwila – przy pomniał jej Storm. – Ci dwaj mężczy źni wchodzą w skład dwunastoosobowej druży ny. Jeżdżą ciężarówką do najbardziej uczęszczany ch przejść graniczny ch, a potem rozchodzą się w poszukiwaniu przemy tników narkoty ków i nielegalny ch imigrantów. Jeśli Casper ich zastrzeli, ich towarzy sze dowiedzą się o ty m. Nie ocalimy twojej przy jaciółki, jeżeli nas odkry ją. Storm widział przez lornetkę, jak jeden ze strażników rzuca na ziemię niedopałek papierosa. Potem strażnik odwrócił się i razem z towarzy szem zaczęli oddalać się od przejścia. – Poczekamy jeszcze piętnaście minut, żeby dołączy li do reszty i odjechali. Potem przekroczy my granicę z Uzbekistanem. Mam ty lko nadzieję, że strażnicy nie odkry li naszego nowego pojazdu ukry tego po drugiej stronie granicy. Z ty ch gór do najbliższego miasta jest bardzo daleko.
Storm pomy ślał o Showers. Sama, przesłuchiwana w Dży zaku. Nie by ł człowiekiem religijny m, ale pomodlił się w duchu, aby czekał na nich samochód i aby Showers wciąż ży ła, gdy do niej dotrą. Po kilku minutach przedziwna czwórka przeszła ostrożnie przez granicę i wąską ścieżką zaczęła schodzić z góry. Droga w dół okazała się o wiele trudniejsza niż wspinaczka. Tracili równowagę, przez co zbaczali na krawędź ścieżki i by li zmuszeni do stawiania szy bkich, drobny ch kroków, co mogło się skończy ć fatalny m upadkiem. Szukali wzrokiem pograniczników, ale nie widzieli żadnego z nich. – Tam! – zawołała Dilja po upły wie około godziny i wskazała ręką na kępę drzew. Storm dostrzegł odbicie słońca w przedniej szy bie chevroleta z napędem na cztery koła. Gdy doszli do niego, zrzucili ekwipunek i zatrzy mali się, aby złapać oddech. Oskar zniknął między drzewami za potrzebą. Casper studiował mapę pozostawioną wewnątrz SUV-a razem z podręczny m satelitarny m GPS-em. W ten sposób Storm i Dilja zostali sami. Podeszli do dużej skały wznoszącej się nieopodal, gdzie Dilja napiła się wody, a potem podała manierkę Stormowi. – Pięknie tutaj – powiedziała, przebiegając wzrokiem malownicze równiny, które rozciągały się przed nimi cały mi kilometrami ze wzniesienia. Storm wiedział, że nie powinien o to py tać, ale nie mógł się powstrzy mać. – Dlaczego związałaś się z Jonesem? – Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, ponad dwa miliony Rosjan wróciło do Rosji, bo wiedzieli, co się stanie, jeśli tutaj zostaną. Ale uzależniliśmy się od ich subwencji i powstał chaos. Ludzie głodowali. Mój kraj zamieszkują w przeważającej większości muzułmanie wy znania sunnickiego. Związana z Al-Kaidą grupa Dżihad zaczęła wkrótce organizować tu ataki terrory sty czne, gdy ż nasz rząd zaprzy jaźnił się z Amery kanami. Moi rodzice, mąż i córka zginęli w zamachu bombowy m w kawiarni. Chciałam umrzeć, ale przedtem chciałam zabić tak wielu terrory stów, jak to ty lko możliwe. Znaleźli mnie ludzie Jonesa. Pomogli mi przeniknąć do grupy Dżihad. W jej ustach brzmiało to bardzo prosto – tak jak zapisanie się do grupy Terrory ści 101. Ale Storm wiedział swoje. Znał grupę Dżihad i miał świadomość, że to najbardziej tajemnicza i zabójczo groźna ze wszy stkich organizacji ekstremisty czny ch. To z powodu jednego z przy wódców grupy Dżihad, ekstremisty znanego jako Żmija, Storm został wy słany do Tangieru. Jones potrzebował Storma, aby pomógł wy śledzić Żmiję, gdy ż CIA zdoby ło informacje, że terrory sta spoty ka się w Tangierze z inny m agentem Al-Kaidy. Miasto w północnej części Maroka przez całe lata by ło znane jako bezpieczne schronienie dla szpiegów i terrory stów. Jones powiedział Stormowi, że gdy ty lko uda mu się ustalić kry jówkę Żmii, agencja wy śle ludzi, którzy go schwy tają lub zabiją. Casper by ł częścią druży ny mającej wy konać to drugie, ulokowanej w Tangierze oddzielnie i czekającej na zielone światło. Ale następnego dnia po ty m, jak Storm wy lądował w Maroku, on i jego ludzie zostali wciągnięci w zasadzkę. Zginęli wszy scy oprócz niego. To by ła pułapka i Żmija uciekł. – Znasz grupę Dżihad? – spy tała Dilja. – Tak, Żmija to prawdziwy diabeł.
– Oni wszy scy są tacy. Oskar wy łonił się z krzaków, a Casper skończy ł studiować mapę. – Panienki, zamierzacie tak gadać całe popołudnie czy jesteśmy gotowi, aby iść kogoś zabić? – zapy tał. – Dlaczego musisz by ć taki niemiły ? – spy tała Dilja. – Tak naprawdę, Bliznowata, zachowuję się najlepiej, jak potrafię, aby zrobić na tobie wrażenie. – Po czy m spojrzał wprost na Storma i dodał: – Tik-tak, tik-tak.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY acznijmy od najbardziej oczy wistego py tania. Gdzie jest złoto? – zapy tał Hasan. –– Z Jakie złoto? – odpowiedziała py taniem Showers. Hasan zachichotał. – Więc tak będziemy rozgry wać nasz mały pojedy nek. – Przejrzał różne narzędzia tortur ułożone przed nim starannie w równy m rzędzie, a potem krzy knął coś po uzbecku. Do pokoju wbiegło dwóch mężczy zn. Jeden przy niósł składane metalowe krzesło, które ustawił na wprost Hasana. Poderwał Showers z materaca i zmusił ją, aby usiadła na krześle. Strażnik szarpnął do ty łu jej zranione prawe ramię, co wy wołało przeszy wający ból, ale nie krzy knęła. Następnie skuł jej ręce za oparciem. Drugi strażnik przy niósł duży akumulator samochodowy z przewodami rozruchowy mi i rzucił go na ziemię niedaleko jej stóp. – Czy nie mówiłeś, że wstrząsy elektry czne to prozaiczna tortura? – zbeształa go. – Uznaj to za grę wstępną – sy knął Hasan. – Będę bardziej twórczy w miarę upły wu wieczoru. Teraz przy najmniej wiedziała, że jest zmierzch. Hasan wstał ze swojego miejsca, podszedł do niej, pochy lił się i chwy cił znienacka jej prawe ramię, wpy chając kciuk w ranę. Showers krzy knęła z bólu. Wcisnął palec jeszcze raz, najwy raźniej próbując rozdzielić obojczy k, który chirurdzy w szpitalu pieczołowicie złoży li. Ból by ł tak intensy wny, a ona tak wy czerpana, że na szczęście straciła przy tomność.
*** – Langley ma widok z lotu ptaka na dziurę, w której zabawiają się z tą dziwką z FBI – oznajmił Casper, podczas gdy Dilja prowadziła SUV-a w kierunku Dży zaku. – Wy wiad mówi, że w budy nku jest w tej chwili czterech ludzi. – Czterech? – spy tał Oskar. – Co to za budy nek? – zapy tała Dilja. – Rzeźnia – odpowiedział Casper, chichocząc. – Nie wiedziałem, że muzułmanie jedzą mięso. – Muzułmanie prakty kują halal – odrzekła Dilja. – Nie jemy wieprzowiny ani żadnego innego mięsa, które ma w sobie krew. Nie pijemy też alkoholu. – Twoja strata, Bliznowata. Żadnego tankowania, które pomogłoby ci zasnąć podczas ty ch samotny ch nocy – powiedział Casper. – Może się spikniemy po tej małej eskapadzie i przedstawię cię mojemu przy jacielowi o imieniu Jack Daniel’s. – Czy to znaczy, że kobiety uznają cię za pociągającego ty lko wtedy, gdy są pijane? – zapy tała.
– Jaki masz plan ratunkowy ? – odezwał się Storm. – TPżaG, czy li Tak Prosty, że aż Głupi[5] – odparł Casper, cmokając Dilję w policzek. – Gdy tam dojedziemy, nasz kolega naukowiec zostanie na zewnątrz i zastrzeli każdego, kto będzie próbować wejść do środka, aby pomóc tamty m. – Złapał w garść lufę strzelby i powiedział: – Wezmę z sobą mojego małego przy jaciela i wy walimy drzwi. – Nie masz C3? – spy tała Dilja, mając na my śli semteks. – Nie potrzebuję – odrzekł. – Kilka rundek grubego śrutu z dwururki w zawiasy i moje obcasy wy starczą. I jeszcze zostanie mi trochę na wroga w środku. – To jest twój plan? – zapy tała Dilja. – Strzelić w drzwi i wbiec do środka? – No cóż, jest trochę bardziej wy rafinowany. Ten kochaś tutaj wrzuci do środka kilka granatów bły skowy ch. – W ten sposób odnosił się do Storma. – Kiedy te eksplodują, powstanie bardzo, bardzo duży hałas, oślepiający bły sk i fala uderzeniowa, która powali wszy stkich na ziemię, zupełnie jakby stali tuż obok ogromnego głośnika na koncercie heavy metalowy m. – Casper na chwilę zamilkł. Lubił by ć w centrum uwagi i dowodzić. – Przy puszczam, że Bliznowata częściej strzelała z kałasznikowa niż nasz kochaś – konty nuował. – Jak ty lko rozwalę drzwi, a granaty oślepią i ogłuszą wszy stkich, ona wy strzeli serię, która posłuży za kry cie, zabijając wszy stko na naszej drodze. Wśród zamieszania i chaosu wasz sługa wtargnie do środka z przeładowaną bronią, a za mną ona z kałasznikowem i ten tutaj kochaś pilnujący ty łów ze swoim glockiem. Oczy wiście nasz kochaś będzie musiał uży ć swojej pukawki, ponieważ jedy na pozostała broń, jaką mamy, to M24, a ten na nic się nie przy da w bezpośrednim starciu. Zakładam, że potrafisz strzelać z pistoletu, zgadza się? – Casper obdarzy ł Storma wzgardliwy m spojrzeniem i nawet nie czekał na jego odpowiedź. Zamiast tego powiedział: – To i tak nie ma znaczenia, gdy ż Dilja i ja powinniśmy dać radę zastrzelić wszy stkie cztery cele, a ty i Oskar będziecie ty lko na doczepkę. Ocalimy księżniczkę z FBI i udamy się po złoto. TPżaG. – A co ich powstrzy ma przed zabiciem agentki Showers w momencie, gdy rozwalisz drzwi wejściowe? – zapy tał Storm. – Absolutnie nic – odrzekł Casper. – Ale nie ma żadnego sposobu, aby śmy się wślizgnęli do tego budy nku niezauważeni. – On ma rację – przy taknęła Dilja. – Możemy mieć ty lko nadzieję, że podczas całego tego zamieszania albo o niej zapomną, albo spróbują uży ć jako zakładniczki. Powinniśmy wy korzy stać element zaskoczenia. – Chy ba że mamy tutaj analogiczną sy tuację jak w Tangierze – dodał Casper. – Nie mam racji, kochasiu? – To dobry plan – powiedziała Dilja. – Nie prosiłem o opinię, Bliznowata.
*** Showers zakrztusiła się, próbując złapać oddech, i otworzy ła oczy akurat w momencie, kiedy jeden z dwóch strażników w tej sali tortur przechy lił przy niesione dla niej wcześniej metalowe
wiadro. Ochlapał twarz Showers wodą, cucąc ją, a przy okazji tworząc lepsze przewodzenie dla prądu, gdy ż jej stopy znajdowały się teraz w wodzie. Zdjęli jej buty i skarpety. Ból w ramieniu by ł rozdzierający. Miała pewność, że Hasan ponownie złamał jej obojczy k. On zaś majstrował coś przy akumulatorze samochodowy m, który znajdował się obok. Wy ciągnął rękę i podłączy ł jeden z przewodów akumulatora do metalowego krzesła, na który m siedziała. Drugi trzy mał w dłoni. Teraz, kiedy by ła przy tomna, mógł zaczy nać. Przy trzy mał przed jej twarzą klamrę. – Gdzie się podział twój przemądrzały języ k? Chcesz mi go pokazać? Zacisnęła zęby. – Niech pomy ślę – powiedział, najwy raźniej zadowolony z siebie. – Gdzie powinienem to przy piąć? Chociaż ręce miała skute w nadgarstkach, a jej prawa stopa tkwiła w skórzanej obroży i by ła przy kuta do podłogi, lewą stopę Showers miała wolną. Wy celowała nią w krocze mężczy zny i kopnęła. Podwinięte nagie palce dosięgły celu, sprawiając, że Hasan zwinął się z bólu i jęknął. – Ty dziwko! – wy rzucił z siebie. – Ostrożnie – powiedziała. – Sam możesz się narazić na wstrząs. Hasan rzucił się do przodu, wy ciągając lewą rękę. Gdy już miał chwy cić jej uszkodzone prawe ramię, z zewnątrz dobiegła głośna eksplozja, po której rozległo się pięć identy czny ch, a potem nastąpiły dwa tak ogłuszające wy buchy, że Hasan by ł przekonany, iż cały budy nek się wali.
*** Przez dy m wy wołany eksplozją granatów Dilja dojrzała oszołomionego mężczy znę stojącego wewnątrz budy nku w odległości jakichś dwóch i pół metra. U jego stóp leżał karabin automaty czny, tam gdzie go upuścił. Obie ręce przy ciskał do uszu. Dilja wy strzeliła serię ze swojego kałasznikowa i mężczy zna upadł na plecy. Casper popędził kory tarzem w dół, przeskakując przez martwego wartownika, i wpadł przez uchy lone drzwi do pokoju, gdzie przesłuchiwano Showers. Fachowy m ruchem przy klęknął na jedno kolano, jednocześnie zdejmując z ramienia broń, i zaczął strzelać. Podmuch wy strzału dosłownie zwalił z nóg znajdującego się najbliżej strażnika, wy ry wając krwawą dziurę w jego piersi. Drugi strażnik wciąż jeszcze wy ciągał swoją broń, kiedy następna runda strzałów Caspera powaliła go martwego na ziemię. Hasan w panice sięgnął do swojej sakwy. – Uważaj! – wrzasnęła Showers. Ale kiedy Casper skierował broń w stronę Hasana, ten krzy knął: – Nie strzelaj! – I naty chmiast podniósł ręce. Do środka wbiegli Dilja ze Stormem i skierowali się ku Showers. Zabrali Hasanowi kluczy ki do kajdanek, uwolnili jej ręce i zdjęli obrożę ze stopy. – Zranił cię? – zażądał odpowiedzi Storm.
– Tak, ale mogę się ruszać. Złamał mi znowu obojczy k. Storm wziął zamach i jego prawa pięść wy lądowała prosto na szczęce prześladowcy, łamiąc ją. Hasan wy pluł ząb i zakaszlał krwią, zataczając się na boki. – Co za galanteria – powiedział Casper, udając powagę. – Nie ma na to czasu! Idziemy ! – rozkazała Dilja. Casper wy celował swoją strzelbę w Hasana. – Nie możesz go tak zastrzelić z zimną krwią – zaprotestowała Showers. – Chcesz się założy ć, kochanie? – odrzekł Casper. – Torturował cię – powiedział Storm. – Po prostu go skujcie – poprosiła. Storm sięgnął po kajdanki, które wcześniej rzucił na betonową podłogę, ale zanim zdąży ł je podnieść, Casper wpakował cały magazy nek w głowę Hasana, powodując, że twarz bandy ty wręcz zniknęła. Showers gwałtownie chwy ciła oddech. – Nie będziemy już potrzebowali ty ch kajdanek – oznajmił Casper z szerokim uśmiechem. Storm rzucił mu wściekłe spojrzenie. – No spokojnie – powiedział Casper takim tonem, jak gdy by udzielał lekcji małemu dziecku. – Ty lko się nie popłacz. Pamiętaj, że Jones uczy nił mnie szefem tej akcji ratunkowej. – Czas ruszać! – krzy knęła Dilja. Wy biegli z pomieszczenia i pomknęli w dół krótkim kory tarzem, a następnie wy skoczy li na zewnątrz, gdzie Oskar chodził nerwowo w te i z powrotem, mierząc z broni. Dilja usiadła za kierownicą, zaś Casper wskoczy ł na przednie siedzenie obok niej. Oddali kałasznikowa i strzelbę pozostałej trójce, która zajęła miejsca z ty łu. – Tam z ty łu jest apteczka – poinformowała ich Dilja. Oskar odłoży ł broń i chwy cił zestaw opatrunkowy. – Mam przeszkolenie w udzielaniu pierwszej pomocy. – W końcu na coś się przy dasz – skomentował Casper. – Daj jej morfinę – poleciła Dilja. – Na uśmierzenie bólu w ramieniu. W chwili gdy ich pojazd zaczął opuszczać parking, przednią maskę samochodu przeszy ł grad kul, rozwalając przednie opony SUV-a i powodując wy buch pary spod maski. – Kto w nas teraz strzela? – krzy knął Oskar. – Na dachu! – odparł Storm. – Jeszcze jeden! Casper rzucił się przez otwarte drzwi od strony pasażera i wy skoczy ł z uniesiony m pistoletem, wy suwając ramię i obracając się w powietrzu tak, że by ł teraz skierowany twarzą do znajdującego się za nimi budy nku. Zanim upadł na ziemię, opróżnił półautomaty czny magazy nek. Strzały Caspera prześlizgnęły się jednakże obok samotnej postaci na dachu, chy biając celu. Strzelec wy mierzy ł ze swojego kałasznikowa w bezradnego Amery kanina leżącego na ziemi. Już
miał pociągnąć za spust w celu oddania śmiertelnego strzału, kiedy Storm wy padł z SUVa z wy ciągnięty m glockiem. Strzelił w górę, a jego pierwsza kula trafiła w klatkę piersiową wroga z taką siłą, że poderwała go z nóg, sprawiając, że napastnik insty nktownie nacisnął spust kałasznikowa. Kule uderzy ły w ziemię naokoło Caspera, ale strzelec nie trafił i jedy ne, od czego ucierpiał wy trenowany zabójca CIA, to ukłucia rozpry skujący ch się fragmentów ziemi, które oderwały się od stwardniałej nawierzchni. Napastnik spadł martwy z dachu. Casper powoli wstał. Miał rozdartą koszulę i krwawiące rozcięcie na masy wny m ramieniu, ale kości nie by ły uszkodzone. Ich pojazd ucierpiał znacznie bardziej. – No to skończy liśmy jazdę – oznajmiła Dilja, opuszczając miejsce za kierownicą. – Niezły strzał – dodała. – Uratował ci ży cie – zawołała Showers do Caspera, wy siadając z samochodu ty lny mi drzwiami. Oskar podąży ł w ślad za nią. Casper przeładował broń, otrzepał ręce i popatrzy ł na Storma, ale mu nie podziękował. – Bierzcie ekwipunek – poleciła Dilja. – Musimy ruszać. – Weźmy ich samochód – zaproponował Oskar, wskazując nowego range rovera zaparkowanego obok rzeźni. – Nie! – sprzeciwił się Storm. – Zby t łatwo go wy śledzić. – Rozejrzał się po ulicy i dostrzegł kilka radzieckich SUV-ów marki Łada, zaparkowany ch przecznicę dalej. Wchodziły w skład floty samochodów dostawczy ch krajowej sieci uzbeckich piekarni. Storm podbiegł do jednego z aut, szarpnięciem otworzy ł drzwi i uruchomił stacy jkę, zwierając kable. – Jest ohy dny – krzy knął – ale silnik brzmi dobrze. Wnieśli broń i sprzęt do solidnie zuży tej łady. – Powinienem by ł wiedzieć, że nie należy ufać wy wiadowi. Za każdy m razem, gdy to robię, o mało nie tracę ży cia – narzekał Casper. – Gdy by m miał moją strzelbę, ten sukinsy n na dachu nigdy by się na mnie nie zasadził. – Rozmiar broni nie ma znaczenia – stwierdziła Showers beznamiętnie. – Ważne jest, kto jej uży wa. – Uśmiechnęła się do Storma z wdzięcznością. – Masz po prostu cholerne szczęście, że ktoś chciał ratować twój ty łek – dorzuciła Dilja. Storm usiadł za kierownicą. Po przejechaniu mniej więcej półtora kilometra zobaczy li biały samochód policy jny z jaskrawozielony mi i niebieskimi paskami nadjeżdżający w ich kierunku z przeciwnej strony dwupasmowej drogi. Casper ponownie wy ciągnął swojego glocka, ale samochód przemknął obok nich, ani na moment nie zwalniając. – Nawet się nie przy jrzeli tej starej ciężarówce – powiedział Storm. – Musieli uznać, że przy wieźliśmy poranną dostawę. – Dobry wy bór pojazdu do ucieczki – stwierdziła Dilja. – Teraz wiesz, kochanie, dlaczego nie zostawiłem za sobą żadny ch świadków – zwrócił się Casper do Showers. – Gliniarze nie będą mieli pojęcia, co się stało, i przy puszczalnie zwalą winę na terrory stów. Gdy by został choć jeden świadek, wiedzieliby, że to Amery kanie. Showers nie odpowiedziała. Morfina zaczy nała działać i jej powieki stały się ciężkie. Zaczęła
odpły wać. Gdzieś w oddali czuła, jak męska dłoń przesuwa jej głowę na swoje ramię. Storm przeszedł na ty lne siedzenie, przekazując Dilji kierownicę. Oparła się o niego i zasnęła.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
J
echali z Dży zaku na południe, w kierunku pasma górskiego Molguzar, zmieniając się za kierownicą, aby każdy mógł się przespać. Wy jątkiem by ła Showers ze względu na uszkodzone ramię. Świt zastał ich wciąż w podróży, kierujący ch się wskazaniami podręcznego GPS-a, które miały doprowadzić ich do miejsca, gdzie by ło ukry te złoto. Wy ty czony kurs przy wiódł ich w końcu do pokry tej żwirem drogi, która wiła się pod górę. Ostatecznie by li zmuszeni z niej zjechać i wy znaczy ć własny szlak. Jazda by ła powolna i iry tująca, ciężarówka z napędem na cztery koła wspinała się mozolnie po ostry m terenie, zmuszana często do jazdy okrężną drogą z powodu spadający ch głazów i powalony ch drzew blokujący ch przejazd. Gdy zbliżali się do miejsca przeznaczenia, zaczęli odczuwać niecierpliwe wy czekiwanie. Trudno by ło wy obrazić sobie tak ogromną ilość złota na opustoszały m terenie, ukry tą od ponad dwudziestu lat. Dilja zatrzy mała pojazd w miejscu, które wy glądało na osuwisko, jakieś sto pięćdziesiąt metrów od teorety cznej lokalizacji jaskini ze złotem. Resztę drogi musieli przeby ć przez skały. Wy siedli ze starej ciężarówki. Teraz przy szła kolej na Oskara, aby dowodzić, chwy cił więc swój plecak ze sprzętem geologiczny m i zażądał, aby Casper, który podczas jazdy pilotował Dilję, oddał mu GPS. Casper bardzo niechętnie pozby ł się sprzętu i ustawił się krok za Oskarem, zarzucając strzelbę na ramię. Dilja szła jako trzecia, natomiast Storm i Showers trzy mali się z ty łu. – Czujesz się na siłach, żeby iść? – zapy tał. – Wskaż mi ty lko linię startu. Razem zaczęli przecinać skalisty teren. – Nie podziękowałam ci za uratowanie mnie – powiedziała Showers. – Będę ci to wy pominał codziennie do końca ży cia – odrzekł. – To co mam zrobić, żeby spłacić dług? – spy tała. Storm pomy ślał przez chwilę, jak wy kiwała go w Londy nie po ty m, gdy pili razem w pubie. By ł przekonany, że spędzą wspólnie noc u niego w pokoju, ale ona niewinnie poprosiła go o filiżankę kawy, a gdy wy szedł na kory tarz, zatrzasnęła drzwi. – Następny m razem, gdy zameldujemy się wspólnie w hotelu, ja trzy mam wszy stkie klucze – odparł. – Dlaczego my ślisz, że znowu zameldujemy się w hotelu? – Jestem opty mistą. – Opty mista wy my śliłby coś lepszego niż trzy manie w ręku kluczy do pokoju. – Dobra, co powiesz na bitą śmietanę i ogórki kiszone?
– Ogórki kiszone? – Kiwi. Ze zdegustowaniem potrząsnęła głową. By ł pod wrażeniem, jak dobrze to przy jmowała. – Au! – krzy knęła, podnosząc nagle stopę. Podbiegł do niej, chwy tając za lewe ramię, aby ją podtrzy mać. – Na co nadepnęłaś? – Na nic. – Pocałowała go w policzek i uwolniła się z uchwy tu, po czy m ruszy ła do przodu i odezwała się, jak gdy by nic między nimi nie zaszło: – O co chodzi z ty m złotem? Wiem, że szukamy sztabek, ale ty lko ty le. – Jeśli współrzędne z komórki Lebiediewa są prawidłowe, powinniśmy znaleźć sześćdziesiąt miliardów w złocie, które kiedy ś należało do dawnej Partii Komunisty cznej w równie dawny m Związku Radzieckim. Zostało ukry te przez żołnierzy po ty m, jak KGB wy wiozło je z Moskwy przed nieudany m przewrotem w 1991 roku. – Jak pięć osób, w ty m jedna z niesprawną ręką, ma wy dostać stąd w chevrolecie sześćdziesiąt miliardów? – zapy tała Showers. – Nie musimy tego robić. Mamy ty lko potwierdzić, że złoto tutaj jest. Jedidiah Jones ma plan wy wiezienia go helikopterami z Kazachstanu. My ty lko patrzy my, nie doty kamy, a już na pewno nie bierzemy próbek. – Jones chce to zrobić tuż pod nosem władz uzbeckich? – zapy tała scepty cznie. – Jedidiah nie by ł zby t wy lewny na ten temat, ale wspomniał kilka razy, że mamy trzy mać ręce w kieszeniach. – No, dla twoich rąk to powinno by ć znajome miejsce – odparła. Storm by ł tak skupiony na ratowaniu Showers, że nie zastanawiał się zby tnio, co może się stać, kiedy rzeczy wiście odnajdą złoto. Każda sztabka by ła warta co najmniej pięćdziesiąt siedem ty sięcy dolarów, a jego zadaniem w tej wy prawie – według słów Jonesa – by ło upewnić się, że nikogo nie ogarnie chciwość. Wy ciągnął swojego glocka i podał jej. – Wiem już, że możesz strzelać lewą ręką – powiedział. – My ślisz, że będę musiała dodać na nim kilka nacięć? – Jones ostrzegł mnie, że może się tak zdarzy ć. Nie ufam Oskarowi i nawet nie jestem pewien, jak Dilja zareaguje na taką ilość złota. – A Casper? – Mówiłem ci kiedy ś, że w Tangierze by łem ranny. Zawsze podejrzewałem, że ktoś nas sprzedał. Ktoś okazał się zdrajcą. Casper należał do druży ny zabójców, którą wy słał Jones. Zniknął z pola widzenia, gdy ty lko misja zakończy ła się fiaskiem. Jeśli miałby m zgady wać, to Casper nas sprzedał. – Ale on ciebie obwinia za Tangier. – Najlepszą obroną jest dobry atak. – Masz jakiś plan na wy padek, gdy by komuś zaczęły się kleić ręce? – zapy tała i dodała szy bko:
– Mówię o sztabkach złota, a nie o twoich kieszeniach. – Zależy, kto to będzie. Oskar raczej nie stanowi zagrożenia, ale Casper i Dilja wiedzą, jak posługiwać się bronią i już wcześniej zabili parę osób. Na nich musimy uważać. – A ty ? – zapy tała. – Czy powinnam się denerwować, jeśli chodzi o ciebie i złoto? – Nie jestem wielkim fanem złota – odparł. – Ani diamentów. – Diamenty są najlepszy m przy jacielem kobiety. – W takim razie mamy szczęście, że szukamy złota. Bardzo nie chciałby m cię zabijać, zwłaszcza że dopiero co cię uratowaliśmy. – Wiedziałam, że znajdziesz sposób, aby znowu o ty m wspomnieć. – Po ty m pocałunku przemy ślałem jeszcze raz tę fantazję z bitą śmietaną i ogórkami kiszony mi. Można dodać do tego jeszcze trochę lodów i placek. Albo karlicę. – Zboczeniec. Przez kilka minut szli w milczeniu, gdy ż wy sokość utrudniała im oddy chanie. Po chwili Storm znowu się odezwał: – Jones powiedział, że ma powód, aby wy słać każdego z nas na tę misję. Każdy oprócz ciebie miał cel. Powiedział, że nie ufa pozostały m. – Już to mówiłeś – odrzekła. – A co, jeśli nie miał na my śli złota? – mówił dalej Storm. – Dlaczego to ja miałby m powstrzy mać kogoś od kradzieży kilku sztabek? Zawsze może je namierzy ć. – Czy li twoim zadaniem jest dowiedzieć się, komu nie można ufać? – Może nawet jeszcze więcej. Casper my śli, że to ja spieprzy łem sprawę w Tangierze. Ja jestem przekonany, że to on wy kiwał agencję. Dilja powiedziała mi wczoraj, że przeniknęła do grupy Dżihad. Mnie zaś posłano do Tangieru, aby m wy śledził przy wódcę tej grupy. Czy to przy padek, że wszy scy troje, Casper, Dilja i ja, jesteśmy powiązani z Tangierem? – A Oskar? – Nic nie mówił o Tangierze, ale Jones zawsze podejrzewał, że to żołnierze rosy jskiego Wy mpieła zaatakowali moją druży nę. Oskar miał powiązania z KGB. – Jacy żołnierze? – Elitarna jednostka KGB, coś jak nasze oddziały Navy SEALs. Jones by ł przekonany, że to Rosjanie odpowiadają za Tangier. – Dlaczego Jones zetknął z sobą czworo ludzi, skoro wie, że któreś z nich jest zdrajcą? – Jeśli przeczucie mnie nie my li, może tu chodzić o coś więcej niż złoto – rzekł Storm. Znajdowali się pięćdziesiąt metrów za pozostały mi. Zanim ich dogonili, Oskar, Casper i Dilja już stali przed stromy m wy stępem, który wznosił się ostro na wy sokość przy najmniej dwudziestu pięciu metrów. Oskar ponownie sprawdził współrzędne w GPS-ie, a potem popatrzy ł na stromą skalistą ścianę. – Jeśli te dane w GPS-ie są dokładne, to złoto znajduje się jakieś kilkadziesiąt metrów za tą skałą. Tam musi by ć jaskinia. Casper wy rwał GPS z rąk Oskara.
– Daj mi spojrzeć. – Po chwili potwierdził: – Ten mały ruski drań mówi prawdę. Za tą skalną ścianą musi by ć jaskinia. – Ten obszar składa się z wielkich granitowy ch pły t – powiedział Oskar – ale w skałach są głębokie szczeliny, które często prowadzą do wewnętrzny ch komór, czasami całkiem spory ch. Nie jestem pewien, w jaki sposób żołnierze wtaszczy li tutaj kontenery wy pełnione tonami złota, ale jeśli tu jest jaskinia, to można się do niej dostać ty lko przez jakąś szczelinę w granicie. – Dopiero co przeszliśmy przez skały, które wy glądały jak gruzowisko – wtrąciła Dilja. – Czy jest możliwe, że KGB wy sadziło wejście, ukry wając w ten sposób złoto? – To by łoby logiczne – odparł Oskar. – Co masz dokładnie na my śli, mówiąc „jakaś szczelina w granicie”? – zapy tała Showers. – Dziura, przejście, małe albo duże – odrzekł Oskar. – Jeśli żołnierze zniszczy li główne wejście, powinny by ć mniejsze szczeliny. Może nie tak wielkie, aby przejechała przez nie ciężarówka, ale wy starczające, żeby śmy się przez nie przecisnęli. – Powinny by ć szczeliny ? Bardzo naukowe podejście. Dzięki za fachową opinię – powiedział Casper. Zamiast oddać GPS Oskarowi, przy piął go sobie do paska. – Jak znajdziemy wejście? – zapy tała Showers. – Rozglądajcie się za wodą lub strumieniem, który nagle znika w ziemi. Szukajcie pary wy doby wającej się z dziury. Jaskinie są cieplejsze niż powietrze na zewnątrz. Zwracajcie uwagę na czerwony osad. To gleba bogata w żelazo, która została usunięta z jaskini. Dilja spojrzała na zegarek. – Mamy jakąś godzinę, zanim słońce zacznie zachodzić, rozdzielmy się więc. Oskar i ja pójdziemy na lewo. Reszta może iść na prawo. Jeśli coś znajdziemy, zawiadamiamy resztę. Ale nikt nie wchodzi sam do żadny ch dziur. – Jedy ny sposób, żeby... – zaczął Casper, ale Showers przerwała mu, bo nie chciała słuchać kolejnego ordy narnego komentarza. – Jeśli chcesz iść bez nas, droga wolna – powiedziała. Casper nie wdawał się w dy skusję, ty lko od razu skierował się na prawo. – Jeżeli będziemy mieli szczęście, wlezie do jakiejś jaskini i nigdy nie wy jdzie – odezwał się Storm. Oskar otworzy ł plecak i wy jął z niego cztery latarki. – Będziecie ich potrzebować, jeśli zobaczy cie otwór. Ale powtarzam, zaczekajcie na wszy stkich. Tak będzie bezpieczniej. Jaskinie są zdradliwe. Showers i Storm zaczęli iść w tę samą stronę, co Casper. Dilja i Oskar poszli w przeciwny m kierunku. Przez trzy dzieści minut Storm i Showers przedzierali się wolno przez kamienie, częściowo dlatego, że wy magało to ciężkiej wspinaczki, a ona miała ty lko jedną sprawną rękę. Nie dostrzegli żadny ch widoczny ch otworów i zaczy nało się ściemniać. Już mieli zawracać, gdy nagle zza skał znajdujący ch się jakieś trzy metry przed nimi wy łoniła się głowa Caspera. – Znalazłem otwór! – krzy knął.
Pospieszy li ku niemu. Szczelina pozostałaby niewidoczna, gdy by Casper nie wspiął się między kilka wielkich głazów. Otwór miał jakieś dwa metry wy sokości i by ł szeroki na pół metra. – Nie mam latarki, wszedłem więc ty lko na głębokość kilku metrów, ale otwór się powiększa – powiedział. – Dajcie mi jedną z waszy ch latarek, to zbadam go, a wy zawołajcie pozostały ch. – Mamy czekać – przy pomniała mu Showers. – Czego się boisz? My ślisz, że wy niosę w kieszeniach sześćdziesiąt miliardów w złocie, zanim wy pójdziecie po tamty ch i wrócicie tu? Po prostu zaoszczędzę nam czasu na wy padek, gdy by ten otwór okazał się ślepy m zaułkiem. Storm podał Casperowi swoją latarkę i ten zniknął w szczelinie. – Pójdę po resztę, możesz więc odpocząć – zaproponował Storm. – Nadal masz mojego glocka, prawda? Showers uniosła temblak. Pistolet by ł ukry ty pod nim, wetknięty za pasek dżinsów, tak że mogła wy ciągnąć go lewą ręką. Bez Showers Storm mógł szy bko wrócić do miejsca, z którego wy ruszy li. Znalazł Dilję i Oskara wracający ch do urwistej ściany. – Casper wszedł do otworu – rzucił, łapiąc oddech. Cała trójka puściła się biegiem i wkrótce znaleźli się przy Showers, która siedziała przy wejściu do jaskini. Słońce już prawie zaszło. – Wrócił? – zapy tał Storm. – Nie. Zniknął jak królik. – Albo jak wąż – rzekł Oskar, przejmując dowodzenie. – Ja wejdę pierwszy, za mną Dilja, potem agentka Showers, a ty na końcu – wskazał na Storma. – Tam może by ć woda i śliskie wnętrze, i pamiętajcie o spadkach. Musicie też uważać na głowy, żeby się nie uderzy ć, ale trzy majcie światło również przy ziemi, żeby ście nie zeszli z wy stępu. – A nietoperze wampiry ? – zapy tał niepoważnie Storm. – Żeby by ło ciekawiej. – Jeśli nie przeby waliście nigdy w całkowitej ciemności – ciągnął Oskar – to możecie się zdziwić. W jaskini nie ma żadnego światła, promieni słoneczny ch ani nawet blasku gwiazd. – Zupełnie jak w trumnie – dorzuciła Dilja. Oskar sięgnął do plecaka i dał Stormowi nową latarkę. Następnie Rosjanin zniknął w czeluści otworu wraz z podążającą tuż za nim Dilją. – Nietoperze wampiry, trumny, całkowita ciemność, strome urwiska i duch Casper szwendający się wokół – szepnęła Showers do Storma, gdy wchodzili do jaskini. – Na torturach miałam chy ba większe szanse. Ich latarki przecięły ciemność, oświetlając wąskie przejście. Storm stwierdził, że przeszli jakieś cztery metry wewnątrz góry, gdy szczelina zaczęła się rozszerzać i rozwidliła się w różny ch kierunkach. Oskar schodził w dół główny m przejściem, a wszy scy podążali jego śladami. Po kolejny ch dwudziestu minutach Oskar zatrzy mał się i ogłosił: – Doszliśmy do komnaty ! Zgromadzili się tuż obok niego i wszy scy poświecili w ciemność latarkami. Komnata miała
szerokość co najmniej dziewięciu metrów, by ła długa na kilkadziesiąt metrów i wy soka na ponad dziesięć metrów. Z całą pewnością by ła wy starczająco duża, aby ukry ć w niej sześćdziesiąt miliardów dolarów upakowany ch w kontenerach. – Prawie wszy stkie jaskinie są zrobione z kalcy tu, kry ształu węglanu wapnia – objaśnił Oskar. Zaświecił latarką w dół i światło odbiło się od powierzchni. Jakieś trzy metry pod nimi znajdował się duży zbiornik wody. Sklepienie jaskini pokry te by ło stalakty tami; kapiąca woda wy tworzy ła na ścianach formy naciekowe. – To białe, co widzicie, to czy sty kalcy t – powiedział Oskar. – Za pomarańczowe i czerwone plamy odpowiadają inne minerały, głównie żelazo. – Pięknie tutaj – stwierdziła Showers. – Tak – dodała Dilja – ale nie ma żadny ch sztabek złota ani kontenerów. – Gdy by Casper nie zabrał GPS-a, by łby m w stanie ocenić, czy ta jaskinia znajduje się za ścianą granitu – narzekał Oskar. – Masz na my śli ten GPS? – rozległ się za nimi chrapliwy głos Caspera. Trzy mał urządzenie w świetle latarki, tak aby mogli je zobaczy ć. Nikt z nich nie sły szał, jak się do nich zbliży ł. Skierowali na niego latarki. Miał brudną twarz i w snopach światła wy glądał jeszcze bardziej złowieszczo. – Stoicie dokładnie w miejscu, gdzie według GPS-a powinny by ć ładunki złota – rzekł Casper. – Ale tutaj nie ma żadny ch komunisty czny ch sztabek. Nie ma nic prócz wody i skał. – A może złoto jest pod wodą? – spy tała Dilja, świecąc latarką w znajdującą się pod nimi sadzawkę. – Może kiedy zniszczy li wejście, stworzy li ten zbiornik. Wszy scy skierowali światła na wodę, ale nie widzieli nic oprócz wpatrzony ch w nich własny ch odbić.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
–I
wan Pietrow musiał skłamać, kiedy podawał Lebiediewowi współrzędne złota – odezwał się Storm. – Ale sły szałam, jak Lebiediew mówił, że wierzy, iż Pietrow powiedział mu prawdę o tej lokalizacji – odparła Showers. – Ci dwaj mężczy źni wy chowy wali się razem. By li jak bracia. – Bracia nie strzelają sobie w stopę, a potem między oczy – odrzekł na to Storm. – Bracia nie zabijają się dla złota. Zazwy czaj. – Sprawdziłem wszy stkie pozostałe tunele, z wy jątkiem jednego, szanowne panie – oświadczy ł Casper. – Wszy stkie to ślepe zaułki i w żadny m z nich nie ma ukry tego złota. – A ten jeden, którego nie sprawdziłeś? – spy tał Oskar. – Odchodzi w przeciwny m kierunku. Oddala się od współrzędny ch. To oznacza, że ta jaskinia, w której się znajdujemy, musi by ć miejscem ukry cia złota. Chy ba że Pietrow kłamał. – Jesteś geologiem – powiedział Storm, kierując promień latarki tak, że oświetlił twarz Oskara. – Nie masz żadnego sprzętu, który mógłby nam powiedzieć, czy tu jest złoto? – Musi by ć pod wodą – odezwała się Dilja. – Nie wiemy, jak głęboka jest ta jaskinia. Wracajmy na powierzchnię. Potrzebna jest nam lina. Możemy nawet potrzebować sprzętu do nurkowania. Jedno z nas musi zejść na dół pod wodę, żeby się rozejrzeć. – Też tak my ślę – zgodził się z nią Oskar. – Wracajmy na powierzchnię i skończmy na dzisiaj. Gdy podążali w kierunku wy jścia z jaskini, Casper wy sunął na prowadzenie, a za nim poszedł Oskar, aby mieć pewność, że nie zboczy z kursu. Dilja zatrzy mała się, aby rzucić ostatnie spojrzenie na sadzawkę. – Złoto jest tam na dole. Czuję to – powiedziała, gdy Showers i Storm mijali ją w tunelu. Kiedy Casper zbliży ł się do otworu, zobaczy ł dochodzący z zewnątrz słaby blask księży ca. Wy szedł z jaskini, a tuż za nim Oskar i Showers. Całą trójkę oślepiło jaskrawe światło. – Rzucić broń! – rozkazał im męski głos. Znajdujący się jeszcze w kory tarzu jaskini Storm zamarł. Światło pochodziło z reflektora. Ktoś na zewnątrz zastawił na nich pułapkę. Storm insty nktownie sięgnął po swojego glocka, a potem przy pomniał sobie, że oddał broń Showers. Cofnął się o krok i poczuł na plecach ucisk lufy pistoletu. – Czas wy jść z jaskini – powiedziała Dilja. Zamiast to zrobić, Storm odwrócił się powoli w jej stronę. – Kto tam jest? – zapy tał. – Przy jaciele – odrzekła. – Moi, nie twoi. A teraz ruszaj się albo zginiesz. Dilja ich zdradziła.
Nadal zwrócony twarzą w jej kierunku Storm uniósł ręce i cofnął się kilka kroków w stronę światła. Poruszał się z rozmy słem i tuż przed wy jściem z jaskini przy stanął. – Dlaczego to robisz? – spy tał ją. – Jakie to ma znaczenie? – rzuciła. W tej sekundzie Storm odwrócił się w bok, powodując, że jaskrawe światło padło kobiecie prosto w oczy. Celowo ustawił się między oślepiający m światłem a twarzą Dilji, osłaniając ją swoim cieniem. Jednocześnie prawą ręką chwy cił nadgarstek kobiety, a lewą pistolet, odsuwając od siebie jego lufę. To by ła podstawowa technika rozbrajania, której nauczano w oddziałach Sił Specjalny ch Stanów Zjednoczony ch, i dzięki niej oraz chwilowej ślepocie Dilji Storm zy skał przewagę. Uwalniając pistolet z jej uścisku, pchnął ją przed siebie do wy jścia z jaskini. – A teraz idziemy przy witać się z twoimi przy jaciółmi – powiedział. Dilja wy szła z jaskini prosto w światło reflektora, a Storm wolną ręką trzy mał pistolet przy jej głowie. – Co my tu mamy ? – zapy tał męski głos. – Zakładniczkę – odparł Storm. – A ja mam troje. Storm popatrzy ł w lewo i zobaczy ł czerwone kropki z broni laserowej tańczące na piersiach Showers, Oskara i Caspera, którzy stali w rzędzie u wejścia do jaskini. – Możesz zatrzy mać złoto – rzekł Storm. – W zamian puszczacie nas wolno i zabieramy Dilję, aż dojdziemy do granicy. Dilja krzy knęła coś po uzbecku. – Czy wiesz, co ona właśnie powiedziała? – zapy tał mężczy zna. Z powodu świecącego w twarz reflektora Storm nie by ł w stanie dostrzec mężczy zny, nie miał też pojęcia, ilu by ło z nim ludzi, chociaż doliczy ł się czterech czerwony ch kropek wy mierzony ch w członków jego druży ny. Dwa lasery by ły skierowane na Caspera. – Powiedziała mi właśnie, żeby m ją zastrzelił – oznajmił głos. – Tak bardzo jest oddana naszej sprawie. Rozumiesz, dlaczego chce się poświęcić? Bo wie, że zostanie męczenniczką. Nie sądzę, żeby ś rozumiał ten rodzaj wiary. – Wierzę w to, co się stanie, gdy pociągnę za spust – odparł Storm. – Kim jesteście? – wtrąciła się do rozmowy agentka Showers. – Grupa Dżihad – odrzekł mężczy zna. – A ten Amery kanin, który trzy ma broń przy głowie mojej siostry, już raz próbował mnie kiedy ś wy śledzić. – Żmija – powiedział głośno Storm. Dilja ponownie krzy knęła coś po uzbecku. Żmija odpowiedział krótkim poleceniem wy dany m w ty m samy m języ ku i nocne powietrze przeszy ł trzask karabinu. Oskar osunął się na skały, trafiony w klatkę piersiową. To stało się tak szy bko, że znajdujący się po jego bokach Showers i Casper nie zdąży li zareagować, dopóki martwe ciało Rosjanina nie upadło na ziemię.
– Następna będzie agentka Showers – powiedział Żmija. – No już – odparła Showers. – I tak nas zabijesz. – Tak naprawdę to większą wartość masz dla mnie w tej chwili ży wa – odrzekł Żmija. – Wolę umrzeć – oznajmił Casper – niż żeby jakaś grupa popieprzony ch ekstremistów islamskich miała mi obciąć głowę na YouTubie. Storm popatrzy ł na Showers i zobaczy ł, że wszy stkie cztery czerwone kropki by ły teraz skupione na jej piersi. Żmija nie blefował. Miała umrzeć następna, o ile on nie uwolni Dilji. Porozumiał się wzrokiem z Casperem i choć raz obaj mężczy źni wy dawali się odbierać na ty ch samy ch falach. – Teraz! – krzy knął Storm. Lewą ręką chwy cił Dilję za gardło i pociągnął ją w bok na ziemię, jednocześnie strzelając z pistoletu w reflektor oświetlający wejście do jaskini. W jednej chwili zapadła całkowita ciemność. W ty m samy m momencie Casper rzucił się przed Showers, osłaniając ją własny m ciałem, i jednocześnie powalił ją na ziemię, gdy ludzie Żmii otworzy li ogień. Kule odbijały się z brzękiem od skał. W zupełnej ciemności Storm poczuł, jak ciało Dilji wiotczeje i na jego lewą dłoń wciąż trzy mającą jej gardło pociekła ciepła struga. Dostała śmiertelny postrzał w szy ję. Przez sekundę panowała całkowita cisza, a potem wy buchł dudniący odgłos strzelby Caspera. Za pierwszy m strzałem bły skawicznie rozległy się następne. Dobrze wy trenowany zabójca wy korzy stał lasery na broni wrogów, aby ustalić, gdzie się ukry wają w ciemnościach. Odpowiedzią na ostatni wy strzał Caspera by ł dziki wrzask człowieka, którego ciało zostało właśnie rozerwane na kawałki przez gruby śrut. Ponownie zapanowała cisza i Storm zauważy ł, że zniknęły lasery wy mierzone wcześniej w jaskinię. Żmija krzy knął coś po uzbecku. Gdy jeden z jego ludzi odpowiedział, Casper wy palił ze strzelby w kierunku, z którego dochodził głos mężczy zny. Jego strzał wy wołał serię zwrotnego ognia z pistoletu Żmii. Storm odpowiedział bły skawicznie, strzelając z własnej broni i celując w odbły ski z wy lotu lufy. A potem zapadła cisza. Jak to miał w zwy czaju, Storm liczy ł swoje strzały i wiedział, że została mu ty lko jedna kula w pistolecie, który zabrał Dilji. Nie miał pojęcia, czy Casper, Showers albo Żmija i jego ludzie jeszcze ży ją. Nikt się nie odzy wał, bo oznaczałoby to wy jawienie lokalizacji. Blady tego wieczoru księży c zakry ły teraz chmury. Storm powoli podpełzł w kierunku Showers i Caspera, wy bierając drogę naokoło głazów sięgający ch mu na wy sokość klatki piersiowej, które otaczały wejście do jaskini. Gdy dotarł do miejsca, gdzie ostatnio widział swoich współtowarzy szy, jego ręka dotknęła czy jegoś ciała i zamarł. Czy to by ła ona? Wy czuł męskie włosy i okulary. Oskar. – April? – zapy tał szeptem.
– Tutaj – odparła. Macając na oślep ręką, wy czuł wznoszący się tuż przed nim głaz. Okrąży ł go. Showers i Casper wcisnęli się między duże skały, kry jąc się na ziemi. – Dostałaś? – zapy tał Storm miękko. – Ja nie, ale Casper oberwał. Mocno. – Jak mocno? – Jedna w nogę, druga w brzuch – powiedział Casper. – Ale wciąż mogę strzelać. – Ilu ich jeszcze zostało? – zapy tał Storm. – Nie wiem. Jak na zawołanie usły szeli krzy k mężczy zny, a potem gwałtowny ogień. Później rozległo się wołanie innego człowieka. – Co się dzieje? – zapy tała Showers. Storm uniósł się ostrożnie z miejsca, gdzie kry ła się ich trójka, i wy jrzał ponad znajdujący m się przed nim ogromny m głazem w kierunku, z którego dobiegały dźwięki. Nie zobaczy ł nic, co by się wy różniało, ty lko głazy. Wy ślizgnął się z kry jówki i podpełzł kilkadziesiąt centy metrów do przodu, a potem zatrzy mał się za następny m duży m kamieniem. Uży wając go jako osłony, wy jrzał ponad poszarpaną krawędź. Nic. A potem zobaczy ł jakiś ruch, ale tak nieznaczny, że pomy ślał, iż to jego umy sł płata mu figle. Nie widział konturu ludzkiej sy lwetki, wy glądało to raczej, jakby jeden z położony ch kilka metrów dalej kamieni się poruszy ł, zupełnie jak gdy by ziemia wokół niego oży ła. Wy brał pojedy nczą skałę i skupił na niej wzrok. Dwie minuty później miał już uznać to za objaw paranoi i wy czerpania, gdy znów odniósł wrażenie, że skała się unosi i bardzo powoli rusza do przodu. Storm podniósł broń i wy celował w kamień. Jeśli poruszy się jeszcze raz, zacznie strzelać. Gdy tak wpatry wał się w skałę, poczuł, jak ktoś przy ciska mu do gardła ostrze noża, a przy uchu wy czuł ciepły oddech. Słowa wy powiedziano po rosy jsku, ale Storm nie musiał znać języ ka, aby zrozumieć ich znaczenie. Rozluźnił uchwy t na pistolecie. Mężczy zna trzy mający nóż przy jego gardle zmusił go, aby wstał, i głośno zawołał. Odpowiedział mu inny Rosjanin i Storm usły szał odgłos poruszający ch się ludzi. Za jego plecami wy ciągnięto zza skał Showers i Caspera. Oświetliło ich światło reflektorów SUV-a. Samochód by ł jedny m z dwóch, który mi ludzie Żmii podjechali inną drogą do wejścia do jaskini. Reflektor zniszczony przez Storma by ł podłączony długim kablem do akumulatora jednego z samochodów. Dzięki reflektorom Storm mógł zobaczy ć „skałę”, która poruszała się przed nim. Wraz z Showers i Casperem by li otoczeni przez pięciu zarośnięty ch potworów. To nie by ły skały. To by li żołnierze Wy mpieła noszący stroje maskujące, bardzo starannie kamuflujące ubrania często uży wane przez siły specjalne. Ich ciężkie stroje by ły tak zaprojektowane, aby by li zupełnie niewidoczni w terenie. – My ślałem, że ci dranie to ty lko mit KGB – rzekł Casper. – Nie spodziewałem się ich spotkać. Czterech mężczy zn stojący ch na straży by ło wy posażony ch w słuchawki i okulary noktowizy jne. Ich dowódca wy szedł zza zaparkowany ch SUV-ów, w który ch włączy ł przednie światła.
– Dlaczego nas po prostu nie zabili? – zapy tała Showers. – Domy ślam się, że taki mają plan – odrzekł Storm. – Najpierw chcą się jednak upewnić, że jest tu złoto. Wciąż jesteśmy dla Rosjan najlepszą gwarancją na znalezienie go. Dowódca wy dał komendę po rosy jsku i trzech żołnierzy zniknęło wewnątrz jaskini, zostawiając pilnowanie jeńców jemu i dwóm inny m mężczy znom. Gdy tak czekali, dowódca podszedł do ciała Oskara i zaczął przeszukiwać plecak, który geolog niósł, zanim został zabity. Żołnierz wy jął z niego niewielkie urządzenie i włoży ł je do kieszeni. – Urządzenie namierzające – domy ślił się Casper. – Ten ruski kutas im pomagał. Z twarzy wy smarowany ch specjalny mi farbami nie dało się nic odczy tać. Widać by ło ty lko oczy. Nic nie mówili i to czy niło ich jeszcze groźniejszy mi. Trzej żołnierze ustawili się na wprost Showers, Storma i Caspera. Dwóch obserwowało ich z wy celowaną bronią, a trzeci podszedł, aby ich obszukać. Zaczął od Storma i zrobił to bardzo szy bko, fachowy m ruchem zabierając mu dodatkową amunicję. Usaty sfakcjonowany podszedł do Showers i zaczął ją przeszukiwać od kostek, po czy m przesunął ręce wzdłuż jej nóg, ale gdy dotarł do pasa, zawahał się, gdy ż prawą rękę miała na temblaku. Konty nuował obszukiwanie, a Showers krzy knęła z bólu. – Noszę temblak! – zawołała. – Jak mogę kogoś zastrzelić? Cofnął się, zdumiony jej wy buchem. Dowódca powiedział coś po rosy jsku i żołnierz zajął się Casperem. Odebrali mu już jego ukochaną strzelbę, ale za pasem cały czas miał nóż Ka-Bar. Storm popatrzy ł na Showers, a ona delikatnie poruszy ła prawy m ramieniem, odsuwając temblak z brzucha. Bez poruszania głową spojrzała w dół, dając mu sy gnał. Storm pojął w lot, o co jej chodziło. – Podobno jesteście niezwy ciężeni, komunisty czni dranie – odezwał się głośno Casper – ale dla mnie wy glądacie jak banda mięczaków. – O mój Boże! – krzy knęła histery cznie Showers. – Ja nie chcę umierać! – Na oczach wpatrujący ch się w nią żołnierzy zarzuciła zdrową lewą rękę na szy ję Storma i zawołała: – Pocałuj mnie ostatni raz, kochany ! Dowódca Wy mpieła krzy knął: – Niet! Ale Showers już desperacko przy warła do Storma. Tworzy ła teraz osłonę przed wzrokiem żołnierzy, więc Storm sięgnął ręką między temblak a jej talię, gdzie poczuł znajomy metalowy uchwy t swojego glocka. W jakiś sposób udało jej się ponownie ukry ć broń, zanim została pojmana. – Teraz – szepnął. Showers obróciła się na jego lewą stronę, podczas gdy Storm wy ciągnął broń i zaczął strzelać. Jego pierwszy m celem by ł dowódca. Obawiając się, że Rosjanin może nosić kamizelkę kuloodporną, Storm strzelił mu prosto w twarz. Trafił za pierwszy m razem. Padając na prawą stronę, Storm wy strzelił do zaskoczonego żołnierza, który go pilnował. Ten zareagował, unosząc swój pistolet maszy nowy. Kula Storma ze świstem przeleciała obok głowy Rosjanina
w momencie, gdy ten pociągnął za spust, oddając metody cznie dwa strzały, tak jak go szkolono, zamiast strzelać bezładnie i nieskutecznie w panice. Jedna kula drasnęła udo Storma, druga prześlizgnęła się tuż obok jego klatki piersiowej, uderzając w skałę. Zanim żołnierz zdąży ł wy strzelić następne pociski, Storm wy palił ze swojego glocka, zabijając go. Podczas gdy Storm by ł zajęty strzelaniem do dwóch żołnierzy, Casper zaatakował Rosjanina, który go przeszukiwał. Mimo że Casper by ł ranny, zdołał wy mierzy ć obezwładniający lewy sierpowy w szczękę żołnierza, jednocześnie doby wając wolną ręką nóż Ka-Bar. Założy wszy, że Rosjanin nosi pod kombinezonem kamizelkę kuloodporną, Casper zakrzy wił ostrze tak, żeby trafiło w bok napastnika, i pchnął nożem z taką siłą, że ten wszedł aż po rękojeść. Casper pociągnął nóż do góry, następnie na boki i w dół, odbierając mężczy źnie ży cie. – Ładny strzał, snajperze! – krzy knął Casper do Storma. Udało im się zabić dowódcę i dwóch żołnierzy na zewnątrz jaskini, ale w środku by ła jeszcze trójka pozostały ch szukająca złota. Storm zbadał ranę na nodze. By ła powierzchowna, ale postrzały, które wcześniej otrzy mał Casper podczas wy miany ognia z grupą Dżihad, by ły o wiele poważniejsze. Casper schy lił się i wy jął swoją strzelbę z rąk Rosjanina, który wcześniej mu ją zabrał. – Wy krwawiam się – powiedział. – Uciekajcie stąd. Ja zatrzy mam pozostały ch trzech w jaskini tak długo, jak będę mógł. – Nie – zaprotestowała Showers. – Nie zostawimy cię. – To mój wy bór – odrzekł Casper. Popatrzy ł na Storma. – My ślałem, że to ty zdradziłeś nas w Tangierze. Obwiniałem cię za to, co się stało. – A ja my ślałem, że to ty jesteś zdrajcą – odparł Storm. – Ty m razem nie by ł to żaden z nas – roześmiał się Casper. – Dilja przez cały czas pracowała dla Żmii, a Oskar by ł wty czką Rosjan. To oni zorganizowali sabotaż w Tangierze. – Wy dał z siebie bolesny jęk i dotknął boku. – Nie musisz zgry wać bohatera – powiedziała Showers. – Możemy sprowadzić cię z góry. – Dokąd? – zapy tał. – Będę martwy, zanim dojdziemy do głównej drogi. Poza ty m chcę umrzeć jak bohater i mam u ciebie dług – dodał, zwracając się do Storma. – Nic mi nie jesteś winien – odrzekł Storm. – Uratowałeś mi ży cie, kiedy zastrzeliłeś tego drania na dachu rzeźni. – W takim razie jesteśmy kwita – powiedział Storm. – Jeszcze nie, snajperze, dopóki nie odejdziecie, a te szczury nie wy lezą z jaskini. Niczego nigdy nie kochałem bardziej niż mojej strzelby, więc dobrze się składa, że będę trzy mał ją w rękach, kiedy umrę i pójdę do piekła. A teraz wy noście się stąd, zanim zmienię zdanie.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
S
torm zjeżdżał z góry, prowadząc SUV-a z szaleńczą prędkością, próbując omijać skały, drzewa i spadające kamienie, które wy dawały się podskakiwać przed światłami samochodu. Przejechali już niecały kilometr skalistego terenu, gdy za nimi pojawiły się światła. – Casper? – zapy tała Showers, ale już znała odpowiedź. – Szy bciej – powiedziała. – Nie jestem niedzielny m kierowcą – odparł Storm. – Ale jeśli dodam gazu, zedrę spód tego wozu. Podwozie SUV-a odbiło się od skały, o mały włos nie wy rzucając ich obojga z siedzeń. Szczęśliwie półtora kilometra dalej wy jechali na żwirową drogę. Ścigający ich pojazd by ł teraz na ty le blisko, że Showers mogła zobaczy ć sy lwetki kierowcy i pasażera. – Casper musiał zabić jednego z nich – powiedziała. Przerwał jej świst kuli, która wpadła przez boczne okienko SUV-a. Obok jej twarzy przeleciały odłamki szkła. Rosjanin na siedzeniu pasażera wy chy lił się ze swojego okna, strzelając do nich z broni maszy nowej. Storm podał Showers swojego glocka i zaczęła strzelać, w ty m samy m momencie zaś on skręcił gwałtownie, aby samochód nie wy padł z wąskiej ścieżki. Jej pierwszy strzał trafił w ty lne okno ich własnego SUV-a, a drugi w wewnętrzną stronę dachu. – Strzelaj w nich, nie w nas – poradził Storm. – My jesteśmy ci dobrzy. – Oni są mniejszy m zagrożeniem niż twoja jazda – odparła. Ścigający ich strzelec oddał kilka następny ch strzałów, dziurawiąc ty ł SUV-a. Showers odwróciła się na przednim siedzeniu pasażera, wciskając plecy w tablicę rozdzielczą, i podniosła lewą rękę, żeby móc strzelać przez wy bite ty lne okno. Opróżniła magazy nek i atakujący ich wóz się cofnął. – Musiałam jednego z nich trafić – oświadczy ła. – Daj mi nowe naboje. – Nie mam już ani jednego. Zabrali je, pamiętasz? Obszukiwali nas. – No to pora na kreaty wność – powiedziała, przechodząc między anatomiczny mi fotelami do ty lnej części SUV-a. – Jest tam coś? – zapy tał Storm, gdy przeszukiwała ty ł. – Kałasznikow, wy rzutnia rakietowa, armata, bomby ? Kanapka z masłem orzechowy m? – W rzeczy samej jest ty lko to – odparła. Uniosła torebkę ciastek z kremem. Storm zerknął w ty lne lusterko i zobaczy ł, jak Showers rzuca lewą ręką po jedny m ciastku w zbliżającego się SUV-a. Kilka rozbiło się na przedniej szy bie. – Musisz jechać szy bciej! – krzy knęła Showers. – Nienawidzę kierowców z ty lnego siedzenia – odrzekł.
Wsunęła się z powrotem na przedni fotel i powiedziała: – Jedź szy bciej. – Popatrz na tę drogę – narzekał Storm. Zjeżdżali na dół jednopasmową żwirową ścieżką, po jednej stronie której ciągnęła się stroma skarpa. Jeden niewłaściwy ruch i spadliby z klifu. – No cóż, on jedzie szy bciej – stwierdziła. – Ale i tak go wy przedzam, prawda? – zapy tał Storm, patrząc w lusterko. – Przy najmniej przestał strzelać – odrzekła. – Musiałam go zranić. – Ciastkiem? – Nie, z glocka. – Może skończy ły im się kule. W tej samej chwili Rosjanin znowu do nich strzelił. – Jak widać, mają zapasową amunicję – stwierdziła. Storm skręcił gwałtownie i spod kół SUV-a pry snął żwir. Showers przy cisnęła lewą rękę do sufitu range rovera, aby się przy trzy mać, gdy szy bko wszedł w następny zakręt. Pomimo brawurowej jazdy Storma wóz za nimi się zbliżał. W ciągu kilku sekund znaleźli się tak blisko, że Showers widziała oczy Rosjanina, gdy ten wy celował w nich broń maszy nową. Z tej odległości nie mógł chy bić. – Nie tak planowałam umrzeć – powiedziała Showers. – Biały płotek sztachetowy – odparł Storm, gwałtownie skręcając – bujany fotel, gromadka wnuków biegająca wokół i ty pijąca lemoniadę. Taki by ł twój plan? – Nie, ale z całą pewnością nie by ła to śmierć na uzbeckiej górze obok kogoś, o kim nie wiem nawet, jak się naprawdę nazy wa. – Planowanie własnej śmierci jest przereklamowane – rzekł Storm. – Zaufaj mi. Przerabiałem to. Znowu gwałtownie skręcił, a Showers przy gotowała się na swój ostatni oddech. Czekała na nieuchronne. Gdy Rosjanin miał właśnie wy strzelić, samochód, który m jechał, zamienił się w giganty czną kulę ognia. W wy niku eksplozji pojazd uniósł się nad drogą i ogarnęły go płomienie. Następnie spadł, roztrzaskał się i potoczy ł po zboczu, płonąc jak pochodnia. – Co by ło w ty ch ciastkach? – rzucił Storm. Nacisnął hamulce, samochód zatoczy ł krąg i się zatrzy mał. – Co się, do diabła, właśnie stało? – zapy tała Showers. – Cicho! – polecił jej Storm. Wy łączy ł silnik. Przez rozbite okna SUV-a usły szeli wirujący odgłos unoszący się nad nimi w ciemności. – Jedidiah Jones! – wy krzy knął Storm. – Wy słał Predatora. – Zerknął na Showers i zaczął wy jaśniać: – Wiesz, bezzałogowy zdalnie sterowany samolot... – Wiem, co to jest Predator – odparła. – Nie wiem ty lko, skąd Jones wiedział, że Rosjanie nas ścigają na zboczu uzbeckiej góry.
Storm uniósł nadgarstek, aby mogła zobaczy ć jego zegarek. – My ślę, że nikt w FBI nie ma takiego – powiedział z dumą. – To urządzenie namierzające. Kiedy Dilja wy celowała do mnie z broni w jaskini, włączy łem go, a on wy słał do Langley sy gnał mówiący Jonesowi, że mamy kłopoty. Dzięki temu zegarkowi Jones wie dokładnie, gdzie jestem, w każdej chwili i w każdy m miejscu na świecie. – Cieszę się, że ktoś ma na ciebie oko – odparła. Kiedy dotarli do podnóża góry, wzeszło poranne słońce, a na hory zoncie zobaczy li lecący nisko nad równiną w ich kierunku helikopter Bell 206. Storm zjechał z drogi, umożliwiając lądowanie czteroosobowego śmigłowca. Kilka minut później zmierzali w stronę Kazachstanu, zostawiając za sobą podziurawionego kulami SUV-a, a także ciała Caspera, Oskara, Dilji, Żmii, jego ludzi i sześciu inny ch Rosjan. Gdy tak lecieli w milczeniu, Showers nieoczekiwanie wy ciągnęła do niego lewą rękę. – Masz. Prezent. Storm spojrzał na jej otwartą dłoń. To by ło jedno z ciastek z SUV-a. Wpadło jej do temblaka, gdy rzucała pozostałe przez okno.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
R
ozdzielili się, gdy ty lko wy czarterowany przez CIA samolot przy wiózł ich do amery kańskiej bazy wojskowej w Wiesbaden w Niemczech. Showers została przy jęta do szpitala, aby lekarze mogli nastawić jej złamany obojczy k, zaś Storm dostał trochę czasu na kąpiel i posiłek, ale zaraz potem miał lot do bazy sił powietrzny ch Andrews. Czekający tam samochód zabrał go do Langley. Jones siedział odchy lony do ty łu w swoim skrzy piący m fotelu, kiedy Storm wszedł do jego biura i usiadł na zby t dobrze znany m sobie miejscu naprzeciwko szefa siatki szpiegowskiej CIA. – Nie znaleźliśmy żadnego złota – odezwał się Storm. – Żadny ch sześćdziesięciu miliardów w sztabkach należący ch do Partii Komunisty cznej. Pietrow musiał podać Lebiediewowi złe współrzędne. Jones pochy lił się do przodu i zapy tał: – Tak my ślisz? Storm zamilkł, a następnie odrzekł: – Celowo wprowadziłeś błędne współrzędne do naszego GPS-a w Uzbekistanie. Wpuściłeś nas w maliny. – To złoto by ło ukry te w Górach Molguzar przez ponad dwadzieścia lat i nikt nie by ł w stanie go odnaleźć – odrzekł Jones. – Po co ruszać je teraz? Zwłaszcza jeśli wiem, gdzie ono jest, i możemy mieć je na oku wspólnie z jedny m z naszy ch ptaszków. Wy doby cie sześćdziesięciu miliardów w złocie z uzbeckiej jaskini by łoby wielką operacją, która nie przeszłaby niezauważona. Pojawiły by się wściekłe oskarżenia ze strony Rosji i Uzbekistanu. Biały Dom miałby ogromny problem polity czny – zwłaszcza jeśli prezy dent Rosji Barkowski wciąż by łby u władzy. – Jeśli nie oczekiwałeś, że znajdziemy złoto, to po co wy słałeś nas do Uzbekistanu? – zapy tał Storm. – My ślałem, że już się tego domy śliłeś – odparł Jones. Storm fakty cznie się domy ślił, ale chciał choć raz usły szeć to od Jonesa. Ty m razem to on udawał głupiego w ich grze w kotka i my szkę. – Tangier – rzekł Jones. – Po ty m, co tam się stało, wiedziałem, że mamy przeciek. By ły ty lko cztery możliwości: Oskar, Casper, Dilja i... ty. – Podejrzewałeś mnie? – Taką mam pracę, że wszy stkich podejrzewam. Co naprawdę o tobie wiedzieliśmy ? Clara Strike zwerbowała cię, bo by łeś zdolny m pry watny m detekty wem. Po Tangierze pomy ślałem, że może drugiej stronie udało się ciebie przekabacić. Zdecy dowałeś się wy cofać. By łem podejrzliwy, ale twoja śmierć podsunęła mi pewien pomy sł. Postanowiłem wy słać na wcześniejszą emery turę Oskara, Dilję, jak również Caspera.
– Tangier – powtórzy ł Storm. Jones skinął głową. – Gdy się dowiedziałem, gdzie jest ukry te złoto, stwierdziłem, że los dał mi szansę złapania zdrajcy. Wiedziałem, że kret skontaktuje się z Rosjanami. Sześćdziesiąt miliardów by ło zby t cenną zdoby czą. I Oskar dokładnie to zrobił. – A Dilja? – Co za ironia, nie sądzisz? – rzekł Jones. – Rzucasz sieć i kto wie, co w nią złapiesz? Oskar powiedział Rosjanom o Tangierze. Dilja dała cy nk Żmii. – Podwójna zdrada – stwierdził Storm. – Jakie operacje szpiegowskie prowadzisz, skoro dwoje twoich podwładny ch pracuje potajemnie dla drugiej strony ? – Dobry ch zdrajców trudno wy kry ć. – Jones wzruszy ł ramionami. – Dlaczego podejrzewałeś Caspera? – zapy tał Storm. – Casper miał zwy czaj upijać się i przechwalać. Pomy ślałem, że może niechcący wy gadał się przed niewłaściwy mi ludźmi. – Casper zginął i my prawie też. – Ale ży jesz, prawda? – odparł Jones. – Zanim zaczniesz się nad sobą użalać, pamiętaj, że wróciłeś pracować dla mnie, bo wiedziałeś, że ktoś cię zdradził w Tangierze. Chciałeś odwetu. A ja nie mogłem sobie pozwolić na kolejny Tangier. To by ła cena, którą by łem skłonny zapłacić. – Casper mógł to widzieć inaczej. – Dziwny m trafem los zatoczy ł pełne koło od czasu Tangieru – mówił Jones. – Dowiedzieliśmy się, że Dilja i Oskar by li zdrajcami. Nie złapaliśmy Żmii w Tangierze, ale jego ciało zostało znalezione w górach. Wy gląda na to, że żołnierze Wy mpieła podcięli mu gardło. Ty i Casper zostaliście oczy szczeni z podejrzeń, dowiedzieliśmy się także, gdzie jest ukry te rosy jskie złoto. To potrójna wy grana w mojej księdze. Pozostaje ty lko jedno py tanie: skończy łeś działalność? Masz zamiar ponownie zniknąć w Wy oming? – W Montanie – poprawił go Storm. – Nieważne. Czy znów znikniesz z pola widzenia, czy będziesz robił to, co wy chodzi ci najlepiej? Storm podniósł się z krzesła. – Teraz chcę wziąć trochę wolnego. – Weź ty le, ile potrzebujesz – odpowiedział Jones, otwierając szufladę i wy ciągając z niej kopertę. – To ci pomoże. – Przesunął pakiecik, a Storm wziął go, wiedząc, że zawiera banknoty studolarowe. Następnie Storm zdjął z nadgarstka zegarek, który dostał od Jonesa, i położy ł go na biurku. – Nie będę tego potrzebował. – Zatrzy mam go do następnego razu – odparł Jones. – Na zewnątrz czeka wy najęty samochód. – Podał Stormowi kluczy ki. – Jest na podsłuchu? – zapy tał Storm. – Sam to rozgry ź. – Jones wstał z fotela i wy ciągnął rękę. Uścisnęli sobie dłonie, po czy m Jones
dodał: – Jutro przy latuje agentka Showers. Domy ślam się, że wy ślą ją na obowiązkowe zwolnienie lekarskie. Będzie miała sporo wolnego czasu, zupełnie jak ty. Na zewnątrz Storm zauważy ł zaparkowany samochód z wy poży czalni. Jones zaszalał. To by ła wiśniowo-czerwona korweta kabriolet, model Chevroleta ZR1, warta ponad sto ty sięcy dolarów, z silnikiem V-8 o mocy 638 koni mechaniczny ch. Najszy bszy model samochodu, jaki koncern General Motors kiedy kolwiek wy produkował. To nie by ł pojazd, jakiego się nie zauważa – w odróżnieniu od ty powy ch podmiejskich wozów, który mi Jones kazał jeździć swoim agentom. Storm zapuścił silnik i rozkoszował się głośny m pomrukiem tłumika, wy jeżdżając z kwatery CIA w kierunku George Washington Parkway. Zadzwonił jego pry watny telefon komórkowy. – Halo? To by ła agentka Showers z Niemiec. – Potrzebuję jutro podwózki z lotniska – poprosiła. – Sprawdzę mój rozkład dnia – odparł. – Oczekiwałaby m czegoś więcej niż ty lko przejażdżki. – Na przy kład czego? – Obiadu. – W Niemczech nie mają ciastek? – Nie spóźnij się. – Rozłączy ła się. Skręcił w jeden z malowniczy ch punktów widokowy ch na drodze i popatrzy ł w dół na rzekę Potomak. Przeszukiwał swój telefon komórkowy, aż znalazł to, co chciał. Kiedy by ł w Londy nie na parkingu podziemny m, wy słał Jedidiahowi Jonesowi współrzędne do złota. Wy słał też kopię na swoją pry watną komórkę. Jedidiah Jones nie by ł jedy ną osobą, która wiedziała, gdzie ukry to sześćdziesiąt miliardów w sztabkach złota. Jego telefon zadzwonił ponownie. – Słuchaj – powiedziała Showers poważny m tonem – ja naprawdę chcę, żeby ś przy jechał jutro na lotnisko. Jeśli chcesz, zapłacę za obiad. Ty lko mi nie zniknij. – Ostatnim razem, gdy się spotkaliśmy, ja zostałem z rachunkiem – odrzekł. – Zaufaj mi, nie będziesz żałował. Do zobaczenia jutro i nie martw się, nie jesteś moim chłopakiem. – A ty nie jesteś moją dziewczy ną – odparł. – Ale mam py tanie. Będziesz teraz miała trochę wolnego czasu, zgadza się? – Zmuszają mnie, żeby m poszła na miesiąc na zwolnienie. – My ślę, żeby wy brać się na wy cieczkę. – A gdzie, do licha, chcesz się teraz wy brać? – Na górską wspinaczkę.
KONIEC
O AUTORZE RICHARD CASTLE jest autorem liczny ch bestsellerów, w ty m Fali upału, Nagiego żaru, Gorączki zmysłów i entuzjasty cznie przy jętej przez kry ty ków serii książek o Derricku Stormie. Jego pierwsza powieść, Pod gradem kul, opublikowana jeszcze w college’u, otrzy mała prestiżową Nagrodę Toma Strawa dla Literatury Kry minalnej Stowarzy szenia Nom DePlume. Obecnie Castle mieszka na Manhattanie ze swoją córką i matką, które wy pełniają jego ży cie humorem i inspiracją.
PRZYPISY [1] Wiszę Ci To – z angielskiego I Owe You (przy p. tłum.). [2] Skrót od nazwy Senate Office Building. W języ ku potoczny m skrót pochodzi od eufemizmu Son Of a Bitch (przy p. tłum.). [3] National Football League – Zawodowa Liga Futbolu Amery kańskiego (przy p. red.). [4] Big Oil – określenie grupy największy ch koncernów naftowy ch, kontrolujący ch znaczną część światowego ry nku paliwowego (przy p. red.). [5] W ory ginale akronim KISS – Keep It Simple, Stupid, oznaczający jednocześnie pocałunek (przy p. tłum.).
Inne książki Richarda Castle’a dostępne w Wydawnictwie 12 Posterunek: