Stephanie Bond
Dbaj o Interesy Special - "Tylko Las Vegas"
ROZDZIAŁ PIERWSZY Steve Berringer, agent specjalny FBI, si...
9 downloads
9 Views
510KB Size
Stephanie Bond
Dbaj o Interesy Special - "Tylko Las Vegas"
ROZDZIAŁ PIERWSZY Steve Berringer, agent specjalny FBI, siedział w wynajętej terenówce i wpatrywał się w kaplicę ślubną firmy Dbaj o Interesy, która znajdowała się po drugiej stronie parkingu. W żołądku czuł bolesny ucisk. Już niejeden raz z bronią w ręku wpadał do najbardziej zakazanych knajp, obskurnych piwnic, kantorów bukmacherskich czy burdeli Las Vegas, jednak w żadnym z tych miejsc nie oblewał się potem tak, jak przed tym niewinnie wyglądającym białym budyneczkiem z krytym wejściem ozdobionym różowymi i żółtymi kwiatami. Może to wina sierpniowego upału, tłumaczył sobie, spoglądając na popołudniowe słońce przez ciemne okulary z filtrem polaryzacyjnym. Pomasował obolały żołądek. Żył już trzydzieści cztery lata, a jeszcze nigdy nie znalazł się tak blisko ceremonii ślubnej. Ba, nawet nie widział żadnego ślubu. Gdy proszono go, by został drużbą, zawsze skutecznie się wykręcał. Dla faceta, który miał fobię na punkcie koszmarach sennych.
RS
wszelkich związków, kaplica ślubna była czymś, co mogło się pojawić w najgorszych Dźwięk telefonu wyrwał go z ponurych rozmyślań. Dzwoniła Karen, jego partnerka. - Co się dzieje?
- Dzwonię, żeby cię trochę ożywić.
- Nie ma takiej potrzeby - odburknął. - Widziałam, jak łykałeś środek na nadkwasotę. Jesteś pewien, że dasz sobie radę? - Wiesz przecież, że zrobię wszystko, by zapuszkować Lundy'ego - rzucił wesoło. - Tym razem nam się nie wymknie. - Jednak nasza informatorka twierdzi, że może minąć nawet tydzień, nim Lundy pokaże się tam ze swoją młodziutką panną młodą. Kto wie, ile ślubów zobaczysz, ilu przysiąg wysłuchasz, ile podwiązek możesz niechcący złapać... - Skończyłaś już te dowcipy? Roześmiała się, a chwilę później westchnęła. - Prawdę mówiąc, partnerze, żałuję, że nie mogę być tam z tobą. Wystawanie pod pałacem ślubów Elvisa wydaje się znacznie bardziej zabawne niż siedzenie za biurkiem. - Tak to bywa, gdy się jest w ciąży. - Karen i jej mąż Daniel spodziewali się pierwszego dziecka. 2
Uczciwie mówiąc, Steve cieszył się, że partnerka siedziała w bezpiecznym miejscu. Liczył, że zgarną Mitcha Lundy'ego, gdy tylko wychynie z kaplicy, jednak im mniej osób weźmie w tym udział, tym lepiej. A szczególnie dotyczyło to kobiet w ciąży. - Wiem, ale wiele bym dała, żeby móc popatrzeć, jak się wijesz, widząc tych wszystkich mężczyzn, którzy mówią „tak". - Potrzebujesz czegoś? - warknął. - Nie tak bardzo jak ty - zanuciła. - Pa. Steve otarł kark chusteczką. Strzeż mnie, Boże, przed przemądrzałymi babami! pomyślał. Stanowczo wolał zatwardziałych kryminalistów. Po nich przynajmniej zawsze wiadomo, czego się spodziewać. Z ciężkim westchnieniem zabrał torbę z aparatem i ruszył w stronę kaplicy. Kto by pomyślał, że dawne hobby mu się przyda? Robienie zdjęć było znakomitym pretekstem, żeby przypilnować Lundy'ego. Kaplica należała do Cordelii Conroy, byłej tancerki rewiowej, kiedyś powiązanej
RS
z mafią. Kilka lat temu federalni wyciągnęli ją z kłopotów i teraz miała wobec FBI dług wdzięczności. Dlatego zgodziła się przyjąć Steve'a. Postawiła tylko warunek, że aresztowanie nie nastąpi w kaplicy.
I tak, w dość niedbałym stroju, ze zbyt długimi włosami - w zeszłym tygodniu celowo zrezygnował z wizyty u fryzjera - i z dwudniowym zarostem wszedł w rolę fotografa Steve'a Mulcahy'ego. Gdyby to zadanie wiązało się z pracą w jakimkolwiek innym miejscu, byłby zadowolony, ale ta cała otoczka: kwiaty, muzyka, rozentuzjazmowane pary... Niech to diabli. Odetchnął głęboko i otworzył drzwi. Marzył o tym, żeby wreszcie zakuć Lundy'ego, ale to zadanie z pewnością będzie wspominał najgorzej ze wszystkich. W pokoju recepcyjnym otoczyły go płynące z głośników dźwięki piosenki „Kochaj mnie czule". Obrotowe stojaki z pocztówkami i pamiątkami po Elvisie Presleyu zajmowały niemal całą wolną przestrzeń, pozostawiając jedynie wąskie przejście do lady. Stojąca za kontuarem smukła kobieta podniosła na niego duże, fiołkowe oczy i rozchyliła wargi w powitalnym uśmiechu. Krótko ścięte platynowe włosy sterczały jak kolce pod różnymi kątami. Jej niezwykła uroda oszołomiła go i nagle poczuł, że to zadanie wcale... hm... wcale nie jest takie złe. Zrobił krok do przodu, potknął się i jak długi runął na ziemię. Pistolet ukryty w kaburze z całej siły dźgnął go w przeponę, pozbawiając tchu. Blondynka zachłysnęła się z przerażenia, okrążyła ladę i podbiegła w jego stronę. 3
- Nic ci się nie stało, H.D.? Steve przekręcił się na plecy, próbując odzyskać oddech. - Nie... nazywam się... H.D. - Nie mówiłam do pana. - Przyklękła i uniosła pomarszczoną głowę najgrubszego na świecie basseta, aż zetknęły się ich nosy. - Nic ci nie jest, H.D.? Wszystko w porządku, kochanie? Źle wybrałeś miejsce do spania. Mogła ci się stać krzywda. Podrapała wielkie jak u słonia uszy psa, mrucząc do niego czule, a po chwili, jakby nagle przypomniała sobie o drugim poszkodowanym, obróciła się do niego. - Panu też nic się nie stało? Steve'owi udało się już wciągnąć powietrze do obolałych płuc i ocenić, że nic sobie nie złamał. Zażenowany podźwignął się na nogi. Spojrzał na młodą kobietę, która klęczała przy kluchowatym stworzeniu, którego plamiasta sierść była prawie niewidoczna na czerwonym dywanie. - Ten pies jest twardy jak skała. Kobieta zmarszczyła czoło, podniosła się z klęczek i skrzyżowała szczupłe ramiona na zadziwiająco obfitym biuście.
RS
- W czym mogę panu pomóc? Kiedy podniósł wzrok, stwierdził, że jej oczy przeszywają go niczym promienie lasera. Uznał, że nie poprawi swojej sytuacji, jeśli źle zacznie tę znajomość. Wyciągnął rękę.
- Jestem Steve Mulcahy, nowy fotograf.
- O... No tak... Cordelia wspominała, że kogoś zatrudniła. Nie spodziewałam się... - Podała mu dłoń. - To znaczy... Witaj w firmie, Steve. Jestem Gracie Sergeant, menadżer do spraw ślubów. Zwrócił już uwagę na jej białą letnią sukienkę, ozdobione kryształkami klapki, pomalowane na niebiesko paznokcie, obrożę z czarnej aksamitki i mały pieprzyk na wydatnej kości policzkowej. Wyglądała dość... ekscentrycznie. A przy tym nadzwyczaj pociągająco. Ciekawe, czy całe ciało ma równie gładkie jak te długie, smukłe palce? przemknęło mu przez myśl, gdy potrząsał jej dłonią. Z satysfakcją zauważył, że ona również patrzy uważnie, oceniając jego sylwetkę. Gwałtownie cofnęła rękę i spojrzała na zegarek z wizerunkiem Betty Boop. - Zjawiłeś się w samą porę. Mamy ślub o szesnastej. Będą tu za godzinę, więc akurat starczy nam czasu, żebym mogła cię we wszystko wprowadzić. Ruszyła już przed siebie, mówiąc do niego przez ramię, więc nie pozostało mu nic innego, jak popędzić za nią. Obejrzał się jeszcze i ku swemu niezadowoleniu spostrzegł, że basset także postanowił im towarzyszyć. Steve spiorunował psa 4
wzrokiem i mógłby przysiąc, że grubas odpowiedział mu tym samym. Zamiast więc iść za Gracie i cieszyć się widokiem rozkołysanych bioder, przyśpieszył kroku i zrównał się z nią w chwili, gdy przeszła przez drzwi za kontuarem recepcji i ruszyła w głąb korytarza. - Powiedz, Steve, co wiesz na temat Elvisa? - Hm... cóż... to co wszyscy. Śpiewał, grał w filmach... Zatrzymała się tak raptownie, że omal jej nie wyprzedził. - Śpiewał? Grał w filmach? - Zmarszczyła czoło. Steve spojrzał na nią niepewnie. - A nie? - Ten człowiek był ikoną. - Uniosła głowę. Niewiele brakowało, by się roześmiał. Na szczęście w porę uświadomił sobie, że Gracie Sergeant mówiła to całkiem serio. - Fakt - przytaknął poważnie. Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem, po czym podjęła marsz korytarzem.
RS
- Kaplica Płomiennej Miłości jest po prawej stronie - powiedziała, wskazując podwójne białe drzwi. - Ma pięćdziesiąt miejsc. Po lewej jest Kaplica Graceland, mniejsza i najchętniej wybierana przez klientów. Dziś, po południu też będziemy z niej korzystać. - Przechyliła głowę na bok. - Umiesz robić zdjęcia? Zaśmiał się.
- Jasne... Przecież to moja praca.
- A potrafisz obsługiwać kamerę wideo? Kiwnął potakująco głową. Wystarczająco często filmował miejsca przestępstw. Ślub chyba niewiele się od nich różni, pomyślał drwiąco. - Świetnie. - Odetchnęła z ulgą. - Przynajmniej to mi odpadnie. Od dwóch miesięcy jest nas tylko garstka: Cordelia, Roach, Lincoln i H.D., więc często musimy zastępować siebie nawzajem, by wszystko grało. - Kto to jest Roach? - Jeden z naszych pastorów. - Aha. A Lincoln? - To drugi pastor. Pracują na zmianę z Cordelią. A Lincoln jest poza tym naszym kwiaciarzem. Zaraz powinien przyjechać. Kiedy wrócimy do recepcji, poznasz Cordelię. Teraz obsługuje ślub samochodowy. - Samochodowy? 5
- To nasz najbardziej popularny produkt, dostępny całą dobę, siedem dni w tygodniu. Dlatego właśnie musimy zatrudniać trzech pełnoetatowych pastorów. Coś takiego, pomyślał Steve. Nie był zwolennikiem małżeństwa, ale skoro jakaś para była już tak zdeterminowana, żeby wziąć ślub, taka samochodowa ceremonia wydawała się mniej kosztowna i nawet mniej bolesna niż ślub w obecności sędziego pokoju. Skoro i tak na powodzenie było zaledwie pięćdziesiąt procent szansy, lepiej wybrać najtańszą wersję. - Mamy w ofercie śluby w kaplicach od szesnastej do północy. - Uśmiechnęła się. - A im później wieczorem, tym więcej par pojawia się bez wcześniejszej rezerwacji. Im później, tym ludzie są bardziej pijani, wytłumaczył sobie w myślach. - Jak długo trwa ceremonia ślubna? - spytał, by zorientować się w codziennych czynnościach. Gracie wzruszyła ramionami. - To zależy. „Kochaj mnie czule", czyli nasza podstawowa propozycja, trwa
RS
około dwudziestu minut, natomiast najbardziej rozbudowana ceremonia, czyli „Aloha Las Vegas", mniej więcej czterdzieści, a nawet czterdzieści pięć, jeśli zamówią tancerkę hula.
- Tancerkę hula? - Uniósł brwi.
- To ja... hm... zakładam spódniczkę z trawy - przyznała z zażenowaniem. Wyobraził ją sobie w takim stroju i natychmiast poczuł podniecenie. Poruszył się niespokojnie i odchrząknął. - Co się stało z poprzednim fotografem? - Podczas jednego ze ślubów poznał kogoś, ożenił się i wyprowadził do Alabamy. - O... Ponownie wzruszyła ramionami. - To się często zdarza. Mamy dość dużą płynność personelu. Wiele osób bierze ślub i odchodzi. Mam wrażenie, że to miejsce tak na nich działa - dodała ze smutkiem, lecz po chwili w jej spojrzeniu pojawił się błysk nadziei. - Ty nie jesteś jeszcze żonaty, prawda? - Nie - powiedział ze znacznie większym naciskiem, niż zamierzał. Gdy z niepokojem zmarszczyła czoło, uniósł uspokajająco dłoń. - Ale nie martw się. Nie zamierzam się żenić w najbliższej ani też dalszej przyszłości. Starannie wymodelowane ciemne brwi podjechały do góry. 6
- Czyżby zdeklarowany kawaler? W jej oczach pojawił się uśmiech. A może to była drwina? Usta miała różowe i pełne niczym jakiś owoc. Mimowolnie oblizał wargi. - Owszem. - To dobrze - stwierdziła z ulgą. - Mam już dość tłumaczenia ludziom, na czym polega praca. Świadomość, że Gracie Sergeant będzie mogła czuć się bezpieczniej na ulicach Las Vegas, gdy taki nieobliczalny bandzior jak Mitch Lundy znajdzie się za kratkami, stłumiła poczucie winy, które pojawiło się wraz z myślą, że po jego odejściu przybędzie jej obowiązków. Nie wiedzieć czemu zaciekawiło go, czy urocza Gracie jest mężatką, jednak powstrzymał się od pytania. Po pierwsze to nie jego sprawa, a poza tym lepiej zrobi, nie nawiązując zbyt bliskich kontaktów. Nic nie powinno go rozpraszać, kiedy nadejdzie pora aresztowania Lundy'ego. Rzucił okiem na jej szczupłe, opalone nogi i ponownie poczuł jednoznaczne takim widokiem.
RS
emocje. To jednak nie znaczy, uspokoił się w duchu, że nie mogę rozkoszować się Otworzyła drzwi i przed oczami Steve'a ukazała się duża garderoba. Półki po obu stronach zapełnione były przestarzałym sprzętem, sfatygowanymi tłami fotograficznymi i zdumiewającym asortymentem tandetnych rekwizytów. Wziął do ręki zakurzony hawajski wieniec z różowych kwiatów i poczuł, że ogarnia go niepokój. - Hm... mogłabyś mi wyjaśnić, jakich zdjęć zwykle oczekują nowożeńcy? - H.D. kichnął gwałtownie i przesunął się w stronę Gracie, która szukała czegoś na wieszaku z ubraniami. - Nie przejmuj się - doleciał go jej stłumiony głos. - Aparaty i statywy są już w kaplicach. To sprzęt najwyższej jakości. - Odwróciła głowę i popatrzyła na niego z uśmiechem. - Muszą być naprawdę świetne, skoro nawet ja mogę zrobić nimi przyzwoite zdjęcia. - A więc nie jest wam potrzebny znakomity fotograf. - Cóż, kamera wideo nie jest już taka prosta w obsłudze - rzuciła przez prawe ramię, przyciągając jego uwagę do wytatuowanej tam czterolistnej koniczynki. Nigdy nie podobały mu się tatuaże, ale na gładkiej skórze Gracie wyglądało to trochę jak... biżuteria. Bardzo ładne. I trochę niesamowite, zważywszy na to, że na jego breloczku do kluczy również widniała czterolistna koniczyna. - Oczywiście, najważniejszą sprawą jest strój. 7
Kiwnął głową i dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, co powiedziała. - Słucham? - Strój. - Obróciła się, a wtedy spostrzegł, że trzymała wielki biały kombinezon z wysokim kołnierzem, ozdobionym błyszczącymi ćwiekami i z dość głęboko wyciętym dekoltem. - Będzie trochę za duży na ciebie. Poprzedniego fotografa zastępował Roach. Ale na razie musi być taki, potem go zwężę. Steve wpatrywał się w kombinezon z przerażeniem. - Ja... mam to włożyć? - Roześmiał się. - Mowy nie ma. Gracie zmarszczyła czoło. - Jak to? Cofnął się, kręcąc głową. - Mówię, że nie zamierzam tego włożyć. - Przecież klienci zamawiają śluby z Elvisem, a to jest właśnie kostium do tego pakietu. - O nie! Na pewno nie będę się przebierał. Zasępiła się jeszcze bardziej.
RS
- Cordelia mówiła, że wiesz, co masz robić. W gruncie rzeczy... - zrobiła krok nad psem i wyciągnęła ohydny kostium w jego stronę - ...na tym właśnie polega twoja praca. Jesteś naszym Elvisem.
8
ROZDZIAŁ DRUGI Gracie Sergeant widziała, jak gwałtownie zmieniają się uczucia na przystojnej twarzy Steve'a Mulcahy'ego. Sprzeciw wyparł osłupienie, by po chwili ustąpić miejsca irytacji. W jego kobaltowoniebieskich oczach pojawił się lodowaty błysk. - Nie jestem naśladowcą Elvisa. - Wyprostował się gwałtownie. Zmierzyła wzrokiem jego szczupłą sylwetkę. Szerokie bary, wąskie biodra, długie nogi. Był idealny. To znaczy do tej pracy, oczywiście. W dodatku jeszcze te granatowoczarne włosy, przenikliwe oczy i... zmysłowe usta. Miała wrażenie, że opanowują ją te same uczucia, które ogarniały kobiety w pobliżu prawdziwego Elvisa. Bez dwóch zdań, facet był zniewalająco przystojny. Jakie szczęście, że postanowiła zrezygnować z seksu. Co prawda Steve Mulcahy, zdeklarowany kawaler, nie byłby zainteresowany. No, ale... Miała już dość przelotnych romansów z facetami, którzy w zwariowanym świecie Vegas tracili głowę i obiecywali gwiazdkę z nieba oraz serce. Gdyby miała się jeszcze kiedyś zakochać, chciałaby, żeby
RS
tym razem była to miłość na zawsze, koniecznie przypieczętowana obrączką. Kiedy powiedziała o tym Cordelii, która nigdy nie wyszła za mąż, szefowa posmutniała i orzekła, że Gracie najwidoczniej o jeden raz za dużo wysłuchała piosenki „Nic nie poradzę, że się w tobie zakochałem".
Próbując zignorować erotyczne fluidy, które płynęły od stojącego przed nią mężczyzny, postanowiła schlebić jego próżności. - Przez całych dziesięć lat, jak tu pracuję, nie mieliśmy nikogo, kto byłby tak podobny do Elvisa. Był już Elvis koreański, Elvis karzeł, dwóch czarnych Elvisów, kilku otyłych, jeden chudy jak kościotrup, jeden osiemdziesięciodziewięcioletni starzec, a przez jakiś moment mieliśmy nawet Elvisa kobietę. - Przyszedłem tu, żeby robić zdjęcia. Nic poza tym - twardo odrzekł Steve. Przerażona, że straci szansę, która pojawiła się po raz pierwszy od wielu lat, postanowiła użyć swojego uroku i... okłamać go. Uśmiechnęła się kokieteryjnie. - To wymaga jedynie włożenia kostiumu. Jeżeli obawiasz się, że ktoś mógłby cię rozpoznać, możesz założyć słoneczne okulary i perukę. Otworzył usta, ale nie odezwał się. Wyglądało na to, że chce przetrawić jej słowa.
9
- Nie ma w tym nic trudnego - dodała pośpiesznie. - Witasz klientów, prowadzisz pannę młodą do ołtarza, oddajesz ją panu młodemu, a potem już przez resztę ceremonii obsługujesz kamerę. Zdjęcia robi się później. Zmrużył oczy, najwyraźniej rozważając to, co powiedziała. - Mam przeprowadzać panny młode wzdłuż nawy? Wszystkie? Z trudem powstrzymała gniewny grymas. Najwidoczniej jej urok nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. Znacznie bardziej przekonywał go fakt, że będzie miał kontakt z każdą kobietą, która przekroczy próg kaplicy. - Oczywiście. To jeden z punktów każdego pakietu. Przykrył dłonią usta, a po chwili skinął głową. - W porządku. Uśmiechnęła się szeroko i niemal całkiem zapomniała o rozczarowaniu. Jeśli okaże się dobry, wkrótce wieść się rozniesie. Podeszła bliżej i przyłożyła kostium do ramion Steve'a. W nozdrzach poczuła męski zapach, który rozpalił płomień w jej wyposzczonym ciele. Zaskoczona tą reakcją, podniosła wzrok i natychmiast się utopić.
RS
zrozumiała, że popełniła błąd. W przepastnych, błękitnych oczach Steve'a można było Na nim jej bliskość również zrobiła wrażenie. Pod palcami czuła, że jego pierś unosi się i opada znacznie szybciej, a usta rozchyliły się trochę. Ogarnęło ją nierzeczywiste uczucie, że za chwilę ją pocałuje. Mimowolnie rozchyliła wargi, czując, jak przyśpieszony oddech wydobywa się z jej ust. Widziała, jak Steve zwilża usta i bezwiednie powtórzyła ten ruch. Z głośników popłynęły dźwięki „Nic nie poradzę, że się w tobie zakochałem". Jej słabostka... „Niektóre rzeczy są nam pisane...". Gardło miała ściśnięte. Chciała przełknąć ślinę, ale bała się poruszyć. Kiedy poczuła na wargach dotknięcie ciepłych ust, uświadomiła sobie, że choć w myślach próbowała się powstrzymać, w rzeczywistości sięgnęła po to, czego pragnęła. I chociaż Steve Mulcahy w pierwszej chwili musiał być równie zdumiony jak ona, dość szybko spodobał mu się jej pomysł. Rozchylił wargi i objął nimi jej usta. Smakował miętą i kawą, a pachniał trawą i drzewem sandałowym. Skóra na ramionach i piersiach mrowiła ją, lecz jednocześnie poczuła panikę. Bała się, że będzie musiała ciągnąć ten pocałunek w nieskończoność, bo inaczej musiałaby spojrzeć Steve'owi w oczy. Nigdy dotąd nie zrobiła niczego podobnego. Donośne szczeknięcie H.D. podziałało na nich jak zimny prysznic. Gracie wzdrygnęła się, spojrzała w dół i w tym momencie uświadomiła sobie, że pies nie 10
szczeka na nich, lecz na kobietę w czarnej todze, która stała w drzwiach z dość... hm... zszokowaną miną. Zdumione spojrzenie szefowej wprawiło ją w zakłopotanie. - Cześć, Cordelio... - mruknęła speszona, cofając się o krok. - To jest... hm... - Steve Mulcahy, nowy fotograf - pośpieszył jej z pomocą. Wyraz twarzy Cordelii uległ pewnej zmianie. Spod czerwonej jak wóz strażacki czupryny uważnie przyglądała się Steve'owi. W oczach pojawiło się coś zbliżonego do dezaprobaty, ale już po chwili dobrze zakonserwowana twarz Cordelii rozciągnęła się w uśmiechu. - Ach tak. Witaj w firmie, Steve. Skinął uprzejmie głową, ale minę miał nieszczególną. Gdyby wiedział, że usta ma wysmarowane różową szminką, czułby się jeszcze gorzej, przemknęło Gracie przez myśl. - Właśnie... zapoznawałem się z obowiązkami... - Niezdecydowanie machnął ręką w kierunku osoby, która go zapoznawała.
RS
Cordelia uniosła brwi. - To dzięki Gracie wszystko tu działa. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś jej się stało.
Gracie otworzyła szeroko oczy. Nigdy dotąd nie czuła się niedoceniana, lecz nie zdarzało się również, by Cordelia rozpływała się o niej w zachwytach wobec całkiem obcych ludzi. I nagle dotarło do niej, o co chodzi. Najwidoczniej nadopiekuńcza szefowa uznała, że to nowy Elvis pozwolił sobie wobec niej na zbytnią poufałość. - Właśnie widzę - odparł spokojnie Steve. Cordelia skinęła na biały kombinezon. - Jak rozumiem, nie traciła czasu i od razu pokazała panu garderobę. Na jego twarzy pokazała się gradowa chmura. - Tak. Jestem zdumiony, że nie wspomniała pani nic na ten temat, gdy rozmawialiśmy o mojej pracy. Cordelia popatrzyła na niego z niewinną miną. - Naprawdę nic nie mówiłam? Cóż... Ale najwyraźniej już zdążyliście wszystko wyjaśnić. - To prawda - wtrąciła pośpiesznie Gracie. Na wargach wciąż czuła dotknięcie jego ust. - Na razie będą musiały nam wystarczyć te kostiumy. Później zrobię konieczne poprawki - paplała jak nastolatka przyłapana na całowaniu się w salonie. Cordelia zawahała się, po czym skinęła głową. - Czy to Lincoln ma prowadzić dzisiejsze ceremonie? 11
- Tak. Powinien być lada chwila. Cordelia rzuciła okiem na Steve'a i Gracie znów wyczuła niepokój w zachowaniu szefowej. - Idę teraz na papierosa. Gracie, dasz mi znać, jeśli usłyszysz dzwonek w kaplicy samochodowej, dobrze? - Skierowała spojrzenie na Steve'a. - Kiedy będzie pan już wolny, panie Mulcahy, proszę przyjść do mnie. Omówimy pańskie... hm... obowiązki. - Oczywiście... Ale Cordelia już go nie słuchała, bo odmaszerowała zamaszystym krokiem, aż czarna toga wydęła się za nią. Gracie powoli odwróciła się do Steve'a. Twarz paliła ją ze wstydu. - Przepraszam... za ten pocałunek. Naprawdę nie wiem, co mnie napadło. Podeszła bliżej i chusteczką wytarła mu usta. Stał bez ruchu, tylko oczy zwęziły mu się nieufnie, gdy lekkimi dotknięciami ścierała różowy błyszczyk. - Ale nie przejmuj się. Cordelia nie przywiązuje specjalnej wagi do takich rzeczy. Spłonęła rumieńcem.
RS
- Mam rozumieć, że często się tak zachowujesz? - spytał z rozbawieniem. - Nie. Chciałam powiedzieć, że Cordelii nie zdenerwowało to, co robiliśmy. Odchrząknęła.
- Co ja robiłam. Zresztą to się już nie zdarzy. Zrobiłam to... z ciekawości paplała jak najęta.
Ciemne brwi Steve'a podniosły się. - Wcale nie narzekałem. Zlekceważyła przyjemne uczucie, które sprawiła jej ta uwaga, i ciągnęła dalej: - Już od jakiegoś tygodnia Cordelia nie jest sobą. - Niestety, dziwna choroba, która dopadła szefową, musi być najwyraźniej zaraźliwa, dodała w myślach. Tylko tak można wytłumaczyć, dlaczego przed chwilą pocałowała całkiem obcego mężczyznę. Zazwyczaj jest bardzo tolerancyjna. Nie wiem, co ją tak irytuje. Oczy Steve'a pociemniały. - Z pewnością to nic poważnego. Gracie z zadumą pokiwała głową, po czym odwróciła wzrok. Musiała zająć się ważniejszymi sprawami. W ciągu ostatnich miesięcy interesy nie szły najlepiej. Można było podejrzewać, że Cordelia, czyli po prostu firma, znalazła się w poważnych kłopotach finansowych. Poczuła, że ogarnia ją panika. Cordelia, Lincoln, Roach i H.D. byli jej jedyną rodziną. Przez ostatnich dziesięć lat kaplica była dla niej azylem. Tu 12
schroniła się po ucieczce z Oklahomy, a w Cordelii znalazła matkę, której nigdy nie miała. Nagle jednak wszystko się zmieniło. - Hej! - Łagodny głos Steve'a przerwał jej rozmyślania. - Nie rób takiej zmartwionej miny. Prawdopodobnie problemy twojej szefowej wkrótce się rozwiążą. Podniosła wzrok i znów uderzyło ją, jak bardzo był atrakcyjny i seksowny. Coś w niej wyrywało się do niego, zarazem wzbudzając niepokój. Dobrze chociaż, że Steve Mulcahy wyraził już swój niechętny stosunek do instytucji małżeństwa, bo mogłoby ją podkusić, by sprawdzić, dokąd zaprowadziłby ich prawdziwie namiętny pocałunek. Jeszcze raz rzuciła okiem na jego przystojną twarz o wydatnych kościach policzkowych, szerokim nosie, kwadratowych szczękach i westchnęła w duchu. Facet o tak rozkosznie szorstkiej, męskiej urodzie z pewnością był już związany z jakąś kobietą... Albo dwiema. Rozległo się ciche piknięcie komórki. Steve spojrzał na wyświetlacz i zarumienił się lekko.
RS
- Gdzie mógłbym porozmawiać na osobności? Gracie uśmiechnęła się z przymusem. A więc jej przypuszczenie było słuszne. I pojawiło się w samą porę.
- Odbierz tutaj. Muszę wracać do pracy. - Cisnęła chusteczkę do kosza na śmieci i szybko ruszyła do drzwi.
Wychodziła właśnie z garderoby, gdy dotarły do niej słowa Steve'a: - Cześć, Karen. Co się dzieje? Szła korytarzem, wydymając policzki. Czuła, że pali się ze wstydu. Co mnie napadło, żeby się tak na niego rzucić? - myślała, wracając na swoje miejsce za kontuarem. Przymknęła powieki i jęknęła ze zgrozą, ukrywając twarz w dłoniach. Czemu w życiu nie da się cofnąć taśmy? Kilka razy odetchnęła głęboko. Od dawna żaden mężczyzna nie podziałał na nią tak jak Steve Mulcahy. Prawdę powiedziawszy, właściwie nigdy. W obecnym stanie permanentnej abstynencji seksualnej z pewnością ciężko będzie pracować w jego pobliżu. Z drugiej jednak strony mógłby to być niezły sprawdzian jej wytrzymałości. Przecież właśnie takich sytuacji chciała unikać: związków, które nie miały żadnych perspektyw. Na szczęście Steve wydawał się bardziej bezpośredni niż większość mężczyzn. Z miejsca poinformował ją, że małżeństwo w ogóle go nie interesuje. Kim w takim razie była Karen? 13
Szukając dokumentów zaplanowanej na dziś ceremonii, próbowała zapomnieć o Stevie i jego życiu uczuciowym, gdy nagle jej wzrok padł na setki zdjęć, które wisiały na ustawionych wokół tablicach ogłoszeń. Przycisnęła teczkę do piersi, patrząc na radosne twarze par. Stali objęci, gotowi na rozpoczęcie wspólnego życia. Byli tu ludzie wszelkich kształtów i rozmiarów, piękni i nie, młodzi, w średnim wieku i starzy, przedstawiciele wszystkich ras i profesji. Jednym słowem dowód na to, że wszędzie, jak świat długi i szeroki, ludzie potrafili się odnaleźć i zakochać. Przechyliła głowę, wpatrując się w ich oczy, w język ciał. Jak to jest z tą miłością? - zastanawiała się. Jak to się dzieje, że tylu ludziom to wychodzi, a jej nie? Przygryzła dolną wargę, po czym otrząsnęła się. Dość tego myślenia o sobie. Trzeba było przygotować ślub i należało to zrobić jak najlepiej. Wracając za kontuar, gdzie spędzała większość czasu w ciągu dnia, zauważyła na czerwonym dywanie wytarte miejsce. Zatrzymała się gwałtownie, czując ucisk w żołądku. Doskonale pamiętała moment, gdy układano tę wykładzinę. Było to w pierwszym tygodniu jej pracy w firmie. Od tamtej pory tkwiła w jednym miejscu, aż
RS
pod jej stopami powstała dziura. Natychmiast dotarło do niej, co to oznacza. Jeśli ma zrobić coś ze swoim życiem - wykorzystać dyplom z public relations, spotkać miłego faceta, ustatkować się - z całą pewnością powinna... ruszyć się z miejsca.
Zadzwonił telefon i Gracie natychmiast przybrała profesjonalny ton. - Kaplica ślubna Dbaj o Interesy, gdzie Elvis ujmie cię za serce. Czym mogę służyć? - Bez zastanowienia odpowiadała na niepewne pytania mężczyzny, w końcu zajrzała do księgi z rezerwacjami. - Tak. Mamy kilka wolnych terminów na dzisiejszy wieczór. Na kiedy chciałby pan zaplanować ceremonię? - Jak najwcześniej - odparł z zapałem głosem, z którego przebijała miłość. Co za ironia losu! - myślała Gracie. Była świadkiem tysięcy ślubów, a jednocześnie nie miała pojęcia, jak wygląda prawdziwa miłość. - Odpowiada panu siódma trzydzieści? - Wspaniale. Ale to musi być naprawdę wyjątkowa uroczystość. Moja narzeczona jest zagorzałą fanką Elvisa. Czy wasz naśladowca przypomina prawdziwego? Przed oczami stanęły jej rzeźbione rysy i niesamowicie niebieskie oczy Steve'a. - Nawet bardzo. Czy pańska narzeczona szczególnie lubi którąś piosenkę? - „Kochaj mnie czule" zawsze na nią działa. - W takim razie włączymy ją do pakietu. 14
- Wasz Elvis śpiewa sam czy z playbacku? Ani tak, ani tak, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. - Nasz Elvis przechodzi właśnie zapalenie krtani. Jeśli nie będzie w stanie śpiewać, mamy znakomicie przygotowane cyfrowe nagranie. Wrażenie jest takie, jakbyście byli na koncercie. - Skrzywiła się z niesmakiem. Cóż, na tym polegała jej praca. W głosie mężczyzny pojawiło się wahanie. - No nie wiem... Elvis z kaplicy Fools Rush śpiewa. - Słysząc jakiś hałas, podniosła wzrok i zobaczyła Lincolna Nebraskę, kwiaciarza i rezerwowego pastora, który z naręczami białych kwiatów wchodził do środka. Posłała mu uśmiech, po czym wróciła do rozmowy z klientem. - Zapewniam pana, że w całym Vegas nie znajdzie pan tak dobrze zorganizowanego ślubu z Elvisem jak u nas. W ramach promocji dołożę darmowy bukiet dla panny młodej, a dla pana kwiat do butonierki. Lincoln zmarszczył gniewnie brwi, ale udała, że tego nie widzi. - No dobrze - zgodził się mężczyzna.
RS
- Świetnie. - Zapisała jego nazwisko i numer kontaktowy. - Oczekujemy pana i pańskiej pięknej narzeczonej o siódmej trzydzieści. - Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do Lincolna. Był łysy, opalony i nosił rewelacyjne okulary w rogowej oprawie. - Cześć.
- Kto to? - zaczął Lincoln bez żadnych grzecznościowych wstępów. - O kim mówisz? - spytała nonszalanckim tonem. - Dobrze wiesz, o kim. O tym przystojniaku, który rozmawiał przez komórkę, gdy przechodziłem obok garderoby. - Ach, o nim. - Właśnie. - Lincoln uśmiechnął się półgębkiem. - Mam nadzieję, że to nasz nowy Elvis. Spojrzała na niego z wahaniem. - Owszem, chociaż on sądzi, że jest fotografem. - No tak, stara sztuczka Cordelii. Pewnie rzuciła na niego okiem i natychmiast przyszło jej do głowy, że będzie się świetnie nadawał. Gracie roześmiała się. - Branie też ma świetne. Tak mi się przynajmniej wydaje, sądząc z tego, że wolał rozmawiać na osobności. - Z mężczyzną czy kobietą? - Z kobietą - odparła z naciskiem. - Przykro mi. 15
Przez całą sekundę lub dwie Lincoln wydawał się zmartwiony, lecz już po chwili poruszył gęstymi brwiami. - Skoro nie może zabrać stąd mnie, może chociaż ocali ciebie. - Prawdę mówiąc, przed kilkoma chwilami... hm... pocałowaliśmy się - wyznała. Ponieważ Cordelia przyłapała ich w garderobie, z pewnością wkrótce wszyscy będą o tym wiedzieć. Lincoln ze zdziwieniem wciągnął powietrze. - Nie było mnie zaledwie parę minut. Jak to... - To nie było nic znaczącego i na pewno się nie powtórzy. - W kalendarzu wpisała ślub o wpół do ósmej. Kiedy podniosła wzrok, napotkała zdumione spojrzenie Lincolna. - Żartujesz sobie ze mnie czy co? Już zdążyłaś go pocałować? Czyżby leciało „Nic nie poradzę, że się w tobie zakochałem"? Kiwnęła potakująco głową. Czuła się jak ostatnia idiotka. Lincoln westchnął.
RS
- Kochanie, nie obwiniaj się. Nikt nie oprze się tym słowom. Zresztą wystarczy popatrzeć na tego faceta, żeby zacząć myśleć o romansie. Uniosła ręce w obronnym geście.
- Mowy nie ma. Zapomniałeś, że skończyłam z romansami? - Niech będzie. Ale może to jest taki zrównoważony, stateczny typ? - Nic z tych rzeczy. Dołożył wszelkich starań, aby mi wyjaśnić, że nie interesuje go instytucja małżeństwa ani teraz, ani w przyszłości. Lincoln zmarszczył brwi. - Dość bezczelne, nie? - Mówił to w związku z pracą w firmie, ale dotarło do mnie, o co tak naprawdę mu chodziło. - W każdym razie dotarło to do jej umysłu.. Z ciałem było znacznie gorzej. Lincoln przyglądał się uważnie róży w jednym z bukietów. - Jak on się nazywa? - spytał. - Steve Mulcahy. - Ładnie. - Ściągnął brwi. - Co o nim wiemy? - Nie rozumiem... - Ciekawi mnie, czemu facet o takim wyglądzie chce pracować w takim miejscu. Popatrzyła na niego z gniewem. - Dziękuję ci pięknie. 16
- Wiesz przecież, co mam na myśli. Kaplice ślubne na ogół nie przyciągają porządnych, atrakcyjnych facetów. Jaki fotograf może marzyć o takiej pracy? Prawdę mówiąc, jej również nasunęły się podobne pytania. Wzruszyła ramionami. - Może ma akurat przerwę przed podjęciem kolejnego zlecenia? Albo nie powiodło mu się i jest spłukany? - Fakt. Możliwe, że jest hazardzistą - zgodził się Lincoln. Przegrany hazardzista, facet w dołku... nie, to nie pasowało do Steve'a. Promieniał siłą i pewnością siebie. Wprawdzie w tym, co mówił Lincoln, było trochę racji, jednak Gracie wolała myśleć o Stevie Mulcahym jak najlepiej. Co, z drugiej strony, nieco ją niepokoiło. - Pewnie sytuacja go zmusiła - powiedziała w końcu. - Tak czy inaczej bez dobrego Elvisa zamówienia lecą na łeb na szyję. Muszę go tylko jakoś przekonać, żeby zechciał śpiewać i kręcić biodrami. - Gdy Lincoln uśmiechnął się szeroko, zgromiła go wzrokiem i rzuciła ostrzegawczo: - Nawet tego nie mów!
RS
- W porządku - powiedział niewinnym głosem. - Nie powiem. Ale myśleć mogę. Westchnęła ciężko. Myśleć to i ona mogła...
17
ROZDZIAŁ TRZECI Steve z mocno bijącym sercem słuchał swojej partnerki. - No więc - ciągnęła Karen - nasza informatorka sądzi, że Lundy może się pojawić prędzej, niż zakładaliśmy. Możliwe, że nastąpi to już pojutrze. Na szczęście podała mi kilka szczegółów na temat ślubu, który zarezerwowała jego narzeczona. - Mów. - Wygląda na to, że zamówili ślub „Witaj..." - zachichotała i dopiero po chwili dokończyła: - „Witaj, Misiu". - Wybuchnęła śmiechem. - Przepraszam, ale przyznasz chyba, że te bzdury z Elvisem są dość śmieszne. Założę się, że macie tam komicznego naśladowcę, co? Steve przymknął oczy. Uznał, że na razie nie będzie zdradzał, jakie obowiązki nakłada na niego jego nowe wcielenie. - Dowiedz się, czy może zdobyć więcej detali. Jakim samochodem przyjadą, ile osób będzie im towarzyszyć, sama wiesz. No i
RS
dobrze byłoby, gdyby podała pełną nazwę ceremonii.
- W porządku. No a ty? Poznałeś już ludzi w firmie? Potrzebne nam rysopisy wszystkich pracowników, żebyśmy mogli ich rozpoznać, gdy dojdzie do aresztowania. - Zdjęcie właścicielki już masz, prawda? - Zgadza się.
- Jedyna osoba, którą poznałem, to szefowa od organizacji ślubów. Gracie Sergeant, kobieta, koło trzydziestki, krótkie platynowe włosy, fiołkowe oczy. - Ugryzł się w język, ledwie zdążył to powiedzieć. - Fiołkowe, tak? - mruknęła z namysłem Karen. - Ze złotymi plamkami? Wściekły na siebie zmarszczył czoło. - Później do ciebie zadzwonię. - Słyszał jej śmiech, gdy wyłączał telefon. Przeciągnął dłonią po twarzy, starając się skoncentrować. Informacja Karen oznaczała, że miał mniej czasu na przygotowanie się do akcji. Nie mógł sobie pozwolić na to, by jego uwagę odciągały oczy Gracie Sergeant. Ani nogi. Czy usta... A także tatuaż. Ruszył na poszukiwania Cordelii Conroy. Minął biuro i coś, co wyglądało na okno, przez które prawdopodobnie udzielano ślubów samochodowych, aż doszedł do podwójnych drzwi wychodzących na kryte patio.
18
Cordelia Conroy stała przy wypełnionym piaskiem poidełku dla ptaków, które służyło za popielniczkę. Monstrualny basset usiadł u jej stóp. W rogu podwórza stał przykryty pokrowcem różowy cadillac, spod płachty wystawały wysokie jak płetwy stateczniki. Widząc Steve'a, Cordelia zaciągnęła się po raz ostatni i wyrzuciła niedopałek. Po krótkim wahaniu wyjęła z paczki następnego papierosa i wyciągnęła pudełko w jego stronę. Miał wielką ochotę zapalić, ale w końcu pokręcił głową. Już sześć razy rzucał ten nałóg, lecz teraz zamierzał wytrwać w swoim postanowieniu. Przyglądał się, jak Cordelia zapala kolejnego papierosa i głęboko wciąga dym. Miała już dobrze po sześćdziesiątce, ale wciąż wyglądała atrakcyjnie. - Czy Mulcahy to pana prawdziwe nazwisko? - odezwała się w końcu, wydmuchując dym. - Dla pani tak. - Nie jest pan taki, jak się spodziewałam. - A czego właściwie się pani spodziewała? Spojrzała mu prosto w oczy. do personelu.
RS
- Na pewno nie jakiegoś przystojniaka, który z miejsca zacznie przystawiać się Patrzył na nią zdziwiony. - To ona mnie pocałowała. Strząsnęła popiół. - Nie zauważyłam, żeby pan stawiał opór.
Steve poruszył się niespokojnie. Był agentem federalnym, a czuł się jak strofowany nastolatek.
Cordelia rozejrzała się wokół, jakby bała się, że ktoś może ich podsłuchać. - Ta sytuacja i tak jest wystarczająco niebezpieczna. Nie ma powodu, żeby pan wchodził w bliskie stosunki z moimi pracownikami. - Oczywiście, z drugiej jednak strony muszę zachowywać się wobec nich tak, żeby wyglądało to jak najbardziej naturalnie. Ponownie zaciągnęła się dymem. - Rozumiem, niech pan jednak nie przekracza granicy. Szczególnie dotyczy to Gracie. Ona jest... bardzo wrażliwa. Skinął krótko głową, zaciskając wargi. - Właśnie przekazano mi kilka szczegółów od naszej informatorki. Twierdzi, że ślub może odbyć się wcześniej, niż sądziliśmy. Podobno narzeczona zarezerwowała... zajrzał do swoich notatek - ceremonię o nazwie „Witaj, Misiu". Cordelia zmarszczyła brwi. 19
- Mamy w ofercie ślub „Aloha Las Vegas", a także taki o nazwie „Pluszowy Miś", ale żadna z naszych ceremonii nie nazywa się „Witaj, Misiu". Steve podrapał się w czoło. - W takim razie może to być każdy z nich. Czy zapisujecie życzenia klientów? - Oczywiście. Tym się zajmuje Gracie. - Będę musiał obejrzeć rezerwacje na nadchodzący tydzień. Cordelia kiwnęła głową. - Wezmę od niej księgę. - Chciałbym dostać fotokopie. - W biurze mamy kserokopiarkę. - Wydmuchnęła dym i zgasiła do połowy wypalonego papierosa. - Mitch Lundy już od lat wchodzi w kolizję z prawem. Skąd ta nagła decyzja, żeby go zamknąć? - W latach dziewięćdziesiątych FBI w zamian za zeznania, dzięki którym mogli zamknąć jego wspólnika, dało mu trochę luzu, ale pod oczywistym warunkiem, że pozostanie czysty. Jednak kilka lat temu wrócił do swoich interesów: prostytucji,
RS
prochów, prania pieniędzy. No i zlecił co najmniej osiem zabójstw. Jest zuchwalszy i bardziej niebezpieczny niż do tej pory - mówił z gniewem. Cordelia ściągnęła wargi.
- Czego właściwie możemy się spodziewać?
Steve na chwilę stracił wątek, bo właśnie H.D. całym ciężarem uwalił się na jego bucie. Próbował uwolnić nogę, ale pies leżał nieruchomo jak masywny, dyszący kloc. - Jeśli szczęście nam dopisze, zdołamy sprawdzić, który ślub zarezerwował i uprzedzić agentów. Lundy zostanie zatrzymany w chwili, gdy będzie wychodził z kaplicy. - A jeśli szczęście nam nie dopisze? - W najgorszym razie uda mu się tak przemknąć, że nie zdążę wezwać wsparcia. Zmrużyła oczy. - Ale nadal będzie pan czekał, żeby go aresztować, gdy tylko opuści moją kaplicę. - Taki mam plan - przyznał. - Będę z panią całkiem szczery, panno Conroy. Mitchell Lundy jest niebezpiecznym przestępcą, który od wielu lat bawi się z urzędem federalnym w kotka i myszkę. Postaramy się go zatrzymać za wszelką cenę. - Nawet jeśli to będzie zagrażało moim pracownikom? - Bezpieczeństwo cywilów zawsze stawiamy na pierwszym miejscu. Natychmiast przed oczami stanęła mu cywilna osoba o jasnoblond włosach. 20
- Jest pan pewien, że rozpozna pan tego całego Lundy'ego? - Jeśli tylko zobaczę jego oczy. Ma łatwą do rozpoznania bliznę. - Co będzie, jeśli to on rozpozna pana? - Z góry założyliśmy, że jego ludzie zebrali informacje o wszystkich agentach pracujących w tym stanie - mruknął gniewnie. - Dlatego właśnie zgodziłem się występować w tym kostiumie. Nie sądzę, żeby Lundy podejrzewał Elvisa. Jak rozumiem, dostanę też perukę i okulary? - Zgadza się. - Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. - Czy nosi pan broń? - Taka jest polityka biura, proszę pani. Pokiwała głową. - Cóż, panie Mulcahy, ma pan do wykonania swoje zadanie, ale my również musimy pracować. Jeśli chce pan się do nas dopasować, musi pan wykonywać wszystkie polecenia Gracie. - Zawahała się. - To znaczy te dotyczące pracy. Dopóki pan jest z nami, musi pan przekonująco odgrywać swoją rolę. Skinął posłusznie głową, choć żołądek zawiązał mu się w supeł. Trudno było ocenić, co właściwie wywołało ten niepokój: fakt, że będzie musiał odgrywać Króla,
RS
czy perspektywa pracy w pobliżu Gracie Sergeant. - Chodź, H.D. - powiedziała Cordelia i pies uniósł swój tłusty zad. Steve'a przestąpił z nogi na nogę, próbując odzyskać czucie w stopie, i jego wzrok padł na różowego cadillaca.
- Panno Conroy? Odwróciła się. - Tak?
- Czy ten cadillac jest na chodzie? - Nie, już od ponad roku. - A mógłbym zajrzeć pod maskę? - Ależ bardzo proszę. - Wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy, odczepiła dwa i rzuciła je Steve'owi. Płonąc z ciekawości, powoli podszedł do starego, czterodrzwiowego auta. Serce zabiło mu mocniej, gdy odwijał brezentowy pokrowiec. Lakier już wyblakł, ale elementy chromowane były nietknięte, a biały dach i wnętrze zachowały się w zadziwiająco dobrym stanie. Podniósł maskę i przyjrzał się skorodowanemu silnikowi. - Prawdziwe cudo, co? Podniósł wzrok i zobaczył Gracie, która szła w jego stronę. Puls znów mu przyśpieszył, ale tym razem z całkiem innego powodu. Czy zdawała sobie sprawę, że w słońcu jej sukienka stawała się całkiem przezroczysta? Pod spodem miała 21
koronkowy stanik bez ramiączek i mocno wycięte majteczki. Zarys biustu, talii, bioder odebrał mu dech w piersiach. Poczuł silne podniecenie, więc uznał, że nie będzie próbował zmieniać pozycji. - Taa... - mruknął, wciąż pochylony nad silnikiem. - Ładna sztuka. - Nie miało znaczenia, że nie mówili o tym samym. Gracie przesunęła dłonią po dachu. - To model z 1955 roku, taki sam, jaki Elvis kupił dla swojej matki. Tamten jest wystawiony w Memphis, w posiadłości Elvisa Graceland. Uśmiechnął się. - Byłaś tam kiedyś? Pokręciła głową. - Ja... nie jeździłam wiele po kraju. - Dorastałaś w tych okolicach? - Ee... nie. Znasz się na samochodach? Odnotował, że zrobiła unik, ale udał, że nic nie zauważył. - Trochę.
RS
Spojrzała na niego z nadzieją. - Myślisz, że umiałbyś go uruchomić?
- Nie wiem. Ale mógłbym spróbować. Uśmiechnęła się szeroko. - To wspaniale. Dla firmy byłoby prawdziwym dobrodziejstwem, gdybyśmy mogli włączyć do naszej oferty przejażdżkę różowym cadillakiem. - Czy ktoś już próbował go naprawić?
- Nie... Między nami mówiąc, Cordelia nie ma na to pieniędzy. - Interesy tak źle idą? - Kaplice ślubne nie dają już takiego zysku jak to było dawniej. Konkurencja jest duża, a podatki astronomiczne. Myślę, że Cordelia chętnie przeszłaby już na emeryturę, tyle że nie chce nas pozbawić pracy. - Zwilżyła wargi. - Przepraszam. Nie powinnam ci o tym opowiadać. Właściwie przyszłam tu, bo chciałam cię poprosić do środka. Musimy przygotować się do tego ślubu o czwartej. - No tak. - Zamknął maskę i naciągnął pokrowiec. - Kostium. - Właśnie. Kostium. Mam jeszcze jedną prośbę - powiedziała, kierując się do kaplicy. Kiedy podniósł wzrok i spostrzegł przez prześwitującą sukienkę, że nosiła stringi, całkiem opuścił go spokój. - Cokolwiek zechcesz - mruknął, doganiając ją. - Co myślisz o... śpiewaniu? 22
- Śpiewaniu? - powtórzył zdumiony. - To zupełnie jak karaoke - wyjaśniła pośpiesznie. - Muzyka leci w tle, a na ekranie wyświetlane są słowa. - Ja nie śpiewam. - Z każdym krokiem jego stopy wydawały się cięższe. - Włożę ten kombinezon, ale nie będę śpiewał. Gracie przygryzła wargę. - Będę szczera, Steve. Musimy utrzymać firmę, a do tego potrzeba nam dobrego Elvisa. - Ale ja nie śpiewam - powtórzył z uporem. Prychnęła zniecierpliwiona. - Każdy śpiewa. - Ja nie. Skrzyżowała ręce pod biustem. Zdaniem Steve'a było to nieuczciwe zagranie, które całkiem go zdekoncentrowało. - Cordelia mówiła mi, że zgodziłeś się zrobić wszystko, co trzeba. Poczuł, że robi mu się słabo.
RS
- Rzeczywiście tak powiedziałem. Na jej twarzy pojawił się olśniewający uśmiech, który podkreślił mały brązowy pieprzyk.
- To świetnie. - Prawie w podskokach ruszyła w stronę kaplicy. - Mamy jeszcze trochę czasu, żeby to przećwiczyć. Znasz słowa „Jestem roztrzęsiony"? Steve przymknął powieki, tłumiąc jęk. W co ja się władowałem? - pomyślał.
23
ROZDZIAŁ CZWARTY Gracie popatrzyła na Lincolna, po czym przeniosła spojrzenie na drzwi garderoby. - Czekamy! - zawołała. - Może powinienem mu pomóc - zaproponował Lincoln z uśmiechem. Gracie spiorunowała go wzrokiem i zastukała do drzwi. - Steve, wychodź. Przez kilka sekund nie było odpowiedzi. - Wolałbym tego nie robić - rozległo się w końcu. Gracie wzniosła oczy do nieba. - Przestań się wygłupiać! Mamy mało czasu. Rozległo się szuranie, a po chwili drzwi otworzyły się wolno. Gracie wciągnęła powietrze. Gdyby nie nadąsana mina i workowaty wygląd zbyt dużego kostiumu, można by sądzić, że stanął przed nimi sam Król rock and rolla. W wysokiej peruce, z długimi
RS
bokobrodami, w dużych okularach słonecznych o złocistych szkłach, wyglądał w każdym calu jak jej ukochany piosenkarz.
- Wyglądasz... o rany! Steve zacisnął wargi. - Wyglądam jak idiota.
- Raczej jak dojna krowa! - Lincoln aż zaklaskał z radości. - No już, migiem. Masz dwadzieścia minut, żeby nauczyć się muczeć. Gracie wyczuła przerażenie Steve'a. Zrobiło się jej go żal. Położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu. - Nie denerwuj się. To tak, jakbyś grał w teatrze. - Uśmiechnęła się. - Powitasz klientów w holu, po czym zbierzemy się wszyscy w kaplicy. Kiedy weszli do mniejszej kaplicy, okiem profesjonalistki, obrzuciła całe wnętrze, żeby upewnić się, czy krzesła, kwiaty i sprzęt są na swoim miejscu. Wskazała statyw, który stał z tyłu. - Ustawisz kamerę wideo i sprawdzisz, czy jest włączona. Po przeciwnej stronie pomieszczenia Lincoln rozpocznie ceremonię. Kiedy usłyszysz dźwięki marsza weselnego, poprowadzisz w tamtą stronę pannę młodą i przekażesz ją narzeczonemu. - Uff... To wszystko jest dla mnie całkiem nowe - jęknął Steve. - Jakoś się z tym uporamy.
24
W tym momencie z głośników popłynęły pierwsze takty marsza weselnego. Obróciła gwałtownie głowę i zobaczyła, że Lincoln manipuluje przy sprzęcie muzycznym. - Pokaż mu - powiedział, wykonując ręką koliste ruchy. - Przejdźcie razem między krzesłami. Gracie popatrzyła na niego przez zmrużone powieki, ale w końcu uznała, że to całkiem mądra rada. Trochę zdenerwowana uśmiechnęła się do Steve'a. - No dobrze, odegram rolę panny młodej. Uniósł brew, przez co jeszcze bardziej upodobnił się do Króla. Poszła na sam koniec kaplicy i stamtąd po białym pokrowcu przykrywającym czerwony dywan zaczęła iść w stronę białego łuku. W zachodniej kulturze ten krótki spacer był naprawdę brzemienny w skutki. Taka podróż do nowego życia. Z bijącym sercem wsunęła dłoń pod ramię Steve'a. - Idź wolno i pozwól, żeby to panna młoda nadawała tempo. Po zrobieniu każdego kroku zatrzymywała się na moment. Steve zachwiał się,
RS
starając się iść równo z nią. Ona natomiast była aż do przesady skupiona na tym, że dotykała jego umięśnionego ramienia, które czuła pod palcami, a także na ocierających się o siebie biodrach.
- Robiłaś to już wcześniej - mruknął, przerywając jej rozmyślania. Minęło kilka sekund, nim zrozumiała, o co mu chodzi. Tym razem to ona się potknęła.
- Och nie... W rzeczywistości nigdy. To znaczy... Nigdy nie brałam ślubu. Nie naciskał dalej, więc w milczeniu dotarli na miejsce. I chwała Bogu! Lincoln z uśmiechem spojrzał na Gracie i wyłączył muzykę. - W tym momencie rozpoczynam ceremonię, zaczynam mówić o świętości małżeństwa i takie tam. Potem pytam, kto oddaje pannę młodą, a wówczas ty, Steve, możliwie najlepiej naśladując głos Elvisa, odpowiadasz: „Teraz lub nigdy. Ja prowadzę tę kobietę do ślubu". - Głos Lincolna w niczym nie przypominał głosu Elvisa. Steve przestąpił z nogi na nogę, następnie utkwił wzrok w suficie. - No, spróbuj - ponaglił go Lincoln. Gracie czekała ze wstrzymanym oddechem. Steve odchrząknął, wysunął głowę do przodu jak kogut, po czym jeszcze raz chrząknął. - Teraz lub... - Przerwał, westchnął ciężko i pochylił głowę, żeby nadać głosowi bardziej basowe brzmienie. - Teraz... lub nigdy. - Musisz to powiedzieć bardziej przeciągle - oznajmił Lincoln. 25
- Już dobrze - wtrąciła Gracie szybko. - Nie zapomnij tylko dodać: „Ja prowadzę tę kobietę do ślubu". I wracasz do kamery. - Potem jest dalszy ciąg ceremonii - podjął Lincoln. - W końcu ogłaszam ich mężem i żoną, a ty żegnasz młodą parę śpiewem. Gracie poprowadziła go na tyły kaplicy i pokazała mały telewizorek. - Słowa będą się przesuwały po ekranie. Lincoln, włącz piosenkę, dobrze? Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Po raz pierwszy w karierze stróża prawa kusiło go, żeby się zdekonspirować. Do niektórych rzeczy nie można nikogo zmuszać, myślał z rozpaczą. Kiedy rozległy się dźwięki piosenki, czoło Steve'a pod tą idiotyczną peruką pokryło się potem. Nie dość, że wyglądał jak kretyn, to w dodatku w tym debilnym przebraniu pokazywał się Gracie Sergeant... To nie ma najmniejszego znaczenia, próbował się przekonać. Na tym polegała ta praca, a zabawa w karaoke nie różniła się zbytnio od sytuacji, gdy zmieniał akcent, żeby ukryć swoją tożsamość. Nigdy więcej nie spotka się z tymi ludźmi, więc jaka różnica, co sobie o nim pomyślą?
RS
Jednakże nie było mu wszystko jedno, choć nie potrafił zrozumieć, dlaczego. A przede wszystkim obchodziło go, co o nim myśli Gracie. Przez tych kilka godzin znajomości zdążyła całkiem nim zawładnąć.
To przez ten cholerny pocałunek, pomyślał. I przezroczystą sukienkę. A także tatuaż. No i pieprzyk. Ta kobieta była po prostu chodzącym seksapilem. A tymczasem on był przebrany za Elvisa.
Wziął mikrofon i przysunął go do wyschniętych warg. Cały się trząsł. Wszystko się zgadza, pomyślał. „Jestem roztrzęsiony". - Powtarzaj słowa, które są na ekranie - zachęcała go Gracie. Z płonącą twarzą brnął przez piosenkę, dziękując Bogu, że Karen nie widzi go w tej poniżającej sytuacji. Przynajmniej tyle było mu darowane. Kiedy skończył, w kaplicy zapadła martwa cisza. Lincoln miał minę, jakby stał się świadkiem składania ofiary z ludzi. Oczy Gracie zrobiły się okrągłe ze zdumienia. W końcu na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech. - No dobra... Lincoln, nastaw piosenkę od początku. Powiemy, że ma zapalenie krtani. Będzie tylko poruszał ustami. Na wszelki wypadek pokaż Steve'owi pomieszczenie socjalne. Może zechce napić się wody, zanim zaczniemy. Uśmiechnęła się, ale nim odwróciła głowę, Steve dostrzegł w jej oczach przerażenie. Z pewnością uważała, że ten karłowaty Koreańczyk wyglądał całkiem nieźle, pomyślał. 26
Lincoln podszedł do niego. - Człowieku, to było naprawdę okropne - rzekł z gryzącą ironią. Steve spojrzał na niego ze złością. - Nie umiem śpiewać. Od początku próbuję to wam powiedzieć. - Teraz już ci wierzymy. - Poklepał go po plecach i wprowadził do pomieszczenia obok biura. Był tu stół, krzesła i mała kuchenka. - Napijesz się czegoś? Steve wzruszył obojętnie ramionami. - Jasne. - Patrzył zdumiony, jak Lincoln otwiera szafkę, wyciąga butelkę wódki i dwa kieliszki. - Myślisz, że powinniśmy...? - Oczywiście. - Napełnił kieliszki i podał mu jeden. - To cię trochę rozluźni. Zawahał się przez ułamek sekundy, po czym przełknął palący alkohol. - No to powiedz teraz, co cię właściwie do nas sprowadza? - spytał Lincoln niedbałym tonem. W głowie Steve'a rozległ się ostrzegawczy sygnał. Odstawił kieliszek i zaśmiał się krótko.
RS
- Miałem wrażenie, jak się okazuje całkiem fałszywe, że zatrudniono mnie do robienia zdjęć. Nie zdawałem sobie sprawy z innych obowiązków. - Więc zrezygnuj - padła lakoniczna rada.
Od agentów FBI wymagano godnego i honorowego zachowania, ale w sytuacji, gdy działali pod przykrywką, oczekiwano, że okażą się mistrzami kłamstwa i blagi. Steve uznał, że Lincoln odczepi się od niego, jeśli go sobie zjedna. - Widzisz, potrzebuję tej roboty. Dlatego tak się staram. - Z drwiącą miną wskazał swój kostium. - Sam popatrz. Myślisz, że bym to włożył, gdybym nie musiał? - Słuszna uwaga - przyznał Lincoln, zaraz jednak zmrużył oczy. - Tylko nie wciągnij Gracie w jakieś kłopoty. Ta dziewczyna ma nadzieję, że wreszcie ułoży sobie z kimś życie. Jasne? - Nie bój nic. Na pewno nie jestem odpowiednim kandydatem. - Znakomicie. Więc się rozumiemy. Zanim Steve zdołał odpowiedzieć, nad ich głowami rozległ się melodyjny dzwonek. - To z pewnością szczęśliwa para - stwierdził z uśmiechem Lincoln. - Chodźmy na ten ślub. Steve położył dłoń na brzuchu. Czy żołądek zaczął mu się skręcać na dźwięk tych słów, czy raczej chodziło o to, że seksowna Gracie Sergeant okazała się nieosiągalna? 27
ROZDZIAŁ PIĄTY Gracie powstrzymała pragnienie, by zaparkować zielonego golfa obok terenówki Steve'a. Pojechała kawałek dalej, stanęła na płatnym parkingu naprzeciwko kaplicy i wyłączyła silnik. Nienawidziła się spóźniać, ale niestety takie były efekty siedzenia do drugiej nad ranem, słuchania non stop „Czy jesteś samotna tej nocy?" i rozmyślania o tym, co takiego ma w sobie Steve Mulcahy, że nagle zapragnęła puszczać na gramofonie stare longplaye. Wyskoczyła z samochodu i przebiegła na drugą stronę ulicy. W „przejezdnej" kaplicy stał wynajęty wóz. Znaczyło to, że mimo wczesnej pory Cordelia jest już w pracy. Gracie ogarnęło poczucie winy. Przeklinając się w duchu, otworzyła frontowe drzwi. Lubiła te chwile ciszy przed włączeniem muzyki i dzwonków przy drzwiach. Już w progu poczuła zapach kawy. Marzyła o zastrzyku kofeiny, powstrzymując więc ziewanie, pośpiesznie ruszyła korytarzem w stronę kuchenki. Zamarła nagle, słysząc pracującą kserokopiarkę.
RS
Cordelia obsługiwała ślub, więc kto był w biurze? Podeszła bliżej i zobaczyła Steve'a. Stał odwrócony plecami do drzwi i przyglądał się pracującej kopiarce. W pewnej chwili wyciągnął szyję i wyjrzał przez okno. Domyśliła się, że potajemnie obserwuje ślub samochodowy. Zdumiało ją to dziwne zachowanie. Pozostała w ukryciu i z niedowierzaniem patrzyła, jak bierze księgę rezerwacji, odwraca stronę i ponownie kładzie ją na kopiarce. Powstrzymała okrzyk zdumienia i z walącym sercem przywarła do ściany. Czemu go interesowała jej księga? Może to jakaś próba sabotażu ze strony konkurencji? Nabrała głęboko powietrza i gwałtownie otworzyła drzwi, starając się narobić jak najwięcej hałasu. - Dzień dobry. Steve odwrócił się. - Dzień dobry. - Co robisz? - spytała pogodnym tonem, wskazując głową wystający spod pokrywy kserokopiarki brzeg księgi. Jego twarz przybrała na krótką chwilę skruszony wyraz, ale zaraz odzyskał panowanie nad sobą. - Pomyślałem, że lepiej uda mi się przygotować, jeśli będę z góry wiedział, jakie śluby zostały zamówione... Przynajmniej dopóki nie połapię się we wszystkim. 28
Uśmiechnął się do niej. - Cordelia powiedziała, że mogę sobie to skopiować. Mam nadzieję, że nie zrobiłem nic złego? - Jasne, nie ma sprawy. - Wciąż jednak przyglądała mu się badawczo. Steve poruszył się niepewnie. - Zaparzyłem kawę... - Dzięki - odparła, odsuwając wszelkie niepokojące myśli. Weszła do kuchenki i nalała sobie filiżankę kawy. Z niepokojem myślała o swojej reakcji na Steve'a. Był nieziemsko atrakcyjny, ale nie tylko to na nią tak działało. Było w nim coś jeszcze... Coś, co sprawiało, że jej życie wydawało się niewiele znaczące. Dla niego ich firma była zaledwie krótkim postojem, natomiast ona spędziła tu niemal całe swoje dorosłe życie. Ze zmarszczonym czołem nasypała karmę do miski H.D. - Proszę. - W progu stał Steve. Gracie odebrała księgę, a kiedy ich dłonie zetknęły się, odniosła wrażenie, że Steve świadomie nie cofnął ręki. Za wielkie znaczenie przypisujesz takim szczegółom,
RS
skarciła się natychmiast. Lepiej skup się na pracy. - Dziękuję, Steve. Możemy teraz przymierzyć kostiumy? Zrobił niepewną minę.
- Chyba tak. Upiła łyk kawy.
- Prawdę mówiąc, tego mi właśnie było trzeba. - Nieprzespana noc?
- Tak jakby - mruknęła, wychodząc z kuchni. Snułam marzenia o tobie, uzupełniła w duchu. - Które kasyno? - spytał z uśmiechem. - Żadne. Nie gram. Nie mam szczęścia. - Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza że widziałem na twoim ramieniu czterolistną koniczynkę. A więc zauważył. Rzuciła okiem na maleńki rysunek widoczny pod cienkim ramiączkiem żółtego topu. - Właśnie dlatego zrobiłam sobie ten tatuaż. Miałam nadzieję, że przyniesie mi szczęście. - I co? Przyniósł? - Jeszcze nie - odparła smętnie. - Ale wciąż jesteś optymistką - skomentował ze śmiechem. 29
- Oczywiście. - Napotkała jego spojrzenie i poczuła, że coś się między nimi dzieje. Uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy w jego oczach dostrzegła coś na kształt pożądania. Dreszcz przebiegł jej po plecach, piersi się naprężyły... no i ten dziwny niepokój... Wystraszona, że jej pragnienie stanie się widoczne, pośpiesznie skierowała rozmowę na bezpieczne tory. - A ty? Zawsze byłeś fotografem? - Nie. Skoro ograniczył się do tak bardzo lakonicznej odpowiedzi, postanowiła pociągnąć temat: - Czym się w takim razie zajmowałeś? - Wszystkim po trochu. Między innym byłem w wojsku. Można o mnie powiedzieć, że nie potrafię nigdzie zagrzać miejsca. - A gdzie podziewa się twoja rodzina? - Tu i ówdzie. A twoja? - Hm, tak samo - skłamała. Żadne z nich nie miało ochoty zdradzić szczegółów swojego życia. Cóż, nic w tym dziwnego, pomyślała, wchodząc do garderoby. jak będziesz gotów.
RS
Zabierz je do przebieralni. - Podała mu kostiumy, które zdjęła z wieszaka. - Przyjdź, Steve wpatrywał się w rozświetloną twarz Gracie, walcząc z pokusą, żeby to ją zabrać z sobą do przebieralni. Rano miał nadzieję, że już nie będzie wydawała mu się taka atrakcyjna. Niestety, działała na niego nawet bardziej w tym obcisłym, żółtym topie, rozkołysanej czarnej spódnicy i pantoflach w biało-czarne grochy. Czarna opaska w sterczących platynowych włosach nadawała jej jeszcze bardziej koci wygląd, a kolczyki z fiołkowych kryształków miały identyczny kolor jak jej niesamowite oczy. - Steve? Zamrugał gwałtownie. - Tak? A... jasne. - Przerzucił przez ramię naręcze barwnych ubrań i wszedł do przebieralni, powtarzając sobie, że musi się opanować. Nie mógł pozwolić na to, żeby podczas wykonywania zadania rozpraszało go podniecenie, które czuł na widok tej kobiety. Powiesił kostiumy na haczykach i przyjrzał im się z ponurą miną: garnitur ze złotej lamy, drugi z czarnego włókna winylowego, krzykliwa koszula hawajska i białe błyszczące spodnie, słynny biały kombinezon i więzienny pasiak. Zaczął się rozbierać, zastanawiając się, co ma zrobić z kaburą i rewolwerem. W końcu wetknął je pod dżinsy, które rzucił na krzesło, chociaż zdawał sobie sprawę, że łamie wszelkie przepisy dotyczące postępowania z bronią. Zdecydował, że trzeba zacząć od tego, co 30
najgorsze, i włożył złoty garnitur, chyba o pięć numerów za duży. Skrzywił się z niesmakiem, patrząc na swoje odbicie. - Całkiem nieźle - uśmiechnęła się Gracie, gdy otworzył drzwi. - Długo będzie to trwało? - spytał. - Skądże znowu. - Sięgnęła po szpilki. - Zaznaczę tylko najważniejsze punkty. Wskazała maszynę do szycia, która stała w kącie. - Poprawki nie powinny zająć mi dużo czasu. Podnieś ręce, dobrze? Kiedy pomyślał, że ledwie skończy poprawki, jego już tu nie będzie, ogarnęło go poczucie winy. - Musisz to często robić, skoro wciąż zmieniają się pracownicy na tym stanowisku. Bąknęła coś, sięgając jednocześnie pod marynarkę i przesuwając dłoń po jego piersi i brzuchu. - To zależy. Niektóre z tych kostiumów mamy w kilku rozmiarach. - Podniosła wzrok i przyjrzała mu się podejrzliwie. - A co, już zamierzasz odejść?
RS
- Nie - zaprzeczył pośpiesznie, lecz po chwili uznał, że wcale się nie zdemaskuje, jeśli powie więcej. - Ale w końcu i tak kiedyś odejdę. Kiwnęła głową.
- Pewnie tak... Ludzie, którzy nie potrafią nigdzie zagrzać miejsca, zwykle tak robią.
Nuta rozczarowania, która pojawiła się w jej głosie, sprawiła mu przykrość. - Nie ma w tym nic osobistego. Po prostu nie wyobrażam sobie, żebym mógł się tym zajmować przez całe życie. - Szkoda - mruknęła. - Wszystkim się bardzo podobasz. - Wszystkim? - Powiedział to, nim zdążył się zastanowić. Podniosła oczy i nerwowo zwilżyła wargi. - Miałam na myśli klientów. Bardzo umiejętnie z nimi postępowałeś. Nie mogła przecież wiedzieć, dlaczego tak dużo rozmawiał z nowożeńcami. Przepytywał wszystkich, bo musiał mieć absolutną pewność, że Mitch Lundy nie wymknie mu się w przebraniu jakiegoś Larry'ego z Peorii. Gracie na pewno wpadłaby w złość, gdyby zorientowała się, że jej Elvis ma przy pasie rewolwer kaliber trzydzieści osiem, automatyczną dwudziestkę piątkę w bucie, a na pozór zwyczajna komórka wyposażona jest w paralizator. - Skoro już zdecydowałeś, że odejdziesz, użyję rzepa - powiedziała wesoło. 31
Właściwie powinno go to uspokoić, tymczasem jej radosny głos i tak łatwe pogodzenie się z jego nieobecnością sprawiły mu ból. W dodatku jej dłonie, które przesuwały się po jego ciele, doprowadzały go do szaleństwa. - Nie ruszaj się, bo ci wsadzę szpilkę. Steve zacisnął zęby. Próbował za wszelką cenę opanować reakcję na dotyk Gracie, ale okazało się to niemożliwe. Właśnie się pochyliła i jego oczom ukazał się niezwykle kuszący widok jej biustu... znów w koronkowym staniczku, tym razem czarnym. Natychmiast wyobraził sobie, że pod spódnicą nosi stringi od kompletu. - No już - powiedziała, klepiąc go w tors. - Tylko uważaj na szpilki, kiedy będziesz to zdejmował. Ulga, że udało mu się zapanować nad podnieceniem, była krótkotrwała, bowiem takim torturom został poddany jeszcze cztery razy. Przemknęło mu przez myśl, że takiego treningu wstrzemięźliwości nie przeszedł od czasów szkoły średniej. Zanim Gracie skończyła upinać czarno-biały więzienny pasiak, był spocony jak mysz, a wraz z potem spłynęła cała jego duma.
RS
- Dzięki Bogu, że więźniowie nie muszą już się w to ubierać. Gracie zachichotała. Najwyraźniej, jego bliskość nie robiła na niej żadnego wrażenia.
- „Więzienny Ślub" z naszej oferty cieszy się ogromnym powodzeniem. Zupełnie nie wiem, dlaczego.
- Może dlatego, że małżeństwo nieodparcie kojarzy się z dożywociem. Zarechotał z własnego dowcipu. Spojrzała na niego przez zmrużone powieki. - To wcale nie jest zabawne - burknęła, jednak kiedy się odwracała, na jej ustach pojawił się uśmiech. Zanim zdążył pomyśleć o konsekwencjach, chwycił ją za przegub. - Gracie... Odwróciła się zaskoczona. - Tak? Przyciągnął ją do siebie. Robił to wolno, jakby dając jej czas, żeby mogła zaoponować. Może nawet na to liczył. Ona jednak nie opierała się. Patrzyła tylko na niego tymi swoimi przepięknymi oczami, a jej usta były miękkie i kuszące. - Wczoraj nam przerwano - powiedział zduszonym głosem, pochylając głowę. Rozchyliła wargi, objęła go za szyję. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy szpilki zaczęły się wbijać w jego ciało, ale szybko zapomniał o bólu. Nozdrza wypełnił mu 32
kwiatowy aromat jej perfum, a dotknięcie jej biustu, który czuł na swoim torsie, sprawiło, że zapomniał o wszystkich innych doznaniach. Bliski szaleństwa pociągnął Gracie w stronę przebieralni. Szła za nim, chłonąc jego usta, szarpiąc dłońmi kostium. Jęknął, gdy następne szpilki ulokowały się w jego skórze, ale zupełnie nie dbał o to. Drzwi przebieralni zamknęły się w chwili, gdy jego koszula spadła na podłogę. Przerwał pocałunek, ściągnął z Gracie top, odsłaniając koronkowy stanik. Zadrżał na myśl, co znajdzie pod nim. - Boże, ależ jesteś piękna! - Przyciągnął ją bliżej, wsunął ręce pod spódnicę i objął prawie nagie pośladki, osłonięte tylko koronkowym paskiem stringów. Z jękiem rozkoszy ściągnął skrawek materiału z bioder, wzdłuż nóg, aż do kostek. Czuł się jak w niebie. Zrobiła krok, żeby pozbyć się butów i stringów, i stanęła przed nim w samym staniczku i zalotnej spódniczce. Fiołkowe oczy błyszczały jak klejnoty. Była aż zbyt piękna, zbyt doskonała, by jej dotykać. Rumieniec pożądania wypłynął na policzki Gracie. Pragnęła go równie mocno jak on jej i ta świadomość sprawiła, że zwolnił na
RS
tyle, by zaczął mu wracać rozsądek. Nie wolno mu tego zrobić.
Kiedy przysunęła się w oczekiwaniu na pocałunek, wyciągnął ręce i przytrzymał ją na długość ramienia.
- Gracie, musimy przestać.
Zamrugała gwałtownie i rozejrzała się niepewnie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, gdzie się znajdują. - Och. - Skrzyżowała ramiona na piersiach. - Och. Oczywiście. - Gracie... Przepraszam. - Odnalazł żółtą bluzeczkę i podał ją jej. Była zdenerwowana. Potknęła się i opadła na krzesło. Na jej twarzy pojawił się wyraz bólu i w tym momencie Steve uświadomił sobie, że uderzyła się o coś twardego, co leżało pod dżinsami... o jego rewolwer. - Oj! - Skoczyła na równe nogi. - Co to takiego? Ogarnęła go panika. - Przepraszam. - Szybko podszedł do krzesła, powstrzymując ją przed zajrzeniem pod jego rzeczy. - To moja komórka. Rozmasowała sobie biodro. - Wcale nie wyglądało na komórkę. - A także mój aparat - improwizował, stając między krzesłem i drzwiami i zmuszając ją do cofnięcia się. - Pozwolisz, że najpierw się ubiorę? - syknęła, wkładając top. 33
Czuł się jak ostatni łajdak... bo też nim był. Co sobie właściwie wyobrażał? Gdyby znalazła broń... Gdyby się zraniła... - Przepraszam, Gracie. - Już to mówiłeś. - Nie mogę się wiązać - ciągnął. - Czy to ma związek z Karen? Z tą kobietą, która ciągle do ciebie dzwoni? Spojrzał na nią zdumiony, po czym przytaknął: - Tak. Pokiwała głową. - Cóż, między nami mówiąc, mnie też jest przykro. - Wygładziła spódnicę. - No dobra... Wiemy już, że czujemy do siebie pociąg. Może po prostu umówmy się, że będziemy zachowywać się jak dwoje dorosłych ludzi i postaramy się trzymać ręce przy sobie? Zacisnął szczęki i skinął głową. Za drzwiami przebieralni rozległ się jakiś hałas. - Gracie? Panie Mulcahy?
RS
Gracie przymknęła na chwilę powieki, po czym szepnęła: - Wyjdę pierwsza. Ty tu zostań.
Zanim zdołał zaoponować, wsunęła stopy w pantofle, chwyciła kostiumy i już jej nie było. Przeciągnął dłonią po twarzy. Pomyślał, że musi zachować ostrożność, bo inaczej spartaczy zadanie. A jeśli wyjdzie na jaw, że na służbie zachciało mu się barabara, jego pozycja w pracy będzie zagrożona. Z gniewu zacisnął pięści. Nie może pozwolić na to, żeby jakaś kobieta sprowokowała go do podejmowania takiego ryzyka. Musiał znaleźć jakiś sposób, żeby trzymać się od Gracie na dystans. W tym momencie spojrzał na podłogę i skrzywił się drwiąco. Zacznie go szukać natychmiast po tym, gdy zauważy, że nie ma stringów.
34
ROZDZIAŁ SZÓSTY Z naręczem kostiumów w objęciach i walącym sercem Gracie wyszła z przymierzalni i przywołała na twarz najpiękniejszy uśmiech. - Cześć, Cordelio - radośnie powitała szefową, która przyglądała się jej badawczo. - Chciałaś coś? Cordelia zrobiła zakłopotaną minę. - Sprawdzałam tylko, czy wszystko w porządku. Gracie stanęła nad umieszczonym w podłodze wylotem klimatyzacji i czując lodowaty podmuch, z przerażeniem stwierdziła, że nie ma na sobie majtek. Poczuła, jak zaczyna ją oblewać fala gorąca. - Właśnie robiliśmy przymiarki. - Ach tak. - Cordelia ściągnęła wargi. - I co? Wszystko pasuje? - Nie całkiem... - Ale starasz się, żeby się udało?
RS
Gracie z zażenowania piekła twarz. Cordelia westchnęła. - Wiesz, że nie lubię wtrącać się do twojego życia, ale nie potrafię stać z boku i patrzeć, jak cierpisz. Mówiłaś mi, że chcesz poczekać na faceta, z którym będziesz mogła zbudować trwały związek. Nadal tego pragniesz? Kiwnęła głową, czując, że w gardle tworzy się gula. - W takim razie trzymaj się z dala od Steve'a Mulcahy'ego. Wierz mi, on złamie ci serce. Oczy Gracie zwilgotniały. - Rozumiem, co chcesz powiedzieć - zaczęła ostrożnie - i doceniam to, że się tak o mnie troszczysz, ale nie masz powodów do zmartwienia. Nic mnie nie łączy ze Steve'em. - Miło mi to słyszeć - powiedziała Cordelia, chociaż wcale nie wyglądała na przekonaną. Wyprostowała się jednak i zmieniła ton, przechodząc do spraw zawodowych. - O której mamy pierwszy ślub? Gracie odetchnęła z ulgą. - Wpół do piątej. Do tej pory powinnam już uporać się z tymi poprawkami. - A czym będzie zajmował się pan Mulcahy?
35
- Chyba zrobię kilka zdjęć kaplicy - odezwał się Steve, stając za Gracie. Był kompletnie ubrany i wydawał się całkowicie opanowany. Przez ramię miał przewieszony pasek aparatu. - Pracę zaczyna pan dopiero o czwartej - zwróciła mu uwagę Cordelia. - Nie musi pan tu siedzieć do tego czasu. Gracie ogarnęło poczucie winy. Zdawała sobie sprawę, że niechęć Cordelii do Steve'a wynikała z niepokoju o nią. Steve jednak nie zareagował na tak jawny afront szefowej. - Przyniosłem z sobą narzędzia. Pomyślałem, że rzucę okiem na cadillaca, jeśli pani pozwoli, panno Conroy. Cordelia zawahała się, po czym skinieniem głowy wyraziła zgodę. - Jeśli pan może, proszę zabrać z sobą H.D. Powinien więcej czasu spędzać na powietrzu. - Jak na komendę pies pojawił się w drzwiach. Język wisiał mu prawie do ziemi. Gracie ukryła uśmiech, widząc skrzywioną minę Steve'a.
RS
- Dobrze - powiedział wreszcie i wyszedł na korytarz. Kiedy pstryknął palcami, pies obrócił się tak szybko, jak mu na to pozwalało tłuste cielsko, i podreptał za nim, dzwoniąc obrożą.
Cordelia wróciła do swoich zajęć, a Gracie w poszukiwaniu stringów wróciła do przebieralni. Kiedy ich tam nie znalazła, chcąc nie chcąc, wyszła poszukać Steve'a. Stał przed kaplicą z aparatem przy oku. H.D. usiadł w pobliżu. Dyszał ciężko i z uwagą wszystko obserwował. Przyglądała się, jak Steve fotografuje fronton kaplicy, potem drogę, a nawet parking po przeciwnej stronie. Nie miała wielkiego doświadczenia, lecz odniosła wrażenie, że nie poświęca zbyt wiele czasu na kadrowanie, chociaż sądząc po zdjęciach, które zrobił poprzedniego wieczoru, miał znakomite wyczucie kompozycji. Skwar można było znieść tylko dzięki powiewom wiatru. Podmuchy zmierzwiły czarne, błyszczące włosy Steve'a. Słońce podkreślało szczupłą sylwetkę i szerokie ramiona. Wyglądał bardziej na sportowca niż fotografa. Ruchy miał pewne, sprężyste i celowe. Czy możliwe, żeby człowiek, który tak potrafił kontrolować swoje ciało, miał nieustabilizowane życie? - zadała sobie pytanie i natychmiast się skarciła. Znów usiłowała zignorować fakty i dopasowywać je do swoich pragnień. Jeszcze chwila, a zacznie się przekonywać, że Karen nie jest jego dziewczyną. Steve przewieszał pasek aparatu przez ramię, gdy H.D. głośnym szczeknięciem oznajmił, że zauważył jej obecność. 36
- Cześć - rzuciła, starając się przybrać obojętny ton, i podeszła bliżej. Steve ponownie uniósł aparat i skierował obiektyw w jej stronę. Kilka razy rozległ się terkot migawki. - Po co je robisz? - spytała zmieszana. Wzruszył ramionami. - Dla wprawy. - Z tego, co widziałam wczoraj, nie musisz się wprawiać. - Dzięki. Cieszę się, że jesteś ze mnie zadowolona. - Uśmiechnął się leciutko. Czy Cordelia bardzo zmyła ci głowę? - Właściwie nie. Po prostu niepokoi się o mnie. - Wydaje się bardzo opiekuńcza. - Tak, rzeczywiście. Hm... zgubiłam... fragment bielizny. Chciałam dowiedzieć się, czy przypadkiem go nie znalazłeś. - Nawet mam go przy sobie. - Sięgnął do kieszeni dżinsów, skąd wyciągnął garść czarnej koronki. Ukryła w dłoni cieniutkie majteczki. Czuła się jak idiotka.
RS
- Dzięki. Obróciła się na pięcie, przez co uniósł się trochę brzeg spódniczki. Niby nieznacznie, lecz w tym momencie nadleciał podmuch wiatru i poderwał go jeszcze wyżej, odsłaniając przed całym światem to co z tyłu, a także z przodu. Gracie zachłysnęła się ze wstydu i walczyła ze spódnicą, podczas gdy przejeżdżający kierowcy trąbili, dając wyraz swojemu uznaniu. Starając się opanować spódnicę, wypuściła z ręki majtki, które poszybowały w powietrze. Krzyknęła z rozpaczą i Steve, który do tej pory stał jak oniemiały, zawołał: - Złapię je. W końcu udało jej się zapanować nad spódniczką. Trzymała teraz brzeg w garści, na wypadek gdyby znów zechciał ulecieć w górę. Kiedy pomyślała o przedstawieniu, które przed chwilą urządziła, czuła się upokorzona do granic możliwości. Co gorsza, Steve porzucił swój aparat i ścigał jej stringi, które były lekkie jak skrawek papieru, więc koziołkowały i wirowały w powietrzu i zawsze odtruwały, gdy już wydawało się, że dadzą się złapać. H.D. wlókł się za Steve'em, szczekając, jakby brali udział w jakieś szalonej zabawie. - To nie może dziać się naprawdę - mruknęła Gracie do siebie. Niestety, działo się.
37
W końcu stringi wpadły na ogrodzenie i Steve zdołał je złapać, a po chwili ruszył biegiem ku Gracie. Z trudem tłumiąc śmiech, podał jej zakurzone i pokryte źdźbłami trawy majteczki. - Dziękuję. - Chwyciła stringi, żałując, że nie może zapaść się pod ziemię. - To zaszczyt pomóc damie w potrzebie, madame - rzekł z solenną powagą, co było jeszcze gorsze, niż gdyby rechotał jak głupek. Obróciła się na pięcie i nie wypuszczając spódnicy z garści, odmaszerowała do kaplicy, starając się zachować resztki godności. H.D. ruszył za nią, ale Steve pstryknięciem palców przywołał go z powrotem. - Wiem, co czujesz, kolego - mruknął, patrząc za oddalającą się Gracie. Był pewien, że choćby miał żyć sto lat, nigdy nie zapomni widoku panny Sergeant walczącej z niesforną spódniczką, jej długich, szczupłych nóg, pupy o krągłych kształtach pięknie podkreślonych przez słońce. Z jękiem przymknął powieki. Gdyby tylko nie miał do wykonania tego zadania! Gdyby Gracie miała ochotę na krótki romans, bez żadnych deklaracji. Jednak zarówno Cordelia, jaki i Lincoln
RS
ostrzegli go, że Gracie szuka czegoś, czego on nie mógł jej zaoferować: zaangażowania, zobowiązań na całe życie, szczęśliwego zakończenia. W piersi poczuł tępy ból. Gdyby tylko...
Ciszę przerwał dzwonek telefonu. Rzucił okiem na wyświetlacz. Karen. - Tak?
- Dzwonię kontrolnie, partnerze. Masz już te rysopisy wszystkich pracowników? - Robię zdjęcia. Wyślę je do ciebie rano. - Świetnie. Nie mogę się doczekać, żeby obejrzeć tę kobietę o pięknych oczach. Postanowił zignorować tę uwagę. - Są jakieś wiadomości od informatorki? - Niestety. Nie odpowiedziała na żaden z moich telefonów. Zaczynam się bać, czy nie wpadła w kłopoty. - To znaczy? - Jeśli ktoś z otoczenia Lundy'ego zorientował się, że nam donosi, mogła znaleźć się w niebezpieczeństwie. A jeżeli zdradziła im, co nam przekazała, Lundy może w ogóle się nie pokazać. - Albo pokaże się, tyle że uzbrojony. - Steve poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny. Nagły ból nogi odciągnął na chwilę jego uwagę. To H.D. znów postanowił usadowić na jego stopie swój tłusty zadek. 38
- On nie działa w taki sposób - zaoponowała Karen. - Bardziej prawdopodobne, że się przyczai. Ostatnie, czego potrzebuje, to ofiary w kaplicy ślubów. Gdyby zrobił coś, co odstraszy turystów, przedsiębiorcy z miasta sami się z nim rozprawią. - Pewnie masz rację. - Mimo to wciąż obserwował ulicę i parking po przeciwnej stronie, sprawdzając, czy dzieje się tam coś niezwykłego. Na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech. Faceta i psa biegnących w pościgu za kobiecymi majtkami z pewnością można by zaliczyć do takich niecodziennych wydarzeń. - Uznałam, że powinnam cię o tym powiadomić - mówiła Karen. - Nie wpadajmy jednak w panikę. Możliwe, że po prostu informatorka była poza zasięgiem. Na razie trzymamy się pierwotnego planu. Będę w kontakcie. - Dobra. - Wyobraźnia podsuwała mu mnóstwo zatrważających scenariuszy, a w każdym z nich występowała ranna i przerażona Gracie. Skrzywił się, czując, że powrócił niepokojący ból w mostku. Z pewnym wysiłkiem wyciągnął stopę spod H.D.
RS
i rozcierając pierś, pokuśtykał w stronę kaplicy.
39
ROZDZIAŁ SIÓDMY Dwie następne godziny Gracie spędziła na robieniu poprawek w kostiumach. Pokłuła sobie przy tym palce igłą, bo wciąż na nowo przeżywała poniżające przedstawienie. Żeby uniknąć powtórki, wszyła w brzeg spódnicy obciążniki. Utrapione czarne stringi wyprała w łazience i wysuszyła suszarką do włosów na tyle, by móc je włożyć. Od tej pory postanowiła nosić praktyczną, zwykłą bieliznę. - O mój Boże... Podniosła wzrok i zobaczyła Lincolna, który stał w progu z naręczem kwiatów. Dziś jego okulary słoneczne były różowe. - Co takiego? - spytała. - Steve pracuje nad cadillakiem. - Wiem. Roześmiała się. - Aha.
RS
- Bez koszuli...
- Gracie, ten facet jest tak doskonały, że brak mi słów. Na twoim miejscu nie zabierałbym się do szukania tego jedynego, dopóki on tu jest. - Nie próbuj mnie wpędzić w kłopoty. On ma dziewczynę. - O... Spytałaś go? - Jakoś tak... samo wyszło. - Rozumiem... Nie będzie romansu bez pierścionka. Wyszedł, kręcąc głową. Gracie próbowała powstrzymać wyobraźnię, która podsuwała jej obraz Steve'a z obnażonym torsem, i ponownie zabrać się do pracy. Po niezwykle denerwującej godzinie zmagania się z maszyną do szycia, westchnęła i podniosła czarno-biały pasiak. Tyle szpilek wypadło podczas sceny w przebieralni, że wcale nie miała pewności, czy go dobrze poprawiła. Rzuciła okiem na zegarek i ziewając, przeciągnęła się. Miała ochotę na przerwę, więc równie dobrze mogła sprawdzić, co robi Steve i poprosić go, żeby przymierzył koszulę. Wcześniej czy później i tak będzie musiała się z nim spotkać. Zresztą ciekawość ją zżerała, jak mu idzie naprawa cadillaca. W drodze do wyjścia zatrzymała się w kuchni, skąd wzięła dwie butelki wody. Tak na wszelki wypadek, gdyby Steve'owi chciało się pić. Serce waliło jej dwa razy 40
szybciej, kiedy otwierała drzwi na podwórze. Gdy zaś stanęła w progu, zabrakło jej tchu. Steve faktycznie nie miał na sobie koszuli. Stał pochylony nad silnikiem i sądząc z tego, jak z wysiłku naprężyły mu się mięśnie, starał się coś poluzować albo dokręcić. Plecy miał mokre od potu. Po chwili wyprostował się i otarł dłonią czoło. Była pewna, że choćby miała żyć sto lat, nigdy nie zapomni widoku Steve'a Mulcahy'ego stojącego półnago w palącym słońcu, jego muskularnej klatki piersiowej i umięśnionego brzucha, błyszczących od potu. Bez wątpienia był najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Uśmiechnęła się i uniosła rękę z butelką wody. - Pomyślałam, że jesteś spragniony. Skinął głową i wziął od niej wodę. - Dzięki. - Otworzył butelkę, uniósł ją do ust i wypił duszkiem. Gracie jak zahipnotyzowana przyglądała się, jak przełyka, a potem sięga po ręcznik, żeby przetrzeć szyję i tors. - Uff, ale upał. Fakt, ona też czuła, że robi jej się gorąco. Musiała zepchnąć myśli na inne tory,
RS
więc otworzyła swoją butelkę i połowę zawartości wlała do miski H.D. Z trudem opanowała pokusę, żeby resztę wylać na siebie.
- H.D. powinien zrzucić kilka kilogramów - powiedział Steve. - Mogę się założyć, że już dawno nie biegał tyle co dziś rano. Udało się je uratować? - Widać było, że dusi się ze śmiechu.
- Owszem. - Zarumieniona wskazała samochód. - Jak ci idzie? Pokręcił z niezadowoleniem głową. - Powoli. Wymieniłem akumulator i wszystkie przewody, ale trzeba zrobić znacznie więcej. - Myślisz, że w ogóle uda się go uruchomić? - Jasne. Kiedyś. Tyle że to zajmie mnóstwo czasu. A tak długo on tu nie będzie siedział. Miała wrażenie, że te niewypowiedziane słowa zawisły między nimi. - Muszę cię prosić, żebyś to jeszcze raz przymierzył. - Podała mu pasiastą koszulę. - Jak już będziesz wolny, oczywiście. - Nie ma sprawy. Daj mi tylko kilka minut. - Znów pochylił się nad silnikiem i zaczął przykręcać kluczem jakiś wihajster. - A właśnie... Czy pozwolisz, że wezmę prysznic tu na miejscu, żebym nie musiał jechać do domu? - Oczywiście. - Zwilżyła wargi. - Gdzie się nauczyłeś naprawiać samochody? 41
- Od swojego taty. Zawsze w garażu trzymał takiego gruchota do naprawy. Było nas w domu pięciu i ojciec uznał, że będzie go stać na samochód dla każdego z nas tylko wówczas, jeśli nauczymy się sami je naprawiać. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Masz czterech braci? - No... - I gdzie są? Wahał się przez kilka sekund, po czym odpowiedział: - W różnych miejscach. Poczuła rozczarowanie. Miała cichą nadzieję, że Steve pochodzi z dużej, hałaśliwej, silnie związanej z sobą rodziny. No i znów robiła to samo: próbowała dopasować fakty do swoich pragnień. I nagle przyszła jej do głowy zdumiewająca myśl: przecież Steve mógł być przestępcą. Byłym więźniem. To wyjaśniałoby, czemu Cordelia tak się o nią niepokoiła, dlaczego była taka pewna, że Steve nie zagrzeje tu długo miejsca. Lincoln
RS
wspominał kiedyś, że Cordelia miała w młodości kłopoty z prawem. Możliwe, że dając szansę byłemu więźniowi, próbowała spłacić swoje długi. - Gracie?
Słysząc swoje imię, drgnęła gwałtownie i spojrzała na niego podejrzliwie. - Co?
Opuścił maskę. Pod gładką skórą widać było, jak naprężają się mięśnie na plecach. - Mówiłem, że bez kilku zapasowych elementów nic już więcej nie zrobię. Mogę teraz wziąć prysznic? - W porządku - odparła nieprzytomnie. - A co z ubraniem? - W terenówce mam rzeczy na zmianę. Nic ci nie jest? - Steve przyglądał się jej z niepokojem. - Nie, wszystko w porządku - mruknęła, cofając się. - To ten upał. Muszę wracać do pracy. - Daj mi tę koszulę. - Wyciągnął rękę. - Obeschnąłem na tyle, że mogę ją przymierzyć. Z sercem w gardle podała mu więzienną kurtkę. Wsunął ramiona w rękawy i sprawdził, czy poły zapinają się na torsie. - Wydaje się dobra. Co o tym myślisz? 42
Co myślała? Prawdę mówiąc, kiedy spojrzała na ten karykaturalny strój więzienny, przyszło jej do głowy, że powinna poradzić się terapeuty. Zrobiło jej się głupio, że brała pod uwagę te wszystkie podejrzenia. - Wygląda świetnie. Kiedy się już umyjesz, przyjdź do recepcji. Omówimy dzisiejsze ceremonie. Zawołała H.D. i wróciła do budynku, przeklinając swoją wybujałą wyobraźnię. Najwidoczniej trzeba mi kryminalisty, żeby uatrakcyjnić niezbyt interesujące życie, kpiła z siebie w duchu. Cóż, chyba faktycznie powinna pomyśleć o odejściu i poszerzeniu horyzontów. Jednak za każdym razem, gdy miała porozmawiać o tym z Cordelią, coś ją powstrzymywało. Zawdzięczała jej wszystko... Jak miałaby odejść? Szczególnie teraz, gdy interesy szły kiepsko. Próbując opanować ból głowy, włączyła ulubioną płytę. Było to nagranie z koncertu w 1968 roku, po powrocie Elvisa na scenę. Oczywiście lubiła jego najpopularniejsze przeboje, ale gdy była przygnębiona, najchętniej słuchała gospel z płyty „Czasem czuję się jak sierota bez matki".
RS
Wiedziała, że któregoś dnia wróci do Oklahomy, żeby odwiedzić grób matki i zawiadomi rodzinę, że żyje... Jeśli w ogóle ich to obchodzi. Zagłębianie się we wspomnienia okazało się bolesne, więc rozejrzała się za czymś, czym mogłaby zająć umysł i ręce.
No tak, Steve w tym momencie pewnie właśnie mydli się pod gorącym prysznicem...
Jak to się dzieje, że tyle różnych uczuć może ogarniać człowieka jednocześnie? pomyślała. Westchnęła ciężko, przymykając oczy. Czuła pożądanie, gniew, podejrzenia, nadzieję. Elvis na każde z tych uczuć miał piosenkę: „Jestem roztrzęsiony", „Nie bądź okrutna", „Podejrzenia", „Jaka jesteś cudowna"... Elvis... Z niego to był romantyczny facet. Roześmiała się sama z siebie i energicznie zabrała się do rozpakowywania pudła z pamiątkami: pluszowymi misiami i T-shirtami. - Zastanawiałaś się kiedyś, co Król by o tym wszystkim pomyślał? Podniosła oczy na Steve'a, który właśnie wchodził do holu. Miał na sobie dżinsy i jak zwykle obszerną, zapinaną na guziki koszulę. Włosy mu jeszcze nie wyschły, a na policzkach widać było lekką opaleniznę. Jego oczy... och, te niebieskie oczy! - Co? Ze stojaka zdjął talię kart z Elvisem. 43
- Czy zastanawiałaś się kiedyś, co Król by o tym pomyślał? - powtórzył. - Nie masz wrażenia, że mógłby poczuć się wykorzystany? Przycisnęła pluszowego misia do piersi. - Kiedyś się nad tym zastanawiałam, ale przecież niewiele osób przychodzi tu dla żartu. Większość przyjeżdża, bo kochają Elvisa i jego muzykę lub dlatego, że chcą do tego szczególnego dnia dodać trochę magii. - Podniosła się i wskazała tablice ze zdjęciami. - Niemożliwe, by wszyscy ci ludzie się mylili. Podszedł bliżej i razem z nią przyglądał się fotografiom. Niektóre z nich już pożółkły, inne zaczęły się zwijać, jeszcze inne przedstawiały ludzi w przestarzałych strojach i uczesaniach. - Tylko ilu z nich wciąż jest małżeństwem? Wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Mam nadzieję, że większość. Niektóre pary przysyłają nam kartki w rocznicę ślubu. Widzisz to zdjęcie? - Wskazała zrobioną przez aparat zainstalowany w kaplicy samochodowej fotografię młodego mężczyzny z włosami ostrzyżonymi po wojskowemu i kobietę w papierowym welonie. - To Redford i Denise DeMoss.
RS
Poznali się w Las Vegas, a ślub wzięli ponad trzy lata temu, kiedy Redford przyjechał na przepustkę z Zatoki. - Westchnęła. - Oni jednak unieważnili swój związek.
- Jestem przekonany, że to się często zdarza - rzucił sucho. - No tak, ale spójrz na to. - Wskazała duże powiększenie ślubu w kaplicy. Ciemnowłosy, olśniewająco przystojny pan młody w mundurze korpusu piechoty morskiej i promienna panna młoda w cudownej sukni. Steve zbliżył twarz do zdjęcia. - Wygląda, jakby to była ta sama para. Uśmiechnęła się. - Bo tak jest. Kilka miesięcy temu wrócili do nas i ponownie wzięli ślub. Czy to nie jest romantyczna historia? - Skoro tak uważasz - mruknął z powątpiewaniem. Poczuła rozczarowanie. - Myśl co chcesz, ale ja jestem pewna, że to, co tu robimy, daje dużo radości i jest bardzo potrzebne. Sprawiamy, że ludzie są szczęśliwi, więc moim zdaniem to wspaniała praca. - Masz rację - zgodził się. Spojrzał jej w oczy i w tym momencie poczuła niezrozumiałą więź, która nie wynikała z jego seksapilu. Zupełnie jakby przekazywał jej część swojej energii. Nagle 44
zapragnęła opowiedzieć mu całą swoją ohydną historię. Odwróciła wzrok, próbując odzyskać panowanie nad sobą. - Och, spójrz która godzina! - wykrzyknęła, pośpiesznie kierując się do szafki. Musimy przygotować się do pięciu ceremonii. - Przerzuciła księgę zamówień. - Dwa pierwsze śluby i ostatni to pakiet „Aloha Las Vegas". Myślisz, że poradzisz sobie z „Hawajską pieśnią weselną"? - Lincoln dał mi do domu taśmę z piosenkami granymi podczas ślubów przyznał z zażenowaniem. Gracie podniosła zdumiony wzrok. Czy tak zachowuje się ktoś, kto zamierza wkrótce odejść? Jej głupie serce jakby trochę urosło. - To... wspaniale. Będziesz musiał włożyć hawajską koszulę i białe spodnie. Kiwnął potakująco głową. - Kiedy ma przyjechać ten drugi pastor? Powietrze przeszył ryk motocykla. Jakiś czarny kształt przemknął za oknem i zniknął za boczną ścianą budynku. - O wilku mowa - ze śmiechem odparła Gracie. - To właśnie Roach. Chodźmy
RS
się przywitać. Będzie zachwycony, gdy dowie się, że próbujesz naprawić cadillaca. Roach Hilton był dużym, misiowatym mężczyzną z bujną brodą i dudniącym jak grzmot głosem. Z miejsca przypadli sobie ze Steve'em do gustu. Gracie z zadowoleniem zauważyła, że Steve zaczął się odprężać. Kiedy dołączył do nich Lincoln, który miał zastąpić Cordelię, zrobił nawet zdjęcia całej grupie na tle cadillaca. Potem Lincoln złapał aparat, twierdząc, że Steve'a też nie może zabraknąć na fotografiach. Gdy stanęli obok siebie, poczuła, jak ciało Steve'a do niej przemawia. W jego oczach dostrzegła pożądanie, więc pośpiesznie odwróciła wzrok. Przecież zawarli ugodę. Zresztą w głębi serca była zadowolona, że pozostał wierny swojej dziewczynie. To tylko potwierdzało jej opinię o nim... Opinię, jaką chciałaby mieć o swoim mężczyźnie. Wkrótce wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Steve w rekordowym tempie przebrał się w kostium, włożył perukę oraz okulary przeciwsłoneczne. W hawajskiej koszuli i białych błyszczących spodniach wyglądał wesoło i zgrabnie. Kiedy pojawiła się pierwsza para, sam zadbał o to, żeby poczuli się dobrze. Wypytując o ich życie, naśladował akcent Elvisa i szło mu to znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. - Skąd Cordelia wytrzasnęła tego faceta? - szepnął Roach. - To chodzący talent. Gracie wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Ale masz rację. Roach mrugnął żartobliwie okiem. 45
- I znacznie lepiej niż ja wygląda w tym kostiumie. - Roześmiał się i rozpoczął ceremonię. Gracie i Steve wystąpili w roli świadków i wszystko poszło gładko. Występ Steve'a z playbacku wywołał zachwyt, a gdy później Gracie usłyszała, ile zdjęć młoda para chciała sobie z nim zrobić, przyszło jej na myśl, że być może interesy znów zaczną iść dobrze. Poczuła ogromną ulgę. Gdyby finanse firmy się poprawiły, mogłaby odejść bez wyrzutów sumienia. Zasępiła się jednak, gdy dotarło do niej, że firma miałaby się lepiej tylko wówczas, gdyby został w niej Steve. Kiedy pojawiła się ostatnia para, Steve zajął się nimi jeszcze uprzejmiej. Żartobliwie dopytywał, gdzie się poznali i gdzie zamierzają spędzić miodowy miesiąc. Próbował namówić pana młodego, żeby zamienili się okularami przeciwsłonecznymi, ale przyszły żonkoś, zresztą znacznie starszy od swojej partnerki, nie miał na to ochoty. Gracie odniosła wrażenie, że przyszedł tu wyłącznie ze względu na swoją młodziutką narzeczoną, która była miłośniczką Elvisa.
RS
Próbowała zasygnalizować Steve'owi, żeby tym razem sobie odpuścił, ale on otoczył pana młodego ramieniem i żartobliwie stuknął go kilka razy w pierś, a nawet w brzuch. Widać było, że mężczyzna wyraźnie zaczyna tracić humor. I nagle z zagadkowych powodów Steve runął do przodu i przewrócił mężczyznę, zrzucając mu okulary. Gracie wydała okrzyk przerażenia. Mężczyzna był niewidomy.
- Co to ma znaczyć? - ryknął pan młody. Steve z przerażoną miną pomógł mu się podnieść na nogi. - Bardzo przepraszam. Potknąłem się. Gracie ze wstydem próbowała załagodzić sytuację. Schyliła się i podniosła okulary. - Bardzo serdecznie przepraszamy. To był wypadek. - Chodźmy stąd, kochanie - odezwała się panna młoda, zapominając o wartych kilkaset dolarów pamiątkach, które zamierzała kupić. - Może uda nam się jakoś to naprawić - mówiła Gracie, idąc za nimi do drzwi. - Cieszcie się, że nie oskarżę was o napaść! - krzyknął mężczyzna, znikając z niedoszłą panną młodą za drzwiami. - O co chodzi? - W kaplicy pojawili się Roach i Lincoln, obaj w czarnych szatach. Gracie rzuciła okiem na Steve'a. - Po prostu napastliwy klient - wyjaśniła. 46
- Zmienił zdanie. Roach spojrzał na zegarek. - W takim razie dzisiaj już skończyliśmy, tak? - Ci byli ostatni, więc możecie jechać do domu. Dobranoc. - Kiedy wyszli, odwróciła się do Steve'a. - Może zechciałbyś wyjaśnić, co się stało? - Potknąłem się. To był wypadek. - Wypadek?! Zanim go przewróciłeś, wyglądało, jakbyś go obmacywał. Chciałeś go okraść czy co? Patrzył na nią zaskoczony. - Co takiego? Skądże! Zbliżyła się do niego i zmrużyła powieki. - Jesteś pijany? - Wypiłem kieliszek wódki... - Lepiej nic więcej nie mów. - Patrzyła na niego z rozczarowaniem. Czy właśnie z tego powodu musiał godzić się na taką pracę? - Wiem, że to, co tu robimy, uważasz
RS
za coś nieistotnego. Wiem też, że to dla ciebie tylko tymczasowe zajęcie, zanim poniesie cię gdzieś dalej. Ale dla mnie ta firma, a także opinia o niej są bardzo ważne. Nie mogę uwierzyć, że piłeś w pracy.
Zacisnął wargi, a po chwili spojrzał na nią znacząco. - Ty byłaś gotowa wdać się w pracy w romans.
Strzał był celny. Co gorsza, zasłużony. Przygryzła wargi, czekając, aż będzie mogła zaufać swojemu głosowi. - Niech to się więcej nie powtórzy. Możesz już jechać do domu, Steve. Odwróciła się do niego plecami i zacisnęła powieki. Zastanawiała się, czy czterolistna koniczynka, którą sobie wytatuowała na ramieniu, kiedyś zacznie działać. Steve był podenerwowany i całkowicie rozbudzony. Swój film zostawił w punkcie fotograficznym dla zmotoryzowanych. Jechał teraz przez tętniącą życiem handlowo-rozrywkową dzielnicę Vegas. Neonowe reklamy sprawiały, że było tu jasno jak w dzień. Był na siebie wściekły. Wcale nie chciał, aby Gracie utwierdziła się w przekonaniu, że jest pijakiem, jednak to wydało mu się bezpieczniejsze, niż przyznanie, że całkowicie schrzanił sprawę i omal nie doprowadził do aresztowania niewłaściwego człowieka, który miał bardzo młodą narzeczoną i w dodatku nie chciał zdjąć okularów. Przeklinał swój brak kompetencji, choć jednocześnie cieszył się, bo dzięki temu zrozumiał, jak trudno może być rozpoznać Lundy'ego, gdy się pojawi. 47
Wybrał numer Karen. Odebrała już po pierwszym dzwonku, rozwiewając jego obawy, że dzwoni o zbyt późnej porze. - Baker - usłyszał jej głos.
ROZDZIAŁ ÓSMY - Cześć. To ja, Steve. - Chyba musiałeś telepatycznie odebrać mój sygnał. Właśnie skończyłam rozmowę z naszą informatorką. Wszystko w porządku, możesz szykować się do akcji. Odetchnął z ulgą. - Jakieś dodatkowe szczegóły? Dzień albo godzina? - Nie. Potrafi tylko powiedzieć, że wkrótce. Musisz czekać. - Miałem dziś fałszywy alarm. Zidentyfikowanie Lundy'ego może okazać się trudniejsze, niż sądziłem. Mogłabyś sprawdzić, czy są jakieś nowsze zdjęcia niż te, które już mamy? - Ty też jesteś mi winien kilka zdjęć. - Zrobię to.
RS
- Jutro rano zajrzyj do swojej poczty.
- Aha, Karen, możesz sprawdzić, co mamy na temat Gracie Sergeant? Przeliterował nazwisko. - Kobieta, około trzydziestki. - Znasz drugie imię albo chociaż inicjał?
Przypomniał sobie, że widział monogram na jej torebce. Zamknął oczy. - A. - Jakieś znaki szczególne poza fiołkowymi oczami? Sam się o to prosił. - Zielona czterolistna koniczynka wytatuowana wysoko na prawym ramieniu. - Mam szukać czegoś konkretnego? - Nie. To tylko przeczucie. - Jeśli jest w systemie, jutro będę miała wydruk. Coś jeszcze? - Siedzisz przy komputerze? - Jak zawsze. Przełknął nerwowo ślinę. - Potrzebny mi jej adres. W telefonie zapadła głucha cisza. - Dobra... Słyszał, jak w tle stukają klawisze komputera. 48
- Już mam. - Przeczytała mu adres. - Niezbyt ciekawa dzielnica. To samo pomyślał i natychmiast skarcił się za opiekuńcze uczucia, które go zaczęły ogarniać. - Dzięki, Karen. Uważaj na siebie. Roześmiała się. - Słucham? Cóż to za niespotykane uprzejmości? Rety, ta kobieta naprawdę zalazła ci za skórę! Rozłączył się i ruszył w stronę dzielnicy Gracie. W brzuchu mu burczało, więc po drodze kupił pizzę. Nie wiedział, jakiego przyjęcia może się spodziewać, ale uważał, że będzie miał większe szanse, jeśli nie pojawi się z pustymi rękami. Odszukał jej dom, zatrzymał samochód za rogiem i po krótkim wahaniu zamknął rewolwer w schowku. Budynek był strzeżony niczym Fort Knox, więc do środka dostał się za jakimś mieszkańcem. Numer mieszkania znalazł dzięki inicjałom przy skrzynkach na listy. Wszedł na drugie piętro, powtarzając sobie na każdym stopniu, że najpewniej popełnia straszny błąd. Mimo to coś go pchało do przodu. Odszukał właściwe drzwi,
RS
nabrał głęboko powietrza i zapukał. Słysząc pukanie, Gracie przekręciła głowę, a po chwili z niechętnym westchnieniem podniosła się z wygodnej, pokrytej aksamitem kanapy. Pewnie pani Wingate z końca korytarza nie mogła zasnąć i przyszła pogadać pod pretekstem, że musi pożyczyć coś bliżej nieokreślonego.
Spojrzała przez wizjer i serce jej zamarło. Steve! Skąd wiedział, gdzie mieszka, i co robi pod jej drzwiami z pizzą w ręku? Niepewnie spojrzała na swoje ubranie: dziurawe spodnie od dresu i wyblakły T-shirt. Makijaż też już dawno zmyła. Mieszkanie było czyste, ale trochę zabałaganionej. Zaraz jednak zganiła się w myślach. Skoro przyszedł bez zapowiedzi, czego mógł się spodziewać? Otworzyła drzwi na tyle, na ile pozwalał łańcuch, i wyjrzała na korytarz. Steve wyprostował się. - Cześć. - Cześć. Co tu robisz? Wyciągnął pudełko z pizzą. - Zauważyłem, że nie miałaś dziś czasu, aby coś zjeść. Pewnie jesteś głodna. - Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - Z biura numerów. - Mój numer jest zastrzeżony. Uśmiechnął się ze wstydem.
49
- No dobra... Odszukał mi go znajomy komputerowiec. - Przestąpił z nogi na nogę. - Przyszedłem przeprosić za swoje zachowanie w pracy. Ponieważ nie mogłem znaleźć gałązki oliwnej, miałem nadzieję, że wystarczy pizza z oliwkami. Gracie uśmiechnęła się niepewnie. Lincoln przyznał się, że sam zachęcał Steve'a do wypicia kieliszka wódki na rozluźnienie. - Dziękuję. Połóż pudełko na podłodze. Zabiorę je, jak odejdziesz. Twarz mu zmarkotniała. - O... No tak, jasne. - Przykucnął, położył pudełko przed jej drzwiami, po czym podniósł się i wyciągnął z kieszeni kluczyki. Patrzył na nią spokojnie, a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. - Gracie, ja... bardzo cię lubię. I przykro mi, że utrudniam ci pracę. Naprawdę bardzo przepraszam. Dobranoc. Słuchała tego, co mówił, ale jej uwagę przyciągnęły jego ręce. A właściwie kluczyki, które w nich trzymał. Przyczepiony był do nich breloczek w kształcie czterolistnej koniczynki. To z pewnością miało znaczenie. Może jakiś znak od losu? Kiedy już odchodził, zamknęła drzwi, odczepiła łańcuch i ponownie je otworzyła.
RS
- Steve? Odwrócił się w jej stronę. Wzruszyła lekko ramionami. - Jestem głodna, ale nie sądzę, żebym dała radę sama zjeść całą pizzę. Jego zmysłowe usta wygięły się w uśmiechu. Obok nich przeszedł sąsiad Gracie, szczupły student w okularach. - Cześć, Gracie.
- Cześć, Billy. - Wskazała na Steve'a. - Ten mężczyzna nazywa się Steve Mulcahy i jest moim kolegą z pracy. Właśnie mu zaproponowałam, żeby zjadł ze mną pizzę. Jeśli coś mi się stanie, to będzie jego wina. Billy błyskawicznie uniósł telefon komórkowy i wcisnął guzik. - Mam twoje zdjęcie, kolego, więc żadnych wygłupów. - Dzięki, Billy - uśmiechnęła się Gracie. - Nie ma sprawy. Steve podniósł pizzę z podłogi i powiedział wesoło: - A niech to, więc muszę zachowywać się jak aniołek. Gracie z bijącym sercem przytrzymała mu drzwi. - Nie masz innego wyjścia. - A kiedy wszedł do środka, dodała: - Witaj w moim domu. Kiedy rozejrzał się dokoła, próbowała spojrzeć na swoje mieszkanie jego oczami: przyćmione, nastrojowe światło, stare, wielostylowe meble 50
z kobiecymi akcentami. Pomieszczenie było niewielkie, kuchnię oddzielał ekran z ryżowego papieru. W rogu był mały stolik z dwoma krzesłami, a plik czasopism na jednym z krzeseł świadczył, że Gracie zwykle jadała samotnie. - Ładne mieszkanko. - Zabrzmiało to, jakby rzeczywiście tak myślał. Uśmiechnęła się i poszła do kuchenki po talerze i sztućce. - Jest małe, ale je lubię. - Myślałem, że będzie zawalone pamiątkami po Elvisie. - Och, mam całkiem niezłą kolekcję jego płyt. - Gestem wskazała ścianę. - No i zdjęcie z autografem, które kupiłam na wyprzedaży rzeczy używanych. Pochylił się w stronę fotografii. - Skąd wiesz, że jest autentyczny? - Czy kiedykolwiek możemy być czegoś pewni? - Wzruszyła ramionami. - Po prostu kieruję się instynktem. Przerwał wykładanie trójkątów pizzy na talerze tak raptownie, że się przestraszyła. Czyżby powiedziała coś niewłaściwego? Zaraz jednak uśmiechnął się.
RS
- Chyba masz rację. Zrobiło jej się ciepło na sercu. - Kanapa jest wygodniejsza niż te krzesła. Może usiądziemy tam do jedzenia? - Jasne.
- Co powiesz na odrobinę muzyki?
- Ciekawe, czym mnie zaskoczysz - zakpił przyjaźnie. Położyła stosik płyt na odtwarzaczu. Przez chwilę ustawiały się w pewnych odstępach od siebie, w końcu wsunęły się do środka. Gracie mlasnęła z uznaniem, gdy na języku poczuła smak słonych oliwek i ostrego sosu. - Ale pycha! Dziękuję. - To ja dziękuję, że nie zatrzasnęłaś mi drzwi przed nosem. Przeżuwając pizzę, patrzyła na jego mocno zarysowany profil. Steve wydawał się odprężony i pewny siebie, jakby wszędzie potrafił znaleźć swoje miejsce. Bez wątpienia był to efekt służby wojskowej. - Jesteś pełen zagadek - wyrwało się jej. Podniósł wysoko ciemne brwi. - Co masz na myśli? - Chodzi mi o to, że zupełnie nie wiem, co o tobie sądzić. W tym momencie coś zmieniło się w jego twarzy. Oczy mu pociemniały, usta nabrały miękkości. - Mógłbym powiedzieć to samo o tobie, ale jak przed chwilą stwierdziłaś, czasami trzeba kierować się instynktem. 51
Przełknęła głośno ślinę. - A... co twój instynkt podpowiada ci w tej chwili? Spojrzał jej prosto w oczy. - Żebym cię pocałował. Zwilżyła wargi i pochyliła się, wychodząc mu naprzeciw. Rozkoszowała się dotknięciem jego słonych ust. Rozchylił jej wargi językiem, po czym przekręcił trochę głowę i wsunął język głębiej z jękiem pożądania, który wypełnił jej usta i zdawał się sięgać aż w głąb duszy. Chociaż to wydawało się niemożliwe, była już prawie zakochana w Stevie... Uczucie było zbyt mocne, zbyt naturalne, żeby mogła się mylić. Pogłębiwszy pocałunek, wciągnął ją sobie na kolana i przesunął dłoń na jej biust. Jęknęła, gdy przez cienki materiał koszulki zaczął pieścić stwardniały sutek. Tak bardzo go pragnęła. Kiedy pociągnął za brzeg T-shirtu, uniosła ręce, żeby mu pomóc. Oczami zamglonymi pożądaniem spojrzał na jej piersi. - Gracie... Mój Boże, jesteś... olśniewająca. Przyciągnęła do siebie jego głowę, radośnie rozluźniona i podniecona zarazem.
RS
Powoli rozbierali się nawzajem. Całował każdy cal jej odsłoniętej skóry. Ona z zachwytem przesuwała dłonie po jego gładkim, muskularnym torsie i plecach. Kiedy ściągnął buty i dżinsy, ich ciała oddzielała już wyłącznie bielizna. Wsunęła dłoń do środka, obdarzając Steve'a śmiałą, choć i delikatną zarazem pieszczotą. Aż sapnął z rozkoszy, a potem dotknął koronkowych majteczek Gracie i skomentował żartobliwie: - Skądś to znam. Zamierzała odpowiedzieć, ale gdy wsunął palec w jej wnętrze, nie była w stanie mówić. Przylgnęła do niego, podczas gdy on masował ją szybkimi, kolistymi ruchami. - Czy tak jest dobrze? - Och, tak - jęknęła, zarazem wzmacniając swoją pieszczotę. Głaskała go, jednocześnie poruszając biodrami w rytm ruchów jego ręki. Drżenie zaczęło się głęboko wewnątrz, narastało, szukało ujścia. Nie była w stanie nic zrobić, mogła tylko poddać się coraz bardziej intensywnym odczuciom, które wielkimi kręgami rozlewały się po jej brzuchu. Prężyła się, błagając o rozładowanie napięcia. Steve pieścił ją jednak, nie zmieniając tempa, prowadząc powoli do kulminacyjnego punktu. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a będzie krzyczeć... I rzeczywiście, kiedy wreszcie osiągnęła najwyższą rozkosz, krzyknęła. Przykrył jej usta swoimi w długim pocałunku, czekając, aż miną jej spazmy. - Ciii - mruczał ze śmiechem. - Bo twój sąsiad gotów wezwać policję. 52
- To było... zupełnie nie z tej ziemi. Gdy coś mruknął aprobująco, pociągnęła w dół jego spodenki. Steve sięgnął do dżinsów i z kieszeni wyciągnął prezerwatywę. Pomogła mu ją założyć i wciągnęła go na siebie. Steve całował jej szyję i ucho. - Pięknie pachniesz. Boże, ależ jesteś seksowna. Gracie zamknęła oczy, w których odbijały się pożądanie i radość, że on pragnie jej równie mocno. Steve powoli w nią wnikał, rozsunęła więc kolana, żeby mu pomóc. Wszedł głęboko, odbierając jej oddech, zamarł na chwilę, czekając, aż się do siebie dostroją, po czym zaczął się poruszać w przód i w tył, splatając z nią dłonie i wtulając twarz w jej szyję. Czuła w łonie zbliżający się kolejny orgazm. Zachwycała ją wspaniała, całkowita zgodność ich ciał. Bez żadnego porozumienia przyśpieszyli tempo. Orgazm ogarnął ją gwałtowną, cudowną falą. Tym razem pociągnęła Steve'a za sobą. Naprężył się, zadrżał i jęknął z rozkoszy. Powoli wracała do siebie. W ciele wciąż czuła pulsowanie, serce miała
RS
przepełnione radością. Tak właśnie powinno być między kobietą a mężczyzną: ekscytująco, namiętnie, satysfakcjonująco. Tak łatwo byłoby się w nim zakochać... Nie pamiętała, kiedy zasnęła, ale musiała to zrobić, bo gdy się obudziła, gramofon był wyłączony... a Steve zniknął.
53
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY - To zdjęcie Lundy'ego, które masz, jest najświeższe - mówiła Karen. - Dziś rano przyszły zdjęcia od ciebie. Rozumiem, że ta blondynka to właśnie Gracie Sergeant? - Zgadza się. - Steve siedział w samochodzie na parkingu naprzeciw kaplicy ślubów i wcale nie miał ochoty tam iść. - Znalazłeś wczoraj jej mieszkanie? - Z głosu Karen przebijała ciekawość. - Taa... Dzięki za informację. Mruknęła coś cicho. - A właśnie... Mam dla ciebie ten wydruk. Serce mu się ścisnęło. - Możliwe, że dotyczy to kogoś innego, ale znalazłam zgłoszenie sprzed dziesięciu lat o ucieczce Gracie Alice Sergeant z Marion w stanie Oklahoma. Nie ma wzmianki o tatuażu, jednak to może być ta twoja dziewczyna. - Całkiem możliwe. - To by wyjaśniało, czemu nie chce mówić o rodzinie ani swoim pochodzeniu. Zapewne dlatego też czuła się tak związana z Cordelią Conroy, która najwidoczniej ją przygarnęła.
RS
- Ktoś nawet poświęcił trochę czasu i wciągnął ją do rejestru osób zaginionych w okolicznych stanach, ale nigdy jej nie odnaleziono - ciągnęła Karen. - Mam tu kopie ulotek, które rozdawano. Zdjęcie jest fatalne, ale wydaje mi się, że to ta sama kobieta. Nie miała numeru ubezpieczenia społecznego, a ponieważ skończyła wtedy siedemnaście lat, wątpię, by któraś z agencji włożyła w to dużo serca. Brak numeru ubezpieczenia oznaczał, że nie miała również prawa jazdy, a to z kolei mogło świadczyć o tym, że uciekła z biednego i być może również zimnego domu. Nic dziwnego, że zależy jej na szczęśliwym związku. Niestety, on był ostatnią osobą na świecie, która mogłaby jej to zapewnić. Poprzednia noc była wspaniała, jednak nie należał do mężczyzn, którzy się żenią. W takim razie powinieneś trzymać zapięte spodnie, odezwało się jego sumienie. - Jesteś tam jeszcze? - upewniła się Karen. - Tak, jestem. Dzięki. Połóż te papiery na moim biurku. Później do ciebie zadzwonię. - Rozłączył się i przetarł twarz. I co teraz? Otworzył kopertę ze zdjęciami, które wczoraj zrobił nadprogramowo, i odszukał te, na których była Gracie. Wyglądała zachwycająco, zupełnie jak gwiazda filmowa z lat sześćdziesiątych. Jędrna, pełna wdzięku, zmysłowa...
54
To prawda, była pięknością, ale w swoim życiu udało mu się oprzeć wielu pięknym kobietom. Co takiego miała w sobie, że nagle zapragnął złamać wszystkie zasady? Wyciągnął zdjęcie zrobione z bliska, wsunął je do kieszeni koszuli i westchnął ciężko. Prędzej czy później i tak będzie musiał się z nią zobaczyć. Chwycił kopertę z fotografiami i wyskoczył z samochodu. Potarł palcem breloczek z czterolistną koniczyną. Jeśli szczęście mu dopisze, Lundy pojawi się już dzisiaj i aresztowanie pójdzie gładko jak w podręcznikowym przykładzie. A wtedy będzie mógł stąd odejść, zanim sprawy zbyt się skomplikują. Gracie rzuciła okiem na zegarek. Do pierwszego ślubu była niespełna godzina. Coraz bardziej się bała, że Steve w ogóle się nie pojawi. Przejście na bezrobocie było jedną z metod uniknięcia porannego zażenowania po wspólnej nocy. Cały dzień spędziła, popadając na przemian w zachwyt i wściekłość. Albo przeżywała na nowo niesamowity seks, albo wymyślała sobie za to, że wpuściła Steve'a do mieszkania. Co powie Cordelii, jeśli zrezygnuje z pracy, żeby się z nią nie
RS
spotykać? Drzwi się otworzyły, wyzwalając kurant z „Kochaj mnie czule". Steve wszedł do środka i uśmiechnął się bezbarwnie. Już chciała odetchnąć z ulgą, gdy spostrzegła jego zmarszczone z napięcia czoło.
- Cześć - powitała go niepewnie.
- Cześć. - Kiwnął głową, jakby byli obcymi ludźmi. - Zaczynałam już się bać, że nie przyjdziesz - powiedziała ze sztucznym uśmiechem. - Z powodu ostatniej nocy? Mam przecież pracę do wykonania. Całkiem upadła na duchu, gdy usłyszała jego obojętny ton. - Jasne. Oczywiście. - Było cudownie - powiedział. - Naprawdę wspaniale. - To dobrze - odparła trochę głupawo. - Świetnie. Znakomicie. Podał jej kopertę. - Oddałem do wywołania zdjęcia, które zrobiłem wczoraj. Pomyślałem, że może ci się spodobają. - Dziękuję - odparła głucho. - Muszę się przygotować. - Zniknął w korytarzu. Przymknęła powieki, drżąc ze wstydu. Czego właściwie się spodziewała? Przecież w głębi duszy domyślała się, że zostanie odtrącona. 55
- Co się stało Steve'owi? - spytał Lincoln, wchodząc do recepcji. Wyprostowała plecy. - Co masz na myśli? - Minę ma bardziej smętną niż H.D. - Gdy Gracie odwróciła wzrok, wykrzyknął: - Poczekaj! Czy między wami coś zaszło? - A kiedy odetchnęła głęboko raz i drugi, dodał z entuzjazmem: - Zaszło! Naprawdę! - Wsunął rękę pod jej ramię. - Było bosko? Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Tak, a teraz nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Lincoln zmarszczył brwi. - Naprawdę? Co za dupek! - Jeśli komuś o tym powiesz, zacznę rozpowiadać, że do bukietów używasz najtańszych goździków. - Wcale nie! Prychnęła i gestem mu pokazała, że ma trzymać zamknięte usta. - Co to takiego? - spytał, wskazując kopertę.
RS
- Zdjęcia, które Steve robił wczoraj. Lincoln przejrzał fotografie. - No, no! Są naprawdę dobre. O, to zrobiłem ja.
Zajrzała mu przez ramię. Na tle różowego cadillaca stali Cordelia, Roach, H.D., ona i Steve. Patrzyli ze Steve'em na siebie. Ona trzymała głowę trochę uniesioną, on swoją opuścił w jej stronę. Wyglądali tak, jakby byli zupełnie sami... Jakby na świecie nie było nikogo innego. Żal wezbrał w jej sercu. - Chcesz je zatrzymać? - spytał cicho. Zawahała się, po czym pokręciła głową. - Nie, dzięki. - Spojrzała na zegarek. - Sprawdzę, czy w kaplicach wszystko w porządku. - Co mamy dzisiaj? - spytał Lincoln, zaglądając do księgi. - Jeden ślub „Aloha Las Vegas" z tancerką hula. Poza tym pakiet z „Kochaj mnie czule" i jeden z „Pluszowym Misiem". - Jasne. Do zobaczenia za chwilę. Gracie włożyła spódniczkę z trawy i wieniec z kwiatów. Tym razem nie wkładała serca w przygotowania do ceremonii. Pragnęła znaleźć się w domu, włączyć starą płytę i na kilka godzin pogrążyć się w rozpaczy, żeby razem ze łzami pozbyć się myśli o Stevie Mulcahym. Otrząsnęła się z apatii, gdy tylko pojawiła się para narzeczonych. Musiała pamiętać, że to dzień ich ślubu i trzeba dołożyć starań, by wszystko było w najlepszym porządku. Nawet jeśli chodziło o tak dziwnie wyglądającą parę... 56
Michelle Paddington i Thomas McDonald byli dość solidnie ubrani. Przysadzista panna młoda wcisnęła się w wysoko zabudowaną satynową suknię z długimi rękawami, a twarz ukryła za welonem. Mężczyzna z wąsem był o połowę od niej szczuplejszy i wydawał się zniewieściały. Jednak czy miała prawo ich oceniać? To oni znaleźli miłość, a nie ona. Kiedy Steve przebrany w hawajski strój wszedł do holu, zaniemówił z wrażenia. Trudno było się oprzeć Gracie, gdy miała na sobie spodnie od dresu i wyciągniętą koszulkę, lecz w spódniczce z trawy wyglądała wprost czarująco. Przez trawę prześwitywały długie, szczupłe nogi aż do... Czy aby miała na sobie bieliznę? Zamrugał, żeby odzyskać ostrość widzenia. Pewnie włożyła stringi, co znaczyło, że kiedy się odwróci... Właśnie się odwróciła i wtedy mignął mu skrawek zgrabnej pupy. Na ułamek sekundy przymknął oczy. Nie miał pojęcia, jak zdoła przebrnąć przez całą ceremonię. Jeśli Gracie zacznie tańczyć, gotów paść na kolana i błagać, żeby go wpuściła na ten trawniczek.
RS
Powitał narzeczonych, bez przerwy zerkając w stronę tancerki hula. Państwo młodzi stanowili dość żałosną parę z Tacoma w stanie Waszyngton. Michelle Paddington albo wyznawała religię, która nakazywała zakrywanie twarzy, albo była wyjątkowo brzydką kobietą. Natomiast Thomas McDonald był wesoły jak szczypiorek na wiosnę. No cóż, wszyscy w końcu znajdują swoją połówkę. Oprócz niego.
Ceremonia rozpoczęła się i Steve poprowadził masywną pannę młodą w stronę ołtarza. Zrobili kilka kroków, gdy nagle gdzieś w głowie zadźwięczał mu dzwonek alarmowy. Jak zauważył, kobiety zwykle chodziły prosto, natomiast mężczyźni kiwali się z boku na bok. Tymczasem Michelle Paddington szła, kiwając się na boki. Możliwe, że była transseksualistką. Prawdę mówiąc, gdy patrzyło się na Thomasa McDonalda, można było odnieść wrażenie, że nie tylko ona. To by wiele wyjaśniało. Doprowadził pannę młodą do narzeczonego i wrócił na tył kaplicy, żeby wziąć aparat. Im dłużej przyglądał się im przez wizjer, tym bardziej był przekonany, że patrzy na jedną z widywanych w telewizji par, które budzą się pewnego ranka i postanawiają zamienić się płciami. Odsunął twarz od kamery, żeby lepiej widzieć Gracie, która zaczęła już taniec hula. Natychmiast poczuł podniecenie i przypomniał sobie ze szczegółami, co znajdowało się pod trawiastą spódniczką. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tak bardzo 57
pragnął kobiety... i to zaraz po tym, gdy się z nią kochał. Znowu poczuł przedziwny ucisk w piersi, który od pewnego czasu mu dokuczał. Ta pizza z oliwkami odbijała mu się przez cały dzień. Kiedy ceremonia dobiegła końca, Steve przygotował się do śpiewania z playbacku „Hawajskiej pieśni weselnej". Był już w połowie piosenki, gdy zdołał uchwycić niewyraźną myśl, która od kilku minut nie dawała mu spokoju. Paddington. Gdzieś już słyszał to nazwisko. Tylko wówczas to nie było nazwisko... No właśnie, ale co? Zmagał się z piosenką, starając się jednocześnie słuchać, czytać słowa i myśleć. Szkolenie agentów operacyjnych nie obejmowało karaoke wykonywanego w takim stresie. I nagle sobie przypomniał. Paddington to bank. Bank w Reno... A jego właścicielem był Mitch Lundy. Ciągnął swój występ, spoglądając w stronę pary młodych. Zniewieściały mężczyzna i kobieta o męskich cechach.
RS
Nie... Lundy nie przebrałby się przecież za kobietę. Chyba... Ty przebrałeś się za Elvisa, podszepnął mu wewnętrzny głos. Czyż zresztą Lundy nie przechwalałby się potem, jak udało mu się wziąć ślub tuż pod nosem agenta? Ogarnął go strach. Skoro Lundy zadał sobie tyle trudu, żeby się przebrać i spróbować przechytrzyć federalnych, to znaczy, że musiał wiedzieć, kim jest Steve.
A więc wszyscy w kaplicy byli w niebezpieczeństwie, łącznie z Gracie. Wszyscy patrzyli teraz w jego stronę, bo nagle przestał odgrywać swoją rolę. Zorientowali się, że coś jest nie w porządku. Lincoln wykonywał rękami gwałtowne ruchy, dając mu znak, żeby kontynuował playback. Steve widział, jak rzekoma panna młoda pochyla się w stronę pana młodego i po chwili oboje ruszyli w stronę drzwi. Nie miał czasu, żeby wzywać ludzi, którzy dokonaliby aresztowania na zewnątrz. Jedyne, co mógł zrobić, to prosić o wsparcie. - Gracie, Lincoln, na ziemię! Stój, Lundy! FBI, jesteś aresztowany! - Jedną ręką wyciągnął rewolwer, drugą trzymał radiotelefon, przez który wzywał pomocy. „Pan młody" rzucił się w stronę drzwi, natomiast Lundy zerwał z twarzy welon i chwycił Gracie. Ustawił ją przed sobą, podtykając jej pod brodę pistolet. Spojrzał ze złością na Steve'a, po czym roześmiał się. - Prawie cię nabrałem, co, Berringer? Nie mogłem się doczekać, żeby opowiedzieć o tym chłopakom przy pokerze. 58
Serce Steve'a waliło jak młot. Lundy nie będzie się wahał, jeśli uzna, że powinien zabić Gracie albo Lincolna. Chociaż Lincoln zemdlał i leżał jak długi przed ołtarzem, więc o niego chyba nie musiał się martwić. - Puść ją, Lundy! - krzyknął. - Budynek jest otoczony, nie masz gdzie uciec. Lundy roześmiał się. - Tym bardziej mam powód, żeby wziąć zakładnika, nie uważasz? - Nie zmuszaj mnie, żebym do ciebie strzelił. - Jeśli to zrobisz, ja wciąż będę w stanie oddać kilka strzałów. - Zaczął się wycofywać w stronę wyjścia. Oczy Gracie rozszerzyły się z przerażenia. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Steve poczuł, że pot zbiera mu się nad górną wargą. Uniósł rewolwer. - Nie będę strzelał, Lundy. Puść ją. - Miał nadzieję, że z jego głosu nie przebijała rozpacz. - Raczej nie, Berringer. Jak sam zauważyłeś, muszę jeszcze stąd wyjść. Umysł pracował mu gorączkowo. Gdyby nadeszło wsparcie, Gracie mogła
RS
zginąć podczas wymiany ognia. Nie mógł do tego dopuścić. W chwili, gdy zaczął opuszczać broń do pozycji pozwalającej na strzał, dostrzegł H.D., który leżał dokładnie na drodze Lundy'ego.
Dobry piesek, pomyślał.
Lundy zrobił krok do tyłu, potknął się i runął jak długi. Pociągnął za sobą Gracie, ale pistolet wyleciał mu z dłoni i potoczył się po podłodze. Steve rzucił się do przodu. - Przeturlaj się na bok, Gracie! Przeturlaj się! Zrobiła to, wymykając się z rąk Lundy'ego. Steve zatrzymał się kilkadziesiąt centymetrów od przestępcy, którego ścigał od wielu lat. - Nie ruszaj się, Lundy, bo będę strzelał - powiedział, trzymając broń wymierzoną w jego czoło. Rozbrojony i zaplątany w ślubną suknię Lundy przeklinał jak szewc. - Między nami mężczyznami, nie pozwolisz chyba, żeby mnie aresztowali w takim stroju. Steve uśmiechnął się. - Czemu nie? - Podniósł radiotelefon do ust. - Karen, mam Lundy'ego. - Miło mi to słyszeć - odpowiedziała. - Wsparcie jest na zewnątrz. Zatrzymali jego dziewczynę. 59
- Świetnie. Zawiadom telewizję. Za dziesięć minut wyprowadzę Lundy'ego. Myślę, że wszyscy chętnie to obejrzą. - Roger, odebrałam - potwierdziła Karen. - Cywilom nic się nie stało? Steve spojrzał na Gracie. Z przerażonym wyrazem twarzy przykucnęła przy Lincolnie, który już odzyskał przytomność. - Nie, nic - odparł z bezbrzeżną ulgą. Oszołomiona Gracie siedziała na schodach prowadzących do kaplicy, obserwując tłoczących się wokół agentów FBI i reporterów. Nie chciała rozmawiać z dziennikarzami, za to Lincoln z ogromną radością opowiadał o swoich przeżyciach, pomijając fakt utraty przytomności. Obok niej spał H.D. Przyglądała się, jak Steve, który pozbył się już peruki i okularów przeciwsłonecznych, rozmawia z innymi agentami i systematycznie oczyszcza teren. Jedna z agentek w bardzo zaawansowanej ciąży podała mu jakąś teczkę, która wyraźnie go zainteresowała. Wszystko zaczynało się układać: jego praca w kaplicy,
RS
tajemnicze zachowanie, telefony od Karen, niezdecydowanie w stosunku do niej... Teraz szedł w jej stronę. Puls jej przyśpieszył, ale nie ruszyła się z miejsca, starając się wyglądać możliwie spokojnie. Zatrzymał się przed nią ze skruszonym wyrazem twarzy.
- Przepraszam... za wszystko. Za półprawdy i kłamstwa, które ci mówiłem, a przede wszystkim za to, że znalazłaś się w środku akcji. To nie miało tak wyglądać. Uśmiechnęła się. - Tak pewnie wygląda to w życiu, jak sądzę. Czy dobrze słyszałam, że Lundy nazwał cię Berringerem? Kiwnął głową potakująco. - Agent Steve Berringer, do usług. To akurat nieprawda, pomyślała. - No więc, agencie Berringer, gdzie ruszasz teraz? Wzruszył ramionami. - Gdzie będzie wymagało następne zadanie. - A więc tu byłeś tylko przejazdem? - Niestety. Serce jej się ścisnęło. A ona była po prostu kimś, z kim mógł spędzić czas. Teraz zajmie się kolejnym zadaniem, znajdzie inną rozrywkę... - Przepraszam cię za bardzo wiele rzeczy, Gracie. - Zwilżył wargi. - Ale nie za ostatnią noc. - Twarz mu się ściągnęła z żalu. - Przykro mi, że nie mogę ci nic 60
zaoferować. Szukasz kogoś, z kim mogłabyś ułożyć sobie życie, a ja po prostu nie nadaję się do małżeństwa. - Spojrzał na teczkę, którą trzymał w ręku. - To jest drobiazg, który mogę ci podarować. Mam nadzieję, że pomoże ci znaleźć szczęście, którego szukasz. Zdezorientowana zmarszczyła brwi, ale wzięła od niego teczkę. Kiedy ponownie podniosła wzrok, Steve zniknął w ciemnościach.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - Będzie trzeba zatrudnić recepcjonistkę na pełny etat - powiedziała Cordelia, rozpływając się w uśmiechach. - To pozwoli ci skupić się na organizacji ślubów. Dzięki reklamie, którą przyniosło kaplicy aresztowanie Lundy'ego, odrestaurowaniu cadillaca i twojej kampanii promocyjnej, interesy idą rewelacyjnie! Gracie z ciężkim westchnieniem usiadła na krześle po przeciwnej stronie biurka. - Cordelio... skoro już o tym mówisz... Będziesz musiała poszukać również nowego menadżera do spraw ślubów. przytaknęła. - Właśnie.
RS
- Co chcesz przez to powiedzieć? Odchodzisz? Gracie zebrała wszystkie siły i
Cordelia obdarzyła ją szerokim uśmiechem. - Dzięki Bogu!
- Hm, co? Prawdę mówiąc, nie takiej reakcji się spodziewałam. Cordelia obeszła biurko i uściskała serdecznie swą podopieczną. - Gracie, najdroższa, wiesz, jak cię kocham, jednak nadeszła pora, żebyś rozwinęła skrzydła i odfrunęła. Jesteś piękna, utalentowana, wykształcona. Nie możesz się tu marnować. - Uścisnęła jej ręce. - Dokąd pojedziesz? - Nie jestem pewna. - Pomyślała o zgłoszeniu osoby zaginionej, które Steve wręczył jej przed odejściem. - Przede wszystkim powinnam pojechać do Oklahomy, zawrzeć pokój z rodziną i odwiedzić grób matki. A potem? Kto wie? Może po prostu rzucę strzałką w mapę i zobaczę, gdzie wyląduję. - Brawo! - Cordelia odgarnęła włosy z czoła Gracie. - Wiem, że będziesz za nim tęsknić, kochanie, ale już czas, żebyś coś zrobiła ze swoim życiem. - Za kim miałabym tęsknić? - spytała Gracie nonszalancko. - Dobrze wiesz, za kim. Skoro jednak Steve Berringer nie rozpoznał skarbu, który mógł dostać, ty też go nie potrzebujesz. 61
- Wiem... - odparła z ciężkim sercem. - Tyle że ja go kocham. - Znajdziesz jeszcze miłość. Odetchnęła głęboko. - No, muszę przygotować się do ślubu. - Dobrze. Porozmawiamy jeszcze, zanim wyjdziesz. Gracie wróciła do recepcji. Wszystko zostało tu świeżo odmalowane, a na podłodze leżała nowa wykładzina, w której już ktoś inny wydrze dziurę. Patrząc na tablice ze zdjęciami, pomyślała, że będzie jej brakować przyglądania się, jak ludzie rozpoczynają nowe życie. Jednakże ona też już tęskniła za chwilą, kiedy będzie mogła w swoim życiu wprowadzić nowe i konieczne zmiany. Jedna z fotografii przyciągnęła jej uwagę: był to wycięty przez Lincolna fragment odbitki, na którym ze Steve'em patrzyli na siebie. Wyciągnęła pineskę i przesunęła palcem po jego twarzy. Przez te wszystkie lata poznała tu wielu ludzi, a teraz ich twarze i imiona zatarły się w jej pamięci. Za kilka miesięcy twarz Steve'a Berringera również będzie mglistym wspomnieniem. Przynajmniej miała taką nadzieję.
RS
Zabrzęczał nowo założony interkom i rozległ się głos Lincolna: - Gracie proszona do kaplicy dla zmotoryzowanych. Gracie pilnie proszona do kaplicy dla zmotoryzowanych.
Uśmiechnęła się. Nie ma czasu na rozpacz. Życie toczy się dalej. Wsunęła zdjęcie do kieszeni i przeszła do pomieszczenia, gdzie dzisiaj pracował Lincoln. Ku swojemu zdumieniu zastała tam również Cordelię. - Co się dzieje? - spytała. Cordelia głową wskazała okienko. - Mamy szczególnego gościa. Pomyślałam, że sama zechcesz zobaczyć. Zaciekawiona spojrzała przez okienko na terenówkę, która stała na zewnątrz. Za kierownicą siedział Steve z wyraźnie zatroskaną miną. Serce waliło jej jak młot, gdy po omacku szukała przycisku do intercomu. Gorączkowo próbowała odgadnąć, jaki może być powód jego wizyty, ale pamiętając o swoim zamiłowaniu do przypasowywania faktów do pragnień, powstrzymała galopujące myśli. - Co ty tu robisz? Zawahał się. - Ja... chciałem oświadczyć... Zmrużyła oczy i skrzyżowała ręce na piersi. - Co oświadczyć? - Oświadczyć się tobie. 62
Jej serce wezbrało radością, ale nie zamierzała tak łatwo mu odpuścić. - A co by było, gdybym znalazła kogoś innego przez te trzy miesiące, gdy ciebie nie było? Zachmurzył się. - A znalazłaś? - Nie. Ale przez cały ten czas nie zadzwoniłeś, nie wysłałeś mejla ani telegramu, a teraz zjawiasz się jak gdyby nigdy nic i się oświadczasz? - Pracowałem pod przykrywką - powiedział szybko. - Przyjechałem tu natychmiast po zakończeniu zadania. Uznałem, że najwyższa pora, żebym zadbał o swoje interesy i uporządkował życie. Kocham cię, Gracie. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Wyjdź za mnie... proszę. Poczuła się... och, jak ona się poczuła! Lecz mimo to wydęła wargi. - A jeśli powiem ,,nie"? - Będę przyjeżdżał po każdym zadaniu i prosił dotąd, aż powiesz „tak". - Spojrzał na nią z obawą. - Czy to znaczy, że mówisz „nie"? - Nie?
RS
- Nie - powiedziała. Ramiona mu opadły. - Nie - powtórzyła z uśmiechem. - Nie mówię „nie". Wydawał się kompletnie zdezorientowany. - A więc tak?
Otworzyła rozsuwane okienko. - Zgadza się. Tak.
Steve wychylił się z samochodu i pocałował ją zachłannie. - Tęskniłem za tobą. - Ja za tobą również. - Serce rozpierała jej radość, a oczy zaszły łzami. Z nim stworzy dom, założy rodzinę... - Moja czterolistna koniczynka wreszcie zadziałała mruknęła. - Moja też - powiedział, patrząc na nią z miłością. I nagle podniósł oczy do nieba. - Myślę, że gdzieś tam w górze Król uśmiecha się do nas. Ktoś włączył muzykę i z głośników popłynęło „Nic nie poradzę, że się w tobie zakochałem". Gracie przycisnęła czoło do czoła Steve'a. - Kocham cię - szepnęła. - Ja cię także kocham, Gracie. Niektóre rzeczy naprawdę są nam pisane, pomyślała uszczęśliwiona. 63
RS 64