AFERA PEDOFILSKA W NIEMIECKIM KOŚCIELE INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
 Str. 17
Nr 9 (521) 4 MARCA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Nasz znajomy ksiądz z Krakowa twierdzi, że kard. Dziwisz, uboga wdowa po papieżu, zainkasował 50 tysięcy złotych od jednego z najbogatszych Polaków – Aleksandra Gudzowatego. Czyżby Stasio sprzedał „królowi gazu” jakąś roponośną działkę albo załatwił mu ochronę włoskiej mafii? Nic z tych rzeczy. Tyle miał kosztować pochwalny list kardynała skierowany do nowożeńców, a przeczytany podczas ślubu miliardera. Oczywiście nie wierzymy w te banialuki, bo kto jak kto, ale Stasiu?! Â Str. 6
 Str. 3
 Str. 25 ISSN 1509-460X
 Str. 12
2
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Instytut Sobieskiego przeprowadził wśród Polaków badania na temat ich stosunku do księży katolickich. I co powiecie? Oto 63 procent (!!!) oświadczyło, że nie ma w ogóle do tych panów zaufania. Odmiennego zdania było 20 proc. respondentów, zaś 14 proc. powiedziało, że ich to nie dotyczy ze względu na... ateizm. Reszta nie miała zdania. Jak skakałby Małysz, jak biegałaby Kowalczyk, gdyby nie duchowa opieka dwóch najważniejszych członków naszej reprezentacji olimpijskiej, kapelanów bp. Florczyka i księdza Plenima? Pewnie nie inaczej. A jak wyglądałby budżet ekipy, gdyby zabrakło tych dwóch pasożytów? Byłby wyższy co najmniej o marne 90 tys. złotych. Jak przepowiedzieliśmy, odsuwa się w czasie beatyfikacja JPII. Tymczasem są nowe pomysły na to, czyim nowy święty mógłby być patronem. Po pomyśle, że sportowców, teraz padło na piosenkarzy. Taki postulat zgłosiło kilka gwiazdek Eurowizji i festiwalu w San Remo. Czy litania do JPII będzie się więc zaczynać od słów: „Jak się masz, kochanie, jak się masz? Uniwersytet w Toruniu, dumnie noszący imię Mikołaja Kopernika, organizuje sesję „naukową” pt. „Magia – cała prawda”. Część przewidzianych podczas niej wykładów poświęcona będzie tematowi „Okultyzm i Harry Potter”. Skąd ten utrzymujący się w Toruniu swąd? To niedawno zidentyfikowane szczątki słynnego astronoma palą się właśnie ze wstydu. Co najmniej 41 milionów złotych – tyle będzie kosztować budowa Instytutu Teologiczno-Pastoralnego w Rzeszowie (w przyszłości ma być trzecią co do wielkości uczelnią katolicką w Polsce). Pieniądze dał Urząd Marszałkowski z dotacji unijnych przeznaczonych na rozwój małego (?) biznesu. Dorzucił też prawie trzyhektarową działkę. Ciekawe, czy UE wie, na co idą jej środki. Sprawdzimy i do sprawy wkrótce wrócimy. Po wyemitowaniu w „publicznej” brudnego, tendencyjnego filmu o Wojciechu Jaruzelskim pt. „Towarzysz generał” z pracy wyleciała na zbitą twarz odpowiedzialna za tę projekcję osławiona Anita Gargas. Natychmiast pod protestem w obronie Gargas podpisali się: Rymkiewicz, Ziemkiewicz, Wildstein i Semka. Cóż, jaka Gargas, taka i kompanija. Problemy z dysleksją i dysgrafią podejrzewa u ślicznej jak poranek posłanki PiS Marzeny Wróbel poseł PO Robert Węgrzyn. Wyartykułował to podczas komisji śledczej ds. nacisków. Niewykluczone, że stanie za to przed komisją ds. etyki. Tego żąda poseł Mularczyk. Słusznie. Węgrzyn nie rozpoznał (a powinien) u posłanki zespołu dysmózgii! W Polsce cenzura została zlikwidowana w roku 1989. Na pamiątkę tej rocznicy Radio TOK FM ma zostać ukarane karą finansową (około miliona złotych) za to, że na jego antenie świetny skądinąd satyryk Andrzej Czeczot zażartował, że stosunek kapłana z ministrantem nie jest śmiertelnym grzechem, tylko pierwszym stopniem święceń kapłańskich. Klerycy z Wyższego Seminarium Duchownego w Świdnicy reklamują swoją uczelnię, pozując do zdjęcia, na którym są drużyną piłkarską czekającą na nowych zawodników. „Nie musisz rezygnować ze swoich namiętności” – mówią do potencjalnych adeptów klerycy. W tym z seksu? Głupie pytanie, oczywiście też nie! Zwłaszcza! Nie mogliście się doczekać? No to już macie: od marca wraca do ramówki TVP program „Wojna światów” Tomasza Terlikowskiego (tego od „Frondy”). „TT” będzie oczywiście znów udowadniał, że wszędzie na świecie toczy się wojna z katolickim Bogiem. Ot, biedny ten Bóg. 30 procent Amerykanów (!) poniżej 25 roku życia nie modliło się nigdy i oświadcza, że nie zamierza tego robić w przyszłości. Tak wynika z badań prestiżowej organizacji badawczej Pew Research Center, która konstatuje: „Młode pokolenie odwraca się od religii”. Co byście powiedzieli na hasło: „Polska drugą Ameryką”? Wszystkiemu winni są masoni! Żart? Ależ nie, jest na to dowód: Wielki Mistrz Loży Wielkiego Wschodu Francji, Jean-Michel Quillarde, nawołuje wolnomularzy do znacznie bardziej czynnego włączania się w politykę i do działania. „Wolność jest zagrożona przez Kościół. Kler skazał laickość na odwrót. Oświecenie powoli staje się fikcją!” – bije na alarm Quillarde. Coś tak, jakby gość szaleju się nażarł albo... namiętnie czytał „Fakty i Mity”. „Jezus był inteligentnym i litościwym gejem” – oświadczył Elton John. – „Chciał, żebyśmy się kochali i przebaczali” – dodał i w ciągu 24 godzin otrzymał kilkaset tysięcy e-maili z życzeniami rychłej śmierci. Od Jezusa? Nie, od jego litościwych i przebaczających wyznawców! Coraz bliżej roku 2012, czyli końca świata, więc coraz częściej pojawiają się znaki o jego nadejściu. Oto apartament w Madrycie będący własnością JPII (zapisała mu je w spadku pewna dewotka, a dar został przyjęty) został właśnie sprzedany. Parze znanych w Hiszpanii gejów. Tytuł ultrakatolickiej „Frondy” rzucił na kolana nawet ateistów: „Czworo dzieci Celine Dion zmarło w wyniku in vitro”. Koszmar! Ale po bliższym zapoznaniu się z tekstem konstatujemy, że słynna piosenkarka miała cztery nieudane próby... zajścia w ciążę. Lekarz potrzebny od zaraz! Wiadomo komu.
Dwa bieguny Tuska C
zy lider PO i szef rządu Donald Tusk to polityczny geniusz, czy może raczej szaleniec, który dokonuje nieoczekiwanych wolt, zmienia decyzje i sojusze? Patriota, czy cynik broniący tylko swojej grupy trzymającej władzę? A może to po prostu cwaniak i tchórz? Dlaczego zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę? Dlaczego człowiek, który mógł zacząć deklerykalizację Polski, poddał się biskupom? Faktem jest, że wizja Platformy Obywatelskiej Tuska zwycięża. On sam w 2007 roku wygrał bezapelacyjnie wybory parlamentarne, przekraczając po raz pierwszy w historii III RP barierę pół miliona głosów oddanych na kandydata do Sejmu. Dobra passa PO zaczęła się jesienią 2006 roku, kiedy partia ta wygrała w większości dużych miast i rządzi aż w 15 z 16 sejmików wojewódzkich. Donald poprowadził też Platformę do zwycięstwa w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2009 roku. Jego rząd – pomimo wielu wpadek i nieróbstwa – utrzymuje nadal wysokie poparcie społeczne. Tusk robi jednak wszystko, aby swoje własne pole manewru ograniczyć i swego zwycięstwa – w najlepszym tego słowa znaczeniu – nie skonsumować. Po pierwsze: marnuje kapitał społecznego zaufania, jakim PO została obdarzona ze strony lewicowych i liberalnych wyborców. Po drugie: poddał się dyktatowi PiS i z polskiej polityki uczynił miejsce personalnych połajanek. Po trzecie: przyjął (jak zauważył prof. Mirosław Karwat w wywiadzie dla „FiM”) wizję polityki narzuconą przez media, polegającą na tym, że stała się ona częścią rozrywki. Jest to groźne, gdyż niszczy przestrzeń merytorycznego, programowego sporu i zastępuje dyskusje na argumenty przepychanką na gadżety (por. Palikot, Ziobro). Liderzy partii, którzy uczestniczą w głupawych dysputach, kabaretach i innych happeningach, nie zdają sobie jednak sprawy, że na dłuższą metę wykańcza to ich samych. Odbiera im bowiem legitymację do bycia reprezentantem konkretnych grup wyborców – wyznawców określonych idei i poglądów. W pojedynku na gadżety może się zmierzyć każdy z każdym, nawet Doda z Rydzykiem. W pojedynku ideowym nikt się sianem nie wykręci, trzeba mieć coś do powiedzenia. Na Zachodzie w kampaniach wyborczych dominują pytania: jakie podatki? Czy więcej państwa, czy prywaty? Jakie sojusze? W Polsce wygrywa ten, kto lepiej wypadnie w telewizji, kto wyciągnie mocniejszego haka, kto urządzi fajniejsze przedstawienie (typu świński ryj), kto lepiej dogodzi klerowi. Stając się zakładnikiem podobnych przedstawień, a nie realnej debaty, Tusk doprowadził do tego, że PO z partii liberalnej stała się zbieraniną ludzi o najróżniejszych poglądach – od prawdziwego liberała Palikota, po megaklerykałów typu Gowin, Raś, Niesiołowski, Sikorski (nie wyklucza się nawet Giertycha!). Jednak robiąc z Platformy polityczną wieżę Babel, jej lider ryzykuje bardzo wiele, a przede wszystkim krzywdzi polską demokrację. Ryzykuje, bo dobra passa PO zależy od niezłej frekwencji wyborczej wśród ludzi młodych, a ci wolą wolność i tolerancję niż cenzurę i klerykalizm. Krzywdzi, gdyż istotą projektu lansowanych przez niego zmian w konstytucji nie jest wcale ograniczenie roli prezydenta, lecz zabetonowanie na lata wygodnego dla niego podziału sceny politycznej pomiędzy PO i PiS. PSL i SLD w tym projekcie skazane są na niebyt lub na rolę przystawek PO. O innych partiach w ogóle można będzie zapomnieć. Gwarantuje to także całkowite zniknięcie z debaty
publicznej tematu ekspansji klerykalizmu. Antyklerykałowie byliby większym marginesem niż teraz. W ten sposób spora część myślących Polaków przestanie chodzić na wybory, parlament stanie się na trwałe reprezentacją mniejszości, partyjnych koterii, a jego związek z wyborcami będzie jeszcze bardziej iluzoryczny. Degeneracja życia politycznego pogłębi się, a wzorce dyskusji narzucane przez PiS, czyli awanturnictwo, walka na haki, show w telewizji, staną się chlebem codziennym. Tymczasem Kościół metodycznie umocni swoją władzę poprzez nieformalne wpływy i kontrolę – od „pierwszej” Wiejskiej aż do „ostatniej” wsi. Już teraz biskupi rozdają karty w swoich miastach, a proboszczowie w gminach decydują (swoim zwykle słono płatnym „poparciem”), kto dostanie intratne zlecenia, na przykład budowlane, na rzecz urzędów i podmiotów publicznych. Żaden urzędnik nie chce być bezkarnie lżony w niedzielę z ambony. Tym bardziej że msze św. na polskiej prowincji to czas spotkań lokalnych elit; co – nawiasem mówiąc – jest dowodem na cofanie się czasu... Pierdolec ten nie ominął również władz stolicy. Jej pani prezydent Hanna z PO godzi się na finansowanie przez miasto kościelnych ośrodków propagandowych oraz budowę pomników wizyt JPII. Choć dla PO dwubiegunowy system jest świetny, bo zapewnia jej co najmniej przechodnie rządzenie, to dla kraju jest on fatalny. A jak ten czarny scenariusz można przekreślić? Czy jest wyjście z tej pułapki? Tak! I mają je w swoich rękach Donald Tusk oraz liderzy SLD. PO i SLD musiałyby spróbować odbudować tożsamość ideową – PO stać się formacją liberalną, jaką była na początku, a SLD – prawdziwą socjaldemokracją. Tylko w taki sposób mogą zbudować swoją wiarygodność i zacząć współpracę, spychając kleroprawicę na margines, do roli szczekających kundelków. Klerykałowie niech poszukają sobie własnych formacji. Życie pokazuje, że koalicje liberałów i socjaldemokratów są najbardziej przyjazne i pożądane dla obywateli (Dania, Szwecja, Finlandia, Niemcy w latach 70. XX w., Austria). Liderzy PO i SLD muszą także odrzucić patologie narzucone przez PiS. Haki, wchodzenie w d..y biskupom i zawłaszczanie instytucji publicznych, na przykład TVP, to nie są metody rządzenia w europejskiej demokracji XXI wieku. Najwięcej pracy czeka jednak szefa rządu. Donald Tusk musi wreszcie zacząć rozmowę z obywatelami, nie czekając na wybory. Zgłoszenie projektów ustaw, a tym bardziej zmian w konstytucji, musi poprzedzać otwarta debata. Warto też przypomnieć panu premierowi, że na listy otwarte kierowane do niego wypada udzielać odpowiedzi. Do dnia dzisiejszego nie odpowiedział on na moje publiczne wystąpienie, skierowane w imieniu kilkuset tysięcy Czytelników „FiM”. Skoro odcięcie pracowników (czyt. pasożytów) obcego państwa od podatków Polaków nic go nie obchodzi, to taki z niego liberał i szef rządu, jak ze mnie lokaj prymasa Muszyńskiego. JONASZ
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
J
est kwestią bezsporną, że arcybiskup Józef Kowalczyk (obecnie „ambasador” Watykanu w naszym kraju i kandydat na prymasa Polski) był dla PRL-owskiego wywiadu bardzo cennym nabytkiem zarejestrowanym w 1982 roku pod numerem 14092 jako kontakt informacyjny (KI) o kryptonimie Cappino. Prowadzili go rezydujący w Rzymie oficerowie Departamentu I MSW (wywiad cywilny). Sam zainteresowany oczywiście twierdzi, że nie miał o tym bladego pojęcia. „Ksiądz prałat Józef Kowalczyk (...) od 1978 r. był kierownikiem Sekcji Polskiej Sekretariatu Stanu (co odpowiada stanowisku dyrektora departamentu w ministerstwach). Do jego obowiązków należały także rozmowy z przedstawicielami władz PRL, w tym z ich urzędowymi reprezentantami w Rzymie. Dziś wiemy, że wśród tych osób byli funkcjonariusze tajnych służb PRL.
nadzwyczajnych perełek, ale były tam dowody, że nie unikał kontaktów i doskonale wiedział, komu udziela informacji – twierdzi płk P., naczelnik jednego z wydziałów Departamentu I. A gdy już spłonęły kłopotliwe papiery... „Abp. J. Kowalczyka będę bronić z całych sił, nawet przed sądem, bo ja znam pełną prawdę o tym, że nasza znajomość miała tylko i wyłącznie naturalny charakter służbowy, wynikający z powierzonych nam przez nasze zwierzchnie władze stanowisk, a rozmowy, które prowadziliśmy, służyły rozwijaniu bilateralnych stosunków polsko-watykańskich i służyły normalizacji stosunków państwo–Kościół w Polsce” – czytamy w oświadczeniu „Pietra” (major Edward K., awansowany później do stopnia podpułkownika, oddelegowany z tzw. kościelnego Departamentu IV MSW do pracy
GORĄCY TEMAT W nagłówku „tajnych spec. znaczenia” depesz wysyłanych do Polski z ambasady w Rzymie widnieje jednobrzmiący komunikat: „Nap. of. „Pietro”, uz. »Cappino«, własne, przyjął »Pietro«”, co oznacza, że funkcjonariusz o kryptonimie Pietro spotkał się osobiście z Kontaktem Informacyjnym „Cappino” i usłyszał na własne uszy wszystko, co dalej napisał. ~ W szyfrogramie nr 6895 z 4 października 1982 roku „Pietro” przesłał do kraju takiego oto newsa podrzuconego mu przez „Cappina”: „Macharski potwierdził w Sekretariacie Stanu ku całkowitemu zaskoczeniu, że Glemp nie przyjedzie na kanonizację (św. Maksymiliana Kolbego wyniesionego na ołtarze 10 października 1982 roku – dop. red.) i do USA. Możliwe, wymaga to jednak potwierdzenia, że G[lemp] konsultował sprawę z papieżem. Sprawdzamy”;
– po zakończeniu obrad CELAM – Haiti, Kostarykę, Salwador. Z informacji Stolicy Apostolskiej wynika, że w łonie CELAM wzrosły napięcia między skrzydłem prawicowym a lewicowym i papież byłby zmuszony do dość jasnego opowiedzenia się, co wpłynęłoby na rozbicie w poszczególnych Episkopatach. Według »Cappina«, wizyta na Kubie stworzyłaby również korzystniejszy klimat międzynarodowy wokół wizyty papieskiej w Polsce” – raportuje oficer wywiadu; ~ W depeszy nr 8173 z 17 listopada 1982 r. „Pietro” zaserwował centrali taką oto nowinkę ujawnioną mu dzień wcześniej przez „Cappina”: „Według ocen Sekretariatu Stanu zwolnienie Wałęsy (z internowania – dop. red.) stanowiło kolejny krok w kierunku spacyfikowania nastrojów po spotkaniu G–J [Glemp–Jaruzelski] i przygotowania operacji »honorowego
Agent mimo woli? U schyłku 1982 r. peerelowski wywiad raportował z Rzymu, że w centrali Kościoła „wzrosły obawy, czy da się sterować – tak jak dotychczas – zachowaniem Wałęsy”. Źródłem tej i podobnych pikantnych informacji był „Cappino”, dzisiejszy nuncjusz apostolski w Polsce... Potraktowali oni ks. Józefa Kowalczyka, oficjalnego uczestnika tych rozmów, bez jego wiedzy i zgody, jako tzw. kontakt informacyjny. Tego rodzaju kontaktów żadną miarą nie można traktować jako działalności agenturalnej” – orzekła kościelna Komisja Historyczna po przeprowadzeniu kwerendy archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. Komisarze nic nie znaleźli, bowiem cały dorobek „Cappino” został „zniszczony wraz z okładkami” w styczniu 1990 r. przez inną komisję – w składzie: mjr Andrzej W., por. Jan B. i por. Leszek U. z Departamentu I. W „Postanowieniu o zniszczeniu akt sprawy czynnej” sporządzonym 3 stycznia 1990 r. przez wspomnianego por. Jana B. i zatwierdzonym przez wicedyrektora Departamentu I płk. Bronisława Zycha czytamy, że przesłanką utylizacji dokumentów była ich „nieprzydatność operacyjna” z powodu „objęcia przez figuranta stanowiska nuncjusza”. – Faktycznie chodziło o zatarcie wszelkich śladów, bo przecież „Cappino” został mianowany nuncjuszem już 26 sierpnia 1989 r. W styczniu 1990 r. Służba Bezpieczeństwa znajdowała się w przededniu rozwiązania (formalnie przestała istnieć w maju – dop. red.) i na polecenie generała Czesława Kiszczaka wszystkie jednostki masowo niszczyły najbardziej wrażliwą dokumentację. Nawiasem mówiąc, w teczkach Kowalczyka nie było jakichś
wywiadowczej, działał w Rzymie w okresie październik 1979–lipiec 1983 r. jako II sekretarz ambasady) udostępnionym Katolickiej Agencji Informacyjnej przez Sekretariat Episkopatu Polski. W udzielonym równolegle wywiadzie abp Kowalczyk przekonywał dziennikarza KAI: – Rozmowy z przedstawicielami komunistycznych władz były wieloprzedmiotowe. Dość wspomnieć przygotowanie papieskich podróży do Polski, uzgadnianie ich programu i trasy, konkretnych spotkań pozaliturgicznych z osobistościami państwowymi i kościelnymi, sprawy transportu, przemieszczania się i bezpieczeństwa, przyjmowanie różnych sugestii ze strony współrozmówców i przedkładanie ich zarówno Ojcu Świętemu, jak i odpowiedzialnym bezpośrednio za dalsze rozpracowywanie wizyt i spotkań. Pytany, czy miał świadomość, że rozmawia z bezpieką, odparł wykrętnie: – Byłem przekonany, że poza oficjalnym protokołem spisywanym w czasie rozmów z przedstawicielami polskiej ambasady, osoby uczestniczące w spotkaniach pisały własne spostrzeżenia i oceny nas jako współrozmówców. Popatrzmy zatem, co faktycznie zapisały owe „osoby” po odbyciu „wieloprzedmiotowych” rozmów z watykańskim dyplomatą...
~ Meldunek nr 116 z 7 stycznia 1983 r. dotyczy planowanej podróży JPII do Ameryki Łacińskiej. Co tym razem ujawnił bezpiece „Cappino”? „Casaroli (kardynał, ówczesny sekretarz stanu i architekt watykańskiej polityki zagranicznej – dop. red.) chciałby, aby z okazji podróży programem objąć również Kubę. Idzie z jednej strony o przerwanie izolacji »zachodniej« Kuby, a z drugiej – podkreślenie samodzielności politycznej Watykanu. Nie ma jeszcze zgody rządu kubańskiego, jest jednak przekonanie, że Castro wyraziłby zgodę, zważywszy na wrogie wobec Kuby nastawienie Reagana.
Sekretariat Stanu planuje podzielić wizytę na dwa etapy, m.in. dla uniknięcia wizyty na Haiti, gdzie odbyć się ma w początkach marca br. konferencja CELAM (Konferencja Generalna Episkopatu Ameryki Łacińskiej i Karaibów – dop. red.). W pierwszym etapie wizyta miałaby objąć Gwatemalę, Kubę, Panamę i Nikaraguę. W drugim
wycofania się ze stanu wojennego«. Według Stanisława [Dziwisza], w znacznym stopniu taktyka władz umożliwiła wyjście – niespodziewane – naprzeciw postulatom Kościoła. Powstała nowa sytuacja, która wymagać będzie konsultacji z Episkopatem Polski. Wzrosły obawy, czy da się sterować – tak jak dotychczas – zachowaniem Wałęsy, którego lekkomyślność może doprowadzić do strat w »S« podziemnej, infiltrowanej przez służby specjalne. Drugi problem to kwestia dużego poparcia dla Wałęsy ze strony Episkopatu, którego prestiż ucierpiałby, gdyby Wałęsa podejmował nieroztropne decyzje”. ~ Szyfrogram nr 2206 z 22 marca 1983 r. dotyczy rozdźwięków w łonie Episkopatu: „W następstwie wizyty
Glempa doszło do zaakceptowania jego stanowiska w sprawie wizyty. W odzew innym opiniom ze strony Macharskiego i Gulbinowicza (chcieli rozszerzenia programu i podkreślenia wartości
3
„Solidarności”) papież poparł stanowisko Glempa i abpa [Bronisława] Dąbrowskiego (ówczesny sekretarz Konferencji Episkopatu – dop. red.). Uzyskanie przez G[lempa] akceptacji gen. J[aruzelskiego] co do programu wizyty oraz jego informacje nt. sytuacji społeczno-politycznej w kraju podniosły w oczach papieża autorytet G[lempa]...”. W grudniu 2009 r. z akt rzymskiej rezydentury wywiadu zdjęto klauzulę tajności i niektóre media uroczyście obwieściły, że „SB przegrało z nuncjuszem”. Podstawą tego twierdzenia była notatka z 10 marca 1986 r., w której naczelnik Wydziału III Departamentu I ocenił, że „Cappina” zbyt pospiesznie zarejestrowano jako KI, bowiem „był to jedynie kontakt przykrycia of. Pietro” (czytaj: oficjalny i dyplomatyczny – dop. red.), przez co „nie mogło dojść do wypracowania płaszczyzny kontaktów przez of. Tibora”. O co tu chodzi? – Edward K. nawiązał z Kowalczykiem nić porozumienia, ale go nią skutecznie nie omotał, bo taka operacja wymagała lat pracy. Tym bardziej że watykańczyk zdawał sobie sprawę, kim jest jego rozmówca. Dopóki K. przebywał w Rzymie, sprawa wyglądała obiecująco. Gdy jesienią 1983 r. w ramach rotacji wrócił do kraju (wkrótce podjął pracę na tzw. niejawnym etacie w Urzędzie ds. Wyznań), jego obowiązki przejął „Tibor”, czyli kpt. Janusz Cz. z Departamentu IV. Ten nie zdołał już nawiązać z dużo starszym od siebie Kowalczykiem przyjaznych relacji. Nie pasowali do siebie mentalnie, a ponadto Cz. obsługiwał kilka bardziej efektywnych źródeł, więc niespecjalnie przykładał się do pogłębienia zażyłości z „Cappinem”. Wprawdzie ich kontakty przybrały z czasem półoficjalny charakter, ale takimi już pozostały aż do końca nieboszczki bezpieki – wyjaśnia zagadkę płk. P. A jak rozumieć oświadczenie „Pietra” dla Sekretariatu Episkopatu? – Tak, że oficer zawsze, nawet po wielu latach, chroni swoje źródło. Nawet z narażeniem na śmieszność, bo przecież Kowalczyk doskonale wiedział, że de facto współpracuje z wywiadem i tak też był traktowany przez „Pietra”. ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
abp Józef Kowalczyk
4
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Spis niecudzołożnic Coraz mniej zakonnic! – kolejny raz zaalarmował Watykan. Nie ma chętnych do darmowego posługiwania rycerzom w sukienkach? Według statystyk zamieszczonych w watykańskim „Annuario Pontificio”, na stałym poziomie (od lat 60. bardzo niskim) utrzymuje się liczba kapłanów, a nawróconych na katolicyzm to nawet wzięło i przybyło. Obserwujemy jednak znaczny spadek tzw. powołań żeńskich. U nas w ciągu 10 ostatnich lat – o 50 procent. Jako przyczynę nieszczęścia wymienia się m.in. „kryzys wizerunku kobiety konsekrowanej”. Ów wizerunek niezmordowanie zmieniają dzielne media katolickie. Także poprzez prezentację odważnych kobiet, które wiedzą, co dobre. Na topie jest Agnieszka Wójcik – młoda pani menedżer, która będąc u szczytu zawodowej kariery, po kolejnym już awansie poczuła, że „Jezus zaczął się o nią mocno upominać”. Tak mocno, że wstąpiła do karmelu – zakonu kontemplacyjnego. Na dodatek – w Norwegii. Tam, odcięta od świata zewnętrznego, będzie się poświęcać modlitwie i kontemplowaniu Stwórcy. „Pan Bóg chce, żebym opuściła wszystko. Zostawiła życie
W
zawodowe, przyjaciół, rodzinę, w ogóle Polskę” – opowiada szczęśliwie obłąkana. Portal Fronda zmontował ją z inną heroiną, nie-Polką, niestety. Amerykanka Kirstin Holum odnosiła sukcesy w łyżwiarstwie szybkim, a startowała nawet na igrzyskach olimpijskich w Nagano. Po odbyciu pielgrzymki do Fatimy zdecydowała się zostać franciszkanką. Bo „różne ścieżki prowadzą do świętości”. Według kościelnych nauczycieli, każdemu z nas Bozia osobiście wybrała życiową drogę. W przypadku świątobliwych kobiet wybór jest mocno ograniczony, bo albo matka Polka, a właściwie bezrobotny inkubator rokrocznie zapładniany, albo... mniszka! No, może jeszcze kilka półśrodków. Weźmy dla przykładu wzorce kobiecości z ostatniego numeru „Szumu z Nieba” – dwumiesięcznika katolickiej odnowy charyzmatycznej, według którego godne naśladowania są:
walce o przychylność episkopatu pomiędzy Kościołem toruńskim (PiS) a łagiewnickim (PO) ten drugi zdobył ostatnio ważny atut. Swoją pierwszą męczennicę. I dziewicę. Brak pokalania, czyli dziewictwo, od wieków jest w Kościele rzymskim traktowane jako ogromna wartość. Najbardziej jednak cenione jest dziewictwo umysłowe – poddanie kościelnej indoktrynacji. Ten atut posiedli w stopniu heroicznym nie tylko Marek Jurek i Anna Sobecka. Doktrynalna niepokalaność zdobi także piękny umysł Elżbiety Radziszewskiej z PO. O tym, do czego Radziszewska jest potrzebna Tuskowi jako pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, pisaliśmy szerzej kilka tygodni temu (50/2009). Dziś przypomnę tylko, że na urzędzie, który powinien zwalczać skutki stuleci katolickiej indoktrynacji, obsadził on zagorzałą katoliczkę – pewnie po to, aby w dziedzinie walki z dyskryminacją nic się w Polsce nie zmieniło. Jednocześnie to na Radziszewskiej skupia się całe odium za konserwatywny profil tego rządu. Sam Tusk może dzięki temu deklarować miłość do całego społeczeństwa i być premierem wszystkich Polaków. Dobrze pomyślane! Dziewica przykościelna z PO jest zatem najbardziej krytykowanym członkiem rządu. Najgoręcej atakowana jest przez grupy, którym teoretycznie powinna być najbardziej oddana – przez kobiety i mniejszości seksualne. Jedyne środowisko kobiece, które wspiera Radziszewską, to przykościelne Forum Kobiet Polskich. Radziszewska ogłosiła właśnie na łamach „Gościa Niedzielnego” swoje męczeństwo: „Jako osoba wierząca,
Dziewica wtórna – 42-letnia Ewa, łodzianka, którą Pan przeznaczył do małżeństwa, w swojej nieomylności nie przewidując jednak, że mąż odejdzie do innej kobiety. Po licznych pielgrzymkach na Jasną Górę, odbytym „seminarium odnowy”, wstąpieniu do grupy liturgicznej, modlitwach o uzdrowienie, posłudze w zespole ewangelizacyjnym i pracy w kościele... „Ewa jest szczęśliwa, choć mąż do niej nie wrócił, a innego mieć nie może”; Dziewica czekająca – 19 lat temu Grażyna poczuła, że jest powołana do małżeństwa. Od tamtej pory – w czystości ciała i ducha – czeka, aż Bóg ześle jej odpowiedniego kandydata na męża. Kiedy naprzykrzają się „złe duchy”, częściej chodzi do spowiedzi i radość czekania wraca; Dziewica już nieczekająca – Julita, lat 42, lekarz pediatra, kobieta świecka, ale konsekrowana. Nie doczekała męża, więc na wszelki wypadek złożyła dożywotnie śluby czystości. „Dajmy się prowadzić Duchowi Świętemu. Naprawdę warto!” – zapewnia. Tak oto „Szum z Nieba” szumu w babskich głowach narobił... JUSTYNA CIEŚLAK
jako katoliczka, czuję się dyskryminowana we własnym kraju”. Jak twierdzi, padła ofiarą ataku „środowisk laickich i skrajnie lewicowych”. Ponieważ dramatyczne wyznanie męczeństwa w katolickim tygodniku ukazało się kilka tygodni po naszej krytyce, domyślamy się, że to my w tej kościelnej operetce pełnimy rolę kata Radziszewskiej. Na czym polega krzywda, jaką znosi niepokalana pełnomocniczka? Nie wiadomo. Chodzi zapewne o krytykę. Urzędnik państwowy biorący niemałą pensję za obowiązki, których nie wypełnia, krytykę ze strony obywateli, czyli swoich pracodawców, uważa za dyskryminację! To, co pełnomocniczka na łamach „Gościa Niedzielnego” opisuje jako swoje główne zajęcia, stanowi kolejny dowód, że nie nadaje się ona do pełnienia swojego stanowiska. Jej celem jest bowiem „ochrona dzieci przed pedofilią” oraz „problemami związanymi z eurosieroctwem”, „pomoc nieletnim matkom”, „chorym dzieciom” oraz „osobom starszym”. To wszystko brzmi bardzo ładnie, ale co to ma wspólnego z dyskryminacją? Tym powinien się zajmować z pewnością jakiś urząd do spraw rodzinnych, a nie pełnomocnik do zwalczania instytucjonalnych form nierówności. Tym bardziej że Komisja Europejska ostro zarzuca Polsce niedotrzymanie unijnych standardów niedyskryminacji. Radziszewska wyznaje, że jej mottem życiowym stało się powiedzenie biskupa Chrapka: „Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię”. Miejmy nadzieję, że ślady stóp pełnomocniczki w życiu publicznym pozostaną jak najpłytsze. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Dziewica i męczennica
Prowincjałki Niezwykłą niespodziankę sprawiła pracownikom prosektorium 80-latka z Debrzna, która ocknęła się w trakcie przygotowań do pogrzebu. Obecnie w stanie ciężkim przebywa w szpitalu.
ZMARTWYCHWSTANIE
...dzieci się nudzą. W Trześni (woj. podkarpackie) dwaj gimnazjaliści włamali się do kościoła parafialnego, skąd wynieśli wota dziękczynne pozostawione przez wiernych. Oprócz tego chłopcy rozrzucili komunikanty, podeptali szaty liturgiczne i rozbili tabernakulum. Poprzez włam chcieli zdobyć kasę na spłatę długów.
W CZASIE FERII...
Oficjalny Biuletyn Informacyjny Służby Celnej doniósł o wielkim wyczynie naszych celników. Zatrzymali oni pracownika ukraińskich kolei, który próbował przemycić na teren Polski... kawał słoniny i dwa kurczaki. Owych groźnych dla unijnej gospodarki towarów było w sumie 5 kg; zgodnie z procedurami spalono je w obecności weterynarza.
KONTRA BANDYTA
28-letni mieszkaniec Ostrowca Świętokrzyskiego ukradł 10 par damskich majtek ze sznura na jednym z balkonów. Gdy dopadła go policja, część zdobyczy miał jeszcze przy sobie, a część wcześniej... rozwiesił na jednym z przystanków. Jak twierdzi, „chciał się w zimie troszkę rozgrzać”.
MAJTECZKI W KROPECZKI
Zatrzymano 50-letnią bezdomną, która wznieciła w Suwałkach 20 niewielkich pożarów. Zapalała ogień w śmietnikach, windach i klatkach schodowych. Przy zatrzymanej kobiecie znaleziono wiele zapałek i gazet.
KOBIETA Z ZAPAŁKAMI
Przez niemal rok w pocie czoła i w godzinach pracy uwijali się strażacy z Lublina przy budowie domu swojego komendanta. Andrzej S. usłyszał prokuratorskie zarzuty. Opracowali: OH, MaK
CEMENT I GLINA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie zamykamy przed nikim drogi zbawienia. (Jarosław Gowin o ewentualnym członkostwie Romana Giertycha w PO)
Cokolwiek Polacy zrobią w polityce wschodniej, to wszystko spartaczą, bo nie odróżniają rzeczy ważnych od podrzędnych; trzęsą się z emocji, gdy spór się toczy o osoby, a wielkie racje przyswajają sobie tylko w postaci sloganów. (Bronisław Łagowski, publicysta i historyk, o histerii wobec konfliktu w Związku Polaków na Białorusi)
Komorowski czy Sikorski? Nie zdziwiłbym się, gdyby kandydata wskazał Kościół. (Daniel Passent, publicysta)
Czy współczesną endecją są może całkowicie bezproduktywni pseudodewoci z PiS? (...). Ich poglądy to wypadkowa koncesji ze strony (...) Kaczyńskiego, stale zmieniającej się mody na uproszczony obraz świata kreowany w Toruniu i bacznej obserwacji (...) sondaży opinii. A może endecją są Jurkowcy (...) ze swoim (...) proizraelizmem oraz (...) moralizowaniem i dewocją? (Wojciech Wierzejski, „Polityka Narodowa”, numer 6/2010)
Kaczyński jest coraz starszy, coraz mniej sprawny, natomiast kler (...), który nam (to jest LPR) najbardziej zaszkodził, ma coraz mniejsze wpływy polityczne. (...) decyzje polityczne kleru oceniamy bardzo krytycznie. (jw.)
Alik się cieszy, gdy przychodzę do domu. Biegnie za mną i gryzie mnie w nogi. (Jarosław Kaczyński o związkach uczuciowych ze swoim kotem)
Jest jakaś magia Indii. Jest coś, co powoduje, że się od razu tęskni do tego miejsca. Ludzie modlą się tam wszędzie; pod drzewem, nad brzegiem rzeki, na ulicy, przed kaplicą urządzoną naprędce i z byle czego. (Janusz Palikot, poseł PO)
Jestem gnojem, który ma użyźnić ziemię polskiej polityki. (jw.) Wybrali: AC, MiC
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
RELIGIA NA INDEKSIE Rozporządzeniem abpa Sławoja Leszka Głódzia rozpoczęto wprowadzanie kościelnych indeksów katechizacji do wszystkich szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych znajdujących się na terenie archidiecezji gdańskiej. „Indeks jest wewnętrznym dokumentem kościelnym, potwierdzającym uczestnictwo w szkolnym nauczaniu religii” i „świadectwem świadomego wyboru nauki religii przez rodziców i ucznia”. Od drugiego semestru będzie się nim musiał legitymować przed władzami kościelnymi każdy uczeń chodzący na szkolną katechezę. Główną ideą wprowadzenia religijnych indeksów do szkół – zapewnia abp Głódź – ma być „lepsza koordynacja współpracy rodziny, parafii i szkoły w dziedzinie wychowania religijnego”. Bez posiadania religijnego indeksu w przyszłości katolik nie będzie mógł liczyć na dopuszczenie do kościelnych sakramentów ani zostać rodzicem chrzestnym. AK
doświadczeń kapłańskich. Napisał o „poszukiwaniu przyjemności płciowej, osiąganej (...) przez czyny samotne”... o. Pius
TEOLOGIA MIEJSKA Rada miejska w Białymstoku ma problem lingwistyczno-teologiczny. Otóż jedno z gimnazjów bardzo ponoć pragnie nosić imię świętej Jadwigi. We wniosku do rady miejskiej zaproponowano więc nazwę „Gimnazjum im. Świętej Królowej Jadwigi”. Tymczasem radna PiS Beata Antipiuk oprotestowała pomysł, twierdząc, że „świętość odnosi się do imienia, a nie funkcji”, zatem nazwa powinna brzmieć „Gimnazjum im. Świętej Jadwigi Królowej”. Ponieważ powszechnie wiadomo, że członkowie PiS, jako prawdziwie katolicki rdzeń narodu, znają się najlepiej na teologii i językoznawstwie, radni odesłali szkole projekt uchwały do poprawki. MaK
SAMOTNY ZNAWCA Abp częstochowski Stanisław Nowak w okresie Wielkiego Postu napisał do swoich diecezjan list. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że poruszył w nim kwestię etyki seksualnej. Nowak, który jest antyreklamą wszelkich zbliżeń międzyludzkich, okazał się również laikiem w podjętym przez siebie temacie. Hierarcha uważa na przykład, że „oddzielono w dzisiejszych czasach miłość od seksualności”. A jak to dawniej bywało? W czasach gdy Kościół miał realną władzę, nikt nie pytał młodych ludzi o miłość, tylko nakazywał im małżeństwo. Efekt? – ciągła gonitwa ludu za miłością poza oficjalnym, sakramentalnym związkiem. Jednak metropolita częstochowski w orędziu przesłanym wiernym odwołał się raz do własnych, bogatych
COŚ UCZYNIŁ, KOPERNIKU?! „Coś ty Atenom zrobił Sokratesie” – pisał z gorzką ironią Norwid, po swych przemyśleniach dotyczących pośmiertnej gloryfikacji niedocenianych za życia bohaterów. I oto historia zatoczyła koło. Kościół, który umieścił na indeksie ksiąg zakazanych dzieło Mikołaja Kopernika „De revolutionibus orbium coelestium”, położył łapę na odnalezionych w 2005 roku szczątkach astronoma i na ich powtórnym pochówku. 17 lutego w Olsztynie prochy uczonego zostały złożone do trumny w obecności abp. warmińskiego Wojciecha Ziemby, jego poprzednika Edmunda Pisza oraz całej masy kanoników i prałatów. Abp Ziemba podkreślał, że wielki uczony był duchownym... Po
5
NA KLĘCZKACH
przewiezieniu zwłok Kopernika do rodzinnego Torunia nastąpił dalszy ciąg mszy i kościelnych celebracji. I nikt nie przejmował się, że requiem aeternam (wieczny odpoczynek!) znów wymawiano nad wywleczonymi z grobowca szczątkami. o. Pius
KONCERT NIENAWIŚCI W Krakowie odbył się koncert ku czci tzw. „żołnierzy wyklętych”, czyli partyzantów WiN-u i NSZ-etu, którzy swą dywersyjną, bratobójczą walkę prowadzili po 1945 roku. Ofiarami tych bojowników, oprócz przedstawicieli aparatu państwowego i żołnierzy LWP, padali często zwykli obywatele: chłopi, którzy przystąpili do reformy rolnej, członkowie rad robotniczych, żydzi, wyznawcy prawosławia, ewangelicy czy świadkowie Jehowy. W krakowskim klubie Rotunda, gdzie odbyła się ta impreza, wystąpił zespół punkowy Kryzys, a także grupa opiewająca wyczyny podziemia niepodległościowego De Press. Na koncercie dominowała atmosfera nietolerancji i nienawiści, a wygoleni na łyso młodzieńcy wznosili prawice w geście ,,pięć piw proszę”. Honorowy patronat nad koncertem objął szef kancelarii prezydenta RP Kaczyńskiego, minister Stasiak. MP
WIZYTACJA BISKUPIA W komunikacie dotyczącym przeprowadzanych przez biskupów parafialnych wizytacji kanonicznych w 2010 roku kuria łomżyńska uprzejmie powiadamia proboszczów o ich obowiązkach. Zgodnie z kościelnymi wytycznymi, ksiądz proboszcz ma za zadanie sporządzić projekt programu wizytacji swojej parafii i w stosownym czasie przedłożyć go do zatwierdzenia biskupowi wizytującemu. „W programie – czytamy w kurialnej instrukcji – należy uwzględnić spotkania: w szkołach z dziećmi i nauczycielami, w urzędzie miasta, powiatu, gminy, w szpitalu i innych ważniejszych instytucjach na terenie parafii. Ze względu na to, że główny dzień wizytacji przypada w niedzielę, ww. spotkania mogą odbyć się w ciągu roku w ustalonym z Biskupem terminie”. AK
RECEPTA NA CZYSTOŚĆ Wytrwać w przedmałżeńskiej czystości to „zadanie trudne, czasami nawet bardzo trudne” – nie ukrywa autorka porad dla narzeczonych, zamieszczonych na stronie parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Suchym Lesie.
Podniecające zabawy, pieszczoty, lektury, filmy pornograficzne, nieprzyzwoite anegdoty, nieskromne ubiory oraz nieprzygotowywanie się do życia w małżeństwie i rodzinie na płaszczyźnie religijno-moralnej i materialnej należą do najczęściej popełnianych grzechów przeciwko miłości narzeczeńskiej. Jak zatem nie ulec pokusom? Recepta na przedmałżeńską czystość jest prosta: „Na osoby płci przeciwnej patrz bez pożądliwości, nie fantazjuj, nie rozbieraj ich wzrokiem. Nie dotykaj w sposób nieczysty swojego ciała, ignoruj nieczyste myśli (...). Nie prowadź dialogu z pożądliwością (...). Zaangażuj się na przykład w wolontariat”. Do tego narzeczeni muszą dużo się modlić, „umacniać” częstą spowiedzią, unikać wszelkich okazji, które „mogą doprowadzić do upadku” oraz pozbyć się „wszystkiego, co może wywołać pobudzenie seksualne” – na przykład założyć blokadę na internet i ograniczyć oglądanie telewizji. AK
w społeczeństwie instytucja dawniej ściśle powiązana z brutalną dyktaturą generała Franco. A może by tak w Polsce wprowadzić taki podatek? Wybiłaby wówczas godzina prawdy w sprawie liczby osób, które naprawdę chcą się utożsamiać z Kościołem. MaK
CHRYSTUS PIEKIELNY
ZLOT GOSPOŚ 8 marca w Ciężkowicach koło Tarnowa rozpoczną się „kursorekolekcje” dla gospoś plebańskich. Panie biorące udział w imprezie wymienią się przepisami, dowiedzą się, jak nakryć stół dla kilkunastu gości oraz będą uczestniczyły w dniu skupienia. Zgłoszenia można kierować telefonicznie lub mejlowo na adres domu rekolekcyjnego w Ciężkowicach. Kandydatek na religijną imprezę pewnie nie będzie wiele. Dlaczego? Gosposie służą księżom również do celów innych niż gotowanie... Obstawiamy, że zameldują się tylko pracujące na plebanii zakonnice i kobiety po menopauzie. o.P.
BRACIA NAJMNIEJSI Działacze Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami we Włocławku interweniowali w sprawie psów żyjących przy Wydawnictwie Duszpasterstwa Rolników. Przykościelne czworonogi były podobno głodzone, a jeden z nich jeszcze kilka dni po swojej śmierci leżał przy budzie. Ksiądz Rafał Nowacki z wydawnictwa zapewnił działaczy, że zwierzętom nie dzieje się krzywda, ale na wszelki wypadek wywiózł z terenu kościelnego najbardziej wychudzone zwierzę. MaK
HISZPANIE NIE UFAJĄ Tylko co trzeci hiszpański podatnik przekazuje część podatku dochodowego na potrzeby Kościoła rzymskokatolickiego. To skromna liczba w zestawieniu z 80 procentami Hiszpanów, którzy formalnie są członkami Kościoła. Oddaje ona skalę nieufności, jaką wzbudza
Rob Millist poczuł wieczorny chłód, więc rozpalił w kominku. Patrzy i oczom nie wierzy: zamiast płomieni Chrystus jak żywy. Zbawiciel płonął (a może raczej pieklił się) podobno przez dwadzieścia minut, co potwierdziło dwóch świadków i fotografia. Jest jednak z nowym brytyjskim cudem, o którym donosi „The Sun”, pewien problem: otóż nie da się go sprzedać na aukcji internetowej. Ale dom z cudownym kominkiem – owszem, nad czym całkiem poważnie Rob zastanawia się od trzech tygodni. A tak przy okazji: angielski cud przy naszej Sokółce to zwykła tandeta i fajans. MarS
PORNOPASTOR Walka skrajnych środowisk chrześcijańskich z ludźmi o orientacji homoseksualnej przybiera w Ugandzie karykaturalne rozmiary. Pisaliśmy niedawno o przygotowywaniu drakońskiego prawa antygejowskiego. Obecnie jeden z czołowych aktywistów antygejowskich, pastor Martin Ssempa, zorganizował w swoim Kościele pokaz... gejowskiego filmu pornograficznego. Chodziło o to, aby wiernych przepełnić zgrozą i obrzydzeniem dla „grzechu sodomskiego” i pchnąć ich do bardziej gorliwego zwalczania ludzi homoseksualnych. Pastor planował także specjalny marsz antygejowski, ale udaremniła go policja z powodu troski o bezpieczeństwo publiczne. MaK
6
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Trybuna(ł) ludu Zbawienie Giertycha, polityczne zmartwychwstania oraz biskupa popisy na blogu.
~ No a w kolejce czekają Beger, Tymiński, Miller, Kononowicz, Kiepski, Jaruzelski, abp Wielgus... (lukman); ~ Judasz Romek sprzedał się za kilka srebrników. PO potrzebuje nowego błazna („Palikot”); ~ Na jakiej pozycji będzie grał Giertych? Wzrost predestynuje go na napastnika. W czasie rzutów rożnych Tusk będzie mu podawał na główkę... („eurokomuch”); ~ Giertych mógłby wzmocnić konserwatywne skrzydło partii i wrota od stodoły („precz z popisem”);
Zbliżające się wybory pobudzają wyobraźnię tych, o których naród zdążył już zapomnieć. Znudził się najwyraźniej praktyką adwokacką Roman Giertych, niegdysiejszy przywódca Ligi Polskich Rodzin. Na polityczną scenę wrócił z akcentami mocno kulinarnymi. Nakarmił otóż opinię publiczną opowieściami o nieświeżym kotlecie mielonym, jaki przygotował Jarosław Kaczyński dla Radosława Sikorskiego, który to kotlet temu pierwszemu miałby się odbijać fuj, fuj, nieświeżą cebulką. Wdzięczni platformersi nie wykluczają usadowienia byłego ministra edukacji w konserwatywnym narożniku swojej partii, do pary z Jarosławem Gowinem. „Nie należy zamykać przed nikim Roman Giertych drogi do zbawienia” – uważa sam Gowin. A co na to elektorat? ~ Spełnił się pierwszy cud Donalda Tuska. Koń wreszcie przemó~ Platforma to taka ekumeniczwił! („Rycho”); na partia, że gdy przyjdzie tworzyć w niej bolszewickie skrzydło, nie bę~ Roman na prezydenta. Przydzie problemu z przyjęciem do niej najmniej kawał chłopa jest, a nie Jara.... oczywiście po odbyciu zasątaki jak te poprzednie („gajowy_madzonej kary (Delirium_tremens); ruta”). Giertych o prezydenturze jak ~ Może PO weźmie Giertycha na razie nie wspomina. Za to w koz całym inwentarzem? Orzechowski, lejce do prezydenckiego fotela ustaBosak i Wierzejski czekają... Oni też wił się Janusz Korwin-Mikke, bychcieliby się do partii Tuska zapisać ły lider Unii Polityki Realnej. („vega128”);
Ksiądz oczernia własnego kardynała i ojca diecezji. Takie czasy, że nawet największe autorytety spotyka niezasłużona potwarz! W przedostatni weekend stycznia w przyklasztornym kościele krakowskich norbertanek odbyła się impreza, jakiej nawet najstarsze zakonnice nie pamiętają. Oto na ślubnym kobiercu stanął tam jeden z najbogatszych Polaków – 72-letni Aleksander Gudzowaty – obiecując „miłość, wierność i uczciwość małżeńską” żyjącej z nim dotychczas na tzw. kocią łapę Danucie Koryckiej (51 l.). Kościół reprezentował ksiądz Jerzy Bryła, archidiecezjalny duszpasterz środowisk artystycznych i głuchoniemych, a świadkami uroczystości było kilkudziesięciu gości, wśród których nie zabrakło dwóch synów Aleksandra – znanego fotografika i multimilionera Tomasza, spłodzonego w jego pierwszym małżeństwie z Grażyną, oraz 16-letniego Michała, będącego owocem
W szranki o najwyższy urząd w państwie staje po raz czwarty. Sądząc po reakcjach internautów, z pewnością nie ostatni: ~ Razem w tych czterech podejściach będzie miał już około 10 proc. („farmazon”); ~ Jeszcze Wałęsy mi brakuje do starcia gigantów polskiej polityki („Władek”); ~ A gdzie A. Słomka i L. Bubel? („Olek”); ~ Mają jednakowe szanse z Kaczyńskim. Razem będą mieli 3 proc. poparcia („eva”); ~ Jak paliłem trawę, to też myślałem, że będę dobrym prezydentem. Ale już nie palę („iekals”); ~ PiS z wami. To chyb jedyny kandydat, z którym ma szansę wygrać Lech Kaczyński („pozyt”). Jak każdy, ma też Korwin-Mikke zwolenników: ~ Brawo, wreszcie zapanuje sprawiedliwość, wróci kara śmierci i norFot. WHO BE malność dla Polaków. Urzędnicy będą odpowiedzialni za swoje decyzje. Zniknie korupcja i „zgniłe kompromisy” („Polak50”); ~ Wybierzcie Korwina, bo w przeciwnym razie znów otworzy mu się nóż w kieszeni i może być po nim. Ludzie, czy to tak trudno zrozumieć? („wiola”); ~ Kochany wnusiu, jeśli znów schowasz mi dowód, skończysz w policyjnym areszcie. Nie żartuję („babcia”).
grzesznego wówczas (według optyki Kościoła) związku z Danutą. Ślub miałby znaczenie wyłącznie rodzinno-towarzyskie, gdyby nie fakt, że sam metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz zainteresował się bogatymi nowożeńcami i wystosował
Tymczasem we Wrocławiu kontrofensywa w stosunku do grudniowej inicjatywy licealistów z XIV LO („Krzyżem i mieczem” – „FiM” 50/2009). Do Ministerstwa Edukacji Narodowej piszą parafianie ks. Marka Augustyna, proboszcza od Karola Boromeusza. Po co piszą? Ano wszyscy jak jeden mąż żądają, aby w szkołach zawisły krzyże. Dlaczego piszą? Bo proboszcz poprosił. A żeby ułatwić owcom życie, dał nawet wzór odpowiedniego pisma. „Ufam, iż macie Państwo świadomość, że większość polskich rodziców i większość młodzieży życzy sobie, aby we wszystkich szkołach naszego kraju krzyż zajmował należyte miejsce” – wyrażali nadzieję wierni. Biuro prasowe MEN ma już na szturmujących gotowy szablon odpowiedzi: „Umieszczanie krzyża w pomieszczeniach szkolnych jest fakultatywne. Taka decyzja powinna być wynikiem wspólnej woli środowiska szkolnego. Ważne też, by nie powodowała napięć lub konfliktów”. Nie znalazła idea księdza Augustyna poparcia także na internetowych forach: ~ Krzyże w szkołach tylko w sali nauki religii i w toalecie („Maryja”); ~ Darwin w szkole, krzyż w kościele, a ksiądz w więzieniu („August”); ~ Ksiądz powinien również znać Konstytucję RP, a tam stoi jak byk, że Wolska jest (hi, hi, hi!) państwem świeckim („kartofel”). Postanowił wyjść naprzeciw internetowego ludu ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski biskup Edward Dajczak. Zaczął prowadzić wideobloga o nazwie „Blog bez piuski”. Kolejne odcinki można nawet ściągać na komórkę, aby zawsze mieć pod ręką porady pasterza. Biskup nie ukrywa, że w ten sposób chce nawiązać kontakt z młodzieżą, która coraz rzadziej zagląda do kościoła. Jak ową kościelną rewolucję przyjęli adresaci? ~ Tak, wiadomo, że księżom zależy na dotarciu do młodych ludzi. Tak bardzo, że kluczowym rytuałem
że uhonorował w ten sposób rozwodnika, szybko rozeszła się też po całej parafii. Reakcje mieszkańców Salwatora były jednobrzmiące: Hańba! Wygląda na to, że nawet najbliższego współpracownika naszego Ojca Świętego można sobie wynająć, jeśli ma się
odpowiedni zasób gotówki – zauważa pracownica parafii Najświętszego Salwatora, obejmującej swym zasięgiem klasztor norbertanek. Spróbowaliśmy dowiedzieć się, ile kosztuje taki kardynał w eleganckim czerwonym uniformie, z fantazyjną laską zwaną pastorałem i pierścionkiem na palcu... – Nasz „Grzybek” nie udziela ślubów i obawiam się, że mógłby już mieć problemy z prawidłowym przeprowadzeniem ceremonii,
uczynili chrzest, czyli bezpowrotne włączenie do klubu uszczęśliwionych wbrew wiedzy i woli klubowicza... A jakąż to wiedzą dysponuje ksiądz na temat życia? Umiejętnością drogiego sprzedawania kota w worku? I to wyimaginowanego? („BógUrojony”); ~ Miejmy nadzieję, że naszym księżom-blogerom chodzi „tylko” o indoktrynację, a nie o to, o co księżom w Irlandii czy Austrii... Dlaczego nic nie mówi o pedofilach? Może boi się, że najwięcej byłoby do „odstrzału” we własnych szeregach („gość”); ~ Kolejna pralnia mózgów („mironi”); ~ W Grecji jeden biskup prawosławny tańczył na rurze w lokalu dla gejów. Kościół chwyta się różnych metod, ale upadku religii nie zatrzyma („xxx”); ~ A do niedawna mówili z ambon, że internet to dzieło szatana – śmiech pusty człowieka ogarnia („Janusz”); ~ A może odniesie się do informacji zamieszczonych w ostatnich „FiM” na temat afery pedofilskiej w swojej diecezji? („Judasz”). JULIA STACHURSKA
więc żeby go do niej zatrudnić, trzeba by wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy złotych. Jeśli zaś chodzi o ten słynny już list, to przygotował mu go któryś ze współpracowników, najprawdopodobniej ksiądz infułat Bryła. Ile mógłby kosztować sam podpis? To jest oczywiście tajemnica handlowa, ale „standardową kwotą” w przypadku zwykłego milionera jest minimum 50 tys. zł – mówi duchowny zbliżony do krakowskiej kurii. I dodaje: – W tej całej historii jest o wiele poważniejszy ambaras, bo jeśli panu Gudzowatemu, z uwagi na wiek i kłopoty ze zdrowiem, nie uda się skonsumować panny młodej, to ów fakt uczyni „małżeństwo nieważnym z samej jego natury”. Życzymy młodym udanego pożycia i gratulujemy doboru znajomych. Przecież osoba „przyjaciela papieża” sama w sobie zadaje kłam powyższym insynuacjom. ANNA TARCZYŃSKA
Kardynał do wynajęcia? do państwa młodych specjalny list, nabożnie podczas mszy odczytany, co niemalże powaliło na kolana Aleksandra cierpiącego na zaawansowany gościec (przewlekła choroba stawów). – Upublicznienie listu było całkiem niepotrzebne i wręcz zakłóciło uroczystość, wywołując wiele zgryźliwych komentarzy, bo przecież kardynał nie zwykł czynić podobnych gestów, a już z pewnością nigdy nie robił tego w stosunku do ludzi biednych. Informacja,
Biskup Edward Dajczak
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
W
ojciech Lubawski, (na zdjęciu) za sterami Kielc urzęduje już drugą kadencję. Poparcie – co do tego nikt tu nie ma wątpliwości – zawdzięcza bezpartyjności i tuleniu do piersi ludzi związanych zarówno z PO, PiS, jak i PSL. Nadzwyczaj dobrze dogaduje się też z przedstawicielami lokalnego Kościoła, aktywnie włączającego się w kampanie wyborcze. Całości dopełniają przychylne media, które każdą – nawet najbardziej kuriozalną – decyzję prezydenta kreślą w kategoriach sukcesu. Nic dziwnego, że ostatnie wybory prezydenckie Lubawski wygrał w I turze. Wizerunek prezydenta znacząco jednak popsuli mieszkańcy, którzy w końcu powiedzieli dość. Pod hasłem: „Ratujmy Kielce przed wizjonerami” przedstawiciele Stowarzyszenia Samorząd 2010 oraz Forum Obywatelskiego starają się pokazać kielczanom prawdziwe oblicze ich prezydenta, a nawet doprowadzić do referendum za jego odwołaniem (trwa zbieranie podpisów, szczegóły na www.samorzad2010.com). – Obietnice wyborcze sprawowania władzy w oparciu o dialog społeczny przestały funkcjonować po wygraniu wyborów. Zależy nam na tym, aby w mieście była prowadzona racjonalna gospodarka, aby był tu prawdziwy gospodarz. Tymczasem mamy brak mądrych inwestycji i wciąż zmniejszającą się liczbę mieszkańców – wylicza Adam Głogowski z Forum Obywatelskiego. A co przelało czarę goryczy? Centralny plac Konstytucji, jeden z ważniejszych w mieście, zamienił się w wielopoziomowy parking. Wbrew opinii społecznej, głosom architektów i urbanistów (nawet Najwyższy Sąd Administracyjny uznał, że projekt narusza zasady dobrego sąsiedztwa i ładu przestrzennego). Do spełnienia tej wizji prezydent Lubawski dążył od 6 lat. I w końcu parking na 380 miejsc powstał. Biskup Marian Florczyk obiekt wyświęcił, a przy okazji prezydent pokazał się w purpurowym towarzystwie. W blasku reporterskich fleszy nikt nie dopytywał o zasadność wydawania 23 milionów złotych na inwestycję, która w żaden sposób nie rozwiązała problemu parkowania w centrum. Co więcej – gdyby Lubawski odstąpił od swojej wizji, na tym samym placu mogłoby parkować swobodnie nawet 400 samochodów (tak, to możliwe!), a przygotowanie go pod miejsca postojowe kosztowałoby około 1,5 mln zł. Nowe cacko prezydenta ciągle świeci pustkami, a lokalne media nawołują mieszkańców, by pomogli je zapełniać. Polityką parkingową załamani są lokalni kupcy. Zamknięcie części starówki dla ruchu kołowego przełożyło się na drastyczny spadek ich utargów. Są tacy, którzy stracili z tego powodu nawet 90 proc. dochodów!
– System zakazów postoju i zatrzymywania oraz wyłączanie z ruchu wielu ulic ogranicza w sposób istotny dostęp ludzi do obiektów handlowych i uderza wprost w funkcjonowanie drobnego handlu, rzemiosła i usług. Oznacza to utratę dochodów i możliwości pracy całych rodzin oraz powoduje zwalnianie setek pracowników – twierdzą kupcy. Do prezydenta nie trafiają żadne argumenty, bo uznał, że wkrótce ludzie się do zakazów i do parkingu przyzwyczają i już wiosną będzie wypełniony po brzegi. Wiele pytań pojawia się w związku z inną inwestycją markowaną
A TO POLSKA WŁAŚNIE łącznie z prezesem zarządu albo dwaj członkowie zarządu działający łącznie bądź członek zarządu łącznie z prokurentem!). Przyszedł wcale nie z prośbą, a raczej z poleceniem: „Zwracamy się z wnioskiem o sporządzenie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego umożliwiającego realizację przez spółkę Church Land Development inwestycji (...)”. Chodzi o obiekt o powierzchni handlowej powyżej 2000 mkw., zlokalizowany tuż pod oknami emerytowanych duchownych staruszków. Okazuje się też, że obrotna holenderska spółka jest już dzierżawcą terenów, co więcej – ma wstępną
prowadzonych w sprawie realizacji inwestycji (...) przesyłamy egzemplarze uzgodnionej z Państwem koncepcji architektonicznej obiektu” – pisze przedstawiciel inwestora, chociaż niecały kwartał wcześniej dowiedział się od wiceprezydenta miasta, że na współpracę liczyć nie może. A jednak z jakichś przyczyn odstąpiono od stanowiska wyrażonego w piśmie Mariana Parafiniuka z marca 2006 roku; ~ Wrzesień 2008 r. – spotkania z Piotrem Miklaszewskim miały charakter operacyjny, ich przedmiotem było wspólne wypracowanie
7
zagospodarowania przestrzennego. – Projekt uchwały powstał na wniosek spółki Church Land Development oraz władających terenem, sporządzony został w biurze planowania przestrzennego, podpisany przez prezydenta – wyjaśnia Ciulęba. ~ Listopad 2008 r. – w końcu wyszło na jaw, że nie ma żadnego zagranicznego inwestora, a Galerię Korona Kielce będzie budował Polak z krwi i kości – Dariusz Miłek, multimilioner, twórca marki CCC, który postanowił spróbować sił w deweloperce. Pięknie. Tylko że Miłek żadnych porozumień z gminą Kielce nie zawierał.
Wizjoner z bożej łaski Kielce niemal we wszystkich rankingach zajmują ostatnie pozycje – najniższy dochód na mieszkańca, nikłe wykorzystanie środków unijnych, wysokie bezrobocie, nieściągalność zobowiązań podatkowych. Natomiast czarne interesy z prezydentem robi się tu wyśmienicie. nazwiskiem Lubawskiego. Chodzi o wielkopowierzchniową galerię handlową w samym centrum, w bezpośrednim sąsiedztwie szpitala zakaźnego, prosektoriów, szkoły, zakładów pogrzebowych, kilku domów jednorodzinnych. Na terenie ogrodu księży emerytów, który należy do Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Kapłanów Diecezji Kieleckiej. Kiedyś było tak, że duchowni staruszkowie z całej Polski spacerowali po 4-hektarowym ogrodzie, uprawiali warzywa i odmawiali brewiarz w cieniu niewysokich drzew. Kilka lat temu ich młodsi koledzy doszli do wniosku, że nadszedł czas, aby na kawałku intratnej ziemi w centrum miasta zarabiać pieniądze. Stanęło na tym, że będą za grubą kasę teren dzierżawić pod hipermarket (93 tys. mkw. powierzchni użytkowej). Wówczas zamiary nie pasowały do lokalnego planu zagospodarowania przestrzennego. No i tu z pomocą przyszła nadzwyczaj przychylna władza. A było tak: ~ Luty 2006 r. – na niebogatym kieleckim horyzoncie pojawia się holenderska spółka z bardzo odpowiednią jak na polskie warunki nazwą Church Land Development sp. z o.o. (Rozwój Gruntów Kościelnych) oraz oszałamiającym kapitałem zakładowym 50 tys. zł. Jej jedynym udziałowcem i zarazem prezesem jest niejaki Theodoor Jan Jongen. W jego imieniu do prezydenta Wojciecha Lubawskiego występuje pełnomocnik Piotr Miklaszewski (co z tego, że według danych KRS, spółkę może reprezentować jednoosobowo prezes zarządu, członek zarządu działający
koncepcję ich zagospodarowania! Czy to nie dziwne, że inwestor zdecydował się na wieloletnią umowę dzierżawy, nie wiedząc, czy dostanie zgodę na realizację swoich planów? Skąd miał pewność, że radni przyjmą potrzebną mu uchwałę? Czy to ryzykant, czy może najlepiej poinformowana (choć nowa) osoba w mieście? Fot. UM Kielce – zastanawiają się przedstawiciele Samorządu 2010; wizji architektonicznej. W trakcie spotkań nie składano żadnych wią~ Marzec 2006 r. – nieczuły żących oświadczeń, nie zaciągano na polecenia okazał się jednak wizobowiązań – informuje Anna ceprezydent miasta Marian ParaCiulęba, rzecznik prasowy prezyfiniuk: „Wprowadzenie w jednej z niedenta Kielc. A tymczasem pomięwielu atrakcyjnych rezerw lokalizacyjdzy gminą Kielce a holenderską nych w centrum Kielc funkcji handlu spółką, wciąż reprezentowaną detalicznego z dużym prawdopodoprzez Miklaszewskiego, zawiązubieństwem nie uzyskałoby akceptacji je się porozumienie, na mocy któmieszkańców (...). Teren ten był przerego Church Land Development znaczony pod usługi ogólnomiejskie zobowiązała się, że po uchwaleniu charakterystyczne dla centrum miakorzystnego dla niej planu zagosta, mieszkalnictwo zbiorowe, usługi spodarowania przestrzennego sakralne z funkcją dopuszczalną usłui po otrzymaniu ostatecznej i pragi nauki i oświaty (...). W związku womocnej decyzji o pozwoleniu z powyższym wniosek o sporządzenie na budowę własnym kosztem i stamiejscowego planu zagospodarowaraniem przebuduje układ dróg nia przestrzennego opiniuję negatyww śródmieściu, na co trzeba wyłonie” – odpisał, wskazując nawet alżyć co najmniej 25 mln zł! ternatywną lokalizację. I w tym miejscu historia budoCzym uwiarygodniła się spółka wy ogromnej galerii handlowej z tak małym kapitałem zakładowym, na kościelnym terenie powinna się że miasto uznało ją za godnego partskończyć. Ale się nie skończyła... nera? W jaki sposób zagwarantowała wypłacalność? Te pytania po~ Czerwiec 2006 r. – potenzostały bez odpowiedzi ze strony cjalny inwestor odmową się nie prezydenta; przejmuje. Do Urzędu Miasta wpływa pismo z biura architektoniczne~ Październik 2008 r. – Rada go, które w najlepsze... projektuje Miasta Kielce... podjęła uchwałę galerię. „W nawiązaniu do rozmów w sprawie zmian miejscowego planu
To, czy przejmie zobowiązania poprzednika, to wyłącznie jego dobra wola. Jeśli jednak jej nie wykaże, to kto pokryje koszty koniecznej przebudowy ulic? Co ugrał prezydent dla swoich mieszkańców oprócz – jak twierdzi – poprawy krajobrazu urbanistycznego? W Kielcach stworzono iluzję, że prezydent sprowadził do miasta potężnego zagranicznego inwestora. To było przed ostatnimi wyborami, no i ludzie byli zachwyceni operatywnością Lubawskiego. A jeśli już ktoś – jak Grzegorz Grudziński ze Stowarzyszenia Samorząd 2010 – starał się zasiać nieufność wśród radnych – skutecznie go z sali obrad usuwano. – Nie mam nic przeciwko inwestycjom na terenie miasta, nawet w centrum. Jednak pod warunkiem, że chronione są interesy jego mieszkańców, a negocjacje są prowadzone przy otwartej kurtynie, co umożliwia kontrolę społeczną. A kielczanie są stawiani przed faktami dokonanymi – twierdzi Grudziński. Tę kurtynę chce sforsować także Sławomir Kopyciński, świętokrzyski poseł SLD, który rozważa poinformowanie o sprawie organów ścigania. – Życzliwość Urzędu Miasta wobec niektórych przedsiębiorców działających na rynku nie powinna przekraczać pewnych granic i zakłócać konkurencji między handlowcami. Narosło wiele przedziwnych zbiegów okoliczności wokół tej inwestycji – twierdzi Kopyciński. Budowa galerii handlowej ma ruszyć wiosną. Chyba że zanim do ogrodu księży emerytów wjadą buldożery, planom możnych tego świata przeszkodzi prokuratura bądź CBA... OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Wkrótce ciąg dalszy o tym, jak rozdaje się karty w Kielcach.
8
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Raport mniejszości Usiłując zaprowadzić demokrację na Białorusi, rząd polski zabrania tamtejszym Polakom przyjazdu do macierzy, żeby przypadkiem nie powiedzieli nam czegoś nieprawomyślnego. I to jest dopiero urok demokracji! Wojna dyplomatyczno-medialna wypowiedziana ostatnio Białorusi tak naprawdę rozpoczęła się w marcu 2005 r., kiedy to obradujący w Grodnie VI Zjazd Związku Polaków na Białorusi – na skutek zakulisowych gier toczonych przy aktywnym udziale doradców z Warszawy – wybrał Andżelikę Borys (na zdjęciu) na nową szefową organizacji. Wobec ewidentnych manipulacji i fałszerstw podczas głosowania „stary” zarząd związku (z dotychczasowym przewodniczącym Tadeuszem Kruczkowskim na czele) zaskarżył prawomocność podjętych wówczas uchwał, a nadzorujące stowarzyszenia Ministerstwo Sprawiedliwości uznało zasadność zarzutów i nakazało powtórzenie zjazdu. – Byłem wówczas w Grodnie i doprawdy wcale się nie dziwię tej decyzji. Na zjeździe panował totalny bałagan i głosował kto chciał. Nawet ludzie niebędący delegatami, wprowadzani prosto z ulicy – wspomina znany społecznik Józef Kulikowski, prezes białostockiego Stowarzyszenia Pomocy „Rubież”, zajmującego się Polakami na Wschodzie. – Przewodniczyłam na marcowym zjeździe komisji skrutacyjnej i widziałam te wszystkie ordynarne przekręty, nie wyłączając sprowadzenia przez Borys na obrady „delegatów” z nieistniejących oddziałów związku. Gdy później zaczęłam o tym publicznie mówić, polskie władze wpisały mnie na listę terrorystów i szpiegów, zakazując wjazdu do ojczyzny. Próbowałam dowiedzieć się dlaczego, ale ani w MSZ, ani w Urzędzie ds. Cudzoziemców nie chciano mi odpowiedzieć. A przecież nawet najgorszy zbrodniarz wie, za co zostaje skazany – ubolewa Krystyna Kalinowska, działaczka polonijna z obwodu brzeskiego, ukarana za przywiązanie do ZPB. Zgodnie z decyzją administracyjną, w sierpniu 2005 r. w Wołkowysku odbył się powtórzony zjazd ZPB, podczas którego delegaci wybrali nowy zarząd (Kruczkowski nie ubiegał się o nominację). Zwolennicy Borys, dyskretnie dopingowani przez naszą rodzimą dyplomację i służby specjalne, zbojkotowali to spotkanie, uznając, że oni są jedynie słusznym i prawdziwym związkiem. Od tego czasu na Białorusi istnieją dwie organizacje, które mają na celu reprezentowanie Polaków i osób polskiego pochodzenia: legalny z punktu widzenia obowiązującego tam prawa, ale nieuznawany (a nawet ostro zwalczany!)
przez Warszawę 9-tysięczny ZPB (z przewodniczącym mu od 2009 r. Stanisławem Siemaszką), oraz formalnie nieistniejąca, aczkolwiek gorąco popierana przez naszych polityków kilkusetosobowa (wbrew twierdzeniom o liczebności idącej w tysiące) grupa skupiona wokół Andżeliki Borys (będziemy ją tutaj nazywać ZPB-B). Konsekwencją tego stanu rzeczy jest fakt, że cały majątek pozostający we władaniu związku przed 2005 r. wciąż jest własnością ZPB, a w jego przeniesieniu na rzecz „słusznego” ZPB-B nie pomogą żadne krzykliwe tytuły i obelgi w tzw. opiniotwórczych mediach ani najstraszniejsze groźby miotane przez polityków w kierunku Mińska. Chcący dowiedzieć się czegokolwiek o sytuacji środowisk polonijnych na Białorusi przeciętny obywatel skazany jest na informacyjną papkę o niemal identycznym smaku, choć serwowaną przez dwa konkurencyjne tytuły prasowe („Gazeta Wyborcza” i „Rzeczpospolita”). Dramatyczne doniesienia powielane są w pozostałych mediach oraz na portalach internetowych, dzięki czemu do świadomości społeczeństwa dociera zewsząd, że aresztują, okradają; po prostu „biją naszych!”. Pytamy: ~ ilu „zjadaczy” owej papki zdaje sobie sprawę z tego, że korespondent „Wyborczej” Andrzej Poczobut (na zdjęciu – trzeci z lewej) jest prezesem Rady Naczelnej ZPB-B, zaś zatrudniony przez „Rzepę” Andrzej Pisalnik – członkiem tejże Rady, co zmusza do najdalej idącej ostrożności wobec ich dziennikarskiego obiektywizmu?; ~ w jakich znaczących mediach ukazała się wypowiedź „szarego” Polaka żyjącego na Białorusi lub któregoś z działaczy legalnego ZPB, powszechnie oskarżanych nad Wisłą o agenturalność i „kolaborację z reżimem Łukaszenki”?; ~ jaka część naszego społeczeństwa zna kulisy finansowania ZPB-B lub wie cokolwiek o tym, że wojna propagandowa z Białorusią organizowana jest za pieniądze polskich podatników? Wszystkie pytania są niestety retoryczne, niemniej zatrzymajmy się chwilę przy trzecim... Głównym dysponentem środków budżetowych dla organizacji polonijnych na wszystkich kontynentach jest Senat RP, który w 2010 r. dysponuje kwotą 75 mln zł (w tym 60 mln zł na realizację tzw. zadań
(2)
programowych i 15 mln zł na inwestycje). Dla porównania: w 2003 r. senacki budżet polonijny wynosił 46 mln 265 tys. zł, z czego na „zadania programowe” przeznaczono prawie 32 mln zł. Z uwagi na ograniczenia wynikające z ustawy o finansach publicznych, wszystkie te pieniądze transferowane są za granicę za pośrednictwem 174 organizacji pozarządowych, wśród których największymi beneficjentami pochłaniającymi łącznie ok. 80 proc. wszystkich środków są (oprócz Caritasu, ma się rozumieć): ~ Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” – działające pod patronatem Senatu i kierowane obecnie przez wicemarszałka Macieja Płażyńskiego; ~ Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” – ustanowiona przez Skarb Państwa, z Jerzym Markiem Nowakowskim (znany dziennikarz i publicysta, od niedawna ambasador RP w Republice Łotewskiej) na stanowisku prezesa;
od 2005 r. (vide data narodzin grupy Borys) te informacje objęte są tajemnicą. Dlaczego? – Taka jest decyzja Senatu. Chodzi o dobro instytucji zajmujących się tymi działaniami oraz o bezpieczeństwo Polaków na Białorusi, których mogłyby dotknąć represje polegające na zmuszaniu do rozliczania się z pozyskanych od strony polskiej pieniędzy – powiedział (dokładnie tak!) dyr. Kozłowski. – Po 2005 r. wszystkie środki kierowane na Białoruś idą tylko na wspomaganie i popularyzowanie pani Borys. W Senacie przyjęto politykę „zero inwestycji”, bo przepisy białoruskie nie zabezpieczają własności zagranicznych osób prawnych i nie można wpisać do hipoteki jakiejś nieruchomości na przykład naszego Skarbu Państwa. Senatorowie nie mogą odżałować prawie 30 mln zł wpompowanych w szesnaście Domów Polskich i dwie szkoły, których – mimo najszczerszych chęci
~ Fundacja „Semper Polonia” – pod honorowym patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i nadzorem merytorycznym Ministerstwa Spraw Zagranicznych (prezesem jest związany z lewicą Marek Hauszyld); ~ Fundacja „Wolność i Demokracja” – ze ściśle związanymi z ekipą braci Kaczyńskich prezesem Tomaszem Pisulą i sekretarzem Markiem Bućką. Gdy zwróciliśmy się do Artura Kozłowskiego, dyrektora Biura Polonijnego Kancelarii Senatu, o udostępnienie danych dotyczących pomocy finansowej skierowanej na Białoruś w latach 2003–2009 za pośrednictwem wymienionych organizacji, pan dyrektor wyjaśnił nam, że Polska „udziela naszym rodakom na Białorusi szerokiego wsparcia zarówno moralnego, jak i materialnego”, zaś jeśli chodzi o wymierną pomoc finansową, to aktualnie przeznaczona jest tylko na działania programowe i „w ostatnich kilku latach wynosiła ok. 7 mln zł rocznie”, ale żadnych szczegółów nie ujawni, bo
– nie można dać w prezencie Borys, bo według posiadanych przez nas, ale utrzymywanych w tajemnicy ekspertyz, są bezsporną własnością tego „brzydkiego” ZPB – podkreśla urzędniczka z Kancelarii Senatu. Mimo zastosowanego embarga informacyjnego udało nam się dotrzeć do konkretnych kwot przeznaczonych na reklamę i umocnienie Borys w 2010 r.: ~ „Wspólnota Polska” dostała na razie 1,16 mln zł (w 2009 r. zagospodarowała prawie 2 mln zł, a w 2008 r. – ponad 4,5 mln zł); ~ „Pomoc Polakom na Wschodzie” – obecnie 64,6 tys. zł (rok wcześniej 880,5 tys. zł); ~ „Semper Polonia” – 52 tys. (w 2009 r. ponad 166 tys. zł); ~ „Wolność i Demokracja” – 308 tys. zł (poprzednio 321,5 tys. zł). Skupmy się teraz, bo doprawdy warto, na tej ostatniej organizacji... Fundację „Wolność i Demokracja” ustanowili w 2006 r. dwaj wpływowi działacze PiS: Stanisław Kostrzewski (ówczesny skarbnik
partii braci Kaczyńskich) i Michał Dworczyk (na zdjęciu – pierwszy z prawej – niegdyś w randze „głównego doradcy” Jarosława, a dzisiaj zatrudniony w tej samej roli przez Lecha), którzy zainwestowali w ów interes okrągłe 500 zł. Dalecy jesteśmy od jakichkolwiek insynuacji, ale jest faktem, że: ~ przez fundację przewinęło się kilku znanych „FiM” ludzi ściśle związanych z harcerstwem, czyli środowiskiem stanowiącym główne zaplecze wojskowych służb specjalnych zarządzanych przez Antoniego Macierewicza; ~ będąc założycielem fundacji Dworczyk przeniknął jakimś cudem do konkurencji i pełni obecnie funkcję członka Zarządu „Wspólnoty Polskiej”; ~ robotę sekretarza zarządu, czyli władzy wykonawczej, wykonuje w fundacji Marek Bućko, związany z PiS-em były dyplomata wydalony w maju 2005 r. z Białorusi za próby wmanewrowania tamtejszej Polonii w rozgrywki polityczne (podejrzewano go też o związki z wywiadem), który później znalazł pracę u Lecha Kaczyńskiego, ówczesnego prezydenta Warszawy, a ostatecznie wylądował w fundacji. „Wolność i Demokracja” dostaje od państwa pieniądze na prowadzenie internetowego „Portalu informacyjno-publicystycznego Polaków na Wschodzie”, będącego tubą propagandową o niespotykanej wprost agresji, gdzie przy każdej próbie wyegzekwowania prawa (w tym m.in. przywrócenia własności ZPB, oraz skontrolowania prywatnych interesów Borys w spółce Polonika) natychmiast roi się od tytułów typu: „Reżim oszalał”, „Niszczą Polaków na Białorusi”, „Reżim Łukaszenki atakuje”, „Bandycki wyrok łukaszystów”, a sam Bućko pozwala sobie na nazywanie prezydenta Białorusi faszystowskim dyktatorem. – Śledzę polskie media i oceniam, że średnio 90 proc. wszystkich informacji dotyczących sytuacji Polaków na Białorusi wyssano z palca. To jest jakiś dramat! Dzwonią do mnie znajomi z Polski i pytają, czy już wieszają nas na latarniach. Tymczasem drobne dolegliwości spadają na 3–4 „zawodowych Polaków”, świadomie i dobrowolnie żyjących z wywoływania oraz nagłaśniania awantur. Rozgrywacie w Warszawie swoje interesy z Łukaszenką, nie bacząc na fakt, że my w zdecydowanej większości nie chcemy się w to mieszać. Działamy bez złotówki pomocy. Z drobnych składek wydaliśmy poezje urodzonego w Pińsku Ryszarda Kapuścińskiego, kupiliśmy kosiarkę, żeby uprzątnąć cmentarz, na którym spoczywają nasi rodacy... Za co ojczyzna tak surowo nas karze? Andżelice Borys jakoś nikt nie zabrania podróżowania po całej Europie, a setkom zwykłych ludzi matka Polska odmawia wiz wjazdowych – zauważa Krystyna Kalinowska. ANNA TARCZYŃSKA
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r. Druga część rozmowy z profesorem Mirosławem Karwatem, politologiem badającym różne metody oddziaływania na społeczeństwo przez polityków – m.in. manipulację, perswazję, demagogię oraz związki pomiędzy kulturą masową a życiem politycznym. Nasz rozmówca napisał m.in.: „O demagogii”, „Złośliwą dyskredytację”, „Teorię prowokacji”, „Sztukę manipulacji politycznej”. – Jak ocenić sukces PO? Bo jest to sukces – po dwóch latach rządów chce na nią głosować połowa Polaków. Tymczasem osiągnięć jest niewiele, porażek nie brakuje. Czy przyczyną jest doskonały marketing? Czy bycie nie-PiSem? – To ostatnie odgrywa pewną rolę, ale ja bym tego nie przeceniał. Bo opór przeciwko PiS-owi i mobilizacja wystąpiły przede wszystkim wśród ludzi bardziej wykształconych. Większość aż tak bardzo nie czuła się zagrożona Kaczyńskimi. Bo kto się bał IV RP? Przede wszystkim uczeni, artyści, dziennikarze, inteligencja. Ich szczuto lustracją i oni czuli już smak zapowiadającej się dyktatury. Myślę, że ogromna pozostała część społeczeństwa nie emocjonowała się tą walką. To było tak jak w PRL-u z brakiem wolności i cenzurą. Tylko części społeczeństwa one naprawdę doskwierały. Duża część pasjonowała się głównie ceną i podażą kiełbasy. Gdy jej zabrakło, rozpoczynały się masowe protesty. To, że miliony, dziesiątki milionów chciały wolności i nadal przede wszystkim tej wolności pragną, jest mitem. Zatem zakusy PiS-u oburzały węższy krąg ludzi, niż by się to wydawało. Przeciwnie, bardzo wielu ludziom styl działania Kaczyńskich bardzo odpowiada: oczernić, dopaść, osądzić, wsadzić na 25 lat. Straszenie PiS-em jest oczywiście jedną z taktyk PO, ale nie wyjaśnia wszystkiego. Zapewnianie, że tylko PO może skutecznie powstrzymać PiS, działa tylko na niektórych. – A co działa na resztę? To, że ludzie z PO są bardziej estetyczni niż PiS-owcy? – Tak, to też ma swoje znaczenie, ale ja bym tej przewagi PO nie przeceniał. Niech pan zwróci uwagę na polszczyznę niektórych polityków, zwłaszcza lokalnych działaczy Platformy, na ich nowobogackie maniery. To szybki przeskok z kaloszy w pantofle. Tego się nie da zagadać ani wyperfumować. Ale w tym nowobogackim stylu jest też pewien klucz do sukcesu. – To imponuje? – Nie tyle imponuje, co raczej pozwala się utożsamić. A dlatego, że bardzo duża część społeczeństwa rzeczywiście odniosła pewien materialny sukces. Może nie większość, ale zupełnie poważna grupa. Kiedy ta grupa patrzy na PO, to myśli: oni są tacy jak my. Bo PiS-owcy udają lepszych niż są, odgrywają rewolucyjnych ascetów, bawią się w Savonarolę i Janosika, w karbowego.
Lewica kręci, nie licząc paru polityków o wyrazistym lewicowym wizerunku. Sojusz Lewicy Demokratycznej jako całość dryfuje bez
ZAMIAST SPOWIEDZI – To przede wszystkim. Poza tym do partii bez konturów ideologicznych wiele rzeczy pasuje i niewiele u niej może zgorszyć. Do wizerunku lewicy jako wyraziciela świata pracy najemnej nie pasowała nie tylko niedoszła transakcja Rywina, ale również akcje Cimoszewicza, zakupione z kredytu na kilka milionów złotych, podobnie jak jego ogląd świata z samochodu i rezydencji w puszczy. Człowiek żyjący „od pierwszego do pierwszego”, zwłaszcza bez oszczędności, nie utożsami się z eleganckim światowcem ani obrotnym biznesmenem.
– Obrał podobny, ciepły profil wizerunku, a pod pewnymi względami próbuje przebić Kwaśniewskiego. Bo Kwaśniewski i jego żona od pewnego momentu kojarzyli się trochę salonowo, podczas gdy Tusk ciągle biega za piłką. Kwaśniewski do czasu uchodził za równego gościa, swojego chłopa, który nie bez udziału żony przeszedł jednak ewolucję w stronę salonu. – Tak, pamiętamy kreacje i bale arystokratyczne pani prezydentowej. – Na niektórych robi to wrażenie, ale tą drogą nie zyskuje się
Naród (2) po obróbce
Fot. MaHus Bezwzględny gracz polityczny, Donald Tusk, potrafił wykreować swój ciepło-kumplowski wizerunek
kierunku, bez busoli, uwikłany w wewnętrzną szarpaninę radykałów i oportunistów. Nie ma czytelnego przesłania na zewnątrz. Platforma tymczasem nie udaje, że chce zmienić świat, zapowiada bez konkretów, że polepszy ludziom ich byt (a mgliste obietnice ani nikogo nie przestraszą, ani też nie zawiodą), nie tłumaczy się z PRL-u, ale też nie straszy lustracją. Platforma jest taka fajna. Od czasu do czasu coś przeskrobią, ale nawet wtedy robią dokładnie to, co robi czasem przeciętny Polak. – A więc sukces PO polega na tym, że jest lustrem, w którym przegląda się jakieś 30–40 procent Polaków – tych, którym się jakoś w życiu udało?
Ale kiedy o lokatach i depozytach mówią ludzie pokroju Piskorskiego czy ktoś z kręgu Tuska, to nikogo nie bulwersuje. Te same zajęcia i zdolności jednym pasują do sztandaru, a innym nie. Dlatego PO trzyma się mimo takich potknięć, na jakich przewróciło się SLD. – A więc pojawiła się partia przeciętnego Polaka – PO? – Platformie udaje się na razie ten cud marketingowy, czyli prezentowanie się jako partia przeciętnego Polaka, choć przez jakiś czas prezentowała się także jako partia ludzi biznesu. – Niektórzy sugerują, że Tusk jest drugim Kwaśniewskim, bratem powszechnym, swoim facetem.
– w każdym razie nie na lewicy – trwałej bazy społecznej, a traci dotychczasową. A poza tym to, co uszłoby ludziom z PO, nie ujdzie ludziom lewicy albo politykowi silnie kojarzonemu z Kościołem. To dlatego cudowne odmłodzenie Marcinkiewicza przez młodszą żonę okazało się politycznym samobójstwem. Bo to nie pasowało do jego wcześniejszego zetchaenowskiego i pisowskiego wizerunku katolickiego pryncypialisty i rygorysty. I na tym tle Tusk się wyróżnia jakimś szóstym zmysłem równowagi. – Nie ma wątpliwości, że jest utalentowany, ale jakie Tusk właściwie ma poglądy? – Można by odnieść wrażenie, że ma takie poglądy, jakie są sondaże
9
w danej sprawie. Nie twierdzę, że zawsze jest nieszczery i tylko koniunkturalny, bo na przykład ten jego wyskok dotyczący kastrowania pedofilów był chyba spontaniczny i autentyczny. Generalnie jednak zachowuje się tak, aby spełnić oczekiwania człowieka z sondaży. I to jest klucz do sukcesu Tuska osobiście i Platformy jako formacji. Idealna formuła populistyczna – zaadresowana jednak nie do wykluczonych, przegranych, lecz do mitycznej czy realnej klasy średniej. W Polsce nie ma miejsca na populizm typu Chaveza, o czym przekonał się Lepper. Bo śmiesznie wyglądają obrońcy ludu, gdy sami zaczynają być pazerni i ciągną Kopciuszka do góry pod warunkiem wykorzystania seksualnego. Mocne słowa i drastyczne działania to jeszcze nie radykalizm społeczny, to co najwyżej brutalna socjotechnika. A prawdziwie radykalny populizm nie ma u nas szans także dlatego, że w Polsce niewielu jest ludzi o poglądach i zamiarach społecznie radykalnych. Za radykałów uchodzą na przykład obsesyjni lustratorzy-dekomunizatorzy, ale w ich programie poza zawziętością i manią rozliczeń nie ma za grosz radykalizmu społecznego i ekonomicznego – to tylko zapalczywi, a konserwatywni egzorcyści. Jesteśmy społeczeństwem drobnomieszczańskim ze szlacheckim kompleksem; spragnionym blichtru, nie przygód. – To takie trochę odgrywanie paniska na kredyt. – Po części na kredyt żyliśmy w latach 70., ale teraz żyjemy jeszcze bardziej ponad stan – tym razem również w wymiarze indywidualnym, rodzinnym. Tyle że nikt o tym nie mówi. No i skala tego dobrobytu, w którym żyje część społeczeństwa, jest większa i bardziej upojna niż za Gierka. Tymczasem w związku z kryzysem sporo ludzi – nawet tych dobrze dotąd zarabiających – straciło pracę i pieniądze. Niektórzy stracili wszelkie pieniądze i nie są w stanie spłacać kredytów. – Ale tym media się nie pasjonują... – Ciekawsze są nowe kreacje Dody. I tak problemy realne są wypierane przez tematy zupełnie absurdalne, na przykład takie jak to, ile kosztują buty Moniki Olejnik, i czy to prawda, że 4 tysiące złotych, i to tylko za jeden but? I tym pasjonuje się społeczeństwo, którego ogromna część chodzi w butach z hipermarketu za 20 złotych i ubiera się w „ciucholandii”, ale się tego wstydzi. Rozmawiał ADAM CIOCH PS O manipulowaniu przez telewizję, o fenomenie kultu JPII oraz o tym, jak się bronić przed ogłupieniem i dominacją konserwatywnej prawicy – w trzeciej i ostatniej części rozmowy, za tydzień.
10
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Strażnicy ludzkich praw Biskupi katoliccy i ich świeckie parobki nie ustająw walce z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Nic dziwnego, bowiem Trybunał od lat bronił zasady świeckości państwa. Do grona przeciwników Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zapisał się ostatnio eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski, ekspert PO od spraw integracji. Oświadczył on, że „Trybunał nie jest kompetentny w sprawach umieszczania symboli religijnych”. Także Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, był zdumiony treścią listopadowego orzeczenia dotyczącego krzyży we włoskich szkołach. Na wniosek posłów PiS Sejm RP przyjął kuriozalną uchwałę w sprawie obrony symboli religijnych. Wszyscy ci obrońcy krzyża zapomnieli o jednym drobiazgu: wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie, jaką Włochom wytoczyła pani Lautsi, był tylko zwieńczeniem jego (Trybunału) wieloletniej linii orzeczniczej. Trybunał od zawsze stawał bowiem w obronie zasady świeckości państwa. W pracy Marii Gołdy-Sobczak oraz Witolda Sobczaka z Wydziału
Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu czytamy, że dla Europejskiego Trybunału Praw Człowieka owa świeckość jest „jedną z podstawowych reguł państwa rządzącego się prawem i szanującego wolności i prawa człowieka oraz demokrację (...). Jest ona także gwarantem wartości demokratycznych, nienaruszalności zasady wolności religii oraz zasady równości obywateli”. Świeckość państwa chroni bowiem obywateli nie tylko przed arbitralną ingerencją w ich życie, ale także przed presją zewnętrzną różnych ruchów religijnych. Tak zawzięcie broniona przez biskupów i klerykałów wolność uzewnętrzniania religii może być – zdaniem Trybunału – ograniczona, gdy wymaga tego zasada równości obywateli. Sędziowie ze Strasburga doszli do wniosku, że państwo ma obowiązek chronić swoich obywateli przed presją, jaką mogą na nich wywierać ruchy
religijne. W 2008 roku w wyroku w sprawie Dogru przeciw Francji Trybunał uznał, że swoboda noszenia symboli religijnych może naruszać zasadę świeckości szkoły publicznej. Dzieje się tak, kiedy ich ekspozycja ma formę radykalnej manifestacji poglądów. Z uzasadnienia wyroku wynika, że państwo ma także „obowiązek zagwarantowania, aby szkoły publiczne były wolne od propagandy religijnej, jeżeli towarzyszy jej presja i wykluczenie”. Polskim urzędnikom, którzy w 2001 roku zgodzili się, aby wbrew prawu zakonnice na zdjęciach w prawach jazdy i dowodach osobistych prezentowały się w pełnym habicie (zakryta głowa), warto przypomnieć orzeczenie Trybunału z roku 1976: „Jeżeli wymaga tego bezpieczeństwo publiczne, wolność religijna musi ustąpić” oraz że „wymóg umieszczania zdjęcia z odkrytą głową wynika z potrzeby identyfikacji kierowców”. Warto przypomnieć, że to między innymi ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński, dzisiaj Prezydent RP, pozwolił zakonnicom łamać polskie i unijne prawo. Na posiedzeniu rządowej i kościelnej komisji konkordatowej złożył on oświadczenie o dopuszczeniu zdjęć zakonnic w habitach.
Porady prawne W 1997 roku żona odziedziczyła po rodzicach 2 hektary ziemi niskiej klasy. Od tego czasu ziemia ta leży odłogiem, bowiem żona pracuje w innym zawodzie. Czy z racji tego musi ona płacić ubezpieczenie w PZU OC Rolników? Podatek za ziemię płaci w urzędzie gminy. Obowiązek zawarcia umowy ubezpieczenia OC rolników wiąże się z posiadaniem gospodarstwa rolnego. Za takie gospodarstwo uznaje się „obszar użytków rolnych, gruntów pod stawami oraz sklasyfikowanych jako użytki rolne gruntów pod zabudowaniami, przekraczający łącznie powierzchnię 1,0 ha, jeżeli podlega on w całości lub części opodatkowaniu podatkiem rolnym, a także obszar takich użytków i gruntów, niezależnie od jego powierzchni, jeżeli jest prowadzona na nim produkcja rolna, stanowiąca dział specjalny w rozumieniu przepisów o podatku dochodowym od osób fizycznych”. Opodatkowaniu
podatkiem rolnym podlegają grunty sklasyfikowane w ewidencji gruntów i budynków jako użytki rolne lub jako grunty zadrzewione i zakrzewione na użytkach rolnych, z wyjątkiem gruntów zajętych na prowadzenie działalności gospodarczej innej niż działalność rolnicza. Jeśli więc ziemia odziedziczona po rodzicach została uznana za użytek rolny (w takim charakterze figuruje w ewidencji gruntów i budynków), to istnieje obowiązek ubezpieczenia OC. Podstawa prawna: ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych (DzU 03.124.1152 ze zm.); ustawa z dnia 15 listopada 1984 roku o podatku rolnym (DzU 06.136.969 j.t. ze zm.) ~ ~ ~ Mój były mąż w 2000 roku otrzymał w darowiźnie od swojego ojca spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu mieszkalnego.
W 2007 roku były teść zmarł, a spadek po nim odziedziczyli po 1/2 mój były mąż i jego brat. Mąż zmarł w 2009 roku, zaś mieszkanie odziedziczyła po mężu moja córka. Czy w takiej sytuacji brat zmarłego męża dziedziczy coś po mężu, czy ma prawo do jakichkolwiek roszczeń wobec mojej córki o wyrównanie udziału spadkowego ze względu na darowiznę mieszkania, a jeśli tak, to w jakim zakresie? Zgodnie z art. 931 par. 1 kodeksu cywilnego, w pierwszej kolejności z ustawy powołane są dzieci spadkodawcy oraz jego małżonek. W przedstawionym przez Panią stanie faktycznym cały spadek po Pani byłym mężu, w tym mieszkanie otrzymane w darowiźnie, dziedziczy wyłącznie pani córka. Brat byłego męża nie znajduje się w kręgu I grupy spadkobierców ustawowych, zatem nie uczestniczy on w spadkobraniu majątku po Pani byłym mężu. W przypadku ewentualnego działu spadku po ojcu Pani
Jemu oraz wszystkim, którzy po 1997 roku blokują wdrożenie konstytucyjnej regulacji stosunków państwa z innymi niż Krk wspólnotami religijnymi (tak zwane małe konkordaty), polecamy lekturę orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 27 lutego 2007 roku. Jego sędziowie przyznali rację Kościołowi prawosławnemu Mołdowy, że przedłużanie przez władze bez żadnego uzasadnienia procedury jego rejestracji narusza zasadę równości wyznań. Wszystkim przeciwstawiającym się pełnej implementacji przez Polskę prostej dyrektywy UE w sprawie zwalczania dyskryminacji w stosunkach pracy polecamy lekturę orzeczenia Trybunału z 12 kwietnia 2007 roku w sprawie Ivanowa przeciwko Bułgarii. Wyrok dotyczył bułgarskiej urzędniczki, którą zwierzchnicy zmuszali do praktyk religijnych. Kiedy nie wyraziła na to zgody, została zwolniona z pracy. Sędziowie Trybunału uznali, że brak woli rządu w Sofii w zwalczaniu nacisków w sprawie udziału w ceremoniach religijnych oraz manifestowania przekonań religijnych stanowi ciężką obrazę Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. W uzasadnieniu wyroku czytamy, że „prawo do wolności myśli, sumienia i religii ma
znaczenie pierwszorzędne i państwo nie ma prawa dyktować, w co dana osoba ma wierzyć, ani też podejmować kroków zmuszających jednostkę do zmiany przekonań”. Tymczasem w Polsce co roku tysiące nauczycieli zmusza się – pod hasłem opieki nad uczniami w trakcie rekolekcji – do udziału w nabożeństwach. Jest to pierwszy krok w nakłanianiu ich do zmiany wiary. Ale – według kolejnych ministrów edukacji – jest to działanie zgodne z prawem. Warto też zwrócić uwagę na orzeczenie z 18 lutego 1999 roku w sprawie Buscarini przeciw San Marino. Sędziowie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zanegowali w nim legalność dodawania do treści świeckiego ślubowania przysięgi o treści religijnej. Naszym zdaniem, podważa to legalność ślubowania posłów na Sejm RP oraz ministrów, którzy dodali zwrot „Tak mi dopomóż Bóg w Trójcy jedyny” (oznacza to, że między innymi Jarosław Kaczyński od listopada 2007 r. nie jest już posłem...). W Katolandzie akurat fakt, że niektórzy posłowie nie powołali się na Boga – wywoływał zgorszenie. Ale u nas zawsze wszystko musi być postawione na głowie. MiC
byłego męża, zgodnie z brzmieniem art. 1040 kodeksu cywilnego, który stanowi, że jeżeli wartość darowizny podlegającej zaliczeniu przewyższa wartość schedy spadkowej, spadkobierca nie jest zobowiązany do zwrotu nadwyżki. Zatem Pani córka w żaden sposób nie jest zobowiązana do wyrównania udziału spadkowego bratu Pani byłego męża, żądanie takie nie znajduje bowiem podstawy prawnej. Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 roku – Kodeks cywilny (DzU 1964 r., nr 16, poz. 93) ~ ~ ~ Ja i moja żona zawarliśmy małżeństwo w 2005 roku. Przed ślubem nie zawieraliśmy żadnej intercyzy. Obecnie zamierzam założyć działalność gospodarczą na własny rachunek. Proszę o informację, w jaki sposób możemy wprowadzić rozdzielność majątkową, aby żona w przyszłości nie musiała odpowiadać za moje ewentualne zobowiązania związane z działalnością gospodarczą. Zgodnie z art. 47 par. 1 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego małżonkowie poprzez zawarcie stosownej umowy mogą zmienić małżeński
ustrój majątkowy poprzez rozszerzenie lub ograniczenie małżeńskiej wspólności majątkowej albo poprzez wprowadzenie rozdzielności majątkowej. Umowa taka musi bezwzględnie zostać zawarta w formie aktu notarialnego. Według art. 51 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, w przypadku ustanowienia rozdzielności majątkowej, każdy z małżonków zachowuje majątek nabyty zarówno przed zawarciem umowy, jak i później. Zgodnie z obowiązującą w polskim systemie prawnym zasadą swobody umów, mają Państwo możliwość dowolnie ukształtować ustrój majątkowy, umownie określając, jakie składniki majątku będą ewentualnie wchodzić do masy wspólnej, a jakie będą stanowić majątek odrębny małżonków. Należy jednak pamiętać, że zgodnie z art. 47 1 k. r. i o. małżonek może powoływać się względem innych osób na zawartą umowę małżeńską majątkową, jeżeli fakt zawarcia oraz rodzaj umowy były tym osobom wiadome. Podstawa prawna: ustawa z dnia 25 lutego 1964 r. – Kodeks rodzinny i opiekuńczy (DzU z 1964 r., nr 9, poz. 69) Opracował MECENAS
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
F
edak (na zdjęciu) to jasna strona rządu Tuska. Jeżeli pani minister uda się przepchnąć przez Radę Ministrów i Sejm projekty, nad którymi pracuje, Polska ma szansę zbliżyć się do standardów, jakie panują w Skandynawii. Zdaniem analityków Komisji Europejskiej, nasz wzrost gospodarczy znacząco by dzięki temu przyspieszył. Planowi Jolanty Fedak z niepokojem przyglądają się skrajni liberałowie, bankierzy i reprezentanci Kościoła. Przez 20 lat przyzwyczaili się oni do sytuacji, w której minister pracy i polityki społecznej jest chłopcem na posyłki, którego nawet nie informuje się o szczegółach decyzji. Lubuska działaczka PSL złamała tę zasadę. Dodatkowym elementem utrudniającym wdrażanie racjonalnych reform społecznych było skupienie się kolejnych szefów rządów na realizacji programu tak zwanej polityki prorodzinnej. Jego autorami są de facto katoliccy biskupi. Oparli się oni na następujących założeniach: ~ państwo ma promować rodzicielstwo bez względu na warunki, w jakich żyje dana rodzina; ~ miejsce kobiety jest w domu, ponieważ nie jest ona stworzona do kariery zawodowej; ~ środki antykoncepcyjne powinny być drogie i trudno dostępne, a najlepiej – zakazane; ~ aborcja ma być ścigana z całą surowością prawa; ~ edukacja seksualna małolatów jest niedopuszczalna, a zamiast niej państwo powinno propagować wstrzemięźliwość; ~ wsparcie dla rodziny nie powinno być uzależnione od jej sytuacji materialnej, ale od liczby posiadanych przez nią dzieci; ~ najlepszą formą pomocy ze strony państwa jest ulga podatkowa na dzieci; ~ państwo powinno zlecić dystrybucję świadczeń rodzinnych Kościołowi jako instytucji zaufania społecznego; ~ docelowo świeckie prawo rozwodowe musi być zniesione; ~ państwo nie powinno mieszać się w sprawy rodziny. Znacząca część postulatów biskupów została zrealizowana. Po 1990 roku sieć publicznych żłobków i przedszkoli została znacząco ograniczona (np. w mieście Wejherowie nie ma żadnej takiej placówki). Zmusiło to kobiety do rezygnacji z pracy zawodowej. W szkołach nie ma światłej edukacji seksualnej. Poza trzema wypadkami aborcja jest zakazana. Prawo do rozwodu zostało znacząco ograniczone. W zamian za to mamy ulgę podatkową na dziecko, z której mogą skorzystać wyłącznie najzamożniejsi podatnicy. Warto przy tym zwrócić uwagę, że tak zwana polityka prorodzinna powstawała na tajnych posiedzeniach powołanego na początku lat 90. Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Przedstawicieli
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Rządu i Konferencji Episkopatu Polski. Odbywały się one bez udziału reprezentantów resortu zajmującego się polityką społeczną (sic!). Niczego nie zmieniło zwycięstwo PO w 2007 roku. Co ciekawe, nikt – ani w MSWiA, ani w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – nie był w stanie powiedzieć, kto wchodzi w skład owego zespołu i gdzie są protokoły z jego obrad. W 1998 r. do biskupów rządzących resortem pracy dołączyli niektórzy bankierzy zarządzający tak zwanymi Otwartymi Funduszami Emerytalnymi. Ich praca polega na kupowaniu za pieniądze otrzymane od państwa obligacji emitowanych
Fedak na barykadzie Od dwóch lat zjednoczeni skrajni liberałowie, narodowo-katolicka prawica i niektórzy bankierzy prowadzą wojnę z Jolantą Fedak – minister pracy i polityki społecznej. Powód? Chce ona wprowadzić w Polsce odrobinę normalności w polityce społecznej i w relacjach pracownicy–pracodawcy. przez... Skarb Państwa. Za te proste czynności otrzymują wynagrodzenie idące łącznie w setki milionów złotych. Jakakolwiek próba ograniczenia ich przywilejów (zmniejszenie prowizji za zakup obligacji, ograniczenie wysokości składek odprowadzanych do OFE) wywoływała awanturę w liberalnych mediach. Mimo to zespół minister Jolanty Fedak twardo obstaje przy zmianach w systemie emerytalnym. Obok ograniczenia wydatków budżetu państwa na OFE i ich zysków zakładają one zmniejszenie obciążeń polskich pracodawców i pracowników. Od lat jedną z podstawowych barier we wzroście zatrudnienia są absurdalnie wysokie składki na ZUS. Każde ich zmniejszenie to więcej pracujących, co z kolei powiększa wpływy podatkowe państwa. Pozwoli to bez problemów wyrównać ewentualną lukę w budżecie ZUS z tytułu obniżenia składek. Reforma ZUS i OFE jest tylko jednym z elementów zmian w polityce społecznej państwa, bo celem zespołu minister Jolanty Fedak jest doprowadzenie do tego, aby obowiązujące u nas regulacje stosunków pracy i polityka zwalczania bezrobocia zbliżyły się do rozwiązań skandynawskich. Tam liberalizacji zasad przyjmowania i zwalniania pracowników towarzyszyło znaczące zwiększenie wysokości zasiłków dla bezrobotnych i funduszu przeznaczonego na szkolenia. Jak zauważyła Czesława Ostrowska, wiceminister pracy i polityki społecznej, w Polsce urzędy pracy zajmują się wszystkim, tylko nie zwalczaniem bezrobocia. Na szkolenia osób
poszukujących nowej posady, prace interwencyjne, roboty publiczne i staże wydajemy najmniej spośród 27 państw UE. Mimo to w Polsce relacja zasiłku do ostatniego wynagrodzenia (czyli tak zwany procent zastąpienia wynagrodzenia) należy do najniższych w Europie. Przodujemy za to w rozmiarach i znaczeniu szarej strefy w gospodarce. Nieformalne zatrudnienie bez umów o pracę dotyka zwłaszcza ludzi młodych i w średnim wieku. Jak wynika z szacunków GUS, w Polsce szara strefa obejmuje około 20–23 procent sektora produkcji przemysłowej, a w usługach nawet 35 procent. W ten sposób firma nie płaci za pracownika składek ZUS, a pracownik otrzymuje wyższe wynagrodzenie niż w sytuacji, gdyby pracował legalnie. To patologia, która bije budżet państwa po kieszeni. Od 1999 roku państwo wręcz do tego zachęca. Otóż składki na ubezpieczenie zdrowotne za zarejestrowanych bezrobotnych, i to bez względu na to, czy chcą oni pracować, czy nie – opłacają urzędy pracy. Gdy delikwent sam chce się ubezpieczyć, to musi odprowadzić na konto ZUS z tytułu składek zdrowotnych co miesiąc nie mniej niż 311 złotych. Dodatkowo do wyjścia z szarej strefy zniechęcają ich tak zwane opłaty dodatkowe pobierane przez NFZ.
Ich wysokość sięga jednorazowo nawet 7 tysięcy złotych. W przypadku duchownych dobrowolna składka zdrowotna wynosi maksymalnie 75 złotych miesięcznie i są oni zwolnieni z opłat dodatkowych. Według naszych informacji, w MPiPS toczą się prace nad reformą systemu pobierania składek na ubezpieczenie zdrowotne. Towarzyszą jej projekty promocji zatrudnienia wśród kobiet oraz ludzi po 50. Zdaniem ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, niezbędna jest także reforma prawa pracy. Obrońcom dotychczasowego modelu warto przypomnieć, że według badań dra Heibera Kohla z Fundacji im. Eberta, Polska znajduje się na czwartym od końca miejscu pod względem wypełnienia minimalnych europejskich standardów prawa pracy (m.in. zasady BHP, regulacje czasu pracy, równouprawnienie płci, wartość płacy minimalnej, dialog społeczny). Wyprzedziła nas nawet
Rumunia. MPiPS chce, aby reformie prawa pracy towarzyszyło częściowe wprowadzenie skandynawskich rozwiązań dotyczących zasiłków dla bezrobotnych, prac interwencyjnych, robót publicznych i szkoleń. Zdaniem ekspertów, pomoże to ograniczyć skalę protestów społecznych. Projekt MPiPS mogłyby wesprzeć prawdziwe związki zawodowe, których w Polsce właściwie nie ma.
Jak wynika z badań zespołu Fundacji im. F. Eberta, są one skrajnie upolitycznione i przerodziły się w przybudówki partii politycznych (np. „S” to pracownicze ramię PiS), a sytuacja taka prowadzi do kryzysu dialogu społecznego. Jego ofiarą padła reforma płacy minimalnej. Jej powiązanie z systemem zasiłków z pomocy społecznej uniemożliwia szybką reakcję państwa na zmieniające się potrzeby. Warto przy tym zwrócić uwagę, że w europejskim rankingu relacji między płacą minimalną a kwotą odpowiadającą granicy ubóstwa (według standardów UE) zajęliśmy piąte miejsce od końca, dając się wyprzedzić Węgrom, Czechom i Słowakom. Gorzej mają tylko mieszkańcy Rumunii, Bułgarii oraz objętych recesją Litwy i Łotwy. Niestety, ambitnemu programowi minister Jolanty Fedak nie towarzyszy dobra atmosfera w rządzie. Inni ministrowie – z Michałem Bonim na czele – promują bowiem zupełnie inny pomysł na rozwój Polski. Zdaniem Social Watch, która skupia organizacje społeczne zajmujące się prawami człowieka, część rządu chce nam zamiast rozwoju społecznego zafundować niedorozwój i rosnące rozwarstwienie społeczne. Do tego prowadzą niekorzystne rozwiązania w polityce podatkowej, mieszkaniowej, rozwoju lokalnego i dostępu do edukacji. Skutkiem może być tylko napędzanie emigracji i frustracja tych, którzy pozostaną. MiC Fot. MaHus
12
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
MITY KOŚCIOŁA
Paluch boży Co tam cud w Sokółce – ot, zaledwie lokalne wydarzenie. Detal. Bóg ingeruje ciągle, we wszystko i w każdej sprawie. Takie widać ma hobby – zajmować się na przykład fizyką kwantową, mumią Lenina oraz polską Służbą Bezpieczeństwa. Takich rewelacji dowiadujemy się z najnowszej kościelnej książki pt. „Cuda, znaki, boskie interwencje”. Autorka, Aleksandra Polewska, nadaje zagadnieniu postać pracy – UWAGA! – popularnonaukowej. Katolicki czytelnik ma więc rozkoszne wrażenie, że czyta coś na kształt „Krótkiej historii czasu” Stephena Hawkinga. W każdym razie „Cuda...” mają być antytezą „Boga urojonego” Richarda Dawkinsa. Rozpoznanych przez siebie przykładów boskich interwencji przytacza Polewska dobrych kilka setek, a ja dla Państwa wybrałem zaledwie garsteczkę, za to taką, która pokazuje, jakimi drogami porusza się ultrakatolicka „nauka” i „logika”. Ot, na przykład wielkim naukowcom, którzy akurat mają kłopoty z rozwiązaniem jakiegoś problemu, Bóg objawia się we śnie i wszystko wyjaśnia. Tak było z Mendelejewem. Za cholerę nie mógł chłop stworzyć swojego układu okresowego, aż tu wyjaśnienie zobaczył, gdy spał. Jak na dłoni. Nie inaczej było z Bohrem: „Zobaczył on rozpalone Słońce, przez które sycząc, przenikały planety. Kiedy Słońce przekształciło się w ciało stałe, a planety zaczęły krążyć wokół niego, uczony zrozumiał, iż tak właśnie wygląda struktura atomu”. Z boskiej pomocy oczywiście korzystał też agnostyk Albert Einstein: „Swój sztandarowy sukces wyrażający się wzorem E=mc2 również zobaczył we śnie. Jednak dopiero po przebudzeniu mógł go przeanalizować i ze zdumieniem stwierdzić, że jest jak najbardziej trafiony”. Tak więc to Stwórca jest de facto twórcą teorii względności. Każdy zakrzyknie: palec boży! Każdy, ale nie ja, bo autorka mija się (delikatnie mówiąc) z prawdą, bowiem Mendelejew odkrył swój układ... układając dla studentów karteczki z nazwami pierwiastków (według ich właściwości), Einstein zbudował słynny wzór (w dwóch wariantach) po latach pracy i obliczeń, natomiast Bohrowi rzeczywiście struktura atomu się przyśniła, ale to nic nadzwyczajnego. To zwykłe, tzw. podprogowe rozwiązywanie problemów. Mózg pracuje nad ważnym dla nas zagadnieniem nawet wówczas, gdy zajmujemy się chwilowo czymś innym. Każdy z nas kiedyś sam tego doświadczył i zwieńczył okrzykiem: „olśniło mnie!” albo „ja pier... ę!”. Aby udowodnić swoją tezę boskiej ingerencji nawet w największą,
najbardziej prozaiczną głupotę, Polewska skacze po historii z wprawą linoskoczka. Tak jak pewien żyjący w XIX w. Giovani z Piemontu: „Był linoskoczkiem, iluzjonistą i genialnym, choć małym jeszcze gawędziarzem, którego opowieści przychodzili słuchać nie tylko rówieśnicy, ale i dorośli z okolicznych miejscowości. Gdy skończył dziewięć lat, przyśnił mu się pierwszy proroczy sen. Ukazał on jego życiową misję – wychowywanie dzieci i młodzieży. Na ogromnej łące zobaczył wielu chłopców, z których jedni bawili się, drudzy śmiali się, inni przeklinali. Giovanni rzucił się na tych ostatnich z krzykiem i pięściami, chcąc ich uciszyć. Wtedy ukazał mu się szlachetnie ubrany Mężczyzna z jaśniejącą twarzą. Kazał mu stanąć na czele tej gromady, mówiąc: – Nie biciem, ale łagodnością i miłością będziesz musiał pozyskać sobie nowych przyjaciół. Giovanni poczuł się całkowicie niezdolny do wykonania zadania, ale Mężczyzna dał mu Nauczycielkę, pod której przewodnictwem miał się stać mądry. Ona w tym pierwszym śnie pokazała mu stado dzikich zwierząt, mówiąc, że to, co za chwilę stanie się z tymi zwierzętami, on musi uczynić dla Jej dzieci – jego przyszłych podopiecznych. I oto dzikie kozły, psy, koty i niedźwiedzie przemieniły się w potulne i łagodne baranki. Była to pierwsza z wielu natchnionych sennych wizji późniejszego świętego, znanego w Polsce jako ks. Jan Bosko. Nauczycielką zaś okazała się Maryja, której on bezgranicznie się powierzył”. Cofnijmy się wiele wieków i zajrzyjmy do pałaców cesarza Konstantyna. Jak pamiętamy z historii, jegomość ów sam dokonał wielu cudów fałszerstwa, z których do dziś z ochotą korzysta rzymski Kościół, więc nic dziwnego, że tenże Kościół odwdzięczył mu się opowieściami o boskiej łasce. A było tak: Konstantynowi przyśnił się krzyż, lecz za diabła gość nie wiedział, co to znaczyć może... „Zastanawiał się nad tym, aż zapadła noc i zasnął. Wtedy ukazał mu się we śnie Chrystus (...), nakazał mu wykonać
podobiznę znaku i używać go jako obrony we wszystkich walkach ze swymi nieprzyjaciółmi (...). Potem [Konstantyn] zwołał robotników pracujących w złocie i drogich kamieniach, opisał słowami wygląd znaku i polecił uczynić podobny ze złota i szlachetnych kamieni. Krzyż zabierano niemal wszędzie. W bitwach, w których był obecny ów znak, Konstantyn odnosił zwycięstwo. Tam, gdzie się pojawił, wrogowie natychmiast rzucali się do ucieczki, ścigani przez zwycięskie oddziały. Zaś cesarz, skoro tylko zauważył, że jakaś część jego
wojska jest w opresji, wydawał rozkaz, aby przesunąć w tym kierunku zbawcze trofeum. Natychmiast rezultatem było zwycięstwo”. No i patrzcie Państwo, toż to patent lepszy niż eskadry F-16 i wszystkie baterie rakiet Patriot razem wzięte. Może by to dać naszym do Afganistanu? Zamiast karabinów! Talibowie jak nic natychmiast karnie popełnią samobójstwo. Albo się ochrzczą. A teraz, dla rozrywki, kilka Polewskich opowieści o świętych, którzy świętymi Kościoła zostali właśnie w wyniku boskiej interwencji. Na przykład taka: „Polikarp, biskup ze Smyrny, żyjący w II wieku, został skazany na śmierć przez spalenie na stosie. Przywiązano go do pala i podpalono ułożone pod jego stopami drewno. Zapłonęło wszystko, tylko nie on sam. W związku z tym zginął ostatecznie od pchnięcia sztyletem”. Dziś taką sztuczkę wykonuje co drugi iluzjonista i świętym nie jest. Ot sprawiedliwość boska. A może
raczej niesprawiedliwość, bo sztyletu już Pan Bócek nie raczył powstrzymać. Podobnie jak topora w przypadku innej nieszczęśnicy, dość – jak się wydaje – mało apetycznej: „Święta Tacjana, męczennica żyjąca w III wieku, po okrutnych torturach została rzucona dzikim zwierzętom na pożarcie. Choć zwierzęta wcześniej celowo głodzono, w tym przypadku nie wykazały najmniejszego zainteresowania skazaną chrześcijanką. Zirytowany sędzia wydał w końcu nakaz ścięcia kobiety”. Jeszcze ciekawiej było ze świętą Łucją – zawsze dziewicą. Otóż ta panienka odrzuciła konkury adoratora i „postanowiła pozostać nietkniętą i żyć tylko dla Chrystusa. Pierwszą karą, która spadła na nią, było oddanie jej do domu publicznego na pohańbienie. Siłą wsadzono dziewczynę na wóz, który miał ją zawieźć do tego przybytku. Okazało się jednak, że zaprzężone do wozu woły za nic nie chciały ruszyć się z miejsca. Wobec powyższego padła komenda spalenia jej na stosie, ale i to zawiodło, ponieważ podobnie jak w przypadku Polikarpa, płomienie nawet jej nie musnęły”. Wygląda, że palec boży na niewiele się tu jednak zdał, bo chwilę później Łucji łeb odrąbano. Ale dla Aleksandry Polewskiej to wystarczający dowód boskiej interwencji. Podobnie jak kolejny: „Świętą Cecylię, żyjącą na przełomie II i III wieku w Rzymie, zawieszono nad ogniem w łaźni i usiłowano udusić parą. Ta jednak w niewyjaśniony sposób bez trudu oddychała. Rozgniewany namiestnik cesarski nakazał wówczas ściąć ją mieczem. Wyznaczony kat, widząc tak młodą i piękną dziewczynę, nie miał sumienia tego zrobić. Gdy wreszcie się przemógł, trzykrotnie próbował odciąć jej głowę, jednak miecz nie chciał nawet się wbić w jej szyję. Zdołał ją natomiast poważnie zranić i Cecylia zmarła na skutek wykrwawienia”. Nawet mało uważny czytelnik zamienia się – po lekturze powyższych wyimków z naukowej pracy katolickiej autorki – w wielki znak zapytania, bo przecież boskie interwencje coś mało okazują się skuteczne. Tak jakby Bóg w połowie ingerencji rozmyślał się, machał ręką i cytował Felicjana Dulskiego: „A niech was wszyscy diabli”. Wróćmy jednak do czasów współczesnych. Zmarł Lenin, a komuniści – mumifikując go – postanowili, że Wołodia będzie wiecznie żywy. Wbrew
boskim zwyczajom? Nic z tych rzeczy. Najwyższy czuwał i nad tym, bo: „Niemal dokładnie cztery miesiące przed swoją śmiercią Lenin wyraził zgodę na wydanie Watykanowi mumii polskiego mnicha – jak to określił – zagrabionej ponad rok wcześniej z białoruskiego Połocka. Mnicha ogłoszono błogosławionym Kościoła katolickiego”. I to właśnie w rewanżu za mumię Damazego mumia Lenina nie rozkłada się do dziś... Miał Ilicz głowę do interesów i rewolucyjną czujność, nie ma co mówić! Podobnie jak ojciec nie święty jeszcze wtedy Maksymilian Kolbe. Mamy rok 1930. Światu nie śni się jeszcze demon hitleryzmu, a Robert Oppenheimer nawet nie wziął do ręki ołówka, by zacząć pracować nad bombą atomową, ale Kolbe już wie, że zostanie ona stworzona, a nawet – gdzie wybuchnie. Sam Bóg mu to powiedział w Nagasaki, gdzie proponowano mu wybudowanie klasztoru. A on na to: „Tu nie możemy wybudować, bo wkrótce spadnie tu ognista kula i wszystko zniszczy”. Tak ponoć powiedział swoim konfratrom. Ale jednak nie Japończykom. Nie 40 tysiącom ludzi, którzy 15 lat później w kilka sekund wyparowali. No tak, ale przecież bliższy ciału habit niż... Myślicie, że na temat zamachu na JPII napisano już wszystko? Że czytaliście już niejednokrotnie, iż Zawsze Dziewica zmieniła w powietrzu lot kuli Agcy? To jeszcze nic. Otóż okazuje się – czego dowodzi „naukowiec” Polewska – że kula (już po wniknięciu w ciało papy) dokonywała nieprawdopodobnych cudów, poruszając się... slalomem! Ot, tu sobie ominęła łukiem serce, tam płuco, jeszcze później wątrobę: „Prof. Crucitti, który operował Jana Pawła II, pokazał fotografowi zdjęcie rentgenowskie (...) i powiedział, że kula (...) zmieniała kierunek, jak gdyby napotkała na kawałek stali. Doktor mówił, że to niewiarygodne, bo w ciele przecież są jedynie części miękkie, nie było tam nawet żadnej kości”. Najsmaczniejszą wisienką w torcie jest jednak akapit o boskiej ingerencji w działania polskiej Służby Bezpieczeństwa. Dlaczego jej agenci zajmujący się Wojtyłą i Kościołem raz po raz paprali sprawę i wychodzili na idiotów? Nawet nie wiecie, jakie to proste: „Czytając dokumenty bezpieki obrazujące rozpracowywanie Kościoła (...), trudno się oprzeć wrażeniu, że w tryby tego bezdusznego mechanizmu Pan Bóg wkładał czasami swój palec, niwecząc wysiłki SB lub wręcz obracając je przeciwko systemowi”. Cóż, może i wkładał – jak tego chce autorka – ale z jakiegoś powodu czasem mu się albo nie chciało, albo niekiedy „bezduszny mechanizm” palec boski przycinał. I z tego to zapewne powodu ksiądz Jerzy będzie wkrótce św. Jerzym. Czyli że to też sprawka...?! MAREK SZENBORN
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r. Gdy na konferencji w Poczdamie wytyczono granice nowej Polski, można było perspektywicznie myśleć o odbudowie i modernizacji kraju. Niestety, nad krajem kłębiły się coraz czarniejsze chmury. 1 sierpnia 1945 roku Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej ogłosił powszechną amnestię, skierowaną głównie do środowisk po-AK-owskich, by umożliwić tym ludziom powrót do społeczeństwa. Niestety, zdarzały się przypadki aresztowań wielu ujawnionych partyzantów (szczególnie tych, którzy wyjątkowo zaleźli nowej władzy za skórę). To był poważny błąd ówczesnych władz, niemniej dla większości akowców (ok. 50 tys.) była to szansa rozpoczęcia nowego życia. Akcja ta była bardzo niechętnie postrzegana przez wegetujące środowiska obozu londyńskiego, które po rozbiciu przez Urząd Bezpieczeństwa organizacji NIE, a następnie Delegatury Sił Zbrojnych, utworzyły kolejną podziemną organizację – Wolność i Niezawisłość (WiN) – o silnym endeckim charakterze. Na jej czele stanął płk Jan Rzepecki, a po jego aresztowaniu Franciszek Niepokólczycki. Organizacja miała oparcie w hierarchii kościelnej, a jej silnym orędownikiem był znany z proendeckich sympatii kard. Adam Sapieha. Działalność WiN-u polegała na sabotowaniu poczynań Rządu Tymczasowego oraz zakrojonej na szeroką skalę akcji dywersyjnej wymierzonej w funkcjonariuszy i urzędników aparatu państwowego, a także ludzi sympatyzujących z nową Polską – głównie urzędników oraz chłopów, którzy przystąpili do reformy rolnej. Zdarzało się, że WiN-owcy zawierali przymierze z działającą w południowo-wschodniej Polsce zbrodniczą Ukraińską Armią Powstańczą (UPA), a jedną ze wspólnych akcji był atak na jednostkę wojskową w Hrubieszowie. Na przeciwległym krańcu Polski działały niezbyt liczne, lecz znakomicie wyszkolone i uzbrojone odziały Werwolfu (,, wilkołaki”). Były to partyzanckie odziały złożone z byłych esesmanów, którzy, wierząc w czasowość administracji polskiej na tym obszarze i zachęceni wystąpieniami papieża oraz niektórych zachodnich polityków kwestionujących polską granicę na Odrze i Nysie, napadali na przedstawicieli państwowej administracji, a także na zwykłych polskich osadników przybyłych z zabranych Polsce Kresów Wschodnich. Walka z nimi była niezwykle trudna, gdyż oddziały te miały swe bazy w rozległych kompleksach leśnych Sudetów czy Dolnego Śląska, skąd prowadzili akcje dywersyjne; jeden z takich rajdów zakończył się spaleniem gmachu biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego. Aktywne były też oddziały Narodowych Sił Zbrojnych, walczące o wielką katolicką Polskę bez komunistów i Żydów. Szczególnie złą
sławą zapisał się oddział kpt. Romualda Rajsa „Burego”, którego działalność na Podlasiu przypominała słynne rzezie Polaków na Wołyniu, dokonywane przez ukraińskich nacjonalistów. Na Podlasiu NSZ-owcy chcieli „oczyścić” teren z ludności białoruskiej oraz zniechęcić społeczeństwo do współpracy z nową władzą. Kpt. Rajs, typowy wojskowy najemnik, po rozwiązaniu AK
PRZEMILCZANA HISTORIA i po głośnym procesie, który odbył się w białostockim kinie „Ton”, skazano tego zbrodniarza (a także jego prawą ręką – por. Kazimierza Chmielowskiego, ps. Rekin) na karę śmierci. Po latach, już w III RP, syn Rajsa – wspierany przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej – wystąpił do sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Warszawie o rehabilitację ojca i odszkodowanie (sic!). W 1995 roku sędzia Remigiusz Chmielewski unieważnił wyrok z 1949 r., uzasadniając to tak: „Oddział Pogotowia Akcji Specjalnej przeprowadzał akcje terrorystyczne
bohaterów. Rodziny wystąpiły z wnioskiem o wszczęcie śledztwa przeciwko partyzantom oddziału „Burego” do Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Po jego likwidacji sprawę przejął IPN i po dziesięcioletnim śledztwie w dniu 30.06.2005 roku umorzył postępowanie, uzasadniając decyzję tak: „Zabójstwa tych osób należy rozpatrywać jako zmierzające do wyniszczenia części tej grupy narodowej i religijnej (białoruskiej i prawosławnej – przyp. red.), a zatem należące do zbrodni ludobójstwa, wchodzących do kategorii zbrodni przeciwko ludzkości. Na podstawie wszystkich dowodów nie może być
13
brał nawet udział w przeglądach wojskowych miejscowych oddziałów NSZ-etu, a przy okazji opodatkował diecezjalne parafie na konto finansowania tej zbrodniczej partyzantki (!). W dzisiejszych czasach co rok odbywają się w czerwcu pielgrzymki byłych partyzantów i przyjaciół NSZ-etu – z byłym posłem i obecnym prezesem Związku Żołnierzy NSZ Arturem Zawiszą na czele – do Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej Pani Ziemi Świętokrzyskiej w Kałkowie-Godowie, gdzie jedna z kaplic poświęcona jest właśnie tej organizacji. Założeniem podziemia niepodległościowego było wytrwanie na swych
HISTORIA PRL (11)
Gorzki smak wolności wstąpił do LWP, skąd zdezerterował i związał się z NSZ-em. Kiedy dowództwo tej organizacji zarządziło pacyfikację powiatu Bielsk Podlaski, Rajs wraz z przydzielonym mu oddziałem ochoczo zabrał się do „pracy”. Faszystowski watażka wraz ze swą bandą nazwaną Oddziałem Pogotowia Akcji Specjalnej od stycznia 1946 r. był postrachem Podlasia. Zwykle wkraczał do podlaskich wiosek (m.in. Podrzeczan, Szpaków, Zaleszan czy Wólki Wygonowskiej) i sterroryzowanym mieszkańcom kazał się przeżegnać – ci, którzy wykonali ręką znak krzyża prawosławnego, byli mordowani – również kobiety i dzieci – a ich domostwa palone. Jak wyglądało takie najście, relacjonował później przed sądem jeden z ocalałych w pogromie świadków: „Zastałem płonące zabudowania, a w nich żonę Marię i trzech za- Franciszek mordowanych synów (...), których bandyci wrzucili do ognia, oraz zamordowanego brata Jana, jego żonę Natalię i dziecko mające 3 lata, których po zastrzeleniu bandyci również wrzucili do ognia (...). Żonę wyciągnąłem z ognia i po odejściu bandy odwiozłem do szpitala w Bielsku Podlaskim. Po trzech dniach zmarła”. Banda miała okrutny zwyczaj: żeby po pacyfikacji wsi wygodniej było uciekać ze zrabowanym łupem, „Bury” wynajmował sobie miejscowych furmanów, których zwykle po przywiezieniu zdobyczy na miejsce mordował. W listopadzie 1946 r., „Bury” poprosił zwierzchników o „zasłużony” urlop i wyjechał do Karpacza, gdzie wraz z żoną, jak gdyby nigdy nic, prowadził pralnię. Tam dopadł go Urząd Bezpieczeństwa
wątpliwości, że sprawcą kierowniczym – osobą wydającą rozkazy był R. Rajs, „Bury”, a wykonawcami część jego żołnierzy”. Jednak, jak dalej łumaczył ipeenowski prokurator, to wyłącznie „Bury” i jego zastępca ponoszą winę za tę zbrodnię, a pozostali żołnierze tylko wykonywali rozkazy. Dlatego na tej podstawie zdecydowano się umorzyć śledztwo. Niestety, nie był to jedyny taki wyczyn „żołnierzy wyklętych”, którzy zyskują dziś coraz większą estymę. Istniał jeszcze oddział kpt. Mieczysława Pazderskiego, ps. Szary, który organizował pogromy ukraińskich wsi – m.in. 6 czerwca 1945 r. za rzekomą współpracę z NKWD zamordowano 200 mieszkańców Wierzchowiny. Inny NSZ-owski szwadron (pod dowództwem Józefa Zadzierskiego, ps. Wołyniak), chcąc Niepokólczycki w czasie procesu zdobyć fundusze na dalszą działalność, napadł na wioetapem była gloryfikacja bandytów. skę Piskorowice, gdzie zgromadzili Na budynku białostockiego kina, się wraz ze swym dobytkiem Ukragdzie odbywał się proces, miejscoińcy oczekujący na wysiedlenie we władze umieściły pamiątkową tado ZSRR. W trakcie pacyfikacji blicę z orłem w koronie i katolicNSZ-owcy zabili 173 ludzi i zrabokim krzyżem oraz psalmem pochwalwali pokaźny majątek. nym na cześć „Burego”. Następnie Można by długo opisywać krwazorganizowano wystawę poświęcowe wyczyny podziemia niepodległoną m.in. temu zbrodniarzowi. ściowego, choćby akcje torowe, kieUświetnił ją obecny przewodnicządy zatrzymywano pociągi, wyciągacy Parlamentu Europejskiego Jerzy no z nich przedstawicieli władzy oraz Buzek, który w pamiątkowym albuŻydów i rozstrzeliwano na miejscu mie napisał o jego bandzie, że to (w tej wojnie jeńców nie brano), lecz „ludzie zasad oraz honoru”. jest to temat na inny artykuł. WarTego było już za wiele dla roto podkreślić, że NSZ, zbrojne radzin ofiar pomordowanych przez mię endecji, cieszył się sympatią Ko„ludzi zasad oraz honoru”, którzy ścioła katolickiego, nad którym nawet zawiązali Komitet Rodzin Pow nowej Polsce wisiało widmo utramordowanych, nie mogąc zdzierżyć, ty ogromnych majątków. Biskup że żyjący jeszcze oprawcy ich najłomżyński Stanisław Łukomski bliższych chodzą dziś w aureoli i bezsporne jest, że przypisane R. Rajsowi i jego zastępcy. K. Chmielowskiemu czyny wyczerpały znamiona obowiązujących w tym czasie przepisów prawa karnego. Wymienieni jednak uważali, że naczelnym zadaniem, które winni realizować w ramach udziału w NSW, jest wyzwolenie kraju spod dominacji ówczesnego Związku Radzieckiego”. Syn „Burego”, jak twierdzą rodziny ofiar, otrzymał ponadto 180 tys. zł odszkodowania. Kolejnym
pozycjach do czasu wybuchu III wojny światowej pomiędzy krajami zachodnimi a ZSRR. Gdy jednak okazało się, że Europa ma już dosyć wojny i myśli o podźwignięciu się ze zniszczeń, morale tych ludzi zaczęło upadać, a brak wyraźnych perspektyw w dalszym działaniu zatarł u „żołnierzy wyklętych” granicę między walką niepodległościową a zwykłym bandytyzmem. Organizacje te po odcięciu od londyńskiego źródła utrzymania uciekały się do napadów rabunkowych i innych przestępstw, nazywanych eufemistycznie akcjami dochodowymi. Z czasem stało się to ich głównym i jedynym zajęciem. Problem zaczął narastać. Tylko w 1946 roku z rąk podziemia zginęło 8 tysięcy ludzi – głównie niewinnych. Nie mogąc dalej tolerować takiego stanu rzeczy, TRJN postanowił niezwłocznie rozwiązać tę palącą kwestię. Utworzono Państwowy Komitet Bezpieczeństwa, a stojący na jego czele marszałek Michał Rola-Żymierski kierował działaniem państwowych jednostek militarnych. Kraj podzielono na 14 stref bezpieczeństwa, izolując je od siebie, przez co partyzanci utracili możliwość szerszego działania. Do każdego okręgu skierowano silny odział Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego zasilonego żołnierzami LWP. Po krwawych i niezwykle brutalnych walkach do 1947 roku sytuacja została opanowana. Decydującym ciosem dla dowództwa podziemia była amnestia ogłoszona w dniu 22 lipca 1947 r. – kolejny akt łaski, z którego skorzystało kolejne 30 tys. partyzantów. Od tej pory działalność podziemia była już wyłącznie epizodyczna i prowadzona głównie z pobudek rabunkowych. Amnestia ta nie objęła jednak nacjonalistów ukraińskich, na których ciążyły zarzuty pacyfikacji Wołynia. Ostateczna rozprawa z nimi miała dopiero nadejść. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
14
GALERIA „FiM”
– Pana obrazy przeciętnego odbiorcę szokują. Także, a może przede wszystkim, te o tematyce religijnej... – Staram się patrzeć na rzeczywistość z różnych perspektyw. Wydaje mi się, że czasami dostrzegam rzeczy, nad którymi inni się nie zastanawiają. Także w sferze religijnej. Kościół doskonale wykorzystuje sztukę. Poprzez nią oddziałuje na ludzkie emocje. Wielu ludzi zapewne nie ma o tym pojęcia. Widzą w świątyniach obrazy przedstawiające świętych czy Boga i wierzą, że on tam jest. A co by się stało, gdyby w tym samym kościele zawiesić obrazy o innej tematyce? – O tym opowiada Pan swoim pędzlem? – Pragnę pokazać ludziom, że można patrzeć na rzeczywistość z różnych perspektyw, nie tylko z jednej – od dziecka narzucanej nam przez Kościół. Dziecko łatwo przekonać do każdej idei. Ja też kiedyś byłem gorliwym katolikiem, miałem nawet szóstkę z religii, interesowałem się życiem Kościoła, przyjąłem wszystkie sakramenty. W końcu stałem się wolnym człowiekiem. Zrozumiałem, że rzeczywistość, jaka jest nam narzucana, wcale nie musi być prawdziwa. Tą refleksją dzielę się z odbiorcami mojej sztuki. Chciałbym, żeby dostrzegli obłudę tej instytucji.
Artysta wyzwo Malowanie obrazów olejnych to jedna z jego największych życiowych pasji. Buntownicza dusza i filozoficzny charakter stanowią źródło wizji, które przelewa na płótno. Arkadiusz „Arius” Szymczak. – W czym tkwi źródło dzisiejszego światopoglądu Ariusa? – Kiedy byłem dzieckiem, babcia (zagorzała katoliczka) powtarzała mi, że nieważne, co złego robią księża. Ważne, że mówią o tym, co dobre. Jako dziecko nie potrafiłem się z tym pogodzić, jako człowiek dorosły – uważam, że księża nie są ludźmi godnymi zaufania, a działalność Kościoła zanadto odbiega od nauk Chrystusa. – Jak pracuje się antyklerykalnemu artyście w katolickim kraju? – Moje obrazy chwytają za serce. Ludzie nie przechodzą obok nich obojętnie. Przeżywają je. A jednocześnie
trudno zorganizować wystawę. Kilka razy próbowałem, ale nie udało mi się znaleźć odważnej galerii. Trudno się temu dziwić. Przeszłość jest brutalna – za zgodę na wystawienie rzeźby papieża przygniecionego meteorytem ktoś stracił pracę, a Dorota Nieznalska za „Pasję” trafiła przed sąd. – Nieznalska ukrzyżowała genitalia. Pan namalował Chrystusa z mocno wyeksponowanym penisem... – Nie widzę powodu, żeby pokazywać go wyłącznie z zakrytymi genitaliami. W końcu penis też jest
wytworem boskim. Męskość Chrystusa zawsze się zasłania, być może po to, aby spotęgować wrażenie jego cnotliwości. Cnotliwości, jaką Kościół doskonale wykorzystuje w odniesieniu do swoich kapłanów, którzy jakoby wyrzekają się związków i kontaktów seksualnych. – Święta pożegnał Pan w sposób dość niecodzienny... – Mikołaja powiesiłem z premedytacją. Żeby wywołać dyskusję. W święta wpisana jest hipokryzja, a Mikołaj od prezentów to przecież fikcyjna postać. Ktoś mnie spytał, czy nie mam oporów, żeby taki obraz pokazywać dzieciom, a przecież w każdym kościele, szkole czy urzędzie wiszą zwłoki na krzyżu i to nikogo nie szokuje. Od dziecka jesteśmy faszerowani tym wizerunkiem. Dlaczego więc oburzać się na wiszącego na drzewie Mikołaja?
– O czym myśli Chrystus z obrazu „Papież i Jezus”? – Jest załamany. Ma dosyć. Zauważył, że Kościół rzymski to nie jest to, czego on chciał. On był zwykłym człowiekiem, chciał przekazać ludziom filozofię życia, a oni, tzn. duchowni, zrobili z tego biznes. Między Chrystusem a Kościołem jest przepaść nie do przebycia. Papież jest tu symbolem złego pasterza, który – skupiając się tylko na niewiele wymagających gołąbkach – zapomniał o swoich owieczkach. Wystarczy spojrzeć na Watykan, przebogate kościoły, seminaria, zakony. A podobno łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu do królestwa niebieskiego... Trudno będzie przecisnąć spasione tyłki. Papież poderżnął zwykłym ludziom religijne gardło. Dążenie do tego, aby został świętym, to czysta hipokryzja.
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
olony – Pana plany na przyszłość? – Zamierzam wydać album z moimi obrazami. Rozmawiała: OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Fot. Autor
Arkadiusz „Arius” Szymczak urodził się w 1973 r. w Darłowie, gdzie mieszka i tworzy do dziś. Jest autorem ponad 300 obrazów olejnych, które podważają utarte schematy i przyzwyczajenia. Arius ukazuje w nich sprawy i tematy przez społeczeństwo traktowane jako tabu. Dzieła, które wyszły spod jego pędzla, są sygnowane pseudonimem artystycznym „Arius” oraz odciskiem kciuka artysty. Ponadto każdy obraz ma tytuł, który doskonale uzupełnia wizję autora, niejednokrotnie ukazując inne oblicze tego, co sami na początku dostrzegamy w jego dziele (źródło: oficjalna strona artysty www.arius.xlx.pl).
15
16
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
ZE ŚWIATA
MORALNOŚĆ BEZ RELIGII Bez religii nie ma moralności; jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to skąd ma wiedzieć, co jest dobrem, a co złem? – takie mądrości słyszy się często z ust dewotów, choć nie tylko. Religia jest fundamentem moralności, twierdzą.
Jest dokładnie na odwrót. Stwierdzili to właśnie psycholodzy i biolodzy ewolucyjni z Harvard University. Kompas moralny został wbudowany w osobowość człowieka bardzo dawno temu. Badając zachowania i morale ludzi, badacze wykryli, że jednostki skonfrontowane z nieznanymi im dotąd dylematami moralnymi dokonują podobnych osądów. Następuje to niezależnie od różnic w wierzeniach religijnych, a także w przypadku braku wiary. Ta obserwacja skłoniła naukowców do sformułowania tezy, że religia „wyewoluowała jako oddzielny produkt uboczny istniejących wcześniej funkcji poznawczych”. Moralność nie ma korzeni religijnych, konstatują, choć „może odgrywać rolę w kształtowaniu i stabilizowaniu grup społecznych”. Chociaż wiele kultur rozwinęło światopogląd moralny na podstawach religijnych, nie świadczy to wcale, że religia była czynnikiem pierwotnym, czy też danym przez Boga. PZ
USŁUGI PO Przyjdzie taki dzień. Jeszcze za naszego życia. Po przyjściu Jezusa wszyscy dobrzy chrześcijanie zostaną porwani z ziemi i przeniesieni do nieba. Reszta – bezbożnicy i grzesznicy – pozostaną jako widzowie spektaklu horroru pt. Armagedon. Że to wszystko prawda (święta), da się posiekać co najmniej 30 mln Amerykanów. Czekają niecierpliwie na ten dzień (rapture), kiedy zostaną wyrwani z doczesności i poszybują w niebiosa odebrać grand prix za prawdziwą wiarę. Ale nie wszyscy zaznają boskich delicji. Nawet w Ameryce, choć to trudno pojąć, są ateiści. A ich bezbożne główki raźno pracują. Bart Centre (61 wiosen) wie, że się na raj nie załapie, że rapture go ominie. Ateista. Ale nie desperuje. Kombinuje. Założył stronę internetową Eternal Earth-Boud Pets. „OK, będziecie zaznawać zasłużonych rozkoszy u boku Chrystusa – pisze Bart – ale co z waszymi zwierzętami domowymi? One nie mają duszy, nie będą mogły do was dołączyć... Zostawicie je na pastwę
losu? Jeśli swe zwierzęta kochacie, nie mogę pojąć, jak moglibyście nie skorzystać z mojej oferty”. Za 110 dolarów Centre zapewnia opiekę nad zwierzęciem, jeśli rapture nastąpi do dziesięciu lat po podpisaniu umowy. Każdy następny czworonóg kosztuje 15 dolców ekstra. Todd Strandberg, założyciel strony internetowej poświęconej przepowiedniom biblijnym, którą czyta 250 tys. internautów miesięcznie, potwierdza, że zwierzątka domowe nie mają szans na światłość wiekuistą. „Nie możecie ich zabrać, zostaną na ziemi. Wielu ludzi to niepokoi, ale nie wiem, czy możecie ufać, że ateiści otoczą je opieką”. Centre jednak zapewnia, że choć jest ateistą, gwarantuje najwyższy poziom usług. Wszyscy podwykonawcy – opiekunowie – są sprawdzani, jeśli chodzi o morale i historię kryminalną. Przyjmowani są tylko tacy, których jedyną ciemną plamą w życiorysie jest niewiara w Stwórcę. Biznes powoli się rozkręca. Ponad 100 klientów podpisało już umowy i wpłaciło należność. Centre ma agentów opiekunów w 22 stanach. Pod ubezpieczeniową kuratelę przyjmowane są psy, koty, króliki, ptaki i małe zwierzęta klatkowe. Na konie itp. przyjdzie czas później. „Gdybyśmy wierzyli, że rapture naprawdę się zdarzy – mówi Centre – musielibyśmy ustanowić znacznie wyższe stawki”. CS
WIARA NIE LECZY W ciągu minionych dwu dekad opublikowano wyniki wielu studiów, z których wynikało, że ludzie religijni są zdrowsi. Najnowsze badania podważają te konstatacje. Z badań tych wynika, że religia nie chroni przed atakami serca ani wylewami krwi do mózgu. Doszedł do tego wniosku dr Donald Lloyd-Jones ze szkoły medycznej Northwestern University w Chicago po analizie stanu zdrowia osób uczęszczających regularnie na nabożeństwa, a jednocześnie cierpiących na choroby serca i niedrożność arterii. Nie doszukano się żadnych istotnych różnic w stanie zdrowia pobożnych i niepobożnych. Podobny poziom cholesterolu, porównywalne ciśnienie krwi, taki sam procent cierpiących na cukrzycę. Albo Bóg zaczął zaniedbywać swych kibiców, albo poprzednie badania były robione przez religijnych badaczy... TN
najpierw strzelił pierworodnego w zęby, a następnie wyciągnął pistolet i zagroził, że jeśli junior nie obieca obecności na nabożeństwie, zastrzeli go. Jego żonę i siebie także. Gdy syn wezwał policję, ojciec wyjaśnił, że po pierwsze nie celował w niego, lecz w sufit, a po drugie – powiedział, że to nie on wykona wyrok: to Bóg uśmierci syna i jego rodzinę. Ta linia obrony wcale nie usatysfakcjonowała policji. Na dodatek pastor nie miał pozwolenia na noszenie przy sobie broni palnej. JF
ŚMIERĆ Z NUDÓW Czy rzeczywiście można się zanudzić na śmierć? Być może nie dosłownie. Ale...
SPOSÓB NA TERRORYZM Wydaje się, że przypadkowo został rozwiązany problem terroryzmu powietrznego. Przyczynili się do tego sami muzułmanie. Po tym, jak Nigeryjczyk usiłował w Boże Narodzenie zdetonować swe majtki w samolocie nad Detroit, zaostrzono kontrole przez wprowadzanie skanerów, które prześwietlają pasażerów. Na ekranie komputera wyglądają jak nadzy. Rada muzułmańska Fiqh nadzorująca islamistów w Ameryce Północnej opublikowała edykt stwierdzający, że muzułmanin, który podda się kontroli maszyny prześwietlającej, zostanie obłożony fatwą. Klątwa ma być karą za złamanie nakazów skromności. Koran nakazuje wyznawcom okrywanie wstydliwych części ciała. Przejście przez skaner obnażający szczegóły anatomiczne imamowie interpretują jako robienie sobie gołych zdjęć, a więc pornografię. W tej sytuacji fanatycy islamscy nie zaryzykują śmiertelnego grzechu i to tuż przed samorozwałką. PZ
JEZUS PRZEMYTNIK Upojnie pachnąca różami kokaina przybyła do Amsterdamu z Kolumbii. W transporcie 20 tys. kwiatów na lotnisku wykryto celofanowe pakiety zawierające 9 kg narkotyku o wartości handlowej 1,3 mln euro.
KOŚCIÓŁ ALBO KULA W ŁEB Joe Colquit, pastor kościoła baptystów w Alcoa w stanie Tennessee, miał bardzo rygorystyczne podejście do wiary. Niestety, jego syn nie chciał uczęszczać na modły, z czym ojciec nie mógł się pogodzić. Rozmowy wychowawcze i apelowanie do uczuć religijnych nie dawały rezultatu. Podczas kolejnej próby perswazji wielebny Colquit
na religię mógłby się udać, gdyby nie bezbożny pies pograniczników: Cesar bez ceregieli obwąchał Chrystusa i się rozszczekał. Przemytniczka upchnęła w ramach za trzema portretami bożego syna 12 kilogramów marihuany. PZ
Badacze z University College London wykryli, że im bardziej i częściej jest się znudzonym, tym większe jest ryzyko śmierci we wczesnym wieku. Notorycznie nudzący się mają dwa i pół raza większe prawdopodobieństwo śmierci z powodu schorzeń serca. Sama nuda nie zabija, ale bywa symptomem niebezpiecznych dla zdrowia nawyków: palenia, używania narkotyków, nadmiernego picia alkoholu. Może też świadczyć o problemach psychologicznych. Nuda może wpływać na to, że ludzie nie odżywiają się właściwie, nie zażywają ruchu, nie prowadzą stylu życia zdrowego dla serca. To sprawia, że permanentnie nudzące się osoby częściej miewają problemy z systemem krążenia – twierdzi dr Christopher Cannon z Uniwersytetu Harvarda. Nuda jest związana z depresją, a wiadomo, że depresja jest czynnikiem ryzyka w chorobach serca. Przypuszcza się także, że gdy ludzie się nudzą, w ich organizmach wydzielają się niebezpieczne hormony, które szkodzą sercu. Uważa się, że nuda jest równie szkodliwa jak stres. Wykryto jej związek z tłumieniem gniewu, co powoduje wzrost ciśnienia krwi i szkodzi układowi odpornościowemu. Naukowcy przyznają, że każdy od czasu do czasu się nudzi i nie ma to katastrofalnych konsekwencji, ale powyższe konstatacje powinni wziąć sobie do serca ci, którzy nudzą się permanentnie. JF
BYSTRZY DŁUŻEJ ŻYJĄ
Tymczasem młoda Meksykanka przekraczająca granicę do USA w El Paso była pewna, że ma schowek lepszy niż róże. Zapewniła kontrolerów, że nie ma nic do zadeklarowania, a wiezie tylko portrety Jezusa. Trick
Inteligencja ma ścisły związek z zagrożeniem chorobami serca. Do tego wniosku doszli naukowcy z British Medical Research Council. Osoby o niskim ilorazie inteligencji są nimi znacznie bardziej zagrożone. Na liście czynników ryzyka tylko palenie papierosów sytuuje się wyżej. Chodzi nie tylko o zagrożenie
chorobą, ale także śmiercią z powodu choroby serca. Być może chodzi o to, że mniej inteligentne osoby nie przestrzegają zasad zdrowego życia: częściej palą, odżywiają się niewłaściwie i nie uprawiają ćwiczeń fizycznych. Uważanie każdego sercowca za głupola byłoby jednak poważnym uproszczeniem. CS
ROZWÓD POSTARZA To może zmniejszyć liczbę rozwodów znacznie skuteczniej niż wszystkie zaklęcia i groźby Kościoła! Badacze amerykańskiego Case Western Reserve University stwierdzili, że zerwanie małżeństwa jest jednym z głównych czynników, które postarzają kobiety. Twarze pań po rozwodzie wyglądają dwa lata starzej niż ich rodzeństwa, niezależnie od tego, czy osoby te są samotne, zamężne czy nawet owdowiałe. Rozwód wpisuje się w twarz tak jak palenie papierosów, nadmierne picie alkoholu, przesadna ekspozycja na słońce oraz używanie środków antydepresyjnych. Co interesujące, naukowcy stwierdzili także, że nadwaga postarza kobiety – ale tylko przed 40 rokiem życia. Potem sprawia, że wyglądają młodziej... TW
JAJCARZ BEZ JAJ To miał być tylko dowcip – zapewnia 21-letni młodzieniec z Milwaukee. Konsekwencje będzie oglądał do końca życia i z pewnością nie będzie mu wesoło. Gdy osobnik w kominiarce na twarzy rzucił się na kobietę, by ją obrabować, ta wyciągnęła magnum i oddała strzał. Napastnikiem okazał się jej syn, przekonujący później, że uczynił to dla żartu. Niestety, mama nie miała poczucia humoru i odstrzeliła mu przyrodzenie... Policja sądzi jednak, że napad wcale nie był dla śmiechu. Miał miejsce za domem kobiety o 9 wieczorem, gdy wracała z zakupów. Sprawca jest znany policji z napadów z bronią, był też aresztowany za narkotyki. Nie skończy się na utracie męskości – będzie też utrata wolności... CS
MAJTKI EREKCYJNE Przed walentynkami setki Brytyjczyków zaopatrzyły się w nowe majtki. Nie banalne, lecz specjalne. Z wbudowaną dźwignią, która sprawia, że po naciśnięciu guzika przednia część bielizny wypiętrza się do przodu... Domy towarowe sieci Debenhams zarejestrowały 76-procentowy wzrost sprzedaży erekcyjnych majtek przed świętem zakochanych. Mimo że nie były tanie – 18 funtów za parę. „Klienci noszący nasze majtki już nigdy nie będą musieli się czuć niedocenieni w dniu walentynek – zapewnia szef departamentu męskiego. – Jednak za to, co się stanie po zdjęciu majtek, nie możemy ponosić odpowiedzialności”. TN
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI Nasz kraj oniemiał, kiedy w ostatnich tygodniach berlińskie kolegium jezuickie Canisius College – zmuszone przez policję – odsłoniło swoje brudne tajemnice: informacje o setkach dzieci – ofiarach molestowania seksualnego najpierw w Berlinie, później w Hamburu i Dolnej Saksonii. „Nawet gdyby to nie był tylko wierzchołek góry lodowej, a przecież jest, to i tak mamy do czynienia z potwornością” – powiedział dyrektor Canisius College, Klaus Mertes. Ta góra lodowa to na razie 94 niemieckich dostojników w sutannach, którym udowodniono nadużycia seksualne albo sami się przyznali. Liczba ich ofiar nie jest znana, ale może iść w tysiące. A jaka jest liczba innych kościelnych zboczeńców, których jeszcze nie ujawniono? Jaka tych, których nigdy się nie złapie? Redakcja „Spiegla” dziś wie o co najmniej 150 przypadkach nieujawnionych dotąd ofiar pedofilii księży. Mamy na przykład nagraną opowieść dziewczynki (dziś już dorosłej kobiety), której ksiądz kazał spowiadać się i jednoczenie patrzeć,
W innych szkołach prowadzonych przez księży znane były pomieszczenia zwane masturbacyjną piwnicą lub pokojem przesłuchań. W nich zbiorowy samogwałt (w najlepszym razie) stanowił – według księży – rodzaj pokuty. W podobnym przekonaniu utrzymywani byli studenci seminariów, którym od początku wmawiano, że mają prawo dochodzić do szczęścia poprzez seks (wspólny lub autoseks). Młodym ludziom bardzo się to podobało. „Wszyscy byliśmy przekonani, że wspólna masturbacja jest drogą do doskonałości” – mówi jeden z absolwentów Canisius College, dziś jezuita. Skąd Kościół w nowoczesnym kraju brał narybek do swoich szkół i seminariów? To proste: od stuleci rodzice uważali, że oddanie dziecka na kształcenie do Kościoła zwalnia ich od odpowiedzialności, a jednocześnie daje gwarancję, że syn lub córka awansują w hierarchii społecznej. Co więcej, oddawane klerowi dzieci otrzymywały ojcowski nakaz, by we wszystkim były posłuszne swoim duchowym przewodnikom. W pewnym sensie ten model istnieje do dziś. Pojedyncze przypadki nadużyć seksualnych wychodziły na jaw już
Wstyd i strach Pod takim tytułem „Der Spiegel” – jeden z najbardziej prestiżowych na świecie tygodników opinii – opublikował artykuł o przestępstwach seksualnych księży. Tekst ukazał się 8 lutego i choć odbił się wielkim echem i sprowokował głośną dyskusję w Europie, w Polsce pozostał niezauważony. Żadne liczące się rodzime medium nie przedrukowało go, nie streściło, nie omówiło. Nic, cisza. My – jak zwykle dbając o to, aby Czytelnicy „Faktów i Mitów” byli osobami najlepiej w kraju poinformowanymi – wypełniamy tę lukę. Tekst „Der Spiegel” jest ogromny, liczy 12 gazetowych stron, więc z braku miejsca poniżej przedstawiamy tylko jego streszczenie (składające się głównie z samych cytatów), ale zapewniamy, że znajdują się w nim najważniejsze tezy. Popatrzcie na odważną okładkę niemieckiego tygodnika. W Polsce za coś podobnego wylądowałoby się przed sądem za tzw. obrazę uczuć religijnych. MAREK SZENBORN
Scham und Angst Kościół katolicki został wstrząśnięty skandalami seksualnymi. Tylko w Niemczech ponad stu kościelnych ważnych liderów jest podejrzanych o pedofilię. Po dekadach gwałtów i zboczeń czas na przerwanie ciszy. Zło zaczęło się nasilać od tajnego watykańskiego dokumentu z roku 1962, w którym to Stolica św. Piotra przestrzega, że ktokolwiek zna fakty o zboczeniach seksualnych księży (zwłaszcza o pedofilii), powinien tę wiedzę zachować dla siebie. Na zawsze! Nawet wobec śledztw i procesów prowadzonych przez świeckie organa ścigania nie wolno niczego ujawniać. Pod karą klątwy! (o tym mało znanym dokumencie pisaliśmy w „FiM” parokrotnie – przyp. red.)
To właśnie ów dokument oraz tzw. tajemnica spowiedzi doprowadziły Kościół do katastrofalnej sytuacji, w jakiej znalazł się obecnie. A wszystko za sprawą podwójnych standardów moralnych, które dopiero teraz pokazały całą swoją obrzydliwość. Pedofilia księży, powszechny wśród nich homoseksualizm oraz niemal jawne, zaprzeczające głoszonemu celibatowi współżycie z tzw. gospodyniami – oto do czego doprowadza celibat, buta i poczucie bezkarności. Także przestrzegana bardziej niż pacierz mafijna zasada omerty. Coś jednak w tym świetnie grającym od dekad organizmie kłamstw nie zagrało. Może zboczeńcy przesadzili albo ofiary miały dość. Po skandalach w Irlandii i USA przyszedł czas na Niemcy.
jak masturbuje się w konfesjonale. Dziecko było wówczas wychowankiem sierocińca. Gdy poskarżyło się zakonnicom, zostało przez nie dotkliwie pobite. To szok, ale biorąc pod uwagę podobne przypadki w Irlandii, nic nas już nie może zdziwić. Wygląda na to, że teraz przyszła kolej na Niemcy. Co z tym zrobił przewodniczący Konferencji Biskupów Niemieckich Robert Zollitsch? Nic nie zrobił. Nie usłyszeliśmy żadnych przekonujących słów przeprosin. O jakimś geście zadośćuczynienia w ogóle nie ma mowy. Poproszony o rozmowę z „Der Spiegel” – odmówił. Hans Langendorfer (jezuita) – sekretarz Niemieckiej Konferencji Biskupów – dopiero gdy skandal seksualny ujrzał światło dzienne, był łaskaw oświadczyć: „Znaki wskazują na ciemne oblicze Kościoła, które mnie coraz bardziej przeraża”. Ale to jednostkowa opinia. Generalnie niemieccy biskupi są na razie jak najdalsi od poczuwania się do winy. Nawet nie mają zamiaru dyskutować na ten temat. Jak przypuszczamy, boją się roztrząsania kwestii celibatu kapłanów i jego wpływu na ich seksualne dewiacje. Inny znany redakcji przypadek dotyczy Godesberg High School, gdzie uczniowie traktowani byli jako sadomasochistyczne obiekty. Najpierw ich bito, później zmuszano do wyuzdanych seksualnych pieszczot.
wcześniej (plotki, pogłoski), zawsze jednak Watykan twierdził, że to wyłącznie odosobnione przypadki grzesznych kapłanów zboczeńców, których nie udało się zawczasu wyeliminować. Absolutnie nie błąd kościelnego systemu edukowania czy doboru księży! Te są idealne. Co ciekawe – tak twierdzono jeszcze niedawno nawet w USA, gdzie skandal pedofilii księży wstrząsnął całym krajem. Tymczasem według najbardziej ostrożnych, tylko w Stanach Zjednoczonych ponad 5 tysięcy kapłanów wykorzystywało seksualnie ok. 12 tysięcy dzieci. Niektórzy mówią, że to dane skandalicznie zaniżone, bo w maleńkiej Irlandii udowodniono molestowanie przez księży ponad 35 tysięcy nieletnich. Są tacy prawnicy, którzy – przeliczając skalę zjawiska na pieniądze – twierdzą, że gdyby Kościołowi katolickiemu przyszło (tak jak w USA) zapłacić stosowne odszkodowania, to nie wystarczyłoby wszystkich jego aktywów. Innymi słowy – przestałby istnieć. Dlaczego w Niemczech powielamy wzór amerykański? To proste: wielu deputowanym nie po drodze jest zadzieranie z Kościołem. Wolą milczeć, niż dorobić się opinii wroga religii. Inni bez zmrużenia oka są gotowi twierdzić, że ważniejszy jest
17
interes Watykanu niż ofiar. Redakcja „Spiegla” spotkała się i z takimi postawami. Kiedy w roku 2002 rozmiar skandalu (przynajmniej w USA) stał się znany, papież Jan Paweł II nie zrobił nic, by położyć kres obrzydliwości. Później próbował coś z tym zrobić Benedykt XVI, który jako pierwszy papież spotkał się z ofiarami seksualnych nadużyć księży, ale jego słowa dotyczące rugowania zboczeńców w sutannach („Wolę mieć dobrych księży niż wielu”) to zdecydowanie za mało. To nie był punkt zwrotny hańby Kościoła. A mógł być! W papierowym świecie teologii Ratzingera nie ma miejsca na współczucie dla ofiar! Niemiecki papież proponuje w zamian pójście w ślady świętego Dominika i... modlitwę. To nas wszystkich hańbi, przeraża i zasmuca. ~ ~ ~ Gigantyczny artykuł w „Der Sipegel” obfituje w liczne przykłady seksualnej agresji księży wobec ich podopiecznych, wychowanków, uczniów... Pominęliśmy drastyczne opisy (nic nie różnią się one od tych, które opisywaliśmy przy okazji skandalu w Irlandii), nie o to bowiem tym razem chodzi. Rzecz w tym, że kolejny wielki, cywilizowany europejski kraj musi zmierzyć się z makabrą kościelnej pedofilii. Na pierwszy ogień poszła Irlandia, teraz Niemcy, coraz głośniej o Austrii i Czechach. Czas na Polskę jeszcze nie nadszedł. Czy w ogóle nie nadejdzie? Otóż nadejdzie. A jak już gruchnie, to – według mojej wiedzy – Irlandia okaże się przy tym oazą przyzwoitości. To wszystko tylko kwestia czasu. Oraz odwagi prokuratorów i sędziów. MarS
18
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Nieustający triumf mitologii Wciąż żyjemy w kręgu starohebrajskiej mitologii. Od najmłodszych lat słuchamy baśni o Adamie i Ewie oraz „drzewie poznania”; wiecznym przeciwniku Boga Ojca i człowieka, czyli Szatanie i jego demonach; o aniołach; o Kainie i Ablu; arce Noego; narodzie wybranym przez Boga... Żydowska mitologia i święte pisma tego narodu tak zdominowały nasze życie, że zyskały sobie rację bytu jako mityczna wprawdzie, ale jednak rzeczywistość. Dlatego inteligentny i wykształcony człowiek zwykle wierzy w bajkę o fatalnym trójkącie, tj. o Adamie, Ewie i Szatanie, jakby była to prawda, tyle że bardzo odległa w czasie. Ba, ta bajka jest podstawą, fundamentem wierzeń, całych systemów religijnych rozmaitych sekt i Kościołów chrześcijańskich! Do tych fundamentalnych bajek są dopowiadane kolejne bajki... Tak też powstały i wciąż się tworzą nowe religie oparte na „świętych księgach żydowskich” – Starym i Nowym Testamencie. Wyznawcy tych systemów religijnych święcie wierzą, że Biblia jest dziełem Boga, że świat czasowo tylko znajduje się pod władzą przeciwnika Pana Boga, Szatana, i nadejdzie w końcu czas panowania Boga – Królestwo Boże na ziemi. Stąd też wszelka dyskusja nad prawdziwością Biblii wydaje się nie na miejscu. Bo jak można podawać w wątpliwość słowo samego Boga? Tylko Szatan albo jakiś inny zły demon mógłby wpaść na taki pomysł! Pozorna tylko słabość politeizmu bierze się stąd, że nie ma żadnej księgi świętej (jeśli nie liczyć hinduizmu) podyktowanej przez Boga, albo choćby jego anioła, jakiemuś „wybranemu” człowiekowi z „ludu (także) wybranego”. Religia politeistyczna jest bowiem religią natury. Nigdy nie stawia się w opozycji do naturalnych skłonności i popędów ludzkich, nie uważa ich bowiem za „pokusy szatańskie”, „pokusy Złego”, ale za dobrodziejstwo – dar bogów i natury. Nie zna też pojęcia grzechu pierworodnego – co najwyżej mówi o ludzkiej bucie i głupocie, które prowadzą do nieszczęść na tym świecie. Obcy jej jest także szowinizm gatunkowy charakterystyczny dla „religii księgi”. Stąd też nieśmiertelną duszę wedle tzw. religii objawionych mają tylko ludzie, homo sapiens, ale już nie inne hominidy (np. neandertalczycy, którzy żyli na ziemi ok. 200 tys. lat i wyginęli przeszło 24 tys. lat temu), tym bardziej inne zwierzęta (np. szympansy, które mają z nami wspólne aż 98 proc. genotypu. Wyznawcom „prawdziwych religii” wystarczy zaledwie 2 proc. innych genów niż nasze, żeby takiemu ssakowi odmówić już jakiejkolwiek duszy, a nawet biologicznego pokrewieństwa z nami!).
Dlatego też nasza nacechowana biblijnym antropocentryzmem cywilizacja – nawet w wersji laickiej, ale jednak zbudowana na fundamencie biblijnych mitów i wartości – wpoiła w nas swoisty szowinizm gatunkowy. I jest on tak „wszechobejmujący – jak zauważył angielski biolog Ryszard Dawkins – że aborcja jednej ludzkiej zygoty (których większość i tak ulega spontanicznemu poronieniu) wzbudza więcej niepokoju moralnego i oburzenia niż wiwisekcja dowolnie dużej liczby dorosłych i inteligentnych szympansów!”. Podczas gdy żydowska mitologia święci triumfy, dominuje niemal na całym świecie: czyta się ją w kościołach i wykłada w zborach; opierają się na niej całe systemy etyczne, a nawet obyczaje seksualne (ponoć Jahwe brzydzi się homoseksualizmem, jak mówi Biblia. Ciekawe tylko, że jako Stwórca życia na ziemi dopuścił w ogóle istnienie w naturze takich homoseksualnych – bo i genetycznie zaprogramowanych – osobników, zarówno wśród ludzi, jak i zwierząt. Stwórca z żydowskiego mitu, jak widać, brzydzi się tym, co sam stworzył). Mity religii politeistycznych – naszych europejskich przodków, na przykład praojców Słowian czy Greków – zostały sprowadzone wyłącznie do świata bajki i baśni. Nikt już ich na poważnie nie interpretuje (tylko w Polsce teologia wykładana jest na kilkunastu świeckich wyższych uczelniach!), nie bada z podobnie nabożnym szacunkiem jak mity i bajki judeochrześcijańskie. Europejska teologia politeistyczna jest tylko reliktem „bajecznej i mitycznej przeszłości”. Przetrwała co prawda tu i ówdzie, ale w szczątkowej tylko postaci, na przykład w pismach teologicznych Proklosa. W najlepsze za to rozkwita teologia oparta na „naukach biblijnych”, tj. mitach Starego i Nowego Testamentu. Wedle tej mitologii, świat znajduje się wciąż pod panowaniem Szatana, jego rozmaitych struktur, złych ludzi i demonów. Dlatego też wyznawcy „prawdziwej religii” są tylko gośćmi na tym świecie, nie przywiązują większej wagi do rzeczy przemijających (bo przecież „wszystko to marność nad marnościami”), a prawdziwe życie, to „wieczne”, zaczyna się dla nich dopiero po śmierci – w królestwie Pana Boga, jego aniołów i świętych. Świat naszej cywilizacji – zakorzenionej w przedchrześcijańskiej
Grecji i Rzymie – można jednak w jeden bardzo prosty sposób wyzwolić spod wątpliwego uroku żydowskiej mitologii i biblijnego szowinizmu – można przecież oddać Żydom co żydowskie – oczywiście z żydowskim Jehową i Szatanem na czele; powracając jednocześnie do własnego, tj. europejskiego dziedzictwa duchowego, cywilizacyjnego i kulturowego. Ta postawa przejawia się w wierze w moc rozumu myślącego ssaka – homo sapiens, czyli człowieka. Ciągłego – aż po kres ziemskiego istnienia – stawania się kimś lepszym, większym, mądrzejszym niż dotąd – nie tylko 2 tysiące lat temu, ale i wczoraj. To wiara w człowieka gromadzącego mądrość pokoleń ludzkich – zdobywającego świat i kosmos, także wewnątrz siebie. Taka postawa przejawia się w ciągłym dążeniu do ziemskiej nieśmiertelności w pamięci przyszłych pokoleń, a nie nieśmiertelności mitycznej – w zaświatach po śmierci. Jest pełną powagi odpowiedzialnością za swoje czyny, które mają zawsze konsekwencje na tym świecie. Jest wiecznym dążeniem do nieśmiertelnej doskonałości w rozmaitych aspektach. Sam nie wierzę w rzeczywistą wartość kształtowania ludzi według religijnego strychulca ubogich archetypicznie monoteizmów. Tutaj bowiem króluje tylko jeden „zazdrosny Bóg” i jeden tylko archetyp! W przeciwieństwie do fundamentalistycznego monoteizmu rodem z Bliskiego Wschodu współczesna religia świecka, odwołująca się do dziedzictwa duchowego i kulturowego Europy, jest przejawem całego bogactwa ludzkich archetypów, reprezentowanych przez humanizm oraz liczne boginie i bogów. Tylko w zgodzie z nimi możemy w pełni rozwijać swój ludzki potencjał, jak twierdzą psychologowie ze szkoły Junga (np. Jean Shinoda Bolen). Taka wiara nie może też kojarzyć się z tym, co było, ale z tym, co może dopiero nadejść. Nie jest skansenem, ale laboratorium doświadczalnym. Dlatego jest żywa, pozbawiona dogmatyzmu, bajań o zaświatach kompensujących doczesne niedomagania i niedostatki. Przytakuje życiu nawet najbardziej tragicznemu i nie deprecjonuje upływającego czasu. Jest pozbawiona irracjonalnych ograniczeń religii Abrahamowych, ich uroszczeń i monopolu na prawdę oraz ich jałowego moralizmu. Jest całkowicie z tego świata, jest doczesna, oraz wciąż nieodgadniona i niedopowiedziana. Dlatego wciąż pozostaje nierozwiązaną zagadką życia na Ziemi. Bo życie na Ziemi – czy to się komuś podoba czy nie i czy ten ktoś wierzy w takiego czy innego Boga – jest zagadką. WOJCIECH JAN RUDNY
W
dobie gwałtownego skoku technologicznego w każdej niemal dziedzinie życia – kiedy naukowcy potrafią badać z Ziemi wnętrze Słońca, dwa roboty pobierają i analizują marsjański grunt, lekarz będący fizycznie w USA operuje pacjenta w Polsce, korzystając z supernowoczesnego robota sterowanego poprzez łącza satelitarne – nadal duża część naszego społeczeństwa wierzy w cuda! Takie jak ten w Sokółce! I nic to, że jest to część społeczeństwa w miękkich nakryciach głowy i mająca tak samo miękko pod czaszką, ale problemem jest fakt, że zajmują się tym poważne gazety i osoby
tylko trochę mąki, wody i jedno zaklęcie księdza, aby wyhodować z tego nie tylko serce, ale dowolną tkankę czy całe organy! Jaka oszczędność czasu i pieniędzy! Zdrowe całe społeczeństwo! Ale przecież jest rzecz ważniejsza – na co wskazały „FiM” w swoim komiksie – mając do dyspozycji substancję organiczną w Sokółce, można przy dzisiejszym stanie nauki bez problemu wyodrębnić DNA Boga! Albo jego syna. I co się z tym wiąże – sklonować!!! Tym sposobem w niedalekiej przyszłości każdy mógłby mieć Boga lub jego syna w domu! Można by ICH zapytać o cokolwiek i niepotrzebny byłby zderzacz hadronów pod Genewą i wszystkie instytuty naukowe
XXI wiek... wykształcone – z tytułami profesorskimi. Dwoje profesorów patomorfologów z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku swoim autorytetem legitymizuje ów „cud”, wydając niejasne oświadczenie, że hostia (kawałek ciasta z mąki i wody) zamieniła się w substancję „przypominającą” tkankę ludzką „przypominającą” tę pochodzącą z serca. Przypominającą! Nie, że jest to (lub nie) tkanka ludzka, ale PRZYPOMINA ją! Tak mówią ludzie z tytułem profesora, którzy kształcili się w swojej dziedzinie przez całe swoje dorosłe życie. Wieczorami widzę za oknem fragment ściany stojącego naprzeciwko bloku, który to fragment do złudzenia przypomina rozświetloną burtę Titanica z filmu Camerona. Przypomina! Ale to NIE JEST Titanic, i wie o tym każde dziecko na moim podwórku. I tylko specjaliści w Białymstoku nie wiedzą, czy coś jest tkanką ludzką, czy nie. A może takiej oceny zażądał od nich arcybiskup Ozorkowski, szef białostockiej kurii? Jeśli tak, to rozumiem, bo arcybiskupom się nie odmawia (choć fałszowanie ekspertyz naukowych jest przestępstwem). Jeśli nie – cóż, należałoby chyba zweryfikować dyplomy i „osiągnięcia naukowe” obojga profesorów z białostockich uczelni. A także wiedzę i dyplomy tych wszystkich absolwentów Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, dla których byli oni promotorami. Ale z drugiej strony, jeśli jednak JEST to ludzkie serce (a raczej... boskie), to jakże szerokie możliwości otwierają się przed całą ludzkością! Do lamusa odejdą laboratoria pozyskujące komórki macierzyste! Wystarczy przecież
na świecie. Etyki i moralności każdy uczyłby się bezpośrednio od Mistrza, bez konieczności interpretacji i wykładni różnych świętych tekstów i listów apostolskich. Wyjaśniłoby się wiele niejasności, ot, choćby czy Jezus miał braci i czy poślubił Marię Magdalenę, gdzie był Bóg, zanim stworzył świat, albo podczas holokaustu, i miliony, miliony innych zagadnień. No i rzecz niebagatelna – cały bizantyjsko rozbudowany KLER, czyli pośrednicy, straciłby rację bytu i uległ naturalnemu zanikowi. Tak, to piękna wizja. Ale tylko wizja. Kuria białostocka nie dopuści do żadnych rzeczowych badań naukowych „cudownej” hostii, mętnie tłumacząc się koniecznością zachowania sacrum (cokolwiek to znaczy). A zatem pierwsi jej „badacze” pozostaną ośmieszeni, a tłumy ciekawskich, o wiedzy wczesnośredniowiecznych kmieci, koczować będą pod sokólskim kościołem. A ja z uwagą śledzić będę doniesienia medialne, czy gdzieś (może w Białymstoku) nie dokonano przeszczepu kończyny pozyskanej z mąki. Na razie ciągle jest dużo ludzi mających mózgi z mąki. Poza tym wszyscy zdrowi. Wiesław Szamański, Pleszew
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
LISTY Rany Jurek! Marek Jurek, poseł dwojga imion, od lat działający na scenie politycznej katolicki konserwatysta, gotów jest o każdej porze dnia i nocy stawić się na wezwanie polskich biskupów. Poseł mylący patriotyzm z dewocją, wolność i demokrację z kościelnymi kajdanami, religijność z wiarą i biskupa z Bogiem dał wyraz swemu oburzeniu na bezprawie mające miejsce w Europie. Bezprawie zowie się Europejski Trybunał Praw Człowieka. Marek Jurek postanowił skrytykować instytucję, która od czasu naszego akcesu w struktury UE wydała wiele korzystnych wyroków na rzecz mieszkańców Polski, ale wbrew woli Kościoła katolickiego – choćby w sprawie Alicji Tysiąc czy w sprawie krzyża we włoskiej szkole. Nawiedzony katolicki fundamentalista krytykuje polskich kandydatów na sędziów do ETSC, zarzucając im działanie wbrew prawnej ochronie życia. Katolickiej oczywiście, czyli od poczęcia do naturalnej śmierci, o czym w polskiej konstytucji nie ma słowa. Sędziowie, poucza pan Jurek, winni kierować się nauką społeczną Kościoła i papieża JP2. Tymczasem poglądy profesorów Romana Wieruszewskiego, Leszka Garlickiego i Marka Antoniego-Nowickiego na temat ochrony życia, seksualności, rodziny i życia religijnego są niejasne i sprzeczne z poglądami większości Polaków... Również brak zrozumienia dla fundamentalistów katolickich i narzucania przez nich definicji życia, rodziny, małżeństwa, etc. dyskwalifikuje polskich prawników. Poglądy profesorów – według Jurka – stoją w sprzeczności z polską racją stanu! (sic!) Takie egzotyczne postaci na polskiej scenie politycznej na szczęście odchodzą już do lamusa i popadają w zapomnienie. Posłowi Jurkowi zadałbym pytanie, gdybym nie znał jego odpowiedzi. Jakie sądy w Polsce uważa on za jedyne godne racji bytu? Sądy biskupie oczywiście! Paweł Krysiński
Chora polityka Po przesłuchaniu Magdaleny Sobiesiak posłowie Arłukowicz i Urbaniak ubolewali w TVN 24, że państwo jest chore. Do stwierdzenia tego nie potrzeba komisji śledczej, bo ona sama jest najbardziej chora. Poseł Wassermann i posłanka Kempa udają wprawnych śledczych, poseł pseudopoeta i dewot Stefaniuk oraz pozostała reszta – toż to istny cyrk! Tak, państwo jest chore, bo posłowie zamiast walczyć z chorobą poprzez uchwalanie mądrych ustaw, bawią się w dochodzeniowców. Nie wiem, dlaczego jest taka nagonka na pana Sobiesiaka. To jest
człowiek interesu i nie ma co się dziwić, że zabiega o swoje sprawy, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję. A który z ojców nie pomaga swoim dzieciom? Gdzie się spojrzy, to wszędzie koligacje. Młody Wałęsa, Agata Buzek, Weronika Rosati i in. byliby dzisiaj tym, kim są, gdyby nie tatusiowie? Większość „poustawiana” przez rodziców ma o wiele lepszy start niż przysłowiowy młody Kowalski. I co? I nic. Hipokryzja. Nie bronię takiego systemu, ale nie widzę tu winy p. Sobiesiaka, a ta cała nagonka na niego to odwrócenie
uwagi od rzeczywistych winowajców, czyli polityków. I nie tylko Chlebowskiego, Drzewieckiego itd. To cała klasa polityczna jest chora. Zadufana w sobie, arogancka, dbająca tylko o siebie i swoje partyjne interesy. To jest żałosne. Zbliżają się wybory. I co? I nie wiadomo, kogo wybierać. Koszmar. Wojtek M.
Ty pedale! Pisali Państwo niedawno o tym, że sędzia ma wątpliwości, czy użycie przez krewką kobietę w odniesieniu do sąsiada określenia „pedał” jest obraźliwe. Wydaje się, że choćby w swoim własnym interesie sędzia powinien stwierdzić, iż nazwanie kogoś pedałem w każdym przypadku jest obraźliwe. A gdyby jednak sędzia uważał, że nie ma w takim określeniu niczego obraźliwego, to przegrany „pedał” powinien przed opuszczeniem sali sądowej pożegnać się z sędzią słowami: No to do widzenia, ty pedale. Ale pal diabli sędziego, który może i chciałby te słodkie słowa usłyszeć. Gorzej, że na mocy wyroku sądowego można będzie bezkarnie wyzywać innych od pedałów i tylko patrzeć, jak ktoś na przykład o prezesie PiS powie, że to pedał. I wtedy dopiero trzeba będzie powołać kolejną komisję sejmową. Komisja ds. pedalstwa będzie wyjaśniała, czy użycie słowa „pedał” było uzasadnione, czy była to jedynie inwektywa. I w jakiej restauracji spotykają się „pedały” oraz o czym spiskują. I po co to komu? Więc zarówno dla pedałów, jak i dla niepedałów lepiej, żeby sędzia jak najszybciej orzekł, że drażliwego określenia „pedał” nie wolno używać. WG
LISTY OD CZYTELNIKÓW Auschwitz W związku z artykułem w „Rzeczpospolitej” pt. „Auschwitz: obojętność naszych sojuszników” i jego omówieniem przez red. Ciocha w „Rzeczach Pospolitych” – pozwalam sobie przesłać kilka uwag. W czerwcu 1944 r. przy pięknej pogodzie zawyły syreny okolicznych fabryk (Goleszów, Skoczów, Ustroń). Wysoko na niebie pojawiło się kilka samolotów. Chyba rozpoznawczych. Kilka dni później w olbrzymim rombie leciało już ich ponad
pięćdziesiąt. A potem, w lipcu i sierpniu, przy dobrej pogodzie, około południa nadlatywały regularnie, w różnej liczbie, i po przeleceniu nad grzbietem Karpat kierowały się na różne kursy. Pamiętam piękny dzień, w którym wydawało się, że całe niebo wypełnione było, jak mówiono, amerykańskimi bombowcami. Kilkanaście rombów po 30–40 samolotów. Było ich ponad 500! To było dla nas wspaniałe, zachwycające! Po wielu latach nadal zastanawiam się, dlaczego nie skierowano na przykład jednego dywizjonu bombowców na pobliski Auschwitz. Informacje i precyzyjne plany obozu posiadano od polskiego wywiadu. Zdjęcia lotnicze dawały obraz terenu z dnia na dzień. Jeden dywizjon rozwaliłby komory gazowe, krematorium, węzeł kolejowy, budynki niemieckiej obsługi. Amerykanie przylatywali w dzień z Włoch. Anglicy bombardowali nocami, które robiły się jasne w odległości 30–40 km od wolno opadających na spadochronach bomb oświetlających. No więc dlaczego nie zrównano z ziemią obiektów zagłady i innych w Auschwitz? Dlaczego?! Dlaczego tym problemem nie zajmie się prawicowa „Rzeczpospolita”, zamiast obrażać wyzwolicieli z Czerwonej Armii? Jan Puczek, Cisownica
Pełzająca cenzura? Słyszymy, że drukarnie nie przyjmują zleceń na druk książek o treści alternatywnej do obecnie obowiązującej. To po to robotnicy w latach 70. i 80. kłapali dziobami do władz komuszych m.in. o zniesienie cenzury, żeby ją teraz wprowadzać? To po co nam Polakom taka
wolność słowa? Żeby książki z tzw. czarnego indeksu drukować w Czechach? Czy o to chodziło robotnikom z „Solidarności”? Czy może jest tak, że pewna grupa „hien” na grzbietach robotników dorwała się do konfitur i pospołu ze swoimi czarnymi przewodnikami obżera się do syta, osłaniając pełzającą cenzurą swoje perfidne poczynania? Kto odpowie na pytania? Jan Ciosek, Gryfice
Biskup na rowerze Tematem „Familijnej Jedynki” (PR I, niedziela 21.02.2010 r.) była sytuacja Kościoła kat. i chrześcijan w Sudanie. W trakcie audycji ktoś ze słuchaczy nadesłał opinię do prowadzących, że Kościół w Sudanie pragnie swą pozycję umocnić, bo to przekłada się na korzyści finansowe. Obecna w studiu siostra, która od lat pracuje w Sudanie, z oburzeniem ripostowała, że księża (w tym biskupi) prowadzą tam bardzo skromne życie i muszą oszczędzać na czym się da. Między innymi przemieszczają się na rowerach i piją deszczówkę, bo wszystko jest dwa razy droższe niż w Polsce. Na takie słowa mogły się zatrząść od gromkiego śmiechu gospodarzy polskie pałace biskupie – jakie to niedorajdy życiowe posługują w Sudanie! A może by tak wysłać tam naszych biskupów dla wzmocnienia własnej wiary, a przy okazji i kondycji podczas podróży rowerowych czy kopania studni? Jerzy Baranowski
Bohaterscy tchórze W tym roku pęknie okrągła rocznica „Solidarności”. Będą odznaczenia, nagrody, dyplomy i akademie „ku czci”. Myślę, że jest to dobra okazja, aby nieco odmitologizować ten niczym nieskalany „etos”. Z punktu widzenia szarego człowieka, za czasów świetności NSZZ „Solidarność” zdarzyło się wiele zwyczajnych świństw, jakich nie było nawet za tzw. komuny. Dobrze byłoby przypominać konkretne zdarzenia tym, którzy „walczyli”, a w stanie wojennym z podkulonymi ogonami udawali, że to nie oni. Znam takich pełno, w większości zwyczajnych tchórzy, którym dyscyplina pracy zaczęła się kojarzyć z reżimem komunistycznym. Proponuję na wzór „Listy Wildsteina” przygotować listę „patriotów” zawsze dziewiczych. Z jednej strony płatni kapusie, z drugiej – płatni patrioci. Chyba najwyższy czas poznać, kto i za ile się poświęcał. Nie powinno to być przecież tajemnicą. Walczyli o to, żeby było lepiej. No i jest lepiej. Im i ich rodzinom (prawda, panie Romaszewski?). Setki tysięcy ludzi ma na miesiąc mniej pieniędzy, niż kosztuje fryzura Kempy (choć jej już nic nie pomoże) na jedno posiedzenie cyrku, zwanego komisją śledczą.
19
Trzeba wreszcie uświadomić wszystkim, że ten cały „etos” to ludzie bez honoru. Nieważne, o co „walczyli”. Nie wyszło! Ludzie honoru w takich przypadkach odchodzą. No, chyba że „o take” Polskę walczyli. Teraz zmieniają prawo i dążą do zmiany w konstytucji, aby oni na stałe pozostali u władzy. Słynna „przyjaźń ze Związkiem Radzieckim” wpisana do konstytucji za Gierka to przy ich wybrykach nic nieznacząca kosmetyka. Ludzie! Nie lękajmy się ujawniać prawdy! Marek Ofiarski
Własność Kościoła Do końca nie wiem, i pewnie wielu czytelników również, jak to jest z własnością obiektów sakralnych. Stoi dowolny obiekt, na przykład kościół, i czyją jest on własnością? Co jest wpisane w księgach wieczystych? Jeśli dobrze rozumiem, skoro budynek należy do Kościoła, a ten do Watykanu, to nieruchomość oficjalnie należy do Watykanu. Nie bardzo jasne są dla mnie, a może i dla czytelników również, zasady własności obiektów sakralnych. A drugi temat to taki: czy Unia Europejska nie wie, że mnóstwo środków idzie na Kościół w Polsce? Czy też wie i przymyka na to oko? Cezary Tomczyk Co do własności obiektów kościelnych, formalnie należą one do poszczególnych tak zwanych kościelnych osób prawnych, czyli parafii, zgromadzeń zakonnych, caritasów i innych agend Krk. I to one są wpisane w księgach wieczystych jako ich właściciele. W rzeczywistości zgodnie z prawem kanonicznym o ich zagospodarowaniu czy zmianie prawa własności decyduje Watykan. Jego agendy mogą część swoich uprawnień delegować na niższy poziom, przeważnie kurii biskupiej lub prowincji zakonnej. Wierni, którzy ufundowali świątynię lub inny majątek, nie mają nic do gadania, co najlepiej widać na Zachodzie, gdzie obecnie kurie biskupie wystawiają na sprzedaż wiele kościołów. Pieniądze ze sprzedaży są do dyspozycji biskupa. Co do środków z UE, które w Polsce otrzymuje Kościół rzymskokatolicki, to Komisja Europejska wie o wszystkim. Jej pole manewru jest jednak dość ograniczone. Aby odmówić wypłaty funduszy, jej służby kontroli musiałyby udowodnić naruszenie zasad udzielania dotacji. Niestety, kościelne inicjatywy są dobrze zamaskowane jako przedsięwzięcia turystyczne, służące ochronie zabytków, pomocy społecznej, ochronie zdrowia i edukacji oraz rozwojowi regionalnemu. Odrębną kwestią są dopłaty rolne – wypłacane automatycznie z tytułu posiadania gospodarstw rolnych. Kościół jest tutaj głównym beneficjentem środków z tego tytułu. Redakcja
20
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (46)
Kraj piwa i miodu Ziemie polskie od wczesnego średniowiecza piwem i miodem stały. Świętym napojem Słowian przedchrześcijańskich był miód pitny. Podstawowym napojem alkoholowym pitym przez naszych praojców, a przyrządzanym ze zboża, było piwo. Historia tego złocistego trunku liczy tysiące lat i we wszystkich kulturach rolniczych zaczyna się od czasu neolitycznej rewolucji. Dobrze poświadczone jest browarnictwo w Mezopotamii już w IV tysiącleciu p.n.e. Wyraz „piwo” wywodzi się z prasłowiańskiego pivo, oznaczającego „napitek”, „napój”. Polscy kronikarze, Gall Anonim i Jan Długosz, poświadczają, że piwo było głównym napojem w prapoczątkach polskiej państwowości. Opisując czasy Lecha, syna Kraka, Jan Długosz stwierdził, że wino w Polsce nie było wówczas stosowane: „Wina i oliwy kraj ten dla ostrego północnego zimna nie ma; zamiast wina używa piwa, które robią z żyta, pszenicy i jęczmienia albo orkiszu”. Piwem raczono się na co dzień, ale też w trakcie najważniejszych uroczystości. Gall napisał, że kiedy podczas postrzyżyn Siemowita przybyli do Piasta dwaj wędrowcy, ten uraczył ich piwem, dzieląc się w ten sposób z nimi tym, co miał najlepsze: „Mam ci ja beczułkę sfermentowanego piwa, którą przygotowałem na postrzyżyny jedynego syna, jakiego mam,
„A
lecz cóż znaczy taka odrobina? Wypijcie je, jeśli wola!”. Dawne słowiańskie piwo było lekkie i musujące. Miało zielonkawy kolor i było wyrabiane z drobno zmielonego zboża z dodatkiem chmielu. Chrzest Polski w 966 r. wcale nie umniejszył popularności piwa. Świadczy o tym najstarszy zapis wzmiankujący o polskim piwie, a pochodzący od Thietmara z Merseburga. Dowodzi on istnienia browaru książęcego na przełomie X i XI w. oraz znaczenia produkcji piwa w początkach państwowości polskiej. O tym, jak bardzo ceniono w Polsce ten napój, mówi fakt, że znanym w Europie miłośnikiem piwa był Bolesław Chrobry, nazywany przez Niemców „piwoszem” (Tragbier). Serwował on gościom doskonałe polskie piwo m.in. na zjeździe gnieźnieńskim. Pito z kufli złożonych z klepek, ulepionych z gliny kubków lub okutych rogów zwierzęcych. Często noszono je ze sobą, przy pasie. Kształt rogu uniemożliwiał odłożenie go na miejsce, co sprzyjało, niestety, pijaństwu. Inny napój dawnych Słowian to miód pitny. Był to jednocześnie święty napój ofiarny. W pradziejach
vatar” Jamesa Camerona – film, który święci największe triumfy w historii kina – jest nie tylko nowatorską technologicznie i brawurową opowieścią science fiction, ale także dziełem krytyki politycznej oraz światopoglądowej. Przez media przewijają się rozmaite omówienia „Avatara”. Zwykle koncentrują się one na warstwie technologicznej, naukowej lub co najwyżej także ekologicznej tej opowieści. Pomija się wątki polityczne i światopoglądowe, które, jak sądzę, są warte przeanalizowania. Film przedstawia epizod z dziejów ziemskiej kolonii na posiadającej bujne życie planecie Pandora. Ziemianie utrzymują tam ośrodek górniczo-badawczy, który istnieje głównie po to, żeby pozyskiwać cenny minerał i transportować go na Ziemię, której środowisko jest już zupełnie zdewastowane. Na Pandorze obok bogatej flory i fauny istnieją także istoty rozumne (Na’vi), pod wieloma względami przypominające ludzi i będące z nimi w konflikcie. Ziemscy koloniści potrzebują bowiem ciągle nowych terenów do eksploatacji i spychają tubylców z ich ziem, nie zważając na ich zdanie. Lud Na’vi jest mniej zaawansowany technologicznie niż Ziemianie, ale góruje nad nimi w sferze duchowej. Pandorczycy pod wieloma względami przypominają dawnych Indian północnoamerykańskich, mówią nawet
zbierano przede wszystkim miód dzikich pszczół. Pozyskiwanie produktów pszczelich należało do istotnych zajęć Słowian, zaś skala ich zastosowania była bardzo szeroka. Używanie miodu przez Słowian jako pierwszy opisał historyk i dyplomata bizantyjski Priskos z Panionu (415–472), stwierdzając: „(...) dostarczano nam (...) zamiast wina czegoś, co tam na miejscu nazywa się »medos«”. Językoznawcy przypuszczają, że obok słowa „strawa” określenie „medos” należy do najstarszych zapisanych wyrazów słowiańskich. Kilka stuleci później Gall pisał o Polsce jako o kraju „obfitującym w miód, gdzie las miodopłynny”, zaś kronikarze niemieccy opisywali kraje słowiańskie jako „mlekiem i miodem płynące”. W realiach średniowiecznych miód uchodził za przejaw dobrobytu. Używano go do słodzenia, spożywano jako napój, stosowano jako środek leczniczy, ofiarowywano bogom oraz uświetniano nim uroczystości i święta. Miód, a właściwie miody pitne, sporządzano poprzez fermentację alkoholową wodnego roztworu miodu pszczelego (brzeczki miodowej) z dodatkiem chmielu, przypraw korzennych i niekiedy soków owocowych. Dojrzewał on w czasie leżakowania w beczkach i w zależności od stopnia rozcieńczenia przyjęło się rozróżnianie
językiem, który dla ucha kogoś, kto oglądał kiedyś westerny, brzmi dziwnie indiańsko. Mają swoich czarowników, utrzymują się z łowiectwa i wyznają religię, której podstawową zasadą jest przekonanie o jedności duchowej i harmonii świata: ludzi (Na’vi), zwierząt i roślin. I na tym zasadza się warstwa ekologiczna filmu (trzeba przyznać, że do
miodów pitnych na: półtoraki (litr miodu na pół litra wody), dwójniaki (litr miodu na litr wody), trójniaki (litr miodu na dwa litry wody), czwórniaki (litr miodu na trzy litry wody) i pięcioraki (litr miodu na cztery litry wody). Najmocniejsze, mające największą zawartość alkoholu, były półtoraki, jednak dawni Słowianie produkowali najprawdopodobniej miody pitne o krótszym okresie dojrzewania, czyli trójniaki, czwórniaki i pięcioraki. Okres dojrzewania miodu jest dość długi i dla półtoraka wynosi od 8 do 10 lat. Oprócz miodu pozyskiwano inne produkty pszczele. Były to: pyłek kwiatowy, uznawany za cenną substancję odżywczą, mleczko pszczele, o zastosowaniu odmładzającym, propolis (kit pszczeli), uważany za najstarszy słowiański lek, oraz wosk pszczeli. Możliwe
Cameron, który dobrze wie, że świat Indian zniszczono z powodu chęci zysku białych ludzi. Dodajmy od siebie, że owi biali ludzie byli na ogół niezwykle pobożni i wspierani błogosławieństwem księży i pastorów. Właśnie zagrożenie nadchodzące ze strony nieokiełznanej chciwości jest głównym przesłaniem politycznym „Avatara”. Jest to
ŻYCIE PO RELIGII
Bajka nie bajka pewnego stopnia naiwna), która głosi wszechświatową jedność tego, co żyje. Jest w tym oczywiście wiele prawdy, w myśl zasady „jazdy na jednym wózku” wszystkich istot danego ekosystemu. Nie można go bezkarnie i jednostronnie eksploatować, nie prowokując katastrofy. Ale doszukiwanie się w tym religijnego mistycyzmu wydaje mi się właśnie naiwne, podobnie jak idealizowanie życia i religii ludów pierwotnych, bo przecież Na’vi to są właściwie Indianie, tyle tylko że jakby przeniesieni przez Camerona między gwiazdy. Może zresztą w zachwycie dla Na’vi jest ukryte także jakieś poczucie winy postępowego Kanadyjczyka-Amerykanina, jakim jest
zresztą chciwość wcielona – cała historia „Avatara” ma za sobą wielki, mroczny cień, który nazywa się korporacja. To właściwie ona jest źródłem wszelkiego zła, motorem działań agresywnych i bezwzględnych Ziemian. Akcja filmu dzieje się gdzieś w przyszłości, która jest rzeczywistością korporacyjną. Kolonia na Pandorze to własność korporacji, a jej jedynym celem jest przynoszenie zysku. Szefem kolonii jest menedżer japiszon, którego jedynym zmartwieniem jest to, czy zdoła zrealizować prognozę kwartalnych zysków (z wydobycia surowca) w korporacji i czy udziałowcy firmy będą z niego zadowoleni.
też, że dawni Słowianie znali zastosowanie jadu pszczelego, który okazuje się przydatny w leczeniu reumatyzmu. Najważniejszymi roślinami miododajnymi były w tamtych czasach wrzosy i lipy. Lada wydrążony pień służył za ul, lada bór za pasiekę. Barcie, czyli otwory dla pszczół, drążone były w pniach najczęściej od strony południowo-wschodniej, która była najmniej narażona na zimne wiatry. Na ziemiach polskich brakowało wina, które chętniej zastępowano łatwiej dostępnymi trunkami – piwem i miodem pitnym. Pito jednak i wino, choć było mniej popularne. Mogą o tym świadczyć znaleziska amfor przeznaczonych do transportu wina, pochodzące z niektórych stanowisk kultury zarubinieckiej. Ludność ta pozostawała w ścisłych kontaktach z wybrzeżem Morza Czarnego, gdzie znajdowały się liczne miasta założone przez Greków, a następnie podporządkowane Rzymowi. Wino na szeroką skalę pojawiło się na Słowiańszczyźnie wraz z chrześcijaństwem i było domeną kleru. Potrzebowano go pierwotnie do celów liturgicznych. Pierwsi byli benedyktyni i cystersi, później dołączyły inne zakony. Winnice powstały przy siedzibach klasztornych, biskupich i książęcych w Małopolsce i na Mazowszu, a nawet na Pomorzu. Badania archeologiczne wskazują, że winorośl uprawiano w Krakowie już w IX wieku, co łączyło się z przynależnością w owym czasie południowych ziem Polski do chrześcijańskiego państwa wielkomorawskiego. ARTUR CECUŁA
Także wielka wojna Ziemian z ludem Na’vi jest spowodowana chęcią dalszej ekspansji na Pandorze. Zniszczenie pięknej planety, zabijanie jej mieszkańców nie jest dla menedżera (przywódcy) wielkim problemem. On patrzy na świat w kategoriach zysku. Na usługach korporacji pozostaje zresztą potężna armia. Świat, który pokazuje „Avatar”, to już świat właściwie podemokratyczny, gdzie rządzą wielkie firmy i ich menedżerowie. To bezgraniczna dyktatura wielkich koncernów – już bez demokratycznej maski, z użyciem nagiej przemocy. Film Camerona jest więc ostrzeżeniem przed poddawaniem się naciskowi wielkich firm i zgodą na nieograniczony ich rozwój, który może zakończyć się katastrofą. A na fali obecnego kryzysu wielkie firmy wykupują mniejsze... Lud Na’vi – wraz z garstką Ziemian zbuntowanych przeciw korporacji – postanawia zaatakować bazę stanowiącą dla nich śmiertelne zagrożenie. Wówczas dowódcy bazy – wobec zagrożenia ze strony „dzikusów” – mówią o tym, że „na terror trzeba odpowiedzieć terrorem”. Jest to ironiczna kalka retoryki używanej przez obłudne władze USA, które swoimi agresywnymi działaniami wojenno-politycznymi prowokują eskalację terroryzmu, tak jak na przykład w Iraku, po czym mówią, że „na terror trzeba odpowiedzieć terrorem”, czyli dalej nasilają wyhodowaną przez siebie przemoc. MAREK KRAK
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
W
olter wyliczył swego czasu liczbę ofiar rzymskiego reżimu na blisko 9,5 miliona straconych i wymordowanych w imię znaku krzyża. Największym zagrożeniem, zdaniem wielu papieży, byli heretycy, a najlepszym sposobem na zażegnanie problemu była ich eksterminacja. W X i XI wieku podjęto działania mające na celu wyniszczenie wszelkich herezji, które były tak naprawdę przejawem dochowania wierności wobec nauk biblijnych. Papież Innocenty III stwierdził, że Kościołowi zagraża herezja, więc należy podjąć odpowiednie działania, by „wyplenić zarazę”. W latach 1204–1213 wydał cztery dekrety, które dawały biskupom zielone światło do walki z szerzącym się zagrożeniem. Powołano specjalnych urzędników, inkwizytorów, którzy mogli wszczynać i prowadzić śledztwa. Następca Innocentego III, Grzegorz IX, w 1224
5. Próba ognia – przenoszenie rozgrzanej do czerwoności żelaznej sztaby, ważącej nawet półtora kilograma, na dystansie około 3 metrów. 6. Parzenie wapnem skóry i przypalanie genitaliów. 7. Przejście ofiary po rozżarzonych węglach. Parę dni po tym dokonywano dokładnych oględzin stóp. Poparzenia decydowały o winie: gdy rany były otwarte, oskarżony był uznany za winnego. Innym sposobem tortur związanym z przypalaniem było torturowanie rozgrzanymi kleszczami. 8. Próba wody – do gardła skazańca wlewano tyle wody, by wywołać u niego uczucie, że się topi. 9. Więzienia – wtrącano do nich oskarżonych, którzy przyznali się do winy, i obłożonych grzywną, której nie byli w stanie zapłacić. Zamykano ich w cuchnących celach lub izolatkach. W zbiorowych celach więźniów przykuwano do ściany łańcuchami.
PRZEMILCZANA HISTORIA 11. Stosy – najczęściej stosowane wobec kobiet posądzonych o uprawianie czarów bądź kontakty z diabłem (ogień miał je oczyszczać z grzechów). 12. Mazzatello – kolejny potworny sposób uśmiercenia tych, których Kościół uznał za zagrożenie. Zachodząc ofiarę od tyłu, kat za pomocą wielkiego drewnianego młota (mazzo) uderzał w czaszkę z całej siły. Potem podcinał nożem gardło. 13. Garota – linka do wieszania. Różnica jednak polegała na tym, że kaci tak manipulowali sznurem (popuszczali i podciągali), by zadać ofierze jak najwięcej cierpień. 14. Bezczeszczenie zwłok – inkwizycyjni psychopaci nie oszczędzali także zmarłych – pogrzebane już zwłoki były wydobywane z grobów, potem obwożone po całym mieście i palone na stosie. Jeden z inkwizytorów, Bernard Gui, uznał 88 zmarłych osób za heretyków i rozkazał spalić ich ciała na stosie.
Warto przyjrzeć się bliżej także tępieniu „czarownic”. Tu najczęściej stosowaną karą było spalenie na stosie. Najwięcej „czarownic” spalono
Katowanie wiarą roku wydał wyroki śmierci na heretyków w Lombardii. Ten „Ojciec Święty” twierdził nawet, że „każdego, kto odwróci się od Kościoła, powinna spotkać kara śmierci”. Inkwizycja była potężną instytucją – narzędziem decydującym o losie człowieka posądzanego o bycie w opozycji wobec „jedynego, nieomylnego i pełnego miłosierdzia” Kościoła rzymskiego. Los nieszczęśnika był najczęściej przesądzony jeszcze przed procesem i przed wyrokiem śmierci nie było ucieczki. Skazany konał w niedających się opisać męczarniach. W trakcie śledztw prowadzonych przez inkwizytorów, wśród których największym zapałem cechowali się franciszkanie i dominikanie, w celu wyciągnięcia zeznań z podejrzanych „śledczy” korzystali z rozmaitych narzędzi tortur, które zrodzić się musiały w głowach psychopatycznych sadystów. Oto niektóre sposoby wpajania katolickiej nauki: 1. Stelaż tortur – przywiązywano do niego ofiarę za przeguby rąk. Specjalne walce rozciągały ciało w przeciwnych kierunkach, aż do momentu zerwania ścięgien i popękania kości. 2. „Żelazna dziewica” z Norymbergi – przypominająca trumnę paka z rozkładanymi drzwiami. Po ich stronie wewnętrznej znajdowały się ostre kolce. Skazany, którego w niej zamknieto, miał pokłute całe ciało, poranione wnętrzności, wykłute oczy. 3. Narzędzie miażdżące kciuk – za jego pomocą miażdżono kciuk tak jak orzech. 4. Strappado – za pomocą tego urządzenia wieszano ofiarę za przeguby rąk i przywiązywano do kostek nóg ciężary, które powodowały wyrywanie kończyn ze stawów.
Historia Kościoła rzymskiego to, jak wiadomo, historia przesiąknięta krwią milionów niewinnych ludzi: innowierców, heretyków, Żydów, muzułmanów i ludzi nauki. 10. Łamanie za pomocą koła – podejrzani łamani kołem umierali w potwornych męczarniach. Nieszczęśnika prowadzono na szafot, tam zdzierano z niego odzież, a następnie przywiązywano do koła leżącego na szafocie. Rozciągano go pomiędzy szprychami a piastą. Wtedy kat uderzał żelaznym drągiem w ofiarę, łamiąc kolejne kości „heretyka”. Po tym ustawiano koło w pozycji pionowej, by zgromadzona gawiedź mogła obserwować umierającego w straszliwych mękach. Zdarzało się, że ofiary przetrwały takie znęcanie się, a wtedy kat kończył ich żywot, zadając uderzenia w klatkę piersiową. Odnotowane są także przypadki toczenia koła przez płomienie lub ostre kolce.
Przy okazji warto wspomnieć, że majątki oskarżonych i straconych były konfiskowane przez inkwizytorów.
w Niemczech. W 22 miasteczkach otaczających Trier w Nadrenii spalono 368 kobiet. Jednak palenie na stosie nie było wcale jedynym sposobem uśmiercania kobiet przez kościelnych sadystów. W ramach tzw. ordaliów, czyli sądów bożych, przygotowali „zestaw” tortur przeznaczonych dla kobiet posądzanych o kontakty z diabłem. Były to tzw. próby: ognia, wody, szpilek oraz łez.
1. Próba wody – właściwie stanowiła wyrok śmierci dla ofiary. Gdy kobieta z kamieniem przywiązanym do szyi utopiła się, oznaczało to, że jest niewinna. Jednak gdy unosiła się na powierzchni wody, czemu sprzyjały ówczesne rozkloszowane stroje, oznaczało to, że trudni się czarną magią i chroni ją diabeł. Zwykle wywlekano ją wówczas z wody... na stos. 2. Próba ze szpilką – ciało kobiety golono aż do samej skóry w poszukiwaniu „znamienia szatana”. Według inkwizycji, miało to być miejsce nieczułe na ból. W znamię (np. duży pieprzyk...) wbijano
21
szpilkę aż do samej kości, powodując okropny ból. 3. Próba łez – miała udowodnić, że czarownice nie ronią łez nawet podczas najgorszych tortur. Według inkwizytorów, czarownice nie wylewają łez dlatego, że zmywają one grzesznikom ich występki. Jednak nawet jeśli ofiara zalewała się łzami, nie oznaczało to, że jest niewinna – inkwizytorzy bowiem sami oceniali, które łzy są prawdziwe, a które udawane. 4. Próba ognia – „czarownica” musiała przejść przez szpaler ognia. Jeśli zapłakała, zaczęła płonąć albo nie miała śladów poparzeń, była oczywiście winna. Warto także wspomnieć o tzw. gruszce. W zależności od zarzutów wkładano przyrząd albo do gardła, albo do pochwy, albo do odbytu, po czym zwalniano sprężynę bądź śrubę, i rozwierano owo urządzenie. Rzadko która kobieta przeżywała tortury dokonywane za pomocą gruszki. 5. „Łoże sprawiedliwości” – ława najeżona ostrymi kolcami. 6. „Krzesło czarownic”/„tron dziewiczy” – krzesło wyposażone w drewniane bądź metalowe kolce oraz metalowe uchwyty na ręce, nogi, głowę, od spodu dodatkowo podgrzewane. 7. Inne rodzaje tortur to szczypanie, chłosta, przypalanie, zamykanie w ciasnych beczkach bądź w bekach wypełnionych wodą święconą. Jeden z najbardziej znanych inkwizytorów działających na terenie Niemiec, dominikanin Jakub Sprenger, opublikował słynny traktat pod tytułem „Młot na czarownice”. Zawierał on instrukcje dla sędziów dotyczące sposobu prowadzenia śledztwa i doboru „technik” przesłuchania czarownic. Na samym początku Sprenger zaznaczył, że „najmniejsza nawet wątpliwość oznacza herezję”. Tak więc nawet sędziowie nie czuli się do końca bezpieczni. Najmniejszy bowiem dylemat czy oznaka miłosierdzia oznaczałaby, że i sędzia powinien skończyć na stosie. MARCIN ZWIERCIAK Na podstawie „Zbrodni w imieniu Chrystusa” autorstwa Roberta A. Haaslera
22
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (14)
Walczący Kościół Jeszcze za papieża Hadriana IV (1154–1159) rozpoczęła się kolejna walka o władzę, wpływy i pieniądze. Stanęli do niej cesarz Fryderyk Barbarossa (1152–1190) i jego stronnicy znajdujący się również w samym kolegium kardynalskim, po drugiej zaś stronie – papież i miasta północnej Italii. Szkoda tylko, że trzeci sobór laterański, który ostatecznie miał zatwierdzić pokój pomiędzy walczącymi stronami, wydał restrykcyjne dekrety przeciwko Żydom oraz innowiercom, szczególnie katarom. Początkowo stosunki pomiędzy papieżem Hadrianem IV a cesarzem Fryderykiem Barbarossą układały się w miarę dobrze. Uległy zaś pogorszeniu dopiero wtedy, kiedy papież w roku 1156 zawarł porozumienie z dworem sycylijskim sprzymierzonym z Konstantynopolem. Cesarz obawiał się zagrożenia z ich strony i dlatego ruszył do północnej Italii. Najpierw zajął Mediolan, a następnie inne miasta lombardzkie. W ten sposób postanowił odzyskać absolutną władzę nad Kościołem (na wzór starorzymskiego cesarstwa), co z kolei zaniepokoiło papieża Hadriana IV. Tym bardziej że cesarz uzyskał również poparcie duchowieństwa północnych Włoch, z arcybiskupem mediolańskim Hubertusem włącznie. Dlatego też papież od razu pomyślał o środkach zaradczych. Przygotował bullę potępiającą cesarza, ale zanim zdążył ją podpisać, zmarł 1 września 1159 roku. Okoliczności zdawały się więc sprzyjać Barbarossie, ponieważ popierała go również część elektorskiego grona kardynalskiego. Krótko mówiąc, kardynałowie podzielili się na dwa obozy. Doszło zatem do kolejnej schizmy, bo sprzymierzeńcy cesarza 7 września 1159 r. wybrali na papieża kardynała Oktawiana z Monticello, który przyjął imię Wiktora IV (1159–1164), natomiast pozostała większość wybrała kardynała Orlanda Bandinellego. Ponieważ Wiktor IV miał poparcie zarówno senatu, ludności rzymskiej, jak i duchowieństwa, po burzliwych zajściach w Bazylice św. Piotra, podczas których polała się krew, Orlando Bandinelli zmuszony został udać się na południe Italii pod opiekę króla Sycylii. Tam też, dzięki poparciu Francji i Anglii, przeprowadzono ponowną jego elekcję na papieża i Orlando Bandinelli przyjął imię Aleksandra III (1159–1181). Chociaż Aleksander III większą część swojego pontyfikatu spędził poza Rzymem (oprócz Wiktora IV wybrano jeszcze trzech antypapieży), nigdy się nie poddał. Przeciwnie, stopniowo zdobywał zwolenników, a kiedy popierali go już nie
tylko król Francji i Anglii oraz klasztory cysterskie, ale również miasta lombardzkie, rzucił klątwę na Barbarossę, a następnie stawił mu militarny opór. Nieszczęśliwie dla cesarza zaraza panująca w Rzymie zdziesiątkowała jego armię, wskutek czego Fryderyk Barbarossa poniósł klęskę pod Legnano w 1176 r. Zwyciężony, zmuszony był upokorzyć się przed Aleksandrem III, całując jego
(1002–1066), fundatora opactwa Westminsteru; arcybiskupa Canterbery Tomasza Becketa, który popierał reformy gregoriańskie w Anglii, oraz Bernarda z Clairvaux (1090–1153), zagorzałego przeciwnika tzw. kacerzy, który twierdził, że wszyscy oni zasługują na najsurowsze kary. Trzeci sobór laterański określił również działania, jakie należy podjąć w dalszej walce z „heretyckimi” ruchami, a zwłaszcza z katarami. Ogłosił wręcz prawdziwą krucjatę przeciwko nim i w tym celu zobowiązał władze świeckie do karania i nawracania ich przemocą. Przypomnijmy, że katarowie jako zorganizowana grupa pojawili się już w 1143 r. w Kolonii. Warto jednak
Zauważmy, że takie oszczerstwa możemy tu i ówdzie usłyszeć jeszcze dziś. „Kociarzami” bowiem nadal nazywa się na przykład świadków Jehowy oraz wyznawców innych społeczności ewangelicznych, chociaż zabobonny lęk przed czarnym kotem przebiegającym przez drogę towarzyszy raczej przesądnym katolikom, a nie protestantom. Kim wobec tego byli katarowie, że niemal doszczętnie zostali wymordowani? Katarowie (od greckiego katharoi – „czyści”), tak znienawidzeni przez papieży, stworzyli ruch reformistyczny nawołujący do odnowy duchowej i moralnej. Ich nadrzędnym celem był powrót do tego, co było na początku (1 J 2. 24), czyli powrót do czystości pierwotnego chrystianizmu. Z powodu odstępstwa Kościoła rzymskiego od tej pierwotnej czystości i prostoty oraz ze względu na rozwiązłość kleru, katarowie odrzucali ówczesną zdegenerowaną rzeczywistość teologiczną i kościelną. Krótko mówiąc, odrzucali Kościół papieski jako system
Hołd złożony przez Fryderyka Barbarossę papieżowi Aleksandrowi III
stopy i uznając zupełną niezależność papiestwa przez podpisanie układu w Wenecji w 1177 r. Ponadto zwrócił zagrabione dobra kościelne, dzięki czemu papież zdjął z niego ekskomunikę. W takich to okolicznościach w 1179 r. papież Aleksander III zwołał trzeci sobór laterański, na którym zatwierdzono nie tylko pokój wenecki, ale również kilka innych uchwał. Przede wszystkim sobór ostatecznie uściślił sposób wyboru papieża, czyli ordynację wyborczą, która ustalała, że prawo wyboru przysługuje wyłącznie kardynałom, przy czym decydować będzie większość dwóch trzecich głosów. Ustalono również warunki dostępu do święceń biskupów i kapłanów oraz wydano postanowienia dotyczące beneficjów kościelnych. Poza tym wzmocniona została władza biskupów, m.in. w celu skuteczniejszego zwalczania kacerzy (odstępców od rzymskiej wiary). Ponadto Aleksander III kanonizował króla angielskiego Edwarda Wyznawcę
dodać, że oprócz katarów, zwanych również albigensami – od miasta Albi w południowej Francji (trzy inne równie ważne ośrodki mieściły się w Tuluzie, Carcasonne i Agen) – od połowy XII wieku podobną działalność, stawiającą sobie za cel powrót do pierwotnego chrystianizmu, prowadziło około sto innych ugrupowań, które rozprzestrzeniły się po całej Europie. Jak podają sami historycy katoliccy, najbardziej jednak zagrażającą papiestwu społecznością w tym okresie byli katarowie, których Kościół oczerniał, uważając wręcz za arcyheretyków oddających cześć Szatanowi. Jak podaje Daniela Müller, „sławiony przez teologów wczesny scholastyk Alanus ab Insulis wiedział, skąd należy wywieść imię katarów: Lucyfer, ich mistrz, pojawia się na ich zgromadzeniach pod postacią czarnego kota (cattus), którego oni, na znak swego posłuszeństwa, całują w odbyt. Tym samym katarowie to wyznawcy kota” (Adolf Holl, „Heretycy”).
antychrystusowy. Odrzucali zatem najważniejsze dogmaty Kościoła, z hierarchią kościelną, chrztem dzieci i doktryną Trójcy na czele. Propagowali natomiast surowe zasady moralne oraz ascezę, z dietą bezmięsną włącznie. Ponadto uważali, że nie należy przysięgać ani pożądać władzy, lecz żyć w zgodzie z otoczeniem. Kładli też duży nacisk na wstrzemięźliwość seksualną, potrzebę postu i modlitwy oraz chrzest w Duchu Świętym i obowiązek głoszenia ewangelii. Co ciekawe, w szerzeniu ich nauki, wygłaszaniu kazań i dyskusjach teologicznych brały udział również kobiety. Ich nabożeństwa cechowała prostota: czytanie tekstów biblijnych, kazania i końcowe błogosławieństwo oraz modlitwa „Ojcze nasz”. Negatywny stosunek katarów do instytucji kościelnej oraz jej niebiblijnej nauki spowodował, że papiestwo poważnie zaczęło się lękać o przyszłość Kościoła. Ponieważ zaś wszystkie próby opanowania wpływu
katarów zawiodły, papież zalecił ich ścigać i oddawać pod sąd. Chociaż do rzeczywistej wyprawy krzyżowej przeciwko katarom doszło dopiero za papieża Innocentego III (1198–1216), pierwsze stosy, na których ginęli katarowie, zapłonęły już w drugiej połowie XII wieku. Ale to nie wszystko. Trzeci sobór laterański wydał bowiem również restrykcyjne postanowienia dotyczące Żydów. Uchwalono, że „chrześcijanie, którzy się ośmielają współżyć z Żydami, podlegają ekskomunice” (Karheinz Deschner, „I znowu zapiał kur”, t. 2, s. 125). Papiestwu nie wystarczyły więc wielowiekowe prześladowania Żydów i wyprawy krzyżowe, które już po drodze – jak szacują historycy – zgładziły czwartą, a może nawet trzecią część ludności żydowskiej Niemiec i północnej Francji, ale postanowiło skazać tę narodowość na całkowitą izolację, niewolę i śmierć. Już dawno bowiem obarczyło ich winą zarówno za ukrzyżowanie Chrystusa (teologię o „zabójstwie Boga” zapoczątkował już Jan Chryzostom), jak i za wszelkie niedole i zło świata. Na przykład kiedy w Wielki Piątek w 1021 r. miało miejsce trzęsienie ziemi połączone ze sztormem, papież Benedykt VIII (1012–1024) odpowiedzialnością za to obarczył właśnie Żydów, których skazał na śmierć na stosie. Wspomniany zaś „święty” Bernard z Clairvaux twierdził wprost, że ojcem Żydów nie jest Bóg, lecz sam diabeł. Nic przeto dziwnego, że kiedy duchowni nawoływali do „świętej wojny”, zachęcali krzyżowców, by rozpocząć od własnego kraju i zniszczyć wrogich Bogu Żydów. Dlatego też, kiedy w roku 1099 krzyżowcy zdobyli Jerozolimę, wszystkich Żydów, którzy nie zginęli od miecza, zamknięto w synagodze i spalono żywcem. Przypomnijmy tu, że oprócz bogobójstwa zarzucano Żydom również inne zbrodnie, a mianowicie: zatruwanie studni, bezczeszczenie hostii i mordy na dzieciach katolickich w celu zdobycia krwi do celów rytualnych. Z tego powodu w 1171 r. w Blois (Francja), spalono całą gminę żydowską. Na skutek tych i innych oskarżeń Żydzi wykluczeni byli również z większości zawodów i zmuszeni do wykonywania pracy w charakterze pożyczkodawców. Niestety, również jako kredytodawcy ściągali na siebie nienawiść. Im większe było zadłużenie pożyczkobiorcy, tym większe groziło im niebezpieczeństwo. Jak widać, zarówno wcześniejsze posunięcia papiestwa, jak i dekrety trzeciego soboru laterańskiego i papieża Aleksandra III były z góry przemyślane i wymierzone przeciwko wszelkiej opozycji – nawet tej wyimaginowanej. Biblia mówi jednak, że „co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Ga 6. 7). Czyżby dlatego Aleksander III nie zdobył sympatii Rzymian i zmuszony został do schronienia się w Civita Castellana, gdzie pozostał aż do swojej śmierci? BOLESŁAW PARMA
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
U
mieszczany jest na ogół w łonie judaizmu, poza który jednak wykraczał, łącząc się w intrygujący sposób z katolicyzmem. W istocie jednak herezja Jakuba Franka zakpiła i uderzyła zarówno w judaizm, jak i katolicyzm, w obu pozostawiając traumatyczne wspomnienia. Pierwszy z nich – po wielu wiekach autonomii zaciągnęła przed sąd biskupi i spowodowała masowe palenie Talmudu. Drugi – ośmieszyła fikcyjną chrystianizacją żydostwa, a masowe powroty na łono Kościoła Żydów frankistów (za rodziców chrzestnych chętnie służyli im polscy magnaci, użyczający
(tak odtąd zwano w środowisku żydowskim frankistów i sabatajczyków), zakazał czytania Zoharu i unieważnił ich małżeństwa. Charakterystycznym rysem kabalistycznej sekty Franka było bardzo swobodne podejście do spraw seksualnych, przez co często oskarżano go o organizowanie zbiorowych orgii. Pod takim zarzutem uwięzili go wkrótce ortodoksi żydowscy (talmudyści). Siedząc w areszcie w Kopyczyńcach, dumał nad niełatwym losem reformatora religijnego, co doprowadziło do kolejnego „zesłania Ducha Świętego”, po którym oznajmił: „Pójdę do religii chrześcijańskiej i dwunastu ze mną!”.
PRZEMILCZANA HISTORIA przekonany, że rzuciwszy klątwę na frankistów, organa żydowskie nie tylko przekroczyły swoje kompetencje, ale i uchybiły potędze Kościoła, ośmielając się potępiać herezję, która w niektórych swych punktach tak bliska jest katolicyzmowi. Nie bez znaczenia była obietnica złożona przez frankistów, że przed biskupim konsystorzem wykażą oni błędy Talmudu. Ponieważ rabini wciąż ignorowali wezwania biskupie, Dębowski dał im termin do 10 grudnia 1756 r. i ogłosił, że za nieposłuszeństwo spotka ich odpowiednia kara. Dopiero wtedy środowiska żydowskie wysłały do biskupa swojego delegata, który
Jak pisze Aleksander Kraushar, autor pięciotomowej monografii poświęconej polskim frankistom, „tym sposobem wypadek zwykły – bójka między żydami i waśnie między nimi religijne – posłużył za podkład do wmieszania się władzy biskupiej do sprawy (...). Nakazanie złożenia Talmudów i przyjęcia dysputy publicznej z garstką nowatorów żydowskich było wypadkiem wyjątkowym w kraju, który słynął z tolerancji”. Spektakl „dysputy religijnej” trwał osiem dni. Później miał zapaść wyrok biskupi. Rabini, przewidując z góry jego treść, odmówili uczestnictwa w jego ogłoszeniu. I znów zaczęły się groźby biskupie. Po nieudanym
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (42)
Uwolnić Madonnę Frankizm to jedna z najważniejszych herezji osiemnastowiecznych. Rozwinął się głównie na ziemiach polskich, ale swe piętno odcisnął i w innych krajach. neofitom swoich polskich nazwisk) są do dziś popularną podnietą dla fanatycznych antysemitów, którzy snują opowieści o podstępnym wejściu Żydów w tkankę narodu polskiego. Wiele wskazuje na to, że Frank nie był nawiedzonym mistykiem, lecz cynicznym graczem religijnym i autorytarnym guru; sekciarzem, ale wielkiego kalibru, wyrastającym na prawdziwego herezjarchę. Poza judaizmem i katolicyzmem ocenia się go z trzeciej jeszcze strony – laickiej, uważając, że położył znaczne zasługi w procesie sekularyzacji środowisk żydowskich. Można jeszcze na niego spojrzeć od strony politycznej, a dostrzeże się jego próby zbudowania niezależnego państwa żydowskiego. Ale nie w Palestynie, lecz na rubieżach Rzeczypospolitej. Jeśli idzie o kwestie doktrynalne, to jego korzenie i fundamenty wpisują się w nurt żydowskiej kabały oraz ruchu żydowskiego mesjanizmu sabatarian, który rozpoczął się w 1664 roku od wystąpienia Sabbataja Cwi. Swoje judaistyczno-katolickie przygody religijne Frank rozpoczął jako sabatajski heretyk krytykujący Talmud gdzieś w połowie XVIII w. W 1754 roku w wyniku objawienia utożsamił się z Jezusem Parakletem i założył w Salonikach własną sektę religijną, która promowała go na mesjasza. Po krótkim epizodzie tureckim powrócił do Rzeczypospolitej i rozpoczął działalność na Podolu. Ortodoksi żydowscy szybko zwietrzyli rodzącą się herezję. Sąd rabiniczny, którego decyzja została potwierdzona przez Sejm Żydów Korony, najwyższy organ autonomii żydowskiej, wyklął kontrtalmudystów,
Nie oznaczało to jeszcze przyjęcia chrztu, ale zbliżenie się do Kościoła, który postanowił wciągnąć w awanturę wewnątrzżydowską. Kościół oczywiście z radością zaangażował się w tę aferę, licząc na upieczenie swojej pieczeni na tym ogniu. Trudno powiedzieć, czy już wówczas snuto projekt gromadnego chrzczenia żydów, ale na pewno poprzez wzięcie w obronę herezji sabatajskiej upatrywano szansy na upokorzenie rabinów i judaizmu. Było to groteskowe przedsięwzięcie, w którym inkwizytorzy katoliccy wściekle zwalczający herezje chrześcijańskie uczynili się ochroniarzami ekscentrycznej herezji judaistycznej. Skąd w ogóle wywiedli swoje prawa do takiej ingerencji? Otóż sprytny Frank tak uformował swoją doktrynę, aby w pewnych zewnętrznych formach przypominała ona nauki chrześcijańskie. Zwłaszcza chętnie odwoływał się do symbolu Trójcy i krzyża, ale jako rasowy gnostyk nadawał im oczywiście „głębsze” znaczenie, które już niewiele miało wspólnego z katolicyzmem. To jednak wystarczyło, aby pójść do biskupa ze skargą na talmudystów, którym zarzucił, że oczerniają go i gnębią jego zwolenników za to, że ich nauki tak bardzo bliskie są dogmatom kościelnym. Zażądał, aby spór żydowski rozstrzygnął sąd biskupi po przedstawieniu racji i argumentów obu stron. Biskup kamieniecki Jan Dębowski, zaciekły wróg Talmudu, chętnie podjął się przeprowadzenia postępowania o herezję. Wezwani na przesłuchanie rabini, pewni swoich wielowiekowych praw autonomicznych, zignorowali jednak wezwanie przed trybunał inkwizycyjny. Biskup był
Żydzi, o ile nie chcieli nawrócić się na katolicyzm, byli przedstawiani np. jako mordercy dzieci (fresk z katedry w Sandomierzu)
zgodził się na osądzenie zastosowanego wobec frankistów więzienia za orgie seksualne, ale kategorycznie odmówił dysput na temat dogmatów, gdyż sprawy dotyczące religii żydowskiej (na mocy statutów jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego) pozostawały w wyłącznej gestii samorządu żydowskiego (samorząd w sprawach wiary Żydzi polscy mieli od przywileju Bolesława Kaliskiego z 1264 r.). Nie przekonało to biskupa, który płonął już nadzieją na piękną rozprawę przeciwko Talmudowi, siebie widząc w roli arbitra spraw żydowskich. Dekretem z 25 marca 1757 r. biskup nałożył kary pieniężne na synagogi swojej diecezji, wyznaczając ostateczny termin stawiennictwa się rabinów na 20 czerwca tegoż roku. Ku utrapieniu talmudystów, zapalczywy biskup wyrósł w międzyczasie na kościelnego potentata, bo został arcybiskupem lwowskim i cieszył się wyjątkowymi względami króla Augusta III.
ogłoszeniu wyroku w pierwszym terminie i zagrożeniu rabinom karami cielesnymi udało się ich ściągnąć na drugi termin. Sąd duchowny ogłosił, że „zarzucane kontrtalmudystom jakoweś lubieżne pląsy i całowania nocną porą... pozbawione były wiarygodności”. Potwierdzono przeklętą szkodliwość Talmudu, który tym samym został skazany na publiczne spalenie przez kata na rynku miejskim. Główny odpowiedzialny za nękanie frankistów, Gerszon, został skazany na chłostę 100 batów – publicznie, w czterech częściach miasta. Dodatkowo synagogi Lanckoronia i Satanowa obłożone zostały karą grzywny. Na końcu dekret przyznał ochronę dla frankistów. Uradowani frankiści w mowie końcowej powtórnie zapewnili o sympatii „Nowego Izraela” dla Trójcy. Wykonaniem dekretu biskupa rychło zajęła się rada miasta Kamieńca Podolskiego, która uchwaliła, że Talmud jako księgi „fałszywe, bluźnierskie, chytre, bajeczne,
23
kłamliwe, zabobonne, oskarżone i pokonane, na miejscu kryminalistom przyzwoitem, a powszechnym i publicznym prawem obwarowanym, przez publicznego świętej sprawiedliwości Mistrza palone były, pod karą klątwy”. W samym tylko Kamieńcu ponad tysiąc egzemplarzy Talmudu puszczono z dymem, a publiczne ceremonie stosów z księgami odbywać się wówczas zaczęły także i w innych miastach Podola. Napadano wówczas na mieszkania żydowskie w poszukiwaniu świętych ksiąg żydowskich. Frank tymczasem, zabezpieczony listem żelaznym króla, urządził sobie raj komunistyczny w Iwaniu pod Chocimiem. Jego wierni składali swoje oszczędności do wspólnej kasy, z której wedle potrzeb i możliwości wyznaczony „szafarz” wydatkował na potrzeby „braci”. Frank, który karierę religijną zaczynał jako biedak, otoczył się zbytkiem iście sułtańskim. „Nauczałem braci tego – pisał Frank – aby żadnej rzeczy nie mieli za swoją własną, ale jeśliby który potrzebował czy sukni, czy koszuli, żeby mający dawał – niemającemu”. Tam też rozwijał swoją doktrynę, twierdząc, że jest prawdziwym żyjącym wcieleniem mocy boskiej, przybyłym na ziemię, aby dokończyć misję Cwi i Ruso, a także „prawdziwym Jakubem” – który zjawił się, żeby dokończyć dzieło swoich poprzedników – Abrahama i Izaaka. Frank przygotowywał swoich zwolenników do konieczności przyjęcia chrześcijaństwa. Jednocześnie frankizm stale cieszył się ochroną władz kościelnych, które widziały w nim pomost dla żydów ku chrześcijaństwu, nie rozumiejąc zawiłości nauk Franka i celów frankistów. W 1759 roku we Lwowie została zorganizowana kolejna dysputa z talmudystami (znów pod dyktatem biskupa). Po niej około 1000 frankistów przyjęło chrzest. Zostali oni obsypani łaskami i przywilejami w celu zachęcenia kolejnych. Nadzieje katolików na prawowierność ochrzczonych frankistów okazały się płonne. Z heretyków judaistycznych zamienili się szybko w heretyków katolickich. Dużą ich część wówczas uwięziono. Sam Frank na kilkanaście lat został internowany w klasztorze u kamedułów w Warszawie, a później na Jasnej Górze, gdzie w styczności z kultem Matki Boskiej modyfikował częściowo swe nauki. To wtedy ujrzał w obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej uwięzioną Szechinę (kobiecą część Trójcy). Za swą misję religijną przyjął wówczas uwolnienie Matki Boskiej vel Szechiny z „rzymskiej twierdzy”. Konieczność uwolnienia Szechiny usprawiedliwiała przejście na katolicyzm, który był „ostatnią zasłoną” oddzielającą od Boga. Katolicyzm stał się jedynie koniecznym etapem przejściowym do prawdziwej wiary. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Vilcacora – koci pazur (2) Tydzień temu była teoria. Dziś o praktycznym zastosowaniu zioła. Doktor medycyny dr Richard Gerber, autor bestselleru „Vibrational Medicine”, twierdzi, że „koci pazur jest wyjątkowym lekiem roślinnym używanym w Peru od wielu lat przez miejscowych uzdrowicieli. Bardzo dobrze zapowiada się stosowany wewnętrznie – zarówno w postaci wyciągu wodnego, jak i kapsułek zawierających zioło – w leczeniu zapalenia stawu”. Gerber wyjaśnia również, że badania przeprowadzone w Europie wykazały znikome działanie toksyczne kociego pazura (nawet jeśli zażywa się go w dużych ilościach) oraz jego przydatność w leczeniu stawów u tych osób, które ze względu na ujemne działania uboczne nie są w stanie przyjmować leków konwencjonalnych. Sugeruje w końcu, że może być on pomocny w zmniejszaniu działań ubocznych radioterapii i chemioterapii stosowanych w leczeniu raka. Według dra Brenta Davisa Uncaria tomentosa jest ziołem światowej klasy, które ma zdolność powstrzymywania oraz cofania głęboko zakorzenionych procesów chorobotwórczych, co w związku z terapiami towarzyszącymi kinezjologii stosowanej pozwala szybciej powrócić do zdrowia. „Niezależnie od danych naukowych, jakie udało mi się zebrać, osobiście doświadczyłem skuteczności Uncaria tomentosa. Przez blisko 20 ostatnich lat miałem problemy o charakterze przewlekłym z drogami
moczowymi związane z bliżej nieokreślonym stanem zapalnym cewki moczowej, a także inne objawy, zwykle towarzyszące łagodnemu rozrostowi gruczołu krokowego. W ciągu tego okresu odwiedziłem wielu różnych doktorów zarówno medycyny alopatycznej, jak i holistycznej. Próbowałem leków konwencjonalnych, rozmaitych kuracji witaminowych i biopierwiastkowych, mieszanek ziołowych oraz szeregu innych produktów naturalnych, uzyskując minimalne wyniki. We wrześniu 1993 r. Peruvian Rainforest Botanicals, główny dostawca w Tequesta na Florydzie, przekazał mi sto kilkadziesiąt gramów kociego pazura. Zacząłem eksperymentować, zaparzając go jak herbatę, której wypijałem trzy szklanki dziennie. Mniej więcej w połowie trzeciego dnia zauważyłem, że wspomniane objawy w drogach moczowych zmniejszają się. Gdzieś w połowie drugiego tygodnia ustąpiły one całkowicie. Od owego czasu ja oraz kilku moich znajomych i współpracowników używamy tego środka w postaci naparu i sproszkowanego zioła w kapsułkach. Stwierdziliśmy, że są one jednakowo skuteczne w zwalczaniu grypy, likwidowaniu zapalenia zatok i ucha, owrzodzenia błony śluzowej jamy ustnej i warg oraz zapalenia towarzyszącego zespołowi stawu skroniowo-żuchwowego, jak również w usuwaniu bólów mięśniowych spowodowanych zmęczeniem
w wyniku ciężkiej pracy fizycznej i gimnastyki. Zdołałem nawet zlikwidować przypadek grzybicy międzypalcowej, umieszczając sproszkowane zioło między zakażonymi palcami, a także zapalenie spojówek u mojej córki, zakraplając oczy naparem kilka razy dziennie przez okres dwóch dni. W jeszcze większe zdumienie wprawia fakt, że wszystko to dokonywało się w ciągu 48 godzin od rozpoczęcia stosowania Uncaria tomentosa. Zgodnie z moimi doświadczeniami i dostępnymi wynikami badań, dzienna dawka lecznicza wynosi od trzech do sześciu gramów w przypadku używania kapsułek lub od trzech do czterech szklanek w przypadku mocnego naparu. Jednakże w bardzo zaawansowanych zmianach patologicznych można przyjmować aż dwadzieścia gramów dziennie. W pospolitych dolegliwościach dzieciom poniżej dwunastego roku życia powinna wystarczyć jedna kapsułka trzy razy dziennie i taka sama
Z pyłku powstałeś... Już w starożytnym Egipcie, Rzymie i Chinach wykorzystywano do celów leczniczych niezwykłe właściwości pyłku kwiatowego. Zasadność jego stosowania potwierdziły współcześnie liczne badania naukowe prowadzone między innymi w Polsce przez prof. R. Czarneckiego z Akademii Medycznej w Krakowie oraz prof. A. Stojkę z Uniwersytetu Medycznego w Sosnowcu. Pyłek jest bogatym źródłem składników odżywczych: białek, węglowodanów, błonnika, tłuszczów, witamin, enzymów, biopierwiastków. Zawiera również flawonoidy, kwasy organiczne, fitoncydy, olejki eteryczne, a nawet antybiotyki i hormony. Ponieważ pyłek ma właściwości ogólnie wzmacniające, przed rozpoczęciem przyjmowania go należy przejść ziołową kurację odtruwającą. Działanie pyłku: czyszczące krew, krwiotwórcze, moczopędne, odmładzające, pobudzające czynności trawienne, pobudzające
mechanizmy obronne organizmu, przeciwalergiczne, przeciwbakteryjne, przeciwdepresyjne, przeciwskurczowe, przeciwutleniające, przeciwwirusowe, przeciwzakaźne, rozwalniające, uspokajające, wykrztuśne. Odżywia komórki, posiada prawidłowy odczyn chemiczny (pH) 6, dzięki czemu reguluje równowagę kwasowo-zasadową płynu wewnątrzkomórkowego. Reguluje czynności jelit, równowagę flory bakteryjnej w przewodzie pokarmowym i procesy przemiany materii. Zmniejsza zapotrzebowanie organizmu na pożywienie o 15–20 procent. Poprawia stan serca, mózgu, ostrość widzenia, sprawność psychiczną i fizyczną. Sprzyja zdrowemu wyglądowi skóry. Wzmacnia naczynia krwionośne i układ nerwowy. Zapobiega gorączce siennej, miażdżycy, przeziębieniu, łagodnemu rozrostowi i zapaleniu gruczołu krokowego. Zwalcza działania niepożądane leków przeciwdepresyjnych, przeciwreumatycznych, chemioterapii, radioterapii.
dawka jest odpowiednia dla dorosłych w celach zapobiegawczych. Biorąc pod uwagę wyniki badań przeprowadzonych nad tą niezwykłą rośliną, a także moje osobiste spostrzeżenia, doszedłem do wniosku, że koci pazur Uncaria tomentosa posiada ogromne możliwości
jako środek zapobiegawczy i leczniczy wielu poważnych problemów zdrowotnych dnia dzisiejszego”. Phillip N. Steinberg Autor jest absolwentem Amerykańskiego Instytutu Żywienia. Obecnie p. Steinberg pracuje jako konsultant w przemyśle produktów naturalnych.
Głównymi surowcami zielarskimi są: korzeń, kora z korzenia i wewnętrzna kora. Na rynku można spotkać podróbki – całą, niedojrzałą roślinę, jak również mieszankę różnych jej części. Koci pazur stosuje się w postaci odwaru, proszku, sproszkowanego surowca w kapsułkach i papki. Natomiast współczesne ekstrakty często wykazują słabsze działania lecznicze wskutek niewłaściwego procesu otrzymywania. Mogą też zawierać zbędne wypełniacze. Skuteczność zioła zależy od jego właściwego przygotowania i indywidualnego dawkowania. Istotne znaczenie ma świeżość surowca. Okres trwałości całych i pociętych ziół przechowywanych w szczelnie zamkniętym pojemniku bez dostępu światła lub w opakowaniu powlekanym termozgrzewalnym wynosi zwykle dwa lata. Proszku i sproszkowanych ziół w kapsułkach – jeden rok. Tymczasem na Zachodzie półprodukty często są wytwarzane z bezzasadnie wydłużonym terminem ważności. Dlatego zaleca się stosowanie ziół z podaną na opakowaniu datą produkcji w kraju pochodzenia. Miłosz Woźniak
Wskazania: Otyłość, biegunka przewlekła, bolesne miesiączkowanie, nieregularność cyklów miesiączkowych, choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy, zaparcia, choroby wątroby, impotencja, choroby nerek, choroby narządów płciowych, choroby żołądka, alkoholizm, cukrzyca, zanik nerwu wzrokowego, bóle lędźwiowe, zaburzenia w oddawaniu moczu, dolegliwości okresu przekwitania, nadwzroczność, krótkowzroczność, zaburzenia nerwicowe, niedożywienie, bezsenność, osłabienie ogólne, wzdęcia, zespół drażliwego jelita, chudnięcie, choroby serca, zaburzenia krążenia, zwolnienie perystaltyki jelit, niedokrwistość, zaburzenia trawienia i wchłaniania, rozstrój żołądkowy, bóle głowy, nadciśnienie
tętnicze, zaburzenia metaboliczne, łysienie, łamliwość i kruchość paznokci, zmiany skórne, miażdżyca, choroba wieńcowa, pourazowe i toksyczne uszkodzenie wątroby, trądzik, ból gardła, alergia, choroby oskrzeli. Stosowanie zewnętrzne: oparzenia, trądzik, zgorzel, ospa wietrzna, choroby oczu, podrażnienia i zapalenia skóry, choroby jamy ustnej, obrzęk kończyny u sportowców, stwardnienie skóry, maseczki kosmetyczne. Sposób użycia. 500 mg świeżego pyłku kwiatowego z miodem popić 1/2 szklanki wody. Przyjmować 3 razy dziennie przez miesiąc lub do ustąpienia objawów. MW
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Haczyńscy „Kaczyński nie jest idiotą” – powiedział (o Jarosławie) w wywiadzie Dorn. Albo łgał jak jego bura suka, albo sam nie jest specjalnie mądry. Od jakiegoś czasu Jarosław Kaczyński jest moim ulubieńcem. A to z tego powodu, że nawet nie próbuję ukryć swojej niechęci, ba... obrzydzenia dla PiS. Uważam to ugrupowanie za skrajnie szkodliwe dla Polski i Polaków. Mówicie, że to jakaś wewnętrzna sprzeczność? Nic podobnego. Otóż nikt, żaden Palikot, żaden Niesiołowski, żadne połączone stada wrednych dziennikarzy „Wyborczej”, „Polityki” i naszego skromnego tytułu nie wyrządzają Bezprawiu i Niesprawiedliwości tyle złego, tyle krzywdy, co jego niewielkość Kaczyński. Socjologowie od dawna zwracają uwagę, że im rzadziej produkuje się w mediach Jarosław, tym słupki jego partii bardziej idą w górę. To wcale nie żart. To autentycznie zauważona, a nawet zmierzona prawidłowość, która ma także swoją odwrotność. Im Kaczora więcej, im bardziej puszy się, mlaska i kłapie
R
dziobem, tym bliżej PiS do mojego wymarzonego dlań miejsca – niebytu politycznego. Ostatnio Jarusia było jak na lekarstwo. I kiedy już, już kiełkowała we mnie straszliwa myśl, że może zmądrzał (albo umarł), on pokazał, że długo na d... usiedzieć nie jest w stanie. Ten typ tak już ma. Wygramolił się z jakiejś nory i oświadczył, że ma haki! Na Komorowskiego, na Sikorskiego i na każdego innego łobuza, co to ma czelność zagrozić jego braciszkowi w reelekcji. Odpowiedzią był natychmiastowy, od dawna nienotowany wzrost sympatii elektoratu dla Platformy Obywatelskiej, a nawet dla SLD. Skąd to się bierze? Z obawy przed zbudzeniem uśpionych demonów, których Polacy mają serdecznie dość. Demonów lustracji, demonów ABW przychodzącego przed świtem, podsłuchów, aresztów wydobywczych, konferencji prasowych Ziobry, seansów nienawiści Brudzińskiego i całej reszty tego, co niosła ze sobą Czwarta Rzeczpospolita. Z tamtego upiornego okresu IV RP pozostała szczęśliwie tylko gazeta
eligia od strony serwujących ją polega na mowach, rytuałach i strojach sprawiających wrażenie, że odbywa się coś niecodziennego. Od strony odbiorców polega na słuchaniu i wierzeniu. W XXI wieku wyznawców katolicyzmu ten podział ról przestał sytysfakcjonować, głównie z powodu wyjścia na jaw poczynań duszpasterzy na niwie seksualno-pedofilskiej. Mowy (nabożne) rażąco odstają od czynów (lubieżnych). Kościół nie jest w stanie tego przełknąć i wciąż próbuje po staremu, dodając tylko nowe tricki oratorskie i propagandowe do starego repertuaru. Egzemplifikacją jest postępowanie Benedykta XVI wobec tego, co przez dekady działo się z inicjatywy sług bożych i pod osłoną hierarchów w Irlandii, gdzie kryzys przestępstw kleru przybrał najbardziej dramatyczne formy i rozmiary. Sporo wiernych, nawet poszkodowanych, z jakichś powodów wierzyło, że wezwanie do Watykanu w dniach 15–16 lutego 24 biskupów irlandzkich stanie się przesileniem, inicjacją odnowy. Natychmiast po tym wydarzeniu mnożyć się jęły wyrazy oburzenia i rozczarowania, a także określenia: „zmarnowana szansa”, „totalna klęska”, „cyniczne przedstawienie PR”. O nowoczesnym PR papież oraz jego asysta mają raczej blade pojęcie. Był raport Ryana, a po nim głęboki szok i żadnej reakcji władz Kościoła. Minęły miesiące... Opublikowany w zeszłym roku raport sędziny Yvonne Murphy zawierał dane jeszcze bardziej wstrząsające. Jego konkluzja: utrzymanie tajemnicy, unikanie skandalu, ochrona reputacji Kościoła i jego materialnego stanu posiadania były ważniejsze niż bezpieczeństwo dzieci i wymierzenie sprawiedliwości. Znów minęło kilka miesięcy, a Watykan wciąż milczał. Wezwanie biskupów to pierwszy symptom
„Rzeczpospolita”. Moim zdaniem – i tak za dużo. Ale wracając do tematu. Kaczyński, oświadczając, że otwiera hakową puszkę Pandory, ogłosił jednocześnie start kampanii prezydenckiej. Obawiam się, że najbrudniejszej od 1989 roku. Prezes PiS posunie się do wszystkiego, do największej nawet podłości, najohydniejszego świństwa, aby nie wykopano braciszka z prezydenckiego pałacu. Doskonale zdaje sobie bowiem sprawę, że przegrana w jesiennych wyborach to nie tylko koniec królowania bliźniaka, to nie tylko nieodwracalny koniec PiS, ale przede wszystkim margines (kres?) jego kariery politycznej. A tego Jarosław nie przeżyje. Niewykluczone, że i w sensie dosłownym. Będzie zatem używał wszelkich, najbardziej nawet obrzydliwych chwytów, by przedłużyć nadzieję na... życie. A wszystko w myśl zasady Kisiela: „Tonący brzydko się chwyta”. Czy wystarczy wzruszyć ramionami, splunąć przez lewe ramię i zapomnieć o pielęgnującym w sobie nienawiść cudaku?
działania. Opinia publiczna, również poza Irlandią, oczekiwała nie tylko dymisji hierarchów wymienionych w raporcie jako winnych ukrywania przestępców, ale także jednoznacznych papieskich przeprosin. Poszkodowani przekazali Benedyktowi list, w którym zabiegali o osobiste spotkanie. Apelowali także, by Watykan wypłacił miliard euro tytułem rekompensaty dla ofiar przestępstw. Jak dotąd koszty ponosi głównie irlandzkie państwo, a więc podatnicy: z ogólnej kwoty 1,2 mld euro odszkodowań zakony odpowiedzialne za przestępstwa zapłaciły 128 mln. Żadne z tych
Przestrzegałbym przed takim samouspokojeniem. Przed błogim przeświadczeniem, że ten kurdupel już więcej niczego złego Polsce zrobić nie może. Otóż może. Ma bowiem oprócz usłużnej mu telewizji za przeproszeniem publicznej i niepospolicie podnóżkowej „Rzepy” swojego Dzierżyńskiego. Oglądaliście portrety krwawego Feliksa? Te same pełne fanatyzmu oczy, wąskie wargi, wychudzone trudem rewolucyjnej czujności oblicze. Nazywa się Macierewicz. Towarzysz Antoni Macierewicz. Najwierniejszy z wiernych. Może ostatni z nich? Teraz dopiero wiadomo tak naprawdę, do czego potrzebna była weryfikacja Wojskowych Służb Informacyjnych. Rozpieprzenie polskiego wywiadu i kontrwywiadu (ku uciesze kilku bliższych i dalszych krajów) było nic nieznaczącym kosztem, jaki trzeba było ponieść, aby posiąść wiedzę. Teraz ma ją on – Feliks Antoni, a jeśli on ma, to mają i bracia K. Wiedza leży w teczkach byłej WSI. Czy teczki są w dyspozycji obecnych, nowych służb wywiadu i kontrwywiadu? Otóż nie. Mało kto wie, ale teczki po byłej WSI ma Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, na czele którego stoi Aleksander Szczygło. A BBN i Szczygło to pałac prezydencki. No i tu dochodzimy do sedna sprawy. Kogokolwiek by tylko PO ogłosiła kandydatem,
Papież dotąd nie zdobył się nawet na to, by zaakceptować rezygnacje 3 biskupów, którzy pod silną presją społeczną i medialną jeszcze przed świętami podali się do dymisji. Była nadzieja, że podczas pobytu w Rzymie odwołany zostanie bp Martin Drennan, który uparcie opierał się wezwaniom do rezygnacji. Drennan wrócił z tarczą, obwieszczając, że nie planuje ustąpienia. Bo o sprawach personalnych w Watykanie nie mówiono. Niektórzy mieli niedorzeczną nadzieję, że może któryś z biskupów spyta szefa, dlaczego Kongregacja Doktryny Wiary konsekwentnie
Słowa zamiast czynów postulatów, oczekiwań i próśb nie zostało spełnione. Od Benedykta usłyszano tylko, że były to „haniebne przestępstwa, ciężkie grzechy”. To truizmy, które każdy zna – skwitowali dziennikarze. Ani słowem nie napomknął o roli, jaką odegrali w zatajaniu owych przestępstw liczni purpuraci irlandzcy. Ani słowa o odpowiedzialności centrali kościelnej za stan rzeczy, który trwał przez całe dekady. „To niewiarygodne, co słyszymy dziś od papieża – mówi Michael O’Brien z organizacji poszkodowanych Right to Peace. – To człowiek, który kieruje światowym Kościołem, i nie jest nawet w stanie zdobyć się na słowo przepraszam”. Irlandzki ks. Patrick McCafferty, jako dziecko molestowany seksualnie przez duchownego katolickiego, „desperacko” starał się znaleźć jakieś pozytywy, które byłyby pokłosiem spotkania w Watykanie. „Jedyne, co on uczynił, to dodał soli do naszych ran” – mówi o Benedykcie.
odmawiała współpracy z sędziną Murphy. W odpowiedzi Watykan dołożył nowy afront: nuncjusz papieski w Irlandii, Giuseppe Leanza, odmówił uczestnictwa w pracy komisji parlamentarnej badającej przestępstwa kleru. Benedykt musiał zdawać sobie sprawę, jaka będzie reakcja na jego słowa i brak konkretnych czynów. Ale znalazł się w potrzasku. Nie mógł zrobić czystki, uderzyć w ton, który przekonałby wiernych, że istotnie zamierza wprowadzić radykalne zmiany. Bp Joseph Duffy, rzecznik biskupów wezwanych do Stolicy Apostolskiej, otwarcie stwierdził, że Benedykt „bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Nawet zanim jeszcze został papieżem, jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary miał dostęp do dokumentów, dokładnie wiedział, co zawierają, nie żył na Księżycu”. Komentarz Duffy’ego można potraktować tylko jako szantaż i ostrzeżenie pod adresem zwierzchnika, który teraz karał swych podwładnych za to, co
25
natychmiast najlepsze psy gończe Macierewicza z komisji weryfikacyjnej – Piotr Bączka i Krzysztof Łączyński – zabiorą się do brudnej roboty. Będzie im o tyle łatwiej, że są obecnie zatrudnieni w Pałacu Prezydenckim i w... BBN. No i nagle, z dnia na dzień, okaże się, że Sikorski zdradził żonę. Raz z Danutą Hojarską, a raz z suką Dorna, natomiast Komorowski ma nieślubne dziecko z Łyżwińską i jako biseksualista współżył z podstawionym mu agentem Tomkiem. Szmajdziński natomiast jako dziecię moczył się w łóżku i miewał zmazy nocne, bo rączek nie trzymał na kołderce. Śmieszne? Niespecjalnie, bo tego właśnie rodzaju dane gromadzą służby wszystkich na świecie wywiadów i kontrwywiadów. Jeden jedyny raz w życiu trzymałem teczkę operacyjną WSI w ręku i włos zjeżył mi się na głowie. Jestem przekonany, że dżentelmen, któremu była poświęcona, w połowie tyle o sobie nie wiedział, co wiedzieli o nim agenci. Co więc się będzie działo w ciągu najbliższych miesięcy? Krew się poleje, a nad krajem zawiśnie smrodliwy smog oskarżeń i pomówień. Na szczęście później, jesienią, wszystko przebije cudowna jak woń fiołków smuga trupiego smrodu. Kaczyńskich. Mam nadzieję! MAREK SZENBORN
sam robił, nie reagując na powtarzające się doniesienia o ciężkich przestępstwach. Nigdy nie dowiemy się, na ile wynikało to z wyboru samego kardynała Ratzingera, a na ile musiał realizować wytyczne swego zwierzchnika K. Wojtyły, który wyznawał zasadę, że najważniejsze jest dobro Kościoła i nie można dopuścić do skandalu. To Jan Paweł II ściągnął do Rzymu i obdarował synekurą skompromitowanego i dosłownie wykopanego z Bostonu kardynała Bernarda Lawa, to on do końca chwalił i ochraniał Marciala Maciela, twórcę zakonu Legioniści Chrystusa, o którego niezliczonych przestępstwach był informowany. Postępowanie Benedykta zyskało pejoratywną ocenę nie tylko w Irlandii. Także za oceanem rozległy się głosy krytyki i potępienia. David Clohessy, przewodniczący organizacji Survivors Network, reprezentującej ofiary pedofilii, mówi o „słowach zamiast czynów”, obietnicach zamiast koniecznych reform. Ks. Thomas Reese, znany w USA publicysta i wykładowca teologii na katolickim Uniwersytecie Georgetown, konstatuje, że Benedykt i tak jest o wiele skuteczniejszy od swego poprzednika: „Myślę, że on traktuje to bardzo poważnie. Podchodzi do tego znacznie lepiej niż Jan Paweł II. Kiedy Benedykt przyjechał do USA, przepraszał 4 czy 5 razy, spotkał się z ofiarami; to się wcześniej nigdy nie zdarzyło!”. Joe Rigert, autor książki „Irlandzka tragedia: Jak przemoc seksualna irlandzkich księży zdezawuowała Kościół katolicki” konstatuje, że to, co ma miejsce w Irlandii, to nie tylko wiadomości zza oceanu: „W latach 60. połowa księży i dwie trzecie biskupów USA pochodziło z Irlandii. Byli eksportowani do Stanów, by budować tu podwaliny Kościoła. Wielu z nich było seksualnymi drapieżcami”. P. ZAWODNY
26
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Przyjazne państwo Pamięci ofiar katolicyzmu
Fot. Autor
W sobotę 20 lutego zebraliśmy się na krakowskim rynku, aby uczcić pamięć milionów ofiar, jakie przez stulecia swej działalności pochłonęła instytucja Kościoła. Termin uroczystości nie był przypadkowy – 17 lutego 1600 roku został z rozkazu papieża Klemensa VIII spalony na stosie wybitny umysł tamtych czasów – Giordano Bruno. Pomysłodawcą i organizatorem uroczystości był małopolski oddział Racji Polskiej Lewicy. W sobotnie przedpołudnie u stóp pomnika Adama Mickiewicza, pomimo niesprzyjającej pogody, zebrało się kilkadziesiąt osób (znacznie więcej niż przed rokiem). Wśród zebranych był zarząd krajowy RACJI, min. J. Barański i Z. Bujko, a także jej lokalne delegacje z Bydgoszczy, Krosna, Rybnika, Sosnowca i kilku innych miast. Przybyli również liczni sympatycy ,,Faktów i Mitów” oraz zwykli mieszkańcy grodu Kraka. Uroczystość rozpoczął gospodarz imprezy Stanisław Błąkała, który w swym przemówieniu nawiązał do zbrodni Kościoła kat., począwszy od wspomnianego Bruna, (który nawet w obliczu strasznej śmierci zachował godność, mówiąc swym oprawcom: „Odczytujecie mi wyrok z większym strachem, niż ja go przyjmuję”), by dalej przypomnieć zebranym o innych strasznych dziełach tej zbrodniczej instytucji, takich jak Święta Inkwizycja, morderstwa dokonane na templariuszach, katarach, waldensach, rzeź hugenotów podczas nocy św. Bartłomieja, a także niezliczona rzesza ludzi oskarżanych o czary czy herezje – torturowanych i spalonych na stosach. Zsumowaniem powyższych faktów było przytoczenie wypowiedzi profesora H. Mynarka – byłego księdza, teologa i filozofa, dziekana Uniwersytetu Wiedeńskiego: „Musimy pamiętać, że spośród wszystkich religii i sekt w całej historii ludzkości Kościół papieski jest organizacją najbardziej zbrodniczą”. Błąkała nawiązał też do naszego rodzimego podwórka, rzekomo państwa bez stosów, przypominając kościelny mord na K. Łyszczyńskim czy też inkwizycyjną działalność prymasa P. Gamrata i biskupa P. Tomickiego, którzy dziś mają swoje kaplice na Wawelu. Wspomniał też o prohitlerowskiej działalności papieża Piusa XII, który jest szykowany na katolickiego świętego. Następnie głos zabrał przedstawi- Fot. Autor ciel zarządu RACJI. Z. Bujko swoje wystąpienie zamienił w symboliczny apel poległych, wzywając doń ludzi, narody czy organizacje, których przedstawiciele ponieśli śmierć z ręki funkcjonariuszy „świętego Kościoła powszechnego”, na co zebrani odpowiadali: ,,Polegli przez ciemnotę”. Oprócz bezpośrednich ofiar, Bujko wspomniał również o milionach ludzi, którzy umarli w imię nieludzkiego i patologicznego prawa forsowanego przez Kościół, jak zakaz stosowania prezerwatyw, zwłaszcza w Afryce ogarniętej epidemią AIDS, zakaz aborcji czy badań prenatalnych. Pamięć tej niezliczonej rzeszy ofiar symbolizował krzyż ułożony ze zniczy. Na imprezie obecna była prof. Joanna Senyszyn. Europoseł nawiązała do czasów współczesnych i ekonomicznej ekspansji Kościoła widocznej zwłaszcza w Krakowie, gdzie watykańskie dobra przekraczają tysiąc ha powierzchni, czyli kilkadziesiąt razy więcej niż zajmuje Watykan. Wspomniała też o swojej działalności w europarlamencie, gdzie przewodniczy zespołowi ds. rozdziału Kościoła i państwa, który walczy m.in. o ograniczenie przywilejów kleru i zwiększenie praw kobiet. MAREK PAWŁOWSKI
Obywatel pragnie państwa przyjaznego. Niekoniecznie dla wszystkich. Wystarczy, że dla niego. Tylko najwięksi altruiści oczekują powszechnej szczęśliwości. Reszta zadowala się pozorami. Politycy, we własnym dobrze pojętym interesie, tworzą obraz takiego właśnie państwa. Zaprzyjaźnione media go rozpowszechniają. I kręci się, dopóki nie wybuchnie afera. Każda władza wybiera grupę beneficjentów, do których adresuje afirmacyjną politykę. Przynajmniej werbalnie. Znacznie ważniejsze jest określenie wrogów. Wkładających kij w szprychy i sypiących piach w tryby. Stąd w PRL mieliśmy amerykańską stonkę oraz rodzimych kułaków i prywaciarzy. W III RP lewicę, której było mniej wolno. Z racji wrażego, postkomuszego pochodzenia. Dla zaistnienia IV RP Jarosław Kaczyński wymyślił łże-elity i układ. Pomiędzy częścią polityków, wielkim biznesem, tajnymi służbami i przestępcami. W jego obsesyjnej wizji siedzieli przy brydżowym stoliku i niszczyli kraj. Niczym kiedyś stonka. Z ich winy Polakom żyło się źle, a przynajmniej gorzej. Większość, która poszła do wyborów w 2005 roku, uwierzyła. Prezes PiS skanalizował ich niechęć. Dał im realnego wroga. Odpowiedzialnego za niespełnienie transformacyjnych oczekiwań. Zbawca na kocie obiecał układowy stolik wywrócić, a graczy zamknąć. W areszcie wydobywczym. W przekonaniu, że jak posiedzą, sypną kogo trzeba. Plan powiódł się nadspodziewanie. Dzięki takim stachanowcom jak Kamiński i Ziobro został nadwykonany. Gdzie układu nie znaleziono, tam go stworzono. Podejrzany był każdy z osobna
i wszyscy razem. Nawet najbardziej zaufani mogli się spodziewać łomotania do drzwi o 6 rano. IV RP zjadała swoich ojców. Układ rządowy osiągnął masę krytyczną latem 2007 roku. Lawinowej reakcji nie dało się zatrzymać. Była jądrowa. W dosłownym znaczeniu. Jesienią Polacy wybrali powrót do III RP. Opromienionej miłością Tuska. Obiecującego prawdziwie przyjazne państwo. Z dobrobytem na miarę Irlandii. Wtedy brzmiało naprawdę dobrze. Nie ma się co ani dziwić, ani wstydzić, że tylu się nabrało. Na prawa podstawowe zamiast Prawa i Sprawiedliwości.
W krótkim czasie z przyjaznego państwa została tylko Palikotowa komisja. O tej jakże ponętnej nazwie. Pracujący w niej posłowie nie oszczędzali się. Kiedy nie byli już w stanie sami nowelizować prawa, prosili o pomoc lobbystów. Ci nie odmawiali. W poczuciu interesu swoich mocodawców. Posłowie, z Palikotem na czele, myśleli podobno, że to tożsame z obywatelskim obowiązkiem. Cieszyli się jak dzieci, że mają tyle projektów. Wypuszczali knot za knotem. W nadziei,
że ilość przejdzie w jakość. Nie przeszła. O przyjaznym państwie, nawet w wersji komisyjnej, było coraz ciszej. W myśl zasady: ciszej nad tą trumną. Na szczęście wybuchła afera hazardowa. I okazało się, że Rzeczpospolita Tuska to naprawdę przyjazny kraj. Gotowy przychylić nieba. Wprawdzie nielicznym, ale naprawdę potrzebującym. Biznesmenom boleśnie skrzywdzonym przez doczesne bogactwo, które zamyka im drogę do królestwa niebieskiego. Zbożnego dzieła pomocy tym nieszczęśnikom podjęło się wielu prominentnych działaczy PO. Na razie najwięcej wiadomo o działaniach posła Chlebowskiego i ministra Drzewieckiego na rzecz pana Sobiesiaka, jego wyrębów, wyciągów i córki. Zbychu i Miro nie odmawiali Rychowi dosłownie niczego. Nie ograniczali się do osobistych starań. Szkolili młodzież, aby w przyszłości miał ich kto zastąpić. Najlepiej się zapowiadał Marcin Rosół. Wyrzucony z PO za machlojki finansowe w czasie kampanii wyborczej, pasował jak ulał na szefa gabinetu politycznego ministra sportu. Z wynagrodzeniem 6,5 tys. zł miesięcznie. Jako właściwy młodzian na właściwym miejscu, dostał jeszcze 60 tys. zł nagrody za roczne zaangażowanie w pracę. Pech chciał, że w czasie komisyjnego przesłuchania Rosół się ugotował. Ale z pewnością są inni. Też młodzi i zdolni. Do wszystkiego. Przyjdzie czas, wyjdą z cienia. Polacy głęboko w to wierzą. Dlatego Platformie nie spada. Poparcie. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
T
o niekoniecznie jest tekst z naszej bajki. Publikujemy go tylko po to, by pokazać Czytelnikom tej rubryki, jakie „jaja” świetny poeta (notabene – zdeklarowany antyklerykał) może sobie robić z władzy i jeszcze dostawać za to nagrody. A Czesław Miłosz dostał za ów wiersz prestiżową nagrodę Józefa Stalina. W grudniu 1939 roku we Lwowie. Słusznie mu się należało – powie ktoś czytający tekst zwrotka po zwrotce. Tak? To proszę przeczytać całość linijkami. Poziomo. Nie zwracając uwagi na numerację zwrotek. Niesamowite, nieprawdaż?
Okienko z wierszem 1. Runą w łunach, spłoną w pożarach Krzyże kościołów, krzyże ofiarne I w bezpowrotnym zgubi się szlaku Z lechickiej ziemi Orzeł Polaków
3. Na ziemskim globie flagi czerwone Będą na chwałę grały jak dzwony Czerwona Armia i jej wódz Stalin Odwiecznych wrogów swoich obali
2. O słońce jasne, wodzu Stalinie Niech władza twoja nigdy nie zginie Niech jako orłów prowadzi z gniazda Rosji i Kremla płonąca gwiazda
4. Zmienisz się rychło w wieku godzinie Polsko, w twoje córy i syny Wiara i każdy krzyż na mogile U stóp nam legnie w prochu i pyle
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Fot. MaHus
Rozmawiają żonaci panowie. Pierwszy mówi, wzdychając: – Nie ma na tej planecie bardziej złośliwej i przewrotnej istoty niż kobieta... Na to drugi: – Jest! Jej matka! ~ ~ ~ Mąż wraca po ciężkim dniu z pracy, zastaje swoją żonę w łóżku z kochankiem. Staje jak wryty. – Jurek – mówi żona. – Ty się nie gap, ty się ucz! ~ ~ ~ Hipochondryk u doktora. – Doktorze, żona mnie zdradza, a rogi w ogóle mi nie rosną. – Wie pan, z tymi rogami to taka przenośnia. – Uff, co za ulga! Już myślałem, że to niedobór wapnia... ~ ~ ~ Pacjent wchodzi do lekarza z koniakiem, czekoladkami i kwiatami. – Panie doktorze, chciałbym panu serdecznie podziękować. – A kto panu pozwolił wydawać moje pieniądze?! ~ ~ ~ Młody chłopak w aptece: – Poproszę dwa testy ciążowe. W tym momencie słyszy sygnał SMS-a. Wyciąga komórkę, czyta i mówi: – Co za dzień! Jeszcze jeden proszę... ~ ~ ~ Kobieta na łożu śmierci dyktuje ostatnią wolę: – Proszę, aby moje zwłoki poddano kremacji, a prochy rozsypano na parkingu restauracji McDonaldsa. – Dlaczego?! – dziwi się notariusz. – Chcę mieć pewność, że co niedziela moje dzieci z wnukami będą odwiedzać miejsce mego spoczynku.
KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 4-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, w sposób pokazany strzałką 1) znamy ich i popieramy, 2) rozsyłane w świat, 3) sztuka walki z udem, 4) oboźny na opak, 5) zjednoczenie w Rumunii, 6) patrz, to jest wskazówka, 7) słabeusza opuściła, 8) po coce, 9) dwa tuziny co do godziny, 10) tata na dachu, 11) z czego robią czasem widły?, 12) niby nic, a wiele znaczy, 13) co dzień jest inna i nigdy się nie powtarza, 14) zimą i w lecie towarzyszy geodecie, 15) pora, gdy się lenię na basenie, 16) w nim paliwa nie zabraknie, 17) skrzynia taka dla łajdaka, 18) wpada koło Hamburga, 19) tak zwana otomana, 20) Radź sobie sam!, 21) świecka świętość, 22) upierzenie papugi, 23) wzmacniacz propagandowy, 24) najbardziej znany murzyn w Kaliszu, 25) kładę na ławę, 26) płacze przy tamie, 27) koledzy po nim robią to samo, 28) grają ze skórzanym workiem, 29) zasadnicza część bazaru, 30) widziały, co brały, 31) jedynki lub zera w komputerach, 32) dla króla balu z Uralu, 33) trafiony, zatopiony, 34) prostak z „Wesela”, 35) popisowy namiot, 36) w parafialnej kartotece, 37) imię w czytankach, ale nie Anka, 38) jest jak kolano, 39) zgrany trójkąt, 40) nim nalewasz soku z boku, 41) nie Anie, 42) pędzą życie w skoroszycie, 43) tam stoją statki ze zgredami, 44) statek dla wiernych, 45) co ma wróg za plecami?, 46) grają tylko pierwsze skrzypce, 47) rzeka Miłosza, 48) uchyla się, 49) uprawiany przez bandy, 50) dobijany na jarmarku, 51) betlejemskie prezenty, 52) leży na nim wyrokowiec, 53) szukanie jelenia, 54) za nią chowa się sklepowa, 55) huka i myszy szuka, 56) krótkie – kłamstwa, 57) każdy ma swój akt, 58) papierowa pięćsetka, 59) zgarbiony kwadrat, 60) nie mówi, nawet po grecku, 61) gruba rada, kiedy spada, 62) niekoniecznie szczupła w talii, 63) na co się zsycha?, 64) na Saharze o niej marzę, 65) typek znany z ciemnej bramy, 66) wyłowiony z Amuru mieszkaniec Grenady, 67) krab chodzący wspak, 68) myje się po jedzeniu, 69) mniej niż zero, 70) szkielet bez czaszki, 71) cukierek w kwiaciarni, 72) kara z rąk cara, 73) w parze z bluesem, 74) jatka w Brzeźnie.
1
12 19
15
8
28
2
43
42
4
19
58
57 10
16
64
7
65
17
71
70
14
66
1
5
23
56
63
69
74
73
72
12
41
48 55
62 68
67
20
40
54 61
26 33
47
46
11
60
59
39
53
52
51
50
49
32
31
6
45
44
18 25
24
38
11
17
16
3
13
37
21
18
23 30
29
36
35
34
15
22
21
20 27
9
14
13
22
10
9
8
7
6
5
4
3
2
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie z cyklu „Humor z zeszytów szkolnych”
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 7/2010: „Ludzie dzielą się na tych, którzy z domu wynieśli dobre wychowanie i na tych, którzy z domu wynieśli meble”. Nagrody otrzymują: Tadeusz Jasiński ze Żnina, Elżbieta Mastek z Andrychowa, Anna Paz ze Śremu. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 50,70 zł za drugi kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 50,70 zł za drugi kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
WC papieskie
„W Białymstoku można sobie obejrzeć portret obecnego papieża w publicznym kiblu, który mieści się na terenie bazaru »Madro«. Jest wyeksponowany frontem do klientów – w otoczeniu papieru toaletowego i mydełka do rąk. Szczerze mówiąc, widok przywódcy duchowego w obskurnym i syfiastym klopie wprawił mnie w zakłopotanie, bo nie wiem, czy oddając mocz, powinienem zdjąć czapkę, a może i uklęknąć na jedno kolano... Czytałem kiedyś o zasadach savoir-vivre’u, ale o tym chyba nie było... Tylko patrzeć, jak zawiśnie tam krzyż” – napisał nasz Czytelnik. Fot. H.R.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 9 (521) 26 II – 4 III 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
Z
daniem zoopsychologów, wiele udomowionych zwierząt cierpi na nerwicę spowodowaną przesadnym zainteresowaniem ze strony ludzkich opiekunów. ~ Sho Lau, mieszkaniec Tajwanu, nałogowy palacz, niechcący uzależnił od nikotyny mieszkającego z nim węża. Urocza żmijka o imieniu Po zaczynała – jak większość palaczy – skromnie. Spodobał jej się zapach papierosków i podkradała swojemu panu niedopałki. Skutki mogą być niebezpieczne. Kiedy Po dwa razy dziennie – zaraz po przebudzeniu i wieczorem – nie dostanie śmierdzącego peta do potrzymania w pysku, staje się agresywna. ~ „Petite Amande”, perfumy dla psów, możemy kupić w Londynie. Zapach jest starannie przemyślaną kompozycją na bazie waniliowego burbona z dodatkiem migdałów, czarnej porzeczki, kwiatu pomarańczy, mimozy oraz lilii. ~ Sensacyjnym odkryciem wśród psich akcesoriów okazała się „lalka miłości”. U nas zyskała ona swojską nazwę... Psirucha. I już wiadomo, o co chodzi! To gumowa suczka wykonana z myślą o psach płci męskiej, sfrustrowanych brakiem samic i rekompensującym sobie ów brak na nogach gospodarzy. „Pomyślałem o tym, kiedy mój maltańczyk gryzł nogawki moich przyjaciół. Zrobiłem małe rozpoznanie na rynku i okazało się,
CUDA-WIANKI
Bracia mniejsi że nie ma jeszcze podobnego produktu” – opowiada amerykański producent. Teraz już jest. Dostępny w trzech różnych rozmiarach. ~ Rob Tavernen, szczęśliwy posiadacz 100 krów, dba o nie w dość osobliwy sposób. Każdego ranka wykonuje przed zwierzętami pokaz tai-chi – chińskiej sztuki walki. Jak zapewnia farmer, zwierzęta wyczuwają jego nastrój i dzięki takiemu pokazowi są spokojniejsze, szczęśliwsze i dają lepsze mleko. „Zrobię wszystko, aby moje krówki czuły się jak najlepiej” – zapewnia hodowca. ~ Stoil Panajotow, 54-letni bułgarski rolnik, odprawił swoją ślubną małżonkę i zamieszkał z... kozą. „Koza rodziła już trzy razy, a moja żona nigdy” – wyjaśnił życiową zmianę Stoil. ~ Pingwin Nils Olav III, żywa maskotka norweskiej Straży Królewskiej, został odznaczony medalem za wzorową służbę w wojsku oraz otrzymał tytuł
szlachecki. Nils jest trzecim z kolei pingwinem, który pełni tę zaszczytną rolę. Jego dziadek „służył” w armii jeszcze w latach 70. ~ W Meksyku za napaść i pogryzienie dwóch mężczyzn aresztowano... osła. Zwierzę ulokowano w celi z przestępcami gatunku homo sapiens. „U nas kryminalistów zamyka się w więzieniu. Nieważne kim są, człowiekiem czy zwierzęciem” – zameldował funkcjonariusz policji. ~ Dwa gołębie złapano i aresztowano w pobliżu jednego z nuklearnych ośrodków w Iranie. Mundurowi stwierdzili, że ptaki są amerykańskimi szpiegami. Świadczyły o tym podobno tajemniczo wyglądające obrączki na ptasich nóżkach. Nieco wcześniej, tym razem na irańskiej granicy, szczęśliwie pochwycono innych agentów Wuja Sama – 14 wiewiórek... JC