Potępiony przez Biblię, niezgodny z prawem kanonicznym...
CUD W SOKÓŁCE Â Str. 9 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 42 (502) 22 PAŹDZIERNIKA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
„Boga stworzył człowiek”; „Nie módl się za mnie”; „Ateista też człowiek”; „Hulaj rozum, Boga nie ma!”; „Wierz w co chcesz i daj nie wierzyć innym”; „Nie zabijam, nie kradnę, nie cudzołożę, nie wierzę”; „Bóg Ojciec, matka Polka, syn ateista”; „Thank God I’m Atheist”... Z takimi hasłami w rękach kilkuset ateistów i agnostyków przemaszerowało ulicami Krakowa. Senny koszmar Dziwisza zmaterializował się na jawie. Â Str. 12-13
 Str. 21
 Str. 14 ISSN 1509-460X
 Str. 7
2
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Siedem tysięcy osób! Tylu nielegalnych „waletów” ma rocznie hotel sejmowy. Tacy nie płacą, a jeszcze później obgadają, że polski Sejm to jeden wielki burdel. I tu akurat mogą mieć rację.
RPatologie (2)
„Polska ma być suwerenna!” – taki tytuł nosi żądanie 2 tys. prawdziwych Polaków, skierowane do marszałka sejmu. Chodzi o to, żeby nikt nie pluł nam w twarz ni dzieci nam germanił. Wśród sygnatariuszy idiotyzmu odnajdziemy historyka Żaryna, redaktorów Semkę i Pospieszalskiego oraz kompozytora Gintrowskiego. Tego, co to z Kaczmarskim śpiewał, że mury muszą runąć... Tusk skończy w więzieniu – tak najkrócej można streścić wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego dla Radia Maryja. Jeśli Ziobro będzie na powrót ministrem sprawiedliwości, Kamiński szefem CBA, a Jaruś premierem, to do pierdla może trafić nie tylko Tusk, ale nawet Dorn razem ze swoją zdechłą suką. Mariusz Kamiński na odchodne otworzył teczki z hakami, które miał gromadzić na wrogów PiS. Przed oddaniem tego numeru do druku zaczęła się trzecia afera – tym razem w Ministerstwach Finansów czterech poprzednich rządów. Kiedy „FiM” znajdzie się w kiosku, ta statystyka może być bardzo nieaktualna. Łódzkie SLD wspólnie z RACJĄ PL i „FiM” zebrało już wymagane 60 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydenta Kropiwnickiego. I zamierzamy zebrać jeszcze kilka tysięcy, gdyż istnieje obawa, że część podpisów może być „trefna”. Referendum w styczniu. Kropa zarzucił, że ta „awantura” będzie kosztować miasto milion złotych. W odpowiedzi szef radnych SLD Dariusz Joński zaproponował, aby w ramach oszczędności prezydent sam ustąpił. Bardzo niedawno, żegnając bez żalu odchodzącego na emeryturę księdza Jankowskiego, napisaliśmy, że jeszcze o nim usłyszymy. No i proszę: właśnie w Gdańsku odsłonięto uroczyście popiersie prałata. Wyrzeźbili je dwaj młodzi artyści – byli ministranci od św. Brygidy. Zaraz, zaraz... W tym kontekście prosimy bez aluzji. Popiersie jest od pasa w górę. A nie odwrotnie. 8 lat więzienia grozi Tomaszowi M. za rozpowszechnianie pornografii dziecięcej. Sprawa, choć bulwersująca, byłaby tuzinkowa, gdyby nie pewna okoliczność. M. jest aktorem. Gra w serialu „Plebania”. Może w pogoni za naturalizmem chciał aż tak bardzo wczuć się w rolę i kościelne klimaty? Krzysztof Zanussi – ukochany pupil komuny, a później episkopatu – źle ostatnio sypia. Biskupi czynią starania, by reżyser „z dalekiego kraju” nie dostał doktoratu honoris causa Uniwersytetu Opolskiego. A wszystko po wypowiedziach w obronie Polańskiego, że seks z dziećmi to w zasadzie nic takiego. Zwłaszcza na Dworcu Centralnym, nieprawdaż, Krzysiu? Polska piłka zagrzebała się w dnie. Jakieś półtora metra pod mułem. Skuteczność polskich piłkarzy w starciu jeden na jednego (wg statystyk UEFA) oceniana jest na 32,9 proc. Po raz pierwszy w historii futbolu wyprzedził nas, i to znacznie, Luksemburg (48,5 proc.). A także Wyspy Owcze (46 proc.). Radiowa „Jedynka”, godzina pierwsza w nocy. Spikerka czyta serwis informacyjny. Ale jakoś tak dziwnie jęcząc i wzdychając. Oniemiali słuchacze po chwili są już pewni: w studiu nomen omen publicznego radia odbywa się regularna ruchawka. Czy szefostwo radia natychmiast i ostro zareagowało na ów niebywały skandal? Ależ skąd! Kto by chciał w katolickiej Polsce być oskarżonym o przerywanie ciąży! Tegoroczna Miss Świata – Wenezuelka Stefania Fernandez – powiedziała dziennikarzom, że jej życiowym marzeniem jest spotkać papieża i na jego ręce złożyć podziękowania dla Maryi za... tytuł najpiękniejszej. Zwariowała? Nie, w żyłach Stefci płynie całkiem spora domieszka polskiej krwi. I wszystko jasne. Czyżbyśmy musieli zweryfikować pochlebne zdanie o Duńczykach? W tamtejszej prasie ukazał się satyryczny rysunek z podpisem: „Polska jest tak brzydka i szara, że nawet tęcza jest tam czarno-biała!”. Dowcip głupi i przykry, ale żeby zaraz musiała interweniować polska ambasada?! A interweniowała... Pierwsze zdanie Biblii od stuleci było źle z hebrajskiego tłumaczone – uważa znana i uznana pani naukowiec Ellen van Wolde. Jej zdaniem, poprawna translacja początku Księgi Rodzaju powinna brzmieć: „Na początku Bóg rozdzielił niebo i ziemię”. No to pięknie, a kto w takim razie je stworzył? Czyżby jednak pierwszy był papież? „Nie róbcie z nas jakichś nawiedzonych idiotów-wróżbitów” – piekli się Apolinario Chile Pixtun – szef Starszyzny Majów w Gwatemali. Rzecz dotyczy słynnego już końca świata, który na rok 2012 zapowiada prekolumbijski kalendarz. „To denerwujące, że inteligentni ludzie z całego świata zasypują nas e-mailami, czy to prawda, a nikt nie pochyli się nad panującą tu biedą”. No i co się pan dziwisz? Biedy nikt nie kupi, a Armagedon wszyscy. Choćby kinomani biegnący po bilety na najnowszą hollywoodzką superprodukcję pt. „2012”. Ukraińscy dziennikarze to dopiero mają przechlapane... Napisali, że prawosławni duchowni zdzierają z wiernych skórę za posługę duszpasterską (chrzty, śluby, pogrzeby itp.). W odpowiedzi biskupi z Odessy zarządzili w miejscowej świątyni zbiorowe modły o... smutek i choroby, które mają spotkać żurnalistów. I nikt nie protestuje, bo w Rosji i na Ukrainie „prawo sławie” jest niczym Prawo i Sprawiedliwość w Polsce.
K
ontynuując moje rozważania laika na temat polskiej polityki i gospodarki, muszę wyrazić zdumienie, że przez 20 lat demokracji w Polsce jest tak, jak jest. Dlaczego system sprawowania rządów w III RP jest tak niewydolny i nieudolny? Jednym zdaniem można odpowiedzieć, że ryba psuje się od głowy – rządzą nami dyletanci w Sejmie, których kontrolują dyletanci w Senacie. Brak mechanizmów współdziałania rządu z opozycją oraz przedsiębiorców ze związkami zawodowymi (tydzień temu pisaliśmy o pozytywnym przykładzie Danii) powoduje ciągłe wojny na górze. W ten sposób naród nie idzie w jednym kierunku, niezgoda rujnuje, a państwo nie może stać się dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Kompletną patologią były rządy PiS, kiedy istniejące podziały dodatkowo pomnażała władza. Tymczasem Polaków naprawdę stać na więcej, ale tylko wtedy, gdy jednoczy ich jeden cel. Dawniej były to wojny i powstania. Teraz celem powinna być pomyślność ojczyzny. Niestety, zwłaszcza elity nie mogą lub nie chcą zrozumieć, że ojczyzna to nie własna partia czy branża, ale wielki, zbiorowy obowiązek. A z utylitarnego szczęścia zbiorowego wypływa szczęście jednostek. I na odwrót. Ale wróćmy do RPatologii. Podstawą praworządnego państwa jest odpowiedzialność. W Polsce państwo wciąż postrzegane jest jako samodzielny, obcy byt. Stąd nierozliczone afery, na przykład FOZZ, rublowa, NFI czy sprzedaż akcji PZU firmie Eureko. Minister skarbu w rządzie AWS Emil Wąsacz, który doprowadził do straty w PZU na niewyobrażalną kwotę 4,77 miliardów, zarządza dawną firmą państwową Stalexport. Ale gdyby ukradł Kowalskiemu stary rower, niechybnie trafiłby przed sąd, bo Kowalski by mu tego nie darował. Państwo polskie darowało (z naszego!) Wąsaczowi jakieś 4 mln 700 tys. takich rowerów. Wielkie pieniądze kuszą każdego, ale wielkie pieniądze (łapówki?), z których nikt nie rozlicza, kuszą stokroć bardziej. W państwach skandynawskich, które konsekwentnie stawiam za wzór, polityk musi mieć nieposzlakowaną opinię, nie nadużywa stanowiska i w swoim interesie zwraca uwagę na to, z kim gra w golfa. Inaczej byłby skończony – nie tylko jako osoba publiczna. Kary za przestępstwa przeciw dobru wspólnemu są tam niezwykle surowe. Kolejna rzecz to wsłuchiwanie się elit w opinie ludu – od sondaży po referendum czy też poprzez komisje trójstronne. Patologicznym przykładem jest obecny prezydent RP, który z zasady podejmuje decyzje sprzeczne z opinią publiczną, „wrogim” rządem, Sejmem, Europą, a najchętniej z całą resztą świata. Wiadomo, starszy brat wie najlepiej. W takiej Austrii to naciski społeczne uratowały państwo przed rządami nacjonalisty Haidera (por. Giertych). Po protestach oszołom szybko odszedł z rządu. Znamienne, że protestowali tam wspólnie m.in. przedsiębiorcy i związki zawodowe. Mamy też wielkie problemy ze stabilnością prawa. W Skandynawii, Austrii nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby wprowadzać nowe obciążenia podatkowe z dnia na dzień. Ludzie mają prawo przygotować się do zmian, bo to
jest element komfortu życia. I to jest następna sprawa. Władza wie, że komfort życia jednostek i rodzin, stabilne, czytelne prawo oraz pełen zakres usług socjalnych decydują o zadowoleniu człowieka. A zadowolony człowiek nie tylko więcej konsumuje, ale jest też bardziej przedsiębiorczy i pracowity. I dlatego Skandynawia, Szwajcaria czy Austria wygrywają światowe rankingi nowoczesności i komfortu życia obywateli. Ponadto administracja ma tam jeszcze jedną cechę. Jest nią sprawność. Otóż tacy Skandynawowie zrozumieli, na czym polega polityka. Polityką nie jest wydawanie decyzji na dom mieszkalny – polityką jest określenie, jakie dzielnice będą mieszkalne. Minister nie zajmuje się tam pierdołami, tylko strategią. I to nie na czas od wyborów do wyborów, ale na wiele lat. Wie, że jak ustali z opozycją zasady postępowania, to nikt ich po wyborach nie wywróci. Sprawy bieżące załatwiają szefowie niezależnych agencji. Ci, pozbawieni jakiegokolwiek nacisku politycznego, działają przejrzyście, szybko i fachowo. Wspierają ich twórcy prawa. A prawo w Skandynawii czy Austrii piszą rządowi prawnicy po otrzymaniu od ministra wizji i celów, jakie mają być osiągnięte. Polityk określa, co chce osiągnąć (bo tym jest polityka), a resztą zajmują się eksperci. Niemal do istoty ustroju nowoczesnych państw należy stabilność kadr urzędniczych. U nas po wyborach zmienia się nawet sprzątaczki. W Skandynawii zmieniają się wyłącznie politycy, bo polityczne jest tylko to, co jest polityczne i wiąże się bezpośrednio z kreowaniem priorytetów państwa. Robota urzędnicza to robota urzędnicza. Efekty? W urzędach zostaje zachowana tak zwana pamięć instytucjonalna – kontakty, procedury; nowi się szybką uczą, bo mają od kogo. W Warszawie urzędników, którzy pracują dłużej niż 7 lat, jest ok. 10 procent. Władze stolicy nie mają zatem wiedzy o tym, jak miasto funkcjonowało. Tym bardziej że każda kolejna ekipa stosuje zasadę spalonej ziemi, wychodząc z założenia, że poprzednicy – polityczni przeciwnicy – nie mogli zrobić nic sensownego. I tak wszystko zaczyna się od nowa. W sukcesie racjonalnych systemów państwowych swój niemały udział ma mentalność społeczeństwa. Jak choćby silne, społeczne przekonanie, że są rzeczy, których trzeba się po prostu (niezależnie od sankcji karnych) wstydzić – np. oszukiwania na podatkach, bo okrada się wtedy innych. To jeden z filarów protestanckiej etyki życia. I tu leży pies pogrzebany... JONASZ
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
P
o wymuszonym odejściu z armii dowódcy Wojsk Lądowych gen. broni Waldemara Skrzypczaka w Ministerstwie Obrony Narodowej i Sztabie Generalnym WP zapanował błogi spokój. Nie zakłócają go nawet kolejne ofiary śmiertelne wśród polskich żołnierzy w Afganistanie, bo przecież media są teraz zaabsorbowane wyłącznie jednorękimi bandytami i stoczniami. Tymczasem atmosfera wśród „liniowych” generałów i oficerów wyraźnie się zagęszcza... – Minister Bogdan Klich (z zawodu lekarz medycyny i historyk sztuki – dop. red.) jest, niestety, ignorantem w kwestiach wojskowych, a w szczególności dotyczących pola walki. Otoczył się kilkoma
ich było wysłać za pieniądze resortu do USA na prestiżowe studia w Monterey. Dla zdolnych oficerów nie było miejsc, ale dla zdolnych dzieci (ich tatusiowie byli wówczas odpowiednio szefami Zarządu Operacyjnego oraz Zarządu Planowania Strategicznego w SG WP – dop. red.) jakoś się znalazły. Albo Kołosowski... Przed dwoma miesiącami został na wniosek ministra generałem i paraduje w lotniczym mundurze, wystawiając się na pośmiewisko pilotów, choć oprócz kilku sekretarek nigdy w życiu niczym nie dowodził, że o lataniu nie wspomnę. Największą jednakowoż wpadką Klicha jest ten jego „Wieniawa-Długoszowski”... – ironizuje gen. S.
GORĄCY TEMAT policja nie zdołała oszacować, bowiem nie znali jej również najbliżsi generała. Jednak – jak przekonywali śledczych – nie były to jakieś arcydzieła sztuki jubilerskiej. Ot, takie sobie świecidełka... – Nie udało nam się dotychczas odzyskać żadnego z łupów ani zidentyfikować sprawców. Ale najprawdopodobniej chodzi o drobnych złodziejaszków, którym udało się wykorzystać nieobecność domowników. Nie sądzę, żeby byli to wybitni specjaliści – podkreśla w rozmowie z „FiM” mł. insp. Dariusz Nowak, rzecznik prasowy KWP w Krakowie. Całkiem odmiennego zdania jest oficer Żandarmerii Wojskowej, który prześledził „szlak bojowy” gen. Bieńka.
Linia frontu Przemyt, bakszysz, dzieci dygnitarzy wysyłane na studia zagraniczne, lampasy dla biurokratów... „Liniowi” generałowie i oficerowie są już zmęczeni! „betonowymi” i nierzadko skompromitowanymi wśród żołnierzy generałami, którzy decydują o przyszłości armii i ustawiają mu całą politykę personalną. MON płaci zewnętrznym firmom PR-owskim za kształtowanie Klichowi ładnego wizerunku, jego cywilni doradcy nie mają bladego pojęcia o wojsku, ale biorą ciężkie pieniądze nie wiadomo za co, no i setki milionów złotych idzie na bezsensowne zakupy... Módlcie się o pokój, bo jest źle i wszystko wskazuje na to, że będzie coraz gorzej – mówi płk M.K. – MON-em rządzi grupa cywilnych totumfackich Klicha – byłych pracowników jego biura poselskiego, których zabrał ze sobą do Warszawy, powierzając im najważniejsze stanowiska. Jeśli zaś chodzi o kwestie ściśle wojskowe, wszystkie karty i stanowiska rozdają generałowie: Mieczysław Bieniek – szara eminencja MON i szczególny ulubieniec Klicha („jest moim Wieniawą-Długoszowskim” – powiada o Mietku), Czesław Piątas – podsekretarz stanu w MON, Artur Kołosowski – dyrektor sekretariatu, Mieczysław Cieniuch – radca ministra i Franciszek Gągor – Szef Sztabu Generalnego WP. Ludzie, których natychmiastowe odejście z armii byłoby dla niej zbawieniem pozwalającym realnie myśleć o profesjonalizacji – twierdzi gen. B. – Klich trzyma wokół siebie ludzi z długami wdzięczności. Weźmy pierwszy z brzegu przykład: gdy w 2000 r. sprawował funkcję wiceministra obrony narodowej odpowiedzialnego za kontakty z NATO, córka Gągora i syn Cieniucha zostali na krótko zatrudnieni w MON tylko po to, żeby można
Gen. broni Mieczysław Bieniek (58 l.) sprawuje obecnie funkcję Polskiego Przedstawiciela Wojskowego przy Komitetach Wojskowych NATO i UE w Brukseli, gdzie reprezentuje MON oraz Sztab Generalny WP, a zajmuje się europejską polityką bezpieczeństwa i obrony. Przygotowuje również założenia do opracowywanej w NATO nowej strategii i polityki obronnej. Człowiek ma ostatnio ogromnego pecha, bo jego dom w podkrakowskim Zelkowie jest co rusz okradany – mimo zainstalowanych alarmów i czułej opieki firmy ochroniarskiej. Za pierwszym razem włamywacze przyszli nocą. Wynieśli kasetkę z dwoma pistoletami i amunicją. Zakładając, że generał zna i stosuje zasady przechowywania broni (w kasetach metalowych na trwałe przymocowanych do elementów konstrukcyjnych budynku lub metalowych szafach albo sejfach posiadających zamki atestowane), musieli to być najwyższej klasy fachowcy. Co ciekawe: poza pistoletami i kilkoma bezwartościowymi drobiazgami nic więcej nie zabrali. Tak stwierdził gen. Bieniek, gdy nazajutrz wrócił z Kuwejtu. Choć śledztwo przejęła do prowadzenia Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie, sprawców nie zdołano wykryć mimo ścisłej współpracy z Żandarmerią Wojskową. Niczym niezrażeni włamywacze ponownie odwiedzili gen. Bieńka w lipcu. Jakimś cudem wiedzieli, że jego żona wybrała się akurat do Brukseli, więc przyszli w biały dzień. Nie przestraszył ich również fakt, że była to niedziela i Zelków tętnił życiem, a kilkaset metrów obok odbywał się piknik. Tym razem ukradli tylko biżuterię, której wartości
– Z naszych informacji operacyjnych wynika, że odwiedzający go systematycznie włamywacze są perfekcyjnie wyszkoleni i doskonale zorientowani, po co przychodzą, a Bieńkowi zbytnio nie zależy, żeby ich złapać, bowiem sprawcy mogliby ujawnić,
– Odbywaliśmy kolejny rutynowy lot z Iraku do Polski. Na pokładzie Casy był m.in. gen. Skrzypczak oraz grupa jego żołnierzy. Podczas wszystkich wcześniejszych przelotów międzylądowanie i tankowanie paliwa zawsze przeprowadzano w Burgas (Bułgaria). W tym jednak przypadku nieoczekiwanie wylądowaliśmy w Ankarze. I cóż się okazało? Do samolotu podjechała ciężarówka załadowana trzema wielkimi skrzyniami oraz motocyklem. Z samochodu wysiadł... gen. Bieniek. Widziałem i słyszałem, jak witał się kordialnie ze Skrzypczakiem. „Waldek, mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało, że piloci podrzucą ten mój bagaż do Krakowa?” – zapytał. Skrzypczak był po prostu pasażerem i nie dowodził lotem, więc nawet nie miał co protestować, gdy żołnierze bez żadnej kontroli celnej przerzucili skrzynie oraz motor na pokład i dopiero gdy wystartowaliśmy, klął pod nosem na ordynarny przemyt. Ta operacja była starannie przygotowana, bowiem już przy wylocie z Iraku piloci limitowali załadunek, jakby z góry spodziewając się kilkuset kilogramów dodatkowego bagażu – wspomina bezpośredni świadek owego wydarzenia. Większość żołnierzy wysiadła wówczas w Warszawie, część poleciała dalej do Krakowa.
3
potwierdzić, że taki fakt bezspornie miał miejsce, ale zawartość skrzyń pozostała zagadką. Bieniek siedział na zbyt wysokiej półce, żeby można go było ruszyć. Wywinął się nawet z późniejszej afery bakszyszowej, choć żandarmeria cisnęła, żeby również jemu przedstawić zarzuty – mówi były oficer kontrwywiadu Wojskowych Służb Informacyjnych. Wspomniana afera wybuchła w lutym 2005 r., gdy u żołnierzy wracających z Iraku znaleziono na wrocławskim lotnisku 90 tys. dolarów. Wkrótce wyszło na jaw, że podczas II i III zmiany PKW (dowodzonej odpowiednio przez gen. Bieńka oraz gen. Andrzeja Ekierta) grupa wojskowych i ekspertów cywilnych brała od Irakijczyków łapówki za przyznawane im kontrakty finansowane przez Amerykanów. W toku śledztwa Żandarmeria Wojskowa kilkakrotnie – w oparciu o zgromadzone dowody – składała w prokuraturze wnioski, żeby postawić zarzuty obu generałom oraz płk. Piotrowi Patalongowi (podczas II zmiany PKW dowodził Grupą Bojową). Ostatecznie skazano kilka płotek, ale w maju 2007 r. Sąd Najwyższy zdecydował, że proces w aferze bakszyszowej należy powtórzyć. W Naczelnej Prokuraturze Wojskowej nikt nie umiał nam powiedzieć, kiedy to nastąpi... Mówi wysoki rangą sztabowiec z dowództwa Wojsk Lądowych: – Na pierwszej zmianie PKW nikt jeszcze nie wiedział, jak skręcać tę amerykańską kasę. W trakcie drugiej zaczęli dopiero próbować konfitur, a Bieniek z Patalongiem w jedną noc potrafili wydać 90 tys. dolarów, żeby zdążyć rozdysponować przydzielone 43 miliony! Podczas trzeciej zmiany pieniądze rwał już kto mógł. Przyjeżdżam kiedyś na inspekcję do Iraku, a jeden z moich żołnierzy skarży się, że nie może spać po nocach. Pokazał mi dlaczego. Okazało się, że w plecaku
Generał Kłosowski i minister Klich
dlaczego tak bardzo go sobie upodobali. W armii uchodzi – trzeba zaznaczyć, że nie bez podstaw – za człowieka niesłychanie bogatego, aczkolwiek jego oficjalny majątek i stan konta bankowego na kolana nie powalają – zauważa żandarm. Skąd zatem wzięła się owa legenda? Powstała na przełomie października i listopada 2003 r., gdy gen. Bieniek urzędował w stolicy Turcji jako zastępca dowódcy 3. Międzynarodowego Korpusu Armijnego NATO, ale zapadła już decyzja, że z początkiem 2004 r. przejmie z rąk gen. Andrzeja Tyszkiewicza kierowanie II zmianą Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku (PKW) na stanowisku dowódcy Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe.
Generał Bieniek, alias Wieniawa
– Jeden z nich zaobserwował, że na lotnisku wojskowym w Balicach już czekał transport, który wywiózł skrzynie Bieńka, omijając cło. Co mogło w nich być? Równie dobrze pół tony kamieni, jak i pół tony kokainy lub złota. Informacja dotarła do nas zbyt późno, więc zdołaliśmy jedynie
pod łóżkiem trzymał 4 mln dolarów na opłacanie kontraktów, bo wydali mu rozkaz, żeby pieniądze były w każdej chwili pod ręką! A może to jakiejś ich cząstki szukają u gen. Bieńka włamywacze? ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
POLKA POTRAFI
Pieski żywot W pierwszą niedzielę października pobożni Polacy, jak nakazuje zwyczaj, przyprowadzają do kościołów swoje pieski i kotki. Na błogosławieństwo. A w pozostałe dni? Według katechizmu Krk, zwierzę ma służyć naszej wygodzie. I nie ma co liczyć – może z wyjątkiem dnia św. Franciszka właśnie – że księża zaapelują o bardziej ludzkie traktowanie „braci mniejszych”. Ten niewesoły temat nasunął mi się po rozmowie z p. Mieczysławą Goździk. Prywatnie mamą mojej przyjaciółki, oficjalnie – prezesem Tomaszowskiego Towarzystwa Miłośników i Opieki nad Zwierzętami. 4 października, podczas Światowego Dnia Zwierząt, w Tomaszowie Mazowieckim zorganizowano akcję „Zerwijmy łańcuchy”. Członkowie Towarzystwa przykuli się łańcuchami do ustawionej przy ul. Jana Pawła II budy, żeby pokazać, jak cierpią psy „hodowane” w wiejskich gospodarstwach. Przechodnie mogli osobiście sprawdzić ciężar dźwigany przez czworonożnego przyjaciela. „Akcja z łańcuchami miała uwrażliwić ludzi – opowiada pani Mieczysława. – Wiem, że takie występy są
N
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
krępujące, ale czasem to jedyna droga”. Towarzystwo działa od 10 lat. Interwencje są niemal codziennie. Zdarzają się sukcesy (jeśli w tej sytuacji można użyć tego słowa): w Nadgórzycach pod Tomaszowem Mazowieckim uratowano psa, którego właścicielka, po przeprowadzce, zostawiła w komórce bez jedzenia i wody. Zwierzę siedziało we własnych odchodach i wyło, czekając na panią. Gdzie indziej udało się ocalić szczeniaki, których mamę ktoś utopił w szalecie. Pieski zostały zabrane i przekazane wolontariuszce. Do tej pory nie ukarano mieszkanki Tomaszowa, która w ubiegłym roku na oczach dzieci wrzuciła troje szczeniąt do pieca i śmiertelnie zraniła sukę próbującą je ratować. Mimo że dowody są jednoznaczne, sąd umorzył postępowanie. Władze gmin zachowują się, jakby problem ich nie dotyczył.
iezwykła broń masowego rażenia, która odwróci bieg wojny – oto ostatnie, nieziszczone na szczęście, marzenie Hitlera. Kościół, gdy jest w opałach, potrafi stosować cudowną broń. Ze świetnym skutkiem. Watykan, w odróżnieniu od nazistów, nie jest politycznym dyletantem i wie, jak swoją władzę konserwować i umacniać na stulecia. W bieżącym numerze „FiM” aż trzy spore teksty poświęcamy kwestii tzw. cudów. Nie dzieje się tak przez przypadek – cała Polska mówi w tych dniach o „cudzie eucharystycznym” w Sokółce, a brukowy dziennik „Fakt” zamówił nawet mszę... w intencji cudu. Rozumiemy, że gazeta, która zajmuje się propagowaniem ciemnoty i głupstw (latające krowy, wieloryby w Wiśle itp.), modli się, aby Bóg raczył ich „cudu” nie zdemaskować. Na stronie 9 analizujemy okoliczności wydarzeń w Sokółce oraz przypominamy o innych tego typu „cudach”. Na stronie 18 badamy samo zjawisko cudów, śledzimy sposoby, w jaki religie utrzymują w ciemnocie swoich wyznawców, umiejętnie interpretując niecodzienne wydarzenia lub wręcz kreując je. Na stronie 20 analizujemy „cuda eucharystyczne” z punktu widzenia Biblii, czyli – teoretycznie – źródła wiary wszystkich chrześcijan. Dowodzimy, że katolickie cudactwa nie mogą, ze swej natury, mieć nic wspólnego z istotą chrześcijaństwa i jego Bogiem. Każdy, kto miał do czynienia z co bardziej gorliwymi katolikami, prędzej czy później spotka się z pytaniem: No dobrze, może i wy, wolnomyśliciele, teoretycznie macie rację. Ale co z cudami? Co z Fatimą, Lourdes, Medjugorie, ojcem Pio? To wszystko nie może być zwykłym zbiegiem okoliczności! Oczywiście, to wszystko nie jest zbiegiem okoliczności. To jest świetnie działająca kościelna broń masowego rażenia. Bo Kościół rzymskokatolicki nie może i nie chce obywać się bez cudów. One mu są potrzebne do utrzymywania mas w strachu i w podziwie.
Było też zgłoszenie dotyczące „opiekuńczości” jednego z tomaszowskich księży: „Przybyła na miejsce inspektorka zobaczyła pordzewiałe miski ze zlewkami, choć jedna z suk karmiła wtedy młode. Urzędniczka kupiła w pobliskim sklepie karmę dla psów i udzieliła dobrodziejowi słownego pouczenia. Po kilku dniach poszła tam znów i zastała identyczny obrazek. Zapytała księdza, czy uważa ją za frajerkę, która będzie za niego karmiła psy”. Poskutkowało... Teraz, nikt z Towarzystwa nie jest wpuszczany na księżowskie posesje. „To wcale nie jedyny przypadek zaniedbań u duchowych
Prowincjałki Wiceburmistrz Sokółki Krzysztof Szczebiot w wywiadzie dla prasy powiedział: „Ale żeby cud w takiej pipidówie jak nasza? Ja katolik jestem, i to praktykujący, ale uwierzyć trudno”. Radni natychmiast zażądali dymisji, mieszkańcy się obrazili. Lud domagał się głowy! Sprawa odwołania Szczebiota wydawała się przesądzona. No i wtedy zdarzył się... cud – na sesji rady wiceburmistrz przeprosił, burmistrz przeprosiny przyjął, a stanowisko ocalało.
MIASTO CUDÓW
W Choszcznie spłonął doszczętnie budynek socjalny, w którym mieszkało 31 osób. Na pomoc ofiarnie pospieszyły władze miasta i ulokowały pogorzelców w luksusowym ośrodku sportowo-wypoczynkowym. Ośrodek przestał być luksusowy po dwóch dniach. Niektórzy z nowych lokatorów potrzeby fizjologiczne załatwiają na pościel, materace i wykładziny, nie oszczędzając przy tym ścian – wylicza dyrektor Ewa Marciniak.
(CH)OSZCZNO
Pewna 61-latka zbierała datki od mieszkańców Kalisza i Ostrowa Wielkopolskiego na wycieczkę biednych kleryków z Litwy, Ukrainy i Białorusi do Watykanu. Przekonując ofiarodawców, że działa na polecenie arcybiskupa, uciułała 130 tysięcy złotych.
NUMER NA BISKUPA
pasterzy – dodaje moja rozmówczyni. – Pasą dusze, a nie potrafią psów”. „Muszę codziennie słuchać, że jestem głupia i chcę na siłę zbawiać świat. Często na interwencjach ludzie są agresywni. Zastraszają nas, obrzucają inwektywami. Ale jak długo można patrzeć na cierpienie i nic nie robić? Mam udawać, że nie widzę?”. Strona internetowa Towarzystwa: www.zwierzeta.vernet.pl. J. CIEŚLAK
Niecodzienne wydarzenia, czyli „cuda”, nawet w naszych czasach dzieją się nieustannie. Ludzie słyszą głosy, mają widzenia, czasem potrafią też robić różne sztuczki na użytek gawiedzi, np. przy użyciu hipnozy, niedocenianej broni rozmaitych hochsztaplerów. A ileż takich cudowności było w czasach przednaukowych, kiedy znaczna część populacji nie była zaszczepiona bakcylem zwątpienia i racjonalizmu? Te „cuda” dzieją się zwłaszcza tam, gdzie ludzie są na nie otwarci i oczekują ich wraz z dużą dozą naiwności i ogólnej niewiedzy. Nie przez przypadek najwięcej cudów jest w regionach ubogich, zacofanych, a ich bohaterami są dzieci, pastuszkowie, wiejskie pobożne dzieweczki. Z tego całego wachlarza cudownych zdarzeń Kościół wybiera, nagłaśnia i zatwierdza te, które są mu potrzebne z przyczyn polityczno-religijnych. Tzw. Matka Boska z Guadelupe „objawiła się” Indianinowi, trzeba trafu, 6 lat po tym, jak konkwistadorzy podporządkowali sobie Meksyk. „Objawienia” stały się wspaniałym narzędziem do pozyskania zaufania ludności tubylczej, która była jeszcze w szoku po niespodziewanej inwazji Hiszpanów. Podobnie było z cudem w Lourdes, który wydarzył się we Francji akurat wtedy, kiedy tamtejsze Drugie Cesarstwo zostało niemal jedynym obrońcą papiestwa w Europie. Rozniecenie fali dewocji na krótszą metę nie na wiele się zdało: Napoleon III upadł, Rzym zdobyli Włosi, a papież został „więźniem Watykanu”. Podobnie było z cudem fatimskim w opanowanej przez masonów Portugalii oraz łzami na świętym obrazie w lubelskiej katedrze w czasach stalinowskich. Kościół wykorzystywał „cuda” wtedy, gdy było to dla niego konieczne. W Polsce laicyzującej się po śmierci Jana Pawła II „cud eucharystyczny” w Sokółce może jeszcze rozniecić gasnące iskierki zabobonu. I zapewne o to w tej całej sprawie chodzi. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Masowe rażenie
56-latek z Gdańska najpierw zadźgał swoją żonę, a później jej ciało zakopał w ogródku. Z kolei w Choszcznie zarzut zabójstwa męża nożem kuchennym usłyszała 34-latka.
OGNISKO DOMOWE
Dookoła cmentarza w Karczewie gonił wybrankę swego serca 28-letni Mariusz S. Chciał ją w ten sposób namówić, aby do niego wróciła. Dziewczyny nie przekonały ani słowa, ani wymierzona w nią lufa pistoletu gazowego. Opracowała WZ
MIŁOŚĆ PO GRÓB
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Platformę Obywatelską Polacy kochają za to, że nie jest PiS (...). Pod rządami PO nie ma atmosfery jałowego podniecenia, którą wytwarzał PiS. Mamy pewien spokój, który dla ludzi jest niezwykle ważny psychologicznie. PO jest podobna do większości Polaków (...). Jest lustrem polskiego dorabiającego się społeczeństwa. (Paweł Śpiewak, były poseł PO)
Ta ubecja, te ubeckie kazamaty, przeniosły się teraz w media. We współczesne media wkradła się więc mentalność ludzi o ubeckim systemie wartości. Kiedyś UB przesłuchiwało, niszczyło ludzi, Kościół, księży, prawdziwych polskich patriotów, a teraz dokonuje się to przez media. (o. Tadeusz Rydzyk)
Mariusz Kamiński to człowiek kryształowo ideowy. On autentycznie wierzy, że Polską rządzi banda opryszków, a on sam jest obrońcą ostatniej barykady dobra. (Jarosław Gowin)
Jeśli aborcja to nie jest zabicie dziecka w jakiejś fazie embrionalnej życia, to co to jest? Eksmisja z macicy na bruk, czy jak? (Bolesław Piecha)
Historia pokazuje, że nie byliśmy wierni Księdze Rodzaju. Za nami są jakieś 3–4 tysiące lat dominacji mężczyzny nad kobietą. Przełom przyniosły dopiero feministki w XX wieku (...). Przez wieki kobiety wychowywano na niewolnice. Było to tak skuteczne, że kobiety same pogodziły się z tym, że są grzesznymi Ewami, że mogą tylko realizować się w gospodarstwie domowym. (ks. Alfons Skowronek, emerytowany profesor teologii ATK)
Jesteśmy dorosłymi ludźmi, biskupi tymczasem ciągle usiłują sprowadzać społeczeństwo do pozycji dzieci, które nie wiedzą, i trzeba im wyjaśniać, jak mają żyć. Taki totalizm i ekspansjonizm musi wywoływać obywatelski protest. (Tadeusz Bartoś, teolog, były ksiądz dominikanin)
Spróbujcie wyspowiadać się przed Matką Boską albo przed którymś z aniołów. Rozgrzeszą was? Nie. Jedynie kapłan ma władzę powiedzieć wam: idź w pokoju, przebaczam ci. („Miłujcie się”, magazyn katolicki) Wybrali: OH, AC, RK
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
NA KLĘCZKACH
CUD UZDROWIENIA Abp Tadeusz Gocłowski, który ze względu na wrześniowe „problemy kardiologiczne” nie mógł się stawić w gdańskiej prokuraturze, by złożyć wyjaśnienia w sprawie afery w Stella Maris, nagle ozdrowiał. Były metropolita z Gdańska pojawił się w stolicy. Jego stan zdrowia poprawił się na tyle, że emerytowany hierarcha wziął udział w zorganizowanej na Uniwersytecie Warszawskim dyskusji z okazji dnia papieskiego. My oczywiście cieszymy się z jego powrotu do formy, ale gdyby serduszko znowu zaczęło szwankować, to doradzamy transplantację. Podobno w Sokółce jest jakieś wolne serce. o.P.
w kościele z modlitwą o rychłą beatyfikację JPII. Rodzice we własnym zakresie dowożą dzieci i młodzież do kościoła. „Bardzo proszę o udostępnienie dzieciom możliwości wzięcia udziału w tej uroczystości” – apeluje proboszcz parafii w Brańszczyku. A mieszkańców brańszczyckiej ulicy Jana Pawła II prosi, „aby tego dnia, wieczorem, przed swoją posesją zapalili znicz”. AK
BAJER
PAPA SHOW 2 Dzień papieski niby za nami. A jednak niezupełnie. Bo papieskie dni są dwa. Oto scenariusz papieskiego show dla dzieci i młodzieży we wsi Brańszczyk, zaplanowanego na piątek 16 października. Godz. 15 – msza w kościele dla dzieci i młodzieży; godz. 16 – spotkanie przy papieskim pomniku, „Barka”, wciągnięcie flagi na maszt, złożenie kwiatów pod pomnikiem, pieśń na rozpoczęcie różańca, różaniec śpiewany, na każde „Zdrowaś Maryjo” dzieci wypuszczają balonik z życzeniami do papieża (odpowiedzialni katecheci), okolicznościowe przesłanie do dzieci i młodzieży w wykonaniu Bogdana Pągowskiego, starosty powiatu wyszkowskiego i przewodniczącego Komitetu Budowy Skweru i Pomnika JPII w Brańszczyku, błogosławieństwo i rozesłanie; godz. 17 – msza
W Ełku postanowiono zagospodarować plac wokół pomnika polskiego papieża o oryginalnej nazwie... plac Jana Pawła II. Obok monumentu powstanie scena z takiego samego kamienia jak Wielka Postać w Bieli. Całość prac ma kosztować... 1,5 mln złotych! Wydatek w sam raz jak na miasto w jednym z najbiedniejszych polskich województw. MaK
PODATEK ŚMIECIOWY
SPIEPRZAJ, DZIADU! Podczas mszy parafianie z Parciaków na Mazowszu wywlekli z kościoła swego proboszcza. O księdzu Edwardzie pisaliśmy już w „FiM” (40/2009), ale do jego starych grzechów doszły nowe. „Był przypadek, kiedy ksiądz spał, a ministranci sami rozdawali komunię. Zdarza się, że odmawia przyjścia po ciało zmarłego albo nie chce udzielić sakramentu. Nic w parafii nie robi, nie remontuje kościoła, a ten zaraz się rozleci. Pieniądze bierze dla siebie. Składaliśmy się na dywany, to zabrał je na plebanię; składaliśmy się na ogrzewanie – do tej pory jest zimno w kościele. Kiedyś na tacę jak za mało dano, to proboszcz wyrzucił wszystkie pieniądze z tacy przy wiernych” – żalą się parafianie. Poprosili o interwencję biskupa łomżyńskiego, ale ten ich nie przyjął. Zatem w niedzielę parafianie (ponad 200 dusz) przyszli do kościoła, wzięli niechcianego proboszcza pod ręce i wynieśli od ołtarza na zewnątrz. Raz na zawsze zakazując powrotu. I to wszystko w dzień papieski... PPr
KAMIENIE WOŁAJĄ
Księża rozgrzeszają jak leci swoich kolegów pedofilów (por. „Spowiedź kontrolowana” – „FiM” 37/2009). Udowodnienie tej prawdy – według przewodniczącej Rady Etyki Mediów Magdaleny Bajer – jest kłamstwem i „absolutnym naruszeniem wszystkich zasad zapisanych w Karcie etycznej mediów”. Jakie to zasady? Między innymi „zasada prawdy, obiektywizmu, oddzielania informacji od komentarza, uczciwości oraz wolności i odpowiedzialności”. Żadna z nich nie została jednak naruszona we wspomnianym wyżej tekście. 73-letnia prokościelna kobieta zajmująca się etyką dziennikarską ordynarnie kłamie, a jej list potępiający publikacje „FiM” to zwykłe oszustwo. Zarzucanie kłamstwa dziennikarzowi piszącemu prawdę (dowodem jest nagranie spowiedzi) nie jest, niestety, w katolickim kraju naruszaniem żadnych zasad. Autorka książki „Blizny po ukąszeniu” faktycznie nosi krwawiącą ranę, z której wycieka jad katolickiej indoktrynacji. I jak Jezus przed sądem Piłata, też nie potrafi przyznać, czym jest prawda. Jakby tego było mało, nie zna też definicji kłamstwa. My znaleźliśmy takową w Katechizmie Krk. Jej twórca – św. Augustyn – twierdzi: „Kłamstwo polega na mówieniu nieprawdy z intencją oszukania”. W którym miejscu nasz tekst opisujący rozgrzeszenie podstawionego księdza pedofila jest fałszywy? W żadnym! o.P.
Księża zarabiają krocie na biznesie cmentarnym, ale niewielu chce wyłożyć choćby część swych dochodów na utrzymanie nekropolii. Parafia św. Anny w Błaszkach, która w ubiegłym roku koszt wywozu śmieci z cmentarza oszacowała na 30 tys. zł, postanowiła ten problem rozwiązać i oprócz tzw. pokładnego (opłata dzierżawy za grób na cmentarzu) oraz tzw. pomnikowego (jednorazowo 10 procent wartości pomnika) wprowadziła tzw. śmieciowe. Jak ustaliła rada parafialna, odtąd przy każdym pogrzebie, oprócz dotychczasowych ofiar składanych w związku z pochówkiem, rodzina zmarłego będzie musiała uiścić w kancelarii parafialnej kwotę 200 zł na usunięcie śmieci z cmentarza. AK
DIABEŁ KANONICZNY W gazecie „Polska – Dziennik Zachodni” przeczytaliśmy wywiad z księdzem Andrzejem Jasińskim, egzorcystą z diecezji sosnowieckiej. Teraz jest taka moda, że w prasie na poważnie rozmawia się z księżmi o diabłach. Ale Jasiński powiedział coś, co zwaliło nas z nóg. Otóż okazuje się, że egzorcyści nie powinni gonić diabła poza granicami własnych diecezji, dlatego że czart na cudzym terenie (pod panowaniem innego biskupa) bywa bardziej odporny na egzorcyzmy. Rewelacje Jasińskiego potwierdzają po raz kolejny, że diabeł tkwi... w samym Kościele. Wszak zna się na granicach diecezji i jurysdykcji biskupów. MaK
SZKOŁA RÓŻAŃCOWA „Potrafi nawiązać intymny dialog z Maryją”, „jest otwarty na przyjęcie woli Bożej”, „korzysta z doświadczeń świętych”, „w sytuacjach grzechu szuka pomocy w sakramentach”, „rozwija się duchowo i wzrasta jego wiara” – oto osiągnięcia uczniów kl. III–IV w ramach programu szkolnego kółka różańcowego, zamieszczonego na stronie internetowej publicznej Szkoły Podstawowej w Poniatowej. Realizacja
projektu edukacyjno-wychowawczego „Brać przykład z Maryi” ma być „odpowiedzią na apel Matki Bożej, która wielokrotnie, przychodząc na ziemię, prosi o modlitwę różańcową, a także na zadośćuczynienie wołania naszego wielkiego Rodaka Jana Pawła II, apostoła Różańca” – czytamy tamże wraz z zapewnieniem, że „ogólne treści programu są zgodne z programem wychowawczym szkoły, a także z zaleceniami Wydziału do spraw Wychowania Katolickiego Archidiecezji Lubelskiej”. A te treści programowe to: „Maryja czeka z pomocą”; „Różaniec – skarb, który trzeba odkryć”; „Jak radzić sobie z roztargnieniem podczas modlitwy”; „Gdzie udać się w sytuacjach po ludzku »bez wyjścia«”. AK
CO CZWARTY TO MUZUŁMANIN Według najbardziej dokładnego raportu opublikowanego w Wielkiej Brytanii, islam zwiększył swoją przewagę liczebną nad katolicyzmem i zmierza do przewyższenia liczby wszystkich chrześcijan. Muzułmanów jest 1,57 miliarda, a chrześcijan (wliczając katolików, co jednak jest nadużyciem) – 2,2 miliarda. Jednak liczba wyznawców Allaha rośnie, a Jezusa – maleje. Role mogą się odwrócić już za 20 lat. MaP
JEDEN KOŚCIÓŁ Watykan wyraził uznanie dla prezydenta USA z powodu przyznania mu Pokojowej Nagrody Nobla. Zauważył bowiem jego zaangażowanie na rzecz pokoju na forum międzynarodowym. Z kolei Warszawski Oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich stwierdził, że „poglądy Baracka Obamy w sferze wartości są egzemplifikacją cywilizacji śmierci i nie mają nic wspólnego z pokojem”. Zarówno dziennikarze w Warszawie, jak i watykańscy urzędnicy w Rzymie podczas niedzielnej mszy mówili głośno: „Wierzę w jeden Kościół”... o.P.
5
LUDZKIE PANY Bywa, że nawet reprezentanci konserwatywnych wyznań i religii przemawiają ludzkim głosem, i to nie tylko w Wigilię. I tak kardynał Peter Turkson z Ghany przyznał, że osobiście radziłby chorym na AIDS używać prezerwatyw, a to stoi w opozycji do poglądów Benedykta XVI i oficjalnej nauki Kościoła. Natomiast jeden z najwyższych autorytetów religijnych islamu – szejk Said Muhammad Tantawi, rektor uniwersytetu Al-Azhar w Kairze – uroczyście ogłosił, że zasłanianie twarzy (noszenie nikabu) przez muzułmanki nie ma nic wspólnego z religią i nie jest wymogiem Koranu, lecz pozostałością tradycji przedislamskich. Mało tego, zapowiedział, że zabroni noszenia nikabu w szkołach, które znajdują się pod jego jurysdykcją. To z kolei wywołało protesty islamistów. MaK
CZARNA OWCA Biskupi w Austrii mają swojego prześladowcę. Josef Preßlmayr, działacz jednej z organizacji Pro-life, twierdzi, że finansowana przez Kościół organizacja Aktion Leben, która ma pomagać ciężarnym kobietom, przekazuje środki wczesnoporonne i adresy klinik aborcyjnych. Aby się o tym przekonać, Preßlmayr posłużył się panią detektyw, której – jako ciężarnej w potrzebie – doradzono przerwanie ciąży. Obrońca życia na znak protestu... głoduje pod wiedeńską nuncjaturą. I tak od 3 września. Biskup Klaus Küng, który w austriackim episkopacie odpowiada za kwestie dotyczące obrony życia, twierdzi, że duchowieństwo wspiera Aktion Leben jedynie na rzecz pomocy matkom. I nic nie wie o zachęcaniu do aborcji i antykoncepcji „po”. „To, co robi pan Preßlmayr, jest godne pożałowania” – dodał nielitościwie ekscelencja. JC
6
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Cierp, ciało... W jaki sposób przyciągnąć ludzi do kościołów? Charyzmą duszpasterzy? Po co? Lepiej terrorem! Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego każdego roku bada poziom aktywości swych owieczek. Średnia za rok 2008 wypadła – jak na niby w stu procentach katolickie społeczeństwo – niezwykle blado. Wyszło, że aktywnych katolików mamy w kraju co najwyżej 40,4 proc. (w roku 2007 – 44,2 proc., w 2006 – 45,8 proc.). I chociaż nie jest jeszcze tak tragicznie jak w szatańskiej Hiszpanii (17 proc.) czy jeszcze gorszych Niemczech (14 proc.), polscy duchowni ów policzek tłumaczyli wyjątkowo parszywą w dniu liczenia pogodą. „Poczekamy do następnego roku, by przekonać się, czy ten trend będzie dalej obecny. W każdym razie dane statystyczne mimo wszystko są jakimś znakiem zapytania dla duszpasterzy” – tłumaczył ks. Witold Zdaniewicz z ISKK. Duszpasterze rękawicę rzuconą im pod nogi podjęli natychmiast i nad podniesieniem frekwencji pracują gorliwe. I tak na przykład: ~ Nawyk chodzenia do kościoła postanowił wyrobić w uczniach Zespołu Szkół w Turbi ksiądz Piotr Cecuła. Z okazji nawiedzenia parafii przez kopię cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej duszpasterz wyznaczył dzień i godzinę, o której każda klasa ma się pojawić na mszy popołudniowej. Obecność uczniowie zaznaczają w zeszytach za pomocą systemu plusów i minusów. Wkurzonym rodzicom ks. Piotr wyjaśnia, że żadnego przymusu nie ma. Bo przecież – jak tłumaczy – jeśli któryś uczeń nie zjawi się w kościele w wyznaczony dzień, zawsze może to odrobić w innym terminie i wtedy zakreśli sobie
T
minusa w kółko, co oznacza, że nieobecność odpracował... ~ Zmieniły swój dotychczasowy charakter także dzienniczki dzieci pierwszokomunijnych. W wielu parafiach przestały być wyłącznie pamiątką i miejscem do dobrowolnego wpisywania przez ośmiolatków zaliczonych mszy i nabożeństw. Stały się natomiast dziennikami przymusowej obecności. Nie tylko dzieci, ale i obojga rodziców. „My, rodzice świadomi swoich obowiązków, pragniemy należycie przygotować nasze dziecko do przyjęcia I Komunii Świętej, a zarazem chcemy odnowić religijne oblicze całej naszej rodziny” – tej treści przyrzeczenie sygnują osobistym podpisem rodziciele dzieci pierwszokomunijnych w parafii Grobu Bożego w Miechowie. Zobowiązania z tego tytułu płynące to m.in.: uczestnictwo wraz z dzieckiem w każdą niedzielę i święta we mszy, w cotygodniowych katechezach w domu parafialnym, w drodze krzyżowej w każdy piątek Wielkiego Postu oraz w nabożeństwach wtajemniczenia połączonych z okolicznościowymi poświęceniami.
o była tylko formalność. Obecne tytuły Rydzyka to: ojciec dyrektor doktor rektor. Przed radą złożoną niemal z samych księży obronił na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego pracę o jakże interesującym tytule: „Apostolski wymiar Radia Maryja w świetle założeń ideowych i programowych”. Rozpisał się na ponad 300 stron o swoim radyjku i wygłosił płomienną mowę. Bo przecież o misji radia, wspaniałych gościach w „Rozmowach niedokończonych” czy przepełnionych miłością do bliźniego wypowiedziach słuchaczy może mówić długo i tylko dobrze. O antysemityzmie, rasizmie i innych patologiach nie wspomniał. Tytuł był mu potrzeby tylko po to, by rządzić. Dwa lata temu musiał zrezygnować
A sprawa jest poważna, bo obecność jest skrupulatnie sprawdzana, zaś wpisów w dzienniczku dokonuje katechetka. Łaska proboszcza jest przy tym wielka, bo można opuścić dwa spotkania na rok.
~ Parafia św. Mikołaja we Wrocławiu. Tutaj do obowiązków rodziców należy – oprócz uczestniczenia we mszy w niedziele i święta – systematyczne odliczanie się na wyznaczonych spotkaniach, nabożeństwach różańcowych, roratach, drodze krzyżowej, nabożeństwach majowych i współpracowanie z osobą prowadzącą w parafii przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej. Powinni jeszcze zorganizować sobie dwa dni wolne od pracy w tzw. Białym Tygodniu. Wtedy to duszpasterze zaplanowali
z szefowania swojej Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, bo nie miał „dr” przez nazwiskiem. Teraz na tron rektora powróci. Podczas obrony cieszącej się ogromną popularnością dziennikarzy tradycyjnie pytania mógł zadawać każdy. Odpowiedzi były w stylu Rydzyka – bez sensu, niekompletne, a wypowiadane kwestie w ogóle nie przypominały zdań. Ale oceniającym naukowcom w koloratkach najwidoczniej to wystarczało. Gdy spośród publiczności zdominowanej przez mohery i radyjkowych polityków (Sobecka, Szyszko, Bender) padały niewygodne pytania, szybko je ucinano. Bo przecież nieważne, że to oficjalna obrona, nieważne uczelniane standardy. Ważne, że zdawał Rydzyk i dysertacja nie mogła być zakłócona. DP
pielgrzymkę dzieci i ich rodziców na Jasną Górę, połączoną z nawiedzeniem Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej Patronki Rodzin. – Kiedy córka przyniosła ten dzienniczek, osłupiałam. Wychowuję ją sama, pracuję na zmiany i po prostu nie mam czasu chodzić z nią do kościoła w każdym wyznaczonym przez księdza dniu i o każdej godzinie. Tylko dlaczego przez to moje dziecko ma się czuć gorsze od innych? – zastanawia się pani Beata.
~ Gimnazjaliści mają trochę lepiej, bo nie muszą do kościoła ciągać rodziców. Hierarchia uznała widocznie, że do bierzmowania, przez uczniów zwanego popularnie uroczystym pożegnaniem z Kościołem, mogą przygotować się samopas. Nie wystarczy już jednak – jak dotąd – chodzić na religię i odklepywać z pamięci modlitwy. Trzeba obowiązkowo stawiać się m.in. na każdej niedzielnej mszy, dodatkowo odbębnić pierwsze piątki i soboty w miesiącu, rekolekcje adwentowe
i wielkopostne, różaniec co najmniej dwa razy w tygodniu, drogę krzyżową, roraty, a raz w miesiącu – spowiedź. Wszystko odnotowane w specjalnie przygotowanym indeksie albo – jak kto woli: lojalce – i ostemplowane pieczęcią kapłana. Według księdza Zbigniewa Pawła Maciejewskiego, członka Stowarzyszenia Pedagogów NATAN, indeksy są niedoskonałe. Można je zgubić, podrobić podpis, nie dostać podpisu, bo ksiądz usiadł w konfesjonale akurat bez długopisu... Proponuje więc sutannowym służbistom, żeby zaczęli wiernych chipować: „Otóż każdemu wierzącemu należy wszczepić pod skórę chip. Także każde ochrzczone dziecko, po skończonym obrzędzie, otrzyma taki chip. Każda świątynia, kaplica zostanie wyposażona w czytniki. Będą one również w konfesjonałach, otrzymają je szafarze Komunii Świętej i katecheci. Nastanie wreszcie ład i porządek. Baza danych będzie zapełniać się konkretnymi informacjami – o obecności na Mszy Świętej i nabożeństwach (także o spóźnieniach), o częstotliwości spowiedzi, uczestnictwie w katechezie, przyjmowaniu Komunii Świętej... Każda kancelaria będzie miała dostęp do bazy danych (...). Na kolędzie każdy otrzyma swój biling” – pisze ksiądz Paweł, nabijając się z kolegów. Czy ta prześmiewcza wizja jest rzeczywiście mało prawdopodobna? Pożyjemy, zobaczymy. Na razie ostrzegamy: przynależność do Kościoła rzymskiego może być przyczyną... Patrz wyżej. JULIA STACHURSKA
Dr Rydzyk
Fot. DP
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
D
ominikanin ojciec Wojciech Jędrzejewski katechezę postrzega jako walkę bokserską. Ma się ona rozstrzygać w trzech rundach. I tak: w pierwszej należy sprostać drażniącym reakcjom młodzieży – wulgarności, rozmowom na głos, ostentacyjnemu czytaniu czasopism przeznaczonych tylko dla dorosłych itp. Tu wygrana katechety polega na nieobrażaniu się na uczniów i spokojnym korygowaniu własnych zachowań. Powodzenie w rundzie drugiej zależy od dostosowania języka używanego przez katechetę do możliwości uczniów. Bo – jak wyjaśnia dominikanin – to nie od młodzieży trzeba oczekiwać umiejętności rozumienia tak abstrakcyjnych dla nich pojęć jak Bóg, moralność, sakramenty, przykazania, ale samemu podejmować niełatwy trud myślenia o wierze w kontekście realnej sytuacji. Runda trzecia – zderzenie się z brakiem wiary lub jej nikłymi śladami. Tutaj powinno się odkryć, że najważniejszym wymiarem spotkania z uczniami na katechezie jest osobiste świadectwo poważnego traktowania Pana Boga i modlitwa o wiarę dla konkretnych osób. „Bardzo znamienna jest łatwość, z jaką przychodzi wielu katechetom krytykować swoich uczniów. Obarczają ich całą winą za klęskę, którą przeżywają, prowadząc religię w szkole. Wiadomo przecież – powiadają – że takie bydlątka na nic więcej nie stać. Banda prymitywów – trzeba by ich resocjalizować, a nie rzucać perły między wieprze. Od takich słów niedługa już droga do obraźliwych epitetów, gróźb, upokarzania. Młodzież nie pozostaje dłużna i robi się straszna szamotanina, w wyniku której coraz to więcej uczniów – o ile to możliwe – przepisuje się na etykę, a ci, którzy zostają, toczą wyrafinowaną wojnę z wdzięcznym (bo obrażalskim) przeciwnikiem” – poucza sutannowych kolegów ojciec Wojciech. A jednak duchowni, którzy zazwyczaj nie posiadają kompletnie żadnego przygotowania pedagogicznego, zupełnie sobie nie radzą z okiełznaniem temperamentów uczniów przymuszanych do katolickiej indoktrynacji. Wyłączając rękoczyny... Księżpol (woj. lubelskie). Ksiądz katecheta Henryk M. nie wytrzymał ciśnienia, dał się sprowokować i pewnego dnia uderzył jednego z szóstoklasistów. Mimo starań, żeby zupa się nie wylała (dyrektor uznał, że szkolnej rzeczywistości nie ma co rozgrzebywać, zaś ksiądz jest tylko człowiekiem i ma prawo skutecznie egzekwować poprawne zachowanie), stało się inaczej. Po wewnątrzszkolnym śledztwie najpierw ukarano dzieci (za zachowanie na religii trzy uczennice dostały upomnienia od dyrektora, czterech innych uczniów – upomnienia od wychowawczyni). Dopiero później zabrano się za księdza Henryka. Ten podczas postępowania dyscyplinarnego
tłumaczył, że uczniowie kompletnie go ignorowali, nie wykonywali poleceń, tak że w końcu – zupełnie wytrącony z równowagi – dla przykładu jednego trzepnął po głowie. Tego, który akurat znajdował się pod ręką. Sprawa – jak relacjonuje Jolanta Kasprzak, dyrektor Wydziału Edukacji Przedszkolnej, Kształcenia Podstawowego i Gimnazjalnego lubelskiego kuratorium – była niezwykle trudna i delikatna. Rzeczywiście, komisja dyscyplinarna rozgryzała ją przez ponad pół roku. W końcu we wrześniu zapadło orzeczenie (uzasadnienie jest tajne). Dość łagodne jak na tego typu incydent, bo duchowny – po tym jak obiecał, że uczniów bił już więcej nie będzie – otrzymał naganę z ostrzeżeniem. – Co do winy księdza, nikt nie miał żadnych wątpliwości. W tym
POLSKA PARAFIALNA kapłana i katechety szkoły podstawowej w Jedlcu nie są zbyt liczne. W przeciwieństwie do wad. Wybuchowy, nerwowy, lekceważąco podchodzący do obowiązków – to tylko niektóre określenia, jakie wymieniają jego współpracownicy. „Nie wszyscy spośród wychowawców i nauczycieli
go ani dzieci, ani rodzice, a jednak jest nie do ruszenia – mówi jeden z nauczycieli. Dyrektor Szczepańska ręce rzeczywiście ma związane, tym bardziej że wyjaśnieniem drażliwej sprawy nie jest jakoś zainteresowane kuratorium. Kilkakrotnie też zwracała
Katowanie Kler katolicki zaciekle walczy o tak zwaną chrześcijańską tożsamość narodu polskiego. Jednym z przejawów tej walki jest nauczanie religii w szkołach, także publicznych. Jakość owego nauczania pozostawia – delikatnie mówiąc – wiele do życzenia. przypadku została jednak zastosowana najniższa kara, jaką przewiduje Karta nauczyciela. Jest już prawomocna, gdyż żadna ze stron się od niej nie odwołała – mówi Marzanna Ostrowska, przewodnicząca komisji dyscyplinarnej. To oznacza, że dopiero wówczas, gdy ręka księdza Henryka (nadal naucza w szkole, bo przedstawiciele kurii i kuratorium wierzą z całego serca, że kapłan faktycznie zmieni metody wychowawcze) po raz kolejny wyląduje na uczniowskiej głowie, będzie od zajęć dydaktycznych odsunięty. W szkole temat stanowi swoiste tabu. Dyrektor Jan Michoński zapytany przez nas, czy ma zaufanie do swojego katechety jako pedagoga i czy wobec nauczyciela każdego innego przedmiotu zachowałby się równie pobłażliwie, do czasu oddania tego numeru „FiM” do druku nie odpowiedział. „Wychowawca chrześcijański rozumie, że im bardziej dany wychowanek okazuje się niedojrzały i błądzi, tym bardziej zmusza nas do tego, by okazywać mu »twardą« miłość, na przykład poprzez demaskowanie jego błędów czy poprzez egzekwowanie naturalnych konsekwencji jego negatywnych zachowań” – instruuje z kolei ks. Marek Mendyk, biskup pomocniczy diecezji legnickiej. Ową „twardą” miłość niektórzy współbracia rozumieją aż nazbyt dosłownie. Jak na przykład ks. Andrzej Z. Jego przymioty jako
przejawiają chęć do właściwego wykonywania swoich zadań. Jest rzeczą ewidentną, że w tym zawodzie znaleźli się przypadkowo. Dotyczy to również katechetów” – zauważa dalej ksiądz Mendyk. O tym akurat doskonale wie dyrektor szkoły Grażyna Szczepańska. Z nasłanym jej przez kurię Andrzejem Z. problem ma co najmniej od trzech lat. Słowa głoszonej ewangelii przeplata bowiem ksiądz Andrzej kuksańcami, poszturchiwaniem, ciągnięciem za włosy, uderzaniem pięścią w uczniowskie głowy. Ze skali problemu dyrektor Szczepańska zdała sobie sprawę wówczas, gdy przeprowadziła w szkole ankietę. W ramach mierzenia jakości pracy placówki pytała uczniów o to, jak oceniają nauczycieli. Okazało się, że ponad połowa z nich ma poważne zastrzeżenia do swojego katechety. Poza tym proboszcz, choć jest zatrudniony i pobiera nauczycielską pensję, nie zamierza się zniżać do poziomu jakiegoś tam zwykłego belfra. Na radach pedagogicznych nie bywa, w życie szkoły się nie angażuje, czym doprowadza do szewskiej pasji kolegów z pokoju nauczycielskiego. – Ten ksiądz działa na niekorzyść szkoły, ale i Kościoła. Nie rozmawia nie tylko z uczniami, ale także z nami. Wszystkich traktuje z góry. Było trochę lepiej, zanim został proboszczem, ale teraz to przecież on dyktuje we wsi zasady. Nie akceptują
się do przedstawicieli kurii z prośbą o zmianę katechety albo przynajmniej o interwencję i zdyscyplinowanie kurialnego emisariusza. Bezskutecznie. Do biskupiego pałacu pofatygowali się nawet rodzice. Nie zostali wpuszczeni. A nowy rok szkolny rozpoczął sie od informacji, że katechezy w szkole będzie uczył... ks. Andrzej Z. Takiej bezczelności ze strony biskupa nikt tu się raczej nie spodziewał, więc we wsi zawrzało. Na wszelki więc wypadek na hospitację lekcji kolegi pofatygował się ks. prałat Jerzy
7
Adamczak, dyrektor wydziału katechetycznego diecezji kaliskiej. Popatrzył, przeprowadził z ks. Andrzejem rozmowę dyscyplinującą i zadeklarował, że sprawę wymiany katechety przeanalizuje. Co dalej – nie wiadomo, bo minął ponad miesiąc, a dyrektor Szczepańska żadnych wytycznych w tej sprawie nie otrzymała. I pewnie długo jeszcze nie otrzyma, bo – jak w rozmowie z „FiM” wyjaśnił ks. prałat Adamczak – decyzja, co zrobić z kłopotliwym księdzem, jeszcze w kurii nie zapadła. „Przecież gdybyśmy mieli dobrą katechezę, życie szkoły byłoby o wiele łatwiejsze. Nie potrzebowalibyśmy tak wielu programów wychowawczych i naprawczych. Sami katecheci nie zrobią dobrej katechezy. Sami, to znaczy bez pomocy innych nauczycieli, bez współpracy rodziców. Tymczasem, mimo że religia w szkole jest już od tylu lat, co roku mamy podobną sytuację. Prasa i media rozpoczynają nowy rok szkolny od tego, że gdzieś tam jakaś klasa nie zapisała się na katechezę, bo mają za dużo zajęć, bo coś tam jeszcze (...). Młodzież od razu otrzymuje zły komunikat, że można zrobić tak samo (...). Jeżeli dodać do tego jeszcze nienajlepsze czasami relacje katechety z katechizowanymi i co rusz odnawiany szum medialny z powodu jakiegoś nieudanego katechety, to mamy już prawie cały obraz warunków naszej polskiej katechezy” – diagnozuje ks. Czesław Walentowicz, specjalista ds. katechezy Miejskiego Ośrodka Doradztwa Metodycznego w Białymstoku. Gdybyśmy mieli... Ale nie mamy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
A metodę kija bez marchewki stosują kapłani nader często: ~ Nerwy poniosły ks. Piotra W. z Ostrowca Świętokrzyskiego. Ten na lekcji religii w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 3 pobił Kamila W. Na tyle mocno, że chłopak z podejrzeniem uszkodzenia kręgosłupa trafił do szpitala. Ojciec Kamila jeszcze tego samego dnia złożył na policji zawiadomienie o przestępstwie. ~ W Papowie Toruńskim oberwał 8-latek. Katecheta, ks. proboszcz Jan P. (jego metody wychowawcze stosowane w szkole to m.in. szarpanie za włosy, szturchanie i rzucanie zeszytami po klasie), spoliczkował malca, bo ten za długo szukał zeszytu w tornistrze. Później tłumaczył, że był zmęczony i puściły mu nerwy. Po incydencie chłopiec rozpoczął nauczanie indywidualne, gdyż wyjście do szkoły wiązało się ze zbyt dużym stresem. Proboszcz – na żądanie parafian – został przez kurię odsunięty od katechizowania. ~ W szkole w Sosnowcu ks. Dariusz L. sprawiedliwość wymierzał... krzesłem. Mebel wycelował w 12-letniego Damiana. Trafił go w policzek. Powód? Chłopiec nie miał zeszytu i pisał w brudnopisie. Do akcji z krzesłem ksiądz się nie przyznawał. Jak tłumaczył, dzieciom przepowiada jedynie ich los: „Pozabijam was wszystkich, że będziecie na cmentarzu, a ja pójdę do więzienia”. Albo: „Jak trzasnę krzesłem, to będziemy inaczej rozmawiać”. Kuratorium zareagowało natychmiast, zwracając się do kurii o natychmiastowe powołanie nowego nauczyciela religii. Dariusz L. został od zajęć dydaktycznych odsunięty. ~ Ksiądz Roman K., proboszcz parafii w Strzyżowie, uczył religii w miejscowym gimnazjum. Do czasu, aż został przez prokuraturę oskarżony o to, że bił uczniów po głowie dziennikiem albo pięścią w tył głowy. Chociaż sąd nie uwierzył w niewinność duchownego, postępowanie zostało warunkowo umorzone ze względu na to, że ksiądz proboszcz cieszy się w miasteczku nieposzlakowaną opinią i jest uważany za aktywnego społecznika.
8
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI
Tajemnice papiestwa Irena rozumiała, jak wielkie stanowi zagrożenie dla Kościoła. „Czasem dziwię się, dlaczego mnie jeszcze nie zamordowaliście” – mówiła przyjacielowi papieża... W połowie stycznia 1983 r. oficerowie Departamentu IV MSW i towarzyszący im specjalista włamywacz z Departamentu „T” podjęli w krótkim odstępie czasu dwie próby tajnego wejścia do mieszkania ks. Andrzeja Bardeckiego, skąd zamierzali wykraść przechowywane przez duchownego intymne listy Karola Wojtyły do Ireny Kinaszewskiej. Gdy oba podejścia spaliły na panewce, „białym kołnierzykom” z MSW puściły nerwy. „Podpalcie w nocy tę kamienicę i wejdźcie oficjalnie, ratować mieszkańców oraz »nasz« dobytek” – żądali od swoich ludzi. Ci postanowili jednak odpuścić i wrócili do Warszawy. Na krótko. Ponieważ czerwiec (termin wizyty papieskiej w Polsce) zbliżał się nieubłaganie, żądni haków na Wojtyłę generałowie wyciągnęli z szuflady „plan C”... „Tajne przeszukanie mieszkania figuranta (ks. Bardeckiego – dop. red.) może nastąpić jedynie z wykorzystaniem przypadkowego zbiegu okoliczności, których zaistnienia i terminu nie jesteśmy w stanie określić (...). Wykorzystując dotychczasowe wszechstronne rozpoznanie sytuacji operacyjnej, jesteśmy przygotowani do wejścia ad hoc (...) należy jednak podkreślić, że każda kolejna próba wyprowadzenia współlokatorów grozi, w razie niepowodzenia, dekonspiracją naszego zainteresowania obiektem i przeniesieniem w inne miejsce bądź nawet całkowitą utratą możliwości przejęcia interesujących nas dokumentów (...). Chcąc uniknąć ryzyka zastosowania przemocy, proponuję zawiesić działania na okres 4–5 miesięcy” – czytamy w notatce z 20 stycznia 1983 r., złożonej na ręce dyrektora Departamentu IV gen. Zenona Płatka przez dowodzącego krakowską operacją kpt. P. – Przy każdym przedsięwzięciu typu tajne przeszukanie bądź instalacja podsłuchu jest jedna naczelna zasada: absolutnie nie dać się złapać. Grupa realizacyjna musi więc być przygotowana na najbardziej przykre niespodzianki, a nawet na to, aby człowiekowi, który ich nakryje, dać po prostu w łeb, żeby zdążyć się ewakuować. Choć wszystkie osoby stanowiące potencjalne zagrożenie poddane są w czasie akcji ścisłej obserwacji, zawsze trzeba się liczyć z tym, że jakiś niezidentyfikowany pociotek bądź sąsiad ma drugi komplet kluczy od mieszkania i w najgorszym z możliwych momencie zechce mu się tam wejść – tłumaczy specjalista z dawnego Departamentu „T”.
Stojąc już z listami Wojtyły pod ścianą, sztabowcy z bezpieki wpadli na pomysł, żeby w Krakowie zacząć od końca, czyli od owego „wariantu awaryjnego” w postaci napadu na lokatora, który przy trzeciej próbie tajnego wejścia do mieszkania ks. Bardeckiego będzie miał pecha, że pozostał w tej fatalnej godzinie w domu. „Coś jeszcze się stamtąd oprócz listów Kinaszewskiej zabierze, aby upozorować motyw rabunkowy. Proszę napisać koncepcję z faktyczną oceną możliwości definitywnego załatwienia sprawy i uwzględniającą ewentualność zastosowania przemocy” – rozkazał gen. Płatek podwładnemu. Ścisłe kierownictwo resortu (ministrem był wówczas gen. Czesław Kiszczak, a jego pierwszym zastępcą i Szefem Służby Bezpieczeństwa – gen. Władysław Ciastoń) potrzebowało zaledwie kilku godzin na zastanowienie. Dokument zaaprobował osobiście Ciastoń. „Jestem oczywiście jak najbardziej „za”, ale nie chciałbym odbierać satysfakcji zastępcy. Lepiej będzie, jeśli to podpisze bezpośrednio nadzorujący” – tłumaczył podkomendnym minister. – „Technika” ma już dla was przygotowane radiostacje i eter do obezwładnienia, a specjalista od zamków tylko czeka na sygnał. Najpóźniej jutro macie być w Krakowie. Tylko tym razem pod żadnym pozorem nie pokazujecie się w komendzie. Wszystko organizujecie własnymi siłami. Włącznie z obserwacją. Do pomocy możecie jedynie wziąć zaufanych ludzi z miejscowej „czwórki” – zakomunikował gen. Płatek kapitanowi P., wręczając mu glejt zezwalający na dokonanie napadu. 2 lutego 1983 r. oficerowie SB podjęli ostatnią próbę tajnego wejścia do mieszkania ks. Bardeckiego. Gdy wszyscy księża wyszli do swoich zajęć, panie B.S. i B.B. (funkcjonariuszki krakowskiego Wydziału IV) – wyposażone w dokumenty „opiekunek społecznych” – zadzwoniły do drzwi. Otworzyła im gosposia. Rozmawiały z nią przez kilkanaście minut, zapraszając m.in. do wizyty w składzie z darami. „Proszę przyjść jeszcze dzisiaj,
(4)
a najlepiej od razu razem z nami, bo niedługo zamykamy. Mamy nową dostawę artykułów spożywczych” – kusiły. – Sterczeliśmy tam na siarczystym mrozie w pełnym pogotowiu i początkowo wszystko szło główką do przodu. Ludzie obserwujący księży przysyłali uspokajające sygnały, słyszeliśmy przez radio, że gosposia jest cała w skowronkach, więc wszystko wyglądało na to, że lada moment wejdziemy. Po chwili kobitka zaczęła się jednak wahać. Tłumaczyła, że musi najpierw zapytać księży, czy wolno jej cokolwiek wziąć... Ostatecznie nie ruszyła
rozgłosu, co uniemożliwiało kontynuację planu. Rano dowiedzieliśmy się z „czwórki”, że milicyjny raport o wieczornym zdarzeniu jest już na biurku komendanta wojewódzkiego. P. przekazał tę wiadomość Płatkowi. Generał zaklął i tylko warknął w słuchawkę: „Wracać!” – ujawnia por. S. – Jeździli na mnie przez kilka dni, aż wreszcie złożyłem dyrektorowi gotowość ustąpienia ze stanowiska. Nie przyjął propozycji – wspominał przed laty w rozmowie z dziennikarzem „FiM” kpt. P. Kompletnie nieświadomi toczącej się wokół nich gry, Kinaszewska
tyłka z domu, więc kupiliśmy aprowizację, trochę alkoholu i zasiedliśmy całą ekipą w pokoju hotelowym, żeby opracować w szczegółach wejście na siłę z eterem na usta, gdyby gosposia spanikowała. Chcieliśmy to zrobić już nazajutrz – wspomina jeden z uczestników operacji. Wieczorem zabrakło im alkoholu. Kpt. P. wsiadł w samochód i pojechał „zatankować” do pełna. Wąską wyjazdową alejką gnał z naprzeciwka inny pojazd. Oficer uciekł na pobocze. Było ślisko, trafił w słup oświetleniowy i rozbił służbowe auto. Ktoś z hotelowej obsługi wezwał patrol „drogówki”. Incydent zakończył się bez większych szkód. Milicjanci zrobili oględziny miejsca zdarzenia oraz spisali protokół. Gdy zobaczyli dowód rejestracyjny, poprosili kpt. P. o legitymację służbową i w tym momencie pozostał już ślad, że człowiek z MSW przebywa w Krakowie. Na domiar złego ekipa pozostała bez środka transportu... – Okazało się, że nasz pobyt w Krakowie nabrał nieszczęśliwego
wraz z ks. Bardeckim żyli już czerwcowym spotkaniem z Karolem. Irena liczyła na rozmowę w cztery oczy w siedzibie krakowskiej kurii i odgrażała się opiekunowi, że „coś sobie zrobi”, jeśli jej tego nie załatwi. Postanowiła napisać do dawnego kochanka długi wspomnieniowy list o wspólnie spędzonych latach i wręczyć go adresatowi osobiście. – Ks. Andrzej o mały włos nie oszalał, gdy mu o tym powiedziała, prosząc, żeby zwrócił jej choćby na kilka dni pamiątki po Karolu. Kategorycznie odmówił. Chciał jej zabrać maszynę do pisania, ale ostatecznie ograniczył się do codziennego kontrolowania notatek i lustrowania zakamarków mieszkania. Mimo ostrych przekleństw, jakimi go w trakcie tych przeszukań obdarzała, ośmielał się nawet zaglądać do szuflady z damską bielizną – wspomina mjr B., która ze stenogramów podsłuchanych rozmów współtworzyła w Departamencie IV remake pamiętnika Kinaszewskiej. Irena z listu nie zrezygnowała, ale wobec wprowadzonych restrykcji
pisała tę swoistą historię papiestwa po nocach i w najściślejszej tajemnicy przed otoczeniem. Tylko w rozmowach z red. Konradem S. zdarzało jej się ujawniać fragmenty. – Nie zdołaliśmy dojść, gdzie chowała brudnopis. Pamiętam, że wielokrotnie go poprawiała, konsultując z S. niektóre treści i formę oraz próbując wspólnie uściślić daty i miejsca potajemnych wypraw z Karolem – dodaje mjr B. Bezpieka postanowiła wówczas wziąć red. S. na tapetę. Ponieważ przez te wszystkie lata nie znaleźli na niego żadnego ostrego haka, zagrali lojalnością członka PZPR. – Nie chcieliśmy faceta płoszyć, więc przeprowadziliśmy z nim kilka rozmów operacyjnych pod jakąś banalną legendą. Nawet ładnie zaczął się układać, ale gdy tylko delikatnie zbaczaliśmy na papieża, od razu strasznie się usztywniał. Później przejęła go Warszawa. Przyjeżdżał tu płk Eugeniusz M., jednak niewiele wskórał. Ostatecznie uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli zastosujemy pewną formę rezydentury i redaktorkiem zajmie się bardzo rezolutny oraz w pełni dyspozycyjny tajny współpracownik „Lajkonik”. Tym bardziej że obaj z S. lubili od czasu do czasu dać sobie porządnie „w szyję” – mówi ppłk C. z krakowskiej SB. Zanim „Lajkonik” zaczął spełniać pokładane w nim nadzieje, w czerwcu 1983 r. do Polski przyjechał JPII. Irenę doprowadzono przed papieskie oblicze, ale rozmowa bez świadków nie trwała dłużej niż pół godziny. Wróciła do domu zawiedziona, roztrzęsiona i przez kilka dni nie rozstawała się z butelką. – To była biedna, opuszczona kobieta. Syn Adam daleko w Gdańsku, żadnych prawdziwych przyjaciół, potworny ciężar dźwigany na schorowanych barkach, bezwzględna kościelna ochrona... Kiedyś rzuciła ks. Bardeckiemu w twarz: „Czasem dziwię się, dlaczego mnie jeszcze nie zamordowaliście”. Mimo mojej paskudnej roboty, szczerze jej z daleka, tak po babsku, współczułam – wyznaje mjr B. Jednak jej koledzy z „firmy” nie mieli podobnych sentymentów. Wciąż jeszcze żyjąca Irena stanowiła dla nich tak wielką pokusę, że z początkiem 1984 r. przystąpili do nowej operacji mającej na celu ściśnięcie Wojtyły za jądra. Tym razem pod „banderą” Szarych Wilków – ugrupowania terrorystycznego, z którego wywodził się zamachowiec Mehmet Ali Agca... ANNA TARCZYŃSKA
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
S
okółka nie schodzi z pierwszych stron gazet, biura podróży zaczynają już organizować wycieczki dla ludzi żądnych cudownych wrażeń, a metropolita białostocki abp Edward Ozorowski zapowiada, że wkrótce do tego powiatowego miasteczka „będą pielgrzymować wierni z całego świata”. Popatrzmy, co ich tam ściągnie... Spiritus movens całego zamieszania okazał się 31-letni wikariusz miejscowej parafii św. Antoniego – ks. Jacek Ingielewicz (zdj. dolne), ps. Gruby, któremu w styczniu podczas niedzielnej mszy wszystko jakoś dziwnie leciało z rąk i nie trafił opłatkiem w otwór gębowy przystępującej do komunii niewiasty. Dodajmy, że działo się to na oczach wiernych, że ksiądz proboszcz Stanisław Gniedziejko (zdj. górne) uchodzi za gościa, którego mało kto chciałby przyłożyć do rany, zaś „Gruby” ma raptem 4 lata stażu w zawodzie i bynajmniej nie przysłano go do Sokółki w nagrodę (przeniesiony w 2007 r. z prestiżowej parafii św. Wojciecha w Białymstoku). Co w tej sytuacji wikary zrobił? Według wersji lansowanej przez kurię, włożył opłatek „zgodnie z procedurą liturgiczną” do miseczki z wodą (chodziło o to, żeby się rozpuścił, bo podobno dopiero wówczas traci swoją magię – dop. red.) i zamknął w tabernakulum. – Nasza kuria nie chce się przyznać, że w Sokółce popełniono koszmarny błąd liturgiczny, bowiem zanieczyszczoną hostię oraz wszelkie okruszyny należało skonsumować na miejscu przy ołtarzu, a nie przechowywać w vasculum (naczynie z wodą służące do obmywania palców – dop. red.), czekając na rozpuszczenie! Zamiast od razu uczciwie o tym zakomunikować, arcybiskup robi ludziom wodę z mózgu, opowiadając bajki, że wkrótce będą ich nawiedzać tłumy pielgrzymów. Jemu się chyba wydaje, że gdyby nie gusła, to wiara by uschła – irytuje się w rozmowie nasz znajomy ks. G. z archidiecezji białostockiej. Z podręcznikiem w ręku („Ogólne wprowadzenie do Mszału rzymskiego”, zatwierdzone dekretem watykańskiej Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 6 listopada 2003 r.) duchowny wyjaśnia, że „Gruby” powinien opłatek „podnieść z czcią” i umieścić na tzw. patenie, zaś w zakończeniu mszy zsypać wraz z wszelkimi innymi resztkami lub okruchami do kielicha, zalać wodą bądź winem oraz bezwarunkowo ów koktajl na miejscu wypić, a kielich dokładnie wytrzeć, dokonując w ten sposób jego puryfikacji.
POLSKA PARAFIALNA
Białostocka kuria przemilcza fakt, że za „cudem” w Sokółce kryje się koszmarny błąd liturgiczny...
Cud mniemany W przywołanym Mszale czytamy: ~ „Po rozdzieleniu Komunii świętej kapłan (...) gdyby znalazł okruszyny, zbiera je, a następnie, stojąc z boku ołtarza albo przy kredensie, oczyszcza patenę lub puszkę
nad kielichem, po czym oczyszcza kielich”; ~ „Ilekroć przylgnie do palców jakaś cząstka Hostii, zwłaszcza po łamaniu Chleba i Komunii wiernych, kapłan powinien otrzeć palce nad pateną, a jeśli to konieczne, obmyć je. Ma również zebrać cząstki znajdujące się poza pateną”; ~ „Kielich puryfikuje się wodą albo wodą i winem; spożywa ją ten, kto dokonuje puryfikacji (...). Należy dbać o to, aby cała reszta Krwi Chrystusa, która by pozostała po rozdzieleniu Komunii świętej, została od razu spożyta przy ołtarzu”. W Sokółce stało się jednak niezgodnie z prawem i opłatek leżał sobie spokojnie w wodzie, aż tu nagle... – Po kilku dniach (sic! – dop. red.) zajrzeliśmy do środka. Okazało się, że woda ma kolor czerwony – wspomina ks. Gniedziejko. Wielebni popędzili z tym newsem do kurii, po czym na polecenie arcybiskupa wylali wodę na płócienną ściereczkę. Gdy odparowała,
ich oczom ukazał się mikroskopijny czerwony ślad, przypominający wyglądem skrzep krwi. – Dwie niezależne ekspertyzy medyczne naukowców z Akademii Medycznej w Białymstoku wykazały, że jest to fragment ludzkiego mięśnia sercowego – przekonuje ks. Andrzej Dębski, rzecznik prasowy kurii. Do badań (wykonanych „grzecznościowo”, bez żadnej rejestracji i w tajemnicy przed władzami uczelni) arcybiskup wyznaczył profesorów patomorfologii: Marię Sobaniec-Łotowską (nie kwestionując jej fachowości, odnotujmy fakt, że jest znaną wielbicielką o. Tadeusza Rydzyka) i Stanisława Sulkowskiego, którzy zgodnie stwierdzili, że skrzep jest włóknem tkanki mięśnia sercowego człowieka lub czymś bardzo podobnym. My poprosiliśmy o opinię renomowanego biegłego sądowego, medyka z kilkunastoletnim stażem kryminalistycznym. – W każdym szpitalu jest zakład patomorfologii, gdzie można taką „tkankę” odpowiednio utrwalić, wybarwić i poddać skrawaniu na laserowym mikrotomie, czyli przyrządzie służącym do cięcia preparatów biologicznych na bardzo cienkie skrawki. Łatwo je ocenić w zwykłym mikroskopie optycznym. Obraz mięśnia sercowego jest specyficzny, więc
dla wprawnego oka o pomyłce nie może być mowy. Jeśli jednak chodzi o ocenę, czy jest to fragment serca człowieka, czy zwierzęcia, sprawa jest bardziej skomplikowana. Należy wykonać badanie analizy DNA, a to jest już tylko możliwe w zakładach biologii molekularnej lub medycyny sądowej. Sprawdziłem, że
9
prof. Sobaniec-Łotowska i prof. Sulkowski takich badań nigdzie u nas nie przeprowadzali – mówi dr D. Czy Kościół zleci ich poprawkę? – Mamy do czynienia z materią niezwykle subtelną. Jeśli wyznajemy, że jest to ciało Chrystusa, to nie można tak sobie ciąć na kawałki i poddawać badaniom. Trzeba zachować ostrożność i swoistą bojaźń – uciął wszelkie spekulacje abp Ozorowski, występując w białostockiej telewizji. Obecnie trzech śledczych z białostockiego seminarium przesłuchuje ks. Ingielewicza i pozostałych świadków wydarzenia, żeby przed skierowaniem sprawy do Watykanu arcybiskup mógł nabrać „moralnej pewności” – jak to określa ks. Dębski, czy aby w Sokółce nie doszło do jakiejś podpuchy. Zauważmy więc, że cały cud jest roztrząsany we własnym gronie... – Mogliby też wziąć na tapetę byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego, który kilka miesięcy przed „cudem” gościł wieczorem u ks. Gniedziejki na kolacji. Biesiadowali do późnej nocy, a stół uginał się od ryb, wędlin i nalewek. Pan Jarek ma fantazję, więc kto wie, co razem z naszym plebanem obmyślili – śmieje się jeden z zaopatrzeniowców imprezki na plebanii. DOMINIKA NAGEL
Matka Boska Naszybna: ~ w 1984 r. na szybie okna domu w Przasnyszu zaobserwowano zaciek przypominający zarys ludzkiej figury. Zdania wiernych były podzielone, czy jest to Matka Boska, czy może Jezus, ale wkrótce ruszyła fala pielgrzymek. Palono świece i wznoszono modły. Ostatecznie szybę wyjęto z ram i w uroczystej procesji zaniesiono do kościoła. Jej dalszy los jest nieznany; ~ 1995 r. – z Dzieciątkiem pojawia się najpierw w oknie na warszawskiej Woli. Rozśpiewane tłumy pod blokiem doprowadziły jednego z mieszkańców do zawału serca, inny trafił do szpitala psychiatrycznego, kilku lokatorów sprzedało mieszkania. W maju ukazała się na szybie gmachu PKO w Gdańsku. Kiedy wokół „cudu” zaczęli codziennie gromadzić się na modłach wierni, świętokradcze władze banku podjęły decyzje o wymianie szyb w całym budynku; Matka Boska Nadrzewna: ~ 2005 r. – zaobserwowana w postaci sęku lub nacieku żywicy wraz z Dzieciątkiem na cmentarzu w Lesznie pod Warszawą, w miejscu po ściętej gałęzi dębu. Obyło się bez ofiar w ludziach; ~ 2007 r. – w Warszawie, na tyłach ulicy Lechickiej na warszawskim Okęciu (z tego też tytułu zwana MB Lechicką), na pozostałości odciętego konara, z którego sączyła się woda, czyli... łzy. Kuria bada sprawę; ~ kwiecień 2009 r. – na pniu drzewa w lesie k. Balewa (woj. pomorskie). Pielgrzymki płyną nieprzerwanym strumieniem, właściwa terytorialnie kuria biskupia w Elblągu oczekuje na nawrócenia i uzdrowienia, żeby „rozpocząć procedurę uznania objawienia za autentyczne”; ~ sierpień 2009 r. – na pniu jesionu w Chrobrzu (woj. świętokrzyskie) w obejściu Aleksandra B. Zainteresowanie pielgrzymów rośnie, bo podobno wizerunek z każdym dniem staje się coraz wyraźniejszy. Kuria w Kielcach jak wyżej.
10
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
POD PARAGRAFEM
Przed Trybunał Interes Kościoła ponad dobro państwa – oto efekty pracy urzędników rekomendowanych przez Prawo i Sprawiedliwość. Jarosław Kaczyński od ponad tygodnia wzywa do postawienia premiera Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu. Powodem jest zamiar lidera PO dotyczący odwołania szefa CBA Mariusza Kamińskiego, a także rzekomy brak reakcji na próby redagowania ustawy „hazardowej” przez dziwnych lobbystów. W szumie informacyjnym, jaki wywołał lider PiS, umknęły jak zwykle ważniejsze kwestie. Straty znacznie większe niż dyskusyjne rozwiązania w sprawie hazardu przyniósł dla budżetu państwa „Protokół ustaleń Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski w sprawie roszczeń Kościoła Katolickiego na Ziemiach Odzyskanych” z trzeciego lipca 2006 roku. Wspomniany dokument nie powstałby, gdyby nie dziwne oświadczenie, jakie 29 marca 2006 roku na posiedzeniu Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Konferencji Episkopatu Polski złożył Zbigniew Ziobro. Otóż na pytanie, czy w sprawie własności Kościoła na Ziemiach Zachodnich i Północnych biskupi mogą oczekiwać na uznanie ich roszczeń, minister sprawiedliwości odpowiedział, że owszem, bo „w wyniku wstępnej oceny można by uznać, iż uchwała Sądu Najwyższego z 1959 roku w obecnym stanie prawnym nie ma mocy obowiązującej”. Jej przedmiotem była zaś sprawa legalności dokonanej w 1946 roku nacjonalizacji majątków Kościoła rzymskokatolickiego, położonych na Ziemiach Zachodnich i Północnych – w dawnej III Rzeszy. Przez 63 lata obowiązywała wykładnia wzmocniona przez wspomnianą uchwałę Sądu Najwyższego, że państwo polskie – na mocy dekretu o majątkach poniemieckich i opuszczonych – przejęło wszystkie nieruchomości położone na tych ziemiach. Dotyczyło to własności zarówno niemieckich spółek, jak i osób fizycznych. Na liście podmiotów, którym odebrano majątek, znalazł się także Kościół katolicki. Zabezpieczało to państwo polskie przed roszczeniami ze strony ziomkostw, gdyż nie tworzyło precedensu i nie dzieliło obywateli oraz firm na lepsze, którym majątku nie zabrano, i gorsze, którym majątek odebrano. Biskupi jednak już wcześniej – w latach 50. i 60. XX wieku – podejmowali nieśmiałe próby zanegowania ważności konfiskaty kościelnego majątku. Kończyły się one niepowodzeniem, bo za każdym razem słyszeli twarde: „Ta
sprawa nie podlega dyskusji”. Po tych doświadczeniach nie podnosili tej kwestii ani w trakcie negocjacji ustawy z 1989 roku, ani też konkordatu. Po długiej przerwie po raz pierwszy wrócili do tej sprawy w 2005 roku. Ich zapał szybko zgasili reprezentanci rządu Marka Belki. Pierwszym politykiem, który od 63 lat miał inne zdanie w tej sprawie, był Zbigniew Ziobro. Nie poprzestał on na ustnej deklaracji uznającej biskupie roszczenia. W swoim poufnym memoriale z 21 kwietnia 2006 roku, skierowanym do biskupa Stanisława Wielgusa, rozwinął swoje tezy, informując go, iż po stronie Kościoła stoi prawo... III Rzeszy. W piśmie absolwenta prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego czytamy, że „w państwie niemieckim, po którym mienie przypadło Polsce na terenie tzw. Ziem Odzyskanych, zgodnie z przepisami zapisanymi w Konstytucji Rzeszy Niemieckiej, Kościół katolicki miał charakter publicznoprawny (nie pozwalało to na traktowanie go jako zwykłego prywatnego zrzeszenia – przyp. red.)”. Według ministra, oznacza to – w połączeniu z zasadą, iż w miejsce niemieckich parafii wstąpiły automatycznie parafie polskie – że nacjonalizacja z 1946 roku należących do Kościoła katolickiego świątyń, plebanii, szpitali i kamienic była bezprawna. Państwo polskie powinno je tylko zabezpieczyć i oddać watykańczykom. Było to istotne novum w polskiej polityce i histografii Krk. Do tej pory świeccy i kościelni historycy rozłącznie traktowali dzieje niemieckich i polskich diecezji, a także parafii na Ziemiach Zachodnich oraz Północnych. Dla nich to były różne podmioty. Zmieniły się przecież granice miejscowości, ludność i sieć osadnicza. Podobne podejście reprezentowała Stolica Apostolska i sami polscy biskupi, którzy w 1971 r. zawarli z władzami PRL porozumienie w sprawie uregulowania kwestii własności Kościoła na Ziemiach Zachodnich
i Północnych. Na jego podstawie Rada Ministrów wydała w 1971 r. kilka uchwał w sprawie przekazania w użytkowanie (bez prawa własności) przez państwo polskie katolickim parafiom, domom zakonnym i kuriom biskupim – świątyń, plebanii i innych obiektów. Żaden duchowny nie protestował wtedy, że to państwo przekazuje Kościołowi, a nie zwraca przejęte nieruchomości. Było to z ich strony faktyczne uznanie aktu nacjonalizacji z 1946 roku. Minister sprawiedliwości Ziobro doszedł jednak do wniosku, że
społecznej. To na nim oparł się wicepremier i minister spraw wewnętrznych Ludwik Dorn, przygotowując „Protokół ustaleń przedstawicieli rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski podjętych w dniu 29 marca 2006 roku w sprawie roszczeń Kościoła Katolickiego na tzw. Ziemiach Odzyskanych w związku z postępowaniami przed Komisją Majątkową”. Na jego mocy państwo polskie uznało, że „brak jest jakichkolwiek racji prawnych, które uzasadniały wyłączenie spod regulacji (dot. zasad zwrotu
„uchwała Sądu Najwyższego z 1959 roku (potwierdzająca legalność nacjonalizacji kościelnego mienia – przyp. red.) nawet mimo jej charakteru zasady prawnej nie wiąże sądów powszechnych ani innych organów”. Pod pojęciem „innych organów” kryje się Komisja Majątkowa. Stanowisko ministra sprawiedliwości otworzyło drogę do uznania przez państwo za zasadne ponad 2 tys. roszczeń Kościoła katolickiego – w tym do innych majątków po Kościele niemieckim, m.in. uzdrowisk, szpitali i domów pomocy
Kościołowi własności – przyp. red.) tych nieruchomości Kościoła Katolickiego, które są położone na terenie tzw. Ziem Odzyskanych”. Oznacza to zanegowanie ważności nacjonalizacji kościelnego mienia z 1946 roku i rozszerzenie uprawnień Komisji Majątkowej. Tandem Wielgus-Dorn zmianę uzasadnia (korzystając z materiałów przygotowanych przez Zbigniewa Ziobrę) tym, że „na tzw. Ziemiach Odzyskanych w miejsce niemieckich organizacji diecezjalnych i zakonnych wystąpiły odpowiednie polskie organizacje wraz
ze wszystkimi prawami i obowiązkami”. Czyli prawem kaduka. Podpisując ten dokument, Dorn w sposób świadomy przekroczył swoje uprawnienia i działał na szkodę interesu publicznego. Rozszerzenie uprawnień Komisji Majątkowej mogło zostać dokonane wyłącznie na mocy nowelizacji ustawy, a nie tajnego protokołu ustaleń Komisji Wspólnej. Swoich obowiązków nie dopełnił także ówczesny prezes Rady Ministrów Kazimierz Marcinkiewicz, gdyż według naszych informacji wyraził zgodę na podpisanie wspomnianego protokołu ustaleń. Podobnie Wojciech Jasiński z PiS, szef resortu Skarbu Państwa, jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezesa Kaczyńskiego. Ostrożne szacunki wskazują, że porozumienie zawarte w 2006 roku może kosztować państwo co najmniej półtora miliarda złotych. Poinformowany o sprawie Jasiński nie zareagował. Zbigniew Ziobro przekroczył także swoje uprawnienia, zobowiązując podległych mu urzędników do udzielania niezbędnej pomocy stronie kościelnej w każdym przypadku niekorzystnego dla Kościoła rozstrzygnięcia Komisji Majątkowej lub sądu powszechnego. Zobowiązał się także do pouczenia sędziów, iż nie mają prawa przyjmować spraw związanych z naruszaniem cudzych dóbr osobistych przez sądy kościelne (sic!). Poza bezczelnością pouczenia minister sprawiedliwości nie ma prawa wydawać poleceń sędziom. Nie jest on także uprawniony do decydowania, czy rozstrzyganie danej sprawy o ochronę dóbr osobistych w związku z funkcjonowaniem kościelnych instytucji leży czy też nie leży w kompetencji sądu powszechnego. Cała czwórka urzędników państwowych, która naraziła państwo na ogromne straty, wcześniej złożyła takie oto ślubowanie: „Obejmując urząd (...) uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji i innym prawom Rzeczypospolitej Polskiej, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”. Nie znajdziemy tu ani słowa o służbie na rzecz Kościoła! W ich sprawie już dawno powinno się toczyć postępowanie przed Trybunałem Stanu. Aby je rozpocząć, wystarczy stosowny wniosek poparty przez 276 posłów. PO, PSL, Lewica dysponują 291 głosami... MiC
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
MITY KOŚCIOŁA
K
olejna porcja budzących przerażenie dokumentów. Przeglądamy archiwa pełne pożółkłych zdjęć. Nie ma już wśród żywych żadnej z uwiecznionych na fotografiach postaci. Odeszli i ci w nienagannie skrojonych mundurach SS, i ci w sutannach oraz kapiących złotem ornatach. Ale światłoczułe związki srebra przechowają na zawsze ich gesty wspólnego braterstwa – podniesione ręce, uśmiechy, uściski. Następcy w Watykanie, choćby nie wiadomo jak wypierali się swoich związków z brunatnym totalitaryzmem, nie zniszczą zasobów wszystkich archiwów. Choć próbują. MarS
(2)
Kościół i faszyzm
11
12
WOLNOMYŚLICIELE W KRAKOWIE
Ateizm jest sexy I stał się w Krakowie cud. Kilka setek młodych ludzi przeszło ulicami miasta najbardziej w Polsce sklerykalizowanego, by wykrzyczeć: jesteśmy ateistami i nie wstydzimy się swojego światopoglądu, przeciwnie, to powód do dumy i mamy prawo, aby o tym opowiedzieć. Do stolicy Małopolski jechaliśmy z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony uskrzydlała nas wizja, że weźmiemy udział w pierwszym w Polsce Marszu Ateistów i Agnostyków (spiritus movens – Mateusz Burzawa); z drugiej – obawialiśmy się, że przyjdzie nam spotkać się z grupką sfrustrowanych ciotek rewolucji, czyli moherowymi beretami a` rebours. Kolejne godziny pokazały, jak bardzo się myliliśmy. Bardzo, ale za to mile. Zanim jednak domknęliśmy opadłe ze zdumienia szczęki, Kraków powitał nas strugami deszczu i przejmującym chłodem. Aby przypomnieć trzewiom, że należą do cywilizowanej nacji, ruszyliśmy dziarsko do czegoś, co nazywa się „Różowy słoń”, a co – wbrew szyldowi – nie okazało się sex shopem, tylko całkiem przyjemnym pubem. Tamże przy filiżankach gorącej czekolady poznaliśmy matronę. Matrona była w wieku mocno postbalzakowskim i za wszelką cenę chciała się zaprzyjaźnić. A to pytała, co pijemy, a to polecała wyśmienite tu lody (!). W końcu oświadczyła, że jesteśmy „wprost przesympatyczni”. – Turyści? – Nie, szanowna pani, przyjechaliśmy na manifestację ateistów, bo wszyscy jak tu siedzimy jesteśmy ateistami. Wydawać by się mogło, że w tym momencie w knajpce zgasło światło. Ale nie. To tylko pociemniały oczy krakowskiej damy. Szybkości, z jaką poderwała się od stolika, mógłby jej pozazdrościć Usain Bolt, a syk, który dobył się z jej gardzieli, wpędziłby w kompleksy niejedną żmiję zygzakowatą. Już nie byliśmy „przesympatyczni” – byliśmy „obrzydliwi i wstrętni”. A ona nami „pogardzała”. Historyjkę tę przytoczyłem, żeby pokazać swojskie krakowskie klimaty
i uzmysłowić Czytelnikom, z jakimi przeszkodami musieli tu zmierzyć się organizatorzy Marszu Ateistów i Agnostyków. A co powiedzieć o światłych krakusach? – No i będzie jedna wielka ki... – pani Halinka, szefowa łódzkiej RACJI, nie dokończyła rozpoczętego zdania słowem „kicha”, bo właśnie dotarliśmy do placu obok Collegium Novum. Przed szacownym uniwersyteckim budynkiem gęstniał tłum. Żadnych ciotek rewolucji, żadnych zgorzkniałych „budowniczych Polski Ludowej”. Setki młodych, roześmianych ludzi. Tu młodzian z fantazyjnym, choć trochę niemodnym już irokezem, tam laseczka w miniówie, dumna ze swoich bajecznych nóg. Ówdzie dwudziestoletni dżentelmen w nienagannie skrojonym garniturze i z miną (a niewykluczone, że z indeksem) studenta Harvardu. Obok nastolatka z kolczykiem w nosie, uchu, wardze i nawet boję się pomyśleć gdzie jeszcze. Co łączy tych ludzi? Wysoka inteligencja i kultura, i jeszcze odwieczny młodzieńczy bunt przeciw temu, że ktoś im znów coś każe. Że muszą się podporządkować bez szemrania, bez prawa do wątpliwości, że oczekuje się, aby żyli na kolanach (w tym kraju jakże dosłownie). A oni są pewni swoich racji. Bezczelni! Jeden z organizatorów Marszu odczyta nagradzany gromkimi brawami manifest rytmizowany słowami „Żyjemy w kraju...”. Oto kilka cytatów: ~ Żyjemy w kraju, gdzie wiadomości na temat jedynej religii – tak jak dawniej wiadomości z zakresu marksizmu-leninizmu –zdobywane są już w żłobku, a poszerzane i rozwijane przez cały proces edukacyjny; ~ Żyjemy w kraju, gdzie symbol jedynej słusznej religii jest obecny we
wszystkich miejscach publicznych, poczynając od pałacu prezydenckiego i parlamentu, poprzez budynki rządowe, urzędy samorządowe, sale posiedzeń rad miejskich, sołectw, aż po urzędy pocztowe, sale szkolne i szpitalne; ~ Żyjemy w kraju, gdzie do organizacji religijnej przystępujemy nieświadomie, jako niemowlęta, natomiast już jako dorosłym ludziom tworzy się nam najróżniejsze przeszkody, jeśli zapragniemy opuścić wspólnotę; ~ Żyjemy w kraju, gdzie prawa kobiet są przedmiotem handlu między czynnikami kościelnymi a partiami, nawet tymi, które nazywają się lewicowymi; ~ Żyjemy w kraju, gdzie – tak jak u Orwella – mowę nienawiści prezentowaną przez część mediów religijnych nazywa się mową miłości; ~ Żyjemy w kraju, gdzie malowidła bóstwa witane są przez władze samorządowe w eskorcie państwowej policji, straży pożarnej itp. funkcjonariuszy publicznych; ~ Żyjemy w kraju, gdzie istnieje nadzwyczajna ochrona tzw. uczuć religijnych, mimo że nikt ich nie zdefiniował, ani chociażby nie podał różnicy pomiędzy uczuciami estetycznymi, poglądami politycznymi czy zdrowym rozsądkiem.
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
No i jak Wam się podobają te słowa w ustach dwudziestokilkulatka Łukasza? Mam wrażenie, że niejednego z nas – zgredów – mogłyby (i powinny) zawstydzić, a przynajmniej zmusić do zadumy. I oczywiście ucieszyć, że jeszcze nie wszystko stracone, że są feniksy, że z placu przed Collegium Novum ruszyło tych myślących ptaków (mam nadzieję, że nie „malowanych”) kilka setek. Szliśmy Plantami, przez Floriańską, przez Rynek Główny aż do pomnika Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Liczący ze sto pięćdziesiąt metrów kolorowy, maszerujący trzy kilometry korowód nie napotkał faszystowskich bojówek, które w internecie straszyły: „Nie wpuścimy gnojowicy na ulice Krakowa”. Nawet... zakonnice obok kościoła Mariackiego pomachały nam rękami (co za widok!), a obok „Adaśka” wprawne ucho reportera „FiM” usłyszało takie oto słowa zdumionych duńskich turystów: – Co to jest? – Zaraz... zaraz... Ty, niesamowite... To manifestacja polskich ateistów! – Pieprzysz. To w Polsce są ateiści? Kopenhaski tatuś powiedział to do kopenhaskiej mamuśki z takim bezbrzeżnym zdumieniem, jak – przypuszczam – dziwili się jego wikingowi przodkowie tysiąc lat temu z okładem, gdy zobaczyli, że najechany nadodrzański lud umie rozpalać ogień.
Podczas przemarszu przez Floriańską przez kilkanaście minut towarzyszył nam pewien krakowski dżentelmen: – Wy ch...! Wy sk... syny! Je... ał was pies – popisywał się dość monotonnym repertuarem. – Pan katolik zapewne? – zagadnąłem uprzejmie. – A co, ku.. a, nie widać? – odparł rozsądnie, czym mnie zawstydził, bo jakże ja, dziennikarz z wieloletnim stażem, mogę zadawać pytania, na które odpowiedzi są aż tak oczywiste. Pod pomnikiem Boya (konsekwentnie, od lat dewastowanym przez „prawdziwych Polaków”) odczytano jeszcze kilka manifestów, a nasza Joasia Senyszyn wygłosiła drugą już podczas tego marszu płomienną mowę. Jak ją streścić: „Jesteście wspaniali, młodzi, odważni i dzielni. Jestem dumna, że mogę tu z wami być!”. A obok stała tragicznie smutna kontrmanifestacja. Jakieś dziesięć osób pod batutą słynnego księdza Rafała Trytka, znanego z wypowiedzi pełnych nazistowskiej miłości bliźniego, klepało „Ojcze nasz”. Takoż i „Zdrowaś Maryja”.
13
Podszedłem do 150-kilowego aryjskiego byczka z kozią bródką, który samym spojrzeniem skręcił mi kark, i zapytałem: – Nie wstyd panu odmawiać katolickie modlitwy z pogańskim, szatańskim, celtyckim krzyżem na piersi? Nie wiem, czy było mu wstyd, ale jego wzrok mówił, że jeszcze się spotkamy, wargi zaś szeptały: „(...) teraz i w godzinę śmierci twojej, amen”. Jeśli to była tylko emanacja prymitywnej siły, to obok zobaczyłem wibrujący psalmami, autentyczny fanatyzm. Miał może 18 lat, młodzieńczy trądzik i płomień w oczach godny Savonaroli. I taką samą nienawiść. Zaraz, zaraz... Ja go przecież znam. Gdzieś go już widziałem. Nie, nie jego... Dziadka, pradziadka może... Stał wśród bawarskiej tłuszczy w filmie Boba Fossa „Kabaret” i w jednej z najbardziej złowrogich scen w historii kina śpiewał z podniesioną ku górze ręką: „(...) tomorrow belongs to me” (jutro będzie moje). Nie, nie będzie! Wystarczy, że „wczoraj” było. Spośród kilkudziesięciu arcycelnych i złośliwie dowcipnych haseł niesionych przez manifestantów najbardziej do przygodnych gapiów trafiał (i nagradzany był oklaskami) niewielki transparent z napisem „Ateizm jest sexy”. Dlaczego? No bo jest! MAREK SZENBORN
[email protected] Fot. Autor
14
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
KOŚCIELNY ROZBÓR POLSKI
Targowica 2009 „Życzę tym radnym, którzy byli przeciw, by do snu przeczytali sobie tekst ślubowania, które składali. I by to ślubowanie zrozumieli”. Tak z goryczą mówił prezydent Krakowa Jacek Majchrowski tuż po odrzuceniu przez Radę Miasta jego wniosku przeciwko działalności kościelnej Komisji Majątkowej. Do poparcia wniosku zabrakło czterech głosów. Krakowscy radni stchórzyli! Pokazali całemu społeczeństwu, że dla nich ważniejsze jest nie podpaść kardynałowi Dziwiszowi niż żywotne interesy ich miasta. Na skutek takiej postawy miasto może stracić ok. 100 milionów złotych! Prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski sporządził wniosek o stwierdzenie niezgodności z Konstytucją RP i Konwencją o ochronie praw człowieka niektórych przepisów ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego oraz ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w RP. Prezydenccy prawnicy twierdzą, że w demokratycznym państwie nie może działać organ, którego działania są tajne, a jego decyzja – arbitralna i ostateczna. Komisja jest organem administracyjnym, a w takim przypadku Konstytucja RP jasno mówi o dwuinstancyjności postępowania. Przypomnijmy, że dzięki tej Komisji Kraków stracił już kilkaset hektarów superatrakcyjnych gruntów przygotowywanych pod inwestycje komunalne. Żeby prezydencki wniosek trafił pod obrady TK, musi uzyskać poparcie większości w Radzie Miasta. Wydawać by się mogło, że każdy, komu leży na sercu dobro publiczne, a w szczególności radny, którego do takiego postępowania nobilituje treść przysięgi, powinien zagłosować za prezydenckim wnioskiem obiema rękami. Krakowską Radę Miasta tworzą członkowie PO (20), PiS (16) oraz posłowie niezrzeszeni (7). W maju br., wkrótce po odczytaniu prezydenckiej uchwały na forum Rady, rzecznik archidiecezji krakowskiej ks. Robert Nęcek wystosował ostrą notę, w której stwierdził, że inicjatywa „jest nagonką na pokrzywdzone instytucje kościelne” oraz „niepotrzebnie dzieli społeczeństwo”, a wszystko odbywa się z „pobudek politycznych”. No i udało się zastraszyć i storpedować poczynania Rady, gdyż radni PiS uznali prezydencki wniosek za polityczną intrygę i zapowiedzieli, że go nie poprą. Nie brakowało im też swoistego poczucia humoru: jeden z radnych tej partii dworował z prezydenckiej
inicjatywy, mówiąc, że nieprawdą jest, jakoby od postanowień Komisji nie było odwołania, bo zawsze jest jeszcze Sąd Ostateczny (sic!). Cała nadzieja była więc w radnych ponoć liberalnej Platformy i posłach niezrzeszonych, wśród których są ludzie z komitetu prezydenta Majchrowskiego. W miarę jak zbliżał się dzień 7 października (termin głosowania), z obozu PO dobiegały sprzeczne informacje. Radni cały czas wahali się, oglądali jedni na drugich, bowiem w pałacu Wielopolskich (gdzie mieści się krakowski magistrat) bardzo wyczuwalny jest duch wielkiego kardynała, mieszkającego po drugiej stronie ulicy Franciszkańskiej. W dniu głosowania w siedzibie Rady Miasta napięcie sięgało zenitu. Po korytarzach krążyła plotka, że były telefony z kurii z instrukcją jak głosować. Na dowód podawano przykład kilku radnych, którzy dosłownie uciekli z budynku. Tuż przed wejściem do sali obrad Platforma poprosiła o 30 minut przerwy, by jeszcze raz się naradzić; później – o kolejne 10 minut. Całe zamieszanie wykorzystał radny niezależny (związany z PiS) Dariusz Olszówka, który wymyślił taki wybieg, by zagłosować nad odesłaniem wniosku (pod pretekstem doprecyzowania go) z powrotem do prezydenta. Na wieść o tym oburzenia nie krył prezydencki prawnik – prof. Aleksander Oklejak, który twierdził, że nie da się już wniosku bardziej sprecyzować. Jednak radnym najwyraźniej spodobało się to piłatowe umycie rąk i przystąpiono do głosowania. Choć większość członków Platformy poparła wniosek prezydenta, to – niestety – wystarczyło kilku zdrajców (ci zagłosowali przeciw) lub tchórzy, którzy nie przyszli na głosowanie albo
wstrzymali się od głosu, umożliwiając sukces zdyscyplinowanemu PiS-owi. Zaraz po tej targowicy rozgoryczenia nie krył Majchrowski. „Radni z przyczyn bliżej mi nieznanych, w które nie chcę wnikać, działają nie tylko przeciwko gminie, ale także – z czego sobie nie zdają sprawy, a co dzisiaj próbowaliśmy im uświadomić – przeciwko Kościołowi. Albowiem w tej chwili mamy sytuację taką, że za jakiś czas pewne decyzje, które teraz zapadają, będą mogły być podważane z tego powodu, że zostały podjęte w sposób nieprawidłowy” – mówił prezydent i dodał: „Życzę tym radnym, którzy
byli przeciw, by do snu przeczytali sobie tekst ślubowania, które składali, i by to ślubowanie zrozumieli. Nie wiem – może są pod czyjąś presją, może czegoś się boją...”. Kraków nie był pierwszym miastem, który postanowił sprzeciwić się podstępnemu działaniu Komisji Majątkowej. Wcześniej ze skargą wystąpiła gmina Supraśl, jednak usłyszała w odpowiedzi, iż gminom skargi nie przysługują. Prezydent Majchrowski zapowiedział, że broni nie składa, bo złoży skargę do rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego (chyba marne szanse...) oraz przyłączy się do wniosku, jaki złożyli
przeciw Komisji Majątkowej politycy SLD. Jednak w tej smutnej sprawie jest jedna pozytywna iskierka, bo na forach internetowych aż kipiało od złości na radnych zdrajców. Oto jeden z najłagodniejszych wpisów: „No tak, któżby chciał się klechom w Krakowie narażać? A nuż się Gruby Staszek z Chudym Frankiem obrażą i więcej nie zaproszą na kolację? Lepiej oddawać wszystko w ciemno, podpisywać jak leci, w końcu to nie moje, a państwowe. Tfu! Mam nadzieję, że krakowianie będą pamiętać o tym przy najbliższych wyborach”. My też mamy taką nadzieję... MAREK PAWŁOWSKI
[email protected]
PLAN CENTRUM KRAKOWA
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
R
onald Lindsey wychował się w świątobliwej rodzinie i zamierzał nawet wstąpić do seminarium. Ale opatrzność odwróciła go o 180 stopni. Amerykański prawnik, dziś 56-letni, jest obecnie prezesem Center for Inquiry – organizacji ateistycznej liczącej 100 tys. członków na całym świecie. „Uważamy, że religia powinna być przedmiotem kontroli i krytyki, tak jak poglądy polityczne – mówi Lindsey. – Niestety, religia jest tabu”. 30 września został proklamowany jako Dzień Bluźnierstwa i stanowi początek Kampanii na rzecz Swobodnej Ekspresji. Nieprzypadkowo wypada w 5 rocznicę opublikowania przez duńską gazetę rysunkowych dowcipów z Mahometem, które wywołały religijną furię muzułmanów i poważne zamieszki. Zdaniem Lindseya, społeczeństwo nie jest naprawdę wolne, dopóki ludzie nie mogą wyrażać swych opinii na każdy temat – z religią i Bogiem włącznie. W ramach Dnia Bluźnierstwa zorganizowano konkurs na najbardziej świętokradcze hasło (wulgarne i ordynarne nie były dopuszczane); niestety, nie wiadomo, jakie hasła wpłynęły i które
ZE ŚWIATA
15
wygrało, bo z powodów cenzuralnych media odmówiły przytoczenia ich treści, co potwierdza tezę Lindseya. W ramach obchodów zaprezentowano wystawę malarstwa Dany Ellyn. Jest tam portret Jezusa malującego paznokcie i obraz ukazujący pokład arki Noego z małym Murzynkiem przycupniętym pod stołem. „Nie wierzę w Boga, ale nie jest moją intencją obrażanie wierzących” – zapewnia Ellyn. Krytykowanie Boga jest wciąż prawnie karalne w wielu krajach; w USA jest nielegalne w 6 stanach. CS
Dzień bluźnierstwa
Dana Ellyn – amerykańska malarka, w wieku 16 lat usłyszała od ojca, że jest wierzący i ona też powinna być. Od tego czasu patrzy czasem w niebo i powtarza: Boże, jeśli tam istniejesz, to zapewne rozumiesz, dlaczego w ciebie nie wierzę.
Gdyby Polański był księdzem W
reakcjach Amerykanów na aresztowanie Romana Polańskiego pojawił się nieznany w Europie akcent. Liczni komentatorzy w bliźniaczo podobny sposób wypowiadają się, co by było, gdyby Polański był księdzem. W „The Washington Post” zabiera głos jezuita Thomas Reese – wykładowca na Uniwersytecie Georgetown, osobistość dobrze znana w środowisku katolickim USA. Co by było – zastanawia się – gdyby jakaś organizacja katolicka zechciała uhonorować nagrodą księdza pedofila, gdyby luminarze podpisywali petycje na rzecz uniewinnienia go i przywrócenia na parafię. Oczywiście, podniósłby się ryk oburzenia... Do identycznej konkluzji dochodzą inni autorzy wywodów na ten temat.
Sprawa Polańskiego zaktywizowała ugrupowanie Survivors Network, działające w imieniu ofiar pedofilii duchownych. Jego prezes – David Clohessy – wystosował do mediów komunikat stwierdzający, że prawo powinno być takie samo dla każdego i Polański musi ponieść zasłużoną karę, tak jak ksiądz, który dopuściłby się gwałtu na nieletniej. Czy ktoś może zagwarantować, że inne nieletnie nie padły ofiarą Polańskiego, nawet niedawno? – pyta Clohessy. – Dzieci nie będą bezpieczne, dopóki pozostaje on na wolności. Aktywiści Survivors Network oraz innych ugrupowań piętnujących pedofilię kleru katolickiego organizują demonstracje, domagając się osądzenia reżysera, i wzywają do bojkotu jego filmów.
Gromy spadają na głowy wszystkich przedstawicieli elit filmowych w USA, którzy wystąpili w obronie Polańskiego, apelując o zaprzestanie ścigania go. „Najwidoczniej wierzą oni, że podanie środków psychotropowych i zgwałcenie 13-latki nie jest poważnym przestępstwem”. Rozległ się tylko jeden głos kwestionujący analogie między tym, co zrobił przed laty Polański, a przemocą seksualną księży. To głos Thomasa Doyle’a, księdza, który w latach 80. sporządził pierwszy raport ostrzegający przed konsekwencjami ignorowania pedofilii księży – raport, który został kompletnie zignorowany na wszystkich szczeblach hierarchii kościelnej, a na autora sprowadził represje, w wyniku których został odsunięty
od posług kapłańskich. Doyle wyraża zaskoczenie i rozczarowanie logiką wypowiedzi Reese’a oraz innych; podkreśla, że nie wzięto pod uwagę „zasadniczej różnicy”. „Polański jest reżyserem filmowym, a nie księdzem katolickim. Nie ma pozycji duchownego gwarantującej mu ogromne zaufanie, nie wywodzi się z instytucji, która naucza (jak on sam) o konieczności zachowania czystości, skromności i moralności seksualnej. Nie ślubował celibatu. Co ważniejsze, nie ma żadnego arcybiskupa czy kardynała, który kłamałby w jego obronie, zastraszał ofiarę, a potem posyłał go do pracy w inne miejsce, gdzie może dalej bezpiecznie molestować nieletnich. Przemysł filmowy nigdy nie starał się kreować iluzji, że zatrudnieni w nim reżyserzy, aktorzy, producenci i kto tam jeszcze – są wzorami cnót. To wielka różnica między tym, co zrobił Polański, a tym, za co odpowiedzialność ponoszą obłudni ludzie Kościoła”. PZ
16
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (28)
Dusze Słowian Słowianie nie wypracowali filozoficznej koncepcji duszy jak Grecy czy Rzymianie, wierzyli jednak w nieśmiertelność i w reinkarnację. Przeświadczenie o życiu pozagrobowym należało do podstawowych wierzeń dawnych Słowian. Są jednak i takie opinie, wedle których Słowianie uznawali śmierć fizyczną za śmierć totalną, a więc obejmującą również duszę. Ich podstawą jest świadectwo kronikarza niemieckiego Thietmara (975–1018), który pisał wprawdzie o Słowianach połabskich, ale informacje te uznaje się za miarodajne dla całej Słowiańszczyzny. Ich istotę stanowiło stwierdzenie, iż dla Słowian „ze śmiercią doczesną wszystko się kończy”. Słowa Thietmara są rozmaicie interpretowane. Zdaniem czeskiego slawisty Lubora Niederlego, kronikarz chciał jedynie powiedzieć, że Słowianie nie znali koncepcji zmartwychwstania ciał połączonej z pojęciem pośmiertnej nagrody i kary, tak jak to przedstawiano na przykład w chrześcijaństwie. Interpretacja ta wydaje się ze wszech miar słuszna. Po pierwsze, w tej samej kronice jej autor wspomniał o poganach, gentiles (a więc o Słowianach), że niektórzy z nich sądzą, iż w życiu przyszłym dusza ma inną powinność (officium) niż w życiu doczesnym. W ten sposób sam ograniczył wymowę swojego poprzedniego
W
świadectwa. Po drugie, twierdzeniu o całkowitej zagładzie człowieka wraz ze śmiercią ciała sprzeciwiają się źródła nieco późniejsze. Tylko przetrwanie duszy po śmierci ciała znajduje poparcie źródłowe, z czego wniosek, że inny pogląd nie odpowiada wierzeniom słowiańskim. Po trzecie, dochodzi do tego kontrargument natury ogólnej – szeroko rozpowszechnione w świecie i prastare przeświadczenie o życiu pozagrobowym. Jest mało prawdopodobne, by pozostało ono obce Słowianom. Jest natomiast bardzo możliwe, że istniały u Słowian regionalne różnice w poglądach, zwłaszcza w kwestii, co dokładnie działo się z duszą w zaświatach. Nie zachowały się dokładne wiadomości na temat słowiańskiej koncepcji duszy i wyobrażeń dotyczących losów pozagrobowych. Z pewnością obca im była filozoficzna koncepcja nieśmiertelności duszy, jaką mieli Grecy czy Rzymianie. Prasłowiańskie wyrazy „duch i „dusa”, używane zamiennie w swoich kontynuantach słowiańskich, obejmowały szeroki zakres znaczeniowy życia psychicznego, łącząc duszę z fizjologią oddychania jako oznaką życia. Ten rdzeń wyrazowy sięgający
polskich mediach wraz z ogólnym powrotem ciemnoty pojawia się coraz więcej tekstów gloryfikujących średniowiecze. Ponoć był to wspaniały okres rozwoju nauk i postępu pod łaskawym patronatem Kościoła. Zwolennicy Kościoła i skrajni prawicowcy (w Polsce te dwie grupy niemal idealnie się pokrywają) wyrażają oburzenie, gdy mówi się o przysłowiowych już niemal „mrokach średniowiecza”. Twierdzą oni, że średniowiecze było czasem niezwykłego rozwoju nauki, czemu miały służyć tworzone od XII stulecia uniwersytety. Jak przeczytałem w jednym z tekstów autorstwa jakiegoś gorliwego zwolennika prawicy na popularnym portalu www.pardon.pl, „rozwój Europy zawdzięczamy jedynie Kościołowi katolickiemu i Cesarstwu Rzymskiemu Narodu Niemieckiego, a raczej ich marzeniu o totalnej władzy nad całą Europą”. Pisze on także z dużą dozą ironii, że „każdemu światłemu marksiście” (dla tego typu ludzi wszyscy nieprawicowcy i niekatolicy to „lewacy”, „marksiści” lub „komuniści” – przyp. MK) wiadome jest, „iż przed pojawieniem się Kościoła, cała wręcz Europa była pokryta wspaniale rozwijającymi się ośrodkami edukacyjnymi, takimi jak akademie, uniwersytety i szkoły rzemiosł wszelakich”... Teza jest więc postawiona jasno – przed pojawieniem się Kościoła w Europie panowała
korzeni indoeuropejskich Słowianie dzielili z Bałtami – w litewskim dauos to „powietrze”, dvase to „duch”, „dusza”. Przypuszczalnie ma on daleki związek z greckim theos – „bóg”, to zaś oznaczałoby, że w przeszłości indoeuropejskiej nosił zabarwienie sakralne. Z podobną sytuacją znaczeniową mamy do czynienia w sanskrycie, gdzie prana utożsamiana była zarówno z oddechem, jak i ożywiającą ciało boską energią. Wydaje się, że zakres znaczeniowy „ducha” i „duszy” był u Słowian rozległy, o zatartych granicach: obok duszy jako jaźni i duszy, czyli życia, tj. oddechu, a więc określeń stanu własnej świadomości psychicznej i siły życiowej, istniała dusza widmo. Według najpowszechniejszych wierzeń, duszę przynosił ptak, zwykle bocian (powiedzenie o przynoszeniu dzieci przez bociany przetrwało w świadomości potocznej do dziś), a zamieszkiwała ona w sercu i utożsamiana była z oddechem. Postrzegana była jako niematerialny pierwiastek ożywiający ciało człowieka i opuszczający je w chwili śmierci (czasami również tymczasowo – we śnie lub w chorobie). Dusza widmo ulatywała przez usta, a także
dzicz, a błogosławiona chęć władzy kleru sprawiła, że nad naszym kontynentem rozbłysły kaganki oświaty i postępu. No właśnie: co było w Europie „przed pojawieniem się Kościoła”? Na znacznym jej obszarze było Cesarstwo Rzymskie, kraina sporej jak na tamte czasy tolerancji światopoglądowej i obyczajowej, w której panował klimat sprzyjający rozwojowi nauki. Na terenie cesarstwa
z zadanej śmiertelnej rany (widomą tego oznaką była para unosząca się nad rozlaną krwią). Była ona kopią śmiertelnika, nazywaną – w odniesieniu do zmarłego – nieboszczykiem (współczująco, bo to tyle, co „niebogi”, „niebogaty”), cieniem, marą, zmorą etc. Po śmierci odlatywała wraz z wiatrem – najczęściej uważano, że w formie ptaka (w kulturze dawnych Słowian ptak był synonimem ludzkiej duszy). Najdawniejsze wierzenia najprawdopodobniej przyznawały duszy trwanie po śmierci fizycznej w ścisłej łączności z ciałem – w grobie. Była to koncepcja „żywego trupa” złożonego w grobie. Wskazuje na to fakt, że kult zmarłych odbywał się u Słowian przeważnie przy grobach. Jego najbardziej elementarną formą było „karmienie zmarłych”, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przemieszczenie dusz z ich grobów we wspólne miejsce pobytu w odległym zakątku świata było późniejszą inwencją.
Cesarstwo Zachodnie upadło z hukiem, grzebiąc w swoich gruzach stulecia rozwoju naukowego i zdobycze cywilizacji. Opustoszały akademie, teatry, a przyszłe pokolenia nie potrafiły nawet obsługiwać akweduktów świetnie działających w czasach „pogańskich”. Po cóż zresztą zajmować się takimi głupstwami, skoro „ojczyzna nasza jest w niebiosach”? Pozostał więc tylko Kościół i jego ideologia.
ŻYCIE PO RELIGII
Blaski mroków było wiele rozmaitych, konkurujących szkół filozoficznych i szerzej – naukowych. Kiedy w IV wieku Kościołowi udało się wejść w sojusz z władzą, uczelnie te stopniowo pozamykano, naukowców zmuszono do milczenia, zamordowano (np. Hypatię Aleksandryjską) lub wygnano. Ogromną część literatury starożytnej oraz „pogańskich” dzieł sztuki zwyczajnie spalono. A przede wszystkim w całym cesarstwie zapanował klimat skrajnie nieprzychylny nauce, sztuce innej niż religijna i wszelkiej wynalazczości; sprzyjający za to dewocji, fanatyzmowi religijnemu, dziwacznej ascezie i nietolerancji. Wkrótce potem
Po kilku stuleciach zastoju, a później powolnej odbudowy cywilizacyjnej i kulturowej na zachodzie kontynentu zaczęły powstawać szkoły przykatedralne, a później uniwersytety. Ale średniowiecznych akademii nie należy mylić ani z ośrodkami naukowymi starożytności, ani tym bardziej z tym, co dziś rozumiemy pod nazwą uniwersytetu, czyli ośrodka swobodnego uprawiania wszelkich nauk. Średniowieczne uniwersytety powstały po to, aby dostarczać kadr dla Kościoła oraz, w mniejszym stopniu, dla powiązanej z nim władzy świeckiej. Najważniejszym wydziałem był wówczas fakultet teologii, filozofia miała
Śmierć nie napawała dawnych Słowian radością. Dominował wśród nich strach przed duszami zmarłych, które nazywano nawiami. Pomimo nieżyczliwego na ogół stosunku nawiów do świata żywych, rozwijał się u Słowian kult tych istot. Żeby je obłaskawić, składano im ofiary, pozostawiając nieco jedzenia lub picia, oddawano pokłon etc. Gdy to nie wystarczało, chroniono się przed nimi poprzez rozmaite zabiegi antywampiryczne. Etnografowie rozróżnili dwie podstawowe kategorie słowiańskich zmarłych: tych poważanych i szanowanych przodków, którzy umarli ze starości i których pamięć obchodzono kilkakrotnie w ciągu roku, oraz zmarłych przedwczesną śmiercią. Ci ostatni, uważani za nieczystych, nie zasługiwali na szacunek, byli szkodliwi i niebezpieczni. To ich dusze krążyły najczęściej wokół miejsca śmierci lub własnego grobu. Należały do nich także dusze czarowników i czarownic, gdyż ich śmierci nigdy nie uznawano za naturalną. Słowianie prawdopodobnie wierzyli w reinkarnację. Jednakowoż sądzono, że zmarły może odrodzić się jedynie w obrębie własnego rodu. Dusze miały powracać na ziemię pod postacią ptaków (lub były przynoszone przez ptaki). Pośrednim dowodem wiary Słowian w reinkarnację był zwyczaj nadawania w przedchrześcijańskiej Polsce (ale też i później) imion po przodkach – ojcach, dziadkach i pradziadkach. ARTUR CECUŁA
znaczenie podrzędne, służebne wobec teologii, a na fakultecie prawa wykładano głównie prawo kanoniczne. Była też jeszcze mniej szanowana medycyna, która właściwie nie mogła się rozwijać, skoro nie wolno było przeprowadzać sekcji zwłok. Cała nauka uprawiana w uniwersytetach poddana była kontroli Kościoła, a celem istnienia uczelni było umacnianie władzy kleru nad społeczeństwem. Zatem kto sądzi, że Kościół powoływał do istnienia prawdziwe ośrodki naukowe w obecnym tego słowa znaczeniu, tkwi w błędzie. Były to szkółki ideologiczne, obliczone na podtrzymywanie totalitarnego, triumfującego katolicyzmu, który w ówczesnej Europie Zachodniej był niczym biblijny Bóg – „wszystkim we wszystkich”. Warto także przypomnieć, że rozwój uniwersytetów przebiegał równolegle do rozwijania się w Europie herezji – fakultety uniwersyteckie dostarczały także kadr do zwalczania ówczesnej wolnej myśli. Inna sprawa, że zdarzało się czasem, iż wykładowcy podważali oficjalne nauczanie Kościoła albo wręcz prowadzili do jego zguby – tak jak Hus i Luter. Ale w żadnej mierze nie jest to zasługa Kościoła. To raczej skutek uboczny płynący z samego faktu kształcenia. Od czasu do czasu nawet klerowi wyrastał we własnych szeregach jakiś Kalwin, tak jak komunistom wyrósł Kołakowski. MAREK KRAK
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r. Średniowieczni biczownicy to herezja znana ogółowi, gdyż o ich kordonach w okresie czarnej zarazy wspomina się na ogół w szkołach, prezentując jako skrajny ruch ascetyczny na pograniczu Kościoła. Jest to jedynie część ich obrazu. Z czasem jednak to nie asceza, ale dzika ekspresja seksualna wzięła górę wśród flagelantów (nazwa pochodzi od instrumentu, którym się traktowali). Do tego dodajmy jeszcze szał i amok religijny, a uzyskamy pełniejszy obraz tego bez wątpienia interesującego zjawiska. Na początku warto wyjaśnić, że religijne biczowanie jest znacznie starsze i sięga w zasadzie początków chrześcijaństwa. Były to jednak intymne i samotne praktyki, które stawały się coraz „modniejsze” w średniowieczu. Jednym z ważniejszych wezwań do biczowania jest „Pochwała samobiczowania” św. Piotra Damianiego (1007–1072). Biczownictwo jako ruch religijno-społeczny wybuchło w roku 1259 i przybrało rozmiary psychotycznej epidemii. Stało się to w Perugii, czyli tam, gdzie nieco później zrodził się tarantyzm. Rok też nie był przypadkowy. W ówczesnym „drugim obiegu” rok 1260 był tym, czym dla nas jest obecnie rok 2012. Miał wówczas nastąpić wielki przełom zapowiedziany kilkadziesiąt lat wcześniej przez Joachima z Fiore (bardzo herezjogenny teolog, który zapłodnił swoimi pismami liczne radykalne i plebejskie sekty). Data wzięła się oczywiście z Biblii, z Apokalipsy św. Jana, która (13. 5) mówi o tym, że apokaliptyczna Bestia miała przetrwać 42 miesiące, co dawało 1260 dni. Dni zrównali z latami i wyszło im, że Bestia ich czasów upadnie w roku 1260, aby zapanowała „wieczna Ewangelia”. Rok przed tym doniosłym wydarzeniem w konserwatywnej religijnie Perugii wybucha eksplozja fanatyków wymierzających sobie srogą pokutę. Dalsze wytyczne odnaleziono w Liście do Galatów: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami” (5. 24). Inicjatorem był Rainero Fasani – eremita, któremu po 18 latach samobiczowania pokazała się Matka Boska z rozkazem upowszechnienia tej zbożnej praktyki. Fasani rozpoczął głoszenie nowego proroctwa za pozwoleniem biskupa Perugii, który zorganizował w regionie 15-dniowe święto, zwalniając wszystkich od pracy, aby mogli oddać się pokucie. Mężczyźni i chłopcy niemal nadzy wylegli na ulice z biczami. Kobietom nakazano to samo czynić w domach, aby nie wywoływały przeklętego podniecenia.
Choć więc prawdą jest, że biczownicy znacznie pomnażali swoje szeregi w okresach śmiercionośnych epidemii, to jednak nie jest prawdziwe umieszczanie ich w tym jedynie kontekście. Ruch flagelantów błyskawicznie rozprzestrzenił się w ciągu roku na całe Włochy, a w następnych latach także na Austrię, Niemcy, Czechy, Morawy, Polskę, Flandrię i Pikardię. Początkowo pozostawali oni w obrębie Kościoła, bardziej może w tym sensie, że Kościół początkowo tolerował ten ruch, a jego zakonnicy legalnie wiedli prym podczas wielu procesji biczowniczych. Z czasem jednak ekstaza pokutnicza narastała i Kościół zaczął odczuwać, że traci nad nią kontrolę.
PRZEMILCZANA HISTORIA masochizmu zaczęli spływać ludzie niekierujący się bynajmniej umartwieniowymi pobudkami. Badacze o czysto religioznawczym podejściu nie potrafią sobie odpowiedzieć na pytanie dotyczące zdumiewającego powodzenia tego ruchu, szczególnie że nie zawsze związany był z kataklizmami zagrażającymi życiu. Adolf Holl pisze: „Zagadką jednak pozostaje, dlaczego ruch ten rozprzestrzeniał się wręcz na podobieństwo epidemii i na czym polegała fascynacja nim, zwłaszcza, że nie wyrastał on na gruncie kościelnym ani nie stanowił wynaturzenia praktykowanej przez Kościół pokuty” („Heretycy”). Uważam, że trzeba tutaj wyjść poza konwencjonalne religioznawstwo.
Dla prawdziwych dewiantów, dążących do destrukcji własnych ciał w imię religijnych idei, tego typu uniesienie musiało być doskonałą formą wyładowania tłumionych na ogół potrzeb i pragnień seksualnych. Poobnażani do pasa mężczyźni i kobiety, obficie zakrwawieni, nie zawsze kończyli na kolanach przed ołtarzem, ale i we wspólnych orgiach, bełkocząc puste religijne formułki. Holl pisze, że „już podczas pierwszych wypraw biczowników doszło do ciężkich wykroczeń seksualnych, a niebawem zastępy flagelantów okazały się ośrodkami prostytucji i stręczycielstwa”. Papież Klemens VI uznał, że należy położyć kres samowładnemu wymierzaniu sobie pokuty, i w bulli
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (25)
Obnośne sado-maso Francisco Goya – Procesja biczowników
W szczególności uświadomiono sobie kluczowe zagrożenie: wszak biczownicy uderzali w samo sedno kościelnych sakramentów – pokutę. Wszak ludzie ci nie udawali się do kościołów i księży spowiedników po wyznaczenie im stosownej pokuty, ale sami ją sobie ordynowali. A cały ten obrzęd traktowali jako swoisty chrzest krwi zapewniający zbawienie. Gdyby więc zaraza dalej się rozprzestrzeniała, to Kościół przestałby być dysponentem pokuty, czyli utraciłby jeden ze swoich kluczowych sakramentów, a to byłby śmiertelnie niebezpieczny precedens, bo skoro nagle do jednego sakramentu kapłan okazuje się zbędny, to może i przy innych można się bez niego obejść? Obawy były w istocie bezpodstawne, gdyż w założeniu ascetyczny i pokutny ruch nie zdołał utrzymać swojego charakteru i wkrótce przerodził się w swoje całkowite przeciwieństwo: ruch seksualnego wyzwolenia. Otóż przemoc zadawana sobie publicznie w szalonych uniesieniach „pokutniczych” u coraz większej części uczestników celebry poczęła wywoływać seksualne podniecenie. W istocie proces był pewnie nieco inny: do tych zalegalizowanych form egzaltowanego
Sadomasochistyczna natura seksualna nie jest jakąś marginalną dewiacją, ale pojawia się u bardzo wielu osób, choć tylko u niektórych znajduje swą ekspresję. W słynnych badaniach seksualności ludzkiej Alfreda Kinseya aż 22 proc. mężczyzn i 12 proc. kobiet przyznało, że reaguje podnieceniem na opowiadania zawierające treści sadomasochistyczne. 55 proc. mężczyzn i 50 proc. kobiet stwierdziło, że reaguje seksualnie na gryzienie. Badacze zajmujący się zjawiskiem sadomasochizmu szacują dziś, że ok. 10 proc. ludzi stosuje praktyki sadomasochistyczne. Obecnie sadomasochizm wciąż w większości krajów traktowany jest jako zaburzenie seksualne, choć w 2009 roku Szwedzi usunęli je z krajowej klasyfikacji chorób. Jeśli ból i przemoc u tak wielu osób wywołuje seksualne podniecenie, to znaczy, że są niezwykle głęboko wpisane w naturę naszego gatunku. Jeśli dziś sadomasochizm jest w zasadzie nieakceptowaną publicznie formą zachowań seksualnych, to tym bardziej w średniowieczu, a przy tym można się domyślać, że odsetek społeczeństwa odczuwający podniecenie z bólu i przemocy nie był wiele mniejszy.
„Inter sollicitudines” z 20 października 1349 r. zakazał procesji biczowników pod groźbą klątwy kościelnej. Bulla skierowana była do biskupów niemieckich, którzy zostali zobligowani nie tylko do stosowania kar kościelnych, ale i „doczesnych”, a w razie oporu – do korzystania z pomocy ramienia świeckiego. Kiedy Kościół zaczął prześladować biczowników, ci natychmiast zeszli do podziemia. Zaczęli tworzyć tajne bractwa wzorujące się w swych statutach na pewnych regułach zakonnych. Praktyka biczownicza stała się jedynym potrzebnym środkiem do zbawienia duszy. Kościół – zupełnie zbędny. Temat zakazów kościelnych powrócił na synodach prowincjonalnych w Kolonii w latach 1353 i 1357. W roku 1369 papieski inkwizytor Walter Kerlinger wytropił na terenie Norhausen zakonspirowaną sektę kryptoflagelantów. Ich przywódcę oraz wyznawców posłano na stos. Była to szczególnie antyklerykalna grupa, gdyż jej przywódca Konrad Szmid nie tylko uznawał biczowanie się za jedyny środek do zbawienia, ale występował też jako prorok końca świata. Zapowiedział go na rok 1369.
17
Trzecia wielka wyprawa biczowników została zapoczątkowana w roku 1399 i wiązała się tym razem przede wszystkim z ogólną nędzą. Kiedy skierowali się na Rzym, papież Bonifacy IX rozkazał pochwycić i stracić ich przywódcę. Jeszcze na soborze w Konstancji na posiedzeniu 18 lipca 1417 r. Jan Gerson prezentował swój traktat „Contra sectam se flagellantium”. Musieli więc cały czas istnieć, choć skala zjawiska już zdecydowanie się zmniejszyła. Świętym narzędziem biczowników było flagellum. Kronika Henryka z Herfordu podaje opis tego bicza: „Każdy bicz był rodzajem kija, z którego zwisały trzy rzemienie zakończone ogromnymi węzłami. Przez węzły przechodziły z obu stron, na krzyż, żelazne, ostre niczym igły kolce, wystające na długość ziarna pszenicy albo jeszcze więcej. Takimi biczami uderzali się po nagich plecach, które puchły im, nabiegając krwią i obrzmiewając. Krew spływała na ziemię i opryskiwała ściany kościołów, w których się biczowali. Czasami tak mocno wbijali sobie żelazne kolce w ciało, że dawały się z niego wyciągnąć dopiero za drugim szarpnięciem”. Ów instrument wyszedł z użycia po zniszczeniu flagelantów, ale nie oznaczało to końca samobiczowania. Praktyki te stosowane były później szeroko w klasztorach katolickich. Liczne tego przykłady odnajdujemy choćby w siedemnastowiecznym „Acta Sanctorum”. Niejeden święty mąż daje tam upust swoim seksualnym pragnieniom poprzez przemoc wobec obiektu swoich pożądań. I tak św. Edmund, przyszły biskup Canterbury, w czasie swoich studiów w Paryżu męczył się z obsesją na punkcie pewnej urodziwej niewiasty. W końcu nie wytrzymał i ulżył sobie w ten sposób, że – jak powiada święta księga – wezwał niewiastę do swojej izdebki, rozebrał do naga i chłostał do krwi. Księża lubowali się w tej formie pokuty i chętnie z niej korzystali. Nawet papieskie zakazy nie powstrzymywały zwyczaju wymierzania osobistej kary skruszonym grzesznikom, a zwłaszcza grzesznicom. Jeden ze średniowiecznych drzeworytów ukazuje przeoryszę namiętnie chłoszczącą nagi tyłek biskupa. A ponieważ obie strony wydają się czerpać z tej sytuacji przyjemność, toteż śmiało możemy przyjąć, iż wielebni w najlepsze oddawali się herezji sado-maso. Do dziś flagelanci występują nie tylko w islamie, ale i katolicyzmie, m.in. w Meksyku, na Filipinach czy we włoskiej Kampanii, gdzie w Guardia Sanframondi co 7 lat na ulicach odbywa się ku czci Madonny i Dzieciątka ponury rytuał pokutny, w którym występują flagelanci kaleczący swoje plecy biczami oraz samobijcy (battenti) kaleczący swoje torsy specjalnymi narzędziami, z których wystają gwoździe. Nie unikają jednak regularnej spowiedzi i już nie pali się ich na stosach. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
MITY KOŚCIOŁA
Cuda z krainy Oz Dla większości katolików dowodem prawdziwości ich wiary są cuda. Ale „sama” wiara im nie wystarcza, więc próbują zamienić ją w wiedzę. Zasada Tertuliana: credo, quia absurdum (wierzę, bo absurdalne) najwyraźniej nie ma dziś dobrej passy. W opinii rzeczników wiary należy ją zamienić na: wierzę, bo tak mówią dowody naukowe. To dziwne, bo istnieją setki dowodów na to, że cuda były fabrykowane, dogmaty wymyślane dla zysku i podporządkowania wiernych, że papieże byli ateistami, a podstawowe prawdy wiary czerpały pełnymi garściami z przedchrześcijańskich mitów i archetypów. To wszystko się nie liczy. Wyśnionym Świętym Graalem jest jeden dowód na prawdziwość cudu, który by to wszystko anulował i jednocześnie udowodnił 2 tysiące lat pracy teologów – od Zmartwychwstania do masturbacji. Jego poszukiwania nadal trwają... Katolicy często oczekują – wręcz żądają – by inni ustosunkowali się do cudów „oficjalnych”, czyli zatwierdzonych przez Kościół. „Jak to wyjaśnicie?” – pada podchwytliwe pytanie. Podchwytliwe, ponieważ jest to przeniesienie ciężaru udowadniania na innych z niedwuznaczną sugestią, że będą musieli wierzyć w cud, jeśli nie udowodnią, że go nie było. Właśnie tutaj tkwi zastawiona pułapka. Każdy, kto kwestionuje cud, przyjmuje na siebie rolę nadaną mu przez wierzących w niego. Sceptyk musi się liczyć z tym, że jego wyjaśnienie zostanie odrzucone, ponieważ zakłada, że bierze udział w dyskusji naukowej, w której dowody mocniejsze wypierają słabsze. Ci, którzy cuda ogłaszają, zawsze mogą ogłosić, że przedstawione wyjaśnienie nie jest dobre. W ten sposób cud zabezpiecza się przed krytyką i nigdy nie pozwoli zdjąć się z piedestału. Tylko z powodu tej pułapki cuda przetrwały do naszych czasów i nadal mają się dobrze. Ten sam mechanizm działa w przypadku rewelacji o stworzeniu perpetuum mobile. Od połowy XIX wieku, kiedy sformułowano II zasadę termodynamiki, wiadomo, że zbudowanie urządzenia, które dostarcza więcej energii, niż otrzymuje, i działa w nieskończoność – łamie prawa fizyki. Mimo to wiele osób utrzymywało, że zbudowało takie maszyny, odwołując się do tak egzotycznych uzasadnień jak „siła kosmosu” czy „energia pola Ziemi”. Większość tych wynalazców to byli oszuści z powołania, którzy wyłudzili pieniądze od naiwnych „inwestorów”. Co charakterystyczne – z reguły oczekiwali oni, że naukowcy zbadają ich urządzenie
i orzekną, czy działa. To interesujące, ponieważ gdyby ktoś wyrzucił do kosza znane zasady termodynamiki, z pewnością nie tylko dostałby Nobla z fizyki, ale też zostałby najbogatszym człowiekiem na świecie. Silnik samochodu miejskiego mógłby napędzać czołg, a silnik od czołgu – prom kosmiczny. Świat wywróciłby się do góry nogami. Potrzeba tylko jednego – dowodu. Ale to twórcy perpetuum mobile oczekują, że ktoś im go dostarczy! Do perfekcji tę metodę doprowadziła irlandzka firma Steorn. W sierpniu 2006 roku zamieściła całostronicowe ogłoszenie w prestiżowym „Economist” o zbudowaniu urządzenia o sprawności ponad 100 proc. i wezwała naukowców do podważenia ich wyników. Naukowcy – ich nazwiska poza przewodniczącym nie zostały nawet ujawnione – utworzyli 22-osobową komisję, która w czerwcu tego roku orzekła jednogłośnie, że przedstawione urządzenie Orbo nie produkuje... żadnej energii. Nie zbiło to jednak z tropu szefa firmy Seána McCarthy’ego. „Komisja nie poparła naszych twierdzeń. Ale my z tymi wnioskami się nie zgadzamy” – powiedział w stylu prezesa PiS. Urządzenie produkujące energię z niczego ma być więc dostępne już wkrótce, jak tylko inwestorzy podpiszą umowy licencyjne... Naukowcy byli mu potrzebni tylko do dodania wiarygodności. Steorn zrobił dokładnie to samo, co od lat z cudami robi Kościół. Wystrychnięci na dudków poważni naukowcy zapewne dwa razy się zastanowią, zanim zweryfikują jeszcze raz jakieś perpetuum mobile. Profesor Maria Sobaniec-Łotowska, skądinąd uznany specjalista w swojej dziedzinie, została w taki sam sposób wykorzystana w przypadku cudu w Sokółce, zapewne bez swojej wiedzy. Nawet jeśli przyjmiemy, że jeden jedyny udokumentowany cud udowodni prawdziwość Biblii, katolicyzmu i jego dogmatów oraz ugnie kolana wszystkich naukowców, zaś Richarda Dawkinsa zmusi do wstąpienia w szeregi Rodziny Radia Maryja, to i tak należy czekać, aż ogłosi go prasa naukowa, z „Science” na czele. Do tej pory mimo pragnień milionów osób nic takiego nie nastąpiło i jest to największy dowód przeciwko istnieniu cudów. Na razie wiele „oficjalnych” cudów okazuje się oszustwami, zbiorową histerią, halucynacją albo wynikiem różnych naturalnych zjawisk fizycznych, ewentualnie chemicznych.
Wystarczy bliżej przyjrzeć się dwóm przykładom, a raczej... jednemu, tylko rozciągniętemu w czasie. Do oficjalnych cudów uznanych przez Kościół należy „cud słońca” (ogłoszony w 1930 roku), który miał się wydarzyć we wsi Cova da Iria w pobliżu miasteczka Fatima 13 października 1917 roku. Według kleru, słońce zaczęło nagle wirować, zmieniać kolor i poruszać się na niebie. Świadkami tego zjawiska było jakoby 30–100 tysięcy osób. Cud świadczy tu sam przeciwko sobie, ponieważ gdyby tak było naprawdę, Ziemia wypadłaby z orbity i albo wyleciała z Układu Słonecznego, albo wpadła na Słońce. Opis cudu
stulecia władzy Kościoła, ograniczając jego prawa. Poza tym trwała przecież wojna światowa. W atmosferze bliskiej histerii jedna osoba – według przekazów była to sama Łucja – powiedziała: „Patrzcie na słońce!”. Resztę łatwo sobie wyobrazić – tysiące ludzi zaczęło gołymi oczami patrzeć na słońce, doznając omamów wzrokowych, które temu towarzyszą. W British Journal of Ophthalmology z 1988 roku opisano cztery przypadki pogorszenia wzroku spowodowanego patrzeniem na słońce podczas obrzędów religijnych. Opisy wizji pacjentów dokładnie odpowiadają opisowi „cudu słońca”. Polityka rządu wyjaśnia natomiast,
Trójka „widzących” pastuszków z Fatimy
świadczy o tym, że tak naprawdę go nie było – co nie jest bynajmniej wyjątkowe. Rodzi się jednak pytanie, co rzeczywiście się tam stało. Odpowiedź jest prosta. Prawie wszystkie osoby, które przybyły na miejsce, były praktykującymi katolikami oczekującymi cudu (no bo po cóż by przyjeżdżali!). Cud został wcześniej przepowiedziany przez trójkę dzieci, którym jakoby objawiła się Matka Boska. Bardzo ważny jest też aspekt społeczny. Premierem był wówczas po raz trzeci zdeklarowany antyklerykał Afonso Costa, współtwórca Pierwszej Republiki i twórca jej świeckości, zwany przez opozycję „zabójcą mnichów”. Kraj w burzliwy sposób odreagowywał
dlaczego tysiące osób zebrało się na polu, by zobaczyć cud. Wydarzenia w Fatimie stały się odpowiedzią na program laicyzacji Alfonsa Costy. Tak też odebrał to rząd i wspierająca go Portugalska Federacja Wolnomyślicieli. Fatima to do dzisiaj symbol zwycięstwa Kościoła nad Pierwszą Republiką Portugalii. W 1933 roku Salazar stworzył wzorowane na encyklikach papieskich Nowe Państwo, w którym Kościół odzyskał dawną władzę, a dla postępowej opozycji utworzono obóz koncentracyjny. Z pewnością Maryja tego pragnęła... Z Fatimą nieodłącznie związane są trzy tajemnice, które miały zostać przekazane trójce dzieci.
Pierwsza dotyczyła tego, że Hiacynta i Franciszek wkrótce umrą, a ona przeżyje. Druga – wybuchu drugiej wojny światowej, klęski głodu, a także – uwaga! – nawrócenia Rosji. Zostały spisane w roku 1941, czyli... już w trakcie II wojny, po Wielkim Głodzie na Ukrainie i śmierci kuzynów Łucji. Pisanie przepowiedni po wydarzeniach zdaje się mieć w Kościele bogatą tradycję. Pius XII ogłosił to w 1942 roku, w momencie, kiedy przetrwanie ZSRR wisiało na włosku, a papieża rozpalała wizja nawracania Ruskich, choćby za pomocą niemieckich karabinów. Codziennie ginęły tysiące Rosjan, a hitlerowcy mordowali jeńców wojennych i bestialsko torturowali partyzantów. Jednocześnie papież ogłosił, że pokój nastanie, kiedy Rosja się nawróci. 3 stycznia 1944 roku siostra Łucja napisała trzecią tajemnicę fatimską. Ta z kolei zawiera wizję, którą można interpretować bardzo różnie. Interpretacja kardynała Sodano spotkała się z silną krytyką, zwłaszcza usilne przykrawanie jej do zamachu na Jana Pawła II. Równie dobrze może być metaforą wydarzeń od uwięzienia Piusa VI. Łucja dos Santos mogła zapoznać się z czymś, co wywołało w niej tę wizję – np. obrazem, wierszem lub kazaniem – jako karmelitanka. Prywatnie była osobą na tyle prostolinijną, że mogła, nawet o tym nie wiedząc, przydać się Piusowi XII po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej – jako jedyny świadek uznanego objawienia. W efekcie papież mógł moralnie rozgrzeszyć Niemców z agresji, przerzucając winę za wojnę na Rosję i jej „błędne nauki”, jednocześnie dając pole do popisu niemieckim kapelanom wojennym. Pierwsze dwie tajemnice fatimskie świadczą raczej przeciwko ich nadprzyrodzoności, a pochodzenie trzeciej można wyjaśnić znacznie prościej, niż uciekając się do rozmowy z kimś z zaświatów. Niestety, tę właściwość mają wszystkie proroctwa. Ale demaskowanie cudów nie jest najgorszym, co może je spotkać. Znacznie gorsze dla wiary są cuda konkurencyjne. 21 września 1995 roku Hindusi na całym świecie wpadli w ekstazę, kiedy figurki bogów ich panteonu zaczęły „pić mleko”. Przystawione na łyżkach do ust figur... cudownie znikało! „Cud mleka” odnotowano jednocześnie w wielu świątyniach w Indiach, a także w USA, Kanadzie, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Danii, w Afryce, Australii, Nowej Zelandii i na Pacyfiku. Żadna świątynia nie chciała być gorsza... Światowa Rada Hinduistyczna ogłosiła cud. „Cud mleka” jest tak dobrze udokumentowany i ogólnoświatowy, że cud w Sokółce nawet się do niego nie umywa. Pytanie: „Jak wyjaśnicie?” można więc kierować do katolików. Ci muszą znaleźć wyjaśnienie racjonalne. No tak, ale wtedy podcinają katolicką gałąź, na której sami siedzą. MACIEJ PSYK
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
LISTY Zwyczajny kaczyzm Niedawno nasz (?) Pan Prezydent reprezentował rodzinę i fobie Kaczyńskich na forum ONZ, a także podczas spotkania z prezydentem Obamą. Opowiadał, jak to Polska jest zawiedziona rezygnacją Waszyngtonu z instalacji tarczy antyrakietowej. W sondażach 70 proc. Polaków było przeciw instalowaniu u nas tarczy, ale nie przeszkadzało to kłamcy używać słowa Polska. W każdym jego zdaniu powinno być: „My z Bratem uważamy” oraz „Ja i Brat”. Trudno przypuszczać, aby w USA nie znano sondaży w tej sprawie, więc prezydent Obama i inni wiedzieli, że mają przed sobą kłamcę. I jeszcze trzy pytania: Co się dzieje kiedy Kaczyńscy nie respektują wyroków sądu? Odpowiedź – nic! Co się dzieje, kiedy zwykły obywatel nie zastosuje się do wyroku sądu? Odpowiedź – idzie do więzienia! Kto to powiedział? (niedawno): „Nie może być tak, aby Polska była krajem, w którym prawo nie jest przestrzegane”. Odpowiedź – Jarosław Kaczyński! Marek Ofiarski
Ratujmy Czechów! Po ostatniej wizycie papieża w Czechach trzeba koniecznie pomóc naszym południowym sąsiadom odchodzącym od Boga. Jak można żyć w kraju, gdzie nie ma komisji majątkowej, która rozdaje grunt na wiarę; konkordatu, lekcji religii w szkołach, przedszkolach i żłobkach; kościołów garnizonowych bez wojska; kapelanów w instytucjach państwowych oraz dr. ojca dyrektora, jego uczelni i telewizji. Nie zazdrośćmy jednak Czechom wielomiliardowych oszczędności. Pomyślmy, jacy muszą być baaardzo ubodzy duchowo. Przecież Krk ma doświadczenie w nawracaniu na wiarę. Można Pepikom przypomnieć o ciepłym pożegnaniu Jana Husa, którego spalono na stosie. O dziejach taborytów i Jana Żiżki. W trosce o nowe powołania trzeba uświadomić Czechom, że najlepszy na świecie zawód to ksiądz katolicki – kobiety/dzieci, wino i śpiew za darmo i żadnej odpowiedzialności! Marek Marecki, Lublin
Cuda-niewidy Benedykt XVI, wychowanek Hitlerjugend i „pancerny kardynał”, zakończył wizytę w Czechach. Nie przeprosił jednak Czechów za zamordowanie przez Kościół katolicki Jana Husa (6 VII 1415 r.), nie zapowiedział nawet jakichkolwiek kroków w sprawie jego rehabilitacji. Ale to jest zrozumiałe. Hus zwalczał handel odpustami, który do dzisiaj kwitnie
w Kościele. Jezus nauczał, że nikt za największe nawet pieniądze nie kupi sobie odpuszczenia grzechów i wstępu do nieba. Kościół katolicki, którego faktycznym bogiem są pieniądze i władza, a środkami – zakłamanie, hipokryzja i mordy polityczno-religijne, dawno odszedł od nauki prawdziwego Boga i coraz bardziej propaguje odpusty i kult relikwii. Przecież to są źródła ogromnych pieniędzy płaconych przez ogłupianych ludzi, którzy nie znają i nie chcą znać Ewangelii, nie znają
LISTY OD CZYTELNIKÓW a posiadana wiedza musi graniczyć z pewnością. Nie może być tak, że prowokacja jest celem samym w sobie. Że państwo poprzez swe służby i za kasę podatników zajmuje się produkcją przestępców. Jeżeli przestępstwo wynikłe z prowokacji jest jedynym, jakiego dopuścił się prowokowany, twierdzę, że na ławie oskarżonych winien siedzieć prowokator. Bo nie znam człowieka, którego nie da się urobić i wrobić. Potrzebne są tylko czas, no i środki (a te fundujemy my, obywatele).
oczywiście zabraknąć informacji o tym, że „antykoncepcja jest wielkim złem”. Mówi o tym cały artykuł poświęcony tej strasznej pladze... I na deserek tekst obalający teorię Darwina, i to poparty mnóstwem jakże rzeczowych i naukowych argumentów... No cóż, przeczytawszy gazetę od deski do deski, muszę przyznać, że coś w tym jest – w niektórych przypadkach jest chyba odwrotnie, niż twierdził Darwin... Monika
Rozkazy z nieba
historii (zbrodniczej) Kościoła, a to, co powie ksiądz, jest dla nich jedyną niepodważalną prawdą. Do takich ludzi nie przemawia nawet to, że księża wyłudzają spadki od samotnych; oni nie wierzą nawet w udowodnione przestępstwa sutannowych i habitowych, np. w molestowanie dzieci. Dla nich wyrocznią jest nauczanie „kardynała tysiąclecia” – prymasa Wyszyńskiego – który miał odwagę mówić w seminariach, że ksiądz w czasie mszy rozkazuje samemu Bogu, a Bóg na polecenie księdza musi zstąpić do opłatka z duszą i ciałem. Czy może być większa pogarda dla Stwórcy świata?! Widać jednak, że Kościół zaczyna cienko prząść, skoro ucieka się do takiej prowokacji jak w Sokółce i wmawia głupiemu ludowi, że jednak w opłatku jest ciało Jezusa. Po latach ogłupiania całych narodów cudem w Medjugorie, po wyrwaniu ludziom miliardów dolarów i euro, sam Kościół zmuszony był zaprzeczyć temu „cudowi”. Jan Jacisz
Sukinsyny „To są funkcjonariusze państwa polskiego. Proszę o szacunek dla wspaniałych ludzi, którzy trwają na posterunku i robią to w interesie państwa polskiego” – oświadczył Mariusz Kamiński, szef CBA. Rozumiem potrzebę istnienia służb typu CBA. Potrafię pojąć, że są sytuacje wymagające stosowania metod typu „prowokacja”. Jednak powinny to być przypadki wyjątkowe. Żeby ukrócić przestępczą działalność, potrzebny jest dowód niezbity,
Jakim trzeba być sukinsynem, by rozkochać w sobie kobietę (Sawicka z PO) tylko po to, by wrobić ją w przestępstwo! Drzewiej na takiego gnoja pachołków posyłano (coby sobie ręki nie upaskudzić) i batożono. A w naszym państwie taki szubrawiec w glorii chodzi. Jest oficerem, czyli spadkobiercą cnót rycerskich... Cóż, Karola moralność w kraju nad Wisłą coraz powszechniejszą się staje... Onegdaj cel osiągano torturami, szantażem, strachem... Nasi wspaniali „fachowcy”, aby wyrobić plan, do tej ohydy zaprzęgli miłość. Wqrzony Jerzy Myślicki
Sztuka kochania W moje osiemnastoletnie ręce wpadło kilka razy pismo „Miłujcie się”. Wnioski? O ile przeczytanie wybiórczo kilku zawartych w nim zdań powoduje ból przepony, o tyle prześledzenie kilku artykułów powoduje ból głowy. Z powodu uderzania w nią ręką... Na przykład z tekstu o homoseksualizmie dowiedziałam się, że można go leczyć, a „powodzenie terapii zależy (...) od głębi wiary religijnej”. Na kolejnej stronie równie kontrowersyjny temat – pornografia. Czy wiedzieliście, że „zdeklarowani sataniści (...) nakładają przekleństwa na wszystkich wchodzących na ich strony internetowe”?! Jeśli i to Was nie powstrzymało od odcięcia internetu, wspomnę o pewnej dziewczynie, której świadectwo jest publikowane nieco dalej. „Zwiodła ją pornografia” – jak mówi tytuł – i „dochodziło do grzechu masturbacji”. W gazecie nie mogło
Tysiące małżeństw w Polsce, które nie mogą mieć dzieci, jedynej szansy upatrują w metodzie in vitro. Tymczasem Kościół ustami bp. sosnowieckiego Koszaka przestrzega wszystkich, że ta metoda jest sprzeczna z wolą Boga i musi być odrzucona w Polsce, bo przynosi same nieszczęścia. Ciekawe, w jaki sposób ekscelencja kontaktował się ze Stwórcą, jak często to robi i jakie otrzymuje dyspozycje. Czy dojenie państwa to też polecenie Boga? A sianie nienawiści wśród narodów, molestowanie seksualne dzieci, wywoływanie wojen, mordowanie pogan (Prusowie, Aztekowie, Inkowie, Majowie)? Nie ulega natomiast najmniejszej wątpliwości, że Kościół katolicki od samego początku swego istnienia konsekwentnie unieszczęśliwia poszczególnych ludzi i całe narody, trąbiąc przy tym na cały świat o swej „miłości bliźniego” i „miłosierdziu”. I trzeba przyznać, że jest w tym perfekcjonistą. J.J.
Wyjdą na swoje Kończąc swój list „Do ks. Gancarczyka”, Pan Janusz Gładyszewski, optymistycznie zauważa, że Kościół przestanie w przyszłości odgrywać polityczną rolę w Polsce. Jeśli każdy medal ma dwie strony, to tu denerwujący, niestety, pozostaje fakt, że długo po tym, jak Kościół przestanie wpływać na społeczeństwo, będzie jednak dalej znaczącym podmiotem gospodarczym, bo posiada znaczne połacie ziemi oraz nieruchomości w Polsce i dzięki temu dalej się bogaci. Przy obserwowanym zmniejszaniu się powołań, bogactwem tym będzie zarządzać mniejsza liczba pasibrzuchów, czyli na jednego klechę przypadnie większy kawałek tortu... Piotr Robecki
Po jednym dziecku „Fakty i Mity” zielenieją ze złości na tych, którzy powodują niszczenie naszej planety, i na katolicyzm, który się do tego przyczynia. Piękny komentarz Jonasza po obejrzeniu filmu Ala Gore’a jest tego wymownym wyrazem. Tak trzymać! Obok antyklerykalizmu to ochrona przyrody dla nas, ludzi, powinna być priorytetem. Niszczymy nasze
19
środowisko, ale co zrobić, gdy jest nas coraz więcej. Ujemny przyrost naturalny w Europie to za mało. Trzeba zahamować ten przyrost w innych, biednych rejonach świata. I tu trzeba powalczyć z religią, która każe nam się mnożyć bez ograniczeń. Moja propozycja na ratowanie Ziemi to posiadanie tylko jednego dziecka przez najbliższe 100 lat przez wszystkie rodziny na świecie. Wtedy byśmy ograniczyli liczbę ludzi do 3 mld. A to już pozwoliłoby przyrodzie, której jesteśmy częścią, na złapanie oddechu. Sam Al Gore jednak, posiadając czworo dzieci, przyczynił się do zwiększenia efektu cieplarnianego. Waldemar Szydłowski Gdańsk
Delegalizacja Krk Pan Marek Krak w swoim felietonie „Pacjenci Kościoła” proponuje delegalizację katolickiej sekty. Jestem za, tylko jak to zrobić? Bruksela ma w d... nasze problemy z państwem wyznaniowym, więc musimy to zrobić własnymi siłami. Ofiar Kościoła katolickiego jest w Polsce bez liku. Mój dziadek był też jego ofiarą. Klecha nie zapłacił mu za wykonaną pracę, tylko powiedział: Bóg zapłać. Jednak Bóg nie uregulował tego rachunku. Dziadek do końca życia nie poszedł więcej do kościoła. Religia katolicka, tak jak każda inna, wywołuje w człowieku poczucie winy, strach przed Bogiem, piekłem. U wielu ludzi powoduje to problemy psychiczne. Dla mnie jako nauczyciela najgorszą rzeczą jest religia w państwowych szkołach. A już skandalem jest religia w przedszkolach. Czytelnik
Średniowiecze Od początku października bieżącego roku studiuję biotechnologię w Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Pośród wielu przedmiotów wykładanych na tym kierunku znajduje się również bioetyka, która w założeniu ma nam pomóc w dokonywaniu trudnych wyborów w przyszłości. Jakież było nasze zdumienie, gdy na drugim wykładzie panią uczącą nas początkowo tego przedmiotu zastąpił osobnik w czarnej koszuli i koloratce. Na początek powiedział nam, że co prawda etyka nie zależy od religijności, ale zaraz potem zaczął półtoragodzinny wykład o tzw. prawie naturalnym („niezmiennym”), autorytecie JPII w dziedzinie bioetyki i medycyny oraz o tym, że ludzie wierzący łatwiej podejmują decyzje... Wygląda na to, że z braku religii na studiach wyższych Kościół zaczyna przemycać swoich ludzi na inne stanowiska, jak w opisanym przeze mnie przykładzie. Niestety, wygląda na to, że wróciliśmy do czasów średniowiecza, kiedy nauka Kościoła była uznawana za jedynie słuszną. NMR
20
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Cud eucharystyczny? W Sokółce, w kościele św. Antoniego (diecezja białostocka), zdarzył się podobno cud eucharystyczny. Hostia, którą ksiądz upuścił na ziemię, została umieszczona w naczyniu z wodą, gdzie miała się rozpuścić. Po kilku dniach woda zmieniła kolor na czerwony, a w naczyniu liturgicznym znaleziono tkankę ludzkiego serca. Co zatem sądzić o cudzie w Sokółce i innych cudach eucharystycznych? Czy są one zgodne z Ewangelią? Sprawa rzekomego cudu w Sokółce rzeczywiście zasługuje na uwagę i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że Kościół traktuje ją bardzo poważnie. Arcybiskup Edward Ozorowski powołał nawet specjalną komisję kościelną, która ma przesłuchać świadków zdarzenia i sprawdzić okoliczności z nim związane. Kiedy cud zostanie potwierdzony, Sokółka ma się stać miejscem pielgrzymek z całego świata – jak Łagiewniki czy Częstochowa. Po drugie – bo na wniosek arcybiskupa znalezionymi szczątkami zajęli się również naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Dwóch lekarzy już potwierdziło, że znalezione elementy to szczątki tkanki sercowej. Po trzecie – bo sprawą zajęły się media, które rozbudziły zainteresowanie wydarzeniami w Sokółce. Stąd warto przedstawić tu biblijny punkt widzenia na ów rzekomy cud. Po czwarte wreszcie – bo sprawą tą powinna się zająć również policja i prokuratura. Medyczne ustalenia powinny być bowiem wystarczającym powodem, aby instytucje te wszczęły dochodzenie i ustaliły pochodzenie znalezionych szczątków, a również sposób, w jaki znalazły się one w kościele. Tym bardziej że przez przeszło pół roku całe to zdarzenie Kościół utrzymywał w tajemnicy. Dlaczego? Czy szczątki ludzkiego serca nie powinny być od razu zabezpieczone i zbadane pod kątem przestępstwa czy choćby tylko oszustwa? Krotko mówiąc, dobrze się stało, że Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów złożyło zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Tym bardziej że nawet lekarze, rozpoznawszy szczątki ludzkiego serca, nie powiadomili organów ścigania. Zanim sprawa zostanie wyjaśniona (jeśli w ogóle), warto przypomnieć, że w historii Kościoła rzymskokatolickiego w różnych miejscach na świecie odnotowano aż 132 cuda eucharystyczne. Najczęściej zdarzały się one w różnych włoskich miastach, m.in. w Lanciano (750 r.), Trani (1000 r.), Ferrarze (1171 r.),
Alatri (1228 r.), Florencji (1230 i 1595 r.), Bolzanie (1264 r.), Offidzie (1273 r.), Maceracie (1356 r.), Turynie (1453 r.), Asti (1535 r.) i Sienie (1730 r.). Zdarzenie z kościoła św. Antoniego w Sokółce porównuje się więc z wcześniejszymi tego typu „cudami”, a szczególnie z cudem w Lanciano. Ponoć ten pierwszy cud eucharystyczny – przemiany hostii w ciało, a wina w stężoną krew – dokonał się w rękach pewnego kapłana, który wątpił w rzeczywistą obecność Chrystusa w komunii świętej. Warto jednak przypomnieć, że nie był to jedyny wątpiący wśród duchownych katolickich, ponieważ aż do 1215 roku, kiedy to papież Innocenty III ogłosił dogmat o transsubstancjacji, w Kościele stale toczyły się spory wokół realnej obecności Jezusa w eucharystii. Wielu duchownych uważało bowiem, że postacie chleba i wina mają jedynie symboliczny charakter, i ten pogląd dominował aż do XII wieku. Nie mogąc się mu przeciwstawić w racjonalny sposób, Kościół rzymski odwoływał się więc do cudów i objawień, te bowiem zawsze bardziej przemawiały do wyobraźni prostego ludu niż nawet najbardziej logiczne uzasadnienie. Równie ważne miejsce w liturgii Kościoła papieskiego zajął cud w Bolzano, który – jak większość tzw. cudów eucharystycznych – wiązał się z krwawiącą hostią. Podobnie jak w Lanciano w zdarzeniu tym hostia rzekomo zaczęła krwawić w rękach kapłana, a cud ten – obok objawień Julianny de Retine – został wykorzystany do ustanowienia przez papieża Urbana IV święta Bożego Ciała (1264 r.). Warto dodać, że również w tym przypadku wielu teologów sprzeciwiało się decyzji papieża, więc święto to wprowadzono i rozpowszechniono w całym Kościele katolickim dopiero w czasie pontyfikatu Jana XXII w 1317 roku. Co zatem sądzić o wszystkich tych cudach eucharystycznych z coraz głośniejszym wydarzeniem w Sokółce? Czy są one zgodne z Ewangelią? Co mówi Biblia o cudach?
Przede wszystkim Biblia jasno i wyraźnie mówi, że znaki i cuda mogą być czynione także przez fałszywych proroków. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Jeśliby powstał pośród ciebie prorok albo ten, kto ma sny, i zapowiedział ci znak albo cud, i potem nastąpiłby ten znak albo cud, o którym ci powiedział, i namawiałby cię: Pójdźmy za innymi bogami, których nie znasz, i służmy im, to nie usłuchasz słów tego proroka ani tego, kto ma sny, gdyż to Pan, wasz Bóg, wystawia was na próbę, aby poznać, czy miłujecie Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej. Za Panem, waszym Bogiem, pójdziecie i jego będziecie się bać, i jego przykazań przestrzegać. Jego głosu będziecie słuchać,
Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie, wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7. 21–23). Co więcej, Jezus wyraźnie ostrzegał, że „wielu przyjdzie w imieniu jego, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą (...)”. I pouczał: „Gdyby wam wtedy kto powiedział: Oto tu jest Chrystus albo tam, nie wierzcie. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby o ile można, zwieść i wybranych. Oto przepowiedziałem wam. Gdyby więc wam powiedzieli: Oto jest na pustyni – nie wychodźcie; oto jest w kryjówce – nie wierzcie” (Mt 24. 5, 23–26). Krótko mówiąc, Biblia wprawdzie mówi o cudownym Bożym działaniu (w szczególnych okolicznościach), o takich zdarzeniach, których lud nie rozumiał i uważał za cudowne, ale mówi również o cudach szatańskich, rzekomych cudach, i typowo ludzkich oszustwach. Powstaje zatem pytanie: jak traktować tzw. cuda eucharystyczne, łącznie z tym w Sokółce? Czy są one zgodne z Ewangelią?
„Cudowna” hostia z Lanciano
jemu będziecie służyć i jego się trzymać” (13. 2–5). Z tekstu tego jasno wynika, że mogą zaistnieć pewne cuda, które ludzi nieugruntowanych w znajomości Biblii i w wierze w Boga mogą prowadzić do bałwochwalstwa, a więc do oddawania czci innym bogom (por. 1 Kor 8. 4–6; Dz 17. 29; Ps 115. 4–7). Inny wniosek jest taki, że ważniejsze od wszelkich cudów, znaków i objawień jest umiłowanie Boga, czyli przestrzeganie Jego przykazań (por. 1 J 5. 3). Na ten najważniejszy aspekt zwrócił uwagę również Jezus. Powiedział: „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie. W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem:
Odpowiedź na to pytanie zawarta jest już stwierdzeniu ap. Pawła, który pisał: „Gdyż w wierze, a nie w oglądaniu pielgrzymujemy (...). Dlatego już odtąd nikogo nie znamy według ciała; a jeśli znaliśmy Chrystusa według ciała, to teraz już nie znamy” (2 Kor 5. 7, 16). W innym miejscu Paweł dodał, że „Pan jest Duchem” (2 Kor 4. 17) i ma ciało „niebieskie”, „nieskażone”, „duchowe” (1 Kor 15. 40, 42, 44), co m.in. oznacza, „że [fizyczne] ciało i krew nie mogą odziedziczyć Królestwa Bożego” (1 Kor 15. 50). Z biblijnego punktu widzenia, strzępy ludzkiego mięśnia sercowego (ponoć!) znalezione w Sokółce nie mogą zatem należeć do uwielbionego ciała Jezusa Chrystusa. Twierdzenie zaś przeciwne jest nie tylko bezpodstawne, ale urąga też Zbawicielowi. Tym bardziej że Jezus nie może mieć nic wspólnego z domniemanym cudem również
z wielu innych powodów. Po pierwsze, nie twierdził On, że chleb i wino to dosłowne Jego ciało i krew. To „duch ożywia. Ciało nic nie pomaga. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem” – wyjaśniał (J 6. 63). Słów wypowiedzianych podczas Ostatniej Wieczerzy nie należy zatem rozumieć w sensie dosłownym, lecz przenośnym, symbolicznym, jak wtedy, kiedy czytamy, że Jego wyznawcy nazwani zostali „ciałem Chrystusa” (1 Kor 12. 27), a On sam Barankiem Bożym, drzwiami, drogą, gwiazdą zaranną etc. Po drugie, należy pamiętać, że wspólnota apostolska nie miała kapłanów, kościołów, ołtarzy, ofiar, naczyń, szat liturgicznych i nie odprawiała żadnych mszy. Pojęcie ofiary mszalnej i całego ceremoniału mszalnego z tzw. przeistoczeniem było jej zupełnie nieznane. Wszystkie te tak istotne elementy katolickiej pobożności pojawiły się tak naprawdę dopiero w Kościele rzymskim, i to nie od razu. Kościół potrzebował bowiem wiele czasu, aby po trwających wiele wieków sporach ogłosić wspomniany już wyżej dogmat o transsubstancjacji (1215 r.). Po trzecie, wszystkie te i wiele innych nieznanych Ewangelii elementów (praktyki i doktryny), które Kościół usankcjonował, a które w istocie zapożyczył z kultów pogańskich, świadczą o odstępstwie Kościoła papieskiego od Ewangelii. Czymże bowiem jest kult tzw. świętych, relikwii i obrazów, jak nie adoracją „innych bogów” (Pwt 13. 3), których nie znali pierwsi chrześcijanie? Kimże są kapłani rzymscy, którzy z dumą określają siebie mianem alter Christos („drugi Chrystus”) i twierdzą, że mogą „rozkazywać samemu Bogu”, jak nie fałszywymi chrystusami, przed którymi ostrzegał Jezus? Sami przecież wystawiają sobie świadectwo (być może nie do końca świadomie), że takimi w istocie są. Poza tym, czyż to nie oni twierdzą, że mają władzę czynić „wielkie znaki i cuda”, kiedy wymawiają słowa konsekracyjne nad hostią i rzekomo Bóg Żywy zstępuje na ołtarze na ich rozkaz? Skoro tak wielka jest ich władza i dokonują tak wielkich cudów, komu jeszcze potrzebny jest cud w Sokółce? Odpowiedź nasuwa się sama: najwidoczniej samym hierarchom Kościoła, którzy w dobie rosnącej laicyzacji próbują starych wypróbowanych metod. Wszak pobożność ludowa potrzebuje cudów, a hierarchowie pieniędzy. Krótko mówiąc, fałszywy cud w Sokółce może co prawda dostarczyć wiernym katolickim wiele emocji, religijnych wrażeń, a nawet zasilić kościelną kasę, ale nie może sprawić tego, co najważniejsze: ewangelicznej przemiany. A szkoda, bo to właśnie ona, przyrównana do duchowego zmartwychwstania z Chrystusem, jest największym cudem (Rz 6. 3–6), którego Kościół i świat najbardziej potrzebuje. BOLESŁAW PARMA
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r. Pozwolą Państwo, że się przedstawię: cham jestem. Prostak pospolity, co to mu słoma... itd... Myślałem, że nie aż tak bardzo, ale załamałem się po lekturze dzieła „Savoir vivre w kościele”. Obok chamstwa i drobnomieszczaństwa wylazła ze mnie nadto jakaś plugawa zazdrość. Że oto ja, choćbym najwyższe szczyty swojej pisaniny osiągnął, to przecież nawet podnóża Himalajów literackiego talentu Stanisława Krajskiego nie osiągnę. O nim... o Krajskim bowiem tu mowa. Kto zacz? No przecież
dżinsach, podkoszulku”. No... jakby Mojżesz poszedł na górę Synaj w adidasach i dżinsach, toby nie tablice, a tablicami dostał. Ale co tam adidasy, skoro największy problem w kościele to kobieta. Zatem: „Jej ubiór, jak mówią specjaliści, reprezentuje opcję »zero seksu« – spódnica nie jest krótka, ramiona, dekolt i plecy są zasłonięte, ubiór nie jest ani obcisły, ani prześwitujący, buty zakrywają palce i pięty”. Bowiem „ubiór podkreślający kobiecość, uwypuklający ją może ściągać i rozpraszać uwagę mężczyzn, a przecież przyszli tu oni po to, by spotkać się z Panem Bogiem”. Krajski zauważa i niechętnie przyznaje, że i pleban jest facetem: „Kobiety, siadając w pierwszych ławkach, powinny ponadto zwracać szczególną uwagę na stosowność swojego ubioru. Ich ubiór może bowiem rozpraszać również księdza (czy
TRZECIA STRONA MEDALU natrętnej muchy”. W obecności muchy najlepiej więc się nie żegnać. Nawet ze wspomnianą Helką, wykorzystując podstępnie znak pokoju, bo „nie dokonujemy go poprzez pocałunek”. W ogóle paszczę to najlepiej otwierać tylko po to, by przyjąć komunię, jednak „pamiętajmy o tym, aby przyjmując ją otwierać usta we właściwy sposób, by nie były ani ledwo otwarte, ani nadmiernie otwarte i byśmy ich nie otwierali w sposób zbyt powolny czy gwałtowny”. Zapamiętaliście? No to idźmy dalej za Krajskim, jeśli nie jesteśmy stojącymi nad grobem staruchami. Bo ci są w kościele ledwie tolerowani. „Nie wolno im w żadnym wypadku, co niekiedy niestety się zdarza, wykorzystywać swojej pozycji i wymuszać ustąpienie miejsca. Jeśli człowiek starszy źle się czuje, jest słaby, niech przyjdzie do kościoła odpowiednio wcześniej!”.
kościoła, proboszcz kazał przez Mszą św. pogrzebową postawić jego trumnę przed kościołem pod drzewem. Kazał tam również stanąć mężczyznom z jego rodziny. »Zmarły i mężczyźni z jego rodziny niech przebywają tam, gdzie zawsze byli podczas wszystkich niedzielnych Mszy św.« – powiedział”. Moim zdaniem, za coś podobnego księżulo powinien dostać po mordzie, ale ja przecież jestem zwykłym chamem. Taki, to jak zobaczy ulotkę, to od razu wie, co z nią zrobić. „Gdy w kościele znajdujemy na specjalnym stoliku czy na ławce jakieś, np. misyjne, ulotki czy kartki z tekstem modlitwy, nie róbmy z nich samolocików”. Zapamiętacie? Żadnych samolocików ani innych gołębi! Ja to czasem wprost powstrzymać się nie mogę. Uzbrojeni w powyższą wiedzę idziemy do spowiedzi. Ale „kolejka
GŁASKANIE JEŻA
Maniery Pana Boga tylko się droczycie, że nie wiecie. Można nie znać Vonneguta, można Marqueza, nawet Eco, ale Krajskiego? Kurczę, naprawdę nie znacie? No to nie przyznawajcie się, siedźcie cicho, a ja szybciutko przybliżę wam portret literackiego geniusza naszych czasów, przyszłego noblisty. Stanisław Krajski to wykładowca w szkole Rydzyka, publicysta „Naszego Dziennika”, ekspert TV Trwam, tropiciel masonerii i pogromca New Age. Takoż kryptożydostwa maści wszelakiej i innego obrzydlistwa. Obok omawianej, napisał jeszcze wiele książek. Np. o Harrym Potterze i o Unii Europejskiej, która to jest burdelem (nie obrażając burdeli), a nawet o Wisławie Szymborskiej, gdzie udowodnił, że to komuchowate beztalencie literackie. Za to Krajski jest talencie, że ho ho, czego dowodzi najnowsze jego dzieło pt. „Savoir vivre w kościele”. Wprost oderwać się nie można. Przeczytałem jednym tchem, a ponieważ nakład dawno jest wyczerpany (podobnie jak kilkunastu czytelników), przeto przybliżę Wam, o czym rzecz traktuje. A traktuje o tym, jak należy zachowywać się w kościele, a jak absolutnie nie wolno. Zatem do rzeczy. Potrzeba Wam wiedzieć, że „gospodarzem kościoła jest Bóg, ale i Jego reprezentant – proboszcz”. Pamiętajmy zatem, że „uczestnicząc we Mszy św., postępujemy w taki sposób, jakbyśmy odwiedzali kogoś z wizytą towarzyską, tylko że tu mamy do czynienia z odwiedzinami osoby wyjątkowo poważnej – Boga”. Bo przecież „nie odwiedzamy nikogo w stroju roboczym” i „nikt nie idzie z uroczystą towarzyską wizytą w adidasach,
księży)”. A już nie daj Bóg, gdy baba jest wyjątkową laseczką. Taka „siedząca w pierwszej ławce ubrana w krótką sukienkę czy spódnicę przeszkadza swym widokiem osobom będącym przy ołtarzu”. Zatem „nie wolno kobietom szeroko rozstawiać nóg. Ich kolana powinny się stykać, a kolana mężczyzn powinny być w odległości od siebie o kilka centymetrów”. Szczerze mówiąc, w życiu by mi nie przyszło do głowy zaglądać podczas jakiejś podniosłej uroczystości kobietom pod kiecki. No tak... ale ja jestem jakiś impotent, za to ksiądz – chłop normalny – więc zagląda. W końcu chyba Krajski wie, co mówi i oznajmia dodatkowo, iż w kościele „nie możemy pozostawać w pozycji półleżącej”. Domyślelibyście się? Tak jak i tego, że teren „kościoła zaczyna się nie wewnątrz świątyni, ale już za furtką”, więc „nie przekraczamy jej z papierosem w ustach”. Później zaś idziemy „statecznie i z godnością”. Wchodzimy, siadamy... nudą wieje, ale my „powstrzymajmy się od głośnego (i widocznego dla innych) ziewania”. Patrzymy, a tu Helka z Bronkiem się toczą. My wiemy jednak, iż „kłanianie się znajomym lub uśmiechanie się do nich w kościele jest gorszące”. Powinniśmy też pamiętać (bo tak twierdzi Krajski), że Stwórca nie lubi słodyczy. Ich chrupanie „świadczy o naszym nonszalanckim i aroganckim stosunku do Boga”. Najwyższy może się też zdenerwować, gdy owieczkom słoń nadepnął na ucho, zatem „jeśli mamy tendencję do fałszowania, śpiewajmy ciszej i pod nosem”. „Jak się żegnamy? Są to często nieczytelne magiczne zygzaki, a nie jest to żaden odruch płoszenia
Dzieci też Bóg (za namową Krajskiego) nie lubi. „Jeśli rodzice nie będą przygotowywać dziecka systematycznie (dziecko ma krótką pamięć) i konsekwentnie do odpowiedniego zachowania w świątyni i udziału we Mszy św., mogą oczekiwać, że stanie się ono bohaterem takiego wydarzenia, którego byłem świadkiem. Podczas Mszy św. w momencie szczególnej ciszy małe dziecko zapytało się gromkim, docierającym do wszystkich wiernym głosikiem: Co ten pan robi za tą ladą?”. Nie wiecie przypadkiem, gdzie ten malec mieszka? Wszak to potencjalny Czytelnik, a może i przyszły dziennikarz „FiM”! Niestety, to już prawidłowość, że ludzie Kościoła mają pewnego rodzaju problemy z... no zobaczcie sami z czym: „Ubierając dzieci, trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na strój dziewczynek. Ich ubiór nie może być kalką ubioru dorosłych kobiet (krótka spódniczka, prześwitująca bluzka, duży dekolt itp.). Przyszłoby Wam do głowy patrzeć w dekolt dziecka? Krajskiemu przyszło. Ale, ale... przecież autor zna upodobania księży jak mało kto, więc całkiem słusznie ostrzega rodziców. Krajski nie lubi, jak ludziska stoją przed kościołem. Co może ich za to spotkać, opisuje na przykładzie pewnego miłego kapłana: „W jednej z wiejskich parafii zwyczaj »wysłuchiwania« Mszy św. przed kościołem był z dawien dawna bardzo rozpowszechniony. Kolejni proboszczowie próbowali usilnie, ale wciąż bez skutku go wykorzeniać. Udało się to wreszcie jednemu, który w tej parafii był już dobrych kilkanaście lat. Gdy umarł jeden z tych, którzy przez wiele lat nie weszli do
do konfesjonału nie może zachowywać się jak kolejka do sklepu mięsnego w czasach PRL-u. Wszelkie kłótnie, przepychanie, tzw. wciskanie się do kolejki, są tu całkiem nie na miejscu”. Niekiedy spotkać nas (i Boga) może szczęście niepojęte. Aż serce mi drży, gdy to piszę. Otóż tak się może zdarzyć, mili moi, że sam biskup odwiedzi naszą parafię. Wówczas „musimy odpowiednio, bardzo uroczyście, się ubrać i wziąć udział w jego powitaniu, dopilnować, by kościół i jego teren były przygotowane odpowiednio na przybycie dostojnego gościa, by wreszcie czuł się dobrze i miał świadomość, że jest gościem szanowanym, oczekiwanym z radością. Musimy w pełni zdawać sobie sprawę i wciąż pamiętać, kim jest. Jest to przecież najwyższy święceniami członek hierarchii kościelnej. Wszyscy mówimy do niego »księże biskupie«. Nawet niewierzący w takich sytuacjach skłaniają nisko głowę i tytułują biskupa »Wasza Ekscelencjo«”. Powtórzyliście tę lekcję ze trzy razy? No! Bo Krajski przyjdzie i sprawdzi. Inne szczęście to „wizyta duszpasterska w naszym domu”. Ksiądz bowiem to nie jest jakiś tam pierwszy lepszy znajomy, to gość „wyjątkowy, można powiedzieć, honorowy. Trzeba zatem ubrać się wyjątkowo uroczyście i taki charakter nadać mieszkaniu”. Doczekać się nie możemy, aż tu w końcu wyczekiwany dzwonek do drzwi. – Won, babo! – krzyczymy, gdy żona pędzi do przedpokoju, bo „drzwi zawsze otwiera księdzu gospodarz. Prosi księdza, by się rozebrał”, i patrzy, czy gość nie przebiera nogami. Jeśli przebiera, to „proponuje mu skorzystanie
21
z toalety. Następnie gospodarz prosi gościa do salonu, gdzie oczekuje, stojąc, cała rodzina. Tam wita go gospodyni i następuje powitanie z pozostałymi osobami w następującej kolejności: babcią, dziadkiem, następnie dziećmi w kolejności według płci i wieku. Rodzina musi się zatem ustawić w odpowiedniej kolejności. Gdy nastąpi powitanie, gospodarz prosi księdza o to, by usiadł. Gdy ksiądz usiądzie, dopiero wtedy siada cała rodzina”. Może zawiązać się rozmowa, ale „jej kierunek nada ksiądz”. Po paciorku i pokropku „gospodyni proponuje coś do picia i do zjedzenia”. No to książę żre i żłopie, a my patrzymy na niego i myślimy, że „pozycja kapłana w życiu jest szczególna i wyjątkowa”. Dlaczego? „W tradycji europejskiej, szczególnie tradycji polskiej, kapłan zawsze był zaliczany do wyższych warstw społecznych. Należy go zaliczać do arystokracji i traktować tak jak traktuje się książąt. Tak więc należy traktować kapłana, w stosunkach towarzyskich, ale i służbowych, zawsze w sposób szczególnie wyjątkowy, z wielkim szacunkiem, jako gościa honorowego, gościa, któremu należą się specjalne względy!”. Jeśli w tym momencie zakląłeś szpetnie, a jesteś mężczyzną, to wszystko w porządku. Jeśliś zaś niewiastą, to musisz czytać dalej, bo... „kobiety, szczególnie te młodsze, nie powinny nigdy zapominać, kim jest kapłan i jaka jest jego sytuacja duchowa. Kobieta spotykająca się z księdzem np. w sprawach parafii, przebywająca w jego towarzystwie, nie powinna nigdy dopuszczać do tego, by zbliżyć się do księdza w taki sposób, by był to dystans intymny, czyli powinna być zawsze w odległości od niego przynajmniej 1 metra”. Ciekawe, jak sobie Krajski wyliczył ten jeden metr? A jeśli ksiądz jest Murzynem szczególnie sowicie obdarzonym przez Stwórcę? Na wszelki wypadek proponowałbym półtora metra! I jeszcze, na zasadzie strzeżonego Pan Bóg strzeże, „kobiety spotykające się z księżmi powinny być odpowiednio ubrane, według formuły »zero seksu«. We wszystkich tych sytuacjach, w których kontakt kobiety z księdzem jest dłuższy i często bliższy, kobieta powinna wzmóc swoją czujność! (sic!). W tym kontekście pojawia się wielkie niebezpieczeństwo, może otworzyć się furtka, za którą jest już tylko grzech ciężki, będący, należy to sobie dobrze uświadomić, grzechem przerażającym”. Ta furtka to jakże często furtka do obejścia plebanii. Coś mi się wydaje, że akurat w tym przypadku Krajski wie, co pisze. Z autopsji? No i jak? Odchamiliście się choć trochę po lekturze powyższych cytatów? Bo ja ani-ani... Patrzę, a tu słoma nadal jak wystawała, tak wystaje. Choć jakby ciut bardziej betlejemska... MAREK SZENBORN
[email protected]
22
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
RACJONALIŚCI
W
ierszy Tarasa Szewczenki – wielkiego ukraińskiego poety, dramaturga i powieściopisarza – jeszcze w Okienku nie drukowaliśmy. Okazuje się, że szkoda, bo o Polakach i dla Polaków coś on w życiu napisał. Dziękujemy Panu Arturowi Przybylskiemu ze Szczecina za wskazanie nam poniższego tekstu i mamy nadzieję, że utwór Szewczenki „Do Lachów” zainteresuje naszych Czytelników. Szczególnie ostatnia strofa tekstu.
Okienko z wierszem Gdyśmy byli kozakami, unii zaś nie było wcale, żyło nam się doskonale. Brataliśmy się z Lachami dumni wolą i stepami. Kwitły sady i dziewczyny, jako białych lilii kwiatki; pyszniły się z synów matki, z synów wolnych... Wolne syny rosły, ciesząc starszy wiek. Aż krzyż między nami legł. W imię Chrysta, gdy przybyli księża, raj nasz zapalili, i w szeroki wielki szlak morze krwi i łez rozlali i sieroty mordowali, Chrystusowy czyniąc znak. Głowy chylą się kozacze jak zdeptane ździebła traw; Ukraina ciężko płacze, ścina głowy kat bez praw. Kat bezecny tryumfuje, a ksiądz obcą mową kracze Te Deum’y, Alleluje! O, tak, Lachu, druhu, bracie, wróg nasz w księdzu i magnacie: skłócili nas, rozdzielili, a my byśmy w zgodzie żyli! Dajże rękę kozakowi, serce czyste razem daj, będziem w sobie Chrystusowi, wznowim dawny, cichy raj!
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Prawo RP Pobożnej Trzecia RP mieni się państwem prawa. Przemilcza się, że kanonicznego. Oczywiście wystarczy popatrzeć na ukrzyżowane polskie drogi, place, szkoły czy urzędy, by porzucić nadzieję w kwestii świeckości. Dotychczas jednak oficjalne dokumenty nie zawierały zapisów o wyższości prawa kanonicznego nad stanowionym przez parlament. Zmienia to dopiero Instrukcja z 23 września 2009 roku, dotycząca ochrony danych osobowych w działalności Kościoła katolickiego w Polsce. Opracowana przez Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (GIODO) oraz Sekretariat Konferencji Episkopatu Polski. W imieniu reprezentowanych instytucji podpisali ją Michał Serzycki i bp Stanisław Budzik. Ten kuriozalny dokument jest odpowiedzią na „wątpliwości dotyczące stosowania ustawy o ochronie danych osobowych w odniesieniu do danych osobowych przetwarzanych na potrzeby Kościoła katolickiego w Polsce”. Ośmielają się je mieć obywatele, do których nie dociera, że RP to Rzeczpospolita Pobożna. Państwo wyznaniowe, w którym jedyną troską rzekomo świeckich urzędników jest niewchodzenie w drogę Kościołowi. Instrukcja nie pozostawia wątpliwości, że dopóki będą rządzić podnóżki biskupów, trzeba porzucić wszelką nadzieję na świeckie państwo. Winne jest nie tyle samo prawo, co jego
interpretacja. GIODO dobrowolnie odmawia sobie prawa nadzoru nad przetwarzaniem danych osobowych w zbiorach kościelnych. Pomijając kwestie prawne, byłoby to trudne nawet technicznie. Jak bowiem czytamy w Instrukcji, „archiwum powinno być zamknięte, a klucz do niego winien mieć tylko biskup i kanclerz”, a „do tajnego archiwum tylko biskup”. Tak stanowią kanony 487 i 490 kodeksu prawa kanonicznego (KPK). Biedny inspektor Serzycki, choć nic nie może, to jeszcze się kaja i bezradnie tłumaczy, że Instrukcja „nie jest zagrożeniem dla pełnienia misji Kościoła”. Biskup Budzik gładzi go za to po główce i dodaje, że dokument jest „przykładem autonomii Kościoła i państwa, ale jednocześnie przykładem współpracy tych instytucji dla dobra tego samego człowieka”. Ściślej – Polaka katolika. Odszczepieńcy, którzy Kościół opuszczają, na dobro liczyć nie mogą. Apostatom „nie przysługuje prawo żądania usunięcia danych osobowych z ksiąg kościelnych”. W tym wypadku ustawa o ochronie danych osobowych idzie w kąt. Decyduje jedynie kanon 535 KPK. Tako rzecze GIODO, dla którego jest zupełnie naturalne i oczywiste, że apostaci nie mają prawa, z którego korzystają nawet przestępcy. Do zatarcia skazania. Kwestie te podniosłam na forum Parlamentu Europejskiego. Poniżej tekst mojego wystąpienia:
Panie Przewodniczący, Koleżanki i Koledzy! Z przykrością informuję, że w Polsce łamane są prawa osób występujących z Kościoła katolickiego. Wbrew woli apostatów, ich dane osobowe nie są usuwane z parafialnych archiwów. Przeciwnie. Są w dalszym ciągu przetwarzane. Tak stanowi Instrukcja dotycząca ochrony danych osobowych w działalności Kościoła katolickiego w Polsce. W omawianej części opiera się nie na obowiązującej ustawie o ochronie danych osobowych, ale – uwaga – na przepisach kodeksu prawa kanonicznego. Jak to możliwe, że w Polsce, która mieni się państwem prawa, prawo kanoniczne jest nadrzędne w stosunku do prawa stanowionego przez parlament? Dlaczego kodeks prawa kanonicznego reguluje uprawnienia obywateli niebędących katolikami? Jak to możliwe, że Generalnemu Inspektorowi Ochrony Danych Osobowych nie przysługują w odniesieniu do archiwów kościelnych żadne uprawnienia kontrolne? Wyjaśnienie jest jedno. Polska jest państwem wyznaniowym. Parlament Europejski powinien na to zareagować. Na razie zareaguje zapewne Europejski Inspektor Ochrony Danych Osobowych, do którego występuję o zajęcie się tą bulwersującą sprawą. JOANNA SENYSZYN
Ateiści i agnostycy w Krakowie Teresa JAKUBOWSKA, przewodnicząca partii RACJA Polskiej Lewicy, serdecznie zaprasza na spotkanie pod patronatem Towarzystwa Kultury Świeckiej we wtorek, 20 października 2009 r., o godz. 17, w Domu Kultury AMIK w PUŁAWACH, przy ul. M.Skłodowskiej 4. Wstęp wolny!
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. (wsch.) warm.-maz. (zach.) wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Józef Niedziela Jan Barański Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 483 480 784 266 544 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Sobotni marsz (10 października 2009 r.) ateistów i agnostyków w Krakowie będzie opisany w prawdziwie niezależnych pismach, których w naszej klerykalnej Polsce jest jak na lekarstwo. Zajęły się tym tematem „Fakty i Mity”, które do zrelacjonowania tego wydarzenia (a jest to wydarzenie na skalę europejską) wydelegowały zastępcę redaktora naczelnego – pana Marka Szenborna. Z tych powodów nie będę się silił na relację. Poruszę jednak temat, który być może umknie nawet rzetelnym sprawozdawcom. Jako jedyna wierna, prawdziwie lewicowa osoba zaszczyciła ten marsz – jakże ważny dla mniejszości osób niewierzących – pani prof. Joanna Senyszyn, wybrana do Parlamentu Europejskiego z klerykalnego Krakowa. Jest to jedyna, prawdziwie lewicowa postać na naszej scenie politycznej. Pani eurodeputowana w swoich wystąpieniach przed gmachem Collegium Novum i pod pomnikiem Tadeusza Boya-Żeleńskiego poinformowała zebranych, że wystąpiła na forum Zgromadzenia Parlamentu Europejskiego w sprawie łamania praw osób chcących wystąpić z Kościoła katolickiego w Polsce. Przypomniała, że osoby te są dyskryminowane, bo w sprawach apostazji w Rzeczypospolitej Polskiej nie obowiązuje nawet prawo stanowione przez podległy Watykanowi Sejm RP, ale prawo kanoniczne, które jest nadrzędne nad prawem państwowym. Ponadto poinformowała o łamaniu praw obywateli, zarówno wierzących, jak i niewierzących, przez kler katolicki, którego nie obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. Proboszczowie tego pazernego Kościoła mają większe prawa aniżeli służby specjalne, bo te na inwigilację obywateli muszą mieć zgodę prokuratora, zaś proboszczowie o zgodę nie pytają nikogo i gromadzą dane wszystkich obywateli, niezależnie od ich przynależności do jakiegokolwiek kościoła lub związku wyznaniowego oraz osób niewierzących. Po co im te dane? Czyżby myśleli, że pod rządami PiS-u i PO wróci w Polsce inkwizycja? W tych sprawach nasza kochana Joanna wystąpi do odpowiednich organów PE. Mnie – uczestnika tego marszu, podnieconego entuzjazmem podobnie myślących osób – zastanowił brak lewicowych posłów, wybranych na Sejm RP z okręgu krakowskiego. Czyżby SLD nie miało tu swoich lewicowych posłów? Gdzie oni byli w tym czasie? Czyżby na nabożeństwie 9. dnia papieskiego? Choćby oni byli nawet wierzący, to ich obowiązkiem powinno być poznanie upominającej się o swoje prawa mniejszości osób niewierzących i agnostyków, bo są przedstawicielami całego Narodu, a nie tylko katolików. Ale cóż! Strach przed czarną kiecką jest w naszym kraju wszechogarniający. Im wyższe stanowisko, tym strach jest większy, a widok czarnej kiecki powala na kolana. Nie widziałem ich również w grupie fanatyków religijnych modlących się za nasze nawrócenie, przed pomnikiem T. Boya-Żeleńskiego, pod przewodem wypasionego watykańskiego księdza. Na zakończenie najważniejsza sprawa! W Polsce nie ma żadnego kandydata na Prezydenta RP. Wszyscy są skompromitowani w ten czy inny sposób. Moim zdaniem, a myślę, że i wielu innych lewicowych osób, jedynym kandydatem jest pani prof. Joanna Senyszyn, którą proszę o rozważenie tej propozycji. Tylko ona może skończyć ten chocholi taniec naszych polityków wokół czarnych kiecek. Po drugie, mając takiego prezydenta, przekonalibyśmy się, ilu mamy w Polsce prawdziwych katolików. Namawiajmy ją do podjęcia tej decyzji. Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Przychodzi zajączek do apteki. – 200 prezerwatyw proszę! Pani magister wydaje towar, mówiąc: – E… przepraszam, ale mamy tylko 199 sztuk… Zajączek się skrzywił, spojrzał na panią magister z wyrzutem i mówi: – No dobra… biorę, ale oświadczam, że mi pani z lekka spierdoliła wieczór! ~ ~ ~ Wieczór, rozmowa koleżanek przez telefon: – Już nie mogę wyrobić z tym moim starym, jeszcze siedzi w barze! – Powinien brać przykład z mojego starego – jego już dawno do domu przynieśli. ~ ~ ~ Kochankowie siedzą blisko siebie na kanapie. Dzwoni telefon. Ona odbiera. Po chwili on pyta: – Kto dzwonił? – Mój mąż. – O! Co mówił? – Że spóźni się do domu, bo gra z tobą w brydża...
1 2 4
11
KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką
8
9
1
2
3
4
5
6
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie z cyklu „Humor z zeszytów szkolnych”
16
17
18
19
20
21
25 15 13
33
38
34
6
10
18
48
45 49
9
52
12
7 19
53
50
54
56
57
58
59 21
7
28
41
44
55 24
36
40
22 5
14
32
23
39
47
51
35
2
43
25
28 31
42 46
4
24
27
30 17
37
19
23
26
29
3
22
Wirowo: 1) garnków nie lepią, 2) ostatni krzyk mody, 3) jeden z dwóch pod konikiem, 4) łączy tych, co się różnią, 5) żebrak po niej chodzi, 6) huknęła z działa i Rosja się rozleciała, 7) on z Ono, 8) cel uświęca, 9) warty być może, Odry już nie, 10) las pod halą, 11) wbrew pozorom Angol jest tam gościem, 12) żegluje z żonką, 13) o znaku na bydlaku, 14) znacznie krótszy rododendron, 15) do wyciągania zabitych ćwieków, 16) gałąź bez liści, 17) rzadko w nim panie mają ubranie, 18) jego matka to małpa, 19) grzbiety na fortepianie, 20) manna z nieba, 21) wydłubany w stoczni, 22) zielony na Krokwi, 23) miły Ludmiły, 24) wyrzucisz go drzwiami, spróbuje oknami, 25) pierwszy powrócił z tarczą z Ameryki, 26) on jeden przy Elżbietach, 27) ma go na oku wędkarz w potoku, 28) szczeka na raty?, 29) wynika z treści opowieści, 30) za plecami słowa, 31) Mnich nad Morskim Okiem, 32) pomyłka, gdy psu las się pomiesza, 33) ona rozanielona, 34) zasłania twarz, choć nie jest brzydka, 35) najładniejsza część indyka, 36) tam złota palma odbić może, 37) co na wodę ma Ania?, 38) z „Zemsty” w Klarze się zakochał, 39) nad i Moniki, 40) nie o takiej fuzji firmy rozmawiają, 41) portugalskie cudo wyparte przez euro, 42) miał rzepy zanim je wynaleziono, 43) prochownia, 44) powtarza się, śpiewając, 45) orzełek bez korony, 46) mają swój sezon z górki, 47) Lew rewolucjonista, 48) nadaje wśród hoteli ton, 49) broń biała jak papier, 50) zła moneta dobrze znana, 51) jeden z tych złych, 52) nawet zły wyjść na nich może, 53) bóg złodziei, złodziej bogów, 54) pogrzebiesz w mięsie, a znajdziesz... nasiona, 55) kartki (z) zszyte, 56) Tom, niemożliwy misjonarz z Hollywood, 57) tylko tu w Egipcie mógłby mieszkać Elvis, 58) zemścił się w teatrze, 59) klawisz pomagający w ucieczce, 60) każdy duch wtedy zuch.
15
14
18
20
21
10 27
13 17
26
6
11
12 16
20
5
16 8
7
www.demotywatory.pl
3
1
60
8
9
10
11
12
13
22
23
24
25
26
27
14
15
28
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 40/2009: „Świętujemy wydanie jubileuszowego pięćsetnego numeru »Faktów i Mitów«”. Nagrody otrzymują: Stathis Jeropulos z Łodzi, Maciej Kuźmiński z Wieliczki, Jadwiga Chmielewski z USA. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Unia szkolno-kościelna
Dochód z kiermaszu przygotowanego przez państwową szkołę jest przeznaczony na... duszpasterstwo młodzieży. Katolickiej, ma się rozumieć! Fot. B.K.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 42 (502) 16 – 22 X 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
R
eligia przyszłości będzie religią kosmiczną – zapowiadał Albert Einstein. Nie mylił się. Oto parę współczesnych konkurencji Krk. Były kierowca wyścigowy i dziennikarz Claud Vorlihon jest ojcem ruchu raeliańskiego. Poczętego w latach 70. ubiegłego wieku. Życie na ziemi, zdaniem raelian, stworzyła obca cywilizacja – tzw. Elohim, którzy przysłali do nas i Buddę, i Mojżesza, i Jezusa nawet. Raelianie są przeciwnikami wszelkich używek, za to zwolennikami nieskrępowanego pożycia seksualnego i równie swobodnego klonowania – jedynego, jak twierdzą, sposobu na nieśmiertelność. Ich marzeniem jest wybudowanie ambasady, gdzie szczęśliwie „oświeceni” przywitają Elohim w czasie ich kolejnej wizyty. Profesor Hon-Ming Chen to twórca nasączonej ufologią organizacji Chen Tao. Zdaniem profesora, ziemia od czasów dinozaurów pięciokrotnie doznała kataklizmów, a do ocalałych przybywał latającym spodkiem Stwórca i pomagał rozkręcić wszystko od nowa. 31 marca 1998 r. miał przyfrunąć raz jeszcze, a co więcej – pokazać się w amerykańskich telewizorach i osobiście poinformować o wizycie. Kiedy jednak Bóg zmienił plany i nie przyleciał, profesor Chen stracił autorytet. Zaproponował wtedy swoim wyznawcom, żeby go za karę... ukrzyżowali. Ci, na szczęście, odpuścili...
CUDA-WIANKI
Nie do wiary Kerry Thornley i Greg Hill opracowali dyskordianizm, czyli „dowcip udający religię”, rozprzestrzeniający się za pomocą internetu. Podstawowym założeniem jest kpina z innych wierzeń. „Każdy dyskordianin w początkowej fazie oświecenia powinien w każdy piątek udawać się w zaciszne miejsce w celu radosnego spożycia hot doga. Ta ceremonia jest jednocześnie aktem walki z popularnymi pogańskimi zabobonami: katolickiego chrześcijaństwa (niejedzenie mięsa w piątek), judaizmu (niejedzenie wieprzowiny), hinduizmu (niejedzenie wołowiny), buddyzmu (niejedzenie mięsa) oraz dyskordianizmu (niejedzenie bułek od hot dogów)” – głosi jedna z zasad. Według założycieli Kościoła eutanazji, sprawą pierwszorzędną jest przywrócenie równowagi między człowiekiem a innymi gatunkami zamieszkującymi naszą planetę. Co w praktyce oznacza zmniejszenie liczebności tego pierwszego. Przykazanie Kościoła brzmi: „Nie będziesz rodzić”. Są jeszcze cztery filary, na których się opiera: samobójstwo, aborcja, kanibalizm (na
szczęście ograniczony do zjadania już nieżyjących), sodomia (rozumiana jako praktyki seksualne nieprowadzące do zapłodnienia – seks oralny, analny itp.). Kościół zasłynął z chwytliwych haseł, np. „Ocal planetę, sam się zabij”. W 1998 roku zainaugurował działalność Kościół Maradony – byłego piłkarza argentyńskiej reprezentacji, który w swej ojczyźnie nadal traktowany jest jak istota boska. Iglesia Maradoniana ma swój dekalog: kochać futbol ponad wszystko, kochać Diego ponad wszystko, przyjmować imię Diego jako swoje drugie lub nadawać je dzieciom. W odróżnieniu od Krk nie chrzci się niemowlaków, bowiem zadaniem neofity jest... odbicie piłki głową. Szczególnym dniem dla wyznawców futbolisty jest 30 października, czyli urodziny boga Diego. Takie ichniejsze Boże Narodzenie. Odbywają się wtedy procesje z relikwiami – na przykład z piłką przyozdobioną cierniową koroną lub różańcem z 34 paciorkami (liczba bramek, które zdobył Maradona, grając w narodowej reprezentacji). JC