Greene Graham
MONSIGNORE KICHOTE
Jak ojciec Kichote został prałatem
A było to tak: ojciec Kichote pojechał do spółdzielni znajdującej się o osiem kilo...
3 downloads
6 Views
Greene Graham
MONSIGNORE KICHOTE
Jak ojciec Kichote został prałatem
A było to tak: ojciec Kichote pojechał do spółdzielni znajdującej się o osiem kilometrów od
El Toboso na drodze do Walencji po wino do swego samotnego obiadu, któiy właśnie
szykowała mu gospodyni. Był jeden z tych upalnych dni, kiedy żar leje się z nieba i
rozprażone powietrze drga nad wyschniętymi polami, a przecież mały seat 600, który
proboszcz kupił już używany osiem lat temu, nie miał klimatyzacji. Siedząc za kierownicą,
ksiądz z ogromnym zatroskaniem myślał o dniu, kiedy będzie zmuszony rozejrzeć się za
nowym autem. Lata psie mnożone przez siedem dorównują ludzkim i przy takiej kalkulacji
jego samochód byłby jeszcze w średnim wieku, ale w oczach parafian seat uchodził za
sędziwego starca. .Niech ksiądz mu nie ufa” - ostrzegali, on zaś mówił na jego obronę: „Był
mi wiernym towarzyszem w wielu trudnych chwilach, toteż proszę Boga, żeby mnie
przeżył". Mnóstwo jego modlitw pozostało nie spełnionych, miał więc nadzieję, że może ta
jedna tkwi w uchu Wiekuistego jak woskowina.
Widział, którędy biegnie główna szosa, gdyż przejeżdżające nią samochody wzbijały
obłoczki kurzu. Jechał w jej kierunku i nie przestawał się martwić o los samochodziku, który
przez pamięć swojego przodka nazwał Rosynantem. Nie mógł wprost znieść myśli, że jego
seat będzie rdzewiał na kupie żelastwa. Niekiedy zastanawiał się, czyby nie kupić małego
skrawka pola i nie
zapisać go w spadku któremuś z parafian pod warunkiem, że ten przeznaczy osłonięty kącik
na miejsce spoczynku samochodu, ale nie widział nikogo, komu mógłby zaufać, że spełni tę
jego wolę.
No a skoro powolna śmierć pod zębami rdzy była nie do uniknięcia, więc może zgniatacz na
złomowisku obiecywał mniej okrutny koniec? Po raz setny przeżuwając te myśli, mało nie
wpadł na czarnego mercedesa, zaparkowanego tuż za wjazdem na szosę. Przypuszczając, że
czarno ubrana postać odpoczywa w długiej drodze z Walencji do Madrytu, nie zatrzymał się i
pojechał do spółdzielni, gdzie kupił dzban wina. Dopiero kiedy wracał, rzuciła mu się w oczy
biała koloratka, jak chusteczka wzywająca pomocy. „Jakim cudem - pomyślał - któregoś z
moich braci-księży stać na kupno mercedesa?" Jednak gdy podjechał bliżej, zobaczył poniżej
koloratki fiolet świadczący o tym, że w samochodzie znajdował się, jeśli nie biskup, to
przynajmniej prałat. Ojciec Kichote nie bez powodu obawiał się biskupów, doskonale
bowiem zdawał sobie sprawę, do jakiego stopnia nie lubił go jego własny biskup, który nie
uznając dystyngowanych przodków księdza, uważał go J za coś niewiele lepszego od
prostego chłopa. „Jak on może pochodzić od fikcyjnej postaci?" - zapytał w pewnej
prywatnej rozmowie, która została szybciutko powtórzona proboszczowi.
Człowiek, z którym biskup prowadził tę rozmowę, wyraził zdziwienie: „Fikcyjna
postać?”
„Tak, postać z powieści przecenianego pisarza nazwiskiem Cervantes, w dodatku
zawierającej mnóstwo odrażających ustępów, które w dobie generalissimusa Franco nigdy by
nie przeszły przez cenzurę”.
„Ależ ekscelencjo, przecież w El Toboso stoi dom Dulcynei!
Na płycie wyryto słowa: dom Dulcynei!”
„Pułapka dla turystów. Zresztą I ciągnął biskup szorstkim tonem - Kichote nie jest nawet
hiszpańskim nazwiskiem. Sam Cervantes utrzymywał, że brzmiało ono prawdopodobnie
Quijada czy Quesada lub nawet Quejana, a na łożu śmierci Don Kichote sam siebie nazwał
Quijano".
„Z tego widzę, że ekscelencja przeczytał tę książkę".
„Nigdy nie przebrnąłem poza pierwszy rozdział. Chociaż, oczywiście, rzuciłem okiem i na
ostatni. To mój normalny system czytania powieści”.
„Może któryś z przodków księdza nazywał się Quijada lub Quejana?"
„Ludzie z tej sfeiy nie mają przodków”.
Ojciec Kichote z drżeniem przedstawił się wysokiemu dostojnikowi Kościoła w eleganckim
mercedesie:
1 Jestem ojciec Kichote, monsignore. Czy mogę w czymś pomóc?
- Oczywiście, przyjacielu. Jestem biskupem Motopo - mówił z silnym włoskim akcentem.
- Biskup Motopo?
1 In partibus injidelium, przyjacielu. Czy jest tu gdzieś w pobliżu warsztat samochodowy?
Mój wóz odmawia dalszej jazdy. No i może znajdzie się także restauracja, gdyż mój żołądek
zaczyna dopominać się o jedzenie.
- W miasteczku jest warsztat, ale zamknięty z powodu pogrzebu, zmarła teściowa
właściciela.
- Niech z Bogiem spoczywa - powiedział biskup automatycznie, dotykając krzyża na
piersi. Po czym dodał: - Co za pioruń- ska przykrość!
- Właściciel wróci za parę godzin.
- Za parę godzin! A gdzie jest restauracja?
- Jeśli ekscelencja zechce uczynić mi zaszczyt i podzielić ze mną mój skromny posiłek...
Restauracji w El Toboso nie mogę polecić ani pod względem jedzenia, ani wina.
- W mojej sytuacji szklaneczka wina jest nieodzowna.
- Mogę poczęstować dobrym miejscowym winkiem. Jeżeli ekscelencję zadowoli zwykły
stek... Gospodyni szykuje zawsze więcej, niż jestem w stanie zjeść...
- Przyjacielu, na pewno Jesteś moim aniołem stróżem w przebraniu. Jedźmy!
Przednie siedzenie w samochodzie proboszcza zajmował dzban wina, ale biskup uparł
się, że usiądzie z tyłu - a byi bardzo wysoki.
- Nie możemy zakłócać spokoju wina - zdecydował.
-Nie jest to jakieś szczególne wino, monsignore, a z przodu będzie o wiele wygodniej.
- Żadnego wina nie wolno uważać za nieszczególne, przyjacielu, od czasu wesela w
Kanie.
Ojciec Kichote przyjął tę uwagę jako naganę, toteż w samochodziku zapadła cisza i trwała aż
do chwili, kiedy zajechali pod domek obok kościoła. Ulżyło mu dopiero, gdy biskup, który
musiał pochylić się, żeby przejść przez drzwi prowadzące wprost do bawialni, oświadczył:
- To dla mnie zaszczyt być w domu Don Kichote’a.
- Mój biskup nie aprobuje tej książki.
- Świątobliwość i znawstwo literatury nie zawsze idą w parze.
Biskup podszedł do półki, na której ojciec Kichote trzymał
swój mszał, brewiarz. Nowy Testament, parę zniszczonych podręczników teologii - reliktów
jego studiów, oraz kilka dzieł ulubionych świętych.
- Ekscelencja zechce wybaczyć...
Poszedł pokonferować z gospodynią do kuchni, która była jednocześnie jej sypialnią; za
jedyną umywalnię służył kuchenny zlew. Gospodyni, przysadzista kobieta z wystającymi
zębami i lekkim wąsikiem, nie dowierzała nikomu z żyjących, ale miała pewne względy dla
świętych, zwłaszcza płci żeńskiej. Na imię jej było Teresa i nikomu w El Toboso nie przyszło
do głowy przezwać ją Dulcyneą, gdyż nikt, z wyjątkiem burmistrza, mającego reputację
komunisty, oraz właściciela restauracji, nie czytał książki Cervantesa, a i restaurator zapewne
nie ujechał wiele dalej poza walkę z wiatrakami.
- Tereso, mamy gościa na obiedzie. Proszę szybko podać do
stołu.
- Jest tylko jeden stek i sałata, no i resztka sera manchego.
- Mój stek zawsze wystarczy na dwóch, a biskup jest człowiekiem wyrozumiałym.
- Biskup? Ja mu nie usłużę.
- Nie nasz biskup. Włoch. Bardzo uprzejmy człowiek.
Wytłumaczył, w jakich okolicznościach spotkał biskupa.
- Ale stek... - zaczęła Teresa.
- Co z tym stekiem?
- Ksiądz nie może dać biskupowi końskiego mięsa!
- Mój stek jest z koniny?
- Jak zawsze. Albo to mogę księdza karmić wołowiną za te grosze, które mi daje na
gospodarstwo?
- Nie mamy nic innego?
- Nie.
- O, Boże! O, Boże! Pozostaje tylko modlić się, żeby nie poznał. W końcu ja też nigdy
nie zauważyłem...
- Bo ksiądz nigdy nie jadł nic lepszego.
Ojciec Kichote wrócił do biskupa speszony, niosąc pół butelki malagi. Był szczęśliwy, gdy
biskup zechciał wypić najpierw jedną szklaneczkę, potem drugą. Może wino wpłynie na jego
gruczoły smakowe? Biskup ulokował się wygodnie w jedynym fotelu proboszcza. Ojciec
Kichote obserwował go z niepokojem. Gość nie wyglądał groźnie. Proboszcz pożałował, że
się nie ogolił po mszy porannej, którą odprawił w pustym kościele.
- Ekscelencja jest na urlopie?
1 Niezupełnie, chociaż muszę przyznać, że cieszy mnie ten wyjazd z Rzymu. Ojciec Święty
powierzył mi drobną poufną misję ze względu na moją znajomość hiszpańskiego. Przypusz-
czam, ojcze, że macie tu w El Toboso wielki napływ turystów?
I Niezbyt wielki, monsignore, gdyż nie ma tu wiele do oglądania, jeśli nie liczyć muzeum.
- Jakie to muzeum?
- Bardzo maleńkie, monsignore, zaledwie jeden pokój. Nie większy od mojej bawialni.
Nie ma tam nic ciekawego, z wyjątkiem podpisów.
- Co ksiądz ma na myśli? Jakie podpisy? Czy mógłbym dostać jeszcze jedną
szklaneczkę malagi? Siedzenie w słońcu, w tym zepsutym samochodzie, przyprawiło mnie o
szalone pragnienie.
- Proszę wybaczyć, ekscelencjo. Nie mam żadnej wprawy w pełnieniu roli gospodarza.
- Nigdy dotąd nie słyszałem o muzeum podpisów.
- To było tak: pewien burmistrz El Toboso wiele lat temu zaczął wypisywać listy do
szefów państw, prosząc ich o przekłady Cervantesa opatrzone ich podpisem. Kolekcja jest
naprawdę godna uwagi. Oczywiście, jest tam podpis generała Franco, który nazwałbym
wzorcowym, jest też Mussoliniego 1 Hitlera - tego ostatniego bardzo cieniutki, jakby mucha
upstrzyła - i Churchilla, i Hindenburga, i kogoś, kto się nazywał Ramsay MacDo- nald, zdaje
się, że był premierem Szkocji.
- Anglii, ojcze.
Weszła Teresa niosąc steki, więc księża usiedli do stołu i biskup odmówił modlitwę.
Ojciec Kichote napełnił szklaneczki i z niepokojem obserwował, jak biskup bierze do ust
pierwszy kawałek mięsa, które szybko spłukał winem - może dla zabicia smaku.
- To całkiem pospolite wino, monsignore, ale my tu jesteśmy z niego dumni; nazywa
się manchegańskie.
- Wino ma przyjemny smak - stwierdził biskup - ale stek... ale ten stek... - wpatrywał
się w talerz, gdy tymczasem gospodarz oczekiwał najgorszego - stek... - powtórzył po raz
trzeci, jak gdyby szukając w odległych wspomnieniach dawnych rytuałów odpowiedniego
terminu na anatemę. Teresa w progu prze- stępowała z nogi na nogę, także pełna napięcia. -
Nigdy, przy żadnym stole nie jadłem... tak miękkiego, tak smakowitego, wprost kusi mnie
blużniercze określenie, tak boskiego steku. Chciałbym pogratulować wspaniałej gospodyni.
- Ona tu jest, monsignore.
- Moja dobra kobieto, pozwól mi uścisnąć twoją dłoń. - Wy-
i-jągnął upierścienioną rękę palcami do dołu, jak gdyby spodziewa! się raczej pocałunku niż
uścisku. Teresa Spiesznie wycofała się do kuchni. - Czyżbym powiedział coś niewłaściwego?
- zapytał biskup.
- Bynajmniej, ekscelencjo. To tylko dlatego, że ona nie jest przyzwyczajona do
przyrządzania posiłków dla biskupa.
- Ma prostą i uczciwą twarz. W dzisiejszych czasach we Włoszech niezwykle trudno o
gospodynię, że tak powiem, pośłu- bialną, ale niestety, aż za często takie właśnie kobiety
znajdują mężów.
Teresa wpadła jak huragan niosąc kawałek sera i wypadła z tą samą szybkością.
-Trochę naszego ąueso manchego, monsignore?
-A do niego może jeszcze szklaneczkę wina?
Ojcu Kichote zaczęło się robić ciepło i przyjemnie. Nabrał odwagi, żeby zadać pytanie,
którego nigdy nie ośmieliłby się skierować do swego biskupa. W końcu rzymski biskup był
bliższy krynicy wiary, a jego zachwyt nad stekiem z koniny wręcz zachęcał. Nie na próżno
proboszcz nazwał swój samochód Rosy- nantem i prędzej mógł się spodziewać pomyślnej
odpowiedzi, jeżeli będzie o nim mówił jak o koniu.
I Monsignore - zaczął - mam pewne pytanie, które nieraz sobie sam zadawałem. Należy
do tych, które mogą nurtować raczej mieszkańca wsi niż miasta. - Zawahał się Jak pływak
przed skokiem do zimnej wody z wysokiego urwiska. - Czy ekscelencja uważałby za herezję
modlenie się do Boga o życie konia?
- O ziemskie życie - odparł biskup bez chwili namysłu - niel Modlitwa byłaby w pełni
dozwolona. Ojcowie Kościoła uczą nas, że Bóg stworzył zwierzęta na użytek ludzi i długie
życie konia w służbie człowieka jest w oczach Boga tak samo pożądane Jak długie życie
mojego mercedesa, który, obawiam się, kiedyś mnie zawiedzie. Jednakże muszę przyznać, ze
o ile nie ma rejestru cudów związanych z przedmiotami nieożywionymi, o tyle w przypadku
zwierząt mamy przykład oślicy Balaama, która
z łaski Boga odznaczyła się w stosunku do swego pana czymś więcej niż zwykłą
przydatnością.
- Myślałem nie tyle o pożytku z konia dla jego pana, ile o modlitwie za jego szczęście,
a nawet za dobrą śmierć.
- Nie widzę przeszkód w modleniu się o jego szczęście, może uczyni go to
posłuszniejszym i przydatniejszym dla właściciela, ale nie jestem pewien, co ojciec ma na
myśli mówiąc o dobrej śmierci w przypadku konia. Dobra śmierć dla człowieka oznacza
śmierć w pojednaniu z Bogiem, obietnicę wieczności. Możemy modlić się o ziemskie życie
dla konia, ale nie o jego żywot wieczny. to na pewno byłoby odchyleniem w stronę herezji.
Co prawda istnieje w Kościele prąd zmierzający do zapewnienia psu czegoś, co można by
nazwać zalążkiem duszy, ale ja osobiście uważam ten pomysł za sentymentalny i
niebezpieczny. Nie powinniśmy otwierać niepotrzebnych drzwi nierozważnymi spekulacjami.
Jeżeli duszę ma pies, to dlaczego nie nosorożec czy kangur?
- Albo komar?
- Otóż to. Widzę, ojcze, że jesteście po właściwej stronie.
- Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, ekscelencjo, jak komar mógł zostać stworzony na
pożytek człowieka?
- Ależ ojcze, pożytek jest oczywisty! Komara można przyrównać do bicza w ręku
Boga. Uczy nas wytrzymywać ból z miłości do Niego. To nieznośne brzęczenie w uchu może
jest brzęczeniem Boga?
- Taki sam pożytek można przypisać pchle. - Ojciec Kichote miał niefortunne
przyzwyczajenie samotnego człowieka: wypowiadał swoje myśli na głos.
Biskup przyjrzał mu się uważnie, ale w spojrzeniu proboszcza nie dostrzegł nawet cienia
kpiny. Sprawiał wrażenie człowieka głęboko pogrążonego w swoich myślach.
- To są niedocieczone tajemnice - powiedział biskup. - Co by się stało z naszą wiarą,
gdyby nie tajemnice?
- Zastanawiam się - rzekł ojciec Kichote - gdzie postawiłem butelkę koniaku, którą ten
człowiek z Tomelloso przyniósł mi
jakieś trzy lata temu. Teraz nadarza się odpowiednia chwila, żeby ją napocząć. Ekscelencja
zechce wybaczyć... może Teresa wie. - Poszedł do kuchni.
i Wypił zupełnie dość jak na biskupa - zawyrokowała Teresa.
- Ććć... Nie tak głośno. Biedny biskup martwi się ogromnie swoim samochodem.
Zawiódł się na nim...
- Moim zdaniem to jego własna wina. Kiedy byłam młodą dziewczyną, mieszkałam w
Afryce. Mur2yni i biskupi zawsze zapominają o zatankowaniu benzyny.
I Teresa naprawdę tak myśli? Racja, on nie stąpa po ziemi. Wierzy, że brzęczenie
komara... Proszę mi dać koniak. Podczas gdy będzie pił. zobaczę, co się da zrobić z tym jego
wozem.
Wydostał z bagażnika Rosynanta kanister z benzyną. Nie wierzył wprawdzie, żeby
sprawa mogła być aż tak prosta, ale co szkodziło spróbować. Zwłaszcza że bak był
rzeczywiście pusty. Dlaczego biskup tego nie zauważył? A może zauważył, ale wstydził się
przyznać prowincjonalnemu księdzu do czegoś tak głupiego? Zrobiło mu się przykro za
gościa. W przeciwieństwie do jego własnego biskupa Włoch był sympatycznym
człowiekiem. Napił się młodego wina bez grymasów, delektował się końskim stekiem...
Ojciec Kichote nie chciał go upokarzać. Ale co zrobić, żeby biskup zachował twarz? Dłuższą
chwilę namyślał się, oparty o maskę mercedesa. Jeżeli biskup nie zwrócił uwagi na wskaźnik
paliwa, to nic łatwiejszego, jak udać. że on. ojciec Kichote. ma jakie takie wiadomości
techniczne, których w rzeczywistości nie miał. W każdym razie trochę smaru na rękach nie
zaszkodzi...
Biskup z rozkoszą popijał koniak z Tomelloso. Z półki wziął stojący pomiędzy innymi
książkami egzemplarz dzieła Cervan- tesa, który ojciec Kichote kupił jeszcze jako młody
chłopiec, i uśmiechał się czytając jakiś fragment, czego własny biskup proboszcza na pewno
by nie zrobił.
- Trafiłem na niesłychanie celny ustęp i właśnie go czytałem, kiedy ojciec wszedł. Cóż
to za moralny pisarz, ten Cervanies. cokolwiek tutejszy biskup o ninjjiauog. .Obowiązkiem
lojalnych
•H522SÍSHSB
wasali jest mówienie swoim panom całej prawdy we właściwej formie, nie rozszerzając jej
przez pochlebstwo ani nie łagodząc z Jakichkolwiek niskich pobudek. Musisz wiedzieć,
Sancho, że gdyby do uszu książąt trafiała naga prawda, nie przystrojona w pochlebstwa,
byłyby to inne czasy”. W jakim stanie ojciec znalazł mercedesa? Czyżby zaklął go jakiś
czarownik w tej niebezpiecznej okolicy La Manchy?
- Samochód jest gotów do jazdy, monsignore.
- Stal się cud? Czy mechanik wrócił z pogrzebu?
- Mechanik jeszcze nie wrócił, więc sam rzuciłem okiem na silnik. - Wyciągnął ręce przed
siebie. - Brudna robota. Benzyny było bardzo mało, ale temu mogłem zaradzić, zawsze mam
zapas w kanistrze. Zastanawiam się tylko, co było prawdziwą przyczyną uszkodzenia?
- A więc to chodziło nie tylko o benzynę! - zawołał biskup z zadowoleniem.
- Musiałem w silniku naprawić to i owo, nigdy nie pamiętam technicznych nazw tych
urządzeń, sporo się przy nich namaj- ^ strowałem, ale teraz wszystko chodzi jak trzeba. Może
przydałoby się, żeby w Madrycie jakiś fachowiec przejrzał...
- Więc mogę ruszać?
- Chyba że ekscelencja miałby ochotę na małą sjestę. Teresa przygotowałaby moje łóżko.
-Nie, nie, ojcze, czuję się całkowicie orzeźwiony doskonałym winem i stekiem - och, ten
stek! Poza tym czekają na mnie w Madrycie z kolacją, a w ogóle nie lubię prowadzić po
ciemku.
Kiedy tak szli w kierunku szosy, biskup zapytał księdza:
- Od ilu lat ojciec mieszka w El Toboso?
I Od dzieciństwa, monsignore. Z wyjątkiem okresu studiów.
- Gdzie?
- W Madrycie. Wolałem w Salamance, ale tam był za wysoki
standard dla mnie.
- Pomyśleć, te człowiek o takich zdolnościach marnuje się w
El Toboso... Na pewno wasz biskup...
^ s *: i #.*
Mut1
TIWmIySiiw(|iHlip7l6l >#^>r
- Niestety, mój biskup wie, jak nikle są moje zdolności.
- Czy biskup potrafiłby naprawić samochód?
* - Mam na myśli zdolności duchowe.
- W Kościele potrzebni nam są ludzie o praktycznych uzdolnieniach także. W
dzisiejszym świecie astuzia, w sensie mądrości świeckiej, musi łączyć się z modlitwą.
Kapłan, który potrafi podjąć niespodziewanego gościa dobrym winem, dobrym serem i
wspaniałym stekiem, jest kapłanem, który potrafi zachować swoją godność w najwyższych
kręgach. Musimy doprowadzać grzeszników do pokuty, a przecież więcej ich jest wśród
burżuazji niż wśród chłopstwa. Chciałbym, żeby ojciec piął się do góry jak jego przodek Don
Kichote po szerokich traktach świata...
- Ekscelencjo, to był wariat!
- To samo mówią o świętym Ignacym. Ale już widzę szeroki trakt, którym muszę
jechać, widzę swój samochód...
-Jak twierdzi mój biskup, on był fikcją, która się zrodziła tylko w umyśle pisarza.
1 Może my wszyscy jesteśmy fikcją w umyśle Boga?
- Więc miałbym walczyć z wiatrakami?
- Tylko dzięki walce z wiatrakiem Don Kichote odkiył prawdę na łożu śmierci -
odrzekł biskup i siadając za kierownicą mercedesa zaintonował akcentując jak w
Gregorianum: - „Nie ma w tym roku ptaków w zeszłorocznych gniazdach".
1 Piękne zdanie - stwierdził ojciec Kichote - ale co on chciai przez to powiedzieć?
- Sam do końca tego nie przeniknąłem, ale na pewno wystarczy, źe jest piękne.
Kiedy samochód z delikatnym, zdrowym pomrukiem odjeżdżał drogą na Madryt, ojciec
Kichote stwierdził powonieniem, źe na krótką chwilę biskup pozostawił po sobie przyjemny
zapach: mieszankę młodego wina. koniaku i manchegartsklego sera. Gdy te wonie zawisły w
powietrzu, ktoś obcy mógł je wziąć za egzotyczne kadzidło.
Parę tygodni minęło w niczym nie zakłóconym, spokojnym rytmie poprzednich lat. Teraz,
kiedy proboszcz już wiedział, że podawany mu od czasu do czasu stek był z koniny, witał go
niewinnym uśmiechem - wszak nie musiał wyrzucać sobie rozrzutności - przez pamięć na
włoskiego biskupa, który okazał tyle dobroci, tyle uprzejmości i taki sentyment do alkoholu.
Wydawało mu się, że to jeden z tych pogańskich bożków, o których uczył się na lekcjach
łaciny, gościł przez godzinę czy dwie pod jego dachem. Czytał teraz bardzo mało, z
wyjątkiem brewiarza i gazety, w której nikt go nie poinformował, że czytanie brewiarza nie
jest już obowiązkowe. Interesowały go szczególnie doniesienia o kosmonautach, bowiem
nigdy nie potrafił wyzbyć się myśli, że gdzieś w bezmiarach przestrzeni istnieje królestwo
boże, toteż od czasu do czasu zaglądał do starego podręcznika teologii, chcąc się upewnić, iż
krótka homilia, jaką zamierza wygłosić na niedzielnej mszy, będzie całkowicie zgodna z
nauką Kościoła.
...