Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym E-ksiazka24.pl.
Copyright © by Wydawnictwo W.A.B., 2010 Wydanie I Warszawa 2010
1 Tasak był ciężki, stary, zardzewiały na krawędziach. Ślady zakrzepłej krwi nakładały się na plamy rdzy na ostrzu. Przez cienką gumową rękawiczkę złapał za rękojeść i podszedł do kuchennego blatu. Szybko się rozejrzał i kilka razy uderzył w blat dość mocno, by zostały wyraźne ślady, ale nie na tyle, by tasak utkwił w drewnie. Cofnął się, popatrzył na swoje dzieło i zdecydował, że wystarczy. Obrócił się i ukucnął. Rozgiął palce leżącego na podłodze mężczyzny i włożył mu tasak w dłoń. Zacisnął zimne palce na trzonku, przytrzymał. Ciało zaczynało tężeć, palce były sztywne, nie chciały się zacisnąć. Musiał z całej siły je przytrzymać. Odczekał chwilę, wyjął nóż z bezwładnej ręki i położył pod wersalką. Potem sięgnął po stojącą w kącie miotłę, złamał ją na pół i położył obok kuchenki. Tak, teraz wyglądało na to, że kobieta się nią zasłaniała, kiedy rzucił się na nią z tasakiem. Martwy mężczyzna miał rozczochrane siwiejące włosy, sporą nadwagę i był potwornie owłosiony. Włosy porastające klatkę piersiową przechodziły płynnie w niedogolony zarost na brodzie. Dziwne, że zwrócił na to uwagę, chy-
ba po to, by nie dostrzegać plam krwi, no i nie widzieć twarzy. Twarzy zabitego prawie nie dało się rozpoznać. Była zmieniona w krwawą miazgę; jeden z ciosów dosięgnął oka, które wylało się na skroń galaretowatą masą. Głowa trzymała się ciała chyba dzięki jakiejś czarodziejskiej sztuczce: zwisając na kilku strzępkach skóry. Trudno uwierzyć, że taki efekt dało się osiągnąć za pomocą zwykłego kuchennego noża. Dziwił się, że studiuje tę scenę jak jakąś martwą naturę, że nie robi mu się nawet niedobrze. Zastanawiał się, czy to przyzwyczajenie, czy wpływ tych wszystkich seriali policyjnych, zbyt często pokazujących krew i zwłoki. Za drzwiami usłyszał jakieś głosy. Odsunął się pod ścianę i wyjrzał ostrożnie przez okno na ciemne podwórko studnię przedwojennej kamienicy. Przygarbiona staruszka układała kwiaty przy kapliczce Matki Boskiej, nie zwracając uwagi na narastające dźwięki policyjnych syren. Wiedział, że musi się pospieszyć. Jeszcze raz objął wzrokiem całą scenę: obłażące liszajem ściany, plamy krwi na poczerniałych ze starości deskach podłogi, duży kuchenny nóż, ciało mężczyzny. Zdjął rękawiczki, zwinął i schował do kieszeni kurtki. Tak, był zadowolony, choć wiedział, że nie zapomni oczu dziewczynki. Trwającego przez chwilę błysku, który przebiegł przez jej twarz. Dopiero po chwili zorientował się, że to, co dostrzegł w jej oczach, to nie była rozpacz. To była ulga. Wszystko to zrobił dla niej, choć ona nigdy się o tym nie dowie.
2 Typowa sceneria morderstwa, pomyślał Nemhauser ponuro. Morderstwa, które było jasne od początku do końca, zanim jeszcze tu przyjechali. Było oczywiste, zanim się wydarzyło. Jeszcze pół godziny temu siedział przy swoim biurku w komendzie i zastanawiał się, czy jednak nie posłuchać Pauli i nie odejść. Dać sobie spokój z jeżdżeniem do idiotycznych wezwań, rozwiązywaniem trywialnych zagadek i opisywaniem ich później absurdalnym, bezdusznym żargonem. Ta kobieta, mówiąca nieskładnie zachrypniętym głosem, że już tyle razy dzwoniła na policję. Tego ranka też zadzwoniła. Godzinę temu, zawodząc do słuchawki, jakby nie rozumiejąc, że po drugiej stronie ktoś jest. Żaliła się, nie zwracając uwagi na pytania Nemhausera, który w końcu zamilkł i wysłuchał cierpliwie historii o tym, jak Grzegorz Promyk, jej mąż, jak zwykle wrócił pijany i jak zwykle zwymyślał ją i pobił. I ona jak zwykle zniosła to z pokorą. Ale kiedy zaczął się dobierać do ich córeczki, dziesięcioletniej Nikoli, nie wytrzymała i sięgnęła po nóż. Zadała mu – jak potem skrupulatnie wyliczyli technicy – trzydzieści siedem ciosów, prawie odcinając głowę. Płakała w słuchawkę, na przemian wzywając Matkę Boską i Jezusa, i pytając, co dalej. Starał się ją uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Przyszło mu do głowy, że to dziwne, że zadzwoniła bezpośrednio do wydziału zabójstw. Każdy człowiek na jej miejscu wykręciłby przecież i połączył się z dyspozytorem. Kiedy zajrzał do akt, zrozumiał, szybko przebiegał
wzrokiem historię kolejnych daremnych interwencji i stało się dla niego jasne, że kobieta przez te wszystkie lata poznała komendę lepiej niż on. A teraz patrzył na stygnące ciało. Z zamyślenia wyrwało go skrzypienie otwieranych drzwi. – I co wydedukowałeś, Sherlocku? – zakpił jego partner Mario, zapalając kolejnego papierosa i przenosząc z gracją nad trupem swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów i prawie sto dwadzieścia kilo. Upuścił na leżącego zapalniczkę, schylił się i zręcznie wyłuskał ją z zakamarków zakrwawionej koszuli, wytarł dokładnie o spodnie zabitego, mniej zakrwawione niż koszula, i schował do kieszeni. Delikatnie poruszył głowę denata i klepnął go w policzek. – No, bez urazy. Ty już się nigdzie nie wybierasz. Nemhauser tylko wzruszył ramionami. Już dawno przestał reagować na docinki kolegów. Pogodził się z tym, że mimo lat pracy wciąż jest nowy i wciąż nie pasuje do tego świata. Absolwent historii wśród prawdziwych twardzieli. Przypomniał sobie, jak podjął decyzję o wstąpieniu do policji. Marzył, że zostanie drugą agentką Starling z Milczenia owiec – tak przynajmniej uważała Paula. Absolwent historii z długimi rudawymi włosami, które miały tendencję do zwijania się w loczki i które wiązał w kucyk, niestety zdecydowanie wyróżniał się spośród pracowników komendy stołecznej. Czasami nachodziła go myśl, żeby obciąć się na zapałkę, upodobnić do reszty wydziału, ale Paula by mu tego nie wybaczyła. Jego loki bardzo jej się podobały, mówiła, że oddałaby wszystko za to, by jej włosy układały się w takie fale, ale jemu nie było do śmiechu. Policjant z lokami? Lepiej od razu powiesić sobie na plecach tarczę do rzut-
ków. Kiedyś, w tajemnicy przed wszystkimi, usiłował je sobie prostować, ale szybko dał za wygraną, zrozumiawszy, że musiałby od tego zaczynać każdy dzień. Był z Paulą dwanaście lat, od końca studiów. Na czwartym roku historii zafascynowała go drobna blondynka z lekko skośnymi oczami. Później dowiedział się, że te ciemne, kontrastujące z jasną cerą oczy odziedziczyła po praprababce, polskiej Tatarce spod Białegostoku. Wyznaczeni do organizowania międzywydziałowego wyjazdu w góry, pokłócili się już przy pierwszym spotkaniu, poszło o liczbę miejsc dla ich kierunków. Wpadli na siebie miesiąc później i Nemhauser zaprosił ją na pojednawczą kawę, podczas której pokłócili się jeszcze bardziej. – Łączą nas francuskie filmy i twoje włosy – śmiała się potem Paula. – Bo o wszystko inne potrafimy się posprzeczać. Nemhauser westchnął i zerknął na partnera. Jeszcze rok, dwa lata temu wściekałby się i wrzeszczał na Maria, że nie można palić na miejscu przestępstwa, że to zaburza ślady, że nie można zmieniać ułożenia zwłok. Teraz to olewał. W końcu wszystko, co się zdarzyło w tym mieszkaniu, było od początku do końca oczywiste i nawet cała paczka wypalonych papierosów nie mogła tego zmienić. – Odwal się. – Uśmiechnął się miło do Maria i podszedł do kuchni. Stefan, kolega z sąsiedniego biurka w wydziale śledczym, nastawił wodę i szukał herbaty. Kuchenne szafki były stare i podniszczone, każda inna. Wyglądały, jakby ktoś znalazł je na śmietniku i wyczyścił. Bardzo starannie wyczyścił, bo mimo zużycia wyglądały na zadbane. Pomyślał, że to zasługa Janiny Promyk i że pewnie naprawdę gdzieś je znalazła i przytargała, by stworzyć namiastkę domu.
Całe mieszkanie było czyste, ale nawet Idealnej Pani Domu z serialu emitowanego w telewizji nie udałoby się ukryć tego, że nieremontowane od lat. Niemalowane – farba złaziła całymi płatami. Niektóre klepki powypadały i w podłodze ziały dziury, ale mimo to była zamieciona i świeżo wypastowana. W pokoju stał stół, kilka krzeseł, wersalka poprzepalana papierosami i jedna nowość – błyszcząca meblościanka z królującym pośrodku nowym modelem telewizora Sony, na który Nemhausera nie byłoby stać. Pomyślał, że to prawdziwa zagadka, większa niż morderstwo, które miało tu miejsce. Stefan znalazł wreszcie herbatę ekspresową Tesco i z powątpiewaniem przyglądał się wyszczerbionym kubkom. – Myślisz, że mają tu cukier? – Mario grzebał w szufladach rozlatujących się szafek. – Ale syf – mruknął, przesunąwszy ręką po ścianie przy oknie, na której zalągł się grzyb. Wybrał najmniej ukruszony kubek i triumfalnie wskazał na cukier w kostkach. – Ciekawe, kiedy przyjadą po sztywnego klienta. Mówiłem wam, jak kiedyś wezwali mnie do awantury? Dwóch braci pocięło się kosami. Jeden jakoś przeżył, za to drugi zupełnie nie. Tego żywego zabrała karetka. Zadzwonili do nas, że denat został. Przychodzę, sztywniak leży na stole, ale był sylwester, wszyscy na zabawach albo zabezpieczali imprezy, jak to na koniec roku. Dzwonię do centrali, kiedy, kurwa, będzie wsparcie, a oni mówią, że muszę poczekać ze dwie godziny. Ja na to, że za dwie godziny będzie Nowy Rok, a oni, że właśnie i że chcieli mi życzyć wszystkiego najlepszego. No i żeż, mówię im, to co, mam tak siedzieć ze sztywniakiem? I może jeszcze nalać mu lufę, jak stuknie północ?
– I co zrobiłeś? – zainteresował się Stefan. – A co miałem robić. Zamknąłem denata na klucz. Przecież nigdzie nie pójdzie, nie? Zachichotał i siorbnął herbaty z kubka z gąską Balbinką. – I co? – zapytał Nemhauser. Mario popatrzył ze zdziwieniem. – Co „co”? – Co się stało dalej. Wróciłeś tam? – Pewnie, zdążyłem jeszcze wpaść ze starą do znajomych i zatańczyć. To było, zanim jeszcze puściła mnie w trąbę z tym mechanikiem. Ekipa przyjechała dopiero o trzeciej nad ranem. Ledwo się na nogach trzymali. I wiesz co? Denat dalej leżał tam, gdzie go zostawiłem. Nie był zabawowy. – Ty, Mario, jak coś powiesz – zakwilił Stefan, trzymając się ze śmiechu za brzuch. – A tego brata...? – drążył Nemhauser. – Brata? Jak wytrzeźwiał, dostał zarzuty. Siedzi chyba do tej pory. Dwadzieścia lat dostał. – Wiadomo dlaczego? – Jezu, ty to jesteś upierdliwy. Dlaczego, dlaczego... Pan Bóg wie dlaczego, ja nie wiem. Bo to zły człowiek był. – Ale Mario, poważnie. – Chłopie, jest trup, jest sprawca. Obrączkujesz sprawcę. Sprawca się przyznaje, dostaje wyrok i wszystko. Nikt od ciebie nie wymaga, żebyś powiedział dlaczego. Normalnie mu odwaliło. Każdemu może odwalić. A my mamy posprzątać i... – Wypełnić dokumenty. – Nemhauser pokiwał głową. – Właśnie. – Mario poklepał go po plecach. – Dobry chłopak. Herbatki? Coś nie za bardzo tu grzeją. – Przesunął ręką po zardzewiałych żeberkowych kaloryferach,
które Janina Promyk usiłowała oswoić, przykrywając narzutą w kwiatki. – Zimne jak chuj. – Dzięki, nie mam nastroju – burknął Nemhauser. – Pójdę się przewietrzyć. Może przy okazji czegoś się dowiem. – Jasne, panie komisarzu. – Mario mrugnął. – A nuż trafi pan na jakieś ważne poszlaki. – Ostatnie słowo wymówił, przesadnie wydłużając głoski. Nemhauser wyszedł, nie zwróciwszy uwagi na zaczepki. Kątem oka dostrzegł, że drzwi naprzeciwko leciutko drgnęły. Załomotał w nie, a kiedy nikt się nie odezwał, walnął pięścią i wrzasnął: „Policja!”. Na początku pracy uważał, że to idiotyczne, a Mario kulił się ze śmiechu, gdy pukał i mówił uprzejmie: „Tu policja, bardzo proszę otworzyć drzwi”. Nikt oczywiście nie otwierał. Nemhauser rozkładał wtedy ręce i zastanawiał się, czy mieszkańcy gdzieś wyszli. Mario brał zamach i walił w drzwi, rycząc: „Otwieraj, skurwielu!”, i uzyskiwał natychmiastowy efekt. Nie miał pojęcia, co sprawiło, że lubili razem pracować. Mario wyglądał jak niedźwiedź i tak się zachowywał. Nemhauser lubił porozmawiać. Mario miał czterdzieści dwa lata, Nemhauser był sześć lat młodszy, ale wydawało się, że dzieli ich cała epoka, a Mario mógłby być jego ojcem. Mario nie znał się na komputerach, internecie, nie miał pojęcia, co to jest empetrójka, no i był kawalerem z odzysku, a Nemhauser miał żonę i dzieci. No i Mario miał wąsy. Nemhauser nie miał pojęcia, dlaczego Mario nosi te dziwaczne wąsy i długie płaszcze, w których wyglądał jak tajniak w przebraniu. Równie dobrze mógłby mieć
na plecach napis „policja”. Kiedyś, uradowany, pokazał się Nemhauserowi w nowym ubraniu. – Zobacz, zakupiłem coś innego. – Z dumą zaprezentował dżinsy marmurki i czarną skórzaną kurtkę. – I co? Teraz nie wyglądam na glinę? Nemhauser stłumił śmiech i śmiertelnie poważnym tonem zapewnił, że teraz to absolutnie nie. Drzwi uchyliły się nieco i wyjrzał zza nich przestraszony mężczyzna w średnim wieku z zaczesanymi do tyłu, wypomadowanymi włosami. W szarej niechlujnej marynarce i szarych spodniach, które kojarzyły się z roboczym kombinezonem, wyglądał, jakby wyszedł prosto z lat . – Policja – powtórzył niepotrzebnie Nemhauser i dodał równie niepotrzebnie: – Pan tu mieszka? – Tak, panie władzo. Ale ja naprawdę nic nie wiem. – Nazwisko. – Głębocki. Stanisław Głębocki. My jesteśmy spokojna rodzina i ja zawsze powtarzałem, że tego pijaka trzeba zamknąć. Hałasy w nocy, naprawdę jak tak można, ludzie spać nie mogą – mężczyzna mówił wyuczonymi zdaniami i Nemhauser pomyślał, że na pewno nie jest pierwszym policjantem, który zastukał do tych drzwi. – Kiedy usłyszał pan hałas? – Ja nic nie słyszałem. – Człowieczek wyraźnie kręcił. – Późno wróciłem do domu, chodził telewizor... Nemhauser patrzył na niego beznamiętnie. Mężczyzna wił się pod jego spojrzeniem, na czoło wystąpiły mu kropelki potu. – No dobrze, usłyszałem jakieś krzyki, ale wie pan, panie inspektorze, u nich to zawsze ktoś krzyczał. My jesteś-
my spokojni ludzie, gdyby nie to, że on pił... Jak nie był napity, to zawsze się ukłonił, chociaż ostatnio to rzadko się zdarzało. – Nie zainteresowało pana, co tam się dzieje? – zapytał zmęczonym głosem, choć z góry znał odpowiedź. – Nie. Gdyby to człowiek za każdym razem się interesował... Myślałem, że popił sobie, to... – To co? – wpadł mu w słowo Nemhauser. – No, ja nie chcę mieć kłopotów, panie inspektorze. Krzyki słyszałem, ale tu codziennie jakieś krzyki słychać, człowiek się już przyzwyczaił. To Wola – wyrzucił z siebie, jakby to tłumaczyło zamazane ściany, wybite szyby na klatce schodowej i trupa w sąsiednim mieszkaniu. – Dopiero jak dziecko krzyczało... – nagle przerwał i spojrzał przerażony na Nemhausera. – A! Więc dziecko krzyczało, a pan pewnie poszedł sprawdzić, co się dzieje, albo zadzwonił na policję, tak? – Nie, to jest... chciałem wyjrzeć, ale... ale przestało krzyczeć, to pomyślałem, pomyślałem, że chyba... – mówił coraz wolniej. – Zostaw tę gnidę. Lepiej daj ognia. Nemhauser obejrzał się i zobaczył Maria szukającego zapalniczki. – Tacy nigdy nic nie widzieli i nic nie zobaczą. Człowieczek zrobił się jeszcze żałośniejszy. – Żona zawsze mówi: „Po co się mieszać”... – I się nie mieszasz. – Mario dobrotliwie kiwnął głową. – Bardzo ładnie. No to dalej się nie mieszaj i cię utłuką. A teraz spierdalaj. Człowieczek popatrzył na niego przerażonym wzrokiem.
– Spierdalaj, mówię, dostaniesz wezwanie na komendę. Drzwi błyskawicznie się zamknęły. – A zeznania? – bąknął Nemhauser. – Pieprzyć zeznania. – Mario machnął ręką. – Mogę ci napisać jego zeznania. Tego, co wygląda przez wizjer, też. – Mario wskazał drugie drzwi, za którymi coś zaszurało, jakby ktoś raptownie od nich odskoczył. – Nic nie widziałem, staram się nie interesować i nie wtrącać w nie swoje sprawy, ale owszem, to była kochająca się, normalna rodzina, chociaż fakt, facet lubił wypić, no ale kto nie lubi, panie oficerze. – I tyle? – westchnął Nemhauser, znowu znając odpowiedź. – I tyle – odparł Mario, przekraczając ponownie próg mieszkania. – Gówniana robota. – Co z nią będzie? – mruknął bardziej do siebie niż do Maria Nemhauser. – Z kim? – zdziwił się Mario. – Z żoną tego tam – wskazał na drzwi, za którymi zostawili trupa. – Jakby raz dźgnęła, dostałaby za nieumyślne zabójstwo w afekcie jakieś pięć lat, a może nawet zawiasy. Ale jak dźgała trzydzieści siedem razy? Dostanie piętnaście. Może wyjdzie po dziesięciu. – Córka będzie miała dwadzieścia lat – szepnął Nemhauser. – Dom dziecka, rodziny zastępcze. Widziałem oczy tej małej, jak ją wyprowadzali. – Co tam mruczysz? – Nic, nic. – Machnął ręką. – Chyba przyjechała ekipa. Zaraz będziemy się zmywać. Wypełnisz te papiery?
– Tak – mruknął Nemhauser. – Wiesz co, Mario? Tak mi się wydaje... On na nią szedł z tasakiem. – Odwaliło ci? – Mario spojrzał zdziwiony. – Gadała, że zaczął macać córkę, a potem ją palnął z liścia, jak zwykle zresztą. O żadnym tasaku... – Chodź, pokażę ci. – Zaciągnął Maria z powrotem do kuchni. – Popatrz, to była obrona własna. Przekroczenie zasad obrony koniecznej, ale jednak. Zobacz, wszedł z tasakiem i rzucił się na nią. Zasłoniła się kijem od szczotki, on złamał szczotkę i uderzył tasakiem. Uchyliła się, trafił w blat. Wtedy złapała nóż, akurat leżał pod ręką, i wiadomo. Trafiła go. Ale mimo to on nadal zamierzał się na nią tasakiem, więc ona dźgała go i dźgała. – Aha, łapię. – Mario uśmiechnął się przeciągle. – Już to widzę. Tylko gdzie ten tasak? – O, tutaj – Nemhauser wskazał na tasak częściowo schowany pod wersalką. – Upadł i wypuścił go z ręki. – No jasne! – ucieszył się Mario. – Tylko czy odciski palców... – Podejrzewam, że na tasaku znajdziemy jego odciski palców – powiedział z przekonaniem Nemhauser. – Chociaż zastanawiam się, czy tasak powinien upaść tu, czy trochę bliżej ciała? – Jak dla mnie, to tu. – Mario ostrożnie przemieścił tasak końcem ołówka. – I wszystko jasne. Facio wchodzi od przedpokoju, podnosi tasak i zamierza się na nią. Chce jej wbić to ustrojstwo w głowę. A ona go nożem, raz po raz. On jest ranny, ale wciąż nie rezygnuje, zamierza się znowu tasakiem. Ona znowu kłuje nożem. On pada, a tasak leci
w tę stronę. Jasna sprawa, obrona własna. Wciąż żyje, chce ją udusić, więc ona tnie i tnie, i tnie... Za drzwiami zachrobotało i weszła ekipa techniczna. Mario i Nemhauser odsunęli się od ciała. Technik pstrykał zdjęcia. Młoda lekarka, którą Nemhauser kiedyś już spotkał, coś notowała. – Witam, pani doktor – powiedział, kiedy kobieta podniosła wzrok znad notesu. Lekarka uśmiechnęła się, kiwnęła głową i wróciła do pisania. W krótkiej brązowej kurtce i dżinsach wyglądała bardziej na studentkę. Nemhauserowi zaschło w gardle. Poczuł, że powinien coś powiedzieć. Nie miał pojęcia co. Ogarnął wzrokiem pokój jeszcze raz, chrząknął i ruszył do drzwi. – Nóż do steków – rzuciła lekarka. – Słucham? – Zatrzymał się z ręką na klamce. – Narzędzie zbrodni. Nóż do steków. Gdyby to było potrzebne. – Dziękuję. – Detektyw skinął głową i zamknął za sobą drzwi. Zastanawiał się, skąd w tym mieszkaniu wziął się nóż do steków.
3 Zerknął na wyświetlacz komórki. Szlag by to trafił! Wcisnął przycisk i wymknął się na korytarz. – Przecież prosiłem, żeby nie dzwonić przed siedemnastą – rzucił ze złością.
Redaktor serii: Filip Modrzejewski Redakcja: Katarzyna Pawłowska Korekta: Małgorzata Denys, Małgorzata Kuśnierz Redakcja techniczna: Izabela Gołaszewska Projekt okładki i stron tytułowych: Szymon Wójciak Projekt logo serii: Marek Goebel Fotografia na I stronie okładki: © Wiktor Hagen Fotografia autora: z archiwum prywatnego autora
Wydawnictwo W.A.B. 02-386 Warszawa, ul. Usypiskowa 5 tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
[email protected] www.wab.com.pl Skład i łamanie: Tekst – Małgorzata Krzywicka Piaseczno, Żółkiewskiego 7a
ISBN 978-83-7747-244-6
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym E-ksiazka24.pl.