Zygmunt Zonik
PROJEKT „U”
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1976
Okładkę projektował: Witold Chmielewski
Redaktor: Wanda Stefanowska
...
4 downloads
6 Views
Zygmunt Zonik
PROJEKT „U”
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1976
Okładkę projektował: Witold Chmielewski
Redaktor: Wanda Stefanowska
Redaktor techniczny: Jolanta Michałowska
PROLOG
W szarym, posępnym budynku Zarządu Wojskowego (Truppenamt) na Herdenbergstrasse 10, niedaleko
kanału Landwehr, zamierał powoli ruch. Zapadł wczesny zmierzch. W jednym ze skrzydeł gmachu, na
pierwszym piętrze, w kilku sąsiadujących ze sobą wąskich, okratowanych oknach świeciło się uporczywie.
Mieścił się tutaj Zarząd Uzbrojenia Wojsk Lądowych. Jego szef, generał prof. dr Karl Emil Becker,
siedząc za ogromnym ciemnym biurkiem szybko przebiegł wzrokiem treść obszernego pisma, które nadeszło
ostatnią pocztą z Bendlerstrasse. Nim dobrnął do końca, zniecierpliwienie odbiło się na jego szerokiej,
gładko ogolonej twarzy. Rozpoczął lekturę od początku, tym razem wolniej, ważąc w myśli każde słowo.
List był zaadresowany do Ministerstwa Wojny, mieszczącego się w kompleksie biurowców przy
Bendlerstrasse 6. Stamtąd przekazano mu go, trochę według kompetencji, a jeszcze bardziej na wyczucie —
sprawa była bowiem niecodzienna, można powiedzieć nietypowa.
„Pozwalamy sobie zwrócić uwagę na najnowsze osiągnięcie w fizyce jądrowej, które naszym zdaniem
umożliwi produkcję materiału wybuchowego wielokrotnie potężniejszego niż środki konwencjonalne...”
Wysłużony Prusak, żołnierz-naukowiec, z niedowierzaniem taksował obiecującą zapowiedz, tkwiącą w
tych dziwnych, zaskakujących słowach. Był wybitnym specjalistą-artylerzystą, wykładowcą balistyki i
przedmiotu „materiały wybuchowe” na Akademii Sztabu Generalnego — i niewielkie miał pojęcie o fizyce
atomowej. Znał rozmaite materiały wybuchowe, podlegał mu nawet doświadczalny ośrodek Wehrmachtu w
Kummersdorfie pod Berlinem, gdzie przeprowadzono doświadczenia z samolotem bez pilota Fi-76
(późniejsza V-1) i pierwsze badania nad budową rakiety dalekiego zasięgu, prototyp A-1, ale to, o czym
pisali ci dwaj młodzi naukowcy, nie przemawiało do jego wyobraźni.
— Zapaleńcy — mruknął z pobłażliwą ironią. — Chyba niewiele wiedzą o naszych znakomitych
substancjach wybuchowych. Cała chemia pracuje na rzecz wojska, składnice i magazyny są pełne.
Zgromadzone zapasy wystarczą na wiele miesięcy.
Jednak list, który został nadany w Hamburgu i trafił do niego tak okrężną drogą, był rzeczywistością i
należało się do iego treści ustosunkować. No i ta fizyka jądrowa, nigdy nic nie wiadomo.
Becker postanowił, że następnego dnia skontaktuje się ze swoim starym przyjacielem, generałem
pułkownikiem Friedrichem Frommem, dowódcą armii zapasowej Wojsk Lądowych, i momentalnie poczuł
ulgę, jakby mu spadł z serca wielki ciężar. „Fritz to mądry chłop i lubi nowości, na pewno zainteresuje się tą
sprawą”.
Zerknął na zakończenie listu, na podpisy.... Profesor doktor Paul Harteck. Asystent, doktor habilitowany
Wilhelm Groth. Fizykochemicy jądrowi z hamburskiego uniwersytetu. Nie wgłębiając się zbytnio w treść ich
wywodów, zrozumiał, że zawierają one syntetyczny opis uzyskanego laboratoryjnie 17 grudnia 1938 roku
rozszczepienia jądra uranu. Odkrycia dokonał znany profesor radiochemik Otto Hann, współpracujący z
doktorem Fritzem Strassmanem — naukowcy cenieni w kołach NSDAP z racji pełnego oddania ruchowi
hitlerowskiemu. „Atom uranu, bombardowany neutronami, rozleciał się dosłownie na części” — pisali nie
bez entuzjazmu autorzy listu, przytaczając wiele szczegółów i danych liczbowych.
Po chwilowym zakłopotaniu, które go powtórnie ogarnęło, generał odetchnął z ulgą. Miał w swoim
sztabie fizyka jądrowego.
Podniósł słuchawkę telefonu.
— Z majorem doktorem Diebnerem! — rzucił sucho dyżurnemu adiutantowi.
Nie minęły cztery tygodnie, a wojskowe centrum doświadczeń nad pociskami rakietowymi i
materiałami wybuchowymi w Kummersdorf-Gottow wzbogaciło się o specjalne laboratorium do badań
naukowych nad uranem. Kurt Diebner, rzeczoznawca Wehrmachtu, miał nie lada głowę na karku.
Aczkolwiek wyczuł z pisma młodych i przedsiębiorczych naukowców z Hamburga ogromną szansę dla
armii, nie poprzestał na ogólnym wrażeniu. Jego pierwszą reakcje na list Hartecka było zasięgnięcie zdania u
słynnego fizyka, profesora H. Geigera, jednego z twórców licznika Geigera-Müllera. Opinia tegoż brzmiała:
„Zdecydowanie — tak!”
Dowództwo Sił Zbrojnych natychmiast przyznało fundusze na finansowanie prac nad wyzwoleniem
energii jądrowej. Badania rozpoczęto w ośrodku armii, pod osobistym kierownictwem Diebnera.
Było lato 1939 roku. Nad Europą gęstniały chmury, zanosiło się na wielką konfrontację sił.
PIERWSZE OSTRZEŻENIE — PIERWSZE NIEPOKOJE
Profesor Fryderyk Joliot-Curie od pewnego czasu ze wzrastającą uwagą śledził postępy niemieckich
uczonych w dziedzinie tak żywo go interesującej. Największy francuski fizyk atomowy, odkrywca sztucznej
radioaktywności, laureat nagrody Nobla, dyrektor laboratorium chemii jądrowej w słynnym Collége de
France, miał po dojściu Hitlera do władzy utrudniony nieco kontakt ze swoimi kolegami po fachu po drugiej
stronie Renu. Ale istniała przecież prasa fachowa, ten międzynarodowy kod uczonych. On również, razem z
żoną, Ireną Curie, córką wielkiej Polki, Marii Curie-Skłodowskiej, pracował nad rozbiciem jądra atomu, i —
trzeba to podkreślić — oboje byli bardzo bliscy sukcesu. Joliot, studiując uważnie artykuł opublikowany
przez Hahna i Strassmanna w czasopiśmie „Naturwissenschaften”, pojął nagle, że zainteresowanie się tą
sprawą przez hitlerowskie kierownictwo jest jedynie kwestią czasu. „Bardzo krótkiego czasu, jeżeli ta banda
gangsterów nie jest bandą głupców.”
Zgodził się więc bez dyskusji, kiedy francuskie władze wojskowe zaproponowały mu objęcie
stanowiska kierownika pierwszego sektora Instytutu Badań Wojskowych. Pełnił tę swoją drugą rolę
zakonspirowany jako Jean Leblanc, artylerzysta, kapitan rezerwy.
Już na początku 1939 roku złożył ministrowi Uzbrojenia Armii, Raolowi Dautry, obszerne
memorandum, w którym zasygnalizował, iż istnieje możliwość skonstruowania nowego rodzaju bomby o
znacznie silniejszym działaniu aniżeli wszystkie istniejące dotychczas. W sposób lapidarny wyjaśnił, że
podstawowym produktem umożliwiającym wydzielenie ogromnej ilości energii jest uran, najcięższy
pierwiastek występujący w przyrodzie. Jego jądro idealnie nadaje się do rozszczepienia. Podkreślił, że już na
początku lat trzydziestych Enrico Fermi, wybitny fizyk włoski, wysunął tezę o możliwości wytworzenia
promieniotwórczych izotopów uranu przez bombardowanie ich neutronami. Proces ten miałby przebieg
następujący. Jeżeli metaliczny uran lub któryś z jego związków włoży się do ciężkiej wody, wówczas
wprowadzony z zewnątrz neutron, elementarna cząstka materii, rozszczepi jakieś jądro atomu uranu,
wyzwalając z niego dwa lub trzy neutrony. Te z kolei będą rozszczepiać dalsze jądra, a w procesie tym ze
straszliwą prędkością będzie powstawać energia.
— A co to jest ta pańska ciężka woda? — zapytał minister w czasie rozmowy, na którą wezwał
uczonego po zapoznaniu się z jego pismem.
— To izotop wody, znany w chemii jako tlenek deuteru o wzorze D2O. Sam deuter to inaczej ciężki
wodór — wyjaśnił uprzejmie Joliot. — Jeżeli przeprowadzi się rozkład stu tysięcy litrów wody na tlen i
wodór, ostatni litr pozostałości zawierać będzie aż 99 procent ciężkiej wody. Z niemieckich radiochemików
najdalej posunął się w tych pracach profesor Harteck z Hamburga.
Uczony określił jeszcze bardziej szczegółowo rolę, jaka przypadła w tym niezwykłe skomplikowanym
procesie ciężkiej wodzie. Umieszczenie w niej źródła neutronów powoduje wzrost oddziaływania tych
ostatnich na jądra uranu. Szybkie neutrony emitowane przez ich źródło, jakim jest najczęściej cyklotron,
ulegają w ciężkiej wodzie spowolnieniu, czyli moderacji, w rezultacie zderzeń z atomami wodoru. Wówczas
są łatwiej pochłaniane przez jądra bombardowanego pierwiastka, co niepomiernie przyspiesza reakcję
łańcuchową.
— Naturalny uran bombardowany neutronami staje się radioaktywny, a w trakcie zachodzącego procesu
wytwarza się substancja promieniotwórcza. Dlatego działanie takiej bomby będzie podwójne: wyzwolona
energia zmiecie wszystko z powierzchni ziemi na przestrzeni kilku kilometrów, a każdy znajdujący się tam
żywy organizm zostanie śmiertelnie, a co najmniej niebezpiecznie napromieniowany — zakończył swoją
krótką relację profesor Joliot.
Minister dość sceptycznie odniósł się do możliwości wyprodukowania bomby atomowej w paryskim
laboratorium „kapitana Leblanca”. Ale że był człowiekiem przewidującym i nie chciał popełnić błędu
niedopatrzenia — zwłaszcza że wkrótce Francja znalazła się w stanie wojny z Niemcami — zaprosił
powtórnie uczonego na rozmowę do swego bezpiecznego, pilnie strzeżonego gabinetu. Miało to miejsce w
ostatnich dniach października 1939 roku.
— Czy nie uważa pan, profesorze, że Francja jest całkowicie bezpieczna za linią Maginota? — Minister
sam nie miał co do tego cienia wątpliwości. — Po co nam jakaś fantastyczna, hm, nierealna, zresztą, bomba?
Odpowiedź gościa wprawiła go w zakłopotanie. Okazało się, że Joliot wcale nie ma zamiaru
konstruować bomby, a jego pragnieniem jest wykorzystanie energii atomowej dla rozwoju ludzkości.
— Nie chciałbym, aby wynalazek o sile niszczącej, jakiej dotąd świat nie widział, dostał się w ręce
niepowołanych, nieodpowiednich kół...
Dautry uniósł brwi, oczekując na dalsze wynurzenia swego rozmówcy.
— Krótko mówiąc, boję się, że taką bombę mogą wyprodukować Niemcy — mówiąc to „Leblanc” był
śmiertelnie poważny. — Wiem, że ich uczeni pracują nad wykorzystaniem możliwości, jakie stwarza
rozbicie jądra uranu. No, my także... — dodał szybko, kiedy dygnitarz uśmiechnął się prawie
niedostrzegalnie. — Oto moja idée fixe, panie generale: nie dopuścić do tego, przeszkadzać niemieckim
uczonym i nazistom. Temu dziełu chcę poświęcić najbliższe lata mojego życia.
W gabinecie zaległa wymowna cisza.
— Zacznę od tego, że będę informował świat o grożącym mu niebezpieczeństwie — przerwał milczenie
młody profesor — Zna pan, ministrze, mój kwietniowy artykuł w „Nature”? Był on pierwszym, ale nie
będzie ostatnim... Muszę obierać wszystkie wiadomości na temat postępu prac boszów. Postaram się
pociągnąć ich za język. Jak pan myśli, od czego są międzynarodowe sympozja naukowe. Oczywiście, w tej
sytuacji, jedynie w krajach neutralnych.
Przewodniczący Komitetu Badań Naukowych Obrony Powietrznej brytyjskiego Ministerstwa Wojny, sir
Henry Tizard, należał do ludzi obdarzonych wyjątkowym darem przewidywania. Kiedy przejrzał francuski
miesięcznik „Nature” z datą 22 kwietnia 1939 roku, w którym opublikowano list otwarty paryskich
naukowców, zatytułowany „wyzwalanie się neutronów w jądrowej eksplozji uranu”, potwierdzający
definitywnie możliwość uzyskania energii z jądra atomowego, natychmiast podjął energiczne kroki w
miarodajnych sferach gospodarczych i na Downing Street. Zajęcie Czechosłowacji przez kohorty Hitlera
wyzwoliło go z resztek złudzeń co do „pokojowych” intencji dyktatora Trzeciej Rzeszy. Tizard był zdania,
że Wielka Brytania musi uniemożliwić Niemcom zdobycie większych zasobów uranu. Sam był fizykiem i
orientował się, czym może zaskoczyć świat ciągła reakcja łańcuchowa.
— Jest to proces rozchodzący się lawinowo po całej masie uranu — tłumaczył na tajnych konferencjach
z udziałem wtajemniczonych — każdy akt rozszczepienia oprócz wyzwolenia energii pociąga za sobą dalszy
rozpad uranu. Proces zachodzi błyskawicznie, trwa zaledwie kilka sekund. Do tych właśnie wniosków
dochodzi Joliot, dżentelmeni! A on oparł się nie tylko na własnym dorobku naukowym, ale i na
doświadczeniach niemieckich profesorów. Tych zwłaszcza, którzy pozostali w hitlerowskiej Rzeszy.
Sir Henry nie był tak naiwny, by sądzić, że, Fryderyk Joliot przypadkowo, albo żeby błysnąć przed
światem nauki, ogłosił drukiem przebieg eksperymentu, dokonanego w pierwszej połowie marca, który
stanowił powtórzenie doświadczenia Hahna. Nie, to była akcja z góry zaplanowana przez upartego Francuza,
akcja mająca na celu demaskowanie postępów, osiągniętych przez Niemców w tej dziedzinie. Paryski
uczony chciał przestrzec świat ukazując, jakie mu zagraża niebezpieczeństwo z chwilą, gdy przywódcy
Rzeszy poważnie zainteresują się tym szokującym odkryciem.
Publikacja w pewnym stopniu spełniła zamierzony cel. Na Wyspach Brytyjskich powiało niepokojem.
Londyńska prasa popularna drukowała sensacyjne artykuły o nieograniczonych możliwościach nowej
superbomby. Nakłady dzienników i czasopism podskoczyły niesłychanie. Co do kół oficjalnych, te również
przeżywały chwile niepokoju.
Korzystając z tej atmosfery Tizard w ciągu zaledwie kilku dni doprowadził do spotkania z prezesem
Belgijskiej Union Minière. Niestety, nie udało mu się zastrzec dla Wielkiej Brytanii wyłącznego prawa do
zakupu rud uranowych importowanych z Konga belgijskiego. Ktoś tam gdzieś pożałował dewiz, ktoś inny
nie docenił sytuacji. Mimo to przy rozstaniu Anglik ostrzegł szefa koncernu:
— Pańska firma dysponuje materiałem, który, przechwycony przez wroga, może przynieść zgubę obu
naszym krajom. Raczy pan wziąć to pod uwagę!
Tymczasem po pierwszym zaskoczeniu rewelacjami nadchodzącymi z kontynentu rząd brytyjski zdołał
ochłonąć, a sam Winston Churchill wręcz twierdził, że „niemieckie gadanie o superbombie należy uznać za
czcze przechwałki”. Tizard zwrócił delikatnie uwagę premierowi, że to nie Niemcy „gadają o bombie
atomowej”, ale francuscy i angielscy uczeni komentują osiągnięcia niemieckich naukowców. Churchill nie
słuchał go. Choć na pierwszy rzut oka zapowiedź pojawienia się nowej broni „o ogromnej sile niszczącej”
może wyglądać groźnie, jednak — argumentował — nie ma obaw, by odkrycie doprowadziło do
praktycznych wyników przed upływem kilku lat.
Nie uspokoiło to jednak profesora Tizarda i grupy ludzi zajmujących się wywiadem naukowym. Sir
Henry, nie znajdujący na razie poparcia w rządzie, nawiązał ścisłe kontakty z Intelligence Service.
Nie rezygnował również Joliot-Curie. Postanowił on poprzez Deuxième Bureau dotrzeć do wojskowego
wywiadu Anglików, by tam poszukać sprzymierzeńców.
W chwili wybuchu wojny Niemcy były jedynym mocarstwem, mającym w ramach Wehrmachtu urząd
zajmujący się wyłącznie badaniami jądrowymi dla celów ściśle wojskowych. Dążąc do uzyskania przewagi
nad każdym z przeciwników, którzy mieli kolejno paść ofiarą ich agresji, zatroszczyli się o to, aby i na tym
polu nie pozostać w tyle.
BITWA O CIĘŻKĄ WODĘ
8 września 1939 roku doktor Erich Bagge, młody uczony z instytutu fizyki teoretycznej w Lipsku,
kierowanego przez laureata nagrody Nobla, profesora doktora Wernhera Heisenberga, z ciekawością obracał
w ręku żółtą kopertę. Kiedy ją rozciął, znalazł lakonicznie sformułowane zaproszenie do Ministerstwa
Wojny w dniu 16 września. Nie był tym wcale zaskoczony. Od tygodnia trwała wojna, führer wzywał
wszystkich Niemców do wzmożonych wysiłków na rzecz walczącej armii. Każdy obywatel Rzeszy stawał
się w gruncie rzeczy żołnierzem. On, naukowiec, nie mógł i nie chciał stać na uboczu wielkich wydarzeń.
Identyczne zaproszenia wysłano zresztą do kilkunastu wybitnych fizyków i chemików jądrowych.
Znaleźli się wśród nich profesorowie: Hann, Bothe, Heisenberg i Geiger.
Profesor Harteck na widok urzędowej przesyłki poczuł ciepłą falę krwi napływającą do głowy. Tknęło
go przeczucie, że ten niepozornie wyglądający list zawiera coś, co przesądzi o całym jego życiu.
Przewidywał zmianę w swojej dość monotonnej egzystencji naukowca-badacza i wykładowcy. Jego kipiąca
energią natura domagała się bardziej dynamicznych czynów. Właśnie dlatego gorliwie popierał wszystkie
zmiany w Niemczech, które zapoczątkował Hitler.
Przeczucie go nie myliło. W przełomowych dniach, kiedy Rzesza ruszyła na podbój Europy, wzywało
go Ministerstwo Wojny. Bez wahania gotów był spełnić każde żądanie kierowników tego resortu i
natychmiast udał się do dziekanatu w celu załatwienia delegacji służbowej.
W tym samym czasie Diebner, zaufany partii i SS, z właściwym mu talentem organizatora zabrał się do
przygotowania narady, która, jego zdaniem, miała pchnąć na nowe tory badania jądrowe dla celów
wojskowych.
Obrady toczyły się w Zarządzie Uzbrojenia Wojsk Lądowych i miały dość burzliwy przebieg. Przede
wszystkim dostało się Hahnowi za to, że opublikował wszystkie fazy swojego odkrycia w czasopiśmie
„Naturwissenschaften” z 6 stycznia 1939 roku. Był to artykuł, w którym dwaj uczeni przeprowadzili niezbity
dowód, że jądro uranu „pękło na kawałki”.
Hahn tłumaczył się, że nie istnieje dotąd w Rzeszy zakaz ogłaszania drukiem prac z zakresu fizyki
jądrowej.
— Za granicą kierowano się tymi samymi zasadami — wyjaśniał uczony. — Wybitna sława, włoski
fizyk atomowy, laureat nagrody Nobla, Enrico Fermi, jeszcze w tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym
roku opisał w prasie swoje doświadczenia nad wytworzeniem sztucznych promieniotwórczych izotopów
najcięższych znanych pierwiastków przez bombardowanie ich neutronami, odkrytymi na początku lat
trzydziestych przez angielskiego profesora Chadwicka. Eksperymentowali również w Paryżu z jądrem helu i
uranu Fryderyk Joliot i Irena Curie. A ostatni artykuł w „Nature” stanowi także potwierdzenie zasady
jawności w tej dziedzinie.
Fachowcy z wywiadu wojskowego i służby bezpieczeństwa SS zdawali się pojmować te wywody, ale
nie mogli się z nimi solidaryzować. Zwłaszcza że, jak nie omieszkali podać zebranym do wiadomości, ich
agenci donieśli o rozpoczęciu za granicą badań nad uranem.
—- Nie stałoby się to faktem, przynajmniej jeszcze nie teraz, gdyby nie ten nieszczęsny artykuł, który
ujawnił epokowe odkrycie uczonych Wielkich Niemiec — gromił Hahna fizyk z Ministerstwa Wojny,
będący na usługach Abwehry, doktor H. Basche.
Kiedy padły te słowa, Hahn, lękając się konsekwencji, zataił, że o swoich odkryciach rozmawiał
zupełnie szczerze z profesorem Nielsem Bohrem, słynnym duńskim fizykiem, laureatem nagrody Nobla,
zagorzałym przeciwnikiem Hitlera. Wkrótce po tamtej rozmowie Bohr wyjechał na kilkumiesięczny pobyt
do Stanów Zjednoczonych, a wraz z nim powędrowała tajemnica. Jest prawie pewne, że Niels podzielił się
tymi rewelacjami z uczonymi amerykańskimi, a może nawet z władzami wojskowymi USA.
— Joliot rozbębnił po całym świecie o stanie naszych prac. Teraz wszyscy będą nam patrzeć na palce.
Nie muszę chyba w tym gronie przypominać, że rozpoczęliśmy wielkie dzieło przebudowy Europy na
drodze orężnej i wszystko, co służy bezpieczeństwu i przyszłym sukcesom Rzeszy, jest i będzie objęte
tajemnicą!
Te słowa wypowiedział milczący i trzymający się nieco na uboczu osobnik.
Hahn opuścił nisko głowę. Gdyby podniósł wzrok, w oczach kilku oficerów oraz tych, którzy zachowali
incognito, bez trudu wyczytałby przyganę. Rzucił ukradkowe spojrzenie i schwytał współczujący wzrok
swojego przyjaciela Heisenberga.
Podczas narady zadecydowano, że badania jądrowe będą stanowiły tajemnicę państwową i zakazano
ogłaszania drukiem jakichkolwiek informacji o niemieckich doświadczeniach nad przyszłą budową stosu
uranowego. Powołano do życia Grupę Fizyki Jądrowej, podporządkowując ją — ku radości Hartecka —
Ministerstwu Wojny.
Oficjalny cel jej działalności, dla zakonspirowania rzeczywistych kierunków prac, określono jako
„poszukiwanie nowych źródeł energii dla silników R (rakietowych)”. Na czele grupy stanął Kurt Diebner.
Jednocześnie Ministerstwo Wojny przejęło świetnie wyposażony Instytut Fizyki im. cesarza Wilhelma
w Dahlem, na przedmieściu Berlina, i przeznaczyło go na specjalny ośrodek dla Grupy Badawczej Fizyki
Jądrowej. Wszyscy naukowcy zaangażowani w prace nad tym tajnym dziełem — z wyjątkiem ośrodków w
Lipsku i Hamburgu — zostali przeniesieni tutaj służbowo, by pracować pod jednym dachem. Pozostałych
zobowiązano do ścisłej współpracy z Centrum.
Gwiazdami pierwszej wielkości w Dahlem byli Hahn i Heisenberg. Ten ostatni, mianowany dyrektorem
Instytutu Fizyki, mieszkał nadal w Lipsku, a do Berlina dojeżdżał co tydzień, na dzień lub dwa, podobnie jak
Harteck z Hamburga.
W lipcu 1940 roku na terenie Instytutu Biologii i Badań nad Wirusami — znajdował się obok Instytutu
Fizyki — rozpoczęto budowę niewielkiego drewnianego pomieszczenia. W u...