Aleksander S. Grin ŚWIĘTO NOWOROCZNE OJCA I MAŁEJ CÓRKI ŚWIĘTO NOWOROCZNE OJCA I MAŁEJ CÓRKI Grin Aleksander S. I W mieście Comenville, które bynajmni...
5 downloads
12 Views
157KB Size
Aleksander S. Grin
ŚWIĘTO NOWOROCZNE OJCA I MAŁEJ CÓRKI
ŚWIĘTO NOWOROCZNE OJCA I MAŁEJ CÓRKI Grin Aleksander S.
I W mieście Comenville, które bynajmniej nie słynęło z czystości, rozkwitu handlu i z tego wszystkiego, co stanowi podniecający i nieprzytulny blask wielkich lub żyjących gorączkowo miast, osiedlił się, ze względu na panujące tam spokój i ciszę, uczony Egmond Drape. Tutaj piętnaście lat temu zaczął pisać pracę naukową w dwu tomach.
Idea tej pracy zawładnęła nim, gdy był jeszcze studentem. Żył niemal w nędzy i niejednego sobie odmawiał, ponieważ nie posiadał majątku; jego doraźne zarobki wyrażały się niewielkim sumami honorariów za drobne tłumaczenia korespondencji. Cały wolny czas, którego strzegł zazdrośnie, poświęcał swej pracy, zapominając często o jedzeniu i śnie. Stopniowo doszedł do tego, że nie interesował się niczym poza owym dziełem i córką Tawinią Drape, która przebywała u krewnych.
Miała sześć lat, kiedy straciła matkę. Raz lub dwa do roku przywoziła Tawinię do ojca starucha z orlim nosem, spoglądająca tak, jakby chciała powiesić Drape' a za jego nędzę i roztargnienie, za wszystkie te przejawy żaru wewnętrznego, które dostrzegała w postaci popiołu z fajki i bałaganu bliskiego całkowitej ruinie. Z roku na rok chaos w ciasnym mieszkaniu Drape'a wzrastał, przybierając dziwaczne kontury snu lub futurystycznego rysunku, na którym najróżniejsze przedmioty
tworzą przeciwną naturze kolekcję, lecz rósł także stos rękopisu uczonego, ukryty w środkowej części niewielkiej szafy. Od dawna już był narażony na sąsiedztwo najrozmaitszych rupieci. Zmięte chustki do nosa, szczotki do butów, książki, skorupy, jakieś ramki i fotografie oraz mnóstwo innych pokrytych kurzem przedmiotów przewalało się na szerokiej półce, wśród zeszytów, notesów czy wprost przewiązanych sznurkiem rozmaitych skrawków papieru, na których
zniecierpliwiony bezowocnymi poszukiwaniami przyzwoitej kartki nerwowy i roztargniony Drape zapisywał swe genialne olśnienia. Trzy lata temu, jakby oprzytomniawszy raptem, zawarł umowę z żoną dozorcy. W zamian za niewielką opłatę miała codziennie sprzątać mieszkanie. Ale pewnego razu Drape odkrył, że porządek czy raczej tak dobrze mu znany nieład na biurku przekształcił się w ohydną symetrię, wskutek której daremnie szukał notatek sporządzonych na mankietach,
przyciśniętych dla pewności masywnym orłem z brązu. Odnalazłszy wreszcie zgubę w koszu z brudną bielizną, burzliwie rozstał się z siłą najemną, trzaskając w finale drzwiami, w odpowiedzi zaś wysłuchał zapalczywych powątpiewań co do należytego stanu swych władz umysłowych. Od tej pory Drape borykał się z życiem samotnie.
II Zmierzchało, gdy po włożeniu płaszcza i kapelusza Drape spostrzegł wreszcie, że od dłuższego czasu stoi przed szafą, usiłując pojąć, co chciał właściwie zrobić. Udało mu się to dopiero wówczas, gdy jego wzrok padł na depeszę. „Kochany mój ojczulku — głosiła — przyjeżdżam dziś o ósmej. Całuję i mocno tulę się do ciebie. Tawi". Drape
uświadomił sobie, że zamierzał iść na dworzec. Dwa dni temu wsunął do szafy drobny banknot, ostatnie pieniądze, które przeznaczył na dorożkę i kupno czegoś do jedzenia. Ale zapomniał, gdzie je włożył, nie w porę obmyślając przy tym trzydziesty drugi rozdział; o tym samym rozdziale myślał także teraz, póki tekst depeszy nie wyrwał go z zaczarowanego kręgu nieustannych rozważań. Drape wyobraził sobie miłą twarzyczkę Tawi i uśmiechnął się.
Teraz myślał już wyłącznie o niej. Z gorączkowym pośpiechem zaczął szukać pieniędzy, zanurzywszy dłonie we wnętrznościach trzeciej półki, na którą odkładał rękopis. Stłoczone warstwy papieru stawiały mu opór. Poszukawszy spojrzeniem, dokąd by je szybko przełożyć, Drape wyciągnął spod biurka kosz na śmiecie i począł ubijać w nim rękopis, zatrzymując chwilami wzrok na przypadkowym zdaniu z kartki leżącej na wierzchu lub śledząc tok myśli zrodzonych przy pisaniu wiele
lat temu. Kiedy Drape myślał o swej pracy lub wspominał jej koleje, zdawało mu się, że nie było w jego życiu okresu, kiedy nie istniałaby ona w nim samym lub na jego biurku. Narodziła się, rozwijała, rosła i towarzyszyła mu jak ludzka istota. Była dla niego podobieństwem tęczy, przesłoniętej na razie mgłą wytężonego procesu twórczego lub widział ją w postaci złotego łańcucha, łączącego brzegi otchłani. A czasem wyobraźnia rysowała przyszłe dzieło jako
grom i wicher siejący prawdę. Praca i on stanowili jedność. Znalazł wreszcie banknot, który zawieruszył się w pustym pudełku po papierosach, spojrzał na zegarek i spostrzegłszy, że do ósmej brak zaledwie pięciu minut — wybiegł na ulicę.
III W kilka chwil później ponury dozorca wpuścił Tawi Drape do ojcowskiego mieszkania. — Wyszedł, panienko — powiedział towarzysząc dziewczynce, której błękitne oczy wytropiły ślad uśmiechu na jego brodatej twarzy — wyszedł i sądzę, że po to, by panią powitać. Ależ panienka wyrosła! — Tak, czas płynie — przytwierdziła Tawi z głębokim
przeświadczeniem, że czternaście lat to już wiek całkiem poważny. Tym razem przyjechała sama niczym dorosła i po cichu była z tego ogromnie dumna. Dozorca odszedł. Dziewczynka zajrzała do gabinetu. — Ależ chlew — mruknęła, dobierając w bolesnym osłupieniu dostatecznie mocny odpowiednik tego, co zobaczyła. — Albo może nie uprzątnięta stajnia. Jakże jesteś samotny, ojczulku,
zapracowany ty mój! A przecież jutro Nowy Rok! Z sercem przepełnionym tkliwością i współczuciem zdjęła elegancki jedwabny płaszczyk, rozpięła i podwinęła rękawy. Po chwili niezliczone opasłe tomy z hałasem powędrowały w kąt pokoju, dotąd zwalała je energicznie ze wszystkich najmniej odpowiednich miejsc. Otworzyła również lufcik; do mrocznego od dymu papierosów, nie opalanego i wilgotnego pokoju wtargnął przezroczysty strumyk
świeżego powietrza. Tawi znalazła obrus, szybko zmyła naczynia, wreszcie rozpaliła w kominku napełniwszy go szczelnie zakurzonymi papierami z kosza, śmieciami i resztkami węgla znalezionymi w kuchni. Potem zaparzyła kawę. Miała swoje podróżne zapasy, rozłożyła je więc jak najładniej na stole. Krzątając się nuciła z uśmiechem na myśl o zaskoczeniu ojca i jego radości. Drape podchodząc do domu spostrzegł światło w oknie,
pojął więc, że się rozminęli, a jego maleńka, dobra Tawi już przyjechała i go oczekuje. Wszedł na palcach. Tawi poczuła, jak na jej twarz, zakrywając od tyłu oczy, legły duże, silne i delikatne dłonie. Odwróciwszy się mocno objęła ojca, tuląc go i tarmosząc, jakby był dzieckiem. — Ojczulku kochany, nareszcie jesteś, tak się za tobą stęskniłam! — wykrzykiwała, gdy ją głaskał i całował, chciwie wpatrzony w jej śliczną, wrażliwą twarzyczkę, która promieniała szczęściem.
— Mój Boże — powiedział siadając i nadal obsypując Tawi pieszczotami — nie widziałem cię całe pół roku. Dobrą miałaś podróż? — Doskonałą. Przede wszystkim pozwolono mi jechać samej, dzięki czemu mogłam rozkoszować się życiem bez ciągłego marudzenia starej Cecylii. Ale wyobraź sobie, że i tak zmuszona byłam przyjąć mnóstwo przysług od nieznajomych ludzi. Nie wiesz, dlaczego? Ale słuchaj: czy ty niczego nie widzisz?
— Co mam zobaczyć? — powiedział ze śmiechem Drape. — Widzę ciebie. — A poza tym? — O co ci chodzi? — Niemądry, roztargniony uczony barbarzyńco, rozejrzyj się uważnie! Teraz zobaczył. Stół był starannie nakryty białym obrusem i przygotowany do kolacji; nad dzbankiem do kawy unosiła się Para;
pieczywo, ser, owoce i plastry pospiesznie nakrajanego pasztetu przedstawiały zdumiewający obraz dla Drape'a, który zwykł jadać chodząc lub na stojąco z książką przed oczami. Podłoga była zamieciona, a meble ustawione tak, że pokój stał się przytulniejszy. Kominek pochłaniał swój przypadkowy żer. — Musiałam się spieszyć i dlatego wszystko wyszło byle jak, ale jutro wezmę się do roboty na dobre i dopiero tu zacznie błyszczeć!
Wzruszony Drape popatrzył na Tawi z czułością, potem ujął jej brudne ręce i parokrotnie uderzył jedną o drugą. — No, teraz będziemy ciebie otrzepywać z kurzu. Ale skąd wzięłaś opał? — Znalazłam w kuchni nieco węgla. — Pewnie jakieś resztki. — Tak, ale tu, w tym koszu, było mnóstwo papieru. Drape jeszcze nie pojmując do końca, spojrzał na nią z niejasnym
niepokojem. — W którym koszu? Pod biurkiem? — No właśnie. Wprawdzie zgarnęłam strasznie dużo śmieci, ale palą się nie najlepiej. Wówczas przypomniał sobie i pojął.
IV Osiwiał w jednej chwili i ogarnęła go nagła ciemność. Nie zdając sobie sprawy, co robi, wyciągnął rękę do lampy i przekręcił kontakt. Ten mimowolny gest uratował dziewczynkę, oszczędzając jej mgnienia w wyrazie ojcowskiej twarzy, którego nie zdołałaby już nigdy zapomnieć. Mrok skoczył Drape'owi do oczu i wydarł mu serce. Przez kilka sekund odnosił wrażenie, że niepowstrzymanie
pędzi wprost na kamienną ścianę, bijąc o nią uderzeniem bez końca. — Ależ, ojczulku — rzekła zdumiona dziewczynka, spokojną dłonią przywracając blask jaskrawego światła — czyżbyś rzeczywiście tak lubił mrok? I czym posypałeś sobie włosy? Jeżeli Drape w tym momencie nie oszalał, to jedynie dzięki pogodnemu głosikowi, który swą tkliwością przeszył mu serce. Spojrzał na Tawi. Wsparłszy policzek o złożone
dłonie, patrzyła na niego z uśmiechem i wzruszającą czułością. Jej czystego wewnętrznego świata strzegła miłość. — Dobrze ci, ojczulku? — spytała Tawi. — Spieszyłam się przed twoim powrotem, żebyś mógł odpocząć. Ale dlaczego płaczesz? Nie płacz, bo mi smutno! Drape zmagał się jeszcze w bólu i torturach niemego jęku, ale natężenie przeżytego wstrząsu doprowadziło do jego serca z jaskrawością
słonecznego promienia całą radość dziecka, kiedy widziało go w czystości i cieple — i znalazł w sobie siły, by się odezwać. — Tak — powiedział odejmując ręce od twarzy — nie będę już płakał. To zabawne, że istnieją odruchy serca, za które warto, być może, zapłacić całym życiem. Zrozumiałem to dopiero dziś. Pracując — a potrwa to jeszcze z pięć lat — będę wspominał twoje dobre serduszko i troskliwe rączki. Nie mówmy o tym więcej.
— No, to wszystko w porządku!
Spis treści I II III IV