BRONNIE WARE CZEGO AJBARDZIEJ • ZAŁ UJ UM ERAJĄ_CY Spis Treści WSTĘP Z TROPIKÓW W ŚNIEG NIESPODZIEWANA DROGA ZAWODOWA SZCZEROŚĆ I KAPITTJLACJA żALPIER...
9 downloads
48 Views
44MB Size
BRONNIE
WARE
CZEGO AJ BARDZIEJ •
ZAŁ UJ UM
ERAJĄ_CY
Spis Treści WSTĘP
Z TROPIKÓW W ŚNIEG NIESPODZIEWANA DROGA ZAWODOWA SZCZEROŚĆ I KAPITTJLACJA żALPIERWSZY: SZKODA. ŻE NIE MIAŁAM ODWAGiiYĆ TAK. JAK CHCIAŁAM, A NIE TAK, JAK OCZEKIWALI INNI WYTWORY ŚRODOWISKA OGRANICZENIA żAL DRUGI: SZKODA, żE TAK DUŻO PRACOWAŁEM CELI INTENCJE PROSTOTA ŻAL TRZĘCJ- SZKODA, żE NIE MIAŁEM ODWAGI OKAZYWAĆ UCZUĆ NIE CZUĆ SIĘ WINNYM UKRYTE DARY ŻAL CZWARTY· ŻAŁUJĘ, żE STRACIŁAM KONTAKT Z PRlYJACIÓŁMI PRAWDZIWI PRZYJACIELE POZWOLIĆ SOBIE żAL PIĄTY : SZKODA, ŻE NIE POZWOLIŁAM SOBIE BYĆ SZCZĘŚLIWA SZCZĘŚCIE JEST TU I TERAZ P1JNKT WIDZENIA ZMIANY ZMIERZCH I śwrr BEZ ŻALU UŚMIECHAJ SIĘ I NIE TRAĆ WIARY
WSTĘP Pewnego pięknego letniego wieczoru w prowincjonalny1n miasteczku toczyła się jedna z tych radosnych rozmów, jakie prowadzi się jednocześnie w wielu miejscach na świecie . Dwoje ludzi długo się nie widziało i nadrabiało zaległości . Opowiadali sobie o swoich sprawach. Ty1njednak ta rozmowa różniła się od innych, podobnych, te miała się stać przełomem w życiu jednego z nich. Mianowicie moi1n Cec jest wydawcą świetnego australijskiego czasopisma poświęconego muzyce folkowej - „Trad and Now". Słynie z tego, że popularyzuje ten gatunek, i z szerokiego uśmiechu. Za jedno i drugie wszyscy go lubią. Gawędziliśmy o naszej miłości do muzyki (nie bez powodu - byliśmy na festiwalu folkowym). Rozmawialiśmy również o problemach, które wtedy przeżywałam: musiałam znaleźć fundusze na sfinansowanie programu nauki gry na gitarze i pisania piosenek, który chciałam wdrożyć w więzieniu dla kobiet. - Jeś li ci się uda z tytn ruszyć, daj mi Udało
znać. Poświęc i iny
temu artykuł - powiedział Cec na zachętę .
i po jakimś czasie napisałam do jego czasopisma tekst o swoich doświadczeniach. Kiedy skończyłam, zadałam sobie pytanie: dlaczego nie piszę częśc iej ? W końcu robiłam to przez całe życie. Jako mała piegowata dziewczynka korespondowałam z przyjaciółmi z całego świata. To mi
się
było w czasach, kiedy ludzie pisali listy ręcznie, wkładali je do kopert i wrzucali do skrzynek pocztowych.
Nie skończyło
się
to wraz z nadejściem dorosłości. Wciąż pisałam do przyjaciół papierowe listy. Byłam też dziennikarką- pisałam do prasy. A potemjeszcze teksty piosenek Zajmowałam się więc twórczością literacką - z gitarą albo długopise1n w dłoni . Ale przyjemność, jaką mi sprawiło napisanie artykułu o progra1nie więziennym- przy kuchenny1n stole, starym piórem, na prawdziwy1n papierze - obudziła we innie dawną pasj ę. Podziękowałain więc Cecowi, a potem postanowiłam, że będę prowadzić błoga. To, co nastąpiło później , zmieniło bieg inojego życia w najlepszy z możliwych sposobów. „Natchnienie i czaj" zaczęłam pisać w przytulnym domku w Blue Mountains w Australii, oczywiście przy filiżance herbaty. W jednym z pierwszych artykułów o tym, czego ludzie żałują przed śmiercią, napisałam o umierających, którymi się opiekowałam Zanim zaczęłam pracować w więzieniu, zajmowałam się opieką paliatywną, więc miała1n to zagadnienie świeżo w pami ęci. W następnych miesiącach artykuł się rozrastał- coś takiego umożliwiaj edynie internet. Zaczęłam dostawać maile od nieznajo1nych. Pisali do mnie w związku z pierwszy1n tekstem, a potem następnymi. Prawie rok później mieszkałamjUż gdzie indziej, tym razem na wsi. Któregoś poniedziałkowego ranka, kiedy usiadłam przy stole na werandzie, żeby się zabrać do pisania, postanowiłam sprawdzić , ile było wejść na stronę internetową, którą prowadziłain Tak się przecież nieraz robi. Nie uwierzyłam w to, co zobaczyłam, ale bardzo się ucieszyłam Następnego dnia na wszelki wypadek spraw dziłam znowu Nie było najmniejszej wątpliwości , że dzieje s ię coś niesamowitego. Artykuł noszący tytuł Pięć rzeczy, których ::a/ujemy przed śmiercią cieszył się wielkitn zainteresowaniem Dostawałam maile
z całego świata. Inni blogerzy pytali, czy mogą się powoływać na mój tekst.
Przetłumaczono
go więc na wiele języków. Ludzie czytali go w pociągach w Szwecji, na dworcach autobusowych w Ameryce, w biurach w Indiach, przy śniadaniu w Irlandii i tak dalej. Nie wszyscy zgadzali się z moimi tezami, ale skłaniałam ich do dyskusji. Tym nielicznym, którzy się ze mną nie zgadzali, odpowiadałam (j eśli już
to robiłam): nie zabijajcie posłańca. Bo ja po prostu relacjonowałam to, co słyszałam od umierających. Co najmniej dziewięćdziesiąt pięć procent czytelników, którzy się ze mną skontaktowali, twierdziło, że mój tekst ich poruszył. Potwierdzało to, jak wiele my, ludzie, mamy ze sobą wspólnego mimo różnic kulturowych. Mieszkałam wtedy
w domu jednorodzinnym, wśród ptaków i innych dzikich zwierząt, które przyciągał pobliski strUinień. Codziennie siadałam przy stole na werandzie, pracowałam i korzystałam z otwierających się przede mną inożliwości. Kilka lniesięcy później mój blog lniał już ponad lnilion czytelników. W ciągu roku ta liczba się potroił a. Było
tak dlatego, że ten temat interesuje mnóstwo ludzi. Na życzenie tych, którzy się ze mną skontaktowali, postanowiłam go zgłębić jeszcze bardziej. Jak wielu innych, zawsze chciałam napisać kiedyś książkę . Okazało się jednak, re tylko opowiadając własną historię, mogę w pełni dać wyraz te1nu, czego się nauczyłam, opiekując się Uinierającylni . Książka, którą pragnęłam napisać , była gotowa. Oto ona. Dowiecie się z niej, re nigdy nie należałam do tych, którzy podążają tradycyjną drogą, j eśli coś takiego w ogóle istnieje. Żyję tak, jak mi dyktuje los, a napisałam tę książkę, bo chciałam się podzielić z innylni swoilni doświadczenialni. A ponieważ jeste1n Australijką, to chociaż starałam się pisać w sposób możliwie uniwersalny, zrobiłam to po australijsku. Ztnieniłam imiona
prawie wszystkich bohaterów. Chciałam ochronić prywatność ich rodzin i przyjaciół. Ale niektóre są prawdziwe: inojego pierwszego trenera jogi, szefowej szkoły rodzenia, właściciela parkingu dla przyczep kempingowych, inojej mentorki w więzieniu i wszystkich autorów piosenek. Nie trzymałam się też ściśle chronologii - podporządkowałam ją tematyce.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy na różne sposoby towarzyszyli mi w tej podróży. Za wsparcie i pomoc dziękuję szczególnie: Marie Burrows, Elizabeth Cham, Yaldzie Low, Robovvi Conwayowi, Reesie Ryan, Barbarze Gilder, ojcu, Pa-blowi A coście, Bruce' owi Reidowi, Joan Dennis, Siegfriedowi Kunzemu, Jill Marr, Guyowi Rachelowi, Michaelowi Bloeme, Anie Goncalvez, Kate i Colowi Bakerom, Ingrid Cliff, Markowi Pattersonowi, Jane Dargaville, Joemu Wallace' owi, Bernadette i wszystkim, którzy mnie zachęcali do pisania i komponowania, chwaląc moją twórczość.
Dziękuję także
tym, którzy w różnych okresach udzielali lni schronienia, lniędzy innylni: Markowi Avellino, cioci Jo, Sue Greig, HelenAtkins, wujkowi Fredowi, Di i Gregowi Burnsom, Dusty Cuttell, Mardi McElvenny i wszystkim moim cudownym podopiecznym, których domy kochałam jak własny. Składam podziękowania również innym lniłym ludzi01n, którzy mnie żywili.
Za osobiste wsparcie na krętej drodze, którą podążałam, chcę podziękować też przyjaciołom, dawnym i obecnym, bliskim i dalekim Dzięki za to, że w zbogaciliście moje życie. Szczególnie jestem wdzięczna: Markowi Nevenowi, Sharon Rochford, Julie Skerrett, Melowi Giallongo, Angelinę Rattan-sey, Kateei McFarlane, Bradowi Antoniou, Angie Bidwell, Theresie Clancy, Barbrze Squire, wszystkim pracownikom ośrodka medytacyjnego w górach, dzięki który1n znalazłam spokój, i mojemu partnerowi. Byliście dla mnie jak nosze, gdy bardzo potrzebowałam odpoczynku.
Dziękuję oczywiście
mojej matce, Joy; nie ma na ziemi nikogo, kto bardziej by zasługiwał na to imięl. Swoim przykładem udzieliłaś mi wspaniałej lekcji miłości. Nieskończone dzięki, piękna kobieto. Wszyscy wspaniali ludzie, których nie ma już wśród nas i których historie nie tylko złożyły się na tę książkę, ale także w znaczący sposób wpłynęły na moje życie - to hołd dla was. Dziękuję również rodzinom, które opuściliście, za cudowne, pamiętne chwile, które razem spędziliśmy. Pozdrawiam was wszystkich I wreszcie dziękuję wam, ptakom śpiewającym na drzewie nad strwnieniem, teraz, kiedy to piszę. Wy i wasi bracia dotrzymywaliście mi towarzystwa w czasie pracy nad tą książką. Dziękuję Bogu, że nade mną czuwał i obdarzał mnie takim piękne1n Czasami dopiero znacznie później uświadamiamy sobie, że dana chwila zmieniła bieg naszego życia. Tak było z wieloma chwilami opisanymi w tej książce. Dziękuję ci, Cec, że znowu obudziłeś we mnie pisarkę. I Tobie, czytelniku, za to, kim jesteś i że za mną podążasz. Serdeczności ,
Bronnie Na werandzie, o zachodzie słońca, w czwartkowe popołudnie
,
,
Z TROPIKOW W SNIEG - Nie inogę znaleźć zębów! Nie mogę znaleźć zębów! - Do inojego pokoju doszedł dobrze mi znany okrzyk Właśnie w umówione popołudnie próbowałam zrobić sobie wolne. Odłożyłam więc książkę, którą czytałam, na łóżko i ruszyłain do salonu. Mogłain się
tego spodziewać: Agnes wyglądała jak niewiniątko. Uśmiechała się zmieszana, odsłaniając bezzębne dziąsła. Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Ten dowcip nie powinienjUŻ był nas bawić, bo gubiła protezę co kilka dni . Ale bawił nieodmiennie.
- Na pewno robisz to specjalnie, żeby mnie tu ściągnąć - powiedziałam ze śmiechem i zaczęłam przeszukiwać te same co zawsze miejsca. Na dworze wciąż padał śnieg i dom wydawał się jeszcze przytulniejszy i jeszcze cieplejszy. Agnes pokręciła głową. - Ależ skąd, kochanie! Wyjęłam je, kiedy się Poza ty1n że traciła pamięć,
była
kładłam,
a kiedy się obudziłam, nie mogłam ich znaleźć .
bystra jak dawniej.
Zamieszkałyśmy
razem cztery miesiące wcześniej . Ona dała ogłoszenie - szukała kogoś do towarzystwa - aja na nie odpowiedzi ałam Byłam Australijką, inieszkałam w Anglii i żeby opłacić mieszkanie, pracowałam w pubie. Było świetnie . Zaprzyjaźniłam się z wieloma pracownikami i klientami. Kiedyś jUŻ byłain barmanką, więc 1nogłain podjąć pracę od razu po przyjeździe do Anglii. Cieszyłam się. A potem przyszedł czas na zmiany. Dwa lata przed wyjazdem do Europy przez jakiś czas inieszkałam na tropikalnej wyspie, malowniczej jak z pocztówki. Po prawie dziesięciu latach pracy w banku musiałam się wyrwać z kieratu: od poniedziałku do piątku, od dziewiątej do siedemnastej . Razem z jedną z moich sióstr wybrałyś1ny si ę na wakacje na wyspę w północnym Queensland, żeby nauczyć się nurkować ze sprzętem Ona uwodziła instruktora - co oczywiście bardzo nam pomogło zdać egzaminy - aja wspięłam się na najwyższy na wyspie szczyt. Siedząc z uśmiechem na wielki1n kamieniu, prawie w przestworzach, doznałam objawienia. Zapragnęłain tain zainieszkać . Cztery tygodnie później nie pracowałainjuż w banku. Niektóre swoje rzeczy sprzedałam, inne wysłała1n do rodziców, na farmę , żeby je przechowali. Spojrzałam na mapę i wybrałam dwie wyspy. Nic o nich nie wiedziałam. Podobało mi się po prostu ich położenie . Na każdej był ośrodek turystyczny. Było to w czasach, kiedy nie było jeszcze internetu, który pozwala natychmiast dowi edzieć się wszystkiego. Wysłałam listy z podaniaini o pracę i ruszyłam na północ , choć nie bardzo wiedziałam, dokąd konkretnie jadę . Był rok 1991. Kilka lat później Australię zalała fala telefonów komórkowych. Byłam
ufna i beztroska i w porę dostałain nauczkę. Szybko zrezygnowałain z podróżowania autostope1n Znalazłszy się na bitej drodze, w miejscu gdzie diabeł mówi dobranoc, daleko od miasteczka, do którego j echałain, usłyszałain w głowie dzwonek ostrzegawczy: dzi ęki niemu już nigdy potem nie próbowałam złapać okazji. Gdy zabudowania zniknęły mi z oczu, busz wyraźnie
zgęstniał,
a droga zaczęła sprawiać wrażenie nieuczęszczanej, tamten facet powiedział, że chciałby mi pokazać, gdzie 1nieszka. Na szczęście byłam stanowcza i jakoś mi się udało z tego wyplątać. Udało mu się mnie tylko pocałować, a potem zdołałam wysiąść z sainochodu, w trybie przyspieszonym, ale we właściwym miasteczku. Tak skończyłam z autostopem. Potetn korzystałainjuż tylko z transportu publicznego. Okazało się, że to - w przeciwieństwie do ta1ntej nieciekawej eskapady - wspaniała przygoda. Zwłaszcza że już wiedziałam, dokąd zmierzam W autobusach i pociągach poznałain wielu wspaniałych ludzi. I robiło się coraz cieplej. Po kilku tygodniach zadzwoniłam do mamy, która ty1nczasem dostała list z wiadomością, że na jednej z 1110ich wysp czeka na mnie praca. Desperacko pragnęłam wyrwać się z banku, więc niezbyt rozsądnie napisałam, że interesuje mnie każde zajęcie . Kilka dni późni ej znalazłam się na pięknej wyspie wśród tłustych garów i patelni. Było
to jednak fantastyczne doświadczenie. Nie tylko pozwoliło tni wyrwać się z kieratu, ale równi eż sprawiło, że szybko przestałain się orientować, jaki jest dzień tygodnia. Bardzo mi się to podobało . Po roku pracy na stanowisku „świńskiej pomywaczki" - tak to pieszczotliwie nazywano, od koloru, który przybierała podczas tej roboty twarz - awansowała1n na barmankę. Ale w kuchni było naprawdę zabawnie. Poznałam tam tajniki twórczego gotowania. Była to jednak ciężka harówka, w pocie i znoju, w nieklimatyzowanych pomieszczeniach w tropikach. Ale kiedy miałam wolne, wędrowałam po niesa1nowitych lasach deszczowych, wyprawiałam się wynajęty1ni łodziami na pobliskie wyspy, nurkowałam albo po prostu rel aksowałam się w raju.
Ochotnicza praca w barze wreszcie otworzyła mi drogę do najbardziej pożądanej posady w knajpie. Nie było to trudne zajęcie, zwłaszcza że 1niałam widok wart milion dolarów: na idealnie spokojne błękitne wody, biały piasek i kołyszące się na wietrze palmy. Obsługiwałain zadowolonych ludzi będących na wakacjach życia i coraz sprawniej przyrządzałain koktajle jak z turystycznych katalogów. Oddaliło mnie to o lata świetlne od mojego poprzedniego życia - od pracy w banku. Właśnie
w tamtym barze poznałam przybysza z Europy, który zaproponował mi zatrudnienie w swojej drukarni. Zawsze mnie ciągnęło do podróżowania i po ponad dwóch latach spędzonych na wyspie zapragnęłain czegoś nowego. I - dla odmiany - większej anoni1110wości . Kiedy się mieszka i pracuje wśród tych sa1nych ludzi, prywatność w codziennym życiu staje się czy1nś bardzo pożądany1n Powrót na stały ląd po kilku latach spędzonych na wyspie musi się skończyć szokie1n A przeprowadzka do obcego kraju, którego języka ani trochę się nie zna, jest co naj1nniej wyzwanie1n Poznała1n wtedy kilka naprawdę miłych osób i wsp01ninam te czasy z rozrzewnieniem Potrze bowałam jednak ludzi, którzy by myśleli podobnie jak ja, więc w końcu postanowiłam się przeni eść do Anglii. Rozpoczęłain nowy rozdział: ki edy się tam znalazłam, miała1n akurat tyle pieniędzy, że wystarczyło mi na kartę miejską, dzięki której dostałam się do jedynej znanej mi tam osoby. Został mi funt i sześćdziesiąt sześć pensów. Nev iniał pi ękny, szeroki uś1niech i przerzedzające się , siwe, kręcone włosy. Był znawcą win i zaj1110wał się - czym mógłby się zaj1110wać? - sprzedawaniem wina u Harrodsa. Tego dnia zaczynała się tam letnia wyprzedaż, aja, schodząc z promu po nocnej przeprawie przez kanał, na pewno wyglądałam jak sierota, która przypadkiem zawędrowała do luksusowego gwarnego przybytku
- Cześć, Nev. Jeste1n Bronnie, przyjaciółka Fiony. Poznaliśmy się kilka lat te1nu. Przekimałeś na moi1n worku z grochem - oznajmiłam z radosnym uśmiechem, stając po drugiej stronie lady. - Bronnie, oczywiście. - Ulżyło mi. - W czym mogę ci pomóc? -
Muszę się gdzieś zatrzymać
na kilka nocy - powiedziałam z nadzieją.
Nev sięgnął do kieszeni i odparł: - Nie ma sprawy. Proszę . Znalazłain dach nad głową
-
Mógłbyś
- iniałam spać na kanapie. Powiedział ini, jak tam dojechać.
mi jeszcze pożyczyć
dziesiątaka?
- zapytałam z nadzieją.
Bez wahania wyjął z tylnej kieszeni spodni dziesięć funtów. Podziękowałam i uśmiechnęłam się radośnie, a potem ruszyłam w drogę. Miałam gdzie spać i co jeść. Tamtego dnia miał
się ukazać
nowy nmner czasopisma podróżniczego, za którego pośrednictwem zamierzałam szukać pracy. Kupiła1nje, pojechałam do Neva i zadzwoniłam w trzy miejsca. Następnego ranka poszłam na rozmowę w sprawie zatrudnienia. Miałam pracować w pubie w Surrey i dostać służbowy pokój. Po południu już ta1n ini eszkałam Wszystko szło jak z płatka. Żyłain tak kilka lat, nawiązując przyjaźnie i romansując.
To były dobre czasy. Odpowiadało mi życie na prowincji, chwilami podobne do życia na wyspie, zwłaszcza że otaczali mnie ludzie, których z czase1n bardzo polubiła1n Do Londynu nie było zresztą tak daleko, więc jeździłam tam regularnie i przeważnie z przyjemnością. A potem znowu odezwał się we mnie duch podróżniczki. Chciała1n poznać Bliski Wschód. Długie angielskie zi1ny były przyjemne i cieszyłam się , że zaliczyłam kilka. Były całkowitym przeciw i eństwem gorącego australijskiego lata. Musiałam jednak zdecydować: zostać czy wyjechać , więc postanowiłam spędzić tam jeszcze jedną zimę, a przy okazji zaoszczędzić więcej pi eniędzy na podróż. Musiałam się jednak zwolnić z baru, że by uniknąć pokusy imprezowania co wieczór. Nigdy za dużo nie piłam, a potem w ogóle skończyłam z alkoholem, ale wieczorne wyjścia pochłaniały pieniądze , dzięki którym n10głaby1n podróżować . Niemal od razu po tym, jak podj ęłam tę decyzję, wpadło ini w oko ogłoszenie mieszkającej w sąsiednim hrabstwie Agnes. Dostałam tę pracę już podczas rozinowy kwalifikacyjnej , jak tylko jej syn, Bill, farmer, zorientował się , że pochodzę ze wsi. Jego matka miała już pod dziewięćdziesiątkę . Miała długie do rainion siwe włosy, pogodny głos i wielki okrągły brzuch. Niemal codziennie zasłaniała go ty1n samym czerwono-szarym kardiganem. Ich fanna leżała zaledwie półtorej godziny drogi od pubu, a mnie wystarczało, że będę się widywała ze znajo1nymi w wolne dni. Tymczasem czułam się tam tak, jakbym przebywała w innym świecie. Żyłam w oderwaniu od wszystkiego, bo cały czas byłam z Agnes, od niedzielnego do piątkowego wieczoru. Co dzi eń po południu 1niałam dwie godziny wolnego. Nie było więc czasu na bujne życie towarzyskie. Czasami spotykałam się z chłopakiem. Dean był uroczy.
Mieliśmy
identyczne poczucie hU1110ru. Od sainego początku stało się dla nas
płaszczyzną
porozumienia. Łączyła nas także miłość do muzyki. Poznaliśmy się dzień po tym, jak przyj echałain do Anglii, zaraz po rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy w pubie, i wkrótce było już jasne, re i jego, i 1noje życie stało się dzięki temu bogatsze i zabawniejsze. Ale, niestety, to nie jemu dotrzymywałam wtedy towarzystwa. Prawie cały czas spędzałam z Agnes, przeważnie szukając jej protezy. Zdumi ewające, że na tak małej powierzchni można było zawieruszyć zęby w tylu miejscach Agnes miała psa, Ksi ężniczkę, dziesięcioletniego owczarka niemieckiego, który cały czas gubił s i erść. Była to poczciwa psina, ale na skutek artretyzmu traciła władzę w tylnych łapach Najwyraźniej to typowa przypadłość tej rasy. Nauczona doświadczeniem, w poszukiwaniu protezy zajrzałam pod jej zad. Tego dnia szczęście mi ni e dopisało. Ale kiedyś na niej siedziała, więc warto było s prawdzić . Pomachała wielkim ogonem i znów zamknęła oczy. Leżała przed kominkiem i w jednej sekundzie zapomniała, że została na chwilę obudzona. Tymczasem Agnes i ja szukałyśmy dalej. Mijałyśmy się co chwilę. - Tu ich nie ma! - wołała na przykład z sypialni. - Tu też! - odpow iadałam z kuchni. Kończyło się
jednak na tym, że ja przetrz.ąsała1n sypialnię, a Agnes - kuchnię. To był mały dom i nie było w nim wielu pomieszczeń, w ięc na wszel ki ·wypadek przeszukiwałyśmy każde dwa razy. Tamtego dnia zęby w padły jej do worka z robótką leżącego obok fotela. - Prawdziwy z ciebie skarb, kochanie - powiedziała, pooglądaj ze mną tel ewizję.
wkładając protezę.
- Skoro już tu jesteś,
Często stosowała tę sztuczkę, więc uśmiechnęłam się i spełniłam jej prośbę. Była starszą panią. Długo mieszkała
sama i za ludźmi. Moja książka mogła poczekać. Nawet w najtrudniejszych chwilach pisanie jej nie było ciężką pracą. Chodziło tylko o towarzystwo, więc jeśli go potrzebowała także wtedy, kiedy miałam wolne, nie był to dla mnie problem. tęskniła
Znajdowałyśmy
jej protezę pod poduszką, na toaletce w łazience, w filiżance herbaty w kuchennym kredensie, w torebce i w innych miejscach, o których nikt by nie p01nyś lał . Ale odnajdywała się także za telewizorem, w kominku, w kuble na śmieci, na lodówce, w bucie Agnes. I oczywiście pod Ks iężniczką, pod jej potę żnym zadem Większość
ludzi lubi rutynę . Ja uwielbiam zmiany. Ale stabilizacja ma swoje zalety i z pewnością wielu ludziom, szczególnie starszym, służy. U Agnes obowiązywały dwa grafiki: tygodniowy i codzienny. W każdy poniedziałekjeździłyśmy do przychodni na badanie krwi. Wizyty wyznaczano co tydzień, zawsze na tę samą godzinę . Starszej pani jedno ważne wydarzenie dziennie w zupełności wystarczało: 1nusiała mieć czas na popołudniowy odpoczynek i robótki ręczne.
Zawsze towarzyszyła nam Księżniczka - czy padał deszcz albo grad, czy św ieciło słońce . Najpierw opuszczałam klapę pikapa. Stara suczka czekała cierpliwie, zawsze machając ogone1n Była wspaniałym zwierzakiem. Potem kładłamj ej przednie łapy na platformie, szybko łapałam ją za zad i podnosiłam, żeby tylne łapy nie osłabły, bo wtedy musiałybyś1ny wszystko zaczynać od nowa. Po tej
operacji cała byłam pokryta piaskową psią sierścią - na pamiątkę naszej wyprawy. Wysiąść było
jej już łatwiej , chociaż przy tym też potrzebowała pomocy. Najpierw stawiała na ziemi przednie łapy. Potem czekała, aż podniosę jej tylne. Jeśli akurat potrzebowała mnie Agnes, musiała trwać w tej pozycji , z zadem w powietrzu, dopóki do niej nie przyszłam Potem, kiedy już zeszła, zadowolona kierowała się do domu, zawsze machając swoim wielkitn ogonem
zakupy spożywcze w pobliskiej wsi. Wielu starszych ludzi, z którymi pracowałam, lubiło owoce. Agnes - wręcz przeciwnie. Zawsze przy okazji próbowała mi coś kupić, zwykle coś , czego nie chciałam albo nie potrzebowałam. Spierałyśmy się w każdej alejce: dwie kobiety - starsza i młodsza. Obie z uśmiechem, a nawet roześmiane , i obie tak smno uparte. W końcu wychodziłam ze sklepu z połową tego, co chciała mi zafundować. Mogły to być jakieś wegetariańskie specjały, mango z importu, szczotka do włosów, koszulka albo ohydna w s1naku pasta do zę bów.
We wtorki
robiłyśmy
W środy wypadało bingo - również w niedalekiej wsi. Agnes traciła wzrok, więc byłam jej oczatni, jej asystentką. Całkiem dobrze odczytywała liczby. Słyszała też nieźle, ale zanim cokolwiek skreśliła, konsultowała to ze mną. Przepadałatn za wszystkimi tymi starszymi ludźmi, których ta1n spotykałyś1ny. Nie miałamjeszcze trzydziestki i byłam wśród nich jedyną inłodą osobą. Agnes czuła się dzięki temu wyjątkowa. Mówiła o mnie: moja przyjaciółka. z przyjaciółką na zakupach i sprawiłam jej nowe majtki - oznajmiała z powagą i dumą wszystki1n znajomym z bingo.
-
Byłam wczoraj
Wszyscy kiwali
głowami
i uśmiechali
się
do mnie, aja siedziałam i myślałam: o rany.
Agnes ciągnęła: -
Napisała
do niej 1natka, z Australii. Tam jest teraz bardzo gorąco, wiecie. I ma nowego bratanka.
I znowu kiwanie głowami i uśmiechy.
Szybko się zorientowałam, że muszę uważać na to, co mówię. Wolę nie myśleć, co ci ludzie wiedzieliby o mnie i moim życiu, gdybym tego nie robiła, zwłaszcza że marna przysyłała tni śliczną bieliznę i inne tego rodzaj u prezenty. Rozpi eszczała mnie na odległość. Ale z Agnes wszystko to było takie niewinne i urocze. Wi ęc czasaini się przez nią rumieniłam ze wstydu, ale nie przejmowałam się tym. W czwartki jadłyśmy lunch poza dometn Był to dla całej naszej trójki - Księżniczka oczywiście j eździła z nami - wielki dzień. Jechałyśmy do Kent, do pewnego miasteczka, i jadłyś my lunch z córką Agnes. Trzydzieści mil to jak na angielskie warunki daleko, ale dla Australijczyka to rzut berete1n Stosunek do odległości niewątpliwie zależy od kultury. W Anglii można przejechać dwie mile i znaleźć się w innej wsi . Ludzie mówią z inny1n akcentem i bywa, że nikogo z nich się nie zna, nawet j eśli całe życie mieszkało się w sąsiedniej wiosce. W Australii jeździ się po bochenek chleba nawet pięćdziesiąt mil. Zdarza się, że sąsiedzi dzwonią albo
odzywają się
przez krótkofalówkę, żeby powiedzieć cześć , bo choć mieszkają daleko, uważa.ją cię za sąsiada. Pracowałam kiedyś na Terytorium Północny1n, w miejscu tak odludnytn, że do najbliiSzego pubu latało się samolotem Wieczorami mały pas startowy był zastawiony jedno- i dwumiejscowymi awionetkami, a następnego dnia rano zupełnie pusty, bo wszyscy, opici grogiem, odlatywali do domów, do swoich zagród i bydła. Więc
czwartek był dla Agnes wielkim dnietn, a dla mnie oznaczał miłą, odprężającą przejażdżkę . Jej córka była sympatyczna, a wyprawa przyjemna. Obie zawsze za1nawiały solidny posiłek, jak dla chłopa: wołowinę, sery i pikle. Dziwiłam się, że Anglicy tak lubią marynaty. Anglia to również dobry kraj dla wegetarian. Miałam co jeść. Ze względu na klimat przeważnie brała1n rozgrzewającą zupę i duży talerz makaronu. Piątki spędzałyśmy
w domu. Jeden z synów Agnes prowadził na farmie sklep mięsny. Wybierałyśmy się tam w każdy piątek rano. Agnes się nie spieszyła, oglądała wszystko dokładnie, ale i tak co tydzień kupowała to samo. Rzeźnik nawet proponował, że będzie nam dostarczał zakupy, ale ona się nie zgadzała. Dziękuję ci bardzo, ale wolę przyjechać i sama wybrać - odpowiadała uprzejmie. W tamtych czasach byłam wegetarianką. Teraz jestem weganką. A mieszkałam na farmie hodowlanej - takjak w dzieciństwie. Chociaż nigdy nie była1n zwolenniczką jedzenia mięsa, dobrze znałam tę branżę i związany z nią styl życia. Był to dla mnie swojski teren. W drodze powrotnej wstępowałyśmy do obory. Rozmawiałyśmy z pracownikami i z krowami. Agnes powoli kuśtykała o lasce, ja szłam obok, a Księżniczka wlokła się za nami. Wychodziłyśmy z d01nu, nawet jeśli było zimno. Po prostu cieplej się ubierałyśmy. Piątki zawsze spędzałyśmy tak samo: szłyśmy do sklepu, a potem zaglądałyśmy do krów. Nie mogłam się
nadziwić,
jak inaczej w Anglii traktuje się krowy: mają ogrzewane obory i nie1nal indywidualną opiekę. Ale krowy australijskie nie inuszą znosić angielskich zim Było mi strasznie przykro, kiedy myślała1n o tym, że zwierzęta, które poznałatn, skończą u rzeźnika i pewnego dnia może kupimy w sklepie ich mięso . Trudno się z czymś takim pogodzić. Tak naprawdę nigdy mi się to nie udało. Siłą
rzeczy od czasu do czasu rozmawiałyś1ny o moim wegetarianizmie, chociaż z szacunku do stylu życia ludzi, u których mieszkałatn, starałam się o ty1n nie wspominać. Nigdy nie należałam do tych wegetarian czy wegan, którzy dużo mówią o swojej filozofii. Ale widziałam pewne rzeczy w domu, kiedy dorastałatn, i podczas traumatycznej szkolnej wycieczki do rzeźni , i doskonale rozumiem tych, którzy z pasją potępiają jedzenie mięsa. Naprawdę można przeżyć wstrząs , kiedy się zbierze na odwagę i spojrzy uczciwie na przemysł mięsny i na to, co się dzieje za murami ubojni. Wolałam żyć
spokojnie, jak inni, i szanować prawo innych do takiego życia, jakie uznają za stosowne. Mówiłain o swoich przekonaniach tylko wtedy, kiedy ktoś o to pytał, a kiedy widziałatn, że jest autentycznie zainteresowany, robiła1n to z przyjemnością. Ciekawe, że nawet prawie nieznani mi mięsożercy przez całe lata atakowali mnie tylko dlatego, że postanowiłam nie jeść zwierząt. Może właśnie dlatego wolałain nie mówić o swoi1n wegetarianizmie. Chciałain mieć spokój. Więc
kiedy Agnes
pytała,
dlaczego przeszłainna wegetarianizm, odpowiadałam wymijająco. Jej byt
zal eżał
od dochodów z farmy. W efekcie 1nój także, chociaż z początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Podj ęłam tę pracę, żeby zaoszczędzić pieniądze i żeby Ulnilić starszej pani czas. Ale ona nie dawała za wygraną. Wciąż o to pytała. Więc kiedyś opowiedziałam jej o tym, co czułam, kiedy jako dziecko patrzyłam, jak się zabija bydło i owce. O tym, jaki to miało na mnie wpływ , i o tym, jak bardzo kocham zwierzęta, i o tym, że już wtedy zauważyłam, jak inaczej zachowują się krowy, kiedy czują, że zbliża się śmierć . Odgłosy przerażenia i paniki, które wydawały, wciąż mnie prześladują.
To wystarczyło . Z miejsca oznajmiła, że przechodzi na wegetarianizm O rany- pomyślałam Jak ja się z tego wytłumaczę przed jej rodziną? Zagadnęłain o to jej syna, a on przekonał ją, żeby nie rezygnowała zjedzenia mi ęsa. Musiał się bardzo postarać, ale w końcu uzgodnili, że raz w tygodniu będzie jadła czerwone mi ęso, raz rybę i raz kurczaka. Kiedy miałam wolne, żywiła się u rodziny, więc wtedy również iniała oka~ję jeść mięso. Z czasem utwierdziłam się w swoich przekonaniach Teraz nie zgodziłaby1n się gotować 1nięsnych posiłków . Wtedy to robiłam i zawsze mi to przeszkadzało. Przyrządzając mięso, zawsze ze smutkiem myślałam o tym, że kiedyś to było zywe stworzenie, które czuło i miało prawo żyć . Ucieszyłam się więc z tej zmiany, chociaż ryba i kurczak to też niewątpliwie zwierzęta. Okazało się
jednak, że Agnes zgodziła się z syne1n tylko po to, żeby jej dał spokój. W dni powszednie nie miała zamiaru j eść mięsa. Przez całą zirrx:t i wiosnę przygotowywałam dla niej i dla siebie pyszne wegetariańskie posiłki: chleb orzechowy, boskie zupy, kolorową chińszczyznę i pyszne pizze. Myślę, że w innych okolicznościach żywiłaby się tylko jajkami na twardo i oczywiście gotowaną fasolą. Była przeci eż Angielką, a Anglicy uwi elbiają fasolę. W końcu śnieg stopniał i zakwitły żonkile. Dni stały się dłuższe, a niebo znowu przybrało błękitny kolor. Farma ożyła i w zagrodach na chudych niepewnych nogach zaczęły bi egać cielęta. Wróciły ptaki. Ich śpiew budził nas codziennie. Księżniczka gubiła jeszcze więcej sierści . Zdjęłyśmy z Agnes zimowe płaszcze i czapki i przez kilka miesięcy ż.yłyśmy w ustalonym ryt1nie, ciesząc się wiosenny1n słońce1n Należałyśmy do różnych pokol eń, ale codziennie chodziłyś1ny ręka w rękę, śmiejąc się i opowiadając sobie rozmaite historie. A potem znowu zatęskniłam za podróżami. Obie od początku wiedziałyśmy, że kiedyś odejdę . Poza tym brakowało 1ni Deana. Wspólne weekendy już nam nie wystarczały , chcieliśmy gdzieś raze1n wyjechać . Bill zaczął szukać kogoś na moje miejsce: czas, który miałyśmy spędzić razem, powoli dobiegał końca. Miesiące , które z nią spędziłam, były wspaniałym, niezwykłym doświadczeniem. Wzięłam tę robotę, żeby móc podróżować, ale dotrzymywanie towarzyst\.va Agnes było cudownym zaJęc1em
Znacznie przyjemniejszym niż nalewanie piwa. Wolałam pomagać iść prosto komuś , kto jest stary i słaby, niż ko1nuś, kto jest młody i pijany (albo nawet stary i pijany). Kiedy mieszkałam na wyspie i kiedy pracowałam w pubie, robiłam jedno i drugie. Zdecydowanie większą przyjemność sprawiało mi szukanie protezy starszej pani niż zbieranie brudnych popielniczek i pustych kufli. W końcu poj echaliśmy z Deanem na Bliski Wschód.
Poznawaliś1ny
odmienne, ale fascynujące kultury
(i jedliśmy mnóstwo pysznych rzeczy). Po cudowny1n roku pojechałrun do Anglii, żeby odwiedzić Agnes. Moje miejsce zajęła inna młoda Australijka. Świetnie mi się z nią gadało, kiedy starsza pani przysypiała na fotelu. Opowiadała mi różne historie. I wyznała, że była trochę zaskoczona pierwszym pytaniem, jakie podczas rozmowy kwalifikacyjnej zadał jej Bill. Kiedy mi powiedziała, jak brzmiało, wybuchnęłam śmiechem. Otóż
Bill
chciał
przede wszystkim wiedzieć, czy nie jest, nie daj
Boże, wegetarianką.
NIESPODZIEWANA DROGA ZAWO DOWA Po kilku latach w Anglii i na Bliskim Wschodzie wróciłam wreszcie do ukochanej Australii. Była1n innym człowiekiem, jak wszyscy po długiej podróży. Wróciłam do banku, ale wkrótce zdałam sobie spraw ę, te już mnie to nie satysfakcjonuje. Lubiłain tylko dzi ał obsługi klienta i chociaż w żadnym mi eści e nie było trudno znaleźć takiej posady, byłam zaniepokojona i strasznie nieszczęśliwa. Zaczęłam także czuć , że muszę tworzyć .
Pewnego dnia -mieszkałam wtedy w zachodniej Australii, w Perth- usiadła1n nad Rzeką Łabędzia i s porz.ądziłam dwie listy: tego, w czy1njeste1n dobra, i tego, co chciałabym robić. I wtedy uświadomiłam sobie, te tkwi we mnie artystka: w obu kolwnnach widniały wyłącznie pozycje mające związek ze sztuką .
Czy odważę s ię zostać artystką? - zapytałam samą siebie. Chociaż dorastałam wśród muzyków, wpojono 1ni wiarę w „po rz.ądną pracę ". To dlatego nikt nie mógł zrozwnieć , dlaczego nie chcę żyć jak wszyscy i pracować w banku od dziewiątej do piątej. To przecież „porz.ądne zaj ęci e " . Ale to zaj ęcie powoli, acz skutecznie mnie zabijało. Zaczęłam s ię
sobie przyglądać . Usiłowałain ustalić, co mogłabym robić dobrze, a jednocze śnie z przyje1nnością. To był trudny okres, bo zachodziły we 1nnie zmiany. Wreszcie doszłam do wniosku, że będę musiała pracować sercem, bo kiedy opieram się na wnyś l e, czuję się pusta i niespełni ona. Zabrałam się więc do rozwijania swoich talentów artystycznych - pisarskich i fotograficznych A to długą, okrężną drogą doprowadziło mnie do komponowania piosenek i wreszcie aktorstwa. Je dnocześni e pracowałain też jednak w banku, choć już przeważnie na zastępstw ie. Nie mogłam wytrzymać na etacie. Perth leży daleko od cywilizacji. Dobrze ini się ta1n mieszkało, ale pragnęłain być bliżej rodziny i znowu zaczęło mnie ciągnąć na wschód. Wróciła1n więc w rodzinne strony. Jechałam przez potężne Nullarbor Plain, Flinders Ranges, p iękną Great Ocean Road, a następni e autostradą New England i w końcu zatrzymałam się w Queensland. Przez jakiś czas zajmowałain się tam udzielaniem informacj i telefonicznych ludziom, którzy chcieli wykupić kanał telewizyjny dla dorosłych. Chwilami było znacznie ciekawiej ni ż w banku. - Eee ... - Cisza. - Dzwoni ę w imieniu męża. pani wykupić kanał „Nocne życie" ? - pytałam życzliwie, ciepłym głose m, który s prawiał, że kobiety s ię rozluźniały .
-
Wi ęc chciałaby
Albo jaki ś facet zastanawiał
s ię :
- Jak to jest? Ale pow ażnie?
Widać
wszystko?
- Przykro mi, proszę pana. Nigdy nie oglądałam tego kanału. Ale mote go pan wypróbować za jedyne sześć dolarów dziew ięć dziesiąt pi ęć centów, a jeśli będzie pan zadowolony, opłacić stały abonament.
Jak należało się spodziewać , zdarzały się także telefony w stylu: Jakiego koloru ma pani majteczki? I wtedy Bron nie odkładała słuchawkę. Ale kiedy ten ktoś po drugiej stronie przestawał chichotać, była to zwyczajna praca, jak to w biurze. Zaprzyjaźniłain się z inny1ni pracownikami. To była dodatkowa przyjemność . Ale nie wytrzymała1n tam długo. Przenieśliśmy się
do mojego ojczystego stanu, do Nowej Południowej Walii. Dean, facet, z który1n byłam w Anglii i na Bliskim Wschodzie, przyjechał ze imą do Australii. A wkrótce potem nasz związek się rozpadł. Przez kilka lat bardzo się kochaliśmy i przez prawie cały ten czas byliś1ny także przyjaciółmi. Z rozpaczą myślałam o tym, że nasze uczucie wygasa. Ale dłużej nie dało się
ignorować
ani
obracać
w żart tego, że rna1ny tak różne podejście do życia.
Ja byłam wegetarianką. On mięsożercą. Cały tydzień pracowałain w zamkniętych p01nieszczeniach, więc weekendy pragnęłam spędzać na świeżym powietrzu On cały tydzień pracował na świeżym powietrzu i weekendy wolał spędzać w domowym zaciszu. Ta lista ciągnęła się i ciągnęła, wręcz wydłużała się z każdym tygodnie1n To, co kiedyś nam się w sobie podobało, zaczynało nas denerwować. Wciąż łączyła nas iniłość do muzyki i dzięki niej jakoś razem funkcjonowaliśmy. Ale w końcu przestaliśmy się dogadywać i okopaliśmy się na przeciwnych pozycjach. Patrzyliśmy, jak na naszych oczach rozpadają się nasze wspólne marzenia. Kiedy nasz związek wreszcie się skończył i zaczęła się żałoba po stracie, bardzo cierpiałam Leżałam skulona na kanapie i płakałam, bolejąc nad tym, że nam się nie udało , ale w głębi serca wiedziałam, że nie mogło być inaczej. Ciągnęło nas w różne strony i raczej sobie przeszkadzaliśmy, niż pomagaliśmy w wyborze drogi. Zaczęłam jeszcze
usilniej szukać sensu życia. W efekcie praca stała się dla mnie jeszcze ważniejsza. Uświadomiłam sobie, że z działalności artystycznej będzie mi bardzo trudno wyżyć , przynajmniej dopóki się nie rozkręcę i nie zacznę się ludziom podobać. Uznałam, że tymczase1n powinnam ruszyć w innym kierunku. Byłam pewna, że kiedyś będę się w stanie utrzymać ze sztuki. Miała1njUŻ marzenia, więc mogłam zacząć je zreal izować. Musiałam znów zacząć zarabiać,
i to na czymś , co mogłaby1n robić z sercem i co by mi pozwoliło pozostać sobą. W bankach coraz większy nacisk kładziono na wyniki sprzedaży, a ja za bardzo się zmieniła1n JUŻ nie pasowałam do tego świata, jeśli w ogóle kiedykolwiek tak było. Ponieważ jednak pragnęłam dalej się rozw ijać, postanowiła1n znowu zatrudnić się jako opiekunka i towarzyszka chorych starszych ludzi. To przynajmniej dawało mi pewność, że nie skończę z kredytem do spłacenia albo z wysokim czynsze1n i nie ugrzęznę w zabójczy1n kieracie. Mimo że do tego punktu doprowadziły mnie lata duchowych poszukiwań, ostateczną decyzję podjęłam bez wysiłku, wręcz od niechcenia. żeby móc podążać drogą sztuki, postanowiłam po prostu znaleźć posadę, która mi pozwoli pracować sercem i zapewnić sobie dach nad głową. Nie iniałam pojęcia, że to moje inarzenie się spełni i że kolejne lata sanie w sobie staną się ważną częścią mojego życia. W ciągu dwóch tygodni przeprowadziłam się do do1nu nad zatoką na jednym z najelegantszych przedmieść Sydney, do Ruth. Jej starszy brat znalazł ją nieprzytomną na podłodze w kuchni. Po
miesiącu
wypisano ją ze szpitala, ale rodzina miałajej
zapewnić całodobową opiekę.
Moje doświadczenie ograniczało s i ę do tego, czego się nauczyłam na farmie Agnes. Nigdy nie zajmowałam się chorymi i nie ukrywała1n tego w agencji pośrednictwa pracy. Okazało się , że to żaden problem. Trudno było znaleźć kogoś, kto byłby gotów zamieszkać z podopiecznym, więc pracownicy agencji nie zamierzali pozwolić mi odejść. - Niech pani po prostu udaje, że zna się na rzeczy. A jeśli
będzie
pani
potrzebowała
pomocy, proszę
dzwonić.
Super, poznajcie Bronnie opiekunkę. Dzięki
wrodzonej empatii radziłain sobie z nową podopieczną całkiem dobrze. Traktowałam Ruth tak, jakby była moją babcią, którą bardzo kochała1n Zaspokajałamjej potrzeby i zajmowałam się nią przez całą dobę. Co kilka dni przychodziła pielęgniarka środowiskowa. Zadawała pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Byłain z nią szczera, więc od początku bardzo mi pomagała. Nauczyłam się od niej dużo o lekach, o tym, jak się opiekować chorymi, i poznałam fachowy żargon. Od czasu do czasu wpadali tam moi pracodawcy. Sprawdzali, czy Ruth jest zadowolona, i wyjeżdżali. Nie mieli pojęcia, jak szybko traci siły - jak szybko słabną jej ciało i duch Nie jestem pewna, czy sama zdawałam sobie z tego sprawę. Byli zadowoleni, bo ją rozpieszczałam jak tylko się dało. Robiła1njej kosmetyczne i rozmawiałam z nią przy herbacie, kiedy leżała w łóżku. Traktowałainjąjak swoją ukochaną babci ę. Często dzwoniła
po mnie w nocy. sedesu, który miała w pokoju.
masaż
stóp, manikiur, zabiegi
Inaczej nie umiała1n
Zbiegałam do
niej w jednej chwili i pomagałamjej
dojść
do
- Ojej , j esteś taka elegancka! - mówiła, kiedy wchodziłam Byłam elegancka,
kiedy kładłam się
„ elegancką" koszulę nocną,
- Nie
w koku, bo byłam zbyt zmęczona, żeby rozczesać włosy. I miałam
ale tylko dlatego, że upierała się przy tym moja matka.
możesz zamieszkać
rozsądku.
spać
u tej pani i spać nago albo w jakimś starym łachu- Proszę, weź tę koszulę, i obiecaj tni, że będziesz w niej spała.
przemawiała
mi do
Więc
na życzenie mojej drogiej mamy spałain w satynowej koszuli. Kiedy wkraczałam zaspana do sypialni Ruth, cztery czy pięć razy w nocy, z trudem trzymałain się na nogach i marzyłam tylko o tym, żeby wreszcie odpocząć . Ale wyglądałam szykownie. Ruth potrzebowała mnie tam przez cały dzień, więc miałam małe szanse na kilka godzin snu. Zajmowałain się także do1nem Zabierałain się do tego, kiedy Ruth ucinała sobie popołudniową drzemkę. Kiedy siedziała na sedesie, zawsze iniała ochotę na pogawędkę. Po latach samotnego życia cieszyła się, że ktoś poświęca jej uwagę, ja także lubiłam z nią rozmawiać, ale męczyło mnie słuchanie o filiżankach i talerzykach, których używała na przyjęciach przed trzydziestoma laty. Opowiadała 1ni o
tyin z upodobaniem, sikając o trzeciej nad ranem, aj a marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do łóżka. W ciągu tych kilku tygodni, które spędziłyśmy razem, opowiadała mi o swoim dawny1n życiu nad zatoką, o dzieciach bawiących się nad roorzem. Mleko i chleb dostarczały wtedy wozy zaprzężone w konie. Jeździły cichymi ulicami. W niedziele wszyscy wkładali najlepsze garnitury i szli do kościoła. Ruth wspominała swoje dzieci z czasów, kiedy były małe , i męża, który od dawna nie żył. Jej córka, Heather, okazała się cudowną kobi etą. Wpadała codziennie albo co drugi dzi eń. Jej wizyty były jak powiew świeżego powietrza. Syn mieszkał z rodziną na wsi i gdyby Heather o nim nie wspominała, roogłybyśmy o nim zapomnieć. Nie odgrywał żadnej roli w życiu matki. To Heather była dla niej wsparcie1n przez te wszystkie lata, od kiedy została wdową. Pomagał jej też starszy brat. Codziennie po południu pokonywał milę, żeby do nas zajrzeć . Wedługj ego wizyt można było ustawiać zegarek. Dzi eń w dzień chodził w ty1n samy1n swetrze. Miał osiemdziesiąt osiem lat. Nigdy się nie ożenił. Był wspaniałym człowiekiem, miał jasny umysł. Cieszę się, że go poznała1n i że mogłam słuchać opowieści o jego prosty1n życiu Ale Ruth nie doszła do zdrowia. Chociaż minął miesiąc, wciąż l eżała w łóżku. Zrobiono jej kolejne badania i wtedy dowiedziałam się, że umiera. Zeszłam
nad zatokę . Miałam łzy w oczach. Wszystko wydawało mi się surrealistyczne. W płytkiej wodzie bawiły się dzieci. Most dla pieszych przerzucony nad zatoką kołysał się lekko, kiedy ktoś ni1n szedł . Do Circular Quay w centrum miasta kursowały promy. Szłam przed siebie jak we śnie i nagle usłyszałam śmiechy, jacyś ludzie urządzili sobie piknik. Siedziałam
na piaskowcowym klifie, u stóp miałam wodę. Spojrzałam na błękitne niebo. To był jeden z tych pięknych zi1nowych dni, kiedy ciepło słońca jest jak balsam W Sydney zimą prawie nie ma mrozu. W Europie jest inaczej . Pogoda była cudowna, wystarczyło włożyć lekki płaszcz. Zżyłam się z Ruth, więc na myśl o tym, że wkrótce umrze, rozkleiła1n się. W pierwszej chwili nie roogłam uwierzyć , że ją stracę. Obok mnie przepływał jacht pełen szczęśliwych, zdrowych ludzi, a mnie łzy ciekły po policzkach. A potem uświadomiłam sobie, że to ja będę się nią opiekować - do końca. Dorastałam
na farmach, na których hodowano bydło i owce, i widziałam śmierć wielu zwierząt. Nie była to dla mnie nowość, chociaż nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam We współczesnym zachodnim świecie człowiek nie ma styczności z umierającymi. W innych kulturach ludzka śmierć to część codziennego życia. My usunęliśmy ją w cień, jakbyśmy chcieli zaprzeczyć jej istnieniu. A to sprawia, że zarówno umierający, jak i ich krewni i przyjaciele są zupełnie nieprzygotowani na nieuniknione. Wszyscy kiedyś umrzemy. Ale zamiast się pogodzić ze śmiercią, staramy się ją ukrywać. To tak, jakbyś1ny próbowali przekonać samych siebie, że co z oczu, to z serca. Ale tak nie jest, wciąż potwierdzamy swoją wartość przez życie materialne i wpisany w nie l ęk Gdybyśmy
byli w stanie stawić czoło temu, że śmierć jest nieunikniona, i uczciwie się z ty1n pogodzić, zanim przyj dzie, 1110glibyś1ny zmienić nastawienie, kiedy jeszcze na to pora. Moglibyś1ny się wtedy skupić na prawdziwych wartościach. Bo j eś li zdajemy sobie sprawę, że nasz czas jest ograniczony, to choć nie możemy wiedzieć, czy mamy przed sobą lata, tygodnie, czy godziny, w
nmiejszym stopniu ulegamy swojemu ego i nmiej liczy1ny się z tym, co 1nyślą o nas inni. Koncentruj emy się na tym, czego sami pragniemy. Jeśli mamy świadomość , że życie kiedyś się skończy, że nieustannie zbliża się ś1nierć, może1ny nadać swojemu istnieniu sens i póki trwa, czerpać z niego satysfakcję. Z biegie1n lat zdałam sobie sprawę , jak szkodliwe jest to kulturowe wyparcie. Ale wtedy, taintego słonecznego zi1nowego dnia, nie miałam poj ęcia, co czeka Ruth i mnie jako jej pielęgniarkę. Oparłam głowę o skałę i zaczęłam się modlić o siłę . Kiedy dorastałam i kiedy już byłam dorosła, poradziłam sobie z wieloma wyzwaniami, więc wierzyłam, że nie znalazłabym się tam, gdyby1n nie była w stanie temu sprostać. Ale nie było mi dzięki temu mniej smutno, nie cierpiałain przez to mniej. Siedziałain w ci epłych
promieniach słońca i cicho płakałam. Wiedziałam, że main zadanie do wykonania i że inuszę zadbać, żeby mojej kochanej Ruth w jej ostatnich tygodniach było tak dobrze, jak to tylko możliwe. Dłuższą chwilę myślałam o życiu i o tym, że nie spo dziewałam się podejmować takich wyzwań. Ale zdawałain sobie sprawę, że imgę pomóc innym i że właśnie przyszedł na to czas. W drodze do domu postanowiłam, że dam z siebie wszystko - a potem to odeśpię.
Tego dnia wpadła moja szefowa- pracownica agencji. Powiedziałamjej , że nigdy nie widziałam zmarłego, a już na pewno nie opiekowałam się Utnie rającym, ale nie spotkałam się ze zroZUtnienie1n Jej rodzina cię uwielbia. Poradzisz sobie - usłyszałam Poradzisz sobie - w Australii powtarzają to wszyscy, więc uwierzyłam Od tamtej chwili stan zdrowia Ruth szybko się pogarszał. Kiedy miałam wychodne, zastępowały mnie inne pielęgniarki, a kiedy Ruth wymagała już ciągłej opieki, zwolniły mnie z nocnej zmiany. Wciąż jednak mnie wzywały i wszystko nadzorowałam Tyle że przynaj1nniej mogłam się wyspać . To były szczególne dni. Często bywałyś1ny z Ruth same. To była spokojna okolica. Tylko od czasu do czasu dało się słyszeć śmiechy dochodzące z parku nad zatoką. Wciąż odwiedzała nas Heather. Wpadał też James i całe mnóstwo lekarzy specjalistów. Dużo się uczyłam i brała1n na siebie coraz więcej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak dużo obowiązków przejmuję . Po prostu robiłam to, co było do zrobienia, i zasypywałam, kogo się dało, gradem pytań. Któregoś
razu, kiedy miałam wyjechać na dwa dni do kuzyna i już się cieszyłam na myśl o tym, że wyrwę się z miasta i trochę odpocznę od tej przygnębiającej atlnosfery, nagle poczułam brzydki zapach. Dochodził z sypialni. Pielęgniarka, która miała nocną zinianę, albo nic nie poczuła, albo nie chciała poczuć . Może miała nadzieję , że uda jej się zostawić tę spraw ę koleżance, która miała j ą zastąpić . Potem często się z czymś takim spotykałam. Nie mogłam zostawić mojej kochanej przyjaciółki w odchodach. Puściły jej jelita. Leżała bezwładnie i odpowiadała na pytania. Pomrukiwała cicho. Najważniejsze organy odmawiały posłuszeństwa. Pielęgniarka niechętnie oderwała się od plotkarskiego czasopisma i razem ją UITiyłyśmy, a potem zmieniłyśmy pościel. A potem przyjechała ta, która miała objąć dzienną zmianę . Rzuciła wszystko i śmiejąc się pogodnie, zakasała rękawy. Poczulain ulgę. Ruth l eżała w łóżku czysta. Była wyczerpana i wkrótce zasnęła.
Później
tego dnia siedziałam z kuzynem w buszu, ale 1nyślami byłam w d01nu, z nią. Lubiłam go, bo zawsze był pogodny i dowcipny. Cieszyłam się , że się spotkamy. Ale nie mogłam zostać u niego na całe dwa dni. Za bardzo się niepokoiłam o Ruth. Nie chciałam jej opuszczać na tak długo. Byłam u niego zaledwie kilka godzin, kiedy zadzwoniła moja szefowa: powiedziała, że Ruth umiera. Czy mogłabyś przyjechać? - zapytała. Wróciłam o
zmierzchu. Już od drzwi czuło się, że w domu panuje smutek. Przy Ruth byli Heather z mężem i nowa nocna pielęgniarka. Właśnie przyjechała. Była uroczą młodą Irlandką. Heather zapytała, czy nie mam nic przeciwko temu, żeby pojechała do domu Odpowiedziałam, żeby zrobiła to, co uważa za stosowne. Wróciła do siebie. Wyszła, aja nie mogłmnzrozumieć jej decyzji. Wyobrażałam sobie, że gdyby umierała moja matka, poruszyłabym niebo i ziemię, żeby w tych ostatnich chwilach być przy niej. wszystko bierze się albo z miłości , albo ze strachu: wszystkie emocje, działania i myśli . Pomyślałam, że Heather po prostu się boi, i poczułam, że jej współczuj ę i że ją l ubię. Od początku naszej znajomości wydawała mi się bardzo praktyczna i trochę nieczuła. Ale ja nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nie chciałam, żeby poglądy i zasady, które mi wpojono, rzutowały na mój stosunek do kogoś , kogo polubiłam, tylko dlatego, że ten ktoś czuł inaczej niż ja. Mówi
się, że
Siedziałain w
ciemny1n pokoju z Erin, nową pielęgniarką. I w końcu zrozumiałam, dlaczego Heather to zrobiła. Postąpiła tak, jak postąpiła, bo nic więcej nie mogła zrobić. Przez całe dziesięciolecia troszczyła się o matkę i o resztę rodziny. Była już strasznie zmęczona, fizycznie i emocjonalnie. Dała z siebie, ile mogła, i chciała zapamiętać matkę taką, jaką była wtedy, kiedy wychodziła: śpiącą spokojnie. Uśmiechnęłam się. Pomyślałam, że ją szanuję i rozumiem Ale kiedy rozmawiałyś1ny kilka dni później , powiedziała mi, że to Ruth wymogła na niej , żeby pojechała do domu A ona znała swoją matkę na tyle, żeby wiedzieć, czy mówi szczerze, czy nie. Więc jednak kierowała nią miłość, nie strach. Potem jeszcze wiele razy spotykałam się z takimi sytuacjami. Nie każdy, kto umiera, chce mieć przy sobie rodzinę. Niektórzy chcą się pożegnać , kiedy są w pełni świadomi , i zostać już tylko pod opieką pielęgniarki , kogoś obcego, żeby bliscy mogli zachować jak najlepsze wsp01nnienia. Siedziałyśmy
z Erin w pokoju Ruth i rozmawiałyśmy cicho. Czułyśmy, że nadchodzi śmierć . Erin powiedziała, że gdyby umierał ktoś z jej rodziny, zebraliby się wszyscy. Ciotki, wujowie, kuzyni, sąsiedzi i dzieci. Wszyscy by przyszli, żeby go pożegnać i być przy nim, kiedy będzie odchodził. Patrzyłyśmy
na Ruth. Zapadła cisza. Przyglądałyśmy się jej i czekałyśmy. Było cicho. Bezgłośnie posyłałam Ruth całą swoją miłość . Znowu zamieniłyśmy z Erin kilka słów, a potem znów zamilkłyśmy. Cieszę się , że mi towarzyszyła w tamtych chwilach Była wrażli wa. Przejmowała się .
- Otworzyła oczy - powiedziała nagle, przestraszona. Do tej pory Ruth cały czas była nieprzytomna. - Patrzy na ciebie. Podeszłam do łóżka
i wzięłam ją za rękę.
- Jeste1n tutaj, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Patrzyła mi zapanował
prosto w oczy.
Chwilę później
dusza opuściła jej ciało. Wstrząsnął nim dreszcz. Potem
spokój.
Po policzkach spłynęły mi łzy. Cicho, z głębi serca, podziękowała1njej za to, co raze1n przeżyłyś1ny. Powiedziałam, że j ą kocham, i życzyłam jej wszystkiego dobrego w dalszej podróży. To była bardzo wzniosła chwila, przesycona spokoje1n i tkliwością. Stojąc w ciemności , z wyostrzonymi wszystkimi zmysłami, pomyślałam, że możliwość spędzenia z nią tych ostatnich minut była prawdziwym błogosławieństwem
niespodziewanie drgnęło, jakby zaczerpnęła powietrza. Wzdrygnęłam się ze strachu Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
I wtedy jej
ciało
- Jasna cholera! - powiedziałam Erin zaśmiała się cicho. - To całkiem normalnie, Bronnie. Często
się
tak zdarza.
- Dzięki, że mi mówisz - odparłam z uśmiechem Byłam poruszona. Serce waliło mi jak oszalałe. Nastrój prysł. Z wahaniem odsunęłam się od łóżka. - To się jeszcze powtórzy? - zapytałam szeptem -
Możliw e .
Czekałyśmy
w ciszy jeszcze chwi l ę , prawie nie oddychałyś1ny.
- Ona odeszła, Erin - powiedziałam w końcu. - Czuję, że odeszła. - Niech Bóg ma ją w opiece - pow i edziałyśmy obie cicho. Przysunęłyśmy krzesła miłością
do łóżka i kilka minut siedziałyśmy przy niej w nabożnej ciszy. Patrzyłyśmy na nią z
i szacunkiem. Nie od razu
doszłam
do siebie.
Heather i moja szefowa prosiły, żebym do nich zadzwoniła, kiedy to się stanie. Tak zrobiłam. Było około wpół do trzeciej . Nikt z nas nie 1nógł w tamtej chwili poczynić żadnych kroków. Ale wcześniej poinstruowano mnie, co trzeba będzie zrobić . Zadzwoniłam więc do lekarza i poprosiłam, żeby przyjechał i wystawił akt zgonu Potem zadzwoniłain do zakładu pogrzebowego. Siedziałyśmy
z Erin w kuchni, dopóki nie zabrano ciała. Stało się to po kilku godzinach, mniej więcej o wschodzie słońca. Od czasu do czasu wchodziłyśmy do pokoju, żeby na nią spoj rzeć. Czułyśmy się w obowiązku wciąż nad nią czuwać, chociażjużjej nie było. Te dziwne, mroczne chwile po jej ś mierci były niezwykłe . Nad ranem w domu czuło się już wręcz namacalną pustkę. Następnego
dnia zaproponowano mi, żebym się nie wyprowadzała. Heather powiedziała, że załatwienie spraw związanych ze sprzedażą domu zajmie wiele miesięcy i że woleliby, żeby do tego czasu ktoś w nim mi eszkał. Więc została1n To było dla mnie zbawienne. Cieszyłam się, że mogę
zostać
w miejscu, które znam
nie mogę pracować dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, u to zbyt wyczerpujące. Nigdy nie umiałam ro bić niczego na pół gwizdka i stało się jasne, że będę musiała między dyżurami opuszczać pacjentów i na noc wracać do domu. Miałam być pielęgniarką - a to znacznie więcej niż osoba do towarzystwa.
Uświ adomiłam sobie, że
Przez kilka kolejnych miesięcy pomagałam Heather pozbywać się rzeczy Ruth Fizyczny świat starszej pani powoli znikał , takjak znika świat każdego z nas. Tak długo żyła1njak koczownik, że wc iąż miałam awersję do własności . Dlatego uprzejmie odmawiałam, kiedy Heather chciała mi coś ofiarować. W końc u to były tylko przedmioty i chociaż należały do przyjaciółki , wiedziałam, że będę o niej pami ętała i bez nich. Zakochałam się
jednak w dwóch starych lampach Są ze mną do dzisiaj. Nowi właściciele zburzyli dom Ruth i zastąpili go nowoczesnym, betonowym. Stary uroczyn czerwony, który od kilku dekad przesycał w lecie pokoje wspaniałym zapachern, został wyc i ęty. Tarn, gdzie rósł , powstał basen Dostałam zaproszenie na oblewanie nowego do1nu.
Ludziom, którzy kupili działkę, przeszkadzały pająki żyjące na drzewach w ogrodzie. Ale Ruth i ja s iedziałyśmy kiedyś w słońcu i obserwowałyśmy je. Snuły pajęczyny tak mocne, u można je było unieść i pod nimi p rzejść. To był cud natury i obie go uwielbiałyś1ny. Stojąc niedaleko basenu i patrząc na te wszystkie nowe, modne rośliny, które zagościły w dawnym ogrodzie, uprawianym z miłości ą i myślą o długowieczności , z radością zobaczyłam pająka: tkał s i eć wysoko, na jednym ze świeżo posadzonych drzew. z uśmiechem i czułością. Zrozumiałam, u przyszła do mnie w jakiś sposób. Jej dom zniknął, ale duch pozostał . Podzi ękowałam nowe1nu właścicielowi za zaproszenie, pogawędziłam z nim chwilę i zeszłam nad zatokę. Usiadłam tam, gdzie siedziałam w dniu, kiedy się dowiedziałam, że Ruth umiera, i poczułam się wdzięczna za wszystko, co razem przeżyłyśmy i czego s i ę dzięki niej nauczyłam Pomyślałain o Ruth,
bo zdałam sobie sprawę , u zyskałatn znacznie więcej niż dannowe lokum Potem nadeszły gorsze dni, a ja nie przestawałam uśmiechać się z wdzięcznością. A Ruth odwzajemni ała mi się za każdym razem, kiedy sobie przypominałam tamtego pająka. Uśmiechnęłam s i ę,
, ,
SZCZEROSC I KAPITULACJA Po śmierci Ruth trafiło mi się kilka pojedynczych dyżurów. Z innymi opiekunkami spotykałam się tylko wtedy, kiedy się zmieniałyśmy. To był mój jedyny kontakt z innymi pracownikami agencji . Podczas długich, dwunastogodzinnych zmian nie słyszałam żartów ani śmiechów. Widywałain się tylko z pacjentami, ich rodzinami i lekarzami, którzy nas odwiedzali. Dzięki
temu nawiązywała1n z pacjentami bardziej osobiste relacje. Miałam także czas, żeby czytać , pisać, medytować i uprawiać jogę . Czasami opiekunki wariowały, kiedy miały za dużo czasu dla siebie. Kiedy przyjeżdżałain do pacjenta, często jeszcze przed śniadaniem zastawałain włączony telewizor. Ja lubiłam własne towarzystwo i długie, spokojne godziny w samotności bardzo mi odpowiadały. Nawet jeśli za ścianą byli inni ludzie, wiedząc, że ktoś w ich domu umiera, zwykle zachowywali się cicho i powściągliwie. Kiedy weszłam do domu Stelli, na zadrzewiony1n przedmieściu, zorientowałam się, że znów tak będzie. Nie tylko dlatego, że moja pacjentka wnierała. Jej bliscy po prostu byli spokojni i mili. Stella miała długie, proste siwe włosy. Kiedy ją poznałam, pomyślałam, że jest pełna wdzięku, mimo że leżała chora w łóżku. Jej mąż był przystojnym mężczyzną i przyjął mnie bardzo naturalnie. Konieczność
pogodzenia się ze ś1niercią kogoś bliskiego to wielkie wyzwanie. To zinienia człowieka. A kiedy wnierający zaczyna potrzebować całodobowej opieki, wszystko to, co się składało na wspólne życie, po prostu odchodzi w przeszłość. Prywatność i intymne chwile w domowym zaciszu kończą się na zawsze. Pielęgniarki przychodziły
i wychodziły, zinieniały się rano i wieczore1n Niektóre były zatrudnione na stałe, ale były też takie, które przychodziły tylko raz, 1niędzy wizytami u pacjentów, który1ni zajmowały się regularnie. Widywałain więc różne twarze, poznawałam różne osobowości i różne podejścia do pracy. Wkrótce podjęłam się stałej opieki nad Stellą. Objęłam dzienną zmianę. Odwiedzali ją także pielęgniarka środowiskowa i lekarz medycyny paliatywnej. Przez kilka następnych lat widywałam go również u innych pacjentów i przekonałam się, że jest wyjątkowym, miłym i dobrym człowiekie1n Moja szefowa uznała, że z Ruth poradziła1n sobie doskonale, i zaproponowała mi dalsze szkolenie w zakresie opieki paliatywnej. Zgodziłam się chętnie, bo czułam, że życie prowadzi mnie w tym kierurtku. Czas, który spędziłam z Ruth, i to, czego się przy niej nauczyłam, miały na mnie wielki wpływ. Postanowiłam, że będę się doskonalić i zbierać kolejne doświadczenia. Odbyłam dwa
krótkie kursy. Na jedny1n nauczyłam się myć ręce , na drugim - podnosić chorych i niepełnosprawnych. Na tym właściwie skończyły się moje przygotowania do zawodu pielęgniarki. Powierzając mi opiekę nad Stellą, moja szefowa poradziła, żebym nie mówiłajej rodzinie, że do tej pory miałam do czynienia tylko z jednym pacjentem paliatywny1n Uważała, że dam sobie radę. Ja zresztą też tak przypuszczałam Zawsze byłam szczera - to ważna cecha mojego charakteru. Ale kiedy rodzina Stelli zaczęła mnie wypytywać, jakie mam doświadczenie, skłamałam, bo bardzo mi zależało na tej pracy. Do tego
właśnie wchodziły
w życie nowe przepisy dotyczące kwalifikacji, których ja nie miałam Chociaż nie mogłam się odwołać do praktyki, chciałam, żeby mi zaufali. Wi edziałam, że się sprawdzę, bo najważniejsza jest w tej pracy delikatność i wyczucie. Kłamałam więc dalej. Poinfonnowałam, że miałam pod opieką więcej pacjentów, niż powiedziałam wtedy, kiedy mnie o to zapytano po raz pierwszy. Ale czułam się z tyin tak źle, że nigdy więcej tego nie zrobiłam - nie okłamała1n żadnego pacjenta. Stella bardzo dbała o higienę. Życzyła sobie, żeby codziennie zmieniano jej pościel. Ale była także damą i zależało jej na tym, żeby kolor i wzór pościeli pasowały do jej koszuli nocnej. George wyznał mi któregoś dnia ze śmiechem, że wpadł w tarapaty, poni eważ wybrał niewłaściwy deseń. Odpowi edziałam wesoło:
-
Jeśli
ma jej to sprawić przyjemność ...
To samo mówiłam potem niemal wszystkim bliskim moich przyszłych pacjentów. Stella, urocza wysoka kobieta,
Ulnierająca
w pościeli dobranej do koszuli nocnej, zapytała 1nnie
kiedyś:
- Medytujesz? - O, tak - odpowiedziałam z oży\vieniem Nie -
Jaką drogą
spodziewałam się
takiego pytania.
idziesz? - ciągnęła.
Odpowiedziałam,
a ona ze zroZUlnieniem pokiwała głową.
- Ćwiczysz jogę? - pytała dalej. - Tak-
potwierdziłam
- Ale rzadziej , niżby1n chciała.
- A 1nedytujesz codziennie? - Tak, dwa razy. Nie 1110głam się nie uśmiechnąć. Stella po chwili odparła spokojnie: -
Dzięki
Bogu. Wreszcie się ciebie doczekałam. Teraz już mogę UlTifzeć .
Była instruktorką jogi czterdzieści
lat. Została nią na długo, zanim joga przestała być nowinką ze Wschodu i stała się w zachodniej kulturze czymś powszechnym Kilka razy była w Indiach. Była bardzo oddana swojemu powołaniu. Na początku, kiedy pytano ją, czym się zajmuje, odpowiadała, że jest zwykłą trenerką, a nie instruktorką jogi. Było to zbyt ekscentryczne zajęcie jak na środowisko, w którym żyła. Na szczęśc ie od tego czasu świat się
zmienił
i joga stała się popularna. Stella wyszła z ukrycia i
zaczęła przekazywać
swoje umiejętności i wiedzę inny1n
Miała
wielu uczniów.
Jej mąż był na emeryturze, ale wciąż pracował. Chodził cicho i czuł się dobrze sam ze sobą. W domowej bibliotece mieli dużo klasycznych książek dotyczących życia duchowego. Wiele z nichjUŻ znałam, część dopiero chciałam przeczytać . Te książki były spełnieniem marzeń zapalonego czytelnika, zwłaszcza zainteresowanego filozofią, psychologią i duchowością. Wręcz je pożerałain Stella budziła się i pytała, co czytam i do którego miejsca doszłam, a potem dzieliła się ze mną swoimi przemyśleniami. Znała wszystkie te książki na pamięć . Kiedy była w lepszej formie i mogła dłUŻej rozmawiać - co nie zdarzało się zbyt często - zawsze inówiła o filozofii. Wyznawałyśmy te same zasady i stwierdziłyśmy, że myślimy podobnie. Zrobiłam także
znaczne postępy w jodze. Nie musiałam się ukrywać z tym, co robię, nie musiałain wychodzić do innego pokoju. Drzwi sypialni Stelli zawsze były otwarte, więc przez dom bez przerwy przepływało świeże powietrze. Bardzo przyjemnie się tam pracowało . Biały kot Yogi l eżał w nogach łóżka i patrzył na mnie. Popołudni a były szczególnie spokojne. Korzystałam z tego rozciągałam się wtedy i ćwiczyłain oddech. Byłain zachwycona, kiedy Stella budziła się na chwilę, mówiła coś o tym, jak ćwiczę, i radziła mi, jak poprawić jakąś pozycję albo wypróbować podobną, czasem trudniejszą i bardziej dynami czną. Ćwiczyła1n wtedy jogę od pięciu lat. Zaczęło się od Perth, w Australii Zachodniej. Dwa razy w
tygodniu wskakiwałam na rower i j echałam do Fremantle, połoŻOnego kilka przedmieść dalej. Uczyła1n się pod okiem Kalea. Był cudownym nauczycielem. Sam zetknął się z jogą dość późno, po urazie kręgosłupa. Najwyraźniej jednak życie miało wobec niego swoje plany. Znalazł powołanie - z korzyścią dla wielu oddanych uczniów. Kiedy wyjechałam z Perth, przez jakiś tułałam się tu i tam Ale nadal ciągnęło mnie do jogi. Gdziekolwiek mieszkałam, szukałam szkoły. I czasem się nawet zapisywałam Ale zajęcia nie dawały mi tyle co ćwiczenia pod kierunkiem Kale' a. U Stelli zrozumiałam, dlaczego nie sprawiało mi to satysfakcji: za bardzo skupiałam się na instruktorze, zamiast na sobie. Dzięki niej wszystko s ię zmieniło . Od tego czasu zajęcia są dla mnie przyjemnością. Osiągain wtedy lepsze efekty, niż kiedy ćwiczę sama. Chodząc na zajęcia, 1110gę również poznawać podobnie myślących ludzi . Mimo to ćwiczę również w domu. W końcu trening czyni 1nistrza. W ten sposób Stella odcisnęła ś l ad na swojej ostatniej uczennicy. Najbardziej frustrowało ją to, pytałam, jak się czuje.
że jest gotowa umrzeć,
a śmierć nie przychodzi.
Przyjeżdżałam rano
i
- Ajak inyślisz? - odpowiadała. - Wciąż tu jestem, a nie chcę. Nie była teżjUŻ w stanie medytować. Po latach praktykowania samodyscypliny i k01nunikowania się z samą sobą przez medytację spodziewała się, że kiedy będzie bliska powrotu do domu, niedytowanie będzie jej przychodzić bez trudu. Ze stanie się dla niej czymś naturalnym. Tymczasem to ja medytowałam więcej i głębiej . Robiłam to codziennie, kiedy zasypiała po południu.
- Masz szczęście - mówiła mi
później.
- To takie smutne. Nie
1nogę
ani
1nedytować,
ani
- Może wciąż tu jesteś ze względu na mnie. Może mam się czegoś od ciebie nauczyć . jeszcze nie nadszedł twój czas.
umrzeć .
Może
dlatego
Kiwała głową.
- Chyba że tak Jak zwykle kiedy dwoje ludzi dobrze się rozumie, uczyłyśmy się jedna od drugiej. Kiedy zaczynałain mówić o kapitulacji, ona zaczynała się uspokajać. Siedziałam obok niej i mówiłam o przemijaniu i o godzeniu się z nim, a ona słuchała z zainteresowaniem Długo żyłam
od jednej próby wiary do następnej. Opowiedziałam jej, jak przed laty wyruszyłam w drogę, mając jedynie bak benzyny, pięćdziesiąt dolarów i plan, żeby się przenieść gdzieś, gdzie jest trochę chłodniej. Zmierzałam do miasteczka leżącego na dalekim wybrzeżu Nowej Południowej Walii. Jechałam mniej więcej w tamtym kierunku. Po drodze odwiedzałam przyjaciół i znajdowałam pracę na kilka dni, żeby zarobić na dalszą drogę. Już wcześniej żyłainjak koczownik, więc wszędzie miałam znajomych i z przyjemnością się z nimi spotykałam. Z niektórymi nie widziałam się prawie dziesięć lat. W końcu dotarłam do miasteczka, które wybrałam, ale zostało mi bardzo niewiele pieniędzy.
Z parkingu dla przyczep kempingowych na przyl ądku rozciągał się najładniejszy widok na potężny Ocean Spokoj ny. Zatrzymała1nsię tam na j edną noc. Zanim wyruszyłam, wyjęłam ze swojego starego dżipa tylne siedzenie i położyłam na podłodze materac. W oknach zawiesiłain zasłonki - i oto miałam sypialnię na kółkach Sprawdziłam w miasteczku, czy ma1n szanse na znalezienie pracy. Na początku nie wyglądało to zbyt obiecująco. Ale była jesień, moja ulubiona pora roku. Przez kilka dni rozkoszowałam się wi ęc cudowną pogodą i wędrowałain Okazało się, że
miejsce na parkingu jest zbyt drogie, żebym mogła tam zostać na dłużej . Kończyły ini się pieniądze, ale w gruncie rzeczy potrze bowałam tylko prysznica i bazy, żeby móc nawiązywać nowe kontakty. Zrobiłam więc zapasy jedzenia i ruszyłam przez busz nad rzekę. Kierowałam się znakami. Wiedziałam, że znowu będę się inusiała zmierzyć ze swoimi lękami. Jeśli zamierzałam coś w sobie zmienić dzięki wierze, inusiała1n przestać tak dUżO myśleć, a to zawsze jest najtrudniejsze. Przychodziły
tni do głowy niezdrowe inyśli - zostałam w końcu wychowana w świecie , który mi wmówił, że tak żyć nie inożna. Jak tylko zaczynałam się zastanawiać, czy mi się uda, strach podnosił swój szpetny łeb. Wcześniej radziłam sobie z nim, przywołując się do porządku i skupiając na tym, co tu i teraz. Wtedy też mi to pomogło. Nie ma lepszego miejsca, żeby się zmierzyć ze swoimi l ękami , niż łono natury. Tylko tam można odnal eźć prawdziwy rytm życia. Kiedy lęki nie dochodziły do głosu, rozkoszowałam się piękną pogodą. Żyłam prosto i zdrowo: odżywiałam się racjonalnie, pływałam w kryształowo czystej rzece, obserwowałam podchodzące do mnie zaciekawione zw ierzęta, słuchała1n ptaków i ich piosenek, czytałam To był święty czas, błogi i cudowny.
prawie dwa tygodnie, zani1n zobaczyłrun człowieka. Pogoda była wtedy piękna. To była cała rodzina, trzy pokolenia. Przyjechali nad rzekę na piknik. Dzi ęki temu dowiedziała1n się, że jest weekend. Zostawiłam srunochód otwarty i wybrałrun się na długi spacer po buszu, żeby im nie przeszkadzać. Późnym popołudniem położyłam się na materacu, wciąż przy otwartych oknach, i jakiś czas czytałrun. Zza drzew przebijało się urzekające światło zmierzchu. Minęły
Kiedy zaczęli się zbierać do odjazdu, kobieta w inoim wieku, matka dwojga dzieci, ruszyła w moją stronę. Jej mąż, rodzice i maluchy pakowali wszystko do samochodu. Podeszła do mnie cicho i zajrzała do dżipa. Trochę się przestraszyłam Oderwała1n wzrok od książki i uśmiechnęłam się do niej, a ona szepnęła: - Zazdroszczę pani. Jest pani wolna. Obie się
roześmiałyśmy
-i
poszła.
W nocy leżałam w dżipie , z odsuniętymi zasłonkami , przy ako1npaniamencie dobiegającego znad rzeki kumkania żab i z milionem gwiazd na niebie dotrzymującym mi towarzystwa. Przypomniałam ją sobie i uśmiechnęłam się. Nie myliła się: byłam wolna. Miałam wprawdzie niewiele pieniędzy, tylko tyle, żeby przeżyć jeszcze kilka dni, ale w tamtej chwili byłam tak wolna, jak tylko człowiek może być .
Ludzie często pytali mnie potem o wyprawy do buszu i w inne miejsca. Zawsze chcieli wiedzieć , czy się nie bałain Odpowiadałam: nie, bo rzadko miałam powód, żeby się bać. Kilka razy, kiedy podróżowałam autostopem, mogło być niebezpiecznie. Ale zawsze wychodziłam ze wszystkiego bez szwanku i uznawałam, że to nauczka na przyszłość . Kierowałam się intuicją, więc starałam się iść naprzód pewnie. Wiedziałam, że nie zginę. Ale człowiek jest zwierzęciem stadnym, więc w końcu wróciłam do iniasteczka. Zadzwoniłam do mamy. Łączy nas zdrowa, silna więź. Jest moją matką, więc zawsze trochę się o mnie niepokoiła. Ale zdawała sobie sprawę, że mam naturę wędrowca. Nie oceniała moich wyborów, ale cieszyła się za każdy1n razem, kiedy dawałrun znak życia. Dzień wcześniej kupiła za dwa dolary kupon na loterię i chciała mi oddać wygraną. Jest tak hojna, że życie jej się odpłaca. - Tyle mi daj esz, pod tyloma względa1ni - powiedziała. pieniądze . Wygrałam je specjalnie dla ciebie.
-Zależy
mi, że byś
wzięła
ode mnie te
Tym sposobem dostałam forsę , za którą mogłam przeżyć kolejne dwa tygodnie. Następnego
dnia obudziłam się w dżipie, na parkingu, i poszłam na skały, żeby zobaczyć, jak słońce wschodzi nad oceanem Uwielbiam pierwsze promienie świtu: jeszcze widać gwiazdy, a już wstaje nowy dzień. Niebo poróżowiało, a potem zrobiło się pomarańczowe. Siedziałam na skałach i obserwowałam przepływające w dole stado delfinów. Radośni e wzbijały się nad wodę. I wtedy do mnie dotarło, że wszystko się ułoży . Tamtego dnia długo rozmawiałam z właścicielem parkingu.
O życiu i o podróżach.
Przyszedł
pote1n do mnie z klucze1n w dłoni.
- Przez dziesięć dni nie będę potrzebował vana nUiner osiem- powiedział . - Jest twój . I nie chcę za niego ani centa. Mam nadzieję, że jeśli moja córka będzie kiedyś spała w swoim samochodzie, ktoś jej wyświadczy podobną przysługę . -
Dziękuję
ci, Ted - odparłam
Miałam gdzie gotować
Starałam się zapanować
nad łzami.
i spać przez kolejnych dziesięć nocy.
I wtedy znów zaczęłam się bać o przyszłość. Musiałam trochę zarobić. Znów kończyło ini się jedzenie. Codziennie obchodziłam wszystkie firmy w miasteczku Poznawałam wielu dobrych ludzi, ale pracy nadal nie było. Kiedy w drodze powrotnej wspinałam się na klif, oddychałain głęboko i starałam się myśleć o tym, co tu i teraz, ale usiłowałam też wymyślić jakieś rozwiązanie. Nie znosiłam tego. Tego głosu, który mi nakazywał nie myśleć o ostrożności i kazał się narażać na takie sytuacje. A jednak byłam od tego uzależniona. Za każdym razem kiedy stawiałam czoło lękom, spadałam na cztery łapy. Pod pewny1ni względami te próby wiary były coraz trudniejsze, bo zbliżałam się do źródła najgłębszego strachu. A jednocześnie stawały się prostsze. Wiele razy sprawdzałam, czy mam wystarczająco dużo wiary. Dochodziłam niemal do granic. Dzięki te1nu stawałam się mądrzejsza i coraz bardziej wierzyłam w siebie. Poza tym życie nabierało sensu, choć czasem było mi bardzo ciężko . Po prostu nie pasowałam do konwencjonalnego świata, do tradycyjnego stylu życia. I właśnie wtedy kiedy patrzyłam na przypływ , przypomniała1n sobie, jak ważne jest, żeby Uinieć skapitulować, poddać się magicznemu wpływowi natury. Ta siła, która kieruje przypływami i odpływami , która sprawia, że przychodzą i odchodzą kolejne pory roku, która stwarza życie, z pewnością przyjdzie mi z pomocą. Ale najpierw muszę się poddać . Nie ma co kontrolować czasu i efektów swoich działań. Kosztuje to zbyt wiele energii. Chciałain dotrzeć tam, gdzie byłam, zrobiłam, co miałam zrobić. Mogłam już tylko czekać . Uświadomiłam sobie, że zapomniałam o tej
metodzie, i zaśmiałam się cicho. A przecież ją znałam Kiedy wisiałam na sainym końcu cienkiej, wygiętej gałęzi, wiedziałam, re wystarczy się poddać i patrzeć, gdzie wyląduję. Przyszła pora, żeby znowu sobie odpuścić. Poddanie się to nie rezygnacja - o nie. Poddanie się wymaga ogromnej odwagi. Często stać nas na to dopiero wtedy, kiedy kolejne próby zapanowania nad sytuacją stają się zbyt bolesne. Dojście do tego punktu, mimo że nie jest zabawne, potrafi człowieka wyzwolić . Pogodzenie się z ty1n, że nie można zrobić nic więcej , że trzeba się zdać na wyższą siłę, to katalizator, który w końcu wyzwala reakcję. Następnego
ranka zeszłam po skałach nad ocean. O wschodzie słońca znów powitały mnie delfiny. Czułam się kompletnie pusta i zmęczona po walce ze strachem, cierpieniem i własny1n oporem Walczyłam, a potem wreszcie się poddałam Byłam wykończona. Przyglądając się
mnie przepełniła nadzieja.
delfinom,
otworzyłam się
na nowy dzień i pozwoliłam, reby
Tego dnia rozmawiałam z pewnymi l udźmi, którzy się zatrzymali na parkingu. Kilka dni później zaproponowano mi pracę w Melbourne, siedem godzin stamtąd na południe. Dlaczego nie? pomyślałam Nie miałam żadnych zobowiązań, a przecież chciałam mieszkać w chłodniejszym klimacie. Wkrótce Melbourne stało się 1110im ulubionym australijski1n miastem- i jest ni1n nadal. Nie brałam go pod uwagę, a tymczasem pobyt w tak twórczym miejscu bardzo wiele mi dał. Gdybym się nie poddała i nie skupiła na teraźniejszości, może bym nie dostała tej szansy. Kiedy opowiedziałam Stelli tę historię, obie się uśmiechnęłyśmy. Zjadała połówkę truskawki. Zrozumiała, co chciałam jej powiedzieć. Od jakiegoś czasu próbowała zdecydować, kiedy umrze. Zrozumiała, że nadszedł czas, żeby z tego zrezygnować, i chociaż nie bardzo jej się to podobało, pogodziła się z myślą, że 1110że nie odejdzie tak szybko. Ciało kształtuje się przez dziewięć miesięcy, dopiero potem przychodzi na świat. Czasem potrzebuje tyle sa1110 czasu, żeby go opuścić . Była już
bardzo słaba i prawie nie jadła. Nie miała na to siły, ale z przyjemnością pogryzała małe owoce. Dzień wcześniej zjadła dwa winogrona. Tego dnia - pół truskawki.
Choroba powinna była jej sprawiać mnóstwo bólu, zwłas:zcza że zdiagnozowano ją w zaawansowanym stadium Tymczasem nie cierpiała aż tak bardzo. Jej lekarz był tym zdumiony. Była przede wszystkim wyczerpana. Praca, którą wykonała podczas swojej duchowej podróży, dałajej bardzo dobry kontakt z ciałem i teraz przynosiło to skutek. Dzięki temu mogła także szybko odejść, kiedy w końcu przyszła pora. Dwa czy trzy dni wcześniej zauważyłatn, że bardzo jej spuchły dłonie. Obrączka wrzynała jej się w palec. Wyglądało na to, że może utrudniać krążenie. Zadzwoniła1n do agencji. Moja szefowa powiedziała, że obrączkę nal eży zdjąć . Zrobiłam to - użyłam wody z mydłem Pomógł mi George. Trwało to bardzo długo i wymagało tyle wys iłku, że on i Stella się popłakali. Czułam się jak kat, ale kiedy wreszcie ściągnęłam jej z palca ten symbol ich miłości , który tkwił na nim ponad pół wieku, ja też płakałain
George był kochanym człowiekie1n Przez całe życie zwracał się do niej pies:zczotliwie. W tych rzadkich chwilach, kiedy leżeli objęci , 1110że po raz ostatni w życiu, wychodziłam z pokoju. Płakałam w łazience i czułam się uprzywilejowana, zaszczycona, że inogła1n zobaczyć tak głębokie uczucie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Byli prawdziwymi przyjaciółmi , miłymi, dobrymi ludźmi , zwłas:zcza dla siebie nawzaje1n Z przykrością patrzyłam, jak płaczą, kiedy zdej1nuj ę jej z palca obrączkę. Syn i córki odwiedzali ich regularnie. Kiedy czas zaczął się kończyć, przyjeżdżali jeszcze częściej. Lubiłam ich wszystkich. Byli bardzo różni , ale wszyscy byli przyzv1oitymi, miłymi ludźmi . Z jedną z córek szczególnie się zaprzyjaźniłam Któregoś
dnia nagle się ochłodziło, a ja byłam za lekko ubrana. George nalegał, żebym włożyła sweter Stelli. Nie mogli się nadziwić, że tak tni w nim dobrze. To była jedna z tych rzeczy, na które w sklepie nie Z\Vróciłabym uwagi. Nie był w moim stylu Ale włożyłam go i zakochałain się w nim natychlniast. Cała rodzina, Stella również, postanowiła 1ni go oddać. Minęło tyle lat, aj a wciąż go nos:zę. Miała klasę ta moja Stella.
Tamtej nocy spałam u siebie, a ona :zapadła w śpiączkę. Kiedy rano przyjechałam, wszyscy byli bardzo poważni. Zjawił się syn Stelli i George'a, David. Kiedy do pokoju wpadł powiew wiatru, George położył się obok ukochanej ŻOny . Trzymał ją :za rękę . Robiła się coraz zimniejsza. Stella wciąż żyła, ale kiedy śmierć się zbliża, krążenie staje się coraz słabsze. Stopy też miała zimne. David siedział na krześle i trzymał ją :za drugą rękę. Ja usiadła1n dalej, położyłam rękę najej stopie. Chyba też czułam potrzebę, żeby jej dotykać. Po ponad dwunastu godzinach w głębokiej sufit. George wstał.
śpiączce otworzyła
oczy i uśmiechnęła się.
Patrzyła
w
- Ona się uśmiecha - powiedział z przestrachem - Z jakiegoś powodu się uśmiecha. Nie była świadoma, że przy niej jesteśmy . Ale tenjej nie :zachwiało.
uś1niech utnocnił
we innie coś, co już nigdy się
Dzięki
medytacji przenosiłam się w cudowne miejsca, po:za sferę zwykłych ludzkich spraw. I :zawsze wierzyłam w życie pozagrobowe. Ale kiedy zobaczyłam szc:zęście na jej twarzy, kiedy się tak uśmiechała, patrząc w górę, zrozutniałam, że nic nigdy nie :zabije we mnie tej wiary. Idziemy dokądś po śmierci - albo dokądś wracainy. Pote1n westchnęła cicho, przewróciła oc:zami i znieruchomiała. George i David spojrzeli na mnie, jakby szukali potwierdzenia. Do tej pory byłam świadkiem tylko jednej ś1nierci , Ruth. Czekałam, aż Stella głęboko :zaczerpnie powietrza. - Ona nie żyje? Nie żyje? - pytali z rozpaczą i straszliwym smutkiem Próbowałam wyczuć
puls najej szyi, ale 1110je własne serce biło tak 1110cno, że czułam tylko jego rytm Wiedziałam, że spoczywa na 1nnie wielka odpowiedzialność , i nie 1niałam pojęcia, co robić. David i George patrzyli na mnie z rozpaczą. Nie chciałam ogłaszać , że UITiarła, a potem patrzeć , jak umiera jeszcze raz albo oddycha po raz ostatni. Więc inodliłam się o jakąś wskazówkę. Kiedy na nią spojrzałam, ogarnął mnie spokój . Zrozumiałam, że odeszła. To była szybka, spokojna i piękna śinierć. Nie Inogę tego nawet opisać . Zal ała Innie fala Iniłości. Utwierdziła Innie w przekonaniu, że Stella nie żyje . Skinęłam głową i George i David szybko wyszli z pokoju. Dom wypełnił przej1nujący szloch. George opłakiwał ukochaną żonę. Aja siedziałam w ciszy ze Stellą i również nie 1110głam się powstrzymać od płaczu. Kilka godzin później , kiedy zebrała się cała rodzina i :załatwiono najważniejsze sprawy, pożegnałain się i wyszłain. Poranek przeszedł w upalny dzień. Zastanawiałam się, co ze sobą zrobić. Potrzebowałam :zapomnienia. Wciąż jeździłam ty1n samym starym dżipem Przejechałam nim już tyle mil. Żeby :zamknąć drzwi, musiała1n nimi inocno trzasnąć. Kiedy to zrobiłam ta1ntego dnia, szyba od strony kierowcy pękła. Podłogę :zasypały odłamki. Siedziałam na fotelu i patrzyłam na nie, przejęta tym, co się stało kilka godzin wcześniej, i przestraszona nagły1n hałasem Wyjrzałam przez pozbawione szyby okno - zostało tylko kilka kawałków szkła - i pomyślałam, że 1110że najlepiej będzie wrócić do domu
Nowa szyba przyszła dopiero po trzech dniach Czekałam na nią u siebie i nad zatoką. Niemal bez przerwy dziękowałam Stelli za to, że kazała mi jechać do domu. To było najlepsze, co mogło mnie spotkać - mogłam po prostu być. Kilka miesięcy później dostałam list od Therese, córki Stelli, tej, z którą się zaprzyjaźniłam W dniuj ej śmierci szła ulicą i oczywiście myślała o niej. TUż przed nią przeleciało wielkie białe kakadu, tak blisko, że poczuła powiew od jego skrzydeł. Stella była właśnie taka: umiała wysyłać sygnały. Więc bardzo się ucieszyłam, że dostałam ten list. Minął
rok i rodzina Stelli zaprosiła mnie na kolację . Nie mogłam się doczekać. Bardzo chciałain zobaczyć kochanego George a i dowiedzieć się, jak sobie radzi. Przyszli także Therese i jej mąż. Wieczór zaczął się miło. Z przyjemnością dowiedziałam się, że George nie zamyka się w domu, że jest towarzyski, gra w brydża i tak dalej. Potem zaczęliś1ny rozmawiać o moi1n doświadczeniu. Therese zapytała, czy jej matka umarła inaczej niż inni ludzie. Mogłam przestać kłamać i wyznać, że kiedy się nią opiekowałam, doświadczenie miałam niewielkie. Nie sądzę, żeby mieli mi to za złe. Byli zadowoleni z moich usług. Ale nie mogłam się zdobyć na szczerość, bo George bardzo się cieszył, że przyjechałam, i ciągle powtarzał, jakie to cudowne, że znowu wszyscy się spotkaliśmy. To go zbliżyło do Stelli. Chciałam odwołać Therese na bok i powiedzieć jej , że kłamałam, ale nie miałam okazji. A potem życie płynęło dalej. Straciliśtny kontakt. Kilka lat później znowu się spotkaliśmy i wreszcie wyznałam im prawdę. Powiedziałam, że nie miałam doświadczenia, i wyraziłain żal , że od początku nie byłam z nimi szczera. Przyjęli to wspaniale, byli wyrozumiali. Mówili, że ewentualne niedostatki nadrobiłam empatią i współczuciem. Od razu poczuli, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Wspaniale było znów się spotkać i przypomnieć sobie o wszystkim, co razem przeżyliś1ny. Zimą zawsze noszę sweter Stelli i często o niej myślę . Ostatnio włożyłam go, kiedy znów czytałam książkę, którą ini podarowała. Co jakiś przerywałam i uśmiechałam się do własnych myśli. Dzięki niej poznałam naprawdę cudownych ludzi. Tak czy owak, czegoś mnie to nauczyło. Po ś1nierci Stelli postanowiłam, że jUż nigdy nie będę nikogo okłamywać . Uważałam, że jestem uczciwym człowiekiem, i niezależnie od tego, jak trudno byłoby tni zdobyć się na szczerość, zamierzałain nim pozostać. Nauczona doświadczeniem,
wybaczyłam samej
sobie, a to znaczy najwięcej .
•
•
ZAL PIERWSZY: SZKODA, ZE NIE . , MIAŁAM ODWAGI ZYC TAK, JAK CHCIAŁAM, A NIE TAK, JAK OCZEKIWALI INNI Grace od razu stała się jedną z moich ulubionych pacjentek. Była drobną kobietą o wielkim sercu Przeszło to najej dzieci: wszystkie są teraz rodzicami i ludźmi równie wspaniałymi jak ona. Mieszkała
w zupełnie innej części miasta niż większość naszych pacjentów: przy małej uliczce na przedmieściu Doiny stały tam tylko po jednej stronie ulicy. W pierwszej chwili można było pomyśleć , że to doskonała sceneria dla twórców serialu telewizyjnego. Wręcz biła od niej rodzinna atmosfera. W Grace i jej rodzinie najbardziej podobało mi się to, że byli ludźmi trzeźwo myślącymi i naprawdę życzliwymi.
Na początku, jak to bywa z pacjentatni, dużo inówiłyśmy o sobie, żeby się lepiej poznać. W łazience słyszałam znane ini jUż uwagi o utracie godności. Grace nie mogła się pogodzić z tym, że ktoś musi ją podcierać, i uważała, że taka miła młoda osoba jak ja nie powinna się zajmować tak okropnymi rzeczatni. Ale ja już się oswoiłatn z tą stroną 1nojej pracy. Starałatn s ię ułatwiać jej i innym pacjentom życie, więc nie robiłam z tego proble1nu. Choroba niewątpliwie poskramia ego. A kiedy się umiera, godność staje się przeszłością. Człowiek nieuchronnie godzi się z tym, że ktoś inny podciera inu tyłek, bo jest zbyt chory, żeby się przejmować takimi drobiazgami. Grace była żoną przez ponad pięćdziesiąt lat i żyła tak, jak od niej oczekiwano. Wychowała urocze dzieci i patrzyła, jak dorastają wnuki. Ale jej mąż był tyranem, przez całe dziesięciolecia uprzykrzał jej życie. Wszyscy, a zwłaszcza ona, poczuli ulgę, kiedy kilka iniesięcy wcześniej przeniósł się na stałe do domu opieki. Całe życie marzyła
o tym, żeby się uwolnić od męża, żeby podróżować, nie dać się tyranizować, po prostu żyć spokojnie i szczęśliwie. Chociaż miała już osiemdziesiątkę, była zdrowa i w dobrej formie. Zdrowie umożliwia przemieszczanie się - i to ją cieszyło, kiedy jej mąż zami eszkał w domu opieki. Wkrótce po tym, jak odzyskała upragnioną wolność, poczuła się bardzo źle. Kilka dni później zdiagnozowano u niej śmiertelną chorobę w dość zaawansowanym stadium. Najbardziej poruszające było to, że zachorowała przez męża, który wiele lat palił w domu papierosy. Choroba postępowała. Mi esiąc później Grace straciła siły. Była skazana na leżenie w łóżku. Do łazienki chodziła powoli , z balkonikiem, i musiała 1ni eć kogoś do po1nocy. Marzenia, które snuła całe życie, rozwiały się całkowicie . To ją bol ało najbardziej. - Dlaczego nie zrobiłam tego, czego pragnęłatn? Dlaczego pozwalałatn mu sobą rządzić? Dlaczego nie byłam dość silna? - pytała raz po raz.
Była
na siebie zła, zła, że nie miała odwagi się przeciwstawić. Jej dzieci ciężkie życie, i bolały nad jej nieszczęściem takjakja.
potwierdzały, że miała
- Nie pozwól, żeby ktokolwiek odwiódł cię od zamiaru zrobienia czegoś , czego pragniesz, Bronnie - mówiła. - Obiecaj to umierającej kobiecie. Obiecałam,
a ona zwróciła mi
uwagę, że
mam niezwykłą matkę, bo nauczyła mnie niezależności .
- Spójrz na mnie - ciągnęła. - Umieram Umieram! uniezależnić, a teraz jest na to za późno.
Czekałam wszystkie
te lata, żeby się
Nie dało się zaprzeczyć - była to tragiczna sytuacja. Dla mnie było to jak memento:
żyj
uwolnić
i
po swojemu.
Rozmawiałyśmy
w sypialni, wśród pamiątek i rodzinnych zdjęć, całymi godzinami. Stan jej zdrowia szybko się pogarszał. Wyjaśniała mi, że nie ma nic przeciwko małżeństwu, absolutnie nic. Mów iła, że jej zdanie1n może być czymś cudownym, czynlŚ , co pozwala obu stronom się rozwijać, uczyć się od siebie. Była jednak przeciwna obowiązującemu w jej pokoleniu nakazowi trwania w małżeńst\.:vie bez wzgl ędu na wszystko, bo sama udawała, że jest szczęśliwa, i całe życie poświęciła 1nężowi, człowiekow i , który uważał, że jej miłość jest oczywista, że mu si ę należy. A teraz umierała i nie
obchodziło
jej, co po1nyślą o niej inni, i bolała nad tym, że nie wypadła na to wcześniej . Zachowywała pozory, żyła tak, jak oczekiwali od niej inni . Dopiero pod koniec życia uświad01niła sobie, że wybór zawsze nal eżał do niej i że po prostu kierowała się strachetn Chociaż ją wspierałam i przekonywałam, że powinna sobie wybaczyć, cały czas j ą to zasmucało. Miałam głównie
takich właśnie pacjentów: takich, którymi się opiekowałam, dopóki nie umarli. A w późniejszych latach również takich, których odwiedzałam tylko kilka razy między stałymi dyżurami . Słowa, które słyszałainod Grace, pełne bólu i rozpaczy, słyszałam pote1njeszcze wiele razy, z ust wielu wnierających, których miałam okazję poznać . Siedziałam przy ich łóżkach, a oni 1ni się zwierzali. Żal, że nie żyli tak, jak chcieli - o tym mówili najczęściej . Ten żal wywoływał także największą frustrację - bo był spóźniony. - Wcale nie
marzyłain o jakimś wspaniałytn życiu - powiedziała kiedyś
Grace, kiedy rozmawiałyśmy w jej pokoju. - Jestem porządnym człowiekiem i nie chciałam nikogo skrzywdzić. Była jedną z najmilszych osób, jakie poznałam, i na pewno nie skrzywdziłaby nawet muchy. Nie byłaby w stanie. - Ale bardzo chciała1n zrobić coś dla siebie i nie starczyło mi odwagi.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, spełnić swoje marzenia.
że byłoby
lepiej dla wszystkich, gdyby się jednak odważyła
- Cóż, dla wszystkich z wyjątkiem mojego inęża - zauważyła z goryczą. - Ja byłabym szczęśliwsza, a moje dzieci nie męczyłyby się tyle lat. Dlaczego przy nim zostałam? Dlaczego, Bronnie, dlaczego? Przytuliłam ją,
Kiedy się
a ona zaczęła przejmująco szlochać.
uspokoiła, spojrzała
na mnie z determinacją.
Obiecaj mi, mnie, rnnierającej kobiecie, że :zawsze będziesz wierna sobie, że będziesz miała odwagę zyć tak, jak będziesz chciała, niezależnie od tego, co będą mówić inni.
-
Mówię poważnie.
Koronkowe firanki uniosły się i wpuściły do sypialni powiew zewnętrznego świata, a my spojrzałyśmy na siebie z miłością, trzeźwo i stanowczo. Obiecuję,
Grace. mówiłam szczerze. -
JUŻ staram się
tak zyć. I obiecuję ci, że :zawsze będę - odpowiedziałatn I
Uśmiechnęła się. Trzymała
mnie :za rękę. Wiedziała, że to, czego się nauczyła, nie pójdzie całkiem na marne. Kiedy jej wyznałam, że dziesięć lat pracowała1n w banku i adlninistracji, że :zajmowałam się zarządzaniem i że nie miałam z tego żadnej satysfakcji, :zaczęła mnie rozrnnieć lepiej i słuchać z większym :zainteresowanie1n Tak samo było potem, kiedy wróciłam z :zagranicy i znowu podjęłam pracę w banku Nazywałam ten c:zas okresem odstawiania, bo powoli się upewniałam, że praca na etacie to nie moja bajka. Po studiach przez kilka lat bawiłam się całkiem dobrze. Tam, gdzie pracowałam, było wielu stazystów. Wszyscy mieliśmy po siedemnaście, osiemnaście lat, więc w gruncie rzeczy przychodziliśmy tam, żeby się spotkać i :zarobić na weekend. To, co robiłam, nie sprawiało ini trudności i gdybym lubiła tę pracę, może bym w niej wytrwała. Ale ja nigdy nie wkładałam w nią serca. Po kilku latach :zaczęłam się 1nęczyć i :zastanawiać nad sensem zycia, ale jeszcze przez ponad dekadę zyłam zgodnie z wyobrażeniami innych. Chociaż cały c:zas wiedziałam, że czeka mnie coś jeszcze, nie miałam odwagi :zacząć tego szukać . Powstrzymywał
mnie lęk
Bałam się, że jeśl i się ·wyłamię
z konwencji, niektórzy członkowie mojej rodziny mnie wyś1nieją. Więc :zachowywałam pozory, a tak nie 1nożna zyć . Ciągnęłain to, regularnie zmieniałam banki, mundurki i miejsca :zatnieszkania. Zaczęłain szybko robić karierę, bo pracowałam w wielu bankach, na znacznie bardziej zróżnicowanych stanowiskach niż większość moich rówieśników.
Mimo woli odniosłam sukces.
Przez cały tydzień :zajmowałam się czymś , w czy1n się nie odnajdowałam, i była1n straszliwie nieszczęśliwa. Mnóstwo ludzi kocha pracować w banku - i dobrze. Niech im się wiedzie. Banki ich potrzebują. Obecnie można pracować w banku i słuzyć ludziom Ale ja, podobnie jak Grace, zyłain tak, jak oczekiwali inni, a nie tak, jakbym sama chciała. Niezależnie
od tego, jak się starałam, niektórych członków rodziny nie mogłam :zadowolić . Sądziłam, że jeśli będę się trzymać „porządnej pracy", dadzą mi spokój, przynajmniej w tym względzie. Paraliżował mnie strach. Bałam się, że jeżeli coś zmienię, będą innie krytykować jeszcze bardziej. Odgrywanie roli c:zarnej owcy nie jest przyjemne. Kiedy główni bohaterowie zdobywają władzę i pozbawiają jej innych, ktoś taki :zawsze ma pod górę . Jako opiekunka i pielęgniarka miałam okazję przyglądać się różny1n rodzinom i doszłam do wniosku, że niewiele jest takich, w których nie dochodziłoby do konfliktów. Każda rodzina ma do odrobienia swoją lekcję. Moja nie różniła się od innych, chociaż uświadomienie sobie tego nie przyniosło lni wielkiej ulgi. Odkąd pamiętam,
wszyscy moi bliscy się ze innie wyś1niewali.
Uchodziłam :za odlnieńca.
Kiedy oni
jeździli
konno, ja pływałam Nie jadłrun mięsa, chociaż mieszkałam na farmie, na której hodowano owce. Byłam nomadą w rodzinie osadników i tak dalej, i tak dalej. Często mówili mi nieprzyjemne rzeczy niby żartem i nie zdawali sobie sprawy, że innie ranią. Jeszcze częściej sprawiali mi przykrość wprost, świadomie. Byli okrutni i zadawali mi ból. Nawet ktoś, kto ma siłę tysiąca ludzi, po j akimś czasie może tego nie wytrzymać. Zwłaszcza jeżeli nie prunięta czasów, kiedy nie był wyś1niewany, karcony, obrażany. W rezultacie nie przepadałam za swoją rodziną. Żeby mi dali spokój, starałam się żyć tak,jak oczekiwali. Ale w końcu zaczęłam za1nykać się w sobie i oddalać od nich. To był mechanizm obronny. Artyści
ze zrozumieniem, aja byłrun artystką. Tyle że jeszcze o tym nie wiedziałam Czułrun tylko, że sprzedawanie ubezpieczeń ludziom, którzy chcą tylko zrealizować czek, to nie jest praca dla mnie. Wyniki finansowe mojego działu nie interesowały mnie ani trochę . Chciałam tylko dobrze obsługi wać klientów i to wychodziło mi świetnie. Ale to niczego nie zmieniało: chodziło o sprzedaż, sprzedaż i jeszcze raz sprzedaż. nigdzie nie
spotykają się
Podobno więcej wysiłku wkładruny w to, żeby uniknąć cierpienia, niż żeby zrobić sobie przyjemność. Dopiero kiedy ból staje się nie do wytrzymania, znajdujemy odwagę , żeby coś zmienić. Ból narastał we mnie i wreszcie osiągnął poziom krytyczny. Kiedy rzuciłam kol ejną „porządną pracę" ,
żeby zamieszkać
na wyspie, w mojej rodzinie zawrzało .
- Po co ona to robi? Gdzie się tymrazem wybiera? A ja cały czas myślałam o jednym: za1nieszkam na wyspie! Byłam bardzo podekscytowana. Im bardziej oddal ałam się od dornu, tym byłam szczęśliwsza. Wreszcie żyłam tak, jak chciałam, i było mi z tym dobrze. Kontaktowałam się tylko z moją kochaną mamą, która zawsze była dla mnie cudowną przyjaciółką i zawsze mnie wspierała. wtedy, na wyspie, zaczęłam medytować. Później znalazłam drogę, która jak żadna inna pozwol i ła mi odnaleźć w sobie dobroć. Dzięki temu zaczęłam rozumieć, czym jest współczucie, i sama je odczuwać. To wspaniała, potężna siła.
To
właśnie
Ludzie zadawali mi ból dlatego, że sarni cierpieli. Ludzie szczęśliwi nie odgrywają się na innych. Nie osądzają ich tylko dlatego, że żyją w zgodzie ze sobą. Szanują ich. Kiedy zrozumiałam, że ból, który odczuwa moje pokolenie, ma źródło w przeszłości , wreszcie mogłam si ę od niego uwolnić. Nigdy nie za1nierzałam kontrolować innych ani nie rniałrun na to ochoty. Ludzie się zmieniają, kiedy chcą i kiedy są na to gotowi. Kiedy nauczyłam się patrzeć na życie ze współczuciem i pogodziłain się z tym, że pełne zrozumienia i miłości związki z innymi, takie, o jakich kiedyś marzyłam, mogą się nigdy nie pojawić, poczułam si ę wolna. Moje życie zmieniło się na wielu płaszczyznach. Pa1niętałam, jak bolesne było dochodzenie do zdrowia, i zrozumiałam, że nie każdy ma odwagę zmierzyć się ze swoją przeszłością, przynajmniej dopóki uważa, że j akoś daje się żyć .
Do pewnego stopnia była1n wrażliwa na krytykę jeszcze wiele lat, ale przejmowałain się nią coraz mniej. Wymagało to siły i czasu, ale w końcu się przekonałam, że w gruncie rzeczy nie chodzi o mnie. Problem miał każdy z tych ludzi, którzy próbowali mnie krytykować albo osądzać . Jest taki buddyj ski mit o człowieku, który zaczął krzyczeć na Buddę . Ale Budda był niewzruszony. Kiedy go zapytano, jak zdołał zachować spokój i oboj ętność , odpowiedzi ał: Jeś li ktoś daje ci prezent, a ty go nie otwierasz, to do kogo on należy? Oczyw iści e, że do ofiarodawcy. Tak samo jest ze słowami , które ktoś niesprawiedliwie wygłasza. Przestałam j e odbierać i tylko współczułain W końcu nie wygłaszał ich człowiek szczęśliwy. Ale najważniejszą rzeczą, jakiej się w życiu nauczył ain -zd ecydowanie najważniejszą - jest to, że j eśli chodzi o współczucie, należy zacząć od siebie. Współczuc ie dla innych pozwoliło mi wyzdrowieć . Wyzwalało mnie, kiedy włączały się dawne mechanizmy. Dostrzegałam cierpienie i zaczynałam zdawać sobie sprawę, że nie chodzi o mnie. 'Że ktoś inny cierpi i daj e temu wyraz. Oczywiści e ta prawidłowość działa wszędzie - nie tylko w stosunkach rodzinnych. Dzi ała we wszystkich relacjach, osobistych, publicznych, zawodowych. Wszyscy czasem cierpimy. Wszyscy nosimy w sobie ból. mi nauczyć się współczucia dla siebie samej. Minęło wiele lat, zanim się tego nauczyłam Jesteś1ny dla siebie bardzo surowi - ni ezasłużenie. Naprawdę niełatwo odnosić s i ę do siebie z wyrozumiałością i niełatwo zrozumieć, że same1nu również wiele się wycierpiało. Czasami łat\viej słuchać niesprawiedliwych opinii o sobie i w nie wierzyć. To, że to zrozumiałam, może mnie nie uszczęśliwiło, ale musiałam się nauczyć okazywać sobie dobroć i współczucie. Przynaj mniej zaczęła1n zdrowieć. Znacznie trudniej
było
Kiedy postanow iłam kochać i szanować siebie, to, co kiedyś s ię działo w mojej rodzinie, przestało mnie dotykać. Znalazłam w sobie siłę , żeby odpowiadać na krytykę , i wreszcie zamiast zawsze się wycofywać, zaczęłam zabierać gło s . Oczywiśc ie w ten sposób wyrażałam własny ból - nie c hodziło o tych, do których mówiłam Wszyscy interpretuje1ny to, co nam się przydarza, po swojemu Chodziło o mnie. Chodziło o to, żeby wyrzucić z siebie dawne cierpienie. Wyrwanie się ze schematu wymagało wielkiej odwagi. Dał mi ją ból - nie miałam już nic do stracenia. Nie mogłam dłużej c ierpieć w milczeniu W końc u każdy z nas cierpi z tego sa1nego powodu - dlatego że chce być kochany, akceptowany i rozumiany. Jedynym sposobem, żeby ruszyć do przodu, jest znalezienie w sobie współczucia współczucia i cierpliwości. Mimo wszystko wciąż łączyła nas miłość, nawet j eś li była to miłość skrywana. Było
tak, jakbym za każdym raze1n płynęła tą sainą rzeką i za każdym razem wpadała na wie l ką skałę powstrzymuj ącą nurt. Zawsze. Ale pewnego dnia uświadomiłain sobie, że ta skała może nie zniknąć. Zamiast więc wpadać na nią raz po raz, postanowiłam wybrać inną rzekę, taką, która pozwoli mi płynąć swobodnie. Nie musiałam się narażać na to, że znów wpadnę na tę samą przeszkodę , która blokuje mój rozwój i sprawia ból. Przyszła
pora na zmiany. Na to, żeby wybrać inną drogę, żeby przemów ić i powiedzi eć: dość. Nie zamierzałam tkwić w starych schematach. P01nyślałain, że nawet j eś li okażę się skazana na
samotność, może
przynajmniej zyskain spokój. Droga, którą do tej pory szłam, z całą pewnością mnie
do niego nie prowadziła. Kiedy się wreszcie odezwałam, zaczęły zachodzić zmiany. Nabrałam szacunku do samej siebie, wyrażałam się jaśniej . Wreszcie zostało zasiane nowe, zdrowsze ziarno. Jeszcze nie wiedziałam, jak je pielęgnować, ale ono zaczęło kiełkować . Mogłain zacząć żyć jak ktoś , kim chciałain być , krok po kroku. Kiedy podzieliłam się tymi przemyślenia1ni z Grace, szybko się do siebie zbli żyłyśmy. Przyznała, że każda rodzina musi się czegoś nauczyć. że nie zna takiej , która nie miałaby problemów. Uważała, że większość ludzi najwięcej uczy się właśnie od bliskich. że najpiękniejszym wyrazem 1niłości jest akceptowanie innych takimi, jakimi są, i nieoczekiwanie od nich niczego. Takie podejśc i e jest najpiękniejsze, chociaż może łatwiej to powiedzieć, niż zrobić . Dużo
mi o sobie opowiadała: o swoim życiu, o dzieciach i o tym, jak dorastały, o zmianach zachodzących w okolicy. Wciąż wyrażała żal , że nie 1niała odwagi żyć tak, jakjej podpowiadało serce. Kiedy człowiek nie maj uż wiele czasu, może się zdobyć na szczerość. Rozmaw iałyśmy o sprawach najważniejszych. Skończyły się pogawędki o niczym: rozmawiałyśmy o rzeczach bardzo osobistych. To, że miałam odwagę się przed nią otworzyć , bardzo mi pomogło , a jej ulgę przyniosło to, że mogła się komuś zwierzyć. W końcu zaczęłyśmy rozmawiać o mnie, o tym, jak wtedy wyglądało moje życie , o moich ciągotach muzycznych i o tym, jak zaczęłam pisać piosenki i występować. Przy filiżance herbaty poprosiła, żebym następnego dnia przywiozła gitarę i coś jej zagrała. To była dla mnie największa przyjemność . Byłam uszczęśliwiona. Zaczęła1n śpiewać, a ona s i edziała w łóżku, uśmiechała się i nuciła. Podobały jej się wszystkie moje kompozycje, każdej słuchała tak, jakby była najpiękniejsza na świecie. Jej rodzina także wysłuchała kilku i była równie życzliwa. Jedna szczególnie przypadła Grace do gustu bo zawsze marzyła o podróżowaniu Nosiła tytuł: Pod niebem Australżi. Potem codziennie prosiła, żebym jej ten utwór zaśpiewała. Mówiła, że gitara nie jest potrzebna. Więc siadałam w jej pokoju i śpiewałam, a ona z uśmiechem przymykała oczy i chłonęła wszystko. Wciąż życzyła sobie kolejnych piosenek, a mnie śpiewanie dla niej nigdy nie męczyło. Ale jej stan się pogarszał. Marniała w oczach. Przychodzili do niej starzy przyjaciele, chcieli się pożegnać. Krewni siedzieli przy jej łóżku, gawędzili i walczyli z łzami. Jej rodzina była zżyta i zaangażowana - wszyscy odwiedzali ją regularnie. Podobało mi się to. Mieli też w sobie jakąś ujm~jącą łagodność. Kiedy wszyscy wychodzili, zostawałyśmy sanie i Grace znów prosiła o piosenki. To był niezwykły okres. Nie mogła już chodzić i chociaż zgodziła się korzystać z sedesu, który miała w pokoju, przy łóżku, odmawiała, kiedy musiała opróżnić jelita. Nie chciała, żebym myła sedes. Przekonywałam ją, że to dla mnie nic wielkiego, ale ona nie dawała się namówić. Mijały wieki, zani1n udawało nam się dotrzeć do łazienki . Na szczęście znajdowała się tuż obok sypialni. Była
bardzo słaba. Po wszystkim, kiedy już była czysta, pomagałam jej wstać i wciągnąć majtki. Podtrzymywanie jej podczas tych manewrów wymagało naprawdę dużej zręczności .
Kiedy któregoś razu ruszyłyśmy z powrote1n do sypialni -ona wsparta na balkoniku, ja tuż :za nią, trzymając j ą :za biodra - :zauważyłam, że w pośp iechu wetknęłam jej w majtki koszulę. Uśmiechnęłam s i ę. Dreptała do łóżka. To były jej ostatnie dni. Ja się uśmiechałam, a ona :zaczęła śpiewać Pod niebem Australii. Trochę poprzestawiała słowa, ale to było urocze. Przepełniła mnie wielka radość. Wiedziałam, że
to najw iększe
osiągnięcie
w 1mjej karierze muzycznej. Nic, co imgło s i ę jeszcze zdarzyć, nie zdoła przewyższyć szczęścia, które poczułam w tamtej chwili. Nie przejęłaby1n się, gdybymmiałajUŻ nigdy nie napisać żadnej piosenki. To, że swoją muzyką sprawiłam tej kochanej kobiecie tyle radośc i i że odwzajemniła mi si ę, śpiewając przed śmiercią jeden z 1mich utworów, ucieszyło mnie bardziej niż wszystko, na co mogłam w tej dziedzinie liczyć. Kiedy kilka dni później przyjechałam do pracy, zrozumiałam, że to będzie jej ostatni dzień. Chciałain powiadomić jej bliskich, ale ona sobie tego nie życzyła. Była słaba i wycieńczona. Wyciągnęła ręce i uściskała mnie. żeby jej oszczędzić wysiłku, położyłatn si ę obok i przytul iłam ją. Spodobało jej się to, więc przez jakiś c:zas leżałyśmy tak razem Głaskała mnie po ręce. Kiedy :zapytałam, dlaczego nie chce, żebym wezwała jej rodzinę, powiedziała, że nie chce i1n przysparzać więcej bólu Za bardzo ich kochała. Próbowałam ją przekonać, że
im pożegnanie może być potrzebne i że j eś li nie damy itn s:zansy, będą musieli żyć z poczuciem winy. Zrozumiał a, o czym mówię, i zgodziła się. Nie chciała, żeby cierpieli, żeby sobie wyrzucali, że ich przy niej nie było w takiej chwili. Zadzwoniłam gdzie trzeba i wkrótce wszyscy przyjechali. Ale zanim to się stało,
-
Pamiętasz,
co mi
zapytała słabym głosem:
obie całaś,
Skinęłam głową. Miałam łzy
Bronni e, prawda?
w oc:zach.
- Tak - odparłam - Żyj tak, jak ci nakazuje serce. Nie przej1nuj się tym, co myślą inni. Obiecaj mi to, Brannie mówiła już ledwie słys:zalnymszeptem -
Obi ecuj ę,
Grace - odpowi edziałam cicho.
Zasnęła. Ściskała mnie :za rękę. Budziła się już tylko na chwilę, żeby się pożegnać z bliskimi. Byli
przy niej do końca. Po kilku godzinach odeszła. Jej c:zas się skończył. Siedziałam potem w ciszy w kuchni, a w us:zach wciąż dźwięczała mi obietnica, którą jej złożyłam Ale złożyłam j ą nie tylko jej złożyłam ją także sobie samej . Kiedy kilka miesięcy późni ej stałam na scenie - promowałain swoją płytę - dedykowałainjej tamtą piosenkę. Na widowni siedziała jej rodzina. W świetle reflektorów nie widziałam ich twarzy, ale nie musiałam. Poczułam, jak wielka iniłość ich łączy , i przypomniała1n sobie tę kochaną drobną ko bietę, która wprawdzie nie żyła tak, jak chciała, ale mnie ka:zała obiecać, że będę.
,
WYTWORY SRODOWISKA Anthony zbliżał się do czterdziestki. Poznała1n go w pewne sobotnie popołudnie. Miał kręcone włosy koloru ciemnoblond i chociaż był chory, nadal było w nim coś z łobuza. To była dla mnie nowość opiekować się kimś 1nłodszy1n Szybko się zaprzyjaźniliś1ny. Od początku żartowaliśmy, nie zważając na okoliczności. Był
najstarszy z rodzeństwa - miał młodszego brata i cztery młodsze siostry. Rodzice, dobrze ustawieni w świecie biznesu, zawsze go rozpieszczali. Miał wszystko, o czym zamarzył, i jako młody człowiek często z tego korzystał. Ale jako potomek rodziny, która odniosła sukces, musiał sprostać wielkitn oczekiwaniom. Presja była naprawdę duża, a on, chociaż był inteligentny i miał możliwości , nie myślał o sobie dobrze. Maskował to całkiem skutecznie humorem Nie mógł jednak spełnić pokładanych w ni1n nadziei i bardzo go to gnębiło. W końcu był pierworodnym W młodości jeździł szybkimi sainochodami i uciekał przed policją. Korzystał z usług drogich prostytutek i przysparzał kłopotów każdetnu, kto mu stanął na drodze. Tak żyją tnłodzi mężczyźni z zamożnych rodzin. Czasami nie zachowywał się ładnie. A ponieważ nie czuł się wiele wart, żył niefrasobliwie i często ryzykownie. Za który1nś razem wylądował w szpitalu z uszkodzonymi narządami wewnętrznymi i kończynami. Wyglądało na to, że już nie odzyska sprawności. Lekarze robili, co 1nogli, żeby mu ją przywrócić, ale rokowania nie były pomyślne. Załamał się. Obawiał się, że może na zawsze zostać kaleką, więc prosił lekarzy, żeby jak najszybciej przeprowadzili kolejną operację . Chciał wiedzieć, co z ni1n będzie. Przeprowadzono kilka zabiegów. W pierwszym tygodniu, kiedy siedziałam przy jego łóżku, głównie spał. Był pod wpływem środków przeciwbólowych Pote1n mógł już tylko czekać i mieć nadzieję, że powoli zacznie wracać do zdrowia. Zaczęłam mu głośno czytać
i weszło nam to w zwyczaj. Zaczęło się pewnego wieczoru, kiedy spytał, co czytam Spędziłam jakiś czas na Bliskim Wschodzie i bardzo chciałamjeszcze tam wrócić. Książka, którą czytałam, była inteligentną, obiektywną opowieścią o historii tego regionu i zwyczajach jego mieszkańców. Nie mogę zaprzeczyć, że w niektórych z ta1ntejszych krajów kobiety mają niewiele praw, a ekstremiści w imię wiary posuwają się za daleko, ale ja widziałam także inne oblicze tamtej kultury, to, którego nigdy nie pokazuje się w mediach Ludzie są tam serdeczni i niesamowicie rodzinni. Nigdy też nie poznałam ludzi bardziej gościnnych. Otwierali przede mną swoje piękne serca i przyjmowali mnie w swoich domach. To samo robili potem ich rodacy, których spotykałam w Australii . My, ludzie Zachodu, nie cenimy więzi rodzinnych, nie ceni1ny zwłaszcza starszego pokolenia. Widziałam to w dornach opieki, w których czasami brałam dyżury. Spotykałam tam mnóstwo samotnych ludzi. Zawsze fascynowały mnie inne kultury i style życia. A także inne kuchnie i ich specjały. Ale wiem, że pod pewnymi względami wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Nigdy nie zrozumiem rasistów. Większość z nas niczy1n się od siebie nie różni, chce1ny tylko być szczęśliwi. Wszyscy mainy serca i wszyscy c1erp1my.
Anthony chętnie słuchał o tym, o czym czytałain Więc zaparzyłam dzbanek ziołowej herbaty i kiedy w pokoju zaczął się unosić jej zapach, streściłam mu książkę aż do rniejsca, do którego dotarłam. Dalej czytałam na głos. Robiłain to codziennie, godzinę albo dwie. Oboje bardzo to lubiliśmy . Potem przez kilka tygodni czytałam mu książki, do których sam by nie zajrzał . Kiedy pytałam, o czym chciałby posłuchać, zawsze mówił, że sprawi mu przyje1mość wszystko, co interesuje mnie. Przeczytałam
mu więc klasykę dotyczącą duchowości . Czytaliśmy o życiu, filozofii i niekonwencjonalnym inyśleni u A potem, kiedy si ę ni1n zajmowałam - podnosiłam jego bezwładną rękę, i drugą, tę w gipsie, opatrywałam ranę na niesprawnej nodze, karmiłam go, czesałam i wykonywałam inne zabiegi - dyskutowaliśtny. W końcu się okazało, że urazy, które odniósł na skutek własnej niefrasobliwości , są zbyt poważne, żeby mogły mu pomóc operacje. Niektóre dolegliwości ustąpiły, ale inne były nieodwracalne. Nie mógł wrócić do domu, bo cały czas potrzebował pomocy. Postanowiono więc , że zamieszka w domu opieki, najlepszym w mieście . Tak przynajmniej przekonywał folder - i ceny. Był młodym człowiekiem
i nagle został zamknięty w burych ścianach, wśród starych, umierających ludzi. Wszystko tam było okropne, wi ęc zaproponowałam, że pomaluję jego pokój na żywszy kolor. Na początku był całkiem zadowolony. Wreszcie iniał spokój. Rodzice stwierdzili, że ma dobrą opiekę, i przestali czegokolwiek od niego wymagać. Rozweselał starszych mieszkańców domu, a oni go za to uwielbiali. Z czasemjednak stracił pogodę ducha i wpadł w otępienie. Brakowało mu bodźców . Powoli stawał się wytworem środowiska, w którym się obracał. Wszyscy jesteśmy plastyczni, łatwo daje1ny się kształtować. Chociaż możemy myśleć samodzielnie i satni decydować o tym, jak chce1ny żyć , środowisko wywiera na nas ogromny wpływ. Robi tak, dopóki nie zacznie1ny patrzeć na życie z innej perspektywy, bardziej świadomie. To, jaki wpływ ma na nas otoczenie, widać wyraźnie, kiedy się obserwuje trzeźwo myślących, zadowolonych z życia ludzi, którzy się przyłączają do wyścigu szczurów, żeby osiągnąć więcej . Chcą nadążyć za nowymi znajomy1ni, za tymi, którzy zarabiają więcej, i dostosowują się do okoliczności . To, co kiedyś ich uszczęśliwiało, już im nie wystarcza, więc przenoszą się gdzie indziej . Czasaini szczęście zabierają ze sobą, ale nie zawsze. Wielu ludzi z prowincji adaptuje się do miejskiego życia, dostosowuje się do jego tempa i trendów. Choć na prowincji też obowiązują różne mody. Z całą pewnością. Ale to znowu kwestia wpływu środowiska. Niektórzy z tych wychowanych w inieście przystosowują się do życia na wsi: zwalniają, porzucają markowe ciuchy i są szczęśliwi w dżinsach i kaloszach, na swoim polu Gdziekolwiek jesteśmy, otoczenie wywiera na nas wielki wpływ , jeśli tylko zostaniemy tam dostatecznie długo . Kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, bawiłam się świetnie . Ale początek trzeciej dekady życia był dla innie trudny. Kiedy skończyłam dziewiętnaście lat, zaręczyłam się. Myślałain wtedy o życiu poważnie. Zaciągnęłam nawet kredyt hipoteczny. Ale to nie był zdrowy związek. Mimo to jakoś to przetrwałam. Kiedy patrzę wstecz, nie wiem, jak mi się udało . Mój partner ciągle odbierał mi pewność siebie - maltretował mnie psychicznie, pozwalał sobie na różne gierki i napady złości. Nie mogłam sobie z tym wszystkim poradzić i właśnie wtedy dostałain nową pracę - oczywiście w
byli fantastyczni i znowu zaczęłain się cieszyć życie1n Wreszcie miałam stałą pracę i mogłam zrealizować swoje marzenia. Zmieniłam mieszkanie. Wkrótce finna przeniosła mnie na północne wybrzeże i inogłain zacząć wszystko od nowa. banku. Moi nowi
współpracownicy
Ważną częścią
mojego życia stały się zabawa i taniec. Bawi łam się naprawdę beztrosko. Wokół mnie nie brakowało narkotyków. Wiedziałainjuż, że alkohol mi nie służy, i chociaż nie doszłainjeszcze do tego, żeby całkiem z niego zrezygnować, nigdy dużo nie piłam. Ale były też inne używki . W ciągu roku wypróbowałam większość z nich Nie było jeszcze wtedy syntetycznych narkotyków, takich jak metamfetamina i inne. Nie znam nawet ich nazw. Wszyscy moi przyjaciele palili trawkę, a kiedy jeden z nich zaproponował, żebym spróbowała opium, chętnie się zgodziłain. Miałam wtedy ochotę próbować różnych rzeczy,
ale odstawiałainje już po pierwszym razie. Heroiny, dzięki Bogu, nie tknęłam Nawet się do niej nie zbliżyłam. Na szczęście z opium, grzybami, LSD i kokainą skończyło się na jednorazowych eksperymentach W ciągu dwunastu miesięcy przetestowałainje wszystkie i nigdy do nich nie wróciłam Czułam się ograniczana, kiedy dorastałam i kiedy byłam zaręczona, i chyba chciałam trochę poszaleć. Ale pod tą potrzebą krył się straszliwy brak poczucia własnej wartości. Ten brak stał się częścią mnie i wciąż dostarczałain mu pożywienia. Ale narkotyki nie były dla mnie. Zrozumiała1n to od razu i chociaż chętnie z nimi eksperymentowałam, to raczej dlatego, że chciałam poznać życie, niż dlatego, że pragnęłabym odlecieć. Szybko doszłam do wniosku, że bardziej zależy mi na zdrowiu. A poza tym po latach ulegania innym miałain do prze bycia j eszeze długą drogę. Bo to, czy byłam szczęśliwa i zadowolona, wciąż zależało od czynników zewnętrznych. Kilka lat późni ej, po powrocie z wyspy, kiedy mieszkałam w Anglii i byłain bannanką w wiejskim pubie, wszędzie było mnóstwo speedu. Miejscowi wciągali kilka kresek, przychodzili z rozszerzonymi źrenicami i przez cały wieczór zgrzytali zębami. Przez okrągły rok żyli tak samo. Speed pozwalał im inaczej spojrzeć na rzeczywistość . Próbowali uciec od nudy. Kiedy widziałam ich dzień później, zmęczonych i przybitych, chcąc nie chcąc, zastanawiałain się, czy cena nie jest za wysoka. Przyłączyliśmy się
do nich kilka razy - ja i mój partner. Szybko się jednak zorientowaliś1ny, że to nie dla nas. Dochodzenie do siebie było okropne. Miałam ·wyrzuty sumienia, czułam się źle z tym, że robię swojemu ciału coś takiego. Miesiąc później stało się coś, co zmieniło 1noje życie. A stało się dlatego, że uległam innym, że nie miałam siły się przeciwstawić. Na szczęście nauczyło mnie to żyć bardziej świadomie i mądrzej. Dean miał pracować cały weekend, więc postanowiłam wyskoczyć na jedną noc do Londynu ze znajo1nymi z pubu. Miał ain już pod trzydziestkę, ale nigdy nie byłain na ravie. Po prostu dlatego, że nie grano tam muzyki, którą bym lubiła. Ale znajo1ni nie chcieli, żebym siedziała sama w domu, więc namówili mnie na ten wyjazd. Obiecywali, że będę się świetnie bawić. Znałam ich wszystkich dobrze, więc się zgodziłam Moje poprzednie doświadczenie z ecstasy, jedyne zresztą, nie było najgorsze. Przeżyłam nieciekawą noc i jakoś doszłain do siebie, choć zdecydowanie nie było przyjemnie. Potem przez kilka dni dokuczał ini żołądek i nie miałam ani odrobiny energii. Uznałam, że jeden ekspery1nent wystarczy.
Później odmawiałam,
kiedy ktoś mi to proponował. Brzydziłain się potem sobą, a tego już naprawdę nie potrzebowałam. Już i tak myślałam o sobie źle. I oto siedziałam w pociągu do Londynu, z ośmioma facetami, którzy mnie nainawiali, żebym zażyła ecstasy. Pomyślałam, że
inni łykają po kilka pigułek tygodniowo, więc jedna chyba mi nie zaszkodzi. Nie winię tych facetów, w najmniejszy1n stopniu. Sami dobrze się po tym bawili i chcieli, żebym się do nich przyłączyła. Ostatecznie wybór należał do mnie. Kiedy pociąg wj eżdżał na Victoria Station, pigułka spłynęła mi do żołądka. Był środek zimy i na dworze był mróz, jak to w Londynie o tej porze roku. Muzyka nie spodobała mi się od pierwszej chwili, jak tylko weszłam do klubu. Chciałam, żeby ten wieczór już się skończył. Zawsze wolałam muzykę akustyczną od elektronicznej , chociaż oczywiści e wiem, że każda ma swoją specyfikę . Z głośników dochodziło techno. Postanowiłam nie marudzić i pogodzić się z tym, że będę musiała tam zostać do rana. Wyluzowałam się i razem ze znaj ornymi wyszłam na parkiet. Oni świetnie się bawili, aja starałam się jakoś przetrwać. A potem pigułka zadziałała i poczułam, że muszę się stamtąd wydostać . Pot lał się ze mnie strumieniami. Nagle dostałam ataku klaustrofobii. Prób ując znaleźć trochę miejsca, wpadałam na innych i potykałam się. Basy wstrząsały podłogą i przenikały całe moje ciało. Uśmiechnięte twarze tańczących ludzi rozmazywały mi się przed oczami. Szybko traciłam kontrolę nad tym, co się ze mną działo. Musiałain sobie znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. W rozpaczy przepychałam się do damskiej toalety, a dźwięki, twarze i światła zniekształcały się coraz bardziej. Nie mogłam okupować kabiny całą noc, choć miałam wiel ką ochotę. Inne dziewczyny zaczęły pukać , więc w końcu wyszłam Było
za zimno, żebym mogła wyjść na dwór, a pierwszy pociąg do domu miałam dopiero o szóstej. Od szUinu wody w toalecie i od śmiechów wchodzących i wychodzących kobiet kręciło mi się w głowie. Wysoko, pod oknem, był parapet. Zbawienie - pomyślałam Wspięłam się na niego po U1nywalce. Okazał się na tyle szeroki, że mogłam na nim siedzieć , nie ryzykując, że spadnę. Przesunęłam się dalej i znalazłam mały ustronny kąt z widokie1n na umywalki. W dole było tłoczno i głośno. Ale mogłam przynajmniej oprzeć plecy i głowę o szybę i spróbować się uspokoić . Wciąż ociekałam potem
Lodowata szyba, o którą się opierałam, chłodziła mnie cudownie. Znalazłam si ę we własny1n św i eci e i nie radziłam sobie najlepiej. Moje biedne serce biło zbyt szybko, żeby uznać to za naturalne. Modliłam się, żeby wytrzy1nało do rana. Ale ono nie zwalniało. Mimo to nie przyszło mi do głowy, żeby poprosić o po1noc. Może podświadomie bałain się konsekwencji prawnych. W końcu narkotyki nie były legalne. Sama nie wiem W każdym razie czułam, że najlepiej będzie, jeśli posiedzę z głową opartą o zimną szybę. - Wszystko w porządku, kochanie? - zapytała mnie jakaś Angielka. Pociągnęła mnie za nogawkę dżinsów . Miałaje na wysokości oczu Usłyszałam ją jak przez mgłę,
ale
głową. Patrzyłam w
miałam siły odpowiedzieć.
sufit. Nie
wciąż tylko siedziała1n z otwartymi
ustami i odchyloną do tyłu Serce mi wal iło i nie 1nogłam się ruszyć.
- Hej , dobrze
s ię
czujesz? - dziewczyna nie
Wzruszyłam ramionami, więc
- Napij
się.
Zrobiłam
to, a ona znów
-
Dzi ę ki
dawała
za wygraną.
sobie poszła, ale po chwili wróciła z butelką wody.
nal ała
do butelki wody z kranu
- wydusiłam ze bladym uśmiechem
Ta rozmowa dobrze mi zrobiła, chociaż sama ledwo 1mwiła1n Musiałain s i ę bardzo skup iać , żeby nie stracić kontroli nad swoim ciałem i umysłem Ale udał o nam się chwilę pogawędzić . Ta dziewczyna był aniołem Siedziałain na
tytn parapecie do rana. Nie 1nogłam się ruszyć, moj e serce wciąż biło jak oszal ałe. Zimna szyba chłodziła moje rozpalone ciało. Ta cudowna dziewczyna przychodziła do mnie co j akiś czas i sprawdzała, jak się czuję. Za każdym razem napełniała bute l kę wodą i zami eniała ze mną kilka słów. Do dziś nie wiem, jak miała na imię, ale nie chcę inyśleć , co by się ze mną stało, gdyby nie ona. Jakieś pół
godziny przed zamknięc i etn po1nogła mi zejść. Wciąż nie bardzo wiedziałam, co się ze mną dzieje, i czułain się fatal nie, ale mogłam już przynajmniej wyraźniej mówić . Uśmiechnęłam się do niej i pogadałyśmy chwilę. Ale chociaż podchodziłyśmy do tego na wesoło, obie zdawałyśmy sobie s praw ę, że nie jest ze mną dobrze. Potem uściskałam ją z wdzięcznością, a ona zaprowadziła mnie do sali i pomogła znaleźć znaj o1nych. Szukali mnie pół nocy, więc kiedy się odnalazłam, odetchnęli z ulgą. - Uważajcie na nią - powiedziała inoja nowa znajoma. za rękę, i na pożegnanie c1noknęła mnie w policzek.
Dopi lnowała, żeby jeden z
nich wziął mnie
W pociągu 1noi znajomi cały czas s i ę śmiali i wspominali minioną noc. Podobno było fantastycznie. żałowali, że j uż po wszystkim i że skończyły się narkotyki. Siedziałain z głową opartą o szybę i udawała1n, że śpię, chociaż wiedziałain, że nie zasnę jeszcze bardzo długo. Serce wciąż biło mi szybko i marzyłam tylko o tym, żeby to wszystko wreszcie się skończyło. Tamtego dnia przestałam faszerować swój organizm toksycznymi substancjami. Przespałam dwa dni i obudziłam się jako inny człowiek, wdzięczna za lekcję, którą dostałain Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, wyczerpana po tym, co przeszło 1110je biedne ciało, i byłam szczęśliwa, że przeżyłam. Nadszedł czas, żeby zacząć się szanować i dbać o dar, który dostałam: o zdrowie. Kilka lat późni ej na jaki ejś imprezie ktoś chciał mnie poczęstow ać ecstasy. Od1mwiłain - grzecznie i bez wahania. Wtedy to było j uż dla mnie coś z innego św iata. I znowu uświadomiłam sobie, że jestem wytworem środowiska, tyle że już innego. Żyłam zdrowo. Podczas spotkań towarzyskich jedliśmy z przyjaciółmi pożywne rzeczy, pili ś my herbatę przy ognisku, chodziliśmy na długie spacery, pływali śmy w rzekach Takie życie bardziej mi odpowiadało. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby być jego częśc ią.
Anthony był wytwore1n swojego ś rodowiska w naj gorszym tych słów znaczeniu. Kiedy go odwiedzałam w pierwszym rokuj ego pobytu w domu opieki, uw ielbiał rozmaw iać o tym, co się działo na świecie, o wszystkim, o czym się dowiadywał z radia i telewizji. Był bystry i zawsze gotów wygłosić inteligentny komentarz albo ciętą ripostę. Za każdym razem pytał też, co u mnie. Napraw dę go to interesowało. Z czasem przygasł do tego stopnia, że nie chciał nawet, żebym go zabierała na dwór. Wcześni ej świetnie się razem baw i liśmy, pł aw iliśmy się w słońcu i zagadywaliś1ny przechodniów. Czasaini po prostu s iedzieliśmy w ogrodzie, o bserwowaliśmy ptaki i nadrabialiśmy zaległości , opowiadając sobie nawzaj em, co na1n si ę przydarzyło . Tak czy owak, było wesoło. Dużo s i ę śmial iś1ny i rozmawialiśmy z ożywieniem Kiedy ktoś z przyjaciół albo krewnych proponował mu, szansę na lepsze życie, nie chciał tego słuchać.
żeby się nauczył czegoś
nowego i dał sobie
- Nie widzę w tym sensu - powtarzał . - Tu jest mi dobrze, pogodziłem s i ę ze swoi1n losem Czuł, że zasłużył
-
Spłaciłeś
na to, co go s potkało, że to kara za to, co kiedyś
swoje długi, Anthony - niówiłam - Nauczyłeś się
rob ił
czegoś ,
innym a to jest najważniejsze.
Ale on nie mógł sobie -v.rybaczyć . Nie potrafił też zacząć od nowa. Dostosował się do rytmu życ ia domu opieki i nie miał ambicji, żeby w róci ć do normalności. Kalectwo stało się dla niego wymówką, dzi ęki niemu nie musiał już próbować, a przecież mnóstwo ludzi będących w różnym stopniu inwalidami żyj e pełnią życia. Są przykładem dla innych. Wymyślał te wymówki dlatego, że bał się porażki. Kiedy go o to pytałam, przyznawał , że nie majUŻ odwagi, żeby spróbow ać coś zmienić. Jeś li nie będzie próbow ał - nie poniesie porażki. Stracił motywację i po prostu przesypiał życie.
Przez następny rok odwiedzałam go od czasu do czasu, chociaż miejsce, w którym mieszkał, działało na mnie przygnębiając o . Ale jednostronne przyjaźnie są męczące - tak było również w naszy1n przypadku Anthony' emu nie chciało się już do nikogo dzwonić , do mnie też nie. Ki edyś robił to między moi1ni wizytami. Kiedy do niego przyjeżdżałam, rozmawialiśmy o tym, jak pracują jego jelita, i o ty1n, jak nieprzyjemni są ludzie, których zatrudniał . Postarzał się przedwcześnie
i chociaż był co najmniej trzydzieści lat młodszy od większości mieszkańców domu, dobrze się wśród nich czuł. Był wytworem swojego śro dowi ska. Patrzyłam na faj nego faceta, który wyraźnie gasł, i przypominałam sobie, jak ważne jest, żeby mieć odwagę żyć tak, jak dyktuje serce. Życie Anthony' ego było przykładem życia, jakiego nigdy bym dla siebie nie chciała.
Kilka lat później zadzwonił do mnie jego młodszy brat. Chciał mi powi edzieć, że Anthony umarł. Przed śmiercią nic nie zmienił w swoim życiu, nie chciał opuszczać d01nu opieki, nie przyjeżdżał nawet na imprezy rodzinne. Jego brat powiedział 1ni, że życzył sobie, że by go zostawiono w spokoju. Mimo woli zaczęłam s ię zastanawiać, o czym myślał przed śmiercią, kiedy patrzył na swoje życie .
Poczucie porażki, które gnębiło Anthony' ego, mnie dało kopa. Anthony nie skorzystał z możliwości, które dało mu życie: nie poprawił ani nie zmienił swojego losu, nie zrobił nic. Nie chodzi o to, że mogłoby mu się nie udać. Już sama próba byłaby sukcesem Poniósł porażkę, bo stał się wytworem swojego środowiska, nie chciał podjąć wyzwania, żeby sobie pomóc. To wielka strata, bo był dobrym, inteligentnym człowiekiem i dużo dostał, kiedy przyszedł na świ at. Doszłam do
wniosku, że skoro wszyscy - ja również - j esteśmy wytworami środowiska, w którym żyj emy, to od tej chwili powinnain wybierać odpowiednie otoczenie - takie, w którym będę inogła żyć tak, jak chcę. To wymagało odwagi. Ale ta nowa świado1ność - że otoczenie ina na mnie wpływ mogło mi ułatwić podejmowanie decyzji. Tak więc dzięki tej świ ado1nośc i , dzięki przypływowi odwagi zaczęłam myśleć inaczej o życiu i o tym, co wybierałam-a także o tym, jak ważna jest wolność wyboru.
OGRANICZENIA Nie wszystkie znajomości z pacjentami zaczynały się miło. Przeważnie opiekowałam się umierającymi , ale czasem trafiali się tacy, którzy wymagali pomocy dlatego, że byli chorzy psychicznie. Miałain dobry, kojący wpływ na innych „krótkoterminowych" pacjentów, więc zaczęto mi przydzielać także trudniejsze przypadki. W życiu przydaje się każde doświadczenie. W przeszłości stykałam się z naprawdę irracjonalnymi zachowaniami i umiałam sobie z nimi radzić . Zwykle nie pozwalałam, żeby trudni pacjenci wchodzili mi na głowę . Ale zwykle nie znaczy nigdy. Czasami spokój i cierpliwość w ogóle nie działały, niezależnie od tego, jak bardzo się starałain Pewnego dnia znalazłam się we wspaniałej willi, z całą pewnością jednej z najpiękniejszych w mieście. Od razu sobie przypomniałam, co mi powiedziano o osobie, którą miałain się zajmować . Nazywała się Florence. Bardzo nie chciała, żeby ktoś się nią opiekował. Twierdziła, że tego nie potrzebuje. Nie była to dla mnie nowość. Wielu starych ludzi nie chce przyjąć do wiadomości, że nie są już tak samodzielni jak kiedyś . Nie jest im łatwo pogodzić się z tym, że muszą się zdać na innych. na spotkanie z kimś tak szalony1n: napadła na mnie ze szczotką, krzycząc wściekle. Najwyraźniej nie czesała się od wieków. Pod paznokciami miała brud, a może jeszcze coś gorszego. Miała tylko jeden kapeć i nie wyglądała jak główna bohaterka z bajki o Kopciuszku. I wszystko wskazywało na to, że od roku nie zmieniała sukienki. Nie
byłam jednak przygotowana
- Wynocha! Precz z mojej pos iadłości! - krzyczała. - Bo cię zabiję! Wynocha z mojej Jesteś jak cała reszta! Wynoś się, bo cię zabiję!
posiadłości!
Szczotka przeleciała obok mojej głowy , minęła mnie o włos. Potrafi ę znieść wiele, ale nie jestem głupia. I nie zamierzałam zostać męczennicą. Przez chwilę próbowałam ją udobruchać. Ale ona nie słuchała. Zaczęła grozić, że powybija mi szyby w samochodzie. Postanowiłam nie czekać dłużej . - Dobrze, już dobrze - powiedziałam - Już się
wynoszę.
Patrzyła
na końcu podjazdu, gotowa bronić swojego
na mnie dziko, ze szczotką w ręce . terytorimn
Stała
Nie ma sprawy.
Kiedy odjeżdżałam, jeszcze długo widziałam ją we wstecznym lusterku Nie weszła do do1nu. Komuś postronnemu ta scena mogłaby się wydać zabawna, ale mnie zrobiło się żal tej biednej kobiety. Byłam ciekawa, ki1njest, jak wyglądało jej życie i co ją doprowadziło do takiego stanu Miesiąc później wróciłam do
niej i poznałam odpowiedzi na wszystkie te pytania. Obezwładniono ją i siłą podano środki uspokajające . Wolałam sobie tego nie wyobrażać. Musiała być przerażona. A potem przez miesiąc przebywała w ośrodku dla psychicznie chorych. Poczuła się znacznie lepiej. Lekarze byli zadowoleni, bo dobrze reagowała na leki, i wypisali ją do domu. Polecili, żeby jej zapewniono całodobową opiekę. Kiedy przyjechałam,
czekała
na mnie pie lęgniarka środowiskowa.
- Śpi, ale wkrótce się obudzi. Zostanę z panią do tego czasu - wyjaśniła. Weszłam przez dwuskrzydłowe
drzwi i zobaczyłam wielkie marmurowe schody, żyrandole i mnóstwo pięknych antycznych mebli. Poczułam też obrzydliwy zapach.
-
Właśnie skończyliś1ny
sprzątaczek,
na które
się
z przedsionkiem- powiedziała pielęgniarka. Mówiła w imieniu natknęłyśmy w sąsiednim pokoju. - Pokażę pani resztę domu.
Florence mi eszkała w stosach śmieci ponad dziesięć lat. Nikt o ty1n nie wiedział, dopóki ktoś z sąsiadów nie zadzwonił do opieki społecznej i nie powiedział, że zachowuje się niepokojąco. Kiedy przyszła do niej pielęgniarka, ujrzała obraz nędzy i rozpaczy. Oczyw iście nie rozmawiała z Florence, bo do niej nikt nie mógł się zbliżyć, ale zajrzała przez okna i zdała sobie sprawę, w jakim stanie jest dom Florence żywiła się konserwami. Miała w spiżarni roczny zapas. Nie widziałam nic iimego do jedzenia, nic świeżego, nic, z czego dałoby się coś ugotować. Podłoga w kuchni była usiana śmieciami. Kawałek, który było widać, był pokryty grubą warstwą czarnego brudu. Łazienka nie wyglądała lepiej. Przypominała norę: brudne ręczniki, zaschnięte kawałki mydła i ślady, które wyraźnie świadczyły o tym, że od bardzo dawna nikt nie korzystał ani z waimy, ani z prysznica. Pielęgniarka zaprowadziła
mnie na dół .
Było
tam sześć pokojów i chyba dwie łazienki - tak samo zaniedbane. Sprzątaczki miały doprowadzić do porządku cały dom. Przewidywano, że zajmie to im kilka tygodni. Wyszłyśmy na dwór i zobaczyłam basen Nie nadawał się nawet dla żab. Stojąc nad nim i patrząc na parter okazałego budynku, zaczęłain się zastanawiać, co by te mury powiedziały, gdyby mogły mówić . W szpitalu Florence przeszła higieniczną transformację: leżała w łóżku w czystej, ładnej koszuli nocnej. Włosy miała umyte, ostrzyżone i rozczesane, a paznokcie - obcięte i czyste. Miałam wrażenie, że patrzę na kogoś iimego. Stare łóżko zastąpiono szpitalnym. Dostałam wyraźne instrukcje: kiedy będę z nią sama, ma w nim l eżeć, unieruchomiona podnoszonymi bokami. Rano i wieczorem miała przychodzić druga pielęgniarka. Przed południe1n miałyśmy znaleźć czas na prysznic, zabiegi toaletowe i śniadanie. Po południu - na spacer po ogrodzie albo wyjście na balkon, żeby inogła odetchnąć świeżym powietrzem Miała dostawać silne środki uspokajające i przez większość czasu drzemać. Była po nich potulna jak baranek Minął miesiąc.
D01n lśnił.
Sprzątaczki
wreszcie skończyły, ale nadal przychodziły raz w tygodniu. Florence zaczęła odzyskiwać jasność umysłu i opowiadała mi różne historie. Miała ciekawe, ekscytujące życie. Pływała po świecie najbardziej luksusowymi statkami i zwiedzała piękne miejsca. Wskazywała na szuflady, a ja podawałainjej zdjęcia. Opowiadała mi o każdy1n z nich Trudno było uwierzyć , że ta piękna, roześmiana kobieta ze zdjęć to ona, chociaż czasami ją rozpoznawałam. Nie powiedziałabym, że się do siebie zbliżyłyśmy, ale polubiłyśmy się na tyle, że by każda z nas mogła się pogodzić z sytuacją. Wciąż się zdarzało , że widziałam w niej tamtą wariatkę. Kiedy wstawała z łóżka, po1noc drugiej pielęgniarki była niezbędna. Posłusznie zażywała lekarstwa, ale
wciąż staw iała
opór, kiedy przychodził czas na zabiegi higieniczne. Bardzo się bała1n myć jej włosy. Kiedy już wyszła spod prysznica, była urocza. Zasi adała przed toaletką, patrzyła w lustro i śmiała się jak wielka pani, którą kiedyś była. Jej rodzina od zawsze była bardzo zamożna. Stare, stare pieniądze - mówiła. Jej mąż też pochodził z bogatej rodziny, ale nie z tak wysokich sfer jak ona. Robił jakieś szemrane interesy i na kilka lat trafił do więzienia. Jedyny jej krewny, którego do siebie dopuszczała, powiedział mi, że to właśnie wtedy zrobiła się podejrzliwa i zaczęła się wszystkich bać. rok po tym, jak wyszedł z więzienia. Nie miała okazj i, żeby s ię wyleczyć z manii prześladowczej albo coś na nią zaradzić . Jej stan się pogarszał. Darzyła męża absolutny1n zaufaniem i uważała, że wszyscy inni dybią najej p ieniądze. Była też przekonana, że to oni doprowadzili do jego uwi ęzienia. Dla mnie to, czy był winien, czy nie, nie iniało znaczenia, więc nie zastanawiałam się nad ty1n nawet przez chwilę . Jej
mąż umarł
Z pogodą znosiła to, że musi l eżeć w łóżku. Cieszyła się, że 1noże mieszkać we własny1n domu, i czasa1ni przyznawała, że lubi, kiedy z nią jesteś1ny. Ale na kilka godzin przed przyjściem drugiej pielęgniarki zmieni ała się - stawała się tą drugą . Niemal inogła1n nastawiać według tej zmiany zegarek. - Wypuść mnie! Pozwól 1ni wstać z tego przeklętego łóżka! Po1nocy, po1nocy! Pomocy! - wołała, ajej głos odbijał się od ści an i marmurowych podłóg. Czasaini udawało mi s i ę j ą uspokoić na kilka sekund, ale nie na dłużej. Dosłownie . A potem zaczynała od nowa: - Pomocy! Pomocy! Pomocy! Pomocy! Gdyby to nie był wielki dom o grubych ścianach, stojący z dala od sąs iadów , na pewno codziennie ktoś dzwoniłby na policję i zgłaszał krzyki. Florence nie obchodziło, czy jestem w pokoju, czy nie. Wzywała p01nocy i domagała się wypuszczenia z łóżka, dopóki nie przyjechała druga pielęgniarka. Kiedy wreszcie się pojawiała, pomagała mi j ą uwolnić. W takich chwilach nie można było się z nią porozumieć. Bardzo jej współczułam i kusiło mnie, żeby j ą wypuścić , ale znałam jej drugie oblicze. Za każdym razem dochodziłain do wniosku, że lepiej ni e ryzykować. Nigdy nie zapomniałam, z jaką zawziętością mnie goniła, wygrażając szczotką. W jej popołudniowych napadach szału widziałam przejawy ta1ntej wojowniczości i nabierałam przekonania, że należy słuchać lekarzy. Nie bez powodu wydali takie instrukcje. Ale naprawdę jej współczułam To okropne być uwięzionym we własnym d01nu. Więziły ją
barierki przy łóżku, prawo i decyzje lekarzy. A wcześniej ograniczała ją mania prześladowcza. Pozbawiła ją możliwości wychodzenia z d01nu, bo przez nią się bała i była obsesyjnie nieufua. Wi ększość z nas nie jest uwięziona w łóżku, ale czasami wszyscy żyjemy jak skazańcy. Ograniczają nas nasze własne bariery i desperacko pragniemy je złamać. Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa to dzień, w który zamknięto mnie w skrzyni. Właściwie nie czuła1n się uwięziona. To była duża drewniana skrzynia, stała w ogrodzie przy do1nu. Ktoś z rodzeństwa namówił mnie, żebym do niej weszła, a potem mnie zamknął. Wciąż painiętam, jak siedziałam w ciemności : czułam si ę bezpieczna i wcale się nie bałam Już w wieku
dwóch czy trzech lat lubiłam spokój i własne towarzystwo. Matka w końcu wyszła z domu i zaczęła mnie wołać, więc się odezwałam i wszystko skończyło się dobrze. Zostałam wyciągnięta ze skrzyni i wróciłam do burzliwego rodzinnego życia. W dorosłym życiu też doświadczałam ograniczeń. Kiedy zbierałam się na odwagę, żeby krok po kroku sainodzielnie dokonywać wyborów, włączyły się stare 1nechaniziny. Bynajmniej mi nie pomagały. Jeś li chodzi o wewnętrzne bariery, szczególnie trudne okazało się przezwyciężenie tremy przed występami. Gdyby ktoś mi
kiedyś powiedział , że
fotografowanie i pisanie tekstów w końcu zaprowadzą mnie na scenę , roześmiałabym się. Uznałabym, że to absurdalny pomysł. Zaczęło się od tego, że postanowiłain sprzedawać swoje fotografie na jarmarkach, a potem w galeriach. Nie przynosiło to pieni ędzy, z których ITIOgłabym żyć, ale szło mi na tyle dobrze, że powoli, konsekwentnie próbowałam dalej. Zachęcona
drobnymi sukcesami postanowiłain poszukać pracy w branży fotograficznej. Zatrudniłain się w profesj onalnym laboratorium w Melbourne. Niestety była to praca biurowa, więc po roku nudy w blasku fluorescencyjnego światła - bo tam, gdzie stało ITIOje biurko, nie było okien - uznałam, że nie zadowala mnie to tak saITIO jak praca w banku. Nie 1niałam wtedy żadnej styczności z twórczą stroną tej branży i w ogóle straciłam nią zainteresowanie. A przez to wciąż popełniałam w pracy drobne błędy. Pami ętam, że dużo wtedy wzdychałam Wspierałam się na łokciach i usiłowałam wymyślić, jak inogłabym czerpać z tej pracy satysfakcję - a potem znowu wzdychałam I w końcu zaczęłam dochodzić do wniosku, że nie muszę pracować w branży fotograficznej, żeby robić piękne zdjęcia. Z po1nocą kilku nowych przyjaciół, którzy znali się na technice cyfrowej , stworzyłam mały album z inspirującymi teksta1ni. Znowu byli tacy, którzy mi nie szczędzili słów zachęty, ale to nie wystarczyło, żeby album opublikować. Wydawcy odmawiali. Chodziło i1n głównie o koszty druku, chociaż niektórzy zauważali , że album jest piękny. Starałam się
go wydać kilka lat. Poświęcałain temu całą uwagę i energię. Ale wydawcy wciąż odmawiali, mi1no że niektórzy szczerze mnie zachęcali do dalszej pracy. To właśnie wtedy, przygnębiona i sfrustrowana, wzięłam do ręki gitarę. Ledwie potrafi.łam na niej grać, ale napisałam połowę pierwszej piosenki. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka to ważna chwila. Zrozumiałam, jaką
moc ma kapitulacja, i doszłam do wniosku, że to, czy album się ukaże, czy nie, tak naprawdę nie ma znaczenia. We własnych oczach już odniosłam sukces, bo miałam dość odwagi, żeby spróbować go opublikować. To, czy uważa1ny coś za sukces, nie zależy od tego, czy ktoś powie: tak, wydamy twoją książkę. Sukces to raczej odwaga, żeby być sobą, niezależnie od wszystkiego. Czułam, że to, czego się nauczyłam z całej tej historii, stanowi korzyść samą w sobie, i wreszcie mogłam odpuścić . Niewykluczone, że stworzyła1n go właśnie po to: żeby dostać lekcję. Pomyślałam też, że może zacznie żyć własnym życiem, kiedy będę do tego lepiej przygotowana. Tak czy owak, to nie było ważne . Musiałam dać sobie spokój. Próby wydania go za dużo mnie kosztowały . W ogóle przywiązywałain do tego zbyt dużą wagę. Przyszła pora, żeby wrócić do życia i
przestać
do tego stopnia kontrolować efekty swoich działań Zaczęłam szukać odpowiedzi, coraz więcej czasu poświęcałam na medytację i samoleczenie, a napisana do połowy piosenka popadła w zapomnienie. Ale po jednej z wypraw, podczas których milczałam i Inedytowałam, poczułam przemożną potrzebę, że by ją dokończyć . Wtedy zrozumiałam, że ko1nponowanie piosenek to część mojego życia: nie tylko skończyłam tę pi e rwszą, ale też jeszcze tego samego dnia zaczęłam kolejną. A kiedy już zaczęłam, nie mogłam przestać. Piosenki wręcz ze mnie wypływały . Kiedy ja i moje rodzeństwo byliśmy dziećmi , urządzaliśiny koncerty dla rodziny i znajomych Muzykę miałam w genach Rodzice pracowali na tak zwanych porządnych posadach, ale ojciec był gitarzystą i kiedy poznał moją matkę, też pios enkarkę, pisał własne utwory. Nigdy jednak nie chciałam występować i to się nie zmieniło. Myśl o tyin wręcz mnie paraliżowała. Zresztą nie chodziło tylko o występy. Niestety musiałam działać na forum publicznym, a zawsze ceniłam anonimowość. Wielu tekściarzy nie wykonuje swoich piosenek Chciałam być właśnie kimś takim. Ale żeby ktoś moje utwory usłyszał, musiałrunje zaprezentować. To Innie przerażało i przez długi czas bardzo martwiło . Już sa1110 szukanie zajęcia, które bym polubiła, było ogromnym wyzwanie1n Nie mogłam się pogodzić z myślą, że coś, do czego ewidentnie mnie ciągnie, wymaga publicznych występów . Przecież zawsze ceniłam prywatność i zawsze jej strzegłam Zdecydowanie nie podobało 1ni się to, co się przede mną rysowało. Ale lekcje, które mają nam pomóc, niekoniecznie są przyjeinne. To był dla mnie czas konfrontacji. Nie ułatwiało lni sprawy to, że moi bliscy bardzo krytykowali moje wybory. MarzyłamjUŻ tylko o tym, żeby życie samo mnie poniosło i pozwoliło pozostać w ukryciu. Spędzałam wtedy dużo
czasu nad 1noją ulubioną rzeką . Pływałam i usiłowałam dojść do ładu ze swoim życiem, zdecydować, jak ma wyglądać. Jak tylko się ruszyłam, obmywała mnie czysta woda. Kiedy nurkowałam, świat znikał. Nad wodą niósł się jedynie śpiew ptaków i szum wiejącego wśród drzew wiatru. Ten spokój był bardzo kojący, więc często się w nim pogrążałam. Pewnego dnia zobaczyłam dziobaka. Podobno dziobaki są bardzo nieufne, rzadko zbliżają się do ludzi. Wszystkie te cuda przywróciły 1nnie do życia. Siedzi ałam na
brzegu rzeki w delikatnych powiewach wiatru i pozwalałam, żeby natura leczyła inoją steraną duszę . I zdobyłam się na szczerość wobec samej siebie. Pomyślałam o wszystkim, co mnie w życiu spotkało, i doszłain do wniosku, że gdzieś w głębi duszy zawsze wiedziałam, że będę występować publicznie. Ale decyzja, czy niektóre swoje sprawy powinnam zachować dla siebie, wciąż należała do Innie. To w końcu było moje życie . Mogłam zachować wpływ na jego bieg. Tak więc w końcu pogodziłam się z tym, że działalność artystyczna to część mojej życiowej drogi, i uznałrun, że podążając nią, 1nogę p01nóc inny1n Miałrun nadzieję , że w końcu jakoś wejdę w swoją rolę i będzi e tni łatwiej . Pomogła tni także wiara, że to, czego się po drodze nauczę, pozwoli mi się rozwinąć, niezależnie od tego, kto jeszcze usłyszy moją muzykę. Wsparcie dwojga przyjaciół, którzy byli muzykami, okazało się w tamty1n czasie nieocenione. Kiedy wracain patnięcią do czasów, w których zaczęłam występować, współczuję i słuchaczo1n, i sobie samej. Nawet jeśli moja muzyka była znośna, występy długo były dla mnie przykre - nie ma co ukrywać. Trzęsły tni się ręce, gitara podskakiwała, nie trafiałam we właściwe struny i nie
mogłam wydobyć głosu
Bardzo źle się z tym czułam i ze zdenerwowania często zbierało mi się na mdłości. Bardzo mi pomogła medytacja. I doświadczenie. Powtórzę to jeszcze raz: trening czyni mistrza. Chociaż się denerwowałain i bałam, było coś, co dawało mi siłę : świad01ność, że to część mojego życia, i pragnienie, że by dać coś z siebie innym I pragnienie, że by mnie wysłuchano. Wreszcie mogłam wyrazić myśli i uczucia, które tak długo tłumiłam. Byłam już grubo
po trzydziestce, kiedy dokończyłam tę pi erwsz.ą piosenkę. Minęły jeszcze dwa lata, zanim zaczęłam występować. Wtedy już w ogóle nie piłam alkoholu, więc musiałam stawić czoło lękom bez wspomagania, na trzeźwo. Ale występy pomogły ini się otworzyć. W ogóle wiele mi dały. Kiedy opiekowałam się Florence, występowałam ze swoimi piosenkami w miejskich pubach Zwykle tego nie znosiłain Byłam wtedy bardzo samotna, bo z powodu emocjonalnych ran zamknęłam się w sobie. Wychodziła1n na scenę i śpiewałam, ale długo nie sprawiało mi to przyjemności . Wszystko to pomogło mi jednak dojrzeć. Kiedy człowiek dzieli się osobistymi przemyślenia1ni z całą salą nieznajomych, musi się otworzyć. Pozytywne reakcje na troje piosenki i na to, co miałam do powiedzenia, utwi erdzały mnie w przekonaniu, że powinna1npisać i komponować dalej. Później zrozumiałam, że
miejsca, w których występuję, nie pasują do mojej osobowości i stylu. Po kolejnej zbyt głośnej imprezie na zawsze pożegnałam się z puba1ni. Byłam już na stażu, a to oznaczało , że może będę iniała mniej okazji do występów, ale poni eważ nie chodziło mi o śpiewanie na żywo w pubach i wyrabianie sobie nazwiska, ani trochę się ty1n nie przej1nowałam Wkręcałam się już wtedy na różne festiwale folkowe i podczas występów przeżywała1n cudowne chwile, bo publiczność nie tylko słuchała moich piosenek z szacunkiem, ale też doskonale je rozumiała. Poczucie wspólnoty z podobnie 1nyśl ący1ni ludźmi było czymś fantastycznym Od tamtej pory występowałam więc tylko w pi ęknych 1niejscach i na festiwalach prezentujących odpow i ednią muzykę .
Kiedy 1nyślę o tym, jaka byłam, kiedy zaczynałam występować, ledwie rozpoznaję tę kruchą istotę . Teraz, kiedy śpiewam, jestem pewna siebie, bo robię to we właściwych 1niejscach i przed właściwą publicznością. Moj e piosenki niosą przesłanie i przeważnie są spokojne. Mogą takie być. Nic nie stoi na przeszkodzie. Nie rywalizuję już z panienkami wywoływanymi w pubach do mikrofonu i nie tracę kontaktu z publicznością, kiedy w telewizj i leci transmisja z meczu bokserskiego. Jeśli się pomylę, śmieję się z siebie cicho i śpiewam dalej. W końcu występy też są dla ludzi. Krzepiąc e jest także
to, że nie gapi się już na mnie Pan Zniewalający. Wiecie, facet, który tankuje najwi ęcej i nagle odkrywa, że jest bliźniaczo podobny do Johnnyego Deppa. Staje na wprost sceny i wpatruje się w ciebie obleśnie , kiwając się w tył i w przód, i jakimś cudem nie ulewa ani kropli osiemnastego piwa. Ma niezachwianą pewność, że będzie darem niebios dla każdej kobiety, którą zaszczyci swoją uwagą, i wypychając biodra, kiwa na ciebie i mruga. A j eś li j esteś wystarczająco dobra, czeka pote1nna ciebie pod sceną, żeby spełnić twoje marzenie o wspaniałym kochanku O tak, znam takich. Niech idą w swoją stronę. Tak samo jak musiałam się zinierzyć z tremą, tak codziennie zbierałam się na odwagę , żeby podążać tą drogą. Niedawno zaliczyłam rok studiów muzycznych. Uznałam, że chcę poszerzyć swoją wiedzę, więc nauczyłam się podstaw teorii, przynajmniej na tyle, żeby zdać egzamin wstępny. Na przesłuchaniu niepewnie zaprezentowałam jedną ze swoich piosenek I udało Ini się . Będąc po
trzydziestce, zostałam studentką, i przez całe studia świetnie się bawiłain Musiałam jednak uciekać się
do różnych sposobów, żeby podczas występów opanować nerwy. Trening był oczywiście jednym z nich. Wychodząc na scenę, doskonaliłam swoje umiejętności i stawałam się bardziej pewna siebie. Ale najbardziej pomogły mi dwie sztuczki, które stosowałam, żeby wyzwolić umysł . Sprawdzają się w każdych okolicznościach, nie tylko kiedy się walczy z tremą. Od tamtej pory bardzo dobrze mi służą. Kiedy zaczynałam się denerwować albo czegoś obawiać, kiedy myślała1n na przykład: co ja tu, do diabła, robię? - rozpoczynałam medytację , nawet w połowie piosenki . Nie przestawałam śpiewać i nie przybierałamna scenie pozycji lotosu Nie o to chodziło. Śpiewałaini grałam dalej. Ale skupiałam się na oddychaniu, na tym, jak wdycham i wypuszczam powietrze. A jednocześnie, zdając się na pamięć ruchową, przesuwałam palcami po strunach gitary i wydawałam dźwięki. Koncentrowałam się tylko na oddechu Działało to doskonale. Uspokajała1n się na tyle, żeby móc znów skupić się na piosence - i śpiewać z lepszą ekspresją i głębszą świadomością. Druga sztuczka, która zmieniła mój sposób myślenia i pomogła mi pozbyć się tremy, polegała na tym, że zap01ninałam o sobie i całkowicie oddawałain się publiczności . Najpierw odmawiałam prostą modlitwę : dziękowałam za to, że jestem źródłe1n muzyki, która sprawia innym przyjemność. Potem starałam się już tylko nie przeszkadzać i czerpać radość z piosenki, którą wykonywałam, tak samo jak ludzie na widowni. Dzięki występ01n nauczyłam się
wielu wspaniałych rzeczy. Jestem bardzo wdzięczna losowi za to, że miałam siłę , żeby iść dalej w chwilach, kiedy nie bardzo miałam na to ochotę. Skąd możemy wiedzieć , jakie niespodzianki nas czekają, kiedy odrobimy jakąś lekcję? Nie dowiemy się, jeżeli nie pójdzie1ny dalej. To, czy będę jeszcze występowała, czy nie, taknaprawdę nie majużdlamnie znaczenia. Jeśli tak, będę się bardzo cieszyć. Jeśli nie, znajdę coś innego, coś, co będzie mi sprawiać przyjemność . Tak czy owak - będzie dobrze. Pójdę tam, gdzie mnie powiedzie moja ścieżka.
Ale kiedy nauczyłam się
panować
nad tremą podczas występów, zaczęłam też panować nad swoim umysłem Uwolniłam się od ograniczeń, które sama sobie narzucałam przez całe życie. Robiłam to, bo myślałam schematami. Wszystkich nas ograniczają jakieś bariery. Powinniśmy je łamać . Przeważnie nie są to bariery fizyczne, a jeśli nawet, to prawdopodobnie wynikają też z uwarunkowań psychicznych, takich jak niewłaściwy sposób myślenia czy poglądy.
Biedna Florence wciąż była uwięziona w łóżku, przynajmniej do przyjazdu drugiej pielęgniarki. Moja obecność jej nie uspokajała, więc nie katowałam się jej krzykami. Po prostu wychodziłam Od czasu do czasu do niej zaglądałam Przestawała na chwilę , patrzyła na Innie, a potein odwracała wzrok i znowu zaczynała wzywać pomocy. Powinna była zostać śpiewaczką. Miała niesamowite płuca.
Przez zatokę Sydney przepływały jachty. Wracałam pamięcią do czasów, kiedy się przyjaźniłam ze wspaniałymi żeglarzaini, i zastanawiałain się , gdzie mogą teraz być. Z tych wspomnień wyrywał Innie dzwonek
Kiedy opuszczałyś1ny barierki przy łóżku, Florence w jednej chwili przestawała krzyczeć. - Witam was obie. jak wain minął dzień? - pytała z uśmiechem Patrzyłyśmy
na siebie, uśmiechając się i pomagałyśmy jej wstać. Druga pielęgniarka nie musiała codziennie przez kilka godzin znosić krzyków, ale słyszała je, kiedy wchodziła do do1nu. - Dobrze, dziękuje1ny, Florence, a tobie ... jak minął - Och, nie najgorzej, kochanie. zawody, wiecie? Kiwałain głową
dzień?
- odpowiadałain
Przyglądałam się łodzi01n w
zatoce. W środy urządzają sobie
i mówiłain:
- Tak, Florence. Spacerowałyśmy
po ogrodzie i podziwiałyś1ny kolory. O ogród też przez lata nikt nie dbał. Ale krewny Florence, prawny opiekun jej majątku, dokładał starań, żeby wyglądał ładnie. Chciał, że by biedaczka mogła się nim cieszyć w przebłyskach świadomości . Zatrudnił ogrodników. Dokonali cudów. Oczyścili nawet basen - woda znowu była czysta. - Spójrzcie na inój roku
piękny
ogród - mówiła do nas Florence. - Jak efektownie
wygląda
o tej porze
Obie w milczeniu kiwałyśmy głowami. Chociaż
przez lata był zaniedbany, rzeczywiście
prezentował się
wspaniale.
Wracał
do dawnej
świetności.
- Niedawno zasadziła1n te kwiaty, widzicie? W ogrodzie trzeba zachowywać czujność, szczególnie jeśli chodzi o pnącza. Uśmiechałyśmy się dżungl ę,
i kiwałyśmy głowami. W iedziałyśmy, że jeszcze miesiąc wcześniej i zabawnie było słuchać, jak ona to widzi.
Wyrywała jakieś
-
Jeśli się
chwasty
spomiędzy
kwiatów i mówiła dalej:
ma ogród, nie można sobie
Pytałyśmy ją
o jaki eś
przypomi nał
pozwolić
na lenistwo. Ogród wymaga miłości i czasu
rośliny,
a ona odpowiadała z zadziwiającą przytomnością umysłu. Naprawdę miała dużą wiedzę. -Pnącze owija się wokół kwiatów i je dusi - wyjaśniała, nadal wyrywając chwasty. Kiwałam głową, a ona mówiła dalej: - Nie pozwolę się ograniczać i nie dopuszczę, że by coś ograniczało moje kwiaty. Ona oczyszczała z chwastów swój piękny ogród, a ja w milczeniu odmawiałam 1110dlitwę dziękczynną za to , ~ wyzwoliłam się z własnych ograniczeń. Mogłam rosnąć i kwitnąć bez przeszkód
- jak kwiat.
•
•
•
ZAL DRUGI: SZKODA, ZE TAK DUZO PRACOWALEM Wycierałam naczynia
i słyszałam, jak mój pacjent John chichocze w swoim gabinecie jak uczniak:
- Tak, jest też w odpowiedni1n wiekuMiał
prawie dziewięćdziesiąt lat.
mówił
ze
śmiechem, opisując
Przypomniałam sobie,
siedemdziesięciolatek: powi edział, że
co mi
mnie przez telefon koledze.
kiedyś powiedział
wszyscy faceci to chłopcy.
pewien Uśmiechnęłam się do siebie i
pokręciłain głową.
Kiedy chwilę
później wyszedł
z gabinetu, znów był dżentelmenem, jakiego znałam, poważnym i dojrzały1n Chciał 1nnie zabrać na lunch i zapytał, czy mrun różową sukienkę. A jeśli nie, to czy mógłby mi kupić. Zaśmiałam się i odpowiedziałam, że nie ma takiej potrzeby. Miałam różową sukienkę. Chociaż nie był to strój odpowiedni dla pielęgniarki, powiedziałam, że chętnie ją włożę . Chciałam mu sprawić przyjemność. Bardzo się ucieszył.
Zarezerwował
stolik w bardzo drogiej restauracji. Wybrał najlepsze miejsce: pośrodku sali, z widokiem na park po drugiej stronie zatoki. Prezentował się bardzo elegancko: włożył granatową marynarkę ze złoty1ni guzikami i skropił się wodą po goleniu o świeżym zapachu. Kiedy się odwracałam od okna, przyłapałam go na tym, że puszcza oko do czterech siedz.ących niedaleko mężczyzn. Chichotali i Iustrowali mnie od góry do dołu, ale kiedy na nich spojrzałam, natychmiast spoważnieli. - To twoi koledzy? - zapytałrun z rozbawieniem Jąkając się , przyznał, że chciał,
aby zobaczyli, jaka mu się
trafiła atrakcyjna pielęgniarka.
Parsknęłam śmiechem
-
Gdzieś,
gdzie są tylko panowie przed dziewięćdziesiątką, każda kobieta w moim wieku zrobiłaby
wrażenie.
Ale musiałam przyznać, że ma nieskazitelne maniery. Życzyłabym sobie, żeby faceci z mojego pokolenia mieli tyle wdzięku i byli tak obyci jak on Było bardzo miło. John zadzwonił wcześniej do restauracji, żeby uprzedzić , że przyjdzie z weganką, i przyrz.ądzono dla mnie pyszny warzywny placek Później się dowiedziałam, że
John zabronił kolego1n podchodzić do naszego stolika i zakłócać na1n spokój . Zamierzał mnie przedstawić później . Więc chociażjuż dawno zjedli, czekali cierpliwie, aż i my skończy1ny. Potem John znowu położył mi rękę na plecach i zaprowadził do ich stolika. Odgrywałam rolę idealnej partnerki: czarowałam ich, ale starałam się, żeby to John grał pierwsze skrzypce. Kojarzył mi się z kogutem, który dumnie stroszy pióra podczas godów. Było zabawnie. Ale John umierał . Co mi
szkodziło spełnić
jego życzenie i wziąć udział w niewinnej zabawie?
Towarzyszyć
mu podczas jednego z ostatnich wyjść? Kiedy wróciliśmy do d01nu, przebrałain się w coś bardziej praktycznego i ku rozczarowaniu Johna położyłam go do łóżka. Świetnie się bawił, ale był wyczerpany. Ktoś ,
kto umiera, ma już tak mało energii, że nawet krótkie wyjście męczy go tak, jakby przez osiem godzin nosił cegły. Całkowicie odbiera siły. Rodzina i przyjaciele często nie zdają sobie sprawy, że ich wizyty są dla chorego wyczerpujące. W ostatnim tygodniu życia odwiedziny, które trwają więcej niż pięć, dziesięć minut, stają się prawdziwą mtczarnią. A to właśnie wtedy przychodzą tłumy gości .
Ale tamtego dnia byliśmy saini. John zasnął .
Złożyłam sukienkę
i schowałainją do torby. Cieszyłain
się, że sprawiłam mu przyjemność, że wybrałam się z nim na lunch. Było naprawdę miło.
Nie tylko w ten sposób korzystał z tego, że byłam młodsza. Ponieważ znałain się na komputerze lepiej niż on, wróciłam do rozpoczętej miesiąc wcześniej pracy w gabinecie, jak na kogoś w tym wieku radził sobie z nowy1ni technologiaini doskonale. Nie umiał jednak zakładać folderów i katalogować plików i miał w komputerze straszliwy bałagan. Więc kiedy spał, robiłam porządek na jego twardym dysku i tworzyłain indeks, żeby można s ię było w tym wszystki1n połapać. Ale powtarzam - jak na starszego pana radził sobie świetnie . Kiedy tydzień później stan jego zdrowia się pogorszył, pomyślałam, jak to dobrze, że się wybraliś1ny na ten lunch. Wiedziałam, że już nie opuści domu. Mógł mieć przed sobą jeszcze kilka tygodni, ale szybko tracił siły. Tego popołudnia siedzieliś1ny razemna balkonie i oglądaliśmy zachód słońca nad Harbour Bridge i gmachem opery. John w koszuli nocnej i kapciach Usiłował coś zjeść, ale nie miał apetytu. - Nie przejmuj się tym, John. Zjedz, ile możesz albo ile masz ochotę - powiedziałam. Oboje wiedzieliś1ny, o co chodzi. Był
bliski
śmierci . Kiwając głową, odłożył
Odstawiłainje
widelec na talerz, a potem oddał Ini jedno i drugie. na bok i dalej ogl ądaliś1ny zachód słońca.
A potem nagle powiedział: - Żałuję, że tyle pracowałe1n, Brennie. Ależ byłe1n głupi. Spojrzałam na
niego. Potrzebował zachęty, żeby mówić dalej.
teraz utnieram w samotności. A najgorsze jest to, byłem samotny, a nie powinienem
-
Dużo pracowałem i
że
przez całą emeryturę
I opowiedział ini swoją historię. Wychowali z żoną, Margaret, pięcioro dzieci. CZ\voro miało już własne rodziny. Piąte umarło po trzydziestce. Kiedy dzieci dorosły i opuściły dom, Margaret poprosiła go, żeby przeszedł na emeryturę. Oboje byli zdrowi i w dobrej formie, mieli dość pieniędzy, żeby na emeryturze żyć wygodnie. Ale on zawsze mówił, że może będą potrzebowali więcej . Margaret za każdym razem
odpowiadała, że w razie konieczności mogliby sprzedać dom - duży i prawie pusty - i kupić inny, bardziej dla nich odpowiedni. Spierali się o to piętnaście lat, a on wciąż pracował.
Margaret czuła się samotna. Nie inusiała jUż zaj1nować się dziećmi ani chodzić do pracy i potrzebowała partnera. Przez lata z tęsknotą przeglądała foldery agencji turystycznych Pokazywała mu, dokąd chciałaby poj echać. On także lubił podróżować i chętnie się zgadzał na jej propozycje. Niestety był również przywiązany do pozycji, którą inu zapewniała praca. Powiedzi ał, że może nie przepadał za samą pracą, ale bardzo sobie cenił to, jakim poważaniem cieszył się dzięki niej w święcie i wśród znajo1nych. A poza tym uzależnił się od emocji towarzyszących zdobywaniu nowych klientów. Kiedy któregoś wieczoru znowu ze łza1ni w oczach poprosiła, że by przeszedł na emeryturę, spojrzał na nią, na swoją piękną żonę, i uświadomił sobie nie tylko, jak bardzo za nim tęskniła, ale także jak bardzo się oboje zestarzeli. Ta wspaniała kobieta tyle lat cierpliwie czekała, aż przestanie pracować. Patrząc na nią, stwierdził, że podoba mu się tak samo jak w dniu, kiedy się poznali. Wtedy po raz pierwszy w życiu zdał sobie sprawę, że nie będą żyli wiecznie. Choć wcześniej był
niewzruszony - po latach trudno mu było powiedzieć dlaczego - odparł , że się zgadza. Margaret zerwała się z krzesła i uściskała go serdecznie. I wybuchnęła płacze1n - ty1n raze1n z radości. Uś1niech zniknął z jej twarzy, kiedy dodał pospiesznie: Za rok Jego firma negocjowała wtedy ważną umowę i chciał tego dopilnować. Margaret czekała j Uż piętnaście lat, więc z pewnością mogła poczekać jeszcze rok To miał być kompromis. Niechętnie na niego przystała. Kiedy słońce zaszło, przyznał, że jUż wtedy czuł się egoistą, skoro tak stawiał odejść z pracy przed podpisaniem tego ostatniego kontraktu.
sprawę,
ale nie 1nógł
Margaret czekała na tę chwilę od lat i wreszcie ożyła. Zaczęła planować, regularnie dzwoniła do agencji turystycznej . Co wieczór czekała na niego z kolacją. Jedli przy stole, przy którym kiedyś zasiadała cała rodzina. Bardzo podniecona dzieliła się z nim pomysłami. Jego także myśl o emeryturze zaczęła cieszyć,
ale nie chciał na nią przechodzić przed upływem dwunastu miesięcy.
Po czterech mi es iącach od chwili, kiedy się zgodził, Margaret zaczęła mieć było jej tylko trochę niedobrze. Po tygodniu dolegliwości się nasiliły. -
mdłości.
Na początku
Umówiłam się
słychać było
na jutro do lekarza - powiedziała, kiedy wrócił z pracy. Było jUż ciemno. Z oddali uliczny zgiełk. Ludzie wracali do do1nów. - To na pewno nic takiego -dodała z udawaną
wesołością.
John się martwił , ale nie przyszło mu do głowy, że to inoże być coś poważnego. Przestraszył się dopiero nas tępnego wieczoru, kiedy Margaret powiedziała mu, że lekarz skierował ją na badania. Jeszcze przez tydzień nie znali wyników, ale czuła się coraz gorzej i wyraźnie cierpiała. Oboje przeczuwali, że jest źle. Nie wiedzieli tylko jak bardzo. A ona umi erała. Tak długo snujemy plany i tak często to, czy jesteś1ny szczęśliwi , zależy od czegoś , co dopiero będzie . Zakładamy, że mamy mnóstwo czasu A tak naprawdę mamy tylko ten dzień, który trwa. Nietrudno mi było zroZUinieć , jak bardzo żałuje. To jasne - ludzie mogą kochać swoją pracę i nie
ma powodu, żeby czuli się przez to winni. Ja także uwielbiałain wtedy swoją pracę , mi1no s1nutku, który był z nią nieuchronnie związany. Ale kiedy go zapytałam, czy praca sprawiałaby mu taką samą przyjemność, gdyby nie rodzinie, pokręcił głową.
miał
oparcia w
- Lubiłem swoją pracę, jasne, że tak I na pewno ceniłem pozycję, którą mi zapewniała. I co z tego? Za mało czasu poświęcałem temu wszystkiemu, co przez całe życie dawało mi energię: Margaret i dzieciom, IT10jej kochanej Margaret. Zawsze IT10głemliczyć najej miłość i wsparcie. Niestety ona nie mogła liczyć na mnie. A była taka wesoła. Dobrze byśmy się bawili, gdybyśmy gdzieś razem wyjechali. Margaret umarła trzy miesiące przed jego planowaną emeryturą. Ze względu na stan jej zdrowia przeszedł na nią wcześniej. Wyznał mi, że od ta1ntego czasu czuje się winny. Jakoś mu się udało pogodzić
z tym, że popełnił błąd - tak to nazywał - ale bardzo żałował, że nie może podróżować i śmiać się razem z
żoną.
- Chyba się
bałem
Tak, na pewno. Byłemjak skamieniały. Tak mnie ukształtowała moja rola. Oczywiście teraz, kiedy wnieram, z.daję sobie sprawę, że wystarczy być dobrym człowiekiem Dlaczego sa1T10ocena tak bardzo zależy od statusu materialnego? - zastanawiał się głośno. Ze smutkiem myślał zarówno o przeszłych, jak i przyszłych pokoleniach, które będą chciały mieć wszystko, dla których to, czy są coś warte, będzie zależeć od tego, co posiadają i czym się zajmują, a nie od tego, jakimi są l udźini. - Nie ma nic złego w tym, że chce się żyć lepiej. Nie zrozwn mnie źle ciągnął. - Chodzi tylko o to, że gonitwa za tym, żeby 1nieć więcej, potrzeba, żeby zaistnieć dzięki osiągnięci01n i pieniądzom, może przesłonić prawdziwe wartości, takie jak spotkania z bliskimi, robienie tego, co nam sprawia przyjemność, i równowaga. Tak naprawdę najważniejsze jest właśnie zachowanie równowagi, prawda? Pokiwałam głową. Przyznałam
mu rację. Nad natni zabłysło kilka gwiazd, w wodzie odbijały się kolorowe światła miasta. Mnie też trudno było osiągnąć równowagę. Zawsze wyglądało to tak: wszystko albo nic, nawet wtedy. Normą w mojej pracy były dwunastogodzinne dyżury , a kiedy zbliżał się koniec, zarówno pacjentom, jak i ich rodzinom zależało na niemal stałej obecności opiekunki. Miesiąc przed śmiercią pacjenta zdarzało mi się pracować sześć dni w tygodniu. Brałam także nocne zmiany, co oznaczało, że była1n na nogach po trzydzieści sześć godzin bez przerwy. Osiemdziesięcioczterogodzinny tydzień pracy nikomu nie służy, nawet komuś, kto kocha to, co robi. Czasami IT10i pacjenci spali, ale i tak inusiałam przy nich czuwać. Miałam też mnóstwo innych obowiązków. Czułam, re inoje własne życie zwalnia bieg, choć z perspektywy czasu widzę , że tak nie było, bo praca przecież była jego częścią. Kiedy pacjent wnierał, byłam wykończona. Zwykle po takim maratonie nie od razu pojawiał się nowy, więc cieszyłain się, re jeste1n wolna, znowu spotykałam się z przyjacióhni i pisała1n A potem wszystko zaczynało się od nowa. Te przerwy były cudowne, Z\Vłaszcza jeśli nie miałam żadnych innych dyżurów . Ale odbijały się na moich dochodach. Kiedy kończyła się praca, kończyły się też pieniądze.
Mniej
więcej
w tamtym czasie zaproponowano mi stanowisko kierowniczki biura w szkole rodzenia. Chodziłam tam raz w tygodniu. To była spokoj na praca, uwielbiałam ją. Prowadzi li śmy kursy dla ciężarnych i organizowaliśmy grupy wsparcia dla przyszłych matek. Zdarzało się, re opuszczałain ludzi, którzy mieli za kilka dni umrzeć , i pracowałam wśród dzieci. Wdrapywały mi się na kolana i składały na moich policzkach lepkie pocałunki. Przypominało
mi to o radościach życia i o jego naturalny1n cyklu. Kiedy ktoś umi erał, ktoś inny się rodził. Te inaluchy były tak niesamowicie delikatne i śliczne. Moja szefowa, Marie, należała do najwspanialszych ludzi, jakich w życiu spotkałam- miała wielkie serce. Uwielbiała1nją i wciąż uwielbiam. Do moich obowi ązków nal eżało aktualizowanie materiałów dla kursantek. Prawie całymi dniami czytałam o tym, jak się podchodzi do ciąży i samego porodu w innych kulturach. Dowiadywałam się, jak naturalnie trakt~je się w innych częściach świata wiele spraw i że niektóre rodzące kobiety prawie nie czują bólu, i znów uśw iadamiałam sobie, jak bardzo nami, ludźmi Zachodu, rządzi strach Dla innych poród to piękne, radosne przeżycie - od początku do końca.
Przyglądanie się życiu
i śmierc i bardzo ini słUżyło. Ale i tak towarzyszenie umierającym czasami mni e wyczerpywało . DUżo mnie kosztowała empatia wobec nich i ich rodzin. Na całym świecie są ludzie, którzy poświęcają całe życie opiece nad odchodzącymi . Może potrafią s i ę bardziej zdystansować. Albo zachować równowagę. Nie wiem. Ale bardzo ich szanuj ę. Wiem też, że ten jeden dzień w tygodniu, kiedy oglądałam początek, a nie koniec cyklu życia, wnosił do inojej codzienności blask, którego wcześniej w nim brakowało . To był prawdziwy przypływ energii, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił św i eże powietrze. Balansowanie między życiem a śmierc ią pozwoliło rni pacjentów jak na dzieci.
s pojrzeć również
na 1noich umierających
Kiedy świeżo upieczone mamy pokazywały mi swoje maleństwa, myślałam o tym, że i one kiedyś dorosną i będą żyły pełnią życia. A później , pewnego dnia, dojdą do kresu swoich dni, jak 1noi pacjenci. To był ciekawy okres - mogłam oglądać oba końce spektrum Miał na mnie dobroczynny wpływ.
Współczułam
innym jeszcze bardziej , bo zdawałam sobie sprawę , że kiedyś wszyscy byli delikatnymi nie1nowlętami i kiedyś wszyscy umrą - ja rów ni eż. Zaczęłain patrzeć na rodziców, rodzeństwo i nieznajomychjak na dzieci, które kiedyś były ufne, ni ewinne i peł ne nadziei, jak to dzieci. Myślałam o tym, jacy byli, zanim rany zadane im przez innych - rodzinę, rówieśników i obcych- sprawiły, że stracili tę naturalną ufuość i otwartość, z którą przyszli na świat. Zrozumiałam, że ludzie są z gruntu dobrzy, i zaczęłam ich kochać - jak troskliwa, o p iekuńcza 1natka. Zapomniałam
o przykrości ach, które mi robili przez lata. To, co mówili, nie pochodziło od nich - od pi ęknych, czystych istot. Było owoce1n porażek, które w życiu ponieśli. Każdy z nich wciąż miał w sobie to dziecko, który1n się urodził . To rnałe, kochane, niewinne dziecko nadal w nich żyło. Wiedziałam, że pewnego dnia zmądrzeją. Wielu ludziom przychodzi to z wiekiem. Były
takie czasy, kiedy niespecjalnie kochałam bliźnich -tak tni s i ę przynajmniej wydawało. A potem zrozumiałam, że nie podobało mi się tylko to, co robili i niówili. Poczułam, re uwielbiam ich czyste
serca, przepełnione wiarą, że życie przyniesie i1n szczęście i że się o nich zatroszczy. Kiedy w ich świecie działo się inaczej, cierpieli, a z powodu tego cierpienia i rozczarowania przestawali reagować jak trzeba. Pod ty1n względe1n wcale się od nich nie różniłam Ja także sprawiałam inny1n przykrości dlatego, że sama cierpiałam i byłam rozczarowana, dlatego że moje życie nie potoczyło się tak, jak chciała1n Mała dziewczynka, która straciła wiarę, bo była ofiarą cierpienia innych, sama zadawała ból. Serca moich kochanych bliskich i wszystkich innych ludzi zachowały pierwotną czystość . Były tylko skażone przez ból - i w ogóle życie. Wciąż nie wiedziałam, czy kiedykolwiek znajdę szczęście i przyjaźń, o których kiedyś marzyła1n Ale to już nie miało znaczenia. Wreszcie widziałam w tych wszystkich ludziach pi ękne dzieci, z całą ich niewinnością i ufnością. Jeśli ranili innych, to na skutek cierpienia, które dotykało tkwiących w nich zagubionych malców - byli tacy jak ja. JUż choćby z tego powodu nie mogłam ich nie kochać. Siedząc
tamtego dnia z Johnem na balkonie, w nim także dostrzegłam delikatne dziecko: cudownego małego chłopca, który przeżył to, co przeżył, i uznał, że będzie szczęśliwszy, jeśli będzie się sprawdzał w pracy, niż jeśli będzie podróżował z żoną. Był już stary, ale nie ulegało wątpliwości, że tkwi w nim tamta niewinna istota. Westchnął głęboko i po policzkach powoli spłynęły mu łzy. Zostawiłam go sainego z jego 1nyślami. Wzięłam talerze, zaniosłam je do kuchni i umyłain Potem położyłam mu na kolanach koc i zanim usiadłam, pocałowałam go w policzek. o życiu, Brannie, to powiem tyle: nie żyj tak, abyś miała potem żałować, że za dużo pracowałaś . Nie przypuszczałem, że tak będzie ze mną, dopóki nie stanąłem w obliczu ostateczności. Ale w głębi serca zawsze wiedziałem, że pracuję za dUżo. żałuję tego nie tylko ze względu na Margaret, ale także na samego siebie. Szkoda, że tak mi zależało na tym, co o mnie pomyślą inni. Zastanawiam się, dlaczego dopiero przed śmiercią dochodzi1ny do takich wniosków. - Kręcił głową i mówił dalej: - Nie ma nic złego w tym, że człowiek kocha swoją pracę i że chce się jej poświęcić. Ale życie nie składa się tylko z tego. Ważna jest równowaga, zachowanie równowagi. -
Jeśli mogę
ci coś
powiedzieć
- Zgadza1n się z tobą, John. uczc1w1e.
Już się
o ty1n przekonałam i nie martw
się, pracuję
nad tym-
przyznałam
Wiedział ,
co main na myśli. Tyle jUż sobie powiedzieliśmy, że naprawdę dobrze mnie rozumi ał . Zaczął się śmiać pod nosem, więc zapytałam, co go tak bawi.
- Hm, powiedziałem, że jedną, równie ważną. -
chcę
ci dać jedną radę :
żebyś
za dUżo nie pracowała. Ale mam jeszcze
Słucham - odparłam z uśmiechem
Spojrzał
na mnie łobuzersko.
- Nie wyrzucaj tej
różowej
sukienki!
Śmiejąc się, dal mi znak, żebym się przysunęła do niego z fotelem Tak zrobiłam Siedzieliśmy tak
obok siebie dwie godziny, okryci jedny1n kocem, i patrzeliśmy na zatokę. Co jaki ś czas milkliśmy i zapadała cisza, która nas w ogóle nie krępowała, a potem znowu zaczynaliśmy rozmawiać. Czasem ciszę przerywało tylko jego głębokie westchnienie. Wzięłam go za rękę, a on uścisnął moją dłoń. Spojrzał
na mnie ze smutnym uśmiechem i powiedział:
- Jeśli mogę coś po sobie zostawić na tym świec ie, poza dzi eć mi , to te słowa. Nie pracuj za dużo . Staraj się zachować równowagę. Postaraj s i ę, żeby praca nie była cały1n twoim życiem Z uśmiechem pocałowałam go w rękę . Umarł niedługo
potem Później to samo powtarzali mi inni pacjenci. Ale jego rada napraw dę mi do serca. Nigdy o niej nie zapo1nniałam
trafiła
CELI INTENCJE W mojej sytuacji mieszkaniowej pomogło życzliwe słowo. Z domu Ruth wyprowadziłam się jHż dawno. Łańcuszek wspaniałych ludzi sprawił, re mogłam się opiekować kolejnymi domami, domami osób, które wyjeżdżały na jakiś czas. Czasami było to męczące, bo musiałain się przeprowadzać co kilka tygodni albo miesięcy , ale z.darzało mi się mieszkać w pięknych posiadłościach. Jedna należała nawet do najbogatszego człowieka w kraju. Z całą pewnością mieszkałam w luksusowych warunkach. Do dotnów, których doglądałain, często przychodzili sprzątaczka i ogrodnik, a czasemjeszcze ktoś do mycia okien. Ja miała1n tam tylko mieszkać i korzystać z wygód. Jak łatwo się do1nyślić, nie sprawiało mi to trudności. Właściciele byli nie tylko zamożni , ale także niesamowicie kreatywni: lubili kolorowe, żywe, przyjemne wnętrza. Przez właściciela jednego z tych domów poznałain Pearl. Jej dom był wesoły jak ona sama, przynajmniej na tyle, na ile może być wesoły ktoś, kto umiera. Od razu się polubiłyśmy. Miała trzy psy. Jeden z nich bał się obcych, ale jak tylko siadałam, wskakiwał mi na kolana. (Zwierzęta rozpoznają, kto je kocha). Dzięki sympatii tego czarnego psiaka od razu się z Pearl polubiłyśmy. Kilka miesięcy wcześniej, tHż przed jej
sześćdziesiątymi
trzecilni urodzinami, zdiagnozowano u niej
śmiertelną chorobę. Ze względu na psy, a także na to, że kochała swój dom, postanowiła, że umrze we własnym łóżku. Przyjaciółka obiecała
jej, że kiedy będzie trzeba, wei mie wszystkie zwierzęta do siebie, więc wiedziała, że nie zostaną rozdzielone. W ydawała się całkiem pogodzona ze śmiercią.
była
spokojna,
Wielu moich pacjentów początkowo nie chciało się pogodzić z lose1n Zanim w końcu przyjęli do wiadomości , re pozostało im niewiele czasu, targały nimi różne emocje. Niektórzy, kiedy się dowiadywali, re wkrótce umrą, byli w takim szoku, re długo nie mogli się pozbierać. Zdarzało s i ę , że ten, kto im przekazywał tę straszną wiadomość, robił to zbyt oschle, nie z.dając sobie sprawy, jak może zostać przyjęta. Czasem brała to na siebie rodzina. A czase1n lekarze. W takich sytuacjach trzeba być szczególnie delikatnym. Ale Pearl w iadomość o ty1n, że jej czas dobiega końca, przyjęła spokojnie. Powiedziała mi, że nie jest jej tak trudno, bo przed trzydziestu laty w odstępie zaledwie roku straciła męża i jedyne dziecko, córeczkę. Cieszyła się , że wkrótce się z nimi spotka. Jej mąż zginął w wypadku, w pracy. Ale ona nie takiego.
lubiła słowa
·wypadek:
uważała,
re nie istnieje coś
- Tak iniało być - powiedziała. - Bardzo cierpiałam, ale teraz widzę, re dzięki tej stracie stałam się ty1n, kim jestem. Dzięki niej mogłam pomagać inny1n Nie byłabym taka, gdyby nie umarł. Tak samo filozoficznie
podchodził a
do straty dziecka.
Tonią umarła
na białaczkę.
Miała
osiem lat.
- Ś1nierć dziecka to tak wielka tragedia, jak mówią wszyscy których dotyka. Rodzice nie powinni przez coś takiego przechodzić. Ale tak się z.darza - wszędzie, na cały1n świecie, codziennie. Jestem
tylko jedną z wielu. Słuchałam jej
i podziwiałam
Mówiła
o córce tak spokojnie.
- Cieszę się, że nie cierpiała długo. Zjawiła się w moim życiu, żeby mi pokazać, ile radości daje bezwarunkowa miłość. Dzięki niej mogę nią obdarzać innych, nawet tych, z którymi nie jestem spokrewniona. Kochana Tonią, mój aniołek. Wspomnienia już się trochę zatarły, ale wciąż żyły w jej sercu. To, co czuła do córki, było tak silne jak kiedyś. Miłość nie umiera - niówiła pogodnym tone1n Opow iadała mi o tym, jak bardzo przeżyła jej śmierć. Doszła
do siebie dopiero po kilku latach. Ale nie uw ażała się za ofiarę. Zaznała bólu po stracie dziecka i nikomu by tego nie życzyła, ale dowiedziała się także, ile radości daje posiadanie dziecka, a tego nie każdy może się dowiedzieć .
Obie uważałyśmy,
że każde
wyzwanie, jakie niesie życie,
czemuś służy.
- Ludzie ciągle zgrywają ofiary - mówiła. - Kogo chcą oszukać? Robią sobie tylko krzywdę. nic ci nie jest winne. żaden człowiek też nie. Tylko ty j esteś sobie coś winna. A najlepszym sposobem, że by z życia korzystać, jest je doceniać, a nie widzi eć w sobie ofiarę.
Życie
Wyznałam jej , że miałam okazję poznać
kilku takich ludzi, ale najbardziej przeraziła1n się, kiedy zauważyłam, że sama czasami czuję się ofiarą. Byłam tak skupiona na dawnych urazach, że myślałam tylko o tym, jak mi ciężko . Zrozumiała,
co inam na myśli .
czasem popełnia ten błąd . Współczucie samemu sobie od litowania się nad sobą dzieli naprawdę cienka linia. Współczucie to zdrowy objaw. Współczujemy sobie, bo jesteśmy dla siebie dobrzy. Zgrywanie ofiary to nie tylko strata czasu. To nam po prostu szkodzi. Odpycha innych i nie pozwala, żebyśmy byli szczęśliwi. Nikt nie jest nam nic winien -powtórzyła. - Dla własnego dobra powinniśmy przestać skupiać się na sobie, powinniśmy zacząć doceniać dobre rzeczy i stawiać c zoło wyzwaniom. Kiedy się spojrzy na życie z tej perspektywy, zaczyna się dostrzegać dary, jakie niesie.
-
Każdy
Mówiła
o tym, że niektórym jest ciężko , że mają problemy, ajednak się nie poddają i cieszą się drobiazgami. Inni ciągle narzekają na swój los i nie mają pojęcia, jak im dobrze. Zgadzałam się z nią, bo chociaż wciąż nosiłam w sobie ból, potrafiłam dostrzegać dobre rzeczy, które mi się przydarzały . Zawsze jest ktoś , komu się wiedzie gorzej. Kiedy Pearl po śmierci męża i córki w końcu wyszła z dołka, na kilka lat rzuciła si ę w wir pracy. Lubiła to. Uwielbiała swoich kolegów i klientów. Uważała, że powinna ich inspirować i podtrzy1nywać na duchu. Była w tyin dobra. A jednak czuła pustkę. Przez prawie dwadzieścia lat uważała, że to dlatego, że straciła rodzinę. rzucona w przelocie uwaga. Zaczęła po godzinach pomagać klientowi, który wdrażał nowy program społeczny. Chcąc nie chcąc , coraz bardziej się w to angażowała. Program i intencje jego t\vórców bardzo jej się podobały. Jej
życie odmieniła
- Po raz pierwszy od dwudziestu lat poczułam zapał. A wiesz dlaczego? - zapytała. Nie odezwałam się. - Bo znowu miałain przed sobą cel, prawdziwy cel. To, u Nie widziałam w niej wielkiego sensu
czułam pustkę, było związane
z pracą.
Nie było 1ni trudno to zrozumieć. Opowiedziałain jej o swoich doświadczeniach zawodowych i o tym, jak się miotałam, dopóki się nie zajęłam opieką paliatywną i pisaniem piosenek. Jedno i drugie sprawiało mi coraz większą satysfakcję . Przyznała, że inoja praca naprawdę ma sens, zwłaszcza w porównaniu z tym, co robiłam poprzednio. Takjakja wierzyła, że każdy 1110że mieć satysfakcję z pracy, jeśli tylko znajdzie odpowiednią. To tylko kwestia punktu widzenia. Miała
w domu pi ękną oranżerię. Siadałyśmy ta1n i grzałyśmy się we wpadających przez szklany dach pr01nieniach zimowego słońca. To był śliczny, jasny pokój . Zawoziłam ją ta1n co rano. Zawsze trzymała na kolanach co najmniej jednego psa - czasem wszystkie trzy. Wypijałyśmy całe galony świeżo zaparzonej herbaty ziołowej i cieszyłyśmy się na nowy dzień. Kiedy mówiłam, u nie czuję się tak, jakbym była w pracy, rozpr01nieniała się i odpowiadała: - I tak być powinno. naturalnie.
Jeśli
lubisz to, co robisz, nie masz poczucia, że pracujesz. Przychodzi ci to
Dzięki
taintej akcji społecznej znalazła pracę swojego życia. W ciągu roku zwolniła się z dawnej posady i w pełni poświęciła nowemu zajęciu. Na początku zarabiała mniej niż poprzednio, ale nie przejmowała się tym Z czasem zaczęła zarabiać więcej. - Cza.sarni trzeba się cofnąć , żeby skoczyć - mówiła ze śmiechem - Pieniądze to nieporozumienie. Ludzie latami robią ze względu na nie coś, co im nie sprawia satysfakcji, bo się boją, że jeśli będą robić to, co lubią, zarobią
za mało. A często bywa wręcz odwrotnie. Jeśli kochasz to, czym się zajmujesz, pieniądze same do ciebie bo jesteś bardziej zaangażowana i szczęśliwsza . Oczywiście wymaga to czasu: trzeba zacząć myśleć inaczej i przestać kombinować, jak tu zarobić. przyjdą,
Pomyśl ałam o swoim przyjacielu,
który kiedyś dobrze to ujął, i opowiedziałam jej o tym Przywi ązujemy do pieniędzy zbyt dużą wagę . A powinniśmy się raczej zorientować, co chcemy robić, i tego spróbować - w skupieniu, z determinacją i wiarą. Nie myśleć o forsie, tylko o tym, co chcemy osiągnąć. Wtedy pieniądze same przyjdą, najczęściej z zupełnie nieoczekiwanego źródła. Mnie już tego nauczyły 1110je próby wiary. Pieniądze kończyły mi się przeważnie dlatego, że skupiałam się na niepowodzeniach. A wtedy niepowodzenia piętrzyły się jeszcze bardziej . Kiedy koncentrowałam się na urodzie życia, zauważałam dary losu i podążałam tam, gdzie mnie ciągnęło dostawałain to, czego potrze bowałatn Jedna z największych nagród za to, u miałam odwagę dążyć do celu, który sobie wyznaczyłam, s potkała mnie, kiedy nagrywałam pierwszą płytę. Pora była idealna: zaj1110wałam się kolej nym dome1n ludzi, którzy na jakiś czas wyj ee hali. Jednym z tych, które 1ubiłam najbardziej. Mieszkałam tam i pomyślałam, że 1noglibyśmy tam nagrać płytę. To był wspaniały ciemnoróżowy budynek z widokiem na las deszczowy. Okazało się, że innym też ten termin odpowiada. Mój producent był
człowiekiem bardzo zajęty1n, trochę,
ale to nie
ale znalazł dla mnie czas.
Brakowało
tylko jednego:
pieniędzy! Miałam
mogło wystarczyć .
Wszystko mi mówiło, ie powinnam się przygotować do nagrań, jak gdyby nigdy nic. I tak zrobiłam Wynajęłam muzyków. Organizowałam próby, pracowałam nad piosenkami. W miarę jak zbl iżał się termin nagrania, wiara, która mnie napędzała, zaczęła słabnąć. Ale wiedziałam, ie nie doszłaby1n do tego punktu, gdyby miało mi się nie udać. Tak więc w chwilach kiedy czułam się lepiej, znów byłam głęboko przekonana, że wszystko pójdzie dobrze. W końcu miałam już za sobą takie próby. Wierzyłam w siebie i w to, że potrafię przyciągać to, czego potrzebuję. Ale czasem zaczynałam się bać i wiara nie wystarczała, żeby zapanować nad strachem. Mieliśmy zacząć nagI"Y\vać
w poniedziałek W piątkowe popołudnie nadal nie miałam pieniędzy. Znów ogarnął tnnie lęk Producent nie mógł czekać. Pozostali muzycy nie mieli więcej czasu. Czułatn, że wpada1n w panikę. Usiadłam na poduszce, na której zwykle medytowałam Nie mogłain zapanować nad łzami. Od miesięcy starałain się być skupiona i silna i to napi ęcie kumulowało się we mnie. Zaczęłam szlochać. Dawałam upust wszystkim swoi1n frustracjom. Przyznaw ałam sama przed sobą, ie nie dam rady. Nie miałamjUŻ siły. Zrobiłam to, co do mnie nal eżało - więcej zrobić nie mogłam To było za trudne. Nie byłain w stanie dłużej tego ciągnąć! I wtedy zrozumiałam To była cudowna chwila - skapitulowałam Naprawdę nie mogłam zrobić nic więcej. Musiała1nsię zdać na siłę wyższą. Byłam przestraszona i wyczerpana. Postanowiłam wyjść z domu i dla rozrywki posłuchać muzyki. I wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka. Nie wiedziała, co się u innie dzieje, i zaproponowała, żebyśmy się spotkały: iny i jej koleżanka. Wybi erały się do księgarnio-kawiarni. Uznałam, że to lepszy pomysł niż sainotna wyprawa na koncert, więc chętnie się zgodziłam. Postanowiłam zapomnieć o swoim problemie i dobrze się bawić . Wiedziałam, ie nazajutrz będzie nowy dzień, i postanowiłam, że. wtedy się nad tym wszystkim zastanowię . Tego wieczoru musiała1n po prostu zapomnieć. Moja przyjaciółka, Gabriela, buszowała wśród książek, a ja siedziałain na kanapie i rozmaw iałam z jej koleżanką. Poznałyśiny się kilka lat wcześniej , ale od tamtej pory się nie widziałyśmy. Zapytała, gdzie mieszkmn, więc powiedziałamjej, że opiekuję się dornami znaj01nych Zainteresowało ją to, bo zatnierzała się zająć handlem ni eruchomościa1ni. Chciała poznać lllOją opinię na temat dzielnic, w których miałain okazję mieszkać. Zaczęłam odpowiadać na jej pytania. Wyjaś niłamj ej , że żyję tak po to, że by zaoszczędzić i pośw ięc ić się pracy twórczej, szczególnie inuzyce. Leannie właśnie się rozwodziła - wszystko to było bardzo przykre - i podobnie jakja chciała się oderwać od problemów. Zapytała o 1noją płytę i siłą rzeczy przypomniałam sobie, w jakiej jestem sytuacji. Nie bardzo chciałam o tym1nówić, ale powi edzi ałamj ej, jak się sprawy mają, i wyznałain, ie czekam na cud. Zaczęła
tnnie wypytywać o płytę, o ludzi, z którymi nad nią pracowałam, o instrumenty, które zamierzaliśmy wykorzystać , o to, skąd się wzięły moje zainteresowania muzyczne, dlaczego śpi ewam Opowi edziałamjej o wszystkim I wtedy, bez chwili wahania, oznajmiła, ie zawsze chciała wspierać działalność artystyczną, ale nie wiedziała, jak się do tego zabrać. A ponieważ przechodzi przez okropne rzeczy i chce zrobić coś dobrego, w poni edziałek rano przywiezie mi pi eniądze.
Zalałrun się łzami. Płakałam z radości
i dlatego, że tak bardzo mi ulżyło. Nie mogłam w to uwierzyć. Natychmiast uściskałam ją serdecznie. Starałam się nie rozkl eić. Było po sprawie. Udało się . Płyta zostanie nagrana. Pi eniądze same do mnie przyszły. Leannie przyjechała na nagranie. Cudownie było ją gościć . Leżała na dY\vanie i słuchała przez słuchawki , jak gramy i śpiewamy, rejestrując kolejne utwory. Nie angażowała się, nie zabierała głosu. Wystarczało jej , że patrzy na to, co się dzieje, z boku Była wspaniałym, szlachetny1n człowiekiem Wspomnienie o tym, co się wtedy stało, podtrzymywało mnie na duchu zawsze, kiedy życie poddawało mnie kolejnej próbie. Pomoc przychodzi. Musimy tylko usunąć się z drogi. Pearl ta historia zachwyciła.
Potwierdzała jej
przekonania.
- Tak właśnie jest. Strach blokuje. Pi eniądze to tylko inny rodzaj energii, która sama z siebie przynosi nam wszystkim szczęście i pomyślność. Ale Używamy ich niewłaściwie, oddajemy im władzę nad sobą, gonimy za nimi, boimy się ich, tracimy równowagę, żeby je zdobyć , bo mamy na ich punkcie obsesję - oświadczyła. - A one są dostępne tak samo jak powietrze, którym oddychamy. Nie martwimy się o to, czy nam wystarczy powietrza. Tak samo nie powinniśmy się martwić , czy nie zabraknie nrun pieniędzy . To tylko strata czasu Takie myśli blokują naturalny przepływ dobrej, twórczej energii. Wiedziałam,
co chce powiedzieć, i zgadzałrun się z nią.
Ciągle
nie mieli pieniędzy na program, który chcieli wprowadzić w życie. Szukali ich bez przerwy i czase1n zapo1ninali, czemu miały służyć . Na szczęście koledzy Pearl byli otwarci na jej plany. Zaufali jej, chociaż na początku nie wierzyli, że uda im się zdobyć fundusze na zrealizowanie poszczególnych etapów projektu. Uzgodnili, że będą pracować dalej i mieć nadzieję , że w końcu znajdą pi eniądze , nie zrezygnują z prób ich zdobycia. Kiedy jUż nic nie mogli zrobić, uczyli się odpuszczać i działać dalej, jakby pi eniądze były już w drodze. Pearl wierzyła niezachwianie i naprawdę była dla nich inspiracją. Wkrótce ku ich wielkiej radości fundusze zaczęły napływać - z różnych nieoczekiwanych źródeł. Akcj ę rozszerzono na inną dzielnicę, służyła coraz większej liczbie ludzi. W ciągu kilku lat Pearl i jej koledzy zaczęli przyzwoicie zarabiać i jeszcze bardziej rozszerzyli przedsięwzięcie . Pomagali kolejnym osobom i ani przez chwilę nie mieli poczucia, że pracują. Słońce schowało się
za do1nem, więc wróciłyś1ny do salonu. RozpaliłamjUż ogień w k01ninku. Pearl była zmęczona, ale nie lubiła kłaść się do łóżka, zanim naprawdę zapadł wieczór, j eśli nie było to konieczne. W ciągu dnia odpoczywała na leżance przy ogniu. Poprawiłam jej poduszki i okryłam ją wielkim miękkim pledem Był kolorowy - jak ona i cały jej dom Ogień rzucał piękne światło. Pokój robił się dzi ęki temu bardzo przytulny. Kiedy jUż się ułożyła, psy wskoczyły na leżankę i usadowiły się na niej. To była piękna scena: Pearl, psy i ogień na kominku. Tak to zapamiętałam - W tej historii z pieniędzmi Przysunęłam się
najważniejsze były
intencje -powiedziała.
do niej z krzesłem i z przyjemnością słuchałam dalej .
cel jest szlachetny, pieniądze się znajdą. Nain ud ało się je zdobyć, bo nasz projekt miał służyć innym Oczywiści e my także na tym skorzystaliś1ny , bo mogliśmy robić to, co kochamy i w co wierzy1ny, a przy tym zarab iać. -
Je śli
Uważała, że właśnie
dlatego tak ważne jest poczucie, że nasza praca ma sens. Jeśl i je mamy, podchodzi iny do tego właściwie. Każde zajęcie, które ma sens, przynosi korzyść innym. A pieniądze przyjdą,
oczywiście pod
warunkiem że będziemy
których ogarniają wątpliwości, poszukiwanie celu.
robić
co się da i pokonamy strach. Szczególnie ludzie w średnim wieku, czują potrzebę kontaktu ze światem poprzez pracę. Pearl miała na myśli naturalne
Była inteligentną, mądrą kobietą,
swobodnie dziel iła si ę ze mną swoimi przemyśleniami. Miałam wrażenie, że gdyby nie stała w obliczu śmierci , rozumiałybyśmy się tak samo dobrze. Mówiła o tym, że rodzice nie zawsze wiedzą, ile są warci, a ty1nczasem dzięki temu, że starają się wychować dzieci na szczęśliwych ludzi, dają św iatu bardzo wiele. Stąd potem biorą się dobrzy dorośli . Nie lubiła słuchać , kiedy jakaś inatka mówiła o sobie, że jest tylko mamą. Przecież tak naprawdę pełniła bardzo ważną ftm.kcję. Jej praca naprawdę czemuś służyła. Tak sa1no myślała o ludziach zajmujących się ogrodnictwem i chroniących piękno przyrody. Przypomniałam sobie pewną uroczą panią, którą poznałam,
kiedy mieszkałam w Perth Opow iedziałam Pearl, jak się cieszyłain co rano, kiedy w drodze na stacj ę mijałam j ej ogród. Był taki piękny, pełen kwiatów i kwitnących drzew, że wrzuciłam do skrzynki właścicielki kartkę z podzię kowaniem Dzięki niemu każdy mój dzień był piękny. Kolorowe k\.viaty i egzotyczne rośliny żyły w cudownej harmonii, codziennie s ię zmieniały i pokazywały mi co ś nowego. Ludzie nie zawsze zdają sobie s praw ę, ile szczęści a dają innym. Pewnego dnia wreszcie zobaczyła1n ogrodniczkę - os i emdzi esięcioletnią kobietę. Mogłam jej powiedzieć, jak bardzo mi s ię podoba to, co stworzyła. Miała na imię Yvonne. Szybko się zorientowała, że to ja napisałam tę kartkę, i zaprzyjaźniłyśmy się .
- Tak. Miała poczucie, że to ina sens. Ogród. Znaleźć cel. To bardzo ważna sprawa - pow i edziała Pearl. - Trochę żał uj ę, że straciłam tyle lat w tamtej pracy. Była przyjemna, ale nie miała dla mnie w iększego znaczenia, inaczej niż ta, którą znalazłam później , dzięki projektowi. Ale zaprowadziła mnie tam, gdzie miałam się znal eźć , bo to kli ent, którego dzięki niemu poznałam, pomógł mi odkryć swoje pow ołanie . Mogą upłynąć lata, zanim c złowiek z rozumie, co chce robić - tak było w moim przypadku. Ale satysfakcja, która nas czeka, jest warta tak długiego czekania. Po1nyśl ałam o
wszystkich trudach, który1n musiała1n staw ić czoło, żeby znaleźć satysfakcjonując e zajęcie , i przyznałam jej rację. Siedziałam przy komi nku z tą wspaniałą kobietą i jej trzema poczciwymi psami, i byłrun bardzo wdzięczna losowi, że mogę to nazywać pracą. Podzieliłrun się z nią tym spostrzeżeniem, a ona się uśmiechnęła. Bronnie, to tego, że tyle lat pracowałam w tej pierwszej firmie. Życie jest takie krótkie. Zrozumiałam to j uż wtedy, kiedy straciłam rodzinę. Ale czasami musi upłynąć dużo czasu, zani1n zrobimy z tego, co wie1ny, użytek. Więc mogłabym tego żałować, ale nie będę. Nie chc ę być dla siebie zbyt surowa. Nie zamierza1n sobie wyrzucać, że tak późno zauważyłam drogowskazy. -
Jeśli czegoś miałabym żałow ać,
Ja też uważałrun, że znacznie lepiej jest być wyr0Zlllniały1n wobec siebie niż czegoś żałować. Opowiedziałamjej , jak dużo się uczę od pacjentów. Zaśmiała się.
- I słusznie. Nie masz wyjścia. Nie miałabyś prawa powiedzieć komuś na łożu śmierci , że mógł dojść do tego wcześniej. Ale za to możesz słuchać o wszystkich naszych błędach. Przytaknęłam ze śmiechem Widziałam, że roznnwajużją 1nęczy. Pomogłamjej ułożyć się
a potem zaciągnęłam zasłony i zostawiłainją przy kominku, żeby odpoczęła. patrzyłamna niąi najej psiaki. Do oczu napłynęły ini łzy.
wygodnie, Stałam w progu i
Chociaż jeszcze się uczyłatn doceniać własną wartość, byłatn szczęśliwa, że
wreszcie matn pracę, którą lubię. Uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni. Zaparzyłam sobie herbaty i del ektowałam się ciszą. Pearl spała. To było ciche popołudnie , ale tamten d01n zawsze był spokojny i pełen dobrej energu. Towarzyszyłainjej
jeszcze przez kilka tygodni. Słabła z każdym dnietn i w końcu pogodziła się z tyin, że nie da rady wstać z łóżka. Kochała swój dom i poprosiła, żebym ja też z niego korzystała, dopóki mamy czas. Uśmiechnęłam się i odparłam, żeby się nie martwiła. Bardziej niż przebywanie w jej uroczym domu cieszyło
mnie jej towarzystwo.
Jej przyjaciele - także ci, z którymi pracowała przy projektach społecznych- przychodzili, że by się pożegnać. Opowiadali, jak odmieniła ich życie i jakjej praca zostawiła po sobie trwały ślad w painięci ludzi, którym pomogła. Nie trzeba robić niewielkiego, żeby komuś służyć. Jedni pomagają tysiącom ludzi, inni nngą pomóc jednej czy dwó1n To, co zrobią, będzie tak samo ważne . Wszyscy mamy jakąś misję do wypełnienia, a próbując się dowiedzieć, na czym polega nasza, pomnażamy dobro. I oczywiście wychodzi to na korzyść również nrun Praca przestaje wtedy być pracą. Jak powi edziała Pearl, staje się czymś , co nam pozwala się spełniać. W dniu, kiedy Pearl umarła, za1nknęłain za sobą drzwi i wyszła1n na świeże zinnwe powietrze. Stanęłam i odetchnęłam głęboko, wystawiłam twarz do słońca. Przez wszystkie te lata poszukiwań, kiedy pracowałam w banku, marzyłatn o tytn, żeby znaleźć pracę , którą bytn kochała. Stałam w
promieniach zimowego słońca. Pomyślałain o Pearl i uś1niechnęłain się. Była wspaniałym człowiekiem Aj a w końcu znalazłam pracę , którą kochałam, i byłam naprawdę szczęśliwa . Dopiero po jakimś czasie, zamyślona i przepełniona wdzięcznością, wyszłam za bramę . Myślałam o Pearl z miłością. Ale to nie 1niało znaczenia. Uśmiechałam się - i zawdzięczałam to swojej pracy.
PROSTOTA W ostatnich tygodniach życia moich pacjentów bardzo cierpiały również ich dzieci. To oczywiste. Miały od czterdziestu do sześćdziesięciu lat. Większość założyła własne rodziny. Czasami ze strachu przed utratą matki albo ojca, a może równi eż przed tym, że sami będą cierpieć, zachowywali się nieracjonalnie. Często mi to uzmysławiało, jak niedobrze jest żyć w świecie, który próbuje udawać, że śmierć nie istnieje. Ludzie nie umieją sobie ze śmiercią radzić. Boją się i stają całkiem bezbronni. Moi pacjenci, zanim odeszli , znajdowali spokój. Ale ich synowie i córki często doświadczali emocji, nad którymi nie 1nogli zapanować. Bali się i wpadali w panikę. Pracow ałam w
prywatnych domach, więc miałain okazję poznać różne rodzinne układy i różne zwyczaje. Przekonałam się , że niemal wszystkie rodziny mająjakieś problemy, jakieś rany do zaleczenia, lekcje do odrobienia. Ich członkowie nie zdawali sobie nawet sprawy, że niektórzy z nich wywołują konflikty. A tak było. Kiedy słyszałam, jak któreś z rodzeństwa niecierpliwi się albo denerwuje na drugie, z szacunkiem usuwałam się na bok i starałam się patrzeć na to z wyrozumiałością i współczuciem W takim okresie pojawiały się głównie problemy Z\viązane z kontrolą. Często jedno z dzieci pacjenta chciało decydować o wszystkim: o wszystkim, co dotyczyło domu, zakupów, pi elęgniarek,
organizacji zbliżającego się pogrzebu i tak dalej. Kiedy drugie próbow ało coś powiedzieć albo postawić na swoim, czasami dochodziło do kłótni. Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie, zwłaszcza kiedy wkrótce może być za późno . Ale w takich sytuacjach ten, kto rządził , czuł jeszcze większą potrzebę, żeby to robić. Czasem z bólem serca patrzyłam na te demonstracje albo próby demonstracji siły. Ci ludzie robili to głównie dlatego, że się bali. Ale dla mnie najważniejsze było sa1nopoczucie inojego pacjenta. Więc kiedy z pokoju Charliego dobiegły podniesione głosy, wpadłam tam w jednej chwili . Mój biedny pacjent leżał w łóżku, a jego dorosłe dzieci, Greg i Maryanne, krzyczały na siebie nad jego głową. musicie się kłócić , przenieście Przecież on umiera, na litość boską.
-
Jeśli już
Maryanne
się
wybuchnęła płaczem i przeprosiła
- On się cały czas nade
do innego pokoju- powiedziałain - Spójrzcie na ojca.
go. Charlie zawsze
był
spokojnym człowiekie1n
inną znęca.
Mówiła
o bracie. Miała piękne niebieskie oczy i długi e czarne włosy. Pomyślałam, że powinna pozować malarzo1n Ale jej oczy były zaczerwienione od płaczu i przepełnione rozpaczą. Greg natychmiast się
rozzłościł .
- Nie rozumiem, dlaczego masz dostać po ojcu tyle saino co ja. Przecież się wyprowadziłaś. Nic cię nie obchodziło . Nie dość że ciężej pracuję, to jeszcze od śmierci mamy zajmuję się tatą.
Bardzo mu współczułam Rozumiałainjego punkt widzenia. Wyrzucał z siebie kolejne zarzuty, a pod tym wszystkim krył się wrażliwy, zraniony chłopiec. Widziała1n ojca w nich obojgu, ale wydaje mi się, że Greg inusiał być podobny także do matki. Miał brązowe włosy i jaśniejszą niż siostra cerę. Lecz w przeciwieństwie do niej nie płakał , tylko się pieklił. Spojrzałam na Patrzył
Charliego. Nie bardzo wiedziałam, co zrobić, ale on tylko wzruszył ramionatni. na mnie i w jego dużych niebieskich oczach widziałain smutek Wyprowadziłam ich i
powiedziałam:
Chyba będzie lepiej, jeśli oboje wyjdziecie. Ta ·wymiana zdań nikomu nie . me wasze1nu OJCU. .
sł uży,
a już na pewno
Usiadłam z
nimi w kuchni przy herbacie i zaczęłam się i1n przysłuchiwać. Maryanne nie miała wiele do powiedzenia, a kiedy pytałamją dlaczego, odpowiadała, że nie chce się kłócić. Chociaż się nawzajem ranili, widziałam, że się kochają. Pamiętałam o tym, te szczerość pomogła naprawić stosunki w 1nojej rodzinie, i zachęcałain ich, żeby porozmawiali. Moje relacje z ojcem były kiedyś bardzo trudne i bolesne. Z czasem dzięki szczerości i zrozumieniu bardzo się poprawiły. W końcu się zaprzyjaźniliśmy, traktowaliś1ny się z szacunkiem, miłością i humorem. Kiedyś myśl ałam, te coś takiego nie jest możl iwe, ale stosunki rodzinne zawsze można naprawić, jeśli tylko ludzie się kochają i okazują dobrą wol ę. Nie ulegało wątpliwości, że Greg i Maryanne nie przestali się kochać i te chcieli dojść do porozumienia. Przeszkadzały im tylko dawne urazy. Kiedy oboje wyrzucili z siebie wszystkie żale, zapytałam, co w sobie l ubią. Ja niczego w niej nie lubię - odparł niechętnie Greg. Obróciłam to
w żart i wtedy wymienił kilka zalet swojej
siostry. Potem przyszła kolej na nią. Oboje walczyli z własnym ego. Zwłaszcza Greg. Wolał żywić do siostry niechęć. Zaproponowałam im metodę, która mnie pomagała, kiedy myślałam o członkach swojej rodziny. Kiedy nie mogłam dojść z nimi do ładu, starałam się skupiać na tym, co w nich lubiłam albo kochałam. Na początku reagowałam tak jak Greg- sprzeciwiałam się. To ból nie pozwalał mi widzieć w nich zalet. Ale kiedy sobie odpuściłam, zrozumiałam, że chociaż ze względu na to, jak żyję, z niektórymi z nich mogę nigdy nie dojść do porozumienia, wszyscy są porządnymi, uczciwymi ludźmi. Przypomniałam sobie
wtedy różne sytuacje, kiedy mieli dobre intencje. Chociaż czasami obracało się to przeciwko mnie, życzyli mi dobrze. Zdarzało się też, te na swój sposób starali się okazywać, że mnie kochają. Ale ja czułain się zraniona i nie widziałam tego - ani nie chciałam widzieć . Chociaż zdarzały nam się nieporozumienia, wiedziałam, że są wspaniałymi ludźmi, jak wszyscy, którym różne urazy
nie pozwalają być sobą. Przyszła
pora na to, żeby Greg i Maryanne wreszcie wyrzucili z siebie wszystkie pretensje.
Greg od lat ina siostrze za złe, te żyje tak, jak chce. Ale sam mógł robić to samo, Maryanne niczego mu nie zabraniała. Taintego popołudnia doszły do głosu rozmaite emocje i choć wieczorem brat i siostra z pewnością nie byli w najlepszych stosunkach, zaczęli zbliżać się do porozUinienia. Każde z nich, zanim wyjechało, spędziło trochę czasu z Charliem Potem zostałam z Okazało się, że
rum sama. Kiedy pojechali, weszłam do jego pokoju.
Spojrzał
na mnie,
pokręcił głową
i zaśmiał się cicho.
- Kochana dziewczyno. Ten konflikt narasta od dwudziestu lat. Zawsze się zastanawiałem, kiedy to w końcu wybuchnie. -Parsknął śmiechem - Cieszę się, że to nastąpiło teraz, kiedy jeszcze żyję. Może jednak będę świadkiem ich pojednania. Na drzewach ś p iewały ptaki. Do pokoju wleciał pomarańczowy 1notyl. Oboje przyglądaliśmy mu się chwilę, a potem znów zaczęliśmy rozmawiać. Charlie powiedział, że w dzieciństwie Greg i Maryanne byli sobie bardzo bliscy. On zawsze się nią opiekował , a ona go i dealizowała. Ale kiedy stała się niezależnie myślącą nastolatką, zaczęli s i ę kłócić i stopniowo od siebie oddalać . - O Maryanne się nie boję, Bronnie. Jest całkiem szczęśliwa. Martwię się o Grega. Wc iąż próbuje sobie coś udowodnić. Kiedy mówił, że zawsze troszczył się o mnie bardziej niż Maryanne, w pewnym sensie miał rację, chociaż ona też mi pomagała, tylko inaczej . Nie musiał się tak starać. Przeważnie brał na siebie coś, co chętnie zrobiłbym sam - Westchnął, a potem mówił dalej: - Siedzi godzinami w pracy, której nie lubi. Dzieci prawie go nie widują. Nie rozumiem, dlaczego takjest. - A czy on wie, że go kochasz, Charlie? - zapytałam ostrożnie. Spojrzał
na mnie ze zdziwieniem.
- Chyba tak Zawsze go chwalę. Wykonuje w domu dobrą robotę. Wie, że jestem z niego dmnny. - Skąd wie? Powiedziałeś mu, że jesteś dwnny z tego, że jest, kim jest, czy tylko go chwaliłeś, kiedy coś dobrze zrobił? Zamilkł
na chwilę .
- Nie, tnoże nie powiedziałem mu tego wprost. Ale przec i eż on o tym wie - odparł. - Ale skąd? - nie
dawałam za wygraną.
Charlie się zaśmiał. - Wy, kobiety. Musicie dotrzeć do sedna, prawda? Parsknęłam śmiechem,
a potem podzieliłain się z nim swoilni refleksj mni. Słuchał uważnie , z zaciekawieniem. Zastanawiałam s i ę nad tym, co powiedział o swoim synu: że c iągle próbuje sobie coś udowodnić. Czy to nie oznaczało przypadkiem, że potrzebuje aprobaty i miłości ojca? Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, a potem po1nogła1n inu w ziąć prysznic. A potem znowu położyłam do łóżka. Zawsze lubił brać po południu prysznic, ale szybko tracił siły , więc wkrótce musieliśmy z tego zrezygnować. Mógł się myć już tylko na leżąco . Oddychał z trude1n i kiedy wrócił do łóżka, bardzo długo dochodził do siebie. Z każdym dniem był słabszy. Zostawiła1n go samego, re by odpoczął.
Kiedy po kilku godzinach zajrzałam do niego, odwrócił się do mnie z uśmiechem Usiadłain przy nim, pomogłam mu się napić i zapytałam, czy c:zegoś potr:zebuje. Pokręcił głową i znów zaczął mówić o dzieciach. tylko, żeby były szczęśliwe . Tylko tego sobie t:yczy każdy rodzic. Chciałbym, żeby Greg przestał tyle pracować i żeby jego t:ycie nie było tak skomplikowane. To dobry człowiek, ale nie jest szczęśliwy - powiedział. - Dobre t:ycie to proste t:ycie. Jego matka i ja zawsze tak t:yliśmy. Choc iaż może iny nie mieliśmy wyboru. Ale to jest możliwe, nawet dziś. To dobry wybór. -
Chcę
Na kominku stało jego zdjęcie: p rzedstawiało przystojnego młodego człowieka i jego narzeczo ną. Wyobraziłam sobie, jak wychowywali Grega i Maryanne. Charlie był szc:zery i to mi się w nim podobało. Wj ego prostolinijności dostrzegałam coś staroświeckiego. A on dzielił się ze mną kolejnymi przemyśleniami:
- Wiesz, on chyba rzeczywiście nie zdaje sobie sprawy, że go kocham Nigdy mu tego nie powiedziałem
- Każdy jest inny, Charlie - odparłain - Niektórzy wyczuwają to instynktownie, ale w i ększość ludzi musi to usłyszeć. Może Greg nalet:y do tych drugich. Co stoi na przeszkodzie, żebyś mu o tym powiedział? Pokiwał głową.
- Muszę to zrobić. Żyjemy w strasznym świecie, skoro siedemdziesięc ioośmioletni mężczyzna wstydzi się wyznać synowi, że go kocha. Nie rna1n w tym wprawy. - Zaśmiał się. Ale zaraz potem spoważniał . Widziałam, że jest zdetenninowany. - Myślisz, że uda mi się go przekonać, że powinien t:yć spokojniej i nie próbować mnie zadowolić? Kiedy już będzie wiedział, że go kocham? Bo naprawdę go kochain Odpowiedziałam, że Najważniejs:ze ,
nigdy nie wiadomo, jak ktoś zareaguje. Ze nie ma gwarancji, że Greg się zmieni. że zyska spokój. Będzie wiedział , że ojciec go kocha i że jest z niego zadowolony.
W miarę jak zbliżała się śmierć, Charlie coraz częściej mówił o tym, jak ważne jest, żeby nasze t:ycie było proste. Mówił , że ludzie - z różnych powodów - za dużo pracują. Często wydaje im się, że są do tego zinuszeni, bo mają rachunki do zapłacenia i rodzinę na utrzymaniu. To jeszc:ze rozumiał. Przyznawał , że dla wielu ludzi to prawdziwy problem. - Ale czasami wystarczy zmienić perspektywę. Naprawdę musi1ny mieszkać w tak dut:y1n domu? Naprawdę potrzebuje1ny takiego bajeranckiego samochodu? Uważał, że każdy
powinien zrewidować swój sposób myślenia i znaleźć rozwiązanie , zastanowić się, na czym zalezy wszystkim członkom rodziny, i szukać kompromisu. że wszyscy powinni dąt:yć do prostoty. Jeśli ludzie ze sobą współpracują, nie potrzeb4ją aż tyle. Wtedy mniej się marnuje, a ludzie się od siebie nawzajem uczą. Uważał, że powstawaniu i rozwojowi wspólnot pr:zeszkadzają ego i duma. Jeżeli jednak chcemy t:yć inądr:zej i spokojniej , powinniś1ny zrozumieć, jak ważne i potrzebne jest współdziałanie w lokalnych nim harmonii, że o tym z apominamy.
społecznościach. Martwiło
go,
że życie
toczy się tak szybko i że nie ma w
Przyznawał, że
ludzie mogą mieć trudności finansowe. Jego zdanie1n świat stracił z oczu prawdziwe priorytety i to przede wszystkim wspólnoty powinny się nauczyć zyć prosto. Ale żeby to było możliwe, najpierw muszą się zmienić ludzie, każdy z osobna. Kiedy zrobi to większość, może wszyscy zaczną zyć jak dawniej. Uważał także, że rządzącymnalezy się kopniak w tyłek. Są wśród nich dobrzy ludzie, ale często mają związane ręce. Wiąż.ą imje ci, którzy mają pieniądze i wpływy. Więc żeby zaszły prawdziwe zmiany, każdy z nas musi wykonać swoje zadanie. Prostsze zycie to bardzo dobry początek. Załozył rodzinę
i wychował dzieci, więc doskonale wiedział, jak wiele trzeba wysiłku, żeby ją utrzymać. A teraz umierał i patrzył na różne sprawy z innej perspektywy. Żałował, że nie zdał sobie z tego wszystkiego sprawy wcześniej. Wtedy inógłby inaczej pokierować Gregie1n - Dzieci są szczęśliwsze, kiedy mogą spędzać więcej czasu z rodzicaini, a nie kiedy mają nowe zabawki. Na początku mogą się oczywiście skarzyć. Ale najszczęśliwsze są wtedy, kiedy cały wolny czas spędzają z rodzicami. Jeśli to możliwe -z obojgiem. Młodzi chłopcy potrzebują wzorca. Skąd mają go wziąć synowie Grega, jeśli on cały czas pracuje, bo usiłuje coś sobie udowodnić? Zamyślił się. Widziałam, że
-
Naprawdę
dochodzi do nowych wniosków.
kocham tego chłopca.
Muszę
SlGnęłam głową. Byłam uszczęśliwiona.
mu to powiedzieć, prawda?
I wtedy ni
stąd,
ni
zowąd zapytał:
- A czy ty zyjesz prosto? Zaśmiałam się.
- Tak. W sensie fizycznym inoje zycie jest dość proste. Próbuję też uprościć swoje sprawy emocjonalne, krok po kroku - odpowiedziała1n szczerze. Wciąż się uśmiechałam Wspominałam
uczuciowy zamęt ostatnich lat. - DzięlG medytacji nauczyłam się myśleć prościej. Skorzystałain na ty1n w różnych sferach zycia. Naprawdę mnie to od1nieniło. Dzięki temu pokonałam swoje ograniczenia. Więc ostatnio myślę o wiele prościej . Jeśli chodzi o dobra doczesne - moje zycie też nie jest skomplikowane. Charlie należał do innego pokolenia. Żył inaczej i nie wiedział o medytacji nic poza tym, że uprawiają ją na innym kontynencie ludzie w pomarańczowych szatach, na siedząco i z zamkniętymi oczami. Zapytał, na czym to polega. Wyjaśniłam mu to najprościej jak się dało. Powiedziałam, że to stan skupienia, który pozwala uświadomić sobie, jak się myśli. Kiedy medytujemy, widzimy, jalG wpływ ma na nas mózg, że jest przyczyną cierpienia i lęków. Kiedy te niezdrowe schematy myślowe się utrwalają, zaczynamy się identyfikować ze swoją wykreowaną osobowością, bo wydaje nain się, że tacy właśnie jesteśmy. Kształtujemy swoje zycie zgodnie z tym przekonaniem, choć tak naprawdę jesteśmy kimś zupełnie innytn Jesteśmy mądrymi
istotami, obdarzony1ni intuicją, tyle że oślepiają nas lęlG i fałszywe postrzeganie, którego się uczyliś1ny całe lata, opierając się na reakcjach inózgu: zarówno dobrych, jak i złych. Tak
więc
kiedy uczymy się oczyszczać umysł dzięki 1nedytacj i - na przykład kiedy skupiruny się na oddychaniu - zaczynamy odzyskiwać panowanie nad swoimi myślami i dzięki temu możemy nimi sterować. W ten sposób może1ny być szczęśliwsi. Charlie s iedział i patrzył na mnie bez słowa.
Uśmiec hałam się
i czekałam,
aż się
odezwie.
- O rany - powiedział w końcu - Dlaczego nie poznałetn cię pi ęćdziesiąt lat wcześniej ? Wstałam, roześmiałam się
i podałam inu szklankę .
- Dlaczego ja nie poznałam cię wiele lat temu, Charlie? -zapytała1n wesoło. - Oszczędziłoby mi to wielu rozterek. Rozmawialiśmy jeszcze jakiś
czas. W którymś mo1nencie Charlie zapytał, co miałrun na myśli , kiedy mówiłam, że moje życie jest proste. Powi edziałam, że po wielu latach przeprowadzek zaczęłrun się zastanawiać, czy posiadanie rzeczy osobistych ma sens. Czasem zabierałam ze sobą meble. Kiedy indziej przechowywałam je u rodziny na farmie, w szopie, i płaciłam za jej wynajem. Za każdym razem kiedy uwalniałam się od przedmiotów, przypominałam sobie, jak mało potrzebuję, żeby być szczęśliwa. I wtedy zaczynałam się zastanawiać, po co mi te wszystkie rzeczy.
Sprzedałam więc
meble. Zredukowałam stan posiadania do tego, co mi pozwalało urządzić się na nowo, kiedy przychodziła pora. A zwykle się urządzałam, bo zawsze wolałain mieć własną kuchnię. Lubiła1n się przenosić w nowe miejsca. Widziałam w tyin wolność. Ale nawet to ma swoją cenę jak wszystko. W końcu zaczynałam tęsknić za własną kuchnią, a to sprawiało, że znowu nabierałam ochoty, żeby gdzieś osiąść na jakiś czas. Ale kiedy już zapuściłam korzenie, po dwunastu, osiemnastu miesiącach zaczynało 1nnie nosić. Znów miałam ochotę poczuć podniecenie przed wyprawą w nieznane. Świadomość, że mam tyle rzeczy, była dla mnie wielki1n obciążenie1n Więc kiedy już poznała1n siebie i swoje potrzeby, doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli pozbędę się wszystkiego. I za każdym razem kiedy zaczynałam od nowa, jakoś mi się udawało zdobyć meble: dostawałam je od znajomych albo kupowałam w secondhandach i na wyprzedażach garażowych. Uwielbiałam to. Kupowanie rzeczy z drugiej ręki jest zresztą zgodne z moją filozofią miłości do Zie1ni, bo nie wiąże się z eksploatacją zasobów naturalnych, których jest przecież coraz mniej . Nasz konsumpcyjnie nastawiony świat jakby zapomniał, że wszystko, co nowe, skądś się bierze, a stare - gdzieś kończy. W większości przypadków cierpi na tyin Ziemia. Zagraża to przyszłości jej i wszystkich jej mieszkańców, łącznie z nalni, ludźmi. Tak się
składało, że
zawsze w końcu zdobywałam sprzęty, dzięki którym udawało mi się stworzyć całkiem nowy dom Nigdy się nie bałrun, że zostanę bez mebli, więc zawsze bez trudu je znajdowałatn Przez wszystkie te lata 1niałam wiele pi ęknych rzeczy. Wiedziałam, że jeśli trafiają do mnie tak po prostu, jak tylko zatrzymam się gdzieś na dłużej , to innych dóbr też lni nie zabraknie. Musiałam płacić
za przechowywanie mebli i innych rzeczy, więc w końcu uznałam, że szkoda na to pieniędzy, że to obciążenie, którego nie potrzebuję . Mój wspaniały, niezawodny przyjaciel po1nógł mi zorganizować wyprzedaż garażową. W jego domu. Sztućce, książki , dywaniki, pości el, bibeloty, obrazy- wszystko zostało sprzedane. Widziałam, jak podnieceni są ludzie, którzy kupują inoje rzeczy,
i świetnie
się bawiłam.
To, co zostało , po południu oddaliśmy do sklepu organizacji dobroczynnej .
Przesiadła1n się
do samochodu wielkości pudełka na buty. Dżip dokonał żywota rok czy dwa lata wcześniej na sześciopasmowej autostradzie. W spektakularny sposób. Mój nowy wóz był niewiarygodnie ekonomiczny i szybki w mieście, ale naprawdę malutki. Niektórzy nazywali go pieszczotliwie Ziarenkiem Ryżu. Zorganizowałam tę ·wyprzedaż, żeby się pozbyć wszystkiego, co nie mogło się 21nieścić w moi1n ziarenku. Zostało
w tym dwa z ulubiony1ni książkami. Zatrzymałam tylko te, do których zamierzałam jeszcze wrócić albo które chciałam pożyczyć albo dać innym, żeby ich inspirowały . W pozostałych były płyty CD, czasopisma, albumy ze zdjęciami , kilka pamiątek, patchworkowa narzuta, którą zrobiła dla mnie mama - i ubrania. Wyładowany1n po brzegi Ziarenkie1n Ryżu, z zestawe1n stereo na dachu, ruszyłam w drogę, żeby po raz kolejny zacząć nowe życie. mi
pięć pudeł,
Wśród
piosenek, które mi towarzyszyły, były utwory Guya Clarka, The Waifs, Bena Lee, Davida Hoskinga, Cyndi Boste, Shawna Mullinsa, Mary Chapin Carpenter, Freda Eagle-smitha, Abby, The Waterboys, JJ Calea, Sary Tindley, Karla Broadiego, Johna Prine' a, Heather Novy, Davida Franceya, Lucindy Williams, Yusufa i The Ozark Mountain Daredevils. To była świetna muzyka, wspaniały kompan Podśpiewywałam beztrosko i jechałam przed siebie, ze świadomością, że cały swój ziemski inajątek mam ze sobą. Przejechałainjakiś tysiąc kilo1netrów i zatrzymała1n się u rodziny. Wyładowałain pudła. Potem byłam już tylko ja i moj e ciuchy. Charlie słuchał z zachwyte1n Zacierał z radości stare, pomarszczone ręce. Potem opowiedziałam mu o tym, co się ze mną działo po tamtej podróży. O tym, że teraz mieszkam w Sydney i opiekuję się doma1ni innych. I że moje życie naprawdę jest bardzo proste. Zrozutniał, że dobrze wiem, co chciał powiedzieć, kiedy mówił o tym, jak ważna jest prostota. Oboje uważaliśmy, że ludzie często nie zdają sobie sprawy,jak bardzo ich obciąża. to, że mają tak dużo, nawet j eś li nie inają zamiaru się przeprowadzać. Człowiek, który się pozbędzie zbędnych rzeczy, czuje się jakby pojemniejszy. Następnego
dnia przyjechał Greg. Spędził z ojce1n cały dzień. Charlie poprosił , żebym zadzwoniła do Maryanne i poleciła jej odwiedzić nas dzień później . Jej brata nie będzie i będzie 1niała ojca tylko dla siebie. Chciał, żebym do niego zaglądała od czasu do czasu i rozładowywała atmosferę, jeśli wyczuję, że są skrępowani. Ale nie musiałam tego robić. Zaj rzałam do nich kilka razy, żeby przynieść dzbanek herbaty albo coś im powiedzieć, ale widziałam, że rozmawiają i że są szczerzy i bezpośredni.
W końc u mnie wezwali. Greg chciał już iść i dać ojcu odpocząć. oj ca za rękę.
Miał
zaczerwienione oczy i trzy1nał
- Bronnie, chciałbym, żebyś ty też wiedziała - powiedział Charlie. - Kocham tego chłopca z całego serca. Jest dobrym synem i wspaniały1n człowiekiem Kiedy to usłyszałam, też się
oczywiście
o mało nie
popłakałam
- Wystarczy, że jest dobrym synem - ciągnął Charlie. - Nie musi już nic więcej udowadniać. Nie musi nic robić ani mie ć, żeby być lepszym człowiekiem Kocham go takim, jakim go tu widzimy. I
jestem szczęśliwy, że 1nogłem być jego ojce1n Byłam wzruszona. Powiedziałam, że potwierdził
Greg także powinien być szczęśliwy, że ma takiego ojca. Greg
i otarł łzy rękawem
- Tata uważ.a, że mógłbym się od ciebie czegoś nauczyć.
Czegoś
o prostocie - dodał .
Odpowiedziałrun wesoło, że
tego nauczyć.
jego ojciec ma jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby sam mógł go Nie potrzebował do tego mnie. Ale kiedy wychodziłam, rzuciłam ze śmiechem:
- Mogę powiedzieć tylko tyle:
żyj
jak najprościej.
Następnego
dnia przyjechała Maryanne. Słyszałam, że ona także się śmieje i płacze. Razem z ojcem W ich domu było dużo miłości , a to miało wpływ również na mnie. W ciągu następnych trzech tygodni spędzili ze sobą we troje dużo czasu i bardzo się do siebie zbliżyli . Charlie, żegnając się z nimi, za każdym razem powtarzał, jak bardzo ich kocha, a oni odpowiadali, że odwzajemniają jego uczucia. Zaczęli dochodzić do porozumienia jeszcze za życia ojca. Pomogło im to zaleczyć rany. Kiedy wnierał, siedzieli przy nim i trzymali go za ręce. Poprosili, żebym przy ty1n była. Odszedł w spokoju, oddychał coraz wolniej . To był pogodny ranek, za oknem jak zwykle śpiewały ptaki. Pomyślałam, że dzięki te1nu ta chwila była jeszcze piękniejsza. Pożegnał go ich świergot. Zostawiłam Grega
i Maryanne samych i usiadła1n na werandzie. Wspominałam Charliego, modliłam się za niego i życzyłam mu wszystkiego najlepszego na dalszą drogę, gdziekolwiek był. Kiedy wróciłam, Greg i Maryanne wciąż siedzieli przy łóżku ojca. Trzy1mli się za ręce i patrzyli na niego. Śmiali się i uśmiechali przez łzy, i mówili o nim z radością. Jakiś
rok później dostałam od Grega maila. Sprzedał swój wielki dom Poprosił o przeniesienie na inne stanowisko. Zarabiał mniej i mieszkał z rodziną w małym prowincjonalnym miasteczku Do pracy miał tak samo daleko jak wcześniej , ale ponieważ nie jeździł przez miasto, trwało to o połowę krócej . Dzięki te1nu codziennie zyskiwał półtorej godziny i miał więcej czasu dla dzieci. Koszty utrzymania również spadły, a żyło im się dużo lepiej . Jego żona także była szczęś li wa. Wszyscy pokochali to nowe życie . Nawiązali nowe przyjaźnie. Podziękował mi, że opiekowałrun się jego ojcem. O Maryanne pisał z czułością. Najwyraźniej właśnie go odwiedziła. Bardzo mnie to oczywiście ucieszyło. Pomyślałam o Charliem, o jego niebieskich oczach, o cudownym uśmiechu i o naszych rozmowach. Wiedziałam, że jego dzieci nie tylko wysłuchały jego rad, ale też wprowadziły je w życie. To była wielka radość . Ale najlepsze Greg zachował na koniec. Życzył mi powodzenia i podsumował wszystko krótkim zdanie1n Nie mogłam się nie uśmiechnąć. „Żyj
jak najprościej".
Święte słowa, Greg i Charlie. Święte słowa.
•
•
ZAL TRZECI: SZKODA, ZE NIE MIALEM , , ODWAGI OKAZYWAC UCZUC Jak na umierającego dziewięćdziesięcioczteroletni Jozsef wyglądał bardzo dobrze. Był łagodnym człowiekiem o ujmującym uśmiechu, który czasami upodabniał go do młodego chłopca. Miał subtelne poczucie humoru. Od razu go pol ubiłam Rodzina postanowiła mu nie mówić, że jest bliski śmierci. Trudno mi było to zrozumieć, ale starałam się uszanować ich decyzję. W ciągu kilku tygodni choroba szybko postępowała. Nie dało się tego nie zauważyć . Czasy samodzielności Jozsef miał już za sobą. Naprawdę wymagał opieki . Tracił siły i z każdym dnie1n był coraz bardziej zależny ode mnie. To, że jest poważnie chory, nie ulegało wątpliwości. Widać to było wyraźnie za każdy1n razem, kiedy próbował wstać albo usiąść . Oboje zauważaliśmy, że coś jest nie tak, ale nie mówiliśiny o tym Więc chociaż jego bliscy dalej grali w swoją grę i nie niówili mu prawdy, zaczął się domyślać. Był naprawdę bardzo chory. Dostawał
leki, które miały uśmierzać ból. A one - jak to często bywa - upośledzały pracę jelit. Są oczywiście środki , które mogą temu zaradzić, ale na niego nie działały. Musiałam mu więc pomagać przy wypróżnianiu - aplikować inu lek per rectum. Kiedy się jest w takim stanie, nie ma już mowy o intymności. Trudno mu było czuć , że zachował godność , kiedy odwracał się na bok, aja wsuwałam mu w odbyt małą tubkę. Starałam się oczywiście podchodzić do tego z humorem. Mówiłam to, co potem często miałam powtarzać: - Wszystko zaczyna się od jedzenia i wydalania, Jozsef, i wszystko się na tym skończy żartowałam
Opiekowanie się umierający1ni naprawdę uświadamiało mi, jak wygląda cykl życia. Nowo narodzone dziecko tylko je, wydala i puszcza gazy. Pod koniec życia człowiek zastanawia się, czy nadal jest w stanie jeść i czy jego jelita pracują jak trzeba. To ulga dla wszystkich, kiedy umierającemu, który przyjmuje silne leki przeciwbólowe, w końcu uda się opróżnić jelita. Wiado1no, że to ulga dla niego. Jozsef dostał lekarstwo i wkrótce pote1n poszedł do toalety. Ja także się cieszyła1n -ze względu na niego, ale również dlatego, że lek zadziałał już za pierwszym razem Jeden z jego synów mieszkał niedaleko i codziennie nas odwiedzał. Drugi przeniósł się do innego stanu. Córka wyjechała za morze . .Tozsef codziennie rozmawiał z tym pierwszym, przeważnie o sprawach gospodarczych Rozmawiali, dopóki się nie zmęczył. Krótko potem jego stan gwałtownie się pogorszył. Lubiłam jego syna, ale nie byliśmy sobie szczególni bliscy. Nie miałam powodu, żeby go nie lubić. Kiedy powiedziałam Jozsefowi, że jego syn to iniły człowiek, odparł: -
Interesują
Ponieważ
go tylko moje
pieniądze.
nie chciałam si ę uprzedzać, starałam si ę, żeby ta opinia nie wypłynęła na moją ocenę.
W ciągu następnych kilku tygodni dużo mi o sobie opowiadał. Mówił głównie o tym, jak bardzo kochał swoją pracę . On i jego żona Gizela przeżyli Holokaust i kiedy odzyskali wolność, przyjechali do Australii. O pobycie w obozie mówił niewiele. Aja się nie dopytywałam Miałain słuchać, a nie wypytywać . Nie ulegało wątpliwości , że oboje woleli nie poruszać pewnych tematów. Starałam się okazać jak najwięcej zrozumienia. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, ile 1nusieli wycierpieć. Współczułam im z całego serca. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. I wtedy zaczął opowiadać o innych sprawach Mieliśmy podobne poczucie humoru i oboje byliśmy dość cisi. Przypadliśmy sobie do gustu. W miarę jak się do siebie zbliżaliś1ny, zacierała się dzieląca nas różnica wieku. Gi:zela co chwilę przynos iła coś smacznego i zachęcała go do jedzenia. Była doskonałą kucharką i chociaż Jozsef ledwo mógł j eść, wciąż dla niego gotowała. Trochę pewnie z przyzwyczajenia, a trochę dlatego, że nie przyjmowała do wiadomości , jak bardzo jest chory. Udało
im się pr:zekonać lekarza, żeby nie mówił Jozsefowi, w jakim jest stanie. To była prawdziwa zmowa milczenia. Nie tylko nie powiedzieli mu, u jest śmiertelnie chory i wkrótce umrze, ale też starali się go przekonać , że jego stan się poprawia. - No, Jozsef, zjedz coś. Od razu poczujesz się lepiej - powtarzała Gizela. Jej tak-u bardzo współczułam Tak wielki strach przed prawdą 1nusi być ogromny1n obciążenie1n Jozsef przez cały dzień zjadał już tylko kubek jogurtu i był strasznie słaby. Nie był w stanie dojść do salonu, nawet kiedy mu pomagałam, a oni uparcie twierdzili, że niedługo będzie lepiej. Nie wypowiadałam się na ten temat, ale któregoś dnia zapytał mnie o to wprost. Gi:zela właśnie wyszła. Jozsef siedział na łóżku, a ja masowałatn mu stopy. Było to dla niego nowe doznanie. Od kilku tygodni bardzo to lubił. Ja też lubiłam sprawiać pacjentom przyjemność . Może właśnie to nas do siebie zbliżało. Masowała1n im stopy, czesałam, obcinałam paznokcie i zazwyczaj dużo rozmawialiśmy. - Bronnie, ja umieram, prawda? - zapytał. Spojrzałam
na niego z czułością i potwierdziła1n:
- Tak, Jozsef Wreszcie poznał prawdę. Z ulgą pokiwał głową. Pami ętałam, jak było z rodziną Stelli, i nie chciałam już kłamać. Jozsef przez jakiś czas patrzył w okno, a ja nadal masowałam mu stopy. Nie byliśmy skrępowani.
- Dziękuję ci. Za to, że byłaś ze mną szczera - odparł w końcu z tym swoim wyraźnie obcym akcente1n Uśmiechnęłam się
do niego tkliwie.
Chwilę
oboje milc:zeliś1ny. A pote1n powiedział:
- Nie umieją sobie z tym poradzić . - Miał na myśli
rodzinę.
- Gizela nie ma odwagi mi o tym
powiedzieć.
To dla niej zbyt bolesne. Nic jej nie będzie. Tylko po prostu nie potrafi o ty1n rnówić .
Uspokoił się,
-
Niedużo
aj a odetchnęłam z ulgą. Nie musiałam kłamać.
mi już zostało,
mamrację?
- zagadnął znowu.
- Chyba tak - Tygodnie? Miesiące? - pytał dalej . -
Naprawdę
pewności
nie wiem. Ale sądzę,
że
raczej tygodnie i dni. Tak mi
się
wydaje, ale nie mam
- odparłam
Skinął głową
i znowu zapatrzył się w okno.
Bardzo niewielu ludzi potrafi powiedzieć, ile komuś zostało życia, chyba że to już ostatnie dni. A pacjenci i ich rodziny często mnie o to pytali - czasami wiele razy. W końcu nauczyłam się oceniać, w jakim pacjenci są stanie. Przyglądała1n się, jak szybko zachodz.ą w nich zmiany. Zdarzało się , że przed śmiercią na krótko im się poprawiało. Żeby być dobrą pielęgniarką, musiałam się kierować intuicją. Odpowiedziałrun Jozsefowi, kierując się właśnie intuicją. Zrobiłrun to niechętnie, ale nie chciałam kłamać. Nie chciałam mówić, że zostało mu jeszcze kilka miesięcy , bo na tyle nie mógł liczyć. Skończyłam masować
-
Żałuję, że
Czekałam, aż
-
tyle
jego stopy i sama też spojrzałam w okno. Po jakimś czasie się odezwał.
pracowałetn
powie coś jeszcze.
Kochałem swoją pracę, naprawdę ją kochałem
chciałem zapewnić
Dlatego poświęcałem jej tyle czasu A poza tym
byt dzieciom i ich rodzinom
- To piękna rzecz. Czego tu żałować? Żałował, że
od kiedy osiedli w Australii , jego rodzina miała go dla siebie tak mało. i1n szansy, żeby go lepiej poznali.
Czuł, że
nie dał
- Bałem się okaZ)'\vać im uczucia. Więc cały czas pracowałem, a ich trzymałem na dystans. A oni na to nie zasługiwali. Teraz żałuję, że nie wiedz.ą, jaki jeste1n naprawdę . Do niedawna sam siebie nie znał, mieli szansę. Rozmawialiśmy
więc
nie był pewien, czy oni mogliby go poznać, nawet gdyby
o tym, jak się układają rodzinne relacje, i o tym, jak trudno je zmienić. W oczach miał smutek Oboje uważaliśmy, że spełnienie w relacjach z bliskimi jest ważne. Jozsef czuł, że wiele stracił przez to, że nie nawiązał z dziećmi serdecznych więzi. Pokazywał im tylko, jak zarabiać i szanować pieniądze.
- Jaki to teraz ma sens? - wzdychał . - Cóż... - starałam się go uspokoić. - Osiągnąłeś cel. Zadbałeś o to, żeby zapewnić dzieciom wygodne życie. Zabezpieczyłeś rodzinę, takjak chciałeś. Po jego policzku spłynęła łza. - Ale oni mnie nie znają. Ani Spojrzałam na
trochę.
Nie znają mnie.
niego z czułością.
- A chciałbym, żeby mnie znali. Znów pociekły mu łzy. On płakał, a ja si edziałam w milczeniu. Po jakimś czasie zwróciłam mu uwagę , że jeszcze nie jest za późno. Ale on się ze mną nie zgadzał. Był za słaby na dłuższe rozmowy. Już samo to było przeszkodą. Przyznawał też, że nie umiałby rozmawiać z dziećmi o uczuciach. Zaproponowałam więc , że pójdę po Gizelę i jego syna, żeby inogli posłuchać, o czy1n rozmawiamy. Uważałam, że 1noj a obecność może im to ułatwić. Ale on pokręcił głową i otarł łzy . - Nie. Już za późno. Nie zdradzajmy im, umiera1n Wszystko w porządku.
że
wiem
Będzie
im łatwiej .
Zdaję
sobie sprawę, że
Miał
tyle lat co moja ukochana babcia wtedy, kiedy umarła. Lubiłrun starych ludzi - niezależnie od tego, jak wyglądało ich życie. Z babcią rozmawiałyśmy o śmierci dość swobodnie. Mówiła, że łatwiej jej o tym rozmawiać ze mną niż z własnymi dziećmi. Ona i jej brat bliźniak byli najstarsi z jedenastki rodzeństwa. Miała zaledwie trzynaście lat, kiedy jej matka umarła. Sama wychowała braci i siostry. Jej ojciec był trudnym człowiekie1n Tak mówiła. Czasami nazywała go kundle1n Przynosił do domu jedzenie, ale poza tym niewiele z siebie dawał, zwłaszcza jeśli chodzi o uczucia. Jakiś
rok po śmierci matki umarło najmłodsze z jej rodzeństwa, siostra Charlotte. Babcia najpierw wychowała braci i siostry, a potetn sarna urodziła siedmioro dzieci - w ty1n moją mrunę. Kiedy urodziłrun się ja, z masą loczków i wielkimi zaciekawionymi oczami, zobaczyła we mnie żywy obraz Charlotte. Od pierwszego dnia stałyśmy się sobie bliskie. Ja i moje rodzeńst\vo byliśmy bardzo podekscytowani, kiedy do nas przyjeżdżała. Dzieciaki uwielbiają gości i pod tym względetn nie różnili ś1ny się od innych. Babcia miała zaledwie pięć stóp wzrostu, ale była zadziwiającą, energiczną kobietą. Musiała taka być. Tak została wychowana. Kochała mnie bezwarunkowo i zawsze akceptowała wszystko, co robiłam Dowiodła tego między innymi wtedy, kiedy moja matka wyjechała ze swoją siostrą bliźniaczką na zasłużone zagraniczne wakacje. Ojciec przez kilka dni w tygodniu pracował z dala od domu, więc zostaliśmy z babcią.
Miałam wtedy dwanaście
lat, wkrótce kończyłain trzynaście. Chodziłam do pierwszej klasy licernn Szkoła stała za wysokitn podwójnym murem z cegieł . Prowadziły ją zakonnice. Niektóre były przemiłe. Ale dyrektorka była sekutnicą. Nazywaliś1ny ją, bynajmniej nie pieszczotliwie, żelazną Twarzą. Dziewczyny ze starszych klas ostrzegały nas przed nią jUż od pierwszego dnia. Terazjeste1n dorosła i nie słucham plotek, i przyznaj ę, że pod maską surowości mógł się kryć uroczy człowiek. A w każdym razie chcę tak myśleć. Ale ona była zwolenniczką twardej dyscypliny i muszę stwierdzić, że nigdy nie widziałamjej uśmiechu Kiedy chodziłam do pierwszej klasy, najwyraźniej w głębi duszy czegoś szukałam Przez jakiś czas trzymałam się z dwiema największymi twardziel kami. Byłam grzeczną dzi ewczynką i dyrektorka rzadko zwracała na mnie uwagę. Bardzo mi to odpowiadało. Któregoś
razu podczas przerwy na lunch weszłyś1ny na drzewo, sprawdziłyśmy, co jest za murem, i wybrałyśmy się do centrrnn Weszłyśmy do sklepu i każda z nas ukradła kolczyki ze swoimi inicjałami. Upojone powodzeniem, wkroczyłyśmy do następnego sklepu i zwędziłyśmy błyszczyki. De l ektow ałam się słodkim smakiem swojego - zaciskałam usta, żeby go po nich rozprowadzić - i nagle poczułam na ramieniu ciężką rękę. I usłyszałam: -
Będę
ci musiał podziękować.
To był kierownik sklepu. Raze1n z koleżanką - druga zdążyła uciec - poszła1n z ni1n na zaplecze. Nogi uginały się pode mną ze strachu Facet zadzwonił do dyrektorki. Kiedy przerażone wróciłyśmy do szkoły, już na nas czekała. - Do mojego gabinetu! - rozkazała. - Tak, siostro - odpowiedziałyśmy pokornie. Gdybyśmy miały Właściciel
ogony, na pewno byśmy je podkuliły.
sklepu obiecał, że nie wniesie
oskarżenia.
Ale
musiałyśmy powiedzieć
rodzicom, co zrobiłyśmy. Mieli zadzwonić do dyrektorki i to potwierdzić. Przez cały semestr nie mogłyśmy też chodzić na wf Uwielbiałyśmy sport, więc była to dla nas surowa kara. Dostałyś my też tuzin razów linijką. Po tyłkach Dyrektorka była naprawdę twarda. Umi erałam ze
strachu, bo mamy nie było, a tata miał wrócić dopiero pod koniec tygodnia. Byłam wrażliwym, delikatny1n dzieckiem i bała1n się każdego, kto podniósł głos. Ale w domu była przecież babcia. Wzięłamją na stronę. Wyznałamj ej, co przeskrobałam. Drżały mi usta. A ona tylko siedziała i słuchała, nie przerywała mi, nawet nie drgnęła. Kiedy skończyłam, nie wiedziałam, gdzie podziać oczy.
- Zamierzasz to zrobić jeszcze raz? - zapytała. - Nie, babciu. -
Obiecuję
Dostałaś nauczkę?
- oświadczyłam żarliwie.
- Tak, babciu - zapewniałain - Więc ej tego nie zrobię. - Dobrze - powiedziała w końcu. - Nie powiemy nic ojcu. Jutro zadzwoni ę do szkoły . I tak zrobiła. Kochana babcia. Ten incydent był dla mnie przeżyci em tak traumatycznym, że nie tylko nigdy więcej niczego nie ukradłam, ale także nie inogłain się zdobyć na to, że by jeszcze kiedyś wejść do tamtego sklepu Kilka lat późni ej skończyłam szkołę i wyjechałam z rodzinnego miasteczka. Nie mogłam s i ę już doczekać, kiedy rozwinę skrzydła, więc przyjęłain pierwszą pracę, jaka mi się trafiła: w banku, niedaleko domu babci, pięć godzin drogi od inojego. Za1nieszkałam u babci i cioci. To było najlepsze rozwiązanie . Miałam osiemnaście
lat, wyrwałam się z farmy i ze szkoły prowadzonej przez zakonnice i była1n żądna wrażeń. Nie było w tym nic dziwnego. Straciłam też wtedy dziewictwo. Moja matka się tego domyś liła i była tak zgorszona, że chciała się mnie wyrzec. Nie mogła uw ierzyć, że ja, taka porządna, rozsądna dziewczyna, jestem aż tak zdemoralizowana. I wtedy interweniowała babcia: powiedziała jej, żeby dała spokój , że czasy się zinieniły, a ja na swrój sposób wciąż jestem porządną dziewczyną. Od ta1ntej pory inoja więź z nimi obiema stale się umacniała. Kiedy odkryłam alkohol i po raz pierwszy wróciłain do d01nu pijana, babcia na wszelki wypadek postaw iła 1ni przy łóżku wiadro. Była mądra i wyrozwniała i odegrała w moim życiu ważną rol ę. Ale kiedy będąc jeszcze dość młodą dziewczyną, oznaj miłam, że alkohol nie jest dla mnie, odetchnęła z ulgą. Przeżyła
wszystkich braci i siostry. Była z tego powodu bardzo nieszczęś li wa, bo kochała ich jak własne dzieci. Jak tylko wyjeżdżałam, pi sałyśmy do siebie i opowiadałyśmy sobie wszystko. Rozpaczałain razem z nią, kiedy straciła ostatni ą s iostrę . Byłam z nią, kiedy się starzała i stopniowo traciła niezależność. Ja też cierpiałam, kiedy widziałam, że staje s ię coraz słabsza. Musiałam zdać sobie s prawcę , że ni e będzie żyć wiecznie. Za każdym razem, ki edy z nią rozmawiałam, trudno 1ni było się powstrzymać od łez. Więc powiedziałamjej wyrost, że bardzo ją kocham i że będzie mi jej bardzo brakowało, kiedy odejdzie. Pote1n inogłyśmy mów ić o śmierci spokojnie i szczerze. Bardzo się z tego cieszę. Nie udawałyśmy, że nie nastąpi coś, co musiało nastąpić , i de lektowałyśmy się każdą rozmową. Mogła się ze mną dzielić tym, co myślała o śmi erci. Była gotowa odejść na wiele lat przed tym, zanim to się w końcu stało.
Kiedy po kilku latach pobytu za granicą wracałam do Australii, nie mogłam się doczekać, aż ją zobaczę. Była całkiem siwa, chodzi ła o lasce i jakby si ę skurczyła. Moja babcia była naprawdę starszą panią. Miała ponad dziewięćdziesiąt lat, ale wciąż była tą ni esamowitą ko bietą, którą znałam Jeszcze przez jakiś rok miała sprawny mnysł i inogłyś1ny roztnawiać jak dawniej. Obie bardzo się z tego cie szyłyśmy . W któryś po ni edziałek - pracowałam jeszcze w banku, kierowałam oddziałe m - odebrałam telefon. W jednej chwili zawalił mi się św iat. Zatrzasnęłam drzwi, położyłain głowę na biurku, złapałain się
za nią i zaczęłam opłakiwać 1noją ukochaną babcię . Nie
mogłmnsię pogodzić
z tą stratą.
- Babciu, babciu, babciu! - zawodziłam Wyszłam wcześniej
z pracy, z opuchniętymi oczami, zbyt zrozpaczona, żeby myśleć trzeźwo . Zatrzymałam się dopiero przy skrzynce na listy. W roztargnieniu przerzucałam listy i rachunki. I nagle zobaczyłmnkartkę od babci. Wysłałają w piątek, a w niedzielę w nocy umarła we ś ni e. Przycisnęłmn kartkę do serca i znowu się rozpłakałam - z rozpaczy i z radości . Szlochałam, ale też prawie się śmiałam. Byłam wdzięczna
losowi za to, że ją miałam, i cieszyłam się, że zdobyłyśmy się na szczerość, żeby rozmawiać o śmierci. Powi edziałyśmy sobie wszystko. Wiedziała, że ją kocham, a ja wiedziałam, że ona kocha mnie. Przeczytałam te piękne słowa, które do mnie napisała, i upewniłmn się co do tego jeszcze bardziej: „Kocham Cię bardzo, najdroższa. Często o Tobie myślę. Niech słońce podąża za Tobą do końca Twoich dni, Bron Ściskam, Babcia". Niegdyś myślałam
o tym, że
kiedyś
umrze, ze łzami w oczach. Kiedy to s i ę stało, też płakałam A potem mogłam się uspokoić, bo wiedziałam, że otwarcie i szczerze porozmawiałyś1ny o tym, co nieuchronnie spotyka wszystkich I wciąż noszę w sobie ten spokój. A babcia uśmiecha się do mnie ze zdjęcia, które trzymam na biurku Są dni , kiedy bardzo za nią tęsknię, ale nie mam wątpliwości , że to dzięki szczerośc i nasza więź była taka wyjątkowa. Pamięć o niej wciąż mi pomaga. Mój pacjent Jozsef nie miał tak dobrze. On i jego rodzina nie mogli się zdobyć na szczerość . Widziałam, jak cierpi i jaki jest nieszc zęśliwy, i bardzo mu współczułam Nadal nie chciałam sobie wyobrażać, przez co w życiu p rzeszedł. Gizela wciąż przynosiła mu różne specjały i namawiała, żeby jadł. Uśmiechał się do niej blado i za każdy1n raze1n odmawiał. Przychodziły także inne pielęgniarki, ale to ja zajmowałam się nim na stałe. Dobrze się poznaliśmy i czuł się przy mnie swobodnie. Przy mnie mógł być sobą. A potem ze smutkiem i ze zdziwieniem dowiedziałam się , że chcą mnie zwolnić . Jego syn uważał , że opieka nad ojcem kosztuje go za dużo. Powiedziałam inu, że został mu tydzień, 1noże dwa, ale nie przyjął tego do wiadomości: stwierdził, że jego ojciec będzie żył jeszcze wiele lat. Znalazł kogoś, kto zgodził się pracować nielegalnie, opiekować się umierającym za półdanno . To rozwiązało problem Nie chciałain prosić Gizeli, żeby wpłynęła na syna. Nie widziałam w tyin sensu. Już podjęli decyzję . Gdzie indziej czekała na mnie inna praca. To nie był dla mnie problem. Chodziło o to, że Jozsef wreszcie się otworzył i dobrze się przy mnie czuł . Uważałam, że jego samopoczucie, zwłaszcza w ostatnich dniach życia, powinno być najważniejsze. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jak bezduszna może się okazać inoja następczyni , zwłaszcza że Jozsef był już tak słaby i miał tak duże problemy z oddychaniem, że nie mógł mówić. I współczuła1njej - wiedziałam, że będzie miała poważne problemy z nawiązaniem porozumienia z ni1n Ale nic już ode mnie nie zależało. Mogła1n tylko wierzyć, że to, co się stało, to część jego życiowej drogi . Skąd możemy wiedzieć , czego ktoś inny ma się na tym świecie nauczyć? Pożegnałam się z nim Uściskałam go serdecznie i uśmiechnęłam się, a ten uśmiech inówił więcej niż słowa. Kiedy
wychodziłain z jego
pokoju, przystanęłain w progu i spojrzałain na niego po raz ostatni. Uśmiechnęliśmy si ę do siebie. Nasze spoj rzenia mówiły wszystko. Potem musi eliś1ny się rozstać . Kiedy ruszałam sprzed domu, pomyślałam, że pogrążony w myślach będzie patrzył w okno, i do oczu napłynęły mi łzy. Byłam piel ęgniarką
i poznawałain ludzi, których w innych okolicznościach ni gdy bym nie chociaż bywało c iężko, cieszyłain si ę, że tyle się od nich uczę.
poznała,
i
Tydzień później zadzwoniła
do mnie jego wnuczka. Powiedziała, re umarł w nocy. Cieszyłam się - ze względu na niego. Choroba nie pozwoli łaby mu wziąć od życi a więcej . Tak było dla niego najlepiej . Zastanawiałain się nad wszystkim, co mnie spotkało , i wi dzi ałam same korzyści . To, re 1nogła1n s i ę uczyć od ludzi stojących w obliczu śmierci , było prawdziwym darem losu - i doceniałam to. Wszyscy kiedyś umrzemy, ale tnoja praca przypominała mi, że inamy wybór i że tnożemy decydować, jak dalej żyć. Widzi ałam, jak Jozsef cierpiał,
tego, co czuł, i postanowiłam, że będę się starała okazywać uczucia, choćby to wyinagało wielkiej odwagi. Mury, który1ni się otoczyłatn, żeby się chronić, już zostały naruszone. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wszyscy tak się boimy otworzyć i zdobyć na szczerość. Oczywiśc i e czasami boimy się bólu, którego tnoże nam to przysporzyć. Ale odgradzając s i ę od bliskich, narażamy się na inny rodzaj cierpienia, bo nie pozwalamy, żeby nas poznali. Łzy wspaniałego starszego pana, który pragnął, żeby go znano i rozumiano, zinieniły mnie na zawsze. re nie
1nógł wyrazić
Kiedy się dowiedziałam, re umarł , usiadłam na ławce w parku, niedaleko plaży. Wpatrywałam się we wszystko, co mnie otaczało. Wokół mnie baw iły się dzieci. Patrzyłam, jak naturalnie s i ę zachow uj ą. Jeśli kogoś lubiły, inówiły mu to. Jeśli było im smutno, płakały, a potem znów się cieszyły. Nie umiały tłumić emocji. Cudownie było widzi eć , jakie są szczere. Bawiły się raze1n i razem rozwiąZ)'\vały problemy. To też było krzepiące . Stworzyliśmy św iat,
w którym dorośli są sarootni i zamknięci w sobie. Dzieci, którym się przyglądałam, po prostu dzieliły się sobą, dawały wyraz uczuciom, okazywały radość. To, że kiedy dorastamy, tracimy umi ej ętność otwierania się, smuciło mnie, ale też napawało nadzieją. Jeśli kiedyś to potrafiliśmy - jedni lepiej , inni gorzej - to tnore nie oduczyliśmy s ię tego całkowicie . Wtedy, w parku przy plaży, podjęłam decyzję: nie chciałam kiedyś żałować tego, czego żałował Jozsef Przyszła pora zebrać się na odwagę i zacząć bardziej otwarcie wyrażać uczucia. Mury wokół mojego serca stały się zbędne.
Obaliłamje
prawie do końca.
,
NIE CZUC
SIĘ
WINNYM
Rzecz działa się w moim najnowszym lokum. Zadzwonił budzik, wyrywając mnie z błogiego snu Wciągnęłam skarpetki, włożyłam szlafrok i poszłam na piętro, do Jude. Usłyszałam coś, co niewprawne ucho mogłoby uznać za pomruk. Ale to była prośba o pomoc. Jude chciała zmienić pozycję. Bolała ją noga. Chwilę później leżała wygodnie, znowu uśmiechnięta. Zgasiłam światło, życzyłamjej miłych snów i wróciłam do wygodnego, ciepłego łóżka. Poznałyśmy się
przez znajomych. Ktoś z kręgów muzycznych wiedział , że jestem pielęgniarką i opiekuję się domami, i podał ko1nuś 1nój nutner. Pacjenci paliatywni, którymi się zajmowałam, najczęściej byli starzy albo co najmniej w średnim wieku i przeważnie - choć nie zawsze - chorowali na nowotwory. Jude cierpiała na stwardnienie zanikowe boczne i miała dopiero czterdzieści cztery lata. Jej inąż i córka, śliczna dziewięciolatka z kręconymi kasztanowatymi włosami i uroczy1n uśmiechem, byli wspaniałymi , kochającymi ludźmi -tak samo jak Jude. Zanim się u nich zjawiłam, agencje co chwilę przysyłały im kogoś nowego. Jude miała specyficzne potrzeby. Trzeba jej było zapewnić wygodę . Miała też coraz większe problemy z mówieniem Najważniejsze było więc znalezienie pielęgniarki , która by się nią zaj1nowała prawie cały czas. Zostałam nią ja. Dzi eliłam obowiązki
z kilkoma zmienniczkami. Na szczęście miałam już wystarczająco duże doświadczenie, żeby je przeszkolić. Jude nie potrafiła sama utrzymać się na nogach Żeby ją przenieść na wózek albo na łóżko, używaliśmy podnośnika hydraulicznego. Widziałam, że z każdy1n dniem jest coraz mniej sprawna, i cieszyłam się, że zacz.ęłatn si ę nią zajmować, kiedy jesz.cze mogła się komunikować. Dzięki temu nauczyłam się rozutnieć jej pomruki. Pochodziła z
bardzo bogatej rodziny. Kiedy była młoda, jej rodzice pragnęli , żeby dobrze wyszła za mąż i żyła takjak oni. Jej pierwszy samochód, bardzo luksusowy, kosztował więcej , niż wynosiła roczna pensja większości ludzi. Miała dwadzieścia kilka lat, kiedy po raz pierwszy postawiła stopę w zwyczajnym centrum handlowy1n Nosiła tylko markowe ubrania. Ze względu na pochodzenie mogła sobie na to pozw olić . Ale zawsze była bardzo twórcza i bardzo praktyczna. Powiedziała mi, że pragnęła tylko żyć zwyczajnie. Jej rodzice nalegali, żeby poszła na studia, na prawo albo ekonomię. Nie 1niała innego wyjścia, chociaż sama przez jakiś czas chciała studiować malarstwo. Pragnęła jednak spełnić ich oczekiwania i wy brała prawo. Wyobrażała sobie, że kiedy jej rodzice umrą, będzie mogła dobrze wykorzystać to, czego się nauczy, wspierać artystów albo kampanie społeczne . Ale jej życie potoczyło się inaczej. Ojciec już nie żył, ale wszystko wskazywało na to, że ona umrze przed matką. Zresztą i tak nie 1nogłajuż pracować. Zawsze uwielbiała sztukę, więc zakochała się w Edwardzie. Był artystą. Natychmiast się sobie spodobali i tak już zostało . Na początku byli nieśmiali , ale miłość dodała im odwagi. Zakochali się w sobie tak bardzo, że świat przestał się liczyć. Widzieli tylko siebie. Rodzice Jude byli przerażeni, bo Edward pochodził z nitszej klasy i żył skromnie, ze sztuki. Odnosił wprawdzie
sukcesy, ale nie
był
przedstawicielem białych kołnierzyków i nie spełniał ich oczekiwań
Jude musiała dokonać wyboru: albo oni, albo Edward. I wybrała jego. Nie mogłam zrobić inaczej powiedziała ze śmiechem. To nie wchodziło w grę . Kochała Edwarda całym sercem, a on ją. Rodzina zerwała z nią kontakt. Zostało jej tylko kilku przyjaciół z dawnych lat. Zaczęła się obracać w innyrn, bardziej przyjazny1n środowisku, i nawiązała nowe przyjaźnie. Kilka lat późni ej urodziła im się córeczka, Layla. Jude zrobiła wtedy wszystko, żeby się pogodzić z rodzicami. Chciała, żeby poznali wnuczkę. Ojciec w końcu ustąpił i przed śmiercią zdążył się nią nacieszyć . Bardzo się polubili. Z Jude także znów stali s ię sobie bliscy. Ale choć był wobec Edwarda uprzejmy, nie mógł s ię do końca pogodzić z tyin, że serce Jude zdobył jakiś artysta. Ze względu na Laylę kupił i1n dom nad zatoką, ten, w którym z nimi zamieszkałam Matka była te1nu przeciwna. dobrze, a potemJude zaczęła tracić władzę w rękach i nogach. Traciła ją tak wyraźnie , że nie można było udawać , że nic się nie dzieje. Ona i Edward opowiadali mi o ty1n w podobny sposób. Przypuszczam, że zawsze by się ze sobą zgadzali, nawet gdyby Jude nie zmagała się z chorobą. Łączyła ich bardzo silna więź. Ich miłość mnie pokrzepiała i jednocześnie wzruszała . Oboje należeli do mojego pokolenia. Wszystko
układało się
we troje długie szczere rozmowy. Rozmawialiś1ny o tym, jak to jest pogodzić się ze ś miercią w tak młody1n wieku. Wszyscy zakładamy, że będziemy żyć wiecznie. Ale nie żyjemy. Młodzi też umierają. Jedni gasną - jak kwiaty, ścięte przed wydaniem owoców - zani1n zdążą się dow iedzieć, jaki mają potencjał. Inni rozkwitają, dorastają, ale odchodzą u szczytu możliwości . Jeszcze inni przeżywają najlepsze lata, a potem więdną, długo i powoli. Prowadziliśmy
Często się
mówi, że ktoś umarł przedwcześnie, ale tak naprawdę to się nie zdarza. Wszyscy odchodzimy wtedy, kiedy przychodzi na nas pora. Milionom ludzi nie jest dane żyć długo . Ponieważ właśnie zakładamy, że będziemy żyć wiecznie, a przynajmniej długo , przeżywainy taki wstrząs i tak bardzo rozpaczamy, kiedy umiera ktoś młody. A przecież to naturalny bieg rzeczy u wszystkich gatunków. Jedni umierają młodo , inni w wieku średnim, jeszcze inni - dopiero kiedy się zestarzeją. Oczywiście to straszne patrzeć, jak młodzi odchodzą. Przecież mieli przed sobą całe życie. Niektórzy z moich przyjaciół stracili dzieci. Towarzyszyłam im w cierpieniu i to cierpienie czasem nie mijało . Ale ani ich dziecio1n, ani innym osobo1n, 1nłody1n dorosły1n, po prostu nie było dane długo żyć. Tacy ludzie przychodzą na świat, wnoszą do niego blask, a potem wspomina s i ę ich z wdzięcznością, dziękuje się im za to, co z siebie dali przez ten krótki czas, kiedy byli wśród nas . .Tude dożyła czterdziestki w dobrym zdrowiu, ale można było pomyśleć, że to niesprawiedliwe, że ktoś taki umiera przed pięćdziesiątką. Lecz ona i Edward pogodzili się z tytn Oboje byli wdzięczni losowi, że mogli się spotkać i kochać. Mieli także to szczęście, że sprowadzili na świat Laylę. O nią Jude była spokojna. Pokrzepiała ją świadomość, że przeprowadziła swoją cudowną córeczkę przez pierwszych dziewięć lat życia. Oczywiście żałowała, że nie będzie jej przy niej, kiedy stanie się kobietą, i bolało ją, że umrze i pozbawi ją matki. Ale wiedziała, że jej córka ma kochającego ojca, który będzie jej pomagał w dalszej drodze przez życie . W pewny1n momencie nie
mogła się już ruszać . Była całkie1n zależna
od innych. Najbardziej jednak
zas1nucało ją
to, że nie będzie mogła mówić. Pewnego wieczoru, kiedy jej pomagałmn zmienić pozycję, powiedziała mi, że najbardziej przerażają myśl, że nie będzie w stanie dać znać , że ją boli. Uświadomiłam sobie wtedy, jak trudne potrafi być życie i jak różne niesie wyzwania. Jakie to okropne zachować do końca zdolność myślenia, ale nie móc się komunikować. A do tego cierpieć i nie być w stanie poprosić o pomoc. Tak musi się zdarzać na całym świ ecie, również ludziom po wylewach i urazach mózgu. P01nyślałam, że to musi być straszne. I z całą pewnością pozwoliło mi to spojrzeć inaczej na własne życie. Jude mówiła z coraz większym trudem. Bywały dni, kiedy porozumiewała się jeszcze jako tako. Kiedy indziej potrafiłam się zorientować, o co jej chodzi, tylko dlatego, że j ą znałam i umiałam się domyślić. Wtedy czasami korzystała ze specjalnego prograinu komputerowego. Między szkłami specjalnych okularów, które stworzono dla takich ludzi jak ona, znajdował się laser odczytujący litery z ekranu komputera. Zatrzymywała s ię przy danej literze wystarczająco długo, żeby została zapisana, i przechodziła do następnej. Kiedy zapisała w ten sposób kilka liter, progrmn podsuwał jej słowa do wyboru. Oczywiście trwało to długo, ale dzięki temu mogła s i ę z nami porozumiewać. Więc
kiedy czuła się lepiej, opowiadała, a ja słuchałam Miała tyle do przekazania. Przykładałam jej do ust szklankę z sokiem, a ona wypijała łyk i mówiła dalej . Chciała mi powiedzieć przede wszystkim jedno - i powtarzała to raz po raz:
- Trzeba mieć odwagę Jakie to mądre,
wyrażać
uczucia.
stwierdzałam Myślałam o
.Tude, decydując
tym, jak żyłam do tej pory .
się
na życie z Edwardem, straciła kontakt z matką, ale cieszyła się, że potrafiła dokonać właściwego wyboru - wyboru, którego nigdy nie żałowała. Potem, kiedy sama została matką, chciała się z nią dogadać i opowiedzieć jej , co czuje. Wi edziała, że może nie będzie 1niała takiej możliwości , więc napisała do niej list. Czekał w gabinecie Edwarda. Jej matka wiedziała, że jest chora, ale była uparta. Nie chciała jej odwiedzić ani wybaczyć. - Musi1ny się uczyć mówić, co czujemy, od razu - podkreślała Jude. - Nie zwlekać z ty1n Nikt z nas nie wie, kiedy będzie za późno. Mów innym, że ich kochasz. Mów im, że ich doceniasz. Nieważne, że tego nie rozumieją albo zareagują inaczej, niżbyś chciała. Liczy się to, że mówisz. Uważała, że
to ważne zarówno dla tych, którzy odchod14, jak i dla tych, którzy zostają. Umierający musi wiedzieć, że wszystko zostało powiedziane. To go uspokoi. Jeśli ci, których zostawia, potrafią się zebrać na odwagę i również szczerze powiedzieć , co czują, nie będą nosić w sobie żalu. Nie będą też musieli żyć z poczuciem winy, jak ci, którzy nie powiedzieli komuś, kto umierał, tego, co chcieli inu powiedzieć . to ostatnie, bo rok wcześniej niespodziewanie straciła przyjaciółkę. To ni ą wstr14snęło. Tracey tryskała zdrowiem, była dus14 towarzystwa. Wszyscy za nią przepadali, bo miała wielkie serce i nigdy nikogo nie oceniała. .Tude
podkreślała zwłaszcza
- Łatwo dać s ię ponieść życiu i zapomnieć , że trzeba poświęcać czas tym, których się kocha. Nieważne , czy to ktoś z rodziny, czy przyjaciel. Naprawdę powinniśmy pamiętać, jak ważne są więzi
i szczerość. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jakie są istotne, dopóki sami nie albo po śmierci kogoś bliskiego nie poczują się winni.
staną
w obliczu śmierci
Mówiła, że
nie musielibyśmy tego doświadczać, gdybyś1ny dbali o to, żeby mówić, co czujemy, i poświęcać czas tym, których kochamy. Powinniśmy się pożegnać z myślą, że nasi bliscy będą z nami zawsze. Życie może się skończyć w jednej chwili. Chciała mi to uświadomić. Ona miała czas, żeby się pożegnać , i cieszyła się z tego, ale podkreślała, że nie każdemu będzie to dane. Miliony ludzi nie mają takiej szansy. Odchodzą nagle, niespodziewanie. Chociaż
to, że postanowiła się związać z Edwardem, na zawsze popsuło jej relacje z matką, cieszyła się , że to zrobiła. Mogła się dzięki temu dowiedzieć , czytnjest miłość , ale również mieć pewność , że może być spokojna, bo poszła za głosem serca. Dowiedziała się również, jak wielki wpływ mieli na nią do ta1ntej chwili rodzice. Zwłaszcza matka. Jeśli związek dwojga ludzi opiera się na tym, że jeden kontroluje drugiego, to nie może być zdrowy. Jude wiedziała, że nie może liczyć na nic innego, i wolała ten związek poświęcić . Podjęła próbę
pogodzenia się z matką i powiedziała, że umrze bez poczucia winy. Miała odwagę powiedzieć, co czuje. Na szczęście tak samo było z jej przyjaciółką. Jude zawsze była szczera i chociaż bardzo przeżyła jej śmierć, również wobec niej nie miała poczucia winy. Zaledwie kilka dni przed jej śmiercią umówiły si ę na lunch. Kiedy się ściskały na pożegnanie, powiedziała, że j ą kocha i bardzo sobie ceni jej przyjaźń. Inaczej było z większością jej bliskich i pozostałych przyjaciół. Tracey była tak pełna życia, że nikt sobie nie wyobrażał , że może umrzeć. I nagle zginęła w wypadku sa1nochodowy1n Chociaż od tego czasu minął już rok, ich wspólni przyjaciele wciąż byli w szoku i nie mogli się uwo l nić od poczucia winy. - Tracey zmieniła życie wielu ludzi, a oni nie zdążyli jej tego powiedzieć. Nie była kimś , kto by czekał na wyrazy wdzięcmości . O nie. Ale ci, którzy zostali, żyją teraz w przekonaniu, że nie dali z siebie tyle, ile mogli. Widzę , że to ich zatruwa. Wciąż myślą o tym, że powinni byli zrobić inaczej . Ja to oczywiście
rozumiałam.
- Poza tym - inówiła dalej Jude - chociaż nie potrzebowała żadnych zapewnień, pewnie chętnie by usłyszała od innych, że są po jej stronie. Była taka otwarta i wspaniałomyśl na. Ijużjej nie ma. Zgadzałam się
z nią bez zastrzeżeń. Ja też uważałam, że to ważne, żeby okazywać uczucia i szczerze o nich tnówić. Nauczyło mnie tego życie, a teraz przekonywałain się o tym znowu, rozmawiając z nią. Była piękną kobietą, wciąż naturalnie elegancką, mimo że traciła władzę nad ciałem Czasami się śliniła i ubierała się raczej praktycznie niż stylowo. Ale nie straciła ducha, a jej ciało wciąż nosiło ś l ady niedawnej urody. Uśmiechnęłain się do niej i przyznałam jej rację. I podzieliłam się z nią swoimi przemyśleniami. - Tak Człowiek wielu rzeczy nie mówi dlatego, że jest zbyt dumny, z lenistwa albo ze strachu przed odwetem albo upokorzeniem. Szczerość często wymaga odwagi, Jude, a nie wszyscy mają jej dostatecznie dużo.
- Owszem, Bronnie, szczerość wymaga odwagi. Właśnie o to mi chodzi. Musisz być naprawdę odważna, żeby mówić, co czujesz, zwłaszcza jeśli nie wiedzie ci się dobrze i potrzebujesz pomocy albo nigdy nie mówiłaś o ty1n komuś, kogo kochasz, i nie wiesz, jak by to przyjął. Ale im bardziej się wprawiasz w wyrażaniu uczuć, jakiekolwiek by były, tym lepiej dla ciebie i innych. Szkoda czasu na dwnę . Spójrz na mnie. Nie mogę się nawet sama podetrzeć . Ale jakie to ma znaczenie? Wszyscy jesteśmy ludźmi. I mamy prawo czuć się bezradni. Tak to już jest. Tuż
przed tym, jak u nich za1nieszkałam, życie naprawdę dało mi w kość. Postanowiłam opowiedzieć o tym Jude, bo miało to związek z tym, jak trudno czasem mówić o swoich uczuciach.
Od jakiegoś czasu nie mogłmn znal eźć pracy. Nikt nie potrzebował opiekunki dla UJnierającego. Propozycje często przychodziły falami: albo dostawałam kilka naraz, albo żadnej. Po dwóch miesiącach niemal całkowitego bezrobocia sytuacja zrobiła się naprawdę trudna. Wciąż nie miałam pracy. Wszystkie oszczędności zainwestowałam w działalność nvórczą i nic ini jUż nie wstało. Ale ponieważ j uż nieraz wychodziłam z podobnych tarapatów, nie przejmowałam się tym za bardzo. Podobnie było z zajmowaniem się domami. Czasa1ni nie miałam pojęcia, gdzie się podzieję, kiedy będę inusiała opuścić ten, w którym mieszkałam Wiedziałam tylko, kiedy wrócą właściciele. Zwykle dopiero w ostatniej chwili dostawała1n następną propozycję. Kiedy czułam się dobrze, ta niepewność w jakimś stopniu mnie ekscytowała. Niewątpliwie czułam wtedy przypływ adrenaliny. Dość często bywało tak, że ktoś dzwonił do mnie w panice i pytał , czy mogłabym się zaopiekować jego do1nem, na przykład od jutra, bo nagle musi wyjechać. Wtedy oddychałam z ulgą i uśmiechałam się radośnie . To było wybawienie dla obu stron. Czasami ludzie wnawiali się ze sobą, żeby mieć pewność, że będę wolna. Jedni wyjeżdżali na urlop w dniu, kiedy inni wracali, bo wtedy inogłain się do nich przenieść. Zdarzało się więc, że rezerwowali mnie dla siebie na wiele miesięcy naprzód. Oczywiście bardzo mi to odpowiadało. I bardzo ułatwiało życie . Ale bywało i tak, że między jednym a drugim domem przez kilka dni, a nawet tygodni nie miała1n się gdzie podziać. Wyj eżdżałain wtedy z iniasta i odwiedzałam kogoś na wsi. Cieszyłam się, że mogę sobie zrobić przerwę. Albo, jeśli akurat zaj1nowałam się jakimś pacjentem i nie chciałam go zostawiać, nocowałam u znajomych, w pokoju gościnnym albo na kanapie. Na początku to się sprawdzało. Ale po kilku latach takiego życia zaczęło mnie to krępować. Nie chciałmn pytać przyjaciół, czy mogę się u nich zatrzymać: bała1n się, że nadużywam ich gościnności . Mówili, że nie mają nic przeciwko temu. Wspierali mnie i znali na tyle, żeby wiedzieć, że nie będę tak żyć wiecznie. Kiedyś ja też zapuszczałam korzenie. I wtedy ciągle udzielanie.
kogoś
u siebie gościłam Ale przyj1nowanie p01nocy przychodziło mi trudniej
niż jej
Co jakiś czas musiałain pytać znaj ornych, czy mogę u nich po1nieszkać , i czułam się bezradna. Przepracowałam już wiele problemów z przeszłości i miałam w sobie dUżo współczucia dla innych, ale wciąż nie liniałam zmienić stosunku do smrej siebie. żeby zacząć 1nyśleć inaczej, musiałmn się wyzwol ić od uwarunkowań, a na to potrzeba czasu. Zaczęły we mnie kiełkować nowe, zdrowe ziarna. Musiałam jeszcze wyrwać stare chwasty, które wciąż czasami dawały o sobie znać.
Od dawna nie miałam pracy, pieniądze się kończyły i znowu czułain się bezradna. Zadzwoniłain do najbliższej przyjaciółki i zapytałam, czy mogę się do niej wprowadzić. Ale ona też miała kłopoty, więc okazało się to niemożliwe . Nie chodziło o mnie. Po prostu musiała rozwiązać własne problemy. Aja byłam w takim stanie, re poczuła1n się odrzucona. Czułam się jeszcze gorzej. Miałam wyrzuty sumienia, że postawiłam ją w sytuacji, w której musiała mi odmówić. Niechętnie zadzwoniłam do innej przyjaciółki, ale usłyszałam tylko: przykro mi, mam gości z daleka. Trzecia wyjechała, a czwarta iniała dUżo pracy i musiała się na niej skupić. Nie zostało mi wystarczająco dUżO pieniędzy, żebym mogła wyjechać z miasta. Mogłabym od kogoś pożyczyć , ale to jeszcze pogorszyłoby sprawę . Nie miałain wyjścia - musiałam spać w sainochodzie. Kilka lat wcześniej, kiedy miałam dżipa i cały czas byłam w drodze, nie byłby to żaden problem W gruncie rzeczy bardzo lubiłam spać w swoim starym wozie, na posłaniu, które sobie zrobiłam z tyłu. Ale nocować w Ziarenku Ryżu - to było zupełnie co innego. Tamten samochód był tak mały, że kiedy się w nim kładła1n, nie mogłatn wyprostować nóg. W oknach nie było zasłon - zero prywatności. A był środek zimy. Nie przychodził mi do głowy nikt więcej, nikt, do kogo mogłaby1n się zwrócić o pomoc. Bałam się spać na ulicy, bo wiązało się to z pewny1n ryzykiem, ale uznałam, że będę inusiała. Znalazłam się w beznadziejnej sytuacji. Przejechałam się
przed zrnrokietn po mieście i wybrałam kilka miejsc, które wydawały się odpowiednie i stosunkowo bezpieczne. Musiałam także wziąć pod uwagę, że będę potrzebować toalety. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi i straszyć ludzi, siusiając im na trawniku przed dome1n MiałamjUż wystarczająco dUżo problemów. Kiedy się jest bezdomnym i próbuje się nie rzucać w oczy, dni stają się długie. Trzeba się zwinąć przed świtem, a rozłożyć można się dopiero wtedy, kiedy wszyscy inni wrócą do domów i pójdą spać. W międzyczasie, ponieważ brakuje pieniędzy, człowiek nie ma gdzie się podziać. O tak, dni są wtedy naprawdę długie, a noce bardzo niewygodne, zimne i samotne. Pewnego wieczoru poszłain do kafejki, z której dobiegała muzyka. Siedziałain tam do późna przy kubku herbaty. Czułam się jak ten stary człowiek z piosenki Ralpha McTella Streets of London, który pił powoli herbatę, żeby nie inusieć wychodzić. Co za ironia losu - pomyślałam - że akurat to była pierwsza piosenka, której się nauczyłam, gdy zaczęła1n grać na gitarze. publiczne łazienki przy pl aży. Czekałain, aż zostaną otwarte. Umyła1n się, wyszczotkowałam zęby i skorzystałam z toalety. Cały czas 1nusiałam znosić grymasy sprzątaczki. Chyba uznała mnie za lumpa, pasożyta albo kogoś w tym rodzaju. Ale nikt nie mógł myśleć o mnie gorzej niż ja sama, więc nie zwracałam na nią uwagi. Jedną z wielu korzyści z opieki nad wnierającymi było to, że nauczyłam się nie przejmować tym, co myślą o mnie inni . Wystarczyło , że inusiałain sobie radzić ze sobą. O wschodzie
Następnego
słońca podjechałatn pod
wieczoru skorzystałam z prograinu „Nakannić głodnych" ruchu Hare Kryszna. Kiedy stałam w kolejce po jedzenie, znowu uderzyła mnie ironia losu. Sama często dawała1n na ich akcję dziesięć, dwadzieścia dolarów. Lubiłam wyznawców Hare Kryszna. Byli wegetarianatni, grali wesołą inuzykę i dożywiali potrzebujących. Tyle mi wystarczało. A teraz sama korzystałam z ich pomocy i musiała1n przyznać, re to trochę poniżające .
Pewnego ranka siedziałam na skale nad zatoką i 1nodliłam się o siłę i hart ducha, i o cud. W pewny1n momencie podpłynęło do mnie stado delfinów i jeden wesoło wyskoczył z wody. Nagle nabrałam nadziei. Pomyślałam o przyjaciołach, którzy mieszkali niedaleko. Postanowiłam do nich zadzwonić i zapytać , czy mogłabym się u nich zatrzymać. Zawsze byli wobec mnie bardzo życzliwi. Wcześniej czułam się tak bezwartościowa i beznadziejna, że nie była1n w stanie poprosić kogoś o poITIOc. Nie chciałam się nawet zastanawiać, do kogo jeszcze 1nogłaby1n się zwrócić. Nie miałam odwagi niówić o swoich uczuciach, choć przecież tyin przemiły1n ludziom mogłam powiedzieć szczerze: Posłuchajcie , czuję się okropnie. Mogłabym się u was zatrzymać na jakiś czas? Już
w trochę lepszy1n nastroju wybrałam się na spacer wwłuż brzegu oceanu Zanim jednak zdążyłam zadzwonić do przyjaciół, ktoś zadzwonił do mnie. To był Edward. Pytał, czy jeste1n wolna i czy mogłaby1n od zaraz podjąć się opieki nad Jude. Powiedział , że niedaleko ich domu jest ładne mieszkanie, w którym ITIOgłabym się zatrzymać , gdybym chciała. Tamtej nocy po raz pierwszy od dawna znowu l eżałam w łóżku, z wyprostowanymi nogami, nie walczyłam ze skurcza1ni i zimnem Wykąpałam się i wśl i znęłam pod ciepłą kołdrę. Zjadłam pożywny posiłek w towarzystwie trzech osób i znowu zaczęłam zarabiać pieniądze. Jak szybko los ITIOże się odmienić! Wspominając
tamte czasy, mogłabym uznać, że znalazłam się w takiej sytuacji, bo praca się skończyła i akurat nie było do1nów, którymi trzeba było się zaopiekować. Tak było tylko z pozoru. Tak naprawdę sama byłam sobie winna: nie wierzyłam w siebie i podlewałam chwasty, które nie pozwalały kiełkować nowym nasionom Ale onej ednak kiełkowały, bo powoli zaczynałam żyć pełnią życia. Wyzwalanie się od dawnego sposobu myślenia musiało trochę potrwać, aj a jeszcze to sobie utrudniałam, bo nie mogłam się zdobyć na prośbę o pomoc. Kiedy później znowu przez jakiś czas nie 1niałam dachu nad głową, od razu zadzwoniłam do przyjaciół , o których pomyślałam, kiedy zobaczyłam delfiny. Z radością zaoferowali mi wolny pokój . Znów ITIOgłam się otworzyć na dobro. Nadal uczyłam się mówić o tym, co czuję, ale wreszcie byłam na dobrej drodze. Wyznałam Jude, że
nie jest mi łatwo się otw i erać, bo kiedyś byłam bardzo zamknięta w sobie. I że chętnie skorzystam z okazji, żeby szczerze o tym porozmawiać z kimś , kogo opinię cenię .
- Bronnie, każdy nosi w sobie coś, co powinien z siebie wyrzucić, niezależnie od tego, czy inni chcą to usłyszeć, czy nie. Musi1ny wyrażać uczucia, żeby się rozwijać. To służy wszystkim, czy ktoś sobie z tego maje sprawę, czy nie. Szczerość popłaca . Spojrzałam z uśmiechem na łodzie pływające
po zatoce. Księżyc był w pełni . Rzucał blask na wodę. To był piękny widok Jude chciała powiedzieć coś więcej o poczuciu winy. Uważała, że możemy nie czuć się winni, że może1ny tego uniknąć, jeśli będziemy szczerze mówić o naszych e1nocjach Nigdy nie jest na to za późno , zwłaszcza że ktoś, kogo kochamy, 1noże nagle umrzeć. Dzięki temu możemy się także uwolnić od ograniczeń i znowu być jak dzieci. Nie powinniśmy się czuć winni, kiedy mówimy o tym, co czujemy, takjak nie powinniśmy sprawiać , żeby inni tak się czuli, gdy sami zdobędą się na szczerość. Po dwóch miesi ącach jej stan pogorszył się na tyle, że przyjęto j ą do hospicjum. Znowu proponowano mi pracę . Na przykład w domu do opieki. Wpadłam do hospicjum Chciałam zajrzeć
do Judei dowiedzieć się , co u Edwarda i Layli. Po drugiej stronie jej łóżka siedziała kobieta, której nie znałam, ale od razu zauważyłam, że są do siebie podobne. Edward doręczył teściowej list od Jude. Nie czekał, aż umrze. Jude nie mogła już inówić. Wszystko powiedziała w liście . Wyznała matce, że ją kochała i nadal kocha. Pisała o tym, że zachowała dobre wspomnienia, i o wszystkich dobrych rzeczach, których się nauczyła od niej i od ojca. Nie napisała nic przykrego, bo nie chciała, żeby jej matka czuła się winna. Chciała ją tylko zapewnić, że ją kocha, mimo że od dawna i1n się nie układało . Matka przyszła kilka dni później i od tej pory przyjeżdżała codziennie. Trzy1nała ją za rękę i patrzyła, jakjej życie dobiega końca. Rozmawiałyśmy chwi l ę , podziękowałamjej
a pote1n pocałowała1n Jude w policzek, pożegnałain się ostatni raz i za wszystko.
- Zobaczymy się tam, na górze, kiedy do ciebie dołączę Mruknęła.
-powiedziałam, uśmiechając się
przez łzy.
W jej oczach widziałam uśmiech. Twarz iniał a jUż nieruchomą.
Edward i Layla odprowadzili mnie do samochodu. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Ale przepełniała nas tak wielka tkliwość, że to nie 1niało znaczenia. Edward powi edział, że jego teści owa dużo rozmawia z Jude. 1 że Jude się rozpłakała, kiedy usłyszała, że ją kocha i przeprasza, że była taka surowa. Przyznała, że w głębi duszy jej zazdrościła, bo miała odwagę nie przej mować się opinią innych, podczas gdy ona nie mogła się na to zdobyć i była przez to nieszczęśliwa. Uściskałam
Edwarda i Laylę na pożegnanie i życzyła1n im obojgu wszystkiego najlepszego. Pomyślałam o pięknej Jude leżącej tam, w hospicj urn, z matką u boku. O tym, jak wielka jest siła prawdziwej miłości. Serce ini się ściskało, ale przepełniała je też radość.
Dwa lata później
dostałam
maila od Edwarda. To była bardzo miła niespodzianka. Pisał, że Layla miała okazj ę spędzić z babcią kilka wspaniałych miesięcy. Mogły się poznać. A pote1n starsza pani umarła. Podobno stała się inną kobietą i czasami przyp01ninała mu żonę. Kiedy wszystkie sprawy związane ze spadkiem zostały załatwione, wyprowadził się z córką z miasta i przeniósł w góry bliżej ojca. Chcieli mieszkać gdzieś, gdzie jest czyste powietrze. Rok wcześniej poznał pewną kobietę . Wkrótce Layli miała się urodzić siostrzyczka. Odpisałam, że życzę
im wszystki1n szczęścia. Z przyjemnością podzieliłam się z nim wspomnieniaini o Jude: o jej uśmiechu, cierpliwości, z jaką znosiła chorobę, pogodzie ducha i determinacji, żeby coś po sobie zostawić. Poczucie winy to trucizna. Trzeba mówić o swoich uczuciach, żeby móc się cieszyć życiem Wciąż pamiętam,
jak siedziałam przy jej łóżku - księżyc odbijał
i inówiła, dopóki
mogła.
Powiedziała,
się
w wodzie, a ona chciała mówić,
co miała do powiedzenia, i dzięki niej już umiem wyrażać uczucia. tak szczerą jak radość delfina, który wyskoczył wtedy z wody.
Robię
to z radością
UKRYTE DARY Czasem brała1n dyżury w domach opieki. Zaj1nowałam się tam chorymi na alzheimera. Ale Nanci była 1110ją pierwszą prywatną pacjentką z tą chorobą. Była bardzo delikatna. Miała troje dzieci i dziesięcioro wnuków. Mąż był przy niej, ale okazywał jej niewiele zainteresowania. Łatwo było zapomnieć, że mieszka w tym samym do1nu. Odwiedzało ją rodzeństwa
- trzy siostry i dwaj bracia -i kilkoro przyjaciół. Przyjeżdżali na zmianę. Ale odwiedzali ją coraz rzadziej . Opiekowanie się nią było naprawdę ·wyczerpujące. Była niespokojna, przeważnie podenerwowana, nie 1nogła usiedzieć na miejscu. Trudno ją było upilnować. Chwile odpoczynku zdarzały się jej - a w efekcie i mnie -bardzo rzadko. W końcu jej choroba stała się dla wszystkich, zwłaszcza dla rodziny, tak trudna do zniesienia, że przepisano jej większe dawki leków. Zaczęła przesypiać prawie cały dzień . Kiedy była pobudzona, dużo 1nówiła, ale nie było w tytn żadnego sensu. Tak to jest z chorymi na alzhei1nera. Urywki słów łączyły się z urywkami innych. Czasami dało się w tym rozpoznać język angielski, ale nie było w tej mowie żadnych struktur ani konstrukcji. Podchodziłam do niej tak sa1no jak do wszystkich swoich pacjentów: spokojnie i z miłością. Mówiłam do niej, kiedy się nią zaj1nowałam Czasami zdawała sobie sprawę, że przy niej jestem, a czasami odpływała gdzieś daleko. Mogłoby mi wyrosnąć dziesięć głów i nawet by tego nie zauważyła. Od czasu do czasu, kiedy przyjeżdżałam rano, prowadziłainją pod prysznic, choć należało to do obowiązków pielęgniarki z nocnej zmiany. Spadało to na mnie, kiedy w nocy był a szczególnie niespokojna i rano odsypiała. Przeważnie jednak, kiedy przychodziłam, była w łazience. Czasami się do mnie uśmiechała. Siedziała na krześle pod prysznice1n Jedna z pielęgniarek miała odmienne metody niż ja i inne opiekunki. Twierdziła, że tam, skąd pochodzi, tak się właśnie robi. Pierwszy incydent zdarzył się pewnego inroźnego zi1110wego ranka. Kiedy weszłam do pokoju, Nanci leżała na łóżku -nago. Cała się trzęsła. Chwilę wcześniej wypróżniła się pod prysznicem. To nie była nowość. Często się to zdarzało, kiedy pacjent siedział na krzesełku z otworem w siedzisku. Przypominało sedes i jelita reagowały automatycznie. Takie krzesełka można stawiać także na muszli klozetowej, jeśli pacjent musi usiąść wyżej . Nie było więc nic dziwnego w tym, że czasami pod prysznicem zdarzały się takie wypadki. Nanci była delikatną kobietą i pochodziła ze skromnej rodziny. To, że leżała naga, niczym nieprzykryta, inusiało dla niej być wystarczająco mocnym przeżyciem A do tego trzęsła się z zimna. Wyglądała jak przestraszona dziewczynka. Wytarłam ją jak najszybciej i przykryłam ciepłym kocem. Pielęgniarka z nocnej zmiany sprzątała tymczasem łazienkę. Nie mogłam się powstrzymać od ko1nentarza: dyplomatycznie zwróciła1njej uwagę, że inogła to zostawić mnie. Ważniejszy jest pacjent i jego samopoczucie. Podłoga 1110że poczekać. Wzruszyła tylko ramionami. Drugi incydent miał miejsce kilka tygodni później , kiedy miałam ją zmienić . Generalnie nie lubię nosić zegarka. Jeśli tylko się da, starain się obywać bez niego. Jeśli już 1nuszę się trzymać ściśle określonego planu, zwykle po prostu wychodzę z domu wcześniej , żeby się nie spieszyć i nie stresować. Dzięki temu mogę się cieszyć podróżą - nieważne, czy ma być długa, czy krótka - i
zauważać
po drodze różne rzeczy. Ale tamtego ranka wyjątkowo nie było korków. Byłam na miejscu przed ósmą. Po tym, co się wtedy stało, pielęgniarka z nocnej zmiany starała się inyć Nanci wcześniej, więc nie widziałam, jak to się odbywa. Znałyśmy się jllŻ od jakiegoś czasu, bo miałyśmy wcześniej wspólnych pacjentów i często się widY\vałyśmy między zmianami . Ale kiedy zauważyłam, re nie okazuje empatii Nanci, tak jak nie okazywała jej innym pacjentom, zaczęłam wątpić w jej kwalifikacje. Moje obawy się potwierdziły, kiedy weszłam do łazienki , reby się przywitać, i zobaczyłam biedną Nanci: siedziała na krzesełku, trzęsła się z zimna i szczękała zębaini . Kiedy zapytałam, co się dzieje, pielęgniarka ·wyjaśniła, że tam, skąd pochodzi , właśnie tak bierze się prysznic: dwie 1ninuty lodowatej wody i dwie ciepłej, na przemian, zawsze na końcu zimna. Stwierdziła, że to pobudza krążenie - 1mże 1niała rację. Nie miałam pewnośc i , choć musiałam przyznać, re po kąpieli w zimnej rzece rzeczywiście często czułam się bardzo orzeźwiona. Problem polegał na tym, re był środek zimy. Na dworze wiało tak bardzo, re trzęsły się szyby w oknach, i nawet w domu trzeba było zakładać coś ciepłego . Ta drobna kobieta umierała. Nie 1nusiała się orzeźwiać , reby móc biegać po okolicy. Była jllŻ za słaba, żeby robić cokolwiek. Potrzebow ała tylko ciepła i wygody. My miałyśmy dbać o jej sa1mpoczucie, a tym samym o komfort, a nie z1nuszać ją, że by przerażona siedziała pod prysznicem, pod wodą tak lodowatą, że szczękała zębami. Według mni e należało ją otoczyć troską i 1niłością. Nigdy nie byłam szczególnie silna psychicznie, ale kiedy sytuacja tego wymaga, potrafię się zdobyć na stanowczość. Kiedy widzę niesprawiedliwość i okrucieństwo, nabieram odwagi. Porozmawiałyśmy sobie z tamtą pielęgniarką - spokojnie i rzeczowo. Obiecała, re jllŻ nie będzie nikogo oblewać zimną wodą. Dni iniały ustalony rytm. Piel ęgni arka , o której mówię, wyjeżdżała na wakacje. Przez jakiś czas miało jej nie być. Zastępowała ją inna, Linda. Często ją widywałam w przelocie. Lubiłam
z nią pracować, bo miło się z nią rozmawiało . A do tego niewątpliwie wiedziała, czym jest moralność . Myśl ąc o pacjentce, zinówiłain 1nodlitwę dziękczynną. Nanci wciąż wygłaszała niezrozumiałe inonologi. Nadal przeważnie była niespokojna i pobudzona. Ale dzięki lekom, które brała, nie trwało to jUŻ tak długo . Kiedy leżała w łóżku, barierki po obuj ego stronach miały być podniesione. Jak tylko się uspokajała, opuszczałam je, żeby nic nas nie dzie liło. Niektóre zabiegi higieniczne znosiła dobrze: na przykład kiedy smarowałainjej nogi kreme1n i tak dalej. Ale nawet kiedy była spokojna, jeśli się odzywała, mówiła w języku znanym tylko chory1n na alzheimera. Nie było w tym żadnego sensu. Mainrotała pojedyncze sylaby, które nie składały si ę w żadne wyrazy. Tak było od siedmiu miesięcy, czyli od chwili, kiedy ją poznałam Któregoś
dnia zaprowadziłainją do toalety i kiedy wracałyśmy do łóżka, wypadła mi z ręki tubka z kremem. Schyliłam się ze śmiechem, żeby ją podnieść . Zawsze traktowałam Nanci jak wszystkich innych pacjentów, chociaż myślami była nieobecna. Więc kiedy się prostowałam, cały czas coś do niej inówiłam I wtedy, patrząc mi prosto w oczy, powiedziała z absolutną przytomnością:
- Jesteś
przemiła.
Uśmiechnęłam się
szeroko i stałyśmy tak chwilę, spoglądając na siebie życzliwie. Miałam przed sobą całkowicie zdrową na umyśle, świadomą kobietę . W tamtej chwili doskonale wiedziała, co się wokół niej dzieje. Rozpromieniła się jeszcze bardziej. Uściskałyśmy się i po chwili znowu spojrzałyś1ny na siebie z uś1nieche1n To był piękny moment.
Wtedy już z trudem utrzymywała równowagę, więc pomogłam jej dojść do łóżka. Kiedy usiadłam obok niej i pochyliłam się, żeby jej podnieść nogi, powiedziała coś niezrozumiałego, coś w swoi1n języku. Znowu straciła kontakt ze światem, ale przez chwilę była ze mną, przytomna jak dawniej . Nikt mnie nie przekona, że było inaczej. Chorzy na alzheitnera zwykle nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Ale to, że nie mogą powiedzieć, o czym myślą, i że często wydają się zagubieni, nie oznacza, że są zupełnie nieświadomi. Kiedy się o tym przekonałam, spojrzała1n na chorych zupełnie inaczej . Kilka tygodni później wspomniałam o tym Lindzie, nowej pielęgniarce . Przyznała, że to niesamowite. Wkrótce potem ona też zaobserwowała u Nanci przejaw przyto1mości umysłu, choć nie tak ujmujący. Podczas nocnej zmiany iniałają co cztery godziny odwracać, żeby zapobiec odleżynom. Nanci często spała wtedy głęboko i inusiała ją obudzić, ale tak zalecili lekarze. Tamtej nocy, kiedy podeszła do niej o czwartej nad ranem, powiedziała stanowczo: - Nie waż się mnie
ruszać.
- Spokojnie, Nanci - odparła Linda. Była
Przestraszyła się .
-Spij dobrze.
zdumiona, ale szybko zasnęła.
Codziennie przyjeżdżał do Nanci ktoś z bliskich i Ztnieniał mnie na pół godziny. To były długie , męczące dyżury, więc chętnie z tego korzystałam. Doin Nanci stał w pobliżu plaży, więc schodziłam ze wzgórza i siadałam na kamieniach nad oceanem Skały były częściowo pokryte pąklami i zalane wodą, ale dało się przez nie przejść suchą stopą i dotrzeć bezpiecznie na sam klif Wdychałam morskie powietrze i delektowałam się bryzą oraz rozciągającym się przede mną widokiem Od czasu do czasu widywałam na skałach 1nyżczyznę. Stawał trochę dalej, na sainym cyplu, i grał na saksofonie. Było w tyin coś magicznego - patrzeć na niego i słuchać pięknej muzyki. Harmonizowała z szutnem oceanu. Siedziałain tam oczarowana i napawałam się każdą chwilą, a potem niechętnie wracałam na wzgórze. Ta melodia zawsze towarzyszyła mi potem aż do wieczora. Oczywiście opowiadałam o
tym Nanci, chociaż duche1n była nieobecna. To mi nie przeszkadzało . Chciałam ją pobudzać tak bardzo, jak tylko to było możliwe. Mówiłam do niej jak gdyby nigdy nic. Całym jej światem były wtedy sypialnia, łazienka i salon. Opowiadałam jej
o facecie z saksofonem przez kilka mi esięcy, a ona nigdy nie odpowiadała ani nie wykazywała cienia zainteresowania. I w końcu pewnego dnia, kiedy wróciłain urzeczona i próbowałamjej opisać melodię, którą grał (jeśli w ogóle da się opisać 1nuzykę słowa1ni), spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się blado. Kiedy chwilę później zabrała1n się do prania, zaczęła coś nucić. O tej porze zwykle była najbardziej aktywna, ale wtedy tylko nuciła. Przestała równie nagle
jak zaczęła, i znowu była myślami Te przebłyski
gdzieś
daleko.
Wyrzucała
z siebie tylko niezrozumiałe sylaby.
świad01ności cieszyły
nmie tak bardzo, że mówiłam do niej cały czas. Nie przejmowałam się tym, że zwykle nie reagowała zgodnie z oczekiwaniami. To, że ktoś nie odpowiada tak, jak byśmy sobie życzyli , nie znaczy, że mamy przestać .
To, jak ktoś reaguj e, to już jego sprawa. On również nie ma wpływu na to, jak my się zachowujemy. Ale w miarę jak pozbywałain się ochronnych barier, czułam coraz wyraźniej, że muszę wyrażać siebie i swoje emocje. Było to dla mnie bardzo ważne - chciałam dawać świadectwo temu, jaka jestem Coraz mniej się przejmowałam tym, jak mnie postrzegają inni. Liczyło się dla mnie tylko to, co sama o sobie myślałmn Chciałmn być odważna i szczera, niezależnie od wszystkiego. To, że próbowałam być otwarta, sprawiało mi coraz więcej radości i poprawiało samopoczucie. A jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że zachodz.ące we nmie zmiany, nawet jeśli z mojego punktu widzenia są korzystne, innym nie muszą się podobać. Uczyłam się myśleć inaczej , i powoli uwal niałmn się od przeszłości i stawałam coraz silniejsza. Innym nie zawsze się to podobało, ale chciałam być sobą, a nie kimś, kto by się podobał innym. Rodziłam się nowa ja, ktoś, kto chciał się ujawnić, pokazać, jaki jest. Był
w moim życiu szczególnie trudny związek- i to od kilku lat. Najwyraźniej miało mnie to nauczyć stawiać granice. Kiedy wreszcie zaczęłmn się zinieniać i roZUinieć, jak ważne jest wyrażanie e1nocji, doszła1n do punktu, w którym nie 1nogłamjuż ukrywać, co czuję. Powiedziałam więc o tym szczerze, w nadziei, re moja przyjaciółka nmie zrozumie. Nie był to atak, chciałam tylko porozmawiać o jej oczekiwaniach wobec nmie, żeby przywrócić w naszych stosunkach równowagę. Przyjaźniłyśmy się
od dawna i uważałmn, że szczerość pomore nam wyjść na prostą. Przekonałam się jednak, re trzymałyśmy się razem już tylko z przyzwyczajenia. Moja przyjaciółka bardzo się rozzłościła. Nigdy bym się tego nie spodziewała. Była zła, bo się bała i czuła się urażona. Zdawałam sobie z tego sprawę, alej ej złość nmie obezwładniła. Uświad01niłam sobie, że w ogóle jej nie znam. Zobaczyłam podłość, której nie dostrzegałam ani się nawet nie domyślałam Kiedy więc postanowiła całkiem ze mną zerwać, przyjęłam jej decyzję do wiadomości. Pogodziłam się z tym Przyszła pora, żeby ruszyć dalej. Mimo wszystko uważałam, że nasza przyjaźń była wspaniałym darem I to się nie zmieniło. W końcu zachowujemy tylko dobre wspo1nnienia, a nasze zerwanie okazało się stosunkowo bezbolesne. Po prostu nie widziałam sensu w utrzymywaniu znajo1ności , w której nie było 1niejsca na szczerość ani równowagę. Nikt nie jest idealny - ja też nie. Ja takre przyczyniłam się do tego, że ta przyjaźń się skończyła, świadomie czy nie, ale jeśli nie można mówić o tym, co się czuje, 'żeby nie zburzyć czyjegoś spokoju, to nie ma wątpliwości, re ktoś w ty1n związku jest ważniejszy, a to nie jest zdrowe. Kilka lat późni ej szczerość przysłużyła się innej 1nojej przyjaźni. Duż.o się w moi1n życiu zmieniało, więc czasami dla przeciwwagi dzwoniła1n do kogoś , kto nmie dobrze znał. Ten ktoś rzadko miał dla mnie czas, chyba że mnie akurat potrzebował . W końcu uznałam, że sytuacja sięgnęła absurdu Pewnego dnia, zmęczona tą relacją, powiedziała1n przyjaciółce wprost, że czasami potrzebuję jej wsparcia. To nam po1nogło się do siebie zbliżyć . Odbyłyśmy poważną rozmow ę. Ona też zwróciła mi uwagę na pewne rzeczy i obie bardzo na ty1n zyskałyś1ny, bo nasze relacje zaczęły się opierać na
wz.ajemnym sz.acunku i e1nocjonalnej dojrz.ałości. Moja przyjaciółka nie należała do osób, na których można w stu procentach polegać, ale obie to sobie uświadomiłyśmy i z.aakceptowałyśmy. Uczyła1n się
bardziej liczyć na siebie i na przyjaciół , których znałam dłttżej. Dzięki temu mniej potrzebowałemjej , a ona musiała się przyzwycz.aić do tego, że nie z.awsze będę najej z.awołanie . Cz.asami brakowało mi na to sił, kiedy indziej nie miałatn ochoty wchodzić w dawną rol ę. Dzięki temu, że zaakceptowałyśmy swoje słabości i byłyśmy wobec siebie szczere, doszłyśmy do porozUinienia na wielu innych płaszczyznach. Nadal się przyjaźni1ny i żadna z nas nie jest ważniejsz.a. Łączy nas dojrz.ała, prawdziwa więź i nierz.adko bardzo dobrze się razem bawimy. Nie spotykamy się jttż tak często i nie jesteś1ny jttż tak bardzo ze sobą związane. Ale wszystkie relacje się zmieniają -przyjaźń równi eż. Mi1no że się różni1ny , jesteśmy sobie bliższe niż kiedykolwiek. Staramy się być szczere i akceptować siebie takimi, jakie jesteśmy. Żadna z nas nie oczekuje, że ta druga się zmieni. Kiedy udaje nam się spotkać, obie się cieszymy, że możemy spędzić trochę cz.asu razem i że tak dobrze się zroZUiniemy. Więc choć szczerość 1noże kosztować
- mnie kosztowała utratę tej pierwszej przyj aciółki - teraz wszystkie relacje w lllOim życi u są dojrz.ałe i autentyczne. W ostatnich latach bycie sobą jest dla mnie najważniejsze. Coraz łatwiej mi się otwierać i mówić szczerze. Długo trwało , z.anim do tego doszłam, ale dzięki te1nu czuję , że jestem wolna. Potrafię także zrozumieć, z czym się zmagają inni, ci, którzy jeszcze do tej swobody dążą. Kiedy myślę o tym, jakie korzyści przynosi szczerość , mam nadzieję, że inni także pewnego dnia się na nią zdobędą. Ta krótka chwila, kiedy udało na1n się z Nanci porozumieć - iniędzy potokami niezrozumiałych słów , które z siebie wyrzucała - była j edną z najpiękniejszych w moim życiu Gdybym nie była przy niej sobą, nie oczekiwała niczego i nie spodziewała się, że w końcu z.areaguje, nigdy by innie nie spotkała taka nagroda. Jeśli z.akładasz, że
inni wiedzą, co czujesz, albo że z.awsze będziesz przy nich, dUio ryzykujesz. Za godzinę 1nożesz już nie żyć. To dotyczy każdego z nas. Wiara w życie wieczne bywa złudna. Nie każdy dzień będzie szczęśliwy. Wszyscy dojrzewamy i przeżywainy trudne chwile, ale lll0że1ny się ze sobą dzielić pięknymi myślami . Dlatego tak ważne jest, żeby wyrażać uczucia i słuchać innych. Łatwo pogrążyć się we własnym świecie i z.apomnieć o tym, co poz.a nim Jest taka piosenka popularnego australijskiego muzyka Micka Thomasa. Obrazowo opowiada o tym, że w pewnym momencie przestajemy z.auważać bliskich. Jej bohater jest tak pochłonięty swoimi sprawami, że nie z.auważa, kiedy jego dziewczyna Zinieniła kolor włosów . Przesłanie i z.araze1n refren brzmią tak: z.apomniał, jakajest piękna. Chociaż ta
piosenka opowiada o mężczyźnie, który przestał z.abiegać o kobietę, lllOże mówić o każdym z nas. Kobiety również przestają z.auważać swoich partnerów, nie widzą ich wewnętrznego ani zewnętrznego - piękna. Nie z.awsze też rozUinieją, że inężczyźni inaczej okazqją miłość , choćby robiąc coś dla nich. Dzieci uważają, że rodzice będą z nimi z.awsze. Rodzice myślą tak salllO o dzieciach. Przyjaciele, kuzyni, bracia, siostry, koledzy z pracy, dziadkowie i sąsiedzi - to, że z naini są, uważamy z.a coś oczywistego.
Łatw o s i ę skup iać
na tym, czego w kimś nie lubimy, choć tak naprawdę wiele to mówi o nas, nie o innych. Zbyt często nie uśw iadamiamy sobie, co nam s i ę w kirm podoba. Owszem, szczerość czasami wymaga odwagi, zwłaszcza że nie inożemy przewidzieć, jak zareaguj e ten, wobec którego się na nią zdobywamy. Ale musimy być otwarci także na potrzeby innych Zrozumiałam, że szczerość popłaca, choć tnoże
inaczej, niżbyśmy oczekiwali. Dzi ęki niej rmże1ny szanować samych siebie, zyć bez poczucia winy po czyjejś śmierci , wyjść z niezdrowych związków , mogą nas łączyć z inny1ni lepsze relacje. Ma też wiele innych zalet, których sobie nie uświadamiamy. Chodzi przede wszystki1n o to, że odważnie wyrażając uczucia, pomagamy sobie i innym. Im dłużej zwlekamy z powiedzeniem prawdy, tym dłużej nosimy w sobie to, co nas zatruwa. Nanci już nigdy nie odezwała si ę do mnie tak, żeby1n mogła ją zrozumieć, ale to nie 1niało znaczenia. Nagroda, którą dostałam tamtego dnia, wystarczyła ini aż nadto. Jej wnuk także był świadkiem takiego przebłysku świado1110ści. Śpiewał jej któregoś popołudnia. Nie odezwała się, ale spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się do niego z uczucie1n - nie tak, jak uśmiechają si ę chorzy na alzheimera, tylko tak, jak dumna babcia, która się cieszy, że jej wnuk się o nią troszczy. Nie 1110że1ny przewidzieć , jakie niespodzianki na nas szczerość zawsze przynoszą korzyść.
czekają.
Ale jednego jestem pewna: odwaga i
•
•
•
ZAL CZWARTY: ZALUJĘ, ZE KONTAKT Z STRACILAM , PRZYJACIOLMI Od czasu do czasu, między jedną a drugą stałą pracą w czyimś domu, brałam dyżury w domach opieki . Nie były to zwykłe dyżury- cieszyłam się z tego, bo domy opieki mnie przygnębiały. Pacjenci, którymi się tain zajtnowałain, nie zawsze byli umierający - niektórzy po prostu potrzebowali po1nocy. Czasami zatrudniano mnie jako dodatkowego pracownika i nie zaj1nowałam się nikim konkretnym Ktoś ,
kto chce zachować złudzenia co do stanu naszego świata, powinien unikać wizyt w takich przybytkach Ktoś, kto czuje się na tyle silny, żeby spojrzeć na życie wprost, powinien spędzić w którymś z nich j akiś czas. Zobaczy wielu, naprawdę wielu samotnych ludzi. A trafić tam może każdy z nas. Kontakt z personelem w takich sytuacjach bywał zarówno wstrząsający, jak i inspirujący . Niektórzy piel ęgniarze, z którymi wtedy pracowałain, byli wspaniałymi, wrażliwy1ni ludźmi. Najwyraźniej znaleźli swoje powołanie. Byli pogodni i dobrzy. Dziękuję za nich Bogu. Ale w domach opieki ciągle brakowało pracowników i nie było im łatwo zachować spokój i równowagę. Ich przeciwieństwem byli ci, których praca albo zmtczyła, albo zniechęci ła, albo nigdy jej nie lubili. Nie każdy ma w sobie empatię . Zdecydowanie brakowało jej członko1nzespołu, do którego mnie przydzielono w dniu, kiedy poznałam Doris. Pensjonariusze, powłócząc nogami, wsparci na laskach i balkonikach, zmierzali do jadalni. Byli ludźmi stosunkowo zamożnymi - to był prywatny dom opieki. Takie domy nazywano luksusowymi . W środku było ładnie, ogrody były dobrze utrzymane, pokoje, z których korzystali wszyscy, były czyste. Ale jedzenie było obrzydliwe. Przygotowywano je gdzie indziej i podgrzewano w mikrofalówce. Dlatego traciło smak i aromat. Nie było świeże ani nie miało wartości odżywczych. Pacjenci składali zamówienia pod koniec tygodnia. Odbierali jedzenie przy okienku i nigdy nie słysze li od tych, którzy imj e podawali, jednego miłego słowa. Widzieli, że jestem pogodna, więc brali mnie za rękę i próbowali zatrzymać przy stole. Mieli ochotę pogawędzić. Byli sprawni umysłowo i brakowało im życia towarzyskiego. Starzeli się i tracili siły, ale poza tym mieli się dobrze. Rok czy dwa lata wcześniej byli uroczymi, przemiłymi , sainodzielny1ni ludźmi. Kiedy wracałam do kuchni po kolejną tacę z talerzami, widziałam tam gniewne miny. Wystarczyło, że porozmawiałam i pośmiałain s ię chwilę z kilkoma pacjentami, a jUŻ okazywano mi dezaprobatę . Odniosłam talerz z jagni ęciną
i powiedziałam serdecznym tonem do kierowniczki:
- Bernie za1nówił kurczaka, nie jagnięcinę.
Prychnęła niechętnie:
- Ma zjeść, co dostał. - Daj spokój - odparłam niespeszona. - Na pewno znajdzie się dla niego porcja kurczaka. - Niech je jagnięcinę albo zdycha - rzuciła. Spojrzałam się w
roli,
na nią ze
współczuciem - najwyraźniej była nieszczęśliwa - ale już bez szacunku. Nie sprawdzała
którą miała pełnić .
Kiedy odnosiłam Berniemu jagnięcinę, podeszła do mnie pewna miła dziewczyna, Rebecca. - Nie przejmuj
się,
Bronnie. Zawsze taka jest- powiedziała.
Uśmiechnęłam się, wdzięczna
- Wcale się nią nie takie traktowanie. Przyznała
mi
za życzliwe słowo .
przejmuję . Martwię się
o tych biedaków, którzy muszą dzień w dzień znosić
rację .
- Kiedy zaczęłam tu pracować, też mnie to raziło . Ale ponieważ nie mogę nic na to poradzić, starain się po prostu być dla tych ludzi jak najmilsza. - I słusznie - zauważyłam z uśmiechem Poklepała
mnie po plecach i powiedziała:
- Jest tu kilka osób, którym zależy na pacjentach. To niewiele, ale zawsze coś . Kiedy posiłki zostały wydane, a kuchnia posprzątana, część pracowników wychodziła na papierosa. Kilkoro z nas zostawało w jadalni i gawędziło z wychodzącymi pensjonariuszami. Robiło się wesoło . Zbierało się wokół nas kilkanaście osób, które miały ochotę się pośmiać. Ich humor i pogoda zawsze mnie zdumiewały. Myślałam o tym, jak wielkiego hartu ducha wymagało od nich zaadaptowanie się do nowych warunków. Każdy
podopieczny miał własny pokój z łazienką. Co wieczór pomagałam im się przebierać przed snem i widziałam, że do pewnego stopnia odzwierci edlają ich osobowość. Zdjęcia uśmiechniętych członków rodziny, obrazy, szydełkowe dywaniki i ulubione fi liżanki - każdy pokój wyglądał inaczej . Na niektórych balkonach rosły nawet kwiaty. Kiedy weszłam raźnym krokiem do Doris, zdążyła się przebrać w różową koszulę nocną. Przedstawiłam się jej jllŻ w progu. Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała, a potem odwróciła wzrok Kiedy ją zapytałam, czy wszystko jest w porządku, zalała się łzami . Natychmiast usiadłam obok niej na łóżku i wzięłam ją w objęcia. Nic nie powiedziała. Szlochała tylko i przytulała się do mrue.
Przestała płakać
-
równie nagle, jak zaczęła, i sięgnęła po chusteczkę.
Ależ jestem głupia
niemądra
- powiedziała, wycierając łzy . - Wybacz mi, kochanie.
Zrobiła się
ze mnie
stara baba.
- Co się dzieje? - zapytałam Westchnęła
i wyznała, że od czterech miesięcy, odkąd mieszka w domu opieki, nie widziała ani jednej pogodnej twarzy. Gdy zobaczyła, że się uśmiecham, nie mogła się powstrzymać od łez. Kiedy to usłyszałam, sama o mało się nie rozpłakałain Jej jedyna córka mieszkała w Japonii i chociaż kontaktowały się dość często, nie były sobie bliskie. - Kiedy wychowujesz swoją śliczną córeczkę, nie bierzesz pod uwagę , że kiedyś s ię od siebie oddalicie. Ale tak to jest. Tak się zdarza w życiu. Nie z powodu kłótni czy nieporozumień. To normalny bieg rzeczy. Ona ma teraz własne sprawy i musiałam się z tym pogodzić. Wydałam ją na świat, ale cóż... dzieci nie są naszą własnością. Powinniśmy się cieszyć, że tnożemy się nimi opiekować, dopóki s i ę nie nauczą radzić sobie same i nie opuszczą rodzinnego gniazda, takjak moja córka. Natychmiast ją polubiłam Była kochaną starszą panią. Obiecała1n j ej, że wrócę za pół godziny, żeby z nią pogawędzić - jeśli zechce poczekać, aż skończę dyŻUr. Odpowi edziała, że zaczeka z przyj emnością.
Kiedy wróciłam, usiadłam na jej łóżku, a ona zaczęła opowiadać o sobie. Usadowiłam się obok niej i słuchałam Cały czas trzymała mnie za rękę, od czasu do czasu nieświadomie bawiła się inoimi palca1ni albo pierścionkiem - Umieram tu z sainotności , kochanie. Słyszałam, że to możliwe. Sa1notność naprawdę lllOże zabić. Czasami tak strasznie tęsknię za jakimkolwiek kontaktem fizycznym, choćby za dotknięciem powi edziała ze smutkiem Od czterech miesięcy niktjej nie przytulał - ja byłam pierwsza. Nie chciała mnie obciążać swoimi problemami, ale nalegałam, żeby mówiła dalej . Naprawdę chciałamją poznać. Więc opowiadała dalej: - Najbardziej ze wszystkiego brakuje mi przyjaciół . Niektórzy już nie żyją. Inni są w takiej sytuacji jak ja. Z niektórymi straciłam kontakt. Żałuję, że tak się stało. Sądzisz, że zawsze będziesz miała przy sobie bliskich. Al e życie toczy się dalej i nagle okazuje się, że nie masz na świecie nikogo, kto by cię rozumiał albo coś o tobie wiedział. Zaproponow ałam, żebyśmy spróbowały odszukać
niektórych z jej dawnych znaj01nych.
Pokręciła
głową.
- Nie wiedziałabym, jak się do tego zabrać . -
Mogłabym ci
pomóc - powiedziałain i zaczęłainjej
opowiadać,
jakie możliwości daje internet.
na ty1n nie znała, ale szybko zaczęła rozumieć, o co chodzi. Na początku się wzbraniała. Twi erdziła, że szkoda moj ego czasu. W końcu jednak udało mi się ją przekonać, że naprawdę chętnie się tym zajmę. Lubiłain takie wyzwania. Kiedyś przez jakiś czas pracowałam w dziale oszustw i nadużyć finansowych w banku i bardzo mi się ta1n podobało. Doris zaśmiała się, kiedy jej o tym powi edziałam Kompletnie
-
Proszę ,
się
pozwól mi
W końcu się zgodziła.
się
tym zająć - nie dawałam za wygraną.
Uśmiechała się tęsknie,
z nadzieją.
Chciałam jej
pomóc z kilku powodów. Od pierwszej chwili poczułam do niej sympatię i wiedziałam, że naprawdę mogę jej pomóc. Wi edzi ałam, jak odnaleźć jej przyjaciół. A poza tym chciałam to zrobić, bo miałam świadomość, jak się czuj e. Wi edziałam, jak strasznie boli i przytłacza długotrwała samotność i brak zrozumienia. W przeszłości kilka razy pod wpływem przykrych doświadczeń zamykałam się w sobie. Kierowałam się - jak wielu ludzi - fałszywym przekonani em, że j eśli nie dopuszczę innych zbyt blisko, ustr:zegę się cierpienia. Jeśli nikt się do mnie nie zbliży, nie zdoła mnie zranić. Oczywiści e jedyny1n sposobem, że by zaleczyć rany, jest otwarcie się na miłość , a nie za1nykanie przed nią, ale czasem uświadamianie sobie tego trwa długo . Na pozór byłam więc sympatyczna i otwarta, ale ból, który w sobie nosiłam, wciąż był dla mnie dużym obciążeniem Niewątpliwie już urniałain współczuć tym, którzy mnie kiedyś zranili. Nie na ty1n polegał problem. Problemem był mój stosunek do samej sobie. On dopiero miał się zmieni ć. Musiałam sobie poradzić z całymi dziesięcioleciami krytycznego myś l enia o sobie i czasami było to bardzo bolesne. Zdawałain sobie sprawę, że jestem warta więcej, niż mi wmawiano przez lata, ale dochodzenie do emocjonalnej równowagi zajęło mi wiele czasu. Moim hymnem stała się piosenka Sunday Morning Coming Down2. Zawsze uwielbiałam Krisa Kristoffersona. Miał wpływ na moją własną twórczość. Doszłam do wniosku, że ten utwór najlepiej opowiada o inojej samotności. Niedziele zawsze są najgorsze. Lucinda Williams też napisała o tym piosenkę. „Chyba nie przeżyję tych niedziel" - śpiewała. Nie chodziło tylko o niedziele. Samotność sprawia, że w sercu ma się pustkę, która może zabić. Ból staje się nie do zniesienia, a im dłużej trwa, tym większa towarzyszy mu rozpacz. W tamtych czasach przemierzałam ulice miast, wiejskie drogi i ścieżki. Samotność to nie brak innych ludzi. To brak zrozumienia i akceptacji. Miliony ludzi z całego świata doświadczają jej w tłumie. W gruncie rzeczy staje się wtedy jeszcze bardziej dotkliwa. Nieważne,
ilu ludzi masz wokół siebie. Jeś l i nie ma wśród nich nikogo, kto by cię rozwniał i akceptował takim, jaki j esteś, możesz się czuć boleśnie samotny. To coś innego niż bycie samemu. Kiedyś wręcz to uwielbiała1n- od czasu od czasu. Ktoś, kto jest sam, może być samotny, ale może być szczęś li wy. Samotność to tęsknota za kimś, kto nas zrozumie. Czasami jedno wiąże się z drugim, ale nie zawsze. Samotność stała się
dla mnie
nieznośna,
a ból w sercu nie do wytrzymania.
Zaczęłam nawet inyśleć
o
samobójstwie. Oczywiście tak naprawdę nie chciałrun umrzeć. Chciałam zyć. Ale uświadomienie sobie, ile jestem warta, wbrew temu, co mi wmawiali inni, i poradzenie sobie z bólem, wymagało niesamowitej siły. Otwarcie się na miłość, odzyskanie wiary, u na nią zasł uguj ę, znów było dla innie tak trudne, że czasami prostszym wyj ście1n wydawało mi się odebranie sobie zycia. Kiedy w końcu ból i samotność stały się nie do zniesienia, moje 1nodlitwy zostały wysłuchane. Znów się okazało , u ktoś mnie rozumie i jest dla mnie dobry. Zadzwonił do mnie przyjaciel - w samą porę . Zdawał sobie sprawę, że przezywam trudny okres, ale nie wiedział, że właśnie ze łzami w oczach piszę list pożegnalny. Byłam gotowa odejść z tego świata. Nie mogłam już żyć z nieustającym bólem w sercu. Poprosił, żeby1n nic
nie mówiła. Miałam tylko słuchać. Byłam wyczerpana i zapłakana i zgodziłam s i ę niechętnie. I wtedy zaczął grać na gitarze i śpiewać: Starry, starry night... To była piosenka Vincent Dona McLeana. Zamiast „Vincent" śpiewał „Bronnie". Rozryczałam się na dobre, bo znałam tę piosenkę: piosenkę o dramatycznych zmaganiach i cierpieniach Vincenta Van Gogha. Kiedy skończył, nie mogłam przestać szlochać. Nie mogłam się opanować. On cierpliwie czekał. Milczał. W końc u mu podziękowałam i rozłączyłam się. Wciąż płakałam Nie byłam w stanie się zdobyć na . . . me w1ęceJ. W końcu zasnęłam Byłam zmęczona i ko1npletnie wyczerpana emocjonalnie. Ale czułam, że dzięki temu, co zrobił, odzyskuję nadziej ę. Następnego wieczoru ni stąd, ni zowąd zadzwonił znajomy z Anglii. Rozmawialiśmy długo i otwarcie i czułam, u powoli zaczynam wracać do życia. Jakiś
czas później, wciąż w tych samotnych latach, choć już w innej, bardzo trudnej sytuacji, błagałam i modliłam się o pomoc. Starałam się być silna. Wjeżdżałam do centrum miasta i potrąciłam ptaka. Był dość duży i kiedy s i ę zderzył z przednią szybą, oprzytomniałam. Kochrun zwierzęta, więc poczułam się fatalnie, ale to było ostrze-Unie. Życie może się skończyć w jednej chwili - naprawdę chciałam się na to narażać? Pomyślałam o ptaku z wdzięcznością
i pojechałam dalej , już uważniej. I wtedy radio zagrało pewien klasyczny utwór. Uskrzydlił mnie. Delikatne dźwięki podziałały na mnie kojąco, powoli uśmierzyły ból serca. To była piękna, inspirująca chwila. Doszłam do wniosku, że o to właśnie w życiu chodzi: o piękne, czyste chwile. Owszem, to takie proste. przeżywać kolejne.
Piękne
momenty.
Chciałam zyć
dalej, żeby
smutku i srunotności i zdawałrun sobie sprawcę, u Doris naprawd ę cierpi. Spotykała się z ludźmi podczas posiłków i w różnych innych miejscach Ale pragnęła zrozumienia i akceptacji, tęskniła za przyjaciółmi, za kimś, kto ją znał. Jeśli inogłrunjej pomóc, dlaczego miałam nie Zaznałam
spróbować?
Kiedy zaj rzałrun do niej tydzień później , czekała już na 1nnie lista nazwisk Spisała ją swoim uroczy1n pismem Opowiedziała mi o swoich czterech przyjaciółkach wszystko, co mogła, i podała ich adresy z czasów, kiedy się spotykały. Piłyś1ny herbatę, a ona pogrążała się we wsp01nnieniach. Jedną
z tych kobiet odnalazłam z łatwo ścią. Okazało się, że jest po wylewie i nie może mówić. Kiedy powiedziałam o ty1n Doris, podyktowała mi krótki list. Miała nadzieję , że przeczyta go chorej
syn Było jej przykro, ale cieszyła się,
że chociaż w
ten sposób 1noże się z nią porozrnnieć.
„Droga Elsie! Przykro Ini słyszeć, że nie j esteś w dobrej forinie. Od naszego ostatniego spotkania Ininęły lata. Alison wciąż Inieszka w Japonii. Sprzedałam wszystko i Inieszka1n w domu opieki. Ten list pisze w moim imieniu pewna młoda dama. Ściskam cię, Elsie. Kochająca
Doris".
krótki list, ale było w nim wszystko, co chciała przekazać przyjaciółce . Wieczorem zadzwoniłam do syna Elsie i przeczytałam mu go. Oddzwonił, żeby mi powiedzieć, że jego matka się uś1niechnęła. Powiedziałain o ty1n Doris. Bardzo się ucieszyła.
To
był
W ciągu następnych kilku tygodni nainierzyłamjeszcze dwie z jej dawnych przyjaciółek. Niestety obie jUŻ nie żyły. Powiedziałam o tym Doris, a ona pokiwała głową.
- Hm, pewnie należało się tego spodzi ewać, kochanie - odparła z westchnieniem Wtedy pomyślałam, że koniecznie 1nuszę odnaleźć tę czwartą. Przeszukiwałam internet i dzwoniła1n w różne miejsca, ale nie mogłam trafić na jej trop. Wszyscy byli życzliwi , ale wciąż słyszałam to samo: Przykro Ini. Nazwisko się zgadza, ale to nie ona. Wciąż dwa
razy w tygodniu odwiedzałam Doris. Zawsze kiedy siadałam obok niej, brała mnie za rękę i trzymała cały czas. Czasaini mówiła, że muszę mieć ciekawsze rzeczy do roboty, i wyganiała mnie albo przekonywała, żeby1n więcej nie przychodziła. Zapewniałam ją, że ja też lubię się z nią spotykać - naprawdę tak było - i widziałam na jej twarzy ulgę. Z niecierpliw ością czekała, aż znów do niej przyjdę. Od starych ludzi można się tyle nauczyć, mają tak dUŻo do powiedzenia. Jak mogłam nie lubić z nią rozmawiać? Te rozmowy były fascynujące.
do mnie pewien starszy pan. Był ki e dyś sąsiadem Lorraine. Powiedział Ini, dokąd się przeprowadziła, i udało ini się ją odnaleźć . Miły głos starszej pani, który usłyszałam w słuchawce, należał do Lorraine. Kiedy się przedstawiłam i powiedziałam, o co chodzi, z radośc i wciągnęła powietrze. Od razu się zgodziła, żebym podała Doris jej numer.
Wreszcie
nastąpił przełom Zadzwonił
Oczywiści e zrobiłam to
natychlniast. Uśmiechnęłam się szeroko, uściskałain Doris i podałam jej kartkę z nazwiskiem i numerem Była podekscytowana. Znów wzi ęła mnie w objęcia i przycisnęła do siebie. To była wspaniała nagroda. Dała Ini znak, żeby1n szybko podała jej telefon. Zanim wystukała ntuner, powiedziałam, że zostawię ją sainą, żeby się nie czuła skrępowana. Próbowała protestować, ale widziałam, że nie ina nic przeciwko temu Była taka podekscytowana. Poprosiła tylko, żebym została, dopóki się nie połączy. Uściskałyśmy się serdecznie na pożegnanie, a potem wybrałam numer Lorraine. Z wrażenia serce biło mi bardzo szybko. Doris wzięła ode mnie słuchawkę. Jak tylko usłyszała głos przyjaciółki , rozpromieniła się. Obie były starszy1ni paniaini, ale rozmawiały jak młode kobiety. Śiniały się i mówiły jedna przez drugą. Zabrałam się do sprzątania. Zaglądała1n tu i tam, bo nie mogłam się tym nacieszyć. W końcu
wyszłam Pomachałam
do Doris.
- Dziękuj ę ci, kochanie.
Wręcz promieniała. Przeprosiła
na chwilę Lorraine i powiedziała:
Dziękuję.
Skinęłain głową.
nie zamknęły,
Od uśmiechania się bolała mnie cała twarz. Szłain korytarzem i dopóki drzwi się słyszałam głos Doris. Przez całą drogę do domu nie mogłam przestać się uśmiechać.
To był wspaniały dzień Miałain ochotę pójść nad rzekę . Kilka godzin pływałam i nurkowałam i wciąż przepełniały 1nnie podniecenie i radość. Kiedy wróciłam do do1nu, tuż po zachodzie słońca, zadzwoniła Rebecca, ta, którą poznałam tego samego wieczoru, co Doris. Kochana Doris urnarła po południu we śnie . Popłakałam się. Było
mi smutno i byłam wzruszona. W końcu odeszła - szc:zęśliwa.
To niesamowite, jakjedna chwila może zmienić życie człowieka. Kiedy myślę o samotnej kobiecie, którą poznałam ta1ntego pierwszego wieczoru, i o tej, która mnie ściskała na pożegnanie ostatniego dnia, wiem, że żadne pieniądze nie dałyby mi takiej satysfakcji jak świadomość , że to dzięki mnie ta przemiana mogła nastąpić. W domach opieki na całym świecie mieszkają tysiące wspaniałych, ale bardzo samotnych ludzi. Są też tysiące młodych. Kilka godzin spędzonych w towarzystwie kogoś takiego może odmienić jego ostatnie chwile. Oczywiście lepiej by było nie oddawać nikogo do takiego przybytku, ale niestety nie zawsze jest to możliwe . Mieszka tam wielu ludzi, którzy nie powinni byli tam trafić. Po prostu się ich pozbyto. Odrobina czyjegoś czasu może zmienić ich życie . W moim odczuciu Doris nie mogła odejść w bardziej odpowiednim momencie. Przyszła na nią pora i umarła szczęśliwa. Zrobiłyśmy dla siebie to, co miałyśmy zrobić, i zawsze będę o tym myślała z radością. Była taka kochana. Wkrótce potem spotkałam się z Lorraine. Powiedziała mi, że rozmawiały bardzo długo. Pożegnały się uszczęśliwione. Usiadłyś1ny przy kawie pod drzewaini. Rozrnawiałyś1ny o Doris i w ogóle o życiu W końcu musiała wracać do domu. Cudownie było ją poznać . Wspaniale też było znać Doris. Mam nadzieję,
że spotkała się
na ta1ntym świecie z przyjaciółkami.
PRAWDZIWI PRZYJA CIELE Mieszkałam w
Sydney i szalone tempo życi a zdążyło mnie zinęczyć. Nie wyglądało na to, że by miał mi się trafić kolejny dom, którym mogłabym się zaopi ekować, w ięc przeprowadziłam się na południe , z powrotem do Melbourne. Mi nęło już kilka lat, od kiedy stamtąd wyjechałam, i miło było wrócić do tak cudownie twórczego miasta i spotkać się z przyjaciółmi. Wi eść o tym, że opiekuję się domami pod nieobecność ich właścicieli, dotarła tam przede mną. Mój terminarz szybko się zapełnił . Pierwszy był letni dom Marie, mojej dawnej szefowej ze szkoły rodzenia w Sydney. Mieszkała godzinę drogi od Melbourne, na pięknej Mornington Peninsula. Biła od tego d01nu energia Marie, więc od razu poczułam się jak u siebie. Kiedy przyj echałam, była jes i eń. Przez pierwsze dwa tygodnie wędrowałam po postrzępionych klifach. W dole szumiał ocean. Spacerowałam na zimnym wietrze w grubym płaszczu i czapce i czułam się pełna życia. Lubiłam to i spędzałam tak czas, kiedy tylko mogłam Wieczorami si edziała1n przy kominku i pi sałam albo grałam na gitarze. Mogłabym tak żyć
wiecznie, ale potrzebowałam pi eniędzy, więc podjęłam s i ę opieki nad Elizabeth. Pod pewnymi względami jej sytuacja bardzo mnie poruszała, ale już nie raz się przekonałam, że wszyscy musimy wyciągnąć z życia jakąś naukę. To, co jednym może się wydawać tragedią, innym umożliwia rozwój i zdobycie jakiejś wiedzy. Pracowałam
nad sobą i nauczyłam s i ę doceniać to, że mogę się uczyć. Zaczęłam dostrzegać w swoim życiu pozytywy. Odkrywałain mnóstwo dobrych rzeczy, darów losu, które nie przypadłyby mi w udziale, gdybym się wychowywała w idealnej rodzinie (jeśli coś takiego w ogóle istnieje). Siła, umiejętność ·wybaczania, współczucie, dobroć i wiele innych cech - nie miałabym tego wszystkiego, gdyby nie takie, a nie inne okoliczności. Jeste1n za to wszystko wdzi ęczna losowi. Dzi ęki nim z każdym dniem stawałam s i ę lepszym człowiekiem. Musiałam zacząć podchodzić
do pacjentów z dystansem i założyć, że nie wiem, czego mają się nauczyć. Z jakichś powodów spotkało ich w życiu to, co ich spotkało. Nie moją rolą było ich zbawiać . Miałain ich otoczyć troskliwą opieką, zaoferować im przyjaźń i akceptację i - w ostatnich tygodniach - delikatność. Jeśli pomagało im to os iągnąć spokój - a tak się zdarzało - byłam bardzo szczęśliwa. Mówi się, że dając, dostajemy coś w za1nian, aja zyskiwałam naprawdę dużo . Opiekowanie się umierającymi było te ż zaszczytem. Słuchałam ich wspomnień i opow ieśc i i moje życie się zini eniało. To, że dzielili s i ę ze inną swoimi prze1nyśleniaini, uważałain za niewiarygodny przywilej. Mogłam od razu wprowadzać w życie ich rady, nie musiałam czekać, aż sama znajdę się na łożu śmierci i będę żałować tego samego co oni. Wchodząc do domu nowego pacjenta, wkraczałam w zupełnie inny świat i za każdy1n razem czegoś się uczyłam. Wszystkie te domy były dla mnie szkołą i uczyły mnie czegoś zupełnie nowego albo czegoś, o czym już słyszałam, ale z innej perspektywy. Tak czy owak, bardzo innie to wzbogacało. Elizabeth nie była stara, iniała dopiero pięćdziesiąt pięć lat. Od pi ętnastu lat piła. Umierała z powodu alkoholiZtTiu. Rano w dniu, kiedy się u niej zjawiłam, odpoczywała. Jej syn oprowadził mnie po domu i opowiedział, w jaki1njest stanie. Dodał, że cała rodzina postanowiła nie mówić jej, że umiera. O rany - pomyślałam - znowu to sa1110.
Chciałam s i ę doskonalić
i osiągnąć wewnętrzny spokój, więc zawsze gdy tylko było to możliwe , starałam s i ę zyć chwilą obecną. Zdałam sobie sprawę, że w tej sytuacji będzie to jedyne wyjście. Postanowiłam, że pomyślę, czy pow iedzieć jej prawdę, dopiero kiedy o to spyta. Nie będę się martwiła na zapas, bo przecież może nigdy nie zapytać. Wiedziałam jedno: że nie zamierzam jej okłamywać .
Elizabeth była zrozpaczona i zdezorientowana. Jej bliscy zabrali z domu cały alkohol. Przenieśli go do garażu i częstowali się, kiedy mieli ochotę. Była ciężko chora, więc postanowili, że usuną butelki z zasięgu jej wzroku. To była jedna z tych rzeczy, których nie mogłam przeboleć . Ta kobieta i tak umierała. Po co j ą narażali na skutki odstawienia? Ale cóż, to nie było moje zycie - ani moja decyzja. Z alkoholizmem zetknęłam si ę już, kiedy byłam młoda. Później rniałam z nim do czynienia, kiedy pracowałam w szpitalach, podczas pobytu na wyspie i kiedy podróżowałam Alkohol w nikim nie wyzwala zalet, a do tego zabija dobroć, ma wpływ na całą rodzi nę i zw iązki z innymi ludźmi i odbija s i ę na dzieciach -odbiera im niewinność . Tak samo jest z innymi U'Ż'fwkami. Jedynym, co wyzwala w człowieku naj lepsze cechy, jest miłość . Ale alkoholizm to także choroba. I chociaż mówi się, że można j ą leczyć, alkoholik, żeby zmienić sposób myślenia i uwierzyć w siebie i w to, że ma szansę na lepsze zycie, potrzebuje stałego, nieustającego wsparcia. Wyciągnięc i e kogoś takiego z nałogu bez wsparcia, miłości czy choćby dobrego słowa zawsze wydawało mi się bardzo trudne. Elizabeth wiedziała tylko, że jest chora. Traciła siły. Trzebajej było p01nagać właściwie we wszystkim Nie miała apetytu. Straszliwie jej brakowało alkoholu Rodzina powiedziała jej tylko, że zgodnie z zaleceniem lekarza musi go odstawić naj a kiś cz as. Starałam s i ę ich nie oceniać, ale nie było mi łatwo, szczególnie że widziałam, jak sami regularnie sięgają po alkohol, a jej, umierającej , go od1nawiaj ą. Ale kim byłam, że by orzekać, co kto ma w życiu robić? Elizabeth nie mogła wychodzić z domu Rodzina nie dopuszczała też, żeby j ą odwiedzali niektórzy p ij ący przyjaciele. Nie byłam więc ZAiziwiona, że jest zdezorientowana i zrozpaczona - w końcu pozbawiono ją wszystkich przyjemności. Wreszcie zrezygnowała. Pogodziła się z tym, że nie wol no jej się spotykać z pijącymi przyjac i ółmi , choć to si ę wiązało również z innymi ograniczeniami. Zanitn zachorowała, zasiadała w zarządach kilku organizacji dobroczynnych. Ci ludzie byli jej łącznikiem ze światem i z dawny1n zyciem. Po sześciu czy siedmiu tygodniach zauwazyłam, że robi się coraz słabsza i częściej musi odpoczywać. Była całkiem zabawna, choć z pewnością nie nachalnie. Miała ironiczne poczucie humoru i dawała inu wyraz w najbardziej zaskakujących sytuacjach. Czasami po pracy przypominałam sobie coś , co powi edziała, i uśrniechałam s i ę pod nose1n Po l ubiłyśmy się i wyrobiłyśmy sobie pewną rutynę w ramach ograniczeń, jakie narzucała jej choroba. Codziennie rano piłyśmy razem herbatę na przeszklonej werandzie. Była najprzyjemniejszym miejscem w całym domu, zwłaszcza o tej porze roku Cudownie oświetlało ją słońc e. Właśnie tam któregoś ranka nasza znajomość wkroczyła w kolejny etap.
- Bronnie, nie poprawia mi się, prawda? Nie piję, a z każdym dniemjeste1n coraz słabsza. Jak myślisz, dlaczego? - zapytała. Patrząc
jej tkliwie w oczy, odpowiedziałam:
- A jak sądzisz? Pewnie się nad tym zastanawi ałaś. Starałam się działać ostrożnie.
-
Wolałabym nie mówić,
gdzieś
co ja o tym sądzę - odparła z westchnieniem - To zbyt straszne. Ale
w głę bi duszy znain odpowiedź.
Przez chw i lę -
Najpierw 1nusi ałam się zorientować , czy si ę czegoś d omyśla.
Je śli
siedziałyśmy
w słońcu, patrzyłyśmy na ptaki za okne1n i nic nie inów iłyśmy.
zapytam wprost, odpowiesz? Bądź szczera - powiedziała.
Ze wzruszeniem skinęłam głową. -
D01nyśl am się, że ...
- zaczęła, ale nie skończyła.
Współczułam jej. Czekałam na ciąg
dalszy.
- O Boże, więc to tak - odpowi edziała sama sobie z westchnieniem - Umieram, prawda? Wkrótce kopnę w kalendarz. Dołączę do ani ołów . Odejdę czy jak to się inówi. Umieram! Ja umieram Nie mylę s i ę, prawda? Powoli pokiwałam głową. Nie
wiedziałam,
czy się cieszyć, czy martwić, że jllŻ wie.
W milczeniu patrzyłyś1ny na ptaki. W końcu doszła do siebie na tyle, żeby mówić dalej. Trwało to jakiś czas, ale ja byłain przyzwyczajona do takiej niekrępującej ciszy. Czasatni moi pacjenci musieli coś przemyśleć albo chcieli sobie coś ułożyć w głowie. Słowna tylko im przeszkadzały. W takich chwilach zagadywanie ich na siłę nie 1niało żadnego sensu. Odzywali się , kiedy byli gotowi. W końc u odezwała się również Elizabeth. Pow iedziała, że domyślała się
od j akiegoś czasu. I że jest jej przykro, że rodzina nie jest wobec niej szczera. Powiedziała, że odcięcie jej od przyjaciół i życia towarzyskiego to okrucieństwo. Nie mogłam się z nią nie zgodzić . Zdaw ała sobie spraw ę, że jest za słaba, żeby wyjść z domu, ale powi edzi ała, że od czasu do czasu chętni e spotkałaby s ię z przyj aciółmi. Czasami odwiedzali ją znajomi, ludzie, których rodzina do niej dopuszczała - ci, którzy nie pili. Byli mili, ale nie czuła si ę z rumt związana. W końcu mogłyśmy rozmawiać otwarcie. Zostało jej za mało czasu, żeby miała s i ę powstrzymywać od wyznań. Z każdym dniem lubiłyśmy s i ę coraz bardziej . Przez lata byłam zamknięta w sobie i często zaskaki walam sanią siebie: tym, że z taką łatwością mówiłam, co myślę. Elizabeth miała św iado1no ść , że jest bliska śmierci , ale ona także się przede inną otwierała. Na początku była zła na bliskich za to, że jej nie powiedzieli, w jakimjest stanie. Ale w końcu się z tym pogodziła. Stwierdziła, że pewnie się bali. A to potrafiła i1n wybaczyć .
Nie n10gła jednak udawać , że nie wie, co ją czeka. Któregoś dnia, kiedy miałam wolne, powiedziała im, że wie. To ich do siebie zbliżyło. Jej bliski m ulżyło . Wiedzieli, że ni e będą musieli jej przekazać tej strasznej wiadomości. Ucieszyłain się, kiedy to usłyszała1n Nie musiałam się już bać, że będą mi mieli za złe, że jej p ow iedziała1n Ale w innych kwestiach nie chcieli ustąpić. Jej pijący przyjaciele mogl i się z nią kontaktować tylko przez telefon Szybko zachodziły w niej zmiany. Pogodziła się z tym, choć była bardzo zrezygnowana. Powi edziała mi coś, czego nie powiedziałaby rodzinie: że prawdopodobnie tylko dzięki piciu jej przyjaciele trzymali się razem Pomyślałam o własnych doświadczeniach i opowiedziałam jej o tym, jak kilka lat wcześniej zmieniły się IT10je relacje z ludźmi , kiedy przestałam palić trawkę. Wtedy się okazało, kto jest moim prawdziwy1n przyjacielem, a kto trzymał ze mną tylko dlatego, że razem paliliś1ny . Niektórzy z tych, których uważałam za dobrych znaj ornych, nie czuli się nawet swobodnie w moim towarzystwi e, jeśli s ię z nimi nie nawali łam. To nie znaczy, że byli złymi ludźmi . Ale kiedy przestałain się obracać w ich towarzystwie, stwierdziłatn, że niektórych z nas łączyła wyłącznie marihuana. Kiedy zrezygnowałam z narkotyków, nic już nie trzymało nas razem Wi ęc się rozeszli śmy - każde poszło w swoją stronę. - Szkoda, że straciłam kontakt z przyjaci ółmi , z prawdziwymi przyjaciółmi - powiedziała Elizabeth Słyszałam to już tyle
razy.
- Oddalił am się od nich przez alkohol, a teraz, po pi ętnastu latach, mam z nimi niewiele wspólnego. Wszyscy ruszyli naprzód. Opowiadała
mi o znaj ornych, którym wolno ją było odw i edzać. Stwierdziła, że żadnego z nich nie nazwałaby przyjacielem Obie uważałyśmy, że to słowo jest nadużywane i że są różne stopnie zażyłośc i. Sama zaczęłam wtedy niektórych „przyjaciół" uważać za dobrych znaj01nych. To nie znaczy, że ceniłam ich mniej. Wciąż byli dla mnie ważni , ale zaliczyłam kilka prawdziwych dołków i wiedziałam, na kogo IT10gę liczyć, a na kogo ni e. Łatwo jest rni eć wielu znajomych Kochałam tych ludzi za to, co wnosili do mojego życia. Ale kiedy nadchodzi chwila próby, nie wszyscy przy nas trwają. Ci, którzy to potrafią, naprawdę są naszymi przyjacióhni. - Chodzi chyba o to, że nie wszyscy przyjaciele sprawdzają się w każdych okolicznościach powiedzi ała Elizabeth - Teraz, kiedy utnieram, po prostu nie ma przy mnie właściwych ludzi. Wiesz, o co mi chodzi? Przytaknęłain i odparłam, że chociaż
nigdy nie byłam w tak dramatycznej sytuacji, dobrze pamiętam, jak sama odczulam, że nie mam odpowiednich przyjaciół. Bardzo dobrze wiedziałam, że istnieją różne stopnie zażyłości i różne rodzaje związków i że czasa1ni potrzebuj emy więzi szczególnego rodzaj u. Po roku spędzony1n na wyspie przez jakiś czas pracowałain w drukami w Europie. Moi koledzy byli bardzo inili, aja korzystałam z okazji, że by poznawać św i at. Ale ludzie z wyspy byli dla mnie jak rodzina. Za każdym razetn, kiedy ktoś z nas wyjeżdżał, choćby na urlop na kontynent, po powrocie mówił, że dobrze jest wróc ić do domu, do bliskich, na wyspę .
W Europie nawiązałain nowe przyjaźnie, choć z perspektywy czasu określiłabym je raczej jako 1niłe znajomości. Dzięki nim zwiedziłam kilka krajów i w końcu wylądowałain we włoskich Alpach. Wynajęliśmy z trzema rówieśnikami chatkę bez wody i prądu, wysoko w górach. Było pięknie, zupełnie inaczej niż w mojej ukochanej Australii. Australia jest wspaniała, ale całkiem inna. Alpy naprawdę mnie zachwyciły. Kąpałam się
w górskim potoku. Chociaż było lato, był przeraźliwie zimny - spływał nim topniejący śnieg. Unosiłam się w rwącym nurcie i z trudem łapałam oddech. Cały czas podziwiałam wspaniałe widoki. Czułam się orzeźwiona, chociaż woda, która na mnie spadała, była naprawdę lodowata. Zawsze kiedy się odważyłatn popływać w zimnej rzece albo oceanie, cieszyłam się jak pies. Pies zawsze biega po kąpieli jak szalony, ma mnóstwo energii, niezależnie od tego, czy lubi wodę, czy nie. Tak na mnie działały lodowate górskie strumienie. Któregoś
razu, kiedy już się wytarłam i ubrałam, wróciłam do chaty podniecona i rozbawiona. Byłam w świetny1n nastroju, więc ś1niałam się i opowiadałam moi1n nowym przyjaciołom głupie dowcipy. I nagle dotarło do mnie, że żadnego nie zrozumieli. Ich niepewne uśmiechy mówiły: O co jej chodzi? Rozbawiło mnie to jeszcze bardziej. W moi1n odczuciu były naprawdę śmieszne. Wiedziałam, że to mili, weseli ludzie. Tyle że śmieszyły ich inne rzeczy. Pewnie wynikało to z różnic kulturowych. W jednej chwili strasznie zatęskniłam za dawnymi przyjaciółmi. Nie tylko nie uznaliby, że zachowuję się głupio, ale też śmialiby się razem ze mną i sami zaczęli opowiadać dowcipy. Mielibyśmy z tego niezłą zabawę. Pewnego dnia zrobiliśmy sobie wyprawę na szczyt. Wieczore1n wróciliśmy do chaty i usiedliśmy w świetle lainp, żeby zjeść kolację i pogawędzić . Było bardzo 1niło. A potem wszyscy poszli spać wszyscy oprócz mnie. Wycieczka była wspaniała i wciąż była1n we wspaniałym nastroju Chciałam jeszcze posiedzieć z przyjaciółmi i pośmiać się z nimi. To był fantastyczny dzień. Nie miałam najmniejszej ochoty kłaść się do łóżka. Ale w chacie panowała cisza, wszyscy spali. Zabrałam więc lampę do swojego pokoiku, postawiłam na stole i pisałam przez dwie godziny. Z oddali dobiegał brzęk krowich dzwonków. Uśmiechnęłain się. Byłam szczęśliwa, że tam jestem, w ślicznej inałej chacie wysoko w Alpach, ie piszę przy lampie i słyszę krowie dzwonki. To był zupełnie inny świat, inny od tego, w którym żyłam na co dzień Ale chociaż doceniałam urok tej chwili, bardzo zatęskniłain za starymi przyjacióhni. To była wspaniała noc - brakowało mi tylko odpowiedniego towarzystwa. Miałam wiele powodów, żeby cenić wszystkich, z którymi się tain wybrałam, i naprawdę ich lubiłam Ale to były wyjątkowe chwile i chciałam mieć przy sobie właściwych ludzi, takich, którzy by mnie naprawdę znali. Nie było mi to dane. Więc cieszyłain się sama. Dlatego wiedziałam, co ma na myśli Elizabeth, kiedy niówiła, że chciałaby mieć wokół siebie właściwych ludzi. Czasami rozumieją nas tylko niektóre osoby, choćby nie wiem co -zwykle są to starzy przyjaciele. Tak się czułam tamtej nocy w Alpach i tak się czuła Elizabeth, kiedy zaczęła się godzić z 1nyślą, że jej życie wkrótce się skończy. Kiedy przyszedł do niej lekarz, zapytałam go po cichu, czy alkohol tak bardzo by jej w obecny1n
stanie zaszkodził.
Pokręcił głową.
- Nie, to już nic nie zmieni. Powiedziałem jej krewnym, że gdyby miała ochotę na kieliszek brandy, to mogą jej na to pozwolić. Nie pozwalają? Odpow iedziałam, że
nie. A on jeszcze raz powiedział, szczególnej szkody dla zdrowia.
że
Elizabeth inogłaby
się napić
bez
Później
dyskretnie zapytała1n o to jej krewnych. Ale decyzja znów należała do nich Powiedzieli nie nie dadzą jej ani kropli alkoholu. Wyjaśnili mi dlaczego. Wyglądało na to, że Elizabeth, którą znałam, i Elizabeth, która piła, były zupełnie różnymi osobami. A poza tym nie lllOgli uwierzyć , że tak się zmieniła. Nie widzieli jej takiej od co najmniej piętnastu lat. Przez kilka następnych tygodni delikatnie wypytywałam ją o uzależnienie, jak tylko o nim wsp01ninała. Mówiła, że chociaż bardzo jej brakuje alkoholu, cieszy się, że znowu jest taka, jak dawniej , zanimjej życiem zawładnął nałóg. Zaczęło się całkiem niewinnie. Wypijała kilka kieliszków wina z rodziną przy stole i przez kilka lat nie było żadnego problemu. Potem zaczęła s i ę udzielać towarzysko i weszła do zarządów kilku organizacji charytatywnych. Wielu z tych, z którymi się spotykała, wcale nie piło tak dużo, ale ją pociągali ci, którzy to lubili. Czuła, że w do1nu nie jest doceniana. A dla nowych przyjaciół była atrakcyjna. Teraz, kiedy nie piła, uświadotniła sobie, że wszyscy potrzebowali potwierdzenia, takjak ona, i szukali go w kręgu przyjaciół i we wspólnym piciu. jej pewności siebie - a w każdym razie takjej się wydawało, kiedy była pijana. Robiła się wygadana, hałaśliwa, a potem zgorzkniała i nieprzyjemna dla innych Straciła dawnych przyjac iół. Próbowali okazywać, że ją kochają i wspierają, usiłowali jej uświadatniać , że s i ę stacza. Patrzyli na to z bólem serca. Ale ona źle to przyjlllOwała i w końcu wszystkich ich do siebie
Alkohol
dodawał
zniechęciła. Utwierdziło ją
to w przekonaniu, że lllOże liczyć tylko na nowych przyjaciół, na tych, którzy jej nie osądzali , nie wyrzucali jej , że pije. Oczywiści e nie robili tego dlatego, że sami popijali. Mówiła, że pije również po to, by rodzina zaczęła zwracać na nią uwagę. Nie o taką uwagę jej chodziło, ale przynajmniej nie czuła się ignorowana, jak dawniej, zanim zaczęła szukać ucieczki w alkoholu. Bliscy zainteresowali się nią, bo traciła kontrolę nad sobą.
lin bardziej alkoholizm ją upośledzał, w tym większym stopniu była zdana na potnoc rodziny i tytn gorzej s ię z tym czuła. Najpierw cieszyła się, że Z\.vracaj ą na nią uwagę. A potem przestała sobie ze so bą radzić. Wtedy przestała się czuć bezpieczna i straciła szacunek do samej siebie. Na początk'U bolało ją, że rodzina ją lekceważy, a potem naprawdę stała s ię od nich zależna i przez to jeszcze bardziej siebie nienawidziła. Koło się zamknęło i myślała o sobie jeszcze gorzej .
- Wiesz, Bronnie, nie każdy chce się czuć dobrze. Ja długo nie chciałam Weszłam w rolę chorej. Nie dałam sobie szansy, że by się stać lepszym człowiekiem Ale ponieważ byłam chora, przyciągała1n uwagę . I wmawiałam sobie, że dzięki temu jestem szczęśliwsza, niżbym była, gdybym się zdobyła na odwagę i zawalczyła o to, żeby się czuć lepiej.
Mówiła
to kobieta, która szybko się uczyła.
Trzymies i ęczna
abstynencja i świadomość, że rnniera,
bardzo ją zmieniły. Znając historię
lepiej zrozumieć ją i jej bliskich Zastosowali surowe środki , ale dzięki temu pomogli jej stać się lepszym człow iekiem Ja wybrałabym otwartość i szczerość, ale 1nyślałam o nich z szacunkiem, bo naprawdę s i ę starali pomóc jej i sobie. Jak si ę okazało, z powadzeniem. Po części była to jednak zasługa samej Elizabeth Musiała się zmierzyć ze śtniercią. Dzięki temu spojrzała na życie zupełnie inaczej i odważnie stawiła czoło prawdzie. jej
uzależnienia, mogłain
W ostatnich dwóch tygodniach jej życia byłam świadkiem niezwykłego pojednania. Opiekując się pacjentaini paliatywnymi, przekonałain się , że ludzie naprawdę lllnieją s i ę uczyć. Elizabeth osiągnęła spokój i bardzo s i ę z tego c i eszyłam. Widziałam to jllŻ nie raz u poprzednich pacjentów. Jakiś tydzień przed
i jednemu z synów, że tęskni za dawnytni przyjaciółmi . Zapytałam, czy nie mogliby s ię skontaktować z niektórymi z nich, żeby mogła choćby porozmawiać z nimi przez telefon Na ty1n etapie nie było jllŻ obawy, że przesZinuglują alkohol. Wtedy był to jllŻ najmniejszy problem Najważniejszy był jej komfort. Stosunki rodzinne poprawiły się na tyle, że natychtniast się zgodzili. jej
śtniercią zdradziłam jej mężowi
Kilka dni później pomogłam jej usiąść wygodnie i podałam jej herbatę . I wtedy do pokoju weszły dwie wspaniałe, miłe kobiety. Jedna 1nieszkała w górach, pod 1niastem, o godzinę drogi sainochodem Druga przyleciała do Melbourne z Sunshine Coast, z Queensland, jak tylko ją powiadotniono. Obie bardzo się cieszyły z tego spotkania. Usiadły przy Elizabeth i wzięły ją za ręce. Zostawiłam je
same. Byłam wzruszona. Zanim jednak zamknęłam za sobą drZ\vi , usłyszałam, że Elizabeth przeprasza je za to, co było, a pote1n one przeprosiły ją. Nie ma. co do tego wracać powiedziały. Usi adłam w kuchni z Rogerem, mężem Elizabeth. Oboje byliśmy przejęci , ale uradowani. Przyjaciółki s iedzi ały
dwie godziny. Była. ba.rdzo zmęczona, ale szczęśliwa. Kiedy wyszły, natychiniast zasnęła i nie zdążyłam z nią poroZina.wiać. Dwa dni później , kiedy p rzyj echałam, była bardzo słaba, ale miała ochotę na pogawędkę. u niej
jakieś
- To było cudowne! Znowu je zobaczyć . - Uśiniechnęła się radośnie . poduszkach. Nie mogła jej j llŻ podnieść . Siedziałam tllŻ przy niej .
Leżała z głową
na
- To było piękne - odparłam - Nie trać kontaktu z najbliższy1ni przyjacióhni, Bronnie. Ci, którzy cię akceptują taką, jaka jesteś , i dobrze cię znają, są w końcu warci więcej niż wszystko inne. Wiem, co mówię -ciągnęła. Uśmiechała się do mnie, chociaż była j llŻ bardzo chora. - Niech nic ci w tym nie przeszkodzi. Przecież wiesz, gdzie ich znaleźć i jak im powiedzieć, że są dla ciebie ważni. I nie bój dzieje.
się okazywać słabość . Strac iłam tyle
czasu, bo nie mówiłam przyjaciółkom, co się ze
mną
Zdążyła j uż sobie wybaczyć
i nie
oceniała się
zbyt surowo.
Odnalazła
dawne
przyjaciółki,
a wraz z
nimi spokój. Ostatniego dnia rano zwilż.ała1njej wargi. Jej ślinianki nie pracowały już jak należy i miała problemy z mówieniem, choć i tak nie miała na to sił. Kiedy skończyłam, spojrzała na mnie z uśmiechem i powiedziała bezgłośnie:
- Dzi ękuję ci. Odpowi edzi ałam, że
za rękę.
ja też jej
dzi ękuj ę .
A potem pocałowałam ją w
czoło
i przez chwilę trzymałain
Odwzajemniła uścisk.
W pokoju zebrali się ci, którzy ją kochali. Była ta1n cała jej rodzina i dwie wspaniałe kobiety, które poznałam kilka dni wcześniej. Wymknęłam się i zostawiłamją wśród najbliiSzych Elizabeth otworzyła się na miłość i doceniła wartość rodziny i prawdziwych przyjaciół. Odeszła z tego świata wśród bliskich. Wiedziała, że ją cenili, i zdążyła powiedzieć przyjaciółkom, jak bardzo je kocha.
,
POZWOLIC SOBIE Opiekowanie się Harrym nie mogło być łatwiejsze. Był wspaniałym człowiekiem, a jego rodzina upierała się, że sama będzie się wszystkim zajmować. Trzy z pięciu jego córek mieszkały w tej samej dzielnicy i prawie codziennie przywoziły mu obiady, a syn osobiście go doglądał. Kiedy pytałam, czy naprawdę jestem tam potrzebna, córki i pozostali synowie zapewniali mnie, że tak, że bardzo im zależy, abym była przy ich ojcu. Oznaczało
to, że miałam dużo czasu na czytanie i pisanie. W czystym, ·wysprzątanym domu, w którym tylko jedna osoba l eży w łóżku, nie ma za wiele do roboty. Ale za to w kuchni Harry' ego stworzyłrun kilka wspaniałych przepisów na zupy. Z jego synem Brianem nie układało ini się jednak za dobrze. Był człowiekiem bardzo nerwowym. Pokłócili się z Harrym przed laty i chociaż nie zerwali kontaktu, nie było j uż tak samo. Reszta rodziny twierdziła, że winien był Brian Nie wiedziałrun, co zaszło, nie siedziałrun ani w skórze Harry ego, ani Briana, więc nie wniałam odkryć, jaka jest prawda. Zresztą nie miało to dla mnie znaczema. Nie ulegało jednak wątpliwości , że Brian chce nadrobić stracony czas: upierał się, że weźmie opiekę nad ojcem na siebie. Skutek był taki, że udare1nniał mi wszelkie próby zajęcia się jego ojcem Miałam już na tyle duże doświadczenie, że potrafiła1n przewidzieć, w jakiej pozycji pacjentowi będzie najwygodniej. Kierowałrunsię intuicją i pacjenci często potwierdzali, że mam rację. Ale członkowie rodziny, mając jak najlepsze intencje, często sami układali poduszki. Nie wiedzieli, jak bardzo chory jest wrażliwy na ból i że najmniejsza zmiana może go kosztować mnóstwo cierpienia. Kiedy Brian niechętnie wychodził na kilka godzin do pracy, natychlniast układałam Harry' ego tak, żeby znowu było mu wygodnie. Jeśli w ciągu dnia zdarzało si ę, że mogłam się nim zająć nienadzorowana przez jego syna, natychlniast prosił , żebym mu poprawiła poduszki. Codziennie po południu - zanim rodzina znów zjechała s ię na kolację, choć ich ojciec już prawie nie jadł - mieliśmy jednak kilka godzin dla siebie. To były wspaniałe chwile. Harry nazywał je z czułością chwilami spokoj u. Zajmowałam się nim, gawędziliś1ny i często się śmialiśmy . Później zwykle piliśmy herbatę i znowu rozinawialiśmy. Owdowiał
przed dwudziestu laty, ale był szczęśliwy. Lubił swoją pracę. Kiedy przeszedł na emeryturę, był jeszcze bardziej aktywny niż wcześniej, bo zapisał się do kilku klubów sportowych i towarzyskich. Był nieuleczalnie chory, ale przez całe życie cieszył się bardzo dobrym zdrowiem - Doceniam to, że byłem zdrowy - powiedział . - Byłem aktywny i nie pozwoliłem, żeby mnie ograniczał wiek Niektórzy starzeją się przedwcześnie. Rozwniesz, co mam na 1nyśli. Umierał,
najzdrowszym osiemdziesięciolatkiem, jakiego znałam Choroba oczywiście zaczęła podkopywać jego siły, ale dało się zauważyć ślady dawnej formy. Kiedy masowałam inu nogi, wyczuwałam mięśnie . Wyćwiczył je, bo jeszcze tak niedawno chodził na spacery. ale
był
- Kiedy przechodzisz na e1neryturę, a twoje dzieci mają własne rodziny, potrzebujesz przyjaciół powi edział. - Więc kiedy umarła moja żona - niech Bóg ma ją w opiece - zapisałem się do klubu wioślarskiego. A potem do klubu wielbicieli wędrówek po buszu Nie wiem, jak znajdowałe1n czas na pracę! Uważał, że
powinno się mieć dużą rodzinę , że dziadkowie są integralną częścią świata wnuków i że powinni spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Jego wnukowie odwiedzali go codziennie. Najwyraźniej miał na nich bardzo dobry wpływ . - Rodzina jest dla mnie najważniejsza, ale potrzebuję też rówieśników . Gdyby nie przyjaźnie , które nawiązałem w klubach, byłby1n bardzo samotny1n starym człowiekie1n Nie brakowałoby mi ludzi, bo mam dzieci i wnuki, ale na pewno tęskniłbym za towarzystwem podobnie myślących ludzi z mojego pokolenia. Rozmawialiśmy
sobie w jego pokoju, dopóki popołudniowe słońce nie zaczynało zapowiadać , że chwile spokoju wkrótce się skończą. Wiedzieliśmy, że niedługo znowu przyjdzie jego rodzina, więc Harry starał się wykorzystać czas, który nam pozostał . Mówił, że nie rozumie, dlaczego ludzie tak późno uświadamiają sobie, jak ważni są przyjaciele. I chociaż to wspaniałe, że starsi ludzie są kochani i szanowani przez swoje rodziny, szkoda, że tak wielu rezygnuje po drodze z przyjaźni. - A potem nagle jest za późno - powiedział z naciskiem I dotyczy to nie tylko 1nojego pokolenia. Patrzę na ludzi młodszych ode 1nnie. Są tak zajęci i zabiegani, że nie 1nają czasu dla siebie i rezygnują z tego, co lubią. W końcu zapominają, kim są. A gdyby spędzali choć odrobinę czasu z przyjaciółmi , pamiętaliby, jacy byli, zanim zostali rodzicami albo dziadkami. Rozumiesz, co inam na myśli? Przyznałam, że
spotykain wielu takich ludzi, i dodałam, że ci, którzy mają trochę czasu dla siebie, są o wiele szczęśliwsi. Są też znacznie ciekawszym towarzystwem. - No właśnie! - Śmiał się i uderzał ręką w łóżko. - Przyjaźń nas stymuluje. W przyjaciołach wspaniałe jest to, że biorą nas takimi, jakimi jesteśmy, bo nas rozumieją. Mieć przyjaciela to być akceptowanym takim, jakim się jest, a nie takim, jaki1n ktoś chciałby nas widzieć. Trzeba podtrzymywać przyjaźnie, moja droga. Widziałam,
ilu ludzi go odwiedza, i wiedziałam, że nie jest gołosłowny. Jego przyjaciele byli zadowolonymi, jowialnymi ludźmi i wnosili w jego życie mnóstwo radośc i . Ale ponieważ go szanowali, brali pod uwagę to, że odpoczywa i że nie powinni mu przeszkadzać. Pewnego dnia po południu zapytał, z kimja się przyjaźnię. Opowi edziałam mu więc o swoich najbliższych przyjaciołach i wyznałam, że ponieważ sama się zmieniam, zmieniają się też moje relacje z innymi. to też jest naturalne - orzekł. - Przyjaciele przychodzą i z biegiem lat odchodzą. Dlatego powinniśmy ich cenić, kiedy przy nas trwają. Czasaini po prostu przestaj emy sobie mówić, ile dla siebie znaczymy. Ale niektórzy trwają gdzieś w pobliżu i kiedy zbliża się śmierć , wspomnienia, które nas łączą, i wzajemne zrozumienie stają się wielką pociechą. -
Cóż,
Oboje uważ.ali ś my, że dla kobiet przyjaźń jest czym innym niż dla mężczyzn. Kobiety podchodzą do przyj aźni emocjonalnie, zbliż.ają się do siebie, rozmawiając o uczuciach. Harry twierdził, że mężezyźni też potrzeb ują przyjaciół, żeby mieć z kim porozmawiać. Ale rozmawiając, przeważnie robią coś jeszcze: grają w tenisa, jeżdżą na rowerze, upraw iają j akiś sport. Mężczyźni cenią relacje, dzięki którym mogą coś rozpracować, rozwiązać j akiś problem, ale zwykle wiąże si ę to z jakąś aktywnością.
- Na przykład ze wspólnym stawianie1n ogrodzenia wokół padoku - podsunęłain Harry parsknął
śmiechem.
- O rany. Możesz wywieźć dziewczynę ze wsi, ale nie zmienisz jej me ntalności. To bardzo wiejski przykład, ale owszem, masz rację, Bronnie. Wspólne stawianie ogrodzenia albo inna fizyczna praca bardzo łączy mężezyzn. Nie przestając się
śmiać, zauważył , że gdyby1nchciała się zaprzyjaźnić
z jakimś przystojnymfacete1n,
wystarczyłoby, żebym inu pomogła postaw i ć płot. Odparłam, że zapamiętam tę radę. Opowiadał
mi swoje ulubione historie o męskich więziach i wzmacniał moją wiarę w przyjaźń. Jego wspaniali przyjaciele odwiedzali go niemal codziennie. Zrobili sobie grafik, żeby go za bardzo nie męczyć . Dzięki te1nu wszyscy od czasu do czasu inogli się z nim s potkać. Byli cudownie lojalni. Oboje przyznawaliśtny, że w chwilach spokoju udało nam się zaprzyjaźnić. Z przykrością 1nyślał o tym, że resztę dnia spędzam w innej c:zęści domu i czytam albo pi s:zę, a mogłaby1n s i edzi eć u niego i moglibyśmy rozmawiać. Śmiałam się, bo myślałam o tym samym Ale oboje rozumieliś1ny, że Brian bardzo chce naprawić błędy i być przy nim Harry nie chciał, żeby jego syn inusiał żyć z poczuciem winy, choć obawiał się , że to niestety nieuniknione. Zgadzał się więc na to, czego tamten sobie życzył, i pozwalał, żeby przez tych kilka tygodni, które im zostały, to on się nim opiekował. - Nawet jeśli nie umie dobrze ułożyć poduszek- mówił i wzdychał . Do swojej choroby i do tego, co miało nastąp ić, podchodził ze stoickim spokojem Tw ierdził, że żył pełni ą życ ia i że jest gotów się przekonać, co jest dalej. Ale kiedy rozmawiali ś my o śmi erci , często znowu poruszał temat przyjaźni: mówił o tym, jak ważne są wspólne wspomnienia i ile radości i poczucia akceptacj i zapewniają przyjaciele. Prosił też, że by1nmu opowiadała o swoich ulubionych wspo1nnieniach związanych z przyjaciółmi. - Zacznij od dzieciństwa. Chciałbytn s i ę dowiedzi eć , skąd pochodzisz - powiedział kiedyś. Zaśmiał s i ę radośnie, kiedy mu o p isałam, gdzie się działo to, co chciałam mu opowiedzieć: a działo się to na polu pszenicy. Kiedy miałam dwanaśc ie lat, przeprowadziliśmy się z farmy, na której hodowaliśmy bydło i uprawialiśmy lucernę , na fannę owczą. Uprawialiśmy tatn też pszenicę. Farma leżała daleko do miasta, pod cudownym, bezkresnym niebetn Jaki ś rok późni ej zaginęła moja siedmioletnia suka. Myśleliśmy, że może ukąsił j ą wąż, ale nigdy jej nie znaleźliś my. Nie dziw iło nas to, bo farma była wielka. Ale ja bardzo to przeżywałam Kilka iniesięcy później rodzice kupili mi nowego psa,
suczkę
rasy terier maltański. Suczka nie rozrnniała, że ma być pse1n domowym, i całe dnie dworze za psami pasterskimi: border collie i kelpie.
biegała
po
W szkole średniej, a także później , moją najlepszą przyjaciółką była Fiona. Chociaż mieszkała w miasteczku, większość czasu spędzałyśmy na farmie. Ja też bywałam u jej rodziców, zwłaszcza gdy podrosłyś1ny i całowałyś1ny się już z chłopakami. Jedną z ważniejszych rzeczy, które nas łączyły przez wszystkie te lata, było zamiłowanie do spacerów. Nie potrafię powi edzieć, ile mil pokonałyśmy razem w ciągu dziesięcioleci naszej przyjaźni: chodziłyśmy po plażach, lasach deszczowych, ulicach miast, byłyśmy za granicą, w buszu, wszędzie . A zaczęło się od wędrówek po polach pszenicy. Pewnego razu jak zwykle towarzyszyła nam moja suczka -i kilka innych psów. Nie byłyśmy zdziwione, kiedy się obejrzałyśmy i zobaczyłyśmy jeszcze jednego czy dwa koty. One też szły za nami. My trzymałyśmy się drogi prowadzącej na najdalsze pole, a psy biegły przez pszenicę. Nie przeszkadzało nam to, kiedy pszenica była niska, ale kiedy urosła, moj ej suczki nie było już widać . Tamtego dnia Fi ona i ja byłyś1ny świadkami przezabawnej sceny.
Za dużymi psami, które było widać nawet w najwyższej pszenicy, ciągnął się pas poruszającego się zboża - tamtędy biegła jak szalona inoja suczka. Od czasu do czasu pszenica przestawała się ruszać. Jak peryskop z wody wyłaniał się z niej b iały łepek. Rozglądał się, dopóki nie zauważył pozostałych psów. A potem znowu znikał w zbożu i znowu zostawiał za sobą ruchomy ś lad, przesuwający się w innym kierunku Potem pszenica znowu przestawała się ruszać, znowu pokazywał się biały łepek, znowu wykrywał cel i znowu znikał . Powtórzyło się to tyle razy, że w końcu, jak tylko zauważałyś1ny wyłaniający się ze zboża łepek, zaczynałyśmy histerycznie chichotać, jak to nastolatki. Ze śmiechu bolały nas policzki, po twarzach spływały łzy. Wspi erałyśmy się jedna na drugiej , żeby zachować równowagę, a potem znowu dostrzegałyśmy w zbożu pieska i zaczynałyśmy od nowa. Pod koniec ledwie mogłyśmy ustać. Przywołałrun to
zwyczajne, ajednak cudowne wspomnienie, i znowu uświadomiłrun sobie, jak cenna
jest przyjaźń. Śmialiśmy się, ja i Harry, i zatęskniłam za niewinnością i beztroską młodości, za niepohamowaną wesołością. Często
tak się z Fi oną śmiałyśmy.
- Gdzie teraz jest? - zapytał Harry. Odpowiedziałam, że
mieszka za granicą i że straciłyśmy kontakt. Życie toczy się dalej , powiedziałam i dodałam, że w inoim świecie są teraz inni, bliżsi mi ludzie. Nasze ścieżki rozeszły się także z innych powodów: z powodu znajomych, odmiennych upodobań i różnego podejścia do życia. Harry też uważał , że nie można cofuąć czasu, ale wyraził nadziej ę, że Fi ona i ja jeszcze się spotkamy i do siebie zbliżymy. Pomyślałam o tym, jak się toczy moje życie, i inusiałam przyznać, że to możliwe. Ale to i tak nie było ważne. Miałam cenne wspomnienia i życzyłam Fionie wszystkiego najlepszego. W głębi duszy byłam jej wdzięczna za przyjaźń, która nas łąc zyła, i za to, czego się od niej nauczyłam
Wiele moich najlepszych wspomnień związanych z przyjaciółmi było wspomnieniami o spacerach,
roZinowach i o tym, jak się śmialiśmy. W ciągu następnego tygodnia czy dwóch podzieliłain się z Harrym niektórymi z nich. On także lubił chodzić . Opowiadał mi o różnych miejscach i o ludziach, z którymi tam był. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić, jak ich po drodze rozśmieszał. Uśmiechnęłam się, kiedy o tym pomyślałam, a kiedy zapytał, co mnie tak rozbawiło, chętnie odpowiedziałam. Powiedział, re podczas tych wędrówek rzeczywiście zawsze dużo się śmiali. Tak się złożyło , że tydzień później miałam go opuścić. Zamierzałam wyruszyć na wyprawę. Kiedy się na nią zapisywałam, nie wiedziałam, czy jeszcze będzie żył. Więc chociaż miałam wielką ochotę wyrwać się z miasta, było ini przykro, że go zostawiam Obawiałam się, re możemy się j llŻ nie zobaczyć. Ale kiedy mu opowiedziałam o swoich planach, zapewnił mnie, że nie ma nic przeciwko temu, reby1n pojechała, i zapowiedział, re zywy czy martwy, będzie ze mną duchem Ta wyprawa odbywała się co roku w odległej części kraju i zawsze kończyła się nad tym samym jeziorem Za każdym razem trasa biegła wzdłuż innej rzeki. W tamty1n roku mieliśmy wyruszyć z farmy leżącej u jej źródła. Mieliśmy wędrować wzdłUŻ rzeki, najczęściej jej wyschniętymjllŻ korytem, i w końcu dotrzeć do jeziora. Celem tych wędrówek było umożliwienie uczestnik01n kontaktu z australijską ziemią, ponieważ trasy wiodły szlakami dawnych cywilizacji. Dawno temu rzeki były jak autostrady, a na pewno jak drogi przelotowa. Ich brzegi za1nieszkiwały różne ple1niona. Po uroczystości , podczas której zostaliś1ny okadzeni, aborygeńska starszyzna udzieliła nain błogosławieństwa i ruszyliś1ny na sześciodniową wyprawę. Każdy szedł
we własnym te1npie. Przeważnie było nas dwanaścioro. Jedni wędrowali w grupach i cały czas rozmawiali. Inni przyłączali się do kogoś i odłączali. Niektórzy się zatrzymywali i wszystko fotografowali, niektórzy raczej wędrowali sami. Co wieczór zjawiało się kilku ochotników. Przywozili sprzęt i rozbijaliśmy obóz. Pote1nrazem przyrządzaliśmy kolację przy ognisku. I wtedy, pod gwiazdami, nawiązywały s ię cudowne przyjaźnie .
Z każdym krokiem czuliś1ny się coraz mocniej związani z ziemią. Podczas postojów chętnie roZITiawiałam z innymi, ale iść wolałam sania. Kiedyś dUŻo chodziła1n i nauczyłam się wędrować we własnym tempie. Przeważnie wyprzedzałam największą grupę. Przede mną szedł jeden człowiek mądry i życzliwy pomysłodawca tych wędrówek. On także szedł własnym rytmem Te chwile, kiedy szłam sama przed siebie, pomagały mi dojść ze sobą do ładu. Podczas tamtej wyprawy uświadomiłam sobie, że nie chcę już mieszkać w cudzych domach. Obudziła się we mnie tęsknota za własną kuchnią. Przeprowadzki, które kiedyś tak lubiłam, zaczęły mnie inęczyć . Poczułam, że kiełkuje we mnie nowe ziarno - spokojna świadomość tego, że coś się zmienia. Z uśmieche1n szłain dalej. Dzisiaj rzadko się zdarza, żeby można było tak swobodnie iść przed siebie, nie napotykając na żadne przeszkody, bo ziemia jest podzielona i ogrodzona. Na szczęście w tedy wszystko zostało wcześniej uzgodnione, więc bez problemów przechodziliśmy z farmy na farmę . Dzisiaj jesteśmy tak zabiegani, re łatwo nain zapo1nnieć, re mamy pod stopami planetę. Jasne, większość z nas czuje się związana z naturą: przystajemy i chłoniemy jej piękno. Ale to, że mogłam bez przeszkód wędrować przez sześć dni, pozwoliło mi poczuć, że naprawdę mam kontakt z przyrodą. Wcześniej nawet nie
podejrzewałam, że
go nie maiTI, bo przecież tyle czasu poświęcałain na cieszenie si ę
piękne1n Zie1ni.
Po drodze oglądaliśmy rzeźby dawnych pleinion i podziwialiś1ny wspaniałe , mające setki lat eukaliptusy kamaldulskie. Na ich pniach można było zo baczyć Inisteme nacięcia, bo z ich kory robiono czółna. Ślady działalności plemion, które j uż dawno wyginęły, były wzruszaj ące i j ednocześnie i nspi ruj ące. Niektóre 1niejsca emanowały taką energią, że zaczynałain w i erzyć, że ta wyprawa ma nas ozdrow ić. A poza ty1n farmy, przez które przechodziliś1ny, przypoininały Ini rodzinne strony. Wspomnienia przywoływała nawet wo ń owczego łajna. Czułam s ię cudowanie: znowu znalazłam s ię w suchym klimacie, chociaż na jakiś czas. Z k:ażdy1n krokiem odzyski wałam formę. Marzyłam o powrocie do czasów, w których człowiek prze1ni eszczał si ę głów nie na piechotę. Uważałam, że ma to większy sens niż pośpiech i zgiełk dzisiejszego świata. Pewnego dnia, kiedy na chw i lę
straciłam innych z
popływać, żeby si ę orzeźw ić. Kąpiel
tylko moje
ciało ,
oczu, znalazłam źródło. Postanowiłam w nim w czystej , zimnej wodzie dodała Ini s ił . Woda oczyściła nie
ale i duszę.
Podczas tamtej wyprawy każda chwila była duchowym przeżycie1n i każda pogłębiała mój
zw iązek z
naturą.
Szliśmy
od ósmej rano do mniej więcej piątej po południu, a krajobraz zmieniał s i ę nieustannie. Po drodze natykaliśmy się także na inne ślady dawnego życia. Stary wóz, który utknął w rzece pewnie ze sto lat wcześniej i wrósł w krajobraz. Stał się jego nieodłączną częścią. Kamienna chata bez dachu przywodziła na myś l ludzi, którzy kiedyś Inieszkali nad rzeką. Ale najwspanialsza była ta chwila, kiedy zobaczyliś1ny nacięcia na pniach eukaliptusów i uświadoiniliśmy sobie, w jak wyjątkowej lekcji historii bierzemy udział. Mogliśmy oglądać śl ady życia dawnych ple1nion, których szlakami podążaliśmy.
Po całych sześciu dniach wędrówki , pokonawszy około osiemdziesięciu kilometrów, dotarliśmy do celu - zmęczeni , ale szczęśl iwi. Z wielki1n żal em pożegnałain się z pozostałymi uczestnikatni, ale jeszcze bardziej smuciło mnie to, że wyprawa dobi egła końca. Następnego dnia szłamjeszcze p ięć godzin. Chciałain obejść wyschnięte jezioro, bo chodzenie weszło mi w krew. Kilka dni później odbywał się mały festiwal muzyczny. Przyświecała mu podobna idea. Wybrał am się więc na niego, a potem wróciłam do Melbourne. Na szczęście Harry wciąż żył i mogłam z nim spędzić jeszcze trochę czasu W ciągu tych dziesięciu dni choroba poczyniła duże postępy . Był wycieńczony . Jego do niedawna dobrze uinięśnione nogi stały się chude i blade, a dUża, okrągła twarz - szczupła i wyinizerowana. Ale wciąż był dawny1n Harrym - wspaniałym zabawnym człowiekietn Brian jeszcze bardziej
pragnął wziąć
Kontrolował dosłownie
na siebie wszystkie
obowiązki związane
z opi eką nad ojcem.
wszystko. Po południu wychodził z d01nu najwyżej na godzinę . Cieszyłam się, że zdążyliśmy z Harrym wykorzystać chwile spokoj u. Po moi1n powrocie Inieliś1ny niewiele okazji, żeby dłużej porozmawiać. Nie chodziło tylko o obsesję Briana: chodziło również o to, że Harry znacznie więcej spał.
Ale, jak to bywa, któregoś dnia rano Brian mus iał nagle wyjść i niec hętni e przekazał mi pi eczę nad ojcem. Na szczęści e Harry był akurat w dobrej fonnie, miał jasny umysł - chociaż nie takjak kiedyś. Ale przynajmniej nie spał i inogliś1ny chwil ę porozmawiać. Popros ił, żeby
mu opow i edziała o wyprawie i o swoich refleksjach. Zapytał o innych uczestników i o to, czy w nich także zaszły jakieś ziniany. Miałatn mu wiele do powiedzenia. - A co robisz w tym tygodniu z przyjaciółmi , Bronnie? - zapytał nich trochę czasu? Chciałbym to wie dzieć.
słabym głosem
- Przewidziałaś dla
Rozbawił
mnie. Ciągle w racał do tej kwestii. Zaśrniałam się i powiedziałam, że będę dla nich rniała jeszcze 1móstwo czasu. A teraz chcę si ę cieszyć wspólnymi chwilami z nim, bo przecież on też jest moi1n przyjacielem - To nie wystarczy, moja droga. Jesteś jak inni. Chyba już s ię przekonałaś , że musisz parni ętać także o sobie. Dbaj o równowagę i starąj s i ę znaj dować czas dla przyjaciół. Spotykaj się z nirni regularnie. Rób to bardziej dla siebie niż dla nich. Potrzebujemy przyjaci ół . - Pop atrzył na mnie surowo, jakby chciał mnie upomnieć. Oboje wiedzieliśmy, że chce dla mnie jak najlepiej. Miał rację . Musiałam znaleźć
czas dla przyjaciół . Inaczej pracowałabym dwadzi eścia cztery godziny na dobę, a spotkania z ni1ni ciągle odkładałabym na później. Bardzo lubiłain swoją pracę i czasami w towarzystwie pacjentów i ich rodzin naprawdę dobrze się bawiłam, ale ogólnie nie było w niej nic śrniesznego. Dużo czasu spędzałam z urni erający1ni i z ich przejęty1ni bliskirni. Wiedziałam, że dla równowagi powinnam przeżywać również weselsze chwile, a to potrafią zapewnić tylko przyjaciele. W moim życiu było za mało radośc i. Dopiero wtedy roałam sobie z tego sprawę. - Zgadzam si ę, Harry - przyznałam Uśrniechnął się
i rozłożył
ręce, że by
mnie
wziąć
w o bj ęcia.
Pochyliłam się
nad łóżkiem i uściskałam
go z uśmiechem. - Nie chodzi tylko o utrzy1nywanie kontaktu z przyjaciółmi , moja droga. Trzeba się z nimi spotykać, cieszyć się ich towarzystwem Rozumiesz, o co rni chodzi, prawda? - zapytał, patrząc na mnie z wyczekiwani em Pokiwała1n głową
i powiedziałam
- Tak, Harry, roZU1nie1n Zostawiłam go
sainego, żeby mógł odpocząć . Ze wzruszeniem myślałam o tym, jak się o mnie
troszczy. Miał szczęście
- odszedł spokojnie. tym telefonicznie.
Umarł
we śnie kilka dni
później.
Jego córka zawiadorniła mnie o
Podziękowała
mi serdecznie. Ale Harry też dużo mi miałam okazję go poznać. Spotykaj
się
człowieka.
dla mnie
dał
- powiedziałam jej o tym
Cieszę się, że
z przyjaciółmi, ciesz się ich towarzystwe1n -wciąż słyszę słowa tego kochanego Mjał krzaczaste brwi , różową skórę i szeroki uśmiech. Ta jego ostatnia rada wciąż jest
ważna.
•
ZAL
•
PIĄTY:
SZKODA, ZE NIE , , POZWOLIŁAM SOBIE BYC SZCZĘSLIWA
Rosemary, kiedyś pani dyrektor w międzynarodowej korporacji, była kobietą nowoczesną. Wkroczyła w świat mężczyzn wcześniej , niż było to dane innym przedstawicielkom jej płci . Przedtem żyła tak, jak oczekiwano od kobiet w poprzednich pokoleniach Młodo wyszła za mąż. Niestety jej wybranek maltretował j ą fizycznie i psychicznie. Kiedy ją pobił i zostawił niemal wnierającą, postanowiła od niego odejść. Miała poważny powód,
ale w tamtych czasach rozwód budził zgorszenie. żeby nie kompromitować rodziny przed cały1n miasteczkiem, w którym wszyscy ich znali, przeprowadziła się do dużego miasta i zaczęła wszystko od nowa. Życie ją zahartowało i zmieniło jej
sposób myślenia. Akceptacji i potwierdzenia własnej wartości zaczęła szukać w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Nigdy nie myśl ała o nO"wym związku. Dzięki determinacji, inteligencji i pracowitości pięła się po szczeblach kariery i w końcu - jako pierwsza kobieta w stanie - objęła tak wysokie stanowisko. Lubiła
poczucie, że dzięki pozycji zawodowej ma władzę. Przyzwyczaiła się do rządzenia ludźmi i próbowała kierować wszystkimi, także w życiu prywatnym Nie była zadowolona z kolejnych opiekunek, odprawiała jedną po drugiej. A pote1n zjawiłain się ja. Pol ubiła mnie, bo pracowałain kiedyś w banku, a to według niej oznaczało , że nie jestem głupia. Nie było to rozumowanie, z którym by1n się zgadzała, ale ponieważ nie inusiałainjuż niczego udowadniać, stwierdziłam: niech myśli, co chce. W końcu była jUŻ po osiemdziesiątce - i wnierała. Później zażyczyła sobie, żebym została jej główną opiekunką.
Z rana była najbardziej apodyktyczna i złośl iwa . Wtedy znałamjllŻ swoją wartość i znosiłam to cierpliwie, ale wiedziałam, że długo nie wytrzymain Pewnego dnia była szczególnie nieprzyjemna i napastliwa. Musiałamjej postawić ultimatum albo będzie inilsza, albo odchodzę. Siedziała na brzegu łóżka. Zaczęła krzyczeć, żebym się wynosiła z jej do1nu. Wygadywała jeszcze gorsze rzeczy. Kiedy tak na mnie wrzeszczała, - No idź!
Idź
podeszłam i usiadłam przy
niej.
sobie! - krzyczała dalej, wskazując na drzwi.
Patrzyłam na nią
ze zrozwnieniem Czekałam, aż jej przejdzie. Wreszcie zami l kła. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, tak blisko, że prawie się dotykałyśmy. -
Skończyłaś?
- zapytałam z łagodnym uś1nieche1n
- Na razie tak - prychnęła. Bez słowa pokiwałam głową. Milczenie się przedłUŻało. W końcu ją objęłam i pocałowałam w policzek. Wyszłam do kuchni i chwilę później wróciłam z dzbankiem herbaty. Wciąż siedziała tam,
gdzie ją zostawiłam, i wyglądała jak zagubiona dziewczynka. Pomogłam jej wstać
i podejść do kanapy. Na stoliku stała herbata. Usiadła. Okryłamjej nogi ślicmym pledem i usiadłam przy niej , a ona spojrzała na mnie z uśmiechem - Jestem taka sa1notna i tak bardzo się czuję się bezpiecma. - Nigdzie się nie wybieram odejdę - odparłam
Już
nie zostawiaj mnie - powiedziała. - Przy tobie
w porządku. Dopóki będziesz mnie traktowała z szacunkiem, nie
Uśmiechnęła się jak spragnione miłości
-
boję. Proszę,
dziecko.
Zostań, proszę. Chciałabym, żebyś została.
Pokiwałam głową Uśmiechnęła się
i znowu pocałowałam ją w polic:zek.
szeroko.
Od tej pory nasze stosunki się poprawiły. Opowiadała mi o sobie, dzięki czemu mogłam ją lepiej zrozwnieć. Mówiła, że zawsze odpychała od siebie ludzi . Znałam to z własnego doświadc:zenia i wiedziałam, jak to zmienić, więc pr:zekonywałainją, że nie jest za późno , żeby ich do siebie dopuścić. Miała co do tego wątpliwości, ale chciała spróbować. Jej choroba rozwijała się powoli, ale widać było, że jest coraz gor:zej. Była coraz słabsza. Na początku traciła siły powoli. Ja to widziałam, ale ona wciąż nie dopuszczała do siebie myśli , że jest poważnie chora. Chciała, żebym uporządkowała jej książki i portfele inwestycyjne. Wszystko szczegółowo omawiała. Słuchałam bez słowa, bo wiedziałam, że na tym się skończy. Mówiła, że jak tylko będzie miała trochę więcej energii, pokaże mi, co i jak mam robić . Widywałam to już wcześniej: niektórzy 1noi pacjenci z każdym dniem tracili siły, ale nadal robili plany na przyszłość. Nalegała, żebym ją umawiała
na spotkania, a potem sprawdzała, czy to robi ę . Podnosiła słuchawkę w swojej sypialni, podsłuchiwała i bez przerwy się wtrącała. Później musiałam wszystkie po kolei przekładać, ale nie odwoływać . Nie ulegało wątpliwości , że lubi rządzić i że ma silną potrzebę kontrolowania wszystkiego, co się dzieje. Bardzo chętnie wyświadczałainjej różne przysługi, ale kilka razy stanowczo odmówiłam. Nie chciałam tracić czasu i energii na szukanie rzeczy, których już szukałyśmy i chociaż przetrząsnęłyśmy cały dom, nie udało nam się ich maleźć. Codziennie obserwowałam, jakjej emocjonalne bariery puszczają i jak stajemy się sobie coraz bliżs:ze. Jej krewni 1nieszkali daleko, ale dzwonili regularnie. Często przychodziło kilku przyjaciół i dawnych znajomych z pracy. Przeważnie jednak jej ładny dom z pięknym ogrodem miałyśmy tylko dla siebie. Któregoś popołudnia,
kiedy składałam pościel , a ona siedziała na wózku inwalidzkim, spojrzała na
mnie i poprosiła, żebym pr:zestała nucić. - Nie podoba mi
się
to, że bez pr:zerwy j esteś taka zadowolona i ciągle sobie podśpiewujesz -
oświadczyła
ze s1nutkie1n
Skończyłam,
co miałam do zrobienia, zamknęłam szafę i spojrzałam na nią z rozbawieniem
-
Naprawdę
- potwierdziła. - Ciągle nucisz i cały czas jesteś zadowolona.
Chciałabym cię kiedyś
zobaczyć smutną.
To było dla niej takie typowe, że nawet s i ę nie zdziwiła1n Nie byłain cały czas zadowolona, ale jak tylko byłain w dobrym humorze, od razu mi to wytykała. Spoj rzałam na nią bez słowa, a potem wykonałam pirueta, pokazałam jej język i ze śmiechem wyszłam z pokoju. Rozbawiło ją to. Kiedy wróciłam, uśmiechała się jednym kącikiem ust. PotemjllŻ nigdy 1ni nie wyrzucała, że jestem w dobrym nastroju. - Co cię tak cieszy? - zapytała któregoś ranka, tak bardzo cieszy?
niedługo
potem - Nie tylko dzisiaj, w ogóle. Co cię
Uś1niechnęłam się . Pomyś lałam
o tym, jak bardzo musiałam s ię zmienić, skoro słyszę coś takiego. Pomyślałain o tym, przez co przechodzę w życ iu prywatnym, i uznałain, że to naprawdę dobre pytanie.
- Rosemary, to, czy jest się szczęśliwym, to kwestia świadomego wyboru. Staram się go dokonywać codziennie. Czasem mi się nie udaje. Miałam ciężkie życie, tak jak ty. Pod innyini względaini , ale nie było Ini łatwo . Ale zainiast 1nyś l eć o ty1n, co jest nie tak, codziennie usiłuję dostrzegać dobrodziejstwa i cieszyć s i ę chwilą na tyle, na ile się da. Możemy wybierać , na czym chcemy się skupić. Ja staram się widzieć pozytywy, na przykład to, że cię poznałam, że inam pracę, którą kocham, że jestem zdrowa i że budzę się codziennie i mogę przeżyć kolejny dzień. Uśiniechnęła się. Patrzyła
na 1nnie uważnie i chłonęła moje
słowa.
Nie wiedziała, że opi ekuj ąc się nią, sama zmagam się z chorobą. Krótko przedtem przeszłam drobny zabieg. Lekarz, który przez telefon powiadomił mnie, jakie są wyniki badań, powiedział, że budzą pewne wątp l iwości i że trzeba będzie szybko przeprowadzić jeszcze jedną operację . Odparłam, że s i ę nad tytn zastanowię. - Nie ma się nad czym zastanawiać - odpowiedział stanowczo. - Musi rok może pani nie żyć.
się
pani zgodzić. fuaczej za
Powtórzyłam, że muszę
to prze1nyśleć . Moje ciało jllŻ mnie czegoś nauczyło. Nic dziwnego, bo to w nim zapisttje s i ę nasza przeszłość . Wszystkie cierpienia i radości kwnulują s i ę w naszych organizmach - w taki czy inny sposób. Już wcześniej dzięki temu, że przepracowałam różne bolesne emocje, udało mi się wyleczyć z kilku mniej poważnych dolegliwości . Postanowiłam, że znów sama sobie pomogę . Podeszłam do swojej choroby właśnie w ten sposób. Ponieważ jednak trochę się bała1n, zwierzyłam się
tylko jednej czy dwó1n osobom żeby pokonać chorobę, musiałam zebrać wszystkie siły . Musiałam się skupić na ty1n, na czym mi zależało - na własnym zdrowiu. Nie chciałam ryzykować , że inni będą mi narzucać swoje zdanie i zarażać swoimi
lękami.
Pewnie robiliby to z troski, ale nie byłain w stanie dźwigać jeszcze cudzego strachu Musiałam zebrać się na odwagę, żeby powiedzieć, co czuję, wyrzucić z siebie najgłębiej skrywane uczucia. Przez jakiś czas było mi ciężko. Z zakamarków moj ej duszy wyłaniało się mnóstwo urazów z przeszłości. W pewnym 1no1nencie wszystko to bolało mnie tak bardzo, że zaczęłain 1nyśleć o śmierci i niemal życzyłam sobie, żeby choroba pozwoliła mi odejść . Ale kiedy się poważnie zastanowiłam nad swoim życiem i dopuściłam do siebie myśl , że mimo tych wszystkich wysiłków naprawdę mogę umrzeć, że mogę nie dożyć starości , niespodziewanie spłynął na mnie spokój. Zdałam sobie sprawę, że miałam fantastyczne życie, że zdobyłam się na to, żeby pójść za głosem serca i za powołaniem, i dzięki temu potrafiłam się zmierzyć ze śmiercią i pogodzić z lose1n Osiągnęłam cudowną pogodę ducha. Wyrzucałam z siebie niepożądane
emocje i codziennie inedytowałam, a jednocześnie czytałam książki o uzdrawianiu i technikach wizualizacji. Zaczęły we mnie zachodzi ć różne zmiany. W końcu poczułam, że najgorsze mam za sobą, że jestem na drodze do wyZAlrowienia.
Wkrótce potem poproszono mnie, żebym się zaopiekowała ślicznym domlGem, porośniętym dzikim winem i ukrytym za wysokim ogrodzeniem Stał w dość zamożnej dzielnicy, ale z ulicy prawie nie było go widać. Bardzo mi się spodobał . CzynlŚ ,
co zawsze ratowało mi życie, była kąpiel , a w tym domu była wielka wanna. Jak tylko znalazłam się w tym wspaniałym mi ej scu, postanowiłam przejść na dietę sokową - stosowałam ją już wiele razy - i spędzić kilka dni w milczeniu, na inedytacji. Moje ciało zawsze wyrażało mój stan emocjonalny. Jeśl i przydarzała mi się jakaś drobniejsza dolegliwość, zwykle była1n w stanie prześledzić, co czułam albo myślałam, zanim dała mi się we znaki. Po jakimś czasie naprawdę umiałam się komunikować ze swoim organiZinem Słuchałam, co miał mi do powiedzenia, i starałam się do niego dostosować . Moi pacjenci i przyjaciele przyznawali, że czuli, jak z ich ciałem zaczyna się dziać coś złego , i to na długo przed tym, zani1n zaobserwowali objawy. Widziałam, jak się obniża jakość życia, kiedy zaczyna nam brakować zdrowia, i nauczyłam się reagować na wszelkie wysyłane przez organizm sygnały tak szybko, jak to tylko możliwe. Zdrowie daje niesainowitą wolność, ale jeśli się pops4je, to często już na zawsze. Jedną
z medytacji, które uprawiałam, 1nieszkając w domku, zaczerpnęłam z niedawno kupionej książki. Ale żeby dotrzeć do tego punktu, musiałam przejść wiele innych etapów i dużo przepracować . Była to książka o inteligencji naszych k01nórek i o tym, jak współdziałają. Autor radził , jak się z nimi komunikować , żeby mogły zw alczyć chorobę. Jak je leczyć na ich poziomie. Pewnego dnia przed południem usiadłam na poduszce do medytacji i weszłam w stan głębokiego spokoju. Poprzez wizualizację i afirmację zwróciłain się do komórek 1nojego ciała, żeby mnie wyleczyły, jeśli jeszcze byłam chora. Zani1n się zorientowałam, co się ze mną dzieje, biegła1n do łazienki. Dopadły 1nnie gwałtowne wymioty. Miałam wrażenie , że wyrzucam coś z najgłębszych zakamarków mojego ciała, i nie mogłam przestać: rzygałam i rzygałam, aż poczułam, że nic już w środku nie ma1n Siedziałam na podłodze, całkowicie wyczerpana. Oparła1n się o wannę i czekała1n na ciąg dalszy. Później zwymiotowałam jeszcze kilka razy. A potem wstałain Musiałain się oprzeć o wannę, bo nie miałam
już sił.
Od torsji bolał nmie brzuch Powlokłam się z powrote1n do pokoju, w który1n medytowałam, i padłam na miękki dywan. Czułam, re zaszła we mnie jakaś zmiana. Przykryła1n si ę kocem, położyłam w pozycji płodowej i spałam bite sześć godzin.
Do pokoju wpadało popołudniowe słońce . Obudził mnie przedwieczorny chłód . Wciąż leżałam w cieple, pod koce1n, i patrzyłam na piękne światło. I poczułam się tak, jakby1n zaczynała żyć na nowo. Z1nówiłam modlitwę dziękczynną - podziękowałam losowi za wskazówki i za odwagę, dzięki której doszłam tam, gdzie się znalazłatn, a potem uśmiechnęłam się do siebie. Wciąż byłam słaba. Ale kiedy w końcu wstałam i zaczęłam się ruszać, wpadła1n w euforię. Przygotowywała1n sobie coś lekkiego do jedzenia - post się skończył - i uśmiechałam się tak szeroko, re bolała nmie cała twarz. Było po wszystkim Wyzdrowiałain
Po chorobie nie
było śladu. Uważatn, że każdy może wybrać metodę, którą
uzna za
najlepszą
- operację, terapię naturalną, inetody wschodnie albo zachodnią farmakologię - ja niewątpliwie znalazłam naj lepszą dla nmie. Wymagało to zastosowania całej wiedzy, jaką zdobyłam, ale udało się. Nigdy o tym nie opowiadałam swoim pacjent01n, bo metody, które wtedy zastosowałatn, wypracowywałam prawie czterdzieści lat. Ćwiczyła1n samoleczenie całymi miesiącami. Nie chciałam im dawać złudnej nadziei. Kiedy ich poznawałatn, byli już zbyt chorzy i zbyt bliscy śmierc i. Ale dzięki temu doświadczeniu jeszcze bardziej doceniłam dar, jakim jest życie. Codziennie od nowa postanawiałatn, że będę szczęśliwa. Weszło mi to w nawyk Bywały dni, kiedy nie było to możliwe. Godziłam się z tym. Sądzę , że taka świadomość pozwala żyć spokojniej. Trudniejsze dni też nam coś dają, a poza tym zawsze mijają i znów moremy się cieszyć życiem Skupianie się na poczuciu, że jestem szczęśliwa, i na dobrodziejstwach, tak bardzo, jak tylko to było możliwe, pomogło mi zmienić się na lepsze. Kiedy więc Rosemary zapytała, dlaczego ciągle nucę i jestem taka zadowolona, odpowiedziałam: dlatego re właśnie doświadczyłam cudu i sama go dokonałam, i teraz czuję si ę nie tylko silna, ale także uprzywilejowana. Później powiedziała
mi, że ona również chciałaby być szczęś liwa, ale nie wie, jak to osiągnąć.
- Hm, po prostu spróbuj udawać, re je steś szczęśl i wa, na przykład przez pół godziny. More ci się spodoba i poczujesz, że naprawdę jesteś zadowolona. Już sain uśmiech wpływa na nasze samopoczucie. Więc przez pół godziny nie krzyw się i nie narzekaj. Zamiast mówić rzeczy przykre, mów miłe, myśl o ogrodzie i pami ętaj, żeby się uś1niechać. Uświadomiła
sobie, re nie znam jej od zawsze i re szczęście trzeba się postarać.
może się stać
tym, kim zechce. Czasami o
- Wiesz, chyba nigdy nie miałam poczucia, że zasługuję na szczęście. Mój rozwód był dla mojej rodziny ko1npromitacją, rzucił na nią cień. Jak inogła1n się czuć dobrze? - zapytała tak szczerze, re ścisnęło mi się serce.
- Pozwól sobie na to. Jesteś wspaniałą kobietą i powinnaś być prostu zdecyduj, że od tej pory tak będzie .
szczęśliwa.
Nie ograniczaj
się.
Po
Dobrze ją rozumiałam, bo ja też kiedyś sarna się ograniczałam. Zwróciłamjej więc uwagę, że jeśli będzie myślała o rodzinie, pozbawi się tylko szansy na szczęście . Obróciłam to wszystko w żart, żeby rozl uźnić atmosferę .
Wreszcie zaczęła sobie odpuszczać, chociaż na początku robiła to niepewnie. Z każdym dniem kontrolowała się coraz mniej, częściej się uśmiechała, a nawet śmiała. Kiedy wpadała w dawny nastrój i zaczynała mi w nieprzyjemny sposób wydawać polecenia, odpowiadałam wesoło: - Chyba tego nie zrobię! Wtedy, za.miast się złościć, ś1niała się razem ze mną , a potem prosiła jeszcze raz, ale już uprzejmiej, aja chętnie spełniałamjej życzenie . Stan jej zdrowia z każdym dniem się pogarszał . W końcu zaczęła sobie z tego zdawać sprawę. Nadal mówiła, że mi pokaże , jakmrunsię zabrać do porządkowaniajej książek, ale nie byłajużzdziwiona, że nie odpowiadam Coraz mniej czasu spędzała poza łóżkiem. Musiała się pogodzić z tym, że będzie myta na leżąco, bo przejście pod prysznic mogło zaszkodzić jej zdrowiu i mojemu kręgosłupowi.
Kiedy zbyt długo byłam w innym pokoju i zajmowałam się czymś innym, przywoływała 1nnie. Leżała już w łóżku szpitalnym, więc to stare, zwykłe, było wolne. Ta zmiana była konieczna, bo nie potrafiła już sama wstawać, a w nowymłóżku1nogła siadać, nie narażając nas - mnie i pielęgniarki z nocnej zmiany - na skręcenie karku Więc kiedy nie miałam do roboty nic innego poza dotrzymywaniemjej towarzystwa, kładłam się najej starym łóżku. Jej było najwygodniej, kiedy leżała na boku. Mniej się wtedy męczyła, a innie było przyjemniej . Po jakimś czasie zaczęłyś1ny sobie po południu ucinać drzemkę. O tej porze na ulicy panował spokój, aja byłam w pobliżu, w razie gdyby mnie potrzebowała. Więc ja również zasypiałam, a potem opowiadałyśmy sobie, co nam się śniło . Rozmawiałyśmy, dopóki nie musiałam wstać i czymś się zająć. To były wyjątkowe, inty1nne chwile - dla nas obu. Któregoś
dnia, kiedy tak leżałyśmy i rozmawiałyś1ny, spytała, jak wygląda ś1nierć, a konkretnie umieranie. Inni pacjenci też mnie o to pytali. Tak samo jak ludzie pytają innych, jakie mają doświadczenia z tym czy z tamtym: ciężarne kobiety wypytują znajome, jak przebiegał poród, podróżnicy pytają innych podróżników , jak było w jakimś kraju Ale umierający nie może zapytać o śmierć kogoś , kto ją przeżył. W końcu rzadko się kogoś takiego spotyka. Więc wypytują mnie. Zawsze opowiadam im wtedy o Stelli - o tym, jak odeszła z uśmi echem - i o wszystkich innych ludziach, którzy przy mnie umarli. Opowieść o Stelli na wszystkich działała uspokajająco, tak jak kiedyś na mnie. W dzisiejszych czasach zbyt mały nacisk kładzie się na kondycję duchową i emocjonalną chorych i umierających. Jeśli tacy ludzie nie mają szczęścia znaleźć się w ośrodku, który bierze te elementy pod uwagę, są zdani tylko na siebie. To ich przeraża i sprawia, że czują się osamotnieni. W naszym
święcie
leczy się dolegliwości fizyczne, nie mając świad01ności, że mają one związek ze zdrowie1n emocjonalnym i duchowym Gdyby udało się to połączyć i zacząć popraw iać kondycję chorych na każdym poziomie, w ostatnich tygodniach czy dniach życia mogliby to wszystko ze sobą pogodzić i osiągnąć spokój. Ta sfera to jedna z naszych najw iększych bolączek Jest tak dlatego, że próbuje1ny ukrywać śmierć . Pacjenci paliatywni mają tyle pytań, które 1nogliby sobie zadać wcześniej , gdyby wzięli pod uwagę, że pewnego dnia umrą - jak my wszyscy. Gdyby je sobie zadali w porę, znaleźliby odpowiedzi i osiągnęliby spokój ducha, kiedy jeszcze był na to czas. Nie baliby się i nie udawali, że śmierć się nie zbliża.
W końcu Rosemary nie 1nogła już udawać , że nie wie o zbliżającej sama, że by przemyśleć różne sprawy. Tak inówiła.
się śmierci.
Czasami chciała być
Kiedy pewnego wieczoru weszłam do jej pokoju, oznajmiła: - Szkoda, że nie była1n szczęśliwsza. że sobie na to nie pozwoliłam. Byłam żałosna. Ale myślałam, że nie zasługuj ę na szczęście . Teraz już tak nie uważam Kiedy się rano śmiałyśmy, uświadomiłam sobie, że inogłain po prostu być szczęśliwa, nie inusiałain się czuć winna. Przysiadła1nna j ej łóżku Słuchałam
- Mamy wybór, prawda? Możemy sobie zabronić być szczęśliwi , kiedy nam się wydaje, że nie mamy do tego prawa albo dajemy to sobie wmówić. Ale wtedy nie j esteśmy sobą, mam rację? A możemy być tym, ki1nchcemy. Mój Boże, dlaczego nie doszłam do tego wcześniej? Jaka szkoda! Uśmiechnęłam się
do niej z czułośc ią.
- Znam to, Rosemary. Jesteśmy zdrowsi, jeśli jesteśmy dla siebie dobrzy i współczujemy samym sobie. W każdym razie w końcu to zrozumiałaś. I ostatnio pozwoliłaś sobie na odrobinę szczęścia. Przeżyłyś1ny razem piękne chwile. Przypomniała
sobie, z czego się
śmiałyśmy,
i zachichotała. Humor jej
się poprawił .
- Zaczynain l ubić siebie taką, jaka ostatnio jestem, Bronnie. Tę bardziej Z uśmiechem powiedziałam, -
Czyż
nie
byłam despotką?
że
pogodną.
ja też ją taką lubię.
- Zaśmiała się. Pewnie wspominała nasze pierwsze tygodnie.
Ale nie tylko się razem śmiałyśmy. Przeży\vałyśmy także smutne i wzruszające chwile. Trzymałyśmy s ię za ręce i płakałyś1ny, bo wiedziałyś1ny, co ją czeka. Lecz w ostatnich miesiącach życia zaznała trochę radości. Miała taki piękny uśmiech. Wciąż ma1n go przed oczami. Pod koniec zachorowała na zapalenie płuc. Ostatniego dnia w jej gardle zgromadził się śluz. Przyjechało kilku jej krewnych i kilka uroczych przyjaciółek. Jej śmierć nie należała do najspokojniejszych, jakie widziałam, ale przyszła bardzo szybko. Kochana Rosemary opuściła ten
świat. Dziesięć
minut później pojawiła się pielęgniarka środowiskowa. Miała przyjść po południu. Bliscy Rosemary i jej przyjaciółki rozmawiali cicho w kuchni, a iny mnyłyśmy ją i przebrałyśmy w czystą koszulę . Pielęgniarka nie zdążyła jej poznać . Zapytała mnie, jakim była człowiekiem Spojrz.ałam
na ciało mojej drogiej przyjaciółki , na jej spokojną twarz, pogrążoną już w wiecznym śnie, i uśmiechnęłam się blado. Przyp01nniały mi się nasze wspólne popołudnia. Leżałyśmy naprzeciwko siebie i rozmawiałyśmy. Widziała1njąroześmianą, widziałam, jaksię ze mną przeko marz.a. - Była szczęśliwa - odparłam. Bo naprawdę była. - Tak. Była szczęśliwym człowiekiem.
,
SZCZĘSCIE
JEST TU I TERAZ
Cath była największym1nyślicielemze wszystkich moich pacjentów. Miała swoje zdanie na każdy temat. I opierała się na rzetelnych danych. Była wielbiciel ką nauki, a szczególnie filozofii, i w ciągu tych pięćdziesięciu jeden lat, które przeżyła, dużo się nauczyła. Mieszkała w domu, w którym się urodziła.
- Tu przyszła na świat i opuściła go moja matka. Ja zamierzam zrobić to samo - mówiła z naciskiem. Uwielbiała się kąpać , w i ęc
przez kilka pierwszych miesięcy najlepiej rozmawiało nam si ę wtedy, kiedy ona siedziała w wannie, a ja obok, na stołku. Ja też lubiłam się kąpać i pływać , więc postanowiłam, że będzie korzystać z wanny tak długo jak się da. Ale po jakimś czasie bardzo osłabła, aja nie miałam tyle siły, żeby jej pomagać wchodzić i wychodzić . Ryzyko, że się przewróci, było zbyt duże. Wiedziała, że
to
będzie jej
ostatnia kąpiel. I rozpłakała się .
Łzy kapały
do wody, w której
- Wszystko się kończy. Teraz kąpiele, a potem chodzenie -zawodziła. - Potem nie I odejdę. Wszystko się kiedyś kończy. Moje życie przemija. Płacz przeszedł
siedziała.
będę inogła stać .
w niepowstrzymany szloch.
Bardzo jej współczułam i sama byłam bliska płaczu, ale pomyślałam, że wreszcie trafiłam na kogoś, kto wprost daje upust emocjom Wylała
inorze łez. Chwilami wydawało mi się, że w końcu się wypłakała, bo siedziała wyczerpana, wsparta o wannę, i patrzyła na wodę albo kreśliła coś na jej powierzchni. A potem zaczynała od nowa. Każdy kolejny szloch wydobywał się z coraz głębszych i pierwotniejszych zakamarków duszy. Opłakiwała wszystkie smutne wspomnienia, które w sobie nosiła, i wszystkich ludzi, których straciła i miała stracić, odchodząc . A najbardziej płakała nad sobą. Za każdym razem kiedy chciałam wyjść i zostawić ją samą, kręciła głową. Prosiła, żeby1n została. Więc siadałam z powrotem na stołku. Ona szlochała, aj a patrzyłam na nią z czułością. Nic nie mówiłam, tylko byłam przy niej . Serce mi pękało, ale wiedziałam, że płacz dobrzej ej zrobi. Po półgodzinie, kiedy woda w końcu wystygła, zaproponowałam,
że doleję ciepłej . Pokręciła głową.
- Nie, nie trzeba - powiedziała. Wyciągnęła zatyczkę
i dała ini znak,
Później zawiozłam ją
wózku na słońce .
żebymjej pomogła wyjść.
- miała na sobie jasnoniebieski szlafrok, a na nogach czerwone kapcie - na Wydawała się spokojna.
-
Posłuchaj
tego ptaka - powiedziała.
Obie z uśmiechem wsłuchałyśmy się w jego śpiew, a kiedy usłyszałyś1ny odpowiedź drugiego, z innego drzewa, rosnącego przy ulicy, uśmiechnęłyś1ny się jeszcze radośniej. -
Każdy dzień to
zauważyłam,
dar, wiesz? Zawsze tak było, ale dopiero teraz, kiedy trochę zwolniłam, ile pi ęknych rzeczy nam przynosi. To jedno jest pewne. Posłuchaj.
Z pobliskich drzew dobiegły kolejne trele. Cath zrozmniała, jak potężną siłą jest wdzięczność za piękne chwile. Powiedzi ała, że łatwo oczekiwać od życia więcej i że nie ma w tym nic złego, bo człowiek, który się realizuje, spełnia swoje marzenia i rozwija się. Ale ponieważ nigdy nie osiągniemy tego, na czym nain zależy, ponieważ zawsze będziemy chcieć więcej, powinniśmy doceniać to, co mamy. Życie mija tak szybko - czy się żyje dwadzieścia, czterdzieśc i, czy osiemdziesiąt lat. Miała rację . Każdy dzień chwilę,
sam w sobie jest darem i błogosławieństwem. To jedno mamy na pewno -
która trwa.
Przez dwadzieści a lat prowadziłain dziennik. Wieczorami notowałain, za co jestem wdzięczna losowi. Często było tego całkiem sporo. Od czasu do czasu jednak, kiedy było mi trudniej , ledwie wynajdowałam choć jedną taką rzecz. Byłam tak wyczerpana emocjonalnie, że nawet szukanie ich sprawiało mi trudność. Ale nie poddawałain się. I w końcu dostrzegałam takie dobrodziejstwa, jak czysta, rwąca woda, dach nad głową, pełny brzuch, uśmiech nieznajomego i śpiew ptaka. Powiedziałain Cath, że chociaż
kiedy dzień się
kończył
i otwierałam dziennik, doceniała1n to wszystko, dostrzeganie tego na bieżąco wymagało pewnej wprawy. Zwłaszcza kiedy chodziło o subtelniejsze sprawy. Musiałain nabrać nowego zwyczaju: za każdy1n razem kiedy otrzy1nywałam jakiś dar, zmawiałam po cichu dzi ękczynną 1mdlitwę. Naturze niewątpliwie dziękowała1n na bieżąco . Na przykład kiedy twarz owiewała mi ciepła bryza, byłam wdzięczna, że jestem zdrowa i że mogę być na dworze, żeby ją poczuć . Ale chciałam być wdzięczna także za inne rzeczy, za wszystko, co mi się przytrafiało po drodze. Robienie zapisków w dzienniku na pewno pozwoliło mi bardziej się otworzyć na codzienne radości , ale dopiero umiejętność życia chwilą umożliwiła mi odczuwanie wdzięczności każdego dnia. W końcu zauważyłam, że co chwilę zdarza się coś, za co imżna dziękować losowi. I weszło mi to w zwyczaj. - Pewnie jeśli
się
jest wdzięcznytn, dostaje
się
od losu więcej - powiedziała Cath
- jeśli człowiek się na to otwiera, to tak, Cath. Jeśli tylko jest świadom własnej wartości. Na pewno spotkało mnie w życiu wiele dobrodziejstw. Ale czasami inuszę najpierw przestać sobie przeszkadzać. Bo dobrodziejstwa spływają na mnie szerszym strumieniem, kiedy jestem otwarta i wdzięczna. Zaśmiała się,
kiedy to usłyszała, i przyznała mi
racj ę.
- O tak, trzeba być otwartym Bo kiedy się zamykainy i przestajemy być
wdzięczni,
nie
dopuszczamy do siebie darów. Większość ludzi nie zdaje sobie spra\vy, jak im dobrze. Ja także długo sobie tego nie uświadamiałam. Ale na szczęście zanim zachorowałam, zaczęłam żyć bardziej świadomie.
zaczęłam
nad tym pracować i dzięki temu
Siedziałajakiś
czas na słońcu, a potem1nusiała coś zjeść i odpocz.ąć. Na lunch zjadła lody i duszone owoce. Nic innego nie mogłajużjeść . Nie miała siły gryźć i,jak1nówiła, nie czuła smaku. Później posadziłamjąnałóżku, podniosłamjej nogi i ułożyłamją wygodnie. Zaciągnęła1nzasłony. Krótko przedtem zwiększono jej dawkę leków przeciwbólowych, więc czuła się lepiej , ale była wyczerpana. Szybko zasnęła. Po południu wpadła jej dawna partnerka. Nie czuły do siebie urazy. Zerwały ze sobą dziesięć lat wcześniej , ale pozostały dobrymi przyjaciółkami. Łączyła je piękna więź, odnosiły się do siebie z wielkim szacunkiem. Mi ałyśmy też innych stałych gości: starszego brata Cath, jego żonę i dzieci, i młodszego. Codziennie wpadali również sąsiedzi . Przyjaciele i koledzy z pracy zaglądali , jak tylko mogli. Cieszyła się powszechną sympatią. Ci, którzy nas odwiedzali, opowiadali, że była bardzo oddana pracy i zarażała swoją pasją innych. Teraz, jak wielu umierających, uwie l biała, kiedy goście opowiadali jej o tym, co słychać u nich i na świecie. Chorzy, którzy nie mogą już wychodzić z d01nu, chłoną w ieści ze świata. Przyjaciele i krewni często nie wi edz.ą, co 1nów i ć. A chorzy dzięki temu, że dowiadują się, co s i ę dzieje na świecie, nie mają poczucia, że zostali odizolowani, i dzięki temu czują się lepiej. Z całą pewnością było tak w przypadku Cath Chci ała słuchać o wszystkim, co innym przynosiło radość. Dla gośc i to było trudne. Było iin s1nutno, że wkrótce ją stracą. Lubiła mnie, a ja ją, więc mogłam z nią rozmawiać o wszystkim Na prośbę jednej z jej przyjaciółek, Sue, pewnego dnia zwróciłam jej uwagę, że inni też mają uczucia. Sue codziennie starała się być przy niej wesoła, chociaż tak naprawdę za każdym razem, kiedy ją odwiedzała, chciało jej się płakać . Zanim weszła, siedziała jakiś czas w sainochodzie i nastrajała się. Nie chciał a okazać słabośc i. A kiedy potem do niego wsiadała, zanim odjechała, musiała się wypłakać.
- Domyślam się , że tak jest - przyznała Cath. - Ale nie smutkiem Ona by tego nie udźwignęła.
wiedziałam,
czy poradzę sobie
również
z jej
- Nie musisz- zapewniłam ją. - Pozwól jej tylko inówić o tym, co czuje, i nie zmieniaj tematu za każdym razem, kiedy próbuje to zro bić. Musi ci powiedzieć, co jej leży na sercu. Nie powinnaś się przed tym bronić . Nie musisz tego b rać na siebie. Wcale cię o to nie prosi. Chce ci tylko powiedzieć, jak bardzo cię kocha, a nie może tego zrobić, jeśli jej nie przyzwolisz, i nie może przy ty1n nie płakać. Zrozumiała,
o co mi chodzi. Zrobiło jej zawstydzona.
się głupio, że naraziła
bliskich na takie przejścia.
Była wręcz
- O rany, Cath, czy na tym etapie życi ajestjeszcze miejsce na wstyd? - zapytałamją wprost, ale spokojnie.
Zaśmiała się.
-
Przestań się wzbraniać.
Uśmiechnęła się
Pozwól im powiedzieć, jak bardzo cię kochają.
do mnie i przez chwilę siedziała w milczeniu.
czas temu - powiedziała - kiedy zdałam sobie sprawę, jak poważnie jestem chora, nauczyłam się akceptować swoje uczucia. Kiedy dochodzą do głosu, godzę się z nimi. Dlatego tak się przy tobie popłakałam, wtedy, w wannie. Nauczyłam się akceptować swoje uczucia i nie wypierać ich Są przecież wyraze1n tego, o czym myślę. Wiem, że można wpływać na swoje emocje, skupiając się na pozytywach. Ale te, które jUż w sobie noszę, są częścią mnie. Lepiej dawać im upust, niż je w sobie dusić . I ja, ja, która doszłam do tych wszystkich wniosków, teraz nie liczę się z uczuciaini innych. Nie pozwalam im ich wyrażać. - Pokręciła ze zniecierpliwieniem głową i westchnęła. A potem spojrzała na mnie z uś1nieche1n -
Jakiś
- Chyba muszę
być
Skinęłain głową
i zwróciłam jej
przyjaciołom
dzielna i pozwolić im się
wypłakać.
uwagę, że może dzięki
ternu wszystkim będzie lżej. Musiała pozwolić
i krewnym w yrazić, co czują. Kochali ją i musieli jej o tym powiedzieć, nawet jeśli mieli się wszyscy
popłakać.
Wkrótce odbyła z bliskimi wiele wzruszających rozmów. Ich miłość ją pokrzepiła. Wszyscy otworzyli przed nią serca i chociaż czasami było to bolesne, byli dla siebie tacy serdeczni, że wszystkim im to pomogło . Któregoś
dnia, kiedy zrobiło się szczególnie wzruszająco, przyszła ostatnia przyjaciółka. Poroztnawiały, a potem zaczęły żartować. Przyjaciółka płakała - z rozpaczy i z radości. Kiedy wyszła, Cath spojrzała na mnie z wdzięcznością. - To
ważne, żeby się godzić
powiedziała.
na to, co się czuje, i dawać temu wyraz. I pozwalać na to innym - Będą mieli lepsze wspomnienia. Nie będą ich blokować niepotrzebne emocje.
Ucieszyłam się, że
to powiedziała. Ze zrozumieniem pokiwałam głową.
Kiedy miałam gorszy dzień, potrafiłamjUż dystansować się do swoich uczuć. Wiedziałam, że są tylko emocjonalnym wyrazem cierpienia albo radości , że nie są odbiciem prawdziwej mnie. Jak wszyscy inni nosiła1n w sobie duchową mądrość. Ale żeby naprawdę poznać siebie, ten boski pierwiastek, który we mnie tbvił , musiałam dawać upust swoim uczuciom. Gdybym tego nie robiła, zawsze by mi przeszkadzały, nie mogłabym realizować swojego potencjału i stać się kimś, ki1n miałam być na ty1n świecie. Dlatego z radością usłyszałam, że Cath doszła do tych samych wniosków. Inaczej je tylko sformułowała.
Zawsze była drobna. Ale nie
przestawała chudnąć
i wkrótce zac:zęła wyglądać na chorą.
- Mój czas się kończy. Nie mogę jUż udawać, że nie. Wszystko na to wskazuje - oznajmiła pewnego ranka, siedząc na sedesie.
Często rozmawiałam z pacjentami,
nie miało
kiedy się załatwiali . Czekałain w pobliżu. To, że s i ę wypróżniali , nic do rzeczy. Było częścią codzienności . Nie było powodu, ż:eby nain to przerywało
pogawędkę .
Odprowadzając ją
potem do łóżka, przyznałam, że rzec'Z'j\v i śc ie wszystko wskazuje na to, że zostało
jej niewiele czasu. Kiedy już się położyła, pow iedziała : - Nie żał uj ę, że żyłam tak, jak żyłam, bo dużo si ę nauczyłain Ale gdybym mogła zacząć od nowa, gdybym dostała jeszcze jedną szansę , pozwoliłabym sobie być szczęśliwsza. Zaskoczyło
mnie to wyznanie. Oczywiście słyszałam je z ust innych pacjentów, ale ona wyd awała s i ę szczęśliwa. Przynajmniej na tyle, na ile jej pozwal ała choroba i św iadomość, ż:e wkrótce umrze. Zapytałamją o to. Wyjaśniła
mi, ż:e kochała swoją pracę, i przyznała, że przyw iązywała do niej zbyt wie l ką wagę . Organizowała akcje na rzecz trudnej młodzieży i uważała, że aby czerpać z życia satysfakcj ę , trzeba coś od siebie dawać .
- Wszyscy mamy jakieś zdolności, każdy z nas. Nieważne , czy1n się zajmujesz. Ważne, żeby świadomi e dawać coś od siebie światu Jedynym sposobem, ż:eby go czynić lepszym, jest uświad01nienie sobie, jakie w i ęzy nas łączą. Sa1ne1nu nie można dokonać niczego ważnego . Powinni śmy si ę nauczyć współpracować, dla wspólnej korzyści , za1niast si ę siebie bać i rywalizować. Była wycieńczona
i większość czasu spędzała w łóżku, ale miała jeszcze wiele do powiedzenia. Przypuszczałam - i ani trochę mi to nie przeszkadzało - że tkwiąca w niej filozofka umrze ostatnia. Mówiła dalej, aja nacierałainjej ratniona i ręce kremem. - Wszyscy możemy coś dać światu. Ja dałam Ale szukając sensu życia, zapomni ała1n o radości. Skupiałam s ię na rezultatach swoich poszukiwań. A potem, kiedy w końcu ten sens znalazłam i miałam świetną pracę , wciąż czekałain na efekty tego, czym się zajmowałain Wielokrotnie już spotykałam się z czyim takim Słyszałam to od innych pacjentów. Dążąc do celu, często zapo1ninamy o tym, co tu i teraz. O tym właśnie mówiła Cath. To, czy była szczęśliwa, zależało od wyniku, a nie od tego, co robiła. Zauważyłam, ż:e wszyscy od czasu do czasu popełniamy ten błąd. Ja rów nież. - Owszem- odpowiedziała. - Ale ja nie byłam przez to szczęśliwa, a może mogłam być. Właśnie to mam na myśli, kiedy mówię , że gdyby1n mogła przeżyć życie drugi raz, robiłabym inaczej. Jasne, należy dążyć
do celu i coś z siebie dawać, w każdej dziedzinie. Ale tego, czy jesteśmy z adowoleni, nie powinniśmy uzależniać od efektów. Kluczem jest wdzięczność. za każdy dzień . Nie jakieś wyniki, przejśc ie na emeryturę, taki czy inny cel. Westchnęła. Była
tylko ona.
wyczerpana tą żarli wą tyradą, ale
czuła, że
musi to z siebie wyrzucić - zresztą nie
Przyznałam jej rację,
a pote1n poprawiłainjej koc i poszłam do kuchni, żeby zaparzyć herbaty. Ścinałam w ogrodzie trawę cytrynową i myślałam o tym, co powiedziała. Przypomniałam sobie innych umierających Mieli podobne refleksje. Słyszałam, jak śpiewa ptak, i czułatn zapach trawy cytrynowej , j UŻ w dzbanku z herbatą, i nie było mi trudno skupić się na chwili obecnej i poczuć, że jestem za nią wdzięczna. Cath chciała się odprężyć i dla odmiany posłuchać kogoś innego. Zapytała, gdzie mieszkam Roześmiałam się i powiedziałam, że to pierwsze pytanie, jakie mi zadają wszyscy moi przyjaciele, kiedy do nich dzwonię. Gdzie cię ostatnio zaniosło? - słyszała1n często. Opowiedziałam jej o 1110ich podróżach i przeprowadzkach z domu do domu, a potem wyznałam, że nie mam jUŻ sił na taką prowizorkę . W Melbourne d01ny, którymi mogłaby1n się opiekować, nie trafiały mi się tak często ani tak regularnie jak w Sydney. To, że nie wiedziałam, gdzie będę mieszkać w najbliższej przyszłości, zaczęło mnie męczyć. Same przeprowadzki również. Coś , co kiedyś mnie ekscytowało i co uwielbiałam, powoli stawało się nięczące. Nie chciałainjuż pomi eszkiwać u przyjaciół, więc wynajęłam pokój w domu pewnej kobiety. Słabo ją znałam. Byłamjej bardzo wdzięczna za życzliwość i cieszyła1n się, że nie muszę się co kilka tygodni przeprowadzać , ale tęskniłam za własnym kątem. Nie czułam się u niej jak w domu i na dłllŻszą metę nie było to dobre rozwiązanie. Wszystko to miało jednak cel: dzięki temu zapragnęłam osiąść gdzieś na stałe. Minęło prawie dziesięć lat od czasu, kiedy miałam własną kuchnię i własne miejsce na ziemi, i z każdy1n dniem marzyłam o tym coraz bardziej . Cath powiedziała, że nie wyobraża sobie takiego życia. Całe życie mieszkała w tym samym dornu. Odpowiedziałam, że ja z kolei nie wyobrażałam sobie, żebym mogła żyć w
jednym miejscu, i że chociaż zaczynam już tęsknić za stabilizacją, w głębi duszy zawsze będę włóczykijem. I że myślę o tym, żeby znaleźć stałą bazę, z której mogłabym wyruszać na wyprawy, zamiast się przeprowadzać z całym dobytkiem za każdym razem, kiedy zacznie mnie nosić. Włóczęgi,
na której strawiłam całe dorosłe życie, kiedyś naprawdę potrzebowałam. Ale zmieniałam się i już nie miałam ochoty ani energii, żeby żyć jak dawniej . Jedyne, czego wtedy pragnęłam, to własnej kuchni i odrobiny prywatności.
Cath zgodziła się :ze mną: przyznała, że zmiany to nieodłączna część życia. I zauważyła :ze śmiechem, że przeprowadzając się tak często, zawyżam statystyki. Odparłam na to, że tacy jak ja są przeciwwagą dla takich jak ona, dla tych, którzy całe życie mieszkają w jednym miejscu. Obie się roześmiałyśmy. Żyłyśmy całkiem inaczej, a jednak tyle nas łączyło. To dlatego, że obie lubiłyśmy filozofię.
Cath zapytała, dlaczego zaj ęłam si ę opi eką nad umi erającymi. Bardzo si ę zdziwiła, kiedy usłyszała, że wcześniej wiele lat przepracowałain w banku. - Och, zupełnie sobie tego nie wyobrażam - powiedziała. - Jaj uż na szczęście też nie - odparłam ze śmiechem. Sama byłam zdumiona, kiedy myślałam o przeszłości i zauważałam, ile przeszłam. Naprawdę nie mieśc iło mi się w głowie, że kiedyś obracałam się w tamty1n świecie - i to tyle lat.
było
- Rajstopy, wysokie obcasy, korporacyjny inundurek. .. to nigdy nie Uporządkowane życie też nie. - Wcale mnie to nie dziwi, kiedy myślę o tym, jaką drogę
wybrałaś .
dla mnie, Cath
- Zaśmiała się, a potem
spoważniała. Zapytała,
jak długo zamierzam być pielęgniarką i czy nie marzę o czymś innym Nie miałam nic do ukrycia. Wiedziałam, jak ważna jest szczerość, i odpowiedziałam z przyjemnością. Od jakiegoś czasu snułam pewne plany, a kiedy jej o nich opowiedziałam, niektóre rzeczy zobaczyłam wyraźniej.
W ciągu ostatniego roku zaczęłam inyśleć o tym, że mogłabym uczyć więźniów pisać piosenki. Nie wiedziałam nic o więziennictwie, ale przyszedł mi do głowy taki pomysł. Z czasem to ziarno zaczęło kiełkować. Udało
mi się
nawiązać
kontakt z
pewną wspaniałą kobietą. Wzięła
mnie pod swoje skrzydła i pomagała mi znaleźć
pieniądze.
- Tak, wróć do życia, Bronnie. Wykonuj esz wspaniałą robotę. czasaini musi cię wykańczać - powiedziała Cath Wyznałam jej, że pracuję dochodzę
do ściany.
Najwyraźniej
jest ci przeznaczona. Ale
w tym zawodzie już prawie osie1n lat i czuję, że coś się we mnie kończy, Chyba zaczynam się wypalać.
że
Widzieć,
jak ludzie odnajdują spokój, i być świadkiem, jak się rozwijają w jesieni życia - to wielki zaszczyt. Przynosiło mi to ogromną satysfakcję i poczucie spełnienia. Niewątpliwie kochałam tę pracę. Ale myślałam o tym, że chciałabym pracować gdzieś, gdzie byłoby choć trochę nadziei, z ludźmi , którzy mieliby przed sobą jakieś możliwości , którzy mogliby się rozwijać i samodoskonalić. Czułam też, że chciałaby1n się poświęcić wyłącznie działalności twórczej i pracować w domu -jak tylko znajdę własny kąt. Powiedziałain to głośno
i dało mi to prawdziwego kopa. Zanim się zorientowałam, myślałam już tylko o pracy w więzieniu. Czasy opiekunki umierających dobiegały końca. Tak musiało być. W tym zawodzie dałam już z siebie niemal wszystko. Cath tuż przed śmiercią jakby trochę się polepszyło. Przez kilka dni czuła się lepiej. Spotykałam się z ty1nj uż wcześniej, więc zadzwoniłam do wszystkich jej krewnych i przyjaciół i poprosiłam, żeby przyjechali się z nią zobaczyć. Powiedziałam, że pote1n inoże już być tylko gorzej. Niektórzy, wychodząc od niej, pytali, w jakim jest stanie, bo wyglądała dobrze i miała więcej energii. Czasami, kiedy ktoś bliski długo choruje, dostajemy od losu taki dar. Dzięki nie1nu możemy tę osobę zapamiętać taką, jaką była kiedyś, zanim zawładnęła nią choroba. Przez dwa dni z pokoju Cath dochodził śmiech. Z cudowną jasnością umysłu rozmawiała i żartowała z przyjaciółmi i rodziną. Kiedy jednak przyjechałam następnego dnia, zobaczyłam Cath wnierającą. Z trudem odpowiadała na moje pytania. Przez kolejne trzy dni była tak słaba, że ledwie była w stanie się ruszać. Kiedy nie spała, patrzył a z uśmiechem, jak zmieniainjej pieluchy, a potem1nyję. Nawet ten luksus, jakim było siusianie do przenośnego sedesu, nal eżał już do przeszłości.
Przyjaciele wychodzili z poważnymi minami. Wiedzieli, że się żegnają ze swoją drogą Cath Wieczorem trzeciego dnia nie było już wątpliwości, że nie dożyje rana. Zostałam więc po dyżurze z jej bratem i bratową. Pielęgniarka z nocnej zmiany nigdy nie widziała zmarłego i kiedy się dowiedziała, że na razie nie wraca1n do do1nu, odetchnęła z ulgą. Cofuęłam się pamięcią do czasów, kiedy sama byłam na ty1n etapie, i uzmysłowiłam sobie, jak daleko zaszłam. Nie przypuszczałam, że poznam tak dobrze tylu wspaniałych ludzi i że tyle się od nich nauczę . Cath nie mogła już połykać tabletek, więc środki przeciwbólowe podawano jej dożylnie. Wieczore1n przyjechała pielęgniarka z hospicjum, że by zwiększyć dawkę. Cath nie była już niczego świado1na. - To koniec - poinformowała brata Cath i mnie Podzi ękowaliśmy jej,
piel ęgniarka.
- Nie przeżyje tej nocy.
a kiedy odprowadziłam ją do wyjścia, powiedziała jeszcze:
- Odejdzie w ciągu godziny. Był
to powód zarówno do smutku, jak i do radości: było nam smutno, bo musieliśmy się pożegnać z kimś , kto umierał , i cieszyliś1ny się, że przestanie cierpieć i że mogliś1ny tego kogoś poznać. To słodko-gorzkie uczucie. Nie obyło się bez łez. Cath nie przeżyła kolejnej godziny. Odeszła, kiedy do niej wracałam Oddychała coraz wolniej i w końcu w ogóle przestała. Patrzyłam na nią : jeszcze leżała w łóżku, ale duchem już była gdzie indziej . Uśmiechnęłam się przez łzy, bo wciąż słyszałam jej głos. Nie zadawaj się z umierającymi , otwórz się na radość - powiedziała mi poprzedniego ranka ledwie słyszalnym szeptem Rozpłakałam się.
-
Szczęśliwej podróży, przyjaciółko
- powiedziałam bezgłośnie, z głębi serca.
Jej brat i bratowa podeszli do łóżka i każde z nich, również ze łza1ni w oczach, uściskało 1nnie serdecznie. Trzeba było się zająć fonnalnościa1ni . Jej rodzina wzięła to na siebie. Ostatni raz stanęłam przy ciele Cath, które tyle razy inyłam i masowałam Ale Cathj uż tam nie było . Jej duch uleciał. Pozostała na zawsze w 100i1n sercu Uśmiechając się z czułością, pożegnałam się ostatecznie z nią i z jej rodziną. Piel ęgni arka z nocnej ziniany też zaczęła się zbierać. Opuściłam dom Cath przy spokojnej podmiejskiej ulicy i w blasku latarni zamknęłam za sobą bramę. Kiedy ktoś utnierał, przez jakiś czas świat zawsze wydawał mi się nierzeczywisty. Miałain wrażenie, że patrzę na to, co się dzieje, z boku. Wsiadła1n do tramwaju i ledwie zauw ażałam, że wokół mnie są inni ludzie. Za oknem przesuwały się widoki, aja siedziałam i myślała1n o Cath i o pięknych chwilach, które razem spędziłyśmy. Kiedy tramwaj zatrzymał się na czerwonym świetl e, spojrzałam na roześmianych ludzi wchodzących do restauracji. To był cudowny wieczór. Wszyscy ulegali jego urokowi. Zobaczyłam, jacy są szczęśliwi, i w moich zmęczonych oczach pojawił się uś1niech Zaczęły do mnie docierać odgłosy z tramwaju. Wcześ niej byłam na nie głucha. Słyszałain wesołe rozmowy. To był jeden z tych wieczorów, kiedy w powietrzu czuje się radość . Dla mnie był smutny, ale cieszyłam się, że poznałam
Cath. Słyszałam śmiechy
innych ludzi i nagle poczułam, że ja też jestem szczęśliwa. Kiedy tramwaj ruszył, znów wyjrzałam przez okno i pomyślałam o sercach dobrych ludzi - tych, których widziałam, i wszystkich innych. Poczułam wdzięczność i nie mogłam się nie uśmiechnąć . Nie myślałam ani o przeszłości, ani o przyszłości.
Szczęście jest tu
i teraz. Było tam gdzie ja.
PUNKT WIDZENIA Jednym z moich ostatnich pacjentów był pewien starszy pan mieszkający w domu opieki. Zapamiętałam go jako wspaniałego, kochanego człowieka. Wciąż niechętnie brałam dyżury w takich domach. Przygnębiały mnie jUŻ w chwili, kiedy do nich wchodziłam, a kiedy patrzyła1n na mieszkańców, bo lało mnie serce. Dyżury w domach opieki brałam więc tylko wtedy, kiedy na horyzoncie nie było innych propozycji. Wtedy jednak byłam zadowolona, że to zrobiłam Kiedy poznałam Lenny' ego, był jUŻ bliski śmierci . Jego córka zatrudniła mnie jako dodatkową pielęgniarkę . Wiedziała, że stali pracownicy mają za dUŻo roboty, żeby dostarczyć takiej opieki, jaką chciała mu zapewnić. Przesypiał w iększość dnia i pił herbatę, ale jeść nie chciał. Kiedy s i ę budził, poklepywał materac obok siebie: dawał mi znak, żebym usiadła, bo nie miał siły mówić. - Miałem dobre
życie
- powtarzał . - Tak, dobre życie .
To z całą pewnością zal eży od punktu widzenia. To, co powiedział, potwierdzało , że szczęśc i e jest raczej kwestią wyboru niż okoliczności. On wcale nie miał łatwego życia. W wieku czternastu lat stracił rodziców. Bracia i siostry albo nie żyli , albo rozjechali się w różne strony. W końcu stracił z nimi kontakt. Kiedy miał dwadzieścia dwa lata, poznał Ri tę, miłość swojego życia. I - jak mówił ożenił s i ę z nią natychmiast. Urodziło
im się czworo dzieci. Najstarszy syn zginął podczas wojny wietnamskiej. Lenny wciąż nie mógł tego przebo leć. Często pomstował na konflikty zbrojne. Uważał, że to szaleństwo. Nie rozumiał, jak można myśleć , że to sposób na trwałe osiągnięcie pokoju Zgadzałam się z nim w kwestii sytuacji politycznej na świecie - i jemu, i 1nnie wydawała się s1nutna i niezdrowa. Wkrótce miałam też docenić inte li gencj ę i filozofi ę życ i ową tego przemiłego człowieka. Co jakiś czas zaglądali do niego pracownicy domu. Proponowali coś do jedzenia, ale on zawsze odmawiał z uśmiechem. Kręcił leżącą na poduszce głową. Hałas dochodzący z korytarza powoli cichł i mieliśmy wrażenie , jakbyś1ny byli w inny1n wymiarze, gdzieś , gdzie nie docierają odgłosy tego świata. Jego najstarsza córka wyszła za mąż za Kanadyjczyka i przeniosła się do jego ojczyzny. Po sześciu mie siącach zginęła w wypadku: podczas ś nieżycy straciła panowanie nad samochodem - Moja gwiazdka - mów ił o niej. - Zawsze była rooją gw i azdką, i takjUŻ zostanie. Opiekowałam się
chorymi jUŻ od kilku lat i dawno zrezygnowała1n z prób powstrzymywania się w takich sytuacjach od łez. ltn bardziej się zmieniałam, tym łatwi ej było mi wyrażać emocj e. W naszym świecie dUŻo wysiłku wkłada się w zachowywanie pozorów, ale cena za to jest naprawdę wysoka. To, że byłam autentyczna i szczera, czasami pomagało rodzinom 1noich pacjentów: widzieli, że płaczę, i wiedzieli, że oni też mogą sobie na to pozwolić. Niektórzy dorośli odmawiają sobie prawa do łez. Ja byłam coraz większą zwolenniczką spontaniczności . Więc kiedy Lenny opowiadał mi o swoim życiu, od czasu do czasu roniłam łzy. Chyba wzruszało mnie duchowne piękno tego człowieka
i to, jak 1nówił o sobie i o swoich bliskich Jego najmłodszy syn, zbyt wrażliwy jak na ten świat, zachorował. To była choroba psychiczna. W ta1ntych czasach system opieki nie uwzględniał takich przypadków i jeśli rodzina nie radziła sobie z chorym, umieszczano go w zakładzie dla obłąkanych Lenny i Rita chcieli, żeby Alister został w domu, wśród bliskich, ale lekarze się na to nie zgodzili. Ich syn dożył swoich dni w wywołanym lekami otępieniu. Lenny nigdy nie widział,
żeby się uśmiechnął.
Córka, która mu jeszcze została, mieszkała w Dubaju. Jej mąż, budowniczy, pracował tam na kontrakcie. Dzwoniła, kiedy iniałam dyżur, żeby ze mną porozmawiać. Była miła, ale nie mogła do niego przyjechać. Jego ukochana Rita zmarła przed pięćdziesiątką, kilka lat po tym, jak oddali Alistera do zakładu. Odeszła niedługo po tym, jak zachorowała. I ten cudowny człowiek mówił, że miał dobre życie. Zapytałam przez łzy, dlaczego tak uważa. - Kochałem i byłem kochany, i ta miłość przez wszystkie te lata nie
osłabła
- powiedział.
Mój dyżur się skończył, choć nie 1niała1n ochoty wracać do domu. Ale Lenny musiał odpocząć. Kiedy przyj echałain do niego następnego dnia, modliłam się, żeby jeszcze żył. A to nie była prosta sprawa. Wiedzi ałam, że chce jUi odejść , że pragnie dołączyć do Rity i dzieci, które stracił. Więc życzyłam mu, żeby to się stało szybko. Ale ze względu na siebie pragnęłam, żeby żył jak najdłużej . Ciężko pracował.
Za ciężko - jak mówił. Za początku pomagało mu to zapomnieć o bólu. Nie znał innego sposobu, żeby sobie z nim poradzić. Potem za radą Rose, córki, która mieszkała w Dubaj u, zwrócił się o pomoc do specjalisty i nauczył się mówić o swoim cierpieniu. Dobrze mu to zrobiło . Kiedy się poznaliśmy, mógł swobodnie rozmawiać o tym, co przeszedł. Pytał,
co u mnie, i uznał, że to niesamowite, że młoda kobieta mogła sprzedać wszystko, co miała, spakować rzeczy osobiste i wyjechać w nieznane, żeby zacząć nowe życie. A mnie zdarzało się to dość często. Wyznałam mu, że
bardzo duży wpływ na moje życie miał mój pierwszy poważny związek. Jeszcze siebie nie znałam-i wiem, że nigdy do końca nie poznam. Po ta1nty1n doświadczeniu nabrała1n nieodpartej chęci , żeby posmakować innego życia . Kiedy ten związek wreszcie się rozpadł, poczułam się tak wolna jak nigdy wcześniej . Mojego partnera poznałam jako bardzo młoda d ziewczyna i nie zaznałam
swobody, jaką daje dorosłość. Kiedy się rozstaliśmy, dwudziestotrzylatki rzuciłam się w wir zabawy. Miesiąc później sześć
miałam dwadzieścia
trzy lata i jak wszystkie
godzinj echałam na ślub przyjaciółki . I czułam się tak, jakbym odkryła taką siebie, jakiej do tej pory nie znałam. Odkryłam, że jakaś część mnie uwielbia podróżować, i tak już miało zostać. Okazało się, że dalekie wyprawy to dla mnie najbardziej naturalna rzecz na świecie. Od ta1ntej pory wszystko, co robiłam, robiłam dlatego, że chciała1n się czuć wolna. Kiedy miałam podjąć j akąś decyzję, zastanawiałam się przede wszystkim nad tym, w jakim stopniu to, co zrobię, ograniczy 1noją swobodę. Temu podporządkowywałain całą resztę. Oczywiście wolnym można się czuć także wtedy, kiedy ma się poukładane życie . Wolność to raczej stan umysłu. Najw ię kszą swobodę, ni ezal eżni e od tego, gdzie się mieszka, daje możliwość bycia sobą.
Lenny uważał , że zdaniem wielu ludzi ich partnerzy są ich własnością. I że choć niewątpliwie będąc z kimś w związku, zawsze trzeba zawierać kotnpromisy i si ę pośw i ęcać, zwłaszcza j eś li ma s i ę dzieci, to każdy powinien czuć się wolny. Z autentyczną ciekawością pytał, co się dzieje w moim życiu, i słuchał uw ażnie , kiedy mówiłam, że inyślę o zmianie zawodu. - Tak- powiedział. - Czeka cię jeszcze wiele dobrych chwil, Bronnie. Nie musisz całe życie obcować ze śmi ercią. Wracaj do żywych. Był
kochany. Przyj ęłam to błogosławieństwo z uśmi echem.
Dom, w którym mieszkał , prowadził chrześcijański zakon A on po śmierci Rity przestał chodzić do kościoła. Nie dlatego, że stracił wiarę . Przebywanie w kościele sp rawiało mu po prostu przykrość. Nie słyszał już obok siebie pięknego głosu żony. Twierdził, że nie 1niało dla niego znaczenia, czy dom opieki będzie chrześcijański , czy niec hrześc ij ański. W każdym czulby się dobrze. Wkrótce 1niał wrócić do Rity i tylko to się liczyło. Ale że był to dom chrześcijański, oprócz stałych pracowników pomagało w nim także wielu ochotników. Jednym z nich był Roy. Codziennie obchodził wszystkie pokoje i czytał ich mi eszkańco1n Pis1no Święte. Miesiąc wcześniej zaproponował swoje usługi Lenny emu, ale Lenny grzecznie podziękował. Roy nalegał. Wiele razy ponawiał propozycję. Ale Lenny za
każdym
razem odmawiał.
Teraz, kiedy śmierć była coraz bliżej i nie miał już sił się opierać, Roy przychodził codziennie po południu i czytał mu Biblię. Długo i bardzo inonotonnie. Nawet najpoczciwszy, najpobożniejszy i najbardziej oddany studiom biblijnym człowiek byłby tym zmęczony. Z grzeczności starałam si ę słuchać uważnie, ale czase1n nawet ja milllO woli przysypiałam Roy czytał i czytał , i nawet nie modulował głosu.
Co gorsza chciał pote1n omawiać z Lennym to, co przeczytał . Dla mnie, jego opiekunki, najważniejsze było jego samopoczucie. Wyjaśniałam więc Royowi delikatnie, że Lenny nie ma siły mówić - naprawdę nie lniał - i że nie powinno się go do tego zmuszać . - Dobra z ciebie kobieta, Bronnie - powiedział kiedyś Lenny, kiedy Roy poszedł do następnego pensjonariusza. -Wiem, że starasz się myśleć o wszystkich jak najlepiej. Ale jeśli ten facet tu wróci, kopnę go w tyłek tak 1nocno, że doleci do Timbuktu. Zaśmialiśmy si ę ,
bo oboje wiedzieliśmy, że Roy wróci następnego dnia - o tej samej porze co
zwykle. -
Jeśli
mówił
nie jest mi pisane pójść do nieba, to po co mam sobie zawracać głowę całą tą re l i gią? wesoło . - I tak nie mogę się skupić na tym, co czyta. Nie mrun na to s iły.
- On chce dobrze, Lenny. A to jest najważniejsze - powiedziała1n Oboje s ię z tego śmialiśmy. Roy był uroczym człowiekie1n i chociaż niewątpliwie miał dobre intencje, jego popołudniowe wizyty za1nieniały się w farsę. Za każdy1n razem, kiedy się ~jaw iał, oboje wiedzieliśmy, co nas czeka. Czytał 1nonotonnie i zabijał mądre przesłanie Biblii.
- Przynajmniej
możesz się zdrzemnąć
A Lenny z uśmiechem kiwał
- mówiłam
głową.
Dni mijały. Zaproponowano mi inną pracę, ale odmówiłam Chciała1n być przy tym cudownym człowieku w jego ostatnich chwilach. Chciała1n też być lojalna wobec jego córki. Świadomość, że jej ojciec rnniera w inny1n kraju i że opiekuje się ni1n ktoś, kogo ona nie zna, byłaby
dla niej nie do zniesienia. Wiedziałam też, że brakowałoby 1ni rozmów z nim, i dopóki nie nie chciałam z nich rezygnować . Okazało się , że miało to nastąpić już wkrótce.
musiałam,
To był czwartek. Po południu wszędzie panował duży ruch: na ulicach, w sklepach- i w domu opieki, kiedy przyjechałain Pracownicy sprawnie rozwozili jedzenie. Lekarze robili obchód. Pielęgniarki krzątały się nerwowo. Nie nadążały ze wszystkim. Woziły pacjentów na wielkich wózkach Niektórym z ust ciekła ślina. Patrzyli pustym wzrokiem w przestrzeń. Domy opieki to okropnie przygnębiające miejsca. Ta1ntego dnia było jak zwykle. Przechodząc
obok biura, przypadkiem usłyszałam, jak pracuj ące tain dziewczyny narzekają na koleżankę. Zdziwiłam się, że można się zajmować takimi bzdurami, kiedy wokół umiera tyłu ludzi. Ale miałamj uż za sobą nauki moich wspaniałych pacjentów i lekcje, których mi udzieliło życie. Wiedzi ałam, że najwięcej energii ludzie poświęcają na sprawy na dłUiSzą metę całkiem nieważne. Kiedy weszłam do pokoju Lenny' ego, jak zawsze odniosłain wrażenie, że znal azłam się w innym świecie. Było trochę ciemno i bardzo spokojnie. Tak było od początku. Powi edziałam o ty1nLenny'emujuż pierwszego dnia. A on tylko s ię uś1niechnął . - O tak, to spokojne miejsce. Ale nie wszyscy to wyczuwają. Wielu pracowników jest tak zaabsorbowanych swoi1ni sprawami, że w ogóle tego nie zauważają. Zaobserwowałam to później.
Ale niektórzy jego goście byli na tyle wyciszeni, że natychmiast
wyczuwali ten spokój. To było miłe. Lenny spał, więc przysunęłam krzesło do jego łóżka i przez jakiś czas czytałam książkę . Ale myślałam o nim. Po j akimś czasie otworzył oczy i zobaczył, że jestem obok. Dał mi znak, żebym mu podała rękę. Zrobiłam to. Uś1niechnął się i znowu zasnął . Mijały godziny. Od czasu do czasu się ruszał i wtedy podawałam mu coś do picia albo tylko całowała1n go w rękę. -
Miałem dobre życie
- powiedział cicho, kiedy znów
się obudził.
- Miałe1n dobre
życie.
w sen, a ja patrzyłam na niego z czułością. Było mi go żal i zaczęłam cicho płakać. Zastanawiałam się, dlaczego nie wybrałam łatwiejszej pracy, takiej, która by nie wymagała tak wielkiego emocjonalnego zaangażowania. Czasaini kosztowała mnie zbyt wiele. Miałamjednak świadomość, że inna nie dałaby mi aż tyle.
Znów
zapadł
- Hin„ dobre życ i e - powtórzył, kiedy kolejny raz otworzył zmęczone oczy, i uś1niechnął się do mme.
Zobaczył , że płaczę,
i ścisnął moją rękę.
- Nie martw się, dziewczyno, j estemj uż gotowy. - Jego głos prawie przeszedł w szept: - Obiecaj mi coś. Uśmiechnęłam się , dławiąc
szloch.
Uśmiechałam się
jak ktoś , kto bardzo się stara być dzielny, ale
nie bardzo mu to wychodzi. -
Oczywiście,
Len.
- Nie przejmuj się drobiazgami. One nie mają znaczenia. Liczy się tylko re miłość jest wszędzie, czeka cię dobre życie . Tłwniłam łzy
-
Dzięki
i trudno 1ni
było oddychać.
miłość . Jeśli zapamiętasz,
Ledwo mogłam mówić.
za wszystko, Len - wydusiłam przez zaci śnięte gardło. - Tak si ę cieszę, że cię
Zabrzmiało
to bardzo dziecinnie, zwłaszcza że miałain inu tyle do powiedzenia i że wszystko powiedzieć . Ale w najprostszy sposób wyrażało to, co czułam Kiedy się go pocałować w czoło, stwierdziłain, że znowu zasnął.
poznałam.
chciałam to pochyliłam, żeby
Siedziałam przy
niin i płakałain Rozpłakałam się na dobre. Czasami wystarczy odkręcić kurek, a łzy leją się strumieniami. Nawet się nie wie, dlaczego się płacze. Tak było ze mną. Lenny spał kilka godzin. Wiedziałam, że może się już nie obudzić . W końcu się wypłakałam. Siedziałam i patrzyłam na niego z czułością. I wtedy oczywiście przyszedł Roy. Zachciało spał
ini się śmiać. Wiedziałam, że gdyby Lenny nie spał , zauważyłby, jakie to zabawne. Ale i mój blady uśmiech i z aczerwione oczy powiedziały Royowi wszystko: że Lenny może się już nie obudzić.
Z moich oczu znów popłynęły łzy. Ale tym razem nie płakałam z żalu Myślę, że rozczulił mnie widok miłej twarzy Roya i świadomość, że ma dobre intencje, choć w głębi duszy wiedziałam, że Lenny nie byłby zachwycony jego przybyciem Roy usiadł po drugiej stronie łóżka. Otworzył Biblię i za chwilę miał zacząć czytać. Spojrzał jeszcze na mnie, jakby oczekiwał przyzwolenia. Zrobiłam minę, która mówiła : no cóż, rób, jak uważasz, ale myślę, że on wolałby tnieć spokój . Roy skinął głową. Nie zamknął Biblii, ale nie zaczął czytać. Byłam inu wdzięczna za to, że uszanował powagę tej chwili. Nic by się nie stało, gdyby jednak odczytał fragment Biblii. Ale nie musiał. To i tak była święta chwila. Lenny, wciąż z zamkniętymi oczami, wyciągnął do mnie rękę . Wstałain i podałam mu swoją. Oddychał chrapliwie, nieregularnie. Czułam już ten znajomy zapach. Nie potrafię go opisać. Zapach śtnierci.
I wtedy otworzył oczy. Spojrzał wprost na mnie i uśiniechnął się blado. Ale to nie był ten Lenny, którego poznałam-to nie był mój przyjaciel. To była dusza Lenny ego - w pełnej chwale. Czułain, re to nie jest uśtniech chorego, tylko uśtniech duszy uwolnionej od ego i całego związanego z nim ciężaru
To była czysta miłość: wolna od wszystkiego, promienna, jaś niej ąca, radosna. Ja też się uśmiechnęłam i poczułam, że moje serce się otwiera. Oboje uśmiechaliś1ny się pogodnie. Wiedzieliśmy, że na końcu jest tylko miłość. Nigdy wcześniej nie widzi ałam takiej niczym niezmąconej radości . Nic jej nie zakłócało. Była czysta. Patrzyl i śmy tak na siebie, a czas s ię zatrzymał.
Po jakimś czasie Lenny zamknął oczy, ale wciąż się miałam zbyt otwarte, że bym mogła przestać . Kilka minut później
uśmiechał.
Ja też wciąż się uś1niechałam Serce
umarł.
W Royu, który przyglądał się te1nu z drugiej strony łóżka, coś się zmieniło. Zamknął Bi bli ę i siedział w milczeniu. Pojął , że tak wygląda miłość Boga, i cz uł, że był świadkiem cudu. Przyznaję: niezbadane są ścieżki Boga.
Nie odzywaliś1ny się dłuższą chwilę. Wiedziałam, że ta chwila się skończy, kiedy pójdę powiadomić pracowników domu, co się stało. Musiała1n to zro bić. Kiedy się żegnaliśmy, Roy przytrzymał moją dłoń. Usiłował znaleźć właściwe słowa. Nie wiedział, co powi edzieć i jak zareagować na to, co si ę stało. Miałam wrażenie, re nie chce innie puścić, jakby w chwili kiedy wyjdę, miał coś stracić . -
Spotkało
Objął
nas wielkie szczęście, Roy. Więcej nie musimy wiedzieć - powiedziałam z uśmiechem
mnie i przycisnął do siebie. Był jak przestraszone dziecko, które nie chce zostać samo.
- Wszystko będzi e dobrze, Roy - zapewniłam go. - Jak ja to komukolwiek wytłumaczę? - zapytał. - Może nie musisz nikomu niczego tłumaczyć. - Uś1niechnęła1n się do niego. - A jeśli zajdzie taka potrzeba, ta sama s i ła, która nam ze słał a ten cud, pomoże ci znaleźć właści we słowa. Pokręcił głową,
ale
powiedzi ał
- Moje życie już nigdy nie Uśmiechnęłam się
z uśmiechem:
będzie
takie samo.
do niego życzliwie i znów
się uściskaliśmy.
Kiedy wszystkie formalności zostały załatwione, opuściłam doin opieki. Wokół ciała Lenny' ego krzątało się wiele osób. Zresztą już się z nim pożegnałam. Godziny szczytu minęły i obsadzoną drzewami ulicę, którą szłam, ośw ietlało przedwieczorne słońce . Uśmiechałam się radośnie. Przepełniała mnie iniłość. Kochałam wszystko i wszystkich. Tak, ta praca miała wady i zalety. Ale żadna inna nie dałaby mi Wciąż
upojona darem miłości , w sercu.
szłam dalej
aż tyle.
z szeroki1n uś1niechem, ze łzami w oczach i
wdzięcznością
Tak. To dobre życ i e , Lenny. Nap rawdę dobre.
ZMIANY Byłam szczęśliwa,
ie mogłam się
opiekować umierającymi ,
ale byłam też bardzo ~czona. W moim życiu niewiarygodnie dużo zmieniło się na lepsze, ale zdecydowanie byłam już gotowa na coś nowego. Powoli kiełkował w n10jej głowie pomysł, ie 1nogłabym uczyć pisania piosenek w więzieniu dla kobiet.
Napotkałam na różne
przeszkody i 1nusiała1n się wiele nauczyć o organizacjach charytatywnych działających w sektorze PfY\Vatnym, a przede wszystkim musiałam się dowiedzieć, które fundacje wspierają takie inicjatywy i jak się ubiegać o dofinansowanie. Trochę wskazówek dostałam od kobiet, które od kilku lat prowadziły warsztaty teatralne w więzieniach. Jak się okazało , były moim sąsiadkami , kiedy po raz pierwszy mieszkałain w Melbourne, dziesięć lat wcześniej. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę pisać piosenki. Nie iniałam podstaw, żeby się uważać za autorytet w tej dzi edzinie, ale cudownie było znów iść znajomą ulicą, żeby się z nimi spotkać, i myśleć o tym, ile się od ta1ntego czasu zmieniło we mnie i w IT10im życi u. Moje starania nie przyniosły efektu.
Żadne więzienie
w Victorii nie było zainteresowane moim pomysłem, więc postanowiłam spróbować w Nowej Południowej Walii, zwłaszcza że byłam w związku z facetem z tego stanu. Nie 1niałam pewności, czy nam wyjdzie, ale uważałam, że szanse na to byłyby większe, gdyby nas nie dzieliło tysiąc mil. Mieszkała tam także IT10ja cudowna kuzynka. Zaproponowała, żeby1n u niej mieszkała, dopóki nie znajdę stałego lokum mi Liz. Wzięła mnie pod swoje skrzydła kilka iniesięcy wcześniej . Twierdziła, że 1mżna zrobić wszystko, j eś li tylko znajdzie się właściwych ludzi. Podtrzymywało mnie to na duchu. Przypominałam sobie także to, co mówili imi pacjenci: ie saniemu niczego się nie dokona, że należy łączyć siły z innymi. Liz przekonała mnie, ie aby ubiegać się o dofinansowanie, powinnam mieć patrona. Fundacje chętniej wspierały programy charytatywne, bo dzięki temu IT10gły korzystać z ulg podatkowych Miałrun wystawiać faktury za działalność dobroczynną i od tego jako osoba srunozatrudniona odliczać sobie pensję. Trudno mi było znaleźć fundację, która zechciałaby ze mną współpracować. Jak wiele razy wcześniej , przypomniałam sobie o cyklu życia i o tym, że często zataczamy kręgi. Najbardziej
po1T10gła
Moja rodzina, zanim się przeprowadziła do miasteczka, w którym dorastałam, mieszkała na obrzeżach Sydney. W tamtych czasach, w latach siedetndziesiątych, były to jeszcze wiejskie rejony. Tam zaczęłam chodzić do szkoły . Po latach dzięki kościołowi współpracującemu z IT10ją pierwszą szkołą, po wielu telefonach i mailach wreszcie znalazłam patrona dla swojego programu Po trzydziestu pi ęc iu latach zasiadłatn w gabinecie z widokiem na plac zabaw, który znałam z przedszkola. Dodało to moje1nu przedsięwzięciu sentymentalnego uroku. Urzędniczka
od spraw edukacji z więzienia dla kobiet, które wybrałam, podeszła do IT10jego pomysłu z wielkim entuzjazniem Dzięki niej nie straciłam ducha, kiedy uzyskanie dofinansowania okazało się naprawdę trudne. Była energiczna i postępowa i z pełny1n przekonaniem podpisała się pod moją propozycją, a potem przedłożyła ją swojemu szefostwu. Na początek napisałam do dwóch więzień dla kobiet. Oba odpowiedziały - bardzo różnie. Jedno odpisało mi, ie nie da
nawet długopisów ani bloczków do notowania. Musiałabym to wziąć na siebie. Drugie obiecało, że zapewni mi nie tylko to, ale nawet gitary i wszystkie inne przydatne rzeczy. W miarę jak w to wchodziłam, zaczęłam sobie uświadamiać, że kurs w jedny1n więzieniu wystarczy mi aż nadto. Wybór iniędzy tymi dwoma nie był więc trudny. Zanim dostałam zgodę , minęły wieki, ale kiedy to się wreszcie stało, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kilka dni późni ej ruszyłam na północ. Przez miesiąc mieszkałam u kuzynki i jej licznej rodziny. To było dziwne, ale wspaniałe doświadczenie - znowu przebywać wśród tylu ludzi. Długo mieszkałain sama i miałam bardzo spokojną pracę. W ich domu panowało prawdziwe szal eństwo: 1ni eszkały tam trzy pokolenia, siedem kotów i trzy psy. Nie mogłam jednak przestać marzyć o własnej kuchni i chociaż wszędzie słyszałain, że trudno mi będzie znaleźć mieszkanie do wynajęcia, kiedy w końcu uznałam, że przyszła na to pora, znalazłam dla siebie domek Stał w niższym rejonie Blue Montains, nad strumieniem. Po drugiej stronie drogi rozciągał się busz. I był śliczny.
Nie miałam nic, żeby się tam urządzić, ale nie przejmowałam się ty1n Wszystko układało się dobrze, a domek jakby znalazł się sam Byłam pełna optymizmu. Wiedziałam, że to, czego potrzebuję, jako ś się znajdzie - i tak się stało . Meble spadały jak z nieba. Właściciele szop służących za przechowalnie zaproponowali, że dadzą 1ni kilka rzeczy, których 1nusieli się pozbyć. Od jednego dostała1n kanapę , od drugiego pośc i el. Moja kuzynka mieszkała tam od dzi esięcioleci i miała wielu znajomych Ktoś oddał mi pralkę. Potem przyjechała lodówka, później regał na książki , wyposażenie kuchni, zasłony i antyczne biurko. Całe mnóstwo ludzi pomagało mi z entuzjazmem. Oddawali mi, co tylko mogli -byli przejęci moją sytuacją, ale przede wszystkim mieli dobre serca. To było piękne. Jak tylko przyj echałam do Nowej
Południowej
Walii, kupiłam vana. Chciałam osiąść gdzieś na stałe, ale za1ni erzałam się też wybrać na kilka festiwali folkowych i potrzebowałam d01nu na kółkach, w którym inogłabym spać. To było bardziej w moim stylu ni ż nocowanie w namiocie, a świadomość, że 1mgę ruszyć w drogę, kiedy tylko zechcę, pozwalała mi nadal czuć , że jestem wolna. Kupiłam więc vana i przeprowadziłam się do domku - i nie imgłam wybrać lepszej chwili. Wkrótce po tym, jak się przeniosła1n nad strumień, miały się tam odbyć organizowane przez samorząd doroczne porządki .
Ludzie wystawiali przed domy meble, których już nie chcieli i które każdy mógł sobie wziąć. To, co zostało, wywoŻOno ciężarówką. Właściciele machali do mnie z werand, kiedy zabierałain to czy tamto. Uśmiechali się i zachęcali , żebym brała, co zechcę - trzcinowy koszyk na brudną bieliznę, wąski kredens do spiżarni , stolik ogrodowy. W ten sposób zdobyłam także kilka klasycznych 1nebli. Niektóre rzeczy pomagali mi nawet ładować do vana - na przykład wielką ławę na ganek Byłam również
na wielu wyprzedażach garażowych i świetnie się na nich bawiłam Tylko materac chciałam mieć nowy. Ze względu na mój kręgosłup musiał być wygodny - i nieużywany, bo chciałam, żeby przesiąkł 1noją energią. Pewna wspaniała kobieta, którą poznałamjakiś czas przedtern, dała mi z okazji przeprowadzki prezent - tak była podekscytowana tym, że po tylu latach postanowiłam się ustatkować. Tym prezentem były pieniądze na materac. I tak w ciągu trzech tygodni z właścicielki sześciu pudeł, które mieściły się w małym sa1mchodzie, przeistoczyłam się w posiadaczkę w pełni umeblowanego domku z dwiema sypialniaini. Wyglądał, jakbym w nim mieszkała od lat. To były
fantastyczne czasy. Pierwszego wieczoru po przeprowadzce leżałam na środku saloniku z rozłożonymi rękami i uśmiechałam się szeroko. Mój własny dach nad głową! Wreszcie znowu go miałam To była wielka ulga. Przepełniała mnie taka wdzięczność i tak wielka radość, że przez pierwszy miesiąc właściwie z nikitn się nie spotykałam Wychodziłatn tylko do pracy. Nie chciałam opuszczać swojego domku. Kiedy wracałam, znowu z uśmiechem oglądałam swoje włości. Nie udało mi się zdobyć całego dofinansowania, o które się ubiegałam, ale zdołałam uruchomić projekt z tym, co miałam Postanowiłam, że za jakiś czas znowu rozejrzę się za pieniędzmi , może znajdę inne fundacje. Ale nawet zdobycie tych, które wyraziły zainteresowanie, było wspaniałym osiągnięcie1n Z podnieceniem przyglądałam się, jak mój pomysł przybiera realny kształt. Pieniądze dostałam z sektora prywatnego i system więziennictwa nie musiał mi płacić, więc dla nich byłam jakby wolontariuszką. Program mojego kursu został zatwierdzony. Przedstawiłam plan zajęć. Projekt nie miał charakteru urzędowego, więc nie wymagano ode mnie kwalifikacji nauczycielskich Pracownicy wydziału edukacji po prostu uwierzyli w mój pomysł i zechcieli go poprzeć. Z perspektywy czasu wydaje mi się to naprawdę fantastyczne, ale na początku nie widziałam w tym nic nadzw'Yczajnego. Robiłam wszystko po kolei, krok po kroku, i w końcu stanęłam przed więzienną celą, żeby uczyć więźniarki pisać piosenki! Nigdy w życiu nikogo nie uczyłam i kiedy stanęłam przed kilkunastoma kobietami, niekoniecznie nastawionymi przyjaźnie , poczułam się dziwnie. Gdybym zaczęła się nad tym zastanawiać, inogłabym uznać, że to deprymujące , ale wolałam tego nie robić . Po prostu wzięłam byka za rogi. Dopóki nie wybrałain się do wydziału edukacji, nie byłain też nigdy w więzieniu. Miałam przygotowaną lekcję i dużo tupetu- i po prostu zaczęłain. Na początku, żeby skłonić te kobiety do jakiejkolwiek reakcji, musiałam rzucić kilka żartów . Wszystkie patrzyły na mnie z kamiennymi twarzami. Wszystkie starałyśmy się zachować zimną krew - i ja, i one - ale po chwili przekonały się , że jestem w porządku.
Kiedy zaczęłyśmy ćwiczyć rymowanie, zamiast się posłużyć przykładaini , które przygotowałam, zaczęłam i1nprowizować. Chciałam, żeby rymy były śmieszniejsze i lepiej pasowały do sytuacji. A przy okazji sama zaczęłain się dobrze bawić. Czekam tu, naiwnie licząc na jakieś melodie, Czy ona będzie
układała
Chcę się nauczyć grać
te rymowanki całe tygodnie?
na gitarze i
Posiedzę przy niej jakiś
być jak Emmylou,
czas, bo co innego mogę robić tu?
Niektóre zaczęły chichotać i żartować raze1n ze mną. włączyć do zabawy. No dalej, panno, bierz się do roboty i naucz nas gry,
Dzięki
temu reszta mogła się odprężyć i
Bo jak rymować, gówno nas obchodzi - s=koda, .:e nie myślisz tak i ty. Śmiech przełamał lody. Jak tylko znalazłyśmy wspólny j ęzyk - który1n okazała się inuzyka Emmylou
Harris - rozkręciłyśmy się na dobre. OK, OK,
słyszę
wszystko, ale najpierw poznać trzeba tę
Rozbawcie mnie i
ułóżcie
Grać piosenki prosto
robotę.
rymy, chwytów nauczę was potem.
z serca już wkrótce będziecie,
Ale im dłużej to olewać zechcecie, tym później zaczniecie.
W odpowiedzi
usłyszałam:
Dobra, panienko, jeśli tak trzeba, napiszemy te głupie rymy, Ale nie przeciągaj z tym struny,
własną gitarę mieć
musimy.
Tak się ciągnęły te rymowane przekomarzania. Pod koniec pierwszych zajęć śmiałyśmy się na całego. Lekcja okazała się świetną zabawą. Wzięła w niej udział większość więźniarek Wszyscy pracownicy wydziału edukacji byli bardzo życzliwi. Długo zajmowałam się pojedynczymi pacjentami w prywatnych domach i po latach znów z przyjemnością pracowałain w grupie. Ostrzegano mnie, żebym nie nawiązywała z więźniarkami zbyt bliskich relacji. Zdawałam sobie sprawę, że chodzi zarówno o moje bezpieczeństwo w sensie fizycznym, jak i o samopoczucie. Ale ja nie byłabym sobą, gdybym nie widziała w nich zwykłych kobiet, które chcą się nauczyć grać na gitarze i pisać piosenki. Byłam na tyle mądra, żeby pamiętać, że jestem w więzieniu, ale chciałam być szczera i autentyczna i musiałam pozostać wierna sobie. Dzięki
temu, że byłam szczera i wierzyłam w nie wszystkie, bariery powoli znikały. Ufałyśmy sobie coraz bardziej. Gawędziłyś1ny - jak to baby. Zachęcałam je, żeby w piosenkach pokazywały swoje łagodniejsze strony. pomagały
Powoli zac zęły się pozbywać emocjonalnych hamulców. Zajęcia stały się bardziej osobiste i właśnie to chciałam osiągnąć.
im lec zyć rany. Kiedy układałam program,
Dzięki różnym ćwiczeniom uczyły się uwalniać
emocje i w końcu tworzyć. Robiły to z nadzieją. Oczywiście pisały piosenki o złości i krzywdzie. Ale również o marzeniach i a1nbicjach. Kiedy je pytałam, co by zrobiły, gdyby nic ich nie ograniczało - ani finanse, ani geografia, ani brak umiejętności - po raz pierwszy od lat zaczynały marzyć i wsłuchiwać się w siebie. Jedna chciała żyć spokojnie ze swoimi dzieć1ni , nie musieć się stawiać w placówkach rządowych, druga nagrałaby teledysk, trzecia zrobiłaby sobie operację plastyczną brzucha, czwarta uciekłaby od przemocy domowej (do tej pory nie było jej to dane), piąta wyszłaby z nałogu narkotykowego, a szósta powędrowałaby do nieba i powiedziałaby matce, że ją kocha. Kiedy zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą szczerze, prawie nie było zajęć, żebyśmy się nie wzruszyły. Umówiłyśmy się, że niezależnie od wszystkiego będzie1ny się wspierać. Te, które dotychczas się ze sobą nie dogadywały, stawały się coraz bardziej wyrozumiałe i na zajęciach pomagały sobie
nawzaje1n Jedna nie chciała si ę nawet zapisać na zajęcia, bo przychodziła na nie inna. W końcu ustąpiła i po czterech lekcjach zaczęły się nawzajem zachęcać do pisania i rozmawiać także na spacerniaku. O to w 1110im programie chodziło. Dzięki temu, że miały odwagę wyrażać siebie, te kobiety zdobywały szacunek ko leżanek. Kol eżanki wykazywały się empatią i z autentycznym zainteresowaniem słuchały ich coraz lepszych piosenek. Występy
przed kol eżankami także były dla nich dużym wyzwaniem. Ale wczuwały się w bolesne przesłania swoich piosenek i wspierały się nawzaje1n Jedna z nich, Sandy, napisała piosenkę o tym, jak trudno być pół Aborygenką, pół białą, kimś, kto nie znajduje dla siebie miejsca ani w jednej , ani w drugiej społeczności. Pozostałe uczestniczki znały to uczucie i zachęcały j ą do pisania. Uważały, że trzeba mówić o takich sprawcach Inna, Daisy, trafiała do więzienia już wiele razy - przeważnie dlatego, że stosowała prze1110c. Nie wiedziała, jak długo będzie siedziała tym razem. Mówiła, że w sali sądowej zawsze robi się otępiała i przestaj e kontaktować . (Wkrótce potem miała się dowiedzieć, jaki wyrok zapadł w jej sprawie). Dała tym uczuciom wyraz. Napisała o tym, jak bardzo nie znosi tego, że jej życie zależy od syste1nu, a nie od niej . Jeszcze inna, Lisa, sk01nponowała piosenkę dla syna. Chciała mu powi edzieć , jak bardzo jest z niego dumna. Dławiła się z emocji za każdym razem, kiedy ją śpiewała - ale była szczęśliwa. Śpiewanie tych piosenek na zajęciach było dla nich jak katharsis. Każda z nich mogła wyrazić siebie całą sobą,
nie tylko na piśmie . Musiały sobie jednak poradzić z tremą. Ale ponieważ znałam to z własnego doświadczenia - kiedyś byłam tak samo onieśmiel ona i zestresowana - motywowałainje delikatni e. Ich emocjonalne hamulce powoli puszczały. Kilka mi esięcy późni ej , kiedy jedna z moich uczennic, na początku bardzo nieśmiała, wystąpiła solo ze swoją nową piosenką przed ponad setką koleżanek i gośc i , z radości się popłakałam Na zajęcia przychodziło ich niewiele, ale tak było lepiej i dla nich, i dla mnie. Na początku było ich zbyt dużo, żeby mogły z tych zajęć coś wynieść , później zostało tyko dziesięć . Czasem przychodziły rów nież inne, ale kiedy s i ę ori entowały, że w ciągu jednej lekcji nie nauczą s i ę grać na gitarze jak Eric Clapton i że naprawdę będą musiały pracować , zwykle się zniechęcały. Wszystkim im musiałam poświęcać dużo uwagi i w końcu stwierdziłam, że wyjdzie lepiej , j eś li będzie ich mniej . Dzięki temu mogłam poświęcić tro chę czasu każdej z nich Piosenki i historie, które opowiadały, były bardzo pi ękne. Inspirowały i uzdrawiały. Okazywałyś1ny sobie serdeczność, a to było co naj mniej krzepiące. Pod maskaini twardości kryli się tacy sami ludzie jak wy i ja - kobiety, które kochały swoje dzieci, pragnęły miłości i szacunku, chciały się czuć potrzebne i żyć własnym życiem Bardzo niewiele z nich nie poczuwało się do winy za to, za co zostały skazane. Większość chciała się poprawić. Kiedy je poznałam, zobaczyłam tragiczne losy, bardzo niską samoocenę i zamknięty krąg, z którego nie mogły się wyrwać. Popełniły różne przestępstwa.
Niektóre pracowały nielegalnie jako prostytutki - i cz asami wykorzystywały system. Wiedziały, ile można dostać za drobne w ykroczenie, i dopuszczały się czegoś takiego, żeby się wyrwać z ulicy i spędzić trzy miesiące w więzieniu. Chciały mieć chociaż ciepłe łóżko i regularnie dostawać jeść. Inne siedziały za narkotyki- posiadanie albo zażywanie. Inne za przemoc, oszustwa, kradzieże w sklepach (na początku kradły po to, żeby wyżywić rodzinę, a potem się od tego uzależnia ły) i z a to, że zbyt wiele razy prowadziły samochód pod wpływem alkoholu.
Ale niezależnie od tego, jakie popełniły przestępstwo, system był nastawiony na ,,leczenie" skutków, a nie przyczyn ich zachowań. Choc iaż miejsce, do którego trafiały, nazywano zakładem poprawczym,
ktoś ,
kto naprawdę chciał zaczął myśleć i postępować inaczej, nie uzyskiwał zbyt wielkiej pomocy. A żeby przerwać zaklęty krąg niewiary w siebie, narkomanii, prze1nocy do1nowej i wynikającej z tego działalności przestępczej, należ.a.loby je l eczyć . Możliwe , że niektórzy kryminaliści nie przestaliby nimi być, nawet gdyby otrzymali pomoc. Ale kobiety, które poznałam, na pewno by się zmieniły, gdyby podczas odsiadki i w późniejszym okresie ktoś je wspierał. Pracowali tam wspaniali ludzie, ale na to nic nie 1nogli poradzić. Działały ta1n między inny1ni grupy kościelne, ochotnicy, którzy otaczali poszczególne więźniarki opieką i pomagali im wyjść na prostą. Prawda jest taka, że znacznie więcej pieniędzy wydawano na środki bezpieczeństwa niż na p01noc i wsparcie. W więzieniu, w którym przebywało około trzystu więźniarek, zatrudniano tylko dwóch psychologów. I przeważnie nie można się było do nich dostać . Ktoś , kto nie miał problemu z poczuciem własnej wartości w chwili, kiedy trafił do więzienia, z całą pewnością tam zaczynał go mieć. Obejrzałam fihn
dokumentalny o stosowani u medytacji w zakładach karnych i o tym, jaki ma wpływ
na więźniów ,
i skontaktowałam się z dyrekcją. Zaproponowałam, że ich zapoznam z ludźmi, którzy się tym zajmują. W innych krajach uczono więźniów techniki medytacyjnej, którą stosowałam - w Australii nie. Ludzie, którym przedstawiałam swój pomysł, tylko się śmiali. Nie wierzyli w niego ani trochę. Słyszałam tylko ironiczne: powodzenia. Robiłam więc, co mogłam: pracowałam z więźniarkami i realizowałam swój program. Pomagałam im uwierzyć w siebie, w to, że w środku są piękne i dobre, uczyłam je pisać piosenki i wyrażać siebie we własnych utworach. Mogły je potem wykonywać ku uciesze innych. Wiele z tych kobiet nigdy w życiu nie usłyszało żadnego komplementu i chłonęły moje pochwały jak gąbka. A chwaliłam je szczerze. Wszelkie uwagi na temat ich twórczości zgłaszałam bardzo ostrożnie, wszystkie musiałam dogłębnie przemyśleć. Zdarzały się też
zabawne chwile: kiedy nabrały do mnie zaufania, zaczęły mnie uczyć życia. Pewnego dnia jedna głośno opowiadała drugiej , jak zdobyła dodatkową parę butów do biegania. Kiedy sobie uświadomiła, że słucham, natychmiast zami l kła. Próbowałyśmy ją zachęcić - ja i jej koleż.anki - żeby mówiła dalej, i w końcu wyjaśniła, jak to zrobiła. Pochwaliłam ją, powiedziałam, że jest bardzo sprytna, a ona odpowiedziała: Cóż, jesteśmy
kryminalistkami, proszę pani. Niech pani painięta, gdzie pani jest.
Wybuchnęłam śmiechem
mi
się
Wtedy byłamjUŻ pewna siebie i nie peszyłam się zbyt łatwo,
więc wydało
to zabawne.
Inna przyszła kiedyś na zajęcia zdenerwowana i bardzo zinęczona. Kiedy spytałam, czy dobrze się czuje, odparła: Hm, jUŻ dobrze, więc wsadziła1njej Trochę
proszę
pani. Ale to był okropny dzień. Ta smarkula od dawna mnie wkurzała, łeb do suszarki. I od razu mi przeszło.
zdziwiona, skinęłam głową, jakbym chciała powiedzieć: rozumie1n
- W każdym razie, proszę pani, jllŻjest w porządku. Przyszłam Pora na muzykę. Kiedy tu jestem, nic innego się nie liczy. Gdybym nie miała lekcji, pewnie bym ją zabiła . Ale wtedy nie pozwoliliby mi tu przychodzić,
a to by zabiło mnie.
A potem usiadła i zabrała się do piosenki, którą zaczęła pisać tydzień wcześniej. Pisanie świetnie jej szło. Miała też jeden z najładniejszych głosów, jakie słyszałam żałowałam, że nie poznałyśmy się w innych okolicznościach. Chętnie pośpiewałabym z nią przy ognisku. Ale nie było nam to dane. Z każdym tygodniem zachodziło w nich coraz więcej pozytywnych zmian Patrzyłam na to z satysfakcją i radością. Pracownicy wydziału edukacji także byli zadowoleni. Moje zajęcia wkrótce stały się dla nich - i dla mnie - najważniejszym wydarzeniem tygodnia. Zerwałam jUż
wtedy z facetem, z którym byłam, min10 że od niedawna mieszkaliś1ny bliżej siebie. Gdybym z nim została, nie mogłabym iść za głosem serca. Wyznawaliśmy zupełnie inne wartości . Okupiłam to rozstanie łzami i smutkiem, ale zaszłmnjUż za daleko, żeby1n miała żyć niezgodnie z własnymi zasadami . Mieć własny
dom było jednak wspaniale. Z radością gościła1n u siebie przyjaciół . Odwiedzali mnie od czasu do czasu. Przez dziesięć , może dwadzieścia lat to ja bY\:vałam ich gościem Stwierdziłam, że po latach tułaczki stałam się domatorką. To chyba naturalne. Rzadko 1niewałam ochotę się gdzieś wybrać . Doszłam do wniosku, że właściwie chciałabym pracować w domu. W wolnym czasie zaczęła1n więc rozwijać internetowy kurs ko1nponowania piosenek. Opierała1n się na tym, czego uczyłam więźniarki . Moje pisanie także zaczęło nabierać rozpędu: pisałam artykuły do różnych czasopis1n i prowadziłam zdobywającego coraz więcej czytelników bloga. To mi przypoininało, że lubię mieć w pracy kontakt z ludźmi, którzy myślą podobnie jak ja. Zaczęłam się zastanawiać, czy chcę dalej wieść ciężkie życie piosenkarki. Prowadząc zajęcia w więzieniu, zaniedbywałam własną twórczość, choć od czasu do czasu wciąż występowałam Czase1n udawało mi się nawiązać kontakt z publicznością i zatracić w muzyce. To Innie upajało. Ale pisanie i praca w doinu cieszyły Innie jeszcze bardziej. Domek i zajęcia w więzieniu były wspaniałe , ale poza tym niewiele mnie ta1n trzymało . Dawni przyjaciele mieli własne życie. Wiele się zmieniło od czasu, kiedy mieszkałam pod Sydney. A poza tyin w głębi duszy wiedziałam, że pewnego dnia wrócę na wieś. Po latach wędrówki tęskniłam za wolnością, jaką daje życie na farmie. Nie nawiązałam zbyt wielu nowych znajomości , bo stawałam się coraz większym odludkiem i lubiłmn bvć sama we własnym domu. Tak więc chociaż wcale s ię o to nie starałam, najbardziej zaprzyjaźniłam się ze swoimi kursantkami . Z czasem dystans, który nas dzielił, znikł. Sala, w której 1niałyś1ny zajęcia, stała się 1niejscem, gdzie grupa kobiet razem śpiewała piosenki. Czasami czułam, że niewiele mnie od nich różni i że mogłaby1n być jedną z nich. Oczywiście pamiętam też chwile, kiedy czułam co innego. Nie znalazłam się w więzieniu dlatego, że popełniłam przestępsn::vo, ale byłyś1ny sobie bliskie - jak kobiety, które są wobec siebie szczere. Moja delikatność i bolesne doświadczenia wciąż dawały o sobie znać, choć już nie tak jak kiedyś. Może również to pomagało ini się do nich zbliżyć: one też zaznały cierpienia, były w różny sposób maltretowane i nie wierzyły w siebie. Kiedy przyjechałam do więzienia po raz pierwszy, zwrócono mi uwagę, że nie powinnam opowiadać więźniarkom o swoich prywatnych sprawach. Nigdy im nie mówiłam, gdzie mieszkmn, a kiedy o to pytały, odpowiadałam po prostu, że nie mogę powiedzieć . Nie chciałam kłamać ani robić
uników. One to szanowały, bo miałyś1ny do siebie zaufanie, ale jeśli tylko mogłam, opowiadałain na ich pytania. Dzi ęki temu, że kiedyś dużo rozmawiałam z wnierającymi, chętnie się przed nimi też otwierałam Emocjonalne bariery blokują. A szczerość zbliża. Więźniarki wypytywały mnie, co przeżyłam, a ja starałam się mówić prawdę. Opowiadała1n im o tym, jak dawałam się wykorzystywać, i o tym, że zbyt długo przejmowała1n się tym, co myślą o mnie inni. Ich życzliwość - zarówno całej grupy, jak i każdej kobiety z osobna - obudziła we mnie coś , co od bardzo dawna było uśpione. Po prostu nie wiedziałam, jak reagować na dobro. Umiałam je dawać, ale nie przyjmować . Czułam, że się
o mnie troszczą i że naprawdę mnie rozumieją, i bardzo mnie to wzruszało. Były najwspanialszymi kobietami pod słońcem. Wszystkie wiedziały, co to ból. Wiele z nich straszliwie tęskniło za dziećmi i resztą rodziny. Miały bardzo dobre serca. Oczywiście każda z nich popełniła jakieś błędy i wszystkie skończyły w więzieniu, ale niewiele z nich nie żałowało tego, co zrobiły. Nie były pozbawione ludzkich uczuć. Pieniądze
na kurs powoli s ię
kończyły.
Po prawie roku zrozwniałam, że jestem wypalona - nie tylko dlatego, że opiekowałain się umierającymi. Byłain wypalona w ogóle. Widziałain wokół siebie za dużo smutku. Moich bliskich przyjaciół spotkała tragedia. Próbowałam im pomóc i czułam się jeszcze gorzej. Pami ętałam, jak trudno ini było zdobyć dofinansowanie, i zaczynałam wątpić, czy mam dość siły, żeby znowu się na to porwać . Pewnego wieczoru, zasypiając przy wtórze kłótni nowych sąsiadów , podjęła1n decyzję . Przyszła pora, że by wrócić na wieś. Zrobiłam wszystko, co mogłam
Większość
z więzienia albo iniała wyjść wkrótce, więc czułam się wolna. Nie lniałamjllŻ wystarczająco dużo energii i jasności mnysłu, żeby zacząć uczyć następne. Poczułam, że muszę się zająć sobą. Zawiado1niłam więc władze więzienia i właścicielkę domku, że s i ę wyprowadzam, i zaczęłain się zastanawiać, co dalej. moich uczennic
wyszła
Moi rodzice się starzeli. Z mamą byłyś1ny sobie cudownie bliskie, jak zawsze, z tatą dogadywałam się świetnie. Chciałam być bliżej nich, nie dalej niż kilka godzin jazdy. Jak na australijskie realia to niedaleko. Chciałam też za1nieszkać na wybrzeżu. Wybrałam region i postanowiłam wynająć
w internecie oferty. Wybrałam dwa miasteczka. Chciałam zamieszkać gdzieś lniędzy ni1ni. Zdecydowałam, jak duży czynsz jestem w stanie płacić. Nie znalazłam nic odpowiedniego i po dwóch tygodniach zalnieściłam w ta1ntejszej gazecie ogłoszenie: opisałam, czego szukam. Dostała1n kilka ofert i choć żadna tni nie odpowiadała, nawiązałam nowe znajomości i niebawem wpadł mi w oko wspaniały domek. Stał dokładnie tam, gdzie chc iałam
mieszkać,
doin
Zaczęłam przeglądać
a czynsz nie przekraczał sumy, którą mogłam na niego przeznaczyć. Zanim na farmie o powierzchni dwóch tysięcy akrów.
się zorientowałam, zamieszkałam
,
ZMIERZCH I SWIT Przed domkiem płynął
strumień, dzięki
czemu naturalnie piękna sceneria nieustannie się zmieniała. Wokół rosły wspaniałe wielkie drzewa. W ciągu dnia śpiewały ptaki, a w nocy kumkały żaby. Wieczorem na niebie - zamiast latarni - świeciły miliony gwiazd. Nie mogło być piękniej , zwłaszcza kiedy grałam na gitarze i podziwiałam z werandy zachód słońca albo kiedy deszcz bębnił o blaszany dach Czułam się jak w niebie i raz za razem zmawiałain dziękczyIIDe modlitwy. Życie
na wsi wymaga poświęceń. Nie można za często korzystać z ro'.Zry\vek i obcować ze sztuką, ale ja uważałam, że ma.in wokół siebie wystarczająco dużo atrakcji. Zresztą od czasu do czasu jednak gdzieś wyskakiwałam To nie miało znaczenia. Znowu żyłam w zgodzie z naturą i z własnymi przekonaniami. Na wzgórzach i w dolinach inojego rozległego gospodarstwa stało łącznie z domem farmera - pięć budynków. Jako najeroczyni jednego z nich pozostawało mi tylko cieszyć się przestrzenią. Natychmiast wszystko zaczęło mi się wydawać łatwiejsze i jaśniejsze. Wracałam do domu, znowu miałam żyć na wsi. Przez całe lata zaj1nowałam się umierającymi, a potem więźniarkaini, i zostało mi niewiele energii. Z radością postanowiłam zrobić sobie przerwę i zyć z oszczędności. Zamierzałam jednak powoli rozpoznać teren i zdecydować, co dalej - ale nie chciała.in się spieszyć. Z każdym dniem odzyskiwałam siły . Czułam, że nabierain energii i optymizinu. Wędrowałam po wzgórzach i polach, zachwycałam się prostotą i jednocześnie złożonością natury, i czułam, że wracam do formy - i do zdrowia. Lata, które spędziłam przy łóżkach wspaniałych, mądrych ludzi, niewątpliwie pozwoliły 1ni się rozwinąć i bardzo mnie zmieniły . Uśmiechałain się, kiedy o nich myślałam Przypominałam sobie wzruszające chwile i piękne rozinowy, które stały się inoim udziałem Tamto zycie wydawało mi się j uż bardzo odległe, szczególnie kiedy przemierzałam wzgórza i doliny, ale miałam świadomość, że w dużym stopniu mnie ukształtowało, i byłam za to ogromnie wdzięczna losowi. Dużo
czasu spędzałain w domu i tworzyłam, i znowu przechodziłam próbę wiary. Miałam nadzieję, że we właściwym czasie znowu odnajdę drogę . W końcu już nie raz tak było. W tym pięknym miejscu łatwo mi było pisać i komponować . Wokół domku bujnie pleniło się życie . Dzięki temu szybko się przystosowała.in do prostego wiejskiego bytowania. Ale głęboko w mojej podświadomości wciąż czaiło się destrukcyjne przekonanie, że nie jestem wiele warta. W ciągu ostatnich dziesięciu lat zaczęłam o sobie myśleć zupełnie inaczej i dzięki temu żyło mi się łatwiej . Osiągnęłam spokój i byłam z siebie zadowolona. Z każdym dniem odzyskiwała.in wiarę w siebie. Czułam się naprawdę dobrze. A w każdym razie tak mi się wydawało. A potem nagle wszystko się zmieniło. Żyłam sobie spokojnie i nagle wpadłam w czarną dziurę. Sama byłam ty1n zaskoczona. Wróciły stare problemy - jeszcze większe niż kiedyś. Energia, która mi jeszcze została i którą niby odzyskiwałam, wyczerpała się całkiem w ciągu zaledwie jednej nocy, jakby ktoś mnie odłączył od źródła zasilania. Miała.in wrażenie, że stało się to niespodziewanie. Straciłam wszystkie siły.
Wszystkie pomysły na to, jak nawiązać nowe znajmności i znaleźć jakieś zajęcie , uleciały w jednej chwili. Myśl o tym, że miałabym się z kimś spotkać, nie mieściła mi się w głow i e. To, żeby się zatrudnić gdzie kol wiek, choćby na krótko, nie wchodziło w rachubę. Po prostu nie byłam w stanie nic zrobić. Wiedziałam, że
powinnam zajrzeć w głąb siebie i zmierzyć się z tym, co się ze mną działo, ale nie było mi łatwo. Nie miałam jednak wyboru. Musiałam to zrobić, czy mi się to podobało, czy nie. I znowu popłynęły łzy - nie mogłam się powstrzymać. Musiałam wyzdrowieć, żeby się do reszty uwolnić od przeszłości i zostać kimś, kim miałam się stać, kiedy przyszłam na świat. To były najtrudniejsze miesiące w moim życiu: niespodziewanie wpadłam w depresję tak głębok
Bliscy mnie nie poznawali. Ja też się nie poznawałain SpotykałamjUŻ ludzi pogrążonych w depresji i nie wyobrażałam sobie, że mnie też mogłoby to spotkać. Ale z depresją tak to j UŻ jest i dlatego bardzo trudno sobie z nią poradzić. Dla tych, których dotyka, jest kompletnym zaskoczeniem Niektórzy z moich przyjaciół nie chcieli uwierzyć, że przydarzyło się to właśnie mnie. Ta Bronnie, która zawsze podtrzymywała innych na duchu, sama wpadła w dół? Inni po prostu nie wiedzieli, co robić . Nie mogli znieść tego, że jestem taka bezradna. Jeszcze inni, ludzie, którzy podobno znali mnie na wylot, dzwonili i udzielali mi rad tak absurdalnych, że czuła1n się jeszcze gorzej. Czułam, że nikt mnie nie rozumie. Gdybym mogła wpaść w jeszcze głębszą depresję, pewnie tak by się stało. Ale to nie było możliwe . Inni byli moim najmniejszym problemem. Nie potrafiłam się nimi przejmować, bo musiałam s i ę zająć sobą - a czase1n nawet na to nie miałam siły. Bez przerwy wysłuchiwałam dobrych rad. Ty1nczasem ludzie cierpiący na depresję najbardziej potrzebują akceptacji. To choroba, która może się okazać najlepszym początkiem transformacji - jeśli poZ\:voli się choremu przejść przez nią we własnym tempie. Współczesny świat stygmatyzuje tych, którzy na nią cierpią, a to wspaniała okazja, żeby się zmienić i duchowo przebudzić. Może człowieka załamać , ale może także doprowadzić do przełomu, jeżeli podejdzie się do niej z determinacją, z wolą poddania się przemianie i z wiarą. Oczywiście nie jest to przyje1nne. Budziłam się
z płaczem Zaczynałam płakać, zanim jeszcze przyszła mi do głowy pierwsza myśl. Potrzebowałam bliskich, ich współczucia i cierpliwości. Czasaini nie byłain nawet św iadoma, że się obudziłam: jak tylko otrząsnęłam się ze snu, z oczu zaczynały mi płynąć łzy. Kiedy indziej było mi żal samej siebie. Myślałam wtedy, że życie jest strasznie trudne i że zawsze takie było . Nie iniałam siły, żeby znowu zaczynać od nowa, ale wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. I przytłaczało mnie to jeszcze bardziej, bo nie 1niałam pojęcia , skąd ją wezmę . Nie 1nogłam przecież liczyć na to, że ktoś stanie w drzwiach i zaproponuje mi świetną pracę, zwłaszcza że prawie nikogo tam nie znałain Nikt z najbliższych nie wiedział, co poradzić na to, że rozpaczam i że nie mam siły, więc nadal dzwonili i udzielali mi dobrych rad. Chcieli mnie wyciągnąć z dołka i przywrócić do życia. A to sprawiało, że czułam się naciskana jeszcze bardziej. Najwyraźniej jeszcze nie byłam na to gotowa. Jeśli zdołałam odkurzyć dom - kosztowało mnie to bardzo dużo energii -uważałam to za osiągnięcie tak wielkie, że mówiłam sobie: Brawo, dobrze się spisałaś, Bronnie. Kiedyś mogłabym odkurzyć pięć domów, pójść na lunch, przejść kilka mil i popływać jakąś godzinę . Ale tak to jest} kiedy się ma depresję. Dopada i odbiera wszystkie siły. Najlepsze, co mogą wtedy zrobić przyjaciele i rodzina, to pogodzić się z tym, że ktoś, kogo kochają, jest chory. Zrozumieć, że z tego wyjdzie albo nie. Są dUŻe szanse, że wyjdzie - zwł aszcza jeśli chce.
Jeśli
jest się akceptowany1n przez tych, których się kocha, szanse są większe. Jeśli odczuwa się presję - mniejsze. Chory także musi się pogodzić z tym, że spotkało go coś takiego. Nie może stawiać sainego siebie pod murem, bo to tylko pogarsza sprawę . Minęło trochę czasu, zanim to zrozumiałam. Dość długo ze sobą walczyłam - nie inogła1n się pogodzić z tym, że nie potrafię funkcjonować normalnie. Powrót na wi eś poruszył głęboko ukrytą strunę. Obudził ból z dzi eciństwa i czasów młodości , czasów, kiedy mi eszkałmn w podobnym miejscu Ten ból czaił s ię w zakamarkach mojej duszy. To, że zwolniłam
i wróciłam do korzeni - i że nie wkładałam już całej swojej energii w pomaganie innym - wyzwoWo rozpacz, Od dziesięciu lat, od czasu kiedy sama zaczęłam się uzdrawiać i wyrzucać z siebie to, czego istnienia byłam świadoma, wydobywała się ze mnie powoli. Ale głęboki, dojmujący smutek, który w końc u wypłynął na powierzchnię, brał się zarówno z obsz arów świadomości, jak i nieświadomości. Ból z czasów młodości, kiedy mnie krytykowano i kiedy mnie nie akceptowano, kiedy krzyczano na mnie i wyśmiewano się ze mnie - cały ten ból, który w sobie nosiłam, nawet o tym nie wiedząc, po prostu wypłynął na wierzch. A ja płakałam i płakałam. którą kiedyś stłumiłam.
Łatwiej
jest wyzdrowieć, kiedy się nie ma wyjścia, kiedy musi się stawić czoło temu, co się dzieje bólowi, świadomości , że si ę cierpi. Trzeba dać sobie szansę na rozwój , na wyleczenie, i znaleźć siłę do walki. Nikt nie może nam odebrać tego, czego s ię przy okazji nauczymy. I nikt nie może przez to przejść za nas. Obecność bliskich pomaga - to jasne. Miłość moj ej kochanej matki i kilku starych przyjaci ół była dla mnie wielkim wsparciem Ale wyleczyć się musiałam sama. Przyszła pora, żeby s i ę zmierzyć ze sobą i uwolnić wszystko, co nosiłam w najgłębszych zakamarkach swojego jestestwa. To uwalnianie odbywało się na różne sposoby. Oczywiści e płakałam Pisałam o swoim cierpieniu. I po raz pierwszy w życiu krzyczałam, a raczej wrzeszczałam (Owszem, ki edyś mimo woli pis nęł am, kiedy wyskakiwałam z sa1110lotu). Wrzeszczałmn w pierwotnym sensie. Cieszyłam się, że mieszkmn na odludziu, bo dzi ęki temu mogłam dawać upust e1nocjom tak, jak mi podpo w iadał instynkt. Wyrzucałam z siebie głośno wszystko, co chciałam powiedzieć tym, którzy mnie ranili, kiedy byłam mała i kiedy dorastałam Wydawałam nieartykułowane odgłosy - odgłosy bólu Krzykiem wyraża.łam najgłębszą frustrację, żal , że znal azłam się w takiej sytuacji, dotkliwy ból. Szlochałam i nie mogłam się opanować. A potem leżałmn wyczerpana i powoli dochodziłam do siebie. W chwilach kiedy byłam sentymentalna, porównywałam rozwój wewnętrzny do róży. Zdejmujemy warstwę po warstwie i odsłaniamy swój piękny, delikatny środek, żeby dotrzeć do pączka, do istoty tego, kim jesteśmy.
Kiedy spadłam na dno rozpaczy i beznadziei, porzuciłam tę myśl. Odkryłam, że nasz rozwój przypomina raczej obieranie wielkiej cebuli. Zdejmowanie kolejnych warstw jest przykre i przy każdej kolejnej płaczemy bardziej. Właśnie tak było ze mną. Obierałam dużą świeżą cebulę. Usunięcie każdej warshvy kosztowało mnie łzę, zdanie, myśl.
Codziennie walczyłam nie o szczęście, ale o siłę . Potrzebowałam siły, żeby się pogodzić z tym, co się ze inną dzieje. Nie 1niałmn siły na nic oprócz płaczu, a pote1n przyglądałmn się z werandy, jak otwiera się przede mną przyroda. Byłam wyczerpana wyrzucaniem z siebie e1nocj i - robiłam to codziennie - i żyłam z dnia na dzień. Czasami wybieganie inyś lą poza bieżącą chwilę było po prostu za trudne. Chciałam tylko przetrwać burze, które przeżywałam każdego dnia. Byłam otępiała, emocjonalnie wykończona, bardzo zmęczona życiem. Przypominałam samej
sobie, że szczęście to kwestia wyboru, i zmuszałam s i ę do wstawania z łóżka albo zauważania czegoś pi ęknego . To, co innym wydawało się naturalne, dla mnie było wielkim osiągnięciem Z.a sukces uważałam to, że się podniosłam, że zadzwoniłam do bliskich, uczesałam
się, ubrałain albo ugotowałam coś porządnego,
zamiast się zadowolić
gotowaną fasol ą
z puszki.
Nie byłam sobą i jeśli miałam zrealizować potencjał, z który1n przyszłam na świat, musiałain zaakceptować swoje uczucia, musiała1n przestać je odrzucać. Musiałam pozwolić, żeby wypłynęły na powierzchnię. Tylko w ten sposób mogłam się od nich uwol nić. Każdy ma swój sposób na to, żeby się wyleczyć. Łykanie pigułek szczęścia zdecydowanie nie było dla 1nnie - choć nie oceniam tych, którzy wybrali tę 1netodę. Musiałam przez to przejść po swojemu. Każdy dzień wyglądał inaczej. Niektóre były mroczne, pełne łez i przejmującego smutku. Kiedy indziej jakoś funkcjonowałam Robiła1n wszystko powali, byłam zmęczona, ale gotowałam coś solidnego i część zamrażałam, żeby, gdy poczuję się gorzej , móc zjeść coś pożywanego . Kiedy znajdowałam wystarczająco dużo energii, wybierałam się na spacer. Chodziłam po wzgórzach i polach, z dala od ludzkich oczu, i chłonęłain dźwięki i obrazy. Wciąż codziennie medytowałam
Nie chcę sobie wyobrażać, co bym bez tego zrobiła. Już wcześniej się przekonałam, że cierpienie to wytwór umysłu. Lata tnedytacji zmieniły mój sposób myślenia - na lepsze. Była więc nieodłączną częścią mojej drogi do wyzdrowienia. Zastanawiałam się, jak ludzie radzą sobie z chorobą bez niej. Dzięki inedytacji uczy1ny się obserwować swoje inyśli i uświadamiamy sobie, że nie są nami. Są tylko wytworem naszych umysłów i chociaż są częścią nas, nie są wszystkim Wiele z nich to myśli innych, które bierze1ny za swoje. Świadomość, że takjest, bardzo ini p01nagała. Medytowałam co naj1nniej dwa razy dziennie. Chciałam stać się panią
swoich myśli i swojego umysłu Bardzo trudno mi było się skoncentrować. Ale kiedy inedytowałam, prawie cały czas byłam sobą. Obserwowałam swoje myśli , ale nie skupiałain się na nich, i znowu osiągałain harmonię i odzyskiwałain pewność siebie. Wiedziałam, że pewnego dnia kryzys minie i że wciąż noszę w sobie spokój. Musi ałam tylko bardziej się postarać, żeby do niego dotrzeć. Dyscyplina, której wymaga inedytacja, bardzo mi służyła. To był mój codzienny obowiązek. Niezależnie od nastroju, niezależnie od tego, jak fatalnie się czułam, musiałain wstać, usiąść na poduszce i spróbować się skupić. Niektórych trzyma przy życi u to, że inuszą pójść do pracy albo zrobić coś innego. Mnie trzymała inedytacja. Oczywiście cały
czas dużo płakałain- z głębi serca. Starałain się nie zapominać, że jeśli przestanę cierpieć i wyzdrowieję, czeka mnie wspaniałe życie. Karmiłam się tą nadzieją, kiedy tylko mogłam Kiedy chwi lę, która trwa, zakłóca dawny ból, pokrzepić może nas tylko wizja lepszej przyszłości . Mnie naprawdę pomogła wyzdrowieć. Kiedy czułam się trochę lepiej, marzyłam o tym, żeby wrócić do życia. Obiecywałam sobie, że wykorzystain talenty, którymi zostałam obdarzona (jak my wszyscy), znajdę fajną pracę i będę zarabiać przyzwoite pieniądze, będę się spotykać z p rzyjaciółmi , kupię ziemię nad rzeką albo nad strumieniem, znowu się zakocha1n i urodzę dziecko. Ale przede wszystkim chciałam znów być szczęś l iwa , budzić się z radością, podekscytowana tym, że po prostu żyję. Pragnęłam sobie przypomnieć, jak to jest być szczęśliwą dłużej niż krótką, ulotną chwilę. Tak, miałam nadzieję, że jeszcze będę szczęśliwa. Ale jedyne, co mogłam zrobi ć , to starać się mieć świad01ność , co się dzieje, i żyć z dnia na dzień Otoczenie bardzo mi pomagało. Było wspaniałe. W naturze działo się mnóstwo niesa1nowitych rzeczy i pochłaniało mnie to bez reszty. Obserwowałain owady i ptaki, słuchałam szumu wiatru wśród drzew, przyglądałam się niebu i zachodzącym na ni1n zmianom.
Pomogła
pewna wspaniała kobieta, pracownica opieki społecznej. Nie tylko stosowała tę samą technikę medytacyjną co ja - w pewny1n sensie była też moim lustrzanym odbiciem. Dzięki niej zaczęłam patrzeć na siebie inaczej, bardziej wyrozumiale, doceniać własne duchowe piękno. Zrozumiałam również, jak wiele energii wkładain w troszczenie się o innych, ale nie o siebie. Gdzieś w głębi duszy nie wierzyłam, że na to zasługuję. Było tak głównie dlatego, że wciąż miało na mnie wpływ to, co kiedyś myśleli o mnie inni - ludzie, którzy wbrew pozoro1n wcale innie nie znali. Jednym z nurtów transformacji, którą przechodziłam, było gorące pragnienie, żeby się wyzwolić od dawnych kompleksów. Brałam wtedy na siebie jeszcze jeden ciężar - cierpienie przyjaciółki , która również przeżywała ciężki okres. Myślałam, że tak trzeba. Skoczyłam do wody, żeby ją ratować , i sama zaczęłam tonąć. Musiałam trochę powściągnąć współczucie i empatię dla całej ludzkości i skupić się - ale nie za bardzo - na tych, którzy naprawdę tego potrzebowali. mi
także
Przypomniałam sobie, że
ja także zasługuję na współczucie . To było ważne - i przyniosło mi ulgę . Tamta cudowna kobieta z opieki społecznej p01nogła 1ni również zauważyć , że nabrałain złych nawyków. Usprawiedliwiałam innych ludzi. Na początku po to, żeby przynajmniej z pozoru zachować spokój , a potem dlatego, że im współczułam Jej nadzwyczajne, wypływające prosto z serca rady naprawdę mi poITIOgły, a szczerość okazała się bardzo skuteczna, zwłaszcza kiedy zapytała, czy zainierzam zdobyć złoty niedal na olimpiadzie sióstr Iniłosierdzia. Często zapominałam o tym, że
powinnam współczuć także sobie - i że to współczucie powinno znajdować odzwierciedlenie zarówno w moich niyślach, jak i w czynach. Nie zmarnowałam tych wszystkich lat, kiedy próbowałam się rozwijać i uniezależniać, chociaż czasami miałam takie wrażenie. Dotarłam do sainej istoty swoich ran, do ich źródła, i Inogłam zacząć je leczyć. Uświadomienie
sobie, że cierpiałain przez tych, których miłości najbardziej potrzebowałam, i że powinnam być mniej wyrozmniała dla ludzi nieżyczliwych, i zdobycie się na to, żeby otwarcie o tym wszystkim rozmawiać, wymagało odwagi. Musiałain sobie na to pozwolić i naprawdę chcieć się na zawsze wyzwolić od dawnych schematów. Zasługiwałam na dobro i szczęście. Jeśli ludzie uważali inaczej, to dlatego, że nie wiedzieli, przez co przeszłam Zresztą to i tak nie miało znaczenia. Ja wiedziałam, że na to zasługuję. ZasłUżyłain na dobro. Zdała1n sobie z tego sprawę, a to mi poZ\voliło się na nie otworzyć . Wierzyłam w to już wcześniej na innym poziomie, ale nie na tak głęboki1n Tam się odbywała transfonnacja - na poziomach, które naprawdę decydowały o tym, kim jestem Przyszła pora, żeby okazać dobroć sobie samej. Na to też zasłUżyłain
Ale utarte schematy i brak poczucia własnej wartości trzymały się ITIOcno. Bywały dni, kiedy pokonanie bólu duszy wymagało bardzo dużego wysiłku. Po wielu zwycięstwach powoli zaczęłam dostrzegać piękno i odczuwać radość . Pokrzepiało mnie to i odświeżało. Czase1n coś tak zwyczajnego, jak blask słońca na liściach drzew, urzekało Innie tak, że nagle ogarniała Innie błogość. Moje nowo wcielenia, które trwały w uśpieniu przez lata, zaczynały się budzić i stawiać naturalną częścią mnie. Naprawdę zachodziły we mnie trwałe Ziniany, a stare schematy znikały. Zdałam
sobie sprawę, że pokonałain bariery, które mnie do tej pory haITIOwały, i pozbyłain się ich. Byłam za to naprawdę wdzięczna. Uroda Iniejsca, w którym mieszkałam, także pomagała mi zachować trzeźwość umysłu Ale tkwiący we mnie ból nadal nie odpuszczał. Codziennie podbudowywała mnie przyroda. W iniarę jak się przedzierałain przez kolejne warstwy cierpienia, moje ZITiysły coraz bardziej się wyostrzały i dostrajały do natury. Bardzo mi to pomagało , chociaż
nadal
miewałam gorsze
chwile.
Czasami się na siebie złościłam, bo nie wychodziłam z depresji tak szybko, jak bym chciała. Ale wszelka złość jest tylko wyrazem frustracji: jesteśmy źli , że nie spełniły s i ę nasze oczekiwania. Starałam s ię więc ich nie mieć i zyć chwilą, dostrzegać coś pięknego za oknem, nastawiać muzykę i śpiewać przy niej , skupi ać się na oddechu albo innych dźwiękach. Wtedy godziłam się z tym, co mnie spotkało, bo wiedziałam, że przechodzę przez to wszystko w takim tempie, jakie jest dla mnie odpowiednie. Jedna z moich dawnych przyjaciółek cały czas przysyłała mi cudowne organiczne kosmetyki . Wci erał ain więc niespiesznie w skórę mleczka i toniki. Troszczyłain s i ę o siebie - o ciało i duszę żeby sobie wynagrodzić to, że wcześniej byłam dla siebie surowa. Od razu czułain się lepiej , nie mówiąc już o tym, że pi ęknie pachniałam Zaj1nuj ąc się sobą z taką czułością, przypominał am sobie, jak dbałam o umi erających. Zaczynałam sobie okazywać tyle miłości , ile okazywała1n im Ale pokonywanie bólu było trudne i chociaż po kilku miesiącach znów przyszły dobre dni, depresja i złe myśli, które jej towarzyszyły, zdawały się wracać ze zdwojoną siłą. Z całą pewnością nie zamierzały ustąpić bez walki. W końcu napędzało je to, że nie czułam się wiele warta. Kształtowało mnie to przez ponad czterdzieści lat Mój umysł wydawał się pracować niezależnie ode mnie i nie chciał stracić kontroli nade mną. Powoli, stopniowo, stawałain się jednak panią samej siebie, uświadamiałam sobie własną wartość i duchowe piękno i zaczynałam myśleć o sobie lepiej. Zrywałam z dawnymi nawykami i odnosiłam się do siebie z szacurtkiem i miłością. Mimo woli zaczęła1n tworzyć rymowanki o tym, jaka jestem dobra. Kręciłam się po domu i podś pi ewywałam te śmieszne teksty. Kiedy przechodziłam obok lustra, pozdrawi ałam swoje piękne odbicie. Stało się to moim zwyczajem - przyjemnym i zabawnym Db ałain o swoje ciało, kąpałam je i odzywiałam i zaczynałam przezywać radośniejsze chwile. I szczęście krok po kroku wracało. Mojemu dawnemu mnysłowi wcale się to nie podobało. Depresja czepiała si ę mnie pazurami, nie chciała dać za wygraną. Mój sposób myśl enia zaczął się zmieniać j uż wiele lat wcześniej, ale dopiero wtedy doszło do ostatecznego pojedynku. Cało mogła z niego wyjść tylko jedna strona. W kulminacyjnym punkcie walki o to, że by raz na zawsze pożegnać się z dawną sobą, poddała1n się. Stało się to dla mnie za trudne. Mimo że w moim zyci u zachodziły zmiany na lepsze i coraz częściej zdarzało mi się być szczęś liwą, byłain zupełnie wyczerpana emocjonalnie. Dotarcie do tego etapu kosztowało mnie tyle energii, że straciłam resztki sił i znowu zaczęła1n myśleć o samobójstwie. Nie było 1nnie już stać na dyscyplinę ani nawet na nadzieję. Bardzo się starałam, ale byłam już tym wszystkim naprawdę zmęczona. Chciałam mnrzeć. Chciałain, żeby zycie wreszcie s i ę skończyło . Od dwudziestu lat miałam przyjaciela, prawdziwego anioła. szczęście znalazł na mnie sposób.
Dzwonił
do mnie regularnie. Na
- Odbierz telefon. Mówię, k. .. , poważnie, nie waż się zabi ć. Odbierz telefon. Przestań mnie olewać i odbierz, k. .. , ten telefon - mówił. W końcu nie mogłam wytrzymać i podnosiłam słuchawkę. Śmiałam się przez łzy . Chociaż jego metoda była dość nieortodoksyjna, miał wielkie serce i wspaniałe
poczucie humoru. Już nie raz mi pomogło w trudnych chwilach Śmiech dobrze mi robił, a poza tym wiedziałam, że jest ktoś , kto mnie kocha. Ja też go kochałam. Tak, śmiech to nieocenione lekarstwo. Ale pewnego dnia, kiedy nie zadzw onił, sięgnęłain absolutnego dna, tak głębokiego jak nigdy wcześniej . Nabazgrałam pożegnal ny list, bo nie potrafiłamjużpisać wyraźnie, i postanowiłam ze sobą skończyć. Życie było zbyt ciężkie. Mówią,
u
najczarniejsza godzina zawsze przychodzi przed świ tem To była moja najczarniejsza godzina. Już nie chciałain żyć. Nie można czuć się gorzej niż ja w tamtej chwili. Nienawidziłam siebie za to, u jestem zbyt słaba, Uby zapanować nad swoim umysłem. Chociaż bardzo się starałam. Byłam zła, że przez całe życie dawałam sobie wmawiać coś, co nie było prawdą. Że tak często godziłam się na ci ężkie warunki. Że 1nusiałam mieć tyle odwagi, żeby żyć tak, jak chciałam A przeci eż zasługiwałam na to. Nic mi się w sobie nie podobało. To była naprawdę czarna godzina. Jak tylko nagryzmol iłam rozpaczliwy list, w którym wszystkich przepraszałam, zadzwoni ł telefon Nie chciałain odbierać , ale w końcu to zrobiłain Nie był to mój przyj aci el. Ani nikt, kogo bym znała. Jakaś kobieta przywitała s i ę ze mną radośnie i zaoferowała mi ubezpieczenie na wypadek konieczności wezwania karetki! Super - pomyślałam Nawet samobójstwa nie umiałabym popełnić jak trzeba. Pewnie
musiałabym
wezwać karetkę. Postanowiłam, że wjadę
samochodem w rozpadlinę w skale. Wybrałam ją starannie. Chciałam mieć pewność, re nie przeżyję. Dobrze wszystko przemyślałam. Wzięłam pod uwagę każdy najdrobniejszy szczegół.
Ta oferta (podziękowałam w zamroczeniu) uświadomiła mi, re może mi się nie udać . Pomyś l ałatn o wszystkich wspaniałych Iudziach z pogotowia, których znałam, i zdałam sobie sprawę, jaka jestem nieczuła, jak bardzo skupiona na własnym cierpieniu Nawet się nie zastanowiłam nad tym, jak by się czuł ten, kto by mnie znal azł , i jak by to przeżyl i moi bliscy. Wiedziałam też, re nie chciałabym l eżeć sparali żowana, zwłaszcza na własną prośbę , gdyby mi się nie udało. Ale oprzy101nniałain nie za s prawą symbolu - karetki pogotowia - ale samego telefonu Wyrwał mnie z wywołanego najgłębszą rozpaczą zarnroczerua. Ta chwila okazała się punktem zwrotnym, najważniejszym w całym moim życiu Nie chciałam unicestwiać ciała, które mi dawało tyle wolności. Wspaniałego, zdrowego ciała, które mi pomagało przejść przez to wszystko. Nie chciałam tak'ie umrzeć. Kiedy pokochałam swoje nogi za to, że mi pomogły tyle przejść, zaczęłam kochać równi eż resztę . W chwili kiedy ta kobieta zadzwoniła, poczułam ból w piersi . Zdałam sobie sprawę, że moje biedne, kochane, cudowne serce zniosło j uż wystarczająco d użo. Nie zniosłoby w i ęcej cierpienia i pogardy. Żeby wyzdrowi eć, potrzebowałam 1niłości, ale to ja musiałainją sobie dać.
•
BEZZALU Wszystko zaczęło się niesamowicie szybko zmieniać. Depresja zniknęła w ciągu dosłownie jednej nocy i zab rała ze sobą ciemność. Czekała tylko, aż przyjdzie miłość, a kiedy ta wreszcie s ię pojawiła, uznała, że odegrała swoją rolę, i od eszła. Przez następnych kilka dni przepełniona szacunkiem i wdzięcznością dla swojego wspaniałego ja medytowałam i odzyskiwałam ene rgię . Medytacja krzep iła moje serce, a kąpiele odżywiały ciało. Chodziłam na długie przyjemne spacery po wzgórzach. Nie narzucałam sobie tempa. Szłam przed siebie powoli i podziwiałam przejawy życia - jak ktoś nowo narodzony. Miałam wrażenie, że się obudziłam w świecie tak pi ęknym, że nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądał ten stary. Postanowiłam, że
dla uczczenia początku nowego życia zorganizuj ę uroczystość pożegnania i powitania. Zebrałam z pól kawałki drewna i rozpaliła1n wspaniałe ognisko. Musiałam wyrzucić z siebie pewne rzeczy, pewne aspekty swojego dawnego ja i dawne uwarunkowania. Spisałamje wszystkie. Spisałam też wszystko, co chciałain powitać. Potem, kiedy zaszło słońce i pokazały się pierwsze gwiazdy, z radością stanęłam przy gorącym, uzdrawiającym ogniu Wrzuciłam do niego kartkę , podziękowałam starym częścio m mnie i odpraw iłam je. A potem powitałam nowe, każdą po kolei. S iedząc pod niebe1n i patrząc w płomienie, poczułam, że bardzo kochain siebie i życ i e. Przepełniała mnie niewiarygodna wdzięczność . Ogień płonął
i wydzielał ciepło. Z szerokim uśmiechem s pojrzałam na rozgwieżdżone niebo i uśw iadomiłam sobie, że dzięki temu wszystkiemu naprawdę narodziłam się na nowo. Stałam się kimś , kiin chciałain s i ę stać. Od lat do tego dążyłain Ten ktoś wreszcie 1nógł s i ę ze 1nnie wydostać. Ten poprzedni ktoś, kto ciągle usprawiedliwiał innych, cierpiał przez całe dziesięciolecia i nie wierzył, że zasługuj e na szczęście, nie był już potrzebny. Już spełnił swoją rolę. Podziękowałam te1nu komuś za to, co dla mnie zro bił, a teraz inógł odejść. Od tej pory każdy dzień przynos ił nowe cuda. Miałam niemal wraże ni e, że po raz pierwszy odkrywam uroki życia. Nigdy wcześniej ni e czułam się tak wolna. Moi1n nowym naturalnym stanem stało się szczęście, jakiego wcześniej nie znałam - niczym nieograniczone, żywiołowe, nietknięte poczuciem winy. Na ogrodzeniu przysi adały nowe ptaki i śpiewały dla mnie. Dawne leciały za mną, kiedy z radością szłam przez pole. Moj e zmysły si ę wyostrzyły. Czułam s i ę tak, jakbym właśnie zakończyła wielotygodniowe medytacje. Wszystkie bodźce odbierałam wyraźniej. Dźwięki natury były głośniejsze, kolory jaskrawsze i żywsze. W okolicach domku naliczyłam co najmniej trzydzieści odcieni zielonego. Znalazłam w
sobie przestrzeń i jasność , których istnienia zawsze się domyślałam Przeszłość przestała mieć dla mnie znaczenie. Przyswoiłam sobie mądrość, którą zdo byłam po drodze. To, co przeżyłam, miało mnie czegoś nauczyć. Nie zmamowała1n tego. A cierpienie, które mnie ukształtowało, speł nił o swoje zadanie i zniknęło . Nie musiałam już niczego udo wadniać , wyjaśniać, usprawiedliwiać. Od ci ągłego uśmiechania się bolała 1nnie twarz. W ciągu zaledwie jednej nocy moje ja przeniosło się na całkiem inną płaszczyznę. Po latach ćwiczeń nauczyłam się żyć chwilą.
Otworzyły się
przede mną rozmaite możliwości. Wszystkie wysiłki , które podejmowałam podczas swoich twórczych poszukiwań, kiedy uczyłam się skupiać, poświęcać i być elastycma, zaczęły przynosić efekty. Jeśli chodzi o pracę, nabrałam rozpędu. Nagle, nie wiadomo skąd, zaczęły napływać propozycje. Miłość , którą do siebie czułam, przyciągała wspaniałe okazje. To wszystko czekało na mnie cierpliwie. Czekało, aż będę gotowa. Od ta1ntej pory wciąż spotyka mnie dobro. Wyrosły też wokół mnie nowe systemy wsparcia, zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Oczywiście do końca życia będę się dowiadywała o sobie czegoś nowego, ale nawet najdrobniejszych błogosławieństw nie uważamjuż za coś , co na pewno powinno mnie spotkać. W ostatnich łatach, wyzwalając się od kolejnych ograniczeń, robiłam wszystko, żeby żyć tak, jak zawsze chciałam Żeby to było możliwe, musiałam zdecydować, jak to życie ina wyglądać i jakim człowiekiem pragnę się stać . Kiedy od czasu do czasu dochodzą do głosu jakieś moje zahamowania, podchodzę do nich cierpliwie i z miłością. Staram się je przezwyciężać . Odkrywanie samej siebie daje mi mnóstwo radości i kiedy dostrzegam, jak bardzo jestem ludzka, tylko się uś1niecha1n Po tym wszystkim, co przeszłam, wspaniali ludzie, którymi się zajmowałam, zani1n utnarli, są mi bliżsi niż kiedykolwiek. To nowe życie, które się przede imą otwiera, jest życiem, które kiedyś i im wydawało się możliwe , gdy patrzyli w przeszłość i mówili o swoich żalach. W ostatnich tygodniach i dniach życia, kiedy wszystko się rozpadało, widzieli, jakie radości mógłby im przynieść los, gdyby dokonali innych wyborów. Ale nie wszyscy żałowali. Niektórzy mówili, że zrobiliby coś inaczej , ale nie gryźli się tym Inni byli zadowoleni z życia, które im przypadło w udziale. A przynaj1nniej godzili się z tym, że było takie, jakie było, i robili to z cudowną pogodą ducha. Wielu żałowało różnych rzeczy i bardzo chciało mi o ty1n powiedzieć. Chcieli podzielić się ze mną swoimi refleksjami. Spędzałam z nimi dHżo czasu i mogliś1ny być wobec siebie szczerzy. Za to zawasze będę im bardzo wdzięczna. To, co od nich usłyszałam, skłoniło mnie do postanowienia, że pod koniec życia, kiedykolwiek nastąpi , nie będę czuć tego co oni. Nie mogłam Zinarnować daru, jakim były wszystkie te mądrości. Przeszłam przez najtrudniejsze próby i zdawałam sobie sprawę , jak trudne wyZ\vania potrafi stawiać przed nami życie . Ale wiedziałam też, jak wspaniałe czekają na nas nagrody. Zanim przyjdzie na nas czas, mamy szansę na spełnienie i szczęście. Wszyscy ci wspaniali ludzie widzieli je w oddali przed śmiercią. Codziennie zachwyca mnie, jak wiele naturalnego dobra chce się do nas przebić - i przebija się , jeśli mu na to pozwalamy - gdy wierzymy i kocha1ny samych siebie. To dobro czeka na każdego . Trzeba tylko przestać samemu sobie przeszkadzać - a to naprawdę trudne zadanie. Trzeba się nauczyć panować nad swoimi 1nyśl ami . A żeby to zrobić, trzeba odrzucić śmieci , które nas blokują. Będziesz się uczyć
do końca. Nie licz na to, że dojdziesz do jakiegoś punktu i powiesz sobie: Świetnie. Teraz mogę odpocząć, wiemjHż wszystko. Nauczyłem się jHż wszystkiego. Nawet Stelli , która podczas swojej wewnętrmej podróży nauczyła się tak wiele, trzeba było przypo1nnieć, że czasem należy się poddać i odpuścić . Zrobiła to i ostatnie dni przeżyła w spokoju. Kiedy przyszedł na nią czas, odeszła z uśmiechem
Skoro więc nigdy nie przestajemy się uczyć, powinniśmy się po prostu na to otworzyć. Nie ma dnia, żebym się o sobie nie dowiedziała czegoś nowego. Ale teraz jestem dla siebie wyrozumiała, bo kocha1n siebie bezwarunkowo. Nie oceniam siebie. Dzięki temu, u czule się do siebie uśmiecham, rozwijam się spokojniej . Kiedy Grace niówiła: żałuję , że nie miałain odwagi zyć tak, jak chciałam, że zyłain tak, jak oczekiwali inni, było jej bardzo smutno, że jej zycie nie potoczyło się inaczej. Szkoda, u bycie sobą wymaga tyle odwagi. Ale niestety tak jest. Czasami wymaga nawet ogromnej odwagi. Często na początku nie potrafimy określić, kim jesteśmy, nie potrafimy tego powiedzieć nawet sobie. Wie1ny tylko, że nosi1ny w sobie tęsknotę, której zyjąc tak, jak zyje1ny, nie możemy zaspokoić. Czasem bezskutecznie próbujemy to wyjaśnić ko1nuś, kto nie jest w naszej skórze, i zamykamy się w siebie jeszcze bardziej . Ale jak powiedział ponad dwa tysiące lat temu mądry Budda, rozum nie zna odpowiedzi, a serce nie zna pytań To właśnie serce wiedzie cię ku szczęściu. Jeśli pokonasz umysł i pozbędziesz się oczekiwań, usłyszysz jego głos. Jeśli będziesz mieć odwagę za nim pójść , znajdziesz radość . Tymczasem dbaj o nie, staraj się zapanować nad umysłem Kiedy serce rośnie, życie przynosi więcej zadowolenia i spokoju Tak samo jak ty pragniesz szczęścia, szczęście pragnie ciebie. Anthony wyznał 1ni, że nie miał odwagi walczyć o lepsze zycie. Takie są smutne skutki ulegania l ękom. To nie znaczy, że ty też skończysz w domu opieki. Ale brak woli i zadowolenia, które naznaczyły jego los, dotyka miliony ludzi. Każdy dzieńjego zycia był otępiające podobny do poprzedniego. Czuł się dzięki temu bezpieczny, ale nie czerpał z zycia ani odrobiny satysfakcji. Wprowadzanie wielkich 21nian wymaga hartu ducha. Ale im dłuUj przebywamy w nieodpowiedni1n otoczeni u i im dłużej pozwalamy mu się kształtować , tym dłuUj odmawiamy sobie prawa do prawdziwego szczęścia i do satysfakcji, które mogłyby być naszy1n udziałem Życie jest zbyt krótkie, żeby patrzeć z boku, jak przemija, tylko dlatego, u się boimy. Temu lękowi można stawić czoło. Sami narzucainy sobie ograniczenia, takjak pnącza dusiły piękne kwiaty w ogrodzie Florence. Oczywiście istnieją takie, które nie tak łatwo odrzucić , wyrwać jak dziką winorośl. Większość rośnie od dziesięcioleci i nie daje się wykorzenić. Jeśli i1n na to pozwolisz, będą cię oplatać i dławić twoje piękno. A przecież skoro wyrosły, można je także wyrwać. To trudne. Żeby to zrobić, trzeba bardzo chcieć, trzeba wielkiego hartu ducha. Czasem trzeba też odpuścić. Trzeba odwagi, żeby zakończyć ten niezdrowy związek i powiedzieć dość. Trzeba się szanować i być dla siebie dobrym Zasługujesz na to. A przede wszystkim trzeba się przyjrzeć z boku własny1n myślom i nawyko1n To pomaga znaleźć rozwiązanie.
To tylko twoje życie . Jeśli nie znajdujesz szczęścia w tym, co robisz, ale nie robisz też nic, żeby to zmienić, marnujesz dar, jakim jest każdy nowy dzień Mały krok albo decyzja w jakiejś drobnej sprawie to doskonały początek - podobnie jak w zięcie na siebie odpowiedzialności za własne szczęście .
Można czerpać
z życia satysfakcję, nie ruszając się z d01nu ani nie dokonując niczego wielkiego. Chodzi tylko o to, żeby zacząć patrzeć na swoje życie inaczej i znaleźć w sobie odwagę, żeby uwzględnić także własne pragnienia. Nikt nie imże ci dać szczęścia ani cię go pozbawić, jeśli inu na to nie pozwolisz. Owszem, żeby być sobą, a nie kimś, kogo chcieliby w nas widzieć inni, trzeba mieć dużo siły i umieć się otworzyć. Ale tego samego trzeba, żeby przyznać na łożu śmierci , że imgło się inaczej pokierować swoim życiem Poza tymi, o których napisałam, miałam wielu innych pacjentów. Większość z nich żałowała, że nie byli wierni sobie. John żałował , że tak dużo pracował. Często miałam okazję to słyszeć. W ostatnich tygodniach przed ś miercią był bardzo przygnębiony. Siedział na balkonie i patrzył na zatokę. Nie ma nic złego w tym, że s ię kocha swoj ą pracę. Ale trzeba zadbać o równowagę . Praca nie powinna być całym życiem Wciąż słyszę, jak głęboko wzdychał , kiedy myślał o tym, jakich wyborów dokonał. Potetn wiele razy słyszałam, jak Charlie tnówi, re. należy żyć jak najprościej. I musiałam się z nitn zgodzić. Przemawiały przez niego mądrość i doświadczenie. O naszej wartości nie decyduje to, co mamy, tylko to, kim jesteśmy. Ludzie stojący w obliczu śmierci zdają sobie z tego sprawę. Majątek, który zgromadzili, w ostateczności nie ina żadnego znaczenia. To, co myślą o nich inni ludzie, i to, co zgro1nadzili, zupełnie przestaje się dla nich liczyć. Ostatecznie ważne jest tylko to, ile szczęścia dali swoim bliskim i ile czasu poświęcili temu, co kochali. Wielu moim pacjentom najbardziej zależało na tym, reby ci, których opuszczają, nie musieli żałować tego samego co oni. Nie słyszałam, że by któryś żałował, re czegoś nie kupił albo nie zdobył . Wielu za to zastanawiało się nad tym, jak przeżyli życie, czego dokonali i czy zrobili coś dla tych, których wkrótce mieli zostawić - dla rodziny, dla znajomych, dla kogoś innego. Wielu umierających inyśli także o tym, co i1n nie pozwoliło osiągnąć spełnienia. żeby je osiągnąć, trzeba dążyć do prostoty. Trzeba też przestać szukać potwierdzenia własnej wartości w rzeczach materialnych i opiniach innych Owszem, podjęcie ryzyka wymaga odwagi. Ale wszystkiego i tak nie da się kontrolow ać. Pozornie bezpieczne otoczenie nie gwarantuje, że przejdziemy przez życie spokojnie. Może1ny dostać lekcję w chwili, kiedy nąjmniej się tego spodziewamy. Ale tych, którzy idą za głosem serca, spotyka nagroda. Zegar tyka - to dotyczy wszystkich. Tylko od nas zależy, jak przeżyje1ny dni , które namjeszcze zostały. Pearl przekonała się, re dostajemy to, czego potrzebujemy. Uważała, re najważniejsze to znaleźć cel, robić swoje, cokolwiek to jest, i nie inarnować czasu ze strachu, re nam się nie powiedzie. Chodzi o to, żeby się uczyć, myśleć ś miało, bez zahaimwań, i nie starać się kontrolować tego, co nas spotyka. Życie mija tak szybko - tnówiła. To prawda. Niektórzy z nas będą żyć długo, inni nie. Ale j eśli w ty1n krótkim czasie uda nam się zaznać szczęścia i spełnienia, nie będziemy mieli czego żałować, kiedy nadejdzie nieunikniony koniec. Niestety wielu dorosłym trudno wyrażać uczucia. żałuje tego wielu umierających. Na przykład Jozsef. Chciał wyrazić, co czuje, ale nie wiedział, jak to zrobić, bo nie miał doświadczenia. Cierpiał przez to i tego żałował najbardziej. U1nierał z poczuciem, re jego rodzina tak naprawdę go nie zna. Innych moich pacjentów wpędziła w chorobę gorycz, którą w sobie nosili. Oni także nie nauczyli się
wyrażać
emocji.
Trening czyni mistrza - jak zawsze. Zaczynając od inałych aktów odwagi, uczymy się otwierać i po jaki1nś czasie zaczyna na1n to sprawiać przyjemność. Nigdy nie będziemy mieć wpływu na to, co pomyślą inni . Na początku mogą źle znosić to, że się zmieniamy i zaczynamy otwarcie mówić o swoich uczuciach Ale w końcu nasze relacje się poprawią i staną się zdrowsze. Może być i tak, że ci ludzie znikną z naszego życia. Tak czy owak, tylko na ty1n zyskamy. Nie wiemy, jak długo tu będziemy - my i nasi bliscy. Postarąj się więc, że by ci, których cenisz i kochasz, wiedzieli, co do nich czujesz. Jak powiedziała moja droga Jude, poczucie winy nas niszczy. Nie powinno ci towarzyszyć przez resztę życia. A poza ty1n kiedy już się do tego przywyknie, z wyrażania siebie naprawdę można czerpać satysfakcję. Hamuje nas tylko l ęk Obawiamy się tego, jak inni przyjmą to, co mamy do powiedzenia. Więc zanim będzie za późno, odrzuć strach i odważ się pokazać innym swoje duchowe piękno . Jeśli już
nosisz w sobie poczucie winy, bo nie powiedziałeś komuś, kto umarł, tego, co chciałeś mu powi edzieć, pora, żebyś sobie wybaczył. Pora, żebyś zaczął być dla siebie wyrozumiały. Byłeś taki. Możliwe, że teraz jesteś inny. Współczucie to pierwszy krok do tego, żeby zacząć być dla siebie dobry1n Możliwe , że
twoi bliscy nie zwracają uwagi na to, co do nich inówisz. To nie znaczy, że cię nie słyszą ani że nie powinieneś otwarcie mówić o tym, co czujesz. Dobrym przykładem była Nanci. Dzięki temu, że byłam szczera i cierpliwie okazywałam dobroć, zmieniły się na lepsze inoje relacje z różny1ni ludźmi. Długo wydawało tni się , że nikt mnie nie słucha. Ale kiedy inoi bliscy wreszcie sa1ni byli gotowi powi edzieć, co czują, okazywało się, że pamiętają każde moje słowo. W końcu jednak i tak nie miałoby to znaczenia. Byłam spokojna, bo wiedziałam, że zdobyłam się na odwagę, żeby powiedzieć, co czuję . Gdyby komuś z nas, mnie albo któremuś z moich podopiecznych, przyszło umrzeć niespodziewanie, nie czułabym się winna. Nie było nikogo, kto by nie wiedział, że go kocham, nawet jeśli niektórzy nie mogli być wobec mnie tak samo szczerzy. Mów innym, co czujesz. Życie jest krótkie. Kiedy Doris powiedzi ała, że żałuje, że straciła kontakt z koleżanka1ni , nie miałam pojęcia, jak często będę słyszała takie wyznania z ust pacjentów. Odnalezienie jej przyjaciółki sprawiło mi prawdziwą radość. Teraz, po latach doświadczeń, wiem, jak cenna jest przyjaźń, i rozumiem to jeszcze lepiej. Prawie każdy z nas ma znajomych, ale kiedy naprawdę j esteśmy w biedzie - kiedy stajemy w obliczu śmierci - na niewielu z nich 1110że1ny liczyć. Przyjaźń
to zrozumienie. Kiedy moi pacjenci patrzyli na swoje życie, często brakowało im właśnie przyjaciół, z którymi mogliby powspominać. Świat pędzi naprzód i znajomi zostają w tyle. Pojawiają się nowi. Ale z tymi naprawdę ważnymi , z tymi, których naprawdę kochamy, warto pozostać w kontakcie, choćby to wymagało wysiłku. To oni będą przy nas, kiedy będziemy ich najbardziej potrzebować, a my będziemy przy nich. Czasami nie możemy się spotkać, ale w trudnych chwilach nawet przez telefon można okazać wsparcie i sprawić, żeby ktoś poczuł się lepiej . Elizabeth mogła znaleźć przed śmierc ią spokój, bo przyjaciele jej przebaczyli. Zrozumiała, że może na nich liczyć. W końcu zawsze najważniejsze są iniłość i to, co nas łączy z innymi ludźmi . Ale nie
każdy,
miino najlepszych chęci, ma szczęście odnal eźć przed odejście1n przyjaciół. Dlatego tak ważne jest, żeby nie tracić z nimi kontaktu. Nikt nie wie, co go czeka ani kiedy zatęskni za przyjaciółmi. Przez całe życie 1110że1ny korzystać z daru, jakim są. Do Henry' ego przychodziło mnóstwo gości . Odwiedzali go według grafiku. Ut\:vierdziło mnie to w przekonaniu, że w ostatniej godzinie obecność życzliwych ludzi jest bardzo ważna. Dla innych 1noże to być smutny okres, ale ktoś, kto wniera, chce w miarę 1nożliwości cieszyć się czasem, który mu pozostał . Przyjaciele wnoszą w nasze życie radość, a radość poprawia samopoczucie. Czy odchodzisz z tego świata, czy nie, tylko oni potrafią cię rozśmieszyć - nawet w najgorszych chwilach. Rosemary kazała ini się wynosić, a potem usiadła przy mnie na łóżku i wyznała, że do tej pory nie pozwalała sobie na bycie szczęśliwą. Zdobyła się na szczerość i dzięki temu w ostatnich dniach jej życia było więcej radości. Nie wierzyła, że zasługuje na szczęście, bo nie spełniła oczekiwań rodziny. Kiedy zrozumiała, że szczęście to kwestia wyboru, otworzyła się na nie i odnalazła tę część siebie, która przez całe jej dorosłe życie była uśpiona. I czasami w ostatnich tygodniach się uśmiechała.
Trzeba doceniać
każdy dzień.
Kiedy Cath myślała o czasie, który jej jeszcze pozostał, mówiła, że dUżO straciła, skupiając się na efektach tego, co robiła, a nie po prostu na tym, że to robiła. To błąd uważać, że to, czy będziemy szczęśliwi , zależy od tego, co się stanie. Jest wręcz odwrotnie: coś się dzieje dlatego, że już jesteśmy szczęśliwi .
Pewnie nie można być zadowolonym zawsze, ale trzeba tak sterować swoimi myślami , żeby do tego zmierzać. Nawet kiedy jest nam smutno, warto zauważać piękno - mnie pomogło to odnaleźć spokój. Umysł może przysparzać wielkich cierpień. Ale kiedy już nad nim zapanujemy i nauczy1ny się nim kierować, może nam pozwolić żyć pięknie . Każdy z nas ma powody, żeby się nad sobą użalać . Każdy z nas kiedyś cierpiał . Ale życie nic nie jest nam winne. To na nas spoczywa odpowiedzialność. To my mamy z niego wziąć jak najwięcej , wykorzystać czas, który nam pozostał, i zawsze mamy być wdzięczni.
Kiedy się pogodzimy z tym, że do końca będziemy się uczyć, czasem w bólu, a czasem z radością, osiągniemy równowagę. Jeśli zaczniemy tak o tym myś l eć , szczęście stanie się naszym świado1nym wyborem, a prowadząca do niego droga nie będzie już taka wyboista. Dawne urazy będziemy mogli zaleczyć dzięki temu, czego nauczy nas doświadczenie . Nie ma nic złego w tym, że czasami zachowujemy się głupio albo lekkomyślnie. Musimy sobie tylko na to pozwolić. Naprawdę 1110żna się dobrze bawić bez narkotyków i alkoholu Nie ma zasady, która by mówiła, że dorośli zawsze muszą być poważni i nie powinni się wygłupiać. Jeśli będziesz traktować życie zbyt poważnie albo martwić się o to, co pomyślą o tobie inni, i pozwolisz, żeby ci to psuło samopoczucie, pod koniec życia będziesz tego żałować. Niewątpliwie
to, czy jest się szczęśliwym, zależy od punktu widzenia. Udowodnił to Lenny. Chociaż poniósł straty, skupił się na dobrych rzeczach, które go spotkały, i uważał, że jego życie było udane. Jeśli skoncentrujemy się nie na złych, ale na dobrych stronach życia, nasze spojrzenie na własne codzienne sprawy 1noże się diametralnie zmienić . Perspektywa to również kwestia wyboru, a najlepszym sposobem, żeby ją zmienić, jest zauważanie i docenianie pozytywów, i pamiętanie o
tym,
że
jest za co być wdzięczny1n
Moi umierający pacjenci żałowali różnych rzeczy, ale w końcu każdy z nich odnalazł spokój . Niektórzy nie mogli sobie wybaczyć aż do ostatnich dni, ale zanim odeszli, zdołali to zrobić. Wielu towarzyszyły rozmaite emocje: bunt, strach, złość, ·wyrzuty sumienia, a co najgorsze - sami się potępiali . Wielu doświadczało także dobrych uczuć: miłości i ogrorrmej radości . Cieszyli się, kiedy w ostatnich tygodniach wracały do nich wspomnienia. Pod koniec godzili się z tym, że umrą, i potrafili sobie wybaczyć to, co zrobili albo zaniedbali, niezależnie od tego, jak bardzo ich to gnębiło. Dla wielu z nich najważniejsze było jednak to, żeby inni 1nogli wyciągnąć wnioski z ich błędów. Wszyscy mieli czas, żeby się zastanowić nad swoim życ iem Ci, którzy odchodzą nagle, nie mają tego przywileju. Coś takiego może spotkać nas wszystkich. Dlatego powinniśmy myśleć o tym, jakżyje1ny, cały czas, bo przed śmiercią możemy nie mieć czasu ani na odnalezienie spokoju, ani na refleksje. Możemy Uinrzeć ze świadomością, że całe życ ie goniliś1ny za szczęściern, a ono zawsze nain uciekało, zawsze było poza naszym zasięgiem, zawsze zależało od okoliczności, od czynników' zewnętrznych. Możemy nagle zdać sobie sprawę, że potrafiliśmy to zmienić, kiedy był jeszcze czas, ale nie skorzystaliśmy z okazji. Już
teraz 1nożesz osiągnąć spokój - taki, jakiego zaznali przed odejściem ci wspaniali ludzie. Nie musisz na to czekać aż do śmierci . Sam możesz zdecydować , czy chcesz zmienić swoje życie, czy chcesz być odważny i robić to, co ci dyktuje serce, żeby kiedyś , kiedy przyjdzie na to czas, Uinrzeć bez żalu Bądź
dobry i przebaczaj. To może być dobry początek. Nie tylko innym, ale także sa1ne1nu sobie. Koniecznie musisz sobie wybaczyć. Jeśli tego nie zrobisz, jeśli będziesz traktować samego siebie zbyt surowa - jak często zdarzało się mnie - będziesz tylko pielęgnować złe ziarna kiełkujące w twoim umyśle. Jeśli będziesz dla siebie dobry i wyrozumiały - zginą. Z czasem zastąpią je zdrowsze i silniejsze. Będą je tłUinić , aż tamte obumrą. Łatwiej znaleźć odwagę, żeby zinienić
swoje życie, j eśli jest się dla siebie dobrym. żeby zacząć robić postępy, potrzeba czasu. Musisz być cierpliwy. Każdy z nas jest niezwykły. Dysponujemy możliwościami , które ogranicza tylko sposób myślenia . Wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Kiedy pomyślisz o
wszystkim, co cię ukształtowało, o genach i środowisku, uświadomisz sobie, jaki jesteś niepowtarzalny. Twoje doświadczenia, zarówno dobre, jak i złe, również sprawiają, że na tej planecie nie ma nikogo, kto byłby taki jak ty. Już jesteś niezwykły. Już jesteś nadzwyczajny.
Pora, żebyś sobie uświadotnił, ile j esteś wart i ile są warci inni. Nie oceniaj. Bądź dobry dla siebie i dla wszystkich innych. Nikt nie siedzi w skórze kogoś innego, nie patrzy jego ocza1ni ani nie czuje tak jak on. Nikt nie może wiedzieć , jak ktoś inny cierpi. Odrobina empatii znaczy bardzo wiele. Jeśli jesteś
dobry dla bliźnich i nie oceniasz ich, jesteś dobry dla sa1nego siebie, bo wysiewasz w swoim Uinyśle zdrowe ziarno. Wybacz sobie, że obarczałeś innych winą za to, że jesteś nieszczęśliwy. Naucz się być dla siebie wyrozumiały, godzić się z tym, że j esteś człowiekiem, człowiekiem mającym mnóstwo słabości. Wybacz tym, którzy ciebie winią za to, że nie są
szczęśliwi .
i zrobić
Wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy mówi1ny i robi1ny rzeczy, które 1nożna by powiedzieć delikatniej.
Życie płynie tak szybko. Można dotrzeć do końca, niczego nie żałując. Trzeba odwagi, żeby je przeżyć należycie , żeby zrobić
to, po co się przyszło na świat. Wybór należy do nas. Nagroda będzie wspaniała. Doceń czas, który ci pozostał, zauważaj wszystkie dary, które otrzymujesz, również samego siebie: jesteś niezwykły i zdumiewający.
,
,
USMIECHAJ SIĘ I NIE TRAC WIARY Kiedy teraz patrzę na swoje życie, widzę w nim rzeczy, które mnie zadziwiają. Moje wyobrażeni a urzeczywistniają się każdego dnia. Jestem taka, jaka zawsze chciałam być. Osiągnęłam to dzi ęki odwadze, elastyczności, dyscyplinie i miłości do samej siebie. Życie naprawdę może być łatwe i przyjemne. Może płynąć gładko . A najcudowniejsze jest to, że w miarę jak się przystosowuję i rozwijam, wszystko idzie mi lepiej. Mam świadomość, że zasługuję na to, co dostaję. W najczarniejszym okresie podtrzymywała mnie na duchu pewna sentencja: uśmiechaj się i nie trać wiary. Pewnego szczególnie trudnego dnia znów stwierdziłam, że nie zasługuję na to, o czy1n zawsze marzyłam. Nowy sposób myślenia, ten, który usiłował się wprowadzić na stałe, zapewniał 1nnie, że jest inaczej. Modliłain się więc o prostą i jednoznaczną wskazówkę, o coś, co łatwo by ini było zapamiętać, chociaż byłam w rozsypce. Chciałam sobie pomóc wyjść z dołka. Potrze bowałam c zegoś takiego, żeby zachować siłę i nadzieję. I wtedy przyszło 1ni do głowy to hasło: Uśmiechaj się i nie trać wiary. Zapisałam je
na kartkach i porozkładałainje w widocznych miejscach w całym domu. Kiedy przechodziłam obok nich, uśmiechałam się i wiedzi ałam, że to, co złe, minie, i przyjdzie dobre. Łatwiej wytrwać w wierze, kiedy się uśmiechamy. To hasło automatycznie poprawiało mi nastrój i uspokajało innie. Wiedziałam, że jeszcze znajdę powody do radości. Patrząc na te kartki, nie inogłain się nie uśmiechnąć, a to pozwal ało tni uwierzyć , że będzie lepiej. Więc się uśmiechałam Pote1n dodałam jeszcze: Dziękuj i nie trać wiary. Wyrażała1n wdzięczność zawczasu, bo była1n przekonana, że wszystko będzie 1ni dane. Uśmiechaj się i nie trać wiary, dziękuj i nie trać wiary. To była moja inantra. Codziennie się uśmi echałam, bo wierzyłam, że będzie lepiej . Wierzyłam niezachwianie, a to sprawiało, że chciałam dziękować losowi. Moje modlitwy zostały wysłuchane, marzenia się spełniły. Miałam się tylko uśmiechać i wierzyć, dziękować i wierzyć . Oczywiście dzięki te1nu mogłam się uś1niechać jeszcze częściej. Zdarzały się
naturalnie chwile, kiedy nie znajdowałam w tych słowach pocieszenia. Tak było ostatniego dnia, kiedy sięgnęłam dna rozpaczy i odpuściłam Ten akt kapitulacji okazał się punkte1n zwrotnym To prawda, nie mogłam dłużej żyć z bólem, który mnie zżerał od dzieciństwa, i w pewnym sensie miałain rację. Moje życie - przynaj1nniej takie, jakie wiodłain do tamtego czasu - musiało się skończyć. Nie chodziło jednak o śmierć fizyczną. Umarła, w sensie duchowym, tylko dawna część mnie. W blasku mojej miłości do siebie moje dawne wyobrażenia o sobie samej nie mogły przetrwać. Wreszcie wykiełkowało nowe życie. Dawało mi o sobie znać od lat Gdy tak się uśmiechałain i zdobywałatn wiedzę, 1nyślałam, że inoje marzenia naprawdę inogą się spełnić. W jeszcze większym stopniu stały się częścią mnie. Kiedy wreszcie uświadomiłam sobie, ile jestem warta, otworzyły się przede mną nowe możliwości. Marzenia już miałam Czekały tylko, aż im pozwolę się spełnić. Otworzyłain się więc na nie z radością, gotowa przyjąć dobro. Spłynęło na mnie w różnych formach postaciach - w sferze prywatnej i zawodowej. Jakiś
czas później 1noi wspaniali, kochani rodzice zaproponowali, żebyśmy urządzili wegańskie Boże Narodzenie. Kiedy to usłyszałam, aż usiadłam ze zdurnienia i radości. Uś1niechnęłain się, byłam
szczęśliwa.
To był naj lepszy prezent, jaki
mogłam dostać. Od ponad dwudziestu lat marzyłam o przynajmniej
wegetariańskich świętach.
Kiedy to marzenie wreszcie się spełniło, wszystko wypadło tak naturalnie, że zdaniem wszystkich było to najpiękniejsze Boże Narodzenie, jakie razem przeżyliśmy. Marna siekała ze mną warzywa, śmiała się i żartowała, a tata dobierał muzykę. Przygotowywaliśmy się wśród radosnych pogaduszek do świątecznej uczty i słuchaliśmy country z lat pięćdziesiątych. Było wesoło i wszyscy czuliśmy się swobodnie. Jeśl i
chodzi o pracę - rozwijam się i kwitnę. Przynosi mi to wiele radości i satysfakcji. Można lubić to, co się robi, pracując dla kogoś innego, ale dla mnie najlepszy1n rozwiązaniem jest teraz praca na własny rachunek. Tego zawsze pragnęłam i potrzebowałam - chciałam żyć po swojemu Wspięłam s ię na ten nowy poziom dzięki temu, że naprawdę miałam motywację i widziałam przed sobą cel, a także dzięki najlepszym cechom dawnej 1nnie, między innymi dzi ęki samodyscyplinie. Nawiązałam nowe znajomości. Zaczęło
na mnie spływać natchnienie i nowe pomysły. Znów z ekscytacją wkraczałam w świat, dawałam sobie nowe możliwości. Dzięki kilku organizacjo1n zaczęłam prowadzić kursy pisania piosenek dla ludzi społecznie upośledzonych. Cudownie było wrócić do uczenia, być sobie samej szefową, no i oczywiście patrzeć , jak uczestnicy moich zajęć się
zrrueruaJą.
Zawsze miała1n poważną pracę . Przyszedł czas, żeby dodać do niej trochę zabawy. Zorganizowałam przedstawienie dla dzieci poniżej piątego roku życia i sama w nim wystąpiłam. Z zachwytem patrzyłam, jak te wspaniałe , niczy1n nieskrępowane małe istoty tańczą i podskakują w rytrn 1noich piosenek Otrzymałam nowe propozycje: żebym coś napisała, a także żebym nagrała nową płytę - z utworami dla dorosłych. Nie mogłain si ę nadziwić, do czego jesteśmy zdolni i jacy jesteśmy kreatywni, kiedy się pozbędziemy zahamowań. Mój blog cieszył się coraz w i ększy1n zainteresowaniem Przyc iągał kolejnych czytelników. Zaprojektowałam kolekcję bawełnianych koszulek, naklejek na zderzaki i toreb z podtrzymującymi na duchu hasłami zaczerpni ętymi z moich piosenek i artykułów . Przychodziły mi do głowy nie tylko nowe pomysły, ale także akcje. Ostatnio w jesienne noce przytulrun s i ę do pewnego wspaniałego niężczyzny i mimo woli uśmiechrun się, kiedy myś l ę o tym, jak bardzo życie 1noże się zmienić. Jest kochany. Zanim si ę odnal eźliśmy, musieliśmy wiele w sobie przepracować, ale naprawdę zgraliś1ny się w czasie. Teraz oboje patrzymy na świat z zupełnie innej perspektywy. Znów po1nyślałam o cyklach życia. Za pośrednictwem innych ludzi zetknęłam się ze śmiercią. W pewnym sensie p rzeżyłam własną, kiedy przestała istnieć dawna część mnie. Była to ś1nierć duchowa, śmierć 1nojego dawnego ja, tego, które sprawowało nade mną kontrolę przez kilkadziesiąt lat. Narodził się dzięki temu nowy duch. Jego istnienie zawsze przeczuwałam - i chciała1n nim być. To była bolesna śmierć, ale uwolniła 1nnie od dawnych uwarunkowań, niepotrzebnych balastów, od wszystkiego, co nie pozwalało tni iść dalej. Teraz, kiedy moje nowe ja jest wolne, inogę się dalej rozwijać. Tylko dzięki temu, że pokonałain to, co mnie ograniczało , mogę się dowiedzieć, kimjestem, i pokochać samą siebie bezwarunkowo. Uwielbiam swoj ą odwagę. Uwielbiam swoją dobroć. Uwielbiam swoje serce. Uwielbiam swój umysł. Uwielbiam swoje ciało . Uwielbiam całą siebie.
Życie
biegnie w różnych kierunkach To nowy początek, ponowne narodziny. Przypomniałrun sobie o innych takich chwilach. Roś nie we mnie nowe życie. Mam to szczęście, że zostanę matką. Mój brzuch się powiększa, a ciało nabrzmiewa. Ogarnia innie błogość i jestem niesłychanie wdzięczna, u mogłam zaznać czegoś takiego. Od tego, co kiedyś było moim życiem, oddaliłam się o lata świetlne od sarnotności , s1nutku i poczucia beznadziei. I znowu mnie zdwniewa, jak bardzo można się zinienić. Jakie to szczęście, że ze sobą nie skończyłam Wielkie szczęście.
Więź iniędzy matką
a dzieckiem zacieśnia się z każdym dniem Cieszę się doskonały1n zdrowiem, ominęły mnie poranne nudności , na które cierpią inne kobiety w moi1n stanie. Świetnie się czuję w ciąży i wkrótce wydrun na świat nową duszę. Będę ją prowadzić, dopóki nie
stanie się na tyle samodzielna, aby sama ruszyć w drogę . Życie to z pewnością śmierć i koniec, ale tak-u narodziny i początek. Bardzo się cieszę, że tak wiele razy inogłain się z nimi zetknąć, dosłownie i w przenośni. Zawsze kiedy przechodziłrun próbę wiary, kończyło się inaczej , niż sobie wyobrażałam Ale ostatecznie wszystko wychodziło tni na dobre. Wiara to potężna s iła. Przynosi niewiarygodne błogosławieństwa. Usił ujmy pokonać ograniczenia i porzućmy próby kontrolowania tego, co się dzieje. To najlepsze, co możemy dla siebie zro bić. O dziwo, wielu ludziom - mnie również- najtrudniej jest nauczyć się przyj1nować dobro, uw ierzyć, że się na nie zasługuje . Trudno im pozwolić na to, żeby ich spotykało. Wi ększość cudownych rozwiązań moich problemów zawdzięczam innym ludziom Wszyscy jesteśmy ze sobą związani mocniej, niż myślimy - i odgrywainy w swoim życiu ważne role - ważniejsze, niż nam się wydaje. je śli więc
chcesz, żeby twoje marzenia się spełniły, 1nusisz się nauczyć przyj1nować. Każdy, komu przychodzi to naturalnie, wie, że dawanie to wielka przyjemność . Ale j eś li się tylko daje, niczego nie biorąc, nie tylko blokuje się naturalny przepływ uczuć i zakłóca równowagę, ale także pozbawia się innych przyjemności dawania. Pozwól innym dawać. Tylko duma i brak poczucia własnej wartości nie pozwal ają nam przyjmować darów, a każdy z nas zasługuje na taki przywilej.
Jeśli należysz
do tych, którzy nie wni eją dawać , zacznij ćwiczyć. Po prostu próbuj to robić, niczego nie oczekując w zamian. Bo dawać i liczyć na coś nie jest dobrze. Jeśli coś dajemy, nie powinniśmy tego potem ze złością wypominać. Jeżeli chcesz dawać naprawdę - miłość , dobro, konkretne przysługi - sprawi ci to prawdziwą przyj emność. A tych, którzy dają bezinteresownie, za każdy1n razem spotyka nagroda. Nie zawsze natychmiast i niekoniecznie taka, jakiej się spodziewają. Ale trzeba też umieć przyjmować, żeby dobro płynęło w obie strony. Oczywiście trzeba również umieć dawać coś sobie i coś od siebie brać. Mamy wpływ na świat i na siebie samych. Kiedy zmieniamy swoje życie na lepsze i staramy się żyć tak, żeby przed śmierc ią niczego nie żałować, w sposób naturalny czynimy lepszym również życie innych ludzi. Można zwalczyć segregację i niesprawiedliwość społeczną. Można być szczęśliwym Można już wtedy, kiedy wciąż jesteśmy w dobrej formie, zatroszczyć się o to, żeby przed śmierc ią niczego nie żałować. Wszyscy na swój sposób jesteśmy delikatni, jak kule z cienkiego szkła.
Wyobraź sobie starą
żarówkę, taką okrągłą. (Jeśli
wyobrazisz sobie nową, energooszczędną, to już nie będzie to saino, ale jeśli możesz tylko taką - trudno). Część z nas jest właśnie taka. Dajemy piękne światło i pokonujemy ciemność . Kiedy się rodzimy, świecimy jasno, wnosimy w życie innych blask i szczęście. Ludzie nie mogą się nadziwić , jacy jesteśmy piękni i promienni. Z czasem inni zaczynają nas obrzucać błotem Nie powinniśtny tego brać do siebie. Problem mają ci, którzy w nas rzucają. A to nie ma znaczenia. Po jakimś czasie robią to już nie tylko nasi bliscy, ale także koledzy ze szkoły, współpracownicy i wielu z tych, których spotykamy na swojej drodze. Różnie to na nas wypływa. Jedni stają się ofiarami, inni napastnikami. Jedni długo to przeżywają, inni w sposób naturalny z siebie wyrzucają. Niezależnie od tego, jak reagujemy, przyćmiewa to nasze pierwotne światło i dobroć , nie pozwala nam świecić pełnym blaskiem Zaczynamy wierzyć, że jeśli tylu ludzi obrzuca nas błotem, to muszą mieć powód. Przyłączamy się więc do nich i sami zaczynamy się krytykować. Bo właściwie dlaczego nie? Przecież wszyscy nie mogą się mylić. A skoro mamy obrzucać błotem siebie, chyba wolno nam obrzucać również innych. Dobra, rzucę w kogoś grudką i pozwolę, żeby inni zachowywali się tak w stosunku do mnie. W końcu nosimy na sobie tyle błota, że nie tylko nam ono ciąży: zasłania też całkiem światło, które od nas bije. Jesteśmy nim pokryci od stóp do głów - błotem, którym obrzucili nas inni i którym pod ich wpływem sami zaczęliś1ny się obrzucać. Pewnego dnia przypominamy sobie, że kiedyś biło od nas piękne światło. Ale wokół nas jest ciemno od tak dawna, że prawie nie pamiętamy, jak było kiedyś . Kiedy jesteśmy sami i jest cicho, czase1n czujemy, że gdzieś w nas pulsuje dawny blask On nie zgasł, nie stłumił go mrok Uzmysławiamy sobie, że chcemy znowu świecić. Chcemy sobie przypomnieć , jacy byliś1ny, zanim obl epił nas brud. Zaczynamy mówić, że mamy dość . Już nie pozwalamy innym, żeby nas obrzucali błotem hn się to nie podoba. Ale my jesteśmy zdeterminowani i stara1ny się od takich ludzi oddalić, znaleźć się poza ich zasięgiem Powoli otrząsamy się z błota, zdrapujemy je z siebie. Musimy to robić ostrożnie , bo pod spodemjesteśmy bardzo delikatni. Jeśli będziemy się spieszyć albo robić to zbyt gwałtownie, zbijemy szkło i już nigdy nie zaświecimy. Więc
powoli, cierpliwie usuwamy brud. Wreszcie przebija się przez niego pierwszy słaby pro1nyk i dostrzegamy, jacy jesteśmy piękni . I dobrze nain z tym A potem znowu ktoś obrzuca nas błotem i znów musimy je zeskrobywać. Udaje natn się , więc próbujemy dalej. Przestraszeni tym, co zobaczyliśmy, znów sami zaczynami się obrzucać. Przecież nie zasługujemy na to, żeby świecić tak jasno. Dołóżmy jeszcze trochę tego świństwa. Ale blask znowu się przebija i świecimy jeszcze piękniej. Nasze światło chce się ujawnić. Z każdym kolejnytn promieniem przebijającytn się przez warstwy błota czuje1ny się coraz lepiej. Czujemy przedsmak tego, jak wspaniale byłoby zrzucić to, co na sobie nosimy. Zauważamy też, ile na sobie noszą inni, i zaczynamy i1n współczuć . Postanawiamy, że od tej pory w nikogo nie będziemy ciskać błotem Bo jeśli wszyscy to sobie robimy, to jak ma1ny jaśnieć niezmąconym światłem? Znów zaczynamy nad sobą pracować i powoli usuwamy brud. Wymaga to mnóstwa cierpliwości i wielkiej delikatności. Ale widzimy kolejne przebłyski swojej promiennej urody i jesteśmy podnieceni coraz bardziej.
Czasami kusi nas, żeby znowu obrzuci ć błote1n siebie albo kogoś innego. Tak przec ież robiliśmy prawie całe życie. Ale zauważamy, że promienie, które od nas biją, są zachętą dla innych, że oni również powoli nabierają odwagi i zaczynają się oczyszczać. Oni też inuszą to robić ostrożnie, bo wszyscy pod spodemjesteśmy delikatni i z łatwością możemy się rozbić. Chcielibyśmy im pomóc, ale oni 1nuszą to zrobić sami. Nikt poza nimi nie wie, jak bardzo są wrażliwi. Możemy
jak my to robimy. Cała reszta zależy od nich: jak będą to robić i jak szybko. Oczywiście nie każdy ma dość odwagi i siły, żeby się do tego zabrać od razu. Musimy być cierpliwi i wyrozumiali. Przecież sa1ni wiemy najlepiej, jakie to inoże być bolesne i przerażaj ące. im tylko
pokazać ,
Tymczase1n czuje1ny si ę ze sobą coraz lepiej. To dla nas nowe dośw iadczenie , ale bardzo nrun się to podoba. Przestajemy obrzucać błotem innych, bo św i ec itny coraz jaśniej. Na wszystkie strony biją od nas promienie. Ale nosimy jeszcze na sobie najstarsze warstwy błota, te, które najtrudniej usunąć . Przylgnęły do nas dawno temu i przywarły mocno. Nie chcą się dać zeskrobać. Im bliżej szkła j esteśmy, tym musimy być ostrożniejsi. Brud nie chce ustąpić , trzyma się mocno. Za na1ni mnóstwo pracy, konamy ze zmęczenia. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby stać się sobą. Może tyle wystarczy. Może da się żyć z ostatnią warstwą błota i dawać tyle świ atła, ile zdoła s i ę przeb i ć . Ale światło też jest silne i uparte. Chce, żebyśmy błyszczeli najjaśniej , jak tylko potrafimy. Daje nam więc siłę i pomaga usuwać resztki błota. Wreszcie jesteśmy czyści i nasz blask zdumiewa wszystkich - a najbardziej nas samych. Nie mieliśmy poj ęcia, że możemy być tacy piękni i tacy promienni. Kiedy jesteś wśród innych żarówek, one też chcą świecić takjasno. Widzą, jaki jesteś piękny, i to imprzypomina, że one też noszą w sobie pi ękno. Tyle że pokryło s i ę błotem i zupełnie o nitn zapomniały. Niektóre żarówki myślą, że trudno im będzie zapłonąć pełnym blaskiem, więc tkwią w ciemnościach i próbują przekonać siebie i innych, że tak jest całkiem dobrze. Po co ta cała harówka? Przecież się przyzwyczaiły do tego brudu Mnie się tak podoba - mówią. Pójdę jeszcze poobrzucać błotem innych, tych, którzy św i ecą, są szczęśl iw i i dobrze się bawią. Jak mogą być tacy zadowoleni? Brudne żarówki ruszają z całym błotem, jakie itn si ę udało zgromadzić , i zaczynają rzucać . Działaj ą zespołowo - razem bezpieczniej i tak dalej . Nie widzą wyraźnie, bo od tego czyszczenia wokół jest tyle światła, że aż razi. Ale dostrzegają kilka najmocniej świecących żarówek, tych, które prawie się już oczyściły. I obrzucają je błotem Ale ono już się nie trzyma. Co się dzieje? Przec i eż zawsze natychmiast przywierało . Nie wiedzą, że światło, chociaż było ukryte, przez te wszystkie lata rosło w siłę . Teraz św ieci tak ciepło i jasno, że błoto już się go nie ima. Zsuwa się po szkle, nie zostawiając nawet ś ladu Masz w sobie taki blask Masz w sobie światło - piękne i promienne. Musisz jednak być cierpliwy i delikatny, żeby usunąć całe błoto, które nosisz na sobie od lat. Jak tylko odłupiesz kawałek, ukaże się kolejna część twojego prawdziwego ja. Żeby
nie żałować żadnej z rzeczy, których żałowali moi drodzy podopieczni, trzeba prawdziwej odwagi. Trzeba też nap rawd ę kochać samego siebie. Decyzja nal eży do ciebie. Masz w sobie nie
tylko
światło
- masz też mądrość, która cię poprowadzi, krok po kroku.
Bądź tym,
kim jesteś, znajdź równowagę, mów otwarcie, doceniaj tych, których kochasz, i pozwól sobie być szczęśliwym W ten sposób nie tylko wyświadczysz przysługę sobie, ale także spełnisz życzenia tych wszystkich, którzy rozpaczali przed śmiercią, że sami nie mieli wystarczająco dużo odwagi. Masz wybór. To twoje życie . Kiedy wpadniesz w tarapaty i zaczniesz zachodzić w głowę, jak z nich, u licha, wybrnąć, jak dojść z kimś do ładu, jak poznać kogo trzeba albo skąd w ziąć na coś pieniądze , pamiętaj , że to, czego szukasz, szuka ciebie. Musisz tylko przestać stawiać opór. Rób, co możesz, a potem sobie odpuść . Nie bądź dla siebie samego przeszkodą. Kiedy już to zrobisz, wyprostuj się, ściągnij łopatki i odetchnij głęboko. Bądź dumny z tego, jaki jesteś. Nie trać wiary, że zasłużyłeś na wszystko, co cię spotkało, że twoje modlitvvy zostaną wysłuchane, a marzenia wkrótce się spełnią. I zapamiętaj jedno krótkie hasło: Uśmiechaj się i nie trać wiary. Po prostu się uśmiechaj i nie trać wiary.