KSIĘŻA PRZESTĘPCY SEKSUALNI – SKAZANI Â Str. 8, 9
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 1 (618) 12 STYCZNIA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
KU W ŚROD Z DAR KALEN ALNY K Y R E L ANTYK 12 20
 Str. 12-13
 Str. 10
 Str. 3
Wydawało się, że z chwilą zakończenia II wojny światowej i śmierci Stalina krwawe dyktatury odeszły w niechlubną przeszłość. Niestety, to był dopiero ich początek…
ISSN 1509-460X
 Str. 18
2
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY IPN zapłakał rozdzierająco i poskarżył się via „Nasz Dziennik”, że zły rząd Tuska okroił mu dotacje o całe 25 mln zł. Ciekawe, czy to bezczelność, czy tylko słabość w rachunkach. Otóż budżet Instytutu w 2012 roku miał się zamknąć kwotą 260 mln zł, czyli wzrosnąć o 36,5 mln. A tak wzrośnie tylko o 11,5 mln! Ot, biedacy. Czy jest jakieś lekarstwo na chroniczny niedostatek, na biedę naszych posłów, która to bieda aż piszczy? Ależ oczywiście. Pożyczki. Z Kancelarii Sejmu. Każdy wybraniec narodu może wziąć kredycik w kwocie 25 tys. zł z sejmowego funduszu… socjalnego. Oprocentowanie od 3 do 4 procent. Zapewne skorzysta na tym poseł Kotliński, któremu Prezydium Sejmu odmówiło wypłaty uposażenia. Trwa wojna o krzyż w Stalowej Woli. Radni z PiS, nie chcąc pogodzić się z demontażem proboszczowskiej samowolki (pisaliśmy o niej wielokrotnie), zrobili cyrk podczas sesji Rady Miasta. Radna Maria Rehorowicz czytała wiersz o krzyżu, a gdy doszła do słów: „Nie zdejmę Krzyża z mojej ściany, za żadne skarby świata, bo na nim Jezus ukochany grzeszników z niebem brata”, rozkazała radnym powstanie. To znaczy wstanie, bo do prawdziwego powstania w Stalowej Woli może dopiero dojść. Internetowi hakerzy ze słynnej, naprzykrzającej się rozmaitym koncernom grupy Anonymous zaatakowali serwery Zgromadzenia Księży Marianów. Jest to protest przeciwko zamknięciu ust księdzu Bonieckiemu. „To są obrzydliwi anarchiści, lewacy rozmaitej maści i wolnomyśliciele” – opluł Anonimowych na łamach swojej „Frondy” red. Terlikowski. Na jego miejscu nie ryzykowalibyśmy. Bo ci wolnomyśliciele potrafią myśleć zadziwiająco szybko! Ten sam Terlikowski w najnowszej „Frondzie” porównuje (i to bez żadnej przenośni) Janusza Palikota do… Hitlera. Bo – twierdzi – podobnie jak wódz III Rzeszy chce on zniszczyć chrześcijaństwo. Faktycznie, Watykan tak tego „niszczenia” nie mógł Hitlerowi darować, że po wojnie „karnie” wyekspediował jego pretorianów do Argentyny. I nawet biedakom nazwiska i tożsamości pozmieniał. Czyżby dlatego, że sam z chrześcijaństwem ma niewiele wspólnego? Karp podczas zabijania nie czuje bólu, bo nie posiada świadomości – orzekł Jacek Francikowski z wydziału biologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Panu doktorowi przypominamy, że karp jako kręgowiec musi czuć ból, choć głosu nie ma i o tym nie powie. Wycięto wątrobę małej dziewczynce i złożono ją bogu jako ofiarę w intencji urodzaju. W Indiach, nie w Polsce. Bo w Polsce adoruje się na razie tylko krew (czasem też kości i zęby) nieżywych już osób. I to jest ta nasza wielka różnica cywilizacyjna. No właśnie… Jeszcze nie zdążyliśmy odnotować powyższej wiadomości, a już z Tarnobrzega przyszedł news, że tamtejszy zakon dominikanów został obdarowany przez Dziwisza krwią wiadomo czyją. Podczas specjalnej mszy wiernych zachęcano do całowania relikwiarza, czyli do przestępstwa nekrofilii. Stu księży i zakonników obrządków ormiańskiego i greckiego pobiło się w Bazylice Grobu Pańskiego. Interweniowała palestyńska policja. Byli ranni. O co poszło? O rząd dusz. Konkretnie o ponad 100 tysięcy bożonarodzeniowych pielgrzymów, czyli kilkaset tysięcy dolarów. W poprzednich latach też dochodziło do podobnych zamieszek, więc chyba rodzi się nowa tradycja. Włoscy wandale zniszczyli w noc sylwestrową pomnik JPII w kurorcie Riccione nad Adriatykiem, a dokładniej: urwali mu głowę i ręce. W Polsce byłaby żałoba, zaś włoscy internetowi barbarzyńcy żartują sobie w internecie, że teraz Papa wygląda jak Wenus z Milo i Nike z Samotraki w jednym. Ot, latające potwory spaghetti! 18-letnia Jenni Lake z Ohio wolała umrzeć na raka, niż poddać się aborcji, która dawała jej nadzieję na wyzdrowienie. Kościół uznał taką postawę za „inspirującą”! Do czego? Do szaleństwa, czyli zostania świętą. Już jedną taką, która wolała osierocić dzieci, JPII uznał za świętą. To słynna Gianna Beretta Molla – pośmiertna ulubienica papieża. „My, Afrykańczycy, mieliśmy własną tradycję na długo przed nadejściem Ewangelii. Ludzie religijni nazywają te czasy ciemnym okresem, ale my dobrze wiemy, że nie było wtedy sierocińców. Przywlekli je tu ze sobą chrześcijanie” – oświadczył prezydent RPA Jacob Zuma. A jeszcze niedawno JPII, a po nim B16 zachwycali się, że Afryka jest nadzieją rzymskiego tzw. chrześcijaństwa. Wiele wskazuje, że płonną. Niewykluczone, a nawet prawdopodobne, że Radio Wolna Europa wznowi swoją działalność. Specjalnie dla Węgier, bowiem zdaniem niektórych polityków USA i Unii Europejskiej Budapeszt coraz wyraźniej łamie standardy demokracji. Jak Kaczyński i Dziwisz dojdą do władzy, to może i my znów w głośnikach usłyszymy: „Tu mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa”?
Za tydzień napiszemy o patologiach w polskiej służbie zdrowia
Powr óż y ć ? Z
dania na temat wróżek są podzielone. Jednak z wiarą w wiedźmy jest tak jakoś dziwnie, że kto już zobaczy i usłyszy – na ogół przestaje wierzyć. Ślepa wiara częściej dotyczy bóstw katolickich niż wróżek. A jednak wróżek i wróżbitów przybywa. Pisałem kiedyś o przepowiedni, którą usłyszałem 13 lat temu, a która wieszczyła mi śmierć tragiczną w wieku 42 lat za kierownicą dużego, czarnego samochodu. Szczęśliwie wiek ten mam już za sobą; dodałem nawet wróżce margines błędu, i to aż 3 lata. I co? I nic. A specjalnie jakoś czarnych samochodów nie unikam. Tak było też z innymi przepowiedniami, bo w późniejszym czasie odwiedziłem jeszcze dwie inne wróżki. A co, nie wolno? Ciekawość to wszak pierwszy stopień do kariery dziennikarskiej. Interesowało mnie zwłaszcza to, co wróżki mogą powiedzieć o mojej przeszłości, czyli od razu mówiłem: sprawdzam. Naturalnie one więcej „widziały” w przód niż wstecz. Poza tym niemal wszystko sprowadzało się do ogólników typu: „Przeżyłeś w dzieciństwie wielką traumę, która wciąż wywiera wpływ na twoje życie”; „Jesteś osobą niezwykle wrażliwą, a obecnie stoisz na rozdrożu”; „W twoim życiu wkrótce nastąpią wielkie zmiany, będą one dla ciebie pozytywne, o ile pójdziesz za głosem serca” itp. Po prostu klękajcie narody! Pokażcie mi człowieka, który nie podpada pod takie wyrocznie. Jak nic przywodzi mi to na myśl równie precyzyjne prognozy pogody: „Będzie bardzo słonecznie, tylko gdzieniegdzie opady przelotne, miejscami ciągłe, z możliwością burz i porywistych wiatrów”. Zresztą czyż nie podobnie brzmiało exposé premiera Tuska: kryzys z pewnością przyjdzie, będzie naprawdę ciężko, przejdziemy jednak przez niego suchą nogą i będzie całkiem OK, jeśli będziemy więcej oszczędzać i dłużej pracować oraz mniej jeździć i jeść. I wszyscy potakiwali głową. O dziwo, premier powiedział jednak ostatnio coś dokładnie odwrotnego – że musimy więcej wydawać, konsumować oraz tworzyć miejsca pracy (czyli inwestować tudzież zwalniać jednych, głównie starszych wiekiem, by przyjmować innych). I też wszyscy mu przytakiwali. Ale premier ma dar przekonywania. Lepszy niż niejedna wróżka. Z tym kryzysem to w ogóle ciekawa sprawa jest. W dodatku wszystko, a jakże, opiera się na wróżbach i już sam ten fakt powinien nas nastroić podejrzliwie. Wszyscy kryzys na 2012 rok przepowiadają, a przepowiednie te różnią się w zasadzie tylko przewidywaną siłą, natężeniem negatywnych zmian. Tymczasem każdy, kogo znajomość ekonomii wychodzi poza zdolność odszyfrowania wyciągu z własnego konta albo kto bawił się (to bardzo złe słowo…) w grę na giełdzie – wie, że im częściej i głośniej mówi się o czymś, co ma nastąpić w gospodarce, tym mniej jest to prawdopodobne. Nie od dziś wiadomo, że kryzysy są sztucznie kreowane przez największych giełdowych spekulantów, a głównie przez największe banki i grupy kapitałowe. Zatrudniają oni setki najwyższej klasy specjalistów od działań pozorowanych, dezinformacji i wprowadzania w błąd opinię publiczną, a nawet elity ekonomiczne państw całego świata. Wpierw kreują informacje w sposób odpowiedni do swoich założeń; czasem
tym założeniom pomagają, ponosząc kontrolowane straty. Następnie w jednej chwili odwracają kurs i obstawiają na giełdach opcje na wzrosty lub spadki akcji, kruszców czy walut, zarabiając w ciągu paru minut miliardy. Jeśli ktoś jest graczem giełdowym i wierzy, że rynki są jak nieokiełznany ocean i wszystko w nich panta rhei – to niech lepiej pomyśli o karierze księdza. Ogromne zadłużenie państw jest faktem, ale gadanie o tym, że nikt nad tym nie panuje, to mit. Bardziej niż takie przepowiednie przemówił do mnie pewien telefon. Otóż w sylwestra zadzwonił do mnie z życzeniami kolega, który jest właścicielem wielu przedsiębiorstw w dwóch wielkich branżach i od lat okupuje listę
najbogatszych Polaków. Oznajmił, że od paru miesięcy nie nadąża z produkcją i liczeniem zysków. I nie chodzi tu o okres prosperity przedświątecznej, gdyż eksportuje na cały świat i doświadcza popytu globalnie. I to nie są wróżby. A na te wszystkie katastroficzne ja mam jedną: Polacy tak łatwo przechodzą przez kryzys (i dalej przejdą, jeśli ten prawdziwy nadejdzie), ponieważ nasza narodowa natura lubi wielkie wyzwania, pożąda wroga. I właśnie światowa finansjera zamierza go nam zgotować. Dalejże więc, szable i łopaty w dłoń! Myślicie, że się śmieję? Zobaczcie, jak na kryzys reagują Chińczycy – biorą go za łeb i śmieją się z niego! A przede wszystkim nie szukają i… nie znajdują. Dajmy więc pokój kryzysowi i wróżeniu na jego temat z fusów. Koniec i początek roku to zwykle czas refleksji. Także tej nad przemijaniem. Zagadnięto o to byłego prezydenta Wałęsę, bo to wiek ma słuszny, zmarł jego kolega Havel, a i syn otarł się niedawno o kostuchę. Na to Lech Wielki wypowiedział genialną myśl, którą co prędzej należy dołączyć do panteonu jego myśli: „Jako katolik wiem, że po tym pokoleniu przyjdzie następne”. Nooo, to teraz ja, niekatolik, już wiem, że nic nie wiem, jakoby było mi coś na ten temat wiadomo. Do tej pory liczyłem bowiem na koniec świata, który zakończy moją egzystencję, co dawałoby – przyznajmy – pewien rodzaj spektakularnej satysfakcji. Zastanawiam się tylko, co jest powodem tak wielkiej wiedzy akurat katolika? Kiedy człowiek słucha takich oraz innych „nieomylnych” wróżb i przepowiedni, rodzi się w jego sercu – i to bez względu na rodzaj wyznawanej wiary czy niewiary – jedna wielka wróżba-życzenie-konkluzja: Obyśmy tylko zdrowi byli! Czego sobie i Państwu życzę w Nowym 2012 Roku. JONASZ
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
GORĄCY TEMAT
3
Szczęście w nieszczęściu Tuż przed świętami Katolicka Agencja Informacyjna obwieściła radosną nowinę, że Caritas Polska (chodzi tu wyłącznie o centralę kościelnego koncernu koordynującą pracę 42 samodzielnych delegatur diecezjalnych) wydała w minionym roku na „swoje priorytetowe akcje pomocowe” zawrotną kwotę 12 mln 973 tys. 211,74 zł, której głównymi beneficjentami były ofiary głodu w Afryce (6 mln 225 tys. 341,77 zł) i trzęsienia ziemi w Japonii (4 mln 365 tys. 444,93 zł). W kraju dofinansowano kolonie dla dzieci z rodzin ubogich powodzian (1 mln 857 tys. 966,32 zł), poszkodowanych trąbami powietrznymi w Mazowieckiem i Łódzkiem (430 tys. 511,16 zł) oraz akcję „Tornister pełen uśmiechów” (93 tys. 947,56 zł na szkolne wyprawki dla dzieci powodzian). Sprawdziliśmy: wszystko zgadza się co do grosika! Obezwładnieni tak sugestywną dokładnością o mały włos nie przeoczyliśmy faktu, że Caritas tradycyjnie już „zapomniał” o ujawnieniu drobnego szczegółu: ile pieniędzy zebrał na cele powyższe i „cały szereg drobniejszych inicjatyw”, bliżej w depeszy KAI nieokreślonych. Zastanawia także powód, dla którego większość środków wytransferowano za granicę, podczas gdy liczba niedożywionych dzieci w Polsce szacowana jest na co najmniej 650 tys. (dane Polskiego Czerwonego Krzyża), a co czwarte żyje na granicy ubóstwa. Czy taka dajmy na to Japonia rzeczywiście potrzebuje ofiarności w wymiarze niemal dwukrotnie wyższym niż ofiary krajowej biedy i kataklizmów? Czy przy wyborze konkretnych zagranicznych adresatów pomocy nie kierowano się aby jakimiś nieznanymi polskim darczyńcom kryteriami? Ta kwestia jest szczególnie istotna, bo w apelach o wysłanie SMS-a (á 2,46 zł) lub bezpośrednią wpłatę na konto Caritas nigdy nie zastrzegał, że zebrane w ten sposób pieniądze dostanie krąg ludzi ściśle z góry określonych, więc ofiarodawcy ufali, iż akcja jest czysto charytatywna, bez jakichkolwiek podtekstów wyznaniowych, zatem azjatycki buddysta ma identyczne szanse na wsparcie jak jego sąsiad katolik. Czy tak faktycznie było? ~ ~ ~ 12 marca 2011 r. (nazajutrz po tragedii w Japonii) Caritas zainicjował zbiórkę dla poszkodowanych. Tylko z SMS-ów zebrał ponad 3 mln zł, a nie wiadomo, ile wpłacili darczyńcy indywidualni i instytucjonalni. W połowie sierpnia kościelna agenda wydała komunikat: „Caritas Polska odbudowuje sierociniec dla dzieci – ofiar trzęsienia ziemi i tsunami”, gdzie mieszkały kiedyś „w większości sieroty społeczne”.
Caritas przemilczał, że pieniądze poszły na ściśle katolicki ośrodek „Fujinosono” w miejscowości Ichinoseki, którym dowodzi niemiecka franciszkanka siostra Maria Caelina Mauer wraz z sześcioma miejscowymi koleżankami po fachu. Świątobliwa niewiasta zapewnia (dotarliśmy do jej korespondencji z Zakonem Maltańskim, głównym sponsorem inwestycji), że nie zaniedbała nawet odtworzenia tzw. groty z Lourdes, a dzieciaki na okrągło klepią
~ Dom Dziecka dla Osieroconych Dziewcząt w Negombo (Sri Lanka) pozostaje we władaniu Zgromadzenia Sióstr Nieustającej Pomocy; ~ Domem Dziecka dla Chłopców w Thannamunai (Sri Lanka) administrują mnisi ze Zgromadzenia Kleryków Regularnych Somasków. Krótko mówiąc: prawie 13 mln zł poszło na cele niewątpliwie zbożne, ale przede wszystkim „pobożne”, mające na celu rozwój i umacnianie wpływów watykańskiego imperium...
Ilekroć gdzieś w świecie wydarzy się katastrofa, polski Caritas ogłasza zbiórkę pieniędzy na rzecz ofiar. Niemal każdy dar serca zostanie wykorzystany do umocnienia watykańskich wpływów... „zdrowaśki” i proszą Maryję o wstawiennictwo podczas codziennych nabożeństw. Z kolorowej broszury „Tsunami w Azji południowo-wschodniej. Działania Caritas Polska 2005–2011” dowiadujemy się, że w toku sześcioletniej już pomocy do Indii i Sri Lanki trafiło 12 mln 830 tys. 685,62 zł, z czego 8,7 mln zł pochłonął program „Adopcja na odległość” (bieżące wsparcie finansowe dla 3,5 tys. dzieci), zaś ponad 4 mln zł przeznaczono na inwestycje (domy dziecka, internaty). Okazuje się, że jakimś dziwnym trafem wszystkie pozostają w zarządzie instytucji kat. Kościoła, choć odsetek jego wiernych jest w tamtych częściach świata mikroskopijny (np. w Indiach – 1,13 proc.). Przykłady: ~ Centrum Opieki Dziennej i Szkoleń wraz z internatem w Kadambandi (Indie) nosi imię bł. Jana Pawła II i prowadzone jest przez zgromadzenie zakonne Satyaseva Catechist Sisters of the Families (założone przez Polkę Reginę Woroniecką, wcześniej Urszulankę Unii Rzymskiej), które – tu ciekawostka – osiedliło się niedawno w Polsce. „Przychylając się do prośby Siostry Vianya (Nangakuzhiyil – dop. red.), Przełożonej Generalnej Zgromadzenia Sióstr Satyaseva Catechist Sisters (...), niniejszym wyrażam zgodę na otwarcie Domu Zakonnego Zgromadzenia na terenie parafii pw. św. Wojciecha w Wągrowcu” – czytamy w dekrecie metropolity gnieźnieńskiego abp. Józefa Kowalczyka z 17 czerwca 2011 r.; ~ Dom Dziecka im. św. Jana Bosko w Velankanni (Indie) jest ośrodkiem diecezjalnym prowadzonym przez duchownych z miejscowego sanktuarium maryjnego zwanego Lourdes Wschodu. Świątynia i jej zaplecze dorównują przepychem Licheniowi;
~ ~ ~ Ponieważ Caritasy dopiero pracują nad sprawozdaniami za rok ubiegły (złożą je dopiero około maja lub czerwca), popatrzmy na wybrane pozycje ich bilansu i stanu posiadania na koniec roku 2010: ~ na rachunkach bankowych Caritas Polska procentowało 52 mln 956 tys. 122,67 w złotówkach oraz 409 tys. 67,78 euro, 424 tys. dol. i 46 tys. 361,04 funtów szterlingów (dla porównania: Caritas Archidiecezji Warszawskiej miał na koncie 6 mln 940 tys. 876,84 zł, zaś Caritas Archidiecezji Katowickiej – 9 mln 221 tys. 900,13 zł); ~ zasilanie finansowe z instytucji publicznych (PFRON, Kancelaria Senatu, MSWiA, Agencja Rynku Rolnego, Kujawsko-Pomorski Urząd Wojewódzki) przyniosło łącznie 6 mln 246 tys. 590,34 zł. Na marginesie warto zauważyć ordynarną manipulację komunikatami typu: „Caritas Polska i 19 Caritas diecezjalnych zorganizowały wypoczynek letni dla dzieci i młodzieży polonijnej współfinansowany (sic! – dop. red.) ze środków Kancelarii Senatu RP” w sytuacji, gdy Senat pokrył 95 proc. wszystkich kosztów (1,6 mln zł);
O tym, że jest to wyrafinowana polityka, świadczy zaangażowanie Caritasu niezależne od rodzaju nieszczęścia i dotkniętego nim kontynentu. Oto kolejne przykłady: ~ Haiti – po trzęsieniu ziemi w 2010 r. Caritas realizuje tam (za zebrane w Polsce pieniądze) pięć projektów o wartości ponad 10 mln zł. Pierwszy dotyczy szkoły prowadzonej przez salezjanki w Port-au-Prince, stolicy Haiti, drugi – zakonnej szkoły dla dziewcząt i odbudowy klasztoru Zgromadzenia Córek Maryi Królowej Niepokalanie Poczętej, trzeci – szkoły podstawowej Zgromadzenia Córek Maryi Paridaens w Plaisance. Dochodzą do tego budowy seminarium duchownego w Port-au-Prince i tajemniczego „kompleksu szkolnego w Jacmel”, który udało nam się rozszyfrować dopiero dzięki polskiemu architektowi biorącemu udział w konkursie zleconym przez biskupa Launay Saturné – ordynariusza diecezji Jacmel i przyszłego właściciela przykościelnej (50 m od planowanej nowej katedry) Indie – podział „darów” na tsunami placówki oświatowej; ~ zbiórki publiczne to w su~ Kamerun – cała skierowana mie 17 mln 487 tys. 345,62 zł, z czetam pomoc (ponad 100 tys. zł) zogo najwięcej przyniosły hasła: „trzęstała wykorzystana do rozbudowy sienie ziemi na Haiti” (8 mln 469 centrum formacyjnego dla dziewtys. 711,55 zł) i „powódź w Polsce” cząt w Doume, prowadzonego przez (8 mln 461 tys. 877,55 zł); Siostry Misjonarki Apostolstwa Ka~ akcje SMS-owe – 13 mln 414 tolickiego, oraz studni głębinowej tys. 42,10 zł; w siedzibie Zgromadzenia Sióstr ~ 1 proc. odpisu od podatku doKarmelitanek od Dzieciątka Jezus chodowego – 2 mln 168 tys. 121,89 zł; (Dimako).
~ personel stanowiło 11 osób (dowodzonych przez trzech księży – członków zarządu). Średnia płaca brutto wynosiła 3958 zł, zaś całoroczne koszty administracyjne wyniosły 2 mln 744 tys. 202,09 zł; ~ łączna kwota wpływów gotówkowych – 72 mln 613 tys. 614,63 zł; ~ wydatki – 38 mln 302 tys. 526,55 zł (z tego 30 mln 916 tys. 167,18 zł pochłonęły projekty krajowe, a 7 mln 386 tys. 359,37 zł – operacje zagraniczne). Gdzie zawieruszyło się ponad 34 mln zł różnicy? „Z pieniędzy, które nie są wydane w danym roku, finansowane są w kolejnych latach cele statutowe realizowane przez Caritas Polska (...). Reszta funduszy stanowi również środki rezerwowe, którymi dysponujemy w razie klęsk żywiołowych lub katastrof, udzielając ofiarom pomocy doraźnej lub długofalowej” – wyjaśniła nam Olga Kołtuniak z Biura Prasowego Caritasu. Wędrując labiryntami kościelnej buchalterii, znaleźliśmy prawie 3 mln zł w marmurach, włoskich windach, hotelu i restauracji luksusowego Centrum Charytatywno-Edukacyjnego przy ul. Okopowej w Warszawie na działce oddanej Caritasowi za 5 proc. wartości (budowa pochłonęła już ponad 8 mln zł). Szukamy jeszcze 31 mln zł... Przyjmując maksymalnie korzystne dla Caritasu wytłumaczenie, że kupowano na cito dla potrzebujących coś, czego nie było akurat w magazynie lub nie dało się pozyskać z darów, analizujemy wskaźniki wszystkich wpływów i wydatków (z uwzględnieniem tzw. materialnych, czyli dostaw i redystrybucji artykułów spożywczych o wartości ponad 138,2 mln zł z Europejskiego Programu Pomocy Żywnościowej, medykamentów dostarczonych przez koncerny farmaceutyczne – 20,1 mln zł – oraz innych środków – prawie 3,9 mln zł). Gdy wszystkie wpływy finansowe do kasy (72,6 mln zł) oraz materialne do magazynów (162,3 mln zł) zestawimy z całością wydatków (206 mln zł), to nie ma już cienia wątpliwości, że Caritas Polska zostało na czysto co najmniej 29 mln zł. Agendy diecezjalne zebrały w gotówce (nie licząc towarów!) 240 mln 121 tys. 843,11 zł, a wydały 220 mln 765 tys. 574,90 zł. Większość tych pieniędzy stanowiły publiczne dotacje na prowadzenie ośrodków opiekuńczo-leczniczych oraz rozmaitych przedsięwzięć charytatywnych należących do tzw. zadań własnych samorządów. I choć rok nie obfitował w spektakularne kataklizmy, udało się odłożyć na czarną godzinę prawie 20 mln zł. ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Na poświęta Będę samolubna. Zgrubnę. Poszukam nowych nałogów. Zaciągnę kilka kredytów… Taka lista noworocznych postanowień nie grozi rozczarowaniem. Tylko kto taką ułoży? Nikt. Najczęściej lista jest bliźniaczo podobna do tej sprzed roku i zakłada same warianty hurraoptymistyczne. Statystyczna kobieta planuje wypięknieć. Schudnąć najczęściej. A odchudza się od poniedziałku lub pierwszego. Zatruwa życie sobie i wszystkim dookoła. Potem się łamie i żre. A potem znów jest poniedziałek. To problem międzynarodowy. Eve Elsner, sztandarowa feministka (ta od „Monologów waginy”), zauważyła, że wpadła w obsesję wyglądania. Na świecie głód i wojny, a ja całymi dniami rozmyślam o sadle na brzuchu – pomyślała i... ruszyła w podróż, żeby sprawdzić, ile podobnych desperatek spotka na swojej drodze. W ciągu 6 lat była w ponad 40 krajach. Na każdym kontynencie widziała, jak przytłaczający bywa ideał piękna... Amerykańskie matki usuwające córkom żebra, żeby miały wcięcie w talii; Chinki „prostujące” oczy; 80-letnie dawne hipiski, które katują się na siłowniach; niewolnice mazideł rozjaśniających skórę, które w Afryce i Azji schodzą jak pasta
do zębów itp., itd. Elsner spotkała JEDNĄ zadowoloną z tego, jak wygląda. Była to Afrykanka, mieszkanka dzikiego plemienia, która nie rozumiała, jak można nie kochać swojego ciała! A poza tym? Wyciskanie, naciąganie, odtłuszczanie, opalanie, ugniatanie... Lista nie ma końca. „Chude dziwy nawet nie muszą o nic prosić. Wszystko dostaną!” – żaliły się pulchne Murzynki z Brooklynu. Okazało się, że kobiety z całego globu nienawidzą przynajmniej jednej części swojego ciała. I żyją w świętym przekonaniu, że jeśli udoskonalą ten wycinek siebie, wszystko zacznie się układać. I będą szczęśliwe.
Jedną z cech, którą ponoć wyróżniamy się pozytywnie w Europie, jest przywiązanie do tzw. wartości rodzinnych. Obawiam się, że ta rzekomo szczególna miłość do krewnych bywa czasem tylko świąteczną wydmuszką. Kilka miesięcy temu jeden z brukowców i telewizja postawiły na nogi pół Polski w obronie wartości narodowych i rodzinnych. Oto podli Skandynawowie odebrali dziecko rodzinie polskich emigrantów – ponoć bez powodu („było smutne w szkole”). Na pomoc prześladowanym ruszył znany w kraju „detektyw”. Porwał dziecko z rodziny zastępczej i wywiózł na ojczyzny łono, ratując narodowy honor i świętą integralność polskiej rodziny. Jednym słowem – obcy bili naszych, ale daliśmy im radę, bośmy sprytniejsi. Sprawa wydała mi się grubymi nićmi szyta. Skandynawowie bywają wprawdzie, z polskiego punktu widzenia, przewrażliwieni w niektórych kwestiach, ale posądzanie ich systemu opieki o umyślne rozbijanie rodziny albo o porywanie dzieci w celu ich wynarodowienia (i taka teza się w Polsce pojawiła) to jakiś rzadki idiotyzm. Historyjka sprzedana przez media wydawała mi się – w najlepszym razie – międzykulturowym nieporozumieniem i półprawdą. Moje przeczucia okazały się uzasadnione, a rzeczywistość – gorsza od podejrzeń. W kilka miesięcy po aferze jeden z tygodników przyjrzał się bliżej tej sprawie. Okazało się, że „święta” prześladowana polska rodzina ma sporo za uszami. Tatuś mało zajmował się dzieciakiem, bo taką miał pracę, a mamusia nie zawsze miała do opieki głowę. Nie zawsze też zupełnie trzeźwą. Rodzina od lat była pod okiem pomocy
Wreszcie! Jeszcze nigdy nie było tylu fabryk urody co obecnie. I tylu kobiet, które potrzebują ich produktów. Marketing opiera się na prostej zasadzie: im jesteś „brzydsza” (we własnym mniemaniu oczywiście), tym więcej kupisz. Przy okazji. Wiecie, jaki kraj nazywają „silicolandią”? Albo imperium skalpela? Wcale nie Stany ani inny konsumpcyjny raj. Brazylię. Tam, w Rio de Janeiro, mieszka i poprawia geniusz chirurgii plastycznej – Ivo Pitanguy. Przyjeżdżają do niego „niedoskonali” z całego świata. „Do praw człowieka należałoby dopisać prawo do bycia pięknym” – mówi Pitanguy, który swoim operacyjnym dokonaniom przypisuje wartość nie tylko materialną. „Poprawiam pacjentom samoocenę i uzdrawiam ich psychikę” – przekonuje doktor. Jego studenci za darmo ćwiczą się na brzydkich i biednych. Tym pewnie zaskarbił sobie miłość Brazylijczyków, którzy przyszykowali na jego cześć paradę karnawałową. A paradował sam Pitanguy otoczony półnagimi ślicznotkami (pewnie już zrobionymi), podczas gdy rodacy śpiewali o „skalpelu, którym kierują niebiosa”. Chociaż... są i tacy, którzy przytomnie twierdzą, że w kraju, gdzie panoszą się choroby tropikalne (o biedzie z nędzą nie wspominając), obstrzykiwanie tyłka silikonem nie powinno być leczniczym priorytetem. I co? Nico! Dla tamtejszych dziewczyn uroda jest przepustką do lepszego życia. Jak kopanie piłki dla ich kolegów z podwórka. JUSTYNA CIEŚLAK
społecznej, i to bynajmniej nie tylko dlatego, że „dziecko było smutne”. Nic dziwnego, że nie miało humoru, skoro było bezdusznie wkręcane w małżeński konflikt, patrzyło na przemoc domową i trafiało do szkoły głodne. Kochający się inaczej rodzice oskarżali się zresztą wzajemnie przed miejscowym urzędnikami… Po 3 latach przepychanek i oskarżeń dziecko, decyzją odpowiedniego urzędu, przeniesiono tymczasowo do rodziny zastępczej. Nie wiem, czy słusznie postąpiono, ale decyzję o losie dziecka powinny podejmować sądy, a nie płatny porywacz. Nastąpiła erupcja uczuć rodzinno-patriotycznych – rodzice się pogodzili, uznali, że nie będą Skandynawowie pluli im w twarz, wezwali na pomoc polskie media i wynajęli „detektywa”. Resztę, czyli puszczoną w obieg kompletnie przeinaczoną historię, już znamy. Oto jak łatwo można skandaliczne zaniedbania rodziców przemienić w cnotę heroicznego umiłowania „wartości rodzinnych”. Ta historia zestawiona z narastającą plagą bezwzględnego wykorzystywania dzieci do wewnątrzmałżeńskich walk (osobiście znam 3 takie przypadki) stawia naszą domniemaną prorodzinność w dziwnym świetle. Matki (bo to, niestety, głównie ich specjalność) tłukące dziećmi niczym cepem w byłego lub jeszcze obecnego męża nie spotykają się ani z adekwatną reakcją sądów rodzinnych, ani z większym społecznym potępieniem. Co najwyższej uważa się te groźne psychiczne molestantki za nieszczęśnice zranione rozwodem. Może czas, aby to się wreszcie zmieniło – jeśli nie w imię zakłamanych „wartości rodzinnych”, to może ze względu na dobrostan psychiczny dzieci. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Podłości rodzinne
ZŁOTE MYŚLI 2011 ROKU Episkopat nie umiał i nie umie, a może nawet nie chce poradzić sobie z Radiem Maryja. (bp Tadeusz Pieronek)
Dostrzegam poważne zagrożenia, obserwując katastrofalne skutki działania prawicowych i przy tym katolickich fundamentalistów. (prezydent Bronisław Komorowski)
Jezus ze Świebodzina unosi się nad miastem niczym Miś z filmu Barei, w nocy świeci jak latarnia morska, która zagubionym na podziurawionych, zatłoczonych i nieoświetlonych przygranicznych drogach cudzoziemcom pokazuje, że są w Polsce katolickiej. (prof. Magdalena Środa)
Beatyfikacja JPII będzie miała taki wpływ na postawy moralne i uduchowienie Polaków, jak ślub Kate i Williama na ograniczenie rozwodów w Wielkiej Brytanii. (jw.)
Palikot już powrotu do polityki nie ma. To największy szkodnik, jaki pojawił się na polskiej scenie politycznej po 1989 roku. Takie inteligenckie wydanie Andrzeja Leppera. Inteligenckie, czyli dużo bardziej szkodliwe. (Jarosław Gowin, poseł PO)
Brak krzyża na ścianach pomieszczeń czy budynków nie świadczy, że katolicy są wewnątrz nich dyskryminowani. Przeciwnie – oznacza, że nikt nie jest wykluczony lub dyskryminowany z powodu swojego wyznania lub jego braku, a symbol żadnego z nich nie może być użyty jako narzędzie wykluczenia. (prof. Janusz Majcherek, filozof)
Nie wyobrażam sobie, że ktoś pobrał krew papieża z myślą o jego przyszłej beatyfikacji. Trzeba to wyjaśnić. Sięgamy do średniowiecza i katolicyzmu magicznego. (ks. Krzysztof Mądel, jezuita)
Wydaje mi się, że za zło w Kościele powinni się uderzać w piersi przede wszystkim kapłani i biskupi. (ks. Ludwik Wiśniewski, dominikanin)
Rozbudzanie seksualności zagraża brakiem dzieci. (abp Stanisław Nowak)
Myślę, że należę do nielicznego grona ludzi piśmiennych w Polsce, którzy czytali encykliki Jana Pawła II. Nie zgadzam się z nim w różnych sprawach, które, moim zdaniem, są przeszkodą na drodze rozwoju cywilizacyjnego Polski. (prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny)
Zawsze miałem skłonność do żartów.
(Jarosław Kaczyński)
Polska polityka jest zatruta Jarosławem Kaczyńskim.
(Roman Giertych)
Dla każdego człowieka wystąpienie z Kościoła katolickiego jest dramatem. (ks. Józef Kloch, rzecznik prasowy Episkopatu Polski)
Mamy Bartoszewskiego i nie zawahamy się go użyć.
(Donald Tusk)
Ten psychiatra, który zajmuje się Kaczyńskim, mógłby mieć trochę roboty przy Macierewiczu. (Stefan Niesiołowski, PO)
Rodzina Radia Maryja, która właśnie pielgrzymuje na Jasną Górę, to najzdrowsza część naszego narodu. (ks. bp Ignacy Dec)
Rządzący uważają, iż jesteśmy wielkim graczem w polityce międzynarodowej, ale dobrze by było, żeby jeszcze chociaż kilka osób na świecie o tym wiedziało. (dr Adam Bobryk, socjolog)
Kościół jest w Polsce ofiarą częstej dyskryminacji.
(bp Tadeusz Pieronek)
My, chrześcijanie, jesteśmy już w Polsce mniejszością, a nasze szeregi jeszcze się przerzedzą. (Szymon Hołownia, dziennikarz katolicki)
Zwolennicy Palikota to wielkomiejska żulia. (prof. Bogusław Wolniewicz, filozof związany z Radiem Maryja)
Niech tam idą sami debile! To jest nasz wróg, do którego trzeba strzelać, a nie studiować jego literaturę. Rusek to jest wróg. (Wojciech Cejrowski o filologii rosyjskiej)
Polak katolik ma taką tradycję – czego nie widać, to nie grzech… (Tomasz Jastrun, poeta, prozaik) Wybrała OH
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
NA KLĘCZKACH
I PO ŚWIĘTACH… Według badań CBOS tylko 29 proc. Polaków uważa, że święta Bożego Narodzenia mają charakter przede wszystkim religijny. Najmniej osób przywiązujących wagę do religijnego charakteru świąt jest w grupie wiekowej 18–24 lata. 10 proc. Polaków deklaruje też, że Wigilii nie spędza z rodziną, lecz z przyjaciółmi. Natomiast według pracowni Pentor w ciągu 10 lat liczba osób bardzo cieszących się z perspektywy świąt spadła aż o 20 proc. (z 60 do 40 proc.). MaK
taki przypadek w Polsce, w którym gmina wspiera mieszkańców w leczeniu bezpłodności. AC
Z KSIĘDZA NARODZONE?
PO KONDOMINIUM
BÓG NAS ZAWIÓDŁ Po zabiciu przez talibów pięciu polskich żołnierzy w Iraku w okresie przedświątecznym mogliśmy się dowiedzieć od premiera, że „wszyscy spodziewaliśmy się, że Pan Bóg oszczędzi nam ofiar” oraz że śmierć tych żołnierzy „miała głęboki sens”. Niestety, nie wiemy jaki… Intryguje nas głęboka wiara Donalda Tuska w to, że żołnierze wysłani na krwawą wojnę jakimś cudem na niej nie zginą. To nowa wersja tragicznego w skutkach odwiecznego polskokatolickiego „jakoś to będzie”. MaK
Niezwykłą, wręcz cudowną, pasterkę świętowali wierni w archikatedrze lubelskiej. Podczas kazania przed ołtarz wtargnął mężczyzna. Krzyczał, że jeden z księży jest ojcem dziecka, które urodziła jego żona. Rzucał też jakimiś dokumentami. Ponieważ nie miał zamiaru wyjść dobrowolnie, wyprowadzili go parafianie. Historia w sam raz na fetowanie cudownych narodzin Dzieciątka! AC
NARODZINY KRZYŻA Wyznawcy religii smoleńskiej podziwiali na okładce swojego tygodnika – „Gazety Polskiej” – obraz szopki betlejemskiej, której uczestnicy (Maryja, Józef, pasterze) adorowali położony w żłobku… krzyż z biało-czerwoną szarfą. Cóż, każdy ma takiego boga, na jakiego zasługuje. MaK
IN VITRO KONKURENCJA Po ponownym zgłoszeniu relatywnie liberalnego projektu regulującego kwestie zapłodnienia in vitro przez posłankę PO Małgorzatę Kidawę-Błońską („FiM” 51–52/2011) do kontrataku przystąpili jej konserwatywni koledzy z partii. Frakcja prawicowa w PO chce wepchnięcia do Sejmu dawnej ustawy posła Jarosława Gowina, która częściowo respektuje kościelne zastrzeżenia wobec in vitro i bardzo skomplikuje życie parom ubiegającym się o dziecko. MaK
ANTYKLERYKALNA STOLICA Mimo nagonki prowadzonej przez PiS i arcybiskupa Stanisława Nowaka („FiM” 49/2011) prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk i rajcy miejscy uchwalili (21 głosami przeciwko 6) przeznaczenie 110 tys. zł w budżecie na dofinansowanie zabiegów in vitro dla częstochowian. Jest to pierwszy
i wartości, jakimi powinniśmy się kierować. Rada Powiatu w Biłgoraju stanowczo przeciwstawia się usunięcia Krzyża z polskiej przestrzeni publicznej oraz apeluje o jego pozostawianie i poszanowanie, a od nowo wybranych przedstawicieli parlamentu oczekuje zdecydowanych działań w celu jego obrony”. AK
MODŁY PRZY ATRAPIE W Wigilię Jarosław Kaczyński wznosił modły przy atrapie grobu Lecha i Marii Kaczyńskich na warszawskich Powązkach. Przywiózł na ten symboliczny grobowiec także małą choineczkę. A nie prościej było po prostu pochować rodzinę w Warszawie, zamiast wygłupiać się z Wawelem? MaK
RADNI PRZECIW WYBORCOM W odpowiedzi na apel bp. Jana Śrutwy Rada Powiatu w Biłgoraju (rodzinne miasto Janusza Palikota, gdzie ponad 20 proc. wyborców głosowało na Ruch Palikota) na przedświątecznej sesji uradziła wystosowanie do marszałków Sejmu i Senatu oficjalnego protestu w obronie sejmowego krzyża. Przez aklamację biłgorajscy radni przyjęli następujące stanowisko: „Jesteśmy Polakami, potomkami narodu o wielowiekowej tradycji opartej na fundamentach chrześcijańskich. Krzyż będący symbolem chrześcijaństwa jest na trwałe związany z naszą wiarą, kulturą i tradycją. Od ponad 1000 lat towarzyszył Polsce we wszystkich okresach jej dziejów (…). Trwanie przy Krzyżu było trwaniem przy Polsce (…). Nie pozwólmy usunąć Krzyża z życia rodzinnego, społecznego czy publicznego, gdyż jest on drogowskazem dla naszego pokolenia, wyznaczającym zasady
Partia rządząca nie chce oddać lewicowej opozycji inicjatywy nie tylko w kwestiach in vitro, ale także związków partnerskich. Poseł Artur Dunin z PO koordynuje powstanie nowego projektu w tej sprawie. Szczególną troską posłów Platformy jest to, aby „projekt nie poszedł za daleko”, czyli aby równouprawnienie nie było zbyt równe. Pozostaje się jednak cieszyć, że po kilkunastu latach przepychanek w watykańskim kondominium kwestia uchwalenia takiej ustawy jest niemal przesądzona, skoro chce go uchwalić w tej lub innej formie nawet część prawicy. MaK
BISKUPI NEPOTYZM Ciemne chmury zbierają się nad biskupem Piotrem Liberą, ordynariuszem diecezji płockiej i opiekunem Opus Dei w Polsce. Wyszło na jaw, że bratanica biskupa, który mianował kościelnych członków Komisji Majątkowej, prowadziła podejrzane transakcje ziemią z rodziną D., familią śląskich miliarderów, którym niedawno prokuratura postawiła zarzuty prania brudnych pieniędzy przy okazji handlu kościelnymi gruntami. Bratanica Libery, nie posiadając własnych środków ani zdolności kredytowej, zarobiła tylko na jednej transakcji 320 tys. złotych. Libera będzie się musiał z tych transakcji rodzinnych oraz osobistych powiązań z rodziną D. wytłumaczyć przed sądem. AC
ZUS CZY OPUS? Prezes ZUS, Zbigniew Derdziuk, sam absolwent uczelni związanej z Opus Dei, wysyła swoich podwładnych na szkolenia do uczelni powiązanych z Dziełem Bożym, zwanym kościelną mafią. „Super Express” donosi, że tylko szkolenie (w Polsce i w Barcelonie) Mirosławy Boryczki, członka zarządu ZUS, kosztowało 78 tys. złotych. MaK
W TYM DOMU STRASZY Na Centrum Kultury Fizycznej Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu padł blady strach po tym, jak kilku pracowników zachorowało
na nowotwory. Część personelu dopatruje się przyczyny zachorowań w szkodliwych właściwościach nowego budynku, w którym od 3 lat mieści się centrum. Postanowiono sprawę zbadać i w tym celu… zaproszono radiestetę. Jakby tego było mało, część personelu i sama uczelnia (sic!) zamówiły tzw. odpromienniki, które mają niwelować rzekomo szkodliwe działanie „żył wodnych”. Przypomnijmy, że nie ma żadnych naukowych dowodów na skuteczność praktyk radiestezyjnych i jest ona na ogół uważana za pseudonaukę. Badania naukowe nad naturą radiestezji prowadzone były przez lata właśnie w Poznaniu. MaK
NOWE SZATY KRÓLOWEJ Tygodnik „Niedziela” patronuje książce „Królowa w nowych szatach” poświęconej nowej sukience Matki Boskiej Częstochowskiej. Chodzi o kieckę, którą sprezentowano na Jasnej Górze 2 lata temu dziewczynie z Nazaretu z okazji 100 rocznicy rekoronacji jej obrazu. Z wielkiej reklamy książki w tygodniku nie dowiemy się, niestety, że rekoronacja została podjęta po zrabowaniu koron przez jednego z paulinów… Zaciekawił nas także wątek „duchowego przygotowania do nałożenia koron i nowej szaty wotywnej”. To dowód na to, że nowe szaty królowej są w katolicyzmie kwestią religijną. MaK
10 LAT ZA PEDOFILIĘ Działacz parafialnego klubu sportowego, 26-letni Jakub M., ma zgodnie z orzeczeniem sądu w Tarnowie spędzić aż 10 lat za kratami za 6 przestępstw przeciwko seksualności małoletnich. Sąd zakazał mu też przebywania w pobliżu dzieci oraz wszelkiej działalności edukacyjnej przez 15 lat. Skazany (na razie wyrokiem nieprawomocnym) będzie się także musiał poddać przymusowemu leczeniu. Czy tak wysoki wyrok wynika z tego, że skazany nie był duchownym? MaK
POBOŻNOŚĆ I PRAWO Wyznawca sikhizmu poskarżył się do sądu w Warszawie na strażnika granicznego, który nakazał mu
5
zdjęcie do kontroli religijnego turbanu. „Poszkodowany” nie doczeka się jednak rekompensaty. Zdaniem sądu „w imię bezpieczeństwa podróżujących nie można doprowadzić do wyjęcia spod kontroli wyznawców jakiejś religii”. Pogranicznicy i sądy powinny w podobny sposób traktować księży katolickich, którzy na przykład bezprawnie przewożą samolotami szczątki ludzkie, które nazywają relikwiami. MaK
ŁASKA „BOSKA” Swoiste embargo na odwiedziny kolędowe nałożył na mieszkańców podlęborskich Małoszyc (woj. pomorskie) proboszcz Tomasz K. Oświadczył mianowicie, że do wiernych nie przyjedzie, jeśli nie zafundują mu benzyny na dojazd (chodzi o odległość 6 km) albo nie będą go wozić własnymi samochodami. Tak oto kryzys zaczął się w Polsce od Kościoła. I miejmy nadzieję, że na nim się skończy. MaK
KONTROLA WIARY „Pukamy do drzwi wszystkich mieszkańców parafii. Naszą intencją jest (…) zobaczenie stanu duchowego” – zapowiada się z wizytą po kolędzie proboszcz pw. św. Józefa w Żarach. Podobnie dobijanie się do zamkniętych drzwi za punkt honoru traktują księża w parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego w Gnieźnie. Głównie po to, by potem butnie stwierdzić: „Trochę przykre jest to, że ci ludzie, którzy nie otwierają drzwi kapłanowi, nie mają odwagi przyznać się do innego wyznania czy też do tego, że są niewierzący. Były to często te same rodziny co w ubiegłych latach”. Jednak już wielebny z parafii pw. św. Stanisława w Andrychowie wskutek szerzącego się antyklerykalizmu postanowił ucywilizować kolędowe obyczaje. Wprawdzie wciąż jeszcze straszy z ambony: „W wielu rodzinach porozmawiamy o przyczynach częstego opuszczania mszy św. niedzielnej i długiego nieprzystępowania do sakramentów św. Zapoznamy się z przeszkodami do ślubu kościelnego u osób żyjących w związkach cywilnych”. Ale na koniec kulturalnie dodaje: „Wobec zjawisk antyklerykalizmu pragniemy odwiedzić te rodziny, które sobie życzą kapłana w domu z bożym błogosławieństwem”. AK
6
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Nadkomisarz Bohdan Wawrzyńczak (na zdjęciu – w środku) w policji spędził 18 lat. Jest nauczycielem policyjnym, instruktorem wyszkolenia strzeleckiego, kulturystyki, sportów siłowych, ma też – jak mówi – ogromne doświadczenie w podejmowaniu interwencji w sytuacjach zagrożenia życia. Ostatnio, podczas urlopu, brał udział w akcji reanimacyjnej. Uratował życie obywatela Włoch. Od swoich przełożonych dostał za to „podziękowanie”. Przyszło pocztą, a przekazał mu je naczelnik. Za pokwitowaniem odbioru. Nie było uroczyście i honorowo. A powinno być. – Specjalnie mnie to nie zdziwiło. W końcu nawet kiedy wróciłem z trofeum z mistrzostw świata w sportach siłowych, pan komendant się nie zająknął – mówi z goryczą Wawrzyńczak. Z goryczą, bo zawsze był wzorowym i wielokrotnie nagradzanym funkcjonariuszem. Realizował się w sporcie, a jako kulturysta reprezentował policję na światowych zawodach służb mundurowych. Trofea to m.in. srebrny medal w dwuboju siłowym przywieziony z Quebecu w Kanadzie. Jego przymioty od kilku lat nie znajdują jednak uznania w oczach przełożonych. Zaczęło się w 2004 r., kiedy to Wawrzyńczak podpadł lokalnemu establishmentowi, bo zachciało mu się dochodzić sprawiedliwości (por. „FiM” 31/2010). Od tej pory ma w firmie – mówiąc kolokwialnie – przerąbane. Oskarżano go już chyba o wszystko, włącznie z próbą wręczenia korzyści majątkowej swojemu przełożonemu, próbą korumpowania innego policjanta czy wszczęcia bójki pod wiejską dyskoteką. Jako nadkomisarz chodził w pieszych patrolach z młodymi policjantami, a w końcu przeniesiono go na etat aspiranta. Postępowania dyscyplinarne przeciwko Wawrzyńczakowi toczą się nieustannie. Najnowsze dotyczy naruszenia dyscypliny służbowej poprzez naruszenie zasad współżycia społecznego. Według komendanta zrobił to w momencie, kiedy – przebywając na zwolnieniu lekarskim – wziął udział w społecznych
Pieskie życie Co w polskiej policji może zrobić przełożony ze swoim podwładnym? Cóż, należy raczej pytać, czego nie może… XIV Ogólnopolskich Igrzyskach Ludowych Zespołów Sportowych. Tymczasem – jak orzekli eksperci z biura prawnego KGP – policjant jako osoba prywatna nie może naruszyć dyscypliny służbowej, bowiem „z odpowiedzialnością dyscyplinarną za nieprzestrzeganie zasad etyki zawodowej mamy do czynienia wówczas, gdy istnieje funkcjonalny związek popełnienia czynu z działaniem funkcjonariusza
w służbie, a nie jako osoby prywatnej. Sam fakt służby w policji nie uzasadnia zakwalifikowania zaistniałego czynu jako naruszenie zasad etyki zawodowej”. – Udział w tych zawodach w żaden sposób nie opóźniał mojego powrotu do pracy. Niemal przez rok leczyłem się na nerwicę, a lekarze zalecali, abym robił to, co mnie relaksuje. Dla mnie to właśnie był relaks, zabawa, nie rywalizacja – podkreśla sam Wawrzyńczak. Wcześniej został ukarany naganą za to, że przeklinał w obecności komendanta Mirosława Domańskiego. Podczas rozmowy dyscyplinującej miał powiedzieć „kurwa”, „ujebać” i „upierdolić”. Tak przynajmniej utrzymywał komendant oraz trzech innych oficerów policji, którzy te okropne przekleństwa na własne uszy słyszeli, co później zgodnie zeznali podczas postępowania dyscyplinarnego, które komendant Domański wszczął przeciwko Wawrzyńczakowi za nieetyczne zachowanie. To postępowanie jest dowodem na to, że jak już ktoś chce pracować w policji, to tylko na najwyższych stanowiskach, bo wyłącznie one gwarantują nietykalność. A jak w tej sprawie zeznawali świadkowie?
~ Podinspektor Krzysztof Krasoń: „Oświadczył, że nie wie, co się dzieje wokół jego osoby i odnosi wrażenie, że ktoś go chce w tej jednostce upierdolić. Bezpośrednio po tej wypowiedzi nadkom. Wawrzyńczak, będąc w emocjach, użył w zdaniu słowa »kurwa«”; ~ Podinspektor Wojciech Tatar: „Wawrzyńczak użył sformułowania, że ktoś chce go »upierdolić« oraz w zdenerwowaniu słowa »kurwa«”; ~ Nadkomisarz Cezary Wojewódzki: „Kilka razy użył słowa »kurwa«. Słowa tego używał jako swoistego przecinka w wypowiedzi”; ~ Podinspektor Mirosław Domański: „Przeplatał to słowami wulgarnymi, cyt. »kurwa«. Upomniałem go i wezwałem do stosownego zachowania, po czym trochę się opanował (…). W tym czasie ponownie zaczął się »nakręcać« emocjonalnie. Powiedział, że coś się wokół niego dzieje niedobrego oraz że ktoś »chce go upierdolić« (…). Swoje wypowiedzi przeplatał słowami wulgarnymi »kurwa«”. Żaden z nich nie miał pojęcia, że Wawrzyńczak rozmowę nagrał. A z nagrania jasno wynika, że – owszem – „ujebać” i „upierdolić” z jego ust padło, ale wyłącznie jako cytat, a nie bezpośredni zwrot do przełożonego. Słowa „kurwa” nie użył natomiast ani razu. Oto fragment stenogramu z rozmowy Wawrzyńczaka z komendantem Domańskim: „Ja już mam dość tego męczenia się, dostaję informacje, sygnały od osób (…), że trzeba mnie ujebać, upierdolić (…). Zacytowałem słowa, które mnie dochodzą od policjantów”.
Wawrzyńczak, mając w ręku dowód wydawałoby się niepodważalny, złożył do prokuratury doniesienie o składanie fałszywych zeznań przez czterech funkcjonariuszy policji KPP w Tomaszowie Mazowieckim. Prokuratura w celu potwierdzenia autentyczności nakazała poddać nagranie badaniom fonoskopijnym, aby sprawdzić, czy „dowodowe zapisy dźwiękowe nie zostały poddane jakimkolwiek zabiegom technicznym bądź elektroakustycznym, w wyniku których nie przedstawiałyby one w sposób obiektywny wszystkich zdarzeń akustycznych zaistniałych w rzeczywistości w momencie ich utrwalania przez urządzenie rejestrujące”. Trwająca 130 godzin ekspertyza przeprowadzona przez Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne ponad wszelką wątpliwość wykazała, że nagranie jest autentyczne: „(…) nie ustalono występowania zjawisk mogących świadczyć o stosowaniu techniki montażu nagrań” – czytamy w raporcie z badań. A jednak komendantowi oraz pozostałym oficerom, którzy złożyli fałszywe zeznania, włos z głowy nie spadł. Komendant nie został odsunięty od kierowania jednostką do chwili zakończenia śledztwa: – W trakcie śledztwa przenosi mnie na niższe stanowiska. Wygląda na to, że to oni mają moc i nikt im nic nie zarzuci. Co jeszcze może mnie spotkać ze strony przełożonych? – zastanawia się Wawrzyńczak. Śledztwo w sprawie wydawałoby się oczywistej trwało kilka długich miesięcy. 29 grudnia 2011 r. zostało przez Prokuraturę Rejonową w Radomsku umorzone. Powód: brak danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa oraz fakt, że prokurator Wojciech Misiak zeznania przełożonych Wawrzyńczaka uważa za spójne, konsekwentne i niebudzące wątpliwości! – Czuję się tak, jakbym to ja popełnił przestępstwo. Moja historia to doskonały przykład na to, jak można człowieka zeszmacić i nikt nie poniesie za to konsekwencji. Łamią życie uczciwym ludziom. Wielokrotnie brałem udział w zatrzymywaniu bardzo groźnych przestępców przy użyciu broni palnej. Kilka razy byłem w czasie interwencji zaatakowany niebezpiecznym narzędziem. Czy zasadna jest walka ze mną? Czy nie bardziej właściwe byłoby wykorzystanie mnie i moich umiejętności w szkoleniu młodych policjantów? Za moją odwagę i hardość teraz cierpi cała moja rodzina, ale liczę, że to się w końcu zmieni i przełożeni otrząsną się z letargu. Komendant Mirosław Domański oraz Komendant Główny Policji do czasu oddania tego numeru „FiM” do druku nie odpowiedzieli na zadane przez nas pytania. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
P
o czterech latach kluczenia prokuratura zdecydowała się na postawienie zarzutów Antoniemu Macierewiczowi. Chodzi o popełnione przezeń liczne nieprawidłowości przy tworzeniu słynnego raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Noszą one niekiedy znamiona przestępstw, a śledczy chcą mu postawić następujące zarzuty: ~ przekroczenie uprawnień z działaniem „na szkodę interesu publicznego i prywatnego” (art. 231 par. 1 kk – zagrożenie do 3 lat pozbawienia wolności) poprzez opublikowanie informacji pozwalających na identyfikację zagranicznych agentów oraz ujawnienie metod pracy operacyjnej i personaliów wykonujących ją żołnierzy; ~ stworzenie dokumentu „poświadczającego nieprawdę co do okoliczności mającej znaczenie prawne” (art. 271 par. 1 kk. – z widmem kary od 3 miesięcy do lat 5). „Jest to działanie mające cechy polityczne i łączyłbym je z tym, że w sprawie smoleńskiej udowodniliśmy matactwo” – orzekł Macierewicz na wieść, że sprawa toczyć się teraz będzie ad personam. „Działania prokuratury oraz idące w ślad za nimi zapowiedzi uchylenia immunitetu (...) traktujemy jednoznacznie jako polityczne i podyktowane chęcią swoistej zemsty na byłym szefie Komisji Weryfikacyjnej WSI” – uchwaliły władze PiS. Śledztwo wszczęto postanowieniem z 5 października 2007 r., choć pierwsze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez Macierewicza przestępstwa wpłynęło 21 marca tegoż roku. Odpadł mu już kłopot z pomówieniami (art. 212 kk) osób wymienionych w raporcie, bowiem zdążyło się przedawnić. Grupa czynów z art. 231 ulegnie przedawnieniu z dniem 16 lutego 2012 r., więc trudno nie odnieść wrażenia, że prokuraturze chodziło o to, by wilk był cały i owce (w sumie 28 poszkodowanych
PATRZYMY IM NA RĘCE
7
Macierewicz, stań do raportu! osób fizycznych i instytucji) syte, bo – jak znamy życie – Sejm najprawdopodobniej nie zdąży uchylić immunitetu. Jedynie za poświadczenie nieprawdy można będzie pana Antoniego ścigać do połowy lutego 2017 r. Prokuratorzy nie zdecydowali się na przygotowanie zarzutów „tworzenia fałszywych dowodów lub na inne podstępne zabiegi” (art. 235 kk) przy kierowaniu wniosków o ściganie osób pomówionych w raporcie
– pod groźbą 8 lat więzienia za podanie nieprawdy! – pisemne oświadczenia o popełnionych osobiście lub zaobserwowanych niegodziwościach, a komisja je analizowała, by zająć ostateczne „stanowisko” dotyczące prawdziwości zeznań oraz ewentualnej przydatności kandydata do dalszej pracy w specsłużbach. Wśród instrumentów badania wiarygodności znajdował się m.in. obowiązek zapytania Instytutu Pamięci Narodowej,
Przy okazji weryfikacji żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych „zweryfikowano” akta kilku cywilów. Był wśród nich niejaki Jarosław Kaczyński... lub oskarżanych za rzekome kłamstwa podczas weryfikacji żołnierzy i pracowników rozwiązanej WSI, choć w aktach śledztwa roi się od dokumentów ewidentnie wskazujących na przewinienia Macierewicza oraz jego zuchów. ~ ~ ~ Brednie, oszczerstwa i zdrady zawarte w raporcie opisywaliśmy wielokrotnie, więc nie będziemy się już nimi dzisiaj zajmować („FiM” 7/2010). Wzięliśmy pod lupę nieznany dotychczas weryfikacyjny wątek śledztwa. Komisja rozpoczęła pracę 2 sierpnia 2006 r. i funkcjonowała do 30 czerwca 2008 r. Początkowo kierował nią Macierewicz, zastąpiony 9 listopada 2007 r. przez Jana Olszewskiego. W okresie działalności 24-osobowego gremium jego członkami było łącznie 36 osób. Mieli do rozpatrzenia 2179 oświadczeń złożonych przez żołnierzy i pracowników rozwiązanej WSI, spośród których 2170 wyraziło chęć kontynuowania pracy w nowo powstałych służbach wywiadu lub kontrwywiadu wojskowego, a dziewięć osób chciało jedynie poddać się swoistej autolustracji. Określone ustawami i rozporządzeniami zasady były proste: zainteresowani składali
czy weryfikowany nie posiada tam przypadkiem jakiejś teczki. Należy podkreślić, że żaden z byłych żołnierzy lub pracowników WSI nie miał prawa uzyskać zatrudnienia w SWW lub SKW bez wcześniejszego poddania się weryfikacji, aczkolwiek jej wynik nie wiązał rąk szefom tych formacji, i jeśli ktoś się im spodobał, mogli go przyjąć mimo negatywnej oceny komisji. Wątpiąc w prawdziwość złożonego oświadczenia, komisarze mieli obowiązek powiadomienia zainteresowanego celem uzyskania od niego wyjaśnień (ustnych lub pisemnych), jeśli tylko wyraził taką wolę. Wolno im było zapraszać i uzyskiwać informacje (tzw. wysłuchania) od innych osób, które posiadały jakąś wiedzę na temat weryfikowanego. Cała dokumentacja postępowania powinna być gromadzona w założonej każdemu specjalnej teczce zatytułowanej Akta Postępowania Weryfikacyjnego (APW), opatrzonej klauzulą tajności. Po zakończeniu weryfikacji APW należało formalnie zamknąć oraz w terminie 14 dni pisemnie zawiadomić daną osobę o wyniku. Uzasadnione podejrzenie, że skłamała, nie zwalniało komisji od zawiadomienia, a jedynie wymuszało przekazanie sprawy (wraz z aktami) prokuraturze. Tymczasem: ~ wiadomo już ponad wszelką wątpliwość, że „wyjaśnienia” i „wysłuchania” odbywały się niezgodnie z obowiązującą procedurą, a służyły jedynie zbieraniu „haków” na wytypowanych przez drużynę Macierewicza oficerów (zwłaszcza szkolonych na kursach w państwach Układu Warszawskiego) oraz danych mogących służyć za podkładkę do hipotezy o panującej w WSI zgniliźnie i uzależnieniu od służb rosyjskich; ~ komisja notorycznie nie wywiązywała się z obowiązku sporządzenia pisemnego „stanowiska” (wraz z uzasadnieniem) co do zgodności z prawdą badanych oświadczeń;
~ jako zasadę przyjęto niepowiadamianie osób negatywnie zweryfikowanych; ~ wręcz kuriozalny jest fakt, że do niektórych zawiadomień o przestępstwie złożenia niezgodnego z prawdą oświadczenia w ogóle nie załączano APW (bądź zastępowano je nieuwierzytelnionymi kopiami, jak to np. miało miejsce w śledztwach warszawskiej Prokuratury Okręgowej oznaczonych kolejnymi sygnaturami: 25, 26, 27 i 28/07); ~ co najmniej w pięciu przekazanych prokuraturze sprawach teczki APW nie zawierają śladu dokumentacji ilustrującej choćby próbę uzyskania przez komisję „wyjaśnień” od osoby oskarżonej o kłamstwo; ~ Macierewicz z Olszewskim złożyli w sumie 48 zawiadomień o „kłamstwie oświadczeniowym”. Efekt był gorzej niż mizerny: w 18 przypadkach odmówiono wszczęcia śledztwa, 16 umorzono, 5 pozostaje w zawieszeniu, 9 jeszcze się toczy („Bez widoku na akt oskarżenia czy choćby warunkowe umorzenie” – podkreśla nasz człowiek z prokuratury). Zatrzymajmy się chwilę przy jeszcze ciepłym przykładzie płk. Andrzeja G., który w grudniu 2011 r. zawiadomił prokuraturę o przestępstwie popełnionym wobec niego podczas weryfikacji. Oficer ów złożył wszystkie wymagane ustawą oświadczenia i spokojnie oczekiwał na zawiadomienie potwierdzające, że jest czysty jak łza, lub zaproszenie na rozmowę mogącą wyjaśnić ewentualne wątpliwości. W międzyczasie ze zdumieniem zauważył swoje nazwisko w raporcie Macierewicza, ale ponieważ nie zarzucono mu w tym dokumencie żadnych przestępstw, wciąż zachowywał cierpliwość. Wkrótce okazało się, że Naczelny Weryfikator zawiadomił organ ścigania o kłamstwie płk. Andrzeja G. Tamtego śledztwa oczywiście nie wszczęto, nowe być może odpowie, jakim cudem rzucono na żołnierza podejrzenie, skoro nigdy nie stanął przed obliczem komisji; ~ przez sito weryfikacji przeszły takie indywidua jak np. kontrwywiadowca płk Krzysztof B., którego odwołano z misji w Iraku za pijaństwo (pewnego razu tak zabalował, że amerykańscy lekarze z najwyższym trudem uratowali mu życie). Chociaż do komisji zgłosiła się dr Grażyna Niegowska, na którą spadło za sprawą tego pożal się Boże oficera wiele nieszczęść natury osobistej (m.in. pobicie, udokumentowana nielegalna prywatna inwigilacja z wykorzystaniem sprzętu służbowego, szantaż), płk B. dostał robotę w SKW, bo... ładnie donosił na byłych kolegów; ~ niesłychanie intrygującym wątkiem śledztwa jest wykaz materiałów
archiwalnych zapotrzebowanych i wypożyczonych przez komisję z IPN. Na liście tych, którymi interesował się Macierewicz, brakuje wielu nazwisk osób weryfikowanych (np. płk. Krzysztofa P. i płk. Krzysztofa S.), ale pojawiają się byli szefowie wywiadu i kontrwywiadu, którzy nie składali żadnych oświadczeń, więc siłą rzeczy nie podlegali weryfikacji (np. generałowie Marek Dukaczewski i Konstanty Malejczyk, kontradmirał Kazimierz Głowacki, płk Cezary Lipert). Mało tego: wśród „weryfikowanych” w IPN-ie znalazły się znane „FiM” osoby cywilne, którym w życiu by nie przyszło do głowy, żeby pracować w specsłużbach, oraz... niejaki Jarosław Kaczyński! O co chodziło, skoro nikt o takim imieniu i nazwisku nie stawał przed komisją? Czyżby o kwity na dobrodzieja? IPN nie wnikał w intencje i posłusznie przysłał „Zeszyt kandydata” o sygnaturze 00240/178 przechowywany w paczce 6409, tom 1–3. Co zawierał? Prokuratura czeka na decyzję o odtajnieniu materiałów, a my już wiemy, że dotyczą całkiem innego Kaczyńskiego, niż być może spodziewał się jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezesa PiS... ~ ~ ~ Komisja zweryfikowała oświadczenia 1405 osób (814 pracujących pod wodzą Macierewicza i 591 za rządów Olszewskiego). Z końcowego komunikatu podpisanego przez Olszewskiego dowiadujemy się, że pan przewodniczący sporządził na finiszu listę 179 niezweryfikowanych, wobec których komisja „powzięła wstępną wątpliwość co do zgodności z prawdą ich oświadczeń”, i przekazał wykaz prezydentowi, premierowi oraz szefom SKW i SWW. Autor minął się z prawdą, bowiem były dwie listy z „podejrzanymi” kandydatami do SWW i SKW. Obie dostał tylko prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk, a każdy z szefów służb otrzymał wyłącznie tę, która dotyczyła jego firmy. Pomińmy fakt, że Olszewski zgwałcił przepisy (dokumentom nie nadano klauzuli tajności) i nie zawiadomił prokuratury właściwej do rozpatrywania „wątpliwości”. Wiszącym w powietrzu skandalem, którego skutków nie potrafimy sobie wyobrazić, jest to, że list dostarczonych panu prezydentowi nie udało się odnaleźć! Po prostu je wcięło, zaś SKW gorączkowo myśli, co teraz z owym pasztetem zrobić. Do tej i innych spraw wkrótce wrócimy... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Happy end Udało się! Dzięki interwencji „FiM” 11-letni Rafał z Lisek na Podkarpaciu będzie miał dom. Rafał, bohater naszej publikacji („FiM” 50/2011), w tym roku skończył 11 lat. Urodził się bez rąk, z wadą kręgosłupa i nóg. Ma za sobą osiem operacji, czeka go wiele kolejnych. Potrzeby medyczne (m.in. wydłużenie nogi, wyprostowanie kręgosłupa, przeszczep rąk) oraz konieczność regularnych wizyt u specjalistów przerastały możliwości finansowe matki samotnie wychowującej chłopca. Mimo to pożyczała u kogo się dało, zaciągała kolejne kredyty po to tylko, aby syna leczyć. Wówczas na drodze pani Wiesławy pojawił się ksiądz Wiesław Banaś, dyrektor Caritas diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Załatwił występ u Elżbiety Jaworowicz w „Sprawie dla reportera”. Po programie poruszeni widzowie zaczęli zasilać subkonto małego Ciężczaka. – Nie wszyscy chcieli przekazywać pieniądze za pośrednictwem Caritasu. Na ich prośbę założyłam więc oddzielne konto – tłumaczyła nam kilka tygodni temu pani Wiesława. Z tych pieniędzy udało jej się spłacić długi, ale nieoczekiwanie popadła w niełaskę u księdza dyrektora Banasia. Nie mógł jej wybaczyć tego „prywatnego” konta. Wciąż wypominał – choć nie miał do tego ani podstaw, ani
K
prawa – że zgromadzone na nim pieniądze należą do Caritasu. Przez niemal osiem miesięcy trwała więc batalia, w której Wiesława Ciężczak i jej 11-letni syn Rafał mierzyli się z dyrektorem Caritasu diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Kiedy spotkaliśmy się z Wiesławą Ciężczak, była roztrzęsiona i pełna najczarniejszych myśli. Z księdzem Banasiem nie mogła się dogadać, nie miała też pojęcia, jaka kwota jest na caritasowskim subkoncie Rafała, bo akurat tę kwestię ksiądz dyrektor skrzętnie w rozmowach pomijał. Problem narastał, głównie dlatego, że kobieta nie mogła też sfinalizować zakupu znalezionego dla chłopca domu (po próbach dobudowy łazienki ich dotychczasowy został zniszczony), chociaż właściciel cierpliwie czekał na pozytywne zakończenie sprawy, zaś poruszeni historią chłopca dolnośląscy przedsiębiorcy pozostawali w pełnej gotowości, aby ów dom odświeżyć, a przede wszystkim – dostosować łazienkę do potrzeb Rafała. Na dom wraz z działką potrzeba było 135 tys. zł (bez kosztów przeniesienia własności). Aby pieniądze wypłacił Caritas, pani Wiesława musiała podpisać specjalne porozumienie. W jego pierwotnej wersji ksiądz Banaś chciał, aby Wiesława Ciężczak wyłożyła „swoje” 60 tys. zł, zaś Caritas miałby dać 75 tys. zł. Nie było mowy o tym, kto sfinansuje koszty przeniesienia własności, a poza tym treść owego porozumienia była do tego
siądz Mirosław B. z parafii św. Jadwigi w Bojanie (woj. pomorskie) został prawomocnie skazany… i wyróżniony. – Tylko ja i ksiądz wiemy, co się stało. A sąd osądzi, kto mówi prawdę. Chcę, żeby stało się to jak najszybciej – tak mówiła „FiM” nastolatka, która na plebanii księdza Mirosława dostała coś więcej aniżeli duszpasterskie rady. Przypomnijmy: późnym popołudniem 5 grudnia 2009 r. 15-letnia wówczas uczennica gimnazjum przyszła na plebanię, by odbyć duszpasterską rozmowę. Zaprosił ją ksiądz B. podczas spowiedzi przed bierzmowaniem, bo uznał, że jego cztery kąty będą bardziej odpowiednie do dysputy niźli kratka konfesjonału. Rozmowa nijak się nie kleiła, toteż ksiądz postanowił dziewczynę rozluźnić. Był koniak, wódka, a w końcu obmacywanie (por. „Ręka prawie boska”, „FiM” 18/2010). – Zaczął mnie obmacywać, obejmował, całował po szyi, uchu i w usta. Wyrywałam się, ale nie puszczał. Prawie krzyczałam, że nie chcę i żeby mi tego nie robił. Dopiero wówczas dał spokój i zdołałam się uwolnić – tak przebieg zdarzeń relacjonowała 15-latka. Później wypadki potoczyły się błyskawicznie – dziewczyna wróciła do domu, opowiedziała rodzicom o tym, co spotkało ją na plebanii, a ci – idąc za radą jednej z nauczycielek córki – postanowili zawiadomić policję.
stopnia nieprecyzyjna, że kobieta bała się dokument podpisać. Wówczas sprawą zainteresowaliśmy władze Caritas Polska, ustalając przy tym, że na subkoncie Rafała jest niemal 268 tys. zł (na konto Caritas Polska wpłynęła kwota 183 836 zł, natomiast na konto Caritas Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej – 84 071,10 zł). Dlaczego zatem pani Wiesława miałaby partycypować w kosztach zakupu domu, skoro pieniędzy od darczyńców wystarczyłoby niemal na dwa? – staraliśmy się ustalić pokrętną logikę dyrektora Banasia. – Przekażemy tyle, ile zebraliśmy – zapewnia Olga Kołtuniak, rzecznik prasowy Caritas Polska. – Caritas Polska dąży do rozwiązania sytuacji – deklarowała z kolei Katarzyna Sekuła, koordynator projektów. Miło nam poinformować, że nie były to deklaracje bez pokrycia. W końcu, po trwającej wiele miesięcy batalii, Rafał będzie miał dom! Akt notarialny został podpisany 22 grudnia 2011 r.: – Umowę w imieniu małoletniego syna podpisała jego mama, pani Wiesława Ciężczak. Zgodnie z naszymi zapewnieniami dom został zakupiony za kwotę 135 tys. zł przez Caritas Polska, a właścicielem
Przetrwali wytykanie palcami przez sąsiadów, namowy ze strony świeckich i duchownych, żeby jednak zeznania wycofali, i swą determinacją doprowadzili do tego, że koloratkowy amator dzierlatek, choć do winy konsekwentnie się nie przyznawał, zasiadł na ławie oskarżonych. Zarzuty: doprowadzenie przemocą, groźbą lub podstępem
został Rafał Ciężczak. Dom został zakupiony z funduszy pochodzących z akcji pomocowej przeprowadzonej w dniu 3 lutego 2011 r. Caritas Polska pokryje koszty związane z zawarciem umowy, a wydanie nieruchomości w posiadanie nabywcy, w stanie wolnym od wszelkich obciążeń, nastąpi w terminie do dnia 30 grudnia 2011 roku – poinformowała Olga Kołtuniak. Udało się również rozwiązać kwestię pieniędzy, które pani Wiesława zgromadziła na swoim prywatnym koncie, zaś ksiądz Banaś z Caritas Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej za wszelką cenę chciał jej wyrwać. Otóż te środki zostają na potrzeby Ciężczaków. Pani Wiesława deklaruje, że przeznaczy je na remont nowo zakupionego domu; chce zrobić ogrzewanie podłogowe i wymienić okna, zmienić instalację, zamontować piec centralnego ogrzewania: – Najważniejsze, żeby Rafał miał przyszłość zabezpieczoną. Chcę to wszystko jak najlepiej urządzić, żeby w tym domu mógł funkcjonować sam, kiedy mnie zabraknie – mówi. – Cieszymy się, że sprawę udało się doprowadzić do szczęśliwego końca. Życzymy rodzinie Ciężczaków
4 lata, 2 tys. zł grzywny oraz zakazał prowadzenia działalności związanej z wychowaniem i katechizacją małoletnich oraz opieką nad nimi, wyłączając posługę sakramentalną. Walka Mirosławowi B. się nie opłaciła. Sąd Okręgowy w Gdańsku utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji. – Poczuliśmy ulgę, że kłamstwo jednak nie może wygrać.
Osądzony do poddania się innej czynności seksualnej oraz rozpijania małoletniego. Według prokuratora Dariusza Witka-Pogorzelskiego materiał dowodowy (m.in. zeznania świadków, billingi rozmów i SMS-y z telefonu nastolatki) w sposób jednoznaczny uprawdopodobniał wersję przedstawioną przez dziewczynę. Z kolei biegła psycholog orzekła, że gimnazjalistka jest wiarygodna, a jej relacja prawdziwa. Mimo to sprawa toczyła się długo, bo ksiądz odwołał się od wyroku sądu pierwszej instancji, który uznał go za winnego rozpijania i molestowania nastoletniej parafianki i wymierzył karę roku i czterech miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na
Dajemy sobie powoli radę, ale jest ciężko. Niektórzy myślą, że to my skrzywdziliśmy księdza – mówi ojciec dziewczyny. Po tym jak wyrok się uprawomocnił, co sprawę powinno definitywnie zakończyć, potrzebę ratowania honoru księdza poczuli niektórzy parafianie Mirosława. Ci nadzwyczaj gorliwi przyszli nawet pod kościół z transparentami, na których widniało, że to media osądziły księdza. „Niech nasza liczna obecność będzie świadectwem troski o los naszego księdza proboszcza, świadectwem poparcia jego osoby i uznania dla wszystkich dzieł, jakie powstały dzięki niemu. Vox populi – vox Dei (głos ludu to głos Boga) – ulotki takiej treści rozdawano
wiele sił i wytrwałości w walce z ciężką chorobą Rafała i mamy nadzieję, że nowy dom pozwoli im wieść szczęśliwe życie – poinformował ks. Marian Subocz, dyrektor Caritas Polska. Ksiądz Banaś, żeby ze sprawy wyjść z honorem, wydał specjalne oświadczenie, które pierwszego dnia rekolekcji ksiądz w parafii pani Wiesławy odczytał z ambony. „Wobec fali bezzasadnych pomówień, oskarżeń i kłamstw, dla uniknięcia dalszej eskalacji oszczerstw postanawiam ograniczyć nasze kontakty do minimum, zwłaszcza z Panią Wiesławą Ciężczak” – napisał duchowny, zapominając najwyraźniej o rozmowach, w których wygrażał kobiecie, że jeśli ruszy choćby grosz z pieniędzy, które ludzie jej przekazują, to on jej pokaże. Pani Wiesława o tym jednak ani pamiętać, ani myśleć nie chce. Rozpoczęła nowy rozdział życia – bez księdza Banasia i bez jego nieprzystających kapłanowi szantaży. Plany na najbliższą przyszłość? Trzytygodniowy turnus rehabilitacyjny w Busku, gdzie Rafałowi będą wyciągać kręgosłup. Jest szansa, że dzięki temu uniknie kolejnej operacji. – Dziękuję wam. Nikt przez tyle miesięcy nie zrobił dla rozwiązania tej sprawy tyle co wy. Nareszcie jestem szczęśliwa, teraz mogę spokojnie skupić się na leczeniu Rafała – mówi nam wzruszona matka chłopca. Redakcja dziękuje natomiast przedstawicielom Caritas Polska za chęć współpracy i zrozumienie, radcy prawnemu z Chełma – za pomoc i zaangażowanie, zaś przedsiębiorcom z Dolnego Śląska – za cierpliwość oraz gotowość do podjęcia prac remontowych. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
z kolei po niedzielnych mszach. Miały one za zadanie zachęcić mieszkańców Bojana, by wybrali się z prośbą o przebłaganie do arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia. Wyjazd do skutku nie doszedł, bo o odpuszczenie zamiaru ubłagał wiernych sam ks. Mirosław. Ten z pewnością ma już dosyć rozgłosu, a ciepła posadka, jaką w uznaniu dokonań pasterskich zaoferował mu Głódź, z pewnością osuszyła łzy po stracie probostwa. Bo metropolita gdański w końcu po wielu miesiącach zwlekania księdza Mirosława z funkcji proboszcza odwołał, „za karę” powołując go do… elitarnego grona Kapituły Kolegiaty Staroszkockiej, gdzie B. pełni rolę kustosza i jest odpowiedzialny za majątek. A kapituła – co istotne – to grupa dziewięciu duchownych, których zadaniem jest nie tylko doradzanie Głódziowi, ale również troska o duchowość wiernych. Ksiądz Mirosław z prawomocnym wyrokiem sądu za molestowanie i rozpijanie nieletniej parafianki pozostałym jej członkom nie wadzi: „To tytuł honorowy, który nie przekłada się na wykonanie administracyjne. Ten ksiądz poniósł konsekwencje, nie będzie już proboszczem parafii” – skwitował ks. Filip Krauze, dyrektor Centrum Informacyjnego Archidiecezji Gdańskiej. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
O
sprawie księdza pedofila Romana J. pisaliśmy już w 2010 roku („FiM” 19/2010). Wówczas to Prokuratura Rejonowa w Ropczycach (woj. podkarpackie) aresztowała go i – także na skutek naszych publikacji – postawiła mu zarzuty. Przypomnijmy: oskarżenie dotyczyło molestowania trzech dziewczynek poniżej 15 roku życia i obcowania seksualnego z czwartą poniżej 18 roku życia (według prokuratury duchowny wykorzystał jej zaufanie, co jest karalne). 23 grudnia sąd skazał na 2,5 roku pozbawienia wolności duchownego za molestowanie jednej z nich. W przypadku trzech pozostałych uznano, że nie było molestowania, tylko naruszenie nietykalności osobistej (aż się boimy domyślać, co to mogło oznaczać). Nie mogą one dochodzić swoich praw także na drodze cywilnej, bo sprawa uległa przedawnieniu.
POLSKA PARAFIALNA
Easy Rider skazany!
Były proboszcz i dyrektor katolickiego Radia VIA został skazany na 2,5 roku odsiadki za molestowanie dziecka. Sędzia Marcin Świerk w uzasadnieniu wyroku powiedział: – W jednym przypadku doszło do molestowania, które polegało na tym, że ksiądz brał małoletnią dziewczynkę do łóżka, potem dotykał jej miejsc intymnych, całował, przytulał i wkładał członka w jej usta. Za ten czyn sąd wymierza karę 2,5 roku pozbawienia wolności, ksiądz dostaje także zakaz pracy jako nauczyciel przez 4 lata i 600 zł kosztów sądowych do uiszczenia. Poza tym J. musi zapłacić 1440 zł odszkodowania. Innymi słowy: wymuszanie seksu oralnego na dziecku nie jest gwałtem, tylko molestowaniem… Ciekawe, czy sędzia ma małoletnią córkę... ~ ~ ~ Precedensem jest bezwarunkowa odsiadka dla księdza. To wielki postęp. Ale skandaliczną decyzją sądu jest zaledwie czteroletni zakaz uczenia dzieci (sic!). To znaczy, że mężczyzna, który zmuszał 14-latkę do seksu oralnego, będzie mógł stosunkowo (to właściwe słowo…) niedługo po wyjściu z więzienia znów pracować w szkole! Rzeszowski sąd na razie nie odpowiedział nam, choć pytaliśmy, czy nie widzi ryzyka w kontynuowaniu pracy pedofila z dziećmi. Nakaz wypłaty odszkodowania w wysokości niespełna półtora tysiąca złotych również jest skandaliczny, ponieważ wcześniej kaucja za zwolnienie duchownego z aresztu śledczego wynosiła 20 tysięcy i oskarżony bez najmniejszego problemu ją zapłacił, więc to odszkodowanie to dla niego grosze.
Oskarżycielem Romana J. była prokuratura, która żądała 4 lat bezwzględnego pozbawienia wolności, natomiast obrońca księdza – mec. Aleksander Bentkowski – wnosił o uniewinnienie. Po usłyszeniu wyroku obie strony zapowiadają apelację. Bentkowski powiedział wprost, że „wyrok jest za wysoki”. Według naszych źródeł rezultat apelacji prokuratury może jeszcze bardziej pogrążyć Romana J., ponieważ w jego sprawie już niedługo mogą się pojawić nowe dowody. Przypomnijmy, że do molestowania miało dojść między rokiem 2003 a 2008. Roman J. uczył swoje ofiary religii, przez co miał możliwość wyjeżdżania z nimi na wycieczki. Zabierał je m.in. do Krakowa, Krynicy czy pobliskiego Rzeszowa. To właśnie
na tych wyjazdach dochodziło do spędzania nocy w jednym łóżku, dotykania miejsc intymnych i seksualnych pieszczot. Pedofil z zimną krwią miał wykorzystywać zapatrzone w siebie ofiary. Nastolatki, podobnie jak znakomita większość mieszkańców wsi, gdzie J. był proboszczem, były zauroczone charyzmą przystojnego i dowcipnego księdza. Skazany znany był m.in. ze swojej miłości do motorów; organizował nawet międzynarodowe zloty motocyklistów, na które przyjeżdżały tysiące osób. Ludzie go uwielbiali, więc aresztowanie ich idola i zarzuty molestowania dzieci były dla nich szokujące. Mieszkańcy wsi twierdzili, że poszkodowane dziewczynki kłamią i chcą wyłudzić odszkodowanie. Zaraz po zatrzymaniu duchownego 700 jego parafian podpisało się pod listem do prokuratury, w którym żądali uwolnienia ich religijnego guru. Nawet wówczas, kiedy J. przyznał się do części zarzutów, obrońcy twierdzili, że to niemożliwe, a jeśli nawet, to z pewnością został zmuszony do kłamania.
Nie obyło się też bez gróźb wobec ofiar zboczeńca. Dziewczynki były nakłanianie do odwołania zeznań. Straszono je, że jeśli nadal będą oskarżać księdza Romana, to „lepiej, żeby się w Małej nie pokazywały”. Na szczęście poszkodowane nie uległy presji, a kiedy prokuratura zainteresowała się doniesieniami o fizycznych groźbach wobec nich, katoliccy obrońcy natychmiast zamilkli. Waga zarzutów i zbulwersowanie opinii publicznej były tak ogromne, że sprawę Romana J. postanowiono przenieść z prokuratury rejonowej w Ropczycach do centrali wojewódzkiej w Rzeszowie. Informowaliśmy w „FiM”, że w toku śledztwa przesłuchano kilkadziesiąt osób. Dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie jego ofiar jest znacznie więcej, ale ze strachu przez linczem ze strony wiejskiej społeczności nikt poza czterema dziewczynkami nie chciał się do tego przyznać. Pracownik rzeszowskiej prokuratury, zastrzegając sobie anonimowość, przyznaje dziennikarzowi „FiM”, że aktualne skazanie duchownego z Małej to nie koniec całej sprawy. – W tej chwili zgłoszenia kolejnych ofiar księdza to tylko kwestia czasu. Mimo wcześniejszych
9
deklaracji mieszkańców wsi o jego niewinności dziś wiemy już, że rodzice innych dziewczynek planują powiadomić policję i prokuraturę, że ich dzieci również mogły być przez skazanego molestowane. Urzędnicy i funkcjonariusze nie chcą się ujawniać i wolą pozostawać anonimowi, ponieważ w Rzeszowie powstało (o czym już pisaliśmy) Chrześcijańskie Stowarzyszenie Troski o Media „Świadectwo”. A powstało po to, żeby... bronić księdza Romana J. i innych duchownych podejrzanych o molestowanie dzieci. Jego szef, Jacek Kotula, na zwołanej pospiesznie konferencji prasowej mówił: „Nie może być tak, że ksiądz pogłaska dziecko i od razu nazywa się go zboczeńcem i pedofilem, a potem okazuje się, że jest niewinny. Chcemy, by prokurator generalny zrobił z tym porządek”. Sam Roman J. deklaracji Kotuli nauczył się chyba na pamięć, ponieważ na jednej z rozpraw, dotykając ramienia dziennikarki TVP, powiedział: „Gdybym tak panią dotknął, to też by pani uznała, że to molestowanie?”. Udowadnialiśmy na łamach „FiM”, że skłonności proboszcza z Małej były powszechnie znane. Nasz informator z rzeszowskiej prokuratury mówił wprost: „Jego ukierunkowanie na dziewczynki w wieku 11–13 lat było znane od dawna. Nie oszukujmy się, o tym wszyscy wiedzieli – i w kurii, i w Radiu VIA, i wśród jego »easy riderów«. Żartowano, że Romek, który w świecie tomofanów miał pseudonim »Wuj«, łapie się za wszystko, co ma 36,6 st. C i nie ucieka na drzewo. Raz nawet nieźle dostał po mordzie od jednego rajdowca, gdy ten zastał go w swoim namiocie ze swoją dziewczyną. W jakiej sytuacji zastał, nie muszę chyba mówić (…). Biskup Górny miał gościa serdecznie dość. Zwłaszcza że robił się z niego coraz większy bufon, a smrodek narastał. Biskup dowiedział się, że Roman J. dużo wcześniej, jeszcze gdy był zwykłym wikarym na parafii w Sędziszowie, miał skłonności do małych dziewczynek. Zesłanie zboczka na parafię dechami zabitą, czyli do Małej, miało go nauczyć rozumu”. Niestety, przeniesienie na inną parafię – jak wiemy – księdza niczego nie nauczyło, a może nawet skłoniło do śmielszych działań, ponieważ zapatrzone w Kościół wiejskie środowisko skłonne było przemilczeć wszystkie występki swojego proboszcza. Na szczęście atmosfera społeczna wciąż się zmienia i księża nawet na Podkarpaciu przestają być bezkarni. ARIEL KOWALCZYK
10
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
O
d 1990 roku polską edukacją rządziło szesnastu ministrów. Każdy z nich zaczynał swoje urzędowanie od snucia opowieści o tym, jakie to ma fantastyczne pomysły. Uczniów, nauczycieli i rodziców nie pytano o zdanie. Złośliwi twierdzą, że reformy polegały głównie na zmianie pieczątek i tabliczek, mnożeniu stanowisk w administracji oświatowej, faktycznym oddaniu władzy w szkole duchownym katolickim, próbie umundurowania dzieci i likwidacji szkolnictwa zawodowego. Tylko jedna trzecia małolatów badanych w 2010 roku przez CBOS uważa, że szkoła średnia przygotowuje do studiów wyższych oraz daje szansę na zdobycie dobrej posady. Zdaniem jednego z internautów rozwija raczej „umiejętność szybkiego, sprawnego omijania narzuconych reguł i przepisów”. Profesor Agnieszka Kłakówna (nauczycielka z 20-letnim stażem pracy w różnych szkołach, wykładowczyni Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu im. Marcina Lutra w Halle) dodaje, że szkoły to miejsca „czasowej ucieczki przed bezrobociem”. Jej zdaniem urzędnicy ministerialni skoncentrowali się na rozwijaniu „rozbudowanych mechanizmów kontroli i sprawozdawczości, rozdymając do gigantycznych rozmiarów system statystyki oświatowej”. Niestety, rząd Donalda Tuska zamiast zmniejszać liczbę sprawozdań, jakie składają nauczyciele i dyrektorzy szkół, dodał nowe. Wraz z nimi rosła także liczba szczegółowych regulacji prawnych. W październiku 2010 roku minister edukacji narodowej Katarzyna Hall wydała rozporządzenie, w którym określiła szczegółowo, w co mają być wyposażone… łazienki w zwykłych szkołach. Nadzór nad szkołami ze strony samorządów i kuratorów ogranicza się do „sprawdzenia, czy wszystko odbywa się zgodnie z literą prawa”. Zarzuceni sprawozdawczością nauczyciele ograniczają się do przekazywania informacji. Profesor Kłakówna pisze, że szkoły „nie są nastawione na ćwiczenie samodzielnego i krytycznego myślenia, lecz na mechaniczny dryl i automatyczne odtwarzanie bez odniesienia się do realnych problemów świata”. Nauczycielskie oraz uczniowskie fora internetowe aż puchną od propozycji reform. W setkach postów przewijają się trzy postulaty. Na początek likwidacja większości sprawozdań statystycznych, które muszą sporządzać nauczyciele i dyrektorzy. Towarzyszyć jej powinno określenie na nowo kompetencji szkolnych katechetów. Dzisiaj, zdaniem internautów, to oni są faktycznymi władcami szkół, zwłaszcza na prowincji. Na przykład Adam, który uczęszcza do jednego ze stołecznych liceów ogólnokształcących, uważa, że placówka oświatowa „powinna stać się szkołą praktyczną”, a jego koleżanka Aleksandra chce,
Czego Jaś się nie nauczy... aby „uczeń musiał używać zdobytej wiedzy do rozwiązywania rzeczywistych problemów”. Pozwoliłoby to zerwać z zasadą: zakuć – zdać – zapomnieć.
Polscy uczniowie zazdroszczą swoim kolegom nie tylko praktyczności szkolnej edukacji. Boli ich także to, że ich życie w szkole średniej „ogranicza się w tygodniu do porannej
Pod hasłem obrony dzieci przed szkolną przemocą konserwatyści chcą zatrzymać wielką reformę szkoły. Czy im się to uda? Dobrym wzorem praktycznej szkoły są placówki niemieckie. Ich władze korzystały między innymi z… dawnych polskich rozwiązań organizacyjnych średniego szkolnictwa zawodowego (lata 1946–1998). W opracowaniu Magdaleny Mazik-Gorzelańczyk, prezesa Fundacji Kształcenia Zawodowego i Międzykulturowego „Faveo” we Wrocławiu, czytamy, że „system ten opiera się na ścisłej współpracy firm i szkół”. Uczeń przygotowujący się do zawodu za swoją praktykę otrzymuje wynagrodzenie. Na przykład przyszły kucharz kształcący się w zachodniej części Niemiec zarabia miesięcznie 601 euro, w byłym NRD – 473 euro, zaś uczeń murarz odpowiednio – 916 (landy zachodnie) i 725 euro (landy wschodnie). Od ponad 10 lat niemieckie uczelnie włączają do planu zajęć studentów praktyczną wielosemestrową naukę zawodu. Koszty całego systemu pokrywają przedsiębiorstwa. I to bez większych zachęt ze strony państwa.
pobudki, pójścia do szkoły, powrotu z niej, obiadu, odrobienia prac domowych i pójścia spać, aby nabrać energii na następny nudny i nużący dzień”. Towarzyszy temu przekonanie, że ten cały trud nie ma większego sensu, gdyż „nauka służy wyłącznie zdaniu matury”. Internauta o nicku „znużony_patryk” dodaje, że „szkoła nie daje żadnej motywacji do porządnego podejścia do uczniowskich obowiązków”. Rozwiązaniem jest zmiana zasad organizacji lekcji, rezygnacja z zadawania przez nauczycieli niektórych przedmiotów prac domowych oraz poprawa relacji pomiędzy uczniami i pedagogami. To w końcu z nauczycielami młodzież spędza w ciągu tygodnia więcej czasu niż z rodzicami. Ideałem byłaby relacja oparta na związku mistrz–uczeń. Standardem powinny stać się w szkołach klasy małe liczebnie, jednak większość samorządowców woli łączyć mniejsze szkoły w duże zespoły. Według nich tak jest taniej. Zapominają jednak, że w większych
placówkach uczeń jest anonimowy. A to rodzi agresję i wzmaga niechęć małolatów do szkoły. W dużych szkołach łatwiej o wypadki i patologie. O relacji mistrz–uczeń w takich warunkach nie może być mowy, mimo że na tym opiera się większość nowych programów. Spora ich część nie budzi zastrzeżeń ze strony ekspertów i nauczycieli. Nowe programy pozwalają nauczycielom lepiej rozłożyć tematy zajęć w ciągu całego roku szkolnego. Bez nich nie byłaby możliwa inna reforma szkolnictwa, czyli obniżenie wieku szkolnego. Doktor Barbara Walasek-Jarosz z Instytutu Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego Jana Kochanowskiego w Kielcach zauważa, że Polska jest jednym z nielicznych państw Europy, gdzie do szkoły idą dopiero dzieci 7-letnie (sześciolatki uczęszczają do nich od niedawna, dobrowolnie). W większości państw Unii obowiązkiem szkolnym objęte są już pięciolatki. Dlaczego rządy decydują się na obniżenie wieku, w którym dzieci rozpoczynają naukę? Odpowiedź jest dość prosta. Z badań naukowców wynika, że współczesne dzieci znacznie szybciej osiągają dojrzałość szkolną. W Polsce jest podobnie. Już w 2006 r. eksperci raportowali, że większość polskich sześciolatków jest gotowa do podjęcia nauki. Alarmowali jednocześnie, że pierwsza klasa w dotychczasowej formule to marnowanie czasu jednych
uczniów i olbrzymia trauma dla drugich. Dzieci, które uczęszczały do przedszkoli, umieją w większości czytać i pisać. Te się nudzą, gdy każe im się powtarzać niemal to samo, co robiły wcześniej. Znaczna liczba maluchów, które do przedszkoli nie chodziły, ma trudności z biegłym pisaniem i czytaniem. Na starcie szkolnej edukacji czują się więc gorsze i mniej wartościowe. Po obniżeniu wieku szkolnego i wprowadzeniu obowiązkowej zerówki dla pięciolatków brak edukacji przedszkolnej staje się mniej dotkliwy, bo wszystkie dzieci trafiają do szkoły ze zbliżonymi umiejętnościami. Nauczyciel ma wtedy więcej czasu na obserwację swoich podopiecznych i ustalenie, które z nich potrzebują dodatkowych zajęć (na przykład z logopedą), a które są szczególnie uzdolnione. Autorzy nowego programu nauczania początkowego zadbali, aby lekcje w pierwszej klasie bardziej przypominały zabawę niż tradycyjne zajęcia. Udało się także uruchomić rządowe i europejskie fundusze w celu przygotowania szkół podstawowych na przyjęcie sześciolatków. Eksperci reprezentujący różne podejścia w pedagogice byli zgodni – jest to pierwszy od lat w miarę dobrze przygotowany projekt reformy systemu edukacji. W parlamencie też nie wywołał większych awantur. Droga do zawarcia szerokiego porozumienia na rzecz polskiej szkoły była zatem otwarta. Ale… Uderzenie przyszło ze strony aktywistów katolickich skupionych wokół Stowarzyszenia „Rzecznik Praw Rodzica”. Rozpoczęło ono kampanię pt. „Ratuj maluchy”. Jego członkowie straszyli wizjami nauki sześciolatków w starych, zdewastowanych salach z niewygodnymi ławkami. Grozę zwiększały wyrwane z kontekstu cytaty ze starych, nieobowiązujących już programów nauczania. Szkoła miała powodować cofanie się dzieci w rozwoju, stany lękowe, moczenie nocne. Nie przedstawili przy tym żadnego dowodu na swoje fantastyczne tezy. A zdaniem psychologów współczesne dzieci uważnie słuchają rozmów dorosłych. Skoro mama i tata mówią, że szkoła to same niebezpieczeństwa, to pewnie tak jest, no i maluch idzie do niej pełen lęków. Działacze stowarzyszenia zapomnieli o pewnym drobiazgu – prawo przewiduje bowiem możliwość odroczenia obowiązku szkolnego w sytuacjach nadzwyczajnych. Według nich nie ma to znaczenia wówczas, gdy rząd chce wykorzystać rodziców „do poganiana samorządów (…), aby te sprawniej wdrażały reformę”. Do Sejmu trafił właśnie obywatelski projekt ustawy o przywróceniu obowiązku szkolnego od siódmego roku życia. Wywraca to cały porządek reformy. Czy zmarnujemy kolejną szansę na zmianę polskiej szkoły? MiC W tekście wykorzystałem materiały z sesji VI Kongresu Obywatelskiego
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
11
Rozświetlajmy mroki Rozmowa z dr. hab. Jerzym Drewnowskim, historykiem nauki, filozofem, etykiem. Pracował m.in. w Polskiej Akademii Nauk i Akademii Lessinga w Niemczech. Był członkiem Senatu Założycielskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie n. Odrą, jest członkiem Komitetu Honorowego Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Publikuje w dwumiesięczniku idei „Forum Klubowe”. Najwięcej tekstów jego autorstwa jest dostępnych na www.demokrates.eu, www.racjonalista.pl, www.lewica.pl – Jest Pan autorem pojęcia retenebracji jako przeciwstawienia oświecenia. Nazwa wskazuje na „powrót ciemności”. W jakim sensie? – W sensie wielorakim. Przede wszystkim – stagnacji lub regresu zapotrzebowań na rozumienie przyrody ożywionej. Szczere ponowne zainteresowanie darwinizmem i procesami ewolucji w ostatnich latach ma charakter raczej elitarny. W Ameryce i w Polsce pozostaje wyraźnie w tle ekspansji tak zwanego kreacjonizmu. Nie widać przy tym, by wpływało ono na codzienną świadomość i praktykę ludzi chcących uchodzić za światłych, nauczycieli akademickich, lekarzy i studentów medycyny. Wśród lekarzy nie brak osób wzajemnie polecających sobie usługi podejrzanych uzdrawiaczy, a dyskusje światopoglądowe wyszły ze zwyczaju. Dość powszechne jest także zarzucanie ambicji myślenia systemowego. Dotyczy to sposobu patrzenia nie tylko na przyrodę ożywioną, lecz także na społeczeństwo. – Na jakim, Pana zdaniem, etapie historii obecnie jesteśmy w Polsce i na świecie? Czy mamy do czynienia z nowym oświeceniem, czy wręcz przeciwnie? – Wzrasta liczba ludzi wykształconych, lecz – jak zaznaczyłem – z dość umiarkowanym nastawieniem na rozumienie świata. Niestety, przejmowanie oświaty z rąk państwa przez rynek sprzyja promowaniu wszelkiej bzdury. Pewien pozytywny przełom zaznacza się w ostatnim czasie w oglądzie problemów politycznych i ekonomicznych, a dotyczy to także Polski: na całym niemal świecie kryzys gospodarczo-polityczny sprawia, że mgła ogłupiającej ideologii neoliberalnej wyraźnie opada. Aby mogło stąd wyrosnąć jakieś nowe oświecenie, musiałby zostać spełniony trudny warunek – wiara w możliwość Wielkiej Zmiany na Lepsze. – Zarazem jest chyba i tak, że mamy zjawiska przebiegające równolegle? W pewnych dziedzinach jest postęp, a w innych – wręcz przeciwnie – regres. – Bez wątpienia jest tak rzeczywiście. Trzeba na przykład odróżnić niedostatki oświaty od imponujących postępów wiedzy w niektórych naukach. Słowo „niektóry” jest
tu notabene na miejscu, ponieważ w humanistyce i w naukach społecznych subiektywizm poznawczy i bylejakość metody badawczej obniżają dość znacznie średni poziom. Oddzielny problem to zalew publikacji z wyrachowania udających naukowe, a tworzonych wyłącznie dla popłatnej sensacji lub epatowania czytelnika. Mimo pojawiania się wielu dzieł instruktywnych i poznawczo przełomowych ogólny spadek poziomu wiedzy o człowieku i społeczeństwie docierającej do niespecjalisty nie ulega chyba wątpliwości. To m.in. on jest odpowiedzialny za to, iż – jak słusznie ubolewa Frank Furedi – prawie zniknęła na świecie kategoria ludzi zwanych intelektualistami. – Jako bodaj pierwszy w Polsce zajmował się Pan moralną i społeczną samoświadomością nauki. Jak w jej świetle widzi Pan tę problematykę? – Jest rzeczą niemal oczywistą, dlaczego mrok bezrefleksyjności otacza tutaj podstawowe zagadnienie: komu i czemu służą badania naukowe. Zakres, w jakim służą wojnie, manipulacji i wyzyskowi słabszych, nie pobudza do rozwijania tematu. Z podobnych względów raczej otaczamy milczeniem i mrokiem niż naświetlamy samoświadomość ekonomii i ekonomistów: musieliby się nie tylko uderzyć w piersi z powodu przesiąknięcia ich dyscypliny egoistyczną ideologią i polityką, lecz także przyznać bez osłonek, że już najwyższy czas na budowę ekonomii realnie proekologicznej i prosocjalnej. Globalna kompromitacja gospodarki neoliberalnej stwarza nadzieję na rozrzedzenie mroków także w tej przestrzeni. – Jedna z Pana ulubionych idei to teoria równowagi sił. Na czym ona polega i jakie siły powinny być w równowadze? – Jest to m.in. teoria, która przestrzega przed tworzeniem wyjaśnień, planowaniem i działaniem na zawężonym fundamencie czynników sprawczych, uczulając w tym aspekcie na bałamucące oddziaływania ideologii i niektórych filozofii. W swej warstwie etyczno-skutecznościowej jest także ostrzeżeniem przed słabością i bezbronnością jako czynnikami prowokującymi do wyzysku, przemocy i zniszczenia. Przestrzega poza tym przed sytuacjami, w których jedna
część systemu, w tym wypadku część ludzkiej zbiorowości, rośnie kosztem pozostałych w sposób przypominający rozwój nowotworu. – A w odniesieniu do demokracji? – Przypomina oczywistą prawdę, że realny kształt ustrojów politycznych wynika tylko po części z konstytucji i praw obywatelskich, a jest wypadkową oddziaływania na siebie zróżnicowanych potencjałów, którymi dysponują poszczególne części społeczeństwa. Potencjałów ekonomicznych, kulturowych, psychicznych, propagandowych, strategicznych, poznawczych itp. W tym też duchu pojmuje demokrację – jako tę szczególną, trudną do zbudowania i utrzymania równowagę sił, w której każda klasa społeczna może zapewnić sobie realne przedstawicielstwo we władzach państwa, poniekąd wedle modelu, który swego czasu formułowała Hannah Arendt. To samo, wyrażone w formie negatywnej, jest prognozą, iż nie można zbudować demokracji, gdy znaczna część ludności nie ma ani widoków na wyjście z biedy lub nędzy, ani doświadczeń w samoorganizacji. – Czy tą teorią można jakoś wyjaśnić dominację Kościoła po 1989 roku w Polsce i postęp klerykalizacji? – Bez wątpienia. Choć wypada przyznać, że do prognozy na ten temat żadna szczególnie wnikliwa teoria nie była konieczna. Wystarczyło ogólne rozeznanie w ówczesnych proporcjach polityczno-ekonomicznych potencjałów w polskim społeczeństwie oraz nieuleganie zawyżonym ocenom moralnym Kościoła. Takim prostym sposobem niektórzy politolodzy niemieccy przewidywali wspomniane procesy już w roku 1990. Latem tamtego roku na jednej z konferencji Ewangelickiej Akademii Loccum, w której brałem udział, argumentowali to organizacyjnym doświadczeniem Kościoła, brakiem innych doświadczonych sił politycznych (z wyjątkiem PZPR), a także tym, że w czasach wojny i Polski Ludowej nawyk otwartego sprzeciwiania się Kościołowi uległ zanikowi. Prognoza, w której uwzględniono realne mechanizmy działań Kościoła, okazała się w całości trafna mimo znacznej szczegółowości. – Jak w świetle takich doświadczeń widzi Pan rozwój wydarzeń w ostatnich miesiącach w Polsce? Mam na myśli sukces Ruchu Palikota w wyborach parlamentarnych. – Okazało się, że zakres społecznego poparcia dla Kościoła i jego ekspansji był przeceniany. Wynika stąd, że w Polsce możliwe są dość znaczne zmiany polityczne bez kościelnej akceptacji, a nawet wbrew Kościołowi. Tkwi tu zatem również wyzwanie do odważniejszego kształtowania
oświaty politycznej, mniej deformowanej przez egoizm Kościoła i jego antydemokratyzm. Co więcej, konstatacja jego stopniowo słabnącego autorytetu może pobudzać do większego krytycyzmu wobec pozostałych instytucji opiniotwórczych, na przykład i w szczególności – telewizji. Wzbudzone wynikiem wyborów zaczątki ideowego fermentu w Polsce stwarzają nadzieję, że odporność na medialną dezinformację i manipulację, choć jeszcze niewielka, będzie rosła. – W Polsce i na świecie z ogromnymi nadziejami przyjęto wydarzenia roku 1989 – upadek muru berlińskiego, wolne wybory itp. Jak w świetle wspomnianych teorii potoczyły się losy ostatnich 20 lat? Czyje siły wzrosły, a czyje osłabły; przejaśniło się czy pociemniało w naszej części świata? – Nadzieje były dosyć rozstrzelone. Pamiętam to z ówczesnych spotkań z przedstawicielami niektórych gremiów gospodarczych w Niemczech: bankowcy i organizacje przedsiębiorców już w następnym roku żyli głównie myślą o ekonomicznej ekspansji na Wschód, dość mocno zresztą zaskoczeni łatwością odnoszonych przez siebie sukcesów; zwykli ludzie w Niemczech Zachodnich, podobnie jak w byłej NRD i w Polsce, myśleli raczej o rozlewaniu się zachodniego dobrobytu na Europę Środkową i Wschodnią, bliscy wiary, że wolne wybory wystarczą do spełnienia tej nadziei. Pamiętam jednak również dość znaczny sceptycyzm, który wobec całej tej optymistycznej wizji okazywało nie tylko wielu Niemców wschodnich, ale i Polaków. – Co po 1989 roku zmieniło się w politycznej świadomości Polaków? – Przede wszystkim dla wielkiej ich liczby nowy porządek gospodarczy był kompletnym zaskoczeniem. Zarazem jednak przykład Europy Zachodniej wspierał oficjalną, nie do końca dopowiadaną doktrynę, wedle której system parlamentarny oraz wolność gospodarcza wystarczają całkowicie do stworzenia demokracji z powszechnym dobrobytem. Między innymi skutkiem tej irracjonalnej wiary zlekceważono w Polsce groźbę teokratyzacji ustroju. Wiedza o tym, że warunkiem koniecznym do uspołecznienia władzy jest gęsta sieć ognisk obywatelskiej aktywności, w bardzo niewielkim stopniu wpłynęła na polską transformację. Brak tej wiedzy pozwalał także lekceważyć skutki, jakie obywatelska bierność będzie miała dla typu kapitalizmu wprowadzanego w Polsce. – Sytuacja w świecie zrobiła się niespokojna. Co wynika stąd
dla omawianych spraw na przyszłość? – Koniec stagnacji ideowej, dalsza kompromitacja ideologii bankowej i żądania demokratyzujących reform. Ale też wzrost globalnej manipulacji i dezinformacji. I oczywiście nasilanie się fanatyzmów, m.in. religijnych, i innych obrzydliwości. Lecz zarazem – coraz silniejsze negatywne reakcje na fanatyzm i nietolerancję. W Polsce już teraz zwiększona liczba osób wykształconych i kontakt z zagranicą owocują w ten sposób. Lecz co najważniejsze – niezależnie od wszelkiego nadchodzącego zamętu – nabierze znaczenia to, co nazywam pragmatycznym modelem humanizacji życia. Niewykluczone też, że wzorem naprawy świata będzie na długo skandynawski model lepszego społeczeństwa. W każdym razie refleksja nad bardziej humanitarnym społeczeństwem pozostanie rdzeniem i zaczynem tendencji oświeceniowych. – Co zwykły człowiek może zrobić, aby przyczynić się raczej do oświecenia niż „ściemnienia” świata? – Sprzeciwiać się barbaryzacji stosunków społecznych i nie ulegać manipulacji. Uczyć się rozumienia świata, racjonalnego działania i współdziałania z jak najmniejszymi koniecznymi stratami czasu i energii. Pisać w internecie i gdzie się da, zakładać strony internetowe i stowarzyszania. Rozmawiał ADAM CIOCH
12
D
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
DYKTATURY XX WIEKU
ruga połowa XX wieku wyniosła do władzy bestie, przy których Hitler czy Stalin wydają się „dobrodusznymi, romantycznymi wizjonerami”. Szlochy, jakie zafundowała światu Północna Korea po śmierci Ukochanego Przywódcy Kim Dzong Ila, mają dowodzić, że oto odeszła najwybitniejsza w kraju (po ojcu) jednostka. Tak wybitny ojciec narodu, że płaczą po nim nie tylko ludzie, ale nawet ptaki, drzewa i chmury. Zachodni świat w niemym zdumieniu patrzył na te spazmy, na ten wydawać by się mogło szczery żal po człowieku, który cały swój 24milionowy naród zamknął w obozie koncentracyjnym, dzieląc na więźniów (14 mln) i strażników lub oprawców (10 mln). Zanim bliżej przyjrzymy się sytuacji w Korei Północnej pod panowaniem dynastii Kimów – ostatnim na świecie tak opresyjnym reżimie (do gułagu trafia się tam za przypadkowe zrzucenie na ziemię gazety z portretem ukochanego przywódcy) – popatrzmy na inne totalitaryzmy, wcale nie tak odległe w czasie i przestrzeni, które doskonale się miały jako członkowie… Organizacji Narodów Zjednoczonych lub protegowani możnych i światłych demokracji. Pol Pot Urodził się jako Saloth Sar pomiędzy 1923 a 1928 rokiem (dokładna data nie jest znana) w kambodżańskiej prowincji Kompong Thom. Był najmłodszym spośród siedmiorga dzieci zamożnego chłopa – dzieckiem podobno tak grzecznym, że aż niepokojąco przykładnym. Gdy miał 9 lat, wyjechał do stolicy i zamieszkał na dworze króla Monivonga – jego kuzynka była bowiem jedną z konkubin władcy, a także jego nadworną tancerką. Chłopiec wielokrotnie oglądał jej występy. Wiele lat później nakazał wymordować wszystkie tancerki w kraju... W końcu rodzina zdecydowała, że chłopiec poświęci się religii. Spędził więc cztery lata w buddyjskim klasztorze jako uczeń i jeszcze dwa jako mnich. Niedługo przyjdzie czas, gdy każe wymordować wszystkich (60 tysięcy) mnichów w całej Kampuczy; także katolickich, bo Pol Pot przez pewien okres chciał być… chrześcijaninem. W roku 1948 Saloth Star przyjeżdża do Phnom Penh, gdzie ma się uczyć jakiegoś pożytecznego rzemiosła. Rozpoczyna pracę w zakładzie ciesielskim, ale nieustannie jest poniżany i wyśmiewany przez „miastowych” Wietnamczyków, którzy nieokrzesanego przybysza nazywają małpą z gór. Lata później „małpa z gór” zgotuje swoim prześladowcom prawdziwą hekatombę. Na razie ma jednak niebywałe szczęście, bo dostaje stypendium w szkole radioelektrycznej w… Paryżu. Nad Sekwaną natychmiast zostaje członkiem Francuskiej Partii Komunistycznej i w jej szeregach poznaje przyszłą żonę – Khieu Ponnary.
Ta dużo od niego starsza kobieta jest pierwszą w historii Kambodżanką, która uzyska dyplom wyższej uczelni. Jej brat Khieu Samphan stanie się w przyszłości głównym ideologiem Czerwonych Khmerów oraz najwierniejszym druhem Pol Pota. To podobno właśnie on wymyślił słynną koncepcję Roku Zerowego, która to ideologia kosztowała życie miliony ludzi. Na razie w Paryżu umysł Salotha Sara, czyli późniejszego Pol Pota, chłonie odpryski wszelkich skrajnych ideologii: od Marksa i Lenina, poprzez Stalina, Hitlera, Mao, aż po Mahatmę Gandhiego... Co ciekawe, nie są to doktryny w ich czystej postaci, lecz w wynaturzonych, skrajnie lewackich wersjach, niewiele mających wspólnego z pierwowzorami. Fanatyczny student
podziemnych kompletów dewiacyjnej politologii nie jest jednak w stanie uczyć się elektroniki, więc jako uczeń nierokujący nadziei zostaje odesłany do Kambodży. Teraz następuje 20 najbardziej tajemniczych lat w życiorysie Salotha Sara, który pomału przeistacza się w towarzysza Pol Pota. Choć przecież młody człowiek ma za sobą zaszczytny europejski epizod „naukowego komunizmu”, to w strukturach marksistowskiej partyzantki zostaje przyjęty nieufnie, by nie powiedzieć wrogo. Ale tak się jakoś dzieje, że wszyscy jego potencjalni wrogowie lub konkurenci do coraz wyższych, coraz bardziej kierowniczych stanowisk zostają zamordowani w tajemniczych okolicznościach. Albo po prostu nikną bez śladu... Jednak sama bezwzględność nie doprowadziłaby Pol Pota na szczyty władzy. Potrzebny był – jak to zwykle w takich okolicznościach – sprzyjający zbieg okoliczności. W tym zakątku Indochin o wpływy walczyli Amerykanie, Francuzi i Wietnamczycy. Wszyscy balansowali
Bestie Egzekucje wykonywał, wbijając w głowę skazańca gwoźdź, bo naboje są zbyt cenne, natomiast jeden gwóźdź zabija wielokrotnie. Aż się stępi. Znalazł też lekarstwo dla gejów. Ostateczne. Zaklejał im odbyty super glue. Konali w męczarniach. Wrogiem ludu mógł być każdy, a na pewno ktoś, kto nosił okulary lub posiadał w domu książkę. na cienkiej linie wzajemnych interesów, zupełnie nie doceniając partyzantki z dżungli. W ogóle mało kto słyszał o Czerwonych Khmerach,
ich na ulicach tańcami, kwiatami i winem. Wprawdzie do niektórych docierały jakieś pogłoski o bestialstwie demonicznych komunistów,
¸escu Z wizytą u Ceaus
a zwykli mieszkańcy Kambodży czuli się coraz bardziej wyzyskiwani i coraz bardziej osamotnieni. W kraju panował niedostatek, zaś podział wytwarzanych dóbr był niesprawiedliwy. 17 kwietnia 1975 roku Czerwoni Khmerzy wyszli z dżungli i przez mieszkańców Kambodży witani byli jak wyzwoliciele. Mieszkańcy miast zgotowali partyzantom prawdziwą owację i witali
ale ludzie uważali, że po latach rządów arystokratycznej rodziny Sihanouka, a później dyktatury Lon Nola nic gorszego być już nie może. Tymczasem partyzancka armia wkraczająca do Phnom Penh wyglądała dziwnie i wrogo, a na twarzach żołnierzy odzianych w czarne mundury próżno było szukać uśmiechu. Przyjazny im tłum rozpędzali, bijąc w twarze kolbami karabinów i masakrując szczególnie tych, którzy
(1)
nosili… okulary. Zapanowała panika, a światowe agencje na próżno próbowały objaśnić swoim widzom i słuchaczom, kim jest Pol Pot oraz jego kompletnie nieznani poplecznicy: Ieng Sary, Khieu Samphan, Ta Mok, Noun Chea. Za to pierwsze czyny nieznajomych budziły przerażenie. Pierwszy rozkaz Pol Pota skierowany był do mieszkańców Phnom Penh i innych miast Kambodży: „Natychmiastowa ewakuacja! Wszystkich! Nie wolno zabrać z sobą niczego. Nawet paczki papierosów, nawet żyletki do golenia, nawet zdjęcia żony czy córki”. Sprzeciwiających się zabijano na miejscu, podcinając im gardła nożami. Przerażonych ludzi spędzano w stada jak bydło i gnano w nieznanym kierunku. Oficjalna propaganda podawana przez megafony głosiła, że to ratunek przed amerykańskimi bombardowaniami. Nieoficjalnie chodziło o to, by ludność z dnia na dzień, z minuty na minutę straciła wszystko, co miała. Tylko w ten sposób oszalały dyktator mógł i chciał stworzyć nowe komunistyczne społeczeństwo. Od zera. I tak się właśnie ta nowa doktryna Pol Pota nazywała – ROK ZEROWY! A Rokiem Zero Organizacja Czerwonych Khmerów (Ankar) ogłosiła rok 1975. Wydany przez Pol Pota edykt w tej sprawie brzmiał następująco: 1. Ewakuować wszystkie miasta; 2. Zlikwidować wszystkie rynki i sklepy; 3. Znieść wszelki pieniądz; 4. Zlikwidować wszystkie szkoły; 5. Wykonać natychmiastowe egzekucje na wszystkich urzędnikach poprzedniego państwa; 6. Ustanowić komuny rolnicze w całym kraju. Rozpoczęło się tworzenie „nowego wspanialszego świata”. Lecz wcale nie takiego, jak chcieli tego fundamentalni marksiści. Pol Pot głosił, że aby stworzyć idealne „zerowe” społeczeństwo, należy sprawić, aby to stare – w jakikolwiek sposób skażone cywilizacją – zginęło lub powróciło do wspólnoty pierwotnej. Wspólnoty, w której wszyscy pracują i spożywają jedynie owoce pracy swoich rąk. Aby to osiągnąć, nie wystarczyło zagonić cały naród do pracy w polu. Trzeba było jeszcze pozbyć się przywódców i urzędników starego porządku. Zatem kiedy już Czerwoni Khmerzy zamknęli sto procent społeczeństwa w kołchozach czy raczej obozach, rozpoczęli czystki. Chodzili od chaty do chaty, od ziemianki do baraku i wyłapywali lekarzy, nauczycieli, urzędników,
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r. żołnierzy, techników i inżynierów, nawet przyuczonych do pracy robotników. Wszystkich zabierano nie wiadomo dokąd, bo nigdy nie wracali. Kwitło donosicielstwo i denuncjacja. Za wskazanie ukrywającego się nauczyciela donosiciel dostawał dzień wolny od 16-godzinnej pracy. Za urzędnika – dwa dni. Aby zostać aresztowanym, wystarczyło mieć okulary (wiadomo: inteligent) lub mało spracowane ręce. W następnej kolejności rozprawiono się ze wszystkimi, którzy znali jakikolwiek język obcy, a znajomość francuskiego była w Kambodży dość powszechna. Wszystko to odbywało się w całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Do Kambodży, zwanej teraz Kampuczą, nikt nie miał prawa wjechać, nie było też mowy o wyjeździe. Gdy po roku jakieś pogłoski o hekatombie w kraju Khmerów wydostały się za granicę, świat w nie po prostu nie uwierzył. Francuska prasa pisała nawet o wrogiej, komunistycznej wietnamskiej propagandzie. Agrarna gospodarka Kampuczy działała tak: wszystkich ludzi podzielono na brygady robocze, nie biorąc przy tym pod uwagę związków rodzinnych. Odebrane matkom dzieci pracowały przy sadzeniu ryżu w komunie młodzieżowej, kobiety – w komunach żeńskich wykonujących prace pomocnicze, a mężczyźni – jako siła pociągowa przy orce, bowiem krowy, woły i konie zjedzono. Szesnastogodzinny dzień pracy zaczynał się i kończył pogadankami ideologicznymi oraz sądami nad winowajcami. Po porze zasiewów następowała pora eliminacji. W oczekiwaniu na plony, których było coraz mniej, poszczególne komuny musiały wskazać, które ich „części składowe”, czyli którzy ludzie, są coraz mniej produktywni, a więc nie zasłużyli na prawo do uczestniczenia w podziale dóbr. Wskazani – najczęściej chorzy, słabi albo niepewni ideologicznie – byli wyprowadzani do dżungli i zabijani. Głównym sposobem pozbawiania życia było wbijanie młotkiem gwoździa w sklepienie czaszki. Obowiązywała żelazna zasada: kto nie pracuje, ten nie je. Zabronione było też stosowanie takich burżuazyjnych wymysłów jak leki. Zezwalano tylko na tradycyjną medycynę ludową, i to w bardzo ograniczonym wymiarze. Już po dwóch latach rządów Pol Pot doszedł do wniosku, że starcy są ciężarem dla społeczeństwa. Odtąd każda komuna miała obowiązek ich eliminowania. Oficjalnie obowiązywała następująca zasada: zabić jednostkę bezproduktywną – to zysk; zachować ją przy życiu – to strata. Największym jednak przestępstwem był w Kampuczy homoseksualizm. Gejom publicznie sklejano odbyt superwytrzymałym klejem,
którego spore zapasy znaleziono w stolicy kraju. Po zaklejeniu karmiono skazańca suchym ryżem i pojono wodą. Później cała komuna musiała patrzeć na efekty pęczniejącego w jelitach ziarna. ~ ~ ~ Nowy system „szczęśliwego społeczeństwa” nie chciał jednak działać. Wygłodniali, chorzy, słabi ludzie byli złymi pracownikami. Wydajność dramatycznie spadała z sezonu
Pol Pot przed śmiercią
DYKTATURY XX WIEKU
na sezon. Źle pracujący dostawali za karę mniej jedzenia. Rozpoczęło się też szaleństwo szpiegomanii. O współpracę z wrogim Wietnamem podejrzewano z jakiegoś powodu dzieci, więc najpierw je przesłuchiwano, a później masowo mordowano. W prowincjach wschodnich, bliższych Wietnamowi, zabito dzieci poniżej jednego roku życia. O skali poszukiwania wietnamskich
agentów niech świadczy fakt, że w jednym tylko obozie w Tuol Sleng przesłuchano i torturowano około 17 tys. więźniów. Ocalało siedmiu. I to tylko dlatego, że byli niezbędni przy utrzymywaniu w sprawności pałek elektrycznych, które służyły podczas przesłuchań do gwałcenia kobiet. W końcu jaką taką wolność Kambodży przywieźli Wietnamczycy na swoich czołgach. Był rok 1979. Najstraszniejszy w historii cywilizacji, najbardziej nieludzki reżim trwał tylko 4 lata. Tylko? W tym czasie zginęło 3,5 miliona ludzi. Niemal jedna trzecia narodu została wymordowana. A co z mordercą? Co z Pol Potem? Schronił się w Chinach, gdzie po cichu – wspierany przez Pekin
13
oraz, UWAGA!, Waszyngton – zbierał siły do kontrofensywy. Amerykanie poprzez CIA suto dotowali odradzającą się i rosnącą w siłę partyzantkę oszalałego mordercy. Ponowne panowanie Czerwonych Khmerów miało umocnić wpływy US Army w tamtym regionie świata. Szczęśliwie z końcem lat 80. doszło do zakończenia zimnej wojny i w Kambodży w roku 1993 przeprowadzono wolne wybory. Z rozkazu Pol Pota Czerwoni Khmerzy nie wzięli w nich udziału i to był początek końca komunistycznego mordercy. Jego najwierniejsi pretorianie mieli dość ukrywania się w wilgotnej dżungli, tym bardziej że do podziału były intratne stanowiska, a więc pieniądze, w nowym rządzie. Oczywiście można było mordercę osądzić i skazać, ale dla Czerwonych Khmerów żywa bestia była dużo więcej warta niż martwa. Zawsze mogła być straszakiem i kartą przetargową w negocjacjach. Został więc Pol Pot osądzony i skazany przez swoich pobratymców na… areszt domowy, w którym zmarł śmiercią naturalną w dobrobycie w roku 1998. A inni? Żaden z przywódców Czerwonych Khmerów, żaden z morderców nie został nigdy prawomocnie osądzony i skazany. Mocno sprzeciwiają się temu Amerykanie, twierdząc, że „Czerwoni Khmerzy zgodzili się w końcu na politykę zgody narodowej i doprowadzili do reintegracji Kambodży”. No tak… Przecież oni niczego innego nie pragnęli. Niczego poza zintegrowaniem narodu na jednym ryżowym polu. Dziś czaszki tych „zintegrowanych” zgromadzono w Kambodży w kilku mauzoleach pamięci. Za tydzień o kolejnym współczesnym szaleńcu u władzy. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
- Dni, które świętują watykańczycy
- Dni, które świętują antyklerykałowie
16
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
HISTORIA PIĘKNA
Damą być... (1) Pulchne kobiety Rubensa czy chuderlawe modelki w stylu Twiggy to tylko niektóre typy kobiecej urody, budzące zachwyt i uwielbienie. Nie jest ładne, co ładne, ale co się komu podoba – słusznie twierdzi znane porzekadło. Jednak czy chcemy, czy nie, istnieje coś takiego jak kanon piękna charakterystyczny dla danych czasów – coś, co sprawia, że akurat taki, a nie inny rodzaj niewieściej urody uchodzi za niepowtarzalny wzór. Poczucie estetyki, a co za tym idzie postrzeganie piękna kobiecego ciała, zależne jest od kultury, w jakiej zostaliśmy wychowani. I tak starożytni Grecy, hołdując idei piękna i proporcji, uwielbiali smukłe, gibkie kobiety, którym jednak daleko było do XX-wiecznych anorektyczek… Ówczesne rzeźby, przedstawiające esowate sylwetki z krągłymi piersiami, są wyrazem uwielbienia dla piękna kobiecego ciała. Także kultowy posąg Wenus z Milo do dziś zachwyca idealną linią pleców, bioder oraz wdziękiem kształtów. Ówczesne Greczynki bardzo dbały o urodę, za wszelką cenę podkreślając alabastrową cerę, która była w modzie. W tym celu stosowały pudry i maseczki wybielające, z których najpopularniejszą była ta przygotowana z miąższu chleba i mleka. W starożytnym Rzymie uwielbiano się kąpać. Tamtejsze łaźnie były centrami higieny. Zamożniejsze
Rzymianki zastępowały kąpiel w wodzie pluskaniem się w kozim lub oślim mleku, natomiast na noc kładły na twarz maseczki chlebowe, które nazajutrz zmywały mlekiem. Na dzień używały szminek z pereł i pudru. Ideałem piękna były jasne włosy, jak u Germanów. W celu ich rozjaśnienia niewiasty godzinami przebywały na słońcu, używały różnych środków, takich jak henna, rumianek i żółtko jaja. Rzymianie natomiast posypywali włosy sproszkowanym złotem, aby wydawały się jaśniejsze. Także w starożytnym Egipcie w kobiecie widziano przede wszystkim jej piękno i seksualizm, mimo że tamtejsze niewiasty – w odróżnieniu od ich greckich koleżanek – niejednokrotnie piastowały stanowiska głowy państwa. Egipcjanki musiały być zmysłowe, mieć piękny biust, biodra i ramiona. Ich dbałości o higienę i urodę nawet dzisiaj można pozazdrościć. Kosmetyka była stylem wytwornego życia. Kąpaniem, masowaniem, wycieraniem i malowaniem zajmowały się niewolnice. Zarówno tamtejsze kobiety, jak i mężczyźni ze względu na palące słońce używali mazideł z olejów i wosków. Do balsamów dodawali pszczeli miód i aromaty. Znali także maseczki sporządzane z ziemi
okrzemkowej, żółtka jaja, miodu i mleka, a przechowywali je w specjalnych naczyniach z gliny lub brązu. W powszechnym użyciu były brzytwy i grzebienie z kości słoniowej. Także w starożytnym Egipcie bladość skóry była oznaką dostojeństwa oraz zamożności. Dlatego kobiety pudrowały twarz jasną ochrą, a następnie rysowały na niej niebieskie żyłki, aby jeszcze bardziej uwydatnić delikatność, wręcz pergaminowość skóry. Dla uzyskania nieskazitelnej bieli skóry królowa Kleopatra kąpała się podobno w kozim mleku. Egipcjanie szczególną uwagę zwracali na makijaż oczu. Związane było to zarówno z obrzędami religijnymi, jak i ze względami higienicznymi. Jeżeli chodzi o aspekt religijny, to dotyczył on oddawania czci najwyższemu bóstwu, a mianowicie bogu Słońca Re, którego symbolem jest oko. Makijaż chronił też oczy przed stanami zapalnymi wywoływanymi przez kurz, słońce i owady. Do malowania oczu używano czarnej lub zielonej kredki i prowadzono ją tak, aby linia przypominała kształtem migdał. Kreska na zewnętrznym kąciku oka była zazwyczaj przedłużona do skroni. Brwi najczęściej były w całości wygolone, a następnie narysowane ołówkiem z czarnego węgla. Na usta i policzki nanoszono czerwienie różnych odcieni. W tym celu używano tłustych past, zawierających najprawdopodobniej cynober. Mazidła te przechowywano często w wydrążonych łodygach roślin, dzięki czemu można je było wyciskać jak z tubki. Do farbowania włosów stosowano barwniki roślinne, na przykład indygo. Uzyskiwano kolor czarny i brunatnobrązowy. W starożytnym Egipcie znano także coś w rodzaju perfum. Wytwarzanie pachnideł i olejków było domeną egipskich kobiet. Wiedziały one, z jakich roślin, kwiatów i soków można otrzymać wonne i lecznicze esencje. Aby uwydatnić kobiecość, sutki malowano za pomocą ochry na czerwono. Egipcjanie dbali o swoje ciało. Kobiety nie lubiły zmarszczek, a mężczyzn martwiła utrata włosów. Odnaleziony papirus ze szczegółowymi zapiskami dotyczącymi pielęgnacji włosów, przyrządzania maści i kremów świadczy o tym, że sporządzano również specjale kremy zapobiegające właśnie powstawaniu zmarszczek. Robiono je między innymi z wosku, oliwy z oliwek i cyprysu. Znaleziono opis specjalnego kosmetyku zawierającego sproszkowany alabaster, który był wykorzystywany do ścierania naskórka i wygładzania cery. Jest to prawdopodobnie jeden z pierwszych kosmetyków odpowiadających współczesnym peelingom.
Starożytności nieobca była także depilacja – zarówno ze względów higienicznych, jak i upiększających. W ówczesnym Egipcie zarówno kobiety, jak i mężczyźni pozbywali się włosów z całego ciała. Zbędne owłosienie usuwano przez wyrywanie, wypalanie i żrące maści. Niestety, zastosowanie ostatniej metody niejednokrotnie kończyło się śmiercią. W starożytnym Rzymie depilacja była domeną głównie kobiet, które stosowały w tym celu puste muszle morskie, pełniące funkcję współczesnej pincety. Co ciekawe, najbardziej zbliżoną do dzisiejszej formy pozbywania się owłosienia była ta, którą stosowały kobiety ze świata starożytnego islamu. Wymyśliły one coś w rodzaju współczesnych plastrów z woskiem – nakładały na ciało bawełniane płaty pokryte mieszanką wody, cukru i cytryny, a następnie usuwały je wraz z włosami. Zupełnie inne spojrzenie na urodę przyniosło średniowiecze. Jako że wszystko, co cielesne – zgodnie z nauką Kościoła – było grzechem, ideałem kobiecego piękna stała się eteryczna blondynka z wręcz trupiobladą cerą i zawstydzonym spojrzeniem, całkowicie pozbawiona szerokich bioder i bujnego biustu. Mile widziany był natomiast rumieniec – rzekomo przejaw dziewictwa. Patrząc na ówczesne malowidła, nie sposób nie zauważyć, że każda z niewiast miała wysokie czoło, co również stanowiło ówczesny kanon piękna. A co robiły te biedaczki, których natura nie obdarzyła zbyt arystokratycznym obliczem? Nic prostszego – po prostu wyskubywały sobie włosy znad czoła, żeby wydawało się wyższe. Niestety, na tym zabiegu średniowieczna dbałość
o ciało się kończy. Rozwijające się w tamtym okresie wpływy chrześcijaństwa doprowadziły do upadku nie tylko kultury antycznej, ale także higieny. Kościół potępił stosowanie kosmetyków i nazwał je wymysłem pogan. Przywiązywanie uwagi do wyglądu czy higieny uważano za przejaw próżności. Na przykład święta Kinga szczyciła się tym, że kropla wody nigdy nie tknęła jej ciała… O ile renesans w swych założeniach literackich czy filozoficznych nawiązywał do starożytności, o tyle stosunek człowieka odrodzenia do higieny osobistej dawnej Grecji czy Egiptu był zupełnie inny. Mycie ciała wodą stosowały jedynie niższe warstwy społeczne, natomiast ludzie „eleganccy” i zamożni uważali kąpiel za coś zbyt pospolitego. Sądząc, że woda mogłaby zanieczyścić ich organizm, skrapiali się perfumami i wodami zapachowymi. W ten sposób w okresie odrodzenia nastąpił powrót do piękna fizycznego, ale przy jednoczesnym braku higieny. Stosowano maseczki upiększające (z mlecznej pasty chlebowej i żelatyny), ziołami leczono zmarszczki, srebrem rozpuszczonym w winie likwidowano piegi. Stosowano także zabiegi wycinania brodawek. Kobieta renesansu ostentacyjnie demonstrowała swój bujny rozkwit – „obnażone” piersi nosiła wysoko, podniesione na fiszbinach, była rosła, pulchna i barczysta. Ważną rolę w wyglądzie kobiet odgrywały włosy. Musiały być długie, gęste i lśniące. W renesansie zdecydowanie bardziej od blondynek preferowano brunetki z pięknymi orzechowymi oczami w kształcie migdałów… PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
W
ostatnich latach tzw. Święta Rodzina dużo podróżowała, ukazując się wiernym w nietypowych, zaskakujących miejscach. Dostarczyła ludziom wiele emocji, a niektórym – sporych pieniędzy. Oto najgłośniejsze niedawne objawienia, które wywoływały największe ekscytacje, ściągały tłumy ciekawskich i koncentrowały uwagę mediów: Rok 2011 – trzy dni po zakupach w domu towarowym Walmart w Płd. Karolinie Jacob Simmons zauważył rachunek leżący na podłodze. Widniała na nim głowa Chrystusa. 2010 – Płd. Karolina. Tannie Cohrs objawił się Jezus. Guz nowotworowy gardła przybrał jego postać, co ujawniło prześwietlenie MRI. 2009 – Paulowi Kuliszewskiemu z Nowego Jorku pokazał się Jezus w przekrojonej pomarańczy. Pod nim ujrzał Maryję. 2009 – Cud na farmie w Connectictut. Bradowi Davisowi urodziło się święte cielę. Ma krzyż na czole. Hodowca nadał cielakowi imię Mojżesz (temu prawdziwemu krzyż kojarzył się raczej ze
P
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Cheesus skrzyżowaniem dróg na pustyni) i wykluczył spożycie go. 2009 – Jezus spoglądał ze spodu żelazka Mary Cody z Massachusetts. Nie wyglądał na poparzonego. 2009 – Kelly Ramey z Missouri nabyła czipsy Cheetos. Jeden z chipsów wygląda jak Jezus na krzyżu (patrz fot.). Pomarańczowy (od słońca?). Kelly poskramia łakomstwo, a swego Jezusa nazywa „Cheesus”. 2008 – Na szybie sklepu z dywanami w Kalifornii objawił się anioł. Pokazuje się tylko wieczorami, ale nie straszy. Lud miejscowy klęczy przed szybą. Ksiądz lokalny potwierdza, że w okolicy nastąpiło „duchowe przebudzenie”. 2008 – Oliverowi Bellerby’emu Chrystus wyjrzał z patelni. Święte
adre Pio śmiało można nazwać gwiazdorem (bożyszczem?) Kościoła. Został nim na długo przed tym, jak nasz błogosławiony zrobił go świętym w 2002 roku. Sondaż ujawnił, że ludzie modlą się do Pio częściej niż do Jezusa i jego Mamy. Fama Padre Pio, który naprawdę zwał się Francesco Forgione, zbudowana została na cudownościach, którymi emanował. Miał podobno dar leczenia chorób, przebywania jednocześnie w dwu miejscach, lewitacji... No, po prostu Houdini się chowa. Ale popisowym numerem Pio były niegojące się rany na rękach i na nogach. Takie same, jakich nabawił się Chrystus w trakcie przytwierdzania go do krzyża. Sam Pio oświadczył, że jako młodemu mnichowi objawił mu się Syn Boży i zachęcił do cierpienia, które miało być nagrodzone zbawieniem. (O jego przyszłej nominacji na świętego Jezus przypuszczalnie wówczas jeszcze nie wiedział). Pio zaczął broczyć krwią z rąk i nóg i nie przestawał przez pół wieku. Wyższy personel kościelny początkowo łypał na to podejrzliwie, bo od takich szpeniów cudorobów się roi, ale w końcu uznał, że rany są autentyczne i niewytłumaczalne. Tu trzeba przypomnieć, że Pio nie był autorem tricku z niegojącymi się ranami; chełpiły się nimi całe zastępy nawiedzonych, a setki badaczy debatowały nad autentycznością ich obrażeń. Jako pierwszy
oblicze ukształtował tłuszcz po usmażonym hamburgerze. Każdy z wybrańców przeżył moment sławy, a większość zarobiła forsę, opychając święty wizerunek za dobrą cenę. Najlepsze przebicie miał właściciel 10-letniego sandwicza z serem i Maryją: na aukcji dostał zań aż 28 tys. dol. Nabywcą było kasyno specjalizujące się w kolekcjonowaniu tego typu jajcarskich eksponatów. „Istoty boskie” upodobały sobie Amerykę; tam jest najwięcej objawień. Może to dlatego, że jej mieszkańcom wszystko się kojarzy z Jezusem, a czasem z Maryją? Do takiej opinii przychylają się naukowcy z chicagowskiego Uniwersytetu Northwestern. Jesteśmy tak umysłowo zaprogramowani, że zwracamy uwagę na coś, co nam przypomina coś już znanego – mówi dr Joel Voss. – Mózg automatycznie identyfikuje wizerunek i klasyfikuje go w grupie podobnych, zapamiętanych wcześniej obiektów. Ale gdzie tu metafizyka? PZ
opatentował je w roku 1224 Franciszek z Asyżu, też święty. Koncept upodabniania się do Boga ma zresztą zasięg pozakatolicki. W Indiach mnichom i prorokom rosły piersi, co miało ich uczynić podobnymi do boga Radha, a jeden wyhodował sobie nawet ogon, jaki posiadała czcigodna małpa – asystentka boga Rama. Prof. Sergio Luzzatto, szanowany włoski historyk, dopuścił się grzechu napisania i opublikowania bluźnierczej książki pt. „Padre Pio: Cud i polityka wieku świeckiego”, w której zdemaskował istotę „stygmatów” Pio. Uczynił to, posługując się dokumentami z biblioteki watykańskiej, nie podszeptami szatana. Zawierają one korespondencję Padre z włoskim farmaceutą, który zarekomendował mu i dostarczył kwas węglowy jako najlepszy środek uzyskania efektu niegojących się, krwawiących ran. Luzzatto pisze, że kilku papieży wątpiło w cudowność stygmatów, ale uwielbienie gawiedzi dla ich posiadacza, odprawiającego w ekstazie wielogodzinne msze, było tak ogromne, że w końcu JPII poddał się presji i wywindował go na ołtarz. „Istoty ludzkie – konstatuje profesor – szczególnie te niższych lotów, wciąż spragnione są bóstw takich jak Padre Pio, by doświadczyć jeśli nie cudów, to przynajmniej ukojenia i nadziei”. Rzeczywiście – sondaż ujawnił, że Włosi modlą się do Pio częściej niż do Jezusa i jego Mamy. PZ
17
Jednopłciowa ortodoksja P
o raz pierwszy w historii ślub pary jednopłciowej odbył się w synagodze ortodoksyjnej.
Judaizm jest wielonurtowy. Obok wielodzietnych ultraortodoksów i malowniczych chasydów, żyjących z dala od „grzesznego” świata, istnieją synagogi reformowane, liberalne, a nawet humanistyczne. W tych ostatnich niezbyt nachalnie wierzy się w istnienie osobowego Jahwe. W postępowych wspólnotach nie przesadza się też z literalnym stosowaniem zaleceń Tory, a takie kwestie jak prawa kobiet czy gejów i lesbijek rozstrzyga się w duchu zdrowego rozsądku i poszanowania człowieka. Tymczasem w Waszyngtonie – nie u liberałów, ale w jednej
z najsłynniejszych synagog ortodoksyjnych – odbył się tradycyjny ślub z rabinem i chupą (baldachim), tyle że parą młodą byli tym razem dwaj mężczyźni. Na wieść o tym międzynarodowa koalicja 100 ortodoksyjnych rabinów potępiła swojego waszyngtońskiego kolegę i całą ceremonię. W judaizmie nie ma jednak żadnej religijnej centrali i w wielu sprawach przeważa w końcu vox populi, czyli to, co dana społeczność przedyskutuje i uzna za właściwe. Inni mogą co najwyżej demonstracyjnie się na nią obrazić. MaK
Piloci rzucają urok W
roku 2005 siły powietrzne USA zostały oskarżone o agresywne nawracanie na chrześcijaństwo kadetów w akademii lotniczej. Sprawę udało się załagodzić.
Lewe stygmaty
N
ie milkną echa niedawnego odkrycia, że niemieccy biskupi prowadzą biznes porno, będąc właścicielami wielkiego wydawnictwa Weltbild, które nie stroni przed literaturą pornograficzną. Prócz tego propagują buddyzm, New Age, a nawet satanizm. Wszystkie diecezje niemieckie od 30 lat aktywnie inwestują w biznes prowadzony przez Weltbild. W sumie wpompowano weń 182 mln euro. Są to pieniądze, które wierni w charakterze oficjalnych podatków wpłacili na Kościół i nie są teraz zachwyceni sposobem wykorzystania funduszy. Biskupi mają także udziały (50 proc.) w firmie
Porno od biskupów Droemer&Knaur, która kręci filmy pornograficzne. Zatem zajmują się nie tylko dystrybucją, ale i produkcją arcygrzesznych treści, które z ambon donośnie tępią. Kiedy ostatnio Benedykt przyjmował u siebie Reinharda Schweppego – nowego niemieckiego ambasadora w Watykanie – rozmowa nie ograniczyła się do zdawkowych formułek dyplomatycznych. „Przyszedł czas, by rozprawić się z prostytucją i szeroko rozpowszechnioną pornografią” – pouczał papież
swego rodaka, jakby to rząd Niemiec robił w pornografii, a nie podwładni Benedykta. Najwidoczniej połapawszy się, że szczeka nie pod tym drzewem co trzeba (tak w podobnych przypadkach mawiają Amerykanie), zakończył wezwaniem niemieckiego Kościoła, by „podjął stanowcze kroki zmierzające do wykorzenienia zła”. Które – niestety – usadowiło się na ciele Kościoła. No i 12 niemieckich diecezji zdecydowało, że sprzeda swoje udziały w wydawnictwie. PZ
Sprawcy uniknęli odpowiedzialności, co nie znaczy, że takie fakty nie miały miejsca. Najwyraźniej wyciągnięto z nich wnioski. W Air Force Academy w Colorado Springs oddano w tym roku do użytku ekumeniczne centrum religijne. Składa się z bloków kamiennych ustawionych wokół ogniska. W listopadzie zaczęli odprawiać tu swe nabożeństwa poganie, którzy niebawem zasiądą za sterami myśliwców i bombowców amerykańskich.
Mają także do dyspozycji swą „kaplicę” w piwnicach uczelni. Oprócz pogan korzystają z nich druidzi, czarownicy, wyznawcy religii wicca oraz wyznający wiarę Indian. „Jesteśmy zdeterminowani zapewnić zaplecze wyznawcom wszelkich religii” – zapewnia kapelan uczelni, major Darren Duncan. Większość z 4300 studentów to chrześcijanie ale jest – prócz grupy pogan – 11 muzułmanów, 16 buddystów oraz 43 ateistów. TN
Świeccy piraci S
łynna niemiecka Partia Piratów wspiera radykalny rozdział Kościołów i państwa.
Lewicowo-liberalna Partia Piratów, ugrupowanie, które ostatnio – ku zdumieniu całych Niemiec – zdobyło w landzie Berlina aż 8 procent głosów, opowiada się za świeckością. „Piraci” domagają
się ograniczeń prawa własności intelektualnej, która blokuje dostęp do wielu plików w internecie, głoszą poszanowanie dla wolności osobistych, a także – co nagłośniono dopiero ostatnio – laickości. MaK
18
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
H
olender Antoni van Leeuwenhoek pracował jako księgowy, ale jego pasją były mikroskopy. Skręcał je i polerował tak długo, aż udało się wyprodukować najlepszy. Przynajmniej jak na XVII-wieczne standardy. Na dobry początek Leeuwenhoek wziął pod lupę samego siebie. Za pomocą igiełki wydłubał sobie z zębów „białą materię treściwą jak ciasto”, która pod mikroskopem okazała się... całkiem ruchawa! „Wszystkich ludzi żyjących w naszych Zjednoczonych Niderlandach nie ma tyle, ile żywych zwierząt, które noszę w ustach” – przekonywał biolog amator. Kiedy mało mu było własnego otworu gębowego, sięgnął do ust żony i córki. Znalazł nawet mężczyznę, który nigdy w życiu nie czyścił zębów – żywą kopalnię pierwotniaków i bakterii.
Plemnik z duszą Wówczas członkowie Towarzystwa Królewskiego, którzy korzystali z badań Leeuwenhoeka, zapragnęli, żeby przyjrzał się męskiej wydzielinie... Może zobaczysz, jak tworzy się dusza! – zachęcali jak mogli. Wciąż wierzono w pomysły Arystotelesa, a wielki Grek wykładał tysiące lat wcześniej, że istnieje „pierwiastek czynny” (tzw. pneuma, czyli tchnienie), który wraz z nasieniem dociera do kobiecego wnętrza i daje początek życiu. Leeuwenhoek przyzwoicie odmówił, ale... pewien student przyniósł mu fiolkę ze spermą chorego na rzeżączkę, donosząc, że w płynie, jeśli zerkniemy przez mikroskop, hasają – dobry Boże! – stworzenia z ogonami. Obaj panowie uznali, że to weneryczne zarazki, ale Leeuwenhoeka cała sprawa zaciekawiła. Wrócił do domu i przebadał własny surowiec, który – jak zapewniał – nie był owocem „grzesznego kalania samego siebie”, ale „pozostałością po współżyciu małżeńskim”. W 1667 roku Holender dokonał pierwszego naukowego opisu plemników, informując, że „zwierzęta te muszą machnąć ogonem od ośmiu do dziesięciu razy, aby przesunąć się o włos”. Uzupełniając wnioski starożytnych uczonych, wydedukował, że każde „zwierzę” zawiera osobną duszę, a zadaniem kobiety jest ten potencjał przyjąć i podchować aż do szczęśliwego rozwiązania. Wprawdzie nigdy żadnej duszyczki nie wypatrzył, ale następne pokolenia wierzyły mu na słowo. Znaczenie damskich jajek docenił inny XVII-wieczny ekspert – William Harvey. Ten angielski lekarz kroił ciężarne sarenki. Uznał, że jajo samicy zawiera zadatki „wszystkiego, co żyje”. Harvey długo zastanawiał się, kiedy dusza nawiedza pierwociny życia, ale niczego nie wymyślił. „Dane jest to przez Stwórcę!” – podsumował bogobojnie. Skoro boski pierwiastek wniknął do cielesnej powłoki, to gdzie ma swoje lokum? Należało pogrzebać
Wcale nie ab ovo. Od spermy raczej! Tak zaczęły się poszukiwania boskiej duszy.
Wariacje z duchami i poszukać. Pierwszym grzebiącym był Herofilus z Aleksandrii, żyjący w III wieku p.n.e. Wyróżnił w mózgu cztery komnaty. W czwartej miała leżakować dusza. Dlaczego szukał boskiej iskierki w trupach, skoro uznawano, że w chwili śmierci opuszcza ciało? No cóż... Chodziły plotki, że „pacjenci” nie byli tak do końca martwi. Tak przynajmniej twierdzili koledzy po fachu Herofilusa, którzy opowiadali o sekcjach na przeszło 600 skazańcach. Żywych i zdrowych. Kartezjusz z kolei na duszne mieszkanie wytypował szyszynkę – gruczoł wielkości ziarenka grochu. Grzebał w mózgach wyłącznie świeżo zabitych krów. Ale taki François Gigot de La Peyronie, pierwszy chirurg Ludwika XV, mógł eksperymentować do woli. W roku 1741 opublikował pracę na temat „dusznych” poszukiwań. Obiektem jego badań był 16-latek, który po urazie czaszki zapadł w śpiączkę. La Peyronie „otworzył mu głowę” i... oznajmił: ciało modzelowate, największe spoidło mózgu, to mieszkanie duszy! Jego teorię potwierdziły kolejne „operacje”. Przy okazji odrzucił pomysł Kartezjusza. Krojąc pacjentów, często w ogóle nie widział szyszynki, a innym razem wydawała się obumarła.
Głębokie gardło W opowieści o duszach nie może zabraknąć ektoplazmy. Tak nazywano „bioenergię” – materiał, z którego składają się duchy i który tzw. medium materializujące potrafi z siebie wydalić. Tak, żeby inni zobaczyli.
Ektoplazma święciła triumfy, kiedy popularne były seanse spirytystyczne. Po pierwszej wojnie światowej miliony rodzin marzyło o rozmowie z poległym na froncie ojcem lub synem. Pokazy odbywały się po ciemku, bo większość medium twierdziło, że światło osłabia ich zdolności... Natchnionym wybrańcom towarzyszyli pomocnicy. Ektoplazma też nie przepadała za światłem, za to – kiedy już się wyłoniła – pozwalała na robienie zdjęć. Zachowało się sporo fotografii, na których widać medium ze zwisającym z ust lub krocza... kawałkiem szmaty (patrz fot.). W 1924 roku „Scientific American”, miesięcznik popularnonaukowy, zaoferował 5 tys. dolarów temu, kto wyprodukuje „wizualne parapsychologiczne objawy”. Popisy oceniała tamtejsza elita naukowa i magik wszech czasów – Harry Houdini. Do ścisłego finału weszła tylko Margery Cradon, która bioenergię wypuszczała drogą pochwową. Pieniędzy nie dostała. Okazało się, że im bardziej unieruchomione były jej kończyny, tym gorzej szła produkcja ektoplazmy. „Im więcej uwagi, tym mniej cudów” – podsumowała szacowna komisja. Przy okazji... najtęższe głowy zastanawiały się, jak „obiekt” zmieścił się w kobiecym wnętrzu. Podejrzenie padło na męża medium, który był chirurgiem położnikiem. Margery nie była zresztą pierwszą właścicielką tak pojemnej pochwy. W XVIII-wiecznej Anglii zasłynęła Mary Toft, która... rodziła króliki. O wieśniaczce usłyszał sam książę Walii i nakazał sprowadzić ją do Londynu. Tam
zakończyła się krótka sława Mary, która – mając problemy ze zorganizowaniem uszatych – próbowała przekupić dozorcę, żeby jakieś przyniósł. Kobieta przyznała w końcu, że ma pod spódnicą „zajęczą kieszonkę”, w której przechowuje króliki lub ich części, a kiedy nikt nie patrzy – wkłada tam, gdzie trzeba. Wracając do ektoplazmy, najczęściej jednak przychodziła na świat otworem gębowym. Demaskatorzy duchów podejrzewali, że osoby robiące za medium były mistrzami w połykaniu i wymiotowaniu. Teorię o wymiocinach potwierdza przypadek Helen Duncan, którą w 1931 roku poproszono, żeby tuż przed seansem poddała się prześwietleniu rentgenowskiemu. Niewiasta medium popłakała się i... uciekła.
Ciężar duchowy W XIX wieku Charles Cullis, lekarz z Massachusetts, otworzył Dom Suchotnika – umieralnię dla rodaków w ostatnim stadium gruźlicy. Tam eksperymentował inny poszukiwacz dusz – chirurg Duncan Macdougall. Skoro ludzie opuszczają ciała w momencie śmierci, to ich nowa forma, już lewitująca, musi zajmować jakąś przestrzeń. Co więcej – musi też ważyć. Jedynym sposobem, żeby to sprawdzić – gdybał Macdougall – jest zważenie umierającego. Wagowy uszczerbek w chwili zgonu to ciężar duszyczki! Do karkołomnego eksperymentu wykorzystano wielką wagę używaną do jedwabiu, na której umocowano podpórki i łóżko polowe. „Suchotnik umiera po długiej chorobie, która odebrała mu siły, umiera bez gwałtownych ruchów, które mogłyby poruszyć skalą, a poza tym jego ciało jest bardzo lekkie, a zbliżanie się śmierci można rozpoznać na całe godziny przed samym aktem” – cieszył się Macdougall, bo obiekt badań trafił się najodpowiedniejszy. Sami umierający zgodzili się przysłużyć nauce. I tak... w 1901 r.
na szalę trafił pierwszy pacjent. Mężczyzna przeciętnej postury i o „standardowym amerykańskim temperamencie”. Znany chirurg i jego załoga
przeszło 3 godziny niecierpliwie czekali na koniec. „Nagle, równocześnie ze śmiercią – odnotował Macdougall – belka skali opadła w dół z dającym się słyszeć szczękiem. Strata wyniosła trzy czwarte uncji”. Czyli 21 gramów. Eksperyment powtórzył z pięcioma innymi pacjentami, ale tylko ten pierwszy stanowi mocny przykład. W pozostałych przypadkach a to sprzęt nawalał, a to pacjent umierał już w czasie układania, a to znowu – jak ubolewał ojciec ważyciel – „przeszkadzały osoby, którym nie podobało się to, co robimy”. Inni medycy nie uznali wyniku eksperymentu. Przypomnieli koledze, że w momencie śmierci zwieracz oraz mięśnie miednicy rozluźniają się, a zatem utracone 21 gramów wcale nie jest boskie, ale... sami sobie dopowiedzcie jakie. Co więcej, istnieje też zjawisko znikomego spadku wagi: ciało paruje, więc jego ciężar zmienia się nieustannie. Macdougall musiał przejść do podziemia, a konkretnie – do stodoły, gdzie zajął się ważeniem psów. Zabił łącznie 15 burków i waga ani razu nie drgnęła. Zwierzęta nie mają przecież duszy! – przypomniało mu się w porę. Niedługo po występie Macdougalla objawił się fizyk H. Lav. Twining. Nie przepadał za zwierzętami, ale wierzył, że wszystkie formy życia posiadają duszyczki. Wykończył kilkadziesiąt myszy. Cudaczne sposoby uśmiercania, które poprzedzały ważenie, świadczą zarówno o dużej inwencji, jak i skłonnościach sadystycznych badacza. Spadek wagi odnotował tylko przy egzekucji z użyciem cyjanku. Szczegółowe opisy badań Twining zamieszczał w prasie. Wśród czytelników znalazły się dobre – nomen omen – duszki, które pożałowały gryzoni... „Chyba każda osoba, która czyta te słowa, cierpiała tysiąc razy bardziej z powodu bólu zęba niż jakakolwiek z tych myszy w momencie śmierci. A jeśli nawet nie, to nie istnieje żaden powód, dla którego te głupie zwierzęta nie miałyby otrzymać swojej porcji cierpienia” – odpowiedział Twining. Zupełnie bezdusznie. Podobne eksperymenty do dziś pobudzają wyobraźnię. Fanem Macdougalla jest Lewis Hollander, hodowca owiec w Oregonie. W roku 2000 podjął się kontynuacji wielkiego dzieła. Materiał badawczy wziął z tego, co miał pod ręką, czyli beczący i wełnisty. Farmer, przyznać trzeba, zrobił wszystko, żeby owce nie cierpiały. Zwierzęta były znieczulone, a następnie uśpione. I stała się rzecz dziwna. Wszystkie badane przez Hollandera baranki – 12 sztuk – w chwili śmierci wykazywały... przyrost wagi. Wymowne milczenie owiec! JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
LISTY Charytatywna ściema Mam mieszane uczucia dotyczące akcji pomagania ubogim, która zwie się Świąteczna Paczka. Cel sam w sobie jest szczytny, lecz jego realizacja to jedna wielka ściema. Pomagający w ten sposób wykazują się wyjątkową obłudą, udając altruistów i ludzi dobrego serca. Przykład pierwszy z brzegu: pp. Kożuchowska i Karolak (aktorzy) zrobili paczkę, którą następnie wręczyli ubogiej rodzinie. Tylko dlaczego w świetle kamer ogólnopolskiej telewizji?! I nie dotyczy to tylko wyżej wymienionych, ale większości uczestniczących w tej akcji ludzi z tzw. świecznika. Reklama kosztem ubogich jest, moim zdaniem, najohydniejszą promocją, jaką można sobie zafundować. Pomijam fakt, że każdy z nich mógłby pomóc kilku rodzinom, bo po prostu ich na to stać. Lecz zrobić to bez rozgłosu, zupełnie za darmo? Bzdura. Nawet dobroczynność musi się opłacać. Wojtek Szóstko
Katowychowanie Walczycie z krzyżem w Sejmie, a w „terenie” indoktrynacja katolicka na całego. Na przykład w takim Olsztynie, z którego pochodzę, kurator oświaty zorganizował przed świętami szkolenie dla nauczycieli wychowania do życia w rodzinie. Niby nic, ale dlaczego miałam słuchać, jak dwaj księża nawracają mnie na jedynie słuszną drogę? O ile wiem, szkoła w tym kraju jest obojętna światopoglądowo. Czy pieniądze podatnika służą do bezczelnego wciskania tylko jednego światopoglądu? Czy może były to rekolekcje dla nauczycieli za publiczne pieniądze? Jestem katoliczką, ale nie mogę patrzeć na to spokojnie. Nie wierze, że ci księżulkowie robili to za darmo. Czytelniczka
Święte drewienka W związku z tym, że wyszło ostatnio na jaw, iż klerykalna część posłów potajemnie powiesiła w budynku sejmowym kilka dodatkowych krzyży, mam dwie następujące propozycje: niech Ruch Palikota (razem z SLD) zakupi parę tysięcy małych drewnianych krzyżyków (najlepiej bez wizerunku Jezusa, żeby nie było zarzutu profanacji) i wysypie je w sali sejmowej tuż przed mównicą, żeby polscy talibowie ciągle się o nie potykali. Może wtedy nażrą się tymi krzyżami (ciekawe, czy odważyliby się je stamtąd zabrać!). Jeśli się nie mylę, Jonasz jako były ksiądz ma jeszcze według prawa kanonicznego moc poświęcania i mógłby nad tą kupą patyków odprawić stosowne czary-mary, żeby pisiury i Niesiołowscy nie ważyli się tknąć
tych „świętych drewienek”. Nawiasem mówiąc, to sam krzyż (bez przybitego Jezusa) nie jest chyba symbolem chronionym kościelnym patentem i nie ma zakazu posługiwania się nim w innym celu niż religijny. A tak w ogóle, to jeśli tych wszystkich krzyży nie da się wyplenić, to
SZKIEŁKO I OKO Janusza Palikota, który w zamian za likwidację powiatów obiecał poparcie dla rządu w innych sprawach. Trzeba się poważnie zastanawiać – przekonywał Boni. – Nie należałoby jednak robić rewolucji ustrojowej – zaznaczył. Wszystkim ludziom rozsądnie myślącym wiadomo, że powiat
z pominięciem powiatu. Słowo „powiatowy” zaczęłoby oznaczać „wielogminny”. Wiadomo byłoby, kto za co odpowiada (np. za drogę biegnącą przez dwie gminy), zgodnie z umowami zawartymi przez autentyczne podmioty samorządowe. Mam nadzieję, że takie podejście jest zgodne z kanonami polityki RP, a także – jako proces deregulacyjny – wytrącałoby wszelką argumentację rządu (w tym ministra Boniego) o konieczności utrzymywania powiatów. S.G.
Kwaśny patronat
może należałoby zmienić ich symboliczne znaczenie. Krzyż z wizerunkiem Chrystusa mógłby być znakiem antyklerykalizmu, wszak Jezus był wybitnym antyklerykałem, który przestrzega w Biblii przed „uczonymi w Piśmie” (antyklerykalne wypowiedzi Jezusa należałoby odczytać katotalibom z sejmowej mównicy!). Mówiąc krótko – trzeba odebrać kościołowi zabawkę, którą straszy obywateli. Papiestwo od zawsze stosowało podobną taktykę, ilekroć nie dało rady wyplenić jakichś dawnych obyczajów. Im się to udawało, to nam też musi! Zróbmy z Chrystusa patrona antyklerykałów, wtedy pachołki Watykanu sami zaczną po cichu usuwać krzyże z przestrzeni publicznej. Jerzy Salamon, Karwodrza
Pomóżmy Grekom W mediach trwa nieustanna dyskusja nad tym, czy pomóc bogatszym od nas Grekom. Solidaryzując się z nimi, można by zwiększyć import z tego kraju alkoholi: 5-gwiazdkowego Akropolisa i 7-gwiazdkowego Parthenona. Kosztują one w „naszych” marketach poniżej 30 zł za 0,7-litrową butelkę. Ich trunki są nieporównywalnie lepsze od naszych trucizn, nazywanych przez niektórych rodaków wódką. Jak wiadomo, są to artykuły pierwszej potrzeby, a prawdziwy Polak nie pije tylko w poście. Lek
Sprawa powiatów Chciałem przedstawić propozycję w sprawie powiatów, nawiązując do wypowiedzi ministra Boniego. Boni podkreślił, że ewentualna reforma administracji to nie jest temat do targów. Odniósł się w ten sposób do słów
to twór sztuczny, odgórnie wprowadzony w 1998 r. (przez różnych „zabiurkowców” w rodzaju prof. M. Kuleszy), angażujący kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a zajmujący się sprawami, z którymi gminy z pewnością dałyby sobie radę przy przesunięciu środków. Jest zatem tworem zbędnym i niepotrzebnie obciążającym finanse państwa. Jednakże, jak wynika z cytowanej wypowiedzi Ministra Boniego, niechętnego likwidacji powiatów, władza obecna – tak jak i władze ubiegłych kadencji – była i nadal jest zadowolona z możliwości „upychania” swych zwolenników na intratnych posadach, nie biorąc pod uwagę rachunku ekonomicznego tego tworu i nędznych efektów jego istnienia. A więc Ruch Palikota ma rację, ale z samego posiadania racji nie wynika, że obecna władza będzie skłonna łatwo zrezygnować z tej ekonomicznej i organizacyjnej bzdury. Chciałbym jednak przedstawić propozycję rozwiązania tego dylematu, która ma, moim zdaniem, charakter wybitnie decentralizacyjny (lub deregulacyjny, jak to się teraz modnie mówi). Otóż gdyby – po formalnym zlikwidowaniu powiatów i przesunięciu ich dotychczasowych kompetencji i środków finansowych w dół do gmin – jakiś projekt przekraczał ich możliwości, a jednocześnie leżał w interesie jednej, dwóch (lub więcej) gmin, to gminy mogłyby dogadywać się między sobą i oddolnie realizować ten projekt, nazywając go wówczas „powiatowym” (na przykład powiatowy szpital, droga, etc.), mimo że nie istniałby formalny twór, jakim obecnie jest powiat. O tych „powiatowych” projektach decydowałyby gminy we własnym zakresie, właśnie oddolnie, między sobą, angażując własne posiadane środki lub dofinansowanie z budżetu centralnego,
Należy zostawić p. Kwaśniewskiego, aby leczył „chorobę filipińską i ból goleni”. Patronat p. Kwaśniewskiego dla Ruchu Poparcia Palikota zamiast korzyści przyniesie straty elektoratu. Był już twarzą SLD i dało to 6 procent w wyborach. SLD i prawdopodobnie p. Kwaśniewski nie chcą zjednoczenia lewicy, a radzą tylko zorganizowanie majówki bez zobowiązań. Pomysł RPP zjednoczenia (KONGRES) lewicy jest słuszny i nie należy ulegać sugestiom pp. Millera i Kwaśniewskiego, że lewica nie jest przygotowana do zjednoczenia. Patronat nad zjednoczeniem powinien objąć przywódca Ruchu Poparcia Palikota lub wicemarszałek Sejmu p. Nowicka. Należy promować swoją partię i jej ludzi, a nie ożywiać politycznych truposzy. Z przecieków czytamy, że pp. Kwaśniewski i Miller robią wrażenie, iż RPP pragnie przykleić się do nich i wykorzystać ich markę – SLD. Należy tego unikać i nie tworzyć takiego wrażenia. Do zjednoczenia potrzebny jest program i zapoznanie z nim szerokich kręgów społeczeństwa. W zasadzie taki program RPP już posiada – trzeba go tylko rozwinąć
19
i udoskonalić. Do zjednoczenia na kongres zaprosić wszystkich, którym ten program odpowiada i którzy chcą go realizować. Jeżeli SLD przyjmie te zasady bez swoich warunków, to może się znaleźć w zjednoczonej partii. Priorytety programowe to świeckość państwa, wykorzystanie majątku i funduszy topionych obecnie przez kler, ograniczenie rozpasania kleru i inne ważne sprawy państwowe. Kochanie inaczej też ważne, ale nie najważniejsze. Czytelnik
Nie łączyć się! Po przeczytaniu artykułu pt. „Wielka smuta”, chciałbym przedstawić kilka uwag. Przede wszystkim nie zgadzam się z opinią, że SLD powinno się połączyć z RP. Obie partie powinny iść własnymi drogami. Twardy elektorat SLD w liczbie 5–7 proc. raczej nigdy nie zagłosuje na partię, w której są takie osoby jak Grodzka czy Biedroń. Po ewentualnym połączeniu się SLD i RP daje to już na samym starcie ok. 6 proc. mniej. Jak wykazały badania, tylko 30 proc. głosów oddanych na RP to byli wyborcy SLD. Oznacza to, że nie traktują tej partii poważnie. Świadczy o tym również to, że nikt z poważnych ludzi odrzuconych przez SLD, np. Widacki, Martyniuk czy Czarzasty, nie przeszedł do Ruchu. Ja całkowicie zgadzam się z opinią red. Wołka sprzed kilku dni, w której kapitalnie podsumował Palikota i jego wątpliwą przemianę. Powiedział, że gdyby Palikot znalazł sobie inną niszę niż ta na lewicy, to na pewno by ją zagospodarował. Moim zdaniem obie partie powinny iść swoją drogą i współpracować tylko w ważniejszych kwestiach. Marek Koraszewski
Drodzy Czytelnicy! Nasza Fundacja „W człowieku widzieć brata” – jak widzieliście w ostatnich dwóch numerach „FiM” – ma pełne ręce roboty. A to znaczy, że przybywa uszczęśliwionych naszą pomocą potrzebujących ludzi i jednocześnie ubywa pieniędzy na koncie. Zostałem upoważniony przez setki biednych dzieci, ich rodziców i schorowanych staruszków, których – dzięki WASZYM wpłatom na konto Fundacji – mogliśmy wspomóc w ubiegłym roku, aby WAM podziękować. Dziękuję więc i proszę o dalsze wpłaty. Moim osobistym darem niech będą moje książki. Ogłaszam zatem WIELKĄ PROMOCJĘ ŚWIĄTECZNEJ POMOCY pod patronatem „FiM”, z której 100 procent dochodu przeznaczymy na Fundację „W człowieku widzieć brata”. Każdy zakupiony przez Was zestaw moich dwóch książek to jedna paczka dla jednego biednego polskiego dziecka albo wykupione lekarstwa dla staruszka. Oni (wśród nich wielu antyklerykałów) czekają na Waszą pomoc! JONASZ
Księga Jonasza Wybrane komentarze naczelnego „Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 w dwóch tomach.
WAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki.
20
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Status służebnicy pańskiej (pana w niebiesiech, małżonka, ojca, brata…) znudził się kobietom w krajach laickich, czyli tam, gdzie religia nie ma wpływu na decyzje państwowe i znacznie mniejszy niż u nas – na kulturę czy obyczajowość. We Francji proces „odsłużebniczania” zaczął się późno, ale przebiegł skutecznie, mimo że jeszcze po połowie XX wieku (do 1965 roku) kobiety musiały mieć pozwolenie od męża na podjęcie pracy. Prawo do głosowania uzyskały dopiero w połowie lat czterdziestych, podczas gdy w Polsce kobiety już w 1918 roku maszerowały do urn. Jednak postępująca po wojnie laicyzacja – związana też zapewne z niesmakiem wobec katolickiej w swym charakterze kolaboracyjnej republiki Vichy – sprawiła, że kobiety zyskiwały coraz więcej praw i mówiły coraz silniejszym głosem. Zdobyły prawo do głosowania, do pracy, do antykoncepcji, do aborcji, a zmiany tego rodzaju narodziły się wraz z laicyzacją. Właśnie religijna doktryna podporządkowania
A przecież to właśnie z ambon i za sprawą religii tak często słyszy się, że spełnieniem dla kobiety jest wyłącznie macierzyństwo. Niestety, w naszej kulturze ciągle widzi się rozbieżność między bytem jednostki rodzaju żeńskiego a bytem matki, egzystującej – niczym Maryja – w tle swoich dzieci. A tu psycholodzy biją na alarm, opisując „syndrom pustego gniazda” – oto rodzice (dotyczy to jednak najbardziej mam) poświęcają potomstwu całe swoje życie, po czym tracą gwałtownie jego sens, gdy pisklęta odlatują z gniazda. Przysłowiowe już „matki Polki” zbyt często zapominają, że są również żonami, partnerkami, kochankami. Dlatego gdy potomstwo wyprowadza się z domu rodzinnego, matki pozostają w nim z zapomnianym mężem jak
Kobiety i religie
(2)
kobiety mężczyźnie (wg św. Tomasza z Akwinu kobieta zrodziła się z upośledzonego nasienia mężczyzny, jest więc od niego mniej rozwinięta, a co za tym idzie, powinna być jego poddaną) znalazła się w zapisach prawa także państw europejskich, choć – wraz z upływem wieków – już bez konkretnych wyznaniowych odniesień. Owszem, w legislacji Polska poczyniła postęp nawet wcześniej niż Zachód, jednak zmiany mentalne postępują u nas znacznie wolnej. Także Polki miały i mają prawo do pigułki antykoncepcyjnej. Pigułka jednak wciąż jeszcze jest piętnowana przez Kościół, a nawet przez część społeczeństwa. Często uważa się, że biorą ją dziewczyny, które nie mogą zdecydować się na stałego partnera, a mężatka, która z niej korzysta przed spłodzeniem pierwszego dziecka, naraża się na totalne niezrozumienie. Jest przecież żoną, powinna teraz zostać matką! A że może chce pracować? Nie wspomnę o karierze, ale może ma kredyt do spłacenia? Może po prostu chce nacieszyć się legalnym życiem we dwoje?
z niezbyt znajomym facetem, który przez lata towarzyszył im głównie jako ojciec dzieci. Teraz trzeba się na nowo przyzwyczajać. To samo widzę u paryskich Arabek, które spędzają dnie na pilnowaniu wnuków pod zjeżdżalniami parkowymi, niechlujnie ubrane, konwersujące między sobą dziwnym, oskarżycielskim tonem. Wiecie, co w tym czasie robi francuska babcia? Kupuje w sklepie dżinsy i najnowszego iPhone’a. Dzieciaki się
usamodzielniły – teraz czas dla mnie i dla mojego związku. Różnica ta wynika zapewne z tego, że we Francji, kraju niespecjalnie przesiąkniętym kulturą typu maryjnego, macierzyństwo jest wyborem, a nie konsekwencją małżeństwa (obecnie coraz częściej ustępuje ono pola wolnym związkom). Statystyczna Francuzka pogoniłaby archanioła Gabriela gdzie pieprz rośnie, bo jej macierzyństwo jest bardziej świadome – idzie w parze z przemyśleniami, głębokimi decyzjami i wyborami, odpowiednimi dla niej i rodziny. Oczywiście obraz ten nie jest idealny, a indywidualizm tutejszych kobiet ma swoją ciemną stronę, która dociera i do Polski – to bardzo wczesna separacja małych dzieci od matek, żłobki, niańki, dzieciaki, które znają lepiej szkołę, świetlicę i opiekunkę niż własny dom i rodziców. Z kolei mamy niepracujące także uczyniły ten wybór (w większości przypadków) świadomie i nie postrzega się ich jako kury domowe, lecz jako matki zaangażowane w rozwój swoich dzieci, wożące je cierpliwie na nieodłączne środowe zajęcia dodatkowe. Te matki są nie
mniej aktywne niż te, które rano biegną do pracy, dokształcają się, udzielają społecznie, mają szczęście spełniać się w swoich osobistych zainteresowaniach. W każdym razie dalekie są zarówno od wizerunku (miłego części polskiej prawicy) siedzącej w domu matki Polki, jak i od kumulowania niepotrzebnych kompleksów. Matka bowiem to także osoba z indywidualnym poczuciem własnej wartości i poszanowaniem dla własnych potrzeb. Tak widzi ją mąż, tak wychowuje się tu dzieci i tak same się czujemy. Chociaż nam – przybyłym z Polski i nauczonym głównie dostosowywania się do potrzeb najbliższych – przychodzi uczyć się tego nierzadko w pocie czoła. Pamiętam paryską koleżankę – Polkę – która zwierzyła mi się kiedyś, że nigdy nic sobie nie kupuje. Jak wyjdzie na miasto, to zawsze wraca z czymś dla córki, bo na siebie szkoda jej pieniędzy. Jak często słyszeliście to od własnej mamy? Prawda? Analogia do skromnej, prawie niewidocznej Matki Boskiej sama się nasuwa. Czy to przypadek, że to właśnie w krajach, w których religia nie gra prawie żadnej kulturowej roli, tak bardzo zmieniła się sytuacja żon i matek? Otóż zachodnia matka (zaobserwowałam to również we Włoszech) też ma swoje własne życie, a żyje według zasady, której nauczyła mnie kiedyś pewna koleżanka, mieszkająca w Niemczech: 50 proc. czasu dla siebie, drugie 50 proc.
– dla rodziny. Wiem, pewnie wielu Polkom i Polakom wyda się to bardzo egoistyczne i nieodpowiedzialne, zwłaszcza wobec dzieci. To bardzo trudno wytłumaczyć. Szczególnie naszym żonom i matkom, dla których wyznacznikiem (często jedynym!) własnej wartości jest życie dla innych. I do tego stopnia, że gdy nadchodzi druga młodość, czyli czas dla siebie po dorośnięciu potomstwa, czują się zagubione, bo nie mają komu się poświęcać. Tracą też miarę własnej wartości. Jednak powoli również u nas się to zmienia. Kolorowe magazyny dla rodziców, często nie do końca zręcznie, jednak coraz wyraźniej, wspominają o tym, że łatwiej wychowuje się dzieci i zajmuje mężem, gdy samej jest się z życia zadowoloną. To zaś, co najbardziej zadziwiło i zafascynowało mnie u Francuzek, to szacunek, jaki budzą u swoich partnerów. A to chyba dlatego, że szanują się same. Znacznie bardziej niż my zwracają uwagę na swoje potrzeby, hodują gdzieś w głębi serca taką zdrową dawkę egoizmu. Dotyczy to zarówno ich potrzeb psychologicznych (np. hobby), jak i materialnych (zakupy, drobne przyjemności), choćby nawet czasem trzeba było potem kombinować w rodzinnym budżecie. Dla nas jest to najczęściej niezrozumiałe i dlatego dostrzegam różnicę w tym względzie między rodzinami polonijnymi a mieszanymi. Prawo do przyjemności jest wręcz osobnym zjawiskiem tutejszej kultury. Wiążę je z laickością (może nawet z ateizmem?), bo to jasne jak słońce: człowiek, który nie czeka na radość i nagrodę w raju, chętniej i łatwiej przyznaje sobie radość i nagrody na ziemskim „padole”. W krajach laickich asceza raczej już nie wróci, a cierpieniu nie przypisuje się po prostu żadnej wartości. O tym, że tutaj postrzegane jest ono jako przeżytek ściśle związany z religią, niech świadczy przykład kobiet ciężarnych – niechęć do porodu w znieczuleniu zewnątrzoponowym kwitowana jest często (w rozmowach, poradnikach) stwierdzeniem, że niezdrowo jest wracać do judeochrześcijańskiego wzorca rodzenia w cierpieniu… Tutaj nawet katolicy nie wierzą w to, że umartwianiem się za życia bardziej zasłużą sobie na rekompensację pośmiertną. Cywilizacja tego rodzaju (ja nazwałabym ją niemaryjną) jest znacznie bardziej przepełniona szacunkiem dla kobiety i zrozumieniem dla jej potrzeb. Rodzi się z tego pewien rodzaj równowagi – tak traktowanej kobiecie łatwiej jest zrozumieć i uszanować potrzeby jej rodziny, przyjaciół, partnera, potomstwa. Nie trzeba być służebnicą pańską (ani niczyją inną), żeby naprawdę służyć innym, mieć poczucie własnej wartości i jeszcze czuć się przy tym jednostką spełnioną. AGNIESZKA ŚWIRNIAK Paryż
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
21
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Po co przyszedł Chrystus? (2) W pierwszej części mówiliśmy o tym, że Jezus wielokrotnie nazywał siebie Synem Człowieczym i mówił o sobie jako Zbawicielu. Czytamy: „Przyszedł Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19. 10) oraz: „Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony” (J 3. 17, por. Mt 1. 21; 1 Tm 1. 15). Ale co jeszcze Jezus mówił o sobie? Dzięki Ewangeliom wiemy, że Jezus z Nazaretu wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest zapowiedzianym przez proroków Mesjaszem, „Synem Dawida”. Co prawda tylko wyjątkowo nazywał siebie Mesjaszem, bo tytuł ten nadmiernie wiązał się z polityczną rolą „Syna Dawidowego” (por. Łk 24. 21; J 6. 15; Dz 1. 6), ale zarówno z Ewangelii synoptycznych, jak i z Ewangelii Jana wyraźnie wynika, że uważał się za Mesjasza. Pozostaje jedynie kwestia, za jakiego Mesjasza się uważał oraz co oznaczał ów tytuł w czasach biblijnych? Samo słowo „mesjasz” (hebr. masziach, gr. christos) oznacza „namaszczony” i w Biblii hebrajskiej (Stary Testament) termin ten odnosił się przede wszystkim do króla, który z chwilą namaszczenia stawał się „pomazańcem Jahwe” (por. 1 Sm 9. 16; 10. 1, 6; 16. 13). Począwszy zaś od proroctwa Natana, dotyczącego potomstwa Dawida, każdy jego następca jako pomazaniec stawał się również przybranym synem Jahwe. Czytamy: „Ja wzbudzę ci potomka po tobie (…). On zbuduje dom mojemu imieniu i utwierdzę tron królestwa jego na wieki. Ja będę mu ojcem, a on będzie mi synem” (2 Sm 7. 12–14, por. Ps 2. 7). Z czasem upowszechniła się więc wiara, że wraz z nadejściem przyszłego, właściwego Mesjasza – potomka Dawida – Bóg zainauguruje nową, cudowną epokę pokoju i szczęścia (por. Iz 65. 17–25). Dodajmy, że niektórzy Żydzi oczekiwali nawet na przyjście dwu mesjaszów: mesjasza króla i mesjasza kapłana. Ogólnie jednak rzecz biorąc, w ówczesnych wyobrażeniach postać Mesjasza związana była głównie z jego polityczną rolą. Wiedząc zatem o tym oraz przewidując skutki, jakie może pociągnąć za sobą fakt obwołania się Mesjaszem, Jezus postępował bardzo ostrożnie. Jednocześnie zdawał też sobie sprawę z tego, że nie może wyrzec się ani swojej misji, ani autorytetu i tytułu mesjańskiego, które się z tą misją wiązały. O tym, że tak było, świadczy już jego pierwsze wystąpienie, podczas którego wyraźnie powiedział: „Duch Pański
[JHWH] nade mną, przeto namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym uciśnionych wypuścił na wolność” (Łk 4. 18, por. Iz 61. 1). Również przy innych okazjach dawał wyraźnie do zrozumienia, że jest zapowiedzianym przez proroków Mesjaszem. Czytamy, że kiedy uwięziony Jan Chrzciciel wysłał do niego swoich uczniów z pytaniem: „Czy ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy oczekiwać innego?” (Mt 11. 3), Jezus odpowiedział im: „Idźcie i oznajmijcie Janowi, co słyszycie i widzicie: ślepi odzyskują wzrok i chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni i głusi słyszą, umarli są wskrzeszani, a ubogim zwiastowana jest ewangelia” (Mt 11. 4–5). Jezus przypomniał więc Janowi znaki z księgi Izajasza (35. 5–6), które odnosiły się do posłannictwa Mesjasza, i w ten sposób uzasadnił i potwierdził swoją mesjańską tożsamość. Stwierdził po prostu, że wypełnia proroctwa mesjańskie. Podobnie było w przypadku, kiedy zgodził się z wyznaniem apostoła Piotra: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego” (Mt 16. 17) albo kiedy w indywidualnej rozmowie z Samarytanką wyraźnie powiedział: „Ja, który mówię z tobą, jestem nim” (J 4. 25–26). Poza tym powściągliwość Jezusa tłumaczy fakt, że od samego początku przygotowany był on na odrzucenie przez „swoich” (J 1. 11) i dlatego też raczej wolał „służyć i oddać duszę swoją na okup za wielu” (Mk 10. 45), niż ulec pokusie mesjanizmu ziemskiego (por. Mt 4. 4, 7; J 6. 15). Innymi słowy: właściwy Mesjasz, który ostatecznie ma być założycielem i przywódcą przyszłego Izraela, nowego ludu Bożego: Żydów i nie-Żydów, to przede wszystkim prawdziwy „Sługa Jahwe” i pośrednik nowego przymierza, który gotowy jest „ofiarować na śmierć swoją duszę” (por. Iz 42. 1–4; 49. 5–7; 53. 1–12). Oczywiście – jak już wyżej powiedziano – Jezus nie mógł wyrzec się godności mesjańskiej, dlatego też, szczególnie pod koniec swojej działalności, pozwalał nazywać się Synem Dawida (Mt 21. 9), a nawet
podkreślał wyższość Syna Dawida nad swoim przodkiem (Mt 22. 41–45; Mk 12. 35–37; Łk 20. 41–44), by w końcu – będąc przesłuchiwany i pytany: „Czy ty jesteś Chrystus, Syn Błogosławionego?” – odpowiedzieć wprost: „Jam jest; i ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego na prawicy mocy Bożej i przychodzącego z obłokami niebieskimi” (Mk 14. 61–62). Nie mógł więc zaprzeć się siebie, nawet jeśli jego wyznanie ostatecznie stało się powodem skazania go na śmierć (Mk 14. 63–64). I takie jest właśnie ewangeliczne poselstwo o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Co jednak możemy powiedzieć o tym ostatnim określeniu, o synostwie Bożym?
(Mt 11. 27). Według tych słów nikt nie może wiedzieć, kim jest Bóg, jeśli On sam nam się nie objawi. Poza tym, według Jezusa, objawienie to jest uwarunkowane jeszcze czymś innym. Powiedział bowiem: „Jeśli kto chce pełnić wolę jego, ten pozna, czy ta nauka jest z Boga, czy też ja sam mówię od siebie” (J 7. 17). To znaczy, że podstawowym warunkiem poznania Boga i Jego woli jest przede wszystkim osobiste doświadczenie. Krótko mówiąc, kto chce się przekonać, czy to „Bóg przemawiał dawnymi czasy do ojców przez proroków, a ostatnio (…) przez Syna” (Hbr 1. 1–2), musi się po prostu
„Przemienienie” – ikona z XII wieku
Jak już mówiliśmy, tytuł „Syn Boży” był ściśle związane z autorytetem mesjańskim. Według Starego Testamentu początkowo określenie to związane było z całym Izraelem, o którym Bóg powiedział: „Moim synem pierworodnym jest Izrael” (Wj 4. 22, por. Oz 11. 1; Jr 31. 9). Odnosiło się ono również do aniołów (Hi 1. 6; Ps 29. 1; 89. 7). Później zaś do królów, szczególnie do Dawida i jego potomków (2 Sm 7. 14; Ps 89. 21, 25–30; Ps 2. 7) oraz – jak wierzono – przyszłego Mesjasza. W Nowym Testamencie tytuł ten nierozerwalnie wiąże się ze szczególną pozycją i misją Jezusa z Nazaretu. Jezus powiedział bowiem, że „wszystko zostało mu przekazane przez Ojca i nikt nie zna Syna tylko Ojciec, i nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”
podporządkować ich nauce, czyli woli Boga. Nikt bowiem wcześniej nie pozna prawdy, jeśli nie doświadczy jej skutecznego wpływu. Oto dlaczego Jezus powiedział, że „przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18. 37) oraz: „Jeżeli wytrwacie w słowie moim (…), poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8. 31–32). Powiedział tak, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że „posłuszeństwo wiary” nie tylko prowadzi do wolności od grzechu (J 8. 36), ale również do wewnętrznego objawienia się nam Boga (por. J 14. 21–23). Innymi słowy: jak „przez nieprawość tłumi się prawdę” (Rz 1. 18), tak przez posłuszeństwo poznaje się ją i jednocześnie doświadcza się dobrodziejstw z niej płynących, szczególnie świadomości Boga.
Jako Syn Boży, przedstawiciel Boga, Jezus starał się głównie powiedzieć swoim słuchaczom, jak poznać Boga i jak zbliżyć się do Niego. Poza tym jako Żyd z krwi i kości w całym swoim nauczaniu koncentrował się na Torze (Biblia hebrajska) i doskonałym przestrzeganiu przykazań Bożych. Jezus nie przyszedł zatem znieść „prawa albo proroków” (Mt 5. 17) – jak niektórzy uważali – lecz pogłębić ich znaczenie (Mt 5. 21–48). Świadczy o tym również jego nauka przedstawiona w błogosławieństwach. Zawiera ona bowiem nie tylko moralne wymagania dotyczące jego naśladowców, ale także mówi o nim samym – o tym, jaki był. Między innymi, że był ubogi, cichy, sprawiedliwy, miłosierny, czystego serca i pełen pokoju (Mt 5. 3–12). Wszystko, czego nauczał Jezus, świadczy też o tym, że był on całkowicie zależny od Boga, który go posłał i rozkazał mu, co mam mówić (por. J 12. 49). Dlatego też Jezus powiedział: „Ojciec większy jest niż ja” (J 14. 28). Nowy Testament przedstawia nam zatem Jezusa, który wierzył, że jest zapowiedzianym przez proroków Mesjaszem – Synem Człowieczym i Synem Bożym; który z jednej strony jest wzorem prawdziwego człowieczeństwa, z drugiej natomiast – obrazem Boga; który głosił ewangelię, leczył wszelkie choroby, wzbudzał z martwych i obdarzał ludzi nowym życiem. Według jego własnych słów Jezus nie był więc tylko jednym z proroków. Był tym, na którego wszyscy prorocy wskazywali – „Chrystusem, Synem Boga żywego” (Mt 16. 17). Oto dlaczego Jezus powiedział: „Błogosławione oczy, które widzą, co wy widzicie. Powiadam wam bowiem, iż wielu proroków i królów chciało widzieć, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i słyszeć, co wy słyszycie, a nie usłyszeli” (Łk 10. 23–24, por. Łk 24. 27, 44; J 5. 39). Taki obraz przedstawiają nam też ewangeliści. W jakim celu? „Abyście wierzyli – pisał Jan – że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga, i abyście, wierząc, mieli żywot w imieniu jego” (J 20. 31). A oto co w swojej książce zatytułowanej „Nasza wiara” pisał kalwinistyczny teolog Emil Brunner: „Wielkich ludzi powinniśmy szanować (…). Ale żaden wielki i święty człowiek nie może nam odsłonić tajemnicy Boga i z Bogiem nas połączyć; nikt nie może nam zmazać winy i zapewnić nas o pełni życia wiecznego. To może jedynie sam Bóg i to czyni On w Jezusie Chrystusie” (Warszawa 1963, s. 80). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (62)
Masakra w Wilnie W kwietniu 1919 r. żołnierze polscy dokonali pogromu Żydów wileńskich. Zabito 55 Żydów podejrzanych o bolszewizm. Pierwsze miesiące niepodległości i kształtowania się państwa polskiego przyniosły tragiczne wydarzenia w postaci pogromów Żydów (np. we Lwowie – „FiM” 50/2011). Entuzjazm narodowy mieszał się nie tylko z nienawiścią do okupantów, ale też z pogardą dla „obcych”, z oskarżeniami Żydów o sprzyjanie bolszewikom (albo Ukraińcom), a nawet z obarczaniem Żydów winą za wiekową niewolę (sic!). Już w symbolicznym dniu odzyskania niepodległości – 11 listopada 1918 r. – w Kielcach wybuchł pogrom, podczas którego zabito 4 Żydów, a zraniono – 250. Kilkanaście dni później doszło do pogromu we Lwowie, którego ludność żydowska zaatakowana została za domniemane wspierane wojsk ukraińskich. Zginęło wówczas – według różnych źródeł – 55, 72 lub 150 Żydów, a około 500 zostało rannych. 5 kwietnia 1919 r. doszło do masakry w Pińsku, gdzie bez sądu żołnierze polscy 34. Pułku Piechoty rozstrzelali 35 osób narodowości żydowskiej. Do jednego z najtragiczniejszych pogromów doszło podczas walk polsko-bolszewickich na Kresach w dniach 19–23 kwietnia 1919 r. w Wilnie po opanowaniu miasta przez Polaków. Zajęcie stolicy Litwy było jedną z pierwszych polskich operacji podczas wojny polsko-bolszewickiej (1919–1920). Polska rozpoczęła
N
działania ofensywne przeciwko armii radzieckiej na terenie ziem litewsko-białoruskich w pierwszej połowie 1919 r. W kwietniu ruszyła polska ofensywa, kierując się na Lidę i Wilno. Kwietniowa operacja wojsk polskich zyskała w powojennej historiografii miano „wyprawy”, gdyż – zdaniem ówczesnych historyków – była zwykłą awanturą, najazdem czy inwazją wojsk polskich, a jej celem było zaanektowanie Wilna i Wileńszczyzny. Jest to jednak uproszczona wersja wydarzeń, bo – nie kwestionując faktu, że Wileńszczyzna była historyczną częścią litewskiego terytorium narodowego – polska operacja wojskowa była etapem długotrwałych procesów zachodzących na terenach etnicznego pogranicza, uwarunkowanych historycznie i kulturowo, a także określonych wydarzeń politycznych. Świtem 19 kwietnia rozpoczął się decydujący bój o Wilno. Walkom z bolszewikami towarzyszyła przychylność i entuzjazm polskich mieszkańców miasta, wrogo natomiast – podobnie jak w zdobytej wcześniej Lidzie (po jej zajęciu żołnierze polscy zabili 35 Żydów) – odnosiła się wobec wojsk polskich ludność żydowska. Wilno, miasto nazywane również „Jerozolimą północy”, było w owym czasie jednym z ważniejszych ośrodków żydowskiego życia religijnego, kulturalnego i naukowego. Według spisu
iektórzy katolicy (i nie tylko oni) zrobili ze swojego niby wszech obecnego i wszechwiedzącego Boga tak żałosną kukłę, że pozbawili go nie tylko wzroku, a nawet rozumu. Koniec roku skłania do podsumowań. Jeśli poszukiwać w minionych 12 miesiącach czegoś, co można uznać za głupotę roku, to zdaje się, że właśnie trafił się odpowiedni kandydat. Dziennik „Super Express” opublikował tekst reklamę na temat relikwii… zęba Jana Pawła II. O tym zębie było już w tym roku słychać, ale wymiar teologiczny, jaki nadał mu obecny właściciel, winduje go do kategorii megaabsurdu. Kult relikwii sam w sobie jest już obyczajem odrażającym w świetle analizy racjonalistycznej, czy po prostu estetycznej, i heretyckim, jeśli oceniać go z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej. Jeśli z Nowego Testamentu możemy coś pewnego wywieść o poglądach rabbiego Jezusa z Nazaretu, to zapewne to, że opowiadał się za religią serca, monoteizmem pozbawionym blichtru i ostentacji. Tymczasem katolicki (i prawosławny) pomysł na czczenie zwłok lub przedmiotów
dokonanego w 1916 r. w Wilnie mieszkało 57,5 tys. Żydów (41,5 proc. mieszkańców). Jeszcze 19 kwietnia wojskom polskim udało się objąć kontrolę nad większą częścią miasta, zaś 21 kwietnia stolica była już opanowana. Do miasta przybył Józef Piłsudski i wydał odezwę do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, deklarując samostanowienie wszystkich narodowości przedrozbiorowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. „Wojsko polskie niesie wam wszystkim wolność i swobodę – głosiły jej słowa. – Chcę dać wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych, narodowościowych i wyznaniowych tak, jak sami sobie tego życzyć będziecie, bez
należących do tzw. świętych jest podeptaniem tego prostego przesłania. To jest „bałwochwalstwo” w swej klasycznej postaci, zabobonne przywiązywanie wagi do spraw absolutnie pozbawionych znaczenia, urągających temu, co każdy monoteizm mówi o Bogu.
jakiegokolwiek gwałtu lub nacisku ze strony Polski”. Wbrew tym słowom wraz z zajęciem Wilna doszło do trwającego pięć dni pogromu ludności żydowskiej miasta. W pacyfikacji rozpoczętej przez żołnierzy wyzwolicieli z pułku kawalerii pod dowództwem Władysława Beliny-Prażmowskiego i 2. Dywizji Piechoty Legionów generała Edwarda Śmigłego-Rydza uczestniczyli również cywile. Oficerowie polscy uznali Żydów wileńskich za nieprzyjaciół i sympatyków bolszewików oraz oskarżyli ich o strzelanie do polskich żołnierzy. Legioniści zaatakowali dzielnicę żydowską, zbezcześcili cmentarze, zdewastowali synagogę, splądrowali domy i sklepy. Zabito 55 Żydów. Wśród zamordowanych był Ajzik Wajter (znany pisarz i publicysta,
przed Bogiem”. Ksiądz zachęca, aby wypłakiwać się przed tym zębem i przytulać do niego, co sprzyja „otwieraniu się na papieża”. Parę słów, a tyle teologicznej treści! Po pierwsze – okazuje się, że Wojtyła patrzy przez… swój ząb. Bez tego nic z nieba nie
ŻYCIE PO RELIGII
Ząb, który widzi A co dopiero w tym kontekście powiedzieć o kulcie zęba Jana Pawła II uprawianym w Legionowie?! Zębem zawiaduje tam ks. Tomasz Chciałowski, który otrzymał „drogocenną relikwię” od kardynała Stanisława Dziwisza, głównego menadżera resztek po swoim byłym pracodawcy. Chciałowski nie tylko szerzy kult owego zęba w parafii, ale udostępnia go wiernym, wypożyczając na jakiś czas. Po co? On sam wyjaśnia to tak: „Aby papież zobaczył, jak wygląda życie zwykłych ludzi, i wiedział, o jaki cud prosić
widzi, nie zna życia zwykłych ludzi i nie wie, o czym ma rozmawiać z Bogiem. Można by powiedzieć, że nic dziwnego, że Wojtyła niczego nie widzi, bo nie żyje. Ale chyba nie to chciał powiedzieć Chciałowski… Pozostaje nieznany bliżej sposób, w jaki Wojtyła patrzy na świat przez ząb. Czy tak jak czarownice widzą świat przez swoje kryształowe kule? Niesamowity jest ten księżulo w swoich nowatorskich interpretacjach katolicyzmu! Ale Chciałowski nie tylko ze swojego dawnego „ojca świętego” robi niedojdę, który
działacz robotniczej partii żydowskiej, lewicowego Bundu), którego ciało przez dwa dni leżało w rynsztoku, aż do zakończenia pogromu. Pogrom trwał dalej mimo obecności w Wilnie Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, który przybył do miasta wieczorem 21 kwietnia. Po krwawym pogromie aresztowano 2 tys. Żydów jako bolszewickich sympatyków, część z nich umieszczając w obozach internowania. Aresztowanych bez sądowego orzeczenia „bolszewików” poniżano, bito i głodzono. Ten i inne pogromy, jakie miały miejsce w Polsce w latach 1918–1919, do tego stopnia wywołały oburzenie na arenie międzynarodowej, że rząd brytyjski wysłał do Polski specjalną misję ze Stuartem Samuelem na czele. Misja miała na celu sporządzenie raportu w sprawie położenia ludności żydowskiej i fali pogromowej. Raport potwierdził, że w Polsce w latach 1918–1919 miało miejsce wiele pacyfikacji, które wiązały się z walką o niepodległość Polski. Pogromy rozpoczynał zwykle zły przykład ze strony polskich wojsk wkraczających do zdobytych miast. „Jeśli żydowska ludność cywilna w istocie strzelała do polskich żołnierzy – stwierdzono w raporcie – a uważam za rzecz niemożliwą odróżnienie typu Żyda, który przeważa w okolicy Wilna i Pińska, od typu zwykłych mieszkańców rosyjskich i tatarskich, to fakt ten nie może niczem usprawiedliwić wydania całej cywilnej ludności bez obrony na masakry i grabież. Z przykrością stwierdzam, że w sprawie tych nadużyć nie wdrożono żadnego oficjalnego dochodzenia i nikt nie poniósł kary”. ARTUR CECUŁA
niczego nie widzi bez zęba. W jeszcze gorszym stanie, według teologii księdza z Legionowa, jest Bóg. Ten z kolei nie ma o niczym pojęcia, jeśli mu Wojtyła o tym nie powie. Z tej wypowiedzi pośrednio wynika, że zupełnie nie orientuje się w tym, czego potrzebują jego stworzenia na świecie. Można powiedzieć, że całe szczęście, że umarł Wojtyła i zostawił ząb u Dziwisza, bo w niebie nastąpiłaby kompletna katastrofa poznawcza. Ociemniały (ze starości?) Bóg pewnie musiałby abdykować. I tak Dziwisz z Chciałowskim ratują Boga, a może nawet cały świat! Oto jak mniej więcej wygląda chrześcijaństwo w swej nadwiślańskiej, katolickiej wersji: doprowadzone do absurdu, wyprane z treści, wywrócone do góry nogami. Tak oto religia, która miała być prostą relacją człowieka z Bogiem, stała się formą podziwiania zęba jakiegoś nieboszczyka. Tej orgii głupoty patronuje „Super Express”, który zachęca: „Przyjmij do domu relikwię papieża” i podaje namiary na księdza z Legionowa, a nawet oferuje własne pośrednictwo w tej sprawie. MAREK KRAK
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
T
ym, co wyróżniało panowanie Eugeniusza, była olbrzymia zawierucha wojenna, jaką wywołał w całej Italii – taka, jakiej nie znali dotąd najstarsi republikanie. Na początku swego pontyfikatu zaangażował się w wojnę klanów Orsinich i Colonnów. Z inspiracji kardynałów Giordana Orsiniego i Lucida Contiego postanowił zniszczyć klan poprzedniego papieża, Marcina V, który pochodził z Colonnów. Rodzina ta dzięki swojemu papieżowi zdobyła ogromne wpływy i bogactwa, co naturalnie wywołało zawiść u klanów, które dążyły do tego samego dla siebie. Colonnowie
Kiedy papież wydał bullę rozwiązującą sobór, wywołało to powszechną krytykę i niechęć opinii publicznej. Sobór – wzmocniony poparciem potęg świeckich oraz ludności – odmówił podporządkowania się decyzjom papieskim, ogłaszając swoją wyższość nad papieskimi zakusami na władzę. Zdecydowana większość zebranych na nim kardynałów była przeciwna papieżowi i nowa schizma wisiała na włosku. Zapobiegła jej mediacja Zygmunta Luksemburczyka, który został kupiony przez papieża uroczystą koronacją cesarską. Papież jednak musiał wycofać się z zamiaru rozwiązania soboru.
OKIEM SCEPTYKA na rozkazy od „ojca świętego”. Wraz z papieżem uciekał także ten, który kojarzony był z opresyjną władzą świecką papiestwa – John Miletus, komendant papieskiego więzienia. Obaj przebrali się w benedyktyńskie habity i na mułach przedarli się do portu rzecznego Ripa Grande, gdzie czekała już na nich piracka łódź. Ucieczka papieża została odkryta, kiedy sternik Vitelliusa dźwigał na ramionach benedyktyńskiego przebierańca, którego wniósł na łódź. Zebrani na wybrzeżu podnieśli alarm i rzymianie ruszyli do portu. Ku utrapieniu papieża dął przeciwny wiatr i łódź osiadła na mieliźnie. W kierunku łodzi
Recanati i wysłał jako swojego legata do Marchii Ankońskiej. Tam ów „żądny krwi ksiądz” (Gregorovius) wziął udział w okrutnej bratobójczej wojnie w łonie rodziny Varanów; zwabił Pietra Gentile do siedziby swojej stolicy biskupiej w Recanati i udusił. Okrucieństwo Vitelleschiego wzbudziło tak szeroki lęk, że Marchia dobrowolnie oddała się w ręce swojego niedawnego wroga, Francesca Sforzy. Posłany do Rzymu Vitelleschi obalił republikę, której historia zakończyła się po pięciu miesiącach. Następnym wielkim dziełem bojowego biskupa było zniszczenie gibelińskiego rodu Viców, odwiecznych
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (68)
Papież niszczyciel W okresie pontyfikatu Eugeniusza IV (1431–1447) Kościół znalazł się na kolejnym zakręcie, po którym nie udało się już wyjść na prostą. Był to czas kluczowego zmagania się z koncyliaryzmem, czyli próbą przejęcia władzy w Kościele przez demokrację soborową i ograniczenia monarchii papieskiej. wprawdzie złożyli hołd nowemu papieżowi, lecz nie uchroniło ich to od zarzutu przywłaszczenia pieniędzy kościelnych przeznaczonych na świętą wojnę z Turcją. Eugeniusz uznał, że dla swobodnego rządzenia Rzymem musi się pozbyć wpływowych bratanków poprzedniego papieża. Kardynał Prospero Colonna uciekł z miasta, jednak Rzym był pełen sympatii dla tego rodu, zatem ożywiły się tam środowiska republikańskie. Po raz kolejny arystokracja gibelińska powstała przeciwko świeckiej władzy papieża. Na czele rzymskiego spisku przeciwko papiestwu stanął arcybiskup Benewentu i przeor Tomasz. Po jego ujawnieniu przez siły papieskie ponad dwieście osób zostało skazanych na więzienie lub szafot. Kiedy poszła za tym ekskomunika całego rodu Colonnów, wybuchła wojna domowa. W tym samym czasie, już w pierwszym roku panowania Eugeniusza, zebrał się w Bazylei sobór powszechny, którego celem była nie tylko reforma Kościoła (jako że nowy papież tuż po swoim wyborze oznajmił, że nie zamierza respektować obietnic z czasu konklawe), ale i ugoda z husytami po nieudanych krucjatach. Do tego ostatniego dążył kandydat na cesarza Zygmunt Luksemburski. Papież przeciwnie – wkrótce po otwarciu soboru w Bazylei rzucił na Czechy piątą, ostatnią już, tyleż szaloną, co nieudolną, krucjatę antyhusycką. Od samego więc początku sobór był krytyczny wobec „głowy Kościoła” i gromadzili się na nim liczni wrogowie papiestwa.
Zbrojnym ramieniem soboru mianował się książę Mediolanu Filippo Maria Visconti (człowiek przesądny), który powołał specjalną komisję teologów, która miała zbadać problem: „Czy władca ziemski może być zbawiony?”. W jego imieniu atak na Państwo Kościelne poprowadził Francesco Sforza, który jednak zawarł układ z papieżem i został wikariuszem Marchii Ankońskiej. Tymczasem w Rzymie ludność miała dość papieskich wojen, a jeszcze bardziej papieskich żołdaków kondotiera Niccola Fortebraccio. Zawiązało się więc kolejne sprzysiężenie. Plan polegał na tym, aby uwięzić papieża w imieniu soboru i liczyć na to, że zjazd hierarchów swoją siedzibą uczyni Rzym. Powstanie wybuchło 29 maja 1434 roku i po zdobyciu Kapitolu proklamowano odrodzenie republiki. Szczególnie znienawidzonym hierarchą był młodociany bratanek papieża, Francesco Condulmer, którego wuj już od samego początku pontyfikatu zaczął obsypywać kolejnymi godnościami i stanowiskami (protonotariusz apostolski, kamerling świętego Kościoła rzymskiego, administrator diecezji Narbonne, kardynał itd.). Ów butny kardynalik został uwięziony na Kapitolu. Papież tymczasem, nie podejmując negocjacji, zrobił to, co robiło tak wielu jego poprzedników w analogicznej sytuacji – uciekł w przebraniu. Cała akcja została zorganizowana przez pirata Vitelliusa z Ischii, który nieco wcześniej znalazł się w służbie papieskiej i stacjonował wówczas w Ostii, czekając
poleciało mnóstwo kamieni, włóczni i innych rzeczy, które nawinęły się pod rękę wściekłym rzymianom. Piraci w odpowiedzi strzelali z łuków. Wioślarze starali się wyprowadzić statek z portu, podczas gdy papież, „na którego polowano jak na dzikiego zwierza”, leżał pod wielką tarczą. Kiedy udało im się w końcu wypłynąć, drogę zagrodziły im łodzie rybackie pełne uzbrojonych rzymian. Na szczęście kutry były stare i zapora została skutecznie przebita przez łódź z papieżem, więc udało się ujść rzymskiej pogoni. Kiedy „ojciec święty” na wiele lat zainstalował się z kurią we Florencji, przeciwko Rzymowi wysłany został nowy dowódca papieskich sił zbrojnych – biskup Giovanni Vitelleschi, czołowy zabijaka tego okresu (jego kariera kościelna była zapłatą za zdolność bojową). Eugeniusz IV tuż po swoim wstąpieniu na tron mianował go biskupem
przeciwników papiestwa. Prefekt Jacopo Vico został pokonany przez biskupa pod Ventrallą, a następnie ścięty (1437 r.) – zakończyło to dzieje panów Vico, uczestniczących w wielu rzymskich rewolucjach antypapieskich. Ich dobra zostały przejęte przez Kościół, a następnie sprzedane. W zamian za zgniecenie republiki rzymskiej oraz zniszczenie rodu Viców papież wynagrodził dzielnego biskupa nowymi godnościami, mianując go arcybiskupem Florencji oraz patriarchą Aleksandrii. Hierarcha, który nie ustawał w budowaniu chwały „Wikariusza Chrystusa”, uderzył teraz w rodzinę Savellich i zburzył ich zamek. Kolejnym celem został hrabia Antonio, u którego schroniło się wielu uchodźców z Rzymu. Antonio został uwięziony, a następnie z rozkazu patriarchy powieszony na drzewie oliwkowym nieopodal Scantino. Kampania została poddana bezwzględnemu generałowi
23
papieskiemu, któremu do pokonania został już tylko ród Colonnów. W całym Rzymie ogłosił więc powszechny pobór do armii, która miała zniszczyć ostatnich liczących się przeciwników papieża w Italii. Colonnowie również zostali pokonani. Wraz z pobitymi przeciwnikami wojowniczy arcybiskup niszczył także ich miasta. Po jednej z takich głośnych pacyfikacji, kiedy zniszczono Palestrinę, sobór w Bazylei prowadził oficjalne dochodzenie w tej sprawie przeciwko papieżowi. Po powrocie do Rzymu arcybiskup zajął się wybijaniem uwięzionych wcześniej powstańców. Jeden z liderów powstańczych, Poncelletto, był ciągnięty końmi przez miasto, rozdarty na kawałki rozgrzanymi do czerwoności szczypcami, a następnie spalony na placu Campo di Fiori. W 1437 r. Vitelleschi został wysłany jako legat papieski z interwencją zbrojną w związku ze zmianą króla na tronie Neapolu, aby zablokować kandydata nieprzyjaznego „ojcu świętemu”. Wydając rozkaz zniszczenia Giovinazzo, każdemu ze swoich żołnierzy obiecał 100-dniowy odpust za ścięcie każdego drzewa oliwnego w okolicy. Za swoje dokonania w tej misji dostał od papieża najwyższy awans, jaki mógł wówczas otrzymać – 9 sierpnia 1437 roku przywdział purpurę jako kardynał. Wojny domowe, jakie toczyły się w całym Państwie Kościelnym w okresie pontyfikatu Eugeniusza IV, były bardziej destrukcyjne niż prowadzone przez wcześniejszych papieży. Gianfrancesco Poggio Bracciolini (włoski humanista z tego okresu) tak podsumował dokonania Eugeniusza i jego wojsk: „Mało kiedy panowanie jakiegokolwiek innego papieża przyniosło tyle zniszczeń w prowincjach Kościoła Rzymskiego. Kraj smagany wojną, wyludniony, miasta w ruinie, zdewastowane pola, drogi opanowane przez rabusiów, ponad pięćdziesiąt rejonów, częściowo zniszczonych, częściowo ograbionych przez żołdaków, doznało każdego rodzaju zemsty. Po zniszczeniu poszczególnych miast wielu ich mieszkańców zostało sprzedanych w niewolę, wielu zmarło z głodu w więzieniach”. Papieżowi udało się odnieść zwycięstwo nad soborem, lecz trwałą konsekwencją tego sporu była Sankcja Pragmatyczna z Bourges z 1438 r., czyli uchwała Kościoła francuskiego, która została następnie przyjęta przez parlament i króla jako obowiązujące prawo. Ustanawiała ona pierwsze swobody gallikańskie Kościoła we Francji, czyli jego autonomię wobec Rzymu. Król miał prawo mianować urzędników kościelnych, a dostojnicy kościelni utracili prawo apelacji do Rzymu. Jednym z czołowych ówczesnych obrońców papieża w jego konflikcie z soborem był dominikański teolog Juan Torquemada, stryj sławetnego Wielkiego Inkwizytora. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Przyciągający magnez Śmiało możemy nazwać magnez pierwiastkiem życia, ponieważ prawidłowa gospodarka tym mikroelementem jest warunkiem zdrowia zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Liczba symptomów wskazujących na niedobory magnezu może być naprawdę spora. Jest to związane bezpośrednio z olbrzymią rolą, jaką odgrywa on w naszym organizmie. Odpowiada za aktywację i prawidłową pracę ponad 300 enzymów regulujących procesy życiowe; bierze udział w procesach syntezy i rozpadu związków dostarczających naszym mięśniom energię; jest niezbędny w tworzeniu i przyswajaniu białka oraz kwasów nukleinowych; stoi na straży prawidłowej struktury chromosomów, czuwając nad kodem DNA; stabilizuje strukturę błon komórkowych, co jest niezbędne do prawidłowej pracy komórek naszego ciała; przywraca równowagę psychiczną i stymuluje pracę układu nerwowego, nerwu trójdzielnego oraz układu współczulnego; wspomaga pracę wątroby, działając żółciotwórczo; wzmacnia reakcje obronne organizmu; przeciwdziała alergiom oraz spowalnia procesy starzenia się; zwalcza podatność organizmu na powstawanie nowotworów; likwiduje miażdżycę i zakrzepy – to tylko mała cząstka zadań, które spełnia ten „pracowity” minerał. Wróćmy jednak do symptomów jego niedoborów. Okazuje się, że doświadcza ich aż 60 proc. populacji, a objawiać się mogą nadmierną pobudliwością nerwowo-mięśniową, skłonnością do drgawek, zaburzeniami układu nerwowego, zaburzeniami dotyczącymi serca i naczyń krwionośnych. Często występują objawy, które mogą zaniepokoić i zdezorientować, ponieważ są zbieżne z symptomami poważnych chorób, z nowotworami włącznie. Może to być codzienne poranne zmęczenie (nawet po wielu godzinach snu), wypadanie włosów, częste powracające bóle głowy, chroniczne zmęczenie, trudności w koncentracji, zmienność nastroju i skłonność do depresji, a nawet myśli samobójcze. Niepokojącym objawem są też długie nawracające infekcje, które są wynikiem osłabienia układu odpornościowego. Szczególnie niebezpieczne mogą być powikłania związane z układem sercowo-naczyniowym. Tym bardziej że niedobory magnezu prowadzą bezpośrednio do braków kolejnego minerału – potasu. Ów mikroelement odpowiedzialny jest natomiast za prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego i mięśniowego, a przede wszystkim odgrywa niepoślednią rolę w prawidłowej pracy mięśnia sercowego. Od potasu zależy ponadto
odpowiednie dotlenienie mózgu, funkcjonowanie i zaopatrzenie w substancje odżywcze naszych komórek, prawidłowe funkcjonowanie nerek oraz gospodarka elektrolitami warunkująca sprawność serca. Niedoborów potasu spowodowanych niewystarczającą podażą magnezu nie da się zlikwidować suplementacją. Trzeba w pierwszej kolejności nasycić organizm magnezem. Ale dlaczego w naszym organizmie występują braki takich cennych elementów? Niestety, głównym winowajcą jest zły tryb życia oraz niewłaściwy sposób odżywiania. Nawet niewielkie niedobory magnezu w znacznym stopniu przyczyniają się do upośledzenia wyżej wymienionych funkcji życiowych. Nie jest o to trudno przy źle zbilansowanej i nieurozmaiconej diecie, nie wspominając nawet o drastycznych dietach odchudzających czy głodówkach. Innymi przyczynami hipomagnezemii (niedobór magnezu) mogą być: z upośledzenie wchłaniania magnezu z przewodu pokarmowego spowodowane chorobami jelit; z nadmierna utrata magnezu z moczem, która jest konsekwencją chorób nerek; z alkoholizm; z permanentne przedawkowywanie insuliny; z obfita i długotrwała laktacja; z przewlekła hiperglikemia (wysoki poziom glukozy we krwi); z nadmierne pocenie się; z biegunki oraz częste wymioty; z nowotwory; z stany zapalne trzustki i wątroby; z długotrwały stres; z intensywny wysiłek fizyczny. Warto w tym punkcie wspomnieć, że aby uzyskać przyrost kilograma mięśni, należy „zużyć” na nie aż 200 mg magnezu. Najpopularniejszym sposobem na zapewnienie ciągłości dostaw tego pierwiastka jest suplementacja preparatami dostępnymi w aptekach. Niestety, nie jest to rozwiązanie idealne. Na rynku istnieje olbrzymia liczba suplementów magnezu. Jednak nie każdy z nich będzie miał jednakowo efektywne działanie. Wartość suplementu zależy od tego, jaką formę chemiczną magnezu w nim zastosowano. Niektóre związki będą mniej przyswajalne. I tak tlenki, węglan czy fosforan magnezu są miernym źródłem magnezu przyswajalnego, chociaż w niektórych sytuacjach to właśnie one są najbardziej
wskazane. Dzieje się tak u osób cierpiących na nadkwasotę, ponieważ nadmiar kwasów żołądkowych zwiększa przyswajalność magnezu zawartego w tego rodzaju preparatach. Jeśli jesteśmy w posiadaniu takich właśnie suplementów, nie odstawiajmy ich, lecz zażywajmy je wraz ze sporą ilością kwasów, na przykład soku z cytryny, kwaszonych ogórków czy kapusty. Podniosą one wydatnie przyswajalność „pierwiastka życia”. Magnez najlepiej jest dostarczyć organizmowi w postaci gotowego asparaginianu magnezu. Asparginiany są związkami trwałymi i nie ulegają rozpadowi nawet w bardzo kwaśnym soku żołądkowym, a błony kosmków jelitowych nie stanowią
przeszkody utrudniającej wchłanianie, tak jak innym solom magnezu. W połączeniu z kwasem asparaginowym magnez zostaje łatwo wchłonięty do organizmu i w tym związku jest transportowany we krwi do wielu komórek. Dobrym i niedrogim rozwiązaniem jest preparat Aspargin. Zawiera on w swoim składzie kwas asparaginowy w postaci soli magnezowej
Produkt spożywczy Nasiona słonecznika łuskane Nasiona sezamu Fasola „Jasiek” Migdały Orzechy ziemne Orzechy włoskie Owoc róży dzikiej Tofu Chleb pszenny pełnoziarnisty Figi suszone Morela suszona Daktyle suszone Rodzynki bez pestek Szczypior Rzeżucha ogrodowa Liście mniszka Czosnek Rzeżucha wodna Karczochy Burak czerwony Schab Ziemniaki Mleko kozie Mleko krowie (ekologiczne) Jaja kurze
i potasowej (250 mg wodoroasparaginianu potasu i 250 mg wodoroasparaginianu magnezu). Sole te są łatwo przyswajalne i skutecznie likwidują niedobory opisywanych pierwiastków. Także jego cena jest przystępna i wynosi około 6 zł za 50 tabletek. Magnezu nie należy przyjmować jednocześnie z antybiotykami. Mniejsza efektywność jego działania będzie także skutkiem podawania równocześnie preparatów zawierających wapń, który blokuje jego wchłanianie. Przyswajanie go upośledzą także środki zobojętniające nadmiar kwasów żołądkowych, błonnik oraz mocne alkohole. Poważnym czynnikiem powodującym niebagatelne straty magnezu jest kofeina. Jest ona wszechobecna w naszym codziennym życiu – w kawie, herbacie czy słodkich napojach energetycznych. Niestety, wypłukują one naszego dobrodzieja z ustroju, więc osoby będące smakoszami tych używek (wszelkie napoje colopodobne oraz energy drinki także można do nich zaliczyć) powinny szczególnie uważnie przyjrzeć się podaży magnezu w swojej codziennej diecie. Dzienna dawka dla przeciętnej osoby o umiarkowanej aktywności fizycznej wynosi od 300 do 400 mg. Jak wspomniałem, nie cały magnez przyjęty z pożywieniem zostanie przyswojony. Średnio jest to około 40 proc. Tak więc powinno się spożywać, niejako na zapas, co najmniej 2-, 3-krotność dziennego zapotrzebowania. Osoby z grup o upośledzonym jego wchłanianiu lub dużych jego stratach mogą te dawki jeszcze bardziej
Zawartość magnezu 420 345 200 170 165 130 104 103 90 70 50 50 45 44 40 36 35 34 26 25 25 20 15 12 6–7
mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100 mg/100
g g g g g g g g g g g g g g g g g g g g g g g g g
zwiększyć lub zmodyfikować swoją dietę tak, aby zwiększyć przyswajalność tego mikroelementu. Można też posłużyć się naturalnymi substancjami, które pomogą nam przyswoić większą ilość magnezu. Są to herbatki z ziół bogatych w kwasy organiczne (np. z owoców róży, berberysu, rokitnika, ziela/kłącza pokrzywy). Także wspomniane wcześniej zażywanie kwasów organicznych (cytrynowego, jabłkowego, askorbinowego, fumarowego, bursztynowego) i nieorganicznych (roztwór kwasu solnego podawany przy niedokwasocie) zwiększa przyswajalność magnezu. Magnez jest lepiej absorbowany z jelit w obecności laktozy (mleko), potraw białkowych, aminokwasów (np. glicyna, kwas glutaminowy, asparaginowy) oraz witaminy E i B. Przy ostrych niedoborach trzeba go suplementować dość intensywnie, odstawiając na ten czas kawę, herbatę i napoje gazowane. Górna bezpieczna dawka magnezu z witaminą B6 (częsty zestaw pojawiający się w sprzedaży) wynosi 10 tabletek dziennie. Efektywna dzienna dawka to 6–8 tabletek dziennie w porcjach po 2 tabletki 3–4 razy dziennie przez pierwszy tydzień lub dwa. W następnych tygodniach zmniejszamy dawkę dzienną do 4–6 tabletek. Niebezpieczna może być witamina B6, która w zbyt dużych dawkach jest toksyczna. Pierwsze objawy niedoborów powinny zniknąć dopiero po jednym, dwóch tygodniach intensywnej suplementacji, która powinna trwać przynajmniej miesiąc, a najlepiej dwa miesiące. Po tym okresie można przestać brać tabletki i wystarczy zdrowo się odżywiać. Ważne jest, aby odstawiać tabletki stopniowo, ponieważ organizm przyzwyczajony do dużych dawek podawanych w suplemencie będzie powoli przestawiał się na pobieranie i przyswajanie go z pożywienia. Pamiętajmy też o kilku zasadach takiej kuracji: z podczas nasycania organizmu magnezem należy brać wapń, ponieważ nadmiar jednego z tych pierwiastków w osoczu wypłukuje drugi (pomiędzy ich przyjmowaniem powinna być jednak przynajmniej kilkugodzinna przerwa, aby nie doszło do wzajemnego blokowania wchłaniania); z przyjmujmy równolegle potas w soku pomidorowym – co najmniej pół litra dziennie (o ile nie stosujemy Asparginu, który go zawiera); z nie zapomnijmy o witaminie B complex – 2 tabletki dziennie wystarczą. Organizm, usuwając nadmiar witaminy B6 (dostarczanej w suplemencie z magnezem), jednocześnie usunie inne witaminy z grupy B, dlatego musimy je uzupełnić. Powyższej forsownej kuracji nie powinny stosować osoby z niewydolnością nerek. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Dziwisz idzie na wojnę W czas, który zwykło się nazywać czasem pojednania i miłości, głos zabrał kardynał Stanisław Dziwisz. I jasno określił: ci z nami, ci przeciw nam. Na początku bożonarodzeniowego kazania w katedrze na Wawelu wszystko było jeszcze jako tako po bożemu, bo metropolita prawił standardowo, że „Jezus wkraczał w niełatwy świat, zrujnowany przez zło i grzech, zniszczony przez człowieka, który oddalił się od swego Stwórcy i Pana i odmienił radykalnie sytuację mocą swojej zbawczej śmierci i zmartwychwstania”. Ot, standard. Chwilę później wierni (tak zwani łagiewniccy, a więc nie ci spod krzyża) poczęli się jednak czuć coraz bardziej nieswojo, bo przełykać im przychodziło coraz bardziej gorzkie, płynące z ambony oskarżenia: „Również dzisiaj Jezus wkracza w nasz świat pełen egoizmu, napięć i konfliktów. Wkracza w ruiny naszych marzeń, planów i nadziei, aby znowu pomóc nam zrekonstruować nasze życie i nadać sens wszystkiemu, również temu, co najtrudniejsze w naszym losie”. A więc miło było, ale być przestało. Jednak najgorsze dopiero nadchodziło. Dziwisz zebrał się w sobie, nabrał w płuca powietrza i mocy, a jego tubalny głos przybrał brzmienie wrzasku czy – jak chcą niektórzy – skowytu:
C
„Nieprzyjęcie Jezusa nie było tylko jednorazowym epizodem w historii. Ono powtarza się w całych dziejach zbawienia. Czasem przyjmuje formę obojętności, urządzania sobie życia na własną rękę, jakby Bóg nie istniał, jakby wydarzenie nocy betlejemskiej nie miało miejsca. A czasem nieprzyjęcie Jezusa przybiera formy otwartej wrogości, wyrażającej się również w odrzuceniu krzyża – symbolu największej miłości, a także wrogości wobec Kościoła – wspólnoty uczniów ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana”. Jak się okazało i to wszystko było dopiero preludium do finału Dziwiszowej homilii, która jak drogowskaz wyznacza drogę postępowania Kościoła w najbliższym roku. Oto bowiem wdowa po JPII mówiła tak: „Jaką możemy i powinniśmy przyjąć postawę wobec tej rzeczywistości, obecnej również w naszych polskich środowiskach? Dziś. Teraz! Jezus był zawsze i nadal jest znakiem sprzeciwu. On potrzebuje naszego żywego świadectwa, aby przekonać opornych, aby dotrzeć do serc ludzi nierozumiejących Jego Ewangelii, do tych, co walczą z krzyżem”. Te kilka zdań Dziwisza odbiło się szerokim echem wśród wiernych i niewierzących, a fora internetowe wypełniły się dyskusjami. Na portalach zawrzało, ale – o dziwo
zyżby Bóg brzydził się lub wstydził nagich piersi karmiących matek? Nie tylko wyznawcy chrześcijańskiego bóstwa wydają się mieć z tym problem… Latem tego roku galeria „Pociąg do sztuki”, odpowiedzialna za plakaty w warszawskim metrze, odmówiła rozmieszczenia w jego podziemiach afiszy z matkami karmiącymi piersią. Powodem miała być obsceniczność nagich biustów oraz (standardowo w Polsce) obraza uczuć religijnych. W odpowiedzi na tę zdumiewającą decyzję fundacja Mleko Mamy – pomysłodawca niedoszłej wystawy – oraz takie znane organizacje pozarządowe i obywatelskie jak Fundacja MaMa oraz wydawnictwo Mamania urządziły na stacji Pola Mokotowskie wesoły a pożyteczny sprzeciw, który odbił się dość szerokim echem nie tylko po murach warszawskiego metra. Echo doleciało nawet do Światowej Organizacji Zdrowia. Sprzeciw polegał na publicznym wyciągnięciu cyców przez kilkadziesiąt matek, oczywiście w celu podania ich maluchom. I, jak opisano następnie w gazetach, większość przechodniów zareagowała pozytywnie. Gdzie byli ci, których uczucia religijne zostały obrażone? Może w tym czasie siedzieli w kościele, modląc się za życie poczęte? Albo przygotowywali ustawę na temat całkowitego zakazu aborcji? Co roku o 1,5 miliona mniej dzieci (jak najbardziej urodzonych) umarłoby na różne choroby, gdyby karmiono je mlekiem matki. Ale
– i fundamentalni katolicy, i skrajni racjonaliści byli zgodni co do jednego: oto Dziwisz nakreślił kurs polskiego Kościoła w nadchodzącym roku. A dokładniej rzecz ujmując,
– na szańcach okopać się powinni obrońcy krzyża i Pana Boga. Czyżby zatem krakowski metropolita opowiedział się koniec końców za Kościołem tych z Krakowskiego
narysował na mapie linie przebiegu frontu. Z jednej strony zgromadzą się nieprzyjaciele Jezusa, którzy swoją wrogość do religii manifestują poprzez odrzucanie krzyża, z drugiej
Przedmieścia? Niestety, tak to postrzegają religijni komentatorzy, wskazując dodatkowo i dobitnie na te słowa kardynała, które mówią o „pilnej potrzebie ofensywy w przekonywaniu nieprzekonanych i opornych (sic!) oraz o obowiązku docierania do serc ludzi nierozumiejących Ewangelii”. Przekonywanie opornych już nieraz w historii przerabialiśmy i niemal zawsze kończyło się to tragicznie. Dla owych opornych zazwyczaj. Tym razem Dziwisz nie bawi się w eufemizmy i brak zgody na zawłaszczanie przestrzeni publicznej przez krzyż nazywa wprost wrogością.
cóż może to obchodzić katofilozofów ze wszystkich stron globu, którym bardziej w głowie „zagrożone” płody lub nieustająca walka o dezinformację na temat prezerwatywy w krajach Trzeciego Świata. Dyktatorów religijnej mody tudzież bożych rzeczników prasowych znajdziecie bowiem zawsze tam, gdzie coś mogłoby się wymknąć spod kontroli kościołów czy wysunąć
w których boży rzecznicy interpretują wersety Koranu. Otóż w tej świętej ponoć księdze pisze się o karmieniu piersią do drugich urodzin dziecka. Nic w czasach jej powstania nadzwyczajnego. W islamie jednak zaczęto nagle ganić karmienie piersią wykraczające ponad opisane w Koranie dwa lata. A to dlatego, że ci, którzy bardzo lubią czytać, ale znacznie mniej myśleć, nie do końca zrozumieli,
Bóg i cycki spod ubrania. Wtrącają się już, jak widać, nawet do podstawowych czynności fizjologicznych. Noś się skromnie, zakryj biust nawet wtedy, gdy dajesz jeść własnemu potomstwu (w grzechu poczętemu!), zakryj się od stóp do głów i schowaj włosy, żeby nie kusić nimi mężczyzny. Nie przez przypadek robię tu aluzję do islamu. Muzułmańskie matki, które widuję w parkach, niemal na głowie stają, aby nakarmić maluchy piersią poza domem, ale bez pokazywania instrumentu karmienia. Może dlatego tak rzadko widuję na ulicach „po islamsku” ubrane kobiety z niemowlętami? Ot, jeszcze jeden dowód na społeczne skutki przesadnej wyznaniowości. Jednak to jeszcze nic, że religia (czy raczej religijność) ogranicza małym dzieciom spożywanie posiłków. Gorsze są inne przypadki,
o co chodzi. Okres dwóch lat, wymieniony jest w wersetach dotyczących podziału obowiązków w przypadku rozwodu (trudno, żeby ojciec karmił piersią). I chociaż karmienie sztuczne nie jest w tym wypadku religijnie dyskryminowane (na korzyść mężczyzn, rzecz jasna, bo przecież ewentualnie rozwiedziony ojciec może bez problemu chwycić za butlę), to interpretatorzy słowa ponoć bożego wydumali sobie, że karmienie naturalne nie ma prawa wspomnianych dwóch lat przekroczyć, i to bez względu na rozwód. A co z matkami, rodzinami, które decydują się karmić dalej? Przecież w dzisiejszym świecie jest to decyzja częstsza niż się wydaje, choć u jednych wypływa ze świadomości medycznej, a u innych… z biedy. Otóż muzułmanki spotykają się z problemem jeszcze poważniejszym
25
A z wrogami się walczy. Walczy się zaś po to, aby ostatecznie zwyciężyć! To, moim zdaniem, nic innego, jak zapowiedź kolejnej wojenki o dominację Kościoła w Polsce. Oczywiście nie byłoby tej przemowy Dziwisza, gdyby nie zaistniał casus Palikota. Wywołana przez niego sprawa krzyża stała się narzędziem walki politycznej. Narzędziem politycznego szantażu. Niestety, obawiam się, że Platforma Obywatelska przed tym szantażem się ugnie i murem za sejmowym krzyżem stanie. Najprawdopodobniej ogłaszając dyscyplinę w ewentualnym głosowaniu. Już dziś Niesiołowski (przecież nie sam z siebie) głosi doktrynę potrzeby marginalizowania Ruchu Palikota i jego parlamentarzystów („bo są ugrupowaniem bardziej dla Polski niebezpiecznym niż PiS”), a to oznacza, że skrzydło konserwatywne w Platformie (Gowin, Schetyna i inni) rośnie w siłę. To głównie do nich zwracał się Dziwisz w wawelskiej katedrze. I dobrze wiedział, co i do kogo mówi. I czego się może po tych panach spodziewać. Czy zatem czarno widzę nadchodzący rok? Otóż niekoniecznie. Im bowiem bardziej PO (może nawet przy pomocy SLD) będzie oddawać Kościołowi kolejne przyczółki bez walki, tym więcej Polaków będzie się gromadzić wokół Palikota. I nawet nie tylko dlatego, że ufa mu coraz większa liczba Polaków, ale dlatego, że w Polsce nareszcie coś się zmienia. Szkoda, że nie potrafi tych zmian dostrzec Tusk. Paradoksalnie, dostrzega je za to Dziwisz – stąd ta piana na ustach i ta wojenna retoryka. MAREK SZENBORN
niż obraza uczuć religijnych, albowiem boży rzecznicy bardzo szybko naciskają na spust wyznaniowego pistoletu, z którego dosłownie niczym pocisk leci słowo „haraam”. „Haraam” to religijne wykroczenie gorsze niż przestępstwo. Jeśli robisz coś „haraam”, bezapelacyjnie skazuje cię to na piekło, a w życiu doczesnym jest to przepustka do uprzedzeń i prześladowań. Nie mówiąc o tym, że rozdartym wierzącym kobietom wmawia się, iż dzięki szczęściu i zdrowiu ich dzieci… cierpi ich bóg! Chrześcijaństwo, judaizm i islam należą do niewielu religii, w których brak bogini matki karmicielki. Być może właśnie dlatego kobiety zajmują tak niską pozycję w tych społeczeństwach. Zwłaszcza u muzułmanów, bo trzeba przyznać, że u katolików jest trochę lepiej. Jest Maryja, która przez wieki obscenicznie pokazywała swój biust, karmiąc na obrazach małego Jezuska, nie obrażając przy tym niczyich uczuć religijnych ani nie rozpraszając modlących się facetów (chociaż za to, oczywiście, głowy dać nie mogę). Znawcy tematu zauważają jednak, że dzieła o tej tematyce zaczęły powoli zanikać i niewiele pozostało nam takich jak obraz Jeana Fouqueta „Dziewica z Dzieciątkiem”, na którym Matka Boska otoczona aniołami bezwstydnie pokazuje niezwykle krągłą i apetyczną pierś ponad rozpiętym stanikiem sukni. Zgorszyłaby jak nic katolickich użytkowników warszawskiego metra… AGNIESZKA ŚWIRNIAK Paryż
26
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
I po roku
Cisza na górze Kolejni żołnierze zginęli niedawno w Afganistanie i nikt nie wytłumaczył nam, po co tam tkwimy… Ale to tylko jeden ze znaków zapytania na początku Nowego Roku. Mamy także kolejny bałagan – w służbie zdrowia – i znów nikt nie potrafi wytłumaczyć, o co chodzi w tej reformie, a przede wszystkim, dlaczego to wszystko jest tak prowizoryczne… Jest jakiś ogromny brak takiej zwykłej rozmowy pomiędzy rządzącymi politykami a ludźmi. Przecież nie trzeba wiele! Wystarczy tylko uczciwie przedstawić swoje racje, bo przecież nie wykluczamy, że takowe są. Jednak władza unika jak może realnej, merytorycznej rozmowy. Ta ilość niewytłumaczonych spraw i cisza między władzą a obywatelami stają się tak wielkie, że w końcu coś się z nich… wykluje. Nawet jeśli będziemy mieli jeszcze tysiąc tematów zastępczych, ludzie w końcu nie wytrzymają arogancji władzy. Nie mówiąc o tym, że już dość mają tych wszystkich bałaganów.
Rząd liczy na to, że uroczystości związane z Euro 2012 zastąpią rozmowę o trudnych sprawach życia w Polsce. Warto przypomnieć iluzje Putina, który przez lata uwodził opinię publiczną pseudorozmowami z ludźmi przez rządowe kanały telewizji. I nagle stał się śmieszny. Jego władza wydawała się niezachwiana, a talent do dyskutowania na tematy zastępcze – niezrównany. Ale jak się okazało – do czasu. Dziś już nikt nie boi się Putina. Jest przedmiotem kpiny, a był uosobieniem sprytu i siły. Dlaczego tak się stało? Bo Putin nie rozmawiał z ludźmi o ich realnych problemach. Milczenie władzy wraca czasami w formie żartu z tejże władzy, a czasami w formie zwykłego „nie!” w kolejnych głosowaniach. Tusk jest mało śmieszny, więc jego władza skończy się raczej na głośnym „nie!” wyborców. Głos ludu, choć sprawiedliwy, oddaje bowiem zawsze to, co dominuje w osobowości przywódcy, na zasadzie: ty z nami nie chcesz gadać, to i my z tobą już gadać nie będziemy. JANUSZ PALIKOT
Kontakty wojewódzkie RACJI PL dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie i śląskie podkarpackie podlaskie i warm.-maz. pomorskie świętokrzyskie wielkopolskie zachodniopomorskie
Paweł Bartkowiak
[email protected] Józef Ziółkowski
[email protected] Tomasz Zielonka
[email protected] Czesława Król
[email protected] Halina Krysiak
[email protected] Sławomir Mastek
[email protected] Barbara Mierzewicz
[email protected] Dariusz Lekki
[email protected] Andrzej Walas
[email protected] Krzysztof Stawicki
[email protected] Ziemowit Bujko
[email protected] Jan Cedzyński
[email protected] Witold Kayser
[email protected] Tadeusz Szyk
[email protected]
tel. 606 471 130 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 530 983 592 tel. 607 708 631 tel. 509 984 090 tel. 508 846 501 tel. 784 448 671 tel. 606 870 540 tel. 512 312 606 tel. 606 924 771 tel. 609 770 655 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
Pesymiści mają wiele powodów do niezadowolenia z 2011 roku. Nie było końca świata, nie rozpadła się Unia Europejska ani strefa euro, a polska prezydencja nie okazała się tak marna, jak chcieli. Nie tracą jednak nadziei, że te i inne kataklizmy nastąpią w 2012 roku. Optymiści odwrotnie. Nawet ci niewierzący są pełni wiary, że nowy rok będzie lepszy, a przynajmniej nie gorszy. Wszyscy odpoczywają po świętach i odnawiają zeszłoroczne śluby, na których realizację, jak zwykle, nie było czasu ani, tym bardziej, ochoty. Pomijając spektakularne wyjątki, nie staliśmy się lepsi, nie schudliśmy, nie rzuciliśmy palenia ani picia, a co najwyżej – współmałżonka, bo to i łatwiejsze, i przyjemniejsze, i wymaga mniej zachodu. W nowych związkach popełnialiśmy stare błędy, a w starych nowe. Jest więc co sobie obiecywać i od innych oczekiwać w nowym roku. Podczas gdy obiecanki dotyczą własnego życia i są zazwyzaj apolityczne, oczekiwania są nakierowane na innych: krewnych i znajomych, nie tylko królika, szefów i podwładnych, a przede wszystkim na klasę polityczną. Te ostatnie pod jednym względem są do siebie podobne. Wszyscy Polacy chcą, by podli politycy sczeźli, a przynajmniej dużo mniej zarabiali i nie mieli żadnych przywilejów, a zwłaszcza immunitetu. Aż dziw, że równocześnie nie popierają skazania i wysłania do kolonii karnej byłej premier Ukrainy, Julii Tymoszenko. Może dlatego, że w większości są za karą śmierci i takie połowiczne rozwiązania ich nie satysfakcjonują, a może stąd, że każdy innego polityka widziałby w celi lub na szubienicy. Ocena kto jest podły i wart unicestwienia, zależy bowiem wyłącznie od reprezentowanej przez zawistnika opcji.
Dla wyznawców prezesa Kaczyńskiego i ojdyra Rydzyka wcieleniem zła jest premier Tusk i poseł Palikot, a od pewnego czasu także dotychczas ukochani Ziobro, Kurski, Kempa i Cymański. Zupełnie innych idoli mają miłośnicy zygot, innych – entuzjaści wolnych konopi. Schetynowcy z wzajemnością nie cierpią Grabarczyka i jego protegowanych, a zasiedziali
platformersi – Kluzik-Rostkowskiej. Według dr hab. Magdaleny Środy Kongres Kobiet nie akceptuje SLD z powodu przywództwa Millera, podczas gdy naprawdę – z uwagi na swoją prawicowość. Nawet z opowiadaniem dowcipów trzeba uważać, bo to, co jednych śmieszy, drugich oburza. Katoprawica nie trawi nawet najdelikatniejszych żartów z JPII i jego relikwi, moherowe berety z – Radia Maryja, a nikt – z siebie. PiS-owców, także byłych, zupełnie nie bawi dowcip roku: Czy pamiętasz jeszcze Lecha Kaczyńskiego? – Jak przez mgłę. Całe szczęście, że Boga nie ma, bo gdyby naprawdę istniał, byłby w ogromnym kłopocie, słuchając
całkiem niechrześcijańskich, w dodatku sprzecznych życzeń. Chyba losowo musiałby wybierać, którą partię potraktować gromem z jasnego nieba w pierwszej kolejności, a którą przynajmniej na jakiś czas oszczędzić. Największy kłopot miałby naturalnie z Kościołem. Z punktu widzenia przestrzegania przykazań – obojętne: boskich, kościelnych czy państwowych – urzędnicy Pana Boga są najgorsi. Zamiast uczyć własnym przykładem, dają jak najgorszy. Nie są zdolni do takiego poświęcenia, by żyć skromnie, przyzwoicie i nie korzystać z przywilejów zajmowanego stanowiska. W końcu nie po to szli na księdza, żeby żyć jak zwyczajny człowiek. Może to nawet dobrze, bo społeczeństwo nie zniosłoby w skali globalnej tylu przekrętów, draństw i pospolitych przestępstw, ile się ich bezkarnie dokonuje w sutannach. Na razie wierni znoszą pouczanie i bezczelne wymagania kleru, ale z roku na rok z coraz mniejszym zrozumieniem. Pod tym względem rok 2012 będzie bardziej radykalny. W Polsce nie ma bowiem aż tylu ogólnie oburzonych, co w innych krajach, ale liczba oburzonych na kler rośnie w postępie geometrycznym. Zwiększa ją każda akcja ewangelizacyjna, a jeszcze bardziej każde ujawnione przestępstwo sutannowej pedofilii. A tego towaru w Kościele nie brakuje. Niestety. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl Kochani Czytelnicy! 50 pierwszych osób, które zadzwonią (5.01.2012) pod numer redakcyjny: 42 630 70 65, otrzyma wyjątkowy kalendarz Joanny Senyszyn!
Szanowni Wyborcy RACJI PL, Czytelnicy „Faktów i Mitów” Dzięki Wam w wyborach do Sejmu 9 października 2011 r. kandydaci RACJI PL otrzymali 134 tys. głosów. To dużo, to dziesiąta część liczby głosów oddanych na listę nr 4. W Sejmie dzięki Waszemu poparciu znalazło się dwóch posłów. Czy mogło być więcej? Być może, gdyby partia była większa, silniejsza i lepiej zorganizowana. Od czego, czy raczej od kogo to zależy? Między innymi od Ciebie, od Was… Uśmiechasz się, szanowny Czytelniku, ale to prawda. 134 tysiące ludzi to wielokrotnie więcej, niż liczą sobie największe obecnie partie w Polsce. 134 tysiące to siła, z którą każdy musi się liczyć. RACJA PL Was potrzebuje – za cztery lata możemy przejąć władzę w Polsce. Sami, a jeśli nie sami, to możemy być poważnym jej udziałowcem. Pod warunkiem, że będziemy silni. Widzisz, ile znaczył Twój głos? Ale głos to nie wszystko, potrzebujemy Ciebie! Nie bądź bierny. Wstąp do RACJI PL, nasz drogi Wyborco – wspólnie stworzymy największą partię polityczną w Polsce. Razem zbudujemy nowoczesne, świeckie państwo. Wprowadzimy rozdział państwa od Kościoła, społeczną gospodarkę rynkową, świecką edukację i równouprawnienie. Z Wami i dla Was zmienimy Polskę! Obok podajemy kontakty do naszych przedstawicieli w województwach. Znajdziecie je też na naszej stronie www.racja.org.pl. Tam też znajdziecie deklarację członka RACJA PL oraz artykuł o tym, jak społeczeństwo w pokojowy sposób przejęło i kontroluje władzę… w Islandii. My też możemy pójść tą drogą. Zarząd Krajowy RACJI PL
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Nad Morskim Okiem siedzi stary baca. Przechodzący turyści pozdrawiają go i pytają: – Co tu robicie? – Łowię pstrągi. – Przecież nie macie wędki! – Pstrągi łowi się na lusterko. – W jaki sposób?! – To moja tajemnica. Ale… jeśli dostanę flaszkę, to ją wam zdradzę. Turyści wracają do schroniska, kupują butelkę wódki i zanoszą ją bacy. On tłumaczy: – Wkładam lusterko do wody, a kiedy pstrąg podpływa i zaczyna się przeglądać, to ja go kamieniem i już jest mój... – Ciekawe... A ile już tych pstrągów złowiliście? – Jeszcze ani jednego, ale mam z pięć flaszek dziennie...
1 4 7
S
8
I
A
Z T
O
U
31
O
F
31
S
Z
24 32
M
L 39
L
U
K
W W
29
C
Y
3
N
I
E
A
16
J
Ą
26
E
44
I
E
D
M
21
O
R
4
N
26
E
K
C
D
M
S
E
R
O 65
R
S
N
Y
36
Z
M
W
14
K
68
38
U
5
R
R
E
U
20
I
T
E
T
35
P
11
A
Z 72
E
20
7
47
O
T
D
E
O
A
C
Ż
27
28
O
19
F
29
F
M
22
N
S
S
34
A
17
N
I
37
S
50
K
A
R
I G
E
T R
K
A 69
T
38
U
I
N
E
A
Z
18
A
S
S
R
52
R
Z J
E M
K
E U
12
C
E Y
E
K
E 6
S
C 51
23
13
L T
A 59
64
J
K
E T
E
S
E I
N
Ż
Z
49
K
A
U
W M
32
I
R M
Ó
E 56
A
N
T
K I
A N
I
24
M
23
36
10
N
Z
12
R
13
I
S
O 71
T
I
J
R 18
F
R 66
K
A
B
K 61
O
O
T 48
A
T
39
S
L
S
A
55
2
E
41
A
11
A
T
Ł
J T
A
I Ó
M
S 27
O
6
E
M
U A
L
15
N A
5
A
A
C
T
J
I
I 70
34
O 63
R A
O
58
E
8
E 46
A
W
A
T R
O
D
T
W
A
A 54
35
3
K
C
40
Ł
I
L
M
T 45
28
T
A
Z Y
Y 60
15
Ł
I
I
33
N
A
W
I
K
53
A
67
O
E
22
Z
D
62
30
A
H
57
A
O
2
O
L 17
N
Z
S 43
Y
O 25
A
E
42
9
R
A
G
O
Y
A 10
A
U
K
30
M
S K
25
A
E
19
R
Z
A
1
B
O
K
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) wędkarski pociąg, 4) kropla smutku, 5) fantastyczny Stanisław, 7) dobre do spania i do kochania, 10) tam miś śpi dziś, 11) wojował z jakiem pod Troją, 14) przeciwnik krzyżyka, 15) element bujdy, 16) cały w Watykanie, 17) z siemienia do ciemienia, 18) co aktor ma, o co wciąż dba?, 19) naczynie z nimi w środku, 20) siostra Leona, nieźle się prowadzi, 21) grecka wyspa z mnóstwem torfu, 22) z kartkami z sonetu, 23) trzyma kieliszek od dołu, 24) Tygrys, Wieprz i Bóbr, 27) rodzaj cukierka, mordoklejka, 30) czarujący człowiek, 33) bez opieki, za to z pasem, 36) nieproszony gość z… z turni, 39) krwisty, bezbarwny, a zarazem biały, 40) nie góra, 41) święto za kratkami, 42) gdy coś wypływa z czegoś, 45) na głowie łoju potok, 49) co da sknera do komputera?, 53) przepis cud, by człowiek schudł, 55) fajna dziewczyna, ale z iksem, 57) bolą go ręce po rozmowie, 58) siedzenie bez oparcia, 59) są na giełdzie pięć razy w tygodniu, 60) lustro dla stremowanych, 61) pieści panie na ekranie, 62) co jest w plutonie, czego w kompanii brak?, 63) papier w cenie, 64) te zadrapania mają tygryski, 65) zimne od świętej Anki, 66) wredna gadzina, 67) zimą rzeka ich urzeka, 68) bibelocik, czyli bardzo ładny przedmiocik, 69) straszy, chodząc po kolędzie, 70) nietuzinkowa karta, 71) zupa, której nie ma, 72) zwalniają się, gdy zwalniają. Pionowo: 1) stąd się biorą foki, 2) polowanie np. na łanie, 3) ledwo zaniepokojony, a już bije w dzwony, 4) bolesne w krzyżu, 6) pies z Tybetu, 7) bombowa niemiecka sztuka, 8) pani, która czeka na wydanie, 9) paskudna kamera, 11) polski brat, 12) urządza widowisko, 13) jedynka, 25) marki nimi były, a euro już nie, 26) realny – do przybrania, 28) przysmak pięknych i gładkich, 29) gimnastyka w klubie, 31) służą do mycia statków, 32) moda jak płytka woda – po kostki, 34) tylko masochistka chce z nim dzielić łoże, 35) miał piłę i siłę, by skazać Jezusa, 37) kawał świni, 38) drogi w mieście, 42) sposób zarabiania na mieszkaniach, 43) ser w pokręconych dredach, 44) pomagają w obrabianiu... tekstów, 46) biorą udział w rekolekcjach, na pustyni, 47) lokowanie, 48) siedzi na ławie na rozprawie, 50) facet bez ikry, 51) walizeczka z serem, 52) pas, który jest ze skóry, 54) z nitem na dachu, 56) ubrać cię gotów od stóp do głów.
14
T
U 21 źródło: internet
O
U
16
33
9
N
Ł
Ż
I E
O
Ń
37
C
Y
w prawym utworzą LLitery itery zz pól pól ponumerowanych ponumerowanych w prawym dolnym dolnym rrogu ogu u tworzą rrozwiązanie ozwiązanie z cyklu: „Humor "Humor szkolnych". zecyklu szytów szkolnzeszytów ych” O
1
D
C
2
3
Z
4
A
5
18
19
I
E
20
M
21
22
I
A
34
Ł
O
Ń
C
A
35
36
37
38
23
S
6
Ó W 7
K
24
K
8
R
25
Ą
26
9
Ż
27
O
10
Y
28
P
11
E
12
R
N
14
15
K
W
O
K
Ó
33
29
13 30
31
I
32
16
17
39
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 50/2011: „Tabletka przeczyszczająca”. Nagrody otrzymują: Iza Strągowska z Poznania, Alina Białowos z Wrocławia, Irena Wyszyńska z Elbląga. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za pierwszy kwartał 2012 r., 104 zł za pierwszą połowę 2012 r., 204 zł za cały rok 2012; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Drzewo kościelne
W Chełmie nawet drzewa krzyżują
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 1 (618) 5–12 I 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
Fot. AK
T
ak witaliśmy Nowy Rok. Pora przyjrzeć się trunkowi, który umilił godzinę zero. ~ Był rok 1690. Braciszek Pierre Pérignon zarządzał piwnicami opactwa nad Marną. Benedyktyn specjalizował się w produkcji win. „Chodźcie, bracia, skosztowałem gwiazd!” – zawołał, kiedy po raz pierwszy liznął napitku z bąbelkami. Tę uroczą – przyznacie – opowiastkę wymyślili Francuzi w XIX wieku, reklamując słynną do dziś szampańską markę „Dom Pérignon”. Zakonnik rzeczywiście pracował nad procentowymi napitkami, ale wcale nie był „ojcem” szampana. Nowo odkryte dokumenty dowodzą, że pierwsze wina musujące produkowali Anglicy, i to kilkadziesiąt lat przed Francuzami. Dwutlenek węgla tworzył się na skutek naturalnego procesu dojrzewania wina w butelkach. ~ Kiedy na rynek trafiły pierwsze zakorkowane flaszki, reakcje były różne. W 1713 roku szampański kupiec Bertin du Rocheret twierdził wprost, że trunek jest ohydny, a „bąbelki przystoją piwu, czekoladzie i bitej śmietanie”. Na dodatek pod wpływem ciśnienia butelki często wybuchały. Szampana nazywano „diabelskim winem” lub „wystrzeliwaczem korków”. ~ Pod koniec XIX wieku francuski chemik Jean-Antoine Chaptal zaproponował dodawanie cukru
CUDA-WIANKI
Szampańsko do pierwszej fermentacji. Poprawiło to smak napoju, ale… więcej cukru oznaczało więcej dwutlenku węgla i częstsze wybuchy. Dopiero kilkadziesiąt lat później wydedukowano, ile białego proszku trzeba wsypać, żeby było smaczniej, ale bez rozsadzania butelki. ~ Wielcy tego świata docenili złocisty trunek. Casanova poił nim damy przed zaciągnięciem do alkowy, a markiza de Pompadour, metresa Ludwika XV, mawiała, że to jedyny alkohol, po którym kobieta dobrze wygląda. ~ Miłośnikiem musującego wina był także Napoleon, który oznajmił: „Zasługujesz na szampana po zwycięstwie, po porażce jest ci potrzebny”. ~ Winston Churchill, minister wojny w 1918 roku, tak przemawiał do swoich podwładnych:
„Panowie, nie o Francję walczymy, lecz o szampana!”. Nie wyobrażał sobie życia bez musującego trunku. Kiedy zmarł, jego ulubiony producent, Pol Roger, wysłał do Anglii partię towaru z żałobną opaską na etykiecie. ~ Brytyjscy naukowcy wykazali, że szampan, spożywany z umiarem, jest zdrowy. A to dlatego, że – podobnie jak czerwone wino – zawiera polifenole: związki chemiczne, które rozszerzają nasze naczynia krwionośne. Dzięki temu krew łatwiej dociera do mózgu i serca. ~ Nurkowie, którzy w 2010 roku badali wrak leżakujący na dnie Bałtyku, znaleźli najstarszego na świecie szampana. Wciąż nadawał się do wypicia! Jak oszacowano, trunek wyprodukowano w drugiej połowie XVIII wieku. Nie trafi do sprzedaży, ale jego cenę – w przeliczeniu na nasze – oszacowano na jakieś 220 tys. złotych. JC