Szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych dla „FiM”:
DEMASKUJEMY KŁAMSTWA SMOLENSKIE Â Str. 9
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 18 (635) 10 MAJA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Przyjaciel nienarodzonych dzieci i nieprzyjaciel narodzonych gejów; wróg ludzkich praw, za to głosiciel praw boskich; katolik niezłomny, czyli betonowy… Panie i Panowie: oto Jarosław Opus Dei Gowin, postrach rozumu z doktoratem, spowiednik Pana Boga. Â Str. 2, 13
 Str. 3
 Str. 7 ISSN 1509-460X
5
 Str. 14-1
2
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Ministrant sprawiedliwości
Dlaczego ani Palikot, ani SLD, ani żadne inne ugrupowanie nie proponowało Kościołowi udziału w obchodach Święta Pracy? A przecież to święto św. Józefa – zastanawia się ksiądz Lemański. A z tego powodu, księże dobrodzieju, że znakomita większość czarnych pasibrzuchów ma „święto pracy” we wszystkie pozostałe 364 dni. Na 5 maja PiS i Rydzyk zapowiadają wielotysięczne marsze w Brukseli, a na późniejsze dni czerwca – w Warszawie i innych miastach w Polsce, w których odbędą się mecze Euro 2012. Niewykluczone, że połączone siły kibolsko-moherowo-stoczniowe będą chciały uniemożliwić lub przynajmniej utrudnić rozegranie meczu inauguracyjnego. Na razie Europa zapowiada bojkot turnieju na Ukrainie. Na razie tam… Gowin, bohater naszego dzisiejszego numeru, wpadł na pomysł, aby parlamentarzyści uchwalili, że – UWAGA! – będą mogli składać nieprawdziwe oświadczenia majątkowe. Czyli że wolno im będzie kłamać. Na miejscu szefów CBA już byśmy siedzieli na koncie szefa od prawa i sprawiedliwości. PiS złożyło wniosek o zwołanie sejmowej Komisji Edukacji, bowiem od nowego roku szkolnego w wielu szkołach może dojść do próby likwidowania lekcji religii. Tymczasem w ultrakatolickim (podobno) kraju aż 74 proc. mieszkańców jest przeciwko obowiązkowej katechezie. Czy vox populi to i w tym przypadku vox Dei? Ósma z kolei warszawska szkoła wybrała sobie JPII za patrona. „Dzieci mogły głosować jeszcze na Marię Skłodowską-Curie, ale wybrały papieża, no bo skąd mają wiedzieć o polskiej noblistce” – tłumaczy zdumionym dziennikarzom dyrektorka podstawówki. No właśnie? Skąd? A w ogóle to prościej byłoby wszystkim szkołom dać imię Papy. I byłby spokój oraz porządek. Kościół powrócił do pomysłu obrączkowania dzieci, czyli wciskania im na palce tzw. „pierścieni czystości”, które do ślubu mają strzec dziewice i prawiczków przed grzechem. Jeśli tak, to podobnymi, ale znacznie ciaśniejszymi obrączkami powinni być znakowani pedofile w sutannach. Na gorąco wciskałby je kowal na narzędzie grzechu. 90 proc. stosuje antykoncepcję, 70 proc. akceptuje wolne związki, a 65 proc. – zapłodnienie in vitro; ponadto 60 proc. w ogóle nie chodzi do kościoła. Gdzież ta Sodoma? Gdzie ta Gomora? To Warszawa, okrzyknięta ostatnio przez Instytut Statystyki Kościoła miastem bez Boga. Ludzka metropolia… Mapa polskiej transplantologii dokładnie pokrywa się z mapą religijności Polaków. Im bardziej religijny region, tym więcej osób zabiera swoje serduszka i wątroby do nieba. I odwrotnie – im bardziej laicki obszar, tym liczba dawców większa. „Empatia a katolicyzm” – ta praca naukowa nadal czeka na swojego twórcę. Kardynał Dziwisz potwierdził pogłoski o istnieniu kasety z zapisem ostatnich słów papieża przed śmiercią. „Ale nagranie na razie pozostanie tajne” – oświadczył. No i z mety rozpoczęły się spekulacje, co to za słowa. Według niektórych watykanistów JPII miał przed śmiercią wyrazić zdziwienie i przerażenie: „Stasiu, po co ci tyle mojej krwi?!”. Nieznani sprawcy wrzucili do krakowskiego biura wyborczego Anny Grodzkiej świece dymne i petardy. Po omdlewającym zapachu kadzideł i słodkiej woni miłości bliźniego nie będzie trudno policji ustalić, kto za owym aktem wiary stoi. Solidarna Polska apeluje do PLL LOT, aby na pokładach polskich samolotów pasażerom rozdawano bezpłatne egzemplarze „Naszego Dziennika”. Jak Ziobro dojdzie do władzy, to podobno będzie można nawet poprosić stewardesę o poczytanie na głos. Monika Olejnik opublikowała na Facebooku swoje zdjęcie z turbanem na głowie. Miał to być protest przeciwko tzw. podłym standardom dziennikarstwa, czyli przeciw „Newsweekowi”, który na swojej okładce zaprezentował Macierewicza jako taliba. Ciekawe, że kiedy „Gazeta Polska” zamieszczała zdjęcia premiera Tuska w mundurze zomowca, gwiazda dziennikarstwa jakoś nie szlochała. Tabloidy ujawniły treść SMS-ów, które pomogły zmiękczyć i rozkochać Sawicką, byłą posłankę PO: „Śpij, Beatko. Śpij, mój ukochany misiu. Lulaj”. Kto był autorem tych słów? Świnia jakaś ostatnia? Pierwszy agent IV RP Tomek, co na jedno wychodzi. Na ludzkim nieszczęściu można zrobić niezły biznes. Oto firma e-monety proponuje w internecie dwuzłotówki wybite w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Po 49 złotych! Identyczne można dostać w kasach NBP po… 2 złote. Przypomina to słynną maść na szczury. Tylko że tam szczury były cokolwiek poszkodowane, a tu robią kokosowy interes.
I
lekroć premier Tusk spojrzy w lustro, tylekroć sam własną głupotę przeklina w duchu. – Chyba mi rozum odjęło, gdy wymyśliłem, aby Gowina zrobić ministrem sprawiedliwości – cedzi przez zęby, by za chwilę przez te same zęby toczyć pianę wściekłości. O ile znam szefa rządu – a przez półroczne posłowanie trochę zdążyłem go poznać – to facet głupi nie jest. Że wyrachowany, to inna sprawa. I w przypadku Gowina to wyrachowanie (w konsekwencji „przerachowanie”) wzięło górę nad instynktem samozachowawczym i przesłoniło zdrowy rozsądek. A kombinował Tusk zapewne tak: tworzy mi łobuz w centroprawicowej partii frakcję skrajnie prawicową, przez co ja i na przykład Komorowski wychodzimy na lewaków. Rydzykowi oraz PiSiorom w to graj i tylko patrzeć, jak doprowadzą do rozłamu w Platformie, by z Gowinami i Żalkami stworzyć większościową koalicję… No to ja uziemię Gowina, robiąc z niego ministra sprawiedliwości. A jako minister będzie katooszołom siedział cicho i dbał o konfitury. Niestety, wszystkie te kalkulacje diabli wzięli. W telewizji, w radiu, w prasie trwa niekończący się festiwal – Gowin show. O ile premierowi nie wypada brać udziału w co drugim programie publicystycznym, o tyle Gowinowi wypada. Ba, za swój obowiązek uważa on nieustanne komentowanie rzeczywistości, czyli krytykowanie rządu i Ruchu Palikota. Ten sprytny manewr obliczony na postawienie znaku równości pomiędzy Tuskiem a Palikotem ma w konsekwencji wywołać naprzemienny odruch wymiotny u elektoratu PO z jednej strony i u wyborców RP z drugiej. I tak oto stała się rzecz niebywała: plan szefa rządu obrócił się drastycznie przeciwko niemu, bo teraz zdymisjonowanie ministra sprawiedliwości, czy choćby tylko postawienie go do pionu (a nawet głośna reprymenda), może kompletnie rozwalić kruchą trójgłosową sejmową większość. A wraz z nią szlag trafi wszystkie Tuskowe reformy – z emerytalną na czele. Tak oto koncepcja PO-PiS powraca na zasadzie déjà vu i staje się całkiem możliwa do realizacji. Nawet bez powtórnych wyborów. Taka właśnie stugębna plotka krąży w sejmowych kuluarach, a prawicowe media zacierają ręce i liczą szable. Progowinowska frakcja może liczyć nawet 60 posłów. Jeśli do tego dodać 20 posłów z Solidarnej Polski (przyłączą się jak najchętniej), niewykluczone 28 ze sprzedajnego PSL, a wszystko razem zsumować z PiS, to robi się z tego ponaddwustuosobowa potężna siła. Większościowa! I wtedy Tuskowi pozostaje już tylko stworzyć chybotliwy, mniejszościowy rząd, szukając sojuszy na lewej stronie. Albo ogłosić wybory. A jak jest na lewo, każdy widzi. Nawet 1 Maja nie jest w stanie połączyć interesów partii lewicowych, a po ostatnich deklaracjach Millera widać, że bliżej mu raczej do Kaczyńskiego (nie po raz pierwszy zresztą) niż do Palikotów. Uważa bowiem, że jakikolwiek sojusz z RP zmarginalizowałby może nie tyle Sojusz, co jego jako przywódcę. I na dobrą sprawę nie jest to przewidywanie pozbawione sensu, bowiem o ile udało się niegdysiejszemu „żelaznemu kanclerzowi” spuścić Katarzynę Piekarską, to już ta sama sztuczka wobec Janusza Palikota nie miałaby szans.
Tymczasem poparcie dla rządu kaskadowo spada. W chwili gdy piszę te słowa, mniej niż co czwarty Polak uważa, że ekipa Tuska działa dobrze. Taki wynik to nie tylko mizerny efekt piątego roku trzymania sterów władzy, ale także niedotrzymywania hardych obietnic dotyczących powiększania sfery świeckości państwa i pomniejszania roli oraz wpływów Kościoła. Przecież to nie kto inny, ale premier Tusk obiecywał Polakom, że nie będzie klęczał przed biskupami. Co z tego wyszło? Szydło z worka wyszło. Czyli Gowin. Choć trudno w to uwierzyć, ale jest minister sprawiedliwości bardziej skrajnym i fundamentalnym konserwatystą katolickim niż wielu członków PiS i SP. W tym kontekście czytelniejszy staje się komunikat frakcji Gowina wygłoszony ustami posła Żalka, że w „PO panuje marazm światopoglądowy, polegający na nieprzestrzeganiu wartości katolickich”. Sam z siebie POżal się Boże Żalek czegoś podobnego by nie wymyślił, a już na pewno głośno nie wypowiedział. Ale został namaszczony i w roli próbnego balonu wypuszczony. Przez kogo? Przez tego, który jako minister sprawiedliwości przysięgał na wierność Konstytucji RP. A ta Konstytucja zawiera w sobie artykuł 25, punkt 2, który brzmi: „Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych (…)”. Jak wygląda ta „bezstronność” w przypadku Gowina, każdy widzi. To na przykład wykopana ostatnio klauzula sumienia dla aptekarzy, to brak zgody na ratyfikację konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet, to absolutny sprzeciw wobec pomysłów liberalizacji ustawy o in vitro. W przypadku tego ostatniego prawa Gowin posunął się nawet do szantażowania Tuska, że jeżeli jakikolwiek projekt liberalizujący sztuczne zapłodnienie trafi do laski marszałkowskiej, to jego – czyli Gowina – frakcja zgłosi kontrprojekt jeszcze bardziej dotychczasowe prawo zaostrzający. W sejmowych korytarzach krążą jeszcze inne na temat Gowina spekulacje. Takie mianowicie, że nie został on ministrem sprawiedliwości w chwili zamroczenia umysłowego Tuska, tylko znalazł się na tym stanowisku z poparcia Kościoła, a dokładniej – jego łagiewnickiego, czyli Dziwiszowego skrzydła, na łaskawości którego premierowi bardzo zależało. A Dziwiszowi z kolei na Gowinie, więc się dogadali. Nie stało się to też bez cichego wsparcia Opus Dei, którego minister jest członkiem. Teraz Opus Dei… to znaczy Gowin nadzoruje polskie prawo i polską sprawiedliwość, dbając, aby watykańskiemu Kościołowi włos z głowy nie spadł. Chodzi na przykład o gigantyczne przekręty podczas prac Komisji Majątkowej. Zwróćcie uwagę, że po chwilowym hałasie w mediach i nagłośnieniu kilku wielomilionowych oszustw zapadła zastanawiająca cisza. Gazety prawicowe milczą tradycyjnie, ale z jakiego powodu nagle wody w usta nabrała „Wyborcza”? Albo TVN? A z takiego, że według nich lepszy katooszołom oswojony, raczej przewidywalny, niż ten wściekły i nieobliczalny spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Obawiam się jednak, że to krótkowzroczna polityka i efekt niedoceniania katoministra. Nie powiedział on bowiem ostatniego słowa. O zadziwiającej karierze NiGowina Dyzmy przeczytajcie w artykule Marka Kraka na str. 13. Polecam. JONASZ
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
N
a lekcjach matematyki w publicznej Szkole Podstawowej nr 11 im. Jana Pawła II w Mielcu (organem prowadzącym jest miasto, nadzór pedagogiczny sprawuje Podkarpackie Kuratorium Oświaty w Rzeszowie) dzieci wszystkich klas czwartych otrzymały do rozwiązania test. Jedenaście zadań. W niektórych wymagano tylko finalnej odpowiedzi, w innych – zaprezentowania całego toku rozumowania poprzez zapis dokonywanych krok po kroku obliczeń prowadzących do końcowego rezultatu. Ocena miała wpływ na zaliczenie semestru.
1999 r. – dop. red.) godzinę przylotu i odlotu papieża. Odczytane godziny zaznacz na rysunku. Zapisz je za pomocą znaków arabskich i rzymskich”; 4. „Policz, jak długo trwała VII pielgrzymka Jana Pawła II (dni i godzin)”; 5. „Ile miejsc (miast) odwiedził Jan Paweł II?”; 6. „W którym mieście Ojciec Święty był najdłużej?”; 7. „Do rodzinnego miasta Ojciec Święty przyleciał o godz. 17:30, a odleciał o 19:45. Ile czasu (godzin i minut) spędził w Wadowicach?”; 8. „Na mapce Warszawa, Zamość i Sandomierz tworzą trójkąt. Na podstawie danych na mapce odległości
GORĄCY TEMAT w oparciu o ten konkretny zestaw przeprowadzono we wszystkich klasach czwartych. Odbył się również w oddziałach I–III i V–VI, ale zadania miały inny stopień trudności. Z tego, że występuje w nich osoba papieża, nie należy wyprowadzać wniosku, że była to o nim nauka. Chodziło wyłącznie o tematyczny podkład. Nauczyciele muszą prowadzić tego typu działania, bo przecież jesteśmy szkołą imienia Jana Pawła II i mamy je zapisane w programie wychowawczym, opracowanym wspólnie z rodzicami. Tak zadecydowali. – Także w ramach przyrody, języka angielskiego i WF?
~ cele szczegółowe operacyjne – uczeń bierze udział w konkursach diecezjalnych organizowanych przez Rodzinę Szkół JPII, zjazdach ogólnopolskich i diecezjalnych oraz pielgrzymkach zorganizowanych przez wychowawców i katechetów, akcjach charytatywnych na rzecz Caritasu oraz papieskiego dzieła misyjnego; ~ odpowiedzialny/termin realizacji – wszyscy nauczyciele przez cały rok szkolny. – Obowiązek „kultywowania” jest w naszych warunkach przymusem bałwochwalczego wielbienia, a konieczność uczestniczenia w imprezach kościelnych przekształca
Pierwiastek z Wojtyły Katolickie prawo dynamiki, równanie Wojtyły, zmiana herbów miast… – pełzający klerykalizm ma jeszcze wiele do zrobienia. Nauczycielka, która ryzykując karierę, zdobyła dla nas oryginalny blankiet egzaminacyjny, była w szoku: – Zdążyłam już przywyknąć do nachalnej indoktrynacji religijnej w obszarze przedmiotów humanistycznych. Ale jeśli dewocja zaczyna wkraczać w nauki ścisłe, to nadszedł już chyba czas, żeby uciekać do jakiegoś normalnego kraju. Jestem po prostu przerażona perspektywą, do czego jeszcze „czarni” mogą się w Polsce posunąć! Histeryzuje? Ano przekonajmy się... Oto pełna treść „matematycznych” zadań dla mieleckich dziesięciolatków (cyt. z zachowaniem pisowni oryginału):
oblicz obwód tego trójkąta (rozwiązanie podaj w kilometrach, metrach, decymetrach i centymetrach)”; 9. „Śledząc pielgrzymkę Ojca Świętego, oblicz, ile wynosiła całkowita trasa następującego fragmentu pielgrzymki Elbląg–Licheń–Ełk i Wigry–Siedlce. Uwaga: na mapce jest podana odległość Licheń–Wigry”; 10. „W jedenastym dniu pielgrzymki Ojciec Święty zachorował. W których miastach miał być wtedy papież?”; 11. „Największa liczba osób słuchała Papieża na audiencji w 1979 r. to 1585096. Liczbę słuchających osób napisz słownie”. Początkowo byliśmy niemal pewni, że ów test był incydentalnym wyczynem jakiejś skrajnej dewotki,
Rozpoczęczęcie papieskiego tygodnia, czyli roku...
1. „Jan Paweł II urodził się 18 maja 1920 r., a zmarł 2 kwietnia 2005 r. Za pomocą znaków rzymskich napisz dokładną datę urodzin i śmierci papieża”; 2. „Oblicz, ile lat żył Jan Paweł II”; 3. „Odczytaj z mapy (do testu załączono szczegółowy rozkład jazdy JPII podczas wizyty w Polsce w czerwcu
która zapomniała, gdzie pracuje. Dyrektorka szkoły Bogusława Czarny (fot. powyżej) pozbawiła nas jednak wszelkich złudzeń: – Fakt przeprowadzenia testów jest mi znany i nie widzę w treści zadań niczego dziwnego. Autorką pytań była jedna z naszych nauczycielek matematyki. Sprawdzian
– Raz do roku w okresie „tygodnia patrona”. Wszystkie lekcje są wówczas normalnie realizowane, ale różnymi działaniami staramy się utrwalać wiedzę o nim, przy okazji nauczania w zakresie podstawy programowej danego przedmiotu. – Czy w szkole odbywają się lekcje etyki jako alternatywa do religii? – Obecnie nie, ale w przeszłości bywała. Jesteśmy otwarci na potrzeby innych. Mieliśmy na przykład zielonoświątkowców, ale w tej chwili już nie ma tych dzieci. Teraz wszyscy rodzice zadeklarowali, że oczekują religii, natomiast ateiści nie chcieli żadnych zajęć. – Jak rozpoznajecie ateistę? – Rodzice wypełniają kartę zapisu i tam określają się oraz zaznaczają, czy chcą religii, czy etyki, bo są innego wyznania, bądź podpisują deklarację, że dzieci w niedzielę korzystają z nauki w innych Kościołach. Musimy wiedzieć, żeby dostosować pracę do tego typu sytuacji. Ustalamy sprawę z rodzicami w momencie, gdy zapisują dziecko do szkoły, aczkolwiek zawsze mogą zmienić zdanie, bo na początku roku jest weryfikacja arkusza organizacyjnego. Była kiedyś taka sytuacja, że mała grupa nie chciała w ogóle żadnej religii. Kwestię zadekretowanego urzędowo tygodnia papieskiej propagandy sprawdziliśmy w programie wychowawczym, do którego odesłała nas dyr. Czarny. Okazało się, że tydzień trwa de facto cały rok, bowiem do realizacji zadania („kultywowanie tradycji związanych z osobą”) i celu głównego („uczeń zna patrona, jego działalność i naukę”) obowiązują takie oto wytyczne: ~ konkretne działania – opracowanie tematyki godzin wychowawczych i zajęć edukacyjnych na różnych poziomach dotyczących życia i działalności patrona szkoły, współpraca z Rodziną Szkół Jana Pawła II (silnie sklerykalizowana ogólnopolska organizacja z centralą w diecezji radomskiej – dop. red.);
szkołę w wyznaniową. Podkład tematyczny? Gdybym dała dzieciom do rozwiązania zadanie typu: „Napisz słownie liczbę ofiar AIDS”, będących efektem polityki Jana Pawła II, bądź: „Oblicz z dokładnością do godziny, jak długo tolerował
3
Albo wyjechać z miasta, gdy okaże się, że nie ma w nim już szkoły publicznej wolnej od papieskiej epidemii... Co na to kuratorium w Rzeszowie? Nic! Zarówno kurator Antoni Wojtas, jak i jego zastępca Antoni Wydro nie odpowiedzieli na nasze pytania. ~ ~ ~ 8 maja przybędzie do Świdnicy ambasador Watykanu abp Celestino Migliore, by ogłosić, że JPII został oficjalnym patronem miasta. „Jako pierwszego w Polsce!” – podkreślali wagę „historycznego wydarzenia” bp Ignacy Dec, przewodnicząca rady miejskiej Joanna Gadzińska (PO) i prezydent Wojciech Murdzek (bezpartyjny na usługach kurii) na wspólnej konferencji prasowej (fot. poniżej), podczas której ujawniono obywatelom radosną nowinę. „Wyprzedziliśmy nawet Wadowice” – zauważył Dec. „Myślimy już o zmianie herbu miasta” – dodał Murdzek. Patronat jest pokłosiem uchwały zaproponowanej przez prezydenta i zatwierdzonej przez radnych 17 czerwca 2011 r. Oto ich przykładowe argumenty (cyt. z protokołu posiedzenia):
„Spełniliśmy prośbę społeczności Świdnicy”
skandale seksualne”, jeszcze tego samego dnia miałabym zwolnienie dyscyplinarne, a prawdopodobnie także wilczy bilet. Jeśli już muszą nasączać dzieci kłamstwami lub półprawdami, niech to robią na religii, a nie na matematyce, przyrodzie czy języku polskim. Że niby rodzice tego chcą? Tego chce grupka ultrasów, kierownictwo szkoły i ksiądz proboszcz, a reszta dla świętego spokoju woli się podporządkować – podkreśla nauczycielka. Dyrektor Czarny zauważa, że jeśli komuś się nie podoba, to przecież nie ma przymusu: – Wiadomo, że jesteśmy szkołą imienia Jana Pawła II. Nasz program wychowawczy nie stanowi żadnej tajemnicy, można go znaleźć na stronie internetowej. Mamy też statut z wyraźnie określoną sylwetką absolwenta. Decydując się na zapisanie dziecka, rodzice są świadomi, jakie działania podejmujemy. Gdyby ten profil im nie odpowiadał, zawsze mogą wybrać inną placówkę.
~ Krzysztof Lewandowski (PiS): „Dzięki ustanowieniu Jana Pawła II patronem mieszkańcom będzie łatwiej podejmować trudy dnia codziennego”; ~ Mariusz Barcicki (PiS): „Patronem Dzierżoniowa jest św. Jerzy, w Strzegomiu patronami są św. Piotr i św. Paweł, we Wrocławiu błogosławiony Czesław, a w Kłodzku św. Franciszek Ksawery”. Wśród tubylców, którzy dopiero z ust biskupa dowiedzieli się o rzekomej „prośbie społeczności Świdnicy do Stolicy Apostolskiej”, zawrzało. Słyszymy opinie: „Potajemnie uszczęśliwiają nas na siłę najpierw krzyżami, a teraz patronami. Czy jedyna słuszna droga to katolicyzm i Dec?”; „Prezydent niech rzuca pomysły, jak usunąć syf z miasta, wyremontować drogi, kamienice, a nie zmienić herb! Potrzebne to jak kurwie majtki”… Z niecierpliwością czekamy na specjalny program wychowawczy, który nauczy malkontentów rozumu... ANNA TARCZYŃSKA
4
POLKA POTRAFI
Boże singielki Przyjaciółka oczekuje piętnastego dziecka, a ty krążysz między kościołem a chórem parafialnym? Wciąż samotna?! Dzisiejsza katoliczka w zamąższukaniu nadal czeka na boskie zmiłowanie, ale też... coraz częściej radzi sobie sama. Grupie pierwszej pozostają pacierze. Warto obejrzeć katolicki portal Adonai.pl, gdzie młodzi i niemłodzi modlą się o przyszłe sparowanie. W proporcjach: ponad 96 proc. to kobiety, a reszta – mężczyźni. Znajdziemy tam również szczegółowe wytyczne, do którego świętego rozkładać ręce i co mu powiedzieć. Samego Ojca Niebieskiego prosi się, żeby w poszukiwaniach nie zboczyć na „śliskie drogi światowe”. Najwięcej modlimy się do Maryi – zgodnie ze staropolską mądrością: kto z kim przestaje, takim się staje. A świętemu Józefowi dziękujemy (tak przekornie), że ślubu jeszcze nie było, bo to znak, że gdzieś czeka kandydat doskonały przez niebiosa zesłany. No i obiecujemy, że jak będzie wiadomo, kto zacz, pierwszemu spłodzonemu potomkowi płci męskiej damy na imię (chociaż drugie) Józef. Cała Trójca pomaga w „zachowaniu cnót i zalet” oraz trochę obiecuje, że przyszły wybranek pozostanie „i czysty, i opanowany, i szlachetny”.
M
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
Jest jeszcze płatny portal Przeznaczeni.pl. Opłata służy wypełnieniu nabożnych kieszeni, a przy okazji odfiltrowaniu „hołoty”, która sama nie wie, czego chce. Bo tam wiadomo, o co chodzi. Osobnik kościelnie nawiedzony szuka innego nawiedzonego, a potem… „Idźcie i rozmnażajcie się” – bez zastanawiania, za co wykarmicie. Szukanie „przeznaczonego” poprzedza publiczne wyznanie obrzydzenia do wolnych związków, seksu przedślubnego, antykoncepcji, aborcji, niechodzenia na msze, eutanazji itd. OSOBISTY patronat nad portalem sprawuje nieżyjący od przeszło 7 lat Jan Paweł II, więc musi się udać. Zresztą... coś w tym jest. Sporo tam skojarzonych małżeństw. Dzieciątek jeszcze więcej. Przymusowa przedślubna posucha sprawia, że miłość rozkwita w tempie muszki owocówki.
edia świeżo nawrócone na świeckość próbują znaleźć dla siebie nowe miejsce w przestrzeni publicznej, oskarżając pionierów walki o nieklerykalną Polskę o… dyskryminację. Katarzyna Wiśniewska, dziennikarka „Gazety Wyborczej” oddelegowana do spraw kościelnych, ma niełatwe zadanie. Z jednej strony ma krzewić na łamach „Gazety” krytyczną wiedzę o poczynaniach Kościoła, z drugiej – nie zniechęcić do tego dziennika katolickich czytelników, którzy jeszcze go czytają. Jak wiadomo, „Wyborcza”, która przez długie lata akceptowała klerykalne status quo i szerzyła kult Jana Pawła II, postawiła na krytykę Kościoła, gdy ten związał się z budującymi IV RP braćmi Kaczyńskimi. Jednak zadaniem pani redaktor jest także sprawianie wrażenia, że jej ataki na episkopat nie wynikają z antykościelnych uprzedzeń. Wszak w Polsce krytyczny stosunek do polityki Kościoła uchodził do niedawna za „chorobę psychiczną” (np. według Aleksandra Kwaśniewskiego). W ramach tego balansowania na cienkiej i wysublimowanej linie polityki redakcyjnej pani Wiśniewska stosuje metodę tzw. ustanawiania racjonalnego środka. Jest to zabieg od lat stosowany przez „Wyborczą”, a polega na przedstawianiu własnych poglądów jako jedynie racjonalnych, rozsądnych i umiarkowanych. Nawet wówczas, jeśli są to poglądy groteskowo ekstremalne, tak jak lansowana przez całe lata przez tę gazetę propaganda neoliberalizmu. W ramach tych zabiegów wizerunkowych środowiska propagujące punkt widzenia inny niż „GW” prezentowane są jako ekstremistyczne, skrajne, niepoważne i niegodne uwagi. Często także groźne. Na działce uprawianej przez redaktor
Tymczasem na rodzimym rynku wydawniczym pojawiła się pozycja pt. „Boże singielki”. Autorka jest Włoszką i osobiście liznęła staropanieństwa, więc wie, o czym pisze. Książkę dedykuje samotnym katoliczkom, które jeszcze nie straciły nadziei. „Jak żyć?!” – pytają owe katoliczki, a poradnik podpowiada. I – dobry Boże! – po raz pierwszy pozytywnie zaskoczyło mnie coś z „Bogiem” w tytule. Przynajmniej jeśli chodzi o zakupy w księgarniach przyparafialnych. Paola Lazzarini każe się najpierw zastanowić, czy szanowna czytelniczka w ogóle chce zakładać rodzinę, czy może tak jej się zdaje, no bo inni, no bo wypada... Zaleca baczniej przyjrzeć się życiu zamężnych koleżanek – żeby zobaczyć, że nie jest sielsko i anielsko. Odradza pochopne wstępowanie do zakonu (i to mimo wyraźnych braków liczebnych w tym fachu!). Co jeszcze? Nie uwierzycie. Zbawienne w procesie przedślubnym – pisze Lazzarini – okazuje się „poznanie łobuza”. Znaczy się kogoś, kto na męża się nie nada, ale skomplementuje, dowartościuje i utwierdzi w kobiecości. O seksie nikt nie wspomina, ale to się rozumie samo przez się; łobuz jak to łobuz – nie odpuści. Autorka ostrzega też (z autopsji?) wszystkie samotne i niedoświadczone przed częstym w takiej sytuacji… romansem z księdzem. Katolicyzm – niepolski przynajmniej – dostosowuje się do bezbożnych czasów. A nasi kościółkowi wydawcy chyba nie przeczytali tego, co wydali. JUSTYNA CIEŚLAK
Wiśniewską zostaliśmy obsadzeni właśnie w takiej roli paskudnych radykałów z marginesu, aby ona sama mogła uchodzić za umiarkowane centrum. Nie obeszło się przy tym zabiegu bez manipulacji. Pani redaktor, komentując wypowiedź jakiegoś księdza, sugeruje m.in., że antyklerykalizm uprawiany przez naszą gazetę „zakłada, że duchowni są obywatelami drugiej kategorii, których można sekować tylko za to, że noszą sutannę”. Twierdzi także, że w Polsce „taki antyklerykalizm to margines, który można znaleźć tylko w żenujących tekstach w »Faktach i Mitach«”. Przetarłem oczy ze zumienia, bo po 11 latach pracy w „FiM” dowiedziałem się, że nasza gazeta głosi rzekomo potrzebę dyskryminacji kleru! Aby jeszcze bardziej zdystansować się wobec stworzonego przez siebie antyklerykalizmu „FiM”, dyskryminującego jakoby, czy wręcz prześladującego duchownych, pani redaktor próbuje wylansować nowe pojęcie – słuszny „aklerykalizm”. To coś, co byłoby „nie uderzeniem w Kościół, ale chęcią życia obok Kościoła”, czymś, czego „chcą ci, którzy nie utożsamiają się z nauką katolicką”. Redaktor Wiśniewska w swej chęci odcięcia się od poglądów „FiM” tak się zapętliła, że popadła w śmieszność. Ustalmy pojęcia – antyklerykalizm nie jest „uderzeniem w Kościół”, ale, jak sama nazwa wskazuje, odrzuceniem klerykalizmu. Jest to postawa, która nie musi mieć nic wspólnego ze stosunkiem do „nauki katolickiej”. Antyklerykałem może być i bywa nawet gorliwy katolik. Zdaje się jednak, że w wywodach red. Wiśniewskiej nie chodziło o dojście do prawdy, ale o poprawienie własnego image’u kosztem dorobienia „Faktom i Mitom” mordy ekstremistycznej. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Dorabianie gęby
Prowincjałki Tomasz W., bezrobotny 28-latek, popełnił samobójstwo, skacząc do Wisły. Pracujący 39-latek z Pomyska Wielkiego wybrał stryczek. Jak zeznały rodziny denatów, przed śmiercią obaj panowie mówili, że nie chcą pracować do 67 roku życia.
TRUPY REFORMY
W Strzelnie burmistrz wymyślił, że śmieci z gospodarstw domowych będą wywożone na wysypisko tylko dwa razy w miesiącu. Ludzie są wściekli, bo wszystkie podwórka toną w śmieciach. Ten fakt skrzętnie wykorzystują szczury, które coraz liczniej pojawiają się w mieście.
ZASZCZURZANIE
„Skończę piwo i wychodzę” – powiedział 28-letni Marek ochroniarzom z płockiej dyskoteki. Tyle że ranek nastał, a bodyguardom się spieszyło. Resztę trunku wylano klientowi na głowę i zaczęło się pożegnalne bicie. Z odsieczą ruszyła 26-letnia narzeczona Marka, która też oberwała, a od jednego z ochroniarzy usłyszała: „Ty kurwo, jak cię jeszcze spotkam, to zgwałcę i zabiję”.
KLIENT – NASZ PAN
Łukasza K., 20-latka ze Strzelec Opolskich, rzuciła dziewczyna. Chłopak upił się – po męsku! – ale serce nadal krwawiło, a nerwy nie odpuszczały. Poszedł więc do 61-letniego sąsiada i od progu zaczął okładać go pięściami. Mężczyzna zmarł.
MUSIAŁ ODREAGOWAĆ
Uczennica IV klasy podstawówki w Wilkowisku przyszła na matematykę. Bez cyrkla! Pani nauczycielka kazała zapominalskiej położyć się na ławce, żeby inne dzieci biły ją po tyłku. Te, które nie chciały, za karę robiły pompki lub „chodziły” w kucki, trzymając się za kostki.
MIARKA SIĘ PRZEBRAŁA
W Siedlcach panna młoda po weselu postanowiła rozmówić się z właścicielami sali, a jednocześnie organizatorami przyjęcia. Uwagi dotyczące obsługi widać nie przypadły im do gustu, bo świeżo upieczona mężatka z podbitym okiem i odklejoną siatkówką wylądowała w szpitalu. Opracowały: JC, WZ
WESELMY SIĘ!
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Po 20 latach kapitalizmu wiem, że jest takim samym oszustwem jak socjalizm. Wiem, że trzeba czegoś innego. (Janusz Palikot)
My nie akceptujemy metody in vitro, która jest jakby wielokrotną aborcją. Nauka Kościoła idzie tu jeszcze dalej – nawet gdyby opracowano metodę, która nie jest w swej istocie związana aborcją, to i tak dzieci powinny być poczynane w sposób naturalny. (Jarosław Kaczyński)
Manifestacje PiS-u i środowiska ojca Rydzyka przypominają mi wydarzenia w Republice Weimarskiej. Demokracja w Niemczech została obalona przez ruch nacjonalistyczny. Jako człowiek wierzący czuję się dotknięty tym, że członkowie hierarchii kościelnej działają na rzecz mediów ojca Rydzyka. (prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog)
Kardynał Stanisław Dziwisz powinien był odmówić pochówku Lecha Kaczyńskiego PiS-owi, bo to od Wawelu zaczęły się głębsze niż wcześniejsze podziały wśród Polaków. To będzie nas jeszcze długo i drogo kosztować. (Aleksander Kwaśniewski)
Sam fakt bycia ateistą jest tak nieskończenie agresywny, że wielu ludzi wierzących domaga się w dowód pokojowych zamiarów od ateistów nieistnienia. Oczywiście nie trzeba – jak twierdzą łaskawie ci bardziej oświeceni wierzący – popełniać samobójstwa. Wystarczy siedzieć cicho i większym gronie udawać wierzącego. Nie należy też kpić sobie z rytuałów religijnych rezygnując z udziału w nich. (Jacek Tabisz prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów)
Po akcji z Biblią na 80 moich zaplanowanych koncertów dochodzi do skutku 7. Koncerty organizują burmistrzowie i radni, a nimi kręcą księża. Każdy ksiądz mówi, że Doda w jego mieście nie zagra. I koniec. (Dorota Rabczewska, Doda) Wybrał AC
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
NA KLĘCZKACH
święconej wody. Przy okazji miejscowy pleban pokropił też autobusową myjnię. OH
oraz protektora Watykanu. Tablica jest umieszczona na budynku, w którym dokonano egzekucji dyktatora, a inicjatorami uroczystości byli faszystowscy weterani wojenni. Co interesujące, tablicę poświęcił ksiądz. MaK
SPECJALIŚCI OD GRILLA
NIE CHCĄ PAPIESKIEGO
Dziennik „Super Express” poleca swoim czytelnikom zakonne przepisy na mięso z grilla. Przekonuje także, że „grillowanie to sztuka, którą od wieków znają mnisi”. Bardzo temu wierzymy – mnisi, zwłaszcza dominikanie, specjalizowali się przede wszystkim w grillowaniu żywcem kobiet, zwanych czarownicami, oraz tzw. heretyków. MaK
„Tryton” to statek, którym po Wigrach pływał sam Jan Paweł II. Nic to nie obchodzi mieszkańców miejscowości położonych wokół jeziora Hołny na Sejneńszczyźnie. Ci nie godzą się na wpłynięcie „Trytona” na wody swojego jeziora, bowiem chcą mieć nadal święty spokój. OH
ETYKA NA ODLEGŁOŚĆ Ministerstwo Edukacji Narodowej pracuje nad prowadzeniem zajęć etyki w szkołach za pomocą łączy internetowych. Miałoby to być lekarstwem na brak nauczycieli tego przedmiotu oraz na problemy z zorganizowaniem zajęć (niewielka ilość zainteresowanych uczniów). Oczywiście pozwoliłoby to zaoszczędzić także pieniądze. Pozornie brzmi to sensownie, ale nie rozwiązuje problemu dyskryminacji – tak czy inaczej niechodzący na religię uczniowie pozostaną na marginesie swoich klas. Ale skoro MEN jest taki przemyślny wobec dzieci niechodzących na religię, to poddajmy sposób na ograniczenie gigantycznych kosztów katechezy – niech katecheza będzie z jednego punktu transmitowana przez internet do wszystkich szkół. Po cóż zatrudniać dziesiątki tysięcy katechetów? MaK
powojennych dziejach Śląska – „Miłość w Koenigshuette”. Nie spodobała się ona PiS-owcom i ich kibolskim sojusznikom, którzy manifestowali przed teatrem. Poseł Pięta w sztuce pokazującej m.in. sprawę powojennych polskich obozów dla Ślązaków widzi „hecę antypolską”. Teatr został także zaatakowany przez Jacka Krywulta, prezydenta Bielska-Białej, który nie widzi powodów do wystawiania w swoim mieście sztuki o Śląsku. Ten sam prezydent słynie z klerykalizmu. Wydał m.in. medal z okazji 20-lecia diecezji bielsko-żywieckiej. MaK
APTEKI KLAUZULOWE
W czasie debaty w łódzkiej radzie miejskiej na temat wychowania seksualnego doszło do skandalu. Radny Jacek Borkowski z PO, dyskutując z kolegami z PiS, wyznał publicznie, że jako nastoletni ministrant był molestowany seksualnie przez księdza. Odważne wyznanie radnego (znany łódzki architekt) wywołało żenujące komentarze i docinki innych członków rady. MaK
PODEJRZANY ZWROT Prokuratura apelacyjna w Warszawie próbuje wyjaśnić, czy miejscowa archidiecezja powinna była otrzymać działkę w samym środku stolicy, gdzie stoi obecnie biurowiec Centrum Jasna. Działka została oddana przez Komisję Majątkową jako zadośćuczynienie za budynki przekazane Kościołowi sto lat temu przez rodzinę Branickich. Donatorzy zastrzegli, że darowana nieruchomość ma być miejscem działania fundacji, ale Kościół nigdy jej nie założył. Prokuratura zajmuje się sprawą na wniosek CBA. MaK
NIELEGALNY JEZUS Zielonogórska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie świebodzińskiego pomnika Chrystusa Króla. Okazuje się, że Jezusik był budowany bez stosownych zezwoleń i bez nadzoru budowlanego. Ba! Nawet bez boskiego nadzoru, ponieważ w czasie karkołomnego sklejania elementów konstrukcji jeden z elementów żurawia zmiażdżył stopę 26-letniemu robotnikowi. Innym razem budowlańcy sprowadzili specjalny dźwig z oddalonego o ponad 300 km Gdańska. Niestety, maszyna nie była w stanie unieść chrystusowych ramion, bo nikt nie policzył, że jedno z nich waży – bagatela! – 25 ton. Co ciekawe, prokuratura póki co oskarża tylko kierownika budowy, a jej główny sprawca, ks. Sylwester Zawadzki, na razie śpi spokojnie. Będziemy się pilnie przyglądać pracy wymiaru sprawiedliwości. ASz
ARTYŚCI NA CENZUROWANYM Poseł PiS Stanisław Pięta odkrył „ukrytą niemiecką opcję” w Bielsku-Białej. Tamtejszy teatr wystawia sztukę o skomplikowanych,
RADNY MOLESTOWANY
GŁOSY W NATARCIU
Klauzuli sumienia dla katolickich farmaceutów jeszcze nie ma, ale są już apteki niesprzedające środków antykoncepcyjnych. Chodzi o placówki należące do członków Stowarzyszenia Katolickich Farmaceutów Polskich. Na szczęście stanowią oni zaledwie 2–3 procent wszystkich aptekarzy. W internecie pojawiła się już inicjatywa środowisk racjonalistycznych, która zachęca do niekupowania leków w tych aptekach. MaK
NIEPOCZYTALNA ANTYSEMITKA Halina W., rzeszowska ginekolog, która przez rok prowadziła skrajnie antysemicką stronę internetową, została uznana za niepoczytalną. Lekarka, która na swojej stronie ujawniła m.in. dane swoich pacjentek, nie zostanie w związku z tym pociągnięta do odpowiedzialności, ale straci uprawnienia do wykonywania zawodu lekarza. MaK
Catholic Voices Polska (Katolickie Głosy) to wzorowana na brytyjskiej grupa młodych, wykształconych ludzi, którzy mają w mediach kreować pozytywny wizerunek Kościoła. Chodzi o to, aby Kościół kojarzył się nie z „oszalałymi dewotami”, ale z japiszonami – ludźmi sukcesu. MaK
ANIOŁ MARNY STRÓŻ O tym, że z anioła bywa kiepski stróż, przekonał się proboszcz parafii pw. MB Bolesnej w Nysie. Mimo że w tamtejszym parku parafialnym całodobowo „strzec ode złego” miała figura Anioła Stróża, anioł jakoś marnie pilnował, skoro – jak stwierdził wielebny – przykościelny park stał się ostatnio „miejscem przemocy i zła”. Najpierw w marcu nieznani sprawcy puścili z dymem figurę Matki Boskiej Fatimskiej, potem kilkakrotnie podpalane były ławki. W kwietniu natomiast ktoś rozbił figurę czuwającego przy placu zabaw dla dzieci… Anioła Stróża. Może trzeba odprawić jakieś egzorcyzmy? AK
ŚWIĘCONE Do Białej Podlaskiej przyjechało dwanaście nowiuteńkich niskopodłogowych autobusów. Zanim wyjechały na ulice służyć pasażerom, dostały przydziałową działkę
FASZYZM POŚWIĘCONY W Giulino di Mezzegra odsłonięto tablicę ku czci Benito Mussoliniego, twórcy włoskiego faszyzmu
5
KRZYŻ MALTAŃSKI Parlament Malty, najbardziej katolickiego kraju Europy, ma gotowe projekty ustawy bioetycznej, które legalizują metodę in vitro. W tej chwili Maltańczycy nie mają żadnego prawa dotyczącego zapłodnienia pozaustrojowego. W związku z tą sprawą tamtejsi biskupi podnieśli raban i zaapelowali do rządu o zakazanie tej diabelskiej metody. Biskup Mario Grech wysnuł nawet kilka argumentów przeciwko in vitro: „Narusza godność życia ludzkiego, którego poczęcie winno się dokonać przez akt miłości małżeńskiej, wyraża brak poszanowania dla godności rodziców i powoduje duże zagrożenie zdrowia związane z tą procedurą oraz jej abortywny charakter”. ASz
BIEDA PIELGRZYMKOWA
LEGALNA NEKROFILIA
W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” franciszkanin o. Gerwazy Podworski przyznał, że jest coraz mniej chętnych na pielgrzymki do Ziemi Świętej. Według duchownego wynika to m.in. z ekonomii: „Ludzie zaczynają szukać tańszych możliwości wyjazdu, a wtedy bywa różnie z przeżyciami duchowymi (…). Coraz więcej ludzi decyduje się lecieć z biurami turystycznymi, świeckimi (…). Co to za pielgrzymka, gdy nie ma księdza ani mszy (…). Turyści nierzadko wracają i płaczą, bo nie mogli się pomodlić”. Mogą płakać ze szczęścia, że wybrali zwykłą wycieczkę. Katolicka pielgrzymka potrafi być ponad dwa razy droższa od świeckiej. ASz
Rząd egipski, niemal całkowicie zdominowany przez radykalnych islamistów, jest w trakcie wprowadzania nowych skandalicznych reform w prawie – pisze dailymail.co.uk. Według zmian, które proponują politycy, egipscy mężowie będą mogli uprawiać seks ze zmarłą żoną do 6 godzin po jej śmierci! Temat nekrofilii poruszył w zeszłym roku duchowny Zamzami Abdul Bari, przekonując, że więzy małżeńskie są po śmierci nadal ważne. Jego nauki były asumptem do zaproponowania tej makabrycznej reformy. Kobiety w Egipcie miałyby stracić także większość praw do pracy i kształcenia się, a minimalny wiek dopuszczający kobiety do małżeństwa zostanie obniżony z 16 do 14 lat. ASz
6
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Ręka w majtkach Dobroduszni biskupi tylko upominali podwładnego, żeby dał sobie spokój z dziećmi. Za kilka dni przekonamy się, jak potraktuje go sąd... Kołobrzeski Sąd Rejonowy ogłosi 8 maja wyrok w toczącym się już przeszło rok utajnionym procesie ks. Zbigniewa R. (48 l.), byłego proboszcza miejscowej parafii św. Wojciecha oskarżonego o wielokrotne molestowanie seksualne Marcina K. i – jednorazowe – Piotra K. w okresie, gdy ci dorośli już dzisiaj mężczyźni byli dziećmi (odpowiednio: 12- i 14-latkami). Duchownemu grozi maksimum 10 lat więzienia, bowiem inkryminowane wydarzenia zaistniały przed nowelizacją kodeksu karnego (obecnie górny pułap kary za pedofilię wynosi 12 lat). O wyczynach ks. Zbigniewa R. i haniebnych reakcjach kurii koszalińsko-kołobrzeskiej oraz władz diecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego napisaliśmy po raz pierwszy w styczniu 2010 r., rozpoczynając cykl publikacji pt. „Tanie dranie” („FiM” 4, 5 i 6/2010), ale dopiero 3 marca wszczęto śledztwo „w sprawie dopuszczenia się w okresie od listopada 2000 r. do kwietnia 2001 r. w Kołobrzegu czynności seksualnej wobec małoletniego poniżej lat 15 Marcina K(…)”. Powtórzmy: w sprawie, a nie przeciwko osobie, dzięki czemu pleban przez kilka miesięcy swobodnie grasował po Polsce, mimo że w międzyczasie podaliśmy prokuraturze na przysłowiowej tacy kolejną ofiarę – Piotra, który zgłosił się do nas po pierwszym artykule. Pod koniec sierpnia ks. Zbigniew R. został zatrzymany i po przedstawieniu zarzutów tymczasowo aresztowany na 3 miesiące.
W
Wyszedł na wolność za kaucją w wysokości 20 tys. zł, a podczas procesu odpowiadał z wolnej stopy. ~ ~ ~ Ksiądz R. był wychowankiem bp. Tadeusza Werno (od września 2007 roku emerytowany biskup pomocniczy), który załatwił pupilowi prestiżową parafię zaledwie dziewięć lat po wyświęceniu. Oto co było dalej: ~ Marcin zetknął się z nim w listopadzie 2000 r., gdy wiedziony dziecięcą ufnością dał się zwabić do mieszkania napotkanego przypadkowo proboszcza. Ten ograniczył się początkowo do masażu swojego krocza (ręką chłopca), ale z czasem było coraz gorzej: masturbował się, a klęczący przed nim dzieciak musiał cierpliwie czekać na „finał”. Dopiero wówczas pozwalał mu odejść, żeby umył twarz... Sprawa miała szansę wyjść na jaw już po 4 miesiącach deprawacji, gdy Marcin w p a d ł w szkolne tarapaty i wezwany przez dyrektorkę na rozmowę dyscyplinującą nie wytrzymał napięcia, opowiadając w obecności psychologa o wszystkim, co spotkało go dotychczas na plebanii. Ciało pedagogiczne ograniczyło się do zawiadomienia matki chłopca, a bogobojna niewiasta postanowiła milczeć... Po maturze wstąpił do seminarium. Wyznał o molestowaniu ojcu duchownemu i prefektowi, a wkrótce rzecz stała się też znana biskupowi. Przełożeni zaordynowali klerykowi (na jego koszt!) terapię psychologiczną, a na drugim roku studiów zaczęli go publicznie poniżać, by nakłonić do dobrowolnego odejścia, bo... „z pewnością będzie kiedyś
W e rno
oda święcona i woda z tzw. świętych źródeł mają leczniczą moc, ponieważ „kryształy” H2O potraktowane modlitwą o zstąpienie Ducha Świętego zmieniają rzekomo swoje kształty z sześciokątnych na siedmiokątne. Wpływ modlitwy na wodę można więc łatwo „naukowo” zaobserwować pod mikroskopem. Takie bajki wmawia naiwnym Suwerenny Zakon Rycerzy Świętej Trójcy Polskiego Narodowego Katolickiego Kościoła. Zakon informuje na swojej stronie, że jest „podmiotem prawa kanonicznego i międzynarodowego o charakterze wojskowym i rycerskim”. Narodził się jednak w Szczecinie, gdzie w 2009 roku dwóch braci czynnie zaczęło praktykować kąpiele oczyszczające ciało „do głębi duszy”. Obecnie zakon ma już swoje „przedstawicielstwa dyplomatyczne” w Niemczech, na Ukrainie oraz w Hongkongu.
Nycz Go
łę b i e w s k i
taki sam” jak ks. Zbigniew; ~ Piotr doświadczył molestowania, gdy miał 14 lat, podczas egzaminu dopuszczającego do bierzmowania: – Większość klasy zdawała grupowo, ale R. oświadczył, że muszę być sam. Wziął mnie na kolana. „Nie będziesz się stresował” – powiedział. Odpowiadałem na pytania, aż w pewnym momencie włożył mi rękę w majtki. Przestraszyłem się, bo nie wiedziałem, o co chodzi. Wtedy złapał mnie za rękę i zaczął
Propagowana przez rycerzy „kąpiel świętojańska” ma polegać na odgrzeszaniu poprzez oczyszczanie organizmu z toksyn i zanieczyszczeń. Współcześnie chrzest, stając się gestem przystąpienia do Kościoła, został sprowadzony do rytuału chrzczenia „garstką
na siłę wciskać w swoje majtki. Kazał poruszać… Trwało to około minuty, może dwóch. Udało mi się wyrwać. Powiedział, że egzamin zdałem, ale wszystko muszę zachować w tajemnicy. Kilka dni później namawiał mnie podczas spowiedzi na powtórkę, a innym razem, gdy wracałem ze szkoły, usiłował zabrać do samochodu, że niby podwiezie. Opowiedziałem o tej historii koledze i rodzicom. Tata próbował ją gdzieś zgłaszać, w jakiejś organizacji zajmującej się
władców. Do chrztu używał jakoby kąpieli zasadowych. Mimo wieków zapomnienia pamięć o prawdziwym znaczeniu chrztu wciąż zachowała się w praktykowaniu zwyczaju „wielkiego szorowania i mycia” przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem.
ale już po pierwszej dwunastogodzinnej kąpieli ma każdego odmładzać aż o cały rok! Oczywiście taki odmładzająco-detoksykujący chrzest słono kosztuje. Żeby go przygotować, należy rozpuścić 400 g oryginalnej mieszanki kąpieli świętojańskiej (skład pozostaje tajemnicą zakonu), 100 g wiórków kokosowych w 200 l wody o temp. 37 stopni. Co 2 godziny i 20 minut trzeba jednak zmieniać wodę i dosypywać kolejną porcję mieszanki i wiórków. Ponoć po piętnastu godzinach takiego moczenia woda dociera nawet do szpiku kości. Jeśli jednak ktoś wątpi w cudowną skuteczność kąpieli świętojańskiej, to – wedle teorii Zakonu – cierpi na współczesną wadę „braku otwarcia na rzeczy nowe”, co jest spowodowane… „zabrudzeniem organizmu”. AK
Pobożna kąpiel wody” – twierdzą. Tymczasem Jan Chrzciciel, „największy w dziejach balneolog”, chrzcił ludzi nie dla obmycia z grzechu, ale dla oczyszczenia ciała. To znaczy „oczyszczał swoich klientów w czasie wielotygodniowych kuracji”, przez co „jego pacjenci nie byli już cierpliwi i posłuszni”, a stawali się rewolucyjni i niebezpieczni dla ówczesnych
molestowanymi dziećmi, ale nic ze sprawą nie zrobili. – Dlaczego wróciłeś do niej po tylu latach? – Po waszym artykule zorientowałem się, że nie byłem incydentalnym przypadkiem. Kiedy rozmawiałem z ojcem, mówił: „Synu, i tak tego nie wygramy”. Postanowiłem zawalczyć o sprawiedliwość, bo przecież ofiar z pewnością było znacznie więcej, tylko boją się lub wstydzą składać zeznania. Jeśli ludzie nie chcą, żeby coś podobnego przydarzyło się ich dzieciom, a ja nie chcę, to tacy księża muszą ponieść najostrzejsze konsekwencje. Tym bardziej że władze kościelne doskonale wiedziały o jego skłonnościach. Później tłumaczyli, że biskup kazał mu się leczyć, ale ponieważ nie podjął terapii, ukarali go suspensą. Dlaczego to ukrywali? Dlaczego nie sprawdzili, co działo się na parafiach, gdzie był wcześniej? Sympatyzujący z „FiM” duchowny z Koszalina ujawnia: – Zbigniew był trzykrotnie upominany przez kolejnych ordynariuszy. Raz przez Gołębiewskiego i dwukrotnie przez Nycza. Dopiero Dajczak (na fot. górnej, błogosławi księdza R.) próbował zrobić coś konkretnego, żeby zapobiec niebezpieczeństwu, ale było już za późno. Oskarżony zaprzeczył wszelkim zarzutom i ocenił je jako „sfabrykowane”. Przekonuje, że to Marcin nachodził go na plebanii, proponując seks za pieniądze i później szantażując, a Piotra w ogóle sobie nie przypomina. ANNA TARCZYŃSKA
Współczesna „kąpiel świętojańska” wedle zapewnień Rycerzy Trójcy Świętej została opracowana na podstawie nowoczesnej nauki oraz wskazówek zawartych w Biblii i innych świętych pismach, a jej parametry są jakoby identyczne z parametrami… wód płodowych. Kąpiel świętojańska nie tylko winna działać jak sztuczna nerka,
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Brak przygotowania pedagogicznego księży katechetów mści się nader często. Na dzieciach.
O
bowiązujące w Polce prawo chroni uczniów przed poniżającym traktowaniem i karaniem. Zakazuje stosowania wobec nich jakichkolwiek form przemocy fizycznej, obrażania, wyśmiewania i stosowania presji psychicznej. „Nie wszyscy spośród wychowawców i nauczycieli przejawiają chęć właściwego wykonywania swoich zadań. Jest rzeczą ewidentną, że w tym zawodzie znaleźli się przypadkowo – twierdzi biskup Marek Mendyk, mając zapewne na myśli wielu swoich sutannowych kolegów. W niełatwej współcześnie szkolnej rzeczywistości o prawie najmłodszych do szacunku zapominają nader często właśnie katecheci, co wielokrotnie opisywaliśmy na łamach „FiM”. A jak potoczyły się losy niektórych negatywnych bohaterów naszych publikacji? Popatrzmy... ~ Ksiądz Michał W. uczył religii w szkole podstawowej w Sidzinie. Pewnego dnia spoliczkował 11letniego ucznia za to, że ten przeszkadzał w prowadzeniu lekcji. Ksiądz Marek tuż po incydencie okazywał skruchę. Przyznał, że puściły mu nerwy, stwierdził nawet, że poniósł osobistą porażkę. Kiedy sprawa trafiła do prokuratury, okazało się, że nerwy puszczały księdzu niejednokrotnie; znalazło się ośmiu pokrzywdzonych uczniów (wobec 6 sąd postępowanie umorzył z uwagi na przedawnienie),
zaś zarzutów naruszenia nietykalności osobistej dzieci usłyszał ksiądz Michał aż 11. Sąd postępowanie warunkowo umorzył na okres roku i zasądził wpłatę 5 tys. zł na fundusz pomocy pokrzywdzonym oraz pomocy postpenitencjarnej. Ksiądz Michał W. religii już nie uczy. Komisja dyscyplinarna opolskiego kuratorium, przed którą odpowiadał za uchybienia godności zawodu nauczyciela, orzekła w stosunku do niego trzyletni zakaz pracy w szkole. ~ Ksiądz kanonik Jan P. z Papowa Toruńskiego wpadkę zaliczył w szkole podstawowej, gdzie nauczał religii, urozmaicając lekcje rozbijaniem doniczek albo rzucając zeszytami. Rodzice długo znosili wybuchy księdza Jana, ale kiedy podniósł rękę na drugoklasistę – nie wytrzymali. Najpierw zgłosili się do dyrektora z prośbą o interwencję, później – już o zmianę proboszcza – do kurii. W tym czasie ksiądz katecheta usiłował jeszcze wpłynąć na dzieci, przekonując, że źle widziały, a on wcale ich kolegi nie uderzył. Ale biegu wydarzeń zmienić się nie dało. Głównie dlatego, że uderzony przez księdza uczeń drugiej klasy podstawówki musiał zostać oddany pod opiekę psychologa, a później psychiatry. Ksiądz twierdzi kategorycznie, że dzieci nigdy nie bił. Zrzekł się jednak misji kanonicznej i w szkole już nie uczy. Do dzieci przestał się odzywać. ~ W Niestępowie ksiądz Alojzy W. zdenerwował się na swojego
ucznia, bo ten nie miał podręcznika. Za karę bił go po twarzy, szarpał za uszy i ubliżał. Sprawa zapewne zostałaby zamieciona pod dywan, bo rodzice dziecka byli nader bojaźliwi, ale inicjatywę przejęła radna gminy, która o zajściu powiadomiła policję. Ta przekazała sprawę prokuraturze. Na tym etapie śledztwo jednak umorzono, ponieważ – jak wyjaśnił prokurator – rodzice nie rościli wobec księdza pretensji. Nie miał ich także dyrektor szkoły, toteż ksiądz Alojzy spokojnie do końca roku szkolnego pracował, a później został przeniesiony na emeryturę. ~ Księdza Franciszka B. z Sulęcina poniosło i w twarz uderzył szóstoklasistę. Na tyle mocno, że chłopak spadł z krzesła. Traf chciał, że incydent nagrała telefonem komórkowym jego koleżanka. Dyrektor szkoły zdecydował, że ze względu na stan zdrowia proboszcza sprawy do kuratoryjnej komisji dyscyplinarnej oddawał nie będzie, a ucznia przeprosił. Zrobił to także ksiądz Franciszek, który został w szkole do końca roku szkolnego, chociaż na prowadzonych przez niego lekcjach był obecny inny nauczyciel. Po zakończeniu roku został przeniesiony do innej parafii. Religii już nie uczy. ~ Krapkowice. W tutejszym Zespole Szkół Sportowych religii naucza ksiądz Krzysztof W. Komentując doniesienia na temat swojej lekkiej ręki, która nader często lądowała
na głowach uczniów, stwierdził, że nie należy robić reguły z przypadków, bo skarg jest zaledwie kilka, a on ma po prostu zabawne metody wychowawcze. Długo udawało się księdzu unikać odpowiedzialności. Czara goryczy przelała się wówczas, gdy paskiem od spodni dostał 9-latek, zaś pozostałych uczniów ksiądz straszył, że jeśli na niego naskarżą, będzie musiał być dla nich niemiły. Sprawa trafiła do prokuratury, która – z uwagi na ważny interes społeczny oraz fakt, że podejrzanym był ksiądz – postępowanie wszczęła z urzędu. W trakcie wyszło na jaw, że podobnych zdarzeń było więcej. Raz nawet zdarzyło się, że ks. Krzysztof tak przyłożył dziennikiem w głowę drugoklasiście, że ten dwa tygodnie spędził w szpitalu z podejrzeniem urazu mózgoczaszki. Sąd nad katechetą odbywał się w Strzelcach Opolskich. Tam policjanci i ochroniarze musieli bronić chłopca i jego rodziców przed wiernymi fanami księdza. Po kilku posiedzeniach doszło w końcu do ugody. Ksiądz chłopca przeprosił. Nadal w szkole uczy. ~ Ksiądz Wojciech S. z Czarnej Dąbrówki uderzył ucznia za to, że ten wychodził z klasy w trakcie modlitwy. Uderzył tak mocno, że chłopak upadł na podłogę. Matka wniosła skargę. Dyrektor upomniał i wydelegował do nauczania w tej klasie innego katechetę. Ksiądz Wojciech metod wychowawczych jednak nie zmienił, a kolejną jego ofiarą
7
została 10-latka, która dostała książką w twarz. Inna została wyszarpana za ucho za nieobecność na nabożeństwie majowym. Do szkoły przyjechała nawet delegacja z kuratorium, ale ksiądz wytłumaczył, że w twarz dziewczynkę uderzył, ale przez przypadek, bo żywiołowo gestykuluje. Dyrektor na wszelki wypadek księdza Wojciecha od nauczania religii w tej klasie odsunął. Katecheta jest obecnie na rocznym urlopie bezpłatnym. ~ Solidny policzek dostał od księdza Andrzeja G. 16-letni uczeń gimnazjum w Dobrej Nowogrodzkiej. Za to, że otworzył buzię i wytknął język, żeby księdzu udowodnić, że nie żuje gumy. Ksiądz Andrzej wyjaśniał później, że faktycznie chłopakowi przywalił (sic!), ale przeprasza. Rodzice gimnazjalisty o żadnej ugodzie słyszeć nie chcieli, więc sprawa trafiła do sądu w Łobzie. Tam uznano, że ksiądz naruszył nietykalność cielesną swojego ucznia, i nakazano wpłatę 500 zł na cele charytatywne. Ksiądz G. religii nadal uczy, choć już w innej szkole. ~ Ksiądz Henryk M., nauczyciel religii ze szkoły w Księżpolu, trafił przed oblicze komisji dyscyplinarnej lubelskiego kuratorium, ponieważ uderzył ucznia w głowę. Musiał się wyładować, więc wybrał tego, który akurat był pod ręką. Kara, jaka została mu za to wymierzona, nie należy do szczególnie bolesnych. Dostał naganę i po półrocznym zawieszeniu spokojnie uczy dalej. Chociaż „spokojnie” to nie jest właściwe słowo, biorąc pod uwagę tendencje księdza M. do wpadania w furię i wyrzucania dzieciaków z klasy. ~ W Grabiku całą gamę niekonwencjonalnych metod wychowawczych w celu zdyscyplinowania dzieciaków stosuje katechetka Joanna R. – od rzucania globusem, po szarpanie, a nawet kopanie dzieci w kostkę. Zupa się wylała, kiedy pewnego dnia 12-letnia uczennica pani Joanny wróciła do domu z siniakami. Po incydencie krewka nauczycielka prawie przez rok była na zwolnieniu lekarskim, ale od nowego roku szkolnego znów stawiła się, by nauczać dziatwę. Misji kanonicznej biskup katechetce nie cofnął, bo – jak tłumaczono – nie ma nikogo, kto by ją zastąpił. ~ W Strzyżowie porządki robił ksiądz Roman K., katecheta lokalnego gimnazjum. Jednego z uczniów uderzył dziennikiem w głowę, innego wypchnął z klasy (kilka dni obserwacji szpitalnej, podejrzenie wstrząśnienia mózgu), a kolejnego uderzył ręką w głowę. Takie były ustalenia prokuratury, która sprawę naruszenia nietykalności cielesnej przekazała do sądu. Ten uznał winę księdza, sprawę jednak umorzył na okres próby dwóch lat; nakazał też księdzu wypłatę 2 tys. zł na rzecz dwóch poszkodowanych uczniów. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
– Kilka miesięcy temu nagle zmarł mój mąż, Czesław. Nie wytrzymał. Przypłacił życiem walkę z łódzką Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad – mówi Halina Adamowska. Adamowscy od 30 lat mieszkają w miejscowości Kolonia Zawada, przy popularnej gierkówce prowadzącej z Warszawy na Śląsk. Wykorzystując lokalizację, mąż pani Haliny postanowił zarabiać na życie, oferując usługi wulkanizacyjne, głównie kierowcom samochodów ciężarowych. – Zaczynał od zera. Mieliśmy pusty plac. Przez ponad ćwierć wieku mąż pracował od świtu do nocy. Sukcesywnie stawiał kolejne zabudowania i wyposażał zakład w niezbędne urządzenia. Pilnował go jak oka w głowie. Z zakładu utrzymywał rodzinę – wspomina Adamowska. Pomysł okazał się trafiony. „Trans-Gum Serwis Opon”, bo tak nazwał pan Czesław swoją firmę, był najbardziej znanym zakładem wulkanizacyjnym na trasie Warszawa–Katowice. Był... Bo obecnie dogorywa.
Droga do rozpaczy zmiany stanowiska – odpowiada w imieniu ministra sekretarz stanu Tadeusz Jarmuziewicz. – Nie wiem, jak długo jeszcze będziemy mogli utrzymywać ten zakład. Co z tego, że Polska w budowie, skoro przez te dążenia urzędników do celu my żyjemy w żałobie! Po trupach do celu? Czy o to chodzi? Nie mam wątpliwości, że mój mąż jest ofiarą programu budowy dróg krajowych i autostrad – mówi z goryczą Halina Adamowska.
użytkowej, a wpisano mu 136 mkw. My zaś odkryliśmy, że powierzchnia naszego domu została zmniejszona prawie o 20 mkw. Naczelnik GDDKiA odmówiła nam wydania operatu, nawet do wglądu. Wkrótce operat został poprawiony, otrzymaliśmy nawet kserokopię. No i okazało się, że merytorycznie niewiele ma wspólnego z naszą nieruchomością. Sidorowie zakwestionowali wycenę i rozpoczęli walkę o urealnienie
że dojazd będzie zrealizowany poprzez drogę wewnętrzną z jezdnią o nawierzchni bitumicznej, o szerokości 5 m i poboczach 1,25 m. – Dojazd do naszego serwisu według projektu łódzkiej GDDKiA ma wyglądać następująco: zjeżdżając z drogi S8, trzeba będzie pokonać odcinek 600 m z dwoma zakrętami, dalej kolejne 500–600 metrów przez wiadukt, aż do ronda o pięciu rozjazdach. Wybrać ostry skręt w wąską drogę lokalną i jechać jeszcze kilometr. Żaden kierowca TIR-a się na to nie zdecyduje – mówią Adamowscy. Postawieni pod ścianą zwrócili się więc do urzędników z GDDKiA z prośbą, by odkupili od nich resztę terenu, jako że nie spełnia już swoich funkcji (taką możliwość Wyjazd z warsztatu daje ustawa o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji in~ ~ ~ westycji w zakresie dróg krajowych Droga ekspresowa S17 będzie z dnia 10 kwietnia 2003 r.). Niesteprzechodzić przez działkę Ewy i Anty, tego rozwiązania urzędnicy zadrzeja Sidorów. Pod koniec ubieakceptować również nie chcą. głego roku pani wojewoda wydała zezwolenie na realizację inwestycji W sprawie państwa Adamowdrogowej (tzw. ZRID), które było skich z interwencją poselską zwrójednoznaczne z tym, że Sidorowie cił się do ministra transportu poswój dom utracą. Dla nich to był seł Roman Kotliński (Ruch Paszok. Tym większy, że mieszkali likota). W odpowiedzi minister w nim niespełna rok. Według Anbrak dojazdu do serwisu bezpodrzeja Sidora wyglądało to tak: – Zaśrednio z drogi tłumaczy troską twierdzono plany budowy obwodnio bezpieczeństwo poruszających się cy Lublina przebiegającej przez mój po niej samochodów. A w kwestii dom. Pojawiła się rzeczoznawca. wykupu nieużytecznych już dla Operat wykonała w tempie błyskaAdamowskich gruntów? – Odmowicznym. Niestety, zastosowana mewa wykupu zabudowanej nieruchotoda wniosła błędy w wielu operamości jest ostateczna i dalsze wniotach. Uradowany sąsiad oznajmił ski w tej samej sprawie przy niena przykład, dokumentując swoje słozmienionym stanie faktycznym wa, że ma 113 mkw. powierzchni i prawnym nie mogą spowodować
ceny nieruchomości. – Z innych operatów szacunkowych wynikało, że najwyższą cenę za mkw. osiągnęła nieruchomość naszego sąsiada – stary mały domek z drewnianym wychodkiem – mówią. Wobec takich faktów GDDKiA zleciła wykonanie kolejnego operatu, tym razem przez rzeczoznawcę z Warszawy. – Byliśmy zadowoleni, że będzie to osoba spoza środowiska lubelskiego. Tyle że GDDKiA w swoim piśmie nakazała jej obniżenie ceny naszej nieruchomości. Straciłem wiarę w państwo prawa. Potem zapadło milczenie ze strony urzędników. Nasze starania o wykup domu przez GDDKiA były odrzucane. Sąsiedzi opuszczali sprzedane nieruchomości. Zostaliśmy sami w otoczeniu domów
Adamowscy odwołali się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ten zobowiązał GDDKiA do zapewnienia dogodnego dojazdu do serwisu. W odpowiedzi urzędnicy z GDDKiA zapewnili,
Buduje się w Polsce drogi, bo ma być u nas jak na cywilizowanym Zachodzie. Niektóre przeszkody eliminowane są jednak w sposób, którego nie powstydziłby się żaden kraj Trzeciego Świata. – Problemy zaczęły się 8 lat temu, kiedy łódzka GDDKiA zaczęła przygotowywać projekt przebudowy tego fragmentu trasy do parametrów drogi ekspresowej. Mąż dowiedział się wtedy, że dotychczasowego wjazdu do firmy prosto z drogi nie będzie – opowiada pani Halina. Czesław Adamowski przez osiem lat toczył regularną walkę. Napisał stertę próśb, zażaleń, odwołań do wszystkich możliwych urzędów i instytucji. Starał się o odszkodowanie za utracone miejsce pracy, o pieniądze, które pozwoliłyby założyć działalność w innym miejscu. W efekcie wywłaszczono go tylko… ze 170 metrów, na których stoi brama wjazdowa do zakładu. – Tym jednym ruchem GDDKiA odebrało nam wszystko. Po co nam reszta bez wjazdu z drogi S8, jeśli do serwisu, który jest źródłem utrzymania i miejscem pracy rodziny, nie ma dogodnego wjazdu? – zastanawiają się Adamowscy. Ową stratę państwo wyceniło na 20 tys. zł. Pieniądze przyniósł listonosz. Czesław Adamowski jałmużny nie przyjął. Zmarł trzy dni później. Na udar mózgu. Serwis opon jeszcze istnieje. Przy drodze są nawet banery, które o nim informują. Co z tego, skoro najpierw drogowcy wjazd do zakładu (fot. górna) zastawili pachołkami, a obecnie na owym wjeździe bez przerwy pracują maszyny budowlane. Klienci są zdezorientowani, tym bardziej że trudno wjechać samochodem osobowym, a co dopiero ciężarówką.
pustoszonych przez złodziei. Nigdy nie byliśmy oponentami, co do zbycia nieruchomości. Rozumiemy korzyści z budowy tej drogi. Stoimy jedynie na stanowisku, że powinno się to odbyć z poszanowaniem prawa – mówi Andrzej Sidor. Stało się inaczej. W roku 2011 wojewoda umorzyła postępowanie wywłaszczeniowe, a jednocześnie, korzystając z dobrodziejstw specustawy, wydała zezwolenie na realizację inwestycji drogowej (ZRID), automatycznie nakazujące Sidorowi wydanie nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa. Sidor odwołał się od decyzji do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ten orzekł, że okoliczności sprawy nie dawały wojewodzie prawa do umorzenia postępowania administracyjnego. Dlatego Andrzej Sidor jest zdania, że skoro nie można było umorzyć postępowania administracyjnego, to tym bardziej nie można było wszcząć procedury ZRID. Urzędnicy sprawę widzą zgoła inaczej. „Postępowanie wojewody poprzedziły negocjacje prowadzone przez GDDKiA z właścicielem nieruchomości. Chodziło o dobrowolne zbycie domu pod budowę obwodnicy za zaproponowaną przez rzeczoznawcę cenę. Ponieważ do tego nie doszło, sprawa została skierowana przez GDDKiA do wywłaszczenia w trybie administracyjnym” – wyjaśnia Kamil Smerdel, rzecznik prasowy wojewody lubelskiego. Sidorowie długo się nie poddawali. Skapitulowali, gdy na teren ich posesji przyszedł egzekutor w asyście policji. W zamian za swój dom dostali 80-metrowe mieszkanie w blokach. Muszą tam upchnąć dorobek życia. Zapowiadają skargę do Strasburga. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Wariacje smoleńskie Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą – tę maksymę mistrza Goebbelsa stosują współcześnie prezes Kaczyński i jego „ekspert” od katastrofy smoleńskiej Macierewicz. Są w tej sprawie już bardzo blisko tysiąca, więc czas najwyższy na trochę prawdy... Doktor inżynier Maciej Lasek jest przewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, a w tzw. komisji Millera, wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej, pełnił funkcję wiceszefa podkomisji lotniczej. „FiM”: – Jest pan ostatnio celem bardzo ostrych ataków... Doktor Lasek: – Z góry zastrzegam, że nie będę się odnosił do żadnych anonimowych opinii wyrażanych w niektórych mediach. – Powiedział pan w Radiu Zet, że w Smoleńsku usiłowała lądować „załoga, która nawet nie była w stanie wykonać poprawnie procedury odejścia na drugi krąg”. Na jakich przesłankach oparł pan tę opinię? – Załoga w trakcie wykonywania nieprecyzyjnego podejścia do lądowania (taka procedura obowiązywała na lotnisku Smoleńsk-Północny 10 kwietnia 2010 r.) musi spełnić szereg warunków: samolot zniża się z określoną prędkością zniżania, z zadaną prędkością lotu, przelot nad dalszą radiolatarnią musi być wykonany na wysokości opublikowanej w karcie podejścia, silniki samolotu nie mogą pracować na zakresie biegu jałowego. – Jak wykonano je w praktyce? – Przelot nad dalszą radiolatarnią odbył się na wysokości większej o 120 m niż wskazana na kartach podejścia. Jest to bardzo duża różnica, która wymusiła na załodze (pilocie lecącym) decyzję o zwiększeniu opadania w celu „dojścia” do założonej ścieżki podejścia, co z kolei skutkowało wzrostem prędkości lotu powyżej znacznika prędkości współpracującego z automatem ciągu. Ze strony wszystkich członków załogi zabrakło jakiejkolwiek reakcji na odstępstwa od procedury podejścia. Silniki długo (40 s) pracowały na zakresie małego gazu, prędkość podejścia była większa od założonej o prawie 30 km/godz., prędkość opadania przewyższała 5 m/s, a mimo to żaden członek załogi nie odniósł się do nieutrzymywania przez dowódcę właściwych parametrów, co było niezgodne z instrukcją użytkowania w locie. – Czym to groziło? – Odstępstwa od zadanych warunków skutkują większą utratą wysokości po zainicjowaniu procedury podejścia oraz większym czasem zwłoki przejścia pracy silników na ciąg startowy. W trakcie podejścia do
lądowania załoga musi być gotowa do natychmiastowego rozpoczęcia procedury odejścia na drugi krąg po osiągnięciu minimalnej wysokości zniżania (podkreślam, że dla krytycznego lotu była to wysokość 100 m nad poziom lotniska, określana na podstawie wysokościomierza barometrycznego). Średni czas reakcji w takich przypadkach powinien być poniżej 1 s, gdyż załoga jest (lub powinna być) świadoma możliwości wystąpienia takiego działania. Potwierdzają to również analizy szkoleń symulatorowych przeprowadzanych dla załóg samolotów komunikacyjnych. W krytycznym locie od momentu ogłoszenia przez dowódcę samolotu odejścia na drugi krąg do podjęcia przez załogę działań, które skutkowały zmianą konfiguracji samolotu do odejścia na drugi krąg, minęło aż 5–6 sekund. Dodatkowym błędem załogi było założenie, że odejście może być wykonane w trybie automatycznym przy braku systemu ILS, co nie jest standardową procedurą (nie jest opisane w instrukcji użytkowania samolotu) i wskazuje na niewiedzę załogi w tym zakresie. – W jednym z fachowych komentarzy przeczytaliśmy: Lasek twierdzi dzisiaj, że minimum załogi w Smoleńsku wynosiło 1800x120 metrów. Tymczasem członkowie komisji Millera, w tym sam Lasek, nie mieli żadnych wątpliwości, że minima w Smoleńsku wynosiły 1200x100, i podpisali się pod raportem końcowym. Czyżby poświadczył pan nieprawdę, podpisując się pod raportem? – Należy rozgraniczyć, co to jest minimum lotniska, a co załogi. Minimum lotniska dla podejścia według dwóch NDB (naziemne radiolatarnie – dop. red.) i systemu RSL (Radiolokacyjny System Lądowania) wynosiło 100 m podstawy chmur i 1000 m widzialności, natomiast dla podejścia według dwóch NDB – 100 m podstawy i 2000 m widzialności. Wspomniane przez tego „eksperta” minima pilota 1200x100 m dotyczą podejścia według systemu PAR (radar precyzyjny – dop. red.) z dwoma NDB. Wspomniany PAR nie jest odpowiednikiem systemu
RSL, w związku z tym nie można tych minimów stosować dla podejścia RSL z dwoma NDB. Należy także przypomnieć, że pilot nigdy nie wykonał podejścia według systemu PAR. Uprawnienie do lądowania z wykorzystaniem systemu RSL także nigdy nie zostało pilotowi formalnie nadane, a ostatnie zarejestrowane podejście do lądowania z wykorzystaniem systemu RSL wykonał 8 sierpnia 2005 roku na samolocie Jak-40. – Konkludując… – Minimum, które ograniczało załogę 10 kwietnia, to wykonanie podejścia według dwóch NDB, czyli 1800x120 metrów. Należy jednak pamiętać, że pilot nie miał uprawnień do wykonywania nawet tego typu podejść do lądowania z uwagi na niewykonanie w wymaganym przepisami okresie lądowania według tego systemu.
samolot wykonywał już niekontrolowany obrót w lewo. Wykazaliśmy to w raporcie; polecam szczegółową analizę załącznika nr 1. Żeby odtworzyć faktyczny przebieg wydarzeń, należy dokonać korelacji czasu między rejestratorami lotu i urządzeniem TAWS poprzez nałożenie wspólnych zdarzeń (sygnałów) rejestrowanych przez wszystkie trzy urządzenia. Posługiwanie się pojedynczymi odczytami prowadzi do błędnych wniosków. ~ ~ ~ Żaden zdrowy na umyśle specjalista nie chce polemizować z bredniami, ale czasem nie wytrzymują... ~ Macierewicz: „Wiemy już, że ani błąd pilota, ani brzoza nie spowodowały tragedii. Samolot Tu-154 nie uderzył w brzozę i nie złamał o nią skrzydła”. Prokurator generalny Andrzej Seremet: „Polscy prokuratorzy
– Kluczowym argumentem mającym uzasadniać twierdzenie Macierewicza, że samolot nie uderzył w brzozę, lecz rozpadł się w powietrzu, jest ostatni alert o numerze 38, zapisany w pamięci urządzenia TAWS. Wynika z niego rzekomo, że samolot był wówczas 25–30 m nad wierzchołkiem drzewa. Jak to wyjaśnić? – Zdarzenie TAWS38 wystąpiło po zderzeniu z brzozą i rozpoczęciu obrotu samolotu. Czas zapisany w pamięci systemu TAWS (6:40:59) należy skorygować o różnicę czasu rejestracji pozostałych rejestratorów parametrów lotu. Wystąpienie sygnału TAWS38 (jako zdarzenie LANDING, czyli lądowanie) odpowiada więc godzinie 6:41:05. Dokładnie 2,2 sekundy po uderzeniu w brzozę, 2,5 sekundy przed zderzeniem z ziemią, gdy
widzieli ją bezpośrednio po katastrofie, widzieli ją także biegli. Widzieli, że została złamana, i ślady blachy w drzewie. A za drzewami skoszone krzaki i skrzydło w tym miejscu. Biegli ustalili, że kiedy nastąpiło uderzenie w brzozę, czarna skrzynka zarejestrowała nieprawidłowe działanie mechanizmu lotek lewego skrzydła. To się zbiega co do sekundy”. ~ Jarosław Kaczyński: „Ostatnio mieliśmy przykład, że samolot na Syberii skosił las, i nikomu się nic nie stało. A tutaj jeszcze mamy te odpryski, ułamki, odłamki, i wszyscy zginęli... Ta sytuacja jest charakterystyczna dla wybuchu”. Macierewicz: „Przyczyną katastrofy były dwa wybuchy tuż przed lądowaniem. Do tej konkluzji nasi eksperci dochodzili nie tylko bardzo żmudnie, ale przede wszystkim z wielkimi
9
oporami. Bardzo trudno było przyjąć do wiadomości, że Lech Kaczyński i wielka część polskiej elity zostali zamordowani z zimną krwią”. Lasek: – Wykluczyliśmy jednoznacznie zamach na podstawie oględzin szczątków samolotu, analizy rejestratorów parametrów lotu oraz ekspertyzy przeprowadzonej w Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii. Materiały do badań, które nie potwierdziły występowania żadnych środków trujących, promieniotwórczych ani wybuchowych, zostały zebrane przez specjalistów niebędących członkami naszej komisji – Żandarmerię Wojskową i pracowników Instytutu. Seremet: „Nasi prokuratorzy sięgnęli po najwybitniejszych fachowców w Polsce od efektów fizykochemicznych użycia broni. Biegli z WIChiR powiedzieli: nie ma śladu. A powinny być jakieś ślady na ciele ofiar i przedmiotach. Badania przeprowadzono zaraz po katastrofie”. ~ Macierewicz (po zakończeniu prac nad stenogramami w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych, gdzie nie potwierdzono, aby gen. Błasik wypowiadał słowa przypisywane mu kategorycznie przez ekspertów MAK, a później przez polskich specjalistów z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji i ABW): „Na kłamstwie, że był w kokpicie, zbudowano propagandową, antypolską tezę, że za jego pośrednictwem prezydent naciskał i wymuszał lądowanie w niebezpiecznej sytuacji”. Lasek: – Instytut Ekspertyz Sądowych stwierdził jedynie, że nie rozpoznał głosu, zaś w pozostałych przypadkach przypisał wypowiadane słowa konkretnym osobom „z dużym prawdopodobieństwem”. Dla badacza wypadków ten dowód ma taką samą moc jak dowód Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego czy MAK. Żadna z tych ekspertyz nie wyklucza obecności w kabinie pilotów osób postronnych. ~ ~ ~ „Macierewicz to zbyt inteligentny facet, żeby wierzył w brednie, które opowiada. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod koniec życia, oby jak najdłuższego, napisał wspomnienia pod roboczym tytułem: „Robiłem was w bambuko trzydzieści lat, a wy w to wierzyliście”. Często mam wrażenie, że pobiega sobie po Sejmie, poopowiada niestworzone historie, a później wraca do domu, odpala telewizor, otwiera sobie piwko i ma niezły ubaw, widząc, że ci wszyscy frajerzy w to wierzą” – tłumaczy zachowanie niegdysiejszego towarzysza partyjnego europoseł Michał Kamiński, były rzecznik prasowy prezydenta Lecha i jeden z najbliższych współpracowników prezesa Jarosława. DOMINIKA NAGEL
10
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Kto rano wstaje, temu… mięśnie rosną 1, 2, 3… i tak do 30 – tyle razy musimy podnieść ciężarek (ok. 0,7 kg), jeśli chcemy, żeby przestał dzwonić. Tak, dzwonić, bo to budzik! Ale nie taki zwyczajny, bo oprócz tego, że skutecznie wyrywa z objęć Morfeusza, potrafi także wyrzeźbić damski biceps. Połączenie bardzo praktyczne. Idealne dla pań, które chcą usprawnić codzienną pobudkę, a przy okazji odrobinę poćwiczyć. Dzwoni jak każdy inny, ale dzwonić tak łatwo nie przestaje – brzęczy, dopóki nie dźwigniemy go tyle razy, ile zaprogramowano. Nie posiada funkcji drzemki, więc nie ma zmiłuj! Godzinę oraz liczbę wykonanych podniesień odczytujemy z wyświetlacza LCD. Budzik Fitness (cena: od ok. 50 zł) początkowo może nam się wydać irytujący. Tak bardzo, że będziemy chciały się go pozbyć – wyrzucić, roztrzaskać, zrobić cokolwiek… Jednak po pewnym czasie, jak już zaczniemy dostrzegać efekty w postaci ekspresowych pobudek oraz wzmocnionych mięśni, zmienimy zdanie i zaczniemy go doceniać. Oczywiście nie zastąpi nam prawdziwego treningu, ale przestaniemy przynajmniej spóźniać się do pracy.
Szukajcie, a znajdziecie Gdzie ja to mam? Przed chwilą tutaj było! – znacie to, drogie panie? Na pewno! Najczęściej zdarza się wtedy, kiedy się spieszymy. Ale można się przed tym uchronić. Wystarczy zainwestować w cyfrowy odnajdywacz (ok. 40 zł). Jest mały i lekki – w sam raz dla kobiety. Składa się z dwóch części: transmitera, który należy przypiąć do tego, czego nie chcemy zgubić, oraz odbiornika, który będzie nas informował, co się z tym czymś dzieje. Proste i, co ważniejsze, skuteczne! Urządzenie może działać w dwóch trybach. Pierwszy uchroni nas przed zgubieniem przedmiotu (i nie tylko przedmiotu, bo transmiter możemy przymocować również do żywej istoty – dzięki temu nawet najbardziej zapracowana mama nie „zgubi” swojego malucha). Odbiornik zacznie pikać, gdy tylko obiekt z transmiterem oddali się od nas na pewną odległość (ustalamy ją sami za pomocą pokrętła – od 0 do 25 m). Drugi tryb pomoże nam w sytuacji, kiedy obiekt już zgubiliśmy i chcemy go odnaleźć. Odbiornik da znać, jak tylko znajdziemy się w zasięgu naszej zguby (odległość także wyznaczamy sami). Pozostaje iść za dźwiękiem i po kłopocie. Jest tylko jeden mały drobiazg – trzeba uważać, żeby nie zgubić odbiornika.
Z wieszakiem nam do twarzy Co zrobić z torebką? – to pytanie zadaje sobie często niemal każda kobieta. Na przykład będąc w restauracji albo u fryzjera. Z reguły nie ma tam odpowiedniego miejsca, żeby odłożyć czy odwiesić „tobołek”, dlatego ląduje on na kolanach, na oparciu krzesła albo, co gorsza, na podłodze. Okazuje się jednak, że jest z tej sytuacji wyjście – specjalny wieszak na torebkę. Mały, zgrabny, a przede wszystkim megapraktyczny. Wystarczy zaczepić go o kawałek blatu i gotowe (podobno udźwignie nawet duże, ciężkie egzemplarze). Dzięki niemu torebkę możemy mieć zawsze „pod ręką” i „na oku”. Wprawdzie nie jest to wymysł naszych czasów (panie znały go już w ubiegłym wieku; korzystały z niego np. w kościele podczas mszy), ale rozkwit swojej popularności przeżywa właśnie teraz. Pierwotnie wieszak miał postać zwykłego haczyka wygiętego w kształt litery S, dziś natomiast na rynku dostępnych jest kilka jego rodzajów: klasyczny (nieskładany), nowoczesny (składany), a także wieszak-bransoletka. Każdy występuje w szerokiej gamie kolorów, wzorów i kształtów. Zaletą jest również cena (wieszak można kupić już od ok. 10 zł). Wad nie stwierdzono. Opracowała AnKa
Porady prawne Oświadczenie woli Po rodzicach pozostał dom i gospodarstwo. Spadkobiercami rodziców były trzy córki, czyli ja i moje dwie siostry. Siostry namówiły mnie do przepisania swojej części spadku na siostrę zostającą na gospodarstwie. Druga siostra postąpiła tak samo. Po pewnym czasie siostra, która dysponowała całym gospodarstwem, przepisała działkę z powrotem drugiej siostrze, pomijając moją osobę. Myślę, że było to zrobione celowo, żeby pozbawić mnie prawa do spadku. Czy można unieważnić swoją decyzję przepisania? A może poprosić o przepisanie działki również dla mnie na drodze polubownej? W przedstawionej sytuacji na mocy własnego oświadczenia woli wyzbyła się Pani swojej części spadku na rzecz siostry. Siostra, uzyskując prawo własności do nowych składników majątku, mogła nimi rozporządzić w dowolny sposób. Przepisy Kodeksu cywilnego przewidują jednak możliwość wzruszenia złożonych już oświadczeń woli w określonych sytuacjach. Wśród wad oświadczeń woli wyróżniamy: brak świadomości lub swobody, pozorność, błąd, podstęp i groźbę. Elementy przedstawionego stanu faktycznego najbliższe są kodeksowym przesłankom podstępu. Dotyczący tej wady oświadczenia woli art. 86 Kodeksu cywilnego stanowi w par. 1: „Jeżeli błąd wywołała druga strona podstępnie, uchylenie się od skutków prawnych oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu może nastąpić także wtedy, gdy błąd nie był istotny, jak również wtedy, gdy nie dotyczył treści czynności prawnej”. Podstęp zatem polega na celowym wywołaniu u drugiej strony błędu. O błędzie stanowi art. 84 Kodeksu cywilnego: „W razie błędu co do treści czynności prawnej można uchylić się od skutków prawnych swego oświadczenia woli. Jeżeli jednak oświadczenie woli było złożone innej osobie, uchylenie się od jego skutków prawnych dopuszczalne jest tylko wtedy, gdy błąd został wywołany przez tę osobę, chociażby bez jej winy, albo gdy wiedziała ona o błędzie lub mogła z łatwością błąd zauważyć; ograniczenie to nie dotyczy czynności prawnej nieodpłatnej”. W par. 2 przepis ten stanowi zaś, że można powoływać się tylko na błąd uzasadniający przypuszczenie, że gdyby składający oświadczenie woli nie działał pod wpływem błędu i oceniał sprawę rozsądnie, nie złożyłby oświadczenia tej treści. W przedstawionej przez panią sytuacji można stwierdzić, że podstępnie wywołano u Pani błąd przy składaniu oświadczenia woli. Składała Pani bowiem oświadczenie woli o treści,
z której wynikało przejęcie przez jedną z sióstr całego gospodarstwa po Pani rodzicach. Jednakże ma Pani podstawy przypuszczać, że rzeczywistym zamiarem stron było pozbawienie Pani udziału w gospodarstwie. Teoretycznie mogłaby Pani zatem uchylić się od skutków prawnych tego oświadczenia woli poprzez złożenie innej osobie oświadczenia na piśmie (art. 88 k.c.). Problem polega jednak na tym, że prawdopodobnie upłynął już kodeksowy termin na skuteczne złożenie takiego oświadczenia. Wspominała Pani bowiem w liście, że złożyła Pani oświadczenie o przekazaniu swojego udziału w gospodarstwie kilka lat temu, a termin na złożenie oświadczenia o uchyleniu się od skutków prawnych oświadczenia woli wynosi 1 rok od wykrycia błędu. Jeżeli więc od momentu dowiedzenia się przez Panią o rzeczywistym zamiarze Pani sióstr nie upłynął rok, może Pani skutecznie skorzystać z możliwości złożenia oświadczenia o uchyleniu się od skutków prawnych oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu. Jeżeli jednak termin ten upłynął, zalecam rozwiązanie tego sporu na drodze polubownej.
Prawo kontaktu z wnukami Dwa lata temu zmarła moja córka. Zięć i starsza wnuczka nie powiadomili mnie o jej śmierci. Zięć dzwoni do mnie, grozi i zabrania kontaktu z młodszą wnuczką (13 lat). Co mogę w tej sytuacji zrobić? Moje drugie pytanie brzmi: jak mogę odzyskać od zięcia chińską wazę? Wykonana jest z brązu, waży około 10 kg, pochodzi z XVII–XVIII wieku. Na wazie wygrawerowany jest napis: „Ofiarował ppr. Władysław hr. Tarnowski”. Wazę tę przekazałem zięciowi na przechowanie w obecności mojej żony, siostry i jej dzieci. Od starszej wnuczki dowiedziałem się, że zięć ww. wazę sprzedał. W swoim liście pytał Pan o regulację możliwości kontaktów dziadka z wnuczką. Prawo do kontaktów dziadków z wnukami wynika z interpretacji art. 95 par. 3 i art. 96 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Artykuł 95 par. 3 stanowi, że „władza rodzicielska powinna być wykonywana tak, jak tego wymaga dobro dziecka i interes społeczny”. Artykuł 96 stanowi zaś, że „rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotowywać je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień”. Sąd Najwyższy w uchwale z dnia 14 czerwca 1988 r. (sygn. III CZP 42/88 publ. OSNC 1989, z. 10, poz. 156, OSP 1990, z. 1–3, poz. 182) stwierdził,
że: „Dziadkowie mogą żądać uregulowania osobistych kontaktów z wnukami, jeżeli leży to w interesie dzieci”. Powołane wyżej przepisy wskazują, że stosunki rodzinne oraz sfera uczuciowa między członkami rodziny (są nimi także dziadkowie) powinny podlegać ochronie prawnej. Trzeba także stwierdzić, że kontakty z wszystkimi członkami danej rodziny wpływają korzystnie na psychikę dziecka. Często dziadkowie na podstawie powyższych przepisów próbują przed sądem dochodzić prawa do kontaktu z wnukami. W liście pytał Pan również o możliwość odzyskania chińskiej wazy, którą zięć najprawdopodobniej sprzedał. Tutaj sytuację reguluje art. 169 par. 1 Kodeksu cywilnego, który stanowi, że jeżeli osoba nieuprawniona do rozporządzania rzeczą ruchomą zbywa rzecz i wydaje ją nabywcy, nabywca uzyskuje własność z chwilą objęcia rzeczy w posiadanie, chyba że działa w złej wierze. Dobra wiara nabywcy polega na usprawiedliwionym, w świetle obiektywnych zasad rozumowania, przekonaniu nabywcy, że zbywca jest uprawniony do rozporządzania rzeczą, odnosi się więc do uprawnienia zbywcy, a nie do tego, że on jest właścicielem rzeczy. Dobra czy zła wiara zbywcy nie ma żadnego znaczenia. Jeśli nabywca wazy był w złej wierze, ma Pan szansę odzyskać wazę poprzez wytoczenie przeciwko niemu powództwa o wydanie rzeczy. Powództwo o wydanie rzeczy przysługuje właścicielowi, jeżeli rzecz znajduje się w posiadaniu osoby nieuprawnionej. Zgodnie z art. 222 par. 1 Kodeksu cywilnego właściciel może żądać od osoby, która włada faktycznie jego rzeczą, ażeby rzecz została mu wydana, chyba że osobie tej przysługuje skuteczne względem właściciela uprawnienie do władania rzeczą. Jeżeli zaś nabywca wazy działał w dobrej wierze (tzn. nie wiedział, że zięć jest osobą nieuprawnioną), to może Pan skorzystać z roszczenia przeciwko zięciowi z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia. Stanowi o nim art. 405 Kodeksu cywilnego: „Kto bez podstawy prawnej uzyskał korzyść majątkową kosztem innej osoby, obowiązany jest do wydania korzyści w naturze, a gdyby to nie było możliwe, do zwrotu jej wartości”. Jeżeli zięć sprzedał wazę osobie trzeciej, to korzyścią była kwota, jaką za wazę zapłacił nabywca. Na podstawie art. 405 k.c. służyłoby Panu roszczenie o tę kwotę. Natomiast jeżeli zięć wydał ww. wazę nabywcy nieodpłatnie, to znajdzie zastosowanie art. 407 k.c., który stanowi, że jeżeli ten, kto bez podstawy prawnej uzyskał korzyść majątkową kosztem innej osoby, rozporządził korzyścią na rzecz osoby trzeciej bezpłatnie, obowiązek wydania korzyści przechodzi na tę osobę trzecią. Opracował MECENAS
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Procesowi podniesienia wieku emerytalnego miało towarzyszyć ograniczenie przywilejów finansowych Kościoła katolickiego i innych organizacji religijnych. Jakoś marnie to odchudzanie się udaje. Na początek duchowni mieli z własnej kieszeni opłacać swoje składki emerytalno-rentowe. W rzeczywistości właściwie nic się nie zmieni. Rzecz w tym, że zamiast Funduszu Kościelnego kościoły miały otrzymać prawo do pozyskiwania części należnego państwu podatku dochodowego od osób fizycznych („FiM” 42/2011). Oznacza to dalsze finansowanie przez budżet państwa wybranych organizacji wyznaniowych. Odpis podatkowy może spowodować utratę przez państwo około 200 milionów złotych (przy założeniu, że wysokość odpisu wynosić będzie 0,5 proc.). Oznacza to ograniczenie wydatków na inne ważne cele społeczne kosztem dobrobytu duchownych niektórych wyznań.
Oszustwo w nazwie Rząd i biskupi nazwali odpis PIT podatkiem kościelnym. Rzecz w tym, że owo rozwiązanie nim nie jest. Nie jest to bowiem żadne dodatkowe obciążenie wiernych, lecz wyłącznie budżetu państwa. Po co więc ta mistyfikacja? Otóż biskupom chodziło o zablokowanie debaty nad rzeczywistą reformą kościelnych finansów. W 1991 roku Marek Pernal, ówczesny dyrektor generalny Urzędu Rady Ministrów, „nazwał je szarą strefą, o której państwo nic nie wie”. A przecież istnieją na świecie dobre i sprawdzone wzory uregulowania tych spraw. Jednym z nich jest powszechny podatek kościelny. Obowiązuje on w Niemczech, Austrii i niemieckojęzycznych kantonach Szwajcarii. Nieznane są tam takie pojęcia jak „co łaska, ale nie mniej niż…” czy „zbiórka na tacę”. Finanse wszystkich kościelnych jednostek są jawne. I nie jest to wynalazek ostatnich lat, lecz instytucja mająca prawie 200-letnią tradycję. Po raz pierwszy podatek kościelny wprowadził władca księstwa Lippe w 1827 roku. Przeciął w ten sposób spory, kto ma finansować Kościół katolicki i ewangelicki. Ich hierarchia twierdziła, że jest to zadanie państwa, bo w 1803 roku władze dokonały sekularyzacji kościelnych majątków. Książę twierdził z kolei, że duchowni przez wieki nie płacili podatków, więc przejęcie dóbr bez odszkodowania było zasadne. Ostatecznie uznano, że na utrzymanie kościołów płacić będą sami wierni, ale za pośrednictwem państwa. Z rozwiązań księstwa Lippe skorzystali także władcy innych państw niemieckich – Oldenburga w 1831 roku, Sachsen-Altenburg w 1837 r., Sachsen w 1838 r. Po utworzeniu Rzeszy Niemieckiej stał się on podatkiem ogólnopaństwowym.
11
z prawem kanonicznym niepłacenie składek na Kościół nie pociąga za sobą kar. Sylwia Hornik, publicystka polskiego konserwatywnego kwartalnika „Pressje”, dodaje, że wprowadzenie podatku kościelnego w Polsce doprowadzi do „napięć pomiędzy państwem a Konferencją Episkopatu Polski”. Jej zdaniem „Kościół stałby się wtedy zależny od woli (…) politycznej biurokratów”, a po wprowadzeniu podatku kościelnego grozi nam kosztowny rozrost administracji, gdyż „państwo musiałoby stosować te same standardy rozliczeń w stosunku do wszystkich 153 legalnie działających w Polsce związków wyznaniowych”. Chodzi o to, że w systemie podatku kościelnego „pieniądze zamiast bezpośrednio powędrować na tacę, przebywają długą drogę poprzez instytucje państwowe, i to z małą efektywnością ekonomiczną”. Zdaniem Sylwii Hornik nie jest to „korzystne ze społecznego, z politycznego, z ekonomicznego punktu widzenia”.
Biskup na diecie
Nie chcesz, ale dajesz
W Republice Weimarskiej wpisano go do konstytucji. Współcześnie podatek kościelny płacą osoby należące do którejś z dużych organizacji religijnych mających status stowarzyszenia o prawach publicznych (np. Kościół katolicki, Kościoły ewangelickie, gminy żydowskie). Jest to dodatkowe zobowiązanie wynoszące 9 procent kwoty należnej państwu. W dwóch landach: Badenii-Wirtembergii oraz Bawarii jego stawka jest obniżona i wynosi 8 procent. Z zebranych kwot rządy landów zatrzymują dla siebie od 2 do 5 procent. Z szacunków federalnych służb podatkowych wynika, że od początku XXI wieku z roku na rok spada liczba osób opłacających podatek kościelny. W 2010 roku uiszczało go 44 procent mieszkańców Niemiec. Przekłada się to bezpośrednio na zmniejszenie wpływów głównych kościołów. Pomiędzy rokiem 2000 a 2009 katolicka hierarchia utraciła ponad pół miliarda euro (wpływy z podatku zmalały w tym okresie z 4,5 miliarda do 4 miliardów euro). Zmusza to diecezje do ograniczenia najbardziej istotnej części wydatków, czyli płac duchownych. Na pensje księży przeznacza się bowiem 50–60 procent budżetu przeciętnej diecezji – reszta idzie na działalność charytatywno-opiekuńczą oraz oświatową. Wszystkie wydatki są jawne. Zyski kościelnych spółek są opodatkowane na takich samych zasadach jak zyski świeckich przedsiębiorstw. Państwo pobiera także podatek od komercyjnej działalności wspólnot religijnych (sprzedaż dewocjonaliów, literatury religijnej przez parafie i tym podobnych przedsięwzięć). W Niemczech nie funkcjonują modne w Polsce odpisy z tytułu darowizn na cele kultu religijnego czy kościelnej działalności charytatywno-opiekuńczej.
W opinii ekspertów Konferencji Episkopatu Polski zasadne za to byłoby wdrożenie włoskiego modelu podatku kościelnego. Jest on bowiem zgodny „ze zwyczajami społecznymi oraz dotychczasową praktyką życia kościelnego w Polsce”. Duchowni oraz ich świeccy pomocnicy zapominają o pewnym drobiazgu. We Włoszech nie ma dodatkowego podatku kościelnego. Pięć kościołów i związków wyznaniowych czerpie za to z kasy państwa. Budżet dzieli się bowiem z nimi częścią wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych. Obecnie chodzi o 0,8 proc. podatków należnych państwu. Jest to jakoby rozwiązanie podobne do polskiego jednego procenta dla organizacji pożytku publicznego. Rzecz w tym, że we Włoszech brak decyzji podatnika o przeznaczeniu środków na wybrany kościół oznacza… przekazanie środków na rzecz Kościoła katolickiego. W takim przypadku za obywatela wybierają służby podatkowe, a czynią to na masową skalę, bo tylko 30–35 procent mieszkańców Włoch wybiera kościoły bezpośrednio. W modelu włoskim od darowania środków na organizacje religijne nie można uciec. Rozwiązanie to zwiększa wpływy Kościoła katolickiego do kwoty ponad miliarda euro rocznie. Co ważne, według ekspertów Konferencji Episkopatu Polski z odpisu religijnego w podatku PIT nie mogłyby korzystać organizacje ateistyczne. Według nich taki zakaz wynika wprost z Konstytucji RP – ustawa zasadnicza zakłada bowiem specjalne stosunki państwa wyłącznie z Kościołami i związkami wyznaniowymi. Doradcy prawni KEP domagają się także zachowania wszystkich dotychczasowych kościelnych ulg i zwolnień podatkowych. ANNA KARWOWSKA
Zwalczanie opcji niemieckiej Polska hierarchia katolicka od kilku lat robi wszystko, aby zniechęcić władze i opinię publiczną do niemieckiego modelu podatku kościelnego. W tym celu organizuje specjalne konferencje i seminaria. Do boju ruszyli także świeccy kościelni aktywiści. Na blogach, w opiniotwórczych dziennikach oraz naukowych periodykach przekonują, że podatek kościelny jest nie do pogodzenia z polską ustawą zasadniczą, zwyczajami i tradycją. Nagle więc stali się obrońcami konstytucyjnej klauzuli milczenia, która daje nam prawo zachować swój światopogląd w tajemnicy przed organami państwa. Duchowni zapomnieli jednak, że już dzisiaj władze domagają się od obywateli przedstawienia takiej deklaracji. Dzieje się tak na przykład w szkołach publicznych. Na pisemną prośbę rodziców lub pełnoletnich uczniów szkoły organizują przecież katechezę. Tak naprawdę biskupi boją się dwóch rzeczy – ujawnienia rzeczywistej liczby wierzących oraz nacisku na społeczną kontrolę kościelnej kasy. Ksiądz profesor Piotr Morciniec z Uniwersytetu Opolskiego szacuje, że już dzisiaj tylko 30 procent Polaków można uznać za osoby rzeczywiście wierzące. Zdaniem ekspertów wprowadzenie podatku kościelnego potwierdzi te szacunki. Niemieckie doświadczenia wskazują z kolei, że to właśnie pieniądze powodują fale wystąpień z kościołów. Rośnie także poparcie dla antyklerykalnych sił politycznych. W Polsce skorzystał z tego Ruch Palikota. W Niemczech zaś – Partia Piratów.
Wierni chcą kontroli Wprowadzenie podatku kościelnego to także zmiana zasad zarządzania organizacjami religijnymi.
W Niemczech o podziale środków w diecezjach decydują świeccy wybierani podczas parafialnych zebrań. Jeszcze większą kontrolę nad budżetami kościołów sprawują świeccy mieszkańcy Szwajcarii. Ksiądz profesor Martin Grichtin – wikariusz generalny tamtejszej diecezji Chur – żalił się polskiej Katolickiej Agencji Informacyjnej że „władze kantonów powołują parafie, a te mają demokratyczne struktury i samodzielnie decydują o wysokości oraz sposobie podziału wpływów z podatku kościelnego”. A są one niebagatelne. W przypadku Kościoła katolickiego chodzi rocznie o 1 mld franków szwajcarskich, czyli 800 mln euro. Rzecz w tym, że biskupi i księża nie mają nic do powiedzenia o sposobie ich podziału. Prowadzi to, zdaniem księdza Grichtina, do powstania „swoistej dwugłowej hierarchii”. Z jednej strony są bowiem „powołani kanonicznie biskupi (…), którzy nie dysponują żadnymi środkami finansowymi, a z drugiej – zgromadzenia parafialne i ich zrzeszenia”, dysponujące środkami niezależnie od oficjalnej hierarchii. Zdaniem konserwatywnych teologów w niemieckojęzycznych kantonach Szwajcarii politykę kadrową w diecezjach przejęli świeccy, bo to oni decydują o nominacjach proboszczów oraz urzędników kurii. Biskupi stali się zakładnikami wiernych. I tego panicznie boją się biskupi polscy.
Rewolucja w prawie kanonicznym Podatek kościelny rodzi także inne poważne problemy prawne. Nie wiadomo na przykład, jak potraktować osoby, które z powodów finansowych występują z Kościoła katolickiego. Czy są to apostaci, czy jeszcze wierni? Zwolennicy tego drugiego rozwiązania dodają, że zgodnie
12
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Tęcza nad Paryżem „Wiosna Stowarzyszeń LGBT” to druga po paryskiej „Gay Pride” największa impreza środowisk mniejszości seksualnych w tym mieście i kraju. Stawia sobie ona dwa główne cele. Po pierwsze – zapoznanie publiczności z kręgów LGBT (mniejszości seksualne) z możliwościami: spotkania podobnych sobie, otrzymania wsparcia, wspólnego spędzania czasu wedle zainteresowań itp. Chodzi również o przedstawienie im miejsc i osób, u których można szukać pomocy prawnej (np. w przypadku dyskryminacji), wsparcia w wychowywaniu dzieci czy opieki lekarskiej. Po drugie – chodzi o utrwalenie w społeczeństwie postawy akceptacji i niedyskryminacji. W 13. „Wiośnie” wzięły udział 192 stowarzyszenia najróżniejszej maści. Doliczyłam się około 30 sportowych (np. Golf Friendly), tyluż muzycznych (np. Tęczowa Orkiestra Symfoniczna), kilka politycznych (geje z prawa, lewa, centrum itd.), co najmniej 3 religijnych (chrześcijanie, Żydzi, muzułmanie), wśród których spotkałam nawet Żyda w… tęczowej mycce! Niezliczona masa organizacji zawodowych, np. policyjne
W
o intrygującej nazwie Na Gorącym Uczynku, czy przemysłu energetycznego – Energay. Nie było, niestety, żadnej organizacji księżowskiej. Są jeszcze rodzice LGBT, Stowarzyszenie na rzecz Pamięci Deportowanych (do obozów zagłady w czasie II wojny światowej) i wiele, wiele innych. Zapyta ktoś, dlaczego geje i lesbijki nie mogą grać w golfa albo chodzić po górach z heterykami. Ależ mogliby, gdyby drugi cel imprezy – pełna akceptacja i równość – stał się zupełnie nieaktualny. Gdyby nie istniała dyskryminacja. Gdyby jej nie było, znikłoby też częściowo niezrozumienie, bo zdrowa ciekawość inności jeszcze nikomu nie zaszkodziła i ludzie poznawaliby siebie nawzajem. I choć wielu Francuzów nie robi już żadnego problemu z orientacji seksualnej znajomych, wzajemne zrozumienie pozostawia wiele do życzenia. Tegoroczna „Wiosna” w związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi postanowiła także zmusić kandydatów do myślenia i do przedstawienia konkretnych propozycji, albowiem – jak napisano w jej oficjalnym biuletynie – „12 lat po legalizacji związków partnerskich nie narodziła
przedwyborczej Francji wybuchła afera mięsna, tu i ówdzie nazywana już halal gate. Ofiarą jej padnie nie tyle trzoda, co skłócone przez polityków i religię społeczeństwo. Poszło o to, że jedna z kandydatek na prezydenta laickiej republiki francuskiej, niejaka Marine Le Pen (przewodnicząca skrajnie prawicowej, otwarcie nacjonalistycznej i rasistowskiej oraz antyimigracyjnej partii Front Narodowy), ogłosiła wszem wobec, że „wszystkie rzeźnie regionu paryskiego stosują wyłącznie ubój halal” (muzułmański ubój rytualny) oraz że to wielki skandal, bo mieszkańcy kładą na swoje patelnie, talerze oraz języki mięso, które być może wcale nie odpowiada ich przekonaniom religijnym. Sugeruje to, jakoby spożywanie „islamskiego” mięsa miało jakieś skutki podejrzane i groźne dla niemuzułmanów. Dla ścisłości trzeba dodać, że w regionie paryskim są tylko 4 ubojnie (na 278 w całym kraju) i te faktycznie są w rękach muzułmańskich – tak samo zresztą jak większość sklepów mięsnych. No i cóż z tego – przecież manikiurzystki na przykład w znacznej większości są Chinkami… Ot, taki się dokonał podział zawodowy. A że populacja muzułmańska (ok. 8 proc. całego społeczeństwa) skoncentrowana jest na obszarze okołoparyskim, robi to może pewne wrażenie. Manipulacja liczbami w celach ksenofobicznych (i wyborczych) jest bardzo łatwa, gdy chce się przerazić ludzi innością, wykorzystać absurdy innych religii do straszenia nią i siania nienawiści.
Fot. Inter LGBT
Ruch na rzecz praw gejów i lesbijek w Polsce raczkuje. We Francji organizuje olbrzymie plenerowe imprezy angażujące tysiące ludzi.
się żadna poważna reforma, która posunęłaby do przodu prawa osób LGBT!”. Podczas gdy przedstawiciel wysłany przez obecnego prezydenta wygwizdany został przez uczestników, lewicowy kandydat François Hollande zarobił (dzięki swojej rzeczniczce) kilka pozytywnych punktów. Zapewne zostanie rozliczony ze swych obietnic. Oprócz prywatnych sponsorów „Wiosnę” wsparło merostwo miasta Paryża, które użyczyło, jak
Faktycznie, 32 proc. francuskiego mięsa pozyskuje się metodą halal, jednak mniej więcej połowa z tego to baranina, spożywana masowo i w przeogromnej większości przez wyznawców islamu. Zostaje nam zatem 16 proc. kur, kaczek, gęsi, indyków, wołów i cielaków, które trafiają na talerze zarówno muzułmańskie, jak i chrześcijańskie, żydowskie czy – najczęściej – ateistyczne. Ale co to jest ten halal (dosłownie: „dozwolony”)? Problem uboju halal leży, przynajmniej dla ludzi rozsądnych, wcale nie w garnku, a co najwyżej w traktowaniu zwierząt
najbardziej za darmo, swojego placu pod stoiska oraz swoich sal na spotkania tematyczne (jedno z nich to „Gej chrześcijanin”) w pierwszy dzień imprezy. Urzędnicy przechadzali się zaś wśród stoisk, sprawdzając, czy niczego uczestnikom nie brakuje. Jak widać, francuska społeczność LGBT przekonała do siebie znaczną większość polityków i współobywateli. Nie da się jednak po prostu skopiować ich działań na nasz grunt. Mają oni diametralnie inne warunki historyczno-społeczno-polityczne. Do dzisiejszej wolności słowa
w obu typach ubojni jest podobny (najwyżej 20 sekund). Według niektórych islamskich autorytetów religijnych możliwe jest nawet wprowadzenie modyfikacji (swoją drogą, do jakich niepotrzebnych dysput – nie wspominając o ewentualnym cierpieniu zwierzęcia – doprowadza człowieka posłuszeństwo religii i interpretacja jej pism!). Otóż rektor meczetu paryskiego zezwala na oszołomienie zwierzęcia po podcięciu gardła, jeśli „źle krwawi”; jego odpowiednik z Evry łaskawie zgadza się nawet na zrobienie tego przed zabiciem go, pod warunkiem że ogłuszenie jest „odwracalne”,
Kto się żre o żarcie prowadzonych do rzeźni. Ahmed, zaprzyjaźniony marokański sklepikarz, wytłumaczył mi, że na halal składają się dwa czynniki: ubój (dokonuje go wydelegowany przez odpowiednią instancję człowiek, który wie, jakie modły nad zwierzem odprawić), oraz… sposób unicestwienia zwierzęcia. Otóż Koran nakazuje, aby poderżnąć zwierzęciu gardło jednym ruchem (żeby się wykrwawiło) i aby zabijane zwierzę było przytomne. „Laickie” ubojnie natomiast robią to inaczej – na przykład zagazowują naszych barci mniejszych dwutlenkiem węgla lub porażają prądem, żeby śmierć była natychmiastowa. Według ekspertów w tej dziedzinie czas umierania zwierząt
cokolwiek by to znaczyło. Oczywiście, mięsem halal nigdy nie będzie wieprzowina, która dla muzułmanów (i Żydów) jest absolutnie „nieczysta” bez względu na rodzaj uboju. A skoro jestem już przy tych dwóch autorytetach religijnych, wskażę jeszcze jeden motyw całego tego skomplikowanego procesu. Pieniądze. Po pierwsze – w tak dużym kraju jak Francja tylko 3 meczety mogą wydawać uprawnienia osobom dokonującym uboju halal i do tego nie zawsze są ze sobą zgodne, a wystawienie takiej metryczki kosztuje. Od 10 do 15 eurocentów za kilogram mięsa. Wychodzi drożej niż za śluby i pogrzeby w polskim Katolandzie! Po drugie – kwestia
przyczynił się maj 1968 r., którego spadkobiercy (nawet ci z prawej strony) stawiają sobie za punkt honoru pokazać się na Paradzie Równości. Z łatwością uchwalili w 2000 r. ustawę o związkach partnerskich. Poza tym Francuzi to społeczeństwo głęboko laickie – zdanie jakiegokolwiek Kościoła na tematy LGBT nie ma wpływu na politykę państwa. Ale i tu łatwo nie było – prawne prześladowania ludzi homoseksualnych trwały, teoretycznie, do czasów prezydenta Mitteranda, czyli do lat 80. XX wieku. W Polsce – do 1932 roku. Jednak Francuzi w krótszym czasie przeszli dalszą drogę, co daje nadzieję na to, że i w Polsce będzie można sprawnie nadrobić zaległości w polityce społecznej. Agnieszka Abémonti-Świrniak Paryż
pożywienia halal wyszła już daleko poza ramy mięsa. Nagminnie kontroluje się inne produkty spożywcze na ewentualną obecność mięsa świńskiego i produktów pochodzenia wieprzowego lub non halal. Sprawdza się nawet… cukierki, bo mogą one zawierać… żelatynę świńską. No i, rzecz jasna, cena takich produktów od razu skacze do góry. Ahmed mówi tak: „Wystarczy, że napiszą halal i podwajają cenę, a ja to muszę sprzedawać”. Dochodzi zatem do absurdów: to samo mięso z tej samej ubojni, która taśmowo produkuje je metodą halal, sprzedaje się w dwóch różnych cenach, w zależności od tego, dla jakiego odbiorcy. „Zwykły” kupi je taniej, nie wiedząc nawet, kto i jak je wyprodukował, a muzułmanin zapłaci dodatkowo za kolorowy napis halal na opakowaniu. Rynek jedzenia „dozwolonego” to w takim kraju jak Francja 5,5 miliarda euro rocznie, a tylko w 2011 roku liczba ta wzrosła o 10 proc. Popularność produktów „ureligijnionych” skłoniła już poważne „klasyczne” marki mięsne i wędliniarskie oraz sieci różnych hipermarketów do własnej ich produkcji. Każda religia ma swoje rytuały, obrządki i zasady. Wolność sumienia pozwala nam czasami się z nich pośmiać (pod warunkiem, że nie obrażamy się, gdy śmieją się z naszych). Śmiech jednak zamiera na ustach, gdy używa się ich do manipulacji politycznych lub do siania niezgody wśród ludzi jednej czy nawet różnych społeczności. AŚ
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
Fot. PAP/Paweł Supernak
PATRZYMY IM NA RĘCE
Gdy weźmiemy do ręki gazety, w których publikują tzw. prawdziwi Polacy, to odkryjemy, że mają one w ostatnich miesiącach jednego ulubionego bohatera. Nie jest nim bynajmniej Jarosław Kaczyński! To Jarosław Gowin – reprezentant obozu teoretycznie wrogiego okołopisowskim dziennikarzom, poseł PO i minister sprawiedliwości. Jak to się stało, że polityk koalicji rządzącej stał się ulubieńcem środowisk opozycyjnych?
Od Tischnera do Thatcher Błyskotliwa kariera Gowina, działacza kościelnego, który wyrasta na jedną z głównych postaci Platformy Obywatelskiej, zaczęła się w nobliwym Społecznym Instytucie Wydawniczym ZNAK w Krakowie, gdzie doktor filozofii Gowin – ledwie trzydziestokilkulatek – został redaktorem naczelnym. Miesięcznik „Znak” wydawany przez instytut to żywa historia powojennego tzw. polskiego katolicyzmu otwartego. Publikowali tam m.in. Jerzy Turowicz, ks. Józef Tischner, Halina Bortnowska. Instytut jest także wielkim wydawnictwem książkowym (150 tytułów rocznie) i wydaje pozycje o rozmaitej jakości – od wierszy Wisławy Szymborskiej po przepowiednie maryjne w najbardziej tandetnym, dewocyjnym stylu („FiM” 14/2012). Ta prężna katolicka firma założyła także Wyższą Szkołę Europejską im. ks. Józefa Tischnera i, trzeba trafu, Jarosław Gowin został jej rektorem. Szkoła mieści się m.in. w budynku należącym do Arcybractwa Miłosierdzia, instytucji w niejasnych okolicznościach przejętej przez archidiecezję krakowską (majątek bractwa szacuje się na setki milionów złotych). Diecezja uwłaszczyła się na mieniu publicznym „odzyskanym” po 1989 roku. Przed dekadą zdolny przykościelny menadżer wypłynął ze środowiska katolickiego na szersze wody – związał się z Platformą Obywatelską. Okazało się przy okazji, że elokwentny katolicki aktywista przemawiający w namaszczonym, księżowskim stylu i mający usta pełne wiadomych wartości jest twardogłowym neoliberałem i bliżej mu do bezwzględnego thatcheryzmu niż do Katolickiej Nauki Społecznej (KNS). O realizowanie tej ostatniej nikt w Polsce nie dba – ani hierarchowie, ani katoliccy intelektualiści. To kolejne groteskowe oblicze tzw. katolickiej prawowierności w Polsce. Gowin ze swoimi ekstremistycznymi poglądami gospodarczymi nie jest w Polsce kimś wyjątkowym, choć w wielu katolickich środowiskach na Zachodzie uznano by go za dziwoląga moralnie podejrzanego. Katolicki polityk najpierw został senatorem z ramienia PO (2005 r.), a później (2007 r.) posłem. Obecnie jest także ministrem sprawiedliwości, choć o prawie nie ma bladego pojęcia. To też taka polska specyfika, że „nie matura, lecz chęć szczera” czyni ministra z dyletanta.
Po PiS-ie i Solidarnej Polsce prawicy wyrasta kolejne, trzecie płuco. Oddycha ono poświęconymi ustami Jarosława Gowina.
Jego świątobliwość
Gowin Prawa ręka Tuska Z biegiem lat polityk nazywany pieszczotliwie „księdzem Gowinem” nabierał w PO znaczenia, aż wreszcie stał się symbolem prawicowej frakcji w tej partii. W poprzedniej kadencji Sejmu powierzono mu przygotowanie ustawy bioetycznej, regulującej m.in. kwestię zapłodnienia in vitro. Sam pomysł, aby ustawę pisał działacz katolicki, był już kuriozalny, bo katolicyzm potępia całą procedurę in vitro. To trochę tak, jakby świadkowi Jehowy powierzyć ustawę zajmującą się problemami transfuzji krwi lub muzułmaninowi – sprawy hodowli świń. Gowin wybrnął z zadania z iście jezuicką przebiegłością. Jego projekt wprawdzie pozostawia legalność in vitro, ale tak je komplikuje, że znacząco uniemożliwia sukces całej procedury. Projekt zabrania m.in. mrożenia zapasowych zarodków, co jest jedną z kluczowych spraw przy sztucznym zapłodnieniu, bo do skuteczności zabiegu potrzeba zwykle kilku zygot. Przy okazji debaty nad in vitro wyszło na jaw, że poseł Gowin słyszy głosy. Chodzi o głosy zygot, które zdaniem posła mają dusze. Zapewne zakaz mrożenia zarodków wynika z tego, aby nie komplikować katolickiej teologii problemem zamarzniętych dusz. Już i tak wystarczy, że zarodek może się podzielić, powodując,
jak należy mniemać, także nieuchronny podział duszy nieśmiertelnej. Katolicka nauka do dziś nie potrafi sobie poradzić z tym pasjonującym problemem.
Pan minister tańczy Postawienie człowieka słyszącego głosy zygot na czele całego ministerstwa sprawiedliwości rodzi wiele komplikacji, być może poważniejszych niż brak fundamentalnych kompetencji prawniczych Gowina. Po ogłoszeniu nominacji wiele osób wyrażało obawy, że praca legislacyjna rządu i PO będzie obciążona katolickim światopoglądem ministra. I nie były to obawy płonne. Nie minęło kilka miesięcy, a Gowin już zaczyna komplikować sprawy, które wydawały się zupełnie oczywiste. Po pierwsze – usiłuje zablokować ratyfikację przez Polskę konwencji Rady Europy przeciwdziałającej przemocy wobec kobiet. Zdaniem Ministerstwa Sprawiedliwości definicja płci zawarta w konwencji jest sprzeczna z chrześcijańskim rozumieniem godności płci, które rzekomo wypływa z polskiej konstytucji. Zatem ortodoksja katolicka próbuje nie tylko zawłaszczyć stanowienie prawa w Polsce, ale też zaanektować nawet rozumienie pojęć z polskiej konstytucji. To się nazywa klerykalizacja do sześcianu! Gowin dopatruje się
w konwencji „promocji feminizmu i homoseksualizmu”. Jest to spostrzeżenie równie błyskotliwe, jak powoływanie się na głosy embrionów. Takie postawienie sprawy wywołało masowy sprzeciw organizacji kobiecych i Ruchu Palikota. Zażądano, oczywiście na próżno, dymisji Gowina, który w imię interesów Kościoła watykańskiego lekceważy prawa kobiet i ośmiesza Polskę na arenie międzynarodowej. Niestety, brak zainteresowania ministra ochroną praw kobiet to nie jedyny skutek mieszania jego prywatnych religijnych poglądów z polską racją stanu. Minister chce dopisać do ustawy o ratyfikacji konwencji bioetycznej klauzulę, która nadawałyby embrionowi ludzkiemu takie same prawa jak osobie dorosłej. Ten kuriozalny zapis wprowadzony cichcem uniemożliwiłby zupełnie przeprowadzenie legalnej aborcji na terenie Polski, oraz doprowadziłby do zakazu sprzedaży środków wczesnoporonnych. Bo dla Gowina pięć komórek na krzyż znaczy tyle samo co dorosła osoba.
Nadzieja białej rasy Gowin walczący w okopach Świętej Trójcy o panowanie katolickiej doktryny w Polsce stał się nieoczekiwanie bohaterem tzw. prawdziwych Polaków. Wielu publicystów i polityków związanych dotąd z PiS-em
13
poczuło nagle przypływ nadziei. Uznali oni Gowina za postać, która może skupić wokół siebie prawicę – teraz rozbitą i pogrążoną w posmoleńskiej traumie. Prawicowcy już wiedzą, nawet jeśli tego nie przyznają głośno, że Jarosław Kaczyński oznacza pogrążanie się PiS-u w postępującej sklerozie i brak nadziei na zdobycie władzy. Reformatorzy spod znaku PJN oraz ziobryści okazali się natomiast nieudacznikami i mącicielami. Gowin przynosi natomiast nadzieję na wspólny marsz prawicy – od PiS, przez Solidarną Polskę, PJN, Prawicę Rzeczypospolitej, po 60 konserwatywnych posłów PO, a może i zachowawczy PSL. Marsz do władzy. W sprzyjających warunkach i przekabaceniu większej ilości posłów PO mogłoby to oznaczać szansę na prawicowy rząd. Prawica – zagrożona przez sukcesy Ruchu Palikota, zwrot na lewo części PO oraz przesunięcie się części mediów w stronę wartości liberalno-prosocjalnych – dzięki Gowinowi ujrzała możliwość odwrócenia niekorzystnego dla siebie trendu. Mówi się o gowinistach (Bogdan Zdrojewski, Marek Biernacki, Ireneusz Raś, Jacek Żalek, Jacek Rostowski, a nawet Radosław Sikorski) jako o trzecim płucu polskiej prawicy. Obecnie udało im się zastopować, poprzez odwołanie się do Trybunału Konstytucyjnego, prace nad liberalnym projektem ustawy o in vitro, konkurencyjnym wobec Gowinowego. To jest pierwszy poważny sukces tego środowiska. W PO narasta rozgoryczenie postępującą nieudolnością sprawnego dotąd Tuska. I jego arogancją, której pierwszymi ofiarami zawsze są koledzy z partii. Sondaże lecą na łeb, na szyję i PO ma już tylko tyle poparcia co PiS, a debata wokół reformy emerytalnej i ewentualne jej uchwalenie w kształcie proponowanym przez rząd może oznaczać dla partii prawdziwą katastrofę. Rozważane są alternatywne scenariusze, a prawicowy pucz jest jedną z poważnie branych możliwości. Atmosferę podsycają ludzie związani ze środowiskiem PiS-u. Piotr Semka nie może się nachwalić Gowina jako rycerza samotnie zwalczającego „lobby postępu”. Wtóruje mu redaktor Wojciech Wybranowski, tropiciel lewicowych spisków, który widzi w gowinistach „trzecie płuco prawicy”. Miejmy nadzieję, że polska prawica z trzema płucami po prostu sama się udusi – zginie jak każdy zmutowany organizm. Bo Jarosław Kaczyński nie odda przywództwa nikomu… Nie po to został kiedyś prawicowcem, nacjonalistą, a nawet gorliwym katolikiem, aby dzielić się z kimś władzą. A Tadeusz Rydzyk nie odpuści Gowinowi dawnych słów krytyki. Już w „Naszym Dzienniku” ukazał się bardzo krytyczny tekst wobec ministra, wyrzucający mu m.in. grzech krytyki Radia Maryja. Bez Rydzyka natomiast prawicowcy nie mają co liczyć na skuteczne przejęcie władzy. MAREK KRAK
14
ZAMIAST SPOWIEDZI
12 razy śmierć – Czułem smród ludzkiego gnijącego ciała wymieszany z zapachem kwasu bornego, który był jedynym środkiem do odkażania ran – opowiada „FiM” Michał Pauli, który w Tajlandii, w jednym z najstraszniejszych więzień świata przesiedział 6 lat. – Kiedy i po co zacząłeś jeździć do Tajlandii? – Pierwszy wyjazd to rok 2000. Fascynował mnie ten kraj. Jego egzotyka, kultura i architektura. Barwy Tajlandii potrafią hipnotyzować. Jestem plastykiem, więc działa to na mnie podwójnie. – Ile razy można turystycznie jeździć w jedno miejsce… – Wpadłem na pomysł, aby importować różne tajskie rękodzieła. Podczas jednej z moich wizyt w Bangkoku poznałem Pim, dziewczynę, która pracuje w kafejce internetowej. Mówiła nieźle po angielsku, sporo rozmawialiśmy. Zaoferowała mi pomoc w różnych problematycznych sytuacjach, których dla Polaka w tym 10-milionowym mieście jest mnóstwo. Kiedy po raz kolejny wróciłem do Polski, moja sytuacja materialna była coraz gorsza. Ścigał mnie ZUS i Urząd Skarbowy, nie miałem pieniędzy, a sprowadzane przeze mnie drobiazgi przestały się sprzedawać. Rozmawiałem z Pim o moich problemach, a ona zaproponowała mi szybki zarobek. – Jaki? – Chciała, żebym przysłał jej pigułki ecstasy, za co oczywiście obiecała zapłacić. W Polsce kupowałem jedną sztukę za 5 zł, a jej sprzedawałem w przeliczeniu za 80 zł. Z perspektywy czasu oceniam to makabrycznie, jednak wówczas wydawało mi się, że to jedyne wyjście z sytuacji. Pigułki wysyłałem w listach – w środku było ich 10–11. W sumie było 12 listów. Zarobione pieniądze odkładałem na bilet do Tajlandii, ponieważ nie chciałem i nawet nie widziałem sensu, aby mieszkać w Polsce. – W końcu kupiłeś bilet… – I wyjechałem z Polski do Bangkoku. Na początku wszystko było w porządku. Choć Pim poprosiła, żebym jej jeszcze jeden raz pomógł i załatwił trochę pigułek dla znajomej. Poznała mnie też z jakimś facetem, który również prosił o ecstasy. Nie byłem w stanie spełnić tych wszystkich oczekiwań, jednak zadzwoniłem do Polski, do kolegi i zamówiłem niewielką liczbę tabletek. – I wpadłeś. – Między przekazaniem ostatniej koperty Pim a aresztowaniem minęło może pół godziny. Jacyś ludzie powalili mnie na ziemię, skuli i wrzucili do samochodu. Myślałem, że to porwanie, bo ci agresywni
Tajowie w żadnym wypadku nie wyglądali na policjantów. Zawieźli mnie do prywatnego domu, a faktycznie do tajnej siedziby DEA (policja antynarkotykowa – dop. red.). Wszyscy mówili po tajsku, nie mogłem się z nikim dogadać. Dopiero po jakimś czasie przyszedł Afroamerykanin znający angielski i od razu zaczął wypytywać o narkotyki. – Przyznałeś się? – Nie miałem pojęcia, że on doskonale wiedział o moich interesach z Pim, więc nie chciałem z nim współpracować, nie powiedziałem mu nic ważnego w tej sprawie. W końcu szepnął kilka słów stojącym obok mnie Tajom, a ci uderzeniem w tył głowy zrzucili mnie z krzesła na ziemię, później skopali i na koniec odesłali na zwykły policyjny komisariat. Tam kilku funkcjonariuszy łamanym angielskim zaczęło mi grozić – mówili, co mnie czeka i tak dalej. Zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju z biurkiem, na którym leżały wszystkie przesyłki, które wysyłałem do Pim. W tym momencie ugięły się pode mną nogi. Dotarło do mnie, że zostałem wrobiony, a moja przyjaciółka okazała się policyjną agentką. – Po co miałaby to robić? – W Tajlandii ponad 80 procent więźniów siedzi za narkotyki. Funkcjonariusze dostają wysokie nagrody za schwytanie dilera. Premie rosną proporcjonalnie do ilości narkotyków, jakie znajdą, przez to często sami wpychają je ludziom w kieszenie. Ze mną było tak, że liczbę faktycznie wysłanych przeze mnie tabletek zwielokrotniono do bodajże pięciuset.
– Co było dalej? – Trafiłem do aresztu, małej klatki, w której siedziało ponad 20 osób. Jeden obok drugiego, jak sardynki. Wszędzie był bród i smród spoconych więźniów, którzy siedzieli lub leżeli, ściśnięci w 40-stopniowym upale. Łóżek nie było. – Rozmawiałeś z kimś? – Byłem przerażony. Na początku widziałem tylko Tajów. Nie mówiłem w ich języku. Na szczęście był tam jeden facet o imieniu Arnn – pół Koreańczyk, pół Irańczyk. Jako tako mówił po angielsku. Okazał się heroinistą, ale z racji faktu, że tylko z nim mogłem się dogadać, stał się moim przewodnikiem. Wytłumaczył mi, co się właściwie stało i co mnie może czekać. Nie znał wprawdzie mojej sytuacji, sam jej nie znałem, ale uzmysłowił mi, że w Tajlandii takich jak ja karze się surowo. – Uzależniony od heroiny w areszcie, a nie na odwyku? – Arnn przyznał mi się do swojego uzależnienia, kiedy zauważyłem, że co wieczór odbiera dziwny pakunek od klawisza. Okazało się, że w ten sposób kupuje narkotyki. Nie było go stać na heroinę, więc kupował jakiś jej syfiasty odpowiednik. – Jak mijał dzień w areszcie? – Codziennie były widzenia. Pod naszą klatkę podchodzili ludzie, rodziny i znajomi aresztantów. Wszyscy naraz krzyczeli do siebie. Potworny jazgot. – Żaden z policjantów nie mówił po angielsku?
– Oczywiście na tym posterunku była tłumaczka, ale bardziej starała się wyciągnąć ode mnie jak najwięcej informacji, niż pomóc. Co chwila musiałem podpisywać jakieś tajskie dokumenty. Mówiła, że posiedzę tutaj maksimum rok, bo jestem Europejczykiem, a tacy jak ja szybko wychodzą. Dla mnie perspektywa roku w areszcie była abstrakcją, czymś niewyobrażalnym. Mówiła, że jak się do wszystkiego przyznam, to nie będzie problemów. – Przyznałeś się? –Tak! Po dwóch tygodniach aresztu wsadzono mnie do więźniarki, a dokładniej do samochodu z klatką. Widok słońca po 14 dniach był wspaniały. Trafiłem do sądu, gdzie znowu coś podpisałem. Policjanci kazali mi tam ściągnąć buty. Wychodząc z sądu, już ich nie odzyskałem. Wpakowali mnie znowu do tej klatki, ale tym razem słońce nie cieszyło. Metalowa konstrukcja była tak rozgrzana, że czułem smród spalonej skóry moich bosych stóp. Nie mogłem usiąść, bo nie było na to miejsca. – To była podróż do więzienia? – Nazywało się Bombat. Było tam o wiele gorzej niż w areszcie. Na przykład wcześniej dostawałem do jedzenia ryż, co prawda najgorszy gatunkowo, ale jednak ryż z jajkiem. W Bombacie dostałem posiłek, a raczej spleśniałą breję. Mimo że byłem głodny, mój organizm nie był w stanie tego przetrawić, nie mogłem nawet na to patrzeć. Położyłem tę miskę obok siebie, a minutę później było już przy niej stado szczurów. Klawisze zaprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia, w którym siedział spawacz.
– Spawacz? – Facet założył mi na nogi kajdany, które następnie zaspawał, żebym pod żadnym pozorem ich nie ściągnął. – Co człowiek myśli w takiej sytuacji? – Mój stan psychiczny był ciężki do opisania. To nie była depresja, a raczej coś między paniką a szaleństwem. – Jak wyglądało więzienie? – Trafiłem do bloku, gdzie było ponad tysiąc ludzi na powierzchni szkolnego boiska. Na środku stała budowla na betonowych filarach, tak że na dole mieliśmy trochę miejsca, a na górze były cele. Byliśmy wypuszczani na ten wybieg od 7 rano do 15. Strażnicy codziennie zmuszali nas do pracy. Buntowaliśmy się przed tym, bo nikt za tę robotę nie płacił. – Kto się buntował? – My, Europejczycy. Tajowie natomiast nie mieli nic do gadania i cały czas pracowali. To były robótki ręczne. Sklejali papierowe torby albo robili jakieś kwiatki. Jedyną rozrywką była gra w szachy albo po prostu rozmowy ze współwięźniami. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem, że może mi grozić dożywocie. – Wiele organizacji twierdzi, że tajskie więzienia są w skandalicznie niskim stanie sanitarnym… – Na terenie dla nas dostępnym były koryta, do których dwa razy dziennie wpompowywano wodę z pobliskiej rzeki, która z kolei jest ściekiem Bangkoku. Woda miała kolor kawy, była śmierdząca i zamulona. Służyła do mycia i picia. Kiedy wpompowywano wodę, pod koryta podchodziły tłumy. Zdobycznymi plastikowymi miskami, które służyły nam do jedzenia, nabieraliśmy tę śmierdzącą wodę i wylewaliśmy
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r. na siebie, czerpiąc co jakiś czas kolejne łyki. W takim upale trzeba pić minimum pięć litrów dziennie. Słabsi więźniowie, którzy na czas nie mogli dostać się do koryta, nie pili w ogóle, co szybko doprowadzało do tragedii, bo tam bez wody nie da się przeżyć. Pijąc ten syf ludzie chorowali. Ja też. Po umyciu się na skórze zostawał piasek, więc mieliśmy go również w żołądkach. Więzienie poza rzeką okalały jeszcze chyba dwa ścieki kloaczne. Smród był potworny. W tych temperaturach ludzkie ekskrementy mają spotęgowany zapach. – A gdzie się załatwialiście? – W celach były dziury w podłodze… – Siedzieliście w nich wyłącznie w nocy? – Tak. Nie mogłem się przyzwyczaić do bez przerwy zapalonego światła. Całą dobę żarówki świeciły więźniom w oczy. Jak wiadomo, światło przyciąga owady, więc ich nie brakowało. Pokąsane ciało to norma. Latające robactwo było z kolei posiłkiem dla gekonów, a gekony – dla Tajów… Strzelali w nie z gumek recepturek, jaszczurki spadały ze ścian i trafiały do żołądków więźniów. – Surowe mięso brudnych gadów? – Tajowie są dużo odporniejsi od Europejczyków. – Mogą jeść wszystko? – Prawie. Na placu rosło drzewo przypominające akację. Kiedy tylko pojawiły się na nim listki, oni natychmiast je zjadali. Drzewo było w moment ogołocone. My nie mogliśmy tego strawić, natomiast oni nie mieli z tym problemu. Wszyscy mieliśmy świerzb. Mój ciężko wywalczony koc był wylęgarnią pajęczaków. Jedynym sposobem na nie było rozłożenie go w pełnym słońcu. Pajączki świerzbowca nie wytrzymywały takiego gorąca. Tu z kolei pojawiał się inny problem – często nie było miejsca, żeby ten koc rozłożyć. Tam jest wszechobecny problem braku przestrzeni. – A przemoc? – Niestety, jest wszechobecna. Zdarzyło mi się pobić ze współwięźniem z Holandii. Uwierz, że w takim miejscu i w takich warunkach to nietrudne. Więzienie powoduje dużo frustracji, dużo napięć. Trafiłem za to do karceru, co omal nie skończyło się dla mnie śmiercią. – Dlaczego? – Pomieszczenie rozmiarami przypominało budę dla psa. Mogłem się jedynie położyć albo usiąść. Nie było mowy o wstaniu, ponieważ sufit był na wysokości klatki piersiowej. Na końcu, pod ścianą była dziura imitująca toaletę. Dach był z blachy, więc łatwo sobie wyobrazić, jaka panowała tam temperatura. Brakowało powietrza, myślałem, że umrę. Do dyspozycji miałem wiadro wody do picia i mycia oraz posiłek raz dziennie. Bardzo źle się czułem, przez co trudno mi było jeść, więc moim jedzeniem z reguły zajmowały się karaluchy. Powietrze było tak ciężkie, że z coraz większym trudem oddychałem, a niedotleniony mózg powodował halucynacje.
To był horror. Kiedy mnie wypuścili, koledzy powiedzieli, że spędziłem tam 3 dni. Sam nie byłem w stanie ocenić upływu czasu w tej klatce. – 3 dni to chyba nie tak długo… – Udało mi się tak szybko wydostać dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Znajomy lekarz pisał do polskiej ambasady listy w sprawie mojego zdrowia. Przesyłał dokumenty, z których wynikało, że mogę mieć raka pęcherza. Pracownicy więzienia bali się interwencji ambasad, więc musieli jakoś na te pisma reagować. Postanowili przenieść mnie do więziennego szpitala, bo jakbym umarł w tym karcerze, to oni, mając na karku ambasadę, mogliby mieć kłopoty. – Jak wyglądał szpital? – Tragicznie! Dochodząc do szpitala, czułem jego smród. Smród ludzkiego gnijącego ciała wymieszany z zapachem kwasu bornego, który był tam jedynym środkiem do odkażania ran. Trafiłem do pomieszczenia, w którym było mnóstwo ludzi. Niektórzy leżeli na stalowych pryczach, inni – pod tymi pryczami. Generalnie więźniowie mieli dwie choroby: albo AIDS, albo gruźlicę. Osłabieni AIDS oczywiście natychmiast zarażali się gruźlicą i umierali. Trupy leżały z żywymi nawet parę dni. Jeżeli ktoś umarł w piątek wieczorem, to ciało zabierano dopiero w poniedziałek, po przyjściu urzędnika. Musiałem leżeć obok zwłok. Poza tym ludzie często byli pokryci wymiocinami i kałem. Nie mieli siły, żeby wstać z łóżka, nie mówiąc o myciu. Upał potęgował te wszystkie zapachy gnijących ciał i fekaliów. – Musieli przecież jakoś was leczyć. – Pracownicy szpitala mieli do dyspozycji wspomniany kwas borowy, paracetamol i kroplówki. Na tym kończył się asortyment leków. O lekarzu też mogliśmy zapomnieć, bo on po prostu bał się wchodzić do pomieszczeń pacjentów. Przyjmował raz na jakiś czas w oddzielnym pokoju, ale przyjmował tych, którym aż tak niezbędna jego pomoc nie była. – Byłeś naprawdę chory? – Tam prawie każdemu coś dolegało. Mówiłem o kajdanach na nogach. One przecierały skórę, miałem rany, a w nich… muchy złożyły jaja. Kiedy patrzyłem na nogę i widziałem niewielki ruch, to myślałem, że mam omamy. Okazało się, że pod skórą żyły robale. Ból był potworny. Posmarowali mi te rany jakimś smarem, a całość związali torebkami foliowymi. To wbrew pozorom pomogło, bo owadom zaczęło brakować powietrza, więc wychodziły z ran. Po kilku godzinach wyciągali mi je pęsetą. Widok wijącej się larwy był straszny. Jeszcze gorzej się ich pozbywano. Robale po prostu lądowały na ziemi, po czym rozgniatano je butem. Poza tym po karcerze bardzo bolał mnie brzuch, a paracetamol sobie z tym nie radził. – Czyli lepiej było w więziennej celi? – Mimo wszystko wolałem ten szpital. Tutaj mogłem się chociaż wykąpać, kiedy tylko chciałem, było trochę więcej luzu.
– Ktoś cię odwiedzał? – Jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym były spotkania z polskim konsulem i sprawy sądowe. Raz na trzy miesiące przychodził do mnie i przekazywał informacje na temat mojej sytuacji. Nie byłem obecny na wszystkich rozprawach, a poza tym dla sądu byłem bez wątpienia winny przemytu narkotyków. Dzięki ambasadzie dostałem tajskiego adwokata, ale to niewiele pomogło. W Tajlandii prawnik to jest ktoś! Nie wypada mu pomagać takim jak ja, więc miałem z nim sporadyczny kontakt. Wiedziałem, że mam się przyznać do wszystkiego, bo sąd dzięki temu miał mnie łagodnie potraktować. Na wyrok czekałem rok. – Trochę długo… – Krótko! Niektórzy siedzieli nawet 15 lat bez orzeczenia sądu. Po kilku miesiącach mojej pełnej współpracy z wymiarem sprawiedliwości dostałem wyrok. – Jaki? – 12 kar śmierci, czyli tyle, ile było tych kopert z ecstasy. Na szczęście moje przyznanie się do winy faktycznie poskutkowało i złagodzono mi karę do dożywocia. – Mogłeś żyć! – Różnica między karą śmierci a dożywociem w tajskich więzieniach generalnie była niewielka. Kiedy dostałem ten wyrok, siedziałem już w drugim więzieniu o nazwie Lard Yao, które było raczej pokazowe. – Pokazowe? – Przychodzili tutaj członkowie różnych partii politycznych, oglądali, w jakich warunkach żyjemy, jak się nas traktuje i tak dalej. Była nawet księżniczka. Na czas jej wizyty strażnicy przywieźli komputery. – Ekskluzywnie. – Żebyśmy się źle nie zrozumieli. Lard Yao było również ciężkim więzieniem, ale w miarę nowym, więc tworzono w nim wioski potiomkinowskie w postaci tych komputerów i innych podobnych rzeczy. Te wizyty VIP-ów
zmusiły strażników do usunięcia więźniom łańcuchów, ponieważ według konwencji genewskiej, a Tajlandia ją podpisała, nie wolno ich stosować, bo są traktowane jako tortury. – Długo tam siedziałeś? – Kilka miesięcy. W końcu przeniesiono mnie do Bang Kwang, jednego z najcięższych więzień na świecie. W poprzednich w sumie siedziałem trochę ponad rok. W Bang Kwang – 5 lat. Tam panowało jeszcze większe przeludnienie niż w Bombacie. Do tego więzienia trafiało się na resztę życia. Były tragiczne warunku higieniczne i żywieniowe. Była też przemoc fizyczna i seksualna. – Słyszałem, że przyjechał do ciebie Edward Miszczak z TVN-u. – Był. Chciał kręcić jeden z odcinków swojego serialu dokumentalnego „Cela” o najcięższych więzieniach i ich polskich lokatorach. Niestety, TVN nie dostał na to pozwolenia. To w ogóle ciekawa sprawa, bo nigdy nie powstał prawdziwy dokument czy reportaż o tajskim więzieniu. – Dlaczego? – Oni bardzo na to uważają. Byłem świadkiem, jak przyjechało BBC. Na zewnątrz kamerzyści kręcili sobie, co chcieli, natomiast nie zostali wpuszczeni do środka. Do pokoju wizyt wpuszczono tylko jednego dziennikarza, któremu dano do przepytania dwóch więźniów z Anglii. Obydwaj
15
byli przekupieni, więc ich opowieści były mocno podkoloryzowane. Jednym z więźniów był mój kolega Andrew. Obiecali mu ułaskawienie za te kłamstwa. Oczywiście Andrew nadal tam siedzi… – Ciebie odwiedzał konsul. – Na przykład przynosił mi archiwalny numer jakiejś polskiej gazety. Dzięki temu wiedziałem, co dzieje się w kraju. Zacząłem pisać listy do polityków z prośbą o wstawienie się za mną u króla Tajlandii, bo to był jedyny sposób na wolność. – Do kogo jeszcze pisałeś? – Do Donalda Tuska, do Radosława Sikorskiego, który wydawał mi się wówczas światłym i otwartym człowiekiem. Niestety, nie chciał mi pomóc. – Do prezydenta? – Wtedy był nim Lech Kaczyński, ale do niego nie pisałem. List wysłałem natomiast do jego żony Marii. – Zareagowała? – Tak! Maria Kaczyńska namówiła męża, aby się za mną wstawił. Pod petycją o moim uwolnieniu podpisali się jeszcze Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa. Król Tajlandii zareagował pozytywnie. – I co, byłeś od razu wolny? – Minęło oczywiście jeszcze dużo czasu, zanim opuściłem Bang Kwang, bowiem procedura ułaskawienia musi trochę potrwać. Kiedy w końcu wyszedłem z więzienia, przewieziono mnie do aresztu dla uchodźców. Jak ktoś nie miał pieniędzy na bilet do domu, a nie miał ich prawie nikt, to siedział w tym areszcie latami, bo ani Tajów, ani ambasad z ich krajów uchodźcy kompletnie nie obchodzili. To byli głównie uciekinierzy z Iranu, Birmy, Kambodży i Somalii, którzy liczyli na polityczny azyl, ale go nie dostawali, bo Tajlandia nie chciała ich przyjąć. Słali listy do różnych państw i prosili o pomoc. – Jak długo tam siedziałeś? – Parę tygodni. W zasadzie było mi obojętne, czy spędzę tam tydzień, czy miesiąc. Siedziałem ponad 6 lat w tajskich więzieniach i byłem już w zasadzie wolny. W końcu przybył konsul i dał mi długie spodnie, nie nosiłem ich od początku odsiadki. Dostałem bilet do domu i tak raz na zawsze skończyła się moja przygoda z Tajlandią. Rozmawiał ARIEL KOWALCZYK Autorem ilustracji jest Michał Pauli
Książkę Michała Pauli pt. „12 razy śmierć”, opisującą jego pobyt w tajlandzkich więzieniach, można kupić w księgarniach.
16
Hierarchowie w opałach W
Filadelfii toczy się proces karny przeciwko ks. Williamowi Lynnowi, sekretarzowi ds. kleru tamtejszej archidiecezji, który miał pod sobą 800 kapłanów. także pedofila. Bransfield przyjeSprawa ma charakter precechał w odwiedziny i przywiózł ze densowy, bo nigdy jeszcze tak wysobą kilku nastolatków w celach soki rangą duchowny nie odpowiaseksualnych. Świadkiem tego był dał za przestępstwo kryminalne, zastępca biskupa, prałat Kevin czyli zatajanie wiedzy o pedofilii Quirk, który zgodził się stanąć kilku księży, którzy gwałcili nieletprzed sądem i zeznawać. Kiedy jednich. Lynn zgodnie z prawdą nak skonsultował się z Bransfieloświadczył, że nazwiska sprawców dem jako przełożonym, nagle diaprzekazał szefowi archidiecezji, metralnie zmienił zdanie. Diecekard. Anthony’emu Bevilakwie, zja Bransfielda oświadczyła, że proa ten listę podarł. Sędzia nie poces jest „cyrkiem”, bo prokurator traktował tego jako okoliczności usiłuje oczerniać ludzi, którzy niuniewinniającej i duchownemu grogdy nie byli oskarżeni. Organizazi 28 lat więzienia. Kardynałowi udacja reprezentująca ofiary – Surviło się umrzeć tuż przed początkiem vors Network – wywiera presję procesu. Tymczasem okazało się, że na biskupa: skoro twierdzi, że jest zapewne trzeba będzie postawić niewinny, niech pozwoli Quirkoprzed sądem kolejnego hierarchę: wi stanąć przed sądem i zeznawać biskupa Michaela Bransfielda. Jepod przysięgą. „Prałat Quirk śluden ze świadków opisał szczegóbował pełne posłuszeństwo biskułowo, jak ów hierarcha molestował powi” – przypomina. Biskup Bransgo przed laty. Rzecz miała miejfield nie reaguje. PZ sce w posiadłości innego księdza,
Indianie uciekają Kościołowi M
eksyk to kotwica katolicyzmu w Ameryce Łacińskiej. Tak przynajmniej było do niedawna... Dynamiczne zmiany najlepiej uwidaczniają się w stanie Chiapas – centrum działania lewicujących partyzantów zapatystów i kolebce teologii wyzwolenia. Ostatnio dziesiątki tysięcy ludzi odwracają się od katolicyzmu. Nie oznacza to, że zaczęli gustować w agnostycyzmie. Przechodzą najczęściej na protestantyzm w konserwatywnym ewangelicznym wydaniu; wyznawcy tej religii to już 25 proc. ludności Chiazwykle bogaci, dominujący biali. Ropas, liczącej 4,8 mln. Liczba prodziny przechrztów są zmuszane testantów podwoiła się w ciągu 20 do opuszczenia domów i prześladolat. Rośnie też popularność islamu. wane. Wynoś się albo zginiesz – słyszą. Ich domy są palone. Przemocy „Indianie są rozczarowani kaprzeciwstawiał się od końca lat 60. tolicyzmem, który nosi piętno rząbiskup Samuel Ruiz (na zdjęciu), dów kolonialnych i kojarzy się z auorędownik teologii wyzwolenia; utrzytorytaryzmem księży – stwierdza mywał on kontakty z subcomandanGaspar Marquecho, antropolog te Marcosem, który w roku 1994 z Autonomicznego Uniwersytetu wzniecił powstanie w obronie praw Chiapas. – Kościoły ewangeliczne Indian. Riuz zmarł w 2011 r. lepiej odpowiadają duchowym potrzebom ludności, potrzebie soliKler katolicki dostrzega utratę darności w obliczu biedy, analfabewpływów i martwi się nią, ale nie tyzmu i dyskryminacji”. Nawrócemoże lub nie chce nic zrobić. nia na nową wiarę nie są łatwe. ReW znacznej mierze ta sytuacja jest ligię najczęściej zmienia rdzenpokłosiem walki JPII z teologią na ludność indiańska, a katolicy to wyzwolenia. ST
Depresja i religijność C
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
zęsto w różnych kontekstach informuje się, że ludzie głęboko religijni nie ulegają depresjom. skażają populacji pobożnych swą Najnowsze studium badawcze amerykańskiego Uniwersytetu Dudolegliwością. Ponad połowa koke podważa tę teorię. Stwierdzobiet, które zachorowały na depreno, że wierni, którzy zapadają na sję we wczesnej młodości, przestadepresję, po prostu przestają uczęszła chodzić na msze po przekroczeniu 20 roku życia. CS czać do kościoła i statystycznie nie
P
orywaniem matkom noworodków i sprzedawaniem ich w adopcję hiszpańskie duchowieństwo zajmowało się przez całe dekady, i to we współdziałaniu z przedstawicielami służby zdrowia. Afera ta jest równie obrzydliwa jak seksualne molestowanie nieletnich. Co najmniej 1500 dzieci spotkał ten los. Przez długie lata władze Hiszpanii czyniły wszystko, by niczego nie widzieć i problemem się nie zajmować. Obecnie ta taktyka przestaje być skuteczna. 12 kwietnia przed sądem stanęła 87-letnia zakonnica Maria Gomez Valbuena, którą oskarżono o kidnaping dzieci i sprzedawanie ich w adopcję. Sprawę odebrania przez nią dziecka Marisie Torres opisał w roku 1982 roku magazyn „Interviu”, lecz władze nie wykazały wówczas zainteresowania. Kiedy matka domagała się zwrotu dziecka, zakonnica szantażowała ją denuncjacją i oskarżeniem o cudzołóstwo. Dopiero niedawno matka odzyskała już 29-letnią córkę Pilar. Afera pozostałaby utajona, gdyby nie rodzice, którzy stracili dzieci, oraz same dorosłe już ofiary kidnapingu, które odkryły, że ich rodzice wcale nie są rodzicami biologicznymi. Powołały do życia organizacje, które zajęły się zbieraniem informacji i dowodów oraz wywierały presję na władze. Ich przedstawiciele spotkali się właśnie z ministrami spraw wewnętrznych, sprawiedliwości, zdrowia oraz z prokuratorem generalnym. To właśnie ci aktywiści sprawili, że siostra Maria stanęła przed sądem. Odmówiła zeznań, a potem napisała oświadczenie, że nic złego nie uczyniła.
Kościelni kidnaperzy Już za czasów faszystowskiego reżimu Franco odbierano dzieci jego przeciwnikom politycznym, a potem pałeczkę przejął Kościół i na cel wziął matki, które uznał za niemoralne lub bezbożne. W obu aktach skandalu kluczową rolę odgrywały pieniądze: dziecko kosztowało 150 tys. pesetów. Matki po porodach były informowane, że noworodek umarł, a tym, które nie wierzyły, pokazywano dyżurnego trupka trzymanego w tym celu w szpitalnej lodówce. Dzieciom rzekomo zmarłym organizowano nawet pogrzeby.
Maria Gomez Valbuena
Kiedy ostatnio zarządzono ekshumacje, okazało się, że trumienki są puste, wypełnione kamieniami lub ciałami zwierząt. „Hiszpański system wymiaru sprawiedliwości jest niezdolny do działania. Przedstawialiśmy władzom fałszywe metryki urodzin, fałszywe świadectwa zgonu, dostarczyliśmy setek zeznań i dowodów. Czego więcej potrzebowały?” – konstatuje z rozgoryczeniem Juan Moreno, który sam jest jedną z ofiar księży i zakonnic, a przy tym założycielem największej organizacji skupiających ofiary i ich rodziny (Anadir). „Uważam sieć złodziei dzieci za mafię” – stwierdza adwokat Enrique Vila. On także jest jedną z ofiar i działa w ich sprawie. Obecnie w Hiszpanii wielu ludzi sprawdza dokumenty swych narodzin, a osoby, które zostały zaadoptowane, są szczególnie podejrzliwe. Takie same afery wykryto także gdzie indziej. W Australii wyszło na jaw, że w katolickich szpitalach zmuszano matki odurzane narkotykami do podpisywania aktów zrzeczenia się dzieci lub wywierano na nie presję psychiczną tak długo, aż się poddały. Proceder trwał w latach 1950–1970. Catholic Health Australia – największa sieć szpitalna na tym kontynencie – formalnie przeprosiła za to, co się tam działo. PZ
Biskupowi znów się upiekło Jakiś czas temu biskup Kansas City Robert Finn wybił się ponad wszystkich swych kolegów i stał pierwszym hierarchą oskarżonym kryminalnie. Zarzucano mu, że dowiedział się o pasji fotograficznej swego podwładnego, ks. Shawna Ratigana, i nie podzielił się tą wiedzą z organami ścigania. A wedle prawa miał obowiązek, bo Ratigan w swych pracach zdjęciowych koncentrował się na okolicach genitalnych małoletnich. Już się wydawało, że wierni w Kansas będą mieli pierwszego na świecie biskupa wyrokowca, ale nie. Prokuratorowi zadrżała ręka; niewykluczone, że z powodu jakichś nacisków. Zaproponował purpuratowi zawieszenie postępowania na 5 lat. Zarzuty nie wpłyną do sądu, jeśli spełni w tym okresie nałożone nań warunki: co miesiąc będzie stawiał się przed prokuratorskim obliczem i dyskutował na temat przestępstw seksualnych kleru wobec dzieci. Będzie także sprawozdawał, jakie kroki podejmuje, by w jego diecezji takie wypadki nie miały miejsca. Ponadto ma odwiedzić wszystkie parafie swej diecezji i poinformować o podjętych środkach zapobiegawczych gwarantujących dzieciom bezpieczeństwo. Biskup Finn przystał na propozycję z ulgą i rozkoszą, choć niewątpliwie warunki uniknięcia procesu są dlań upokarzające. Mniej zachwycony był umową adwokat reprezentujący ofiary ks. Ratigana, oględnie stwierdzając, że ma
w tej kwestii „mieszane uczucia”. Natomiast uczucia jednoznaczne wyraża Survivors Network – organizacja reprezentująca pokrzywdzonych: „Finn robi to, co zawsze robią biskupi – składa obietnice, zamiast odpowiadać na twarde pytania przed sądem. To tania, łatwa i wygodna droga wyjścia i uniknięcia odpowiedzialności”. Profesor Nicholas Cafardi, prawnik z Uniwersytetu Duquesne i były prezes świeckiej rady rewizyjnej ds. bezpieczeństwa przy Konferencji Biskupów USA, stwierdza, że Finn nie uzyskał wotum zaufania, a ponadto „dla Kościoła konieczność poddania się rygorom władz świeckich jest tragedią”. Podobne wyjście – umowę z prokuratorem dla uniknięcia procesu karnego – wybrali wcześniej biskupi diecezji Manchester, Phoenix, Cincinnati i Santa Rosa. Sprawę bpa Finna komentuje publicznie były mnich Richard Sipe, psychoterapeuta pomagający ofiarom molestowania przez księży. „Piąty raz biskup wywinął się sprawiedliwości – stwierdza. – Takie rzeczy nie powinny być tolerowane. To parodia wymiaru sprawiedliwości. Takie załatwienie sprawy jest niedobre dla Kościoła, religii, kraju. Dlaczego przez 20 lat skandalu przemocy seksualnej, gdy ponad 6 tys. księży molestowało 100 tys. młodych ludzi, niczego się nie nauczyliśmy? 5 lat »reedukacji« Finna niczego nie da, tak jak nie dało biskupom O’Brienowi, Pilarczykowi, Walshowi...”. ST
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
W
szystkich biskupów amerykańskich ogarnął nastrój bitewny. Wszystkich bez wyjątku, co daje podstawy do wątpienia, czy akcja jest spontaniczna, a nie odgórnie koordynowana, być może nawet przez Watykan... Bo może chodzi o odwrócenie uwagi publiki od niekończącego się skandalu przestępstw seksualnych kleru! Wrogiem jest
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
tolerowali otwarte kościoły, ale absolutnie nie godzili się na jakąkolwiek konkurencję na polu edukacji, usług socjalnych i opieki zdrowotnej – powiedział Jenky. – Jaskrawie gwałcąc Pierwszą Poprawkę do konstytucji (zapewnia wolność religii), Barack Obama przez swój radykalny, proaborcyjny i ekstremalnie świecki program wydaje się podążać podobną drogą”.
krytykowania konkretnych partii lub polityków. „Żaden racjonalny człowiek nie uwierzy, że biskup miał na myśli co innego, jak wezwanie do głosowania przeciwko Obamie” – stwierdził duchowny Barry Lynn, przewodniczący organizacji Amerykanie Zjednoczeni na rzecz Separacji Religii i Państwa. Zapowiedział złożenie oficjalnego doniesienia do rządowej agencji podatkowej IRS
Jak Hitler i Stalin prezydent Obama i antykoncpcja, którą pragnie zapewnić kobietom. Jest w związku z tym oskarżany (także w mediach, bo prawicujący gospodarze programów publicystycznych coraz częściej zapraszają hierarchów do swych niedzielnych show) o „wojnę z religią”. Napastliwość kościelnych dygnitarzy jest bezprecedensowa, ale żaden nie zagalopował się tak daleko jak bp Daniel Jenky, zwierzchnik diecezji Peoria w stanie Illinois.
Biskup Daniel Jenky
W jednej z ostatnich niedzielnych homilii w katedrze św. Marii w Peorii porównał reformę systemu zdrowotnego Obamy do przedsięwzięć największych masowych zbrodniarzy epoki nowożytnej. „Hitler i Stalin w swych lepszych momentach
Jenky w zaperzeniu, owładnięty negatywnymi emocjami, przegiął pałę. Skrytykował go natychmiast miejscowy rabin Daniel Bogard z najstarszej synagogi: „Beztroskie odwoływanie się do Holokaustu i podobnych tragedii jest nie na miejscu – oświadczył. – To demagogia. Holokaust nie należy do niego, by go wykorzystywał”. Żydowska Liga Przeciw Zniesławieniom wezwała purprata do przeprosin. Biskup w furii nie poprzestał na tym. „Tej jesieni każdy paraktykujący katolik musi głosować; musi głosować zgodnie ze swym katolickim sumieniem, bo inaczej nasze katolickie szkoły, katolickie szpitale, katolickie instytucje charytatywne i wszystko inne, z wyjątkiem kościołów, przestanie funkcjonować” – apelował dramatycznie biskup. Tym stwierdzeniem posunął się naprawdę za daleko i konsekwencje mogą mieć nie postać delikatnej krytyki, ale czegoś bardziej dla Kościoła bolesnego: straty pieniędzy. Prawo federalne jasno zakazuje Kościołom – jako instytucjom deklaratywnie niedochodowym i z tego powodu zwolnionym z podatków – popierania lub
na pogwałcenie przez Jenky’ego wymaganej apolityczności Kościoła. Jeśli stwierdzone zostanie, że istotnie do tego doszło, diecezja Peoria będzie musiała zacząć płacić podatki.
Rabin Daniel Bogard z żoną
Duchowni często angażują się w działania polityczne, a IRS rzadko anuluje status bezpodatkowy ich kościołów, ale tak jednoznaczne apele polityczne są ewenementem. Jenky’ego usiłowała bronić Patricia Gibson, kanclerz diecezji, ale tylko dolała oliwy do ognia. Zapewniła, że „biskup zaoferował tylko historyczne porównanie, by zapobiec powtórzeniu się znanych z historii ataków na Kościół katolicki. Jeszcze nie doszło do takich prześladowań jak wtedy, ale biskup mówi, że historia nauczyła nas ostrożności”. CS
Bóg nie lubi Obamy Dziennikarze, komentatorzy, wyborcy w Ameryce spekulują i zachodzą w głowę, kto zostanie wybrany w listopadzie na nowego prezydenta USA. Jest taki jeden, który już wie, bo on o tym decyduje. Wszechmogący. Nie tylko wie, ale podzielił się swą wiedzą z Patem Robertsonem – znanym teleewangelistą amerykańskim, byłym kandydatem prezydenckim, którego jednak do tej pory nie poparł. Teraz wynagrodził mu długie modły. 3 stycznia Robertson oznajmił: „Po sesji żarliwych modłów Bóg wyjawił mi, kto będzie następnym prezydentem; nie powinienem tego ujawniać, więc pozostawię was w niewiedzy. Ale myślę, że wiem, kto to będzie”. Pastor nie był jednak w stanie zachować tajemnicy i po chwili puścił farbę, informując, że Bóg nie popiera programu prezydenta Obamy. Tylko „intensywne modlitwy mogą wyłonić lidera, który zatrzyma dezintegrację kraju”. Nie trzyma się to kupy, bo skoro Bóg już zdecydował, to po co modlitwy? Czyżby bez pacierzy gotów był zostawić Obamę na drugą kadencję? Robertson roztacza wizję grozy, cytując słowa Boga: „Wasz kraj będzie rozdarty przez wewnętrzne napięcia. Nie może trwać podzielony. Wasz prezydent ma radykalne wizje przyszłości, których większość nie podziela. Oczekujcie
chaosu i paraliżu. To walka duchowa, którą możecie wygrać tylko przez modlitwę. Przyszłość świata wisi na włosku, bo gdy Ameryka upadnie, zabraknie championa wolności i obrońcy uciśnionego świata”. Oto słowo Boga wygłoszone za pośrednictwem jego kumpla i interlokutora Robertsona. Indagował on jeszcze Stwórcę, jakie mogą być powody katastrofy USA. Promieniowanie kosmiczne? – Nie. Impuls elektromagnetyczny? – Nie. Trzęsienie ziemi lub wybuch wulkanu? – Nie. „To będzie zapaść gospodarcza – wyjawił Bóg. – To nie ja ją sprowadzę, to wy ją sobie zgotujecie”. Najsmutniejsze jest to, że osobnik, który w innych krajach znajdowałby się pod troskliwą opieką specjalistów i dostawał regularne porcje leków w pokoju niekoniecznie z klamkami, w USA regularnie i szeroko emituje swą paranoję i jest bardzo poważnie traktowany przez miliony widzów Robertsonowej sieci Christian Broadcasting Network i jego sztandarowej audycji „700 Club”. Co do jednego Bóg Robertsona może mieć nieco racji: istotnie, Stany są w stanie paraliżu spowodowanego sabotażową polityką republikanów, których naczelnym celem jest uniemożliwienie Obamie rządzenia. Zatem związany z republikanami Robertson wygłasza proroctwa o nieszczęściach, które jego polityczni partnerzy usilnie starają się sprowadzić na swój kraj. PZ
17
Porażka dewotów J
ak pokazał ostatni sondaż Gallupa, Missisipi jest najbardziej konserwatywnym stanem USA. Ale nawet tam bigotów spotkała przykra niespodzianka. w ostatniej chwili wystraszyła się, Duży oddźwięk wywołał wynik że ekstremizm proponowanego niedawnego referendum w Missirozwiązania wywoła odwrotny skusipi. Stosunkiem głosów 58 do 42 tek: jeszcze bardziej umocni praprzepadł tam pomysł uznania zawo do aborcji i przysporzy mu zwopłodnionego jaja (w wieku np. lenników. Nie bez znaczenia była 2 godzin) za osobnika o identyczpostawa byłego gubernatora, ultranych prawach co normalny człokonserwatysty Haleya Barboura, wiek. „Inicjatywa 26” była oczkiem który wypowiadał się o nim z rew głowie religijnej prawicy. Jej zazerwą i dopiero w ostatnim dniu, twierdzenie miałoby dalekosiężne z ociąganiem, opowiedział się za. konsekwencje prawne (np. kobieKrytycznie wypowiadali się też lety po poronieniu obejmowane bykarze. Media z całej Ameryki zjełyby śledztwem o spowodowanie chały do Missisipi i zaczęły zadaśmierci). Naczelnym celem zainstawać ludziom pytania, na które ci lowania tego prawa było sprowonie potrafili odpowiedzieć, bo prakowanie jego przeciwników do odwo było mętnie sformułowane. To wołania, które dotarłoby w końcu w końcu dało do myślenia niezdedo Sądu Najwyższego USA. Ten, cydowanym. zdominowany obecnie przez praRezultat w tym stanie nie oznawicowo-konserwatywnych sędziów, cza oczywiście złożenia broni przez prawdopodobnie anulowałby swój dewotów, którzy pragną narzucić własny werdykt w sprawie Roe verwszystkim doktrynę swej religii. Posus Wade, który kilkadziesiąt lat czynania na rzecz prawnego zrówtemu zalegalizował przerywanie ciąnania zarodka z człowiekiem mają ży w Stanach. miejsce w wielu stanach, a w dzieNie po raz pierwszy usiłowano więciu – m.in. tak dużych i kluczozrównać w prawach jajo świeżo powych jak Floryda i Ohio – odbędą łączone z plemnikiem z pełnoprawsię na ten temat referenda podczas nym homo sapiens. Dwukrotnie wyborów prezydenckich 8 listopapróby takie forsowano w stanie Koda 2012. Wcześniej sądzono, że jelorado i za każdym razem fanatyśli gdziekolwiek coś takiego może cy religijni z ugrupowania Parenprzejść, stanie się to przede wszystthood USA ponosili porażkę. Dlakim w Missisipi. Aktywiści z tego czego „Inicjatywa 26” upadła w ulstanu już zapowiadają powtórkę, trareligijnym Missisipi, skoro tuż a ich pobratymcy ideowi po raz przed wyborami głosy za i przeciw trzeci będą próbować w Kolorado. równoważyły się? Będziemy walczyć aż do zwycięCzęść aktywistów konserwastwa – zapowiadają działacze Patywnych utrzymujących wciąż perenthood USA. PZ wien kontakt z rzeczywistością
Notowania Pana B. W
iara w Boga na świecie powoli zanika, zwłaszcza wśród ludzi młodych; najbardziej bogobojni są ludzie starzy, stojący w obliczu nadchodzącej śmierci – takie są konkluzje badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Chicago. – wśród starszych. W piekle więc Najbardziej religijnym krajem prawdopodobnie mówi się języświata są Filipiny: 95 proc. wierzy kiem Balzaca... w Boga, a 0,7 proc. nie wierzy. Na drugim miejscu jest Cypr, naSondaż Gallupa przeprowadzastępnie Chile, USA i Polska. Tylny właśnie w Stanach pokazuje, że 85 ko 3,3 proc. Polaków nie wierzy proc. Amerykanów ma w domu Biw Boga. Najbardziej ateistyczne reblię. Statystyczny posiadacz ma 3, jony globu to Skandynawia i byłe 4 egzemplarze Pisma Świętego. Popaństwa demoludu – z wyłączeniem siadanie nie idzie w parze z lektuPolski. Rekordzistą w ateiźmie są rą. Co prawda 79 proc. uważa, że wschodnie Niemcy (byłe NRD): dobrze zna treść Biblii, lecz 54 proc. wiarę w Boga deklaruje tam 13 nie jest w stanie wymienić jej pierwproc. Na drugim miejscu plasują szych 4 ksiąg. 62 proc. starszych się Czesi – 20 proc. wierzących. Amerykanów jest przekonanych, że Przeciętnie w kilkudziesięciu w świętej księdze można znaleźć abbadanych krajach świata wiarę wysolutnie wszystko, co konieczne znaje 43 proc. ludzi w wieku podo życia. Młodzi wykazują większy wyżej 68 lat i 23 proc. w wieku sceptycyzm – tylko 34 proc. dwuponiżej 27 lat. W USA w Boga wiedziestolatków podziela tę opinię. 54 rzy 54 proc. młodych i 68 proc. proc. Amerykanów uważa, że relistarszych. Zupełnie inna jest sytugia powinna się trzymać z dala acja we Francji: 8 proc. wierzących od polityki, a 40 proc. nie widzi w tajest wśród młodych i 26 proc. kim aliansie nic złego. CS
18
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
C Księża niepotrzebni Od dwóch lat, jako mistrz ceremonii pogrzebowej, obserwuję zmianę w zakresie formy pochówku. Ludzie coraz częściej chcą mieć pogrzeb religijny, ale bez duchownego. Otóż rodziny życzą sobie, abym poprowadził ceremonię o charakterze głęboko modlitewnym, z pieśniami pogrzebowymi, ale absolutnie bez udziału księdza. I owe wymagania rodzinne zdarzają się nie tylko w dużych aglomeracjach miejskich, ale również na wsiach, choć tu na razie nieczęsto. Swoje stanowisko ludzie uzasadniają tym, że modlitwę można na pogrzebie odmówić także bez udziału kapłana. Tym bardziej że duchowny nie zawsze stosownie zachowuje się na pogrzebie – bywa, że lekceważy żałobników i ceremonię widocznym zniecierpliwieniem i pośpiechem. Często jest tak, że rodzina zmarłego jest wierząca, uczęszcza na nabożeństwa parafialne, ale jest zdecydowanie skonfliktowana z proboszczem – na przykład za mały datek podczas kolędy albo brak ślubu kościelnego… Niekiedy to proboszcz odmawia pochówku i jego decyzja oparta jest na typowym: „Nie, bo nie”, a powodem tego „nie” jest zbyt rzadka – zdaniem kapłana – obecność zmarłej osoby przy konfesjonale, przed REKLAMA
spowiednikiem. Bywa, że podkreśleniem złych relacji kapłana z rodziną zmarłego jest wydany przez niego absolutny zakaz korzystania w czasie pochówku z kaplicy przycmentarnej, choć w danej miejscowości jest tylko jeden parafialny cmentarz. Zdarza się także i tak, że parafialny zarządca cmentarza parafialnego wyznacza godzinę pogrzebu świeckiego (chyba nieprzypadkowo i na pohybel rodzinie zmarłej osoby) w czasie równoczesnego trwania w kaplicy cmentarnej mszy żałobnej z racji innego pogrzebu. Wyznaniowego. Takie nabożeństwo żałobne jest stosownie nagłośnione i słychać je w odległości bez mała pół kilometra od kaplicy. Mistrz ceremonii nie ma w takiej sytuacji szans godnego, pełnego szacunku pożegnania zmarłego, i to nawet wtedy, gdy posiada swój własny sprzęt nagłaśniający, bo nie chce kakofonii pogrzebowo-pożegnalnej. Wszystko to – jak dostrzegam – zaczyna zmierzać do jednego: za kilka, może kilkanaście lat nawet pogrzeb wyznaniowy będzie odbywał się bez udziału księdza. Za duszę zmarłego ludzie sami potrafią się pomodlić. Mistrz ceremonii, Włocławek
hcę przedstawić poglądy wielu młodych na obecną sytuację w Polsce. Nasz głos jest niesłyszalny w mediach głównego nurtu, bo z osób w naszym wieku zaprasza się tam albo wariatów oderwanych od rzeczywistości, albo ludzi, którzy w życiu osiągnęli już wysoki poziom materialny i których szara rzeczywistość nie dotyczy. Od ponad roku prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą. Moje dochody szacuję na około 3700 zł brutto. Po odjęciu podatków, opłat i kosztów niezbędnych do prowadzenia mojej działalności pozostaje jakieś 2000 zł (płacę obniżony ZUS, więc niedługo ta suma mocno się zredukuje). Mam wykształcenie wyższe, pracuję 11–12 godzin dziennie 6 dni w tygodniu. Siedząc w biurze, słucham bardzo często radia – zarówno „FiM”, jak i TOK FM. Informacje płynące z głośników doprowadzają mnie do białej gorączki. Sam długi czas byłem bezrobotny lub pracowałem na umowach śmieciowych. Dziś, mając pomysł na biznes, podstawowe środki, wiedzę i możliwości, chciałbym sam dać komuś pracę. Niestety, brakuje mi funduszy. Ogólnie powtarza się, że można pozyskać środki unijne, pomoc, dotacje. Tylko że to bzdury. Przykładowo, dotacje w moim powiatowym urzędzie pracy wydzielone na tworzenie nowych miejsc pracy skończyły się już w styczniu…
Głos młodych Dziwi mnie domaganie się pieniędzy na tzw. politykę prorodzinną. Osobiście nie chcę mieć dzieci, mało który mój znajomy chce je mieć, a już na pewno nie przed 30. Z różnych powodów – ideologicznych, finansowych czy czysto praktycznych. Może to niezrozumiałe myślenie dla starszego pokolenia, może gdyby żyło się lepiej i lżej, to część by się na dzieci zdecydowała, ale póki co jest tak, że młodzi ludzie w mieście po prostu nie chcą zakładać rodzin. Ludzi na świecie raczej nie zabraknie, otwarcie granic to może zły pomysł, ale wpuszczenie pewnej określonej grupy imigrantów to chyba nic złego. Ludzie z krajów biedniejszych chcą pracować, a my, skoro będzie nas mniej, będziemy mieli miejsca pracy. Czy istnieje prostszy układ? Zresztą – jak słusznie zauważyli panowie w radiu „FiM” – w tym kraju (łącznie z emigrantami wypchniętymi z Polski przez brak pracy) jest niemal 5 milionów bezrobotnych. Wobec tego dlaczego mamy składać się na politykę prorodzinną, emerytury kobiet na macierzyńskim, becikowe i inne bzdury? To nie jest solidarność społeczna. To wyzysk ludzi uczciwie pracujących, świadomie odrzucających koncepcję tradycyjnej rodziny przez ludzi mających kaprys
posiadania dziecka. Dziecka, które i tak nie będzie pracowało na żadne emerytury, bo to są jakieś kosmiczne założenia; dziecka, które kosztuje i na które nagle ma się składać cały naród. Czy fakt, że przygarnąłem psa z azylu, sprawia, że jestem gorszy od ludzi, którzy powołują na świat nowe życie, nie będąc w stanie zapewnić mu podstawowej, godnej egzystencji, bo byli zbyt głupi, żeby założyć kawałek gumy na pewną część ciała? Świadomie wolę być produktywnym członkiem społeczeństwa, niż tonąć w pieluchach, udając wiecznie cierpiącą matkę Polkę. Ludzie, skoro rodzicielstwo to taka ciężka praca, to nie decydujcie się na nie! A jeżeli pies nie jest w stanie zaspokoić waszych wyimaginowanych potrzeb rodzicielstwa, to adoptujcie dziecko z domu dziecka. Może to brutalne postawienie sprawy, ale tak czuje masa młodych ludzi. Jeśli się na coś człowiek decyduje, to musi brać za to odpowiedzialność do końca życia, a nie wołać o pomoc. Oczywiście są wyjątki i im należy pomagać. Na przykład rodziny, których byt drastycznie pogorszył się z przyczyn losowych, niemożliwych do przewidzenia – one właśnie stanowią taki wyjątek. Jednak jest to zaledwie promil w całym społeczeństwie. Daniel Opic
Przemyślenia emerytalne Jestem za przedłużeniem lat pracy. Taka jest moim zdaniem demograficzna konieczność. Jednak to pracownikom należy zostawić decyzję o tym, jak długo chcą pracować. Uważam, że w sprawach emerytur powinno być takie samo równouprawnienie jak we wszystkim innym. Mężczyzna wykonujący ciężkie prace fizyczne ma tak samo zniszczone zdrowie jak kobieta pracująca fizycznie. Natomiast na przykład zawód adwokata, profesora albo inną nieciężką pracę umysłową można (ale nie trzeba) wykonywać do 75 lat. Dlatego wiek emerytalny powinien mieć widełki naprawdę duże. Od 60 do 75 lat. Każdy miałby prawo do przejścia na emeryturę począwszy od 60 roku życia albo obowiązek przejścia na emeryturę w wieku 75 lat. Powinno być jednak zastrzeżenie: osoby pobierające emeryturę nie mogą pracować. Jeżeli ktoś chce pracować, musi emeryturę zawiesić. Dopiero w wieku 75 lat można by, pobierając emeryturę, dodatkowo pracować. Na emeryturę można by przejść już po przepracowaniu 20 lat pracy. Od 60 roku życia należałoby się 100 proc. emerytury. Oczywiście, każdy otrzymywałby tylko taką emeryturę, jaką sobie wypracował. Dlatego ktoś, kto przepracował 20 lat i pobierał najniższe krajowe wynagrodzenie, będzie dostawał emeryturę zupełnie inną niż ktoś, kto przepracował 50 lat i pobierał dużo wyższe świadczenie. Trzeba też coś zrobić z osobami, które pracują na umowach śmieciowych lub na czarno, nie z własnej winy. Takie osoby powinny mieć prawo do emerytury socjalnej, właśnie od 67 roku życia. To pracownik sam powinien decydować, czy chce pracować, czy raczej przejść na emeryturę. Może również w każdej chwili zawiesić emeryturę i wrócić do pracy,
o ile taką znajdzie. Być może pani sprzątająca po kilku miesiącach lub latach siedzenia w domu znajdzie pracę jako portierka, czyli przekwalifikuje się i uzna, że jednak, pracując, ma więcej pieniędzy i mniej czasu na myślenie. Sama myśl, że w wieku 80 lat będzie miała nadal bardzo malutką emeryturę, może spowodować chęć dalszej pracy. Być może te emerytury będą dla wielu ludzi szansą na przekwalifikowanie się, a dla innych – szansą na godne życie, a nie bieganie do opieki po zasiłki. Mówienie o opiece kobiet nad dziećmi i pomijanie w tym mężczyzn zakrawa na anachronizm. Kobieta nie rodzi obecnie 10 lub 15 dzieci, tylko jedno lub dwoje, a rodzina z 4 dzieci już jest wielodzietna. W domach są pralki, zmywarki, odkurzacze, a w dyskontach – półprodukty. Nie można porównywać prania na tarze do prania w pralce automatycznej. Nie można porównywać mycia mopem paneli lub terakoty do szorowania na klęcząco podłogi z desek. Nie można porównywać gotowania na kuchni węglowej do gotowania na gazie. Coraz więcej mężczyzn bierze udział w opiece nad dziećmi na równi z kobietami. Kobiety w moim pokoleniu jeszcze często same wychowywały dzieci, ale w miarę jak dzieci dorastały miały coraz lepszy kontakt z ojcem. Obecne młode pokolenie walczy o równouprawnienie ojców razem z matkami przy opiece nad dzieckiem. Dlaczego proponuje się procentowy dodatek do emerytury za wychowanie dziecka? Ludzie, którzy mają dużo, dostaną jeszcze więcej, a ludzie, którzy mają malutkie emeryturki, dostaną takiego dodatku niewiele. Dlatego należy kwotowo premiować każde urodzone i wychowane dziecko. Jeżeli jednak jedno z rodziców nie żyje lub jest pozbawione praw do dziecka, wtedy podwójną kwotę powinien dostawać drugi z rodziców. Czytelniczka
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
LISTY Prawda nas wyzwoli Dziwnym trafem w Sejmie polskim jest twór o nazwie Komisja Etyki. Od pewnego czasu ciało to jest dla mnie i dla wielu innych Komisją Religii. Za swoje dwa orzeczenia, których w wolnym, demokratycznym kraju być nie powinno. Oto posłowie Ruchu Palikota – Armand Ryfiński (co ciekawe, członek Komisji Etyki) oraz sam przewodniczący RP Janusz Palikot – zostali ukarani przez Komisję. Za co? Ano za mówienie prawdy! Sugerowałbym, żeby na sali posiedzeń Sejmu wywiesić przy krzyżu słowa papieża Polaka: „Prawda was wyzwoli”, po to by myśl ta kłuła w oczy rozmodlonych posłów i przypominała im właśnie o etyce. Lakoniczne komunikaty o ukaraniu Armanda naganą nie oddały całej prawdy: wspomniano, że nazwał Kościół katolicki instytucją szkodliwą społecznie, ale żaden serwis nie przypomniał całego wystąpienia posła RP, a wypadałoby je przypomnieć w całości. Janusz Palikot od dawna jest solą w oku katonarodowych posłów, kleru katolickiego oraz moherowych wyborców i doprowadza ich do histerii, nawołując do budowy świeckiego państwa. A to, jak wiadomo, niemiła perspektywa dla biznesmenów w sutannach, Rydzyków, Głódziów, Nyczów i Michalików. Janusz został pokrzywdzony przez Komisję Religii karami nagany i upomnienia, bo zgodnie z prawdą oznajmił, że Michalik jest takim samym chamem jak Rydzyk. Chwała Palikotowi, że pokazał panom w sutannach, iż zdania nie zmienia pod wpływem rozmodlonego towarzystwa z Komisji, która karze go symbolicznie, bo panicznie lęka się osobnika w sutannie! Palikot nie wahał się powtórzyć, że jeśli ktoś zachowuje się jak cham, to ma prawo nazwać go chamem. Słusznie, ciekawi mnie, kiedy to dotrze do rozmodlonych członków Komisji Religii, którzy nie cierpią prawdy. Poza tym żadne medium nie przypomniało, dlaczego Palikot nazwał Michalika chamem. Sprawa dotyczyła policjanta, który zatrzymał do kontroli drogowej auto kierowane przez cudzoziemca (złamał przepisy). Michalik, który był wtedy pasażerem, w chamski sposób zwracał się do stróża prawa, po czym doniósł na niego przełożonym, ci zaś, spełniając życzenie wielebnego, zeszmacili mundurowego. Paweł Krysiński, RP
Przegląd rowerów Postulat posła Maćka Mroczka w sprawie przeglądu technicznego rowerów tak jak samochodów wzbudził mój zachwyt i podziw. Wiadomo, że na drodze kierowca samochodu
czy roweru odpowiada w przypadku niesprawności pojazdu albo swojej za życie i zdrowie swoje, a także innych uczestników wypadku. Powinien więc być trzeźwy, zdrowy umysłowo i jechać na sprawnym sprzęcie. Ze względu na to, że błąd kierowcy naraża ludzi postronnych na uszczerbki zdrowia i życia, jestem za. Pod jednym jednak warunkiem.
SZKIEŁKO I OKO społeczny w tej materii, by skończyć z obłudną dominacją rzymskokatolickiej wiary i odciąć dopływ środków z budżetu. Jestem przekonany, że wyszłoby z tych zeznań, że jest ledwo marne 30 proc. katolików. Poza tym nie ma się czego wstydzić, że jest się świadkiem Jehowy, luteraninem, prawosławnym itd. lub ateistą. Robert
Witamy Kubę! Chciałbym wyrazić swój zachwyt nad przyjęciem Kuby Wątłego do grona felietonistów. Potrzebny jest taki prześmiewczy humor i nutka kpiny, które pozwalają czasem się uśmiechnąć nawet przy tych złych dla nas i dla kraju wiadomościach, troszkę się zdystansować, a jednocześnie pomyśleć. Chciałbym też podkreślić, że pan Kuba wydaje mi się osobą kompletnie apolityczną, nie owija w bawełnę i komentuje tak samo podobne wyczyny niezależnie od tego, czy jest to mniej lubiana przez niego prawica, czy bardziej lubiana lewica. Pan Wątły kupę nazywa kupą w każdym przypadku. Nigdy nie perfumuje. I w takiej postawie niech pozostanie – tego mu życzę. Panie Kubo, może udałoby się wciągnąć do programu „Krzywe Zwierciadło” kogoś jeszcze? Może ktoś z „FiM” albo na przykład prof. Jan Hartman? Tomasz Wala Opalenica
Klauzula sumienia
Posłowie, ustawodawcy wpływają na losy, a czasem życie milionów. Przed podjęciem swojej misji powinni oni być przebadani przez psychologów tak jak kierowcy samochodów, a także przebadani alkomatem na trzeźwość przed każdym wejściem na salę obrad. Będzie sprawiedliwie i trochę bezpieczniej. Roman z Bieżunia
Religijny spis powszechny Jestem ateistą, ale nie zamierzam dokonać apostazji, bo nie mam ochoty spotykać się z duszpasterzami ani wysyłać do nich listów. Zatem żeby rozwiązać ten problem globalnie i raz na zawsze, posłowie Ruchu Palikota i inni powinni złożyć wniosek o przegłosowanie ustawy dotyczącej przynależności czy też nieprzynależności do religii. Myślę, że powinno się na przykład przy składaniu PIT-u zaznaczyć w odpowiednim kwadraciku, jaką religię się wyznaje albo że nie wyznaje się żadnej. Następnie dane osobowe osób deklarujących przynależność do jakiegoś wyznania byłyby przesłane do kapłanów, co byłoby jednoznaczne ze zgodą na przetwarzanie tych danych. Jeśli ktoś jest w aktach parafialnych, a nie zdeklarował się w Picie, to za zaniechanie można by tę osobę wykluczyć ze spisu wiernych. Co z tego, że religia to prywatna sprawa, ale przecież jest tak ważna, że trzeba zbadać przekrój
Szanowny Panie! W Polsce jak dotąd nie wprowadzono powszechnego podatku kościelnego. A tylko on mógłby uzasadniać nałożenie na obywateli obowiązku ujawniania przed fiskusem przynależności religijnej. Rozwiązanie łączące rejestr wyznawców z podatkiem dochodowym od osób fizycznych może być konstytucyjnie wątpliwe. Podlega mu bowiem tylko część osób zamieszkujących Polskę. Redakcja
Głódź na zasiłku Przeczytałem o emeryturze Głódzia („FiM” 16/2012) i szlag mnie trafia. Brakuje pieniędzy na emerytury, a tu takie pieniądze daje się tym pasibrzuchom za nic. Ja przepracowałem pod ziemią ponad 30 lat, przez co mam trudności z oddychaniem, bo na płucach siedzi pył. Wytchnienie miałem tylko w Barbórkę, na którą kiedyś dostałem bułkę i kawałek kiełbasy plus ćwiartkę czystej wódki. Potem był ewentualnie uroczysty obiad przy kielichu. Głódź miał taką Barbórkę codziennie przez 13 lat i za to ma emeryturę ponad dwa razy większą od mojej. Chorobą zawodową górników jest pylica, a u niego może być tylko marskość wątroby. Czy na tym polega sprawiedliwość społeczna w Polsce? Posłowie i inni wybrańcy narodu tego nie widzą, bo zawsze bliżej sutanny łatwiej jest dorwać się do koryta – reklama z ambony jest w tym pomocna. Górnik emeryt z Zabrza
Podziwiam pana Marka Szenborna, że dopiero teraz go poniosło, co wyraził w swoim „Głaskaniu jeża” („DUPA” – „FiM” 17/2012). Mnie natomiast poniosło znacznie wcześniej i – chociaż nie w formie historyjki – od razu nasunął mi się wniosek, że żołnierze zawodowi powinni wystąpić o prawne umocowanie klauzuli sumienia pozwalającej żądać wydawania tylko ślepej amunicji, ponieważ nie będą mordować na rozkaz niewinnych ludzi zmuszonych do mordowania bliźnich tylko z tego powodu, że urodzili się w innym kraju lub wyznają inną religię. Nawiasem mówiąc, żaden prawdziwy katolik, jeśli byłby chrześcijaninem, nie powinien służyć w wojsku. Jestem cholernie ciekaw, czy aktualnie kapelani wojskowi uczą: „Nie zabijaj”, czy też: „Zabijaj w imię Boga”, a może odgrzebali pojęcie: „Słuszna wojna”. REKLAMA
19
Weterynarz musi czasem dokonać eutanazji zwierzęcia (nienawidzę określenia „uśpić”), policjant musi spałować demonstranta, żołnierz – zabić wroga, ginekolog – dokonać aborcji, aptekarz – sprzedać prezerwatywę. Jeśli nie chce tego robić, nie musi, ale niech zmieni zawód, nikt go nie zmusza do pracy. Lekarz może wybrać inną specjalizację, aptekarz – zatrudnić się w sklepie zielarskim. I co najważniejsze – nie powinniśmy wchodzić w żadne dyskusje na temat klauzul sumienia, wciągać się w niekończące się spory i układy. Wychodząc z założenia, że lekarz, odmawiając zabiegu, czy aptekarz, odmawiając sprzedaży określonych leków, narażają tym samym zdrowie, a czasem i życie pacjenta, to tacy lekarze nie powinni mieć prawa zatrudnienia w państwowych jednostkach służby zdrowia, a aptekarze – sprzedawania leków w powiązaniu z państwową służbą zdrowia (refinansowanie z NFZ). Należy zakończyć tę jałową dyskusję i rozpocząć działania na rzecz powyżej opisanych uwarunkowań prawnych, w tym przywrócenia prawa nieuwzględniającego klauzuli sumienia dla lekarzy. Nie można pozwolić fundamentalistom religijnym i fanatycznym paranoikom na manipulowanie sobą i wpływanie na zdrowie i życie psychicznie zdrowej części społeczeństwa. Jacek Demel
Pomożecie? Prawie na każdym zdjęciu Kaczyńskiego widać długie włosy wystające z nosa. Proponuję umieścić na łamach Waszej gazety ogłoszenie o zbiórce pieniędzy na zakup trymera od narodu polskiego i wysłać go Kaczyńskiemu. Trymer dobrej marki kosztuje 70–100 zł. Resztę pieniędzy proponuję przekazać na pomoc biednym. Mam nadzieję, że czytelnicy wpłacą. Ja zrobię to pierwszy! Jacek Pyrek
20
E
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
uropę XVI i XVII w. przenikał duch nietolerancji i fanatyzmu, prowadzący często do krwawych prześladowań religijnych. Zjawiskiem wyjątkowym były kraje, gdzie realizowano zasadę tolerancji wyznaniowej. Do tych nielicznych krajów należała Polska XVI w. Ostatni Jagiellonowie – Zygmunt Stary, a zwłaszcza Zygmunt August – byli bowiem przeciwni stosowaniu przymusu i przemocy w sprawach religijnych, co sprzyjało szybkiemu rozwojowi reformacji. Zdawali sobie sprawę z konsekwencji wojen religijnych, które groziłyby wielowyznaniowemu państwu rozpadem. Właśnie szesnastego wieku sięgają historyczne tradycje ekumeniczne w Polsce, których inicjatorami byli protestanci. Pakt międzykonfesyjnej ugody na synodzie generalnym w Sandomierzu w 1570 r., który przeszedł do historii pod nazwą Zgody sandomierskiej, był dziełem unikatowym w skali europejskiej, a zarazem aktem wyjątkowej w tamtych czasach tolerancji wyznaniowej. Był jednym z najwznioślejszych momentów w dziejach reformacji polskiej i europejskiej. Słowo „ekumenia” występuje wielokrotnie w Nowym Testamencie i pojawia się najczęściej w sensie geograficznym – jako określenie ziemi i świata, danych ludziom do mieszkania i życia (w relacji o narodzeniu Chrystusa wspomniano dekret wydany przez cesarza Augusta, aby spisano „ekumenię”, a więc „cały świat”). W tym okresie słowa „ekumenia” zaczęto używać także do wyrażania uniwersalnej misji chrześcijaństwa – głoszenia „ewangelii o Królestwie po całej ziemi [ekumenii] na świadectwo wszystkim narodom” (Mt 24. 14). Dopiero w 1925 r. Nathan Soederblom, luterański arcybiskup Uppsali, jako pierwszy posłużył się słowem „ekumenia” na określenie dzieła pojednania i zjednoczenia podzielonych dotychczas Kościołów. W chrześcijaństwie nigdy nie było tak, aby panował stan idealnej jedności, przeciwnie – od początku znakiem firmowym chrześcijaństwa było zróżnicowanie tendencji i tworzenie stronnictw, które odzwierciedlały istnienie wielu różnorodnych, często wykluczających się poglądów i tradycji. W dodatku zwykle nie chodziło jedynie o kwestie wtórne, takie jak obrzezanie czy przepisy żywieniowe, lecz o kwestie zasadnicze, takie jak paulińska doktryna usprawiedliwienia z wiary, którą zwalczali zwolennicy teorii współdziałania Boga z człowiekiem w procesie zbawienia, synergizmu (Rz 3. 28; Jk 2. 24). Także współcześnie wielu teologów, sięgając do samego źródła, a więc do Biblii, stoi na stanowisku, że Pismo Święte daje nie tyle podstawę do jedności Kościoła, ile przeciwnie – podstawę do pluralizmu wyznań. Okres reformacji kojarzy się najczęściej ze sporami teologicznymi i z największym rozłamem w łonie zachodniego chrześcijaństwa. Zapomina się o tym, że w ukształtowanych
wówczas obozach wyznaniowych działali ludzie, którzy z największą troską dążyli do przezwyciężenia podziału Kościoła. Jednym z nich był polski ekumenista i irenista Jan Łaski (1499–1560), jedyny Polak zaliczany do grona najwybitniejszych reformatorów XVI w. Ostatecznym celem protestantów w Rzeczypospolitej miało być uniezależnienie – poprzez kolejne unie – Rzeczypospolitej od Rzymu i utworzenie Kościoła narodowego z królem jako głową Kościoła, a jeśli nie zwycięstwo ewangelicyzmu w Polsce, to przynajmniej równouprawnienie z katolicyzmem. Jako że w latach 60. XVI w. wzmógł się
Najważniejszy problem doktrynalny tkwił w rozumieniu Wieczerzy Pańskiej, tj. w interpretacji słów i gestów Chrystusa w wieczerniku. Przedmiotem sporu były słowa: „To jest ciało moje” i „To jest krew moja”, które reformatorzy rozumieli każdy na swój sposób (Mt 26. 26–28). W odróżnieniu od Lutra – przyjmującego za Janem Wiklefem zasadę konsubstancjacji (substancja ciała i krwi Chrystusa jest obecna w Wieczerzy Pańskiej przy jednoczesnej, dalszej obecności istniejącej już substancji chleba i wina) – Jan Kalwin widział w Wieczerzy Pańskiej jedynie symbol i pamiątkę.
starych praw przeciwko herezji. Najpierw porozumienie osiągnęli kalwini i bracia czescy, a potem ustąpili luteranie, którzy jednak od początku starali się ze zgody wyłamać. Najważniejsze debaty toczyły się 12 kwietnia, zaś najwięcej emocji wzbudzał artykuł o Wieczerzy Pańskiej. Ostatecznie wypracowano stanowisko kompromisowe i zaprzestano wytykać sobie „innego ducha”, przyjmując w dużej mierze za prawowiernymi luteranami zapis (uzupełnieniem był dodatkowy artykuł z luterańskiej Konfesji saskiej z 1551 r.): „Co się tyczy nieszczęsnych sporów o Wieczerzę Pańską, postanowiliśmy trzymać
Pierwszy akt ekumeniczny Zgoda sandomierska była porozumieniem polskich ewangelików, luteran, kalwinów i braci czeskich, zawartym w Sandomierzu 14 kwietnia 1570 r. Uznawana jest za pierwszy akt ekumeniczny w Europie.
atak na różnowierców ze strony kontrreformacji, trzy wyznania – kalwini, luteranie i bracia czescy – w celu pojednania dogmatycznego i wspólnej obrony w roku 1570 zawarły ze sobą w Sandomierzu porozumienie. Najważniejszą kwestią było znalezienie wspólnej podstawy dogmatycznej, wspólnego wyznania wiary – konfesji. Żadne z wyznań nie chciało zrezygnować z własnej i spodziewało się, że to właśnie jego konfesja będzie przyjęta jako wspólne wyznanie wiary. Luteranie za swoją uznawali Konfesję augsburską (Confessio Augustana) z 1530 r., a kalwini za najodpowiedniejszą przyjmowali II Konfesję szwajcarską z 1566 r. (Confessio Helvetica Posterior). Również spadkobiercy i kontynuatorzy tradycji husytów, bracia czescy, mieli własną konfesję zaaprobowaną przez Marcina Lutra. Ciężar przygotowania wspólnego wyznania wiary wzięli na siebie kalwini małopolscy. Do warunków polskich adaptowali II Konfesję szwajcarską, której tłumaczenia i pewnych w niej zmian dokonał duchowny małopolskiego zboru Krzysztof Trecy. W oparciu o ów przekład powstała Konfesja sandomierska (Konfesja polska), którą przedłożono na synodzie generalnym w Sandomierzu.
Jan Łaski, najsłynniejszy polski reformator
Synod generalny protestantów polskich, opisany w aktach synodalnych jako „Uroczysty Synod Wiernych Chrystusa”, odbył się w Sandomierzu w dniach 9–14 kwietnia 1570 r. Na jego czele stanął gospodarz, czyli wojewoda sandomierski Piotr Zborowski. Najliczniej reprezentowany był małopolski Kościół reformowany, a najważniejszym spośród tysięcy zebranych był, oprócz Zborowskiego, wojewoda krakowski Stanisław Myszkowski, główny inicjator synodu i jeden z przywódców obozu reformacyjnego. Strona luterańska reprezentowana była mniej licznie, a najsłabiej wypadli bracia czescy. Do obrad nie zostali dopuszczeni przedstawiciele skrajnej reformacji: anabaptyści i bracia polscy, czyli zwolennicy chrztu dorosłych, i antytrynitarze – ugrupowania o zbyt radykalnych poglądach społecznych. Duchowni uzgadniali corpus doctrinae, a świeccy radzili o kampanii sejmowej, a zwłaszcza o zniesieniu
się znaczenia słów Chrystusa Pana według objawienia ojców kościoła, a mianowicie Ireneusza, który orzeka, że tajemnica ta jest podwójna: ziemska i niebieska. Nie twierdzimy, aby chleb i wino były czystymi symbolami; uznajemy owszem, iż wierzącym dają i w istocie i przez wiarę udzielają to, co znaczą. Ażeby przedstawić rzecz jaśniej i dokładniej, zgodziliśmy się wierzyć w istotną obecność Chrystusa w komunii dla tych, którzy ją przyjmują. Tak więc ciało i krew Pana naszego istotnie udzielana jest pod postacią chleba i wina, a zatem zgodnie z istotą sakramentu, nie należy takowych uważać tylko za wyobrażenie ciała i krwi Chrystusowej”. Odrzucono wszakże luterański postulat o „cielesnej” obecności Chrystusa i „cielesnym” jego spożywaniu, zawarty w słowie corporis, jako przypominający papieski dogmat o przeistoczeniu chleba i wina w ciało i krew Chrystusa na głos kapłana, i przypomniano słowa powiedziane niegdyś przez
Mikołaja Reja do biskupa krakowskiego: „Jeżeli mam wierzyć, że tu jest cały Krystus, boję się, abym się golenią jego nie udławił”. W konsensusie przyznano duchowe „spożywanie” ciała Chrystusowego przez wiarę, fide. Każde z wyznań – kalwini i bracia czescy z jednej strony, a luteranie z drugiej – zachowując własną dogmatykę i obrzędowość, uznało, że wszystkie trzy wyznania zgodne są z pierwotnym nauczaniem Kościoła. Puszczono w niepamięć czasy, gdy oskarżano się nawzajem o herezję, i uznano wzajemnie za braci w wierze. Wzajemnie uznano też sakramenty i urząd kaznodziejski. Postanowiono pracować nad pokojem i wspólnie pracować nad rozwojem zborów „pobożnych, prawowiernych i reformowanych” w Koronie, na Litwie i Żmudzi, powiadamiać się o synodach generalnych i przybywać na nie. Konsensus miał objąć wszystkich protestantów polskich, z wyjątkiem odrzuconych i wyklętych ze społeczności protestanckiej braci polskich (był to błąd, gdyż bracia polscy kształcili młodzież w duchu rodzących się nauk nowożytnych i kultu rozumu). Wszystkich więc „braci” zamierzano do jego słuszności przekonać, wezwać do jego przyjęcia i zachowania. Zewnętrznym tego wyrazem miało być uczęszczanie bez różnicy do zborów tego lub owego wyznania, aby wspólnie słuchać Słowa Bożego i wspólnie przyjmować sakramenty. Na synodzie przyjęto konfesję przygotowaną przez Trecego – napisana była doskonałą polszczyzną, przyjęła ireniczny punkt wyjścia, była patriotyczna, mówiła też o królu i szczerym przywiązaniu do niego szlachty. Opracowano także projekt ustawy sejmowej, w której postulowano zrównanie protestantów w prawach z katolikami. Zgoda sandomierska była sukcesem krótkotrwałym. Nad programem sandomierskim zaciążyło jego polityczne fiasko, gdyż akt zgody sandomierskiej nie doczekał się aprobaty sejmu. Zygmunt August, który nie był zbyt zadowolony z konsensusu, gdyż nie zjednoczył on protestantów i na dodatek nie został podpisany przez szerokie grono innowierców, przyjął konfesję na audiencji prywatnej, nie godząc się na jej publiczne odczytanie. Choć zgoda sandomierska obowiązywała do 1645 r., nie była jednak ściśle przestrzegana przez jej sygnatariuszy. Nie powstrzymała też upadku reformacji w Rzeczypospolitej. Zgoda sandomierska odegrała ważną rolę w dziejach tolerancji religijnej w Polsce i w Europie. Obrady sandomierskie potwierdziły, że porozumienie dogmatyczne między wyznaniami protestanckimi jest bardzo trudne, ale możliwe. Był to dokument perspektywiczny, wskazujący na konieczność podejmowania między chrześcijanami dialogu w miejsce polityki waśni i krwawych wojen religijnych. Z tego też względu zgoda sandomierska ma wymiar epokowy. ARTUR CECUŁA
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Jaka świątynia? Interesuje mnie, co Biblia mówi o świątyniach i miejscach kultu religijnego. Zastanawiam się też nad tym, czy obiekty sakralne są naprawdę niezbędne, aby oddawać Bogu cześć, a szczególnie czy budowanie okazałych świątyń ma biblijne uzasadnienie... Przenośne sanktuarium. Rozpocznijmy od przypomnienia, że pierwszym obiektem sakralnym, wokół którego skupiał się lud izraelski, była przenośna świątynia, która została zbudowana po wyjściu z niewoli egipskiej. „I rzekł Pan do Mojżesza, mówiąc: »Powiedz synom izraelskim, aby zebrali dla mnie dar ofiarny. Od każdego człowieka, którego pobudzi serce jego, zbierzcie dla mnie dar ofiarny (…). I wystawią mi świątynię, abym zamieszkał pośród nich. Dokładnie według wzoru przybytku i wzoru wszystkich jego sprzętów, które ci pokażę; tak wykonacie«” (Wj 25. 1–2, 8–9). Przybytek, który polecono zbudować Izraelitom, był jednak „tylko obrazem i cieniem [świątyni] niebieskiej” (Hbr 8. 5). A to znaczy, że jakkolwiek świątynia miała być miejscem, gdzie przejawiałaby się obecność Boża pod postacią obłoku (Szechina, czyli boska chwała – Wj 34. 8–10; 40. 34–35), przybytek z codzienną służbą ofiarniczą miał również pomóc ludowi poznać i zrozumieć Boży plan zbawienia. Bowiem służba sprawowana na dziedzińcu, w miejscu świętym i najświętszym, ukazywała Izraelitom, jak Bóg odnosi się do kwestii grzechu. Samo sanktuarium nie było okazałe. Miało około 6 m szerokości i 20 m długości. Nie służyło też jako miejsce zgromadzeń ani nawet modlitw, ponieważ wiernym – poza kapłanami – nie wolno było wejść do przybytku; lud gromadził się wokół świątyni, a w zasadzie wokół dziedzińca sanktuarium, który miał około 45 m długości i 22 m szerokości. Nawet kapłani mogli wejść tylko do pierwszej części świątyni, a do miejsca najświętszego mógł wejść jedynie najwyższy kapłan, i to tylko raz w roku (Wj 30. 10; Kpł 16. 2). Pierwsza stała świątynia. Pierwsza stała budowla sakralna powstała po osiedleniu się Izraelitów w Kanaanie, i to dopiero w czasach króla Salomona (1 Krl 6–8). Świątynia ta była znacznie większa od przenośnego przybytku (około 32 m długości i 10 m szerokości) i również została pomyślana jako miejsce Bożej obecności, a właściwie „mieszkanie dla imienia” Bożego (1 Krl 8. 16, 18, 20) i ośrodek duchowej inspiracji dla Izraela. Niestety, ponieważ już Salomon sprzeniewierzył się Bogu (1 Krl 11), a w końcu i „cały” naród, chwała
Boża opuściła sprofanowane miejsce (Ez 10. 4, 18), a świątynia (taki powód podaje Biblia – 1 Krl 9. 6–9; 2 Krn 36. 15–21; Mi 3. 12; Jr 7. 12–15) została zburzona w 586 r. p.n.e. przez wojska babilońskiego króla Nabuchodonozora (2 Krl 25. 8–10; Jr 52. 12–14). Druga świątynia. Druga świątynia powstała na miejscu pierwszej w latach 520–515 p.n.e. Została odbudowana za przyzwoleniem perskiego króla Cyrusa (Ezd 1. 1–4). Głównymi zaś inicjatorami jej odbudowy byli Aggeusz i Zachariasz – prorocy – oraz najwyższy kapłan Jozue i namiestnik Zorobabbel. Według Księgi Aggeusza świątynia ta nie była już tak okazała, jak świątynia z czasów Salomona (2. 3), chociaż prorok zapowiadał: „(…) przyszła chwała tego domu będzie większa niż dawna” (2. 9). Poza tym świątynia ta nie zawierała już Skrzyni Przymierza, która była miejscem przebłagania (Kpł 16. 14–16) i w której znajdowały się dwie tablice Prawa (Pwt 10. 2, 5; 1 Krl 8. 9). Skrzynia ta została bowiem prawdopodobnie ukryta albo nawet zniszczona przed zdobyciem Jerozolimy przez wojska babilońskie, co zdają się potwierdzać słowa proroka Jeremiasza: „(…) już nie będą mówić o Skrzyni Przymierza z Panem i nikt o niej nie będzie myślał, i nikt jej nie będzie wspominał, nikt nie będzie odczuwał jej braku ani też nie będą sporządzać nowej” (3. 16). Trzecia świątynia. Tak zwana trzecia świątynia to dawne sanktuarium rozbudowane przez Heroda Wielkiego (37–4 r. przed Chr.). Świątynia Zorobabbela została bowiem wcześniej zbezczeszczona przez Greków (325 r. p.n.e.), następnie splądrowana i zbezczeszczona przez Antiocha IV Epifanesa (II w. p.n.e.), a na końcu – przez Rzymian (63 r. p.n.e.). Według Ewangelii Jana świątynię Heroda, największą z dotychczasowych, budowano czterdzieści sześć lat (J 2. 20). Niestety, również to sanktuarium zostało zburzone zgodnie ze słowami Jezusa: „Dom wasz pusty zostanie” (Mt 23. 38) oraz: „Nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony” (Mk 13. 2). Doszło zaś do tego podczas wojny żydowskiej w 70 r. n.e., kiedy to legiony Tytusa podpaliły świątynię.
Fakt ten został uznany przez pisarzy nowotestamentowych za widomy znak, że świątynia przestała już spełniać swoją rolę. Autor Listu do Hebrajczyków napisał wprost, że miała ona znaczenie obrazowe, i to tylko „do czasu zaprowadzenia nowego porządku” (Hbr 9. 10). Czas ten zaś nastał wraz z przyjściem Chrystusa, który wypełnił wszystkie wymagania prawa Mojżeszowego dotyczące świątyni i ofiar (Kol 2. 16–17), a nawet sam „mówił o świątyni ciała swego” (J 2. 21, por. Mt 12. 6). On też w rozmowie z Samarytanką powiedział: „Niewiasto, wierz mi, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali czci Ojcu” (J 4. 21).
On też jako jeden z pierwszych uświadomił sobie, że to sami odrodzeni wierzący stanowią świątynię duchową, zbudowaną na Chrystusie, który jest jedynym fundamentem i kamieniem węgielnym tej świątyni (1 Kor 3. 10–11, 16; 2 Kor 6. 16; Ef 2. 20–22). Co więcej, według Pawła również każdy członek Ciała Chrystusowego jest świątynią Bożą. „Czyż nie wiecie – pisał do Koryntian – że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni. Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym” (1 Kor 6. 19–20). Również apostoł Piotr pisał, że wierni – Żydzi i nie-Żydzi – stanowią duchową świątynię: „Przystąpcie do niego [Chrystusa], do kamienia żywego (…). I wy sami jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1 P 2. 4–5; por. Rz 12. 1).
Przenośne sanktuarium Izraelitów
Jak się okazało, były to słowa prorocze. Wszystkie bowiem późniejsze próby odbudowy świątyni w Jerozolimie okazały się daremne. Na miejscu żydowskiego sanktuarium postawiono co prawda w VII wieku świątynię, ale muzułmańską, zwaną Kopułą na Skale. Duchowa świątynia. Według Dziejów Apostolskich pierwszym, który zrozumiał bezużyteczność świątyni jerozolimskiej, był Szczepan. On też za prorokiem Izajaszem powiedział: „Najwyższy nie mieszka w budowlach rękami uczynionych, jak mówi prorok: »Niebo jest tronem moim, a ziemia podnóżkiem stóp moich; jaki dom zbudujecie mi?«” (Dz 7. 48–49, por. 1 Krl 8. 27; 1 Krn 28. 2; 29. 16; Iz 66. 1–2). Później podobne słowa wypowiedział apostoł Paweł: „Bóg (...), będąc Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych ani też nie służy mu się rękami ludzkimi, jak gdyby czego potrzebował” (Dz 17. 24–25).
Jak widać, Nowy Testament kładzie nacisk na zupełnie innego rodzaju świątynie, których nie da się zbudować rękami ludzkimi. I na takie właśnie świątynie ludzkich serc, w które wpisane zostało Prawo Boże (Jr 31. 31–34), na ludzi szczerych, duchowo odrodzonych, którzy oddają Bogu cześć w duchu i w prawdzie (J 4. 24), wysławiając Go codziennym życiem i składając Mu duchowe ofiary, czyli samych siebie (Rz 12. 1; 6. 13), istnieje zapotrzebowanie. Bóg nie potrzebuje bowiem tu, na ziemi, żadnych innych świątyń poza tą duchową (J 4. 23). Również pierwotna wspólnota mesjaniczna nie była zainteresowana innymi świątyniami. Tym bardziej że – jak już zauważyliśmy – wierzący uważali siebie samych za świątynię duchową. Gdzie się jednak gromadzili? Początkowo wyznawcy Chrystusa korzystali ze zgromadzeń modlitewnych na dziedzińcu świątyni oraz w synagogach (Dz 3. 1; 5. 12; 13. 14, 42; 17. 1–3). Głównie jednak gromadzili
21
się w prywatnych domach (Dz 2. 46; 12. 12; 20. 7–9; 28. 30–31; Rz 16. 5; 1 Kor 16. 19; Kol 4. 15; Flm 1. 2), a również w wynajętych obiektach świeckich (Dz 19. 9–10). Krótko mówiąc, kwestia miejsca zgromadzeń miała dla nich znaczenie uboczne. I ten stan rzeczy trwał aż do IV stulecia, co potwierdza znany brytyjski historyk Henry Chadwick, który pisze: „Pierwszymi chrześcijańskimi kościołami były zwykłe prywatne domy; pozostały nimi aż do czasów Konstantyna. Wraz z nadejściem czasów, w których budowle kościelne zyskały »publiczny« charakter, architekci sięgali do już istniejących form, takich jak bazylika” („Kościół w epoce wczesnego chrześcijaństwa”, PIW, Warszawa 2004, s. 277). Historia budowli sakralnych w chrześcijaństwie zachodnim rozpoczęła się zatem dopiero za sprawą cesarza Konstantyna, dzięki któremu chrześcijanie zaczęli adaptować istniejące już budynki na potrzeby kultu, a z jego funduszów zaczęły powstawać nowe budowle. O pogańskim rodowodzie tychże świątyń świadczą już same nazwy, na przykład „kościół” (twierdza), „bazylika” (pałac królewski), „katedra” (miejsce sędziego lub nauczyciela), a poza tym architektura owych strzelistych budowli, która – tak jak wspomniane nazwy – wywodzi się ze starożytnego, imperialnego Rzymu. Jedno i drugie nie ma zatem żadnego związku z prostotą domów modlitw pierwszych chrześcijan. Tym bardziej że „świątynie” te są skalane praktykami bałwochwalczymi (Wj 20. 2–6), samolubstwem pasterzy (Ez 34. 3–4), ich zachłannością i żądzą władzy (Mt 21. 12–13), odstępstwem od Słowa Bożego (Mk 7. 7–9, 13), przerostem formy nad treścią, co wyraża się poprzez ceremonializm i legalizm (Mt 23. 25–28), oraz całym szeregiem pogańskich zwyczajów i nauk (Ap 14. 8). Poza tym okazałe obiekty kultu religijnego świadczą również o zaślepieniu hierarchii kościelnej, o ich pysze i szukaniu chwały ludzkiej zamiast chwały pochodzącej od Boga (J 5. 44). Jak bowiem ich gmachy mogą służyć chwale Bożej, skoro tak wielu ludzi cierpi biedę, a tysiące dzieci jest niedożywionych? Czyż prawdziwa pobożność nie powinna polegać na niesieniu pomocy najbardziej potrzebującym, których często nie stać nawet na uregulowanie opłat za mieszkanie lub wykupienie lekarstw? (por. Jk 1. 27). Krótko mówiąc, jakkolwiek wspólnoty religijne potrzebują miejsc zgromadzeń, dachu nad głową, gdzie bez przeszkód mogą się modlić, to jednak nie potrzebują obiektów pełnych przepychu – takich jak chociażby ten w Licheniu. Dodajmy, że chociaż świątynie te mogą robić wrażenie na ludziach, rodzić zabobonny lęk i podziw, ostatecznie również one podzielą los świątyni jerozolimskiej, tak że nie pozostanie z nich kamień na kamieniu! BOLESŁAW PARMA
22
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (85)
Konflikt o Spisz i Orawę Na północnym Spiszu i Orawie Słowacy stanowili niemal 100 procent mieszkańców. Nie zgadzali się na przymusową polonizację. Słowacy to naród zachodniosłowiański, który stanowi zdecydowaną większość ludności Słowacji, ale i w Polsce mieszkają jego przedstawiciele. Głównie w regionie Spiszu i Orawy, a także na Śląsku, jednak można ich spotkać i w innych rejonach kraju. Według szacunków w latach 40. XX w. liczba Słowaków w Polsce wynosiła 15–18 tys., a dane MSW z lutego 1957 r. mówiły już, że w Polsce było około 21 tys. Słowaków. W okresie międzywojennym i w latach po II wojnie światowej polityka polska wobec mniejszości słowackiej, a także czeskiej była uwarunkowana sporem terytorialnym pomiędzy Polską a Czechosłowacją. Takim terenem spornym był obszar północnej części Spiszu i Orawy, stanowiący zwarty obszar na pograniczu polsko-czechosłowackim (dziś w województwie małopolskim), tzn. ówczesne gminy Bukowina, Jabłonka Orawska, Łapsze Niżne, Łopuszna i Odrowąż. Ziemie te zostały inkorporowane do Polski uchwałą Rady Ambasadorów powziętą w Spa 28 lipca 1920 r. i należały do Polski aż do wybuchu II wojny światowej; w latach 1939–1945 stały się częścią Republiki Słowackiej, a w 1945 r. wróciły do Polski. Współcześnie już niewielu mieszkańców podtatrzańskiego południa
C
identyfikuje się z narodem słowackim, jednak dawniej słowacki charakter mieszkańców ziem przyłączonych przez Polskę nie budził wątpliwości. Zgodnie ze statystykami węgierskimi, a także według nieoficjalnego plebiscytu zorganizowanego w kwietniu 1945 r., żyło tam przeszło 98 procent mniejszości słowackiej. Jest to typowa ludność pogranicza, w której krzyżowały się rozmaite wpływy i kultury, znajdujące swoje odzwierciedlenie w dialekcie spiskim, który jest konglomeratem języka polskiego i słowackiego. Władze polskie przez dziesięciolecia udawały, że słowackiej nacji w Polsce nie ma i pozostawały głuche na postulaty mniejszości. Istnienie słowackiej mniejszości narodowej na Spiszu i Orawie kwestionowały również władze Krk. W II Rzeczypospolitej Słowacy pozbawieni byli podstawowych praw mniejszościowych, mimo że gwarantował je tzw. mały traktat wersalski podpisany w Wersalu 28 czerwca 1919 r., zobowiązujący Polskę do ochrony mniejszości żyjących na jej terytorium. Dowodzą tego petycje kierowane do władz Republiki Czechosłowackiej, w których Spiszacy i Orawianie domagali się włączenia oderwanych ziem do Czechosłowacji i deklarowali chęć płacenia
hrześcijańska nadzieja na rychły powrót Chrystusa stała się świet nym pretekstem do powstania gi gantycznych religijnych imperiów i do skonale prosperujących interesów. Ludzka potrzeba nadziei zdumiewa swoją siłą i odpornością. Jednym z jej religijnych przejawów jest wiara w rychłe, powtórne pojawienie się na ziemi Jezusa, założyciela chrześcijaństwa. Sprawa ta ma wiele zdumiewających aspektów. Chrześcijanie głoszą, że Jezus zmartwychwstał w sensie fizycznym. To znaczy, że umarł, a potem ożył. Zwykle, gdy mówimy, że ktoś żyje, to potrafimy wskazać miejsce, w którym przebywa. W przypadku Jezusa musimy się zadowolić stwierdzeniem, że „żyje w niebie”, czyli tam, gdzie zdaniem większości chrześcijan żyją ludzie nieżywi – dusze osób zmarłych. Czym zatem życie zmartwychwstałego i ukrywającego się Jezusa różni się od wszystkich innych zmarłych ludzi, tyle że niezmartwychwstałych, trudno dociec. Trudno także zmartwychwstanie uznać za cud, jak chcieliby chrześcijanie, skoro dowód na jego zaistnienie jest ukrywany. Nawet najgorliwsi wyznawcy chrześcijaństwa nie zaprzeczają temu, że ich pierwsi współbracia pomylili się w swoich oczekiwaniach
podatków na rzecz państwa czechosłowackiego. Wyrazem tej postawy był także bojkot wyborów do polskiego sejmu, a poza tym prenumerata słowackiej literatury religijnej, wysiłki o utrzymanie słowackich śpiewów w kościołach, walka o słowackie szkoły oraz posyłanie dzieci i młodzieży do szkół średnich i na wyższe uczelnie na Słowację, a nie do Polski. Nie dość, że wbrew umowie polsko-czechosłowackiej z 23 kwietnia 1925 r. nie powołano do życia słowackiego szkolnictwa, a w administracji i sądownictwie wyłącznym językiem urzędowym pozostał język polski, to jeszcze konfiskowano posiadane przez miejscową ludność wydawnictwa słowackie. Organa państwowe dopuszczały się nawet przemocy, czego przykładem były wydarzenia w Jurgowie w październiku 1922 r., kiedy to żandarmi polscy zabili Jana Pavlaka, a prokurator zastosował bezpodstawnie trzymiesięczny areszt w stosunku do 60 jurgowskich Słowaków. Krakowska Kuria Metropolitarna dążyła do wyeliminowania języka słowackiego z obrzędów liturgicznych, ale pomimo licznych
na rychły powrót Jezusa. Mało tego, lektura Nowego Testamentu wskazuje na to, że w błąd wprowadził ich sam założyciel tej religii. Jego słowa nie pozostawiają złudzeń. On sam zapowiedział, że wkrótce powróci, ba, nawet obiecał to, że niektórzy jego
wysiłków organów kościelnych i nowotarskiego starostwa Słowacy nadal używali w kościołach słowackich książeczek do nabożeństwa, słowackich śpiewników i prenumerowali słowackie wydawnictwa. Próby siłowego rozwiązania sprawy wyglądały tak, że w 1926 r. rozesłani po domach żandarmi konfiskowali słowackie kalendarze wydawane w Trnawie przez Towarzystwo św. Wojciecha, zaś w 1930 r. nowotarskie władze konfiskowały – w asyście policji – wielkie ilości słowackiej literatury religijnej w Kacwinie na Spiszu. Jesienią 1938 r. Polska zajęła 226 km2 terytorium autonomicznej Słowacji, w tym 2 wsie spiskie: Jaworzynę z osadą Podspady i Leśnicę, jednak wskutek agresji Słowacji na Polskę we wrześniu 1939 roku u boku Hitlera i aneksji części
do dyspozycji tylko pisma tych, którzy ponoć nie zrozumieli i pomylili się! Ten schemat – głoszenie fałszywych proroctw oraz powstawanie instytucji na bazie rozbudzonych nadziei – powtarza się nieustannie w historii i potrafi przetrwać mimo
ŻYCIE PO RELIGII
Wieczyste oczekiwanie współcześni nie umrą, ale tego doczekają. Nic takiego się nie stało. Po takiej fatalnej pomyłce można było oczekiwać zniknięcia chrześcijaństwa, jednak siła rozbudzonych nadziei była zbyt wielka, a maszyna instytucji Kościoła zbyt sprawna, aby nastąpił w pełni uzasadniony przecież koniec. Co ciekawe, współcześni chrześcijanie sugerują, że lepiej niż ich pierwsi współbracia rozumieją intencje Jezusa w sprawie jego ponownego pojawienia się. To byłoby zdumiewające! Jeżeli Jezus istniał i nie zrozumieli go autorzy Nowego Testamentu, to skąd przekonanie, że współcześni wyznawcy wiedzą i rozumieją coś więcej? Przecież oni mają
przewidywań nieuchronnego upadku. Nie ma to nic wspólnego z boskim działaniem, za to wiele wspólnego z prawami, jakie rządzą ludzkimi społecznościami, czyli z regułami socjopsychologii. Tylko w dwóch ostatnich stuleciach powstały całe świetnie prosperujące imperia ogłaszające rychłe nadejście Chrystusa. Zacznijmy od mormonów, którzy chwalą się, że są „świętymi w dniach ostatnich” (te „dni” trwają już niemal 8 pokoleń). Zaraz po nich przyszli adwentyści („adwent” to oczekiwanie), którzy też sobie czekają w najlepsze niemal 2 stulecia. Nie skończył się wiek XIX i powstał ruch badaczy Biblii (z niego wyrośli świadkowie Jehowy), którzy
terytorium Polski w latach 1939–1945 czternaście wsi Spisza i trzynaście na Orawie przejęła Republika Słowacka. Lata powojenne charakteryzował na Spiszu i Orawie terror stosowany przez oddział „żołnierza wyklętego” Józefa Kurasia „Ognia”, a także przez wojsko, MO i polską administrację. W polskich kręgach dominował pogląd, że osoby poczuwające się do narodowości słowackiej to w istocie Polacy „zbałamuceni przez reżim ks. Józefa Tiso” i w związku z tym należy ich „repolonizować”. Rząd Czechosłowacji oszacował, że spowodowało to ucieczkę około 5600 Słowaków szukających schronienia na Słowacji. Po roku 1945 z rąk polskiego podziemia antykomunistycznego zginęło 14–17 osób zdradzających prosłowackie sympatie. Więziono też podobno aż kilkuset Słowaków. Dziś trudno te dane zweryfikować. Napięcia i konflikty były także w parafiach. Toczył się tam przede wszystkim zażarty spór o używanie języka słowackiego w kościołach. W licznych petycjach i rezolucjach (np. z lipca 1947 r.) Słowacy protestowali przeciwko „wprowadzeniu przemocą języka polskiego w [tych] kościołach, które były zawsze i będą słowackie”. By wywrzeć presję na swoich parafian, polscy księża zaprzestawali czasem głosić kazania i odprawiali tylko tzw. msze ciche. Naciski dyplomatyczne zmusiły władze lokalne i hierarchię metropolii krakowskiej do niewielkich ustępstw. ARTUR CECUŁA
wzięli się nawet do wyznaczania rozmaitych dat wydarzeń terminalnych tego świata. W pierwszych latach XX wieku emocje rozpalił ruch zielonoświątkowy, też ogłaszający, że jest ostatnim poruszeniem Ducha przed nadejściem Jezusa. Ten ruch stworzył przebudzenie charyzmatyczne w starych i nowych Kościołach, a potem powstały także prywatne kościoły licznych pastorów, którzy traktują je jak własne biznesy. Pokolenia mijają, oczekiwanie trwa, a ludzka wiara i konta bankowe wyznawców wydają się niewyczerpane. Niedawno rozmawiałem z bardzo wierzącą znajomą z moich studenckich czasów. Okazuje się, że ostatni kryzys stał się kolejnym powodem do zarobienia pieniędzy przez charyzmatycznych oszustów. Książki, kasety, konferencje dla skołowanych niepokojami gospodarczymi ludzi sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Próbowałem dawną koleżankę przestrzec przed manipulacją, ale machnęła tylko na mnie ręką. Co ja mogę wiedzieć?! Tylu ludzi, których ona lubi i ceni, mówi, że koniec jest bliski, więc to musi być prawda. Dzięki rozmowie z nią lepiej zrozumiałem, do czego służy wspólnota wierzących: do stwarzania wrażenia, że rzekomo wszyscy wokół myślą to samo co my. A „wszyscy” ponoć nie mogą się mylić. MAREK KRAK
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
M
ożna bez przesady rzec, że spisek polityczny został wyniesiony za Grzegorza do rangi swoistego sakramentu martyrologicznego. Jeśli nawet wielu papieży przed nim brało udział w spiskach, to dotychczas ich polityka zagraniczna nie stosowała tych metod tak namiętnie. Liczne kolegia jezuickie, które wówczas powoływał lub wspierał, nie miały charakteru uniwersalnego, lecz podzielone były na specjalizacje krajowe, na przykład kolegium germańskie szkoliło duchownych do działalności na terenie krajów niemieckich, a kolegium angielskie zajmowało się szkoleniem do działalności w Anglii. De facto były to kuźnie agentów kościelnych. Najbardziej wyróżniało się angielskie, które nazywano „seminarium martyrum”, bo najwięcej jego adeptów realizowało misje samobójcze. Hermann Tuchle pisze, że papież „moralnie wspierał spiski wymierzone przeciwko Elżbiecie I”, ale cóż moralnego może być w podstępnym dybaniu na życie legalnej królowej? Przyszły papież zdradzał skłonności do renesansowej swobody i w rezultacie sześć lat po przyjęciu święceń kapłańskich spłodził nieślubnego syna (Giacomo Boncompagni), którego zresztą jeszcze na początku swego pontyfikatu zamierzał faworyzować: najpierw uczynił go kasztelanem Zamku św. Anioła, a następnie – chorążym Kościoła (dowódca armii papieskiej). W chwili objęcia papiestwa Grzegorz był jednak człowiekiem leciwym (71 lat) i nie był w stanie korzystać z uroków życia. Swój umysł oddał wówczas jezuitom, którzy wyprowadzili go z resztek „renesansowego stylu”. Giacomo wprawdzie musiał opuścić Rzym, ale wynagrodzony kilkoma księstwami. Największym wydarzeniem początku pontyfikatu Grzegorza, które zapewne odcisnęło swoje piętno na jego późniejszej polityce, była wielka rzeź elity hugenockiej we Francji. Nie dowiedziono nigdy, że Pius V lub Grzegorz XIII brali udział w przygotowaniach do tej akcji. Obaj byli na tyle żądni protestanckiej krwi, że udział każdego byłby prawdopodobny. Rzeź w noc św. Bartłomieja przerwała wszak „haniebny pokój” (tak określał go Pius V) pomiędzy katolikami i protestantami po trzeciej wojnie hugenockiej. Papież uporczywie przeciwdziałał jego zawarciu, a następnie starał się go storpedować. Początkowo starania te były bezskuteczne, szczególnie że pokój zamierzano scementować ślubem pomiędzy katolicką księżniczką Małgorzatą a protestanckim księciem Henrykiem IV Burbonem. Sprawy przybierały więc dla papiestwa obrót coraz gorszy, bo planów królewskich nie powstrzymał nawet brak wymaganej do tego dyspensy papieskiej. Wszystko to musiało wyprowadzać papieża z równowagi i w efekcie doprowadziło do uknucia diabolicznego planu, którego celem było wymordowanie
OKIEM SCEPTYKA
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (82)
Sakrament spisku Grzegorz XIII (1572–1585) to papież od gregoriańskiego kalendarza oraz Gregorianum – czołowej uczelni papieskiej. Druga twarz Grzegorza to uświęcenie rzezi w noc św. Bartłomieja oraz nieustanne spiski na królową angielską. całej elity hugenockiej, jaka miała nowiną, wioząc ze sobą odciętą głościągnąć na uroczystości weselne wę admirała Coligny’ego. Wprawdzie do Paryża. Plan ten powstał prawgłowy do samego Rzymu nie dowiedopodobnie jeszcze u schyłku ponziono, lecz papież nie kwestionował tyfikatu Piusa V, ale on sam mógł sukcesu i przesłał królowi Złotą Rónie brać w nim udziału, bo był umieżę – symbol Jezusa Chrystusa, który rający. Poza tym w dotychczasowej papieże wręczali władcom w dowód swojej walce z protestantami prefewielkiego uznania i poparcia. Był to rował raczej otwarte starcie wojenne. Swego czasu zarzekał się nawet, że na rzecz inwazji na Anglię nie tylko z radością sprzeda dobra kościelne włącznie z kielichami, ale pojawi się osobiście, by pokierować tą wyprawą. Zupełnie inne nastawienie do spisków politycznych miał jego następca, tyle że jego umiłowanie spisków mogło być właśnie skutkiem wielkiego wrażenia, jakie wywarła na nim noc św. Bartłomieja. Znacznie bardziej prawdopodobny jest udział w przygotowaniach do tej rzezi Karola Gwizjusza, projezuickiego kardynała Lotaryngii, który był politycznym przywódcą stronnictwa katolickiego w trakcie wojen religijnych we Francji i reprezentował antypokojową frakcję polityczną katolików. Jest on głównym podejrzanym o zorganizowanie zamachu na życie admirała Coligny’ego, lidera hugenotów, co zapoczątkowało rzeź hugenockiej elity. Sygnałem do właściwej masakry były dzwony paryskiego kościoła św. Germana wzywające na jutrznię 23 sierpnia. Zamknięto wówczas bramy miasta i zaczęło się wielkie polowanie na hugenotów, włącznie z kobietami i dziećmi. Rzeź trwała przez kolejne dni i zakończyła się trzema tysiącami ofiar. Sukces musiał zaskoczyć samych organizatorów. Uroczyste procesje dziękczynne w Paryżu rozpoczęły się jeszcze przed końcem masakry. Iskra paryska rozpaliła w kolejnych tygodniach podobne rzezie w dwunastu innych miastach francuskich. Masakra pochłonę- Noc świętego Bartłomieja ła łącznie kilkadziesiąt tysięcy ofiar i zaowocowała masowymi konjedynie początek wielkiej celebry, wersjami na katolicyzm. Francja jaką papież uczcił rzeź, a w Bazylice znów stanęła u progu nowej wojny św. Piotra odbyło się uroczyste odreligijnej, tak wyczekiwanej przez śpiewanie hymnu dziękczynnego Te papiestwo. Deum („Ciebie Boga wysławiamy...”). Zaraz po rzezi paryskiej do RzyJednocześnie dla zabezpieczemu wyruszyli posłańcy z radosną nia „dzieła” papież wysłał do króla
swojego legata, który nie tylko gratulował sukcesu, ale i naciskał monarchę, aby kontynuował dzieło pogromu herezji i nie zaprzepaścił tego dokonania wahaniami. W Paryżu legat udzielił nawet generalnego rozgrzeszenia wszystkim uczestnikom pogromu. Tymczasem jednak młodziutki król Karol IX Walezjusz, który pragnął pokoju, nie czuł się odpowiedzialny za masakrę ani bynajmniej nie podzielał papieskiego entuzjazmu. Wielka rzeź hugenotów stała się dla niego traumą, która całkowicie go załamała. Opowiadał, że w uszach stale ma krzyki mordowanych hugenotów. Królowa matka ogłosiła w końcu, że jej syn postradał zmysły. Umarł wkrótce – w wieku 23 lat. Kryzys psychiczny króla Francji bynajmniej nie ugasił papieskiej radości. W obecności papieża katolicki humanista Muretus wygłosił orację ku chwale nocy św. Bartłomieja, a sam Grzegorz nakazał wybicie pamiątkowego medalu, na którym przejął niechcianą przez króla zasługę masakry: na jednej stronie widnieje portret papieża, a na odwrocie – scena rzezi, której asystuje anioł z krzyżem i mieczem, wraz z inskrypcją: „Masakra hugenotów”. W listopadzie 1572 r. papież złożył zamówienie na malarskie upamiętnienie rzezi w swojej głównej sali audiencyjnej Pałacu Apostolskiego. Aż trzy freski poświęcone pogromowi wykonał Giorgio Vasari, który wcześniej ozdobił tę salę sceną pogromu Turków pod Lepanto na polecenie poprzedniego papieża. Jeden z fresków ukazuje najbardziej radosny moment masakry, kiedy wyrzucono przez okno nagie zwłoki lidera hugenotów, a na ulicach mordowani byli bezbronni protestanci (patrz foto). Noc św. Bartłomieja na samym początku pontyfikatu rozpaliła zapał Grzegorza. Historyk niemiecki Leopold von Ranke pisze o nim, że był „niestrudzony w układaniu projektów różnych akcji przeciw protestantom. Rebelie, które przychodziło zwalczać w Irlandii królowej Elżbiecie, były niemalże zawsze podsycane z Rzymu”. Głównym jego celem była początkowo wielka inwazja katolicka na Anglię, więc przez kilka lat nieustannie pertraktował w tej sprawie z królem Hiszpanii Filipem II oraz francuskimi Gwizjuszami, co – już po śmierci papieża – zaowocowało wyprawą Wielkiej Armady, która została pokonana przez siły angielsko-niderlandzkie.
23
25 lutego 1577 roku papież ogłosił odpusty i darowanie grzechów dla każdego, kto wywoła rebelię przeciwko królowej. W 1578 r. przestał wierzyć w wielką inwazję i przestawił swą politykę na działalność spiskową. Udzielił wówczas osobistego poparcia spiskom na życie królowej. Wtedy też utworzył Kolegium Angielskie, które szkoliło agentów kościelnych. W tym czasie papież postanowił przeprowadzić własną inwazję i zainstalować na tronie irlandzkim własnego syna. Najął w tym celu awanturnika morskiego Thomasa Stukleya, któremu przekazał statki oraz 2 tys. mieczników i muszkieterów pod komendę. Dodatkowo w Apeninach ogłoszono nabór wśród rabusiów i bandytów, oferując amnestię oraz 50-dniowy odpust. Inwazja papieska ruszyła w marcu 1578 roku. Dopłynąwszy do Lizbony Stukley został podkupiony przez króla portugalskiego i ostatecznie uderzył na sułtana Maroka. W kolejnym roku wyruszyła nowa ekspedycja papieska do Irlandii – tym razem wysłano tam grupę kilkudziesięciu ludzi w celu wywołania powstania. Oddział wylądował w porcie Smerwick, gdzie w oparciu o pełnomocnictwa papieża proklamowano „świętą wojnę”, która znana jest jako druga rebelia Desmondów. W 1580 r. papież wysłał tam jeszcze 600 dodatkowych zbrojnych, lecz trzy lata później powstanie zostało całkowicie zgniecione. W 1583 r. w Londynie wykryto spisek Trockmortona na życie królowej. Współfinansowana przez papieża inwazja Gwizjuszów na Anglię tym samym spaliła na panewce. Przy końcu swojego życia papież zaangażował się jeszcze w wojnę kolońską, która wybuchła po tym, jak arcybiskup Gebhard, elektor Kolonii, przeszedł na kalwinizm i ogłosił w Kolonii parytet dla katolików i protestantów. W odpowiedzi papież sfinansował kilkutysięczną armię, która ruszyła na niepokornego arcybiskupa. Koalicja katolicka przez kolejne 5 lat toczyła o Kolonię wojnę, która zakończyła się sukcesem katolickim i dewastacją kraju. Był to pierwszy poważny sukces kontrreformacji na terenie Niemiec. Wielkie wydatki papieża na operacje polityczne i militarne doprowadziły jednak do destabilizacji samej Italii, bo środki finansowe na te cele Grzegorz pozyskiwał poprzez konfiskaty wielu majątków. Za pomocą kruczków prawnych zaczął wysuwać pretensje do bardzo wielu majątków italskich i w ten sposób całe rzesze szlachty zostały wywłaszczone z ziem od dawna posiadanych. W konsekwencji nie pozostało im już nic innego, jak zwykły bandytyzm. W wyniku podwyższenia przez papieża ceł w Ankonie całkowicie załamał się tam handel i miasto nie podźwignęło się już z zapaści. Umierając, papież pozostawił Italię w stanie wrzenia. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
GRUNT TO ZDROWIE
Cudowny imbir
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r. Od 7 dnia zmniejszamy dawkę mieszanki codziennie o 0,5 łyżeczki. Kuracja ta przyspiesza procesy metaboliczne, dzięki czemu pozbywamy się szkodliwych substancji, a jednocześnie tracimy zbędne kilogramy.
Na bóle żołądka zaparzamy w szklance wrzątku 10 gramów suszonego imbiru zmielonego wcześniej z 10 ziarnami czarnego pieprzu. Napar wypijamy w dwóch dawkach.
A teraz coś dla koneserów… Zdrowotna nalewka spirytusowa Fizjologiczny wyciąg wodny z imbiru To także propozycja terapii Skład: oczyszczającej. Tym razem jednak – 2 łyżki sproszkowanego imbiru wyciąg ten służy do płukania zatok, – 200 ml spirytusu czystego gardła, uszu oraz narządów płcioProcedura polega na wymieszawych przy stanach zapalnych. niu składników w szczelnym słoju. Skład: Miksturę pozostawiamy koniecznie – 2 łyżki sproszkowanego imbiru na co najmniej siedem dni, aby imTo jedna – 220 ml soli fizjologicznej (dobir się zmacerował. Pamiętajmy tylz roślin najdłużej stępna w aptekach) ko, aby każdego dnia poruszać słostosowanych w medycynie Zagotowujemy, odstawiamy Ponadto ikiem. Po tym czasie nalewkę nalei kuchni. Zdolności na 30 minut, a następnie przecedzapolepsza krążeży przefiltrować. my. Płukanki letnim roztworem wynie krwi, wspaniale Zewnętrznie stosujemy ją do lecznicze imbiru znane konujemy kilka razy dziennie. rozgrzewając cały orwcierania w obolałe i opuchnięte były już 3 tysiące lat ganizm. Cenną właścinogi oraz w bolące stawy. Ponadto przed naszą erą. wością jest także przyPodobne działanie ma odwar używamy jej przy obolałości mięspieszanie przez niego z imbiru. śniowej i nerwobólach. Pomaga rówprocesów detoksykacji zaSkład: nież na opryszczki, ropnie, owrzochodzących w wątrobie. Łatwo za– 1 łyżka sproszkowanego imdzenia i liszaje, ale musimy je smatem wydedukować, że jest wspabiru rować przynajmniej 4 razy dziennie. jest nieodzowna w menu osób niałym narzędziem do oczyszcza– szklanka wody Najważniejsze jest to, że tej naz wysokim cholesterolem; nia naszego organizmu. lewki można z łagodzi bóle miesiączkowe; O tych wszystkich zaletach także użyć wez leczy przeziębienia i przynosi ulgę doskonale wiedzieli już starownętrznie przy chorym stawom dzięki bogactwu W starożytnej medycynie indyjżytni. Konfucjusz podobno zaburzeniach substancji przeciwzapalnych; skiej, tybetańskiej i chińskiej stosododawał imbir do każdego popokarmowych, z jako składnik niektórych maści wany był przede wszystkim przy dosiłku. Zaś słynna w X wieku niestrawności i plastrów rozgrzewających pomalegliwościach układu pokarmowemedyczna szkoła w Salerno, czy nudnościach. ga przynieść ulgę obolałym mięgo. Współczesne badania wykazały uważana przez niektórych Rozcieńczamy śniom. Takie działanie ma też majednak możliwość innych zastosoza pierwszy uniwersytet, nają wtedy wodą saż z wykorzystaniem kilku krowań tej pożytecznej rośliny. uczała: „Żeby być szczęśliwym w stosunku 1 do pli olejku imbirowego; Swoje zalety imbir zawdzięcza i długo żyć, należy spożywać 2,5 i w razie poz regularnie stosowany zmniejsza głównie olejkowi eterycznemu, któimbir. Jedz go, a będziesz kotrzeby popijamy. częstość i ilość ataków migreny; ry zawiera wiele substancji czynnych, chał i będziesz kochany jak Wiele osób ceni z jest pomocny w leczeniu troficza te z kolei wielopłaszczyznowo odw młodości”. ją nie tylko za nych chorób skóry związanych działują na nasz organizm. Można znaleźć wiele przez zaburzeniami odżywczymi skóNajważniejsze działania imbiru: walory zdrowotpisów na domowe leki z imry, chorób wirusowych, grzybiz przeciwbólowe, przeciwgorączkone, ale i smakobiru, a ja zebrałem dla Czytel- Składniki smacznej herbatki imbirowej czych i bakteryjnych; we i przeciwzapalne. Redukuje we. ników te najstan zapalny, łagodzi ból i obnipopularniejsze. WyGotujemy 5 minut, odstawiamy ża temperaturę. Zmniejsza stany Można też przygotować ekskorzystane do przyna 30 minut i przecedzamy. Pijezapalne w taki sam sposób jak trakt olejowy. gotowywania naszemy 3 razy dziennie po 30–50 ml. obecnie stosowane preparaty – na Pół szklanki zmielonego suszoprzykład Ibuprom. Nie wykazuje nego imbiru lub świeżo mielonego go codziennego meDo nosa natomiast wprowadzaprzy tym działań ubocznych, za to kłącza zwilżamy 40-procentową wódnu pozwolą nam one my odwar za pomocą atomizera oddziałuje, niejako przy okazji, ką i zalewamy lekko podgrzanym dłużej cieszyć się do(do kupienia w aptece) 3–6 razy korzystnie na inne nasze organy, olejem (winogronowy, arachidowy brym zdrowiem. dziennie w nieżycie i stanach zao czym napiszę w dalszej części lub oliwa z oliwek – 250 ml). Odpalnych nosa, zatok bocznych noartykułu; stawiamy na 5 dni, a następnie przesa oraz w stanach chorobowych koZacznijmy od z przeciwwymiotne. Dzięki temu filtrowujemy przez gazę. mórek sitowych (labirynt kostny prostej kuracji Zażywamy go 2–3 razy dzienokolicy czołowej). Odwary, wyciąoczyszczającej. znalazł zastosowanie w chorobie nie po 1 łyżce stołowej oraz stosugi wodne można pić oraz stosować Składniki: lokomocyjnej. Dostępny jest pod jemy zewnętrznie do wcierania – 4 łyżki sproszróżnymi postaciami – od kapsułek do irygacji, płukanek przy chorobach w skórę i we włosy. Działa na wszystkowanego imbiru po cukierki imbirowe, które są skóry, zawrotach głowy, szumach kie wymienione wyżej dolegliwości szczególnie polecane dzieciom w uszach, skłonnościach do omdleń, – 10 dag roztodermatologiczne. z chorobą lokomocyjną. nieregularnych krwawieniach miepionego masła (prawsiączkowych oraz upławach z kobiedziwego – 93-procenDzięki powyższym zdolnościom W leczeniu trądzików preparacych narządów płciowych. towego) to pożyteczne kłącze łagodzi i lety z imbiru należy stosować na skóczy następujące dolegliwości: rę oraz jednocześnie zażywać doSkładniki mieHerbatka imbirowa z zaburzenia trawienne. Zawarty ustnie. szamy do uzyskania w nim olejek eteryczny pobudza jednolitej masy, a naObieramy i ucieramy około 1 cm Na koniec ostrzeżenie! Kłącze wydzielanie śliny i soku żołądkostępnie odstawiamy sześciennego imbiru, a następnie imbiru jako silnie aktywne nie wego, działa żółciopędnie i rozw chłodne miejsce. zalewamy go gorącą wodą. Odstamoże być stosowany przez osokurczowo oraz likwiduje wzdęcia; wiamy na 5–10 minut. Aby cenne by, które mają zaawansowaną Mieszankę zażyZamiast imbir mielić można go utrzeć na tarce z przeciwdziała wymiotom po narolejki eteryczne nie uleciały, kochorobę wrzodową układu powamy przed ciepłym z działa przeciwobrzękowo dzięki niecznie należy pamiętać o przykrykarmowego. Niestety, aby skorzyśniadaniem (złożone np. z płatków kozie i chemioterapii, jednocześnie moczopędnym właściwościom ciu. Dodajemy łyżeczkę miodu, sostać z jego dobroczynnych właścizbożowych, kaszy czy herbaty ziowzmagając apetyt. Jest polecany olejku eterycznego; ku z cytryny i możemy się cieszyć wości, należy wcześniej wyleczyć łowej) w dawkach: chorym podczas chemioterapii; z zwiększa koncentrację i wydajwspaniałym rozgrzewającym i odi usunąć uszkodzenia błony śluzo1 dzień – 0,5 łyżeczki z łagodzi i likwiduje stany zapalne ność umysłową, poprawiając świeżającym napojem, który pomowej. Nie należy też łączyć przyj2 dzień – 1 łyżeczka zatok; ukrwienie mózgu; że nam szybko dojść do zdrowia mowania preparatów z imbiru z te3 dzień – 1,5 łyżeczki z zmniejsza agregację (zlepianie) płyz uważany jest przez wschodnie kulprzy przeziębieniach i infekcjach rapią innymi ziołami. 4 dzień – 2 łyżeczki tek krwi, chroniąc przed tworzetury jako skuteczny afrodyzjak. grypopodobnych. ZENON ABRACHAMOWICZ 5 i 6 dzień – 2,5 łyżeczki niem się zakrzepów. Jego obecność
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Dwie lewice Słońce Biłgoraja, ojciec palikociarni, jutrzenka narodu – tak Andrzej Rozenek przedstawił w Sali Kongresowej PKiN Janusza Palikota. Ten pojawił się na scenie i nie zawiódł widzów showmańską oprawą, a nawet fryzurą. Megafony zwielokrotniały jego słowa: „Kapitalizm jest religią, jedną z najbardziej niemiłosiernych (...) i wszyscy jego kapłani z arcybiskupem Tuskiem, biskupem polowym Pawlakiem i papieżem kapitalizmu politycznego Kaczyńskim nie dadzą rady dalej wmawiać nam, że wolny rynek stworzy miejsca pracy. Państwo musi być aktywne! Nie ma żadnego powodu, aby państwo nie budowało fabryk!”. W chwili gdy to mówił, „Newsweek” opublikował najnowszy sondaż,
w którym Polacy odpowiadali na jedno tylko pytanie: „Kto personalnie powinien zjednoczyć lewicę?”. Okazało się, że respondenci jako jej przywódcę widzą Aleksandra Kwaśniewskiego, jednak ktoś, kto jeszcze do niedawna nazywany był „grabarzem lewicy”, nie ma raczej powodu do satysfakcji. Lidera widzi w byłym prezydencie zaledwie 15 procent obywateli (głównie ludzi najstarszego pokolenia), po nim jest Kalisz z 10-procentowym poparciem. I Palikot z poparciem 9-procentowym. Ponad połowa ankietowanych nie widzi na aktualnej scenie politycznej kogoś, kto mógłby porwać i zjednoczyć lewicową część społeczeństwa. Jeszcze gorzej jest wśród ludzi młodych i bardzo młodych. W tej grupie
(15–27 lat) zaledwie 3 proc. na stanowisku szefa lewicy chciałoby widzieć Kwaśniewskiego, a blisko 80 proc. nie dostrzega ani jednego odpowiedniego kandydata. Socjolog dr Rafał Wiśniewski twierdzi, że elektorat lewicowy wciąż czeka na pojawienie się nowego mesjasza, a im to oczekiwanie będzie dłuższe, tym grupa oczekujących będzie maleć. Zatem może jednak Palikot? Wszak dla wielu był z dawna wyczekiwaną nadzieją, kimś, kto do zwykłych ludzi mówi zwykłym, prostym, a co najważniejsze – zrozumiałym językiem. Tak być może, ale podczas przemówienia lidera RP śledziłem na bieżąco komentarze na forach internetowych. Niestety, młodzi ludzie nie mogą zapomnieć Januszowi Palikotowi jego bujnego romansu z katolicką prawicą oraz tego (co już jest typowo swojskie), że jest człowiekiem majętnym. Oczywiście taką samą frazeologię podchwycił i zastosował Leszek Miller, który konwencję w Sali Kongresowej nazwał zjazdem burżujów bujających naiwnych, że możliwe są kosmetyczne zmiany kapitalizmu. Paradoksalnie – w tym, co mówił, a przede wszystkim jak mówił, próbował się jednak do Janusza Palikota jak najbardziej upodobnić. Wygłaszał krótkie, przerywanie aplauzem komunikaty i hasła typu: „Nie chcemy
swoje zwycięstwo i klęskę przeciwnika. Tak jakby i Miller, i Palikot – a z nimi cała lewicowa Polska – nie mieli autentycznych, daleko groźniejszych wrogów. I tylko żal, że nie stać ich było – tak jak Putina i Miedwiediewa – by po oficjalnym zakończeniu obchodów Święta Pracy pójść razem do knajpy na piwo. Że to chwyt pod publiczkę? No to co? Wolę propagandowe picie browaru w pubie niż opluwanie się na salonach. A Wy? MAREK SZENBORN Fot. DP
Tydzień Apostazji 14–20 maja 2012
SLD bez pary Sojusz jeszcze raz, niczym ptak, musi rozwinąć skrzydła i wzbić się do lotu – tak Leszek Miller przekonywał działaczy swojej partii. Raczej nie przekonał. Na sali podczas kongresu zauważało się marazm i zniechęcenie. Miller przez kolejne cztery lata będzie rządzić SLD. Dostał mandat blisko 92 proc. aktywistów głosujących w wyborach powszechnych. Ale nie miał kontrkandydata. – Jeśli nie Miller, to już nikt nie pozbiera tej partii do kupy – mówił jeden ze śląskich działaczy SLD. I nie liczy się to, że w 2004 roku po oddaniu teki premiera o mało co nie wyprowadził sztandaru najpotężniejszej niegdyś partii w Polsce. Dziś, zdaniem działaczy, Miller to ostatnia nadzieja, a pierwszy sukces już ponoć ma – poskładał rozpadające się struktury partii. Dla wyborców to jednak za mało. Podczas programowego przemówienia na kongresie Miller nie porwał nawet swoich partyjnych kolegów. – Słuchając Millera, miałem wrażenie, że to zjazd SLD nie z 2012, ale z 2001 roku. Tak, jakby świat się nie zmienił – skomentował jeden z posłów partii. Poza typowymi dla lewicy hasłami zabrakło całościowej wizji nowoczesnej lewicy i SLD. Programowo Miller stawia na cztery elementy – pracę, edukację, gospodarkę i zdrowie. Za to mniej będzie eksponować kwestie światopoglądowe. Nowy szef wprawdzie przekonywał, że chce budować „państwo świeckie, które nie narzuca swoim obywatelom, kiedy mają się modlić, państwo, w którym konstytucja jest ważniejsza
rynkowego społeczeństwa”, „Człowiek to nie mechanizm”, „Społeczeństwo to nie wielki hipermarket, gdzie wszystko jest tylko kwestią ceny”. Na dobrą sprawę to konia z rzędem temu, kto czytając same stenogramy przemówień, bezbłędnie rozróżniłby, które słowa do którego polityka należą. Na obu pierwszomajowych imprezach obaj panowie robili wszystko, aby pokazać, jak bardzo się od siebie różnią, i udowodnić, który z nich jest przywódcą nowoczesnej lewicy. I jeden, i drugi odtrąbili też
Fot. Autor
niż ewangelia”, ale więcej odniesień do powszechnej klerykalizacji trudno było znaleźć. Tylko w przyjętym stanowisku SLD punktuje władzę, pokazując, że Polska to de facto państwo wyznaniowe; padają też znane od lat propozycje deklerykalizacji. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że Miller nie chce podkręcać wątków światopoglądowych i konkurować (ani też współpracować) na tym polu z Ruchem Palikota. Stąd nacisk na kwestie społeczno-gospodarcze. Nadzieja w Joannie Senyszyn, która ponownie została wiceprzewodniczącą SLD. Ale czy uda jej się odmienić oblicze tej partii? DP
Ruch Palikota oraz witryny Apostazja.info i Apostazja.pl startują ze wspólną akcją Tydzień Apostazji. Apostazja to formalne zerwanie związków z Kościołem rzymskokatolickim. Nigdzie w cywilizowanym świecie ta procedura nie jest tak skomplikowana jak w Polsce. Nigdzie w Europie Kościół rzymskokatolicki nie utrudnia, czy wręcz nie odmawia obywatelom prawa do samostanowienia o sobie tak jak w Polsce. Od roku 2005, kiedy powstała witryna Apostazja.pl i opinia publiczna dowiedziała się, że możliwy jest formalny rozbrat z Kościołem, a liczba apostazji w Polsce gwałtownie wrosła, Episkopat w tempie błyskawicznym skomplikował procedurę apostazji, nie przejmując się obowiązującym w Polsce prawem. Ruch Palikota nie zgadza się na taki stan rzeczy, dlatego wspólnie z witrynami Apostazja.pl i Apostazja.info rozpoczynają w trzecim tygodniu maja wspólną akcję – Tydzień Apostazji. Podczas Tygodnia Apostazji osoby zdecydowane na formalne opuszczenie Kościoła rzymskokatolickiego będą mogły dokonać apostazji w szerszym gronie, zmieniając swój prywatny gest w ogólnopolski, masowy głos w debacie publicznej. Wspólna, dokonywana w tym samym czasie apostazja będzie naszym wyrazem sprzeciwu wobec nadmiernego wpływu Kościoła na życie w naszym kraju. Występując z Kościoła, wycofujemy swoje poparcie dla decyzji podejmowanych nie w naszym imieniu. Patronami medialnymi są tygodnik „Fakty i Mity” oraz portal Racjonalista.pl. Zachęcamy innych do wsparcia akcji. Zainteresowanych prosimy o kontakt. Więcej informacji na stronach: www.apostazja.info oraz www.apostazja.pl. Informacje o akcji będą również publikowane na oficjalnej stronie partii Ruch Palikota. Jarosław Milewczyk przewodniczący OW26 Ruch Palikota www.apostazja.pl tel. 507-526-396
26
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
RACJONALIŚCI
Naprawa kapitalizmu Efekt kobiety
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kapitalizm to jedna z najbardziej bezwzględnych, niemiłosiernych religii, która wmawia tym, którym wiedzie się gorzej, że są winni – grzmiał w Sali Kongresowej Janusz Palikot. Dlatego chce go zmieniać. Święto Pracy, Sala Kongresowa, 4 tysiące sympatyków Ruchu Palikota, którzy chcą zmieniać Polskę, i oni dwaj – działacz społeczny Piotr Ikonowicz i lider ruchu Janusz Palikot. Na sztandarach i w hasłach ważne przesłanie do Polaków – korekta kapitalizmu. Bo, jak przekonywali, nikt już nie wierzy w to, że kapitalizm oszukał w mniejszym stopniu niż socjalizm, a w Polsce, zgodnie z europejskimi normami, 2/3 ludzi to biedacy – bez jakichkolwiek oszczędności i ledwo wiążący koniec z końcem. Ruch Palikota wychodzi do ludzi z kompleksowym programem zmian społeczno-gospodarczych, które, jak twierdzą jego twórcy, zmienią Polskę w nowoczesne państwo, a człowiek znajdzie się wreszcie w centrum uwagi. 1 maja Janusz Palikot przedstawił program „Korekta kapitalizmu”. I obiecał dokonać rewolucji: „Będziemy prowadzili politykę pełnego zatrudnienia, politykę zera bezrobocia. Ta religia kapitalizmu, w której tkwimy od 20 lat, że wolny rynek sam stworzy miejsca pracy, że zmiany typu deregulacja, trochę więcej przyjaznego państwa, nie wystarcza”. Najważniejszy postulat to zmienić „chory rynek pracy”. Miejsc zatrudnienia może być więcej, i to od ręki. Trzeba obniżyć składkę
do ZUS i objąć nią wszystkich pracowników. „To pieniądze z nielegalnego, czarnego, szarego i śmieciowego rynku umów o pracę. 30 proc. ludzi w Polsce jest zatrudnionych na umowy śmieciowe. Ci ludzie nie płacą składek” – przekonywał Palikot. W Polsce mają być tylko umowy o pracę, zaś obniżenie kosztów pracy ma zachęcić pracodawców do ich podpisywania. Palikot zapowiedział złożenie w Sejmie w najbliższych tygodniach szeregu projektów ustaw, których wprowadzenie pozwoli przeznaczyć na inwestycje aż 200 mld zł. Korygowanie kapitalizmu to także m.in. wzmacnianie roli pracownika, uzdrowienie związków zawodowych i nowa rola państwa, które zainwestuje w ludzi, nowe technologie i nie pozwoli się ograbiać przez wielkie korporacje. Stąd między innymi propozycja podatku od transakcji finansowych, solidarnościowego, ustawy antytransferowej oraz reformy urzędów skarbowych i całego fiskusa, aby był przyjazny ludziom. Solidarności, odpowiedzialności i równości – tego kapitalizm nie dostarczył – usłyszeliśmy w Sali Kongresowej. A Polacy? Są skłóceni, podzieleni i odgradzają się murami. Potrzeba jednak wiary – mówił Palikot. I apelował: „Tę naiwną wiarę, że w polityce chodzi też o to, żebyśmy się czuli bardziej równi, musimy nieść na naszych sztandarach, żeby obudzić Polskę. Jest wciąż nadzieja na zmianę – zmieńcie oblicze ziemi, tej ziemi!”. DANIEL PTASZEK
Wiele zjawisk nie jest neutralnych wobec płci. Mężczyźni dominują liczebnie w polityce, na wyższych szczeblach zarządzania i nauki. Kilkakrotnie częściej niż kobiety popełniają przestępstwa, piją, stosują przemoc w rodzinie, zapadają na raka płuc. Z kolei kobiety żyją statystycznie kilka lat dłużej niż mężczyźni, ale mają cięższe życie. Są mniej aktywne zawodowo, trudniej awansują, gorzej zarabiają, stanowią ponad 90 proc. ofiar przemocy seksualnej i 99 proc. chorujących na raka piersi. Są to korelacje porażające, ale tak już powszechnie znane i uznane, że nikt ich obecnie nie neguje, bo trudno dyskutować o oczywistych faktach. Niestety, bardziej skomplikowane zależności są dla polskiej prawicy nie do pojęcia. PiS-owcy i ich pogrobowcy rozumieją tylko relacje między brzozą i skrzydłem oraz Tuskiem i Putinem, gdyż ich horyzonty umysłowe ogranicza smoleńska mgła. Ignoranci wyśmiewają i deprecjonują to, czego nie rozumieją. Są jak straszni mieszczanie z Tuwimowskiego wiersza: I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc – widzą wszystko oddzielnie Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo… Połączenie tak pozornie odległych zjawisk jak płeć i zmiany klimatyczne tym bardziej wykracza poza możliwości ich percepcji. Umysłowe ograniczenie przykrywają
kpinami. Dlatego prawicowi politycy i dziennikarze nie poparli i wyśmiewają rezolucję Parlamentu Europejskiego w sprawie kobiet i zmian klimatu. Rzucili się na nią niczym wściekłe psy. „Głupota”, „kretynizm”, „idiotyzm”, „paranoja”, „nonsens”, „bełkot nad bełkotami” to najczęstsze epitety używane przez nic nierozumiejących. Na szczęście są w mniejszości. Rezolucja została przyjęta przez Parlament Europejski zdecydowaną większością głosów. Badania wskazują bowiem, że zmiana klimatu nie jest neutralna wobec płci, a jej skutki są zróżnicowane dla kobiet i mężczyzn. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) w 4. Sprawozdaniu oceniającym z 2007 roku. podaje, że kobiety stanowią 85 proc. śmiertelnych ofiar zmian klimatu oraz 75 proc. uchodźców środowiskowych. Płeć żeńską charakteryzuje też wyższy poziom umieralności w obliczu klęsk żywiołowych (ponad 70 proc. zabitych w wyniku tsunami z 2004 roku stanowiły kobiety). Jest tak przede wszystkim z powodu biedy. 70 proc. populacji żyjącej za mniej niż jednego dolara dziennie to kobiety. Należy do nich mniej niż 1 proc. światowej własności. Parlament nawołuje, by badania dotyczące zmian klimatu w większym stopniu uwzględniały problematykę płci. Szczególnie trudna jest sytuacja kobiet w krajach rozwijających się, które przyjmują główny impet zmian klimatycznych. Kobiety i dziewczęta są niewspółmiernie
Demokratyczna pomyłka 5 czerwca hordy „prawdziwych” Polaków będą obrzydzać nasz i tak już beznadziejny wizerunek. Tym razem na celowniku PiS-u i Solidarnej Polski jest Bruksela – siedlisko wszelkiego zła, zepsucia, nierozmodlenia, gejów, masonów, żydów i innego tzw. „psiego ścierwa”. No ale jak mus, to mus – wszak hordami zawiadują dwaj politycy z długimi językami, zdolnymi lizać nawet najbardziej obleśne męskie poślady odziane w czarną sukienkę prosto z domu mody w mieście słynącym z pierników. Walcząc o względy zakonnika stojącego na czele Mohercorps, Panowie Kaczyński i Ziobro posuną się do eksportu polskiej specjalności, jaką jest radiomaryjnotelewizjotrwalny nowotwór złośliwy, i nie mogąc do końca opanować polskiej przestrzeni publicznej, zaatakują Brukselę. Wszystko odbędzie się podczas Euro, o ile Euro się odbędzie. Wszak organizacja imprezy na Ukrainie zaczyna stać pod znakiem zapytania. Nie to jest jednak ważne, bo gardzę piłką nożną i „dorodną, polską
młodzieżą” – jak o burdostadionopolakach ma w zwyczaju mówić prezes Kaczyński. Ważne jest to, że w Brukseli mogą pojawić się transparenty: „Tusk – morderca”, „Zbrodniarz Komoruski” i „Smoleńsk – pomścimy”, bo przecież „walka” o Telewizję Trwam bez Smoleńska nie istnieje, tak jak PiS i Solidarna Polska nie mogą istnieć bez języków blisko ud zakonnika Tadeusha. Ostatnio zastanawiam się, czy PiS i jego przybudówka (SP) to za mało na walkę o „wolne media”. Okazuje się, że tak, bo głos w tej sprawie częstokroć zabiera Ruch Palikota, mówiąc coś w stylu, że Telewizja Trwam powinna działać, bo o to chodzi w demokracji. O „polskiej racji stanu”, czyli o miejscu na multipleksie, nie wspomnę, bo tu rzecz jest prosta: Mohercoprs są niewydolni finansowo, stąd też operator Trwam nie jest w stanie udokumentować środków finansowych mogących pokryć multipleksowe koszty nadawania. Wróćmy do „demokracji”. Wszak piękne jest to, że ci, którzy na co dzień tytułowani są przez „prawdziwych” Polaków „naćpaną hołotą”, „Panem
Grodzkim”, „zorganizowanym przemysłem aborcyjnym” czy też niewinnym „Robert poniżej pasa”, tak ochoczo występują w obronie mediów zakonnika Tadeusha! Ktoś tu czegoś nie rozumie i nie jestem to ja. Demokracja to pokojowe współistnienie ludzi i środowisk w obrębie styku własnej przestrzeni wolności, na przykład światopoglądowej. Konglomerat Rydzyka nie stoi na żadnym styku, tylko brutalnie usiłuje podeptać moją przestrzeń, głosząc wszem wobec, że „tylko pod tym znakiem Polska będzie Polską, a Polak Polakiem”. Gdyby tylko na głoszeniu się kończyło, to moglibyśmy mówić o jakimś stanowisku w takiej czy innej sprawie. Ale dodatkowo, jeśli powiem takim poglądom „nie”, oznacza to, że jestem sługusem Kremla, pachołem UE, żydomasońskim, czerwonym ścierwem; non stop słyszę, że trzeba wytargać Komoruskiego za łeb, czuję smród pochodni przed Pałacem Prezydenckim, czytam odezwy do władz Rosji o zwrot złomu… Mało? To tylko słowa? Czy może już gesty, a zatem konkretne działania? Mieszczą się w skali akceptowalnej w demokratycznym
bardziej narażone na konsekwencje zmian klimatu wskutek wszechobecnych nierówności między płciami. Tradycyjny podział ról oraz dyskryminacja kobiet zmniejszają ich zdolność dostosowywania stylu życia do zmian pogodowych. Dlatego skutki zmian klimatycznych będą powodowały długoterminowe konsekwencje dla równości płci. Pogłębiają one nierówny dostęp do bogactw naturalnych ziemi, nowych technologii, edukacji, informacji. Komisja Europejska powinna przygotować programy pomocy uwzględniające sytuację kobiet. Kobiety zaś powinny w większym stopniu uczestniczyć w opracowywaniu strategii adaptacyjnych. Znaczenie uwzględnienia opinii kobiet w łagodzeniu skutków zmian klimatycznych obrazuje przykład studni budowanych w Tanzanii przez jedną z pozarządowych organizacji charytatywnych. Zlokalizowane w miejscach wskazanych przez mężczyzn po dwóch latach wyschły. Wtedy dopiero przeprowadzono konsultacje z kobietami. Kiedy wykopano studnie w miejscach przez nie wskazanych, problemy się nie powtórzyły. Błąd polegał na tym, że chociaż to kobiety wiedzą, gdzie jest woda, bo po nią codziennie chodzą, w gremiach decyzyjnych zasiadali tylko miejscowi mężczyźni. W odróżnieniu od efektu motyla, efekt kobiety jest wyłącznie pozytywny. Niestety, rzadko uwzględniany. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
państwie czy jednak nie? Przestają się mieścić – wszak nie jest tajemnicą, że to pełzający zamach stanu, bo skoro demokratycznie wyborów wygrać nie można, to zrobi to ulica. Właśnie z pomocą mediów Rydzyka, które żyją z opluwania i mieszania z błotem wszystkiego, czego spodziewaliśmy się, począwszy od 1989 roku. Ruch Palikota, chcąc obrony wartości demokratycznych, powinien stać na czele tych środowisk, które merytorycznie przeciwstawiają się mediom Rydzyka tak bezpardonowo jak Rydzyk i ci, którzy wymachując językami w okolicy jego ud, przeciwstawiają się demokracji. ONI nie mają wątpliwości, do czego zmierzają, a WY dajecie Polakom i wyborcom coraz bardziej mętne sygnały. Bezsensowna „obrona” tych, którzy plują na nas i na Was od rana do wieczora, wychodząc na ulicę i jasno komunikując, co z nami i Wami zrobią, jak już „nadejdzie czas”, jest kompletną pomyłką, która z demokracją nie ma nic wspólnego. Jaśniej? Demokracja to ja, który chcę, żeby Kościół katolicki utrzymywał się z podatku wiernych, a księża katoliccy nie gwałcili dzieci. Demokracją nie są ci, którzy na powyższe zdanie odpowiadają mi, że powinienem zdechnąć, a moją mordę należy oblać kwasem. Dotarło do Ruchu Palikota czy tylko zmarnowałem czas Czytelników? KUBA WĄTŁY
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r. 1
G
2
R
O
N 10
Z
P
Ł
89
O
O D
A
A T
E
61
I
I
A
N
E
35
23
36
D
A B
A
K
83
H
43
C
44
E
17
Y
56
P
R
L
67
P
22
U
S
J 54
62
57
70
I
32
T
24
H
D
D
29
R
A
N
J
60
63
J
A
I
A
14
L
91
I 37
R
74
Ł
A
R
K W
T
Y
O
U
R
56
Ł
3
K
Y
A
N
67
B
12
I
S
15
E
R
6
A
L
E
C 74
O
V
E
T
W O 86
55
N 48
Z
18
49
Y
27
Y
F
78
A
C
Y
S
K
K
I
48
Y
28
19
P L
T
R 69
K R
92
A I
64
W
A
71
E
M
39
T
I
K
T
S
N
H
39
13
88
Y
L
S
P
81
8
31
N
R
46
A
58
71
T
A
O
O M
E
38
47
61
34
C
A
S
E
79
K T
P
X
T
I
70
E I
52
E
75
30
C
A
R
O W
D A
C
94
Ę
D
25
63
Ś
5
T A
E
O
B
E
82
I
68
O
S
19
Ł
R
S
Z
S
69
T
Ó
36
S
50
U
80
N
A
G
I
57
N
68
Ł
77
22
Ę
A
Ś
M
45
F
O M
53
R
18
R K
Z
A
54
R
E
46
A
55
A
10
O
84
41
E
O
49
12
L
R
Z
A
E
A
29
Z
73
G O
G
31 33
8
E
27
R
Z
45
37
W
44
47
P
R
T
A
72
Ż
C
20
A
43
L
A
K
53
A
2
M
95
C
I
O
C
66
T
73
R
R
O
O
I
K
65
76
F
59
17
A
60
P
P
85
B
52 38
K
A
65
I
P
A
A
R
K
N
96
N
26
I
50
59
E
25
P
O
11
K
C
11
U
Z
1
7
E
A
21
O M
C
33
Ł
J
A
N
E
E 64
42
T
E
I
Z
N
L
G
R 58
A
A
A
U
E
D
T
I
N 51
A
87
16
R
O
N
32
Ą
O
Y
C
I A
93
P
I
L
N
R
B
51
O
Ę
40
42
K
L
B
66
K
E
A
S 24
K
40
I
K W
Ę
U
15
6
W
26
T 4
5
Ż
9
O
28
S
R 14
K 90
E
E
M
72
L
9
4
O
I
20
I
30
34
41
F
H
N
O
23
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) z kapustą daje mydło i powidło, 6) nie tenisistka, lecz tenisówka, 9) strefa ochronna z liną, 10) masa na pół basa, 11) typ paliwa, a zarazem broń straszliwa, 13) dzieli sąsiadów, 14) ... z wystawy w filharmonii, 18) dodatkowa zakładka, na brzuchu lub pośladkach, 20) sztuka na talerzu, 21) wyborcze terytorium, 23) proszek do akwarium, 24) wieczorna racja, 27) smaczek, czyli co się komu podoba – wielkie balony lub mały biuścik, 28) najszczęśliwszy zawód świata, 30) przybliża nas do gwiazd, 31) tylko czekają, aż się zwolni stołek szefa, 32) placówka w terenie, 34) zabawa z kołem, 37) niszczenie skorupy, 40) uczestniczka orgii z Bachem, 41) anorektyka ten problem nie dotyka, 42) zgoda, 46) ciągnie muchę do niego, 50) król przy stole, 51) nie na temat, 53) stale mają wątpliwości, 54) hodowca żaglowca, 58) sklejona kompozycja, 60) ... na puszczy tylko echo słyszy, 61) czarny pod pumą lub jaguarem, 62) widzi we mgle, 63) twierdzi, że chłopaki nie płaczą, 64) rośliny przy siodle, 66) producent białek w komórce z ryb, 69) obrazkowy plik, 70) jabłkowy telefon, 71) dwa samowary i zegar stary, 72) stolica czeskich liberałów, 73) groszki jak proszki, 74) Wrona na antenie. Pionowo: 1) w co sroka wlepia wzrok od lat?, 2) zdanie kierownika o pracownikach, 3) twoja przyszłość czarno na białym, 4) polski bizon to on, 5) jest częścią podwiązki, 6) trzęsie portkami na widok pani, 7) podtrzymuje siodło z popem, 8) gra na kołach, 10) niezdrowa miłość do krów lub psów, 12) z cukru był król, z piernika paź, królewna – z niego, 13) kasa dla urzędasa, 15) wybucha na rynku, 16) aśćce prawił komplimenta, 17) otomana bosmana, 19) na palmie jest ich tyle, 20) kuchenny rozrabiaka, 22) gustowne imię, 25) wydobywa ropę z balii, 26) laseczki jak laleczki, 28) ją obiecuje „cdn.”, 29) wkurza ją szalenie cudze powodzenie, 32) politycy we frakach, 33) statek zapewnia mu dostatek, 35) wywołuje wilka z lasu, 36) trębacza zajęcie, 38) stoi w wazonie z kawałkiem łodzi, 39) święte obrazy na monitorze, 42) patron przejazdów kolejowych, 43) datki z gliny, 44) rzeźbienie w terenie, 45) obsiany lub zaorany, 46) siódma woda po kisielu, 47) premiera premiera, 48) mogą myć statki u ciebie i u sąsiadki, 49) gaz z krypt, 52) rozwodnione obrazki, 53) jadą wozy kolorowe wprost z jego warsztatu, 55) pod oczami pijącego tygodniami, 56) kiedy słońce wstaje, z nory, 57) przydatne, bo dziurawe, 59) dziadowskie okrycie przesiąknięte potem, 61) w trzech wymiarach doceniona produkcja Jamesa Camerona, 65) empetrójka z hipodromu, 67) płacze przy tamie, 68) prima z najwyższej półki, 69) kasa Stefczyka.
C
T
7
62
3
C
P
A
16
13
Znaleziono na www.demotywatory.pl
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
O A
N
35
21
O
R
E
K
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
P
I
W
I
J
E
1
2
23
38
O
R
U
E
Ż
Y
S
T
3
24
39
25
40
4
26
5
N
6
27
N
41
42
O
C
H
K
O
Ś
J
L
7
28
A
43
O W
O D
E M
Ż
E
W S
Z
Y
C
Z
M
I
52
63
79
53
54
64
80
55
65
A
81
S
82
56
66
A
83
57
67
84
8
29
44
58
68
85
9
30
45
69
10
O N 11
C
I
E
P
31
46
32
47
12
E
33
S
48
L
34
Z
49
A
T
O
C
Y
M
I
P
L
70
60
71
W Ą 86
61
87
72
T
88
89
N
A
N
E
13
N
59
S
R
35
Y
50
S
14
36
15
Z
16
C
17
Z
18
Y
19
C
20
I
21
E
22
J
37
51
62
73
90
E
74
I
91
W A M Y 75
76
W O 92
93
77
Ś
94
78
C
95
I
96
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 16/2012: „Śpiewać każdy może, ale nie każdy chce słuchać”. Nagrody otrzymują: Łucja Szczepocka z Gliwic, Henryka Kurach z Koszalina, Jan Wędrowski z Warszawy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 18 (635) 4–10 V 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Produkt pierwszej potrzeby
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. J.K.
N
iektórzy naukowcy i obrońcy zwierząt walczą o prawa „osób, które nie są ludźmi”, czyli... delfinów. ~ Są inteligentne i świadome swojego istnienia. Ich kultura plasuje się między ludzką a szympansią – podkreślają uczeni. Jeśli „deklaracja praw ssaków morskich” wejdzie w życie (mało prawdopodobne), delfiny, a przy okazji wieloryby i orki, przestaną być atrakcją aquaparków. Odzyskają wolność! ~ Naukowcy próbują rozszyfrować delfini język. Wiele wskazuje na to, że ich piski i świsty układają się w... całe zdania. Póki co odnotowano przeszło półtora tysiąca pojedynczych sygnałów, a rozszyfrowano około 200 z nich. ~ Zdaniem niektórych badaczy dorosłe delfiny nadają imię każdemu świeżo urodzonemu osobnikowi. Wśród obserwowanej grupy ssaków wyodrębniono piski, którymi zwierzaki przywoływały się nawzajem. Następnie naukowcy odtwarzali dźwięki. Każdy delfin przypływał po usłyszeniu swojego imienia. ~ W „Daily Mail” opisano przypadek Kelly – delfina z instytutu w Missisipi. Zwierzę nagradzano za zbieranie śmieci z basenu, a jeden śmieć równał się jednej rybie. Kelly zaczęła więc rozrywać każdą
CUDA-WIANKI
Ludzkie walenie znalezioną nieczystość i wręczać swoim darczyńcom po kawałku. Tej sztuczki nauczyła inne delfiny. ~ Amerykanie wydali miliony dolarów na szkolenia delfinów, które uczą się wynajdywania podwodnych min albo zaginionych nurków. Jakiś czas temu ujawniono też dokumenty, z których wynika, że za czasów ZSRR nasi wschodni sąsiedzi sprzedawali Iranowi odpowiednio wyedukowane „delfiny bojowe”.
~ Życie erotyczne delfinów to scenariusz na wyuzdanego pornusa. Mamy tam puszczanie się na lewo i prawo, upodobanie biseksualne, gwałty zwyczajne, gwałty zbiorowe... Grupki lubiących się samców tworzą swoiste bractwa ukierunkowane na zaliczanie „dziewczyn”. Atakują wybraną – jeden kopuluje, reszta przytrzymuje, potem zmiana. Niektóre
osobniki do zabaw seksualnych wykorzystują różne patyczki i inne znalezione „gadżety”. ~ Malcolm Brenner, 60-latek, w książce pt. „Mokra bogini” opisał swój romans z delfinicą Dolly. Wszystko zaczęło się, kiedy Malcolm miał 20 lat i robił zdjęcia do dziecięcej książki. Właśnie o delfinkach. „Pewnego dnia położyła pysk na moim ramieniu, objęła mnie płetwami i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy” – wspomina wzruszony mężczyzna. Na oczopatrzeniu się nie skończyło. Zakochana para regularnie konsumowała swój związek. O młodzieńczej przygodzie Brennera wiedziały jego dwie ludzkie żony, a córka pomogła zaprojektować okładkę do „Bogini”. ~ W Amazonii mieszkają delfiny słodkowodne. Według tamtejszych wierzeń ssaki te (samce przynajmniej) wyłażą nocą z wody, zamieniają się w przystojnych mężczyzn i uwodzą młode dziewczęta. Skąd pomysł? Pewnie chodzi o to, że genitalia tych waleni do złudzenia przypominają męskie… JC