JAK BALUJĄ POLICYJNE TUZY Â Str. 12 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 45 (505) 12 LISTOPADA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
Wójt Obrowa Andrzej Wieczyński chciał obdarować zaprzyjaźnionych proboszczów pieniędzmi podatników. Nie udało mu się. Dzięki interwencji „FiM”, których reporterka odkryła, że to, co wójt nazywa zabytkiem, ma niewiele ponad 20 lat. Â Str. 7
 Str. 21
 Str. 3 ISSN 1509-460X
 Str. 13
2
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Polskie ministerstwo katoedukacji pójdzie z torbami. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł 3 listopada, że wieszanie jakichkolwiek symboli religijnych w szkolnych klasach jest nielegalne, bo „narusza wolność uczniów” i „łamie prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. Tylko za powieszenie jednego krzyża w pewnej włoskiej szkole Trybunał nałożył karę 5 tys. euro. Orzeczenie można traktować jako obowiązujące w całej Europie. W polskim MEN-ie szybko teraz liczą, ile to będzie 5 tys. razy jakieś 150 tysięcy (klas). My już policzyliśmy. Będzie bankructwo. A my do sprawy wrócimy. Polska to kraj cudowny. Po „sercu Jezusa” z Sokółki mamy cud nr 2. Tym razem w Korycinie. Proboszczuje tamże ks. Andrzej, rodzony brat... sokólskiego plebana (cuda mogą więc być rodzinną tradycją). Kiedy ks. Andrzej pojechał na pielgrzymkę do Częstochowy, na jego plebanii wybuchł pożar, czyli – zdaniem miejscowych – księżulo cudem (sic!) uniknął śmierci. Rozpoczęły się już nawet pielgrzymki do Korycina. Członkowie redakcji „FiM” też zostali cudownie wybawieni i do dziś na okrągło dziękują Bozi. Na przykład za to, że nie balowali na Tajlandii podczas sylwestra 2004 r., kiedy tamtejsze wybrzeże zalało tsunami. Po dwóch cudach mamy i trzeci. Oto prezes PiS Jarosław udzielił „na żywo” (wyraźnie oznajmiono to na antenie) wywiadu dziennikarzom Programu I Polskiego Radia. Wyemitowana w czwartek rozmowa została nagrana w środę wieczorem. W tej kwestii (pod groźbą wypieprzenia z roboty) ekipa rejestrująca miała trzymać gęby na kłódkę. Ktoś się jednak nie przestraszył i puścił farbę. I to jest cud nr 4. W radiowych Sygnałach Dnia Jarosław Kaczyński oświadczył, że właśnie rozpoczął działanie specjalny zespół ekspercki, który ma przygotować PiS do przejęcia władzy. Prezes powiedział też, że jego członkowie nie chcą się ujawniać, bo spodziewają się przykrości i drwin. To taki eufemizm. Ot, boją się, że ktoś im zwyczajnie nakładzie po mordach. Mariusz Kamiński łkał podczas konferencji prasowej, że do jego zwolnienia z funkcji szefa CBA przyczynili się „mali ludzie”. Wykańczanie swoich ludzi – to do Kaczyńskich bardzo podobne. „Gość Niedzielny” odwołał się od niepomyślnego dla siebie wyroku katowickiego Sądu Okręgowego w sprawie Alicji Tysiąc. Tymczasem nagonka na sędzię Ewę Sołecką, która orzekła winę „GN”, eskaluje. Do wieszania psów na odważnej prawniczce zabrał się „Dziennik Polska”. Publicysta Mariusz Grabowski określa uzasadnienie wyroku jako „nad wyraz niedbałe”, a ją samą nazywa zacietrzewionym dyskutantem. Sugeruje też sądowi wyższej instancji, co ma z werdyktem zrobić. Najlepiej posadzić Tysiąc. W jednej celi z Sołecką! A jednak Dorocie Rabczewskiej grożą 2 lata odsiadki za wypowiedź, że bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię napisaną przez gości naprutych winem i palących jakieś zioła. Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa, ale nie zgodził się z nią warszawski sąd... Napruty winem i palący zioła? Że ma jaja, pokazał Andrzej Seweryn. Kapitule, która chciała przyznać mu Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego za prześladowania w PRL, odpowiedział, że wyróżnienia nie przyjmie, bo to nieprawda. Nic to, medal się nie zmarnuje, bo raz-dwa swoją pierś podstawi np. niejaki Zanussi. Za tzw. komuny jej wielki pieszczoch, później – wróg nieprzejednany. Duszpasterz ludzi biznesu pochodzi z Krakowa i nazywa się Stryczek. Doprawdy, trudno było znaleźć kogoś odpowiedniejszego na to stanowisko. Sąd Okręgowy w Rzeszowie skazał kolejnego bohatera naszych publikacji. Ksiądz Tomasz G. dostał 5 lat bezwzględnej odsiadki za kontakty seksualne z małymi dziewczynkami. Po artykule w „FiM” kuria schowała zboczeńca na parafii w Brzozowie, ale i tam go odnaleźliśmy. No, który następny? „Nie w żadnym Watykanie, tylko w Krakowie ma dojść do przyszłorocznej beatyfikacji JPII”... List mniej więcej tej treści podpisany przez Dziwisza miał dotrzeć do papieża – ujawnia włoski dziennik „La Repubblica”. Arcybiskup gromko zaprzecza, Benedykt XVI milczy, krakowianie zaczynają się łapać za portfele... Tymczasem agencja ANSA podaje, że spór jest bezprzedmiotowy, bowiem żadnej beatyfikacji – przynajmniej na razie – nie będzie. „Pozostało jeszcze bardzo wiele kwestii spornych, niejasnych, czy wręcz kontrowersyjnych. Jest zdecydowanie za wcześnie, by beatyfikować papieża Polaka” – pisze korespondent agencji, powołując się na ważne źródło w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Jak nic „źródło” czyta teksty źródłowe w „Faktach i Mitach”. Międzynarodową siatkę przestępczą rozpracowała policja hiszpańska. Członkowie szajki organizowali za 15 tys. dolarów lipne śluby, poprzez które legalizowali pobyt członków kolumbijskiej mafii narkotykowej na Półwyspie Iberyjskim. Ale do ślubu potrzebny jest ksiądz. I się znalazł. Na czele całej przestępczej bandy.
Biada obłudnikom D
la nikogo w redakcji nie jest tajemnicą, że mój konik to ekonomia. Znajomi żartują, że moje biuro na Zielonej w Łodzi to gabinet cieni. Ale mnie nie jest do śmiechu. Jesienią ubiegłego roku pisałem, że światowy kryzys tak naprawdę wybuchnie w roku 2010. Niestety, chyba miałem rację. USA, gdzie zaczęła się cała rozpierducha, rzuciły na rynek całe hałdy dolarów, które miały pobudzić gospodarkę. I pobudziły. Na rok. W tym czasie giełdy odrobiły większość strat, bo wskaźniki ekonomiczne i PKB rosły. A rosnąć musiały, bo jankeski rząd dokłada 8 procent ceny każdemu kupującemu nowy samochód czy dom, a same koncerny zasilił miliardami dolarów. Podobnie jest m.in. w Niemczech. Bogaci (jeszcze) obywatele Zachodu skrzętnie skorzystali z takich darowizn, tym bardziej że i same ceny spadały. Biliony dodrukowanych dolarów pozostały jednak na rynku, co grozi niewyobrażalną inflacją, a to z kolei uderzy w cały świat, który rozlicza się w amerykańskiej walucie. Wielkie programy pomocowe właśnie się kończą. Okupieni ludzie nie będą już tak konsumować i produkcja spadnie. Globalizacja zrobi swoje. Cały świat dotknie wielka recesja i bezrobocie. Polska wśród dawnych demoludów powinna stosunkowo najmniej ucierpieć. A to z uwagi na duży, różnorodny rynek i w miarę zdrowe banki. No i oczywiście przedsiębiorczość Polaków. Może nadchodzi czas, kiedy wiara w cuda, którą mamy w genach, wreszcie się na coś przyda... Powodem kryzysu jest niepohamowana chciwość. Globalny świat rozbudził globalne apetyty. Milionerzy zapragnęli być multimilionerami, miliarderzy – multimiliarderami. Przepływ kapitału nie zna granic. Banki i całe korporacje finansowe obierają sobie konkretne rynki i sztucznie podnoszą tam koniunkturę, masowo wykupując akcje. Przez ostatnie pół roku podbijały w ten sposób wskaźniki giełd tzw. rynków wschodzących, w tym Polski. Zanim jednak na naszą giełdę weszły, otworzyły na niej kontrakty terminowe, obstawiając wzrosty. Na kontraktach zarabia się jeszcze więcej niż na akcjach. Zwykle po paru miesiącach taki np. pan Goldman (jeden z najbogatszych bankierów na świecie) uznaje, że już dość urosło i czas przelać kapitał np. na giełdę w Indiach. Wówczas „przepakowuje się” z kontraktami, obstawiając spadki, i sprzedaje na „górce” akcje, które po chwili – z powodu ogromnej podaży – spadają. Zarabia więc potrójnie: na zwyżkach, na spadkach i na samych akcjach. Przy okazji ciężkie miliony traci armia drobnych inwestorów giełdowych, którzy nie mają szansy połapać się w tych manipulacjach (jak najbardziej zresztą legalnych), bo nie siedzą w głowie pana Goldmana. A dlaczego ani ten pan, ani setki jemu podobnych nie zainwestują np. w polskie stocznie, nie budują mostów na Nilu albo mieszkań w Rosji? Bo stopa zwrotu jest przy takich inwestycjach niska i odległa w czasie. Trzeba się troszczyć o surowce, wykwalifikowane kadry, zabiegać o konsumentów i rynki zbytu. O wiele szybciej i prościej jest pomnażać kapitał zza wygodnego biurka, inwestując w papiery zamiast w konkretne przedsięwzięcia. Papier jednak nie da ludziom ani pracy, ani dachu nad głową, no i nie da się go zjeść. W ten sposób bogacą się tysiące finansistów, a miliardy biedaków popadają w coraz większą nędzę. Powiększa się dysproporcja pomiędzy krajami rozwiniętymi i najbiedniejszymi.
Miliard najbogatszych asymiluje ponad 20 razy więcej dóbr i usług niż miliard najbiedniejszych. Zaledwie 13 miliardów dolarów rocznie potrzeba, aby nakarmić wszystkich głodnych i umierających z głodu. W tym samym czasie w USA i Europie 25 miliardów dolarów wydaje się na karmę dla psów i kotów. Pół miliarda ludzi przejada się, a tyle samo głoduje. Trzy miliardy ludzi żyje w nędzy. Codziennie tylko w Afryce umiera z głodu 30 tysięcy dzieci do piątego roku życia. Około 1 miliarda ludzi (1/6 populacji świata) weszło w XXI wiek, nie umiejąc czytać i pisać. Według raportu ONZ, 6 miliardów dolarów rocznie wystarczy, aby zapewnić edukację wszystkim dzieciom na świecie, które nie chodzą do szkoły. 9 miliardów potrzeba na zapewnienie dostępu do wody dla tych, którzy go nie mają. W USA i Europie co roku 12 miliardów dol. wydaje się na perfumy. W samej tylko Europie na alkohol idzie 105 mld, na papierosy 50 mld, a na lody 13 mld dolarów. Na świecie żyje 157 miliarderów i 100 mln bezdomnych. Trzech najbogatszych Ziemian ma majątek większy niż 600 milionów najbiedniejszych. Te wstrząsające statystyki powinny stanowić nieustanny wyrzut sumienia dla finansistów i światowych przywódców, w tym kościelnych decydentów, ale np. papież woli stawać w obronie ludzkich zarodków niż umierających dzieci. Nic dziwnego, że największa znieczulica wobec biedy panuje w narodach najbardziej religijnych. Obszary biedy szybko się poszerzają. Jednocześnie rosną światowe wydatki na zbrojenia: 1,46 biliona dol. w 2008 roku (w ciągu ostatnich 10 lat wzrost o 45 procent!) to 240 dolarów na głowę Ziemianina, nie wyłączając niemowląt. A wystarczyłoby wysupłać po jednym dolarze, żeby uratować 14 mln dzieci umierających co roku na pospolite choroby, np. biegunkę. Ale to marzenie, bo na przykład taki biedny Pakistan wydaje 1/2 swojego PKB na utrzymanie wojska i broń. Przy użyciu tej ostatniej średnio co minutę zabijany jest na naszym globie jeden człowiek. Polska, zawsze wierna kolejnym papieżom i prezydentom USA, wpisuje się w ten globalny taniec samozniszczenia. Niedawno, w dniu, w którym rząd ogłosił zwiększenie naszego kontyngentu (pieniędzy i żołnierzy) w Afganistanie, ulicami Warszawy przeszła demonstracja rodziców dzieci niepełnosprawnych, domagających się od rządu m.in. podwyższenia świadczenia pielęgnacyjnego, które obecnie wynosi 420 zł (dla rodzica, który zmuszony jest zrezygnować z pracy), i to tylko w przypadku tych rodzin, w których dochód na jednego członka nie przekracza 583 zł. Kryzys za pasem. Co będzie, jak uderzy w świat i Polskę? Zobaczymy. Ale jakiś sąd nad obłudnikami bardzo by się przydał. JONASZ
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
B
yły towarzysz partyjny braci Kaczyńskich oraz kochanek biskupów i paulinów rządzi Częstochową drugą już z kolei kadencję. Referendum w sprawie odwołania go z posady odbędzie się 15 listopada. Pomysłodawcami byli radni z Klubu Lewicy, którzy 29 czerwca podczas sesji Rady Miejskiej wyciągnęli Wronie m.in. paraliż komunikacyjny, exodus młodzieży, chodzenie na smyczy wielebnych, degradację ponad ćwierćmilionowego niegdyś ośrodka akademicko-przemysłowego do rangi pielgrzymkowej wioski i wyprowadzenie Częstochowy na pozycję absolutnego lidera wśród najbardziej zadłużonych miast śląskich. „W ostatnim okresie po instytucję referendum w sprawie odwołania prezydenta sięgano w Polsce w przypadkach nadzwyczajnych, w sytuacjach,
A co – zdaniem infułata – wychodzi Wronie najlepiej? „Jest wiele innych inicjatyw, które pochodzą od prezydenta, chociażby np. spowinowacenie z miastami maryjnymi Europy” – podkreślił ks. Skubiś, zastrzegając, że przywołane przez niego najwspanialsze osiągnięcie Wrony „nie jest sprawą szczególnego sprzyjania Kościołowi, lecz wyrazem pewnej normalności”. Popatrzmy zatem, na czym polega ta zdumiewająca niezależność i normalność... 28 kwietnia 2009 r. Wrona podjął absolutnie autonomiczną decyzję o wykupieniu od archidiecezji częstochowskiej czterech działek (na rogu ul. ks. Popiełuszki i Alei Najświętszej Maryi Panny) o łącznej powierzchni 3286 mkw. za cenę 3 mln 286 tys. zł, czyli po tysiąc złotych za metr. „Nieruchomość ta
GORĄCY TEMAT – Ale wkrótce zaczął się kryzys gospodarczy. CDI przez kilka miesięcy grało na zwłokę, aż wreszcie w marcu 2009 r. definitywnie wycofało się z przedsięwzięcia. Na domiar złego Wrona zdążył zrezygnować z zarezerwowanych 10 mln euro unijnej dotacji na ten cel, a żaden z pozostałych oferentów startujących w konkursie nie chciał już z nami gadać. Krótko mówiąc: sprawa definitywnie i na długie lata upadła na pysk. W tej sytuacji wykupienie gruntów od archidiecezji na fatamorganę było koszmarnym błędem i ewidentną grzecznością uczynioną abp. Nowakowi. Tym wyraźniejszą, że Wrona ma wstręt do zakupów nieruchomości, a te trzy miliony z ogonkiem dla kurii były jego największą transakcją w kadencji – zauważa urzędniczka częstochowskiego magistratu.
podstaw do przypuszczeń, że działka na Błesznie będzie wkrótce warta dziesiątki milionów złotych. Gdy tylko kuria stała się szczęśliwym posiadaczem gruntów, Wrona nagle zmienił front i w sierpniu 2008 r. przedłożył Radzie Miasta projekt uchwały o pilnym przystąpieniu do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego okolic Różanej. Doskonałym pretekstem był fakt, że miasto również miało tam własny kawałek (3,5 ha) ziemi. „Dużym atutem obszaru przewidzianego do objęcia planem jest jego atrakcyjne położenie (...). Przesłanką do podjęcia procedury stało się wystąpienie Wydziału Mienia i Nadzoru Właścicielskiego Urzędu Miasta Częstochowy o ustalenie warunków zabudowy (...) dla lokalizacji osiedla zabudowy mieszkaniowej
Obrona Częstochowy Po czerwonej Łodzi czas na „stolicę duchową”. Ludzie żyjący w cieniu Jasnej Góry mają szansę oderwać od koryta ultraprawicowego prezydenta Tadeusza Wronę. kiedy prezydentowi prokuratura postawiła poważne zarzuty. Występując o referendum, radni z Klubu Lewicy poniżają mnie i deprecjonują, postawili mnie tym wnioskiem w jednym szeregu z oskarżonymi o gwałt i korupcję. To podłe” – łkał Wrona, błagając radnych o nieodbieranie mu zabawek. Złożony przez lewicę projekt uchwały przepadł (przy 6 głosach „za”, 7 „przeciw”, 13 wstrzymujących się), ale pomysł spuszczenia Wrony tak bardzo przypadł do gustu mieszkańcom Częstochowy, że zawiązali komitet społeczny i błyskawicznie zebrali ponad 31 tys. podpisów, choć do uruchomienia procedury referendalnej wystarczyło niespełna 20 tys. Tym razem wielebni zawyli z bólu: „Niektóre zarzuty stawiane prezydentowi mają wymiar osobisty, jakoby był człowiekiem zbyt kościelnym, zbyt posłusznym postulatom Jasnej Góry czy Kościoła. Otóż nie jest to prawda. Wszystko można powiedzieć, ale nie to, że prezydent bezkrytycznie wysłuchuje wskazań Kościoła, arcybiskupa (Stanisław Nowak – dop. red.) czy Jasnej Góry. Jest pod tym względem bardzo samodzielny i nie jest sterowany przez kogokolwiek. Nieraz jestem zdziwiony, że jest tak niezależny, i wolałbym, żeby częściej i szerzej konsultował swoje przedsięwzięcia” – przekonywał ksiądz infułat Ireneusz Skubiś (redaktor naczelny tygodnika katolickiego „Niedziela”) w artykule zamieszczonym na stronie internetowej Urzędu Miasta.
przeznaczona jest dla realizacji inwestycji pn. Centrum Kongresowo-Wystawiennicze” – napisał w uzasadnieniu zarządzenia 1793/09, choć doskonale wiedział, że owo centrum to stara śpiewka, po której pozostało zaledwie echo. – W sierpniu 2007 r. miasto zaczęło poszukiwać dużego inwestora, chcąc zawiązać z nim spółkę celową i w zamian za aport gruntu zagwarantować sobie w Centrum część przestrzeni komercyjnej. Już na etapie wstępnych pertraktacji pojawiły się problemy, bowiem pilotujący sprawę w imieniu Wrony wiceprezydent Bogumił Sobuś przestrzegał oferentów, że ich projekty pod żadnym pozorem nie mogą kolidować z interesami archidiecezji mającej działki bezpośrednio przylegające do terenu planowanej inwestycji. Niektórzy protestowali, że każemy im dogadywać się z Kościołem, podczas gdy oni chcą robić interesy z miastem. Inni zaś – wiedząc, że syn wiceprezydenta jest wpływowym księdzem (wykładowca teologii moralnej w Instytucie Teologicznym i w Wyższym Seminarium Duchownym) – starali się wchodzić Sobusiowi w tyłek, obiecując, że najlepsze miejsce w obrębie kompleksu zarezerwują na kaplicę – odsłania kulisy uczestnik negocjacji. Po wielomiesięcznych przekomarzaniach na placu boju pozostała spółka CDI i z nią właśnie 12 czerwca 2008 r. Wrona podpisał list intencyjny w sprawie wspólnej realizacji inwestycji.
Podkreśla, że cena nie jest najgorsza, bowiem kuria nie chciała zbytnio naciskać, żeby nie przekroczyć kwoty miliona euro, kiedy to do transakcji konieczna już byłaby zgoda Watykanu. W związku z roszczeniami archidiecezji z tytułu przejęcia niegdyś przez Skarb Państwa budynku przy Alei Najświętszej Maryi Panny 64 (obecnie Miejska Galeria Sztuki – jej likwidacją miasto kusiło inwestorów zainteresowanych budową Centrum Kongresowo-Wystawienniczego), „samodzielny” Wrona poszedł kurii na rękę i – zamiast czekać na werdykt Komisji Majątkowej – zaoferował wielebnym 4,09 ha przy ul. Różanej w dzielnicy Błeszno. Zaproponowanie tak dużej powierzchni wynikało z faktu, że oddał im równowartość nieruchomości w Alei, zaś hektary były stosunkowo niewiele warte, bowiem nie uwzględniono ich nawet w „Wieloletnim programie sporządzania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego”. Innymi słowy: nikt postronny nie miał wówczas żadnych
jednorodzinnej wraz z określeniem podziału terenu na działki budowlane” – napisał Wrona w uzasadnieniu. – Archidiecezja zyskała krocie, a my straciliśmy ok. 30 mln zł. Wiem, że kuria już sprzedała tę ziemię panu P., znanemu dilerowi samochodowemu, parającemu się też developerką. Za ile? Cena jest ściśle strzeżoną tajemnicą, ale słyszałam od bliskiego współpracownika abp. Nowaka o kwocie rzędu 10 mln zł. Dali P. bonifikatę, żeby obie strony wyszły na swoje – śmieje się urzędniczka. A skoro już jesteśmy przy bonifikatach, to warto odnotować, że pod dyktando Wrony i jego politycznego zaplecza w Radzie Miejskiej zadłużona po uszy Częstochowa sprzedała za grosze m.in.: ~ byłe szalety miejskie z działką przy ul. Ossowskiego 9, oszacowane na 51 390 zł – parafii św. Melchiora Grodzieckiego z 80-procentową bonifikatą; ~ działkę przy ul. Obrońców Westerplatte (26 100 zł) – parafii
3
Świętych Pierwszych Męczenników Polski (90 proc. bonifikaty); ~ działkę przy ul. Ogrodowej 33 (20 780 zł) – Zgromadzeniu Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi (60 proc. bonifikaty); ~ nieruchomość przy ul. Wyszyńskiego 14 (112 tys. zł) – grupie świeckich niewiast zrzeszonych w Instytucie Prymasowskim z siedzibą w Warszawie-Choszczówce (80 proc. bonifikaty). Zatrzymajmy się tylko przy tej ostatniej „darowiźnie”. – Działka przy Wyszyńskiego ma 1314 mkw. i jest wyjątkowo atrakcyjnie położona. Tuż obok klasztoru paulinów. Gdy tylko świątobliwe niewiasty zdążyły się w Częstochowie zaaklimatyzować, Wrona przedłożył Radzie projekt uchwały o sprzedaży Instytutowi także sąsiedniej nieruchomości przy Wyszyńskiego 14/16. Tym razem chodziło o 4 tys. mkw., oszacowane na 485 tys. zł, czyli po 121 zł za metr, choć w tamtym rejonie z pocałowaniem ręki można byłoby dostać trzy razy tyle. Bonifikata miała wynieść 80 proc., co dawało cenę 24 zł za metr. Tego już nie zdzierżyli nawet niektórzy prawicowi radni i Wrona poległ jednym głosem, choć ostro walczył o przeforsowanie uchwały. Dotychczas nie odważył się na ponowienie próby oddania Instytutowi działki, ale jeśli utrzyma się przy władzy, to kto wie... – prognozuje urzędniczka, prywatnie czytelniczka „FiM”. Na finał zostawiła nam rodzynek. – Jak wiadomo, kościelne osoby prawne mają obowiązek składania deklaracji podatkowych dotyczących nieruchomości, w których prowadzona jest działalność gospodarcza. W Częstochowie Kościół wykorzystuje w ten sposób mnóstwo swoich dóbr, ale – jak słyszałam ze źródła w skarbówce – nie składa wymaganych przez ustawę deklaracji, a miasto ich nie egzekwuje. Nie ma odważnych! Według szacunków, nasze straty w podatkach od nieruchomości sięgają ok. 2 mln zł rocznie – twierdzi kobieta. Zapytaliśmy magistrat, ile paulini i archidiecezja płacą rocznie za nieruchomości wykorzystywane do celów komercyjnych. „Dane zawarte w dokumentacji rachunkowej organu podatkowego objęte są tajemnicą skarbową. W związku z tym nie można udzielić informacji na temat wysokości wpłat” – odpowiedział Ireneusz Leśniakowski, rzecznik prasowy jeszcze prezydenta Wrony... Ten zaś oświadcza, że w związku z referendum nie będzie oficjalnie (jako jeszcze prezydent) odpowiadał na żadne zaczepki, natomiast o jego sukcesach każdy może sobie poczytać w Internecie ANNA TARCZYŃSKA PS Żeby referendum było ważne, w niedzielę 15 listopada musi pójść do urn minimum 30 778 osób. Obóz Wrony agituje, aby mieszkańcy Częstochowy pozostali tego dnia w domach.
4
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Lans na dziadka Im kot starszy, tym ogon jego twardszy – zapewniał wieszcz Kochanowski. Współcześni naukowcy są zgodni: wolimy mężczyzn starszych, najlepiej z pełnym portfelem i wysoką pozycją społeczną. O ogonie nie wspominają, ale... partner spełniający trzy powyższe wymogi zapewnia coś jeszcze – popularność. Weźmy na tapetę dwie znane pary, już przykładnie poślubione, cieszące się niesłabnącym zainteresowaniem mediów – Marcinkiewiczów i Łapickich. Kiedy 85-letni Andrzej Łapicki poślubił 25-latkę, naród zamarł. Na łamach prasy wypowiadali się nawet seksuolodzy, zapewniając, że 85-latek to jeszcze... ho, ho! Może nie tak często, ale od czasu do czasu na pewno. Królowa disco polo, występująca pod pseudonimem Etna, tak wzruszyła się miłością młodej Kamili i niemłodego Andrzeja, że wzięła i napisała takie coś: „Wyszłam za mąż za Misiaczka, wyszłam za mąż za dziadka, dziadek kasy ma jak siana, dziadek kasę zawsze ma, jaguara kupi Pusi, Pusią jego jestem ja, lecz odwdzięczyć się dziś muszę, dziadek viagrę zawsze ma. Rano w planie kosmetyczka, bo wyglądać dobrze chcę, potem na futro zaliczka, bo pogoda psuje się, szybko
O
biegnę do butiku, aby kupić sobie ciuch, kartą płacę tam z plastiku, dziadka kasa idzie w ruch...”. Do przeboju „Dziadek” Etna wymyśliła teledysk. Rolę zaproponowała samemu Łapickiemu, który – nie wiedzieć czemu – odmówił. „Będę musiała wziąć dziadka z agencji”
becny papież uważa chyba, że miesiąc bez skandalu z jego udziałem to miesiąc stracony. Afera z próbą rozbicia przez Watykan Kościoła anglikańskiego zatacza coraz szersze kręgi. Jeszcze poprzedni numer „FiM” nie zdążył z drukarni dotrzeć do Czytelników (razem z naszą analizą skandalu dotyczącego próby przejęcia przez Kościół katolicki części wiernych wspólnoty anglikańskiej), a już okazało się, że w bulwersującej sprawie zabrał głos najwybitniejszy z żyjących teologów katolickich. Tak się jakoś składa, że jego ocena wydarzeń przemilczanych lub opacznie interpretowanych przez polskie media doskonale współgra z tym, co o aferze napisały „Fakty i Mity”. Hans Kueng, bo o nim mowa, nazwał pomysł stworzenia „Kościoła anglikańsko-katolickiego”, w którym miałyby osiąść złowione sprytnie przez Benedykta rybki z cudzego stawu, „tragedią Kościoła”. Kueng wskazuje na to, że obecna afera jest następną w długim szeregu gaf i żenujących wpadek papieża: „Po zniewadze wyrządzonej żydom i muzułmanom, protestantom i katolikom-reformatorom, teraz przyszła kolej na wspólnotę anglikańską”. Teolog zwraca uwagę, że w ten rozpaczliwy sposób kierownictwo Krk chce załatać dziury w topniejących szeregach rzymskich katolików. Kueng, jeden z ojców reform Soboru Watykańskiego II, szydzi z Ratzingera, któremu zarzuca chęć zrobienia z Kościoła schroniska dla prawicowych oszołomów: „Tradycjonaliści wszystkich kościołów, łączcie się pod kopułą Bazyliki Świętego Piotra! Widzicie – ten rybak łowi przede wszystkim na prawym brzegu jeziora. A tam woda jest mętna!”.
– żaliła się pieśniarka. Na szczęście sam się znalazł. Zagrał 71-letni Bohdan Łazuka. Jego występ można znaleźć w internecie. Każdy, kto zobaczy, zrozumie: starzejącym się artystom należy się wsparcie. Dotacja jakaś, żeby nie musieli robić z siebie durniów. Łapicki i młoda Łapicka lansować się nie chcieli. Wyszło jak wyszło. Odnaleziono nawet ojca panny młodej, żeby pokazać, że inwalida, że 798 polskich złotych ma na miesiąc, stare płytki PCV na podłodze, na ślub go nie zaproszono, a znany zięć nie przyszedł i o rękę córki nie poprosił, jak to drzewiej bywało. A Marcinkiewiczowie? Wyruszyli właśnie w podróż poślubną do Wenecji pod okiem fotoreporterów, których kiedyś nie lubili. Rezultaty można podziwiać w specjalnym numerze „Vivy!” – „Po raz pierwszy razem! Miłość na przekór światu”. Wyszło cudnie, bajecznie, bosko po prostu. Fotografie w gondoli, przy słońcu zachodzącym, pozowane, ciut sztuczne, ale piękne. Łzy do oczu napływają. Złośliwi mówią, że tak udany egzemplarz „Vivy!” Kazimierz powinien posłać pierwszej żonie i czwórce „pierwszych” dzieci (jeśli wierzyć prasie bulwarowej, dzieci „drugie” już wkrótce). Jako podarek na Gwiazdkę na przykład. JUSTYNA CIEŚLAK
Profesor z Tybingi uważa ostatnią decyzję Ratzingera za „drastyczną zmianę kursu”, wręcz za rodzaj „piractwa religijnego”. Nazywa ją „końcem ekumenicznej strategii bezpośredniego dialogu i prawdziwego pojednania”. Pisze wprost: „Benedykt chce koniecznie przywrócić rzymskie imperium”. Zwraca też uwagę na paradoks nowej sytuacji – papiestwo uparcie odmawia katolickim księżom prawa do zawierania małżeństwa. Tymczasem kler powołanego do istnienia „Kościoła katolicko-anglikańskiego” będzie się składał niemal wyłącznie z żonatych biskupów i księży! Wywoła to, zdaniem Kuenga, falę oburzenia wśród duchownych i świeckich katolików domagających się reform, bo jest niczym więcej, tylko cyniczną grą Watykanu i szyderstwem z własnych wyznawców. Kueng pyta więc retorycznie: „Co mają teraz zrobić księża, którzy pragną zawrzeć małżeństwo? Czy mają najpierw zostać anglikanami, ożenić się, a potem zgłosić znów do Kościoła katolickiego?”. Jak myślicie, jak Watykan odpowiedział na postulaty Kuenga? Ano tak jak zwykle – nazwał je „atakiem na Kościół”. Wygląda na to, że „ciocia Benia” (bo tak bywa nazywany Benedetto z powodu zamiłowania do ekstrawaganckich wdzianek papieskich, nieużywanych już od 2 pokoleń) poza popełnianiem gaf potrafi tylko histerycznie krzyczeć, że jest atakowana i znieważana. W całym tym bałaganie przychodzi poczynić tylko małą uwagę: czasem zarzuca się nam zbyt ostrą krytykę Kościoła. Przeczytajcie ponownie określenia, jakich przeciw papiestwu użył czołowy teolog katolickiego świata. Nasz komentarz sprzed tygodnia był o wiele bardziej stonowany. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Manewry cioci Beni
Prowincjałki Ksiądz Piotr Wiśniowski, katecheta wrocławskiego liceum, postanowił skłonić swoich uczniów do zadumy nad sensem życia i śmiercią. W tym celu wypożyczył z zakładu pogrzebowego trumnę, ustawił ją na szkolnym korytarzu i doczepił kartkę z przesłaniem: „To, gdzie ja jestem, Ciebie nie minie, ja już jestem w Domu, a ty ciągle w gościnie”. Eksponat nakazał usunąć dyrektor, bo – jak wyjaśnił – w takim miejscu trumna mogłaby zostać obśmiana.
ZADUSZKI
Paweł Kowzana, starosta szamotulski, w towarzystwie dyrektora lokalnego ośrodka pomocy społecznej wybrał się na wycieczkę do Watykanu. A to z okazji kanonizacji Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Za wypad obu panów podatnicy zapłacili około 4 tys. zł. „Cel wyjazdu służbowego starosty to wielkie wydarzenie w historii Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Zaszczytem było dla starosty imienne zaproszenie podpisane przez obecnego arcybiskupa warszawskiego Kazimierza Nycza oraz matkę Fabiolę Ruszczyk, przełożoną generalną zgromadzenia” – wytłumaczył pracodawcę rzecznik prasowy Maciej Fliger.
ZASZCZYT
Od września ubiegłego roku ukrywał się skutecznie przed wymiarem sprawiedliwości 24-letni bytowianin. Wolnością cieszyłby się zapewne do dziś, gdyby nie chęć zgarnięcia głównej wygranej w programie „Mam talent”. Talentu w chłopaku jurorzy nie dostrzegli, za to dostrzegł go dzielnicowy. Gość trafił do aresztu, gdzie za rozbój, kradzież i zniszczenie mienia spędzi najbliższe 1,5 roku. Oby na szlifowaniu talentu.
POKUSA
W dobie kryzysu napady na bank stają się coraz modniejszym sposobem na pozyskanie żywej gotówki, a amatorzy nie swoich pieniędzy wykazują się niesłychaną inwencją. W Lublinie potrzebujący 45-latek łyżeczką od herbaty, która miała być imitacją noża, próbował sterroryzować kasjerkę. Nie udało się. Opracowała WZ
HERBACIARZ
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Gdybym znał języki, to nikt by mnie nie zatrzymał. Tam jest potrzebna znajomość języków. Nie jestem w stanie uczyć się tego. A wciąż z tłumaczem – to nie jest za dobre. I dlatego z tego punktu widzenia nie nadaję się. (Lech Wałęsa w odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie zostanie prezydentem Unii Europejskiej)
Przez okres swojej prezydentury Kaczyńskiemu kompletnie nie udało się pozyskać nowych zwolenników. Ba, stracił poważną część dotychczasowego elektoratu, zdegustowanego miałkością upływającej kadencji, znaczonej partyjnym uwikłaniem i nieznośną małostkowością, która powinna być obca głowie państwa (...). Przegra, bo nie potrafił w porę przejrzeć się w lustrze własnych ułomności. Ma w sobie trudny do nazwania, ale zauważalny defetyzm. Przypomina miotającego się w klatce ptaka, oddzielonego od świata prętami ideologicznych miazmatów IV RP. Kaczyński zakończy swą karierę na jednej kadencji, tak jak Lech Wałęsa, bo obaj grzęźli w personalnych utarczkach oraz infantylnej pamiętliwości. (Maciej Eckardt, PiS-owski wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego)
Jak tak patrzę na te biedne feministki, to one są często poranione. To są często kobiety, które czują, że były niekochane, i dlatego czują się niedowartościowane. Bardzo często, kiedy patrzę na agresję ze strony tych środowisk, to mam wrażenie, że to nie są kobiety szczęśliwe. Bo one ciągle sprawiają wrażenie nieszczęśliwych. (o. Piotr Andrukiewicz na antenie Radia Maryja)
Byliśmy tarczą i mieczem tego rządu.
(Mariusz Kamiński)
Nie ma świętych krów, każdy może być podsłuchiwany w określonych sytuacjach (...), obojętnie czy to jest dziennikarz, polityk, urzędnik czy ktokolwiek inny. (Władysław Stasiak)
Cały czas się modlę. Jest mi z tym dobrze, jestem szczęśliwy. Codziennie odmawiam różaniec. Proszę Pana Boga o pomoc i otrzymuję od niego wiele łask. (bokser Tomasz Adamek) Wybrali: JC, OH, PP
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
NA KLĘCZKACH
PIERONEK Z JASNEGO NIEBA „Lewica w Krakowie jest niemoralna, cyniczna i opowiada się za tym, że wszystko, co PRL uczyniła, łamiąc prawo przez siebie ustanowione, było słuszne. Czy rzeczywiście w Krakowie wracamy do PRL-u? (...). Czyżby współcześni demokraci, zasiadający w ławach Rady Miasta Krakowa, nie mieli pojęcia o tych fundamentalnych zasadach prawnych i moralnych, którymi od wieków kierowały się uczciwe społeczeństwa? (...). Czy dobro królewskiego miasta Krakowa ma prawo popierać historyczną grabież, jakiej dokonali komuniści na Kościele katolickim i innych wspólnotach religijnych?”. To tylko krótki wycinek z popisu erudycji biskupa Pieronka, który ma pretensje do całego świata, iż ktoś ośmielił się zakwestionować działania Komisji Majątkowej. I stosuje tu typową moralność Kalego, bo aprobuje kolejne przekręty, które mają rzekomo zadośćuczynić wcześniejszym wypaczeniom, a nie kwestionuje Funduszu Kościelnego, który w obecnym czasie jest grabieżą, o jakiej świat nie słyszał. PP
UDERZ W STÓŁ Zbigniew Chlebowski w jednym z najnowszych wywiadów powiedział: ,,Mam żal do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć, dlaczego uczelnia zalegała z ogromnymi sumami płatności za czynsz, bo takie osoby wydają dziś na mnie wyrok”. Naciskany przez dziennikarzy nie ujawnił nazwisk, mówiąc, iż zainteresowani będą wiedzieć, o kogo chodzi... I nie mylił się. Wkrótce po tym jego partyjny towarzysz Jarosław Gowin zapowiedział, że poda kolegę do sądu, jeśli ten będzie dalej powtarzał takie ,,kłamstwa”. Gowin dodał, że sprawa dotyczy anonimowych zarzutów, jakoby jego uczelnia (Wyższa Szkoła Europejska) uchylała się z płatnościami za wynajmowany lokal. ,,Moja uczelnia wynajmuje jeden z lokali w Arcybractwie Miłosierdzia. Tam parę lat temu powstały dwa konkurujące ze sobą zarządy – jeden uznawany przez kurię, drugi nie. My płaciliśmy czynsz temu uznawanemu (a jakżeby inaczej!). Sąd rozstrzygnął, że mieliśmy rację” – wyjaśniał poseł PO. Ale, ale... Czy anonimem można nazwać zarzut kilkuletniego uchylania się – mimo wcześniejszych decyzji sądu – z płatnościami na rzecz prawowitego wtedy właściciela, czyli zarządu świeckiego? Choć w konsekwencji doprowadziło to do zasądzenia eksmisji szkoły z zajmowanego budynku, to jednak kilkakrotnie odkładano ją w celu uniknięcia skandalu. Owszem, sąd kolejnej instancji zmienił wyrok. A jak doszło do tej skandalicznej decyzji, pisaliśmy wielokrotnie. PP
CUD MNIEMANY
W Sokółce wydarzył się kolejny „cud”. Hostia przemieniona najpierw w krwawy skrzep, a później we fragment ludzkiego serca tym razem zamieniła się w pałeczkę krwawą. I nie o żadną ludzką „pałeczkę” tu chodzi, tylko o bakterię. Mikrob ów ma taką właściwość, że na zwłaszcza drożdżowej pożywce zabarwia się na czerwono. Jakim zatem cudem cud zobaczyła „ekspertka” – naukowiec z Białostockiego Uniwersytetu Medycznego? „Badania przeprowadzone przez panią profesor nie mogły dowieść, że na hostii pojawiło się ludzkie serce. Pani profesor zobaczyła na hostii to, co koniecznie chciała zobaczyć. To osoba bardzo emocjonalnie traktująca religię” – denerwuje się profesor Lech Chyczewski, szef Zakładu Patomorfologii i rzecznik prasowy BUM, dodając coś o „naukowej nierzetelności”. A to niedowiarek jeden. Gdyby tak dopuścić łobuza do Kany Galilejskiej, to w wodzie raz-dwa znalazłby strzępy drożdży winiarskich: burgunda albo innej malagi. MarS
POMOŻECIE? Nikt nie zdoła zliczyć, ile nowych kościołów buduje się w Polsce w dobie kryzysu. Za to mamy niejedną okazję podziwiać, jak pięknie budowniczowie kościołów potrafią apelować do kieszeni owieczek. „Szanowni Państwo! Drodzy Przyjaciele! – zwraca się do wiernych proboszcz parafii pw. bł. Edmunda Bojanowskiego w Warszawie – Jak widzicie, budowa Kościoła biegnie ekspresowo (…). Zgromadzone przez nas fundusze są niemal wyczerpane (…). Tymczasem co miesiąc na konto budowlane wpłaca zaledwie ok. 90 rodzin (z ponad 1000, które przyjmują wizytę duszpasterską), co daje sumę ok. 20 000 zł, a taca w I niedzielę miesiąca wzrosła niewiele. Tymczasem miesięcznie
koszt budowy wynosi ponad 500 000 zł. Dlatego pilnie nalegam na podjęcie tego apelu!”. Zdaje się jednak, że nalega bez większych rezultatów, bo wkrótce ponawia apel: „Od połowy maja trwa budowa naszego kościoła (...) przewidywane zakończenie stanu surowego kościoła – koniec października 2009. Jednocześnie trwa projektowanie oświetlenia, ogrzewania, wentylacji, nagłośnienia... Pociąga to za sobą ogromne koszty finansowe. Prosimy każdą rodzinę o systematyczną ofiarność, najlepiej w postaci regularnych wpłat na konto. Dotychczas zdecydowało się na to 90 rodzin. Aby nie wchodzić w Nowy Rok z długami, potrzebna jest suma ok. 1 000 000 zł. Damy radę, prawda?”. AK
WIATR W GŁOWACH Kraków ,,wzbogacił się” o kolejny, siedemnasty już pomnik JPII (na 44 tysiące krakusów przypada jeden pomnik papy). Tym razem ludzie kardynała Dziwisza pomni skandalu, który towarzyszył ustawieniu bez ważnych pozwoleń poprzedniego pomnika Papy na Wawelu, ustawili go w tajemnicy przed wszystkimi, fundując mieszkańcom Nowej Huty nie lada niespodziankę. Obelisk stanął na schodach prowadzących do kościoła na osiedlu „Przy Arce”. Zaprojektował go – tym razem wyjątkowo nie Czesław Dźwigaj – włoski rzeźbiarz Carlo Balljana. Pomnik przedstawia papieża w ruchu, więc nazwano go ,,wiatrem nadziei” i jest darem wdzięczności Włochów z Treviso za pontyfikat JPII. Proboszcz ,,Arki”, ks. Edward Baniak, twierdzi, że wprawdzie nie jest zwolennikiem stawiania pomników, jednak w tej części Krakowa był do tej pory... tylko jeden pomnik Papy. PP
ONI NAS URZĄDZĄ Ministerstwo Skarbu Państwa, Episkopat oraz Fundacja Inicjatyw Menedżerskich z Lublina będą kształcić księży w zakresie... prywatyzacji. W Polsce niewiele już zostało do sprzedania, ale rozumiemy, że to, co jeszcze zostało, będzie oddane w zarząd agentom Opatrzności. MaK
ZBAW POCIEJA W listopadzie, w czasie wypominek, Kościół modli się za swoich zmarłych. Za jednorazowe wyczytanie nazwiska nieboszczyka parafie inkasują średnio 50 zł. Jednak niektórych „szczęśliwców” kapłani wspominają nawet przez... 300 lat. Tak jest m.in. w parafii św. Ludwika we Włodawie. Dusza zmarłego w 1730 roku hetmana litewskiego
5
Pocieja jest tam otaczana permanentną pamięcią modlitewną. Jakie wiekopomne dokonania predysponują owego magnata do tak wyjątkowej wdzięczności kleru? Był co prawda pijakiem, warchołem, fałszerzem pieniędzy, ale... ufundował kościół i klasztor. To wystarczy, by przymknąć oko na jego słabostki, do których należy również wierna służba schizmatyckiemu carowi Rosji Piotrowi I. o.P.
dobrego imienia klubu i propagowanie postaw, które nie są dobrym przykładem dla dzieci i młodzieży związanych z drużyną”. Duńskie media spekulują, że Onyszko będzie musiał wrócić do Polski, bo z tak złą opinią nie przyjmie go żaden klub zagraniczny. No, chyba że... Czarni Watykan. MaK
MSZA W PROMOCJI
Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu kazał państwu włoskiemu zapłacić 10 tys. euro odszkodowania za zwolnienie z pracy profesora filozofii Luigiego Valluriego. Filozof wykładał m.in. na katolickim uniwersytecie w Mediolanie, a został wyrzucony przez Kościół za poglądy, które wygłaszał... na wykładach w innych uczelniach. Winą Włoch, zdaniem trybunału, jest to, że dały Kościołowi wolną rękę w postępowaniu na swoich uczelniach, które mają prawa wyższych szkół uznawanych przez państwo. Z tego powodu Valluri nie mógł się odwołać od decyzji o zwolnieniu do świeckich sądów. Bezprecedensowy wyrok trybunału otwiera nowy rozdział w kwestiach państwo–Kościół i podważa zapisy włoskiego konkordatu. Oznacza to, że także ofiary dyskryminacji katolickiej w innych krajach będą mogły pozywać swoje rządy do trybunału. MaK
Na pionierski pomysł wpadły olsztyńskie zakłady pogrzebowe. Otóż zamawiają w miejscowych kościołach msze św. w intencji zmarłych pochowanych w minionym roku. Na zaduszkowe nabożeństwa „w intencji zmarłych, których pogrzeb organizował nasz zakład”, olsztyńskie firmy pogrzebowe zapraszały wiernych, zamieszczając ogłoszenia w lokalnej prasie. Trudno nie dostrzec tu znakomitej promocji firmy i chęci przypodobania się władzy duchownej. „Nie znamy intencji zlecających, nie mamy pewności, czy chodzi im o modlitwę, czy reklamę, ale ufamy, że o modlitwę” – powiedział ks. Artur Oględzki – rzecznik kurii metropolitalnej w Olsztynie. PPr
PRZEPAŚCI KULTUROWE „Klockan 21.37” („Godzina 21.37”) to powieść szwedzkiej pisarki Karin Alfredsson, która opowiada o współczesnej Polsce. Autorka opisuje m.in. kwestie zakazu aborcji, kultu papieskiego, Radia Maryja i wpływów skrajnej prawicy. Powieść wzbudziła już protesty szwedzkiej Polonii, ponieważ na okładce jest stłuczony obraz Jana Pawła II. Stłuczenie to „rani uczucia katolików”. Ale to nie koniec kłopotów z książkami. Autobiografię zatytułowaną „Fucking Polak” opublikował Arkadiusz Onyszko, piłkarz duńskiej drużyny FC Midtjylland. Książka jest bardzo antygejowska. Polskiego sportowca wyrzucono więc z drużyny „za naruszanie
WATYKAN WYMAGA, RZĄD PŁACI
EPIDEMIA POBOŻNOŚCI Epidemia grypy na Ukrainie przybrała na sile, więc tamtejsze władze państwowe i samorządowe zaapelowały, aby na czas jakiś zrezygnować ze zbiorowych nabożeństw. To wkurzyło duchownych, których kościoły przeżywają oblężenie. Twierdzą, że jedyna nadzieja we wspólnych i żarliwych modlitwach o wyzdrowienie. Udzielili też wskazówek, jak przyjmować eucharystię. Wierni powinni szeroko otworzyć usta, aby nie dotknąć łyżeczki, którą udziela się komunii wyznawcom wschodnich Kościołów. PPr
6
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Miasto pokryte Papą Papa Jan Paweł II był podobno „największym w dziejach Polakiem”. Dlatego dzień papieski jest obchodzony w niedzielę przed 16 października, 16 października, w niedzielę po 16 października i jeszcze kilkadziesiąt razy w roku... 18 października w Ciechanowie odbyło się uroczyste odsłonięcie i poświęcenie pomnika Jana Pawła II i ołtarza wybudowanego głównie za pieniądze z budżetu miasta (300 tys. zł). Ciekawostką jest to, że figurka stanęła na terenie wydzierżawionym przez Ratusz od... katolickiej parafii. Uroczystość zaszczycił swoją obecnością sufragan płocki bp Roman Marcinkowski, kilku parlamentarzystów oraz miejscowi radni, z prezydentem Waldemarem Wardzińskim na czele. Na placu przy kościele farnym zgromadziło się niespełna tysiąc osób, w tym poczty sztandarowe miejscowych szkół, spędzone na mszę w dniu wolnym od nauki (niedziela). W czasie religijnego happeningu nikt już nie pamiętał o aferach, jakie towarzyszyły kontrowersyjnej inwestycji. Kilka tygodni
wcześniej radnych zbulwersował fakt, że jedna z firm przymocowała do postumentu tabliczkę z informacją, że pomnik jest jej dziełem. Po awanturze ratuszowo-medialnej nieszczęsną tablicę zdjęto, a w jej miejsce przyczepiono inną – ta z kolei mówi, że pomnik stanowi „dar serca mieszkańców Ciechanowa”. Tym, że ciechanowianie o „swoim” darze dowiedzieli się z gazet, nikt z decydentów nie zaprzątał sobie głowy. Uroczysta msza rozpoczęła się przemową dziekana ks. Zbigniewa Adamkowskiego, który uzasadnił budowę pomnika faktem, że Ciechanów jest... miastem papieskim, bo kard. Wojtyła wraz w prymasem Wyszyńskim przejeżdżał raz przez miejscowość w latach 60. Kazanie biskupa oprócz laudacji pod adresem
śp. Karola było połajanką małżeństw homoseksualnych, zwolenników aborcji i „ludzi depczących wartości”. Dostało się też dziennikarzom, chociaż tak dzielnie starali
Relikwie PRL-u u Na wspomnienie Milicji Obywatelskiej Kościół dostaje białej gorączki. Jednak niektóre przedmioty traktuje jak relikwie właśnie dlatego, że przeszły przez ręce funkcjonariuszy MO. Przedmioty składające się na wyposażenie świątyni oraz używane do kultu religijnego katolików podlegają częstym wymianom. Zakamarki zabytkowych kościołów służą za rupieciarnie, w których walają się stare mszały, krzyże, przedsoborowe ornaty (tzw. skrzypce),
zakurzone paschały i podniszczone portrety świętych. Proboszczowie bez żadnych skrupułów wyrzucają nadgryziony zębem czasu religijny osprzęt, a w jego miejsce kupują nowy (najczęściej tandetny) za ofiary wymuszone od wiernych. Często nie czują też sentymentu do przykościelnych krzyży, figurek czy pomników, które każą burzyć, gdy tylko miejscowy samorząd uda się przekonać do wykrojenia z budżetu kilkuset tysięcy na fundację nowego obelisku. Jedna z takich dewastacji
Akademia na kolanach Zbliża się 11 listopada. Z tej okazji we wszystkich polskich szkołach organizowane będą okolicznościowe akademie. Na kolanach. O tym, że tak będzie, może świadczyć opracowany przez nauczycielki Iwonę Śliwińską i Marię Kryj scenariusz inscenizacji z okazji Święta Niepodległości, który na swojej stronie internetowej zamieszcza Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka w Warszawie. Do realizacji przedstawienia potrzebne będą następujące dekoracje: na udrapowanej tkaninie w barwach narodowych orzeł niosący w szponach łańcuch – symbol zniewolenia – oraz ustawiony na stelażu obraz... Matki Boskiej Częstochowskiej. Do tego jeszcze ołtarzyk, świeca, krzyż i modlitewnik. Na początku uczniowie reprezentujący trzy zaborcze państwa rozdzierają mapę Polski. Po tym akcie grupa dziewcząt i chłopców
podchodzi do ołtarzyka, klęka przed obrazem MB Częstochowskiej i głośno odmawia modlitwę „Pod Twoją obronę”. Następnie uczniowie słuchają pieśni „Boże, coś Polskę”. Cały czas klęcząc. Dalej w trakcie przedstawienia wygłaszają, że „prawdziwy Polak” to oprócz rodziców i nauczycieli „ksiądz, który dbał o wiarę chrześcijańską” oraz „żołnierz, który musiał służyć w armii carskiej, ale pamiętał, że jest Polakiem”. Równie sugestywnie wykombinowane zostało zakończenie recytacji słynnego „Katechizmu polskiego dziecka”. Po słowach „A w co wierzysz?” uczniowie mają podejść do ołtarzyka i, zapalając przy nim świece, odpowiedzieć: „W Polskę wierzę”. Dodajmy na koniec, że scenariusz tej akademii powstał z myślą o uczniach szkół publicznych, a obie jego autorki nie są zakonnicami. AK
się relacjonować i fotografować imprezę. Po modłach głos zabrał przewodniczący komitetu budowy pomnika, który zdetronizował Benedykta XVI, mówiąc, że JPII jest
„Piotrem naszych czasów”, oraz zbeształ „niektórych lokalnych polityków” za to, że budowa pomnika trwała aż 4 lata. o.P. fot. Autor
miała miejsce we wrześniu br. – przed jasnogórskim szczytem. Zdemontowano wtedy stuletni posąg Maryi, będący świadkiem wielu historycznych wydarzeń oraz licznych westchnień, postękiwań i łez pątników. Zamiast niego ma stanąć nowa figura. Powie ktoś: naturalna kolej rzeczy – nie ma o czym pisać. Może tak by było, gdyby nie charakterystyczne wyjątki. Przedmioty, których dotknęła w przeszłości ręka funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa PRL albo Milicji Obywatelskiej, są przez Kościół postrzegane jak najświętsze relikwie. Niedawno do parafii św. Maksymiliana w Koninie z wielkimi honorami powrócił krzyż, który w 1963 roku usunęli stamtąd milicjanci, a internowana przez
ludową władzę wędrowna „męczeńska” kopia obrazu MB Częstochowskiej cieszy się bodaj takim samym dewocyjnym zachwytem co oryginał. Kościół zna relikwie per contactum (przez dotyk) i nawet uzasadnia taki kult argumentami... biblijnymi (Jezus dotknięty przez kobietę cierpiącą na krwotok poczuł, że moc wyszła z niego). Dlatego np. paulini sprzedają ludziom obrazki z welonikiem potartym o cudowny obraz Maryi. Jednak sakralizacja dotyku milicjantów, którą zauważa się w polskim Krk, jest trochę nie na miejscu. No chyba że kler traktuje to jako hołd oddany władzy, z którą całkiem zgrabnie się dogadywał. o.P.
W
(tylko dorosłym!) wypicie czystego spirytusu ewentualnie kieliszek wódki, spirytusu z miodem lub herbaty z rumem. Przy okazji, gdyby ktoś oprócz grypy obawiał się cholery, to za „Dziennikiem Urzędowym Królewskiej Regencyi w Poznaniu” z 1831 roku śpieszymy poinformować, że profilaktycznie, aby cholera nas nie wzięła, „dobrze jest wypić z rana kieliszek dobrej wódki, mianowicie zaś karulkowej, anyżowej, miętowej, jałowcowej, a w ciągu dnia kieliszek dobrego wina”. A jeśli profilaktyka okaże się nieskuteczna i kogoś mimo skrupulatnego zastosowania się do powyższych zaleceń cholera dopadnie, to zgodnie z zaleceniami Karola Marcinkowskiego – jednego z ówczesnych wielkopolskich autorytetów lekarskich – najlepsza jest kuracja... szampanem (minimum 3 butelki) lub piwem grodziskim. PS – wszelkie kuracje przeprowadzajcie na własne ryzyko. AK
związku ze świńską grypą epidemiolodzy ostrzegają, że w okresie zwiększonej zachorowalności bardzo łatwo można się nią zarazić w kościołach, uczestnicząc we mszy, przyjmując sakramenty oraz przystępując do spowiedzi. I zalecają rezygnację z niektórych praktyk religijnych. Dla kontrastu – żeby nie było, że odciągamy katolików od ich kościoła – podajemy stary przepis katolickich mnichów na wyleczenie z grypy. A brzmi on następująco: „Kij od miotły kładzie się w nogach łóżka i poi się chorego winem grzanym tak długo, aż zacznie widzieć dwa kije”. W kwestii antygrypowych właściwości wina zdania są jednak podzielone. Na przykład o. Grzegorz Sroka – współczesny franciszkański autorytet zielarski – zdecydowanie odradza sfermentowane wino (od którego podobno można się jedynie nabawić nadkwasoty i kamicy), a w ramach antygrypowej kuracji zaleca
Jak ustrzec się grypy
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
M
a pan wójt na swoim terenie cztery kościoły: Miłosierdzia Bożego w Obrowie, św. Wawrzyńca w Dobrzejewicach, Najświętszego Serca Pana Jezusa w Osieku n. Wisłą i św. Apostołów Piotra i Pawła w Łążynie. I trzeba mu oddać honor, że dzieli sprawiedliwie. Każdy z proboszczów miał dostać w tym roku po 50 tysięcy złotych. Nie z kieszeni wójta, tylko z budżetu gminy. Trzej nie dostaną, bo „FiM” pokrzyżowały te misterne plany, nagłaśniając proceder i informując o nim odpowiednie instytucje. W czym rzecz? Wójt to człowiek znany powszechnie z wielkiej słabości do sutanny. Miejscowi ową słabość wiążą z faktem, że przez cztery lata swej młodości uczył się w seminarium. Mówią o nim nawet „przewielebny wójt”. Dziś dużo czasu spędza w otoczeniu duchownych, także na lokalnych plebaniach. Z tej miłości poczuł potrzebę obdarowania swoich przyjaciół. A że ludziska – mimo iż wierzący i do kościoła chodzą – wolą oglądać równą drogę za oknem niż pęczniejący brzuch proboszcza, trzeba było znaleźć dobry pretekst. No i znaleziono. Odkryty przez nas mechanizm przelewania obywatelskiego w kościelne był taki: ~ 26 marca br. Rada Gminy podjęła uchwałę (nr XXII/141/2009) w sprawie określenia zasad udzielania dotacji na prace konserwatorskie, restauratorskie i roboty budowlane przy zabytkach wpisanych do rejestru zabytków znajdujących się na terenie Gminy. Zapisano w niej, że „osoba fizyczna lub osoba prawna (...) będąca właścicielem bądź posiadaczem zabytku wpisanego do rejestru zabytków, albo posiadająca taki zabytek w trwałym zarządzie znajdujący się na terenie Gminy może ubiegać się o udzielenie dotacji celowej z budżetu gminy na dofinansowanie prac konserwatorskich, restauratorskich lub robót budowlanych przy tym zabytku”. Na tejże samej sesji w budżecie gminy zaplanowano wydatki w kwocie 200 tys. złotych (wynik autopoprawek wójta do projektu budżetu) jako dotację celową na finansowanie prac remontowych i konserwatorskich obiektów zabytkowych. ~ 2 czerwca br. Rada Gminy Obrowo wśród różnych palących spraw, m.in. zaciągnięcia kredytu długoterminowego w kwocie 2 403 600 zł na pokrycie deficytu budżetu gminy czy pożyczki w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Toruniu, rozpatrywała cztery bliźniacze projekty uchwał (zwyczajowo przygotowane przez wójta). Jedyne, co je różniło, to... nazwa parafii: „Na wniosek Wójta Gminy Obrowo Rada Gminy uchwala, co następuje: przyznać dotację w kwocie 50 000 zł Parafii na dofinansowanie
robót budowlanych związanych z pracami konserwatorskimi przy kościele”. Uzasadnienie: „Parafia złożyła wniosek o dofinansowanie robót budowlanych związanych z pracami konserwatorskimi polegającymi na modernizacji obiektów sakralnych. Rada Gminy, podejmując uchwałę o udzielaniu dotacji, przyjęła na siebie obowiązek dbania o zabytki znajdujące się na terenie gminy”. Mieszkańcy twierdzą, że rada jest podporządkowana wójtowi, nie ma opozycji, która patrzyłaby mu na ręce. Wszelkie projekty uchwał przechodzą więc na sesjach bez trudności. Tak też było z dotacjami dla czterech proboszczów. Do uchwał nie miała uwag także Regionalna Izba Obrachunkowa w Bydgoszczy. Po postępowaniu nadzorczym uznała, że wszystkie są podjęte bez naruszenia prawa, zaś – jak informuje Iwona Malinowska, zastępca naczelnika Wydziału Informacji Analiz i Szkoleń – „zgodnie z art. 81 ustawy o ochronie zabytków organ stanowiący gminy (…) na zasadach określonych w podjętej przez ten organ
POLSKA PARAFIALNA
„Zabytkowa” świątynia w Obrowie
W gąszczu uchwał dotyczących różnej maści dotacji dla sutannowych zaintrygowało nas hurtowe rozdanie Andrzeja Wieczyńskiego, wójta gminy Obrowo (woj. kujawsko-pomorskie).
wójt Andrzej Wieczyński
Złote serce wójta uchwale może udzielić dotacji na prace konserwatorskie, restauratorskie lub roboty budowlane przy zabytku wpisanym do rejestru zabytków”. Postanowiliśmy sprawdzić, jaki jest faktyczny stan prawny świątyń. – Kościół w Obrowie pobudowany w latach 1983–1985 nie podlega ochronie konserwatorskiej, bo jako budowla nowoczesna podlegać nie może. Kościoły w Dobrzejewicach i w Osieku nad Wisłą nie są wpisane i nie toczy się postępowanie w sprawie wpisania ich do rejestru zabytków – wyjaśnia Teresa Kuśmierska z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Toruniu. O gminne pieniądze mógł się więc starać jedynie kościół w Łążynie, bo ten w rejestrze figuruje. W temacie uchwał podjętych przez Radę Gminy Obrowo 2 czerwca br. panuje wśród gminnych urzędników swoista zmowa milczenia. Trudno z nich wydobyć jakąkolwiek informację. – Uchwały zostały wykonane w trzech parafiach – twierdzi sekretarz gminy Mirosława Kłosińska. Po szczegóły odsyła do wójta. Andrzej Wieczyński piastuje swój urząd już drugą kadencję. Nawet jeśli rzeczywiście nie zmobilizował swoich pracowników do sprawdzenia, czy wnioski proboszczów są zgodne
z prawem, trudno uwierzyć, że nie wiedział, iż kościół w Obrowie ma niewiele ponad 20 lat. Jak zatem tłumaczy swą rozrzutność? Rozmowę z wójtem przytaczamy wiernie: – Czy wszystkie uchwały dotyczące dotacji na zabytki kościelne w gminie zostały zrealizowane? – Dofinansowaliśmy w tym roku zabytki kościelne: Łążyn, Dobrzejewice, Osiek nad Wisłą. Po 50 tysięcy złotych na każdy kościół. Obrowo zostało niezrealizowane, ponieważ tamtejszy kościół nie jest zabytkiem. – Ale to pan był autorem projektu uchwały, na mocy której rada gminy przyznała dotację dla kościoła w Obrowie. – To, że jest uchwała wywołana o dofinansowanie, to jeszcze nie znaczy, że dana parafia pieniądze dostanie. A dlaczego „Fakty i Mity” mają ten temat na tapecie? Niech mi pani powie, bo nie rozumiem czegoś. – Ja również nie rozumiem, dlaczego wnosił pan o dotowanie z budżetu gminy kościoła, który został wzniesiony w latach 80. ubiegłego wieku. – Bo musi pani oddzielić jedną rzecz – kościół a kościół. To, że się
mówi „na kościół”, to nie znaczy, że na mury. Jeżeli w tym kościele byłby ołtarz zabytkowy, czy cokolwiek miałoby charakter zabytkowy... – Ale wie pan tak samo dobrze jak ja, że kościół w Obrowie ani nic, co się w nim znajduje, nie ma charakteru zabytkowego. – Ja nie wiem. Księża mają swój rejestr... Więc jeżeli ksiądz miał taki element zabytkowy, to składał wniosek o dofinansowanie. – Dwa inne obdarowane kościoły również nie są wpisane do rejestru zabytków. – Ale są pewne przedmioty, które mają charakter zabytkowy. – Tylko że w uchwale jest zapisane, że 50 tysięcy złotych gmina przeznacza na dofinansowanie robót budowlanych przy zabytkach, a nie na przykład na konserwację obrazów. – To proszę pytać księdza… – Ale to nie ksiądz jest autorem projektu uchwały, tylko pan... – Pani jakąś sensację chce z tego zrobić? Do czego pani dąży? – Chciałabym na przykład ustalić, czy w gminie nie ma bardziej istotnych potrzeb, na które można by przeznaczyć 200 tysięcy złotych.
7
O to, czy gmina nie ma faktycznie innych potrzeb, zapytaliśmy również jej mieszkańców. Ci z Głogowa – położonego przy ruchliwej drodze krajowej numer 10 – od czterech lat nie mogą się na przykład doprosić chodnika i oświetlonego przejścia dla pieszych. Wójt twierdzi, że na podobne inwestycje go nie stać i odpowiedzialność zrzuca na GDDKiA. Ta z kolei za taki stan rzeczy wini samorząd. – Polityka gminna od lat jest tu ustalana na plebanii. Tak było za poprzedniego wójta, tak jest i teraz. A w końcu za poparcie z ambony trzeba się jakoś odwdzięczyć. Wójt nie powinien się tak zachowywać wobec społeczności lokalnej. Jednych popiera, innych lekceważy. Niedawno pod kołami samochodu zginął człowiek. Zginął, bo nie ma pieniędzy na sygnalizację. A na kościoły są? – pyta mieszkaniec Głogowa. Okazuje się też, że proboszcz z Obrowa, nawet jeśli nie dostanie przyklepanych przez radę 50 tys. złotych, to i tak na znajomości z wójtem nie ucierpi. Ten ma dla niego jeszcze inny prezent. Z gminnych środków postanowił bowiem zakupić działkę o powierzchni 0,054 ha sąsiadującą z kościołem. Po co? Żeby – jak uzasadnia w projekcie uchwały podjętej przez radę 11 września br. – przeznaczyć ją na cel publiczny, jakim jest... powiększenie placu kościelnego.
– Gmina to także i Kościół. Wszyscy, którzy należą do Kościoła, a także ci, którzy nie należą, to jest gmina. To jest samorząd. Cokolwiek dokładamy do parafii, to dokładamy także dla mieszkańców, którzy płacą podatki. Była stworzona taka furtka, że kościół mógł być dofinansowany. Na pewno są jakieś elementy w tych kościołach, które mogą być dofinansowane. Niech się pani o to nie martwi. To nie są pieniądze zmarnowane. To są pieniądze na coś, co będzie służyło mieszańcom. Ksiądz sobie nie kupi za to samochodu, tylko poczyni konkretne czynności, które poprawią kościół. Wójt mówi furtka. Chyba raczej brama, którą „FiM” skutecznie zamknęły. Włodzimierz Bartkowiak, wiceprezes Regionalnej Izby Obrachunkowej, po naszej interwencji niezwłocznie (chapeau bas!) zdyscyplinował szczodrego wójta. – Rozmawiałem z Wieczyńskim. Zagwarantował mi, że na najbliższej listopadowej sesji Rady Gminy trzy uchwały podjęte z naruszeniem prawa zostaną uchylone – zapewnia nas szef Regionalnej Izby Obrachunkowej w Bydgoszczy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
8
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Siostry miłosierdzia (cd.) W
połowie br. władze Szczecina podjęły decyzję o przeniesieniu nierentownego szpitala miejskiego do innej placówki medycznej. Opuszczona nieruchomość wraz z parkiem (całość o powierzchni 2,5 ha) miała zostać sprzedana. Budżet miasta zasiliłoby wówczas co najmniej 30 milionów złotych. Tyle że akurat w tym samym czasie nieodpartą chęć służenia ludziom poczuły zakonnice z Kongregacji Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza z Domu Generalnego w Trzebnicy („FiM” 35/2009). Poszpitalny majątek od lat traktują jak swój. A do głoszenia podobnych teorii uprawniają je – ich zdaniem – takie m.in. wydarzenia z przeszłości kongregacji: ~ rok 1867 – boromeuszki kupują ziemię w Szczecinie, budują na niej szpital i dom dziecka. Majątek tracą po wojnie; ~ rok 1946 r. – państwo polskie – jako dysponent majątku poniemieckiego na Ziemiach Odzyskanych – odmawia siostrom zwrotu nieruchomości (później także odszkodowania), zaś Okręgowy Urząd Likwidacyjny w Szczecinie mocą decyzji Ministerstwa Ziem Odzyskanych przekazuje ją Dyrekcji Okręgu Kolei Państwowych. Ta zakłada w budynku szpital kolejowy; ~ lata 90. XX w. – boromeuszki podejmują kolejną próbę odzyskania majątku, ale ostatecznie wycofują swój wniosek z Komisji Majątkowej. Szpital pozostaje własnością gminy. Po „swoje” wróciły w sierpniu br. Włodarzom wyjaśniły, że szpital od zawsze należał do nich i teraz chciałyby tylko oczywistą oczywistość sformalizować. Nieoczekiwanie
D
Tam, gdzie pojawiają się wielkie pieniądze, spod ziemi wyrastają przedstawiciele Krk. O atrakcyjny kawałek tortu – budynek i teren po byłym miejskim szpitalu w Szczecinie – niestrudzenie walczą z miastem siostry boromeuszki. trafiły jednak na opór. Nie pomógł nawet metropolita szczecińsko-kamieński Andrzej Dzięga, którego zwerbowały do narożnika i który zorganizował pierwsze ze spotkań biznesowych. Przedstawiciele miasta atmosferze arcybiskupiego domu jakoś się oparli. Końca przepychanek jednak nie widać. Co więc dzieje się w tym czasie, gdy miasto płaci 30 tys. zł miesięcznie za całodobową ochronę opuszczonego budynku? We wrześniu br. Komisja Majątkowa odrzuciła wniosek boromeuszek i nie wznowiła postępowania o odzyskanie szpitala. Takie posunięcie mogłoby sprawę zakończyć,
eklaracje ścisłej współpracy z Kościołem rzymskokatolickim to standard w większości świeckich placówek oświatowych w Polsce. Wystarczy nawet pobieżna lektura oficjalnych dokumentów szkolnych (statuty, wizytówki, programy wychowawcze), żeby się przekonać, że współpraca ta daleko wykracza poza organizowanie w szkołach nauki religii katolickiej i wielkopostnych rekolekcji. „Rozwojowi obyczajowości szkolnej i ukształtowaniu właściwych postaw etycznych i patriotycznych służyć będą następujące działania: w dniu inauguracji i zakończenia roku szkolnego uczniowie wyznania rzymskokatolickiego wraz z nauczycielami i pracownikami administracyjno-obsługowymi uczestniczą we Mszy świętej w kościele p.w. WNMP w Rojcy (...), wszyscy uczniowie wyznania rzymsko-katolickiego pod opieką wychowawców biorą udział w szkolnych rekolekcjach wielkopostnych, uczniowie klas
gdyby nie fakt, że nieoczekiwanie dla wszystkich prezydent Szczecina Piotr Krzystek zaczął deklarować przychylność dla propozycji prowadzenia przez siostry działalności opiekuńczo-leczniczej na rzecz mieszkańców miasta. Po drugiej, tym razem tajnej naradzie radnych oraz władz miasta u arcybiskupa Dzięgi, zaproponował nawet siostrzyczkom współpracę i wskazał trzy możliwe lokalizacje: były szpital miejski (tu podobno wchodziłaby w grę trzyletnia odpłatna dzierżawa z możliwością wykupu nieruchomości za symboliczną kwotę), budynek przy ul. Strzałowskiej i dom dziecka w Zdrojach (po uprzednim wyprowadzeniu
maturalnych wyznania rzymskokatolickiego biorą udział w diecezjalnej pielgrzymce na Jasną Górę” – czytamy w statucie Zespołu Szkół Techniczno-Ekonomicznych w Radzionkowie.
Uczestnictwo w uroczystościach kościelnych – co skrupulatnie zapisano w szkolnym statucie – stanowi również tradycję Zespołu Placówek Oświatowych w Wołowicach. Co więcej, wśród kryteriów branych pod uwagę
Świecka parafiada Deklarowana przez Szkołę Podstawową w Korytkowie Małym współpraca z parafią rzymskokatolicką w Korytkowie Dużym obejmuje „uświetnianie niedzielnych Mszy św. (śpiewy, czytania), obchody rocznic państwowych i uroczystości kościelnych (Święto Narodowe Polski, Dzień Niepodległości, odpust parafialny, dożynki kościelne, Boże Ciało, wigilia szkolna), coroczne pielgrzymki uczniów kl. VI do Częstochowy i innych miejsc kultu religijnego”.
przy wystawianiu ocen z zachowania w ZPO jest... systematyczne uczęszczanie uczniów na zajęcia organizowane przez parafię, wykonywanie prac na rzec parafii oraz zadań przez nią przydzielonych! W programie wychowawczym Szkoły Podstawowej w Koloni dla odmiany umieszczono zapis o „włączaniu uczniów w rozwój kultu Matki Boskiej Sianowskiej” oraz „propagowaniu czasopism religijnych, rozprowadzaniu »Małego Gościa Niedzielnego«”.
dzieci do rodzinnych domów dziecka lub rodzin zastępczych). „Rozumiem siostry, że są przywiązane do tego miejsca (byłego szpitala miejskiego – dop. red.). Mam świadomość tego, że to miejsce zawsze służyło celom społecznym” – wyjawił prezydent empatycznie, dając zakonnicom miesiąc na zastanowienie i ostateczną decyzję w sprawie miejsca, gdzie będą realizować swą potrzebę posługiwania cierpiącym. I co? W ową chęć pomocy jakoś trudno uwierzyć, bo okazuje się, że pomagać, owszem, mogą, ale tylko w budynkach byłego szpitala miejskiego, i to wyłącznie wówczas, gdy zostanie im przekazany na własność (o dzierżawie słyszeć nie chcą). Ani jedna z pozostałych lokalizacji zaproponowanych przez Krzystka tak doskonale do służby bliźnim się nie nadaje. – Boromeuszki podtrzymują roszczenia co do własności szpitala. Nie są zainteresowane prowadzeniem działalności na innych terenach. Teraz ich pismo będzie szczegółowo przeanalizowane, w najbliższym czasie miasto zajmie w tej sprawie stanowisko – wyjaśnia rzecznik magistratu Tomasz Klek. Siostrzyczki dyplomatycznie grają na zwłokę, tymczasem miasto do comiesięcznych rachunków za ochronę musi zacząć doliczać rachunki za ogrzewanie pustego kolosa (kolejne kilkadziesiąt tysięcy złotych w skali miesiąca). JULIA STACHURSKA Do chwili oddania tego numeru „FiM” do druku nie nastąpił istotny zwrot w sprawie. – Prezydent nie zajął jeszcze oficjalnego stanowiska. W odpowiedzi na pismo poprosiliśmy siostry o sprecyzowanie informacji na temat planowanej w Szczecinie działalności, harmonogramu jej wdrożenia, sposobu finansowania inwestycji i ewentualnych partnerów. Siostry zaproszone zostały również na spotkanie, które odbędzie się 10 listopada br. – informuje Piotr Landowski z Biura Promocji i Informacji.
Gimnazjum nr 8 w Rzeszowie do ceremoniału szkoły postanowiło włączyć uroczyste obchody dnia patrona parafii św. Michała Archanioła. Co roku dzień odpustu parafialnego (29 września) publiczne gimnazjum inauguruje wyjściem uczniów pod opieką wychowawców na mszę świętą do kościoła, a po powrocie – zamiast lekcji – organizowane są w szkole konkursy religijne, koncerty piosenek religijnych i parafiada, czyli zawody sportowe, w których całe klasy rywalizują o statuetkę św. Michała. Zespół Szkół nr 3 im. Macieja Rataja w Tomaszowie Lubelskim w swojej internetowej wizytówce chwali się, że „uczniowie biorą udział w adoracjach i uroczystościach parafialnych”, w czasie październikowych konferencji różańcowych „organizują obstawę liturgiczną i występują jako konferansjerzy” oraz uczestniczą w pielgrzymkach do sanktuarium MB Szkaplerznej, a maturzyści na Jasną Górę. AK
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Posługują chorym, wspomagają cierpiących, pochylają się z troską nad każdym potrzebującym pomocy. Przynajmniej tak mają zapisane w regule zakonnej. „Wszystko ginie oprócz dobrych uczynków” – tę złotą myśl swego założyciela, św. Jana Bożego, bonifratrzy traktują jako przewodnią. Ci z konwentu pw. św. Józefa w Konarach niedaleko Krakowa wprowadzają ją w życie od 80 lat. W tym czasie powstał tu prawdziwy kombinat – dom pomocy społecznej dla mężczyzn z zaburzeniami psychicznymi, warsztaty terapii zajęciowej, środowiskowy dom samopomocy oraz ośrodek pomocy rodzinie. Nad całością czuwa przeor Edward Świąder (na zdjęciu: obok kard. Dziwisza) wspierany przez czterech habitowych braci. Do ośrodka pomocy rodzinie, dofinansowywanego m.in. przez powiat krakowski, trafiają ci najbardziej przez los doświadczeni. Kobiety – ofiary przemocy domowej, bezdomni, dzieci z rodzin zagrożonych patologią. Bonifratrzy otwarci są na każdego. Zapewniają, że udzielą schronienia, umożliwią konsultacje psychologiczne i prawne, zorganizują grupę wsparcia dla kobiet – ofiar przemocy w rodzinie i współuzależnionych. „W zakresie porad psychologicznych oferowana jest pomoc w formie konsultacji indywidualnych, terapii małżeńskiej i rodzinnej oraz mediacji rodzinnej. Prowadzone tutaj dzieła świadczą o niezbędnej i dobrze pełnionej służbie bliźniemu” – czytamy na stronie internetowej konwentu. A jak faktycznie prowadzona jest owa służba? Skomplikowana sytuacja rodzinna sprawiła, że pani Ewelina (imię zmienione – dop. red.) stała się osobą bezdomną. Od kilku miesięcy tymczasowy dach nad głową wskazują jej więc pracownice MOPS-u. Tak trafiła do Konar. Jako zdeklarowana ateistka ceni sobie fakt, że bonifratrzy na siłę nie nawracają, nie zmuszają nawet do udziału w mszach. Znaleźli jednak na uprzykrzanie życia inną metodę – zmianę regulaminu. Nastąpiła owa zmiana – jak relacjonują mieszkańcy – krótko po wizycie kardynała Stanisława Dziwisza. Hierarcha przyjechał do Konar 25 czerwca br. z okazji jubla na 400-lecie obecności zakonu bonifratrów w Polsce. Było niezwykle hucznie i uroczyście. Dziwisz wychwalał pod niebiosa dzieła prowadzone przez ojców, Małgorzata Mardyła, wójt gminy Mogilany, gratulowała i dziękowała za dobroczynną współpracę na rzecz chorych i cierpiących, Roman Ciepiela, wicemarszałek województwa
Służba windykacyjna małopolskiego przysłał gratulacyjny list. Grały orkiestry, śpiewały chóry. Kiedy goście wyjechali, do Konar powróciła codzienność. Niecały tydzień później podopieczni ośrodka pomocy rodzinie dowiedzieli się, że odtąd za pobyt mają ojcu przeorowi płacić. Po 15 złotych za dobę, co daje 450 złotych na miesiąc od łebka. A że dotąd ośrodek był bezpłatny, mieszkańcy żartują, że przeor chce sobie na nich odbić kopertę, jaką z pewnością wręczył Dziwiszowi. Żartują, chociaż wcale nie jest im do śmiechu. Część z nich, tak jak pani Ewelina, pracuje, pozostali korzystają z zasiłków z opieki społecznej albo mają niskie renty. – Ośrodek zapewnia wyłącznie dach nad głową. A przecież trzeba coś jeść, kupić środki czystości, ubranie – wyliczają. To dlatego większość podopiecznych ignoruje punkt 10 regulaminu i przeorowi nie płaci. Ich zaległości cedowane są na gminy, ale i te nie są chętne do nabijania portfela bonifratrom. Ze ściąganiem należności jest więc spory kłopot. – Jak ktoś ma renty 500 zł, a 450 zł musiałby miesięcznie płacić za ośrodek, to przecież nic mu nie zostaje na życie – wyjaśnia kierowniczka Grażyna Starzyńska. Polecenia szefa wykonuje, bo nie ma innego wyjścia. Co o nich sądzi – komentować nie chce. – To jest ośrodek zakonny, więc obowiązują przepisy zakonu. Regulamin został stworzony i zaakceptowany przez władze zakonne, więc my nie mamy na to wpływu – wyjaśnia.
Bardziej rozmowna jest była pracownica ośrodka. – Edek jest sknera. Z ludźmi postępuje według zasady: ja tu rządzę, ja robię za Boga, ja jestem kimś. Wy macie słuchać, a jak nie, to możecie się pakować i wynosić. Właśnie pakować się i wynosić będą być może wkrótce ci mieszkańcy OPR, którzy nie płacą, a ich sytuacja życiowa jest na tyle skomplikowana, że po prostu nie mają
„w przypadku nieopuszczenia i nieopróżnienia pokoju z osobistych rzeczy w wyznaczonym terminie sprawa zostanie skierowana na drogę postępowania sądowego” – na początku października poleciał z pozwami do Sądu Rejonowego w Wieliczce. Termin rozprawy nie został jeszcze wyznaczony. – Ci, którzy zgłaszają się do nas, nie mają zazwyczaj możliwości powrotu do własnego domu. To ofiary
dokąd pójść. Nie stać ich na wynajęcie mieszkania, zaś gminy nie dysponują lokalami socjalnymi. Tymczasem przeor wystąpił do sądu o eksmisję! Fakt – od końca czerwca do połowy września br. czekał cierpliwie. We wrześniu zażądał za zajmowane łóżka podwójnej opłaty (30 zł za dobę), a kiedy i to nie pomogło – zgodnie z obietnicą, że
przemocy, żony alkoholików, ludzie, którym życie postawiło przeszkody nie do pokonania. Sprawy, na przykład rozwodowe czy eksmisyjne, ciągną się miesiącami, często latami. A w ośrodku te osoby z założenia powinny przebywać trzy miesiące, choć jest możliwość przedłużenia pobytu. Tak też robimy, bo w większości przypadków w ciągu tych
9
trzech pierwszych miesięcy ci ludzie nie są w stanie uporządkować swoich spraw. Nie da się w tak krótkim czasie zmienić swojej sytuacji życiowej, która trwała lata. Wszyscy potrzebują przede wszystkim terapii i wsparcia – wyjaśnia kierowniczka innego OPR w woj. małopolskim. Oferta ośrodka bonifratrów jest pod tym względem przebogata, ale tylko na papierze. W rzeczywistości nie jest tu realizowany żaden program pomocy, choć powinien być. Przeor – zamiast faktycznie dbać o ludzi – nalicza rachunki, a tymczasem nie wywiązuje się z tak podstawowych obowiązków jak zapewnienie psychologa czy prawnika. – Psychologa nie było od początku roku. We wrześniu zaczęło dwa razy w tygodniu przychodzić młode dziewczę. Ale początkujące, więc słabo sobie radzi. A prawnik? O takim nikt tu nie słyszał, tak samo jak o grupie wsparcia – relacjonuje jeden z pensjonariuszy. Nie bez znaczenia dla jakości oferowanych usług pozostaje fakt, że OPR przy Konwencie Ojców Bonifratrów w Konarach znajduje się na liście ośrodków rekomendowanych w ramach rządowego projektu „Sieć pomocy ofiarom przestępstw”. Obowiązujące tu jednolite standardy pracy z osobami pokrzywdzonymi to m.in. zapewnienie wsparcia w uzyskaniu bezpłatnej i profesjonalnej pomocy prawnej, psychologicznej, socjalnej i innych świadczeń osobom pokrzywdzonym przestępstwem. „W Ośrodku można spotkać się i porozmawiać z psychologiem i prawnikiem. W zakresie porad psychologicznych oferowana jest pomoc w formie konsultacji indywidualnych, spotkań z rodzinami i mediacji rodzinnych. Poradnictwo prawne dotyczy głównie spraw z zakresu prawa rodzinnego, spraw alimentacyjnych i pisania wniosków sądowych” – czytamy na stronie www.pokrzywdzeni.gov.pl. Chyba dawno nieaktualizowanej... Dlaczego ojciec Edward Świąder – skoro tak dba o dobra materialne – nie starał się i nie stara o dofinansowania na projekty pomocowe? Dlaczego nie bierze udziału w konkursach dotyczących pomocy dziecku i rodzinie, organizowanych przez wojewodę czy Ministerstwo Pracy? Dlaczego oferta konkursowa złożona w tym roku w Urzędzie Gminy Świątniki Górne była przygotowana tak niedbale, że ze względu na braki formalne musiała zostać odrzucona? I wreszcie – czy takie postępowanie z ludźmi, którzy potrzebują pomocy, a nie przemocy, wpisuje się w charyzmat zgromadzenia? O to wszystko zapytaliśmy przeora... – Ja nie słyszałem o żadnych konkursach. Osoby stworzyły postawę roszczeniową. Nie dają sobie pomóc. Jest kryzys. Jedyne wyjście to eksmisja, droga sądowa – wyjaśnił. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
ZE ŚWIATA
Niemcy pokazują, jak się robi prawdziwą politykę. Z obywatelami, a nie przeciw nim. Październikowe federalne wybory parlamentarne w Niemczech nie spotkały się z większym zainteresowaniem polskich elit politycznych. Liderzy PiS woleli zajmować się sprawą Mołdowy i rzekomego zamachu stanu urządzonego tam przez lewicę. Kierownictwo PO zajmowało się z kolei wymyślaniem taktyki propagandowej po ujawnieniu przez CBA fragmentów stenogramów prywatnych rozmów telefonicznych jej ważnych działaczy. Funkcjonariusze SLD dopinali porozumienie z PiS w sprawie podziału stanowisk w mediach publicznych. Ludowcy postawili kosy na sztorc i bronią KRUS-u. W codziennej miałkiej personalnej wojnie polscy politycy zapomnieli o naszym zachodnim sąsiedzie. A tam doszło do zmian strategicznych dla Europy i Polski. Tegoroczny maraton wyborczy (od wiosny obywatele RFN wybierali nowe władze samorządowe, regionalne parlamenty krajów związkowych, eurodeputowanych oraz kanclerza) pokazał, że Niemcy postawili na wiarygodność programową. To wskazówka dla polskich elit partyjnych, które drżą przed czekającymi nas w przyszłym roku elekcjami prezydencką i samorządową. Nasi politycy twierdzą, że to aż nadto i nie chcą dołożyć do tego przyśpieszonych wyborów parlamentarnych. A ich przeprowadzenie w konstytucyjnym terminie jesienią 2011 roku koliduje z naszym przewodnictwem w UE. Niemieckie wybory miały także znaczenie dla samej polityki jako formy działalności publicznej. Tu skończył się czas dominacji mężczyzn. Tydzień po zwycięstwie kanclerz Angeli Merkel wybory na szefa największego Kościoła protestanckiego w Niemczech wygrała pani pastor, na dodatek rozwódka. I jest to trend światowy, ale polscy politycy nie są w stanie do końca go zrozumieć. Większości z nich kobieta nadal kojarzy się wyłącznie z matką i gospodynią domową. PiS nawet szczyci się tym, że jego eurodeputowani to wyłącznie reprezentanci płci brzydkiej. Obok coraz większej roli kobiet w polityce wybory w Niemczech pokazały, że orientacja seksualna liderów absolutnie przestała być sprawą interesującą elektorat. Po raz pierwszy w historii RFN wicekanclerzem i szefem dyplomacji został jawny gej. Lider niemieckich liberałów Guido Westerwelle (na zdjęciu z panią kanclerz) nie ukrywał ani swojej preferencji seksualnej, ani tego, że żyje w związku partnerskim. Dla wyborców liczył się program. I właśnie dlatego wybory w Niemczech były tak ważne. Umocniły one trend, jaki analitycy polityki obserwują od kilku
Za Odrę patrz lat w demokracjach liberalnych. Mniejsze znaczenie mają tam ładny wygląd, plakaty, billboardy, a górę bierze wiarygodność przekazu. O religijności zapomniano już dawno. Partie pozbawione ideologii i oparte na czystym pragmatyzmie przegrywają. Taki los spotkał niemiecką socjaldemokrację, która po wyborach w 2005 r. zaangażowała się w tak zwaną wielką koalicję z CDU pod przywództwem kanclerz Merkel. Przez 4 lata SPD nie pokazała swoim wyborcom, po co jej liderzy weszli w skład rządu. Hasła obrony słabszych i niemieckiego modelu gospodarki socjalnej były niewiarygodne w konfrontacji z codzienną praktyką rządzenia. W wielu przypadkach, jak twierdzi niemiecki politolog Wolfgang Merkel (zbieżność nazwisk z panią kanclerz jest przypadkowa), to CDU, a nie SPD stała po stronie zwolenników dotychczasowego ładu społeczno-gospodarczego. Wiarygodność odbierali socjaldemokratom jej liderzy. Przez 8 miesięcy kampanii do wyborców docierały dwa sygnały od polityków socjaldemokracji: że konieczne jest zaciśnięcie pasa, a jednocześnie, że elity rządzącej kryzys nie dotyczy. Ministrowie SPD jeździli służbowymi samochodami na zagraniczne wczasy, robili prywatne zakupy, wykorzystując służbową kartę kredytową, a nawet dopisywali członków swojej rodziny do składu oficjalnych niemieckich delegacji. Sprawowanie władzy dla samej władzy nie spodobało się wyborcom SPD – woleli dać swoje poparcie
ugrupowaniom wyrazistym programowo. Zwycięstwo obok CDU/CSU odnieśli Zieloni (najlepszy wynik w dziejach), FPD (tak samo) oraz prawdziwa lewica – Die Linke (po dwóch latach działalności zdobyła prawie 12 procent głosów). Według obserwatorów niemieckiej i europejskiej sceny politycznej, marsz w stronę modelu dwupartyjnego (odwrotnie niż w Polsce) w Europie kontynentalnej został zatrzymany. Dla Polski niezwykle ważne jest także to, że głośne i agresywne partie postfaszystkowskie nie odgrywają w Niemczech żadnej roli. Poparcie dla nich sięga maksimum jednego procenta. Co ciekawe, większość materiałów propagandowych dla tych marginalnych grupek politycznych produkuje się w Polsce. Wybory w Niemczech pokazały także i to, że lewica źle wychodzi na koalicjach z prawicą. Wyborcy nie lubią takich egzotycznych mariaży. W Niemczech o sympatii dla państwa socjalnego wśród społeczeństwa przekonali się nawet liberałowie z FPD. Ich program nie opierał się na demontażu państwa, lecz na jego usprawnieniu. W odróżnieniu od naszych liberałów ich niemieccy koledzy przeforsowali reformę podatkową, która zmniejsza obciążenia osób o niskich i średnich dochodach. Dzięki temu w ciągu dwóch najbliższych lat w kieszeniach zwykłych Niemców pozostanie co najmniej 26 miliardów euro. Zdaniem obserwatorów niemieckiej gospodarki, będzie to silny bodziec, który przyczyni się do poprawy koniunktury.
Skorzysta na tym także Polska, dla której Niemcy są pierwszym partnerem gospodarczym. Na poprawę koniunktury gospodarczej w RFN wpływać będzie – oprócz obniżenia podatków od osób fizycznych – radykalne obniżenie ilości sprawozdań, jakie muszą składać niemieckie firmy w najróżniejszych urzędach. Rząd Angeli Merkel planuje wprowadzenie dla firm w coraz większym zakresie systemu podatków ryczałtowych oraz uproszczonych sposobów amortyzacji maszyn i urządzeń. Kanclerz zapowiedziała także dość głęboką reformę obciążeń nałożonych na pracodawców z tytułu zatrudniania pracowników. Wysokość składek emerytalnych i innych ma być znacząco zredukowana. W budżecie państwa ubytki z tego tytułu zrekompensować mają planowane większe wpływy z podatku VAT oraz akcyzy. Według obserwatorów, poważnym wsparciem dla niemieckich firm będą także środki państwa przeznaczone na sfinansowanie ryzykownych prac nad nowymi produktami oraz dopłaty do szkoleń pracowników. Wiele emocji i dyskusji wywołała zapowiedź wyrażenia przez rząd federalny zgody na znacznie dłuższą, niż dotąd planowano eksploatację niemieckich elektrowni atomowych. Znacznie mniej kontrowersyjne były zapowiedzi odejścia przez rząd od jednorazowych interwencji w gospodarkę (dotacje na zakup nowego samochodu w zamian za złomowanie starego) na rzecz przewidywalnej długofalowej
polityki gospodarczej wspierającej budownictwo mieszkaniowe, inwestycje w nowoczesne technologie oraz transport publiczny. Nowe regulacje prawne mają wchodzić w życie po długim okresie tak zwanego vacatio legis, aby obywatele i firmy mogli się do zmian przyzwyczaić. Dla chadecko-liberalnej koalicji ważne jest, aby obywatele państwu zaufali. Na tym, według polityków CDU/CSU-FPD, buduje się siłę gospodarczą kraju. Jednym ze sposobów ma być nowe uregulowanie policyjnej kontroli życia obywateli. W odróżnieniu od władz Francji rząd RFN nie ma zamiaru ani sam wprowadzać, ani domagać się wprowadzenia w UE regulacji wydłużających czas przechowywania przez firmy telekomunikacyjne i internetowe danych o naszych rozmowach, wysyłanych SMS-ach czy odwiedzanych stronach internetowych. Niemiecka minister sprawiedliwości Sabine Leutheusser-Schnarrenberger z FPD w czasie swojej pierwszej kadencji na tym stanowisku wolała w 1995 roku odejść z rządu niż zgodzić się na zatuszowanie nielegalnych operacji policji i prywatnych agencji ochrony, inwigilujących wybranych dziennikarzy i pracowników banków. Dla Polski niezwykle istotne jest to, że w programie drugiego rządu Angeli Merkel wiele miejsca poświęcono sprawie integracji europejskiej. Wbrew obawom niektórych polskich badaczy (m.in. prof. Jadwigi Staniszkis) niemiecka koalicja za swój priorytet w polityce wobec UE uznała podtrzymanie i zwiększenie europejskiej solidarności. Oznacza to, że Berlin wyraził gotowość do dalszego płacenia dużej składki na rzecz Unii i finansowania programów na rzecz spójności wspólnoty (pomoc uboższym regionom). Jednocześnie FPD przeforsowała w umowie koalicyjnej zapisy dotyczące kształtowania niemieckiej polityki wobec Rosji i Ukrainy w oparciu o porozumienie z Polską przy wykorzystaniu wszystkich dostępnych miejsc dialogu. Jest to zapowiedź odbudowy Trójkąta Weimarskiego. W programie politycznym koalicji CDU/CSU-FPD nie ma wzmianki o wypędzonych. Może to zaskakiwać w sytuacji, w której częścią rządu jest bawarska partia CSU, będąca do niedawna zapleczem politycznym wypędzonych. Merkel postawiła jednak na przyszłość. Jej plan może zaskakiwać także drobiazgowością i szczegółowością. Wynika to z przywiązania do niemieckiej skrupulatności, ale także z chęci uniknięcia wszelkich niedopowiedzeń, które mogłyby rodzić konflikty i spory wewnątrz rządu. I to właśnie odróżnia polityków niemieckich od naszych. Żadna umowa polskich rządów koalicyjnych nie była tak szczegółowa. Ograniczały się one zazwyczaj do kilku haseł i podziału stołków. MiC
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
B
yć może już w przyszłym roku papież Pius XII zostanie okrzyknięty świętym. Ani on, ani Kościół za jego czasów nie miał nic wspólnego z nazizmem – oświadcza Watykan. Wbrew oczywistym faktom. Jeśli jednak dokumenty da się od biedy przeredagować lub odmiennie interpretować, to ze zdjęciami jest kłopot. Bo widać na nich to, co widać. Oto kolejna porcja archiwalnych fotosów. Co łączy panów w przyozdobionych swastykami mundurach i panów w sutannach? Pogarda dla wszystkich ludzi myślących inaczej. MarS
J
eśli historia – jak mówi przysłowie – jest nauczycielką życia, to antyklerykalizm powinien być drugą religią katolików. Kościół zawsze marzył o samodzielnym królestwie na ziemi, tej ziemi. Ziszczeniem tych marzeń miało być udzielne państwo kierowane przez papieża. Za pomocą fałszerstw (darowizna Konstantyna) udało mu się mieczem władcy Franków Pepina wykroić dla siebie kawał Półwyspu Apenińskiego. Tam „następcy św. Piotra” przez tysiąc lat wcielali w życie swoje „natchnione” pomysły, wśród których wyciąganie trupów z grobów (Stefan VI), orgie seksualne w pałacu laterańskim (Jan XII) i trucie przeciwników (m.in. Aleksander VI) wcale nie były najbardziej ohydne. Były za to na tyle atrakcyjne, że w 1870 roku papież Pius IX obraził się na Włochów za to, że chcieli mu to państwo zabrać, a gdy mimo to zabrali – nazwał się więźniem Watykanu.
11
MITY KOŚCIOŁA
(5)
Kościół i faszyzm
Jednak ciągoty do realnej władzy biskupów Rzymu były tak wielkie, że Pius XI za namiastkę królestwa nie zawahał się sprzymierzyć z faszystowskim rządem Mussoliniego.
z pobożnym południem kraju, ale nawet z rozwiniętą północą. Ta postawa to pokłosie władzy papieskiej, która pod koniec była znienawidzona przez większość Włochów. Czy jest to wyłącznie efekt popularnych
Dziurawa sieć rybaka Obecnie kraj papieża jest tak maleńki, że nawet polski rolnik nie wyżyłby na nim z dopłat do hektara. Ale i wtedy, gdy obejmował 1/3 półwyspu, życie w nim nie było sielanką. Mieszkańcy dawnego państwa kościelnego są dziś bardzo nieufnie nastawieni do Kościoła. Ateizm i antyklerykalizm jest tam nieporównywalnie większy niż w innych częściach Italii, a niechęć do sutanny jest przekazywana potomkom w genach. Ich religijny „tumiwisizm” kontrastuje nie tylko
w XIX wieku dążeń niepodległościowych narodów, na drodze których stanął Pius IX? Nic podobnego. Imię ostatniego papieża przed zjednoczeniem Włoch było synonimem diabła, a rodzice straszyli nim swoje dzieci. Nawet sam Wiktor Emanuel II czuł strach przed zbrodniarzem w tiarze, który przez wiele lat tłumił patriotyzm poddanych (poprzez utrzymywanie francuskiego garnizonu w Wiecznym Mieście), otworzył ponownie żydowskie getto w Rzymie, a ekskomunikami władał jak szermierz
szpadą. Ciekawostką jest, że król Włoch niechętnie przebywał w Kwirynale, swojej siedzibie, która dawniej była rezydencją Piusa. Podobno wyczuwał w murach pałacu demoniczną obecność poprzedniego lokatora (dziś błogosławionego!). Zła opinia o rządach papieskich to nie tylko zasługa Piusa IX, ale i znakomitej większości jego poprzedników. Efektem rządów kleru jest więc sekularyzacja ludności. A historyczna nauka, jaka płynie z tego faktu, brzmi: rządy Kościoła doprowadzają do ateizmu. Magnes papieża działa tylko na odległość, a jego najbliższe otoczenie ma go po prostu dość. Jeśli zatem polscy politycy dbają o Kościół tak jak to chętnie deklarują, to dla jego dobra powinni pomóc mu uwolnić się od władzy, bogactwa i ogromnych wpływów na każdą decyzję. Czy tak będzie? Historia jest co prawda nauczycielką życia, ale z marnymi osiągnięciami pedagogicznymi. o.P.
12
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Nie ulega kwestii, że dobry policjant nie musi być od razu jakimś twardzielem z Miami. Ale czy powinien „zdziecinnieć” do tego stopnia, by ssać pierś burdelmamy lub dać się porwać „obcym”?
wyręczałam jego żonę. Kasy nigdy nie brał, ale też nie płacił. Nawet za drinki. No, ale w zamian miałam ochronę i nie musiałam płacić haraczu chłopcom z miasta – podkreśla „atrakcyjna studentka”. Gdy do Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji dotarło anonimowe zawiadomienie, że funkcjonariusz para się stręczycielstwem, postępowanie osobiście poprowadził naczelnik szczecińskiego wydziału BSW podinsp. Wiesław W. Wiele nie zwojował. – „Skręcenie” sprawy osobiście pilotował A.L., nasz były naczelnik, z jeszcze jednym funkcjonariuszem, którego dane pomińmy, bo to akurat mój dobry kolega – twierdzi oficer z Wydziału Kryminalnego. Policjant P. wysoko awansował w hierarchii służbowej i zajmuje obecnie ważne stanowisko. Tak bardzo eksponowane, że musiał niestety zrezygnować z „rozpoznawczych” wizyt u swawolnych pań i dziewcząt... Kariera opisywanego wyżej P. jest niczym wobec oszałamiających sukcesów zawodowych Dariusza R. (aktualnie wicedyrektora CBŚ w Warszawie) i Jacka B. (naczelnika szczecińskiej delegatury CBŚ), którzy związali się ze sobą jeszcze w latach 90. – W Szczecinie działała wówczas firma Delta Trading. Jej właścicielką była pani M.R. – żona Dariusza, ówczesnego szefa sekcji samochodowej wydziału operacyjno-rozpoznawczego komendy wojewódzkiej. Do
Zapowiedź, że ujawnimy, za co właściciele niektórych szczecińskich agencji towarzyskich kochają wpływowych policjantów, inni zaś wręcz ich nienawidzą („Crime story” – „FiM” 38/2009), wywołała ogromny niepokój w zachodniopomorskim garnizonie. – Odwiedziła nas pani Agata N. z Centralnego Biura Śledczego. Dopytywała, czy dziewczyny nie wygadywały na nią jakichś głupot dziennikarzom. Nie mówiła, o co chodzi, ale kazała, żeby natychmiast ją informować, gdybyśmy zaobserwowali coś podejrzanego – twierdzi Andrzej B., ochroniarz jednej z agencji. „Szukam pilnego kontaktu z Anną Tarczyńską. Podobno pisze artykuł o szczecińskim policjancie (...)” – nalegała w e-mailu pani D., która trzy dni później, twierdząc, że jest zastraszana represjami i boi się kolejnych, zrezygnowała ze zwierzeń oraz ujawnienia filmu z pewnym znanym „FiM” funkcjonariuszem w roli głównej.
Kręte drogi kariery – Lojalnie uprzedzam, że nie będziecie mieli wjazdu do Szczecina, jeśli powtórzycie opowieści kurew – telefonicznie ostrzegł dziennikarzy „FiM” tajemniczy mężczyzna, który powiedział o sobie jedynie tyle, że „jest z firmy”. Te wszystkie podchody były całkiem zbędne, gdyż wcale nie chodziło nam o ewentualne niedociągnięcia zawodowe nadkomisarz Agaty N. (która prywatnie jest żoną komendanta policji) zajmującej się rozpracowywaniem handlu „żywym towarem”, ani o intymne filmy z archiwum pani D., ani też o kompromitowanie klientów pań lekkich obyczajów. Otóż cały problem tkwi w... naruszaniu wolności obywatelskich, polegającym na zakładaniu i prowadzeniu przez organa ścigania kartotek kobietom, które nie popełniły żadnego przestępstwa! Policja nie spuszcza z oka agencji towarzyskich z „etatowym” personelem i garsonier, w których dyżurują tzw. cichodajki. O dyskretnym bzykaniu nie ma co marzyć, bo każdy taki obiekt ma w wydziale
kryminalnym odrębną, systematycznie aktualizowaną fiszkę, gdzie odnotowuje się m.in. adresy i dokładne personalia: właściciela, ochroniarzy oraz personelu z rozbiciem na „osoby zagraniczne” tudzież „obywatelki polskie”. Udało nam się uzyskać wgląd do tych zbiorów. Przykładowo: z kartoteki agencji „Ars Amandi” dowiedzieliśmy się, że pracują w niej panie Swietłana K., Ludmyła T. i Natalya M. z Ukrainy oraz Wiktoryja I. z Białorusi, a nasz kraj reprezentują tylko Anna C. i Marlena G. Oprócz ich szczegółowego dossier oraz wykazu najbardziej zagorzałych zwolenników, znaleźliśmy tam również krótkie charakterystyki, rysopisy itp. Po co to wszystko? Ano po to, żeby w razie zainteresowania się jakąś damą przez inną jednostkę nie biegać wieczorami po mieście, tylko sięgnąć do szuflady i odpisać, że „W posiadanych przez nas materiałach nie przechodziła kobieta narodowości ukraińskiej o nazwisku Jewgienija Ł., brak jest w chwili obecnej informacji potwierdzających jej pobyt w Szczecinie”.
Aby zdobywać takie informacje, policjant musi trzymać rękę na pulsie każdej burdelmamy. Gorzej, gdy trzyma rękę na jej portfelu lub w majtkach pracujących u niej panienek, jak to zdarzyło się niejakiemu P. – Przychodził niemal co wieczór. Przymykałam oko, gdy pił na koszt firmy. Milczałam, gdy korzystał nieodpłatnie z usług moich dziewczyn. Ale gdy zaczął je namawiać, żeby zmieniły pracodawcę oraz przeszły do konkurencyjnej agencji, bo tam im będzie lepiej, nie wytrzymałam i pogoniłam gościowi kota. Wiem, że prowadzono później przeciwko niemu jakieś postępowanie. Pojawiali się tacy różni i przepytywali, ale wcześniej przychodzili panowie L. i M. z wydziału kryminalnego. Ci dwaj ostrzegali, że jak puścimy parę z ust, to już nigdy żadna nie znajdzie roboty w Szczecinie – mówi pani o wdzięcznym pseudonimie Sandra, która zapłaciła za swoją desperację likwidacją nieźle prosperującej agencji. – Ja nie powiem o P. złego słowa. Faktycznie, często przychodził,
ale nigdy sam! – zastrzega madame Maryla, pozbawiona trosk właścicielka wciąż jeszcze czynnego lupanaru przy ul. Wyzwolenia. Pociągnięta za język dodaje, że policjant był dla panienek bardzo opiekuńczy i nigdy nie robił jej żadnych kłopotów. – Biuro Spraw Wewnętrznych kręciło mu jakąś sprawę, ale do mnie nie trafili. P. to jest naprawdę złoty człowiek – wychwala policjanta pani Maryla. W Szczecinie istnieje kilkanaście lokali, w których „słodkie przytulanki”, „dojrzałe piąteczki” bądź „filigranowe czarnule” uprawiają tzw. mieszkaniówkę, czyli erotyczne spotkania z klientami unikającymi monitoringu i afiszowania się wobec całego personelu agencji. Wciąż jeszcze czynna garsoniera przy ul. Niedużej była jednym z ulubionych miejsc, gdzie policjant P. relaksował się po służbie. – Przyszedł, pogadał. Na początku zostawił wizytówkę i upoważnił mnie, żebym w razie jakichkolwiek kłopotów telefonowała. Później przychodził coraz częściej. Miał kłopoty w domu, więc w wolnych chwilach
interesu dopuszczona też była pani A.B. – małżonka Jacka, który był wtedy początkującym policjantem w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Jej najważniejszą zaletą była doskonała znajomość języka szwedzkiego, ponieważ Delta Trading zajmowała się odzyskiwaniem i zabezpieczaniem skradzionych pojazdów ubezpieczonych w krajach skandynawskich – wspomina policjant M. – Niemal każdy patrol rozglądał się po mieście za samochodami na szwedzkich blachach. W razie odnalezienia jakiegoś podejrzanego auta nie zawiadamialiśmy dyżurnego, tylko telefonowaliśmy na specjalny numer i zaraz przyjeżdżała ekipa z Delty Trading, która identyfikowała pojazd. Za skradzioną brykę wypłacali od ręki co najmniej 400 zł – mówi Andrzej K., funkcjonariusz z „drogówki”. Biznes kręcił się tak wspaniale, że Jacek B. postanowił rzucić państwową robotę i poszedł w ślady żony. Po kilku miesiącach postanowił jednak wrócić do policji. – Szalało już bezrobocie i w kandydatach można było przebierać jak
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r. w ulęgałkach, ale komendant Bolesław Bernat rozkazał, żeby przyjąć Jacka z powrotem. Nigdy nie spotkałem się z podobnym przypadkiem – podkreśla oficer z kadr. Marnotrawny syn został skierowany do komendy Szczecin-Śródmieście. Chciał tam trafić do „samochodówki”, ale wobec sprzeciwu jej szefa wylądował w sekcji dochodzeniowo-śledczej, skąd jakaś tajemna siła zaraz wywindowała go do elitarnego pionu ds. przestępczości zorganizowanej w komendzie wojewódzkiej, gdzie Dariusz R. był akurat naczelnikiem wydziału antynarkotykowego (objął to stanowisko, gdy wyszło na jaw, że podlegli mu policjanci handlowali ze złodziejami i afera zmiotła z powierzchni ziemi sekcję samochodową). Dalsze losy obu panów nieustannie się ze sobą przeplatały, ale ilekroć R. awansował, szczęście dotykało też wkrótce B. Dzisiaj trzymają w ręku centralę CBŚ i zachodniopomorską delegaturę tej formacji... Podinspektor Jerzy R. jest w Szczecinie zastępcą naczelnika newralgicznego wydziału, od którego zależą rozstrzygnięcia najważniejszych śledztw i późniejszych procesów sądowych. Sprawuje tę funkcję od kilku lat z jedną przerwą, spowodowaną drobną wpadką... – Pojechał latem do sanatorium w Kołobrzegu. Miał wrócić w piątek, bowiem od poniedziałku na zaplanowany urlop wyjeżdżał naczelnik wydziału. Minęło kilka dni. Głównego szefa już nie było, a zastępca nie dawał śladu życia. Podejrzewaliśmy najgorsze. Na polecenie komendanta wojewódzkiego wszczęto ogólnopolskie poszukiwania. Przetrząsano okoliczne lasy, helikopter z kamerą termowizyjną poszukiwał zwłok. Warszawa postawiła na nogi wszystkie banki, żeby sprawdzić, czy ktoś nie korzystał z jego karty bankomatowej, pracownicy operacyjni wzięli do galopu całą agenturę... Jedynym efektem tej gigantycznej operacji było ustalenie, że w pewnym miasteczku ktoś pobrał z bankomatu pieniądze, posługując się kartą Jurka. Wydział techniki operacyjnej natychmiast zorganizował tam całodobową obserwację, a eksperci z KGP we współpracy z bankami prowadzili ciągły nadzór, żeby złapać moment, gdy karta ponownie pojawi się w systemie. Trwało to około tygodnia, aż nagle... R. sam się odnalazł. Tłumaczył, że zabalował z jakąś przygodnie poznaną kobitką i zapomniał o bożym świecie. Miał świetne układy z komendantem, więc po niespełna czteroletniej kwarantannie na mniej eksponowanym stanowisku wrócił i ponownie został zastępcą naczelnika. Do dzisiaj nosi przydomek „wzięty przez obcych” – śmieje się Mariusz D., były współpracownik podinsp. R. Wziął czy jego wzięli... – nieważne. Grunt, że nie jest maminsynkiem i kariera stoi przed nim otworem. ANNA TARCZYŃSKA
Gangsterzy i filantropi Publiczne pieniądze wypływają rzekami i strumykami, chorych przybywa, ZUS czuje się świetnie. Zakład Ubezpieczeń Społecznych przeżył niedawno ciężki szok, gdy funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zakuli w kajdany urzędującego prezesa oraz trzech innych pracowników podejrzewanych o korupcję. „Zakład pracuje normalnie i funkcjonuje tak, jak dotychczas. Jeżeli pojawiają się jakiekolwiek nieprawidłowości, to prędzej czy później są one ujawniane i piętnowane. Przekonujemy się na własne oczy, że dotyczy to wszystkich pracowników, nawet tych z grona ścisłego kierownictwa” – ogłosił rzecznik prasowy Zakładu. Ujawniane i piętnowane? Dziennikarze „FiM” od kilku tygodni nie mogą doprosić się wyjaśnień w kwestii bardzo dziwnego zakupu dokonanego przez ZUS... 7 listopada 2008 r. ZUS wyraził pragnienie pilnego zakupu 130 tys. fabrycznie nowych i wolnych od wirusów dyskietek komputerowych (3,5 cala, pojemność 1,44 Mb) pakowanych w plastikowe pudełka po 10 sztuk w każdym. Terminy składania ofert oraz wykonania zamówienia (po rozstrzygnięciu przetargu i podpisaniu umowy) były zaledwie dwutygodniowe, co pozwalało przypuszczać, że brak dyskietek zagrażał całemu systemowi emerytalno-rentowemu. Sam wydatek nie przyprawia o zawrót głowy (ok. 150 tys. zł), natomiast żaden ze specjalistów, u których zasięgaliśmy opinii, nie mógł pojąć, po jaką cholerę ZUS-owi tyle muzealnych gadżetów, których żadna poważna firma – w dobie napędów CD-ROM, różnorodnych pamięci przenośnych itp. – od dawna nie używa. – Stacji dyskietek w ogóle nie montuje się już w komputerach, bowiem do przenoszenia lub archiwizowania danych stosuje się o wiele bardziej bezpieczne i pojemne nośniki. Obawiam się, że jakiś hurtownik z układami chciał opróżnić sobie przed końcem roku magazyn, a nasza centrala poszła mu na rękę – zauważa informatyk jednego z oddziałów ZUS. Zakup był tym bardziej zagadkowy, że cztery miesiące później ZUS ogłosił przetarg na 5 tys. komputerów
stacjonarnych (rozstrzygnięty ceną 9,3 mln zł), w których zostaną zainstalowane akcesoria czyniące rzeczone dyskietki całkowicie bezużytecznymi. Sprawa wywołała poruszenie na specjalistycznych portalach internetowych, gdzie niemal jednogłośnie komentowano zakup jako gangsterski przekręt lub wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ówczesny rzecznik ZUS Mikołaj Skorupski nazwał to „burzą w szklance wody”. Tłumaczył, że jego firma zatrudnia prawie 50 tys. pracowników, a dysponuje ok. 20 tys.
komputerów wykorzystywanych do codziennej pracy, z czego tylko „połowę można uznać za urządzenia nowej generacji”, dlatego dyskietki są absolutnie niezbędne do przenoszenia informacji pomiędzy starymi komputerami a tymi, „na których można napisać pismo i je wydrukować”. – Owszem, w firmie mamy sporo zdezelowanego sprzętu, ale jest on w praktyce nieużywany. Skorupski opowiadał głupstwa, twierdząc, że do każdego z takich komputerów potrzeba było pilnie 13 dyskietek – replikuje ZUS-owski informatyk. Prawdopodobnie puścilibyśmy tę historię w niepamięć, gdyby nasze „głębokie gardło” w ZUS-ie nie odkryło, że archaiczne i nikomu niepotrzebne akcesoria kupione za grubo ponad 100 tys. zł leżą sobie spokojnie w magazynie przy ul. Wiertniczej w Warszawie, a ZUS – wbrew normalnie stosowanej praktyce – nie opublikował w swoim Biuletynie Informacji Publicznej żadnej
wzmianki, kto i jaką ceną wygrał inkryminowany przetarg. Zwróciliśmy się więc na piśmie do obecnego rzecznika Przemysława Przybylskiego, żeby ujawnił nam te dane, ponieważ nie są chronione dyskrecją handlową, a przy okazji wyjaśnił, ilu oferentów przystąpiło do przetargu
oraz do jakich oddziałów ZUS-u rozdysponowano tak bardzo potrzebne urzędnikom dyskietki. Po miesiącu daremnego oczekiwania na odpowiedź nieśmiało zatelefonowaliśmy do pana rzecznika z pytaniem, jak długo jeszcze. Odparł, że sprawa jest w toku. Upłynęły kolejne tygodnie i wszystko wskazuje na to, że faktycznie „Zakład pracuje normalnie i funkcjonuje tak, jak dotychczas”. Wniosek? Chyba nie pozostaje nam nic innego, tylko o wyjaśnienie tajemnicy dyskietek poprosić prokuraturę... Gdy w sierpniu okazało się, że przez pierwsze półrocze 2009 r. wydano na zasiłki chorobowe ponad 3,2 mld zł, czyli o 43,7 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego, pan premier Donald Tusk doznał szoku i zarządził nadzwyczajną kontrolę. Żeby szefa rządu uspokoić, ZUS uroczyście obwieścił, że
13
wypowiada bezlitosną wojnę pladze „lewych” zwolnień lekarskich. Jak obecnie wygląda sytuacja na froncie? – Ze sprawy zrobiono polityczne halo, podczas gdy zajmujemy się nią od wielu lat. Z każdego oddziału wysyłane są do Warszawy tygodniowe, miesięczne i kwartalne zestawienia dotyczące zwolnień lekarskich, ale nie ma mądrego, który by pomyślał o jakimś systemie komputerowym pozwalającym skutecznie owe dane przetwarzać. Jeśli chodzi o tę najnowszą akcję, to na razie nie ma się czym chwalić. Wprawdzie liczba zabranych zwolnień nieco się zwiększyła, ale odsetek ujawnionych naciągaczy uległ lekkiemu zmniejszeniu. Przykładowo: jeśli kiedyś kwestionowano średnio 10 zwolnień na sto skontrolowanych, to teraz 12, ale na 200 kontroli – wyjaśnia urzędniczka z centrali ZUS-u. Sprawdziliśmy też stan rzeczy w terenie, biorąc pod lupę losowo wybrany Białystok, gdzie w pierwszym półroczu br. wydano 121 tys. zwolnień lekarskich, czyli o 61 proc. więcej, niż od stycznia do czerwca 2008 r. – Naszym oddziałem rządzi niepodzielnie dr Irena S.F. Podpieramy się już nosami, bo szefowa jest strasznie niezadowolona, że negatywna weryfikacja zwolnień nie idzie tak gładko, jak jej mocodawcy oczekują. Mówi się nawet o konieczności redukcji zatrudnienia, ponieważ nie ma pieniędzy na wypłaty, ale za to nie brakuje kasy na specjalne premie dla najlepszych orzeczników odbierających zwolnienia na skalę przemysłową – zauważa białostocki lekarz. Okazuje się, że orzecznicy wykonują robotę głupiego, bowiem jeśli nawet odbierają zwolnienie, pacjent niejednokrotnie jeszcze tego samego dnia bierze kolejne L4 od innego lekarza. – Ono nie będzie nawet widoczne dla ZUS-u, bo żeby je wyłowić, trzeba przepuścić kwit przez całą urzędniczą machinę. Nie wypłynie z niej wcześniej niż po tygodniu, a pacjent otrzymujący kolejne wezwanie znajdzie tysiąc powodów, żeby nie pojawić się zbyt szybko na kontroli. Należy podkreślić, że w sieci zastawionej na symulantów miotają się tylko płotki. Gdy mąż jednej z naszych orzeczniczek wybierał się na rentę, jej kolega błyskawicznie zatwierdził papiery, a żeby wszystko było lege artis, opłaciliśmy nawet specjalistyczne badania wykonane przez konsultanta. Człowiek okazał się niezdolny do pracy, choć krótko po przyznaniu renty znowu zaczął funkcjonować zawodowo – twierdzi urzędniczka oddziału. Władze ZUS-u zapewniają, że już myślą o systemie informatycznym pozwalającym analizować dokumentację lekarską i wychwytywać wszystkie podejrzane przypadki. Odnotujmy fakt, że ten system nie przewiduje badania przetargów... DOMINIKA NAGEL
14
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
ZE ŚWIATA
Kabriolet lub głuchota D E
fektowny, elegancki, lśniący kabriolet; za kierownicą młody uśmiechnięty i elegancki samiec, białe zęby kontrastują z opalenizną. Wcielić się w ten wizerunek to marzenie niejednego mężczyzny. Założyć mu obrączkę – pragnienie niejednej pani. Jak do wizerunku playboya pasuje aparat słuchowy? W ogóle nie pasuje. Ale życie nie honoruje reklamowych wizerunków. Dr Hamid Dialilian z Uniwersytetu Kalifornijskiego obwieszcza, że aparat słuchowy jest naturalną konsekwencją używania kabrioletu. Aparat to konsekwencja także innych insygniów modnego macho, na przykład harleya-davidsona. Naukowiec amerykański badał związek hałasu w pracy i podczas rekreacji ze stanem słuchu. Wyszło mu, że ekspozycja na głośne dźwięki prowadzi prostą drogą do pogorszenia słuchu. Zgadzają się z nim inni laryngolodzy. Ludzie, którzy często używają kosiarki do trawy, dmuchawy do liści, którzy polują z bronią palną lub pracują przy hałaśliwej maszynie, wystawiają swój słuch na trwały szwank. Ucho wewnętrzne zawiera komórki włosowe, które odbierają wibracje powietrza wywołane dźwiękami, a te z kolei są przetwarzane i kierowane do mózgu.
Pod wpływem nadmiernego hałasu włoski owe – jest ich ok. 20 tys. – ulegają zniszczeniu, a na ich miejsce nie wyrastają nowe. Jedna przejażdżka kabrioletem nie oznacza głuchoty, ale lato spędzone na jeździe bez dachu przy ryku silnika odbija się trwale na jakości słuchu. Bezpieczny limit to ok. 85 decybeli. Beethoven puszczony na ful jest równie szkodliwy jak młot pneumatyczny. Niebezpieczne są ipody i wszelkie odtwarzacze muzyki, jeśli ich głośność jest zbyt duża, a muzyka jest w ten sposób słuchana zbyt często. Kiedy nastąpi utrata słuchu, nie pomogą żadne tabletki ani kuracje. Jedynym znanym środkiem zaradczym są aparaty słuchowe. Stwierdzono, że biali są bardziej narażeni na utratę słuchu niż przedstawiciele innych ras. Poza tym wykryto, że częściej tracą słuch mężczyźni żonaci... Nie będziemy ryzykować snucia teorii, która mogłyby obrazić niektóre czytelniczki. TW
Rak na kanapie J
ak umknąć rakowi – chorobie naszej cywilizacji, która często jest skutkiem nieruchawości, niezdrowej i obfitej diety, zanieczyszczenia środowiska? Najlepiej spenetrowana jest problematyka dotycząca nowotworów występujących najczęściej i zbierających najobfitsze żniwo. W przypadku kobiet jest to rak piersi: zapada nań prawie 200 tys. pań rocznie. Schorzenie skomplikowane, ale nie brak tu metod profilaktycznych. Onkolodzy amerykańscy twierdzą, że aktywny fizycznie tryb życia, zdrowe pożywienie i utrzymywanie rozsądnej wagi ciała mogą zapobiec wystąpieniu 38 proc. przypadków tego nowotworu. Spacery szybkim krokiem przez 150 minut
tygodniowo lub jogging przez 75 minut oznaczają zmniejszenie ryzyka o jedną trzecią. Podwojenie tych dawek sportu przynosi redukcję ryzyka o 55 proc. Siedzący tryb życia sprzyja rakowi piersi, nawet u kobiet, które nie są otyłe – przypomina dr Michael Leitzman z Centrum Medycznego w Regensburgu w Niemczech. Również Amerykańskie Towarzystwo Onkologiczne zaleca co najmniej 30 minut energicznych ćwiczeń fizycznych dziennie, co najmniej 5 razy tygodniowo. JF
Krasnoludek O
soby bardzo miernego wzrostu (kiedyś mawiało się „nikczemnego”) nieczęsto robią światowe kariery. Co najwyżej angażują się w przemyśle komediowym. Czasem wygłupiają się w polityce...
Wyjątek stanowi Khagernda Thapa Magar z Nepalu. Gdy miał 14 lat, rodzina wystąpiła do „Księgi rekordów Guinnessa” o przyznanie mu tytułu najniższego człowieka na świecie. Księga odmówiła: jest za młody i może jeszcze urosnąć. Obecnie Magar dobił osiemnastki i osiągnął pełny
wymiar: 56 centymetrów. Zgłosił się ponownie i procedura ruszyła. Przed przyznaniem tytułu musi zostać zbadany przez lekarza. Magar zdetronizuje dotychczasowego rekordzistę, którym jest 21-letni Chińczyk mający 73 cm wzrostu. Szanse Kaczyńskich są więc żadne. CS
laczego kobiety uprawiają seks? Uzyskaniem odpowiedzi na to niedyskretne (niektórzy uznają, że nawet nieprzyzwoite) pytanie zajęła się para profesorów psychologii z University of Texas – Cindy Meston i David Buss. Rezultatem ich naukowych dociekań jest książka wydana 29 września. Wachlarz powodów jest szeroki: miłość, oddanie, zapotrzebowanie na przyjemność, poczucie obowiązku, ciekawość, remedium na ból głowy. Autorzy twierdzą, że byli zaskoczeni wynikami, które wskazują, jak dramatycznie doświadczenia seksualne wpływają na uczucia kobiet oraz ich poczucie własnej wartości. Doświadczenia negatywne miewają efekty dewastujące i powodują długofalowe konsekwencje. Pozytywne dają uczucie euforii. Badania przeczą potocznemu mniemaniu, że kobiety są skromne i czyste, a mężczyźni rozpustni. „Wiele kobiet decyduje się na seks tylko dlatego, że chce go zakosztować i zdobyć doświadczenie, przeżyć przygodę, dowiedzieć się, jak to smakuje z różnymi partnerami, czasem z różnych grup etnicznych – twierdzi prof. Buss. – Niektóre po prostu zaliczają. Inne robią to dla pieniędzy, choć nie są prostytutkami. Kobieta z Kalifornii wystawiła na sprzedaż swoją błonę dziewiczą; wszystkich przebił 39-letni Australijczyk, oferując 3,8 mln dol.”. Na popęd płciowy kobiet wpływa jednak więcej czynników niż
O
Kobieta i seks w przypadku mężczyzn. Zwracają one uwagę na osobowość samca, jego poczucie humoru, pewność siebie, status partnera; dla mężczyzn ma to mniejsze znacznie. U kobiet fizyczne podniecenie – badane czujnikiem przytwierdzonym do łechtaczki – ma o wiele słabszy związek z podnieceniem emocjonalnym. Dlatego viagra nie działa na kobiety. Kobiety regularnie preferują partnerów o symetrycznym ciele, co jest oznaką zdrowia i statusu. Symetryczność lub jej brak potrafią wykryć, wąchając używaną męską podkoszulkę... Podkoszulki mężczyzn symetrycznych mają dla nich
burzenie konserwatywnych parlamentariuszy w Egipcie wzbudził najnowszy chiński import: pakiet do fingowania dziewictwa. Produkt firmy Gigimo w cenie ok. 30 dol. może się okazać ostatnią deską ratunku dla panienek, które lekkomyślnie postradały błonę, dając się skonsumować przed zamążpójściem. Normalnie taka kobieta jest w islamie skończona. Ale umieszczony w pochwie chiński wynalazek po kolizji z intruzem wydziela czerwony barwnik, ratując honor niewiasty. Gigimo reklamuje się przez internet i gwarantuje dostawę do każdego z krajów arabskich. Radio holenderskie reklamuje produkt w swych arabskojęzycznych audycjach emitowanych na Bliski Wschód. Muzułmańscy zamordyści – głównie Muzułmańskie Braterstwo,
lepszy zapach niż niesymetrycznych. Całowanie przed seksem ma dla kobiet znacznie istotniejsze znaczenie niż dla mężczyzn. Płeć żeńska bardziej sobie ceni terapeutyczne walory seksu: uśmierza ból głowy, leczy bezsenność, osłabia dolegliwości menstruacyjne. Badanie w Uniwersytecie Rutgers wykazało, że podczas orgazmu kobiety tolerują większe o 75 proc. nasilenie bólu. Do uzyskania powyższych danych przeanalizowano informacje od ponad tysiąca kobiet z USA, Kanady, 3 krajów Europy, Australii, Chin, Izraela i Nowej Zelandii. PIOTR ZAWODNY
największe ugrupowanie opozycyjne – są wściekli. Żądają zakazania eksportu, a nawet relegowania z kraju każdego, kto śmie błony sprzedawać lub używać. Są wprawdzie inne metody tuszowania defloracji przedślubnej, ale na przykład cerowanie resztek hymenu jest bardzo kosztowne i nie każdą pannę stać na wydatek setek dolarów w celu odtworzenia dowodu niewinności. Zresztą takie zabiegi zostały już w Egipcie zdelegalizowane i trzeba uprawiać „hymenową turystykę”, by się im poddać. Wiele muzułmańskich kobiet decyduje się na odtworzenie lub sfingowanie błony dziewiczej, bo w razie wykrycia jej braku grozi im ukamienowanie lub „honorowe zabójstwo” z ręki krewnego męża, np. taty lub braciszka. CS
Kup sobie błonę
Życie albo świętość Zdecydowanie się na kontynuację ciąży po stwierdzeniu choroby nowotworowej jest dla matki trudną decyzją. Często płaci za to życiem, czasem zostaje pośmiertnie beatyfikowana. Naukowcy stwierdzili właśnie, że możliwa jest jeszcze jedna konsekwencja rezygnacji z chemio- i radioterapii, by nie szkodzić zarodkowi. Od 100 lat specjaliści zastanawiali się, czy możliwe jest, by matka „zainfekowała” swym rakiem potomka
w macicy. Doszli właśnie do wniosku, że tak. Zdarza się to rzadko, ale się zdarza. Udokumentowano 17 przypadków tego typu, gdy matka chora na nowotwór przekazała jego komórki płodowi. Najczęściej w grę wchodzi białaczka i czerniak złośliwy. Teoretycznie jeśli nawet komórce rakowej uda się przeniknąć przez łożysko, to po dostaniu się do krwiobiegu dziecka powinna zostać unicestwiona przez układ immunologiczny. Teraz badacze wykryli, że rak potrafi zneutralizować obronę organizmu: komórki jego pozbawione są części DNA i układ nie zwalcza ich jako ciał obcych. TN
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
D
o elitarnego, ale coraz liczniejszego towarzystwa upadłych luminarzy Kościoła katolickiego dołącza 60-letni Irlandczyk – arcybiskup (sic!) Beninu Richard Burke. W grudniu 2008 r. wpłynęła nań do Watykanu skarga, że molestował seksualnie nieletnią dziewczynę. Hierarchia miała nadzieję, że sprawę uda się załatwić po cichu, np. posyłając go na przedwczesną emeryturę, ale ofiara – widocznie niezadowolona z poczynań kościelnych – udzieliła 25 października wywiadu gazecie „Irish Mail”. 40-letnia obecnie i zamieszkała w Kanadzie Dolores Atwood oświadczyła, że przemoc seksualna zaczęła się w roku 1983, gdy jako 14-letnia pacjentka leżała w nigeryjskim szpitalu, do którego z posługą duszpasterską przybywał Burke. Arcybiskup kontynuował z nią stosunki seksualne do roku 2003. Manipulowana przez kościelnego dostojnika dziewczyna przeżywała „emocjonalne tortury” i wreszcie wyznała wszystko mężowi. Do swej skargi skierowanej do Watykanu
K
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
dołączyła nagrania rozmów telefonicznych z abp. Burkem, listy i bilety lotnicze. Charles Scicluna, wyższy urzędnik Kongregacji Doktryny Wiary, potwierdził, że prowadzone jest dochodzenie w tej sprawie. Burke złożył rezygnację ze stanowiska i został wezwany do Watykanu.
fizyczne i emocjonalne znęcanie się zakonników nad dziećmi i młodzieżą w sierocińcach i szkołach zawodowych z internatami. Murphy wykryła „tysiące przestępstw”, których sprawcami byli duchowni archidiecezji. W ubiegłym roku kardynał Desmond Connell usiłował zablokować ujawnienie
Tysiące przestępstw Sprawa nie mogła być ujawniona w gorszym momencie. Tym bardziej że lada dzień Kościół w Irlandii zamierza ujawnić kolejną bombę: 700-stronicowy raport sędziny Yvonne Murphy, obrazujący przestępstwa seksualne księży z archidecezji dublińskiej. Media i Kościół – zwłaszcza zwierzchnik archidiecezji, abp. Diarmuid Martin – przygotowują Irlandczyków na szok. Ponoć ma być jeszcze gorszy niż ten sprzed kilku miesięcy, wywołany publikacją Raportu Ryana, przedstawiającego deprawacje seksualne,
siądz Wacław Jamroz z Chicago był postacią znaną w polonijnym światku. Prowadził programy religijne w telewizji Polvision i w radiu. Po jego niedawnej śmierci środowisko jakby nabrało wody w usta. Dużo na ten temat mówią okoliczności zgonu. Duchowny nie pojawił się na porannej mszy w swym kościele Matki Boskiej Śnieżnej w południowej części metropolii, nieopodal lotniska Midway. Nie przybył także na poranny pogrzeb, który miał odprawiać. Ponieważ zawsze był punktualny, wierni się zaniepokoili. Wkrótce potem policja znalazła ciało księdza na plebanii. Leżał we krwi na podłodze łazienki, z ponad dwudziestoma ciosami od noża w żołądek i inne części ciała. Śledczy nie uznali za stosowne zlecić wykonania sekcji zwłok i – co ciekawsze – uznali śmierć... za samobójstwo. Przecież zwłoki były w zamkniętej łazience, nie zginęły ani pieniądze, ani biżuteria księdza, nie ma śladów walki ani obecności kogoś innego na plebanii... Detektywi przyznali przy tym, że „agonia musiała być długa i bolesna”. Teza o zadźganiu się nożem wywołała sceptycyzm amerykańskich mediów religijnych w środowisku polonijnym:
5586 stron akt kościelnych komisji badającej nieprawości dublińskie. Zrezygnował, zdając sobie sprawę, że nie odniesie sukcesu, a tylko jeszcze bardziej pogrąży swą instytucję. Raport sędziny Murphy obejmuje czas od roku 1975 do 2004, a więc okres pontyfikatu Jana Pawła II. Publikacja pokazuje, jak Kościół chronił gwałcicieli i przestępców seksualnych, z premedytacją przemieszczając ich z parafii na parafię. Do reszty zrujnuje to reputację czołowych figur irlandzkiego Kościoła. PZ
przecież duchowny nie mógł popełnić samobójstwa, bo to śmiertelny grzech. Ponadto nie było żadnych sygnałów, iż coś takiego może planować. 3 dni wcześniej nagrywał swój program, mówił o planowanej podróży do Polski – zapewnia Robert Szabla z telewizji Polvision. W schyłkowej fazie życia kapłana natrafia się na zastanawiające fakty. Został on ostatnio oskarżony w procesie cywilnym o wyłudzenie. Sprawę wytoczył mu mąż parafianki, która założyła sprawę rozwodową. Ponieważ nie przebiegała gładko, ks. Jamroz zebrał od parafian 577 tys. dolarów na pokrycie kosztów adwokackich kobiety. Potem zeznał, że jej adwokat nalegał nań, by pieniądze ukradł z funduszy kościelnych. Kiedy się nie zgodził, prawnik miał mu zaoferować 5 tys. dolarów, by o całej sprawie zapomniał. Stacja telewizyjna ABC/WLS wciąż prowadzi dochodzenie i zapewne wiele szczegółów może wyjść na jaw. 44-letni Jamroz był salwatorianinem wyświęconym w Bielsku-Białej w 1992 roku. Mszę żałobną odprawił w Chicago kardynał Francis George, a ciało denata ma zostać pochowane w Polsce. JF
Grzech czy morderstwo?
L
aureat literackiej Nagrody Nobla z roku 1998, pisarz José Saramago, nie jest fanem Biblii i dał temu literacki wyraz. Wypowiadając się w portugalskim mieście Penafiel z okazji wejścia na rynek najnowszej książki „Kain”, laureat stwierdził, że Pismo Święte jest podręcznikiem złych obyczajów, który ma silny wpływ na naszą kulturę i na nasz styl życia, a ludzie prawdopodobnie znajdowaliby się w lepszej sytuacji, gdyby Biblii nie było. „Bylibyśmy innymi, prawdopodobnie lepszymi istotami” – podsumował Saramago. Pisarz wyrażał się z niesmakiem o „wizerunku okrutnego, zawistnego, niemożliwego do zaakceptowania Boga, który istnieje w naszych głowach”. Nie sądzi jednak, że mógłby obrazić
Noblista antybiblijny swą książką i poglądami na Biblię Kościół i jego wyznawców, bo „katolicy nie czytają Biblii”. „Żydzi może poczuliby się obrażeni – dodał – ale to naprawdę nie ma dla mnie znaczenia”. Ksiądz Manuel Marujao – rzecznik biskupów portugalskich – skwitował to stwierdzeniem, że Saramago pragnie zwrócić uwagę na swą książkę, a jego antybiblijne wypowiedzi są elementem kampanii reklamowej. Rzecznik żydowskiej wspólnoty w Lizbonie, rabin Elieze Martino, oświadczył, że świat żydowski nie czuje się wstrząśnięty tym, co pisze Saramago czy
ktokolwiek inny. „Saramago nie zna Biblii, ma o niej tylko powierzchowne pojęcie”. Nie po raz pierwszy znany pisarz wywołuje oburzenie. Jego książka z 1992 roku – „Ewangelia według Jezusa Chrystusa” – została okrzyknięta jako skandaliczna. Przedstawia Jezusa tracącego niewinność z Marią Magdaleną i wykorzystywanego przez Boga do kontrolowania świata. Kiedy książka spotkała się z emocjonalnym potępieniem w Portugalii, Saramago przeniósł się do Hiszpanii i osiadł na Wyspach Kanaryjskich. PZ
15
Bóg nieznany O
tumaniony kościelną propagandą Polak katolik jest przekonany, że jego Bóg jest nietolerancyjny, że nienawidzi wszelkich odmienności i odchyłek od tego, co za normę uważają księża. A jest inaczej. Bóg jest dobry i nie czepia się drobiazgów. To tylko katolicy mają brzydki zwyczaj nieustannego patrzenia swojemu Bogu na ręce. Najwyraźniej mu nie ufają i nie dowierzają. Oto chrześcijanie duńscy udowadniają rok w rok, że Bóg jest zadowolony, gdy ludziom jest dobrze i gdy dobrze się bawią. Na załączonych zdjęciach widać, jak położony w jednej z centralnych dzielnic Kopenhagi luterański kościół świętego Stefana przygotowuje się do obchodów święta Halloween. Kościół stoi do dzisiaj mimo wielu burz nad stolicą Danii. Wiernych mu nie ubywa. Pastor i jego mąż (tak, to nie pomyłka: pastor Ivan Larsen od roku 1989 żyje w formalnym związku, „przyklepanym” przez kopenhaski ratusz, z panem Ove Carstenem) – też mają się świetnie, więc najwyraźniej Bóg i to akceptuje. Czy wyobrażacie sobie, drodzy polscy katolicy, żeby któryś z waszych proboszczów w podobny sposób udekorował swój kościół
z okazji święta Halloween? I jeszcze będzie się taki kłamczuch podszywał pod chrześcijaństwo, gdy tymczasem jest on tylko katolikiem. A między katolicyzmem i chrześcijaństwem różnica jest z grubsza taka, jak między demokracją a demokracją socjalistyczną. Czego maleńki fragment widać na załączonych zdjęciach... WŁODZIMIERZ GALANT
Madonna z... guana M
atka Boska, zapewne z nudów, ma zwyczaj pokazywać swój wizerunek wiernym w miejscach oryginalnych, a bywa, że śmiesznych. Ale jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia z portretem matki Chrystusa wykonanym w gównie. Takiego właśnie odkrycia dokonała meksykańska rodzina Pachuca z mieściny Bryan w Teksasie i zaraz oznajmiła światu, że jest to cud. Ptaki obsrały boczne lusterko ich półciężarówki. Pachuca patrzą i oczom nie wierzą. Nie może być! Toć to Matka Boska! Wykapana Dziewica z Guadalupe, największa świętość meksykańska. Nawet kolory podobne. Zaczęli dzwonić do sąsiadów, znajomych: Przyjdźcie, zobaczcie, co mamy! Ludzie ciągnęli
– najpierw znajomi, potem nieznajomi. Oglądali w skupieniu, modlili się na kolanach. Cud, nie inaczej! Co ciekawe, ptaki ukończyły swe dzieło dokładnie na święto patronki Meksyku... „Czujemy się chronieni. To błogosławieństwo dla naszej rodziny i wszystkich, którzy przychodzą to oglądać” – oznajmia Salvador Pachuca. Umyć auto i lusterko? W życiu! Plan jest taki, by je umieścić w kapliczce przed domem. CS
Sąd ostateczny W
archidiecezji Bridgeport w stanie Connecticut mają długie miny: Kościół przegrał kolejny proces.
Zajadły bój, jaki stoczył biskup William Lori, usiłując nie dopuścić do ujawnienia ponad 12 tysięcy stron akt dotyczących procesów duchownych przestępców seksualnych, zakończył się klęską w Sądzie Najwyższym USA. Lori argumentował, że wyrok nakazujący ujawnienie akt jest pogwałceniem Pierwszej Poprawki do
Konstytucji USA, gwarantującej wolność religii. Teraz musi ujawnić informacje, które miały pozostać absolutnie poufne. Gazety, które wystąpiły o dostęp do kościelnych akt, powołując się na prawo do wolności informacji, dostaną je teraz w swoje ręce. To bardzo zła wiadomość dla archidiecezji. TW
16
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (31)
Kult pod niebem Na słowiański kult religijny składały się obrzędy, ofiary, modlitwy, tańce i inne instytucje kultowe. Religijnym rytuałom oddawano się zwykle pod otwartym niebem. W przyjętej definicji religii wyróżnia się trzy elementy jej struktury. Poza doktryną religijną oraz organizacją religijną występuje jeszcze kult religijny, rozumiany jako zewnętrzny przejaw życia religijnego. Jego początkowym stadium były proste, niesformalizowane akty czci wobec sił nadprzyrodzonych, zwane rytami, które rozwinęły się w bardziej złożone formy zachowań kultowych – obrzędy. Dla ich teoretycznego uzasadnienia wymyślono mity religijne. Na słowiański kult religijny, tak jak bywało w wielu religiach indoeuropejskich, składały się obrzędy domowe i solenne. Te pierwsze sprawowała męska głowa rodziny (z reguły najstarszy mężczyzna), ale przy pewnym udziale kobiety. Obok sakralnej prośby o domowe ognisko, zagrodę i pole, na czoło wybijały się takie czynności jak witanie noworodka, postrzyżyny, zrękowiny, zawarcie małżeństwa oraz pogrzeb. Obrzędy solenne miały z kolei charakter publiczny, gromadny, ale też swoistą liturgię. Wymagały one prawdziwych ofiarników, czyli kapłanów, zwanych przez dawnych Słowian żyrzecami lub żercami. Nazwa ta zrekonstruowana została na
J
podstawie słowa „żertwa”, oznaczającego u Słowian ofiarę, stąd też często mówi się o dawnym kapłanie słowiańskim jako „ofiarniku”. Żyrzecy stanowili elitę we wczesnosłowiańskich społecznościach, odgrywając w nich istotną rolę polityczną, niejednokrotnie decydującą. Nosili długie szaty i nie obcinali włosów. Mieli prawo do skóry ofiarowanego zwierzęcia, natomiast kości starannie zakopywano lub wrzucano do wody; czasami spalano je, a z ich dymu ofiarnik wróżył o przyszłości i przyjęciu ofiary. Żyrzecy zajmowali się też rzucaniem losów, ustalaniem świąt oraz swaćbą, czyli udzielaniem ślubów. Byli też strażnikami tradycji ustnej. Ofiara sakralna, zwana też obiatą, była podstawowym składnikiem słowiańskiego kultu religijnego. Jej idea wywodziła się z przeświadczenia, że dając coś bóstwu, można na zasadzie wzajemności uzyskać od niego upragnioną rzecz lub pożądany stan. Inną motywacją była chęć posilenia bóstwa. Ofiarowywano to, co stanowiło wartość dla człowieka, a więc mięso zwierzęcia, ziemiopłody, napoje (libatio), rośliny wydzielające przy spalaniu miły zapach etc. Obiatę mógł składać każdy, nie
eden z najbardziej racjonalnych umysłów współczesnego świata zwraca uwagę, że ludzie zasta wiają na siebie pułapkę, pokładając ufność w trzech niewinnie wyglądają cych, a zabójczych dla trzeźwego my ślenia pojęciach: tradycji, autorytecie i objawieniu. Przed tygodniem w naszym dziale przedstawiłem książkę pod redakcją Dale’a McGowana „Poza wiarą. Jak wychować etyczne, wrażliwe dzieci w świeckiej rodzinie”. Przytoczyłem także fragment wzruszającego listu jednego z autorów do własnej córki, w którym przestrzega ją przed... zbytnim wzorowaniem się na własnych rodzicach. W książce jest jeszcze jeden list ojca do córki, mniej chwytający za serce, ale bardziej karmiący rozum: przesłanie, jakie Richard Dawkins, światowej sławy biolog i ewolucjonista oraz ojciec tego, co nazywamy „nowym ateizmem”, skierował do własnej córki, Juliet. Dawkins ostrzega w nim swoją 10-letnią latorośl przez niebezpieczeństwami, które przeszkadzają większości ludzi w skutecznym poznawaniu siebie i świata oraz nie pozwalają na swobodne kształtowanie życia. Wymienia trzy pojęcia-pułapki, które usidlają rozum i niszczą życie: tradycję, autorytet i objawienie. Kiedy czytałem wywody Dawkinsa,
tylko kapłan. Pojawienie się idei ofiary wymagało wydzielenia specjalnego miejsca do jej składania. Często pozostawiano ofiarę przy drzewie będącym przedmiotem kultu lub w jakimś innym miejscu, najczęściej położonym na wzgórzu pośród pól czy lasów. Praktykowano również zwyczaj składania ofiar na kamieniach ofiarnych (tzw. stoły ofiarne). Były to spłaszczone głazy narzutowe, w których sporządzano zagłębienie najczęściej w kształcie półksiężyca. Ofiary składano także przed kamiennymi „babami”, czyli kamieniami przypominającymi kształtem postać kobiety (wykorzystywano je w magii płodności), oraz przed specjalnymi figurami kultowymi (np. granitowy monolit zwany Mnichem z Garncarska, znajdujący się u podnóża Ślęży). Choć u Słowian dominowały miejsca kultu pod otwartym niebem, istniały też przeznaczone do tego celu budowle sakralne – „kąciny” albo „kątyny” („gontyny”). Przypuszczalnie pojawiły się one raczej dopiero u schyłku religii słowiańskiej (wzorem praktyk chrześcijańskich wznoszono je jeszcze
ze zgrozą pojąłem, że polski system edukacyjny oraz media niczego innego nie robią, tylko wtłaczają do głów te trzy groźne rzeczy. Niech przynajmniej myślący po świecku rodzice ratują przed nimi swoje dzieci! Tradycja – to ukochane słowo polskich mediów, odmieniane przez wszystkie przypadki zwłaszcza w okolicach wielkich świąt
w latach 30. XI w. w dobie tzw. reakcji pogańskiej). Zamykano w nich sacrum, najczęściej w formie posągu. W dużej skali wznoszono je na Połabiu i Pomorzu, znajdując w ten sposób odpowiedź na wyzwanie i presję chrześcijaństwa. Najsłynniejsza znana kącina, będąca zarazem centrum kultu Świętowita (Światowida), mieściła się w Arkonie na wyspie Rugii. Strzegła jej specjalnie wyszkolona drużyna (tzw. drużyna boga) składająca się z 300 jeźdźców. Na główną ceremonię w kącinie arkońskiej składały się dwa akty: wróżba z wina, ofiarowanie go bogu i do tego ofiara z pieczywa, a następnie życzenia żyrzeca złożonych ludowi. Do bajek natomiast zaliczyć należy wzmiankę Jana Długosza o „głównej świątyni” (delubrum primarium) w Gnieźnie, wzniesionej Nyi-Plutonowi, opiekunowi dusz zmarłych. Jasne jest, że składanym ofiarom towarzyszyły odpowiednie słowa
Dawkins zwraca uwagę na to, że głównym powodem różnic religijnych i wyznaniowych na świecie jest właśnie przekazywana z pokolenia na pokolenie tradycja (religia stanowi jej najistotniejszą część), która powoduje podziały i niesnaski między ludźmi. Ludzie żyją pod jej terrorem, a wszelkie próby wyrwania się spod jej
ŻYCIE PO RELIGII
Groźna trójca – takich jak Boże Narodzenie i Wielkanoc. Nie sądzę, aby Dawkins miał coś przeciwko tradycyjnemu wypiekowi świątecznych ciast lub tradycji składania sobie życzeń noworocznych. Chodzi o coś znacznie poważniejszego – o wywindowanie tradycji na taki poziom, że uniemożliwia ona racjonalne myślenie. Tradycja rozumiana w ten sposób sprowadza życie współczesnych ludzi do niewolniczego powtarzania wierzeń, rytuałów i obrzędów przekazanych przez przodków bez krytycznej analizy ich sensu i celu. Tradycja w polskim rozumieniu tego słowa staje się światopoglądowym więzieniem.
wpływów są karcone przez rodzinę i otoczenie jak najgorsza zdrada. Ale nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego właściwie niewierzenie w bajki i głupstwa miałoby być moralnie naganne. Druga klatka na rozum, nie mniej groźna, to autorytet. W Polsce wiemy, że istnieje jeden wszechświatowy, a nawet ponadniebiański autorytet, a imię jego Jan Paweł II. W pewne rzeczy wierzy się, bo wierzył w nie ten lub inny autorytet. Zaufanie do autorytetu nie potrzebuje rozumowego uzasadnienia dla swej wiary. Dla wyjaśnienia powodów swego istnienia pokazuje ona na tę lub inną
modlitwy. Pierwotnie modlitwa była prostym, spontanicznym wezwaniem skierowanym do bóstwa o pomoc i interwencję. Wiara w jej skuteczność wywodziła się z przekonania o magicznej mocy słowa (stąd modlitwy są na ogół wypowiadane w specjalnym, uroczystym języku sakralnym). Termin „modlitwa” powstał z prasłowiańskiego słowa molda, o niewątpliwym znaczeniu inwokacji i prośby (hetyckie maltai znaczy modlić się). Jest to jeszcze jeden dowód na bliski związek Słowian z dziedzictwem indoeuropejskim. Zachowały się jedynie drobne fragmenty modlitw słowiańskich – głównie w materiałach etnograficznych. Nie ulega wątpliwości, że rytuał ofiarowania był u Słowian bardzo rozbudowany. Po „części oficjalnej” następowała „część towarzyska”. Była ona połączona z konsumpcją ofiar, śpiewem pieśni obrzędowych, pląsami, ogólnym weselem, co czyniło uroczystości niezmiernie atrakcyjnymi dla ich uczestników. Ważnym składnikiem obrzędu były tańce kultowe. Na przeciwległym biegunie wspólnego korowodu znajdowała się indywidualna ekstaza taneczna, zawrotne pląsy. Wszystko to sprawiało, że ludność przez długie wieki nie chciała zrezygnować z rytualnych uczt i igrzysk, co było powodem narzekań średniowiecznych kronikarzy. Poza ofiarą, modlitwą i tańcem innymi często występującymi elementami słowiańskiego kultu były oczyszczenia (ablucje), pielgrzymki i procesje do miejsc świętych. ARTUR CECUŁA
osobę/instytucję stojącą na cokole. Tak jak w pewnej katolickiej pieśni uzasadnia się wiarę w Eucharystię poprzez wyznanie: „Bo tego Kościół uczy mnie, w nim żyć, umierać pragnę”. Amen. Wolna myśl jest tu zupełnie bezużyteczna. Niestety, zgubna w skutkach wiara w autorytet nieobca bywa ludziom niereligijnym. Ponad życie lub rozum przywiązują się oni do swoich ukochanych filozofów, książek lub systemów. No i na koniec – objawienie, czyli wiara w rzekomo nadnaturalne wydarzenie, które jest fundamentem dla pewnych przekonań. Dla jednych źródłem objawienia może być Biblia, dla innych Fatima, a dla jeszcze innych cuda JPII lub wydarzenia w Sokółce. Dla ludzi niereligijnych źródłem objawień mogą być sztuczki mediów spirytystycznych, horoskopy lub inne czary-mary podane często w pseudonaukowym opakowaniu. Skutek jest zawsze ten sam – nasz rozum przyklęka ze czcią przed „objawionym słowem”, które zaczyna formować nasze życie, opinie i plany. Dawkins tak ostrzega swoją córkę: „Kiedy ktoś ci powie, że coś jest prawdą, czemu nie miałabyś zapytać o to, jakie dowody to potwierdzają? Jeśli nie potrafi dać zadowalającej odpowiedzi, mam nadzieję, że poważnie się zastanowisz, zanim uwierzysz w to, co ci powiedział”. MAREK KRAK
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
K
abała pojawiła się w XII-wiecznej Prowansji, kraju fermentu katarskiego. W przeciwieństwie do wielu ruchów heretyckich, kabaliści nie nawoływali do powrotu do dawnych form religii, do jakichś zmitologizowanych i wyidealizowanych początków – byli raczej formą sublimacji religii, a także formą „ocieplenia” jej nazbyt kostycznych form. W moim przekonaniu kabałę zrodziły dwa odrębne, ale wzmacniające się wzajemnie podłoża. Po pierwsze, to nadanie religii bardziej atrakcyjnego, bardziej intelektualnego i niebanalnego wymiaru. To zjawisko pokrewne alegoryzacji,
Mistyka kabalistyczna była więc zasadniczo sublimacją religii. Ale nie tylko. Wiązała się z „heretyckim” mesjanizmem, który dekodował Biblię, aby wskazać bliskie znaki „końca czasów”. Z czasem kabała wyszła poza ramy judaistyczne, przestała być tylko ezoterycznym komentarzem Starego Testamentu i stała się jedną z podwalin chrześcijańskiego humanizmu. Sztandarową postacią jest tutaj Pico della Mirandola (1463–1494). Kabała dla renesansowych humanistów była bardzo łatwa do zaakceptowania ze względu na jej podobieństwo do pitagorejskiej numerozofii, czyli koncepcji pojmowania
PRZEMILCZANA HISTORIA humanizmu. Była to pewna forma chrześcijańskiego humanizmu, ale w zasadzie głęboko negująca całe chrześcijaństwo. Chrześcijański humanista kabalista takie słowa wkłada w usta Pana Boga: „Nie wyznaczyłem ci, Adamie, ani określonej siedziby, ani własnego oblicza, nie dałem ci też żadnego szczególnego zadania, abyś jakiejkolwiek siedziby zapragniesz, jakiegokolwiek oblicza, jakiejkolwiek służby – posiadł to zgodnie z życzeniem i zamysłem, i zatrzymał. Określona materia innych stworzeń jest związana prawami przeze mnie ustanowionymi. Ciebie zaś, nieskrępowanego żadnymi ograniczeniami, oddaję w twe własne ręce, abyś
Jeśli kabała była temu humanizmowi do czegoś potrzebna, to nie do tego, aby nawracać żydów na chrześcijaństwo, ale po to, aby w duchu mistycznego jednoczenia ludzi niwelować bariery religijne. Na tej podstawie Pico sformułował propozycję połączenia chrześcijańskiego platonizmu i arystotelizmu z kabałą. Ta uniwersalna całość miała dać produkt religijny (chrystianizm) mniej dogmatyczny i bardziej otwarty, częściej odwołujący się do sumienia niż do nakazów. Chrystianizowanie kabały, a może kabalizowanie chrześcijaństwa, służyć miało idei pokoju religijnego w Europie.
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (28)
Chrześcijańska kabała Kabała w klasycznym rozumieniu to żydowska ezoteryka i mistyka. W rozumieniu współczesnej popkultury to okultystyczna wiedza tajemna średnich lotów, obok scjentologii popularny zestaw wierzeń wśród aktorów Hollywood. Mniej osób wie, że istniało popularne swego czasu chrześcijańskie wydanie kabały. polegające na zmianie sensu treści już anachronicznych. Kabała to szukanie drugiego dna często banalnych tekstów religijnych, poszukiwanie ich głębszych treści, ukrytych sensów. Jeśli do tego dodamy technikę owego poszukiwania: gematrię, czyli rachowanie stosunków liczbowych między poszczególnymi słowami świętych tekstów (np. imię Abraham ma taką samą wartość gematryczną – 248 – co słowo „miłosierdzie”, co stanowić może dodatkowe pole interpretacji zachowań bohatera biblijnego), czy inne interpretacje liczbowe słów biblijnych (np. gematryczna wartość imienia „Judasz” to 30; porównanie z liczbą srebrników wydaje się sugerować, że Judasz jest wyłącznie symbolem zdrady i zaprzedania), to otrzymamy nowe pole spekulacji zapładniające wyobraźnię religijną. Drugim podłożem kabały były przeżycia mistyczne, czyli ekspansja religijności przeżywanej indywidualnie. Trudne do opisania przeżycia mistyczne dotyczące poczucia euforii i jedności, połączone często z wizjami, to bardzo uniwersalne doświadczenia obecne w zasadzie we wszystkich religiach świata. Dziś zjawiska te badane są przez neuroteologię, ale nie ma potrzeby, aby teraz głębiej wchodzić w tę kwestię. Mistyka w czystej postaci to kwestia zasadniczo neuropsychologiczna, natomiast mistyka konkretnej religii to już lokalna nadbudowa, uwarunkowana nie tylko doktryną, ale i aktualnymi potrzebami społecznymi, w jakich nadbudowa mistyczna się rozwija.
liczb jako prazasady bytu. Tak jak starożytni pitagorejczycy uważali, że liczby są największą tajemnicą dla wyjaśniania wszelkiego bytu, tak kabaliści uważali, że w liczbach znajduje się klucz do zrozumienia tajemnic religijnych. Znaczenia przypisywane przez pitagorejczyków poszczególnym cyfrom przypominają znaczenia 10 sefirotów kabalistycznych („9” zarówno u pitagorejczyków, jak i u kabalistów oznacza roztropność). Chrześcijańscy kabaliści odnajdywali w tym systemie potwierdzenie własnych wierzeń – idei Wcielenia, Trójcy i Mesjasza. Mirandola identyfikował sefirę Tiferet (Piękno) z Chrystusem, zwanym również Adamem Qadmon (wedle kabały, to pierwszy człowiek, którego żoną była Lilith). Za pomocą kabały starał się odszyfrować datę końca świata – powtarzające się pragnienie chrześcijańskich marzycieli. Starał się wreszcie wzbogacić koncepcje chrystologiczne dzięki badaniom nad hebrajskimi literami imienia Jezus. W wydaniu Mirandoli nie była to jednak czcza zabawa teologiczna, lecz próba wzniesienia i wyzwolenia człowieka poprzez zasypanie ograniczeń, które wynikają z wyniszczających podziałów religijnych. Część autorów pisze, że chrześcijańska kabała miała na celu przekonanie żydów do chrześcijaństwa i skuteczniejsze ich nawracanie. Uważam jednak, że nie jest to poprawna perspektywa, bo postaciom tej miary, co Pico della Mirandola nadaje cechy typowe dla karykatury, a przecież uczynił on zasadniczy krok prowadzący od chrześcijaństwa do
Pico della Mirandola
zgodnie ze swą wolą sam określił swą naturę. Umieściłem cię w środku świata, abyś tym łatwiej mógł obserwować cały świat. Nie uczyniłem cię ani niebiańskim, ani ziemskim, ani śmiertelnym, ani nieśmiertelnym, abyś sam w sposób wolny i godny ciebie, tworząc siebie, nadał sobie taki kształt, jaki zechcesz. Będziesz mógł degenerować się do poziomu zwierząt, będziesz też mógł się odradzać i mocą swej woli wznosić się do poziomu boskiego” („Mowa o godności człowieka”, tłum. L. Kuczyński, w: „Przegląd Tomistyczny” t. V, 1992 r.). Centralną rolę człowieka, który sam siebie może w pełni kreować, Pico uzasadniał nie tylko nieśmiertelną duszą tegoż, ale i jego rozumnością oraz zdolnościami twórczymi. Uważał, że wyrazem godności jest praca, którą każdy człowiek wykonuje, uczestnicząc tym samym w stwórczym dziele Boga.
„Akt założycielski” chrześcijańskiej kabały szybko został potępiony przez Kościół. Koncepcja chrześcijańskiej kabały znalazła swój wyraz w słynnych 900 tezach Mirandoli („Conclusiones philosophicae, cabalisticae et theologicae”). Była to wielka koncepcja synkretyzmu wszystkich religii i nauk opublikowana w Rzymie w 1486 r. Jeszcze bardziej niebanalnym zamysłem Mirandoli było ściągnięcie do Rzymu wszystkich uczonych świata chrześcijańskiego na wielką ogólnochrześcijańską konferencję naukowo-religijną, która miałaby na celu przedyskutowanie owych tez i wypracowanie wspólnego stanowiska. Zanim jednak uczeni dostali okazję przeanalizowania i przebadania tych postulatów, papież wyznaczył swą komisyjkę, która do tematu podeszła po katolicku. Wskazano część tez jawnie heretyckich, formułując
17
jednocześnie wytyczne dla papieża w sprawie planowanego zgromadzenia. Pico napisał „Apologię” tez, ale zdecydowanie zabroniono jej publikacji. Dodatkowo autor dostał wezwanie przed trybunał inkwizycji. Wówczas odważny reformator zrozumiał powagę sytuacji i zbiegł, ratując własną skórę. W Wenecji „Conclusiones” palono na stosie przez czternaście kolejnych dni, a wkrótce, 4 sierpnia 1487 r., Innocenty VIII w specjalnej bulli oficjalnie potępił tezy Mirandoli. Schwytano go w następnym roku, ale dzięki wstawiennictwu uniwersytetu paryskiego znów uratował skórę. Kilka lat później, w 1493 roku – dzięki florenckim Medyceuszom, nowym patronom Mirandoli – papież Aleksander VI anulował wyroki jeszcze nie nieomylnych papieży. Szeregi zainteresowanych studiowaniem chrześcijańskiej kabały systematycznie się odtąd powiększały. Dodajmy na marginesie, że przetrzymywane przez 500 lat w Watykanie kabalistyczne księgi Mirandoli dopiero niedawno zostały ujawnione i opublikowane. Znamienitym kontynuatorem chrześcijańskiej kabały był Johannes Trithemius (1462–1516), od 1485 r. opat klasztoru benedyktynów w Spammheim. Miał on wielu uczniów, którym przekazywał wiedzę kabalistyczną i uczył ich stosowania kryptografii (łatwiej było dzięki temu ujść gilotynie cenzorskiej). Cóż to były za czasy! Wielebny o szerokich horyzontach zgłębiał nauki tajemne w sekretnym stowarzyszeniu zwanym Sodalicją Celtycką. Dziś za to mamy sodalicje mariańskie, a katolicyzm pod Janem Pawłem i Benedyktem najdalszy jest od jakiejkolwiek subtelnej myśli. Obszerna biblioteka Trithemiusa została, niestety, spalona przez głupich mnichów, którzy tym samym pogrzebali jedno z najlepszych źródeł wiedzy o ówczesnej kabale. Spośród najważniejszych uczniów opata kabalisty wymienić warto Paracelsusa i Agryppę. Koncepcje Trithemiusa znalazły swój wyraz w powstałym w XIX w. Hermetycznym Zakonie Złotego Brzasku. Robert Fludd (1574–1637), doktor medycyny, wyznawca nauk różokrzyżowych, alchemik i członek królewskiego kolegium fizyków, idąc dalej tropem wyznaczonym przez Mirandolę, usiłował dokonać syntezy neoplatonizmu, chrześcijaństwa i kabały. Ożywieni tym samym ekumenicznym duchem Wilhelm Postel i Matka Joanna, jego towarzyszka, chcieli na mocy konkordancji Koranu, Ewangelii i Zoharu połączyć wszystkich ludzi pod sztandarem jednej wiary. Z czasem chrześcijańska kabała uległa całkowitej degeneracji. Odeszła od swych pięknych początków związanych z duchem ekumenizmu i humanizmu, staczając się w odmęty okultyzmu. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
T
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
PORZĄDEK RZECZY
o, co Autorka tekstu poświęconego duńskiemu modelowi gospodarczo-społecznemu („FiM” 41/2009) nazwała „socjalizmem rynkowym”, ja po ponad 22 latach spędzonych na Wyspach Duńskich określam nieco żartobliwie jako „praktyczny komunizm”. Wygląda bowiem, że to, co jako model życia społecznego majaczyło gdzieś tam w głowach twórców naukowego marksizmu i o co towarzysze radzieccy walczyli na śmierć i życie (śmierć tych, co ginęli za lepsze jutro ludzkości w gułagach), bezkrwawo zrealizowano w Skandynawii. Jednak w mojej ocenie, podstawą funkcjonujących w krajach skandynawskich modeli gospodarczych są wysokie podatki. Dopiero dysponując grubą kasą, rząd ma pieniądze na wszystkie inne cele, w tym na utrzymywanie wysokiego poziomu życia nie tylko bezrobotnych, ale także osób, które z różnych względów nigdy w życiu nie pracowały i nigdy nie będą mogły pracować. Chodzi tu m.in. o ludzi z tzw. marginesu społecznego, którzy swój nieprodukcyjny tryb życia bardzo często dziedziczą z pokolenia na pokolenie, ale także np. o osoby upośledzone, z trwałym kalectwem fizycznym lub umysłowym. Ci ostatni, w liczbie kilku tysięcy, są np. dzień w dzień wożeni gratis taksówkami lub specjalnymi mikrobusami na różnego rodzaju zajęcia terapeutyczne, a potem z powrotem do domów opieki. Zajęcia te są w istocie sposobem zapewnienia możliwości spędzania czasu, gdyż z góry wiadomo, że z takich ludzi (np. ciężko dotkniętych zespołem Downa) społeczeństwo nigdy pożytku mieć nie będzie.
Socjalizm rynkowy – cd. Idą na to wszystko gigantyczne pieniądze, które pochodzą z niezwykle wysokiego opodatkowania całej działalności gospodarczej oraz konsumpcji. 25-procentowym podatkiem VAT objęte są wszystkie artykuły i usługi. I nikt się jakoś nie skarży. Horrendalnie wysokie opodatkowanie działalności gospodarczej nie odstrasza też zagranicznych biznesmenów, którzy bardzo chętnie inwestują w Danii. Jak wiadomo, przy każdej propozycji choćby najskromniejszego zwiększenia obciążeń podatkowych biznesu w Polsce pojawiają się głosy, że prywatni przedsiębiorcy przestaną inwestować w rozwój nowych miejsc pracy, a w krańcowym przypadku „uciekną” ze swoimi interesami za granicę. Bzdura i typowe „strachy na Lachy”. Gdyby spróbowali uciec na przykład do Danii, to dopiero zobaczyliby, co znaczą wysokie podatki. A jednocześnie ze zdziwieniem stwierdziliby, że wszyscy na tym doskonale wychodzą, gospodarka się rozwija, a ludzie – mając zapewnione bezpieczeństwo socjalne – są po prostu szczęśliwi. W warunkach skandynawskich bezpieczeństwo socjalne to nie tylko dach nad głową i brak głodu – to znacznie, znacznie więcej, bo na przykład leczenie szpitalne jest zupełnie darmowe. Chorzy w szpitalach wybierają sobie z menu, co mają ochotę zjeść. Może być łosoś,
krewetki, pierś z kurczaka, a do popicia także... piwo. Warto w tym miejscu dodać, że całkowicie bezpłatne leczenie przysługuje nie tylko poddanym JKM Małgorzaty II, ale także mieszkającym w Danii osobom niemającym tutejszego obywatelstwa oraz każdemu, kto podczas pobytu na Wyspach Duńskich ulegnie wypadkowi lub chorobie. A na „wypiskę” każdy otrzymuje ze szpitala bezpłatnie porcję leków (antybiotyki, morfina i wszelkie inne specyfiki bez względu na ich cenę) na najbliższą dobę. Doświadczyłem tego osobiście, gdy byłem operowany w kwietniu br. Za wspomniane posiłki szpitalne, oferowane także osobie towarzyszącej lub odwiedzającej, nic się nie płaci. Jednak – jak to w życiu – zawsze jest coś za coś:
albo darmowy łosoś, albo niezupełnie darmowy kapelan – wybór należy do ciebie... Zgadzam się w pełni z ostatnim zdaniem tekstu p. Elżbiety Waligóry: w Danii jest dobrze, bo zamiast dogadzać finansowo armii pasożytów, politycy duńscy starają się robić dobrze swoim wyborcom, tj. zwykłym ludziom. I nie jest ważne nawet to, że bogatą Danię – która w zasadzie finansuje w pełni byt 45 tysiącom mieszkańców Grenlandii i w znacznym stopniu pomaga kolejnym 45 tysiącom mieszkańców Wysp Owczych – byłoby stać na utrzymywanie kilkudziesięciu tysięcy darmozjadów. Ważniejsze jest to, że pozbawiona znaczenia i wpływów kasta czarnych pasożytów nie miesza się do nie swoich spraw i nie zatruwa wszystkich swoją obłędną filozofią – przeciwnie niż w Polsce, gdzie taka sytuacja wydaje się główną barierą i przyczyną mentalnego zastoju, który z kolei przekłada się na zapóźnienia w rozwoju gospodarczym i społecznym.
GRUNT TO ZDROWIE
Równowaga kwasowo-zzasadowa Nasz „nowoczesny” styl odżywiania się, stres, brak ruchu i inne grzechy są główną przyczyną coraz częściej występującego przekwaszenia organizmu. Równowaga kwasowo-zasadowa, czyli tak zwana homeostaza, to podstawowa zasada funkcjonowania organizmu ludzkiego warunkująca odpowiednie pH i prawidłowy przebieg procesów życiowych. Optymalny zakres pH krwi dla większości procesów przemiany materii wynosi 7,35–7,45. Spadki poniżej 6,8 i wzrosty powyżej 7,8 są dla organizmu zabójcze, ponieważ białka ulegają denaturacji, przestają działać enzymy komórkowe, ustaje wymiana gazów oddechowych. Nawet niewielki spadek do 7,36 jest już przekwaszeniem organizmu, czyli kwasicą. Natomiast powyżej 7,44 mamy do czynienia z tak zwaną zasadowicą. Odczyn ludzkiej krwi jest alkaiczny i aby utrzymać ten naturalny stan, nasze pożywienie powinno składać się w 80 proc. z substancji zasadotwórczych i tylko w 20 proc. kwasotwórczych. Pokarmami kwasotwórczymi są wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego, a więc mięso, całe jajka (surowe żółtko jest zasadowe), ryby, mleko i jego przetwory, jabłka, wiśnie, truskawki, cebula, czosnek, pomarańcze, makaron, herbata,
kawa, alkohol, cukier (silnie kwasotwórczy, sprzyja demineralizacji organizmu), napoje typu soft drink (zawierają kwas fosforowy, który wypłukuje wapń z kości i zębów), sól, tytoń, środki konserwujące, dodatki do żywności i lekarstwa. Podstawę pożywienia powinny więc stanowić wysokozasadowe owoce i warzywa, dzikie zioła, ziemniaki, suszone owoce, orzechy, nasiona, pestki, płatki owsiane, pieczarki, ryż oraz miód. Olbrzymią rolę odgrywają napoje i odpowiednia woda (o tym przy innej okazji), naturalne oleje oraz warzywa strączkowe. Jak widać, współczesny człowiek spożywa głównie pokarmy kwasotwórcze. Do powstania kwasicy (pH mniejsze niż 7,35) przyczyniają się również: uczucie lęku, złości, gorączka, stres, otyłość, cukrzyca, przewlekłe schorzenia wątroby, nerek, kory nadnerczy. Objawy kwasicy to bezsenność, retencja wody, migreny, trudności z połykaniem, spadki nastroju, zapalenia śluzówek jamy ustnej. Głównymi przyczynami zasadowicy (pH większe niż 7,45) poza dietą są natomiast: biegunki, nasilone wymioty, zaburzenia hormonalne, nadmiar alkalizujących medykamentów. Objawy zasadowicy: hiperwentylacja, napady senności, astma, hipotermia, bolesność mięśni. Jak ustalić, czy
nasz organizm jest przekwaszony? Można to stwierdzić samemu, analizując powyższe okoliczności. Występowanie przekwaszenia i jego stopień można też bardzo dokładnie stwierdzić na podstawie badania moczu za pomocą papierka lakmusowego dostępnego w aptekach albo podczas badania mikroskopowego krwi w ciemnym polu widzenia. Produkty spożywcze różnią się zawartością pierwiastków kwasotwórczych (najważniejsze z nich to: chlor, fosfor i siarka) i zasadotwórczych (wapń, sód, potas, magnez), dlatego skład racji pokarmowej nie pozostaje bez wpływu na gospodarkę kwasowo-zasadową ustroju. I tak np. wapń, który czerpiemy z pożywienia, często jest zużywany na neutralizację kwasów zamiast być wykorzystywany przez nasz organizm do innych celów. Im więcej w diecie kwasotwórczych pokarmów, tym większa utrata wapnia w organizmie. Jeśli ten pobór przekroczy pewną wartość, z braku innych możliwości wapń pobierany jest dalej z krwi i tkanek, jak również z zębów i kości (dlatego stają się porowate, kruche i łamliwe). Prowadzi to w konsekwencji do poważnej choroby występującej u znacznej liczby osób – osteoporozy. Jej główną przyczyną jest spożywanie nadmiernej
Coś takiego jak Radio Maryja nie utrzymałoby się w Danii nawet przez kilka dni! Mnich regularnie obrzucający rząd kalumniami i oszczerstwami, a jednocześnie kopiący dziurę w ziemii w poszukiwaniu gorącej wody rozśmieszyłby Duńczyków do łez. Nie mówiąc o tym, że musiałby płacić normalną opłatę koncesyjną za swoją medialną działalność. Co jakiś czas rozmaici quasi-liberałowie i polityczni trefnisie opowiadają w polskich mediach ze zgrozą, jak to ino patrzeć, a model skandynawski się zawali. Tymczasem w Skandynawii żyło się znakomicie i przed kryzysem, a i teraz, w kryzysie, jakoś nie widać, żeby Skandynawowie wyjeżdżali za pracą nie tylko do Polski, ale nawet do USA. Przeciwnie, to Polacy najczęściej znajdują pracę w Skandynawii. Tak więc chyba jest coś na rzeczy w złośliwym sloganie duńskich socjaldemokratów, którzy – przy okazji każdorazowych wyborów – przypominają, że „liberalizm nie jest lekarstwem na żadną ze społecznych bolączek. Liberalizm sam w sobie jest chorobą”. Przy czym tutejsi socjaldemokraci mówią oczywiście o tutejszych liberałach, od których daleko na prawym krańcu politycznej sceny znaleźliby się nie tyko liberałowie polscy, ale także polscy socjaldemokraci. To też jest jakaś odpowiedź na pytanie, dlaczego Duńczykom żyje się tak dobrze. WŁODZIMIERZ GALANT
ilości produktów mlecznych. Mleko i mięso są pokarmami niezwykle silnie kwasotwórczymi. Zwiększenie kwasowości organizmu zwiększa jego podatność na przewlekłe i nieuleczalne choroby, takie jak: choroby onkologiczne, zaburzenia odporności, skleroza, choroby serca, cukrzyca. Konsekwencjami spożywania nadmiaru kwasów jest także wytwarzanie się w żyłach cholesterolu kwasowago, kamyczków w woreczku żółciowym oraz piasku i kamieni w nerkach. Z moich doświadczeń wynika, że mężczyźni generalnie mają w organizmach nadmiar kwasów (często pojawiają się u nich ostre i przewlekłe biegunki o różnym nasileniu i rozmaitej częstotliwości wypróżnień). Kobiety natomiast zjadają więcej posiłków zasadowych, a głównym objawem nadzasadowości są zaparcia. Znaczny procent kobiet w starszym wieku ma kłopoty z oddawaniem stolca. Nie wypróżniają się przez kilka dni, zatruwając swój organizm i doprowadzając do uchyłków jelita, hemoroidów, a w końcowym efekcie do stanów nowotworowych. Zbawienny jest wtedy zabieg hydrokolonoterapii, o którym będę pisał niebawem. Mgr Jacek Jurasik
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
LISTY Mienie oddane Episkopat, roniąc krokodyle łzy, domaga się poprzez Komisję Majątkową zwrotu mienia pokatolickiego na Ziemiach Odzyskanych, być może jeszcze wcześniej sekularyzowanego w czasach reformacji lub upaństwowionego przez władze pruskie, podczas gdy roszczenia ciągle rosną. Zapominamy jednak, że Kościół katolicki na Ziemiach Odzyskanych już ponad pół wieku wcześniej otrzymał mienie zastępcze w postaci setek poewangelickich kościołów, kaplic, budynków parafialnych, czasami cmentarzy i trudnej dziś do oszacowania ogromnej ilości dzieł sztuki sakralnej. Z.K.
miliarda złotych na opiekę zdrowotną. Poprzez dotowanie obcego państwa – kosztem potrzeb własnych obywateli – tzw. polski rząd szkodzi polskiemu społeczeństwu. Nie będzie wystarczających środków na profilaktykę, badania, leki, operacje, utrzymanie placówek, co przyczyni się do zagrożenia zdrowia i życia
LISTY OD CZYTELNIKÓW Bylekultura Z radością przeczytałam komentarz Naczelnego pt. „Mamy szansę”. Pragnę też wspomnieć, że nie tylko polscy naukowcy i polskie firmy są szeroko otwarte na zagranicę. Gdyby nie kraje poza Polską, wielu naszych artystów, aktorów,
Casus Tomka W oczach świata współczesna Polska stoi aferami podsłuchowymi. Metodę działania z zasadzki ćwiczyły przez wieki eunuchy w sutannach, którzy nigdy nie potrafili walczyć z otwartą przyłbicą, a zawsze podstępnie – intrygą, przekupstwem, nożem w plecy. Wszak każdy wierny i niewierny ma założoną kartotekę, w której z benedyktyńską, nomen omen, starannością odnotowuje się, gdzie dany osobnik pracuje, jaki ma stan posiadania, z kim przestaje, gdzie bywa, co może załatwić, no i rzecz jasna, jakie haki można na niego zarzucić, jeśli stanie się niewygodny bądź nie będzie posłuszny, np. w przeforsowaniu korzystnych dla Krk interesów. Sporo z tych metod działania przyswoili sobie wierni uczniowie spod znaku PiS, choć niektórzy metody gnid mają już w genach. Szeryf Ziobro już w trakcie pobierania nauk podsłuchiwał kolegów ze szkolnej ławy, a kiedy dorwał się do stołka, poszedł na całość. Dziś już nikt nie jest pewny dnia ani godziny. Sam byłem świadkiem, jak dwie panie wybierające się do kosmetyczki pouczały się nawzajem, że wszędzie trzeba umieć trzymać język za zębami, bo nie wiadomo, czym można zaszkodzić mężowi w karierze. Sąsiadki zaś żartowały, że teraz nawet strach iść do spowiedzi, bo może w konfesjonale zainstalowane zostały podsłuchy. Kto wie – wierni, niczym psy do aportowania, zawsze byli tresowani do ślepego posłuszeństwa. Atos
Rząd przed Trybunał Tzw. polski rząd co roku sponsoruje Kościół katolicki kwotą kilku miliardów złotych poprzez darowizny nieruchomości, różnego rodzaju dotacje finansowe czy ulgi podatkowe. Ten sam tzw. polski rząd (właściwy jest w Watykanie) żali się polskiemu społeczeństwu, że w przyszłym roku zabraknie mu w budżecie przeszło
wielu Polaków. Czy ten tzw. polski rząd nie powinien za działanie na szkodę polskiego społeczeństwa odpowiadać przed Trybunałem Stanu? Jerzy Baranowski
Diabelskie znaki Na przestrzeni wieków powstało mnóstwo tzw. katolickich cudów, znaków i objawień w różnych miejscach naszej planety. Wszystkie te rzekome cuda – łącznie z objawieniami fatimskimi i ostatnim zapowiadanym „cudem” z hostią w kościele św. Antoniego w Sokółce – to fałszywe cuda, twory chorej psychiki i oszustwa. Są one nie tylko całkowicie sprzeczne z nauką Biblii, ale – co gorsza – stanowią jej zdecydowane zaprzeczenie. Pismo Święte w wielu miejscach w sposób bardzo wyraźny i zrozumiały przestrzega przed fałszywymi prorokami, rzekomymi cudami i znakami (np. Mt 7. 21–23, 24. 5, 23–26; 2 Kor 4. 17; J. 6. 63). Każdy, kto choć trochę zna i rozumie Słowo Boże zapisane na kartach Biblii, może się o tym przekonać osobiście. Ojcem i inicjatorem tych fałszywych cudów, znaków i objawień jest szatan – mistrz kłamstwa i manipulacji. Czyni to w sposób niezwykle sprytny, przebiegły, mącąc umysły hierarchów kościelnych i zwykłych szarych ludzi, aby ich odwieźć od prawdziwej wiary. Takie „cuda” są też na czasie i jak najbardziej potrzebne klerowi, aby chociaż trochę podnieść stale upadające morale wśród duchowieństwa, napełnić pustoszejące kościoły. Chcą też, korzystając z okazji, wyciągnąć od wiernych jak najwięcej pieniędzy. Spodziewają się niedorzecznymi naukami ogłupić i przeciągnąć na swoją stronę ciemny ludek nieznający Biblii, aby przedłużyć żywot instytucji chylącej się ku upadkowi. Marian S. z Lubelskiego
ludzi kultury nie zaistniałoby w ogóle. Polska jest krajem promującym, niestety, głównie kulturę niskich lotów, a zapomina o kulturze elitarnej. Wystarczy pooglądać telewizję lub posłuchać popularnych stacji radiowych, by wysnuć refleksję na temat tego, kogo się w Polsce uważa za artystów. Media serwują nam „Gwiazdy tańczą na lodzie”, „Jak oni śpiewają”, „Taniec z gwiazdami” itd., itp. Wszędzie te same twarze, te same koneksje, te same skandale i multum pieniędzy. I tym się karmi polskie społeczeństwo. Teatr, sztuka wizualna, opera, literatura – wszystko to jest zepchnięte na margines. Jak mało w mediach publicystyki, dokumentu, programów kulturalnych, które pokażą coś więcej niż byle aktorzynę z serialu czy piosenkarkę o wątpliwym talencie... Jestem jedną z tych
artystek (wśród grafików komputerowych, malarek, ilustratorek), które zaistniały dopiero za granicą – najpierw za pośrednictwem internetu. Bez koneksji, bez tzw. „pleców”. W Polsce mało kto o mnie słyszał i nie powiem, żebym się tym przejmowała. Ciągle słyszałam, jak to w Polsce „trudno się wybić”. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Tu nie chodzi tylko o brak pieniędzy na promocję. Kto miał być wypromowany – został wypromowany, a reszta przepada bez echa. Ilu z nas musiało starać się o rozpoznanie w tłumie w obcym kraju? Nie zliczę. Wiem tylko, że było nam o wiele łatwiej niż we własnym. Większość znana jest tak jak ja – pod pseudonimem artystycznym. Jedyne, co artysta może czuć w stosunku do Polski, to żal, pretensje za niespełnione marzenia, za „podcięcie skrzydeł”, za zamykanie drzwi, gdy dźwigało się pod pachą portfolio do prezentacji... Za to, że we własnym kraju usłyszałam z ust właściciela galerii: „Niestety, jest pani zbyt kreatywna, by wystawić pani prace”... Czytelniczka
Naprawiacz Przeczytałem wywiad z panem Janem Tomaszewskim i muszę przyznać, że te wypowiedzi pana Jasia trochę mnie rozbawiły. Naprawiacz wszystkiego, Jasio T., tak jakby spadł z innej planety. Przecież kiedyś był nasz Jasio w PZPN nawet przewodniczącym jakiejś komisji... I co? Nasz zacny Jasio nie zrobił nic. W wywiadzie nawołuje do buntu przeciw swoim byłym kolegom, a zwłaszcza przeciw Grzegorzowi Lacie, podając przykład „Solidarności”. Pan Jasio, gdyby cokolwiek kumał, to wiedziałby, że nie tylko kolebka „Solidarności”
„BYŁEM
wyszła na tym buncie jak Zabłocki na mydle (oczywiście – poza jej liderami, np. Wałęsą). I niech pan, panie Jasiu, troszeczkę ochłonie, bo z zacietrzewienia i nienawiści do byłych swoich kolegów ma pan buzię bardziej czerwoną niż sztandar byłego Związku Sowieckiego. Chcę panu Jasiowi powiedzieć, że od czasu, jak naprawiał PZPN, moja noga nie stanęła na boiskach ekstraklasy i I ligi, ale nie z powodu samego PZPN, tylko mizeroty, jaką oglądałem, i kiboli chuliganów oglądających te mizernej jakości spektakle. Ryszard Wróbel z Bierunia
Wilki w owczej skórze Drodzy Czytelnicy. Umiłowanie wolności słowa przez redakcję „FiM” doprowadziło do tego, że na forum internetowym (www.faktyimity.pl) dochodziło do niewybrednych wyzwisk i ataków ze strony Polaków katolików wobec naszych stałych forumowiczów, którzy prowadzili merytoryczne dyskusje. Informujemy, że w najbliższych dniach zatrudnimy moderatora forum, który na bieżąco będzie wyrzucał chamskie wpisy. Ponadto Czytelników i Członków Racji PL ostrzegamy przed różnej maści oszołomami (patrz komunikat na stronie 22), którzy – mieniąc się jedynymi sprawiedliwymi i ideowymi antyklerykałami – operują w sieci, przesyłają wszem wobec oszczercze, kłamliwe informacje na temat „FiM”, Jonasza i zarządu partii. Podburzają innych do rozbicia antyklerykalnych szeregów. Niech Was nie zwiedzie fakt, że ci pieniacze (kościelni agenci) byli kiedyś z nami. Zdrajca we własnych szeregach jest gorszy od najgorszego wroga. Redakcja
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Wydawnictwo „NINIWA”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected], lub telefonicznie (0-42) 630-70-66
19
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
20
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
nie chlubił. Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (Ef 2. 8–10). I właśnie tę duchową przemianę (nowe narodzenie) symbolizuje chrzest. I do tej kwestii odwoływał się Paweł w omawianym fragmencie, aby ta istotna prawda stała się jasna dla jego czytelników. Paweł mówił więc o śmierci „starego człowieka” dla grzechu, o śmierci, która może nastąpić tylko w wyniku działania Boga, „abyśmy już nadal nie służyli grzechowi” (Rz 6. 6). Nie odnosił się zatem bezpośrednio do eschatologii, chociaż nowe życie darowane w Chrystusie rozciąga się na całą wieczność, lecz
Według Nowego Testamentu, zwycięskie życie w Chrystusie polega zatem nie tyle na odpuszczeniu dawnych grzechów, ile na całkowitym uwolnieniu od nich. Jezus powiedział: „Każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu (...). Jeśli [jednak] Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie” (J 8. 36). Oczywiście, podstawowym warunkiem tej wolności jest przyjęcie Chrystusa i trwanie w społeczności z Nim, ponieważ tylko „tym, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się (...) z Boga” (J 1. 12–13, por. Mt 11. 28). W innym miejscu czytamy: „Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15. 5) oraz: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (Flp 4. 13). W omawianym fragmencie Listu do Rzymian ap. Paweł dostatecznie wyjaśnił więc, że jakkolwiek zakon wykazuje grzeszność człowieka i potępia jego czyny, z chwilą, kiedy znajdzie
przede wszystkim miał na uwadze codzienne życie chrześcijańskie, które z łaski Bożej może być nowym życiem w Chrystusie, o ile tylko „wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci” (6. 5). Pisząc: „kto umarł, uwolniony jest od grzechu” (6. 7), Paweł nie miał też na myśli stanu bezgrzeszności, bo „dopuszczamy się (...) wszyscy wielu uchybień” (Jk 3. 2). Apostoł dowodził jedynie, że kto umarł dla grzechu w Chrystusie, nad tym grzech traci swoją władzę. Innymi słowy: grzech nie jest już panem człowieka, nawet jeśli jeszcze czasami zgrzeszy. Nie dominuje on już więcej w jego życiu. Dlaczego? Ponieważ przeżył wewnętrzną przemianę (metanoię) i jego nowym Panem jest zmartwychwstały Chrystus, który „już nie umiera” (6. 9), „żyje dla Boga” (6. 10) i „zbawia lud swój od grzechów jego”(Mt 1. 21, por. Łk 4. 18).
się on w Jezusie Chrystusie, nie ciąży już na nim żadne potępienie (Rz 8. 1), „bo nie jest już pod zakonem, lecz pod łaską” (Rz 6. 14). Na tym też polega prawdziwa różnica między nowym a starym człowiekiem, nowym a starym życiem. Stary człowiek żyje z siebie, w sobie i dla siebie. Nowy – żyje w mocy zmartwychwstałego Chrystusa i „grzech nad nim nie panuje” (6. 14), bo „umarł dla grzechu” i „żyje dla Boga” (6. 10). Rzecz jasna, duchowe narodzenie z Boga nie zwalnia człowieka z czujności i współdziałania z Bogiem. Biblia głosi bowiem, że duchowy wzrost zależny jest zarówno od codziennego trwania w Nim, korzystania z Jego Słowa (Mt 4. 4; 1 P 1. 22–23; 2. 2), jak i zaangażowania. To znaczy, że Bóg oczekuje, aby Jego lud oddał Mu nie tylko myśli i uczucia, ale również „członki swoje (...) na oręż sprawiedliwości” (Rz 6. 13).
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Umrzeć dla grzechu W Liście św. Pawła do Rzymian czytamy: „Kto umarł, uwolniony jest od grzechu” (6. 7). Pokrewny zaś tekst z tego samego rozdziału stwierdza, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (6. 23). Jak to rozumieć? Czy to oznacza, że nasze grzechy z chwilą śmierci zostają anulowane – objęte amnestią? Proszę o szerszą wykładnię tego rozdziału. Aby zrozumieć wypowiedź ap. Pawła, należy przede wszystkim uwzględnić szerszy kontekst, w jakim te wersety występują. Kontekst bowiem pozwala nam zrozumieć, że ap. Paweł nie mówił o śmierci fizycznej, która przyszła na świat z powodu grzechu (Rz 5. 12), lecz o śmierci dla grzechu w sensie duchowym. Pisał zaś o tym między innymi ze względu na przeciwników, którzy zarzucali mu, że unieważnia zakon (3. 31). Jak wiadomo z jego listu, Paweł głosił, że „przez zakon jest [jedynie] poznanie grzechu” (3. 20). Uważał, że zakon nie jest w stanie nikogo zbawić i obdarzyć nowym życiem, bo tego dokonać może jedynie Bóg „przez wiarę w Jezusa Chrystusa” (3. 22) i to „darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie” (3. 24). A jeśli tak jest, jak pisał Paweł, że „gdzie się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała” (5. 20), nasuwało to następujące pytanie: „Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska obfitsza była?” (6. 1). Odpowiedź Pawła była jednoznaczna: „Przenigdy!” (6. 2). Apostoł nie szukał jednak pomocy w zakonie, tym bardziej że już wcześniej zaznaczył, że wiara bynajmniej nie unieważnia zakonu (3. 31), lecz odpowiadał pytaniem: „Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze w nim żyć mamy?” (6. 2). Nie można przecież być umarłym dla grzechu i równocześnie żyć w grzechu. Przeciwnicy mogli jednak zapytać: „No dobrze, ale jak można umrzeć dla grzechu?”. Odpowiadając na to pytanie, Paweł nawiązał do symboliki chrztu: „Czyż nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w imię Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili” (6. 3–4). Warto w tym miejscu przypomnieć, że w czasach apostolskich chrzest nie był formalnym obrzędem, lecz świadectwem wiary osób świadomych, które przez całkowite zanurzenie w wodzie symbolizowało zstępowanie do grobu, przez wynurzenie zaś – powstanie do nowego życia. Był manifestacją śmierci dla starego życia i jednocześnie
powstaniem do nowego życia ze zmartwychwstałym Chrystusem. Był więc świadectwem dzieła odnowy, której Bóg już wcześniej dokonał w życiu człowieka, zanim ten przystąpił do chrztu. Stąd też ap. Paweł napisał, że „jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5. 17). Zatem wszędzie tam, gdzie na skutek zjednoczenia się z Chrystusem dokonuje się ten „cud” przemiany – również dziś – człowiek wierzący umiera dla grzechu, czyli dla starego życia, i zaczyna żyć dla Boga (Ga 2. 20). Apostoł Paweł porównał tę sytuację do małżeństwa (Ef 5. 31–32), bowiem to właśnie miłość w małżeństwie jest podstawą jedności związku oraz zmian zachodzących w małżonkach. Ona sprawia, że kochające się osoby „umierają” dla egoistycznego „ja”, aby żyć wyłącznie dla siebie nawzajem. I podobnie jest w duchowym zjednoczeniu się z Chrystusem. A zatem tylko wtedy, gdy taki związek zachodzi, można mówić o jakościowo nowym życiu. Oczywiście, to wszystko, o czym pisał ap. Paweł, będzie abstrakcją dla kogoś, kto nie doświadczył owej duchowej przemiany. Jest jednak rzeczywistością dla każdego, kto uświadomił sobie, jak okropny i godny śmierci jest w nim ów „stary człowiek”. Wie bowiem, że tej wewnętrznej przemiany – zapoczątkowanej biblijną pokutą, a zakończonej śmiercią, pogrzebaniem i powstaniem do nowego życia w Chrystusie – nie był w stanie dokonać sam (Jr 13. 23). Dokonać tego mógł tylko Bóg. „Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie, i wykonanie” (Flp 2. 13, por. Dz 10. 34–35). Apostoł Paweł tak pisał do Efezjan: „Łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto
Co to znaczy w praktyce? Oznacza to całkowite oddanie się Bogu we wszystkim, czego się podejmujemy. Warto przypomnieć, że kiedy Paweł zetknął się ze zmartwychwstałym Chrystusem, jedno z jego pytań brzmiało: „Co mam czynić, Panie?” (Dz 22. 10). Kiedy zaś uzyskał odpowiedź, całym sercem zaangażował się w powierzoną mu pracę, „wszystko uznając za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa” (Flp 3. 8). Paweł twierdził bowiem, że albo jesteśmy sługami „grzechu ku śmierci”, albo sługami „posłuszeństwa ku sprawiedliwości” (Rz 6. 16). „Nikt nie może dwom panom służyć” (Mt 6. 24). Uważał, że każdy musi sobie sam odpowiedzieć, kto jest jego panem: grzech czy sprawiedliwość. Twierdził, że kto umarł dla grzechu, ten będzie wiódł życie poświęcone Bogu i będzie spokojny o swój wieczny los (Rz 6. 19, 22). Kto jednak lekceważy dobroć i sprawiedliwość Bożą (Rz 2. 4), tego panem jest grzech i będzie czynił to, co zgodne jest z jego naturą (Mk 7. 21–23), aż otrzyma ostateczną zapłatę, którą jest śmierć (Rz 6. 23). Rzecz jasna, w Biblii oznacza to „śmierć drugą” (Ap 21. 8), czyli wieczne zatracenie. A zatem cały ten fragment z Listu Pawła do Rzymian jasno wykazuje, kto jest prawdziwym wierzącym, a kto nim nie jest. Według ap. Pawła, prawdziwym chrześcijaninem jest jedynie ten, kto umarł dla grzechu i powstał do nowego życia w Chrystusie, i żyje każdego dnia z Bogiem, czyli zgodnie z Jego wolą. Jezus powiedział: „Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 7. 21). Znany zaś komentator biblijny Werner de Boor napisał: „Jeśli stan, w jakim się znajdujemy, nie odpowiada obrazowi chrześcijanina nakreślonemu w tym rozdziale, musimy zadać sobie pytanie, czy w ogóle jesteśmy związani z Chrystusem tak, jak tego Paweł wymaga, tzn. czy wrośliśmy w Chrystusa” („List do Rzymian”, str. 162). Jak widać, niniejszy fragment ma ogromne znaczenie. Uzmysławia nam bowiem zarówno to, kim jesteśmy, jak i całą powagę decyzji, jaką każdy musi podjąć w swoim życiu. Mówi nam, że wybrać możemy tylko jednego z dwóch panów, którzy wymagają dwóch różnych rodzajów służby i którzy przygotowali dla nas całkowicie odmienną zapłatę. Wybór należy do nas. Bowiem „każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu” (Rz 14. 12). BOLESŁAW PARMA
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
21
GŁASKANIE JEŻA
Wybór między dżumą a cholerą 30 października w południe prezydent Kaczyński siadł do śniadanka i wziął do ręki organ księdza Rydzyka. Lubił go pieścić... wzrokiem, bo lektura „Naszego Dziennika” zawsze poprawiała mu humor. Jednak tym razem spojrzał i dostał sr... To znaczy dyspepsji. Gazeta redemptorysty nie ogłaszała kolejnego wielkiego zwycięstwa małego wodza ani jego chwały. Nawet nie groziła dobrodusznie paluszkiem (co jej się niekiedy zdarzało), już nie napominała wyrozumiale błądzącej czasem owieczki. Czytał i nie wierzył własnym oczom. To było spalenie mostów, bezpardonowy atak, zapowiedź wojny, a w konsekwencji katastrofy. „W Polsce wiele osób zatroskanych o przyszłość naszej Ojczyzny nadal się zastanawia, jak to możliwe, że prezydent Lech Kaczyński, tak chętnie zazwyczaj podkreślający swoją dbałość o polską rację stanu, podpisał ratyfikację dokumentu wyraźnie pogarszającego pozycję naszego kraju w Unii Europejskiej (...). Takie krętactwo i dialektyka jestem za a nawet przeciw – może przynieść odwrotny do oczekiwanego efekt. Straci się bowiem bezpowrotnie zwolenników, których się jeszcze miało, a nie zyska nowych”. Krętactwo i dialektyka... straci się bezpowrotnie zwolenników... Lechowi Pierwszemu Niedużemu rogalik uwiązł w gardle, a i organ wypadł z dłoni. Takich słów nie pisze się przypadkowo. Nie u ojca dyrektora. Za rok wybory prezydenckie. A sytuacja jest taka, jakiej przez ostatnie 20 lat nie było. Żadna, ale to literalnie żadna partia nie chce wyborów. PiS boi się ich jak ognia, bo reelekcja Lecha jest więcej niż
D
iluzoryczna. Co więcej, gdyby doszło do bezpośredniego pojedynku wewnątrz partii braci K., to wygrałby go w cuglach Zbigniew Ziobro. Podobnie źle wygląda bezpośredni pojedynek z Tuskiem. Mały wielki człowiek przegrałby go stosunkiem 45 do 28 procent. Z obu panami mógłby wygrać Cimoszewicz, ale ten z kolei nie chce. Albo się droczy. Czyli Tusk i cała PO mogą spać spokojnie? Ani trochę... Premier Donald usiadł na jakiejś dziwnej równi pochyłej i zjeżdża z coraz większym impetem. Jeszcze we wrześniu poparcie dla niego deklarowało 43 procent wyborców, a obecnie – 31. Dwanaście punktów w półtora miesiąca! No, no... imponujące. Według badań SMG/KRC oraz GiK Polonia, szef PO w drugiej turze przegrałby nawet z Kwaśniewską. To pierwsze tak złe dla Platformy wyniki sondaży. Tymczasem 27 procent Polaków deklaruje, że na razie nie wie, na kogo zagłosować. Szczęśliwie połowa z nich oświadcza, że prędzej postawi krzyżyk przy Belzebubie, niż przy Kaczyńskim. Po tych badaniach wewnątrz PiS rozległy się głosy, że może by puścić balon próbny w postaci drugiego Kaczora. No i puszczono. W sondzie telefonicznej (Pentor) Jarosław zdobył całe 3 procent poparcia. Przy nim braciszek to prawdziwy mąż opatrznościowy.
laczego obchody Święta Niepodległości mają u nas tak ponury, by nie rzec żałobny, charakter? To sprawka Kościoła. Powszechnie zwykło się o to obwiniać listopadową aurę, pomijając jednocześnie milczeniem jego bojkot przez wielu księży katolickich w czasach II Rzeczypospolitej i ostentacyjne odprawianie w tej intencji mszy... żałobnych. „Obchodzono dziś ogłoszone na dwa dni przedtem (!!!) święto państwowe, ósmą rocznicę oswobodzenia Polski (recte: wyjście marsz. Piłsudskiego z magdeburskiego więzienia). Nakazana »parada« odbyła się, ale dziwnie chłodno i urzędowo wypadła. Mszę św. o godz. 10 odprawił ks. kan. Dziurzyński wobec przedstawicieli władz i delegacji wojska i młodzieży.
Platforma też zastanawiała się nad Tuskową alternatywą i spróbowała z Komorowskim. Eksperyment wyszedł o punkt lepiej (4 procent), czyli też kicha. Szlochy słychać też przy ul. Rozbrat. Nie po raz pierwszy SLD pokazuje, że w tej partii jest wszystko z wyjątkiem... sojuszu. Napieralski jest już tak powszechnie nielubiany (głównie z powodu chorobliwej niesłowności), że nawet wśród marniutkiego lewicowego, ośmioprocentowego elektoratu dostałby góra 4 procent, co przełożyłoby się na wyborczą katastrofę. Znawcy lewicy przebąkują zatem o Szmajdzińskim. Zrównoważony, inteligentny, budzący zaufanie – zachwalają jego zwolennicy. I całkowicie niewybieralny, bo nawet w wewnątrzpartyjnych głosowaniach lewicy nie może się wybić na poważniejszą funkcję – dodają przeciwnicy. Paradoksalnie i jedni, i drudzy mają rację. Może Olejniczak? Ten wie, że przegra, więc startować nie ma zamiaru. „Na razie nie, może za 8 lat. Mój czas jeszcze nie nadszedł” – mówi zwolennikom, a ci kiwają głowami, czy kiedykolwiek nadejdzie... Niektórzy przebąkują o ostrym jak brzytwa Oleksym albo Millerze, który jeszcze nie skończył. W akcie desperacji wymyślono przy Rozbrat nawet Majchrowskiego z Krakowa. To już może lepiej Dziwisza, bo ma większą siłę przebicia? Wracając do Rydzyka... Jego bezpardonowy atak na Kaczyńskiego nie wziął się z wilgoci. To już jest ostateczny koniec burzliwego („kłamca” i „czarownica”) romansu, bo podpisu pod traktatem nie da się cofnąć. Ani zapomnieć.
W co zatem gra zakonnik, a ściślej: na kogo stawia? Otóż dyrektor co jak co, ale liczyć to umie. Kombinuje więc tak: jeśli zabierze się Kaczorowi co najmniej połowę elektoratu (a to jest możliwe) i dołączy do tego ze 40 proc. tych niezdecydowanych i jeszcze do urn pójdzie 2 miliony moherów, to w sumie uzbiera się nawet 30 proc. Przy spadkowej tendencji Tuska jego druga tura niemal pewna. Tylko z kim? Z Ziobrą czy może Jurkiem? Serce ojdyra podpowiada polityka dwojga imion, rozum zaś i wrodzona pragmatyka – współczesną inkarnację młodego Dzierżyńskiego. Jeden w zasadzie pozostaje tylko problem: jak zmusić Kaczyńskiego do zaniechania startu w wyborach? A poprzez eskalującą nagonkę, której pierwszą odsłonę wydrukował właśnie „Nasz Dziennik”, a wkrótce dołączy doń Radio Maryja. Jeszcze dwa, trzy takie ataki i przy braciach K. pozostanie już tylko Gosiewski i Putra. A i to nie na pewno. Tymczasem instytuty badania opinii zapytały Polaków o ideał prezydenta. Uśrednione wyniki wyglądają następująco:
Bojkot 11 listopada W czasie mszy św. grała orkiestra wojskowa. Entuzjazmu nie było! Kapituła nabożeństwo to zbojkotowała i nie wzięła w nim udziału oprócz ks. kan. Librewskiego” – zanotował kronikarz katedry lwowskiej w 1926 roku. W wielu miejscowościach 11 listopada 1926 roku dziękczynne nabożeństwa w kościołach katolickich (zarządzone przez władzę) w ogóle nie zostały odprawione. Jak donosili w swoich raportach komendanci posterunków policji, z powodu... nieobecności proboszczów. Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat tego
dnia księża masowo zmuszeni byli nagle gdzieś wyjechać. Do innego wybiegu uciekł się opozycyjnie nastawiony do rządu proboszcz parafii w Łaszczowie – Kazimierz Remiszewski. Zapowiedziawszy odprawienie 11 listopada mszy wotywnej o godz. 8.00, umyślnie odprawił ją wcześniej, tak żeby nikt w niej nie uczestniczył. Oficjalne uroczystości dziękczynne za odzyskanie niepodległości bez komplikacji odbywały się za to w cerkwiach i bożnicach. I to z udziałem miejscowych władz, policji,
Prezydent marzeń to mężczyzna (koniecznie), lat co najmniej 45. Nieźle wykształcony, ale bez szaleństw typu Cambridge czy Harvard (jajogłowych nie darzymy zaufaniem), a już w żadnym wypadku nie Uniwersytet Łomonosowa czy innego Lumumby. Ma być żonaty (jedynym dla Ziobry ratunkiem Kotecka), ojciec minimum jednego dziecka (jak się pospieszy, to kto wie). Nie biedak, ale broń Boże nie bogaty. Czego jak czego, ale bogactwa to Polak katolik nie daruje drugiemu katolikowi. A... i jeszcze dobrze, gdyby prezydencki kandydat miał w życiu epizod z ciężką pracą w tle. Tu punkty za dach zbierze Tusk. Co ciekawe, statystyczny Polak oświadcza, że przyszły prezydent powinien mieć miłą prezencję i co najmniej 175 cm wzrostu. Proszę, jak to się preferencje zmieniły po czterech latach. A poglądy? Te koniecznie mają być „ekumeniczne”. To znaczy bez widocznych przegięć w żadną ze stron. Czy jest w Polsce taki kandydat? Wydaje się, że powinien być. Tylko że, jasna cholera, nie chce startować. MAREK SZENBORN
straży ogniowej, nauczycieli i młodzieży szkolnej. Z okazji święta państwowego żydowscy handlarze zamykali nawet swoje sklepy. Nie świętowała natomiast ludność wiejska, głównie dlatego, że nic o święcie nie wiedziała. W następnych latach kościelny bojkot 11 listopada, określanego jako „święto Piłsudskiego”, niejednokrotnie sięgał absurdu. W 1930 roku prasa z oburzeniem opisywała przypadki odprawiania przez niektórych księży mszy żałobnej zamiast mszy dziękczynnej za ojczyznę. Powszechne oburzenie natomiast wywołał wydany w 1933 roku przez kurię biskupią w Łomży zakaz odprawiania przez księży prefektów nabożeństw szkolnych w związku z obchodami piętnastej rocznicy odzyskania niepodległości. AK
22
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
RACJONALIŚCI
K
azimiera Iłłakowiczówna – nieślubna córka Klemensa Zana (wnuczka Tomasza, najwierniejszego przyjaciela Mickiewicza), studentka Oksfordu, sanitariuszka w armii... rosyjskiej, sekretarka Piłsudskiego, pasjonatka feminizmu – tak oto pisała o jesieni:
Okienko z wierszem O jesieni, jesieni Niech się wszystko odnowi, odmieni... O jesieni, jesieni, jesieni... Niech się nocą do głębi przeźrocza Nowe gwiazdy urodzą czy stoczą, Niech się spełni, co się nie odstanie, Choćby krzywda, choćby ból bez miary, Niesłychane dla serca ofiary, Gniew czy miłość, życie czy skonanie, Niech się tylko coś prędko odmieni. O jesieni!... jesieni!... jesieni! Ja chcę burzy, żeby we mnie z siłą Znowu serce gorzało i biło, Żeby życie uniosło mnie całą I jak trzcinę w objęciu łamało! Nie trzymajcie, nie wchodźcie mi w drogę Już się tyle rozprysło wędzideł... Ja chcę szczęścia i bólu, i skrzydeł I tak dłużej nie mogę, nie mogę! Niech się wszystko odnowi, odmieni!... O jesieni!... jesieni!... jesieni.
KOMUNIKAT Prezydium Zarządu Krajowego partii RACJA Polskiej Lewicy informuje, że decyzją z dnia 3 listopada 2009 r. pan Władysław Salik z Wrocławia został zawieszony w prawach członka partii. Jego inicjatywy w imieniu partii RACJA były podejmowane bez zgody Zarządu Krajowego (a tzw. konkurs korespondentów „Faktów i Mitów” – także bez zgody redakcji tygodnika) i dlatego są bezprawne. Jednocześnie Prezydium Zarządu Krajowego zgodnie ze statutem partii składa wniosek do Krajowego Sądu Partyjnego o wykluczenie z partii pana W. Salika, gdyż – zdaniem Prezydium – niektóre jego działania bardzo szkodzą partii. Za Prezydium Zarządu Krajowego przewodnicząca RACJI PL Teresa Jakubowska
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. (wsch.) warm.-maz. (zach.) wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Józef Niedziela Jan Barański Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 483 480 784 266 544 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Demokracja przymiotnikowa W Polsce nie było i nie ma demokracji. Jest demokracja przymiotnikowa. Szlachecka, przedwojenna, ludowa, partyjna. Jedna gorsza od drugiej. Szlachecka miała liberum veto, przedwojenna – Berezę Kartuską, ludowa – najweselszy barak w socjalistycznym obozie. Istota królującej obecnie demokracji partyjnej polega na jej podwójnym umiejscowieniu. Na użytek mediów – w gębie, a naprawdę – w d... Nie bardzo wiadomo, po co przywódcy partyjni udają miłość do demokracji. Polacy, do których ich fałszywe umizgi są adresowane, demokracji w ogóle nie cenią. Najmniejsze zaufanie mają do tych, których sami demokratycznie wybierają (Sejm, Senat). Największe zaś – do instytucji będących zaprzeczeniem demokracji (wojsko, policja, Kościół). Odpowiednio do tego ich idolami są Jan Paweł II i Józef Piłsudski. Dla szefów partii żaden z nich nie jest wzorem do naśladowania. Pierwszy nawet nie tyle ze względu na casus świętości, co na casus Siwca. Drugi, czyli Marszałek, też nie za bardzo. Z powodu braku umiejętności jazdy konnej Jaro zamiast Kasztanki ma kota, a Donaldo – bodajże wnuka. Obaj marzą o władzy absolutnej i chętnie by kazali swoim podwładnym „kury szczać prowadzać”. Powstrzymują się tylko ze
względów wizerunkowych. Jak dowodzi przykład Lecha „spieprzaj, dziadu!” Kaczyńskiego, też niesłusznie. Obywatele III RP nie chcą wprawdzie państwa policyjnego, ale pragną rządów silnej ręki. W dodatku, wbrew logice, uważają, że można połączyć wodę z ogniem. PiS przewiózł się nie na Ziobrze, ale na agencie Tomku, który omotał posłankę S. Minister grzmiący, że „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”, dostał w wyborach do Parlamentu Europejskiego 336 tysięcy głosów. O 36 tysięcy więcej, niż ma zapłacić doktorowi G. za pomówienie. Wcale niemały odsetek obywateli niedoszłej IV RP widziałby go jako prezydenta III. Premier Tusk, przebierający nogami do Belwederu, wyciąga z tego wnioski. Na miarę możliwości swoich i swoich nieudolnych doradców. Co jakiś czas urządza pokazówki, w których prezentuje się jako mocarz. Zamiast reformy opieki zdrowotnej, będzie kastrował pedofilów, zamiast uzdrowienia finansów publicznych – likwidował hazard. A wszystko w przerwie rozgrywanych z kumplami meczów piłki nożnej. Ostatnio wziął się nawet za nich. Z Chlebowskim rozstał się bez większego żalu, bo poseł, zwany z racji krągłości Kluska Tuska, w piłkę chyba z pryncypałem nie
grywał. Pozostali po przesunięciu z rządu do Sejmu zostali na pocieszenie nazwani najlepszymi ludźmi premiera. Mają walczyć z PiS-em na pierwszej linii frontu. Rada Ministrów w wydaniu i wyobrażeniu Tuska to najwyraźniej tyły, gdzie byle ciura wystarczy. Przedtem Tusk robił to samo, ale znacznie ciszej. Swoich rozstawiał po kątach, a konkurencję eliminował. Nie ma już w PO Olechowskiego, Płażyńskiego, Rokity, Gilowskiej. Nikt z nich nie robił tyle szumu, co Dorn w analogicznej sytuacji. Stąd wyobrażenie o Tusku jako o mniejszym zamordyście niż prezes Kaczyński. W rzeczywistości nie ma między nimi innej różnicy niż medialna. Mimo wychowania na podwórku, Donaldo robi w białych rękawiczkach to, co Jaro gołymi rękami. Najnowszy przekaz z wyborem władz klubu PO dowodzi pomieszania stylów. Niby miało być demokratycznie, czyli wybory, ale Tusk nie wytrzymał i publicznie namaścił faworytów. Ogłoszenie wyników nastąpiło wcześniej, bo komisja skrutacyjna mogłaby się pomylić przy liczeniu głosów. Z zabawy wyłamał się Gowin. Uznał, zresztą po raz pierwszy coś słusznie, że są granice kpin z demokracji. Nawet partyjnej. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Przestrzeganie prawa? Kto o tym mówi? Szczególnie ci, którzy zajęli poczesne miejsca na świeczniku hierarchii najwyższych urzędów państwowych. A więc posłowie, prezydent, marszałek sejmu, premier i ministrowie, szefowie służb specjalnych. Cieszy, że tylu funkcjonariuszy państwowych troszczy się o poszanowanie prawa. Szkoda tylko, że ci, którzy nad jego łamaniem ubolewają, sami je łamią, nie bacząc na opinię wielkiej części społeczeństwa. Dzieje się tak, bo są do szpiku kości skorumpowani, z czego być może nawet sami nie zdają sobie sprawy. A kto ich skorumpował? Kościół rzymskokatolicki, który – w zamian za bezprawne oddawanie mu polskich majątków, w zamian za postawienie kasty watykańskich funkcjonariuszy rezydujących w Rzeczypospolitej Polskiej ponad prawem konstytucyjnym i inne masowe przywileje – zapewnia im powrót na te same stanowiska w każdych następnych wyborach. Na osoby wskazane przez proboszczów i panów biskupów, często w dniu wyborów, głosują masowo fanatycy religijni. Jest to, moim zdaniem, korupcja na skalę niespotykaną w żadnym demokratycznym państwie! Panowie składający uroczyste ślubowania i przysięgi dotyczące poszanowania naszych konstytucyjnych praw i dbania o interesy państwa i obywateli, w następnym dniu po tych przysięgach układają się z funkcjonariuszami Krk, gdzie i jaką ziemię im ofiarować poprzez bezprawnie działającą Komisję Majątkową, jakie nowe przywileje im zagwarantować, gdzie jeszcze powiesić ich symbole religijne, bo w urzędach to już norma. Jest to pierwsza czynność każdego naznaczonego na stanowisko. Z symbolami religijnymi zaczynali od przedszkola, potem były szkoły. Dalej poszło im gładko, bo wielu ministrów to watykańscy słudzy. Teraz słyszę, że te symbole zawieszono w salach wykładowych państwowych uczelni. Marszałek sejmu, patrząc na krzyż bezprawnie zawieszony w sali obrad (przez pijanego posła AWS), udaje nieświadomego, że nasza Konstytucja mówi o neutralności światopoglądowej organów władzy publicznej. Tego się w niej nie doczytał? Z tytułu tej uległości corocznie oddajemy Watykańczykom astronomiczną kwotę około 5–7 miliardów złotych. Stojący na czele CBA Mariusz Kamiński, inne służby specjalne, prokuratura, minister sprawiedliwości i policja nie dostrzegają tego bezprawnie grabionego majątku narodowego i obdarowywania nim funkcjonariuszy obcego państwa, którego obszar jest dziesięciokrotnie mniejszy aniżeli przejęte przez niego nieruchomości w centrum Krakowa. Czy się z tego wyzwolimy? Tak! Jeżeli prezydentem zostanie prof. Joanna Senyszyn! Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
Oto jak portal Onet.pl zilustrował informację o skandalu seksualnym
Policjant zatrzymuje blondynkę, która w wełnianej czapce jechała motorem. Pyta: – Dlaczego pani nie ma kasku? – Bo ja, proszę pana, zrobiłam wczoraj eksperyment: z 3 piętra zrzuciłam czapkę i kask. Kask pękł, a czapka nie. ~ ~ ~ Po starcie samolotu syn blondynki rozpiął pasy w swoim fotelu i zaczął biegać pomiędzy pasażerami. Jeden z nich mówi do blondynki: – Niech pani zwróci uwagę synowi, żeby nie hałasował. – Jasiu, idź pobiegać na zewnątrz! ~ ~ ~ Rozmawiają dwie blondynki przed telewizorem. – O, Benedykt XVI! – Tak? A Kubica który?
Pewien gość, właściciel sklepu, bardzo nie lubił Chińczyków. Pewnego dnia przyszedł do niego Chińczyk i pyta: – Ma pan whiskas? Potrzebuję go dla mój kot. – A gdzie masz tego kota? – pyta sprzedawca. – No, ja kot zostawić w domu, ja go nie brać ze sobą do sklep. – To jak go przyniesiesz, to ja ci sprzedam ten whiskas. Chińczyk, rad nie rad, poszedł po kota do domu, a gdy wrócił, właściciel sklepu sprzedał mu whiskas. Dwa dni później Chińczyk przychodzi ponownie, ale tym razem prosi: – Ja chcieć kupić pedigripal dla mój pies. Sprzedawca: – A gdzie masz tego psa? Bez niego nic ci nie sprzedam! Chińczyk oburzony: – Ja nie chodzić z pies na zakupy! – Bez psa nie wracaj! – burknął sprzedawca. No i po przyjściu z psem Chińczyk otrzymał swój pedigripal. Następnego dnia Chińczyk przychodzi do sklepu z dużą papierową torbą i mówi do sprzedawcy: – Pan tu włożyć ręka. – A po co? – Pan włożyć. Sprzedawca wkłada rękę do torby, a Chińczyk mówi: – Pan pomacać! Miękkie? – No tak... – Ciepłe? – No tak... Na to Chińczyk uprzejmym głosem prosi: – Ja chcieć kupić papier toaletowy!
45
1
KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego. 1) podstawa kolumny, 2) kwiatek mu nie pasuje, 3) jego wieść przeraża, 4) wkładam między nie brednie, 5) wystaje z tornistra przyszłego magistra, 6) przydatne, bo dziurawe, 7) kompletny singiel, 8) klozet z belki, 9) drapieżne miasto na kresach, 10) już nie spadnie, bo jest na dnie, 11) bezrobotny go nie jada, 12) niestrawny dodatek do surówki, 13) przez kiszki grany, 14) ćma w oku, 15) czas, gdy nie było nas, 16) o tarninie w gęstwinie, 17) cela dla wybitnie zasłużonych, 18) madrycka rzeczywistość, 19) starszym pomagają, młodszych podniecają, 20) słodki w wazonie, 21) szewc mu cholewki nie dał, 22) leży na kolumnie, 23) stał, stał i zjełczał, 24) przykrości w miłości, 25) zwykle ma papę, a mamy nie, 26) być albo nie być – to jego pytanie, 27) komórki bez abonamentu, 28) przykre wrażenie związane z makiem, 29) firma mu płaci za to, że pije, 30) linia zapoczątkowana w sypialni, 31) co trzeba wymieszać, by uzyskać bordo?, 32) nie myśl, że zobaczysz go w herbie Osetii, 33) ślad żandarma z Saint-Tropez, 34) idzie ulicą z pieśnią na ustach, 35) gdy go spotkasz, to się trap, 36) chmura z ogonkiem, 37) kiełbaska jak laska, 38) pomoc na kursie, 39) może wysadzić pasażerów, chociaż nie jest terrorystą, 40) środek porzeczki, 41) co wywołuje świeca w Warszawie?, 42) może być leniwy w rzece, 43) zwierzak prosto od fryzjera, 44) gdzie dwóch się bije, 45) szara się rządzi, bo pochodzi z klucza, 46) kurza dokucza nocą, 47) do picia z synem, 48) najtrwalsza telewizja świata, 49) czaruś z Magdalenki, 50) za co można siedzieć z wałem? Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
39
46 16
39
44
10
19
33
9 38
37
9
29
40
11
30
11
56
38
19
47
5
20 13
20
18 49
21
21
44
41
47
6
55
22 28
7
33
5 10
36
48
34 12
14 58
32
3
29
40
26
35
22
15
32
27
16
17
24
24
23
52
27
6 14
1
36
42
42 45
8
46
28 25
13 4
43
48
35
4
51
7
2
12
49
54
41
23
8
50
18
3
2 31
50
34
43
37
31
17
57
30
15
53
25
26
1
2
3
4
5
6
18
19
20
21
22
23
24
28
29
30
31
32
33
34
47
48
49
50
51
52
53
7
8
9
10
11
25
26
27
35
36
37
38
39
54
55
56
57
58
40
12
13
14
41
42
15
16
17
43
44
45
46
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 43/2009: „Hamlet miał bardzo ciężki koniec”. Nagrody otrzymują: Jolanta Rogowska z Bielawy, Krzysztof Nowak z Uniejowa, Jan Nowak z Dębicy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za kwartał (182 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Ptak papieski
Muzeum w Wiśniczu gromadzi m.in. wizerunki JPII autorstwa lokalnych artystów. Ale papieża z ptakiem (orłem?) między nogami nie wymyśliłby nawet najbardziej odlotowy rysownik „FiM”
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 45 (505) 6 – 12 XI 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
P
omysłowość przestępców nie zna granic. Na szczęście im genialniejszy plan, tym większe szanse, że spali na panewce. Do czego zdolna jest zakochana kobieta, pokazała światu Anna P., 32-latka z Lublina. Kiedy mężczyzna jej życia, przebywający w pierdlu za kradzież telewizorów, zamarzył o działce amfetaminy, pomysłowa niewiasta nafaszerowała białym proszkiem... podpaskę. Której użyła potem tak, jak się jej zwykle używa... Niestety, misterny plan nie powiódł się. „Zdradziły ją dziwne ruchy. Wiedzieliśmy, że ta kobieta będzie chciała przemycić towar, ale nie spodziewaliśmy się, że w taki sposób” – powiedzieli już post factum więzienni strażnicy. Nie lada inwencją popisali się skazańcy jednego z najlepiej strzeżonych bośniackich więzień. Do przemycania narkotyków używali gołębi pocztowych. Hodowlą ptaszków zajmowali się dzięki uprzejmości swoich przełożonych, którzy zafundowali im „terapię poprzez pracę”. Skrzydlaci podopieczni dostarczali (od znajdujących się na wolności koleżków) heroinę w przymocowanych do nóżek torebkach. Gołębnik pospiesznie zamknięto. „W przyszłości więźniowie będą mogli oglądać gołębie tylko na niebie” – zapowiedział dyrektor więzienia.
CUDA-WIANKI
Z życia szmuglera Grupa holenderskich przemytników próbowała przewieźć narkotyki w kadłubkach dużych – karaluchopodobnych, wielkich robalach, uprzednio uśmierconych. Ponad sto kadłubków ukrywało w swoich wnętrzach 300 gramów kokainy wartości 11 tys. dolarów. Peruwiańscy policjanci udaremnili przemyt aż 700 kg kokainy
umieszczonych w zamrożonej kałamarnicy (tak, jest to możliwe! 24 metry – tyle mierzył najdłuższy znaleziony dotąd okaz tego głowonoga). Ponad 4 kg kokainy znaleźli hiszpańscy mundurowi na lotnisku w Madrycie u swojej 92-letniej rodaczki. Leciwa bandytka, poruszająca się na wózku inwalidzkim, przewoziła narkotyk w przymocowanych do ciała woreczkach. Nie spodziewała się tak dokładnej kontroli kaleki. Inna dziarska babcia, 76-letnia Brytyjka Ambrozine Heron, podróżowała z 20 słoikami po konfiturach, po brzegi wypełnionymi kokainą wartą ponad milion funtów. Przyłapana na promie płynącym z Francji do Wielkiej Brytanii już 14 raz wyprawiała się za granicę z nielegalnym ładunkiem. Dochodowym towarem są nie tylko narkotyki. Niejaki Jereme James z Kalifornii przewoził złapane na Fidżi iguany – zagrożone wyginięciem jaszczury. Wykorzystywał do tego... swoją drewnianą nogę. Na każdej jaszczurce zarabiał 32 tys. dolarów. JC