DAVID EDDINGS
KRÓLOWA MAGII
Belgariady tom II
Przeło˙zył: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginału:
Queen of Sorcery
Data wydania polskiego: 1994 r.
Data pier...
3 downloads
10 Views
DAVID EDDINGS
KRÓLOWA MAGII
Belgariady tom II
Przeło˙zył: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginału:
Queen of Sorcery
Data wydania polskiego: 1994 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1982 r.
Helen,
która podarowała mi to, co w ˙zyciu najcenniejsze
i Mike’owi,
który mnie nauczył zabawy
PROLOG
B˛ed ˛acy histori ˛a Wojny Królestw Zachodu przeciw najohydniejszej Iwazji i Złu Kal
Toraka
na podstawie Bitwy pod Vo Mimbre
Gdy ´swiat był jeszcze młody, zły Bóg Torak ukradł Klejnot Aldura, by dzi˛eki niemu
zdoby´c pot˛eg˛e. Klejnot oparł mu si˛e i okaleczył straszliwym ogniem. Lecz Torak nie
zrezygnował, gdy˙z Klejnot był dla niego najcenniejszy.
Pó´zniej Belgarath, czarodziej i ucze´n Aldura, poprowadził króla Alornów i trzech
jego synów, a ci zabrali Klejnot z ˙zelaznej wie˙zy Toraka. Torak ´scigał ich, lecz gniew
Klejnotu dopadł go i odegnał.
Belgarath wyznaczył Chereka i jego synów na władców czterech wielkich królestw,
by po wieczne czasy chronili ´swiat przed Torakiem. Klejnot powierzył Rivie mówi ˛ac,
˙ze dopóki jego potomkowie strzeg ˛a Klejnotu, Zachód jest bezpieczny.
Mijały stulecia, a Torak nie zagroził ludom Zachodu. A˙z wiosn ˛a roku 4865 na Dra-
sni˛e napadła olbrzymia horda Nadraków, Thullów i Murgów. Po´srodku morza Angara-
ków niesiono w wielkiej ˙zelaznej lektyce tego, którego zwano Kal Torak, co oznacza
Króla i Boga. Burzono i palono miasta i wioski, gdy˙z Kal Torak przybył, by nisz-
czy´c, nie zdobywa´c. Tych, co prze˙zyli, oddawano Grolimom w stalowych maskach,
by składali ich w ofierze podczas straszliwych rytuałów Angaraków. Nikt nie ocalał
prócz tych, co uciekli do Algarii lub z uj´scia Rzeki Aldura zostali zabrani przez okr˛ety
Chereków.
Potem naje´zd´zcy zaatakowali Algari˛e. Tu jednak nie znale´zli miast. Konni noma-
dzi, Algarowie, cofali si˛e, a potem uderzali w gwałtownych, szybkich atakach. Trady-
cyjn ˛a siedzib ˛a królów Algarii była Twierdza, zbudowana przez ludzi góra o kamien-
nych murach grubo´sci trzydziestu stóp. Na pró˙zno rzucali si˛e na te mury Angarakowie.
Wreszcie rozpocz˛eli obl˛e˙zenie, które — cho´c bezowocne — trwało osiem lat.
Dzi˛eki temu Zachód zyskał czas na przygotowania i mobilizacj˛e. Generałowie ze-
brali si˛e w Imperialnej Akademii Wojennej w Tol Honeth i ustalili strategi˛e. Zapo-
mniano o narodowych sporach i Branda, Stra˙znika Rivy, wybrano naczelnym wodzem.
Wraz z nim przybyła niezwykła para doradców: stary, lecz pełen wigoru m˛e˙zczyzna,
który twierdził, ˙ze ogl ˛adał nawet królestwa Angaraków; oraz uderzaj ˛aco pi˛ekna ko-
bieta ze srebrnym lokiem na czole i królewskimi manierami. Ich Brand słuchał i im
okazywał niemal uni˙zony szacunek.
Pó´zn ˛a wiosn ˛a roku 4875 Kal Torak porzucił obl˛e˙zenie i ruszył na zachód, ku morzu,
cały czas ´scigany przez algarskich je´zd´zców. W górach Ulgosi wyszli noc ˛a ze swych
jaski´n i uczynili straszliw ˛a rze´z w´sród ´spi ˛acych Angaraków. Wci ˛a˙z jednak nieprzeli-
czone były armie Kal Toraka. Po krótkiej przerwie i przegrupowaniu hufce pod ˛a˙zały
dolin ˛a rzeki Arend w stron˛e miasta Vo Mimbre, niszcz ˛ac wszystko na swej drodze.
4
Z pocz ˛atkiem lata Angarakowie ruszyli do szturmu na miasto.
Trzeciego dnia bitwy trzykrotnie zagrał róg. Otworzyły si˛e bramy Vo Mimbre i ry-
cerze Mimbratów run˛eli szar˙z ˛a na przednie szeregi hordy Angaraków; okute ˙zelazem
kopyta ich wierzchowców tratowały ˙zywych i martwych. Z lewego skrzydła natarła
konnica Algarów, drasa´nscy pikinierzy i ochotnicy Ulgosów o zasłoni˛etych twarzach.
A z prawej flanki ruszyli wojownicy Chereków i legiony Tolnedry.
Atakowany z trzech stron Kal Torak rzucił do walki swe odwody. Wtedy wła´snie
na jego armi˛e spadli z tyłu Rivanie w szarych strojach, Sendarowie i asturscy łuczni-
cy. Angarakowie padali jak pszenica pod ostrzem ˙zniwiarza. Chaos zapanował w ich
szeregach.
Wtedy odst˛epca, Zedar Czarownik zwany Apostat ˛a, podbiegł spiesznie do czarnej
˙zelaznej lektyki, z której nie wyłonił si˛e jeszcze Kal Torak. I powiedział do Przekl˛ete-
go:
— Panie, wrogowie twoi otoczyli ci˛e w wielkiej liczbie. Tak, nawet szarzy Rivanie
przybyli, by rzuci´c wyzwanie twej pot˛edze.
Kal Torak powstał w gniewie i oznajmił:
— Wyrusz˛e wi˛ec, by ci fałszywi stra˙znicy Cthrag Yaska, klejnotu, który do mnie
nale˙zał, zobaczyli mnie i poznali strach. Przy´slij tu moich królów.
— Wszechmocny Panie — odparł Zedar. — Nie ma ju˙z twoich królów. Stracili
˙zycie w bitwie, a z nimi wielu kapłanów Grolimów.
Wielki był gniew Kal Toraka, gdy to usłyszał, a ogie´n trysn ˛ał z jego prawego oka
i z oka, które utracił. Rozkazał swym sługom, by przywi ˛azali jego tarcz˛e do ramienia,
przy którym nie było dłoni. Chwycił swój straszliwy czarny miecz i tak uzbrojony
wyruszył do bitwy.
Wtedy spo´sród oddziałów Rivan dał si˛e słysze´c głos:
— W imi˛e Belara wyzywam ci˛e, Toraku. W imi˛e Aldura staj˛e przeciw tobie. Za-
przesta´nmy rozlewu krwi i spotkajmy si˛e, by rozstrzygn ˛a´c t˛e walk˛e. To ja, Brand, Stra˙z-
nik Rivy. Walcz ze mn ˛a albo zabieraj swe cuchn ˛ace wojska i nigdy ju˙z nie wracaj do
królestw Zachodu.
Kal Torak wyszedł przed swe oddziały i krzykn ˛ał:
— Gdzie jest ten, który o´smiela si˛e stawa´c przeciwko Władcy ´Swiata?! Oto ja,
Torak, Król Królów i Pan Panów. Zniszcz˛e tego gadatliwego Rivanina. Zgin ˛a moi wro-
gowie, a Cthrag Yaska znowu do mnie powróci.
Brand wyst ˛apił. Niósł wielki miecz i przesłoni˛et ˛a tarcz˛e. U jego boku kroczył po-
siwiały wilk, a nad głow ˛a leciała ´snie˙znobiała sowa.
— Jestem Brand — oznajmił. — I zmierz˛e si˛e z tob ˛a, ohydny i okaleczony Toraku.
Kiedy Torak spostrzegł wilka, zawołał:
— Odejd´z, Belgaracie! Uciekaj, je´sli chcesz ˙zycie zachowa´c!
Do sowy za´s powiedział:
— Porzu´c swego ojca, Polgaro, i oddaj mi cze´s´c. Po´slubi˛e ci˛e i uczyni˛e Królow ˛a
´Swiata.
Ale wilk zawył gro´znie, a sowa zahukała z pogard ˛a.
Torak wzniósł miecz i uderzył w tarcz˛e Branda. Długo walczyli, liczne i straszne
zadali sobie ciosy. Ci, którzy stali w pobli˙zu, by ogl ˛ada´c walk˛e, byli zdumieni. Wielka
była w´sciekło´s´c Toraka i miecz jego uderzał w tarcz˛e Branda, a˙z Stra˙znik upadł pod
naporem Przekl˛etego. Wtedy jednym głosem zawył wilk i hukn˛eła sowa i siła Branda
została odnowiona.
Jednym ruchem Stra˙znik Rivy odsłonił sw ˛a tarcz˛e, po´srodku której tkwił okr ˛agły
klejnot rozmiaru serca dziecka. Gdy spojrzał na niego Torak, kamie´n l´sni´c zacz ˛ał i wy-
5
syła´c płomienie. Przekl˛ety cofn ˛ał si˛e przed nim. Odrzucił tarcz˛e i miecz, i podniósł
r˛ece do twarzy, by osłoni´c j ˛a przed straszliwym ogniem klejnotu.
Brand uderzył, a miecz jego przebił przyłbic˛e Toraka, trafił w oko, którego nie
było, i zagł˛ebił si˛e w głowie Przekl˛etego. Torak padł i wydał straszny krzyk. Wyrwał
miecz i zrzucił hełm. Ci, co patrzyli, zadr˙zeli w grozie, gdy˙z twarz jego spalona była
okropnie. Płacz ˛ac krwi ˛a, Torak krzykn ˛ał znowu, gdy spojrzał na klejnot, który nazwał
Cthrag Yask ˛a i dla zdobycia którego sprowadził wojn˛e do królestw Zachodu. Potem
run ˛ał, a ziemia zadr˙zała od jego upadku.
Krzyk wielki podniósł si˛e z hufców Angaraków, gdy zobaczyli, jaki los spotkał Kal
Toraka; w panice rzucili si˛e do ucieczki. Lecz armie Zachodu ´scigały ich i zabijały,
a gdy wstał szary ´swit, nie było ju˙z wrogich wojsk.
Brand rozkazał przynie´s´c ciało Przekl˛etego, by mógł spojrze´c na tego, który chciał
zosta´c królem ´swiata. Lecz ciała nie znaleziono. Noc ˛a Zedar Czarodziej rzucił zakl˛ecie
i niewidzialny omin ˛ał armie Zachodu, unosz ˛ac tego, którego wybrał na swego pana.
Brand wysłuchał wtedy swych doradców. I powiedział mu Belgarath:
— Torak nie umarł. ´Spi tylko. Jest bowiem Bogiem i nie mo˙ze zgin ˛a´c od ziemskiej
broni.
— Kiedy si˛e zbudzi? — zapytał Brand. — Musz˛e przygotowa´c Zachód na jego
powrót.
Odpowiedziała mu Polgara:
— Kiedy znowu potomek Króla Rivy zasi ˛adzie na północnym tronie, Mroczny Bóg
przebudzi si˛e, by stoczy´c z nim wojn˛e.
Brand zmarszczył brew.
— Ale to znaczy: nigdy!
Wszyscy bowiem wiedzieli, ˙ze ostatni Riva´nski Król został wraz z cał ˛a rodzin ˛a
zamordowany przez nyissa´nskich skrytobójców w roku 4002.
I znowu przemówiła kobieta:
— Gdy czas nadejdzie, Riva´nski Król powróci, by obj ˛a´c sw ˛a dziedzin˛e. Tak mówi
prastare Proroctwo. Nic wi˛ecej powiedzie´c nie wolno.
Brand był zadowolony i wysłał swe armie, by oczy´sciły pole bitwy z trupów An-
garaków. A gdy sko´nczyły dzieło, królowie Zachodu zebrali si˛e na rad˛e pod miastem
Vo Mimbre. Wiele głosów wychwalało Branda.
Byli ludzie, którzy krzyczeli, ˙ze Brand powinien zosta´c władc ˛a całego Zachodu.
Tylko Mergon, ambasador Imperium Tolnedry, protestował w imieniu swego impera-
tora, Rana Boruna IV. Brand nie przyj ˛ał zaszczytu i wycofano propozycj˛e, wi˛ec znów
pokój zago´scił w´sród zebranych na radzie. Lecz w zamian za ten pokój postawiono
Tolnedrze ˙z ˛adanie.
Gorim Ulgosów pierwszy przemówił gromkim głosem:
— Aby dopełni´c Proroctwa, obietnica musi by´c zło˙zona, ˙ze ksi˛e˙zniczka Tolnedry
zostanie ˙zon ˛a Riva´nskiego Króla, który przyb˛edzie, by ocali´c ´swiat. Tego ˙z ˛adaj ˛a Bo-
gowie.
I znowu zaprotestował Mergon.
— Dwór Riva´nskiego Króla pusty jest i zimny. Nie siedzi władca na tronie Rivy.
Jak mo˙ze ksi˛e˙zniczka Imperialnej Tolnedry zosta´c po´slubiona duchowi?
Odpowiedziała mu kobieta, która była Polgar ˛a.
— Riva´nski Król powróci, by zasi ˛a´s´c na swym tronie i czeka´c na narzeczon ˛a. Od
dzisiejszego dnia zatem, ka˙zda ksi˛e˙zniczka Imperialnej Tolnedry stawi si˛e na Dworze
Riva´nskiego Króla w dniu swych szesnastych urodzin. Ubrana w ´slubn ˛a sukni˛e przez
trzy dni czeka´c b˛edzie na przybycie Króla. Je´sli ten si˛e nie zjawi, b˛edzie wolna, by
powróci´c do swego ojca i spełni´c to, co dla niej przeznaczył.
6
— Cała Tolnedra powstanie przeciw tej ha´nbie! — krzykn ˛ał Mergon. — Nie! Nie
ma zgody!
Wtedy znowu przemówił m ˛adry Gorim Ulgosów.
— Powtórz swemu imperatorowi, ˙ze taka jest wola Bogów. Powtórz mu tak˙ze, ˙ze
je´sli Tolnedra jej nie spełni, cały Zachód powstanie przeciw niemu i rozp˛edzi synów
Nedry na wiatr, powali wspaniałe Imperium, a˙z Tolnedra istnie´c przestanie.
Wtedy, widz ˛ac pot˛eg˛e zgromadzonych armii, ambasador ust ˛apił. Wszyscy si˛e za-
tem zgodzili i decyzja zapadła.
Potem szlachcice rozdartej wojn ˛a Arendii przyszli do Branda mówi ˛ac:
— Król Mimbratów nie ˙zyje, tak jak i ksi ˛a˙z˛e Asturów. Kto b˛edzie teraz nami wła-
dał? Od dwóch tysi˛ecy lat wojna mi˛edzy Mimbre i Asturi ˛a wyniszcza pi˛ekn ˛a Arendi˛e.
Jak znowu mo˙zemy si˛e sta´c jednym ludem?
Brand my´slał długo.
— Kto jest dziedzicem tronu Mimbratów? — zapytał.
— Korodullin jest nast˛epc ˛a króla Mimbratów — odpowiedzieli.
— A kto jest spadkobierc ˛a linii Asturów?
— Mayaserana, córka ksi˛ecia Asturii.
— Przyprowad´zcie oboje — polecił im Brand. A kiedy stan˛eli przed nim, powie-
dział: — Trzeba kres poło˙zy´c rozlewowi krwi mi˛edzy Mimbre i Asturi ˛a. Wol ˛a moj ˛a
jest, by´scie po´slubili si˛e wzajemnie i by rody, które tak dawno wojn˛e tocz ˛a, zostały
poł ˛aczone.
Oboje płakali gło´sno i skar˙zyli si˛e, gdy˙z wypełniała ich pradawna wrogo´s´c i duma
ich oddzielnych rodów. Jednak Belgarath odszedł z Korodullinem na stron˛e i rozma-
wiał z nim długo. A Polgara oddaliła si˛e z Mayaserana w miejsce odosobnione i rów-
nie˙z do niej przemówiła. Ani wtedy, ani potem ˙zaden człowiek nie dowiedział si˛e, co
usłyszała para młodych ludzi. Wszak˙ze gdy powrócili do Branda, Mayaserana i Koro-
dullin pogodzili si˛e z tym, ˙ze maj ˛a zawrze´c mał˙ze´nstwo. I to był ostatni akt rady, co
zebrała si˛e po bitwie pod Vo Mimbre.
Zanim odjechał na północ, Brand po raz ostatni przemówił do królów i szlachty.
— Wiele si˛e tu dokonało dobrego i to przetrwa. Spójrzcie bowiem: oto poł ˛aczyli-
´smy si˛e przeciwko Angarakom i zostali rozbici. Zły Torak pokonany. A przymierze,
jakie tu zawarli´smy, przygotowuje Zachód na dzie´n zapowiedziany Proroctwem, gdy
powróci Riva´nski Król, a Torak przebudzi si˛e z długiego snu, by znowu walczy´c o wła-
dz˛e i panowanie. Wszystko, czego mo˙zna w dzisiejszym dniu dokona´c, szykuj ˛ac si˛e do
wielkiej i ostatecznej wojny, zostało dokonane. Nic wi˛ecej nie mo˙zemy uczyni´c. Tutaj
te˙z, by´c mo˙ze, zaleczone b˛ed ˛a rany Arendii i zako´nczona walka trwaj ˛aca ponad dwa
tysi ˛aclecia. I z tego wszystkiego kontent jestem. B ˛ad´zcie wi˛ec pozdrowieni i ˙zegnajcie.
I opu´scił ich, ruszaj ˛ac na północ wraz z siwym m˛e˙zczyzn ˛a, który był Belgarathem
i kobiet ˛a o królewskiej posturze, która była Polgar ˛a. Wsiedli na statek w Camaarze,
w Sendarii i po˙zeglowali do Rivy. A Brand nigdy ju˙z nie powrócił do królestw Zacho-
du.
O jego towarzyszach jednak wiele kr ˛a˙zy opowie´sci. Które za´s z nich prawd˛e mó-
wi ˛a, a które s ˛a fałszem, niewielu z ludzi wie na pewno.
7
CZ ˛E´S ´C I
ARENDIA
Rozdział 1
Vo Wacune ju˙z nie istniało. Dwadzie´scia cztery stulecia min˛eły od dnia, gdy stoli-
ca wacu´nskich Arendów legła w gruzach, a mroczna, niesko´nczona puszcza północnej
Arendii zagarn˛eła ruiny. Padły sp˛ekane mury, pochłoni˛ete przez mech i wilgotne bru-
natne paprocie; tylko kikuty dumnych niegdy´s wie˙z rozpadały si˛e w´sród drzew, zna-
cz ˛ac miejsce, gdzie stało Vo Wacune. Mokry ´snieg le˙zał na okrytych mgł ˛a ruinach,
a strumyczki wody jak łzy ´sciekały po pradawnych kamieniach.
Garion w˛edrował samotnie przez poro´sni˛ete drzewami ulice martwego miasta, dla
ochrony przed chłodem owini˛ety w gruby szary płaszcz. My´sli miał równie smutne,
jak łkaj ˛ace wokół głazy. Farma Faldora i zielone, zalane sło´ncem pola zostały tak dale-
ko, ˙ze znikały wolno w mgiełce zapomnienia. Rozpaczliwie t˛esknił za domem. I cho´c
starał si˛e jak mógł, nie pami˛etał ju˙z szczegółów. Smakowite zapachy kuchni cioci Pol
były tylko niewyra´znym wspomnieniem; stuk Durnikowego młota w ku´zni cichł jak
konaj ˛ace echo ostatniego uderzenia dzwonu; czyste, wyra´zne twarze towarzyszy zabaw
falowały w pami˛eci, a˙z wreszcie nie był ju˙z pewien, czyby je rozpoznał. Dzieci´nstwo
odpływało i mimo prób nie potrafił go zatrzyma´c.
Wszystko si˛e zmieniało; w tym cały problem. O´srodkiem ˙zycia, opok ˛a, na której
stała budowla dzieci´nstwa, zawsze była ciocia Pol. W prostym ´swiecie farmy Faldo-
ra była te˙z pani ˛a Pol, kuchmistrzyni ˛a, lecz tu˙z za bram ˛a dziedzi´nca stała si˛e Polgar ˛a
Czarodziejk ˛a, która obserwowała mijanie czterech tysi ˛acleci z powodów, jakie prze-
kraczały mo˙zliwo´sci pojmowania.
I pan Wilk, stary włócz˛ega i bajarz, tak˙ze si˛e zmienił. Garion wiedział teraz, ˙ze stary
przyjaciel był w istocie jego prapradziadkiem — z niesko´nczon ˛a liczb ˛a dodatkowych
„pra”, dodanych dla dokładno´sci — ale przecie˙z zza tych łobuzerskich oczu zawsze
spogl ˛adał spokojnym wzrokiem Belgarath Czarodziej; spogl ˛adał i czekał, przez siedem
tysi˛ecy lat przygl ˛adaj ˛ac si˛e szale´nstwom ludzi i Bogów.
Garion westchn ˛ał i powlókł si˛e przez mgł˛e.
Same ich imiona budziły niepokój. Garion nigdy nie chciał wierzy´c w czary, magi˛e
i zakl˛ecia. Takie rzeczy były nienaturalne, naruszały jego poj˛ecie solidnej, rozs ˛adnej
rzeczywisto´sci. Lecz zbyt wiele si˛e wydarzyło, by mógł trwa´c w swym wygodnym
sceptycyzmie. W jednej wstrz ˛asaj ˛acej chwili ostatnie resztki w ˛atpliwo´sci rozsypały
si˛e w proch. Patrzył w oszołomieniu, jak ciocia Pol gestem i jednym słowem starła
mleczne plamy z oczu wied´zmy Martje, z brutaln ˛a oboj˛etno´sci ˛a przywracaj ˛ac jej wzrok
i odbieraj ˛ac moc widzenia przyszło´sci. Garion zadr˙zał na wspomnienie rozpaczliwego
krzyku Martje. Ten krzyk znaczył punkt, w którym ´swiat stał si˛e mniej solidny, mniej
rozs ˛adny i niesko´nczenie mniej bezpieczny.
Wyrwany z jedynego miejsca, które znał, niepewny to˙zsamo´sci dwojga najbli˙z-
szych mu ludzi, po zniszczeniu całej koncepcji rozró˙znienia mi˛edzy mo˙zliwym i nie-
9
mo˙zliwym, Garion znalazł si˛e na szlaku niezwykłej w˛edrówki. Nie miał poj˛ecia, co
robi ˛a w tym zrujnowanym mie´scie ani dok ˛ad st ˛ad wyrusz ˛a. Jednego tylko był pewien:
gdzie´s w ´swiecie był człowiek, który kiedy´s skradał si˛e przez mrok przed´switu do ma-
łego domku w zapomnianej wiosce. Ten człowiek zamordował jego rodziców. Cho´cby
miał na to po´swi˛eci´c reszt˛e ˙zycia, znajdzie go. I zabije. Było co´s dziwnie uspokajaj ˛a-
cego w tym jedynym pewnym fakcie.
Ostro˙znie min ˛ał gruzy domu, który run ˛ał na ulic˛e, i kontynuował pos˛epn ˛a w˛edrów-
k˛e po zniszczonym mie´scie. Wła´sciwie nie było na co patrze´c. Cierpliwe wieki wyma-
zały niemal wszystko, co pozostawiła wojna, a mokry ´snieg i g˛esta mgła zakryły nawet
te ostatnie ´slady. Garion westchn ˛ał znowu i ruszył z powrotem do kikuta wie˙zy, przy
którym sp˛edzili poprzedni ˛a noc.
Gdy si˛e zbli˙zył, dostrzegł pana Wilka i cioci˛e Pol, rozmawiaj ˛acych cicho w pew-
nej odległo´sci od wie˙zy. Starzec naci ˛agn ˛ał na głow˛e kaptur koloru rdzy, a ciocia Pol
mocno otulała si˛e swym bł˛ekitnym płaszczem. Z wyrazem ponadczasowego smutku
spogl ˛adała na okryte mgł ˛a ruiny. Długie ciemne włosy spływały jej na plecy, a srebrny
kosmyk wydawał si˛e bielszy ni˙z ´snieg u jej stóp.
— Jest wreszcie — powiedział pan Wilk, gdy zobaczył Gariona.
Skin˛eła głow ˛a i spojrzała na chłopca z powag ˛a.
— Gdzie byłe´s? — spytała.
— Wła´sciwie nigdzie — odparł Garion. — Chciałem troch˛e pomy´sle´c, to wszystko.
— Ale udało ci si˛e przemoczy´c nogi.
Podniósł stop˛e i popatrzył na błotnist ˛a ma´z, jaka przylgn˛eła do mokrego buta.
— ´Snieg jest wilgotniejszy, ni˙z s ˛adziłem — usprawiedliwił si˛e.
— Czy noszenie tej zabawki naprawd˛e poprawia ci samopoczucie? — Pan Wilk
wskazał miecz, z którym Garion ostatnio niemal si˛e nie rozstawał.
— Wszyscy powtarzaj ˛a, jak niebezpieczna jest Arendia — wyja´snił chłopiec. —
Poza tym, musz˛e si˛e do niego przyzwyczaja´c.
Przesun ˛ał trzeszcz ˛acy jeszcze, nowiutki pas, tak by owini˛eta drutem r˛ekoje´s´c nie
rzucała si˛e zbytnio w oczy. Miecz był prezentem od Baraka na Dzie´n Zarania, jednym
z kilku, jakie otrzymał, gdy sp˛edzili ´swi˛eto na morzu.
— Nie pasuje ci, wiesz? — Starzec spogl ˛adał z lekk ˛a dezaprobat ˛a.
— Daj mu spokój, ojcze — wtr ˛aciła z roztargnieniem ciocia Pol. — To jego prezent
i je´sli ma ochot˛e, niech go nosi.
— Czy Hettar nie powinien ju˙z przyby´c? — Garion wolał zmieni´c temat.
— Mo˙ze natrafił na gł˛ebokie ´sniegi w górach Sendarii — odparł Wilk. — Zjawi
si˛e. Na Hettarze mo˙zna polega´c.
— Nie rozumiem, czemu zwyczajnie nie kupili´smy koni w Camaarze.
— Nie byłyby tak dobre. — Pan Wilk skubn ˛ał sw ˛a krótk ˛a siw ˛a brod˛e. — Przed
nami daleka droga i nie mam ochoty si˛e martwi´c, ˙ze w pewnym momencie ko´n pode
mn ˛a padnie. Lepiej teraz troch˛e poczeka´c, ni˙z pó´zniej straci´c o wiele wi˛ecej czasu.
Garion dotkn ˛ał szyi w miejscu, gdzie skór˛e ocierał ła´ncuch przedziwnie rze´zbione-
go srebrnego amuletu, który dostał od cioci Pol i pana Wilka na Zaranie.
— To przejdzie, kochanie — zapewniła ciocia Pol.
— Wolałbym nosi´c go na ubraniu — poskar˙zył si˛e. — Pod tunik ˛a nikt nie zobaczy.
— Musi dotyka´c twojej skóry.
— Ale to niewygodne. Ładnie wygl ˛ada, ale czasami jest zimny, czasami gor ˛acy,
a jeszcze kiedy indziej robi si˛e okropnie ci˛e˙zki. Ła´ncuch obciera mi szyj˛e. Przypusz-
czam, ˙ze nie jestem przyzwyczajony do takich ozdób.
— To co´s wi˛ecej ni˙z ozdoba, kochanie. Przyzwyczaisz si˛e w ko´ncu.
10
— Mo˙ze b˛edzie ci przyjemniej — za´smiał si˛e Wilk — kiedy si˛e dowiesz, ˙ze twoja
ciotka przez dziesi˛e´c lat przyzwyczajała si˛e do swojego. Ci ˛agle jej powtarzałem, ˙zeby
wło˙zyła go z powrotem.
— Nie s ˛adz˛e, ˙zeby´smy teraz musieli do tego wraca´c — zauwa˙zyła chłodno ciocia
Pol.
— Czy ty te˙z masz taki? — zapytał starca nagle zaciekawiony Garion.
— Oczywi´scie.
— Czy to co´s oznacza, ˙ze wszyscy je nosimy?
— To rodzinny obyczaj, Garionie. — Ton cioci Pol ko´nczył dyskusj˛e. Mgła kł˛ebiła
si˛e wokół nich, a wilgotna bryza dmuchała mi˛edzy ruinami.
Garion westchn ˛ał.
— Chciałbym, ˙zeby Hettar ju˙z tu był. Wolałbym odjecha´c z tego miejsca. Przypo-
mina cmentarz.
— Nie zawsze tak było — szepn˛eła ciocia Pol.
— A jak?
— Byłam tu szcz˛e´sliwa. Mury były wysokie, a wie˙ze si˛egały nieba. Wierzyli´smy,
˙ze tak ju˙z pozost...