Sztuczna Noc 7 Wrzesień, 2014 On, uciekając od widoku światła, Co tchu zamykał się w swoim pokoju Zasłaniał okna przed j...
8 downloads
7 Views
2MB Size
Sztuczna Noc 7 Wrzesień, 2014 On, uciekając od widoku światła, Co tchu zamykał się w swoim pokoju Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał — William Shakespeare, Romeo i Julia
Rozdział pierwszy Podczas mojej pracy jako prywatny detektyw/rycerz na usługach społeczności wróżek obszaru zatoki San Francisco nauczyłam się jednej rzeczy, jeśli coś wydaje się być proste to prawdopodobnie takie nie będzie. Niektórzy mogą uważać to za łatwą lekcję, ale ja muszę chyba dość wolno się uczyć, ponieważ jak dla mnie nie było to ani trochę łatwe. Zostałam zamieniona w rybę, przeklęta, prawie utonęłam. Zostałam z personifikowana, pochlastana, postrzelona no i mój samochód wybuchł, na szczęście nie wtedy kiedy byłam w środku chociaż było blisko. A teraz goniłam Barghesty
(mityczne psy gobliny)
wokół sieni
starszej pani Eloise Altair starając się nie zranić. Również niezbyt łatwe zadanie — Toby! Na dół! — Danny nie brzmiał na szczególnie zmartwionego Danny jest również czystej krwi Trollem mostowym, co oznacza ,że ma skórę twardą jak granit i dwukrotnie trudniejszą do uszkodzenia. Jak pół krwi wróżka Daoine
Sidhe, jestem o wiele bardziej podatna na zranienie
Pochyliłam się Barghest prześliznął się nad moją głową z impetem uderzając w ścianę. Barghesty to paskudne pół psie potworki z rogami, pazurami i jadowitymi żądłami w swoim ogonie jak u skorpiona, ale jest jedna rzecz której nie mają, skrzydeł. Zerknęłam przez ramię aby potwierdzić ,że to coś nie zginęło w wyniku uderzenia (wciąż jeszcze dychało, co sprawiło ,że śmierć wydawała się być raczej mało prawdopodobna) zanim odwróciłam sie aby zmarszczyć nos na Dannego — Jestem Odmieńcem pamiętasz? Czy przynajmniej mógłbyś postarać się nie rzucać kolczastych zwierząt w moją głowę? — Jasna sprawa — odparł beztrosko Danny. Zbyt beztrosko. Z własnego doświadczenia wiem ,że ludzie którzy brzmią tak spokojnie na temat prośby i nie rzucają przy tym rzeczami nie mają żadnych intencji aby zmienić swoje zachowanie Nazywam się October Daye, przyjaciele mówią do mnie Toby, głównie dlatego ,że ciężko jest nazywać marudną brunetkę odmieńca z nożem przy boku, October i ujść z tego z życiem. A to nie jest sposób w jaki preferuję spędzać moje sobotnie noce Każdy prywatny detektyw otrzymuje swoją pulę dziwacznych wezwań, a fakt ,że jestem jedynym detektywem wróżek w królestwie oznacza ,że kończę z większością. Nawet gorzej, większość dziwnych telefonów pochodzi od lokalnej szlachty co oznacza ,że nie mogę ich ignorować Ale ze mnie szczęściara. Nie powinnam narzekać. Praca to praca, a zabawa w ciuciubabkę z Barghestami w sieni pani Altair była znacznie lepsza niż powrót do pakowania zakupów w sklepie spożywczym Nie żeby sklep spożywczy chciał mnie ponownie zatrudnić, biorąc pod uwagę to ,że porzuciłam pracę bez ostrzeżenia gdy moja przyjaciółka została zamordowana z powodu tego ,że stała sie posiadaczką cennego artefaktu wróżek. Nie był to powód który mogłam wytłumaczyć ludzkim pracodawcom. Z naciskiem na ludzkich Odmieńcy rzadko radzą sobie dobrze ze stałą pracą w określonych godzinach. Mamy to po wróżkowej stronie naszej rodziny, podczas gdy ludzka strona sprawia ,że jesteśmy zbyt uparci aby chociaż nie spróbować Pani Altair zadzwoniła w poniedziałek aby zgłosić ,że ' coś' rozwalało jej spiżarnię przerażając personel i ogólnie sprawiając ,że jej życie jest bardziej skomplikowane niż by chciała aby było. Do środy wiedziałam już ,że mamy do czynienia z Barghestami
Mogłam próbować twierdzić ,że odkrycie tego wynikało tylko z moich niesamowitych umiejętności śledczych ale to nie byłaby do końca prawda. Prawda była taka ,że nadepnęłam na jednego przeszukując to miejsce Fakt ,że był to tylko Barghest był ulgą, przynajmniej dla mnie. Mogło być znacznie gorzej. Pani Altair nie wydawała się odczuwać z tego powodu jakiejś szczególnej ulgi ale bez wątpienia zagnieździły się na jej własnościach i przez to były prawdopodobnie o wiele bardziej irytujące niż zwykle. Wyjaśniłam sytuację, zamówiłam niezbędne rzeczy i zadzwoniłam po Dannego Danny McReady posiadał wiele pozytywnych cech jeśli zignorujesz jego tendencję do rzucania w moją głowę Barghestsami, ale jeśli chodzi o polowanie na potwory, które są praktycznie niezniszczalne, ta jedna rzecz ma znaczenie. Jest również taksówkarzem w San Francisco, co pozostawia w nim sporą ilość stłumionej agresji. Szansa ,że spędzę noc bawiąc się w ciuciubabkę z Barghestsami to było zdecydowanie zbyt wiele aby z tego zrezygnować Pani Altair ewakuowała włości do czasu pojawienia się Dannego. Złapaliśmy zaczarowaną skrzynie z drewna jarzębiny, którą pozostawiła dla nas abyśmy je tam wsadzili, przerywając gdy nakładałam rękawiczki po czym ruszyłam z powrotem do czynienia swojej powinności Było sporo spraw z którymi musiałam sobie dać radę. Barghestsy rozmnażają się około raz na wiek i jak wiele potwornych mieszkańców świata wróżek, zachowanie równowagi przy wysokiej śmiertelności równa się dużej liczbie narodzin. Naliczyłam co najmniej osiem zanim poddałam się i poprosiłam panią Altair o kilka pudeł. Uważała ,że jestem szalona skoro nie chcę zabić ich na miejscu, ale nawet Barghests ma prawo żyć. Tylko nie w sieni pani Altair To dokąd faktycznie je zawieziemy było problem do zajęcia się na później. Problemem na teraz było złapanie ich bez nabawienia się poważnych obrażeń podczas tego procesu. Były to tylko młode rozmiaru corgi. Ale mimo to nadal były wyposażone w wiele sposób zabicia człowieka, i absolutnie nie były zainteresowane tym aby przyjść spokojnie — Nie tego rodzaju rzecz miałem na myśli — jeden z Barghestów przeżuwał nogę Dannego, prawdopodobnie raniąc siebie podczas tego procesu — Pytam cię co robisz w sobotni wieczór a ty mi mówisz poluję na Barghestsa. Wybacz mi moje zrzędzenie ale naprawdę powinnaś spróbować zorganizować sobie jakieś życie prywatne
— Płacą mi za to ,że tu jestem, pamiętasz? — kolejny Barghest zaatakował mnie swoim ogonem podniesiony do odpowiedniej pozycji. Wzięłam zamach moją siatką na motyle i prawie udało mi się go złapać zanim wyciągnął swoje pazury i rozerwał kilka jej oczek. Przeklinając, spróbowałam raz jeszcze — Poza tym, potem wybieram się na przyjęcie urodzinowe — Dzieciak Brownów, tak? — Tak — najmłodszy syn Mitcha i Stacy, Andrew, kończył cztery lata — Obiecałam ,że będę na czas aby zdążyć na tort — Zdążysz — Zaczynam mieć wątpliwości — wymamrotałam. Jeden z Barghestów skradał się na brzuchu do mojej prawej. Pochyliłam się, oplotłam jego głowę moją siatką i wrzuciłam do pierwszego pudła — Zamknij to! — Już się robi — Danny zwalił Barghesta z nóg i wrzucił do tego samego pudła po czym zatrzasnął wieko — To już dwa. Mówię tylko ,że mogłabyś czasem gdzieś wyjść. Pożyć trochę. W taki sposób który może nie koniecznie oznacza próbę zabicia samej siebie — Ale ja jestem taka dobra w próbach zabicia samej siebie — walnęłam kolejnego Barghesta — Nie przyjęłabym tej pracy gdybym wiedziała ,że to oznaczać będzie zabawę z czymś trującym. Pani Altair sądziła ,że ktoś okradał spiżarnie — Cóż, tak jakby to robiły — dwa kolejne Barghestsy były zajęte niepokojeniem kostek Dannego. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy — Aw, patrz na te słodkie małe stworzonka — To trujące potworności Danny. Nie ma tu miejsca na żadne słodkie — zamachnęłam się na kolejnego Barghesta. Cofnął się w tył szczekając na mnie — Ty trzymasz tą kolczastą rzecz, ja uważam ,że Barghesty są słodkie — odpowiedział filozoficznie i podniósł oba Barghesty, przytulając je — Sądzisz ,że jaśnie pani miałaby coś przeciwko jeśli wziąłbym jednego albo dwa do domu? — Spike to różany goblin — powiedziałam ostro — To co innego — Może z twojego punktu widzenia Jęknęłam, łapiąc kolejnego Barghesta i wrzucając go do pudełka zanim będzie mógł mnie użądlić — Nie ma schroniska dla Barghesów. Nie sądzę również ,że Pani Altair będzie się interesowała tym co z nimi zrobimy tak długo jak stąd znikną — Dobrze — powiedział Danny, wrzucając swoją dwójkę do pudełka i zamykając — Zabieram je
— Co? — odwróciłam się gapiąc na niego, unikając zamiaru Barghesta pokaleczenia moich łydek— Ile? — Wszystkie — złapał kolejnego. Przekręcił się w jego dłoni, wtłaczając mu żądła w ramię. Uśmiechnął się pobłażliwie — Chyba mnie lubi — Danny..... — Zatrzymam je. Jeśli nie ma dla nich żadnego schroniska, ktoś będzie musiał zająć się tymi małymi chłopakami — upuścił Barghesta którego trzymał do pudełka, ignorując jego zapędy aby go ukuć — A może tak, zamiast dzielić się zapłatą, zapłacisz za moją pomoc pozwalając zatrzymać mi Barghesty — A już myślałam ,że moje pieniądze są dla ciebie wystarczająco dobre — Trujące potwory są lepsze niż pieniądze Musiałam się na to roześmiać — Wygrałeś — udało nam się jakoś ogłuszyć i przechwycić cały miot bez doznania poważnych obrażeń. Odłożyłam moją siatkę na podłogę i odwróciłam się w stronę pudeł — Wygląda na całą czternastkę. Nie są zbyt szczęśliwe — Ty też byś nie była — powiedział — Jak myślisz co stało się z ich mamą? — Barghesty są bardzo opiekuńcze jeśli chodzi o swoje młode. Mały bez matki prawie zawsze oznacza ,że coś poszło nie tak — Trucizna i pazury nie chronią cię przed staniem się drogowym zabójcą — odparłam. Barghesty miały tą niefortunną tendencję do zabawy w ruchu ulicznym. Na szczęście Nocni Łowcy zawsze byli obecni aby posprzątać bałagan zanim zobaczyli go ludzie — Mają szczęście ,że znalazły się tutaj, nawet jeśli udało im się spowodować wiele uszkodzeń zanim pani Altair do mnie zadzwoniła — To zupełnie nowy świat — powiedział smutno. Nie było mowy abym mogła się z tym kłócić. Kilka milleni temu kiedy świat wróżek wciąż był w swojej dominacji, stworzenia takie jak Barghestsy wędrowałyby po wrzosowiskach, nie obawiając się niczego z wyjątkiem większych drapieżników Od tego czasu dużo się zmieniło. Ze światem wróżek w ukryciu i większą ilością stworzeń będącą na wymarciu z roku na rok, Barghesty miały prawdopodobnie szczęście ,że zostały złapane. Przynajmniej z Dannym, który się nimi zajmie będą miały szansę. Nie wszystkim mieszkańcom świata wróżek wiodło się tak kiepsko jak jej potworom. Pewnie, Barghests byłyby wolne i mogłyby robić to na co tylko mają ochotę ale ludzie jak ja i większość moich przyjaciół, nadal traktowaliby je jak trędowatych
Zakładając ,że pozwolono by nam przeżyć. Kiedy ludzka cywilizacja przejęła większość tego co kiedyś należało do wróżek, Odmieńcy stali się bardziej zintegrowaną kulturą świata wróżek. Można nazwać to ewolucją w działaniu. Jesteśmy na wpół ludźmi, ale nasza lojalność należy do wróżek, to sprawia ,że jesteśmy użytecznym narzędziem w świecie który zawiera takie rzeczy jak żelazo czy internet. Nie żebym ja sama była w stanie rozpracować konto mailowe które hrabina April O'Leary otworzyła dla mnie, pomijając te kilka telefonów z 'technicznym wsparciem' i sesjami przerywanymi tłumionym śmiechem April. Chyba jednak utrata czternastu lat zaawansowania technologicznego pozostawiła mnie trochę w tyle za czasami Na szczęcie, większość świata wróżek poruszała się na tyle wolno ,że coś tak małego jak przemiana w rybę na dekadę i pół wydawała się pozytywnie nieistotna. Pewne umiejętności nigdy nie stają się nieaktualne i zalicza się do nich unieszkodliwienie inwazji małych, kłopotliwych potworów Danny zaczął nosić pudła z Barghestami do swojej taksówki podczas gdy ja namierzałam Panią Altair aby powiedzieć jej ,że wszystko załatwione i odebrać zapłatę. Wkładał właśnie ostatnie pudełko na siedzenie pasażera kiedy opuściłam jej włości, z pieniędzmi bezpiecznie schowanymi w kieszeni Zerknęłam na taksówkę. Była całkowicie wypełniona pudłami. — Mam nadzieję ,że nie planowałeś zabierać dzisiaj żadnych pasażerów? — Nie — wyszczerzył się w uśmiechu, otrzepując dłonie — Zabiorę dzieciaki do domu i zobaczę czy uda się zacząć jakąś hodowlę. Mówiła coś o tym ,że chce te skrzynki z powrotem? — Są twoje — włości pani Altair znajdowały się w eleganckim wiktoriańskim domu w dzielnicy na tyle ładnej i okazałej ,że nasze samochody sterczały tu jak owrzodzone kciuki w zdrowej dłoni — Będę się zbierać zanim całkowicie przegapię przyjęcie. Zadzwoń jeśli będziesz potrzebował pomocy z Barghestsami, dobrze? — Jasne. A ty pomyśl o tym co powiedziałem, nie zaszkodziłoby ci gdybyś częściej wychodziła — Z kim? Mitch i Stacy mają dzieciaki, Kerry jest zawsze zajęta. Julie mnie nienawidzi, a ty masz taksówkę którą musisz jeździć Wzruszył ramionami — Nie wiem. A może zadzwonisz do tego kolesia, tego króla dworu kotów z którym cię widywałem? Zabierz go gdzieś, upij i zobacz czy zmusisz aby zaśpiewał karaoke
— Nie — mój ton nie pozostawiał żadnego miejsca na dygresję Danny zamrugał, wyglądając na zaskoczonego moją reakcją — Tylko pomyśl o tym, w porządku? Szerokiej drogi, Toby — Dobranoc, Danny Chciał tylko pomóc i nie powinnam była być aż tak nieznośna z tego powodu. Powtarzałam to sobie jakieś pół tuzina razy kiedy wsiadałam do samochodu i wyjeżdżałam z dzielnicy pani Altair. Spojrzałam na zegarek i wiedziałam już ,że będzie trzeba czegoś więcej niż tylko nieznacznego przekroczenia limitu prędkości aby zdążyć na urodziny Andy'ego. Zostało jakieś piętnaście minut do północy. Mogłam jeszcze zdążyć jeśli uda mi się uniknąć zjeżdżania po drodze na bok Ludzkie dzieci przeżywają swoje życie w promieniach słońca. Nie spanie do późna jest zazwyczaj zarezerwowane tylko na specjalne okazję. Dzieci wróżek żyją według innego zegara. Nieomal wszystkie wróżki są nocnymi stworzeniami, od Daoine Sidhe jak moja matka począwszy poprzez ogniskowe duszki na pixie skończywszy. Nie lubimy słońca, z wzajemnością. Z pięciorga dzieci Mitcha i Stacy tylko najstarsza Cassandra, ma podobny do ludzkiego grafik. Jest studentką pierwszego roku uniwersytetu Berkeley, i nieszczęśliwie, większość wymaganych kursów i zajęć odbywa się w ciągu dnia Pogarda wróżek dla dziennego światła uczyniła z zakupów prezentu Andyego przygodę samą w sobie. W końcu udało mi się dotrzeć do sklepu z zabawkami w centrum tuż przed zamknięciem, gdzie sprzedawca zapewniał mnie ,że czteroletni chłopiec nigdy nie może mieć zbyt dużej ilości dinozaurów. A skoro wyszłam z łóżka mniej niż godzinę wcześniej byłam na tyle wycieńczona ,że zgodziłabym się kupić dzieciakowi pudełko plastikowych widelcy jeśli to tylko oznaczało ,że wydostanę się stamtąd i udam na kawę. Dinozaury były na tylnym siedzeniu w torbie pokrytej pląsającymi, klaunami z kreskówki. Nienawidzę klaunów Miałam szczęście, było na tyle późno ,że drogi pomiędzy San Francisco a Colmą były praktycznie puste, podjechałam pod dom Mitcha i Stacy z prawie piętnastominutowym zapasem czasu. Z chodnika dom wyglądał na ciemny, cichy i całkowicie wyludniony. Życie w świecie wróżek nauczyło mnie sporo o grze pozorów Krawędzie trawnika błyszczały kiedy szłam w stronę domu, zdradzając obecność zaklęcia iluzji. Przeszłam przez granice zaklęcia i dom nagle rozbłyskiwał już światłem, a w powietrzu unosił się zapach cukru i farby. Pixie wachlowały małymi płomieniami które utrzymywały zaklęcie.
Pokrzykiwania i wybuchy wesołego śmiechu rozbrzmiewały w powietrzu. Przyjęcie wydawało się być w pełnym rozkwicie. Uśmiechałam się i szłam, Barghestsy i próba manipulacji moim życiem osobisty przez Dannego zostały zapomniane Boczna furtka była otwarta, udekorowana zapraszająco bukietami kwiatów i balonami. Skręciłam w tamtą stronę, schylając się pod serpentynami z krepy i papieru i skierowałam na podwórko na którym panował chaos Przynajmniej dziesięcioro dzieci w różnym wieku i różnego gatunku pędziły wokoło jak małe odrzutowce. Większość ich uwagi skierowana była na plac zabaw, gdzie rozgrywała sie jakiegoś rodzaju piracka zabawa. W jej skład wchodziło wzajemne gonienie się w górę i w dół i ślizganie z krzykiem. Ciemnobrązowy Centaur galopował wokół krzycząc i próbując złapać innych kiedy ci tylko pojawiali się w jego zasięgu Jessica kierowała całą akcją, zbyt zaabsorbowana przez jej sześcioletnią autokrację aby zrobić coś więcej niż zamachać z roztargnieniem na mój przyjazd Cassandra była na ganku, starając się czytać podczas gdy dzieciaki wrzeszczały i biegały w jej pobliżu. Wydawało się ,że to bitwa z góry skazana na klęskę. Podeszłam i usiadła obok niej, jednym okiem zerkając na ten dziki raban — Cześć kotku Pojaśniała — Ciocia, ptaszyna! — miała dziewiętnaście lat i wysoką świadomość swojej własnej godności, odłożyła z troską książkę zanim mnie uściskała — Przyszłaś! Andy będzie zachwycony — Nie mogłabym przegapić takiej zabawy — odparłam oddając uścisk. Cassandra była jedynym dzieckiem Mitcha i Stacy które przyszło na świat przed moim zniknięciem. To ona zadecydowała o tym ,że będą mnie nazywać Ciocią ptaszyną, kiedy nie mogła poradzić sobie z wypowiedzeniem October. Jest niska, pulchna i ładna, jak jej matka ma lekko szpiczaste uszy upstrzone kępkami czarnego futerka Kolory przejęła po rodzinie ze strony swojego taty, chociaż z niebiesko szarymi oczami Mitcha i nijakimi brązowo blond włosami, ciężko jest na nią spoglądać i nie dostrzegać w niej mojej własnej małej dziewczynki którą straciłam kiedy Simon rzucił na mnie swoje zaklęcie. Pracowałam nad tym. Cassandra zasługiwała na coś więcej niż bycie ocenianą przez kogoś na kogo mogła wyrosnąć Gillian Nie żeby Gillian była chętna pokazać mi kim w zasadzie jest i na kogo wyrosła. Moja córka nie jest martwa, po prostu odmawia mi tego abym była częścią jej życia — Cóż, naprawdę dobrze cię widzieć — powiedziała Cassandra kiedy mnie puściła
Usiałam z powrotem na miejscu — Ciebie też dobrze widzieć— Moje zdanie zostało przerwane kiedy Andrew uderzył we mnie z boku i zarzucił ramiona na moją szyję — Ciocia ptaszyna! Cassandra zaśmiała się — Czyż nie cieszysz się ,że ja już z tego wyrosłam? — Nawet nie masz pojęcia — odparłam i zmierzwiłam jego włosy — Jak tam nasz urodzinowy chłopiec? — Mam cztery lata! — powiedział pokazując mi odpowiednia liczbę brudnych palców. Jasnowłosy, piegowaty i umorusany, wszystkie składniki niezbędne dla absurdalnie słodkiego dzieciaka, dzieci powinny mieć zakaz bycia tak uroczymi. To powinno być prawem — Mamy przyjęcie! — Zauważyłam Cassandra jęknęła, mamrocząc — Ludność Oregonu też byłaby w stanie to zauważyć — Będzie tort i lody i prezenty i — Wzrastający krzyk nadchodził od strony huśtawek. Przesunęłam Andrew na swoje kolano i spojrzałam do góry Cassandra wywróciła oczami — Nadchodzi — Ciocia ptaszynaaaaa!!!!!!!! — Karen pędziła w naszą stronę. Zaparłam się przygotowując na impakt. Jedenastoletnia, Karen nigdy nie była w stanie zdecydować się czy jest już za duża czy nie aby na mnie wskakiwać i przytulać. Tym razem miałam szczęście, wpadła w poślizg zatrzymała się i krzyknęła — Przyszłaś! — Przyszłam — zgodziłam się z nią — Wyglądasz jakbyś tarzała się w błocie Spojrzała w dół na siebie. Była pokryta błotem od pasa w dół, miała też posklejane błotem włosy — Wow. Masz rację — Więc, co porabiałaś? Radośnie, zaśpiewała — Tarzałam się w błocie! Westchnęłam — Jasne — Andrew przytulił się do moich kolan, rozsmarowując brud na całych moich dżinsach. Pomyślałam o tym aby go przenieść ale zdecydowałam sie tego nie robić. W końcu to jego przyjęcie. Mógł mnie brudzić ile tylko chciał — Co się dzieję? — Bawimy się w piratów — powiedziała — Jestem pierwszym oficerem! Jessica wydaje rozkazy a ja sprawiam ,że ci źli idą po trapię i wpadają do wody — A kim jest Andy? — Był moją papugą a potem rekinem. Teraz jest....czym jesteś teraz Andy? — Łodzią — odparł sennie
— Czy łodzie ucinają sobie drzemki? — zapytałam —Chciałabym—wymamrotała Cassandra — Próbują doprowadzić mnie do szaleństwa przez całą noc — Naprawdę? Jak sobie radzisz? Przerzuciła kucyka przez ramię, wywracając oczami — Zadziwiająco dobrze — Rozumiem — łaskotałam Andrew do czasu aż przestał ziewać i zaczął chichotać, potem postawiłam go z powrotem na nogi — Biegnij, być dalej łodzią — pobiegł do huśtawki śmiejąc się przy tym. Karen tuż za nim — Skąd one biorą całą tą energię? — zapytałam wstając — Nigdy nie przestają się poruszać Cassandra uśmiechnęła się — Nie mam pojęcia, gdybym wiedziała mogłabym odpuścić sobie zajęcia z fizyki dla pierwszoroczniaków — Dam znać twoim staruszką ,że już jestem. Potrzebujesz czegoś? — Czy mogę dostać pistolet naładowany środkiem uspokajającym? — Nie — W porządku, powiedź mamie ,że musimy pokroić wkrótce tort w innym wypadku mogę ich wszystkich pozabijać — Rozumiem. Daj dzieciakom cukru zanim je pozabijasz. Ponieważ, to faktycznie je uspokoi — mrugnęłam i skierowałam się do środka Jeśli przyjęcie wydawało się szaleńcze w ogródku to było nawet gorzej w zatłoczonym do granic, zagraconym salonie Mitcha i Stacy. Szkolne zdjęcia i malowane pastelami obrazki zdobiły ściany, podczas gdy zabawki, domowe ssaki i małe dzieci pojawiały się pod nogami w najmniej oczekiwanym momencie. Meble były pokryte jasnym tworzywem sztucznym, ale to tylko opóźniało potencjalne uszkodzenia a nie całkowicie im zapobiegło Stacy układała krzesła wokół kilku składanych stolików kiedy weszłam. Anthony, ich dziewięcioletni syn jej pomagał, wyglądając na znękanego. Przyjecie najwyraźniej dawało mu się we znaki, tak samo wyraźnie jak nie dawało jego wesoło wyglądającej matce — Toby!,dobrze ,że jesteś — powiedziała, nie zaskoczona moim pojawianiem się — Weź tort — Jasne — odparłam, potrząsając głową kiedy szłam w kierunku kuchni. Gdybym musiała radzić sobie z tak dużą ilością dzieci zażądałabym whiskey i taśmy klejącej zamiast oferowania im czegoś co sprawi ,że staną się jeszcze bardziej nadpobudliwe.
Ale to właśnie była Stacy. Jako ćwierć krwi odmieniec, Stacy starzała się szybciej niż każdy z nas ale wyglądała tak ,że wcale nie było tego po niej widać i tak jakby nie miało to ,żadnego znaczenia. Swoje kasztanowe włosy związała w kucyk a umazany farbami fartuch miała przewiązany w pasie. Wszystkie dzieciaki były do niej podobne w pewnym stopniu ale Jessica wyglądała jak miniaturowa wersja swojej matki. Mitch był w kuchni rozpakowywał
tort,
trzy
piętrowe
monstrum
przystrojone
dinozaurami
z
cukru,
najwyraźniej był to nasz dzisiejszy motyw przewodni. Dzieło Kerry. Trzeba było magii serca aby stworzyć tak realistyczne małe repliki — Hej — powiedział — Pomóż mi z tym — Pewnie — przysunęłam się łapiąc za jedną stronę tortu — Jak dużo dzieciaków tu macie? — Dziewiętnaścioro — zaśmiał się — Powinnaś widzieć wyraz swojej twarzy! To przyjęcie, Toby — Większość rodziców nie zaprasza na nie całego przedszkola Mitch tylko się śmiał, mamrotając przy tym zaklęcie aby zapalić świeczki. Słyszeliśmy głos Stacy nadpływający z salonu ,wołający dzieciaki aby przyszły usiąść, podczas gdy my wnosiliśmy tort przez drzwi. Rozległo się z tuzin różnych wersji
Wszystkiego Najlepszego, Centaur śpiewał po niemiecku, podczas gdy mała śnieżna wróżka z lodem na włosach dołączyła z czymś co brzmiało jak japońska popowa piosenka Witajcie na przyjęciu urodzinowym w świecie wróżek Otoczony przez Goblina i Hamadryad
(szczególny rodzaj driady żyjącej we wnętrzu drzewa)
rozpromieniony od ucha do ucha, Andy pochylił się ze swojego krzesła i zdmuchnął świeczki jednym silnym podmuchem. Wszyscy zaczęli skandować. Klaskałam w dłonie śmiejąc się przy tym Wszystkiego najlepszego dzieciaku. Wszystkiego najlepszego
Rozdział drugi Przyjęcie urodzinowe było bardziej wykańczające niż oczekiwałam. Zbyt wiele wspomnień o Gillian i tych kliku urodzinach które spędziłyśmy razem zanim zniknęłam, zbyt wiele małych śmiejących się duchów, czekających aby złapać mnie w pułapkę. Dotarłam do domu po północy i wczołgałam się prosto do łóżka, gdzie leżałam nieśpiąc i gapiąc się w sufit gdzieś do czwartej. Spałam mniej niż godzinę kiedy zadzwonił telefon, wyrywając mnie ze snu Podniosłam się do góry zrzucając koty z piersi kiedy po omacku próbowałam znaleźć telefon. Zerknęłam na zegar a moja dłoń zamknęła się na aparacie
5:34
Rano.
Ktokolwiek by to nie był lepiej żeby miał cholernie dobry powód aby dzwonić o tej godzinie, w inny razie będzie cierpiał — Co? — Dzień dobry Toby! Nie obudziłem cię prawda? Stłumiłam w sobie chęć aby przekląć. Znałam tylko jedną osobę która ryzykowałaby fizycznym uszkodzeniem ciała dzwoniąc do mnie tak blisko świtu — Czego chcesz, Connor? — Hej, nie źle rozpoznajesz po głosie, udało ci się za pierwszym podejściem. Jak się masz? — Wiesz która jest godzina? — większość wróżek notorycznie późno wstaje tak jakby po zachodzie słońca wszystko było możliwe. Tak działa większość z nas ale nie wszyscy. Selkie są wróżkami zmieniającym skórę. Nie mają w sobie żadnej prawdziwej magii poza niektórymi podstawowymi iluzjami i właśnie mocą zawartą w ich skórze. Świt daje im w kość tak samo jak daje w kość reszcie z nas, ale światło dnia nie ma na nich wpływu. Gdy tylko słońce znajdzie sie u góry, wszystko z nimi jest w najlepszym porządku. W konsekwencji mają irytującą tendencję do bycia rannymi ptaszkami Wyjątek A, Connor, który radośnie powiedział — Wpół do szóstej — Racja — jęknęłam, przecierając sen z oczu. Koty wycofały się w nogi łóżka spychając z drogi Spike'a zwiniętego w nagrzanym przez siebie miejscu. Wydając z siebie smutne odgłosy, Spike przysunął się w moją stronę — A teraz wyjaśnij mi dlaczego powinnam pozwolić ci żyć — Jestem zbyt słodki aby mnie zabić
— Spróbuj ponownie — Spike próbował zwinąć się w kłębek na moim kolanie. Odepchnęłam go i spuściłam stopy na podłogę. Różany goblin posłał mi zranione spojrzenie i zaczął stroszyć swoje kolce — Co powiesz na śniadanie? Ja stawiam — Uh-huh — gdyby Connor nie był żonaty ta propozycja sprawiłaby ,że rzuciłabym się w poszukiwaniu ubrań bez względu na porę. Z tym jak miały się sprawy nie byłam zbyt podekscytowana — A co Raysel myśli o tym planie? Zawahał się zanim powiedział — Cóż, ona nie do końca o nim wie Westchnęłam — Więc nie pójdę z tobą na śniadanie. Raysel skopie mi tyłek — Rayseline Torquill była żoną Connora, córką mojego zwierzchnika i każde moje z nią spotkanie coraz bardziej przekonywało mnie do tego ,że była obłąkana Szaleństwo Raysel nie było jej winą, więc trudno było mieć za to do niej pretensję, bez względu na to jak bardzo komplikowało to wszytko. Ona i jej matka zostały porwane na krótko przed tym jak zostałam zamieniona w rybę i były zaginione prawie przez tak długi czas jak ja. Wróciły kilka lat wcześniej zanim udało mi się wydostać ze stawu. Jin mówi ,że któregoś dnia po prostu pojawiły się w ogrodzie, wracając tak nagle i nieoczekiwanie jak zniknęły. Jeśli ktokolwiek wiedział co przydarzyło im się w czasie tych zagubionych lat, nie powiedział mi o tym. Luna wróciła wyciszona i odrobinę smutna a Raysel......Raysel wróciła rozbita Może wszystko byłoby inaczej gdyby udało mi się umknąć przed zaklęciem Simona i nie stałabym się rybą. Może gdybym była trochę lepsza w mojej pracy wróciłyby do domu tak samo zdrowe i szczęśliwe jak go opuściły. Może. Nawet w świecie wróżek nie można cofnąć czasu więc chyba nigdy nie dowiem się tego na pewno. — Przecież nie robimy nic złego — powiedział, nuta usprawiedliwienia pojawiła się w jego głosie — To tylko śniadanie i przyjaźniliśmy się jeszcze zanim Raysel przyszła na świat — Pomijam część w której nie byłeś zbyt subtelny w tym ,że mnie lubisz, ta kobieta uważa ,że nawet oddychając robię coś złego — Raysel nienawidzi mnie od czasu kiedy wróciłam. Fakt ,że był czas kiedy z rozkoszą wskoczyłabym do łóżka z jej mężem może mieć z tym coś wspólnego ale ta cała niechęć wydaje się mieć jakieś drugie dno. Zachowuje się jakbym była jej najgorszym wrogiem i nie mam zielonego pojęcia dlaczego
— Proszę — słyszałam prośbę w jego głosie ale zawahałam się — O co jej w ogóle chodzi? — O co jej chodzi? — zaśmiał się. Dźwięk był kruchy — Stoję w budce telefonicznej na Fisherman's Wharf ponieważ spędziłem ostatnią noc śpiąc na plaży. Moja żona to wariatka ale to małżeństwo dyplomatyczne więc nie mogę jej zostawić a większość moich przyjaciół z Roan Rathad obawia się znaleźć w moim pobliżu ponieważ są przekonani ,że ona ich zabiję, i mnie przy okazji, któregoś dnia. Jestem samotny, spędzam cały dzień, każdego dnia oglądając się za siebie i jestem po prostu samotny — ciszej dodał — Przykro mi z powodu pocałunku. To się więcej nie powtórzy. Ale potrzebuje przyjaciela Toby. Bardzo potrzebuje przyjaciela, tak bardzo ,że nawet byś nie uwierzyła Brzmiał na zdesperowanego. Nawet więcej, brzmiał szczerze. Connor zawsze był dobry w maskowaniu nieszczęścia pozorną radością i zaczynałam podejrzewać ,że nabrał w tym jeszcze większej wprawy od czasu gdy poślubił Rayseline. Odsuwając włosy z twarzy westchnęłam — W porządku, wygrałeś. Zjemy śniadanie. Gdzie chcesz się spotkać? — Może być u Mel? — zmiana w tonie jego głosu była tak natychmiastowa ,że poczułam się źle z tym ,że chciałam go unikać. W końcu Raysel nie była znowu taką wielką sprawą, to znaczy jeśli mogę spędzać czas z Luidaeg, dam sobie radę z Rayseline Torquill. — W porządku — jadłodajnia u Mel znajdowała się w centrum San Francisco, można tam było zjeść wszystko od zawsze popularnej kanapki ze smażonym jajkiem do przesyconego tłuszczem półmiska z pieczoną wołowiną. Nie było żadnych niespodzianek u Mel. Podobało mi się to — Spotkamy się za godzinę? — Lepiej za dwie — wstałam łapiąc szlafrok z podłogi — Muszę wziąć prysznic a słońce nawet jeszcze nie wstało. Nie mogę wyjść bezpiecznie na zewnątrz dopóki tak się nie stanie — Och, racja. Jesteś mięczakiem — A ty zrzucającym skórę draniem — Ja też cię kocham. Do zobaczenia u Mel! — połączenie zostało przerwane. Connor i ja konkurowaliśmy od długiego czasu o to kto będzie miał ostatnie słowo i w końcu udało mu się nadgonić. Muszę zdecydowanie popracować nam moimi umiejętnościami rzucania słuchawką Zawiązałam szlafrok i ruszyłam do holu przecierając oczy
Nie było mowy o tym abym wróciła do spania. Spike i koty podążyły za mną do kuchni, gdzie astronomiczny kalendarz na lodówce poinformował mnie ,że świt dzisiaj zaplanowany jest na
6.13.
Musiałam udać się do księgarni Science Museum aby znaleźć
kalendarz z wschodami i zachodami słońca i warto było się tak wysilić. Wiedza o tym kiedy dokładnie wzejdzie słońce oznaczała ,że mogłam wypić kubek kawy i nie martwić się ,że to nieodpowiednia do tego chwila i się przy tym oparzę. Zmierzę się ze świtem, wezmę prysznic i spotkam z Connorem na talerz czegoś naprawdę dla mnie niedobrego. Zaczynało wyglądać mi to na całkiem przyzwoity poranek Rozległo się pukanie do drzwi Odwróciłam się mrużąc oczy. Nikt nie pukał do mych drzwi przed świtem Większość z moich klientów to wróżki i żadna z nich nie ryzykowałaby ,że zostanie przyłapana tak blisko wschodu słońca a nie przyjmuje ludzkich klientów którzy lubią pokazywać się po północy — Co do diabła? Ruszyłam w stronę drzwi, przystając gdy dostrzegłam kątem oka jakiś ruch. Koty kuliły się pod stolikiem do kawy, ogony i uszy położone płasko. Spike zniknął całkowicie — Ok to dziwne Są pewne podstawowe reguły przetrwania w moim świecie. Jedną z nich jest to ,że nie dożywasz sędziwego wieku jeśli ignorujesz sygnały wysyłane przez swoje zwierzęta. Koty które żyją z wróżkami mają tendencję do tego ,że czują sie trochę dotknięte przez wszystko co obce a wszystko co zwykle przyprawia je o taką reakcję najczęściej mnie przyprawia o jeszcze gorszą Taką jak krzyk, ucieczka czy sięgnięcie po broń. Ktokolwiek lub cokolwiek tam było prawdopodobnie nie miało dobrych zamiarów. Czując się coraz bardziej jak paranoiczka zerknęłam na drzwi a mój gość zapukał ponowie. Nie chciałam radzić sobie z potencjalnym zagrożeniem jeszcze przed poranną kawą, ale ktokolwiek to był nie miał zamiaru odejść. Sięgnęłam do stojaka na parasole i wyjęłam stamtąd mój kij bejsbolowy kiedy podchodziłam do drzwi. Dziewczyna nigdy nie może być zbyt ostrożna jeśli jest uzależniona od oddychania a dowiedziałam się już ,że uderzenie w głowę zwojem aluminium jest wystarczające aby powalić większość potworów. Przynajmniej na chwilę — Kto tam? — zawołałam. Krew mojej matki nauczyła mnie sporo na temat potworów, ale obie strony mojej rodziny nauczyły mnie ,że dostaje się za brak manier — Przesyłka ze słodyczami
Zerknęłam na drzwi. Ktokolwiek to był nie tylko przestraszył moje koty ale również odstawiał kiepską komedię, naprawdę niezbyt dobre połączenie Coś w tym głosie sprawiało ,że kark mnie zaswędział. Przeprowadziłam szybkie poszukiwania w mojej głowie ale nie mogłam połączyć tego głosu z nikim kogo znałam. Przesunęłam kij za plecy gdyby okazało się ,że to jeden z moich sąsiadów, otworzyłam drzwi i zamarłam. Biorąc pod uwagę niektóre z rzeczy (i ludzi) jakie znajdowałam na swoim progu w przeszłości nie sądziłam ,że mogłam być jeszcze bardziej zaskoczona. Myliłam się Miała jakieś
5,8
stóp wzrostu z długimi nieomal wychudzonymi kończynami i tego
rodzaju krągłościami które znikały gdy ubierała cokolwiek pozbawionego kształtu. Jej proste brązowe włosy opadały do ramion, zawodząc w ukryciu jej szpiczastych uszu. Miała tego rodzaju twarz której nie nazywa się ładną, nawet kiedy była dzieckiem. Interesującą, być może, albo dramatyczną ale nigdy ładną. Chociaż jej oczy były piękne, duże i jasne, z szarymi tęczówkami tak jasnymi ,że wydawały się odbijać echem kolory wokół nich. Znałam te rysy twarzy całkiem nie źle. W końcu widywałam je w lustrze codziennie każdego ranka. To było jak spoglądanie na fotografię, tylko ,że ta fotografia odpowiadała na mój wyrażony otwartymi ustami szok lekkim uśmieszkiem Jedyną główną różnicą pomiędzy nami były ubrania. Ona miała na sobie długą zieloną spódnicę i kremową bluzę z napisem wykonanym gotyckimi literami. Ja byłam nieubrana, na boso w szlafroku — Co do— — Nazywam się May Daye — powiedziała — Miło cie poznać Nawet szok nie jest w stanie zlikwidować mojego niewłaściwego poczucia humoru — Jak słodko — odparłam. Po czym ponownie zamarłam, zastanawiając się co właśnie obraziłam. Normalnie jestem całkiem dobra w rozpoznawaniu pochodzenia i linii krwi każdego (lub wszystkiego) z czym mam do czynienia ale bolesne byłe doświadczenia nauczyły mnie ,że nie zawsze jestem taka dokładna. Zwłaszcza wtedy kiedy mam do czynienia ze zmiennokształtnymi — Doprawdy? Co zrobisz poskarżysz się na wszechświat?, tak czy inaczej — wyminęła mnie i weszła rozglądając się po salonie — Podoba mi się co zrobiłaś z tym miejscem, hej to koty! — wyciągnęła rękę w kierunku Cagney i Lacey, które wciąż robiły co tylko w ich mocy aby zniknąć pod stokiem do kawy — Tutaj Cagney, hej Lacey — koty popędziły i zniknęły w głębi korytarza
May potrząsnęła głową i opadła na kanapę — Głupiutkie koty, tak czy inaczej odłóż lepiej ten kij zanim zrobisz komuś krzywdę, na przykład mi. Mam alergię na fizyczny ból. Jestem całkiem pewna ,że przyprawi mnie on o dreszcze Zamknęłam drzwi nie wypuszczając kija i nie mogąc jednocześnie oderwać od niej wzroku. Wyglądała jak ja, brzmiała jak ja, spokojnie mogła oszukać nieświadomego obserwatora. Gdyby była chętna i zamknęła się na chwilę mogłaby oszukać nawet moich najlepszych przyjaciół. Nawet zatrudniony przez Devina Doppelganger nie wykonał swojej pracy tak dobrze! May ponownie potrząsnęła głową — Zamknij buzię, wyglądasz jak złota rybka — trafiła w sedno. Każdy kto mnie znał wystarczająco dobrze aby ukraść moją twarz powinien wiedzieć lepiej i nie wygłaszać komentarzy na temat czasu który spędziłam jako ryba Moja i tak notorycznie krótka cierpliwość była już na wyczerpaniu. Zerknęłam z wściekłością żądając odpowiedzi — Czym ty do cholery jesteś? — Sobowtórem. Twoim sobowtórem jeśli chodzi o ścisłość — odparła — Wiesz, duchem który nosi twoją twarz kiedy przychodzi aby eskortować cię do krainy— —śmierci — dokończyłam za nią — Masz mały problem ponieważ ja nie jestem martwa — sobowtór jest duplikatem żyjącej osoby stworzonym kiedy nadchodzi czas kiedy ta żywa osoba umiera. Są niesamowicie rzadkie i większość osób nigdy ich nie dostaje. Z pewnością nigdy nie prosiłam się o ten zaszczy. May wzruszyła ramionami — Śmiertelność jest stałą. Mam czas, mogę zaczekać — Nie możesz być moim sobowtórem! Nie umrę! — Jesteś pewna? — zapytała, spoglądając na mnie z zainteresowaniem — Czy nagle stałaś się wróżką czystej krwi kiedy nie patrzyłam? — Tak! To znaczy nie! To znaczy tak! Jestem pewna! — Ja bym nie była. Cóż nie jesteś dokładnie małą miss uwagi. Popatrz na to — odciągnęła kołnierzyk swojej bluzy ukazując węzeł blizn na lewym ramieniu — Żelazne kule? Tak, to rzeczywiście oznaka dobrych perspektyw przetrwania A może to? — tym razem podniosła kraniec koszulki, pokazując pozostawiony po zakrzywionych pazurach ślad na brzuchu. Nigdy nie przyglądałam się tym bliznom z zewnątrz, pod tym kątem wyglądały o wiele gorzej. Niektóre z tych ran powinny być śmiertelne
May obciągnęła koszulkę na miejsce — Przykro mi ,że muszę ci to powiedzieć ale nie dokładnie znajdujesz się na liście wszechświata pod tytułem przewidywany najdłuższy
okres życia. Chciałabym abyś tam była ponieważ kiedy umrzesz ja zginę razem z tobą — wzruszyła ramionami — Ale przeznaczenie nie posiada pudełka do którego można wrzucać swoje sugestię — Dlaczego tak bardzo starasz się sprawić abym uwierzyła ,że nie mam już zbyt wiele czasu zanim— — Opuścisz ten świat? Ponieważ nie masz, skarbie. Przykro mi ale to prawda. A tak w ogóle o co chodzi z tą fiksacją na punkcie Shakespeare'a? Czy twoja matka nie słyszała przypadkiem o Norze Roberts? — Cóż, po pierwsze moja matka miała gdzieś autorów śmiertelników — powiedziałam powoli, jej gwałtowne zmiany tematu mieszały mi w głowie — Po drugie urodziłam się w
1952.
W jaki sposób niby miałam znaleźć Norę Roberts? Pożyczyć
maszynę czasu? I jeśli masz jakiś problem z moją fiksacją na punkcie Shakespeare'a dlaczego nosisz koszulkę z nadrukowaną z niego sentencją? Zerknęła w dół na siebie — Tylko to mieli w pudłach z darmowymi ciuchami. Pojawiłam się bez ubrań. Masz pojęcie jak ciężko jest nagiej osobie zrobić jakiekolwiek zakupy? — Nigdy nie robię zakupów nago — odparłam — Myślałam ,że jesteś moim sobowtórem. Czy nie powinnaś przypadkiem o tym wszystkim wiedzieć? — Oczywiście. Wiem wszystko co trzeba. Dowiedziałam się zaraz po tym jak wszechświat zdecydował ,że przeznaczona jest ci śmierć i stworzył mnie abym była twoim przewodnikiem — Wszystko? — nie podobało mi się brzmienie tego stwierdzenia. Są pewne rzeczy o których nie chcę aby nikt wiedział — Wszystko. Od tego co dostałaś na szóste urodziny począwszy do tego jakiego rodzaju kwiaty zostawiłaś na grobie Dare. Wiem nawet co myślałaś na temat Tybalta po tym jak zobaczyłaś go w tych czerwonych skórzanych spodniach— Podniosłam do góry dłoń — Przestań. Wierzę ci — Tak myślałam ,że to zrobisz — uśmiechnęła się dodając — Nawet nie musiałam dochodzić do szczegółów — Zaufaj mi, nie chcę abyś do nich doszła — przeczesując włosy dłonią posłałam jej długie, twarde spojrzenie. To było jak spoglądanie w dziwne nadpobudliwe lustro.
Chociaż twoje lustro zazwyczaj nie zaczyna się kręcić i oglądać swoich paznokci podczas gdy ty stoisz spokojnie — Dlaczego teraz? — zapytałam w końcu May otrzeźwiała posyłając mi pierwsze poważne spojrzenie od momentu kiedy się pojawiła — Zgaduje ,że ktoś poczuł ,że zasłużyłaś sobie na trochę czasu aby uporządkować swoje sprawy zanim odejdziesz. Jestem twoją pobudką. Nie odkładaj niczego na później bo możesz nie być w pobliżu na tyle długo aby to zrobić — Nie jestem gotowa aby umrzeć!— zaprotestowałam. Mój umysł pędził na najwyższych obrotach. Jak to się stanie? Simon i Oleander wrócą aby dokończyć to co zaczęli? Czy może coś prostszego, jak na przykład pijany kierowca który nie naciśnie na czas hamulców? Jest wiele sposobów aby umrzeć, i tak naprawdę nigdy wcześniej o nich nie myślałam. Byłam całkiem pewna ,że nie chcę myśleć o nich i teraz Omeny śmierci nie są błogosławieństwem bez względu na to co mówią ludzie, wprawiają cię w zdenerwowanie i mogą cię zabić. Może tylko ja taka jestem ale jakoś nie przepadam za samospełniającymi się proroctwami. Zbyt dużo w nich oszustwa — Nie wiem zbyt wiele o tym co ludzie naprawdę myślą, skoro wszystkie moje wspomnienia są pożyczone od ciebie ale jestem całkiem pewna ,że nikt nigdy nie jest przygotowany na śmierć — May podniosła się z kanapy, poruszając się z łatwością i naturalną klasą która w końcu potwierdziła ,że nie była Doppelgangerem odgrywającym sztuczki Kiedy zmiennokształtny kopiuje daną osobę, kopiuje ją dokładnie, język ciała i wszystkie inne szczegóły. Widziałam już wcześniej sobowtóry. Wiedziałabym czym była w momencie w którym ją zobaczyłam gdybym tylko była skłonna w to uwierzyć. Sobowtóry nie mają czasu aby nauczyć się tych małych rzeczy jak kontrola mięśni ruchowych, więc pojawiają się już wyposażone w wiedzę o tym jak się poruszać i zachowywać. May została stworzona z moich fragmentów, ale poruszała się jak wróżka czystej krwi, cały ten ogień i niepodważalna gracja. Poruszała się jak coś czym nigdy nie byłam i nigdy nie będę — Tak czy inaczej, Jestem tu po to aby wykonać swoją pracę — powiedziała May i uśmiechnęła się — Chcę tylko żebyś wiedziała co się dzieję, że tak powiem. Teraz kiedy już wiesz pójdę spróbować jedzenia w tej chińskiej knajpce otwartej przez całą dobę, tu niedaleko. Pamiętam ,że lubisz kurczaka kung pao. Chcę zobaczyć czy ja też go polubię Oszołomiona powiedziałam pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy
— Jeśli musiałaś wziąć ciuchy z darów dla biednych jak masz zamiar zapłacić za chińszczyznę? May śmiała się kiedy podchodziła do drzwi — Nie martw się o to — położyła dłoń na klamce i stanęła — Będę w pobliżu a kiedy nadejdzie ten czas, będę czekać — po czym wyszła, pogwizdując. Nie mogłam wygwizdać tej melodii i ona też nie mogła, co sprawiło ,że to wszystko stało się naprawdę rzeczywiste. Uwierzyłam jej ale tak naprawdę nie rozumiałam co miała na myśli dopóki nie usłyszałam jak naśladuję moją nieumiejętność gwizdania. Umrę. Nie mogłam tego powstrzymać Umrę Przystanęła aby pomachać. Złapałam talerz ze stolika do kawy i rzuciłam w jej kierunku. Jej oczy zrobiły się szerokie zanim zamknęła z trzaskiem drzwi. Talerz roztrzaskał się na nich
— Nie! — wrzeszczałam, niezależnie od tego czy mogła mnie usłyszeć czy nie. Krzyczałam na wszechświat tak samo jak krzyczałam na nią, zbyt wściekła aby myśleć logicznie — Nie położę się i zginę tylko dlatego ,że mówisz iż nadszedł czas! Rozumiesz mnie? Odmawiam! Nie było żadnej odpowiedzi oprócz mojego własnego oddechu. Koty wyszły z korytarza z płasko położonymi uszami, miaucząc z głębi swoich gardeł. Spike ześliznął się z kanapy, podchodząc na sztywnych łapach aby powąchać futrynę. Z ich punkt widzenia zagrożenie minęło, mogły bezpiecznie wyjść i odstawić swoje show jakie to są odważne Naprawdę żałowałam ,że nie mogę powiedzieć o sobie tego samego. Nigdy nie byłam osobą najbardziej na świecie zorientowaną na bezpieczeństwo. Wiem ,że zbyt często podejmuje ryzyko ale zawsze byłam w stanie obiecać sama sobie ,że przestanę to robić. Jutro. Że ustatkuje się i przestanę igrać z ogniem. Tylko ,że teraz wyglądało na to ,że nie będzie żadnego jutra. I to było nie w porządku. Spike paradował przed drzwiami, wprawiając mnie tylko we wściekłość
— Chyba trochę za późno na ogrywanie wielkiego obrońcy? — spytałam. Zagrzechotał swoimi kolcami. Z westchnieniem przesunęłam się aby zamknąć drzwi Fragmenty talerza chrzęściły i raniły moje bose stopy. Nie dbałam o to, nie miało to znaczenia. Kiedy czekasz na śmierć, masz większe rzeczy o które musisz się martwić niż odrobina krwi Zamknęłam zamki, zadrżałam i odwróciłam się. Nadchodził świt, czas aby przygotować się do śniadania z Connorem
Jeśli jest jedna rzecz którą wiem o przeznaczeniu to brzmi ona następująco, nie daje ono drugich szans i nie wierzy w czekanie na to aż będzie się gotowym. Jeśli szło po mnie już było za późno. Wszystko co mogłam zrobić to spróbować upewnić się ,że nie złapie mnie kiedy będę siedziała spokojnie
Rozdział trzeci — Ziemia do Toby, jesteś tutaj? — Co? — przestałam mieszać w jajkach aby spojrzeć przez stolik na Connora. Opierał się na łokciach, obserwując mnie. Zawsze ciężko jest mi przywyknąć do patrzenia na niego w jego ludzkim przebraniu. Zazwyczaj widuje go w Cienistych Wzgórzach a tam nie ma żadnego powodu aby z niego korzystać. Jego włosy powinny być nakrapiane szarością, podobnie jak jego skóra w ciele wróżki, a nie błyszczeć standardowym odcieniem brązu. Dłonie wyglądają dziwnie bez błon pławnych i nie przywykłam widzieć bieli czy określonych źrenic w jego oczach Tych oczach które były teraz skupione na mnie a ich wyraz był pełen troski — Co się dzieję? — Co masz na myśli, że coś sie dzieję? — odłożyłam widelec i przeczesałam włosy starając się wyglądać zwyczajnie. Nie bardzo zadziałało — Ledwie tknęłaś śniadanie — Nie jestem głodna — Twój kubek z kawą jest pusty od pięciu minut a nie wspomniałaś nic o tym ,że namierzysz i wypatroszysz naszą kelnerkę — Connor potrząsnął głową — Znam cię. Co się dzieje? — Nic — odparłam — Jestem po prostu zmęczona. Nie chciałam mówić mu o May. Nie chciałam aby starał się pomóc. Chciałam po prostu być pozostawiona w spokoju do czasu aż nie będę gotowa się z tym zmierzyć. To może nie nastąpić przed moją śmiercią ale to był mój wybór nie jego. Staram się być szczera ze swoimi przyjaciółmi kiedy tylko mogę ale są czasem momenty kiedy robię wyjątek. To ,że moja śmierć została przewidziana przez odpowiednik śpiewającego telegramu ze świata wróżek, jest właśnie jednym, z takich momentów Connor westchnął, zwracając swoją uwagę do własnego śniadania — Jak chcesz — po chwili dodał — Jeśli chodzi tu o moją żonę.... — Nie o to chodzi. Nie dałam jej żadnego powodu do zabicia mnie w tym tygodniu i nie mam zamiaru jej go dać — uśmiechnęłam się lekko — Skończyłam z tobą
— Moje serce krwawi — Krwawiłoby gdybym nie skończyła z tobą i Raysel się o tym dowiedziała — wzięłam gryza jajek. Były zimne i gumowate ale i tak je przełknęłam — Twoje serce, moje serce wiele innych części ciała... — Chyba przesadzasz — Jak na potencjalną okaleczoną? Nie — odłożyłam widelec — Martwi mnie. Jest z nią coś nie w porządku — Wiesz, większość facetów musi sobie radzić tylko z zazdrością byłych dziewczyn o ich żony a nie z teoriami spiskowymi na ich temat — Nigdy nie byłam twoją dziewczyną — To nieistotne — Powiedz mi ,że się mylę Westchnął — Nie mogę — zerkając na zegarek dodał — Powinienem wracać do
Cienistych Wzgórz. Muszę wziąć dziś udział w formalnej audiencji Czasem zastanawiam się czy zasadniczo dzienna natura księżnej Cienistych Wzgórz jest prawdziwym powodem dla którego wydała swoją córkę za Selkie, szukając moralnego wsparcia — Sama też muszę się zbierać — powiedziałam, pozostawiając moje w większości nietknięte śniadanie. Connor spojrzał na mój talerz — Jeśli chcesz to zabrać, proszę cię bardzo — Nie trzeba, jest w porządku — powiedział, jego ton mówił mi ,że to kłamstwo. Najwyraźniej nie był szczęśliwy z powodu mojej porażki jedzeniowej ale nie miał zamiaru nic z tym robić, I dobrze bo nie miałam już na to energii Zapłaciliśmy rachunek i wyszliśmy z restauracji. Connor, zawsze dżentelmen przytrzymał dla mnie drzwi. Moje palce musnęły jego zanim je puścił i odsunęłam się. Pragnienie się na wzajem nie miało już dłużej znaczenia i nie było dozwolone aby miało Powietrze na zewnątrz było chłodne a niebo pokryte solidną szarością która ostrzegała o zbliżającym się deszczu. Zerknęłam do góry marszcząc się — Pogoda się pogarsza — Chyba tak — Connor podszedł bliżej, ja się odsunęłam i zatrzymał się nie zawracając sobie głowy ukryciem zranionego wyrazu twarzy — Toby... — Po prostu tego nie rób, dobrze? Proszę — potrząsnęłam głową — Przestań — nie byłam taka szybka w odsuwaniu się kiedy byliśmy razem w Fremont uwięzieni we włościach z mordercą przemierzającym korytarze.
Pocałowałam go tam, smakowałam sól na jego ustach, przypomniałam sobie dlaczego chciałam aby był kimś więcej niż przyjacielem. Oberonie dopomóż, nie mogłam ryzykować ,że to stanie się ponownie Connor westchnął — Jasne. Na razie, Toby — Szerokiej drogi — odpowiedziałam Traktowanie w ten sposób Connora sprawiało ,że czułam się podle ale dopóki nie przestanie próbować zbliżyć się do mnie, nie będę miała wyboru. Jest żonaty a ja mam zasady. Jestem również na tyle inteligentna aby obawiać się jego żony, co oznaczał ,że muszę być nawet bardziej ostrożna w tym jak blisko z nim jestem. Raysel wydaje mi się ,że wkrótce stanie się seryjnym mordercą. Nie muszę stać tuż przed nią kiedy to się stanie Telefon dzwonił gdy wróciłam do domu. Zignorowałam go. Normalnie nie jestem fanką automatycznych sekretarek co jest zupełnie zrozumiałe jeśli weźmie się pod uwagę to ,że Evening Winterrose użyła jej aby rzucić na mnie zaklęcie wiążące z za grobu ale nie byłam w nastroju aby odbierać telefony. Odwieszałam właśnie moją kurtkę kiedy na wpół rozhisteryzowany głos Stacy poleciał z głośnika — Toby, to znowu ja. Przepraszam, wiem ,że powiedziałam iż poczekam aż oddzwonisz ale nie mogę czekać. Nie mogę! Jesteś tam? Proszę och proszę, bądź tam— Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do telefonu — Stacy? Co sie stało? — Och , dzięki niech będą Oberonowi — załkała — Dzwoniłam i dzwoniłam, ale nie było cię w domu..... — Co się dzieję? — Stacy to jedna z najspokojniejszych osób jaką kiedykolwiek poznałam. Ona nie panikuje. Nigdy — Chodzi o Andrew i Jessie — wyszeptała Zamarłam — Co z nimi? — Zniknęli — je głos drżał — Poszłam sprawdzić, chciałam się upewnić ,że dzieciaki prześpią wschód słońca bez żadnych problemów. Andy i Jessie....nie było ich tam Och, na korzeń i gałąź.— Kiedy? Co z Karen i Anthonym? — Godzinę temu i Karen i Anthony wciąż byli w swoich łóżkach Zerknęłam na zegarek. Było trochę po ósmej — Sprawdziłaś w ogrodzie? — Sprawdziliśmy całe sąsiedztwo. Nawet zadzwoniliśmy do Cassie do szkoły aby zobaczyć czy może nie zabrała ich ze sobą na zajęcia z jakiegoś powodu. Nie było ich tam. Ona sama już wraca do domu
Świetnie, mogliśmy zgromadzić wszystkich w tym samym miejscu aby przeżyli załamanie nerwowe — Jesteś pewna ,że sprawdzaliście wszędzie? — Sprawdzaliśmy wszędzie. Toby. Toby, Andy ma tylko cztery lata! Nie potrafi rzucać na siebie iluzji! — Och, na dąb i jesion — wymamrotałam. To wyjaśniało dlaczego Stacy dzwoniła do mnie a nie na policję, nie mogła angażować w to ludzkiej policji nawet jeśli gdyby chciała Trochę czasu zajmuje dzieciom pojecie w jaki sposób kontrolować iluzję. Jest pewien krótki okres kiedy rzeczy przychodzą tak jakby automatycznie ale nasz magiczny refleks zanika kiedy stajemy się starsi, sprawiając ,że wszystko wymaga skupienia i koncentracji. Nauka rzucania zaklęć i iluzji wymaga czasu a niektóre dzieci uczą się szybciej niż inne. Niestety Andrew był jednym z tych uczących się wolniej — Czy Jessica może rzucić zauroczenie na nich oboje? — Na jakiś czas. Toby proszę przyjedź. Musimy ich znaleźć — Shhh. Wiem. Już jadę — walczyłam z tym aby jej panika mi się nie udzieliła. Dzieciaki prawdopodobnie siedziały pod drzewem w czyimś ogródku podczas gdy Jessica pokazywała swojemu bratu niuanse iluzji nie patrz tutaj. — Po prostu zachowaj spokój dopóki tam nie dotrę, w porządku? — Spróbuje Coś jeszcze było nie w porządku. Stacy nie powinna była spanikować tak szybko, nawet wtedy gdy zaginęła dwójka jej dzieci — Co oprócz tego się dzieje? — Ja.... — zawahała się — Nie możemy dobudzić Karen. Mitch nawet wylał jej na twarz szklankę lodowatej wody a ona się nie poruszyła. Boję się Toby, tak bardzo się boje Moje serce zadrżało — Stacy, zwolnij. Czy ona oddycha? — Tak — Dobrze. Upewnij się ,że jest jej wygodnie — jeśli Stacy będzie miała coś do roboty być może nie zrobić niczego głupiego — Żadnej więcej wody. Czekajcie na mnie — Pośpiesz się — łkała kiedy się rozłączała. Gapiłam się na słuchawkę zanim w końcu rzuciłam ją na dół i popędziłam do łazienki Najpierw sobowtór a teraz coś pogrywa sobie z dziećmi Stacy. Jakoś nie kształtowało się to wszystko w dobry dzień Cicho dziękując Connorowi za to ,że wyciągnął mnie z domu na tyle długo abym coś zjadła nawet jeśli było tego nie wiele zaczęłam wyciągać szuflady i wyrzucać ciuchy na środek łóżka.
Koty położyły po sobie uszy i uciekły z pokoju — Na dąb i jesion i głupią zgniłą sosnę — klęłam, przekopując się przez ten bałagan. Poprawiło mi to trochę samopoczucie — Aw! — przesunęłam dłonią kładąc ją na rączce mojego noża a nie na jego ostrzu kiedy wyciągałam go z kopca zmiętych T- shirtów. Pochwa była stopę dalej, zakopana pod stosem skarpetek. Uwolniłam ją stamtąd również i wśliznęłam do niej nóż, zaczepiając ją do paska jeansów. Starałam się już raczej nie pakować w kłopoty nie uzbrojona, dostałam lekcję w tym temacie i miałam swoje blizny jako dowód. Byłam też mądrzejsza jeśli chodzi o broń. Zaczęłam nosić pochwę na nóż po incydencie w ALH gdzie prawie wyprułam sobie sama
flaki
obracając
się
podczas
ucieczki
z
eksplodującego
samochodu
z
niezabezpieczonym nożem wsadzonym za pasek jeansów Życie ostatnimi czasy było całkiem interesujące Wróciłam do salonu, złapałam kurtkę z podłogi i związałam włosy w luźny kucyk który ukrył końcówki moich uszu. Przywdziewanie ludzkiego przebrania
jest niezbędne
gdy wymagana jest subtelność. Nie miałam zamiaru widzieć się z nikim oprócz moich przyjaciół i nie chciałam marnować magii chyba ,że będzie to absolutnie konieczne. Mogę potrzebować jej później. Odwróciłam się i skierowałam do drzwi Pazury wbiły się w moją łydkę. Przystanęłam, spoglądając na dół, Spike wczepiał się w moją nogę pazurami z obu przednich łap — Spike, zostaw to. Muszę iść — zawył nie puszczając mojej nogi — Czego chcesz? — spojrzał w kierunku mojego ramienia. Westchnęłam — Chcesz iść ze mną? Spike odebrał to jako zgodę, zaczepiając pazurami i wdrapując się po moim boku aby usadowić się na ramieniu. Potrząsnęłam głową i opuściłam mieszkanie. Żadnych więcej opóźnień Pomijając tendencję Spike'a aby jechać tuż przy kierownicy, nie musiałam się o niego martwić, różane gobliny maja zdolność do instynktownego ukrywania się przy pomocy zauroczenia, przed każdym komu nie chciały się pokazać. Kontrola obniżała zdolności naturalnej magii. Czym lepsza jest jakakolwiek rasa wróżek w używaniu kontrolowanej magii tym mniej instynktownej magii w niej pozostaje. Niektóre rzeczy przychodzą łatwiej niektórym rasom (jak magia krwi u Daoine Sidhe) ale wiele naturalnych talentów charakterystycznych dla mniejszych wróżek jest prawie ,że całkowicie utracona pośród ras mogących uchodzić za ludzi. Spike mógł praktycznie robić co tylko chciał bez obaw ,że zostanie zauważony przez ludzki świat
Czułam jakby dojazd do Mitcha i Stacy nie zajął mi w ogóle czasu Panika to właśnie ze mną robi, zamienia tygodnie na godziny a godziny na sekundy. Devin zwykle nazywał to upływającym czasem odmieńca był to jego sposób na odniesienie się do tego stanu gdzie czas biegnie zbyt szybko i bez względu na to ile go masz, nigdy nie jest to wystarczająco dużo Wszystko o czym mogłam myśleć podczas jazdy to to jak utrata Gillian prawie mnie nie zabiła. Nie mogłam pozwolić aby to samo stało się z Mitchem i Stacy. Po prostu nie mogłam. Mitch spotkał się ze mną przy samochodzie — Mitch — powiedziałam i uściskałam go. Tulił się do mnie przez chwilę zanim nie odsunęłam go na odległość ramion, spoglądając mu w oczy — Gdzie Stacy? — W środku — powiedział. Jego głos drżał tak samo jak on — Nie spuszcza dzieci z oczu. Kazała mi nawet przenieś Karen na dół tak aby mogła obserwować ją jak śpi — W porządku. Czy możesz odpowiedzieć na kilka pytań zanim tam wejdę? Gapił się przez tak długą chwilę ,że obawiałam się iż mnie nie zrozumiał. Potem pokiwał mówiąc — Mogę spróbować — Stacy powiedziała ,że Andrew i Jessica zaginęli — pokiwał, a ja kontynuowałam — Czy widziałeś ich jak szli do łóżka? — Tak. Byli tam. Cassie powiedziała ,że Jessica była w łóżku zanim wyszła — Dobrze wiedzieć — wtedy właśnie Spike zeskoczył z dachu samochodu na moje ramie, zakotwiczając się poprzez moją skórzaną kurtkę pełnym zestawem pazurów. Zadrżałam. Koty są jak tempie narzędzia w porównaniu do różanych goblinów Mitch wpatrywał się w niego — Toby, dlaczego masz różanego goblina na ramieniu? — Spike chciał iść ze mną a ja nie miałam czasu aby się z nim kłócić Spike powąchał powietrze i warknął. Zmarszczyłam się — Nigdy wcześniej tego nie robił Spike? Co się dziej? — to było jedyne ostrzeżenie jakie dostałam zanim zeskoczył z mojego ramienia i popędził w kierunku domu, pazury wbijały się w dranie trawnika. Wyglądał na rozwścieczonego, tak jakby biegł bronić swojego terytorium przeciwko niezbyt mile widzianym najezdzcą. Zerknęłam na Mitcha warcząc — Idź do Stacy — i podążyłam za Spikiem Prawie zrównałam się ze Spikiem biegnąc przez trawnik ale on wskoczył przez okno podczas gdy ja musiałam skorzystać z drzwi. Pobił mnie też w rajdzie do schodów przeskakując przez meble podczas gdy ja musiałam minąć Stacy i dzieciaki.
Wpadliśmy w tym samym tempie do holu na górze gdzie zaczął krążyć, jego kolce zagrzechotały z wściekłością. Wydał z siebie niski, prawie ,że warczący odgłos, tak jakby coś w tym korytarzu go zaniepokoiło. To nie wróżyło niczego dobrego Spike pierwotnie należał do księżnej cienistych wzgórz. Zwykle miał całkiem dobre pojęcie o tym co było a co nie było niebezpieczne, i jeśli nie był zbyt zadowolony z powodu korytarza... Wyciągnęłam nóż, trzymając go przy biodrze — W którą stronę? — Spike spojrzał do góry i zasyczał. Westchnęłam — To nie pomaga Było tam sześcioro drzwi. Jedne prowadziły go garderoby, a te obok do łazienki. Drzwi do pokoju Cassandry był uchylone ukazując masę papierów i porozrzucanych ubrań na podłodze. Drzwi do pokoju Mitcha i Stacy były otwarte, ukazując charakterystycznie niepościelone łóżko. Mitch pracował nocami. Stacy musiała obudzić go kiedy zobaczyła ,że dzieci zaginęły Pierwsze drzwi prowadziły do pokoju Jessici i Karen, drzwi do Anthonego i Andrew były po drugiej stronie korytarza. Oba pokoje były zaśmiecone, na pograniczu bałaganu ale nie było to nic niezwykłego czy też odstającego od normy biorąc pod uwagę wiek ich mieszkańców. Ruszyłam w kierunku pokoju dziewczynek, szukając jakichkolwiek oznak szarpaniny. Był w nieładzie ale nie poza granicami normy dla pokoju dzielonego przez dwie niedługo nastoletnie dziewczynki. Cokolwiek się stało, Jessica poszła bez walki Dłoń na moim ramieniu zatrzymała mnie kiedy przechodziłam przez próg. Zesztywniałam. Tylko fakt ,że Anthony i Cassandra byli w domu powstrzymywał mnie przed obróceniem się z wyciągniętym ostrzem najpierw. Czasem wydaje mi się ,że jestem trochę wyrywna ale wtedy myślę o tym jak wiele rzeczy próbowało mnie zabić i zastanawiam się dlaczego aż tyle czasu zajęło mojej paranoi wyjście na powierzchnię — Ciocia ptaszyna? — Cassandra wyszeptała Odprężyłam się spoglądając przez ramie — Tak skarbie? — Spike wciąż obracał się powoli w koło, warcząc. Nie byłam pewna co go tak wkurzyło ale nie miałam zamiaru wchodzić mu w drogę — Znalazłaś ich? — Jeszcze nie. Przykro mi — Och — powiedziała, jej twarz posmutniała — Mama nie radzi sobie za dobrze. Zejdziesz na dół?
Ton warczenia Spike'a uległ zmianie, stał się bardziej natarczywy kiedy przestał krążyć i zaczął iść na przód sztywniejąc w kierunku pokoju chłopców — Jeszcze nie — odparłam — Dopilnuj aby twoja mama i wszyscy zostali na dole, w porządku? — Dobrze — powiedziała Cassandra nieufnie, spoglądając na Spike'a — Twój różany goblin warczy — Wiem. Idź na dół, Cass, wkrótce zejdę — Albo będę martwa, dodałam w myślach. Staram się zawsze nie ignorować ostrzeżeń zwłaszcza tych których nie rozumiem. Spike mógł świrować z powodu myszy, ale równie dobrze mogła to być reakcja na zagrożenie którego nie widziałam. Zakładanie najgorszego to dobry sposób na to aby nie zostać zaskoczonym Spojrzała na mnie, marszcząc się. Po czym odwróciła się i zeszła na dół Zaczekałam aż umilkną dźwięki kroków zanim podążyłam za Spikiem do sypialni chłopców. Połowa pomieszczenia należała do Anthonego i była udekorowana statkami kosmicznymi i plakatami astronomicznymi, podłoga była nieznacznie czystsza po tej stronie. Połowa Andrew była udekorowana dinozaurami i klaunami, wszystko w jasnych kolorach. Dinozaury które dałam mu na urodziny stały na półce przy łóżku, wydawały się takie małe i w jakiś sposób smutne. Chłopca który je kochał nie było tutaj Spike zatrzymał się po środku pokoju, odrzucając w tył głowę i wyjąc. Dźwięk ten szarpał moje nerwy. Zadrżałam i minęłam go podchodząc do łóżka Andrew. Nie wyglądało na to ,że odbyła się tu jakaś szarpanina, prześcieradła były odrzucone a koc zepchnięty na jedną stronę ale to było normalne. Dzieci mają twardy sen. Jeśli Andrew został zabrany z łóżka, to albo się nie obudził albo poszedł sam Biorąc pod uwagę świat wróżek obie opcje były możliwe. Przyklęknęłam aby sprawdzić po łóżkiem zanim zaczęłam przekopywać się przez szafę Nic nie wyglądało podejrzanie ale jednocześnie pomijając brak wewnętrznych oznak jakichkolwiek zakłóceń było coś takiego w powietrzu co sprawiało ,że w pokoju coś wydawało się być nie tak. Wślizgując nóż z powrotem do pochwy, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Były jeszcze inne zapachy pod oczekiwanym zapachem potu i małych chłopców. Zaczęłam skupiać się na nich, odrzucając wszystko inne Zapach krwi pojawił się pierwszy. Oczywiście ,że tak. W końcu jestem córką swojej matki i jeśli jest gdzieś krew to ją znajdę. Zidentyfikowałam ją jako krew Andrew prawie ,że automatycznie, spędzając dokładnie odpowiednią i niezbędna ilość czasu na upewnieniu się ,że to on krwawił i ,że jego obrażenia były powierzchowne
Były też inne zapachy w warstwach o bliżej nieokreślonej strukturze znajdujące się tuż pod krwią, więc odsunęłam jej zapcha na bok aby przestudiować je dokładniej. Pleśń, stary suchy pył, popiół, ogień, stal. Ich zapach był lekki prawie że stłumiony całkowicie zapachem krwi, tworzywa sztucznego, płynu do zmiękczania tkanin i farbek do malowania palcami ale te zapachy tam były. I nie miałam zielonego pojęcia co to oznaczało Z oczami nadal zamkniętymi wyciągnęłam ramiona przed siebie i zaczęłam podążać za śladem zapachu, ignorując plastikowe dinozaury które skrzypiały mi pod stopami. Zapachy były silniejsze bliżej łóżka. Moje dłonie uderzyły w okno i zatrzymałam się przyciskając je do szkła kiedy próbowałam przesortować coraz bardziej zróżnicowane zapachy Był wyraźny zapach wosku ze świecy, świeżo palony i nie dość suchy, ukryty pod silniejszymi zapachami krwi i ognia — Świece? — powiedziałam, zaskoczona. Spike warknął ponownie, dźwięk wspiął się do tonów ryku kiedy zapach popiołu stał się przytłaczający Szkło pod moimi dłońmi nagle zrobiło się parząco gorące, i szarpnęłam się otwierając oczy — Co do diabła? Okno wyglądało normalnie, pokazując za szybą nic ponad frontowy ogródek i ulice znajdującą się poza nim. Zerknęłam na swoje dłonie. Już zaczęły się robić pęcherze Miałam swoją odpowiedź, przynajmniej do pewnego stopnia, dzieci nie uciekły Zostały zabrane przez coś co sprawiało ,że szkło parzyło i pozostawiło zapach popiołu i palonego wosku w jego wyniku. Nieszczęśliwie dla nas wszystkich nie miałam pojęcia co to było. Jedyna rzecz której byłam pewna to to ,że trzeba będzie czegoś więcej niż rozwieszenia kilku plakatów o zaginionych dzieciach aby je odzyskać — Spike,chodź — odwróciłam się, machając na goblina aby podążał za mną kiedy opuszczałam pokój. Zaskakujące ale posłuchał. Zamknęłam za nami drzwi, ignorując bolące dłonie i odwróciłam się aby zerknąć jeszcze do pokoju dziewczynek. Był tam mniej więcej taki sam bałagan, bez żadnych oznak szarpaniny. Ich okno było otwarte i świeże powietrze wywiało stąd jakiekolwiek ślady zapachu jakie mogły pozostać za którymi podążałam w pokoju chłopców, jeśli w ogóle tu były Potrząsając głową zeszłam na dół gdzie czekała Stacy. Nie było mowy o tym abym mogła powiedzieć jej ,że skończyłam, nawet jeśli wiedziałam cholernie dobrze ,że nie znajdziemy dzieci bez znacznie większej mocy niż ta którą posiadałam. Nie mówisz spanikowanej matce ,że jej dzieci zostały zabrane przez coś czego nie możesz zidentyfikować czy nazwać, to nie działa w ten sposób.
Więc zrobiłam najlepszą rzecz jaką mogłam Skłamałam. Powiedziałam jej ,że uważam iż mogły pójść same na własną rękę. Wymyśliłam kiepską wymówkę na temat moich poranionych rąk, rzekomo podniosłam Spike'a nie tak jak trzeba i zabandażowałam dłonie na dole w łazience. Różany goblin nie zauważył albo nie dbał o to ,że zdeprawowałam jego charakter i chętnie podążał za mną przez cały dom, chociaż nie chciał się uciszyć. Wciąż przystawał i warczał na nic, stroszył swoje kolce rzucając wyzwanie. Robiłam notatki w miejscach w których się zatrzymywał i nie dotykałam żadnych więcej szyb. Nawet ja potrafię się czegoś nauczyć Stacy była w salonie, ściskając dłoń Karen. Przestała płakać jakieś dwadzieścia minut po tym jak przyjechałam ale nie wyglądała jakby czuła się choć odrobinę lepiej, szok potrafi przybrać straszliwie wiele form. Sama byłam w szoku, na szczęście dla mnie, moja wersja szoku normalnie wyraża się jako gniew. Gniew który mogę wykorzystać a czasem pomaga mi on nawet utrzymać się przy życiu Niczego nie znaleźliśmy. Tak naprawdę nie oczekiwałam ,że coś znajdziemy, po śladach jakie odkryłam u góry nie było niczego co mogliśmy tu znaleźć. Anthony nie brał udziału w poszukiwaniach po prostu za mną podążał, ufając ,że go ochronie. Cassandra przynajmniej próbowała, ale w końcu dołączyła do swojej matki w salonie, łapiąc wolną rękę Stacy i siedząc w milczeniu Mitch został ze mną aż do samego gorzkiego końca, przeczesując dom w poszukiwaniu jakiegoś znaku ,że jego dzieci opuściły go o własnych siłach Kiedy opróżniliśmy ostatnią szufladę i przeszukaliśmy ostatnią szafę odwrócił się do mnie z wyrazem błagania o jakiegoś rodzaju zapewnienie na twarzy — Toby? — Tak? — Nie ma ich tu prawda? Spojrzałam w dół zanim moja własna twarz mnie zdradziła — Nie, Mitch. Nie ma ich tutaj — Gdzie są moje dzieci, October? — Nie wiem — spojrzałam do góry — Ale znajdę je — Wierze ,że jesteś gotowa spróbować je znaleźć i to mi nie wystarczy. Za minutę będziemy musieli powiedzieć mojej żonie że zaginęły. Widziałem twoje dłonie — Co?
— Twoje dłonie były w porządku kiedy tu przyjechałaś. W jaki sposób je poparzyłaś? Gdzie są moje dzieci? — to ostatnie zdanie zostało wypowiedziane z taką gwałtownością ,że pierwszy raz od lat zdałam sobie sprawę jak wielki był Mitch. Zazwyczaj nie stosował przemocy ale wciąż miła jakieś jedenaście cali i sto funtów przewagi nade mną Czasem szczerość jest najlepszą metodą, zwłaszcza kiedy masz do czynienia z kimś kto mógłby złamać cię na pół w mgnieniu oka — Nie wiem ale nie ma ich tutaj — powiedziałam — Nie sądzę żeby były gdzieś po tej stronie Letnich Krain — Możesz je znaleźć? — Mogę spróbować — powiedziałam — A Karen? Na dąb i jesion, Karen — Nie wiem co jej jest. Ale mogę na nią spojrzeć — nie zajmuje się cudami. Jestem tylko Odmieńcem z talentem nie dania się zabić. Jak na razie. Problemy zaczynają się kiedy ludzie zakładają ,że jeśli potrafię przetrwać to potrafię też zrobić wszystko inne. Chciałabym aby mieli rację. Sprawiłoby to ,że moje życie byłoby o wiele łatwiejsze. Odwracając się poszłam z powrotem do schodów bez kolejnego słowa. Byłam w połowie drogi na dół zanim usłyszałam jak idzie za mną Stacy spojrzała do góry kiedy nadchodziliśmy. Wciąż trzymała dłoń Karen. Cassandra siedziała na drugiej kanapie z ramionami wokół Anthonego, jej podbródek opierał się lekko na jego głowie. Presja tego dnia to było dla niego zbyt wiele i zasnął. Anthony umościł się bliżej siostry kiedy go obserwowałam, łkając we śnie — Czy...— zaczęła Stacy. Potrząsnęłam głową. Przycisnęła swoją wolną rękę do ust. Nigdy nie widziałam ,żeby wyglądała tak staro. Zawsze wiedziałam ,że jej słabsza krew oznacza iż będzie się starzeć szybciej niż reszta z nas ale nigdy wcześniej nie wydawało się to być takie prawdziwe. Wydawała się zbyt pełna życia aby pokazywać jakieś oznaki śmiertelności. Teraz jej dzieci były w niebezpieczeństwie i te oznaki widoczne były w pełni. Spoglądając na Stacy, nie byłam pewna czy kiedykolwiek odzyska żywotność którą odebrał jej strach Wciąż wyglądała lepiej niż jej średnia córka. Karen była praktycznie jak woskowa statua, wszystkie kolory odpłynęły z jej włosów i twarzy. To było jak patrzenie na zwłoki z ze szpiczastymi uszami, i mój żołądek podszedł do góry zanim odwróciłam wzrok, próbując dojść do siebie. Zwłoki wróżek z założenia powinny być czymś niemożliwym. Niezbyt szczęśliwie dla spokoju mojego umysłu, wiem ,że nie było tak w tym przypadku.
Spike ocierał się o moje nogi, skomląc z głębi swego gardła zanim wskoczył na kanapę obok Karen i skulił przy jej głowie. Przyklęknęłam obserwując ją ostrożnie Karen nie była martwa, po prostu zasnęła tak głęboko ,że nie mogła odnaleźć drogi z powrotem. Jej puls był silny, nawet jeśli był powolny. Pochyliłam się do przodu trzymając policzek w pobliżu jej ust i czując jej oddech. Fizycznie nie działo się z nią nic złego. Po prostu nie chciała się obudzić — Ona śpi — powiedziałam, siadając na pietach — Nie wiem dlaczego Stacy gapiła się na mnie z szeroko otwartymi oczami — Nie możesz jej obudzić? — Nie sama — przerwałam. To o co miałam się właśnie zapytać..cóż mogło się okazać ,że to zbyt wiele ale nie widziałam innego rozwiązania — Mogę znać kogoś kto może. Czy pozwolisz mi zabrać ją ze sobą? — Nie! — krzyknęła, przesuwając się tak aby chronić córkę własnym ciałem. Podniosłam się i cofnęłam, nie kłócąc. Matki nie zawsze wydają się być logiczne. Powinnam o tym wiedzieć, kiedyś byłam jedną z nich — Stacy — Mitch ruszył do przodu — Musimy puścić Karen z Toby — Nie! To nasza córka! Mitch, jak możesz? — wczepiła się w Karen jak tonący wczepia się w kawałek dryfującego drewna. To miało sens, na swój własny sposób była tak jakby pod wodą — Nie możemy jej tak po prostu puścić! — Toby z nią będzie — zachuczał — Toby? Dokąd chcesz ją zabrać? — Do Herbacianych Ogrodów. Rusałka która jest ich strażniczką może wiedzieć jak jej pomóc — Rusałki to jak regionalne wróżki, kiedy już połączą się z jakimś miejscem, nigdy nie mogą go opuścić. Lily nie opuściła Japońskich Herbacianych Ogrodów odkąd przybyła do Ameryki — Czy to zadziała? — mówił do mnie ale jego oczy skupione były na Stacy starał się aby ona to zrozumiała. Dobry facet. Wiedział tak samo dobrze jak ja ,że jeśli nie dowiemy się co było nie tak z Karen możemy nigdy już jej nie obudzić. Tak właśnie wygląda zaczarowany sen — Zabiorę ją do Cienistych Wzgórz. Jin może być w stanie coś z tym zrobić — Pozwól jej Stacy. Pozwól Toby ją zabrać — Mitch klęknął i położył dłonie na jej ramionach — Ona sprowadzi je dla nas do domu, sprowadzi je wszystkie do domu — łkając Stacy usiadła i zarzuciła ramiona na kark Mitcha przytulając do niego twarz
Mitch pokiwał w kierunku Karen. Przesunęłam się za nich i wzięłam ją w ramiona ignorując ból w dłoniach — Zadzwonię do ciebie — powiedziałam. Cassandra była cicho przez ten cały czas, mądra na tyle aby nie ingerować — Proszę — Mitch trzymał ramiona wokół Stacy, uspokajając ją Spike siedział przy frontowych drzwiach, schował kolce. Wydawało się ,że się uspokoił. Cieszyłam się ,że chociaż jedno z nas było spokojne — Nie pozwalajcie Anthonemu wracać do sypialni. To niebezpieczne. I trzymajcie się z dala od okien Mitch zmarszczył się — Może spać na razie w naszym pokoju. Nie spodoba mu się to ale zrobi to i może nawet dzięki temu Stacy poczuje się lepiej — Dobrze. Nie wiem dokładnie co jest nie tak z tym pokojem ale nie chcę aby się do niego zbliżał — zerknęłam w dół na Karen — Nie jest tam bezpiecznie — Czy ktokolwiek z nas jest bezpieczny? — Nie wiem — odparłam. Mitch spoglądał pusto kiedy odwracałam się aby wyjść. Nie było nic więcej do powiedzenia, nawet do widzenia byłoby zbyt ostateczne. Spike deptał mi po piętach kiedy szłam do samochodu niosąc Karen w ramionach. Wewnątrz, Stacy zaczęła zawodzić. Zadrżałam ale nikt nie wyszedł domu Dziesięć minut zajęło mi przypięcie Karen do siedzenia pasażera, bandaże sprawiały ,że moje ruchy były niezdarne a ból jeszcze gorszy. Poparzenia bolą przez długi czas. Wciąż nikt nie wyszedł domu. Spike wskoczył na kolano Karen kiedy już ją przypięłam, a ja wsiadłam do samochodu i odjechałam
Rozdział czwarty
Znalezienie miejsca parkingowego w czasie dnia w parku Złote Wrota nie jest łatwe. W końcu musiałam zaparkować za barem z przekąskami, klinując swój samochód w przestrzeni pomiędzy koszami na śmieci a jedna stroną budynku. Próbowałam być ostrożna, ale mino to uderzyłam w ścianę przynajmniej dwa razy. Jestem naprawdę ostra dla moich pojazdów. Najnowszym był poobijany, brązowy VW którego zderzak pokrywały różnego rodzaju polityczne naklejki, bardzo przestarzałe jeszcze w czasach przed moim zniknięciem. Przynajmniej nowe wgniecenia nie będą widoczne Wysiadłam, zamykając drzwi zanim się odwróciłam. Nie oczekiwałam ,że ktoś będzie tam stał więc nie miałam czasu aby się zatrzymać i uniknąć zderzenia z Tybaltem. Złapał mnie za ramiona, stabilizując dopóki nie przestałam wyglądać jakbym miała zaraz upaść Cofnęłam się do tyłu, wyszarpując z jego uścisku — Tybalt — October — wyraz jego twarzy był zupełnie nieczytelny — To dość interesujący wybór lokalizacji. Nie byłem świadom twojej miłości do zapachu zjełczałego tłuszczu — Gdzie indziej nie było miejsca — warknęłam, przepychając się obok niego. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i zaczęłam odpinać pas Karen. Spike kulił się na jej kolanach. Zaszczebiotał do mnie zanim zeskoczył na chodnik, grzechocząc cierniami na Tybalta — Czego chcesz? — Czy przyjemność Twojego towarzystwa nie jest wystarczająca? Spojrzałam do góry, mrużąc oczy — Przez jakiś czas nie była, prawda? — Wiesz, w czasie tej krótkiej nieobecności, prawie zapomniałem jak bardzo mnie frustrujesz — westchnął Tybalt — Miałem swoje powody. Przepraszam jeśli moje zniknięcie było dla ciebie kłopotliwe Biorąc pod uwagę ilość czasu jaką spędziłam na unikaniu Tybalta, na przestrzeni lat, nie mogłam wymyślić na to żadnej dobrej odpowiedzi. Przygotowałam się aby umieścić jedną dłoń na ramieniu Karen i rzuciłam mu piorunujące spojrzenie Kiedy się postarał, Tybalt mógł być najbardziej irytującą osobą jaką kiedykolwiek poznałam. Będąc kotem, starał się bardzo.
Był czystej krwi wróżką Cait Sidhe. Potężny na tyle aby utrzymać swoją pozycję króla lokalnego dworu kotów, co wcale nie jest łatwą do zrobienia sprawą, z uwagi na dosłowne okrucieństwo i złośliwość normalnie obecną w polityce wróżek Cait Sidhe. Może i byłby odrobinę mniej uciążliwy gdyby nie był tak samo przystojny jak uważał ,że jest. Ciemniejsze pasma w jego brązowych włosach imitowały pręgowane futro a oczy były głęboką, czystą zielenią, ale wydawały się nieco obce przez kocie źrenice. Miał w sobie tą swobodną kocią grację i atletyczną budowę połączoną z denerwująco dobrym skutkiem z takiego rodzaju twarzą która sprawiała ,że kobiety dawały mu praktycznie wszystko czego chciał. Nie byłoby tak źle gdyby miał chociaż piegi albo przynajmniej opaleniznę ale chyba piegi są poniżej wróżki Cait Sidhe. Tybalt i ja mamy skomplikowany związek, i wydaje pogarszać się on równie często jak się polepsza. Był cywilizowany, nawet przyjacielski kiedy tropiliśmy morderce w
Okiełznanej Błyskawicy ......i zniknął tak szybko jak tylko skończyliśmy. Nie widziałam go od tego czasu, mimo tego ,że spędziłam kilka nocy wędrując ulicami San Francisco w poszukiwaniu Dworu Kotów Próbowałam wmówić sobie ,że chciałam tylko oddać mu jego kurtkę ale wiara we własne kłamstwa nigdy nie szła mi zbyt dobrze. Chciałam go zobaczyć, nie mniej nie więcej. W pewien sposób było to ironiczne, ponieważ gdyby ktoś spytał mnie sześć miesięcy temu co czułabym gdyby Tybalt zajął się swoimi sprawami i pozostawił mnie w spokoju, odpowiedziałabym ulgę. Kiedy w końcu faktycznie to zrobił, poczułam się zraniona. Nie byłam pewna jak sobie z tym poradzić, więc wybrałam najłatwiejszą opcję. Wkurzyłam się. Spojrzał na wyraz mojej twarzy i ponownie westchnął — Rozumiem ,że moje przeprosiny nie zostały przyjęte? — Czy był jakiś szczególny powód dla którego zdecydowałeś się zniknąć? — w końcu udało mi się wyplątać Karen z jej pasa bezpieczeństwa i wyciągnąć z samochodu, próbując jednocześnie tak balansować nią na moim boku abym mogła zamknąć samochód. Spike ledwie wyskoczył ze środka na tyle szybko aby nie zostać przytrzaśniętym — Musiałem zająć się pewnymi sprawami — Tybalt poruszający się prawie zbyt szybko aby moje oczy mogły nadążyć zdjął ze mnie ciężar ciała Karen — Pozwól ,że ci pomogę Spojrzałam na niego ale nie zaprotestowałam kiedy kończyłam zamykać samochód — Czego chcesz?
— Czy muszę czegoś chcieć? — Nie rozmawiałeś ze mną od ponad dwóch miesięcy więc tak, musisz czegoś chcieć — Dobrze widzieć ,że się nie zmieniłaś — powiedział, cień uśmiechu szarpnął jego usta. Wziął Karen już w pełni w swoje ramiona, trzymając ją z łatwością — Dokąd idziemy? — Nie ma żadnego my, Tybalt. Karen i ja idziemy się zobaczyć z Lily. Ty możesz iść gdziekolwiek się udajesz kiedy mi się nie naprzykrzasz — A już myślałem ,że za mną tęskniłaś — jego uśmiech pozostał na ustach, wzrastając nawet bardziej kiedy powiedział — Wciąż nosisz moją kurtkę — Tak, cóż... To jedyna rzecz o której zniszczenie nie muszę się martwić — zmusiłam się żeby wciąż na niego patrzeć, walcząc z chęcią aby się zarumienić i odwrócić wzrok — Czego chcesz, Tybalt? Spoglądał na mnie, jego uśmiech zbladł — Potrzebuje twojej pomocy Tego nie oczekiwałam. Zamrugałam — Co? — Potrzebuje twojej pomocy — spojrzał na Karen jakby te słowa adresował do niej zamiast do mnie — Pięcioro dzieci zniknęło z dworu kotów tego ranka — jego ton był bezkreśnie zmęczony kiedy to mówił. Gapiłam się — Trójka odmieńców żyjąca ze swoimi rodzicami wróżkami. Jedno ćwierć krwi, mieszkające z matką Odmieńcem. Ostatnie czystej krwi — spojrzał na mnie i teraz zmęczenie widoczne było też na jego twarzy tak samo jak wyczuwalne w głosie — To syn mojego brata. Jedyna królewska wróżka Cait Sidhe zrodzona na moim dworze od sześćdziesięciu lat — Tak po prostu zniknęły? — w ustach zrobiło mi się nagle sucho. Spike zagrzechotał kolcami, prawie tak jakby podkreślał moje pytanie. Wróżki Cait Sidhe wydawały się być jeszcze bardziej nocne niż większość reszty wróżek, ich kocia natura zwykle utrzymywała je nieprzytomne podczas dnia — Jesteś pewny? — To dziecko ćwierć krwi jest najmłodsze, ma tylko sześć lat i wciąż żyje jako człowiek. Jej matka obudziła się a dziecka już nie było, poinformowała dwór ponieważ myślała, że to my zabraliśmy dziewczynkę. To wystarczyło abyśmy sprawdzili innych Och, na dąb i jesion. Spychają panikę na bok tak aby nie zabrzmiała w moim głosie zapytałam — Dlaczego przychodzisz z tym do mnie, Tybalt? — Mógłbym powiedzieć dużo pięknych słów które nic nie znaczą, ale prawdą jest ,że jesteś jedyną osobą o której pomyślałem — wciąż spoglądał na mnie ponuro — Jesteś dobra w tego typu sprawach, October. I jest coś jeszcze....jesteś mi coś winna Zamrugałam — Co takiego?
— Zapytanie ciebie nie postawi dworu w pozycji dłużnika względem kogoś z lokalnej szlachty— kolejny uśmiech (tym razem gorzki) zagościł na jego ustach — Tylko tyle stolerują moi poddani. To moja odpowiedzialność aby odzyskać ich dzieci, ale nie mogę zagrozić naszej suwerenności aby to zrobić. Proszę. Zrób to, a nie będzie już pomiędzy nami żadnych długów. Wszystko zostanie spłacone Tybalt pomógł mi ukryć bardzo potężny artefakt po tym jak kobieta która miała go w swoim posiadaniu zginęła. Od tego czasu miałam u niego dług. Zaoferowanie przez niego możliwości spłaty było...naprawdę czymś — Pomóż mi zanieść Karen do Herbacianych Ogrodów, po drodze porozmawiamy — powiedziałam przeczesując odruchowo włosy dłonią i krzywiąc się kiedy gest ten naciągnął mi bandaże Zerkając na moje dłonie, Tybalt zapytał — Co tym razem sobie zrobiłaś? — Dotknęłam okna — odparłam — Chodź Ledwie opuściliśmy cienie za barem z przekąskami kiedy poczułam jak przy akompaniamencie zapachu piżma i mięty (zapachu magicznego podpisu Tybalta) opada na nas zaklęcie. Posłałam mu spojrzenie a on uśmiechnął się tym razem trochę bardziej autentycznie — Pomyślałem ,że lepiej jeśli nie będziemy przez nikogo widziani — powiedział — Dobrze — może i byłabym na niego zirytowana za to ,że użył magi bez mojej zgody ale poczułam zbyt dużą ulgę ,że zauważył taką potrzebę. Plus jeszcze większą ulgę odczułam dlatego ,że sama nie musiałam rzucać zaklęcia nie patrz tutaj. Powoli zaczynałam myśleć ,że potrzebuje wszystkich zasobów które tylko mogłam zdobyć Tworzyliśmy dziwną, małą procesję kiedy tak kroczyliśmy ścieżką do Japońskich
Herbacianych Ogrodów,
ja na przedzie, Tybalt niosący Karen tuż za mną i Spike
zataczający kręgi wokół naszej trójki. Próbowałam ignorować pulsowanie w dłoniach kiedy podeszliśmy do bramy. Spike deptał mi po piętach, okazjonalnie tylko oddalając się aby pogonić gołębię. Ptaki wydawały się być całkiem zblazowane faktem ,że goni je ruszający się krzak róży w kształcie kota. Chyba życie w Parku Złote Wrota, sprawiło ,że przyzwyczaiły się do różnych dziwaczności. Potrafię to zrozumieć. To całkiem dziwne miejsce Park znajduje się mniej więcej po środku San Francisco, prosto w prywatnych terenach zarządzanych przez królową Północnej Kalifornii. Pomijając to, nie wymaga żadnej wierności, służy za dom wielu niezależnym dworom. Mają swoją własną hierarchię i etykietę.
Ci z bardziej tradycyjnej szlachty nauczyli się (ku swemu niezadowoleniu) ,że ingerowanie w dwory znajdujące się na terenie parku to całkiem dobry i pewny sposób na to aby ucierpieć na zdrowiu. Dwór Lily jest jednym z najstarszych i najlepiej znanych ze swojej niezależności. To ona ustanawia prawo w Herbacianych Ogrodach a to kształtuje prawo całego parku wokół jej osoby. Żadna z żyjących tam wróżek nie sprzeciwiłaby się celowo jej woli. A ponieważ są jej posłuszni, ona nigdy nie musi wydawać im rozkazów, a ponieważ nigdy niczego im nie nakazuje, oni są posłuszni. To krąg który sprawdza się w parku od długiego, długiego czasu Dziewczyna w budce z biletami spojrzała na nas gdy się zbliżaliśmy i zamrugała — Whoa — powiedziała przesadnie przeciąganym kalifornijskim akcentem — Toż to Toby Daye i Tybalt — w każdym calu był 'dziewczyną z doliny', od jej blond włosów począwszy na różowym topie skończywszy. Jej makijaż był umiejętnym połączeniem jasnej zieleni i odcienia różowej gumy balonowej, wyglądała tak jakby nie była w stanie rozpoznać Odmieńca nawet wtedy gdy ugryzłby ją w tyłek. To była całkiem dobra przykrywka. W końcu nabrałam się na nią za pierwszym razem gdy się spotkałyśmy — Hey, Marcia — wyglądała ludzko, ale nie była tak do końca. Gdzieś w jej rodzinnym drzewie genealogicznym było wystarczająco dużo krwi wróżek aby wciągnąć ją do świata w którym szkło płonęło a dzieci znikały w nocy. Jasny blask otaczał jej oczy, zdradzając maść wróżek którą miała na sobie. Z krwią tak słabą jak jej, potrzebowała tego Zerknęła na Tybalta, dokładając wszelkich starań aby przejrzeć zaklęcie nie patrz
tutaj którym okrył Karen. Jej maść wróżek była wystarczająco dobra aby mogła stwierdzić ,że coś niósł, ale nie była wystarczająco dobra aby przejrzeć i zobaczyć co. W końcu poddała się, pytając — Co wy dwoje planujecie? — Nic takiego — odparłam — Co to za występy dzisiaj? — Czy Lily cię oczekuje? — Nie — rzadko zdarzało mi się wcześniej dzwonić. Nie chodziło o to ,że lubiłam zaskakiwać wszystkich których znałam, chodzi raczej o to ,że prawie nigdy nie wiem dokąd zmierzam zanim się tam faktycznie nie znajdę — Bez opłaty — wyszczerzyła się w uśmiechu — Lily cały czas narzeka ,że nigdy nie wpadasz z wizytą
— Uh-huh — pomiędzy zaginionymi dziećmi i moimi poparzonymi dłońmi, nie czułam się w jakimś specjalnie towarzyskim nastroju. Z wyrazu twarzy Tybalta widziałam ,że on również — Wejdziemy do środka — Kiedy tylko chcesz — machnęła na nas. Jak większość która żyje na rogatkach świata wróżek, umiała rozpoznać dziękuje kiedy go nie usłyszała. Jedno z założeń kodeksu wróżek, wyraźnie mówi o tym ,że dziękuje,
implikuje zobowiązanie a zatem należy
wystrzegać się go i unikać za wszelką ceną. Wróżki lubią unikać zobowiązań. Wydaje mi się ,że to część powodu dla którego świat śmiertelników zawsze redukował nas tylko do oszustów, dziękujemy wam tylko jeśli jesteście nam coś winni Herbaciane Ogrody zawsze są piękne jesienią. Japońskie klony pokrywają się odcieniami pomarańczy, czerwieni i złota, upuszczając od czasu do czasu liść który wpada do stawu karpi koi i unosi się dekoracyjnie na wodzie. Lilię są w rozkwicie i można dostrzec błyszczące kształty ryb rzucające się pod nimi. Ścieżka którą szliśmy była wyłożona drewnem. Niestety drewno robi się śliskie kiedy jest mokre i było tu bardzo mokro. Gdybym to ja niosła Karen, szanse na to ,że skończymy w stawie byłyby całkiem wysokie. Tybalt przeszedł ścieżkę szybko i płynnie aż do podstawy mostu księżycowego który był wejściem do włości Lily Most księżycowy jest zbudowany w prawie idealnym półkolu, wzrastając gwałtownie w powietrze. Jego wierzchołek znika za zasłoną z wiśniowych gałęzi, sprawiając ,że wygląda jakby nigdy się nie kończył. To złudzenie jest bardziej prawdziwe niż zdaje sobie sprawę większość ludzi Tybalt szedł dalej w ogóle się nie zatrzymując, tak jakby wcale nie przeszkadzał mu fakt ,że jego ramiona wypełnia ciężar nieprzytomnego dziecka. Wymamrotałam coś pod nosem, złapałam za poręcz i zaczęłam się wspinać. Księżycowy most nigdy nie był moją ulubioną częścią Herbacianych Ogrodów plus zazwyczaj wspinam się na niego kiedy nie mam poparzonych dłoni. Spike wyrwał do przodu, ćwierkając z zadowolenia kiedy znalazł się na szczycie Gałęzie coraz ściślej plątały się ze sobą ponad głową, przefiltrowując słońce do momentu aż niebo całkiem nie zniknęło zastąpione przez tkany wierzbowy sufit. Pixie i chochliki połyskiwały tuzinem odcieni pastelowego światła. Zrobiłam kolejny krok. Most rozpłynął się, pozostawiając mnie na brukowanej ścieżce, wijącej się przez mokre torfowisko. Weszliśmy na włości Lily
Włości wróżek to jak małe kawałki nieba na zewnątrz Letnich Krain, wyrzeźbione w taki sposób aby dopasować się do potrzeb i pragnień wróżek. Generalnie odzwierciedlają osobowość właściciela. Niektóre włości są wydrążone we wzgórzach, inne są zamkami, jeszcze inne jak na przykład w Fremont, są komputerowym labiryntem firmy, w którym podłogi zlewają się w nieskończoną liczbę przepierzeń i korytarzy. Lily była Rusałką, duchem rzeki związanym z wodami Herbacianych Ogrodów a jej włości były odbiciem jej charakteru. Było to królestwo wypełnione mchem i małymi strumieniami Tybalt przyklęknął przy najbliższym skrawku stosunkowo suchej ziemi, umieszczając Karen na mchu. Wciąż spała. Podniósł się i cofnął o krok kiedy pośpieszyłam w ich stronę. Opadłam na kolana, przyciskając dłonie do jej policzków aby sprawdzić temperaturę. Była zimna. Zsunęłam kurtkę Tybalta i nakryłam ją na nią. Może nie przyniesie to nic dobrego ale nie widziałam w jaki sposób mogłoby to jej zaszkodzić — October — — Przestań — trzymałam spojrzenie na Karen, nie patrząc na niego. Jeśli zobaczę na jego twarzy litość, zacznę krzyczeć — Po prostu przestań Zaległa pomiędzy nami niezręczna cisza. Nigdy wcześniej nie zdarzyła się pomiędzy nami taka cisza zanim nie podążył za mną do Fremont. W ogóle nigdy nie zalegała między nami żadna cisza. On mnie obrażał, ja na niego warczałam i wszystko było jasne i proste. Teraz nic już nie wydawało się jasne i proste (moje uczucia były dalekie od jasnych i prostych a jego uczucia mogły wyrażać praktycznie wszystko) i nie miałam pojęcia co z tym zrobić Delikatny plusk który rozległ się za nami, wypełnił mnie ulgą. Odwróciłam się aby zobaczyć słup wody wznoszący się ze stawu — Witaj Lily — powiedziałam Woda podpłynęła bliżej ziemi, kształtując się ze szczegółami w Panią Herbacianych Ogrodów. Powietrze wokół niej uformowało się w granatowe kimono które połyskiwało jak zmoczone deszczem kamienie. Seria zdobionych klejnotami szpilek podtrzymywała jej długie ciemne włosy zwinięte w ozdobny kok — October, Tybalt — powiedziała brzmiąc na zaskoczoną. Jej akcent był cięższy niż zwykle, musiała właśnie wstać z łóżka. Rusałki normalnie są związane ze swoim miejscem pochodzenia. Lily pochodziła z Japonii. Któregoś dnia mam zamiar przekonać ją aby powiedziała mi w jaki sposób udało jej się przenieść do San Francisco — Nie oczekiwałam ciebie
— Przepraszam ,że nie zadzwoniłam — powiedziałam — Sprawy przybrały trochę szalony obrót — Tybalt parsknął na to niedopowiedzenie Lily zerknęła na Karen i zmarszczyła brwi, łuski wokół jej ust stężały — Masz tu śpiące dziecko. Czy coś mi umknęło? — Nie obudzi się — powiedziałam — Jej matka do mnie zadzwoniła i — Lily podniosła dłoń, przerywając mi — Co zrobiłaś ze swoimi rękoma? — To właśnie też chciałbym wiedzieć — dodał Tybalt — Poparzyłam je — odpowiedziałam z grymasem — A w jaki sposób uczyniłaś sobie tą niezwykle mądrą rzecz? — Dotknęłam okna Lily usiadła, gestem nakazując nam zrobić to samo — A teraz wyjaśnij. Kiedy skończysz, mogę poprosić cię abyś zrobiła to raz jeszcze, tym razem używając słów, ale zobaczymy. Być może mnie zaskoczysz — Wow, to słodkie — usiadłam, zdecydowanie zbyt świadoma tego ,że Tybalt siedzi przy mnie i zaczęłam swoją opowieść. Wtrącał się w mój monolog od czasu do czasu, przedstawiając informację na temat zaginionych dzieci swoich dworzan. Lily siedziała skupiona, słuchając z uwagą, ręce trzymała na kolanach Kiedy skończyliśmy zapytałam — Czy to było wystarczająco jasne? — Całkiem — odparła — Daj mi dłonie Zmarszczyłam się — Co? — Daj spokój, okazjonalnie zachowujesz się dość oczywiście, ale rzadko widywałem ,żebyś zachowywała się głupio — Tybalt parsknął. Lily ledwie potrząsnęła głową — Te poparzenia trzeba opatrzyć — Och — rzucając ostre spojrzenie w kierunku Tybalta wysunęłam się do przodu i zaoferowałam moje dłonie. Wzięła je delikatnie Rozwijanie bandaży bolało bardziej niż przypuszczałam ,że będzie, prawdopodobnie dlatego ,że poparzenia były gorsze niż zakładałam ,że będą. Tybalt zesztywniał kiedy je zobaczył, przeklinając pod nosem. Też miałam na to ochotę. Skóra była pokryta pęcherzami i popękana odsłaniając znajdujące się pod spodem żywe rany. Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym ,że moje dłonie zostały włożone do otwartego ognia i trzymane tam przez kilka minut. Niestety wiedziałam lepiej. Nie mogłabym być szczęśliwsza gdyby chodziło o ogień. Ogień powinien płonąć. Okno nie
Lily potrząsnęłam głową mówiąc — Wydaje mi się ,że się powtarzam ale wciąż czuje ,że muszę spróbować po raz kolejny, przestań się krzywdzić — Proszę — dodał Tybalt Rzuciłam zaskoczone spojrzenie w jego stronę, czując jak moje uszy robią się czerwone — Zaufaj mi — odparłam, walcząc o to aby odzyskać spokój — Naprawdę nie robię tego celowo — Tym razem ci wierzę. Z twojej historii wynika ,że nie miałaś wyboru — moja uwaga zwróciła się do Lily w sam raz na czas aby zobaczyć jak wyciąga kawałek mchu z ziemi — Co napotkałaś nie mogę powiedzieć. Ale powiem ci to, o to czego nie może powiedzieć ci woda być może powinnaś zapytać księżyc Zamrugałam na nią — Co? Spojrzała na mnie, z jej oczu nie mogłam nic wyczytać — Są pewne rzeczy o których nie mogę mówić, wiesz o tym, tak? — Oczywiście — powiedziałam, marszcząc się. Rusałki są jeszcze bardziej związane łańcuchami protokołów i grzeczności niż większość reszty ras wróżek. Natknęłam się na kilka takich tematów o których nie chciała albo nie mogła dyskutować w ciągu minionych lat — To właśnie jest taka sprawa. Dokąd udają się dzieci, dlaczego szkło parzy, jak daleko uda ci się dotrzeć przy płomieniu świecy, to nie są tematy o których mogę dyskutować. Ale jeśli spytasz księżyc, cóż księżyc może udzielić ci odpowiedzi — zaczęła ugniatać mech, jej druga dłoń trzymała moją — A Karen? — moja uwaga skupiła się na dłoni Lily? Była całkiem spora szansa na to ,że mech znajdzie się w bliskim kontakcie z pewną raczej delikatną i wrażliwą skórą w najbliższej przyszłości. Wolałam przygotować się na to na tyle na ile tylko będę mogła — Dlaczego dziecko śpi, bez żadnych oznak wybudzenia. Nie wiem — Jasne — przerwałam — Co masz na myśli, mówiąc spytaj księżyca? Lily potrząsnęła głową — Jeśli nie możesz mi na to odpowiedzieć, to chyba nie słuchałaś nikogo przez lata — Chyba tak — obserwowałam jej palce. Byłam pewna ,że cokolwiek planowała zrobić, będzie bolało a ja nie jestem fanką bólu. To trochę ironiczne jeśli wziąć pod uwagę jak często przepuszczałam samą siebie przez maszynkę do mielenia mięsa Napięcie wytrąca cię z równowagi. Byłam tak zajęta obserwowaniem co robi ,że nie byłam przygotowana kiedy upuściła mech, złapała mój nadgarstek i szarpnęła mnie do przodu. Miałam tylko czas aby jęknąć i nabrać powietrza, potem przeleciałamprzez kurtynę wody z Tybaltem krzyczącym w oddali. Po tym już tylko spadałam
Rozdział piąty Uderzyłam w ziemię, biodro najpierw, tocząc się zanim udało mi się zatrzymać i usiadłam. Byłam sucha pomijając mój upadek poprzez wodę a moje dłonie już dłużej nie bolały. Zerknęłam na nie i zaśmiałam się kiedy zobaczyłam ,że skóra jest znowu cała i gładka. Cóż, zgaduje ,że to jedyny sposób na to aby kogoś uleczyć — Lily, to nie było — przestałam mrugać — Zabawne? Włości rozciągał się wokół mnie w szeregi stawów i równin, wszystko połączone wąskimi mostami. Lily, Tybalt, i Karen zniknęli — Tybalt? — nikt nie odpowiedział. Wstałam, automatycznie sięgając aby odsunąć do tyłu włosy i zatrzymałam się kiedy palce napotkały ciasno splecione węzły i spinki do włosów. Wyciągnęłam z włosów jedną spinkę i zerknęłam na nią po czym włożyłam ją na miejsce. Jadeit i ważki. Słodko Moje niezadowolenie pogłębiło się kiedy spojrzałam w dół na siebie i dostrzegłam pełny obraz. Lily najwyraźniej rozszerzyła swoje usługi od uleczenia mojej dłoni do mojego poczucia mody, mój T-shirt i dżinsy zniknęły, zastąpione przez stalowo szarą suknię skrojoną w tradycyjnym japońskim stylu i haftowaną czarno srebrnymi ważkami. Czarne aksamitne obi było zawiązane wokół mojej talii, mój nóż został ukryty pod fałdami tkaniny. Przynajmniej nie pozostawiła mnie nie uzbrojoną. Kiedy podniosłam rąbek sukni, moim oczom ukazały się zniszczone, brązowe trampki, przynajmniej zostawiła w spokoju moje buty — Niezbyt zabawne — wymamrotałam wpatrując się w najbliższą ścieżkę. Będziemy miały do pogadania jeśli pozbyła się moich ubrań Znalezienie drogi wyjścia z włości Lily jest łatwe, tak długo jak nie masz nic przeciwko temu ,że musisz się przespacerować. Granice jej ziemi są elastyczne, czasem są odległe o mile a czasem tylko o kilka stóp, ale wszystkie ścieżki prowadzą do księżycowego mostu. Przeszłam jakąś ćwierć mili, mamrocząc pod nosem całą drogę kiedy ktoś odchrząknął dyskretnie tuż za mną — Tak? — zapytałam odwracając się
Mężczyzna o srebrnej skórze stał na wodzie, Skrzela znajdujące się na dole jego szczęki poruszały się z trudem kryjąc niepokój. Miał na sobie liberię Lily, ze szczelinami wyciętymi w miejscu na rękawach i na nogawkach jego spodni, alby umożliwić jego płetwą swobodny ruch w dół łydek i przedramion — Moja pani mnie przysłała — powiedział niepewnie — Widzę. Co kazała ci powiedzieć? — Życzy sobie abym przekazał ci ,że czeka w pawilonie, z królem kotów i twoją siostrzenicą — Dobrze wiedzieć — powiedziałam — Którędy do pawilonu? — Idź tak jak szłaś i skręć w lewo w kierunku zegara słonecznego To wydawało się zakończyć jego instrukcję. Już się obracałam kiedy odezwał się ponownie, pytając — Pani? Zerknęłam przez ramię — Tak? — Czy mogę odejść? — Tak, możesz — powiedziałam. Uśmiechnął się i rozpłynął we mgle, oddalając się w wodzie. Potrząsnęłam głową i wznowiłam spacer. Naiads. Jeśli istnieje jakiś sposób aby uczynić je mądrzejszymi bardziej niż przeciętny kamień to nikt jeszcze go nie znalazł Reszta mojego spaceru odbyła się bez powikłań. Stado pixie przecięło mi drogę, śmiejąc się gdy próbowali wybić się nawzajem z powietrza. Przystanęłam aby pozwolić im przejść. Pixie są małe ale sprowokowane potrafią być złośliwe. Kilka stad zamieszkujących park aktualnie jest w stanie wojny z tymi z Safewaya gdzie kiedyś pracowałam, byłam znana z zaopatrywania sklepowych pixie w broń (głównie wykałaczki lub złamane ołówki) a nie potrzebowałam stada parkowych pixie rzucających się na mnie w poszukiwaniu zemsty. Gdy mnie minęły ruszyłam dalej, przechodząc kilka niewielkich wysepek i pokrytych mchem wychodni zanim doszłam do zegara słonecznego umiejscowionego na skrawku ziemi. Nie rzucał żadnego cienia. Wywróciłam oczami zastanawiając się dlaczego Lily w ogóle zawraca sobie tym głowę i skręciłam w lewo Nie było żadnego pawilonu w miejscu w którym skręciłam. Tak szybko jednak jak tylko skończyłam skręcać, pojawił się tam, wielki, jedwabny, biały pawilon, udekorowany tuzinem herbów których nie rozpoznawałam i przymocowany do liściastego podestu złotymi linami. Jego proporce i proporczyki dryfowały na wietrze którego nie czułam. Najwyraźniej, skręć w lewo nie oznaczało również idź dalej
Lily klęczała na poduszce, nalewając herbatę do tych różowych filiżanek z chińskiej porcelany które stały na stoliku tak nisko nad ziemią ,że klęczenie było jedyną opcją, nie żeby miała jakieś krzesła. Lily potrafi być prawdziwą tradycjonalistką kiedy chce nią być a to oznacza przez większość czasu. Tybalt siedział na przeciwko niej, na bardzo podobnej poduszce, wyglądając na kogoś kto z łatwością wtopił się już w otoczenie. To kolejna irytując rzecz z nim związana. Jest tak cholernie pewny siebie ,że prawdopodobnie mógłby jeść kolację z samym Oberonem i wcale nie czułby się nie na miejscu Karen spała oparta o ścianę pawilonu, na stosie poduszek ze Spikiem skulonym na jej brzuchu. Wyglądało na to ,że odbyła ona swoja własną podróż przez niesamowitą myjnie rusałki i jej salon uzdrawiania. Miała na sobie białą szatę, ozdobioną haftowanymi kwiatami wiśni a jej włosy były upięte jak korona wokół głowy. Była jednak tak samo blada jak wcześniej Pomimo wysiłków Lily, jakoś nie sądziłam ,że się obudzi. Jej oryginalne ubrania leżały złożone na podłodze obok niej razem z moimi — Widzę ,że nas znalazłaś — powiedziała Lily. Machnęła dłonią w kierunku drugiej części stołu, wskazując miejsce obok Tybalta — Proszę siadaj — Mogłaś mnie chociaż ostrzec — powiedziałam, przechodząc aby usiąść zgodnie z jej wskazówkami. Moje kolana zaprotestowały kiedy próbowałam przyklęknąć, więc zamiast tego wyprostowałam nagi przed sobą Tybalt okazał się klęczeć z taką samą swobodą jak Lily. Posłałam mu spojrzenie. Pozer — Czy był jakiś szczególny powód ku temu abyś przetoczyła mnie przez połowę tych cholernych włości — Tak — powiedziała, nalewając herbatę. A to ci niespodzianka. Rzadko udaje mi się wydostać z Herbacianych Ogrodów bez wypicia filiżanki herbaty z Lily, bez względu na to jak pilne mogą wydawać się moje sprawy. Wciąż jednak warto było spróbować — Nie jestem pewna czy mamy na to czas, Lily — powiedziałam — Szukamy dzieci — Zawsze jest czas na herbatę — zbeształa Lily, stawiając przede mną filiżankę — Przetoczyłam cię jak to uroczo ujęłaś, ponieważ musiałaś zostać uleczona. Uszkodzenia były dokonane przy pomocy magii, co sprawiło ,że były inaczej nie do naprawienia. Jeśli zaś chodzi o powód dla którego cię nie ostrzegłam, trudno jest przegapić twoją niechęć do wody. Sądziłam ,że możesz się opierać jeśli będziesz wiedziała co cię czeka — niewielki uśmiech pojawił się na jej ustach
— Całkiem konkretny opór przed zmoczeniem się jest cechą wspólną którą dzielisz z naszym obecnym tu, królewskim przyjacielem Tybalt zrobił minę — Nie uważam unikania zapalenia płuc jako coś złego — odparłam — Jeśli jesteś w stanie złapać zapalenie płuc w wodach moich ziem, to masz znacznie większe kłopoty niż zwyczajowy dotyk wilgoci — powiedziała Lily Z otrzeźwieniem spojrzała w moją stronę — Przykro mi, October, ale nie mogę obudzić dziecka. Próbowałam. Mogę zatrzyma jej ciało i ducha razem tymczasem ale obawiam się to może być koniec moich możliwości — Ale co jest z nią nie tak? Lily podniosła swoją filiżankę, aby przy użyciu tego zwyczajnego gestu ukryć migoczące w jej oczach zmartwienie — Nie wiem — Czy powinnam zabrać ją do Jin? — Jin była królewską uzdrowicielką w Cienistych Wzgórzach. Nie była tak dobra jak Lily (nikt kto nie jest rusałką nawet nie zbliży się do tego poziomu) ale była dobra a jej umiejętności były w jakiś sposób inne. Była innego typu uzdrowicielką niż rusałka, pracowała w oparciu o rożnego rodzaju uroki i mikstury, nie była ograniczona tym co może zrobić woda. — Nie sądzę — odparła Lily — Przenoszenie jej zanim poznamy źródło jej stanu może przynieść więcej szkody niż pożytku. Dobrze zrobiłaś ,że ją tu przyniosłaś. Mogę jej pilnować i obserwować zanim nie dowiemy się więcej — A więc nie wiemy dlaczego Karen nie chce się obudzić, nie wiemy też co stało się z zaginionymi dziećmi, nawet nie wiem od czego powinnam zacząć — Spytaj księżyc — powiedziała Lily — Wciąż to powtarzasz — odparł Tybalt z dezaprobatą — Być może chciałabyś to przetłumaczyć — Nie mogę — powiedziała Lily, spokojnie napotykając jego spojrzenie — Chcesz znaleźć swoje odpowiedzi musisz zacząć myśleć a nie reagować — Myśleć — powiedziałam i obróciłam się w jego stronę — Tybalt, kiedy szukałeś tych zaginionych dzieci, czy zauważyłeś coś niezwykłego w miejscu w którym normalnie sypiały? — Poza ich nieobecnością? — jego dezaprobata tylko się pogłębiła — Powietrze było kwaśne. Pachniało nie tak jak trzeba, jak rzeczy których nie powinno tam być — Rzeczy jak na przykład? — zapytałam, ponura pewność rosła w moim wnętrzu
— Krew i popiół. I wosk Jakiś rumor pojawił się po drugiej stronie stołu. Obróciliśmy się aby zobaczyć Lily podnoszącą skorupy swojej filiżanki od herbaty trzęsącymi się dłońmi. Gapiłam się na nią. Nigdy wcześniej nie widziałam aby Lily cokolwiek upuściła — Bardzo mi przykro — wyjąkała, podnosząc się — Proszę przesuńcie się z daleka od stołu......Posprzątam ten bałagan natychmiast. Tak mi przykro Zaczęłam się odsuwać, ale zamarłam, wpatrując się w liście herbaty rozmazane na stole. W tym bałaganie pojawiły się kształty, prawie na tyle jasne aby je zrozumieć. Trzy pętle, jak łukowate bramy, zwiędła różka, wysoka, zgrabna kolumna z rozmazaną trójkątną końcówką. Świeca....? Dłoń Lily przesunęła się nad stołem i złapała mój podbródek, obracając go w swoją stronę. Jej oczy wydawały się ciemniejsze, mniej jak oczy a bardziej jak kałuże wody — Czas iść — powiedziała — Bardzo mi przykro ale liście przemówiły. On jest zbyt blisko dla bezpieczeństwa mnie samej czy też moich włości — Lily, co — zaczął Tybalt. Lily posłała mu ostre spojrzenie i nic już nie powiedział — Macie sprawy do załatwienia, obydwoje, chociaż ich ciężar spoczywa na córce Amandine — odparła — Musisz porozmawiać z księżycem, October. Zostaw dziewczynkę pod moją opieką. Być może uda mi się ją obudzić, być może nie ale będzie bezpieczniejsza ze mną niż byłaby z tobą w drodze — Ale— Tym razem ostre spojrzenie było zarezerwowane dla mnie — Wiesz ,że są pewne rzeczy o których nie mogę rozmawiać. Przykro mi ,że dotykają one akurat twoich spraw. Mogę powiedzieć ci jedynie tyle, musisz zapytać księżyc, tu nie znajdziesz dla siebie żadnych odpowiedzi, i musisz tu zostawić dziewczynkę — Nie mogę jej tak po prostu zostawić! — zaprotestowałam — Jej rodzice mi zaufali — Miałaś nieoczekiwanego gościa? — zapytała a ja zamarłam. Kontynuowała — Takiego który należy do twojej linii nawet jeśli jemioła należy do dębu? Nie możesz mnie okłamać. Znam cię — Skąd...? — wyszeptałam. Tybalt zmarszczył brwi ale nie dbałam o to. Jeśli Lily wiedziała o moim sobowtórze, co jeszcze wiedziała? Jej uśmiech był smutny — Na wodzie zawsze są kręgi. Niektórzy z nas po prostu obserwują je bardziej dokładnie. Zostaw dziecko i idź. Masz mile do przebycia tą drogą — Lily, ja—
— Nie ma już nic więcej do powiedzenia. Pójdziesz zająć się swoimi sprawami i Tybalta, i innych którzy nie zdążyli się jeszcze z tobą skontaktować. Pójdziesz, bo musisz. Idź teraz, October — spojrzała na bałagan na stoliku — Masz niewiele czasu aby znaleźć swoją drogę. Idź Wstałam — Nie powiesz mi nic więcej, prawda? — Nie ma nic więcej do powiedzenia — przysunęła się do Karen, podniosła moje ubrania i podała mi je — Możesz zatrzymać sukienkę. Pasuje do ciebie — Chyba nie mam czasu aby się przebrać — wzięłam tobołek — Jak się stąd wydostaniemy? — Wyjdź z pawilonu i skręć w prawo — Jasne — odwróciłam się aby odejść. Spike zeskoczył z kolan Karen, podążając tuż za mną, z Tybaltem idącym za nami którego kroki były bezszelestne na podłodze pawilonu. Dziwnie pocieszające było to ,że nie odchodziłam sama Pojawił się chwilowy moment dezorientacji kiedy wyszliśmy z pawilonu na pokrytą mchem ziemię. Krajobraz opadł wokół nas na swoje zwyczajowe miejsce i znaleźliśmy się z powrotem w Japońskich Herbacianych Ogrodach, stojąc za drzwiami z tabliczką TYLKO PRACOWNICY W powietrzu wyczuwało się mrowienie i zapach jaśminowej herbaty. Sięgnęłam dotykając jednego ucha, czując jak zaokrągla je iluzja — Ale zabawa — powiedziałam mrocznie. Zdałam sobie sprawę ,że większość wróżek czystej krwi ma całkowitą kontrolę nad swoimi włościami, ale to wcale nie oznaczało ,że potrzebne mi ilustrowane przykłady. Nie mogę znieść kiedy inni rzucają na mnie moją własną iluzję. To sprawia ,że uszy mnie swędzą. Cały obszar iluzji nie patrz
tutaj rzuconej przez Tybalta był już wystarczająco irytujący, a w żaden sposób nie dotykał mojej skóry — Wyglądasz bardzo ładnie — powiedział Tybalt Spojrzałam na niego, rozpinając jego kurtkę (rozpinając moją kurtkę) którą wzięłam ze stosu ubrań i założyłam na siebie. Zniszczona skóra tworzyła dziwny kontrast z formalną jedwabną suknią. Nie obchodziło mnie to za bardzo — Wyglądam jak gejsza Niewielki uśmiech zakrzywił jego usta — Tak jak powiedziałem, wyglądasz bardzo ładnie
— Uhm hmm — parsknęłam i odwróciłam się kierując do wyjścia. Wyglądając na rozbawionego, Tybalt podążył za mną. Kiedy po raz drugi potknęłam się o brzeg sukienki, sięgnął i wyjął stos ubrań z moich dłoni. Zamrugałam ale nie powiedziałam słowa On też się nie odezwał dopóki nie byliśmy już prawie przy moim samochodzie. Kiedy to zrobił jego głos był nietypowo miękki — Nie chciałem cię zmartwić — Co? — zerknęłam w jego stronę — Powiedziałem ,że nie chciałem cię zmartwić. Nie zdawałem sobie sprawy z tego ,że moja nieobecność będzie problemem — jego uśmiech nieco się poszerzył — Wydawało się ,że zawsze próbujesz się mnie pozbyć — Tak, cóż — zatrzymałam się przy samochodzie zabierając moje ubrania z jego rąk — Chyba nie spodziewałam się ,że stanie się to tak nagle. Czy czymś cię wkurzyłam? — Wkurzyłaś? Nie. Nie zrobiłaś tego. Byłem.....— przerwał i westchnął — Szukałem kogoś. Są pewne pytania które mnie martwią i chciałbym znaleźć jakieś odpowiedzi — Coś z czym mogłabym ci pomóc? Pytanie
było
zdawkowe,
ale
jego
odpowiedź
była
niczym
innym
jak
odzwierciedleniem zachowania kota prześladującego mysz. Stał nieporuszony i przyglądał się mojej twarzy, oczy przeskakiwały tam i z powrotem jakby coś rozważał. W końcu, prawie ze zdziwieniem powiedział — Nie. Nie sądzę — wyglądał dziwnie jakby odczuł ulgę — Przepraszam za moją nieobecność. Najwyraźniej, byłaś beze mnie zagubiona Zamrugałam, wygrzebując kluczki z kieszeni dżinsów i sprawdzając czy na tylnym siedzeniu nie ma intruzów zanim od kluczyłam drzwi — Jesteś bardzo dziwny, Tybalt — powiedziałam — Ale chyba o tym wiedziałam. Podwieźć cię gdzieś? Z zadumą zapytał — Co miała na myśli Lily? Jemioła i dąb? Może warto było zaryzykować. Jeśli ufał mi na tyle ,że powierzył odnalezienie zaginionych dzieci jego dworzan, równie dobrze mogłam mu zaufać w związku z realiami zaistniałej sytuacji. Wyprostowałam ramiona, napotkałam jego oczy i powiedziałam — Mój sobowtór pojawił się dziś rano — Ach — powiedział cicho — Powinienem wiedzieć ,że chodzi o coś w tym rodzaju — zanim miałam szanse aby zareagować, wysunął się do przodu i pocałował mnie w czoło — Muszę wrócić na mój dwór i dać znać znać rodzicom zaginionych ,że się zgodziłaś. Przyjdę do ciebie później Wpatrywałam się w niego, oszołomiona — Co?...
— Szerokiej drogi, Toby. Znajdź nasze dzieci — zawahał się tak jakby chciał jeszcze powiedzieć coś innego ale tego nie zrobił, odwrócił się i odszedł na skraj parkingu — Co do...? — powtórzyłam, stojąc tam z kluczykami zwisającymi z dłoni Spojrzał przez ramię i uśmiechnął się, prawie ,że nieśmiało wstępując do cienia, po czym zniknął — To się oficjalnie zaczyna robić dziwne — powiedziałam pragnąc usłyszeć własny głos bardziej niż cokolwiek innego. Zagubione dzieci, sobowtór na moim progu, świrująca Lily a teraz jeszcze Tybalt zdecydował się przedefiniować znaczenie zwrotu dziwne
zachowanie? Ten dzień w żadnym stopniu się nie poprawiał. Wsiadłam do samochodu i odpaliłam silnik Potrzebowałam kawy i potrzebowałam jej teraz
Rozdział szósty Dotarłam do domu po pół godzinie i wizycie w McDonaldzie, z dużą kawą robiącą co w jej mocy aby uspokoić mój żołądek. Słabo jej szło. Porażka wydawała się być bardziej głęboka kiedy dotarłam do swojego mieszkania i zerknęłam na ganek. Quentin siedział tam z rękoma oplecionymi wokół nóg i podbródkiem na kolanach, wyglądając jak ogromny, wykopany z domu szczeniak Przynajmniej miał na tyle rozumu ,że przywdział ludzkie zauroczenie, pokrywając szpiczaste uszy i sprawiając ,że jego rysy twarzy były trochę bardziej wiarygodnie atrakcyjne. Daoine Sidhe są piękne ale to nie jest ludzkie piękno. Z przywdzianym zauroczeniem mogły by być idolami nastolatek, bez niego wywoływałyby zamieszki. Miał na sobie niebieskie jeansy i czarny T-shirt który głosił JESTEŚCIE PO PORSTU ZAZDROŚNI PONIEWAŻ GŁOSY PRZEMAWIAJĄ DO MNIE. Wyglądało jakby jego blond włosy w kolorze kukurydzy nie były czesane od paru dnia a jeden z jego trampek był rozwiązany Jedyny raz kiedy widziałam go aby wyglądał tak zaniedbanie było to zaraz po tym jak został postrzelony. Coś było nie tak Podniósł się na nogi kiedy mnie zobaczył, prawie przewracając się przez własne sznurowadła — Toby — powiedział łamiącym się głosem — Ja— Spanikowane dzieciaki często mówią co im ślina na język przeniesie. Żyję w przyzwoitej okolicy ale mam sąsiadów a sąsiedzi słyszą różne rzeczy — Zaczekaj aż wejdziemy do środka. Otworzysz drzwi?— rzuciłam mu klucze od domu, mocniej chwytając moją kupkę ubrań i sukienkę — Nie lubię chodzić w tym czymś — Więc, co masz na sobie ? — złapał kluczę marszcząc brwi — To długa historia — strzeliłam palcami, mamrotając szybko rymowankę zdejmującą magiczne zabezpieczenia Szczęśliwie dla mnie, ten chłopak był szkolony w posłuszeństwie praktycznie od dnia swoich narodzin. Wzruszył ramionami, odwrócił się i zaczął otwierać drzwi. Jego dworskie maniery sprawiły ,że nawet przystanął i przytrzymał je dla mnie otwarte, po czym wszedł za mną do mieszkania, gdzie opadł na kanapę i upuścił głowę w swoje dłonie. Musiałam to przyznać i podziwiać, jak większość nastolatków, pomijając ich pochodzenie, miał prawie ,że instynktowną skłonność do teatralnych gestów
— Zawiąż buty — powiedziałam, upuszczając moją stertę ciuchów na półkę zanim zamknęłam drzwi i odwróciłam kierując się do kuchni. Musiałam zaparzyć sobie dzbanek kawy. Zacznie mówić kiedy będzie gotowy a większość z mojej taniej kawy z fast foodu już zniknęła Właśnie wkładałam filtr kiedy powiedział tytułem wstępu — Toby? Trafiony — Tak? — odwróciłam się. Stał w drzwiach kuchennych — Masz zamiar powiedzieć mi dlaczego rozbiłeś obóz na moim ganku? — Katie zniknęła Odłożyłam filtr — Spróbuj raz jeszcze — Katie zniknęła. Zniknęła dziś rano Imię było znajome, tylko chwilę zajęło mi wykombinowanie kogo miał na myśli Och, nie — Twoja ludzka dziewczyna — pokiwał. Nagle poczułam mdłości Proszę, proszę niech
przyszedł tu powiedzieć mi ,że zerwali.... — Kiedy mówisz zniknęła, co dokładnie masz na myśli? — Nie wiem. Nie ma jej — spojrzał w dół na podłogę, kontynuując monotonnie — Nie przyszła dziś rano do szkoły Ciężko jest wróżkom czystej krwi udawać ,że świat śmiertelników nie ma znaczenia, więc zaczynają posyłać swoje dzieci do szkoły, ludzkiej szkoły. Można to nazwać nowym sposobem na zabawę w dom wróżek. Nie jestem pewna co powinnam myśleć o tym ,że banda dzieciaków czystej krwi dostaje ludzkie dzieciństwo którego ja sama nigdy nie miałam, ale moja opinia nie zastopuje tego trendu. Quentin był w drugiej klasie swojego ludzkiego liceum niedaleko Paso Nogal, i zadziwiająco dobrze sobie radził biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności Oparłam się o szafkę — Może zachorowała. Ludzie chorują — Wiem o tym — powiedział defensywnie Quentin — Poszedłem do niej do domu w przerwie na lunch aby to sprawdzić — I nie było jej tam? — Nie. Jej mama powiedział ,że Katie nie było kiedy wstała. Nie wzięła torby ani butów, niczego — przełknął ciężko po czym zaczął mówić dalej — Spytałem czy mogę rozejrzeć się po jej pokoju aby zobaczyć czy zostawiła jakąś notatkę czy coś w tym stylu. Wiesz, zrobiłem takie śledztwo jak w ALH — To bardzo sprytne z twojej strony — uczucie mdłości w moim żołądku przybrało na sile — Czego się dowiedziałeś?
— Żadnego listu — powiedział Quentin — Ale... — przerwał — Tylko się nie śmiej, dobrze? — Nie będę się śmiać — powiedziałam cicho. Jakoś śmiech był ostatnią rzeczą jaką miałam na myśli. — Powietrze w jej pokoju miało dziwny posmak. Tak jakby krew — I wosk — wymamrotałam — Co? — Nic. Dotykałeś okien? Zmarszczył się — Oczywiście ,że nie. Dlaczego miałbym dotykać okien? Podniosłam w górę dłonie. Lily wykonała świetną robotę ale wciąż czułam poparzenia jeśli zbyt intensywnie o nich myślałam — Nie wiem. Ale gdybyś to zrobił to prawdopodobnie odczuwałbyś teraz spory ból — O czym ty mówisz? — Dokończ swoją opowieść a potem ja powiem ci swoją — spojrzał na mnie i dodałam — Obiecuje — W porządku — westchnął — Jej mama przyszła i powiedziała ,że muszę wyjść. Była naprawdę zmartwiona — przygryzł wargę — Tak jak ja jestem — To zrozumiałe — podniosłam filtr i umieściłam go na miejscu, po czym włączyłam ekspres. Potrzebowałam więcej kofeiny zanim zacznę się zmagać z tym wszystkim — Masz zamiar powiedzieć mi co jest grane? — Prawdopodobnie powinnam — odparłam i westchnęłam — Chodź — przeszłam obok niego do salonu nie czekając aby sprawdzić czy podąża za mną, w końcu moje mieszkanie nie jest aż takie duże. Usiadłam na jednym końcu kanapy, ugniatając rąbek mojej sukienki. Quentin przyszedł i usiadł na drugim. Spike wskoczył mu na kolano a ten zaczął drapać różanego goblina za uszami — Dlaczego okno miałoby wyrządzić mi krzywdę? — Ponieważ nie tylko Katie zniknęła — odparłam — Stacy Brown zadzwoniła dziś rano ponieważ dwójka jej najmłodszych dzieci zaginęła. Kiedy przeszukiwałam ich pokoje znalazłam te same zapachy które ty znalazłeś w pokoju Katie. Rozmawiałam również z Tybaltem i powiedział ,że piątka dzieci z jego dworu zniknęła ostatniej nocy — Te same zapachy?
— Te same — odparłam — Dotknęłam wtedy okna gdy podążałam za zapachem. Poparzyło mi dłonie — Ale nie wyglądają— — Lily je uleczyła. Katie....— westchnęłam — Jest człowiekiem tak? Nie ma w sobie ani krzty krwi wróżek? — ludzie z niewielką domieszką krwi wróżek są czymś wciąż zdolnym do używania magii i postrzegania świata wróżek a to rzadkie ale się zdarza. Nazywamy ich merlinami i unikamy jeśli tylko możemy. Są niebezpieczne na swój własny sposób — Jest człowiekiem — powiedział Quentin rzucając wściekłe spojrzenie Zamrugałam — Nie chciałam niczego implikować. Ale Quentin, cokolwiek to jest, porywa wróżki czystej krwi, odmieńców a teraz jeszcze ludzką dziewczynkę. Co to może znaczyć? — To znaczy ,że musimy ją odzyskać — powiedział, szczękę miał zaciśniętą w twardą linię — Racja — odparłam, masując nasadę nosa — Czy ktoś wie ,że tu jesteś? — Nie zupełnie. Przyszedłem prosto ze szkoły — Więc dzieciaki znikają a ty tak po prostu uciekłeś? Poinformowałeś przynajmniej Sylvestera i Lunę ,że wrócisz później? Rodzice Quentina oddali go na wychowanie do Cienistych Wzgórz aby wytrenował się w dworskich sztukach. Nigdy ich nie poznałam, ale muszą pochodzić ze stosunkowo pomniejszej szlachty aby umieścić go na dworze tak niemodnym jak dwór Sylvestera. Sądząc po lekkim akcencie który Quentin ujawniał w chwilach stresu pochodzili albo z Kanady albo z okolic. Torquillowie są teraz jednocześnie jego zwierzchnikami i rodzicami przynajmniej do czasu aż nie skończy się ich opieka nad nim — Nie...— — Na łzy Maeve, Quentin — wstałam — Zostań na miejscu. Zrozumiano? Pokiwał, wróciłam do kuchni gdzie złapałam telefon i wybrałam numer Cienistych Wzgórz. Telefon zadzwonił dwukrotnie zanim męski głos nie zapytał — Cieniste Wzgórza. Czym mogę służyć? Zamarłam, zdumienie pokryło moje zirytowanie — Etienne, czy to ty? — Och, psiakrew, Halo, Toby — powiedział, ciężko — Proszę nie zaczynaj
— Czyżby telefon znalazł się w niebezpieczeństwie? Czy musieli postawić przy nim dużego, dzielnego rycerza aby go pilnował? — Etienne jest jednym z rycerzy Sylvestera, najbardziej solidnym i wiarygodnym rycerzem. Czystej krwi wróżka Tuatha de Dannan i tak honorowy ,że aż strach, w skrócie nudny jak cholera. Szanuje tego mężczyznę a nawet lubię go w pewien abstrakcyjny sposób ale jeśli chodzi o faktyczne spędzanie z nim czasu, no cóż powiedzmy ,że spędzamy sporo czasu doprowadzając się na wzajem do szaleństwa — Melly nie ma a ktoś musiał zająć się telefonem. Co się dzieje? — ciężko było zignorować tą dezaprobatę w jego głosie. Cóż ja jestem raczej typem, który pokazuje się znienacka, wraz z podążającymi za sobą kłopotami, a nie najpierw dzwoniącym — Racja, przepraszam — otrząsnęłam się z zadumy, mówiąc — Quentin jest u mnie. Nic mu nie jest i zaraz przywiozę go z powrotem do włości — Quentin tam jest? Dlaczego na boga miałby— — Sam przyszedł, Etienne, przecież go nie ukradłam Cisza która była jego odpowiedzią zdradziła mi jak blisko byłam odgadnięcia co myślał. Westchnęłam — Proszę daj wszystkim znać ,że Quentin jest bezpieczny i będzie na miejscu krótko po tym jak sam im o tym powiesz — Oczywiście — odpowiedział sztywno — Szerokiej drogi — Pomyślnego ognia, Etienne — odpowiedziałam i rozłączyłam się Uderzałam rytmicznie głową o ścianę kiedy usłyszałam jak Quentin odchrząkuje, mówiąc — Toby? — Co się stało? Z kim rozmawiałaś? Wyprostowałam się, odwracając w jego stronę — Chodź, jedziemy Poszedł za mną do frontowych drzwi pytając — Dokąd? — Zabieram cię z powrotem do Cienistych Wzgórz — Co? — zatrzymał się wpatrując we mnie — Dlaczego? — Sytuacja jest zbyt niebezpieczna. Nie mam zamiaru narażać ponownie twojego życia — ostatnim razem kiedy Sylvester wysłał mnie z zadaniem, Quentin pojechał ze mną aby uczyć się i obserwować. Nauczył się sporo. Na przykład ja to jest kiedy ktoś postrzeli cię i prawie umierasz, i jak to jest pochować jedyną siostrzenicę swojego zwierzchnika. To niektóre z lekcji których naprawdę nie chciałabym powtarzać — Ale—Katie! — zaprotestował Quentin
— Zajmę się tym. Nie potrzebuje twojej pomocy — zaryzykuje własne życie aby sprowadzić dzieci do domu ale nie będę ryzykować życia nikogo innego. Nikt tym razem nie ucierpi pod moją pieczą a zwłaszcza Quentin. Już wystarczająco go skrzywdziłam Gapił się na mnie, wyglądając tak jakbym właśnie go spoliczkowała — Ale ona jest moją dziewczyną. Powinnaś... — Co? Pozwolić ci pomóc? — potrząsnęłam głową, robiąc co w mojej mocy aby nie wyśmiać tego stwierdzenia. Bolało ale nie tak bardzo jak myśl o jego połamanym ciele. — Nie rozumiesz? Kiedy ktoś ma ze mną coś wspólnego, umiera. Nie biorę cię do tej sprawy — Muszę ją znaleźć. Proszę, Toby, ona jest tylko człowiekiem, o niczym nie wie— — Nie jesteś przeszkolony i nie idziesz — byłam okrutna ale nie było innego sposobu. Nie chyba ,że chciałam aby mój sobowtór dybał na jego śmierć tak samo jak na moją Quentin się wzdrygnął, otworzył szeroko oczy i zobaczyłam w nich to ,że poczuł się zraniony, po czym jego spojrzenie stwardniało, skinął i powiedział — Dobrze. Sam ją znajdę — Nie, nie znajdziesz. Chodź — Co? — Tak jak powiedziałam, zabieram cię z powrotem do Cienistych Wzgórz — rzucił mi wściekłe spojrzenie. Odpowiedziałam tym samym. Miałam w tym większą wprawę i pierwszy odwrócił wzrok, kuląc ramiona. Przez krótką chwilę rozważałam zmianę ubrań ale odrzuciłam ten pomysł. Quentin może wymknąć się jeśli zostawię go samego. Chciałam mieć go na widoku dopóki nie odstawie go z powrotem do włości — Toby...... — Chodź — złapałam go za ramie i wyciągnęłam na zewnątrz. Spike podążył za mną, manewrując pomiędzy moimi nogami prawie mnie przewracając. Puściłam Quentina, przystanęłam i podniosłam różanego goblina, wkładając mu go w ręce — Potrzymaj Quentin zmrużył oczy, automatycznie przytulają różanego goblina do piersi. Spike zaćwierkał po czym zaczął wydawać z siebie ten dziwny dźwięk który zastępował u niego mruczenie Przesunęłam palcami po obu stronach drzwi, mamrotając fragmenty rymowanki pod nosem. Zapach miedzi i świeżo skoszonej trawy wzrastał wokół mnie kiedy reaktywowane zabezpieczenia rozbłysły na czerwono, i śruba bólu uderzyła mnie pomiędzy skrońmi.
Zaklęcie działało, jednakże nie wiedziałam jak wiele dobrego będzie wstanie zrobić. W końcu Mitch i Stacy też zabezpieczali swój dom Opuszczając dłonie zwróciłam się do Quentina — Chodźmy — podał mi Spike'a bez słowa i oddalił się w kierunku mojego samochodu. Westchnął ale nie zaprotestował. Jeśli chciał bawić się w karanie milczeniem, mogłam się z nim w to bawić. Ta metoda mogła nam sporo ułatwić Droga do wzgórza wydawała się trwać wieczność. Quentin siedział na miejscu pasażera rzucając wściekłe spojrzenia i nie patrząc na mnie, podczas gdy Spike zdecydował się jechać na moim kolanie a nie na swoim zwyczajnym miejscu na desce rozdzielczej. Nie wiem czy tym zachowaniem starał się mnie pocieszyć czy pocieszyć samego siebie ale pomiędzy tym a moją spódnicą, ciężko było manewrować. Moje myśli wciąż powracały do Karen. Chciałam wierzyć w to ,że obudzi się sama Ale jakoś nie mogłam. Zwłaszcza mówił dokuczliwy głos z głębi mego umysłu jeśli dziewczyna Quentina i dzieci wróżek Cait Sidhe zniknęły w ten sam sposób jak Andy i Jessica. Zadrżałam. Zaczęło się coś co wcale mi się nie podobało, i na korzeń i gałąź nie widziałam żadnego sposobu na to aby trzymać się od tego z daleka Było już popołudnie kiedy podjechaliśmy na parking Paso Nogal — Chodź, idziemy Quentin spojrzał na mnie uroczyście — Proszę zmień zdanie, chce pomóc — Nie mam zamiaru pozwolić na to abyś znowu ucierpiał. A teraz wysiadaj Quentin rzucił mi wściekłe spojrzenie ale otworzył drzwi, z oczywistym zamiarem aby odejść. Problem polegał na tym ,że nie ufałam mu w tym ,że wróci do włości. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do niego, posyłając mu promienny uśmiech i łapiąc za łokieć — Pozwól ,że cię odprowadzę — To nie jest— próbował uwolnić się z mojego uścisku i jęknął — Konieczne — To zabawne bo ja uważam ,że jest. A teraz chodźmy Dobrze ,że park był praktycznie pusty ponieważ ktokolwiek kto zobaczyłby naszą wspinaczkę po zboczu miałby naprawdę dobry powód aby zadzwonić na policję i zgłosić porwanie. Quentin się nie szarpał ale też nie pomagał, pozwolił się na wpół ciągnąć do drzwi prowadzących do Cienistych Wzgórz. Zrównanie jego kroku z moim pochłonęło większą część mojej uwagi. Nie było szans aby podczas tej trasy nie porwać sukienki. Poddałam się po trzecim razie kiedy zaczepiła o kolczaste krzaki. W końcu nie zapłaciłam za tą cholerną rzecz.
Quentin próbował jeszcze wyrwać rękę kiedy drzwi do włości w końcu stanęły otworem. Tym razem go puściłam. Nie byłam skłonna pozwolić mu ryzykować głowy jeśli tylko miałam coś do powiedzenia w tej sprawie, ale nie było żadnego powodu aby zawstydzać go na domiar wszystkiego Spike rzucił się obok nas kiedy weszliśmy do holu, prawie zwalając mnie z nóg. Jego uszy były położone gładko po sobie, i pędził tak szybko ,że zniknął mi z widoku za rogiem zanim jeszcze zdałam sobie sprawę ,że w ogóle się poruszył. Wizja jego dziwnego zachowania u Mitch i Stacy przeleciała mi przez głowę — Quentin, zostań tutaj! — warknęłam i wystartowałam za nim Ciężko jest utrzymać się na marmurowej podłodze gdy masz na sobie trampki. Skręciłam za rogiem w miejscu w którym zniknął Spike, potykając się kiedy wpadłam do następnego korytarza Hol był już zajęty. Luna siedziała na niskiej aksamitnej kanapie jakieś dwadzieścia stóp ode mnie, jej wyraz twarzy był zdystansowany kiedy układała róże w wazie na szczycie stolika z wiśniowego drzewa. Spike wyprzedził mnie i wskoczył jej na kolano. Spojrzała w dół na niego zanim podniosła głowę zauważając moje przybycie. Drgając jednym pokrytym srebrnym futrem uchem, podkurczyła nogi pod siebie i odsunęła wazę — Witaj, October — powiedziała łagodnie — Uch.....— próbowałam wykonać ukłon i przestać biec w tym samym czasie. Spódnica zaplątała mi się miedzy nogami a stopy pośliznęły i wylądowałam na plecach Luna obserwowała jak podchodzę, najwyraźniej niewzruszona. Trudno jest wzburzyć Lunę. Jest wróżką Kitsune z trzema ogonami która z własnej woli i chęci wżeniła się w jedną z najbardziej frustrujących szlacheckich rodzin z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Ktoś taki jest albo szalony albo cierpliwy jak skała. Czasem podejrzewam ,że Luna może być jednym i drugim Czekała aż się zatrzymam zanim zapytała spokojnie — Nowa sukienka? — Lily — odpowiedziałam, w drodze wyjaśnienia. Usiadłam i roztarłam tył głowy dłonią — Cóż, to było trochę melodramatyczne — Ale zabawne, co zmazuje wiele grzechów — wstała, przytulając Spike'a do piersi — Powrót Quentina jest mile widziany. Oczywiście trzeba z nim porozmawiać. Jestem pewna ,że Etienne nie przepuści okazji — Lepiej on niż ja
Luna zaśmiała się wyciągając dłoń — Chodź. Sylvester będzie chciał z tobą porozmawiać — Uwielbiam spotykać się z moim zwierzchnikiem kiedy jestem ubrana jak idiotka i wyłożyłam się na podłodze — narzekałam, pozwalając jej aby podciągnęła mnie w górę — Mimo to jednak dobrze się składa ponieważ ja też chcę z nim porozmawiać Jej śmiech zamarł, zabierając ze sobą światło rozjaśniające oczy — Tak myślałam ,że będziesz chciała — powiedziała cicho —Miałam nadzieję ,że ktoś inny by mógł...ale to nie ma znaczenia. Chodź ze mną Wciąż trzymając Spike'a przy piersi odwróciła się i odeszła w dół korytarza, najwyraźniej ufając ,że za nią podążę. Skonfundowana jej zmiennymi nastrojami, dokładnie to zrobiłam. Sylvester musiał wiedzieć co jest grane
Rozdział siódmy Cieniste Wzgórza to największe włości jakie kiedykolwiek widziałam i łatwo jest się tam zgubić. Nie byłam pewna czy rzeczywiście się przekształcały kiedy nikt nie patrzył ale nie byłabym zaskoczona. Koniec końców mówimy tu o rozległej posiadłości w Letnich Krainach na tyle dużej aby pomieścić Sylvestera, Lunę, ich córkę i jej męża, oraz wszystkich których przyjęli na wychowanie i służbę, pracowników i cały dwór oraz wszystkie ogrody Luny. Dziwne ,że to miejsce nie jest większe niż jest w rzeczywistości Luna poprowadziła mnie w dół korytarza do pokoju w którym ściany zrobione były z płynącej wody. Nie powiedziała słowa, tuląc Spike'a do swojej piersi i wyglądając na całkowicie znieruchomiałą szła do przodu tak jakby obawiała się ,że głowa jej spadnie jeśli ją tylko odwróci. Nawet Spike wydawał się stonowany leżąc pasywnie w jej ramionach z pochylonym łebkiem i położonymi gładko kolcami. To na pewno nie był dobry znak — Luna......? — Proszę, October — zerknęła przez ramie, wyraz jej twarzy był zbolały — Daj mi chwilę, proszę. Wszystko zostanie wyjaśnione Ta odpowiedz zmartwiła mnie jeszcze bardziej. Mimo to zamilkłam, podążając za nią i wychodząc z wodnego pokoju do rozległego holu wypełnionego ciemnością. Nie było tu żadnej widocznej podłogi. Drzwi wisiały zawieszone w powietrzu, rozproszone bez względu na to gdzie aktualnie mogły znajdować się ściany tego pomieszczenia. Luna podeszła do najbliższych, otworzyła je i przeszła znikają w nicości po drugiej stronie. Pozerstwo. Przyrzekam, że jeśli za cokolwiek mogłabym potępić krainę wróżek to za to ,że stała się niczym więcej niż krainą fantazji i kiczu. Ach ta obsesja wróżek czystej krwi na punkcie efektów specjalnych Podnosząc spódnicę na wysokość kostek podążyłam za nią Ciemność przełamała się odcieniami żółci i turkusu zanim przeszła w bujną zieleń angielskiego, wiejskiego ogrodu. Luna i ja stałyśmy na wąskiej, brukowanej ścieżce która rozbiegała się w wielu kierunkach, rozgałęziając się wokół drzew i posągów. Łukowate paprocie rzucały cienie na kamienie pod naszymi nogami. Dokładnie tak jak powinno być w każdym prawdziwym angielskim ogrodzie. Wyglądał jakby nigdy nie był pielęgnowany.
Gardenie i gladiole kiwały swoimi głowami w cieniu bluszczów, winorośli i wiciokrzewów, podczas gdy powój kręcił się w obrębie ramion wiszącej huśtawki dla zakochanych Marmurowe rzeźby wyglądały z kątów prawie całkowicie ukryte w ciężkiej zieleni — To coś nowego — powiedziałam rozglądając się wokoło — To bardzo bardzo stare miejsce — poprawiła mnie — Zamknęłam je na jakiś czas aby pozwolić urosnąć drzewom. Wydaje się właściwe na dzisiejszą okazję Spojrzałam na nią z boku — Luna, co się dzieje? — Chodź — powiedziała i ruszyła w stronę najbliższej ścieżki. Spike zerknął na mnie sponad ramienia Luny, z wyraźnym oczekiwanie. Z westchnieniem poszłam Szanse zawsze są przeciwko mnie kiedy sama poruszam się po włościach (odmieńcy zwykle nie uzyskują tego rodzaju nieruchomości) ale jeśli kiedykolwiek mi się to zdarzy mam zamiar umieścić wszędzie mapki ze znakiem wskazującym JESTEŚ TUTAJ na każdym rogu. Byłabym kompletnie zagubiona gdybym straciła Lunę z widoku. Nie poszłyśmy daleko. Po okrążeniu ozdobnej fontanny dla ptaków otoczonej pierścieniem z krzaków róż, znalazłyśmy się w obliczu eleganckiego pikniku pod płaczącą wierzbą. Wszystkie potrawy pochodziły z ogrodu, sałatki, półmiski świeżych warzyw i owoców w kawałkach, słoiki słodkiego miodu. Sylvester siedział na kocu, krojąc ciasto z jeżynami. Spojrzał w górę i uśmiechnął się — Tu jesteś! Etienne powiedział ,że przywieziesz Quentina. Chodź, siadaj. Wyglądasz jakby przydał ci się lunch — jego uśmiech znikł przechodząc w zakłopotanie — Luna? Co się stało? — Wszystko. Nic — zaśmiała się Luna, był to cienki i kruchy dźwięk jak skrobanie paznokci na tablicy. Przesunęła się i opadła na koc obok niego. Jej ogony mocowały się szalenie wiążąc się w skomplikowane węzły które równie szybko się rozwiązywały. Spike zeskoczył z jej ramion kiedy usiadła i podbiegł z powrotem do mnie, ocierając się o moje kostki. Luna wydawała się tego nie zauważać — Wzgórza stoją w ogniu Sylvester. Świece gasną Jego dłonie powoli znieruchomiały, ciasto najwyraźniej zostało zapomniane kiedy wpatrywał się w swoją żonę. W końcu odwrócił się i spojrzał na mnie mówiąc głosem który był nieomal całkowicie bezbarwny
— Dlaczego nie usiądziesz October i opowiesz nam co się dzieje? — Nie jestem do końca pewna co się dzieje, wasza miłość ale mogę spróbować — odpowiedziałam podchodząc i siadając ostrożnie. Wciąż nie ufałam mojej sukience — Tego ranka— — Jedz Zerknęłam na Lunę mrugając. Sylvester zrobił to samo. Wzięła nóż który on porzucił i używając go włożyła kawałek ciasta na talerz podając go w moją stronę — Jedz — powtórzyła — Musisz coś zjeść — wymusiła na swojej twarzy nerwowy uśmiech — Jesteś za chuda — Nie, nie jestem — powiedziałam automatycznie kiedy sięgałam po talerz. Sok z jeżyn wyciekł z ciasta tworząc na talerzu ciemną, lepką plamę — Luna, wszystko z tobą w porządku? — Och nie skarbie. Nic nie jest ze mną w porządku — jej uśmiech był prawie nieprzytomny To był uśmiech szalonej kobiety. Moja matka zwykle tak się śmiała przed swoim zniknięciem — Jest tak wiele mil od stanu kiedy wszystko jest w porządku ,że nawet już nie wiem gdzie to jest. Jedz swoje ciasto Zerknęłam na Sylvestera. Pokiwał. Wzięłam to za swego rodzaju instrukcję. Wzięłam widelec i szturnęłam ciasto zanim zdecydowałam się je ugryźć. Było doskonałe. Ciasto było lekkie i puszyste a jeżyny idealnie słodko kwaśne zarazem. Było nawet jeszcze odrobinę ciepłe. Szkoda ,że byłam zbyt okaleczona aby się tym rozkoszować. Sylvester odchrząknął po tym jak wzięłam dwa gryzy i powiedział — Doceniam to ,że przywiozłaś Quentina. Jego rodzice nie byliby zadowoleni gdybym stracił go z oczu — Mogę się założyć — powiedziałam biorąc to jako znak ,że mogę już odstawić talerz — Na jak długo został oddany pod opiekę, tak przy okazji? — Och, chcemy zakończyć wszystkie jego szkolenia. Potem czeka go pasowanie na rycerza, no i zostanie giermkiem — uśmiech Sylvestera był prawie ,że nostalgiczny — Ja byłem przypisany do Sir Malcolm w Gray Fields. Tak właśnie poznał moją siostrę. Nie jestem pewien czy nasi rodzice kiedykolwiek nam wybaczą — zerknął w kierunku Luny — Rodzice tak rzadko to robią — Nigdy nie prosiłam ich o wybaczenie — powiedziała Luna — Poprosiłam ich tylko aby zostawili mnie w spokoju
— Umm — podniosłam dłoń — Czy możemy wrócić z powrotem do tego dlaczego Quentin był na moim progu dziś rano? Nie mogę zostać za długo, mam pewne sprawy do załatwienia — Nie masz zielonego pojęcia czym próbujesz się zająć — powiedziała Luna tym samym ostrym tonem — Nie masz w ogóle pojęcia Spike zagrzechotał swoimi kolcami, śpiewając do niej. Uwaga Luny przeskoczyła na różanego goblina — Nie sądzę aby to było istotne — Spike zaćwierkał ponownie Zamrugałam na nich — Luna? Czy ty rozumiesz co on mówi? Ta dziwaczność zniknęła z wyrazu jej twarzy na moment zastąpiona przez zakłopotanie — Cóż tak. Nie wiedziałaś o tym? — Hm, nie, nie wiedziałam — Nie jesteś zaskoczona kiedy Tybalt przemawia do kotów, prawda? — Nie, w końcu on jest ich królem — Panowanie Tybalta oznaczało ,że prawdopodobnie mógł dostawać porcję świeżych informacji na temat tego jak sobie radzę wpadając po prostu do mojego mieszkania i rozmawiając z Cagney i Lacey. Starałam się nie myśleć o tym zbyt wiele — Kierując się tą samą logiką nie powinnaś być zaskoczona ,że mogę rozmawiać z moimi krzakami róż — zerknęła z powrotem na Spike'a, ciemność powróciła na jej twarz — Chociaż czasem chciałabym aby miały mniej do powiedzenia — Luna —Sylvester pochylił się kładąc dłoń na jej ramieniu — Proszę Westchnęła głęboko, wydawało się ,że wyciągnęła ten dźwięk z samego centrum swojej istoty — Nie chcę — odparła — Wiem — odwrócił się w moją stronę — Toby? Potrafię wyłapać sygnał kiedy go słyszę. Biorąc głęboki oddech powiedziałam — Stacy Brown dzwoniła do mnie dziś rano. Dwójka jej dzieci zaginęła dziś w okolicach świtu — W jakim wieku? — zapytała Luna. Nie było żadnego zaskoczenia w jej słowach, tylko smutek — Jessica ma sześć lat Andy skończył cztery — Taki idealny wiek — powiedziała Luna zamykając oczy — Jak dużo innych? — Pięcioro z dworu Tyblata — odpowiedziałam powoli — Dziewczyna Quentina Katie też zaginęła ale nie jestem pewna czy jest to jakoś powiązane, ona jest śmiertelnikiem
Odpowiedzią Luny był gorzki śmiech. Potrząsając głową powiedziała —Och, nie. Ona jest dowodem. Bez niej to wszystko nadał mogło być czymś innym niż tym czym jest. Przynajmniej ósemka jednej nocy, a miał jeszcze dwie noce? Ile z nich jeszcze nie zadzwoniło po pomoc? Zawsze biorą je tuż przed świtem. To pozostawia sporo czasu zanim podniesiony zostanie alarm — Nie mam pojęcia o czym mówisz — odpowiedziałam. Ale to nie powstrzymało jej słów przed zmartwieniem mnie — Och, będziesz miała, już wkrótce. Czy jeszcze jacyś inni? — Średnia córka Mitcha i Stacy, Karen. Ma jedenaście lat. Nie zaginęła ale nie chce się obudzić, bez względu na to co byśmy nie zrobili. Lily ma ją u siebie — To powinno na razie wystarczyć — Spike ponownie zagrzechotał kolcami. Luna spojrzała w dół i zmarszczyła się — Naprawdę? — jej uwaga przeskoczyła do mnie — O której godzinie się pojawiła? — jakoś dziwnym trafem wiedziałam którą 'ją' ma na myśli — Chwilę przed świtem — Kto? — zapytał Sylvester. Westchnęłam, spoglądając w dól na moje praktycznie nie ruszone ciasto — Mój sobowtór — zapadła cisza pomiędzy naszą trójką, przełamana jedynie dźwiękiem szeleszczących na wietrze liści. Nawet Spike przestał grzechotać Kiedy cisza stała się zbyt ciężka, podniosłam głowę i napotkałam spojrzenie Sylvestera — Naprawdę? — zapytał niebezpiecznie miękkim głosem — Naprawdę — odparłam, przełykając. Z wymuszonym uśmiechem dodałam — Powiedziała ,że nazywa się May — October..... — Jej sobowtór przyszedł kiedy on zabierał dzieci z ich łóżek tak jak ogrodnik zbiera jabłka ze swoich drzew — powiedziała Luna Sylvester obrócił głową wokoło wpatrując się w nią. Napotkała jego spojrzenie bez najmniejszego nawet zadrgania. Wyraz jej twarzy był więcej niż uroczysty, był smutny, przerażony, zraniony, wszystko w tym samym czasie — On jedzie, Sylvester. On jedzie, a ona jest związana magią aby za nim podążyć... — Amandine—
— Nie ma jej tutaj —
powiedziała cicho Luna — Nie było jej tutaj. Nie będzie
ponownie w najbliższym czasie. Te korzenie spadły na płytką ziemię i wiesz o tym. A teraz czy przytrzymasz go z dala od naszych bram i pozwolisz mi powiedzieć jej to co musi wiedzieć? Spojrzenie Sylvestera stwardniało, to które posłał w stronę Luny było zimniejsze niż jakiekolwiek które widziałam aby rzucił w jej stronę kiedykolwiek. Wstał podszedł do mnie, postawił mnie na nogi i uściskał, tak mocno ,że prawie nie zauważyłam iż drży. Wtedy uwolnił mnie i odsunął się odchodzą w drugą stronę ogrodu ścieżką bez żadnego słowa. Nie spojrzał się za siebie Gapiłam się za nim kiedy poczułam dłoń Luny na moim ramieniu i odwróciłam się aby zobaczyć ,że stoi obok mnie — Musi ostrzec dwór. To jego obowiązek i przywilej, z powodu tego.... kim jest — jej głos załamała — Muszę z tobą porozmawiać. Sama Nie mogłam już dłużej tego znieść, żądanie wystrzeliło ze mnie, zrodzone z lęku i frustracji — Na zęby Oberona, Luna, co się dzieje? — Byłaś u Lily — to nie było pytanie — Powiedziała ci ,że masz zapytać księżyc — Czy Spike powiedział ci też jakiego koloru mam na sobie bieliznę? — jęknęłam — Nie mam pojęcia o czym ona mówiła Luna nie odpowiedziała. Po prostu na mnie spoglądała O cholera. Spytaj księżyc. Było kilka sposobów aby to zinterpretować a najbardziej oczywisty (ten o którym powinnam pomyśleć jako pierwszym) to spytanie Luny. Ona była jedynym księżycem jaki znałam i jaki mógł udzielić mi odpowiedzi — Co się dzieje Luna? Co miałaś na myśli mówiąc On jedzie? Westchnęła — Toby, jeśli powiem ci ,że wyzwanie jego jest daremne, że to niczego nie zmieni i tylko zagwarantuje ci ,że omem który widziałaś dziś rano przejmie nad tobą władzę..... jeśli powiem ,że możesz ocalić swoje życie i serce po prostu odchodząc od tego wszystkiego, czy to będzie miało jakieś znaczenie? Część mnie (większa część mnie) chciała powiedzieć — Tak, to będzie miało znaczenie, proszę powiedz mi abym tu została. Jeśli tylko mi każesz zostanę. Nie chciałam iść. Nie jestem bohaterką, nigdy nią nie byłam. Po prostu robię to co musi zostać zrobione. Ale kiedy to sobie zapiszesz czy nie tak właśnie wygląda definicja bohatera? — Nie — odpowiedziałam — Nie będzie
Brzmiąc na zrezygnowaną chociaż nie zaskoczoną, powiedziała — Nazywa się ślepy Michael — Ślepy Michael? — zmarszczyłam się — Ale to nie ma żadnego sensu. On i jego polowanie nękają cię tylko jeśli udasz się na wzgórza Berkeley i to podczas pełni. Oni— Spojrzała na mnie. Przystanęłam, przygryzając wargę. Po chwili kontynuowała — Nazywa się Ślepy Michael. Jego matką była Maeve a ojcem Oberon. Jego sfera była kiedyś szersza ale żadne z nas nie jest tym czym było kiedyś — jej uśmiech był gorzki i zniknął natychmiast — Jest pierworodnym? — Tak — pokiwała — Widział narodziny ras świata wróżek, zarówno twojej jak i mojej — Co on ma z tym wspólnego? — Nigdy nie zastanawiałaś się skąd bierze członków swojego polowania? — Co? — to pytanie nigdy nie przyszło mi do głowy Ślepy Michael i jego polowanie byli częścią krajobrazu, jak drzewa czy kamienie. Nie musiały skądś się brać, po prostu były Jej głos był spokojny i wywarzony kiedy kontynuowała, tak jakby mówiła o czymś co zapamiętała z przed lat, o czymś bolesnym — Ma ciężką rękę. Noc za nocą jeżdżąc z nimi przez mroczne części Letnich Krain, gdzie wciąż są potwory i stara magia, zabiera ze sobą szaleństwo. Ujeżdża ich i są czasem ofiary. Zawszę są jakieś ofiary. Jak myślisz gdzie znajduje swoich jeźdźców? Kto z własnej woli zgodziliby się na taki los? Gapiłam się na nią próbując zignorować mdlące uczucie w żołądku. Nie łatwo było to zrobić, w końcu nie jestem głupia, niech to cholera — Nikt — Nikt — zgodziła się. Jej oczy były zbyt jasne ale nie płakała. Jeszcze — A kiedy nie ma żadnych jeźdźców z własnej woli, cierpią ci niechętni — Dzieci — Tak, raz na wiek. Dzieci wróżek będą jego myśliwymi, ludzkie dzieci będą ich rumakami. Żaden zamek go nie powstrzyma. Żadne drzwi nie mogą wejść mu w drogę. Jest zbyt stary i zbyt silny i trzyma się prawa świata wróżek zbyt blisko aby złapać go w ten sposób Potrząsnęłam głową aby odrzucić rosnąć przerażenie i spytałam — Co on z nimi robi?
— Robi? — przechyliła głowę — zabiera je i wiąże magią. Dzieci wróżek to jeźdźcy więc wyrastają na silne i okrutne, ludzkie dzieci są ujeżdżanymi, więc są inne, zmieniają się. Strzeż się dzieci ślepego Michael'a, Toby strzeż się wszystkich jego dzieci bez względu na to jak szczere i honorowe mogą się wydawać. Nie mogę powstrzymać cię przed spróbowaniem. Bohaterowie nigdy nie słuchają. Dlatego właśnie są bohaterami — Luna— Nie wiem czy mnie słyszała, wciąż mówiła, słowa opadały jak kamienie konstruujące mój grobowiec — Ciebie, przynajmniej wciąż jeszcze mogę ostrzec, strzeż się jego dzieci. Są zbyt zagubione. Nie ma dla nich spokoju. Nie ma zbawienia. Nie ma niczego oprócz polowania i ciemności i nadziei ,że pewnego dnia śmierć zażąda ich obecności — zadrżała i odwróciła twarz — Strzeż się ślepego Michael'a i jego dzieci i wróć do nas. Proszę Po woli zapytałam — Dokąd poszedł Sylvester? — Nie ma żadnego sposobu aby trzymać go z daleka. Żadnych zamków, bram czy krat tylko prawa i rytuały sprawiające ,że jest nie mile widziany. Sylvester poszedł ostrzec dwór tak abyśmy mogli trzymać mrok z daleka odrobinę dłużej — potrząsnęła głową, uszy jej opadły — To wszystko co możemy zrobić, ale to nie wystarczające Wzdrygnęłam się. Jej słowa nabrały w mojej głowie podwójnego znaczenia. Żadne nie było dobre. Może to było wszystko co oni mogli zrobić ale ja musiałam zrobić więcej, pozostanie tutaj, w bezpiecznym miejscu nie było luksusem na który mogłam sobie pozwolić. Chciałam spytać Lunę skąd wie na ten temat aż tak dużo i dlaczego jej spojrzenie było aż tak bardzo oddalone, dlaczego prawie płakała ale nie mogłam. Tego luksusu też nie miałam — Jak znajdę ślepego Michaela? Zerknęła ponownie w moją stronę — Są pewne drogi — Czy możesz mi powiedzieć jak je znaleźć? — Moje drogi to drogi róż. Jeśli szukasz ciemności spytaj ciemności. Może ci pomóc — Luna....— potrząsnęłam głową, nie wydając z siebie jęku frustracji który miałam ochotę wydać — Co masz na myśli mówiąc, zapytaj ciemności? Jestem już zmęczona tym ,że każe mi się rozmawiać z rzeczami które nie udzielą mi odpowiedzi tylko dlatego ,że ludzie nie mają ochoty mi jej udzielić Hej spytaj Boba, on wie co robić — sarkałam Westchnęłam — Wysłałam cię do niej już wcześniej kiedy myślałam ,że możemy cię utracić jeśli tam nie pójdziesz. Teraz wysyłam cię tam ponownie. Tym razem obawiam się ,że jesteś zgubiona
Zamarłam — Och, nie — Tak — odpowiedziała — Musisz pójść do Luidaeg. Powiedz jej ,że on jedzie Luidaeg i ja może i byłyśmy odpowiednikiem kumpelek do Scrabble w tych dniach ale jest duża różnica pomiędzy odwiedzinami u przyjaciółki a prośbą o przysługę jednej z pierworodnych. Tym drugim najpewniej sprowadzisz na siebie śmierć. A to dokładnie kazała mi zrobić Luna
Rozdział ósmy Szłam w kierunku wyjścia ze Spike'm na ramieniu. W końcu dałam sobie spokój ze spódnicą zakasując ją powyżej kolan zanim pozwoliłam Lunie wyprowadzić się z ogrodu. To była prawdziwa ulga kiedy mogłam iść bez tego towarzyszącego mi stale uczucia ,że zaraz potknę się o samą siebie. Była to jedyna rzecz która sprawiła mi ulgę Kiedy tylko zadzwonię do Luidaeg, wszystko znajdzie się w jej rękach, nie moich. Luna miała rację. Sytuacja wymagała ekstremalnych środków a Luidaeg jest maksymalnie ekstremalna Luidaeg jest pierworodną jak jej brat i nie udało jej się przeżyć dla długo z powodu swojej dobroci. Zresztą to tyczy się wszystkich pierworodnych wróżek. Może ważniejsze jest to ,że Luidaeg jest jednym z dzieci Maeve a pozostało ich naprawdę niewiele. Okrucieństwo zawsze przychodził łatwiej dzieciom Titani, jedyne wróżki które przetrwały z linii Maeve to te które nauczyły się jak stać się potworami Dzieci Titani są zimne, twarde i piękne. Dzieci Maeve są gorące i dziwne i mogą pojawiać się w każdej możliwej formie. Oberon nie rości sobie praw do większości swoich potomków, pozostawiając je na łasce ich matek. Te kilka ras które uznaje jako swoje...to dzieci Oberona. A dzieci Oberona są bohaterami Luidaeg żyła w San Francisco przez wiek a może więcej, i ta znajomość miejsca zdecydowanie zrodziła w niej pewien stopień pogardy Nie możesz spędzić swojego całego życia w tym mieście i nigdy jej nie widzieć, rodzice wróżki wykorzystują ją do straszenia dzieci które źle się zachowują czy też nie chcą jeść warzyw. Niektórzy uważają ,że jest martwa, albo ,że się stąd wyniosła ale ja znam prawdę. Jest prawdziwą, niebezpieczną i najbardziej marudną osobą jaką kiedykolwiek poznałam Kiedy się poznałyśmy zagrałyśmy w grę która polegała na zadawaniu pytań i skoczyła się tym ,że była mi winna jedną odpowiedź. Przyrzekła ,że mnie zabije kiedy zadam już to pytanie i uwierzyłam jej. Trzymałam u niej tą przysługę tak długo jak tylko mogłam, ale okoliczności pewnego spisku kosztowały mnie moje ostatnie pytanie ...i jednak mnie nie zabiła, w dużej mierze, wydaje mi się ,że zrobiła to dlatego ,że nie obrzygałam jej ze strachu.
Pokazałam się na jej progu miesiąc później a ona zapytała gdzie to się do cholery podziewałam. Zaczęłam ją odwiedzać. Sporo grałyśmy w szachy i nie prosiłam o nic. Już prawie przestałam wzdrygać się za każdym razem kiedy podnosiła głos. A teraz nadszedł czas aby do tego wszystkiego wrócić Park był pusty. Praktycznie zbiegłam ze wzgórza nie dbając zupełnie o to kto mógł mnie zobaczyć. Byłam idiotycznie ubrana ale wyglądałam ludzko,a to było jedyne co się liczyło. Ludzie potrafią uzasadnić prawie wszystko tak długo jak nie jest wyposażone w szpiczaste uszy Mój samochód był zaledwie klika jardów od telefonu. Postawiłam Spike'a na masce i sięgnęłam aby złapać słuchawkę nie sprawdzając w ogóle sygnału przed wybraniem numeru — Jack Sprat nie mógł jeść niczego tłustego, jego żona nie mogła jeść niczego
chudego — ostry ból przebił się przez moje czoło, mówiąc ,że zaklęcie zostało rzucone. W magi nie słowa mają znaczenie ale ukryta za nimi wiara Wierzyłam ,że Luidaeg mnie usłyszy Linia wypełniła się syczeniem i klikaniem, przekaźniki powstawały pomiędzy sieciami które tak naprawdę nie powinny się spotkać. Syczenie oddaliło się zastąpione przez dźwięk bijącego serca słyszanego z dystansu. Luidaeg miała obsesję na punkcie efektów dźwiękowych. Wciąż myślałam ,że któregoś dnia kiedy będę do niej dzwonić usłyszę bębny bongo i krzyczącego Tarzana. Bicie serca zniknęło przechodząc w pół tętno które zostało zastąpione ciszą. Zaczęłam już zastanawiać się czy zmieniła numer. Czy można zmienić numer który technicznie nie istniej? Zaklęcie najwyraźniej działało ale to jeszcze nie znaczyło ,że przekieruje mnie do Luidaeg. Już miałam się rozłączyć kiedy linia zatrzeszczała i znajomy głos zażądał — Kim jesteś i czego chcesz? — Luidaeg, tu Toby — Co ty do cholery robisz z moim telefonem? Znowu zapomniałaś bajgli? — Miałam przyjść dopiero jutro, Luidaeg To właśnie w tym miejscu moja odwaga mnie zawiodła, albo przynajmniej próbowała. Zamknęłam oczy mówiąc — Nie chodzi o to ,że miałam przyjść a przynajmniej nie w tym sensie. Potrzebuje twojej pomocy
Zaległa tak długa cisza ,że już myślałam ,że się rozłączyła. Potem cicho zapytała — Dlaczego? Wiesz ,że obiecałam ,że cię zabije po ostatnim razie — czy to moja wyobraźnia czy w jej słowach był żal? — Wiem — I mimo to chcesz mojej pomocy. Dlaczego jesteś aż taka głupia? Moment prawdy — Ponieważ Luna Torquill przekazała mi wiadomość dla ciebie — jeśli Luna myliła się w kwestii zapytania Luidaeg o pomoc, byłam już martwą kobietą. Zastanawiałam się czy będę miała czas aby zadzwonić do Nocnych Łowców zanim mnie dopadnie Będą zadowoleni jak usłyszą o mojej zbliżającej się śmierci, wyświadczyli mi przysługę jeszcze nie tak dawno temu i z tego co widziałam, to lubią odbierać takie zwroty w formie martwych wartościowych ciał. — Wiadomość od Luny? — brzmiała na zainteresowaną wbrew sobie — Jaka to wiadomość? — On jedzie — powiedziałam i czekałam. Następne słowa muszą należeć do niej — Ile dzieci? — zapytała po długiej przerwie Rezygnacja wisiała ciężko w tych słowach — Przynajmniej dziewięcioro. Może więcej — Niech to cholera! — jej glos przeszedł w krzyk. Słyszałam w tle jak tłuką się rzeczy ale nie mogłam stwierdzić czy to ona nimi rzuca czy tłuką się z powodu krzyku — Cholera, cholera, cholera, dlaczego do cholery wysyła cię z tym do mnie? — Ponieważ myślała ,że może będziesz w stanie pomóc — ponieważ potrzeba
ciemności aby zrozumieć ciemność Brzmiała na zdruzgotaną kiedy przemówiła ponownie — Dlaczego ja? Dlaczego wy wszyscy nie możecie zostawić mnie w spokoju? — Ponieważ cię potrzebujemy, Luidaeg. Ponieważ ja cię potrzebuje Wstrzymała oddech na chwilę. Potem powoli powiedziała — Mogę pomóc — Wiem— skłamałam, wcale nie wiedziałam. Miałam tylko nadzieję. Po tym co powiedziała mi Luna, nadzieja wydawała się być najlepszym kierunkiem moich działań jaki miałam — Wiesz ,że moja pomoc nie jest tania. Jesteś gotowa dać mi wolną rękę i wystawić czek in blanko? Zamrugałam — Tak, zrobię to
— Wciąż jesteś idiotką — powiedziała i zaśmiała się nisko i gorzko — Dobrze wiedzieć ,że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Wciąż jesteś w Cienistych Wzgórzach? — Tak — Rozłącz się i przyjedź tutaj zanim zmienię zdanie. Musisz zrobić dokładnie to co ci powiem. Poradzisz sobie z tym? — Tak sądzę — Lepiej ,żebyś była pewna, inaczej skończymy zanim jeszcze zaczniemy. Ruszaj teraz. Nie wracaj już do domu. Kiedy będziesz na drodze nie zatrzymuj się i nie oglądaj za siebie. Jadłaś coś dzisiaj? — Nie wiele. Zjadłam jakieś pół jajka, kilka frytek, dwa gryzy ciasta z jeżynami, trzy kubki kawy i trochę herbaty u Lily — To wystarczy. Zbieraj tu swój tyłek Linia zamarła. Rozłączyłam się i odwróciłam w kierunku samochodu, masując swój pulsujący policzek dłonią. Nie oglądałam się za siebie, stawało się to coraz trudniejsze kiedy wsiadłam do samochodu i wyjechałam z parkingu. W końcu zdecydowałam ,że te słowa nie oglądaj się za siebie były poleceniem dosłownym, i nic mi nie będzie tak długo jak faktycznie nie będę obracać głowy aby sprawdzić co jest za mną. Cóż to było oszukiwanie ale tylko na tyle było mnie stać Droga do Luidaeg zajęła więcej niż półtorej godziny dzięki znanym korkom miasta San Francisco. Mieszkała w pobliżu doków, a niełatwo tam dotrzeć nawet wtedy gdy turyści nie nawiedzają miasta pełnymi siłami, wypełniając ulice idiotami którzy chcą zobaczyć Pier
39
kolejny raz, i masz wtedy prawdziwe szczęście jeśli uda ci się dostać
gdzieś w pobliże wody i nie utknąć w zatorze który porusza się krok do przodu dwa kroki do tyłu. Mój ból głowy przekształcił się w migrenę do czasu aż dotarłam w pobliże jej dzielnicy Jasno kolorowe tłumy turystów ustępowały miejsca rozpadającym się, na wpół zbutwiałym budynkom ,które wyglądały jakby tylko czekały na wymówkę aby się zawalić. Wciskały się w siebie tworząc korytarze bliskich katastrofy kamiennych ścian. Powietrze śmierdziało jak nieświeża woda i gnijąca ryba. Przywykłam już do tego (dzięki częstym odwiedzinom jest to łatwiejsze do zniesienia) ale nie powstrzymało mnie to przed zastanawianiem się jak ona mogła żyć z tym smrodem na co dzień. Odpowiedź chyba była całkiem prosta. Luidaeg urodziła się na bagnach i torfowiskach, w miejscach gdzie spotyka się ląd z oceanem, miesza i niszczy na wzajem. Wciąż tam mieszkała
Spike skulił się na moich kolanach, obserwując krajobraz i okazjonalnie wypuszczając niewielki, pełny przerażenia skowyt. Sądząc po jego reakcji wiedział kogo odwiedzamy i nie pochwalał tego. Nie lubił Luidaeg. Nigdy jej nie lubił — Wszystko w porządku, Spike — powiedziałam — Przecież nie oderwie ci głowy i nią nakarmi — ta przyjemność była zarezerwowana dla mnie Zwolniłam kiedy budynek Luidaeg pokazał się na horyzoncie po lewej Była to kupa kruszącego się muru i pozdzieranej farby która wyglądała jakby miała się zawalić lada moment. Wydaje mi się ,że ona była jedynym mieszkańcem, przynajmniej miałam taką nadzieję. Nikt nie powinien żyć w takich warunkach, chyba ,że sam sobie wybierze takie życie. Zaparkowałam na pierwszej, widocznej wolnej przestrzeni. Pojękując Spike wyszedł za mną z samochodu. Nie mogłam go uspokoić, ale do cholery nie mogłam uspokoić samej siebie Drzwi Luidaeg znajdowały się w głębokim cieniu, otoczone przez chwiejące się schody pożarowe. Rama była wypaczona przez całe lata zaniedbań. Nie było żadnych zabezpieczeń, ona ich nie potrzebowała. Podniosłam dłoń i zapukałam — Otwarte! Wspaniale, samoobsługowy portal do piekła. Dokładnie to czego zawsze chciałam. Drzwi otwarły się cicho kiedy przekręciłam klamkę, Luidaeg lubi efekty specjalne, nic banalnego czy stereotypowego. Weszłam do środka i zapowietrzyłam się, próbując nie zwrócić z powodu tej mieszaniny zapachów, wodorostów, pleśni i gnijącej ryby. Ciemny korytarz był wypełniony bałaganem i na w pól widocznymi przeszkodami, światło migotało na drugim końcu, bardzo daleko. Spike przytulił się do moich kostek na moment po czym zaczął wspinać się po moim boku aby skulić na ramieniu. Poklepując go uspokajająco (a przynajmniej taką miałam nadzieję) zaczęłam przebijać się poprzez śmieci zawalające podłogę. Coś poruszało się w ciemności w pobliżu ścian, rozbijając się i sycząc, i nagle odczułam ulgę ,że mój wzrok w ciemności nie jest tak dobry jak wzrok mojej matki. Spike zasyczał, pogłaskałam jego łepek jedną dłonią i szłam dalej Luidaeg była w kuchni, z hałasem przekopując się przez poplamione wodą kartonowe pudła. Gazowe lampy wypełniały pomieszczenie drgającym, niepokojącym blaskiem. Zerknęła do góry kiedy weszłam, pytając — Spoglądałaś za siebie?
Czasem wydaje mi się ,że Luidaeg nigdy nie dokańcza rozmowy, po prostu pozostawia ją w zawieszeniu do czasu aż wrócisz do zasięgu — Nie — odpowiedziałam — I jeśli wydaje ci się ,że było to proste w godzinach szczytu na drodze to jesteś szalona — Nigdy nie mówiłam ,że to będzie łatwe — Wiem — myślałam aby dodać Ale nie rozumiem lecz zrezygnowałam z tego. Chciałam aby mi pomogła. Wkurzanie jej byłoby w tej sytuacji kiepskim pomysłem Położyła dłonie na biodrach, spoglądając na mnie. Czekałam. Nigdy nie pośpieszaj nikogo kto osobiście widział jak dryfują kontynenty Luidaeg
nie
używa
zauroczenia
aby
wyglądać
ludzko,
jest
naturalnym
zmiennokształtnym, i jest tak bardzo ludzka jak tylko chce być. Piegi i opalenizna walczyły o dominację na jej twarzy, a kawałek taśmy izolacyjnej, ledwie trzymał jej oleiste, czarne pukle w niechlujnym kucyku. Miała na sobie pokryty plamami kombinezon i ciężkie buty dokerów, pozostawiając ramiona i górną część klatki piersiowej nagie. Wyglądała na dwadzieścia parę lat. Nie było w niej nic z wróżki i to było cholernie przerażające, w końcu była pierworodną miała też niesamowitą moc ale potrafiła to tak dobrze ukryć, że nigdy nie wiedziałam kiedy nadejdzie. Jest wiele rzeczy z którymi wolałabym się zmierzyć niż Luidaeg kiedy ma kiepski dzień. Na przykład Godzilla. — Czy Luna powiedziała ci co się dzieje? — Niewiele — znalazłam rozsądnie czyste miejsce na ladzie i oparłam się o nie, próbując zignorować uciekające karaluchy — Powiedziała ,że ślepy Michael jedzie ponieważ potrzebuje nowych członków do swojego polowania — Mniej więcej — złapała jednego z dużych karaluchów i wrzuciła do ust. Zamrugałam. Przełknęła i kontynuowała — Wyrusza na swoją jazdę raz na wiek. Zanim to się stanie, wysyła swoich Myśliwych aby sprowadzili mu odpowiednie dzieci. Znajdują je, łapią i przyprowadzają do niego — Dlaczego dzieci? — Ponieważ są wystarczająco młode aby stać się jego — potrząsnęła głową — Nie może mieć polowania bez jezdzców — Dlaczego go nie zabiliśmy? — wypaliłam i natychmiast tego pożałowałam. Ślepy Michael był bratem Luidaeg, jej siostry zginęły z rąk dzieci Titani dawno temu a ona nigdy nie wybaczyła potomkom Titani ich śmierci. Biorąc pod uwagę moje własne pochodzenie, przypominanie jej ,że pierworodne wróżki mogą zostać zgładzone nie wydawało się być moim najlepszym pomysłem.
Zmrużyła oczy, źrenice zwężyły się do serpentynowych szczelin — Próbowano. Raz próbowałam to zrobić sama z moją siostrą i ja..my jesteśmy potomkami Maeve, ale to nie czyni z nas potworów. Zapamiętaj to dziecię Oberona, nawet my możemy stwierdzić różnice Wróżki Daoine Sidhe należą do Titani, a nie do Oberona. Ale jakoś nie wydawało mi się aby to był odpowiedni moment aby o tym wspominać — Dlaczego się nie udało? — Ponieważ są pewne reguły i należy się nimi kierować Zmarszczyłam się, sięgając aby pogłaskać Spike'a — Co masz na myśli? — Czy kiedykolwiek widziałaś ślepego Michael'a? Ślepy Michael był częścią lokalnego krajobrazu. Wszyscy znali jego imię, wszyscy widzieli jego polowanie pędzące po wzgórzach Berkeley w poszukiwaniu zwierzyny. Mądrzy trzymali się na dystans, jeśli nie zachowało się odpowiedniej ostrożności można było skończyć po złej stronie ich włóczni. Widziałam przywódce polowania i myśliwych. Ale czy widziałam ich pana? — Nie wiem. Tak mi się wydaje? — Nie widziałaś. Wiedziałabyś. Ślepy Michael nie opuszcza swoich ziem ponieważ tak długo jak tam pozostaje chronią go zasady i jest bezpieczny. To dlatego ja i moja siostra nie mogłyśmy go zabić. Nie możesz zapolować na niego na jego własnych korytarzach, nie możesz podążyć za nim w jego własną ciemność — Ale widziałam jego polowanie — Jeżdżą kiedy ponosi ich fantazja. On jedzie tylko wtedy kiedy potrzebuje dzieci. Jest wrażliwy na zranienie tylko jednej nocy na sto lat, szanse są przeciwko tobie. Nikt go nie powstrzyma — Ja to zrobię — powiedziałam z pewnością której wcale nie czułam Luidaeg potrząsnęła głową — To nie twoje kolejne szalone wyzwanie, Toby. To ślepy Michael. Jest silniejszy ode mnie. Ja nie mogłam go powstrzymać. Dlaczego uważasz ,że tobie się to uda? — Nie wiem — odparłam z całkowitą szczerością. Nie można okłamywać Luidaeg. Może się za to obrazić i wyrwać jedną z twoich kończyn — Prawdopodobnie zginę straszną śmiercią — Dobrze wiedzieć ,że nie straciłaś swojego fatalistycznego spojrzenia na życie — powiedziała, opuszczając dłoń po kolejnego karalucha — To zawsze była jedna z twoich najlepszych cech. Po co w ogóle tam idziesz, skoro już wiesz ,że zawiedziesz? — Musze
— Dlaczego? — zapytała, wrzucając karalucha do ust — To bezcelowe. Jeśli tak bardzo chcesz zginąć, powiedz słowo. Zaoszczędzi to nam wszystkim sporo kłopotów — Nie chcę umrzeć — dlatego właśnie negocjowałam z kobietą która groziła ,że mnie zabije już nie raz w przeszłości. Czasem moje życie wydawało się być pozbawione jakiegokolwiek sensu — A więc dlaczego? — Muszę — powtórzyłam — Zabrał dwójkę dzieci moich najlepszych przyjaciół, i jest jeszcze trzecie które nie chce się obudzić bez względu na to co próbowaliśmy zrobić, a nie wspomniałam jeszcze o dzieciach które zabrał z dworu kotów. Muszę spróbować. Jak miałabym żyć sama ze sobą gdybym nie spróbowała? — Rozumiem — prawie ,że delikatnie dodała — Pomogę ci (a potrzebujesz mojej pomocy) ale będziesz mi coś winna. Możesz z tym żyć? — Tak — Jesteś pewna? — Tak, Luidaeg. Pytałaś trzy razy a ja odpowiedziałam trzy razy tak samo — potrząsnęłam głową — Jeśli chcesz mojego słowa, to masz je. A teraz proszę. Powiedz mi co muszę wiedzieć — W porządku — skrzyżowała ramiona, opierając się o deskę do krojenia — Musisz działać szybko, zaczął już pewnie przeobrażać dzieci ale nie ma ich wystarczająco długo aby poczynić jakieś nieodwracalne szkody. Jeśli będziesz czekać zbyt długo, nie uratujesz żadnego z nich. Pójdziesz dzisiaj i pójdziesz sama, nie będziesz oglądać się za siebie, ponieważ takie są reguły — jej uśmiech ukazał końcówki pojedynczych kłów — Jest początek września. Będzie trzymał je aż do nocy Halloween, zmieni je aby zaspokoić swoje potrzeby a wtedy pojadą. To jego sposób na upamiętnienie naszej matki. Jej jeżdzcy zawsze byli trzymani aż do nocy Samhain Pokiwałam, czując pierwszą iskierkę nadziei — A więc jest szansa — Reguły pozwolą ci spróbować, tu i teraz. Nie wiem czy ci się uda — szarpnięciem otworzyła szufladę, przekopując się przez jej zawartość — Reguły nakazują mi cię ostrzec, abyś wiedziała — Ostrzec mnie? — Idziesz sama. Możesz skorzystać z każdej pomocy jaką znajdziesz ale nie wolno ci o żadną prosić. Walczysz tym co masz i tym co dostaniesz, nie możesz ukraść ani kupić żadnego rodzaju broni. Możesz skorzystać z każdej drogi tylko raz a z niektórych nawet nie tak często. Teraz pójdziesz. Jesteś gotowa?
— Czy mam jakiś wybór? — Nie bardzo. Wiesz dokąd musisz się udać? — Na ziemie ślepego Michael'a — Nie — potrząsnęła głową — Jeśli tyko tyle wiesz skończysz jeszcze zanim naprawdę zaczniesz. Stój, zastanów się i zapytaj ponownie — wyprostowała się, z nożem w jednej dłoni. Rączka była zrobiona z masy perłowej a ostrze było srebrne ledwie szersze niż mój palec. Wyglądał jakby był w stanie ciąć powietrze. Trzymałam oczy na jej twarzy, próbując ignorować nóż. Niezbyt mi to szło — Tylko chciałabym abyś mówiła po angielsku jak normalny człowiek — A gdzie w tym byłaby zabawa? Daj mi dłoń — zamrugałam, automatycznie chowając lewą rękę, złapała ją, przecinając ostrzem przez środek ręki. Cięła głęboko ale nie czułam bólu. Jeszcze — Hej! — krzyknęłam zabierając dłoń Spojrzała na mnie obojętnie — Oddaj rękę — Nie! — Możemy to zrobił w łatwy sposób albo możemy nie robić tego wcale. Możesz wędrować wzgórzami szukając ślepego Michaela i nigdy go nie zobaczyć...albo możesz dać mi swoją dłoń a ja mogę dać ci drogę którą będziesz mogła podążyć — wzruszyła ramionami — Twoja decyzja. Tak czy inaczej jesteś mi coś winna — Świetnie. Bez owijania w bawełnę. Wyciągnęłam dłoń, próbując nie myśleć o tym co robię. Spike zeskoczył na ladę gdzie przykucnął, strosząc swoje kolce. Luidaeg wyglądała na prawie rozbawioną — Twój ochroniarz — Robi co może — odparłam, obserwując z chorą fascynacją jak krew zaczyna płynąć po mojej własnej dłoni — Byłabyś zaskoczona gdybyś wiedziała jak głęboko tną takie kolce. Są ładne ale nie bezpieczne — oplotła palce wokół mojego nadgarstka, odwracają dłoń w kierunku podłogi. Krew kapała na brudne linoleum. Luidaeg wrzuciła garść ośniedziałych srebrnych monet do słoika po przecierze dla dzieci i podsunęła go pod moje ręce mówiąc — Potrzymaj to. Potrzebujemy tylko trochę krwi — Dlaczego w ogóle jakiejś potrzebujemy? — próbowałam powstrzymać mdłości. Nigdy nie lubiłam widoku własnej krwi. Jeśli zranię się w czasie pracy to zazwyczaj jestem w stanie sobie z tym poradzić. Stanie w kuchni Luidaeg bez żadnego widocznego w pobliżu niebezpieczeństwa, z wyjątkiem może samej Luidaeg, powodowało we mnie chęć wsadzenia głowy miedzy własne kolana aby nie zemdleć
— Ponieważ nie ma niczego za darmo, kretynko — odpowiedziała, przekopując się przez bałagan panujący na ladzie — Do tego czasu już powinnaś o tym wiedzieć. Odwróciła się z powrotem do mnie, trzymając zwój brudnego, białego sznurka — Będzie ci potrzebna mapa. Krew jest za nią zapłatą, musisz udowodnić ,że chcesz za nią zapłacić — Mapa dokąd? — Odwiedzisz mojego brata a on wybiera tych których wpuszcza przez swoje drzwi. Daj mi to — zabrała słoik z moich dłoni — Srebro to przebyło już długą drogę, żelazo w twojej krwi..... będzie musiało to zrobić. Idź opłukać rękę pod kranem, ale nie bandażuj jej. Ta rana nie idzie z tobą — O czym ty mówisz? — odkręciłam kran spoglądając nieufnie na mętną wodę, i wsuwając pod nią dłoń. Zarejestrowałam zimno zanim nastąpił ból. Krzyknęłam i odskoczyłam zwracając swoje spojrzenie na Luidaeg. Wzruszyła ramionami — Jestem morską wiedźmą, pamiętasz? Myślałaś ,że skąd biorę zimną wodę? Nie powinnam była ale to zrobiłam. Przestałam martwić się o Luidaeg i zaczęłam myśleć tylko o jej bracie i to był błąd —
Dobra dziewczynka — upuściła sznurek do słoika i zakręciła wieko zanim
potrząsnęła. Monety zadzwoniły a krew chlusnęła w szklanym naczyniu. Odwróciłam wzrok. Otworzyła słoik, wsypując monety do woskowej formy i dodała do tego wodę z kranu. — Co robisz? — rytuały krwi są niebezpieczne. Jeśli byłam w takowy uwikłana to chciałam o tym wiedzieć — Tworze twoją mapę — podniosła formę i roztrzaskała ją na kuchennym blacie, z łatwością łapiąc świecę która wypadła z odłamków — Idealnie Gapiłam się Świeca była długa na stopę, zrobiona z wielokolorowego wosku. Wirujące smugi białe jak księżyc, miedziana czerwień i blade złoto mieszało się razem w długich, leniwych spiralach. Knot był głęboki, w kolorze bogatego brązu jak stara wyschnięta krew — Co do — —
Są trzy sposoby na wysłanie cię do mego brata — obróciła świece w dłoni,
sprawiając ,że kolory wydawały się tańczyć — Jest droga krwi, mogłabyś jej użyć, ale nie chcesz. Nie jeśli chcesz mieć jakąkolwiek szansę na to aby powrócić do domu żywa. Jest stara droga ale nawet z moją pomocą, nie znalazłabyś drzwi taka jak jesteś. Jesteś zbyt wielkim mieszańcem
— Więc z czym mnie to pozostawia? — zapytałam. Spike wciąż grzechotał swoimi kolcami, powarkują. Nie podobało mu się to, tak samo jak i mnie — Ostatnia droga — podniosła do góry świecę i uśmiechnęła się nieomal ze smutkiem — Droga którą pójdziesz przy świetle świecy nie będzie łatwa (nigdy nie mogłaby być) ale masz żelazo i srebro, i możesz tam dotrzeć i wrócić jeśli sie pośpieszysz — Jak mam zacząć? — Wskakiwałaś na linę kiedy byłaś dzieckiem? Gapiłam się na nią — Co? — Wskakiwałaś na linę. Stałaś na placu zabaw i wskakiwałaś na kawałek huśtającej się liny śpiewając rymowanki? Kopciuszek ubrany na żółto i parowiec panny Suzy? — Oczywiście — Ślepy Michael jest dziecięcym postrachem. Kiedy polujesz na straszydło, szukasz tego co potrzeba w historiach które są już prawie zapomniane — jej oczy błysnęły bielą — Patrz tam gdzie rosną różę. Musisz przespacerować się do ziem mojego brata. Pamiętasz drogę? — Nigdy jej nie znałam! — Oczywiście ,że znałaś. Po prostu zapomniałaś. Ile mil do Babilonu? — Co? Luidaeg westchnęła — Nie słuchasz. Jak daleko do Babilonu? Stwierdzenie było znajome. Przystanęłam, poszukując odpowiedzi w na wpół zapomnianych wspomnieniach dzieciństwa. — Sześćdziesiąt mil i dziesięć? Pokiwała — Dobrze. Wiesz jak wrócić? — Dojdziesz tam i z powrotem tylko przy pomocy światła świec — przypomniałam sobie jak trzymałam się za ręce ze Stacy kiedy skakałyśmy a Julie i Kerry obracały linę, pewne tego ,że będziemy młode, będziemy się śmiać i przyjaźnić już na zawsze — Nawet lepiej. Czy twoje stopy są zwinne i lekkie? Dla twojego dobra lepiej aby były — otworzyła lodówkę, przesuwając butelkę z ciemnego szkła zawiniętą w kawałek folii i oklejoną taśmą — Ale są sposoby aby udawać tego rodzaju rzeczy. Trzymaj — wyciągnęła butelkę w moją stronę. Zerknęłam na nią nieufnie. Słyszałam jak jej zawartość syczy — Co mam z tym zrobić? — Czy ktoś uderzył cię kijem głupoty dziś rano? Powinnaś to wypić
— Czy mam jakieś inne wyjście? — Chcesz wrócić żywa? Westchnęłam sięgając po butelkę — Jasne — folia rozpadła się w miejscu w którym jej dotknęłam — Ile muszę tego— — Wszystko Nie było sensu się kłócić. Podniosłam butelkę, przełknęłam jej zawartość tak szybko jak tylko mogłam. Smakowało jakbym piła błoto zmieszane z kwasem akumulatorowym i żółcią. Dławiąc się oplotłam się ramionami w pasie i zgięłam w pół. Spike zeskoczył z kontuaru i nastroszył się na Luidaeg, wyjąc, ale byłam zbyt zajęta próbując sprawić aby świat przestał się kręcić, żeby się tym przejmować. Nie chciałam zrzygać się na podłogę Luidaeg. Nie miałam pojęcia co by w takiej sytuacji zrobiła — Jeśli to zwrócisz — powiedziała ostro — Wypijesz jeszcze raz Przybywało mi coraz więcej powodów aby tego nie robić. Wciąż się dławiąc zmusiłam się do wyprostowania. Luidaeg pokiwała, najwyraźniej usatysfakcjonowana. Spike wciąż wył strosząc kolce — Ty i ja — wymamrotałam. Czułam ,że moje gardło jest zwęglone ale ból w mojej dłoni zniknął. Zerknęłam na dół. Rana na mojej dłoni była zamknięta. Ale jakoś wydawało się to tylko być naturalnym rozwojem wydarzeń — Teraz — powiedziała Luidaeg — Chodź tutaj Któregoś dnia nauczę się nie słuchać kiedy to do mnie mówi. Zrobiłam krok do przodu. Sięgnęła łapiąc mój podbródek i zmuszają abym podniosła głowę dopóki nasze oczy się nie spotkały. Jej źrenice stopniały, wypełniając jej oczy od góry do dołu bielą. Zamarłam, nie mogłam się poruszyć ani odwrócić wzroku. Jest starsza ode mnie, znacznie starsza i złapanie mnie nie byłoby dla niej nawet żadnym wyzwaniem Uśmiechnęła się ponownie. Wyraz jej twarzy nie był wcale bardziej przyjemny (praktyka nie zawsze czyni perfekcję) — Ile mil do Babilonu? Przełknęłam — Sześćdziesiąt mil i dziesięć?— powietrze zrobiło się gęste i chłodne. Zatracałam się w bieli jej oczu i nie wiedziałam czy jeszcze kiedykolwiek się odnajdę — Czy mogę się tam dostać dzięki świecy? — wmusiła mi świecę w dłonie. Złapałam ją, czułam krew z której została zrobiona, słysząc jak do mnie śpiewa, nawet jeśli ledwie wyczuwałam moją własną skórę
Nie widziałam w tym wszystkim nic dobrego, ale czym bardziej się w to zagłębiałam tym mniej dbałam o to jak to się skończy — Możesz, October Daye, córko Amandine? — Tak, dostać się i wrócić — Jeśli twoje stopy są zwinne i lekkie, dotrzesz tam i wrócisz dzięki świetle świecy — pochyliła się i pocałowała moje policzki. Zamrugałam na nią zaskoczona. Była zbyt wysoka a może to ja byłam zbyt mała, a świat się oddalał — Masz dzień, zrozumiałaś? — Tak — odpowiedziałam. Mój głos brzmiał piskliwie i jakby z oddali i jasna mgła przysłoniła moje pole widzenia, pozostawiając tylko biel oczu Luidaeg. Wciąż słyszałam zawodzącego Spike'a ale nie mogłam go zobaczyć — Mam nadzieję — przycisnęła knot jednym palcem i błysnął niebieskim, płomieniem. Światło to wciągnęło wszystkie kolory świata, pozostawiając mnie samą w oceanie mgły. Luidaeg zniknęła razem z całą resztą a niebo nade mną (niebo? Kiedy znalazłam się na zewnątrz? ) było nieskończenie czarne — Luidaeg? — zawołałam Jej głos zawodził z dystansu, lekki i znikający jak wspomnienie albo duch — Ile mil do Babilonu? Sześćdziesiąt mil i dziesięć. Czy dotrę tam przy świetle świecy? Tak, dotrę i wrócę. Jeśli twoje stopy są zwinne i lekkie, dotrzesz tam i wrócisz dzięki świetle świec — przerwała, głos zmienił rytm — Dziecięce zabawy są silniejsze niż pamiętasz kiedy już dorośniesz i pozostawisz je za sobą. Zawsze są sprawiedliwe i nigdy dobre. Pamiętaj — wtedy zamilkł, pozostawiając mnie samą w pozornie niekończącej się mgle — Luidaeg? — krzyknęłam, nie chciałam tam być, a nawet więcej, nie chciałam tam być sama Płomień świecy podniósł się podczas mojego ataku paniki, maleńkie światło przeciw tej całej ciemności. Fala zawrotów głowy uderzyła we mnie i zachwiałam się upuszczając świecę. Uderzyła w ziemię, potoczyła się kilka stóp, niebieski płomień wypalał mgłę kiedy jej dotykał. Przynajmniej krew która była w jej wnętrzu wciąż do mnie śpiewała, powstrzymywała przed utratą jej śladu. Sięgnęłam po nią, zdając sobie mgliście sprawę ,że już dłużej nie noszę sukienki Złapałam świecę, skuliłam się wokół światła i płakałam do czasu aż nie ustąpiły zawroty głowy
Rozdział dziewiąty Świat wydawał się kręcić przez lepszą część wieczności. Pozostałam skulona na ziemi, szloch zanikł przekształcając się w suchy kaszel. Taka dezorientacja faktycznie w jakiś sposób pobiła spędzenie całego dnia w sądzie czy też wybieranie butów w sklepie na mojej osobistej skali kiepskiego samopoczucia Nie przyłapiecie mnie zbyt często na górskiej kolejce Nie ruszyłam się dopóki nie byłam pewna ,że mogę stanąć i nawet wtedy , zaskakująco długo zajęło mi powrócenie do równowagi. Normalnie wracam do siebie dość szybko, ale moje ciało wciąż podnosiło się po tym co zrobiła ze mną Luidaeg cokolwiek by to nie było. Posmak napoju Luidaeg pokrywał wnętrze moich ust, sprawiając ,że czułam się tak jakby w ich środku coś zmarło Mgła zniknęła pozostawiając otaczającą mnie ziemie widoczną Rozejrzałam się wokoło i stwierdziłam ,że prawie brakuje mi poprzedniej szarości Byłam na środku rozległej równiny. Wysuszona ziemia rozciągała się we wszystkich kierunkach, gdzie nie gdzie usłana poszarpanymi skalnymi ustępami i krzakami wrogo wyglądających jeżyn. Góry majaczyły w oddali ze wszystkich stron, górując nad krajobrazem a niebo nade mną było solidną czernią bez ani jednej gwiazdy. Tylko kilka cienkich chmurek przełamywało ciemność, pchane przez wiatr którego nie mogłam poczuć. Powietrze na ziemi było chłodne ale nieporuszone Drżąc, oplotłam się ramionami. Normalnie nie mam nic przeciwko ciemności. Wróżki nie są zbytnimi fanami słońca a Letnie krainy funkcjonują w stanie nieomal wiecznego zmierzchu. W świecie wróżek zawsze są jakieś cienie. Tylko ,że zwykle są one ciepłe, otwarte i tworzą przyjemny rodzaj ciemności. To nie była ciepła noc. To była noc końca i potworów Coś złego działo się tu z perspektywą. Problem nie wydawał się dotyczyć otaczającej mnie ziemi, wrogiej tak jak się wydawała, wyglądała ona całkiem właściwie kiedy tak stałam i starałam się nie myśleć zbyt intensywnie o tym co widzę. Było coś złego w sposobie w jaki na wszystko spoglądałam, tak jakbym w jakiś sposób była nieproporcjonalna do krajobrazu. Coś było—
Świeca zapłonęła gwałtownie w górę, zmuszając mnie do cofnięcia jeśli nie chciałam zapalić sobie włosów. Trzymając ją w wyciągniętej ręce spoglądałam jak niebieski płomień wspinał się coraz wyżej i wyżej. Luidaeg powiedziała ,że świeca jest mapą, jeśli ją wypalę mogę mieć trochę bardziej naglące problemy niż mój wypaczony punkt widzenia. Próbowałam dmuchać na nią i potrząsać ale płonęła tak samo. W końcu z desperacją powiedziałam — W porządku! Nie będę o tym myśleć! Dobrze? Płomień świecy natychmiast stopniał jedynie do żaru. Cokolwiek było nie tak, Luidaeg (a przynajmniej jej świeca) nie chciała abym o tym myślała. Zerknęłam na świece. Nienawidzę zagadek a nienawidzę ich jeszcze bardziej kiedy jestem zmuszona odgrywać w nich rolę. Zawsze preferuje bezpośrednie metody, jak na przykład walenie układanki prosto w głowę aż w końcu da ci odpowiedź. Może jest to bardziej prawdopodobny sposób w jaki można się zranić ale na pewno mniej kłopotliwy i zagmatwany. Wciąż jednak jeśli chcieli aby zagrała, to zagram. W końcu nie miałam innego wyboru Obróciłam się w wolnym kręgu, obserwując krajobraz. Las rozciągał się aż po same góry w sporej odległości ode mnie, porośnięty tego rodzaju wysokimi sękatymi drzewami które działają jak naturalna bariera przed światem. Udało mu się w jakiś sposób wyglądać jeszcze mniej przyjaźnie niż tej równinie na której byłam a to znaczyło ,że prawdopodobnie tam właśnie będę musiała się udać. Czasem radzenie sobie z bajkowymi stereotypami jest jeszcze bardziej irytujące niż radzenie sobie ze zwyczajami wróżek. Jeśli kiedykolwiek spotkam potomków braci Grimm, połamie im nosy i prawdopodobnie kilka innych części ciała Może i musiałam odgrywać swoją rolę w tym głupim scenariuszu ale to wcale nie znaczyło ,że musiało mi się to podobać — Jestem już taka zmęczona tym gotyckim gównem — wymamrotałam — Chociaż raz chciałabym spotkać jakiś czarny charakter w jaskrawych i jasnych pomieszczeniach, być może nawet z małymi kociakami Ziemie ślepego Michael'a wyglądały tak ,że było raczej mało prawdopodobne ,że znajdę tu jakiś przestronny salon a jakikolwiek kot którego spotkam prawdopodobnie będzie jednym z tych mięsożernych, zjadających ludzi czterysto funtowych kotów. Byłam gotowa założyć się też o to ,że kot wielkości czołgu Shermana zaniepokoił by nawet samego Tybalta. Potrząsnęłam głową, próbując odsunąć ten obraz z mojej głowy. Sfera ślepego Michael’'a najwyraźniej znajdowała się w Letnich Krainach
Była to prawdopodobnie wyspa, bańka przestrzeni zakotwiczona pomiędzy Letnimi Krainami a jedną z głębszych, utraconych sfer. Rzeczywistość jest tu plastyczna. Nie możesz zmienić jej zwyczajną myślą ale lęki i fobie mają niepokojącą tendencję budzenia się tu do życia. Jeśli ślepy Michael nie miał tu gigantycznych atakujących kotów, nie chciałam być tą która mu je podaruje Poczucie tego ,że coś jest nie tak wciąż kłębiło się w moim umyśle. Nie wiedziałam dlaczego ale zaklęcie Luidaeg najwyraźniej mnie nie chciało. Wzięłam głęboki, powolny wdech. Nie dawała gratisów. Cokolwiek zrobiła, miało to prawdopodobnie utrzymać mnie przy życiu, i jeśli polegało to na tym ,że czegoś nie rozumiałam to mogłam odgrywać głupią Przynajmniej jej zaklęcie było na tyle dobre ,że zamieniło moją sukienkę na jeansy i duży zielony sweter. W sumie miało to całkowity sens, chciała abym wróciła żywa, a jeansy są bardziej użyteczne niż spódnica kiedy przekraczasz pustkowia. Cienki skórzany pasek mocował mój nóż przy pasku, a podobny pasek skóry trzymał moje włosy związane z dala od twarzy. W końcu z braku lepszych opcji, skierowałam się do lasu Równina była szersza niż się wydawała. Ledwie przebyłam połowę dystansu do drzew kiedy moje nogi poinformowały mnie ,że muszę zrobić sobie przerwę, natychmiast, i jeśli nie znajdę czegoś na czym będę mogła usiąść, skończę na własnym tyłku. Wybierając odpoczynek zamiast bliskiego kontaktu ze zdradziecką powierzchnią rośliną podeszłam do najlżejszej skały i usiadłam. Moja świeca płonęła stałym światłem. Przynajmniej to było dobre, Zaklęcie które mnie tu sprowadziło było związane z tą świecą i prawdopodobnie nie przetrwałabym zbyt długo gdyby świeca zgasła. Jeśli miałam szczęście, utrata jej zabije mnie szybko, jeśli nie miałam..... Luidaeg nazywała ślepego Michaela dziecięcym terrorystą. Nie byłby szczęśliwy gdyby dowiedział się ,że dorosły dostał się na jego ziemie — Wspaniale — wymamrotałam — Przeklęta jeśli to zrobisz, przeklęta jeśli nie zrobisz — usłyszenie własnego głosu pomogło ale coś było z nim nie tak jak trzeba. Wstałam próbując wyłapać sens ze spornych wiadomości które przesyłały moje zmysły. Świeca rozbłysła ponownie, oświetlając ziemie wokół mnie kiedy Luidaeg wyszeptała na skraju moich zmysłów Nie
myśl o tym, nie zatrzymuj się, idź dalej, ruszaj się—
Rogi myśliwskie rozbrzmiewały w oddali kiedy płomień zmienił kolor na pomarańczowy i zaczął trzaskać. Zrobiłam krok do tyłu, zapomniałam o dezorientacji w obliczu paniki. Wiedziałam co to oznacza, była tylko jedna rzecz którą mógł ten Dźwięk oznaczać. Polowanie Ślepego Michael'a pędziło Zrobiłam kolejny krok do tyłu i zaczęłam biec Mój oddech był surowy i głośny kiedy biegłam, ale nie tak głośny jak dźwięk rogów rozlegający się po drugiej stronie horyzontu Nadchodzili i nie mogłam zrobić nic aby ich powstrzymać. Naszła mnie myśl kiedy Dźwięk rogu rozległ się ponownie, myśl która wydawała się prawie ,że genialna w swojej przejrzystości. Jeśli się zatrzymam może posłuchają moich argumentów. Zabiorą mnie do ślepego Michaela, a on zrozumie, zwróci mi dzieci bez żadnego narzekania czy skargi W sercu musiał być dobrym mężczyzną. On— Świeca rozbłysła, oblewając woskiem moje dłonie Ból był oszałamiający, wyrwał mnie z odrętwienia którego nawet nie czułam. Dranie dęli w zaczarowane rogi Oczywiście ,że by mnie nie posłuchali! Polowanie ślepego Michael'a nigdy nie było znane z litości. Zginę jeśli się zatrzymam. I tak mogę zginąć ale jeśli pobiegnę przynajmniej będę miała jakąś szanse Nawet bez ich sugestywnej mocy, Dźwięk rogu robił się coraz głośniejszy. Nie dopadnę lasu zanim polowanie dopadnie mnie. Wciąż biegnąć zaczęłam rozglądać się za jakąś kryjówką Plątanina jeżyn którą dostrzegłam wyglądała obiecująco. Pobiegłam w jej kierunku, krzywiąc się kiedy zobaczyłam jak długie są kolce. Nie wyglądały jak przyjemne miejsce na wypoczynek. Zaczęłam nawet rozważać znalezienie innej kryjówki gdy dźwięk rogu rozległ się bliżej niż poprzednio. Jasne. Zaciskając zęby opadłam na kolana i zaczęłam wczołgiwać się w mój schron z cierni Zatrzymałam się kiedy oddzielała mnie od równiny solidna ściana jeżyn, odkładając świeczkę na dół tak aby za kolanami ukryć jej światło. Słyszałam walenie kopyt o ziemie, dźwięk rogów i trąb. Cofnęłam się w tył nie zważając na kolce. Trochę krwi nie było wielką ceną za to aby pozostać przy życiu Wstrzymując oddech, czekałam na myśliwych
Nie pojawili się. Zamiast tego na widoku pojawiła się dziewczyna, płacząc kiedy pędziła przez las. Jej sukienka zwisała w krwawych strzępach a więcej krwi znaczyło jej brązowe kręcone włosy. Otworzyłam usta nieznacznie, oddychając i wyłapując jej pochodzenie. Pół krwi wróżka prawdopodobnie mająca mniej niż czternaście lat. Miała bose stopy ale biegła po wyłożonej kamieniami ziemi, nie zatrzymując się ani na chwilę. Coś gorszego niż śmierć podążało za nią i wiedziała o tym. Trzymała przy piersi młodego kota Abyssiniana. Cienka mgiełka magii która otaczała kota, odbijała się przypadkowo od znajdujących się wokół nich cieni i rozbijała je nie robiąc tak naprawdę z nim niczego produktywnego. Cait Sidhe specjalizują się w przechodzeniu poprzez cienie i otwieraniu portali które zabierają je z miejsca na miejsce. Ale tutejsze cienie należały do Ślepego Michaela a ten biedny dzieciak nie miał żadnego wsparcia Dziewczyna zamknęła oczy, znalazła w sobie resztki sił aby przyśpieszyć kiedy dźwięki rogów zabrzmiały ponownie. Kot w jej ramionach był spokojny, spojrzenie trzymał skupione na skraju lasu. Wróżki Cait Sidhe maja tendencję do bycia realistami, i ten kot wiedział tak samo dobrze jak ja ,że nigdy nie dotrą tam na czas. Zostałam tam gdzie byłam, przygryzając wargę. Chciałam powiedzieć im ,żeby ukryli się kiedy jeszcze mieli szansę ale nie mogłam. Jeżdżcy byli za blisko. Nie mogłam zrobić nic tylko patrzeć i zapamiętać tak aby zabrać ze sobą do domu cokolwiek zobaczę i opowiedzieć ich rodzicom Cokolwiek się stanie to ja będę za to odpowiedzialna, ponieważ ich nie uratowałam. Czasem nie robienie niczego jest najtrudniejszą rzeczą ze wszystkich Rogi zabrzmiały po raz ostatni i polowanie Ślepego Michael'a wylało się na wzgórze. Był ich przynajmniej tuzin, ubranych w niedopasowane zbroje i osadzonych na olbrzymich koniach które zrywały ziemie w szaleńczym pędzie. Wyglądali jakby zostali wyrwani z zupełnie innych arami i stłoczeni razem przez jakiegoś obojętnego generała, takiego który dbał tylko o to aby jego żołnierze byli groźni. Ich broń była tak różna jak ich zbroje ale to nie miało znaczenia, to co miało znaczenie to to ,że każdy z nich był dobrze wyposażony aby zabijać Dziewczyna musiała ich usłyszeć ponieważ zrobiła coś co zaskoczyło mnie tak bardzo ,że prawie wyskoczyłam z krzaków aby ją chronić, nikt tak odważny nie powinien umierać. Potknęła się i upadła tak aby wyglądało to na 'przypadkowy' upadek, rzucając w locie wróżką Cait Sidhe jak najdalej. Kot przekręcił się w powietrzu lądując kilka metrów od mojej kryjówki
To była moja szansa. Modląc się o to aby nikt mnie nie widział wyrwałam do przodu łapiąc kota i wracając do swojej kryjówki w jeżynach Wił się zatapiając zęby w moim ramieniu. Żyłam z kotami przez długi czas więc nie krzyczałam żeby mnie puścił ale zacisnęłam uścisk na jego karku solidnie nim potrząsając zanim wyszeptałam — Tybalt mnie przysłał — przestał się szarpać. Ufając ,że mnie nie zaatakuje, przytuliłam go do piersi i odwróciłam się z powrotem w kierunku pola. Myśliwi mnie nie zauważyli. Nie liczyłam na to ,że ten stan potrwa zbyt długo, przynajmniej do czasu aż zauważą ,że Cait Sidhe zaginął ale w tej chwili byli skupienie na dziewczynie. Z wyciągniętą bronią, uformowali wokół niej krąg. Nawet nie próbowała się podnieść kiedy najbliżej stojący myśliwy szturchnął ją włócznia mówiąc coś czego nie mogłam zrozumieć Kot zrozumiał ponieważ nieomal natychmiast położył po sobie uszy i warknął prawie ,że bezgłośnie. Dwóch jeźdźców zsiadło, podniosło ją i przerzuciło przez siodło najbliższego konia. Jeździec znajdujący się za nią, obrócił konia z powrotem tak jak stał poprzednio. Przez cały ten czas nie wydała z siebie dźwięku Reszt
jeźdźców
która
była
za
nim,
ustawiła
się
w
oczywistym
szyku
poszukiwawczym. Wstrzymałam oddech ale żaden z nich nie zbliżył się do naszej kryjówki. Krążyli coraz dalej i dalej, szukając za kamieniami i za pojedynczymi krzakami. Przytuliłam kota do piersi,
próbując wykombinować jakąś drogę ucieczki. Las rozciągał się na co
najmniej sto metrów przed nami. Jeśli jeźdźcy zapuszczą się wystarczająco daleko, będziemy mieli szanse Koniec końców wcale jej nie potrzebowaliśmy. Rogi zagrały i jeźdźcy skręcili jak jedno ,znikając nam z widoku. Dźwięk kopyt zniknął przed dźwiękiem rogów, ale w końcu i ten umilkł. Wyciągnęłam moją świeczkę i upewniłam się ,że niebieski, stały płomień świecił w górę. Zrelaksowałam się zdając sobie sprawę ,że już bardziej bezpieczni nie będziemy Kot kręcił się przez chwilę po czym pobiegł na skraj najbliższego krzaka dzikiej róży, gdzie przystanął i spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie próbowałam go powstrzymać Jeśli chciał uciec to mógł zadbać o siebie — Śmiało — powiedziałam. Położył uszy po sobie i zasyczał. Westchnęłam — Dobra, wszystko jedno Podpierając łokcie w błocie wyczołgałam się z jeżyn i wstałam, trzymając świeczkę i zaczynając wyciągać kolce z kolan wolną dłonią. Kot szedł za mną. Obserwowałam go kątem oka usuwając kolce z dżinsów
Po powąchaniu ostrożnie ziemi kot przeciągnął się i stanął dęba na tylnych łapach. Powietrze przeszył zapach pieprzu i palonego papieru, kot zniknął, zastąpiony przez nastolatka z siniakiem pokrywającym lewą stronę jego twarzy. Wyglądał na małego czternastolatka o ciemnej karnacji z zielonymi jak trawa oczami i włosami które były tak samo rude jak jego futro. Jego źrenice były cienkimi czarnymi szczelinami a uszy były zdecydowanie bardziej kocie niż ludzkie pokryte na końcach kępkami czarnego futra. Czystej krwi wróżka Cait Sidhe — Kim jesteś? — zażądał odpowiedzi — October Daye — powiedziałam, wciskając kolce które zebrałam do kieszeni. Nigdy nie wiadomo co może ci się przydać później — Ty? Zmrużył oczy, spoglądając na mnie z pogardą. Rozpoznałam to spojrzenie. Tybalt rzucał mi jej przez cały czas — Nazywam się Raj. Jestem— — Jesteś księciem lokalnego dworu kotów — powiedziałam przerywając mu — Tak, wiem Tego się nie spodziewał. Jego oczy rozszerzyły się, ostrożność powróciła — Skąd wiesz? Westchnęłam. Nie miałam serca aby się z nim drażnić, nie po tym jak widział ,że jego towarzyszka została zabrana — Tak jak powiedziałam, Tybalt mnie przysłał. Jest....— Jak powinnam opisać moje relację z królem kotów? Ostatecznie rozstrzygnęłam ten dylemat mówiąc — Moim przyjacielem Raj zmarszczył się, ponownie mrużąc oczy — To nie możliwe Odpowiedziałam tym samym. Byłam za bardzo zmęczona aby radzić sobie z królewską młodzieżówką — Dobrze więc, nie jesteśmy przyjaciółmi, nie bardziej niż wrogami którzy jeszcze się nie pozabijali na wzajem. Czy to ma jakieś znaczenie? Przysłał mnie, żeby cię uratować — Ciebie? Aby nas uratować? — zaśmiał się gorzko. Żadne dziecko nie powinno nigdy się tak śmiać — Wróć kiedy podrośniesz — Co?— dezorientacja pojawiła się ponownie, próbując powstrzymać mnie od poskładania wszystkiego razem do kupy. Niestety, ignorancja stała się luksusem na który nie mogłam sobie pozwolić. Walcząc z impulsem aby zignorować to co powiedział Raj zerknęłam w dół prawie pewna tego co zobaczę Chociaż raz miło byłoby się zaskoczyć
Większość ludzi zna kształt swojego własnego ciała. Może i trochę ulegają złudzeniu (na temat tego jak grubi są, jak szczupli, jak dobrze wyglądają w tej czarnej jedwabnej sukience) ale zasadnicza topografia jest raczej zakorzeniona. Długość ręki, powierzchnia skóry, wypukłość piersi, wszystko to jest i kiedy się zmienia, zazwyczaj odbywa się to na tyle powoli ,że wystarczy aby twoja mentalna mapa zmieniła się wraz z ciałem. Żyłam ze sobą już długi czas a lata które spędziłam jako ryba sprawiły ,że byłam bardziej świadoma kształtu jaki powinnam mieć. Utraciłam samą siebie już raz i to sprawiło ,że przykładałam o wiele więcej uwagi do tego kiedy już odzyskałam swoje ciało Ciało które miałam nie należało do mnie, albo inaczej, już od bardzo dawna nie było moje. Zmniejszyłam się, wszystkie zaokrąglenia zniknęły. Odwróciłam dłoń która trzymała świecę, w końcu na nią spoglądając. Palce były zbyt krótkie, a paznokcie zbyt szerokie. Nie były to ręce dorosłego Przesuwając dłonią w górę, poczułam zarys swojej twarzy wciąż jeszcze okrągłej z pozostałościami dziecięcego tłuszczyku i zdjęłam opaskę z moich włosów. Pasma które poleciały uwolnione na oczy były koloru nieokreślonego szarego blondu, taki kolor włosów miałam do dwunastu lat. Składając wszystko co widziałam i czułam razem do kupy zgadłam ,że mój wiek kształtował się gdzieś w okolicach bliżej
8-10 lat, prawdopodobnie gdzieś
10. Trudno było to stwierdzić Odmieńcy dziwnie zmieniają wiek, byłam dzieckiem przez bardzo długi czas Oczy Raja pozostały zwężone kiedy obserwował jak powoli egzaminuje sama siebie
Był przerażony ale dobrze to ukrywał, miałam nadzieję ,że mój własny starach jest też dobrze zamaskowany. Ale jakoś w to wątpiłam — Na jaja Oberona — wymamrotałam i zadrżałam na dźwięk mojego własnego piskliwego zbyt wysokiego głosu. Jak udało mi się to wcześniej przegapić? To łatwe, Luidaeg mnie stworzyła — Luidaeg, coś ty zrobiła — odpowiedz na to pytanie też była całkiem łatwa. Po prostu nie chciałam o tym myśleć. Ślepy Michael był dziecięcym postrachem. Luidaeg powiedziała ,że były trzy sposoby na to aby go dopaść, że jeden mnie zabije a drugi był ukryty ale trzecia droga musiała być otwarta dla wszystkich ras i typów dzieci inaczej nie byłby w stanie ich zagarnąć. Zrobiła to o co ją prosiłam. Znalazła sposób na to aby wprowadzić mnie na ziemie Ślepego Michaela. Po prostu w pełni mi go nie przedstawiła.
W milczeniu rozważałam skopanie jej tyłka po tym jak wrócę do domu a ona odda mi moje prawdziwe ciało. Zakładając ,że w ogóle uda mi się dotrzeć do domu Oczy Raja rozszerzyły się i rozglądał się w około dziko tak jakby oczekiwał ,że pojawi się Luidaeg i uczni wszystko jeszcze gorszym niż już było — Dlaczego ją wzywasz? — cała królewska wyższość zniknęła, nagle był tylko przerażonym nastoletnim chłopcem pozbawionym możliwości powrotu do domu — Ponieważ to ona mi to zrobiła. Wydaje mi się ,że chciała pomóc, dotrzesz tam i z
powrotem przy pomocy światła świec — wciąż to powtarzałam zbyt wściekła aby przestać — Dlaczego nikt nigdy nie mówi tego naprawdę myśli? Prosto z mostu? Na przykład, Hej,
możesz tam dotrzeć ale jeśli stracisz świecę to masz przerąbane, a tak przy okazji to będziesz przy tym miała dziewięć lat. Mam nadzieję ,że to nie problem — Co? — Poczekaj.....przepraszam — westchnęłam zmuszając samą siebie aby się uspokoić — Spróbujmy jeszcze raz. Tybalt naprawdę mnie przysłał. Jestem tu ,żeby cię uratować. Luidaeg przekształciła mnie w dziecko tak abym mogła się tu dostać ale jeśli tylko byś zaufał— Gapiła się na mnie — Jesteś szalona! Pracujesz dla niego! — z tonu jego głosu jasno wnikało ,że nie mówił o Tybalcie — Nie, nie pracuje! Chodzi o to ,że— — Zabrali Helen i ich nie powstrzymałaś! — mówił coraz głośniej, rozejrzałam się wokoło zastanawiając jak daleko niesie się dźwięk na równinach — Już należysz do niego! Chcesz mnie zabrać z powrotem! Cóż, nie możesz! Nie pójdę! — skręcił w kierunku lasu i zaczął uciekać — Raj, czekaj! — wyrwałam za nim i może bym go złapała (panika to świetna motywacja) ale miał przewagę której ja nie miałam Powietrze wokół niego zaczęło się mienić i nagle goniłam na wpół dorosłego Abyssiniana. Cztery nogi są bardziej stabilne niż dwie i szybsze na krótkich dystansach. Jego przewaga gwałtownie wzrastała A daleko za nami rozległ się dźwięk rogu. Raj dobiegł do skraju lasu i skoczył, znikając między drzewami. Biegłam za nim. Lepszy las niż polowanie. Dzień zaczął się kiepsko i tylko się pogarszał, i teraz oto byłam, miałam dziewięć lat i byłam sama w ciemnym lesie. Myśliwi po jednej stronie i nieznane po drugiej, i nic prócz świeczki aby rozjaśnić moją drogę W niektóre dni naprawdę nie opłaca się wychodzić z domu
Rozdział dziesiąty Gałęzie szarpały moje włosy kiedy drzewa zamknęły się wokół mnie, blokują widok na równiny. Schyliłam się i skierowałam w głąb lasu. Nie wydawało się to zbyt mądrym wyborem (zagłębianie się w mroczny, tchnący złymi przeczuciami las rzadko nim jest) ale jeśli chciałabym dokonywać mądrych wyborów to nie przyszłabym w ogóle na ziemie ślepego Michael'a. Przynajmniej płynąca w moim ciele krew wróżki powodowała ,że dobrze widziałam w ciemności, z tym i moją płonącą świecą byłam w stanie widzieć na tyle dobrze aby nie upaść. Płomień świecy płonął stabilnym niebieskim światłem, co wybrałam aby zinterpretować jako dobry znak. Robił się pomarańczowy kiedy polowanie było w pobliżu, i jeśli miałam szczęście świeca mogła wciąż zachowywać się jak wczesny system ostrzegania. Szczerze to potrzebna mi była ta pomoc. Szłam dalej miedzy drzewami starając się unikać skał i poskręcanych korzeni które w tym nierównym terenie były prawdziwym labiryntem przeszkód. Gałęzie haczyły mi włosy, zmuszając do nagłych i nieoczekiwanych przystanków, i kończyła mi się powoli cierpliwość. Byłam posiniaczona, podrapana i przestraszona, plus miałam naprawdę kiepski nastrój. Nie zbliżyłam się również do mojego celu. Polowanie nadciągnęło z gór i wróciło tą samą drogą. Nie wiedziałam gdzie dokładnie znajdują się granice ziem ślepego Michael'a ale nie znajdę dzieci oddalając się od nich Las był daleki od milczenia. Sowy pohukiwały w oddali i małe stworzenia szeleściły liśćmi przecinając zarośla. Te wszystkie dźwięki prawie ,że poprawiły moje samopoczucie (raczej nie znajdzie się wielu potworów w miejscu gdzie wciąż żyje dzika przyroda). Oczywiście to mogło też oznaczać tylko to ,że nie żyło w tym lesie nic bezbronnego i nieszkodliwego ale starałam się o tym nie myśleć. Wydawało robić się coraz ciemniej kiedy tak szłam i blask mojej świecy nieomal znikał w cieniach. Otaczające mnie dźwięki również ucichły. Wcale mi się to nie podobało. Jeśli King Kong wyskoczy z tych zarosili będę solidnie wkurzona. Przełykając ciężko szłam dalej Nie pojawiły się żadne gigantyczne małpy. Zamiast tego drzewa otworzyły się na polane. Przystanęłam, pochylając się do przodu kiedy próbowałam złapać oddech. Zapomniałam już jak takie długie odległości wpływały na dziecko
Nogi mnie bolały, kolana bolały i wszystko czego chciałam to szansa aby skulić się gdzieś i to przespać. Ale oczywiście nie było żadnej szansy na to ,że coś takiego się wydarzy Coś strzeliło w krzakach. Wyprostowałam się, automatycznie kierując wzrok do mojej świecy która wciąż płonęła w kolorze niebieskim. To mogło oznaczać ,że nie byłam w niebezpieczeństwie ale mogło to też oznaczać ,że zaklęcie reagowało tylko na łowców ślepego Michael'a i jakoś nie chciałam ryzykować ,że właśnie tak było. Kotłując się rzuciłam się przez polane do dziupli znajdującej się w na wpół zgniłym drzewie, opadłam na kolana i umościłam się w środku. Zaskakująco łatwo się tam zmieściłam. Zapomniałam już jak mała byłam. Zamarłam na wpół wstrzymując oddech i czekając na to co się będzie działo Dźwięk przechodzenia przez las powtórzył się po którym nastąpił szelest trwający przez kilka minut. Zamarłam w mojej kryjówce, powstrzymując się od krzyku kiedy postać wyszła z pomiędzy drzew na wprost mnie. Moja świeca wciąż płonęła na niebiesko. Albo to co wyszło na polane nie było zagrożeniem albo nie mogłam liczyć na to ,że świeca zachowuje się jak system wczesnego ostrzegania. Obserwowałam to co podeszło. Nie miałam jednak pojęcia czym było Postać była szczupła i miała płaszcz z kapturem sięgający kostek. W jednej dłoni trzymała latarnie, światło wypełniło polane przygaszonym, białym blaskiem. Płynęła przez chwilę aż zatrzymała się i podniosła latarnie na wysokość głowy. Jedna dłoń została podniesiona w geście kiwnięcia. Gałąź przesunęła się w jej kierunku, zatrzymując się kiedy musnęła wyciągnie palce — Ach — powiedziała postać, głosem podobnym do chrzęstu suchych liści na wietrze. Pomijając dźwięk jej głosu, wciąż mogłam stwierdzić ,że była kobietą — Rozumiem — obniżyła dłoń, pocierając o siebie palce — Mamy gościa Och, na dąb i jesion. Cofnęłam się dalej w mojej kryjówce, obejmując jedną dłonią świecę aby ukryć światło. Parzyło mi palce ale wciąż nie byłam pewna czy nie może mnie zobaczyć — Wyjdź — zawołała. Obróciła się w powolnym kręgu — To jest mój las. Wyjdź i pozwól mi cię zobaczyć — blask latarni padł na jej twarz kiedy się poruszyła, ukazując ją w ostrym świetle
Jej skóra była koloru żonkila. Pnącza brązowych i złotych włosów wiły sie wokół jej policzków tak splątane ,że wyglądały nieomal jak cienkie korzenie. Wiły się bezustannie, skręcając się w węzły i loki. Jej oczy były długie i wąskie a kolor mosiądzu wypełniał jej w całości, źrenice były cienkimi, srebrnymi liniami, wyraźnymi tylko w świetle, jak u kota czy węża. Nigdy nie widziałam czegoś takiego jak ona Zarżałam, pragnąc aby była tu Luidaeg. Ona musiałaby wiedzieć co robić. Było coś boleśnie ironicznego w tym pragnieniu. Nie byłam dzieckiem, mimo ,że wygadałam jak dziecko i chciałam aby morska wiedźma przybyła mi na ratunek Kobieta zmarszczyła się mrużąc oczy kiedy się nie stawiłam — Wiem ,że mnie słyszysz, drzewa czuły jak przechodzisz. Nie mogą powiedzieć mi gdzie jesteś ale wiedzą ,że tu jesteś. Wyjdź zanim mnie zdenerwujesz — jej rysy były wspaniałe i świetnie uformowane, z nosem który był może odrobinę za ostry i dolną wargą odrobinę za dużą. Mimo to wciąż była ładna, albo była kiedyś (ostra blizna biegła tuż spod jej lewego oka, do podbródka, zakręcając i docierając do jednej strony ust, już na zawsze powodując na jej twarzy groźne spojrzenie. Tylko jedna rzecz może pozostawić na wróżce czystej krwi taką bliznę. Żelazo A ona była wróżką czystej krwi. Mogłam posmakować jak czysta była jej krew, która paliła jak ogień na moim języku, prawie tak gorący ,że naprawdę mógł mnie poparzyć Czymkolwiek była, była silna. Silna na tyle ,że mogłaby być pierworodną. Luidaeg jest jedyną pierworodną z którą kiedykolwiek miałam do czynienia na regularnej stopie, a jej moc jest subtelna, coś jak delikatnie drgania i dla postronnego obserwatora wydaje się być całkiem ludzka. Moc tej kobiet w ogóle nie była przytłumiona. Płonęła wokół niej, wydajać się jaśniejsza niż latarnia. A jednocześnie coś było na tyle szybkie i silne ,że zrobiło jej bliznę na twarzy Cokolwiek to było miałam tylko nadzieję ,że nie znajdowało się z nami w tym lesie Pozostałam skulona w mojej wątpliwie bezpiecznej kryjówce, drżąc jeszcze bardziej. Bicie mojego serca wydawało się nieprawdopodobnie głośne moim przerażonym uszom i przez jakąś nielogiczną chwilę obawiałam się ,że doprowadzi ją do mnie. Było tak głośne, że zastanawiałam sie jak mogła to przegapić? Opuściła latarnię, jej niezadowolona mina pogłębiła się jeszcze — Nazywam się Acacia, a to moje lasy — powiedziała — Jeśli szukasz Ślepego Michaela kieruj się ku górom, jeśli szukasz mnie, wyjdź natychmiast. Jeśli nie szukasz żadnego z nas, wracaj do domu jakąkolwiek drogą którą wybierzesz.
Ale nie chowaj się przede mną w moim własnym miejscu bo nie skończy się to dla ciebie dobrze, bez względu na to jaki jest twój cel — zamilkła ,czekając. Nie odezwałam się — A wiec dobrze. Pamiętaj ,że miałaś wybór Gałęzie wygięły się aby umożliwić jej przejście kiedy odwróciła się i odeszła, jej płaszcz powiewał za nią. Widziałam jak Luna otrzymuje podobne traktowanie od swoich róż ale nigdy nie na taką wielką skalę, ta kobieta wydawała się zarządzać całym lasem Zostałam tam przez wieczność a przynajmniej tak mi się wydawało, nasłuchując ciszy. Jej kroki oddaliły się, zniknęła. Miałam taką nadzieję, mogła ukryć się w zaroślach, czekając aż wyjdę.. Dlaczego nie mogła mnie zobaczyć? Las najwyraźniej się jej słuchał a moja świeca nie była aż tak dobrze schowana. Jeśli kontrolowała drzewa powinny były doprowadzić ja prosto do mnie. Więc dlaczego tak się nie stało? Dźwięki lasu powoli powróciły i zaczęłam znowu oddychać. Wyprostowałam się ostrożnie, wysadziłam głowę z dziupli i rozejrzałam się po pustej polanie. Jeśli pobiegnę może uda mi się wrócić na równinę zanim mnie znajdzie. Groźba myśliwych została przyciemniona groźbą lasu Oni zabraliby mnie tylko do ślepego Michaela. Ta kobieta mogła zrobić wszystko. Coś musnęło moje ramie. Wzdrygnęłam się jakoś powstrzymując od krzyku. Kiedy wrócę do domu (jeśli wrócę do domu) pozwolę sobie na luksus długiego, niczym nie zmąconego ataku paniki ale to nie był właściwy moment. Wzięłam głęboki oddech i zapytałam — Kto tam? Chociaż raz miałam szczęście. Lękliwy znajomy głos odpowiedział — Tu Raj. Ja....las jest bardzo ciemny — Tak. To prawda — zerknęłam na prawo i zobaczyłam ,że Raj kucał przy drzewie, stajac się tak mały jak tylko mógł — Jak udało ci się uciec przed Acacią? — Żółtą kobietą? — parsknął arogancja powróciła kiedy powiedział — Zapytała drzewa o intruzów ale nie o zwierzęta, więc jej nie powiedziały. Drzewa nie są zbyt mądre — Sprytne — naprawdę tak myślałam. Kiedy miałam czternaście lat myślałam ,że drzewa to coś po czym możesz się wspinać a nie coś co możesz oszukać — Dlaczego wróciłeś? — Przez nią — zerknęłam na niego pusto i dodał — Szukała cię. Nie sądzę aby szukała cię gdybyś pracowała dla niego — przerwał. Nie było żadnego zaufania w jego oczach ale było coś innego, pierwszy przebłysk nadziei
— Naprawdę jesteś tą October którą zna wujek Tybalt? Westchnęłam — Taak, to ja Raj zmarszczył się — Mój ojciec mówi ,że przyjaciółka wujka Tybalta, October jest dorosła — przerwał, po czym dodał — I pyskata — Zazwyczaj jestem. Dorosła, nie pyskata — Pyskata? Co do cholery ten Tybalt opowiada na swoim dworze? Będę musiała przeprowadzić długą rozmowę z królem kotów kiedy tylko wrócę z powrotem do swojego ciała — Ale jesteś młodsza ode mnie! — Uprzejmość Luidaeg — odpowiedziałam. Raj zadrżał słysząc jej imię. Trochę ciszej dodałam — Twój wujek prosił mnie abym wyciągnęła stąd ciebie i innych a Luidaeg użyła zaklęcia aby mi to umożliwić — Pozwoliłaś aby morska wiedźma rzuciła na ciebie zaklęcie? — cała jego ostrożność zniknęła, wyparta przez grozę i strach — I przeżyłaś? — W końcu i tak mnie zabije ale nie dzisiaj. Dzisiaj cię stąd wyciągnę — Jak? Dobre pytanie. Kucaliśmy po środku zaczarowanego lasu z niczym oprócz dziupli w drzewie jako kryjówki i wciąż nie miałam pojęcia gdzie były inne dzieciaki. Jeśli już o tym mowa, to nie wiedziałam w jaki sposób je stąd wyciągnę kiedy już je znajdziemy. Wszystko co miałam to nóż który był za duży do moich dłoni, świecę której nie śmiałam odłożyć ani na chwile i młodą wróżkę Cait Sidhe która cały czas balansowała pomiędzy przerażeniem a arogancją. Był czas kiedy musiałam dawać sobie radę z mniejszym arsenałem ale na korzeń i gałąź nie można zawsze liczyć na cud, czasem rzeczywistość też musi dojść do głosu Nie żebym mogła zrobić cokolwiek innego. Nadszedł czas aby jeszcze raz rzucić kostką i liczyć ,że kolejny raz trafię na cud — Uciekłeś przed myśliwymi już wcześniej. Jak udało ci się to zrobić? — To zasługa Helen — powiedział, brzmiąc na zawstydzonego. Oczywiście ,że był zawstydzony, żaden nastolatek nie chcę przyznać ,że uratowała go dziewczyna — Znalazła drogę wyjścia z pokoju w którym byliśmy zamknięcie. Nikt z reszty za nią nie poszedł. Ale ja..— — Pomyślałeś ,że warto spróbować
— Myślałem ,że złapię ślad drogi którą nas tu sprowadzili — odwrócił wzrok — Myślałem ,że uda mi się nas stamtąd wyprowadzić i ,że przybędzie wujek Tybalt i zniszczymy ich wszystkich — Jak daleko dotarłeś? — zapytałam. Nie cierpiałam tego robić, jego postura powiedziała mi ,że był na skraju płaczu, i przesunięcie go przez tą krawędź może uczynić go bezużytecznym. Ale tak naprawdę nie miałam wyboru. Musiałam wiedzieć czy mam jakąkolwiek szanse na uratowanie innych — To długa droga — wyszeptał. Czekałam ale nie powiedział nic więcej. Położył gładko uszy po sobie i zadrżał. Jasne. Wstałam podając mu rękę — Chodź, idziemy — Dokąd? — Byle dalej stąd — Musiałam go stad zabrać. Potrzebował tego bardziej niż ja mojego planu Spojrzał na mnie nieufnie, po czym wsunął swoją dłoń w moją, pokrywając ją aż do nadgarstka. Rzeczywistość tego co zrobiła Luidaeg spłynęła na mnie po raz kolejny. W jaki sposób miałam uratować dzieci i obronić się przed Ślepym Michaelem kiedy sama byłam dzieckiem? Raj obserwował mnie z zależnym rodzajem zaufania. Westchnęłam. Bez względu na to czy miałam szanse czy nie musiałam spróbować. Nienawidziłam bycia ostatecznością Wyjście z lasów zajęło nam więcej czasu niż wejście w nie, gałęzie plątały nasze ubrania, korzenie zakręcały się wokół stóp tak bardzo ,że wydawało się iż drzewa aktywnie pracują przeciwko nam. Ale płomień świecy był stabilny i niebieski, i stwierdziłam ,że wolę wpatrywać się w płomień niż w otaczający mnie krajobraz przez który nie mogłam poruszać się nie potykając — Dotrzesz tam i z powrotem dzięki świetle świecy — mamrotałam — Co? — zapytał Raj — Nic. To tylko rymowanka — niewielkie ale stabilne światło w oddali oznaczało skraj drzew — Wygląda na to ,że jesteśmy prawie na zewnątrz Raj zacisnął uścisk na mojej dłoni, trzymając się mnie jakbym była jego jedynym łącznikiem z domem. Może tak było, tak naprawdę nie miał żadnych lepszych opcji — Co teraz? — Nie wiem — posłałam mu coś co miałam nadzieję ,że było uspokajającym spojrzeniem — Nie zostawię cię — nie cierpię kiedy kłamie przez przypadek
Weszliśmy na otwartą przestrzeń, zwróciliśmy się w kierunku gór i zaczęliśmy iść. W końcu Raj puścił moją dłoń idąc stopę przede mną. Nic nas nie niepokoiło kiedy szliśmy przez równiny, poza zasięgiem jakiejkolwiek sensownej kryjówki. Nie było gdzie się schować kiedy płomień mojej świecy nagle rozbłysnął w górę, paląc się na wściekły, jasno pomarańczowy kolor I pojawili się myśliwi. Pojawili się jak z pod ziemi i otoczyli nas w oka mgnieniu. Nie było czasu aby uciekać i nie było dokąd uciekać, Wszystko co mogliśmy zrobić to stać na ziemi i czekać aż nas zabiorą. Ich uwaga była skupiona na Raju ale nie oczekiwałam ,że będzie to trwało bez końca. Sięgnęłam i złapałam go za ramię, nawet jeśli nie wiedziałam co dobrego mogłoby to przynieść. To było instynktowne. Przypuszczam ,że to co wydarzyło się potem też było instynktowne Otoczony tygrys mimo wszystko będzie walczył Raj rzucił się na najbliżej znajdującego się myśliwego, zmieniając się w kota w powietrzu i kierując w stronę oczu. Próbował odwrócić ich uwagę samym sobą. Podziwiałam jego wysiłki mimo ,że rzuciłam się za nim z krzykiem— Raj, nie! Jakakolwiek iluzja mnie chroniła nie była wystarczająco silna aby uchronić mnie przed moją własną głupotą. Najbliższy myśliwy odwrócił się w stronę mojego głosu, otworzył szeroko oczy i wpatrywał się we mnie tak jakby widział mnie po raz pierwszy. Ten na którego rzucił się Raj szarpnął się aby uderzyć go jeszcze w locie. Upadł bez wydania z siebie dźwięku, lądując jak nieruchoma kupka kiedy inni otaczali mnie z wyciągniętą bronią Byłam tak zajęta obserwowaniem ich broni ,że nie widziałam tego kto mnie uderzył. Pojawił się gwałtowny, ostry ból z tyłu mojej głowy i spadałam ponownie w mgłę i oświetloną świecą ciemność. I nie było już niczego
Rozdział jedenasty Obudziłam się twarzą w dół po środku marmurowej podłogi która zanim została pogrzebana pod latami błota i zakrzepłej krwi była biała. Moja głowa pulsowała w rytmie samby Pomimo bólu udało mi się potwierdzić ,że jest ona nadal przytwierdzona do reszty mojego ciała zanim podniosłam się do pozycji pionowej Wyczuwałam krew której Luidaeg użyła aby zrobić świeczkę jeszcze zanim zdałam sobie sprawę ,że moje palce nadal ciasno ją oplatają. Płomień błysnął w górę tak szybko jak tylko na niego spojrzałam, wzrastając dopóki nie stał się wysoki na stopę i rozjarzył czerwienią. To nie mogło oznaczać niczego dobrego. Nigdzie w zasięgu wzroku nie widziałam Raja. To z kolei mogło oznaczać ,że udało mu się jakoś uciec ale raczej w to wątpiłam. Prawdopodobnie istniała jakaś ceremonia którą on już przeszedł a ją wciąż musiałam jej doświadczyć jako jedno z nowo porwanych dzieci ślepego Michaela. W świecie wróżek zawsze są jakieś ceremonie, nawet w miejscach w których wolimy je ignorować Pomieszczenie w którym się znalazłam prawdopodobnie było kiedyś salą balową zanim stało się więzieniem. Ściany były zniszczone na jakieś dziesięć stóp w górę a dachu nie było w ogóle. Ciernie pięły się po ścianach z trzech stron, zasłaniając wszystkie wejścia. Tkaniny wiszące na resztkach murów pomiędzy cierniami, naznaczone były przez brud i czas. Niebo zrobiło się jeszcze ciemniejsze kiedy byłam nieprzytomna ale nadal nie było żadnych gwiazd. Cienie u podstawy ścian były zbyt mroczne aby mogły je przejrzeć oczy odmieńca, ale mogłam usłyszeć dochodzące z ich wnętrza szelesty i chichoty. To nie było zbyt obiecujące. Nauczyłam się aby nigdy nie ufać tym którzy się śmieją, są albo szaleni albo naprawdę szczęśliwi kiedy widzą ludzkie przerażenie i ból, w tym czy tym przypadku są przyczyną problemów Wstałam, starając się zignorować drżenie w kolanach Jeździec który pozbawił mnie przytomności, prawdopodobnie robił to już wcześnie, ponieważ nie byłam martwa. Trzeba mieć umiejętności aby to zrobić i nie rozwalić mu przy tym czaszki.
Jeśli będę miała szczęście ból minie zanim będę musiała uciekać. Ostatnio zbyt często liczyłam na to szczęście Chwilę zajęło mi upewnienie się ,że nie upadnę. Kiedy to zrobiłam zawołałam — W porządku, wiem ,że tu jesteście. A teraz wyjdźcie tak abym mogła was zobaczyć — moje słowa brzmiały prawie identycznie jak Acaci. Zastanawiałam się czy May wie gdzie mnie znaleźć. Co dobrego w sobowtórze kiedy nie ma go gdy przychodzi czas umierać? Mój głos odbijał się echem od ścian. Gdy echo zamilkło dzieci zaczęły pojawiać się w niewielkich grupkach (dwójkami, trójkami jednocześnie, stojąc razem blisko siebie). Było ich coraz więcej aż zaczęli nadchodzić w grupkach po sześć, siedem a nawet osiem osób Byli bardzo zróżnicowani, od małych dzieci, przez nastolatki aż na skraj dorosłości i było ich wiele, poruszali się zbyt szybko abym mogła policzyć. Zamarłam obserwując ich. Było w nich coś niewłaściwego...Dzieci były Skrzywdzone, złe. Trudno było określić ich pochodzenie czy też sprawić aby moje oczy zdefiniowały to co widzą. Chociaż niektóre z nich rozpoznałam całkiem łatwo (on był wróżką Daoine Sidhe, ona była Bannickiem) to była w nich jakaś subtelna zmiana, taka ,że wyglądały raczej jak parodia swojej własnej rasy niż prawdziwa wróżka. Reszta była dziwnie niewyraźna i pomieszana, poskręcana w dziwną kpinę tego czym być powinna. Szpiczaste uszy, kocie źrenice, łuski i futro, skrzydła i długie ogony połączone ze sobą bez żadnej widocznej logiki, kreujące coś co było całkowicie nowe i całkowicie niewłaściwe. Złe Była też wróżka Tuatha de Dannan, idealna i nietknięta z wyjątkiem poszarpanych, brązowych piór które przekształciły jej ramiona w poszarpane skrzydła. Tuż za nią stał Centaur z zadem niewielkiego smoka. Zamiast futra miał zielone, opalizujące łuski a jego kopyta przypominały szpony. Była też wróżka Piskie z dłońmi połączonymi pławnymi błonami i nogami które zwężały się do płetw, jej splątane włosy były związane z tyłu głowy kawałkiem brudnej taśmy z bielizny. Otworzyłam usta aby posmakować ich krwi i zadławiłam się tą niemożliwą wręcz mieszaniną która osiadła w mym gardle. Ich krew mogła pamiętać czym byli na początku, gdy to się zaczęło, jeśli miałabym czas aby posmakować ich pojedynczo może bym wiedziała ale w grupie, dusili mnie. Nie zmienił ich tylko zewnętrznie. Zmienił ich wszystkich w środku aż do samej kości.
Świat wróżek ma swoich obywateli i swoje potwory, a czasem są oni jednym i tym samym, ale jest tak zgodnie z założeniem a nie dzieje się to przypadkowo czy też w wypadku złośliwych zmian. Jesteśmy tym czym być mamy i każda rasa ma swoją rolę do odegrania. Wróżki Daoine Sidhe są piękne i niestałe oraz tak związane z krwią ,że nasze dłonie nigdy nie są czyste. Wróżki Tuatha de Dannan niwelują różnice pomiędzy naszymi zróżnicowanymi lordami, strażnikami i opiekunami. Nocni Łowcy są potworami, ale wykonują usługi za które reszta z nas nigdy nie będzie w stanie się odwdzięczyć, pożerają naszą śmierć i trzymają w ukryciu nasze istnienie. Wykonujemy swoje zadania. Nawet wróżki pierworodne, tak unikatowe jak są, też mają swoją role do odegrania Są naszymi legendami i postrachem nocy, dają nam coś czego chcemy unikać, poza tym bez nich świat wróżek nie byłby tym czym jest Nie byłoby niczego na co mogliby polować bohaterowie i niczego do czego mogłyby aspirować czarne charaktery. Potrzebujemy ich prawie tak samo jak siebie na wzajem. Ale te dzieciaki nie miały już dłużej żadnego celu czy przeznaczenia. To czym się stały nie było niczym naturalnym, nawet tu na tych dziwacznych obrzeżach świata wróżek. Nie miało znaczenia jak to się stało ani dlaczego, wszystko co się liczyło to to ,że było już za późno aby ich ocalić. Wszystko co mogłam zrobić to mieć nadzieję na to ,że dzieci które przyszłam tu uratować nie były pośród nich. — Nowa — powiedział Urisk* z długimi czułkami wyrastającym z jego sterczących jak kikuty rogów. Był owinięty poplamionym ,muślinowym prześcieradłem, w stylu togi. Włosy na nogach miał splątane i liczne — Nowa — powiedział Centaur. Wróżka Piskie na jego plecach, obnażyła nienaturalnie, kanciaste kły — Nowa — powiedział ktoś inny. Reszta zaczęła szeptać — Nowa, nowa — kiedy się zbliżali. Stałam na ziemi, zaciskając palce wokół świecy. Luna ostrzegała mnie przed dziećmi ślepego Michael'a, mówiąc abym była ostrożna ale nie mogłam. Nie mogłam się ich bać. Było mi ich żal, wiedziałam ,że nie mogę im ufać ale nie mogłam się ich bać Piskie sięgnęła i złapała pasmo moich włosów, skręcając je pomiędzy błoniastymi palcami. Jej spojrzenie było grzeczną fascynacją, miała prawdopodobnie około dziesięciu lat — Ludzka krew — powiedziała w końcu i szarpnęła, mocno Odsunęłam się przykładając wolną dłoń do głowy — Hej, to bolało! Urisk* elf żyjący w rzekach
Zignorowała mnie, śmiejąc się kiedy oglądała pasmo włosów które udało jej się wyrwać — Jesteś jeźdźcem czy będziemy cię ujeżdżać? — zażądała odpowiedzi — Jak silna jesteś? To wydawało się być dla nich naprawdę istotnym pytaniem i nawet jeszcze lepszą zabawą. Dzieciaki zaczęły zataczać wokół mnie kręgi — Jesteś jeźdźcem czy będziemy cię ujeżdżać? Jesteś jeźdźcem czy będziemy cię ujeżdżać? — i tak w kółko. Podkreślali drugą sylabę każdego słowa, sprawiając ,że wszystko układało się w śpiewny rytm który walił w moją głowę. Miałam tą niezbyt komfortową świadomość ,że połowa z nich jest większa ode mnie, a ta druga połowa która nie miała przewagi wynikającej ze wzrostu, miała swego rodzaju inną naturalną broń. Wszystko o czym mogłam myśleć to Jabberwock* z jego szponami i zębami które boleśnie gryzą. Ja z drugiej strony miałam tylko nóż i świeczkę Płomień wznosił się coraz wyżej i wyżej i wydawał się jednak przynosić jakąś korzyść, tylko Piskie mnie dotykała. Zacieśniający się wokół mnie krąg zbliżał się coraz bardziej, po czym oddalał, tak jakby dzieci próbowały trzymać się z dala od świecy. Czekałam aż krąg zamknie się ponownie, po czym wyciągnęłam świecę na odległość ramion aby przetestować moją teorię. Stojące najbliżej dzieciaki cofnęły się do tyłu prawie przełamując linie — Jak daleko do Babilonu? — zapytałam, z grymasem. Cały krąg cofnął się do tyłu tak szybko ,że niektóre z mniejszych dzieci upadły. Najmłodsze które mogłam dostrzec było maleńkim chłopcem wróżką Roane z wyglądającymi ma ostre skrzelami, fruwającymi po obu stronach jego szyi. Wyglądał tak jakby nie mógł mieć więcej niż trzy latka kiedy został zabrany. Oberon tylko wie jak dawno to było. Wróżki Roane wymarły przed wiekami. Na dąb i jesion, ile żyć zniszczył ten mężczyzna? Dlaczego nikt go nie powstrzymał? Na wyrażanie nienawiści będzie czas później. Teraz, wydostanie się stąd było moim priorytetem. Zrobiłam krok do przodu.— Nie pamiętasz odpowiedzi? To sześćdziesiąt mil i dziesięć — dzieci poruszyły się ponownie. Jedno z nich zasyczało — Czy dotrę tam dzięki świetle świecy? O tak, dotrę i wrócę Minęłam je i nie zatrzymały mnie, starając się uciec z dala od światła. Jabberwock* to unikalna i rzadka istota, która podróżuje po głębokich, niezbadanych przez ludzi lasach. Chociaż w jakiś sposób reprezentuje smoki. Wysoki na prawie 4 metry, porusza się na dwóch silnych nogach. Uzbrojone są w twarde i ostre szpony, które służą zarówno do walki, jak i ułatwiają poruszanie się po lesie. Ciało pokrywa twarda łuska, dziedzictwo po smokach. Z olbrzymiego korpusu na plecach wyrastają błoniaste skrzydła.
Wszyscy teraz uciekali, ale mały chłopiec Roane który chyba nie był w stanie stanąć na
nogach
został
w
tyle,
przystanęłam
oferując
mu
rękę,
nie
zważając
na
niebezpieczeństwo To nie była jego wina. Żadne z nich tego nie wybrało. Podniósł głowę i spojrzał na mnie, oczy miał szeroko rozwarte i puste. Szarpnęłam się do tyłu instynktownie, tuż przed tym jak rzucił się na mnie, pozostawiając ostre jak brzytwa zęby zamykające się na powietrzu. Zostawiły one szerokie rozcięcie na jego górnej wardze z której zaczęła sączyć się praktycznie czarna krew. To nauczy mnie aby nie spoufalać się z potworami. Cofnęłam się do tyłu ściskając świecę jak tarczę — Jeśli twoje stopy są zwinne i lekkie, dotrzesz tam i wrócisz dzięki świecy — powiedziałam tak szybko jak mogłam — Ile mil do Babilonu? Sześćdziesiąt i dziesięć — wciąż zawodziłam zaklęcie, wycofując się w kierunku ściany Dzieciaki zebrały się z powrotem w grupę, obserwując mnie z wściekłymi pustymi oczami. Cóż, zawsze miło jest poczuć miłość. Wciąż się wycofywałam, skandując w rytmie bez końca dopóki moje ramiona nie uderzyły ścianę. Rozejrzałam się na boki. Nie było żadnych drzwi Żadnej drogi wyjścia Ośmielona moim nagłym postojem, grupka dzieci zaczęła się zbliżać. Otoczyli mnie w luźnym półkolu, zatrzymując się poza zasięgiem. Piskie zerknęła na mnie mówiąc — Och, nigdzie nie pójdziesz — wydawała się być ich nieoficjalnym rzecznikiem. Reszta nie mówiła nic ponad nowa dziewczyna — Nie możesz odejść zanim nie nadejdzie czas — Rozumiem — powiedziałam nie poruszając się — Dobrze wiedzieć — Dobro i zło nie mają znaczenia, nie ma sensu uciekać. Czy będziesz jeźdźcem, czy ktoś będzie jeździć na tobie, to nie ty podejmiesz tą decyzję, a jeśli zostaniesz tym drugim, pójdziesz do stajni. Jeśli pierwszym, dołączysz do nas.....na jakiś czas — nie było w jej uśmiechu żadnej miękkości — Czynienie sobie wrogów z jedynych przyjaciół jakich tu zajdziesz, nie jest zbyt rozsądne — Może ona chce mieć wrogów — powiedział Centaur — Nikt mądry nie chce mieć wrogów — odpowiedziała Piskie. Biorąc pod uwagę to ,że sama z własnej woli wkroczyłam na ziemie ślepego Michael'a nie byłam pewna czy klasyfikuje się jeszcze jako mądra — Co się teraz stanie? — zapytałam, starając się mówić spokojnym głosem.
Unikali światła świecy ale świeca nie będzie palić się wiecznie. W końcu się wypali i wtedy będą mnie mieli — Teraz zaczekamy — powiedziała Piskie — Zaczekamy na niego — dodał z syknięciem Urisk — On przybędzie, ponieważ tu jesteś. Nowa dziewczyna. Świeża krew. Jeździec lub ten na którym będzie ktoś jeździł. — A może zabierze jedno z nas kiedy będzie zabierał ciebie tam gdzie czeka ciemność — Zabierze nas do domu — dodał Roane i wsadził kciuka do ust kiedy skończył mówić. Jego kły wpasowały się wokoło, ledwie naruszając skórę, chociaż krew która poleciała kiedy ugryzł swoje własne usta, sprawiała ,że trudno było to dostrzec — Jak długo tu wszyscy jesteście? — zapytałam wciąż wciskając ramiona w ścianę. Już raz rozkojarzyła mnie ta ich pseudo niewinność i nie miałam zamiaru znowu tak ryzykować. W tym miejscu niewinność mogła zabić Odpowiedzi nadpłynęły ze wszystkich stron, zbyt szybko abym mogła zobaczyć przez kogo zostały wypowiedziane — Długi czas — Długi czas — Wiele nowych dzieci — Kiedyś byłam nowa — Kiedyś wszyscy byliśmy nowi Piskie oplotła się ramionami mówiąc — Czasem on przychodzi i wybiera jedno z nas, nawet wtedy kiedy nie ma nikogo nowego. Zabiera nas daleko, aby do niego dołączyć i nigdy więcej tu nie wracamy. — Co to jest to daleko ? — dzieciaki lubią gadać, nawet dzieciaki potwory. Jeśli skłonie je do mówienia, może powiedzą mi coś użytecznego, coś co muszę wiedzieć — To dom — powiedział głos z tyłu tego tłumu. Piskie skrzywiła się, skurczyła w ramionach po czym spojrzała na mnie ze zmrużonymi oczami — Dziecięcy hol — powiedziała — To tam czekamy. Ty też będziesz tam czekać, jeśli jesteś jeźdźcem — A jeśli nie jestem? — byłam pewna ,że nie spodoba mi się odpowiedź — Jeśli nie jesteś jeźdźcem, jesteś tym na czym jeździmy — odpowiedział Centaur, uśmiechając się słabo — A wtedy już tu nie wrócisz. Pójdziesz do stajni i tam będziesz czekać
To nie brzmiało zbyt obiecująco — Co.....— ciężki zgrzyt wypełnił powietrze podczas gdy płomień mojej świecy zrobił się olśniewająco biały, wznosząc się w górę na kolejną stopę. Dzieci wycofały się, śmiejąc z nagłą swobodą — Co do diabła? — Teraz zrozumiesz — powiedziała Piskie, poprzez śmiech I wszystko się zmieniło. Ściany opadły, przekształcając zniszczoną sale balową w polanę otoczoną zniekształconymi drzewami. Jeźdźcy czaili się w cieniu gałęzi. Płomień świecy nagle skurczył się do malutkiej, niebieskiej iskry i tak samo nagle dzieciaki znalazły się wokół mnie, popychając i otaczając ze wszystkich stron. Przyciągnęli mnie z powrotem kiedy próbowałam się wyrwać, szydząc z mojego cierpienia Głęboki głos zahuczał w oddali, zagłuszając głosy dzieci — Przyślijcie mi intruza. Niech ją zobaczę Wciąż śmiejąc się dzieciaki pchnęły mnie do przodu i zobaczyłam Ślepego Michaela Był wysoki, nie, był więcej niż wysoki, wypełniał niebo. Jego ramiona były pniami drzew a stopy korzeniami ziemi, i stojąc przed nim byłam niczym, mniej niż niczym. Byłam tylko kurzem i suchymi liśćmi, kłębiącymi się na niebie, a moją jedyną nadzieją było to ,że otworzy swoje ramiona i pozwoli mi ukryć się pod nimi dopóki nie skończy się świat. Jego uśmiech był uśmiechem dobroczynnego boga, dobrego, miłosiernego, skłonnego wybaczyć mi wszystkie moje grzechy. Tylko jego oczy przełamywały iluzję spokoju, były mleczno białe, jak lód lub marmur i wydawały się tak samo zimne. Otrząsnęłam się, wracając do siebie, prawie przypominając sobie kim byłam i dlaczego się tu znalazłam, do tego momentu wiedziałam czego szukam A wtedy zauroczenie uderzyło we mnie z powrotem jak fala chwały i on stał się całym moim światem. Dzieci usuwały się z drogi kiedy parłam do przodu pozwalając mi przejść. Nie mogły mnie już dłużej dręczyć, należałam teraz do naszego wspólnego boga i byłam jego. Tylko jego. Ledwie oddychałam kiedy zdałam sobie sprawę z ogromu mojego oddania. Żyłabym dla niego, zginęłabym dla niego. Zabiłabym w imię jego chwały.... Nagły podmuch wiatru wzburzył moje włosy, przetoczył się wokół twarzy i świeca znowu zapłonęła bielą. Powietrze nagle wypełniło się ostrym, smrodem palonych włosów. Szarpnęłam świecę odsuwając ją od siebie, gotowa odrzucić ją na bok (już jej nie potrzebowałam, byłam w domu) kiedy cienka stróżka wosku spłynęła na moje usta, wypełniając je smakiem krwi
W wosku świecy nie było wiele krwi, ale było jej wystarczająco dużo abym mogła przerwać rzucony czar. Ślepy Michael nie był bogiem, był tylko mężczyzną siedzącym na tronie wykutym ze starego drzewa, ozdobionym pożółkłymi kośćmi Na dąb i jesion co mam teraz zrobić? Nabrałam
powietrza
nieomal
dławiąc
się
posmakiem
palonych
włosów
i
powiedziałam — Nie — w głowie mi huczało, ale nie miałam czasu aby uporać się teraz z tym bólem. Na migrenę pozwolę sobie później, kiedy już będę mogła bezpiecznie stracić przytomność — Nie jestem twoja. Tak łatwo mnie nie dostaniesz — Czyżby? — zahuczał i jego magia spłynęła na mnie ponownie Przez chwilę, jego głos był taki ,że mógł poruszyć góry. Ten moment przeminął a wraz z nim zauroczenie, ciężej jest złapać w macki swojej magii kogoś po tym jak już raz ci umknął, nawet jeśli ta ucieczka była przypadkowa. Dzięki ci za to Oberonie — Jestem starszy niż jesteś sobie w stanie wyobrazić, dziecko. Wszystko przychodzi mi łatwo — Tak w zasadzie, to raczej w to wątpię — odpowiedziałam. Kiedy nie masz dokąd uciec najlepiej jest schronić się pod płaszczem zarozumiałości i pewności siebie — Śniło mi się kilka naprawdę starych snów — Czyżby? — jego iluzja zniknęła i teraz dopiero mogłam zobaczyć to jak wyglądał. Był wysoki i chudy, ze skórą pokrytą pasmami bieli i ogorzałą jak spopielona kora, włosy miał w kolorze bursztynu, a uszy rozwidlały się jak rogi jelenia. Od kolejny lord świata wróżek, nie mniej dziwny niż Luidaeg a może nawet dziwniejszy niż ona, ale nie świat w ludzkim ciele. Nie był bogiem i byłam z tego powodu rada. Mogę poradzić sobie z wróżką czystej krwi, czy też pierworodną ale nie z bogiem — Chcę odzyskać moje dzieciaki — powiedziałam, spokojnym głosem. Nawet jeśli nie był bogiem, Luidaeg się go bała i szanowałam to. Jeszcze bardziej szanowałam swoją szansę na ujście stąd z życiem — Oddaj mi je a odejdę — Twoje dzieci? Szukasz zabawy? Przyjdź teraz, najlepsza zabawa jest tutaj. Najlepsze zabawki są tutaj — schował dłoń za siebie i wyciągnął kryształową kulą z żółtym uwięzionym wewnątrz motylem. Motyl szalał, bijąc skrzydłami o szkło — Zostań — Nie mogę — powiedziałam z pewną dozą uprzejmości — Mam zadanie do wykonania — Wysyłają cię w tak młodym wieku? Biedactwo, zapomniałaś już jak to jest się bawić. Mogę cię nauczyć. Zostań — Nie
— Cóż więc, skoro tak stawiasz sprawę, które z moich nowych przyjaciół są twoimi
dziećmi? — Dzieci Stacy i Mitcha Brown. Dzieci z dworu kotów — przerwałam przypominając sobie Raja i dodałam — Wróżkę Hoba, Helen. To moje zadanie, moja odpowiedzialności i nie ruszę się bez nich. Oddaj mi je i wypuść nas Ślepy Michael zaśmiał się, brzmiąc przy tym na szczerze rozbawionego kiedy chował kryształ z powrotem za sobą — Dlaczego miałbym to zrobić? Dobre pytanie — Ponieważ cię o to proszę? — Jesteś na mojej ziemi, mała dziewczynko. Dlaczego miałbym pozwolić ci odejść, tym bardziej dlaczego miałbym pozwolić ci zabrać któregoś z nowych członków mojej rodziny? — wciąż obracał głową tak jakby przyglądał mi się pod różnym kątem. Zerknęłam na prawo i zobaczyłam ,że dzieci obserwują mnie uważnie, w ogóle nie spoglądając na swojego pana. Jeżdzcy z drugiej strony spoglądali tylko na ślepego Michaela, tak jakby w ogóle mnie tu nie było. Interesujące — Ponieważ znajduje się po ochroną twojej siostry — podniosłam świecę. Płomień zgasł nieomal całkowicie, ale wciąż płonął — Luidaeg obiecała mi przejście — I przeszłaś. Przeszłaś przez moje ziemie i lasy mojej małżonki. A teraz przyszłaś do mnie. Moja śliczna siostra nie może zagwarantować ci bezpieczeństwa na moim dworze Cholera — Bo nie będziesz miał żadnej zabawy z tego ,że nas wypuścisz? — Hmmm. Prawie trafiłaś, dziecko....ale ty nie jesteś dzieckiem prawda? — pochylił się do przodu mrużąc oczy — Nie jesteś moja. A powinnaś być. Czym jesteś mała dziewczynko która nie należy do mnie? — Jestem tu pod opieką twojej siostry. Nic co dotyczy mnie nie ma żadnego znaczenia. A teraz wypuść mnie, i pozwól zabrać moje dzieci. Przyznałeś ,że nie należę do ciebie Jego zdziwienie jeszcze się pogłębiło, chłód i zaskoczenie pojawiło się na jego twarzy — Jesteś córką Amandine, prawda? Wyczuwam to. Co tu robisz? Ona nigdy tu nie przybyła — Jestem tu z powodu moich dzieci — powtórzyłam. Później będę martwić się tym skąd znał moja matkę — Weź je — odparował — Zagraj ze mną i ocal je jeśli potrafisz Coś w jego słowach mnie uderzyło. Wyprostowałam się z nadzieją ,że nie usłyszy podekscytowania w moim głosie — Jestem twoim więźniem, To nie uczciwe
Był dziecięcym postrachem, a to implikowało pewne uzależnienie od gier i zabaw. Jeszcze istotniejsze było to ,że implikowało to również ,że zawsze w tych zabawach postępował uczciwie. Dzieci nie dbają o dobro czy zło, wszystko co ma dla nich znaczenie to czy bawisz się uczciwie i zgodnie z regułami. Jeśli ślepy Michael podążał za regułami i prawami dziecięcego świata, w stosunku co do mnie też będzie sprawiedliwy, inaczej wygrana nie będzie miała znaczenia Na korzeń i gałąź miałam nadzieję ,że się nie mylę. Ślepy Michael pokiwał, zwracając wzrok w kierunku drzew — To prawda, a zabawa musi być uczciwa — powiedział — Zawrzemy więc zakład? — Jakiego rodzaju zakład? — zapytałam ostrożnie. Wróżki mogą nie mieć duszy którą mogą przegrać, ale są inne rzeczy które możemy utracić — Moi łowcy nie mogą cię dostrzec kiedy nosisz znak mojej siostry — gestem wskazał na świeczkę. Bingo. Nie mogli skupić się na mnie bezpośrednio. Dzieci wciąż mogły. To dlatego obserwował mnie poprzez nich — Dam ci fory zanim spuszczę myśliwych. Jeśli cię znajdą, jeśli cię złapią, będziesz należała do mnie. Już na zawsze. Jeśli uwolnisz swoje dzieci..... — Jeśli je uwolnię, nie będziesz nas ścigał — Zgoda. Dzieci które twierdzisz ,że należą do ciebie, mogą iść z tobą, jeśli uda ci się przede mną uciec Coś w tym wszystkim musiało mi umykać ale nie miałam czasu na kłótnie — Zgoda Jego wyraz twarzy stał się ostrzejszy — Więc uciekaj, mała dziewczynko. Tak daleko jak zabierze cię twoja świeca. Masz czas do momentu aż nie każe moim myśliwym ruszyć za tobą, a moja cierpliwość ma swoje granice — usadowił się z powrotem na swoim tronie — Ruszaj Rozległ się za mną jakiś szelest. Obróciłam się i zobaczyłam ,że dzieci odsuwają się na bok, tworząc przejście, ścieżkę na równinę poza linią drzew. Zaczęłam biec nie oglądając się za siebie, trzymając świecę blisko przy ciele chroniąc ją przed wiatrem. Dwór ślepego Michael'a wył za mną starając się przełamać moje skupienie. Biegłam dopóki nie znalazłam się za tłumem, poprzez drzewa aż dźwięki dochodzące z dworu zniknęły poza mną. Nagle znalazłam się na równinie tam gdzie zaczęłam, otoczona pustymi nieużytkami i całe mile z dala od celu
Tylko ,że teraz ślepy Michael i cały dwór wiedział ,że tu byłam. I przyjdą po mnie. Po prostu wspaniale
Rozdział dwunasty Krajobraz nie uległ zmianie od czasu mojego przybycia na ziemie Ślepego Michaela, nawet moje odciski były nietknięte, znacząc miejsce mojego przyjazdu. Odwróciłam się aby spojrzeć na majaczące w dystansie góry. Tam czekał na mnie Ślepy Michael i jego dwór i najpewniej było to też miejsce w którym przetrzymywał dzieci. W jakiś sposób mój pełen paniki pęd przywiódł mnie do początku mojej podróży tylko ,że teraz Ślepy Michael wiedział już ,że nadchodzę. Musiałam wrócić na jego dwór, wykraść dzieci i uciec a wszystko to niepostrzeżenie Nigdy nie byłam dobra w planowaniu (częściej najpierw robię a dopiero potem myślę) i wiem kiedy ktoś mnie w czymś przewyższa. Ślepy Michael był większy, silniejszy i zły. Muszę mieć jakiś plan zanim ponownie się na niego natknę albo skończę dołączając do tego zniekształconego tłumu nawiedzającego Dziecięcy Hol. Stłumiłam dreszcz. Śmierć byłaby lepsza niż transformacja w wiecznego niewolnika dla szaleńca który uważa się za boga, i prawdopodobnie właśnie dlatego zrobił co w jego mocy aby nie pozwolić mi zginąć. Tacy ludzie lubią zatrzymywać swoje zabawki, bez względu na to jak poniszczone te zabawki dostają To tylko znaczyło ,że nie mogłam dać mu się złapać. Odwróciłam się od gór spoglądając w kierunku lasu. Był bliżej niż góry. W mniej niż godzinę szybkim krokiem doszłabym do skraju drzew, — Ślepy Michael powiedział ,że las należy do jego małżonki — wymamrotałam, powracając myślami do kobiety o żółtej skórze. Nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Normalnie jestem gotowa wybaczać niekorzystne, pierwsze wrażenie ale jeśli była małżonką ślepego Michael'a prawdopodobnie nie było takiej potrzeby. Zaklęcie Luidaeg ukryło mnie przed nią. Ten fakt raczej nie czynił z niej sojusznika — Nie pójdę tam. Nie pójdę do lasu — to była część mojego planu. Teraz tylko musiałam wrócić na dwór Ślepego Michael'a, uratować dzieciaki i wyciągnąć je stamtąd nie przyłapana przez nikogo z jego legionu ciężko uzbrojonych, ekstremalnie wiernych sługusów. Dlaczego nic nigdy nie jest łatwe? Moja świeca płonęła uspokajającym, niebieskim światłem kiedy zaczęłam kierować się ku górom. Poruszałam się w nierównej linii, zawsze pozostając w zasięgu jakiejś łatwo dostępnej kryjówki.
To nie była świadoma decyzja ale wciąż był to najlepszy pomysł na jaki wpadłam przez cały dzień. Jeżdzcy nie mogli zbyt wyraźnie mnie dostrzec (zaklęcie Luidaeg już o to zadbało) ale spostrzegli mnie kiedy sama zwróciłam na siebie uwagę. Pójście prosto do tronu ślepego Michaela mogłoby uchodzić prawdopodobnie za zwracanie na siebie uwagi Niebo w jakiś sposób pociemniało jeszcze bardziej i gęsta mgła wzrastała ponad ziemią kiedy nadchodziła prawdziwa noc. Przynajmniej moja świeca płonęła stałym, pewnym światłem, tak stałym jak nigdy, wosk nadal nie chciał się topić. Tak było lepiej. Uwięzienie tutaj bez daru od Luidaeg który mnie chronił byłoby raczej kiepską sytuacją. Bardzo ale to bardzo kiepską Godziny mijały powoli, znaczone przez czarniejące niebo. Moje nogi bolały a kolana paliły ale jakoś nie wydawało się abym zrobiła jakieś postępy, góry były tak samo daleko jak były kiedy zaczęłam moją wędrówkę. Obróciłam się, nagle ogarnęła mnie podejrzliwość Las w ogóle się nie oddalił — Och, na kości Maeve — jęknęłam. Oczywiście ,że ta ziemia działała przeciwko mnie. Byliśmy na tyle głęboko w Letnich Krainach ,że cała wyspa była jak gigantyczne włości, związane z wolą ich właściciela. Słowa ślepego Michael'a były tu prawem i nie chciał abym stąd uciekła Zwalczyłam w sobie chęć aby krzyknąć. Może to było dziecinne ale jeśli nie możesz zachowywać się dziecinnie kiedy jesteś dzieckiem to gdzie tu sens? Szłam od wielu godzin, ból głowy nie ustępował, długi spacer bez wody i aspiryny jeszcze go tylko pogorszył. Czułam się jakby maleńkie istoty waliły młotkami w moją głowę, przebijając się do mózgu. Nogi bolały. Byłam tak bardzo spragniona ,że przełykanie drapało mi gardło, i jedyne czego chciałam to szansa aby skulić się gdzieś i przespać to wszystko. Zmusiłam się aby wziąć głęboki oddech. Gdzieś musi być rozwiązanie. Musiałam się tylko zmusić aby je dostrzec Podeszłam do najbliższych zarośli jeżyn i opadłam na czworaka, wczołgując się do środka. Zatrzymałam się kiedy minęłam pierwszy rząd cierni, wpatrując się intensywnie Nie ja pierwsza użyłam tego miejsca jako kryjówki. Ktoś wyciął gałęzie wewnątrz, tworząc ścieżkę Cięcie nie wyglądało na świeże, na ziemi też nie było żadnych świeżych śladów (ktokolwiek wykreował tą kryjówkę nie był tu od długiego czasu) Przyglądając się bliżej dostrzegłam ,że jeżyny zostały poskręcane tak aby rosły z powrotem w taki sposób ,że patrząc z zewnątrz kryjówka z cierni była jeszcze bardziej gęsta i bezpieczna.
Nikt nie będzie w stanie dostrzec mnie tutaj z równiny. Te same ostrożne cięcia wykonały wąski, samowystarczalny tunel. Prawdopodobnie nie był używany od wieków Po tym co zobaczyłam, zdecydowałam, że sekretne miejsca w krzakach i kamieniołomach są zazwyczaj własnością dzieci, a to najwyraźniej zostało stworzone przez jakieś od dawna już zapomniane dziecko któremu w jakiś sposób udało się uciec przed polowaniem, przynajmniej na jakiś czas. Jeśli ta kryjówka w jakikolwiek sposób przypominała te które dzieliłam ze Stacy i Julie gdy byłyśmy dziećmi, żaden dorosły nigdy jej nie widział. Mogli przechodzić tuż obok i nie zdawać sobie sprawy ,że jest tutaj. Wczołgałam się głębiej, ostrożnie uważając na kolce Ścieżka kaleczyła mnie do póki nie doszła do głównego pnia, gdzie robiła się szersza i stawała kawałkiem otwartej przestrzeni. Ktokolwiek ją zrobił wykopał również niewielką niszę w miękkiej ziemi, robiąc wystarczającą ilość miejsca dla niewielkiej osoby aby mogła usiąść
prosto.
Wszystkie
niejasne
nadzieje
na
sojusz
zostały
pogrzebane
gdy
zobaczyłam ,że wcięcie utworzone tak aby jeżyny pięły się w ten a nie inny sposób zrobione przez tego kto stworzył tą kryjówkę (kimkolwiek by on nie był), nie było odnawiane już od bardzo bardzo dawna. Ot kolejny przypadek na ziemiach ślepego Michael'a Oparłam się o pień relaksując się powoli. Potrzebowałam tylko odrobiny odpoczynku i czasu aby pomyśleć zanim ruszę ponownie. Trzymając świecę z daleka od otaczającego mnie suchego drzewa, zamknęłam oczy. Miałam tam być tylko przez kilka minut. Nie miałam zamiaru zasnąć. Ta część przyszła sama z siebie. I Śniłam
Świat był niebiesko szaro bursztynowy, otoczony przez mgłę która nigdy do końca się nie podniosła. Czasem wycofywała się na skały czasem wisiała pośród drzew, ale mgła sama w sobie była wieczna. Poplamione węglem linie określały krajobraz, szkicując niekończące się równiny przełamane tylko przez kamienne góry i umierający las. Umierający? Nie, żyjący. Mgła wycofała się kiedy przesuwałam się bliżej, pozostawiając za sobą las którego nie rozpoznawałam. Drzewa były bujne i zdrowe, zielono, złote, i wiosennie żółte. To była ziemia Ślepego Michael'a. Zmieniła się ale serce pozostało takie samo. Serce ziemi..... Bicie serca tej ziemi nie było moje. Kim byłam? Walczyłam aby przypomnieć sobie swoje imie, cel, cokolwiek. Mgła owinęła się wokół mnie jak uścisk kochanka, próbując przyciągnąć bliżej do siebie, wziąć mnie dalej i dalej do....
— Ciocia ptaszyna? Znałam ten głos, a ponieważ go znałam musiałam też znać samą siebie, jedno wynikało z drugiego. Odrzuciłam od siebie mgłę — Karen? Stała między drzewami, wciąż w szlafroku który dostała od Lily. Żółto brązowe motylki kwiatki miała powpinane we włosy. Wyglądała na przestraszoną — Nie jest bezpiecznie tutaj śnić, ciociu Ptaszyno. Nie powinnaś. On będzie wiedział, jeśli to zrobisz — Skarbie, obudziłaś się! — ruszyłam w jej stronę. Ziemia usuwała mi sie spod nóg ale szłam dalej — Musimy cię stąd zabrać, tu nie jest bezpiecznie— — Wiem, ciociu ptaszyno — powiedziała, przesuwając się do małej dziewczynki znajdującej się u podstawy najbliższej stojącej na straży wierzby — Nigdy nie było Mała dziewczynka nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat, ubrana w podartą koszulę nocną miała nagie i zakrwawione stopy, była japonką Jej długie, czarne włosy były związane na karku. Łzy płynęły poprzez brudne smugi na jej twarzy. Trzy srebrne, futrzaste ogony leżały skulone tuż za nią, a srebrne lisie uszy leżały położone gładko po sobie. Wróżka Kitsune. Nie oddychała i zdałam sobie sprawę ,że otaczająca ją trawa była martwa, rozpadająca się na pył — Karen, twoja przyjaciółka— — Nazywa się, Hoshibara. To jej miejsce — Skarbie, ona nie oddycha Wyraz twarzy Karen zrobił się, nieskończenie smutny — Wiem — Karen— — Ciociu ptaszyno, musisz mnie teraz posłuchać — powiedziała. W jakiś sposób jej głos wypełnił otaczający mnie świat i zatrzymałam się obserwując ją. Potrząsnęła głową, coś antycznego i zmęczonego czaiło się w błękicie jej oczu — Tak naprawdę wcale się nie obudziłam. Nie mogę się obudzić dopóki on mnie ma. Coś jest nie tak. Ciociu ptaszynko coś jest bardzo ale to bardzo nie tak. Musisz ją znaleźć nim będzie za późno — Znaleźć kogo? — Różaną córkę, kobietę stworzoną z kwiatów która zamiast tego chciała być lisem. Królową — Karen, nie rozumiem. Muszę zabrać cię do domu. Twoi rodzice się martwią Przechyliła głowę na bok — Do domu? Mówią ,że możesz tam dotrzeć i wrócić tylko przy użyciu światła świecy, a gdzie jest twoja? Moja świeca? Zdałam sobie sprawę ,że moje dłonie były puste. Gdzie ona była? Nie mogliśmy bez niej wrócić do domu.
Obróciłam się szukając znajomego płomienia i znalazłam go na horyzoncie, daleko, oddalał się jeszcze bardziej. Krzyknęłam — Zaczekaj! Zaraz wrócę! — po czym pobiegłam. Lata spłynęły ze mnie podczas biegu aż znowu byłam dzieckiem, tak samo zagubionym jak reszta z nich, i biegłam...biegłam...biegłam.... Noc skończyła zapadać kiedy spałam, cienie wypełniły moją kryjówkę. Szarpnęłam się zbudzona na dźwięk kroków i wstrzymałam oddech, dezorientacja została zmyta przez płomień mojej świecy. Nieomal czerwone płomienie lizały wysoko prawie ,że do samych gałęzi jeżyn. Zaczęłam obawiać się ,że podpalę krzaki, ale z drugiej strony było to najmniejsze z moich zmartwień ponieważ jeśli Jeżdzcy ślepego Michaela mnie porwą maleńki pożar nie będzie miał żadnego znaczenia. Znajdą mnie. Muszą. Światło ich do mnie doprowadzi, jeśli nie co innego a wtedy gra dobiegnie końca, a ślepy Michael wygra rozgrywkę. Było tylko kwestią czasu nim jeden z nich zda sobie sprawę ,że tu jestem i pośle po resztę Ale nic takiego się nie stało. Kroki ucichły, pozostawiając mnie samą z szaleńczym biciem mego serca. Płomień powrócił do normalności, znacznie szybciej niż moje nerwy — Czego ode mnie oczekiwałaś Luidaeg?— wymamrotałam — Że tak po prostu przyjdę i ich mu zabiorę?— wciąż widziałam ślepego Michaela kiedy zamykałam oczy, wysokiego i rozległego na tle czarnego nieba. Był gotowy zostać moim bogiem Wszystko co musiałam zrobić do wypuścić z rąk świeczkę i pozwolić mu wejść Nie ma szans Był ślepy ale widział wszystko na swojej ziemi, wszystko z wyjątkiem mnie. Nie zgodziłby się na moją małą grę gdyby nie musiał, ponieważ zwycięstwo zawsze jest lepsze niż sprawiedliwa gra. Nie mógł mnie zobaczyć, nie mógł mnie pochwycić więc byłam prawie bezpieczna. Ale dlaczego byłam taka wyjątkowa? Dlaczego świeca miała aż takie znaczenie? Zatrzymałam się przyglądając się jej. Luidaeg dała mi świecę i wysłała na jego ziemie. Powiedziała ,że dotrę tam i wrócę dzięki świetle świecy Oczywiście, byliśmy na ziemiach dziecięcych i obowiązywały tu dziecięce reguły. Ślepy Michael złapałby mnie gdyby mógł, ponieważ tak właśnie działały reguły tej gry, ale nie mógł mnie zatrzymać ani zobaczyć tak długo jak będzie płonęła moja świeca. To sprawiało ,że gra była sprawiedliwa
— Po prostu świetnie — powiedziałam, byłam uwięziona w rzeczywistości szalonej pierworodnej wróżki która przestrzegała praw obowiązujących w dziecięcych bajkach, a moją jedyną nadzieją na ucieczkę był płomień świecy. Nie był w stanie ukryć Raja przed Łowcami i raczej nie liczyłam ,że będzie to w stanie zrobić w przypadku innych dzieci. Luidaeg i ja będziemy musiały sobie porozmawiać kiedy wrócę do domu I był też sen. Zawsze byłam marzycielką, ale to było co innego. Czułam się prawie jakby to było na prawdę i czułam jakby to było coś ważnego. Jak coś co musiałam pamiętać. Nie żebym mogła zapomnieć wyraz oczu Karen nawet gdybym chciała Moje myśli rozkojarzyły mnie na tyle, że nie słyszałam szelestu do póki ktoś nie złapał mnie za ramiona. To taki rodzaj błędu który popełniasz tylko raz, ponieważ po tym kiedy już to zrobisz, jesteś martwy. Szarpałam się na tyle na ile pozwoliły krzaki, ignorując ciernie które orały moje policzki kiedy odwróciłam się aby wolną ręką zaatakować mojego napastnika. Cokolwiek by to nie było być może będzie wystarczająco zdezorientowane przez fakt ,że walczę, wystarczająco aby pozwolić mi uciec z jeżyn Zaczęłam się obracać i zamarłam. Quentin wpatrywał się we mnie. Jeżyny zmusiły go do znalezienia się na czworakach. Twarz i włosy miał umazane błotem, co sprawiało ,że wcale nie wyglądał jak dobrze wyszkolony dworzanin. Spike był na jego ramieniu, wyglądając na niewzruszonego tą całą sytuacją. Zgaduje ,że kiedy pokrywają cię kolce kilka więcej nie robi już różnicy — Quentin — po woli opuściłam dłoń. Spike posłał mi zranione spojrzenie i dodałam — Spike. Co wy tu robicie? Chwilę zajęło Quentinowi odnalezienie głosu. Sapnął, wciąż się gapił, zanim w końcu wydusił z siebie — Toby? — We własnej osobie — zerknęłam w dół na siebie i skrzywiłam się — Więc mów. Jak do cholery się tu znalazłeś? Nie wiesz ,że przez to możesz zginąć? Czy pomyślałeś choć przez sekundę zanim zrobiłeś co musiałeś aby za mną podążyć? Idioci, idioci, idioci. Dzieci i bohaterowie Ja...... Luidaeg powiedziała ,że tu będziesz. Kazała mi szukać światła świecy — wskazał na moją świeczkę — Ale nie sądziłem ,że... — Tak, z tej strony też wygląda to odrobinę dziwacznie. Pytam ponownie, co tu robisz? — poszedł do Luidaeg. Och, na korzeń i gałąź. Luidaeg potrafi być dobra kiedy chce być ale jej dobroć nigdy nie jest darmowa. Ile zapłacił aby mnie znaleźć? I jak?
Quentin zesztywniał, zerkając na bok po czym odwrócił się w moją stronę i powiedział — Jestem tu dla Katie. Pozwolisz mi sobie pomóc — tym co prawdopodobnie miało być wydającym rozkaz tonem W ciągu całego swojego życia wiele osób wydawało mi rozkazy. Niektóre z nich były w tym całkiem dobre a kilka z nich była w tym na tyle dobra ,że naprawdę posłuchałam. Quentin miał po swojej stronie pochodzenie i historię, ale nie miał żadnej praktyki, a kiedy ktoś stara się zmusić mnie do zrobienia tego czego chcę, to praktyka ma znaczenie. Pomogło by również pewnie gdyby nie znajdował się w tej chwili na kolanach w błocie Parsknęłam — Przykro mi ale nie. Wracaj do domu. To zbyt niebezpieczne — Nie dbam o to. Mają Katie. Nigdzie nie pójdę dopóki jej nie wydostaniemy — Nie ma tu żadnych nas, Quentin. Musisz iść — Dlaczego? To nie może być nic gorszego niż wtedy gdy udaliśmy się pomóc Jan, i wtedy byłem wystarczająco dobry aby z tobą pojechać. Zostaje. Nie zmusisz mnie abym odszedł Jak do cholery miałam mu powiedzieć o ślepym Michaelu? Nikt mnie przed nim nie ostrzegł. Nie można opisać czegoś tak rozległego i starego, po prostu brak na to słów — Quentin, spójrz na mnie — powiedziałam — Tak naprawdę. To nie żadna iluzja, to prawda. To nie świat do którego przywykłeś. Jesteśmy na wyspie. Co ci to mówi? — Tutaj wszystko działa inaczej — powiedział — Spike zeskoczył z jego ramienia, i pochylił się ocierając o moje kolano. Odruchowo zaczęłam drapać go pod podbródkiem. Moje zwierzaki dobrze mnie wytrenowały. Niezrażony niczym Quentin powiedział — Luidaeg mnie ostrzegła. Nie boje się Oczywiście ,że się nie bał. Strach przychodzi później, po tym jak zacznie się ból — Musisz wrócić do domu — Nie bez Katie — jego głos wydawał się odbijać echem przez jeżyny i płynąć na zewnątrz na równiny. Skuliłam się w sobie. Nie miał świeczki. Ślepy Michael mógł go zobaczyć. Jeśli nadal będziemy się kłócić, być może przyczynie się do tego ,że zostanie złapany — Dobrze, w porządku — syknęłam — Ale ja tu dowodzę, zrozumiano? Ty słuchasz mnie
— Oczywiście — powiedział i uśmiechnął się. To ,że wydawałam mu rozkazy było dość znajomym schematem. Miałam nadzieję ,że tym razem uda nam się opuścić część w której przeze mnie zostaje prawie zabity Posłałam mu puste spojrzenie i potrząsnęłam głową, odwracając się aby wyczołgać się z krzaków — Za mną Powrót do wyjścia z kryjówki był łatwiejszy dla mnie niż dla niego, czasem rozmiar naprawdę ma znaczenie. Musiał się wycofywać podczas gdy ja byłam w stanie iść jak krab, tylko dotykając ziemi dla równowagi. Spike podążał na moim ramieniu, leżąc gładko. Zawodził gdy się poruszaliśmy, najwyraźniej szczęśliwy z powodu tego ,że mnie widzi. Wiedziałam ,że Spike mógł zadbać sam o siebie i to ,że był tu z nami oznaczało, że jeśli coś mi się stanie, Quentin nie będzie sam. Quentin trzymał się blisko, klnąc gdy kolce czepiały się jego ubrań i włosów. Nie było mi go żal. Podążył za mną do ziemi ślepego Michaela z własnego wyboru a ja odesłałabym go z powrotem gdybym tylko mogła. Przeliśmy razem zbyt wiele. Nie chciałam znowu patrzeć jak cierpi. I upewnił się ,że nic nie mogłam na to poradzić. Niech go szlak. Dlaczego zawsze zachowujemy się tak głupio i lekkomyślnie w kwestii własnego przetrwania? Ile o takim zachowaniu nauczył się ode mnie? Wyprostowałam się kiedy już wyjęłam z siebie wszystkie ciernie, pozostawiając Quentina wciąż próbującego się uwolnić. Noc wydawała się jeszcze ciemniejsza ,bez jeżyn które tworzyły nad głową swego rodzaju sufit który więził świecę w pułapce Quentin w końcu się oswobodził. Złapałam go za rękaw, uciszając. To muszę mu dać, zamarł od razu w oczekiwaniu na mój sygnał, nim zrobił cokolwiek innego. Nie słyszałam aby ktoś nadchodził, jeszcze. Ale to nie znaczyło ,że nie byli w drodze — Quentin? — Tak? — Biegnij — wystrzeliliśmy z naszej kryjówki razem, moje krótsze nogi pracowały jak szalone kiedy próbowałam nadążyć. Las był smugą na horyzoncie, utrzymującą ciemność i cienie na ziemi Ślepego Michael'a. Nie było w tym lesie niczego przyjaznego ale Jeżdzcy nie ruszyli za mną w las poprzednim razem kiedy się tam ukryłam. Jeśli uda nam się tam dotrzeć, będziemy choć chwilę dłużej bezpieczni. To ,że miałam u swego boku Quentina wszystko zmieniało. Nie miał świecy która ukryłaby jego obecność, ani żadnej broni którą mogłabym wykorzystać, był bezbronny i miałam zamiar pozbyć się go tak szybko jak tylko będzie to możliwe. Byliśmy prawie na miejscu. Wszystko co musieliśmy robić to biec dalej
Nie powinnam być zaskoczona kiedy Jeźdźcy wypłynęli z mgły na skraju lasu. Naprawdę nie powinnam, ale byłam. Quentin potknął się hamując a ja krok za nim, w ostatniej chwili unikając zderzenia. Spike wbił swoje pazury w moje ramie i zasyczał, po czym zaczął wydawać z siebie niski, nieomal warczący odgłos Najbliższy jeździec skierował swój miecz na Quentina, ignorując mnie całkowicie — Jesteś tym — powiedział — Toby, uciekaj — wyszeptał Quentin. Och słodka Titanio. Będzie zgrywał bohatera, tak abym mogła uciec — Musisz ocalić Katie Nigdy nie byłam zbyt dobra w odgrywaniu damy w opałach i bez względu na to jak młodo wyglądałam, byłam zdecydowanie za stara aby teraz zacząć — Jak cholera — warknęłam, przepychając się przed niego i spoglądając w górę na jeżdzca z olśniewającym uśmiechem — Hej, dupku. Mogę ci w czymś pomóc? Zamachnął się na mnie — Jesteś tym — powtórzył, w jakiś sposób brzmiąc na niezbyt pewnego — Już to mówiłeś — próbowałam ignorować tłoczących się wokół nas jeźdźców Moja mała, krzycząca potrzeba samoobrony niczego nie ułatwiała. Każdy ma w sobie taki mały wewnętrzny głos który podpowiada mu ,że robi coś głupiego. Nabrałam niezłej wprawy w ignorowaniu mojego w przeciągu minionych lat. Syczenie Spike'a też trudno było zignorować. Cóż, Spike potrafił o siebie zadbać — Co teraz? Czy mamy rozpocząć polowanie? W takim razie, chcę twojego konia, jestem zmęczona — Co ty robisz? — zasyczał Quentin — Przestań ich drażnić i uciekaj. Zatrzymam ich — Przykro mi ale nie — odpowiedziałam. Jeśli zginę to na pewno nie zrobię tego w jakimś
służalczym
wydźwięku.
Nie
podczas
mojej
najbardziej
jak
dotychczas
spektakularnej porażki — Nie byłbyś w stanie zatrzymać nawet moich kotów, co ty sobie do cholery myślałeś przychodząc tu nieuzbrojony? — Ale— — Nie ma żadnych ale — odwróciłam się wciskając mu w dłonie moją świecę Jeźdźcy widzieli go gdy jej nie trzymał, miałam więc nadzieję ,że to odwróci bieg rzeczy — Przytrzymaj to dla mnie, dobrze? — Co ty—
— Dotrzesz tam i wrócisz dzięki światłu świecy, zapamiętaj — Jeźdźcy przenieśli swoją uwagę, stając się coraz mniej skupieni na Quentinie i skupiając się nagle na mnie i Spike'u Świeca działała dzięki Oberonowi — No to co chłopaki, robimy imprezę czy nie? — Pójdziesz z nami — ich przywódca zahuczał — Świetny tekst. Muszę go zapamiętać — udało mi się ich zdezorientować, nie byli przyzwyczajeni do tego ,że dziecko mówi coś do nich nie przez łzy. Jeśli teraz pobiegnę, być może uda mi się ich minąć. To co prawda nie pomoże Quentinowi, chyba ,że mogłam w tym względzie liczyć na świeczkę. Jeśli się nie ruszy, powinno być z nim wszystko w porządku — Jeszcze jedno — powiedziałam próbując ukazać brawurę i odwagę której nie czułam. Jeździec pochylił się do przodu, skręciłam przebiegając w przestrzeni pomiędzy dwoma najbliżej znajdującymi się jeźdźcami tak szybko jak tylko mogłam. Odwrócili się ale nie wystarczająco szybko aby mnie zatrzymać. Od razu widać ,że nie byli wykorzystywania do aktualnego myślenia. Przepchnęłam się pomiędzy ich końmi i pobiegłam w kierunku lasu, nie oglądając się za siebie. Jeśli uda mi się dobiec do drzew, może przeżyje. Jeśli przeżyje, będę miała szansę. Jeśli będę miała szansę, wszystko jeszcze może się dobrze skończyć Pęd kopyt rozległ się nieomal nienatychmiastowo, tak jakby wszyscy oni podążyli za mną. Dobrze. To da czas Quentinowi na to aby uciec i skończyć to co zaczęłam. Był mądrym dzieciakiem, i dobrze sprawił się w Okiełznanej Błyskawicy. Mógł to zrobić, jeśli będzie sprytny. Mógł uciec. W końcu dotrzeć tu i wrócić można przy pomocy płomienia świecy. Pierwsza włócznia wylądowała w pyle kurzu kilka stóp ode mnie. Potknęłam się ale wciąż biegłam, zmuszając się do biegu w kierunku lasu. Ślepy Michael prawdopodobnie chciał mnie żywej ale to nie powstrzyma ich przed tym aby na mnie zapolować. Odmieńcy mogą przetrwać wiele uszkodzeń ciała, a magia wróżek potrafi leczyć nieomal natychmiastowo i nieomal wszystko. Nie wierzyłam w to ,że będą dla mnie wyrozumiali i delikatni Druga włócznia uderzyła mnie w tył lewego uda. Chwilowy ból zastąpiło odrętwienie które rozlało się po mojej nodze, blokując kolana i pozbawiając równowagi Zatoczyłam się i upadłam Spike zeskoczył z mojego ramienia i odwrócił się aby stawić czoło jeźdźcom, grzechocząc kolcami i warcząc wysokim, ostrzegawczym tonem. Było to tak samo odważne jak i głupie.
Zmiażdżą mojego biednego goblina i zabiorą mnie tak czy inaczej. Chciałam powiedzieć mu aby uciekał ale nagle ogarnęło mnie takie zmęczenie. Odrętwienie zaczęło przesuwać się w górę, sprawiają ,że coraz ciężej było mi się poruszać, czy też oddychać. Trucizna Niech to cholera, Luidaeg, czy jest jakieś prawo które mówi o tym ,że wróżki pierworodne nie mogą grać uczciwie? Jeźdźcy uformowali wokół nas półkole z przygotowaną bronią i przystanęli. Tylko pół okrąg? Zmusiłam się aby podnieść głowę i okazało się ,że spoglądam na drzewa znajdujące się na skraju lasu. Prawie nam się udało. Och na dąb i jesion, byłam tak blisko... Pozwoliłam mojej głowie opaść i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona. Byłam tak bardzo zmęczona a ciężar włóczni wydawał się mnie przygniatać. Usłyszałam jak Spike mija mnie i biegnie pomiędzy drzewa, grzechocząc kolami. Dobrze. Przynajmniej jedno z nas ujdzie z tego z życiem. Wydawał z siebie przeraźliwy dźwięk kiedy biegł, zupełnie tak jakby wołał o pomoc. Szkoda tylko ,że żadna pomoc nie nadchodziła Odrętwienie rozprzestrzeniło się już praktycznie po całym moim ciele kiedy zdałam sobie sprawę ,że Jeźdźcy się nie ruszają. Otoczyli mnie ale żaden z nich nie ruszył się aby po mnie przyjść. Dlaczego nie do cholery? W końcu wygrali. Wszystko co musieli zrobić to podejść i wziąć swoją nagrodę. Przynajmniej żaden z nich nie miał ze sobą Quentina. Świeca gwarantowała mu chociaż tyle. Jak na razie Wtedy poczułam dłonie na swoich ramionach i ktoś mnie podniósł. Zmusiłam się aby otworzyć oczy i okazało się ,że spoglądam w pokrytą blizną, twarz o żółtej skórze. Acacia. Pani ślepego Michael'a — Przysłałaś goblina. Znasz moją córkę? — zapytała Jej głos nie był miły ale nie był też okrutny, tylko oszołomiony — Czy to ona cię przysłała? Gdzie ona jest? — podnosząc głowę, warknęła na jeżdzców — Idźcie stąd i powiedzcie mojemu panu ,że ta tutaj zdążyła do lasu. To oznacza ,że należy do mnie nie do niego, i nie uwolnię jej. Więc idźcie pędzić gdzie indziej Jeden po drugim zawrócili i odjechali. Acacia potrząsnęła głowę, z westchnieniem, obserwując ich jak ruszają. Jej ramiona wydawały się zbyt kruche aby utrzymać mój ciężar ale podniosła mnie bez problemu
Usłyszałam cichy, miauczący odgłos — Ty też możesz pójść jeśli nalegasz — powiedziała. Usłyszałam dźwięk kolców Spike'a i ponownie zamknęłam oczy. Moja noga paliła nawet poprzez to całe odrętwienie, i czułam krew przesączającą się przez moje jeansy, spływającą po udzie. Quentin, zostawiłam go samego. Ja... Zrobiłam to co zrobiłaby każda wrażliwa osoba w tych okolicznościach. Zemdlałam
Rozdział Trzynasty Mgła była teraz jeszcze bardziej gęsta. Próbowałam wstać ale nie mogłam. Ziemia zamykała się wokół mnie, pokrywając moje stopy — Halo? — krzyknęłam i zamrugałam kiedy echo zwróciło mi mój głos. Przemówiłam jako dorosła, echo odpowiedziało jako dziecko — Halo? — Jestem tutaj ciociu ptaszyno, wszystko w porządku — poczułam zimną dłoń na moim czole i Karen wyszeptała — Musisz się obudzić. Tu nie jest bezpiecznie — Karen. Znalazłam cię — wiedziałam ,że tu była, tylko nie mogłam jej zobaczyć — Nie. Nie zrobiłaś tego. Jeszcze nie możesz mnie odnaleźć. Jest zbyt wcześnie. Musisz się stąd wydostać i musisz ją znaleźć. Proszę! — Znaleźć kogo? — potrząsnęłam głową — Skarbie. Jestem tu aby cię uratować. Ciebie i innych — Nikt nie przybył aby ją ocalić, więc musiała ocalić się sama. Jest jej przykro ale musisz ja znaleźć. To bardzo ważne — odsunęła dłoń. Zapach róż wisiał ciężko w powietrzu, nie był to ten perfekcyjny zapach róż pochodzący z klątwy rzuconej przez Evening ale bogatszy, ziemisty, letni zapach — Nie znajdziesz nas jeśli nie znajdziesz jej. Zbudź się ciociu ptaszyno. Zbudź się... Otworzyłam oczy i od razu pożałowałam ,że to zrobiłam. Niższe partie mojego ciała były zdrętwiałe a głowa płonęła, co było niezbyt przyjemną kombinacją. Gdybym się wysiliła mogłabym zmusić znajdujące się nade mną cienie, aby ukazały mi wyraźniej ten baldachim z martwych liści i gałęzi który miałam nad głową. Byłam w lesie. Jeśli byłam w lesie, to to co pamiętałam po tym jak postrzelili mnie Jeźdźcy nie było snem. Acacia ocaliła mnie bo myślała ,że znam jej córkę. Bez względu na to co to znaczyło, prawdopodobnie nie spodoba mi się to zbytnio. Spike siedział na mojej piersi. Wydał z siebie pełen tryumfu pisk kiedy zdał sobie sprawę ,że jestem przytomna, po czym zaczął wydawać ten dźwięk przypominający mruczenie
— Hej, Spike — wyszeptałam, zmuszając się do uśmiechu — Długo tu jesteś co nie? — zaćwierkał — Jasne. Udawajmy ,że to zrozumiałam. Tęskniłam za tobą — walcząc z naturalną bezwładnością (kiedy jestem już w stanie spoczynku to mam ochotę w nim pozostać) podniosłam dłoń i podrapałam łepek Spike'a — Mój dobry Spike Kontynuowałam drapanie i dokonywałam oględzin swojego ciała. Moje gardło płonęło i czułam jakbym ssała papier ścierny. W głowie mi waliło, plecy bolały i w ogóle nie czułam nóg. Leżałam w kołyszącym się przy każdym ruchu rąk hamaku. Nie mogłam zobaczyć swoich nóg, jak dla mnie moje ciało mogło równie dobrze kończyć się w miejscu w którym siedział Spike. Nie była to zbyt pocieszająca myśl. Cholera. Spędziłam nie wiadomo ile czasu próbując przekręcić się tak abym mogła dokonać oględzin reszty swojego ciała kiedy wyczerpanie wzięło górę i zapadłam w niespokojną drzemkę Może i moje ciało zyskało odrobinę wypoczynku po tej nieplanowanej drzemce ale mój umysł nie. Wciąż kręciło mi się w nim od wymyślania w czasie drzemki różnych koszmarnych scenariuszy tego co zrobi Ślepy Michael kiedy dowie się ,że nie mogę uciec z tego miejsca. Obudziłam się i znalazłam Spike'a węszącego wokół mojej twarzy, którego najwyraźniej zwabiły odgłosy wydawane przez mnie podczas snu — Wszystko w porządku, Spike — powiedziałam, głaszcząc go — Nic ci nie będzie — jęknął ale ustąpił a ja zapadłam z powrotem w moją nieszczęśliwą drzemkę Nie wiem jak długo to trwało zanim rozległy się kroki zwiastujące powrót Acaci i przywracające mnie do świadomości. Próbowałam obrócić się w kierunku dochodzącego dźwięku, na w pól z nadzieją, na wpół z obawą ale nie mogłam zrobić nawet tyle. Byłam bardziej niż w pułapce, byłam całkowicie bezradna Spike skoczył na łapy, wyćwierkując na to co znajdowało się w cieniu. Ta reakcja była jedyną rzeczą która powstrzymywała mnie przed kompletnym wariactwem Spike zazwyczaj jest całkiem niezły w osądzaniu czyjegoś charakteru. Jeśli on się nie martwił, to dlaczego ja powinnam? No chyba ,że to był ten jedyny raz kiedy błędnie kogoś ocenił Odchrząknęłam i powiedziałam — Halo? — Nie śpisz. Dobrze — Acacia pojawiła się na widoku, światło z jej latarni wypełniło przestrzeń w końcu pozwalając mi zerknąć bez mrużenia oczu. To był niewielki komfort, nie było tu nic ponad drzewa — Zaczynałam się martwić — nie brzmiała na zbyt zmartwioną, jeśli już to na znudzoną
Zerknęłam na nią, dając sobie chwilę czasu zanim przemówiłam. Z wyjątkiem blizny biegnącej po jednej stronie jej twarzy jej skóra wydawała się być nieomal niemożliwie gładka, tak jakby została wyrzeźbiona z żyjącego drzewa i tylko nóż się ześlizgnął. Tylko jeden rodzaj wróżek miał taką skórę — Jesteś Driadą — to wyjaśniało dlaczego las się jej słuchał. Driady to duchy drzew i same są w połowie drogi do stania się roślinami. Żadna z driad jakie do tej pory poznałam nie miała takiej kontroli nad roślinami, ale to nie czyniło tego niemożliwym. Driady są dziwne nawet jak na standardy świata wróżek. Nie rozumiałam tylko co tu robiła, dlaczego driada miałaby wybrać życie w miejscu w którym umierały wszystkie drzewa? Zwłaszcza driada tak potężna jak wydawała się być Acacia — W pewnym sensie — powiedziała z niewielkim, gorzkim uśmiechem — Jesteś spostrzegawcza. Szkoda tylko ,że nie przykładasz większej uwagi do rzucanej w twoją stronę broni — Ciężko jest przykładać do niej uwagę kiedy znajduje się za tobą — musiała mieć na myśli włócznie która trafiła mnie w nogę. Jedyne pytanie brzmiało jak wielkich doznałam obrażeń. Tak spokojnie jak tylko mogłam, powiedziałam — Nie czuje nóg — To było oczekiwane, to wina trucizny — potrząsnęła głową, plątanina wyglądających jak korzenie włosów spłynęła w dół jej ramion — Trucizna w tej włóczni była dobrze przygotowana. W tej chwili powinnaś być już drzewem, zakorzenionym i rosnącym ku chwale mojego lasu. To swego rodzaju akt litości, udzielenie ofiarom mojego męża choć tyle wolności Zbladłam — Więc dlaczego... — Powstrzymałam to. Taka trucizna jest zobowiązana aby mnie słuchać — pochyliła głowę w geście znajomej ciekawości — Chciałam z tobą porozmawiać. Czujesz się wystarczająco dobrze na to? — Chyba tak. Mogę się postarać — poczucie humoru nie na miejscu, było oznaką mojego ostatecznego przerażenia — Dobrze — sięgnęła w moją stronę i przez jedną przerażająca chwilę myślałam ,że znowu mnie podniesie. Zamiast tego jednak położyła dłonie kilka cal od mojej piersi i Spike wszedł na nie. Uśmiechnęła się, przysuwając go bliżej. Spike zaćwierkał i zaczął mruczeć. Wpatrywałam się w nich oniemiała i dziwnie zraniona. Może i była Driadą ale to zakrawało na zdradę
— Skąd go masz? — spytała Acacia. Spike trącał łebkiem jej palce, zmrużyła oczy praktycznie do szczelin. Jej uśmiech ocieplił się na chwilę po czym zniknął, kiedy podniosłą głowę i spojrzała na mnie — Należał kiedyś do mojej przyjaciółki — odpowiedziałam ostrożnie. Nie chciałam wypowiadać imienia Luny dopóki nie będę wiedziała czegoś więcej o Acaci — Rozumiem — zmarszczyła się, sprawiając ,że blizna na jej twarzy uwypukliła się ostro — W jaki sposób stał się twoją własnością. Bo jest nią na pewno, to mogę stwierdzić — Nadałam mu imię, przypadkowo — Imiona mają moc. Został z tobą od tego czasu. Tak przypuszczam — Tak — Dobrze go wytrenowałaś — przesunęła dłonią po grzbiecie Spike'a i nie wydawała się mieć nic przeciwko jego kolcom — Ciężko jest zadbać o różane gobliny — To całkiem łatwe. Po prostu trzeba dać mu dostęp do słońca i wody i czasem jakiś nawóz — Kiedyś mieliśmy je w tych lasach. Ale wymarły. Wszystkie — Acacia westchnęła — Wszystkie te róże które tu żyły wymarły bardzo dawno temu Przez moment nie było w niej nic przerażającego. Była po prostu kobietą, zagubioną i odrobinę samotną. Nieomal chciałam ją pocieszyć. Nie wiedziałam jak zacząć — Przykro mi — powiedziałam w końcu, świadoma tego jak pusto brzmiały te słowa — Musiały zginąć — jej głos był wypełniony tego rodzaju dystansem którzy ludzie kreują aby powstrzymać się od płaczu — Co dobrego by je tu spotkało? Słońce nigdy tu nie świeci, a róże nigdy nie kwitną w ciemności. Lepiej ,że rozłożyły swoje skrzydła i odleciały daleko — Róże lubią słońce — powiedziałam, papugując jedną z kilku ogrodniczych wskazówek którą Luna wbiła mi do głowy — Tak, to prawda — odparła Acacia — Gdzie jest teraz moja najmłodsza róża? — Nie wiem o czym mówisz Jej oczy zwężyły się — Nosisz ze sobą jednego z jej różanych goblinów. Znam sadzonkę która wydała twojego towarzysza, pielęgnowałam jej rodziców. Nie możesz mnie okłamać. Nie pozwolę na to. A teraz powiedz mi gdzie jest moja córka? Na dąb i jesion — Twoja córka? — grałam na czas i wiedziałam o tym, miałam tylko nadzieję ,że ona nie wie. Ale nadzieja czasem jest płonna — Nazywa się Luna — powiedziała — Gdzie jest?
— Nie muszę ci tego mówić — Czyżby? — zapytała. Przesunęła Spike'a do zgięcia łokcia i podniosła dłoń Może i są słowa które mogłyby określi ból który przeszył mój brzuch i klatkę piersiową konsumując to co pozostało z niższych partii mego ciała i pędząc w górę aż znalazł się prawie przy piersi. Jeśli istnieją, to ich nie posiadam. Drętwienie przyszło zaraz za bólem, zastępując go czymś o wiele bardziej mrożącym krew w żyłach, nicością. Krzyczałam. Nie mogłam się powstrzymać. Obniżając dłoń, Acacia uśmiechnęła się — Musisz mi powiedzieć — stwierdziła. Gapiłam się na nią, walcząc o oddech — Chyba ,że chcesz zostać częścią mego lasu już na zawsze. Jeśli proces postąpi zbyt daleko nawet ja nie będę w stanie go powstrzymać Drewno. Trucizna zamieniała ciało w drewno. Skręciłam szyję na tyle na ile mogłam i spojrzałam w dół na siebie. Krawędź w której stykało się drewno z ciałem była teraz widoczna jak grzbiet tuż poniżej mojej klatki piersiowej, kora tkała się poprzez mój sweter. Wstrzymałam oddech, nagle świadoma jak niewiele mego ciała jeszcze czułam — Oberonie...— wyszeptałam — Mój ojciec ci nie pomoże — odparła Acacia — Gdzie moja córka? Gdzie Luna? Przeniosłam na nią spojrzenie szeroko rozwartych oczu — Twój ojciec? — Tak — potwierdziła — Mój ociec — Ale.... — Moją matką była Titania z dworu Światła, moim ojcem Oberon, Król wszystkich wróżek Pierworodna. Kolejna pierworodna. Gorzko, dodałam — Czy wy nie możecie w końcu zostawić mnie w spokoju? — To ty przyszłaś do mnie, odmieńcu, nosząc świecę mojej przyrodniej siostry i prześladując poddanych mego męża. Nie ma żadnego powodu dla którego miałaby pozostawiać cię w spokoju. Wręcz przeciwnie, mam wszelkie powody aby cię zabić tu gdzie jesteś i dostać za to jeszcze nagrodę — przerwała — Wszelkie powody z wyjątkiem jednego — Jakiego? — zapytałam, walcząc o to aby utrzymać przerażenie z dala od swego głosu. Usłyszała je. Musiała je usłyszeć. Pierworodne wróżki są dobre w tego w tego typu sprawach. Są legendarne (są praktycznie bogami) i powinny być martwe lub żyć w ukryciu. Dlaczego do cholery nagle wciąż na nie wpadałam? Tak jakby czaiły się na mnie za każdym rogiem? Przynajmniej ta jedna nie wspomniała o mojej matce
— Wiesz gdzie jest moja córka? Zamknęłam oczy. A więc to koniec. Odrętwiałym głosem powiedziałam — Po tym jak już mnie zabijesz, wypuść Spike'a. Nie zrobił ci nic złego — Odmawiasz odpowiedzi? — Moja pani, masz większą moc i jesteś bardziej zła ode mnie, wiem o tym. Ale nie mogę w taki sposób ocalić moich dzieci. Zginę tutaj, bez względu na to czy powiem ci co wiem czy nie — westchnęłam — Może i czasem jestem tchórzem ale nie dzisiaj. Nie mam zamiaru zdradzić Luny w chwili swojej śmierci — Ale jestem jej matką — Nie jesteś do niej podobna — zmusiłam się do zrelaksowania. Zginę, mogłam przynajmniej udawać ,że zrobię to z godnością — Rozumiem — powiedziała po długiej chwili. Jej płaszcz zaszeleścił kiedy pochyliła się bliżej, a wtedy jej dłonie znalazły się na moich policzkach. Jej skóra była chłodna i gładka jak wierzbowe drewno. Mój ból głowy ustąpił pod wpływem tego dotyku, i westchnęłam wewnętrznie. Nienawidzę kiedy czarny charakter się ze mną drażni — Skończ już z tym — powiedziałam. Czułam pazury Spike'a który wskoczył na moją klatkę i wciąż mruczał. Przynajmniej jedno z nas było szczęśliwe — A więc powinnam — umieściła drugą dłoń na moim policzku i pochyliła się aby pocałować mnie w czoło. Godna śmierć już dłużej nie była opcją. Krzyknęłam Czułam się tak jakbym umierała. Gorzej, czułam się tak jakbym przychodziła na świat na nowo. Każdy mięsień w moim ciele został obdarty ze skóry i stworzony na nowo. Wydawało się to trwać wieczność i jakaś część mnie zastanawiała się czy było to prawdziwe działanie tej trucizny, nie zabić czy zmienić ale zranić. Krzywdzić już przez wieczność Ból dobiegł końca, zastąpiony przez mrowienie jak nakłuwanie igieł w moim przebudzającym się ciele. Acacia odsunęła dłonie, brzmiąc na prawdziwie zaskoczoną kiedy powiedziała — Możesz teraz otworzyć oczy córko Amandine. To już koniec — Skąd znasz moją matkę? — zapytałam i otworzyłam oczy. Spike wskoczył i usadowił się na moim ramieniu. Usiadłam, spoglądając w dół na siebie. Moje nogi znowu miały ciało, opuchnięte, bolące ciało, ale ciało. Przesunęłam dłonią po swoim boku. Nie było już żadnych nierówności, nawet mój ból głowy zniknął — Każdy wydaje się ją znać, ale nikt nie chce powiedzieć mi skąd
— Była bardzo......wyrazista, kiedyś. Dawno temu, zanim dokonała swoich wyborów. Masz w sobie jej żar. Powinnam była wyczuć to wcześniej. Zrobiłabym to ale nie byłam świadoma ,że miała dziecko. Sądziłam ,że linia jej krwi się skończyła — zerknęłam w górę, Acacia obserwowała mnie z pół uśmiechem — Uwierz mi, nie pozostawiłam ci żadnych niespodzianek, jesteś taka jak byłaś kiedy pierwszy raz wśliznęłaś się do moich lasów. Nie mogłam powstrzymać powstałej blizny ale rana jest zaleczona — Dlaczego? — zapytałam oszołomiona — Nie zdradziłabyś mojej córki — potrząsnęła głową — Musi być dla ciebie dobrą przyjaciółką — Jest — Czy ma się dobrze? Może to ta tęsknota w jej głosie, może to ,że wiedziałam jak to jest stracić dziecko. Gdyby ktoś zaoferował mi informację o Gillian, szanse aby dowiedzieć się na kogo wyrosła...Cokolwiek by to nie było uwierzyłam jej. Jakkolwiek dziwaczny mógł wydawać się ten pomysł, była matką Luny. Nie mogłam ufać jej w przypadku czegoś ważnego ale co złego mogło uczynić dostarczenie odrobiny wieści? Acacia oszczędziła moje życie, do cholery uratowała je. Byłam jej to winna — Tak — odparłam — Jest teraz mężatką, ma córkę — Córkę — smakowała te słowa na języku jak dobre wino — Jak jej na imię? — Rayseline — Rayseline, róża — zaśmiała się Acacia — Nazwała swoją córkę róża? — Tak — Czy wciąż jest w Księstwie Róż? — Ona....—
przerwałam. Niektórzy nazywają Cieniste Wzgórza Księstwem Róż, z
powodu ogrodów Luny. Nie znam żadnego innego miejsca z taką nazwą — Tak. Wciąż tam jest — Tak myślałam ,że będzie — opuściła latarnie, jej uśmiech zamienił się w coś smutnego — Nie wiem gdzie indziej mogłaby się udać. Nigdy nie zostawiłaby swoich róż — Nie rozumiem jak to możliwe ,że ona jest twoją córką — powiedziałam ryzykując szczerość — Luna, nie jest....driadą
— Nigdy nie była. Nosiła skórę wróżki Kitsune kiedy mnie opuściła, ale możesz zobaczyć prawdę o jej pochodzeniu jeśli tylko wiesz jak patrzeć. Kim była, skąd się wzięła, to zawsze w niej było, zawsze będzie — Nie rozumiem — wróżki Kitsune nie zmieniają skóry, albo nią jesteś albo nie. Nie są jak Selkies które mogą odrzucić swoją naturę — To nie szkodzi, nie musisz tego rozumieć. Po prostu uwierz mi kiedy mówię ci ,że jest moją córką, i ,że kiedyś żyła tu ze mną, zanim odeszła aby żyć tam gdzie mogą żyć jej róże Ześliznęłam się z hamaku, podtrzymująca się kiedy moje stopy uderzyły w ziemie. W nogach czułam mrowienie ale było to mile widziane uczucie w końcu znaczyło ,że moje nogi są znowu moje — Muszę iść, ratować moje dzieci Acacia pokiwała — Rozumiem. Dzieci są ważne. Gdzie twoja świeca? — Ja....och na korzeń i gałąź — oddałam swoją świecę Quentinowi. Nie było mowy abym mogła stwierdzić gdzie teraz był — Quentin ją ma — Ten mały Daoine Sidhe? Ach. Jest na skraju lasów, wydaje mu się ,że jest ukryty — jej ton był dość rozbawiony — Nie zawracałam sobie głowy tym aby mu to wyperswadować A więc moja świeca nie ukryła go całkowicie. To miało sens, Luidaeg użyła mojej krwi, nie jego, kiedy ją zrobiła — Ja — przerwałam, nagle świadoma jak blisko powiedzenia dziękuje się znalazłam. Jest kilka rzeczy których świat wróżek nie wybacza — Czy mogę iść do niego? — Nie będę cię zatrzymywać — podniosła ponownie latarnie — Ale poproszę o przysługę Córka Titani, jedna z pierworodnych prosiła mnie o przysługę? Za każdym razem kiedy myślę ,że świat nie może być już dziwniejszy, okazuje się ,że jest inaczej — Czego potrzebujesz? — Prezentu — nastąpił szelest tkaniny i w jej dłoni znalazła się róża, którą wyciągnęła w moją stronę. Płatki były czarne ze srebrnymi końcówkami tak miękkimi i wyblakłymi jak starożytny aksamit — Dla mojej córki — Chcesz abym go jej zaniosła? — Proszę. Tak. To nie jest zatrute. Nigdy bym jej tego nie zrobiła. Proszę
Zamilkłam, marszcząc się. Pozwoli mi odejść, nie musiała tego robić a robiła. Co złego mogła uczynić róża? — W porządku — odparłam — Mogę to do niej zabrać Acacia nic nie powiedziała, co mogła powiedzieć tak aby mi nie podziękować? Tylko pokiwała i podał mi kwiat. Kiwnęłam w odpowiedzi, zakładając kwiat we włosy za prawym uchem. Miałam tylko nadziej ,że tam pozostanie Podniosłam dłoń i wskazała skraj lasu, mówiąc — Idź w te stronę, a go znajdziesz. A kiedy zobaczysz moją córkę, powiedz jej ,że za nią tęsknie Nie było nic więcej do powiedzenia. Wyszukując w swoim wnętrzu każdy kawałek dworskiej etykiety jaki kiedykolwiek udało mi się odebrać w wychowaniu ze strony mojej matki, pochyliłam się w głęboki, formalnym ukłonie. Wyraz twarzy Acaci kiedy się wyprostowałam warty był wysiłku, wyglądała na zszokowaną i wdzięczną, jak kobieta która właśnie dostała całkowicie nieoczekiwany prezent. Uśmiechnęłam się, odwróciłam i odeszłam. Światło jej latarni zanikało za mną aż nie zostało już nic oprócz drzew. Szłam dalej, w kierunku mojej tlącej się w oddali świecy
Rozdział Czternasty Quentin przykucnął na skraju lasu, wpatrując się w równiny tak jakby oczekiwał ,że powstaną i zaatakują go w każdej chwili. Biorąc pod uwagę wszystko co się do tej pory wydarzyło, nie byłabym zaskoczona gdyby naprawdę tak się stało. Trzymał moją świecę wysoko w prawej dłoni, płomień płonął miękkim zielonkawym światłem które zmieniło się w kobaltowo niebieskie kiedy nadeszłam. Moja świeca najwyraźniej reagowała również gdy zbliżali się sprzymierzeńcy, dobrze wiedzieć Był tak skupiony na horyzoncie ,że nie słyszał jak nadchodzę. Położyłam dłoń na jego ramieniu mówiąc — Quentin — skoczył na nogi ale jakoś udało mu się nie krzyknąć kiedy zwracał się twarzą do mnie. Dobrze, uczył się Zakładając ręce za plecami, wyszczerzyłam się w uśmiechu i powiedziałam — Hej, tęskniłeś za mną? Spike zagrzechotał swoimi kolcami, ćwierkając — Ja...ty.....ja — sapnął wrażenia — Tak, podkradłam się do ciebie a ty mi na to pozwoliłeś — powiedziałam próbując zamaskować to jak bardzo się cieszę ,że wiedzę go całego i zdrowego — Gdyby to był twój wróg już byś nie żył. Zapomniałeś o wszystkim czego cię nauczyłam? Oddaj mi świecę Gapił się na na mnie z szeroko rozwartymi oczami, po czym oplótł mnie ramionami i uściskał tak mocno ,że przez chwilę obawiałam się iż coś mi połamie. Na przykład kark — Dobrze już dobrze! Quentin, hej ,daj już spokój, puść mnie... — Myślałem ,że nie żyjesz! — zawodził — Upadłaś, a wtedy ta kobieta wyszła z lasów i próbowałem iść za tobą ale drzewa się zamknęły i nie mogłem... — Quentin — tym razem to ja oplotłam go ramionami, na tyle na ile mogłam biorąc pod uwagę nasze rozmiary i trzymałam go aż przestał drżeć — Już w porządku. Ja też się bałam — był odważnym, zarozumiałym, irytującym, upartym dzieciakiem który przeszedł ze mną naprawdę wiele, ale wciąż był tylko dzieckiem. Jeśli potrzebował kilku minut aby się uspokoić, to mogłam mu je dać. Mimo tego ,że kazałam mu zostać w domu W końcu odsunął się, wycierając oczy. Zerknęłam na niego pytając — Nic ci nie jest? — kiedy pokiwał zrobiłam to samo — Dobrze. Jak udało ci się uciec?
— Kiedy dałaś mi świecę, to było tak jakby już mnie nie widzieli — Dobrze. To oznacza ,że zaklęcie Luidaeg nie chroni tylko mnie, jeśli coś mi się stanie, możesz zabrać świecę i wrócić do domu — Nie bez ciebie — powiedział z uporem — I nie bez Katie — Racja — odparłam, ukrywając westchnienie. Nie ma większych uparciuchów niż młodzież, no być może za wyjątkiem ludzi starszych — Wciąż jednak dobrze wiedzieć ,że możesz to zrobić jeśli zajdzie taka konieczność — Jesteś ranna? Byłaś ranna. Widziałem — Quentin obrócił się aby zerknąć na moją nogę, wykorzystując tą chwilę na niezdarną zmianę tematu. Zdecydowałam odpuścić i wyjęłam świecę z jego ręki — Hej! — To moja świeca i nic mi nie jest. Acacia mnie uleczyła — Acacia? — Ta która zaniosła mnie do lasu. Uleczyła mnie i powiedziała gdzie cię znajdę — Ale dlaczego? — Abyśmy mogli ocalić resztę. Chodź, jeśli pójdziemy przy drzewach będziemy mieli większą szanse na to ,że nikt nas nie zobaczy niż gdybyśmy przeszli równinę — zaczęłam iść, z nadzieją ,że ta aktywność wystarczy aby zabić konwersację, przynajmniej na razie. Jeśli będzie mnie dalej wypytywał przez przypadek mogę powiedzieć mu coś czego dowiedziałam się na temat Luny a ten sekret nie należał do mnie i nie powinnam go zdradzać Czymkolwiek była Acacia wiedziałam o niej wystarczająco dużo aby się martwić. Wiedziałam ,że była pierworodną, że była stara, prawdopodobnie tak stara jak Luidaeg i nazywała jedną z moich najlepszych przyjaciółek córką. Implikacja tego wszystkiego przyprawiała mnie o ból głowy. Próbowałam sobie przypomnieć co wiem o przeszłości Luny, skąd pochodzi, kim była zanim ją poznałam. Nie było tego zbyt dużo. Popularne legendy mówią ,że już czekała kiedy Sylvester przybył w celu ustanowienia księstwa Cienistych Wzgórz, pielęgnując swoje róże Pobrali się tego dnia kiedy włości zostały ustanowione Czy było w tym coś jeszcze? Wspominała swoich rodziców raz czy dwa ale nigdy nie mówiła niczego konkretnego o swojej przeszłości. Zawsze mówiła tylko byłam najmłodsza, albo moja matka nauczyła mnie wszystkiego o różach. Nigdy nie wspominała Japonii,. Ani razu, mimo to ,że wróżki Kitsune tam przychodziły na świat. Nie była też w pełni Japonką, Luna była jedyną wróżką w połowie kaukaską Kitsune jaką kiedykolwiek widziałam. Lily zawsze podawała idealną herbatę ale Luna nigdy tego nie robiła, mimo tradycji.
Podawała różane wino, mleko z miodem ale nigdy herbatę — Na kości Maeve — wymamrotałam — Nigdy nie kłamała — Co? Zerknęłam przez ramie — Nic. Tak sobie tylko mówię. Przygotowuje sobie przemowę dla Luidaeg kiedy wrócimy do domu — Och — westchnął, doganiając mnie — Tak Szliśmy w milczeniu przez chwilę zanim powiedziałam — Czego zażądała w zamian? — W zamian? — zapytał, brzmiąc zdecydowanie zbyt niewinne — Tak. W zamian — wciąż szłam — Luidaeg nigdy nie robi nic za darmo. Nie sądzę aby mogła. Powiedziałeś ,że zrobisz wszystko co ci każę, jeśli pozwolę ci zostać i każę ci odpowiedzieć. Jak ją znalazłeś i czym jej zapłaciłeś? — Och — światło świecy grało na jego twarzy przekształcając go w ducha z czyiś wspomnień. Nie moich. W tej chwili, nie był moim Quenitnem — Podążyłem za tobą kiedy opuściłaś Cieniste Wzgórza — Podążyłeś za mną? Jak? Przecież nie prowadzisz — Podwinąłem ci zapasowy kluczyk kiedy rozmawiałaś przez telefon Przynajmniej miał na tyle klasy ,że wyglądał na zakłopotanego, pochylił głowę i powiedział — Ukryłem się na twoim tylnym siedzeniu i rzuciłem zaklęcie nie patrz tutaj, żebyś mnie nie spostrzegła Przystanęłam, gapiąc się na niego — Schowałeś się w moim samochodzie, tak abym zabrała cię do Luidaeg? — zażądałam odpowiedzi — Ukradłeś moje kluczyki? — nie byłam pewna co wkurzyło mnie bardziej — Mniej więcej — powiedział mrugając — Przykro mi — Zdajesz sobie sprawę z tego jak głupio postąpiłeś, tak? — Tak. Ale nie miałem wyboru — Zawsze jest wybór, Quentin. Powiedziałam ci ,że się tym zajmę — Nawet cię nie obchodziło to ,że ja ją kocham! Jak niby miałem ci zaufać ,że sprowadzisz ją do domu? — spojrzał na mnie, oczami przepełnionymi bólem — Musiałem to zrobić — Quentin..... — Wiem ,że to ty jesteś bohaterką. Ale czy to oznacza ,że nikt inny nie może już nawet spróbować?
— Nie jestem— — Możesz zaprzeczać. Nie dbam o to. Czy w ogóle obchodzi cię jeszcze co się stanie? Czy może jesteś tutaj ponieważ myślisz ,że musisz być? — Quentin naprawdę stoisz tu ze mną po środku ziemi ślepego Michael'a i pytasz mnie czy mi zależy? Ponieważ jeśli tak jest, to naprawdę potrzebujesz pomocy — Naprawdę chcesz wiedzieć, czego zażądała? Mrużąc oczy, pokiwałam — Powiedź — Dobrze — jego twarz była wypełniona ponurą determinacją którą rozpoznałam nawet wtedy gdy próbowałam ja odrzucić — Wydostanę się stąd z tobą. Nie wcześniej, nie później ale z tobą — przerwał zanim dodał bardziej miękko — Nie bez ciebie Gapiłam się na niego — To nie jest śmieszne — Nie żartuje. To była cena za to ,że pokazała mi jak za tobą podążyć. Pozwoliła mi dostać się do środka ale nie uda mi się wydostać stąd bez ciebie. Ty jesteś moim biletem do domu — wyglądał teraz na bardzo młodego i przerażonego — Jestem na dziecięcej drodze tak samo jak i ty, ale nie mam świecy. Muszę wrócić do domu przy świetle twojej świecy — Och na korzeń i gałąź — gapiłam się na niego, walcząc z tym aby powstrzymać dłonie przed drżeniem — Na to się zgodziłeś? Tyle zapłaciłeś? — Tego chciała — powiedział — Nie miałem niczego innego — A więc przybyłeś tu uratować Katie, nie wiedząc czy ja w ogóle żyje czy nie — I ponieważ mnie potrzebowałaś — spojrzał na mnie, na jego twarzy mieszała się kombinacja determinacji i nadziei — Potrzebujesz mnie, wiesz o tym Zamilkłam po czym pokiwałam powoli — Masz rację. Potrzebuje cię — zaoferowałam mu dłoń — Chodź. Idziemy — po chwili, wśliznął swoją rękę w moją i ścisnął moje palce. Uśmiechnęłam się do niego, po czym odwróciliśmy się razem i wyszliśmy z cienia lasu A wtedy, przystanęliśmy, gapiąc się Krajobraz się zmienił, ale zmiana ta nie była widoczna dopóki nie wyszliśmy z cienia drzew. Góry były oddalone zaledwie o pół mili, iskrząc się purpurową szarością na czarnym niebie. Widziałam ostre kształty holów ślepego Michael'a rozrzucone u podnóża gór jak porzucone budynki. Wszystkie one wydawały się mieć, zniszczone ściany, połamane baszty, jako oznakę ich rozpadu Palce Quentin'a stężały na moich kiedy zapytał — Czy to—?
— To siedziba ślepego Michael'a — odparłam — Chodź — przyjrzałam się w którym miejscu leży najsolidniej wyglądający budynek taki ,który nadawałby się na dobre więzienie i zaczęliśmy przekraczać równinę Nigdy więcej nie chcę przeżyć takiej godziny jak ta która potem nastąpiła Przekradaliśmy się po ziemi, jak żołnierze przeprowadzający inwazję, starając trzymać się nisko. Światło mojej świecy oferowało jakąś ochronę, ale nie wiedziałam czy jest w stanie zabezpieczyć nas oboje ,a nie chciałam się dowiedzieć co się stanie jeśli przeciągnę strunę. Spike popędził na przód, jak kłąb szarości i zieleni, czekając za każdą przeszkodą aż go dogonimy. Quentin podjął już pierwsze kroki w kierunku rycerstwa na dworze Sylvestera, wiedział jak zachowywać się cicho i znał też pojecie cierpliwości. Mój trening był może mniej formalny ale skutkował tym samym rezultatem i też potrafiłam zachować cierpliwość kiedy trzeba W jakiś sposób, próba ukrycia się na ziemiach szalonej pierworodnej wróżki naprawdę potrafiła wydobyć ze mnie tą potrzebę Przystanęliśmy, kiedy doszliśmy do ściany pierwszego budynku, wcisnęliśmy się za kilka beczek z wodą i opadliśmy na ziemie Ściana była gorąca, tak jakby tuż za nią znajdował się kominek — W porządku, oto plan — Powiedziałam niskim głosem — Dzieciaki są w jednym z tych budynków. Znajdziemy je zabieramy i uciekamy — A Katie? — Katie.....— wydostanie jej najpierw mogło okazać się najłatwiejszą metodą, nie będzie z innymi, więc moglibyśmy ukryć ją w lesie i wrócić po resztę Ale przerażenie potrafi być zupełnie nieprzewidywalne a Katie była człowiekiem. Miała znacznie mniej doświadczenia z potworami niż jej odpowiedniki ze świata wróżek Człowieczeństwo Katie powodowało też inny problem. Te pokręcone dzieci na które się natknęłam powiedziały ,że zostanie zmieniona i stanie się koniem. Jeśli nie była sobą, to nie chciałam aby Quentin widział ją w tym stanie, dopóki nie zrobimy wszystkiego innego co musieliśmy zrobić — Z tym może być problem — kiedy jego oczy rozwarł się, podniosłam dłoń i powiedziałam — Musisz zachować spokój, kiedy będziemy przez to przechodzić, w porządku? — pokiwał — Dobrze
Opuściłam dłoń i wyjaśniłam co widziałam podczas mojego czasu jako jeden z jeńców ślepego Michael'a i to co mi powiedzieli. Oczy Quentin'a zwężyły się kiedy mówiłam a gdy skończyłam zapytał zimno — Dlaczego nie wspomniałaś o tym wcześniej? — Ponieważ nie było czasu. Przykro mi, i możesz nienawidzić mnie jeśli chcesz ale nawet gdybym powiedziała ci wcześniej, niczego by to nie zmieniło. Skończylibyśmy tu gdzie jesteśmy i musielibyśmy uratować przetrzymywanych. W porządku? — pokiwał głową niechętnie — Dobrze. Najpierw pójdziemy po innych To co powiedziałam nie było właściwe. Wyprostował się z furią — Nie porzucimy jej dlatego ,że jest człowiekiem! — Bądź cicho! — zasyczałam — Musimy iść najpierw po resztę, bo jest ich więcej, bo jest o wiele mniej prawdopodobne ,że przeżyli traumę spowodowaną tym wszystkim. Sam powiedziałeś ,że Katie nie wie nic o wróżkach. Jak ci się wydaje ,że zniesie to wszystko? — opadł z ponurym wyrazem twarzy i pokiwał — Właśnie. Najpierw weźmiemy innych, ponieważ mogą być w stanie pomóc nam ją znaleźć, a jeśli nie, przynajmniej jest mało prawdopodobne ,że nam to utrudnią — Dobrze — wymamrotał — Znienawidzisz mnie później — odparłam. O Katie będziemy martwić się po tym jak już znajdziemy resztę dzieci. To był nasz prawdziwy problem. Jak mieliśmy ich znaleźć? Odwróciłam świecę w dłoni mamrocząc zaklęcie — Dotrzesz tam i wrócisz dzięki świetle
świecy...... — Toby? — Po prostu głośno myślę, o tym jak to zrobimy. Nie chcemy przecież otworzyć nie tych co trzeba drzwi — Nie — zgodził się. Żadne z nas nie chciał zobaczyć jakie szkielety w swojej szafie mógł trzymać Ślepy Michael Potrząsnęłam głową — Musi być jakiś sposób na to aby je znaleźć. Ślepy Michale musi grać uczciwe — Dlaczego? — zmarszczył się Quentin — Co go do tego zmusi? — Reguły. Dziecięce zabawy zawsze je mają, a jedną z nich jest konieczność grania fair, to czyni je wartymi wygrywania — odwróciłam świece ponownie — Musi być jakiś sposób — Och — westchnął — Tak naprawdę wcale cię nie nienawidzę
— Wiem — przerwałam, oczy rozwarły mi się szeroko kiedy wpatrywałam się w świecę. Gra była uczciwa — Zaczekaj chwilę — Co? Uciszając go podniosłam świecę. Luidaeg użyła mojej krwi aby ją stworzyć i świeca śpiewała do mnie. Coraz bardzie i bardziej, odkrywałam ,że większość mojej siły leży w moje krwi, musiał być jakiś sposób abym mogła jej użyć. Nawet ziemie ślepego Michaela wydawały się bazować na jakieś rozbitej, dziecięcej logice. Jeśli zaklęcie rymowanka z którego korzystałam mówiło ,że dotrę tam i wrócę przy pomocy płomienia świecy to prawdopodobnie tak było i będzie tak długo jak będę miała przy sobie właściwą świecę. Mogłam równie dobrze spróbować tego tutaj — Jak daleko do Babilonu? Obawiam się ,że zgubiliśmy drogę — nuciłam, ignorując żartobliwe spojrzenie Quentina — Czy dotrzemy tam i wrócimy dzięki świetle świecy..... — zgubiłam rytm i zaklęłam w duchu, rymowanki nigdy nie były moją mocną stroną — Przed świtem? — zakończył Quentin, kładąc swoje dłonie na moich. Posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie, kiedy płomień zmienił kolor z niebieskiego na bursztynowo złoty To nie była jedyna zmiana. Wosk zaczął kapać po obu stronach, pozostawiając smugi na gładkiej wcześniej powierzchni. Nie było krwi ale czułam rozciągające się wokół mnie mrowienie, sygnalizujące działanie magi krwi — To nasz wskazówka — powiedziałam wstając — Chodź — Dokąd idziemy? — Jeśli to zadziała to do dzieciaków — a jeśli nie, dodałam w myślach to prosto do piekła Płomień rozjaśnił się kiedy pędziliśmy z budynku do budynku, próbując prześcignąć palący się wosk i naszych skrytych prześladowców w tym samym czasie. Płomień malał za każdym razem gdy skręciliśmy w złą stronę, prowadząc nas do celu i konsumując wosk w przerażającym tempie. Biegliśmy tak długo ,że nie byłam już pewna czy jeszcze dam radę i już miałam zawołać Quentina aby stanął kiedy płomień znowu zrobił się niebieski. Wpadłam w poślizg i zatrzymałam się. Quentinie nie był aż taki szybki, zaparł się o moje ramiona, prawie powalając nas na ziemie — Hej! — zaprotestowałam — Pamiętaj, że jesteś większy ode mnie! — Przepraszam — powiedział, prostując się — Dlaczego stanęłaś? — Chyba jesteśmy na miejscu — gestem wskazałam najbliżej położone drzwi.
Zrobione były z szorstkiego drewna, wepchnięte w źle zamontowaną ramę ale ściany wokół były w lepszym stanie niż te w innych budynkach. Wosk przestał się topić, odebrałam to jako dobry znak — Co teraz? — Włamiemy się do środka. Masz, trzymaj to — podałam mu świecę i odwróciłam się aby obejrzeć dokładnie drzwi. Tak dla zabawy spróbowałam klamki. Zamknięte. Nie oczekiwałam niczego innego. Wyciągnęłam nóż i wsunęłam ostrze do dziurki od klucza tak głęboko jak tylko się dało — Co robisz? — spytał Quentin. — Zaczekaj — Devin nauczył mnie wielu rzeczy, włączając w to otwieranie zamków. Mówił ,że byłam jedną z najlepszych uczennic jakie kiedykolwiek miał. Wbiłam nóż jeszcze odrobinę głębiej, umiejscawiając go dokładnie tam gdzie chciałam i uderzyłam dłonią, zamek ustąpił i drzwi stanęły otworem. Quentin sapnął. Stałam wkładając nóż z powrotem za pasek po czym złapałam za klamkę — Jedna z wielu przydatnych umiejętności których możesz nauczyć się od zmarnowanej młodzieży — powiedziałam i weszłam do środka Pomieszczenie było ciemne i kwadratowe, wypełnione szeleszczącymi odgłosami i małymi, skulonymi kształtami, kulącymi się przy ścianach. Podniosłam świece aby zobaczyć czym były kiedy cichy głos z tyłu pomieszczenia zapytał — Toby? Czy to ty? Och, dzięki ci Maeve, byliśmy we właściwym miejscu — Raj? — zawołałam w odpowiedzi — Wyjdź dzieciaku, to ja Cienie poruszyły się znowu, zamieniając w dzieci. Trzymały się siebie nawzajem, najwyraźniej śmiertelnie przerażone i nie mogłam ich za to winić. Jedno wystąpiło do przodu trzymając głowę wysoko, tak jakby próbowało wyglądać na kogoś kto się nie boi. Obniżyłam świecę aby nie raziła go po oczach ale nawet w tym kiepskim świetle nie sposób było nie zauważyć siniaków pokrywający twarz i ramiona Wróżka z którą uciekł wcześniej leżała w jego ramionach. Kulała i wyglądała na pobitą bardziej niż on Raj przystanął spoglądając na mnie z powagą — October. Przyszłaś — Przyszłam — odrapałam. Quentin stał w milczeniu tuż za mną obserwując — Ciocia ptaszyna? Czy to naprawdę ty? — głos był miękki i niespokojny, tak jakby oczekiwał ,że zostanie uciszony w każdej chwili. Zamarłam, Jessica zawsze była jednym z najbardziej pewnych siebie dzieci jakie znałam. To ,że brzmiała tak...
Ślepy Michael zginie. Nie było innej opcji — Tak, skarbie — powiedziałam — To ja To było całe potwierdzenie jakiego potrzebowała. Jessica przybiegła, ciągnąć ze sobą Andrew i rzucając mi się w ramiona. Mój wzrost (a raczej jego brak) nie wydawał się mieć dla niej znaczenia. Ukryła twarz w zagłębieniu moich ramion i zapłakała — Tak się bałam — Wiem, kochanie — powiedziałam, głaszcząc jej włosy wolną dłonią. Zerknęłam na Andrew, który przeniósł swój uścisk z ramienia Jessici do mojego paska — Nic ci nie jest? — Pójdziemy teraz do domu? — zapytał — Nie będzie już więcej żadnych złych panów? Pokiwałam — Tak. Idziemy do domu. Wszyscy idziemy do domu — zerknęłam do góry pytając Raja — Jak dużo z was jest tutaj? — Dużo — powiedział nawet nie starając się ukrywać swojego wyczerpania — Piątka z dworu mego wujka i więcej , nie wiem skąd — Przynajmniej dwadzieścia osób ciociu — wszeptała Jessica — Są naprawdę przerażeni Och, na korzeń i gałąź, moje porumienienie ze ślepym Michaelem obejmowało jedynie moje dzieciaki, tylko tyle mi obiecał. Ale nie było mowy o tym abym kogoś tu zostawiła — Wszyscy wstawać i idziemy — powiedziałam — Wydostaniemy się stąd Dzieci są tylko dziećmi, bez względu na to czy mają szpiczaste uszy czy nie, i czasem iluzja autorytetu jest wszystkim czego im trzeba. Ruszyły w naszą stronę, popłakując i pociągając nosem. Jessica miała rację, było ich ponad dwadzieścioro, mieszanina odmieńców i wróżek czystej krwi Były samotne i przerażone, tym co je spotkało. Nie mogłabym ich tu zostawić nawet gdybym chciała — Quentin, Raj, każdy z was niech uformuje grupkę dziesięciu osób — powiedziałam zerkając na tych dwoje którzy wydawali się jakoś trzymać — Ja zajmę się resztą. Spike, miej oko na strażników, dobrze?— różany goblin zagrzechotał kolcami zeskakując z mojego ramienia i wybiegając na korytarz To był jedyny prawdziwy środek ostrożności który mogłam podjąć. Oferując ciche modlitwy do jakichkolwiek bogów którzy być może mieli trochę czasu aby wysłuchać odmieńca.
Odwróciłam się i poprowadziłam naszą grupę w cienie sztuczne stworzonej nocy ślepego Michael'a. Jeśli będziemy mieli szczęście, przeżyjemy aby doczekać kolejnego świtu
Rozdział Piętnasty Najmniejsze dzieci były pierwsze. Zbyt zmęczone potykały się i upadały a większe dzieciaki podnosiły je i niosły, same z siebie, nie trzeba było im nic mówić. Wiedzieli ,że jeśli nie będziemy razem współpracować, będziemy zgubieni. Przyglądałam się im ponuro kiedy przekraczaliśmy równinę. Większość była boso a kilkoro miało obrażenia, nigdy wcześniej nie brały udziału w żadnej prawdziwej podróży Nie miałam pojęcia jak uda mi się utrzymać spokój i sprawić ,żeby szli dalej na tyle długo ,żeby doprowadzić ich do domu. Ale w tej chwili to mogło zaczekać. Moim największym problemem było zabranie ich z otwartej przestrzeni i poza zasięg ludzi ślepego Michael'a Tak na wszelki wypadek, kazałam wszystkim trzymać się za ręce, formując grupki które w końcu prowadziły do przywódców trzymających się mojego paska. Jeśli świeca mogłaby zrobić cokolwiek aby osłonić nas wszystkich, to byłoby to błogosławieństwem Las wydawał się wychodzić nam na spotkanie kiedy przekraczaliśmy równinę. Jakiekolwiek moce miała Acacia na ziemiach swego męża działały one na naszą korzyść ,dzięki ci o Maeve, i kiedy drzewa coraz bardziej się zbliżały, Quentin, Raj, i ja pośpieszaliśmy dzieci aby szły szybciej, przesuwając się w kierunku bezpiecznego miejsca. Kiedy ostatnie z nich znalazło się w lesie, tak naprawdę znowu zaczęłam oddychać. Najcięższa część wciąż jednak była przed nami, ale mieliśmy już za sobą pierwszą przeszkodę Helen (pół krwi wróżka która uciekła z Rajem) była jedną z tych w najgorszym stanie. Jej noga była skręcona kiedy jeźdźcy zabrali ją z powrotem i po tym jak obserwowałam jak szła obawiałam się ,że może mieć złamaną kostkę Pomijając to miała prawdziwy dar w uspokajaniu mniejszych dzieci, i kiedy znaleźliśmy się między drzewami, usiadła z siódemką, śpiewając im kołysanki i skłaniając do snu. Miałam nadzieję ,że się jej powiedzie bo potrzebowały odpoczynku. Przed nami długa droga. Quentin i Raj nadeszli kiedy stałam na skraju drzew, przesuwając się w przeciwne strony.
Raj teraz gdy znaleźliśmy się z dala od tamtego miejsca, poruszał się spokojniej i niektóre cechy natury wróżki Cait Sidhe i jej zarozumialstwo wpełzało z powrotem w jego gesty. Dobrze. Nie znałam go zbyt dobrze ale ,żadne dziecko nie zasługiwało na to aby być rozbite, zwłaszcza nie przez potwora takiego jak Ślepy Michael. — Jak się czują? — zapytałam, spoglądając na Quentina — Rozbici, ale trzymają się razem — odparł — Większość z nich myśli ,że już zostali uratowani a to tylko krótka przerwa przed powrotem do domu — To dobrze, możesz ich w tym utwierdzać, wolę ,żeby byli nastawieni optymistycznie a nie wpadli w histerię — spojrzałam na Raja — Helen jest dość ciężko ranna. W mojej grupie nie było żadnych uzdrowicieli, u Quentin'a też, a u ciebie? — Nie, i nie jestem pewien jak daleko będzie mogła jeszcze iść — powiedział Raj, z ponurym wyrazem twarzy — Jak daleko jesteśmy? Być może będziemy musieli ją nieść — Cholera. Czy jest na tyle silna aby rzucić jakieś podstawowe zaklęcie magiczne? Była taką wróżką której magia skupiała nieomal całkowicie na sprzątaniu, czyszczeniu i naprawianiu rzeczy. Potrafiła cerować skarpety jednym machnięciem ręki i to przy użyciu szwów tak małych, że ludzkie oko nie było ich w stanie dostrzec — Tak sądzę — Dobrze. Pozbieraj ciuchy które mogą oddać inne dzieciaki, skarpetki, kurtki, cokolwiek co mogą oddać, i zobacz czy uda jej się to trochę pozszywać. Będziemy ją ciągnąć jeśli będziemy musieli — Nie możemy po prostu użyć gałęzi? — spytał Quentin. Spojrzałam na niego — Chcesz wyjaśnić to Acaci? Zbladł — W porządku, nie chcę — Dobrze — zerknęłam z powrotem na Raja — Możesz spróbować utrzymać tu spokój do czasu aż nie wrócimy? Jego oczy rozszerzyły się a źrenice zwężyły w zaskoczeniu — Wrócicie? Dokąd idziecie? — Odzyskać moją dziewczynę — odparł Quentin. Głos miał ostry ale spokojny — Twoją dziewczynę? — Raj zerknął odruchowo na Helen — Dlaczego nie była z innymi? — Bo jest człowiekiem — powiedziałam. Raj odwrócił się, wpatrując we mnie
— Ślepy Michael porywa dzieci wróżek aby zostały jego jeźdźcami. Śmiertelników aby zostały ich końmi — To nie stało się z Katie — powiedział Quentin Potrząsnęłam głową — Nie, nie stało. Ale to oznacza ,że musimy się na jakiś czas oddalić. Raj, możesz się tu wszystkim zająć? — mimo ,że ledwie znałam dzieciaka, on i Quentin byli jedynymi których mogłam pozostawić tu tak jakby na czasowym zastępstwie. Nie mogłabym porzucić tych dzieci gdyby Raj nie zgodził się nimi zająć, ale nie mogłam też pozwolić na to aby Quentin poszedł szukać Katie sam Ku mojej uldze Raj pokiwał — Tak sądzę. Wszyscy są zmęczeni. Powinni spać przez jakiś czas — Dobrze. Tylko nie pozwól im opuścić drzew. Pamiętasz panią tych lasów? — Żółtą kobietę? — zapytał — Tak, ją. Nazywa się Acacia. Jeśli cokolwiek się stanie, idź do niej. Powiedz jej ,że nie udało mi się wrócić ale ,że Luna cię oczekuje. Ona ci pomoże — taką przynajmniej miałam nadzieję, dodałam już sama do siebie. Musiałam dać mu coś czego mógł się uchwycić, jeśli zostawiałam mu dowodzenie musiał utrzymać wszystko do kupy razem. A to oznaczało ,że musiał uwierzyć iż ma jakąś alternatywę, jakąś drogę wyjścia — Jeśli nie wrócimy.... Raj pokiwał — Rozumiem — Ciociu ptaszyno? Zamrugałam — Tak, skarbie? — odpowiedziałam i odwróciłam się. Jessica stała za mną, z proszącym wyrazem twarzy, kiedy złapała mnie za ramię — Proszę, nie zostawiaj mnie. Proszę nie idź. Będę grzeczna. Tylko proszę cię nie odchodź — Och, kochanie — uściskałam ją, ostrożnie trzymając świeczkę z dala od jej włosów — Przykro mi, ale muszę — Wrócisz? Odsunęłam ją na długość ramienia, z ponurym spojrzeniem — Spróbuje, skarbie — zerknęłam na Raja i dodałam — Jeśli nie wrócimy, znajdź Acacię. Wyciągnie was stąd — jeśli będzie mogła — W porządku Jessica zaczęła szlochać. Uściskałam ją i zdjęłam jej ręce ze swoich ramion, po czym odwróciłam się aby wyjść z lasów, Quentin trzymał się blisko za mną.
Spike prowadził nas na skraj drzew, po czym zatrzymał się, najwyraźniej chcąc zostać tam gdzie był najbardziej potrzebny. Dobrze. Ze Spike'm i Rajem prawie uwierzyłam w to ,że sobie bez nas poradzą — Toby? — powiedział Quentin — Tak? — Ja.... — przerwał poszukując właściwych słów. Nie mógł mi podziękować Uśmiechnęłam się ostrożnie — Wiem. Chodź już — zaoferowałam mu swoją dłoń. Przyjął ją i razem wyszliśmy na równinę Dystans pomiędzy lasem a wioską ślepego Michael'a nie wzrósł kiedy byliśmy pomiędzy drzewami, małe błogosławieństwo i to takie które było nam bardzo potrzebne. Przekroczyliśmy szybko równinę, poruszając się teraz z większą pewnością która wynikała ze znajomość tej trasy Była to kolejna pozytywna rzecz, ponieważ stawka była teraz wyższa i była to nasza ostatnia próba. Albo zabierzmy Katie i wydostaniemy się stąd albo istniały naprawdę spore szanse na to ,że nie wydostaniemy się stąd wcale. Moja świeca paliła się czysto i jasno przez całą drogę i to wprawiło mnie w zdenerwowanie. Ślepy Michael musiał mnie oczekiwać. Albo ochrona Luidaeg działała lepiej niż śmiałabym sobie w ogóle wymarzyć albo kierowaliśmy się prosto w pułapkę. Szczerze nie mogłam zgadnąć czy chodzi o jedno czy o drugie. Wszystko co mogliśmy zrobić, to iść dalej Nie widzieliśmy nikogo kiedy weszliśmy do wioski i zaczęliśmy przemieszczać się z budynku do budynku, szukając czegoś co mogłoby służyć za stajnie. Konie ślepego Michael'a były żywe i śmiertelne. To znaczyło ,że do przeżycia potrzebowały pożywienia i wody, oraz wystarczającej ilości miejsca, aby mogły pozostać w dobrym zdrowiu. Powinien gdzieś tu być swego rodzaju padok i miejsce gdzie można by było je ćwiczyć Przystanęłam, wąchając powietrze. Wszystko na ziemiach ślepego Michael'a pachniało plugawością ale tu było coś innego, coś co już prawie zanikło Wyczułam ludzką krew — Chodź — powiedziałam zwracając swoją głowę w kierunku centrum wioski — Tędy Wyglądając na zdziwionego, Quentin podążał za mną kiedy zagłębiałam się coraz głębiej i głębiej, pomiędzy rozpadające się budynki, pozwalając na to aby słaby zapach ludzkiej krwi, działał jako mój przewodnik. Był tu człowiek, tego byłam pewna, a w tej chwili zapach zrobił się tak silny, że praktycznie widoczny.
Zerknęłam na Quentina, który przyglądał mi się z wyrazem ponurej determinacji na twarzy, ale nie przejawiał żadnych oznak tego ,że wiedział dokąd zmierzamy. Był Daoine Sidhe, a zapach ludzkiej krwi był teraz tak silny ,że nieomal duszący. On powinien był wyczuć ją zanim ja to zrobiłam. Więc dlaczego tego nie zrobił? Zanim zdążyłam się bardziej zagłębić w tę myśl, ślad krwi przestał być tylko śladem, przekształcając się w gęsty wyziew krwi, obornika i popsutego ziarna otaczający rozpadający się budynek którego ściany załatano w wielu miejscach kawałkami martwego drewna. Drugi dach został skonstruowany pod zrujnowanymi pozostałościami pierwszego. Lampiony zawieszone na każdym rogu, kreowały na ziemi rozlewiska ostrego, nakreślonego światła i cienia. Nie było drzwi, tylko szeroka, otwarta brama prowadząca do wewnątrz. Nie było żadnego sensu aby ją zamykać, w końcu kto byłby na tyle głupi aby ryzykować kradzież tych koni? Machnęłam na Quentina aby się cofnął. Posłuchał, posyłają mi przy tym wściekłe spojrzenie. Jego postawa powiedziałam mi ,że chciał wbiec do środka, ale wychowanie i wyszkolenie okazały się silniejsze, już raz został zraniony. Nie miałam zamiaru pozwolić na to ponownie, tylko dlatego ,że się mnie nie posłuchał Już obawiając się tego co znajdziemy w środku, ruszyłam w kierunku bramy. Jeśli okażę się ,że dla Katie jest już za późno, wszystkie moje wysiłki w tym aby Quentin zachował spokój nie przyniosą żadnego efektu, ponieważ to go załamie. Był zbyt młody aby mógł zostać zraniony w taki sposób i aby nie pozostawiło to na nim śladu już na całe jego życie. Może zawsze jesteśmy zbyt młodzi na taką stratę... — Toby...... — Chodź — świeca wciąż płonęła na niebiesko. Ruszyłam do przodu pokazując mu na migi aby szedł za mną Wewnątrz, stajnia była długim, niskim, pojedynczym pomieszczeniem, oświetlonym przez takie same lampiony jakie widzieliśmy na zewnątrz. Rzucały one białe światło które sprawiało ,że ciężko było tu coś zobaczyć, ciężej niż łatwiej. Gnijąca słoma pokrywała podłogę, i dziwaczne przedmioty które jak zakładałam służyły do pielęgnacji koni, wisiały na przeciwległej ścianie. Rozpoznałam siodła i baty. Boksy stały wzdłuż ścian po obu stronach, prowadzące do nich drzwi zostały zabezpieczone kratami z jeżyn i drutu. Z wnętrza dochodziły przytłumione pojękiwania, i zawodzenie. Odgłosy te nie przypominały odgłosów dzieci Ledwie przypominały ludzkie odgłosy
Konie, pomyślałam i ścierpłam. Dzieci wróżek to jeźdźcy, a ludzkie dzieci to konie. Ostrzegano mnie przed tym ale to ,że teraz wiedziałam iż tak jest naprawdę, czyniło wszystko jeszcze gorszym. Jest tylko kilka rzeczy o których myślę jako o gorszych od niechcianej transformacji Quentin przystanął przy mnie i stężał, biorąc głęboki wdech. Położyłam dłoń na jego ramieniu, zatrzymując go tam gdzie był — Zrobimy to powoli, Quentin. W porządku? — zamrugał w moją stronę, jego wyraz twarzy nie zdradzał żadnego zrozumienia — W porządku? — powtórzyłam Pokiwał. Zrelaksowałam się, nieznacznie i zabrałam rękę — Dobrze. Chodź za mną — zaczęłam przemieszczać się w głąb pomieszczenia trzymając blisko ściany. Quentin szedł za mną, jego kroki brzmiały niebezpiecznie głośno nawet na tłumiącym odgłosy sianie Teraz musieliśmy tylko wykombinować gdzie znajdowała się Katie bez konieczności otwierania wszystkich drzwi. Wypełnianie stajni spanikowanymi ludzkimi dziećmi, to najszybszy sposób na przyciągnięcie tu straży, jeśli jeszcze nie byli w drodze Ziemie ślepego Michael'a rządziły się swoimi własnymi regułami, ale te reguły były raczej spójne i technicznie przynajmniej uczciwe jak do tej pory. To co zadziałało raz powinno zadziałaś ponownie, no chyba ,że reguły uległy zmianie, ale zmienianie reguł było oszukiwaniem. Podniosłam świece mówiąc — Jak daleko do Babilonu? Czy możemy znaleźć
to czego szukamy dzięki świetle świecy i wciąż się stąd wydostać, jeszcze raz? Płomień błysnął w górę. Podskoczyłam, prawie wypuszczając z ręki świecę. Wydaje mi się ,że bym ją upuściła gdybym nie nuciła magicznej rymowanki tak intensywnie. Mogliśmy dostać się tu i wrócić tylko dzięki świetle świecy. Jeśli to światło utracimy, żadne z nas nigdzie już nie pójdzie. Powoli, płomień skurczył się, stając się jaśniejszy, dopóki nie zmienił się na prawie ,że oślepiającą iskrę. Wosk topniał dwa razy szybciej niż wcześniej. Cholera. Musimy się pośpieszyć inaczej wosk stopi się całkiem i nasze problemy dopiero zaczną być prawdziwymi problemami — Toby, co— — Musimy tylko podążać za świecą — ruszyłam do przodu i płomień przyciemnił się, prawie znikając. Cofnęłam się i rozjaśnił się ponownie. Quentin podążał za mną, obserwując świecę Byliśmy miej więcej w połowie, kiedy płomień zrobił się czerwony
W pobliżu była tylko jedna para drzwi. Zrobione były z szorstkiego drewna i pokryte kratą z drutu i splątanych jeżyn ,jak cała reszta. Podeszłam próbując złapać za klamkę. Zamknięte — Nie dam razy zrobić tego nożem. Musimy znaleźć klucz — pościłam klamkę. Pętla z cierni natychmiast zacisnęła się na mojej dłoni, zatrzymując ją na miejscu — O cholera — szarpnęłam próbując uwolnić dłoń. Jeżyny zacisnęły się bardziej — Quentin, złapały mnie — Co mam niby zrobić? — zapytał z szeroko rozwartymi oczami — Uwolnij mnie! — Jak? — Przetnij to! — ciernie pluły chłodem, przenikającym mnie aż do kości — Szybko! Quentin wyszarpał nóż zza mojego paska i zamachnął w kierunku kraty. Zazgrzytałam zębami, robiąc co w mojej mocy aby się nie ruszać. Już sam atak morderczych ciernistych krzaków na moją dłoń był zły, utrata kilku palców w wyniku tego ataku byłaby jeszcze gorsza. Ostrze uderzyło w gałęzie Sam krzak wydawał się krzyczeć, cieniutki, przenikliwy dźwięk dochodził zewsząd i znikąd, kiedy gałęzie zacieśniały się, wijąc się i wbijając jeszcze głębiej w moją rękę. Krzyknęłam i nie mogłam już powstrzymać łez — Quentin, przestań! Jego dłoń drżała kiedy odsuwał nóż. Kolce przestały krzyczeć ale nie poluzowały uścisku. Stałam tam powstrzymując napływające do oczu łzy i nasłuchiwałam odgłosów wszczętego alarmu. Nie mogliśmy pozwolić sobie na to aby zwrócić na siebie uwagę. Jeśli zostaniemy złapani....zadrżałam, jeśli nas złapią czeka nas los gorszy od śmierci Dobrze. Nie mogliśmy przeciąć gałęzi. Czego jeszcze mogliśmy użyć aby otworzyć te drzwi? Krew najwyraźniej nie była odpowiedzią, kolce napiły się już jej całkiem sporo ode mnie. Mogłam spróbować zaklęcia ale nie znałam żadnego otwierającego żywe zamki. Może udałoby mi się stworzyć klucz przy użyciu iluzji ale nie wiedziałam jak powinien wyglądać, ani jak sprawić aby zamek uwierzył ,że taki klucz jest prawdziwy. Quentin nie będzie żadną pomocą dopóki się nie uspokoi, a płomień świecy był teraz tak wysoki ,że prawie palił moją skórę
Zamarłam. Świeca miała wpływ na wszystko co znajdowało się na ziemiach ślepego Michael'a. Dlaczego zamek miałby zareagować inaczej? Podniosłam wolną dłoń do góry obracając ją i kierując w stronę cierni. Gałęzie wokół mojej ręki puściły i zaczęłam wycofywać się, klnąc. Nacięcia które pozostawiły jeżyny były głębokie i poraniły mi całą rękę — Nic ci nie jest? — Quentin spytał, przesuwając się do mnie — Nic — powiedziałam. Jeżyny nadal się wycofywały. Płomienie powróciły do normalnej wysokości kiedy ostatnia gałąź usunęła się z drogi, wracając do niebieskiego koloru. Wyglądało na to ,że jesteśmy na miejscu przeznaczenia, czymkolwiek miałoby ono być — Chyba możemy wejść do środka — Jesteś pewna? — Nie — jak można się było spodziewać drzwi nie były już dłużej zamknięte. Otworzyłam je pchnięciem, przechodząc przez wąski boks pełen zakurzonej słomy i dziwnych nieprzyjemnych cieni. Wzdłuż jednej ściany stały koryta, w połowie napełnione ciemną cieczą. Było za ciemno aby zobaczyć coś wyraźnie. Podniosłam świecę nieomal odruchowo, nie myśląc o tym i oświetlając wnętrze Światło nie było zbyt litościwe. Zamknęłam oczy szepcząc — Och, słodka Maeve....— Quentin stanął obok mnie, kładąc dłoń na mym ramieniu. Czułam napięcie w jego palcach i otworzyłam oczy, próbując nadać jakiś sens temu co widziałam. A nie było to łatwe Katie siedziała daleko w rogu, z plecami przyciśniętymi do ściany, obserwując otwierające się drzwi z oczywistym przerażeniem na twarzy. Nie miała żadnych widocznych obrażeń, a jej ubranie było prawie ,że nietknięte. Nie została pobita ani zgwałcona Transformacja jest swego rodzaju sztuką. Lily kiedyś opisała ją jako bycie swego rodzaju rzeźbą, tylko wykorzystując ciało zamiast drewna czy innego materiału, bierzesz coś co jest i przekształcasz to w coś czego nie ma Jak do każdej sztuki potrzeba do tego talentu i praktyki. Ktoś naprawdę uzdolniony w sztuce transformacji może zakończyć przemianę od razu lub rozciągnąć ją nawet do roku. To wszystko zależało od samego przedmiotu transformacji...i od tego jak okrutny chce być artysta Pasma bieli promieniowały poprzez włosy Katie, dłuższe i bardziej widoczne niż znajdujące wokół nich ludzkie włosy. Jej uszy wydłużyły się, elastyczne i końskie.
Kiełkująca grzywa pokrywała krótkie, jasne włosy. Zastrzygła nimi kiedy Quentin zaczął do niej podchodzić, to był instynktowny gest i samo to przyprawiało o dreszcze, ile ze swojego człowieczeństwa już utraciła? Dłonie miała rozłożone na kolanach, tak jakby próbowała siłą zmusić palce do tego aby pozostały rozdzielone, a jej paznokcie zaczęły już pokrywać się pierwszymi oznakami kopyt Jej twarz wciąż była ludzka, nawet oprawiona w końskie uszy, i z początkami grzywy a przerażenie widoczne w jej oczach powiedziało mi ,że jej umysł również był nietknięty. Ślepy Michael się nie śpieszył, upewniając ,że każdy wystarczająco się nacierpi. To był najlepszy sposób aby dostał to czego chciał, gdy przemiana dobiegnie końca, jej duch będzie złamany i będzie gotowa aby mu się podporządkować. Drań. W milczeniu poprzysięgłam ,że zginie za to co zrobił. Nie był to pierwszy raz kiedy składałam taką obietnicę. I byłam całkiem pewna ,że nie będzie ostatni Quentin opadł na kolana tuż przed nią, chcąc przytulić ją do siebie. Pisnęła i szarpnęła się do tyłu, prawie upadając. Powód jej dziwnie formalnej postawy ujawnił się gdy się poruszyła, jej spódnica została rozcięta z tyłu i związana brudną sznurówką. W pełni ukształtowany koński ogon wystawał z tego miejsca, mieszając się z błotem i słomą ze stajni. Byłby bardzo ładny gdyby nie był przytwierdzony do ludzkiej dziewczynki — Katie — Quentin powiedział z bezradnością i sięgnął ponownie w jej stronę Tym razem krzyknęła. Krzyk zakończony został, wysokim, nieludzkim, kwikiem. W jej wnętrzu też dokonywały się zmiany, jak na zewnątrz — Quentin, odsuń się od niej — powiedziałam — Ale— — Popatrz na nią. Musisz się odsunąć — Katie spojrzała na mnie i skuliła się, milknąc. Już zdążyła nauczyć się wartości posłuszeństwa. Chyba przerażenie jest dobrym nauczycielem. Quentin wstał i podszedł do mnie, drżąc — Co się z nią stało? — zapytał — Poza oczywistym? — gestem skazałam na uszy i ogon — My jesteśmy tym co się z nią stało. Już i tak jest zdezorientowana i sądzi ,że jesteś człowiekiem. W tej chwili wyglądasz jak kolejna część jej koszmaru — Ja— zaczął i przerwał, wpatrując się we mnie — Och na korzeń i gałąź — zerknął z powrotem na Katie, która próbowała dosłownie zniknąć w swoim kącie — Uważa ,że jestem jednym z nich — Tak uważa — potwierdziłam delikatnie — Nie możesz do niej podejść, nie pozwoli ci na to
— Ale.... Położyłam dłoń na jego ramieniu — Pozwól mi to zrobić? Quentin przygryzł wargę i pokiwał. Widziałam ile kosztował go ten gest. Zadrapania na mojej dłoni wciąż krwawiły, i to było akurat dobre. Krew zawsze wszystko ułatwia kiedy zaangażowana jest w to magia. Podeszłam i klęknęłam na przeciwko Katie, trzymając świecę pomiędzy nami — Witaj — powiedziałam. Pisnęła. Zignorowałam to — Nazywam się Toby. Chcę zabrać cię do domu. Chcesz wrócić do domu? Wtopiła się jeszcze bardziej w róg, kładąc uszy po sobie. Nie miała zamiaru uwierzyć w ani jedno słowo które jej powiem i nie przeszkadzało mi to wcale. Znaczyło to tylko tyle ,że będę musiała zrobić to bez jej zgody. Ze świeżą krwią na rękach, brak zgody na pewno mnie nie powstrzyma Wypowiedziałam po cichu zaklęcie. Zapach miedzi i skoszonej trawy wzrastał wokół nas ale zaklęcie się nie trzymało. Potrzebowałam więcej krwi. Nie byłam wystarczająco silna aby uwolnić ją bez tego. Nigdy nie będę wystarczająco silna aby pracować bez użycia krwi Podniosłam moją poranioną dłoń do ust i zassałam najgłębsze zadrapanie. Krew była gorąca i gorzka a zapach miedzi wzrastał silnie pozostawiając mnie z pulsującym bólem głowy. Magia potrzebuje siły, a ja byłam jej pozbawiona. Twarz Katie zrobiła się bezwolna kiedy zaklęcie zaczęło działać. Potrząsnęłam głową aby odrobinę ją oczyścić i powiedziałam — Katie, nie czujesz się za dobrze. Masz niestrawność i chcesz wracać do domu. Nie widzisz niczego dziwnego, czujesz się chora. Twój chłopak odprowadzi cię do domu. Zrozumiałaś? — pokiwała, wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. Wyciągnęłam do niej dłoń i nie odsunęła się — Dobrze. Quentin zaraz tu będzie — pokiwała ponownie i uśmiechnęła się. Będzie tak czekała dopóki nie pojawi się Quentin albo zaklęcie nie straci swojej mocy, cokolwiek nadejdzie jako pierwsze. Tak długo jak nic nie przełamie mojej iluzji, nic jej nie będzie. Ale jakikolwiek większy szok mógł przywrócić ją do rzeczywistości. Musiałam trzymać ją z dala od luster i ślepego Michael'a Wstałam, oddychając nierówno — Quentin, pośpiesz się. Musisz ją stąd zabrać — Wszystko w porządku? — To tylko niewielkie, magiczne poparzenie. Nic mi nie będzie. A teraz pośpiesz się — pokiwał i podszedł do Katie, klękając na słomie — Kates? Wszystko w porządku Uśmiechnęła się. Zaklęcie działało, dzięki ci o Maeve
— Cześć Quentin. Czekałam na ciebie. Zabierzesz mnie teraz do domu? — Tak — powiedział i uśmiechnął w odpowiedzi. Nie sądzę aby była w stanie zobaczyć jego łzy przez iluzję pokrywającą jej oczy — Zabiorę cię do domu. Jesteś gotowa? — O tak. Tylko nie czuję się zbyt dobrze — potknęła się wstając i Quentin ją złapał. Ogon naruszał jej równowagę Katie zmarszczyła się — Chyba muszę się położyć — Już dobrze — odparł, prowadząc ją do wyjścia — Zabiorę cię do domu Szłam za nimi tak szybko jak tylko mogłam, próbując udawać ,że pozostawienie innych drzwi zamkniętych wcale mnie nie bolało. Za tymi drzwiami, znajdowało się więcej dzieci, zmieniając się w coś czego nie rozumieli i nie mogłam ich ocalić. Taka magia nie zraniłaby mnie tak po prostu, mogłaby mnie zabić i co wtedy stałoby się z moimi dziećmi? Ślepy Michael zapłaci za wszystko co zrobił, ale głównie zapłaci mi za to ,że musiałam odejść i zostawić tu te dzieci. Wróciłabym po nie gdybym tylko mogła ale moje dzieci miały pierwszeństwo. I nie było to sprawiedliwe. Ale życie rzadko takie jest Chociaż raz chciałabym znaleźć prawdziwego bohatera, kogoś kto ocaliłby świat bo ja najwyraźniej nie nadaje się do tej roboty. Wyszłam za Quentinem i Katie ze stajni, na wpół oślepiona przez ból i gniew, i kiedy znaleźliśmy się bezpiecznie ukryci w cieniach równiny pozwoliłam sobie na łzy. Będę musiała przestać zanim dotrzemy do lasu (moje dzieciaki musiały widzieć ,że jestem silna) ale w tym momencie płacz mi pomagał Gdzie do cholery podziewał się mój bohater?
Rozdział Szesnasty Jessica wybiegła z pomiędzy drzew kiedy nadeszliśmy, popłakując. Rzuciła mi się z rozpędem w ramiona i przytuliła. Udało mi się jakoś zaprzeć na tyle, żeby nie upaść, ale było blisko. Miałyśmy podobny wzrost. Byłyśmy zbyt podobnego rozmiaru, aby taka kolizja była dla nas komfortowa — Ciocia ptaszyna! — jęknęła przytłumionym głosem — Już myślałam ,że nie wrócisz! Westchnęłam, puszczając dłoń Quentin'a i głaszcząc ją po włosach — Ostatnio zbyt często wszyscy tak o mnie myślą — Spike wyszedł z lasu i usiadł przy moich stopach, strosząc kolce. Zrozumiałam ostrzeżenie które próbował nam przekazać,
nie
mogliśmy
sobie
pozwolić
na
guzdranie.
Ślepy
Michael
obiecał
bezpieczeństwo kiedy tylko wydostaniemy się z jego ziem, a przynajmniej obiecał bezpieczeństwo dla dzieciaków o które z nimi negocjowałam i wolałam nie rozważać co mogło to oznaczać dla reszty, ale nigdy nie wspomniał nic o tym ,że pozostawi nas w spokoju wewnątrz swoich granic — Wróciłaś na dobre? Możemy wrócić do domu? — Wróciłam — zerknęłam ponad głową Jessici obserwując jak Quentin podprowadza Katie te ostatnie kilka jardów Katie milczała zupełnie kiedy tak szliśmy, wykorzystując Quentina tak samo jako przewodnika jak i podporę. Zaklęcie które rzuciłam mąciło jej wizję i mogła utrzymać je na sobie, tylko odmawiając sobie dokładnego spojrzenia na to jak wygląda prawda. Mądra dziewczynka. Zastanawiałam się czy Quentin zdawał sobie sprawę ,że zgubiła buta a jeśli tak to czy wiedział ,że było tak ponieważ jej stopy były szerokie i sczerniałe, w ponad połowie drogi do przemiany w kopyta. Przemiana postępowała — Chodź — powiedziałam, przesuwając Jessicę tak ,że trzymała się teraz mojego ramienia — Musimy wrócić do innych — A wtedy wrócimy do domu? — wyszeptała Jessica
— Tak, skarbie. Wtedy wrócimy do domu — zaczęłam iść, kierując się tam gdzie zostawiłam resztę dzieci. Słowo dom wydawało się zwrócić Jessice trochę pewności siebie, ponieważ po kilku krokach puściła moje ramie, wysunęła się do przodu i zniknęła między drzewami Raj i reszta ciężko pracowali kiedy nas nie było. Pięcioro najstarszych dzieci było zajętych mocowaniem wiązki chrustu i kończeniem noszy Helen, a trójka trzymała straże na drzewach prawie ,że niewidoczna poprzez rozległe liście. Usmiechnęłam się lekko — Pozostaw przy dowodzeniu wróżkę Cait Sidhe a bez mrugnięcia okiem przygotuje wszystko do partyzanckiej walki — powiedziałam do siebie — Co? — spytał Raj, pojawiając się wraz z towarzyszącym mu zapachem pieprzu i płonącego papieru Quentin podskoczył nieomal przewracając Katie. Potrząsnęłam głową. Jedyny pozytyw tych wszystkich lat nękania mnie przez Tybalta nic nie jest mnie w stanie
zaskoczyć już tak łatwo jak kiedyś jeśli chodzi o wróżki Cait Sidhe — Mówiłam tylko ,że wszystko świetnie zorganizowałeś — powiedziałam rozglądając się wokoło. Dzieciaki których Raj nie zagonił do pilnowania czy też budowy, poszły spać, tworząc sobie poduszki z liści i wczepiając się jedno w drugie. Te które jeszcze nie spały siedziały z Helen, słuchając z uwagą tego co do nich mówiła. Ze sposobu jej gestykulacji, zgadywałam ,że opowiada im jakąś bajkę i przez moment jej zazdrościłam. Przeżyjemy czy też nie ta odpowiedzialność nie spoczywała na niej. Zajmowała się dzieciakami a czyny heroiczne pozostawiła Rajowi i mnie. Ale z nasz szczęściarze — Zajęcie się czymś jest lepsze niż nic nierobienie — powiedział Odwrócił się spoglądając na Quentina i Katie i zmarszczył — Czy to twoja przyjaciółka? — zapytał Quentina — To Katie — Myślałem ,że mówiłaś, że ona— — Wystarczy — powiedziałam. Zaklęcie rzucone na Katie powstrzymywało ją przed zauważeniem zmian jakie zaszły w jej ciele, i nie myślcie sobie ,że nie dostrzegałam ironii tego wszystkiego, biorąc pod uwagę to co zrobiła mi Luidaeg ale nie zamierzałam stać tu i przysłuchiwać się jak ktoś kwestionuje jej człowieczeństwo, tu gdzie mogła to usłyszeć — Raj, czy maluchy są gotowe? — Prawie — powiedział, wyglądając na oszołomionego
— Dobrze — Andrew podniósł się z grupki otaczającej Helen gdy usłyszał mój głos, podszedł i złapał mnie za sweter. Westchnęłam stając odrobinę prościej i obejmując go ramionami. Musiałam być ich bohaterką bez względu na to czy mi się to podobało czy też nie. Byłam ich jedyną opcją — Quentin, Raj, zostawicie Katie tu ze mną i zacznijcie wszystkich zbierać. Musimy ruszać Helen spojrzała do góry, z szeroko rozwartymi oczami — Ale wszyscy są wyczerpani! — zaprotestowała — Nie możemy jeszcze ruszyć — Jeśli nie ruszymy, zostaniemy złapani. Jeśli ktoś chce zostać, to proszę bardzo ale my ruszamy. Cóż nie były to najmilsze słowa jakie mogłam powiedzieć ale nie dbałam o to. Nie mogłam ryzykować życia wszystkich ponieważ kilku dzieciakom nie chciało się ruszyć. Zabiłoby mnie pozostawienie ich tutaj ale zrobiłabym to. Wiedziałam o ty i byłam tego pewna tak samo jak tego ,że prędzej sama zginę nim pozwolę jeźdźcom zabrać z powrotem Jessicę i Andrew. Może to czyniło ze mnie złą osobę. Może nie. Tak czy inaczej, czas ruszać Moje słowa wywołały pożądany efekt. Dzieciaki które nie spały, zaczęły budzić resztę z szybkością graniczącą z paniką, pilnujące dzieciaki pospadały z drzew, przyłączając się do grupy. Kilka z większych dzieci umościło Helen na noszach System koleżeństwa rozprzestrzeniał się stając się nieomal religią, każdy trzymał czyjąś rękę. Nikt nie chciał stawić czoła równinne samotnie. Ich oczy były puste i wielkie jak oczy uchodźców uciekających przed wojną której nie rozumieli i z której nie mogli się wydostać. Nie było żadnych łez. Czas na łzy już przeminął. Teraz była czas aby iść i nikt z nas nie wiedział co nadchodziło i nas czekało Poprowadziłam wszystkich na równinę z Jessicą pod ramieniem i Andrew wczepiającym się w mój sweter, łańcuch z żywych rąk, formował się za nimi. Quentin szedł obok mnie, wspierając Katie na tyle na ile mógł. Bardziej niepokoiłam się stanem Helen, ale w tym wypadku nie doceniłam jak szybko Raj znalazł najsilniejsze pośród dzieci i cała szóstka niosła nosze, zmieniając się tak aby nikt nie poczuł się za bardzo zmęczony, podczas gdy najmłodsze, zmieniały się jadąc na noszach razem z Helen. Był to naprawdę dobry system i dzięki niemu poruszaliśmy się znacznie szybciej Spike trzymał się na końcu procesji, pojękując i grzechocząc cierniami, zachęcając nas do szybszego marszu. Ślepy Michael nie mógł nie dostrzegać nas przez wieczność. Jeszcze gorsze było to ,że moja świeca wciąż się topiła, była już ledwie połową tego co dała mi Luidaeg i nie miałam pojęcia ile jeszcze wytrzyma
Raj poszedł przodem usuwając z drogi, połamane i przegniłe gałęzie, zerkając przez ramię — Dokąd idziemy? — zapytał niskim głosem — Wszyscy są zmęczeni. Będziemy musieli wkrótce zmusić Helen aby szła sama Czasem naprawdę nie sposób nie podziwiać tego zaślepionego egoizmu kotów. Było oczywiste ,że nie dbał o większość z tych dzieciaków, ale Helen należała do niego. Chciał aby była bezpieczna Byłam zbyt zmęczona aby kłamać — Nie wiem — Co? — zażądał odpowiedzi. Nawet Quentin odwrócił się aby na mnie spojrzeć, jego ramię zacisnęło się wokół Katie — Zaklęcie mówi o tym ,że możemy dotrzeć tu i wrócić przy świetle świecy — wzruszyłam ramionami — Mamy świecę. Teraz musimy tylko znaleźć drogę wyjścia — Nie dostałaś...... jakiegoś zaklęcia śledzącego, mapy czy czegoś w tym stylu? — Mam świecę — instrukcja mówiła ,że dotrę tu i wrócę, co znaczyło ,że muszę się stąd wydostać dokładnie w tym samym miejscu w którym się tu znalazłam, jeśli w ogóle się stąd wydostanę, a to oznaczało równinę — A co jeśli to nie wystarczy? — zapytał. Jessica podniosła głowę, rozglądając się z szeroko rozwartymi oczami. Zerknęłam dokoła. Kilka innych dzieciaków gapił się na nas z zakłopotanym wyrazem twarzy. Straszył je. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie i powiedziałam — Wystarczy Raj, proszę cię nie pogarszaj jeszcze sytuacji. Wyciągnę nas stąd. Obiecuję — ja i moja wielka gęba. Obietnice są wiążące. Muszę się nauczyć przestać je składać. Wróżka Cait Sidhe przyglądała mi się przez długą chwilę zanim odwróciła się i podeszła z powrotem do noszy Helen. Jego postawa manifestowała niezadowolenie. Nie mogłam go za to winić (na jego miejscu sama nie byłabym w lepszym nastroju) ale musieliśmy iść dalej Wydawało mi się ,że idziemy już kilka godzin, zanim krajobraz zaczął robić się bardziej znajomy Przystanęłam kiedy zobaczyłam pierwszy odcisk. Pomachałam grupie aby się zatrzymała i przyklęknęłam, przyglądając się ziemi — Quentin, Raj, chodźcie tutaj Quentin podał z niechęcią rękę Katie komuś innemu i podszedł do mnie w tej samej chwili w której zrobił to Raj — Co tam? — zapytał Wskazałam na odciski — Czy to moje? — Pachną jak ty — odparł Raj
Odpowiedź Quentin'a zajęła więcej czasu kiedy spoglądał od moich stóp do znaków w błocie i z powrotem kilkakrotnie. W końcu pokiwał — Tak — Dobrze — podniosłam się. Tu weszłam na ziemie ślepego Michael'a. Jeśli była jakaś droga ucieczki znajdziemy ją tutaj — Tu odpoczniemy Dzieciaki opadły tam gdzie stały, formując luźne kręgi na kamiennej ziemi. Quentin poprowadził Katie do jednej z największych skał, pomagając jej usiąść. Ogon był problemem, nie była świadoma jego istnienia a nie mogła usiąść na nim nie raniąc się przy tym. Quentin w końcu go złapał i usunął z drogi, odsuwając pośpiesznie dłonie od jedwabistych włosów tak jakby go parzyły Katie uśmiechnęła się — Czy będziemy wkrótce w domu? — zmiany nadal się dokonywały, cienkie białe włosy spływały teraz po obu stronach jej głowy jak parodia bokobrodów — Jasne, Katie. Jasne — posłał mi pełne błagania spojrzenie. Oczywiście. Zostawcie to Toby, jej potrzebna jest przecież kolejna choroba wrzodowa Moja świeca coraz bardziej malała ale wciąż płonęła stabilnym błękitem. Byliśmy bezpieczni ale jak długo jeszcze? Bałam się ryzykować kolejną inwokacją. Te dwie które wykorzystałam do tej pory, już zużyły większość wosku i nie mogłam sobie pozwolić na porażkę A niech to. Trzykrotne rzucanie uroku musi kosztować, zwłaszcza w świecie wróżek — Luidaeg? — powiedziałam — Luidaeg, jeśli mnie słyszysz, jesteśmy przerażeni i naprawdę nie wiem jak to wszystko działa. Musimy teraz wrócić do domu. Mam świecę, Luidaeg, mówiłaś ,że mogę dotrzeć tu i wrócić z powrotem....— płomień zrobił się szkarłatny, wzrastając w górę. Szarpnęłam go z dala od siebie, nieomal upuszczając i usłyszałam dźwięk łowieckiego rogu w oddali. Za tym dźwiękiem nadpływały kolejne, jeszcze więcej rogów, dopóki powietrze nie było całkowicie nimi wypełnione i nie usłyszałam dźwięku końskich kopyt. Ludzie ślepego Michael'a nadchodzili, a moja świeca nie była w stanie wytworzyć tyle światła aby ukryć nas wszystkich I wtedy wszystko zaczęło dziać się jednocześnie Dzieciaki podskoczyły na nogi, tłocząc się wokół mnie w milczeniu. Wiedziały ,że krzyki zniweczą każdą szansę ucieczki. Nie żeby cisza miała nas ocalić, bestie się zbliżały i nie mieliśmy żadnej kryjówki. To był koniec. Musiał być Zerknęłam na świeczkę znajdującą się w moich dłoniach i nóż przy pasku, i zastanawiałam ilu z nich uda mi się zabić, zanim zabiorą nas jeźdźcy
— Ciociu ptaszyno! Tędy! Odwróciłam się w kierunku głosu. Karen stała tuż za mną, wskazując w kierunku najbliższej dzikiej róży. Jej szata była ciemna od kurzu — Karen? — nikt oprócz mnie się nie odwrócił, tak jakby nie słyszeli jej wołania — Musisz się pośpieszyć! Dalej, przez ciernie, potrzebna ci będzie krew! Szybko! — gestykulowała szalenie i zdałam sobie sprawę z przerażeniem ,że widzę poprzez nią. Z mojego doświadczenia wynikało ,że coś takiego zazwyczaj oznaczało jej śmierć Byłam w połowie wróżką Daoine Sidhe a one słuchają śmierci. Później przyjdzie czas na żałobę, po tym jak wyciągnę stąd wszystkich żywych. Złapałam dłoń Jessici, wzięłam pod ramię Andrew i sprintem puściłam się w kierunku róży, krzycząc — Tędy! Nastąpiła chwila ciszy a potem hałas podążających, trzymających się na wzajem, zszokowanych dzieci które próbowały za nami nadążyć. Byli coraz bliżej. Ludzie ślepego Michael'a byli szybsi i uzbrojeni, podczas gdy jak miałam tylko świecę i słowo ducha dziewczynki ,której śmierci nie byłam świadkiem. Niezbyt duże szanse. Przystanęłam na skraju krzaków róży, szukając wejścia. Wydawało się ,że nie ma tu takiego. Karen powiedziała ,że potrzebujemy krwi, w porządku Krew była czymś z czym mogłam sobie poradzić. Wepchnęłam dłoń która trzymała świecę pomiędzy ciernie, zrywając sobie skórę w niektórych miejscach. Nastąpiła chwila perfekcyjnej ciszy, tak jakby świat się zatrzymał. Może tak było I drzwi otworzyły się w powietrzu Luidaeg stała po drugiej stronie, miała szalone, białe oczy i popiół we włosach. Ledwie zarejestrowałam jej panikę w obliczu własnej — Szybko! — krzyknęła upiorną imitacją głosu Karen — Pozwoliłaś jej płonąć zbyt długo! Nie zatrzymałam się aby pomyśleć. Wyciągnęłam dłoń z kolców, złapałam Andrew i pchnęłam go w jej stronę, potem Jessica. Raj i Quentin od razu załapali mój pomysł ponieważ zaczęli kierować dzieciaki ku drzwiom. Katie i Helen były pośród tych na samym początku. Wtedy na wzgórzu pojawili się jeźdźcy, i nastąpił szaleńczy pęd kiedy dzieciaki pędziły po swoją wolność. W krótkim czasie, zostałam tylko ja, Raj i Spike, stojący po złej stronie drzwi pomiędzy światami — Toby, chodź! —
krzyknął Quentin, wychylając się w naszą stronę. Zerknęłam
przez ramię, wpychając Raja w jego ramiona. Ciężar wróżki Cait Sidhe cofnął Quentina do tyłu, pozostawiają mnie z czystą drogą ucieczki. Spike z sykiem wskoczył tuż za nim. To było to
— Toby! — krzyknęła Luidaeg sięgnęłam, próbując ją złapać i wtedy jakaś dłoń złapała mnie za kostkę, ciągnąć z powrotem, krzycząc — Świeca — zawołała Luidaeg — Już jej nie potrzebujesz! Świeca? Obróciłam ją i odrzuciłam tak mocno i daleko jak tylko zdołałam, dostrzegając tylko przebłysk ciemności i rogów kiedy uderzyła trzymającego mnie jeźdźca. Puścił moją kostkę, spadając do tyłu z krzykiem. Wtedy złapała mnie Luidaeg, wciągając w dziurę pomiędzy światami. Wszystko zalała ciemność. Po czym światło powróciło po chwili Leżałam na Luidaeg po środku jej kuchennej podłogi w otoczeniu, przestraszonych i popłakujących dzieciaków. Zamrugałam na nią, próbując ułożyć sobie w głowie co się właściwie stało — Skończyłaś, czy masz zamiar uciąć sobie drzemkę? — sarkała — Jesteś ciężka, złaź — Wybacz — odsunęłam się od niej, krzywiąc się kiedy przełożyłam ciężar na moje pokaleczone ręce. Kuchnia wydawała się zbyt duża a dzieci nadal były zbyt blisko mego wzrostu, opuszczenie ziemi ślepego Michael'a nie złamało zaklęcia — Wszyscy są? — Wszyscy — zawołał Raj, pomagając wstać innym — Jesteśmy wszyscy — Żywi — dodała Helen. Rozejrzałam się wokoło, uspokajając siebie samą. Dzieciaki były przestraszone i płakały, ale żadne z nich nie wyglądało gorzej niż wtedy na równinie. Katie siedziała na jednym z niewielu nietkniętych krzeseł z Quentinem stojącym tuż za nią. Gładził ją po włosach, krzywiąc się kiedy jego palce trafiały na pasma końskiej grzywy. Moje zaklęcie działało, uśmiechała się, obojętna na wszystko — Och, dzięki ci Maeve — odetchnęłam spoglądając z powrotem na Luidaeg — Twój podarunek zadziałał — podziękowanie jej matce, było najbliższym podziękowania jej jakie mogłam uczynić. Uśmiechnęła się, brąz powrócił do jej oczu — Wiedziałam ,że tak będzie. Ty się do tego przyczyniłaś — Tak, udało nam się — przerwałam — Luidaeg ...wciąż jestem dzieckiem — I to całkiem słodziutkim — wyszczerzyła się w uśmiechu — Założę się ,że twoja mama chętnie by cię schrupała. Jesteś trochę bardziej pyzata niż byłaś — Jak długo to potrwa? — Nie długo — wróciła do siebie, potrząsając głową. Było coś czego nie mogłam rozpoznać za tą ciemnością w jej oczach. Nie podobało mi się to — Zupełnie, nie długo — Luidaeg — Czego?— zmarszczyła się i cała ta obcość zniknęła — Musisz zabrać stąd te bachory. Nie cierpię dzieci
— Oczywiście — zrobiłam sobie mentalną notatkę aby nie naciskać Luidaeg za bardzo. W końcu nie chciałam zostać przerobiona na pokarm dla rybek — Czy mogę skorzystać z twojego telefonu? — Dlaczego? — zapytała — Nie mogę prowadzić w tym stanie — chociaż pomysł samochodu mknącego po autostradzie wypełnionego samymi dzieciakami był dość zabawny, nie było to jednak zbyt praktyczne. Chociażby dlatego ,że nie byłabym w stanie sięgnąć do pedałów — Ktoś musi nas zawieźć, no chyba ,że ty chcesz to zrobić Zmarszczyła nos — Ja, mam odgrywać taksówkę? Nigdy — Tak myślałam — Andrew i Jessica wciąż tulili się do siebie kiedy wyszłam z kuchni, kierując się do salonu. Telefon znajdował się na stoiku obok kanapy, podeszłam do niego ignorując chrzęszczące dźwięki wydobywające się spod moich nóg i przystanęłam Do kogo zadzwonić? Tybalt nie prowadził a nie miałam ochoty tłumaczyć obecnej sytuacji Connorowi. Mitch i Stacy nie potrzebowali dodatkowego stresu, zwłaszcza nie tego czego się dowiedziałam i sadziłam na temat obecnej sytuacji Karen. Będzie jeszcze czas na to aby powiedzieć im ,że ich córka była prawdopodobnie martwa, po tym jak uda mi się odstawić resztę dzieciaków do domu Telefon Luidaeg miał sygnał, co mnie zaskoczyło. Implikowało to znacznie mocniejsze połączenie z realnym światem niż się spodziewałam. Wybrałam z pamięci numer Dannego. Sześć dzwonków później głos Dannego obwieścił jowialnie — Połączyłeś
się z Danielem McReadym— — Danny, świetnie Tu Toby. Ja— — I nie mogę teraz odebrać twojego telefonu, ponieważ pracuję. Jeśli dzwonisz w
sprawie ratowania rasy, proszę zostaw wiadomość, podając adres, nazwisko i ilość sztuk które chciałbyś przygarnąć — coś zaszczekało w tle. Przytłumiony głos krzyknął — Tilly! Przestań bić swoją siostrę! — zanim powrócił do normalnego tonu i kontynuował — Wszyscy inni, również mogą zostawić wiadomość i oddzwonię do was tak szybko jak tylko będę mógł. Musze już iść przerwać bójkę w mojej hodowli. To na razie — I tak połączenie zostało zakończone, wydałam z siebie jękniecie Danny nie był dostępny, Do kogo niby teraz miałam zadzwonić? Do świętego mikołaja? Mógłby przelecieć przez miasto i powrzucać nas kominami....nie. Nie do mikołaja ale do kogoś nieomal tak samo dobrego. Wybrałam szybko ponownie i czekałam
Telefon odpowiedział natychmiast — Mieszkanie October Daye, mówi Toby — Wcale nie — odparłam — Gdybyś była mną wiedziałabyś ,że nigdy nie brzmię tak radośnie gdy odbieram telefon — Toby! — krzyknęła rozpromieniona May — Gdzie jesteś? — U Luidaeg. Potrzebuje podwózki, możesz wziąć taksówkę i tu przyjechać? Mój samochód jest tutaj ale nie mogę teraz prowadzić — Chyba tak. Gdzie byłaś? Nie wiesz ,że nie powinnaś wychodzić nie mówiąc mi o tym? Nie mogę wykonywać swojej pracy kiedy nie wiem gdzie jesteś! Mój sobowtór krzyczał na mnie ,za wystawienie go do wiatru! Prawdziwy surrealizm — Będę miała to na uwadze, dobrze? Przyjedz tu po prostu — Jasne, szefowo — powiedziała i rozłączyła się. Potrząsnęłam głową, odkładając słuchawkę i wstałam. Czy nikt już nie wierzy w pożegnania? Oczywiście, fakt istnienia May, oznaczał ,że sama w najbliższej przyszłości będę musiała poczynić kilka ostatecznych pożegnań. Wróciłam do kuchni, nieomal wdzięczna za swoje wyczerpanie. Byłam zbyt zmęczona aby smucić się tym wszystkim tak bardzo jak chciałam Luidaeg opierała się o lodówkę, ostrożnym spojrzeniem obserwując dzieciaki. Większość z nich spała na poduszkach rozłożonych na podłodze, te które nie spały wciąż siedziały z Helen. Raj, z powrotem w kociej formie, leżał na jej kolanach. Quentin wciąż za Katie tkwił nieporuszony — Więc? — zapytała — Do kogo zadzwoniłaś? — Do nikogo — odpowiedziałam, kucając aby podnieść Spike'a i przytulić twarz do jego kolczastej powłoki — Tylko do śmierci
Rozdział siedemnasty May przyjechała jakieś pół godziny później. Większość taksówkarzy w San Francisco jest szalona i pokręcona. Jeśli dodać do tego tą ich twórczą, łamaną angielszczyznę, wszystko to razem do kupy tworzy doświadczenie które każdy musi przeżyć. Choć raz. Tylko raz Luidaeg otworzyła drzwi w swoim zwyczajowym stylu, szarpnęła je warcząc — Czego chcesz? — po czym zamarła, gapiąc się na nią. Milo widzieć ,że nie ja jedna zareagowałam w taki sposób — Co do ku— May pomachała, uśmiech przykleił się do jej twarzy — Cześć, jestem May. Czy jest tu Toby? Ta chwila była nieomal warta tego wszystkiego. Nigdy wcześniej nie widziałam Luidaeg takiej wzburzonej. Potrwało to tylko kilka sekund zanim zmrużyła oczy — Czymkolwiek jesteś, nie jesteś Toby — jej głos zrobił się nagle bardzo niski i niebezpieczny — Pachniesz inaczej, źle. Czym jesteś? — Powinnam pachnieć źle, właśnie zanurzyłam się w truskawkowo eukaliptusowym olejku do kąpieli. Obrzydlistwo! — jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy — Czy jest tu Toby? Powiedziała ,że mam się tu z nią spotkać. To właściwe miejsce prawda? Ty jesteś Luidaeg, nieprawdaż? Wyglądasz jak Luidaeg ..... — Tak — odparła Luidaeg, wcale się nie rozluźniając — Jestem. A teraz kim ty do cholery jesteś? — Już ci powiedziałam — May zamrugała, uśmiech zniknął w zakłopotaniu — Jestem May Daye Luidaeg zesztywniała. Podeszłam do niej, kładąc dłoń na ramieniu — Luidaeg, zaczekaj — jakoś wątpiłam ,że pozwolenie jej na wyprucie flaków z mojego sobowtóra, zapobiegnie mojej nadchodzącej śmierci. A szkoda — To mój sobowtór — Co? — Luidaeg odwróciła się wpatrują we mnie. Jej brwi podniosły się tak wysoko ,że nieomal stykały z linią włosów. W jej oczach pojawiło się coś co przypominało strach. Dlaczego Luidaeg miałaby obawiać sie mojego sobowtóra? May była tu po mnie nie po nią
— Sobowtórze — powiedziała dziarsko May. Moje nagłe, drugie dzieciństwo jakoś nie wydawało się jej martwić. Nie była też zaskoczona. Naprawdę powinnam była uważniej słuchać kiedy moja mama uczyła mnie o sobowtórach. Wiedziałam ,że May została stworzona ze zbitek moich wspomnień ale nie wiedziałam ile wiedziała na temat tego co mnie spotkało już po jej tak zwanych narodzinach — Jestem tu aby eskortować ją do doliny potępionych. Tylko ,że najpierw podwiozę ją do domu. I może zatrzymamy się po drodze w tej indyjskiej knajpie Uśmiechnęłam się ostrożnie. Ciężko było nie podziwiać jej entuzjazmu, mimo ,że egzystowała ponieważ ja niedługo umrę. Odejdzie razem ze mną i ja na jej miejscu nie mogłabym być taka radosna mając przed sobą tak krótką perspektywę życia. Ale, chwila, przecież ja też miałam taką krótką perspektywę życia i nie byłam taka wesoła — Witaj, May — Halo! — powiedziała machając ponownie — Mogłabyś wyświadczyć mi maleńką przysługę? — Jaką? — zapytałam ostrożnie. Możecie nazwać mnie szaloną, ale jakoś nie jestem fanką wyświadczania przysług mojemu osobistemu wcieleniu śmierci, bez względu na to jak bardzo podoba mi sie jej postawa — Powiedz mi następnym razem zanim pobiegniesz gdzieś gdzie masz zamiar dać się zabić, dobrze? To naprawdę pomogłoby mi w wykonywaniu mojej pracy — spojrzała na mnie z błaganiem w oczach I jak niby miałam na to odpowiedzieć? Walczyłam sama ze sobą przez chwilę zanim wysiliłam się na sarkazm — Daleka jestem od utrudniania twoich starań przetransportowania mnie na tamten świat — Świetnie! — powiedziała, szczerząc się ponownie. Najwyraźniej była całkowicie odporna na sarkazm. Jej uśmiech zniknął kiedy zdała sobie sprawę ,że Luidaeg wciąż blokuje jej wejście — Um, mogę wejść? — Luidaeg? — powiedziałam. Morska wiedźma wciąż spoglądała pomiędzy nami ze zmrużonymi oczami. Nieomal widziałam jak traci nad sobą panowanie — Może wejść? — Pewnie — odparła sztywno kiedy May wkroczyła do środka — Zawsze się cieszę gdy mogę zaprosić śmierć do swojego mieszkania — Nie jestem śmiercią — odpowiedziała May, wchodząc na korytarz — Jestem tylko częścią planu posiłkowego
Najwyraźniej nie przejęła moich instynktów przetrwania kiedy zabierała moje wspomnienia. Nigdy nie postępowałabym z Luidaeg w taki sposób, a przynajmniej nie jeśli chciałam zachować głowę przytwierdzoną do reszty ciała — May—zaczęłam — Och, nie martw się — powiedziała — Ona nie może mnie skrzywdzić — Ma racje — warknęła Luidaeg. Spojrzenie jej oczu było bardziej niż wściekłe, to był taki gniew ,że zastanawiałam się przez chwilę czy to przypadkiem nie ona mnie zabije — Ty jesteś jej celem. Nie mogę jej zranić, no chyba ,że zrobię to poprzez skrzywdzenie ciebie Zmarszczyłam się, próbując zamaskować moje słowa — A więc co, może sobie tak po prostu robić co chce? — Tylko do chwili twojej śmierci— powiedziała May, tonem który prawdopodobnie miał być pocieszający Wywracając oczami, odwróciłam się i weszłam z powrotem do kuchni. May pomachała Luidaeg ostatni raz i ruszyła za mną Powinnam była pomyśleć wcześniej o tym co się stanie kiedy wejdę do kuchni z moim dorosłym dublerem ale byłam tak zmęczona i przestraszona, że nawet nie wzięłam tego pod uwagę. Większość dzieciaków pozostała na miejscu, tuląc się do siebie w pół śnie Nigdy nie widzieli jak naprawdę wyglądam a to ,że byłam aktualnie dorosła było dla nich tylko jakąś tam historią Musiałam to dać Quentinowi na plus, jego dłonie zacisnęły się na oparciu krzesła Katie ale się nie poruszył. Czekał po prostu na mój sygnał, gotowy atakować lub uciekać, co tylko rozkaże. Dzieciak szybko sie uczył. Jessica była mniej dyskretna. Spojrzała do góry i zaczęła krzyczeć, osłaniając głowę rękoma i próbując schować się za Andrew. Katie szarpnęła się, zaklęcie które utrzymywało jej spokój zaczęło widocznie słabnąć. Reszta dzieci obudziła się i podniosła natychmiast na nogi, wzrok miały spanikowany. Podbiegłam przez pokój w kierunku Jessici, odciągając jej dłonie z głowy i uciszając ją miękkim głosem. Już było wystarczająco dużo krzyków Andrew zmarszczył się i zaczął przeskakiwać wzrokiem to do mnie to do May, wyciągając kciuk z dłoni. Jessica wciąż krzyczała, trzymając oczy zaciśnięte dopóki nie uderzyłam jej ze złością. To przykuło jej uwagę. Jej oczy otworzyły się gwałtownie, wpatrując we mnie
— Jessie, musisz się uspokoić, proszę — zaczęłam — Wszystko jest już w porządku. Ona nie jest tu po to aby nas skrzywdzić — krzyki umilkły ale jej gwałtowny oddech nie zwolnił. Oplotłam ją ramionami. Andrew wpatrywał się we mnie po czym spojrzał na May — Nie jesteś moją ciocią — powiedział ponuro May pokiwała — Masz rację — Ona jest — wskazał na mnie — Znowu masz rację — Dobrze — wsadził kciuka z powrotem w usta. Dyskusja została zakończona, tak długo jak May wiedziała ,że nie jest jego ciotką, nie obchodziło go czyją twarz nosiła. Czasem zazdroszczę dzieciom ich sposobu odsuwania od siebie wszystkiego tego co nie ma dla nich znaczenia Ściszonym głosem powiedziałam — Jessica, to moja kuzynka May. Przyjechała aby podwieźć nas do domu — normalnie nie okłamuje dzieci ale w tej sytuacji jakoś nie sądziłam ,że poinformowanie ich iż ta która ich uratowała miała wkrótce umrzeć, było dokładnie tym co miało im pomóc — Chcesz jechać do domu, prawda? — Jessica zesztywniała i pokiwała, ściskając mnie mocniej — Dobra dziewczynka Luidaeg stała oparta w kuchennych drzwiach, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, promieniując gniewem Wypuściłam Jessicę i wyprostowałam się mówiąc — Luidaeg? — Tak? — Muszę zabrać dzieciaki do domu. Ale mój samochód.... — Chcesz żebym rzuciła zaklęcie ekspansji, na ten stos śmieci który udaje ,że jest twoim samochodem? Krew i ciernie Toby, kiedy decydujesz się na bycie czyjąś dłużniczką, to nie robisz tego kogoś w konia — pstryknęła palcami — Gotowe i tak, dodałam do tego zaklęcie nie patrz tutaj aby utrzymać twój idiotyczny tyłek z daleka od spojrzeń innych. A teraz wynoś się stąd — Luidaeg.....— chciałam jej podziękować ale to było zabronione. Dlaczego nic nigdy nie może być proste? Uśmiechnęła się gorzko — Po prostu wyjdź. Tego właśnie chcesz, prawda? — Zabiorę stąd wszystkich — powiedziała May z nagłą, agresywną wręcz radością. Może była mądrzejsza niż myślałam. Zaczęła zbierać dzieci kierując je w stronę drzwi
— Raj, Quentin, weźcie Katie i Helen i idźcie z May — powiedziałam nie odrywając spojrzenia od Luidaeg. Nie oponowali. Raj przeszedł z powrotem do ludzkiej formy i kuchnia wypełniła się szamotaniną, skomleniem, syczeniem, które trwało przez kilka minut kiedy wyprowadzali dzieci i wróżki Cait Sidhe w kociej formie na korytarz. Spike wziął rozbieg ,wskoczył na kontuar a potem w moje ramiona. Przytuliłam go zadowolona z tego kontaktu. Spike był niezmienny. Potrzebowałam tego Gdy kuchnia była już pusta powiedziałam — Luidaeg, co się stało? — Co się stało? — kolor odpłynął z jej oczu kiedy na mnie spojrzała, pozostawiając je białe i wypełnione wściekłością. Rysy jej twarzy wyostrzyły się, stając się zupełnie obce. Traciła kontrolę nad swoją ludzką formą i to było odrobinę przerażające. Co takiego powiedziałam ,że tak bardzo się zdenerwowała? — Dlaczego miałabyś myśleć ,że coś się stało? October Daye, córko Amandine? Przyrzekałam ,że zobaczę cię martwą i wygląda na to ,że miałam rację Och, na dąb i jesion, nie ostrzegłam jej o May — Luidaeg, ja — Czy dlatego byłaś gotowa do mnie przyjść? Ponieważ już spodziewałaś się swojej śmierci? — jej głos się podniósł — Nigdy nie uważałam cię za tchórza. A teraz wynoś się z mojego domu — Luidaeg— — Wynocha! — jej dłonie zacisnęły się w pięści. Nie jestem głupia. Nie chciałam wychodzić kiedy Luidaeg była na mnie zła (mimo tego jak niebezpieczna była, uważałam ją za przyjaciółkę) ale nie chciałam również aby zabiła mnie, za to ,że naciskałam na nią i przeceniłam swoje szczęście. Trzymając Spike'a blisko piersi obróciłam się i pobiegłam do drzwi Światło słoneczne było nieomal fizycznym szokiem. Potknęłam się i klamka uderzyła mnie kiedy drzwi zatrzaskiwały się za mną. Spike wyskoczył z moich ramion, uciekając do miejsca w którym nie zostałby uderzony przez moje padające ciało. Wtedy jakieś ramię wśliznęło się pod moje, i pojawił się Raj, który podciągnął mnie do góry — Niezdarny odmieniec — powiedział z pogardą Uśmiechnęłam się, z nadzieją ,że ten uśmiech ukryje moją panikę — Tylko wkurzający Luidaeg. Nic wielkiego — Niezdarny i głupi — powiedział z nutą szacunku w głosie. Puścił mnie i podszedł do samochodu. May stała oparta o maskę a dzieciaki siedziały w środku. Wszystkie dzieciaki
Kiedy Luidaeg już coś robi to robi to porządnie Można wcisnąć cztery osoby do VW jeśli są w miarę ze sobą zaprzyjaźnione, można wcisnąć pięć jeśli wewnątrz auta nie potrzeba tlenu i sześć jeśli nikt nie dba o to czy będzie czuł swoje kończyny. Ale to już maks. Nie miałam szansy na to aby policzyć wszystkie dzieciaki które uratowałam z włości Ślepego Michaela, ale było ich nieco ponad dwadzieścia i wszyscy oni z wyjątkiem Raja i Quentina, znajdowały się na tylnym siedzeniu. Wiedziałam ,że mój samochód nie był wystarczająco duży. Ale moje oczy mówiły mi ,że był Nigdy nie kłócę się z rzeczywistością jeśli tylko pracuje na moją korzyść. Podeszłam otwierając drzwi po stronie pasażera i powiedziałam — W porządku, wszyscy do środka Quentin i Raj wskoczyli do tyłu. Usiadłam z przodu ledwie drgając kiedy Spike wskoczył na moje kolano z pazurami na wierzchu — Wszystko dobrze tam z tyłu? Rozległ się chór zgodnych pomruków. May usiadła na siedzeniu kierowcy, zapinając pasy — Wszyscy zapięci? — chór pomruków rozległ się ponownie — Dobrze! Posłałam jej spojrzenie i zapięłam własny pas — Martwisz się o bezpieczeństwo? — Tak. Nikt nie jest nieśmiertelny — mrugnęła do mnie, wzruszyłam ramionami — Dokąd? — Do Cienistych Wzgórz — Jak karzesz szefowo! — odpaliła i pędziłyśmy ulicą z prędkością która kazała mi złapać się deski rozdzielczej To ,że nie byłam w stanie zobaczyć nic przez przednią szybę, też nie pomagało. Zapomniałam już jak przerażające było bycie dzieckiem w samochodzie. Nie wiesz dokąd zmierzasz, nie wiesz jak się tam dostaniesz i nie wiesz czy przetrwasz tą podróż Styl jazdy May, też nie pomagał. Nie skręcała kierownicą, atakowała ją, jakby uprawiała zapasy z wężem a nie z kierownicą samochodu. Niektóre z dzieciaków zbudziły się przez tą jazdę jak na rollercoasterze, wiwatując kiedy braliśmy zakręty i stawaliśmy na znakach stopu. Zamknęłam oczy i czekałam na katastrofę Cieniste Wzgórza normalnie leżą nieco ponad trzydzieści minut jazdy od Luidaeg. Nie otworzyłam oczu do póki nie poczułam ,że samochód się zatrzymuje a nawet wtedy zerknęłam tylko delikatnie na wpół oczekując ,że zwisamy nad jakimś wąwozem czy coś w tym stylu. Ale zamiast tego zobaczyłam ,że stoimy na opuszczonym parkingu w Paso Nogal
May wyszczerzyła się w uśmiechu wyglądając na całkiem zadowoloną z siebie — Jak prosiłaś, Cieniste Wzgórza — Cudownie — odparłam sucho, wyskakując z samochodu i odsuwając siedzenie tak aby reszta też mogła wyjść. Quentin i Katie pojawili się jako pierwsi, młody Daoine Sidhe prowadzi swoją na wpół kaleką dziewczynę z nieomal bolesną troską. Potykała się kiedy szła, zmiany nadal postępowały. To mnie przerażało. Nawet bardzo Podeszłam i wsunęłam ramię pod ramię Katie pomagając im — Pilnuj dzieci — powiedziałam do May, ostrzejszym tonem niż zamierzałam. Obwinianie jej nie było w porządku. Ale to nigdy wcześniej mnie nie powstrzymywało — Pomogę Quentinowi wprowadzić Katie do środka — Nie musisz — odparł Quentin. Brzmiał na wyczerpanego. A nawet gorzej na załamanego. Nie miałam zamiaru tego akceptować. Niech to cholera, nie oddam już nikogo więcej — Ale chcę — powiedziałam. Katie oparła się na mym ramieniu, wciąż nieświadoma swojego otoczenia. Quentin w końcu pokiwał kiedy zaczęliśmy wspinać się na wzgórze. Spike szedł za nami, kiedy wchodziliśmy powoli między drzewa
Rozdział osiemnasty Drzwi w dębie stanęły otworem pod naporem mojej dłoni. Weszliśmy do holu, wciąż wspierając Katie idącą pomiędzy nami, która wyglądała teraz jak zepsuta lalka. Luna i Sylvester stali wewnątrz, najwyraźniej na nas czekając, ktoś musiał zauważyć nas gdy wspinaliśmy się po wzgórzu. Szczęka Sylvester'a opadła kiedy znaleźliśmy się w polu jego widzenia, i gapił się na mnie z przerażeniem. Luna nie wyglądała za to wcale na zaskoczoną — Toby — powiedziała, uśmiechając się smutno — Wasza miłość — pomogłam Quentinowi poprowadzić Katie ,żeby usiadła zanim odwróciłam się i wróciłam z powrotem do nich, składając dłonie za plecami. Spike usiadł przy moich stopach — Odzyskałam je — Widzę — odpowiedziała — Ile cię to kosztowało? — Wystarczająco Sylvester w końcu zamknął usta, przełknął ciężko i powiedział — October? Co się stało? Zmusiłam się aby spojrzeć do góry i napotkać jego oczy, po czym powiedziałam — Luidaeg to zrobiła, tak abym mogła udać się na ziemie ślepego Michael'a na dziecięcą drogę — Luidaeg — gniew rozbłysnął w jego oczach. Zaparłam się w sobie przygotowując na to ,że będzie krzyczał. Zamiast tego odwrócił się w kierunku Luny, jego słowa podszyte były lodowatą furią kiedy powiedział — Wysłałaś ją do Luidaeg — Tak — spojrzała na niego ze stanowczym spokojem — Wiedziałeś ,że tak zrobię. Wiedziałeś ,że to była jedyna możliwość — Mogłaś— — Nie — słowo to wypowiedziała w taki sposób ,że niosło ono w sobie swego rodzaju ostateczność — Nie mogłam — Pomówimy o tym później — spojrzał z powrotem na mnie i zapytał — Poszłaś tam sama? Byłam tak zaskoczona gniewem Sylvester'a skierowanym na Lunę, że kilka chwil zajęło mi odnalezienie właściwych słów. W końcu powiedziałam — Tak
— Podążyłem za nią — dodał Quentin, wciąż stojąc z rękoma na ramionach Katie Sylvester, wydawał się nie zarejestrować tego co powiedział, potrząsnął tylko głową, a jego gniew przekształcił się w wyczerpanie — Och, Toby, Toby, Toby. Poszłaś do Luidaeg a potem stawić czoło ślepemu Michaelowi sama — brzmiał na zupełnie zrezygnowanego. I jakoś to było o wiele gorsze niż cały jego wcześniejszy gniew — Dlaczego to zrobiłaś? — Ponieważ musiałam — ponieważ ten szaleniec zabrał moje dzieci, a mój sobowtór już i tak się pojawił, więc nie było żadnego sensu w tym abym nie szła. Ponieważ miałam długi do spłacenia i nikt inny by tego za mnie nie zrobił — Wiedziałeś ,że za nim wyruszę. Czego oczekiwałeś? ,że jak to zrobię? — Miałem nadzieję ,że znajdziesz bezpieczny sposób — posłał spojrzenie w kierunku Luny, która odwróciła wzrok, wyglądając na zawstydzoną — Jeśli to nie byłoby możliwe. Miałem nadzieję ,że weźmiesz kogoś ze sobą — Masz jakieś sugestie? — westchnęłam — Quentin sam za mną poszedł, w innym razie nigdy bym go nie wzięła. Staram się nie ryzykować niczyjej głowy oprócz swojej własnej Sylvester potrząsnął głową — Nigdy nie myślisz o tym ,żeby utrzymać samą siebie przy życiu, prawda? — Cóż, jeśli wierzyć temu co wszyscy mówią, tą konkretną tendencję odziedziczyłam po swojej matce — odparłam — No i od ciebie też, o czym doskonale wiesz — Nie masz tego po matce — powiedział, sięgając aby odsunąć z twarzy moje włosy — Ona nigdy by nie poszła. A teraz przestań. Nie chcesz być już bohaterką — Nigdy nie mówiłam ,że tego chcę — odpowiedziałam z westchnieniom — Wybaczysz mi? — Zawsze — opadł na kolano i uściskał mnie mocno. Chciałam tak stać i pozwolić mu trzymać się w ramionach przez chwilę (był dla mnie prawie jak ojciec i potrzebowałam pocieszenia) ale Quentin potrzebował mnie tak samo mocno jak jak potrzebowałam Sylvestera, i miałam obowiązki do spełnienia. Wyśliznęłam się z jego ramion, mamrocząc przeprosiny i podeszłam do miejsca w którym czekał Quentin i Katie. Quentin wierzchem dłoni, gładził jej włosy, wpatrując się w jej szeroko rozwarte, puste oczy. Nie byłam pewna czy w ogóle słyszał moją rozmowę z Sylvesterem po jego interwencji, był daleko stąd, owinięty w swoją własną potencjalną utratę Położyłam mu dłoń na ramieniu — Co z nią?
Odwrócił się aby na mnie spojrzeć, wyraz jego twarzy prosił mnie abym potwierdziła ,że wszystko będzie w porządku. Widziałam to w jego oczach. I nie mogłam tego zrobić — Co jej zrobiłaś? — To tylko niewielkie zaklęcie dezorientujące, tylko tyle udało mi się zdziałać — zerknęłam z powrotem na Sylvester i Lunę — Możesz jej pomóc? — Naprawić to co zostało zrobione? — Luna potrząsnęła głową — Nie mogę....my nie ..możemy. Nic nie mogę dla niej zrobić Jakoś jej nie uwierzyłam. Wpatrując się w nią, zapytałam z ciekawością — Ślepy Michael jest aż taki potężny? Parsknęła ale bez śladu humoru — Nawet nie masz pojęcia — Tak, cóż. Nie ma żadnego podręcznika, przewodnika o pierworodnych wróżkach — Quentin zadrżał pod moją dłonią. I zacisnęłam mocniej palce — Wciąż się na nie natykam Luna wydała z siebie niewielki, bolesny dźwięk, wyraźnie zmuszając się do zachowania spokoju nim zapytała — Ile....ile dzieci udało ci się wydostać? — Te po które poszłam i tyle innych ile tylko mogłam. Nieco ponad dwadzieścioro — wciąż ją obserwowałam — Katie to jedyne ludzkie dziecko jakie wydostałam — Ukradłaś dwadzieścioro dzieci mojemu—Ślepemu Michaelowi? — zapytała Luna z szeroko rozwartymi oczami — Nie należały do niego — odpowiedziałam po prostu — Och, Toby. Och, skarbie — potrząsnęła głową zamykając oczy — Masz pojęcie co zrobiłaś? — To co musiałam — odwróciłam się w stronę Sylvestera — Mogą tu z tobą zostać? Muszę zająć się resztą — Oczywiście — odpowiedział — Będą tu bezpieczniejsze niż byłyby gdziekolwiek indziej Więc miałam jedną rzecz mniej o którą musiałam się martwić — Świetnie — Jesteś ranna? — Nie zupełnie. Niewielkie zadrapania, tu i tam, jestem po prostu wyczerpana i zestresowana — zerknęłam z powrotem na Lunę, rozmyślnie usuwając czarną różę z moich włosów i podając jej — Przyniosłam ci prezent
Zbladła, wpatrując się w kwiat tak jakby oczekiwała ,że ją ugryzie. Wyglądało to tak jakby nie dostrzegała go do momentu gdy jej go podałam — Skąd...— zaczęła oniemiałym szeptem — Skąd to masz? — Od twojej matki — powiedziałam spokojnie — Tęskni za tobą — Och, Toby, coś ty zrobiła? — brzmiała tak jakby miała zaraz zacząć się dusić lub płakać. Nie odrywając oczu od róży, powiedziała — Sylvester? — To musiało się wydarzyć któregoś dnia, Luna — powiedział ostrożnie — Szczerze jestem zaskoczony ,że zajęło to aż tyle czasu. Może gdyby Amandine nie stała z boku— — Ale zrobiła to — odparła Luna. Jej ogony szalały, plątając się dziko — Proszę, Sylvester Westchnął — Co chcesz abym zrobił? — Zabierz Quentina i jego....przyjaciółkę do Dziecięcego Holu. Przynieś im coś do picia i idź na dół po resztę — zerknęła na niego, po czym odwróciła wzrok tak jakby patrzenie na niego raniło jej oczy — Przyjdę tam tak szybko jak tylko będę mogła — To twój ogród tak samo jak każdy inny, Luna. Ty go zasadziłaś. Kocham cię ale nie waż się zaprzeczać temu ,że trzeba zebrać z niego plony Sylvester posłał Lunie oburzone spojrzenie, pomagając wstać Katie Wstała bez protestów, z łatwością podnosząc się na nogi które teraz zginały się w niewłaściwy sposób, i zwężały w pełni uformowane już kopyta. Jej zamglony uśmiech nie uległ zmianie kiedy Quentin wśliznął swoje ramie pod jej. Nie byłam pewna czy w ogóle miała świadomość ,że on tam jest Luna przymknęła oczy, stojąc w milczeniu kiedy cała trójka wyszła. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. W końcu zmarszczyła się ale oczy miała nadal zamknięte — Więc poznałaś moją matkę — Mogłaś mnie ostrzec — Nie. Nie mogłam. Mogłabym spróbować gdybym przypuszczała ,że uda ci się dotrzeć do jej lasu i będziesz jeszcze żyła, ale nie sądziłam ,że dotrzesz tak daleko — powiedziała to bez zmrużenia oka. Więc kiedy wyruszałam na ziemie ślepego Michael'a nie oczekiwała ,że wrócę. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie smutno, pytając — Dała ci to? — Poprosiła abym ci to przyniosła — Czy powiedziała ci dlaczego?
— Ponieważ tęskni za tobą i pamięta ,że lubisz róże? Nie wiem Luna, co się tu do cholery dzieje? — rzuciłam jej wściekłe spojrzenie, nie zawracając sobie głowy ukrywaniem swojej frustracji — Ja jestem dzieckiem, Katie zmienia się w konia, mój sobowtór czeka w samochodzie, wysłałaś mnie na śmierć i jestem prawie pewna ,że ślepy Michael jest twoim — — Jest moim ojcem — jej głos był teraz spokojny i zrezygnowany — Powiedziałam ci ,że musisz być ostrożna i uważać na wszystkie jego dzieci ale ty nigdy nie słuchasz. Widziałam jak stąd wychodzisz i wiedziałam ,że nie wrócisz i nie powiedziałam mojemu mężowi ponieważ nigdy nie pozwoliliby ci pójść. Kocham cię Toby. Zawsze cię kochałam. Ale mojego ojca nienawidzę bardziej. Kiedy zaoferowałaś wybór własnego życia a mojego, wybrałam to co bezpieczniejsze dla mnie. Powinnaś była posłuchać kiedy mówiłam ci ,żebyś była ostrożna. Teraz należysz do niego, bez względu na to czy wiesz o tym czy nie, i nie wiem czy jest jeszcze szansa aby cie ocalić Zamarłam — Co? — Ile razy muszę ci to jeszcze powtórzyć? Tak, on jest moim ojcem i tak wysłałam cię na śmierć. A przynajmniej moja matka zawsze powtarzała ,że on jest moim ojcem a ja jej wierzyłam. Nigdy się od niego nie uwolniła — uśmiechnęła się gorzko — Odtworzyli świat wróżek, dokładniej niż marzyli. Ona go nie kocha i nie kochała już od wieków ale , jest jego orbitą, jak księżyc jest orbitą ziemi. On o tym wie i nienawidzi jej ale nigdy nie zostawią się na wzajem. Przyzwyczajenie trzyma ich przy sobie — Ale.. — Ale co? Byłam ostatnim z ich dzieci, zrodzonym kiedy jeszcze myśleli ,że mogą się kochać. Kiedy jeszcze pozwalał aby słońce wschodziło — jej uśmiech zniknął — Było wtedy słońce i tęcza. Kiedyś żyłyśmy w jego siedzibie, pamiętam. Ale wszystko się zmieniło. Odkochali się. Słońce przestało wschodzić. Było za późno dla nas aby opuścić jego ziemie (mojego rodzeństwa nie było, rozproszone nie mogło nas ukryć) więc moja matka i ja uciekłyśmy do lasów. Drzewa był silne ponieważ matka taka była a róże były silne ponieważ byłam taka ja. Zwykle obserwowałam jak polowanie przemierza torfowiska szukając dzieci...szukając mnie — potrząsnęła głową — Jestem częścią tego czego on szuka. Jego utraconą dziewczynką. I nie wrócę tam — Jak udało ci się wydostać? — Uciekłam. Czy nie tak zawsze się to odbywa. Jedni uciekają. Inni robią to co muszą aby się wydostać. Metody nie mają znaczenia
— Czasem mają — Nie, nie mają — jej spojrzenie nie zmieniło się ale głos.... błagała i nie wiedziałam o co — Proszę October, uwierz mi. Nie mają Zerknęłam na nią. Setki pytań które chciałam zadać kłębiło się w mojej głowie, a lata historii mówiły mi ,że nie powinnam ich zadawać. Dlaczego miałabym zwracać uwagę na to skąd pochodzi? Była moją przyjaciółką i moją zwierzchniczką a Sylvester ją kochał. A ona wysłała mnie na śmierć Były powody aby o to zapytać. Były powody aby utrzymać spokój mojego ducha. Ale odpowiedzi są gorzkie i kiedy już raz je otrzymasz, należą do ciebie i nie możesz ich zwrócić. Czy chciałam wiedzieć tak strasznie ,że byłam gotowa żyć z odpowiedzią której mi udzieli? Nie. Nie chciałam. Przełknęłam z trudnością i powiedziałam pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy — Cóż, to chyba wyjaśnia Raysel — Tak. To prawda. Krew zawsze wszystko ci powie. Próbowałam udawać ,że tak nie jest, że mogliśmy to zmienić ale krew zawsze dochodzi do głosu. Nosimy obciążenia naszych rodziców Westchnęła wyciągają dłoń we władczym geście — Moja róża, jeśli możesz? Rozważałam to aby się z nią kłócić. Ale wtedy zobaczyłam spojrzenie w jej oczach, cały ten gorzki smutek i załamaną rezygnację i podałam jej ją bez słowa. Wzięła ją w dłonie i wydała z siebie głębokie westchnienie przymykając oczy — Witaj, matko — wyszeptała Róża zaczęła połyskiwać jak gwiazda, robiąc sie coraz jaśniejsza i jaśniejsza. Pojawił się błysk czarno, srebrnego światła, które przybrało różowawy jak zachód słońca odcień na krawędziach i Luna zniknęła zastąpiona kimś kogo nie znałam. Była wyższa niż Luna z marmurowo białą skórą i włosami jak korzenie które ciemniały od jasno różowych do czerwono czarnych na końcach. Sięgały jej aż za kolana, plącząc się w liny z cierniami które opasały jej suknię w kolorze zielonej trawy. Nigdy wcześniej nie widziałam kogoś takiego jak ona i widok ten ranił moje oczy do póki nie odsunęłam się od niej, wyciągając dłonie w niemym geście z nadzieją ,że uda mi się ją odepchnąć. Była piękna ale nie była moja — Matko, proszę.....— wyszeptała. Głos nadal należał do Luny
Przygryzłam wargę — Luna? Różana kobieta otworzyła swoje oczy. Były jasno żółte, jak pyłek. I wtedy zniknęła, pozostawiając stojącą na jej miejscu Lunę. Uszy Luny leżały gładko po sobie, a jej ogony szarpały się dziko. Krew spływała pomiędzy jej palcami gdzie kolce róży powbijały się w jej skórę. Były bardzo długie i ostre, nie mogłam pojąć w jaki sposób udało mi się nimi nie poranić. Ale odpowiedź była całkiem prosta. Nie było ich tam kiedy ja trzymałam róże, bo nie była przeznaczona dla mnie — Luna— — Nie próbowała mnie zranić — podeszła do najbliższej wazy, wkładając zakrwawioną różę pomiędzy inne bardziej przyziemne kwiaty z niesamowitą troską — Po prostu zapomniała kim jestem, w tych czasach — A kim jesteś? — czułam smak jej krwi w powietrzu, ale nie powiedział mi niczego co mogłabym zrozumieć. Jej pochodzenie nie wywodziło się od wróżek Kitsune. Nie było w nim nic co bym rozpoznała Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno — Tym kim zawsze byłam, Luną Torquill, księżną Cienistych Wzgórz. Jestem wróżką Kitsune, z tego co wiem mam tylko kilka....niezwykłych cech, takich których nie mają inni. Jestem również córką swojej matki ale nie jestem już tak silna, jaką ona mnie pamięta. Większość mojej siły przeznaczona jest na to abym pozostała taka jaka jestem — Czym byłaś? — Czymś innym, kiedy świat był młodszy i miał więcej miejsca dla róż — Och — powiedziałam Co jeszcze mogłam dodać. Miało to taki sam sens jak wszystko w świecie wróżek, wszystko na opak, do góry nogami, jak spoglądanie w podwodne lustro Luna podniosła swoją poranioną dłoń, przyglądając jej się z bliska — Zapłaciłam za prawo do krwawienia kiedy ktoś mnie zrani. Matka tego nie rozumie i nie oczekuje tego od niej. To nie leży w jej naturze — Co nie leży w jej naturze? — Krwawienie — zamknęła dłoń Spojrzałam na nią z drżeniem i powiedziałam — Co teraz?
— Teraz zabierzesz resztę swoich dzieci do domu — uśmiechnęła się blado — Sylvester i ja......dojdziemy do porozumienia. Zrobimy co możemy dla dzieci które tu zostaną i dla ukochanej Quentina. Musi być jakiś sposób na to co zrobił jej ojciec. Każde zaklęcie zawsze może zostać złamane — W porządku — powiedziałam, kiwając — Wrócę tak szybko jak tylko będę mogła — Jesteś pewna? — jej uśmiech zniknął — Mój ojciec zna twoje imię a ty wybrałaś śmierć na swego kierowce. Jestem pewna ,że całkiem słodka z niej śmierć, i taka która nosi najładniejszą twarz, ale to cały czas tylko śmierć. Przykro mi ,że jestem częścią powodu dla którego się tu znalazła ale jeśli wrócisz, to będzie cud — Wrócę — Skoro tak mówisz — zerknęła w dół, obserwując krew ściekającą jej po palcach — Powinnaś iść. Dzień dobiega końca — potrafię rozpoznać kiedy ktoś każe mi odejść. Wykonałam ukłon i odwróciłam się w kierunku drzwi, drżąc mimo ciepła jakie wypełniało korytarz Nic nie było tak jak być powinno. Nie byłam nawet pewna, czy wiem kim tak naprawdę jest Luna. Najwyraźniej nie wiedziałam kim sama byłam a teraz jeszcze zginę. Ten tydzień robił się coraz lepszy Weszłam z powrotem do świata śmiertelników, zamykając oczy i zatrzaskując za sobą drzwi, próbując dojść do siebie. Szok przejścia występuje zawsze gdy poruszamy się pomiędzy światami, ot kolejna mała konsekwencja bycia tym kim jesteśmy Z jakiegoś powodu nie byłam zaskoczona kiedy usłyszałam za sobą znajomy głos, który brzmiał na zdumiony i odrobinę przestraszony. To po prostu był tego rodzaju tydzień — To nie byłaś ty, prawda? — otworzyłam oczy i odwróciłam się w stronę Connora. Gapił się na mnie — Widziałem twój samochód i byłaś w środku ale spoglądałaś na mnie jak na powietrze. Sądziłem ,że jesteś na mnie zła ale nie jesteś, prawda? To nie byłaś ty — Nie wiem o czym mówisz — to dopiero sprytne kłamstwo — Oczywiście ,że wiesz. Toby — Dlaczego mnie tak nazywasz? — mój głos brzmiał dziecięco i przeraźliwie nawet dla moich własnych uszu. Potrząsnął głową, idąc w moją stronę — Wydaje ci się ,że utrata paru lat mnie zwiedzie? — Tak jakby to na to właśnie liczyłam — powiedziałam
— Zła odpowiedź. Znam cie od dziecka, nie pamiętasz? Probowałaś utopić mnie w stawie ogrodowym twojej mamy i wściekłaś się kiedy nie zginąłem. Kiedyś godziny upływały mi na obserwowaniu jak gonisz pixie w labiryncie z żywopłotu. Znam cię, October Daye, i nie możesz sie przede mną ukryć — przerwał — Przykro mi tylko, że czułaś się tak jakbyś musiała. Nie rozumiem tylko dlaczego — Nie było tak — powiedziałam, miotając się. Nie potrzebowałam nikogo kto znał mnie aż tak dobrze — Nie zgłosiłam się do tego na ochotnika, Luidaeg mi to zrobiła Jego oczy rozwarły się szeroko na dźwięk imienia Luidaeg i zapytał — Dlaczego? — Powiedziała ,że tak trzeba — jeśli chciał znać szczegóły będzie musiał wyciągać je ze mnie siłą. Nie byłam w nastroju na szczere wyznania — Rozumiem — przyglądał mi się przez chwilę, decydując czy naciskać czy nie. Cwaniak — Więc kim jest ten klon w aucie? Coś za coś — To May — Wygląda dokładnie jak ty — Jesteśmy tak jakby spokrewnione — Nie wiedziałem ,że masz siostrę — To nie moja siostra — Więc, kim ona jest? — Moim sobowtórem Świat jakby się zatrzymał gdy Connor wpatrywał się we mnie, szok i przerażenie walczyły o przejęcie dominacji nad jego twarzą. W końcu głosem ledwie słyszalnym, powiedział — Co? — To mój sobowtór. Pokazała się po tym jak zadzwoniłeś, dziś rano Przełknął ciężko po czym zapytał — To dlatego nic nie zjadłaś podczas śniadania? — Tak, mniej więcej — Mogłaś coś powiedzieć — Nie chciałam tego do siebie dopuścić — To nie jest wytłumaczenie — Przepraszam. Następnym razem kiedy śmierć zdecyduje się pokazać u mych drzwi będziesz pierwszym który się dowie
Opadł na kolana z westchnieniem. Zrobiłam krok do przodu i wczepiliśmy się w siebie tak jakbyśmy razem mogli powstrzymać koniec świata. Ja na paluszkach a Connor na kolanach. Spike oparł się o mnie, szczebiocząc kiedy Connor zatopił swoją twarz w moich włosach i powiedział — Nie umieraj — wyszeptał — Proszę, nie umieraj Zabawne, podzielałam ten pogląd ale nic nie powiedziałam. Trzymałam się tylko niego i pozwoliłam mu na to samo. Może to niczego nie zmieni, ale pomoże mi chociaż na razie. Puściliśmy się na wzajem po długiej chwili. Connor wstał, pytając — Dokąd jedziesz? — Muszę odstawić resztę dzieciaków — Jadę z tobą Przystanęłam, myśląc o tym aby zaprotestować ale potem wzruszyłam tylko ramionami. Jeśli miałam zginąć i on chciał przy tym być, to nie będę go powstrzymywać — Dobrze. Chociaż mam jedno pytanie — Jakie? — Chcesz prowadzić?
Rozdział dziewiętnasty May przesunęła się na tylne siedzenie z zaskakującą gracją i zniżając głos do szeptu powiedziała — Jest słodszy niż pamiętałam! — Connor usłyszał jej komentarz i oblał się rumieńcem, May mrugnęła na niego, jej uśmiech rozciągnął się kiedy rzuciłam jej wściekłe spojrzenie. Gdyby nie była moim osobistym wcieleniem śmierci to bym ją walnęła. Jako ,że była musiałam ograniczyć się do tylko silnej pokusy Connor zerknął na May, mówiąc — Toby — Wiem, Connor — weszłam do samochodu i zapięłam pas Spike wskoczył na deskę rozdzielczą i zagrzechotał kolcami — Dobrze — powiedział Connor, sadowiąc się na siedzeniu kierowcy i sięgając w górę aby poprawić wsteczne lusterko. Zamarł w połowie tego gestu, nim obrócił się z niedowierzaniem w moją stronę i spytał — Hmm Toby? Kiedy twój samochód zrobił się taki duży? Zostały już tylko dzieciaki które poszłam tam uratować, Jessica, Andrew i dzieci z dworu Tybalta. Większość spała ale Raj i Jessica nie, spoglądając na niego złowrogo — To sprawka Luidaeg — powiedziałam — Potrzebowaliśmy dodatkowych miejsc — Hmm, tak właśnie widzę. Gdzie— May wsunęła głowę do przodu wciąż z uśmiechem — Słuchaj wielkoludzie, nie chcę cię stresować ani nic z tych rzeczy ale wiesz, że trochę się spieszymy co nie, kończy nam się czas a powinniśmy porozwozić wszystkich podczas gdy Toby jeszcze jest tu aby pomóc — na jakiś pokrętny sposób mówiła to co ja powiedziałabym na jej miejscu. Czym szybciej dostarczę te dzieciaki do domu, tym szybciej znikną z mojego otoczenia co było jak najbardziej wskazane, zważywszy na to czym się stałam. Connor zesztywniał i zwrócił swoją uwagę w stronę kierownicy, wyjeżdżając z parkingu bez żadnego słowa. May opadła na tylne siedzenie, zapinając pas i zapadła cisza. Nie przeszkadzało mi to, skoro nikt inny nic nie mówił to ja też nie musiałam. Nie było nic co mogłabym powiedzieć Byliśmy w połowie drogi do San Francisco kiedy podniosłam głowę, mrugają aby odpędzić cisnące się do oczu łzy i dostrzegłam ,że wjeżdżamy na most nad zatoką
Connor gapił się na drogę, dłonie trzymał zaciśnięte na kierownicy tak mocno ,że pobielały mu knykcie. Może nie zauważył moich łez. Taaak, jasne a może jestem królową świata wróżek. Wytarłam policzki, wierzchem dłoni i jęknęłam. Niech to cholera. Nie cierpię płakać nieomal tak samo mocno jak krwawić. Obie te czynności są oznaką słabości, i nie stać mnie na nie Zerknęłam w lusterko, za nami jechało jakieś pół tuzina motocykli, manewrując w ulicznym korku i nie spuszczając z nas wzroku. To raczej by mnie nie zmartwiło (w końcu jest masa gangów motocyklowych w San Francisco) ale ci podążali za nami A to nie było możliwe. Kiedy opuszczaliśmy Luidaeg, rzuciła ona na samochód zaklęcie nie patrz tutaj. Była córką Maeve. Powinno być nas tak trudno zobaczyć ,że nawet podczas wypadku samochodowego nikt nie powinien nas widzieć, a ktoś za nami jechał To znaczyło ,że coś było nie tak. I to bardzo Ze zmrużonymi oczami, wyszeptałam linię otwarcia z Romeo i Juli Connor posłali mi zmartwione spojrzenie. Podniosłam dłoń do góry nakazując ciszę, zapach miedzi i skoszonej trawy wzrastał kiedy skoncentrowałam się na motocyklistach. Ich iluzja, trzymała jeszcze przez chwilę, po czym puściła ukazując zarys rogów i toporów, i nagle konie pędziły w miejscu w którym jeszcze przed chwilą jechały motocykle. Zasyczałam kolejną linijkę i większość obrazów uległa zmianie ukazując mi teraz w pełnej krasie mknące z nienaturalną prędkością po ulicy rumaki z ich jeźdźcami Świetnie. Kalifornia ma swoje dziwactwa, ale morderczy jeźdźcy ze świata wróżek raczej do nich nie należą. To byli ludzie ślepego Michael'a Zaryzykowałam spojrzenie przez ramię i zobaczyłam normalne motocykle. Moja wizja odbywała się tylko w lusterku — Connor? Spike podniósł głowę, podążając za moim spojrzeniem, po czym zasyczał, przeskakując z deski rozdzielczej na przednie siedzenie i grzechocząc kolami. To było potwierdzenie którego potrzebowałam, nie miałam omamów — Co? — zapytał — Zerknij w lusterko, mógłbyś? Zrobił to i zamarł — Och nie — Właśnie — odwróciłam się z powrotem. Większość dzieciaków spała, wyciągnięta na siedzeniach które bardziej naturalnie wyglądałyby w szkolnym autobusie.
Przynajmniej z zewnątrz samochód wyglądał normalnie — Patrz na drogę. Wykombinuje co dalej robić — Jasne — odparł i zwrócił swoją uwagę z powrotem przed siebie. Jego ramiona były sztywne z niepokoju, ale miał zamiar mi zaufać. To dobrze. May spojrzała do góry i zmarszczyła się — Co się dzieje? — Bądź cicho. Myślę — Jak sobie chcesz — wzruszyła ramionami i powróciła do gładzenia włosów Jessici która spała na jej kolanach. Andrew obserwował je ssąc swojego kciuka i opierając się o ucinającego sobie drzemkę Raja. Byłby to naprawdę słodki obrazek gdyby motocykliści tak szybko się nie zbliżali. Było ich siedmiu a teraz kiedy już wiedziałam jak wyglądają naprawdę, mogłam dostrzec jak ich przebranie jest niszczone coraz bardziej przez otaczające ich żelazo mostu i znajdującą się pod nim wodę. Ich iluzja prawdopodobnie opadnie do czasu kiedy dotrzemy do na drugą stronę zatoki, ale wtedy to już nie będzie miało znaczenia bo będą zbyt blisko i nas pojmą. Jakoś wątpiłam w to ,że zaprzestaną pościgu tylko dlatego ,że zostaną odkryci. Ślepy Michael nie był typem który przejmowałby się tym co widzą a czego nie śmiertelnicy. Były w końcu powody nadejścia czasów palenia wróżek, i jeśli kiedykolwiek jeszcze to miałoby się powtórzyć to to byłby do tego całkiem niezły powód — Czy minęliśmy już zjazd Yerba Buena? — musiałam zachować spokój tak długo jak tylko mogłam, nie było sensu wszczynać paniki dopóki nie będzie to absolutnie konieczne — Jakiś czas temu — odpowiedział Connor. Świetnie. Kiedy już miniesz ten punkt na mości nie ma już innej drogi ucieczki, dopóki nie dotrzesz do miasta, musieliśmy przejechać przez ten most bez względu na to czy tego chcieliśmy czy nie — Zaczynam myśleć ,że atakowanie mnie na tym cholernym moście staje się jakimś cholernym nawykiem — Co? — Zaczekaj. Myślę — Jak niby mieliśmy się z tego wykaraskać? Ostatnim razem kiedy ktoś próbował mnie zabić gdy byłam w samochodzie, pędziłam przez centrum jak wariatka do póki nie zgubiłam napastnika. Prawda ,że zostałam wtedy postrzelona ale przeżyłam
Ale tym razem nie było takiej opcji, byłam zbyt niska aby dosięgnąć pedałów a Connor prowadził jak staruszka która boi się coś uszkodzić. Co zrobić kiedy utknęło się na moście w samochodzie pełnym dzieciaków? — Na zęby Titani — wymamrotałam — Co? — May wsunęła głowę na przednie siedzenie ignorując zupełnie posykiwania Spike'a — Moglibyście się uciszyć? Niektóre dzieciaki próbują tu zasnąć — Bądź cicho May. Ktoś nas ściga — Doprawdy? — odwróciła się aby spojrzeć przez szybę — Wow. Naprawdę ktoś nas ściga, Cześć chłopaki! — pomachała do naszych prześladowców z uśmiechem — Cześć! — Andrew wyciągnął kciuk z ust i mruknął — Jest hałaśliwa Zgodziłam się z nim w myślach — Co robisz? — złapałam ją za ramie i pociągnęłam na dół. Kilkoro dzieciaków się przebudziło, przecierając oczy i wydając z siebie pomruki — Gonią nas! — Wiem, czyż to nie cudowne? To pierwszy raz kiedy ktoś mnie ściga! Oparła się na łokciach, wciąż z uśmiechem — Co się stanie jeśli nas złapią? — Zginiemy! — warknęłam — Zamknij się w końcu i daj mi pomyśleć! — Dobrze, dobrze — May skrzyżowała ramiona i psioczyła dalej — Nie pozwala mi machać, nie pozwala prowadzić dlaczego w ogóle zawracam sobie głowę.. Gapiłam się na nią — Co powiedziałaś? Zamrugała — Dlaczego w ogóle zawracam sobie głowę tu z tobą? Bo tak naprawdę to nie wiem — Nie! Przed tym! — Spike zdominował moje oświadczenie wyciem. Wzięłam go w ramiona ignorując kolce — Spike, cicho — Toby? — przerwał nam Connor — Zbliżają się May i ja odwróciłyśmy się w jego stronę, mówiąc jednocześnie — Zamknij się Connor! — zawsze dobrze jest mieć wsparcie. Po chwili, dodałam — I jedź szybciej! — warto było choć spróbować Connor wrzucił gaz. Samochód wystrzelił do przodu. Zerkają za siebie, mrugnęłam. Ludzie ślepego Michael'a nadal byli za nami. Ale w końcu oni nie polegali na takich głupiutkich rzeczach jak benzyna czy spaliny. Mieli magiczne rumaki — Następnym razem też załatwię sobie cholerne, magiczne konie — wymamrotałam i odwróciłam się w kierunku May — Mówiłaś ,że nie pozwoliłam ci prowadzić
— Cóż, nie pozwoliłaś!. Przyprowadziłaś sobie zamiast mnie wróżkę Selkie — psioczyła — Nie ufasz mi! — Nie, przyprowadziłam Selkie bo jesteś kiepskim kierowcą — zdecydowałam się zignorować ten cały komentarz o zaufaniu. W końcu była moim osobistym wcieleniem śmierci, jeśli sądziła ,że jej zaufam, to chyba miała urojenia — Pamiętasz wszystko co kiedykolwiek zrobiłam, tak? — No jasne — Pamiętasz kiedy jechałam tędy, z kolesiem z bronią który wśliznął się na moje tylne siedzenie? Zamrugała — Tak. Dlaczego? — Sądzisz ,że mogłabyś zrobić to jeszcze raz? — Zrobić co? — Poprowadzić w taki sposób Nastąpiła chwila ciszy podczas której zdała sobie sprawę, co miałam na myśli. Po czym wybuchnęła — Nie wiem jak prowadzić w taki sposób! Nie jestem już dłużej tobą! — Więc się naucz — powiedziałam, przyciskając się do drzwi. Spike jęknął w proteście, wczepiając się w moją klatkę — Spike cisza, Connor trzymaj nogę na gazie i odsuń się. May, zabieraj tyłek i przesiądź się na miejsce kierowcy — Co ? Dlaczego? — Toby, to nie jest dobry pomysł — Obydwoje, po prostu to zróbcie. May prowadzi Odwrócili się, gapiąc na mnie, w zgodnym żądaniu — Dlaczego? — Ponieważ jeździ jak maniak po metaamfetaminie! A teraz ruszaj się zanim sama to zrobię! Nie sądziłam ,że to będzie aż taka groźba ale najwyraźniej byłam w błędzie. Connor odpiął pas i przesunął się na siedzenie pasażera, wciskając mnie w drzwi, dopóki nie odpięłam swojego i nie uwolniłam się balansując na jego nogach. Trzymał rękę na kółku dopóki May, nie wcisnęła się za kierownice i nie złapała jej krzycząc — Co teraz? — Jechałaś już wcześniej! Po prostu jedź! — dźgnęłam Connora w bok łokciem — Puść kierownice i przesuń się May zajmowała się sobą w panice — To była tylko zabawa!
— Więc, udawaj ,że to kolejna! — wszystkie dzieciaki się teraz obudziły, i niektóre zaczynały popłakiwać. Próbując brzmieć jowialnie zawołałam — Hej dzieciaki, jeśli nie macie zapiętych pasów to teraz je zapnijcie! Już dość przeszły, nie musiały jeszcze oglądać mojej kłótni z moim własnym sobowtórem, w sumie Connor też nie musiał. Zapiął swój pas spoglądając na mnie pusto. Sięgnęłam w górę łapiąc rączkę nad drzwiami jedną dłonią i zaoferowałam mu drugą. Kiedy ją wziął ścisnęłam jego place i powiedziałam — Wszystko będzie dobrze — Kłamczucha — powiedział May walczyła z kierownicą próbując ją okiełznać. Będziemy mieli szczęście jeśli nie złapią nas nim zjedziemy z mostu — Toby! Obróciłam się aby mieć lepszy widok na jeźdźców za nami po czym warknęłam — Po prostu jedź! — Dlaczego ja? — zawodziła — Ponieważ jeśli tego nie zrobisz wszyscy zginiemy! — było coś ironicznego w zmuszaniu mojego sobowtóra do ratowania mojego życia, ale nad tym mogłam po rozwodzić się później, po tym jak to przeżyjemy. May gapiła się na mnie po czym wcisnęła gaz. Przynajmniej wiedziała jakich pedałów używać. Samochód zaryczał jak zraniona bestia i rzucił się do przodu, przyśpieszając do wyraźnie niebezpiecznej prędkości. W końcu Jeśli miałabym choćby cień podejrzeń ,że moja jazda była choć w połowie tak kiepska jak jej nigdy więcej nie wsiadłabym już za kółko. Jechała szeroko po wszystkich czterech pasach, manewrując pomiędzy samochodami które nie mogły nas zobaczyć dzięki zaklęciu nie patrz tutaj rzuconemu przez Luidaeg i które nawet nie zdawały sobie sprawy ,że tam jesteśmy. To też było zdecydowanie plusem, gdyby byli w stanie nas zobaczyć, byłybyśmy przyczyną więcej niż kilku wypadków. Coraz więcej dzieciaków krzyczało. Rozumiałam dlaczego Connor zdjął swoją rękę z mojej i przykrył swoją twarz zamykając oczy. Zerknęłam na niego próbując udawać ,że nie trzymałam się Spike'a jakby miał nastąpić koniec świata — Tchórz — Do czego pijesz? — wymamrotał, nie spoglądając do góry. Westchnęłam. Dobrze. Jeśli chciał zachowywać się w ten sposób, to jego sprawa. Zerknęłam w lusterko aby sprawdzić gdzie znajdują się jeźdźcy i uśmiechnęłam się.
Mój plan działał, wciąż byli za nami, ale nasza przewaga rosła ponieważ jazda May była zbyt nieprzewidywalna. Kierowcy (nawet ci ze świata wróżek) zwykle podążają za regułami panującymi na drodze. May, no cóż...ona tego nie robiła Prowadziłam samochód od czasu kiedy zaczęłam pracować dla Devina i May wiedziała na ten temat wszystko co ja. Chodzi jednak o to ,że oglądanie operacji w telewizji nie czyni z ciebie chirurga. Znaczy tylko tyle ,że wiesz jak wygląda operacja. Tak naprawdę prowadziła samochód tylko raz, podczas w miarę prostego przejazdu z mieszkania Luidaeg do Cienistych Wzgórz, i nawet wtedy wykazywała konsternującą tendencję do jechania w zły sposób po jednokierunkowej ulicy, ignorując światła i kusząc się często o używanie chodnika jako dodatkowego pasa ruchu. Teraz jednak... Na nieograniczonej autostradzie May dobyła ze swojego wnętrza prywatnego wewnętrznego kierowce wyścigowego. Nie pomogło to ,że nie miała pojęcia w jaki sposób kontrolować prędkość samochodu, i jechała przysłowiowo ile fabryka dała. Dzieciaki krzyczały, patrząc z przerażeniem przez okna. Prawdopodobnie nigdy nie były w samochodzie próbującym przełamać prawa fizyki. Obawiałam się tylko ,że dowiedzą się dzisiaj jak to jest je przełamać Andrew trzymał nos przyciśnięty do szkła, obserwując z szeroko otwartymi oczami jak jeźdźcy zmniejszają dystans pomiędzy nami — Patrz ciociu ptaszyno — powiedział — Ci panowie jadą coraz szybciej — To świetnie Andy — odpowiedziałam wypuszczając z rąk Spike'a. Wspiął się na siedzenie i skulił na kolanie Jessici. Ona była jedną z niewielu dzieciaków które ciągle spały. Miałam nadzieję ,że tak pozostanie. Jeśli krzyki nie wystarczyły aby ją obudzić, to może właśnie tak będzie — Jadą za nami — Tak, jadą — szybko się zbliżali, manewrując w korku z prędkością której nie mógł dorównać mój VW. Próbowałam coś wykombinować ale miałam pustkę w głowie. Nie było tu żadnego miejsca do którego moglibyśmy się udać. Albo będziemy szybsi albo zginiemy Odwrócił się do mnie, mrużąc oczy — Dlaczego? — Ponieważ są na mnie źli, kochanie. A teraz trzymaj się mocno, dobrze? Uśmiechnął się, kiwając — Ok — kocham dzieciak. Są nieskończenie elastyczne i nie łamią się wcale tak łatwo jak nam się wydaje
Mój sobowtór jednak nie radził sobie równie dobrze. Skręciła pomiędzy dwie ciężarówki ze ściskającym za serce piskiem — Robię to właściwie? — Tak! Jedź dalej! — może i bałam się ,że pozabija nas tu wszystkich ale o wiele bardziej bałam się ludzi Ślepego Michael'a. Raczej nie będą z nami negocjować jeśli uda im się nas zatrzymać. Mogą mieć ochotę ściąć nasze głowy i zabrać je do domu jako trofea, wcale nas nie torturując — Ciociu ptaszyno? Co się dzieję — drgnęłam na głos Jesssici — Kochanie po prostu się trzymaj, jesteśmy w drodze do domu — Ciociu ptaszyno — — Nie teraz kochanie! — Most się kończy! Most się kończy! — Darła się May, wbijając stopę w gaz jeszcze bardziej. Samochód przyśpieszył. Nie sądziłam ,że było to możliwe — Co teraz? — Zjedz pierwszym zjazdem! — obróciłam się aby wyjrzeć przez przednią szybę, zapierając dłonie na desce rozdzielczej — Skręć w prawo i kieruj się w kierunku magazynów kiedy tylko zjedziesz z mostu! May pokiwała, prawie spadając z siedzenia kiedy pociągnęła kierownicę w prawo. Samochód nie współpracował, i nie mogłam go za to winić. Gdyby próbowała sterować mną w taki sposób też bym raczej nie współpracowała. Connor pisnął, zaciskając oczy mocniej kiedy zjeżdżaliśmy z mostu na ulicę, ledwie unikając kolizji z autobusem podmiejskim. Pięciu jeźdźcom udało się zmienić kierunek tak aby dalej za nami podążać, pozostała dwójka minęła zjazd i pozostała uwięziona w ulicznym korku na moście, mknąć dalej — Dwóch mniej! — krzyknęłam rozradowana — Weź pierwszy zakręt w prawo — dodałam i opadłam na podłogę — dźgnęłam łokciem Connora — Szukam czegoś do rzucenia — odkrył twarz, zerkając na mnie — Co? — Szukam czegoś czym mogłabym rzucać przez okno. Ubrań, puszek, czegokolwiek — Dlaczego? — Rozkojarzenie! — reszta mojego wyjaśnienia została utracona kiedy May znalazła zakręt i wjechała w niego nie zwalniając. Przez chwilę miałam wrażenie ,że samochód zaraz się przekoziołkuje. Opadłam do tyłu na swoje miejsce, w akompaniamencie chórku chichotów i wiwatów dochodzących z tylnego siedzenia. Przynajmniej komuś z nas podobała się ta przejażdżka. Zwróciłam swoją uwagę z powrotem w kierunku przedniej szyby, i zakrztusiłam się. Pędziliśmy prosto na kamienną ścianę i May wcale nie zwalniała. Wstrzymałam oddech i krzyknęłam — Skręcaj! Skręcaj!
Obróciła się i zamrugała, nie zmniejszając prędkości — Co? Jak jedno Connor i ja krzyknęliśmy — Patrz na drogę! — W porządku...— May wzruszyła ramionami i spojrzała z powrotem na drogę, piszcząc w zaskoczeniu — Toby, tu jest ściana! Przynajmniej jedno z nas było zaskoczone. Walnęłam pięściami w deskę rozdzielczą, wrzeszcząc — Skręcaj! To podziałało, szarpnęła kierownicę, i zakręciła nami jak na karuzeli Andrew odleciał od okna, wyślizgując się ze swojego pasu bezpieczeństwa i uderzył w Raja. Przetoczyli się oboje i wylądowali na grupce najmniejszych Cait Sidhe. Wróżki zaczęły zawodzić w zaskoczeniu a reszta dzieciaków poszła za ich przykładem. Hałas ten na tyle zaskoczył May ,że wyciągnęła nas z tego kołowrotka w gładki skręt O Volkswagenie można powiedzieć wszystko ale nigdy przenigdy nie można powiedzieć ,że ma kiepski promień skrętu. Jakoś udało nam się uniknąć uderzenia w cokolwiek, ale zamiast skierować się we wlot alejki, błędnie próbowaliśmy użyć jej jako drogi ucieczki. W wyniku tego powstał problem który przedstawił się w postaci jeźdźców A
May
wciąż
trzymała
nogę
na
gazie.
Jeźdźcy
byli
zaciekli,
uzbrojeni,
prawdopodobnie śmiertelni, jechali na magicznych koniach które mogły poruszać się równie szybko a może szybciej niż samochód i byli o wiele bardziej zwrotni. To wszystko działało na ich korzyść. My mieliśmy za to rozhisteryzowanego Selkie, cofniętego do lat młodości Odmieńca i samochód prowadzony przez kogoś kto kto nie miał świadomości swojej własnej śmiertelności. Zgadnijcie kto ogólnie w tym rozrachunku miał przewagę? Uderzyliśmy w nich z nieomal pełna prędkością, potrącając jednego podczas gdy dwaj pozostali zdążyli uskoczyć z drogi, ale utracili kontrolę nad swoimi maszynami podczas tego manewru. Iluzja opadła ukazując nam teraz dwa spłoszone rumaki ze świata wróżek wierzgające i uciekające w popłochu Tylko dwóch jeźdźców pozostało kiedy wyjechaliśmy na jezdnię, i podążali oni za nami z ostrożnym dystansem— Connor, daj mi coś czym mogłabym rzucić — powiedziałam otwierając okno — Co na przykład? — Cokolwiek! Nie obchodzi mnie to! — gapił się na mnie przez chwilę, po czym pochylił się ściągając buta i wciskając mi go do ręki. Wymierzyłam i rzuciłam. W idealnym świecie w coś bym trafiła. Ale to nie był idealny świat. But poleciał i wylądował na chodniku
— Cholera, daj mi coś jeszcze! May przerwała mi krzycząc — Toby ten znak mówi Stop! — Nie zatrzymuj się! — Ale znak— — Jeśli się zatrzymasz, to własnoręcznie cię zabije! — krzyknęłam, podnosząc kilka pustych puszek z podłogi, oraz drugi but Connora i wyrzucając to wszystko za okno. May posłała mi spanikowane spojrzenie ale nie zwolniła. Dzieciaki widząc co robię zaczęły mnie dopingować. Wtedy opuściły tylne szyby, zaczynając rzucać wszystkim co nie było przytwierdzone na stałe do samochodu. Cóż nie było to coś do czego w normalnej sytuacji bym ich zachęcała, chociażby dlatego ,że ich rodzice nie byliby z tego raczej zadowoleni, ale to zdecydowanie podchodziło pod okoliczności wyjątkowe. Odrobina ratujących życie działań była dokładnie tym czego potrzebowaliśmy Spike zasyczał i uciekł na przednie siedzenie kiedy rozentuzjazmowane dzieciaki próbowały podnieść go z kolan Jessici, gdy dość sensownie doszły do wniosku ,że jako różany goblin który ma kolce mógłby poczynić naprawdę spore straty w siłach wroga. Jessica rzuciłam im wściekłe spojrzenie, zdejmując jeden ze swoich butów i rzuciła go przez okno. To było całkiem obiecujące, jako ,że to pierwsze prawdziwe działanie jakie dostrzegłam u niej od czasu gdy wydostaliśmy się z ziem Ślepego Michael'a. Może to dzięki kombinacji naszej prędkości i różnych obiektów lecących z samochodu, a może to tylko nasze głupie szczęście. Bez względu na powód, udało nam się zdążyć przejechać przez skrzyżowanie tuż przed autobusem. Pierwszy jeźdźca też zdążył. Drugi już nie. Dźwięk miażdżonego metalu nigdy nie był tak przyjemny dla ucha. Ostatni jeźdźca wciąż był za nami, i nie mieliśmy już czym w niego rzucać, co znaczyło ,że musimy go zgubić. Aby jeszcze wszystko pogorszyć, początkowa ekscytacja u dzieciaków zaczęła powoli zamieniać się w strach. Słyszałam zaczątki popłakiwania pod chichotami. Dzieci tak łatwo się smucą. Równie szybko dochodzą do siebie, tak czy inaczej nie jest to wcale sprawiedliwa wymiana Rzuciłam ostatnią puszkę przez okno, żądając odpowiedzi tym razem od innych — Jak niby mamy się pozbyć tego gościa? — Nie wiem! — warknął Connor
— Więc co z ciebie za pożytek! — rzuciłam jakimś kiepskim romansem przez okno, za którym podążyła torba śmieci z zeszłego tygodnia — Toby? Toby? — Zamknij się May! — Hmm.... Odwróciłam się w jej stronę, rzucając wściekłe spojrzenie — O co chodzi? Miała jeszcze czas aby wyszeptać — Wzgórze — no i zaczęliśmy zjeżdżać w dół, szybko. Bardzo szybko....zerknęłam w lusterko i zobaczyłam jak ostatni jeździec zatrzymuje prawie ,że w pionie swojego wierzchowca, wpatrując się w nas. Nie był wystarczająco głupi ,żeby za nami podążyć. My jako szczęściarze już to zrobiliśmy — Skręcaj! Skręcaj! — krzyczałam. Dzieciaki już nie pochlipywały, większość dopingowała nas jak szalona. Nieliczne które miały na tyle rozsądku aby się bać krzyczały, ale trudno było odróżnić krzyki od okrzyków San Francisco składa się z całej serii wzgórz. W swoim czasie pewnie miało to sens. Niektóre z nich są tak strome ,że normalni ludzie nie zjeżdżają z nich nawet z normalną prędkością, schodzą z nich, używając bocznych uliczek i łagodniejszych wzniesień. Jednocześnie, oto byliśmy, pędzać z jednego z najwyższych wzgórz w mieście z prędkością tak absurdalną ,że byłam gotowa się założyć, że jesteśmy bliscy pobicia rekordu. Próba zwolnienia teraz byłaby samobójstwem. Hamulce nie był wystarczająco dobre i samochód by się nie zatrzymał — Skręcić gdzie? — zapiszczała May. Connor gapił się na jezdnię która rozciągała się przed nami i krew odpłynęła mu z policzków. Wyglądał na przerażonego i nie mogłam go za to winić — Po prostu skręć! — mogliśmy stracić trochę prędkości poprzez skręt. Samochód prawdopodobnie z tego nie wyjdzie (uszkodzenie silnika już się dokonało) ale może dzięki temu będziemy w stanie uratować się jeśli nie uda nam się zwolnić May szarpnęła nas mocno w lewo, i tym razem samochód podskoczył na dwa koła, zanim opadł na ziemie z łoskotem. Moje biedne auto, to mu się raczej nie spodoba — Chyba będę rzygać — powiedział jakiś nieszczęśliwy głos z tyłu Prywatnie, zgadzałam się z nim ale na głos powiedziałam — Spróbuj zaczekać dobrze? Poczekaj aż zatrzymamy samochód — Jak mam zatrzymać samochód? — zażądała May
— Zacznij zwalniać! — wzgórze stopniowo opadało i przestaliśmy już nabierać prędkości, w związku z czym pojawiła się szansa na to ,że uda nam się zmniejszyć prędkość na tyle abyśmy nie stali się kawałkiem sprasowanej blachy u podnóża. Nie była to duża szansa ale zawsze jakaś — Jak? — Hamulec! Wciśnij hamulec! — warknął Connor — Co? Och, nie to chciałam usłyszeć — Zdejmij stopę z gazu! — Och! — May pokiwała i zdjęła nogę z gazu. Wyglądała jakby odczuła ulgę Samochód zwolnił, po chwili poruszaliśmy się już z prędkością która przynajmniej była zbliżona do ustanowionego limitu — Dobrze — powiedziałam — Teraz spróbuj nadusić na drugi pedał Connor wstrzymał oddech kiedy May dała po hamulcach i zatrzymała samochód na środku ulicy Pochyliła się do przodu opierając czoło na kierownicy. Przechyliłam się nad Connorem aby zaciągnąć ręczny, nim zaczniemy się staczać ze wzgórza. Dzieciaki piszczały z radości na tylnym siedzeniu. Connor zadrżał i zaczął oddychać Spojrzałam na niego — Mięczak — Tak — zgodził się — Jesteśmy już martwi? — Nie. Hamulec zadziałał — Chyba będę rzygać — powiedział głos z tylnego siedzenia — Ja też — dodał Connor — Nigdy więcej nie chce już prowadzić — wyjęczała May — Zgoda — odparłam po czym dodałam — Zdajesz sobie sprawę ,że właśnie ocaliłaś mi życie? — Co? — usiadła prosto wpatrując się we mnie . — Zginęlibyśmy gdybyś nie chwyciła za kierownice — wyszczerzyłam się do niej — Dobra robota — Nie mogę ratować ci życia! Jestem twoim sobowtórem! — Tak, wiem. Przesiądź się — szurnęłam Connora łokciem — Twoja kolej aby poprowadzić Posłał mi ostre spojrzenie — Chyba żartujesz
— Czy wyglądam jakbym żartowała? — wzruszyłam ramionami — Jestem za niska aby prowadzić. Naszą jedyną inną opcją jest May. Naprawdę chcesz jeszcze raz przez to przechodzić? Spoglądał to na mnie to na mojego sobowtóra, jego zmarszczone brwi zamieniły się na groźne spojrzenie. W końcu, odpiął pas mówiąc — May, rusz się Szczerząc się w uśmiechu May, wdrapała się na tylne siedzenie, sadowiąc obok Jessici i Spike'a. Connor wśliznął się na siedzenie kierowcy i zapiął pas, mówiąc tonem swobodnej konwersacji — Zdajesz sobie sprawę ,że cię nienawidzę — Wiem — odparłam z uśmiechem — Nie mam nic przeciwko — Tak naprawdę nie uratowałam ci życia — powiedziała May — To też mi nie przeszkadza — odparłam — Ruszajmy, czas zawieźć te dzieciaki do domu Connor westchnął i ponownie uruchomił samochód. Nie jechał już dłużej tak gładko jak wcześniej. Och, cholera. Nie ma nic lepszego jak pościg samochodowy na dobry początek poranka. Dałam mu wskazówki jak dojechać do Mitcha i Stacy i zamilkłam, rozkoszując się ciszą. Dzieciaki były całkowicie wykończone a Connor i May byli zbyt zajęci złorzeczeniem mi w myślach za to przez co kazałam im przejść aby się odzywać. Miło było mieć taką przerwę. May miała rację. Nie ocaliła mojego życia, ponieważ nie mogła tego zrobić. Ona nie będzie tą która mi je odbierze. Sobowtór to tylko omen śmierci a nie jej przyczyna Cokolwiek mnie zabije, nie będzie to coś co uda nam się powstrzymać takimi trikami samochodowymi. W końcu poznałam wroga który był gorszy ode mnie. Ślepy Michael chciał mojej śmierci, dlatego była tu May, a jeźdźcy tylko tego dowiedli. Udało nam się uciec ale to co wyśle za mną następnym razem, będzie tylko większe, szybsze, gorsze i prawdopodobnie również sprytniejsze czymkolwiek w ogóle będzie. Jeśli będę miała szczęście uda mi się chociaż usunąć dzieciaki z linii ognia. Dla mnie już było za późno
Rozdział Dwudziesty Connor walczył o to aby zatrzymać samochód kiedy podjechaliśmy pod dom Mitcha i Stacy, hamulce nie działały jak trzeba od czasu naszej pełnej radości wycieczki po zboczu wzgórza. Nie zdziwiło mnie to wcale tak w zasadzie to byłam zaskoczona tym ,że nie próbujemy jeszcze zatrzymać samochodu na sposób Freda Flintstone'a W końcu przestaliśmy się poruszać, Connor wysiadł z auta opierając czoło o najbliższe drzewo i wyjęczał — Umrę — Nie, nie umrzesz — odparła May, wskakując na przednie siedzenie i wysiadając po stronie kierowcy — Zaufaj mi wiedziałaby o tym. To umiejętność zawodowa Odpięłam pas, spoglądając na nich — Ludzie? Iluzja? Zaklęcie Luidaeg ukryło nas przed wścibskimi spojrzeniami ale nie byłam pewna czy będzie działało też poza granicami samochodu — Och, racja — May strzeliła palcami i natychmiast zostałam ukryta. Wciąż wyglądała jak ja, ale teraz przypominała mnie w jako człowieka Nigdy nie widziałam siebie samej w ludzkim zauroczeniu w taki sposób i jakoś to wydało mi się o wiele bardziej niepokojące niż patrzenie na moje prawdziwe oblicze. Ludzkie iluzje które przywdziewamy to nasze osobiste wybory i zazwyczaj nie kradniemy ich od siebie na wzajem Connor jęknął i machnął ręką nie podnosząc głowy. Powietrze wokół niego zaczęło się mienić, rozpuszczając błony pławne pomiędzy jego palcami i przerzedzając zgrubioną fakturę jego włosów — Zadowolona? — Tak — powiedziałam, pochylając się nad siedzeniem aby odsunąć włosy Jessici z czoła — Chodź kochanie. Czas iść Jessica zerknęła na mnie a potem przez okno — To mój dom — Tak — Andrew drzemał, zwinięty w kłębek ze Spike'm co byłoby super słodkim obrazkiem gdyby Spike był...no cóż mniej kolczasty — No dalej Andy, zbudź się — powiedziałam potrząsając nim. Spike otworzył swoje żółte, neonowe oczy i zaćwierkał — Tak, wiem, zawracam ci głowę. A teraz wstawaj — Andy nie lubi jak ktoś go budzi — poinformowała mnie Jessica
— Zauważyłam. Możesz jakoś skłonić go do ruchu? — Jasne — sięgnęła i szarpnęła Andrew podnosząc go do pozycji siedzącej, zapierając kolanem jego plecy. Wydał z siebie jakiś mamroczący dźwięk i próbował położyć się z powrotem — Nie, Andy. Wstawaj Znowu zaprotestował ale w końcu przestał z nią walczyć. Fascynujące. Ludzie są dziwni. Jessica była bezużyteczna przez większą część naszej przeprawy ale jak tylko musiała poradzić sobie ze swoim młodszym braciszkiem jak nic okazała się bardzo efektywna. Muszę to zapamiętać, tak na wszelki wypadek gdyby jakiś kolejny wariat chcący zostać bogiem kiedykolwiek znowu nas porwał Raj oparł się o siedzenie, obserwując Jessicę wyciągającą brata z samochodu i zapytał — Zabierzesz nas w następnej kolejności do domu? — Tak, zabiorę — odpowiedziałam — Moi rodzice będą zadowoleni — Jestem tego pewna — przeczesałam dłonią włosy i zatrzymałam się zdając sobie sprawę ,że moja własna iluzja nie znajduje się na właściwym miejscu. Byłam pewna ,że nikt jeszcze nas nie widział, w innym razie Mitch i Stacy już dawno by tu byli A wiec teraz miałam nowy problem, jak to zrobić aby mnie nie widzieli? Stacy prawdopodobnie dałaby sobie radę z moim drugim nagłym dzieciństwem , tak długo jak sprowadziłabym do domu jej dzieciaki (potrafi być bardzo pragmatyczna w kwestii dziwacznych rzeczy) ale nie sądziłam ,że będzie w stanie poradzić sobię z May Tak jak Connor, wiedziała ,że nie miałam siostry, jednakże w przeciwieństwie do Connora, niekoniecznie zniosłaby wieści o mojej zbliżającej się śmierci No i była jeszcze Karen. Widziałam jej ducha. Wciąż nie wiedziałam czy.... Nie. Dość tego. Żadnych więcej traumatycznych przeżyć, jeszcze nie Jestem dzieckiem świata wróżek. Gdy wszystko inne zawodzi, kłamiemy. Może to i niehonorowy sposób ale zawsze byłam gotowa poświecić honor na rzecz poczucia zdrowego rozsądku, a to mówiło mi ,że przedstawienie Stacy mojemu sobowtórowi kiedy jej życie właśnie zostało wywrócone do góry nogami, nie będzie dobrym pomysłem — Zostaje w samochodzie — oznajmiłam i spojrzałam na otwarte drzwi od strony kierowcy pytając May — Rozumiesz dlaczego ,prawda? — Tak myślę — odpowiedziała marszcząc się — Nie powinnam tego robić — Wiem — To niesprawiedliwe. Nie sadzisz ,że Stacy chciałaby wiedzieć?
— O tym ,że umrę? W jaki sposób to miałoby jej pomóc May? Ona nie może tego zmienić — potrząsnęłam głową — Masz moje wspomnienia. To znaczy, że ty też ja kochasz — Tak i masz rację, ale... — westchnęła — Jestem prawie pewna ,że to łamanie reguł. Nie powinnam ci pomagać — Dlaczego nie? — Jestem twoim sobowtórem Wzruszyłam ramionami — I co z tego? Pokiwała powoli — Dobrze, ale tylko dlatego ,że zależy mi na Stacy. To już ostatni raz. Po tym żadnego więcej pomagania — Zrozumiałam May ponownie strzeliła palcami. Jej ubrania zaczęły się mienić i zostały zastąpione przez dżinsy, zapinaną na guziczki bawełnianą koszulkę i podniszczoną skórzaną kurtkę którą dostałam od Tybalta, mój typowy wizerunek — Andy, Jessie, Chodźcie czas iść Jessica wyciągnęła już Andrew z samochodu, i teraz stali razem na chodniku. Kciuk Andrew powędrował z powrotem w jego usta. Jessica odwróciła się w kierunku dźwięku z którego dobiegał głos May i zamarła, spoglądając pomiędzy nami — Ciocia ptaszyna? — zapytała Andrew nie łatwo było oszukać. Podszedł do otwartych drzwi, oparł się o nie i złapał mój sweter, kciuk wciąż był w jego ustach Zerknęłam na niego, potem na jego siostrę. Nie mogłam ich okłamywać, głównie dlatego ,że wiedziałam iż nie ma szans aby to kupili — Nie chcę martwic waszej mamy bardziej niż to konieczne — wyjaśniłam — Więc pozwolimy ,żeby May poudawała mnie przez chwilę, dobrze? — May uśmiechnęła się do dzieci, machając ręką Jessica zerknęła na nią po czym odwróciła się z powrotem w moją stronę i powiedziała — Ona nie jest tobą — Wiem o tym, i ty też o tym wiesz ale możemy udawać, że jest inaczej, prawda? — Cóż... — zaczęła Andrew wyciągnął kciuka z buzi — Dobrze — puścił mój sweter i złapał rękę May. Jessica obserwowała z paniką w oczach. Kiedy odwróciła się do mnie, drżała — Nie chcę iść bez ciebie — powiedziała — W porządku kochanie — odparłam, wychylając się z samochodu i uściskałam ją — Wiem ,że się boisz ale kiedy tylko May zabierze cię do rodziców, będziesz bezpieczna — Obiecujesz?
— Obiecuje. Nie będzie mógł cię więcej skrzywdzić ponieważ ja go pokonam. Jesteś bezpieczna. Wiec idź z May, dobrze? — Dobrze — przerwała i skrzywiła się — Ciociu ptaszyno? — Tak? — Wydostałaś nas, i cieszymy się z tego ale teraz jeszcze musisz wydostać siebie też — odsunęła się i poszła do May zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, nienaturalnie wręcz spokojna podeszła do mojego sobowtóra — Chcę teraz wracać do domu, proszę Andrew pokiwał — Do domu — Dobrze dzieciaki, macie to załatwione — May wzięła ich ręce, zerkając na mnie kiedy prowadziła ich do frontowych drzwi. Obserwowałam to dopóki nie byłam pewna ,że nikt nie zaatakuje ich z krzaków, po czym odwróciłam się. Nie chciałam patrzeć jak wchodzą do środka. Już się z nimi pożegnałam Zerknęłam do góry kiedy poczułam dłoń Connora na ramieniu. Stał tuż obok auta, jego spojrzenie przeszło w coś nieomal neutralnego — Hej, dobrze się czujesz? — zapytał Oczywiście ,że nie. Czy ktokolwiek czułby się dobrze gdyby spędzał czas ze swoim wcieleniem zwiastującym śmierć, ciągle przypominającym mu ,że jego czas dobiega końca? — Świetnie — odpowiedziałam, odwracając wzrok kiedy zamrugałam przez łzy Zmarszczył się — Możesz płakać, wiesz. Nikt nie będzie cię za to osądzał Zerknęłam na niego — Wiesz ,że to nie najlepszy pomysł — Tylko proponowałem — Wiem, po prostu próbuje utrzymać mój nastrój wściekłości. Cokolwiek mnie zabije — drgnął ale kontynuowałam — Będzie musiało o to powalczyć. Tak łatwo się nie dam — Nie musisz umierać! — zaprotestował — Ochronię cię! Parsknęłam — Bądź poważny, Connor. Nie byłbyś w stanie tego zrobić. Jesteś świetnym facetem, ale nie jesteś wojownikiem i nigdy nie byłeś. Nie możesz mnie ocalić. Jeśli będziesz miał szczęście to ocalisz samego siebie — Jeśli będę miał szczęście? To szczęście niby ma oznaczać to ,że będę żył wiedząc ,że pozwoliłem ci zginąć? — jego ton był gorzki — Nie, nie wydaje mi się Ramiona mu stężały, odwrócił się w stronę samochodu — Connor—
— Nie, przestań. Nie warto. Zginiesz a ja będę musiał na to patrzeć, ponieważ nawet nie pozwolisz mi spróbować coś na to poradzić. Jak sobie życzysz — wśliznął się na siedzenie kierowcy i oparł głowę na kierownicy. Raj wyglądał przez okno, marszcząc się i kręcąc głową. Nie potrafiłam odczytać tego gestu Niech to cholera. Connor wiedział tak samo dobrze jak ja ,że byłam po prostu praktyczna a nie niesprawiedliwa. W świecie wróżek istniej hierarchia władzy, siły i mocy. Selkie są ledwie na niej widoczne. Nieomal cała ich magia znajduje się w ich skórze. Ślepy Michael przeżułby Connora i wypluł resztki nawet nie zwalniając swojego pościgu, a ja nie miałam zamiaru pójść do grobu z czyjąś śmiercią na sumieniu. Czy raniłam Connora przez to ,że odmawiałam przyjęcia pomocy? Tak. Czy robiłam to ponieważ zależało mi na nim i nie chciałam postawić go na drodze mojej własnej śmierci? Tak. Bez względu na to czy mi wierzył czy nie. Tak było. Na dąb i jesion, dlaczego wszystko choć raz nie może być proste? Zostałam na swoim miejscu, zamykając oczy i nawet nie drgnęłam kiedy May położyła dłoń na moim ramieniu mówiąc — Wiem ,że to trudne ale już wkrótce wszystko się skończy Nie mogłam stwierdzić czy była to obietnica czy groźba. Otworzyłam oczy i odsunęłam się mamroczą — Świetnie, jak tam Stacy? — Szczęśliwa ale zmartwiona z powodu Karen — Co jej powiedziałaś? — Że Karen jest z Lily i dam jej znać jak tylko będą jakieś nowe wieści Pokiwałam — A czy ona...? — Poznała ,że nie jestem tobą? Nie. Dlaczego miałaby to zrobić? Tak długo jak dzieciaki będą milczeć nigdy się nie dowie — westchnęła — Nigdy nie udałoby ci się to gdyby nie była taka zestresowana — Wiem — odparłam podnosząc Spike — Musimy odstawić dzieciaki Tybalt'a na dwór kotów. Connor poprowadzi — Nie ma sprawy — May wzruszyła ramionami i wskoczyła na tylne siedzenie, popychając Raja — Posuń się mały Raj posłał jej ostre spojrzenie i odwrócił w moją stronę żądając — Masz zamiar zabrać nas teraz do domu? — Tak. Już czas — wsiadłam do samochodu zamykając drzwi, nim powiedziałam — Connor? Podniósł głowę z kierownicy z pustym spojrzeniem — Tak?
— Możesz zabrać nas do parku Złote Wrota? Proszę — Och pewnie. Czy mogę dać ci coś jeszcze kiedy już tam będziemy? Moje serce zatknięte na palu? Księżyc i gwiazdy na twoją pogrzebową suknie? — odpalił silnik — Nie bądź taki — Jaki? Wszystko co mi pozostawiłaś to możliwość pochowania cię — Connor— — Jeśli kiedykolwiek ci na mnie zależało, Toby, wyświadcz mi przysługę i zamknij się w końcu Zamilkłam. Było wiele rzeczy które chciałam powiedzieć ale nie mogłam znaleźć na to właściwych słów. Żadne z nas nie odezwało się przez resztę drogi. Nawet Spike w ciszy kulił się na moim kolanie, okazjonalnie tylko grzechocząc kolcami Dzieciaki miały lepsze nastawnie. Zostały już tylko wróżki Cait Sidhe i wiedziały ,że jadą do domu. Te hałasy wcale mi nie przeszkadzały, głównie zachowywały je dla siebie, próbując nie interweniować w tą burzową chmurę która zawisła nad przednim siedzeniem, samochodu a kiedy wyrywały się spod kontroli Raj zaprowadzał ponownie porządek, okazjonalnymi razami i kocimi warknięciami. Nawet nie próbowałam w to ingerować Dwór kotów jest inny niż wszystkie dwory świata wróżek. Tybalt był jego obecnym królem, ale kiedyś ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Kiedyś zostanie zastąpiony i to najprawdopodobniej właśnie przez Raja. Król kotów musi dominować na każdej płaszczyźnie. To on jest tym który ma największy udział w każdej walce, pierwszy wybiera kobiety, i to te najlepsze jakie tylko wróżki Cait Sidhe mają do zaoferowania ale jest on również tym który chroni dwór. Koty nie będą posłuszne komuś kto jest słaby. Żeby być ich królem trzeba być przebiegłym, sprytnym i silnym. Strach ma takie samo znaczenie jak szacunek i jeśli Raj zostanie królem to będzie potrzebował lojalności swoich poddanych. To klej który scementuje jego tron Tybalt będzie musiał zginąć aby Raj mógł stać się królem. Ta myśl cholernie mnie niepokoiła May siedziała w milczeniu z tyłu, wyglądając nieomal melancholijny kiedy tak obserwowała chichoczące i wariujące dzieciaki. Z jakiego powodu śmierć popadałaby w melancholię? Zginie kiedy ja zginę, to na początek. Chociaż nie byłam pewna czy coś takiego powinno się liczyć skoro istniała tylko po to aby wywróżyć moją śmierć.
Connor podjechał mniej więcej naprzeciwko wejścia do parku Złote Wrota kiedy samochód zatrzymał się z grzechotem. Próbował odpalić kilkakrotnie ale się nie udało — Jest martwy — Nic nie szkodzi, jesteśmy na miejscu — otworzyłam drzwi — Chodźcie dzieciaki. Connor, zobacz czy uda ci się w międzyczasie zepchnąć samochód z drogi, nie chcę aby był przyczyną jakiegoś wypadku — Idę z tobą — Nie, nie idziesz — Dlaczego nie? — Connor wstał, górując nade mną i rzucają wściekłe spojrzenie. Wyglądał na wkurzonego i nie mogłam go winić, spodziewał się ,że niedługo umrę. Chciał być przy mnie Raj wybawił mnie od odpowiedzi. Spojrzał władczo na Connora kiedy wysiadł z samochodu i powiedział — Dwór Kotów nie jest otwartą ziemią a ty nie jesteś zaproszony — To nie sprawiedliwe — I co z tego? — potrząsnął głową, książę z dworu kotów w każdym calu — Nie jesteś zaproszony. Ona również — wskazał na May — Tylko ona — zerknął na mnie mrużąc oczy — Mój wuj będzie chciał z nią porozmawiać — Wow ale ze mnie farciara — wymamrotałam pod nosem — Nie podoba mi się to — odparł Connor — Jeśli my nie możemy pójść, ona też nie powinna tam iść — Zgadzam się — poprała go May — Dobrze dla was ,że tak się dogadujecie — odparłam — Chodźcie dzieciaki — spoglądali wściekle kiedy układałam Spike'a na siedzeniu ale żadne nie ruszyło się aby za nami podążyć. Na swój własny sposób znali mnie na tyle długo ,że wiedzieli aby tego nie robić Dzieciaki milczały gdy wysiadły z samochodu, prowadząc mnie przez ulicę do jednej z alejek otaczających park. Pozbyłam się mojego ludzkiego zauroczenia jak tylko, zniknęliśmy z widoku ( niegrzecznie jest wstępować na czyjś dwór wyglądając jak ktoś kim nie jesteś) i prowadziłam grupę dalej Cienie zaczęły gromadzić się wokół nas, na początku lekkie jak mgła potem coraz cięższe aż czuło się nieomal ich fizyczną obecność. Potknęłam się i zatrzymałam. Ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął mocno.
Poleciałam w ciemność. Sapnęłam, walcząc o oddech w tym nagłym chłodzie..... i zatoczyłam się w krąg światła. Znajdowaliśmy się na końcu szerokiej alejki, stojąc plecami zwróconymi do ściany. Coraz więcej kotów wypełniało to miejsce przysiadając na ogrodzeniach, koszach na śmieci, skrzyniach. Kilka Cait Sidhe w ludzkiej postaci stało lub siedziało na stosach ubrań i gazet wyściełających ziemię. Nastąpiła chwila oszałamiające ciszy, koty i dzieci wpatrywały się w siebie przez moment po czym rozległo się pełne tryumfu wycie po obu stronach. W końcu byli w domu Szaro
biały
pręgowany
kocur
zamienił
się
w
mężczyznę
z
pasemkami
odpowiadającymi kolorowi jego futra we włosach i podbiegł w naszą stronę, obejmując Raja w ciasnym uścisku podczas gdy Abisyński kot z długimi, smukłymi kończynami przysiadł na jego ramieniu. Zaczęli rozmawiać pośpiesznie w jakimś arabsko brzmiącym języku, podczas gdy kot dokładał swoje miauczące komentarze które też oczywiście wydawali się rozumieć. Inny Cait Sidhe wirował wokół nas śmiejąc się z zachwytu z powodu odzyskania swoich dzieci Krzyżując ramiona, uśmiechnęłam się — Cóż — powiedziałam cicho — Wygląda na to ,że tą rundę wygraliśmy Śmiechy i hałasy powitania zamaskowały kroki Nie było żadnego ostrzeżenia, tylko nagły ból kiedy ręka złapała mnie za gardło i rzuciła ciężko na ścianę. Wpatrywałam się teraz w dzikie, znajome oczy, rozwarte szeroko tuż ponad maską zwiastującego śmierć uśmiechu — Cześć Toby, tęskniłaś za mną — zaszczebiotała Julie. Smugi brudu miała rozmazane na policzkach, a jej włosy przypominające kolorem tygrysie futro były zmierzwione i splątane — Zły znak — pomyślałam. Wróżki Cait Sidhe mają obsesję na punkcie czystości, jeśli doprowadziła się do takiego stanu prawdopodobnie nie będzie w stanie wysłuchać żadnej mojej argumentacji. Szaleńcy rzadko są w stanie to zrobić — Rozkoszujesz się swoim drugim dzieciństwem? Uczynimy je tym razem ostatnim! Podniosła wolną dłoń, wypuszczając pazury. Jako Odmieniec, Julie nie odziedziczyła zbyt wielu cech fizycznych od swoich rodziców wróżek, którzy zginęli dawno temu. Za wyjątkiem pazurów, tak samo śmiercionośnych jak reszta przymiotów których nie miała. Promienie słońca odbijały się w nich sprawiając ,że wyglądały wystarczająco ostro aby przeciąć szkło. Jej ucisk na moim gardle był tak mocny ,że praktycznie w całości pozbawił mnie oddechu, a tym bardziej drogi ucieczki. Wciąż z uśmiechem, obsunęła dłoń w kierunku mojej piersi i cięła ciężko
Rozdział Dwudziesty pierwszy Raj uderzył w Julie z boku, pazury miał wysunięte. Widziałam jego twarz tylko przez sekundę kiedy do niej wystartował, i bez wątpienia gwałtowne, dzikie szaleństwo błyszczało w jego oczach. Widziałam takie szaleństwo już wcześniej u Tybalta, zwykle na chwilę przed tym jak ktoś ginął Krew spływała z jednej strony mego gardła. Sięgnęłam aby dotknąć tego miejsca tuż przed tym nim moje nogi się poddały i upadłam. Coś strzeliło mi w prawym kolanie. Przekręciłam się na bok, przygryzając cisnący się na usta krzyk. Może i byłam mniejsza niż normalnie ale moje kolana wciąż były moje. Luidaeg sprawiła ,że byłam młodsza. Nie zabrała ze sobą moich blizn Inne Cait Sidhe usunęły się z drogi, robiąc im miejsce do walki i nie interweniując. Zęby Raj'a zagłębiły się w ramieniu Julie, a ona sama próbowała rozorać pazurami jego ramię, oboje wrzeszczeli. Koty nie walczą w ciszy. Zaczęli toczyć się wczepieni w siebie, oddalając się ode mnie. Pozbierałam się na nogi, złapałam najbliższy ciężki obiekt , który tak przy okazji ledwo mogłam podnieść i ruszyłam w ich stronę, próbując unikać przerzucania ciężaru ciała na prawą nogę Jakaś dłoń wylądowała na moim ramieniu powstrzymując mój ruch. Odwróciłam się aby spojrzeć. Mężczyzna który witał Raja stał za mną, z kotem Abisyńskim wciąż siedzącym na jego ramieniu — Nie możesz się mieszać — powiedział. Jego oczy były taką samą czystą zielenią jak oczy Raja Gapiłam się na niego — Próbowała mnie zabić! — I zawiodła — potrząsnął głową — Teraz walczy mój syn i sam musi zwyciężyć — To idiotyczne — reguły panujące pośród wróżek Cait Sidhe czasem wydają mi się czysto samobójcze. Raj był tylko dzieckiem. Julie miała nad nim przewagę ponad trzydziestu lat doświadczenia i sporo tego doświadczenia zdobyła pracując dla Devina, gdzie nie było czegoś takiego jak zasady, czy uczciwość. Nie było szans aby Raj mógł to wygrać — Zginie — Jeśli jej nie pokona, nie utrzyma tronu kiedy ona będzie żyła
Wzmocnił uścisk, krępując mnie. Julie rzuciła Raja na ścianę —Jej krew jest mieszana. Nie może więc być królową tego dworu ani żadnego innego. Ale wciąż może powstrzymać go przed zostaniem królem — A co jeśli go zabije? Co wtedy? — Raj wił się, próbując uwolnić i wbił się w żołądek Julie. Ważyła co najmniej pięćdziesiąt funtów więcej niż on, ale grawitacja była tu po jego stronie. Znalazła się na dole, warcząc Ojciec Raja potrząsnął głową — Jeśli będzie w stanie go zabić, to znaczy ,że nigdy nie był zdolny do przejęcia tronu — I wydaje ci się ,że to w tej chwili ma jakiekolwiek znaczenie? — zażądałam odpowiedzi. Wyszarpując się z jego uścisku pobiegłam w kierunku walczących. Nigdy nie udało mi się do nich dotrzeć. Moje prawe kolano poddało się jak tylko przerzuciłam na tą nogę ciężar ciała i runęłam jak długa. Leciałam z szeroko rozpostartymi ramionami Ale nie uderzyłam w ziemię. Dłonie Tybalta zamknęły się w mojej talii gdy byłam już w połowie drogi, przerzucając moje ciało do góry nogami, kiedy podnosił mnie do wysokości swojej twarzy. Zamrugał gdy nasze spojrzenia się spotkały. Odpowiedziałam tym samym. W końcu potrząsnął głową, a na jego twarzy odmalował się z powrotem charakterystyczny koci chłód i opanowanie — Proszę proszę, Toby.... zmieniłaś się — Tak, cóż — próbowałam wzruszyć ramionami, ale nie mogłam zrobić nic, tylko wisieć — Postaw mnie — Ja....tak, oczywiście — i naprawdę zaczerwienił się odrobinę obracając mnie i stawiając na nogi — Przepraszam Zerkając w kierunku przetaczającej się z krzykiem trąby powietrznej którą byli teraz Raj i Julie, dodał — Widzę ,że udało ci się odzyskać moich poddanych — Tak. Przypomnij mi ,żebym zabiła cię za to później — Oczywiście — powiedział i posłał mi zarys uśmiechu — Zechcesz wybaczyć mi na moment? — Pewnie — oparłam się o ścianę, próbując zignorować ból w kolanie i wściekłe spojrzenia które rzucał mi ojciec Raja Tybalt popłynął w kierunku Raja i Julie dokładnie tak jak rekin porusza się w wodzie. Nie mogłam powstrzymać tego ,że było mi szkoda Julie. Przyjaźniłyśmy się przez długi czas, do momentu aż zbłąkana kula wynajętego zabójcy trafiła jej chłopaka i sprawiła ,że poprzysięgła mi zemstę za to ,że przeze mnie znalazła się w raz z nim na linii ognia.
Nie sprawiało mi przyjemności patrzenie jak cierpi. Mimo to nie odwróciłam wzroku kiedy złapał ją za oba nadgarstki i szarpnął podnosząc z ziemi. Julie kopała i krzyczała kiedy to robił ale nie zdołała uwolnić się z jego uścisku. Raj skulił się i warknął, ale nie próbował się mieszać. Mądry dzieciak — Nie atakujemy naszych gości — powiedział spokojnie Tybalt, trzymając Julie w powietrzu na odległość ramienia i energicznie nią potrząsając. Szarpnęła się na niego prawie wbijając mu zęby w ramię Kiepski pomysł. Tybalt potrząsnął nią ponownie, tym razem mocniej i zaryczał. Koty stojące w alejce zaczęły miauczeć a wróżki Cait Sidhe w ludzkiej formie, dołączyły, mieszając swoje głosy z jego. Zerknęłam z powrotem na ojca Raja. Wył razem z resztą Wróżki Cait Sidhe są urodziwe, smukłe, delikatne, kocie i czasem zapominamy ,że kiedy trzymamy w rękach kota trzymamy w nich również lwa. Każdy dwór kotów to dżungla z betonu i stali i na swoim własnym dworze, przynajmniej na razie, Tybalt był niekwestionowanym królem. Julie znała reguły. Musiała wiedzieć w jak wielkich kłopotach się znalazła. Wciąż jednak walczyła, próbując kopać go kiedy nią potrząsał. Chyba chciała zostać pokonana w chwale Julie nigdy nie była za bystra Rzuciła się w jego stronę ponownie, tym razem wbijając zęby w jego nadgarstek. To był ostatnia kropla która przepełniła czarę. Cierpliwość Tybalta zniknęła natychmiast kiedy ryknął i rzucił ją na ścianę. Prychnęła na niego atakując, w odpowiedzi kopnął ją w żołądek. Zamrugałam. Wróżki Cait Sidhe nie są szczególnie szybkie w uzdrawianiu swoich ran a ich walki o sukcesję, zawsze kończą się dla jednej strony śmiercią. A wszyscy zastanawiają się dlaczego Tybalt wzbudza we mnie niepokój Julie warknęła ponownie ale jej wściekłość zniknęła zastąpiona rezygnacją, teraz walczyła już tylko na pokaz. Tybalt puścił jej nadgarstki i zacisnął lewą rękę wokół gardła, pazury ledwie naruszyły skórę — Skończyliśmy? — zapytał nieomal delikatnie Warknęła ponownie, sycząc przy tym i kłapiąc powietrze, uderzył jej głową w kamienną ścianę, rozległo się głośne trzaśnięcie. Pisnęła a jej oczy zrobiły się szkliste — A teraz, skończyliśmy? — delikatność zniknęła, zastąpił ją gniew
— Tak — wyszeptała, oblizując usta — Zaatakowałaś mojego gościa — Tak — ścieżka krwi spływała z kącika jej ust a po tym jak uderzyła w ścianę będzie miała duże szczęście jeśli nie nabawi się wstrząsu mózgu. Tybalt potrafił grać ostro — Była tu na moje zaproszenie i pod ochroną twojego księcia — Zabiła Rossa! musi zginąć — Być może — odparł Tybalt — Ten argument jest już przestarzały i jestem już tym znużony. Trevor? Gabriel? — para sponiewieranych kocurów zeskoczyła ze ściany, stając się ludźmi gdy wylądowali. Byli masywni, jak ochroniarze ze szpiczastymi uszami i kłami, przy nich Tybalt wyglądał na nieomal małego — Nasza Julie jest zmęczona. Zabierzcie ją do jej legowiska i tam zatrzymajcie — Tak, mój zwierzchniku — zahuczał Gabriel. Sięgnął i oplótł dłonią przedramię Julie. Zasyczała wściekle. Musi być całkiem miło mieć dwa metry wzrostu i solidne mięśnie. Nie próbował jej uderzyć, po prostu podniósł ją na nogi, trzymając w kleszczowym uścisku jej ramię. Wisiała jak szmaciana lalka — Chodź, Julie Cholera, nie jest już moją przyjaciółką ale kiedyś nią była Ignorując ból w kolanie, wyprostowałam się — Tybalt? — Tak — zwrócił się w moją stronę, dyskretnie zlizując smużkę krwi z kącika ust. Byłam całkiem pewna ,że nie należała do niego — Nie krzywdź jej Zamrugał, wpatrując się we mnie. Udało mi się zburzyć jego opanowanie dwukrotnie w ciągu jednej nocy, to może być mój nowy rekord — Zaatakowała cię — Zauważyłam — potarłam moją klejącą się od krwi szyję jedną ręką, mrugając — Proszę, zrób to dla mnie, nie krzywdź jej — Dyscyplinowanie moich poddanych to moja sprawa — wyczułam ostrzegawczą nutę w jego głosie — Wiem. Nie chcę ci niczego narzucać. Dlatego właśnie cię o to proszę Raj podniósł się na nogi i przesunął aby stanąć koło mnie, po czym powiedział — Wujku? — Tak, Raj? — Tybalt spojrzał na niego i uśmiechnął się — Dobrze cię widzieć — Toby przyszła i nas wyciągnęła — powiedział z drżeniem. Po lewej stronie jego twarzy biegło rozcięcie, a krew zmierzwiła mu włosy
— Wiem, sam ją o to prosiłem — I ona to zrobiła — spoglądał to na mnie to na Tybalta i dodał w pośpiechu — Proszę nie krzywdź Julie. Toby nie chce abyś to zrobił a ja jej ufam — Rozumiem.... — Tybalt spojrzał na mnie z rozbawionym wyrazem warzy — Już inspirujesz mi buntowników? — Nie celowo — odparłam Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę i zakomunikował — Trevor, Gabriel, Pilnujcie aby Juliet nie wyrządziła sobie krzywdy. Przynieście jej wodę — uśmiechnął się lekko — Daleki jestem od wyzwania mojego księcia i mojego...... orędownika Skład brutali pokiwał i zaciągnął ją do cienia, znikając. Istnieje jeszcze inny, prawdziwy dwór kotów, taki który egzystuje tylko po drugiej stronie ruchomych ciemności. Nigdy go nie widziałam. Nie sądzę aby ktokolwiek kto nie jest wróżką Cait Sidhe kiedykolwiek go widział Raj posłał mi zatroskane spojrzenie walcząc o utrzymanie równowagi Jego źrenice zmniejszyły się do szczelin nieomal nie widocznych na tle jego tęczówek — Jesteś ranna? — Nie tak jak ty — odpowiedziałam marszcząc się — To nic takiego — machnął dłonią. A wtedy upadł. Nawet młodość ma swoje granice wytrzymałości. Jego ojciec złapał go zanim uderzył w ziemie — Czy on — zaczęłam — Nic mu nie będzie. Jest po prostu zmęczony — powiedział mężczyzna — Mój panie? — Tak, Samson, zabierz syna i odejdź — Tybalt potrząsnął głową, dodając — Toby i ja załatwimy nasze sprawy Reszta rodziców spojrzała do góry, odzyskane dzieci tuliły się w ich ramionach, kiedy zwrócili swoją uwagę na mnie. Zadrżałam próbując to ukryć. Dwór kotów to niezbyt komfortowe miejsce, nawet kiedy jestem sobą. Pod postacią zranionego dziecka czułam się tu naprawdę przerażona — Możecie odejść — powiedział Tybalt podnosząc głos — Wszyscy Cienie wokół nas zaczęły rozwierać się szeroko i wróżki Cait Sidhe przechodziły przez nie, znikając. W jednej chwili zostaliśmy sami, z wyjątkiem kilku pręgowanych dachowców które nie opuściły swego miejsca na szczytach ścian. Tybalt spojrzał do góry, wydając z siebie pojedyncze, niskie warknięcie i popędziły, uciekając nam z oczu
Tybalt usiadł na skraju pustej skrzynki po mleku kiedy ostatni z nich się oddalił, po czym pochylił się do przodu opierając łokcie na kolanach. Spoglądał na mnie przez długą chwilę i przeżywając swego rodzaju wstrząs zdałam sobie sprawę ,że wyglądał naprawdę nieszczęśliwe. Miękko powiedział — Sprowadziłaś ich do domu — Obiecałam ,że spróbuje — Tylko tyle ci potrzeba, prawda? — zaśmiał się nieomal gorzko— Odmieńcy nie powinni być honorowi, wiesz. Czy twoja matka niczego cię nie nauczyła? — Najwyraźniej nie — powiedziałam tak wesoło jak tylko mogłam — Wiele osób wydaje się irytować z tego powodu. A może po prostu irytuje ich ona w ogóle. Trudno tak naprawdę powiedzieć.... — Toby...... — Przepraszam, Tybalt. Ale to był naprawdę długi dzień — westchnęłam, odsuwając włosy z twarzy — I jeszcze nie dobiegł końca, co nie czyni mnie jakoś szczególnie szczęśliwą — Zyskałaś sobie wdzięczność mojego dworu, October Zerknęłam na niego ostro. To było naprawdę niebezpiecznie bliskie podziękowań — Czyżby? Tybalt wydawał się nie zauważyć swojego własnego potknięcia. Po prostu przymknął oczy, opierając się dopóki jego plecy nie sięgnęły ściany i powiedział miękko — Myślałem, że wysyłam cię na śmierć. Po tym co mi powiedziałaś i do tego pojawił się twój sobowtór...myślałem ,że zginiesz przez to co prosiłem abyś zrobiła — Hej — podeszłam bliżej i położyłam dłonie na jego ramionach, wyciągając ręce do góry aby to zrobić — I tak bym to zrobiła. Dzieciaki Mitcha i Stacy są dla mnie jak rodzina. Gdyby coś mi się stało, nie byłaby to twoja wina — To nie ma znaczenia. Jestem Twoim dłużnikiem Ta myśl była niepokojąca — Nie, nie jesteś. Jesteśmy kwita — Zrobiłaś więcej niż należało i nie będę udawał ,że tak nie jest — Położył swoje dłonie na moich zakrywając je całkowicie. Z oczami wciąż przymkniętymi powiedział — Pomijając wszystkie groźby śmierci nie miałem pojęcia jak wiele będzie cię to kosztować — Co? — chwilę zajęło mi zanim zdałam sobie sprawę, że mówił o moim nagłym powrocie do podstawówki — Och. Luidaeg zrobiła to tylko dlatego abym mogła dostać się na ziemie Ślepego Michael'a. Tak jakby umieścił na swojej granicy znak, musisz być niższa
niż znak aby przejechać się na tej karuzeli
— Ledwie cię rozpoznałem — powiedział — Taaak, no właśnie. Jak w ogóle mnie rozpoznałeś? — świat był pełen osób które nawet nie mrugają okiem kiedy mnie widzą. Nie jestem próżna ani nic z tych rzeczy ale miło jest wiedzieć ,że ktoś jednak zauważył moją utratę wszystkiego tego co zdobyłam w procesie dojrzewania Otworzył oczy i uśmiechnął się. Przebywanie tak blisko jego uśmiechu było trochę niepokojące. Szczęśliwie to ,że fizycznie miałam dziesięć lat, skutecznie stępiało to oddziaływanie, przynajmniej w większości — Bez względu na to jak wyglądasz, wciąż pachniesz jak ty — Och — powiedziałam niewyraźnie — Skończyłaś? Czy dzieci są bezpieczne? — Tak myślę. Ale sobowtór nie jest zazwyczaj długotrwałym domowym gościem. Zwykle pojawia się kiedy gospodarz ma odejść Wysunęłam moje dłonie spod jego i cofnęłam się o krok — W tym sensie, wydaje mi się ,że skończyłam — Nie trać nadziei — zaoferował kolejny uśmiech. Ten był mniejszy ale nie mniej szczery — Widziałem już wcześniej jak dokonujesz niemożliwego — Tak, cóż — odwróciłam wzrok, próbując nie skupiać się na jego oczach — Znalazłeś to czego szukałeś? — Jeszcze nie — wstał, pochylił się i delikatnie odsunął dłonią moje włosy do tyłu — Przyjdź do mnie kiedy już uda ci się ponownie dokonać niemożliwego. Jeśli ktokolwiek może.......Mój dwór stoi dla ciebie otworem Poczułam ,że się czerwienie — Tybalt, co ty— — Znalazłem moje odpowiedzi. Wiem ,że to nie ty mnie okłamałaś — zabrał rękę i zniknął w cieniach nieomal ,że natychmiast — Tybalt! Nie możesz mówić mi czegoś takiego a potem zwyczajnie sobie znikać! — krzyczałam ale on już nie nie pojawił Drań Odwróciłam się i ruszyłam ku wylotowi alejki ufając ,że Tybalt nie pozostawiłby mnie na swoim dworze gdyby ten był zamknięty W rzeczywistości cegła była mgłą pod moimi palcami, zamknęłam oczy, wstępując w nią. Poruszanie stawało się coraz trudniejsze. Czułam się tak jakby moje kolana próbowały mnie blokować. Przy tym odczuciu zmagania z mostami we włościach Lily to była zwyczajna zabawa.
Mgła robiła się coraz gęstsza i zimniejsza kiedy przechodziłam przez ścianę. Miałam nią wypełnione ręce, przywróciłam też moje ludzkie zauroczenie podczas tej drogi. Nie chciałam aby ktoś wziął mnie za inwazję z kosmosu tylko dlatego ,że moja mama przekazała mi w spadku szpiczaste uszy. Nie mogłam też raczej zostać wzięta za dziecko w swoim Halloween owym kostiumie bo nie była to odpowiednia pora roku Connor siedział na chodniku z plecami zwróconymi do alejki kiedy się pojawiłam. Wstał gdy zobaczył ,że nadchodzę i naprawdę cieszyłam się ,że moja iluzja ukrywa krew. Wróżki Selkie nie mają wyczulonych zmysłów zapachu w swojej ludzkiej formie. Mogłam go oszukać, mimo ,że nigdy nie udało mi się oszukać Tybalta Czekał aż się zbliżyłam nim zaoferował swoją dłoń — Przepraszam. Zachowałem się jak palant — Tak, to prawda — nigdy nie powstrzymuj mężczyzny który przyznaje się do błędu — Ja też zachowałam się nie najlepiej — To nic. Po prostu martwię się o ciebie — I tak zachowałeś się gorzej ode mnie — Wiem — westchnął — Ja... już raz cię straciliśmy. Nie chce żeby to się powtórzyło Westchnęłam, wślizgując swoje dłonie w jego. Może i był palantem ale był palantem który się o mnie troszczył a to znaczyło dla mnie dużo. Poza tym, to i tak nie miało znaczenia, bo wkrótce wszystko dobiegnie końca Spojrzałam w górę, w jego oczach rysowała się nadzieja — Toby — Między nami wszystko w porządku — uśmiechnęłam się blado — Musimy dostać się do Lily. Możesz przestać być palantem dopóki tam nie dotrzemy? Proszę? — Chyba, sobie z tym poradzę — odpowiedział i uśmiechnął się. Warto było choćby dla tego uśmiechu Zostawiłam swoją dłoń w jego kiedy minęliśmy samochód i poszliśmy w kierunku bramy do parku Złote Wrota. Różnica wzrostu na początku była szokująca ale to odczucie minęło po kilku minutach i wtedy wszystko już wydawało się właściwe. May dołączyła do nas kiedy czekaliśmy na przejściu a Spike deptał nam po piętach i w jakiś sposób miałam wrażenie ,że to też było właściwe. Ostatecznie powiedziałam Tybaltowi prawdę. Prawie skończyłam
Rozdział Dwudziesty Drugi
Marcia wychyliła się ze swojej budki kiedy nadeszliśmy, promieniejąc — Toby! Connor! Hej! — zaczynało mnie to już irytować, to ,że rozpoznał mnie Connor i Tybalt było w porządku, ale Marcia?. Ale gdy spojrzała w dół zapytała — A kim jest twoja mała przyjaciółka? Określenie mała przyjaciółka wkurzało mnie już kiedy byłam naprawdę w takim wieku i nie irytowało mnie to ani odrobinę mniej kiedy zrobiłam się starsza. Byłam zmęczona, kolana mnie bolały i nie miałam czasu na takie protekcjonalne traktowanie — Marcia, Czy Lily jest dostępna? — Co ?— zamrugała — To niegrzecznie odnosić się tak do starszych — Urodziłaś się
1983 — powiedziałam — Jeśli jesteś starsza ode mnie to zjem swoje
skarpetki, możemy zobaczyć się z Lily? — A kto cię zatrzymuje? — zmrużyła oczy, maść wróżek wysmarowana wokół jej oczu, odbijała popołudniowe światło skrząc się na turkusowo złoto — Nie jesteś tym na co wyglądasz — zerknęła w kierunku May, wciąż mrużyła oczy — Ani ona — Marcia, proszę, wpuść nas po prostu — powiedziałam Marcia jest tylko ćwierć krwi Odmieńcem i potrzebuje specjalnej maści wróżek aby w ogóle widzieć nasz świat. Jak na ironię, maść otwiera jej oczy odrobinę szerzej niż normalnie. Potrafi przejrzeć nie tylko iluzję, czasem potrafi też przejrzeć rzeczywistość. Chyba dlatego Lily ją lubi. Zdecydowanie nie za stymulującą konwersację Marcia odsunęła się, marszcząc brwi — Chyba lepiej będzie jak sobie pójdziesz. To znaczy, Toby nie jest Toby a twoje dziecko nie jest dzieckiem, a Connor...no cóż i wydaje mi się ,że jest to też różany goblin Toby, ale to wszystko co mogę stwierdzić. Ktoś kogo nie rozpoznaje nie powinien tu przychodzić. Lily tego nie lubi — Proszę powstrzymaj się od forsowania Marcia — powiedziała Lily pojawiając się na skraju ogrodu, nie mogła podejść bliżej. Każda rusałka jest dosłownie przywiązana do swojego domostwa i nie może go opuścić.
W zamian za to wiedzą one o wszystkim co dzieje się na ich ziemiach, i kontrolują je ściślej niż każdy inny szlachcic kontroluje swoje włości. Zawsze zastanawiałam się czy jest to sprawiedliwa wymiana, ale nigdy nie zdobyłam się na to aby zapytać — Znam naszych gości — Lily — powiedziałam — Hej — Witaj, October — odpowiedziała — Widzę ,że znalazłaś księżyc. Connor. Dawno cię tu nie było — Wiem — powiedział, jego dłoń stężała w mojej — Byłem zajęty — Oczywiście, że byłeś — odwróciła się w kierunku May — A ty jesteś? — May — powiedział mój sobowtór z ponurym wyrazem twarzy — Dobre imię. Ironiczne, ale dobre. Tylko co zrobimy kiedy miesiące roku zużyją się całkowicie? — Lily spojrzała z powrotem na Marcie — To moi goście October Daye, córka Amandine, chociaż w nieco zredukowanym ciele. Connor O'Dell z Cienistych Wzgórz i May, która jest, no chyba ,że aż tak się pomyliłam, sobowtórem October — jej głos był spokojny ale spoglądała na mnie kiedy wymawiała imię May, jej spojrzenie było nieodgadnione Marcia wpatrywała się we mnie szeroko rozwartymi oczami — Ty jesteś Toby? — zmrużyła oczy — Czy to jakiś problem? — zapytałam — Ale jesteś taka mała! — A ty jesteś typową blondynką — Marcia, Toby i jej przyjaciele wyglądają na bardzo zmęczonych i jestem również pewna ,że chce ona zobaczyć swoją przyjaciółkę — Karen — wydukałam — Czy ona....? — pozwoliłam aby to pytanie rozpłynęło się bo nie bardzo wiedziałam jak je zakończyć. Nie mówiła w taki sposób jakby Karen była martwa, ale byliśmy w na wpół publicznym miejscu. Może czekała tylko abyśmy zostały same — Nie, October. Przykro mi — Lily potrząsnęła głową — Próbowałam wszystkiego i zawiodłam Och, na korzeń i gałąź. Jak niby miałam powiedzieć Stacy ,że Karen nie wróci do domu? Przełykając zapytałam — Jak zmarła? Lily skrzywiła się wyglądając na oszołomioną — Zmarła?
— Karen. Jak umarła? Marcia zamrugała — Ktoś umarł? — October, sądzę ,że ty i twoi towarzysze powinniście pójść ze mną — powiedziała Lily nadal marszcząc brwi — Słońce wkrótce zajdzie, a my mamy sporo do omówienia — odwróciła się. Zbyt zdezorientowana aby się kłócić, podążyłam za nią, nie wypuszczając dłoni Connora Poprowadziła nas do podstawy mostu księżycowego, po czym przystanęła i przyklęknęła, kładąc swoją rękę na moim kolanie — Jesteś ranna — powiedziała z dezaprobatą — Ale nie mogę naprawić tego tutaj. Sobowtórze? — Hmm? — wymamrotała May, mrugając Poły kimona Lily zaszeleściły gdy się wyprostowała — Zanieś ją. Musimy wprowadzić ją do włości a nie poradzi sobie z mostem kiedy ma kolano w takim stanie — Ale— — Na płacz i lament już wkrótce przyjdzie czas. Na razie, zanieś ją. Connor? — Tak? — Chodź — wysunęła ramię, najwyraźniej oczekując ,że je przyjmie. Connor zerknął na mnie, uwolnił moją dłoń i wśliznął swoje ramię pod jej, pozwalając poprowadzić się w górę mostu, znikając z widoku. Spike podskoczył za nimi ,pozostawiając mnie samą z May. Słodko. May zerknęła na mnie, marszcząc się — Chce żebym cię zaniosła — Zauważyłam — Z pośród wszystkich śmiesznych— Westchnęłam wyciągając ramiona — No dalej May. Czym szybciej to skończymy, tym szybciej zabierzesz mnie na wieczny spoczynek — przerwałam jej narzekania — Nadal nie jestem pewna czy mogę ci pomóc — Słuchaj. Nikomu nie powiem, jeśli okaże się ,że ci nie wolno. Chcesz wkurzyć Lily? Pobladła. Kiedy dostała moje wspomnienia dostała je w całym zestawie — Nie — Tak myślałam. Więc podnieś mnie May westchnęła i przykucnęła — No, dobrze — nawet zmiana pozycji tak aby mogła mnie podnieść powodowała ból kolana i wolałam nie zastanawiać się nad tym jak wyglądałaby moja własna wspinaczka na most.. Lily miała rację (ktoś musiał mnie ponieść) ale mimo to nadal bycie niesionym przez swojego własnego sobowtóra było po prostu zawstydzające
May pochyliła się do przodu aby zrównoważyć mój ciężar kiedy wspinała się na most. Zadziałało, ale szło jej powoli. Zatrzymała się, złapała poręcz i sapnęła próbując zaczerpnąć oddechu — Co jadłaś? — spytała — Kamienie?
Przypadkowo wbiłam pięty w jej boki — Myślałam ,że jesteś niezniszczalna — Nie. Nie można mnie zabić — powiedziała, sapiąc — Wciąż się męczę a ty jesteś ciężka — Wypchaj się — Cóż za wdzięczność — zaczęła się ponownie wspinać. Rozległ się miękki trzask kiedy dotarłyśmy do szczytu mostu i stanęłyśmy na skrzyżowaniu z czterema niewielkimi, wyłożonymi kamieniami ścieżkami rozchodzącymi się na szachownicy z błota i mchu Tylko ścieżki wyznaczały drogę po solidnym i stałym gruncie. Byłyśmy we włościach Lily. — Słodko — mruknęła May, kierując się najbliższą ścieżką. Byłyśmy w połowie drogi gdy się pośliznęła Jazda na czyiś plecach nie dostarcza zbyt wielkiego pola do manewru zwłaszcza gdy ktoś trzyma twoje nogi. Nie mogła nas złapać. Ledwie miałyśmy czas aby krzyknąć (w perfekcyjnej jedności) zanim wpadłyśmy do wody. Była letnia jak świeża krew Ta myśl była wystarczająca aby sprowokować moje działanie, odepchnęłam się od May i zaczęłam się szamotać a fakt ,że byłam w wodzie spowodował to ,że rzucałam się jak szalona. Spędziłam czternaście lat żyjąc tak jakby z Lily. Żadna z nas tego nie planowała. Mężczyzna imieniem Simon Torquill zdecydował ,że byłby ze mnie śliczny karp koi i posiadał magię niezbędną do przetestowania tej teorii. Zamienił mnie w jednego i pozostawił w jednym ze stawów który otaczał Herbaciane Ogrody. Nie byłam tak naprawdę w tak dużej ilości wody od tamtego czasu. Nawet już się nie kąpię tylko biorę zawsze prysznic. W wodzie wpadam w panikę Ok, może nawet bardziej niż to. Rzucałam się i szarpałam aby utrzymać na powierzchni. Zazwyczaj stawy dla koi są płytkie ale stawy Lily nie są dokładnie tym co nazwałabym standardem. Nie pamiętałam jakie były kiedy tu mieszkałam ale nigdy nie znalazłam dna w moim oryginalnym kształcie i nie miałam zamiaru go szukać. Próbowałam krzyczeć i woda wypełniła moje usta, dławiąc mnie
Świetnie, pomyślałam dziko a więc tak zginę. Mój sobowtór przez pomyłkę mnie utopi Jakaś dłoń złapała mnie za ramiona i wyciągnęła z wody, upuszczając na coś solidnego, nim opadłam na plecy. Zaczęłam kaszleć. Powietrze. Na świecie było powietrze Otworzyłam oczy i znalazłam przed sobą Connora — Nic ci nie jest? — zapytał — Ta..tak — jąkałam się — Przepraszam — To nie twoja wina. May cię upuściła — zerknął przez ramię — Nie chciałam! — May stała kilka stóp dalej, wstrząsając wodę z włosów — W porządku, Connor. Nic mi nie jest — powiedziałam, siadając i rozglądając się wokoło— Nie chciała mnie upuścić. Gdzie jest Lily? — W pawilonie — odparł Connor nieomal z uśmiechem — Czyli gdzie? — Spróbuj spojrzeć za siebie — powiedziała May Zerknęłam przez ramię. Pawilon tam był, dokładnie tak jak ostatnim razem. Lily siedziała przy stole, mieszając zioła w małym moździerzu. Spike przysiadł po jednej stronie, obserwując i od czasu do czasu wychylając się aby pchnąć tłuczek. Nie wydawała się zaniepokojona wybrykami różanego goblina, ignorowała je, spokojnie pracując dalej. Karen leżała na poduszkach za stołem, dokładnie tam gdzie ją zostawiłam Chwile czasu zajęło mi przyswojenie tego wszystkiego. Kiedy to zrobiłam, podniosłam się na nogi i pobiegłam do pawilonu, tylko po to aby upaść ponownie gdy moje kolano odmówiło posłuszeństwa — Na zęby Maeve! — ryknęłam — Lily! — O co chciałabyś mnie prosić? — spojrzała do góry, jej wyraz twarzy był nie do oczytania — Lily ,ty— Ja—Ja— Muszę zobaczyć Karen! Muszę zobaczyć ,że nie jej nie jest — Musisz? — podniosła się, idąc wzdłuż pawilonu z płynnością której nawet Tybalt mógłby jej tylko pozazdrościć — A mi się wydaje ,że to czego ci teraz potrzeba to chwila spokoju — Lily....— May i Connor stali oboje ale nie ruszyli się. Zwróciłam się do niej z proszącym wyrazem twarzy — Lily, proszę
— Gdybym cię naprawdę kochała, odmówiłabym — powiedziała ze smutnym uśmiechem, kiedy klęknęła na mchu tuż przy mnie, możdzież wciąż był w jej dłoni — Powiedziałabym nie, już wystarczająco dużo ode mnie dostałaś, i pozwoliłabym ci uleczyć się swoim własnym trybem, i podczas gdy nienawidziłabyś mnie przez jakiś czas, byłabyś tutaj aby to zrobić — To chyba nie działa w taki sposób — powiedziała May. Brzmiała jakby było jej przykro — Wiem o tym tak samo dobrze jak ty. Wiem więcej o twoim rodzaju niż myślisz — zbeształa Lily, wyrwała garść mchu z ziemi i włożyła do środka — Kiedy już się pojawiacie, wydarzenia muszą odbywać się w ich logicznym porządku. Mam nadzieję ,że nie masz nic przeciwko temu ,że cię nienawidzę — Nic a nic — powiedziała May, siadając koło nas — October? — Tak? — Connor jest za tobą. Co robi? Brzmiała na na tyle zaciekawioną ,że się odwróciłam. Connor przyglądał mi się, i wyglądał jakby tracił swojego najlepszego przyjaciela — Nie robi nic. Lily. Co ty— Jej pięść uderzyła w moje kolano. Krzyknęłam, szarpiąc się aby odwrócić się w jej stronę. Miała puste ręce i spoglądała na mnie niewinnie. Zaczęłam krzyczeć, i przestałam natychmiast kiedy zdałam sobie sprawę ,że ból minął. Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie — To bolało — Zazwyczaj tak jest — wstała, pozostawiając mech na mojej nodze i poszła z powrotem do pawilonu — Chodźcie teraz, wszyscy. Jestem pewna ,że macie miejsca do których musicie się udać i stawić w nich czoło śmierci Wstałam i podążyłam za nią do pawilonu, pozwalając jej prowizorycznemu kłamstwu opaść i pozostać na miejscu. Kiedy wspinałam się na schody błysnęło światło i zapach hibiskusa wypełnił powietrze. Zatoczyłam się i złapałam ściany po czym zdałam sobie sprawę ,że jestem czysta, sucha i mam na sobie purpurowy szlafrok, ozdobiony czerwonymi heraldycznymi różami. Włosy miałam związane gładko do tyłu. I fizycznie wróciłam do swojego wieku
— Co do —? zerknęłam do góry. Przynajmniej nie byłam jedyną zdezorientowaną osobą w tym towarzystwie. May i Connor gapili się na mnie, z otwartymi ustami Lily pochyliła głowę, wyglądając na usatysfakcjonowaną — Tak jak myślałam. To pasuje ci znacznie lepiej, biorąc pod uwagę okoliczności — przyklękła, nalewając herbatę do rzędu czarno białych wzorzystych kubków — Idź zobacz dziewczynkę, znam cię zbyt dobrze, wiem ,że nie będziesz słuchać nim nie upewnisz się ,że żyje — Karen! — nagle mnie olśniło, opadłam na kolana i przycisnęłam ucho do piersi Karen. Nie przestałam wstrzymywać oddechu do póki nie usłyszałam stałego, miarowego bicia jej serca. Jej serce biło. Była żywa — Ona żyje. Żyje — Mówiłam ci — powiedziała Lily, napominając — Jest żywa i cała i nic nie mogę dla niej zrobić. A teraz Chodźcie, wszyscy, wypijecie waszą herbatę — Lily— — Chodźcie, usiądźcie. Nie kłóćcie się ze mną Co mieliśmy zrobić? Usiedliśmy. Przyklękłam po drugiej stronie Lily z May po mojej lewej i Connorem po prawej. Ścisnął moje kolano pod stolikiem. Uśmiechnęłam się do niego. Lily po prostu nas obserwowała, przekazując kubki po stole. May była pierwsza. Podniosła go, upiła i uśmiechnęła się — Hej, mięta Connor podniósł swój własny kubek i zamrugał na nią — To nie mięta. To dzika róża i rukiew wodna — Tak jak mówisz — odpowiedziała Lily, popijając swoją własną herbatę. Jasne. Podniosłam mój kubek i wzięłam z ciekawością łyka. Płyn uderzył w mój język i zadławiłam się, odrzucając kubek. Rozbił się o podłogę pawilonu, gdy obracałam się aby wypluć resztę — Krew? — spojrzałam na Lily z wściekłością — Podałaś mi krew! — Nie, nie podałam. Sama ją sobie podałaś, tak jak May zaserwowała sobie miętę a Connor owoc dzikiej róży. Różnica polega na tym co z tego uczynisz. Tak jak z waszym życiem, jak przypuszczam. A teraz rozbiłaś kolejny z moich kubków — westchnęła — Doprawdy, October, co ja mam z tobą zrobić? — Czy jest jakiś powód dla którego wszystkie wróżki mówią tak cholernie niejasno? — zażądałam odpowiedzi, wstając. Smak krwi sprawiał ,że robiłam się zrzędliwa w każdych okolicznościach. Udało mi się wypluć większość ale wciąż dostrzegałam przebłyski życia Lily, jak cienie rzucane na ścianie. Nie chciałam tego — Pieprzyć to. Karen i ja wychodzimy
— Tak?, w tej chwili? Jest całkiem spora chyba sama jej nie uniesiesz — Connor mi pomoże — zerknęłam na niego. Nie poruszył się, obserwował nas z zamroczonym wyrazem twarzy — Prawda? — Och, pewnie — powiedział, brzmiąc na otumanionego. Po czym upadł — Co do— zaczęła wstawać May, ale jej oczy zaszły jakby szkłem i upadła w pół ruchu Spike zasyczał i przyczaił się za moimi nogami Lily odstawiła kubek — Znam cię zbyt dobrze — powiedziała — Wiedziałam ,że nie wypiłabyś swojej herbaty — Co zrobiłaś? — przesunęłam się do Connora, sprawdzając mu puls. Był silny i miarowy — Kupiłam ci trochę czasu — powiedziała — Nie masz go tak wiele jak myślisz. Fusy herbaty nigdy nie kłamią — O czym ty do cholery mówisz? — warknęłam — Pozwolisz mi sobie pomóc. Twoje zobowiązanie jest moim — podniosła dłoń mówiąc — Przez morze, falę i brzeg, przez łaskę Maeve, matkę wody, wzywam cię do
siebie. Spełnij moje życzenie i zapewnij to czego potrzebuje w tym momencie — jej jadeitowe oczy wydawały się ciemniejsze niż zwykle i o wiele smutniejsze — Lily? Wstałam, robiąc krok w tył — Co robisz? Potrząsnęła głową, przesuwając się w moją stronę — Przez burze, wicher i mróz, w
imię Maeve, matkę bagien, wzywam cię do siebie. Droga jest nasza, tych którzy są jej dziećmi, i powinna być otwarta kiedy nie ma innych Coraz trudniej udawało mi się trzymać otwarte oczy. Nie wypiłam herbaty ale posmakowałam mojej i to jej wystarczyło. Opadłam na kolana, szepcząc — Lily, dlaczego? — Dla twojego własnego dobra — powiedziała i sięgnęła w dół aby zamknąć moje powieki. Próbowałam się odsunąć ale nie mogłam się poruszyć. W ogóle A wtedy nie było już niczego
Dwadzieścia trzy Karen siedziała na mojej piersi i w jakiś dziwny sposób nic nie ważyła — Ciociu
ptaszyno? Obudziłaś się — Karen — uśmiechnęłam się. Krajobraz był jak za mgłą, jak, pomalowany akwarelą — Nie śpisz — Nie, nie śpię i ty też nie. Musisz wrócić, to ważne. Przykro mi ale to ważne abyś się obudziła — Co sie dzieję? — Czas dokończyć pewne sprawy. Musisz wrócić. Musisz— Jej twarz się rozmyła, kiedy ktoś zaczął krzyczeć — Zbudź się, Toby! Do cholery dziewczyno, zbudź się! — nowy głos był głośniejszy i bardziej ostry. Ktoś mną potrząsał Otworzyłam oczy Luidaeg trzymała mnie za ramiona. Powróciła już do swojego normalnego, ludzkiego wizerunku z piegami, kombinezonem i splątanymi czarnymi lokami. Nawet jej oczy były ludzkie, brązowe i zwyczajne. Nic z tego nie wydawało się jej dziwne. Tylko ten strach w wyrazie jej twarzy był czymś nowym — Luidaeg? — powiedziałam mętnie. Głowa mi pulsowała. Cokolwiek zrobiła mi Lily było to silne — Tak — powiedziała, puszczając moje ramiona — Jesteś u mnie — Co? — zmusiłam sie aby usiąść. Leżałam na kanapie Luidaeg, po drugiej stronie jedynego, zachlapanego okna w pomieszczeniu. Zasłony były rozsunięte. Nigdy wcześniej nie widziałam aby wisiały w taki sposób. Pokój był zazwyczaj podświetlony migoczącą żarówką, i pewnym rodzajem niezdefiniowanego blasku, pozwalając cieniom gnieździć się w rogach i pulsować tak jakby żyły swoim własnym życiem. Teraz, światło słoneczne przeganiało je z daleka, sprawiając ,że o wiele łatwiej było dostrzec bałagan panujący na podłodze. Ściany były czarne z brudu i pokryte gdzie nie gdzie pleśnią. Jasno kolorowa, czysta, pachnąca kołdra leżała na moich nogach, była tu kompletnie nie na miejscu
— Jak się tu znalazłam? — zapytałam, spoglądając na Luidaeg — Lily wysłała cię na ścieżkę pływów — potrząsnęła głową, coś w stylu jej zwyczajowego uśmiechu wpełzło jej na usta — Wydaje się myśleć, że spędzanie czasu ze swoim sobowtórem to kiepski pomysł — Lily! — zrzuciłam nakrycie z nóg, próbując wstać. Nie udało mi się — Odurzyła nas! — Yup — zgodziła się Luidaeg — Naprawdę dobrze jej poszło. Inwokacja z użyciem imienia matki i w ogóle. Masz pojęcie ile czasu upłynęło od kiedy słyszałam ostatnio tą inwokację? Użycie jej dla rusałki jest jak zbicie cholernie dobrej chińskiej porcelany — Ale— — Chciała ,żebyś znalazła się z dala od swojego sobowtóra i szczerze uważam ,że miała rację Gapiłam się na nią — Ale ona nas odurzyła — To już żadna nowina, głuptasie. Masz zamiar zapytać dlaczego to zrobiła? — W porządku — odparłam, mrużąc oczy — Dlaczego? — Ponieważ, moja droga October, jesteś najbardziej biernie, samobójczą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam, a to naprawdę coś znaczy. Nigdy sama nie otworzyłaś swoich nadgarstków ale zawsze pędzisz głową najpierw w stronę piekła. Masz dobre powody. Nawet świetne powody. I jakaś część ciebie zawsze będzie się modlić abyś nigdy więcej się z niego nie wydostała Jej słowa leżały trochę zbyt blisko prawdy — To nie prawda — zaprotestowałam słabo — Czyżby? — wstała, podchodząc do okna i wyglądając na ulicę — Wróżki żyją wiecznie. Ludzie nie ale wiedzą ,że umrą, mają tą wiedzę we krwi. Twoja krew nie zachowuje się w taki sposób, i wydaje mi się ,że sama próbowałaś siebie tego zachowania nauczyć — potrząsnęła głową — Co to ma wspólnego z May i Connorem? — Z Connorem? Nic. Po prostu stanął jej na drodze — spojrzała z powrotem na mnie — May, z drugiej strony, to sedno problemu. Jest tutaj, więc wydaje ci się ,że dostaniesz w końcu to czego chcesz. Wydaje ci się ,że zginiesz. Ale wiesz co? Nie możesz. Nie pozwolimy ci na to — Nie pozwolicie mi na co? — Na śmierć
— To szaleństwo — Czyżby? — odwróciła się i poszła do kuchni. Podniosłam się z kanapy i podążyłam za nią. Wciąż miałam na sobie czerwono purpurowy szlafrok, a za paskiem zaczepiony wisiał mój nóż. Przynajmniej nie byłam nieuzbrojona Weszłam do pomieszczenia, dudnienie przerywane tu było tylko dźwiękiem tłuczonej porcelany. Przerwała kiedy usłyszała moje kroki ale nie odwróciła się — Masz zamiar tam wrócić prawda? — Katie wciąż jest koniem. Czy możesz jej pomóc? — Nie gdy ma ją mój brat. Nie wypuścił jej z ręki tylko dlatego ,że mu ją ukradłaś — A Karen, Karen! Wciąż jest u Lily. Muszę po nią wrócić — Nie, nie musisz. Jest u mnie Zamarłam — Jest tutaj? — To właśnie powiedziałam. Biedny dzieciak musi być wykończony. Śpi od momentu kiedy tu dotarłaś — Luidaeg, ona śpi od czasu gdy pojawił się Ślepy Michael Upuściła talerz który trzymała, obracając się i wbijając we mnie spojrzenie — Co? — Nie można jej obudzić — Kurwa mać. Mówisz ,że Lily nie mówiła tak niejasno tylko po to aby mnie wkurzyć? — ruszyła do holu. Poszłam za nią. Sporo widziałam od kiedy spotkałam Luidaeg, czasem było to nawet coś przyjemnego. Ale nigdy wcześniej nie widziałam jej sypialni i biorąc pod uwagę stan jej mieszkania wystawiony na widok publiczny, nie byłam pewna czy chcę ją zobaczyć. Ale jeśli Karen tam była, to musiałam. Stawiałam stopy tam gdzie Luidaeg stawiała swoje i szłam korytarzem, ufając, że wie w którym miejscu można bezpiecznie postawić krok. Przystanęła przy drzwiach które były zawsze zamknięte, westchnęła i pchnęła je aby stanęły otworem — Po tobie Zatrzymałam się tylko na moment zanim przez nie przeszłam W pokoju było ciemno, poruszały się tu cienie zbyt aktywne aby były tylko tymi rzucanymi przez światło. Tuż za mną Luidaeg powiedziała — Zamknij oczy — i strzeliła palcami zanim miałam szansę zareagować. Świece pokrywające każdą wolną powierzchnię, zapłonęły, wypełniając pokój światłem
Kiedy te obrazy wyblakły pod moją siatkówką, zamrugałam rozglądając się ponownie. Świece wypełniały pokój spokojnym, ciężkim światłem, które podświetlało sześć dużych awarii wypełniających odległą ścianę. Światło to odbijało się na suficie i wypolerowanej, drewnianej podłodze. Dziwaczne ryby pływały w tych akwariach, potwory z głębin z trującymi kolcami i ostrymi grzbietami. Konik morski o perłowych oczach długości mojego ramienia podpłynął do szyby, przyglądając mi się zgubnie. Powietrze pachniało wodą morską i solą Zabytkowe łóżko z baldachimem zajmowało większość ściany przy drzwiach. Rama była bogato rzeźbiona, falami i wodorostami, stylizowana na morską syrenę, zwisały z niej ciężkie, czarne zasłony, ukrywając to co znajdowało się w środku — Luidaeg, to— — Tak, wiem. Nie mogę pojawiać się wszędzie, dziewczyna musi się czasem wyspać — wskazała gestem łóżko — Jest tam Podeszłam
do
łóżka,
rozsuwając
zasłony.
Karen
leżała
z
prześcieradłem
opuszczonym do pasa, nie ruszała się. Koce i poduszka były w odcieniu głębokiej czerwieni, wydawały się nieomal krwawe na tle jej skóry. Wyglądała jak śpiąca księżniczka z bajki, drobna, mizerna i utracona już na wieki. Przyklęknęłam, przyłożyłam dłonie do jej policzków i drgnęłam. Wydawało się ,że miała gorączkę ale na jej policzkach nie było żadnych kolorów, tak jakby płonęła ale bez płomienia, jej oczy poruszały się pod powiekami. Wciąż śniąc. Spała od paru dni i wciąż śniła — Dlaczego ona nie chcę się obudzić? — Niech mnie cholera jeśli wiem — Luidaeg usiadła na skraju łóżka, trącając Karen w ramię. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi trąciła ją ponownie, tym razem mocniej — Naprawdę jest w innym miejscu — Wiem o tym. Możesz mi powiedzieć dlaczego? — Jeszcze nie — odparła, pochylając się do przodu i otwierając prawe oko Karen. Zajrzała do niego, najwyraźniej czegoś szukając po czym cofnęła się i puściła. Oczy Karen były znowu zamknięte, ale inaczej, nie ruszały się — Hmm. A to co — Co jest z nią nie tak? — zacisnęłam dłonie w pięści, opierając je na łóżku. Poczucia bezradności nienawidzę nieomal tak samo mocno jak krwawienia — To może być wiele rzeczy — powiedziała — Klątwa, przekleństwo, zatrucie pokarmowe, larwy, masz ten swój nóż? — Co?
—Twój nóż. Ten który ze sobą nosisz. Masz go przy sobie? — Tak, ale— — Dobrze — wyciągnęła dłoń — Daj mi go — Po co? — Luidaeg miała okropną tendencję do przecinania wszystkiego kiedy była uzbrojona, i często oznaczało to mnie, nie sądziłam ,że będę w stanie powstrzymać ją odmową podania jej noża ale musiałam spytać Podniosła głowę — Chcesz wiedzieć co jest z nią nie tak? — Tak! — Więc daj mi nóż. Nie mam w tej chwili cierpliwości na twoje małe gierki. Ta cała sytuacja cholernie mnie wkurza. Bez słów wyciągnęłam nóż z za paska i podałam go jej. Jakkolwiek dziwne mogłoby się to wydawać ufałam jej. Może nie zawsze pochwalałam jej metody ale jej ufałam. Podniosła ramię Karen i dodała — Nie jestem morderczynią dzieci. Wiesz o tym, prawda? — Wiem — odpowiedziałam — Jeśli sądziłabym ,że masz zamiar ją skrzywdzić— — Rzuciłabyś mi wyzwanie i przegrała. Wiesz o tym, ale i tak byś to zrobiła. Czasem twoje poczucie honoru cholernie miesza mi w głowie — przerwała mi i wyszczerzyła się w uśmiechu — Wszyscy Odmieńcy są szaleni — Tak, to prawda. Co masz zamiar zrobić? — Nie skrzywdzę jej, potrzebuje tylko trochę krwi — przesunęła nożem po kciuku Karen. Krew zrosiła skórę a jej zapach wypełnił powietrze aż zdusił posmak słonej wody. — No i już — pochylając głowę, Luidaeg przycisnęła nacięcie do swoich ust i w dziwacznej parodii gestu 'pocałuje i już nie będzie bolało'
trzymała je w tym miejscu
przełykając. Karen się nie poruszyła Luidaeg podniosła głowę po kilku minutach, oblizując usta — Proszę, proszę. Teraz rozumiem — powiedziała i wstała, upuszczając dłoń Karen. Jej oczy zaszły bielą — Nie wierzę w to — O co chodzi? — spytałam podnosząc się — Co jej jest? — Powinnam była cię zabić kiedy miałam okazję — powiedziała, oblizując usta ponownie. Jej kły ukazały się kiedy przemówiła — Oderwałabym ci głowę i pobawiła się nią. To byłaby piękna śmierć — Jestem tego pewna — sarknęłam ,wzruszając ramionami. Luidaeg wydawała się mnie lubić ale to tak naprawdę nic nie znaczyło — Może zmieńmy ten temat na razie
Wzruszyła ramionami oblizując usta po raz trzeci — To twój pogrzeb. Jest
Oneiromancer — Czym? — Oneiromancer, przepowiadaczem ze snów. Widzi przyszłość (i prawdopodobnie teraźniejszość) w swoich snach — Co to ma wspólnego z tym wszystkim? Luidaeg westchnęła — Nie rozumiesz. Słuchaj, ten bachor potrafi widzieć przyszłość w swoich snach. To oznacza ,że nie ma zbyt dobrego połączenia ze swoim ciałem, nadążasz? — Tak — odparłam. Karen była Oneiromancer? Słyszałam o nich ale nigdy żadnego nie spotkałam. Przepowiadanie przyszłości to rzadki dar, co jest akurat dobre ponieważ ci co widzą przyszłość nie mają najlepszej łączności z teraźniejszością. Mają tendencję do mówienia zbyt wiele. Karen nie mogła odziedziczyć tego po rodzicach ich linia nie jest znana z tego daru. Skąd do cholery się to u niej wzięło? — Michael ukradł innych fizycznie. Karen nie była w swoim ciele kiedy przybyli jeżdzcy, więc wzięli ją ze sobą w inny sposób, wzięli ją w jej snach — Co? — gapiłam się na nią — Jak? — To co ty i twoja matka czytacie we krwi jest istotą, nie można tego usunąć Jaźń Karen nie jest zakotwiczona jak twoja czy moja z powodu tego czym jest. To właśnie on zabrał — Czy to dlatego nie chce się obudzić? — i dlatego widuje ją w snach ? Jej spojrzenie stwardniało — Tak — Dobrze — wstałam, prostując ramiona — Odzyskam ją — Kiedy to mówisz, brzmi to jakby było takie proste — skrzyżowała ramiona — To już naprawdę przypomina oglądanie ojca jak przygotowuje się do wyjazdu i pokonania kolejnej grupy wszczynających zamieszki idiotów. Miecz, tarcza, świecąca zbroja, wszystko to okraszone głupotą i jesteś gotowa do wyjścia Zamrugałam — O czym ty mówisz? — Bohaterowie, Toby, bohaterowie. Wszyscy wy jesteście idiotami, i nie mów mi ,że nie jesteś bohaterką, ponieważ nie mam dzisiaj ochoty się o to z tobą spierać. Będziesz potrzebowała tego — wyciągnęła z powietrza moją świecę i wsadziła mi do lewej ręki a do prawej wsadziła nóż — Dotrzesz tam i wrócisz dzięki świetle świecy, mimo wszystko. Kłopot w tym ,że nie mogę wysłać cię na Dziecięca Drogę ponownie.
Nie można z niej skorzystać więcej niż raz. To przeciw regułą — Więc jak mam dotrzeć do ziem ślepego Michaela? — Cierpliwości! Na jaja ojca, już nie uczą dzieciaków manier w tych czasach. Powinnam was wszystkich ubić — potrząsnęła głową — Są inne drogi — Jak je znajdę? — Byłaś już na jednej z nich wcześniej. Różana droga — Co? — zmarszczyła się — Ale myślałam— — Luna wysłała cię na różaną drogę za pierwszym razem kiedy tu dotarłaś, a to oznacza ,że masz prawo aby nią przejść. Ja nie mogę jej dla ciebie otworzyć ale ona może Luna Torquill była ostatnią z osób z którą chciałam zawierać jakieś układy. Odsunęłam jednak tę myśl na bok i pokiwałam — W porządku, spytam ją — Jest tylko mały problem, to nie będzie takie łatwe — Co masz na myśli? — Zaczyna się w tej chwili — strzeliła palcami a moja świeca zapłonęła niebiesko zielonym światłem. Czułam wstrząs krwi wewnątrz wosku, jak wzrasta ponownie — Kiedy wyjdziesz z tego pokoju, znajdziesz się na drodze. Możesz tam dotrzeć i wrócić dzięki świetle świecy ale Lily nie wyświadczy ci już żadnej przysługi, teraz będzie ci ciężej. Różana droga ma swoje reguły kiedy używasz jej do czegoś więcej niż tylko skrótu — Co to za reguły? — Kiedy pójdziesz (i lepiej zrób to szybko) nie odwracaj się za siebie, bez względu na to co zobaczysz lub usłyszysz. Możesz przyjąć każdą pomoc jaką znajdziesz ale nie możesz o żadną poprosić, musi zostać ci sama zaoferowana — A więc działa to tak samo jak ostatnio. Kapuje. Coś jeszcze? — zapytałam gorzko — W zasadzie to tak Westchnęłam — Muszę spytać, prawda? — Mówię poważnie, to ważne — westchnęła — Masz dwadzieścia cztery godziny, nie więcej. Jeśli nie dotrzesz tam i nie wrócisz o czasie, w ogóle tam nie dotrzesz a różana droga będzie zamknięta dla ciebie już na zawsze — Ale—
— To oznacza więcej niż ci się wydaje. Nie możesz pójść Starą Drogą, Krwawa droga cie zabije, droga pływowa jest utracona dla wszystkiego co większe niż przyprowadzenie ciebie do mnie. Tylko ta droga wchodzi w grę albo żadna wiec lepiej się pośpiesz — podeszła do niewielkiej garderoby i otworzyła ją — Lily myśli trochę zbyt dużo o wyglądzie, nie możesz iść w tym co masz na sobie. Trzymaj — rzuciła mi sweter i parę czarnych legginsów, oraz pasek z dołączonym futerałem — Przebierz się i wynoś — Luidaeg, Ja — Toby, zrób co mówię — coś w wyrazie jej twarzy nie kazało mi się z nią kłócić Zdjęcie szlafroku było łatwe. Ubranie swetra nie upuszczają świecy i nie podpalając sobie włosów było już znacznie trudniejsze, ale po kilku próbach udało mi się wszystko zrobić. Wyprostowałam się, wsuwając nóż do futerału — Co teraz? — zapytałam — A teraz wyjdź — wskazała drzwi — Natychmiast — Czy ty— — Kiedy dotrzesz do Cienistych Wzgórz, powiedź Lunnie, żeby wysłała do mnie tą dziewczynkę przemienioną w konia, spróbuje pomóc — przerwała — Jeśli dasz się zabić, skrzywdzę cie na tyle sposobów ,że nie jesteś sobie nawet tego w stanie wyobrazić — Ja— — Idź! — Cofnęłam się, zatrzymując gdy moje ramiona uderzyły w ścianę. Luidaeg założyła ręce na piersi spoglądając wściekle dopóki nie znalazłam klamki i nie wyszłam na korytarz. Drzwi zamknęły się trzaskiem tuż przed moją twarzą. Korytarz wydawał się rozciągać kiedy szłam do frontowych drzwi, cienie robiły się ciemniejsze i bardziej gęste. Ścisnęłam świecę i szłam dalej. Gdyby chodziło tylko o mnie może bym się zawahała, ale nie chodziło tylko o mnie. Stacy nie zasługiwała na utratę swojej córki, Quentin nie zasługiwał na utratę swojej dziewczyny. A ja miałam zamiar ich odzyskać Byłam w połowie korytarza kiedy zaczął się krzyk, uderzający w wysokie tony, z nutą niekończącej się wściekłości, bezlitosnej jak ocean. Zadrżałam ale nie obejrzałam się za siebie. Nie jestem Orfeuszem. Nie tak łatwo mnie podejść Frontowe drzwi stanęły otworem jak tylko przekręciłam klamkę i wyszłam na chłodne powietrze wrześniowej nocy. Zmarszczyłam się mamrocząc
— Do środka wpadały promienie słońca... — teraz jeszcze czas sobie ze mną pogrywał. Tylko tego mi trzeba. Miałam dwadzieścia cztery godziny aby dotrzeć z centrum San Francisco do Cienistych Wzgórz, włamać się na ziemię ślepego Michaela, uratować Karen i wydostać się stamtąd. Wszystko to bez gotówki, samochodu i możliwości poproszenia o pomoc. Świetnie — Bułka z masłem — powiedziałam i ruszyłam Wszechświat nie lubi kiedy się z niego kpi. Byłam w połowie drogi do głównej ulicy gdy usłyszałam za sobą ryk silników. Zgodnie ze słowami Luidaeg nie obejrzałam się za siebie. Zaczęłam szukać w zasięgu wzroku jakiejś kryjówki. Nic tak naprawdę nie wpadło mi w oko, ulica była pusta, zarówno w kwestii kryjówki jak i uzyskania pomocy Odgłos ryczących silników robił się coraz głośniejszy, porwałam się do biegu, zmuszając aby trzymać wzrok skupiony przed sobą Udało mi się przebiec prawie dwie przecznice zanim otoczyły mnie motocykle, silniki ryczały dźwiękiem który brzmiał podejrzanie podobnie do prychania koni Jeżdzcy wyszczerzali się w uśmiechu na mnie, z za swoich osłon, pewni zwycięstwa Ich było trzech a ja byłam sama i nie miałam już gdzie uciekać
Dwadzieścia cztery — Och, na dąb i jesion — wymamrotałam, robiąc krok do tyłu. Moja świeca najwyraźniej nie działała w taki sam sposób jak na ziemiach ślepego Michael'a, zdecydowanie mnie nie ukryła. Jeżdzcy otoczyli mnie ze wszystkich stron i nawet gdyby udało mi sie dotrzeć do mieszkania Luidaeg zanim by mnie złapali, jeśli się odwrócę zejdę z różanej drogi. Utknęłam tu Rozglądając się wokoło powiedziałam — Wiecie ,że wasze wyczucie czasu jest do kitu? Jeżdzcy roześmiali się, sprawiając ,że włoski na karku stanęły mi dęba. Wiedzieli ,że tym razem mnie mają Ale to wcale nie znaczyło ,że musiałam poddać się bez walki. Wyciągnęłam nóż i przybrałam pozycję obroną — No chodźcie — warknęłam — Nie mam czasu na zabawę. Chodźcie! Stali wyglądając na niezdecydowanych i zerkając na siebie na wzajem. Nie byli przyzwyczajeni do tego ,że ofiara się broniła. Pomyślałam aby wykorzystać to zaskoczenie przeciwko nim ale odrzuciłam ten pomysł. Nie byli aż tak zdezorientowani a ja aż taka dobra — No dalej! — krzyknęłam. To w końcu ich sprowokowało. Motocykle zagrzmiały jak dźwięki kopyt i nagle ruszyli na mnie. Jeśli będę miała szczęście zabiją mnie od razu Łokieć pierwszego z jeżdzców uderzył mnie w ramię, posyłając na ziemię. Nóż wyśliznął mi się z dłoni i potoczył dalej, pozostawiając nieuzbrojoną. Pozbierałam się na nogi i drugie uderzenie dostałam w głowę, znowu znalazłam się na ziemi tym razem na plecach. Upadłam mocno. Kiedy znowu próbowałam się podnieść, nie mogłam. W głowie mi wirowało, czarne mroczki blokowały wizję dużej części krajobrazu. Przeturlałam się na bok, próbując zminimalizować ich pole ataku i czekając aż
przestanie mi się kręcić w
głowie Głos który byłam w stanie na wpół rozpoznać zawołał z poza mnie — Zamknij oczy! — słucham poleceń pochodzących z cienia, zwłaszcza jeśli nie mam żadnego innego wyboru. Zacisnęłam mocno oczy, kuląc się jeszcze bardziej
Nie widziałam co działo się potem. Przez większość czasu byłam z tego faktu zadowolona. Są takie momenty późno w nocy kiedy mój umysł próbuje dopasować obrazy do których znam tylko dźwięki. I żałuje, myśląc ,że chciałabym wiedzieć co sie wtedy stało. Nie mogłoby to być aż takie złe jak rzeczy które potrafię sobie wyobrazić. Nie mogło Nic nie mogło być takie złe Zaczęło się wzrastającym krzykiem podobnym do lamentu ale dzikszym i wścieklejszym. Wtedy krzyk się zakończył zastąpiony dźwiękiem uderzeń i odgłosem rozrywanych w krwawy sposób miękkich ciał. Krzyki i warknięcia wypełniały powietrze. Podniosłam głowę i opuściłam ją ponownie kiedy fragment zbroi upadł koło mnie. Jasne. Nie mogłam wstać i nie mogłam uciec. Czekałam spokojnie i z nadzieją na to ,że cokolwiek zaatakowało jeżdzców nie będzie miało ochoty na Odmieńca na deser Dźwięki cięcia zakończyły się z ostatecznym rykiem i zapadła cisza. Stałam tam gdzie byłam, oczy miałam mocno zaciśnięte. Usłyszałam zbliżające się w moją stronę kroki i poczułam ,że ktoś klęknął — Proszę — powiedział Tybalt, brzmiąc na posępnie rozbawionego — Twój nóż — znajomy kształt został wciśnięty w moje palce — Możesz teraz otworzyć oczy Tak zrobiłam, podnosząc bolącą głowę dopóki król kotów nie pojawił się w polu mego widzenia. Jego koszula była rozdarta i pokrywała go krew ale nie wyglądał na rannego — Powinniśmy ruszać — powiedział oferując swoją dłoń — Reszta ludzi ślepego Michael'a nie będzie zbyt rozbawiona — Skąd wiedziałeś? — wsunęłam nóż do pochwy i przyjęłam jego dłoń, wykorzystując ją aby podnieść się z ziemi. Ten ruch sprawił ,że zakręciło mi się w głowie. Niech to szlag. Chociaż raz chciałabym aby ktoś zaatakował mnie nie próbując mi przy tym rozwalić czaszki — Luidaeg do mnie zadzwoniła — powiedział. Musiałam się na niego gapić ponieważ błysnął mi krótkim ale szczerym uśmiechem — Powiedziała ,że nie wolno ci prosić o pomoc. Ona z drugiej strony może sobie prosić o co tylko ma ochotę — Czy rzeczywiście poprosiła? — zapytałam, sprawdzając moją świecę aby upewnić się ,że nie była uszkodzona. Płomień wciąż płonął czystym niebieskim światłem. Dzięki ci Oberonie — Nie — odpowiedział — Czy kiedykolwiek to robi? — Chyba nie — odparłam — Jesteś tu po to aby ocalić mój tyłek? — Wydaje się myśleć, że mogłabyś chcieć eskorty
Wpatrywałam się w niego, duma walczyła przez sekundę, przegrywając bitwę z moim poczuciem zdrowego rozsądku. Czy chciałam przyznać, że potrzebuje pomocy? Jasne ,że nie. Czy uda mi się dotrzeć do Cienistych Wzgórz jeśli jej nie otrzymam? Prawdopodobnie nie — Tak — odparłam z westchnieniem — Mogłabym Roześmiał się i na ten dźwięk włoski na karku stanęły mi dęba ale w zupełnie inny sposób — Czasem, jesteś naprawdę zbyt dumna. Zdajesz sobie sprawę, że nie robię tego po to abyś stała się znowu moją dłużniczką? Uratowałaś dzieci z mojego dworu. Cieszę się ,że mam szansę aby ci pomóc — Ja....— przerwałam, nie całkiem pewna co powiedzieć. Tybalt był moim wrogiem, do cholery. Sprzeczaliśmy się i byliśmy swoimi dłużnikami. Nie wyświadczaliśmy sobie przysług. Nie powinien oferować mi bezinteresownej pomocy, powinien tkwić w tym jakiś haczyk. To nie było właściwe. I zdecydowanie nie powinien się uśmiechać kiedy składał mi tą propozycję, ponieważ jeśli już dłużej nie byliśmy wrogami, to nie wiedziałam czym byliśmy. Powoli spytałam — Zabierzesz mnie tam? — Jeśli mogę. Potrzebujesz mnie. Nie stać cię na stratę ani jednej minuty które teraz tu tracisz I tu mnie miał — Dobrze — odparłam — Możesz mi pomóc — starałam się zrobić tak aby wyglądało na to ,że to ja wyświadczałam jemu przysługę. Poczułam się dzięki temu lepiej mimo ,że oboje wiedzieliśmy ,że było to kłamstwo — Dobrze — wstał i zaczął iść, zmuszając mnie tym samym abym szła za nim. Wirowało mi w głowie ale przetestowałam ,że jeśli trzymam na nim wzrok, to daje radę poruszać się w miarę prostej linii. To był dobry znak. Nie miałam też problemów z chodzeniem, co również było dobrym znakiem. Jeśli będę tak kolekcjonowań te dobre znaki to może uda mi się dotrzeć do Cienistych Wzgórz z życiem Przeszliśmy nieomal milę, kiedy Tybalt zatrzymał się węsząc w powietrzu, po czym zesztywniał. Zerknęłam na moją świecę, aby upewnić się ,że wciąż płonie niebieskim światłem — Tybalt, co— — Shhh — zasyczał — Coś nadchodzi
— Gdzie? — rozejrzałam się po ulicy. Nie było tu nikogo, ale to tak naprawdę nic nie znaczyło. Skoro Tybalt mówił ,że coś nadchodzi, to tak było — Tybalt— — Chyba czas wziąć pod uwagę bieg — powiedział i złapał moją wolną rękę — Co?
— Biegnij!— skręcił ciągnąć mnie za sobą. Potknęłam się ale zmusiłam do zignorowania przyprawiającego o mdłości wirowania krajobrazu. W końcu zamknęłam oczy i biegłam na ślepo, pozwalając mu prowadzić się poprzez ciemność Słyszałam ich wokół nas jak tylko zamknęłam oczy Powietrze zadudniło od głodnych, westchnień i przeraźliwych krzyków, przerażonych dzieci z korytarzy ślepego Michael'a. To nie byli jeżdzcy, a więc drań próbował czegoś innego. Spuścił ze smyczy jedyne ogary jakie miał, dzieci których nikt nie ocalił Biegliśmy dopóki moje nogi nie załamały się pode mną i upadłam, nieomal wyszarpując przy tym rękę z dłoni Tybalta. Przystanął tylko na moment aby chwycić mnie w ramiona i biegł dalej, szybciej niż przedtem. Wtuliłam się w niego, łaknąc powietrza. Odgłosy pościgu zrobiły się mniej intensywne, uciekliśmy im, przynajmniej na razie — Trzymaj oczy zamknięte i nie otwieraj ich choćby nie wiem co — powiedział mi wprost do ucha, zaskakująco miarowym głosem — Tym razem przed nami trochę dłuższa droga, i może trochę zaboleć. Rozumiesz? — zmusiłam się aby pokiwać. Jeśli był w niebezpieczeństwie, to była to moja wina. Musiałam robić to co mi kazał, dzięki temu może ujdziemy z tego z życiem — Dobrze, a teraz wstrzymaj oddech Ledwie miałam czas aby nabrać powietrza zanim świat przekształcił się w lód. Trzymałam oczy zaciśnięte, zmuszając się aby liczyć do stu od tyłu. Powietrze robiło się coraz zimniejsze gdy Tybalt biegł, obniżając się do temperatur które nie sądziłam ,że są w ogóle możliwe. Jak zimne mogły stać się cienie? Lód pokrywał moje włosy, a płuca zaczynały boleć. Nie byłam pewna jak długo jeszcze wytrzymam Mój uścisk na ramieniu Tybalta zacieśnił się i powiedział spiętym głosem — Trzymaj się. Już prawie jesteśmy Powietrze ociepliło się tak nagle, że miałam wrażenie iż ktoś po prostu przełączył włącznik. Tybalt potknął się kiedy przechodził z cieni na stały grunt. Otworzyłam oczy mrugając aby pozbyć się z rzęs lodu
Byliśmy w alejce i sądząc po wyglądzie otaczających nas budynków byliśmy znajdowaliśmy się gdzieś w Oakland, co najmniej trzydzieści mil od miejsca w którym zaczęliśmy. I byliśmy sami. To zdecydowana poprawa — Toby, jeśli nie masz nic przeciwko, musze cię postawić — powiedział. Głos miał rozdygotany. Zerknęłam do góry i drgnęłam. Wyglądał jak mężczyzna który właśnie biegł w piekielnej sztafecie — Oczywiście — odparłam Postawił mnie na ziemi. Usiadłam, trzymając głowę pomiędzy kolanami. Moje ciało mówiło mi bez ogródek ,że chcę odpocząć i mieć możliwość opróżnienia żołądka. Zazwyczaj chętnie wsłuchuje się w to co stara się przekazać mi moje ciało ale niestety nie ma ono zbytniego wyczucia chwili. Byłam sama w alejce z królem kotów, czekając aż sługusy ślepego Michael'a wpadną tu i nas pozabijają. Nie był to najlepszy czas na mdłości. Nakazałam swojemu żołądkowi aby się zachowywał, z nadzieję ,że posłucha Tybalt ruszył do wlotu alejki z pochyloną głową tak jakby skanował ulice w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Zostałam na miejscu, próbując nie sapać. Moje płuca były nieomal tak samo wściekłe jak żołądek. Chciały powietrza i chciały go natychmiast. Mimo to, cieszyłam się ,że pozwoliłam Tybaltowi o nas zadbać. Mogłam pozwolić mu na to aby mnie osłaniał. Kochałam Stacy i Connora ale nie zaufałabym im w kwestii mojego życia. Do tego potrzebowałam kogoś takiego jak Tybalt Zesztywniałam. Luidaeg wiedziała gdzie zabrałam dzieciaki a ślepy Michael był jej bratem. Jak głęboko płynęły ich więzy? Na tyle głęboko ,że zostawi ją w spokoju? Wiedziałam ,że chciał dopaść mnie (na to miałam wiele dowodów) ale czy zwróciłby się przeciwko niej gdyby sądził ,że to sprowadzi jego dzieciaki z powrotem? Luidaeg była jedną z najstraszniejszych osób jakie znam. Ale to nie znaczyło ,że ślepy Michael nie mógł być od niej gorszy Nie słyszałam kiedy wrócił Tybalt dopóki jego dłoń nie opadła na moje ramię. Gdyby był jednym z ludzi ślepego Michael'a byłoby za późno aby uciekać. Ach te radości całkowitego wyczerpania. Podskoczyłam a on uśmiechnął się znużony i usiadł obok mnie, pozostawiając swoją doń tam gdzie była — Jesteś ranna — powiedział tonem pełnym dezaprobaty — Chyba tak — odparłam. Podejrzana wilgoć moczyła tył mojej głowy. Mój wzrok powrócił do normy, więc nie sądziłam ,że mam wstrząs mózgu. Nie do końca — To nic poważnego
Tybalt zdjął swoją rękę z mojego ramienia i wśliznął mi dłoń we włosy. Przygryzłam język, powstrzymując się od wycia kiedy jego palce znajdowały każde draśnięcie i otarcie jakie moja sponiewierana czaszka miała do zaoferowania — Nic poważnego? — zapytał, zabierając rękę. Krew pokrywała końcówki jego palców — Gdy przyjdą po ciebie Nocni Łowcy, mam im powiedzieć ,żeby sobie poszli bo to nic poważnego? — To niesprawiedliwe — powiedziałam zaciskając z bólu zęby. Krew na jego dłoni nie pomagała. Nie cierpiałam widoku swojej własnej krwi — A od kiedy to sprawiedliwość ma z nami cokolwiek wspólnego? — zapytał, podnosząc mnie jednocześnie. Znalazłam się oparta na jego piersi z nogami pod ramieniem, nim miałam szanse zareagować — Hej! — zaprotestowałam — Postaw mnie! Zamrugał, prawie ,że z uśmiechem — Musimy dostać się do Cienistych Wzgórz nim znajdzie nas polowanie. Podążałem za twoimi zapachem po całym mieście. Wydaje ci się ,że ludzie ślepego Michael'a mają mniejsze umiejętności? Mam przewagę, jestem zaznajomiony z twoim zapachem, ale i tak nas znajdą — Więc, musimy sie ruszyć, rozumiem — ciężko było ruszyć się kiedy trzymał mnie w taki sposób. Pomijając już wszystko inne było to cholernie rozpraszające — Musimy ruszać się szybko — To jeszcze nie oznacza ,że musisz mnie nieść! — Czyżby? Wolałabyś iść? Zamilkłam. Cieniste Wzgórza znajdowały się trzydzieści minut jazdy z Oakland, i z tego co wiedziałam Tybalt nie prowadził auta. To znaczyło ,że prawdopodobnie planował przetransportować nas tam w jakiś inny sposób. Nawet gdybym była zdrowa większość z dróg którymi się poruszał wykończyłaby mnie. Ranna i wyczerpana, no cóż... Jasne — W porządku. Ruszajmy do Cienistych Wzgórz — Dobra dziewczynka — powiedział, poprawiając chwyt — Zamknij oczy, trzymaj świecę blisko, i weź najgłębszy oddech jaki tylko możesz. Tym razem potrwa to trochę dłużej — Zdefiniuj to trochę Jego uśmiech zrobił się szerszy — Zaufaj mi Na to nic nie mogłam odpowiedzieć, więc po prostu pokiwałam
— Zamknij oczy — dodał. Zrobiłam to przytulając moją świecę. Nie upuszczenie mnie było odpowiedzialnością Tybalta, nie upuszczenie świecy moją. Poczułam jak cofnął się do tyłu przygotowując do startu i skoczył w kierunku tego co wiedziałam ,że było solidną ścianą Nigdy nie uderzyliśmy kamienia. Świat wokół nas zrobił się zimny, moja egzystencja zredukowała się do kręgu który tworzyły ramiona Tyblata i gorącego wosku, kapiącego mi na ręce. Trzymałam oczy zaciśnięte, wstrzymując oddech do momentu aż myślałam ,że się nim udławię. Mroczki tańczyły mi przed oczami. Prawdopodobnie nie mogłam już dłużej wstrzymywać oddechu. Jak długo oczekiwał ,że wytrzymam bez powietrza? Poza tym, to on biegł. Jak daleko będzie mógł tak biec nim upadnie? Zmusiłam się aby nie oddychać, gnieżdżąc się jeszcze głębiej w jego ramionach, starając się pozwolić na to aby rytm jego ciała mnie uspokoił. Nie działało. Wszystko było ciemne i zimne, lód formował się w moich włosach. Mróz szronił moje policzki i usta A Tybalt wciąż biegł Ciemność była nieskończona. To było znacznie gorsze niż głupota, to było samobójstwo. Nie mogłabym wstrzymać oddechu ani chwili dłużej nawet gdybym chciała. Wypuściłam powietrze z płuc w wielkim pośpiechu, przygotowując się do zaczerpnięcia oddechu i.......przełamaliśmy się w krąg światła. Nie było czasu na to abym mogła się czegoś złapać, kiedy Tybalt potknął się i upadł. Uderzyłam w ziemię, mocno, turlając się kilka stóp do prawej i otwierając oczy Powietrze było wypełnione poświatą pixie i odrobinę jaśniejszym światłem niewielkich latarni. Wyglądało na to ,że było tu kilka stadek, które zebrały się nad na drzewach ponad nami, wszystkie kręciły skomplikowane piruety. Zamrugałam, po czym uśmiechnęłam się szeroko kiedy zdałam sobie sprawę co robią. Nadszedł już prawie czas na Dzień Przeprowadzek, i przygotowywały się z tej okazji. W każdą noc Hallowen, wyfruwały jednocześnie, w poszukiwaniu nowego miejsca które nazywały domem przez mroczniejszą połowę roku. Dzień Przeprowadzek, to piękny widok dla oka. Moja mama kiedyś przyprowadzała mnie do świata śmiertelników abym mogła popatrzeć Leżałam na plecach dopóki nie zaczęłam znowu normalnie oddychać, obserwują pixies. Kiedy moje płuca przestały boleć usiadłam i zwróciłam się w stronę Tybalta z uśmiechem
— Hej, Tybalt, chyba.........Tybalt? — nie poruszył się. Podczołgałam się do niego, ściskając świeczkę w jednej dłoni i potrząsnęłam go drugą za ramię — Tybalt? — nie było żadnej reakcji. Potrząsnęłam mocniej i złapałam go za nadgarstek, sprawdzając puls Nie było żadnego Nie oddychał
Dwadzieścia pięć — Tybalt! Do cholery Tybalt, ocknij się! — upuściłam świecę, złapałam go za ramiona i zaczęłam potrząsać — Nie możesz umrzeć! Nie pozwolę ci na to! Kryształki lodu zaczęły się topić, spływając strużkami po mojej twarzy ale to nie miało znaczenia, ponieważ Tybalt nie oddychał. Jeden z moich łokci był zdarty, po upadku z jego ramion, ale to nie miało znaczenia ponieważ Tybalt nie oddychał. Potrząsnęłam nim ponownie — Tybalt, nie. Nie możesz... Czego nie mógł? Umrzeć? A dlaczego nie? Nie było nic co by go powstrzymywało. Nie mógł odejść i zostawić mnie tu samej? Być może — Zbudź się! Niech cię szlak! — zacisnęłam dłoń na jego nosie i nakryłam jego usta swoimi, próbując wmusić trochę powietrza w jego płuca. Nie mogłam stwierdzać czy robiło to jakąś różnice więc po prostu nie przestawałam, wdmuchując powietrze i wbijając pięści w jego klatkę piersiową — Zbudź się! Nie działało. Upadłam tuż przy nim i wtuliłam twarz w zagłębienie jego ramienia, popłakując. To nie powinno było się tak skończyć. Nie wiem czego oczekiwałam ale nie tak powinno się to skończyć. Tybalt nie powinien zginąć jakąś głupią, pozbawioną sensu śmiercią której z pewnością by uniknął gdyby nie ja. Raj obejmie swoje dziedzictwo wcześniej i to była moja wina Tuzin pixie zleciał z drzew i wylądował wokół nas, składając skrzydełka i uderzając mnie nimi z sympatią. Zignorowałam je, tuląc się mocniej do Tybalta — To niesprawiedliwe — wymamrotałam — Och, no nie wiem — powiedział chrapliwie — Jak dla mnie wygląda to na całkiem niezły układ. Ryzykowałem życie i zdrowie aby cię tu przynieść a ty pobiłaś mnie i nakrzyczałaś — Tybalt! — wyprostowałam się wpatrując w niego. Obserwował mnie z uśmiechem i mimo ,że był blady to oddychał — Ale ty—
— Istnieje dużo opowieści na temat kotów, prawda? — Co? — Mówi się ,że mamy dziewięć żyć — podniósł się do pozycji siedzącej, dając mi czas abym się odsunęła. Zrobiłam to, ale niezbyt daleko. Nie miałam zamiaru odpuszczać, jeszcze nie — Jest w tym trochę prawdy — Jak to możliwe? — zapytałam. Wewnętrznie krzyczałam i płakałam żądając odpowiedzi. Na zewnątrz, mogłam poczekać. Żył. To mi wystarczało — Królowie i Królowe z Dworu kotów są ciężkie do zabicia. To co zabiłoby naszych poddanych, albo nas, nim zostajemy ukoronowani nadal może nas zabić, ale wracamy — wysunął dłoń i zaczął się bawić pasmem moich włosów. Nie odsunęłam się — Tylko nie tyle razy. Nie dziewięć. Podanie ci prawdziwej liczby, byłoby więcej warte niż moje życie — Ale— — Shhhhh, cisza. Nic mi nie jest, nie zabiłaś mnie. Chociaż Juliet byłaby szczęśliwa gdybyś to zrobiła, skoro dałoby jej to pretekst aby zabić ciebie — jego uśmiech się nie załamał — Masz talent do izolowania innych, wiesz o tym? Nie robisz tego celowo, ale i tak zawsze ci się to udaje — Tybalt, ja— — Nie usprawiedliwiaj się, nie potrzebujemy tego — zabrał dłoń z dala od moich włosów — Idź. Jesteśmy w parku otaczającym Cieniste Wzgórza. Wciąż jeszcze możesz zrobić to co trzeba — Co z tobą? — Nic mi nie będzie. Jestem obolały ale to nic poważnego. A teraz idź Stanęłam, niepewna. Przymknął oczy — Tybalt? — Tak? — nutka irytacji wśliznęła się do jego tonu kiedy prawe oko zamknęło się całkowicie. Zmrużył więc na mnie lewe — Co miałeś na myśli wcześniej? Kiedy powiedziałeś, że wiesz iż to nie ja cię okłamałam? — Ach — dźwięk ten na wpół był krzykiem na wpół westchnieniem. Zamknął lewe oko a jego usta zakrzywiły się w uśmiechu — Powiedziałaś mi kilka nieprawdziwych rzeczy, mała rybko i poznanie powodów było dla mnie ważne. Teraz wiem ,że sama nie wiedziałaś i możemy ruszyć dalej — Co ?
— Jeśli ci powiem, nazwiesz mnie kłamcą, Toby. Nie. Chcesz tych odpowiedzi, będziesz musiała znaleźć je sama. Mam nadzieję ,że to zrobisz. A teraz idź — ziewnął — Jestem zmęczony. Powstawanie z martwych naprawdę dużo mnie kosztuje Gapiłam się na niego. Uratował mi życie, przez mnie zginął a teraz wszystko co robił to wygłaszał niejasne kwestie i kazał mi odejść? Dobrze. Pochyliłam się aby podnieść moją wciąż płonącą świecę, starając się na niego nie patrzeć — Więc, do zobaczenia później — Mam nadzieję — powiedział po prostu Bardziej zdezorientowana niż zwykle, zaczęłam iść. Nie mogłam spojrzeć za siebie. Reguły Luidaeg na to nie zezwalały Pixie kręciły się wokół mnie kiedy wspinałam się po wzgórzu, goniąc się na wzajem i wykonując szereg skomplikowanych akrobacji w powietrzu. Przygryzłam uśmiech. Pixie nie są zbyt mądre (są jak małe małpki ze skrzydełkami) ale są całkiem rozumne kiedy nie atakują ludzi przypadkowo. Są podstępne, kradną robactwo i dlatego tak bardzo je lubię W parku nie było żadnych ludzi. Była zbyt późna pora roku poza tym zbyt późno w nocy, zachód słońca opróżnił ich świat z bezpieczeństwa, wysyłając ich biegiem do domów. Jak dla nich było zbyt wiele cieni. W końcu to po zmroku właśnie wychodząc wszystkie potwory Normalnie to jakoś bardzo mnie nie niepokoi ale to nie była normalna sytuacja. Musiałam dostać się do włości. Tą odrobinę bezpieczeństwa którą miałam dzięki wątpliwemu komfortowi Luidaeg, zostawiłam za sobą aby ścigać jej szalonego brata. Droga do Cienistych Wzgórz wymagała całej serii akrobacji które zawstydziłby nie jednego cyrkowca. Torquillowie pewnie monitorowali tą wspinaczkę przez cały czas jakąś ukrytą przy wejściu kamerą i to nie z powodów bezpieczeństwa tylko dla rozrywki. Pixie rozproszyły się kiedy wspinałam się sumiennie, śmiejąc się za moimi plecami Może nie były jednak takie głupie Drzwi w starym dębie pojawiły się kiedy wydostałam się spod krzaków głogu. Szarpnęłam je i otworzyłam, wstępując do Cienistych Wzgórz, po czym przestałam zupełnie mrugać. Dębowe drzwi zwykle prowadziły do głównego holu ale...nie tym razem Podłoga była marmurowa w kolorze zielonej trawy, ściany niebieskie, wznoszące się aż do sufitu pokrytego białymi chmurkami. Meble były wyścielone, miękkie, bez żadnych widocznych ostrych krawędzi. To całe pomieszczenie wydawało się być zbudowane jakby na mniejszą skalę niż byłam przyzwyczajona. Znalazłam Dziecięcą salę
Opadłam sztywno na najbliższe krzesło, pozwalając odpocząć kolanom kiedy skanowałam pomieszczanie. Nie widziałam Dziecięcej sali od czasu gdy moje własne dzieciństwo dobiegło końca, ale wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętałam. Niewyraźne odciski palców znaczyły ścianę, nie dało się ich zmyć do końca i wydawało mi się ,że niektóre z nich muszą należeć do mnie. Dzieciństwo jest krótkie nawet dla nieśmiertelnej. Najczęściej zostaje roztrwonione na chęć bycia dorosłym Stukanie pazurów po marmurze ostrzegło mnie zanim różany goblin wskoczył na moje kolano. Zamrugałam na niego — Hej — był mniejszy i delikatniejszy od Spike'a, z różowymi oczami i szaro bordowymi kolcami — Czy mogę ci jakoś pomóc? — Szukał cię — powiedziała Luna, pojawiając się na widoku — Pixie mówiły ,że nadchodzisz ale nie wiedzieliśmy gdzie jesteś — Luna. Witaj — spojrzałam do góry, oferując jej zmęczony uśmiech — Jestem tak jakby na poszukiwaniach — To również wspomniały. Oraz to ,że zabiłaś biednego Tybalta — Wydobrzeje — Ma do tego tendencję, To jedna z kilku jego zalet — spojrzała na świecę w moich dłoniach. Nie było w jej oczach żadnego zaskoczenia, zupełnie żadnego — A więc wracasz na ziemię mego ojca — Nadal ma Karen. Tylko on może ją uzdrowić — Tak, to prawda — westchnęła — Próbowaliśmy ale nic nie pomaga. Jeśli jej zmiana jeszcze bardziej postąpi nie będzie już w ogóle człowiekiem — Nie jestem pewna czy teraz jeszcze nim jest Luna. Luidaeg kazała ci przekazać abyś przysłała do niej Katie. Może nie będzie w stanie nic zrobić ale spróbuje — Nie wiem czy to bezpieczne — powiedziała Luna — Ja też nie. Muszę iść — wstałam, mrugając. Ból w mojej głowie był irytujący ale do przeżycia. Nie miałam co do tego zbytniego wyboru, więc powiedziałam — Nie mogę pójść Dziecięcą drogą. Byłaś gotowa mnie zabić Luna. Jesteś mi to winna — Ach — odparła miękko. Żółte pasma zaczęły się pojawiać w jej oczach, przejmując brąz — Powinnam była wiedzieć ,że do tego dojdzie. Musimy zebrać plony z tego co zasialiśmy w tym życiu, jednakże do rozwoju nasion czasem potrzeba wielu lat — gorzki uśmiech wykrzywił jej usta — Lepiej ujdź z tego z życiem, October Daye, córko Amandine, w innym razie mój mąż nigdy mi tego nie wybaczy. Nigdy nie chciałam stać się moją matką
— Luna, co— — Umieściła cię na różanej drodze, i ode mnie zależy czy cię tam wyślę. Ale nie wrócisz tą drogą. Twój powrót będzie miał inną ścieżkę — jej oczy były nieomal całkowicie żółte, a w jej włosach zaczęły pojawiać się pasemka różu — Przepraszam, że skłamałam. Nigdy nie chciałam tego zrobić. Ale nie mogłam pozwolić na to aby mój ojciec mnie znalazł. To drugi raz kiedy jego jeżdzcy przybyli od kiedy opuściłam jego wzgórza i nie wstawiłam się ,za żadnym z dzieci. Przy tych żniwach trzeba będzie zapłacić za wszystko. Powiedziała ci ,że jest limit czasu? Zamrugałam, na to co wydawało się nagłą zmianą tematu — Dwadzieścia cztery godziny. Muszę dostać się tam i wrócić nim świeca zgaśnie, albo nie wydostane się wcale — Dokładnie tak — zaoferowała mi dłoń — Chodź moja droga. Nie ma czasu do stracenia. Nie teraz — za każdym razem kiedy moje oczy ją opuszczały, ona zmieniała się odrobinę bardziej, stając się coraz bardziej i bardziej kobietą którą była gdy wzięła różę od Acaci — Może nigdy go nie było — gdy to dodała wzięła moją dłoń w swoje i poprowadziła Szłyśmy poprzez korytarze, ogrody, sypialnie, kuchnie i biblioteki, dopóki pomieszczenia nie zaczęły mi się zlewać w jedno. Korytarze wypełnione portretami, zakurzonymi meblami, wiejskimi ogrodami, bibliotekami wypełnionymi książkami które szeptały gdy przechodziliśmy. Szłyśmy tak długo aż zakręciło mi się w głowie, nigdy się nie zatrzymując i nigdy nie oglądając się za siebie. A wtedy znajome drzwi pojawiły się przed nami, zrobione z nieobrobionego drewna, ze szklanym witrażem w kształcie róży po środku. Luna spojrzała na mnie, nieznane oczy przepełnione były bólem, puściła moje dłonie i otworzyła drzwi Ogród Szklanych Róż wypełniony był światłem które wpadało tu przez okna i przechodziło przez na wpół przezroczyste róże rozpraszając się na nieliczne małe tęcze połyskujące na brukowanych ścieżkach i kamiennych ścianach. Luna szła przede mną, muskając
koniuszkami
palców
po
krawędziach
nieustępliwego
szkła
kwiatów,
pozostawiając za sobą krwawe ślady. Szłam za nią powili, rezolutnie próbując nie dopuszczać do siebie tego co chciała powiedzieć mi jej krew. Była zbyt zmienna i zbyt myląca, nie była już dłużej wartościowa Luna przystanęła w najdalszym skraju ogrodu, na przeciwko krzaków z kwiatami które były czarne ze szkarłatnym cieniem
Ich łodygi były gęsto obłożone kolcami, tak ostrymi ,że wyglądały jak broń — Róże zawsze są okrutne — powiedziała nieomal tęsknie — To czyni je różami — sięgnęła do krzewu, nawet nie mrugając kiedy kolce musnęły jej skórę — O czym ty mówisz? Jej wyraz twarzy był pogodny — O pięknie i okrucieństwie oczywiście. To proste — Rozległ się niewielki dźwięk oznaczający pęknięcie z wnętrza krzewu. Cofnęła rękę trzymając w niej doskonały pąk czarnej róży — Różana droga nie jest delikatniejsza niż inne, ale ludzie zakładają ,że musi być ponieważ jest piękna. Piękno kłamie — pocałowała kwiat, nieomal od niechcenia, pomimo tego ,że płatki cięły jej usta. Krew zaczęła płynąć swobodnie A róża zaczęła sie otwierać Płatki rozwijały się powoli, tnąc jej usta i palce do czasu aż powietrze wypełnił zapach krwi. Luna uśmiechnęła się oferując mi różę — Nabij palec na kolec a znajdziesz się na drodze. Przyjmij różę, krwaw dla niej a zabierze cię tam gdzie będziesz chciała pójść Nadal zmarszczona wyciągnęłam dłoń. Umieściła w niej różę. Ta spoczęła delikatnie i lekko, kolce nawet nie drasnęły moich palców — Co muszę zrobić? — Tylko krwawić — W porządku — zacisnęłam palce wokół róży, przestałam kiedy ból powiedział mi ,że jej kolce znalazły ślad —Teraz, co mam zrobić...Luna? Co się dzieję? — świat wokół mnie nagle zrobił się zamglony. Tak jakbym faktycznie spoglądała na niego poprzez mgłę. Kobieta z włosami w kolorze róż stała po środku, krwawe dłonie miała splecione na piersi — Przykro mi — wyszeptała — Przykro mi ale to jedyny sposób. Idź szybko — Czy odurzanie mnie jest waszym nowym hobby? — zapytałam i upadłam. Jakaś część mnie krzyczała, ogród szklanych róż składa się w większości ze szkła i kamienia i ma naprawdę niewiele miękkich miejsc do wylądowania. Ta część mnie która o tym myślała była naprawdę niewielka, reszta mnie samej wsiąkała w przepełnioną zapachem róż ciemność, spadając coraz dalej i dalej Luna płakała gdzieś za mną w ciemności. Chciałam na nią krzyknąć ale nie znalazłam słów. Nie znalazłam niczego oprócz ciemności i zapachu róż. A potem nawet tego już nie było
Dwadzieścia sześć Karen siedziała pod wierzbą, czesząc włosy wróżki Kitsune — Witaj ciociu ptaszyno — powiedziała, spoglądając do góry — Wróciłaś po mnie — Wiem gdzie teraz jesteś — odpowiedziałam, słysząc echo swojego własnego głosu odbijające się od wiatru, śniłam — Kim jest twoja przyjaciółka? — To Hoshibara — odpowiedziała Karen — Umarła tutaj — Dlaczego? — spojrzałam na dziewczynkę która zaoferowała mi nieśmiały uśmiech — Ślepy Michael ją wykradł, ale udało jej się uciec. Nie pozwoliła mu na to aby ją zmienił. Uciekła do lasów — Karen odsunęła ręce od włosów Hoshibary — Zginęła ale Nocni Łowcy nigdy nie zabrali jej ciała. Zrobił to ktoś inny — wskazała coś za mną — Widzisz? Odwróciłam się. Hoshibara leżała pod drzewem wierzby Był tu ktoś jeszcze, dziewczynka, niewiele starsza niż samo to dziecko, z żółtymi oczami i włosami które opadły jej do pasa różowymi i czerwonymi splotami. Wynurzyła się z pomiędzy drzew jedna ręką nakrywającą usta, wpatrując się we wróżkę Kitsune. Hoshibara podniosła głowę, spoglądając na dziewczynkę, spoglądając na.... Lunę. Ruch ten był bardzo słaby, nie pozostało w niej zbyt wiele życia — Nie wrócę — wyszeptała Luna klęknęła przy niej — Nie musisz — Nie czuje się dobrze — Umierasz Hoshibara pokiwała, nie wyrażając żadnego zaskoczenia — Czy to będzie bolało? — Nie musi — Luna wyciągnęła dłoń, pokazując Hoshibara kolce które trzymała — Mogę sprawić ,że twój ból zakończy się już teraz. Ale musisz coś dla mnie zrobić Kitsune spoglądała na nią nieufnie, nie mogłam jej za to winić — Co się wtedy stanie? — Zginiesz — Czy jest jakiś sposób abym nie musiała umierać? Luna potrząsnęła głową — Nie, chyba ,że wrócisz do niego — Co muszę dla ciebie zrobić?
Po raz pierwszy Luna wygalała na zdenerwowaną — Pozwolisz mi zabrać twoją skórę. Dowiedziałam się....wiem jak robią to wróżki Selkie. Pozwolisz mi zostać wróżką Kitsune. Uwolnisz mnie — W porządku — Hoshibara podniosła dłoń i przyklepała nią rękę Luny. Pisnęła kiedy kolce przecięły jej skórę, po czym zamknęła oczy, momentalnie milknąc. Luna spoglądała na nią przez chwilę, po czym położyła się, składając na jej czole pocałunek — Chciałabym aby był inny sposób — wyszeptała i uderzyła dłońmi w Hoshibare wiążąc je obie razem z cierniami. Po czym odrzuciła głowę do tyłu i krzyknęła. Pojawił się błysk światła tak jasny ,że gdybym obserwowała go oczami nie ze snu nie byłabym w stanie stawić mu czoła. Kiedy zbladł, obie i Hoshibara i różana dziewczynka zniknęły. W ich miejscu stała teraz smukła nastolatka, całe ręce miała unurzane we krwi. Miała kasztanowe włosy i pokryte srebrnym futrem ogony a swoim wyglądem nie przypominała żadnej z nich. Stała niepewna, ściskając brzeg nagle zbyt dużej sukienki i skierowała się w kierunku lasu, znikając — Wydostała się — powiedziała Karen tuż za mną — Czy my też możemy? — Karen— odwróciłam się. Karen i Hoshibara zniknęły. Krajobraz rozpuszczał się w pastelowych barwach i mogłam poczuć zapach róż na wietrze. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam znalazłam się na skraju lasów Acacii, ukryta w plątaninie krzaków. Niebo było czarne a moja świeca co najmniej cztery cale krótsza. Cokolwiek zrobiła mi Luna pozbawiło mnie to przytomności na trochę dłuższą chwilę, a czas uciekał Wstałam powoli, opierając się o najbliższe drzewo. Byłam z powrotem na ziemi Ślepego Michael'a, wiedziałam jak Lunie udało się uciec i dlaczego zaufała mi ,że zatrzymam jej sekret dla siebie — Cel uświęca środki — wyszeptałam — Och, Luna Cięcia na moich palcach były opuchnięte i czerwone, piekły kiedy kładłam na nie zbyt duży nacisk. Słodko — To chyba cholerny tydzień trucia Toby — wymamrotałam, spoglądając na równiny. Podniosła się gęsta mgła, zabielając krajobraz. Światła włości ślepego Michael'a zamigotały mgliście w oddali
Nie było czasu do stracenia Drżąc, wyszłam ze schronienia udzielanego mi przez drzewa i zaczęłam iść. Stała biel otaczająca znajdującą sie wokół mnie ziemie dodała całkiem nowej jakości do podróży której nie mogłabym odbyć bez niej. Głazy wyglądały jak zbliżające się potwory dopóki nie znalazłam się przy nich na tyle blisko aby zobaczyć je wyraźnie, podczas gdy jeżyny i kępy traw przekształcały ziemię w tor przeszkód.
Trzymałam świecę w górze aby oświetlić sobie drogę i wypalała ona mgłę na tyle ,że mogłam stwierdzić iż poruszam się w linii prostej. Płomień był moim kompasem a światła dochodzące z włości ślepego Michael'a moją latarnią, prowadzącą mnie poprzez noc. Nic nie zatrzymało mnie kiedy tak szłam poprzez mgłę, wokoło panowała cisza. Moja świeca wciąż płonęła powoli, zmniejszając swoją długość. Do czasu kiedy zrobiła się o kolejny cal krótsza stałam już przed wejściem do korytarzy ślepego Michael'a świadoma nagle tego jak bardzo byłam narażona. Strażnikom moja obecność na pewno nie umknie zbyt długo. Schowałam się za pokruszoną ścianą, spoglądając na mgłę w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak ruchu Luidaeg powiedziała ,że ślepy Michael zabrał istotę bycia Karen. W połączeniu ze wspomnieniami z ALH, to stwierdzenie przyprawiło mnie o dreszcze. Maszyna January wysysała właśnie taką istotę z ludzi pozostawiając ich martwych i pustych, po takim szoku separacji. Nie sądziłam ,żeby istota człowieka była czymś co można było tak po prostu wrzucić do celi, musiała być trzymana w czymś bardziej solidnym. Czymś z czego nie mogłaby uciec. Więc co to było? Nawiedzała mnie ta kula z motylem w środku. To musiała być istota Karen, uwięziona w szklanej kuli, bijąca skrzydełkami o szklane ścianki, próbująca się uwolnić aż do samego końca. Ale czy ona tam była? Miał ją ze sobą już wtedy? Mógł wciąż mieć ją ze sobą, lub mógł przekazać ją swoim potwornym dzieciom jako zabawkę. Tak czy inaczej musiałam ją odebrać. Żadne miejsce nie wydawało się bardziej prawdopodobne niż inne, ale w końcu zdecydowałam się wybrać dzieci jako mniejsze zło. Być może przetrwam spotkanie z nimi i dostanę drugą szansę, jeśli źle wybrałam. O nim nie mogłam powiedzieć tego samego Przechodzenie po włościach ślepego Michael'a samej w ciemności było czymś czego nigdy więcej nie chciałam robić. Poruszałam się od budynku do budynku, zamierając i wstrzymując oddech przy najmniejszym nawet dźwięku Nic nie nadeszło z ciemności aby mnie zaatakować ale jakoś nie było to zbyt pocieszające. Nie było szans na to abym mogła stwierdzić czy nie idę prosto w pułapkę, więc szłam dalej, zatrzymując się kiedy dotarłam do pomieszczenia z popękanymi ścianami. Z zewnątrz wyglądało inaczej ale je rozpoznałam. Zawsze potrafiłam rozpoznać więzienie
Zewnętrzna część była zrobiona z gładkiego kamienia, jedyną drogą wejścia co było oczywiste, okazały się pokruszone ściany znajdujące się na wysokości jakiś dziesięciu stóp, niezabezpieczone w żaden sposób. Nie była to aż taka trudna wspinaczka, mogło mi się udać Stary beczkowóz stał oparty o jedną ze ścian. Wspięłam się na jego szczyt i złapałam świeczkę w zęby, nie zagryzając zbyt mocno, kiedy zaczęłam szukać czegoś aby się złapać Nie było żadnej czystej ścieżki ale cała seria płytkich nisz prowadzących w górę ściany. To miało sens. Dzieciaki zawsze znajdą drogę wyjścia ale na ziemiach Ślepego Michael'a to wcale nie oznaczało ucieczki. Potrzebowały też wiec drogi powrotnej Wspinaczka była wolna, bolesna i była jedną z najbardziej szargających mi nerwy rzeczy jakie kiedykolwiek zrobiłam. Jeśli ktoś mnie w tej chwili przyłapię, w życiu sie stąd nie wydostanę. Równie dobrze już mogłabym być martwa Nacięcia na moich dłoniach paliły kiedy przycisnęłam je do kamienia, kolana bolały od walki z ciężkością a gorący wosk zastygał na mojej dłoni i policzkach przy każdym ruchu. Ale udało mi się. Udało mi się dosięgnąć szczytu ściany, moja świeca wciąż płonęła stałym niebieskim światłem i nikt nie wszczął alarmu Dziecięcy korytarz rozciągał się pode mną nieruchomy, cichy, pogrążony w ciemnościach Dzieci zniknęły, prawdopodobnie nadal szukając mnie z powrotem w realnym świecie. To dobry znak. Gobelin wisiał kilka stóp po mojej lewej, przymocowany do ściany zardzewiałą metalową pętlą. Wyglądał na tak samo zbutwiały jak wszystko inne w królestwie Ślepego Michael'a ale powinien się nadać Posuwając się cal po calu wzdłuż ściany, złapałam gobelin z zamiarem opuszczenia się ostrożnie w dół. Ale zbutwiała tkanina miała inny pomysł. Rozdarła się w moich rękach i poleciałam łapiąc najmniej poszarpaną część materiału. Tym razem mi sie udało. Materiał się nie rozdarł, a ja uderzyłam o ścianę na tyle mocno ,że pozbawiałam się z płuc całego powietrza, nieomal przegryzając moją świecę podczas tego całego procesu. Po wisiałam tak przez chwilę, oddychając ostro przez nos. Kiedy nabrałam pewności ,że nie spadnę zaczęłam schodzić Gobelin kończył się jakieś trzy stopy nad podłogą. Puściłam go, lądując twardo ale w miarę prosto. Udało się. Byłam w korytarzu i nie było tu jego dzieciaków, chociaż wiedziałam ,że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Musiałam się ruszyć
Kilka prowizorycznych zabawek walało sie po podłodze. Do tego kije, kamienie i jakieś kości którym wolałam nie przyglądać się zbyt dokładnie, miś bez głowy i głowa lalki bez ciała, odłamki drzewa i plastiku. Żadna z tych rzeczy nie wyglądała jakby była używana bardzo często, raczej jak oszczędzana do użycia jako broń. Szukałam aż moja świeca zrobiła się jeszcze krótsza i nie znalazłam niczego oprócz śmieci — Niech to szlag, gdzie ona jest? — wyszeptałam. Ciemność mi nie odpowiedziała. Gdziekolwiek była, na pewno nie była tutaj i czas się ruszyć Gobelin który pomógł mi uniknąć upadku wyglądał tak jakby miał mnie utrzymać. Włożyłam świecę z powrotem w zęby, złapałam go i zaczęłam się wspinać. Nie zajęło mi to tyle czasu co za pierwszym razem, strach i niepowodzenie przyśpieszały moją wspinaczkę. Przechyliłam się nad krawędzią ściany, przeciągając gobelin ze sobą i spuszczając go po drugiej stronie. Był to dowód na to ,że tu byłam ale to nie miało znaczenia jeśli pomoże mi uniknąć złamania karku Gobelin okazał sie doskonałą drabiną, spuściłam się na dół, opadając bez dźwięku na beczkowóz. Jedno za mną, to łatwiejsze, jedno przed mną Oczywiście, najgorsze zostawiłam na koniec Noc robiła się chłodniejsza. Przemykałam się z budynku do budynku, przystając na przeciwko tego który wiedziałam czym był. Stajnia. Krzyki które otaczały wcześniej to miejsce ustały, zastąpione zupełnie innymi odgłosami. Dzieci których nie uratowaliśmy nie były już dziećmi. Zadrżałam i wśliznęłam się do środka, chowając za belą z sianem. Nikt raczej nie będzie mnie tam szukał. Jaki idiota chowałby się w więzieniu? Niech to wszystko szlag trafi. Ilu rodziców płakało teraz za dziećmi których już nigdy więcej niż zobaczy? Te dzieci nie zrobiły niczego złego, były po po prostu ludźmi i znalazły się w złym miejscu i czasie. To się musi skończyć. Uratuje Karen a potem zabiję ślepego Michael'a. Pierworodny czy nie, zginie za to co zrobił Dźwięki wydawane przez konie niknęły w tle innych odgłosów, stając się nieomal normalnie i po chwili byłam już w stanie wyodrębnić nowe odgłosy a w śród nich dźwięk którego nie chciałam usłyszeć. Płacz Odwróciłam się aby zajrzeć do najbliższego boksu. Był zamknięty kratami z jeżyn i drutu jak te poprzednie ale to co było za nim nie uległo zmianie. Nie w całości, jeszcze nie. Podkradłam się bliżej, szepcząc — Jest tu ktoś?
Zaległa cisza. Po czym zbyt znajomy głos powiedział — Tak Och, na dąb i jesion — Katie? — Tak — brzmiała na rozkojarzoną. Ja też byłabym rozkojarzona gdybym, została porwana przez szaleńca który ma zamiar przemienić mnie w konia — Jak się tu znalazłaś? — uratowałam cię, pomyślałam, Wiem ,że cię uratowałam.... — Quentin powiedział ,że musimy się przenieść. Zabrał mnie na zewnątrz i wtedy..... — nie było w jej słowach żadnych emocji, tak jakby czytała coś ze stenogramu. Coś w jej wnętrzu został złamane — Sprowadzili mnie tu z powrotem — Wyciągnę cię, nie martw się — przeklęłam się za to kłamstwo ale i tak je wypowiedziałam. Już raz zawiodłam, w zapewnieniu jej bezpieczeństwa, co sprawiło ,że myślałam iż uda mi się teraz? I do tego jeszcze Quentin. Gdzie on był? Czy kiedy przyszli po Katie, zabrali też jego? Przynajmniej inni byli bezpieczni w Cienistych Wzgórzach, jeżdzcy nie mogli dostać się do domostwa Luny. Ale dzieciaki Mitcha i Stacy, dzieciaki Tybalta, och, na dąb i jesion — Katie, jesteś tu sama? — Powiedzieli ,że nie weszłam w skład porozumienia. O co im chodziło? Nuta histerii była wyczuwalna w jej głosie — Mówiłaś ,że mogę wrócić do domu! Co się ze mną dzieje! — ślepy Michael złamał moje zaklęcie. To zwiększyło jej ból a on chciał ją skrzywdzić — Wszystko będzie dobrze. Obiecuje — już raz ją okłamałam. Co znaczył jeden raz więcej? Nie odpowiedziała — Katie? — zerknęłam na świecę. Świeca znowu się skurczyła i zostało mi może jakieś sześć godzin, może mniej. Nie wystarczająco dużo czasu— Katie, wrócę — nadal nie było odpowiedzi w końcu wstałam i odeszłam. Nic innego nie mogłam zrobić Szczęście zawsze się kiedyś kończy. Nie powinnam była być zaskoczona kiedy twarde ręce złapały mnie od tyłu gdy opuszczałam stajnie, wciągając do cienia. Walczyłam, aby się uwolnić i spotkało mnie za to ostre uderzenie w głowę — Cisza mieszańcu — zasyczał głos — Zabierzemy cię do niego. Moja świeca płonęła teraz wściekła czerwienią, ostrzegawczo, ale było już za późno. Zostałam złapana. Ciągnęli mnie miedzy zabudowaniami, mgła rozstępowała się przed nami, ukazując w końcu szeroką polanę wypełnioną jeżdzcami i zniekształconymi dziećmi. Dzieci śmiały się i krzyczały, tańcząc wokół ogromnego ogniska które malowało niebo rzęsami złota i szkarłatu.
Szliśmy dalej, mijając wrzaski i śmiechy, do póki nie doszliśmy do otwartej przestrzeni tuż przy ogniu Po czym jeżdzcy trzymający moje ramiona, uwolnili mnie i wtopili się z powrotem w tłum. Potknęłam się i spojrzałam do góry, już wiedząc co tam znajdę, obawiając się to zobaczyć Ślepy Michael siedział na tronie zrobionym z kości słoniowej, rozbawienie malowało się na jego niewidomej twarzy kiedy zwrócił się w moją stronę — Więc — powiedział — Wróciłaś — Oszukiwałeś — warknęłam. Któregoś dnia w końcu nauczę się kiedy lepiej się zamknąć — Powiedziałeś ,że mogę uwolnić dzieci Mitch'a i Stacy. Nie powiedziałeś mi ,że masz jeszcze Karen Oparł się — Tak jaki ty. Zabrałaś dzieci na których utratę nie wyraziłem zgody — Nigdy nie powiedziałam ,że tego nie zrobię — Nigdy nie powiedziałem, że zdradzę ci jakie dzieci są w moim posiadaniu, ani tego ,że nie odbiorę sobie tych których nie obejmowała nasza umowa. Dzieci które wygrałaś uczciwie należą do ciebie, inne należąc do mnie — uśmiechnął się. Zadrżałam. Było w tym uśmiechu coś czego nazwy nigdy nie chciałam poznać — Oczywiście ,zawsze możemy zawrzeć nową umowę. Podobała mi się ta ostatnia — Czego chcesz? — zapytałam — Nie możesz mnie tu trzymać. Mam błogosławieństwo Luidaeg — Och, wiem o tym. Moi poddani byli bardzo entuzjastycznie nastawienie do sprowadzenia cię tutaj. Przepraszam za to — jakoś wątpiłam ,że ktokolwiek zostanie ukarany za swój entuzjazm — Tak długo jak trzymasz świecę mojej siostry możesz odejść w każdej chwili. Ale — Ale? — powtórzyłam. Był jakiś haczyk. Oczywiście ,że był jakiś haczyk — Odejdziesz bez tego — wyciągnął znajomy kryształ z kamizelki, podniósł go do góry aby mi pokazać jak uwięziony motyl szarpię się w środku — Czyż nie jest śliczna? Stanęła mi na droczę nocą,, więc ją sobie wziąłem. Jak długo przeżyje w tym stanie, zastanawiam się tylko — Karen. Och, na korzeń i gałąź, Karen — Wypuść ją! — Zostań ze mną Zamarłam, gapiąc sie na niego — Co? Uśmiechnął się ponownie — Odłóż świecę. Zostań ze mną. Nie masz wystarczająco dużo czasu aby ją ocalić i uciec, ale jeśli zostaniesz z własnej woli, wypuszczę ją
— Dlaczego? — Ponieważ udało ci się mnie oszukać, to mi zaimponowało ale nie pozwolę ci zrobić tego ponownie. Ponieważ twoja egzystencja mnie obraża, córko Amandine — obrócił kryształ sprawiając ,że motyl zaczął trzepotać w szalonej próbie pozostanie w pionie — Ty zostaniesz, ona odejdzie — A Katie? — Nie masz do niej żadnych praw — potrząsnął głową — Poświęcisz się aby uratować jedną albo utracisz obie. Wybór należy do ciebie córko Amandine. Nie zostało ci na jego dokonanie zbyt dużo czasu Spojrzałam w dół na moją świecę. Miał rację, czas uciekał, i nie byłam pewna czy uda mi się uciec samej, a tym bardziej z moimi dziećmi. Niech to szlag. Wybacz mi Luidaeg, ale miałaś rację. Naprawdę pędziłam przed siebie na łeb na szyje aby zginąć — Rozumiem — powiedziałam, spoglądając do góry Ślepy Michael uśmiechnął się — Dojdziemy do porozumienia? Zadrżałam, spoglądając na świecę. Nie będzie płonęła wiecznie, jeśli zostanę tu za długo, będę w pułapce a Karen zostanie w niej razem ze mną. Jeśli zgodzę się na jego warunki, przynajmniej jednej z nas uda się wydostać. Nie chciałam nikogo zawieść. Nie chciałam zostawić tu Katie ale przynajmniej zapomni w tej stajni tego szaleńca ,to że kiedyś była czymkolwiek innym niż koniem a Quentin był młody, i tak by ją utracił. Zakochiwanie się w śmiertelnikach nigdy nie jest rozsądne. Za każdym razem się przez to cierpi. Po prostu nauczy się tego wcześniej ode mnie Wiedziałam ,że próbuje uzasadnić to co chciałam zrobić. Ale nie obchodziło mnie to. Nie było innego sposobu — Jeśli zostanę — powiedziałam powoli — Wypuścisz Karen, żadnych sztuczek, rozumiesz? — Oczywiście — odpowiedział obrażony — Moje słowo jest wiążące. Czyż nie jestem zrodzony w krainie wróżek? To było to. Był zrodzony z krainy wróżek, krainy wróżek tak starej ,że pamiętały ją tylko pierworodne wróżki. Nasze słowo zawsze było wiążące, a jego krew była starsza niż moja. Jego słowo będzie jeszcze bardziej wiążące — Obiecaj mi — powiedziałam — Jeśli ci obiecam. Dołączysz do mojego polowania i będziesz moja, już zna zawsze
Ostatnia szansa, wciąż jeszcze mogłam powiedzieć nie, mogłam uciec i wrócić aby uratować ich wszystkich jeśli tylko naprawdę wierzyłam ,że wciąż mogę dotrzeć tu i wrócić przy świetle świecy. Wosk topił się szybciej niż czas, płynąc w dół i parząc moje palce. Ile mil do Babilonu? Zbyt wiele — Jeśli obiecasz, zostanę — powiedziałam — Masz moje słowo — To wszystko czego mi trzeba — ślepy Michael wstał, posyłając mi krótki, kpiący ukłon — Na krew mojej matki i kości mojego ojca, przyrzekam — powiedział, śpiewnym głosem który odbijał się echem tak bardzo ,że miałam wrażenie ich wypełnia cały świat. Zadrżałam na swoim miejscu i zapragnęłam uciekać. Trochę na to za późno. Straciłam swoją szansę i będę musiała żyć z konsekwencjami mojego wyboru — Na dąb i jesion, na jarzębinę i cierń, przyrzekam. Na korzeń i gałąź, na róże i drzewo, na kwiaty i krew i wodę, przyrzekam to tobie, twoja śpiąca królewna i jej rodzeństwo będzie wolne i nigdy więcej go nie dotknę. Moje polowanie, nie będzie ich ścigać, moi jeżdzcy ich nie pojmą. Masz moje słowo Jego słowa były popiołem i pyłem. Oddychałam ich mocą i czułam jak robię się zimna. Wybuchły okrzyki radości. Zrobił to. Obietnica została złożona, nawet ślepy Michael nie mógł przed nią uciec. Karen będzie wolna a ja zostanę tu za nią. Kwestia uwolnienia Katie zależy już teraz tylko od Quentina i innych. Ta walka już dłużej nie była moja. Moja walka dobiegła końca Zerknęłam na jego twarz i zobaczyłam koniec świata — Twoja kolej — powiedział — Ja.....— nie było nic co mogłabym powiedzieć. Czy mi się to podobało czy nie dałam mu słowo. Dotrzesz tam i wrócisz dzięki świetle świecy powiedziała Luidaeg i miała rację, światło to przyniosło mnie na ziemię ślepego Michael'a i byłam dzięki niemu bezpieczna tak długo jak było to możliwe, kiedy tu byłam. To była moja droga do domu, tak długo jak ją miałam, moja obietnica nie miała znaczenia. Tak długo jak nie puszczę świecy, wciąż jeszcze mam szanse Bez słowa, rozwarłam dłoń i pozwoliłam świecy upaść. Polowanie obserwowało a ślepy Michael robił to ich oczami. Kiedy uderzyła w ziemię a płomień zgasł, uśmiechnął się Zwycięstwo. Niech go szlag. Zwycięstwo należało do niego. Stałam tak prosto jak mogłam, mrugając szybko aby pohamować łzy. To miejsce nie było zbyt przyjazne kiedy byłam tu pod ochroną Luidaeg ale teraz bez mojej świecy, było przerażające Jak przez mgłę zdałam sobie sprawę ,że chciałabym zobaczyć moją matkę
— Zostanę — powiedziałam — Tak — potwierdził ślepy Michael — Zrobisz to — coś uderzyło mnie od tyłu w nogi, powalając na ziemię. Próbowałam podnieść głowę, ale świat zrobił się czarny, wypełniony tylko lodowatymi szeptami utraconych dzieci ślepego Michael'a. Na dąb i jesion co ja zrobiłam? — Oto świeca aby oświetlić ci łoże — skandowały — Czułam jak się zbliżają ale nie mogłam zmusić mojego ciała do ruchu
Luidaeg, przepraszam........pomyślałam desperacko — Oto topór który odetnie ci głowę — zagrzmiał ślepy Michael — Weźcie ją Coś ciężkiego uderzyło mnie w podstawę czaszki i świat zniknął
Dwadzieścia siedem Świat był stworzony z mgły i wypełniony dźwiękami urywanych piosenek. Nuciłam wraz z nimi, śpiewając w miejscu w którym znałam słowa. Nie było niczego więcej, tylko muzyka, mgła i ja. Czasem mijały mnie milczące osoby ale nie miały one znaczenia Nic nie miało znaczenia kiedy płynęła muzyka która mnie ogrzewała. Był czas kiedy świat był czymś więcej niż tylko mgłą i na wpół spamiętanymi piosenkami, ale ten czas był dawno temu i bardzo daleko stąd. Kiedy próbowałam sobie coś przypomnieć czułam, wiec przestawałam się starać. Siedziałam po prostu w ciemności i czekałam. Na co czekałam było dokładnie tą częścią której nie wiedziałam Istniały rzeczy na które można było mieć nadzieję, nawet w mglistej ciemności. Jeśli będę miała szczęście i będę bardzo dobra być może nadejdą. Był tak wielki jak niebo i jasny jak księżyc. Kiedy sunął przez mglę mogłam zobaczyć równiny jak rozprzestrzeniają się nieskończenie pod niebem na którym rozciąga się zmierzch. Zrobiłabym dla niego wszystko. Zginęłabym dla niego. Chyba nawet raz mu to powiedziałam. Pamiętam jego dłonie na moich włosach, jego głos, głęboki i szeroki jak ocean, grzmiący — Jesteś prawie gotowa — długo po tym płakałam. Nie wiem dlaczego. Miało to chyba jakiś związek z obietnicą Czas płynął. Nie wiem jak wiele i nie dbam o to, nie miałam żadnego prawdziwego celu. Wszystko co miało znaczenie to mgła i nadzieja na to ,że wkrótce, znowu przybędzie Kiedy mgła opadła na tyle aby przypomnieć mi ,że miałam fizyczny kształt, zdałam sobie sprawę ,że ktoś mnie przebrał. Coś nadchodziło, coś tak ważnego jak księżyc który pamiętałam ,że widywałam na tle...jakiegoś innego nieba. Ta myśl raniła tak bardzo ,że odsunęłam ją na bok. Coś ważnego nadchodziło i to znaczyło ,że on też tu będzie. Wszystko będzie dobrze, tak długo jak tylko on tu będzie. Uśmiechnęłam się pozwalając aby niewidoczne ręce wciągały mi buty na nogi. Zaśpiewałam — Pędź koniu do Banbury
Cross, aby zobaczyć panią na białym rumaku
— Tak, tak, oczywiście — powiedział ktoś i pogładził mnie po włosach, odsuwając je do tyłu i związując. Głos był nieomal znajomy, w taki sposób jak twarze które czasem widywałam we śnie które były też nieomal znajome — Już prawie czas iść. Wyciągnę cię stąd. Nie martw się — ....z pienieniami na palcach i dzwonkami na palcach — śpiewałam, zamykając oczy. Spoglądanie na mgłę przez zbyt długi czas, raniło moje oczy. Zaczęłaby się rozpuszczać gdybym to zrobiła, pokazując mi świat który nie był do końca prawdziwy. Świat nie powinien tak wyglądać, sprawiało to ,że chciałam gryźć i krzyczeć. Coś dotyczącego dzieci i świec — Jak daleko do Babilonu? — wyśpiewywałam — Czterdzieści mil i dziesięć — Shhh — powiedział głos — Musisz być cicho. Żadnego śpiewania, żadnych słów — Czy dotrzesz tam przy świetle świecy — o czym ona mówiła? Słowa i mgła to były jedyne rzeczy które miałam — Zamknij się! — wyszeptała i spoliczkowała mnie. Zamarłam Czasem on też mnie bił gdy nie śpiewałam piosenek które lubił. Nigdy nie wiedziałam jaka piosenka sprawi ,że znowu mnie uderzy dopóki nie zaczęłam jej śpiewać i było już za późno aby to cofnąć. Raz, kiedy śpiewałam o kobiecie imieniem Janet i białych koniach na których uwielbiała jeździć zaczął mnie bić, nie przestając. Krwawiłam w mgłę jeszcze cztery godziny po tym, jasną krwią jak rubiny na moich palcach. Nie lubiłam kiedy mnie bił. Bolało i wprawiało mnie to w zakłopotanie ponieważ tak bardzo jak tego nienawidziłam, nie chciałam aby przestawał. Kiedy mnie bił mgła rozjaśniała się na tyle ,że byłam w stanie dostrzec koncepcję poza światem który znałam, rzeczy bardziej skomplikowane niż mgła i na wpół pamiętane piosenki. Więc kuliłam się w sobie gdy wymierzał mi te razy i przypominałam sobie co je powodowało, tak abym mogła zmusić go by zrobił to znowu, kiedy tylko będę tego chciała. Kiedykolwiek będę gotowa wymienić ból na zdrowie psychiczne. Kiedy mnie bije nienawidzę go, kiedy przestaje nienawidzę siebie za to ,że go nienawidzę Ale zawsze prowokuje go do kolejnych uderzeń Nie było już więcej bólu. Otworzyłam oczy. Mgła była pusta, wirując w zwolnionym tempie — Halo? — mgła złapała mój głos i odbiła go echem, zagłuszając piosenkę — Halo? Nikt nie odpowiedział. Oplotłam się ramionami, drżąc jeszcze bardziej. To nie było właściwe. Nigdy nie byłam sama. Zawsze był ktoś ze mną w tej mgle, gotowy karać lub uspokajać.
Nigdy nie zostawiali mnie samej. Coś mogłoby mnie zranić, przerazić. Coś mogło... Mogło.... Coś mogło mnie obudzić —
Jak
daleko
do
Babilonu?
Czterdzieści
mil
i
dziesięć...—
wyszeptałam,
przypominając sobie jak ktoś inny powiedział te same słowa, kobieta z ciemnymi włosami i oczami jak mgła. Włożyła w moje dłonie świecę, powiedziała aby podążać za jej światłem, obiecała ,że świeca mnie ochroni. Istniało niebezpieczeństwo, zawsze istniało ale była droga którą mogłam podążyć. Pamiętałam tłusty połysk jej skóry, krzywych stożkowatych, nienaturalnych szponów
Luidaeg Sapnęłam, serce zatłukło mi o żebra. Luidaeg. To ona dała mi świecę i postawiła na drodze kierującej do ślepego Michael'a. Byłam bezpieczna tak długo jak trzymałam świecę i pozostawałam na ścieżce. Byłam bezpieczna do póki....och na korzeń i gałąź, co ja zrobiłam? Istotniejsze pytanie brzmiało, co ja robię? Spróbowałam wstać i upadłam, wspierając się na krześle Jakiś rozbawiony głos za mną powiedział — Cóż, poszło lepiej niż oczekiwałam Zamarłam, przesortowując w myślach potencjalnych rozmówców. W końcu spytałam — Acacia? — To ja, a teraz cisza. Musisz wstać — jej dłonie znalazły się na moich ramionach — Nie pozwolę ci upaść — Gdzie jestem? — słyszałam ją ale nie mogłam zobaczyć, mgła blokowała wszystko — W prywatnym korytarzu mego męża — pomogła mi wstać — Wszystko będzie dobrze ale musisz się ruszyć — Nic nie widzę — Jesteś zaczarowana, ma co do twojej osoby specjalne plany i nie zawierają one ucieczki — wychwyciłam w jej głosie jakieś mroczne rozbawienie — Zamknij oczy Zrobiłam co mi kazała, przeciągnęła czymś wilgotnym i miękkim po moich zamkniętych powiekach. Otworzyłam oczy kiedy poczułam zwolnienie nacisku, mrugając na tą nagłą zalewającą mnie jasność. Mgła zniknęła
Znajdowałyśmy się w niewielkim pomieszczeniu zagraconym zniszczonymi meblami i stosami zużytych gobelinów. Podłogę pokrywała gruba warstwa kurzu, a odciski prowadziły do krzesła na którym siedziałam. Nie było okien, drzwi były zwyczajną dziurą bez zamków czy klamek. Trzymali mnie jako więźnia i nie potrzebowali nawet żelaznych krat aby to robić, bo sama się im oddałam. Byłam idiotką Acacia klęczała przede mną, jej nietęga mina uwydatniła bliznę na policzku. Obserwowała jak się rozglądam, troska była ewidentna w wyrazie jej twarzy — Widzisz mnie? — Tak — powiedziałam, spoglądając na nią — Co mi zrobił? — Potraktował twoje oczy maścią wróżek, przeznaczoną dla niewidomych — uśmiechnęła się z goryczą — Obawiam się ,że nie jest zbyt oryginalny. Ale jak już coś robi to robi to całkiem dobrze. Włączając w to zabieranie innym ich zabawek — Myślałam ,że jest bogiem — nieomal zadławiłam się tymi słowami — Wiem. Robi to każdemu, nawet tym z nas którzy już nie powinni się na to nabierać — przeczesała palcami moje włosy mówiąc — Musimy iść. Jest noc Hallowen wkrótce po ciebie przyjdzie
— Co? — gapiłam się na nią, minęło aż tyle czasu? Nie możliwe,,,,ale mgła była taka gęsta. Przez moment byłam gotowa aby z nią pójść. Ale wtedy otrzeźwiałam i potrząsnęłam głową. Myśl o wolności była jak narkotyk ale nie mogłam zmienić tego co obiecałam — Nie mogę — Wiem ,że dałaś słowo. Wiesz co przyrzekałaś? — Że zostanę — Nigdy nie powiedziałaś ,że z nim pojedziesz. Moje lasy to część jego ziemi, a teraz chodź ze mną. Nie mogę cię uwolnić ,ale przynajmniej nie będziesz jego Obserwowałam ja nim zaoferowałam jej swoja dłoń i pozwoliłam wyprowadzić się z pomieszczenia — Dlaczego to robisz? — Ponieważ nie musiałaś zanosić jej róży ode mnie i ponieważ to co dla ciebie zaplanował będzie szkodliwe dla nas obu. A teraz się pośpiesz Zamilkłam pozwalając prowadzić się przez korytarze. Byłyśmy w połowie drogi gdy Acacia sapnęła i ukryła mnie za sobą. Skuliłam się, próbując zmniejszyć się na tyle aby nikt mnie nie zauważył. Nie widziałam co ją tak zaniepokoiło ale byłam raczej pewna ,że nie było to nic dobrego. Bardzo niewiele rzeczy na ziemiach ślepego Michael'a było przyjaznych
Opancerzone stopy zadudniły na podłodze i jakiś głos powiedział — Lady Acacia? Nie oczekiwaliśmy ,że tu cię spotkamy o Pani — Kwestionujecie moje prawo do przejścia? — zażądała odpowiedzi. Jej głos był zimny i przekonany o swojej wyższości, był to tego rodzaju głos którego wróżki czystej krwi używały na swoich sługusach Odmieńcach. Tak samo dobrze działał on na straże ślepego Michael'a. Nastąpiła pełna zawstydzenia cisza, po czym głos powiedział — Nie, pani. Ale już blisko czas wyjazdu i myśleliśmy ,że.... — Kto powiedział ,że macie myśleć — zapytała — Oczywiste jest to ,że zostaliście przeznaczeni do wykonywania zadań. Jakiego rodzaju idiota, podważa obecność pani w korytarzach jej wybranka? A wciąż jestem jego panią, do czasu kiedy jazda nie dobiegnie końca O czym ona mówiła? Nagle przypomniałam sobie dłonie ślepego Michael'a na moich włosach i policzkach i ogarnęło mnie przerażenie kiedy zdałam sobie sprawę ,że dokładnie wiem co miała na myśli — Pani, ja— Lepiej by było dla niego gdyby milczał, teraz było już za późno aby ją powstrzymać. Słyszałam wielokrotnie jak Evening robiła coś takiego, zawsze mi to imponowało i zawsze miała ku temu dobre powody. Acacia robiła to na zimno, nie napędzało jej do tego nic oprócz lęku. Do czegoś takiego potrzeba było umiejętności — Czy mam przekazać mojemu małżonkowi ,że kwestionowaliście moje prawo aby tędy przejść! Jestem pewna ,że będzie oczarowany iż jego strażnicy tak zadbali o jego bezpieczeństwo ,że nie dopuścili nawet jego pani do jego łoża! — Błagam! — strażnik szalał i nawet zrobiło mi się go żal. Mogłam tylko zgadywać co oznacza podanie do raportu u ślepego Michael'a za coś takiego — Przepraszam po tysiąckroć! Zaległa cisza. Kiedy Acacia ponownie przemówiła jej ton był delikatny — Bardzo dobrze. Upewnijcie się ,że nikt inny nie będzie mnie niepokoił — Tak, pani! — usłyszałam jak strażnicy oddalają się a ich kroki cichną. Acacia trzymała mnie przyciśniętą do ściany przez kilka minut, czekając. Nie rozległ się żaden alarm. Kiedy się w końcu odsunęła, posłała mi spojrzenie pełne smutku — A więc wiesz — Dlaczego—
— Ponieważ — jej smutek zniknął, przekształcając się w zgorzknienie — Zostałabyś lepszą zabawką. Chodź szybko — złapała mnie za rękę i ruszyła, tym razem szybciej. Strażnik sprawił się dobrze i nikt już nie próbował nas zatrzymać. Naszym oczom ukazał się koniec korytarza kiedy Acacia rzuciła się do biegu, ciągnąć mnie ze sobą. Byłyśmy prawie na miejscu, prawie udało nam się wyjść Palce wsunęły się w moje włosy, szarpiąc boleśnie, abym przystanęła. Poleciałam do tyłu, mocno uderzając w podłogę. Gdy spojrzałam do góry zobaczyłam wyszczerzoną w zarozumiałym uśmieszku twarz Piskie którą widziałam wcześniej w dziecięcym korytarzu. Siedziała okrakiem na swoim Centaurze, jedną dłoń trzymając w jego grzywie, jej druga dłoń nadal była podniesiona, pasma moich włosów wplątane pomiędzy jej pokryte płetwami palce — Mówił ,że możesz próbować uciec. Że mamy pilnować cię szczególnie — powiedziała spoglądając na Acacię zimnymi oczami — Nie możesz nas zranić. Wie gdzie jesteśmy — Nie — powiedziała Acacia ostrożnie, ręce opuściła po bokach — Nie mogę was zranić — Głupia stara wiedźma — odpowiedziała Piskie. Centaur tym razem złapał mnie za włosy, podnosząc na nogi. Skrzywiłam się ale nie krzyknęłam. Nie miałam zamiaru dawać im tej satysfakcji — To jego korytarze nie twoje, nie masz tutaj żadnej władzy — Nie, nie mam. Oddałam ją — powiedziała Acacia, i spojrzała na mnie z proszącym wyrazem twarzy. Co niby miałam zrobić? Już i tak byłam przeklęta ale nie musiałam jeszcze sprowadzać cierpienia na nią. Zrobiła to sama. Zwiotczałam, nie walcząc z moimi oprawcami, czy też błagając o pomoc gdy Acacia odwróciła się i odeszła — Jesteś na czas — powiedziała Piskie — A teraz chodźmy — Gdzie? — zapytałam Centaur kiwnął — Teraz, pojedziemy Zaciągnęli mnie przez korytarz na zewnątrz, do miejsca w którym zawarłam moją umowę. Około połowa pokręconych dzieciaków ślepego Michael'a tam była, obserwowana spokojnym spojrzeniem Łowców. Były też inne, niezmienione dzieci, związane razem jak bydło. Większość z nich płakała. Piskie wepchnęła mnie w tłum, potknęłam się, ledwie nie upadając. Nikt nie wydawał się zauważyć naszego przybycia, spowodowane to było chyba tą festiwalową atmosferą a nie krzykami
Jeźdźcy pilnowali skrajów polany, z wyjątkiem miejsca w którym graniczyła z długą, kamienną ścianą. W ścianie znajdował się wyłom. Mniej niż dwadzieścia stóp dalej. Piskie i jej Centaur galopowali do przodu, a inne dzieci całkowicie mnie ignorowały, pogrążone w swoim własnym oczekiwaniu Zaczęłam wycofywać się w kierunku otwartego wejścia. Już nieomal czas na wyjazd. Nie wiedziałam co się dzieję kiedy ślepy Michael zabierał swoich jeźdźców w noc, i nie chciałam się dowiedzieć. Acacia miała rację. Przyrzekłam ślepemu Michaelowi ,że pozostanę na jego ziemiach, ale nie mówiłam niczego na temat tego ,że będę siedzieć bezczynnie podczas gdy on przywiąże mnie magią i będę na jego wiecznych usługach albo zrobi ze mnie swoją panią. Wiedziałam na ten temat wystarczająco dużo. Wiedziałam ,że jeśli pojadę w jego polowaniu będę należała do niego już na wieki i może było to dzielenie włosa na czworo ale pomysł spędzenia całego tego czasu z tym mężczyzną jakoś nie przypadł mi do gustu. Wszystkie moje dzieci były bezpieczne w swoich domach z wyjątkiem Katie, i jeśli ślepy Michael wciąż ją miał, to było już za późno. Nie miałam już nikogo do uratowania, no chyba ,że samą siebie. Przynajmniej próbowałam. Przynajmniej zginę bohatersko Trzymałam ręce opuszczone, próbując wyglądać nonszalancko. Kilkoro z dzieciaków ślepego Michael'a byłoby bardziej niż szczęśliwe mogąc mnie zranić, jak na przykład ta Piskie i jej przyjaciel Centaur, ale inni mogą się ucieszyć kiedy zobaczą ,że ktoś uciekł, ściana była tylko kilka stóp ode mnie, jeśli uda mi się stąd wydostać, może uda mi się dotrzeć do lasów Acaci zanim jeźdźcy zorientują się ,że zniknęłam. Jak tylko znajdę się w lasach nie będę mogli mnie zabrać. Tam rządziła Acacia. Wciąż jeszcze miałam szansę. Jak idiotka pozwoliłam sobie w to wierzyć. Tylko przez sekundę ale była ona na tyle długa ,żeby dać mi nadzieję. Doszłam do ściany, wśliznęłam się przez otwór i przygotowałam do biegu A wtedy ślepy Michael wyłonił się z ciemności. Przez moment widziałam go takim jaki jest. Jednym z pierworodnych, współtwórcą świata wróżek ale wciąż mężczyzną. Nie za dobrym. Wtedy jego iluzja uderzyła we mnie, i stał się górami, niebem i światem. Mogłam myśleć o ucieczce ale a bez względu na to jak bardzo bym jej chciała nie mogłam się ruszyć — Teraz pojedziemy — powiedział. Och, na korzeń i gałąź. Pomóż nam wszystkim Oberonie
Dwadzieścia osiem Trzy blade panie z oczami czarnymi jak kamień wystąpiły do przodu na żądanie ślepego Michael'a, przebierając mnie w łachmany zieleni i złotego jedwabiu i wplatając maleńkie, dzwoneczki w moje włosy Ich siostry zajęły się resztą dzieci, przebierając je w łachmany szarości i bieli Zacisnęłam zęby próbując odnaleźć w sobie siłę aby powstać. I nie mogłam jej znaleźć Kiedy były usatysfakcjonowane tym co zrobiły, podniosły mnie w górę na grzbiet białej klaczy. Zielone i złote wstążki były wplątane w jej grzywę, tak aby pasowały do mojej szaty, a ona sama grzebała kopytem w ziemi kiedy sadowiłam się na jej grzbiecie, próbując wysunąć się z pode mnie. Wyglądała na tak samo przerażoną jak ja się czułam. Nie mam doświadczenia z końmi ale nawet ja byłam w stanie rozpoznać konia którym stała się Katie. Jej oczy nadal były zdecydowanie zbyt ludzkie
Przepraszam, pomyślałam ,życząc sobie abym mogła powiedzieć te słowa na głos. Nie chciałam cię zostawić, ale mnie też dopadli. Niewielka to pociecha ale czasem to jedne co nam pozostaje. Ona i ja będziemy cierpiały razem Już na zawsze Starsze dzieci wybrane aby nam towarzyszyć występowały z cienia w grupkach, jedno i dwu osobowych, ubrane tak aby akcentowały dziwne skręty i wypukłości swoich ciał Przekroczyły polane, odnajdując swoje konie i wdrapując się na ich grzbiety w milczeniu. Większość z nich najwyraźniej robiła to już wcześniej. W jaki sposób stali się tacy dziwni? Co się ze mną stanie? Centaur popędził do przodu tak aby stanąć obok mojego konia, Piskie z błoniastymi palcami, jechała na oklep na jego grzbiecie. We włosy mieli wplecione pasma czerwieni i złotego jedwabiu — Dziś pojedziemy — powiedziała z przyjemnością Piskie — Niektórzy z nas będą jeźdźcami, niektórzy nie. Niektórzy zmienią się tylko odrobinę i powrócą do jego domostwa. To będzie moja piąta jazda — nie odpowiedziałam jej, nie mogłam. Chyba odebrała moje milczenie jako strach ponieważ obdarzyła mnie uśmiechem
— Ty pojedziesz tylko raz, ale obiecał nam ,że ten jedyny raz będzie dla ciebie bolesny. Chichocząc Centaur odwrócił się do tłumu śmiejących się dzieci, zabierając je ze sobą. Byli szczęśliwi, farciarze A wtedy nadeszli jeźdźcy. Na swoich dziwacznych koniach, uzbrojeni i opancerzeni, a różnica pomiędzy nimi a dziećmi była tak wielka jak różnica pomiędzy górami a piaskiem. Byli o wiele więcej niż zagubieni, szli chętnie i z własnej woli. Jeden z nich poniósł róg, posyłając w przestrzeń ostre dźwięki, Acacia pojawiła się występując z ciemności, trzymając się w siodle tak prosto jak drzewa które były jej dziećmi Gałęzie wierzby były wplątane w jej włosy a pod swoją peleryną miała te samo zielono żółte łachmany w które ja byłam ubrana. Spojrzenie które mi posłała pełne było znużenia i smutku ale nie było tak do końca pozbawione ulgi. Po tej nocy będzie wolna. Jej koń był koloru świeżo ściętego drzewa, z grzywą i ogonem w które wplątane były zieleń, złoto, czerwień, wszystkie kolory jesieni Podjechała do przodu tego zgromadzenia, przystając z odgłosem tak ostrym i nagłym jak złamana gałąź. Spoglądając na nas, spytała? — Kto tu jedzie? — Polowanie ślepego Michael'a, które ogarnia noc — zawołali jeźdźcy w pełnej jedności — Kto tu jedzie? — zdenerwowanie było subtelne ale obecne — Dzieci które do nas dołączą, dzieci które wygraliśmy, zgodnie z umową i te które ukradliśmy — Dla kogo jedziecie? — Dla Ślepego Michael'a, który nami dowodzi i nas kocha — Dla kogo jedziecie? — Dla polowania samego w sobie. Dla polowania i jeźdźców i samej nocy Acacia zadrżała, wyglądała jakby czuła obrzydzenie. Byłam prawie pewna ,że te uczucia nie były częścią scenariusza — A więc pojedziecie dzisiaj a wasz pan pojedzie z wami — popędziła konia do przodu łącząc się z tłumem i dostrzegłam spojrzenie które mi rzuciła kiedy dodała — Może Oberon pomoże nam wszystkim Ślepy Michael wyjechał z tej samej ciemności która nagle wydawała się jakoś znacznie bardziej ciemniejsza. Jego zbroja zrobiona była z kości słoniowej, wypolerowana jak lustro, a koń wielki i czarny ze stalowymi kopytami. Próbowałam sobie wmówić ,że to tylko iluzja, że nie był niczym więcej jak tylko kolejną pierworodną wróżką ale było już za późno.
Jego blask uderzył we mnie i byłam jego. Zatrzymał konia przed nami, uśmiechając się dobrotliwie. Chciałam biec do niego, błagając o jego miłość, jego uwagę, jego błogosławieństwo. Jakaś część mnie wiedziała ,że to nie było nic ponad zachwyt ale to nie miało znaczenia. Był moim bogiem, antycznym i straszliwym jak niebo, i byłam jego, mógł ze mną robić co tylko chciał. Wciąż nie mogłam się poruszyć, i ta maleńka, umierająca część mnie była z tego powodu szczęśliwa. Dostał już moją wierność wystarczająco szybko. Nie musiałam mu dawać reszty zanim sam sobie jej ode mnie nie weźmie — Moje dzieci — zagrzmiał — Użyczcie mi swoich oczu — jego słowa były moimi przykazaniami. Zamknęłam je, mamrocząc zaklęcie którego nauczyli mnie kiedy czekałam we mgle. Czułam jak moja wizja się rozdziela, a kiedy otworzyłam oczy spoglądałam już na przetworzony świat. Każdy członek polowania widział poprzez moje oczy, a ja widziałam przez ich. Prawda o ślepym Michaelu zawierała się w jego imieniu ale znalazł sposób aby obejść brak wzroku. Widział poprzez swoje dzieci, poprzez nas wszystkich — A teraz moje dzieci, teraz pojedziemy — powiedział i uśmiechnął się, odsuwając ciemność przed nim jak zasłonę kiedy odwrócił swego konia i ruszył galopem, jeźdźcy podążyli za nim, ciągnąc za sobą pochwycone dzieci. Mijali mnie i znalazłam się w końcu na samym skraju tej hordy. Moje myśli oczyściły się kiedy ślepy Michael odjechał z dala ode mnie, dając memu umysłowi akurat tyle czasu aby powrócił do normy i miał szansę krzyknąć. Nie był bogiem. Był szaleńcem Nie odzyskałam zbytniej kontroli nad swoim ciałem, ale może uda mi się zrzucić się z konia. Jeśli upadnę wystarczająco mocno i się potłukę, będą musieli mnie zostawić, będę miała czas aby spróbować uciec ponownie. Stężałam przygotowując się do upadku i mijający mnie jeździec położył rękę na moich plecach, popędzając mnie do przodu. Za późno Moje szanse na ucieczkę zniknęły, zgasły tak jak moja świeca. Gra skończona Jeździec ruszył w ciemność, zmieniający się krajobraz, migotał wokół nas jak choinka. Nie jechaliśmy w realnym miejscu. Przemieszczaliśmy się pomiędzy ludzkim światem a letnimi krainami, okazjonalnie wyłamując się z ciemności do miejsc które pamiętałam. Doki błyskały światłami i turystami, zapach soli i pajęczy las wypełniony przeniesionymi światłami świata wróżek, Castro rozbrzmiewające taneczną muzyką i potokiem ciał. Obrazy te zmieniały się szybko, zanim miałam czasy aby przesortować je jeden od drugiego
Moja
załamującą
się
wizja
potęgowała
dziwaczność
krajobrazu,
wspólna
perspektywa sprawiała ,że czułam się tak jakbym oglądała świat poprzez pryzmat. Indywidualne punkty widzenia mieszały się ze sobą gdy jechaliśmy, sprawiając ,że świat stawał się czymś głębszym i dzikszym niż cokolwiek co wcześniej kiedykolwiek widziałam. Nie było to jeszcze naturalne ale wiedziałam ,że będzie kiedy jazda dobiegnie końca i ślepy Michael pojmie mnie za żonę. Pomóż mi Oberonie. Byliśmy już prawie u kresu naszej podróży, czułam to w powietrzu i z każdym naszym krokiem zbliżałam się do tego ,że pozostanę już na zawsze jego. Jeśli już byłam zgubiona to dlaczego nadal tak bardzo się bałam? Przeskoczyliśmy z powrotem do świata śmiertelników, pędząc po ulicach które znałam, droga przez środek parku Złote Wrota, otoczona światłami, które nie robiło niczego aby przełamać ciemność. Nigdy wcześniej nie widziałam nocy takiej jak ta. Była zbyt nierealna jak na ludzki świat, zbyt solidna i gorzka jak na świat wróżek. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej nocy ale też nigdy wcześniej nie jechałam też z szaloną pierworodną wróżką To był świat ślepego Michael'a. Powietrze było ciężkie i mgliste kiedy pędziliśmy po drodze, a potem zwalnialiśmy. Zaparłam się w oczekiwaniu na powrót ciemności Przebyliśmy mnie więcej połowę zatoki, musieliśmy być prawie u końca naszej podróży w noc. Pierwsi jeźdźcy byli już nieomal na rozdrożu kiedy strumień światła oświetlił nas sięgając ponad szczyty drzew i tworząc krąg po środku ulicy. Koń ślepego Michael'a parsknął w przerażeniu — Stać! — krzyknął i jazda zatrzymała się natychmiast. Nie miałam zielonego pojęcia w jaki sposób zatrzymać Katie, ale zrobiła to sama, uderzając kopytami, oczy miała przerażone i szeroko rozwarte. Chciałam pochylić się do przodu aby ją uspokoić ale nie mogłam. Wszystko co mogłam to wpatrywać się w to światło Jeźdźcy wyglądali na tak samo zagubionych jak i ja, przepychając się i warcząc na siebie kiedy ustawiali się za swoim panem. W tym momencie byli zbyt przerażeni aby być częścią rytuału. A to coś nowego. Głos z poza kręgu światła krzyknął — Albowiem pojadę
na mlecznobiałym rumaku, najbliżej miasta! Ponieważ jestem ziemskim rycerzem, dają mi tą sławę! Chwilę zajęło mi zorientowanie się skąd znam te słowa. Zawsze sama je do siebie mówiłam, lub słyszałam jak są wyśpiewywane, zazwyczaj słodkim, nieskładnym głosem mojej matki kiedy układała mnie do snu.
To ,że je znałam wcale jednak nie nadawało im sensu. Dlaczego ktoś miałby recytować balladę o Tam Lin? Stara szkocka bajka raczej nie jest typowy materiałem na noc Halloween. No tak! Noc jeźdźców i ich ofiar, a Tam Lin kończył się właśnie tą jazdą w noc Halloween. Jazda ta miała być poświęceniem i ofiarą, a okazała się być misją ratunkową Większość ludzi wierzyła ,że to tylko historyjka, ale nie do końca tak było. To wydarzyło się naprawdę, dawno dawno temu, zanim zaczęły się czasy palenia wróżek Jazda której przeszkodzono tamtej nocy doprowadziła do utraty królowej Maeve i zwiastowała upadek starych dworów. Nigdy nie rozumiałam dlaczego moja matka wybrała właśnie tą piosenkę na kołysankę, nasz świat zaczął umierać tej nocy gdy ballada ta wzięła swój początek. Janet czekała na jazdę Maeve'e na rozdrożu, stojąc w środku kręgu utworzonym dla jej ochrony. Była sprytna, ostrożna i wygrała mężczyznę który zdradził nas wszystkich. Czy ten kto przemówił miał zamiar zatrzymać jazdę w taki sam sposób jak Janet? Więc dla kogo ją zatrzymywał? — Najpierw niech przejdą czarne rumaki a potem brązowe — zawodził głos. Nie było tu żadnego pola do dyskusji. Dzieci wokół mnie zaczęły podnosić głowy, drżąc w swoim zmieszaniu — Szybko biegnij do biało mlecznego konia i ściągnij na dół jeżdzca Ktoś złapał grzywę Katie. Podskoczyła zaskoczona, a ja upadłam Zwiotczałam, byłam nieomal szczęśliwa ,że nie mam wystarczającej kontroli aby złapać się czy walczyć. Może i nie mogłam uciec ale to jeszcze nie znaczyło ,że muszę się ratować. Śmierć byłaby o wiele lepsza niż przetrwanie w niewoli — O nie! — powiedział wesoły głos, podnosząc mnie w powietrze. Jakiś łokieć, wyrżnął ,mnie w splot słoneczny, pozbawiając całego powietrza i przedostaliśmy się do kręgu utworzonego ze światła. Mój oprawca obrócił się, kiedy upadaliśmy, upewniając się ,że przejmie cały impet uderzenia gdy upadaliśmy na ziemię. Martwiący się o mnie porywacz, cóż to była miła odmiana szkoda tylko ,że byłam zbyt zajęta krzykiem aby to docenić. Światło parzyło. Czułam się jakby ktoś mnie rozdrabniał na kawałki, na żywca i stwarzał ponownie przez nieskończenie wiele niewidzialnych rąk, które nie były zbyt ostrożne i delikatne. Inne otaczające mnie glosy też krzyczały, zacisnęłam oczy, próbując zablokować światło. Nie pomogło. Oczy jeźdźców karmiły mnie obrazami, pokazując paradę dzieci i jeźdźców, połączoną z furią naszego szalonego boga.
Widziałam samą siebie w ramionach okrytej w zielone szaty postaci, podczas gdy mniejsze kształty trzymały mojego konia, walcząc i szarpiąc się z nią kiedy chciała się uwolnić. Inne dzieci upadały, same lub ciągnięte przez postacie do kręgu światła Mogłam też dostrzec kobietę stojącą na krawędzi kręgu, ręce miała wyciągnięte zwrócone dłońmi w dół. Nie była wysoka, ale miała w sobie coś takiego ,że wydawała się rozległa nieomal tak samo jak ślepy Michael. Jej włosy spadały ciemnymi puklami, jak fale wściekłego oceanu, a oczy miała tak białe jak morska piana, nosiła szara szatę, ozdobioną wzorami w kolorze bieli i czerni która sprawiała ,że większość jeźdźców odwracała do niej wzrok Tylko Acacia tego nie robiła, znała ją, nazwała ją imieniem i pchnęła w moją stronę z radością ,że była tak blisko. Luidaeg. Obudziło się coś we mnie, coś co przypomniało mi o nadziei, ponieważ rozpoznałam ją jak tylko poznałam jej imię, morska wiedźma, siostra ślepego Michael'a, ta która wysłała mnie tutaj za pierwszym razem. Tuż za nią w ciemności czaiły się postaci, ale żadna z nich nie miała teraz znaczenia. Luidaeg mnie ocali, jeśli ktoś mógł to zrobić, to tylko ona. W końcu byłam jej dłużna. Potrzebowała mnie żywej ,żebym spłaciła swój dług. Wylądowałam na moim prześladowcy, drżąc dopóki ból nie minął. Kobieta pode mną musiała mieć łatwiejszą podróż przez krąg światła niż ja ponieważ nie reagowała tak samo jak ja Obróciła mnie tak szybko jak tylko zaczęłam oddychać, oplatając mnie ramionami w pasie i przyszpilając moje nogi swoimi kolanami — Przepraszam — powiedziała nieomal znajomym głosem — Ale cię nie wypuszczę — Nic nie szkodzi — udało mi się powiedzieć — Nie sądzę ,że powinnaś Scena ta nadal odrywała się pod moimi zamkniętymi powiekami. Nie wiedziałam kto ma wygrać, kogo wygranej chciałam. Chciałam być wolna, ale zaklęcie Ślepego Michael'a było silne. Wciąż miał moją lojalność — Co to wszystko znaczy? — zażądał odpowiedzi ślepy Michael. Procesja pozostałych wzdrygnęła się poza nim. Ktoś na tyłach pisnął i nastała cisza. Wszystkie oczy skupione były na ich panu, i jego siostrach — Dziś noc Halloween i jazda, zgodnie z folklorem wróżek — powiedziała Luidaeg — Wszystko ma swoje zasady. Czyżbyś o nich zapomniał? Możesz je zignorować, ale nie możesz ich wymazać
— Nie masz prawa — warknął i każde jego słowo było jak nóż wbity w moje serce. Odrzuciłam głowę do tyłu i krzyknęłam. Nie byłam jedyna, wszystkie dzieci które zostały ściągnięte z koni krzyczały razem ze mną — Shhh — zasyczała kobieta po nade mną — Zwalcz ból. Zaciśnij żeby i go pokonaj. Możesz to zrobić, wiesz ,że potrafisz Luidaeg czekała aż krzyki ucichną nim powiedziała — Mam wszelkie prawo, mały braciszku. Wszelkie prawo w obu światach — Nie możesz się w to mieszać! — Nie w twoim królestwie. Ustanowiliśmy te prawa kiedy tu przybyliśmy, i przestrzegałam ich nawet wtedy gdy sprawiało mi to ból, nawet wtedy kiedy widziałam ,że niszczysz wszystko co kochałeś. Podążałam za regułami. Ale teraz już nie jesteś w swojej rzeczywistości mały braciszku. Jesteś w mojej — Moje przejście jest dozwolone! Nie zabrałem nic co twoje! Tym razem jego słowa były jak ciosy, nie sztylety. Pisnęłam — Czyżby? — glos Luidaeg był kojący, wygładzający siniaki pozostawione przez jej brata — Zawarłeś umowę z kimś kto wiedziałeś ,że jest pod moją ochroną, nie mogłeś nawet zaczekać aż jej świeca wypali się do końca. Zabrałeś ją kiedy wciąż jeszcze należała do mnie — Wszystkie dzieci należą do mnie! Dzieci zawsze należą do mnie — Córka Amandine nie była dzieckiem kiedy ją zabrałeś . Nie jest twoja
— Moja! — krzyczał. Tym razem spadł nie tylko sam krzyk, wszystkie dzieci wiły się w bólu, niektóre z nich pospadały z koni próbując to powstrzymać Wystarczająco bolało mnie już samo złamanie wiążącego nas zaklęcia, które oddało mi kontrolę nad moim własnym ciałem, ale nie umysłem. Nie zniszczyło to pragnienia powrotu do mojego pana i władcy. Byłam zbyt obolała aby sie poruszyć więc, tylko płakałam uderzając pięścią w ramię mojego porywacza. Nie udało mi się tak łatwo uciec, i skrycie cieszyłam się z tego — Nie twoja — warknęła Luidaeg. Wiatr wzrastał wokół niej, mierzwiąc jej włosy aż wydawało się ,że sama jest oceanem, który przyjął fizyczną formę aby skopać komuś tyłek — Nigdy nie była twoja. Polowanie ma swoje zasady, Michael, a ty złamałeś pierwszą z nich!
To niesprawiedliwe! — nie było żadnej chęci do walki w jego słowach, tym razem, tylko rozdrażnienie człowieka któremu nigdy nikt niczego nie odmówił podczas wszystkich tych wieków jego bardzo długiego życia — Rodzina, przyjaciele i związani krwią towarzysze mają moc aby to przerwać. Przerwali jazdę naszej matki kiedy ta kobieta ukradła jej ofiarę — nie brzmiała na wściekłą, ale zrezygnowaną, jakby było jej nieomal przykro ale nie na wściekłą. Przerwali jej jazdę, wiec równie dobrze oni mogą teraz przerwać twoją — Kto po nią przyszedł? — warknął Tuż za mną rozległ się głos — Tybalt, Król kotów. Moje prawo do niej stoi przed twoim — Cassandra Brown, studentka fizyki— krzyknął inny głos — Oddaj mi moją ciotkę! — Quentin, wychowanek z Cienistych Wzgórz. Oddasz mi z powrotem moją przyjaciółkę i moją panią! — słyszałam kopyta walące w ziemie, w połączeniu z dźwiękiem rogów. To ten który złapał lejce Katie'e. Och, na dąb i jesion. Mały bohater — Connor O'Dell! To moja przyjaciółka i nie możesz jej mieć! Connor zawsze był tym wielkim stereotypem, kochanek, nie wojownik ale nie było słychać w jego glosie strachu. Zabierze mnie do domu, albo nie wróci wcale. Przyszli po mnie? Wszyscy oni? Na łzy Titani. Nie wiedziałam czy powinnam śmiać się czy płakać Rzucanie wyzwania pierworodnym wróżką raczej nigdy nie jest rozsądnym posunięciem, nawet wtedy kiedy masz jedną z nich po swojej stronie, a tak naprawdę nigdy nie mogło się mieć pewności po której stronie stoi Luidaeg Zwykle po swojej własnej Nie sądziłam ,że zostało coś jeszcze co mogłoby mnie zaskoczyć. A wtedy kobieta która mnie trzymała, krzyknęła — May Daye, sobowtór! Otworzyłam oczy i okazało się ,że gapię się w lustro — May? — zamrugałam. Rozmyta wizja jeźdźca zaczęła zanikać, pozostawiając mnie patrzącą w moje własne oczy. Znajome usta zakrzywiły się z niezbyt znajomym uśmiechu — W zbyt stałym ciele — powiedziała — Co tu się do cholery dzieje? — Rzuciliśmy nasze wyzwanie — powiedziała spoglądając po nade mną — Teraz za to zapłacimy
Wykręciłam szyje aby podążyć za jej spojrzeniem. Ślepy Michael zsiadł z konia. Podszedł na skraj kręgu i przystanął, spoglądając z wściekłością. Luidaeg była ledwie trzy stopy od niego, chroniona jedynie przez światło — Mały braciszku, przegrałeś — powiedziała delikatnie — Zabierz dzieci które wciąż posiadasz i odejdź. Nie będziemy za tobą podążać. Powstrzymam córkę Amandine przed ściganiem ciebie, a kiedy znowu wyruszysz za sto lat, nikt nie będzie już tego pamiętał z wyjątkiem ciebie czy mnie — Są pewne reguły — odpowiedział — Mogę spróbować ich odebrać, ponownie — Możesz, jeśli zaakceptujesz to ,że możesz je utracić, gdy spróbujesz — powiedziała — Potrafisz to zaakceptować? — Potrafię — Och, Michael. Zawsze byłeś głupcem — Luidaeg potrząsnęła głową — A więc zacznij swoją grę. Każdy kto uwolni swoją zdobycz przegrywa, reszta będzie wolna aby odejść — odwróciła się, jej szata powiewała wokół niej falami a May zaparła się o mnie. — May, co— Nie było czasu aby coś więcej mówić. Ślepy Michael odwrócił się w moją stronę, podnosząc dłoń. Transformacja parzyła, ledwie miałam czas aby zdać sobie sprawę ,że zostałam zmieniona nim to w ogóle się stało, ciężar magi ślepego Michael'a miażdżył mi umysł, potwierdzając mój nowy kształt. May nagle zrobiła się ogromna, przyszpilając mnie do ziemi z co najmniej trzykrotnym luzem Musiałam się wyrwać. Musiałam uciec i polecieć w innym razie zabije mnie i użyje moich kości aby dłubać w zębach. Wiedziałam o tym tak samo dobrze jak znałam kształt moich skrzydeł i uczucie wiatru w piórach. Waliłam swoim ciałem o jej ramiona, sycząc i dziobiąc ją swoim dziobem. Wszystko co miało znaczenie to ucieczka, bez względu na to jak bardzo byłam ranna podczas tego procesu Connor rzucił się do przodu, trzymając moje skrzydła, podczas gdy May złapała mnie za głowę. Wciąż walczyłam ale byłam w pułapce i nie mogłam się wydostać — I obróci mnie w twoich ramionach w dzikiego łabędzia — powiedziała Luidaeg. Jej głos przełamał się poprzez otaczającą mnie mglę, oczyszczając szaleństwo z mego umysłu. Przestałam walczyć. Connor odpuścił a May oplotła mnie ramionami, trzymając na dole —
Ale trzymaj mnie mocno, nie wypuszczaj a będę cię kochać, moje dziecko
Świat zmienił się ponownie. Tym razem byłam cienka i gładka, żadnych bijących skrzydeł. Wyśliznęłam się na wpół z jej uścisku zanim złapała mnie za głowę, przyciskając ponownie. Ktoś krzyczał i usłyszałam jak Cassandra zawodzi — Nie boję się węży, nie boje się— o mój boże — chyba jest jadowita—węże Wyrwałam się na wolność i obróciłam, wbijając kły w nadgarstek May. Skrzywiła się ale nie puściła — Cholera Toby, nie gryź, to niegrzeczne — A on obróci mnie w twoich ramionach w żmiję — krzyczała Luidaeg. Puściłam nadgarstek May i odwróciłam się w stronę dźwięku, językiem wąchając powietrze — Ale
trzymaj mnie mocno, jestem ojcem twego dziecka Wszystko znowu uległo zmianie. Nagle zrobiłam się większa niż May, wysoka, rozległa i wściekła. Czepiła się mojego karku, ręce założył w uchwycie pod moją szczęką Ryknęłam i próbowałam odpędzić ją pazurami, nie będąc w stanie myśleć o niczym innym, tylko o wolności. Musiałam uciec. Jeśli tego nie zrobię stanie się coś starszego, coś czego nie rozumiałam ale wiedziałam ,żeby się tego obawiać Wtedy Tybalt pojawił się przede mną, przyciskając swoją dłonią mój nos. Ustąpiłam, warcząc na niego. Wyglądał na ledwie rozbawionego, sięgnął aby podrapać mnie za uchem jednocześnie besztając mnie słowami — Uspokój się mała lwico — May wykorzystała moje zdezorientowanie i zacisnęła uścisk na mojej szyi. Zaczęłam warczeć ale przestałam jak tylko Tybalt pacnął mnie w głowę. Wszystkie koty należały do ich króla. W tym momencie byłam bardziej jego niż ślepego Michael'a — Dobry plan, Tybalt — powiedziała May z twarzą wtuloną w mój kark — Tak myślałem — odparł. Zaczął drapać moją szczękę. Usiadłam zastanawiając się zdezorientowana czy lew potrafił mruczeć —
A on obróci mnie w twoich ramionach w siłę lwa — powiedziała Luidaeg.
Zwróciłam się w jej stronę, zapominając o mojej lojalności względem Tybalta — Ale nie bój się mnie i nie pozwól mi odejść a przejrzymy poprzez tą noc Wszystko znowu uległo zmianie, i tym razem nie mogłam się poruszyć, świat był niczym, tylko May próbującą opleść samą siebie wokół mnie, i gorącem, palącym, piekącym ciepłem. May krzyczała i nagle Connor i Tybalt znaleźli się przy niej, zmuszając do tego aby mnie nie puściła. W oddali krzyczeli Cassandra i Quentin. Prawdopodobnie byli w tym samym stanie co May, gdyby Katie dołączyła do mnie w tej naprawdę ciepłej sferze, to wokół niej zacieśnialiby swój uścisk. Poparzenia są kiepskie ale jakoś wiedziałam, że jeśli się puszczę będzie gorzej.
— A on obróci mnie w twoich ramionach w płonący miecz — dodała Luidaeg. Jej słowa mnie schłodziły, wciąż nie mogłam się ruszyć ale czułam się tak jakby otaczające mnie ramiona trzymały odrobinę lżej
— Ale trzymaj mnie mocno, nie wypuszczaj, jestem twoją jedyną nagrodą Świat uległ zmianie po raz ostatni i zostałam sama, uwięziona między Tybaltem, Connorem, i May. Chwilę później zdałam sobie sprawę, że jestem naga. Wow, co za postęp — Proszę puśćcie mnie — powiedziałam Tybalt wyszczerzył się z w zarozumiałym uśmieszku ale wstał i cofnął się. Connor również się odsunął ale zdążyłam zobaczyć ,że się zarumienił. May zdjęła swój płaszcz i rzuciła go na mnie, przesuwając mnie dalej w głąb kręgu gdy wstawała. Connor i May byli pokryci zadrapaniami i ugryzieniami, cała trójka była osmalona ale nikt nie wydawał się mocno poparzony. Na nadgarstku May były dwie niewielkie dziurki, w miejscu gdzie wąż ( gdzie ja ) ją ugryzłam. Miałam tylko nadzieję ,że sobowtóry były naprawdę niewrażliwe na fizyczne obrażenia w innym razie pojawi się przed nami zupełnie nowy problem. Katie płakała w oddali, słyszałam jak Cassandra beszta Quentina. Pozwoliłam sobie na niewielki, zmęczony uśmiech. Wygląda na to ,że nie byłam jedyną która była znowu sobą — A on obróci mnie w twoich ramionach w nagiego rycerza — powiedziała Luidaeg, po czym jej ton uległ mianie, pozbawiony zwrotek — To koniec, mały braciszku, przegrałeś i zgodnie ze swoim własnymi regułami nie możesz ich więcej tknąć — jej szata zrobiła się czarna, sprawiając ,że wyglądała jak nocna otchłań. Ślepy Michael wyglądał na upiora tuż obok niej, cały ten biały i połyskujący popiół, z Acacią jak złoty duch tuż obok niego — Dlaczego? — zapytał — Ponieważ zabrałeś ją gdy należała do mnie — A ludzkie dziecko? — Ponieważ wszystko się ze sobą łączy — potrząsnęła głową — Nie ma niczego za darmo — Nie zapomnę tego — Nie — powiedziała smutno i zerknęła w moją stronę — Nigdy tego nie robisz, prawda?
Odsunęłam od siebie rękę May i przesunęłam się tak aby stanąć obok Luidaeg, spoglądając na mojego byłego porywacza i jego polowanie które stało rozsypane tuż za nim, dzieci i jeźdźcy kulili się w zakłopotaniu. Miękko powiedziałam — Ja też nie zapominam. I nigdy nie wybaczam Luidaeg spojrzała na mnie w dół i uśmiechnęła się. Ślepy Michael nie powiedział słowa, odwrócił się, płaszcz falował za nim kiedy wracał do swojego konia i ponownie go dosiadał. Poprowadził resztki swego polowania w noc, i zniknęli na horyzoncie, pędząc w mgłę i cienie. Tylko Acacia zestala, obserwując ich odjazd — Dobre spotkanie, siostro — powiedziała Luidaeg. — Dla niektórych z nas. Dobrze cię widzieć — odpowiedziała Acacia, wciąż obserwując odjeżdżających jeźdźców. Gdy ostatni z nich zniknął, odwróciła się i uśmiechnęła — Zrobiłaś to. Jesteś wolna — Jestem tak samo zaskoczona jak ty — powiedziałam, okrywając się szczelniej płaszczem May — Idziesz z nim? — Tak, idę — Dlaczego? Był gotowy zastąpić cię kimś innym — nie byłam pewna co to dla niej znaczyło. Ale byłam pewna ,że nic dobrego — Podążałam ta drogą zbyt wiele razy, nie ma już dla mnie innej ścieżki Potrząsała głową spoglądając przy ty na Luidaeg — Ślepy Michael jest moim panem i mężem. Podążam za nim — Nie musisz — odparłam — Czyżby? — uśmiechnęła się Acacia — Nie ma niczego dla mnie na tych ziemiach — Niczego? — zapytała Luidaeg. — Matko — powiedział głos za mną. Był miękki, nieomal przestraszony. Acacia zamarła, jej spojrzenie poszybowało ponad naszymi głowami i zesztywniała. Odwróciłam się obserwując jak Luna wynurza się z ciemności Podeszła, stając po drugiej stronie Luidaeg i zatrzymała się, ściągając kaptur. Wyglądała na zmęczoną, pod oczami miała cienie których nie było tam kiedy ją po raz ostatni widziałam Ile musiała zapłacić aby umieścić mnie na różanej drodze? I czym? Ale jej oczy nadal były brązowe, a pokryte srebrnym futrem uszy znajdowały się na jej głowie.
We włosach miała róże, być może jako przypomnienie tego kim była kiedyś — Matko — powtórzyła — Luna — wyszeptała Acacia, podnosząc dłoń. Jej palce dotknęły krawędzi kręgu i cofnęła się — Ja....och Luna, nie mogę cię dosięgnąć — — Wiem — odparła Luna — Jesteś zbyt dużą częścią królestwa ojca. Krąg jest zabezpieczony przed jego magią — Wiem — Moglibyśmy przeprowadzić cię przez niego — I co? Zmieniłabyś mnie w taki sam sposób w jaki zmieniłaś siebie? Uwolniłabyś mnie od niego? Będziesz mnie trzymać kiedy będę gryźć, szarpać się i parzyć cię? Zakryjesz moją nagość i puścisz wolno? — Tak — odpowiedz Luny nie pozostawiała miejsca na pertraktację. Acacia uśmiechnęła się. Wyraz jej twarzy był gorzki — Wierzę ci, tak bardzo za tobą tęskniłam, moja mała różyczko — Ja też za tobą tęskniłam — Wróć do domu — Nie — Nie sądziłam ,że być poszła — jej uśmiech zmiękł, posmutniała — Słyszałam ,że wyszłaś za mąż — Tak. On mnie kocha, pomimo wszystko — Luna zerknęła na mnie. Odwróciłam wzrok — Jest sprytny. Miłość ma znaczenie — uśmiech Acaci zniknął — Zawsze cię kochałam — Wróć do domu — Nie — Acacia cofnęła się —Teraz obie zapytałyśmy i obie odmówiłyśmy. Tęsknię za tobą najdroższa, zawszę będę za tobą tęsknić tak samo jak zawsze będę cię kochać. A teraz podążę za twoim ojcem — Matko Acacia potrząsnęła głową i podeszła z powrotem do konia, ponownie na niego wsiadając. Luna zaczęła iść za nią ale Luidaeg położył jej dłonie na ramionach powstrzymując — Nie — powiedziała — Nie możesz za nią iść — Ale
— Nie — Acacia już odjeżdżała, znikając gdy nabrała prędkości. Luidaeg puściła ją — Nie możemy ich ocalić jeśli tego nie chcą. To tak nie działa Luna wpatrywała się w nią przez długą chwilę, po czym obróciła się, łkając i uścisnęła mnie mocno. Po chwili zdałam sobie sprawę ,że ona płacze — Sądziłam ,że pozwoliłam mu cię zabrać na wieczność — wyszeptała — Po tym wszystkim co zabrał....myślałam ,że zabrał też ciebie Zadrżałam i oparłam się o nią zamykając oczy. Po tym wszystkim co się stało nie byłam tak do końca pewna czy tak nie było
Dwadzieścia dziewięć Dziwność zaczęła krwawić z tej nocy, sącząc się kawałek po kawałku, dopóki świat na zewnątrz lśniącej granicy kręgu Luidaeg zaczął przypominać świat który pamiętałam. Wiał rześki wiatr, niosąc zapachy Halloween, suszonych liści, dyni i zbliżającego się deszczu Luidaeg wciąż stała na krawędzi kręgu, poruszając palcami w niewielkich wyglądający na na przypadkowe gestach, które prawdopodobnie trzymały nas wszystkich w ukryciu. Nikt tak naprawdę nie był skupiony na tym aby pilnować swojej iluzji w tym chaosie przerwania polowania ślepego Michael'a Uratowane dzieci stały w kręgu, potykając się zdezorientowane wszystkim co zaszło. Jedynie te które miały kogoś do kogo należały, rodzinę, przyjaciół czy jakiś towarzyszy
zwianych krwią jak powiedziała Luidaeg zostały wyrwane z jazdy Michael'a. Czas w świecie wróżek to zabawna sprawa. Niektóre z dzieci wczepiały się w swoich rodziców, lub nagle dorosłe rodzeństwo płacząc się i śmiejąc na przemian. Centaur który tyle czasu spędził na uprzykrzaniu mi życia też tu był, jego obcość zmyła się poprzez zmiany przez które musiał przejść. Trzymał ręce w pasie wysokiej kobiety Centaura. Łkali gorzko i żadne z nich nie chciało wypuścić z objęć drugiego. Jego towarzyszki Piskie nie widziałam w zasięgu wzroku. Przykro było mi na to patrzeć. Była dla mnie okropna ale to nie była jej wina. Odrobina okrucieństwa nie oznacza jeszcze ,że nie powinna nigdy wrócić do domu Ze wszystkich koni tworzących jazdę ślepego Michael'a udało się wciągnąć do kręgu tylko Katie. Wróciła do swojej ludzkiej formy po tym jak transformacja kręgu została zakończona ale jej umysł pozostał taki sam Leżała zwinięta w kłębek, łkając. Kiedy tak ją obserwowałam, Quentin próbował dotknąć jej przedramienia, szepcząc coś czego nie mogłam usłyszeć. Krzyknęła tak głośno ,że gdyby nie zaklęcie Luidaeg jak nic mielibyśmy tu każdego strażnika pilnującego parku. Luna drgnęła i w końcu mnie puścił ,mnie śpiesząc aby odciągnąć Quentina z daleka od jego skulonej dziewczyny
Katie przestała krzyczeć i wycofała się ponownie z drżeniem. Biedne dziecko. Była w domu ale nadal była zagubiona. Może wszyscy byliśmy. Wciąż czułam ślepego Michael'a gdzieś tam w podświadomości mego umysłu, lekka, migocząca obecność próbująca znaleźć drogę z powrotem Zadrżałam — Kiedy to się skończy Luidaeg? — zapytałam niskim głosem. Zerknęła na mnie przez ramię — To twój wybór Toby, ty musisz go dokonać
— Idź uspokój przyjaciół.
Martwią się o ciebie — Ja— — Porozmawiamy o tym później. A teraz jeśli mi wybaczysz muszę jeszcze przez jakiś czas utrzymać ten krąg a to wymaga odrobiny skupienia — Jasne — powiedziałam odsuwając się i robiąc dla niej miejsce Connor i Cassandra starali się zapanować nad tym dziwacznym tłumem, trzymając dzieci i rodziców w kręgu światła. Za każdym razem gdy ktoś próbował go opuścić, któreś z nich tam było, wprowadzając z powrotem do środka. Nie mogłam winić rodziców za to ,że chcieli zabrać dzieci do domu (niektóre z nich prawdopodobnie były zaginione przez wieki) ale jeszcze trochę cierpliwości na pewno nikomu nie zaszkodzi a może sporo pomóc May i Tybalt stali oddaleni po jednej stronie, nie pomagając w organizacji ale nie przełamując też kręgu. Podeszłam do nich, zaciskając szatę May ciasno wokół siebie
Hej wydawało się zbyt proste a dziękuje, zabronione więc powiedziałam pierwsze co przyszło mi do głowy — Wy dwoje wyglądacie na okropnie zaprzyjaźnionych — Och, bo jesteśmy — odpowiedziała May. Jej radosny, słoneczny nastrój został tylko odrobinę nadwątlony faktem ,że została, pobita, ugryziona i przypieczona przez osobę której śmierć powinna przepowiedzieć — Okazało się ,że mamy wiele wspólnego — Ach tak? — podniosłam brew — Tak — odparł Tybalt, gładko — Chęć aby bić cię do póki nie przestaniesz wyrządzać sobie krzywdy jest na samym szczycie tej listy — Hej! Sam pomogłeś mi dostać się do Cienistych Wzgórz — I nigdy bardziej nie żałowałem tego ,że ci pomogłem, uwierz mi. Ale to musiało zostać zrobione — przyglądał mi się ale wyraz jego twarzy był kompletnie nieczytelny
— Dobrze się czujesz? — Pewnie. To znaczy pomijając to ,że wpakowałam się w kabałę zostania niewolnicą szalonego, pierworodnego dupka który planował mnie poślubić, to było nieomal jak wakacje — wzruszyłam ramionami — A jak tutaj? — Karen obudziła się z krzykiem— powiedziała May, nagle jakimś takim pustym głosem — Powiedziała ,że twoja świeca zgasła, dobrze ,że była wtedy z Luidaeg. Cholernie by mnie wystraszyła, gdyby trafiło na mnie — Pozamykał wszystkie drogi po tym jak cię zabrał. Nikt nie mógł wejść ani wyjść — Tybalt wciąż spoglądał na mnie z tym samym niczego nie mówiącym wyrazem twarzy — Każda droga którą próbowaliśmy dostać się na jego ziemię była zablokowana. Wszystko co mogliśmy zrobi to czekać dopóki nie przybędzie znowu ze swoimi jeżdzcami i tobą. Więc, przepraszam za tą całą sprawę z porzuceniem — dokończyła May Potrząsnęłam głową — Jestem całkiem pewna ,że nie możesz mnie porzucić, May, skoro jesteś moim sobowtórem i w ogóle. Ale.......doceniam to co zrobiliście — Doceniam, stało na absolutnej krawędzi przyzwoitości, nieomal przekraczając linię z dziękuje. Jeśli to zaniepokoiło którekolwiek z nich to nie pokazali tego po sobie. Zaległa między nami krótka cisza. Rozejrzałam się dokoła, spoglądając jeszcze raz na małe grupki rodziców trzymających z wiecznością swoje dzieci. Coraz więcej z nich przywdziewało swoje ludzkie zauroczenie oczekując na moment kiedy, Luidaeg otworzy krąg i ich uwolni. Tak jak powinnam prawdopodobnie się spodziewać Amandine nie było w pobliżu — Można by pomyśleć, że mama się pokażę — powiedziałam tak niepozornie jak tylko mi się udało — W związku z ratowaniem życia swojej jedynej córki i w ogóle. Mogłoby to być jakieś łączące nas doświadczenie — Niestety, Amandine ponownie zniknęła — powiedział Tybalt nachmurzony — Jej wieża jest zapieczętowana — A to ci niespodzianka — moja mama spędzała coraz więcej czasu znikając w najgłębszych częściach Letnich Krain, od czasu gdy zdecydowała się popaść w szaleństwo. Nie miałam pojęcia co tam robi. Ale na pewno nie włączało się w to wysyłanie pocztówek do domu. Connor przystanął obok, łapiąc mnie za łokieć — Jeśli moglibyście wszyscy przywdziać ludzką iluzję, Luidaeg mówi ,że przerwie krąg — powiedział — Toby, May, Luna chciała abym was poinformował ,że wracacie z nami do Cienistych Wzgórz. Sylvester chcę cię widzieć Toby, pójdziesz ze mną?
— Jasne — odpowiedziałam i pozwoliłam ,żeby mnie poprowadził Zaprowadził mnie do miejsca w najdalszej części kręgu, tak daleko od źródła światła jak to tylko możliwe, i puścił mój łokieć, biorąc twarz w dłonie. Jego oczy były czerwone. Widać było ,że płakał — Myślałem— — źle myślałeś — sięgnęłam, oplatając swoje palce wokół jego nadgarstków — Nie mówiłam ci ,że wrócę do domu? Czasem po prostu zabiera to trochę czasu, a dwa miesiące to nic w porównaniu z czternastoma latami Connor zaśmiał się niepewnie — Możemy nie robić z tego zawodów? — Wygrałabym — Dlatego nie możemy tego robić — pochylił sie do przodu opierając swoje czoło o moje, wciąż trzymając moją twarz w swoich dłoniach — Nic ci nie jest? Naprawdę nic? Jak miałam na to odpowiedzieć? Nie czułam się dobrze, byłam daleka od tego. Czułam się zbezczeszczona. Czułam się tak jakby ktoś poplamił moją skórę od środka, a moja wizja wciąż rozmazywała się na krawędziach, tak jakbym próbowała ją podzielić na kawałki. Ślepy Michael zaplanował dla mnie coś specjalnego, i jego haki wciąż były zatopione głęboko w moim wnętrzu Odsunęłam się od niego, uwalniając dłonie — Tak — odpowiedziałam — Nic mi nie jest Wyglądał niepewnie ale nie kłócił się ze mną. Było zbyt wiele do zrobienia. Niektóre z dzieci nie miały ludzkiego zauroczenia na sobie tak długo ,że nie wiedziały jak takowe stworzyć, rozpoczął się chaos kiedy ich rodzice przeprowadzali ich przez ten proces, dało mi to czas i miejsce którego potrzebowałam, aby uciec od każdego kto zadawał mi krępujące pytania i zaczęłam przywdziewać moje własne zauroczenie. Może ta długa przerwa była dobra dla mojej magi, ponieważ czułam ,że moja iluzja, przyszła mi znacznie łatwiej niż normalnie. Tylko kilka minut zajęło mi ubranie się w fasadę nieśmiertelności Byłam jedną z ostatnich. Niemal tak szybko jak tylko moja iluzja znalazła się na miejscu Luidaeg opuściła dłonie, i krąg się załamał. Ostatnia cienka warstwa nierealności pomiędzy nami a śmiertelną nocą opadła, i dźwięki oraz zapachy nocy Halloween w San Francisco wzrastały wokół mnie. Powinno przynieść mi to komfort ale wcale tak nie było, i czułam ,że jest mi strasznie zimno. Nie czułam się jak w domu
— Na koniec kolejki dzieciaki — powiedziała Luidaeg, stając koło mnie i rozglądając się po tym tłumie — Wszyscy, spieprzać do domu. Zabezpieczyć dom zaklęciem którego was nauczyłam — niektórzy z rodziców zaczęli coś mruczeć i kilka zaciekawionych rąk uniosło się w górę Luidaeg jęknęła — Czy ja wyglądam jak pieprzona kolumna porad? Wynoście się stąd To wystarczyło aby przekonać nawet tych najbardziej opornych ,że mają inne miejsce w którym powinni teraz być. Tłum zaczął się przerzedzać, rozpraszając w różnych kierunkach. Zerknęłam na Luidaeg. Była tak blisko ,że widziałam załamania na linii jej włosów w jej ludzkiej formie, miejsca w których wykrwawiała się przez nie inność. Po raz pierwszy nie udało jej się ukryć swojej natury i to było przerażające. Ślepy Michael był silniejszy od niej — Luidaeg? Potrząsnęła głową — Jeszcze nie, Toby. Wkrótce, ale jeszcze nie. Zabieram tą ludzką dziewczynkę, może będę w stanie coś dla niej zrobić. Jedź do Cienistych Wzgórz i zdecyduj co teraz zamierzasz Zachichotałam gorzko — Masz na myśli, poza tym aby nigdy więcej nie spać? — Udałaś się tam dzięki świetle świecy ale nie wróciłaś tą samą drogą — pochyliła się i miękkim głosem powiedziała — On tak łatwo nie odpuści — po czym wyprostowała się, odwróciła i wyszła z kręgu Gapiła się za nią, a kiedy podeszła Luna, złapała mnie za łokieć i poprowadziła w stronę parkingu nie walczyłam. Wynajęli mały autobus aby przetransportować wszystkich do Parku Złote Wrota a potem z powrotem na wzgórza. Cassandra wspięła się na siedzenie kierowcy co w sumie miało sens, skoro poza mną i Connorem nikt w tym tłumie raczej nie miał prawa jazdy a ja sama nie byłam w stanie aby prowadzić. Połowa dzieciaków spała zanim dotarliśmy do autostrady, wtulając się w swoich rodziców Skończyłam siedząc pomiędzy Connorem a Tybaltem, którzy rzucali sobie wściekłe spojrzenia ponad moją głową. Miałam całkiem niezłe pojęcie dlaczego, ale nie chciałam teraz sobie z tym radzić. Zamiast tego zamknęłam oczy, otuliłam się szczelinie szatą May, i oparłam wygodnie na swoim siedzeniu. To brzmiało jak jakiś kiepski żart. Wróżki czystej krwi, Odmieńcy, Sobowtór i Księżna Cienistych wzgórz w autobusie mknącym nad zatoką
Odpłynęłam gdzieś podczas tej podróży i obudziłam się kiedy autobus podjechał na parking w parku Paso Nogal. To był znak aby wszyscy rozproszyli się we wszystkich możliwych kierunkach. Rodzice zabrali dzieci i udali się do domów, niektórzy zatrzymując się aby uścisnąć mi rękę i wyrazić bezsłownie uznanie. Uśmiechałam się i kiwałam udając ,że nie widzę tego ,że nie patrzą mi w oczy. Luna poprowadziła tych którzy udawali sie do włości skrótem którego nigdy wcześniej nie widziałam, omijając ciężką wspinaczkę. Oszustka Zostawiła nas jak tylko znaleźliśmy się w środku, mówiąc ,że musi znaleźć Sylvestera, podczas gdy Quentin i Cassandra poszli zadzwonić do Mitcha i Stacy. Connor podążył za Luną, a ja zdałam sobie sprawę ,że nie widziałam Tybalta od momentu opuszczenia autobusu. Zerknęłam na May — Gdzie jest— — Powiedział ,że ma do załatwienia jakieś kocie sprawy — odpowiedziała i wzruszyła ramionami — Jasne. Co teraz? — Chodź tędy. Luna powiedziała ,że będziesz głodna, no i to Posłała mi kolejny, zmęczony ale słoneczny uśmiech — Tabu nagości — z tym stwierdzeniem odeszła, nawigując po włościach z tego rodzaju zwyczajową łatwością która powiedziała mi jak dużo czasu musiała spędzić w Cienistych Wzgórzach od czasu mojego zniknięcia. To nie była jakaś zapożyczona wiedza, to wszystko należało do niej Po jakiś pięciu minutach drogi poprzez korytarze, otworzyła drzwi do małego, wyłożonego dębowymi deskami przedsionka. Posiłek na zimno, chleb, owoce, ser zostały ułożone na stoliku, a kupka czystych ubrań leżała złożona na jednym z krzeseł. Spike kulił się na stosie ciuchów, łepek miał na łapkach, leżał przygnębiony — Hej, Spike — powiedziałam Jego łepek szarpnął się do góry, podniósł się ze stosu ciuchów, kwiląc gorączkowo kiedy pędził w moją stronę. Zaskoczyłam sama siebie, śmiejąc się i wyciągając ramiona, wskoczył w nie wciąż kwiląc i pocierając swoją kolczastą głową o mój podbródek, ledwie unikając tego aby mnie nie pokuć — Tęskniłam za tobą, skarbie. Naprawdę — powiedziałam, głaszcząc go May podeszła do krzesła i podniosła ubrania — Te są z domu. Stwierdziliśmy ,że nadal powinny pasować chociaż straciłaś kilka kilogramów więcej niż myślałam. Karmili cię w ogóle?
— Nie pamiętam — powiedziałam Ubieranie się i radzenie sobie jednocześnie z różanym goblinem który nie chciał być pozostawiony sam sobie to ekscytujące doświadczenie, ale z kreatywnymi wygibasami i podskokami oraz odrobiną pomocy od May, jakoś mi się udało. W ubraniu poczułam się znaczenie lepiej a nawet jeszcze lepiej kiedy May udało się zdjąć Spike'a z moich ramion na tyle abym mogła wsunąć kurtkę Skóra nadal pachniała lekko i kojąco miętą — Wiec, co teraz? — zapytała May, odsuwając się Podniosłam kawałek chleba, zerkając na wędlinę nim zaczęłam sobie robić kanapkę — Mam zamiar to zjeść, zameldować się u Sylvestera, i— — Wróci na ziemie mego dziadka Głos był niezbyt szczęśliwie znajomy. Zesztywniałam, zapominając o kanapce i odwróciłam się aby stawić czoła kobiecie w wejściu do przedsionka — Rayseline — October — odpowiedziała, nieomal kpiąco — Chyba potajemnie jesteś karaluchem, prawda? Nie martw się mnie możesz powiedzieć. Nie mogę myśleć o tobie już gorzej. Doprawdy nie sądzę aby cokolwiek było w stanie to sprawić — Nie jestem karaluchem. Po prostu ciężko mnie zabić — powiedziałam, odkładając moją na wpół zrobioną kanapkę z powrotem na stół — Może ci w czymś pomóc? — Chciałam tylko popatrzeć na chodzącego trupa — powiedziała i uśmiechnęła się Rayseline Torquill byłaby przerażająca bez względu na to kim by była a na podstawie tego czego dowiedziałam się o rodzinie Luny, cóż powiedzmy ,że ta wiedza nie czyniła jej mniej niepokojącą. Nie pomagało to ,że z wyglądu była bardziej podobna do ojca niż do matki, z charakterystycznymi dla klanu Torquill rudymi jak lis włosami i miodowymi oczami. Z jej porcelanowa cerą i delikatnymi rysami twarzy, przedstawiała sobą iluzję doskonałą, niekwestionowana czystość i dobroć. Przynajmniej do chwili kiedy otwierała buzię — Toby? — powiedziała niepewnie May — Ona tak naprawdę nie miała tego na myśli, prawda? Chciałam powiedzieć jej ,że nie ale nie byłam pewna czy powinnam okłamywać mojego własnego sobowtóra i jeszcze zrobić to tak by uwierzyła. Zamiast tego potrząsnęłam zachwyconą
głową
a
Rayseline wybuchnęła
śmiechem, brzmiąc
na całkowicie
— Patrzcie na to! Nawet nie jest w stanie tego przyznać! — zrobiła krok do przodu, opuściła podbródek w taki sposób ,że spoglądała teraz na mnie spod brwi. Wyglądała jak drapieżnik — Miał ją w swoich szponach. Trzymał na niej swoje ręce. Wróci — Toby .... — Zatrzymał mój nóż — powiedziałam tak spokojnie jak tylko mogłam — Dare dała mi ten nóż. Nie pozwolę mu zatrzymać mojego noża — Są inne noże — May złapała mnie za ramię, szarpiąc na lewą stronę. Spike zagrzechotał w proteście, ale nie usunął swoich pazurów z mojego ramienia — Są całe sklepy sprzedające tylko noże. Dostaniesz nowy nóż — Och, ale tu wcale nie chodzi o nóż, prawda October? — Raysel wciąż się śmiała — Mój mąż płakał we śnie szepcząc twoje imię. Mam nadzieję ,że umrzesz krzycząc. A nawet lepiej ,mam nadzieję ,że będziesz żyć w taki sposób — Toby, nie bądź głupia. Już złamałam reguły aby uratować ci życie. Nie mogę zrobić tego ponownie — Boże, mały sobowtórze, naprawdę to zrobiłaś? — uwaga Raysel przeskoczyła teraz w kierunku May — Mój dziadek nie śpieszy się, niszcząc swoje zabawki. Może po prostu nie chcesz czekać tak długo? May sapnęła. Przyjemnie powiedziałam — Raysel, jeśli się stąd nie wyniesiesz to dostaniesz w twarz Krótki spazm wściekłości wykrzywił rysy jej twarzy nim powrócił jej drapieżny uśmiech — Powinnam zabić cię już teraz, tutaj. Ale nie zrobię tego — powiedziała — To co cię czeka zrani cię o wiele gorzej — odwróciła się napięcie i wyszła z pomieszczenia Drżącym głosem May zapytała — Myli się prawda? Nie wrócisz tam — Muszę. On siedzi w mojej głowie, May — odwróciłam się w jej stronę. Jej twarz nadal była moją ale nie było to już dłużej lustrzane odbicie, miała tygodnie aby stać się sobą. Wyglądała na zmartwioną i przestraszoną. To było pocieszające. Przynajmniej miała szansę na swoje własne życie — Czuje go. Nieomal go słyszę, czasem. Nie sądzę abym pozbyła się tego jeśli nie stawie mu czoła — To głupie i samobójcze i nie pozwolę ci na to — Nie sądzę ,że będziesz miała coś do powiedziana w tej sprawie, kochana — odparłam, delikatnie odsuwając jej palce z mojego ramienia. Nie walczyła ze mną, po prostu tam stała, obserwując pusto kiedy zdejmowałam z ramion Spike'a i postawiłam go na ziemie, odwracając się aby wyjść z pomieszczenia.
Nie poszła za mną. Zrobili to Spike. Gdy byłam w połowie korytarza rozległ dźwięk pazurów pędzących kilka metrów za mną. W końcu odwróciłam się w jego stronę. Usiadł obserwując mnie z błyszczącymi, zwężonymi oczami — Nie idziesz — powiedziałam Wstał i ruszył do przodu, siadając tuż obok mojej nogi — Nie idziesz, to niebezpieczne Spojrzenie które mi posłał było nieomal oburzone — Jeśli ty idziesz, mówiło Ja też
mogę Westchnęłam — W porządku, Spike, rób co chcesz — ruszyłam ponownie, moim krokom towarzyszyły kroki goblina i próbowałam ukryć to jak bardzo byłam zadowolona. Ufałam ,że Spike będzie bezpieczny i naprawdę nie chciałam iść sama. Jest wiele sposób na to aby zginąć ale samotna śmieć wydaje się być jednym z najgorszych. Nieomal wszystko inne byłoby lepsze Wyszliśmy z włości wracając do świata śmiertelników, nie spotykając nikogo po drodze. Dębowe drzwi zatrzasnęły się za nami z głuchą ostatecznością i przystanęłam gapiąc się bezmyślnie na widok rozciągający się ze wzgórza Inni mogli myśleć ,że mnie ocalili ale w głębi siebie aż do kości wiedziałam ,że tak nie było. Ślepy Michael miał mnie w swoich szponach zbyt długo aby to co zrobili zadziałało. Jakaś część mnie należała do niego, być może zawsze będzie jego bez względu na to co teraz się stanie, i jeśli będzie żył, ta część zawsze będzie się starała znaleźć drogę aby mnie z powrotem do niego zaciągnąć. Mogłam udawać ,że nic się nie działo, albo mogłam przyznać ,że nic nie było w porządku i starać się coś z tym zrobić. Ślepy Michael był potworem, i pozwalano mu na takie samowolne, niekwestionowane przez nikogo działania zbyt długo. Jak wiele dzieci zabrał i zmienił przez te wszystkie wieki? Setki? Tysiące? Wróżki cenią sobie dzieci ponad wszystkim innym, i mimo to nikt nigdy nie odważył się go powstrzymać, nie od czasu próby Luidaeg która zawiodła. Ktoś musiał coś z tym zrobić. Ktoś powinien coś z tym zrobić już dawno temu. Chciałabym tylko aby nie padło na mnie. Nie było żadnego ostrzeżenia nim ta ręka opadła na moje ramię. Zesztywniałam, gotowa do ucieczki, gdy Sylvester przemówił — Wiem dokąd idziesz, October Odwróciłam się aby na niego spojrzeć — Jak długo tu jesteś?
Nie widziałam go dopóki się nie poruszył. Jak na kogoś z tak rudymi włosami potrafił dobrze zmieszać się z tłem — Od kiedy Luna powiedziała mi ,że sprowadziła cię do domu — Byłam w środku. Dlaczego czekałeś tutaj? — Ponieważ znam cię lepiej niż myślisz — westchnął wyglądając na głęboko zmartwionego — Znam dalszy ciąg tej rozmowy. Ty przeprosisz ja powiem ci ,że wszystko w porządku. Ty powiesz mi ,że wracasz na ziemie Ślepego Michael'a a ja powiem ,że nie mogę cię powstrzymać. Czy tak będzie? — Tak — Ani mi się śni aby cię powstrzymywać Ok, to było coś czego nie oczekiwałam usłyszeć. Gapiłam się na niego a on się uśmiechnął. Chciałam zapytać dlaczego nie będzie próbował mnie powstrzymać ale nie mogłam znaleźć właściwych słów. Ani jednego — Znam cię dobrze, Toby — powiedział wciąż z uśmiechem — Czasem żałuje ,że tak jest uwierz mi. Chciałbym mieć jakąś iluzję której mógłbym się uczepić, ale nie mam. Po prostu znam cię za dobrze — Przykro mi — wyszeptałam — Niepotrzebnie, kiedyś też często zgrywałem bohatera. Zrobiłbym to ponownie gdybym musiał — jego uśmiech był zadumany — Zrobiłbym to ponownie ale zrobiłbym to inaczej. Gdyby pewne osoby chciały odejść, cóż....byłoby inaczej. Ale nie możemy zmienić przeszłości i teraz muszę patrzeć jak ty odjeżdżasz na swoje wyprawy. Widziałem jak się rodziłaś. Obserwowałem jak wyrastasz ze zdezorientowanej małej dziewczynki na jednego z moich najlepszych rycerzy. Nie powinienem patrzeć jak umierasz Zamknęłam oczy, wzruszając ramionami. Nie próbował mnie od tego odwieść i w jakiś sposób to tylko wszystko pogorszyło — Przykro mi ale to ważne — To jedyny powód dla którego mogę ci na to pozwolić. Spójrz na mnie proszę — otworzyłam oczy. Trzymał miecz — Wiem dokąd idziesz. Nie zatrzymam cię, ale nie pozwolę ci iść samej — Sylvester— Wciąż mówił ignorując moje protesty — To był miecz mojego ojca. Dał mi go kiedy pierwszy raz wyruszyłem na wojnę, powiedział ,że nigdy go nie zawiódł i ,że mnie też nie zawiedzie. Gdybym miał syna, należałby do niego, należałaby do Raysel, jeśli Raysel by go chciała.
Ale moja córka nigdy nie rozumiała co oznacza nosić miecz swego ojca — Sylvester? — To było zbyt wiele, działo się za szybko. Nie wiedziałam jak się przed tym bronić — On nie jest prezentem, chcę go z powrotem. Jeśli będę musiał odzyskam go gdy pojadę cię pomścić. Ale nie wybaczyłabyś mi gdybym wyruszył za tobą już teraz. Nie pozwoliłabyś mi ukraść swojej zemsty, a obecność drogiej pani May mówi o tym ,że nie wrócisz do domu bez względu na to czy z tobą pojadę czy też nie. Mogę cię puścić jeśli weźmiesz miecz mojego ojca — Dlaczego? — Ponieważ kiedy byłem młodszy, byłem bohaterem — pochylił się i ucałował moje czoło wciskając miecz w moje dłonie — Idź w chwale, Toby. Jeśli musisz zginąć zrób to właściwie. Jeśli możesz wróć do nas, wróć do domu Zagryzłam wargę aby powstrzymać się od płaczu — Sylvester— — Nie możesz mi podziękować i nie możesz obiecać ,że wrócisz a to jedyne rzeczy które chcę usłyszeć — uśmiechnął się ponownie, wygładzając moje włosy jedną dłonią — Jeśli cię zabije, zabierz go ze sobą. Zakończ to. To wszystko o co proszę. Kocham cię Odwrócił się i odszedł, ginąc pomiędzy drzewami, pozostawiając mnie ze Spike'm, trzymając miecz jego ojca. Gdy byłam już pewna, że mnie nie usłyszy wyszeptałam — Ja też cię kocham Przyklęknęłam napotykając oczy Spike'a — Ty tu zostaniesz. Pilnuj Sylvestera. Nie pozwól mu płakać nade mną, dobrze? — Spojrzał na mnie oceniając po czym pobiegł za Sylvesterem. Wyprostowałam się. Jeśli ktoś będzie miał oko na Sylvestera, nawet jeśli będzie to tylko różany goblin, mogłam iść. Nie mogłabym zostawić go samego. Nie żebym miała jakiś wybór Miecz
był
zadziwiająco
lekki.
Nie
byłam
duża
a
mogłam
go
podnieść.
Prawdopodobnie dlatego dał mi go Sylvester. Wiedział ,że będzie dobrze mi służył podczas gdy on sam nie mógł dokonać zemsty, mógł zrobić to za niego jego miecz Cwaniak. Prawie udało mi się zapomnieć ,że mnie opłakiwał. Prawie ale nie do końca. Przewiesiłam miecz przez ramię i zaczęłam schodzić ze wzgórza, zatrzymując się na skraju drzew aby napełnić dłonie cieniem i ubrać się w ludzkie zauroczenie które ukrywało moje szpiczaste uszy i miecz. Zadrżałam gdy iluzja spłynęła na mnie, nie mogąc powstrzymać się przed myślami
To już ostatni raz. To nie był czas na żale Czas iść Danny czekał na parkingu. Sylvester naprawdę wiedział ,że pójdę. Wśliznęłam się do tyłu. Danny spojrzał i uśmiechnął się, łapiąc moje spojrzenie w lusterku — Dawno się nie widzieliśmy, hej Daye — Hej, Danny — zamknęłam oczy — Zbudź mi kiedy dojedziemy, dobrze? — Jasne Podjechaliśmy pod mieszkanie Luidaeg chwilę ponad godzinę później. Danny dotrzymał słowa i nie budził mnie do momentu kiedy zaparkowaliśmy w alejce przed mieszkaniem Luidaeg. Jego Barghest podążył za nim kiedy wysiadł z samochodu aby mnie uściskać na do widzenia, skacząc wokół nas jak corgi którego zupełnie nie przypominał. Pochyliłam się aby podrapać go za uchem, i liznął mnie w twarz szorstkim językiem — To Iggy — powiedział Danny z dumą — Jest wytrenowany niemal jak pies domowy — Musisz być dumny — wyprostowałam się, oferując mu niewielki uśmiech — Szerokiej drogi, Danny. Było naprawdę fajnie — Wpadnij zobaczyć hodowle w następny weekend, to rozkaz — podniósł Iggego do góry i wsiadł do samochodu. Machałam kiedy odjeżdżał, po czym odwróciłam się w stronę drzwi Luidaeg Otworzyła je nim miałam szansę aby zapukać — Spodziewałam się ciebie godziny temu — Przepraszam. Musiałam zabrać kilka rzeczy Luidaeg zerknęła na miecz na moim ramieniu — Czy to miecz Sylvestera? — Tak — Zawsze był trochę melodramatyczny — spojrzała w moją twarz, obserwując. Ciemne kręgi widniały pod jej oczami. Była zmęczona, mogłam to zobaczyć. Była zbyt zmęczona. Czy będzie miała siłę zrobić to co potrzebowałam aby zrobiła? — Masz zamiar odwalić ten bohaterki numer prawda? — Tak, przykro mi — Nie, nieprawda — wzruszyła ramionami — Wszystko w porządku, oczekiwałam tego od dzieci mego ojca. Miałam tylko nadzieję ,że ty będziesz inna. Zdajesz sobie sprawę ,że prosisz mnie o pomoc w zabiciu własnego brata?
Pokiwałam — Tak. Przepraszam — Dlaczego miałabym to zrobić? — Ponieważ ktoś musi — odpowiedziałam cicho — A on złamał zasady Luidaeg spoglądała na mnie długa chwilę zanim pokiwała — Jesteś cwana. Tego na pewno nie odziedziczyłaś po matce. Wejdź — odwróciła się i wstąpiła w ciemność. Poszłam za nią. Co innego mogłam zrobić? Poprowadziła mnie do kuchni i otworzyła lodówkę, wyciągając słoik ze stojąca w środku łyżką, który był biały i połyskiwała jak diamenty. Postawiła go na stole, wyjęła zardzewiały nóż ze zlewu i powiedziała — To co mogę dla ciebie zrobić — po czym przejechała nożem po nadgarstku jednej dłoni, tnąc jednym pociągnięciem. Wzdrygnęłam się. Luidaeg zacisnęła zęby i obróciła rękę do góry nogami, krwawiąc do słoika, dopóki biel nie zapełniła się szkarłatnymi plamami. Płyny nie wydawały się mieszać ale zamiast tego wirowały razem jak szalone, diamentowo rubinowa śmierć. Kiedy słoik był w połowie pełny odsunęła ramię i zawinęła je ręcznikiem, klnąc pod nosem. Nie spoglądając na mnie powiedziała — Wypij to — Co to ze mną zrobi? — wzięłam słoik, spoglądając na jego zawartość i zawahałam się na chwilę. Krew pierworodnej wróżki ma potężna moc, chciałam wiedzieć nim to zrobię — Zrobi? Niewiele — zaśmiała się bez litości — Wprowadzi cię na krwawą drogę. To jedyna otwarta jeszcze dla ciebie ścieżka. I Toby, z tej drogi nie ma odwrotu. Żadnej świecy, żadnego ratunku — Luidaeg brzmiała jakby nieomal prosiła — Zmień zdanie. Zostaw go w spokoju. Żyj — Czy z Katie, wszystko w porządku? — trzymałam wzrok na słoiku, obserwując iskrzący się płyn. Luidaeg nie odpowiadała przez długą chwilę, po czym powiedziała — Nie — Czy zabicie go jej pomoże? — October— — Czy zabicie go jej pomoże? Westchnęła — Być może. Wpływ jego magi na jej wolę się osłabi nawet jeśli nie złamie całkowicie. Bez ingerencji być może będę w stanie naprawić poczynione przez niego szkody — Więc nie mogę zmienić zdania — czy byłam gotowa zginąć za jedną ludzką dziewczynkę?. Krew mojej córki była zbyt słaba aby została postawiona przed Wyborem
Odmieńca i to czyniło z niej jedną ludzką dziewczynkę.
Tak, byłam gotowa zginąć za jedną ludzką dziewczynkę i za wszystkie dzieci które nie zostały uratowane.... i dla dobra wszystkich które nigdy nie powinny potrzebować ratunku. — W porządku, Toby. Kiedy już pójdziesz masz tylko jedną drogę powrotu. Jeśli uda ci się go zabić, powinno to wystarczyć aby uiścić opłatę za przejście wtedy wrócisz. Jeśli ci się nie uda... droga krwi ma swoją cenę — On albo ja Pokiwała. Jej oczy były ludzko brązowe i osnute cieniami. Wyglądała na zmęczoną — On albo ty — potwierdziła Zaoferowałam jej uśmiech, podnosząc słoik i pijąc. Płyn smakował jak gorąca krew i zimna słona woda, w jakiś sposób zmiksowane bez mieszania. Oczekiwałam mocy z krwi Luidaeg ale to w ogóle nie przygotowało mnie na to co mnie spotkało. Nic nie mogło mnie na to przygotować Luidaeg narodziła się nim świat nauczył się odmierzać czas. Obserwowała jak wznoszą się i upadają imperia, trzymała dłoń swoje matki i śmiała się z tego. Oblała mnie fala wspomnień, chyba Titani, aż nagle poczułam przygniatający ciężar czasu, nieskończonego czasu kiedy świat rozbłysnął krwistą czerwienią i białą solą. Czułam posmak krwi ale nie wiedziałam czy to moja krew czy jej czy krew samego czasu, parzy i gryzie mój język A wtedy czas się skończył a kolory wyblakły zmieniając się w ciemność A ja spadałam
Rozdział trzydziesty Las był pełen znaków. Nie wiało ale gałęzie uderzały pochylając się nad sobą, szepcząc o bólu, krwi i utracie. Byłam z powrotem w lasach Acaci i nie miałam nic przeciwko, w końcu była ona jedyną rzeczą na ziemiach Ślepego Michael'a którą przykro mi było zostawić. Obróciłam się próbując ogarnąć swoje położenie. Stałam w lesie kiedy zbudzona ciemność zrobiła się już przejrzysta. Droga krwi była najmniej bolesnym przejściem ze wszystkich trzech. Pewnie było tak dlatego ,że będzie miała najbardziej bolesne zakończenie Coś było nie tak. Ciemność wokół drzew pogłębiła się, a zarośla zwiędły. Las był jedynym miejscem na tych ziemiach, które żyło a teraz czułam jakby umierało — Acacia? — zawołałam. Nie było odpowiedzi Och, na korzeń i gałąź. Pomogła mi przedtem, została dłużej aby porozmawiać ze swoją córką. Ślepy Michael musiał ją widzieć. To były jego ziemie, i najwyraźniej był silniejszy od niej . Utrata dzieci musiała go osłabić. Potrzebował kogoś, kogokolwiek aby dać przykład. Acacia nie była niewinna ale trudno też nazwać ją winną, nie tym razem Zdjęłam miecz z ramienia i zaczęłam wyciągać go z pochwy, nie miałam zamiaru przekraczać równiny bez broni w rękach. Ręka ześliznęła mi się po ostrzu, spojrzałam w dół. Krew pokrywała moją prawą dłoń, wypływając z rany którą sobie zrobiłam, bezboleśnie, przez nadgarstek. Nie było żadnego śladu zasklepiania się rany, wciąż krwawiła — Droga Krwi — powiedziałam kiedy spłynęło na mnie zrozumienie. Będzie coraz więcej ran i nacięć dopóki nie wykrwawię się na śmierć tam gdzie stoję. Nie tego oczekiwałam ale nie byłam też zaskoczona. Miałam limit czasu. Wiedziałam o tym. Nigdy nie miałam wieczności, wieczność nie jest czymś co dostaje Odmieniec a teraz mój czas uciekał. Ślepy Michael nadał musiał zginąć Miałam niewiele czasu a noc była długa, wszystko sprzyjało właśnie jemu. Wszystko oprócz mnie i krwi. Krew pokazała mi drogę kiedy była zmieszana z woskiem i przelana do wnętrza świecy, dlaczego więc miałaby mi nie pomóc sama czysta krew? — Jak daleko do Babilonu? — wyszeptałam, rozsmarowując krew na ustach nim podeszłam do skraju lasu, pędząc miedzy drzewami w pokrytą mgłą noc.
Krew znała drogę więc ufałam jej nie kwestionując swoich kroków kiedy wpadłam w szarość. Nie odbiegłam bardzo daleko a już dostrzegłam w oddali łunę płonącego ognia oznaczającą okolicę wioski ślepego Michael'a. Jeżdzcy ponownie się zebrali. To dobrze. To znaczyło ,że on też tam będzie. Przynajmniej rzeczywistość nie utrudniała mi aktywnie. Potknęłam się o kilka kamieni ale byłam na to przygotowana. Biegłam po ziemi której nie mogłam zobaczyć i gdybym się nie potknęła pomyślałabym ,że pędzę prosto w pułapkę Naprawdę muszę się nauczyć myśleć częściej Słyszałam krzyczących jeżdzców gdy byłam zaledwie mniej więcej w połowie równiny. Brzmieli na wkurzonych i nie mogłam ich za to winić, z ich perspektywy, Luidaeg i reszta zakłócili ich wielką świąteczną paradę. Oczywiście ich wielka świąteczna parada wiązała się z porwaniami i praniem mózgu, ale czymże jest odrobina przerażających tortur między przyjaciółmi? Nie zostało nic co mogłoby mnie teraz rozkojarzyć, nie miałam nikogo do uratowania. Odczułam nieomal ulgę, czasem miło jest wrócić do korzeni. Zabiję ślepego Michael'a albo zginę próbując. Zabiję albo zostanę zabita. Będę żyć albo umrę Rana otworzyła się na moim czole i krew spłynęła mi na oczy kiedy biegłam poprzez wioskę, kierując się w stronę światła. Nikt mnie nie zatrzymał, nawet wtedy gdy krzyknęłam — Michael! Był tu cały dwór, zebrany jak na jakąś celebrację Przeszkodziłam im. To było zbyt wiele jak na raz. Potknęłam się zaskoczona, dwóch jeżdzców wystąpiło z tłumu i pochwyciło mnie, przyszpilając moje ramiona do boków — Walcz ze mną ty draniu! — kopałam wściekle, próbując się uwolnić. A oni tylko się śmiali. Ślepy Michael siedział tam gdzie wiedziałam ,że go znajdę, na swoim tronie, ta maleńka część mnie która chciała dokończyć z nim jazdę zawsze wiedziała gdzie go znajdę. Dla tej części mnie samej wciąż był bogiem. Musiał widzieć tą maleńką część mojego serca lśniącą w mych oczach, ponieważ zaśmiał się i powiedział — Więc marnotrawna wróciła, tak jak wiedziałem, że zrobi. Mam wystarczająco dużo czasu aby się nią zająć. Puśćcie ją do mnie Jeżdzcy puścili moje ramiona i wtopili się z powrotem w tłum, formując wraz z innymi szeroki okrąg wokół swojego pana. Całkiem mądre posunięcie. Jeśli przegram będą na miejscu aby zając się ciałem jeśli wygram będą wystarczająco blisko by mnie zabić. Pesymizm naprawdę nie pomaga w większości sytuacji
Rzuciłam im wściekłe spojrzenie, kapiąc krwią na ziemię kiedy szłam w kierunku Michael'a. Miał na sobie tą samą zbroje co wcześniej, ale wrażenie lustrzanego odbicia zniknęło, zakopane pod kurzem i plamami krwi. Jego nadprzyrodzony spokój również zniknął, zastąpiony wyrazem wściekłej irytacji. Przykuł moją uwagę tylko na moment. Po czym zostałam zaciągnięta na krzesło obok niego gdzie siedziała Acacia, żółte oczy miała szeroko rozwarte i puste. Włosy wplątane w oparcie krzesła, zatrzymując ją na miejscu — Co jej zrobiłeś? — zażądałam odpowiedzi Ślepy Michael zmarszczył się, łącząc brwi na swojej lodowo białej twarzy — Nie odzywaj się do mnie w taki sposób — jego słowa miały w sobie ciężar nakazu Poczułam jak otwiera się kolejna rana, po wewnętrznej stronie mojego lewego ramienia, dodając kolejny strumyk płynącej krwi do reszty — Nigdy sie tak do mnie nie odzywaj Ciężko było się poruszyć kiedy się tak na mnie patrzył ale udało mi się jakoś podnieść jedną dłoń do ust i zlizać świeżą krew z palców. Presja jego słów i spojrzenie zblakło przekształcając się w irytujące bzyczenie rozlegające się gdzieś tam w moim umyślę. Moja moc zawsze w większości pochodziła z krwi. Nawet on nie mógł mi nic zrobić kiedy ją miałam — Będę mówić do ciebie tak jak będę chciała — odparłam — A teraz złaź tu na dół i walcz ze mną — Dlaczego? — zmrużyłam oczy. Moja wizja podzieliła się na fragmenty, pochodzące teraz z każdego kierunku jednocześnie, tak jakby zmusił mnie do spoglądania oczami jego polowania — Jesteś moja. Dlaczego miałbym walczyć z czymś co należy do mnie? — Nie jestem twoja! — krzyknęłam. To było jak krótki, dźgający ból i mój wzrok powrócił do normalności. Nie mogłam pozwolić na coś takiego, był za blisko — Pojechałaś ze mną. Jesteś moja — Nie dojechałam do końca — To nie ma znaczenia ,należysz do mnie. Wszystko tutaj należy do mnie — obrócił się i przejechał ręką po policzku Acaci, nieomal czule. Kiedyś miedzy nimi była miłość, zanim wyrządził jej krzywdę — Jak powinienem ją naznaczyć tym razem? Ostatnim razem gdy mnie zdradziła, naznaczyłem blizną jej twarz, co powinienem zrobić teraz? Cierpiała dla ciebie, masz coś do powiedzenia w sprawie jej bólu — Wypuść ją, Michael Odwrócił się w moją stronę z uśmiechem — A niby dlaczego?
— Ponieważ jeśli zrobisz to sam nie będę musiała cię do tego zmuszać — naprawdę zaczął się śmiać — Och mały Odmieńcu, bękarcia córko Amandine. Co sprawia ,że wydaje ci się ,że mogłabyś zmusić mnie do czegokolwiek? Być może gdybyś przyjęła moją wspaniałomyślną ofertę i została moją śliczną wybranką, może miałabyś na mnie jakiś niewielki wpływ, ale ty odrzuciłaś tą propozycję. Moja siostra już cię nie chroni. Nie może cię ocalić — A więc ocalę się sama — rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, wypluwając kolejny łyk krwi — Nie przyszłam tu po nią — Nie, przyszłaś tu po siebie. Głupia, mała bohaterko — sięgnął pomiędzy poduchy swojego tronu i wyciągnął mój nóż, pomachał — To zastanawiające ,że jakiekolwiek z dzieci, czy też wnuków mojego ojca przetrwało — Oddaj mi mój nóż i wypuść ją — A dlaczego miałbym to zrobić? Klękaj Byłam na kolanach zanim zdałam sobie sprawę co powiedział. Uderzenie w ziemie otworzyło tylko więcej ran na moich nogach i kolanach. Przekomarzaliśmy się tutaj podczas gdy ja wykrwawiałam się na śmierć — Pocałuj mnie gdzieś — warknęłam, zmuszając się aby wstać. Nie było to łatwe, nogi wciąż załamywały sie pode mną — Piękne słowa, ale nie jesteś wystarczająco silna. Idź umieraj gdzie indziej — Zmuś mnie — powiedziałam, zgrzytając zębami ale udało mi się nie upaść ponownie. Krew spływała mi do oczu, wytarłam ją jedną ręką po czym spojrzałam z niedowierzaniem. Moja świeca leżała niedaleko u podstawy jego tronu. Nie byłam w stanie usłyszeć jak do mnie szepcze pod cała tą świeżą krwią ale jak tylko ją zobaczyłam, poznałam ,że należy do mnie. Miało to w sobie jakiś obłąkany sens, najwyraźniej nie sprzątali tutaj zbyt często i kiedy już ją wyrzuciłam była po prostu śmieciem. Oddałam moją ochronę ale to było wtedy a teraz jest teraz. Gdybym tylko mogła ją dosięgnąć wciąż byłabym w stanie wrócić przy świetle świecy. — Nie umrę — powiedziałam — Czyżby? — uśmiechnął się — Szkoda. Jeśli nie umrzesz, to utrata mojego czasu na to aby cię zabić nie jest tego warta — zwrócił się z powrotem do Acacii, wbijając mój nóż w jedną stronę jej twarzy. Jej oczy pozostały szkliste i nieskupione, nawet kiedy krew płynęła strumieniem po jej policzku. Krew płynęła także po moich palcach, spływając na miecz Sylvestera kiedy go podniosłam, metal zamienił się purpurą, złotem i blaskiem
— Zostaw ją w spokoju i walcz ze mną! — krzyknęłam — Bądź mężczyzną ty draniu a może za bardzo się boisz? — moje ostatnie słowa dzwoniły jak okrzyk bojowy. To było wyzwanie którego nie mógł zignorować zwłaszcza po tej porażce z jazdą. Ślepy Michael upuścił mój nóż na kolano Acacii i wstał, pozbawione wzroku oczy miał zmrużone — Naprawdę sądzisz ,że możesz rzucić mi wyzwanie? — zagrzmiał — Ty, która odrzuciła swoje dziedzictwo i pochodzenie aby żyć jako mniej niż nic? Jesteś głupia, October, córko Amandine. Czyżbyś zapomniała kto jest twoim bogiem? — Tak naprawdę jestem ateistką — powiedziałam — Rozumiem — uśmiechnął się i wyciągnął pustą rękę w moją stronę. Wydawało mi się ,że słyszę wokół nas jeżdzców w zwycięskich okrzykach, ale potem zniknęli, głosy zamilkły a mgła pokryła cały krajobraz — Ale kościół jest takim spokojnym i przyjaznym miejscem. Nie ma tutaj bólu mały odmieńcu, żadnej śmierci ,żadnych mieczy — miecz który miałam w dłoniach zniknął, połknięty przez mgłę. Zacisnęłam palce razem próbując go odnaleźć ale dotknęłam tylko powietrza. Spojrzałam wściekła do góry i napotkałam puste oczy ślepego. Jego uśmiech nie zniknął. Nie mogłam odwrócić wzroku — Nie ma bólu — wyszeptał — Żadnej śmierci, żadnej konieczność walki. Wróć mały Odmieńcu, wróć do mnie i zostań ze mną juz na wieki Biel jego oczu rozszerzyła się dokładnie tak jak w przypadku jego siostry i tonęłam — Nie jestem twoja — powiedziałam, zmuszając te słowa aby opuściły moje usta jedno po drugim. Ciężko było mi się poruszyć czy też myśleć i coś w podświadomości krzyczało
hosanna, byłam gotowa wpaść w jego ramiona. W jak dużym stopniu należałam do niego? Jak wielka część mnie była gotowa zdradzić resztę? Zassałam wnętrze policzka, próbując wykorzystać krew którą wiedziałam ,że tam znajdę ale nie czułam żadnego smaku, jego magia była za silna i nie dał się złapać dwa razy na tą samą sztuczkę — Nie chcę tego — wyszeptałam świadoma tego jak słabo brzmiałam Zrobił kolejny krok w moją stronę i opadłam na kolana, wpatrując się w niego. Tym razem nie czułam bólu. Albo straciłam więcej krwi niż myślałam albo on był tak silny, tak czy inaczej,byłam załatwiona — Dlaczego nie? — zapytał, przyciskając swoją dłoń do mego policzka Moja wizja walczyła z wielo fragment ową wizją całej jazdy. Dostrzegałam przebłyski obrazów oczami innych, obserwując jak odmieniec wykrwawia się na śmierć z pochyloną głową przez jej panem i władcą — Beze mnie jesteś zagubiona
Och, na dąb i jesion, Luidaeg, Sylvester, Quentin, przykro mi. Sądziłam ,że tym razem robię właściwą rzecz. Sądziłam ,że to ważne — Nie jestem....zagubiona — to on wypełniał mój świat. Nie było nic poza nim i mgłą i tą krótką, złamaną wizją którą kradłam od innych — Ach, ale jesteś — powiedział — Jesteś zgubiona. Już nie możesz tam dotrzeć, ani wrócić, nie tym razem. A teraz zamknij oczy i pozwól zabrać się do domu Do domu? Brzmiało jak wspaniały pomysł, wszystko co musiałam zrobić to zamknąć oczy a on zajmie się resztą. To on czynił świat wszystkim tym czym powinien być. Wiedziałam ,że krwawię. Wiedziałam ,że jego dom był niczym więcej niż urokiem i kłamstwem. Mimo to nadal brzmiało to właściwie a ja byłam taka zmęczona........ Opuściłam głowę i zadrżałam. Znajdę w sobie siłę aby spróbować tego tylko raz, jeśli zawiodę, wszystkie zakłady zostają odwołane, to koniec — Tak — wyszeptałam — Zabierz mnie do domu — Michael wyprostował się i zabrał dłoń z mego policzka, pewny ,że tym razem mnie zdobył. Na to właśnie liczyłam. Odsunął się i a ja rzuciłam się, czołgając we mgle. Ziemia nie miała żadnej tekstury, była tylko mgła. Tuż za mną zaczął się śmiać — Co robisz mały Odmieńcu? Czego tam szukasz? Moja dłoń uderzyła w coś i złapałam to na ślepo z nadzieją. Poczułam krótki, ostry ból w głowie i posmak krwi wypełnił mi usta, następnie moja świeca zapłonęła jak gwiazda w tej nieprzeniknionej mgle. Bingo. Wstałam i odwróciłam się aby stawić czoło ślepemu Michaelowi wycierając krew zalewająca mi oczy wolną dłonią Każda widoczna część mnie była pokryta krwią, spływającą z niemożliwej wręcz do policzenie ilości ran pokrywających moje ciało. Ciężko było mi się skupić i nie z powody tego co zrobił, tylko wymagań narzuconych przez Krwawą drogę — Nie pójdę z tobą — zasyczałam Wyglądał na nieomal przerażonego. Dobrze mu tak. Miecz Sylvester'a leżał w kurzu pomiędzy nami, ruszył w jego kierunku, zrobiłam to samo, wysuwając świecę do przodu przed siebie jak tarczę — Naprawdę wydaje ci się ,że możesz mi grozić? — zażądał odpowiedzi Byłby bardziej przekonujący gdyby głos mu nie drżał — Tak — powiedziałam i uśmiechnęłam się. W ustach czułam krew, krew dzięki której nie mógł mnie złapać Ślepy Michael wychylił się sięgając po miecz, był bliżej niż ja więc nawet nie próbowałam go wyprzedzić. Zamiast tego cofnęłam się łapiąc nóż z kolan Acaci — Daj spokój, Michael.
To nawet nie jest uczciwa walka, jesteś starszy i silniejszy ode mnie, No zabij mnie! Ściskał miecz Sylvestera, wyraz jego twarzy ukazywał niepokój. Kiedy był ostatni raz gdy coś naprawdę i szczerze go przeraziło?. Jeżdzcy szeptali w ciemności ale żaden nie wystąpił do przodu aby mu pomóc. Musiał walczyć ze mną sam — Nie jesteś mnie godna — powiedział próbując brzmieć na pewnego siebie — Nie brzmi to tak jakbyś w to wierzył — odparłam. Dręczenie go było zabawne ale nie miałam czasu na zabawę, zrelaksowałam się na tyle ,żeby pokazać jego znudzonym oczom ,że moja czujność spadła i zaatakowałam. Ciężko jest walczyć kiedy się nie widzi a Ślepy Michael nie mógł tak naprawdę mnie zobaczyć. Miał setki pożyczonych perspektyw do użycia ale brakowało mu tej najważniejszej ze wszystkich, swojej własnej. Ciął dziko mieczem kiedy nadchodziłam i nawet nie próbowałam blokować jego ciosów. Miecz uderzył w moje przedramię, otwierając długie, płytkie cięcie pomiędzy łokciem a ramieniem. Bolało, ale nie aż tak strasznie, i nie było to uderzenie paraliżujące Dobrze. Mój własny atak zależał od niego, od tego ,żeby pomyślał ,że wygrał, choćby na chwilę. Sądził ,że ma przewagę. Widziałam to w sposobie w jaki tnie na ślepo nie zawracając sobie w ogóle głowy techniką. Moje ramię uderzyło go w klatkę, zginając w pół. Tego się nie spodziewał. Idiota. Nie miałam niczego prócz noża, podczas gdy on miał na sobie zbroję i miecz. Gdzie dokładnie był ten przywilej wynikający z bezpośredniego ataku? Rozbrojenie go było zdecydowanie lepszym posunięciem Uderzył w ziemie, mocno, miecz Sylvester'a wypadł mu z rąk. Wylądowałam na jego klatce, zapierając kolana o jego przedramiona, i przyciskając nóż do gardła — Co trzeba zrobić aby zabić boga? — zapytałam zimno — Nie możesz mnie skrzywdzić — powiedział — Szkoda, że jakoś w to nie wierzysz — pochyliłam się dociskając ostrze do jego gardła. Moja krew była wszędzie, płynęła strumieniami, nie mogłam rzeczywiście stwierdzić czy naprawdę robie mu krzywdę — Ile czasu minęło od kiedy walczyłeś sam, Michael? Od kiedy chowasz się za swoimi dziećmi? — Ja— — Od kiedy? — krzyknęłam. Przestał się szarpać, oczy miał zamknięte i zerknęłam do góry tylko po to aby zobaczyć ,że wszyscy przyglądają mi się w jednolitym przerażeniu W końcu uwierzyli ,że to zrobię. Że zabije ich pana.... I nie mogłam. Nic co mu zrobię nie skrzywdzi go wystarczająco. Powinien cierpieć przez wieczność.
Zadrżałam, pozwalając aby moja głowa opadła kiedy próbowałam uspokoić się na tyle aby poderżnąć mu gardło Wtedy poczułam dłonie Acaci na moich ramionach i jakiś nóż wylądował w kurzu obok mnie — Zabij go albo wypuść córko Amandine, ale nie torturuj — powiedziała — Dokonaj wyboru. Nie zostało ci zbyt dużo czasu Spojrzałam do góry — Acacia— Zerknęła w dół na mnie, krótkie pnącza jej włosów okalały twarz. Kiedy rozkojarzyłam ślepego Michael'a, musiało to przerwać jego zaklęcie na nią rzucone, pozwalając jej się uwolnić — Nie. Zbyt często pozwalasz innym dokonywać za siebie wyborów. Zabij go albo pozwól mu żyć ale zrób to teraz. Koniec gierek — Nie wiem co zrobić — Zawsze wiesz. Tylko nie słuchasz samej siebie — potrząsnęła głową, odwracając się i odchodząc. Jeżdzcy rozstąpili się robiąc jej przejście, nadal milczący, nadal wpatrujący się we mnie. Wybór, na krew Oberona, wybór Wsunęłam świecę miedzy zęby, trzymając nóż ciasno przy gardle Michael'a. Płomień lizał mój policzek, wypełniając powietrze zapachem gorącej krwi kiedy sięgnęłam aby podnieść nóż Acaci. Nieomal go upuściłam gdy metal uderzył w moją rękę. Żelazo, był zrobiony z żelaza. Musiał być. Czy naprawdę myślałam ,że uda mi się zabić pierworodną wróżkę, srebrnym nożem? Nigdy nie było takiej opcji. Nie naprawdę. Mój ociec był człowiekiem, ledwie potrafię znieść dotyk żelaza. Zmusiłam dłoń aby zamknęła się na rączce, spoglądając na ślepego Michael'a poprzez cienką smużkę krwi przytłumiającą moje oczy. Szukałam w sobie nienawiści, ale nie mogłam znaleźć. Odnalazłam za to litość i wściekłości ale żadnej nienawiści. Był w moim wnętrzu. Ranił ludzi ponieważ nie potrafił robić niczego innego, nie potrafił robić niczego innego już od bardzo długiego czasu. Czy to usprawiedliwiało jego czyny? Nie. Czy mogłam go z tego powody torturować? Nie, nie mogłam — Przykro mi — powiedziałam — Nie mogę ci wybaczyć — podniosłam dłoń, łącząc obydwa noże i przecinając nimi jego gardło. Żelazo przecina ciało wróżek jakby to było nic więcej ponad suche liście jeśli użyjesz go właściwie. Nóż Acaci był z żelaza, nóż Dare był srebrny i trzymałam je razem, wbijając w niego Krzyczał kiedy ostrza przedarły się przez jego skórę, był to piskliwy, dziecięcy dźwięk, zaskoczenie kogoś kto myślał ,że jest niezniszczalny.
Moja wizja natychmiast zaczęła się defragmentować, dzielić pomiędzy setki par oczu zanim jego jazda również upadła, ściskając pierś z zamkniętymi oczami. W tej chwili ja byłam ślepym Michaelem, byłam rozbita, krwawiąc i umierałam A potem nie było już niczego oprócz krwi. Opłata zastała uiszczona nie wiedziałam tylko kto ją zapłacił i czy zrobił to na czas. On czy ja? Pytanie stare jak świat. Potknęłam się lecąc na zwłoki ślepego Michael'a, oczy miałam zamknięte. Teraz nie miało to już znaczenia, był martwy, wygrałam i nie mogłam już dłużej walczyć. Nigdy więcej żadne dziecko nie będzie cierpiało już z jego powodu. Koniec końców udowodniłam sobie ,że jako dziecko Oberona, bez względu na to jak bardzo próbowałam temu zaprzeczyć, byłam bohaterką i umierałam jak bohaterka i to było w porządku ponieważ tak właśnie być powinno. Wypuściłam z siebie długi, powolny oddech, relaksując się w końcu, podczas gdy krew spływała po moich policzkach jak szkarłatne łzy Skończyłam Ciemność była nieomal uprzejma gdy nadeszła po mnie, oplatając się wokół mojego znikającego umysłu. Miałam jeszcze czas na zastanawianie się czy Nocni Łowcy będą w stanie mnie znaleźć na ziemiach Michael'a a potem była już tylko ciemność i słodki smak krwi Skończyłam
Rozdział trzydziesty pierwszy Obudził mnie smak krwi. Otworzyłam oczy i stoczyłam się na bok, wypluwając krew na ziemie. Nie pomogło. Powietrze wokół mnie było lekkie (zbyt lekkie) z jakąś dziwną jasnością. Było to odrobinę drażniące. Usiadłam rozglądając się wokoło i wycierając twarz wierzchem dłoni Leżałam na łóżku z mchu na skraju lasu Acaci, otoczona przez ochraniające mnie drzewa. Gałęzie nade mną porastały nowymi liśćmi, jasno zielonymi i drżącymi w powietrzu. Rosły. Wszystko rosło. Niebo pomiędzy nimi było ciemne ale trzy jasne księżyce odbijały się od tej czerni, otoczone przez rozproszone gwiazdy. Tym dziwnym nowym światłem było światło księżyca. Gwiazdy nie formowały konstelacji którą znałam, ale spoglądanie na nie było uspokajające, było znakiem ,że długa noc tej ziemi zmieniała się, jeśli nie całkowicie to przynajmniej chyliła ku końcowi Krzaki zaszeleściły poza mną i odwróciłam się, żeby zobaczyć iż zmierza w moją stronę Acacia. Gałęzie kłaniały się i rozstępowały przed nią, kiedy tak szła, unikając zahaczenia o nie swoją zieloną, jedwabną suknią. Krótko przycięte włosy miała zwinięte w gniazdo które porządkowało się samo kiedy na nie spoglądałam. Nie miała swojej peleryny. Gapiłam się na nią z otwartymi ustami, kiedy zdałam sobie sprawę co ukrywała. Nigdy nie widziałam jej bez peleryny, zmieniła suknie ale peleryna zawsze była taka sama. W końcu mogłam zobaczyć dlaczego. Acacia otworzyła skrzydła. Były to szerokie skrzydła ćmy, jasno zielone ze złotymi oczami na szczytach. Krawędzie były lekko poobdzierane ale się zaleczą, wszystko co mogło trwać tak długo jak ona, musiało być odporne. I było piękne — Masz skrzydła — powiedziałam zszokowana — To prawda — odpowiedziała, wciąż się uśmiechając — Ale dlaczego je ukrywałaś? — Żeby ślepy Michael o nich zapomniał, nie mógłby mi ich wtedy odebrać tak jak odebrał wszystko inne — Skierowała twarz w górę, zamykając oczy — Czuje gwiazdy. Nawet z zamkniętymi oczami, czuje gwiazdy — Czy on...? — nie mogłam wymyślić żadnego grzecznego sposobu aby spytać ją czy zabiłam jej męża więc przerwałam
— Jest martwy? Tak, zabiłaś go — uśmiechnęła się z wciąż zamkniętymi oczami — Jest tak martwy jak tylko być może. Żadnych więcej skradzionych dzieci, żadnej krwi na jego rękach ani na mnie — Krew na rękach — spojrzałam w dół na moje dłonie obawiając się tego co zobaczę. Zaschnięta krew nadal była pod moimi paznokciami i na knykciach ale rany zniknęły. Moja skóra była nienaruszona — Nie krwawię — Zapłaciłaś swoją cenę Zaczęłam wstawać, przystanęłam i skrzywiłam się przerzucając ciężar ciała na lewe ramie. Kiedy sie przyjrzałam, zobaczyłam ,że moja kurtka, sweter i ciało były rozcięte, tak jak poszło uderzenie miecza. Rana była długa i ostra — Nie zupełnie — Mój mąż ci to zapewnił. To nie była część twojej opłaty — pochyliła głowę, otwierając oczy — Co się teraz stanie? Jesteś wolna? — A co oznacza słowo wolna? — Acacia potrząsnęła głową — Nie opuszczę tych ziemi jeśli o to pytasz, były moim domem zbyt długo. Nie znam świata z którego pochodzisz. Nie byłby to mój dom — Luna tam jest — Wiem, będę ją odwiedzać, to mogę zrobić, teraz mogę odwiedzać wszystkie moje dzieci Tym razem jej uśmiech był słodki i zadumany — Tęskniłam za nimi. Za Luną szczególnie — Myślę ,że ona też za tobą tęskniła — Zawsze była dobrą dziewczynką. Próbowała zostać. Ale umierała tutaj Zerknęłam na nią zamyślona. Pasma zieleni plątały się ze złotem i brązem przeplatającym jej włosy. Byłam gotowa się założyć ,że tak jak las się odrodził odradzała się też Acacia — Nie była jedyna — Nie, nie była — westchnęła — Nie zawsze był taki, nie będę bronić tego co zrobił ani tego czym się stał ale była czas kiedy był.. — Zdrowy na umyśle? — zasugerowałam Acacia spojrzała na mnie z ponurym wyrazem twarzy — A czy wróżki w ogóle są zdrowe na umyśle kiedykolwiek? Żyjemy w świecie którego nawet nie ma, przez połowę czasu. Twierdzimy ,że wiatraki są gigantami i tylko dlatego ,że tak mówimy jest to prawda.
Nasze życia stają się mitami i legendami aż nie możemy już stwierdzić czy naprawdę wywodzimy się z tego o czym nam mówiono. Jak możemy żyć w taki sposób i uważać się za zdrowych na umyśle? Mój pan nigdy nie był normalny ale kiedyś był moją miłością. W jakiś sposób pozostanie nią już na zawsze. Gdziekolwiek teraz jest, w miejscu do którego idzie się po śmierci Pokiwałam i podniosłam się tym razem ostrożnie, tak aby nie obciążać lewego ramienia. Gdy już stałam oparłam się o najbliższe drzewo, robiąc sobie powolny rekonesans. Moje całe ciało było pokryte krwią, ale rana na ramieniu była jedynym wciąż żywym urazem. Wszystkie inne rany zostały poczynione przez magię i wydawały się zniknąć w taki sam sposób Podniosłam wzrok, Acacia mnie obserwowała — Myślę ,że przeżyjesz — powiedziała — Ja też tak uważam — odparłam — Prawdopodobnie powinnam— — Tak, powinnaś — gestem wskazała na ziemie. Miecz Sylvestera tam leżał, schowany w pochwie, tak jak i noże których użyłam do zabicia ślepego Michael'a — Przygotowałam twoje rzeczy, i jestem pewna ,że są osoby które powinny dowiedzieć się ,że przeżyłaś. Postawiłabym na twoją śmierć i jestem pewna ,że oni zrobili tak samo Pod wpływem impulsu sięgnęłam po jej rękę — Chodź ze mną — Nie mogę — powiedziała z uśmiechem — Musze tu zostać. Dzieci mnie potrzebują Na dąb i jesion, jeżdzcy — Czy oni...czy nic im nie będzie? — Nie — odpowiedziała prosto — Nadal będą jeżdzcami i zostaną tu na wieczność. Ale będą lepsi niż byli. Teraz to moje ziemie. Koniec z polowaniem, będziemy żyć inaczej, nie wiem jeszcze jak ale zrobimy to — Sami? — Jeśli będziemy musieli — puściła moją dłoń — Dałaś nam to czego potrzebowaliśmy, October, dałaś nam wolność. A teraz wracaj do domu i daj swojej rodzinie ten sam prezent Pochyliłam się aby pozbierać swoją broń, zatrzymując się nim podniosłam drugi nóż. Zabiłam nim, teraz należał do mnie. Wśliznęłam oba noże za pasek, przerzucając miecz przez ramie — Jak dotrę do domu? — Chodź tutaj Jej uśmiech był ciepły i zapraszający. Zrobiłam krok do przodu
— Zaufaj mi, zamknij oczy — powiedziała. Zrobiłam co mi kazała i poczułam jej pocałunek na powiekach, potem na ustach — Żegnaj , Toby Bryza wokół mnie wzrastała, a zapach powietrza uległ zmianie zmieniając się z zapachu lasu na kwiecisty. Otworzyłam oczy, w ogóle nie zaskoczona tym ,że znalazłam się w szklanym ogrodzie. Światło poprzebijające się przez okno mówiło mi ,że było już po północy, chociaż światła w Cienistych Wzgórzach potrafią przekłamywać. Kryształowe motyle przelatywały z miejsca na miejsce, zupełnie obojętne na nagłe pojawienie się pomiędzy nimi odmieńca — Żegnaj, Acacia — powiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Musiałam znaleźć Sylvestera i innych, dać im znać ,że nic mi nie jest. Jeśli miałam już zamiar być bohaterką to musiałam się upewnić ,że każda część mojej rodziny będzie chroniona, włączając w to nie tylko ich ciała ale też serca Niech to szlag, kiedy stałam się w ogóle bohaterką? Wyszłam na pusty korytarz, krzywiąc się na dźwięk swoich kroków na marmurowej podłodze. Przycisnęłam do piersi miecz Sylvester'a i ruszyłam. Cieniste Wzgórza są rozległe, ale niektóre ich części zawsze pozostają stałe, komnata audiencyjna jest właśnie jednym z takich miejsc. Szłam prze korytarze i komnaty do póki nie stanęłam przed znajomymi podwójnymi drzwiami. W zasięgu wzroku nie było żadnego lokaja więc otworzyłam drzwi i weszłam Sylvester, Luna, i May byli na podwyższeniu z przodu sali. Sylvester siedział na tronie , Spike kulił się na jego kolanach podczas gdy Luna zajęła stopnie tuż przed nim, próbując uspokajać mojego łkającego sobowtóra. Cała czwórka spojrzała do góry, gapiąc się na mnie gdy usłyszeli odgłos zamykanych drzwi. Ja też gapiłam się na nich. Co innego miałam zrobić? Luna wypuściła z ramion May i wstała, jedną dłoń miała przyciśnięta do ust, wyglądała na bardzo zaniedbaną, koszula w nieładzie, futro na ogonach skołtunione i nieczesane. May podniosła się na nogi chwilę potem, wciąż łkając. Wyglądała tak samo kiepsko jak ja kiedy płakała Żadne z nas nie ruszało się przez długi czas, po czym Sylvester zapytał ostrożnie — Toby? Czy to ty? — Tak, to ja — wyciągnęłam w jego stronę płasko miecz w pochwie — Przyniosłam ci z powrotem miecz, dzięki za pożyczkę
Przyrzekam ,że nie pamiętam jak się poruszył. Ani jak ja sie poruszyłam jeśli już chodzi o ścisłość. Nikt się nie poruszył, ale w jakiś sposób staliśmy wszyscy razem na środku pomieszczenia, próbując uściskać się na wzajem. Spike szalał pomiędzy moimi kostkami i wszyscy płakali — Jesteś cała pokryta krwią — wyszeptała Luna — Tyle krwi Zmusiłam się ,żeby spojrzeć jej w oczy i powiedziałam — Luidaeg wysłała mnie z powrotem, drogą krwi Zesztywniała otwierając szeroko oczy — Więc..mój ojciec...czy on..? . — Tak, Luna. Przykro mi, nie żyje — Och — odwróciła się, pocierając skraj nosa — Rozumiem — Przykro mi — Niepotrzebnie, żadnych więcej dzieci, żadnego żalu — spojrzała z powrotem, śmiejąc sie przez łzy — Płaczę z jego powodu ale śmieję się dla nich. I dla ciebie — Dobrze — odpowiedziałam i zerknęłam na mojego sobowtóra. Wycofała się kiedy skończyły się pierwsze szalone uściski, obserwując mnie ostrożnie — May? — Tak? — Przepraszam za to ,że tam wróciłam — Tak, cóż — zesztywniała — Czy wszystko zawsze musi kręcić się wokół ciebie? Pieprzona bohaterko — Tak— odpowiedziałam z uśmiechem — Chyba jestem swego rodzaju bohaterką — Ok — powiedziała i uśmiechnęła się z wahaniem. To nie był mój uśmiech Już dorobiła się własnego uśmiechu. Pochyliłam sie do przodu i uściskałam ją. Po chwili oddała uścisk Czy była dowodem tego ,że umrę? No cóż może i tak. Ale normalnie sobowtór pojawia się tuż przed śmiercią. Stawiłam już czoła zabójcy i szalonej pierworodnej wróżce po tym jak pojawiła się May. Robiłam różne głupie i samobójcze rzeczy i przetrwałam. Co z tego ,że była dowodem tego ,że umrę? To wiem od lat, i traktowanie jej jak swojego wyroku śmierci nie było w porządku względem żadnej z nas. Sylvester obserwował kiedy puściłam May, spojrzenie miał połyskujące czymś co podejrzanie wyglądało mi na dumę. Nawet sie nie zatrzymałam. Przytuliłam się do niego, pozwalając mu zamknąć swoje ramiona wokół mnie. Miałam krew na rękach.
Zabiłam ślepego Michaela, i nic nie mogło tego zmienić. Wiele osób zostało skrzywdzonych, niektóre z dzieci prawie na pewno miały blizny już na całe życie i w tej chwili nie miało to znaczenia. Nie jeśli mógł wciąż tak mnie trzymać — Dziękuje, za to ,że przeżyłaś — wyszeptał miękko tak ,że nieomal nie mogłam usłyszeć Podniosłam głowę, gapiąc sie na niego. Zakaz mówienia dziękuje, jest niezwykle silny. Implikuje to zobowiązanie i lojalność. Ale Sylvester już miał moją. Uśmiechnęłam się do niego odpowiadając — Bardzo proszę Wtedy wtuliłam głowę w jego pierś i zamknęłam oczy. I tak pozostałam W końcu musiałam się zdrzemnąć. Nie było to znowu takie zaskakujące, nie licząc mojej drzemki w taksówce Dannego, nie pamiętałam ostatniego razu kiedy spałam nie licząc oczywiście tych momentów gdy byłam ranna lub zaczarowana. Tak w zasadzie to trochę zaskakujące było to ,że nie padłam już wcześniej. Obudziłam się w dużym łóżku, przebrana w czyste ubrania. Spike tulił się do mnie, włosy miałam zaplecione a pokrywająca mnie krew została usunięta. Rana na mym ramieniu była opuchnięta ale przynajmniej została zabandażowana. Usiadłam ignorując protesty Spike'a który musiał odsunąć sie ode mnie. Mój żołądek też wydawał swoje odgłosy, nie pamiętałam kiedy jadłam po raz ostatni i czułam głód. Dlatego właśnie Cieniste Wzgórza miały swoje kuchnie. Nieomal udało mi się wyjść z łóżka kiedy weszła May z tacą w dłoniach, zrobiła groźną minę mówiąc — Wracaj do łóżka! To rozkaz Luny, masz coś zjeść zanim pozwolę ci wstać Spojrzałam na nią — Jesteś moim sobowtórem. Kto powiedział ,że możesz wydawać mi rozkazy? — Księżna — odpowiedziała radośnie, stawiając tacę obok łóżka. Miała na sobie jakąś składającą się kawałków materiału spódnicę i bluzkę w paski w kolorze czerwieni i purpury. Ta kombinacja była przerażająca — A teraz zamknij się i jedz Mój żołądek zaburczał ponownie i spojrzałam na tace, nagle szczęśliwa robiąc to co mi kazano. Jajka były idealne, kawa gorąca a tosty przypieczone akurat na tyle aby przekonać mnie ,że nie śnie. Niebiosa, Spike gryzł skorupki leżąc na poduszce Luna przybyła gdy kończyłam jeść i usiadła na skraju łóżka, mówiąc bez wstępów — Potrzebuje przysługi
Zamrugałam na nią — Oczywiście — Dzwoniła Luidaeg. Musisz zabrać do niej Quentina Chodzi o Katie Zamarłam nim pokiwałam powoli — Tak, oczywiście — to jeszcze nie koniec. Jeśli Katie nadal nie doszła do siebie, to jeszcze nie skończyłam. Och na dąb i jesion, czasem mam wrażenie, że to nigdy się nie skończy
Rozdział Trzydziesty pierwszy Tym razem była to jazda taksówką śmiertelników, a sam taksówkarz nie mówił po angielsku. Nie miałam nic przeciwko. Quentin trzymał mnie za rękę przez całą drogę, jego palce zaciskały się kurczowo na moich, knykcie miał blade i drżące. Był przerażony i były pewne rzeczy które musiały zostać powiedziane ale nie mogłam się zmusić aby jakąkolwiek z nich powiedzieć. Kiedyś się coś powie, robi się to prawdziwe. Plus był jeszcze nasz ludzki kierowca, twierdził co prawda ,że nie mówi po angielsku ale nigdy nic nie wiadomo. Więc trzymałam gębę na kłódkę, oplatając ramieniem Quentina, i po prostu go przytulają. Tylko tyle mogłam zrobić, chociaż to nigdy nie będzie wystarczające. Przestało wystarczać kiedy podałam Spike'a Lunie i wsiadłam do taksówki aby zawieźć Quentina na spotkanie z przeznaczeniem Kierowca zostawał nas u w lotu ulicy przy której mieszkała Luidaega i odjechał. Sylvester zapłacił wcześniej za kurs. Miałam tylko nadzieję ,że użył prawdziwych pieniędzy. Wróżki czystej krwi mają swego rodzaju kreatywną interpretację 'uprzejmego' zachowania jeśli chodzi o śmiertelników, a taksówkarze robią się marudni kiedy wykonują daleki kurs i kończą z kieszeniami pełnymi suchych liści. Stanęliśmy na progu przed drzwiami Luidaeg. Spojrzałam na Quentina, mierząc napięcie w jego oczach — Nic ci nie będzie? — spytałam — Nie — odpowiedział — Jestem całkiem pewny ,że nie, ale musze to zrobić Pokiwałam. Coraz bardziej i bardziej zaczęłam doceniać koncepcję stwierdzenia
muszę — Wiesz ,że może nie być z nią całkiem w porządku, jeszcze nie? — rozumiesz ,że może być zdruzgotana pomimo próby Luidaeg i jej zdolności aby przywrócić ją do poprzedniego stanu? ,że być może sprowadziliśmy ją z powrotem ale już nigdy nie będzie taka sama? Rozumiesz to? Było wiele rzeczy które chciałam powiedzieć ale nie mogłam zmusić się aby powiedzieć choć jedną, ponieważ powiedzenie ich sprawi ,że to wszystko stanie się realne i nic tak naprawdę nie mogło przygotować go na to co na niego czekało — Wiem. Tak. Ale nie tracę nadziei pomimo tego ,że wiem — W porządku, Quentin. Pamiętaj ,że tu jestem, dobrze? Nigdzie się nie wybieram
Udało mu się wykrzesać uśmiech i ścisnął moją rękę — Wiem, nigdy nie zrobiłabyś takiej głupoty dwa razy — Bachor — powiedziałam żartobliwie i zwróciłam się aby zapukać do drzwi. Wewnątrz Luidaeg krzyknęła — Otwarte! — kiedy jesteś wręcz legendarną morską wiedźmą nie musisz martwić się o potencjalnych rabusiów Otworzyłam drzwi i poprowadziłam Quentina w ciemność, zabałaganionego korytarza. Quentin łatwo wtopił się w przestrzeń pomiędzy śmieciami, poruszając sie z cichą, pewnością siebie i gracją, która wróżkom czystej krwi Daoine Sidhe przychodzi zupełnie naturalnie. To ja byłam tą która wciąż potykała się o jakieś przedmioty ukryte w tym mroku. Korytarz Luidaeg wydawał się zmieniać swoją długość zależnie od jej nastroju i szliśmy już jakiś czas nim dostrzegliśmy koniec korytarza wynurzający się z mroku. Quentin przyśpieszył, jego ręka wciąż spleciona z moją i pozwoliłam mu się pociągnąć W salonie był taki sam bałagan jak zawsze, śmierdziało bagnem i torfowiskiem . Quentin zatrzymał się na chwilę, najwyraźniej nie przywykły do zapachu. Zobaczył Katie i zamarł. Siedziała na kanapie z dłońmi złożonymi na kolanach, spoglądając z dystansem. Jej włosy zostały umyte i uczesane a ciuchy były czyste i nowe. Wyglądała ludzko, wyglądała jakby nic jej nie było. Luidaeg była tuż obok, jedna zakończona szponami ręka spoczywała na kolanie Katie — Katie? — powiedział Quentin. Po czym uśmiechnął się na tyle szeroko ,że wydawało się ,że przepędzi tym uśmiechem zalegając w pomieszczeniu cienie. Odprężyłam się i też pozwoliłam sobie na uśmiech ale wtedy dostrzegłam twarz Luidaeg i uśmiech nie był już żadną opcją. Jej spojrzenie było zmartwione, ponure. Zatrzymałam się, uśmiech zniknął zupełnie z mojej twarzy, podniosłam głowę w milczącym pytaniu. Pokiwała, bardzo lekki i obróciła się w stronę nadchodzącego Quentina. Katie nie zarejestrowała obecności Quentina, dopóki nie opadł na kolana tuż przed nią i sięgnął do jej dłoni. Kiedy jej dotknął drgnęła wtulając się w Luidaeg i zapłakała. Luidaeg podniosła jedną dłoń i pogładziła włosy Katie, szepcząc jakieś słowa w języku który prawdopodobnie zginął wraz z Atlantydą Katie zadrżała, i zamilkła. Quentin opadł na stopy i cofnął się, oczy miał tak szerokie i zszokowane jak te dzieci które dowiedziały się po raz pierwszy ,że ogień parzy. Och, kochanie, ogień zawsze parzy
— Możesz jej pomóc? — wyszeptał, mrugając aby powstrzymać łzy. Jego świat się rozpadał, wiedziałam jakie to uczucie. Zaoferowałabym mu coś solidnego na czym mógłby się wesprzeć ale wiedziałam aby tego nie robić. Sama nie byłam w najlepszym stanie Spojrzenie Luidaeg było łagodne ale gdy przemówiła jej ton był lodowaty — Pomóc jej? Tak, tak mi się wydaje, ma potencjał aby mówić, śmiać się, płakać, kłamać i zdradzać jak każdy inny człowiek. Może żyć, nie jest na to zbyt rozbita. Przynajmniej jeszcze nie — Jak? — zapytał Quentin, z surową tęsknotą w głosie. Skrzywiłam się Luidaeg oplotła ramię Katie swoją dłonią i uśmiechnęła się gorzko — A zapłacisz za jej powrót do zdrowia? Są pewne koszty do poniesienia i wybory do uczynienia, jeden wybór w zasadzie, ale to twój wybór i sprawi on ,że spłacisz swój dług. Zawrzesz umowę z morską wiedźmą po raz drugi mały chłopcze? — oddech Katie uspokoił się kiedy oparła się o Luidaeg, Quentin może i był roztrzęsiony ale ona była całkowicie rozbita, i była to wina nas wszystkich Quentin gapił się na Luidaeg, i walczyłam z chęcią aby szarpnąć go i zabrać z daleka z tego mrocznego miejsca, gdzie rządzi morska wiedźma i zawiera swoje układy. Była moją przyjaciółką ale była też czymś starym i mrocznym i mogła oznaczać dla niego śmierć. Chciałam go stad zabrać ale nie mogłam. Tak jak powiedziała Luidaeg, niektórych wyborów trzeba dokonać samemu. Krew którą wciąż czułam na rękach była tego świadectwem. Nie mogłam się w to mieszać. Mogłam tylko patrzeć i krwawić razem z nim jeśli do tego dojdzie — To całkiem prosty wybór — Luidaeg wygładziła włosy Katie zakończoną pazurami dłonią, z delikatnym wyrazem twarzy. Był czas kiedy nie byłabym w stanie zdać sobie z tego sprawy — Nie jest odmieńcem, nie została stworzona aby się tu znaleźć. Musi wybrać jedną albo drugą stronę. Zabierz ją do Letnich Krain, zajmij się nią, zatrzymaj, i pozwól jej być ostatnim wypadkiem przy pracy mojego szalonego młodszego brata. Zatrzymaj albo pozwól jej odejść i nigdy więcej się do niej nie zbliżaj, ponieważ pokocha się jeśli cię zobaczy a to sprawi ,że przypomni sobie nasz świat. Zatrzymaj ją albo pozwól odejść ale dokonaj wyboru — To nie żaden wybór! — Quentin zacisnął dłonie w pieści Co miał zamiar uderzyć? Serio? Prawo natury? Uderzenie Luidaeg mogłoby się zakończyć fatalnie — To niesprawiedliwe!
— Tak właśnie jest —odparła Luidaeg z wzruszeniem ramion — Kto ci powiedział ,że dokonywanie wyboru kiedykolwiek jest sprawiedliwe dzieciaku? Daje ci wybór który musi zostać dokonany. Czego chcesz, Quentin? Jej życie i serce leżą w twoich rękach, a ona jest tylko córką Ewy więc ten wybór nie należy do niej. Konsekwencje tego wyboru będzie musiała udźwignąć — Czymkolwiek chcesz aby była tym będzie, będzie żyć lub zginie tak jak zadecydujesz — nie było litości w tonie jej głosu, zupełnie — Po prostu dokonaj wyboru dzieciaku. To nie zabawa. Wybierz Quentin odwrócił się do mnie, z szeroko rozwartymi oczami wypełnionymi cichym milczeniem. Nadal był bardzo młody. Wróżki, czystej krwi żyją wiecznie, a kiedy masz przed sobą wieczność jako dorosły, przeciągasz jak możesz swoje dzieciństwo. Dbasz o nie i trzymasz blisko swojego serca, ponieważ kiedy dobiegnie już końca, to na zawsze. Quentin miał zaledwie piętnaście lat. Nigdy nie widział jeszcze Wielkich Łowów które odbywały się co każde dwadzieścia jeden lat, ani nie był nigdy obecny na koronacji króla lub królowej dworu kotów, nawet nie ogłoszono jeszcze jego dojrzałości przed tronem wielkiego króla Aethlina. Jeszcze nie doświadczył tak wielu rzezy, był tylko dzieckiem i powinien mieć całe dekady czasu na poznawanie różnych rzeczy, całe wieki na zabawę i radość i delikatne kroczenie w kierunku dorosłości. Ale nie miał. Widziałam jak jego dzieciństwo umiera, widziałam to w jego oczach kiedy na mnie spojrzał w milczeniu błagając o odpowiedź. W końcu zrozumiałam dlaczego Luidaeg powiedziała ,że podjęciem tej decyzji spłaci u niej dług. Bez względu na to czy zrezygnuje z Katie czy nie zapłaci za to swoją niewinnością. Są pewne wybory których sam dla siebie musisz dokonać, no chyba że chcesz spędzić resztę życia cierpiąc na bezsenność i zastanawiając się nad tym jak i kiedy cienie zrobiły się takie mroczne i ciemnie. Jeśli ją zatrzyma, zmusi ją do tego aby należała do niego aż do śmierci. Z tak dokonanego wyboru nie ma już odwrotu, będzie jego na zawsze, bez względu na to czego będzie chciała. A miłość się kończy, ludzie zmieniają, a nakazywanie komuś miłości do końca życia nie jest zbyt dobrym pomysłem. Katie była wystarczająco niewinna i młoda aby trafić na ziemie ślepego Michael’'a. Czy przetrwa kolejne porwanie? Miłość ma potężną moc, czyni nas wszystkich równymi, sprawiając ,że na krótki czas jesteśmy pięknie ludzcy. Pierwsza miłość potrafi dogłębnie zranić, a kiedy już wpadniesz w jej szpony, nie potrafisz sobie wyobrazić ,że kiedykolwiek dobiegnie ona końca. Kiedy zakochałam się po raz pierwszy, byłam tylko dzieckiem.
Otrząsnęłam się z tego ale zajęło mi to trochę czasu a to było coś czego Quentin i Katie nie mieli — Ja.....— głos Quentina w tej ciemności utracił swoją klasę. Drżał. Był czas kiedy nie uwierzyłabym ,że jest w stanie do takich pokładów człowieczeństwa — Quentin— zaczęłam ale Luidaeg uciszyła mnie swoim spojrzeniem To nie była moja walka, nigdy nie była Musiał to zrobić sam Stał, tak nieporuszony przez długą chwilą, drżąc lekko. Po czym jego ramiona opadły kiedy powiedział — Rozumiem — Nikt z nas nic nie powiedział kiedy ponownie klęknął przy stopach Katie i przez jedną chwilę widziałam go w tej przerażającej, chwale dorosłości Piękni i straszni, panie i panowie naszych ziem, piękni i straszni ponad miarę. Wróżki czystej krwi. Ale obserwując Quentina, zdałam sobie sprawę ,że mają również potencjał do bycia dobrymi. Kiedy do tego doszło? Istotniejsze było to, jak upewnić się ,że nigdy się to nie skończy? — Katie — powiedział i złapał ją za ręce. Może sprawiły to jego spokojne ruchy albo rezygnacja słyszana w tonie jego głosu, ale cokolwiek by to nie było nie odsunęła się — Nigdy nie chciałem aby coś ci się stało. Naprawdę — te słowa całkowicie należały do jego dzieciństwa, tak jakby błagał o przebaczenie i nie był w stanie zobaczyć nic ponad czekającą go karę — Sądziłem ,że wszystko będzie dobrze. Sądziłem ,że mogę cię kochać nie raniąc cię przy tym. Myślałem ,że nam się uda, przepraszam — Katie wpatrywała się tylko z dystansem, gdziekolwiek w tej chwili była nie było to miejsce, na trudne słowa. Quentin w ciszy obserwował ją przez chwilę, wygłodniale tak jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Może tak było. Wieczność to naprawdę długi czas. Musisz wypalić sobie krawędzie tych wspomnień w sercu, inaczej wyblakną, a czasem druga utrata jest gorsza niż pierwsza — Zostałbym z tobą — wyszeptał — Gdybyś była chora, gdybyś się zestarzała, zostałbym z tobą , ja.... — przerwał potrząsając głową — Nie, nie zrobię tego. Kocham cię To wystarczy — spojrzał na Luidaeg tak jakby czekał na pozwolenie, a ona pokiwała. Płacząc gorzko przez cały czas Quentin pochylił się i pocałował Katie po raz ostatni — Skończyliśmy, skończyliśmy, wraz z nadejściem słońca — powiedziała Luidaeg przeczesują włosy Katie dłońmi. Quentin odsunął się, obserwując ja
Coś starego, dzikiego i zimnego przeleciało poprzez ciemność w mieszkaniu. Zadrżałam kiedy musnęło mnie, przypominając sobie mój własny Wybór Odmieńca tak dawno temu, kiedy odrzuciłam Eden za rzecz czekającej mnie dziczy. Katie zamrugała, jej oczy rozwarły się szeroko kiedy zaklęcie zaczęło działać — Quentin? —zastanawiałam się co zobaczyła kiedy na niego spojrzała, jakiej fikcji używał jej umysł aby pokryć to co cholernie dobrze wiedziała ,że tam jest? Czy to miało znaczenie? Oddał ją. Nie była już dłużej zmartwieniem świata wróżek. Quentin spojrzał na Luidaeg, a ona nieznacznie skinęła głową, udzielając zgody. Obrócił się z powrotem do Katie i zaoferował jej dłoń — Chodź, zabiorę cię do domu — Do domu?, tak proszę. Chciałabym pójść do domu — wstała, pozwalając mu poprowadzić się na korytarz. Teraz był krótszy, i doszli do frontowych drzwi w kilka chwil Quentin obejrzał się za siebie tylko raz, jego twarz była jak maska, nim wyszli na światło dnia. Dnia śmiertelników, słońce raczej za nami nie przepada. Wiedziałam co będzie dalej, była to całkiem prosta historia. Odprowadzi ją za róg, wezwie taksówkę, zabierze ją o domu i zostawi pod drzwiami, jak wróżki robiły ze swymi śmiertelnymi kochankami od dawien dawna. Nigdy więcej nie będzie miała styczności ze światem wróżek. Ceną było złamane serce Quentina Usiadłam obok Luidaeg, przyglądając jej się. Spoglądała za siebie przez długą chwilę nim odwróciła się mówiąc — Próbowałam, Toby. Naprawdę próbowałam. Wiara w oba światy jednocześnie to było dla niej zbyt wiele. Dla niej był to albo nasz świat albo jej i ja nie mogłam dokonać za nią tego wyboru — Wiem — powiedziałam. I naprawdę wiedziałam. Ja nie mogłam dokonać takiego wyboru za Cliffa, czy Gillian, a ludzki świat mógł przyjąć ich oboje. To ,że to rozumiałam jednak nie czyniło tego mniej bolesnym — Wróciłaś — Jestem jak pechowa klątwa — Umieściłam się na drodze krwi — Tak, tą część akurat zauważyłam — Mój brat.. — Nie żyje
— Rozumiem — podniosła głowę, przyglądając mi się uroczyście, antycznymi oczami — Był czas kiedy wyrwałabym ci serce z piersi i zjadła na twoich umierających oczach za to ,że coś takiego do mnie powiedziałaś — Wiem — Tylko ,że ty byś nie zginęła. Pozostawiłabym cię bez serca na torfowiskach krwawiącą przez wieczność jako ostrzeżenie dla każdego kto spróbuję tknąć kogoś z mojej rodziny. Zniszczyłabym cię — To też wiem — nie bałam sie jej. Kiedy przestałam się jej bać? — Kiedyś — Ale to było dawno temu — Wiem — przerwała, spoglądając na swoje dłonie. Zakrzywione szpony które zakańczały jej palce, stały się na powrót ludzkimi paznokciami — Jak zginął? — Zabiłam go, srebrem i żelazem oraz światłem świecy — zadrżałam kiedy spłynęły na mnie wspomnienia, próbując zignorować poczucie krwi na rękach. Krew ma moc. Noże były żelazne i srebrne, ale to była tylko zewnętrzna część tej śmierci, jej istotą była krew. Zginął poprzez krew, ogień i wiarę, przez różę i światło świecy. Moje ostrza były tylko jak przysłowiowa musztarda po obiedzie, ostre przypomnienie ,że ten dziki pościg dobiegł końca i nadszedł czas aby położyć się i odpocząć. Nadszedł czas aby dorosnąć. Dłoń Luidaeg na moim ramieniu przywróciła mnie do rzeczywistości. Zamarłam, mrugając na nią w zaskoczeniu i uśmiechnęła się — Tak jak powinno być. Srebro było właściwe a żelazo zmusi drania aby pozostał martwy. Zapamiętaj sobie jedno, możesz zabić pierworodną wróżkę, używając tylko tych dwóch metalów. Na wróżki pierworodne nie działa samo srebro, i są za mocne na żelazo. Każdy kto mówi ci coś innego kłamie. Dobrze się spisałaś, Toby. Jeśli miałby to być ktokolwiek inny cieszę się ,że byłaś to ty — Och — powiedziałam i przerwałam. Nie było nic innego do powiedzenia. Zawsze byłam dumna z tego ,że wiem co powiedzieć ale w tej chwili wszystkie słowa mnie opuściły. Ostatnio często mi się to zdarzało. Luidaeg westchnęła, otaczając mnie ramionami i przyciągając do ciebie — Chodź tu — powiedziała — Muszę kogoś przytulić a ty wydajesz się tego potrzebować. To sprawiedliwa wymiana. Tylko na chwilę, a potem możemy wrócić do tego co było Pomyślałam o tym aby się nie zgodzić ale odrzuciłam ten pomysł i przytuliłam do niej, rokoszując poczuciem bezpieczeństwa które może dać ci ktoś większy i silniejszy, ktoś kto może cię obronić przed wszystkim co złe.
W końcu tym właśnie jest dzieciństwo, silnymi ramionami które trzymają cię w ciemności, historią trzymającą cienie w oddali, i świecą do oznaczenia długiej podróży w kierunku światła. Piosenką aby trzymać latające anioły z daleka. Jak daleko do Babilonu? Nic mnie to nie obchodzi
Rozdział trzydziesty trzeci Wcisnęłam dzwonek jedną dłonią, żeglując ramieniem obciążonym paczkami w wysiłku aby nie rozrzucić ich po całym ganku. Nie działało to zbyt dobrze a fakt ,że miałam Spike'a na lewym ramieniu też nie pomagał. Z wewnątrz piskliwy głos zawołał — Ja otworze!!!!, ja otworze!!! Frontowe drzwi otworzyły się z trzaskiem ukazując moim oczom dyszącą sześciolatkę, wyczerpaną po biegu który miał jej zapewnić wygraną z rodzeństwem — Ciocia ptaszyna! — Hej Jessie — powiedziałam, klękając aby ją uściskać, wolnym ramieniem. Spike zagrzechotał zirytowany i zeskoczył na podłogę — Jak się masz? — Wydawało się ,że już doszła do siebie po czasie spędzonym na ziemiach ślepego Michael'a, przynajmniej zewnętrznie, jeśli zaś chodzi o jej wnętrze i duszę, to była to zupełnie inna sprawa. Jej mama mówiła ,że budzi się z krzykiem nieomal co noc. Gdybym tylko mogła zabić tego drania po raz kolejny, na pewno bym to zrobiła — Chyba dobrze — wyśliznęła się z uścisku, obracając na piecie — Przyszłaś na przyjęcie? — Nie, sprzedaje produkty Amwaya — zmierzwiłam jej włosy, żartując — Zabierz mnie do reszty — W porządku! — złapała moją dłoń i pociągnęła mnie w kierunku kuchni krzycząc — Kareeen! Ciocia ptaszyna tu jest!
Rodzina siedziała zebrana przy kuchennym stole. Solenizantka uśmiechała się ze swojego miejsca, podnosząc jedną dłoń i machając — Wiem — powiedziała Karen — Cześć ciociu ptaszyno — przerwała chichocząc kiedy Spike wskoczył jej na kolano — Hej skarbie, Hej Stacy — położyłam pakunki i uściskałam przyjaciółkę mocno. Zadrżałam i uściskała mnie w odpowiedzi — Cieszę się, że przyszłaś — wyszeptała — Nie mogłabym nie przyjść Wszystkie dzieci wróciły do domu, przynajmniej dla Mitcha i Stacy, ale to nie było wystarczające, i nigdy nie będzie. Utrata dzieci, już sama w sobie była straszna. Wciąż nie mogę sobie wyobrazić co bym zrobiła gdyby ktoś w taki sposób odebrał mi Gillian. W końcu odebrał mi ją czas i to było przynajmniej łatwiejsze do zrozumienia Kiedy przyszłam po raz pierwszy sprawdzić czy z dzieciakami wszystko w porządku, opowiedziałam wszystko Stacy. Myślałam ,że mnie uderzy kiedy powiedziałam jej o May, ale zaskoczyła mnie zupełnie, bo zamiast zareagować gniewem, zawiozła mnie do Cienistych Wzgórz, zaprowadziła do mojego sobowtóra i grzecznie się przywitała. May ratowała mnie więcej niż raz. To czyniło z niej członka rodziny, bez względu na to skąd pochodziła — Hej? Czy ktoś z was słyszał kiedykolwiek o tym aby przytrzymać drzwi? — zapytała May wychodząc z za mnie, jej własne prezenty były zapakowane do plastikowej torby. Miała na sobie zieloną spódnicę do kostek w kolorze lasu i różowy T-shirt — Nie żebym miała coś przeciwko czekaniu na chłodzie ale maniery... Stacy puściła mnie i uśmiechnęła się — Przykro mi , May — Och, to nic wielkiego. Przynajmniej miałam szanse przywitać się z twoimi sąsiadami, którzy są bardzo przyjaźni ale mają najobrzydliwszego psa na świecie — położyła torbę na stole, obracając się tak aby ucałować Karen w czoło — Hej, śpiąca królewno — Cześć, ciociu May Dzieciaki szybko zaakceptowały pomysł posiadania dwóch ciotek, oznaczało to więcej prezentów, i chociaż wyglądała jak ja nie trudno było nas rozróżnić. Mój sobowtór miła swój własny styl, styl który rozrzucał po mojej całej już dłużej nie wolnej drugiej sypialni. Pokazała się na moim progu trzy dni po tym jak Quentin pożegnał się z Katie, wyglądając na zakłopotaną i niosą te kilka rzeczy które udało jej się do tego czasu zgromadzić w kartonowym pudle
Co niby miałam zrobić? Nie istniałaby gdyby nie ja, wiec pozwoliłam się jej wprowadzić. Miło było mieć kogoś kto płacił połowę czynszu, mimo tego ,że tak do końca nie wiedziałam co robiła aby zarobić te pieniądze. Sylvester pomógł jej zdobyć legalną tożsamość, przynajmniej dla stanu Kalifornia miałam teraz siostrę bliźniczkę, rzekomo od zawsze Założę się ,że Amandine byłaby zaskoczona gdyby usłyszała to wszystko Usiadłam i natychmiast zostałam nagrodzona Andrew wspinającym mi się na kolana — Hej Wyciągnął kciuka z buzi — Hej — Wszystko dobrze? — Dobrze Andrew radził sobie lepiej niż Jessica, przesypiał całe noce i przestał rysować te niepokojące obrazy. Jego rodzice powiedzieli ,że zajęłam się wszystkimi potworami i to mu wystarczyło. Nadal był na tyle młody ,że bohaterowie sprawiali ,że wszystkie zmartwienia znikały. Tęskniłam za tym odczuciem. Dzieciaki Tybalta też wydawały całkiem dobrze sobie radzić. Raj wpadł z wizytą kilka razy, ku irytacji Quentina. Nawet przyprowadził raz ze sobą Helen, obchodząc się z nią jakby była zrobiona ze szkła. Zastanawiałam się co myśleli o tym jego rodzice, miedzy rasowe randko wanie może być swego rodzaju czułym punktem u niektórych wróżek czystej krwi, a Raj miał kiedyś zostać królem. Ale co mi tam, nie mój dwór nie mój problem. Król kotów we własnej osobie nie kontaktował się ze mną od śmierci ślepego Michael'a. Minął już prawie miesiąc i nadal ani słowa. Trudno, i tak pod koniec wszystko zrobiło się dla mnie zbyt skomplikowane a są pewne komplikację których po prostu wolę uniknąć Connor też do mnie nie zadzwonił i też nie miałam z tym problemu — Więc, Karen, kończysz dzisiaj dwanaście lat? — May błysnęła uśmiechem — Gratulacje Karen pokiwała nieśmiało — Tak, kończę — Toby! — Mitch uściskał mnie z tyłu — Cieszę się ,że przyszłaś Oparłam się o niego, i wyszczerzyłam w uśmiechu — Za nic bym tego nie przegapiła. Czy to przypadkiem niezbyt małe przyjecie? — Tylko rodzina — odpowiedziała Karen. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się — To wydawało się właściwe
— Tak — zgodziłam się — To prawda Luidaeg nie była mi w stanie powiedzieć skąd wzięła się umiejętność Karen, nie powinna być zapisana w jej krwi a była. Przynajmniej Karen wydawała się wracać do zdrowia. Była trochę spokojniejsza niż wcześniej, ale niewiele, no i była szczęśliwa To mnie interesowało i na tym mi zależało. Cała reszta była tylko ekstra dodatkiem Luna była na ziemiach ślepego Michael'a w odwiedzinach u swojej matki co najmniej dwukrotnie, tylko ,że nie były to już dłużej ziemie ślepego Michael'a, należały do Acaciai i według tego co mówiła Luna, zakwitły. Coś dobrego wyszło ze wszystkiego co się stało. Ale ciężko jest to powiedzieć rodzicom których dzieci nie wróciły do domu. Rodziców wróżek było na tyle niewielu ,że mogli to nieomal zrozumieć. Ale ludzcy rodzice nigdy nie będą wiedzieli i z tego powodu było mi przykro ponad wszelką miarę. Udało mi się to co miałam zrobić, sprowadziłam moje dzieci do domu, więc dlaczego czułam się tak jakbym poniosła porażkę? Quentin mógłby mi odpowiedzieć na to pytanie gdybym ośmieliła się zapytać Odrzucił swoją całą tożsamość śmiertelnika, pozostawiając to wszystko za sobą, tylko dla niej, i nawet nie zawracał sobie głowy próbą stworzenia nowej (Chyba byłoby to oszustwo skoro już raz ją oddał) dzięki zaklęciu Luidaeg nawet nie pamiętała ,że istniał, i nie miał zamiaru narażać tego poprzez próbę zbliżenia się do niej jako ktoś inny. To pokazywało ,że miał w sobie dużo odwagi i był dojrzały tak jak być nie powinien jeszcze w tym wieku. Wydoroślał. Biedny dzieciak. Bez egzystencji śmiertelnika która by go zajmowała, widywałam go znacznie częściej, a spędzanie czasu z nastolatkiem z pewnością było edukujące. Nieomal udało mu się sprawić ,że baseball wydawał się dla mnie interesujący tylko ,że znajdowałam go śpiącego na mojej kanapie w każdy sobotni poranek. Mój świat się zmieniał i w jakoś sposób w ogóle mi to nie przeszkadzało Lily popłakała się kiedy wróciłam do Herbacianych Ogrodów. Nie oczekiwała ,że jeszcze mnie zobaczy i nie mogłam jej za to winić. Luidaeg miała rację kiedy mówiła ,że próbowałam się zabić, nie byłam tylko w stanie tego dostrzec dopóki nie znalazłam się w krytycznym momencie. Wciąż nie byłam pewna czy uda mi się pozbyć tej samobójczej skłonności ale teraz przynajmniej wiedziałam ,że miałam to w sobie a to było już coś. Wiec Lily i ja wypiłyśmy herbatę i porozmawiałyśmy o różnych niewinnych sprawach, i przez cały czas uśmiechała się do mnie szeroko. Zaczęłam odwiedzać ją po tym raz w tygodniu, przyprowadzając ze sobą Quentina i May
Nie było w porządku pogrywanie sobie z sercami ludzi którzy mnie kochają, a oni mnie kochali, tom usiałam przyznać, w inny razie nic już nie miałoby sensu. A ja? Gdzieś po drodze, stawiłam czoła faktom przed którymi uciekałam już od długiego czasu, może jeszcze zanim spotkało mnie to wszystko co mnie spotkało. W końcu przestałam uciekać przed prawdą. Jestem bohaterką. A to oznacza pewne rzeczy. Prawdopodobnie nie dożyje starości, Sylvester był swego rodzaju wyjątkiem tego jak kończą bohaterowie. Nigdy nie oczekiwałam życia wiecznego może przyznanie tego przed sobą było wszystkim co musiałam zrobić. Reszta przyjdzie sama Ciężka i długa droga prowadzi do Babilonu, ale można tam dotrzeć i wrócić przy świetle świecy. Trzeba ją tylko dla siebie zapalić — A oto i tort! — krzyknęła Jessica. Stacy zapaliła świeczki i odwróciłam się aby zobaczyć jak Anthony i Cassandra wchodząc do pokoju, trzymając po obu stronach wielką białą tace z ciastem. Wszyscy z radością zaczęli śpiewać sto lat. Nawet Spike grzechotał kolcami w takt melodii. Sama nie śpiewałam. Zamiast tego spoglądałam od jednego do drugiego obserwują moje dzieciaki, obserwując ludzi którzy stali się moją rodziną, świętujących swoje życie, spędzających czas razem i wchodzących razem w kolejny rok — Zdmuchnij świeczki kochanie! — zachęcała Stacy. Karen pochyliła się i dmuchnęła. Świeczki zgasły mrugając jak gwiazdy Nie były już więcej potrzebne Byliśmy już w domu