James Patterson Maximum Ride 4 – The Final Warning Rozdział 37 Wiersz Do Max Biały to kolor małych króliczków z różowymi nosami Biały to kolor puszyst...
6 downloads
15 Views
117KB Size
James Patterson Maximum Ride 4 – The Final Warning
Rozdział 14 - PATRZECIE, PENTAGON! – powiedział nagle Gazik, wskazując. Skręcił mocno w lewo i zmierzał do tego. – Zawsze chciałem to zobaczyć! - Ja też! – powiedział Iggi sarkastycznie, już lecąc za Gazikiem. - Tak, możesz dotknąć i poczuć, że jest biały – powiedziałam. Reszta z nas skierowała się za nimi, i dobrze było widzieć jak szczęśliwy był każdy latając. - Bombarduję z lotu nurkowego! – krzyknął Gazik, wsuwając się w skrzydła i nurkując w dół w stronę Pentagonu. - Nie, Gazik, nie! – krzyknęłam za nim. – To jest budynek rządowy! Oni są jeszcze bardziej paranoiczni niż my! Chichocząc maniakalnie, Gazik spadł w dół w granicach pięćdziesięciu stóp od dachu Pentagonu, szybko zrobił obrót i znowu wystrzelił w górę. Cała nasza szóstka wznosiła się i przechylała i pędziła, pamiętając sztuczki, których nauczyliśmy się od sokołów i nietoperzy, wykonując formacje w ułamku sekundy i obracając się do góry nogami, poniekąd jak pływacy dopływający do końca basenu. - Okej – Zawołałam w końcu. – Wycofajmy się… Powietrze wypełniło się rykiem, odwróciłam głowę aby zobaczyć dwa odrzutowce mknące w naszym kierunku, ich spiczaste nosy wyglądały kiepsko. - Co jest z nimi nie tak? – zawołała Kuks, pędząc bliżej mnie. - Naruszyliśmy przestrzeń powietrzną Pentagonu – domyślił się Kieł, jak tylko hałas odrzutowców zbliżał się z niewiarygodną prędkością.
Total w ramionach Kła, skinął głową. - Powinienem był was zatrzymać! Ja przynajmniej powinienem był wiedzieć lepiej! - Wynośmy się stąd! – wrzasnęłam, i zawróciliśmy tak szybko jak tylko mogliśmy, uciekając daleko od Pentagonu. Nie wiedziałam jak zdeterminowane były te odrzutowce, i nie wiedziałam kto je nasłał. Czy zostały wysłane automatycznie w celu wyeliminowania wszystkiego na przestrzeni Pantagonu? Czy Komitet Rozwiązań Niespodziewanych Mutantów nie przyjął do wiadomości odmowy? Nie mieliśmy zamiaru zostawać tu by się tego dowiedzieć. - Między drzewa! – rozkazałam, wskazując, gdzie kilka hektarów drzew tworzyło mały las. Ale składając nasze skrzydła szczelnie z powrotem, traciliśmy wysokość zupełnie jak pierzaste kamienie. Dostrzegłam kilka otwarć wśród wierzchołków drzew, zanurkowaliśmy w nie, natychmiast obracając się w bok i otwierając skrzydła więc nie uderzyliśmy o ziemię. Lecieliśmy przez chwilę na boku, prześlizgując się między pniami drzew, wiedząc, że byliśmy niewidoczni dla odrzutowców. Chyba, że mieli czujniki podczerwieni. W takim przypadku byliśmy pogrążeni. - Juu-hu! – wykrzyknął Gazik. Znacznie trudniejsze było takie latanie w pionie, ale dopracowaliśmy tą technikę do perfekcji w minionym roku. Tak, samoloty też mogą latać na boki i to szybciej niż my, muszę przyznać. Ale nie mogą się ślizgać między drzewami, prawda? Albo obracać się w kółko jak dziesięciocentówka? Nie. Jeśli by spróbowali, zakończyliby wybuchając w imponującej ognistej kuli. Ten las były tak małe, że musieliśmy go okrążać, co robiliśmy przez około dwadzieścia minut. Wreszcie hałas odrzutowców osłabł, a potem zupełnie zanikł. Ostrożnie opuściliśmy las i wylądowaliśmy w pobliżu. - To było niesamowite! – krzyknął Gazik, podnosząc rękę. Iggi przybił mu piątkę ( nie wiem jak on to robi – nigdy nie pudłuje ) i oboje zaczęli chichotać w zwycięstwie. - Niesamowite, a jednak głupie – powiedziałam, zawsze głos rozsądku. – Od teraz trzymajmy się poniżej poziomu radaru, ludzie. - My byliśmy poniżej poziomu radaru – spierał się Gazik. – Totalnie poniżej radaru. - Miałam na myśli metaforycznie – powiedziałam. – Zarówno pod rzeczywistym radarem a także w niskim profilu, dyskretni, w tajemnicy. - Aha. – Gazik powiedział takim tonem, który powiedział mi że nie usłyszał ani słowa z tego co powiedziałam. – To było takie niesamowite! Powód numer 52, dlaczego Gazik nie jest przywódcą stada.
Rozdział 15
I TAK PO PROSTU, znów byliśmy wolni. Albo tak wolni, jak tylko szóstka bezdomnych mutantów mogła być. W ciągu trzech godzin byliśmy osiem tysięcy stóp nad Górami Pocono, szukając miejsca do odpoczynku. Po raz kolejny, stanowy park nas uratował. Duży kawałek zieleni kusił, i prześlizgnęliśmy się przez drzewa tak cicho, jak tylko się dało, niedaleko wejścia do parku. Słońce zachodziło i musieliśmy znaleźć dobre miejsce do spania, ale było coś, co musiałam zrobić w pierwszej kolejności. Zadzwoniłam do mojej mamy, aby dać jej znać, że byliśmy cali. Coś czego nie robiłam nigdy wcześniej w swoim życiu. - Oh, Max … wszystko z wami w porządku? – Odpowiedziała na swoją komórkę praktycznie zanim zadzwoniła. - Wszystko z nami dobrze – powiedziałam. Ból we mnie oznaczał, że chciałam móc z nią być, ale wiedziałam że nie mogłam. Nigdy nie mogłabym być ‘w domu o piątej’ rodzaju córką. - Po prostu mnie zdenerwowali. - Wiem – powiedziała moja mama. – Wydają się tacy aroganccy. I naprawdę nie sądzę, że mają dobre plany w stosunku do was. – Przerwała i zgaduję, że zagryzała usta, próbując nie zapytać się gdzie jesteśmy lub gdzie się ukryliśmy. Co było dobre, bo jak zwykle działałam bez planowania gry. - Nie, ja też nie – powiedziałam. – Uściskaj ode mnie Ellę, dobrze? - Dobrze, kochanie – powiedziała. – Posłuchaj, Jeb jest tutaj i chce z tobą rozmawiać. Zrobiłam niechętną minę i Kieł podniósł do mnie brwi. - Max? - Tak – powiedziałam niechętnie. - Jesteście bezpieczni? – Jego głos brzmiał ciepło i ojcowsko. - Tak. - Dobrze. - Więc nie jesteś Głosem w mojej głowie? – zapytałam. – Widziałam jak byłeś Głosem.
- Mogę zrobić ten Głos, ale nie jestem Głosem – powiedział Jeb. - To wszystko jest częścią większego obrazu. Świetnie. Inna układanka. Dobrze, że nie kopałam się za nie rozumienie swojego całego życia. - Cokolwiek – powiedziałam, wiedząc że przyprawia mnie to o szał. - Posłuchaj Max - powiedział Jeb. - Dr. Martinez – twoja mama – i ja chcemy żebyś wiedziała, że ci ufamy. Twoje instynkty dobrze ci służyły do tej pory i utrzymywały ciebie i stado przy życiu. Uważamy, że dobrze zrobisz, niezależnie od tego czy będziesz tego pewna czy nie. Hmmm. Komplementy zawsze wywoływały we mnie podejrzliwość. - Ach tak? – powiedziałam. - Tak – powiedział stanowczo. - Jesteś odpowiednią osobą do prowadzenia stada. To jest to do czego zostałaś stworzona. Robisz w tym wspaniałą pracę, odnajdując swoją własną drogę. Ufamy ci, że zrobisz teraz to co trzeba. Gdybym mogła mu uwierzyć, to podgrzałoby moje małe serce. Wszystko co musiałam zrobić, to zadecydować czy mu uwierzyć, zakładając jego prawdziwość. Mimo wszystko, moja mama tam była, słuchając go i zaufałam jej. - Heh. – powiedziałam. Nastąpiła przerwa, jakby miał nadzieję na więcej. - W każdym razie, trzymaj się, Max – powiedział w końcu. – Zadzwoń do mamy lub do mnie, kiedy będziesz miała okazję. Będziemy pracować nad sprawami do końca. - Pracować nad czym? - Ooops, lepiej żebyśmy już poszli – powiedział Jeb. – Nie siedź na telefonie tyle czasu, w przeciwnym wypadku ktoś was namierzy. Przekaż moją miłość stadzie. Telefon kliknął i się rozłączył. Spojrzałam w górę. Kieł mnie obserwował. Ciągle nie rozmawialiśmy o tym incydencie z poprzedniej nocy. Kuks stąpała z nogi na nogę, w sposób który oznaczał że była głodna. Total miał przerwę na toaletę w krzakach. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, i wciąż musieliśmy przygotować naprędce jedzenie. Jeb powiedział, że on i moja mama ufają mi i uważali że robię dobrą robotę. Powiedział żebym zaufała instynktom. Moje instynkty zapytały mnie czy on gra na innym froncie.
Rozdział 16
Po kulawej kolacji z wygrzebanego jedzenie, rozlokowaliśmy się na różnych gałęziach najwyższych drzew jakie mogliśmy znaleźć. Czy często spaliśmy na drzewach? Tak. Czy kiedykolwiek spadliśmy z drzewa w czasie snu? Tak zabawne jak to było, nie. Byłam wyczerpana, nadal dość głodna i nie mająca zielonego pojęcia co przyniesie jutrzejszy dzień. Ale dwukrotnie sprawdziłam moje stado, zanim pozwoliłam sobie na odpoczynek. Angela i Total wtulali się w ogromny dąb. Iggy i Gazik byli blisko siebie na tym samym drzewie. Kuks wyciągnęła się wzdłuż grubej gałęzi, jedno ramię zwisało jej w dół. Kieł był… Spojrzałam. Był tam trzy sekundy temu. Teraz Kła tam nie było. - Gdzie jest Kieł? – Starałam się trzymać alarm poza moim głosem – nie panikuj do momentu aż będziesz mogła – ale nie chciałam być w środku sprawy zaginionego członka stada. Angela i Gazik rozejrzeli się, a Kieł powiedział: - Jestem tutaj. – brzmiąc na zaskoczonego. I był tam, siedząc okrakiem na gałęzi, oparty o pień drzewa. Zamrugałam. - Patrzyłam – nie było Cię tam. - Tak, byłem. – Powiedział, unosząc brwi. - Nie – powiedziała Kuks. – Też Cię szukałam. Schowałeś się za drzewem? - Byłem tutaj! – upierał się Kieł, wymachując rękami. - Ja też Ciebie nie widziałem koleś – powiedział Iggy z kamienną twarzą. Wywróciłam oczami w jego kierunku, potem powiedziałam: - Wywracam oczami, Iggy. - Cóż, byłem tutaj przez cały czas – powiedział Kieł, wzruszając ramionami. Pięć minut później, znowu zniknął. - Kieł! – powiedziałam, rozglądając się dookoła. Prawda, było ciemno, ale dzięki wyostrzonemu wzrokowi, wszyscy mogliśmy perfekcyjnie widzieć w nocy. Każdy członek stada był tam, wyraźny jak za dnia. - Jestem tutaj – powiedział Kieł. Nie było niczego, skąd pochodził jego głos. - Za drzewem? – Zaczynałam być rozdrażniona. - Ślepa jesteś? – żądał Kieł. – Jestem tutaj! I był. Wraz z zupełnie nową umiejętnością. Posłuchajmy spontanicznych mutacji, ludzie! Tłum. : Artemida89 oraz Tasia2902 Beta: Tasia2902