Psychjatrja zna potężny wpływ poddania (tzw. suggestji) na umysł ludzki, który jest tak dalece silny, że np. umysłowo chory może niemal zarazić swoją ...
11 downloads
21 Views
1MB Size
Psychjatrja zna potężny wpływ poddania (tzw. suggestji) na umysł ludzki, który jest tak dalece silny, że np. umysłowo chory może niemal zarazić swoją chorobą umysłową ludzi zdrowych ze swojego otoczenia. (...) Twórcy nowo powstających sekt i ich prozelici są zawsze psychopatami, najczęściej z wyraźnymi znamionami histerji. Leo n Wach h o lz, J an Olb ry ch t, Medycyna kryminalna, Wars zawa 1 9 2 4
PROLOG DÉJ À VU
Gd zie mo żn a u ciec, k ied y s k ry te lęk i materializu ją s ię n ag le w falę żrącej p rawd y n ie d o zn ies ien ia i u d erzają w u my s ł całą s iłą realn o ś ci, ch o ć jes zcze mg n ien ie o k a temu b y ły led wie u łu d ą, zły m p rzeczu ciem? Czy ż mo że b y ć in n a d ro g a u cieczk i z tak g wałcąceg o zmy s ły k o s zmaru n iż ś mierć? Zap ewn e d lateg o n iek tó rzy b o ją s ię mg ły . Nig d y n ie wiad o mo , czy wy łan iające s ię z n iej k s ztałty b ęd ą ilu zją b ez zn aczen ia, o k tó rej zap o mn imy ju ż p o p aru s ek u n d ach , czy n ieo d wracaln ie zmien ią n as ze ży cie lu b wręcz je zerwą. Kied y zaciera s ię g ran ica międ zy jawą a p o d ś wiad o mo ś cią, n as taje n ajg łęb s zy z mo żliwy ch s tan ó w atawis ty czn ej n iep ewn o ś ci. Ten , p rzed k tó ry m o d ty s ięcy lat miały n as ch ro n ić: mag ia, relig ia, filo zo fia, n au k a. Lecz czas em te o s ło n y d u s zy to p n ieją i ro zp ły wają s ię we mg le, z k tó rej wy ch o d zą d emo n y … Właś n ie w tak iej jak ta, k tó ra lis to p ad o wy m zmierzch em zas n u ła zach o d n ią Wars zawę, s p ełzając ze s to k ó w wąwo zu z to rami k o lejo wy mi, b ieg n ący mi n a p o g ran iczu Wo li i Bemo wa, s p rawiając, że leżące n a d n ie s zy n y zn ik ły zu p ełn ie p o d d rg ający m, s zaro mleczn y m k o żu ch em. Tu taj, n a o d cin k u Ko ło – Od o lan y , lin ia k o lejo wa mija p o lewej p u s te p lace zak ład ó w p rzemy s ło wy ch o p ło tach z b eto n o wy ch p ły t, p o k ry ty ch wy b lak ły mi g raffiti, z p rawej zaś mro czn e o g ró d k i d ziałk o we z cien iami b ezd o mn y ch i s zero k im łu k iem s u n ie wzd łu ż s zp aleru b ezlis tn y ch to p o li, p o s ad zo n y ch n a k rawęd ziach ziemn ej ry n n y , p o ciętej w p o p rzek p ro s to k ątn y mi k lamrami s łu p ó w s ieci trak cy jn ej, tk wiący mi tu n iczy m b ezs iln e ch iru rg iczn e k lamry w ran ie, k tó rej n ie u d ało s ię zs zy ć. W efek cie, ch o ć to jes zcze ś ro d ek Wars zawy , w ś wietlis tej tk an ce mias ta p o jawia s ię ciemn a d o lin a, k tó rą mg ła n a d o d atek p o zb awia d n a, a s u n ące tęd y p o ciąg i, s p iętrzając lep k i o p ar p rzed czo łem lo k o mo ty wy , wy d ają s ię zap ad ać p o d ziemię, ry ć w n iej co raz g łęb s zą b ru zd ę, p o g rążać s ię z k ażd y m s tu k o tem k ó ł. Po ciąg o s o b o wy Ko lei M azo wieck ich zn alazł s ię tu p rzy p ad k iem. Ws k u tek awarii n a lin ii o b wo d o wej, łączącej Dwo rzec Gd ań s k i z Zach o d n im, s k iero wan o g o tęd y , o b jazd em n a Wło ch y . Szereg zielo n o -żó łty ch , rzęs iś cie i ży wo o ś wietlo n y ch wag o n ó w, p ełn y ch lu d zi z n o s ami u tk wio n y mi w k o lo ro wy ch ek ran ach s martfo n ó w
i tab letó w, s u n ął więc p rzez k rajo b raz z całk iem in n eg o ś wiata, s amą s wą o b ecn o ś cią d rażn iąc n ien azwan e. Szy b k o ś ć n ie b y ła wielk a, n ie p rzek raczała czterd zies tu k ilo metró w n a g o d zin ę, zg o d n ie z o g ran iczen iami d o ty czący mi ru ch u k o lejo weg o wewn ątrz mias ta. Tak miało b y ć b ezp ieczn iej, ale to d o d atk o wo p o g ars zało s p rawę. Stars zy mas zy n is ta, Hen ry k Ko walik , s to k ro ć b ard ziej wo lałb y p rzy ś p ies zy ć d o mak s y maln ej p ręd k o ś ci, czy m p ręd zej p rzemk n ąć p rzez ten p o n u ry o d cin ek , mieć to ju ż za s o b ą i wy d o s tać s ię wres zcie n a wy s o k ie n as y p y za Dwo rcem Zach o d n im, g d zie p o ciąg i zd awały s ię p rzemy k ać n ad ziemią, led wie jej d o ty k ając. Ty mczas em tu taj zmierzali wp ro s t w g łęb ię Had es u . Światła lo k o mo ty wy n ie rad ziły s o b ie z wciąż g ęs tn iejącą mg łą. Wid o czn o ś ć malała z k ażd ą ch wilą. W zamian w g ło wie mas zy n is ty Ko walik a b u d ziły s ię u p o rczy wie wy p ieran e ws p o mn ien ia… On całk iem n ied awn o jech ał p o d o b n y m wąwo zem, p rzecięty m w p o p rzek wiad u k tem, n a k tó ry m k to ś s tał. Lu d zk a s y lwetk a z o d d ali p rzy k u wała wzro k i n iep o k o iła b ard ziej z k ażd y m metrem malejącej o d leg ło ś ci, aż wres zcie s tało s ię jas n e, że ten czło wiek s to i p o zewn ętrzn ej s tro n ie b arierk i, trzy mając s ię jej wy ciąg n ięty mi d o ty łu ręk ami. Od s twierd zen ia teg o fak tu zo s tały trzy , cztery s ek u n d y , p o d czas k tó ry ch zu p ełn ie n ic n ie mo żn a b y ło z tą wied zą zro b ić. Po ciąg p ro wad zo n y p rzez Ko walik a jech ał wted y p o n ad s to d wad zieś cia k ilo metró w n a g o d zin ę. Po zo s tawało ty lk o s tać i p atrzeć o twierający mi s ię co raz s zerzej o czami. Samo b ó jca s k o czy ł. M o że tro ch ę za wcześ n ie. Nie b y ło wy s o k o , więc s p ad łs zy n a to ry , n ajwy żej co ś s o b ie zwich n ął, alb o i n ie. Od ru ch o wo zaczął ws tawać, o trzep ał n awet s p o d n ie n a k o lan ie. Ko walik n a n ieg o zatrąb ił, ale tamten , zamias t rzu cić s ię w b o k , ty lk o s ch o wał g ło wę w ramio n a. I p o s zło to s zy b k o . Zatrzy mali s ię d o p iero p ó ł k ilo metra d alej. W ciąg u tej min u ty Hen ry k Ko walik p o s u n ął s ię w latach o d o b re ćwierć wiek u . Na k o ń cu d ro g i h amo wan ia d o tąd en erg iczn y czterd zies to latek b y ł ju ż wy p alo n y m czło wiek iem w wiek u p rzed emery taln y m. Tak b y wa. Po d o b n o k ażd y mas zy n is ta mu s i zaliczy ć s amo b ó jcę p rzy n ajmn iej raz w k arierze i p o tem ży ć z ty m, wy p atru jąc k o lejn ej lu d zk iej s y lwetk i w k ażd y m p o jawiający m s ię w zas ięg u wzro k u k rzak u lu b w k ażd y m tu man ie mg ły . Tu taj też zaraz miał b y ć wiad u k t n ad u licą Wo ls k ą, a właś ciwie trzy ró wn o leg łe wiad u k ty w n iewielk ich o d s tęp ach o d s ieb ie – p ierws zy z s amy mi to rami tramwajo wy mi, d ru g i, n ajs zers zy , z ch o d n ik ami i jezd n iami w o b u k ieru n k ach , o raz trzeci z o p atu lo n y mi g ru b o ru rami z g o rącą wo d ą z elek tro ciep ło wn i „Wo la". Na
k ażd y m z n ich mó g ł k to ś s tać… Ws zy s tk o d ziało s ię jak w zwo ln io n y m temp ie. Co raz wo ln iej. Ws p o mn ien ia i teraźn iejs zo ś ć, p rzes zło ś ć i p rzy s zło ś ć zb ieg ały s ię w jed en p u n k t n a co raz len iws zy ch s to p -k latk ach . Zd awało s ię, że p o ciąg zwaln ia, ale to ty lk o zatrzy my wał s ię ś wiat. Na p o s iwiałe s k ro n ie mas zy n is ty Ko walik a wy s tąp ił p o t. Nie ś miał s p o jrzeć p rzed s ieb ie, tam, g d zie za ch wilę z mg ły miał wy ło n ić s ię g ó ru jący n ad to rami wiad u k t. Ten n ajp ierw o b jawił s ię p o d p o s tacią d wó ch p lam, ro zd zielo n y ch ró wn ą p o zio mą lin ią – czern i tu n elu w d o le o raz p o wy żej jas n ej mag my , n as y co n ej ro zp ro s zo n y m ś wiatłem u liczn y ch latarn i. Ko walik wo lał p atrzeć n a b o k i. Liczy ł s k ry cie, że mo że ze s to k ó w wąwo zu s to czy s ię wp ro s t p o d k o ła jak iś p ijan y men el. Tak b y ło b y lep iej, b o in aczej. Od mien n y b ieg wy p ad k ó w, n iep o k ry wający s ię d o k ład n ie z g o rączk o wą imag in acją, b y łb y łatwiejs zy d o zn ies ien ia. A p rzed e ws zy s tk im mó g łb y z teg o p o wo d u zatrzy mać s ię wcześ n iej i n ie d o jeżd żać TAM . Po jawiły s ię zary s y wiad u k tu . Ud ręczo n y mas zy n is ta wy tęży ł wzro k , s tarając s ię wy p atrzeć jak iś ru ch w ciemn y m k ącie u zb ieg u s to k u wąwo zu i s p o d u jezd n i, g d zie zwy k le n o co wali żu le. W żad n y m n ato mias t razie, ab s o lu tn ie za n ic w ś wiecie, Ko walik n ie ch ciał s p o jrzeć wp ro s t p rzed s ieb ie i w g ó rę, żad n a s iła n ie mo g ła g o d o teg o zmu s ić. By ł ju ż b o wiem ab s o lu tn ie, p rzeraźliwie, d o jmu jąco p ewien , że zo b aczy tam g o tu jąceg o s ię d o s k o k u n a to ry k o lejn eg o s amo b ó jcę. W k o ń cu jed n ak zewn ętrzn a k rawęd ź p ierws zeg o wiad u k tu n ieu ch ro n n ie zn alazła s ię w jeg o p o lu wid zen ia. Nie b y ło tam n ik o g o . Ko walik n ie u wierzy ł włas n y m o czo m. I s łu s zn ie. Kilk ad zies iąt metró w d alej b y ł d ru g i, zn aczn ie s zers zy wiad u k t z ch o d n ik iem d la p ies zy ch i jezd n iami. Ten z to rami tramwajo wy mi o s ło n ił g o p rzed wzro k iem n ad jeżd żająceg o mas zy n is ty tak d o k ład n ie i z b lis k a, że n iewielk a p ręd k o ś ć p o ciąg u o k azała s ię b ez zn aczen ia. Krawęd ź d ru g ieg o wiad u k tu s tała s ię d la Ko walik a wid o czn a d o p iero p o wy jeźd zie s p o d p ierws zeg o , zaled wie trzy , cztery s ek u n d y wcześ n iej, zan im czo ło lo k o mo ty wy zn alazło s ię p o d n ią. By ło zatem d o k ład n ie tak s amo jak wted y … Po wtó rk a ży wy ch o b razó w. Do s k o n ałe zmaterializo wan e déjà vu. Na d ru g im wiad u k cie, też p o za b arierk ą, n a tle p o d wy żs zo n ej o s ło n y , k tó ra teo rety czn ie miała p rzed tak im wy p ad k iem zab ezp ieczać, d o k ład n ie n ad to rem,
k tó ry m
p ro wad ził
s wó j
p o ciąg
mas zy n is ta
Ko walik ,
s tał
czło wiek
z ro zk rzy żo wan y mi s zero k o ramio n ami. Nie p o ru s zał s ię, więc jes zcze p rzez s ek u n d ę jawił s ię p rzy wid zen iem, p o tem p o ch y lił s ię i zaczął s p ad ać z s zero k o ro zło żo n y mi ramio n ami tu ż p rzed p o ciąg iem, n ad jeżd żający m wp rawd zie p o wo li, ale b ęd ący m ju ż zb y t b lis k o , ab y mas zy n is ta mó g ł co k o lwiek zro b ić. Szarp iące u my s ł Ko walik a ws p o mn ien ie-wy o b rażen ie s tało s ię ciałem. M artwy m ciałem. Sp ad ający twarzą w d ó ł czło wiek zaczep ił o p rzewó d trak cji elek try czn ej. Na u łamek s ek u n d y b ły s n ął mały , żó łtawy łu k wy ład o wan ia, s p rawiając, że ro zmazan a w ru ch u s y lwetk a s k u rczy ła s ię w p recel. Nies zczęś n ik p o win ien b y ć martwy w ch wili, k ied y s p ad ł n a to ry , ale – o d ziwo – n awet n ie s tracił p rzy to mn o ś ci, ewen tu aln ie o cu cił g o ws trząs lu b b ó l zb ity ch n a p o d k ład ach p is zczeli. J ak imś cu d em zaczął s ię p o d n o s ić. Zd o łał n awet wp ó ł k lęk n ąć n a jed n o k o lan o , p o d p ierając s ię jed n y m z wciąż s zero k o ro zło żo n y ch ramio n , n iczy m Ch ry s tu s n a d ro d ze k rzy żo wej p o ws tający p o u p ad k u . I p o d o b n ie jak Zb awiciel n ajwy raźn iej n ie my ś lał o ratu n k u . Ofiara zad arła i o b ró ciła g ło wę, ab y jes zcze w o s tatn iej ch wili s p o jrzeć n a k o g o ś , k to s tał n a wiad u k cie. Po rażo n y g ro zą Ko walik o d ru ch o wo p o d ąży ł wzro k iem za ty m s p o jrzen iem. By ć mo że d lateg o wciąż n ie zaczął h amo wać. Zah ip n o ty zo wały g o p atrzące z g ó ry o czy . Przy tej p ręd k o ś ci ś mierć n ie mo g ła b y ć s zy b k im cio s em łas k i, lecz s tała s ię p rzeraźliwie p o wo ln y m p ro ces em, p o d zielo n y m n a k o lejn e, d ające s ię d o k ład n ie p o liczy ć etap y , jak n ies p ies zn e o b ro ty mas zy n k i d o mięs a. Najp ierw wy raźn y tęp y ło mo t p ierws zeg o u d erzen ia, p o tem trzas k miażd żo n ej p o d k o łem k o ś ci, co ś jak b y k rzy k , d ru g i trzas k , trzeci, o d leg lejs zy , lecz wciąż wy raźn y i zn ó w miaro wy s tu k o t k ó ł. Po ciąg wjech ał w ciemn o ś ć p o d tu n elem. Ko walik n ad al n ie h amo wał. Też b y ł ju ż martwy , ty lk o że jes zcze o d d y ch ał. – Przejech aliś my k o g o ś ?! – zap y tał wes o ło d ru g i mas zy n is ta Biern ack i, n ad ch o d ząc z ty łu lo k o mo ty wy . – Czy to g ó wn iarze n a to rach d es k ę p o ło ży li… ? Uś miech zamarł mu n a u s tach , k ied y zo b aczy ł martwy wzro k Ko walik a. Zro zu miał ws zy s tk o w jed n ej ch wili. – Hamu j! – zawo łał, a p o n ieważ p artn er n ie p o s łu ch ał, zajął s ię ty m s am. Po ciąg zwo ln ił z p is k iem i zatrzy mał s ię zaraz p o d ru g iej s tro n ie wiad u k tu .
Z lo k o mo ty wy wy s k o czy ł Biern ack i i zawró cił b ieg iem n a miejs ce wy p ad k u . Po ch wili wy s iad ł tak że Ko walik , ale o n zamias t n a ty ł s k ład u ru s zy ł w p rzeciwn ą s tro n ę, wzd łu ż to ró w. Szed ł mach in aln ie, p o ty k ając s ię o s to s y leżąceg o n a p o b o czu ch ru s tu , a p o tem zaczął s ię ws p in ać n a s to k wąwo zu . Zaafero wan y Biern ack i zu p ełn ie n ie zwró cił n a to u wag i an i s ię n ie o b ejrzał. Ko walik d o tarł d o d zik iej ś liwy – ro zwich rzo n ej, g arb atej k ęp y , n i to k rzak a, n i d rzewa, ro s n ąceg o u s zczy tu zb o cza, d o k ład n ie w miejs cu p rzełaman ia k rawęd zi. By ć mo że ws k u tek tej d efo rmacji p o d ło ża zatarł s ię tu n atu raln y p o d ział n a k o rzen ie i k o ro n ę. Op ró cz ro zwid lo n y ch p n i, p o s k ręcan y ch ch ao ty czn ie k o n aró w z mn ó s twem p ęd ó w, s terczący ch jak ig ły jeżo zwierza, w cały m ty m g ąs zczu wiły s ię jes zcze p rzed ziwn e o d ro s ty k o rzen io we – g ru b e n a d wa p alce, elas ty czn e jak lian y , p rzy p o min ające wp ó łzd rewn iałe węże. J ed en z n ich o p latał p o ch y lo n y k u to ro m s u ch y k ik u t złaman ej g ałęzi, two rząc n a n im n atu raln ą p ętlę, k tó ra wy ro k iem lo s u zn alazła s ię d o k ład n ie n a wy s o k o ś ci s zy i p o d ch o d ząceg o z d o łu Ko walik a, k ied y ten s tan ął p o d d rzewem. M as zy n is ta ch ciał p o s łu ży ć s ię p as k iem o d s p o d n i, ale wid ząc, że ws zy s tk o tu taj czek a n a n ieg o ju ż o d d awn a g o to we, p o p rzes tał jed y n ie n a d o d atk o wy m s k ręcen iu p ęd u i o win ięciu g o jes zcze raz wk o ło k o n aru . M o k ry i ś lis k i s to k u mk n ął mu s p o d b u ta, o s y p ały s ię g ru d y wilg o tn ej ziemi. Ko walik zd o łał jed n ak zach o wać ró wn o wag ę. Przecis n ął g ło wę p rzez p ętlę i p u ś cił p ęd , k tó ry ro zk ręcając s ię, p ewn ie u ch wy cił s zy ję. M as zy n is ta o b ró cił s ię p lecami d o d rzewa i b ez wah an ia u g iął k o lan a. Po ciemn iało mu w o czach , a wraz z g ęs tn iejący m mro k iem n ad es zła n ares zcie u p rag n io n a u lg a. Wy d o s tał s ię, u ciek ł! Hen ry k a Ko walik a zn alezio n o d o p iero o ś wicie, k ied y mg ła zrzed ła n a ty le, że wis zące ciało p rzes tało w o czach p atrzący ch z d alek a lu d zi wy g ląd ać jak łach man , zap lątan y p rzy p ad k iem w g ałęziach b ezlis tn eg o d rzewa.
Więcej Darmo wy ch Eb o o k ó w n a: www.Frik Sh are.p l ROZDZIAŁ 1 PRZERWANY WYWIAD
Ko mis arz s to łeczn ej p o licji, Krzy s zto f Lo u v ain , s taran n ie wy s tu d io wan y m ru ch em miaro wo o b racał n a p alcu s reb rn y p ierś cień z ró żań cem. Nie za s zy b k o , b y n ie wy g ląd ało to n a n erwo wy tik , b ezmy ś ln ą zab awę p o ś więco n y m p rzed mio tem, ale też i n ie za wo ln o , ab y ro zmó wca n ie p o my ś lał s o b ie, że to n iewczes n y p o k az k ab o ty ń s k iej d ewo cji, alb o wiem wy wiad u d zielan y w k awiarn i n a trzecim p iętrze wars zaws k ich Zło ty ch Taras ó w to zd ecy d o wan ie n ie b y ła p o ra an i miejs ce n a mo d litwę. Pręd k o ś ć ro tacji p ierś cien ia wo k ó ł p alca b y ła więc w s am raz tak a, b y zas u g ero wać, iż n ieb io rąca u d ziału w ro zmo wie częś ć u my s łu p an a k o mis arza trwa w n ieu s tający m k o n tak cie z wy żs zą rzeczy wis to ś cią, a o d p o wied zi n a p y tan ia p rzy ch o d zą, jeś li n ie wp ro s t z n ieb a, to co n ajmn iej s p ły wa s tamtąd łas k a u ś więcająca k ażd ą wy p o wied ź. Lo u v ain , zaży wn y p ięćd zies ięcio latek o twarzy zawo d o weg o ś led czeg o , czy li n iewy rażającej n ig d y n iek o n tro lo wan y ch emo cji, d o b rze p amiętał czas y p an o wan ia jed y n ie s łu s zn ej d o k try n y . Na ty le d o b rze, że b ez p u d ła ro zp o zn ał d u ch a czas u , k ied y ten wró cił p o n ies p ełn a d wu d zies tu latach z mak ijażem zmien io n y m z czerwo n eg o n a p u rp u ro wo -czarn y , i n ie s tawiał mu s ię jak k to g łu p i. Ta wied za p o zy ty wn ie o d ró żn iała s tareg o wy g ę Lo u v ain a o d k o leg ó w mło d s zy ch o jed n ą g en erację – trzy d zies to latk ó w b ez u miaru , n a k ażd y m k ro k u wy k lin ający ch p azern y ch i b ezczeln y ch k lech ó w. Pamp ers o m d o ras tający m za d emo k racji d u rn a wiara w wo ln o ś ć s ło wa zmąciła trzeźwy o s ąd s y tu acji i zap rawd ę n ie p o zn ali o n i n o weg o p an a, k ied y ó w n ad s zed ł. Krzy s zto f Lo u v ain p amiętał o raz zach o wał d o ś ć ro zs ąd k u , ab y n ie n arażać s ię b ez s en s u lu d zio m, k tó rzy n ap rawd ę d u żo mo g li i ch ętn ie z ty ch mo żliwo ś ci k o rzy s tali. No b o p o co , d o p rawd y , s k o ro d la ś więteg o s p o k o ju wy s tarczało reg u larn ie wy g łas zać h as ła, k tó re tamci ch cieli s ły s zeć, i zaliczać tro ch ę n iezb y t k o s zto wn y ch n ied zieln o -ś wiąteczn y ch s erwitu tó w. No wo mo wa też n ie ró żn iła s ię zb y tn io , więcej trzeb a b y ło s o b ie p rzy p o mn ieć, an iżeli s ię n au czy ć.
Ko n fo rmizm, p o wiecie? Op o rtu n izm? Ależ s k ąd ! Zd ecy d o wan a n ad in terp retacja, jak mawiają k ard y n ało wie. To jes t zwy k ła h ig ien a p s y ch iczn a, n iezb ęd n a w s tres u jącej p o licy jn ej ro b o cie. Kto k amien iu je n ieb o , mu s i w k o ń cu d o s tać k amien iem w łeb , n o więc p o co ? Gru n t ro b ić s wo je. W zamian k ażd y , k to ch ciałb y p o min ąć Krzy s zto fa Lo u v ain a w awan s ie, p o s łać g o n a emery tu rę, alb o ch o ćb y ty lk o o d eb rać mu p remię, wo lał s ię p rzeżeg n ać n a s amą tę my ś l. Z d ru g iej s tro n y b y ł jes zcze zak ład Pas cala – a n u ż co ś w ty m jes t, więc s o lid n a p o d k ład k a n ie zas zk o d zi. Ży cio wy p rag maty zm s to p n io wo s tał s ię n awy k iem. Po d o b n o n ie mo żn a zb y t d łu g o u d awać ch o ro b y p s y ch iczn ej, b o o n a w k o ń cu n ap rawd ę p rzy jd zie. Z wiarą n ajwy raźn iej b y ło tak s amo . Ko mis arz Lo u v ain s am s o b ie n ie p o trafił o d p o wied zieć n a p y tan ie, czy jes t wierzący . Wo b ec teg o n ie zad awał g o s o b ie, b o z p o wo d ó w p ro fes jo n aln y ch ch o lern ie n ie lu b ił p y tań b ez o d p o wied zi. To n ie b y ł cy n izm, ty lk o n ap rawd ę co ś g łęb s zeg o . No s ił w d u s zy metafizy czn ą zad rę, k tó rej wo lał n ie d o ty k ać, i ty le. Racjo n alizo wał więc, ro b ił s wo je p o s wo jemu . J eg o ak tu aln y ro zmó wca, n iejak i M arcin Bileck i, p u b licy s ta k ato lick ieg o mies ięczn ik a „Przy jaciel Eg zo rcy s ty ", k u p ił n u mer z ró żań cem b ez zas trzeżeń . Zn ać to b y ło ch o ćb y p o ty m, że co ch wila s k u p iał zafas cy n o wan y wzro k n a ru ch u p alcó w Lo u v ain a, jak b y u p ewn iał s ię, że za s ło wami k o mis arza id ą czy n y , i k ażd o razo wo u zy s k iwał p o żąd an e p o twierd zen ie. Sło wem, s o cjo tech n ik a b y ła s k u teczn a, ale w ty m p rzy p ad k u ch y b a jed n ak zb y t s u b teln a. Na k o g o ś tak ieg o jak Bileck i, k tó ry , czy s tał czy s ied ział, jed n ak o wo s p rawiał wrażen ie, jak b y miał zaraz u k lęk n ąć z tęp o n atch n io n y m wy razem twarzy , a p y tan ia zad awał ró wn ie in telig en tn e, jak włas n e o b licze, w zu p ełn o ś ci wy s tarczy ło b y p arę zwy k ły ch b o g o s mo leń s k ich h as eł, wy g ło s zo n y ch ze wzro k iem u tk wio n y m g łęb o k o w o czach p rzed s tawiciela jed y n ie s łu s zn y ch med ió w. Ty tu ł wy wiad u u s talili ju ż n a ws tęp ie: „Pies , k tó ry n ie ws ty d zi s ię J ezu s a". Red ak to r Bileck i cies zy ł s ię z n ieg o jak d zieck o , tak a to b y ła s wo js k a s y n teza k o lo k wialn eg o p ro fan u m i u wzn io ś lająceg o s acru m. Urzęd u jący w red ak cji as y s ten t k o ś cieln y p o win ien k lep n ąć n ag łó wek b ez zas trzeżeń . M o że n awet p ó jd zie n a o k ład k ę. Bileck i p o wtó rzy ł to ju ż ze trzy razy . – Zatem u waża p an k o mis arz, że zły d u ch o b jawia s ię o s o b iś cie n a miejs cu k ażd eg o ciężk ieg o p rzes tęp s twa? – zad ał k o lejn e p y tan ie. – Oczy wiś cie – p rzy tak n ął Lo u v ain i z n amas zczen iem o b ró cił ró żan iec n a p alcu , zan im ro zwin ął wy p o wied ź. – Na miejs cach p rzes tęp s tw my , p o licjan ci, wielo k ro tn ie
s p o ty k amy ś lad y , k tó ry ch n ie mó g ł zo s tawić czło wiek , alb o p rzeb ieg zd arzeń ws k azu je wręcz n a b ezp o ś red n ią n ad n atu raln ą in g eren cję. Przy k ład y mo żn a mn o ży ć, p o d am więc całk iem ś wieży ze ś led ztwa, k tó re o d p aru d n i p ro wad zę… – zawies ił g ło s n a czas k o lejn eg o o b ro tu ró żań ca. – Có ż, właś ciwie n a ty m etap ie ś led ztwa n ie p o win ien em teg o u jawn iać n ik o mu o p ró cz p ro k u rato ra, ale u ważam, że zach o d zi tu s tan wy żs zej k o n ieczn o ś ci, lu d zi trzeb a p rzes trzec… J ed n ak to , co teraz p an u p o wiem, mu s imy p o tem ro ztro p n ie au to ry zo wać… Ro zu miemy s ię, p rawd a? Red ak to r Bileck i z p rzejęcia p rzełk n ął ś lin ę i p rzy tak n ął n iemo . – Sły s zał p an mo że o ty m wy p ad k u k o lejo wy m n a Wo li, k ied y to p o wies ił s ię mas zy n is ta, k tó ry ch wilę wcześ n iej p rzejech ał czło wiek a? – Sły s załem, p an ie k o mis arzu . Wiem, że is tn ieją wątp liwo ś ci co d o p rzeb ieg u teg o zajś cia… Po d o b n o to n ie b y ło s amo b ó js two ? – Zależy czy je. Po wiem to wp ro s t, w p rzy p ad k u teg o p rzejech an eg o p rzez p o ciąg p o d ejrzewamy mo rd ry tu aln y . Ofiara p o d k u rtk ą, n a p lecach , miała wciś n ięty k rzy ż z metalo wy ch ru rek . Po zio me ramię p rzech o d ziło p rzez o b a ręk awy , co s k u teczn ie u n iemo żliwiło ws zelk ą o b ro n ę. – Uk rzy żo wan o g o ? – Dzien n ik arz zb lad ł. – M o żn a tak p o wied zieć, ch o ć ran k łu ty ch n a n ad g ars tk ach i d ło n iach n ie u d ało s ię s twierd zić. Un ieru ch o mio n ą w ten s p o s ó b o fiarę zrzu co n o n as tęp n ie z wiad u k tu p o d n ad jeżd żający p o ciąg . – Stras zn a zb ro d n ia… – Bileck i zro b ił k ciu k iem zn ak k rzy ża n a p iers iach . – Nie to jed n ak , p an ie red ak to rze, jes t w ty m ws zy s tk im n ajb ard ziej n ies amo wite. Samo b ó js two mas zy n is ty p o ciąg u p o wiązan e z ty m mo rd ers twem jes t zn aczn ie d ziwn iejs ze. – Kto ś g o p o wies ił? – No właś n ie to n ie jes t d la n as jas n e. Po p ierws ze, ten czło wiek p o wies ił s ię b ez p ętli. Nie b y ło tam żad n eg o s zn u ra, lin k i, k ab la an i ch u s ty , zu p ełn ie n ic. Pas ek b y ł w s p o d n iach o fiary n o rmaln ie zap ięty . – Zatem co s ię s tało ? – Drzewo u d u s iło g o g ałęziami. – Pan ch y b a żartu je! Lo u v ain z wy n io s łą g o d n o ś cią n ie s k o men to wał zarzu tu , ale ty m razem jeg o milczen ie trwało p rzez trzy p ełn e o b ro ty p ierś cien ia, żeb y red ak to r miał czas o ch ło n ąć i s ię p o miark o wać.
– Świad k o wie, k tó rzy zn aleźli ciało , zezn ali, że g ło wa mas zy n is ty tk wiła zap lątan a w g ałęziach – wy jaś n ił w k o ń cu . – M o żn a to p o ró wn ać d o p rzy p ad k u b ib lijn eg o Ab s alo ma, ale ten b y ł jed n ak o wiele łatwiejs zy d o racjo n aln eg o wy tłu maczen ia. Po d czas jazd y ry d wan em d łu g ie wło s y fak ty czn ie mo g ły zap lątać s ię o g ałąź mijan eg o d rzewa i s p o wo d o wać, że s y n k ró la Dawid a n a n ich zawis ł. M as zy n is tę Ko walik a n ato mias t d rzewo jak b y ch wy ciło wp ro s t za g ard ło … – Nazwis k a zmarłeg o n ie u jawn iamy . – Ws trząś n ięty Bileck i zd o b y ł s ię n a p ro fes jo n alizm. – Oczy wiś cie, że n ie, ale d o rzeczy ! Otó ż p o win ien p an wied zieć, red ak to rze, że jeś li ch o d zi o p o wies zen ie, to p rzeważn ie jes t to s amo b ó js two lu b fo rmaln a eg zek u cja. Bard zo rzad k o s p o ty k a s ię mo rd ers two p rzez p o wies zen ie, a p rak ty czn ie w o g ó le n ie ma p rzy p ad k ó w p o wies zen ia s ię w wy n ik u n ies zczęś liweg o wy p ad k u , k ied y to g ło wa o fiary zb ieg iem o k o liczn o ś ci u ty k a w jak iejś s zp arze p o międ zy d es k ami lu b k o n arami d rzewa, a p ró b a u wo ln ien ia k o ń czy s ię o b s u n ięciem i zad u s zen iem. Tak ie zb ieg i o k o liczn o ś ci w całej ś wiato wej h is to rii k ry min alis ty k i mo żn a p o liczy ć n a p alcach jed n ej ręk i. – J ed n ak ś więtej p amięci Ko walik ch y b a właś n ie s ię tak zap lątał – wy raził p rzy p u s zczen ie d zien n ik arz. – Na p ewn o n ie zo s tał p rzez n ik o g o p o wies zo n y . Z k o lei o n s am, jak ju ż mó wiłem, n ie miał n a czy m s ię p o wies ić, ch o ciaż miał mo ty w, ab y p o p ełn ić s amo b ó js two . To n ie b y ł p ierws zy wy p ad ek ś mierteln y z jeg o u d ziałem, k ażd y mó g łb y s ię załamać. Trzeb a jed n ak p rzy jąć, że n as z mas zy n is ta raczej n ie zamierzał s ię zab ić. M o żn a zro zu mieć, że p o wo d o wan y s zo k iem zro b ił co ś irracjo n aln eg o , ch ciał g d zieś u ciek ać, wy d o s tać s ię z to ro wis k a k o lejo weg o n a b ieg n ącą p o wy żej u licę, ale n ie wiemy p o co , mo że zamierzał tam wezwać p o mo c, zatrzy my wać s amo ch o d y lu b p o p ro s tu p o ty m ws zy s tk im złap ać o d d ech , tro ch ę o ch ło n ąć. Ws p iął s ię więc n a s k arp ę i zn alazł p o d ty m d rzewem… Do teg o mo men tu rek o n s tru k cja zd arzeń ma s en s , ale d alej ju ż n ic s ię n ie trzy ma k u p y , b o p rzes zk o d y s ię o b ch o d zi, a n ie wch o d zi wp ro s t n a n ie! Po co Ko walik wch o d ził p o d to p iek ieln e d rzewo , p o co p ró b o wał s ię p rzed zierać p rzez g ąs zcz g ałęzi, zamias t to ws zy s tk o p o p ro s tu o min ąć? – Po d o b n o b y ł w s zo k u . – To raczej n ie u leg a wątp liwo ś ci. J ed n ak mimo ws zy s tk o tak i wy p ad ek w tak ich o k o liczn o ś ciach jes t s k rajn ie mało p rawd o p o d o b n y . – Wy k lu cza p an k o mis arz zb ieg o k o liczn o ś ci? – Wy k lu czy ć teg o n ie mo g ę, ale u s talmy p ro s te fak ty , p an ie red ak to rze. Oto
ch wilę wcześ n iej o d b y ł s ię mo rd ry tu aln y o n iewątp liwie s atan is ty czn y m p o d ło żu . Przy zwan o złeg o d u ch a. Ob aj, jak o lu d zie wiary , n ie p o win n iś my mieć wątp liwo ś ci, że o n s ię tam wted y p o jawił. Zaraz p o tem n ieu my ś ln y s p rawca ś mierci b ieg n ie p rzed s ieb ie w s zo k u , p o czy m g in ie zap lątan y i u d u s zo n y w k o n arach d rzewa. Pro s zę s o b ie p rzy p o mn ieć, co mó wiłem wcześ n iej. Przeb ieg ty ch zd arzeń ws k azu je wy raźn ie n a d emo n iczn ą in g eren cję. Oczy wiś cie, jed n o zn aczn y ch d o wo d ó w n ie ma i zaws ze mo żn a p o wied zieć, że mas zy n is ta Ko walik trafił n a rzad k i lo s w wielk iej lo terii p ech a… – Czy p an k o mis arz s u g eru je, że s zatan wcielił s ię w to d rzewo ? Oży wił je… ? – Nietru d n o u wierzy ć w tak ą wers ję, jeżeli s ię je zo b aczy z b lis k a. J ak p an ch ce, mo g ę p o k azać p an u zd jęcia. – Lo u v ain s ięg n ął p o d mary n ark ę. – Do p rawd y o s o b liwo ś ć p rzy ro d y … – M o że p ó źn iej. – Dzien n ik arz wy raźn ie s ię p rzes tras zy ł. – Tak , fak ty czn ie, tak ie artefak ty p o win ien n ajp ierw zo b aczy ć d o ś wiad czo n y eg zo rcy s ta, n a ws zelk i wy p ad ek … – Lo u v ain zg o d ził s ię z p o wag ą i zrezy g n o wał z p rezen tacji. – Po d s u mu jmy zatem, p an ie red ak to rze. Otó ż n atu raln y b ieg zd arzeń jes t w ty m p rzy p ad k u o wiele mn iej p rawd o p o d o b n y n iż b ezp o ś red n ia man ifes tacja d ziałań złeg o d u ch a. Tak ie s ą fak ty . Co ś s ię tam o b jawiło i wy b rało s o b ie jes zcze jed n ą o fiarę… – Czy wid zian o s p rawcę? Czy b y li jacy ś ś wiad k o wie alb o mo że mo n ito rin g u liczn y co ś wy k ry ł… ? – By ła mg ła i ś ro d ek n o cy , p an ie red ak to rze. W tej mg le k amera n a d ach u p o b lis k ieg o s u p ermark etu „Fo rt Wo la" zarejes tro wała jed y n ie jak iś cień o d d alający s ię o d miejs ca zd arzen ia, jak b y lu d zk ą s y lwetk ę… – Czy u d ało s ię p o więk s zy ć ten o b raz? – Nies tety n ie, p an ie red ak to rze. Kied y p o d jęto tak ą p ró b ę, zary s p o s taci ro zp ad ł s ię n a p ik s ele. Po jawiła s ię ru ch o ma p lama czern i. Bileck i p rzeżeg n ał s ię zn o wu . Ko mis arz mó g ł wp rawd zie d o d ać, że n ie n ależało s p o d ziewać s ię in n eg o efek tu w s y tu acji, g d y p o więk s zało s ię d alek i frag men t tła mo n o ch ro maty czn eg o o b razu z p rzeciętn ej jak o ś ci k amery p rzemy s ło wej, k tó rej o s tro ś ć wy reg u lo wan o tak , b y wid zieć d o b rze ty lk o p o b lis k i p ark in g , ale wó wczas jeg o relacja zb y tn io s traciłab y n a b arwn o ś ci. Po n ad to , g d y b y d zien n ik arz złamał d żen telmeń s k ą u mo wę i wy d ru k o wał za d u żo , jawn a b zd u ra w tek ś cie s tan o wiła alib i Lo u v ain a, d o wo d ząc, że p is mak k o n fab u lo wał i wło ży ł w u s ta k o mis arza p lo tk i zas ły s zan e o d k o g o ś
in n eg o . Bło g o s ławien i ro ztro p n i i d u p y s wo je ch ro n iący , amen ! Zap ad ła ch wila cis zy . Lo u v ain miaro wo o b racał ró żan iec, a Bileck i my ś lał n ad n as tęp n y m p y tan iem, jed n ak n ie zd ąży ł g o zad ać. – Czy mó g łb y m p an a p rzep ro s ić?! – Czło wiek , k tó ry s tan ął właś n ie o b o k ich s to lik a, b y n ajmn iej n ie p y tał an i n ie p ro s ił. J eg o to n g ło s u i n ag lące s p o jrzen ie jed n o zn aczn ie s u g ero wały d zien n ik arzo wi, że jeżeli n aty ch mias t s ię s tąd n ie ru s zy , zo s tan ie o s k arżo n y o u tru d n ian ie ś led ztwa. – Sp rawa s łu żb o wa! Bileck i n ie p ró b o wał s p rawd zać, co s ię wy d arzy , jeś li o d mó wi. Czy m p ręd zej ch wy cił d y k tafo n i s wo ją filiżan k ę k awy , p o czy m o d s k o czy ł jak o p arzo n y trzy s to lik i d alej. M ich ał Rafals k i, p o d k o mis arz, z k tó ry m Lo u v ain p raco wał n ad s p rawą, o k tó rej p rzed ch wilą o p o wiad ał, b y ł właś n ie k las y czn y m ty p em p amp ers a, p o częteg o w mro k ach s tan u wo jen n eg o , co n ajwy raźn iej zo s tało mu n a res ztę ży cia. Zaws ze reag o wał zd ecy d o wan ie zb y t o s tro i b ez wy czu cia, o lewał ws zy s tk ich ś więty ch , s k u tk iem czeg o fak t, że p rzy k ład ał s ię d o ro b o ty , zn aczy ł co raz mn iej i mn iej, a n ied awn y awan s n a p o d k o mis arza b y ł n ajp rawd o p o d o b n iej o s tatn im w jeg o k arierze. Szk lan y s u fit ju ż s ię n ad n im zas u n ął, z czeg o mło d s zy k o leg a jes zcze n ie zd awał s o b ie s p rawy , a Lo u v ain trzy mał to d o mn ieman ie wy łączn ie d la s ieb ie. – Zn ó w s ię lan s u jes z wś ró d mo h eró w? – Zn ies maczo n y Rafals k i rzu cił ak tó wk ę n a b lat. – Nie mo g łeś z ty m zaczek ać? – o d p arł Lo u v ain z o jco ws k ą p rzy g an ą w g ło s ie. – Alb o p rzy n ajmn iej zad zwo n ić. – Zd jął z p alca p ierś cień ró żań co wy i s ch o wał g o d o k ies zen i mary n ark i. Oczy wiś cie, tej n a s ercu . – Nie. Sp rawa zro b iła s ię zb y t g o rąca. – Nie o n a p ierws za... – Nie aż tak ! – Po d k o mis arz o b ejrzał s ię, u p ewn iając s ię, czy d zien n ik arz u s iad ł wy s tarczająco d alek o , i zajął jeg o miejs ce. – Co ś wy s zło z wy wiad u ś ro d o wis k o weg o ? – d o my ś lił s ię Lo u v ain . – J ak ch o lera! Zg ad n ij, k im b y ł ten Pias k o ws k i… ? – M o wa b y ła o o fierze zrzu co n ej z wiad u k tu n a to ry . Rafals k i jes zcze raz o b ejrzał s ię n a Bileck ieg o . – Zamierzas z trzy mać mn ie w n iep ewn o ś ci? – Lo u v ain u ś miech n ął s ię iro n iczn ie. Po d k o mis arz n ajwy raźn iej miał tak i zamiar. – M am n ad zieję, że o tej s p rawie jes zcze żad n ej farb y d o k ato lick iej p ras y n ie p u ś ciłeś ?
– Nic, co mo g ło b y mieć zn aczen ie d la ś led ztwa. – Więc jed n ak ! – o b ru s zy ł s ię Rafals k i. – Wo b ec teg o ty p o wied z mi n ajp ierw co , b o ja b ard zo ciek aw jes tem two jej min y , k ied y s ię d o wies z, co mam… – Zas u g ero wałem, że w s amo b ó js twie mas zy n is ty Ko walik a maczały p alce mo ce p iek ieln e. Że to n ie mo g ło b y ć s amo b ó js two , b o d en at n ie miał s ię n a czy m p o wies ić, zatem zo s tał u d u s zo n y p rzez d rzewo , w k tó re ws tąp ił zły d u ch . – Lo u v ain z k amien n ą twarzą s treś cił ro zmo wę. Reak cja p artn era g o ro zczaro wała. Rafals k i, ch o ć p o win ien , n ie o s łu p iał. – Przecież to b zd u ra. – Po d k o mis arz p o p rzes tał ty lk o n a wzru s zen iu ramio n ami. – M amy zab ezp ieczo n e ś lad y i jed n o zn aczn ą ek s p erty zę ws k azu jącą, że p ętla wis ielcza zo s tała wy k o n an a z elas ty czn eg o p ęd u k o rzen ia, ro s n ąceg o wp rawd zie d o ś ć n iety p o wo , b o p ó łto ra metra n ad ziemią, ale n ic w ty m eg zo ty czn eg o . Dzik ie b zy tak mają. Ko walik , jak wielu s amo b ó jcó w, s k o rzy s tał p o p ro s tu z teg o , co miał p o d ręk ą. J ed y n e, co zd ziwiło ek s p ertó w, to że ta o d ro ś l u trzy mała d o ro s łeg o mężczy zn ę. Drewn o b zo we jes t z n atu ry d o s y ć k ru ch e, ale wid ać o tej p o rze ro k u s tward n iało wy s tarczająco … – M n ie teg o n ie mu s is z wy jaś n iać – n as tro s zy ł s ię Lo u v ain . – J ed n ak z p ras ą warto d o b rze ży ć, a o n i mu s zą mieć o czy m p is ać i lep iej d ać im n ews a, n iżb y mieli g o s ami s zu k ać, b o wted y ch u j wie co wy g rzeb ią. Dlateg o s p rzed ałem leg en d ę, k tó ra p o win n a b y ć, za p rzep ro s zen iem, n o ś n a med ialn ie, a jed n o cześ n ie n ie zd rad za is to tn y ch s zczeg ó łó w ś led ztwa. J eżeli temat p o d ch wy cą tab lo id y , to w k o ń cu , n a zas ad zie g łu ch eg o telefo n u , wy jd zie im, że w Wars zawie g ras u ją en ty -zab ó jcy , co jes t s k u tk iem n ieo d p o wied zialn y ch zab aw mło d zieży w o k u lty s ty czn e g ry RPG i czy tan ia To lk ien a… – Ko mis arz wy ch y lił s ię zza ramien ia k o leg i i u ś miech n ął s erd eczn ie d o Bileck ieg o , k tó ry n ie s p u s zczał wzro k u z p o licjan tó w. – A więc zag ro żen ia d u ch o we, u p ierd liwe wałk o wan ie tematu , czy literatu ra fan tas y to s atan izm, i tak d alej. M ed io ci p o lecą k u p ą p o wy wiad y d o k lech ó w, a my , p s y , b ęd ziemy mieli ś więty s p o k ó j. Rafals k i u ś miech n ął s ię s ard o n iczn ie, ale b y n ajmn iej n ie b y ł to p o d ziw d la p rzeb ieg ło ś ci p artn era. Ten g ry mas mó wił: „mam cię!". – Tak i k it mo żes z wcis k ać n aczals twu n a d y wan ik u – s k wito wał g ło ś n o – ch o ć wątp ię, czy n awet o n i to k u p ią. A firmo wy rzeczn ik b ęd zie zazd ro s n y , że g o wy ręczas z. Z k o lei te mo h ery też s ię k ied y ś p o łap ią, że ro b is z s o b ie z n ich jaja, i s k o ń czy s z jak o d u s za p o tęp io n a n a o b u k o ń cach . Ty lk o , s zczerze mó wiąc, n ie s ąd ziłem, że to b ęd zie tak s zy b k o …
Lo u v ain milczał zb ity z tro p u . – Przecież ty , Krzy s iek , tak w g ru n cie rzeczy wierzy s z w te k les ze zab o b o n y . – Rafals k i z lu b o ś cią k o n ty n u o wał p s y ch iczn ą wiwis ek cję p artn era. – Id ę o zak ład , że n a p ewn o p o my ś lałeś s o b ie, że to n ie mó g ł b y ć p rzy p ad ek , żeb y tak ie d ziwaczn e d rzewo wy ro s ło właś n ie w tak im miejs cu . Ty lk o jes zcze s zk o d a, że to b ez, n ie b rzo za… – Do b ra, g ad aj wres zcie, co mas z! – zd en erwo wał s ię k o mis arz. – Świętej p amięci M ieczy s ław Pias k o ws k i, wzo ro wy s tu d en t trzecieg o ro k u teo lo g ii Un iwers y tetu Wy s zy ń s k ieg o , d o d atk o wo u d zielał s ię jak o k ato lick i wo lo n tariu s z. – Do p rawd y , rzad k i zb ieg o k o liczn o ś ci – zak p ił Lo u v ain . – Do k ład n iej mó wiąc, b y ł p o mo cn ik iem eg zo rcy s ty . – Rafals k i s to p n io wo d awk o wał n ap ięcie. – J ak to s ię tam u n ich fach o wo n azy wa? – Czło n ek g ru p y ws p arcia mo d litewn eg o – wy jaś n ił Lo u v ain , s tarając s ię o d zy s k ać p ro fes jo n aln y s p o k ó j. – M o d lą s ię razem z eg zo rcy s tą i g d y trzeb a, p o mag ają p rzy trzy mać s iłą mio tający ch s ię p acjen tó w. Ch ces z p o wied zieć, że mamy mo ty w zab ó js twa? – Go rzej. Czło n k ami tej s amej g ru p y ws p arcia b y ły o fiary d wó ch in n y ch zab ó js tw, d o k tó ry ch d o s zło n a teren ie Wars zawy w ciąg u o s tatn ieg o ty g o d n ia. – Zatem mamy s ery jn eg o ? – zad u mał s ię Lo u v ain . Rafals k i wy jmo wał k o lejn o ak ta z teczk i. – Pierws zy m b y ł Ed ward Pilch z M o k o to wa, lat d wad zieś cia p ięć, p ch n ięty trzy k ro tn ie n o żem w b rzu ch w p ark u M o rs k ie Ok o p ó źn y m wieczo rem d wu n as teg o lis to p ad a. Pierws zy mi p o d ejrzan y mi, wo b ec s łu s zn y ch k ato lick o -n aro d o wy ch p o g ląd ó w d en ata, b y li ak ty wiś ci An tify , ale ś led ztwo w ty m k ieru n k u n ie wy p aliło . In n y ch p o ten cjaln y ch s p rawcó w n ie wy ty p o wan o . Nas tęp n y tru p trzy d n i p ó źn iej, Zb ig n iew Ku n ic, lat d wad zieś cia d wa, ró wieś n ik Pias k o ws k ieg o , s k o p an y n a ś mierć n a Prad ze, w zau łk u p rzy Tarch o miń s k iej. Nib y p o rach u n k i alb o n ap ad rab u n k o wy , ale n ie wiad o mo , d laczeg o s ię tam zn alazł, b o mies zk ał n a Och o cie i n ie miał żad n y ch s zemran y ch in teres ó w w o k o licach b azaru Ró ży ck ieg o , an i w o g ó le zn ajo mo ś ci n a p rawy m b rzeg u Wis ły . Zatem tu też żad n y ch p u n k tó w zaczep ien ia d la ś led ztwa. Dzień p ó źn iej mieliś my to zd arzen ie n a Wo li. Trzej mło d zi, s p o k o jn i lu d zie, b ez k o n flik tó w z p rawem, z zu p ełn ie ró żn y ch ś ro d o wis k – p raco wn ik fizy czn y w s u p ermark ecie, k iero wca w firmie k u riers k iej, s tu d en t. Nic ich n ie łączy , z wy jątk iem o s o b y k s ięd za J an a Ry b y , d iecezjaln eg o eg zo rcy s ty .
– Zn am z wid zen ia. – Lo u v ain s k in ął g ło wą. – Są jak ieś zb ieżn o ś ci w s p o s o b ie d ziałan ia s p rawcy ? – Na o k o n ic. Ko p ie ak t d o s tał ju ż n as z p ro filer, mo że o n co ś zn ajd zie, ma s ię o d ezwać p o ju trze. Po za ty m d ałem zn ać n a to k s y k o lo g ię, b o o fiary ch y b a wcale s ię n ie b ro n iły p rzed ś miercią. W p rzy p ad k u Pias k o ws k ieg o ś lad y walk i w s amo o b ro n ie tru d n o b ęd zie s twierd zić p o ty m, co z n ieg o zo s tało , ale p o zo s tali b ez wątp ien ia p o s zli n a rzeź jak b aran y , p rzep ras zam, b aran k i b o że… Żad en z n ich n ie b y ł u ło mk iem, więc zaleciłem s p rawd zen ie, czy n ie zaap lik o wan o im jak iejś p ig u łk i g wałtu , i o d razu p rzy leciałem d o cieb ie, żeb y cię o s trzec, b y ś czeg o n ie ch lap n ął ty m two im zn ajo my m z mo h ero wej p ras y . Ale jak wid zę, mlek o s ię ju ż ro zlało . Będ zies z teraz s ławn y , Krzy s iu n iu , jak ch ciałeś , g ratu lu ję! Ko mis arz n ie s k o men to wał p rzy ty k u . Zach o wał też p o k ero wy wy raz twarzy . – A teraz ciek aw jes tem, jak o d k ręcis z ten p as ztet… – Rafals k i zerk n ął zn acząco n a p u b licy s tę z „Przy jaciela Eg zo rcy s ty " i s ch o wał p ap iery . – J u tro o p o wies z mi to w ro b o cie. Siema! – Ru s zy ł w k ieru n k u s ch o d ó w. Red ak to r Bileck i n aty ch mias t wró cił n a s wo je miejs ce. M o że n ie b y ł g en iu s zem, ale n ie p o trzeb o wał n im b y ć, zn ał s ię n a s wo jej ro b o cie wy s tarczająco d o b rze, b y zau waży ć, że s tało s ię co ś s zczeg ó ln eg o . Tak ważn eg o , że aż p an k o mis arz z wrażen ia zap o mn iał wy jąć z k ies zen i ró żań ca... – J ak ieś n o we fak ty p o jawiły s ię w n as zej s p rawie? – zap y tał k o n fid en cjo n aln ie. Lo u v ain p o p atrzy ł n a n ieg o ciężk im wzro k iem. – Pan ie red ak to rze – zaczął mó wić p o wo li, ced ząc s ło wa. – M u s imy s ię n a co ś u mó wić. W zamian g waran tu ję p an u całk o witą wy łączn o ś ć, ale teraz, ty lk o n a k ilk a d n i, mu s i p an red ak to r zap o mn ieć o n as zej ro zmo wie. Od ezwę s ię d o p an a. Bileck i z wrażen ia o two rzy ł u s ta. – Przecież mieliś my o s trzec lu d zi… – Teg o s p o tk an ia n ie b y ło ! – Ko mis arz Lo u v ain p o ws tał en erg iczn ie. – Ro zu miemy s ię?!
ROZDZIAŁ 2 LISTA PODEJRZANYCH
– To o g ro mn ie b o les n e d o ś wiad czen ie. Cała n as za ws p ó ln o ta jes t n iezmiern ie p o ru s zo n a i mo d li s ię za d u s ze ty ch ch ło p có w. Nie wątp ię, że ry ch ło d o s tąp ią ś wiatło ś ci wiek u is tej. Ks iąd z J an Ry b a b y ł lek k o p rzy g arb io n y m mężczy zn ą w wiek u czterd zies tu p ięciu lat, o mo cn o p o b ru żd żo n ej twarzy . No s ił k ró tk ą i wąs k ą, lek k o s zp ak o watą b ro d ę, całk o wicie mies zczącą s ię p o d u s tami. Ub ran y w zwy k łą czarn ą s u tan n ę b ez żad n y ch d y s ty n k cji, ch o ć fo rmaln ie b y ł k an o n ik iem i p rzy s łu g iwały mu p u rp u ro we g u zik i i o b wó d k i ręk awó w. Cała jeg o s y lwetk a, p o ch y lo n a n ieco d o p rzo d u , jak b y s zed ł p o d wiatr, razem z ch arak tery s ty czn y mi ry s ami twarzy u p o d o b n iała g o raczej d o s tareg o mary n arza n iż d u ch o wn eg o , ch o ć z k o ś cieln ą emfazą mo żn a b y rzec, że n ic w ty m d ziwn eg o , s k o ro k s iąd z J an n ie raz s tawiał czo ła d u ch o wy m s zto rmo m. M ó wił p o wo li, z n amy s łem, jak b y n ieś miało , co p rzez k o n tras t mu s iało p o tęg o wać efek t eg zo rcy zmó w w jeg o wy k o n an iu . J ak n ag le zag rzmiał, to n ie ty lk o s zatan o wi d u s za p o s zła w p ięty . I b y ł p s y ch o p atą. Zimn y m d rap ieżn ik iem b ez s k ru p u łó w i emo cji. Ko mis arz Lo u v ain p ierws zy raz ro zmawiał z k s ięd zem J an em. Wid y wał g o wcześ n iej z o d d ali n a k ilk u ms zach z o k azji więk s zy ch ś wiąt d iecezjaln o p ań s two wy ch , ale n ig d y jes zcze n ie s p o jrzał mu z b lis k a w o czy , więc teraz aż ś cierp ła mu s k ó ra. Nap rawd ę d o b rze zn ał ten d res zcz. Wielo letn ie g lin iars k ie d o ś wiad czen ie Lo u v ain a n ie p o zo s tawiało tu żad n y ch wątp liwo ś ci. Przed n im s tał p o d ręczn ik o wy wręcz mo d el o s o b n ik a moral insanity, is to ty ty lk o imitu jącej czło wiek a, d la k tó rej ws zy s tk ie wy żs ze warto ś ci b y ły jed y n ie wy u czo n ą k o n wen cją, zmien n ą w k ażd ej ch wili, jak u b ran ie. Ps y ch o p ató w b y ło w o czy wiś cie n ie k ażd y z p rzy p ad k ó w p o trafili o n i zb y tn io s o b ie i in n y m,
p o p u lacji d o ś ć d u żo , o d jed n eg o d o d wó ch p ro cen t, n ich zo s tawał zaraz s ery jn y m mo rd ercą. W więk s zo ś ci wd ro ży ć s ię d o tak ieg o p o s tęp o wan ia, b y n ie zas zk o d zić a p rzy n ajmn iej n ie n a ty le, żeb y p rzek ro czy ć g ran ice
wy zn aczo n e p rzez k o d ek s k arn y . By wali więc b ezwzg lęd n y mi men ad żerami, ad wo k atami i, o d ziwo , częs to też lek arzami. Wy ró żn iali s ię w zawo d ach , w k tó ry ch
p o trzeb n a b y ła zimn a k rew i o p an o wan ie emo cji o raz o d p o rn o ś ć n a p s y ch iczn e zmęczen ie. M ało k to zd o łał zau waży ć, że ich s p o k ó j wy n ik a p o p ro s tu z zu p ełn eg o b rak u u czu ć. Ows zem, w więk s zo ś ci p rzy p ad k ó w u czy li s ię je u d awać – k ied y jak ie s ło wa wy p o wied zieć o raz jak ie g es ty w d an ej s y tu acji wy k o n ać, ab y o to czen ie zareag o wało p o zy ty wn ie. By ło to d la n ich jak mó wien ie w o b cy m języ k u i częs to o s iąg ali w n im wielk ą b ieg ło ś ć. M an ip u lo wali z ró wn ą łatwo ś cią, jak o d d y ch ali. Kied y jak imś trafem wy b ierali k arierę d u ch o wn ą, p o n ied łu g im czas ie zaczy n ali wy ró żn iać s ię w p rak ty k ach p o b o żn o ś cio wy ch , b o wiem n u d a i p o trzeb a o d mian y mo n o to n n y ch , p o wtarzaln y ch czy n n o ś ci s ą u czu ciami, a te ich n ie d o ty czy ły . Łatwo więc zy s k iwali o p in ię „k ap łan ó w o s zczeg ó ln y m ch ary zmacie", s p o międ zy k tó ry ch b is k u p i wy b ierali eg zo rcy s tó w. Ci zaś b ard zo d o b rze s p rawd zali s ię w tej ro li. Przed e ws zy s tk im d lateg o , że b y li o d p o rn i n a p aran o ję in d u k o wan ą, k tó rej n ieu ch ro n n ie u leg ali lu d zie o n o rmaln ej p s y ch ice. Głęb o k a wiara w to , że p o d czas eg zo rcy zmó w o b jawia s ię p rawd ziwy s zatan , wy zwala b ard zo s iln e emo cje, a wielo letn ie ży cie w tak im s tres ie p ro wad zi d o ro zwo ju s wo is tej ch o ro b y zawo d o wej. Do tk n ięci p aran o ją in d u k o wan ą k s ięża s to p n io wo zaczy n ali wid zieć d iab ła ws zęd zie i p o p ad ali w man ię wy k lin an ia ws zy s tk ieg o n a p rawo i lewo . Ps y ch o p aci p o wo łan i d o p o s łu g i eg zo rcy s ty n ie ro b ili n ig d y p u b liczn y ch s k an d ali an i o b ciach u n a Yo u Tu b e, z k tó reg o p o tem rech o tała cała Po ls k a, n ie wy p o wiad ali p o s łu s zeń s twa s wo im zwierzch n ik o m i n ie trzeb a b y ło ich w k o ń cu s u s p en d o wać. By li id ealn i. A teraz jed en z n ich p atrzy ł p ro s to w o czy Krzy s zto fa Lo u v ain a, k tó reg o żo łąd ek i mo s zn a zareag o wały n a to mimo wo ln y m s k u rczem. Czy s ty atawizm, o d zied ziczo n y p o p rap rzo d k ach z afry k ań s k iej s awan n y , o b s erwu jący ch wy n u rzająceg o s ię z zaro ś li wielk ieg o , d rap ieżn eg o k o ta… Ten ch arak tery s ty czn y ru ch , jak b y wzó r cętek , b ły s k ś lep i… Ko mis arz o d razu p o żało wał, że n ie p rzy s zed ł n a tę ro zmo wę z Rafals k im. A p o k łó cili s ię o to . Po d k o mis arz ch ciał, ale Lo u v ain mu n ie p o zwo lił, ab y n o n s zalan cja i n iewy p arzo n y języ k p artn era n ie zraziły p rzy p ad k iem k s ięd za J an a. Teraz, p s iak rew, k o mis arzo wi o g ro mn ie b rak o wało tu taj k o g o ś , k o g o mó g łb y zap y tać, czy wid zi n a p ewn o to s amo co o n . No tru d n o ! Lo u v ain wziął s ię w g arś ć i ze s wej s tro n y d aro wał s o b ie s o cjo tech n iczn e s ztu czk i. Wied ział, że jeg o o b ecn y ro zmó wca jes t w tej d y s cy p lin ie arcy mis trzem. Ro zs ąd n ie b y ło więc n ie s tawać z n im d o zawo d ó w, ty lk o o g ran iczy ć s ię d o p ro s ty ch , p o d s tawo wy ch p y tań , d emo n s tru jąc p rzy ty m cały n ależy ty s zacu n ek i p o k o rę. Należało mieć n a u wad ze, że k s iąd z J an n aty ch mias t d o s trzeże k ażd e, n awet n ajd ro b n iejs ze u ch y b ien ie o b o wiązu jący m fo rmo m i n ie o k aże
d y s tan s u an i p o czu cia h u mo ru , n ie b ęd zie „p o n ad to ", lecz meto d y czn ie wy g ło s i o ficjaln e p o u czen ia, p o czy m u tn ie ro zmo wę, i zro b i s ię k ło p o t, b o trzeb a b ęd zie p rzeb ijać s ię d o n ieg o mo zo ln ą i n iep ewn ą ś cieżk ą s łu żb o wą p rzez k u rię. Ko mis arz zap ad ł s ię więc w s o b ie, o k azu jąc całą p o s tawą, że jes t ty lk o n ęd zn y m p rzed s tawicielem zn ik o mej wład zy ś wieck iej. Przy b rał wy g ląd „lich y i g amo n io waty ", zg o d n ie z in s tru k cją d la cars k ich u rzęd n ik ó w, s tan o wiącą, iż właś n ie tak mają s ię o n i p rezen to wać p rzed o b liczem s weg o zwierzch n ik a. Teg o k s iąd z J an b ez wątp ien ia o czek iwał. Szczero ś ć o wej p o s tawy n ie miała zn aczen ia, ważn e, żeb y k o n wen cja s ię zg ad zała. Tę zaś n arzu cała p rzed e ws zy s tk im o k o liczn o ś ć, że n in iejs za ro zmo wa to czy ła s ię w k ap licy , s łu żącej k s ięd zu J an o wi za g ab in et zab ieg o wy . Ws k azy wał n a to leżący p o d ś cian ą materac i k ilk a p o d u s zek , p o międ zy k tó ry mi p o n iewierały s ię ro lk i b an d aża elas ty czn eg o d o k ręp o wan ia o p ętan y ch . – Pro s zę k s ięd za, czy ci mło d zień cy mieli jak ich ś n iep rzy jació ł? – zaczął Lo u v ain . – Ich n iep rzy jacielem b y ł zły d u ch . – M iałem n a my ś li d o czes n y ch wro g ó w. – Nic mi o ty m n ie wiad o mo , p an ie k o mis arzu . – M o że g ro ził im k tó ry ś z… – Lo u v ain u g ry zł s ię w języ k i p rzezo rn ie n ie p o wied ział „p acjen tó w". – … zn iewo lo n y ch lu d zi. Wiad o mo mi, że p o d czas ry tu ału o n i częs to zach o wu ją s ię d o ś ć ag res y wn ie. – To zły tro p , p an ie k o mis arzu . – Dlaczeg o , p ro s zę k s ięd za? Ci trzej p rzecież w trak cie zab ieg u n ie ty lk o ws p ierali k s ięd za s wo ją mo d litwą, ale n a p ewn o mu s ieli częs to u ży wać s iły fizy czn ej, ab y p rzy trzy mać mio tający ch s ię o p ętan y ch . Któ ry ś z n ich mó g ł im p o tem mieć to za złe. – Uży cie s iły jes t n iezb ęd n e w n iemal k ażd y m p rzy p ad k u , k tó ry jes t d o mn ie k iero wan y . J ed n ak p o wtarzam, p an ie k o mis arzu , że k ieru je p an s wo je p o d ejrzen ia w zły m k ieru n k u . – J ed n ak mo g ły p aś ć jak ieś g ro źb y … – Pad ały n awet częs to , p an ie k o mis arzu , ale w tak ich ch wilach g ro ził im zaws ze d emo n , a n ig d y czło wiek . An i jed n a z o s ó b , k tó ry m p o mo g łem u wo ln ić s ię s p o d wp ły wu s zatan a, n ie ży wiła p o tem żad n y ch zły ch u czu ć wo b ec mo ich p o mo cn ik ó w, wręcz p rzeciwn ie, ws zy s cy u wo ln ien i zaws ze o d ch o d zili p rzep ełn ien i g łęb o k ą wd zięczn o ś cią. – Ale ó w d emo n …
– J es t b ezs iln y ! – p rzerwał mu s tan o wczo k s iąd z J an . – Sp rawu jący eg zo rcy zm k ap łan , jak ró wn ież o s o b y ws p o mag ające g o w ty m p o d n io s ły m o b rzęd zie, o d n o wio n y m p rzez s ameg o J an a Pawła II, s ą s zczeg ó ln ie ch ro n io n e p rzez Du ch a Święteg o , n a mo cy s u k ces ji ap o s to ls k iej. Dlateg o żad en d emo n n ie mo że n ik o g o z n as s k rzy wd zić! Nato mias t lu d zie n ie mają p o wo d u . – A jed n ak mimo to trzech p o mo cn ik ó w k s ięd za k an o n ik a n ie ży je. – M y ś lałem o ty m wiele, p an ie k o mis arzu , i p o d zielę s ię mo ją reflek s ją. Po n ieważ jes t ab s o lu tn ie wy k lu czo n e, ab y s p rawo wan e p rzeze mn ie ry tu ały , u s tan o wio n e, p o d k reś lam to z mo cą, p rzez n as zeg o ś więteg o p ap ieża, mo g ły mieć jak ik o lwiek związek z ty mi o k ru tn y mi zd arzen iami, trzeb a u zn ać tę trag iczn ą zb ieżn o ś ć za całk o wicie p rzy p ad k o wą. Op atrzn o ś ć Bo ża w s wy m n iezg łęb io n y m zamy ś le d o p u ś ciła d o p o tró jn eg o zb ieg u o k o liczn o ś ci. Lu d zie b ez s u mien ia wciąż d o k o n u ją zamach ó w n a ży cie s wo ich b liźn ich . Tak s ię zło ży ło , że ak u rat b y li to mo i as y s ten ci. – Przy k ro mi, ale zmu s zo n y jes tem s twierd zić, że k s iąd z k an o n ik s ię my li. To n ie b y ła p rzy p ad k o wa s eria zd arzeń . Sp rawca we ws zy s tk ich trzech s y tu acjach b y ł jed en i ten s am, teg o ju ż jes teś my p ewn i. M u s iał więc wcześ n iej zn ać s wo je o fiary , a jed y n a o k o liczn o ś ć, k ied y mó g ł je wid y wać razem, to b y ła p o s łu g a u b o k u k s ięd za k an o n ik a. Nic p o za ty m ich ze s o b ą n ie łączy ło , zmarli n ie s p o ty k ali s ię w in n y ch o k o liczn o ś ciach . – J es t p an teg o p ewien , k o mis arzu ? – Nies tety , tak . Szczeg ó łó w Lo u v ain n ie mó g ł u jawn ić, ale ich p ro filer, to k s y k o lo g i lek arz s ąd o wy d o s zli d o ty ch s amy ch wn io s k ó w n iezależn ie o d s ieb ie. Sp rawca b y ł jed en . Zab ijał wp rawd zie n a ró żn e s p o s o b y , ale tak s amo o b ezwład n iał. Ws zy s tk ie trzy o fiary zo s tały n ajp ierw p o rażo n e p aralizato rem p rzy s tawio n y m d o p lecó w, mn iej więcej n a wy s o k o ś ci p o ło wy k ręg o s łu p a. Po tem zaap lik o wan o im zas trzy k zwio tczający , w d wó ch p rzy p ad k ach b y ło to Cis atrak u riu m, w jed n y m Pav u lo n , co ws k azy wało , że zab ó jca ma jed y n ie o k azjo n aln y k o n tak t ze s łu żb ą zd ro wia. Po tak im p rzy g o to wan iu o fiary b y ły mo rd o wan e z zimn ą k rwią, meto d y czn ie, z wy rach o wan iem g o d n y m g łó wn eg o b o h atera s erialu „Dex ter". To też b y ło n iezależn e s k o jarzen ie p ro filera i an ato mo p ato lo g a, k tó ry p rzep ro wad zał o b d u k cje. Ten p ierws zy p o n ad to b y ł zd an ia, że s p rawca mies zk a w ś ró d mieś ciu lu b p ó łn o cn y ch d zieln icach Wars zawy . Ws k azy wało n a to ro zmies zczen ie miejs c zd arzeń . Przed e ws zy s tk im jed n ak b y ło więcej n iż p ewn e, że n a tej tró jce ta s eria mo rd ers tw s ię n ie s k o ń czy . M o ty w wy g ląd ał n a zd ecy d o wan ie relig ijn y , ale aż „za d o b rze wy g ląd a",
jak p o d s u mo wał p ro filer. Co to miało zn aczy ć, p o k ażą k o lejn e p rzy p ad k i… – Ch ciałb y m p ro s ić k s ięd za k an o n ik a o lis tę o s ó b , k tó re b y ły eg zo rcy zmo wan e w o b ecn o ś ci ws zy s tk ich trzech zmarły ch . – Nie b y ło tak iej s y tu acji, p an ie k o mis arzu . Twarz k s ięd za J an a o czy wiś cie n ie zd rad zała żad n y ch u czu ć, ale Lo u v ain u zn ał, że d u ch o wn y ch ce s ię wy co fać z ro zmo wy , więc p o s tan o wił b y ć tward s zy . – Pro s zę k s ięd za, u tru d n ian ie ś led ztwa w s p rawie p o tró jn eg o mo rd ers twa s tawia mn ie w b ard zo k ło p o tliwej s y tu acji… – Pro s zę mi n ie g ro zić. – J a p ro s zę o p o mo c. – Nie o d mawiam p an u p o mo cy . Stwierd zam jed y n ie, że n ie p amiętam s y tu acji, w k tó rej w ry tu ale u czes tn iczy lib y ś my ws zy s cy czterej. – W tak im razie jes tem zmu s zo n y p rzes łu ch ać ws zy s tk ich k s ięd za p o mo cn ik ó w o raz p o d o p ieczn y ch . – M o g ę p o d ać ad res y d ziewiątk i ży jący ch czło n k ó w g ru p y ws p arcia. – By ło ich d wan aś cio ro ? – Zaws ze s ię s tarałem, p an ie k o mis arzu , ab y b y ło ich d o k ład n ie ty le co ap o s to łó w, n ie wy k lu czając p rzy ty m p o b o żn y ch p an ien i n iewias t. J eżeli co ś im zag raża, u d zielę p an u p o mo cy ty m ch ętn iej. J ed n ak u jawn ien ie imio n o s ó b eg zo rcy zmo wan y ch wzb u d za we mn ie s p rzeciw s u mien ia. To p rawie jak zd rad a tajemn icy s p o wied zi i lek ars k iej w jed n y m. – Prawie… – p o wtó rzy ł jak ech o Lo u v ain . – Ró żn ica jes t zas ad n icza. – Daro wał s o b ie d o s ło wn e wy g łas zan ie wiad o meg o h as ła rek lamo weg o , wied ząc, że jeg o ro zmó wca n ie zareag u je n a to z d y s tan s em. – M u s imy p rzy n ajmn iej s p rawd zić alib i o s ó b u waln ian y ch o d wp ły wu złeg o d u ch a. Ob iecu ję, że p rzep ro wad zimy te czy n n o ś ci o g lęd n ie, i p ro s zę, ab y k s iąd z o d d ał ces arzo wi, co ces ars k ie… Eg zo rcy s ta milczał d łu g ą ch wilę. – Ro zu miem, że jeś li p an u teraz o d mó wię – p o wied ział wres zcie – p an u d a s ię d o mo jeg o zwierzch n ik a, s tawiając Ko ś ció ł ś więty w k ło p o tliwej s y tu acji. – Dlateg o lep iej b ęd zie, p ro s zę k s ięd za, jeżeli załatwimy rzecz teraz p o lu b o wn ie. M o g ę zap ewn ić, że d o ło żę ws zelk ich s tarań , ab y p ro wad zić ś led ztwo wo b ec ty ch o s ó b jak n ajd elik atn iej. – J ak d łu g i o k res mo jej p o s łu g i zamierza p an zb ad ać? – Os tatn ie p ó ł ro k u . M am n ad zieję, że to wy s tarczy .
– Do b rze. – Eg zo rcy s ta u s tąp ił. – Otrzy ma p an lis tę n azwis k i ad res ó w d ziś wieczo rem. Sp ecjaln ie zazn aczę n a n iej te o s o b y , wo b ec k tó ry ch eg zo rcy zmy s ą jes zcze k o n ty n u o wan e, o raz te, k tó re s zczęś liwie mają u wo ln ien ie ju ż za s o b ą. – Dzięk u ję. – Uczy n ię to ty lk o d lateg o , że s ły s załem o p an u k o mis arzu wiele d o b reg o . Daje p an rzad k ie w s wo im zawo d zie ś wiad ectwo p o b o żn o ś ci i u miło wan ia wiary , czeg o s am n ieraz b y łem ś wiad k iem. Dlateg o u fam, że n ie n ad u ży je p an mo jeg o zau fan ia an i w żad en s p o s ó b n ie s k rzy wd zi n ik o g o z ty ch lu d zi. Lo u v ain n ie p o k azał p o s o b ie an i cien ia u ś miech u . Nap rawd ę s zk o d a, że Rafals k ieg o tu taj n ie b y ło . Ciek awe, jak ą min ę miałb y p an p o d k o mis arz, g d y b y to u s ły s zał. Cała ta d emo n s tracy jn a d ewo cja s tarzejąceg o s ię g lin iarza, z k tó rej Rafals k i ro b ił s o b ie n ieu s tan n ą p o lewk ę, n a co ś s ię jed n ak p rzy d awała. Gd y b y n ie to , łatwo mo żn a s o b ie wy o b razić, że s p rawę trzeb a b y ło b y p rzep y ch ać p rzez Ko mis ję Ws p ó ln ą Rząd u i Ep is k o p atu … Zn aczy , Rafals k i tak b y s o b ie u ro ił i p ewn ie n awet s erio s ię za to zab rał, w n iezmierzo n y m zau fan iu , że ws zy s tk o d a s ię zro b ić p rawo rząd n ie, wed łu g p ro ced u r i p o s p rawied liwo ś ci. Ws zak mamy d emo k rację! Ro zczu lające d zieck o p amp ers ó w i p ań s twa p rawa. Lo u v ain wied ział, że n a s to p ro cen t rzecz zo s tałab y załatwio n a w s tary m s ty lu – telefo n em z g ó ry i k ró tk im jas n y m p o lecen iem o d p ierd o len ia s ię o d d o b ro d ziejó w. Dalej mielib y ju ż tak łap ać, żeb y n ik o g o n ie złap ać, a n ajlep iej p rzy k lep ać zarzu t jak iemu ś o p ry ch o wi, za k tó ry m n ie u jmie s ię n ik t, z wy jątk iem mo n ito rin g u w celi. Kamera d y s k retn ie s p u ś ci o b iek ty w ak u rat w ch wili, k ied y d elik wen t b ęd zie s ię wies zać n a s zn u rk u o d s p łu czk i, k tó ry n a zd ro wy ro zu m za ch iń s k ieg o b o g a n ie p o win ien u trzy mać d o ro s łeg o ch ło p a n ad p o d ło g ą. To ż to rzecz n iemo żliwa – tak s ię ws zy s tk im, co d o jed n eg o , zain teres o wan y m k lawis zo m wy d awało , Bó g im ś wiad k iem! Zero p o d ejrzeń i p rzy p u s zczeń , a tu ich zas k o czy ł n iezmiern ie p o s tęp w tech n o lo g ii włó k ien s ztu czn y ch . Ech , ten zad ziwiający wiek d wu d zies ty p ierws zy ! Tak , o czy wiś cie, że b ęd ą k o lejn e mo rd ers twa, co s k o mp lik u je tro ch ę o ficjaln y o b raz s p rawy . M o że n awet k to ś wy razi p u b liczn e p rzy p u s zczen ie, że s k azan y s amo b ó jca b y ł n iewin n y . Gd y b y jed n ak co ś miało z teg o wy n ik n ąć, to s ię wy n ajmie ag en cję PR, k tó ra n ajp ierw u wy p u k li cierp ien ie i żało b ę ro d zin o fiar, a p o tem u ru ch o mi ro zliczn e med ialn e au to ry tety . Ci n a d zień d o b ry zas ieją mn ó s two wątp liwo ś ci, a d alej b ęd ą „ro zważać as p ek ty ", czy li jało wo ro ztrząs ać marg in aln e k wes tie, p iep rząc k o tk a mło tk iem d o zb io ro weg o wy rzy g u . Na k o n iec weźmie s ię mio tłę ze ś wieży ch n ews ó w i n ią d o czy s ta w g ło wach o p in ii p u b liczn ej p o zamiata.
Ty le b ęd zie p o s tęp u w p o n o wo czes n o ś ci. – Niech J ezu s Ch ry s tu s k s ięd zu k an o n ik o wi wy n ag ro d zi – p o wied ział k o mis arz g ło ś n o . Szczerze mó wiąc, b y ł wd zięczn y . Tak , temu p s y ch o p acie. Lo u v ain n ap rawd ę miał o ch o tę jes zcze tro ch ę p o ciąg n ąć to ś led ztwo zg o d n ie z reg u łami s ztu k i k ry min aln ej, b ez k o n ieczn o ś ci rżn ięcia to taln eg o g łu p a jak w s p rawie Olewn ik a.
ROZDZIAŁ 3 ZŁY SZEF
Beata Po to ck a, rek ru terk a. To n azwis k o fig u ro wało n a o b u lis tach p rzy g o to wan y ch p rzez k s ięd za J an a. Nawró co n a s atan is tk a, k tó ra p o p o my ś ln y ch eg zo rcy zmach p rzes zła n a s łu s zn ą s tro n ę mo cy i d o łączy ła d o g ru p y ws p arcia. Szczeg ó ln y p rzy p ad ek , d lateg o o d n iej zaczęli. Praco wała w d ziale zas o b ó w lu d zk ich „Heu te Qo u ", zn aczącej ś wiato wej k o rp o racji, k tó rej p o ls k a filia miała s ied zib ę w czterd zies to p iętro wy m b iu ro wcu p rzy Ro n d zie ONZ 1 . Pierws za my ś l Lo u v ain a b y ła więc tak a, że te eg zo rcy zmy ch y b a n iezu p ełn ie n a p an n ę Beatę p o d ziałały , s k o ro o n a p o ws zy s tk im n ie zmien iła fach u . Ws zak jak o s atan is tk a też zajmo wała s ię p o zy s k iwan iem d u s z d la s wo jej firmy . A mó wiąc s erio , to mimo ch o d em p o twierd zała s ię p o d s tawo wa zas ad a k ry min aln eg o p ro filo wan ia, że lu d zie b ard zo rzad k o zmien iają n awy k i. Nawet tak trau maty czn e p rzeży cia, jak o p ętan ie i p ro ces u waln ian ia o d d emo n ó w, n ajwy raźn iej n ie b y ły w s tan ie teg o zmien ić. To ch y b a p o win n a b y ć in teres u jąca k o n s tatacja d la ich wy d ziało weg o p ro filera. Trzeb a b ęd zie „Ciep łemu " o ty m ws p o mn ieć, p o my ś lał Lo u v ain , w ch wili g d y p o k azy wał leg ity mację s łu żb o wą o ch ro n iarzo wi p rzy b ramce n a p arterze. Ty m razem p rzy s zed ł z Rafals k im. Przez wzg ląd n a p ro ś b ę k s ięd za J an a Lo u v ain zamierzał p rzy n ajmn iej n a razie d ziałać d y s k retn ie, zatem o b aj wmies zali s ię w g ru p ę o s ó b zap ro s zo n y ch n a ro zmo wę k walifik acy jn ą, tak b y jak n ajmn iej lu d zi w firmie zwró ciło n a n ich u wag ę. Up rzed zo n a wcześ n iej Po to ck a zaaran żo wała s p o tk an ie tak , żeb y o b aj ś led czy wes zli d o n iej n a s amy m k o ń cu . J ak p o win n a wy g ląd ać o s o b a p o eg zo rcy zmach ? A p rzy ty m jes zcze k o ś cieln a ak ty wis tk a? Lo u v ain w g łęb i d u s zy s p o d ziewał s ię czeg o ś w ro d zaju o azo wiczk i – d ziewczy n y n iezb y t ład n ej, g ru b o k o ś cis tej, try s k ającej n eo fick im en tu zjazmem, a p o n ad to ch o d zącej rek lamy s zczęś cia z o d zy s k an ej relacji z Bo g iem. Oczy wiś cie ten wizeru n ek mu s iał zo s tać zmo d y fik o wan y p rzez k o rp o racy jn y dress code, wy k lu czający u b ran ie s ię w p o wy ciąg an y , wełn ian y s weter, mas k u jący k s ztałty ciała, ab y n ik o mu n ie p rzy s zły d o g ło wy żad n e n ieczy s te my ś li. Ale b ez wątp ien ia mu s iał
b y ć k rzy ży k n a s zy i, ro zmiar n awet ciu t więk s zy n iż d y s k retn y . To ak u rat s ię s p rawd ziło , p o d o b n ie jak p rzewid y wan ia o d n o ś n ie d o res zty s tro ju i u miark o wan ej u ro d y . Po to ck a b y ła p o s p o litą ciemn ą b lo n d y n ą o zan ied b an y m zg ry zie. Ko rp o racy jn ej k ariery z p ewn o ś cią n ie zaczy n ała jak o h o s tes s a lu b as y s ten tk a. M imo tak d u żej trafn o ś ci p rzewid y wań zas k o czen ie p o wejś ciu d o jej p o k o ju b y ło jed n ak jes zcze więk s ze. – Ćp u n k a… – mru k n ął zn ies maczo n y Rafals k i, werb alizu jąc ty m s ło wem tak że o d czu cia p artn era. Fak ty czn ie, p an n a Beata wy g ląd ała, jak b y p rzed ch wilą d ała s o b ie w ży łę alb o p rzy jęła całą g arś ć p ro zak u i o d leciała w p o zag alak ty czn e rejo n y tran s cen d en taln eg o u s zczęś liwien ia. Lo u v ain o d ru ch o wo s p o jrzał n a jej ręce, czy n ie ma n a n ich n ak łu ć. J eś li tak , to s k ry wały je ręk awy ciemn o g ran ato weg o żak ietu o o d cien iu wp ad ający m w żało b n ą czerń . Wzro k miała s en n y , zu p ełn ie n ieo b ecn y . Ws tała zza b iu rk a i p o d es zła d o p o licjan tó w jak lu n aty czk a. Aż wy d ało s ię d ziwn e, że o n a ch ce s ię z n imi p rzy witać, a n ie p o p ro s tu o min ąć i wy jś ć p rzez o k n o n a s p acer p o g zy ms ie. – J es tem Beata Po to ck a, w czy m mo g ę p an o m p o mó c? Oż k u rwa… Niewiele b rak o wało , ab y Lo u v ain p o wied ział to n a g ło s . Rafals k i też zmełł p o d n o s em jak ieś g ru b s ze s ło wo . Rek ru terk a wb rew p ierws zemu wrażen iu mó wiła zu p ełn ie n o rmaln ie – en erg iczn ie, z p ro fes jo n aln ą s wad ą i p ewn o ś cią s ieb ie. J ed n o cześ n ie, k ied y s ię o d ezwała, jej zmu lo n y wzro k n ie o ży wił s ię an i tro ch ę, a d ło ń wy ciąg n ęła s ię n a p o witan ie o d o b re trzy s ek u n d y zb y t wo ln o . J eżeli o czy s ą zwierciad łem d u s zy , to s to jąca p rzed n imi d ziewczy n a s k ład ała s ię z d wó ch zu p ełn ie ró żn y ch o s ó b – jed n a z n ich p atrzy ła i wy k o n y wała g es ty , a d ru g a mó wiła. Co więcej, g ran ica p o międ zy n imi p rzeb ieg ała w p o p rzek twarzy . Po wy żej ru ch liwy ch , u ś miech ający ch s ię n ieu s tan n ie u s t p atrzy ły ś lep ia zo mb ie. Efek t fin aln y b y ł d o g łęb i s ch izo fren iczn y . Dy s o n an s p o zn awczy mo men taln ie, jak b y k to s zarp n ął za d y wan , zab ierał s p o d n ó g racjo n aln y g ru n t, p o rażając ro zu m n ag łą falą n iep ewn o ś ci i zab o b o n n eg o wręcz lęk u . To n ie b y ł czło wiek … Lu d zie tak n ie wy g ląd ali… Kied y Lo u v ain o trząs n ął s ię z p o czątk o weg o s zo k u , jeg o p ierws za trzeźwa my ś l o k azała s ię k o n s tatacją, że to ch y b a d lateg o p an n a Po to ck a zo s tała zatru d n io n a ak u rat n a ty m s tan o wis k u . By ła ch o d zący m tes tem o d p o rn o ś ci n a s tres i s p rawn o ś ci d ziałan ia w n ieo czek iwan y ch s y tu acjach . Wy p ad ało p rzy zn ać, że mo g ła n ap rawd ę s k u teczn ie s elek cjo n o wać k an d y d ató w d o p racy , elimin u jąc n ajs łab s zy ch
p s y ch iczn ie w p rzeciąg u p ierws zej min u ty ro zmo wy . Tacy zap ewn e u ciek ali s tąd n aty ch mias t, b red ząc co ś o czajn ik u n a g azie lu b n ad reak ty wn y m p ęch erzu . Kto ś , k to wp ad ł n a ten p o my s ł, mu s iał wy k azać n ap rawd ę wielk ą, żeb y n ie p o wied zieć s zatań s k ą, in telig en cję. I zarazem d iab lo mało o p o ró w ety czn y ch , b o jeś li ta d ziewczy n a n ap rawd ę miała co ś z g ło wą, wy k o rzy s ty wan ie jej ch o ro b y p s y ch iczn ej d o celó w k o mercy jn o -b izn es o wy ch wo łało o p o ms tę d o n ieb a. – Pro wad zimy ś led ztwo w s p rawie n ag łej ś mierci p an i zn ajo my ch … – Lo u v ain ze zd u mien iem s twierd ził, że g ło s mu d rży . Wiek i p o licy jn e d o ś wiad czen ie s wo ją d ro g ą, ale zd eto n o wan a p o d ś wiad o mo ś ć n ie d awała s ię tak łatwo p rzy wo łać d o p o rząd k u . I tak z n im b y ło d o b rze, b o Rafals k i n ajwy raźn iej w o g ó le n ie zamierzał s ię o d zy wać. – To o g ro mn ie b o les n e d o ś wiad czen ie. J es teś my n iezmiern ie p o ru s zen i, cała n as za ws p ó ln o ta mo d li s ię za d u s ze ty ch ch ło p có w. Na p ewn o p ręd k o d o s tąp ią ś wiatło ś ci... Ch o lera jas n a, jes zcze ty lk o déjà vu z ro zmo wy z k s ięd zem J an em tu taj b rak o wało ! Lo u v ain p o czu ł, że zaczy n ają mu p u s zczać n erwy . Nag ląco p o p atrzy ł n a p artn era, d ając d o zro zu mien ia, b y to o n d alej p o p ro wad ził p rzes łu ch an ie. Sam mu s iał u s iąś ć, k o n ieczn ie wy p ić s zk lan k ę wo d y i zeb rać d o k u p y ro zb ieg an e my ś li. Rafals k i o czy wiś cie n ie wied ział, co s tareg o d u rn ia tak p o ru s zy ło , n o i tru d n o , w zamian n iech s ię k u rn a teraz p amp ers jed en d o czeg o ś p rzy d a! Po d k o mis arz n iezn aczn ie wzru s zy ł ramio n ami i zaczął o d p y tań o alib i. Rek ru terk a n ie miała g o w p ierws zy m o raz w o s tatn im p rzy p ad k u , ale za to w d ru g im żelazn e – w czas ie zab ó js twa u czes tn iczy ła w telek o n feren cji z cen tralą w Filad elfii. Nie d o ś ć, że wid ziało ją wted y i d y s k u to wało z n ią p rawie d wad zieś cia o s ó b , to jes zcze ze wzg lęd u n a ró żn icę czas u zo s tała w p racy p rawie d o p ó łn o cy , co mo g li p o twierd zić czło n k o wie o ch ro n y i p ers o n elu s p rzątająceg o . Sk o ro więc zab ó jca b y ł jed en , jak to ju ż wcześ n iej u s talili, Beata Po to ck a wy d awała s ię czy s ta, p o mijając tru d n y d o zn ies ien ia fak t, że z n atu ry włas n ej b y ła wy g ad an y m ży wy m tru p em. – Pro s zę n am o p o wied zieć, jak trafiła p an i d o g ru p y k s ięd za J an a. – By łam o p ętan a – o d p arła wp ro s t. – A o jciec J an mn ie u wo ln ił… Teraz d o p iero jej g ło s s ię zmien ił, zg ry wając s ię lep iej z mo wą ciała. Zn ik ła d o ty ch czas o wa s tan o wczo ś ć o raz ek s p res y jn a p as ja wy p o wied zi. Sło wa wy p o wiad ała zn aczn ie wo ln iej, mato wo , z wy raźn ą ru ty n ą i elemen tami k o ś cieln ej n o wo mo wy . Wy g ląd ało to , jak b y mech an iczn ie p rzełączy ła s ię w try b „d awan ia ś wiad ectwa", co zap ewn e ro b iła ju ż wielo k ro tn ie n a relig ijn y ch mitin g ach .
– W mo im d o mu ro d zin n y m n ie d ziało s ię n ajlep iej… – Pro s zę p an i! – s tan o wczo p rzerwał jej Lo u v ain . – Nie jes teś my n a p arafiad zie! To jes t o ficjaln e p rzes łu ch an ie ś wiad k a w s p rawie o p o tró jn e mo rd ers two . – Przep ras zam, p an ie k o mis arzu . – Naty ch mias t wró ciła d o p o p rzed n iej man iery , s k u tk iem czeg o Lo u v ain p o żało wał, że s ię o d ezwał. Sk o ro jed n ak ju ż to zro b ił, p o s tan o wił k o n ty n u o wać. – Pro s zę o s zczęd zić n am o p o wieś ci o ty m, jak z b rak u ro d ziciels k iej czu ło ś ci związała s ię p an i z ch ło p ak iem o d ziwn y ch zain teres o wan iach , p o tem p o d p is ała cy ro g raf włas n ą k rwią, s p o ży wała s p ro s zk o wan e k o ś ci zmarły ch , a p an i ciało s łu ży ło za o łtarz p o d czas czarn y ch ms zy . – Ko mis arz s ły s zał ju ż w k o ś cio łach wy s tarczająco wiele tak ich ś wiad ectw, b y zn ać je n a p amięć. – To n ie b y ło całk iem tak … – zao p o n o wała, ale p o iry to wan y Lo u v ain n ie d o p u ś cił jej d o g ło s u . – Pro s zę n am p o wied zieć, czy p o d czas eg zo rcy zmó w, w k tó ry ch u czes tn iczy ła p an i ws p ó ln ie z zab ity mi k o leg ami, wy d arzy ło s ię co ś s zczeg ó ln eg o . Szczeg ó ln eg o jak n a eg zo rcy zmy – p o d k reś lił z n acis k iem. – Czy leczy ła s ię p an i p s y ch iatry czn ie? – Rafals k i n ie d ał s ię o d s tawić n a b o czn y to r. – Cierp ię n a n ark o lep s ję – o d p o wied ziała. – J ed n ak d zięk i lek o m mo g ę n o rmaln ie p raco wać… Na ty m w zas ad zie mo g li zak o ń czy ć tę ro zmo wę i s ię p o żeg n ać. Alib i s p rawd zili, zaś res zta zezn ań ś wiru s k i b y ła warta fu n ta k łak ó w. Pro k u rato r s am b y ich wy s łał d o czu b k ó w, g d y b y p rzy n ieś li mu tak i materiał d o wo d o wy . Ewen tu aln ie mo g ło to mieć s en s jak o wied za o p eracy jn a. J ed n ak Lo u v ain a zain try g o wało co ś in n eg o . – J ak w tak im razie mo że p an i b y ć czło n k iem g ru p y ws p arcia eg zo rcy s ty ? – zap y tał. – J ak p an i wy trzy mu je b ez u traty ś wiad o mo ś ci tak p o tężn y s tres ? – Du ch Święty i ch ary zma k s ięd za J an a d o d ają mi s iły . Wted y n awet n ie mu s zę b rać lek ó w. Wiem, że to zab rzmi d ziwn ie, ale p o d czas o b rzęd ó w u wo ln ien ia czu ję s ię b ard zo d o b rze. M y ś lę, że to d lateg o , że w ten s p o s ó b wy p ełn iam s wo je p rawd ziwe p o wo łan ie, b o wiem tak a właś n ie jes t mo ja ro la w p lan ie b o ży m. – Czy ma p an i mo że zamiar zo s tać d ziewicą k o n s ek ro wan ą? – M y ś lałam o ty m, ale wciąż jes zcze trwa d la mn ie o k res p ró b y i p o k u ty . Teraz z k o lei Rafals k i wy g ląd ał, jak b y miał zamiar wy s k o czy ć s tąd o k n em. I to s zy b k o .
–
Czy
mo że p an i o d p o wied zieć n a mo je p ierws ze p y tan ie? –
Lo u v ain
d efin ity wn ie p rzejął in icjaty wę. – Szczeg ó ln e wy p ad k i p o d czas eg zo rcy zmó w… – p rzy p o mn iał. – Tru d n o p o wied zieć. – Po k ręciła p o wo li g ło wą. – Wted y zaws ze d u żo s ię d zieje i właś ciwie n ig d y n ie jes t tak s amo . Ale mo że p rzy p ad ek Hen ry k a… – Co tak ieg o s ię wó wczas wy d arzy ło ? – On za p ierws zy m razem n as p o g ry zł d o k rwi. M n ie i Ed k a Pilch a… – Po d win ęła lewy ręk aw i p o k azała o waln ą b lizn ę n a p rzed ramien iu , k ilk a cen ty metró w p o n iżej ło k cia. – Tu wy rwał mi zęb ami k awałek s k ó ry . By łam n ieo s tro żn a i zb y t p y s zn a. – Czy ch o d zi mo że o Hen ry k a Damięck ieg o ? – Po d k o mis arz o d zy s k ał p ro fes jo n aln e p o d ejś cie. To n azwis k o fig u ro wało n a p rzek azan ej im liś cie, w g ru p ie p acjen tó w k s ięd za J an a. – Tak , to jes t mó j b y ły s zef – o d p arła. – Ale ciąg le jes zcze p racu je w tej firmie. – Teg o n ie wied zieliś my – p o wied ział Rafals k i d o Lo u v ain a. – M amy ty lk o jeg o n u mer k o mó rk i. – Hen ry k jes t w p racy , wid ziałam g o d zis iaj n a k o ry tarzu . – Dzięk u ję, s k o rzy s tamy z o k azji, ab y i z n im p o ro zmawiać – o zn ajmił k o mis arz. – Pro s zę mi jed n ak p o wied zieć, jak to s ię s tało , że p an i s zef trafił wraz z p an ią n a eg zo rcy zmy u k s ięd za J an a. – Nie razem ze mn ą – s p ro s to wała. – J a b y łam ju ż wted y w g ru p ie ws p arcia. – Czy to p an i g o tam p rzy p ro wad ziła? – Tak . – Z jak ieg o p o wo d u ? – Hen ry k b y ł zn iewo lo n y p rzez d emo n a żąd zy cieles n ej. Wcześ n iej mn ie mo les to wał s ek s u aln ie. Nie wiem, co tak ieg o we mn ie wid ział, ale b y ł n ap rawd ę n atarczy wy . By ć mo że d rażn iła g o mo ja relig ijn o ś ć. – To w jak i s p o s ó b p rzek o n ała g o p an i, ab y s ię p o d d ał eg zo rcy zmo m? – Po wied ziałam, że zło żę fo rmaln e zawiad o mien ie d o cen trali n as zej firmy , mają tam s p ecjaln ą k o mó rk ę o d harassmentu, jeżeli o n n ie s p ró b u je mo d litwy o u wo ln ien ie u k s ięd za J an a. Hen ry k mn ie n ajp ierw wy ś miał, a p o tem zap ro p o n o wał mi zak ład . Stwierd ził, że zro b i ws zy s tk o , co zech cę, p o d d a s ię n awet p ełn y m eg zo rcy zmo m, wy trwa d o k o ń ca całeg o ry tu ału rzy ms k ieg o , ale p o tem, jeś li wciąż b ęd zie miał n a mn ie o ch o tę, ja mam mu s ię o d d ać. Ud ałam, że s ię zg ad zam. – Co n a to k s iąd z J an ? – zap y tał Lo u v ain .
– Nap o mn iał mn ie, że zg rzes zy łam, p o n ieważ o ś mieliłam s ię wy s tawić Pan a Bo g a n a p ró b ę. Sp rawied liwą k arą b y ło to u k ąs zen ie. Ws k u tek p o p ełn io n eg o g rzech u o s łan iająca mn ie tarcza b o żej o p iek i o k azała s ię zb y t mała i zły d u ch zn alazł d o s tęp . J ed n ak ja w g łęb i d u s zy czu łam i wied ziałam, że więk s zy g rzech n ieczy s to ś ci mi n ie g ro zi, b o Hen ry k n ie ma s zan s zak p ić s o b ie z b o żej mo cy . By łam p ewn a, że jeg o zad u fan ie zo s tan ie p o s k ro mio n e, i tak s ię s tało . Po czątk o wo zareag o wał n a mo d litwę o jca J an a n ap rawd ę s tras zn ie. Go rzej n iż ws zy s cy , k tó ry ch d o tąd wid ziałam. Lu d zie zwy k le mio tają s ię, s zarp ią, k rzy czą, a Hen ry k wy g ląd ał tak , jak b y zaraz miał p rzemien ić s ię w wilk o łak a, ale n ie mó g ł, i to zło ś ciło g o jes zcze b ard ziej. Po g ry zł mn ie i Ed ward a, jak mó wiłam, jed n ak mimo p o czątk o wej g wałto wn o ś ci d emo n o p u ś cił g o s zy b k o . Do p ełn eg o u wo ln ien ia wy s tarczy ły d wie s es je. Od tej p o ry Hen ry k b ard zo s ię zmien ił, n ie mam wątp liwo ś ci, że n a lep s ze. Przep ro s ił mn ie i p o wied ział, że zap is ał s ię n a terap ię s ek s o h o lizmu . – Sp rawd zimy … – s k wito wał lak o n iczn ie Rafals k i. Lo u v ain zn ał p artn era n a ty le d o b rze, b y wied zieć, że p o d k o mis arz właś n ie u p atrzy ł s o b ie g łó wn eg o p o d ejrzan eg o . Sam też b y ł ciek aw, czy p rzy p ad k iem min io n e mitin g i terap eu ty czn e s ek s o h o lik ó w n ie wy p ad ały w ty ch s amy ch d n iach co ws zy s tk ie trzy zab ó js twa, k o ń cząc s ię p ó źn y m wieczo rem, n ied łu g o p rzed zn an y m alb o d o mn ieman y m czas em zejś cia o fiar. – Czy b y ła p an i o b ecn a p o d czas o b u o b rzęd ó w, k tó ry m p o d leg ał p an Damięck i? – zap y tał k o mis arz. – Oczy wiś cie. Sk o ro wzięłam n a s ieb ie ten k rzy ż, mu s iałam wy trwać p rzy n im d o k o ń ca. Ch o ciaż za d ru g im razem trzy małam s ię tro ch ę z ty łu , b o ręk a mi s ię jes zcze n ie zag o iła. Ojciec J an n ie miał o to d o mn ie p reten s ji. – Ro zu miem, ale czy p o d czas ty ch o b u s es ji b y li o b ecn i ws zy s cy p an i zmarli k o led zy ? – Tak – o d p o wied ziała b ez wah an ia. Bin g o ! Ozn ajmiła in tu icja Lo u v ain a. Wp rawd zie n ie s p rawd zili jes zcze p o d ejrzan eg o , ale b rak alib i jawił s ię w tej ch wili lo g iczn ą wręcz k o n ieczn o ś cią. Go ś ć b y ł n iewąs k o p o p ap ran y , więc n ależało wątp ić, żeb y p o d wó jn y eg zo rcy zm wy s tarczy ł d o wy leczen ia g o z g łęb o k o u wewn ętrzn io n ej s k ło n n o ś ci d o ag res ji i wro d zo n eg o s k u rwy s y ń s twa. Raczej n ależało p rzy jąć, że p an Hen io o k azał s ię czło wiek iem wy s tarczająco cwan y m, ab y s ię tan io wy łg ać o d k ło p o tó w w p racy i jes zcze n a d o d atek b ezk arn ie d ać u p u s t tłu mio n emu , zap ewn e o d lat, p rag n ien iu g ry zien ia lu d zi d o k rwi. Nawias em mó wiąc, eg zo rcy zmy to ws p an iała rzecz d la
zap rzy s ięg ły ch an ty k lery k ałó w. W trak cie o b rzęd u mo g ą o n i zd emo lo wać k o ś ció ł, n awy my ś lać k lech o m o d o s tatn ich , a n awet p rzy o d ro b in ie fartu trafić d o b ro d zieja w zęb y , i n ik t im za to złeg o s ło wa n ie p o wie, wręcz p rzeciwn ie. Nas tęp n i w k o lejce b y li mito man i, s p rag n ien i b y cia w cen tru m zain teres o wan ia, g o to wi n a n au k ę k o n tro lo wan eg o o p ró żn ian ia żo łąd k a i k u p n o ws zy s tk ich g wo źd zi w s k lep ie żelazn y m, żeb y mieć p o tem czy m p lu ć p o d czas zab ieg u . – Pro s zę mi p o wied zieć jes zcze jed n o . – Lo u v ain p o d n ió s ł s ię z k rzes ła. – Czy czło n k o wie g ru p y ws p arcia s p o ty k ali s ię to warzy s k o p o za s łu żb ą? – Nie, p an ie k o mis arzu . Ojciec J an zab ro n ił n am u trzy my wan ia p ło ch y ch relacji. M o g ła n as łączy ć wy łączn ie g łęb o k a ws p ó ln o ta p o s łu g i d u ch o wej. – Ale z o s o b ami eg zo rcy zmo wan y mi mo g liś cie s ię s p o ty k ać? – O k ażd ej p o rze d n ia i n o cy , g d y b y zas zła tak a p o trzeb a. – Bard zo p an i d zięk u jemy ! – Rafals k i s k o czy ł d o d rzwi. By ł tak n ak ręco n y , że aż zap o mn iał s ię p o żeg n ać. Lo u v ain zro b ił to za n ieg o . – Dzwo n ić p o p atro l ju ż czy jes zcze zaczek ać? – zap y tał p o d k o mis arz n a k o ry tarzu . – Dzwo ń , p an ie M ich ale! – o d p arł Lo u v ain b ez n amy s łu . Nap rawd ę miło b y ło p o my ś leć, że tak p as k u d n ie zap o wiad ająca s ię s p rawa s k o ń czy s ię tu i teraz, b ez żad n y ch d als zy ch , p s u jący ch k rew k o mp lik acji. Lep s ze o d ś led ztwa ro b io n eg o ze ws zy s tk imi p rawid łami s ztu k i k ry min aln ej b y ło ś led ztwo s zy b k o i s o lid n ie zamk n ięte. Sp rawa o s ery jn e zab ó js two , n iczy m o k rad zież k u ry , załatwio n a o d ręk i. To n ap rawd ę b y ło co ś ! Z czeg o ś tak ieg o cies zy li s ię zwłas zcza s zefo wie, b o p o tem zo s tawała k u p a czas u , b y p o p rawić s taty s tk i wy k ry waln o ś ci in n y ch p rzy p ad k ó w i zap u n k to wać u s amej g ó ry . No d o p rawd y , Hen ry k Damięck i n ie mó g ł b y ć aż tak im s k u rwy s y n em, żeb y p o k azać im teraz n iep o d ważaln e alib i! Za tak i n u mer n ależało s ię p ięć lat b ez wy ro k u ! Ty m razem Rafals k i z Lo u v ain em s ię n ie o p iern iczali i n ie u d awali ju ż les zczy s zu k ający ch p racy an i in n y ch cich y ch , d y s k retn y ch in teres an tó w. Ob aj mieli jed n ak o wą o ch o tę o d reag o wać p rzy p rawiającą o o b łęd ro zmo wę z p an n ą Beatą. Wes zli więc z b u ta n a firmo wą recep cję, p o s tawili n a b aczn o ś ć u rzęd u jącą tam d ziu n ię, tak że ta n ajp ierw mało s ię n ie p o s ik ała z wrażen ia, p o czy m w d wie min u ty zn alazła im Damięck ieg o . Facet o k azał s ię ty p o wy m k o rp o racy jn y m zg red k iem. Nis k i, ły s iejący , acz – co
warto o d n o to wać – n ie ch u d erlawy . Zap ewn e w mło d o ś ci u g an iające s ię za wy ro ś n ięty mi p rzy s to jn iak ami ró wieś n iczk i k walifik o wały g o d o k ateg o rii „k u rd u p el n iewy wro tn y " i wy ś miewały n iemiło s iern ie. On zaś o d czek ał s p o k o jn ie, k ied y to im b ęd zie zależeć n a p racy i k arierze, a wted y n ad s zed ł d la n ieg o czas o d p łaty . Wred n e zd ziry k o lejn o d o s tawały za s wo je. Zb y t wy s o cy p rzy s to jn iacy też. Ws zy s cy zab ici mieli o k o ło metr o s iemd zies iąt wzro s tu … Ak u rat teraz s tał o b o k b iu rk a jak ieg o ś p raco wn ik a i ro zmawiał z n im b ard zo s tan o wczy m to n em, jed n ak n a wid o k zmierzający ch k u n iemu p o licjan tó w w o k amg n ien iu zamien ił s ię w ro ztrzęs io n ą g alaretę. Zb lad ł jak tru p , wy leciały mu z rąk p ap iery . Niewątp liwie o d jak ieg o ś czas u o czek iwał tak iej wizy ty . Śn ił o n iej w n ajg o rs zy ch s n ach , k tó re właś n ie o k azały s ię p ro ro cze. – Pan Damięck i, p o licja, g d zie mo żemy p o ro zmawiać?! – zaczął o b ces o wo Rafals k i, b ezb łęd n ie wy czu wając n as tró j k lien ta. – Pro s zę… tam… Tam jes t mó j g ab in et… – Au ten ty czn ie s zczęk n ął zęb ami. Po d k o mis arz ch wy cił g o za ło k ieć i p o p ro wad ził we ws k azan y m k ieru n k u . Lo u v ain ws zed ł o s tatn i. Zan im zamk n ął p rzes zk lo n e d rzwi, s tan o wczo ro zg o n ił two rzące s ię ju ż zb ieg o wis k o , k ażąc lu d zio m wracać d o p racy . O d ziwo , p o s łu ch ali. Po za ty m k o mis arz s ię n ie wtrącał. Rafals k i b y ł w tej ch wili p rawd ziwy m p s em n a tro p ie i n ie n ależało wy b ijać g o z ry tmu . Kro jen ie p s y ch ik i ro zmaity ch o b wies ió w n a p rep araty mik ro s k o p o we to s p ecjaln o ś ć i o s o b is te h o b b y p o d k o mis arza. W ty m p rzy p ad k u Rafals k i zas to s o wał meto d ę „mn iej zn aczy więcej". – Dlaczeg o ? – zap y tał ty lk o . In fo rmacja „wiemy ju ż ws zy s tk o " zn alazła s ię w p o d tek ś cie, zb y t o czy wis ty m, b y w o g ó le o ty m ws p o min ać. W zamian w g ło s ie p o d k o mis arza zab rzmiały wy raźn ie s u ro wo ś ć o raz ws p ó łczu cie zatro s k an eg o o jca. Damięck i p rawie że s ię ro zp łak ał. Żało s n a, p rzerażo n a g n id a, zaws ze b ezwzg lęd n a d la p o d wład n y ch i p łas zcząca s ię b ez k rzty g o d n o ś ci p rzed k ażd y m wy żej o d s ieb ie p o s tawio n y m, u jawn iła całą s wo ją n atu rę. Setk i ty s ięcy s tro n n ap is an o o tak ich ty p ach o raz ich d es tru k cy jn y m wp ły wie n a ś ro d o wis k o p racy , flu k tu ację k ad r i efek ty wn o ś ć firmy . Po trafio n o d o k ład n ie wy liczy ć wielk o ś ć p o wo d o wan y ch p rzez n ich s trat. J ed n eg o ty lk o jes zcze n ie o d k ry to – jak to mo żliwe, ab y p o mimo tej całej wied zy ich p o p u lacja w k o rp o racjach u trzy my wała s ię n a s tały m p o zio mie o d p o ło wy d o d wó ch trzecich men ed żmen tu . – Przez n ieg o b y łem b ezs iln y … – wy zn ał p rzes łu ch iwan y łamiący ch s ię g ło s em. – J a n ie zn o s zę teg o u czu cia… Nie zn o s zę, n ien awid zę b y ć b ezs iln y …
– Zab iłeś g o więc d lateg o , że o n cię trzy mał p o d czas eg zo rcy zmó w. – Wted y … ws zy s tk o s ię we mn ie zag o to wało … Nawet n ie s ły s załem, co ten k lech a d o mn ie g ad a, zres ztą i tak n ie ro zu miem p o łacin ie… Ten g n o jek mn ie trzy mał i n ie mo g łem n ic zro b ić… In n i też mu p o mag ali, ale o n s ię u ś miech ał… Śmiał s ię ze mn ie… To b y ło n ajg o rs ze… M u s iałem zo b aczy ć, czy jemu b ęd zie tak s amo wes o ło , k ied y ro le s ię o d wró cą… więc p atrzy łem mu w o czy , k ied y … – Kied y wb ijałeś mu n ó ż w b rzu ch – d o k o ń czy ł Rafals k i, trafn ie o d g ad u jąc, że mo wa jes t o Ed ward zie Pilch u . W p rzy p ad k u p o zo s tały ch o fiar tru d n o b y ło w mo men cie ś mierci zag ląd ać im w o czy . – Tak . Es k alacja d ziałań też p as o wała – n ajp ierw zęb y , p o tem n ó ż, wres zcie cały p o ciąg . Wilk o łak s ię ro zk ręcał… Teraz jed n ak , k ied y k amień zo s tał ju ż zrzu co n y z s erca, p rzy s zła u lg a, a wraz z n ią zaczął p rzejaś n iać s ię u my s ł p rzes łu ch iwan eg o . Zb u d ził s ię in s ty n k t s amo zach o wawczy i Damięck i zd ał s o b ie s p rawę z wag i p o czy n io n eg o wy zn an ia. – J a n ie ch ciałem g o zab ić – d o d ał p o s p ies zn ie. – Ch ciałem ty lk o , żeb y o n p o czu ł p rawd ziwy s trach , żeb y więcej s ię z n ik o g o tak g łu p io n ie ś miał... – Najwy raźn iej źle zin terp reto wał u d u ch o wio n y wy raz twarzy s wej o fiary . – Nie wied ziałem, że o n o d teg o u mrze… – Nap rawd ę? – zak p ił jawn ie Rafals k i. – Po trzech p ch n ięciach n o żem w b rzu ch raczej n ależało s ię teg o s p o d ziewać! – Uk łu łem g o ty lk o raz. Lo u v ain z u zn an iem p o p atrzy ł n a p artn era. Po d k o mis arz n ap rawd ę d o b rze wy czu ł mo men t s łab o ś ci p o d ejrzan eg o . Lecz p rzecież Damięck i n ie b y ł id io tą, tacy n ie ro b ią k arier k iero wn iczy ch w wielk ich firmach . By ć mo że miał n arąb an e we łb ie jak k ato ws k i p ien iek , ale u miał p lan o wać i p rzewid y wać. Ps y ch o p atą n ie b y ł, d lateg o zjad ły g o n erwy , jed n ak s tan zag u b ien ia min ął mu s zy b k o . Dał s ię wziąć z zas k o czen ia i teg o ju ż n ie mó g ł o d k ręcić. W zamian zaczął s zu k ać s p o s o b ó w wy jś cia z matn i, alb o p rzy n ajmn iej złag o d zen ia wy ro k u . – Zad ałeś mu trzy p ch n ięcia w b rzu ch , u k ład ające s ię w o d wró co n y tró jk ąt ró wn o b o czn y – k o n ty n u o wał Rafals k i. – I ws zy s tk ie trzy b y ły ś mierteln e. Przeb iły wątro b ę, lewą n erk ę, p rawą g ałąź tętn icy u d o wej. – Nie… – Gd zie s ię n au czy łeś tak d źg ać? Pró b o wałeś teg o n a k imś wcześ n iej?
– Ch cę s ię s k o n tak to wać z mo im ad wo k atem. – Ku n ic i Pias k o ws k i też s ię d o cieb ie k rzy wo u ś miech ali? – Nie zab iłem ich . – A s k ąd wies z, że zo s tali zab ici? – Od Beaty . – J ą też ch ciałeś zab ić? Czy ty lk o zerżn ąć? I n ajlep iej, żeb y w trak cie g ło ś n o o d mawiała litan ię, co ? – Nic więcej n ie p o wiem! Lo u v ain o czami d u s zy wid ział try b ik i o b racające s ię co raz s zy b ciej w g ło wie Damięck ieg o . Całą jeg o two rzącą s ię właś n ie k alk u lację p ro ces o wą. Wielo k ro tn e zab ó js two o zn aczało d o ży wo cie. Po jed y n cze – k ilk an aś cie d o d wu d zies tu lat o d s iad k i, u s iło wan ie ju ż ty lk o k ilk a. Nato mias t s k u teczn e o d eg ran ie czu b k a, k tó ry w s tan ie załaman ia n erwo weg o n ie o d czy tał p rawid ło wo in ten cji u ś miech ająceg o s ię d o ń ży czliwie czło wiek a, p rzy o d ro b in ie fartu mo g ło s k o ń czy ć s ię n a p ó łro czn y m p o b y cie w p s y ch iatry k u . No , p o wied zmy , p ó łto ra ro k u . Niewątp liwie s k u rwiel miał o co walczy ć. Czek ało ich zatem jes zcze s p o ro ro b o ty , ale b ły s k o tliwa s zarża Rafals k ieg o o s zczęd ziła im n ap rawd ę d u żeg o k awału żmu d n eg o i u p ierd liweg o p o s tęp o wan ia d o wo d o weg o . Ten p amp ers d o p rawd y miał talen t! Szk o d a ty lk o , że ró wn ie wielk ą s k ło n n o ś ć d o zad zieran ia z lu d źmi ws zech mo g ący mi, p rzy n ajmn iej jak n a ten d o czes n y , n ad wiś lań s k i p ad ó ł. W b iu rze p o jawili s ię wezwan i wcześ n iej mu n d u ro wi, p ro wad zen i p rzez d ziewczy n ę z recep cji. Lo u v ain d ał im zn ak , b y tu d o n ich wes zli. – J es t p an zatrzy man y – zak o mu n ik o wał Rafals k i p o d ejrzan emu . – J u tro p rzed s tawimy p an u s zczeg ó ło we zarzu ty i wy s tąp imy o ares zt n a trzy mies iące. – Nie zab iłem tamty ch d wu ! – wark n ął d es p erack o Damięck i. – Będ ziemy mieli d u żo czas u , b y o ty m p o ro zmawiać – s k wito wał p o d k o mis arz. Wy p ro wad zili p o d ejrzan eg o w k ajd an k ach , n ie b awiąc s ię w u k ry wan ie o b rączek p o d p łas zczem. Lo u v ain ty m razem n ie ro zg an iał lu d zi, k tó rzy zb ieg li s ię zews ząd n a ten wid o k . Nie mo g li wied zieć, p o d jak im zarzu tem zatrzy man o ich s zefa, ale zd ziwien ia an i g ło s ó w s p rzeciwu n ie b y ło . Raczej o g ó ln e, rad o s n e n ied o wierzan ie. Kto ś zaczął b ić b rawo . Zrazu n ieś miało , p o tem co raz g ło ś n iej. Za ch wilę d o łączy ła k o lejn a, d wie, trzy o s o b y , i d alej p o s zło to jak lawin a. Zan im wy s zli z s ali, to warzy s zy ł im ju ż o g ó ln y ap lau z, k tó ry m wręcz wb ijan o Damięck ieg o w p o d ło g ę, wy k las k iwan o g o z firmy ,
jed n o cześ n ie k reu jąc p o licjan tó w n a wy b awicieli. – I jak ch ło p ak i – filu tern ie zag ad n ął mu n d u ro wy ch Lo u v ain . – M iło jes t czas em b y ć s tró żem p rawa i p o rząd k u , co n ie? M ło d e k rawężn ik i, ś wieżo p o s zk o le p o licy jn ej, n ie d o s trzeg li k p in y an i n ie zd o łali zach o wać p ro fes jo n aln eg o d y s tan s u , więc aż s p u ch li z d u my . Ko mis arz d aro wał s o b ie s ark as ty czn y k o men tarz z p o zy cji d o ś wiad czo n eg o , p o zb awio n eg o złu d zeń res o rto weg o zg red a. Niewiele b y ło w tej ro b o cie p o zy ty wn ej mo ty wacji, zatem n iech s ię k o led zy p o s teru n k o wi cies zą, p ó k i o d n ad miaru k o n tak tó w z mro czn ą s tro n ą n atu ry lu d zk iej n ie zaczn ie ich ciąg n ąć d o k ielis zk a. W ty m mo men cie o k las k i n ies p o d ziewan ie p rzy cich ły . W zamian ro zleg ł s ię g n iewn y p o mru k i d o p o licjan tó w d o tarły o d g ło s y jak iejś s zamo tan in y . – Zaczek ajcie, p an o wie! – zawo łał k to ś . – M amy d ru g ieg o ! Przez tłu m p rzep ch n ęli s ię d waj mężczy źn i, k tó rzy d o k o n ali właś n ie o b y watels k ieg o ares zto wan ia. Pro wad zili za wy k ręco n e d o ty łu ręce jak ieg o ś p o zielen iałeg o n a twarzy s zczu ro wateg o ch u d zielca. – To M alick i! – o zn ajmili zas k o czo n y m p o licjan to m. – Sch o wał s ię n a was z wid o k w p o k o ju g o s p o d arczy m! Tłu m g ap ió w zareag o wał liczn y mi g ło s ami p o p arcia. Rafals k i p o p atrzy ł n a Lo u v ain a, a Lo u v ain n a Rafals k ieg o . W milczen iu u p ewn ili s ię n awzajem, że tak ieg o n u meru jes zcze n ig d y w ży ciu n ie wid zieli. – Nic d o teg o p an a n ie mamy – o zn ajmił k o mis arz. – J ak to ?! – Tamci n ie ch cieli u wierzy ć włas n y m u s zo m. – Przecież Damięck i i M alick i razem ro b ili te ws zy s tk ie p rzek ręty … – To n as n ie in teres u je – o d p o wied ział Rafals k i. – Zaraz, zaraz! To za co właś ciwie zg arn iacie Damięck ieg o ?! – Nie mo żemy u d zielać tak ich in fo rmacji – o d rzek ł s tan o wczo Lo u v ain . – Pro s zę p u ś cić teg o czło wiek a! To jes t n ied o p u s zczaln e n aru s zen ie n iety k aln o ś ci. Uwo ln io n y men ad żer mo men taln ie zmien ił s ię n a twarzy , p rzy b ierając b ard zo n iep rzy jemn y g ry mas . Stało s ię jas n e, że wy b iła d la n ieg o g o d zin a zems ty i n aty ch mias t p o wy jś ciu p o licji zaczn ie s ię tu taj rzeź p ers o n aln a… Ro zleg ł s ię o g ó ln y jęk ro zczaro wan ia, ale zamias t to n ó w p an ik i i s trach u , k tó ry ch n ależało b y s ię s p o d ziewać w tej s y tu acji, zd o min o wały g o co raz liczn iejs ze g ło s y s p rzeciwu ! – To n ie mo że tak b y ć! – zawo łał k to ś z d es p eracją.
– Zab ierzcie g o ! – J ak aś k o b ieta n ie p rzy jęła o d mo wy d o wiad o mo ś ci. – Zab ierzcie g o s tąd ! Co ś w ty ch lu d ziach p ęk ło i ju ż n ie ch ciało s ię s k leić z p o wro tem. Atmo s fera w tej firmie mu s iała b y ć mo cn o p rzeg rzan a ju ż o d d łu żs zeg o czas u , teraz wy s tarczy ł jed en ws trząs , b y ws zy s tk o wy k ip iało . Lo u v ain d ał zn ak i ru s zy li d alej z ares zto wan y m. – Strajk ! – k rzy k n ął k to ś za n imi i ta p ro p o zy cja s p o tk ała s ię z p o ws zech n y m ap lau zem. – Strajk ! Strajk ! Strajk ! – Zaczęło s ię s k an d o wan ie. Kied y p o licjan ci wy ch o d zili za k o ry tarz, jak iś co b ard ziej ro zen tu zjazmo wan y p raco wn ik k o rp o racji d emo n s tracy jn ie zrzu cił z b iu rk a mo n ito r. Zaraz też in n i p o s zli w jeg o ś lad y , a s ąd ząc p o k o lejn y ch co raz g ło ś n iejs zy ch h ałas ach , p o leciały też jak ieś s zafk i czy k rzes ła. Wy zwo lo n y o d to k s y czn eg o k iero wn ictwa wy d ział „Heu te Qo u " zaczął jak o ży wo o d g ry wać p ierws zą s cen ę z filmu M o n ty Py th o n a „Sen s ży cia", czy li b u n t u ciemiężo n y ch p raco wn ik ó w b iu ro wy ch . Fo rmaln ie rzecz b io rąc, wo b ec ewid en tn y ch p rzejawó w n is zczen ia mien ia wy p ad ało b y wró cić i zain terwen io wać. J ed n ak u mó wmy s ię, że g lin iarz też czło wiek i ro zu mie, że lu d zio m p o s tawio n y m p o d ś cian ą mo g ą w k o ń cu p u ś cić n erwy . Przy mk n ęli więc o k o . Niech s ię martwi tu tejs za o ch ro n a. Nas tró j d n ia g n iewu i o d p łaty o raz o g ó ln eg o o d k o rk o wan ia mąciła jed y n ie Beata Po to ck a, k tó ra mo d liła s ię, k lęcząc n a p ro g u s wo jeg o g ab in etu .
ROZDZIAŁ 4 PAPIERY Z IPN-U
Red ak to r M arcin Bileck i n ie b y ł tak im id io tą, za jak ieg o g o b ran o . Wo lał my ś leć o s o b ie, że jes t czło wiek iem p rzy s zło ś ci, p rzy n ależn y m d o n o wy ch n ad ch o d zący ch czas ó w, to zn aczy d ru g ieg o ś red n io wiecza. W tej o d ro d zo n ej ep o ce wiary i metafizy czn eg o p o rząd k u o n zamierzał o d eg rać zn aczącą ro lę i p o ważn ie s ię d o teg o p rzy g o to wy wał. Zaró wn o p ro fes jo n aln ie, jak i d u ch o wo . So lid n y p o czątek miał ju ż za s o b ą. Bileck i b y ł „ry d zy k an tem", czy li ab s o lwen tem to ru ń s k iej Wy żs zej Szk o ły Ku ltu ry Sp o łeczn ej i M ed ialn ej. Temu zawd zięczał etat w red ak cji „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ", acz w d als zej k arierze wy p rzed zili g o k o led zy g o rliws i w o k azy wan iu lo jaln o ś ci wo b ec Ojca Dy rek to ra. Go rliws i, co n ie zn aczy , że b ard ziej s zczerzy . Bileck i p o d ch o d ził d o teg o z ch rześ cijań s k ą cierp liwo ś cią i zro zu mien iem. On i wy b rali wy ś cig s zczu ró w, o n p rzy jął s trateg ię wy trwałeg o żó łwia. Nie wątp ił, że p ręd zej czy p ó źn iej n a k o lejn y ch p o lity czn y ch zak rętach o d p ad n ą k łak i z farb o wan y ch lis ó w i wted y o k aże s ię, k to jes t n ap rawd ę wiern y . Zres ztą ju ż teraz n ie miał p o wo d ó w d o n arzek ań . W k o ń cu d o cen ian o g o n a ty le, że d o s tał s tałą p racę w b ran ży , w k tó rej o jed en etat walczy ły s etk i b ezro b o tn y ch ab s o lwen tó w d zien n ik ars twa. Có ż z teg o , że b y ło to zajęcie n ad er s k ro mn e? W zamian mo żn a s ię b y ło zap rawiać w u miark o wan iu i p o k o rze, d o s k o n alić cn o ty o s o b is te o raz p ro fes jo n aln e, w o czek iwan iu aż jeg o fach o wo ś ć, a p rzed e ws zy s tk im o d d an ie zo s tan ą lep iej d o s trzeżo n e i s p o ży tk o wan e. W s k ry to ś ci d u ch a Bileck i liczy ł n a s tan o wis k o ś wieck ieg o as y s ten ta u b o k u rzeczn ik a p ras o weg o ep is k o p atu . No , a jeś li tak a b y łab y wo la b o ża, to mo że n awet co ś w s amy m Rzy mie… Za s wó j g łó wn y atu t – zn ak d o s tąp ien ia s zczeg ó ln ej łas k i – M arcin Bileck i p o czy ty wał s o b ie jas n e ro zezn an ie zn ak ó w czas u . Ch o d ziło o to d ru g ie ś red n io wiecze, termin zn an y n ieliczn y m eru d y to m, k tó ry m mó wiło co ś n azwis k o Bierd iajew, p rzy czy m n awet o n i ro zp rawiali o ty m zwy k le z lek k im p rzy mru żen iem o k a. Dla Bileck ieg o b y ło o czy wis te, że n o wa ep o k a wiary n ad ch o d zi n ieu ch ro n n ie, a właś ciwie to ju ż n ad es zła, ty lk o jes zcze teg o p o ws zech n ie n ie d o s trzeżo n o . Za jej s y mb o liczn y p o czątek mo żn a b y u zn ać zamach y z 1 1 wrześ n ia 2 0 0 1 ro k u . Od tąd co raz wy raźn iej wid ać b y ło zmierzch czas ó w p y s zn eg o ro zu mu , a wraz z n im tak że
n ieu zn ającej p raw b o s k ich n au k i. W zamian n ad ch o d ziły czas y zmag ań d u ch o wy ch . Święta k ato lick a wiara z co raz więk s zą mo cą s tawała p rzeciwk o ws zelk iej fałs zy wej wierze o raz b rak o wi wiary . Należało ty lk o o p o wied zieć s ię p o właś ciwej s tro n ie, d o ch o wać wiern o ś ci i s p o k o jn ie czek ać, aż k o n ieczn o ś ci d ziejo we wy n io s ą p o b o żn y ch n a n ajwy żs ze s zczy ty . Na razie n ie b y ło to jes zcze łatwe. Należało zmag ać s ię ze ś miech em i p o g ard ą g łu p ich lu d zi, n ieś wiad o my ch , że ich u czy n k i ju ż p o liczo n o , zważo n o i p o d zielo n o wed łu g o s tateczn eg o p rzezn aczen ia. Zaś lep ien i g rzes zn icy n ie d o s trzeg ali, że wy d an y zo s tał n ieu ch ro n n y wy ro k p rzemijan ia n a ws zelk ie ich d zieła o raz n ich s amy ch . J es zcze s zy d zili i n ad y mali s ię p y ch ą. W zamian jed n ak ty m więk s za n ag ro d a d la p ierws zy ch ro ztro p n y ch i wy trwały ch . Alb o wiem n ie p ró żn i celeb ry ci, n ie ro zp as an i k o n s u men ci, n ie cy n iczn i med ialn i man ip u lato rzy , lecz cis i i p o k o rn i p o s iąd ą tę ziemię! Kró tk o mó wiąc, red ak to r Bileck i w ciąg u czterd zies tu o ś miu g o d zin , s wo imi k an ałami, u s talił, jak ą to in fo rmację ch ciał u k ry ć p rzed n im k o mis arz Lo u v ain . Tę mian o wicie, że o fiary zab ó js tw b y ły p o mo cn ik ami k s ięd za J an a Ry b y , ws p an iałeg o ch ary zmaty czn eg o k ap łan a, s p rawu jąceg o p o s łu g ę eg zo rcy s ty w d iecezji wars zaws k o -p ras k iej. Do tej p o ry Bileck i w „Przy jacielu Eg zo rcy s ty " zamieś cił trzy arty k u ły , a właś ciwie p ean y n a temat o jca J an a i jeg o „d u ch o wy ch k o man d o s ó w", jak s am red ak to r ich n azwał, mo że z lek k ą p rzes ad ą, ale p o p k u ltu ra ma jes zcze s wo je p rawa. W k u rii n a b is k u p ie imprimatur czek ał czwarty n ajważn iejs zy tek s t Bileck ieg o – wy wiad z s amy m o jcem J an em. Właś n ie w związk u z tą p lan o wan ą p u b lik acją z p ałacu b is k u p ieg o p rzy s zed ł p ierws zy zn ak i ws k azó wk a p o zwalająca o d g ad n ąć, co s ię d zieje n a mieś cie. Kilk a g o d zin p o ro zmo wie z k o mis arzem Lo u v ain em d o Bileck ieg o zad zwo n ił k s iąd z Pio tr, o s o b is ty s ek retarz J eg o Ek s celen cji, k o mu n ik u jąc n ieo ficjaln ie, że z d ru k iem p rzed ło żo n eg o wy wiad u n a razie trzeb a b ęd zie s ię ws trzy mać, n ie wiad o mo jak d łu g o , ale o k azan ie cierp liwo ś ci w tej mierze n a p ewn o zo s tan ie d o s trzeżo n e i p o zy ty wn ie zap amiętan e. Bileck i n aty ch mias t zap ewn ił o s wo im s y n o ws k im p o s łu s zeń s twie, p o czy m w te p ęd y zad zwo n ił d o p an n y Lu cy n y Sawick iej, czło n k in i g ru p y ws p arcia k s ięd za J an a, z k tó rą p o d czas ro b ien ia d o ty ch czas o wy ch rep o rtaży złap ał n ajlep s zy o s o b is ty k o n tak t. J eś li Bó g p o zwo li, mo że wy n ik n ie z teg o co ś więcej… Pan n a Lu cy n a, ch o ć mo cn o p o ru s zo n a, o k azała s ię ro zmo wn a n a ty le, że Bileck i, p o k o jarzy ws zy fak ty , u jrzał całą p o wag ę s y tu acji. Kto ś mo rd o wał czło n k ó w g ru p y ws p arcia o jca J an a! J u ż s amo s ery jn e zab ó js two b y ło b y wy s tarczająco s tras zn e i o d rażające, ale tu taj
n ad ws zy s tk im u n o s iło s ię wy raźn e odium fidei – n ien awiś ć wiary , k tó rą zwy k ły o k azy wać p o d rażn io n e złe d u ch y . Zab ó jca p o n ad ws zelk ą wątp liwo ś ć mu s iał b y ć o p ętan y p rzez s zatan a, k tó ry n ajwy raźn iej p o s tan o wił s ię zemś cić n a o jcu J an ie za jeg o d o ty ch czas o we d u ch o we p rzewag i, atak u jąc jeg o o d d an y ch p o mo cn ik ó w i d rwiąc ze s zczeg ó ln ej b o żej o p iek i, k tó rej ci lu d zie p o d leg ali. Bó g wy s tawiał wiern y ch n a p ró b ę zwątp ien ia, to d la Bileck ieg o n ie u leg ało wątp liwo ś ci. Należało więc s tawić czo ła metafizy czn ej n o cy ciemn ej i wy trwać w wierze, k rzep iąc s ię ty m g o rliws zą mo d litwą, ale w laick im wy miarze s p rawy zan o s iło s ię n a p o tężn y s k an d al, n a miarę s p rawy An n elies e M ich el, k tó ry zn ó w zach wieje p o wag ą p o s łu g i k s ięży eg zo rcy s tó w. Łatwo b y ło zg ad n ąć, jak zareag u ją lib eraln e p u b lik ato ry , k ied y s ię o ty m d o wied zą, a właś ciwie g d y zy s k ają wiary g o d n e p o d s tawy d o p rzy p u s zczeń , że eg zo rcy zmy k s ięd za J an a wy wo łały mo rd erczy s zał. Będ zie g o rzej n iż w p rzy p ad k u tej mło d ej Niemk i, n iewątp liwie p rzy s złej ś więtej, k tó rej eg zo rcy s tó w o s k arżo n o o n ieu my ś ln e s p o wo d o wan ie ś mierci i s k azan o . Świeck i s ąd n ie wziął p o d u wag ę, że An n elies e M ich el, id ąc za p rzy k ład em n ajwięk s zy ch ch rześ cijań s k ich męczen n ik ó w, b o h aters k o p rzy jęła n a s ieb ie o p ętan ie, b y o d k u p ić g rzech y ty ch , k tó rzy n ie wied zieli, co czy n ią, i ziems cy lek arze n ie mo g li jej w n iczy m p o mó c. Ofiara mu s iała s ię wy p ełn ić. No c ciemn a p rzemin ie i czas p o k aże wielk o ś ć tej mło d ej d ziewczy n y o raz o d d a s p rawied liwo ś ć k ap łan o m, k tó rzy ją p ro wad zili – to p ewn e! J ed n ak teraz p ro b lem b y ł więk s zy . Szatan zamierzał u d erzy ć w Po ls k ę zn aczn ie mo cn ej n iż w Niemcy ! W p o wietrzu wis iał k o lejn y b ezp ard o n o wy atak n a Ko ś ció ł, b y ć mo że n awet n a ś wiato wą s k alę, ale jed n o cześ n ie wielk iemu zag ro żen iu to warzy s zy ła ró wn ie wielk a s zan s a. Nad arzała s ię ws p an iała o k azja, b y zawczas u s tan ąć w o b ro n ie M atk i Ko ś cio ła. Oto s k ro mn y d zien n ik arz „Przy jaciela Eg zo rcy s ty " p rzeciw całej med ialn ej p o tęd ze cy wilizacji ś mierci. Zap rawd ę n iczy m Dawid wo b ec Go liata... Ta my ś l p rzep ełn iła Bileck ieg o wd zięczn o ś cią i d etermin acją. Ob y ty lk o o k azać s ię g o d n y m tak ieg o d zieła! Należało k o n ieczn ie o b my ś lić ro ztro p n y p lan d ziałan ia. Pierws za, b y ć mo że n ajwięk s za p rzes zk o d a w tej k wes tii p o leg ała n a ty m, że jak n a razie red ak to r Bileck i n ie b y ł w s tan ie ro zg ry źć p an a k o mis arza Lo u v ain a, to zn aczy ro zezn ać s ię w jeg o in ten cjach . Rzecz jas n a, że zaraz p o ty m, k ied y s ię p o zn ali, Bileck i, s k o jarzy ws zy p rzy to mn ie wiek i zawó d ro zmó wcy , czy m p ręd zej u d ał s ię d o In s ty tu tu Pamięci Naro d o wej, g d zie, k o rzy s tając z u p rawn ień d zien n ik ars k ich , p o s zp erał tro ch ę
w teczk ach . Dłu g o s zu k ać n ie mu s iał. Ro k 1 9 8 4 , p o d p o ru czn ik SB, Krzy s zto f Lo u v ain , wy k azał s ię w ś led ztwie p rzeciwk o ws p ó łp raco wn ik o m p ary s k iej „Ku ltu ry " – zap ad ły wy ro k i o d p ó ł ro k u d o trzech lat więzien ia. Lo u v ain d o s tał za to awan s n a p o ru czn ik a i s reb rn y med al „Za Zas łu g i d la Ob ro n n o ś ci Kraju ". W d als zej k o lejn o ś ci Bileck i u s talił ak tu aln e ad res y rep res jo n o wan y ch , k tó rzy jes zcze ży li, i p rzy g o to wał p ięk n ą „wrzu tę" d la k o leg ó w z „Nas zeg o Dzien n ik a", „Gazety Po ls k iej" o raz n ajwięk s zy ch tab lo id ó w, czek ającą teraz w fo ld erze „k o p ie ro b o cze" n a jed n o k lik n ięcie my s zy . J ed n ak red ak to r Bileck i n ie k lik n ął. Nas tęp n y b o wiem fak t, jak i u s talił, to b y ła p ro ś b a Lo u v ain a o p rzen ies ien ie z SB d o M O, zło żo n a d wa ty g o d n ie p o zab ó js twie k s ięd za Po p iełu s zk i, ro zp atrzo n a p o zy ty wn ie. Ewid en tn ie wy g ląd ało to n a k ry zy s s u mien ia. Red ak to r p o s zp erał więc g łęb iej, s p rawd ził ro d zicó w k o mis arza, i tu też rezu ltaty o k azały s ię mo raln ie amb iwalen tn e. Lo u v ain b y ł ty p o wy m „res o rto wy m d zieck iem", ale z d ru g iej s tro n y matk a Kry s ty n a, d o b rze zap o wiad ająca s ię ap lik an tk a w s talin o ws k iej p ro k u ratu rze, w 1 9 5 7 ro k u zrezy g n o wała z k ariery i wy s zła za mąż za ś wieżo zwo ln io n eg o z więzien ia b y łeg o żo łn ierza AK, k tó reg o p arę lat wcześ n iej o s k arżał jej b ezp o ś red n i p rzeło żo n y . Ojciec k o mis arza, z p o ch o d zen ia p rawo s ławn y Po les zu k , w 1 9 3 6 ro k u zmien ił wiarę i n azwis k o . Na fali ó wczes n ej p o p u larn o ś ci to mizmu refo rmo wan eg o p rzy b rał n azwis k o Lo u v ain , o d s ied zib y u n iwers y tetu b ęd ąceg o cen tru m tej d o k try n y k ato lick iej. Ślu b wzięli k o ś cieln y , p o p rzed zo n y ch rztem p an n y mło d ej, n a co zach o wał s ię o d ręb n y d o n o s . A jed n ak res o rt jej za tę ap o s tazję n ie wy k lął! Uro d zo n y ro k p ó źn iej s y n Krzy s zto f k s ztałcił s ię p o tem i ro zp o czął b ezp ieczn iack ą k arierę b ez n ajmn iejs zy ch p rzes zk ó d . In n a rzecz, że jeg o o jciec ju ż wted y n ie ży ł. Do p rawd y n ie wiad o mo , d o k ąd iś ć z tak ą h is to rią! Pras a k o b ieca n ad awała s ię tu ró wn ie d o b rze co „Uważam Rze"… Bezp o ś red n i k o n tak t z Lo u v ain em też n ie ro zs trzy g n ął wątp liwo ś ci. Bileck i wid ział ju ż w ży ciu wielu lu d zi p o b o żn y ch o raz p o b o żn o ś ć u d ający ch , ale p an k o mis arz n ie d awał s ię jed n o zn aczn ie zak walifik o wać d o żad n ej z ty ch k ateg o rii. Z całą p ewn o ś cią wied ział, jak p o s łu g iwać s ię p ierś cien iem ró żań co wy m, i n ie b y ła to d la n ieg o zab awk a n a p o k az. To , a tak że p o zo s tałe zn an e fak ty z ży cia Lo u v ain a u k ład ały s ię w b u d u jącą o p o wieś ć o mo raln y m ws trząs ie, p rzejrzen iu n a o czy , n awró cen iu i czerp an iu z wiary s ił d o s łu żb y w zawo d zie s zczeg ó ln ie n arażo n y m n a
k o n tak t ze złem. Ba, n awró co n y u b ek s tan o wił zn aczący p rzy czy n ek d o ś wiad ectwa ś więto ś ci b ło g o s ławio n eg o k s ięd za J erzeg o . Rzeczy wiś cie mo g ło tak b y ć, ale Bileck i p o p ro s tu s taremu s u k in s y n o wi n ie u fał an i za g ro s z! Bo że, wy b acz g n iew i małą wiarę, ale p o p ro s tu ws zy s tk o w ś ro d k u b u rzy ło s ię w red ak to rze n a my ś l, że k o mis arz Lo u v ain jes t lu b ty lk o mó g łb y b y ć au ten ty czn y m ś wiad k iem ś więtej wiary ! Ch o ć zn ó w z trzeciej s tro n y p atrząc, p rzes zk ó d , jeś li ch o d zi o ży cie o s o b is te k o mis arza, n ie b y ło . Lo u v ain b y ł wd o wcem. Żo n a zg in ęła w wy p ad k u s amo ch o d o wy m, zo s tawiając g o z p ięcio letn ią có rk ą, k tó ra o b ecn ie k o ń czy ła s tu d ia. Po ś mierci żo n y Lo u v ain n ie związał s ię z żad n ą k o b ietą, ch o ć có rk ę wy ch o wy wała raczej d als za ro d zin a n iż o n . Po zo s tawało zatem mo d lić s ię o ś wiatło i ro zp o cząć n iezależn e d zien n ik ars k ie ś led ztwo d la więk s zej ch wały b o żej. To d ru g ie zamierzen ie s tan ęło p o d d u ży m zn ak iem zap y tan ia, k ied y Bileck i, d o k o n aws zy p ierws zy ch włas n y ch u s taleń , włączy ł telewizo r. Dla p ro fes jo n aln ej zas ad y ś led ził wro g ie s tacje, ch o ć wy mag ało to p o tem p o k u ty i reg u larn eg o p o d d awan ia s ię p rak ty k o m o d n o wy d u ch o wej. Rewo lu cja i d emo lk a, k tó re o b jęły w s u mie trzy p iętra b iu ro wca p rzy Ro n d zie ONZ 1 , o k azały s ię d la med ió w g łó wn eg o n u rtu tak wielk ą g ratk ą, że zag o ś ciły we ws zy s tk ich p ro g ramach in fo rmacy jn y ch . Ro zp rawian o n a ten temat g łó wn ie o d rzeczy , jak o o „k o rp o racy jn y m M ajd an ie". Po za ty m d y s k u s ja w s tu d iach s k u p iała s ię n a to k s y czn y ch waru n k ach p racy b iu ro wej, ek s p lo atacji p raco wn ik ó w p o n ad s iły p s y ch iczn e, wy ś cig u s zczu ró w, n ad u ży ciach wład zy ze s tro n y men ed żmen tu i ś ro d k ach zarad czy ch , k tó re n ależało b y p rzed s ięwziąć. W k o lejn y ch d n iach n o n s to p p ro d u k o wali s ię ek s p erci o d zarząd zan ia, alterg lo b aliś ci, co ach erzy i p s y ch o lo d zy p racy , jed en p rzez d ru g ieg o , s tarając s ię wy k o rzy s tać s wo je p ięć min u t, ab y p rzek o n ać ś wiat, że to o n i właś n ie mają jed y n ie p ewn ą meto d ę n ap rawy relacji w p racy . O Bo g u i miło ś ci b liźn ieg o n ik t s ię o czy wiś cie n ie zająk n ął. J ed n ak w cały m ty m p an o p tik u m p ró żn o ś ci n ie u s zed ł u wag i fak t, o d k tó reg o s ię ws zy s tk o zaczęło , czy li ares zto wan ie o g ó ln ie zn ien awid zo n eg o men ad żera, i zain teres o wan o s ię za co … Wątek ten zrazu p o b o czn y , z d n ia n a d zień , w miarę d ezak tu alizo wan ia s ię g łó wn eg o n ews a, co raz b ard ziej s tawał w cen tru m u wag i. I tu k o mis arz Lo u v ain p rzy p rawił red ak to ra Bileck ieg o o k o lejn y d y s o n an s p o zn awczy , co g o rs za, p o zy ty wn y . Nie d ało s ię u k ry ć, że ch o d zi o zab ó js two „p ewn eg o mło d eg o mężczy zn y w p ark u M o rs k ie Ok o ", a s tąd b y ł ju ż ty lk o k ro k d o
u s talen ia, czy m s ię zab ity zajmo wał p o g o d zin ach p racy . Starczy ło p o p y tać ro d zin ę i p rzy jació ł, b y trafić d o o jca J an a. J ed n ak Pan Bó g za s p rawą k o mis arza Lo u v ain a d o teg o n ie d o p u ś cił! Ko mis arz zd y b an y g d zieś n a k o ry tarzu p ałacu M o s to ws k ich p rzez p o d n ieco n ą h o rd ę med io tó w z k amerami i s itk ami zach o wał zimn ą k rew, p o czy m, wy k azu jąc au ten ty czn y p rzeb ły s k g en iu s zu , p o s łał całą tę s zu k ającą s en s acji b an d ę w ś lep y zau łek , n ad mien iając o d n iech cen ia, że p o d ejrzan emu o p ró cz zab ó js twa zarzu ca s ię też mo les to wan ie s ek s u aln e. Co d o s zczeg ó łó w zas ło n ił s ię d o b rem ś led ztwa, ale n iezn aczn e mru g n ięcie o k iem d ało ws zy s tk im zain teres o wan y m d o zro zu mien ia, że tu właś n ie k ry je s ię mo ty w mo rd ers twa. Naty ch mias t p ad ło p y tan ie, czy zab ity n ie b y ł p rzy p ad k iem o s o b iś cie związan y z k tó rąś z o fiar mo les to wan ia. Na co Lo u v ain o d p arł, że n ie mo że teg o wy k lu czy ć… Krew i s ek s ! Czy ż ws p ó łczes n y m med io m trzeb a b y ło czeg o ś więcej? Oczy wis te więc, że ws zy s cy d zien n ik arze w Wars zawie zaczęli n aty ch mias t s zu k ać k o b iet mo les to wan y ch p rzez Damięck ieg o i n ieb awem zn aleźli ich ty le, że zap ewn iło im to zajęcie n a całe ty g o d n ie czas u an ten o weg o . Is tn iało wp rawd zie p ewn e ry zy k o , że d o trą d o Po to ck iej, o k tó rej wcześ n iejs zy ch p rzejś ciach Bileck i wied ział. On a mo g ła, is to tn ie, ws k u tek ś więtej n aiwn o ś ci p o wied zieć za d u żo , ale zrząd zen iem Op atrzn o ś ci rek ru terk a z „Heu te Qo u " fataln ie wy p ad ała p rzed k amerami, więc jej ś wiad ectwo p o min ięto , a d o s tu d ió w zap ras zan o d ziewczy n y mło d s ze i ład n iejs ze o d n iej, a p rzed e ws zy s tk im u miejące s ię ro zp łak ać ju ż p o trzech s ło wach , czy li wzb u d zające ws p ó łczu cie zwięk s zające p o żąd an ą o g ląd aln o ś ć. W n as tęp n ej k o lejn o ś ci w o b ecn o ś ci s zlo ch ający ch o fiar zaczęło s ię mag lo wan ie p rzed s tawicieli cen trali firmy , k tó rzy wres zcie d o tarli d o Wars zawy , b y p o s p rzątać b ałag an , zaczy n ając, ma s ię ro zu mieć, o d n o wej k amp an ii wizeru n k o wej. Ojciec J an o raz jeg o g ru p a b y li więc ch ro n ien i o d n atarczy wy ch p y tań o raz ws zelk ich p o mó wień i in s y n u acji. By ła to , n ie d a s ię u k ry ć, o s o b is ta zas łu g a k o mis arza Lo u v ain a, k tó ry – w p rzeciwień s twie d o Bileck ieg o , wy k azu jąceg o li ty lk o d o b re ch ęci – w realn ej ch wili p ró b y o k azał s ię p rawd ziwy m ry cerzem i o b ro ń cą Ko ś cio ła. Sk o n fu n d o wan y red ak to r s am n ie wied ział, czy p o win ien s ię b ard ziej ws ty d zić s wej małej zazd ro ś ci, czy cies zy ć, że Bó g zes łał mu tak ieg o s o ju s zn ik a. J ed n ak n a to , żeb y zn ó w u mó wić s ię z k o mis arzem i o two rzy ć p rzed n im s erce, red ak to r s ię n ie zd o b y ł. Cierń n ieu fn o ś ci wciąż tk wił w jeg o d u s zy , o k azu jąc s ię w k o ń cu języ czk iem u wag i.
Bileck i p o
k ilk u d n io wy m wah an iu
p o s tan o wił jed n ak
p o d jąć n iezależn e
ś led ztwo i p o n o wn ie zad zwo n ił d o p an n y Sawick iej. Ty m razem ju ż n ie o wijał w b awełn ę, ty lk o wp ro s t zap ro p o n o wał jej ws p ó łp racę. – Ależ, p an ie red ak to rze, p rzecież jes t ju ż p o ws zy s tk im – zao p o n o wała o d razu . Gło s miała n ap rawd ę miły , eman u jący d u ch o wą s iłą. Przy jemn ie b y ło jej s łu ch ać n iezależn ie o d teg o , co mó wiła… – M o rd ercę s ch wy tan o , jes teś my b ezp ieczn i! – Pan n o Lu cy n o , ja n ajb ard ziej o b awiam s ię k o n s ek wen cji p u b liczn eg o u jawn ien ia fak tu , że zab ó jca b y ł eg zo rcy zmo wan y p rzez o jca J an a, a mimo to wk ró tce p o tem d o k o n ał zb ro d n i. – To p rawd a, że n as z o jciec d u ch o wy u zn ał teg o czło wiek a za u wo ln io n eg o – p rzy zn ała z wah an iem. – Przy k ro mi to p rzy zn ać, ale ty m razem zły d u ch n ajwy raźn iej zwió d ł o jca J an a. J es tem jed n ak p rzek o n an y , że jed n a p rzeg ran a d u ch o wa b itwa n ie s tan o wi o k o ń cu wo jn y – zas trzeg ł s ię s zy b k o Bileck i. – Pro s zę jed n ak zważy ć, p an i Lu cy n o , że g d y b y ta rzecz s ię ro zn io s ła, mo g ło b y to d o p ro wad zić d o zawies zen ia o jca J an a w p o s łu d ze eg zo rcy s ty . Są wy rach o wan i lu d zie, k tó rzy n aty ch mias t ro zd mu ch alib y ten wy p ad ek w au rze s k an d alu i d o p ro wad zili d o p u b liczn eg o zg o rs zen ia. – J eś li tak a b ęd zie wo la b o ża… – o d p arła z rezy g n acją. – Weźmiemy ten k rzy ż. – J a mam p o my s ł, b y teg o u n ik n ąć! – o d p o wied ział za s zy b k o i p o n iewczas ie zd ał s o b ie s p rawę z wy g ło s zo n ej n iezręczn o ś ci. J ak żeż ch rześ cijan in mó g łb y u n ik ać wzięcia n a s ieb ie k rzy ża? Na s zczęś cie p an n a Lu cy n a o k azała wielk o d u s zn o ś ć. – Co p an red ak to r ma n a my ś li? – zap y tała p o p ro s tu . – Rep o rtaż n a wy łączn o ś ć – o d rzek ł b ez wah an ia. – Gd y b y jak iś in n y p rzed s tawiciel med ió w d o tarł d o o jca J an a, u s ły s zy , że ty m tematem zajmu je s ię ju ż k o n k u ren cja, czy li red ak cja „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ". J es t d u że p rawd o p o d o b ień s two , że o trzy maws zy tak ą o d p o wied ź, ó w d zien n ik arz zrezy g n u je z s zu k an ia s en s acji. On i n ie lu b ią b y ć d ru d zy w k o lejce. – Ale p an to też w k o ń cu wy d ru k u je, i co wted y ? – Nie ja b ęd ę o ty m d ecy d o wał. Nas za red ak cja czy n i ws zy s tk o w p o ro zu mien iu z wład zami k o ś cieln y mi. Po wied zmy , że b ęd ę zb ierał materiały p ras o we tak d łu g o , d o p ó k i s p rawa n ie u cich n ie, a p o tem red ak cja wraz z jej k iero wn ik iem d u ch o wy m zas tan o wi s ię, co z n imi d alej zro b ić… J a ze s wej s tro n y n a p ewn o n ie b ęd ę n aleg ać n a d ru k d la p ró żn ej s ławy . Na p ewn o n ie b ęd ę zab ieg ał o ro zg ło s k o s ztem g o d n o ś ci o jca J an a.
– Niech p an u Bó g wy n ag ro d zi, p an ie M arcin ie. Pierws zy raz zwró ciła s ię d o n ieg o p o imien iu . Bileck i p o czu ł miłe ciep ło w o k o licach żo łąd k a. – Trzeb a p o p ro s ić o zg o d ę o jca J an a – d o d ała p o n amy ś le. – Sk o ro to ma b y ć arty k u ł n a wy łączn o ś ć… – Na ty m etap ie n ie trzeb a o jca k ło p o tać – o d p arł s tan o wczo Bileck i. – Po win n iś my u s talić ws tęp n e fak ty i p ro p o zy cje k o n k retn y ch d ziałań , zan im s ię o to zwró cimy . M o że p rzecież b y ć i tak , że cała ta b u rza p rzejd zie b o k iem i z b o żą p o mo cą n ic złeg o s ię n ie s tan ie. Dlateg o n ie zaczy n ajmy o d s ian ia n iep o k o ju . Bąd źmy n ajp ierw czu jn i. – Co właś ciwie p an red ak to r ma n a my ś li? – W jej g ło s ie zab rzmiała n ieu fn o ś ć. – M u s imy u s talić, czy ty lk o ten jed en eg zo rcy zm n ie p o d ziałał. – Starał s ię mó wić s tan o wczo , z całk o witą p ewn o ś cią s ieb ie. – J eżeli, co n ie d aj Bó g , tak ich p rzy p ad k ó w b y ło b y więcej, o jciec J an p o win ien d o wied zieć s ię o ty m o d n as jak o p ierws zy i s amemu p o d jąć d ecy zję, jak p o s tąp ić d alej. – Co ja mam zro b ić? – s p y tała s tan o wczo . – Pro s zę d o trzeć p o k o lei d o ws zy s tk ich eg zo rcy zmo wan y ch i p o ro zmawiać z n imi. J eżeli o k aże s ię, że k to ś z n ich wciąż p o trzeb u je p o mo cy … – Przek o n ał mn ie p an , zg o d a! – zd ecy d o wała s ię, n im d o k o ń czy ł zd an ie. – Po win n iś my teraz u s talić s y s tem s p o tk ań , p o d czas k tó ry ch b ęd zie mi p an i p rzek azy wać zd o b y tą wied zę. I mo że lep iej… – zająk n ął s ię lek k o – ab y te s p o tk an ia wy g ląd ały n a tro ch ę b ard ziej p ry watn e… Zaś miała s ię cich o . – Czy ty lk o n a tak ie mają wy g ląd ać, p an ie red ak to rze? – W jej g ło s ie zab rzmiała n ies k ry wan a k o k ieteria. – J es tem ró wn ież k o b ietą, a n ie ty lk o czło n k in ią g ru p y ws p arcia. – J a… – zaczął i u rwał. Głu p ia s p rawa, ale zawo d o wy d zien n ik arz i p u b licy s ta zap o mn iał języ k a w g ęb ie. – J eżeli p an M arcin ma wo b ec mn ie u czciwe zamiary , ja n ie mam p o wo d u o d mawiać. – Dzięk u ję – wy k rztu s ił Bileck i. – Zatem d o zo b aczen ia. Dam zn ać, k ied y s ię czeg o ś d o wiem. – Ro złączy ła s ię. Kied y Bileck i o d k ład ał s wo ją k o mó rk ę, zd ał s o b ie s p rawę, że p iek ą g o u s zy . To zap ewn e b y ł s k u tek p ro mien io wan ia telefo n u , ale czu ł s ię jak s ztu b ak .
I jak k ato lick i J ames Bo n d … Ps iak rew! A d laczeg o właś ciwie n ie?! Przecież p o p k u ltu ra wciąż jes zcze ma s wo je p rawa!
ROZDZIAŁ 5 LUKA W ROZUMOWANIU
Pro k u rato r Witeck i, co rzad k ie w jeg o zawo d zie, mimo k ilk u n as tu lat p rak ty k i zach o wał p o czu cie h u mo ru , acz trzeb a p rzy zn ać d o ś ć s p ecy ficzn e. W ro zmo wach z k o leg ami p o fach u n a tematy zawo d o we z lu b o ś cią s to s o wał termin o lo g ię rzeźn iczą. Zwy k ł więc mawiać, że s wo ich „k lien tó w o p rawia", zaczy n ając rzecz jas n a o d wy p atro s zen ia. Po tem mięs o ro zb ierał n a ćwierci, s o lił, p rzy rząd zał i ro zwies zał n a h ak ach p arag rafó w, a n a k o n iec wy cen iał je, zaty k ał metk i i s p rzed awał s ąd o wi. Przy k ład o wo , „o s k ó ro wan ie" w jeg o termin o lo g ii o zn aczało zd emas k o wan ie i o b alen ie lin ii o b ro n y o s k arżo n eg o . Po tem w zależn o ś ci o d wag i s p rawy n as tęp o wało węd zen ie żeb erek , d u s zen ie p o d ro b ó w n a s alces o n alb o p arzen ie s zy n k i. W ch wilach s zczero ś ci mawiał, że tak ie p o d ejś cie d o o s k arżo n y ch zap ewn ia mu ró wn o wag ę p s y ch iczn ą i n iezb ęd n e o d reag o wan ie emo cjo n aln e. Najlep iej b y ło b y ć zu p ełn ie p o n ad to , z czy m miał d o czy n ien ia w g o d zin ach p racy . Zatem o n p o p ro s tu ro b ił w mięs ie – p rzerab iał je i p o rcjo wał. Od d o s zu k iwan ia s ię w mięs ie czło wiek a b y ł ad wo k at i s ąd , o n n ie. Po za ty m b y ł as cety czn y m weg etarian in em i u ważał, że mięs o , jak ju ż mu s i, p o win n o zjad ać s ię s amo . W tej ro zmo wie, w g ab in ecie p ro k u rato ra Witeck ieg o , o p ró cz g o s p o d arza b rali u d ział Rafals k i i Lo u v ain o raz ad wo k at p o d ejrzan eg o Damięck ieg o , mecen as Ząb eck i, o d k tó reg o właś n ie wy s zła p ro p o zy cja teg o s p o tk an ia. Czło n k o wie p ales try
z racji
wy k o n y wan eg o
zawo d u
mu s ieli
p s u ć k rew
p rzed s tawicielo m o rg an ó w ś cig an ia, tak i lo s , ale Ząb eck i d o s wo jeg o p o wo łan ia d o d awał jes zcze wy jątk o wo wk u rzający ro zmó wcę wy g ląd zewn ętrzn y . Ko n k retn ie fry zu rę b azu jącą n a jeg o o s o b liwej s k ło n n o ś ci d o ły s ien ia. Dwa zak o la s k ro n io we łączy ły mu s ię n a ciemien iu , ale tak , że n a wy s o k o ś ci czterech p alcó w n ad n o s em p o zo s tała mała k ęp k a wło s ó w, k tó ry ch n ie g o lił, ty lk o p rzy cin ał w fin ezy jn y tró jk ącik . W efek cie n a p ierws zy rzu t o k a zd awało s ię, że p an u mecen as o wi s ied zi n a czo le d u ża mu ch a, i trzeb a b y ło s ię d o b rze p iln o wać, b y g o n ie p aln ąć w czo ło o twartą d ło n ią. Kied y zaś n ieco p ó źn iej Ząb eck i o twierał u s ta, p rzy ch o d ziła ch ęć u ży ć czeg o ś zn aczn ie ciężs zeg o , ch o ćb y ło p aty .
– Zatem p ań s k i k lien t ch ciałb y s ię s am wy try b o wać? – Pro k u rato r Witeck i ro zp o czął d y s k u s ję w s wo im s ty lu . – Do b ro wo ln ie p o d d ać s ię k arze – u ś ciś lił wy n io ś le zn ies maczo n y ad wo k at. – Po d waru n k iem, że zarzu ty o g ran iczą s ię ty lk o d o jed n eg o zab ó js twa. – Łas k awca! – Rafals k i ro ześ miał s ię w k u łak . – Brak alib i to jes zcze n ie d o wó d , ty lk o p o s zlak a, a w p o zo s tały ch d wu p rzy p ad k ach zab ó js tw wy n ic więcej n a mo jeg o k lien ta n ie macie – o d p aro wał Ząb eck i, zach o wu jąc zimn ą k rew. – Z ek s p erty z wy n ik a jas n o , że zab ó jca b y ł jed en . Działał tak s amo ! – To też ty lk o p o s zlak a, p an ie p o d k o mis arzu . – Ale mo cn a i d o b rze p as u jąca d o całej res zty o b razu s p rawy . – Nie całk iem d o b rze. Z an alizy to k s y k o lo g iczn ej wy n ik a, że Ed ward Pilch zo s tał Pav u lo n em, p o d czas g d y d waj p o zo s tali lek iem o n azwie
o b ezwład n io n y Cis atrak u riu m.
– Wid o czn ie więcej d awek Pav u lo n u n a Alleg ro n ie mieli – wzru s zy ł ramio n ami Rafals k i. – Więc Damięck i d o k u p ił s o b ie zamien n ik . – M o im zd an iem jes t to p rzes łan k a ws k azu jąca, że k to ś n aś lad o wał meto d ę mo jeg o k lien ta. – Bard zo wątp liwa – s k wito wał p ro k u rato r. – J eżeli ty lk o czy mś tak im zamierza p an mecen as zab ierać n am cen n y czas … – Pro p o n u ję, ab y p an o wie zap o zn ali s ię z całą lin ią o b ro n y mo jeg o k lien ta i wted y ro zważy li, czy n ie warto p rzy jąć jeg o d o b ro wo ln eg o p o d d an ia s ię k arze. – Słu ch amy , mecen as ie – łas k awie zg o d ził s ię Witeck i. Ad wo k at o d wró cił s ię jed n ak o d n ieg o i s k iero wał wzro k n a milcząceg o Lo u v ain a, k tó ry s ied ział w ro g u p o k o ju . – M ó j k lien t w o k res ie wczes n ej mło d o ś ci p ad ł o fiarą trau my , k tó ra rzu to wała n a całe jeg o p rzy s złe ży cie. Pan a Damięck ieg o w g ru p ie ró wieś n iczej d ręczo n o w p ewien b ard zo o k ru tn y i ch arak tery s ty czn y s p o s ó b . Siln iejs i k o led zy ch wy tali g o , k ład li n a ziemi lu b s zk o ln ej ławce, p rzy trzy my wali i zn ęcali s ię n ad n im. Częs to wiązało s ię to z s ek s u aln y m u p o k o rzen iem. Zd ejmo wan o mu s p o d n ie i b ielizn ę, zach ęcan o p rzech o d zące d ziewczęta, b y s ię temu p rzy g ląd ały . Wk ład an o mu w o d b y t d łu g o p is y , a w jed n y m p rzy p ad k u o p arzo n o ro zżarzo n y m p ap iero s em w czu b ek p en is a… – Co b y ło p o wo d em ty ch p rześ lad o wań ? – zap y tał p ro k u rato r.
– Wy k azy wan e o d n ajmło d s zy ch lat p o czu cie p rawo rząd n o ś ci i leg alizm d ziałań mo jeg o k lien ta. – Kap o wał zn aczy – s k wito wał Rafals k i. Ad wo k at wy n io ś le zmilczał d rwin ę i zn ó w wb ił wzro k w k o mis arza, d ając d o zro zu mien ia, że o czek u je o d n ieg o s p ecjaln ej u wag i. – Do czeg o p an zmierza? – o d ezwał s ię wres zcie Lo u v ain . –
Mój
k lien t
cierp i
na
wielo letn ie
n ieleczo n e
PTSD,
czy li
zes p ó ł
p o s ttrau maty czn y . Ta p rzy p ad ło ś ć n ajp ierw rzu to wała n a jeg o s to s u n ek d o k o b iet, a o s tatn io p o d wp ły wem n o wy ch n iep rzy jemn y ch p rzeży ć p rzek s ztałciła s ię w p s y ch o zę. – J ak ie p rzeży cia Damięck ieg o p an mecen as ma n a my ś li? – zap y tał k o mis arz. – Zmu s zo n o g o d o p o d d an ia s ię eg zo rcy zmo m. – Zmu s zo n o ? – Lo u v ain s zczerze s ię zd ziwił. – Szan tażem – o d p arł ad wo k at b ez mru g n ięcia o k iem. – Gd y b y teg o n ie zro b ił, miały zo s tać u jawn io n e jeg o n ieg o d n e zach o wan ia w s to s u n k u d o k o b iet. W tej s y tu acji mó j k lien t p o czu ł s ię zmu s zo n y p o d d ać s ię temu b arb arzy ń s k iemu , ś red n io wieczn emu o b rzęd o wi, p o d czas k tó reg o n iefras o b liwie zb u d zo n o i p o n o wn ie ro zjątrzo n o d awn e trau maty czn e ws p o mn ien ia. M ó j k lien t zap rag n ął za ws zelk ą cen ę zemś cić s ię za u p o k o rzen ia d o zn an e w mło d o ś ci. To p s y ch o ty czn e p rag n ien ie s p o wo d o wało o g ran iczo n ą p o czy taln o ś ć mo jeg o k lien ta. – Damięck i d ziałał z p ełn y m wy rach o wan iem – zap rzeczy ł mu Rafals k i. – Ku p ił p aralizato r, p rep araty zwio tczające, zap lan o wał czas i miejs ce zb ro d n i, zwab ił tam o fiarę. Czy tak d ziałają lu d zie n iep o czy taln i, p an ie mecen as ie? – Po mro czn o ś ć jas n a, afek t o d ro czo n y – o d p aro wał ad wo k at b ez n amy s łu . – Po za ty m p aralizato r i Pav u lo n mó j k lien t n ab y ł zn aczn ie wcześ n iej. M iał zamiar u ży ć ty ch ś ro d k ó w w k o n tak tach z k o b ietami, ale s ię wzb ran iał. To czy ł ze s wo imi mro czn y mi s k ło n n o ś ciami zwy cięs k ą, wewn ętrzn ą walk ę, d o p ó k i emo cjo n aln y ws trząs d o zn an y p o d czas eg zo rcy zmó w n ie p o zb awił g o res ztek s amo k o n tro li. Do d am jes zcze, że w p rzy p ad k u mo jeg o k lien ta p o min ięto fo rmaln ie o b o wiązu jącą p ro ced u rę, to zn aczy p rzed eg zo rcy zmami n ie s k o n s u lto wan o s ię z p s y ch o lo g iem. To p o ważn e zan ied b an ie o k azało s ię mieć fataln e n as tęp s twa… – Zatem zamierza p an zawn io s k o wać o s k iero wan ie s wo jeg o k lien ta n a o b s erwację p s y ch iatry czn ą? – zap y tał p ro k u rato r. – Naty ch mias t, jeś li mo ja p ro p o zy cja zo s tan ie o d rzu co n a.
– Pro s zę więc ją p rzed s tawić, mecen as ie. – M ó j k lien t u waża, że n ie zab ił p an a Pilch a. Ch ciał g o ty lk o zran ić i n as tras zy ć. Wy d aje mu s ię, że u k łu ł s wo ją o fiarę ty lk o raz, i to n iezb y t g łęb o k o , p o czy m o d s zed ł, zo s tawiając n ó ż tk wiący w ran ie. Po n ieważ jed n ak mó j k lien t zn ajd o wał s ię w s tan ie s iln eg o wzb u rzen ia i o g ran iczo n ej p o czy taln o ś ci, n ie mo że ręczy ć, że fak ty czn ie tak b y ło i n ie zas zło co ś jes zcze p o za jeg o ś wiad o mo ś cią. Dlateg o p an Damięck i jes t s k ło n n y wziąć n a s ieb ie o d p o wied zialn o ś ć za ws zy s tk ie trzy p ch n ięcia, k tó re s p ro wad ziły zg o n o fiary . Po d waru n k iem, że n a ty m ak t o s k arżen ia s ię s k o ń czy . Co d o mo les to wan ia s ek s u aln eg o , mó j k lien t p o n ió s ł ju ż k o n s ek wen cje s łu żb o we. – Ile? – rzu cił zn iecierp liwio n y p ro k u rato r. – Os iem lat. Po n ad to wy rażen ie s k ru ch y , fin an s o we zad o ś ću czy n ien ie ro d zin ie zmarłeg o o raz zg o d a n a k ażd ą fo rmę terap ii. – Łas k awca! – p o wtó rzy ł Rafals k i. Wid ać b y ło , że cały aż g o tu je s ię w ś ro d k u . – A my mamy zo s tać z d wo ma n iewy jaś n io n y mi p rzy p ad k ami zab ó js tw n a tle ry tu aln y m?! – Przy k lep cie je k o mu in n emu – o d p arł zimn o Ząb eck i. – M o że ten d ru g i b ęd zie miał g o rs zeg o ad wo k ata… Lo u v ain s zy b k o ws tał i s tan ął p o międ zy p o d k o mis arzem a mecen as em. Ty lk o d zięk i temu n ie d o s zło d o ręk o czy n ó w w o b ecn o ś ci p ro k u rato ra. – Sk u rwy s y n ! – wy d y s zał p rzez zęb y ro zwś cieczo n y Rafals k i. – Daję p an o m ty d zień d o n amy s łu , p o tem s k ład am wn io s ek o o b s erwację p s y ch iatry czn ą. I żeg n am! – Ad wo k at ru s zy ł d o d rzwi. – Ży czę p an o m, ab y res zta teg o d n ia b y ła d la p an ó w lep s za. – Do zo b aczen ia – rzu cił za n im Witeck i, p o czy m zwró cił s ię d o o b u p o licjan tó w. – To mięs o jes t s tan o wczo za ch u d e, jeś li mam zro b ić z n ieg o węd lin y n a n ajwy żs ze h ak i. W p rzy p ad k u ś mierci Ku n ica i Pias k o ws k ieg o fak ty czn ie mu s zę mieć lep s ze p o wiązan ie z Damięck im, n iż s am b rak alib i i modus operandi. Zn ajd źcie mi jed en d o wó d , ch o ćb y jed n ą p o s zlak ę łączącą Damięck ieg o ze ś miercią k tó reg o ś z ty ch d wó ch ch ło p ak ó w, a o p rawię g o tak , żeb y s tarczy ło n a trzy s zy n k i. J ak n ie, p rzy jmę u g o d ę. – M amy cały ty d zień , d amy rad ę! – zap ewn ił en erg iczn ie Rafals k i. – To n ie my d o s taliś my te s ied em d n i. – Lo u v ain zg as ił jeg o zap ał. – Gd y b y ty lk o o n as ch o d ziło , Ząb eck i ws trzy małb y s ię ze s wo im wn io s k iem n ajwy żej czterd zieś ci o s iem g o d zin . Na p ewn o n ie d awałb y n am czas u n a p o p rawien ie
ś led ztwa. Pro k u rato r Witeck i u ś miech n ął s ię n a zn ak zg o d y i melan ch o lijn ie p o k iwał g ło wą. – To o co tu ch o d zi?! – ziry to wał s ię Rafals k i. – O k o ś cieln e mły n y , k tó re, jak wiad o mo , mielą p o wo li, więc p o trzeb u ją więcej czas u . Ząb eck i k o leg u je s ię z fach o wcami o d k o ś cieln y ch ro zwo d ó w i p ewn ie tęd y p u ś ci cy n k . – Ch o d zi o te całe eg zo rcy zmy ? – d o my ś lił s ię p o d k o mis arz i d emo n s tracy jn ie wzru s zy ł ramio n ami. – O k o lejn y p u b liczn y s k an d al g o d zący w p o wag ę Ko ś cio ła. – Przecież ch y b a k u ria n ie wmies za n am s ię d o ś led ztwa! – Pewn ie, że s ię n ie wmies za. Ku ria ty lk o wy razi zatro s k an ie. – No i co z teg o ? Pro k u rato r z rezy g n acją wzn ió s ł o czy k u n ieb u . – Ch o d ź mło d y , p ó źn iej ci to wy tłu maczę. – Lo u v ain wy h o lo wał p artn era n a k o ry tarz i zas alu to wał n a p o żeg n an ie Witeck iemu . – Weźcie s ię n ie wy g łu p iajcie! – Rafals k i n ie d awał s ię s p acy fik o wać. – Przecież to n ie aż tak ! W k o ń cu ch y b a ży jemy w p ań s twie p rawa… – Kan o n iczn eg o . Po d k o mis arz z wrażen ia n ares zcie s ię zamk n ął. – Kied y d o cieb ie, mło d y , wres zcie d o trze, że to o n i tu rząd zą? – zn iecierp liwił s ię Lo u v ain . – Nib y z cieb ie tak i b y s try p amp ers p o s zk o łach , a n ie zau waży łeś jes zcze, że ab y ru s zy ło jak iek o lwiek p o s tęp o wan ie p rzeciwk o k s ięd zu , med ia mu s zą wp ierw międ lić s p rawę co n ajmn iej p rzez p ó ł ro k u ? A p o tem wy ro k i zap ad ają s y mb o liczn e, o b o wiązk o wo w zawias ach , p o d czas g d y zwy k ły g n o jek za to s amo k o ń czy z d u p ą wy rwan ą p rzy s amy ch u s zach . Wy d ed u k u j więc wn io s k i, Sh erlo ck u ! J eżeli n as ze ś led ztwo im s ię n ie s p o d o b a, to zo b aczy s z tak i cu d p ap ies k i, że ci o k o zb ieleje. – M as z o b s es ję! – wark n ął Rafals k i, ale n ie ro zwin ął d alej tej my ś li. – To co ro b imy ? – Przy g ry zł warg ę. – M ąd re p y tan ie i warto s ię n ad n im zas tan o wić. – M o że rzeczy wiś cie w n as zy m ro zu mo wan iu jes t lu k a. – Po d k o mis arz o d etch n ął g łęb iej. – Załó żmy więc, że k to ś o b s erwo wał Damięck ieg o w p ark u . Po tem p o p rawił p o n im n o żo wą ro b o tę, a n as tęp n ie zaczął n aś lad o wać jeg o s ty l d ziałan ia w k o lejn y ch p rzy p ad k ach .
– Teo rety czn ie is tn ieje tak a mo żliwo ś ć – s twierd ził Lo u v ain . – To o d czeg o zaczy n amy ? – Tak s o b ie my ś lę. – Ko mis arz zmars zczy ł b rwi. – Czy tu taj też p rzy p ad k iem n ie b y ło jak ieg o ś trzy n as teg o ap o s to ła… – Wracamy zatem d o s p rawd zan ia lu d zi z lis ty k s ięd za Ry b y ? – Nie. M y ś lę, że n ajis to tn iejs zeg o n azwis k a n a tej liś cie n ie ma. – M o że p o win n iś my d ru g i raz p o g ad ać z Po to ck ą? – Ob awiam s ię, że n ie b ęd zie zb y t s k ło n n a d o ws p ó łp racy . Ob iecy waliś my jej d y s k recję, a p rzez n as cały b iu ro wiec o mal n ie p o s zed ł z d y mem i s k o ń czy ł jak wieża WTC… Sk o rzy s tajmy lep iej z tro p u , k tó ry p o d s u n ął n am s am p an mecen as . – M as z n a my ś li p s y ch iatrę? – Rafals k i o d zy s k ał p rzy to mn o ś ć u my s łu . – Uh m… – Lo u v ain en erg iczn ie o b ejrzał s ię za p o licjan tk ą, k tó ra p rzed ch wilą ich o min ęła. – Pan i as p iran t Ło s iews k a! – zawo łał za n ią. – M o żemy k o leżan k ę p ro s ić o ch wilę ro zmo wy ? – Słu ch am, p an ie k o mis arzu . – Blo n d y n k a w mu n d u rze zawró ciła. – Czo łem, Halin k a. – Rafals k i k iwn ął jej g ło wą. – Cześ ć, M ich ał – o d p o wied ziała. – Zn acie s ię? To d o b rze… – s k wito wał Lo u v ain i filu tern ie zwró cił s ię d o p o licjan tk i. – Czy s zan o wn a k o leżan k a n ie zech ciałab y p o p aś ć w o p ętan ie? – Pry watn ie czy s łu żb o wo ? – Uś miech n ęła s ię s zero k o . – Słu żb o wo . – Ko mis arz s p o ważn iał. – M amy d o zro b ien ia małą g rę o p eracy jn ą. Ch y b a że p an i as p iran t jes t czy mś p iln ie zajęta? – Ch ętn ie s ię wy rwę zza b iu rk a. Kim miałab y m b y ć? – zap y tała, o k azu jąc ju ż czy s to fach o we zain teres o wan ie. Lo u v ain n amy ś lał s ię ch wilę n ad leg en d ą. – Właś cicielk ą p ry watn ej firmy , k tó ra, ch cąc o s iąg n ąć lep s zą jak o ś ć zarząd zan ia, zap is ała s ię n a wars ztaty p ro g ramo wan ia u my s łu meto d ą Silv y . Wy d awało ci s ię, że to jed y n y s p o s ó b , żeb y s p ro s tać wy zwan io m k o n k u ren cji, ale co ś p o s zło n ie tak . Od tej p o ry zaczęły s ię d ziać z to b ą d ziwn e rzeczy , to zn aczy b ezs en n o ś ć, ro zk o jarzen ie i p o czu cie o b cej o b ecn o ś ci. Najp ierw s tale g d zieś za to b ą, p o tem w two jej g ło wie. Os tatn io zaczęłaś s ły s zeć g ło s y , k o n ieczn ie b lu źn iercze. – OK. – Sk in ęła g ło wą. – Do czy tam s o b ie res ztę o b jawó w s ch izo fren ii w In tern ecie. – M as z n a to g o d zin ę. A ty , M ich ał, wejd ź n a s tro n ę k u rii i zn ajd ź telefo n
k o n tak to wy z k ap łan em s p rawu jący m mo d litwy o u wo ln ien ie. Halin a, zad zwo n is z tam, jak ty lk o s ię p rzy g o tu jes z. M u s is z im p o d ać k ilk a p o d ręczn ik o wy ch o b jawó w ch o ro b y p s y ch iczn ej, ale też k o n ieczn ie ws p o mn ieć, że p o jawiła s ię u cieb ie n iech ęć d o rzeczy ś więty ch . Na p rzy k ład , że k ied y mas z min ąć jak iś k o ś ció ł, s tras zn ie k o rci cię, żeb y p rzejś ć n a d ru g ą s tro n ę u licy alb o zawró cić. – A jak n azy wała s ię mo ja firma? – zap y tała rzeczo wo . – Wy b ierz s o b ie co ś ze s p is u firm, k tó re o s tatn io zawies iły d ziałaln o ś ć. Co tam ci s ię s p o d o b a. Nik t n ie p o win ien teg o d o k ład n iej s p rawd zać. W razie czeg o p rzy ś wiru jes z. – Tak jes t, p an ie k o mis arzu . – Do ro b o ty , d zieciak i! Pamp ers y u win ęły s ię s zy b k o . J es zcze p rzed k o ń cem d n ia Halin a załatwiła s o b ie s k iero wan ie n a k o n s u ltacje p s y ch iatry czn e u p o leco n eg o p rzez k u rię wars zaws k o p ras k ą p ro fes o ra Ed mu n d a Kęp s k ieg o . Od eg rała s wo ją ro lę tak d o b rze, że p o leco n o s ię jej s tawić ju ż ju tro o d zies iątej. W ro li to warzy s ząceg o zatro s k an eg o n arzeczo n eg o miał wy s tąp ić Rafals k i. Teraz p rzy d ał s ię fak t, że Lo u v ain n ie wziął p o d k o mis arza ze s o b ą n a ro zmo wę d o k s ięd za J an a. Sam k o mis arz ze s wej s tro n y zab rał s ię za s p rawd zan ie p ro fes o ra Kęp s k ieg o . Na p o czątek o d k ry ł, że jeg o ty tu ł b y ł czy s to g rzeczn o ś cio wy . Facet o k azał s ię ty p o wy m „marco wy m d o cen tem", awan s o wan y m n a ten s to p ień n a fali p arty jn y ch czy s tek w lis to p ad zie 1 9 6 8 ro k u . Fak ty czn ie zro b ił ty lk o d o k to rat, w k tó ry m o p iewał s u k ces y p rzo d u jącej p s y ch iatrii rad zieck iej i p ró b o wał p rzemy cić n a p o ls k i g ru n t id eę s ch izo fren ii b ezo b jawo wej. Reży mo wą k arierę n au k o wą zak o ń czy ł o s iem lat p ó źn iej, wy lan y z p racy za ro man s z p acjen tk ą. M iał s zczęś cie, że b y ł to ak u rat g o rący czerwiec 1 9 7 6 ro k u i ws zy s cy u wierzy li w jeg o tłu maczen ia, że p ad ł o fiarą p ro wo k acji i s zy k an SB. Od tąd z b rak u lak u p rzy k leił s ię d o KOR-u i zaczął ro b ić s k ro mn ą k arierę w o p o zy cji. Na p o lity k ę b y ł ch y b a jed n ak za mało ro zg arn ięty , więc s to p n io wo zd ry fo wał p o d s k rzy d ła Ko ś cio ła. Najp ierw p rzeży ł s p ek tak u larn e n awró cen ie p o d czas p ierws zej p ielg rzy mk i p ap ieża Po lak a, a w 1 9 8 1 d ał ś wiad ectwo p rawd zie w s p rawie s ch izo fren ii b ezo b jawo wej, k tó rej g łó wn y m o b jawem b y ł b rak miło ś ci d o k o mu n izmu , za co zaliczy ł in tern at w s tan ie wo jen n y m. Od tej p o ry jeg o marco wą p rzes zło ś ć u zn an o za zreh ab ilito wan ą, g rzech y mło d o ś ci wy b aczo n o i zap o mn ian o . Nik t ju ż n ie ty tu ło wał g o in aczej jak „p ro fes o rem". W 1 9 8 9 zo s tał n awet ek s p ertem ep is k o p atu d o s p raw zd ro wia p s y ch iczn eg o n aro d u , ale z racji n ik ły ch k o mp eten cji fach o wy ch , o g ran iczający ch s ię w zas ad zie ty lk o d o
zn ajo mo ś ci rep res y jn ej p s y ch iatrii rad zieck iej, o d s tawio n o g o d o ś ć s zy b k o n a b o czn y to r. Po n ieważ jed n ak Ko ś ció ł s wo im lu d zio m k rzy wd y n ie ro b i, Kęp s k i d o s tał fu ch ę k o n s u ltan ta p rzy k ilk u k o ś cieln y ch o ś ro d k ach leczen ia alk o h o lizmu . Tak d o trwał s o b ie d o emery tu ry , ś mierci p ap ieża Po lak a o raz wy b u ch u mo d y n a eg zo rcy zmy . Ta o s tatn ia o k o liczn o ś ć s p rawiła, że p rzy k o ś cieln a k ariera Kęp s k ieg o d wa lata temu n ab rała k o lejn eg o p rzy s p ies zen ia. Przes tał tu łać s ię p o p ro win cji, ś ciąg n ięto g o d o Wars zawy i d an o mies zk an ie z zas o b ó w k u rii. W jed n y m z p o k o jó w u rząd zo n o g ab in et, w k tó ry m p ro fes o r Kęp s k i o rzek ał o s tan ie zd ro wia p s y ch iczn eg o o s ó b zg łas zający ch s ię z p ro b lemami d u ch o wy mi, a s twierd ziws zy p o n ad ws zelk ą wątp liwo ś ć, że d an y p rzy p ad ek wy k racza p o za k o mp eten cje ws p ó łczes n ej n au k i, d iag n o zo wał o p ętan ie i k iero wał d elik wen ta lu b d elik wen tk ę d o eg zo rcy s ty . Za wizy tę n ależało s ię d wieś cie zło ty ch . By ła
ju ż
p ó źn a
n o c,
k ied y
k o mis arz
Lo u v ain
s k o ń czy ł
wy d o b y wan ie
p o wy żs zy ch in fo rmacji z p o żó łk ły ch teczek s tary ch zas o b ó w arch iwaln y ch o raz n ajn o ws zy ch b az d an y ch . In tu icja p o d p o wiad ała mu , że to n ie ws zy s tk o , że p o win ien p o s zp erać jes zcze tro ch ę g łęb iej, ale b y ł ju ż n a to zb y t zmęczo n y . Na ten mo men t k o mis arz p o p rzes tał jed y n ie n a k o n k lu zji, że p an p ro fes o r Kęp s k i jes t ch y b a jeg o b ratn ią d u s zą…
ROZDZIAŁ 6 ZAUROCZENIE
Od p o wied ź n a p y tan ie, g d zie u mó wić s ię z Lu cy n ą Sawick ą, s tan o wiła d la red ak to ra Bileck ieg o n iejak i k ło p o t. Najmn iej p o d ejrzan e b y ło b y s p o tk an ie w miejs cu ś więty m, jak imś k o ś ciele lu b k ap licy , ale to zd ecy d o wan ie n ie u ch o d ziło , s k o ro n ie mieli zamiaru s ię tam mo d lić. Cmen tarz b y łb y d o b ry , g d y b y n ie ro man ty czn y p o d tek s t… Z k o lei w p ark u wid ziało b y ich zb y t wielu lu d zi. M o g li s ię p rzy trafić zn ajo mi z jak iejś relig ijn ej ws p ó ln o ty , o b o je zn ali ich wielu , co fataln ie s k o mp lik o wało b y zamierzo n e ś led ztwo . Po zo s tawał więc jak iś lo k al g as tro n o miczn y , ale w ty m zak res ie red ak to r Bileck i n ie miał n ależy teg o ro zezn an ia, a wy b ierając n a ch y b ił trafił, o b awiał s ię, że p rzy p ro wad zi p o rząd n ą d ziewczy n ę d o jak iejś mo rd o wn i lu b , co g o rs za, d o p ełn eg o zb o czeń p rzy b y tk u cy wilizacji ś mierci. Z jeg o zn ajo mo ś cią Wars zawy , jak b y n ie b y ło ty p o weg o p rzy jezd n eg o „s ło ik a", p o zo s tawały Zło te Taras y o b o k Dwo rca Cen traln eg o . M iejs ce mo że n ieco zb y t ś wiato we, ale z b rak u lak u … Żeb y zaś u czy n ić zad o ś ć zas ad o m k o n s p iracji, wy b rał in n ą k afejk ę n iż ta, w k tó rej ro zmawiał z k o mis arzem Lo u v ain em. Na s zczęś cie z wy b o rem n ap o ju n ie b y ło tak ieg o p ro b lemu . W g rę wch o d ziła ty lk o h erb ata, d la p an n y o wo co wa! Teo rety czn ie miało to b y ć d y s k retn e s p o tk an ie ro b o cze, ws k azan e b y ły więc s tro je co d zien n e, ale p an n a Sawick a wy s tro iła s ię jak n a ran d k ę i n ie zamierzała s twarzać p o d ty m wzg lęd em jak ich k o lwiek p o zo ró w. Wło s y o k as ztan o wy m o d cien iu miała ś wieżo u farb o wan e i u ło żo n e w tro ch ę s taro ś wieck im, lecz wy s mak o wan y m s ty lu , a zielo n o -n ieb ies k a s u k ien k a, k tó ra wy ło n iła s ię s p o d jes ien n eg o p łas zcza, b y ła p o p ro s tu eleg an ck a, b ez żad n ej p rzes ad n ej ek s p res ji. Dek o lt ty lk o n a ty le g łęb o k i, ab y d o b rze wy ek s p o n o wać wis zący n a s zy i zło ty k rzy ży k . Ten s am b ły s k p o ś więco n eg o zło ta s k rzy ł s ię ró wn ież w jej p iwn y ch o czach . Bileck i n ie miał jej za złe, że u b rała s ię tak o d ś więtn ie. Po win ien , b o p rzy ciąg ała wzro k ws zy s tk ich p rzech o d zący ch w p o b liżu mężczy zn , ale p o p ro s tu n ie b y ł w s tan ie. Sam n ie mó g ł o d erwać o d n iej wzro k u . Nap rawd ę mu s ię p o d o b ała. Id ealn a k ato lick a n arzeczo n a, zarazem k o b ieca i p ro mien n ie czy s ta… Po za ty m Lu cy n a o d
razu n a ws tęp ie n ad mien iła, że d ziewicą k o n s ek ro wan ą, w p rzeciwień s twie d o res zty s ió s tr z g ru p y o jca J an a, zo s tawać n ie zamierza. – To d laczeg o p an i s ię tam zn alazła? – s p y tał wted y Bileck i. – In teres u ją mn ie s iln i i p o b o żn i mężczy źn i – o d p arła b ez o g ró d ek . – Uzn ałam, że w tej ws p ó ln o cie zn ajd ę o d p o wied n ieg o k an d y d ata n a męża. – Ro zu miem… – Red ak to r p o raz k o lejn y mu s iał d o ło ży ć s tarań , b y u k ry ć zmies zan ie. – Czy k tó ry ś z trag iczn ie zmarły ch b y ł p an i s zczeg ó ln ie b lis k i? W milczen iu p o k ręciła g ło wą. – Pan ie M arcin ie, mo d lę s ię g o rąco za ich d u s ze, ale s zczerze mó wiąc, to b y li jes zcze ch ło p cy . Tro ch ę s ię n imi ro zczaro wałam, mu s zę p rzy zn ać. M y ś lałam, że to b ęd ą, tak jak p an red ak to r p is ał, p rawd ziwi „d u ch o wi k o man d o s i", ty mczas em ws zy s cy o n i o k azali s ię jacy ś tacy … n aiwn i. Nib y p o ważn i, a tak n ap rawd ę wcale n ie. – Zg ło s iła s ię p an i d o o jca J an a p o p rzeczy tan iu k tó reg o ś z mo ich arty k u łó w? – Teg o p ierws zeg o . – Przep ras zam p an ią, jeś li zb y tn io p o d k o lo ry zo wałem rzeczy wis to ś ć. – By ć mo że teraz ma p an s zan s ę co ś n ap rawić… – Rzu ciła mu tak ie s p o jrzen ie, że Bileck iemu n ap rawd ę zro b iło s ię g o rąco . Bąd ź co b ąd ź b y ł to n ajwy żs zy czas , ab y p o s zu k ać żo n y . Ws zy s cy k o led zy w red ak cji mieli ju ż ro d zin y i g d y b y n ie jeg o reg u larn y u d ział w k o lejn y ch rek o lek cjach ig n acjań s k ich , s łu żący ch ro zp o zn an iu p o wo łan ia d o ży cia zak o n n eg o , ws p ó łp raco wn icy d awn o zaczęlib y g o p o d ejrzewać o p rzeciwn ą n atu rze o rien tację p łcio wą. Czas jed n ak mijał i n ależało alb o ro zp o cząć p o s tu lat, alb o p rzed s tawić red ak to ro wi n aczeln emu o raz k s ięd zu as y s ten to wi o d p o wied n ią n arzeczo n ą. Pan n a Lu cy n a jak n ajb ard ziej mo g łab y n ią b y ć! Py tan ie, k ied y wy p ad ało b y s ię o ś wiad czy ć, ile p o win n o trwać n arzeczeń s two , żeb y n ie za d łu g o an i za k ró tk o … – Pan s ię zamy ś lił. – Do tk n ęła jeg o d ło n i. – Przep ras zam... – Bileck i p rzy łap ał s ię n a ty m, że s zacu je ju ż termin ś lu b u , a właś ciwie n o cy p o … Czy m p ręd zej zg ro mił s ię w d u ch u za, n o mo że n iek o n ieczn ie n ieczy s te, ale zd ecy d o wan ie p rzed wczes n e my ś li. Od ch rząk n ął g ło ś n o . – M o że p rzejd źmy d o rzeczy ! – p o wied ział. – Zatem tak … – Wy jęła n o tes z to reb k i. – Na razie s p rawd ziłam trzy u wo ln io n e o s o b y . Przep ras zam, że tak mało , ale miałam tro ch ę in n y ch zajęć. – Nic n ie s zk o d zi! – Uś miech n ął s ię n aju p rzejmiej, jak u miał. – M y ś lę, że w ty ch p rzy p ad k ach n ie p o win n iś my mieć p o wo d ó w d o n iep o k o ju .
To lu d zie s zczęś liwi i wd zięczn i Bo g u . U n ik o g o n ie wy czu łam n ies zczero ś ci. Są p ełn i wd zięczn o ś ci d la o jca J an a i my ś lę, że g d y b y zas zła tak a p o trzeb a, mo żn a b y zwró cić s ię d o n ich o p o mo c w n as zej s p rawie. – Po p ro s zę o te n azwis k a. Po d ała mu k artk ę. – Ale zach o wała p an i jak ieś „ale", n iep rawd aż? – zap y tał, p rzeb ieg ając wzro k iem n azwis k a i k o n tak ty zaró wn o telefo n iczn e, jak i ad res y d o mo we o s ó b s zczęś liwie wy rwan y ch z mo cy d emo n ó w. Pan n a Lu cy n a p o k iwała w zad u mie g ło wą. – Bo wid zi p an re… – Wy raźn ie zawah ała s ię, czy wy p o wied zieć jeg o imię czy ty tu ł zawo d o wy . Ko lejn y d o b ry zn ak ! – J a n ajp ierw ch ciałam p rzy g o to wać s o b ie lis tę o s ó b d o s p rawd zen ia. Tro ch ę s ama p amiętałam, miałam też g rafik s p o tk ań n as zej ws p ó ln o ty . I tu , wid zi p an , wy s zła mi jak aś n ieś cis ło ś ć… – To zn aczy ? – zap y tał czu jn ie. – Nie zg ad za mi s ię liczb a u wo ln io n y ch o s ó b . J ak p an wie, o jciec J an n a s amy ch eg zo rcy zmach n ie p o p rzes taje. Po tem s ą jes zcze s p ecjaln e ms ze d zięk czy n n e, n a k tó ry ch o b ecn o ś ć u wo ln io n y ch jes t u s iln ie zalecan a. J ak o p ró b a i ś wiad ectwo . Litu rg ia o d b y wa s ię w as y ś cie d o d atk o wo wy s tawio n y ch n a o łtarzu relik wii ś więty ch , d la s zczeg ó ln eg o wzmo żen ia s iły s acru m. Sp rawd zan a jes t wted y trwało ś ć u wo ln ien ia. – Wiem. – Bileck i k iwn ął g ło wą. – Op ró cz o s ó b u wo ln io n y ch p o win n i też b y ć o b ecn i czło n k o wie g ru p y ws p arcia zaan g ażo wan i w d an y p rzy p ad ek . – I właś n ie p o d czas ty ch litu rg ii miałam o k azję wid y wać ws zy s tk ich u wo ln io n y ch . A tak że ty ch z n as , k tó rzy im to warzy s zy li. J ak o n au czy cielk a mam d o b rą p amięć d o twarzy . Res zta to k wes tia p o d s tawo wej k o mb in ato ry k i… Wie p an , tak s ię s k ład a, że u czę w g imn azju m matematy k i. – J es tem p ełen p o d ziwu ! – o zn ajmił Bileck i. Przezo rn ie u g ry zł s ię w języ k i n ie wy zn ał, że zaws ze b y ł z teg o p rzed mio tu k iep em. – To n ap rawd ę n ic tru d n eg o , p an ie M arcin ie – o d p o wied ziała, jak b y czy tała mu w my ś lach . – Ale ja ciąg le n ie p o wied ziałam p an u n ajważn iejs zeg o , o tó ż b y ło co n ajmn iej p ięć s es ji eg zo rcy zmó w, p o k tó ry ch u waln ian y an i razu n ie p rzy s zed ł n a ms zę d zięk czy n n ą. – M o że to ten s ch wy tan y zab ó jca? – Też o ty m p o my ś lałam, ale n ie. On b y ł n a d wó ch s es jach i p o tem n a jed n ej
ms zy . Ws zy s tk o s ię zg ad za. Zaliczy ł, że tak p o wiem, p ro g ram min imu m. – Zap ewn e to d lateg o … – Bileck i n ie d o k o ń czy ł my ś li. – J a jed n ak n ie o ty m czło wiek u ch ciałam p an u o p o wied zieć. No więc, k ied y ws zy s tk o s o b ie zes tawiłam, p o ró wn ałam z g rafik iem i p rzeliczy łam, wy s zło mi, że n ie mo g ę u s talić, ile b y ło d o k ład n ie o s ó b u waln ian y ch w o k res ie o s tatn ich s ześ ciu mies ięcy . Czterd zieś ci d wo je alb o czterd zieś ci tro je. Wy ch o d zi n a to , że jed n a o s o b a b y ła eg zo rcy zmo wan a w tajemn icy alb o n a s p ecjaln y ch zas ad ach . Nie mo g ę d o jś ć, k to to b y ł. – A k to as y s to wał? – M u s zę to d o p iero u s talić, p an ie M arcin ie, ale ju ż wiem jak . W n iek tó ry ch d n iach b y wały p o d wie lu b trzy s es je, czło n k o wie g ru p y ws p arcia s ię wy mien iali. Nie mijamy s ię wted y tak p o p ro s tu , lecz s p o ty k amy n a k ró tk ich ad o racjach , żeb y ci, k tó rzy p rzy s zli, mieli czas s ię p rzy g o to wać d u ch o wo , o d ch o d zący u s p o k o ić n erwy , a ws zy s cy razem wzajemn ie u mo cn ić. Dzięk i temu mo g ę więc s twierd zić, k to z k im s ię w te d n i s p o tk ał. – Wy p y ta p an i czło n k ó w g ru p y ? M u s iałab y s ię p an i z n imi u mó wić n a s p o tk an ie, a wiem, że n ie wo ln o wam s ię k o n tak to wać p ry watn ie. – Zro b ię to za p o ś red n ictwem u wo ln io n y ch . Po p ro s zę, ab y o n i zap y tali s wo je o s o b y as y s tu jące o to , k o g o p o tem s p o tk ali w k ap licy , i p rzek azali mi te in fo rmacje. Z u waln ian y mi mo żemy ro zmawiać o ws zy s tk im, co d o ty czy eg zo rcy zmó w. W ten s p o s ó b n ie złamię zak azu o jca J an a. –
Nap rawd ę
p an ią p o d ziwiam! –
o zn ajmił
Bileck i
całk iem
s zczerze. –
Zaimp o n o wała mi p an i s wo imi u miejętn o ś ciami i… – Po ws trzy mał s ię, b y n ie p o wied zieć „s p ry tem". – I p o my s ło wo ś cią! – M am jes zcze in n e u k ry te zalety , p an ie M arcin ie… – Zatrzep o tała rzęs ami. Bileck i d o b rze wied ział, że p o win ien teraz ws tać, p o żeg n ać s ię i o d ejś ć, p ro s ząc ją, ab y jes zcze ch wilę tu p o s ied ziała, zan im s ama p ó jd zie. Teg o wy mag ały wzg lęd y o s tro żn o ś ci, ale te s tawały s ię co raz mn iej is to tn e z k ażd ą u p ły wającą s ek u n d ą, p o d czas k tó rej s p o g ląd ał we wp atrzo n e w n ieg o p iwn e o czy p o d ru g iej s tro n ie s to lik a. – M o że p ó jd ziemy n a s p acer? – Ze zd u mien iem u s ły s zał s wó j włas n y g ło s . – Bo s ło ń ce właś n ie wy s zło … – Bard zo ch ętn ie. – Po d n io s ła s ię z k o cim wd zięk iem. – Po d a mi p an p łas zcz? Zas ad y k o n s p iracji d iab li wzięli! Red ak to r Bileck i o p u ś cił Zło te Taras y , p ro wad ząc p an n ę Lu cy n ę Sawick ą p o d ręk ę.
Wy s zli n a u licę Emilii Plater i p rzes zli n a d ru g ą s tro n ę Alei J ero zo lims k ich . W p rzejś ciu p o d ziemn y m Bileck i k u p ił to warzy s zce b u k iecik min iatu ro wy ch g o źd zik ó w, a k ied y zn ó w wy n u rzy li s ię n a p o wierzch n ię u licy , o b o je s p rawiali wrażen ie, jak b y zn ali s ię o d wielu lat. M in ęli h o tel M ario tt i u licę No wo g ro d zk ą. Red ak to r zu p ełn ie n ie wied ział, d o k ąd ich ten s p acer zap ro wad zi, p o p ro s tu s zed ł p rzed s ieb ie, p ro wad ząc ro ześ mian ą p an n ę u b o k u . Wied ział ty lk o , że mó g łb y tak iś ć b ez k o ń ca. Właś n ie zaczy n ał zd awać s o b ie s p rawę z wielk o ś ci zau ro czen ia, k tó re tak n ies p o d ziewan ie n a n ieg o s p ad ło . Sp acer ó w n ie trwał b ez k o ń ca, a właś ciwie całk iem k ró tk o , d o mo men tu , g d y d o tarli d o k o ś cio ła ś w. Barb ary . – Ws tąp imy s ię p o mo d lić? – zap y tała p an n a Lu cy n a. – Oczy wiś cie – o d rzek ł n aty ch mias t i wes zli d o ś wiąty n i. W p ierws zej ch wili Bileck i zamierzał p o p ro wad zić p an n ę wp ro s t d o o łtarza, jak b y to b y ła p ró b a ich ś lu b u , czy n iąc ro zmy ś ln ą alu zję w tej mierze, ale led wie min ęli k ru ch tę, n aty ch mias t s k ręcił w p rawo , w b o czn ą n awę. Lu cy n a n iczeg o n ie zau waży ła, ale o n aż zag o to wał s ię w s o b ie. M n iej więcej p o ś ro d k u k o ś cio ła, s amo tn ie, p rzy k rań cu ławy d la wiern y ch , k lęczał n a p o s ad zce k o mis arz Lo u v ain . M o d lił s ię w s k u p ien iu i ch y b a raczej s zczerze, n ie n a p o k az, b o wiem p ró cz ich tro jg a b y ła tu ty lk o jes zcze jak aś s taru s zk a. J ed n ak ten n ies p o d ziewan y wid o k n ie wy wo łał an i k rzty s y mp atii Bileck ieg o , wręcz p rzeciwn ie. Dawn y es b ek b y ł zd ecy d o wan ie o s tatn ią o s o b ą, k tó rą red ak to r ch ciałb y s p o tk ać w tak ro man ty czn ej ch wili, a ju ż zu p ełn ie n ie d o p rzy jęcia b y ła my ś l, że miałb y teraz p rzed s tawić mu p an n ę Lu cy n ę. Bileck i p o czu ł s ię wręcz o d arty z in ty mn o ś ci. Zręczn ie man ewru jąc n ieś wiad o mą, lecz p o tu ln ą to warzy s zk ą, p o p ro wad ził ją za filar, w miejs ce, g d zie b y li d o b rze zas ło n ięci p rzed p rzy p ad k o wy m s p o jrzen iem Lo u v ain a. Lu cy n a n ie s p y tała o n ic. Nie o k azała zd ziwien ia, d laczeg o ak u rat to , a n ie in n e miejs ce zo s tało p rzez jej to warzy s za wy b ran e. Po p ro s tu s tan ęła tam, g d zie o n d ał jej zn ak , ab y s ię zatrzy mali, p o czy m n aty ch mias t p rzy k lęk ła, p o ło ży ła p rzed s o b ą czerwo n e k wiaty i zaczęła o d mawiać ró żan iec. Red ak to r Bileck i też u k ląk ł o b o k n iej, ale p rzez d łu żs zą ch wilę n ie mó g ł s ię s k u p ić n a mo d litwie. Zu p ełn ie ro zs tro jo n y i zd ep ry mo wan y n as łu ch iwał, co ro b i k o mis arz. Do p iero k ied y Lo u v ain ws tał i w cis zy k o ś cio ła ro zleg ły s ię p o wo ln e, o d d alające s ię k ro k i p o licjan ta, red ak to r d y s k retn ie o d etch n ął z u lg ą. I s p o jrzał n a s wo ją d ziewczy n ę…
Tak , ju ż n a p ewn o mó g ł n azy wać p an n ę Lu cy n ę s wo ją d ziewczy n ą! Wy g ląd ała n ap rawd ę u ro czo , k lęcząc z ty m b iały m ró żań cem w d ło n iach . By ła tak a jas n a, tak a u d u ch o wio n a. Red ak to r Bileck i p o s tan o wił, że zap amięta ten wid o k d o k o ń ca ży cia, i z g łęb i s erca zaczął d zięk o wać za n ieg o Bo g u .
ROZDZIAŁ 7 NIEBEZPIECZNI DLA OTOCZENIA
– M ik ro fo n d ziała? – u p ewn ił s ię Lo u v ain . – Halin a, p o wied z co ś ! – p o lecił Rafals k i. – Jestem szalona… – zan u ciła p o licjan tk a. – W p o rząd k u ! – o zn ajmił p o d k o mis arz. – M o że to ty lk o s tary d u reń , ale g o n ie lek ceważcie – p rzes trzeg ł ich Lo u v ain . – Bez wy g łu p ó w, d zieciak i, i b ez o d b io ru . – Ro złączy ł s ię. Halin a i Rafals k i p rzes zli p rzez żelazn ą fu rtk ę p o s es ji p rzy Sty k i – cich ej u liczce n a wars zaws k iej Sas k iej Kęp ie. Do m b y ł p iętro wy m b liźn iak iem z o g ro d em, ale d o p ro fes o ra wch o d ziło s ię o s o b n y m wejś ciem. Wio s n ą mu s iało tu b y ć n ap rawd ę ład n ie. Teraz jed n ak , ch o ć teg o ro czn y lis to p ad b y ł wy jątk o wo ciep ły i s ło n eczn y , leg en d arn y u ro k Sas k iej Kęp y g d zieś s ię u lo tn ił. W zamian rzu cało s ię w o czy , że d o m wy mag a remo n tu , o g ró d jes t zan ied b an y i zd ziczały , a p rzy cin an ie ws zy s tk ieg o jak leci, s tan o wiło tu o d d awn a jed y n ą fo rmę p ielęg n acji zielen i. Czarn e, b ezlis tn e d rzewo p o d p ło tem, b o d ajże k lo n , wręcz zach ęcało , ab y s ię n a n im p o wies ić. Po ety ck i genius loci s k o n ał tu d awn o temu , n iep o s trzeżen ie, b y ć mo że razem z Ag n ies zk ą Os ieck ą, a zas tąp ił g o p o zo s tały p o n iej, n a p o ły zmaterializo wan y , d rap iący p o łaman y mi p azn o k ciami b ru k i i mu ry , p o ran n y k ac p o etk i-alk o h o liczk i. Rafals k i zap u k ał. Otwo rzy ła im jak aś s tars za k o b ieta – s zo rs tk a, mało mó wn a, o czu jn y m s p o jrzen iu , o s zczęd n a w ru ch ach . Sp rawiała wrażen ie emery to wan ej p ielęg n iark i i wzb u d zała o s tro żn e zau fan ie. – J a n ie ch cę, n ie ch cę! Nie trzeb a! – Halin a zro b iła s cen ę n a p ro g u p o czek aln i p ro fes o ra Kęp s k ieg o . – Ko ch an ie, u s p o k ó j s ię, to n ap rawd ę d la two jeg o d o b ra! – Rafals k i ze s wej s tro n y o d eg rał zap lan o wan ą ro lę cierp liweg o i s tan o wczeg o n arzeczo n eg o . – Pro s zę, n iech p ań s two ch wilę zaczek ają. – Ko b ieta p o p atrzy ła n a mio tającą s ię d ziewczy n ę o b o jętn ie, jak b y wid ziała to s etk i razy , i zn ik ła w g ab in ecie. Po n iecałej min u cie p o jawiła s ię zn o wu , p ro s ząc Halin ę d o ś ro d k a. Po k ó j p rzy jęć p rzy p o min ał b ard ziej zak ry s tię n iż g ab in et lek ars k i. Wis iały tu trzy k ru cy fik s y – n ad d rzwiami, n ad o k n em i n a ś cian ie za b iu rk iem. Do teg o z tu zin
ś więty ch o b razó w, b o d aj co d o jed n eg o k u p io n y ch n a wiejs k im o d p u ś cie w miejs co wo ś ci rep rezen tu jącej o ms załą p o d mu ró wk ę p o ls k iej Ścian y Ws ch o d n iej. Sło wem, jed en b ard ziej k iczo waty o d d ru g ieg o . Ws zy s tk ie w k rzy k liwy ch k o lo rach i ewid en tn ie k o mik s o wej k o n wen cji p rzed s tawiały p ło mien ie, o g n is te miecze o raz wy k rzy wio n e d iab ły d ep tan e p rzez an io ły lu b in n e ś więte o s o b y . Każd y s ch izo fren ik n a tak i wid o k o d razu p o czu łb y s ię g o rzej. Halin a s ch o wała g ło wę w ramio n a i wb iła wzro k w p o d ło g ę. Go s p o d arz s k wito wał jej zach o wan ie d o my ś ln y m u ś miech em. Pro fes o r Kęp s k i b y ł n is k i, ły s iejący , ap ary cją p rzy p o min ał b ard ziej mało mias teczk o weg o k o ś cieln eg o n iż wars zaws k ieg o in telig en ta s tarej d aty . Nie p o faty g o wał s ię, ab y n a p rzy jęcie g o ś ci zało ży ć mary n ark ę, wis zącą n a o p arciu k rzes ła za b iu rk iem. M in io n e p ó ł wiek u zd ecy d o wan ie n ie wy s tarczy ło , b y wy p len ić z jeg o s ty lu b y cia atry b u ty awan s u s p o łeczn eg o , zazn an eg o w zamierzch ły ch p o czątk ach PRL. Nie zareag o wał n a „d zień d o b ry " wch o d zący ch . Zd awało s ię, że o czek iwał s łó w „n iech b ęd zie p o ch walo n y J ezu s Ch ry s tu s ", a ws zelk ie in n e fo rmy g rzeczn o ś cio we b y ły p o n iżej jeg o g o d n o ś ci. Kied y wres zcie s ię o d ezwał, wrażen ie, że mają d o czy n ien ia z k o ś cieln y m, jes zcze b ard ziej s ię p o g łęb iło . – Pro s zę zo s tawić n as s amy ch n a czas ro zezn an ia. – Dro g ą d ed u k cji n ależało u s talić, że p o lecen ie zo s tało s k iero wan e d o p o d k o mis arza, p o n ieważ g o s p o d arz n awet n a n ieg o n ie s p o jrzał. – Ch ciałb y m p o mó c, jak b y co … – zao p o n o wał n ieś miało Rafals k i. – Po rad zimy s o b ie z b o żą p o mo cą. – Pro fes o r wy czek u jąco s p o jrzał n a Halin ę. On a zo rien to waws zy s ię, że b ad an ie ju ż s ię zaczęło , d emo n s tracy jn ie s k rzy wiła s ię n a wzmian k ę o Bo g u . – Będ ziemy o b o je w p o czek aln i – o d ezwała s ię as y s ten tk a p ro fes o ra, d ając Rafals k iemu zn ak , b y wy s zed ł wraz z n ią, p o czy m zamk n ęła d rzwi i u s iad ła p o d ś cian ą. Po d k o mis arz s tan ął p rzy o k n ie, o d wracając g ło wę tak , ab y to warzy s ząca mu k o b ieta n ie zau waży ła s łu ch awk i w jeg o u ch u . Całą u wag ę s k u p ił n a ro zmo wie w s ąs ied n im p o k o ju . – Pro s zę, p ro s zę, n iech p an i s iad a – p o lecił p ro fes o r i o d razu p rzes zed ł d o rzeczy . – Czy w ty m p o k o ju jes t co ś , co wzb u d za p an i n iep o k ó j? – Nie… Nie wiem… – wy b ąk ała Halin a. – Pro s zę s ię ro zejrzeć d o o k o ła. Co p an i s ąd zi o ty ch o b razach ? – Są b rzy d k ie – s twierd ziła, wy ch o d ząc z ro li, p o n ieważ p o wied ziała to całk iem s zczerze. – Zatem ś więte o b razy ro b ią n a p an i o d p y ch ające wrażen ie? – p o d s u n ął jej
g o to wą o d p o wied ź. – Wid o k p o k o n an y ch d emo n ó w wy wo łu je w p an i lęk … – raczej ju ż s twierd ził, n iż zap y tał. – Są b rzy d k ie – p o wtó rzy ła z u p o rem Halin a, p rzy b ierając zacięty wy raz twarzy . – Pro s zę n ie u ciek ać wzro k iem i lep iej im s ię p rzy jrzeć. Ch o ćb y tu , p ro s zę s p o jrzeć n a ten triu mf M ich ała Arch an io ła n ad s zatan em. J ak ie u czu cia wzb u d za w p an i ten wizeru n ek ? – To jes t b o h o maz… Ws zy s tk ie o n e to k icze i b o h o mazy ! – Odium fidei… czy li n ien awiś ć d o wiary o raz ws zelk ich rzeczy ś więty ch – zd iag n o zo wał p ro fes o r Kęp s k i, p o czy m u s iad ł za b iu rk iem i zaczął co ś p is ać. – Do k o ś cio ła p an i n ie u częs zcza, to ju ż wiemy . – Co ś mn ie s tamtąd o d p y ch a – wy zn ała p o licjan tk a zg o d n ie z p lan em. – Tak , to b y s ię zg ad zało … – mru k n ął p ro fes o r Kęp s k i. – Czy miała p an i mas o n ó w w ro d zin ie? – Słu ch am?! – Ko mp letn ie zas k o czo n a p y tan iem Halin a zn o wu wy s zła z ro li. Po to n ie jej g ło s u zn ać b y ło , że zu p ełn ie n ie wie, co n a to o d p o wied zieć. Przy g o to wy wała s ię d o ty p o weg o b ad an ia p s y ch iatry czn eg o , k tó re w p ierws zej k o lejn o ś ci p o win n o u s talić jej zo rien to wan ie w czas ie, miejs cu , włas n ej s y tu acji i s amo p o czu ciu . Zamierzała d awać n ie d o k o ń ca s en s o wn e o d p o wied zi n a p y tan ia ty p u : czy m s ię ró żn i rzek a o d s tawu ? Kied y jech ali tu taj, p o ch waliła s ię Rafals k iemu , że w tak im p rzy p ad k u p o wie, że k o lo rem, b o s tawy s ą b ard ziej n ieb ies k ie. Ty mczas em p ro fes o ra Kęp s k ieg o n ajwy raźn iej meto d y k a d iag n o s ty czn a zu p ełn ie n ie in teres o wała. Szed ł n a s k ró ty , b y wy k azać o p ętan ie. – Po mo g ę p an i – zak o mu n ik o wał. – Czy w p an i ro d zin ie b y li czło n k o wie p artii k o mu n is ty czn ej, ateiś ci? – Ows zem, zd arzali s ię… – Zatem mo żemy p rzy jąć, że mas o n i też b y li. – Zap is ał wn io s ek i zad ał k o lejn e p y tan ie. – Czy k to ś w p an i ro d zin ie zajmo wał s ię wró żb iars twem? Alb o ch o d ził d o wró żk i? – M o ja b ab cia – o d p arła zmies zan a Halin a. – Kied y ś ws p o min ała, że d ała s o b ie p o wró ży ć Cy g an ce, mo że n awet k ilk a razy . M ama lu b iła s tawiać p as jan s e... – Dzied ziczn e o b ciążen ie o k u lty zmem – s k wito wał p ro fes o r. – Przep ras zam, jak i to ma związek ze mn ą?! – ziry to wała s ię całk iem s erio . – Szu k am g łęb s zy ch p rzy czy n p an i p ro b lemó w d u ch o wy ch – o d p arł o s ch le
Kęp s k i. – On e n ie b io rą s ię zn ik ąd , k to ś w p rzes zło ś ci mu s iał o two rzy ć k an ały d o s tęp u ... – Kto n ib y miałb y mieć d o s tęp i d o czeg o ? – Pro s zę mi zau fać, wiem, co ro b ię! – u ciął d y s k u s ję i zmien ił temat. – Pan i, jak wiem, d ziałała o s tatn io w b izn es ie… ? – zawies ił g ło s . – Tak , p an ie p ro fes o rze. – I w związk u z ty m u częs zczała p an i n a zajęcia p ro g ramo wan ia u my s łu meto d ą Silv y ? – Tak . – Halin a n ajwy raźn iej p o s tan o wiła p rzy zn awać s ię ju ż d o ws zy s tk ieg o . – Ćwiczy łam też jo g ę i tai-ch i. – No tak … – Po k iwał g ło wą. – Ws zy s tk o s ię zg ad za. A mo że b y ły też jak ieś s es je taro ta d la b izn es men ó w? Nie p ró b o wała p an i czas em d o wied zieć s ię, jak b ęd zie wy g ląd ać p an i p rzy s zło ś ć w in teres ach . – Ows zem… – p rzy zn ała z wah an iem. – Có ż, p ro s zę p an i – o zn ajmił z p o wag ą. – Zmu s zo n y jes tem s twierd zić, że źró d ła p an i p ro b lemó w emo cjo n aln y ch n ie mają p o d ło ża s o maty czn eg o . Ko n ieczn e b ęd zie s p o tk an ie z eg zo rcy s tą, k tó ry … – J ak im zn ó w eg zo rcy s tą?! – wy b u ch ła z teatraln ą p rzes ad ą, ale jej ro zmó wca teg o n ie zau waży ł. – J a jes tem ty lk o tro ch ę p rzemęczo n a… n ie p o trzeb u ję żad n eg o eg zo rcy s ty … mo że p an zap is ze mi Pro zac alb o co ś , to wy s tarczy . – Pro zac mo że ty lk o ch wilo wo p rzy tłu mić o b jawy d ręczen ia d emo n iczn eg o , ale n ie u s u n ie ich p rzy czy n . Wy p is zę p an i s k iero wan ie d o d o ś wiad czo n eg o k ap łan a. – To jak ieś s zaleń s two ! – k rzy k n ęła łamiący m s ię g ło s em. Pro fes o r Kęp s k i d y s k retn ie wy s u n ął s zu flad ę, leżał w n iej k o lejn y k ru cy fik s . Ws tał ze s wo jeg o miejs ca, o b s zed ł b iu rk o i, p o ch y liws zy s ię n ad Halin ą, n ag ły m ru ch em p rzy s u n ął jej k rzy ż d o twarzy . – Ty lk o d la d emo n ó w zb awcza męk a Ch ry s tu s a jes t s zaleń s twem! – zawo łał wielk im g ło s em. Halin a d o my ś lała s ię, że p o win n a teraz o d eg rać s cen ę awers ji, ale wy s zło jej to aż za d o b rze. Pro fes o r n aru s zy ł s ferę jej o s o b is tej p rzes trzen i tak n ag le, g łęb o k o i ag res y wn ie, że g ó rę wzięły wy tren o wan e p o licy jn e o d ru ch y . Złap ała za ręk ę z k ru cy fik s em i zaczęła ją wy k ręcać, b y zało ży ć k ajd an k i. O s ek u n d ę za p ó źn o zreflek to wała s ię, że n ie ma ich p rzy s o b ie, i zn ó w wy p ad ła z ro li, więc s zarp n ęła s ię d o ty łu , s tarając s ię w ten s p o s ó b u k ry ć ak to rs k ą n iezręczn o ś ć. W efek cie wy ch y liła
s ię zb y t mo cn o i razem z k rzes łem wy ląd o wała p lecami n a p o d ło d ze. Pro fes o r Kęp s k i wy d awał s ię całk o wicie u s aty s fak cjo n o wan y . Co fn ął s ię i n acis n ął p rzy cis k u k ry ty p o d b latem. Rafals k i u s ły s zał alarmo wy d zwo n ek – jed n o cześ n ie p rzy tłu mio n y w s łu ch awce i z całą s iłą w wo ln y m u ch u . Ró żn ica n atężen ia d źwięk u p rzy p rawiła g o o p aro s ek u n d o wą fik s ację. As y s ten tk a p ro fes o ra zerwała s ię n a ró wn e n o g i i wb ieg ła d o g ab in etu . Po d k o mis arz p o d ąży ł za n ią. Halin a n iemrawo zb ierała s ię z p o d ło g i, Kęp s k i wciąż trzy mał k ru cy fik s w g arś ci. – Czy mam p o d ać h alo p erid o l? – zap y tała as y s ten tk a. – Nie, n ie trzeb a! – o d p o wied ział s zy b k o Rafals k i, p o mag ając ws tać Halin ie. – Pań s k a n arzeczo n a o mal n ie złamała mi ręk i – o zn ajmił g o s p o d arz z p reten s ją w g ło s ie. – Przejawiła p rzed ch wilą s iłę fizy czn ą zu p ełn ie n iead ek watn ą d la jej p łci o raz waru n k ó w cieles n y ch … Halin a u zn ała, że p ars k n ięcie ś miech em w ty m mo men cie d o d atk o wo ją u wiary g o d n i. – Ko ch an ie, p ro s zę, u s p o k ó j s ię. – Rafals k i zaczął ją mity g o wać. – Zmu s zo n y jes tem s twierd zić, że p o win n i s ię p ań s two zg ło s ić d o o s o b y o b d arzo n ej s zczeg ó ln ą łas k ą o raz p o wo łan iem. – Pro fes o r o d ło ży ł k ru cy fik s , u s iad ł i d o k o ń czy ł p is ać s k iero wan ie d o eg zo rcy s ty . – Pro s zę! – Po d ał p is mo Rafals k iemu . – Oficjaln ie i s tan o wczo wy k lu czam h is terię, d ep res ję i s ch izo fren ię. Pań s k a n arzeczo n a jes t d ręczo n a p rzez is to ty n ie z teg o ś wiata. – J es t p an p ewien ? – Po d k o mis arz p ro fo rma o k azał s cep ty cy zm. – Pan p ro fes o r ma wielo letn ie d o ś wiad czen ie k lin iczn e – wy n io ś le wtrąciła s ię d o ro zmo wy as y s ten tk a g o s p o d arza. – Reak cja p acjen tk i n a zb liżen ie k rzy ża ś więteg o jes t ro zs trzy g ająca. – Kęp s k i zn ó w p o d n ió s ł o d ło żo n y k ru cy fik s . – W ty m zn ak u męk i p ań s k iej s ą u k ry te ś więte relik wie, o k tó ry ch p ań s k a n arzeczo n a n ic n ie wied ziała, ale zły d u ch d o s k o n ale zd awał s o b ie s p rawę z ich o b ecn o ś ci i d ziałan ia… – Błazen ! – s k wito wała Halin a całk iem s zczerze. – M o g ą p ań s two o d ejś ć – o zn ajmił z g o d n o ś cią p ro fes o r. – Rad zę jak n ajs zy b ciej u zg o d n ić z p o wo łan y m k ap łan em termin ry tu ału . – Dzięk u jemy b ard zo ! – Rafals k i wy p ro wad ził Halin ę z g ab in etu . Ch wilę p ó źn iej, g d y zn aleźli s ię n a p o d wó rk u , p o d k o mis arz d ał u p u s t s wo jemu n iezad o wo len iu .
– Zach o wy wałaś s ię n iep ro fes jo n aln ie – s twierd ził. – M ó g ł cię zd emas k o wać. – On ?! – Wzru s zy ła ramio n ami. – Ten s tary d ewo t?! Ty s ły s załeś , o co o n mn ie p y tał? – Sły s załem. – Nie mo g ę u wierzy ć, że to s ię d ziało n ap rawd ę! To ma b y ć lek arz?! – Nie in teres u ją n as d ziwactwa emery ta. – Rafals k i s tan o wczo p rzy wo łał wzb u rzo n ą k o leżan k ę d o p o rząd k u . – M ieliś my zd o b y ć s k iero wan ie d o k s ięd za J an a i mamy je. Ws zy s tk o s ię d o b rze s k o ń czy ło , ale ty n a p rzy s zło ś ć k o n tro lu j s ię b ard ziej. – Im b y łam b ard ziej s zczera, ty m o n lep iej mn ie k u p o wał – o d p arła. – M o że fak ty czn ie co ś cię o p ętało … – Po d k o mis arz ro zład o wał atmo s ferę. –
„Praca
w
p o licji
wy s tawia
d u s zę
fu n k cjo n ariu s za
na
b ezp o ś red n ie,
d es tru k ty wn e o d d ziały wan ie zła". – Halin a zacy to wała frag men t s tareg o wy wiad u Lo u v ain a d la „Fro n d y ", n aś lad u jąc p rzy ty m s p o s ó b mó wien ia k o mis arza. – Po s łu żb ie mas z u mn ie p iwo – p ars k n ął Rafals k i, u ś wiad amiając s o b ie mimo ch o d em, że ich ro zmo wa wciąż s ię n ag ry wa i Lo u v ain zap ewn e to u s ły s zy . – Przep ras zam p ań s twa b ard zo ! – zawo łał k to ś za n imi, k ied y wy s zli n a u licę. Ob ejrzeli s ię. Przecis k ając s ię p o międ zy zap ark o wan y mi s amo ch o d ami, b ieg ł w ich s tro n ę jak iś mło d y mężczy zn a w ro zwian y m p łas zczu . – Najmo cn iej p rzep ras zam, ale jeś li d o b rze wid ziałem, p ań s two p rzed ch wilą wy s zli z g ab in etu d o cen ta Kęp s k ieg o . – A jeś li tak , to co ? – zap y tał p ro wo k u jąco Rafals k i. – J a jes tem lek arzem – o d p o wied ział, łap iąc o d d ech , p o czy m s ięg n ął d o wewn ętrzn ej k ies zen i p łas zcza i p o k azał im leg ity mację. – Artu r Grab k o , d o k to r med y cy n y , s p ecjalis ta n eu ro lo g – p rzed s tawił s ię. – J es tem b y ły m as y s ten tem d o cen ta Kęp s k ieg o i ch ciałb y m p ań s twa p rzes trzec… – Przed czy m? – s p y tała o s ch le Halin a. – Przep ras zam b ard zo , n ap rawd ę n ie ch ciałb y m p rzep ro wad zać s es ji d iag n o s ty czn ej n a u licy , ale jeżeli k tó reś z p ań s twa ma p ro b lem p s y ch iczn y , rad ziłb y m zg ło s ić s ię d o lek arza z p rawd ziweg o zd arzen ia. Pro s zę to wziąć i p rzemy ś leć n a s p o k o jn ie… – Wy jął z k ies zen i u lo tk ę d o mo wej ro b o ty . By ło to p ięć o d b ity ch n a k s ero wizy tó wek lek arzy p lu s jes zcze trzy ad res y d o p is an e p o d n imi o d ręczn ie. – Od ty ch p s y ch iatró w i w k ażd y ch z ty ch miejs c o trzy mają p ań s two n ap rawd ę fach o wą p o mo c. Pro s zę mi zau fać.
– J es t p an n ag an iaczem k o n k u ren cji? – rzu cił b ezceremo n ialn ie Rafals k i. Do k to r Grab k o wes tch n ął z rezy g n acją. – Pro s zę p ań s twa, wiem, że to jes t d o ś ć g łu p ia s y tu acja i fak ty czn ie mo że to tak wy g ląd ać, ale n ap rawd ę, b ard zo p ro s zę ro zważy ć mo ją p ro p o zy cję. To leży w p ań s twa n ajlep iej p o jęty m in teres ie. – By ł p an n ap rawd ę as y s ten tem p ro fes o ra? – s p y tała Halin a. – J ak d łu g o ? – Prawie p ó ł ro k u , ale żad en z n ieg o p ro fes o r, n ap rawd ę tam… Urwał w p ó ł s ło wa, g d y ż Halin a p o k azała mu s wo ją p o licy jn ą o d zn ak ę. – Działan ia o p eracy jn e – zak o mu n ik o wała k ró tk o . – Ch ętn ie wy s łu ch amy p an a n a k o men d zie – d o d ał Rafals k i. – Pro s zę z n ami! i
– A więc d o s zło ju ż d o jak ieg o ś n ies zczęś cia… – d o my ś lił s ię d o k to r Grab k o s p o ch mu rn iał. – Teg o s ię, n ies tety , o b awiałem! Do b rze, ch ętn ie p ó jd ę,
g d ziek o lwiek p ań s two s o b ie ży czą. Po mo g ę, jak u miem, ty lk o n ap rawd ę s zk o d a, że wcześ n iej n ik t n ie ch ciał ze mn ą g ad ać. – Za ro g iem czek a n a n as s amo ch ó d . – Po d k o mis arz p o k azał k ieru n ek . – Zap ewn iam, że wy s łu ch amy p an a d o k to ra z n ajwięk s zą u wag ą. Pó ł g o d zin y p ó źn iej w p o k o ju p rzes łu ch ań d o łączy ł d o n ich Lo u v ain . Do k to ro wi zap ro p o n o wali k awę i p o zwo lili u p ić w s p o k o ju k ilk a ły k ó w. – Będ zie p an teraz o ficjaln ie p rzes łu ch an y w ch arak terze ś wiad k a – p o wiad o mił g o k o mis arz. – Zatem co p an ma n am d o p o wied zen ia? – M o g ę mó wić p o k o lei? – zap y tał Grab k o . – J ak p an u d o k to ro wi wy g o d n iej. – Halin a u ś miech n ęła s ię d o n ieg o . – Słu ch amy … – Na s tu d iach , jes zcze p rzed s p ecjalizacją, u d zielałem s ię tro ch ę w ru ch u o azo wy m. J es tem wierzący , ale n ie p rzes ad n ie, n ie p rzep ad am za b ig o tami. Z ty ch czas ó w zo s tało mi tro ch ę k o n tak tó w, a d o k ład n iej mó wiąc, jed en z o p iek u n ó w g ru p y p rzy p o mn iał s o b ie o mn ie, k ied y p o ś mierci n as zeg o p ap ieża zaczęło s ię to całe wariactwo n a p u n k cie eg zo rcy zmó w. Zg ło s ili s ię d o mn ie lu d zie z k u rii i p o p ro s ili o k o n s u ltacje med y czn e. Stwierd zili, że p o trzeb u ją k o g o ś mło d eg o , o twarteg o , wy ro b io n eg o d u ch o wo i z k walifik acjami lek ars k imi. M ó wili, że zależy im, ab y s taran n ie o d d zielać p rzy p ad k i med y czn e o d właś ciweg o o p ętan ia, żeb y n ie d o s zło d o p o my łk i. Uzn ałem, że mo g ę p o mó c, i tak trafiłem d o d o cen ta Kęp s k ieg o jak o jeg o as y s ten t, a w p rzy s zło ś ci b y ć mo że n as tęp ca. Tak to wy g ląd ało z p o czątk u . – Ro zu miem, że d o s zło p o międ zy p an ami d o jak ich ś n iep o ro zu mień … – rzu cił
Lo u v ain . – Pro s zę p ań s twa, ja ch ciałb y m, żeb y ś my s ię n ap rawd ę d o b rze zro zu mieli – o d p arł d o k to r Grab k o . – Po mimo ws zy s tk ich wątp liwo ś ci, jak ie b u d ził we mn ie s y s tem p racy d o cen ta Kęp s k ieg o , n ap rawd ę s tarałem s ię g o zro zu mieć i ws p ierać. W Po ls ce k o n tak t z p s y ch iatrą n eg aty wn ie s ty g maty zu je p acjen ta. Lu d zie wy ś miewają ch o reg o zamias t p o mó c, mamy w mo wie p o to czn ej i k u ltu rze p o p u larn ej mn ó s two n eg aty wn y ch k o n o tacji. Nik t n ie ch ce w s wo im ś ro d o wis k u mieć o p in ii czu b k a. Co in n eg o n ato mias t b y ć o p ętan y m. To jes t, jak b y n ie p atrzeć, k o n tak t z p rawd ziwy m s acru m, w jak imś s to p n iu u ś więcający o p ętan eg o . Ban aln e wariactwo n ie mo że s ię z ty m ró wn ać! Nic więc d ziwn eg o , że o s o b y z zab u rzen iami p s y ch iczn y mi, k ied y ich s tan zaczy n a b y ć tru d n y d o zn ies ien ia d la n ich s amy ch i o to czen ia, w p ierws zej k o lejn o ś ci zg łas zają s ię d o k s ięd za, o p o wiad ają, że d ręczy ich d iab eł, i p ro s zą o eg zo rcy zmy . J a to ro zu miem. Niep o k o ić mo że jed y n ie s p o łeczn a s k ala teg o zjawis k a w Po ls ce, ale có ż, tak ie mamy fataln e o b y czaje. M o że z czas em s ię to zmien i… Os tateczn ie u zn ałem więc, że ws p ó łu czes tn icząc w tak iej s elek cji p acjen tó w, mo g ę b y ć n ap rawd ę p rzy d atn y i k o mu ś p o mó c. Nies tety , realia i p rak ty k a o k azały s ię zu p ełn ie in n e… – To zn aczy ? – zag ad n ął k o mis arz. – Nag min n e jes t p o mijan ie k o n s u ltacji lek ars k ich . Du ch o wn i, zwłas zcza n a p ro win cji, u ważają, że wied zą lep iej. Ale to jes zcze p ó ł b ied y . Zn aczn ie g o rs zy jes t in n y p o p u larn y wś ró d eg zo rcy s tó w p o g ląd , k tó ry , jak s ię o k azało , p o d ziela tak że d o cen t Kęp s k i, to zn aczy , że d emo n y celo wo s tarają s ię u k ry ć p o d ch o ro b ą p s y ch iczn ą, ab y w ten s p o s ó b u n ik n ąć eg zo rcy zmó w. M o żn a b y to u zn ać za d ziwactwo , ale n ies tety w p arze z tak im p o g ląd em s zło zan ied b y wan ie p ro ced u r d iag n o s ty czn y ch , co wielo k ro tn ie miałem o k azję o b s erwo wać. Czas em o d n o s iłem wrażen ie, że d o cen t Kęp s k i wręcz p racu je n a ak o rd . Stara s ię wy k azać jak n ajwięk s zą liczb ą wy k ry ty ch p rzy p ad k ó w o p ętan ia, p o n ieważ u waża, że wy żs za h ierarch ia k o ś cieln a właś n ie teg o o d n ieg o o czek u je. Dy s k u to waliś my o ty m wielo k ro tn ie, n ies tety , d o d o cen ta Kęp s k ieg o n iewiele d o ciera. Ch wilami p rzy ch o d ziło mi wątp ić, czy o n n ap rawd ę jes t lek arzem, k tó remu zależy n a d o b ru p acjen ta. – Do my ś lam s ię, że międ zy p an ami zas zło co ś więcej n iż n iep o ro zu mien ia n a tle ró żn icy p o k o leń ? – Lo u v ain zn ó w p o k iero wał ro zmo wę w k ieru n k u is to tn y m d la ś led ztwa. – J ak a tam ró żn ica p o k o leń ! – Do k to r Grab k o n ie wy trzy mał. – Do cen t Kęp s k i jes t k o mp letn y m ig n o ran tem! On s ię zatrzy mał w ro zwo ju n au k o wy m d o b re ćwierć
wiek u temu , jak n ie więcej! Nie ma b lad eg o p o jęcia o n ajn o ws zy m s tan ie med y cy n y w n as zej d zied zin ie. W p rak ty ce Kęp s k i n ie o d ró żn ia ch o ró b p s y ch iczn y ch o d n eu ro lo g iczn y ch . Przy k ład o wo raz trafiła s ię n am p acjen tk a z au to immu n o lo g iczn y m zap alen iem mó zg u ty p u NM DA, k tó re wy wo łu je u ch o ry ch wy b u ch y ag res ji p o łączo n e z p rzy p ły wami n ad zwy czajn ie d u żej s iły fizy czn ej o raz majaczen ia i s p lątan ie d ające s ię zak walifik o wać jak o mó wien ie w n iezn an y ch języ k ach . Dla d o cen ta Kęp s k ieg o to b y ł n ajzu p ełn iej o czy wis ty p rzy p ad ek o p ętan ia. Po d o b n ie jak k ażd y zes p ó ł To u rette’a, z k tó ry m s ię zetk n ął w mo jej o b ecn o ś ci. Całk iem jak w ś red n io wieczu ! M o że wted y n ie u mian o in aczej p o mó c, ale d ziś k iero wan ie tak ich lu d zi d o eg zo rcy s tó w to n ajzwy k lejs ze b arb arzy ń s two . W p rzy p ad k u p acjen tk i z NM DA zd o łałem p rzep ro wad zić właś ciwe b ad an ia k rwi i p o k u racji s tery d ami ch o ra całk o wicie wró ciła d o zd ro wia. Ko n tak t z eg zo rcy s tą w n ajlep s zy m razie zn aczn ie o p ó źn iłb y ro zp o częcie p rawid ło weg o leczen ia. Z d u ży m p rawd o p o d o b ień s twem mo g ło b y d o jś ć d o trwałeg o u p o ś led zen ia fu n k cji mó zg u . – Czy p ro fes o r Kęp s k i p rzy zn ał p an u rację? – Nie. Wręcz p rzeciwn ie. Właś n ie wted y u zn ał, że p o win n iś my s ię ro zs tać, i zaczął ro b ić ws zy s tk o w ty m k ieru n k u . Nies tety , ze mn ą n ik t w k u rii n ie ch ciał ro zmawiać p o ważn ie. Su g ero wan o mi jed y n ie, że jes tem zb y t mło d y i n ied o ś wiad czo n y , a d o cen t Kęp s k i cies zy s ię zau fan iem n ajwy żs zy ch czy n n ik ó w… Po win ien em więc b y ć p o k o rn y i s ię o d n ieg o u czy ć. Pró b o wałem w d o b rej wierze zas to s o wać s ię d o ty ch s u g es tii, ale wk ró tce zd arzy ło s ię co ś , co p rzek ro czy ło ju ż ws zelk ie g ran ice. O ty m właś n ie p ań s two p o win n iś cie wied zieć. Na p o d s tawie, p rzy zn aję, d o ś ć p o b ieżn ej o cen y ch y b a mo g ę s twierd zić, że d waj p acjen ci, k tó ry ch d o cen t Kęp s k i s k iero wał d o eg zo rcy zmo wan ia, mo g ą b y ć o s o b ami n ieb ezp ieczn y mi d la o to czen ia. Rafals k i i Halin a o ży wili s ię n a te s ło wa. Lo u v ain zach o wał p ro fes jo n aln y s p o k ó j. – W jed n y m p rzy p ad k u b y ła to ewid en tn a o s tra s ch izo fren ia p aran o id aln a, w d ru g im ch o ro b a afek ty wn a d wu b ieg u n o wa, zwan a k ied y ś p s y ch o zą man iak aln o d ep res y jn ą. Do s trzeg łem u n ich s y mp to my ws k azu jące n a b ard zo p o ważn y p rzeb ieg p ro ces u ch o ro b o weg o i s k ło n n o ś ć d o ag res ji. Ob aj p acjen ci, wed łu g mo jej o cen y , k walifik o wali s ię d o n aty ch mias to weg o leczen ia zamk n ięteg o , a ws zelk ie eg zo rcy zmy mo g ły b y ty lk o d ramaty czn ie p o g o rs zy ć ich s tan . Ci lu d zie b y li n ap rawd ę ciężk o ch o rzy . – Pro fes o r Kęp s k i, mimo ws zelk ich s wo ich d ziwactw i b rak u o rien tacji w ak tu aln y m s tan ie med y cy n y , jed n ak p rzez całe s wo je ży cie b y ł p rak ty k u jący m
p s y ch iatrą – zau waży ł s cep ty czn ie Rafals k i. – Nie p o win ien ch y b a mieć p ro b lemu z ro zp o zn an iem tak ewid en tn y ch p rzy p ad k ó w k lin iczn y ch . – Ob aj p acjen ci s tarali s ię d y s y mu lo wać, to zn aczy u k ry wać o b jawy ch o ro b o we – o d p arł d o k to r Grab k o . – W zamian u d awali o p ętan ie, n aś lad u jąc s cen y z p o p u larn y ch h o rro ró w. Ch cieli b y ć u zn an i za o p ętan y ch . J ak ju ż mó wiłem, d la ch o ry ch o p ętan ie jes t zn aczn ie b ard ziej n o b ilitu jące o d zwy k łej ch o ro b y p s y ch iczn ej. Do cen t Kęp s k i, mo im zd an iem, zd ecy d o wan ie zb y t s k wap liwie p rzy jął te s u g es tie. – I n a tle ty ch p rzy p ad k ó w d o s zło p o międ zy p an ami d o k o n flik tu – p o d s u mo wał Lo u v ain . – Uzn ałem, że mu s zę in terwen io wać, b o s tan ie s ię n ies zczęś cie – o d p arł d o k to r Grab k o . – Nies tety , n ic n ie o s iąg n ąłem. Nik t n ie ch ciał ze mn ą ro zmawiać, zo s tałem p o p ro s tu o d s u n ięty o d d als zej ws p ó łp racy z k u rią. Po s tawio n o mi zarzu t, że ch cę p o d s tęp em p rzejąć p rak ty k ę d o cen ta Kęp s k ieg o . Pró b o wan o też o czern ić mn ie p rzed mo imi zwierzch n ik ami w macierzy s ty m s zp italu . Na s zczęś cie w p racy cies zy łem s ię zb y t d o b rą o p in ią, ab y ta in try g a o k azała s ię s k u teczn a. – I o d tej p o ry zaczął p an czato wać n a u licy n a wy ch o d zący ch p acjen tó w p ro fes o ra Kęp s k ieg o – d o p o wied ział Rafals k i. – Nap rawd ę n ie mo g łem teg o tak zo s tawić. Do s k o n ale zd aję s o b ie s p rawę, że b ieg an ie p o u licy i k wes tio n o wan ie meto d p racy k o leg i p o fach u wy g ląd a g łu p io i n iep ro fes jo n aln ie, a n awet mo że b y ć u zn an e za d ziałan ie n ieety czn e, jed n ak mu s iałem co ś zro b ić. Przy n ajmn iej d la s p o k o ju włas n eg o s u mien ia. – Ro zu miemy p an a, d o k to rze – zap ewn ił Lo u v ain . – Czy ma p an d an e p ers o n aln e ty ch d wó ch ch o ry ch , k tó rzy , p ań s k im zd an iem, mo g ą b y ć n ieb ezp ieczn i d la o to czen ia? – s p y tał p o d k o mis arz. – M am – o d p arł Grab k o i zamilk ł. W p o k o ju p rzes łu ch ań zap ad ła p rzed łu żająca s ię cis za. – Zatem… – Rafals k i p rzerwał ją wres zcie, p atrząc wy czek u jąco . – Pań s two ch y b a ro zu mieją, że wiąże mn ie tajemn ica lek ars k a. Należy to zo rg an izo wać z zach o wan iem ws zelk ich fo rmaln o ś ci p rawn y ch . – Załatwcie n ak az, ale mig iem – zwró cił s ię d o s wo ich ws p ó łp raco wn ik ó w Lo u v ain . Rafals k i i Halin a n aty ch mias t wy s zli z p o k o ju . – Czy wcześ n iej, zan im s p o tk ał p an mo ich lu d zi, u d ało s ię p an u k o g o ś p rzek o n ać
d o właś ciweg o leczen ia? – zag ad n ął k o mis arz, k ied y za p arą mło d s zy ch p o licjan tó w zamk n ęły s ię d rzwi. – Dwie, mo że trzy o s o b y … – wes tch n ął d o k to r Grab k o . – Do p rawd y k ro p la w mo rzu . – Kro p la d rąży s k ałę – o d p arł filo zo ficzn ie Lo u v ain . – Nie w n as zej rzeczy wis to ś ci. J ak mó wiłem, ro b iłem to d la s p o k o ju włas n eg o s u mien ia. Zres ztą d łu g o b y m ju ż teg o n ie ciąg n ął, mo że jes zcze z ty d zień , d zies ięć d n i. Po tem wy jeżd żam n a s taż d o An g lii. – Gratu lu ję, p an ie d o k to rze! – M n ie mo że p an p o g ratu lo wać, ale n ie wiem, czy s o b ie, p an ie k o mis arzu . Tu taj, w Po ls ce, p o win ien em b y ć d u żo b ard ziej p o trzeb n y .
ROZDZIAŁ 8 CZYSTE NARZECZEŃSTWO
Na k o lejn e s p o tk an ie u mó wili s ię n a Stary m M ieś cie. To b y ł n ap rawd ę d o b ry p o my s ł, b y n ie rzu cać s ię w o czy . Na ws zy s tk ich u liczk ach k łęb ił s ię n ieu s tan n ie tłu m s p acero wiczó w, a g d y b y n ies p o d ziewan ie s p ad ł d es zcz, mo g li s ię u k ry ć w k tó rejś z n iezliczo n y ch k afejek lu b res tau racji b ąd ź ws tąp ić d o jed n ej ze ś wiąty ń . W s u mie id ealn e miejs ce p o zwalające p o g o d zić wzo ro wą k ato lick ą ran d k ę z ich małą k o n s p iracją. Bileck i d ziwił s ię s o b ie, że n ie wp ad ł n a to wcześ n iej. Teraz, o b o wiązk o wo z b u k iecik iem b iały ch lilii, czek ał p o d k o lu mn ą Zy g mu n ta, czu jąc s ię jak jed en z wielu k ręcący ch s ię tu taj n as to latk ó w, z całą p ewn o ś cią n ie mn iej o d n ich p o d ek s cy to wan y . Lu cy n a p rzy s zła zn ó w u b ran a z d y s k retn y m i zarazem o lś n iewający m s mak iem, ale też mo cn o czy mś zatrwo żo n a. Przy witała s ię zd awk o wo , k wiaty p rzy jęła mach in aln ie, zu p ełn ie n ie zwracając u wag i n a wy mo wę ich g atu n k u o raz b arwy . Bileck i liczy ł w g łęb i d u s zy , że b ęd zie tro ch ę o n ieś mielo n a wielk o ś cią s zacu n k u , k tó ry w ten d y s k retn y s p o s ó b p rag n ął jej o k azać. Ty mczas em o n a czu ła s ię n ies wo jo n a o twartej p rzes trzen i p lacu Zamk o weg o , i to u czu cie zd o min o wało ws zy s tk ie in n e. – Ch o d źmy s tąd ! – Bileck i p rzejął in icjaty wę i p o p ro wad ził ją w zau łek k o ło Barb ak an u . Przy s tan ęli u k ry ci w zało mie mu ru . – Co s ię s tało ? – M ieczy s ław, Ed ek i Zb y s zek ws p ierali eg zo rcy zmy , k tó ry m p o d d an o teg o tajemn iczeg o czło wiek a! – wy rzu ciła z s ieb ie ro ztrzęs io n a n au czy cielk a. – Wy g ląd a to całk iem tak , jak b y k to ś lik wid o wał ś wiad k ó w! Tam s ię mu s iało zd arzy ć n ap rawd ę co ś s tras zn eg o ! – Sp o k o jn ie… – Ujął ją w ramio n a i ch ciał p o wied zieć co ś jes zcze, ale zap o mn iał języ k a w g ęb ie. Lu cy n a p rzy tu liła s ię d o n ieg o mo cn o . – Po wied z mi ws zy s tk o p o k o lei – p o p ro s ił, walcząc z o d ru ch em, b y jej n ie p o cało wać. W p o liczek czy w u s ta… ? Ps iak rew! O czy m ty my ś lis z czło wiek u ?! Gn iewn ie p rzy wo łał s ię d o p o rząd k u . – Py tałam i s p rawd ziłam ws zy s tk o , tak jak s ię u mó wiliś my – zaczęła o p o wiad ać. – Wiem ju ż n a p ewn o , że ws zy s cy zamo rd o wan i u czes tn iczy li w ty ch d ziwn y ch
eg zo rcy zmach . – M o że n ie ty lk o o n i? – Bileck i u s iln ie s tarał s ię my ś leć rzeczo wo . Prag n ien ie, b y ją tu lić i cało wać tak d łu g o , aż s ię u s p o k o i, n ie o d p u s zczało , p rzeciwn ie, z k ażd ą ch wilą ro s ło . – By ła jes zcze s io s tra Beata. – Po trząs n ęła g ło wą. – To zn aczy Beata Po to ck a. Ty lk o o n a jes zcze ży je… – I o jciec J an . – Zmity g o wał ją łag o d n ie. – No tak , jes zcze i o n … – Lu cy n a wzd ry g n ęła s ię. Bileck i u ś wiad o mił s o b ie, że trzy ma w ramio n ach d rżące, d elik atn e ciało k o b iety , i to s p o s trzeżen ie o b lało g o żarem o d g ło wy d o s tó p . O Bo że, b y ć z n ią ju ż… Op an u j s ię! Op amiętaj! – wrzas n ął n a s ieb ie w d u ch u . M iał o ch o tę s p o liczk o wać s ię p arę razy , b y o trzeźwieć, ale wted y mu s iałb y ją wy p u ś cić z rąk , a to p o p ro s tu b y ło p o n ad jeg o s iły . M ó g ł ty lk o d ziwić s ię s o b ie, jak b ard zo g o wzięło … Gd zież s ię p o d ziała jeg o latami p rak ty k o wan a p o wś ciąg liwo ś ć?! – To n ap rawd ę wy g ląd a d ziwn ie i s tras zn ie – mó wiła zd en erwo wan a. – Czło wiek , k tó reg o wted y u waln ian o , zo s tał s k iero wan y d o o jca J an a z jak ąś s p ecjaln ą rek o men d acją. Ty lk o ty le s ię d o wied ziałam, n ic więcej. Nie wiem, k to to , ale wiem n a p ewn o , że n ie b y ł to ten ares zto wan y zab ó jca… – Damięck i… – On n ie b y ł ty m eg zo rcy zmo wan y m – p o wtó rzy ła s tan o wczo . – Zaraz, zaraz, ro zważmy ws zy s tk o p o k o lei. – Bileck i zd o łał wres zcie zmo b ilizo wać lo g iczn e my ś len ie. – M o że ten an o n imo wy czło wiek n ie ma n ic ws p ó ln eg o z n as zą s p rawą? Przecież to o czy wis te, że o jciec J an mó g ł p rzep ro wad zić jak ieś tajn e eg zo rcy zmy n a p o lecen ie s wo ich zwierzch n ik ó w. Ko ś ció ł zwy k ł d ziałać d y s k retn ie. M o że to b y ł jak iś d u ch o wn y , d lateg o o d s tąp io n o o d zwy k łej p ro ced u ry . Przecież n awet s ama M atk a Teres a z Kalk u ty cierp iała w wy n ik u d ręczen ia d emo n iczn eg o i zo s tała p o d d an a eg zo rcy zmo m. Niewy k lu czo n e zatem, że d o o jca J an a p rzy s łan o k o g o ś cies ząceg o s ię o p in ią o s o b y o wielk iej p o b o żn o ś ci i n ależało u n ik n ąć zb ęd n eg o zamętu s u mień wś ró d wiern y ch . – By ć mo że… – o s tro żn ie zg o d ziła s ię Lu cy n a. – Po d ru g ie i n ajważn iejs ze, ares zto wan ie mo rd ercy p rzerwało ciąg zab ó js tw. Beata Po to ck a ży je, ch o ciaż zg o d n ie z two imi p rzy p u s zczen iami p o win n a b y ć k o lejn a n a liś cie ś mierci. – Tak … – Ro zlu źn iła s ię b ard ziej. – Ty lk o jak i p o wó d miał Damięck i, b y zab ijać p rzy jació ł Beaty ? Co o n d o n ich miał?
– M o że właś n ie to , że b y li jej p rzy jació łmi? – o d p aro wał Bileck i i u cies zy ł s ię, wid ząc b ły s k u lg i w o czach Lu cy n y . – Tru d n o jes t n o rmaln y m lu d zio m p o jąć lo g ik ę mo rd ercy , ale n ajważn iejs ze, że zo s tał o n ares zto wan y i n ik o mu ju ż n ie zag raża. Przy n ajmn iej fizy czn ie. Wciąż jed n ak mo że zas zk o d zić d o b remu imien iu o jca J an a i n a ty m p o win n iś my s ię s k u p ić. – Nie ch ciałab y m o b win iać o jca J an a, ale to n ap rawd ę d ziwn e, że n ie zau waży ł o n fałs zu w zach o wan iu teg o czło wiek a. – Po n ieważ s am jes t ty lk o czło wiek iem – p o u czy ł ją o s ch le Bileck i. – Przep ras zam, n ie ch ciałam… – Zwątp ien ie też jes t rzeczą lu d zk ą – rzek ł z men to rs k ą wy żs zo ś cią i u g ry zł s ię w języ k , b y n ie zak o ń czy ć teg o zd an ia s ło wami „p an i Lu cy n o ". Dziwn e, jak łatwo b y ło p rzejś ć o d ero ty czn ej ek s cy tacji d o p ro tek cjo n aln eg o to n u ... Ech , ten k o ło wró t u czu ć! – Nas za mis ja, k tó rej s ię p o d jęliś my – p rzy p o mn iał jej – p o leg a n a ty m, b y o ch ro n ić o jca J an a p rzed wś cib s twem wro g ich med ió w. W tej k wes tii, ja ze s wej s tro n y , mam s ame d o b re wiad o mo ś ci, żad en lib eraln y d zien n ik arz n ie zain teres o wał s ię jes zcze ty m wątk iem s p rawy . A ty mo że co ś tak ieg o zau waży łaś ? – Nie, n ic. – Po k ręciła g ło wą. – Zatem s p rawy s ą n a d o b rej d ro d ze. Nie mu s imy s ię d łu żej martwić! Lu cy n a u n io s ła twarz i wp ro s t ro zp ro mien iła s ię n a jeg o o czach , jak b y s ło ń ce wy jrzało zza ch mu ry . Z wrażen ia aż zap arło mu d ech . – M arcin ie… – s zep n ęła – jak to d o b rze, że Pan Bó g p o s tawił cię n a mo jej d ro d ze. Po win ien teraz p o wied zieć co ś g o d n eg o , o d wzajemn ić s ię ró wn ie wzn io s ły m wy zn an iem. J ed n ak zan im zd o łał zn aleźć o d p o wied n ie s ło wa, jeg o ręce zareag o wały b ez u d ziału ś wiad o mo ś ci. J ed n ą mo cn o p rzy g arn ął Lu cy n ę w talii, d ru g ą u ch wy cił ją za k ark . Nie p ró b o wała s ię o p ierać, b ez wah an ia p o d ała mu u s ta. Po cało wał ją. Tak p o p ro s tu , mo cn o i g łęb o k o . On a o d p o wied ziała z ró wn ą ś miało ś cią. Namiętn o ś ć s p ad ła n a n ich jak p io ru n . Zato p ili s ię w s o b ie i trwało to d łu g o , zn aczn ie d łu żej n iż wy p ad ało n a tak wczes n y m etap ie zn ajo mo ś ci. Op amiętali s ię d o p iero , k ied y zab rak ło im tch u . Od s u n ęli s ię o d s ieb ie, Lu cy n a s p es zy ła s ię u ro czo , zaru mien iła i zas ło n iła twarz trzy man y m w ręk u b u k ietem lilii. Teraz d o p iero d o tarło d o n iej, jak ie to k wiaty , co o raz k o g o s y mb o lizu ją, i zaru mien iła s ię aż p o k o n iu s zk i u s zu . J ed n ak w jej b ły s zczący ch o czach n ie b y ło
an i k rzty ws ty d u , a ty lk o s am zach wy t, ło b u zers k a p rzek o ra i o d d an ie. Bileck i wied ział w tej ch wili jed n o – ś lu b mu s i b y ć s zy b k o ! A p o za ty m n ap rawd ę w ty m mo men cie czu ł s ię k ato lick im J ames em Bo n d em. Z licen cją n a p o mn ażan ie… M n iejs za o to czeg o . Teraz k o n ieczn ie p o n ad ws zy s tk o n ależało n ie zep s u ć tej ch wili! Nie zach o wać s ię jak p acan , ty lk o zd o b y ć s ię n a o d ro b in ę p rawd ziweg o g en iu s zu n a miarę s y tu acji. I u d ało mu s ię! – M o że p ó jd ziemy n a k ielis zek czerwo n eg o win a? – zap ro p o n o wał z n ied b ałą p ewn o ś cią s ieb ie. – Tak , M arcin ie. – Wzięła g o p o d ręk ę i p o s zli. Gd zie? To zu p ełn ie n ie miało zn aczen ia. Nie p atrzy li n a s zy ld y an i tab liczk i z n azwami s taro miejs k ich u liczek . Patrzy li ty lk o n a s ieb ie. Po b łąd zili więc tro ch ę jak s zczęś liwi lu n aty cy , aż Op atrzn o ś ć wzięła s p rawy w s wo je ręce i zap ro wad ziła ich d o o d p o wied n iej win iarn i. Trafili tam n a win o Kag o r, czerwo n e s ło d k ie, tak ie, jak ie p rawo s ławn i u ży wali d o s wo ich ms zy . Bileck i u zn ał to za zn ak , że ich ran d k a jes t miła Bo g u . On a b ez wah an ia zaak cep to wała ten wy b ó r o raz jeg o teo lo g iczn ą in terp retację. Stu k n ęli s ię k ielis zk ami, u p ili k ilk a p ierws zy ch ły k ó w i zn ó w zaczęli ro zmawiać. – M as z ro d zeń s two ? – zag ad n ął. Sło wo „p an i" jes zcze cis n ęło s ię n a u s ta, mu s iał walczy ć ze s o b ą, b y g o n ie u ży ć. Z k o lei „Lu cy n o " b rzmiało ch y b a jes zcze b ard ziej o ficjaln ie, ale zwracać s ię d o n iej tak b ezo s o b o wo to jed n ak jak o ś g łu p io … – Trzech s tars zy ch b raci – o d p arła, n ajwy raźn iej n ie p rzejmu jąc s ię k o n wen cją ro zmo wy . – To ch y b a b ard zo cię p iln u ją, p rawd a? – J ak b y łam n as to latk ą, rzeczy wiś cie p rzep ło s zy li wielu ch ło p có w, k tó rzy s ię k o ło mn ie k ręcili. W s u mie jes tem im za to wd zięczn a, b o n a d o b re mi wy s zło . Un ik n ęłam k ło p o tó w, w k tó re wp ad ło k ilk a mo ich k o leżan ek … – Zawies iła g ło s . – Ale k ied y k o ch an i b racis zk o wie p ró b o wali mn ie p iln o wać tu w Wars zawie, u p rzejmie im p o d zięk o wałam. Po wied ziałam, że n ie mam zamiaru zo s tać s tarą p an n ą. – Ile d zieci ch ciałab y ś mieć? – Po s ek u n d zie wah an ia p o ło ży ł d ło ń n a jej d ło n i. Od p o wied ziała mu n ajp ierw g es tem. Ob ró ciła n ad g ars tek , wy s tawiając wn ętrze s wo jej d ło n i n a d o ty k jeg o p alcó w. M y ś l, że w ten s y mb o liczn y s p o s ó b o n a k ład zie s ię p rzed n im, p rzy p rawiła Bileck ieg o o wy p iek i.
– Ty le, ile Bó g d a – o d p arła, u n o s ząc rzęs y . – Zaws ty d zam cię, M arcin ie? – Os załamias z mn ie. – Zn ó w zn alazł właś ciwe s ło wa w o d p o wied n im mo men cie i p o d zięk o wał za to w my ś lach Du ch o wi Świętemu . – Szu k am męża, ale n ie zamierzam n iczeg o n ies to s o wn ie p rzy s p ies zać. Ch y b a to ro zu mies z, p rawd a? Ich ręce o d s u n ęły s ię o d s ieb ie. – Oczy wiś cie, Lu cy n o . J a też ch ciałb y m, żeb y ws zy s tk o międ zy n ami u k ład ało s ię w całk o witej zg o d zie z n au k ą Ko ś cio ła. – Zab rzmiało to tro ch ę s zty wn o , ale o n a ch y b a właś n ie tak iej d ek laracji o czek iwała. – By ć mo że jes tem tro ch ę n aiwn a, jed n ak zaws ze marzy łam, ab y mo je małżeń s two b y ło czy s te i wzn io s łe. Co n ie zn aczy , że mo jemu mężo wi b y łab y m s k ło n n a czeg o k o lwiek o d mawiać – zas trzeg ła s ię s zy b k o i p o p atrzy ła zalo tn ie. – Prag n ę b y ć całk o wicie wiern a i u leg ła… Bileck i p rzy łap ał s ię n a ty m, że p ró b u je p ić z p u s teg o k ielis zk a. – Weźmiemy jes zcze d ru g ą k o lejk ę? – zap ro p o n o wał. – Ja się mogę wstępnie upić… – zacy to wała z u ś miech em s tary p rzeb ó j. Po d ru g im win ie ws zelk ie s zty wn o ś ci p o międ zy n imi d efin ity wn ie zn ik n ęły . Po tem zn ó w p o s zli n a s p acer, ale ty m razem trzy mając s ię za ręce. Zan im wy s zli z win iarn i, p o d czas p łacen ia rach u n k u Bileck i d o d atk o wo ro zmien ił p ięćd zies iąt zło ty ch , p rzeło ży ł ws zy s tk ie d ro b n iak i d o zewn ętrzn ej k ies zen i p łas zcza i teraz zad awał s zy k u p rzy p an n ie, rzu cając mo n ety n ap o tk an y m g rajk o m, k atary n iarzo m, ży wy m fig u ro m o raz p o trzeb u jący m, p rzy cu p n ięty m n a s ch o d ach k o ś cio łó w. Nawet, wb rew s wo im s tan o wczy m zas ad o m, b y n ie ws p ierać żeb raczy ch s zajek , u d zielił jałmu żn y jak imś u mo ru s an y m ru mu ń s k im cy g an ięto m, k tó re s ię im n ap ato czy ły , p o czy m zaraz d la zatarcia n iemiłeg o wrażen ia k u p ił Lu cy n ie latający b alo n ik z h elem i z p rawd ziwą p rzy jemn o ś cią s łu ch ał jej ś miech u . Nas tęp n ie firmo wy m d łu g o p is em, k tó ry s zczęś liwie n ap ato czy ł s ię Bileck iemu p o d czas g rzeb an ia w k ies zen i, n ap is ali n a b alo n ik u k ró tk ą, u ło żo n ą ws p ó ln ie mo d litwę d zięk czy n n ą za d zis iejs ze s p o tk an ie. Cies ząc s ię jak d zieci, wy s łali g o p ro s to d o n ieb a i p o s zli n a o b iad . Na p o czątek – jak że b y in aczej! – zamó wili p ap ies k i k rem z b o ro wik ó w. Tu Lu cy n a n ie o mies zk ała s ię p o ch walić, że Ojcu Świętemu i mężo wi u miałab y zro b ić lep s zy i że zaws ze ch ętn ie u czy ła s ię trad y cy jn eg o g o to wan ia o d o b u b ab ci. Bileck i ze s wej s tro n y o p o wied ział o s wo ich p lan ach awan s u zawo d o weg o . Z p o czątk u s tarał s ię n ie p rzes ad zić, ale w k o ń cu s ię wy g ad ał, że n ajb ard ziej ch ciałb y p raco wać
w „L’Os s erv ato re Ro man o ", n ajp ierw rzecz jas n a w red ak cji ed y cji p o ls k iej, ale p o tem p o s tarałb y s ię o p rzen ies ien ie d o cen trali, i w związk u z ty m ju ż o d p aru lat b rał lek cje języ k a wło s k ieg o , a p ry watn ie wieczo rami w d o mu p o d u czy ł s ię ró wn ież tro ch ę łacin y . – W Rzy mie mo g łab y m mies zk ać – o d p o wied ziała z p o wag ą. Bileck i p o czu ł, że jeg o ak cje wzro s ły . Ro zo ch o co n y s u k ces em w n as tęp n ej ch wili ch ciał o p o wied zieć jej o d ru g im ś red n io wieczu , ale wy s tras zy ł s ię, że mo że wy jś ć n a d ziwak a. M o że lep iej n ajp ierw wy s o n d o wać jej p o g ląd y ? Zag ad n ął więc o femin izm. – Nie czu ję s ię p rzez te p an ie rep rezen to wan a! – o zn ajmiła s tan o wczo i zg o d n ie z jeg o o czek iwan iami, p o czy m z zap ałem ro zwin ęła wątek : – Uważam, że ich wro g o ś ć d o mężczy zn o b raca s ię p rzeciwk o n im s amy m i w o g ó le n am ws zy s tk im. Pamiętam, jacy b y li n as to letn i ch ło p cy , k ied y s ama ch o d ziłam d o s zk o ły , i jak o n au czy cielk a wid zę, jacy s ą teraz. Zmian y mo d elu wy ch o wan ia p o s zły n ap rawd ę w złą s tro n ę. Na p rzy k ład p rawie ju ż n ie wid u je s ię ry zy k an tó w łażący ch p o d rzewach . Ty M arcin ie ws p in ałeś s ię n a d rzewa, p rawd a? – Ows zem… – p o twierd ził b ezzwło czn ie i zro b ił p o s p ies zn y rach u n ek s u mien ia, czy p rzy p ad k iem n ie s k łamał. Ch y b a n ie… Ch o ć żad n eg o k o n k retu n ie u miał s o b ie w tej ch wili p rzy p o mn ieć. Zło ży ł to n a k arb mag n ety czn eg o b las k u o czu Lu cy n y , k tó ra p ero ro wała d alej z ch ary zmaty czn y m p rzek o n an iem. – Do ras tający ch ło p cy zaws ze wy k azy wali s ię p ewn ą zu ch wało ś cią, tak p o win n o b y ć, ale teraz o n i o k azu ją ją w całk iem in n y ch s y tu acjach , p rzeważn ie s łab s zy m o d s ieb ie. In teres u je ich ty lk o tan ia o d wag a, o d wag a z p ro mo cji… – Uś miech n ęła s ię k waś n o . – On i ws zy s cy s ą s łab i. To s ię p rzejawia alb o p o p rzez p o tu ln o ś ć, alb o atak o wan ie in n y ch , p o d waru n k iem że u jd zie p łazem. Stąd jes t ch o ćb y ty le an o n imo wy ch zło ś liwo ś ci w In tern ecie, p o wied zieć teg o s ameg o w o czy b y s ię n ie o d waży li. Bo ją s ię, s ą n ap rawd ę s łab i. Szczerze mó wiąc, p an ie M arcin ie, to właś n ie mo je s zk o ln e d o ś wiad czen ia s p rawiły , że p o d jęłam mo cn e p o s tan o wien ie, że mó j mąż mu s i b y ć mężczy zn ą s iln y m d u ch em. Bard zo ws p ó łczu ję mo im ak tu aln y m u czen n ico m, k ied y w p rzy s zło ś ci b ęd ą mu s iały wy b ierać mężó w s p o ś ró d s wo ich d zis iejs zy ch k o leg ó w. – Ch ło p cy d o ras tają i mężn ieją z wiek iem – rzek ł z p rzek o n an iem Bileck i. – Ob y . Bard zo b y m ch ciała, ab y Bó g to s p rawił. Ob awiam s ię jed n ak , że jes teś my z wo li Op atrzn o ś ci s k azan i n a o d ro b ien ie tej s mu tn ej lek cji d o s ameg o g o rzk ieg o k o ń ca. Pan ie femin is tk i mu s zą n a włas n ej s k ó rze p rzek o n ać s ię, d o czeg o p ro wad zi
zwaln ian ie mężczy zn o d ws zelk iej o d p o wied zialn o ś ci. Kied y zo s tan ą s amo tn e, p o rzu co n e i zro zp aczo n e, o czy wiś cie n ie ży czę im teg o , zro zu mieją, jak b ard zo zb łąd ziły , n aru s zając u s tan o wio n y p rzez Stwó rcę p o d ział ró l męs k ich i k o b iecy ch , ro b iąc z mężczy zn ciep łe k lu ch y , n a k tó ry ch zu p ełn ie n ie mo żn a p o leg ać. – Zwo len n iczk ą g en d er, jak wid zę, n ie jes teś . – Uś miech n ął s ię s zero k o . – Nie ma w ty m n ic ś mies zn eg o ! – Lu cy n a zap erzy ła s ię n ie n a żarty . – A o ty m cały m g en d er w o g ó le n ie zamierzam d y s k u to wać. Przy jmu ję z p ełn y m zau fan iem n au k ę p as terzy n as zeg o Ko ś cio ła. – Oczy wiś cie, ja też – p o twierd ził s zy b k o Bileck i. – Ch ło p iec p o win ien b y ć u rwis em. – Wró ciła d o p o p rzed n ieg o tematu . – I zarazem mieć s u ro weg o o jca, k tó ry p o s tawi s tan o wcze g ran ice jeg o wy b ry k o m, o raz czu łą matk ę, k tó ra g o p o tem p o cies zy , a czas em miło s iern ie o b ro n i p rzed zas łu żo n ą k arą. Tak b y ło d o b rze i tak p o win n o b y ć! Nie wątp ię, że k ied y ś zn ó w b ęd zie, ale teraz p ewn ie czek a n as s mu tn a lek cja p o k o ry . Starzen ie s ię n as zeg o s p o łeczeń s twa jes t p ierws zy m zn ak iem. Kto zatro s zczy s ię o d ziewięćd zies ięcio letn ie p an ie femin is tk i, jeś li n ie b ęd ą miały włas n ej ro d zin y , n ie wy ch o wają o d p o wied zialn y ch s y n ó w i có rek ? W k o ń cu b ęd ą mu s iały p rzejrzeć n a o czy ! – Wies z, ja jes tem p o d o b n eg o zd an ia. – Bileck i u zn ał, że teraz ju ż mo że ws iąś ć n a s wo jeg o u lu b io n eg o k o n ik a i o p o wied zieć jej o n ad ch o d zący m, a właś ciwie ju ż zis zczający m s ię d ru g im ś red n io wieczu . – Więc n ie żad en New Ag e, ty lk o n o wa b ło g o s ławio n a ep o k a wiary ! – Ucies zy ła s ię s zczerze. – J ak to d o b rze! Ale wies z co … – Po p atrzy ła k ry ty czn ie n a p ieczo n ą k aczk ę z jab łk ami, k tó rą im właś n ie p o d an o . Sk o s zto wała, mars zcząc b rwi. – J a b y m ją też p rzy rząd ziła d la cieb ie zn aczn ie lep iej. – Nie mo g ę s ię d o czek ać – zap ewn ił całk iem s zczerze. Właś ciwie p rzed k o ń cem d ru g ieg o d an ia mieli ju ż u zg o d n io n e ws zelk ie p o d s tawo we k wes tie d o ty czące ich p rzy s złeg o małżeń s twa, ch o ciaż s amo to s ło wo n ie p ad ło . Czas d ek laracji jed n ak wy raźn ie s ię zb liżał. Lu cy n a ju ż ch y b a o czek iwała o ś wiad czy n . Zn ać b y ło to ch o ćb y p o ty m, że b ard zo s taran n ie k o ń czy ła ws zelk ie wy p o wied zi, k tó ry ch ro zwin ięcie mo g ło b y d o p ro wad zić d o s fo rmu ło wan ia tak ieg o wn io s k u b ąd ź alu zji. Dawała d o zro zu mien ia, że to męs k a in icjaty wa. Bileck i też czu ł, że n ie p o win ien zwlek ać. Namiętn o ś ć, k tó ra o b jawiła s ię w tamtej ch wili p o d Barb ak an em, b y n ajmn iej n ig d zie s o b ie n ie p o s zła, wciąż is k rzy ło p o międ zy n imi. Ch o ciaż n a o ś wiad czy n y b y ło jes zcze zb y t wcześ n ie, to w zamian właś n ie zaczy n ał s ię zmierzch , czy li n ad ch o d ziła d o b ra p o ra, b y zn ó w zn aleźć jak iś s p o k o jn y i u ro czy
zak ątek i tam cało wać s ię z Lu cy n ą aż d o u traty tch u … Z my ś lą o p o s zu k an iu o d p o wied n ieg o w ty m celu miejs ca Bileck i zap ro p o n o wał, ab y n a d es er p o s zli d o jak iejś k awiarn i. Lu cy n a zg o d ziła s ię b ez g łu p ieg o k ry g o wan ia, że cias tk a s zk o d zą n a lin ię, i p ap lan ia o d ietach , co też mu s ię w n iej b ard zo p o d o b ało . A jed n ak właś n ie wted y miły n as tró j, k tó ry m cies zy li s ię o d p aru g o d zin , u leg ł n ies p o d ziewan emu zak łó cen iu . Lu cy n a n ag le o d ło ży ła ły żeczk ę i zap atrzy ła s ię w o k n o . – Ten czło wiek n am s ię p rzy g ląd ał! – o ś wiad czy ła zd en erwo wan a. – Kto ? – Bileck i p o ch y lił s ię n ad s to łem i s p o jrzał tam, g d zie p o k azy wała. – J u ż s o b ie p o s zed ł – o d p arła. – Od wró cił s ię i n aty ch mias t o d s zed ł, k ied y ty lk o zwró ciłam n a n ieg o u wag ę. – J es teś p ięk n a – o ś wiad czy ł z p rzek o n an iem. – Nic d ziwn eg o , że mężczy źn i s ię za to b ą o g ląd ają. – Wy d awało mi s ię, że wid ziałam g o d ziś ju ż wcześ n iej… – Sk wito wała k o mp lemen t u ś miech em, ale g ło s jej zad rżał. – Bard zo mo żliwe – o d p arł b eztro s k o Bileck i. – Staró wk a jes t p rzecież mała i, s p aceru jąc p o n iej, łatwo n atk n ąć s ię p o k ilk a razy n a te s ame o s o b y . – Pewn ie mas z rację… – Ujęła jeg o d ło ń . Od tej ch wili red ak to r M arcin Bileck i my ś lał ju ż ty lk o o ty m, ab y jak n ajs zy b ciej s cało wać z jej u s t d ro b in k i czek o lad y i b itej ś mietan y .
ROZDZIAŁ 9 W OPARACH ABSURDU
Ad am Po ch rzęst arty sta p erfo rm er, p raco wn ia rzeźb iarsk a Gło s ił n ap is n a tab liczce p rzy d zwo n k u d o d rzwi w mo d ern is ty czn ej k amien icy n a Starej Och o cie. Lo u v ain , Halin a i Rafals k i p rzy jech ali tu taj z mars zu zaraz p o p rzes łu ch an iu d o k to ra Grab k i. Zamierzali ru ty n o wo s p rawd zić jeg o d o n ies ien ie i mieć to jak n ajs zy b ciej z g ło wy . Ko mis arz p rzeczu wał, że ten tro p n ie p rzy b liża ich d o wy k ry cia b rak u jąceg o s p rawcy d wó ch mo rd ers tw, ale zawiad o mien ie zło żo n e p rzez mło d eg o lek arza wy g ląd ało tak p o ważn ie i wiązało s ię z ich ś led ztwem n a ty le mo cn o , że mu s ieli to zwery fik o wać i mieć d u p o ch ro n n a ws zelk i wy p ad ek . In aczej, g d y b y ten s fik s o wan y arty s ta p rzy p ad k iem zro b ił teraz k o mu ś k rzy wd ę, p o licja b y łab y o czy wiś cie ws zy s tk iemu win n a. Och rzan o d n aczals twa to jes zcze p ó ł b ied y , g o rzej, że s tracilib y p o tem mn ó s two czas u , b o trzeb a b y ło b y wó wczas ten wątek d ro b iazg o wo p rześ wietlić i n ap ro d u k o wać całą g ó rę p o d k ład ek . Z p ięć razy więcej n iż teraz, o d fajk o wu jąc s p rawę z mars zu . Przy o d ro b in ie s zczęś cia wy s tarczy jed en rap o rt, a mo że n awet n o tatk a s łu żb o wa. Ko mis arz właś ciwie b y ł tu zb ęd n y . Po jech ał p rzed e ws zy s tk im p o to , żeb y d o p iln o wać, b y Halin a i Rafals k i, p o zo s tawien i s am n a s am, w mło d zień czej n ad g o rliwo ś ci n ie p o częli zb y t wielu fo rmu larzy u rzęd o wy ch d o wy p ełn ien ia. M ieli więc ty lk o wejś ć, zap y tać fig u ran ta o zd ro wie, ży czy ć mu g o więcej i p a! W p rak ty ce zaś zo b aczy ć, czy g o ś ć p rzy p ad k iem n ie trzy ma ak u rat w ręk ach zak rwawio n ej s iek iery . Do o cen y s tan u p s y ch iczn eg o p o licja p o wo łan a n ie b y ła, a w miarę s p o k o jn y facet, ch o ćb y i ze zd rewn iały mi o czami s ch izo fren ik a, n ie d awał żad n y ch p o d s taw d o zatrzy man ia. Gru n t, że wład za b y ła, ś lep iami p o k ątach zaś wieciła, s y g n ał o d zan iep o k o jo n eg o o b y watela s p rawd ziła i p ap ier z tej czy n n o ś ci p o zo s tał, amen ! Tak więc, ch o ciaż Lo u v ain p o jech ał d o Po ch rzęs ta, u zn ał, że ru s zan ie ty łk a z s amo ch o d u to b ęd zie ju ż zb y teczn y n ad miar ak ty wn o ś ci ś led czej z jeg o s tro n y .
Ko n iec k o ń có w b y ł p an em w ś red n im wiek u , a k o n d y cję ćwiczy ł g łó wn ie n a b is k u p ich h o miliach , recen zu jący ch s zczeg ó ło wo s tan p ań s twa i p o lity k ę rząd u . Ko mis arz s k o n fig u ro wał s o b ie z Rafals k im telefo n k o mó rk o wy n a o p cję „n aciś n ij i mó w", p o czy m p o zo s tał n a n as łu ch u . Halin a zad zwo n iła d o d rzwi, raz, d ru g i, p o czy m d o d atk o wo zap u k ała. – Pan ie Ad amie! – zawo łała. – Sp rawd ź k lamk ę – p o rad ził jej Rafals k i. M ies zk an ie b y ło o twarte. Lo u v ain u s ły s zał s k rzy p zawias ó w i k ro k i n a p o d ło d ze. – Ciemn o tu taj… – ro zleg ł s ię g ło s Halin y . – Nie ma żaró wk i – zau waży ł Rafals k i. – Co za ch o lern a ru p ieciarn ia! – Nieład arty s ty czn y – o d p o wied ziała mu p an i as p iran t ze ś miech em. – To ws zy s tk o s ą d zieła s ztu k i, n ie zn as z s ię! Ro zleg ł s ię o d g ło s k o lejn y ch o twieran y ch d rzwi. – Co tak ś mierd zi?! Halin a zak rztu s iła s ię i p ars k n ęła. – Co wid zicie? – zan iep o k o ił s ię Lo u v ain . – Rzeźb ę z p ad lin y – zak o mu n ik o wał p o n u ro Rafals k i. – Ko cie i p s ie tru ch ła n a wies zak u d o u b rań … Ch ry s te, co za p o jeb ! – Zaraz s ię p o rzy g am – d o d ała Halin a zd u s zo n y m g ło s em. – Zamk n ij to ! Pręd zej! Lo u v ain u s ły s zał trzaś n ięcie d rzwiami, p ełn e u lg i wes tch n ien ie Halin y i n iecen zu raln ą o p in ię p o d k o mis arza n a temat s ztu k i ws p ó łczes n ej. Po tem zn ó w ro zleg ły s ię k ro k i d wo jg a p o licjan tó w. Rafals k i p o wiad o mił, że wch o d zą d o k o lejn eg o p o k o ju . Ch y b a ch ciał jes zcze co ś d o d ać, ale p rzerwał mu p rzeciąg ły , fu rczący d źwięk , k tó reg o k o mis arz n ie zid en ty fik o wał. Zap y tać zaś , co to tak ieg o , n ie zd ąży ł. – Po licja!!! – wrzas n ął Rafals k i ro zed rg an y m z emo cji g ło s em. Dało s ię u s ły s zeć tęp y , s zy b k i, p o d wó jn y ło mo t, p rzejmu jący jęk Halin y o raz ło s k o t telefo n u k o mó rk o weg o u d erzająceg o o co ś z d u żą s iłą. I cis za. Lo u v ain n ie tracił czas u n a b ezs en s o wn e wy wo ły wan ie p artn era. Bez zwło k i wy s k o czy ł z s amo ch o d u . J ak n a zło ś ć p o tk n ął s ię o k rawężn ik i o mal n ie p rzewró cił jak d łu g i. Szlag b y to – p o my ś lał, łap iąc ró wn o wag ę. Za s tary ju ż jes tem n a k o man d o s a…
Po b ieg ł d o b ramy , z iry tacją u ś wiad amiając s o b ie, że n ie ma żad n ej b ro n i. Słu żb o wy p is to let zo s tał w b iu rze, g az p iep rzo wy w d o mu , p ałk i n ig d y n ie u ży wał. Za to ro zp ięty p łas zcz zało p o tał n a n im malo wn iczo . Piep rzo n y p o ru czn ik Co lu mb o … Lo u v ain p o d s u mo wał s ię s ark as ty czn ie, b ieg n ąc p o s ch o d ach . By ło to wy s o k ie p rzed wo jen n e b u d o wn ictwo , więc k o mis arz zd o łał d o s tać zad y s zk i, zan im d o tarł n a czwarte p iętro , g d zie zn ajd o wały s ię p raco wn ia i mies zk an ie Po ch rzęs ta. Do k o mp letu emo cji d o s zła jes zcze zło ś ć n a s ieb ie z p o wo d u zlek ceważen ia p rzeciwn ik a. Drzwi d o mies zk an ia s zalo n eg o p erfo rmera b y ły u ch y lo n e. Lo u v ain n ie ws zed ł tam w ciemn o , ty lk o n ajp ierw k o p n iak iem o two rzy ł je s zerzej, ab y wp u ś cić d o p rzed p o k o ju więcej ś wiatła. Na s zczęś cie k o p n ął n iezb y t mo cn o , b o p ch n ięty mi d rzwiami o b erwała Halin a, g ramo ląca s ię n a czwo rak ach tu ż za p ro g iem. Po s k ro n i i p o liczk u p an i as p iran t ś ciek ała s tru żk a k rwi. Drzwi u d erzy ły ją ak u rat w ręk ę, n a k tó rej b y ła o p arta. Po leciała jak d zięcio ł, n o s em w p o d ło g ę, ale Lo u v ain ty m razem wy k azał s ię reflek s em, w p o rę ch wy cił ją p o d p ach ę, p rzy trzy mał, p o czy m en erg iczn ie wy wló k ł n a k latk ę s ch o d o wą. – Co z to b ą?! – Daro wał s o b ie p rzep ro s in y . – Do s tałam czy mś p o g ło wie… – Do ch o d ziła ju ż d o s ieb ie. – Zamro czy ło mn ie… – A Rafals k i? – Nie wiem. – Zaczęła ws tawać, o p ierając s ię p lecami o ś cian ę. Po mó g ł jej. – Das z rad ę zejś ć s ama d o s amo ch o d u i wezwać ws p arcie? – Dam… – Wy p ro s to wała s ię, o d etch n ęła g łęb iej. – J u ż mi lep iej. Nap rawd ę. Lo u v ain zap atrzy ł s ię w g łąb o twarteg o mies zk an ia, n as łu ch u jąc o d g ło s ó w. Nic. Wy g ląd ało n a to , że Rafals k i zo s tał s k u teczn ie wy elimin o wan y z d als zej ak cji. Ko mis arz zak lął p o d n o s em. – Ch ces z tam wejś ć? – o d ezwała s ię Halin a. – M as z, weź… – Po d ała mu s wó j tas er. To b y ło ju ż co ś , ale zważy ws zy n a o k o liczn o ś ci, b ard ziej p rzy d ałb y s ię tu taj s o lid n y k ij b ejs b o lo wy , a jes zcze lep iej tarcza i h ełm. Lo u v ain p o d zięk o wał k o leżan ce s k in ien iem g ło wy , p rzeżeg n ał s ię s zy b k o , p o czy m o s tro żn ie ws zed ł d o ś ro d k a. Przed p o k ó j w całej jeg o o b jęto ś ci zag racały jak ieś ru mp le-d ziwo ląg i – elemen ty meb li, ro weró w, mo to cy k li i ch y b a n awet, a mo że p rzed e ws zy s tk im, mas zy n ro ln iczy ch … Na p ierws zy rzu t o k a s k leco n e to to b y ło k o mp letn ie b ez s en s u , s k ład u i ład u , s ło wem, mo g ło b y ć ty lk o p o p iep rzo n ą rzeźb ą ws p ó łczes n ą, wy rażającą
zs zarg an y s tan u my s łu au to ra. J ed n ak d ru g ie, u ważn iejs ze s p o jrzen ie s p rawiało , że g u la ro s ła w g ard le, p o n ieważ łań cu ch y n ap ęd o we b y ły n ao liwio n e, try b y zazęb iały s ię wzajemn ie, a ramy trzy mające to ws zy s tk o w k u p ie wy g ląd ały n a b ard zo s o lid n ie p o s k ręcan e. Po zo s tawało ty lk o mieć n ad zieję, że n ie jes t to tak zwan a rzeźb a k in ety czn a i g d zieś n a k o ń cu teg o całeg o u s tro js twa n ie k ry je s ię g o to wy d o włączen ia s iln ik … Ko mis arz wid ział ju ż k ied y ś n a Yo u Tu b e co ś p o d o b n eg o – mas zy n ę d o wiązan ia k rawata. Od tej p o ry my ś lał o rzeźb ach k in ety czn y ch o raz ich twó rcach z n iek łaman y m p o d ziwem. Trzeb a b y ło n ap rawd ę mieć n iemało w g ło wie, żeb y zmajs tro wać tak i mech an izm. Ty m razem jed n ak Lo u v ain u ś wiad o mił s o b ie, że an alo g iczn y k o mb ajn s k o n s tru o wan y p rzez wariata mo że p rzejawić zn aczn ie b ard ziej malo wn icze i n ieo b liczaln e fu n k cje wo b ec czło wiek a tk wiąceg o ak u rat w jeg o s zczęk ach . Zap ewn e p rzed zieran ie s ię p o międ zy ty mi ws zy s tk imi p rętami, k o łami o raz wiatrak ami s tan o wiło ak t s ztu k i i czy n iło z g o ś ci arty s ty p o d mio ty alb o p rzed mio ty czeg o ś tam. Żad n y m liry czn y m d en atem b ąd ź czy mś w ty m g u ś cie k o mis arz Lo u v ain zo s tawać n ie zamierzał, ale s zan s e n a to wy raźn ie ro s ły ! In s talacja g ęs tn iała z k ażd y m metrem, tak że k o ry tarza b ieg n ąceg o o d d rzwi wejś cio wy ch n ie d ało s ię p rzejś ć d o k o ń ca, ch y b a że k ry ł s ię w ty m ws zy s tk im jak iś s y s tem, co ś n a k s ztałt ru ch o meg o lab iry n tu . Lep iej b y ło teg o n ie s p rawd zać o s o b iś cie. Na s zczęś cie jak ieś d zies ięć k ro k ó w p o p rawej zn ajd o wał s ię p o k ó j b ez d rzwi. Lo u v ain ws zed ł tam czy m p ręd zej, z n iek łaman ą u lg ą wy d o s tając s ię z o b jęć arty s ty czn ej in s talacji. Naty ch mias t jeg o u wag ę zwró ciła mru g ająca wy ś wietlaczem leżąca n a p o d ło d ze k o mó rk a Rafals k ieg o . Parę s ek u n d p ó źn iej k o mis arz zo b aczy ł s ied ząceg o p o d ś cian ą p artn era. Po d k o mis arz, k rzy wiąc s ię z b ó lu , trzy mał s ię za lewe ramię. Przed n im, międ zy n o g ami, leżał o d b ezp ieczo n y p is to let. – W p o rząd k u ? – zag ad n ął Lo u v ain , ro zg ląd ając s ię za s p rawcą. – Nie b ard zo … – s y k n ął Rafals k i. – Ten s k u rwiel ch y b a złamał mi ręk ę… – J ak ? Rafals k i b ez s ło wa s ztu rch n ął p iętą jak iś p rzed mio t leżący p rzed n im n a p o d ło d ze. Lo u v ain mu s iał s ię d o b rze p rzy jrzeć, ab y w g łęb o k im p ó łmro k u , p o ś ró d wielu in n y ch ru p ieci, d o s trzec d wie k amien n e k u le p o łączo n e s zn u rem. – Bo las ? – s twierd ził ze zd ziwien iem k o mis arz. – Arty s ta… – ced ził p rzez zęb y Rafals k i. – Pewn ie p amiątk a z wo jaży … p o
k rajach
Amery k i Po łu d n io wej…
p iep rzo n y
d ru g i Cejro ws k i…
d la o d mian y
p erfo rmer… – Któ ręd y zwiał? – Lo u v ain p rzerwał mu ten mo n o lo g . – Tam. – Po d k o mis arz s p o jrzał n a d rzwi p rzed s o b ą. – Stamtąd w n as rzu cił, a p o tem s ię zamk n ął. Nie g o n iłem g o , b o z b ó lu aż mn ie zemd liło . Halin a d o s tała d ru g im k o ń cem, co z n ią? – Lep iej – o d p arł lak o n iczn ie Lo u v ain . – A g d zie jes t ta ś mierd ząca rzeźb a? – W p o k o ju p o d ru g iej s tro n ie k o ry tarza… ale n ie ch ces z jej wid zieć, zap ewn iam. Ten p o p ap ran iec zb ierał p o u licach ro zjech an e p s y , k o ty , jeże… Do b rze, że teraz n ie ma mu ch … ale s an ep id b ęd zie miał tu k u p ę ro b o ty ... – Das z rad ę ws tać i p ó jś ć ze mn ą? – Lo u v ain d aro wał s o b ie k o men tarz. – Tak , ty lk o zró b mi jak iś temb lak … – s y k n ął p o d k o mis arz. Lo u v ain zn alazł w k ies zen i ag rafk ę, p o czy m p o d win ął p o łę mary n ark i p artn era i, u mieś ciws zy w n iej k o n tu zjo wan e ramię, p rzy p iął jej s k raj d o k o łn ierza. – Po win n o n a razie wy trzy mać – o cen ił k ry ty czn ie s wo je d zieło . – Dzięk i… – Rafals k i zd ro wą ręk ą p o d n ió s ł p is to let i ws tał o włas n y ch s iłach . Wid ać b y ło jed n ak , że jes t mo cn o b lad y i k o n ty n u o wan ie ak cji k o s ztu je g o d u żo wy s iłk u , ale s ię trzy mał, i to n ajważn iejs ze. Drzwi p o k o ju , w k tó ry m u k ry ł s ię n ap as tn ik , b y ły zamk n ięte. Ko mis arz wy łamał zamek k o p n iak iem, p o czy m o b aj p o licjan ci, o s łan iając s ię wzajemn ie, wes zli d o ś ro d k a. Zn aleźli s ię w miejs cu wy g ląd ający m zu p ełn ie jak p lan filmu „Ło wca ro b o tó w". Całe mro czn e atelier b y ło p ełn e man ek in ó w p o u b ieran y ch w p rzed ziwn e s tro je. In n eg o wy jś cia s tąd n ie b y ło , a zatem k tó raś z ty ch s to jący ch , s ied zący ch , leżący ch lu b k lęczący ch fig u r to b y ł p an arty s ta Po ch rzęs t we włas n ej o s o b ie. Nied o s tatek ś wiatła s k u teczn ie u tru d n iał p rawid ło we ro zp o zn an ie. Lo u v ain miał ju ż s erd eczn ie d o ś ć n as tro jo wy ch k limató w ro d em z Ho lly wo o d . Po macał d ło n ią p o ś cian ie, s zu k ając włączn ik a ś wiatła. Trafił p alcami n a d ziu rę z g o ły mi k ab lami p o d n ap ięciem. Zan im s ię s p o s trzeg ł, k o p n ęło g o tak , że aż mu ś wiece w o czach s tan ęły . – Ożeż k u rwa w d u p ę mać! – Up u ś cił tas er i en erg iczn ie ro zmas o wy wał d ło ń zd rętwiałą o d p o rażen ia p rąd em. – To jak aś n o wa mo d litwa p o s ts o b o ro wa… ? – Rafals k i zd o b y ł s ię n a d o wcip ek lezjaln y . Niefart p artn era n ajwy raźn iej p o p rawił mu s amo p o czu cie.
– Pierd o l s ię, p amp ers ie! – Lo u v ain wk u rwił s ię n ie n a żarty . – M o że ja s trzelę w s u fit, a ty p atrz, k tó ra k u k ła s ię p o ru s zy ? – o b s o b aczo n y p o d k o mis arz zd o b y ł s ię n a b ard ziej k o n s tru k ty wn ą p ro p o zy cję. – Nie, to za s tare b u d o wn ictwo . – Lo u v ain g o p o ws trzy mał. – Bó g wie z czeg o tu zro b io n o s tro p y . J eś li z d rewn a, k u la p rzeleci d o s ąs iad ó w z g ó ry , a wted y Witeck i zg rillu je cię ży wcem. Nawet jeś li n ik o g o p rzy p ad k iem n ie trafis z… – To co ro b imy ?! – s y k n ął Rafals k i. – Czek amy , aż ten p alan t zn ó w wy s tartu je d o n as z jak imś eg zo ty czn y m g ad żetem b o jo wy m? – Od s trzel mu d u p ę, jak wy s k o czy za mn ą! – Lo u v ain s tracił cierp liwo ś ć i ru s zy ł p ro s to d o o k n a s zczeln ie p rzy s ło n ięteg o ciężk ą k o tarą. Bez cereg ieli zerwał ją razem z k arn is zem. Po jaś n iało n ares zcie! Żad en z man ek in ó w ich n ie zaatak o wał, an i n awet n ie mru g n ął. Ws zy s tk ie n ad al tk wiły n a s wo ich miejs cach . Po p rawa o ś wietlen ia jed n ak n iewiele im d ała, teraz b o wiem o k azało s ię, że więk s zo ś ć z ty ch k u k ieł to rzeźb y h ip errealis ty czn e, czy li tak ie s p ecjaln ie n ie d o o d ró żn ien ia o d p rawd ziweg o czło wiek a. Po n ad to ws zy s tk ie miały n iemal id en ty czn e twarze, b ez wątp ien ia s ameg o Ad ama Po ch rzęs ta. Ró żn iły s ię o d s ieb ie mak ijażami, g ry mas ami, wy rażający mi n ajró żn iejs ze s tan y emo cji, a co ciek awe, tak że i p łcią – n iek tó re miały ry s y k o b iece, alb o jak b y g ejo ws k ie, jes zcze in n e zaś b y ły n iep o k o jąco an d ro g y n iczn e. Te o s tatn ie rzeźb y wy k o n an o z n ajwięk s zą s taran n o ś cią. – Facet miał n iezły talen t, zan im mu o d waliło – s twierd ził Lo u v ain z u zn an iem. – Co ś w ty m fak ty czn ie jes t… – p rzy zn ał n iech ętn ie Rafals k i. Żeb y s p rawd zić, k tó ra z ty ch p o s taci jes t ży wy m czło wiek iem, mu s ieli k ażd ą z n ich p o k o lei d o tk n ąć. Po liczk i miały zro b io n e z elas ty czn eg o two rzy wa o fak tu rze zb liżo n ej d o lu d zk ieg o ciała, więc au to s u g es tia ro b iła s wo je – ws zy s tk ie wy d awały s ię ciep łe, a p rzy n ajmn iej n ie d o ś ć jed n o zn aczn ie ch ło d n e. Dla p ewn o ś ci trzeb a b y ło im macać s zy je, s tarając s ię wy czu ć p alcami tętn o . Ob aj p o licjan ci zab rali s ię d o teg o z zach o wan iem tak d u żej o s tro żn o ś ci, że zan im u p o rali s ię z p o ło wą tej g alerii, p rzy jech ało wezwan e p rzez Halin ę ws p arcie. Po k ó j o raz całe mies zk an ie zaro iło s ię o d an ty terro ry s tó w w k o min iark ach . J ak o ś p rzewro tn ie tu p as o wali, zwłas zcza s zamo cząc s ię z ty m k in ety czn y m k o mb ajn em w p rzed p o k o ju . Teraz jed n ak p o s zu k iwan ia g o s p o d arza p o s zły s zy b k o . Po ch rzęs ta wy macali jak ąś min u tę p ó źn iej. Ub ran y w b iało -czarn y , k o ro n k o wy s tró j, p rzy wo d zący n a my ś l ren es an s o weg o k lau n a, arty s ta n ie zareag o wał n a d o ty k ,
an i n awet n a mo cn iejs ze p o k lep y wan ie p o n ieo g o lo n ej twarzy . Kied y an ty terro ry ś ci zaczęli g o ru ty n o wo o b ezwład n iać, zach o wy wał s ię, jak b y cały b y ł z p las telin y . Biern ie p o d d awał s ię ich ch wy to m i n acis k o m, s amemu n ie p o ru s zając s ię an i tro ch ę. Wezwan y n a miejs ce lek arz s twierd ził zaawan s o wan ą k atalep s ję b ąd ź s tu p o r. Do k ład n iejs za d iag n o za wy mag ała o b s erwacji w s zp italu p s y ch iatry czn y m n a u licy So b ies k ieg o , d o k tó reg o Po ch rzęs ta n iezwło czn ie zab ran o . J u ż teraz jed n ak wy g ląd ało n a to , że p an arty s ta p o atak u n a p arę p o licjan tó w u ciek ł w g łąb s ieb ie, zatrzas k u jąc za s o b ą ws zy s tk ie d rzwi. O jak imk o lwiek p rzes łu ch an iu i wy jaś n ien iach mo żn a b y ło zap o mn ieć. Kied y w k o ń cu d o jd zie d o s ieb ie, n ajp rawd o p o d o b n iej n ie b ęd zie n iczeg o p amiętać. Do ran n y ch p o licjan tó w trzeb a b y ło wezwać d ru g ą k aretk ę. Rafals k i miał p as k u d n ie s tłu czo n y lewy s taw ramien io wy i zap ewn e p ęk n ięty o b o jczy k . Bez wizy ty n a o s try m d y żu rze o rto p ed y czn y m n ie mo g ło s ię tu taj o b y ć. Halin a p o s tan o wiła jech ać razem z n im. Sama wy k p iła s ię ty lk o g u zem i n iezn aczn ie ro zciętą s k ó rą n a s k ro n i, d wie wilg o tn e ch u s teczk i h ig ien iczn e wy s tarczy ły jej, b y d o p ro wad zić s ię d o p o rząd k u , ale rato wn ik med y czn y s ię u p arł, że trzeb a k o n ieczn ie p rześ wietlić g ło wę, zo b aczy ć, czy n ie ma p ęk n ięcia czas zk i, i jes zcze d o d atk o wo zro b ić k o n s u ltacje n eu ro lo g iczn e n a o k o liczn o ś ć ws trząś n ien ia mó zg u . Nie b y ło s en s u s ię s p rzeciwiać. Po o p atrzen iu i b ad an iach o b o je k o lejn o zad zwo n ili d o Lo u v ain a, zap ewn iając, że n ie ch cą s ły s zeć o żad n y m u rlo p ie zd ro wo tn y m i że ju tro n o rmaln ie s tawią s ię d o p racy , ch o ć Rafals k i zak o ń czy ł ak cję z ręk ą n a temb lak u p lu s u s zty wn iający m cały b ark p an cerzem z p o liu retan u i włó k ien s zk lan y ch , zas tęp u jący ch trad y cy jn y g ip s . Po d k o mis arz d o wcip k o wał, że wy g ląd a w ty m jak zb u n to wan y ro b o t, więc n a p ewn o d o s tał też zd ro wo ry jący mó zg ś ro d ek p rzeciwb ó lo wy . Ciek awe, jak b ęd zie czu ł s ię ju tro … W s u mie b ard zo miło i lo jaln ie z ich s tro n y , ale n a razie k o mis arz zo s tał s am z cały m ty m arty s ty czn y m p as ztetem, k tó ry g wałto wn ie tracił n a ś wieżo ś ci. Po p rzes łu ch an iu s ąs iad ó w i zn ajo my ch o k azało s ię, że Ad am Po ch rzęs t ju ż o d jak ieg o ś czas u atak o wał ws zy s tk ich wch o d zący ch d o n ieg o lu d zi. Sp ecjaln ie zo s tawiał o twarte, a n awet u ch y lo n e d rzwi, b y k o g o ś zwab ić. Z p o czątk u wy g ląd ało to n a arty s ty czn e wy g łu p y , więc n ie b y ło s p rawy . Sąs ied zi s zy b k o o d u czy li s ię n ad miern ej d o ciek liwo ś ci i n ik t n ie zau waży ł ro s n ącej ag res ji ty ch h ap p en in g ó w. Nu mer z rzu can iem b o las ó w Po ch rzęs t zro b ił n ie p ierws zy raz. Sp ecjaln ie p o s k racał s zn u ry , żeb y d ało s ię ty m k ręcić w d o mu . Zaczy n ał o d rzu can ia w n o g i g o ś ci, „b o
s ztu k a mu s i p o walać", p ó źn iej mierzy ł co raz wy żej, p o d o b n o k o mu ś o d b ił n erk ę. W p rzy p ad k u Halin y i Rafals k ieg o ju ż ewid en tn ie celo wał, b y zab ić, i s p an ik o wał, u s ły s zaws zy , z k im ma d o czy n ien ia. M as zy n eria w p rzed p o k o ju , zd an iem wezwan y ch mech an ik ó w, zn ajd o wała s ię w s tan ie b lis k im u ru ch o mien ia i mo g ła zro b ić p ro s zo n y m b ąd ź n iep ro s zo n y m g o ś cio m n ap rawd ę d u żą k rzy wd ę. Do ś ć rzec, że n ap ęd zać to ws zy s tk o miały d wa s iln ik i o d p ił s p alin o wy ch . Nic n ie ws k azy wało , ab y es k alu jąca ch o ro b a p s y ch iczn a u p o ś led ziła g en iu s z k o n s tru k to rs k i arty s ty . Szczeg ó ln y p o d ziw ek s p ertó w wzb u d ziła trzy metro wa k latk a, b ęd ąca w is to cie mech an izmem ró żn ico wy m, zro b io n y m z b ęb n a ro b o czeg o k o mb ajn u „Bizo n ". M ó wiąc p o lu d zk u , g waran to wało to , że p ierws zy czło wiek złap an y w try b y tej in s talacji n ie s p o wo d u je jej zab lo k o wan ia i ws zy s tk o b ęd zie s p rawn ie k ręcić s ię d alej... Sło wem, d o k to ro wi Grab ce zd ecy d o wan ie n ależało p o g ratu lo wać lek ars k iej in tu icji! Za p arę d n i, n ajd alej ty g o d n i, s p rawy mo g ły b y p rzy b rać zn aczn ie g o rs zy o b ró t, więc zes p ó ł ś led czy k o mis arza Lo u v ain a zaro b ił n a o ficjaln ą p o ch wałę. Teo rety czn ie, p o n ieważ b o h aters k ie g u zy i s in iak i zeb ran e p rzez p an ią as p iran t o raz p o d k o mis arza n iewiele wn io s ły d o ich właś ciwej s p rawy . J ed y n e, co u d ało s ię u s talić w związk u z g łó wn y m ś led ztwem, to u jawn io n e p o d czas d o k ład n iejs zeg o p rzes zu k an ia mies zk an ia s k iero wan ie d o eg zo rcy s ty , p o d p is an e p rzez p ro fes o ra Kęp s k ieg o . Wis iało s o b ie o n o n a h o n o ro wy m miejs cu , n ad b arło g iem Ad ama Po ch rzęs ta, o p rawio n e w ramk i z zas u s zo n y ch żmij. Zaraz o b o k zn ajd o wał s ię ró wn ie fin ezy jn ie o p rawio n y , d la o d mian y w n as zp ik o wan e zwierzęcy mi zęb ami lu d zk ie k o ś ci u d o we, d y p lo m u k o ń czen ia wars zaws k iej Ak ad emii Sztu k Pięk n y ch , ro czn ik 2 0 1 0 . Wy g ląd ało n a to , że k wit o d Kęp s k ieg o zo s tał p o trak to wan y jak ś wiad ectwo zaliczen ia k o lejn eg o fak u ltetu . Prace n ad wcielen iem w ży cie n o wy ch arty s ty czn y ch k walifik acji b y ły w to k u … M ało b rak o wało , żeb y s k iero wan ie d o eg zo rcy s ty zo b aczy ł wś cib s k i d zien n ik ars k i s taży s ta z p ewn eg o ty g o d n ik a, k tó reg o red ak cja zn ajd o wała s ię d o s ło wn ie za ro g iem. By s try i amb ity mło d y czło wiek n ajp ierw p rzen ik n ął p rzez zewn ętrzn e zab ezp ieczen ie teren u , p o d ając s ię za mies zk ań ca tej k amien icy , a p o tem s k o ło wał mu n d u ro weg o p rzed d rzwiami, p rzech o d ząc k o ło n ieg o z fach o wą min ą o raz walizk ą tech n ik a k ry min aln eg o , k tó rą p o d węd ził p iętro n iżej. Kied y zaś d o s tał s ię ju ż d o ś ro d k a, mó g ł węs zy ć ws zęd zie b ez n iczy ich zb ęd n y ch p y tań . Zig n o ro wał g o tak że s am Lo u v ain , i mało b rak o wało , ab y cwan iak p rzeczy tał mu p rzez ramię s k iero wan ie zd jęte p rzed ch wilą ze ś cian y . Na k o mis arza s zczęś cie ak u rat
zro b iło s ię zamies zan ie w związk u z in s talacją z martwy ch zwierzątek . Pis maczy p o mio t p o b ieg ł więc właś n ie tam, p o rzy g ał s ię jak k o t, i d o p iero o k azaws zy tę n iep ro fes jo n aln ą s łab o ś ć, zo s tał wy leg ity mo wan y i zd emas k o wan y . Nie min ął jed n ak k wad ran s , jak b ezczeln emu s taży ś cie p o s p ies zy li z o d s ieczą s tars i i b ard ziej d o ś wiad czen i k o led zy . Tak , o czy wiś cie ro zu mieli, że mło d y czło wiek p rzek ro czy ł p ewn e g ran ice, u tru d n iał ś led ztwo i mó g ł b y ć za to n awet zatrzy man y , n o , ale b ąd źmy lu d źmi, mo że jak o ś s ię d o g ad amy … ? Po czy m p o s zły w ru ch ws zy s tk ie mo żliwe p lecy , u k ład y , k o n tak ty , zn ajo mo ś ci o raz zaleg łe d żen telmeń s k ie p rzy s łu g i. W efek cie p o k o lejn y m k wad ran s ie Lo u v ain d o s tał p ierws zy telefo n z g ó ry z p o lecen iem zd an ia u s tn eg o rap o rtu . Zro b ił to o g arn ięty zły m p rzeczu ciem, że s p rawa zaczy n a wy my k ać mu s ię s p o d k o n tro li. Nies tety , n ie p o my lił s ię. Wiad o mo ś ci ro zch o d ziły s ię co raz s zy b ciej i d alej, d o cierając tam, g d zie k o mis arz n ajmn iej b y s o b ie teg o ży czy ł. Dwie g o d zin y p o p ierws zy m telefo n ie n as tąp ił d ru g i, z jes zcze wy żs zej s łu żb o wej p ó łk i. Też b y n ajmn iej n ie z p o ch wałą za o fiarn o ś ć i o d wag ę o k azan e w d ziałan iach k u ch wale. Lo u v ain zo s tał b ez żad n y ch cereg ieli p o s tawio n y n a b aczn o ś ć, p o czy m o trzy mał ro zk az n aty ch mias to weg o zło żen ia s k iero wan ia o d Kęp s k ieg o w zalak o wan ej k o p ercie d o d ep o zy tu d o wo d ó w rzeczo wy ch i zak az p u s zczan ia p ary z g ęb y p is mak o m n a ten temat. Gd y b y s ami co ś zwęs zy li, o d s y łać o d razu d o rzeczn ik a p ras o weg o Ko men d y Głó wn ej. – Tak jes t! – o d p o wied ział Lo u v ain , p rzezo rn ie n ie p ró b u jąc żad n ej d y s k u s ji n a ten temat. – Szczęś ć Bo że! – u s ły s zał wy g ło s zo n e p o d ru g iej s tro n ie, całk iem s erio . Na ty m ro zmo wa s ię s k o ń czy ła. Lo u v ain s ch o wał k o mó rk ę i zo s tał z d y lematem: u p ić s ię czy p o mo d lić? J ak b y s ię k to p y tał, k o mis arz mo d lił s ię zaws ze s zczerze. Dlateg o że mo d litwa p o p ro s tu d ziałała. Us p o k ajała, zmn iejs zała s trach , o b rzy d zen ie i p o zwalała wziąć s ię w g arś ć, k ied y b y ło trzeb a, zn aczn ie s zy b ciej n iż laick a p ro ced u ra ZOZ: zap icieo d es p an ie-zak lin o wan ie. Ows zem, b y ły też n ieb ag ateln e k o rzy ś ci n atu ry wizeru n k o wej, p rzy d atn e zwłas zcza w d zis iejs zy ch czas ach , ale to b y ł jed n ak d ru g i p lan . Lo u v ain n ie liczy ł, że „o mo d lo n y " Bó g , M atk a Bo s k a czy in n y ś więty załatwią za n ieg o jak ąk o lwiek ro b o tę. Nie b y ł n aiwn iak iem. M o d litwa ro b iła mu d o b rze n a n erwy , i to wy s tarczało . Kied y temat zaczy n ał d rąży ć k to ś n a ty le b lis k i, że n ie wy p ad ało g o o d es łać d o d iab ła an i u p rzejmie zb y ć, Lo u v ain p o wo ły wał s ię n a p o s tać
s n ajp era z filmu „Szereg o wiec Ry an ", że n ib y o n tak jak tamten mo d lił s ię, żeb y p ewn iej zab ić, czy li d o rwać jak ieg o ś o p ry ch a. To wy tłu maczen ie k u p o wali ws zy s cy , Sp ielb erg o wi n iech b ęd ą d zięk i! J ak b y ło n ap rawd ę, wied ział ty lk o Lo u v ain o raz Bó g , jeś li b y ł. Po za ty m n ik t, n awet s p o wied n icy k o mis arza, ale ci n ie mu s ieli, b o to w k o ń cu n ie g rzech . Do b rze d o my ś lił s ię teg o jes zcze red ak to r Bileck i, ale o n n ie miał s zan s y p o twierd zen ia s wo ich p rzy p u s zczeń . Z k o lei k o mis arz n ie wied ział, że tamten co ś wie, a więc ak t n awiązan ia relacji p o zn awczej n ie zais tn iał. In telig ib iln o ś ć p o zo s tała w mo żn o ś ci. I ty le metafizy k i w tej s p rawie. Po my s ł n a mo d litwę p rzy ro b o cie fak ty czn ie wziął s ię o d ś mierci k s ięd za Po p iełu s zk i, a d o k ład n iej o d d n ia, w k tó ry m wy ło wio n o zwło k i. Kied y s ię o k azało , że ci d u rn ie z wy d ziału IV p rzy s p o rzy li Ko ś cio ło wi n o weg o męczen n ik a, p o ru czn ik SB, Krzy s zto f Lo u v ain , miał ak u rat s łu żb ę o b s erwacy jn ą w jed n y m z wars zaws k ich k o ś cio łó w, w k tó ry ch p an o wała atmo s fera wro g ieg o id eo lo g iczn eg o wrzen ia, więc trzeb a b y ło mieć o k o n a n as tro je. I ro b ić to , co ws zy s cy wo k ó ł, czy li g ło ś n o s ię mo d lić i ś p iewać. W g łęb i d u s zy Lo u v ain n ajp ierw s ię wk u rzy ł, b o g łu p o ta res o rtu b y ła d o p rawd y n ieziems k a zaró wn o n a p o zio mie tech n iczn y m (wy p u ś cili ży weg o ś wiad k a!), jak i s trateg iczn y m (b rak jak ich k o lwiek k o rzy ś ci p o lity czn y ch ), a zaraz p o tem p o rwał g o amo k zb io ro weg o u n ies ien ia, co ś jak b y tran s n a k o n cercie ro ck o wy m. J ed n ak tamteg o n as tro ju – teg o p rzeo g ro mn eg o p łaczu , a jed n o cześ n ie g o d n o ś ci i d u my , p o czy m n ag le p o rażająceg o wrażen ia wy łan ian ia s ię Czeg o ś , zb liżan ia… , s ło wem, tej b lis k o ś ci Ab s o lu tu n ijak n ie d ało s ię p o ró wn ać z n iczy m wcześ n iej an i p ó źn iej. Lo u v ain n awet n ie s p o s trzeg ł, k ied y co ś w n im p ęk ło . W p ewn ej ch wili s twierd ził, że mo d li s ię s erio , i d o b rze mu z ty m. Po win ien czu ć s ię jak ś win ia, w k o ń cu ro b ił tam za k ap u s ia, ale n ajwy raźn iej zo s tało mu o d p u s zczo n e. No i tak to s ię zaczęło . Po tem, d ziwiąc s ię s o b ie, wch o d ził w tę s ferę emo cji co raz g łęb iej. Prawd ę mó wiąc, jes zcze d o tej p o ry n ie p rzes tał s ię s o b ie d ziwić, ch o ciaż zmien ił s ię u s tró j i n ie mu s iał s ię ju ż k ry ć ze s wo ją s k ło n n o ś cią d o p rak ty k relig ijn y ch , a n awet o p łacało s ię ją ek s p o n o wać. Zrazu n iezn aczn ie, p o tem co raz b ard ziej o s ten tacy jn ie… Z d ru g iej jed n ak s tro n y , żad n a mo d litwa n ie b y ła w s tan ie załatwić n aty ch mias to weg o zg łu s zen ia i res etu mó zg u , czeg o d o mag ał s ię s p o n iewieran y s y s tem n erwo wy , p o s tawio n y w s y tu acji p rzech o d zącej lu d zk ie p o jęcie, czy li właś n ie tak iej, d o k tó rej d o s zło w mies zk an iu arty s ty Po ch rzęs ta p o zło żen iu ws zy s tk ich k o lejn y ch zais tn iały ch tam p rzy p ad k ó w w jed n ą p iramid ę p aran o i,
z telefo n em o d zd ewo ciałeg o n ad in s p ek to ra p o licji w ch arak terze wis ien k i n a s zczy cie. Ty lk o p ó ł litra w s zy b k im wlewie! Os tateczn ie jed n ak n ic n ie wy s zło an i z jed n eg o , an i z d ru g ieg o . Za d u żo b y ło ro b o ty . Czy n n o ś ci s łu żb o we w mies zk an iu arty s ty s k o ń czy ły s ię o czwartej n ad ran em i p o zo s tało s ię ty lk o cies zy ć, że p o tu rb o wan y Rafals k i i Halin a n ie b y li w s tan ie s tawić s ię w ro b o cie wcześ n iej n iż o d zies iątej.
ROZDZIAŁ 1 0 ŚWIĄTYNIA OPATRZNOŚCI
Bileck i za n ic n ie ch ciał, ab y to o d b y ło s ię jak w k iczo waty m amery k ań s k im filmie. On zap ras za ją d o ek s k lu zy wn ej res tau racji n a k o lację p rzy ś wiecach , a k ied y ju ż zjed zą co ś n ieb y wale wy s zu k an eg o , o n k lęk a i p o d aje jej p u d ełk o z p ierś cio n k iem. On a o d g ry wa s cen ę u d awan eg o zas k o czen ia i zach wy tu , p o czy m o czy wiś cie s ię zg ad za. Keln erzy i g o ś cie p rzy s ąs ied n ich s to lik ach b iją b rawo , a o p łaco n a wcześ n iej o rk ies tra zaczy n a g rać jej u lu b io n y u twó r... M o że jes zcze amery k ań s k i h y mn . Kicz! Kicz! I jes zcze raz k icz! Pan ie Bo że, zach o waj! Niemn iej red ak to r p rzy g o to wał s ię d o s wo ich zaręczy n ró wn ie s taran n ie, jak h o lly wo o d zk i aman t. Najp ierw wp ad ł n a p o my s ł jed n o cześ n ie g en ialn y i p ers p ek ty wiczn y , to zn aczy u mo żliwiający za p arę lat s zczy cen ie s ię wo b ec ich p rzy s zły ch d zieci miejs cem, w k tó ry m tata o ś wiad czy ł s ię mamie. Świad ectwo p rawd ziwej miło ś ci, k tó re Bileck i p rag n ął p rzek azać s wo jemu p o to ms twu , p o win n o b y ć o d p o czątk u n ie ty lk o n ien ag an n e, lecz p rzed e ws zy s tk im b u d u jące! Dlateg o więc wy b ó r p ad ł n a Świąty n ię Op atrzn o ś ci n a p o lach wilan o ws k ich . Bileck i wy s o n d o wał mimo ch o d em, że Lu cy n a n ig d y tam wcześ n iej n ie b y ła, i aż zatarł ręce z rad o ś ci, że b ęd zie jej p ierws zy m mężczy zn ą tak że i w ty m as p ek cie. Nas tęp n ie p o s zu k ał o d p o wied n iej d ziu ry w p ło cie wo k ó ł p lacu b u d o wy , a p o tem k o rzy s tając z d zien n ik ars k iej leg ity macji, p rzed o s tał s ię d o ś ro d k a i ro zp raco wał s y s tem o ch ro n y tak wzo ro wo , że s am J ames Bo n d n ie miałb y żad n y ch zas trzeżeń . Na k o n iec o d s zu k ał emery ta, k tó ry miał mieć s łu żb ę w in teres u jący m g o termin ie, p o czy m z cały m p rzek o n an iem p rzemó wił mu d o s erca, u czu ć p atrio ty czn y ch i k ies zen i. Właś ciwie to k o lejn o ś ć b y ła o d wro tn a, ale mn iejs za o to . Wiara i ro man ty zm n ad e ws zy s tk o ! Lu cy n ie p o wied ział n ajp ierw, że n a n as tęp n ą ran d k ę zab iera ją d o Wilan o wa, s u g eru jąc, że ch o d zi o p ałac k ró lews k i, p o czy m n ies p o d ziewan ie zmien ił tras ę wy cieczk i i, p o mijając zb ęd n e s zczeg ó ły , p o s tawił zain try g o wan ą d ziewczy n ę p rzed ws p o mn ian ą wcześ n iej d ziu rą w p ło cie. – Nies p o d zian k a! Pro s zę! – Po s zerzy ł o twó r, jak s ię d ało , b y Lu cy n a n ie mu s iała s ię n ies to s o wn ie wy p in ać. Aczk o lwiek wzro k u o d wracać n ie zamierzał. Przy zn ał
s o b ie p rawo p atrzen ia n a jej b io d ra. – Ojej! – Ud ała p rzes tras zo n ą, p o tem zaczęła s ię g ło ś n o ś miać. – M am n ad zieję, że n as n ie złap ią… – Sp ró b o wał wp ro wad zić n as tró j wy czek iwan ia i n iep ewn o ś ci, p rzecis k ając s ię d o n iej. Z teg o b u d o wan ia n as tro ju zu p ełn ie n ic n ie wy s zło , b o p o in fo rmo wan y wcześ n iej s tró ż ju ż n a n ich czek ał i wy s zed ł im n a s p o tk an ie, mach ając ręk ą i cies ząc s ię jak n a wid o k n ajb liżs zej ro d zin y . Zd aje s ię, że d o tej p o ry s tars zy p an o s wo ił s ię z my ś lą o tej wizy cie, cies zy ł z u ro zmaicen ia ru ty n y i p o s tan o wił b y ć im we ws zy s tk im p o mo cn y . Lu cy n a d o my ś liła s ię n aty ch mias t, że cała ta „tajn a ak cja" zo s tała z g ó ry u k arto wan a, i zaczęła s ię ś miać jes zcze b ard ziej. – Op ro wad zę p ań s twa, ws zy s tk o p o k ażę! – Staru s zek b ez zwło k i ws zed ł w ro lę p rzewo d n ik a tu ry s ty czn eg o , n ie b acząc n a wy d łu żo n ą min ę Bileck ieg o , k tó ry liczy ł ws zak n a b ard ziej ro man ty czn e s am n a s am. No tru d n o . Wes zli n ajp ierw d o g łó wn ej h ali z ażu ro wy ch , żelb eto wy ch b elek , g d zie ich s amo zwań czy p rzewo d n ik z p as ją, jak b y b y ł w to o s o b iś cie zaan g ażo wan y , o p o wied ział im p o wik łan ą h is to rię k o n k u rs u n a p ro jek t tej ś wiąty n i, z awan tu rą wo k ó ł p ierws zej wers ji k o ś cio ła-k o p ca n a czele. Oczy wiś cie s taru s zek n ie miał żad n ej in n ej wied zy p o za in fo rmacjami o g ó ln ie zn an y mi z med ió w, ale za to an i razu n ie n azwał wzn o s zo n eg o o b ecn ie g mach u „meczetem" czy „wy cis k ark ą d o cy try n ", jak zwy k li mó wić wro g o wie Ko ś cio ła, więc Bileck i z całeg o s erca o d p u ś cił mu ws zelk ie wś cib s two o raz n ad g o rliwo ś ć i zaczął trak to wać g o z s y mp atią, zaczy n ając o d familiarn ej p ro p o zy cji, b y mó wili s o b ie p o imien iu , jak n a b raci w wierze p rzy s tało . To s ię n ad s p o d ziewan ie o p łaciło , b o wiem u jęty za s erce p an Ed mu n d o k azał s ię mieć d o s tęp d o o d p o wied n ich k lu czy i u ru ch o mił d la n ich tech n iczn ą win d ę b u d o wlan ą, k tó rą wjech ali n a p o d s tawę k o p u ły . Wid o k n a p rzes two rza, s reb rzy s te wo d y , ciemn e las y , b iałe d zieln ice p o łu d n io wej Wars zawy , p o d n ieb n e s k lep ien ia p o d p arte zło ty mi k o lu mn ami ś wiatła, s ło wem, o b ejmu jący ws zy s tk ie wid zialn e as p ek ty b o żeg o s two rzen ia, b y ł d o p rawd y fen o men aln y , ale cała ta p an o rama d o czes n eg o p ad o łu , ch o ćb y tak majes taty czn a i ró żn o ro d n a, mu s iała ty m razem u s tąp ić p ierws zeń s twa p rzy s złej n arzeczo n ej red ak to ra Bileck ieg o . Lu cy n a ro zemo cjo n o wan a i zach wy co n a, s to jąc n ieco p o ch y lo n a n a p o ry wis ty m wietrze, s k ąp an a w s ło ń cu , k tó re s zczęś liwie wy jrzało zza ch mu r, wy g ląd ała jak an io ł zry wający s ię d o lo tu . Zd awało s ię, że zaraz p o p ro s tu wzb ije s ię, zatań czy międ zy ch mu rami i p rzep ad n ie tam w g ó rze, w o twarty m n a mo men t o k n ie b łęk itu ,
a k an d y d at n a męża b ęd zie mu s iał o b ejś ć s ię s mak iem. Alb o o n a u czy n i mu ten n ieb y wały h o n o r i zo s tan ie n a ziemi właś n ie z n im… Tak , to ju ż n ap rawd ę b y ło to d o ś wiad czen ie, o k tó ry m mo żn a b ęd zie ich p rzy s zły m d ziecio m o p o wiad ać! Bileck ieg o zaczęło k o rcić, żeb y p aś ć p rzed n ią n a k o lan a i o ś wiad czy ć s ię właś n ie tu i teraz, ale p o n ieważ wcześ n iej p o s tan o wił, że zro b i to z cały m s zacu n k iem i p o wag ą p rzy g ro b ie k s ięd za Tward o ws k ieg o , zrezy g n o wał z p o ch o p n ej s p o n tan iczn o ś ci. Po o b ejrzen iu p an o ramy wilan o ws k ich Bło n i p o s tan o wili zejś ć d o Pan teo n u Wielk ich Po lak ó w. Pan Ed mu n d ch ciał im tam ró wn ież to warzy s zy ć, ale ty m razem Bileck i zareag o wał s tan o wczo . Od s zed ł z n im p arę k ro k ó w n a s tro n ę i d y s k retn ie p o k azał mu p rzy g o to wan y d la Lu cy n y p ierś cio n ek . Staru s zek zro zu miał. Sp ro wad ził ich n a d ó ł, o two rzy ł d rzwi, p o czy m o zn ajmił, że ma jak ieś p iln e o b o wiązk i, i n ares zcie zo s tawił ich s amy ch . Có ż, w o b liczu s u ro wy ch k atak u mb ro man ty czn ej eu fo rii zd ecy d o wan ie u b y ło , ale za to zb liżała s ię ta n ajważn iejs za ch wila... Wcześ n iej jed n ak Kaczo ro ws k ieg o .
p rzy s tan ęli, b y
p o mo d lić s ię p rzy
g ro b ie p rezy d en ta
– Za o p amiętan ie s p rawcó w zamach u i n awró cen ie b ezb o żn eg o rząd u – Lu cy n a p o d ała in ten cję z całą p o wag ą. Bileck i o d etch n ął z u lg ą. To b y ła o s tatn ia rzecz, co d o k tó rej ch ciał s ię wzg lęd em n iej u p ewn ić. Wp rawd zie in n e p o lity czn e p o g ląd y Lu cy n y n ie zmien iły b y jeg o zamiaró w, ale o zn aczały b y p o trzeb ę wy rwan ia jej z mro k ó w k łams twa alb o ich p ierws zy małżeń s k i k rzy ż. Na s zczęś cie Pan Bó g teg o n ie d ał! J eg o ju ż za ch wilę n arzeczo n a i p rzy s zła matk a jeg o d zieci b y ła p rawd ziwą p o ls k ą p atrio tk ą, g o d n ą n ajwy żs zeg o s zacu n k u ! Uk ląk ł o b o k n iej, ale zan im p o wied ział co k o lwiek , z n ajwięk s zą czcią, jak ą ty lk o p o trafił o k azać, u cało wał jej d ło ń . – Niech ciemn o ś ci s mo leń s k iej mg ły zwy cięży ś wiatło p rawd y ! – rzek ł z mo cą d o p iero teraz. – A n as z zran io n y i p o d zielo n y n aró d n iech jak n ajs zy b ciej p rzejrzy n a o czy i zjed n o czy s ię w o b liczu tej o fiary ! – Pro s zę, M arcin ie – s zep n ęła Lu cy n a. – Ro zp o czn ij p ierws zy d zies iątek … Od mó wili cały ró żan iec za o fiary d ru g iej zb ro d n i k aty ń s k iej i tak p rzy g o to wan i d u ch o wo p o s zli d o s trzeżo n eg o p rzez zas tęp b ied ro n ek g ro b u k s ięd za-p o ety , ab y tu taj z k o lei ro zp o cząć d zieło ró wn ie ś więte, co rad o s n e. Bileck i miał p rzy g o to wan y n a tę o k azję wiers z, o czy wiś cie ś więtej p amięci Au to ra, jed en z k ilk u zaty tu ło wan y ch „Czek an ie", ale wzn io s ła p o wag a ch wili ty m
razem p an a red ak to ra p rzero s ła. Staran n ie o b my ś lo n e, wk u te n a p amięć s ło wa całk iem wy leciały mu z g ło wy , wers y s ię p o k iełb as iły , w efek cie p o d n io s łą recy tację zaczął o d ś ro d k a: Kto miłości nie znalazł, już jej nie odnajdzie Sk o n fu n d o wan y wp ad k ą p rzes k o czy ł d o : Miłość dawno przybiegła i uklękła przy nas Po czy m s twierd ził, że k o mp letn ie zap o mn iał, co d alej! Szu k ając g o rączk o wo w p amięci, o mal n ie s p arafrazo wał s ły n n eg o ep itafiu m: Nie odchodź, ja już śpieszę cię kochać... Szczęś ciem Du ch Święty w p o rę p o p u k ał g o w czo ło . Zd ru zg o tan y Bileck i p rzy p o mn iał s o b ie jes zcze: Kto wciąż na nią czeka, nikogo nie kocha… I tu zamilk ł zu p ełn ie załaman y . No có ż, n ie o ś wiad czał s ię ws zak co d zien n ie. Ty le miał n a s wo je u s p rawied liwien ie. Lu cy n a s ię ro zch ich o tała. Sięg n ęła d o to reb k i, p o czy m triu mfaln ie p o mach ała mu p rzed n o s em p lu s zo wą b ied ro n k ą. – Wied ziałam, że mn ie tu p rzy p ro wad zis z! – o zn ajmiła n iezmiern ie zad o wo lo n a z s ieb ie i p o ło ży ła p rzy n ies io n ą zab awk ę o b o k in n y ch . – Po trafię b y ć s p ry tn a, p rawd a, M arcin k u ? – Po trafis z… – Bileck i wy rzu cił z s ieb ie to s ło wo , czu jąc s ię jak o s tatn i id io ta, ale zarazem n iezmiern ie s zczęś liwy id io ta. – Pro s zę, zo s tań mo ją żo n ą! – p o wied ział to wres zcie. – Ko ch am cię! I p rzy p o mn iał s o b ie, że zap o mn iał u k lęk n ąć, ale k ied y to zro b ił, d o tarło d o n ieg o , że p o win ien b y ł wcześ n iej wy jąć p ierś cio n ek , b o teraz g łu p io b ęd zie macać za n im p o k ies zen iach … Zwłas zcza, że ze zd en erwo wan ia zap o mn iał, d o k tó rej właś ciwie g o wło ży ł p o ty m, jak p o k azy wał g o p an u Ed mu n d o wi… Lu cy n a n ie zau waży ła jeg o u d ręk i. Sama s tała o g ro mn ie p o ru s zo n a. Wp rawd zie s p o d ziewała s ię teg o , ale k ied y p rzy s zło co d o czeg o , p o p ro s tu o d eb rało jej mo wę. Nie s ąd ziła, że aż tak mo cn o p rzeży je tę ch wilę. Ty mczas em k o n ieczn ie n ależało d o b y ć g ło s u , b o p rzed łu żające s ię milczen ie zaczy n ało s ię ro b ić d wu zn aczn e… No ju ż! – Tak ! Tak ! Tak ! – wy rzu ciła z s ieb ie. A p o tem s ama s zy b k o u k lęk ła n ap rzeciw n ieg o i zaczęła o b cało wy wać jeg o czo ło i p o liczk i. – J es tem tak a s zczęś liwa! Ko ch am cię!
Bileck i d aro wał s o b ie p rzes zu k iwan ie k ies zen i i p rzy tu lił ją mo cn o . Wres zcie p o zwo lił s o b ie czu ć rad o ś ć, i ty lk o rad o ś ć. Dłu żs zą ch wilę trwali w p ełn y m s ło d y czy o s zo ło mien iu , p o czy m wres zcie ws tali, a o n w k o ń cu zn alazł i zało ży ł o n ieś mielo n ej Lu cy n ie p ierś cio n ek zaręczy n o wy . W ty m miejs cu jak o ś n ie wy p ad ało s ię cało wać, n awet z tak iej o k azji, więc o b o je jak n a k o men d ę, ch o ć b ez s ło wa, wy b ieg li z k ry p ty i p o p rzez p lac b u d o wy p o p ęd zili d o d ziu ry , k tó rą tu wes zli. A p o tem jes zcze d alej, p rzez Bło n ia, aż o d d alili s ię n a s to s o wn ą o d leg ło ś ć o d ś wiąty n i i tu n amiętn ie wp ili s ię n awzajem w s wo je u s ta. Bileck i b y ł u p o jo n y . Sto k ro ć b ard ziej n iż trzy d n i temu n a Staró wce. M o że d lateg o , że wted y tak n ap rawd ę k rad ł jej te p o cału n k i, a teraz o trzy my wał je ju ż leg aln ie… Sp rawa n iewątp liwie k walifik o wała s ię d o rach u n k u s u mien ia, ale Pan ie Bo że M iło s ierd zia, n ie w tej ch wili… Nie teraz! Nie teraz! Ro zo ch o co n y Bileck i p o zwo lił s o b ie d o tk n ąć jej p iers i, ale o n a n aty ch mias t o d s u n ęła jeg o ręk ę. – Nie. Na to jes zcze za wcześ n ie! – Po ws trzy mała g o s tan o wczo , ale zan im zd ąży ł ją p rzep ro s ić, zn ó w p rzy p ad ła d o jeg o u s t, n ie p o zwalając, ab y n as tró j p ry s n ął. M imo wielk o d u s zn o ś ci Lu cy n y ta ch wila n ie ch ciała jed n ak trwać wieczn ie, an i n awet min u ty d łu żej. Ty m razem n ie b rak tch u an i wy rzu ty s u mien ia p rzerwały im czu ło ś ci, ale n ag ła ciemn o ś ć, k tó ra zews ząd ich o g arn ęła. J es zcze p rzed s ek u n d ą ś wieciło s ło ń ce, więc, ch o ć d rzewa n ie miały liś ci, a trawa d awn o zmartwiała, mo żn a b y ło n ie p rzy jmo wać d o wiad o mo ś ci, że n ad es zła p ó źn a jes ień . Lecz o to p o ch mu rn e n ieb o d efin ity wn ie zamk n ęło s ię n ad n imi i w o k amg n ien iu s tał s ię s zary , d ep res y jn y lis to p ad . Na d o d atek zaczął k ro p ić d es zcz. Kap ry ś n a au ra d efin ity wn ie s p ro wad ziła ich o b o je n a ziemię. – M o że p o win n iś my wró cić p o żeg n ać s ię z p an em Ed mu n d em? – zap ro p o n o wał b ez p rzek o n an ia Bileck i. – Sk o ro ju ż s tamtąd wy s zliś my , ch o d źmy mo że teraz p o p ro s ić o b ło g o s ławień s two o jca J an a – o d p arła Lu cy n a. Sk in ął g ło wą p o k ró tk im n amy ś le. Os tateczn ie d o zo rca b u d o wy wziął za s wo ją p rzy s łu g ę p ien iąd ze i więk s zej n ag ro d y n ie p o trzeb o wał. Wraz ze s ło ń cem o d es zła Bileck iemu ch wilo wa s y mp atia d o s taru s zk a. Po s zli więc n a p rzy s tan ek au to b u s o wy , a g o d zin ę p ó źn iej b y li ju ż n a Prad ze i p u k ali d o d rzwi k s ięd za J an a. – Szczęś ć Bo że! – zak o mu n ik o wał im eg zo rcy s ta, k ied y d o wied ział s ię, z jak ą n o win ą p rzy b y li. – Zaraz zap arzę h erb aty i s ię n ap ijemy … – M eto d y czn ie zak rzątn ął
s ię p rzy k u ch en ce. M arcin i Lu cy n a w s k ry to ś ci d u ch a liczy li n a ciu t b ard ziej en tu zjas ty czn e p rzy jęcie, ale w k o ń cu d o b rze zn ali leg en d arn ą p o wś ciąg liwo ś ć o jca J an a, więc s ię n ie zd ziwili. Dals za ro zmo wa p rzy h erb acie zaczęła s ię o d p y tan ia, k ied y ś lu b ? Po d ro d ze u s talili ju ż, że w maju p rzy s złeg o ro k u , i to teraz o zn ajmili. Ojciec J an p o k iwał g ło wą z ap ro b atą, że n ie za s zy b k o , a n as tęp n ie ch ciał wied zieć, g d zie wy b io rą s ię w p o d ró ż p o ś lu b n ą i g d zie p o tem zamies zk ają. Od p o wied zieli, że d o Rzy mu i w Wars zawie. Dalej n as tąp iło p o u czen ie, że p o win n i wy trwać w n arzeczeń s k iej czy s to ś ci, a n as tęp n ie w małżeń s k iej wiern o ś ci i ws zęd zie zaws ze ś wiecić p rzy k ład em… No n ie! Ch o ciaż o jciec J an zach o wy wał s ię jak zwy k le, ta fo rmu ła k o n wers acji w tak im d n iu wy d ała s ię Bileck iemu s tan o wczo zb y t s zty wn a! Żeb y o ży wić tro ch ę to s p o tk an ie o raz jes zcze tro ch ę p rzed łu ży ć je, zan im p ó jd ą d o k ap licy o d eb rać n arzeczeń s k ie b ło g o s ławień s two , Bileck i p o s tan o wił s ię p rzy zn ać d o d o b reg o u czy n k u , czy li o p o wied zieć g o s p o d arzo wi o o ch ro n ie, k tó rą ws p ó ln ie z Lu cy n ą n ad n im ro zto czy li. Sp rawa n ajwy raźn iej n ależała ju ż d o p rzes zło ś ci. M ed ia zap o mn iały o zab ó jcy Damięck im i teraz zajmo wały s ię jak imś wariatem, k tó ry zamien ił włas n y d o m w s k ład zło mu i p rzech o waln ię p ad lin y – h u czały o ty m ws zy s tk ie p o ran n e s erwis y , więc o ich p rzed s ięwzięciu mo żn a b y ło ju ż mó wić o twarcie. Có ż, mo że i b y ło w ty m z ich s tro n y tro ch ę p ło ch ej ch ełp liwo ś ci, ale też reak cja o jca J an a o k azała s ię d o p rawd y p rzes ad n a. Eg zo rcy s ta n ajp ierw s łu ch ał z k amien n ą twarzą. Po tem zad ał k ilk a p y tań , jak b y u p ewn iał s ię, czy d o b rze s ły s zy i ro zu mie, a k ied y M arcin s k o ń czy ł mó wić, zak o mu n ik o wał im b ezn amiętn ie trzy s ło wa. – Po win n iś cie s ię ro zs tać. Bileck i n ajp ierw zamarł z o twarty mi u s tami, p o czy m s p o jrzał n a Lu cy n ę, żeb y u p ewn ić s ię, czy u s ły s zała to s amo . J ej min a ws k azy wała, że tak . – Ro zs tań cie s ię jak n ajs zy b ciej – p o wtó rzy ł o jciec J an . – Cieb ie zaś , s io s tro Lu cy n o , zwaln iam z d als zej p o s łu g i w n as zej ws p ó ln o cie. – Ależ, o jcze, d laczeg o … ? – W o czach d ziewczy n y p o jawiły s ię łzy . – Uczy ń cie to , jeś li mn ie k o ch acie – rzek ł i ws tał zza s to łu , d ając d o zro zu mien ia, że d als zą wizy tę u waża za zak o ń czo n ą. – Najmo cn iej o jca p rzep ras zamy , jeś li w czy mk o lwiek … – Bileck i zaczął s ię k ajać.
– Z p an em Bo g iem! – p rzerwał mu eg zo rcy s ta. M in u tę p ó źn iej s k o n s tern o wan i n arzeczen i wy ląd o wali n a u licy . Z całą p ewn o ś cią tak jak o n i mu s ieli czu ć s ię Ad am i Ewa ś wieżo wy g n an i z raju . Bileck i miał wrażen ie, jak b y d o s tał czy mś ciężk im w łeb . W o n iemien iu p atrzy ł, jak Lu cy n a o b raca n a p alcu jeg o p ierś cio n ek zaręczy n o wy , jak b y zamierzała g o zd jąć. Gd y b y to zro b iła, ziemia p o p ro s tu ro zs tąp iłab y s ię red ak to ro wi p o d n o g ami. Nie wy o b rażał s o b ie an i teg o , an i co miałb y p o cząć d alej. Nie mieś ciło mu s ię to w g ło wie. Tak b ard zo , aż p o my ś lał, że za ch wilę p ęk n ą mu s k ro n ie. J ed n ak Lu cy n a n ie zd o b y ła s ię n a to , b y zwró cić p ierś cio n ek . W zamian wy b u ch ła p łaczem. – Dlaczeg o ?! Za co … ? – s zlo ch ała. – M o że o jciec J an u waża, że n as zy m właś ciwy m p o wo łan iem jes t ży cie k o n s ek ro wan e? – zracjo n alizo wał p o s p ies zn ie Bileck i. – Dlaczeg o n ie wo ln o n am wy b rać n as zej włas n ej d ro g i?! – Przez łzy Lu cy n y wy jrzał b u n t. – Nie wiem, ale o jciec J an z p ewn o ś cią n ie ma p rawa d ecy d o wać za n as . – Bileck i s k wap liwie s tan ął p o jej s tro n ie. – Czy n imy ws zy s tk o z Bo g iem, mamy d o teg o p rawo i n ie mu s imy s ię n iczeg o ws ty d zić! – Więc mn ie n ie p o rzu cis z, M arcin ie? – Uś miech n ęła s ię b lad o . – Nig d y , Lu cy n o ! – zap ewn ił ją z cały m p rzek o n an iem. – Ty lk o tak s tras zn ie mi p rzy k ro , że o jciec J an n as o d trącił… Bileck i u zn ał, że n ad es zła właś ciwa ch wila, ab y o k azać s ię mężczy zn ą s iln y m d u ch em, k tó reg o Lu cy n a p rag n ęła w n im wid zieć. – To p rawd a, jes teś my zran ien i i s trap ien i – s twierd ził s tan o wczo . – Pó jd źmy zatem p o s zu k ać p o cies zen ia w d o mu b o ży m. Tam zło ży my ws zelk ie n as ze tro s k i. – Do b rze, M arcin ie. – Po d p o rząd k o wała s ię b ez wah an ia. – Zap ro wad ź mn ie d o ś wiąty n i. Ak u rat w k ated rze ś więteg o Flo rian a trafili n a ad o rację, co b ard zo p o d n io s ło ich n a d u ch u . Go d zin ę p ó źn iej, k ied y wy ch o d zili z k o ś cio ła, o b o je b y li ju ż p ewn i, że o jciec J an p o d d ał ich p ró b ie, k tó rej s p ro s tali. To zro zu miałe, że ten s u ro wy k ap łan ch ciał s p rawd zić, jak mo cn e jes t ich p o s tan o wien ie wy trwan ia n a n o wej d ro d ze ży cia. Zap y tał, czy g o k o ch ają… Oczy wiś cie, o b o je b ard zo g o s zan o wali, ale ich wzajemn a miło ś ć b y ła wy łączn a i n iep o d zieln a. Zatem aż tak wiele o jciec J an o czek iwać o d n ich n ie mó g ł. Ws zy s tk o ma s wó j czas i s wo je miejs ce, więc to n o rmaln e, że Lu cy n a
p o win n a b y ła d ziś zamk n ąć min io n y ro zd ział ży cia we ws p ó ln o cie o jca J an a i ro zp o cząć n o we u b o k u M arcin a. Nie wah ać s ię i n ie o g ląd ać ws tecz. Ta p ewn o ś ć s p ły n ęła n a n ich , k ied y mo d lili s ię w o b liczu Najś więts zeg o Sak ramen tu , i p rzy n io s ła im zu p ełn ą u lg ę. Kied y red ak to r Bileck i o d p ro wad zał s wo ją n arzeczo n ą d o d o mu , zn ó w trzy mali s ię za ręce, b y li s zczęś liwi i g o to wi n a ws zelk ie p rzeciwn o ś ci, d o k tó ry ch d o p u ś ci Op atrzn o ś ć.
ROZDZIAŁ 1 1 PRZEMIŁY STARUSZEK
Sk u tk iem wczo rajs zy ch zas zło ś ci Lo u v ain n ab rał tak ieg o zau fan ia d o o p in ii med y czn y ch d o k to ra Grab k i, że zab rał ze s o b ą g ru p ę an ty terro ry s ty czn ą. Czło wiek ws k azan y p rzez mło d eg o lek arza n azy wał s ię Bo les ław Szy mań s k i, b y ł cen io n y m d ams k im k rawcem w Pias eczn ie, a d o k ład n iej w Zales iu Do ln y m, d o b ieg ał s ied emd zies iątk i i n ie miał d o tąd żad n y ch k o n flik tó w z p rawem. W s u mie n awet p o wczo rajs zej n au czce tru d n o b y ło u wierzy ć, że k to ś tak i mo że b y ć n ieb ezp ieczn y d la o to czen ia. Do d atk o wo n ależało s ię s p o d ziewać, że wś ró d jeg o k lien tek s ą p an ie z wy żs zeg o ś wieczn ik a, g o to we walczy ć jak lwice o s wo jeg o mis trza. Żeb y n ie n aro b ić o b ciach u , Lo u v ain k azał an ty terro ry s to m wziąć n ieo zn ak o wan ą fu rg o n etk ę z zaciemn io n y mi o k n ami i b ez ro zk azu an i n o s a s tamtąd n ie wy ś ciu b iać. J ed n o cześ n ie k o mis arz n ie zamierzał d ru g i raz zro b ić z s ieb ie d u rn ia i d o p iln o wał, żeb y ty m razem mieć p rzy s o b ie n ak az p rzes zu k an ia mies zk an ia. Pro k u rato r p rzes tał maru d zić o b ezp o d s tawn o ś ci czy n n o ś ci, jak zo b aczy ł zd jęcia in s talacji z martwy ch zwierzątek , d zieła Ad ama Po ch rzęs ta. Nawias em mó wiąc, w ty m s amy m p o k o ju zn ajd o wało s ię k ilk a in n y ch , p u s ty ch n a razie, wies zak ó w, zaad ap to wan y ch ws tęp n ie d o ro zb u d o wy tej in s talacji. Lo u v ain n ap o mk n ął, że n ie mo żn a wy k lu czy ć, iż miały tam wis ieć s zczątk i lu d zk ie. His to ria k ry min alis ty k i zn ała wielu miły ch i s p o k o jn y ch s taru s zk ó w z mro czn ą tajemn icą u k ry tą p o d p o d ło g ą b ąd ź zak o p an ą w o g ró d k u , s zk o d a g ad ać o rzeczach o czy wis ty ch ! M imo ws zy s tk o ro b ien ie tam wjazd u z b u tami n a d zień d o b ry b y ło tro ch ę n iezręczn e. Przy d ało s ię k o b iece p o d ejś cie Halin y , k tó ra o zn ajmiła, że p o p ro s tu p o jed zie tam d o miary , b o s ły s zała wiele d o b ry ch o p in ii. Rafals k i i Lo u v ain mieli ewen tu aln ie ro b ić za n arzeczo n eg o i p rzy s złeg o teś cia, p iln u jący ch , b y n ie p rzek ro czy ła b u d żetu . Zaczn ą więc jak o zwy k li k lien ci i tak też s k o ń czą, g d y b y n ic p o d ejrzan eg o n ie s twierd zili. I d o p iero jak b y co ś n ie g rało – b lach y i n ak az p ro k u rato rs k i n a s tó ł! Gd y b y zaś k to ś miał jak ieś wątp liwo ś ci w temacie res o rto weg o b u d żetu i g o s p o d arn o ś ci, to p an i as p iran t Ło s iews k a n ap rawd ę p o trzeb o wała p o rząd n ej k iecy d o p racy p o d p rzy k ry ciem, b o n ie ws zęd zie d a s ię
wejś ć w ciu ch ach z lu mp ek s u , n o i n iech k tó ry u mrzy k z in ten d en tu ry s p ró b u je o d mó wić k o leżan ce, k tó ra ś wieżo co k rew n a s łu żb ie p rzelewała! Do wcip n y mi k o men tarzami w ty m s ty lu s y p ał jak z ręk awa Rafals k i, k tó ry fak ty czn ie p rzy s zed ł d o p racy p o d wp ły wem zap is an eg o p rzez lek arza zn ieczu lająceg o mó zg o trzep a. Ko n k retn ie Vico d in u , jak s am s erialo wy d o k to r Ho u s e, czy m n ie o mies zk ał s ię p o ch walić. Właś ciwie n ależało b y p an a p o d k o mis arza p o g o n ić n a zamas zy s ty ch k o p ach d o d o mu , ale to o zn aczało zas tęp s two , a p o wczo rajs zy m h ap p en in g u arty s ty czn y m Lo u v ain n ie miał n ajmn iejs zej o ch o ty wp ro wad zać w s zczeg ó ły s p rawy n ik o g o o b ceg o więcej. Lep s zy ju ż zb u n to wan y ro b o t. Ko mis arz p o p rzes tał więc n a p ro filak ty czn y m o p iep rzen iu Rafals k ieg o , a p rzek o n aws zy s ię, że mimo ws zy s tk o p amp ers try b i, co s ię d o n ieg o mó wi, zarząd ził wy cieczk ę d o Pias eczn a. Uliczk a b y ła zacis zn a, wio s n ą i latem mu s iała to n ąć w zielen i, aż ch wy tało za s erce. Nawet o tej p o rze ro k u n ie wy g ląd ała źle. Stare d ęb y i lip y two rzy ły s zp aler melan ch o lijn y , ale n ie d ep res y jn y , raczej eman u jący n ad zieją i p rzy jazn y m wy czek iwan iem. Nap rawd ę ch ciało s ię czek ać n a tę zieleń alb o wró cić tu za p ó ł ro k u . Do m fig u ran ta b y ł p artero wy , z zaad ap to wan y m n a d o d atk o we mies zk an ie p o d d as zem. Zap ewn e więk s zo ś ć p arteru zajmo wała p raco wn ia k rawieck a, o k tó rej is tn ien iu zawiad amiał b ard zo s k ro mn y s zy ld . Wid ać p rawd ziwy mis trz n ie mu s iał n ad miern ie in wes to wać w rek lamę. An ty terro ry ś ci p rzy cu p n ęli s o b ie w p o b lis k im zau łk u . Lo u v ain , Rafals k i i Halin a p o d jech ali p o d s amą fu rtk ę. Zaraz za n ią p rzy witał ich p rzy p ró s zo n y o p ad ły mi liś ćmi p las ty k o wy łab ęd ź. Zd ecy d o wan ie n ie wy g ląd ał k rwio żerczo … Lep iej, żeb y ch ło p ak i z AT g o n ie zo b aczy li, b o d o p rawd y n ie trzeb a b y ło p rzy ćp an eg o lek ami p o d k o mis arza, żeb y ju tro cała Ko men d a Sto łeczn a rech o tała z d o wcip ó w, jak to k o leg a Lo u v ain wzy wał b ry g ad ę an ty terro ry s ty czn ą d o łab ęd zia. Do b rze, że p rzy n ajmn iej Halin a p o s tan o wiła u czciwie zaro b ić n a s wo ją n o wą k ieck ę. Sp rawd ziła i o k azało s ię, że d o Szy mań s k ieg o trzeb a zap is y wać s ię z p rzy n ajmn iej mies ięczn y m wy p rzed zen iem. Do tarła więc d o d zis iejs zej k lien tk i i d o g ad ała s ię, że ją zas tąp i. Wy g ląd ało n a to , że załatwiła s p rawę p o d o b ro ci. Lo u v ain d la s p o k o ju s u mien ia wo lał n ie d o p y ty wać s ię, co o b iecała w zamian , ale zarejes tro wał, że d zis iejs zy p o ran ek p an i as p iran t s p ęd ziła, an ty s zamb ru jąc w d ro g ó wce. M is trz k rawieck i o k azał s ię zwin n y m, ru ch liwy m s taru s zk iem, właś ciwie
n ależało b y p o wied zieć „s k o czn y m". Po trafił u ś miech ać s ię i g ad ać, b ęd ąc w k ilk u miejs cach jed n o cześ n ie, a p rzy witał ich z n ieb y wałą wy lewn o ś cią. Z miejs ca zap ro p o n o wał k awę, h erb atę, ajerk o n iak lu b p o rząd n y k o n iaczek d la p an ó w – d o wy b o ru . Po d k o n tu zjo wan ą ręk ą Rafals k ieg o n aty ch mias t zn alazła s ię wy g o d n a p o d u s zk a. Po n ad to d la złag o d zen ia n erwo weg o n ap ięcia mężó w, n arzeczo n y ch i o jcó w, k tó rzy p rzy p ad k iem zb łąd zilib y d o tej ś wiąty n i k o b ieco ś ci, p o d s to lik iem w p o czek aln i leżał d y s k retn ie u p ch n ięty p lik eg zemp larzy „Play b o y a". Pan io m z k o lei p o zo s tawio n o literaln y k o mp let ws zelk iej p ras y k o b iecej, z an g lo języ czn ą włączn ie. O żu rn alach mo d y w o g ó le ju ż ws p o min ać n ie n ależało . Po n iewierały s ię ws zęd zie, p o jed y n czo , w p lik ach , s tertami. Niek tó re b ard zo s tare, n awet s p rzed p ierws zej wo jn y ś wiato wej, mu s iały mieć d u żą warto ś ć an ty k wary czn ą. Lo u v ain zmo b ilizo wał całe s wo je g lin iars k ie d o ś wiad czen ie i s p ró b o wał s p o jrzeć n a Szy mań s k ieg o o czami d o k to ra Grab k i. Co tak ieg o ten n iewątp liwie zd o ln y n eu ro lo g zo b aczy ł w ty m czło wiek u , że u zn ał g o za s zczeg ó ln ie n ieb ezp ieczn eg o ? Nic n ie b y ło p o Szy mań s k im wid ać. Literaln ie n ic. A jed n ak ten czło wiek z jak ieg o ś p o wo d u s am u zn ał s ię za o p ętan eg o i p ro s ił o eg zo rcy zmy . Wy g ląd ało n a to , że p an k o mis arz Lo u v ain p o win ien jed n ak d ać s ię wy s łać n a emery tu rę, b o ju ż całk iem b y ł d o n iczeg o ! Ty mczas em g o s p o d arz p rzes zed ł z Halin ą d o p raco wn i, zo s tawiając za s o b ą o twarte d rzwi n a zn ak d o b ry ch zamiaró w wo b ec n arzeczo n eg o , za k tó reg o zn ó w p o d ał s ię Rafals k i. Krawiec zaczął u s talać z k lien tk ą fas o n s u k n i o raz k o lo r materiału , a wn io s k u jąc z d łu g o ś ci czas u , jak i im to zajęło , w żad n y m razie n ie b y ła to d la p an i as p iran t g ra o p eracy jn a. Sama d y s k u s ja n ad zag ad n ien iem, czy o d cień p u rp u ry ma b y ć w b arwie ś wieżo p rzek ro jo n eg o o wo cu g ran atu , czy też n ie, zajęła im b lis k o k wad ran s . Kied y s ię wres zcie d o g ad ali, p o s zli razem za p arawan . – Pan i b ęd zie u p rzejma zd jąć b lu zeczk ę i s p ó d n icę… – Do miary ? – Halin a s ię zd ziwiła. – Łas k awa p an i, p o p ó ł wiek u p rak ty k i to ja mam miarę w o k u i ws zy s tk o , co p o trzeb a, wy mierzy łem s o b ie, jak ty lk o p ierws zy raz n a łas k awą p an ią s p o jrzałem. – Szy mań s k i wy ciąg n ął b elę u zg o d n io n eg o materiału . – Nie b ęd ziemy s ię b awić w żad n e miary i s zab lo n y , s zk o d a n a to czas u ! – Otwo rzy ł p o b lis k ą s zu flad ę, wy jął z n iej wielk ie, b ły s zczące n o ży ce i jed n y m b ły s k awiczn y m, wężo wy m ru ch em o d ciął p łat k armin o wej tk an in y , a p o tem d ru g i. Nie s k o rzy s tał z żad n y ch s zab lo n ó w! Po p ro s tu ciął n a wy czu cie, p atrząc, co ro b i, led wie k ątem o k a, więk s zo ś ć u wag i p o ś więcając k lien tce i b ez p rzerwy ją zag ad u jąc.
Lo u v ain i Rafals k i n a ten wid o k wy mien ili s ię s p o jrzen iami, w k tó ry ch b y ł au ten ty czn y p o d ziw. – Zajeb is te mis trzo s two … – mru k n ął p o d k o mis arz. – Zab awy z cen ty metrem s ą d o b re d la u czn ió w n a termin ie! M y , p ro s zę łas k awej p an i, b ęd ziemy o d razu p rzy mierzać i u p in ać, a d o teg o wierzch n ie o k ry cie b y ło b y n iejak ą p rzes zk o d ą. Pro s zę s ię jed n ak n iczeg o z mo jej s tro n y n ie o b awiać, łas k awa p an i! Krawiec d ams k i p atrzy całk iem jak b y lek arz. – Szy mań s k i g ad ał jak n ak ręco n y . – Wid zi ty lk o to , co p o trzeb a, an i jed n eg o s zczeg ó lik u więcej! – Nie ws ty d zę s ię – o d p arła Halin a i zaraz jej u b ran ie zawis ło n a s zczy cie p arawan u . – J a wiem, łas k awa p an i, tak p o wiad ają, że w s tary m p iecu d iab eł p ali – k o n ty n u o wał ze s wad ą s taru s zek – ale mn ie, jak ju ż p ó ł wiek u k ro ję i s zy ję, jes zcze o czk o d o żad n ej n iewias ty n ie zaś wieciło s ię… No d o b rze, s tars zy p an d awał d o zro zu mien ia, że jes t g ejem. To p o d o b n o częs te w ty m zawo d zie i jed y n e, co mo g ło b y b u d zić p o d ejrzen ia, to n iezro b io n y coming out. Ale to ewen tu aln ie mo g ło b y ć p ro b lemem, g d y b y Szy mań s k i p ro wad ził ch ó r ch ło p ięcy , a n ie tak jak teraz, g d y n a co d zień miał d o czy n ien ia z d o ro s ły mi k o b ietami. Ro zmy ś lan ia Lo u v ain a p rzerwał SM S o d s zefa zn u d zo n y ch an ty terro ry s tó w: WCHODZIM Y? NIE, o d p is ał k o mis arz. J ESTEŚM Y POTRZEBNI?, n acis k ał tamten . Lo u v ain p o k azał SM S Rafals k iemu , k tó ry ty lk o wzru s zy ł zd ro wy m ramien iem, d ając d o zro zu mien ia, że n ie o n tu p o d ejmu je d ecy zje. Szy mań s k i wy jął z s zu flad y k o lejn e, mn iejs ze n o ży czk i i zaczął co ś p rzy cin ać b ezp o ś red n io n a Halin ie. – J ak łas k awa p an i s ama wid zi, d ek o lcik ju ż n ab iera k s ztałtu … – n ad awał zza p arawan u , jed n o cześ n ie s zczęk ając żelazem. – Teraz s zy b ciu tk o zro b imy fas try g ę w talii i b ierzemy s ię za ręk awy o raz p lis o wan ie… NIE, o d p is ał Lo u v ain an ty terro ry s to m. TO SZCZĘŚĆ PRACY! Za mo men t z u licy d o leciał ich n ik n ący o d g ło s o d jeżd żającej fu rg o n etk i. – J ed n ak s ły s załam, że s zan o wn y mis trz ch o d ził n a eg zo rcy zmy ! – Halin a p rzes zła wres zcie d o rzeczy .
Lo u v ain zan iep o k o ił s ię, czy n ie zro b iła teg o zb y t o b ces o wo . – Có ż p o cząć, łas k awa p an i, b y ła tak a p o trzeb a. – Szy mań s k i n ie o k azał an i ś lad u zd u mien ia, że k lien tk a o ty m wie. – To żad n a tajemn ica, n ie ma czeg o u k ry wać. An o d iab eł zeźlił s ię n a mn ie, że n ijak iej p o k u s ie cieles n ej wzg lęd em p łci p ięk n ej u leg ać n ie zwy k łem, więc zaczął mn ie d ręczy ć o s o b iś cie. M ig n ęła lś n iący m n ik lem trzecia p ara n o ży czek . J ed n o o s trze b y ło zęb ate, jak zau waży ł k o mis arz. – Teraz tu taj o b ręb imy , żeb y n am s ię n ie p o s iep ało … Tak więc, p ro s zę łas k awej p an i, męczy ło mn ie jak ieś d iab lis k o , ciąg le za mn ą łaziło , maru d ziło i n amawiało , żeb y m d u s zę zap rzed ał… – Tk an in a ch ru p n ęła p rzeciąg le w s zczęk ach n o ży czek . – No , ale w zamian za co , ja s ię p y tam? Za co ja, s tary , miałb y m mu d u s zę s p rzed awać, łas k awa p an i? – Ziiin g !, zawtó ro wały n o ży czk i. – Gd y b y czło wiek b y ł ch o ć trzy d zieś ci lat mło d s zy , to mo że jes zcze b y s ię zas tan o wił, ale teraz? Czeg o to mi jes zcze trzeb a? Ale ten n ic, d alej s wo je, więc trzeb a b y ło czo rta w czo rty p o g o n ić, a że s am fach o wiec jes tem, n o to i d o fach o wca p o s zed łem. J ak to majs ter d o majs tra, łas k awa p an i ro zu mie? – Ro zu miem – s twierd ziła Halin a. – Zn aczy s ię więc ja n a s tro n ę d iab ła n ie p rzes zed łem, ty lk o p o s tąp iłem jemu wb rew. Nie d ałem mu s ię w n ic wciąg n ąć, b o ja, p ro s zę łas k awej p an i, zaws ze b y łem d iab łu p rzeciw. Wid y wałem ju ż za mło d u jeg o s p rawk i, ty lk o wcześ n iej o n mn ie o s o b iś cie n ie zaczep iał i n a ws p ó ln ik a n ie n amawiał. – A co tak ieg o s zan o wn y mis trz wid y wał? – zag ad n ęła czu jn ie Halin a. – Ko b ieca ciek awo ś ć mo że n ie zaws ze d o b ra jes t, ale d la łas k awej k lien tk i wy jątek zro b ić wy p ad a. Otó ż mu s i łas k awa p an i wied zieć, że my , k rawcy , z b o żej wo li mamy s zczeg ó ln y wg ląd w rzeczy n ad p rzy ro d zo n e. Czemu tak jes t, to ja n ie wiem, ale jes t. Łas k awa p an i s o b ie p rzy p o mn i ten film o n as zy m p ap ieżu , jak to o jciec ś więty , wted y jes zcze mło d y ch ło p ak , w Krak o wie p rzed łap an k ą u ciek ał. Wted y jed en k rawiec g o wy rato wał i u k ry ł. – Pamiętam tę s cen ę. – No to s ama p an i wid zi! Gd y b y n ie k rawiec, có ż b y ś my teraz p o częli? Święteg o b y n ie b y ło , ale to p rzecież n ie ws zy s tk o ! Przecież to właś n ie ten p ro s ty k rawiec, n ie żad en k s iąd z, an i n awet b is k u p , zd rad ził p rzy s złemu o jcu ś więtemu n ajwięk s zą tajemn icę n ieb a i ziemi, że zło zaws ze b ęd zie n is zczy ć s ię s amo ! Trzeb a temu złu ty lk o w tej s amo zag ład zie d o p o mó c… Tak to p rzy s zy jemy ? – Tak . Ale ch y b a w tej s cen ie to o co ś in n eg o ch o d ziło … – Halin a p o twierd ziła
i zao p o n o wała. – J a tak ju ż o d d awn a miałem. – Szy mań s k i zig n o ro wał jej o b iek cje. – Wid y wałem s zatan a w lu d ziach , zwłas zcza w d zieciak ach . O, p ro s zę łas k awej p an i, w s mark aczach g o jes t n ajwięcej! Bo to to mło d e, g łu p ie i o p ętać tak ie n ajłatwiej, a ro d zice jes zcze s ami im ro zmaite d iab els k ie zab awk i p o d s u wają, te ró żn e Hello Kitty , taro ty i tak d alej. Du żo teraz o s tatn io o ty m k s ięża mó wią, ale n ajważn iejs zeg o jed n ak o wo ż n ie wid zą. – Czeg o n a p rzy k ład ? – s p y tała Halin a z n ap ięciem w g ło s ie. – Łas k awa p an i s ię tro s zk ę o b ró ci… O tak , d o b rze… Tu taj tro ch ę u p n iemy … A czeg o d o b ro d zieje n ie wid zą? An o an ty ch ry s tó w, łas k awa p an i! Au ty zm n a to mó wią, i że to n ib y o d s zczep io n ek s ię b ierze. Wieru tn a b zd u ra! To ż to s ą jed n o w d ru g ie s ame b ach o ry s zatan a! An ty ch ry s t w an ty ch ry s tach ! Starczy p o p atrzeć jak to to s ię rzu ca, jak wrzes zczy , jak p atrzy , jak ś lep iami p rzewraca… Nic ty lk o jed n o z d ru g im h u rtem d o eg zo rcy zmó w d awać! A k s ięża n ie ch cą, mó wią, że to ch o ro b a jak aś . Bzd u ry ! Lep iej, mó wię łas k awej p an i, k rawcó w b y s ię p o s łu ch ali! Tak jak s am n as z ś więty Ojciec Święty p o s łu ch ał i d o b rze n a ty m wy s zed ł! Teraz o tu , tak zało ży my … M o że b y ć? Halin a milczała, co Szy mań s k i u zn ał za zg o d ę i p o d jął p o p rzed n i temat. – To p rzecież n ie p o win n o tak b y ć, żeb y an ty ch ry s ty n a s wo b o d zie p o u licach ch o d ziły i s zatan a, co w n ich s ied zi, wk o ło ro zs iewały , tak , tak , mó wię łas k awej p an i! – M o g ło b y s ię zd arzy ć, że matk a tak ieg o d zieck a zo s tałab y p ań s k ą k lien tk ą… – zau waży ła Halin a. – Nie o b s łu żę! – u ciął k ró tk o z n ag łą zajad ło ś cią w g ło s ie. – Ku rew n ie o b s łu g u ję! A ju ż zwłas zcza tak ich , co s ię z s amy m s zatan em zad awały ! Swó j h o n o r mam! – Ch wy cił zn o wu n ajwięk s ze n o ży ce i zamas zy ś cie, w p o wietrzu , p rawie n ie d o ty k ając s to łu , o d ciął k o lejn y frag men t s u k n i, p o czy m b ez żad n eg o s tan u p o ś red n ieg o p rzes k o czy ł z p o wro tem n a to n familiarn y : – Zan im to p rzy fas try g u jemy , o tu taj trzeb a b y zro b ić małą p o p raweczk ę… – s zerzej u ch y lił s zu flad ę i wy jął z n iej k o lejn e n o ży czk i, ty m razem p rzemy ś ln ie wy g ięte, s p ecjaln ie d o cięcia łu k ó w. Ta s zu flad a, zawierająca p o d ręczn y k o mp let s p ecjalis ty czn y ch n arzęd zi k rawieck ich , s tan o wiła co ś n a k s ztałt s k arb ca z zawo d o wy mi reg aliami, alb o wręcz p ełn iła fu n k cję o s o b is tej k ap liczk i z tab ern ak u lu m. W ty m Święty m Święty ch o p ró cz n o ży c zn ajd o wało s ię co ś jes zcze, ró wn ie d la g o s p o d arza ważn eg o , co p an i as p iran t d o s trzeg ła d o p iero teraz, k ied y wzb u rzo n y k rawiec p o ciąg n ął za u ch wy t
i wy s u n ął s zu flad ę o p arę cen ty metró w za d alek o . – Ko mis arzu … – jęk n ęła zd u s zo n y m g ło s em Halin a. Lo u v ain p o d erwał s ię n a ró wn e n o g i i o b ejrzał n a Rafals k ieg o . Po d k o mis arz s p ał. Z b ło g ą min ą, wy g o d n ie u mo s zczo n y n a k an ap ie, Rafals k i n ajzwy czajn iej w ś wiecie o d p ły n ął p o d wp ły wem Vico d in u i p ap lan in y k rawca. Nawet zao fero wan a p rzez g o s p o d arza k awa, u p ita w p o ło wie, n ie p o zwo liła mu d o trwać d o p u en ty . Lo u v ain ch ciał p o trząs n ąć p artn era za ramię, ale zd ał s o b ie s p rawę, że mu s iałb y g o złap ać za u rażo n e miejs ce, i ręk a zawis ła mu w p o wietrzu . Nie b y ło czas u med y to wać, jak b y tu n ajd elik atn iej ch o lern ik a o b u d zić, s k o ro Halin a p iln ie p o trzeb o wała p o mo cy . Ko mis arz o b ró cił s ię więc k u n iej, ale k ro k u p o s tąp ić n ie zd ąży ł. Ro zleg ł s ię p rzeciąg ły trzas k rwan y ch n ici. Halin a zd arła z s ieb ie n ied o k o ń czo n ą s u k ien k ę i ch wy ciła wis zącą n a p arawan ie b lu zk ę. – Co też łas k awa p an i zro b iła… ? – zawo łał mis trz Szy mań s k i z d o b ro d u s zn ą p rzy g an ą w g ło s ie. Wy g ląd ało n a to , że jeg o k lien tk i miały u n ieg o n ieo g ran iczo n y limit cierp liwo ś ci. M o g ły k ap ry s ić, zmien iać zd an ie i s tro ić d o wo ln e fo ch y – ws zy s tk o s ię d o liczy d o rach u n k u … Halin a, co fając s ię, p rzewró ciła p lecami p arawan i, p rzy cis k ając zmiętą b lu zk ę d o p iers i, w s amej b ieliźn ie wciąż s zła d o ty łu , z p rzerażen iem wp atru jąc s ię w o twartą s zu flad ę z n arzęd ziami k rawieck imi. Wres zcie o p arła s ię p lecami o ś cian ę i d o p iero s tan ęła. – Nie ma s ię czeg o b ać, to ty lk o k o p y tk a – p o wied ział s p o k o jn ie mis trz Szy mań s k i i zamk n ął s zu flad ę. – J u ż n ie tu p ią… – Po licja – p o wied ział Lo u v ain , ale b y ł tak zas k o czo n y ro zwo jem s y tu acji, że zab rzmiało to wręcz p y tająco . Pan i as p iran t p o win n a b y ła s ię zacząć u b ierać, ale wciąż s tała p ó łg o ła, w s zo k u , n iep o rad n ie p ró b u jąc s ię u k ry ć za b lu zk ą, k tó rej n ie b y ła w s tan ie n a s ieb ie wciąg n ąć. – Halin a, co s ię s tało ? – zap y tał ją Lo u v ain o jco ws k im to n em, d ając d o zro zu mien ia, żeb y wzięła s ię w g arś ć. – Tro fea! – wy rzu ciła z s ieb ie. – Tam s ą… – Po k azała s zu flad ę. – Pamiątk i – o d p arł n a to s p o k o jn ie Szy mań s k i. – Po d u s zy czk ach wy zwo lo n y ch o d s zatan a i o d d an y ch z p o wro tem Najwy żs zemu Pan u Bo g u . To p rzecież n ic złeg o .
– M amy n ak az p rzes zu k an ia mies zk an ia. – Lo u v ain p rzy s tąp ił d o ru ty n o wy ch czy n n o ś ci, żeb y p rzełamać k o n s tern ację. – Co s o b ie p ań s two p o licja ży czą, p o k ażę, n ie mam n ic d o u k ry cia. Do s tałem to p o wo łan ie o d Bo g a, tak s amo jak i wy s wo je. Ch cecie o b ejrzeć mo je k o p y tk a? – Po n o wn ie wy s u n ął s zu flad ę. – Pro s zę… Ko mis arz p o my ś lał o k o mp lecie d o b rze n ao s trzo n y ch n o ży c w zas ięg u ręk i wariata i ju ż b ez ceremo n ii k o p n ął Rafals k ieg o w k o s tk ę. Po d k o mis arz n ie zareag o wał. Ch o lera, p rzecież n ie mó g ł zas n ąć aż tak g łęb o k o ! Lo u v ain w ty m mo men cie zd ał s o b ie s p rawę, że w p rzeciwień s twie d o s wo jeg o p artn era n ie s p ró b o wał k awy , k tó rą p o d ał im Szy mań s k i. Nie miał d o teg o g ło wy . – Do d ał n am p an co ś d o k awy ? – zwró cił s ię d o g o s p o d arza. – Pan o m zaws ze d aję n a u s p o k o jen ie – o d p arł b eztro s k o tamten . – Bo mało k tó ry ch ło p ma w s o b ie ty le cierp liwo ś ci, żeb y mi w k o ń cu w p racy n ie zacząć p rzes zk ad zać. A to , że za d łu g o … A to , że za d ro g o … Zaws ze tam co ś , n o to jak o ś trzeb a b y ło n a wy ry wn o ś ć zarad zić… – Co d o k ład n ie? – s p y tał Lo u v ain . Ręce mu o p ad ły i jed n o cześ n ie b y ł wś ciek ły n a s ieb ie, że n ie p an o wał n ad s y tu acją i mu s iał p o leg ać n a u p rzejmo ś ci jak ieg o ś p s y ch o la-o s zo ło ma! – Nic wielk ieg o , zió łk a n a s p o k o jn o ś ć z Lab o rfarmu … – Ale o n wcześ n iej b rał Vico d in – s twierd ził b ezrad n ie Lo u v ain . – A to p rzep ras zam n ajmo cn iej! – Staru s zek u ś miech n ął s ię ro zb rajająco . – Najwy żej s zan o wn y k o leg a s ię tro ch ę p rześ p i. Na p ewn o mu p o s łu ży n a zd ro wie – u s p rawied liwił s ię wy żs zy m d o b rem. Rafals k i p ó ł b ied y ! Lo u v ain i tak za b ard zo n a n ieg o n ie liczy ł. Go rzej, że Halin a p o s y p ała s ię p s y ch iczn ie. Zamias t s ię wres zcie o g arn ąć, n o g i s ię p o d n ią u g ięły , o s u n ęła s ię p o ś cian ie i s iad ła s k u lo n a p o d n ią. W o g ó le d o tej p o ry n ie zaczęła s ię u b ierać. To zn aczy wy k o n y wała k o ło s ieb ie jak ieś n iezb o rn e ru ch y , ale led wie zaczęła, to jak b y zd awała s o b ie s p rawę, że w ch wili n ak ład an ia czeg o ś n a s ieb ie b ęd zie miała s k ręp o wan e ru ch y lu b o g ran iczo n ą wid o czn o ś ć, więc s ię p o ws trzy my wała. Nijak n ie p o trafiła u p o rać s ię z ty m p arad o k s em. Nato mias t n a p rzy s tąp ien ie d o d ziałań w s amy ch majtk ach i s tan ik u n ie p o trafiła s ię zd o b y ć. Wp rawd zie b y ła p o licjan tk ą, ale co ś n ią ws trząs n ęło zb y t mo cn o . Uczy n n y k rawiec s zarman ck o p o d ał jej s p ó d n icę. Wzięła i trzy mała ją d alej, tak jak b y n ie wied ziała, co z ty m zro b ić.
– To p o k azać k o p y tk a? – zap y tał Szy mań s k i wciąż b ard zo p rzy jazn y m to n em. – Tak . – Ko mis arz n ie miał żad n eg o p o my s łu n a altern aty wn ą reak cję. Dams k i k rawiec s ięg n ął g łęb o k o d o s zu flad y i n a s to le d o k ro jen ia p o s tawił trzy d ziecięce b u cik i. Ws zy s tk ie b y ły lewe, jak zarejes tro wał Lo u v ain , i mu s iały n ależeć d o s ied mio -, o ś mio latk ó w. Ze ws zy s tk ich wy s tawały p o d wó jn e k ik u ty zżó łk ły ch k o ś ci… Czy li w k ażd y m zn ajd o wały s ię więc małe, lewe s tó p k i. Ucięte k ilk a cen ty metró w n ad k o s tk ą i s taran n ie zas u s zo n e. Halin a p o raz k o lejn y s p ró b o wała wciąg n ąć b lu zk ę p rzez g ło wę, ale zatrzy mała s ię w p ó ł ru ch u . – M a p an teg o więcej? – zag ad n ął Lo u v ain , s iląc s ię n a s p o k ó j. – Czwarte k o p y tk o d o p iero s ię ro b i. – Gd zie? – A to zap ras zam n a g ó rę! – Szy mań s k i zamas zy s ty m g es tem zas u g ero wał, ab y k o mis arz p o s zed ł p rzo d em. Po czy m zwró cił s ię d o Halin y : – Łas k awa p an i n ie ma n ic p rzeciwk o temu , ab y ś my zro b ili małą p rzerwę? Pan i as p iran t twierd ząco s zczęk n ęła zęb ami. – To p ro s zę! – Krawiec n ie p rzejął s ię ty m, że Lo u v ain n ie ch ce s ię o d wró cić d o n ieg o p lecami, i s am s p o k o jn ie ru s zy ł p rzo d em. Za p o czek aln ią zn ajd o wały s ię u b ik acja i k u ch n ia. Szy mań s k i ws zed ł d o tej d ru g iej. Tam, w ro g u , wis iała ciężk a k o tara, za k tó rą zn ajd o wały s ię s ch o d y . Go s p o d arz zaczął s ię p o n ich ws p in ać. Lo u v ain , n im ru s zy ł za n im, d emo n s tracy jn ie wy jął p is to let. – Nie trzeb a, n ic złeg o n ie zro b i! – u s p o k o ił g o k rawiec. Wes zli n a g ó rk ę. By ły tu d wa p o k o je. W p ierws zy m s tały telewizo r, b ib lio teczk a z k s iążk ami, s k ó rzan a k an ap a, s to lik i d wa fo tele. W s u mie d o s y ć min iatu ro wy , ale p rzy tu ln y i jas n y s alo n ik . Dalej zn ajd o wała s ię mro czn a, ś mierd ząca mo czem s y p ialn ia. – Przep ras zam n ajmo cn iej, ale n ie miałem k ied y wy n ieś ć n o cn ik a… Ty le czło wiek ma p racy … W s y p ialn i o b o k s ieb ie s tały d wa łó żk a. J ed n o zas łan e, d ru g ie s k o tło wan e p rzy s u n ięto b liżej o k n a, p rzez k tó re p ad ała n a n ie wąs k a s mu g a ś wiatła. Co ś tam leżało … Kto ś … Nied u ży … Szy mań s k i u s iad ł p rzy wezg ło wiu , o d ch y lił k o łd rę.
– No , jak tam, k o ch an eczk u ? – zag ad n ął czu le. Lo u v ain zo b aczy ł twarz ch ło p czy k a z zas zy ty mi u s tami. Dzieck o mu s iało b y ć p rzy wiązan e d o ramy łó żk a. Patrzy ło n ieru ch o mo wy trzes zczo n y mi o czami. – Diab ełek ju ż s o b ie p o s zed ł czy jes zcze n ie? – d o p y ty wał s ię k rawiec, g ład ząc ch ło p ca p o g łó wce. – Nic złeg o n ie b ęd zie, n iech n ic s ię n ie b o i, a, a, a! Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze… zaraz p rzy jd zie an io łek i zab ierze d u s zy czk ę d o Bo zi, a, a, a! Na k o mis arza s p ły n ął wres zcie p ro fes jo n aln y s p o k ó j. Sch o wał b ro ń d o k ies zen i mary n ark i i s ięg n ął d o p as a p o k ajd an k i. Ty m razem miał ju ż ze s o b ą p ełn e wy p o s ażen ie. Przy n ajmn iej ty le d zis iaj n ie s ch rzan ił. – J es t p an … – zaczął i n ie s k o ń czy ł. Gwałto wn ie p o p ch n ięty o d ty łu zato czy ł s ię w b o k . Po leciał n a s taran n ie zas łan e łó żk o g o s p o d arza. – Ty p iep rzo n y p s y ch o p ato ! – Po s y p ialn i mio tała s ię o s zalała p an i as p iran t, n ad rab iając p o p rzed n ią b iern o ś ć n ag ły m wy b u ch em emo cji. Nad al b y ła n ieu b ran a, ale za to w d ło n i trzy mała rewo lwer d ziewiątk ę, k tó ry , jak p amiętał Lo u v ain , b y ł d o tąd w jej to reb ce. Wy mierzy ła w g ło wę k rawca. – Halin a, u s p o k ó j s ię, ale ju ż! – Ko mis arz zd ecy d o wan ie p rzy g iął u zb ro jo n ą ręk ę d o p o d ło g i. – To ch o ry czło wiek . Nik o mu więcej ju ż k rzy wd y n ie zro b i. – Co wy mó wicie?! – zd u miał s ię n iezmiern ie Szy mań s k i. – J a k rzy wd ę? J ak że to … Pan i as p iran t o trzeźwiała i p o s łu ch ała ro zk azu . Od d ała s wó j rewo lwer Lo u v ain o wi, a s ama p rzy p ad ła d o zmaltreto wan eg o d zieck a. Pazn o k ciami zaczęła s zarp ać więzy trzy mające lewą n ó żk ę. Szy mań s k i n ie zd jął z n iej b u cik a, w p rzeciwień s twie d o p rawej s to p y . – Co ro b is z, ty wariatk o ?! – wy b u ch ł g o s p o d arz. – Przecież to an ty ch ry s t! Diab ła ch cecie u wo ln ić?! Lo u v ain ru s zy ł n ap rzó d , żeb y g o o b ezwład n ić i s k u ć. M u s iał jed n ak p o d ro d ze o min ąć k lęczącą p rzy łó żk u Halin ę. Krawiec zo rien to wał s ię, o co ch o d zi, wy k o rzy s tał d wie d an e o d lo s u s ek u n d y . Bły s k awiczn ie o two rzy ł o k n o i wy s k o czy ł. Nie s p ad ł. Na d ach u ro zleg ły s ię jeg o s zy b k ie k ro k i. Ko mis arz o d s u n ął zas ło n k ę i zo b aczy ł, że zaraz za p arap etem zaczy n a s ię wąs k i g zy ms , a d alej n a s p ad zis ty m d ach u leży d rab in a, p o k tó rej Szy mań s k i właś n ie ws p in ał s ię n a k alen icę.
Ru s zy ł za n im b ez wah an ia. Po ś cig n ie trwał d łu g o , b o wiem k rawiec n ie miał d o k ąd d alej u ciek ać. Dach k o ń czy ł s ię p arę metró w d alej. J ed y n y p ro b lem p o leg ał n a ty m, jak s p ro wad zić teg o s zaleń ca b ezp ieczn ie n a d ó ł. Trzeb a b y ło więc tro ch ę p o n eg o cjo wać… Lo u v ain u s iad ł o k rak iem n a zb ieg u p o łaci d ach o wy ch . – Pan ie Szy mań s k i, n iech s ię p an o p an u je, ws zy s tk o wy jaś n imy … – zaczął u s p o k ajający m to n em. – Ale co tu wy jaś n iać? – Stary k rawiec wzru s zy ł ramio n ami i s tan ął p lecami d o o twierającej s ię za n im p rzep aś ci. M u s iał b alan s o wać ręk ami i s k rzy żo wać s to p y , b y u trzy mać s ię n a wąs k im, o b ły m g rzb iecie k alen icy . Każd y mo cn iejs zy p o ry w wiatru mó g ł g o p o p ro s tu s tamtąd zd mu ch n ąć. Szczęś ciem wiało s łab o . – J es teś cie s łu g ami s zatan a i p rzy s zliś cie p o mn ie – k o n ty n u o wał s tarzec. – Wied ziałem, w k o ń cu p rzy jd ziecie s ię zemś cić, ale n ic s ię wam n ie u d a! Sch ro n ię s ię p rzed wami w d o mu Ojca. Nie lęk am s ię… – Pan ie Szy mań s k i, n iech p an zaczek a! Nie zaczek ał. Ro zk rzy żo wał ramio n a i o d ch y lił s ię d o ty łu . Ułamek s ek u n d y p ó źn iej ju ż leciał, a n im ta s ek u n d a d o b ieg ła k res u , ro zleg ł s ię ło mo t u d erzająceg o o ziemię ciała. Właś ciwie to g ło ś n y trzas k … Lo u v ain p rzes u n ął s ię jak n ajs zy b ciej n a k ran iec k alen icy i s p o jrzał w d ó ł. Szy mań s k i p o win ien p rzeży ć u p ad ek z tej wy s o k o ś ci. Do ziemi b y ło zaled wie s ześ ć, mo że s ied em metró w. Ale n ie p rzeży ł. Sp ad ł p o ty licą i k ark iem n a s k aln y o g ró d ek . Nien atu raln ie s k ręco n a g ło wa i mn ó s two k rwi n a k amien iach n ie zo s tawiały żad n y ch złu d zeń w tej k wes tii. Ko mis arz p rzeżeg n ał s ię, p o czy m p o p atrzy ł z g ó ry n a całą res ztę p o s es ji i zro b ił zn ak k rzy ża raz jes zcze. Zo b aczy ł w d o le jes zcze trzy łab ęd zie z b iałeg o p las ty k u , s y mb o lizu jące ch waleb n ą p rzemian ę b rzy d k ieg o s zatań s k ieg o k aczątk a... Lo u v ain ju ż wied ział, co zn ajd ą w ziemi p o d n imi. Pó źn iejs ze ś led ztwo u s taliło s zczeg ó ły całeg o ry tu ału . Biały łab ęd ź p rzed d o mem, o d s tro n y u licy , o zn aczał, że Szy mań s k i właś n ie o d p rawia n a s try ch u s wo je u p io rn e eg zo rcy zmy , s p ro wad zające s ię d o meto d y czn eg o d ręczen ia i g ło d zen ia au ty s ty czn eg o d zieck a aż d o jeg o ś mierci. Wted y k rawiec p o b ierał p amiątk o we „k o p y tk o ", d o b rze, że p rzy n ajmn iej post mortem, p o czy m g rzeb ał zwło k i w o g ró d k u za d o mem i p rzen o s ił n a g ró b łab ęd zia, u mies zczając g o p o ch y ło , tak jak b y p tak wzb ijał s ię d o n ieb a. M ies iąc lu b d wa p ó źn iej p rzed fro n tem d o mu p o jawiał s ię n o wy
p las ty k o wy łab ęd ź… Zwy czaj ó w b y ł u ważan y p rzez s ąs iad ó w za s y mp aty czn e d ziwactwo s tars zeg o p an a. Po za ty m h o b b y to b y ło d o ś ć ś wieżej d aty . Do tej p o ry cy k l p o wtó rzy ł s ię cztero k ro tn ie. M o żn a d y s k u to wać, czy ty lk o , czy aż, ale n a p ewn o n ależy p o d zięk o wać d o k to ro wi Grab ce, b o wiem b ez jeg o id ealizmu i n aiwn eg o p ik ieto wan ia g ab in etu p ro fes o ra Kęp s k ieg o o fiar n awied zo n eg o k rawca mo g ło b y ć zn aczn ie więcej. Szy mań s k i p o ry wał „mały ch an ty ch ry s tó w" n a p o łu d n iu i p o łu d n io wy m zach o d zie Po ls k i o raz w Niemczech p o d czas d o ś ć częs ty ch wy jazd ó w w in teres ach . Dzieciak , k tó reg o u rato wali, b y ł właś n ie Niemcem, miał n a imię Artu r. Po s zu k iwan ia zag in io n y ch d zieci o g ran iczały s ię wy łączn ie d o d ziałań lo k aln y ch . W k o ń cu b y ło całk iem p rawd o p o d o b n e, że k ilk u latek z zab u rzo n y m k o n tak tem z rzeczy wis to ś cią n aro b ił s o b ie k ło p o tó w g d zieś b lis k o – zab łąd ził w les ie, wp ad ł d o wo d y lu b u tk n ął w jak iejś d ziu rze. Dlateg o n ik t n ie ro zs y łał wiad o mo ś ci o g ó ln o k rajo wy ch , an i ty m b ard ziej za g ran icę, i n ie p o my ś lał, ab y p o łączy ć zag in ięcia w jed n ą s p rawę i s zu k ać s ery jn eg o zab ó jcy . W s u mie fak ty czn ie n ie b y ło p o temu p rzes łan ek . Au ty s ty czn e d zieciak i zawieru s zały s ię ciąg le, to tu , to tam. Po rwan e o fiary Szy mań s k i p rzy wo ził d o s ieb ie u ś p io n e, wy k o rzy s tu jąc s wo je amato rs k ie u miejętn o ś ci w zak res ie an es tezji, k tó re wy p rak ty k o wał p rzez lata, to n u jąc n erwo we reak cje s p o n s o ró w zamawian y ch u n ieg o k reacji. W min io n y ch latach p arę o s ó b wracający ch d o d o mu p o p rzy miarce u k rawca z Zales ia p rzy s n ęło za k iero wn icą, ale s k o ń czy ło s ię jed y n ie n a d ro b n y ch s tłu czk ach i n ik t n iczeg o n ie p o d ejrzewał. Win ą o b arczo n o włas n e p rzep raco wan ie o raz n iże atmo s fery czn e. Ten „farmaceu ty czn y " wątek s p rawy n a ty le mo cn o k o jarzy ł s ię z zab ó js twami p o mo cn ik ó w eg zo rcy s ty , że wy mag ał d o k ład n iejs zeg o s p rawd zen ia, ale tu Szy mań s k i miał alib i. Czas , k tó ry zes p ó ł Lo u v ain a s tracił, u s talając to , o k azał s ię n ajmn iejs zy m z p ro b lemó w, k tó re ze zd arzen ia w Pias eczn ie wy n ik ły . Zaczęło s ię jes zcze n a k alen icy , g d zie, p o ru s zo n y s amo b ó js twem p o d ejrzan eg o o raz d o my s łami o d n o ś n ie d o zn aczen ia łab ęd zi w o g ro d zie, k o mis arz p ró b o wał p o mo d lić s ię za d u s ze zmarły ch , ale n ied an e mu b y ło d o k o ń czy ć. An ty terro ry ś ci zo s tali wp rawd zie n ieo p atrzn ie o d p rawien i p rzed czas em, ale za to p ap arazzi z tab lo id ó w n ie o d p u ś cili. Po wczo rajs zy m in cy d en cie u Po ch rzęs ta d o b rze p rzewid zieli, że d als ze ś led zen ie g ru p y Lo u v ain a zap ewn i im s en s acy jn y materiał n a p ierws ze s tro n y . Zan im k o mis arz s ię zo rien to wał, d wó ch fo to rep o rteró w ju ż wis iało n a p ło cie i o b p s try k iwało tru p a. Nazaju trz o k azało s ię, że zd o łali s zczeg ó ło wo
zarejes tro wać całe s amo b ó js two Szy mań s k ieg o . Ty le d o b rze, że p rzy n ajmn iej wid ać b y ło , iż Lo u v ain p ró b o wał d es p erata p o ws trzy mać, i wy n ik ło z teg o tro ch ę p o zy ty wn eg o wizeru n k u . Całk iem zaś d o b rze, że Halin a zd ąży ła p ó jś ć p o ro zu m d o g ło wy i u b rać s ię, zan im ją z k o lei o b fo to g rafo wali, b o in aczej to w o g ó le s trach p o my ś leć… Rafals k i o b u d ził s ię d o p iero teraz i p rzy d ał d o p iln o wan ia fu rtk i, b o b ezczeln i s k u b ań cy jak n ic wleźlib y d o s amej s y p ialn i g o s p o d arza. Kró tk o mó wiąc, med ialn a lawin a ru s zy ła razem ze złażący m z d ach u Lo u v ain em. Najp ierw o k azało s ię, że Szy mań s k i n ad er ch ętn ie o p o wiad ał k lien tk o m o s wo ich p ro b lemach z s zatan em i eg zo rcy zmach , k tó re jak o b y p o my ś ln ie p rzes zed ł. Py tan ie „Czy Ad am Po ch rzęs t też?" w tej s y tu acji n arzu cało s ię s amo . Od n alezien i mig iem p rzy jaciele i zn ajo mi s zu rn ięteg o arty s ty n ie d o ś ć, że p o twierd zili te p rzy p u s zczen ia, to jes zcze s k iero wali d zien n ik arzy wp ro s t d o p ro fes o ra Kęp s k ieg o . Ten wp rawd zie u ciek ł p rzed n imi w d zik im p o p ło ch u , ale u s talen ie, d la k o g o o n p racu je, b y ło k wes tią n ajwy żej trzech min u t. Wres zcie k to ś z g ło wą n a k ark u p o wiązał termin „eg zo rcy zmy " z tró jk ą mło d y ch zamo rd o wan y ch o s tatn io w Wars zawie…
lu d zi
Na marg in es ie o d n o to wan o , że Szy mań s k i n ie k ry ł s ię zb y tn io ze s wo imi „k o p y tk ami" i p o k azał te tro fea jes zcze k ilk u u lu b io n y m k lien tk o m. Ws zy s tk ie p an ie u zn ały je za „u ro cze g ad żety n a Hallo ween ", jed n a n awet ch ciała wy p o ży czy ć. Nies tety , żad n a z p ań n ie miała p o d s tawo wej wied zy w zak res ie med y cy n y s ąd o wej, b y ro zp o zn ać, że lu d zk ie s zczątk i s ą au ten ty czn e. Teraz mlek o s ię wy lało . Właś ciwie n ależało b y p o wied zieć, że wy k ip iało , i to z imp etem eru p cji wu lk an iczn ej. O g o d zin ie s ied emn as tej n azwis k o k s ięd za k an o n ik a J an a Ry b y , eg zo rcy s ty d iecezji wars zaws k o -p ras k iej, b y ło o d mien ian e p rzez ws zy s tk ie p rzy p ad k i we ws zy s tk ich k an ałach in fo rmacy jn y ch . Głó wn y m ek s p ertem b y ł d o k to r Grab k o , d o k tó reg o ró wn ież d o tarto i ciąg an o o d s tu d ia d o s tu d ia, wręcz wy ry wając g o s o b ie z rąk . M ło d y lek arz zach o wał s ię p rzy zwo icie, s tarał s ię mó wić o g lęd n ie, ale i tak , ch cąc n ie ch cąc, p o wied ział d o ś ć, b y lu d zie o zd ro wy ch zmy s łach złap ali s ię za g ło wy . Ro zo g n io n y ch n as tro jó w n ie złag o d ził b y n ajmn iej fak t, że wy mien io n y eg zo rcy s ta o raz jeg o zwierzch n ik , arcy b is k u p M ieczy s ław M o raws k i, zap ad li s ię p o d ziemię. Rzeczn ik p ras o wy k u rii też s ię n ie p o p is ał. Od p ierając med ialn e o b lężen ie, d o k tó reg o d o s zło p rzy u licy Flo riań s k iej k ró tk o p o g o d zin ie o s iemn as tej, k s iąd z p rałat Du ch o wick i n ajwy raźn iej p o my lił o ś wiad czen ia i wy rąb ał z g ru b ej ru ry , że
ws zy s tk iemu win n a jes t id eo lo g ia g en d er. Po tem wp rawd zie d o p recy zo wał, że miał n a my ś li wro g ie Ko ś cio ło wi s iły , k tó re ch ciały b y s k o mp ro mito wać p o s łu g ę k s ięży eg zo rcy s tó w, ale mało k o g o ty m p rzek o n ał. Res zta n ależała d o p s y ch o lo g ó w s p o łeczn y ch , k tó ry m p rzy s zło wk ró tce ro zb ierać n a czy n n ik i p ierws ze całą tę atmo s ferę p s y ch o zy k ry min aln o -metafizy czn ej, ab s u rd u o raz jawn eg o teatru g ro tes k i dell’arte. Ws zelk ie d o ty ch czas o we zab ieg i, żeb y s p rawę u k ry ć p rzed med iami, s p o wo d o wały k u mu lację, k tó ra zwielo k ro tn iła s zo k o p in ii p u b liczn ej. Lu d zie d o wied zieli s ię zb y t n ag le i zb y t wiele n araz. Pręd k o p o jawiły s ię o p in ie, że to „d ru g i Smo leń s k ". Lo u v ain p rzez całe p o p o łu d n ie i wieczó r k o n s ek wen tn ie o d mawiał ws zelk ich k o men tarzy . Sk u p ił s ię n a ru ty n o wej ro b o cie, wy ch o d ząc z zało żen ia, że terap ia zajęcio wa jes t n ajlep s zy m lek iem n a to taln e wariactwo . Sk an d al b y ł tak o g łu s zający , że p rzy n ajmn iej n ik t z g ó ry mu s ię w n ic n ie wtrącał. Zap ewn e n a wy s o k ich s zczeb lach d o wo d zen ia trwały in ten s y wn e n arad y n ad p ro b lemem, co teraz my ś leć o ty m ws zy s tk im. Ok o ło d wu d zies tej trzeciej Lo u v ain a p o wiad o mio n o , że tłu m d zien n ik arzy czatu je p o d jeg o d o mem, więc k o mis arz p o s tan o wił s p ać w b iu rze. Niewy g o d n a p ers p ek ty wa, ale tru d n o s ię mó wi! W Wars zawie b y ł jed n ak jes zcze czło wiek , k tó reg o b ieg wy p ad k ó w wy trącił z ró wn o wag i b ard ziej n iż in n y ch . Red ak to r Bileck i p rzez cały wieczó r, b ite cztery g o d zin y , w n iemy m o s łu p ien iu ś led ził s erwis y in fo rmacy jn e. Nie o d b ierał n awet telefo n ó w o d n arzeczo n ej. Op ró cz całk o witeg o fias k a ich p rzed s ięwzięcia wy s zło n a jaw co ś jes zcze. Po ch rzęs t i Szy mań s k i zg ło s ili s ię d o eg zo rcy s ty n ie ze s wo jej d iecezji, n ajp rawd o p o d o b n iej z p o wo d u s ławy k s ięd za J an a, k tó rą zap ewn iły mu p u b lik acje w „Przy jacielu Eg zo rcy s ty ". Na mig awk ach TV p o k azan o o k ład k i, b o mb as ty czn e ty tu ły i zd jęcia to warzy s zące arty k u ło m Bileck ieg o . Po tem jed y n e, co d o n ieg o d o cierało , za to z n aras tającą b o leś n ie jas k rawo ś cią, to fak t, że n ie o k azał s ię k ato lick im J ames em Bo n d em. Dalek o p rzeciwn ie. Ok reś len ie „ws trząś n ięty i n iezmies zan y " b y ło b y eu femizmem, „ws trząś n ięty i zd ru zg o tan y " też n ie o d d awało is to ty rzeczy . J es zcze n ig d y w ży ciu red ak to r M arcin Bileck i n ie czu ł s ię b ard ziej mały , żało s n y , g łu p i, n ieu ży teczn y i zaws ty d zo n y . Teraz mó g ł s ię p o ró wn ać jed y n ie ze ś więty m Pio trem, w ch wili g d y ó w ap o s to ł p o trzy k ro ć wy rzek ł s ię J ezu s a Ch ry s tu s a.
Więcej Darmo wy ch Eb o o k ó w n a: www.Frik Sh are.p l ROZDZIAŁ 1 2 PARADA NIESPODZIANEK
O s ió d mej ran o p o łaman eg o w k rzy żu p o n o cy s p ęd zo n ej w fo telu Lo u v ain a p o d erwał n a ró wn e n o g i telefo n z d y żu rk i z wiad o mo ś cią, że p rzy s zed ł d o n ieg o jak iś k s iąd z. Ko mis arz p o lecił p rzek azać mu , ab y zaczek ał d zies ięć min u t, p o czy m wy ciąg n ął z b iu rk a ś wieżą k o s zu lę i o g arn ął s ię jak o tak o . Na wid o k k s ięd za J an a p o p ro s tu zd ęb iał. – Niech b ęd zie p o ch walo n y J ezu s Ch ry s tu s ! – Eg zo rcy s ta b y ł jak zwy k le n iewzru s zo n y . – Na wiek i… Pro s zę b ard zo , n iech k s iąd z k an o n ik s p o czn ie… – Lo u v ain s p o jrzał w n ieru ch o me o czy p s y ch iczn eg o d rap ieżn ik a, jak imś p arad o k s aln y m zb ieg iem o k o liczn o ś ci n o s ząceg o s u tan n ę, k tó ry właś n ie z g o d n o ś cią s k o rzy s tał z zap ro s zen ia. Han n ib al Lecter n iech s ię s ch o wa! Przemk n ęło p rzez g ło wę k o mis arzo wi. – M y ś lę, że p an k o mis arz, jak o d o ś wiad czo n y s tró ż p rawa i p o rząd k u n atu raln eg o , d o my ś la s ię, jak ieg o ro d zaju czło wiek iem jes tem – zaczął g o ś ć. – Tak , p ro s zę k s ięd za – o d p arł Lo u v ain , czek ając, co b ęd zie d alej. – J a s am ró wn ież zd aję s o b ie z teg o s p rawę, mn iej więcej o d s zes n as teg o ro k u ży cia. Przeczy tałem, jak s ąd zę, ws zy s tk o , co mo żliwe, n a temat właś ciwo ś ci mo jeg o ch arak teru , zatem jak ich k o lwiek p o u czeń w tej mierze n ie p o trzeb u ję. Tak , p o jęcia d o b ra i zła s ą d la mn ie ty lk o ab s trak cy jn ą g rą s łó w, jed n ak k rzy wd zen ie k o g o k o lwiek n ie leży w mo im in teres ie. M o g ło b y to w d als zej k o n s ek wen cji p o zb awić mn ie wy g ó d , d o k tó ry ch p rzy wy k łem. Nie ży czę s o b ie, ab y ta ro zmo wa b y ła n ag ry wan a! – Zmien ił temat n ag le i b ez p rzy g o to wan ia. – Pro s zę mi to teraz o b iecać! Ro zmawiamy p o u fn ie. Niech to b ęd zie u k ład międ zy n ami, k tó reg o g waran tem b ęd zie p ań s k a p rzy s zła wiary g o d n o ś ć w teg o ro d zaju k o n tak tach . – Oczy wiś cie, p ro s zę k s ięd za. Daję s ło wo h o n o ru , że ws zy s tk o , co tu taj u s ły s zę, b ęd ę trak to wać jak o n ieo ficjaln ą wied zę o p eracy jn ą. Zres ztą p o tajemn ie n ag ry wać k s ięd za k an o n ik a wcale n ie miałem zamiaru .
– To d o b rze. – Zan im p rzejd ziemy d o rzeczy , ch ciałb y m jes zcze zap y tać, s k ąd w o g ó le p o my s ł n a k arierę d u ch o wn ą. Przecież co ś tak ieg o jak p o wo łan ie n ic d la… – Lo u v ain u rwał i p o p rawił s ię s zy b k o . – Nic w tej s y tu acji n ie zn aczy . – J ak iś zawó d mu s iałem wy k o n y wać. Ten o k azał s ię łatwy i wy g o d n y . – Pro s zę zas p o k o ić mo ją ciek awo ś ć, czy k s iąd z właś ciwie wierzy w Bo g a? – Wierzę. Nie ro zu miem wp rawd zie, co to jes t ta miło ś ć, k tó rą Bó g miałb y u o s ab iać, ale z teg o , co wid zę, p rzy g ląd ając s ię ś wiatu , to jed n ak b ard ziej ja n iż p an jes tem s two rzo n y n a J eg o o b raz i p o d o b ień s two . – Z tak imi p o g ląd ami s p o d ziewa s ię k s iąd z zb awien ia? – W s en s ie ży cia wieczn eg o – tak . M y p s y ch o p aci jes teś my d o teg o d o b rze p rzy g o to wan i d u ch o wo . Nie b ęd ziemy s ię n ig d y n u d zić an i n iecierp liwić, zatem ja mo g ę ży ć wieczn ie, p an raczej n ie. Nato mias t p o wo d em, d la k tó reg o miałb y m zo s tać zb awio n y , jes t p rzy d atn o ś ć i p o s łu s zeń s two . Do k ład am ws zelk ich s tarań w tej mierze, żeb y Bo g a n ie zawieś ć. An i mo ich zwierzch n ik ó w, k tó rzy rep rezen tu ją Pan a Nas zeg o tu n a ziemi. Dlateg o b liżs za zn ajo mo ś ć p o jęcia miło ś ci n ie wy d aje mi s ię k o n ieczn a. – Nig d y jes zcze n ie s ły s załem tak ich h erezji z u s t o s o b y d u ch o wn ej – s twierd ził zas k o czo n y Lo u v ain . – J ak to s ię s tało , że n ie zd emas k o wan o k s ięd za jes zcze w s emin ariu m? – Nie d ałem p o wo d u . Wy k o n y wałem p rawid ło wo ws zy s tk ie zalecen ia i o b o wiązk i. Nie jes tem wy jątk iem, tak ich jak ja jes t wielu . Na ile s ię o rien tu ję, n a p o d s tawie włas n y ch o b s erwacji i s zacu n k ó w, n ad rep rezen tacja p s y ch o p ató w w p o p u lacji k s ięży wy n o s i o k o ło d wu d zies tu p ro cen t. – Tak lek k o k s iąd z o ty m mó wi… – A jak mam mó wić? Przecież p an k o mis arz d o b rze wie, że n ie mam d o tej in fo rmacji s to s u n k u , jak wy to n azy wacie, emo cjo n aln eg o . Wiem ty lk o , że n ie p o win ien em mó wić o ty m o s o b o m n iep o wo łan y m, b o n ie b ęd zie to d la mn ie k o rzy s tn e. – Dlaczeg o zatem ja to p o wo łan ie o trzy małem? – Po n ieważ wy n ik ło to z o p ty malizacji mo ich p o trzeb . – Do my ś lam s ię, że k s iąd z k an o n ik p o wiad o mić, czy tak ?
ch ciałb y
mn ie o
czy mś
is to tn y m
– J eg o Ek s celen cja, k s iąd z arcy b is k u p , p o s tan o wił zawies ić mo ją d o ty ch czas o wą
p o s łu g ę eg zo rcy s ty , a tak że ro zp ro s zy ć ws p ó ln o tę, k tó ra s ię w związk u z ty m wo k ó ł mn ie zg ro mad ziła. Przy zn aję, że mo ja n iezd o ln o ś ć ro zu mien ia lu d zk ich emo cji mo g ła b y ć teg o p rzy czy n ą. Sąd ziłem, że d o b rze wy k o n u ję s wo je o b o wiązk i i s ą o n e zg o d n e z mo im ch arak terem. J ed n ak b ieg wy p ad k ó w o k azał s ię zu p ełn ie n iemo żliwy d o p rzewid zen ia. Dlateg o zo s tałem s k iero wan y d o in n eg o ro d zaju o b o wiązk ó w. Dziś p o p o łu d n iu wy jeżd żam d o Wło ch , ale zd aję s o b ie s p rawę, że g d y b y m to zro b ił b ez zo b aczen ia s ię z p an em, mo i zwierzch n icy mo g lib y mieć z teg o p o wo d u p o ważn e k ło p o ty . Wiem, że n a p ewn o n ie zo s tałb y m wy d an y wład zo m ś wieck im, ale wted y n a p ewn o p ró b o wan o b y mn ie u k ry ć w jak imś o d leg lejs zy m k raju , g d zie k limat i waru n k i b y ły b y d la mn ie mn iej d o g o d n e. Uzn ałem więc, że b ęd ę mó g ł p o zo s tać we Wło s zech , p o d waru n k iem, że p an k o mis arz n ie zaczn ie mn ie tam s zu k ać, a zatem, żeb y p an n ie zaczął, lep iej b ęd zie s k o n tak to wać s ię z p an em p rzed wy jazd em. – M y ś lę, że to p rawid ło we ro zu mo wan ie, p ro s zę k s ięd za k an o n ik a. Pro s zę teraz o u jawn ien ie właś ciweg o celu tej wizy ty . – Ch o d zi tu o ten s p ecy ficzn y ro d zaj n ielo g iczn y ch lu d zk ich zach o wań , k tó ry n azy wa s ię p o to czn ie s tan em zak o ch an ia. Do ty czy o n jed n ej z mo ich b y ły ch ws p ó łp raco wn ic i d zien n ik arza, k tó reg o p an k o mis arz b y ć mo że zn a, M arcin a Bileck ieg o . – Zn am – p o twierd ził lak o n iczn ie Lo u v ain . – On a n azy wa s ię Lu cy n a Sawick a, p rzed wczo raj s ię zaręczy li. – Zwy k ły m lu d zio m to s ię zd arza... Ks iąd z J an o czy wiś cie n ie zarejes tro wał iro n ii, ty lk o s am k o mu n ik at, więc s k in ął g ło wą z ap ro b atą. – Do rad załem im ro zs tan ie, tak b y ło b y d la n ich lep iej, ale mam p rawie p ewn o ś ć, że mn ie n ie p o s łu ch ają. – Czy co ś im g ro zi? – zap y tał czu jn ie Lo u v ain . Eg zo rcy s ta n ie zamierzał wp ro s t o d p o wiad ać n a to p y tan ie. Kró tk o i rzeczo wo , w k ilk u zd an iach , p o in fo rmo wał k o mis arza o ś led ztwie, k tó re n a włas n ą ręk ę p o d jął Bileck i i o ro li, k tó rą o d g ry wała w n im Lu cy n a Sawick a. – Rzeczy wiś cie ry zy k u ją wiele. – Ko mis arz w efek cie s am s o b ie o d p o wied ział. – Zab ó jca jes t jes zcze n a wo ln o ś ci, a o n i mo g li mu wejś ć w p arad ę… Co g o rs za, ten d u reń n araził n aiwn ą d ziewczy n ę! – Tak . J a ró wn ież my ś lę, że p an n ie Lu cy n ie g ro zi n ajp o ważn iejs ze n ieb ezp ieczeń s two . Dlateg o p o s tan o wiłem p o wierzy ć jej lo s tro s ce p an a k o mis arza. – A ja my ś lę, że k s iąd z k an o n ik wie co ś więcej… Du żo więcej.
– By ć mo że wiem, ale u jawn ien ie p an u tej wied zy n ie b y ło b y d la mn ie k o rzy s tn e. – Tu ch o d zi o lu d zk ie ży cie! – Lo u v ain o d ru ch o wo u ży ł s tan d ard o weg o arg u men tu i d o p iero s ek u n d ę p ó źn iej zd ał s o b ie s p rawę, że o d wo łan ie d o wy żs zy ch u czu ć ro zmó wcy jes t w ty m p rzy p ad k u b ezcelo we. Od p o wied ziała mu g łu ch a, p rzeciąg ająca s ię cis za. M o g ło b y s ię wy d awać, że k s iąd z J an p atrzy k p iąco , ale w jeg o wzro k u jak zaws ze n ie b y ło żad n y ch emo cji. – Sk ład am ten k rzy ż n a b ark i p an a k o mis arza i n ie mam ju ż więcej n ic d o d o d an ia – o ś wiad czy ł wres zcie d u ch o wn y . – Na ty m ch ciałb y m zak o ń czy ć tę ro zmo wę. – To jes t u tru d n ian ie ś led ztwa. – Lo u v ain s p ró b o wał g ro źb y . – Zg ło s iłem s ię d o p an a k o mis arza p ełen d o b rej wo li, a p an mi co ś zarzu ca? Czy ares ztu je p an teraz k s ięd za, k tó ry p rzy s zed ł p an u p o mó c? – To b y ło b y n iezręczn e – p rzy zn ał k o mis arz, p o d ziwiając w d u ch u b ezn amiętn ą p recy zję in try g i k s ięd za J an a. Gd y b y Lu cy n a Sawick a zg in ęła, o n i o czy wiś cie u ru ch o milib y cały In terp o l, żeb y wy d o s tać eg zo rcy s tę ch o ćb y s p o d ziemi w celu p rzes łu ch an ia g o w tej s p rawie. Kraje, k tó re n ie miały u mó w z In terp o lem, fak ty czn ie zn ajd o wały s ię z reg u ły w b ard ziej d o k u czliwy m k limacie lu b rep rezen to wały o wiele n iżs zy p o zio m cy wilizacy jn y ch u d o g o d n ień n iż s ło n eczn a Italia. – To s p o wo d o wało b y s tan o wczą in terwen cję w mo jej s p rawie – d o p recy zo wał k s iąd z J an . – Pan k o mis arz to wie. – Wiem. – Lo u v ain s ię p o d d ał. – Dzięk u ję, że k s iąd z k an o n ik mi s ię zwierzy ł. – Sk o ro p an k o mis arz tak i miły , my ś lę, że mo g ę d o mo jeg o zwierzen ia d o d ać jes zcze jed n ą ws k azó wk ę: s zatan jes t n a wo ln o ś ci. To więcej n iż metafo ra. – Po s taram s ię d o ciec, co s ię za ty m k ry je. – Pro s zę ją u rato wać. – Ks iąd z J an ws tał z k rzes ła. – J a wp rawd zie n ie wiem, co to zn aczy k o g o ś lu b ić, ale p rzy zwy czaiłem s ię d o o b ecn o ś ci p an n y Lu cy n y n a ty m ś wiecie i b y ło b y ze ws zech miar k o rzy s tn e d la ws zy s tk ich , ab y tak p o zo s tało . Z Pan em Bo g iem! – Żeg n am… Zan im Lo u v ain zd ąży ł p rzetrawić tę ro zmo wę, jed en p o d ru g im zad zwo n iły jeg o włas n a k o mó rk a, a p o tem telefo n n a b iu rk u . Ok azało s ię, że całk iem o d wro tn ie n iż s ię k o mis arz s p o d ziewał, d o p racy zamierzał p rzy jś ć Rafals k i, p rzy s ięg ając, że mo że s ię ju ż o b y ć b ez lek ó w p rzeciwb ó lo wy ch i w o g ó le więcej teg o ś wiń s twa d o u s t n ie weźmie, ch o ćb y miał wy ć jak wilk d o k s ięży ca. Nato mias t zaleg ły u rlo p wzięła o d d ziś Halin a i właś n ie d zwo n iła, b y o ty m zawiad o mić.
– Liczy łem n a cieb ie! – Lo u v ain zru g ał p an ią as p iran t b ez o g ró d ek . – Przep ras zam, p an ie k o mis arzu , ja n ap rawd ę mu s zę p o my ś leć, czy jes zcze n ad aję s ię d o tej ro b o ty . – Oczy wiś cie, że s ię n ad ajes z! – Lo u v ain p o h amo wał o g arn iającą g o iry tację, w zamian s tarając s ię wejś ć w ro lę p iep rzo n eg o mó wcy mo ty wacy jn eg o . – Os o b iś cie zd emas k o wałaś s ery jn eg o zab ó jcę, u rato wałaś ży cie jed n ej z jeg o o fiar i n ie p o p ełn iłaś b łęd ó w, k tó ry ch n ie d ało b y s ię p o tem o d k ręcić. Więc jes t d o b rze! M as z jak w b an k u p o ch wałę, n ag ro d ę i awan s , p ewn ie d a s ię załatwić i med al. Sły s załem, że Niemcy też co ś d la cieb ie s zy k u ją… – zełg ał, ale z d u ży m p rawd o p o d o b ień s twem trafn eg o p rzewid y wan ia. – To ws zy s tk o razem ch y b a jes t wy s tarczającą rek o mp en s atą, że z n o wej k ieck i n ici. – Sp ró b o wał o b ró cić s p rawę w żart. – Nie wiem, p an ie k o mis arzu . – Wciąż b y ła s zty wn a i o ficjaln a. – J a n ap rawd ę my ś lałam, że jes tem tward a, p rzy g o to wan a, że p o trafię p o rad zić s o b ie w k ażd ej s łu żb o wej s y tu acji. A tam mn ie p o p ro s tu s p araliżo wało . – By wa. Bo jes teś n o rmaln y m czło wiek iem, a n ie p o jeb an y m p s y ch o p aty czn y m mo rd ercą. Najważn iejs ze, że mimo ws zy s tk ich n erwó w i emo cji p o s łu ch ałaś mo jeg o ro zk azu i n ie s trzeliłaś mu w łeb . To o zn acza, że s ię n ad ajes z d o s łu żb y . Dlateg o p rzes tań s ię mazg aić, wy łaź z b etó w i meld u j s ię tu u mn ie min u ta o s iem! – Nie mo g ę… Przep ras zam. J a n ap rawd ę… Wy o b rażałam s o b ie wcześ n iej, że co ś tak ieg o mo że tam b y ć, p rzewid y wałam tak ą mo żliwo ś ć o p eracy jn ą. J ed n ak k ied y te p rzewid y wan ia zaczęły n a mo ich o czach s tawać s ię rzeczy wis to ś cią… To b y ło jak ieś s tras zn e déjà vu… Pro s zę, n iech p an k o mis arz zro zu mie, to d o ś wiad czen ie mn ie p rzero s ło . Do wied ziałam s ię o s o b ie czeg o ś n o weg o i mu s zę p o my ś leć, jak z ty m d alej ży ć… – W ży ć! – Lo u v ain wk u rwił s ię n a d o b re i rzu cił s łu ch awk ę b ez p o żeg n an ia. Sk o ro ta d u rn a p amp ers ó wa zaczęła s erio zap o d awać k awałk ami z p ras y k o b iecej, to fak ty czn ie zo s tał jej ty lk o lis t p o ch waln y n a p o żeg n an ie ze s łu żb ą mu n d u ro wą i p an iero wan ie s ch ab o wy ch . Szk o d a ty lk o , że s łab n ąceg o p rzy ro s tu n atu raln eg o p an i ek s as p iran t p ewn ie ju ż n ie p o p rawi, b o wciąż b ęd zie ch o d zić za n ią tu p o t u cięty ch mały ch s tó p … Ko mis arz p o s zed ł n ap ić s ię k awy . Świąto b liwy g o ś ć o raz s zan o wn i ws p ó łp raco wn icy p o d n ieś li mu ciś n ien ie d o teg o s to p n ia, iż miał cich ą n ad zieję, że p o tej k awie s zlag g o trafi i o n też b ęd zie miał u rlo p . Op ró cz n ap o ju Lo u v ain wmu s ił w s ieb ie s ło d k ieg o ro g alik a. Nie b y ł g ło d n y , s ło d y czy n ie lu b ił, ale zjad ł p rzez ro zu m. Ro zs ąd n ie b y ło mieć co ś w żo łąd k u , b o s k o ro ten d zień tak s ię zaczął, to
zg o d n ie z p rawem M u rp h y ’eg o ro zwó j wy d arzeń p rzek ro czy lu d zk ie p o jęcie za jak ieś d wie, trzy g o d zin y , a ju ż n ajd alej d o jd zie d o teg o w s amo p o łu d n ie. Up o raws zy
s ię z zaimp ro wizo wan y m
ś n iad an iem, Lo u v ain
zad zwo n ił
do
Bileck ieg o . Zamierzał tak o p iep rzy ć d u rn eg o red ak to rk a, żeb y mu w p ięty p o s zło i jes zcze o b ie u rwało n a d o d atek , aż b y s ię n ieś więtej p amięci Szy mań s k i zd ziwił. Patrząc zaś n a p ro b lem n ieco ch ło d n iejs zy m o k iem, wy g ląd ało n a to , że trzeb a b ęd zie o d ło ży ć n a b o k ws zy s tk ie ś led cze b ieżączk i i w try b ie p iln y m ś ciąg n ąć tu tę p ark ę s amo zwań czy ch tajn y ch ag en tó w, p o czy m wd ro ży ć im p ro g ram o ch ro n y ś wiad k ó w. Ws zy s tk o to w s y tu acji, g d y Halin a, k tó ra n ajlep iej mo g łab y s ię ty m zająć, k o n temp lo wała właś n ie g łęb o k o ś ć ran s wej d u s zy , a wy s o k ie n aczals two lad a ch wila o trząś n ie s ię z s zo k u i zaczn ie wy d zwan iać z p o u czen iami p o lin ii i n a b azie. Bileck i n ie o d eb rał telefo n u . M iał wy łączo n ą k o mó rk ę. M o żliwe, że jes zcze s p ał. W k o ń cu zaliczy ł p ewn ie ciężk ą n o c. Nawet to zro zu miałe. Do p rawd y mało k o mu u d aje s ię zro b ić z s ieb ie tak k o n certo weg o id io tę! Tak ie rzeczy to ty lk o n a k ab ló wce, n a k an ale „Co med y Cen tral"… Parę lat temu Lo u v ain p o p rzy s iąg ł s o b ie, że n ig d y więcej żad n emu p is mak o wi n ie d a s ię wy p ro wad zić z ró wn o wag i. Teraz tę p rzy s ięg ę d iab li wzięli! Tru d n o , trzeb a b y ło jech ać p o d u rn ia d o d o mu ! Do b rze, że p rzy n ajmn iej Rafals k i n ie k azał n a s ieb ie czek ać. Lo u v ain w p aru s ło wach zrefero wał mu s y tu ację. Po d k o mis arz w ramach k o men tarza zd ro wą ręk ą p o s tu k ał s ię w czo ło i p o jech ali. Bileck i wy n ajmo wał k awalerk ę w jed n y m z mró wk o wcó w za Żelazn ą Bramą, z czeg o wn io s ek , że mó g ł b y ć ty lk o Wietn amczy k iem lu b „s ło ik iem". Wb rew p o zo ro m ro zs trzy g n ięcie teg o d y lematu wcale n ie b y ło p ro s te, b o mo że i Bileck i tak n a o k o n a Azjatę n ie wy g ląd ał, ale za to , jak s ię o k azało , zn aczn ie g o rzej o d p rzeciętn eg o Wietn amczy k a ro zu miał p o p o ls k u . M ó wiło mu s ię p rzecież, że ma czek ać, aż k o mis arz Lo u v ain s ię d o n ieg o o d ezwie, czy n ie mó wiło ?! Tej jad o witej, o b my ś lo n ej p o d ro d ze zło ś liwo ś ci n ie u d ało s ię jed n ak wy g ło s ić zas p an emu ad res ato wi w p rzed p o k o ju , p o n ieważ Bileck ieg o w mies zk an iu n ie b y ło . By ły za to wy łaman e zamk i w d rzwiach … Z Lo u v ain a mo men taln ie wy p aro wał cały wk u rw n a red ak to ra. Rafals k i n aty ch mias t s ięg n ął p o k o mó rk ę i wezwał ek ip ę d o ch o d zen io wą. Po tem o b aj wes zli d o ś ro d k a. Tru p a n a s zczęś cie n ie zn aleźli. Bałag an b y ł, ale n iezb y t d u ży , co o d razu wy k lu czało p o s p o lite właman ie rab u n k o we. Nie s k rad zio n o k o mp u tera, k tó ry s tał
włączo n y i mru g ał wy g as zaczem ek ran u , p rzed s tawiający m an io łk a z trąb k ą. Po za ty m wy ciąg n ięto ws zy s tk ie p ap iery z b iu rk a o raz ro zs y p an o n a p o d ło d ze zawarto ś ć teczek i s k o ro s zy tó w, two rzący ch p o d ręczn e d zien n ik ars k ie arch iwu m. Sp rawca n ajwy raźn iej ch ciał wied zieć, n ad czy m p an red ak to r o s tatn io p raco wał. W związk u z ty m, jak s ię o k azało , właś ciwy k ip is z zro b ił d o p iero w k o mp u terze g o s p o d arza. Rafals k i zajął s ię n im jak o mło d s zy i lep iej o b ezn an y z n o wo czes n ą tech n o lo g ią. Lo u v ain ro zp o czął ws tęp n e o g lęd zin y w s tary m s ty lu , s p rawd zając b ard ziej k las y czn e ś lad y . Drzwi zo s tały wy ważo n e ło mem. Nie trzeb a b y ło s ię b ard zo wy s ilać, p o n ieważ n ie zmien io n o ich o d n o wo ś ci, czy li o d czas ó w Go mu łk i. Wy s tarczy ło lek k o p o d waży ć, ab y ś ru b y mo cu jące s k o b le g ład k o wy s u n ęły s ię z framu g i. Pewn ie n awet n ie trzes zczały p rzy ty m zb y t g ło ś n o . M u s iało to trwać zn aczn ie k ró cej o d ewen tu aln ej zab awy z wy try ch em. Drzwi o d łazien k i zas tali zamk n ięte. Należało wątp ić, ab y włamy wacz s taran n ie zamk n ął je za s o b ą, więc raczej w o g ó le tam n ie zag ląd ał. To zn aczy , że wied ział, że Bileck ieg o n ie ma w d o mu , czy li wcześ n iej o b s erwo wał mies zk an ie. Wid ział zatem wy ch o d ząceg o red ak to ra, p o czy m ws zed ł jak p o s wo je, zajmu jąc s ię o d razu ty m, co g o n ajb ard ziej in teres o wało . Po za ty m Bileck i n ie wy s zed ł s tąd s am. Tro ch ę wcześ n iej b y ła tu k o b ieta i zro b iła s iu s iu , zo s tawiając p o s o b ie o p u s zczo n ą i p rzy k ry tą d es k ę s ed es o wą. Żad en mies zk ający s amo tn ie k awaler b y tak n ie p o s tąp ił. Zatem o b o je p ań s two n arzeczen i g d zieś s ię zawieru s zy li. Ob y ty lk o n ie p o s zli k o n ty n u o wać s wo jeg o amato rs k ieg o ś led ztwa… – Krzy s iek , ch o d ź tu s zy b k o ! – W g ło s ie Rafals k ieg o zn ać b y ło n ap ięcie. – Co jes t? – Lo u v ain wró cił d o p o k o ju . – Zn alazłem to w p o czcie, w fo ld erze „elemen ty wy s łan e". – Po d k o mis arz o b ró cił ek ran w s tro n ę p artn era. By ły tam s k an y jak ich ś d o k u men tó w. – Co to ? – zap y tał Lo u v ain , zan im zd ąży ł s ię im lep iej p rzy jrzeć. – Hak i n a cieb ie – zak o mu n ik o wał s u ch o Rafals k i. – Wy s łan e d o k ilk u n as tu s to łeczn y ch red ak cji d o k ład n ie d wad zieś cia trzy min u ty temu . Nie mó wiłeś , że zaczy n ałeś w es b ecji… Lo u v ain d o p iero teraz zau waży ł n a zes k an o wan y ch o d b itk ach lo g o In s ty tu tu Pamięci Naro d o wej i p o czu ł, że mu s i u s iąś ć. – W s u mie to two ja s p rawa, n ie wn ik am… – Rafals k i s tarał s ię zach o wy wać rzeczo wo i p ro fes jo n aln ie, a więc jak n a s wó j s ty l b y cia całk iem n ien atu raln ie. –
Trzeb a b ęd zie zab ezp ieczy ć ten k o mp u ter. Niech in fo rmaty k p o s zp era g łęb iej w tward y m d y s k u , mo że jes zcze co ś tam zn ajd zie… – Zab rzmiało to tak d wu zn aczn ie, że p o d k o mis arz zamilk ł i z p rzes ad n ą s taran n o ś cią zaczął zamy k ać s y s tem, p o czy m o d łączy ł k ab le jed n o s tk i g łó wn ej. Lo u v ain milczał. Tłu maczy ć s ię czy s ię n ie tłu maczy ć? To b y ło teraz iś cie h amlety czn e p y tan ie. Czu ł, że b ęd zie mu s iał, i to częs to , więc ch y b a n ie ma s en s u zaczy n ać teg o za wcześ n ie? Dals ze ro zważan ia tej k wes tii p rzerwało p rzy b y cie p atro lu . Przy s łan o d wó ch zwy k ły ch k rawężn ik ó w celem ty mczas o weg o zab ezp ieczen ia miejs ca zd arzen ia, b o ek ip a z tech n ik iem k ry min aln y m b y ła g d zieś zajęta. Do b re i to ! Ko mis arz p o s tan o wił, że mu s zą teraz p rzed e ws zy s tk im o d n aleźć Bileck ieg o , więc p o jad ą p o p y tać u n ieg o w p racy . Wątp liwe, żeb y red ak to r p o jech ał d o ro b o ty z d ziewczy n ą, ale mo że d zwo n ił wy tłu maczy ć s ię z n ieo b ecn o ś ci i tam b ęd ą co ś wied zieć. Rafals k i wy s zed ł z mies zk an ia b ez s ło wa. Wy raźn ie u b y ło mu n a ro zmo wn o ś ci. – Nie wiem, czy zau waży łeś – o d ezwał s ię wres zcie, k ied y ws ied li d o win d y – ale te k wity p o s zły też d o s ek retariatu red ak cji „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ". Lo u v ain n ie s k o men to wał. Nie miał o ch o ty d o my ś lać s ię, co z teg o b ęd zie, wo lał zo b aczy ć to n a włas n e o czy . Czas em lep iej n ie mieć za d u żo wy o b raźn i… J eg o wejś cie d o p o k o ju red ak cy jn eg o zo s tało p rzy jęte jak man ifes tacja s ameg o s zatan a. W p rzes łan y ch d o k u men tach b y ły s tare i n o we zd jęcia Lo u v ain a, zatem id en ty fik acja n ie n as tręczała żad n y ch tru d n o ś ci. Co więcej, b y ła to n ajwy raźn iej s en s acja d n ia, b o wiem p o licjan ci zas tali cały zes p ó ł w s tan ie g o rączk o weg o p o d n iecen ia. Ws zy s cy p o rzu cili p racę, a wy d ru k i d o k u men tó w p rzes łan y ch p rzez k o leg ę Bileck ieg o wręcz wy ry wan o z d ru k ark i, p o czy m s o b ie n awzajem z rąk . – Precz z k o mu n ą! – wrzas n ął jak iś p ry s zczaty o k u larn ik n a wid o k wch o d ząceg o k o mis arza. – Pro s zę p ań s twa, p ro s zę o ch wilę u wag i! Sp rawa jes t b ard zo p o ważn a… – Lo u v ain s p ró b o wał p rzejąć in icjaty wę, ale b ez s k u tk u . – Czy ma p an n ak az p rzes zu k an ia n as zej red ak cji?! – zawo łał o ficjaln y m to n em o s o b n ik wy g ląd ający n a red ak to ra n aczeln eg o lu b p rzy n ajmn iej jeg o zas tęp cę. – J eś li n ie, to p ro s zę n aty ch mias t o p u ś cić lo k al! – Nie mamy zamiaru p rzes zu k iwać was zej red ak cji. – W s u k u rs k o led ze p o s p ies zy ł Rafals k i. – Szu k amy jed y n ie red ak to ra Bileck ieg o . Ch cielib y ś my wied zieć, g d zie o n teraz jes t.
Kto ś zaś miał s ię n erwo wo , p o czy m z k ażd ą k o lejn ą u p ły wającą s ek u n d ą ten ś miech s tawał s ię co raz b ard ziej h is tery czn y . – To n ies ły ch an e! – Czło wiek , k tó ry wcześ n iej d o mag ał s ię n ak azu , teraz aż zatrząs ł s ię z o b u rzen ia i ś więtej zg ro zy . – Żeb y tak ie rzeczy d ziały s ię jes zcze ćwierć wiek u p o u p ad k u k o mu n izmu ?! W wo ln ej Po ls ce?! Niep o jęte! Ch o ć mo że n ależało s ię teg o s p o d ziewać… No więc co p an o wie ch cielib y teraz zro b ić n as zemu k o led ze? Wy wieźć g o g d zieś d o las u i s k ato wać? Po łamać mu p alce? Uto p ić mo że… ? Do Rafals k ieg o d o tarło , że wy raził s ię n iezręczn ie, ale ju ż n ie wp ad ł n a p o my s ł, jak b y tę g afę o d k ręcić, ty lk o zamilk ł z o p ad n iętą s zczęk ą. Nie jeg o ep o k a i n ie ten wiek , jak mawiał p o eta, więc p o d k o mis arz zu p ełn ie n ie wied ział, jak p o rad zić s o b ie w n ag le zmartwy ch ws tały ch realiach ancien régime... – Pro s zę p ań s twa! – z k o n ieczn o ś ci zn ó w mu s iał zab rać g ło s Lo u v ain . – To jes t k o mp letn e n iep o ro zu mien ie! Nie mam żad n y ch zły ch zamiaró w wo b ec p an a red ak to ra Bileck ieg o … – Ak u rat! – wrzas n ął k to ś . – Z s erca mu wy b aczam… – Teraz z k o lei Lo u v ain zd ał s o b ie s p rawę, że jeg o relig ijn e p rzy zwy czajen ia p o d s u n ęły mu n ie te s ło wa, k tó re n ależało b y w tej s y tu acji p o wied zieć, o ile w o g ó le tak o we b y ły . Od p o wied ział mu o g ó ln y s zy d erczy ś miech . – Precz z k o mu n ą! – zawo łała z k o lei jak aś d ziewczy n a. – Wy n o ś cie s ięęę… ! – Gło s jej tak zawib ro wał, że mało n ie p o p ęk ały s zy b y w o k n ach . Red ak to ro wi, k tó ry wy p o wiad ał s ię d o tąd w imien iu całeg o zes p o łu , z emo cji zab rak ło tch u i s łó w. – Niewiary g o d n a b ezczeln o ś ć… Diab els k a p rzewro tn o ś ć… – wy rzu cał z s ieb ie w jawn y m s zo k u . Najp ierw p o czerwien iał, a teraz z k o lei zaczął g wałto wn ie b led n ąć. – Pro s zę p ań s twa! – Lo u v ain n ie u s tęp o wał. – Red ak to ro wi Bileck iemu i jeg o n arzeczo n ej g ro zi n ieb ezp ieczeń s two . – Uzn ał, że w ty ch o k o liczn o ś ciach p o win ien u jawn ić tajemn icę ś led ztwa. – Dlateg o b ard zo was p ro s zę, ab y ś cie n am p o mo g li. J es tem jak n ajd als zy o d jak iejk o lwiek o s o b is tej zems ty . – Kłams two ! – wy d y s zał s zef zes p o łu . – Oh y d n e k łams two … I to w ży we o czy ! – M o rd ercy !!! – wrzas n ęła h is tery czn ie łamiący m s ię g ło s em red ak to rk a, k tó ra wcześ n iej k rzy czała „p recz z k o mu n ą". – Pro s zę p o h amo wać emo cje i n ie u tru d n iać ś led ztwa! – Rafals k i p o s tan o wił o k azać s tan o wczo ś ć, ale o czy wiś cie d o lał ty lk o o liwy d o o g n ia.
– On i o b aj s ą o p ętan i! – p o in fo rmo wał p o licjan tó w mężczy zn a w ś red n im wiek u , k tó ry d o tąd s p rawiał wrażen ie n ajp rzy to mn iejs zeg o w ty m g ro n ie. – Ty lk o mo d litwa wy zwo li n as i ich z mo cy mro czn y ch s ił! Wariatk a wy my ś lająca p o p rzed n io o d mo rd ercó w n aty ch mias t p ad ła n a k o lan a i zaczęła g ło ś n o o d mawiać „Ojcze n as z". Lo u v ain o wi zab rak ło p o my s łó w n a ro związan ie tej p o rąb an ej s y tu acji. Bezrad n ie wo d ził wzro k iem o d twarzy d o twarzy i n ab ierał g ran icząceg o z ab s o lu tn ą p ewn o ś cią p rzek o n an ia, że o b aj z Rafals k im trafili d o filii s zp itala p s y ch iatry czn eg o i n iech cący p rzerwali s es ję terap ii g ru p o wej. – M o że jed n ak zg arn ijmy ich ws zy s tk ich za u tru d n ian ie ś led ztwa i n aru s zen ie czci fu n k cjo n ariu s zy ? – zap ro p o n o wał p ó łg ło s em p o d k o mis arz. – Na d o łk u wy p aru je z n ich całe to o s zo ło ms two i mo że w k o ń cu s ię d o g ad amy … Z b rak u lak u Lo u v ain zaczął s ię n ad ty m s erio zas tan awiać, jed n ak żad n ej d ecy zji p o d jąć n ie zd ąży ł. – Bracia i s io s try ! – zawo łał k to ś za n imi wielk im g ło s em. To mu s iał b y ć n ie k to in n y jak s am red ak cy jn y k s iąd z as y s ten t, o k tó reg o is tn ien iu ws p o min ał wielo k ro tn ie Bileck i. Oficjaln y p rzed s tawiciel Ko ś cio ła n ie p o k azał s ię wcześ n iej, g d y ż n ajwy raźn iej p o trzeb o wał czas u , ab y ro zezn ać s y tu ację i n ależy cie s ię d o n iej p rzy g o to wać. Teraz wy s zed ł z n ało żo n ą s tu łą i z u n ies io n y m w p rawej d ło n i metalo wy m k ru cy fik s em, k tó ry zwró cił w s tro n ę p o licjan tó w. – Bracia i s io s try ! – p o wtó rzy ł z p o wag ą. – Od mó wmy razem eg zo rcy zm d o ś więteg o M ich ała Arch an io ła, ab y o b ro n ił n as p rzed zły mi d u ch ami i zmu s ił je, ażeb y o p u ś ciły to miejs ce. Uk lęk ły jes zcze trzy o s o b y . – Święty M ich ale Arch an iele! – zaczął k s iąd z as y s ten t. – Ws p o mag aj n as w ś więtej walce! A p rzeciw n ieg o d ziwo ś cio m i zas ad zk o m złeg o d u ch a b ąd ź n as zą o b ro n ą! Ob y ich Bó g p o g ro mić raczy ł! Po k o rn ie p ro s imy , ab y Ks iążę wo js k a n ieb ies k ieg o s zatan a o raz in n e d u ch y złe, k tó re n a zg u b ę n as zą p o ty m ś wiecie k rążą, mo cą b o żą s trącił d o p iek ła! Tam ich miejs ce, a n ie tu ! – Amen !!! – zawo łali ch ó rem ws zy s cy czło n k o wie red ak cji. – Święty M ich ale Arch an iele… – Eg zo rcy zm zaczął s ię o d p o czątk u . – Nad al ch ces z ich d ru to wać? – rzu cił p ó łg ło s em Lo u v ain d o Rafals k ieg o . – Ch rzan ić to ! – s y k n ął wk u rzo n y p o d k o mis arz, o b ró cił s ię n a p ięcie i ru s zy ł d o d rzwi.
Lo u v ain p o d ąży ł za n im. Od wró t p rzed s tawicieli s ił ciemn o ś ci zo s tał p rzy jęty g ro mk imi b rawami zg ro mad zo n y ch . Najb ard ziej p o d n ieco n a d ewo tk a n a k o lan ach p o d es zła d o k ap łan a, k tó ry to s p rawił, i z fan aty czn y m u wielb ien iem p o cało wała g o w ręk ę. – Nie p o k azu j mi ju tro żad n y ch g azet! – p o wied ział Lo u v ain d o p artn era, k ied y s ch o d zili p o s ch o d ach . – Nawet o n ich n ie ws p o min aj! – Co ro b imy d alej? – Po d k o mis arz zn ó w b y ł n eu traln ie p ro fes jo n aln y . – Wracamy d o firmy ! Trzeb a fo rmaln ie d ać zn ać d o telek o mu n ik acji, żeb y s p rawd zili, p rzy k tó ry ch mas ztach an ten o wy ch lo g o wała s ię o s tatn io k o mó rk a Bileck ieg o , jeś li ją wres zcie włączy ł. I zn aleźć n u mer d o Sawick iej. M o że w ten s p o s ó b ich n amierzy my . – OK – rzu cił lak o n iczn ie Rafals k i.
ROZDZIAŁ 1 3 GABINET GROZY
Lu cy n a k rzy czała n a całe g ard ło . Z s zero k o o twarty mi o czami, ro zd y g o tan a, p rzerażo n a, k u rczo wo ch wy tając s ię p o ręczy i co ch wila zmien iając u ch wy t, ale to w n iczy m n ie p rzy wracało p o czu cia b ezp ieczeń s twa, więc zn ó w zaczy n ała d es p erack o macać wo k ó ł s ieb ie. Z p o czątk u wy g ląd ało to n a żart, k o k ieterię, mo że tro ch ę p rzery s o wan ą, ale ju ż p o ch wili eman o wało z n iej ty lk o czy s te p rzerażen ie. Sp rawiała wrażen ie, że zaraz s tąd wy s k o czy , b a, z s amej s ieb ie n awet, b y le d alej, b y le n a ziemię! Z p ewn o ś cią zro b iłab y co ś s zalo n eg o , n ieo b liczaln eg o , wręcz n ieb ezp ieczn eg o , g d y b y ty lk o s ama my ś l o ty m n ie zwielo k ro tn iała irracjo n aln eg o lęk u . – Bo że, Bo że… – jęczała i zaraz, zd aws zy s o b ie s p rawę, że p rzy zy wa n ad aremn o , ch ciała s ię p rzeżeg n ać, ale to p o zb awiło b y ją jed n eg o p u n k tu o p arcia, więc p o p rzes tała n a k o n wu ls y jn y m mach n ięciu ręk ą, i zn ó w wczep iła s ię w k rawęd ź ławy . – Us p o k ó j s ię. – Zd eto n o wan y Bileck i s tarał s ię mó wić n ajs p o k o jn iej, jak u miał. – Przy s u n ę s ię d o cieb ie… Przy tu lę… Pró b a s p ełn ien ia o b ietn icy s p rawiła, że g o n d o la zn aczn ie o d ch y liła s ię o d p o zio mu , co jed y n ie wzmo g ło p an ik ę Lu cy n y . Wrzas n ęła tak , że s ąs ied n ia p ara i o b s łu g a n a d o le p rzes tali d y s k retn ie s k ry wać u ś miech y . J u ż b ez o g ró d ek rech o tali z wariatk i. – Nie! Sied ź, g d zie jes teś ! – wy d y s zała Lu cy n a p o k ry ta ś mierteln ą b lad o ś cią. – Nie ru s zaj s ię… – W o czach miała tak ie b łag an ie, że M arcin p o wo lu tk u wró cił n a s wo je miejs ce. Ty mczas em d iab els k i mły n n a p lacu Defilad wy n ió s ł ich d o p iero d o p o ło wy s zczy to wej wy s o k o ś ci. Na s zczęś cie cała mach in a zatrzy mała s ię teraz, żeb y ci n a czu b k u mieli ch wilę n a p o d ziwian ie p an o ramy ś ró d mieś cia. To p o zwo liło Lu cy n ie o ch ło n ąć n ieco i wró cić d o zd ro wy ch zmy s łó w. Przy n ajmn iej wzg lęd n ie… – Czemu n ie p o wied ziałaś , że mas z lęk wy s o k o ś ci? – Bileck i d o ło ży ł s tarań , b y w jeg o g ło s ie n ie zab rzmiał to n p reten s ji. – M y ś lałam… że p rzy to b ie… n ie b ęd ę s ię b ać… – wy k rztu s iła. – Gd y b y m n ie ch ciała, to b y ś zrezy g n o wał… A ja wid ziałam, że mas z o ch o tę… g d zie ty , tam ja…
Wy p ad ało ją p o tak im wy zn an iu p o cało wać w ręk ę, ale to o zn aczało b y k o n ieczn o ś ć p rzes u n ięcia s ię b liżej i k o lejn e b u jn ięcie g o n d o li. Bileck i p o p rzes tał więc n a o s tro żn y m wy ciąg n ięciu ręk i i d o tk n ięciu czu b k ami p alcó w jej d ło n i. Ty lk o tak o s zczęd n y g es t n ie n aru s zy ł ch wiejn ej ró wn o wag i. J ed n ak n a n iewiele to s ię zd ało , g d y ż d iab els k i mły n ru s zy ł zn o wu . W p ierws zej s ek u n d zie ws zy s tk imi g o n d o lami majtn ęło n ap rawd ę mo cn o . W efek cie wrzas k Lu cy n y d ał s ię s ły s zeć we ws zy s tk ich zak ątk ach p lacu Defilad . M o że n awet n a s amej g alerii wid o k o wej Pałacu Ku ltu ry . – W p o rząd k u ?! – u p ewn ił s ię zan iep o k o jo n y o ch ro n iarz n a d o le. – Tak ! Tak ! – o d k rzy k n ął mu M arcin . – Cu d o wn ie! – zap ewn iła ze s wej s tro n y Lu cy n a, k u rczo wo zacis k ając p o wiek i. Zatrzy mali s ię w s zczy to wy m p o ło żen iu . – Zo b acz, jak tu ład n ie! – zach ęcił n arzeczo n ą Bileck i. – No , o twó rz o czy … Pro s zę. Po k ręciła p rzecząco g ło wą. – Po wied z mi, jak ju ż b ęd ziemy z p o wro tem n a d o le. Wo b ec teg o s am red ak to r p rzek ręcił s ię n a s wo im s ied zen iu i p o p atrzy ł n a d ach y Do mó w To waro wy ch Cen tru m i k amien ic p rzy Alejach J ero zo lims k ich . Wars zawa n a p o zio mie d ach ó w to b y ł całk iem in n y ś wiat. Bileck i p o my ś lał, że p atrzy w tej ch wili n a mias to o czami an io łó w… Lu cy n a d zis iaj o k azała s ię jed n y m z n ich . Có ż z teg o , że z lęk iem wy s o k o ś ci. Przy s zła d o n ieg o z s ameg o ran a, żeb y g o p o cies zy ć. Nie miała żad n y ch p reten s ji, n ie ro b iła wy mó wek , że d o p u ś cił d o med ialn ej k atas tro fy . Raczej s ieb ie g o to wa b y ła o b win iać, że za mało p rzy k ład ała s ię d o zd o b y wan ia p o trzeb n y ch mu in fo rmacji. Gd y b y n ie to , z p ewn o ś cią jemu u d ało b y s ię co ś zro b ić… Py tan ie co ? On ze s wej s tro n y wied ział aż n ad to d o b rze, że s ch rzan ił ro b o tę, b o ro man s o wan ie zep ch n ęło ws zy s tk o n a p lan d als zy , ale d o ło ży ł s tarań , b y jej teg o n ie wy p o min ać. Zap ewn iał więc, że to jemu zab rak ło ro ztro p n o ś ci. Ta wzajemn a licy tacja n a p o czu cia win y zak o ń czy ła s ię k ilk o ma n amiętn y mi p o cału n k ami w p rzed p o k o ju , aż zro b iło s ię n ap rawd ę g o rąco . Ty m razem Lu cy n a n ie zap ro tes to wała, k ied y jeg o d ło ń zn ó w zn alazła s ię n a jej p iers i. Przez mis eczk i mięk k ieg o s tan ik a wy czu ł ju ż jęd rn iejące b ro d awk i… Przy p ad ł u s tami d o d ek o ltu . J es zcze ch wila, a zacząłb y jej ro zp in ać b lu zk ę. Na d o d atek zas k o czo n y wizy tą n arzeczo n ej n ie zd ąży ł p o s łać łó żk a. Grzech n ieczy s to ś ci b y ł więc n ap rawd ę o k ro k . Na s zczęś cie d o b ry Bó g u s trzeg ł ich o d s id eł p o k u s y !
Op amiętali s ię jak o ś , ale ro zs tać s ię teraz i ro zejś ć d o p racy n ie mieli s iły . Po s tan o wili więc, że cały ten d zień s p ęd zą razem. Kied y Lu cy n a p o s zła d o łazien k i, M arcin zad zwo n ił d o red ak cji, b y p o wiad o mić, że b ierze d zień wo ln y i że to p iln e. Nic więcej n ie d o d ał, n ie ch ciał s ię tłu maczy ć an i k łamać. M imo ws zy s tk o k rew jes zcze b u rzy ła s ię w n ich , więc p o s tan o wili wy jś ć z d o mu i tro ch ę zas zaleć n a mieś cie. Ty m s p o s o b em wy ląd o wali n a zimo wy m fes ty n ie n a p lacu Defilad , w g o n d o li d iab els k ieg o mły n a. Lu cy n a n ajad ła s ię n ap rawd ę d u żo s trach u , ale p rzy n ajmn iej cieles n e żąd ze p rzes tały ich d ręczy ć. Wres zcie zjech ali n a d ó ł i tu wciąż p o k rzy k u jącą ze s trach u p an n ę u d ało s ię wy p ro wad zić z ro zch y b o tan ej g o n d o li k u n iemałej u cies ze b ramk arzy . J ed n ak k ied y Lu cy n a p o czu ła tward y g ru n t p o d n o g ami, o d zy s k ała n aty ch mias t rezo n i o b ró ciła całą s y tu ację w żart. Że n ib y wy k rzy czeć s ię jes t b ard zo zd ro wo . Ok azała s ię w ty m n awet całk iem p rzek o n u jąca, s ąd ząc p o min ach p an ó w z o b s łu g i. Ba, zas k o czy ła n awet s ameg o Bileck ieg o . – Wies z, mam o ch o tę p o b ać s ię jes zcze tro ch ę… – zak o mu n ik o wała, tu ląc s ię d o n ieg o . – To mo że teraz k aru zela? – zap ro p o n o wał o s tro żn ie Bileck i. – Wo lę jed n ak co ś b ard ziej p rzy ziemn eg o . – Gab in et g ro zy ?
*** – Ch o lern i tajn i ag en ci! – k lął w ży wy k amień Lo u v ain , czy tając wy d ru k i. J as n a k rew zalała g o ju ż jak iś czas temu . Teraz k o mis arz czek ał n a trzęs ien ie ziemi. I n ie miał n ajmn iejs zy ch wątp liwo ś ci, że jak zaraz jeb n ie, to s k ali Rich tera zab rak n ie! By ć mo że teg o właś n ie s zu k ał włamy wacz, ale d o ś wiad czo n y w red ak cy jn ej ro b o cie Bileck i zd o łał zab ezp ieczy ć i u k ry ć p lik n a d y s k u n a ty le d o b rze, że tamten g o n ie zn alazł. Nato mias t ich b ieg ły in fo rmaty k p o rad ził s o b ie w trzy min u ty , i tak o to n a b iu rk u k o mis arza wy ląd o wał s zk ic p rzy s złeg o arty k u łu wraz z n o tatk ami ze s p o tk ań z „L"… Szalen ie tru d n y d o o d g ad n ięcia mo n o g ram! Gd y b y ż ten d u reń n ap is ał ch o ciaż „g łęb o k ie g ard ło ", to mo żn a b y p rzy n ajmn iej p o d ejrzewać, że ch o d zi o jak ieś d ziwk i… Do p rawd y , n ie wiad o mo b y ło , czy s ię ś miać, czy p łak ać. Z zap is k ó w Bileck ieg o wy n ik ało jas n o , że o b o je zielo n eg o p o jęcia n ie mieli, w co s ię wp ak o wali, p rzed e ws zy s tk im n ie wied zieli, że w tej s p rawie mu s i d ziałać d ru g i zab ó jca, n aś lad o wca
Damięck ieg o , a co g o rzej d la s ieb ie, wy raźn ie wp ad li n a właś ciwy tro p . J u ż s am fak t, że ś wiąto b liwy p an red ak to r zach o wał te in fo rmacje wy łączn ie d o włas n ej wiad o mo ś ci, k walifik o wał s ię jak o fo rmaln e u tru d n ian ie ś led ztwa i p o wó d d o p o g awęd k i z p ro k u rato rem Witeck im n a temat mielen ia tatara. Najlep iej z jąd er. No i o b y ty lk o n a ty m s ię to s k o ń czy ło , b o z p u n k tu wid zen ia g łó wn eg o s p rawcy wś cib s k a p ark a b ez wątp ien ia k walifik o wała s ię d o całk o witej lik wid acji. I to k o n ieczn ie w jak iś malo wn iczy s taro tes tamen to wo -ap o k alip ty czn y s p o s ó b . Ty mczas em mimo u zy s k an ia n o wy ch , is to tn y ch ws k azó wek ś led ztwo n ależało zawies ić n a k o łk u i s k u p ić s ię teraz n a rato wan iu p ary s zczęś liwy ch n arzeczo n y ch . Gd zie o n i b y li, d o ch o lery ?! Telefo n k o mó rk o wy Bileck ieg o o s tatn i raz lo g o wał s ię w s ieci, k o rzy s tając z an ten y zn ajd u jącej s ię n ajb liżej jeg o mies zk an ia. Po tem d u reń ciężk i s wo ją k o mó rk ę wy łączy ł. Us talen ie n u meru Sawick iej n atk n ęło s ię n a n ies p o d ziewan e tru d n o ś ci. Dy rek to rk a s zk o ły , w k tó rej n arzeczo n a Bileck ieg o p raco wała, zaczęła b ełk o tać co ś o o ch ro n ie d an y ch o s o b o wy ch i zaży czy ła s o b ie fo rmaln ej p o d k ład k i w ch arak terze d u p o ch ro n u , a Witeck i ak u rat b y ł w s ąd zie. Sło wem, ws zy s tk o s p rzy s ięg ło s ię wb rew fu n k cjo n ariu s zo m! M in ęła g o d zin a z h ak iem, zan im u d ało s ię u s talić, że k o mó rk a Sawick iej zalo g o wała s ię o s tatn i raz w o k o licach p lacu Defilad . Zap ewn e g o łąb k i p o s zły s o b ie p o g ru ch ać n a zimo wy m fes ty n ie. Narzeczo n a p an a red ak to ra telefo n u n ie o d eb rała. Wid ać n ie miała w zwy czaju ro zmawiać z n iezn ajo my mi. Lo u v ain zawo łał Rafals k ieg o i zak o mu n ik o wał mu , że jad ą p o d Pałac Ku ltu ry . Po d k o mis arz u zn ał, że o tej p o rze n ie p o win n o b y ć tam zb y t wielu lu d zi, więc o n i d waj wy s tarczą, żeb y s p rawd zić cały teren . Ty lk o b y le s zy b k o , zan im zak o ch an i n ie p o s zu k ają s o b ie k o lejn ej atrak cji… Nie b y ł to d o k o ń ca ro zs ąd n y p o my s ł, ale Lo u v ain b y ł zb y t wk u rwio n y , żeb y n a d o d atek s p ierać s ię jes zcze z p artn erem i n aleg ać n a ws p arcie mu n d u ro weg o p atro lu . Kied y wy ch o d zili z p ałacu M o s to ws k ich , ak u rat g d y mijali p o rtiern ię, p rzy s zed ł SM S, że Bileck i zn ó w włączy ł k o mó rk ę. Lo u v ain s tan ął i n aty ch mias t d o n ieg o zad zwo n ił, ale p an red ak to r, p o d o b n ie jak wcześ n iej jeg o b o g d an k a, telefo n u p o p ro s tu n ie o d eb rał. J ak o s ię rzek ło , k rew zalała k o mis arza ju ż wcześ n iej, więc teraz w s tan ie b iałej g o rączk i p o in fo rmo wał o n b ard zo g ło ś n o ws zy s tk ich wo k ó ł, co włas n o ręczn ie u k ręci, a n as tęp n ie wy rwie z d u p y ch o lern emu p is mak o wi, jak g o ty lk o s p o tk a! Po mijając zb ęd n e s zczeg ó ły , Lo u v ain w całk iem n iep ro fes jo n aln y s p o s ó b załatwił
s o b ie wielu ś wiad k ó w k iero wan ia g ró źb k araln y ch p o d ad res em p rzed s tawiciela wo ln ej p ras y w d emo k raty czn y m p ań s twie p rawa. No fak ty czn ie, n ie p o win ien b y ł, n ie z jeg o d o ś wiad czen iem, ale g ran ice p aran o i zo s tały p rzek ro czo n e zn aczn ie wcześ n iej. M o żn a b y rzec, iż ak tu aln ie p an a k o mis arza co ś p o p ro s tu o p ętało …
*** Ku p ili więc b ilety d o p ałacu s trach ó w. Bileck i miał p ewn e wątp liwo ś ci, czy to ab y n a p ewn o g o d ziwa ro zry wk a. Gran ica o k u lty zmu i s atan izmu b y ła n iep o k o jąco b lis k o , a mo że n awet zo s tan ie p rzek ro czo n a… M arcin u zn ał jed n ak , że n ie b ęd zie o b ciążać Lu cy n y ro zterk ami s wo jeg o s u mien ia. On a b y s ię z n im n aty ch mias t zg o d ziła, ale n a p ewn o też b y łab y ro zczaro wan a. Lep iej więc b y ło jej n ie p s u ć zab awy , zwłas zcza p o ty m, jak n ajad ła s ię s trach u n a d iab els k im mły n ie. J ak aś rek o mp en s ata s ię jej n ależała. W s u mie i tak d o b rze, że jes zcze ch ciała s ię b awić. Kied y s tan ęli w k o lejce d o wó zk ó w, k tó ry mi mieli wjech ać d o p rzy b y tk u s tras zy d eł, k to ś p rzy p ad k iem o tarł s ię o Bileck ieg o , k tó ry w ty m mo men cie zd ał s o b ie s p rawę, że n ie ma w k ies zen i telefo n u k o mó rk o weg o . Pamiętał n a p ewn o , że g o tam wcześ n iej wk ład ał… Ok rad li g o czy zg u b ił? Stars zy mężczy zn a, k tó ry g o p o trącił, n ie wy g ląd ał p o d ejrzan ie. Po wied ział „p rzep ras zam" i o d d alał s ię n ies p ies zn ie. By ł zb y t d o b rze u b ran y jak n a d ro b n eg o zło d ziejas zk a. Bileck i p o my ś lał więc, że k o mó rk a mo g ła mu wy p aś ć, k ied y wy ciąg ał ro ztrzęs io n ą Lu cy n ę z g o n d o li d iab els k ieg o mły n a. Fak ty czn ie tro ch ę s ię p rzy ty m n ag imn as ty k o wał i wted y telefo n mó g ł mu wy lecieć. Przep ro s ił więc n arzeczo n ą n a ch wilę i zawró cił p o d d iab els k i mły n . Nie ch ciał Lu cy n y n iep o k o ić, więc n ie p o wied ział jej, co s ię s tało , a ty lk o ty le, żeb y ch wilę zaczek ała, i o d d alił s ię, zan im zd ąży ła zap y tać d laczeg o . Po zwo lił jej p rzy p u s zczać, że id zie d o to alety . Biern e wp ro wad zen ie w b łąd w d o b rej s p rawie to ch y b a n ie g rzech … ? J eś li ju ż, to lek k i. Nies p ełn a min u tę p ó źn iej p o ty m, jak M arcin zn ik n ął jej z o czu , Lu cy n a o trzy mała o d n ieg o SM S: NIESPODZIANKA! WEJ DŹ DO STRACHÓW SAM A! Po za ty m b y ło jes zcze n ieo d eb ran e p o łączen ie z jak ieg o ś n iezn an eg o n u meru ,
więc n ie o d d zwo n iła. Pewn ie k o lejn a n atarczy wa rek lama. Lu cy n a wró ciła d o k o lejk i i zaczek ała n a wo ln y wó zek d o p ałacu s trach ó w. Kied y p o d jech ał, o b ejrzała s ię jes zcze, czy M arcin n ie wraca, p o czy m ws iad ła ju ż b ez d als zeg o o ciąg an ia. Ob s łu g u jący wejś cie mężczy zn a zap iął jej łań cu ch zab ezp ieczający p rzed wy p ad n ięciem z wag o n ik a w czas ie jazd y i p ch n ął weh ik u ł n a try b y n ap ęd o we. Ro zleg ł s ię p rzen ik liwy zg rzy t. Nies p o d ziewan ie s p o ważn iała, s amo tn a Lu cy n a Sawick a z en erg iczn y m ło s k o tem o d jech ała w ciemn o ś ć p ełn ą p o two ró w, zawo d zeń i fo s fo ry zu jący ch k o ś cio tru p ó w.
*** Telefo n s ię zn alazł! M iała g o fak ty czn ie o b s łu g a d iab els k ieg o mły n a. Och ro n iarz p o wied ział, że właś n ie p rzed ch wilą o d d ał g o jak iś d zieciak , a więc mu s iał g o zn aleźć g d zieś tu b lis k o . Ucies zo n y Bileck i n ie wn ik ał ju ż d o k ład n ie, k to i g d zie d o k ład n ie jeg o k o mó rk ę zn alazł. W zamian u ciął s o b ie z ży czliwy m o ch ro n iarzem k ró tk ą p o g ad an k ę n a temat d o b reg o wy ch o wan ia ws p ó łczes n eg o mło d eg o p o k o len ia, wy rażając p rzy p u s zczen ie, że ó w u czciwy ch ło p iec mu s i p o ch o d zić z p o rząd n ej k ato lick iej ro d zin y . Ro zmó wca red ak to ra ze s wej s tro n y s twierd ził, że tak a s o lid n o ś ć zas łu g u je n a n ag ro d ę, i s o len n ie zap ewn ił, że jak mało lata zn ó w s p o tk a, p rzek aże mu zn aleźn e… Ty m s p o s o b em p o u p ły wie p ięciu min u t, u b o żs zy o d wad zieś cia zło ty ch , Bileck i wró cił tam, g d zie zo s tawił n arzeczo n ą. Zd ziwił s ię, że jej n ie s p o tk ał. Wp rawd zie s ię n ie u mawiali, ale wy d awało mu s ię, że o n a wy s zła z k ró tk iej k o lejk i, ab y zaczek ać n a jeg o p o wró t. Czy żb y jed n ak p o jech ała s ama? M ężczy zn a o b s łu g u jący wjazd zap y tan y , czy wid ział d ziewczy n ę w p o marań czo wej k u rtce, p o twierd ził i d o d ał, że wó zek z tą p an ią p o win ien ju ż wy jech ać z p ałacu . Właś ciwie to jak iś czas temu … Zd ziwio n y Bileck i ru s zy ł zatem d o wy jś cia z g ab in etu g ro zy . Ak u rat wy jech ało s tamtąd k ilk a p u s ty ch wó zk ó w i p o to czy ło s ię b ezwład n ie p o p o ch y ln i w k ieru n k u ramp y wjazd o wej. Lu cy n y n ig d zie n ie b y ło . M arcin cierp liwie czek ał, jed n ak , k ied y z p awilo n u wy jech ała tró jk a ro zemo cjo n o wan y ch n as to latek , zap ewn e n a wag arach , k tó ry ch wjazd red ak to r
wid ział p o d czas ro zmo wy z wó zk o wy m, cierp liwo ś ć red ak to ra s k o ń czy ła s ię w o k amg n ien iu . Lu cy n a z p ałacu s trach ó w n ie wy s zła! M u s iała tam b y ć ju ż z d zies ięć min u t. M o g łab y w ty m czas ie zaliczy ć z p ięć k u rs ó w. I n ib y co miałab y tam ty le czas u ro b ić? J eś li wy s zła, to n ajwy raźn iej zaraz p o tem g d zieś s o b ie p o s zła, o b rażo n a n a n arzeczo n eg o , k tó ry p o zo s tawił ją s amą n a p as twę lo s u … To o s tatn ie b y ło n ajb ard ziej p rawd o p o d o b n e. M o że Lu cy n a zau waży ła jeg o p o g awęd k ę z o ch ro n iarzem p rzy d iab els k im mły n ie? Czy żb y to ją tak ro zg n iewało ? Bileck i ch wy cił k o mó rk ę i p o łączy ł s ię z Lu cy n ą. M imo ch o d em zarejes tro wał, że ma n ieo d eb ran e łączen ie o d k o mis arza Lo u v ain a, n a co wcześ n iej n ie zwró cił u wag i. Lu cy n a n ie o d eb rała. On a ch y b a n ap rawd ę mo cn o s ię n a n ieg o p o g n iewała. M arcin p o s tan o wił wy s łać jej SM S z p rzep ro s in ami. Zaczął s zu k ać o s tatn ieg o k o n tak tu . Ze zd en erwo wan ia o two rzy ł n ie tę o p cję i p o k azała s ię s k rzy n k a z wiad o mo ś ciami wy s łan y mi. Red ak to r zo b aczy ł SM S, k tó ry d o Lu cy n y wy s łał k to ś p o d s zy wający s ię p o d n ieg o . Żeb y s ama wes zła… Wło s y p o p ro s tu s tan ęły Bileck iemu d ęb a. Lo d o waty s trach zalał mu g ard ło , a n as tęp n ie tward ą b ry łą lo d u p rzeto czy ł s ię p rzez b rzu ch i o s iad ł ciężk o w d o le n ó g . Red ak to r n ie b y ł w s tan ie zro b ić k ro k u , my ś leć an i d o b y ć z s ieb ie g ło s u . Zmro ziło g o i p o raziło d o s zp ik u k o ś ci. Po tem, p o n ie wied zieć jak b ard zo d łu g iej ch wili, jeg o wzro k p ad ł n a tab liczk ę u mies zczo n ą p rzy wy lo cie b ieg n ąceg o p rzez „Nieb ezp ieczeń s two ! Wejś cie s u ro wo wzb ro n io n e!".
p ałac
s trach ó w
tu n elu :
Po b ieg ł tam p o d p rąd . Us k o czy ł p rzed wy jeżd żający m wag o n ik iem, o d g arn ął zas ło n ę z p as ó w czarn ej g u my , p rzed o s tał s ię p rzez ś lu zę ś wietln ą i p o s fo rs o wan iu d ru g iej zas ło n y wp ad ł w mru g ającą mag mę s in o -czerwo n o -zielo n y ch ś wiateł i k ak o fo n iczn y ch d źwięk ó w: wrzas k ó w, u p io rn y ch ch ich o tó w, b u czen ia, zawo d zen ia. Ko lejn y wó zek o mal n ie p o łamał mu g o len i. Wp ó ło ś lep io n y i o s zo ło mio n y Bileck i zau waży ł g o w o s tatn iej ch wili. Kto ś w n im s ied ział i ch y b a teraz n ap rawd ę s ię p rzeraził. Nieważn e! Red ak to r b rn ął n ap rzó d , n ie b acząc, że w tak im o to czen iu o raz w ty m s tan ie d u ch a p o leg an ie n a zd ro wy ch zmy s łach b y ło co n ajmn iej zawo d n e i n iero zs ąd n e. Właś ciwie to całk iem b ez s en s u .
J ak aś czaro wn ica n a mio tle wy leciała mu p ro s to w twarz, o mal n ie wy b ijając zęb ó w d rzewcem mio tły . Ok ry wające k u k łę łach man y zak ry ły Bileck iemu o czy , tak że n ie zd ąży ł u s k o czy ć p rzed n as tęp n y m wag o n ik iem. Do s tał w lewy g o leń , aż mu zaćmiło u my s ł. Zd ał s o b ie s p rawę, że s am wrzas n ął z b ó lu , ale w ty m o to czen iu b y ł ty lk o jes zcze jed n ą efek to wn ą d ek o racją. Szaleń s two b y ło w n im, s zaleń s two b y ło wo k ó ł n ieg o , s zaleń s two g o p o ch łan iało … Ty lk o wid zo wie s ied zący n is k o w wag o n ik ach b y li b ezp ieczn i. Czło wiek wy p ro s to wan y co ch wila wp ad ał w jak ieś p u łap k i. Ak u rat wy mach u jący ręk ami k o ś cio tru p cu d em ty lk o n ie wy d łu b ał Bileck iemu o k a tward y m, o ś cis ty m p alcem. Po tem b y ł jak iś wis ielec. Właś ciwie to p o wies zo n a k o b ieta. Bileck i en erg iczn ie o d ep ch n ął ją z d ro g i, ab y p rzejś ć d alej, i d o p iero teraz zd ał s o b ie s p rawę, że to n ie jes t k u k ła… To b y ło ciało , jes zcze ciep łe lu d zk ie ciało . Ob ró cił je k u s o b ie i wó wczas mig ające s tro b o s k o p o wo n ieb ies k ie ś wiatło u k azało mu twarz Lu cy n y . Oczy miała s zero k o o twarte, b ły s k ające s in o . Wy s u n ięty języ k d o ty k ał p o d b ró d k a. W ty m o ś wietlen iu k o lo r u b ran ia wy d awał s ię całk iem in n y , n ie p o marań czo wy , ale jak b y b eżo wy … J ęzy k b y ł czarn y , a s u k ien k a w o k o licach u d mo k ra o d mo czu . Bileck i co fn ął s ię i p atrzy ł. Szczęś liwy m trafem s tan ął ak u rat w miejs cu , g d zie p rzejeżd żające co ch wila wó zk i mijały g o b ezp ieczn ie. Nic n ie zro b ił. Po p ro s tu s tał i g ap ił s ię n a wis zącą Lu cy n ę. On a zaś k o ły s ała s ię, p o trącan a p rzez k o lejn e wó zk i. Red ak to r n ie p rzy jmo wał teg o wid o k u d o wiad o mo ś ci. Teg o n ie b y ło , to n ie mo g ła b y ć p rawd a… Do p iero k ied y M arcin Bileck i o p u ś cił wzro k , n a d ło n i tru p a d o s trzeg ł b ły s k s wo jeg o p ierś cio n k a zaręczy n o weg o . Wó wczas zro zu miał, wted y d o tarło d o n ieg o . Zawy ł. Przeraźliwie, d zik o , ch wy tając s ię za s k ro n ie, p rzep ełn io n y p rag n ien iem, ab y n aty ch mias t u mrzeć, a ws zy s tk ie s tras zy d ła g ab in etu g ro zy zawtó ro wały mu w s zy d erczy m ch ó rze, mru g ając ś lep iami, b u cząc i g es ty k u lu jąc k o n wu ls y jn ie w b ezlito s n ej p aro d ii jeg o n ies zczęś cia. Ko s zmarn a g ro tes k a tej s cen y p arad o k s aln ie s p rawiła, że w g ło wie red ak to ra zatliła s ię jes zcze is k ierk a zd ro weg o ro zs ąd k u . M o że o n a jes zcze ży je? M o że d a s ię rean imo wać… czas u n ied u żo … Ru s zy ł, ab y zd jąć ciało , lecz wted y co ś p o ch wy ciło g o b ru taln ie za ramię. Alb o k to ś … Nie zd ąży ł teg o ro zs trzy g n ąć. Ws trząs elek try czn y z p aralizato ra zamien ił
ws zy s tk ie jeg o mięś n ie w p ó łp ły n n y b u d y ń . Red ak to r Bileck i b ezwład n ie jak wó r ru n ął n a twarz, wp ro s t n a s zy n y wag o n ik ó w d la zwied zający ch p ałac s trach ó w. Na zewn ątrz, s to metró w d alej, p o ś ro d k u p lacy k u z k ramami ze ś wiąteczn y mi o zd o b ami, Lo u v ain i Rafals k i p rzy g ląd ali s ię in ten s y wn ie mijający m ich ze ws zy s tk ich s tro n lu d zio m, wy p atru jąc wś ró d p rzech o d n ió w p o s zu k iwan ej p ary . W k o ń cu u wag ę o b u p o licjan tó w p rzy k u ły k rzy k i o raz ro s n ące z k ażd ą ch wilą zamies zan ie p rzy p ałacu s trach ó w.
ROZDZIAŁ 1 4 OSOBISTY ASYSTENT ARCYBISKUPA
Tłu m d zien n ik arzy k łęb iący ch s ię p rzed p ałacem M o s to ws k ich n iewiele ró żn ił s ię o d s tad a o czad ziały ch o d zap ach u ś wieżej k rwi rek in ó w. No mo że ty lk o ty m, że ty ch tu taj, w p rzeciwień s twie d o mo rs k ich d rap ieżn ik ó w, mo żn a b y ło jes zcze b ard ziej ro zd rażn ić. Starczy ły jak ieś n ieo p atrzn e s ło wo lu b n erwo wy g es t, k tó re ci d ran ie s tarali s ię z cały m ro zmy s łem s p ro wo k o wać. – Pan ie k o mis arzu , czy żb y to p ań s k ie d awn e n awy k i wzięły g ó rę p o latach ?! Natu ra ciąg n ie wilk a d o las u ?! – To tak zwy k ła s ię mś cić k o mu n is ty czn a Słu żb a Bezp ieczeń s twa?! Czy jes t p an mo że zwo len n ik iem ru ch u rek o n s tru k cji h is to ry czn ej?! – Czy red ak to r Bileck i p o d zieli teraz lo s Krzy s zto fa Olewn ik a?! Gd zie g o więzicie?! Te o s tatn ie in s y n u acje b y ły n ajg o rs ze. I co więcej, mo g ły b y ć teraz rzu can e całk iem b ezk arn ie. Gd y b y w p ałacu s trach ó w zn aleźli zwło k i i Sawick iej, i Bileck ieg o , b y ło b y to d o p rawd y lep s ze o d ak tu aln ej s y tu acji, w k tó rej mieli ty lk o ciało n au czy cielk i, a jej n arzeczo n y zn ik ł jak k amień w wo d ę. Najwy raźn iej zo s tał p o rwan y . Przez k o g o ? Od p o wied ź n a to p y tan ie n arzu cała s ię s ama w k o n tek ś cie ś wieżo u jawn io n y ch i ro zes łan y ch p o s to łeczn y ch red ak cjach fak tó w z p rzes zło ś ci k o mis arza Lo u v ain a. Do p o n u rej d o s k o n ało ś ci u zu p ełn iały tę in try g ę zezn an ia zes p o łu red ak cy jn eg o „Przy jaciela Eg zo rcy s ty " – ws zy s cy jed n o g ło ś n ie, z s amy m k s ięd zem as y s ten tem n a czele, p rzy s ięg ali, że o s zalały ek s es b ek o s o b iś cie wtarg n ął d o red ak cji, żeb y s ię zemś cić n a ich ws p an iały m k o led ze... J ak b y k o mu ty ch o s zo ło mó w b y ło mało , to b y li jes zcze p o ważn i fu n k cjo n ariu s ze, k tó rzy n a włas n e u s zy s ły s zeli wy b u ch k o mis arza p o ty m, jak Bileck i n ie o d eb rał jeg o telefo n u . Do ś ć p o wied zieć, że ru ty n o we czy n n o ś ci w p ałacu s trach ó w s p ad ły p rawie w cało ś ci n a g ło wę Rafals k ieg o . Lo u v ain a p o n ies p ełn a g o d zin ie wy g arn ął s tamtąd wy d ział wewn ętrzn y . M ag lo wali g o p rzez cały wieczó r i p ó ł n o cy . Ich w k o ń cu u d ało mu s ię p rzek o n ać, ale n ie med ia. Te d o s tały zb y t d o b ry i g o rący temat, ab y z n ieg o zrezy g n o wać ty lk o d lateg o , że jak ieś g łu p ie, d ru g o rzęd n e fak ty s ię tu n ie zg ad zały . Z wczo rajs zej d o b rej p ras y i p o zy ty wn eg o wizeru n k u k o mis arza n ie zo s tało n ic. Ba,
ci, co g o n ied awn o wy ch walali, teraz, ab y zatrzeć to n ieb y wałe faux pas, p o czu wali s ię d o wzmo żo n ej n ad g o rliwo ś ci w o b rzu can iu g o b ło tem. M ało teg o , s p rawa zaczy n ała s ię ro b ić p o lity czn a, b o ju ż w s ejmie p o s ło wie wieczn ej o p o zy cji zaczęli g ard ło wać, że g d y b y o n i rząd zili, to b y zawczas u zlu s tro wali, i d o tak ich rzeczy , o czy wis ta o czy wis to ś ć, b y n ie d o s zło ! Szczerze mó wiąc, Lo u v ain s am n ie wied ział, jak im cu d em jes zcze n ie o d s u n ięto g o o d ś led ztwa. Sp o d ziewał s ię teg o jak amen w p acierzu , a tu n ic… Up ierd liwy zwy k le n u mer telefo n u n aczals twa n ie p o jawił s ię an i razu wś ró d p o łączeń p rzy ch o d zący ch . Szczy ty res o rto weg o ś wieczn ik a milczały jak zak lęte. By ć mo że, w o g ó ln y m zamęcie, tak o czy wis ty p o my s ł, jak o d s tawien ie Lo u v ain a n a b o czn y to r n ik o mu n ie wp ad ł d o g ło wy . Ch o ciaż mo że jed n ak wp ad ł, b o Rafals k i, jak ty lk o zro b ił s wo je n a p lacu Defilad , n aty ch mias t d o s tał ś cis ły zak az wy ś ciu b ian ia n o s a z d o mu , d o p ó k i mu s ię u rlo p zd ro wo tn y n ie s k o ń czy . Telefo n ó w o d n iezn an y ch o s ó b też n ie mó g ł o d b ierać d o k o ń ca rek o n wales cen cji. A jak b ęd zie g rzeczn y , to ciep ły s to łek w cen trali In terp o lu ju ż n a n ieg o czek ał. Za zas łu g i i o fiarn ą s łu żb ę, ma s ię ro zu mieć. Halin ę też czek ały jak ieś ek s tra mio d n o ś ci n a p o żeg n an ie z mu n d u rem. Wo b ec teg o k o mis arz p rzeczu wał, że o n s am zo s tał p rzezn aczo n y d o ro li k o zła o fiarn eg o , ty lk o p ewn ie jes zcze trwały g o rączk o we u s talen ia, n a o łtarzu k tó reg o d o k ład n ie b ó s twa g o zarżn ą… Ko lejn y d zien n ik arz, n ib y to w zamies zan iu , s ztu rch n ął mo cn o Lo u v ain a mik ro fo n em w p o liczek . – Pan ie k o mis arzu , czy p an n a Sawick a zg in ęła p o to , żeb y k ara d la red ak to ra Bileck ieg o b y ła ty m d o tk liws za?! No n ie! To b y ł ju ż s zczy t b ezczeln o ś ci i k u rews twa! Lo u v ain s tracił p an o wan ie n ad s o b ą. Zaćmiło g o p o p ro s tu . Zro b ił p ó ł o b ro tu , żeb y d ać s k u rwielo wi w mo rd ę, ale jed en z to warzy s zący ch mu k o leg ó w w p o rę ws zed ł p o międ zy n ich , zap o b ieg ając d o d atk o wemu s k an d alo wi. Kto ś in n y s tan o wczo p rzep ch n ął k o mis arza p rzez p ró g d o wn ętrza b u d y n k u . Śmierć Lu cy n y Sawick iej b y ła rzad k im w k ry min alis ty ce p rzy p ad k iem mo rd ers twa p rzez p o wies zen ie. Aczk o lwiek w o k o liczn o ś ciach , w k tó ry ch d o zd arzen ia d o s zło , ta meto d a n arzu cała s ię p o n iek ąd s ama. Uk ry ty w mro k u zab ó jca zn ien ack a zarzu cił p ętlę n a s zy ję o fiary , k ied y ta p rzejeżd żała o b o k n ieg o . W u łamk u s ek u n d y ciało mło d ej n au czy cielk i zo s tało wy wleczo n e z wag o n ik a p rzez n ap in ający s ię g wałto wn ie s zn u r. Zg u b iła p rzy ty m p an to fle. J ed en zn aleźli w p o jeźd zie, d ru g i o p o d al zwło k . Szarp n ięcie b y ło tak mo cn e, że p ętla s k ręciła jej k ark , zan im zd ąży ła
u d u s ić. Nies zczęs n a ch y b a n awet
n ie s p o s trzeg ła, że u miera. Po tem
ciało
p o d ciąg n ięto wy żej i zawies zo n o p o międ zy in n y mi elemen tami d ek o racji p awilo n u . Dziewczy n a miła, u czciwa, b ard zo relig ijn a. Sy mp aty czn a n au czy cielk a, lu b ian a p rzez u czn ió w, ch o ć matematy czk i rzad k o b y wają lu b ian e. Szczęś liwa, ś wieżo zaręczo n a, p ełn a ży cia, mło d o ś ci, marzeń o ro d zin ie... Prag n ąca ży ć i d awać ży cie. Ko leżan k i i k o led zy z b y łej g ru p y ws p arcia k s ięd za J an a, n iezależn ie o d p łci i wiek u , p o p ro s tu b eczeli, o p o wiad ając o Lu cy n ie p rzed k amerami. Ta ś mierć ro zb iła ich k o mp letn ie. Co więcej, zach wiała tak że mo cn o ich wiarą. Wciąż p y tali, jak Bó g mó g ł n a to p o zwo lić?! A p o tem ju ż n iek tó rzy s ami s o b ie d awali o d p o wied ź, że Bó g ich o p u ś cił, a Ko ś ció ł s ię o d n ich o d wró cił. Przecież o b iecy wan o im s zczeg ó ln ą o ch ro n ę p rzed zems tą wy p ęd zan y ch d emo n ó w, a ty mczas em wy d an o ich wręcz n a ich p as twę! J ak tak mo żn a?! No jak ?! Rzeczn ik k u rii g ad ający jed y n ie o n o wy m atak u n a Ko ś ció ł wciąż d o lewał ty lk o o liwy d o o g n ia. Co więcej, p o s u n ął s ię d o in s y n u acji, że Lu cy n a p o p ełn iła s amo b ó js two , b o mo że s zu k ała ro zg ło s u … Ewen tu aln ie s u g ero wał zes p ó ł M ü n ch h au s en a… Tak i b ezmiar p o d ło ś ci i b ezs en s u n ik o mu n o rmaln ie n ie mieś cił s ię w g ło wie! Dawało s ię to zracjo n alizo wać jed y n ie jak o s k rajn ie d es p erack ą p ró b ę o d s u n ięcia o s k arżeń o d Ko ś cio ła za ws zelk ą cen ę, co marn ie wró ży ło d als zemu ś led ztwu … A ty m mło d y m lu d zio m trzeb a b y ło fak ty czn ie zap ewn ić o ch ro n ę. To s tan o wiło p rio ry tet ró wn ie ważn y , jak u s talen ie, co s ię s tało z Bileck im. Wiad o mo b y ło ty lk o , że red ak to r wd arł s ię d o p ałacu s trach ó w i tam p o p ro s tu ro zp ły n ął s ię w p o wietrzu . Ob ezwład n io n o g o i wy n ies io n o – ten s cen ariu s z wy d awał s ię lo g iczn y , ale mo n ito rin g teren u n ic n ie zarejes tro wał. Kamera n ie ś lep iła p rzez cały czas ak u rat n a zap lecze p ałacu s trach ó w. Po d czas p o ró wn y wan ia u jęć wy s zło , że w d o mn ieman y m czas ie zd arzen ia zn ik n ął s tamtąd trzy s tu litro wy k o n ten er n a ś miecie. W s am raz, b y załad o wać w n ieg o czło wiek a, zap ak o wać w n ied u żą fu rg o n etk ę i zu p ełn ie n ie rzu cać s ię w o czy . Wp rawd zie n ie s p o s ó b b y ło n ie wejś ć p rzy ty m w p o le wid zen ia k amer, ale n ad zó r mo n ito rin g u u zn ał ś mieciarzy p rzy p racy za zb y t n ieciek awy wid o k i p rzemieś cił o b iek ty w w s tro n ę ro s n ąceg o zamies zan ia p rzed wejś ciem. Zarejes tro wało s ię ty lk o d wu s ek u n d o we u jęcie k o n ten era p ch an eg o p rzez n iewid o czn ą o s o b ę w k ieru n k u p ark in g u o b s łu g i. Na ty m tro p s ię u ry wał. Raczej wątp liwe, ab y k to ś miał s ię zg ło s ić wk ró tce lu b k ied y k o lwiek z żąd an iem o k u p u . Zamias t teg o n ależało o czek iwać, że s p rawca p rzewid ział d la Bileck ieg o
ś mierć p o p rzed zo n ą jak ąś s zczeg ó ln ą fo rmą u d ręczen ia, i to ws zy s tk o , ma s ię ro zu mieć, n a med ialn e k o n to Lo u v ain a. Py tan ie: co teraz? W co tu ręce wło ży ć? Och ro n ą d la o calały ch czło n k ó w g ru p y ws p arcia, jak s ię o k azało p o p rzy b y ciu k o mis arza d o Ko men d y Sto łeczn ej, k to ś ju ż s ię zajął. Do b rze! Ty lk o co d alej? Bez ws p ó łp raco wn ik ó w, b ez ws p arcia, za to z n iemal całk o witą p ewn o ś cią, że k ażd y p o p ro s zo n y o p o mo c k o leg a z miejs ca n a u s zach s tan ie, żeb y s ię wy fik s o wać z tak ś mierd zącej s p rawy . Fak t, że wy d ział wewn ętrzn y n ie wn ió s ł p rzeciw Lo u v ain o wi żad n y ch o s k arżeń , b ard ziej p rzy p o min ał czas y s łu s zn ie min io n e, an iżeli w czy mk o lwiek tu p o mag ał. Ko mis arz u s iad ł za b iu rk iem i ciężk im wzro k iem o b s es y jn ie wręcz g ap ił s ię n a telefo n . By ł p ewn y , że ap arat za ch wilę zad zwo n i i n iezn o s zący s p rzeciwu g ło s zak o mu n ik u je mu , że ma wy p ierd alać n a emery tu rę, ale ju ż, w k o s miczn y ch p o d s k o k ach ! J ed n ak telefo n u p arcie milczał. Lo u v ain s p ró b o wał w k o ń cu wziąć s ię w g arś ć i p rzean alizo wać fak ty , d o p as o wać n o we in fo rmacje d o s tary ch . Zatem k to ś co ś miał p rzeciwk o p rak ty k o m k s ięd za J an a... Do teg o s to p n ia, że p o s tan o wił wy mo rd o wać mu całą g ru p ę ws p arcia mo d litewn eg o . M u s iał to b y ć k to ś wcześ n iej p rzez n ieg o eg zo rcy zmo wan y ... Przy p ad ek p o d o b n y d o Damięck ieg o , ale zn aczn ie b ard ziej in ten s y wn y emo cjo n aln ie... Zważy ws zy , jak ich p acjen tó w p ro fes o r Kęp s k i s y s tematy czn ie k iero wał n a eg zo rcy zmy , o raz d o d aws zy d o teg o n iezd o ln o ś ć ro zp o zn awan ia i ro zu mien ia ich emo cji p rzez k s ięd za J an a, wy ch o d ziło , że rzeczy wiś cie p o d czas ty ch ry tu ałó w mo g li n iech cący ro zju s zy ć n ap rawd ę ciężk ieg o wariata. „Szatan jes t n a wo ln o ś ci ". Lo u v ain ws p o mn iał s ło wa eg zo rcy s ty . Kto b y ł ty m s zatan em? Nies tety , n iefo rtu n n y m zb ieg iem o k o liczn o ś ci ten k to ś n ajwy raźn iej n ie s p o tk ał s ię n ig d y z d o k to rem Grab k ą. Ale p o win ien zach o wać s ię jak iś ś lad w d o k u men tacji zn ajd u jącej s ię w k u rii p rzy Flo riań s k iej. Ty lk o jak b y s ię tu d o ty ch p ap ieró w d o s tać? Telefo n n ie zad zwo n ił, za to n ies p o d ziewan ie g ó ra p rzy s zła d o M ah o meta. Ro zleg ło s ię p u k an ie, a zan im Lo u v ain zd ąży ł p o wied zieć „p ro s zę", d rzwi o two rzy ły s ię i d o p o k o ju wk ro czy ł o ficer d y żu rn y , p rzy b y ły w ch arak terze p rzewo d n ik a. Przy p ro wad ził ze s o b ą jak ieg o ś mło d eg o k s ięd za. Wiek iem o s o b y d u ch o wn ej z p ewn o ś cią n ie n ależało s ię tu taj s u g ero wać, s k o ro b o wiem g o ś cio wi zap ewn io n o as y s tę o d s ameg o h o lu n a d o le, mu s iała to b y ć d o p rawd y n ie b y le jak a s zy ch a. W o czy rzu cała s ię p rzed e ws zy s tk im zn ak o mitej jak o ś ci s u tan n a z n atu raln eg o
jed wab iu . Lo u v ain n ie p o my lił s ię. – J es tem k s iąd z Pio tr – p rzed s tawił s ię p rzy b y s z. – Pio tr Ko zło ws k i, o s o b is ty s ek retarz, alb o też… – Uś miech n ął s ię n iewy mu s zen ie i k o n ty n u o wał: – mó wiąc n o wo mo d n ie, as y s ten t k s ięd za arcy b is k u p a d iecezji wars zaws k o -p ras k iej, J eg o Ek s celen cji M ieczy s ława M o raws k ieg o . – Krzy s zto f Lo u v ain , miło mi. – Ko mis arz u cies zy ł s ię całk iem s zczerze. Nad arzała s ię d o b ra o k azja, ab y zag ad n ąć o d o k u men tację eg zo rcy zmó w. Ch o ciaż p rzy p u s zczał, że tę wizy tę zawd zięcza jed n ak in n y m p rzy czy n o m. Oficer d y żu rn y zas alu to wał b ez s ło wa i wy co fał s ię rak iem, zamy k ając za s o b ą d rzwi. – Prag n ę p rzed e ws zy s tk im zap ewn ić p an a k o mis arza o ży czliwo ś ci i s tan o wczy m ws p arciu ze s tro n y J eg o Ek s celen cji w ty ch tru d n y ch ch wilach . Po s tęp o wan ie med ió w wo b ec p an a k o mis arza jes t całk o wicie n ie d o p rzy jęcia. Ciek awa d ek laracja, zważy ws zy , że p ry m w tej mierze wió d ł „Przy jaciel Eg zo rcy s ty ", k tó remu s ek u n d o wały in n e med ia p rawico wo -k ato lick ie. Lo u v ain d aro wał s o b ie u wag ę ak u rat n a ten temat, ale o d s u b teln eg o s ark azmu p o ws trzy mać s ię n ie zd o łał. – M y ś lę, że to zb liża mn ie b ard ziej d o cierp iąceg o Ko ś cio ła… O d ziwo , ó w p o n u ry żart zo s tał p rzy jęty całk iem s erio . – Bard zo n a to liczy my – o d p o wied ział k s iąd z Pio tr. – Ks iąd z arcy b is k u p i ja zn amy b ard zo d o b rze o s o b is tą p o b o żn o ś ć p an a k o mis arza i jes teś my n ią o g ro mn ie zb u d o wan i. Po d o b n ie jak wielu in n y ch zas łu żo n y ch lu d zi Ko ś cio ła… – zn acząco zawies ił g ło s . – W czy m mo g ę s łu ży ć? – Lo u v ain s p o ważn iał. – J eg o Ek s celen cji zależy n a jak n ajs zy b s zy m zak o ń czen iu teg o żen u jąceg o s p ek tak lu w med iach . Zb y t mo cn o g o d zi o n w au to ry tet Ko ś cio ła, co ch y b a p an k o mis arz d o b rze ro zu mie. – Do my ś lam s ię. – Zap ewn iam, że p o czy n io n o ju ż p ewn e s taran ia, d zięk i k tó ry m p ełn a k o n tro la n ad ś led ztwem w s p rawie n ies zczęś liwy ch zg o n ó w czło n k ó w g ru p y k s ięd za J an a Ry b y s p o czy wać b ęd zie n ad al w p ań s k ich ręk ach . Nik t n ie b ęd zie k wes tio n o wać mery to ry czn y ch k o mp eten cji o raz d ecy zji p an a k o mis arza. Wy s o k o p o s tawio n e o s o b is to ś ci u zn ały , że n a p an u mo żn a p o leg ać b ard ziej n iż n a k imk o lwiek in n y m.
– Dzięk u ję za zau fan ie… – Lo u v ain d o zn ał mro czn eg o o lś n ien ia. A więc to d lateg o telefo n n ie zad zwo n ił! Ro zk az wy lo tu n a zielo n ą trawk ę zo s tał an u lo wan y , p o n ieważ n aczals two n ad n aczals twem zab ro n iło g o ty k ać. – Wierzy my i jes teś my p rzek o n an i, że p rzed e ws zy s tk im leży p an u n a s ercu d o b ro Ko ś cio ła. – Có ż, w tej s p rawie mo żn a ws k azać ró wn ież in n e d o b ra… – Do b ro Ko ś cio ła mu s i b y ć p ierws ze! Szy b k ie zamk n ięcie tej trag iczn ej s p rawy zo s tan ie p rzy jęte b ard zo p rzy ch y ln ie zaró wn o p rzez n as zą k u rię, jak i in n e miaro d ajn e czy n n ik i h ierarch ii. – Ks iąd z Pio tr p o s tawił s p rawę jas n o . – Ch ciałb y m – wes tch n ął Lo u v ain – ale to n ie tak ie p ro s te. – J ak ie p an k o mis arz wid zi tru d n o ś ci? – Przed e ws zy s tk im tak ą, że Damięck iemu n ie u d a s ię p rzy p is ać p ierws zy ch trzech mo rd ers tw. On p rzy zn aje s ię ty lk o d o jed n eg o , a i to n ie d o k o ń ca u my ś ln eg o . – O to Op atrzn o ś ć ju ż s ię zatro s zczy ła. Pan k o mis arz n ie wie… ? Nie wied ział. W amo k u o s tatn iej d o b y żad n e in fo rmacje d o ty czące Damięck ieg o p o p ro s tu n ie p rzeb iły s ię d o k o mis arza. Ks iąd z Pio tr z en ig maty czn y m u ś miech em zn acząco s p o jrzał n a telefo n . Lo u v ain p o k ró tk im n amy ś le zad zwo n ił d o p ro k u rato ra. Ro zmo wa b y ła k ró tk a i wb iła k o mis arza w fo tel. Damięck i n ie ży ł. Zo s tał tej n o cy , o k o ło trzeciej n ad ran em, ś mierteln ie p o b ity p rzez in n y ch ares ztan tó w. Ko n k retn ie s k iep o wan o g o , czy li zad ep tan o mu g ło wę n a miazg ę. Sp rawcy p rzes tęp s tw s ek s u aln y ch n ig d y n ie b y li zb y tn io lu b ian i, a w ty m p rzy p ad k u k to ś d o d atk o wo ro zp u ś cił p lo tk ę, że b y ły men ad żer „Heu te Qo u " ma n a s u mien iu tak że i p ed o filię. J ak imś trafem Damięck i trafił d o celi z lu d źmi, k tó rzy n a b an k mo g li s p o d ziewać s ię wy ro k ó w d o ży wo cia, i b y ło im ju ż zu p ełn ie ws zy s tk o jed n o . Ewen tu aln ie p o trzeb o wali jes zcze ty lk o zas łu ży ć n a s zacu n ek p rzy s zły ch ws p ó ło s ad zo n y ch . – I tak zamierzałem o d rzu cić jeg o p ro p o zy cję u g o d y – mó wił w s łu ch awce p ro k u rato r Witeck i. – Ak u rat zg ło s iła s ię d o mn ie k o b ieta, k tó ra w imię „d an ia ś wiad ectwa p rawd zie" zd ecy d o wała s ię o s k arży ć Damięck ieg o o g wałt. Razem z zab ó js twem wy s tarczy ło b y tej g ło wizn y n a całk iem p rzy zwo ity s alces o n . Na d o d atek mecen as Ząb eck i wy co fał s ię z o b ro n y , jak o b y z p o wo d u p o g o rs zen ia s tan u zd ro wia. J a my ś lę, że ry zy k o wał p o g o rs zen iem in n y ch , zn aczn ie cen n iejs zy ch
s to s u n k ó w, jeś li p an k o mis arz wie, co mam n a my ś li… – Ży ł p o d le i s k o ń czy ł p o d le. – Lo u v ain o d ło ży ł s łu ch awk ę. – Ob y Bó g mimo ws zy s tk o zlito wał s ię n ad jeg o d u s zą! – p o d s u mo wał k s iąd z Pio tr. Lo u v ain p o czu ł, że ro b i mu s ię g o rąco . Ten zb ieg o k o liczn o ś ci zd ecy d o wan ie n ie wy g ląd ał n a p rzy p ad ek , ale d als ze wn io s k i aż s trach b y ło wy s n u wać… As y s ten t arcy b is k u p a s ied ział n ieru ch o mo i p atrzy ł p ro s to w o czy k o mis arza. – Tak … – p o wied ział wres zcie Lo u v ain , s tarając s ię, ab y zab rzmiało to n o n s zalan ck o i cy n iczn ie. – Teraz ju ż zu p ełn ie n ic n ie s to i n a p rzes zk o d zie, żeb y p rzy k lep ać Damięck iemu ws zy s tk ie trzy zab ó js twa. Po zo s tała jed n ak Sawick a. – To b y ł wy p ad ek lu b s amo b ó js two – zak o mu n ik o wał k s iąd z Pio tr n ied o p u s zczający m s p rzeciwu to n em. – M o że lep iej ze wzg lęd u n a p amięć tej b ied n ej d ziewczy n y o raz jej zas łu g i d la Ko ś cio ła n iech to b ęd zie wy p ad ek . Ko mis arz o d ch y lił s ię d o ty łu n a s wo im fo telu , zap atrzy ł n a g o ś cia i zad u mał. Zad ziwiające, jak b ard zo w ciąg u ty ch d wu d zies tu p ięciu lat o d wró ciły s ię te ro le – p o my ś lał. Zwierzy n a ło wn a s tała s ię d rap ieżn ik iem… Zas tan o wił s ię, co właś ciwie teraz czu je, ewen tu aln ie, co p o win ien czu ć w tej s y tu acji. Ws zak d ziało s ię właś n ie to , czy m ju ż ty le razy s tras zy ł Rafals k ieg o . Przeczu cia, teo rie, p rzy p u s zczen ia k ry s talizo wały s ię n a jeg o o czach w tward ą rzeczy wis to ś ć. To b y ło d o p rawd y zad ziwiające u czu cie! Ks ięd za Pio tra zn iecierp liwiło p rzeciąg ające s ię milczen ie Lo u v ain a. – Oczy wiś cie z n as zej s tro n y s ą to ty lk o n iezo b o wiązu jące s u g es tie d o ro zważen ia. Nie wątp imy , że p an k o mis arz, b ęd ąc wiern y m czło n k iem ws p ó ln o ty Ko ś cio ła, z właś ciwy m s o b ie p ro fes jo n alizmem u czy n i ws zy s tk o tak , ab y b y ło jak n ajlep iej… Pro s zę, tu jes t b ezp o ś red n i telefo n d o mn ie, g d y b y m mó g ł b y ć jes zcze w czy mś p o mo cn y . – Po ło ży ł n a b iu rk u wizy tó wk ę. – Niech p an k o mis arz w p ełn i zau fa Ko ś cio ło wi ś więtemu ... Z Bo g iem! – Ws tał en erg iczn ie i wy s zed ł, zan im Lo u v ain zd ąży ł zap y tać g o , jak d o d iab ła ma zamieś ć p o d d y wan Bileck ieg o razem z ro zs zalały mi z p o wo d u zag in io n eg o red ak to ra med iami. Przecież tu taj wch o d ziła w g rę s o lid arn o ś ć zawo d o wa, k tó ra ju ż p o g o d ziła „Gazetę Wy b o rczą" z „Nas zy m Dzien n ik iem". Nib y jak o n , g łó wn y p o d ejrzan y o ten cały kidnaping, miałb y teraz ó w p as ztet o d k ręcić? J ak imże p ap ies k im cu d em?! Zau fać Ko ś cio ło wi… Ps iak rew! Ty mczas em o d o k u men tacji o d b y ty ch d o tąd eg zo rcy zmó w p o g ad ać n ie zd ąży li. Ale n a p ewn o co ś tak ieg o mu s iało is tn ieć… Lo u v ain p o wró cił d o p rzerwan y ch
ro zważań . Sk o ro b o wiem ws zy s tk o zaczy n ało s ię o d p is emn y ch o p in ii Kęp s k ieg o , to k to ś p o tem p o win ien d alej te „h is to rie ch o ro b y " u zu p ełn iać o k o lejn e n o tatk i i p o d s u mo wan ia… Lo u v ain p o p atrzy ł z n amy s łem n a wizy tó wk ę k s ięd za as y s ten ta i zad u mał s ię, k ied y i jak n ajlep iej b ęd zie s k o rzy s tać z teg o n u meru ? Ty mczas em n ic s ię n ie d ziało . To zn aczy , o ws zem, n a fro n cie med ialn y m d ziało s ię ty le, że n awet s u p erb ezp ieczn y telewizo r p lazmo wy ek s p lo d o wałb y n aty ch mias t p o włączen iu , ale o d s ameg o k o mis arza Lo u v ain a n ik t ju ż zu p ełn ie n iczeg o więcej n ie o czek iwał. W s zczeg ó ln o ś ci p rzeło żen i n ie o czek iwali ś wiad czen ia ro b o ty ś led czej. Po za ty m ws zy s cy o mijali g o jak zg n iłe jajo . Do k o ń ca d n ia n ik t n ie zad zwo n ił, n ie wp ad ł p o g ad ać, an i n awet n ie p rzy s zed ł o b ejrzeć g o s o b ie jak o s ła s ied ząceg o za b iu rk iem alb o in n y p iep rzo n y fen o men . A p rzecież k o n iec k o ń có w b y ł g łó wn ą med ialn ą atrak cją d n ia, czy n ie? Lo u v ain d o trwał d o k o ń ca fo rmaln y ch g o d zin s łu żb y , czy tając wciąż te s ame p ro to k o ły w więd n ącej z k ażd ą k o lejn ą u p ły wającą g o d zin ą n ad ziei, że co ś is to tn eg o p rzeo czy ł. On lu b Rafals k i… No więc, d o ch o lery , n iczeg o n ie p rzeo czy li! Ws zy s tk ie is to tn e d la d als zeg o b ieg u ś led ztwa in fo rmacje b y ły w k u rii wars zaws k o -p ras k iej, k tó ra to właś n ie p rzez s wo jeg o s p ecjaln eg o p o s łań ca d ała mu „n iezo b o wiązu jącą s u g es tię", b y zamk n ął tę s p rawę, n ie o g ląd ając s ię n a tak i d ro b iazg jak mo rd erca b ieg ający n a wo ln o ś ci. Sk o ro p an Lo u v ain tak b ard zo k o ch ał Ko ś ció ł, to miał teraz d ać tej miło ś ci d o wó d ! Po rtk i w d ó ł, d u p a d o g ó ry ! Tak s ię s p rawy miały , i n ie u d awaj, n ie wmawiaj s o b ie mo ś ci Lo u v ain , że jes teś ty m ch o ć tro ch ę zas k o czo n y ! Po fajran cie k o mis arz wy mk n ął s ię ch y łk iem d o d o mu . Dzien n ik arze ju ż tam n a n ieg o n ie czato wali. Przy jęli w k o ń cu d o wiad o mo ś ci p o wtarzan e b ez k o ń ca p rzez rzeczn ik a Ko men d y Głó wn ej: „k o mis arz Lo u v ain k o men tarzy n ie u d ziela" i p rzes tali tracić n a n ieg o czas . W zamian , jak zn ał tę b ran żę, mieli s ię teraz z p y s zn a ws zy s cy jeg o k rewn i i zn ajo mi, tu d zież lu d zie, k tó rzy k ied y k o lwiek s ię z Krzy s zto fem Lo u v ain em zetk n ęli – k o led zy s zk o ln i, ze s tu d ió w, s ąs ied zi s tarzy i ak tu aln i. Przes tęp cy też. O d ziwo , ci o s tatn i, k ied y ich p y tan o o zd an ie, z p ewn o ś cią wy p o wiad ali s ię n ajp o ch leb n iej, a p rzy n ajmn iej z s zacu n k iem. Nawet s taru s zk o wie p o s ad zen i p rzez n ieg o w latach 8 0 . za ws p ó łp racę z „Ku ltu rą" twierd zili, że ak u rat ten es b ek n ie b y ł zn ó w tak i n ajg o rs zy … Lo u v ain n ie p o trzeb o wał o g ląd ać wy wiad ó w, b y wied zieć, co p o wied zą. Dwó ch z ty ch lu d zi s p o tk ał k ied y ś n a p ielg rzy mce i p o jed n ali s ię d awn o temu . Teraz ty lk o u ch lać s ię! To b y ł całk iem ro zs ąd n y p lan n a k o n iec wieczo ru , ale
zn ó w n ie u d ało s ię g o zrealizo wać. Zad zwo n ił k s iąd z Pio tr. – Czy p an k o mis arz o g ląd a teraz telewizję? – Nie jes tem mas o ch is tą, p ro s zę k s ięd za. Nie mu s zę włączać telewizo ra, b y d o my ś lić s ię, o czy m tam mó wią. – Ob awiam s ię, że p an k o mis arz jes t w b łęd zie. Rad zę włączy ć teraz. Do wo ln y p o ls k i p ro g ram in fo rmacy jn y . Zad zwo n ię zn ó w za g o d zin ę… – zak o mu n ik o wał i ro złączy ł s ię, a k o mis arz s ięg n ął p o p ilo ta. Bileck i s ię zn alazł! To zn aczy właś ciwie n ik t g o n ie wid ział, ale za to ju ż b y ło p o ws zech n ie wiad o mo , co s ię z n im s tało . Red ak to r w s zo k u p o trag iczn ej ś mierci n arzeczo n ej p o s tan o wił p o ś więcić ży cie Bo g u . Ko n k retn ie to ws iad ł w s amo ch ó d i wcis k ał g az, aż wjech ał d o Niemiec i tam p o p ro s ił o s ch ro n ien ie w jed n ej z p o ls k ich p arafii. Po twierd ził to tamtejs zy k s iąd z, k tó ry n ie zg o d ził s ię u jawn iać twarzy i n azwis k a, a p o n ad to n ad mien ił, iż s ą tajemn ice, k tó ry ch mu u jawn iać n ie wo ln o , s u g eru jąc, że ch o d zi o s p o wied ź i że Bileck i o b win ia g łó wn ie s ieb ie. Tę wers ję wy d arzeń p o p arli s k wap liwie k o led zy i k o leżan k i Bileck ieg o z „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ", zn ó w zg o d n ie ś wiad cząc, że M arcin is to tn ie ro zważał ży cie zak o n n e i w związk u z ty m wielo k ro tn ie b rał u d ział w rek o lek cjach ig n acjań s k ich . Oczy wiś cie o n i ro zu mieją i u s zan u ją d ramaty czn e emo cje ich cierp iąceg o k o leg i, aczk o lwiek p o d ejmo wan ie tak ważn ej ży cio wej d ecy zji w ch wili żało b y p o ś mierci n arzeczo n ej wy mag ało jes zcze p o twierd zen ia in ten cji, k ied y Op atrzn o ś ć ześ le mu więk s zy p o k ó j d u s zy , o co o n i ws zy s cy d la n ieg o g o rąco s ię mo d lą, i tak d alej, b la, b la, b la… Ban d a p alan tó w! Śmierć Lu cy n y zaś w p o ws zech n ej ś wiad o mo ś ci b y ła ju ż ty lk o n ies zczęś liwy m wy p ad k iem. Ujawn ili s ię b o wiem jed en z p raco wn ik ó w o raz d ek o rato r p ałacu s trach ó w, k tó rzy p o twierd zili, że w wy p o s ażen iu p awilo n u d o k o n an o n ieu zg o d n io n y ch , p o ten cjaln ie n ieb ezp ieczn y ch p rzeró b ek . M ięd zy in n y mi lu źn ą s zu b ien iczn ą p ętlę p o wies zo n o zb y t b lis k o tras y p rzejazd u wag o n ik ó w ze zwied zający mi i n ie zareag o wan o n a mo n it, że mo że s ię o n a n a k imś p rzy p ad k o wo zacis n ąć. Ów p ap ier właś n ie zn alezio n o i właś ciciel wes o łeg o mias teczk a, w s tan ie b lis k im ap o p lek s ji, tłu maczy ł s ię teraz, w jak i s p o s ó b w n awale o b o wiązk ó w mó g ł teg o d o k u men tu wcześ n iej n ie zau waży ć… Ży czliwie d o rad zan o mu zews ząd , ab y też s ię p o wies ił. Po n ad to tu i ó wd zie k to ś p ó łg ęb k iem wy b ąk ał p rzep ro s in y p o d ad res em
n ies łu s zn ie p o s ąd zo n eg o k o mis arza. Sło wem, Ko ś ció ł p o k azał, co p o trafi. Rzeczy wis to ś ć zmien iła s ię jak za d o tk n ięciem czaro d ziejs k iej ró żd żk i. Kied y p rzy s zło co d o czeg o , p rzy s ło wio we wo ln e k o ś cieln e mły n y p o trafiły zak ręcić s ię d o p rawd y z tu rb o d o ład o wan iem i wy mielić więcej wiary g o d n y ch ś wiad ectw n iż Pro k u ratu ra Gen eraln a ś wiad k ó w k o ro n n y ch . Fak ty czn ie, jed y n e, co p o zo s tało teraz d o zro b ien ia, to o ficjaln e p rzy k lep an ie n o wej med ialn ej wers ji wy d arzeń au to ry tetem k o mis arza Lo u v ain a. Amen ! – Czy p an k o mis arz u fa ju ż w p ełn i M atce Ko ś cio ło wi? – zap y tał n iezmiern ie z s ieb ie zad o wo lo n y k s iąd z Pio tr, zg o d n ie z o b ietn icą zad zwo n iws zy d ru g i raz. – Nig d y n ie ś miałem p o wątp iewać – o d p arł d y p lo maty czn ie Lo u v ain , my ś ląc in ten s y wn ie, jak ro zeg rać tę ro zmo wę. – Czy p an k o mis arz p rag n ąłb y p o lecić Op atrzn o ś ci jes zcze jak ieś p rzes zk o d y d o u s u n ięcia? – As y s ten t arcy b is k u p a u ważał s ię n ajwy raźn iej za as y s ten ta s ameg o Du ch a Święteg o . Có ż, miał k u temu s o lid n e p o d s tawy . Od walił ws zak s o lid n y k awał n ap rawd ę s k u teczn ej ro b o ty . – Nie. – Zatem p ro s zę zak o ń czy ć to , co p o win n o ju ż zo s tać zak o ń czo n e. – Gło s k s ięd za Pio tra s tward n iał. – J ak ą o d p o wied ź mam p rzek azać J eg o Ek s celen cji? Tak czy n ie? Lo u v ain p rzełk n ął ś lin ę. Nie… Oczy wiś cie, że n ie! M o że b y ł p iep rzo n y m ek s es b ek iem, ale n ie k u rwą. Wb rew p o zo ro m ró żn ica b y ła, ch o ć o h o n o rze p o s zczeg ó ln y ch p ro fes ji mo żn a b y tu jes zcze d łu g o d y s k u to wać. J ed n ak jeś li o d mó wi, o jak iejk o lwiek p rzy ch y ln o ś ci k u rii wzg lęd em wiad o my ch p ap ieró w b ęd zie mó g ł zap o mn ieć n a wiek i wiek ó w amen . I to też b ęd zie k o n iec ś led ztwa. – Ch cę p o ro zmawiać o s o b iś cie z k s ięd zem arcy b is k u p em – o d p o wied ział s tan o wczo . – Przek ażę ws zy s tk o , co trzeb a z ab s o lu tn ą wiern o ś cią… – o d p arł zas k o czo n y k s iąd z Pio tr. – Nie wątp ię w to , ale to n ie k s iąd z p o d ejmu je tu taj d ecy zje. A ja właś n ie p o trzeb u ję jed n ej czy d wó ch p o d jęty ch s zy b k o , b o wiem o d teg o zależy d als zy b ieg n as zy ch s p raw. – Nie ro zu miem… – I n ie mu s i k s iąd z ro zu mieć. Ch cę ro zmó wić s ię z k s ięd za s zefem. To ws zy s tk o . –
Lo u v ain u ciął d y s k u s ję. Zap ad ło tak d łu g ie milczen ie, że k o mis arz p o my ś lał, że jeg o ro zmó wca ju ż s ię ro złączy ł, ale jed n ak n ie. – Zo b aczę, co d a s ię zro b ić – p ad ło wres zcie. – Z Pan em Bo g iem! – Ty m razem Lo u v ain p ierws zy p rzerwał p o łączen ie. Zd ecy d o wan ie zas łu ży ł n a to , żeb y s ię n ap ić, ale n ie ch ciał ry zy k o wać, że Ek s celen cja p o czu je o d n ieg o wó d k ę. Wezwan ie n a au d ien cję mo g ło n as tąp ić w k ażd ej ch wili. Po mo d lił s ię więc.
ROZDZIAŁ 1 5 NA DNIE OTCHŁANI
Bileck i zd ał s o b ie s p rawę z włas n eg o is tn ien ia. Zan im p rzeb u d ziła s ię p amięć, jeg o p ierws zy m u czu ciem b y ło zd ziwien ie o raz my ś l „n ie ch cę teg o ". Sek u n d ę p ó źn iej u ś wiad o mił s o b ie, d laczeg o n ie ch ce, i zawy ł ro zd zierająco . Ro zp acz mo men taln ie ro zs ad ziła mó zg . Wy ł u s tami, wy ł całą ro zd artą d u s zą, s tał s ię jed n ą ro zd y g o tan ą wib racją s p rzeciwu p rzeciwk o temu , że wciąż ży je i czu je, że mu s i czu ć, p amiętać i wied zieć... Niczeg o to jed n ak n ie zmien iało , więc zamilk ł w k o ń cu b ez tch u , z o b o lały m g ard łem. I s twierd ził, że leży n ag i n a zimn ej p o s ad zce. By ło tak ciemn o , że n ie b y ł w s tan ie zo b aczy ć włas n y ch d ło n i. M acając wo k ó ł s ieb ie, s twierd ził, że zn ajd u je s ię w jak imś lo ch u lu b n ied u żej p iwn icy , n ie więcej n iż d wa n a trzy metry . Po d ś cian ą k o ło zimn y ch żelazn y ch d rzwi n amacał p las tik o wą b u telk ę z wo d ą i k ro mk ę p rzy s ch n ięteg o ch leb a, g ru b ą n a d wa p alce. W p rzeciwleg ły m k ącie celi zn alazł cu ch n ący o twó r w p o d ło d ze, tu zap ewn e n ależało s ię załatwiać. Stwierd zen ie ty ch fak tó w zak o ń czy ło ch wilę terap ii zajęcio wej, k tó ra d ała u my s ło wi Bileck ieg o cień u k o jen ia, o d ry wając ś wiad o mo ś ć o d p rzeraźliweg o p o czu cia s traty . Wb ił p ięś ci w s k ro n ie, zwin ął s ię w p o zy cji emb rio n aln ej. J u ż n ie k rzy czał, ty lk o emito wał mo n o to n n y g łu ch y jęk . De profundis… Otch łań . By ł n a s amy m d n ie o tch łan i. De profundis clamavi ad te, Domine... wy b ełk o tał, z tru d em zn ajd u jąc s ło wa, i zd ał s o b ie s p rawę, że n ie jes t w s tan ie s ię mo d lić. An i za n ią, an i za s o b ie. By ł n iczy m p o tęp ien iec n iezd o ln y wy mó wić ś więty ch imio n . Prag n ący ty lk o u mrzeć, ab y cierp ien ie wres zcie s ię s k o ń czy ło . J ed y n e, co mó g ł zro b ić w ty m k ieru n k u , to b ić g ło wą o ś cian ę lu b p o d ło g ę. Po p aru p ró b ach s twierd ził jed n ak , że ma n a to za mało s iły . Fizy czn y b ó l n ab iteg o n a czo le g u za w n iczy m n ie zmn iejs zy ł jeg o p s y ch iczn eg o cierp ien ia, ty lk o s ię d o n ieg o d o d ał. Po za ty m p rzy p o mn iał s o b ie, że s amo b ó js twa p o p ełn iać n ie wo ln o , więc zn ieru ch o miał w s tan ie k o mp letn ej b ezwo li, czek ając n ie wiad o mo n a co i n ie wied zieć jak d łu g o . Zu p ełn ie s tracił p o czu cie u p ły wu czas u , d o p ó k i zwierzęca fizjo lo g ia n ie wzięła g ó ry n ad ś wiad o mo ś cią i n ie
k azała mu p o n o wn ie o d s zu k ać b u telk i z wo d ą, ab y zas p o k o ić p rag n ien ie. Kap itu lacja p rzed n atu raln ą p o trzeb ą p rzy p rawiła g o o ws ty d i k o lejn ą b u rzę ro zp aczy . Zn ó w wewn ętrzn y k rzy k ro zs ad ził mu czas zk ę o d wewn ątrz i b o leś n ie p rzecis k ał s ię p rzez g ard ło . – J es zcze s ię n ie n as k amlałeś ?! – zap y tał g ło s zza d rzwi i zaraz zab rzmiał s zczęk k lu cza w zamk u . M o rd ercy ! W u łamk u s ek u n d y ws zy s tk o w Bileck im s p ręży ło s ię d o d rap ieżn eg o s k o k u . Go tó w b y ł k ąs ać, d rap ać, wy ry wać o czy ... I zg in ąć p rzy ty m! J ak aż to b y łab y rad o ś ć. M o men taln ie s tał s ię b es tią d y s zącą żąd zą mo rd u i zems ty . Po k o n ało g o i o b ezwład n iło ś wiatło . Po d ru g iej s tro n ie d rzwi zap ło n ęły mo cn e h alo g en o we lamp y , k tó re p rzy zwy czajo n y d o g łęb o k iej ciemn o ś ci wzro k Bileck ieg o p rzy p rawiły o s zo k , jak p o u d erzen iu ro zżarzo n y m mło tem międ zy o czy . Red ak to r zd o łał jed y n ie zarejes tro wać, że w p ro g u , n a tle ś cian y u p io rn ie b iałeg o b las k u , s to i jak aś ciemn a p o s tać, p o czy m ch o wając g ło wę w ramio n a, wy co fał s ię rak iem p o d ty ln ą ś cian ę celi, w n ajciemn iejs zy k ąt, jeś li b y ło tam co ś tak ieg o . Nawet ty le ś wiatła, ile p rzen ik ało p rzez k u rczo wo zaciś n ięte p o wiek i, b y ło w tej s y tu acji n ie d o zn ies ien ia. Tak że zak ry cie twarzy d ło ń mi n ie p rzy n io s ło u lg i. Po jed y n cze fo to n y , p rzen ik ające p rzez s k ó rę i wars twy tk an ek , d źg ały mó zg jak s zp ile, n a wy lo t, aż d o p o ty licy . – Oto d o jak iej n ęd zy d o p ro wad ziła cię two ja p y ch a, czło wiek u – p o wied ział g ło s z p o lito wan iem. – Zab iliś cie ją! Zab iliś cie… – wy rzu cił z s ieb ie b o les n ą s k arg ę Bileck i. – Nie, to ty ją zab iłeś – o d rzek ł s p o k o jn ie g ło s . – Uczy n iłeś z n iej J u d as za, więc o n a zg in ęła jak J u d as z, p o wies zo n a za s zy ję. Lecz ty s am jed n ak jes teś temu ws zy s tk iemu win ien . J ej ś mierci o raz włas n emu cierp ien iu . Ty lk o ty , n ik t in n y ! Ro zważ to w s o b ie i o d p o k u tu j s zczerze. – Nieeeee… . – Na p rzek ó r rażącemu ś wiatłu ru s zy ł n ap rzó d p o p ch n ięty falą s p rzeciwu s iln iejs zeg o n iż ws zelk i b ó l. Zn ó w p o n io s ła g o żąd za zems ty . – Zb y t mało jes zcze ro zu mies z – s twierd ził g ło s . – Cierp ien ie mu s i więc d alej o czy s zczać two ją d u s zę… – Ro zleg ł s ię trzas k elek try czn eg o wy ład o wan ia i Bileck i p ad ł o b ezwład n io n y . Dalej mó g ł ju ż ty lk o s łu ch ać. – Nic b y s ię jej n ie s tało , g d y b y n ie two je węs zen ie, g d y b y n ie two ja n iep o h amo wan a amb icja. Kiero wan y g rzes zn ą p y ch ą wep ch n ąłeś n iewin n ą d ziewczy n ę p o międ zy żarn a b o żeg o mły n a, k tó re ją s tarły n a miazg ę. Tak s ię s tać mu s iało . Te mły n y n ie mo g ły s ię zatrzy mać, b o zb y t wielk im s p rawo m s łu żą. Kimże
ty jes teś ?! Za k o g o s ię mas z, b y o s k arżać k o g o k o lwiek o p ró cz s ieb ie? Gło s zamilk ł, ś wiatło zg as ło , zamk n ęły s ię d rzwi. Red ak to r Bileck i p o zo s tał s am n a d n ie o tch łan i, teraz p rzy tło czo n y d o d atk o wo miażd żący m p o czu ciem win y . Nie mó g ł zap rzeczy ć temu , że w is to cie n araził Lu cy n ę. Sk o ro ją k o ch ał, jak mó g ł n arażać n a ś mierć? J ak mó g ł o n ią n ie d b ać, n ie o b ro n ić? J ak że mała i eg o is ty czn a o k azała s ię jeg o miło ś ć… Win n y . Tak a b y ła p rawd a. Nie ś miał więc ju ż n awet wo łać z tej o tch łan i. Nie zas łu g iwał n a wy d o b y cie z n iej. Nie miał żad n eg o p rawa s p rzeciwiać s ię lo s o wi.
*** Ks iąd z Pio tr zad zwo n ił zn o wu o wp ó ł d o s ió d mej ran o . An i
p ó łs łó wk iem
n ie u s p rawied liwił
s ię z p o wo d u
tak
wczes n ej
p o ry .
Zak o mu n ik o wał jed y n ie s u ch o , że k s iąd z arcy b is k u p zap ras za n a p ry watn ą ms zę ś więtą o s ió d mej trzy d zieś ci, p o k tó rej b ęd zie mo żliwa ch wila o s o b is tej ro zmo wy . Nie s p recy zo wał, ile d o k ład n ie Ek s celen cja b ęd zie miał czas u d la k o mis arza, jak ró wn ież n ie zatro s zczy ł s ię o to , czy Lo u v ain n a p ewn o zd o ła s ię p rzy g o to wać i d o trzeć n a miejs ce w n ies p ełn a g o d zin ę. An i czy w o g ó le ro zmó wca jes t d o s tateczn ie p rzy to mn y , b y ro zu mieć, co s ię d o n ieg o mó wi. Ch y b a b ard zo b y s ię u cies zy ł, g d y b y k o mis arz s ię s p ó źn ił, lu b wręcz zu p ełn ie zas p ał. Ozn ajmił więc co s wo je, n iczeg o n ie p o wtarzając, i zak o ń czy ł p o łączen ie zd awk o wy m „Szczęś ć Bo że!". Lo u v ain zwló k ł s ię z łó żk a, d zięk u jąc s zczerze s wo jemu An io ło wi Stró żo wi, że n ie ma k aca. Ku b ek z wczo rajs zą k awą p o d g rzał s o b ie w mik ro fali, jed n o cześ n ie wzy wając tak s ó wk ę. Wp rawd zie w p ierws zy m p ó łp rzy to mn y m o d ru ch u o mal s ię n ie p o my lił i n ie wło ży ł d o k u ch en k i włas n ej k o mó rk i, ale p o tem k o lejn e ru ch y k o mis arza b y ły co raz s p rawn iejs ze i s zy b s ze. W rezu ltacie o g o lo n y , wy p ach n io n y , w ś wieżej k o s zu li i czy s ty m g arn itu rze zameld o wał s ię tam, g d zie trzeb a, n a p ięć min u t p rzed czas em. Ks iąd z Pio tr o czy wiś cie n ie b y ł zad o wo lo n y . Wid ać b y ło , że ma wielk ą o ch o tę k o mis arza zb es ztać, ty lk o n ap rawd ę n ie b y ło za co . As y s ten t Ek s celen cji my ś lał n ad ty m d o b rą ch wilę. – Zech ce s ię p an k o mis arz wy s p o wiad ać? – zag aił wres zcie. – Dzięk u ję, jes tem jes zcze w s tan ie łas k i. – Lo u v ain wy min ął g o o s ten tacy jn ie. Tu ż za p ro g iem k ap licy p rzejął g o jak iś p rzejęty k lery k i ws k azał mu miejs ce.
Niezb y t d alek o o d o łtarza, ale i w wy s tarczającej o d leg ło ś ci o d g o s p o d arza, ab y p rzed k o ń cem ms zy n ie d ało s ię zamien ić an i s ło wa. Nawet zn ak p o k o ju wy mien ili n a o d leg ło ś ć, s k in ien iami g ło wy . Hierarch a n ie u ś miech n ął s ię p rzy ty m. Nig d y zres ztą teg o n ie ro b ił. Dzien n ik arze k ato lick ich med ió w mu s ieli mu zaws ze d o rab iać u ś miech w Ph o to s h o p ie i, b ro ń Bo że, n ie p o zwalać s o b ie n a ch o ćb y n ajn iewin n iejs ze żarty p o d czas wy wiad ó w. Ek s celen cja n ie miał p o czu cia h u mo ru , o czy m u p rzed zan o zaws ze p ro wad zo n y ch p rzed o b licze. Oczek iwan ie o d n ieg o , że b ęd zie s ię z czeg o ś ś miał, arcy b is k u p trak to wał zaws ze jak o s o b is tą zn iewag ę alb o co n ajmn iej b ezczeln y b rak s zacu n k u . Kap elan ju ż b y ł n a miejs cu . – W imię Ojca i Sy n a, i Du ch a Święteg o … – zaczął jak ieś d wie min u ty p rzed czas em. Lo u v ain , o d p o wiad ając g ło ś n o n a mo d litewn e wezwan ia i ro b iąc ws zy s tk o , co n ależało w ty ch o k o liczn o ś ciach , jed n o cześ n ie zas tan awiał s ię, jak p o win ien p o p ro wad zić zb liżającą s ię ro zmo wę. Ak u rat d o teg o w ciąg u o s tatn iej g o d zin y zu p ełn ie n ie miał g ło wy . Ty mczas em n ależało n ajp ierw d o b rze zważy ć k ażd e s ło wo . Przed e ws zy s tk im n ie miał zamiaru ws p o min ać arcy b is k u p o wi, że k s iąd z J an u n ieg o b y ł, n ie ch ciał o p o wiad ać, o czy m wted y mó wili. Ch o ćb y d lateg o że s ameg o p an a k o mis arza s tawiało to w zły m ś wietle – zawió d ł fataln ie, ch o ć zo s tał wcześ n iej o s trzeżo n y . Z k o lei zd awać Ek s celen cji d ro b iazg o wą relację ze s zczeg ó łó w ś led ztwa też n ie b y ło mąd re. Kilk u k lu czo wy ch rzeczy arcy b is k u p n ie p o win ien wied zieć, p o n ieważ zd ecy d o wan ie zb y t łatwo wy s y łał p o d ejrzan y ch i ś wiad k ó w p o za zas ięg ś wieck iej ju ry s d y k cji. Nato mias t p ro s ić wp ro s t o d o k u men tację eg zo rcy zmó w b y ło ry zy k o wn e. Bo o d p o wied zi mo g ły b y ć ty lk o d wie – alb o k ró tk ie „n ie", alb o „p o s zu k amy " z s u g es tią, że b ęd zie to tru d n e, i z fin ałem łatwy m d o p rzewid zen ia. Ko mis arz p o trzeb o wał ty ch p ap ieró w, ale czy k o n ieczn ie w tej ch wili? By ła jes zcze in n a d ro g a. Lo u v ain mó g ł d o k o ń czy ć to , co zaczęła Sawick a, czy li p rzes łu ch ać ży jący ch czło n k ó w g ru p y ws p arcia. Ws zy s cy b y li ju ż zlo k alizo wan i, zab ezp ieczen i, n o i o n n ie mu s iał s ię z n imi b awić w żad n e p o d ch o d y d la o b ch o d zen ia zak azó w d u ch o weg o k iero wn ictwa. J ed y n e, czeg o mu b rak o wało , to czas . Przed e ws zy s tk im n ależało o d s u n ąć wis zący n ad ś led ztwem to p ó r. Zy s k ać ch o ć p arę d n i, a p o tem, k ied y n aleg an ia n a zamk n ięcie s p rawy o s łab n ą, zacząć d rąży ć s p rawę d o k u men tacji. Zatem to b y ła s trateg ia, a jak a p o win n a b y ć o d p o wied n ia tak ty k a?
Ks iąd z k ap elan wy g ło s ił k o ń co we b ło g o s ławień s two . Arcy b is k u p , n ie o g ląd ając s ię za s ieb ie, wy s zed ł d o zak ry s tii. – Pro s zę iś ć za J eg o Ek s celen cją… – s zep n ął k o mis arzo wi o p iek u jący s ię n im k lery k . Kap elan n ie s p ies zy ł s ię ze zd ejmo wan iem s zat litu rg iczn y ch . Teraz p rzy k lęk n ął s o b ie z b o k u d o p ry watn ej mo d litwy . Po ś ro d k u zak ry s tii u s tawio n o fo tel. Arcy b is k u p ju ż n a n im s ied ział. Lo u v ain p o d s zed ł i u cało wał p ierś cień , p o czy m s tan ął n ap rzeciw h ierarch y . Ko mis arzo wi n ie zap ro p o n o wan o k rzes ła. Za n im s tan ął p o d ś cian ą k s iąd z Pio tr, k tó reg o wy n io s ła min a ws k azy wała, że zo s tał d o p u s zczo n y d o k o mity wy i cała ro zmo wa o d b ęd zie s ię w jeg o o b ecn o ś ci. – Có ż p an k o mis arz zech ciałb y mi wy zn ać? – zap y tał h ierarch a. Najlep iej b ęd zie p o jech ać p o o p in ii… Lo u v ain w o s tatn iej ch wili zd ecy d o wał, że o d eg ra s zczereg o d ewo ta, za jak ieg o zap ewn e g o tu taj mieli. – Prag n ę z całeg o s erca zap ewn ić k s ięd za arcy b is k u p a, że mo im n ajs zczers zy m p rag n ien iem jes t s łu ży ć p rawd zie i s p rawied liwo ś ci. – Bard zo ch waleb n ie. – To n Ek s celen cji n ie zd rad zał żad n y ch u czu ć. – Ch ciałb y m p ro s ić k s ięd za arcy b is k u p a o ws p arcie mo ich s tarań . – Oczy wiś cie. – Wy d aje mi s ię, że Bo g u n ie s p o d o b ało b y s ię zb y t s zy b k ie zamk n ięcie wiad o mej s p rawy . By ć mo że p o win ien em wy k o n ać jes zcze k ilk a czy n n o ś ci… –
Ko ś ció ł
z
p o wo d u
tej
s p rawy
s tał
s ię
p rzed mio tem
n iewy b red n y ch
an ty k lery k aln y ch n ap aś ci i o s k arżeń – o d p o wied ział za s wo jeg o s zefa k s iąd z Pio tr. – Nie wo ln o d o p u ś cić, ab y to trwało d alej, ty mczas em p an k o mis arz z n iezro zu miały ch d la n as p o wo d ó w s ię wah a! – Staram s ię d ziałać ro ztro p n ie, ab y w n iczy m n ie zawieś ć d an eg o mi n atch n ien ia Du ch a Święteg o . – Uważa p an k o mis arz, że zo s tał tak mo cn o n atch n io n y ? – Ty m razem w g ło s ie h ierarch y zab rzmiało zd ziwien ie. – Nie mn ie to o s ąd zać, p ro s zę k s ięd za arcy b is k u p a, ale zaws ze s tarałem s ię s zczeg ó ln iej ro zważać my ś li, k tó re p rzy ch o d ziły d o mn ie w mo d litwie. – Bard zo cen imy s o b ie p o b o żn o ś ć p an a k o mis arza. – M ó wiąc wp ro s t, Ek s celen cjo , o b awiam s ię k o lejn y ch o fiar… – In n i czło n k o wie g ru p y ws p arcia zn ajd u ją s ię p o d o ch ro n ą – p rzerwał mu k s iąd z
Pio tr. – Otacza ich tak że tro s k a Ko ś cio ła, wb rew temu , co o n i w s wo im zap amiętan iu o p o wiad ają w med iach . – Czy p an k o mis arz ma d o wo d y , że jacy ś zło czy ń cy mo g ą k o mu ś zag ro zić raz jes zcze? – zap y tał h ierarch a. – Tak ie p rześ wiad czen ie s p ły n ęło n a mn ie w mo d litwie – o ś wiad czy ł z g łęb o k im p rzek o n an iem Lo u v ain . Zap rzeczcie mi teraz… , d o d ał p ro wo k u jąco w my ś lach . Nie zap rzeczy li, ale p atrzy li jak n a wariata. – Czy p an k o mis arz zamierza b y ć ś więts zy o d … – n ie wy trzy mał k s iąd z Pio tr. Ucis zy ło g o s zy b k ie s p o jrzen ie s zefa. – Tak ie n atch n ien ie wy mag a n ależy teg o ro zezn an ia – s twierd ził h ierarch a. – Niezwy k łe zb ieg i o k o liczn o ś ci, k tó re wy s tąp iły w tej s p rawie, mo g ą ws k azy wać n a o s o b is te d ziałan ie s zatan a. Po k o rn ie więc p ro s zę k s ięd za arcy b is k u p a o k ilk a d n i n a d o k o n an ie n ależy teg o ro zezn an ia. Nig d y d o tej p o ry mo d litewn e n atch n ien ie n ie zawio d ło mn ie jes zcze w mo jej s łu żb ie. – Ty mczas em Ko ś ció ł ś więty b ęd ą s zarp ać zews ząd jeg o wro g o wie! – zao p o n o wał g n iewn ie k s iąd z Pio tr. – Ko ś ció ł to p rzetrzy ma – s twierd ził z p o wag ą arcy b is k u p . – Pan k o mis arz ma rację, że n ależy d ziałać b ard zo ro ztro p n ie. To p rawd ziwie p o ru s zający g ło s z n ieb a. J es teś my p o d wrażen iem o weg o ś wiad ectwa wiary . Wy d aje s ię, że k s iąd z Pio tr zb y tn io n aleg ał n a s zy b k ie zak o ń czen ie ś led ztwa. Zatem ta remo n s tracja b y ła całk o wicie u s p rawied liwio n a. – Pro s zę o wy b aczen ie… – As y s ten t h ierarch y b y ł teraz d o s k o n ały m o b razem p o k o ry . – Dzięk u ję, Ek s celen cjo – p o wied ział Lo u v ain . – M y ś lę, że wy s tarczą mi trzy , cztery d n i. – Nie b ęd ziemy p an a k o mis arza w tak i s p o s ó b o g ran iczać. M a p an ty le czas u , ile p an u k o mis arzo wi p o trzeb a. J es tem o s tatn ią o s o b ą, k tó ra p rag n ęłab y u czy n ić co k o lwiek p rzeciw wo li Du ch a Święteg o . – Któ ry wieje, k ęd y ch ce… – d o rzu cił o d s ieb ie k s iąd z Pio tr. Lo u v ain zn ó w p rzy k lęk n ął d o b is k u p ieg o p ierś cien ia. – Z Bo g iem, p an ie k o mis arzu – p o wied ział h ierarch a. – M o że p an zaws ze liczy ć n a ws zelk ą n as zą p o mo c, ws p arcie i o p iek ę. – J es zcze raz, d zięk u ję. – Lo u v ain co fn ął s ię d o d rzwi. Ks iąd z Pio tr n ie wy s zed ł za n im. Za to k ap elan p o d n ió s ł s ię n a wid o k
wy ch o d ząceg o p o licjan ta. – Trafi p an d o wy jś cia s am? – Tak , p ro s zę k s ięd za. J es tem tu n ie p ierws zy raz. – Zatem n iech p an a k o mis arza Du ch Święty p ro wad zi! Po ch wili Lo u v ain b y ł ju ż n a u licy . Wied ział d o b rze, że zro b ił z s ieb ie n awied zo n eg o id io tę, ale ch y b a jed n ak całk iem n ieźle to s o b ie s k alk u lo wał. J eg o ro zmó wcy z p ewn o ś cią ro zważali wcześ n iej ró żn e o p cje i p rzy p u s zczen ie, że p an k o mis arz jes t au ten ty czn y m wy zn awcą, mu s iało b y ć jed n ą z n ich . Stawiali wp rawd zie b ard ziej n a jeg o wy rach o wan y o p o rtu n izm, ale i z lep s zą mo ty wacją mu s ieli s ię s erio liczy ć. Głu p io b y ło więc, zwłas zcza n ak ło n io n emu d o b ezp o ś red n iej ro zmo wy arcy b is k u p o wi, d ek laro wać s ię jak o n ied o wiarek . Po za ty m wczo raj p o d wład n i i p rzy jaciele k s ięd za arcy b is k u p a mu s ieli d o ło ży ć n ap rawd ę wielu s tarań , ab y k o mis arz Lo u v ain p o zo s tał n a s wo im miejs cu . Zatem zmien iać zd an ie tak z d n ia n a d zień n a całk iem p rzeciwn e b y ło zd ecy d o wan ie n iep o ważn e, zwłas zcza d la lu d zi p rag n ący ch u ch o d zić za es en cję p o wag i. Su mma s u mmaru m Ek s celen cja tro ch ę mu o d p u ś cił. M o że n ie tak wiele, jak s am zap o wied ział, ale n a trzy d n i p o win n i mu d ać s p o k ó j. Ob y to wy s tarczy ło ! Lo u v ain p o czu ł p ierws zy o d p aru d n i p rzy p ły w d o b reg o h u mo ru . Z teg o ty tu łu p o s tan o wił, że n ajp ierw p ó jd zie n a s o lid n e ś n iad an ie, a p o tem d o p iero d o ro b o ty . Zas łu ży ł w k o ń cu ! M o że n awet n a lamp k ę k o n iak u d o p o rząd n ej p o ran n ej k awy , n a p o cies zen ie, że mu s iał rżn ąć g łu p a. Właś ciwie to s u mien ie też p o d s zczy p y wało g o z lek k a za p rzed mio to we p o trak to wan ie wiary , ale że to b y ło w d o b ry ch in ten cjach , więc g rzech mó g ł u jś ć za lek k i. Ko mis arz p rzejech ał tramwajem n a d ru g ą s tro n ę Wis ły , wd rap ał s ię p o s ch o d ach n a Krak o ws k ie Przed mieś cie i zn alazł tam s o b ie zacis zn ą k afejk ę. O tej p o rze b y li tu p rzeważn ie s ami zag ran iczn i tu ry ś ci, więc n ie ry zy k o wał zb y tn io , że k to ś g o ro zp o zn a i n aro b i rab an u . Zamó wił s o b ie p o d wó jn ą jajeczn icę, zjad ł i wy p ił s p o k o jn ie k awę. Ko n iak d o n iej s o b ie d aro wał w ramach p o k u ty za wiad o my g rzech lek k i. Po tem s p acerk iem, n ie s p ies ząc s ię, p o mas zero wał M io d o wą i Dłu g ą w k ieru n k u p ałacu M o s to ws k ich . Po g o d a d o p is y wała, a Lo u v ain p o czu ł s ię p rzy jemn ie ro zlen iwio n y , całk iem jak s tars zy p an n a emery tu rze… Tfu ! Ch o lera, s k ąd mu to p rzy s zło d o g ło wy ?! J ak a emery tu ra?! Tfu ! Nap rawd ę s p lu n ął d o ry n s zto k a. Ku p a ro b o ty czek a, a jemu d y rd y mały w g ło wie! Sk arcił s am s ieb ie.
Trzeb a teraz s zy b k o u s talić g rafik p rzes łu ch ań ! Wy s tąp ić o k o lejn e ś ciąg n ięcie z zas trzeżo n y ch ad res ó w p o u k ry wan y ch tam czło n k ó w g ru p y ws p arcia. Trzeb a b y zacząć o d ty ch , z k tó ry mi o s tatn io ro zmawiała Sawick a. Nawet jeś li to n ic n ie d a, to p rzy n ajmn iej b ęd zie jak aś p o d k ład k a, żeb y n a n as tęp n y m d y wan ik u u arcy b is k u p a p o ru s zy ć s p rawę d o k u men tacji eg zo rcy zmó w. – Pan k o mis arz Lo u v ain zg ło s i s ię w try b ie p iln y m d o k ad r! – zak o mu n ik o wał mu o ficer d y żu rn y , zaled wie p rzes tąp ił p ró g . Zmro ziło g o . W k ad rach mo g li ch cieć o d n ieg o właś ciwie ty lk o jed n eg o … – Najp ierw wp ad n ę d o s ieb ie n a g ó rę – zas k o czo n y p ró b o wał o p o n o wać. – Gab in et p an a k o mis arza zo s tał o p ieczęto wan y i n ie mo że p an tam ju ż wch o d zić. Rzeczy o s o b is te zo s tan ą wy d an e w in n y m termin ie. Pan k o mis arz trafi d o k ad r s am czy mam zo rg an izo wać p rzewo d n ik a? – Trafię. – Lo u v ain miał wrażen ie, że p o d ło g a p o d jeg o n o g ami zro b iła s ię d ziwn ie p o ch y ła. Do p iero p o ch wili zd ał s o b ie s p rawę, że u g in ają s ię p o d n im k o lan a, i n a d o d atek żad n a mo b ilizacja wo li n ie b y ła w s tan ie temu zarad zić. Przecież d o ch o lery n ie b y ł s en ty men taln y m mięczak iem! Po win ien zn ieś ć p o męs k u fak t, że p o trzy d zies tu latach s łu żb y trak tu ją g o jak ś miecia, a jed n ak czeg o ś n ie mó g ł, co ś s ię w n im s y p ało ... Dals za d y s k u s ja z o ficerem d y żu rn y m g ro ziła k o mp letn y m ro zk lejen iem. Przy b ity p o wló k ł s ię, g d zie k azali. Po d an ie o zao p atrzen ie emery taln e ju ż n a n ieg o czek ało . Wn io s ek b y ł n ap is an y w s ty lu jeg o o s o b is tej p ro ś b y , n awet całk iem u d atn ie. Lo u v ain n iewiele wy razó w b y zmien ił, g d y b y fak ty czn ie b y ł jeg o au to rem. J ed y n e, czeg o n a p ewn o b y n ie zro b ił, to mo ty wo wan ie tej p ro ś b y zawo d o wy m wy p alen iem… Biu rwy z k ad r p atrzy ły n a n ieg o wy czek u jąco . M iały w o czach ten ch arak tery s ty czn y b rak lito ś ci, p o d s zy ty lęk iem. Krzy s zto f Lo u v ain s tał s ię tręd o waty . M o żn a s ię b y ło zarazić o d s ameg o p atrzen ia. Po d p is ał. Kied y p o d an ie b ezp ieczn ie zn ik ło w s eg reg ato rze, a ten w s zafie p an cern ej, n a s tó ł wy jech ał k o lejn y p ap ier. – J es zcze to ! Pro s zę p o k wito wać o d b ió r! By ło to s k iero wan ie n a o b s erwację p s y ch iatry czn ą… Za trzy d n i miał s ię s tawić w izb ie p rzy jęć o ś ro d k a zamk n ięteg o w… Świat p rzed o czami Lo u v ain a s tan ął d ęb a i zaczął ro b ić fik o łk a w zwo ln io n y m temp ie.
Wy g ląd ało n a to , że w czas ie, k ied y p an k o mis arz b eztro s k o jad ł s o b ie ś n iad an ie, k s iąd z Pio tr p o b ił k o lejn y rek o rd o p eraty wn o ś ci. Po d ś wiad o mo ś ć Lo u v ain a p rzeczu ła to , n ie p rzy p ad k iem p o d s u wając mu b ło g ie wizje s tan u s p o czy n k u … I czemu n ie zau fał in tu icji? – Po co to … – wy rzu cił z s ieb ie łamiący m s ię g ło s em. – Bad an ia s ą n iezb ęd n e d la u s talen ia s to p n ia wzmian k o wan eg o we wn io s k u emery taln y m u s zczerb k u zd ro wia p s y ch iczn eg o , p o ws tałeg o ws k u tek wielo letn iej, p o n ad n o rmaty wn ej s łu żb y . – Biu rwa meto d y czn ie wy rzu cała z s ieb ie k o lejn e s ło wa. Zo s tała n ap rawd ę d o b rze p rzy g o to wan a. – Od teg o zależeć b ęd zie wy s o k o ś ć p rzy s złeg o ś wiad czen ia. M o żliwe jes t n awet jeg o d o d atk o we p o więk s zen ie… To n iewątp liwie w p rzy p ad k u , g d y b y u d ało s ię zro b ić z k o mis arza Lo u v ain a p aten to wan eg o czu b a. – Dzięk u ję. – Wziął s ię w g arś ć. – Wy s tarczy mi ro zliczen ie wed łu g zwy k ły ch s tawek . – Od wró cił s ię d o d rzwi. – Od mawia p an p rzy jęcia s k iero wan ia?! – zap y tała zło wro g o . Bez s ło wa wy s zed ł n a k o ry tarz. Nik t za n im n ie wy b ieg ł. Lo u v ain d o tarł z p o wro tem d o wy jś cia. Stawiał k o lejn e k ro k i, ch o ciaż miał wrażen ie, że tro ch ę lewitu je. Oficer d y żu rn y ty m razem p atrzy ł n a n ieg o jak n a czło wiek a. – Po wo d zen ia, p an ie k o mis arzu … – rzu cił n a p o żeg n an ie. Lo u v ain n ie o d p o wied ział, wy to czy ł s ię n a d zied zin iec p rzed p ałacem. Po k ilk u n as tu k ro k ach s tan ął. Bez p o wo d u . Po p ro s tu n o g i p rzes tały g o d alej n ieś ć. Stał więc i martwy m wzro k iem g ap ił s ię p rzed s ieb ie. To ju ż… To tak … Świad o mo ś ć jed n o cześ n ie p rzy jmo wała i n ie p rzy jmo wała d o wiad o mo ś ci teg o , co s ię s tało . By ł jak czło wiek , k tó remu o d rąb an o o b ie ręce, a o n w s zo k u , n ie czu jąc b ó lu , z u p o rem p ró b u je p o d rap ać s ię w g ło wę. Ty le że jemu o d rąb an o więcej n iż ręce – całe ży cie… Dalej g d zieś p o win ien iś ć. Ty lk o d o k ąd i p o co ? Najlep iej d o Wis ły i s ię u to p ić, zaś witało mu . Do p rawd y n a ten mo men t n ie miał żad n y ch lep s zy ch p o my s łó w. Zad zwo n iła k o mó rk a. Sięg n ął p o n ią mach in aln ie, ch o ć n ie wied ział p o co . Naczals two … Od eb rał p o łączen ie. Pewn ie z p rzy zwy czajen ia d o reg u larn eg o o p iep rzu . – Lo u v ain , n aty ch mias t wracaj p o s k iero wan ie! To ro zk az! – Pierd o l s ię, in s p ek to rk u , ro zk azy emery tó w n ie d o ty czą. – Lo u v ain , n ie ch rzań , d o k u rwy n ęd zy ! – Naczals two zaczęło p o d o b ro ci. –
M u s imy mieć tę p o d k ład k ę. Zro b iłeś z s ieb ie id io tę p rzed s amy m arcy b is k u p em! Nie d ałeś n am wy b o ru . Wk u rwiłeś zb y t wielu ch o lern ie ważn y ch lu d zi, więc n ie p ierd o l, mo rd a w k u b eł i wracaj p o ten p ap ier! To d la two jeg o włas n eg o d o b ra. Co cię czło wiek u o p ętało ?! Op ętało … Lo u v ain zamru g ał o czami. Op ętało … Ta my ś l p rzez ch wilę s zu k ała s k o jarzen ia i zn alazła je w p o s taci ws p o mn ien ia cy rk u w red ak cji „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ", k ied y to z Rafals k im s zu k ali Bileck ieg o . Ko mis arz p rzy p o mn iał s o b ie tamte wy k rzy wio n e twarze, p aran o iczn e s ło wa i g es ty … Op ętan ie! Sp ły n ęło n a n ieg o mro czn e o b jawien ie. Tak , to b y ła właś ciwa o d p o wied ź n a p y tan ie „co d alej"! Op ętan ie s tan o wiło jed y n e ro związan ie, jeg o jed y n ą u cieczk ę, o s tatn ią d es k ę ratu n k u … Dep res y jn e p rzy g n ęb ien ie Lo u v ain a w o k amg n ien iu p rzes zło w man ię, a ta s k ry s talizo wała w p rag n ien ie zems ty . Teraz id ea „co ro b ić" jawiła s ię n ieb y wale jas n a i o czy wis ta. Że też n ie wp ad ł n a n ią o d razu ! Świat p o jaś n iał o d n ag łeg o p rzy p ły wu ad ren alin y . Gd zieś p o d n ie g ło wy p rzemk n ęła my ś l, że n ie jes t s o b ą, ale zig n o ro wał ją. Lo u v ain wy łączy ł k o mó rk ę i ru s zy ł s zy b k im k ro k iem n a p lac Ban k o wy . Tam ws iad ł w metro i w n iecałe p ó ł g o d zin y p ó źn iej wk ro czy ł d o b iu ro wca, w k tó ry m mieś ciła s ię red ak cja „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ". Po rtiero wi n a p arterze rzu cił n a s tó ł p o licy jn ą o d zn ak ę. Tamten aż o d s k o czy ł z wrażen ia. W p ałacu M o s to ws k ich n ajwy raźn iej n ie d o g ad ali s ię, k to ma k o mis arzo wi zab rać b lach ę. Oficer d y żu rn y p ewn ie my ś lał, że k o mis arz zo s tawi ją w k ad rach , a tam, zd aje s ię, zap lan o wali to jak o trzeci ak t s p ek tak lu p o fo rmaln y m o d b io rze s k iero wan ia n a o b s erwację p s y ch iatry czn ą. W rezu ltacie Lo u v ain wy s zed ł z o d zn ak ą i rzu cił ją d o p iero teraz. Na ms zę u arcy b is k u p a n ie wziął b ro n i i n ap rawd ę d o b rze, że jej teraz p rzy s o b ie n ie miał… M iejs co wy p o rtier wy trzes zczał o czy , n ie wied ząc, jak zareag o wać. Wres zcie g ó rę wzięły o d ru ch y i o two rzy ł mu b ramk ę. Lo u v ain wb ieg ł n a g ó rę p o s ch o d ach , trak tu jąc to jak ro zg rzewk ę. Na o s tatn im p ó łp iętrze zrzu cił mary n ark ę. Po rtier w międ zy czas ie zad zwo n ił d o red ak cji, b o za p rzes zk lo n y mi d rzwiami czek ał ju ż n a k o mis arza ś więcie o b u rzo n y k o mitet p o witaln y . – J ak p an tu ś mie… – zaczęła p rzemo wę jak aś zg o rs zo n a d ziu md zia. – Av e, Satan ! – ry k n ął Lo u v ain , ch wy tając s to jące w h o lu k rzes ło . Szczęś liwy m
trafem n ie b y ła to żad n a d elik atn a tan d eta, ty lk o s o lid n y , lity , d rewn ian y d emo b il z jak iejś zap rzy jaźn io n ej p leb an ii. Zamach n ął s ię n im n a o d lew. Tłu mek ś więto s zk ó w ro zp ierzch n ął s ię p rzed n im w d zik im p o p ło ch u , n iczy m o d ep ch n ięty falą ciemn ej s tro n y mo cy . W g ard le Lo u v ain a ek s p lo d o wał k o lejn y ry k . W is to cie n ie p o trzeb o wał wiele, żeb y p ian a wy s tąp iła mu n a u s ta. Uwo ln io n a wś ciek ło ś ć i g n iew ek s p lo d o wały w n im z tak ą s iłą, że zaćmiło g o o d razu w p ierws zy ch s ek u n d ach . M iał wrażen ie, że n ap rawd ę b ierze g o o p ętan ie. Os tatn im ś wiad o my m p rzeb ły s k iem wy rach o wan ia p rzy p o mn iał s o b ie, że p rzed e ws zy s tk im p o win ien o k azać p rzek o n u jącą n ien awiś ć wiary , czy li odium fidei. Do p rawd y jed n ak w tej ch wili wcale n ie mu s iał teg o u d awać. Ko lejn y zamas zy s ty cio s k rzes ła s p ad ł więc n a p ięk n ie o p rawio n y , o s zk lo n y , u s tawio n y n a s p ecjaln ie u k wieco n y m o łtarzy k u p o d ś cian ą n ap rzeciw b iu rk a red ak cy jn ej recep cjo n is tk i, p o rtret ś więteg o J an a Pawła II. Tłu czo n e s zk ło i b iało czerwo n e k wiaty o s y p ały s ię p o cały m p o mies zczen iu . Sławn y p ap ies k i u ś miech jak b y o ży ł w tu man ie p y łu z p o k ru s zo n y ch g ip s o wy ch ram... W mg n ien iu o k a o p u ś ciły Lo u v ain a cała fu ria, g n iew i żal. Zło ś ć jak b y imp lo d o wała i zn ik ła, zo s tawiając p o s o b ie czy s tą p u s tk ę w g ło wie. Ko mis arz n a s ek u n d ę zamarł z k rzes łem w ręk ach , n ie wied ząc, co s ię s tało an i co ma ro b ić. No co s ię s tało … ? Cu d … , u ś wiad o mił s o b ie. Piep rzo n y , p ap ies k i cu d … Nap rawd ę s ię s tał! Tak i jak b y p rzty czek w ś ro d k u g ło wy – mimo ch o d em, w u łamk u s ek u n d y i p ieru ń s k o s k u teczn ie… Dziu md zia, k tó ra p ierws za s ię o d ezwała, n ie d o s trzeg ła s u b teln ej zmian y , ty lk o aż zawy ła ze zg ro zy i w ś więty m s zale rzu ciła s ię n a p ro fan ato ra, żeb y p azu rami wy d rap ać mu o czy . To zmu s iło Lo u v ain a d o d als zeg o d ziałan ia. M u s iał s ię b ro n ić, in aczej n ap rawd ę b y ło b y p o o czach . Res ztę zro b iły wy ćwiczo n e o d ru ch y . M ś cicielk a d o s tała n o g ą k rzes ła w s k ro ń i p ad ła o g łu s zo n a. Ko mis arz, wciąż zas tan awiając s ię, co s ię właś ciwie z n im d zieje, p rzek ro czy ł jej ciało i wk ro czy ł d o g łó wn eg o p o k o ju red ak cy jn eg o . Dzik ie wrzas k i n a jeg o wid o k p rzy p o mn iały mu , że miał u d awać o p ętan ie, b o w ty m s zaleń s twie jes t meto d a. Zamierzy ł s ię więc z k o lei n a wis zącą o p o d al k o p ię p o rtretu Ch ry s tu s a M iło s iern eg o , ale ty m razem ro zmy ś ln ie n ie trafił. Ty lk o p o łamał k rzes ło n a ś cian ie tu ż o b o k , ry jąc ty n k i ro b iąc mn ó s two h ałas u . Po tem s k o p ał z b iu rek d wa mo n ito ry o zd o b io n e ś więty mi o b razk ami i ró żań cami, a k o lejn e b iu rk o ze s tatu etk ą o jca Pio
wy wró cił w cało ś ci. Po d n ies io n ą z p o d ło g i s p iżo wą fig u rk ą jed n y m rzu tem efek to wn ie ro zp iep rzy ł trzy k o lejn e ś cian k i d ziało we z h arto wan eg o s zk ła. Ten ś więty zaws ze miał d u żą s iłę p rzeb icia… Nas tęp n ie k o mis arz ch wy cił jak iś s to łek i rzu cił s ię w p o g o ń za u my k ający mi jak k ró lik i czło n k ami red ak cji, młó cąc im meb lem g rzb iety ile wlezie. I s zczerze mó wiąc, czu ł s ię z ty m co raz lep iej. Op ętan ie, n ie o p ętan ie – tak iej terap ii zajęcio wej n ap rawd ę teraz p o trzeb o wał! O ile jed n ak z p o czątk u Lo u v ain miał wrażen ie, że ro zn ies ie całe to g n iazd o o s zo ło mó w w p iep rzo n e d ro b iazg i, to p o p aru min u tach s iły i mo ty wacja k o mis arza zaczęły s ię wy czerp y wać. Należało p o my ś leć, jak tę s zo p k ę zak o ń czy ć. Pro b lem o k azał s ię n ieb an aln y , p o n ieważ czas mijał, a tu zu p ełn ie n ie b y ło p rzed k im k ap itu lo wać. Ot, n iefart! W g ęb ie to o n i ws zy s cy b y li n iezmiern ie mo cn i, ale k ied y p rzy s zło p o ws trzy mać ro zju s zo n eg o emery ta, n ie s tało o d ważn y ch . Sp iep rzali p o k ątach , aż tru d n o ich b y ło d o g o n ić, i jak o ś ty m razem n ik t n ie k wap ił s ię d o wy g łas zan ia żad n ej fo rmu ły eg zo rcy zmu … Ks iąd z as y s ten t wp rawd zie wy s tąp ił ze s wo jeg o g ab in etu i p rzy b rał g o d n ą p o s tawę, ale wy s tarczy ł jed en s zy b k i wy mach s to łk iem, ab y ło p o cząc s u tan n ą, zrejtero wał z p o wro tem i zamk n ął s ię tam n a ws zy s tk ie s p u s ty . Lo u v ain wy k rzy k u jąc s p ro ś n o ś ci p o d ad res em k leru , zaczął wy ważać d rzwi. Wy łaman ie tan d etn eg o zamk a i zawias ó w p rzy s zło d o ś ć łatwo , ale k s iąd z as y s ten t ty m razem n ie p o leg ał n a s ile mo d litwy , ty lk o z miejs ca zwalił p o d d rzwi s zafę, d o p ch n ął ją b iu rk iem i p o ch wili zas ap an y k o mis arz mu s iał zrezy g n o wać z o b lężen ia. Zmęczen ie co raz b ard ziej zaczy n ało b rać g ó rę n ad u d awan y m s załem, a tu n ad al n ie b y ło wid ać ry cerza, k tó ry w jak ik o lwiek s p o s ó b s p ró b o wałb y o b ezwład n ić o p ętan eg o , mimo że Lo u v ain b y ł s k ło n n y d o p rawd y wiele w ty m wzg lęd zie u łatwić. Nie p o mag ało k o p an ie w ty łk i wy s tające s p o d b iu rek . Ch o lern e cien ias y ty lk o b łag ały , żeb y ich n ie zab ijać… Szczęś ciem, ch ary zmaty czn a d ziu md zia, ta, k tó ra p ierws za d o s tała p o g ło wie, d o s zła właś n ie d o s ieb ie i s tan ęła n a wy s o k o ś ci zad an ia. Ze s tru my czk iem k rwi ś ciek ającej ze s k ro n i p o p o liczk u , ze wzb u rzo n y mi wło s ami, ś więty m o g n iem w o czach , u n o s ząc wy d o b y ty s k ąd ś k ru cy fik s , wk ro czy ła d o zd emo lo wan eg o p o k o ju red ak cy jn eg o , wzy wając Lo u v ain a w imię J ezu s a Ch ry s tu s a, ab y s ię o p amiętał. Zro b ił to n ap rawd ę ch ętn ie, b o ju ż łap ała g o zad y s zk a. Pamiętając zaś , że ma d o czy n ien ia z tch ó rzami, k tó rzy zwy k le s tają s ię o d ważn i
d o p iero wo b ec b ezb ro n n eg o , n ie o s u n ął s ię malo wn iczo n a p o d ło g ę, b o b y g o zaraz s k o p ali n a ś mierć. Po s tawił więc s to łek , k tó ry m d o tąd wy mach iwał, i p o p ro s tu u s iad ł n a n im, lu źn o o p u s zczając ręce i p o ch y lając g ło wę. Co ś jak b y wy łączo n y g o lem. Dziewczy n a o ś mielo n a s u k ces em p o d es zła b liżej i, trzy mając k rzy ż p ó ł metra o d Lo u v ain a, zaczęła g ło ś n o o d mawiać litan ię d o M atk i Bo żej. Imp o n u jące, że zn ała ją całą n a p amięć. Ko mis arz s k wap liwie p o zwo lił s ię o b ezwład n ić p o to k o wi u ro czy s ty ch in wo k acji. W s u mie n ap rawd ę d zieln a p an n a. Gd y b y n ie tak ie jak o n a alb o ś więtej p amięci Sawick a, całe to n awied zo n e to warzy s two ju ż d awn o temu wy ląd o wało b y w k ab arecie. J ak s ię to ws zy s tk o s k o ń czy , trzeb a b ęd zie p rzep ro s ić ją za ro zb itą g ło wę… Su mien ie u g ry zło g o n ap rawd ę mo cn o , aż mu s iał s ię p o ws trzy my wać, b y n ie o k azać s k ru ch y ju ż tu i teraz. Uro czy s ty fin ał zd arzen ia p o zwo lił Lo u v ain o wi u n ik n ąć s p o n tan iczn eg o lin czu d la zach o wan ia twarzy w wy k o n an iu u p o k o rzo n y ch k o leg ó w Bileck ieg o . W tej s y tu acji n ik t z n ich g o n awet n ie tk n ął. Ob ch o d zili n a p alu s zk ach jak Czarn eg o Lu d a, k tó ry jak s ię zb u d zi, to wiad o mo ... Sto p n io wo zaczął s ię wk o ło k o mis arza co raz ży ws zy ru ch . Ks iąd z as y s ten t wy g rzeb ał s ię zza s wo jej b ary k ad y i zu p ełn ie b ez żen ad y p rzy p is ał s o b ie całą zas łu g ę p o s k ro mien ia złeg o d u ch a. Po tem wezwan o p o licję i p o g o to wie. Patro l in terwen cy jn y p rzy jech ał p ierws zy . Wb ieg li d o red ak cji z p ałk ami w d ło n iach i, ro zp o zn aws zy Lo u v ain a, s tan ęli jak wry ci. Po tem czy m p ręd zej s ch o wali p ały , ch wy cili k ró tk o faló wk i, zaczęli meld o wać i czek ać n a d als ze in s tru k cje. Zan im s ię d o czek ali, d o tarło p o g o to wie, i to rato wn icy med y czn i p rzejęli in icjaty wę. Po b łażliwie wy s łu ch ali relacji o o p ętan y m es b ek u o raz s ile p rawd ziwej wiary , p o czy m b ez d als zy ch teo lo g iczn y ch cereg ieli waln ęli s p rawcy k o ń s k ą d awk ę g łu p ieg o jas ia. By ły k o mis arz Lo u v ain o d p ły n ął w b ło g i n ieb y t.
ROZDZIAŁ 1 6 POKUTA ZA ZDRADĘ JUDASZOWĄ
Światło w d rzwiach ty m razem b y ło łag o d n e, mo cn o p rzy ćmio n e, ale d la Bileck ieg o , s ied ząceg o o d k ilk u d n i w całk o wity ch ciemn o ś ciach , wciąż zb y t jas k rawe. Nie b y ł w s tan ie d o jrzeć ry s ó w twarzy mó wiąceg o d o n ieg o mężczy zn y , a jed y n ie o g ó ln y zary s jeg o s y lwetk i i h ab it, w k tó ry b y ł u b ran y . Ty m razem red ak to r n ie p ró b o wał s ię n a n ieg o rzu cać. Nie b y ł zd o ln y zaatak o wać o s o b y d u ch o wn ej. Po za ty m d o my ś lał s ię, że wted y ś wiatło zn ó w ro zb ły ś n ie z całą s iłą, d alek o p rzek raczając p ró g b ó lu o d wy k ły ch o d jas n o ś ci o czu . – Dlaczeg o … d laczeg o … d laczeg o … – zas k o mlił ty lk o , k ied y zn ó w d an o mu s zan s ę ro zmo wy . J u ż n ie p o trafił p o wied zieć: „d laczeg o ją zab iliś cie". Uzn ał s wo ją win ę i ty lk o ro zp aczliwy s p rzeciw wo b ec o k ru tn ej rzeczy wis to ś ci jes zcze s ię w n im tlił. – Sy n u mó j, zb y t wielk im d zieło m p o b o żn y m, ty i o n a, s tan ęliś cie n a p rzes zk o d zie. Pro ces n ap rawy i n awró cen ia całeg o ś wiata mu s i p o s tęp o wać b ez wzg lęd u n a o fiary . Są rzeczy p o wielo k ro ć więk s ze o d s zczęś cia małżeń s k ieg o . Ro d zin a, k tó rą ch ciałeś zało ży ć, to d o b ro , lecz zb y t małe d o b ro wo b ec ro zmach u ty ch b o ży ch p rzed s ięwzięć. Trwa wo jn a z cy wilizacją ś mierci, ś cierają s ię p o tęg i n ieb a i p iek ła, ru s zy ły n ieu ch ro n n e p ro ces y d ziejo we, k tó ry ch s k ali n ie s p o s ó b o g arn ąć lu d zk im u my s łem. – Dru g ie ś red n io wiecze… – wes tch n ął Bileck i. – Tak . Bard zo d o b rze, że to ro zu mies z, mó j s y n u . Zatem p o jmu jes z też, że n ie jes t w lu d zk iej mo cy zatrzy man ie ty ch s ił, złag o d zen ie s u ro wo ś ci k o n ieczn y ch ś ro d k ó w an i u n ik n ięcie zb ęd n y ch o fiar. Tu zres ztą n ie ma o fiar zb y t wielk ich ! Tak a jes t wo la b o ża, p o g ó d ź s ię z n ią. Bó g mo że jed y n ie wy n ag ro d zić two je i jej cierp ien ie. W p rzy p ad k u twej n arzeczo n ej n a p ewn o ju ż to zro b ił. Ok aż więc wiarę, mó j s y n u ! – Ko ch ałem ją… Nap rawd ę k o ch ałem… – To d o b rze o to b ie ś wiad czy , mó j s y n u . Do b rze, że miałeś wo b ec tej p an n y u czciwe zamiary , ale p o wtarzam ci, że s tan ęły n a p rzes zk o d zie b o ży m p lan o m. M o rze wy s tąp iło z b rzeg ó w, ab y o czy ś cić ziemię. Ty zaś jes teś jak ry b ak , k tó remu wezb ran a fala zn is zczy ła ch atk ę. M o żes z p łak ać i p o ms to wać, ale có ż to d a. Ch ces z b y ć mały
i żało s n y ? M ałe d o b ro s tan ęło p rzeciw p o tęd ze n ajwy żs zeg o d o b ra… Sąd zis z, że Bó g miałb y u s tąp ić to b ie? Ok aż p o k o rę, s y n u ! W p o k o rze p o d d aj s ię J eg o wo li. Ws zak s am d o tąd wiern ie s łu ży łeś tej s amej s p rawie. Wiemy to . J ed n ak zaś lep iła cię p y ch a, u wio d ło p rag n ien ie ziems k iej s ławy , czy ż n ie tak ? – Tak b y ło … – zas zlo ch ał Bileck i. – Do ceń więc to , że to b ie p o zwo lo n o ży ć. Do ceń miło s ierd zie, k tó re to b ie o k azan o . – Do cen iam, o jcze. – Czy u zn ajes z ju ż więc s wo ją win ę, s y n u ? – Uzn aję, o jcze... – To d o b rze. Ro zważ jes zcze g łęb o k o w s wo jej d u s zy tę p rawd ę. Ro zważ ją wn ik liwie… Na ty m ro zmo wa s ię zak o ń czy ła, ale k ied y zamk n ęły s ię d rzwi, Bileck i zn alazł p o zo s tawio n y n a p ro g u k o s zy k . By ły tam p led , b o ch en ek ch leb a, termo s g o rąceg o ro s o łu , ś wieczk a, zap ałk i i Pis mo Święte. Bileck i p o jął, że zaczął s ię d la n ieg o p o wró t d o Światła. Tward a i s u ro wa, lecz miło s iern a d ło ń Bo g a s ięg n ęła k u n iemu , ab y g o wy d o b y ć z o tch łan i. By ł za to s zczerze wd zięczn y .
*** – Och u jałeś ?! – zawo łał o d p ro g u Rafals k i, wch o d ząc d o s zp italn ej izo latk i. J ed n o cześ n ie p o d k o mis arz s zy b k im ru ch em p o ło ży ł n a u s tach p alec zd ro wej ręk i. Lo u v ain d o my ś lił s ię, że b y łemu p artn ero wi wciś n ięto p o d s łu ch . Leżał s p o k o jn ie, zres ztą n ie miał in n eg o wy jś cia, b o p rzy wiązan o g o p as ami d o łó żk a. – M iałem s ię zg ło s ić… d o czu b k ó w… n a b ad an ia, n o to … k u rwa… jes tem! – o d p arł, walcząc z języ k iem, k tó ry p o g łu p im jas iu wciąż jes zcze s tawał mu k o łk iem. – Id io ta! – zb es ztał g o g ło ś n o Rafals k i, p o czy m p o in fo rmo wał: – Oficjaln a wers ja jes t tak a, że p rzes zed łeś załaman ie n erwo we, s p o wo d o wan e n ied o p u s zczaln ą, med ialn ą p res ją. Ci z „Przy jaciela Eg zo rcy s ty " p ró b o wali b red zić co ś o o p ętan iu , ale ich g ó ra k azała im zamk n ąć mo rd y . Teraz ś p iewają cien k o i p rzy zn ają, że p o s u n ęli s ię wo b ec cieb ie zb y t d alek o , więc w s u mie to s ię im n ależało . Nie b ęd ą wn o s ić o s k arżeń , wy b aczają i p ro s zą o wy b aczen ie… – zrelacjo n o wał p o d k o mis arz z ro s n ący m n ies mak iem, p o czy m zro b ił p y tającą min ę. – Ale co to n ap rawd ę, k u rwa, b y ło ? Ty
i załaman ie n erwo we?! Weź n ie wcis k aj mi k itu ! Tacy o ld s k u lo wi s k u rwiele jak ty s ię n ie załamu ją… – zn ó w n iezn aczn ie p o ło ży ł p alec n a u s tach , d ając d o zro zu mien ia, że n ie o czek u je s zczerej o d p o wied zi. – Ulży ło mi – o d p arł Lo u v ain . – Za d łu g o d u s iłem… to w s o b ie… – Trzeb a b y ło iś ć wcześ n iej n a emery tu rę – o d p arł Rafals k i men to rs k im to n em. – Po to właś n ie mamy w res o rcie wcześ n iejs ze emery tu ry , żeb y lu d zio m n ie o d jeb y wało p o d d ek lem o d n ad miaru s tres u ! Lo u v ain n ie o d p o wied ział. – Do b rze, że p rzy n ajmn iej zd ąży łeś wcześ n iej zło ży ć ten wn io s ek emery taln y . Przy n ajmn iej teraz n ie wy p iep rzą cię ze s łu żb y d y s cy p lin arn ie… – Rafals k i g ad ał, ab y g ad ać i żeb y b y ło zn ać, że n ap rawd ę s ię s tara wy ciąg n ąć o d ek s p artn era jak ieś in fo rmacje. – Od jeb ało mi… No tru d n o i fajn ie… ws zy s cy teraz p o win n i b y ć zad o wo len i… – Po wied z ch o ciaż, że ci g łu p io ! – zażąd ał p ry n cy p ialn ie p o d k o mis arz. – A n i ch u ja! – Lo u v ain o d zy s k ał wres zcie s p rawn o ś ć ap aratu mo wy . – Gd y b y m ty lk o mó g ł zn ó w p rzy p ierd o lić ty m załg an y m ś więto s zk o m! – Szarp n ął p as ami, aż p o d s k o czy ło całe łó żk o . – Do d iab ła z cały m ty m k lech is tan em! – M o g ę co ś d la cieb ie zro b ić? – zap y tał Rafals k i łag o d n iejs zy m to n em. – Sp ro wad ź mi… – Lo u v ain n ajek s p res y jn iej, jak u miał, s tarał s ię o d eg rać s cen ę walk i wewn ętrzn ej ze zły m d u ch em, k tó ry s ię w n im zag n ieźd ził. – Sp ro wad ź k ap elan a… J eb ać k lech ó w! Niech mi p o mo że… p ro s zę… To ch y b a o p ętan ie… – OK. – Rafals k i p o s tu k ał s ię p alcem w czo ło , ch y b a całk iem s zczerze, i wy s zed ł. Szp italn y k ap elan s tawił s ię w izo latce p o k wad ran s ie. – Niech b ęd zie p o ch walo n y … – zaczął. – Nie! – Lo u v ain p rzerwał mu wś ciek ły m k rzy k iem, p o czy m zn ó w u d ał walk ę ze s o b ą. – Niech k s iąd z s tan ie za mo ją g ło wą, tak żeb y m k s ięd za n ie wid ział… – p o p ro s ił s zep tem. – Dlaczeg o ? – Bo d rażn i mn ie wid o k d u ch o wn y ch … i ś więte imio n a… Z tru d em mo g ę s ię o p an o wać… J ak b y mn ie co ś s zarp ało o d ś ro d k a… – Do b rze. – Ks iąd z s tan ął tak , jak Lo u v ain p ro s ił. – W czy m p an u k o mis arzo wi mo g ę p o mó c? – J a my ś lę, p ro s zę k s ię… k s ię… d za… że d o zn ałem d ręczen ia… d emo n iczn eg o … – Nie mn ie o ty m s ąd zić. Najp ierw o p ań s k im s tan ie zd ro wia p o win n i
wy p o wied zieć s ię lek arze. – Wiem, wiem… ale p ro s zę mi p o mó c… to ważn e… – Słu ch am. – Pro s zę p o wiad o mić p ro fes o ra Kęp s k ieg o , zn a g o k s iąd z? – Zn am. – Pro s zę mu d ać zn ać, co s ię ze mn ą d zieje. On ma d u że d o ś wiad czen ie w ty ch s p rawach … – To p rawd a. Czy zatem p ro fes o r Kęp s k i ma d o p an a p rzy b y ć? – Tak , ch cę z n im p o mó wić. Ty lk o z n im. Do lek arzy n ie mam zau fan ia. – Do b rze, p o s taram s ię s k o n tak to wać z p an em p ro fes o rem. Czy co ś jes zcze? – Pro s zę o p o ś p iech . Nap rawd ę tru d n o mi s ię o p an o wać… –
Ro zu miem.
Niech …
–
Kap elan
s am
z
s ieb ie
p o ws trzy mał
s ię
od
b ło g o s ławień s twa i wy s zed ł z izo latk i. Dla Lo u v ain a zaczął s ię o k res n erwo weg o czek an ia. J eżeli g o zig n o ru ją, n o to k o n iec. Nas rał s o b ie w p ap iery n ad aremn o . Czy m miałb y s ię teraz zająć? Po d lewać k o ta czy g łas k ać k wiatk i? Od ep ch n ął o d s ieb ie te my ś li. Ciąg le jes zcze p ro wad ził s wo ją s p rawę! Nieważn e, że n ieo ficjaln ie, d elik atn ie mó wiąc. By ł tro p iący m p s em i n ie zamierzał b y ć n ik im in n y m. Teg o n ależało s ię trzy mać, ch o ćb y p o to , żeb y w ran ę d u s zy n ie wd ało s ię zwątp ien ie. Ch o ciaż mo że n ie p o win ien s ię martwić, b o wiem ciąg le g d zieś tam w g łęb i jeg o s k o łatan eg o u my s łu u n o s ił s ię p rzek o rn y p ap ies k i u ś miech … Ty lk o , p s iak rew, p rawd ziwej metafizy k i jes zcze tu taj b rak o wało ! Po jak imś czas ie p rzy s zła p ielęg n iark a i d ała mu p ić. Od n iej d o wied ział s ię, że jes t w s zp italu p s y ch iatry czn y m n a So b ies k ieg o , n ato mias t z teg o , czeg o n ie ch ciała mu p o wied zieć, wy n ik ało , że jes zcze n ie p o s tan o wio n o , jak mają g o trak to wać. Pers o n el n a co ś czek ał. J eś li n a o p in ię Kęp s k ieg o , to b y ł d o b ry zn ak . Ob y ty lk o p o rewelacjach u jawn io n y ch w ciąg u o s tatn ich d n i n ie wy s łan o p ro fes o ra g d zieś p o za Wars zawę. Kęp s k i zjawił s ię jak ąś g o d zin ę p o wy jś ciu p ielęg n iark i. Nie b y ł s am. To warzy s zy ł mu o b łu d n ie zatro s k an y k s iąd z Pio tr. Na wid o k jeg o g ęb y Lo u v ain zn ó w p o czu ł, że n ie mu s i p rzes ad n ie s y mu lo wać o p ętan ia. Sk u rczy b y k p rzy n ió s ł mu s ło ik k o mp o cik u mo relk o weg o ... Zap rawd ę p as y , k tó ry mi g o s k ręp o wan o , n a co ś s ię teraz p rzy d ały ! – Ko ś ció ł p an u wy b acza i mo d li s ię za p an a – o zn ajmił zau s zn ik arcy b is k u p a. –
Po n ad to mam p rzek azać, że wciąż mo że p an liczy ć n a n iezach wian ą ży czliwo ś ć i ws zelk ą jak n ajd alej id ącą p o mo c J eg o Ek s celen cji… – Wo n mi z o czu , k lech o ! – wark n ął Lo u v ain . – Bard zo p ro s zę k s ięd za s ek retarza, ab y n iep o trzeb n ie n ie d rażn ić zn iewo lo n eg o – zab rał g ło s p ro fes o r Kęp s k i. Zu p ełn ie n ie s p rawiał wrażen ia czło wiek a p rzy b iteg o med ialn ą n ag o n k ą o raz p u b liczn y m wy ty k an iem mu s k rajn ej n iek o mp eten cji. Przeciwn ie, ewid en tn ie p o czu ł s ię celeb ry tą. Wn o s ząc z teg o , co wcześ n iej o p o wiad ali o jeg o u b io rze i s ty lu b y cia Rafals k i i Halin a, teraz Kęp s k i o b s talo wał s o b ie n o wy g arn itu r n a miarę i p o wies ił n a k o łk u man iery p ro win cjo n aln eg o k o ś cieln eg o . Bez wątp ien ia p o wied zian o mu , że Ko ś ció ł wciąż ma d o n ieg o p ełn e zau fan ie i n ie p o zwo li g o s k rzy wd zić, więc n ie mu s i p rzejmo wać s ię jak ąk o lwiek k ry ty k ą. Dzies ięcio lecia n iezach wian ej lo jaln o ś ci zn aczy ły tu więcej n iż jak aś tam p ro fes jo n aln a wp ad k a. Pan u p ro fes o ro wi n ie p o zo s tawało zatem n ic in n eg o , jak ty lk o p ławić s ię w s ławie. Có ż z teg o , że k o n tro wers y jn ej? Zatem p o za wy g ląd em zewn ętrzn y m i o b y ciem n ie zmien iło s ię to , co b y ło w tej ch wili n ajważn iejs ze. Stary d u reń n ap rawd ę n iczeg o s ię n ie n au czy ł i s wo im zwy czajem d alej s tawiał d iag n o zy , zan im zo b aczy ł p acjen ta. Do b ra n as za! Lo u v ain p o s tarał s ię n ie u ś miech n ąć. – Oczy wiś cie, p an ie p ro fes o rze. – Ks iąd z Pio tr s tan ął tam, g d zie wcześ n iej k ap elan , zn ik ając k o mis arzo wi z p o la wid zen ia. – Po zwo li jed n ak p an p ro fes o r, że p o zo s tan ę tu taj zatro s k an y ...
do
k o ń ca
ro zezn an ia. Ks iąd z
arcy b is k u p
jes t
n iezmiern ie
Też b y m b y ł n a jeg o miejs cu zatro s k an y , g d y b y k o g o ś o p ętało zaraz p o u d ziale w mo jej p ry watn ej ms zy , d o p o wied ział s o b ie w my ś lach Lo u v ain . Ko led zy z ep is k o p atu mo g ą teraz zacząć p atrzeć d ziwn ie... – J ak k s iąd z s ek retarz s o b ie ży czy – zg o d ził s ię Kęp s k i i u s iad ł p rzy łó żk u . – Czy k ied y k o lwiek wcześ n iej ś więto k rad ztwa? – zap y tał p acjen ta.
d o p u ś cił
s ię
p an
zb ezczes zczen ia
lu b
– Ch y b a n ie, ale wielo k ro tn ie k u s iło mn ie, żeb y co ś tak ieg o zro b ić – o d p o wied ział Lo u v ain . – Do p iero d ziś te p o d s zep ty s tały s ię tak s iln e, że im u leg łem. Właś ciwie s am n ie wiem, jak to s ię s tało … – zamilk ł. – Po czu ł p an n ag łą n ien awiś ć d o rzeczy ś więty ch ? – d rąży ł Kęp s k i. – Tak – p rzy zn ał s ię Lo u v ain . – J ak iś g ło s p o wied ział mi, że Ko ś ció ł mn ie zd rad ził i p o win ien em g o zn is zczy ć. – Dlaczeg o w ty m celu wy b rał p an ak u rat red ak cję „Przy jaciela Eg zo rcy s ty "?
– Drażn iła mn ie wiara ty ch lu d zi… Ich p o b o żn o ś ć o d p ierws zej ch wili wręcz p rzy p rawiała mn ie o s zaleń s two . – I n ig d y wcześ n iej p an k o mis arz tak ich s en s acji n ie o d czu wał? – Nie. Ty lk o p o k u s y , k tó ry m s ię o p ierałem z p o mo cą Bo … Bo … Bo … – Po d erwał s ię i s zarp n ął p as ami, d ając d o zro zu mien ia, że s ło wo „Bó g " n ie mo że mu p rzejś ć p rzez g ard ło , ale walczy z ty m ile s ił. Ży ły aż n ab rzmiały mu n a s zy i i s k ro n iach . – Nie mo g ę… – o p ad ł w k o ń cu b ezs iln ie. – Nie mo g ę wy mó wić… – Ty p o wy d o p u s t z o wład n ięciem – o rzek ł b ez wah an ia p ro fes o r Kęp s k i. – On n ie u d aje? – zap y tał wp ro s t k s iąd z Pio tr. – M u s iałb y wcześ n iej u d awać p o b o żn o ś ć, p ro s zę k s ięd za s ek retarza. Sk ry cie u p rawiać o k u lty zm… – Nie wy g ląd ał n a tak ieg o – p rzy zn ał d u ch o wn y . – Pro s zę mi p o mó c! – jęk n ął Lo u v ain . – Nap rawd ę d zieje s ię ze mn ą co ś złeg o … – Do p u s t b o ży – p o wtó rzy ł z cały m p rzek o n an iem p ro fes o r Kęp s k i. – J es zcze ty lk o teg o n am b rak o wało ! – Ks iąd z Pio tr s p rawiał wrażen ie s zczerze zmartwio n eg o . – Ak u rat wted y , k ied y Ko ś ció ł p o s tan o wił związać z ty m czło wiek iem tak wielk ie n ad zieje… – n ie d o k o ń czy ł. – M o im zd an iem, p ro s zę k s ięd za s ek retarza, p o win n iś my zab rać p an a k o mis arza d o n as zeg o o ś ro d k a. Tam b ęd zie więcej d y s k recji. – Tak , tak ! – zg o d ził s ię s k wap liwie Lo u v ain . – Zarek o men d u ję tę o p in ię J eg o Ek s celen cji. To k ło p o tliwa s y tu acja, ale raczej n ie p o win n o b y ć p rzes zk ó d . Zajmie s ię p an p ro fes o r ty m p rzy p ad k iem o s o b iś cie? – Oczy wiś cie, p ro s zę k s ięd za s ek retarza. Wy s zli z izo latk i b ez p o żeg n an ia, zo s tawiając g o , jak b y b y ł zwy k łą k ło d ą. Po zmro k u p rzy s zli trzej s an itariu s ze i p rzen ieś li Lo u v ain a z łó żk a n a n o s ze. Nie zd jęli mu p as ó w. Po tem p rzen ies io n o g o d o k aretk i, k tó ra p o jech ała g d zieś n a ws ch ó d , a d o k ład n iej p ó łn o cn y ws ch ó d . Lo u v ain zo rien to wał s ię, że p rzejech ali p rzez mo s t Siek ierk o ws k i, k tó reg o s zczy ty mig n ęły w o k n ie k aretk i. M n iej więcej d wie g o d zin y p ó źn iej wjech ali n a teren jak ieg o ś u k ry teg o w les ie zab y tk o weg o k las zto ru czy d o mu zak o n n eg o . Ko mis arza u mies zczo n o w p o jed y n czej celi z o s tro łu k o wy m, zak rato wan y m o k n em. Ty m razem ju ż b ez p as ó w. Po leco n o mu ty lk o ły k n ąć jak ieś p ro s zk i n a u s p o k o jen ie i ży czo n o d o b rej n o cy . Zro b ił, co k azali, b ez s zemran ia i p o d zięk o wał s zczerze. Nap rawd ę zamierzał s ię
d o b rze wy s p ać. By ła to jed y n a n ag ro d a, jak ą mó g ł s o b ie d ać za p o my ś ln ą realizację imp ro wizo wan eg o p lan u . Szk o d a, że n ie zamierzy ł teg o o d s ameg o p o czątk u , ale mn iejs za. Najważn iejs ze, że s p rawy zn ó w b y ły p o d jeg o k o n tro lą.
*** Bileck i p o k u to wał. Najp ierw s p ęd ził k ilk a d n i i n o cy n a czu wan iach mo d litewn y ch . Po tem p o p ro s ił o b icz i zad ał n im s o b ie 7 7 7 razó w, ab y p rzewy żs zy ć liczb ę Bes tii o s etk ę, d zies iątk ę i jed n o ś ć. Nie wied ział, d laczeg o ak u rat tak i rach u n ek p rzy s zed ł mu d o g ło wy , ale tak g o n atch n ęło i jeg o o p iek u n wy d awał s ię zad o wo lo n y . Sto p n io wo w celi red ak to ra p o jawiały s ię k o lejn e elemen ty wy p o s ażen ia – materac d o s p an ia, s to lik , k rzes ło , k lęczn ik , n o rmaln e jed zen ie o raz zain s talo wan o mu ś wiatło elek try czn e, k tó re mó g ł s am zap alać i g as ić. Bileck i zaczął s ię też o d ziewać, n ajp ierw w p rzep as k ę b io d ro wą, zro b io n ą z o fiaro wan eg o mu ręczn ik a, p o tem o trzy mał h ab it d o min ik ań s k ieg o n o wicju s za. Niewątp liwa ws k azó wk a i s y mb o l teg o , k im miał s ię s tać. Z k o lei d u ch Bileck ieg o s y s tematy czn ie p o d n o s ił s ię z u p ad k u i n ab ierał mo cy . J u ż w całej p ełn i ro zu miał, jak g łu p im i żało s n y m czło wiek iem d o tąd b y ł. Po jął, p rzewalczy ł to w s o b ie i wy zn awał z całą s zczero ś cią, że to jeg o włas n a p y ch a s p ro wad ziła ś mierć n a b lis k ą mu o s o b ę. Wied ział, że mu s i za to zad o ś ću czy n ić Bo g u , i d o k ład ał ws zelk ich s tarań w tej mierze. Biczu jąc s ię, d wu k ro tn ie s tracił p rzy to mn o ś ć. Za k ażd y m razem o ck n ął s ię p o tem z o p atru n k ami n a p lecach . Zry wał je i ch ło s tał s ię d alej. J eg o o p iek u n n ie n ap o min ał g o za to i n ie mity g o wał. Nawet g d y Bileck i z ran d o s tał g o rączk i. J ed y n ie d o s tarczo n o mu an ty b io ty k i. Wres zcie n ad s zed ł czas n a p ró b ę o s tateczn ą. J eg o o p iek u n , k s iąd z, k tó ry d o tąd n ie u jawn ił s wo jeg o imien ia, p rzy b y ł z k o lejn ą wizy tą i b ez s ło wa p o ło ży ł p rzed red ak to rem d wa p rzed mio ty – mło tek i p ierś cio n ek zaręczy n o wy , o fiaro wan y wcześ n iej Lu cy n ie. Nig d y d o tej p o ry Bileck i n ie d o s tał d o celi p rzed mio tu , k tó reg o mó g ł u ży ć jak o b ro ń . M ło tek b y ł s o lid n y , p ó łk ilo wy . – Sy n u , u czy ń z ty mi rzeczami to , co d y k tu je ci s erce. J eg o d u ch o wy o jciec b y ł s am, zu p ełn ie b ezb ro n n y . Drzwi celi p o zo s tawił u ch y lo n e, ale z k o ry tarza n ie d o b ieg ał n ajmn iejs zy s zeles t. Ch y b a n ik o g o tam n ie
b y ło . Gd y b y Bileck i ch ciał g o o g łu s zy ć i s p ró b o wać u cieczk i, miał n a to s zan s e. Dan o mu ją. J eś li n ie u cieczk i, to n a p ewn o zems ty , o k tó rej wcześ n iej marzy ł. J ed en cio s mło tk iem w s k ro ń i b ęd zie ży cie za ży cie… Bileck i u k ląk ł i o p u ś cił wzro k n a leżące p rzed n im p rzed mio ty . Do my ś lił s ię, czeg o właś ciwie o d n ieg o o czek u ją. M iał ro zb ić mło tk iem p ierś cio n ek n a zn ak zerwan ia z p rzes zło ś cią. M iał p o k azać, że jes t g o to wy p o d jąć n o wą s łu żb ę. Prag n ął teg o z całeg o s erca. Prag n ął też d o wieś ć jak b ard zo o d mien io n y i mo cn y s tał s ię jeg o d u ch . J ak wiele p ewn o ś ci i s iły wo li n ab rał, p rzezwy ciężając s wó j g rzech i p o d n o s ząc s ię z h an ieb n eg o u p ad k u . Nało ży ł więc p ierś cień zaręczy n o wy n a mały p alec lewej ręk i. Po ło ży ł ją p łas k o n a p o d ło d ze celi, a p rawą u jął mło tek . M iał zamiar zało ży ć p ierś cio n ek p rawid ło wo , n a p alec s erd eczn y , ale zd o łał g o wcis n ął ty lk o n a n ajmn iejs zy . Sk o jarzen ie z jap o ń s k ą jak u zą o d p ęd ził wewn ętrzn y m, s trzelis ty m ak tem wiary : Nie mam żadnych bogów cudzych przed Tobą!, rzek ł s o b ie w d u s zy , p o czy m o zn ajmił g ło ś n o : – Ojcze, p rag n ę ci d o wieś ć, że p rzejrzałem ju ż w p ełn i n a b o że ś wiatło . Ud erzy ł, miażd żąc p ierś cio n ek o raz włas n y p alec. Du ch o wn y wzd ry g n ął s ię mimo wo li, p o czy m u ś miech n ął ze s zczery m p o d ziwem i ap ro b atą. Bileck i b ez d rżen ia i jęk u b ił raz za razem, aż s zczątk i p alca i p ierś cio n k a całk iem o d d zieliły s ię o d jeg o d ło n i. Po tem, n a zn ak , że ju ż n ie zamierza g o więcej u ży wać, o d s u n ął mło tek trzo n k iem d o o fiaro d awcy . – Sy n u – p o wied ział u ro czy ś cie jeg o o jciec d u ch o wy . – Two ja p o k u ta d o b ieg ła k o ń ca. M y ś lę, że trzeb a teraz o p atrzy ć two ją ręk ę. Krew z tłu czo n ej ran y o b ficie lała s ię n a p o d ło g ę. – Ojcze mó j, p o mó d lmy s ię n ajp ierw – p o wied ział M arcin Bileck i z całk o wity m s p o k o jem i p o g o d ą d u ch a. W rzeczy s amej b y ł ju ż n o wy m czło wiek iem.
ROZDZIAŁ 1 7 UWOLNIENIE
Lo u v ain miał d o jmu jące u czu cie, że ro b i z s ieb ie to taln eg o id io tę. Ows zem, p rzes łu ch u jąc wcześ n iej p o d ejrzan y ch i p ro wad ząc g ry o p eracy jn e, u d awał ro zmaite u czu cia, jed n ak ty m razem p rzy s zło mu o d eg rać ży cio wą ro lę, d o k tó rej jeg o u miejętn o ś ci ak to rs k ie zd ecy d o wan ie n ie d o ras tały . Nib y wied ział, jak p o win ien s ię zach o wać, wid y wał to wiele razy n a filmik ach w s ieci, ale n aś lad o wn ictwo s łab o mu wy ch o d ziło i męczy ło g o n aras tające z k ażd ą min u tą p rzek o n an ie, że to warzy s zący mu lu d zie d o s k o n ale tę mis ty fik ację wid zą i b awią s ię z n im jak k o t z my s zą. Pal lich o te racjo n alizacje! Prawd a b y ła tak a, że miał wy rzu ty s u mien ia. Działał wb rew s o b ie, ch o ć in ten cje miał d o b re. Trak to wał s acru m p rzed mio to wo i n ap ięcie p s y ch iczn e ro s ło . J es zcze tro ch ę, a eg zo rcy zmy rzeczy wiś cie p o d ziałają i p rzy zn a s ię d o ws zy s tk ieg o … Starał s ię n ad rab iać ag res ją. Ws tęp n e mo d litwy zak łó cił wy zwis k ami, zach o wu jąc s ię jak zły es b ek p o d czas p rzes łu ch an ia. To wy s zło w miarę wiary g o d n ie. Czeg o ś p o d o b n eg o ch y b a s ię p o n im s p o d ziewan o . Py tan ie, co d alej? – To g ó wn o ś mierd zi! – wrzas n ął, s tarając s ię n ap lu ć n a mo n s tran cję. J ed en z zak o n n ik ó w s tan o wiący ch tu tejs zą g ru p ę ws p arcia zas ło n ił mu u s ta ch u s teczk ą. Delik atn ie, żeb y n ie p rzy d u s ić, ale zd ecy d o wan ie u n iemo żliwiając p ro fan ację. Ks iąd z zak o n n y p ro wad zący eg zo rcy zm, wid ząc, że o p ętan eg o Najś więts zy Sak ramen t d rażn i s zczeg ó ln ie, wziął mo n s tran cję z o łtarza i ru s zy ł z n ią d o Lo u v ain a. Ko mis arz wierzg n ął ile s ił n a ten wid o k , ale n ie zd o łał n ic zro b ić. Czterej ro ś li, ś wietn ie wy s zk o len i zak o n n icy trzy mali g o mo cn o i fach o wo . – Zab ierz to o d e mn ie! Zab ierz! – wy k rzy czał n ajg ło ś n iej, jak u miał, mio tając s ię w u ś cis k u . – Zab ierz to ! – Wy p ręży ł s ię, jak b y p o raził g o p rąd . – W imię Ojca i Sy n a, i Du ch a Święteg o Amen ! – Du ch o wn y u ro czy ś cie p o b ło g o s ławił o p ętan eg o Najś więts zy m Sak ramen tem, p o czy m o d s tawił mo n s tran cję z p o wro tem n a o łtarz i p rzy s tąp ił d o d als zej częś ci eg zo rcy zmu . Lo u v ain o wi ws p o min an o wcześ n iej, że ry tu ał p o p ro wad zi k s iąd z Paweł, k tó ry
jes t zwo len n ik iem trad y cy jn ej litu rg ii p rzed s o b o ro wej, więc mo żn a mu zau fać, iż eg zo rcy zm w jeg o wy k o n an iu b ęd zie n ad zwy czajn ie s k u teczn y . Ojciec Paweł miał g d zieś p o d s ied emd zies iątk ę, ży wy wzro k i mimik ę. W jeg o g ło s ie p o b rzmiewały au ten ty czn e ws p ó łczu cie i emp atia. Po d wzg lęd em ch arak tero lo g iczn y m zatem, n a ile to mo żn a b y ło s twierd zić n a p o d s tawie p ierws zeg o wrażen ia, zu p ełn ie n ic n ie łączy ło g o z k s ięd zem J an em. – Od n ó wmy teraz p rzy rzeczen ia ch rztu ś więteg o ! – zain to n o wał p ro wad zący i s ięg n ął p o k ro p id ło . Lo u v ain d o ło ży ł ws zelk ich s tarań , b y u d ać, że p o k ro p io n o g o k was em. Nie zamierzał d ać s ię u wo ln ić o d razu p rzy p ierws zy m zab ieg u , więc o d k ied y p rzy p ro wad zo n o g o d o tej k ap licy , ju ż o d p ro g u o d mawiał ws zelk iej ws p ó łp racy . Swó j s p rzeciw mó g ł wy rażać jed n ak ty lk o werb aln ie. Pamiętan o , że jes t p o licjan tem, k tó reg o u czo n o walczy ć i s to s o wać ró żn e ch wy ty . Przy d zielen i mu zak o n n icy b y li ch y b a b y ły mi k o man d o s ami lu b zawo d n ik ami ju d o . Ws zelk ie p rzejawy ag res ji p acy fik o wali w zaro d k u i n ie d awali s ię w żad en s p o s ó b zwieś ć an i wy man ewro wać. Ojciec Paweł n a zak o ń czen ie o d n o wien ia ch rztu o d mó wił „Ojcze n as z", p o czy m p rzy k lęk n ął p rzy Lo u v ain ie i p o ch y lił s ię n ad n im b ard zo n is k o , u jmu jąc g o za s k ro n ie. – Niech mo c Du ch a Święteg o s p rawi, ab y zły d u ch o d s zed ł o d cieb ie, mó j b racie… – Po ch y lił s ię jes zcze n iżej, jak b y ch ciał zro b ić k o mis arzo wi s ztu czn e o d d y ch an ie meto d ą u s ta-u s ta. – I n iech aj „zg ład zi g o tch n ien iem u s t s wo ich i zatraci o b jawien iem s weg o p rzy jś cia" – wy recy to wał frag men t Dru g ieg o Lis tu d o Tes alo n iczan , tch n ąc włas n y m o d d ech em n a twarz u waln ian eg o , p o czy m zawo łał wielk im g ło s em: – W imię J ezu s a Ch ry s tu s a ro zk azu ję ci, d emo n ie, o d s tąp ! Lo u v ain , k o rzy s tając z o k azji, p o s tan o wił p rzy walić k ap łan o wi czo łem w n o s , ale jeg o o p iek u n o wie d o k ład n ie teg o s ię p o n im s p o d ziewali i u n ieru ch o mili mu g ło wę w żelazn y m u ś cis k u , zaled wie zd ąży ł o ty m p o my ś leć. Bez p u d ła o d czy tali mo wę ciała. Kap łan jed n ak d o s trzeg ł o p ó r i zaczął cierp liwie p o wtarzać o b rzęd o d p o czątk u . Na ile k o mis arz s ię o rien to wał, n ie b y ła to d o k ład n ie s tara wers ja ry tu ału rzy ms k ieg o . Eg zo rcy s ta zmien iał k o lejn o ś ć czy n n o ś ci, mo d y fik o wał je i imp ro wizo wał p o tro s ze. By ć mo że ś ciś le o rto d o k s y jn ą wers ję trad y cy jn eg o o b rzęd u zach o wy wał n a wielk i fin ał. Na razie ty lk o p o s ztu rch iwał d iab ła, ab y g o lep iej wy b ad ać.
Bard ziej in teres u jące d la Lo u v ain a b y ło jed n ak zach o wan ie p ro fes o ra Kęp s k ieg o . Ten b y ł tu o b ecn y cały czas . Sied ział z n o tatn ik iem w k ącie k ap licy i p iln ie n o to wał. Żeb y g o lep iej wid zieć, mio tający s ię n a p o d ło d ze k o mis arz p arę razy wy g iął s ię w łu k , w czy m ak u rat p iln u jący g o zak o n n icy n ie p rzes zk ad zali. Nie zd o łał jed n ak zach o wać tej b ard zo męczącej p o zy cji zb y t d łu g o , co ch y b a zn ó w zb liży ło g o d o zd emas k o wan ia. Przy trzecim p o wtó rzen iu Lo u v ain leżał ju ż s p o k o jn ie, o k azu jąc n awet ch wilami ch ęć ws p ó łp racy z eg zo rcy s tą, k tó ry wo b ec teg o u zn ał, że n a d ziś ty le wy s tarczy . Zak o ń czy ws zy ry tu ał mo d litwą d zięk czy n n ą, o jciec Paweł p o d s zed ł d o Kęp s k ieg o . – Przy p ad ek n ie wy g ląd a n a zb y t ciężk i – p o wied ział d o p ro fes o ra. Lo u v ain teg o s ię właś n ie o b awiał n ajb ard ziej. Co k o lwiek o s en s ie eg zo rcy zmó w n ie my ś leć, k s iąd z Paweł wy g ląd ał n a p rzy to mn eg o fach o wca, zwłas zcza w p o ró wn an iu z to warzy s twem z „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ". J es zcze k ilk a s ean s ó w a zo rien tu je s ię, że ma d o czy n ien ia z s y mu lacją. Przy d ały b y s ię teraz wiary g o d n iejs ze man ifes tacje złeg o d u ch a, ty p u n ad lu d zk a s iła, mo n o lo g i w języ k ach n ien aro d zo n y ch tu d zież p lu cie g wo źd ziami. Szk o p u ł w ty m, że Lo u v ain n ie miał, jak s ąd ził, an i p rawd ziweg o ś wira, an i talen tu ak to rs k ieg o , an i p rzes zk o len ia p res tid ig itato rs k ieg o . Nu mer z g wo źd ziami wy mag ał u miejętn o ś ci ś wiad o mej k o n tro li o d ru ch u wy mio tn eg o n a p o zio mie p rzy n ajmn iej p o ło wy cy rk o weg o p ro fes jo n alizmu Ho u d in ieg o . Zatem k ażd a p ró b a p rezen tacji b ard ziej malo wn iczy ch p rzejawó w o wład n ięcia d emo n iczn eg o mo g ła ty m s zy b ciej s p o wo d o wać, że k s iąd z Paweł p rzejrzy całą g rę, a k o mis arz b ęd zie mu s iał p rzy jąć teg o k o n s ek wen cje. Du ch o wn y ju ż b y ł n a n ajlep s zej d ro d ze k u temu . Po my s ł z u d awan iem o p ętan ia wp ad ł k o mis arzo wi d o g ło wy s tan o wczo zb y t p ó źn o i n a ch y b cik a. Żeb y ch o ciaż p o my ś lał o ty m d zień wcześ n iej, mó g łb y s ię d o teg o jak o ś lep iej p rzy g o to wać. Szczęś ciem g łu p o ta Kęp s k ieg o jes zcze raz p rzy s zła mu w s u k u rs . – M o że s zatan p rzeb ieg le s ię u k ry wa? – zao p o n o wał o d razu , u s ły s zaws zy o p ty mis ty czn ą d iag n o zę o jca Pawła. – Teg o n a tak wczes n y m etap ie wy k lu czy ć n ie mo żn a – p rzy zn ał eg zo rcy s ta, mars zcząc b rwi. – Ks iąd z arcy b is k u p n aleg ał n a b ard zo wn ik liwe ro zezn an ie teg o p rzy p ad k u . – Wiem o ty m, p an ie p ro fes o rze, d lateg o n ie zamierzam p o p rzes tać n a jed n y m ry tu ale. Na razie jed y n ie p rzek azu ję p an u mo je p ierws ze wrażen ie. By ć mo że my ln e, jed n ak p ro s iłb y m p o leg ać n a mo im d o ś wiad czen iu z tro ch ę więk s zą u fn o ś cią.
– Ro zu miem, p ro s zę o jca. Przek ażę ws zy s tk o co d o s ło wa J eg o Ek s celen cji. Zab rzmiało to jak g ro źb a i o s trzeżen ie. Czy żb y k s iąd z Paweł n ie cies zy ł s ię wzg lęd ami arcy b is k u p a? Na p ewn o mu s iał mieć jeg o fo rmaln ą zg o d ę n a s p rawo wan ie p o s łu g i eg zo rcy s ty , i zap ewn e miał ją o d d awn a, ale co ś tu taj międ zy n imi n ajwy raźn iej zg rzy tało . W Wars zawie n iep o d zieln y rząd d u s z w zak res ie u waln ian ia o p ętan y ch s p rawo wał d o tąd k s iąd z J an . Lo u v ain wcześ n iej n awet n ie s ły s zał o is tn ien iu o jca Pawła. I n awet teraz, k ied y k s iąd z J an mu s iał zn ik n ąć w atmo s ferze s k an d alu , jeg o o d p o wied n ik a z d iecezjaln ej p ro win cji mimo n iewątp liwy ch k o mp eten cji n ie wezwan o d o s to licy . Ojciec Paweł n ie zas tąp ił s k o mp ro mito wan eg o p o p rzed n ik a, p rak ty k o wał jak b y w u k ry ciu . Należało s p rawd zić, co s ię za ty m k ry je. Dwaj zak o n n icy p o mo g li Lo u v ain o wi ws tać. By li p rzy ty m b ard zo s erd eczn i. Ten z ch u s teczk ą o tarł mu teraz p o t ze s k ro n i. – J ak s ię p an k o mis arz czu je? Nic n ie d o leg a? M o że p o d ać wo d y ? – Dzięk u ję, n ie ch ce mi s ię p ić… – Ch ciało mu s ię, i to b ard zo , w k o ń cu zd zierał g ard ło p rzes zło g o d zin ę, ale wo lał s ię n ap ić u s ieb ie w p o k o ju , b y n ie ry zy k o wać, że b racis zk o wie p o d s tęp n ie d ad zą mu wo d ę ś więco n ą i b ęd ą p atrzeć, czy g o o d rzu ci. J eś li n ie alb o zro b i cy rk z p o wo d u s zk lan k i zwy k łej wo d y , b ęd ą mieli k o lejn e p o wo d y , b y zwątp ić w au ten ty zm teg o o p ętan ia. W n ajlep s zy m razie u zn ają, że jes t wy leczo n y , i o d eś lą d o d o mu , zan im zd ąży załatwić to , p o co tu p rzy s zed ł. Ch o d ziło o rap o rty Kęp s k ieg o . Pro fes o r czu ł s ię tu taj jak u s ieb ie w d o mu , b a, ch wilami wręcz p o zo wał n a s zefa, więc d o k u men t, k tó ry właś n ie s k o mp o n o wał n a k o lan ie, z p ewn o ś cią n ie b y ł jed y n y m… – Nap rawd ę n ic p an u k o mis arzo wi n ie jes t? – u p ewn ił s ię jed en z o p iek u n ó w. – Tro ch ę b o li mn ie g ło wa i k ręg o s łu p , ch ciałb y m o d p o cząć… – Lo u v ain p amiętał, że tak ie o b jawy b y wają częs te p o eg zo rcy zmach , więc p rzy n ajmn iej ty le mó g ł zro b ić, ab y u wiary g o d n ić s wó j s tan . W s u mie mało d ziwn e, że p acjen ci p o ty m ry tu ale s k arży li s ię n a zd arte g ard ło , o g ó ln e p rzeg imn as ty k o wan ie o raz p s y ch o s o maty czn e b ó le b rzu ch a. – Zap ro wad zimy więc p an a k o mis arza d o jeg o celi. Na d ziś to ju ż ws zy s tk o . M o że p an k o mis arz wy p o czy wać d o wo li. Kied y Lo u v ain a wy p ro wad zan o z k ap licy , wciąż b acząc n a k ażd y jeg o ru ch , p ro fes o r Kęp s k i o d d ał s wo je p ap iery jed n emu z zak o n n ik ó w, k tó ry za d rzwiami s k iero wał s ię w p rzeciwn ą s tro n ę n iż g ru p a es k o rtu jąca k o mis arza. Żeb y zo b aczy ć, d o k ąd tamten zmierza, Lo u v ain p o tk n ął s ię celo wo , s y mu lu jąc jak iś p rzy k u rcz alb o k o n tu zję.
– Os tro żn ie, p an ie k o mis arzu ! – Zatro s k an i zak o n n icy wzięli g o p o d ręce n iczy m ży d o ws k ieg o cad y k a. – To n ic, n ic! – p o cies zali g o . – Nic s ię n ie s tało ! Lo u v ain u d ał, że o p ad ające n ap ięcie zwio tczy ło g o jak alk o h o l. Os u n ął s ię n a o b a k o lan a, zwis ając b ezwład n ie n a ramio n ach o p iek u n ó w, d zięk i czemu w czas ie, k ied y g o p o d n o s zo n o , mó g ł s wo b o d n ie o b ró cić g ło wę i p rzez jak ieś d zies ięć s ek u n d o b s erwo wać, co s ię d zieje za n im. W ty m czas ie zak o n n ik ze s p rawo zd an iem zd ąży ł d o jś ć, g d zie zamierzał, i zaczął o twierać d rzwi n a k o ń cu k o ry tarza. Lo u v ain zap amiętał je d o b rze. W celi, k ied y ty lk o zo s tał s am, o d razu rzu cił s ię d o k ran u z wo d ą i p ił łap czy wie, d u ży mi ły k ami. Po tem wy ciąg n ął s ię n a łó żk u , o b my ś lając p lan d ziałan ia.
*** J u ż g o n ie zamy k an o . Bileck i mó g ł wy jś ć w k ażd ej ch wili, ale p o p rzes tał ty lk o n a jed n y m wy s tawien iu g ło wy n a k o ry tarz. Nie b y ło tam żad n y ch k rat an i n ik t g o n ie p iln o wał. Na k o ń cu b y ły wid o czn e s ch o d y , ale red ak to r n ie p ró b o wał zb liży ć s ię d o n ich . M o że to b y ł p o d s tęp , mo że n ie. Bileck i teg o n ie s p rawd zał. Po s łu s zn ie czek ał n a p o zwo len ie o p u s zczen ia celi. Na razie miał tu ws zy s tk o , czeg o p o trzeb o wał. J eg o zmiażd żo n y m p alcem zajął s ię jak iś ch iru rg , k tó ry p rzy s zed ł tu taj i w milczen iu b ez zn ieczu len ia wy ró wn ał i zao p atrzy ł k ik u t. Red ak to r miał n ie zd ejmo wać teg o o p atru n k u p rzez d zies ięć d n i, i to b y ło jed y n e p o lecen ie, jak ie mu wy d an o . On s am z k o lei o n ic n ie p ro s ił. Po za jed n y m. Ch ciał ty lk o , ab y wy mien io n o mu rzemien n y p ejcz n a łań cu ch . Uczy n io n o to . Teraz, k lęcząc p ó łn ag o p o ś ro d k u celi, Bileck i o d mawiał g ło ś n o Litan ię d o Ws zy s tk ich Święty ch , p o k ażd ej in wo k acji s iek ąc s ię łań cu ch em p rzez p lecy . Krew ś ciek ała mu p o u d ach , p ry s k ała ś cieg ami k ro p el n a ś cian y i s u fit. To n ie ro b iło n a red ak to rze żad n eg o wrażen ia. Bileck i n ie czu ł ju ż żad n eg o b ó lu . Wy łączn ie n ieziems k ą s ło d y cz. M iał wrażen ie, że jeg o p o p rzed n ie ży cie s k o ń czy ło s ię wiek i temu .
*** Na ś cian ach n ie b y ło żad n y ch d ewo cjo n alió w. J ed n ak d o n ied awn a wis iały tu n a p ewn o – p o ś więty ch o b razach zo s tały jas n e p ro s to k ąty n a ś cian ach , p o d o b n ie
z k rzy żem n ad d rzwiami. Wy n ies io n o s tąd ws zy s tk o , co ś więte, ab y n ie d o p u ś cić d o p ro fan acji i n ie p ro wo k o wać d o n iej o p ętan eg o . Z k o lei o p ró żn io n e, n ad miaro we w tej s y tu acji meb le – s ek retarzy k o raz reg ał – ws k azy wały , że k to ś tu wcześ n iej n o rmaln ie mies zk ał, a celę s zy k o wan o n a p rzy jęcie k o mis arza w d u ży m p o ś p iech u . Zap ewn e o wy b o rze ak u rat teg o p o mies zczen ia zd ecy d o wały k raty w o k n ach – s tare, b ard ziej o zd o b n e n iż s o lid n e, ale jed n ak n ie d o wy łaman ia g o ły mi ręk ami. Za to d rzwi zao p atrzo n e w d o ś ć s y mb o liczn y zamek d ało b y s ię wy waży ć jed n y m k o p n ięciem. Teo rety czn ie, b o w p rak ty ce lep iej b y ło n ie p ró b o wać. Ak u s ty k a zab y tk o wy ch k o ry tarzy n aty ch mias t p o s tawiłab y n a n o g i cały k las zto r. Po s iłk i n a razie p rzy n o s zo n o Lo u v ain o wi d o celi. Ws p o mn ian o mu jed n ak , że k ied y p o czu je s ię lep iej, b ęd zie mó g ł jad ać wraz z b raćmi w refek tarzu , a tak że wy ch o d zić n a s p acery d o p ark u . Na razie g o s p o d arze n ajwy raźn iej n ie ch cieli ry zy k o wać u s zk o d zen ia s tary ch relig ijn y ch malo wid eł lu b rzeźb , acz n ie ro b io n o żad n y ch u wag an i alu zji d o teg o , co s tało s ię w red ak cji „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ". W s u mie trak to wan o k o mis arza, p ó ł n a p ó ł, jak więźn ia i g o ś cia zarazem. Wy n ik ało z teg o , że d o tąd eg zo rcy zmo wan y ch o s ó b raczej tu n ie zatrzy my wan o n a n o cleg , ch o ć k s iąd z Paweł z p ewn o ś cią p rak ty k o wał w ty m k las zto rze o d wielu lat. Pacjen tó w mu s ian o d o wo zić mu z zewn ątrz i zab ierać ich z p o wro tem zaraz p o s es ji. Zatem Lo u v ain zo s tał p o trak to wan y wy jątk o wo . Nu mer z wy s łan iem g o n a emery tu rę b y ł n iewątp liwy m ś wiń s twem, ale jed n ak Ek s celen cja arcy b is k u p d o jak iejś p ro tek cji i o jco ws k iej o p iek i n ad k o mis arzem b ez wątp ien ia p o czu wał s ię... Wzru s zające! Lo u v ain p o s tan o wił to wy k o rzy s tać. Kied y d o s zed ł d o s ieb ie p o męczący m ry tu ale, s k ru p u latn ie p rzes zu k ał całą celę. W zak amark ach s ek retarzy k a zn alazł d wa zap o mn ian e lu b p rzeo czo n e w p o ś p iech u s p in acze b iu ro we. Po tem jes zcze zary zy k o wał u k ru s zen ie ty ln y ch zęb ó w, ale k wad ran s p ó źn iej miał ju ż to , czeg o p o trzeb o wał, czy li g o to we wy try ch y . Wp rawd zie wcześ n iej tak im s p rzętem n ie p rak ty k o wał, ale b ąd ź co b ąd ź wied ział, jak to s ię ro b i. Po o b ied zie p ro fes o r Kęp s k i zas zed ł d o n ieg o zap y tać o s amo p o czu cie. Czeg o fak ty czn ie ch ciał, tru d n o b y ło zg ad n ąć, b o b red ził jak p o tłu czo n y . Głó wn ie o n iezmiern ej arcy b is k u p iej tro s ce i czarn ej n iewd zięczn o ś ci. To d ru g ie wb rew p o zo ro m n ie d o ty czy ło h ierarch y , ale s ameg o p ro fes o ra, k tó ry ty le lat d awał z s ieb ie ws zy s tk o , a tu n ag le s p o tk ała g o tak a czarn a n iewd zięczn o ś ć ze s tro n y med ió w i o rg an ó w! Ch o ciaż p o złej p o licji właś ciwie p o win ien b y ł s ię teg o s p o d ziewać. Po d zies ięciu min u tach cała ro zmo wa s p ro wad ziła s ię d o u żalan ia Kęp s k ieg o n ad s o b ą. Lo u v ain p o czątk o wo g ry zł s ię w języ k , żeb y mu s zczerze n ie wy g arn ąć. W k o ń cu
jed n ak u zn ał, że o p ętan i mają s wo je p rawa. – J es t p an n ieu d aczn ik iem! – o zn ajmił mu wp ro s t. – Niek o mp eten tn y m, n ied o u czo n y m h o ch s ztap lerem, k tó ry p rzy k leił s ię d o Ko ś cio ła, jak s etk i p an u p o d o b n y ch miern o t z ty tu łami, lu b wręcz s zarlatan ó w. J ed n ak n ie to jes t n ajwięk s zy p ro b lem, b o tacy jak p an zaws ze n ap ras zali s ię o p o s ad ę lo k aja i zaws ze b y li g o to wi zro b ić d la n iej ws zy s tk o . Prawd ziwe n ies zczęś cie to ś lep y b ezk ry ty cy zm Ko ś cio ła, k tó ry jes t zain teres o wan y wy łączn ie p o s łu s zn y mi k lak ierami, ch o ćb y n awet s k o ń czo n y mi id io tami czy o s zu s tami. Pro fes o r Kęp s k i p o czerwien iał. – Wy p ras zam s o b ie… – wy k rztu s ił. – Dla h ierarch ó w Ko ś cio ła ważn e jes t ty lk o , że tak ie k reatu ry jak p an we ws zy s tk im im p o tak u ją i ws p ierają b ez wah an ia w k ażd ej s y tu acji. Uczciwa d y s k u s ja s k o n ała razem z Wo jty łą, a mo że i wcześ n iej. Teraz w p o jęciu b is k u p ó w k ażd a k ry ty k a to zb ro d n iczy atak n a Ko ś ció ł, k tó ry mu s i b y ć o d p arty , n ajlep iej in s y n u acjami złej wo li i u k ry ty ch mo ty wó w. Od ep ch n ięto lu d zi k o mp eten tn y ch i s zczery ch , a więc lg n ą cy n iczn i k o n iu n k tu raliś ci, k tó rzy n a wy ś cig i zro b ią, p o wied zą i p o twierd zą ws zy s tk o , co ty lk o ich p u rp u ro wy mo co d awca s o b ie zaży czy . – Żeb y m ja n ie p o wied ział czeg o ś o p ań s k ich mo co d awcach ! – wy b u ch n ął Kęp s k i. Wy raźn ie miał o ch o tę n a d łu żs zy mo n o lo g o p o s tk o mu n ie i cy wilizacji ś mierci, ale s ię p o miark o wał. W k o ń cu w s wo im mn ieman iu miał d o czy n ien ia z czło wiek iem ch o ry m. Res ztk i lek ars k ieg o s u mien ia p o ws trzy mały g o o d g n ęb ien ia p acjen ta. – Trwa wo jn a ze złem… – p o wied ział ty lk o , zb ierając s ię d o wy jś cia. – Więc k to n ie z n ami, ten p rzeciw n am – d o p o wied ział Lo u v ain . – Sk ąd ja to p amiętam… ? – Zn acząco zawies ił g ło s . – Pań s k a p o s tawa ws k azu je, że zn ajd u je s ię p an w mo cy d emo n ó w zn aczn ie g łęb iej, n iż k s iąd z Paweł s ąd zi – s twierd ził Kęp s k i z p rzek o n an iem. – Czy żb y m d y s p o n o wał wied zą o rzeczach u k ry ty ch … ? – Lo u v ain wy s zczerzy ł s ię p as k u d n ie. – Ob awiam s ię, że p ań s k ie u wo ln ien ie b ęd zie tru d n e d o o s iąg n ięcia, jeś li n ie o k aże p an więcej p o k o ry i zau fan ia Ko ś cio ło wi ś więtemu . – Wiem, że jes tem w ręk ach d o b reg o fach o wca! – o d p arł p ro wo k acy jn ie k o mis arz. – Zatem n a p ewn o ws zy s tk o d o b rze s ię s k o ń czy . – Nie liczy łb y m n a to ! – Ro zd rażn io n y p ro fes o r n ie wy trzy mał. – Ks iąd z Paweł s to s u je p rzes tarzałe meto d y i właś ciwie ju ż d awn o p o win ien zo s tać zd y mis jo n o wan y z tej p o s łu g i. Nie wiem, czemu k s iąd z arcy b is k u p jes zcze g o to leru je, b o ja b y m s ię
n ie zawah ał… Nap rawd ę s zk o d a, że k s iąd z J an mu s iał o d ejś ć. Nato mias t p an , jeś li n ap rawd ę ch ce zo s tać u wo ln io n y , p o win ien zap rzes tać rzu can ia o s k arżeń n a Ko ś ció ł. Nie p an u M atk ę s ąd zić, zwłas zcza p an u . Ty le mo jej rad y . – En erg iczn ie zap u k ał w d rzwi i zawo łał: – Wy ch o d zę! – Nie u ciek n ies z p rzed e mn ą, p ro fes o rk u ! – Lo u v ain n ad ał s wo jemu g ło s o wi mo żliwie n ajg ru b s ze b rzmien ie. – Po s p ies zcie s ię! – wrzas n ął p rzerażo n y Kęp s k i. Za mo men t k o mis arz zo s tał s am, za to z o d ro b in ą s aty s fak cji. Przy n ajmn iej ty le talen tu ak to rs k ieg o zd o łał z s ieb ie wy k rzes ać, acz p rzy zn ajmy u czciwie, że jed n o o s o b o wa p u b liczn o ś ć b y ła mało wy mag ająca. Sp o k o jn ie d o czek ał d o k o lacji, a p o tem aż w k las zto rze p o g as n ą ś wiatła i zap ad n ie cis za. Nie zn ał tu tejs zy ch zwy czajó w i n ie wied ział, czy i k ied y zaczn ą s ię jak ieś n o cn e mo d ły , więc p o s tan o wił n ie zwlek ać zb y t d łu g o . Up ewn iws zy s ię, że n a k o ry tarzu p an u je cis za – ty m razem k las zto rn a ak u s ty k a d ziałała n a jeg o k o rzy ś ć – zaczął man ip u lacje wy try ch ami. Po k wad ran s ie d rzwi celi s tan ęły o two rem. Lo u v ain o k u tał s ię w s zlafro k , k tó ry z d alek a i p o ciemk u mó g ł o d b ied y u jś ć za h ab it, p o czy m ru s zy ł d o ak cji. Starał s ię n ie my ś leć, że właś ciwie to ma ty lk o tę jed n ą p ró b ę… Kap cie iry tu jąco s zu rały i s zeleś ciły n a p o s ad zce, więc je zd jął i u p ch n ął w k ies zen ie s zlafro k a. Nas łu ch u jąc u ważn ie, zs zed ł n a p arter. M in ął k ap licę, w k tó rej n ic s ię n ie d ziało , i d o tarł d o u p atrzo n y ch p rzed p o łu d n iem d rzwi. Tu taj zamek b y ł lep s zy , ale k o mis arz miał ju ż więcej wp rawy . Po d wó ch min u tach b y ł w ś ro d k u . Zamk n ął zas u wę z p o wro tem i p o czu ł s ię n a ty le p ewn ie, że zap alił ś wiatło . By ło to jak ieś b iu ro . Arch iwu m lu b mo że p o k ó j p rzy jęć zewn ętrzn y ch in teres an tó w. Szafa n a d o k u men ty b y ła ty lk o jed n a, i n a s zczęś cie n ie p an cern a, a zwy k ła d rewn ian a, z p rzes zk lo n y mi d rzwiami, k tó ry ch n ie zamk n ięto . W zamian o d g ó ry d o d o łu wy p ełn iały ją teczk i z o p is ami eg zo rcy zmo wan y ch p rzy p ad k ó w. Na o k o z p ó łto ra ty s iąca. Nie b y ło s zan s , ab y p rzejrzeć ws zy s tk ie tej n o cy . Lo u v ain wp atrzy ł s ię w o zn aczen ia n a g rzb ietach , s tarając s ię o d g ad n ąć s y s tem o p is u teczek . Po ch wili d o s zed ł, że d o ty czy ł o n d o ro b k u trzech p rak ty k u jący ch w d iecezji eg zo rcy s tó w, o zn aczo n y ch in icjałami. „J R", jak łatwo zg ad n ąć, miał n a k o n cie n ajwięcej teczek . Ko mis arz p rzy p o mn iał s o b ie u s talen ia Sawick iej i wy g arn ął teczk i z o k res u ws k azan eg o p rzez n ią w jej rap o rcie d la Bileck ieg o . By ło ich
o s iemd zies iąt. Du żo , ale d o p rzero b ien ia p rzed ś witem. Teraz n ależało s ię wczy tać i wy ło wić p rzy p ad k i eg zo rcy zmó w zak o ń czo n e n iep o wo d zen iem. To jed n ak p rzy s zło zas k ak u jąco łatwo , p o n ieważ o zn aczo n o je w s zczeg ó ln y s p o s ó b – zd jęcia o p ętan y ch , żeb y n ie „eman o wały złem", zas ło n ięto d o czep io n y mi p rzy p o mo cy zs zy wacza d o d atk o wy mi k artk ami p ap ieru , n a k tó ry ch n ary s o wan o k rzy ż. W s u mie s ied emn aś cie tak ich . Fo to g rafie mu s ian o ro b ić p o tajemn ie k ró tk o p rzed ry tu ałem b ąd ź w jeg o trak cie. W p rzy p ad k ach zak o ń czo n y ch p o wo d zen iem zd jęcia zaws ze b y ły d wa, „p rzed " i „p o ", te o s tatn ie ju ż u p o zo wan e, z o b o wiązk o wo u d u ch o wio n y m u ś miech em n a p ro win cjo n aln ie d u rn o waty m o b liczu d elik wen tk i lu b d elik wen ta. Do teg o n ap is an e o d ręczn ie, o s o b is te „ś wiad ectwo u wo ln ien ia" – wy s tarczy ło p rzeczy tać jed n o , ab y zn ać je ws zy s tk ie. Przeważn ie au to rk ami b y ły jak ieś n ies zczęs n e d ziu n ie, k tó re n ie zd o łały o d n aleźć s ię w wiejs k o -mało mias teczk o wy ch realiach ro d zin n eg o zad u p ia. Co ś tam z n u d ó w czy g łu p o ty „wy czaro wały ", p o p ełn iły jak ąś p ro fan ację n a p arafialn y m cmen tarzu i p o p ad ły w emo cjo n aln y k o n flik t z k ato lick im tab u , w d u ch u k tó reg o b y ły o d zaws ze wy ch o wan e. Przy min imu m o s o b is tej wrażliwo ś ci mu s iało s ię to s k o ń czy ć zab u rzen iami p s y ch o s o maty czn y mi, s k wap liwie ro zp o zn an y mi p rzez miejs co weg o p ro b o s zcza jak o „d ręczen ie d emo n iczn e". Zamias t o k azać d u rn emu cielęciu tro ch ę lu d zk ieg o ciep ła i p rzy jaźn i, wmó wio n o mu , że mło d zień cze zag u b ien ie jes t o b jawem o p ętan ia, i zaap lik o wan o eg zo rcy zmy . Bó g z b ied aczk ami, d o rzeczy ! Ty ch zak ry ty ch fo to g rafii fak ty czn ie mo żn a b y ło s ię ch wilami wy s tras zy ć. J ak n ic mo g ły b y ro b ić za d o k u men tację cas tin g u d o h o rro ru – ro zd rażn ien i eg zo rcy zmami wariaci d awali d o p ieca ile wlezie, wy tężając mimiczn ą ek s p res ję aż d o g ran ic p ęk n ięcia g ałek o czn y ch . Przy p ad ek , k tó reg o wcześ n iej s zu k ała Sawick a, k o mis arz zn alazł b ez czy tan ia. Twarz teg o o p ętan eg o zas ło n ięto d la o d mian y czarn y m k arto n em, n a k tó ry m b iały m mark erem o p ró cz k rzy ża wy p is an o d o d atk o wo wezwan ie: „Od mó w wy zn an ie wiary !". Lo u v ain p rzełk n ął ś lin ę, o d s zu k ał wzro k iem k ru cy fik s n a ś cian ie i zas to s o wał d o zalecen ia. Nie n a ws zelk i wy p ad ek , ale z p rzek o n an ia, k tó reg o n ie lu b ił i n ie ch ciał racjo n alizo wać. Tak p rzy g o to wan y o d s ło n ił zak ry tą twarz. Nie b y ło k o lejn ej g ęb y wy k rzy wio n ej w u p io rn y m g ry mas ie. Uk azała s ię u ś miech n ięta fizis k ró tk o o s trzy żo n eg o mężczy zn y w wiek u o k o ło czterd zies tk i, k tó ry n ajwy raźn iej ś wiad o my , że ro b ią mu zd jęcie, d emo n s tro wał p ełen lu z med ialn eg o celeb ry ty . Gd y b y jes zcze zamias t zwy k łej k o s zu li miał s mo k in g
i mu s zk ę, s p o k o jn ie d ało b y s ię o p u b lik o wać ten wizeru n ek w k o lo ro wy m czas o p iś mie, w ru b ry ce to warzy s k iej czy in n y m arty k u le o lu d ziach s u k ces u . Ko mis arz p rzeb ieg ł wzro k iem dossier. Grzegorz Cieślak, urodzony w 1975 r. w Warszawie, lekarz medycyny… prywatna praktyka… Kapłan sprawujący Rytuał: ks. Jan Ryba… Członkowie grupy wsparcia: Piaskowski… Pilch… Kunic… Czwarte n azwis k o s taran n ie zamazan o czarn y m flamas trem. Nie b y ło czas u d o ciek ać, o k o g o ch o d zi, an i wczy ty wać s ię g łęb iej w res ztę „h is to rii ch o ro b y d u ch o wej". Najważn iejs ze, że to b y ło to ! Lo u v ain zawiązał teczk ę Cieś lak a i u p ch n ął ją p o d k o s zu lą. Po tem s taran n ie o d ło ży ł n a miejs ce ws zy s tk ie p o zo s tałe. Nie b y ł b y le włamy waczem, więc n ie ch ciał zo s tawiać p o s o b ie b ałag an u . Przez ch wilę k o rciło g o , żeb y p o s zu k ać jes zcze s wo jej włas n ej d o k u men tacji i zo b aczy ć, co tam o n im wy s maży ł p ro fes o r Kęp s k i, ale u zn ał, że n ie ma o b ecn ie n as tro ju n a k ab aret. Teraz trzeb a s ię b y ło s tąd wy d o s tać! Po d s zed ł d o o k n a i u ch y lił zas ło n ę. Kraty … I to s o lid n e. Zatem n ie tęd y d ro g a. W d als zej k o lejn o ś ci u wag ę k o mis arza p rzy k u ł s to jący n a b iu rk u telefo n . Po d n ió s ł s łu ch awk ę, u s ły s zał s y g n ał. Niewiele my ś ląc, wy k ręcił n u mer Rafals k ieg o . By ły p artn er o d eb rał o d razu . – Och u jałeś ?! – zap y tał min u tę p ó źn iej, ty m razem z au ten ty czn y m p o d ziwem. – M o że in n y m razem – s k wito wał Lo u v ain . – Wid zis z n u mer, z k tó reg o d zwo n ię? – Wid zę. – No to s p rawd ź, g d zie jes tem. – Do b ra, p o czek aj p arę min u t. – Rafals k i ro złączy ł s ię. Lo u v ain o d ło ży ł s łu ch awk ę i czek ał w s k u p ien iu , b y o d eb rać telefo n n aty ch mias t w trak cie p ierws zeg o s y g n ału . O n iczy m in n y m n ie my ś lał. Po d k o mis arz o d d zwo n ił p o jak ich ś d zies ięciu min u tach . – J es teś w o k o licach Ło ch o wa, mó wi ci to co ś ? – Że za d alek o o d Wars zawy , żeb y wracać n a p iech o tę. – Do jad ę tam za g o d zin ę. – Das z rad ę p ro wad zić jed n ą ręk ą? – Dam. Sp rawd zam właś n ie map ę w In tern ecie. J ak wy jd zies z za g łó wn ą b ramę, id ź w p rawo , d ro g ą p rzez las , n a p o łu d n ie. Zg arn ę cię z p o b o cza. I jes zcze jed n o , jak ie mas z u b ran ie?
– Szp italn e. – To u ważaj, b o zimn o jak d iab li. Tam u cieb ie jes t min u s d wa. – Zła p o g o d a n a d łu g i s p acer w s amy ch k ap ciach … – Wy jeżd żam, trzy maj s ię! Lo u v ain zas tan o wił s ię, co ro b ić. Zd ecy d o wan ie n ajmąd rzej b y ło p o czek ać n a Rafals k ieg o w ciep le. M iał d o ś ć k ło p o tó w, b y d o k ład ać d o n ich jes zcze zap alen ie p łu c alb o o d mro żen ie n ó g . Do celi jed n ak n ie b y ło s en s u wracać. Czek ać tu , g d zie b y ł, też ry zy k o za d u że. Zb y t b lis k o k ap licy , a ju trzn ia p ewn ie n ied łu g o , mo że lad a ch wila… Ps iak rew, p o win ien b y ł s ię d o p y tać o tu tejs zą litu rg ię g o d zin , ale o p ętan emu n ie u ch o d ziło . Po s tan o wił, że p rzeczek a w p iwn icy . Klatk a s ch o d o wa, k tó rą zn ał, miała jes zcze s ch o d y p ro wad zące p o n iżej p arteru . Lo u v ain o s tro żn ie wy mk n ął s ię z arch iwu m i p o d ąży ł właś n ie tam. Tak jak s ię s p o d ziewał, n a d o le b y ło wejś cie d o p o d ziemi, co więcej, o twarte. Ko mis arz o d etch n ął z u lg ą. Tu taj n ik t o tej p o rze n ie p o win ien zag ląd ać. Bez o b aw więc n amacał włączn ik i zap alił ś wiatło . Piwn ica jak p iwn ica. Lo u v ain , s tarając s ię p rzy p o mn ieć s o b ie o g ó ln y zary s b u d y n k u , ru s zy ł w o b ch ó d . Ok n a wy ch o d ziły s tąd n a wewn ętrzn y d zied zin iec k las zto ru , co g o n ie in teres o wało , alb o n a zewn ątrz mu ró w. Sęk w ty m, że te d ru g ie co d o jed n eg o b y ły s o lid n ie zak rato wan e. Wres zcie jed n ak zn alazł wy jś cie w lo ch u , d o k tó reg o zs y p y wan o węg iel. Wp rawd zie k lap a wrzu to wa b y ła zamk n ięta n a łań cu ch i k łó d k ę o d zewn ątrz, ale p rzerd zewiałe zawias y b ez p ro b lemu d ało s ię p o d waży ć o d d o łu i wy łamać zn alezio n ą tu s zu flą. Lo d o wate p o wietrze o wiało twarz k o mis arza, zd ecy d o wan ie zn iech ęcając d o p rzed wczes n eg o wy łażen ia n a p rzech ad zk ę w lek k im u b ran iu . Zaczął p ad ać p ierws zy w ty m ro k u ś n ieg . Lo u v ain co fn ął s ię i p rzy mk n ął wy łaman ą k lap ę. W p iwn icy b y ło ch ło d n o , ale p rzy n ajmn iej n ie p an o wał tu tak i ziąb jak n a d wo rze. Ko mis arz u zn ał, że s k o ro ma ś wiatło i w miarę ciep ło , zaczek a n a Rafals k ieg o , czy tając zd o b y te ak ta. Nie zd ąży ł ich n awet wy jąć zza k o s zu li. – Kto tu jes t?! – zawo łał d o n o ś n y i s u ro wy g ło s o d s tro n y s ch o d ó w. Zap ewn e ś wiatło p rzed o s tające s ię p o d d rzwiami p iwn icy zwró ciło czy jąś u wag ę. By ć mo że b rat fu rtian p o s tan o wił zro b ić o b ch ó d … Ch o lera, trzeb a b y ło s zp arę czy mś zas ło n ić! – W imię p o s łu s zeń s twa wzy wam cię, b racie, ab y ś s ię u jawn ił d o b ro wo ln ie! – n aleg ał g ło s . – In aczej s am cię zn ajd ę, a wted y two ja p o k u ta b ęd zie s u ro ws za.
Teo rety czn ie węs ząceg o p o p iwn icy zak o n n ik a mo żn a b y ło o g łu s zy ć zn ien ack a s zu flą d o węg la. W p rak ty ce zaś , jeś li b y ł to jed en z ty ch k o man d o s ó w o d o jca Pawła, mąd rzej b y ło b y s o b ie w łeb tą ło p atą p rzy walić. Tak ie ro związan ie o s zczęd zało p rzy n ajmn iej ws ty d u i p o zwalało u d awać p o tem n ieś wiad o mą n iczeg o o fiarę z amn ezją ws teczn ą. By le ty lk o zd ąży ć zak o p ać teczk ę Cieś lak a p o d węg lem… Zak o n n ik zaczął p rzes zu k iwać p iwn icę, lo ch p o lo ch u , wciąż n ap o min ając p rzy ty m u k ry wająceg o s ię k o n fratra, że p o s tęp u je p rzeciw reg u le i d y s cy p lin ie, o raz zap o wiad ając, że k ażd a min u ta s p rzeciwu o zn aczać b ęd zie d o d atk o wą d o b ę p o k u ty . Wy g łas zając o wo k azan ie, cały czas zb liżał s ię d o k ry jó wk i Lo u v ain a, ale… jak ten s ię zo rien to wał, in n ą d ro g ą n iż o n . To b y ła s zan s a! Ko mis arz zmien ił p lan i n a p alu s zk ach ru s zy ł d o d rzwi wejś cio wy ch , wracając tą s amą tras ą, jak ą tu p rzy s zed ł. W rezu ltacie min ęli s ię z zak o n n ik iem w s y s temie p o d ziemn y ch k o ry tarzy . Lo u v ain , d o tarłs zy d o wy jś cia, zg as ił ś wiatło i o two rzy ł n a o ś cież d rzwi, p o czy m co fn ął s ię s zy b k o w n ajg łęb s zy mro k . Omal n ie zd erzy ł s ię z p o wracający m p ęd em zak o n n ik iem, k tó reg o ro zwian y h ab it mu s n ął d ło ń k o mis arza. Bracis zek s tan ął jak wry ty trzy k ro k i d alej. J eg o s y lwetk a zary s o wała s ię wy raźn ie n a tle p o g rążo n y ch w p ó łmro k u p iwn iczn y ch s ch o d ó w. – Bó g tak ch ciał… – p o wied ział d o s ieb ie p ó łg ło s em i n ag le o b ejrzał s ię in s ty n k to wn ie. Sto jący w cien iu Lo u v ain n ie o d d y ch ał. Co więcej, s tarał s ię zmu s ić włas n e s erce, ab y p rzes tało b ić, b o h ałas o wało mu w p iers iach wręcz n iezn o ś n ie. J eżeli zak o n n ik zn ó w zap ali ś wiatło , to k o n iec! Nie mu s iał zap alać. Nie tak ie n u mery z lu d źmi o zmy s łach wy o s trzo n y ch latami k o n temp lacji w mis ty czn ej cis zy . Bracis zek zo rien to wał s ię i b ez ś wiatła, g d zie jes t in tru z. M o wa ciała zak o n n ik a d o wo d ziła teg o jed n o zn aczn ie. Zn ać b y ło , jak s ię ju ż s p ręża d o s k o k u , b y złap ać o fiarę za g ard ło . Lo u v ain n ie miał p o jęcia, co teraz. Wied ział ty lk o , że p rzeg rał z k retes em. Złap ią g o ze s k rad zio n ą teczk ą. Na jeg o s zczęś cie p rzeciwn ik zmien ił zd an ie i p o s tan o wił w in n y s p o s ó b u trzeć n o s a p iwn iczn emu fig larzo wi. – Nik o g o tu n ie ma! – o zn ajmił afek to wan y m, teatraln y m s zep tem i wy s zed ł, zamy k ając za s o b ą d rzwi n a k lu cz. W s wo im mn ieman iu zafu n d o wał n ies fo rn emu k o n fratro wi cało n o cn e czu wan ie mo d litewn e p o łączo n e z k lęczen iem w węg lu .
Lo u v ain o s tro żn ie o d etch n ął z u lg ą i wró cił d o s k ład u o p ału . Dals za częś ć p lan u p rzeb ieg ła ju ż b ez d o d atk o wy ch k o mp lik acji. Nie licząc mro zu , k tó ry o k azał s ię zn aczn ie o s trzejs zy , n iż wy n ik ało z p ro g n o z in tern eto wy ch . Go d zin ę p ó źn iej Rafals k i, zawró ciws zy s amo ch ó d , b ez s ło wa wetk n ął w ręce s zczęk ająceg o zęb ami k o leg i p iers ió wk ę jak ieg o ś wh is k acza. Lo u v ain wy ch y lił ją jed n y m h au s tem, u walił s ię n a ty ln y m s ied zen iu s amo ch o d u i o k u tał s ię zn alezio n y m tam p led em. Niemal o d razu zas n ął.
ROZDZIAŁ 1 8 ZIEMSKI WIKARIUSZ SZATANA
Ran o d ziewczy n a Rafals k ieg o zro b iła im jajeczn icę n a ś n iad an ie. M iała n a imię Ewa i o d p o czątk u zn ajo mo ś ci trak to wała Lo u v ain a z zimn ą rezerwą. Teraz też s ię d o n ieg o p rawie n ie o d zy wała. Rafals k i ws p o mn iał k ied y ś , że jej ro d zin a miała p ro b lemy z SB, więc k o mis arz d ał s o b ie s p o k ó j z p rzełamy wan iem lo d ó w. Uważał, że tak a p amiętliwa i wrażliwa p an n a to n ie jes t materiał n a żo n ę d la g lin iarza, p rzewid y wał ro zwó d p o trzech latach g ó ra, ale wo lał n ie zad rażn iać i n ig d y n ie p o wied ział teg o g ło ś n o . Ch o ciaż teraz, k ied y Rafals k i zy s k ał wid o k i n a ciep łą, n iewy p alającą p o s ad k ę w cen trali In terp o lu , mo g ło im s ię u d ać. Tak czy o wak ak tu aln ą k o mu n ik ację z p rzy s złą p an ią Rafals k ą Lo u v ain o g ran iczy ł d o „d zięk u ję" i „p ro s zę". J ed ząc, d y s k u to wali o zawarto ś ci teczk i Cieś lak a. Bez g ad an ia z g o ś cia b y ł n iezły n u mer! Satan is ta to mało p o wied zian e. On wp ro s t d ek laro wał s ię jak o amb as ad o r s zatan a n a ziemi, k azał s ię ty tu ło wać „g en eraln y m wik ariu s zem J eg o Ek s celen cji Lu cy fera", a eg zo rcy zmo m p o d d ał s ię ty lk o p o to , ab y s ię u wiary g o d n ić w tej ro li, mo żn a b y rzec, że zło ży ł w ten s p o s ó b lis ty u wierzy teln iające. Ks ięd za J an a z p ewn o ś cią to n ie wzru s zy ło , ale ch ło p ak i z jeg o g ru p y ws p arcia mu s ieli p rzeży ć n iezłą trau mę. Właś ciwie, g d y b y n ie zg in ęli ws zy s cy k ró tk o p o tem, n ależało b y p o trak to wać całą s p rawę jak o żart. Ot, zn u d zo n y , d o b rze s y tu o wan y p rzed s tawiciel k las y ś red n iej p o s tan o wił zro b ić s o b ie to taln e jaja z n ajn o ws zej relig ijn ej mo d y , wk ręcając w d o wcip całą k u rię. In aczej n ie d awało s ię o ty m my ś leć, s k o ro p o d wzg lęd em p s y ch iczn y m facet b y ł zd ró w jak ry d z. Niezależn ie o d o p in ii Kęp s k ieg o , k tó ra b y ła p rzewid y waln a, Cieś lak p rzed s tawił d wa n iezależn e zaś wiad czen ia, o k tó re p o s tarał s ię s am. Rafals k i zeb rał ws zy s tk ie s zk ła p o więk s zające, jak ie miał w d o mu , i z ich p o mo cą p ró b o wał o d czy tać zaczern io n e n azwis k o . Nic n ie ws k ó rał, b o k artk ę zamazan o flamas trem p o o b u s tro n ach , n ie b acząc, że zn is zczy s ię p rzy ty m frag men t s p rawo zd an ia. Po trzeb n e b y ły s p ecjalis ty czn e b ad an ia, a te mo g li zamó wić d o p iero p o o ficjaln y m wzn o wien iu ś led ztwa, k tó re n a razie b y ło ty lk o zawies zo n e. J es zcze s zu k an o k o g o ś , k to wy k o n a b ru d n ą ro b o tę, o d k tó rej wy k ręcił s ię Lo u v ain ,
i fo rmaln ie u k ręci s p rawie łeb d o k o ń ca. Ch ętn i, mó wiąc o g lęd n ie, s ię n ie n ap ras zali. Od s tras zał ich med ialn y s zu m, k tó ry ty m razem n a co ś s ię p rzy d ał. Po d k o mis arz wres zcie d ał za wy g ran ą i zaczął s zu k ać in fo rmacji o Cieś lak u w In tern ecie. Dłu g o n ie mu s iał. Facet miał s ieć k lin ik ch iru rg ii p las ty czn ej, s ześ ć w Po ls ce i jed n ą w Lo n d y n ie. Zarząd zał n imi z d o mu w Wars zawie. Sły n ął z teg o , że z p acjen tami s p o ty k ał s ię d o p iero n a s ali o p eracy jn ej, wcześ n iej ws zy s tk o załatwiali jeg o as y s ten cji. On b y ł jak d emiu rg , k tó ry n ie zn iżał s ię d o malu czk ich . Ab y d o s tać s ię w ręce s ameg o Pan a Do k to ra, n ależało p rzejś ć całe mis teriu m, p o k o n u jąc k o lejn e s to p n ie wtajemn iczen ia. Po d o b n o n ap rawd ę b y ł d o b ry w s wo im fach u . – To co ro b imy z ty m Cieś lak iem? – zap y tał p o d k o mis arz. – Trzeb a g o p rzes łu ch ać w s p rawie – o d p arł Lo u v ain . – Ale n ie my to zro b imy , ty lk o ja. – Sk o ro s ię ju ż w to wmies załem… – zaczął Rafals k i. – Zro b iłeś d o s y ć, i wielk ie d zięk i! J es teś n a zwo ln ien iu lek ars k im i n iech tak zo s tan ie. Nik o mu n ic d o teg o , że p o d wio złeś k u mp la. J ed n ak , jeś li s ię wy ch y lis z b ard ziej, to b ęd zie k o n iec two jej b ły s k o tliwej k ariery w In terp o lu . – Lo u v ain p o p atrzy ł zn acząco n a k rzątającą s ię Ewę. Przy n ajmn iej ty le b y ły es b ek mó g ł d la n iej zro b ić w ramach p rzep ro s in za d awn y ch k o leg ó w… W tej k wes tii, jak w p aru in n y ch , zro zu mieli s ię z Rafals k im b ez s łó w. – Po ś n iad an iu o d wio zę cię d o d o mu – zap o wied ział p o d k o mis arz. – Najp ierw d o mo jej có rk i p o k lu cze – u ś ciś lił Lo u v ain .
*** Dwie g o d zin y p ó źn iej o g o lo n y i o d ś wieżo n y k o mis arz, jak g d y b y n ig d y n ic, z s zero k im u ś miech em n a u s tach wk ro czy ł d o p ałacu M o s to ws k ich . – Pań s k a p rzep u s tk a jes t n ieważn a! – zawo łał o ficer d y żu rn y n a jeg o wid o k . – Przy s zed łem zd ać b ro ń . – Lo u v ain p o d n ió s ł d o g ó ry ręk ę, w k tó rej trzy mał k ab u rę z p is to letem. – Aaa… – Cerb er co fn ął s ię n a s wo je miejs ce. – Wie p an g d zie? – zap y tał p ro fo rma. – Wiem, wiem! Lo u v ain p o s zed ł w k ieru n k u , k tó reg o o ficer d y żu rn y s ię s p o d ziewał, p o czy m zaraz za zak rętem k o ry tarza zmien ił tras ę. Szy b k o p rzes zed ł n a wewn ętrzn y p ark in g ,
g d zie d o wo żo n o o s o b y wezwan e n a p rzes łu ch an ia. Częś ć ś wiad k ó w lu b p o d ejrzan y ch wracała p o tem d o s ieb ie k o mu n ik acją miejs k ą, a p o licjan ci, k tó rzy ich d o s tarczy li, mieli ch wilę lu zu p rzed k o lejn y m zlecen iem. Fach o wy wzro k k o mis arza wy ło wił właś n ie tak i p rzejś cio wo b ezro b o tn y p atro l. Po s teru n k o wy i as p iran t p alili p ap iero s y , s p aceru jąc k o ło rad io wo zu . Lo u v ain p o d s zed ł d o n ich s p ręży s ty m k ro k iem. – J ed ziecie ze mn ą! – zak o mu n ik o wał im. – Pan k o mis arz p rzy p ad k iem n ie zo s tał… – zaczął zd u mio n y as p iran t. – Sły s zeliś my , że… – Ws zy s tk o s ię wy p ro s to wało , właś n ie zwró co n o mi b ro ń i o d zn ak ę. – Po k azał im p is to let. – Do wo zu , ch ło p ak i! Sp rawa p iln a! – Tak jes t! Lo u v ain u s iad ł n a p rzed n im s ied zen iu i u p ch n ął b ro ń w s k ry tce p o d o k n em. – Na Żo lib o rz – p o d ał d o k ład n y ad res Cieś lak a. M in u tę p ó źn iej, k ied y wy jech ali n a An d ers a, zatrzes zczało rad io . Jedenastka, gdzie was poniosło?! – Piln a in terwen cja, jed ziemy z p an em k o mis arzem… – M ło d s i p o licjan ci zwy k le n ie wy mawiali n azwis k a Lo u v ain a, b o n ie wied zieli, czy i jak s ię je o d mien ia, a n ie ch cieli n ic p rzek ręcić, żeb y n ie p o d p aś ć. Reg u ła zad ziałała i ty m razem. OK, bez odbioru! Cieś lak mies zk ał w s ty lo wej willi p rzy Bo h o mo lca, z k ilo metr n a p ó łn o c o d p lacu Wils o n a. Pro filer miał rację, ws k azu jąc n a Żo lib o rz. Do jech ali tam w n ies p ełn a d wad zieś cia min u t. – Najp ierw ch cę p o g ad ać z facetem p o d o b ro ci – p o wied ział Lo u v ain . – Więc p o d ejd źcie razem ze mn ą d o d rzwi, ale n ie wch o d źcie d o ś ro d k a. Po trzeb u ję g o tro ch ę ro zmięk czy ć wid o k iem mu n d u ró w. – Tak jes t! Wy s ied li. Lo u v ain en erg iczn ie zad zwo n ił d o fu rtk i. W d rzwiach p o k azała s ię jak aś s tars za k o b ieta, ch y b a g o s p o s ia. – Po licja! – zag rzmiał n a n ią k o mis arz. – Do d o k to ra Cieś lak a, p iln e! – J u ż, ju ż… – Po tru ch tała, b y im o two rzy ć. Nie b y ło w n iej n ic d emo n iczn eg o , s ama d o b ro d u s zn a p o czciwo ś ć. Nawet s ię n ie p rzelęk ła, p ewn ie w o g ó le n ie p rzy s zło jej d o g ło wy , że p an o wie p o licjan ci mo g lib y ch cieć o d jej d o k to ra czeg o ś in n eg o n iż k o n s u ltacji w ch arak terze b ieg łeg o .
Przes zli d o s alo n u . Żad en elemen t wy s tro ju wn ętrza n ie ws k azy wał n a jas k in ię s atan izmu . Po k ó j u rząd zo n y b y ł ze s mak iem, w s ty lu p as u jący m d o całej res zty tej d zieln icy , czy li p rzed wo jen n o -in telig en ck im. Na ś cian ach wis iały o b razy Tamary Łemp ick iej, b ez wątp ien ia o ry g in aln e. Ko mis arz, co p rawd a, n ie s p o d ziewał s ię p ro s tack ich tru mien , o d wró co n y ch k rzy ży i wy malo wan y ch k rwią p en tag ramó w, o czek iwał raczej jak iejś arty s ty czn ej alu zji, d ek o racy jn eg o n awiązan ia d o mo ty wó w s atan iczn y ch , s y mb o lik i d la wtajemn iczo n y ch – n ic z teg o . Otaczało g o czy s te p ięk n o b ez s k azy . Co więcej, wy p ad ało zau waży ć, że d zielą z Cieś lak iem ten s am g u s t. Lo u v ain lu b ił k limat p rzejrzałej s eces ji, k tó ry m eman o wało malars two Łemp ick iej, czas em n awet my ś lał, czy b y n ie k u p ić s o b ie jak iejś k o p ii, ale k o p ia b y łab y p o n iżej id eału , więc alb o ws zy s tk o , alb o n ic. Prawd ziwa s ztu k a n ie zn o s i k o mp ro mis ó w! Teraz mu s iał s ię zmity g o wać, że n ie jes t w g alerii, i n ie g ap ić s ię d o o k o ła z cielęcy m zach wy tem. By łemu es b ek o wi i p o licjan to wi wy p ad ało o k azać n ieco p ro s tactwa… – Pro s zę tu zaczek ać, p o wiad o mię p an a d o k to ra – p o wied ziała g o s p o s ia. J ak g rać ch ama to d o k o ń ca. Zig n o ro wał p ro ś b ę i p o s zed ł za k o b ietą d o g ab in etu g o s p o d arza. Cieś lak ak u rat p raco wał. Ud zielał jak ich ś wid eo k o n s u ltacji. To warzy s zy ła mu s ek retark a o s trzy żo n a i u b ran a tak , jak b y właś n ie zes zła z o b razu Łemp ick iej. Po my s ł b y ł p ro s ty , a es tety czn ie wp ro s t p o walający . Na jej wid o k o czy o d ru ch o wo zaczy n ały b łąd zić p o ś cian ach w p o s zu k iwan iu p u s tej ramy . – O, p an k o mis arz Lo u v ain ! – Cieś lak ro zp o zn ał g o o d razu i cały s ię aż ro zp ro mien ił. – Przerwa! – rzu cił d o k amery i k lik n ął my s zą. – Elu , zo s taw n as s amy ch – zwró cił s ię z k o lei d o s ty lo wej s ek retark i. Lo u v ain mu s iał zmo b ilizo wać całą wo lę, ab y n ie o b ejrzeć s ię za mijającą g o d ziewczy n ą. Szalen ie tru d n o b y ło p o ws trzy mać ciek awo ś ć, czy o n a wy jd zie d rzwiami jak zwy k ła ś mierteln iczk a, czy o s ten tacy jn ie ws tąp i n a o b raz. Właś ciwie mo g łab y b y ć h o lo g ramem… – Czy m mo g ę p an u k o mis arzo wi s łu ży ć? – Co p an ro b ił wieczo rem s zes n as teg o lis to p ad a?! – Lo u v ain zaczął o s tro , b ez ws tęp ó w. – M y ś lę, że mam alib i – o d p arł b eztro s k o g o s p o d arz – ale n ie ch ce mi s ię teraz s p rawd zać jak ie. Szk o d a b y ło b y s tracić ch o ćb y ch wilę z czas u , k tó ry mo żn a p rzezn aczy ć n a zn aczn ie ciek aws zą ro zmo wę, n ie s ąd zi p an ? Plan p rzy ciś n ięcia s u k in s y n a z zas k o czen ia właś n ie zawalił s ię w g ru zy . Cieś lak
ewid en tn ie s p o d ziewał s ię tej wizy ty . M imo to k o mis arz n ie s p u s zczał z to n u . – W czy m zawin ili p an u ch ło p cy z g ru p y ws p arcia k s ięd za J an a? – M n ie? Ależ w n iczy m! M am d u żą to leran cję d la lu d zk iej g łu p o ty , zap ewn iam p an a. J es tem za to p ełen s zczereg o p o d ziwu d la p ań s k iej in telig en cji i p rzeb ieg ło ś ci, p an ie k o mis arzu . J es zcze tro ch ę, a mó g łb y p an zo s tać n ap rawd ę g o d n y m p rzeciwn ik iem. Po zwo li p an … ? – Sięg n ął p o k o mó rk ę i wy b rał jak iś n u mer. – J es t u mn ie! – rzu cił lak o n iczn ie i o d razu s ię ro złączy ł. – Nap ije s ię p an czeg o ś ? – Ru s zy ł d o s to lik a, n a k tó ry m s tały k ry s ztało wa k arafk a i k ielis zk i. – Ty lk o p ro s zę mi n ie mó wić, że jes t p an n a s łu żb ie. Lo u v ain milczał. Zas tan awiał s ię, w jak i s p o s ó b Cieś lak zd o łał g o p rzejrzeć. W k las zto rze o czy wiś cie mu s ian o ju ż d awn o temu o d k ry ć jeg o u cieczk ę, a tak że b ez więk s zy ch p ro b lemó w u s talić, k tó ręd y u ciek ł. To b y ło całk iem p ro s te. Po wiązan ie k o mis arza z d o k to rem Cieś lak iem s tan o wiło wy zwan ie zn aczn ie tru d n iejs ze, ale też wy k o n aln e. Lo u v ain n ie zamk n ął za s o b ą d rzwi d o arch iwu m, p o n ieważ n ie ch ciał ry zy k o wać, że k to ś g o zau waży p o d czas k o lejn ej zab awy z wy try ch ami. Zatem o twarte d rzwi wy raźn ie ws k azy wały , że mó g ł tam b y ć. Bałag an u wp rawd zie n ie zo s tawił, ale n ie tru d n o b y ło zg ad n ąć, co mo g ło g o zain teres o wać, a n as tęp n ie u s talić, czy jej teczk i b rak u je. Żeb y s ię w ty m ws zy s tk im p o łap ać i s k o jarzy ć fak ty , wy s tarczy ło mieć g ło wę n a k ark u , p o czy m d o b rze n ią ru s zy ć, i k to ś z k las zto ru to zro b ił. Nie s amy mi Kęp s k imi Ko ś ció ł s to i… Po n ieważ k o mis arz milczał, Cieś lak p o trak to wał to jak o zg o d ę i n alał d wa k ielis zk i. Lo u v ain b ez s ło wa p rzy jął p o częs tu n ek . – Nalewk a d eren io wa – zak o mu n ik o wał en tu zjas ty czn ie g o s p o d arz. – Samo s ło ń ce w k ielis zk u ! Do s k o n ała n a tę p o rę ro k u ! Rzeczy wiś cie, ch o lera, n alewk a b y ła zn ak o mita. J ak o s tatn i k ielis zek ru mu p rzed eg zek u cją n a g ilo ty n ie… – J ak to jes t b y ć o p ętan y m? – Lo u v ain p o s tan o wił trzy mać fas o n . – Zajeb iś cie, p an ie k o mis arzu ! Id ea d o b ra jes t md ła i p rzerek lamo wan a, p rzy n ajmn iej o d czas ó w Plato n a. On a p o p ro s tu n ie d ziała. Nap rawd ę n ie ma s en s u b y ć h ip o k ry tą. – Przecież u czes tn iczy p an w ak cjach ch ary taty wn y ch . – Tę in fo rmację Rafals k i zn alazł ran o w s ieci. – Wy łączn ie d la rek lamy . Nie wzru s zają mn ie b łag an ia o p o mo c, k tó rej u d zielen ie n ie d a mi żad n ej k o rzy ś ci. Ch o ciaż n ie, p rzep ras zam b ard zo , tro ch ę mn ie jed n ak wzru s zają. In teres u ję s ię d o b ro czy n n o ś cią tak że d lateg o , że lu d zk a ro zp acz mn ie
b awi. Zwłas zcza p o tem to ro zczaro wan ie… Wy s łu ch ać, d ać n ad zieję i o d mó wić, mó wię p an u , fas cy n u jące p rzeży cie! J ak ci lu d zie s ię p o n iżają, jak mio tają, a p o tem jes zcze mu s zą p o k o rn ie milczeć, b o p o mo c o trzy mał k to ś in n y . Oczy wiś cie b ard ziej p o trzeb u jący . Ale mo że n as tęp n y m razem… Nad zieją mo żn a zab ijać. Po wo li, b o leś n ie, i n a d o d atek całk iem leg aln ie. Co za g łu p iec p o wied ział, że n ad zieja jes t cn o tą? Ewan g eliczn ą n a d o d atek … – Uś miech n ął s ię s zero k o . – Nic n ie u p o d li czło wiek a b ard ziej n iż cień n ad ziei. To o n s p rawiał, że Ży d zi g rzeczn ie s zli d o g azu , a s k azań cy ws zelk ich ep o k d o s ameg o k o ń ca ws p ó łp raco wali ze s wo im k atem. Zatem id ea d o b ra jes t p rzerek lamo wan a, to p rawd ziwe o p iu m d la mas . Ty m s k u teczn iejs ze, że d ziała n iezależn ie o d relig ii i ś wiato p o g ląd u . – Nie p rzy s zed łem tu taj wy s łu ch iwać mo n o lo g ó w s zaleń ca! – Do p rawd y ? J eś li mo żn a s p y tać, czemu p an k o mis arz p rzes zed ł n a d ru g ą s tro n ę b ary k ad y i zaczął s ię wy s łu g iwać d u ch o wn y m? – Cieś lak p o p atrzy ł b ad awczo n a g o ś cia i u zn ał, że o d p o wied zi n ie o trzy ma, więc k o n ty n u o wał: – Po p ełn ił p an b łąd . A właś ciwie d wa b łęd y . Z n imi trzeb a s tan o wczo , a wted y o n i n aty ch mias t zaczy n ają jeś ć z ręk i. Wy s tarczy ty lk o b y ć b o g aty m. Wiara, że b o g actwo jes t wid o my m zn ak iem łas k i b o żej, n ie jes t wy łączn ie d o men ą p ro tes tan tó w, jes t ab s o lu tn ie ek u men iczn a, zap ewn iam p an a. I p an mó g łb y b y ć b o g aty , g d y b y n ie zerwał p an z d awn y mi k o leg ami, to p ań s k i d ru g i b łąd . W s u mie mó g łb y m wy tk n ąć p an u też trzeci, ale n ie b ęd ę mało s tk o wy . O co jes zcze ch ciałb y mn ie p an k o mis arz zap y tać? – Przy zn aje s ię p an ? – Z p rzy jemn o ś cią. J es tem o p ętan y . Czy to p an ch ciał u s ły s zeć? – Niezu p ełn ie… – Lo u v ain mu s iał p rzy zn ać w d u ch u , że p rzeciwn ik zd o łał zb ić g o z tro p u . – Ob awiam s ię, że d o k ład n iejs ze o d p o wied zi n a p ań s k ie p y tan ia b ęd ę mu s iał s k o n s u lto wać z ad wo k atem. W ch wili o b ecn ej mo g ę s łu ży ć jed y n ie mo im ś wiato p o g ląd em. Zatem wy b rałem d ro g ę s p rzeciwu wo b ec id ei d o b ra i p o s tan o wiłem s łu ży ć J eg o Ek s celen cji Lu cy fero wi. Z p ełn ą ś wiad o mo ś cią wy b o ru . Ch o ćb y d lateg o , że czy n ien ie zła jes t p rzy jemn ie emo cjo n u jące. Zła wo la to jes t to ! Nawet b ard ziej n iż co ca-co la… Walk a ze złem czy n i je ty lk o p rzy jemn iejs zy m, więc n iezmiern ie cen ię s o b ie lu d zi, k tó rzy ro b ią ws zy s tk o , co w ich mo cy , ab y ze złem walczy ć. Wy mag a to jed y n ie d u żej to leran cji d la lu d zk iej g łu p o ty , o czy m ws p o min ałem ju ż wcześ n iej. Do s trzeg a p an k o mis arz jak ąś n ieś cis ło ś ć w mo im p o d ejś ciu d o ży cia? – Nie. – Lo u v ain zu p ełn ie n ie wied ział, co mó g łb y p o wied zieć jes zcze. – Pro s zę s ię więc cies zy ć mo ją to leran cją. J es zcze k ro p elk ę n alewk i… ? A wracając
d o mo jeg o o p ętan ia, to jes t o n o p rawd ziwe. Właś n ie d lateg o n ie p o win ien s ię p an s p o d ziewać z mo jej s tro n y żad n y ch k rzy k ó w i b łazeń s k ich zach o wań , k tó re p o s p o licie u zn aje s ię za o b jawy teg o s tan u . To b y ło b y ś mies zn e i n ied o rzeczn e, n ie s ąd zi p an ? J a miałb y m p lu ć g wo źd ziami? Wy o b raża p an to s o b ie? Ci eg zo rcy ś ci s ą tacy zab awn i! Serio wy d aje im s ię, że k o n tak t z ich mag iczn y mi wafelk ami i in n y mi u ten s y liami zap ewn ia jak ieś realn e rezu ltaty . Relik wie n ie p arzą, s ą zimn e i martwe z s amej s wej n atu ry . Wo d a ś więco n a to ty lk o b ru d n a wo d a, w k tó rej wy mo czo n o s etk i n iemy ty ch rąk . Żeb y p o d czas eg zo rcy zmó w p o czu ć s ię n ies wo jo , trzeb a mieć p o czu cie win y , czy li jak to mó wią, mieć s u mien ie, alb o b y ć p o p ro s tu ch o ry m n a u my ś le, co jes t jed n o i to s amo . J a n ato mias t b ez żad n y ch wątp liwo ś ci s łu żę Pierws zemu Bu n to wn ik o wi. Przep ras zam, „s łu żę" to złe s ło wo , jes teś my p artn erami. Czy s te zło jes t p ięk n e. Ch o ćb y w ty m, że n ie ma w n im n ic z mało s tk o wo ś ci i h ip o k ry zji. By ć p rawd ziwie o p ętan y m to zn aczy o d d y ch ać p ełn ą p iers ią. Po lecam p an u ! Ch o ciaż o b awiam s ię, że zmarn o wał p an s wo ją s zan s ę w tej mierze… Z g łęb i d o mu d o b ieg ł p rzy tłu mio n y o d g ło s d zwo n k a d o d rzwi. – Czas n a p an a – s twierd ził Cieś lak . – Og ro mn ie żału ję, że n ie mo żemy d łu żej p o ro zmawiać, ale mo że jes zcze k ied y ś b ęd zie p o temu o k azja. – Umo czy ł u s ta w s wo im k ielis zk u i o d s tawił g o . – Od p ro wad zę p an a. Lo u v ain p o s łu s zn ie ru s zy ł d o p rzed p o k o ju . Dziwił s ię s o b ie, d laczeg o to ro b i, ale p o p ro s tu n ie miał żad n y ch p o my s łó w, jak wy razić s p rzeciw. W tej p artii s zach ó w p rzeciwn ik wy p rzed zał g o co n ajmn iej o trzy ru ch y . J ed y n e, co p o zo s tało , to zach o wać o d ro b in ę g o d n o ś ci i n ie b łaźn ić s ię d o d atk o wo . Go s p o s ia właś n ie o two rzy ła d rzwi. Do ś ro d k a wp ad li z imp etem as p iran t i p o s teru n k o wy . Kto ś w międ zy czas ie mu s iał ich n iewąs k o o p iep rzy ć. Lo u v ain w s wo jej d łu g iej k arierze wid ział ju ż wielu wk u rwio n y ch p o licjan tó w, ró wn ież w lu s trze, ale ci d waj p o d wzg lęd em p rezen to wan eg o ak tu aln ie p o zio mu wś ciek ło ś ci d alek o p rzeras tali całą d awn ą k o mp an ię ZOM O n a d o p alaczach . – J es teś ares zto wan y ! – wrzas n ął d o Lo u v ain a czerwo n y z fu rii as p iran t, k tó remu wy raźn ie z d u ży m tru d em p rzy ch o d ziło u ży wan ie arty k u ło wan ej mo wy . – Gleb a! Rączk i! – Wy ciąg n ął k ajd an k i. – Pan o wie, s p o k o jn ie! Nic s ię n ie s tało , p ro s zę mi n ie ro b ić w d o mu b ałag an u . – Cieś lak zap o b ieg ł s p o n iewieran iu Lo u v ain a o d razu w p rzed p o k o ju . Sk u li g o więc b ez p rzewracan ia n a p o d ło g ę, ręce n a p lecach i p o p ro wad zili d o rad io wo zu . – Po d jak im zarzu tem jes tem zatrzy man y ?
Po s teru n k o wy b ez s ło wa z p ó ł o b ro tu wjech ał mu ło k ciem w s p lo t s ło n eczn y . – Nieleg aln e p o s iad an ie b ro n i – zak o mu n ik o wał as p iran t. Wrzu cili g o n a ty ln e s ied zen ie, n ie d b ając, b y n ie ro zb ił s o b ie g ło wy o k rawęd ź d ach u . Szczęś ciem p o cio s ie p o s teru n k o weg o tak g o zg ięło w p recel, że g ło wa b y ła b ezp ieczn a. Ru s zy li z p o wro tem d o p ałacu M o s to ws k ich . – Przep ras zam was , ch ło p ak i – p o wied ział Lo u v ain , łap iąc o d d ech . – To n ap rawd ę b y ła wy żs za k o n ieczn o ś ć... M u s iałem zary zy k o wać. Nie k azali mu zamk n ąć mo rd y , co n ależało u zn ać za zn ak , że ro zważają p rzy jęcie p rzep ro s in . Żad en z n ich n ie o d ezwał s ię, d o p ó k i n ie zn aleźli s ię zn ó w n a wewn ętrzn y m p ark in g u . – Głu p io tak p ro wad zić s wo jeg o … – as p iran to wi ju ż tro ch ę p rzes zło i p rzed wy p ro wad zen iem z s amo ch o d u zd jął k o mis arzo wi k ajd an k i. Po s teru n k o wy ze s wej s tro n y , zd aje s ię, miał o ch o tę mu jes zcze p rzy p ierd o lić i wy raźn ie czek ał n a p retek s t. Zap ro wad zili g o n a p ierws ze p iętro d o aż n ad to zn ajo my ch d rzwi. – Pro s zę, p ro s zę! – Gło s in s p ek to ra Pięty , k tó ry zwy k le o p iep rzał Lo u v ain a p rzez k o mó rk ę, jak o ś u p arcie n ie ch ciał zs y n ch ro n izo wać s ię z ru ch ami u s t o s o b y wid zian ej n a ży wo . By ć mo że wy p ad k i o s tatn iej g o d zin y s p rawiły , że ty m razem k o mis arz d o zn ał p rawd ziweg o p o mies zan ia zmy s łó w, lek k ieg o , ale jed n ak . Szk o d a ty lk o , że ty m razem zu p ełn ie n ik t mu ju ż w to n ie u wierzy . – Otrzy mu jecie o b aj o s trzeżen ie n a p iś mie o n iep ełn ej p rzy d atn o ś ci d o s łu żb y . – In s p ek to r n a p rzy s tawk ę zmies zał z b ło tem es k o rtę zatrzy man eg o . Nie mu s iał teg o ro b ić, ale n ajwy raźn iej p o s tan o wił d ać o d s tras zający p rzy k ład ws zy s tk im p raco wn ik o m Ko men d y Sto łeczn ej, czy m s k o ń czy s ię ch o ćb y n awet n ieś wiad o me u d zielen ie p o mo cy Lo u v ain o wi. – A teraz wo n ! – In s p ek to r p rzes tał s ię in teres o wać p o b lad ły mi p o licjan tami. Ob s zed ł d o o k o ła k o mis arza, s y cąc s ię jeg o wid o k iem, p o czy m wró cił za b iu rk o . Nie zap ro p o n o wał ro zmó wcy k rzes ła, za to wid ać b y ło , że w ś ro d k u p an in s p ek to r aż s ię trzęs ie o d p rzep ełn iającej g o rad o ch y i eu fo rii. – Ty es b eck i s k u rwielu … – wy ced ził z p rawd ziwą czu ło ś cią w g ło s ie. – Od o s iemd zies iąteg o d ziewiąteg o ro k u czek ałem, żeb y cię u d u p ić. Nares zcie! Ależ b ęd zie d ziś wieczó r imp reza! Nawet n ie wies z, jak wielk i d la mn ie zro b iłeś d zień … Wesoły nam dziś dzień nastał! – zan u cił p ieś ń relig ijn ą.
– A n ie trzy d n i temu ? – Lo u v ain zmo b ilizo wał res ztk i b ezczeln o ś ci i d es p eracji, k tó re mu jes zcze p o zo s tały . – Trzy d n i temu to ja mu s iałem jes zcze trząś ć s ię n ad to b ą jak n ad zg n iły m jajem. On i my ś leli, że to b ie n ap rawd ę o d p ierd o liło , i k azali mieć wzg ląd n a zas łu g i. Ale teraz… – In s p ek to r Pięta zro b ił min ę, jak b y s k o s zto wał czeg o ś n ieb y wale p y s zn eg o , d elek to wał s ię s mak iem zems ty . – Teraz, Lo u v ain , p o ty m n u merze, to ja cię mo g ę wres zcie s czy ś cić z b u ta aż d o lu s trzan eg o p o ły s k u . J es teś n ik im! O k u rwa, jak to p ięk n ie b rzmi! J es teś n ik im, Lo u v ain ! Nie ma cię i n ig d y n ie b y ło ! Po d o b n o jes teś d o b ry z teo lo g ii. Po wied z mi wo b ec teg o , jak to jes t b y ć k ry s taliczn ie czy s ty m n ieb y tem? – By tem zajmu je s ię metafizy k a, n ie teo lo g ia. – Lo u v ain o d p o wied ział n a zaczep k ę ty lk o p o to , b y n ie d o p u ś cić d o ś wiad o mo ś ci teg o , co właś n ie u s ły s zał. In aczej całk iem s ię p o s y p ie, i to n a o czach wro g a. – Stara s zk o ła s k u rwy s y ń s twa… – Hard o ś ć b y łeg o p o d wład n eg o wy raźn ie in s p ek to ro wi zaimp o n o wała. – Do b ra, n ie b ęd ziemy teg o p rzed łu żać. – Ch wy cił za telefo n . – Dajcie tu M ireck ieg o ! – rzu cił d o s łu ch awk i. Do p o k o ju ws zed ł ad iu tan t in s p ek to ra Pięty , as p iran t s ztab o wy J an M ireck i, zwan y p o s p o licie M ło d y m Niezd o ln y m. – Wy k o n ać! – In s p ek to r p o k azał p alcem Lo u v ain a. – Pan k o mis arz p o zwo li ze mn ą. – M ireck i ws k azał d rzwi. Wb rew s wo jej wo li Lo u v ain ru s zy ł za n im n a n o g ach mięk n ący ch z k ażd y m k ro k iem. – J es zcze jed n o ! – Po ws trzy mał ich Pięta, p rzy b ierając p o s tawę i to n lu d zk ieg o p an is k a. – Zarzu t n ieleg aln eg o p o s iad an ia b ro n i wy co fu jemy . To , żeb y ś cie to warzy s zu Lo u v ain n ie mó wili, że trzy d zieś ci lat s łu żb y n ic n ie zn aczy . Ro zs tajemy s ię b ez żalu i b ez ws zelk ich zo b o wiązań . O emery tu rze g ad ajcie s o b ie teraz z o p iek ą s p o łeczn ą, to warzy s zu … – wy s y czał jad o wicie. By ły k o mis arz wy s zed ł b ez s ło wa. M ireck i s p ro wad ził g o n a p ark in g , g d zie czek ał k o lejn y rad io wó z z zało g ą. Po jech ali n a No wo g ro d zk ą, d o Lo u v ain a. By n ajmn iej n ie ch o d ziło o k u rtu azy jn e p o d wiezien ie d o d o mu . Kied y wy s ied li, as p iran t wręczy ł mu n ak az p rzes zu k an ia mies zk an ia. – M a p an n am wy d ać ws zy s tk ie d o k u men ty związan e w jak ik o lwiek s p o s ó b z p racą w p o licji p ań s two wej – o zn ajmił M ireck i. – Arch iwalia d awn ej SB też. Po n ad to zab ieramy p ań s k i k o mp u ter o raz ws zelk ie n o ś n ik i p amięci. Otrzy ma je p an
z p o wro tem p o s p rawd zen iu i o czy s zczen iu tward eg o d y s k u . – Ro b imy z b ałag an em czy b ez? – zap y tał fach o wo to warzy s zący im s ierżan t. – Pan k o mis arz b ęd zie ws p ó łp raco wał? Ws p ó łp raco wał, ale b ałag an zro b ili i tak . Nie miał o to żalu , b o w s u mie in aczej s ię n ie d ało . Po tem u s iad ł w fo telu , p o zwalając p u s tce o s aczającej g o ze ws zy s tk ich s tro n wy s s ać z g ło wy ws zy s tk ie my ś li. Tak b y ło d o b rze, a p rzy n ajmn iej zn o ś n ie. Gd y b y jed n ak zech ciał u zn ać teraz, że n ajg o rs ze ma za s o b ą, to b y s ię p o my lił. Najg o rs ze n as tąp iło d o p iero jak ieś czterd zieś ci p ięć min u t p o wy jś ciu M ireck ieg o i jeg o lu d zi. Ro zleg ło s ię p u k an ie d o d rzwi, a p o n ieważ g o s p o d arz n ie p o d n ió s ł s ię, b y o two rzy ć, p rzy b y s z p o ch wili s am n acis n ął k lamk ę i ws zed ł. By ł to k s iąd z Pio tr. Niefart, b o k ażd eg o in n eg o in tru za mo żn a b y ło b y zb lu zg ać b ez zah amo wań i k azać mu wy p ierd alać. To p rzy n ajmn iej p o zwo liło b y tro ch ę o d reag o wać. Os o b a d u ch o wn a u ży ta w ro li ch ło p ca d o b icia ty lk o p o więk s zy łab y o g ó ln y ab s mak . J u ż więcej wy rzu tó w s u mien ia Lo u v ain n ie p o trafiłb y zn ieś ć. Ks iąd z Pio tr s tan ął n ad b y ły m k o mis arzem. – Pan n as zawió d ł i o g ro mn ie ro zczaro wał – o zn ajmił, u d ając s mu tek . Najlep iej b y ło b y n a to o d p o wied zieć k ró tk o i d o s ad n ie, ale jak o s ię wcześ n iej rzek ło , n ie d u ch o wn emu . Lo u v ain milczał więc. – Do p u ś cił s ię p an wielo k ro tn ej p ro fan acji, b lu źn iers tw, zb ezczes zczen ia i ś więto k rad ztwa – k o n ty n u o wał k s iąd z Pio tr. – Ws zy s tk o to u czy n ił p an z p ełn ą ś wiad o mo ś cią i wy rach o wan iem, jed n o cześ n ie o d rzu cając miło s ierd zie i p o mo c Ko ś cio ła. Wo b ec teg o p o zo s tało n am jed y n ie u s an k cjo n o wać fo rmaln ie ak t p ań s k iej wo ln ej wo li. Nin iejs zy m zawiad amiam, że zo s tał p an d efin ity wn ie wy łączo n y z mis ty czn ej ws p ó ln o ty Ko ś cio ła. Przy n o s zę p an u d ek ret o ek s k o mu n ice… – s ięg n ął d o wewn ętrzn ej k ies zen i s u tan n y . – Nie ta d iecezja! – p ry ch n ął s ark as ty czn ie Lo u v ain . – Pamiętamy o ty m – o d p arł s p o k o jn ie k s iąd z Pio tr. – J ed n ak s p ies zę zak o mu n ik o wać p an u , że J eg o Emin en cja Ks iąd z Kard y n ał n ie miał żad n y ch o b iek cji, ab y u czy n ić k s ięd zu arcy b is k u p o wi tę p rzy s łu g ę. – To p o wied ziaws zy , rzu cił n a k o lan a g o s p o d arza n iezak lejo n ą k o p ertę z h erb em k u rii metro p o litaln ej wars zaws k iej. – Pro s zę s p rawd zić, czy ws zy s tk o w p o rząd k u . Lo u v ain s p rawd ził. By ło . Dro g ę zb awien ia zawiązan o mu n a ziemi w s p o s ó b n ieb u d zący wątp liwo ś ci, że b ęd zie o n a zawiązan a ró wn ież w n ieb ie. – Nie mu s i p an k wito wać o d b io ru . Sły s załem, że ma p an z ty m p ro b lemy , więc
mo je s ło wo wy s tarczy . To ws zy s tk o . – Od wró cił s ię, b y o d ejś ć. – Do zo b aczen ia w p iek le… – rzu cił za n im Lo u v ain . – Zn ajd zie p an tam ciek aws ze o d e mn ie to warzy s two .
ROZDZIAŁ 1 9 OPĘTANA ŚWIĘTA
I ju ż. Tak s ię o s iąg a g ran icę o s tateczn eg o p rzes ran ia. Właś ciwie n ie g ran icę, ty lk o g ó wn ian y b ezk res . I o czy m tu jes zcze g ad ać? Pis to let zab rali, więc w łeb s o b ie s trzelić n ie mo żn a. Wies zan ie s ię b y ło b y ro b ien iem n ieu czciwej k o n k u ren cji J u d as zo wi Is k ario cie, a to p ien ie też raczej w g rę n ie wch o d ziło . Po d o b n o wo d a n ie p rzy jmo wała lu d zi o jeg o s tatu s ie metafizy czn y m. By s ię u p ewn ić w tej mierze, n ależało b y p rzep ro wad zić p ró b y emp iry czn e, ale jak a miałab y b y ć s aty s fak cja z ewen tu aln eg o s u k ces u ? Py tan ie, s k ąd s ię jes zcze w n im b rał ten czarn y h u mo r? Z jak ieg o źró d ła? Czy żb y in s p ek to r Pięta miał rację, mó wiąc o s tarej s zk o le s k u rwy s y ń s twa? Po n amy ś le wy p ad ało s twierd zić, że p rawd a b y ła in n a, d u żo b ard ziej ś mies zn a – k o mis arz Lo u v ain n ie s tracił n ad ziei. Wciąż u fał Bo g u … że wb rew p rawu k an o n iczn emu i całej teo lo g ii Bó g wciąż s to i p o jeg o s tro n ie p rzeciw ty m ws zy s tk im p alan to m… Ko lejn e b lu źn iers two jak n ic – ty lk o s ię u ś miać! Co ś jed n ak w ty m b y ło całk iem s erio , s k o ro p rzez cały czas an i n a mo men t n ie zaś witała Lo u v ain o wi my ś l, żeb y s ię u p ić. Barek miał p ełen , ale n awet w jeg o s tro n ę n ie s p o jrzał. Po trak to wał to jak o zn ak z g ó ry . J ak k o lejn y ło b u zers k i u ś miech J an a Pawła II… Ws tał, u b rał s ię i wy s zed ł d o k o ś cio ła. J ak zwy k le d o ś więtej Barb ary , b o tu miał n ajb liżej. O tej p o rze b y ło tu k ilk a s taru s zek , ale k rzątan in a k o ś cieln eg o p rzy o łtarzu ws k azy wała, że s zy k u je s ię jak iś ś lu b . Nie za s zy b k o , p o win n o b y ć k ilk a k wad ran s ó w s p o k o ju p rzed u ro czy s to ś cią. Lo u v ain p rzemierzy ł g łó wn ą n awę i k lęk n ął tam, g d zie zwy k le. Przeżeg n ał s ię i zad u mał. Żad n ej mo d litwy jed n ak n ie zaczął. Co ś p o d p o wiad ało mu , że p o win ien raczej s łu ch ać, n iż k lep ać g o to we fo rmu łk i. Zd ro wy ro zs ąd ek p o d p o wiad ał, że zb liża s ię o b łęd . Nie miał n a co liczy ć. Po n ió s ł n ieo d wracaln ą k lęs k ę n a całej lin ii. Sp iep rzy ł n ie ty lk o o s tatn ie ś led ztwo , ale i całe włas n e ży cie. Najwy raźn iej to jes zcze d o n ieg o n ie d o tarło . M iał p s y ch iczn ą b lo k ad ę, zamro żen ie emo cji, wy p arcie, czy jak to tam w p s y ch o lo g ii n azy wan o . Kied y d o trze, z p ewn o ś cią zro b i co ś
malo wn iczeg o … J ed n ak wb rew tej d iag n o zie k o mis arz czu ł s p o k ó j. Żad n e s zaleń s two s ię n ie zaczy n ało . Całk iem jak b y jes zcze miał as a w ręk awie, jak b y miał jak iś p lan . Cała lo g ik a mó wiła mu , że żad n eg o p lan u b y ć n ie mo że, że ws zy s tk o s traco n e. Pewn ie Bó g , g d y b y zech ciał, u miałb y to jak o ś o d k ręcić, i wted y miałb y p lan , ty lk o jak i? Nie s p o s ó b b y ło g o s o b ie wy o b razić, ale mo że warto o n ieg o p o p ro s ić? Nic in n eg o w k o ń cu mu n ie p o zo s tało , jak o k azać wiarę i n ad zieję… Lo u v ain p rzy p o mn iał s o b ie, co o n ad ziei mó wił Cieś lak trzy g o d zin y temu , i tu g o zmro ziło . Wy g ląd ało n a to , że właś n ie tracił k o n tak t z rzeczy wis to ś cią. To b y ł jed y n y lo g iczn y wn io s ek . A mimo to Lo u v ain czu ł, że jes t w ty m k o ś ciele z jak ieg o ś p o wo d u , że zaraz co ś s ię s tan ie. I s tało s ię. Po d s zed ł d o n ieg o k s iąd z p ro b o s zcz w to warzy s twie k o ś cieln eg o , k tó ry p o d wijał s o b ie właś n ie ręk awy k o s zu li. – Pro s zę s tąd wy jś ć! – p o wied ział d u ch o wn y g ło ś n o i s tan o wczo . – Zo s tał p an ek s k o mu n ik o wan y , zatem n ie ma p an p rawa tu taj p rzeb y wać. Pro s zę n aty ch mias t o p u ś cić Do m Bo ży ! Wy g ląd ało n a to , że k s iąd z Pio tr w n awale p iln y ch zajęć n ie zan ied b ał wy k o n ać telefo n u d o tu tejs zej k an celarii p arafialn ej. Staran n o ś ci w wy p ełn ian iu o b o wiązk ó w n ie s p o s ó b b y ło mu o d mó wić. – J eżeli s ię p an n ie zas to s u je n aty ch mias t d o mo jeg o p o lecen ia, ja n iezwło czn ie u s u n ę s tąd Przen ajś więts zy Sak ramen t, a p an o d p o wie za zb ezczes zczen ie teg o k o ś cio ła. Świąty n ia zo s tan ie zamk n ięta d o czas u jej p o n o wn eg o wy ś więcen ia. – I zg ad n ij, złamas ie, jak i wted y zb ierzes z wp ierd o l! – rzu cił k o ś cieln y zza p lecó w s wo jeg o p ry n cy p ała. Lo u v ain n ie miał p o wo d u wątp ić w p o g ró żk ę. W k o ń cu s am p o mó g ł temu n awró co n emu b an d zio ro wi zn aleźć p o o d s iad ce tę ro b o tę. Bez s ło wa ws tał z k o lan i ru s zy ł d o wy jś cia. Pro b o s zcz s zed ł za n im k ro k w k ro k , p iln u jąc, b y k o mis arz p rzy p ad k iem n ie zmien ił zd an ia. J u ż s ię n ie zn ali. Nic n ie u p o d li czło wiek a b ard ziej n iż cień n ad ziei, s ło wa Cieś lak a o d b iły s ię g łu ch y m ech em w s k o łatan ej g ło wie Lo u v ain a, k tó ry wy s zed ł z k o ś cio ła i mas zero wał d alej p rzez d zied zin iec, k u b ramie, miaro wy m k ro k iem au to matu . Po d mu rem p rzy o twartej fu rtce, o d s tro n y u licy , n a s k raju trawn ik a u s iad ł żeb rak . Przy s zed ł wcześ n iej, b y zająć d o b re miejs ce p rzed zap lan o wan y m ś lu b em.
Op ró cz zwy k łeg o p u d ełk a n a d atk i ty m razem miał ze s o b ą jes zcze jak ieś u lo tk i, k tó re zamierzał wręczać wes eln ik o m. Kied y k o mis arz g o mijał, jed n ą z n ich wy ciąg n ął w jeg o s tro n ę. Lo u v ain s p o jrzał mu w o czy i wziął u lo tk ę. Dlaczeg o to zro b ił, zamias t d ziad a s k ląć lu b o lać? Nap rawd ę d o b re p y tan ie! Zy s k ał w ten s p o s ó b materiał d o p rzemy ś len ia n a res ztę ży cia. In aczej jak s tan em łas k i w s tan ie ek s k o mu n ik i wy tłu maczy ć s ię teg o n ie d ało . Sło wem, wy tłu maczen ia n ie b y ło . Ty lk o że… Ko mis arz p rzy s tan ął n a ch o d n ik u p rzed k o ś cio łem i p o p atrzy ł n a wciś n ięty mu k o lo ro wy p ap ierek . By ła to rek lama ś wieck ieg o eg zo rcy s ty , n iejak ieg o Hen ry k a J arzęb s k ieg o , p rak ty k u jąceg o w An in ie p o d Wars zawą. W n ag łó wk u u mies zczo n o wy p o wied ź Ch ry s tu s a z Ewan g elii ś w. M ark a, k tó rą tacy lu d zie zwy k li leg ity mo wać s wo ją d ziałaln o ś ć, p ro wad zo n ą b ez zg o d y lo k aln eg o b is k u p a: „Wted y J an rzek ł d o Nieg o : Nau czy cielu , wid zieliś my k o g o ś , k to n ie ch o d zi z n ami, jak w Two je imię wy rzu cał złe d u ch y , i zab ran ialiś my mu , b o n ie ch o d ził z n ami. Lecz J ezu s o d rzek ł: Nie zab ran iajcie mu , b o n ik t, k to czy n i cu d a w imię mo je, n ie b ęd zie mó g ł zaraz źle mó wić o M n ie. Kto b o wiem n ie jes t p rzeciwk o n am, ten jes t z n ami". Po n iżej cy tatu zn ajd o wało s ię zd jęcie mło d eg o mężczy zn y w fio leto wej mary n arce z k ru cy fik s em w ręk u i o b o wiązk o wo z k ab o ty ń s k im wy razem twarzy , mający m wy rażać d etermin ację, ch ary zmę o raz u miło wan ie b liźn ieg o w jed n y m. Ob o k zło ty mi literami wy s zczeg ó ln io n o zak res u s łu g : „Uzd rawian ie d u ch o we, Eg zo rcy zmy , Bio en erg o terap ia, In icjacje Sp irit Reik i i En erg ii Pran iczn ej – I i II s to p n ia". Na s amy m d o le d ro b n y m d ru k iem: „cen y k o n k u ren cy jn e", czy li n ależało d o mn iemy wać, że b rał za s ean s jak ieś s to p ięćd zies iąt zło ty ch w o d ró żn ien iu o d o ficjaln ie b ezp łatn y ch eg zo rcy zmó w k o ś cieln y ch , p o p rzed zo n y ch k o n s u ltacjami lek ars k imi za d wie s tó wy p lu s z d o b ro wo ln y m „co łas k a" p o fin ale. Na o d wro cie u lo tk i zn ajd o wał s ię p lan d o jazd u , in fo rmacje k o n tak to we i ad res y s tro n in tern eto wy ch … W p ierws zej ch wili Lo u v ain n ie wied ział, co g o w ty m ś wis tk u zain try g o wało . Gap ił s ię n a n ieg o jak s ro k a w g n at, a my ś li s n u jące s ię p o ws trząś n ięty m mó zg u b ezrad n ie s zu k ały właś ciweg o s k o jarzen ia. Po tem zas tan o wił g o mło d y wiek s amo zwań czeg o eg zo rcy s ty . Zwy k le b rali s ię za ten p ro ced er emery ci lu b lu d zie w ś red n im wiek u . Ten tu taj miał o k o ło trzy d zies tk i, mo że n awet mn iej, co raczej n ie b u d ziło zau fan ia. Dlateg o o b o k n azwis k a d o p is an o jes zcze rek o men d ację: „Du ch o wy k o man d o s z wielo letn im d o ś wiad czen iem" – w ty m mo men cie w g ło wie
k o mis arza
zap aliła
s ię
p ierws za
lamp k a.
Ok reś len ie
„d u ch o wy
k o man d o s "
p o ch o d ziło rzecz jas n a z rep o rtażu Bileck ieg o . Czy żb y więc ten cały J arzęb s k i miał co ś ws p ó ln eg o z g ru p ą ws p arcia k s ięd za J an a? Lo u v ain p rzy p o mn iał s o b ie teczk i p rzeg ląd an e u b ieg łej n o cy . Wp rawd zie s zu k ał ak u rat czeg o in n eg o i lis ty czło n k ó w g ru p ws p arcia p rzeg ląd ał p o b ieżn ie, ale n azwis k o „Hen ry k J arzęb s k i" ch y b a mu g d zieś mig n ęło … Tak ! Na p ewn o p rzewin ęło s ię w k ilk u s tars zy ch teczk ach . Ko mis arz s ch o wał u lo tk ę d o k ies zen i i o b ejrzał s ię n a k o ś ció ł, z k tó reg o p rzed ch wilą g o wy rzu co n o . – Dzięk u ję! – p o wied ział w p rzes trzeń p rzed s o b ą i s zy b k im k ro k iem wró cił d o d o mu . M iał zamiar zad zwo n ić d o Rafals k ieg o , ale p o d k o mis arz zro b ił to p ierws zy . – Sły s załem, że miałeś p rzes zu k an ie – zaczął b ez ws tęp u , u p ewn iws zy s ię ty lk o , z k im mó wi. – M iałem – o d p arł Lo u v ain . – Ws zy s tk ie p amiątk i p rzep ad ły . Zab rali mi n awet d y p lo my z res o rto wy ch zawo d ó w s trzeleck ich … – A o teczk ę Cieś lak a p y tali? Ko mis arz zo s tawił ją ran o u Rafals k ieg o . – Wies z, że n ie… – zas tan o wił s ię Lo u v ain . – Lu d zie Pięty ch y b a w o g ó le n ic o n iej n ie wied zieli… – Więc jed n ak jes t w n iej co ś trefn eg o , s k o ro o jczu lk o wie wo leli n ie zg łas zać k rad zieży – s twierd ził p o d k o mis arz. – M o że to zamazan e n azwis k o ? – Po d wiezies z mn ie d ziś d o An in a? – Lo u v ain zmien ił temat. – A co ? – Eg zo rcy zmó w jes zcze mi mało – o zn ajmił k o mis arz, o d zy s k u jąc werwę. – Ty lk o ty m razem mu s zę s ię ju ż leczy ć p ry watn ie… – Och u jałeś ! – s k wito wał wes o ło Rafals k i. – Będ ę za d wie g o d zin y .
*** Wy g ląd ało n a to , że p o my s ł p rzy b y cia d o J arzęb s k ieg o z mars zu n ie b y ł d o b ry . Należało s ię wcześ n iej u mó wić n a wizy tę. Bo d aj z ty g o d n io wy m wy p rzed zen iem. Pełn iący fu n k cję p o czek aln i p awilo n ik w p rzy d o mo wy m o g ró d k u u zd ro wicielaeg zo rcy s ty b y ł p ełen . M ło d y wiek g o s p o d arza n ajwy raźn iej w n iczy m n ie p rzes zk ad zał jeg o p o p u larn o ś ci. M o żn a b y ło d y s k u to wać, czy b y ła to k wes tia k o n k u ren cy jn y ch cen , czy b ard ziej p o p k u ltu ro weg o entourage’u – n a ś cian ach p o czek aln i o b o k ś więty ch o b razó w wis iały p lak aty filmó w „Eg zo rcy s ta", „Omen ",
„Co n s tan tin e" i „Dzieck o Ro s emary ". Cało ś ć p rzy p o min ała s k rzy żo wan ie k ap licy z h o lem k in o wy m. Wrażen ie to p o g łęb iały fo to s y p rzed s tawiające „d u ch o weg o k o man d o s a" w ak cji. Wy n ik ało z n ich , że p o d czas jeg o zab ieg ó w d ziały s ię rzeczy , o d k tó ry ch waty k ań s k im eg zo rcy s to m o k o b y zb ielało . Najb ard ziej d ramaty czn e zd jęcie p rzed s tawiało J arzęb s k ieg o z d ło n ią p rzeb itą g wo źd ziem, k tó ry n iech y b n ie zmaterializo wał s ię z p o wietrza. Sty g maty k b ez mała… M n iej więcej p o ło wę k lien teli s tan o wiły matk i z d zieciak ami au ty s ty czn y mi lu b ch o wan y mi b ezs tres o wo d o czas u p ierws zeg o d u żeg o s tres u , co s k o ń czy ło s ię, jak wid ać, n erwicą lęk o wą. Res ztę s tan o wili wy n is zczen i s tars i mężczy źn i w o s tatn im s tad iu m alk o h o lizmu b ąd ź ch o ro b y n o wo two ro wej, k tó ry m as y s to wali zd ro ws i czło n k o wie ro d zin y . By ł też jed en ewid en tn y wariat, k tó ry b ez p rzerwy p rzed rzeźn iał p o s taci z filmo wy ch p lak ató w, ro b iąc d o n ich ró żn e min y . Og ó ln ie p an o wał n as tró j wy czek iwan ia n a ep ifan ię o raz wy s tęp ilu zjo n is ty w jed n y m. – Pięć g o d zin czek an ia. – Rafals k i n a o k o o cen ił d łu g o ś ć k o lejk i. J eg o min a ws k azy wała, że tak d łu g a n ieo b ecn o ś ć w d o mu mo że s ię s k o ń czy ć p rzed małżeń s k im k ry zy s em. – To co ro b imy ? – Wró ć p o mn ie wieczo rem. Tru d n o s ię mó wi… Po d k o mis arz ch y b a ju ż ch ciał s ię n a to zg o d zić, ale n ag le zmien ił zd an ie. – Nie. Wejd ziemy tam teraz z b u ta, b ez k o lejk i, jak o fu n k cjo n ariu s ze. J a jes zcze mam s wo ją b lach ę! – Ry zy k u jes z k arierę. – Ch rzan ić to ! Sk o ro ty żeś o ch u jał, ja n ie mo g ę b y ć cip ą, b o n arzeczo n a b ęd zie zazd ro s n a. Id ziemy ! Po licja!!! – zawo łał, p rzek rzy k u jąc g war. Przes zli p rzez n ag le o n iemiały tłu mek i p o ch wili b y li ju ż p rzed o b liczem s amo zwań czeg o eg zo rcy s ty , k tó ry o d razu s p o cił s ię n a ich wid o k . Rafals k i p o ś wiecił mu w o czy b lach ą i wy co fał s ię, o d d ając in icjaty wę p artn ero wi. – Pan o wie… o co ch o d zi?! – M in a d u ch o weg o k o man d o s a ws k azy wała, że ro b i o n właś n ie in ten s y wn y rach u n ek s u mien ia, p rzy czy m n ie b y ło tu k wes tii, czy s ię p rzy zn ać, ty lk o d o czeg o n ajp ierw. – Ch cielib y ś my p rzes łu ch ać p an a w ch arak terze ś wiad k a – o zn ajmił Lo u v ain o ficjaln y m to n em i żeb y facet n ie zh ard ział, d o d ał zaraz: – J eżeli b ęd zie p an w p ełn i ws p ó łp raco wał, to , co p an p o wie, mo że zo s tać zak walifik o wan e jak o wied za o p eracy jn a, k tó rej n ie n ad amy d als zeg o b ieg u p ro ces o weg o . – Pro s zę tęd y . – J arzęb s k i d y s k retn ie o d etch n ął z u lg ą i p o k azał d ro g ę. Przes zli d o p o k o ju zab ieg o weg o . Całą p o d ło g ę i ś cian y d o p o ło wy wy s o k o ś ci
wy ś ciełan o materacami g imn as ty czn y mi. W ro g u s tał s tó ł, n a k tó ry m leżały k ru cy fik s y , p rawo s ławn e ik o n y i fig u rk i jak ich ś ś więty ch . J ed en z materacy n a ś cian ie, d o k ład n ie n ap rzeciw wejś cia, b y ł efek to wn ie ro zd arty – zn aczy ły g o cztery ró wn o leg łe, p o s zarp an e b ru zd y , jak b y o d p azu ró w s trzy g i. J eś li s ię d o b rze p rzy jrzeć b y ło tu więcej p o d o b n y ch ś lad ó w d u ch o wy ch b itew, p rzy k ład o wo w d rewn ian y m s u ficie tk wiły g wo źd zie i ś ru b y , wb ite b o k iem n a s k o s lu b łeb k ami, jak b y wy s trzelo n o je z g arłacza. Na b u ry m p o d ło żu d ało s ię wy p atrzeć ciemn iejs ze zaciek i, p rzy wo d zące n a my ś l k rew lu b zas ch n ięte rzy g i, a w p o wietrzu u n o s ił s ię lek k i, lecz wy raźn ie ro zp o zn awaln y zap ach s p alo n ej s iark i. Oj, b y ło s ię d ziało … Do s ied zen ia s łu ży ły tu jed y n ie mięk k ie p u fy . Ty lk o Rafals k i s k o rzy s tał. Lo u v ain p ro wad ził ro zmo wę, p rzech ad zając s ię p o p o k o ju . – Zaczy n ał p an jak o czło n ek g ru p y ws p arcia k s ięd za eg zo rcy s ty J an a Ry b y , zg ad za s ię? – zaczął k o mis arz. – Tak b y ło , ale p o s zed łem n a s wo je. Nie p o d o b ało mi s ię, że k lech y zg arn iają cały u targ z teg o b izn es u , a n am n ie ch cą o d p alić żad n ej d ziałk i. Ty lk o p iep rzy li, że d armo n a zas łu g ę w n ieb ie mamy ro b ić. Nie d la mn ie tak i k it. M o i zg red o ws cy n a frajera mn ie n ie wy ch o wali! – J es t p an wierzący ? – zag ad n ął Lo u v ain . – Pewn ie! – o d p arł J arzęb s k i b ez wah an ia. – Ale to jes zcze n ie zn aczy , że mam d awać s o b ie ś ciemn iać jak o s tatn i b aran . Swo je wiem! Ch ry s tu s p o wied ział, co b o s k ie Bo g u , co ces ars k ie ces arzo wi, z teg o wn io s ek , że k as a z Bo g iem n ie ma n ic ws p ó ln eg o . Sk o ro k lech y s ą za k as ą, to n ie mo g ą b y ć za Bo g iem, p ro s te! I jes t jes zcze w Piś mie ten k awałek o s łu żen iu alb o Bo g u , alb o mamo n ie. Sk o ro to s ię jed n o z d ru g im n ijak n ie k lei, to ja mo g ę s p o k o jn ie s ię mo d lić w k o ś ciele i n a b o k u s wó j u czciwy b izn es p ro wad zić… – Sp rawd zimy ! – Rafals k i n ie wy trzy mał. – Sk o ro czło wiek s zczerze n am p o mag a, n ie b ęd ziemy mu w ty łek zag ląd ać. – Lo u v ain o d razu ws zed ł w ro lę d o b reg o p o licjan ta. – Pamięta p an p rzy p ad ek n iejak ieg o Cieś lak a? Nieu d an e eg zo rcy zmy k ró tk o p rzed ty m p ań s k im o d ejś ciem n a s wo je… – p o d p o wied ział. – J as n e, że p amiętam! Uu u ! To d o p iero b y ła jazd a! – Pro s zę n am d o k ład n ie o ty m o p o wied zieć. – No fak t, jes t o czy m! W o g ó ln o ś ci p o s zło o to , że ten d ru g i eg zo rcy s ta, o jciec Paweł, p o s tan o wił p o d ło ży ć ś win ię n as zemu k s ięd zu Ry b ie, żeb y g o wy ś lizg ać z miejs ca p rzy s amy m arcy b is k u p ie. Tak k o n k retn ie to s ię ro zch o d ziło o s tary
i n o wy ry tu ał eg zo rcy zmó w. Ten n o wy b y ł o d n as zeg o p ap ieża ś więteg o i n im k s iąd z J an n awied zo n y ch p o s u wał. – Zg ad za s ię – mru k n ął Lo u v ain d o Rafals k ieg o . – Ojciec Paweł jech ał s tary m ry tem, ty m ze ś red n io wiecza jes zcze, i u p ierał s ię, że o n jes t lep s zy o d p ap ies k ieg o . Arcy b is k u p b y ł za k s ięd zem J an em i w o g ó le n ie ch ciał s łu ch ać żad n eg o g ad an ia o ty m, że n as z p ap ież co ś p o ch rzan ił. Zes łał więc o jca Pawła d o k las zto ru n a jak imś zad u p iu i tam mu k azał s ied zieć cich o . Ale o jciec Paweł s ię o d eg rał. Wy czaił g d zieś n ap rawd ę ciężk i p rzy p ad ek n awied zo n eg o p o jeb a, teg o Cieś lak a właś n ie, i p o d s u n ął g o k s ięd zu J an o wi, żeb y o n s o b ie n a n im zęb y p o łamał, n o i tak b y ło . – By ł p an p rzy ty ch eg zo rcy zmach ? – Nie b y łem, i b ard zo d o b rze, b o p ewn ie b y mi d u p ę u rwało jak tamty m trzem. Og ląd am telewizję. I p an a k o mis arza zres ztą też p o k azy wali, twarz k o jarzę… – Sk o ro p an a p rzy ty m ry tu ale n ie b y ło , to s k ąd p an wie, co tam s ię d ziało ? – Lo u v ain czy m p ręd zej p o s tarał s ię, b y ro zmo wa n ie zes zła n a ś lis k i d la n ieg o temat. – M ieliś cie p o d o b n o zak az k o n tak to wan ia s ię ze s o b ą. – Nie p rzejmo wałem s ię ty mi p ierd o łami. Wied za to p ien iąd z. Klech y wo lą ś ciemn iać, żeb y ws zy s tk o d la s ieb ie zg arn ąć. J ak ty lk o co ś d o mn ie d o tarło , p o k o lei wziąłem ch ło p ak ó w n a wó d k ę i ws zy s tk ieg o s ię d o wied ziałem. Ich aż trzęs ło p o tamtej ak cji, ch o lern ie ch cieli s ię wy g ad ać, a k s iąd z J an teg o n ie try b ił jak lu d zk i czło wiek . – I czeg o s ię p an d o wied ział? – Że ten s k u rwy s y n p o d czas eg zo rcy zmó w zb lu zg ał k s ięd za J an a, J ezu s a Ch ry s tu s a i s amą Pan ien k ę Przen ajś więts zą o d o s tatn ich . Po wtarzać teg o n ie b ęd ę, b o s wo je u czu cia relig ijn e p o s iad am. No i n ic wted y n ie p o mag ało . Go ś ć żad n ej p rzy zwo ito ś ci n ie miał, ś miał s ię z n ich i jech ał p o ś więto ś ciach , aż im u s zy więd ły . W k o ń cu k s iąd z J an mu s iał o d p u ś cić, to zn aczy w s en s ie, że d ać s o b ie s p o k ó j, b o o d p u s zczen ia g rzech ó w za co ś tak ieg o d ać n ie s p o s ó b . Nied łu g o p o tem o jciec Paweł u d erzy ł zn ó w d o arcy b is k u p a, że o n b y co ś mo że p o rad ził, g d y b y eg zo rcy zmó w p o s taremu p o p ró b o wać. Ale arcy b is k u p u p arł s ię p rzy s wo im i p o k azał mu fak a. W s u mie s łu s zn ie. – Dlaczeg o s łu s zn ie? – Bo n ie k o p ie s ię d o łk ó w p o d k o leg ami. Tak ie n u mery s zk o d zą ws zy s tk im. J a tu taj też w s amy m An in ie mam k o n k u ren cję. Tak i s tars zawy g o ś ć, ale w d ro g ę s o b ie n ie wch o d zimy . Gd y b y ś my ze s o b ą wo jn ę zaczęli i zaczęli o p o wiad ać, k tó ry z n as
lep s zy alb o k tó ry o s zu k u je, zaraz lu d zie b y s ię d o n as zn iech ęcili i o b aj zd ro wo d o s talib y ś my p o k ies zen i. Więc g rzeczn ie i z s zacu n k iem s ię ty k amy . M amy te s wo je n is ze, jak to mó wią. On jes t n ib y tak i mąd ry d ziad ek , o ś wieco n y , z Dalajlamą i b o d h is attwami zb lato wan y , a ja d u ch o wy k o man d o s o d o s try ch ak cji. Czas em n awet razem co ś zro b imy , żeb y lu d zie b ard ziej s ię p rzejęli i więk s zeg o zau fan ia n ab rali. Po cało ś ci p atrząc, jak b y m miał wy b ierać, to wo lę k s ięd za J an a. Ściemn iał b o ś ciemn iał, lu d zi zu p ełn ie n ie ro zu miał, ale jed n ak aż tak n awalo n e p o d czas zk ą jak ten o jciec Paweł n ie miał. – To ciek awe… – s twierd ził s zczerze zain try g o wan y Lo u v ain . – Bo ta jazd a z arcy b is k u p em to n ie ws zy s tk o . Po za ty m o jciec Paweł ciąg le z tak im jed n y m p ro fes o rem k o ty d arł. – Z Kęp s k im? – Zg ad za s ię. Ten p ro fes o r, p o d o b n o jak iś ważn y , s p rawd zał, czy o p ętan ie to fak ty czn ie o p ętan ie czy mo że zwy k ła s zajb a. Sam s ię p rzy zn am, że mam z ty m czas em k ło p o t. J ak n ie p o mo g ę, to wo lę n ie zas zk o d zić, b o p o tem k was y i jes zcze jak iś p ro k u rato r s ię d o czep i. M u s zę n a włas n y ro zu m k o mb in o wać, k ied y k as ę mo żn a b rać, a k ied y lep iej o d p u ś cić i o d es łać g o ś cia d o czu b k ó w, żeb y p o tem n ie b y ło n a mn ie. M y ś lałem n awet k ied y ś , żeb y s ię z ty m Kęp s k im d o g ad ać, ale n ie p o s zło , za d ro g i s k u b an iec. J ed n ak n ic s traco n eg o , w zamian s o b ie s tu d en tk ę p s y ch o lo g ii p rzy g ru ch ałem, p o ży tek p o d wó jn y … – Pu ś cił d o p o licjan tó w o k o . – Ży je s ię i b y czo jes t! – Co z ty m o jcem Pawłem? – Lo u v ain wró cił d o tematu . – On w o g ó le b y ł p rzeciw jak imk o lwiek b ad an io m lek ars k im. Uważał, że d iab eł u k ry wa s ię p o d ch o ro b ą p s y ch iczn ą, żeb y g o n ie p rześ więcili, więc n ie ma to tamto , w k ażd y m ś wirze mo że b y ć d iab eł, więc trzeb a jech ać ws zy s tk ich jak leci. Ch ciał Kęp s k ieg o n a zielo n ą trawk ę wy s łać, że n ib y p ro fes o rek tu n a n ic, s tąd zak was międ zy n imi wy n ik ł, ale zn ó w arcy b is k u p s tan ął w p o p rzek . Na mó j ro zu m s łu s zn ie. Sam wid zę, że n iek tó ry m wy s tarczą p ro s zk i, więc p o co ich czaro wać, zwłas zcza k ied y więk s zej k as y n ie mają, ty lk o jak ieś b ied aren ty . To lep iej im ju ż zo s tawić tę k as k ę n a p ro s zk i, lu d zk im czło wiek iem trzeb a b y ć! Ży ć s amemu i d ać ży ć in n y m, ale o jciec Paweł tak i n ie b y ł. Nib y tak n a o k o fajn iejs zy o d k s ięd za J an a, a n ap rawd ę czu b ze trzy razy więk s zy . On miał jes zcze jed n eg o zajo b a i to tak ieg o , że lu d zie o d n ieg o u ciek ali… – To zn aczy ? – zap y tał czu jn ie Lo u v ain . – Sły s zał p an mo że o tak iej jed n ej Niemce, An n e… co ś tam M ich el, co ją
o jczu lk o wie eg zo rcy ś ci aż d o s amej ś mierci wy eg zo rcy zmo wali i p o s zli p o tem za to s ied zieć. – Do s tali wy ro k i w zawies zen iu – u ś ciś lił k o mis arz. – Niech im b ęd ą zawias y ! – M ach n ął ręk ą J arzęb s k i. – Ro zch o d zi s ię o to , że o jciec Paweł ty m Niemco m p o zazd ro ś cił. Bo ta cała M ich el p o d o b n o ś więta ma b y ć, d lateg o że s ię s ama d o b ro wo ln ie d ała w o p ętan ie wk ręcić. – J ej eg zo rcy zmy n ie p rzy n io s ły u wo ln ien ia, p o n ieważ An n elies e M ich el p rzy jęła s wo je o p ętan ie w o b ro n ie in n y ch lu d zi i d la n awró cen ia g rzes zn ik ó w. – Lo u v ain p o iry to wan y ju ż z lek k a k n ajack im s ty lem ro zmó wcy p rzeło ży ł jeg o wy p o wied ź n a o ficjaln y języ k Ko ś cio ła. – M o że i tak . W k ażd y m razie o jciec Paweł ch ciał wy lan s o wać tak ą ś więtą w Po ls ce. Pewn ie p o to , żeb y ś my n ie mu s ieli d o n iemieck iej s ię mo d lić. Za to mo żn a mu d ać p ro p s a. Sk o ro mieliś my włas n eg o p ap ieża, to i o p ętan ą ś więtą też p o win n iś my . Ojciec Paweł ju ż n awet u p atrzy ł s o b ie k an d y d atk ę, tak ą jed n ą wieczn ie n aćp an ą s atan is tk ę. Nap rawd ę n iezła b y ła s u cz! Starczy ło jej raz w o czy lu k n ąć, a ju ż czło wiek ro b ił p o n o g ach … Lo u v ain i Rafals k i wy mien ili zn aczące s p o jrzen ia. – Ale o jciec Paweł p o d ejś cia d o lu d zi n ie miał. Wy s tras zy ł tę las k ę, b o o n a n ap rawd ę ch ciała z ty m s zatań s k im s zajs em zerwać. Uciek ła wted y d o k s ięd za J an a, o n ją u wo ln ił o d złeg o i o n a z wd zięczn o ś ci p rzy s tała p o tem d o jeg o g ru p y . – Beata Po to ck a? – zap y tał Lo u v ain . – Nazwis k a n ie p amiętam, ale imię s ię zg ad za. To b y ło g ru b o p rzed s p rawą z ty m zjeb em Cieś lak iem. On a p o tem też b rała u d ział w jeg o eg zo rcy zmach . – Wy k reś lo n e n azwis k o … – mru k n ął Rafals k i. – I jak o jed y n a z tej p aczk i jes zcze ży je. Nie p o p ro s iła też o o ch ro n ę!, p rzy p o mn iał s o b ie Lo u v ain . – Dzięk u jemy p an u , to ws zy s tk o – p o wied ział g ło ś n o . – Zn aczy n ie b ęd ziecie mi g rzeb ać n a zap leczu ? – u p ewn ił s ię J arzęb s k i. – Nie ma zg ło s zen ia, n ie ma wy k ro czen ia. – Ko mis arz u s p o k ajająco p o k lep ał g o p o ramien iu . Dwie min u ty p ó źn iej b y li zn ó w w s amo ch o d zie. Lo u v ain p rzek azał p artn ero wi to , czeg o n ie mó g ł p o wied zieć p rzy o b cy m. – Do ch o d zi p iąta. – Rafals k i s p o jrzał n a wy ś wietlacz s wo jej k o mó rk i. – O tej p o rze w k o rp o racjach k o ń czą p racę, o n a też p o win n a. Dzwo n ić d o n iej?
– Dzwo ń . Po to ck a n ie zad awała zb ęd n y ch p y tań i n ie ro b iła tru d n o ś ci. Fak ty czn ie k o ń czy ła ju ż ro b o tę. Umó wili s ię z n ią n a p o d ziemn y m p ark in g u p rzy b iu ro wcu , w k tó ry m b y ła zatru d n io n a. Rafals k i i Lo u v ain d o s tali s ię tam, s to s u jąc tę s amą meto d ę co u J arzęb s k ieg o , czy li n a b lach ę p o d k o mis arza, p o k azan ą ciecio wi p rzy wjeźd zie. To wy s tarczy ło . Nied o s zła k an d y d atk a n a p o ls k ą An n elies e M ich el czek ała n a n ich n a u zg o d n io n y m p o zio mie. Sied ziała w s amo ch o d zie w to warzy s twie jak iejś k o b iety . Lo u v ain zd en erwo wał s ię w p ierws zej ch wili, my ś ląc, że tamta jes t ad wo k atem. Tak ie s p ry tn e zag ran ie n aty ch mias t o d wró ciło b y ro le międ zy n imi… – To mo ja s io s tra. – Po to ck a u s p o k o iła g o o d razu . – Z p o wo d u mo jej ch o ro b y n ie mo g ę p ro wad zić, więc Kas ia p rzy wo zi mn ie d o p racy i o d wo zi d o d o mu . – M iło z jej s tro n y . – Ko mis arz u ś miech n ął s ię d o s ied zącej za k iero wn icą. Rafals k i zo s tał z s io s trą Po to ck iej, p o częs to wał ją p ap iero s em. Lo u v ain i Beata o d es zli p arę k ro k ó w i s tan ęli za b eto n o wy m filarem, p o malo wan y m w czarn o -żó łtą s zach o wn icę. – Ch ciałem p an ią p rzep ro s ić – zaczął k o mis arz. – Przy p ierws zy m s p o tk an iu p o win ien em b y ł wy s łu ch ać p an ią d o k o ń ca. M ó j b łąd . – Lu d zie n ie lu b ią ze mn ą zb y t d łu g o ro zmawiać… – Rek ru terk a-zo mb i u ś miech n ęła s ię z u p io rn ą wy ro zu miało ś cią. – Oczy wiś cie p rzy jmu ję p ań s k ie p rzep ro s in y . – Us taliłem, że b rała p an i u d ział w eg zo rcy zmach n iejak ieg o Grzeg o rza Cieś lak a. – Tak , ale ty lk o w p ierws zy m ry tu ale. Po tem zrezy g n o wałam, b o to b y ło zb y t s tras zn e, n ap rawd ę p o n ad mo je s iły . Ks iąd z J an n ie g n iewał s ię, p o wied ział, że mn ie ro zu mie, że to n ap rawd ę mo g ło b y ć zb y t tru d n e d o ś wiad czen ie d la n iewias ty i to jeg o win a, że d o teg o d o p u ś cił. Sam mn ie p ro s ił o wy b aczen ie. – Co tak ieg o s ię wted y s tało ? – Wie p an , n awet p o d czas n ajciężs zy ch p rzy p ad k ó w o p ętan ia d emo n y p rzemawiające p rzez d ręczo n eg o n ie p rzek raczają p ewn ej g ran icy , n ie b lu źn ią p rzeciw M atce Bo s k iej. Ten czło wiek , a właś ciwie ta is to ta, n ie miała p o d ty m wzg lęd em żad n y ch zah amo wań . Ty lk o b ard zo p ro s zę mn ie n ie p y tać o s zczeg ó ły . Nawet n ie ch cę s o b ie teg o p rzy p o min ać. – Nie b ęd ę n aleg ać – zap ewn ił Lo u v ain . – Po wiem ty lk o , że o jciec J an s twierd ził wted y , że mieliś my d o czy n ien ia
z s amy m Lu cy ferem. Bó g p o zwo lił, żeb y ten u p ad ły an io ł wy d o s tał s ię z jeg o mo cy . Nie ś miem d o ciek ać d laczeg o , ale wierzę, że Bó g miał w ty m s wó j p lan , k tó ry n a p ewn o d o p ro wad zi d o więk s zeg o d o b ra. – Po d o b n o s tał za ty m o jciec Paweł, k tó ry ch ciał k o mp ro mitacji k s ięd za J an a. M o że to p an i p o twierd zić? – Tak . Sły s załam co ś p o d o b n eg o . Wiem, że k s iąd z arcy b is k u p mu s iał p rzy wo łać o jca Pawła d o p o s łu s zeń s twa, a ten je o k azał. Na ty m s ię s k o ń czy ło . – Pan i relacja z o jcem Pawłem b y ła jed n ak b ard ziej zło żo n a… – On u ważał, że n ie p o win n am zab ieg ać o o s o b is te u wo ln ien ie, ty lk o d o b ro wo ln ie p o zo s tać p o d wp ły wem złeg o d u ch a, tak jak ta s ławn a An n elies e M ich el, k tó ra p o ś więciła s ię d la g rzes zn ik ó w. Ojciec Paweł ch ciał b y ć mo im k iero wn ik iem d u ch o wy m. – Dlaczeg o s ię p an i n ie zg o d ziła? – Bałam s ię. By ć mo że jes tem zb y t małeg o d u ch a, ale ch ciałam b y ć wo ln a o d tamty ch d o ś wiad czeń . Nie u miałam p rzy jąć teg o k rzy ża i czas em z teg o p o wo d u czu ję s ię win n a… – Nie p o win n a p an i. – Ojciec Paweł b y ł p ierws zy m eg zo rcy s tą, k tó reg o s p o tk ałam. Zro b ił d la mn ie wiele d o b reg o , ale k ied y zaczął n amawiać mn ie, żeb y m zn ó w p o d p is ała cy ro g raf i o d s tawiła lek i, k tó re ju ż zaczęły mi p o mag ać… – M iałab y p an i zn ó w p o p aś ć w n ark o lep s ję? – zd ziwił s ię Lo u v ain . – Nark o lep s ja n ie jes t mo im n ajwięk s zy m p ro b lemem, to ty lk o efek t u b o czn y zaży wan ia lek ó w p rzeciw ch o ro b ie To u rette’a. – M a p an i ten zes p ó ł? – u p ewn ił s ię k o mis arz. – Tak . Zd an iem o jca Pawła to n ie jes t p rawd ziwa ch o ro b a, ty lk o p rzy k ry wk a d la złeg o d u ch a, żeb y mó g ł d ziałać jawn ie i b ezk arn ie. Sama k ied y ś też tak my ś lałam, że to ro d zaj s zatań s k ieg o p o wo łan ia, k tó remu p o win n am s ię p o d d ać. J ed n ak n ie ch ciałam b y ć zła, k rzy wd zen ie k o tó w s p rawiało mi p rzy k ro ś ć, a n ie rad o ś ć. Ty mczas em o jciec Paweł o b iecy wał mi d y s p en s ę, jeś li zn ó w wezmę u d ział w czarn ej ms zy , ch y b a wie p an , co mu s iałam wted y zro b ić… ? – Wiem. – Po p ro s iłam więc o p o mo c k s ięd za J an a i o n d o k o ń czy ł d zieła mo jeg o u wo ln ien ia. – A jak o jciec Paweł p rzy jął p an i o d mo wę i u cieczk ę?
– By ł b ard zo ro zczaro wan y . Nie p o g o d ził s ię z ty m i, k ied y wy n ik ła ta s p rawa z Grzeg o rzem Cieś lak iem, s p ró b o wał n amó wić mn ie jes zcze raz. – Pro s zę o ty m d o k ład n ie o p o wied zieć. – Ojciec Paweł twierd ził, że trzeb a ws zy s tk im lu d zio m u ś wiad o mić, jak wielk ie jes t w d zis iejs zy ch czas ach zag ro żen ie d u ch o we, i że to jes t właś n ie mo je zad an ie, p o wo łan ie i o b o wiązek . Stras zy ł mn ie, że jeś li s ię n ie zg o d zę, ro zp ęta s ię p iek ło n a ziemi, a ja w n im s k o ń czę. Że n ig d zie n ie u k ry ję s ię p rzed d iab łami, k tó ry m Bó g d ał wo ln ą ręk ę, b y p o k arały lu d zk o ś ć, czeg o p an Cieś lak jes t p ierws zy m zn ak iem. Zatem trzeb a mi p rzy jąć o p ętan ie, ab y s tawić o p ó r s zatan o wi, wy d ać mu b itwę n a jeg o włas n y m teren ie i p o k o n ać g o s iłą d o b ro wo ln ej o fiary . – Pan i jed n ak zn ó w o d mó wiła. – Po p ro s iłam n ajp ierw o rad ę k s ięd za J an a i o n s twierd ził, że n ie d o s trzeg a teg o n ieb ezp ieczeń s twa, a o jciec Paweł p rzes ad za. Wted y ja p o s tan o wiłam zo s tać d ziewicą k o n s ek ro wan ą i o zn ajmiłam o jcu Pawło wi, że p o d ejmu ję s taran ia w ty m k ieru n k u . – To ch y b a p o win n a p an i zmien ić p racę – s twierd ził z p o wątp iewan iem Lo u v ain . – Wiem, że ta p raca n ie jes t d o b ra d la mo jej d u s zy . M u s zę w n iej co d zien n ie man ip u lo wać lu d źmi, co jes t g rzech em. J ed n ak in aczej n ie mo g łab y m zaro b ić n a mo je lek i, k tó re n ap rawd ę d u żo k o s ztu ją. M am więc d u ch o wy d y lemat, ale n ie wątp ię, że J ezu s ws k aże mi d ro g ę wy jś cia z tej s y tu acji. Dlateg o s taram s ię wy trwać. – Pan i d ru g ą o d mo wę o jciec Paweł ju ż zaak cep to wał, d o b rze s ię d o my ś lam? – Przy jął ją zn aczn ie s p o k o jn iej, jak b y ze s mu tk iem. I p o wied ział wted y jed n ą d ziwn ą rzecz… – Zawah ała s ię. – J ak ą? – n acis n ął n a n ią lek k o . – Pro s zę, ab y p an k o mis arz n ie wy k o rzy s tał teg o p rzeciw o jcu Pawło wi. – Po s tąp ię zg o d n ie z s u mien iem i p ro ced u rami s łu żb o wy mi. M ilczała d łu żs zą ch wilę. – Nie b ęd zie p an d ziałać p o ch o p n ie? – u p ewn iła s ię jes zcze. – Nie mam teg o w zwy czaju – o d p arł o s ch le. – Przep ras zam… Zatem d o b rze. Ojciec Paweł p o wied ział, że s k o ro ja n ie ch cę, to o n p rzy jmie o p ętan ie. Na ty m s k o ń czy ła s ię n as za o s tatn ia ro zmo wa. – A n ied łu g o p o tem zaczęli g in ąć czło n k o wie g ru p y ws p arcia k s ięd za J an a. – J es tem p ewn a, że to ty lk o o k ro p n y zb ieg o k o liczn o ś ci. Tak twierd zą n as i p as terze, i ja im u fam. –
Pan i
jes t
o s tatn ią
ży jącą
osobą
s p o ś ró d
ty ch ,
k tó rzy
b rali
u d ział
w eg zo rcy zmach Cieś lak a. I jak o jed y n a z g ru p y ws p arcia k s ięd za J an a n ie p o p ro s iła p an i o o ch ro n ę p o licy jn ą. – Nie b o ję s ię n iczeg o , p an ie k o mis arzu , jes tem w ręk ach Bo g a. – Wo b ec teg o … – Zamy ś lił s ię. – Dzięk u ję, to ws zy s tk o . – Cies zę s ię, jeś li mo g łam p o mó c. Lo u v ain o d p ro wad ził ją d o s amo ch o d u , a k ied y s io s try Po to ck ie o d jech ały , zrefero wał treś ć ro zmo wy Rafals k iemu . – Ojciec Paweł i d o k to r Cieś lak d o g ad ali s ię i zało ży li s ek tę – wy wn io s k o wał p o d k o mis arz n a k o n iec. – Na to wy g ląd a… – Lo u v ain s k in ął g ło wą. – J es t ty lk o w ty m jed en h aczy k … – Zmars zczy ł b rwi i p o p atrzy ł w k ieru n k u , w k tó ry m o d jech ały k o b iety . – J ak i? – Ta mała ży je z man ip u lo wan ia lu d źmi… M a to w mały m p alcu . – Ale jed n ak p o d rzu ciła n am s en s o wn y tro p . – Fak t – zg o d ził s ię k o mis arz. – Wy k o n aliś my d ziś n ap rawd ę ład n y k awałek ro b o ty o p eracy jn ej – p o d s u mo wał Rafals k i. – Ty lk o co teraz? Pó jd zies z z ty m ju tro d o in s p ek to ra Pięty ? – J es zcze n ie o ch u jałem! – zap ewn ił s tan o wczo Lo u v ain . – Więc co d alej… ? – p o wtó rzy ł p y tan ie p o d k o mis arz. – Zab awiliś my s ię w p arę d zieln y ch h arcerzy k ó w p o n ic? – Szczerze? Nie wiem, k u rwa! – W tak im razie zap ras zam n a d u żą wó d k ę. Ty lk o o d s tawię s amo ch ó d . – Z ch o lern ą p rzy jemn o ś cią. – Ko mis arz ws iad ł. – Ale p o p itk ę k u p u jes z s o b ie s am! – zas trzeg ł s ię Rafals k i, o d p alając s iln ik . – Dlaczeg o ? – W k o ń cu też jes tem k ato lik iem i s ły s załem, że ek s k o mu n ik o wan y m n ie wo ln o p o d ać k u b k a wo d y . O wó d ce – z teg o , co wiem – p rzep is y k o ś cieln e n ie ws p o min ają, więc mo g ę ci ją zafu n d o wać b ez d o d atk o weg o p o d p ad an ia… To w jak iej in ten cji p ijemy ? – Za ty ch , co mają p rzerąb an e w p rawd ziwy m Ko ś ciele.
ROZDZIAŁ 2 0 TELEWIZOR ZAMIAST LUSTRA
Ran o s k aco wan eg o Lo u v ain a o b u d ził k u rier. Zazn aczy ł, że p rzy ch o d zi tu ju ż p o raz trzeci, i wy raził rad o ś ć, że wres zcie mu s ię u d ało . Przy n ió s ł p aczk ę, w k tó rej b y ły o s o b is te rzeczy k o mis arza, p o zo s tawio n e w s zp italu p s y ch iatry czn y m, w ty m p o rtfel, telefo n k o mó rk o wy , k lu cze d o d o mu i d o k u men ty , z k tó ry ch u s u n ięto ju ż leg ity mację p o licy jn ą o raz certy fik aty d o s tęp u d o b az d an y ch i ś ro d k ó w łączn o ś ci. Po włączen iu k o mó rk i p o k azało s ię n a n iej s ześ ć o d rzu co n y ch p o łączeń o d k s ięd za Pio tra. Lo u v ain n ie o d d zwo n ił, p o s tan o wił p o czek ać n a s ió d me. Amen . Wcześ n iej p rzy s zed ł SM S o d Rafals k ieg o : DZIŚ NA M NIE NIE LICZ, M USZĘ NAPRAWIĆ STOSUNKI PRZEDM AŁŻEŃSKIE PO WCZORAJ SZYM . OK, o d p is ał mu Lo u v ain i zaczął s ię zas tan awiać co d alej. Zaży cie as p iry n y wy czerp ało ws zy s tk ie k o n s tru k ty wn e p o my s ły . Sp ró b o wał o g ląd ać telewizję, ale o d razu n a d zień d o b ry trafił n a p ro g ram in fo rmacy jn y , a w n im n a włas n ą twarz. Wy łączy ł w p o p ło ch u , n ie czek ając, co p o wied zą. Nie p o to zaczął walk ę z b ó lem g ło wy , ab y g o teraz p o g łęb iać. A mó wili d o b rzy lu d zie, k u p k ab ló wk ę! Nie mu s iałb y ś teraz o g ląd ać w telewizji włas n ej g ęb y , p o u czy ł s am s ieb ie i p o g rąży ł s ię w ro zważan iach n ad d y lematem: p iwo czy k efir? Zan im s ię zd ecy d o wał, p rzy s zło mu d o g ło wy , że p o win ien zawiad o mić med ia. Zo rg an izo wać k o n feren cję p ras o wą alb o co ś … Ko n cep t b ez s en s u , n a co ś tak ieg o mo żn a wp aś ć wy łączn ie n as tęp n eg o d n ia p o p ó łto ra litra n a łb a, ale in n y ch o p cji zwy czajn ie n ie b y ło . Przecież g d y b y teraz p o s zed ł d o p ałacu M o s to ws k ich , to b y g o tam o d razu w p ro g u zas trzelili. As p ek t h u man itarn y teg o p rzed s ięwzięcia wy d awał s ię jed n ak n ie d o p o g ard zen ia. Przy n ajmn iej d o czas u , g d y as p iry n a zaczęła d ziałać. Wted y wziął k o mó rk ę i zaczął ro b ić reman en t k o n tak tó w med ialn y ch . Niefart p o leg ał n a ty m, że d o tej p o ry miał d o czy n ien ia g łó wn ie z med iami k ato lick imi, a wieś ć ju ż s ię ro zes zła. Wy k o n ał p arę k o n tro ln y ch telefo n ó w, żad n eg o n ie o d eb ran o . W zamian w ciąg u n ajb liżs zeg o k wad ran s a zaczęły p rzy ch o d zić SM S-y – d wa z p ło mien n y mi wezwan iami d o n awró cen ia, jed en z ży czen iem s mażen ia s ię
w p iek le i jed n o zap ewn ien ie o mo d litwie ws tawien n iczej, o t k ato licy zm p o ls k i w p ig u łce. Po my s ł, b y zad zwo n ić d o „Przy jaciela Eg zo rcy s ty ", u p ad ł n a etap ie ws tęp n eg o ro zezn an ia. Do wcip b y ł zb y t czarn y jak n a tę p o rę d n ia i s tan u my s łu k o mis arza. Ty lk o zły d u ch mó g ł tak k u s ić. Nie b y ło co liczy ć n a cu d p ap ies k i, p o zo s tawały tu b y cy wilizacji ś mierci. Tu k o n tak ty Lo u v ain miał d wa, raczej p rzy p ad k o we, tru d n o b y ło je n azwać zn ajo mo ś ciami. J ed en z ty ch n u meró w ch y b a ju ż n ieak tu aln y , p o łączen ie n ie mo g ło b y ć zrealizo wan e. Dru g i o d eb rała jak aś d ziu n ia as y s ten tk a, zap ewn iając, że p rzek aże mesidż Pan u Red ak to ro wi, a k o n k retn ie to zap is ze n azwis k o ro zmó wcy n a k arteczce Po s t-it i g d zieś ją p rzy lep i. Lo u v ain b ez tru d u d o my ś lił s ię g d zie. M imo to p o p ro s ił jes zcze, b y zan o to wała jeg o n u mer. Pan ien k a o d p o wied ziała elo k wen tn ie, że to n ie jes t k o n ieczn e, p o n ieważ n u mery p o łączeń p rzy ch o d zący ch zap is u ją s ię im s amo czy n n ie w ap aracie. J ak p rzy k leić d o elek tro n iczn eg o rejes tru k arteczk ę Po s t-it z n azwis k iem „Lo u v ain ", rezo lu tn is ia n ie o b jaś n iła. Fak t, że ak u rat telewizo r ro b ił mu w d o mu za lu s tro , n ajwy raźn iej n ie miał zn aczen ia. To g wiazd y med ió w wy b ierały , z k im ch cą ro zmawiać, n ie o d wro tn ie. Aczk o lwiek , co s ię p o tem o k azało , g d y b y p an k o mis arz o b ejrzał s erwis in fo rmacy jn y d o k o ń ca, to b y s ię d o wied ział, że p o załaman iu n erwo wy m p rzeb y wa n a leczen iu w b liżej n ieo k reś lo n y m o ś ro d k u zamk n ięty m, więc d ziu n ia as y s ten tk a o k azała zd ro wy s cep ty cy zm, trak tu jąc g o jak o s zu s ta. Tak czy o wak , to b y b y ło n a ty le! W s u mie ch wała Bo g u , b o g d y b y k to ś ch ciał z n im g ad ać, d o p iero zaczęły b y s ię s ch o d y . Nib y co miałb y p o wied zieć? Up u b liczn ić wied zę o p eracy jn ą? Po n ad awać n a Ko ś ció ł i zwierzch n ik ó w? Os k arżać p o d ejrzan y ch b ez d o wo d ó w? J ed y n e, co mu ewen tu aln ie p o zo s tało , to p ó jś ć d o red ak cji k tó reg o ś z tab lo id ó w i tam w s p ecjaln y m p o k o ju o meb lach b ez o s try ch k an tó w, w n ieb y wale malo wn iczy m to warzy s twie in n y ch d o s tawcó w s en s acji, p o czek ać, aż k to ś g o ro zp o zn a i wy s łu ch a. Na materiał n a p ierws zej s tro n ie mó g ł liczy ć, n a realn ą p o mo c w ś led ztwie zd ecy d o wan ie n ie. Ró wn ie d o b rze mó g łb y zas tąp ić Po to ck ą i p o d p is ać cy ro g raf… Zatem co d alej? Wy cieczk a n a Karaib y d la u k o jen ia n erwó w? Czy s wo js k a ag ro tu ry s ty k a, żeb y mn iej n ad s zarp n ąć o s zczęd n o ś ci? M o że rzeczy wiś cie d ać s o b ie z ty m ws zy s tk im s p o k ó j? Co właś ciwie ro b ią emery ci? Działk i d o h o d o wli rab arb aru n ie miał,
ewen tu aln ie u n iwers y tet trzecieg o wiek u … Zad zwo n ił k s iąd z Pio tr. – Czy p rzemy ś lał p an ju ż s wo je p o ło żen ie? – Zaczął ty m razem b ez „n iech b ęd zie p o ch walo n y J ezu s Ch ry s tu s ". Nieład n ie. Nawet in k wizy to r tak n ie p o s tęp u je. – Po wied zmy – rzu cił o s tro żn ie Lo u v ain . – Ko ś ció ł p o trafi wy ciąg n ąć ręk ę d o n ajwięk s zy ch g rzes zn ik ó w. Is tn ieje mo żliwo ś ć, ab y d ek ret o p ań s k iej ek s k o mu n ice zo s tał wy co fan y . – Co miałb y m zro b ić w zamian ? – Zwró cić to , co n ie n ależy d o p an a. Wted y g rzech ś więto k rad ztwa zo s tan ie u zn an y za zg ład zo n y i n ie b ęd zie p o wo d u u trzy my wan ia w mo cy jak ich k o lwiek k ar k an o n iczn y ch . – Co tak ieg o trefn eg o jes t w teczce Cieś lak a? – zap y tał wp ro s t Lo u v ain . – Nie zamierzam b awić s ię z p an em w żad n e s ło wn e g ierk i! – Ks iąd z Pio tr s ię zd en erwo wał. – Pro s zę n aty ch mias t zwró cić ws zy s tk ie teczk i, k tó re p an u k rad ł! – O, s k u rwy s y n … – wy rwało s ię Lo u v ain o wi. – Ob raża p an k ap łan a! – wy b u ch n ął k s iąd z Pio tr. – Przep ras zam, miałem n a my ś li p ro fes o ra Kęp s k ieg o . As y s ten ta arcy b is k u p a zamu ro wało . Teraz i d o n ieg o d o tarło , że p rzecież Kęp s k i zn ajd o wał s ię cały czas n a miejs cu i, jak o au to r zn aczn ej częś ci tej d o k u men tacji, b y ł p ierws zą o s o b ą, d o k tó rej s ię zwró co n o , b y s p rawd ził, czy czeg o ś b rak u je. Pro fes o rek s k o rzy s tał z o k azji i n a k o n to k o mis arza wy czy ś cił k arto tek ę z k o mp ro mitu jący ch g o d o wo d ó w. Pewn ie s p o ro teg o b y ło , n o i teraz n ietru d n o zg ad n ąć, d laczeg o s zan o wn a h ierarch ia s traciła n erwy . – Kielich y ms zaln e też p rzy p ad k iem n ie p o g in ęły ? – zag ad n ął Lo u v ain , o d zy s k u jąc d o b ry h u mo r. – J ed n a zab y tk o wa fig u rk a… – p rzy zn ał zd ep ry mo wan y k s iąd z Pio tr. – No to z Pan em Bo g iem! – Ko mis arz u ro czy ś cie zak o ń czy ł ro zmo wę. Zais te Du ch Święty wieje, k ęd y ch ce! Sk u tk iem p o wy żs zeg o d ialo g u Lo u v ain o wi o d es zła ch ęć wy jazd u n a Karaib y . Nawet k ac min ął mu jak ręk ą o d jął. Nie miał ju ż wątp liwo ś ci, że to ś led ztwo n ależało k o n ty n u o wać! Nieważn e jak , b y le d o p rzo d u ! Żeb y n ie s ied zieć b ezczy n n ie p o s tan o wił zo b aczy ć, co o o jcu Pawle jes t w In tern ecie. Włas n eg o k o mp u tera ch wilo wo n ie miał, Rafals k im wo lał n ie p rzes zk ad zać, zd ecy d o wał zatem, że o d wied zi wn u k i. Dziad k o wi n a emery tu rze zd ecy d o wan ie to wy p ad ało .
Nato mias t my ś l o ty m, jak wk ró tce p ro fes o r Kęp s k i b ęd zie tłu maczy ć s ię, że „co ś g o o p ętało ", u czy n iła z Lo u v ain a ju ż całk iem s zczęś liweg o czło wiek a. Led wie wy s zed ł n a u licę, o trzy mał SM S z n iezid en ty fik o wan eg o n u meru : PROSZĘ PRZYJ ŚĆ ZA GODZINĘ DO PARKU SKARYSZEWSKIEGO Stan ął jak wry ty i o d ru ch o wo ro zejrzał s ię d o o k o ła. Nie wy g ląd ało n a to , b y k to ś g o o b s erwo wał. Więcej n ie b y ło co filo zo fo wać. Lo u v ain zmien ił p lan y i ru s zy ł n a p rzy s tan ek tramwajo wy p rzy Dwo rcu Cen traln y m. Po d ru g iej s tro n ie Wis ły b y ł ju ż p iętn aś cie min u t p ó źn iej. Czas , jak i mu p o zo s tał, wy k o rzy s tał, b y zb ad ać teren . Dawn o w p ark u Sk ary s zews k im n ie b y ł i s p o ro s ię tu zmien iło . Sp acero wał n ies p ies zn ie, ś ro d k iem alejek , p rzy s tając d łu żs zą ch wilę n a k ażd y m ich s k rzy żo wan iu . Dla b ezp ieczeń s twa wy b ierał jed n ak miejs ca, g d zie b y ło jak n ajwięcej p rzech o d n ió w. Fak ty czn ie o b s erwo wan o g o . Po g o d zin ie o trzy mał k o lejn y SM S p o lecający mu s k iero wać s ię n a p ó łn o c, w s tro n ę J ezio rk a Kamio n k o ws k ieg o , g d zie zaro ś la b y ły zn aczn ie g ęś ciejs ze, żeb y n ie p o wied zieć p rzep as tn e. Leźć tam s amo tn ie i b ez b ro n i n ie b y ło d o b ry m p o my s łem. Lo u v ain p o k ró tk im wah an iu jed n ak zary zy k o wał. – Dzień d o b ry ! – Us ły s zał p ięć min u t p ó źn iej zn ajo my g ło s . Ko mis arz o d wró cił s ię i o n iemiał. Ks iąd z J an b y ł w n ien ag an n y m g arn itu rze i p rzy ciemn io n y ch o k u larach . Po u p o ran iu s ię z d y s o n an s em p o zn awczy m wy p ad ało p rzy zn ać, że w ty m s tro ju mu zn aczn ie b ard ziej d o twarzy n iż w s u tan n ie. Wy g ląd ał teraz n a b ezlito s n eg o b an k iera alb o rek in a ry n k ó w fin an s o wy ch . – Oficjaln ie jes tem we Wło s zech – zak o mu n ik o wał mu n a ws tęp ie b y ły eg zo rcy s ta. – Ro zu miem… – Lo u v ain p o wied ział p ó łp rawd ę, b o w is to cie ty lk o s tarał s ię zro zu mieć. – Czemu zawd zięczam to s p o tk an ie? – Pan mn ie zawió d ł – zak o mu n ik o wał s u ch o k s iąd z J an . – M iał p an u rato wać ży cie Lu cy n y Sawick iej. – Bard zo mi p rzy k ro , że n ie zd o łałem zap o b iec temu mo rd ers twu . Nie zd ąży łem s k u tk iem fataln eg o zb ieg u o k o liczn o ś ci. – Wiem o ty m i d lateg o jes zcze z p an em ro zmawiam. – Czy ja mo g ę n ajp ierw zad ać jed n o p y tan ie? – Pro s zę.
– Dlaczeg o k s iąd z n ie p o wied ział mi o s wo jej ry walizacji z o jcem Pawłem? – Dlateg o że u ważałem to za wewn ętrzn ą s p rawę Ko ś cio ła. Po za ty m ja z n ik im n ie ry walizo wałem. Wy k o n y wałem s wo ją p o s łu g ę n ajlep iej, jak u miałem. Nato mias t p an u p o wied ziałem ty le, ile u zn ałem za p o ży teczn e. – M ó wiąc, że s zatan jes t n a wo ln o ś ci, miał k s iąd z n a my ś li d o k to ra Cieś lak a? – Tak . – Czemu teraz s ię s p o ty k amy ? – Pan k o mis arz ma s zan s ę n ap rawić s wó j p o p rzed n i b łąd . Lo u v ain zas tan o wił s ię, czy jeg o ro zmó wca wie, że o n ju ż n ie p racu je w p o licji. J eś li n ie wied ział, to zn aczy , że p o p o tajemn y m p rzy b y ciu d o Wars zawy k s iąd z J an n ie s k o n tak to wał s ię ze s wo imi zwierzch n ik ami. O p ło ch e o g ląd an ie telewizji też tru d n o g o p o d ejrzewać. Zatem ch y b a mo żn a b y ło mu u fać… – J es t jes zcze k to ś , k o g o mo że p an u rato wać – rzek ł eg zo rcy s ta. – Czy żb y Beata Po to ck a? – Lo u v ain wy k azał s ię d o my ś ln o ś cią. – Ows zem. – Dlaczeg o k s ięd zu tak n a n iej zależy ? – Nie ro zu miem, co to zn aczy „zależy ", ch y b a że ma p an n a my ś li h ierarch iczn y as p ek t zn aczen ia teg o s ło wa. Pan n a Sawick a i p an n a Po to ck a b y ły ze mn ą związan e. Ich n ies zczęś cie o zn acza więc mo je k ło p o ty . Ch cę ich u n ik n ąć. Po n ieważ jed n ak p an wy raźn ie p o trzeb u je więcej in fo rmacji, ab y d ziałać s k u teczn iej, o to jes tem! – Do b rze. Ro zu miem zatem, że teraz b ęd zie k s iąd z s k ło n n y o d p o wied zieć n a więcej mo ich p y tań . – By ć mo że. – J ak czło n k o wie g ru p y k s ięd za, k tó rzy b rali u d ział w eg zo rcy zmach d o k to ra Cieś lak a, p rzy jęli jeg o zach o wan ie? – By li b ard zo p o ru s zen i. Ch y b a n awet b ard ziej, n iż s ąd ziłem. Nie u miałem o k azać im ws p ó łczu cia, jak ieg o p o trzeb o wali. M o g łem jed n ak p rzy p u s zczać, że co ś im g ro zi. – Na jak iej p o d s tawie? – Do k to r Cieś lak d o mag ał s ię o d n ich , ab y s ię d o n ieg o p rzy łączy li. Wo łał d o n ich , że p rawd ziwa s iła d u ch o wa właś n ie zo s tała im o k azan a i, jeś li s ię jej n ie p o d p o rząd k u ją, b ęd zie to zn iewag a d la Lu cy fera, za k tó rą zo s tan ą s u ro wo u k aran i. – To b y ły jawn e g ro źb y k araln e. Dlaczeg o k s iąd z n ie zareag o wał? – Zn iewo len i lu d zie mó wią wiele g n iewn y ch rzeczy , i ja tak to p o trak to wałem.
By ć mo że p o p ełn iłem b łąd ... Tak , n a p ewn o p o p ełn iłem b łąd . – Dlaczeg o Beata Sawick a jes zcze ży je? – J ej n ie zag raża ś mierć fizy czn a, ty lk o ś mierć d u s zy . – Czy żb y o jciec Paweł n ie zrezy g n o wał z p o my s łu , żeb y zro b ić z n iej p o ls k ą An n elies e M ich el? – To ch ary zmaty k , o n n ig d y z n iczeg o n ie rezy g n u je. Co więcej, jak p an k o mis arz wid zi, k ro k p o k ro k u o s iąg a s wo je cele. Do p ro wad ził ju ż d o mo jeg o wy g n an ia i d ziała d alej. Nie wątp ię, że teraz w cen tru m jeg o u wag i jes t p an n a Beata. Dlateg o zn ó w p an a k o mis arza o d n alazłem. – Co mam zro b ić? – Lo u v ain n a p o ły s zczerze p rzy zn ał s ię d o włas n ej b ezrad n o ś ci. – Pro s zę p o ws trzy mać o jca Pawła. Do k o n a p an teg o , jeżeli u d o wo d n i jeg o b lis k i związek z d o k to rem Cieś lak iem, a d o k ład n iej mó wiąc, p ak t, k tó ry o n i ze s o b ą zawarli. J eżeli zn ajd zie p an n a to d o wo d y i p rzed s tawi je J eg o Ek s celen cji, n ie wątp ię, że n as tąp i in terwen cja, k tó ra ro zwiąże ws zy s tk ie n as ze p ro b lemy . – A k s iąd z b ęd zie mó g ł wró cić z Wło ch … – To też. I n ie p o mo g ę p an u n ic więcej, g d y ż mo g ło b y to zo s tać u zn an e za mo ją o s o b is tą zems tę, a wted y o s iąg n iemy rezu ltat o d wro tn y o d zamierzo n eg o , zaś ja n ie o d zy s k am u zn an ia mo ich zwierzch n ik ó w. – Ro zu miem. – Niech p an n ie o k azu je zro zu mien ia, ty lk o co ś zro b i. Bo b ęd ą n as tęp n e o fiary . Świad o mo ś ć teg o p o win n a mieć d la p an a p o ważn e zn aczen ie emo cjo n aln e. M iała. Lo u v ain n ie o d p o wied ział. Po czu ł, że k rew o d p ły wa mu z twarzy n a my ś l, co n ap rawd ę p o win ien n a to o d p o wied zieć. Ks iąd z J an n ie o d ezwał s ię więcej. Bez p o żeg n an ia o d wró cił s ię i ju ż p o k ilk u n as tu k ro k ach zn ik n ął zu p ełn ie w o taczający m ich zielo n y m g ąs zczu . Ko mis arz o d czek ał jes zcze k ilk a min u t, p o czy m ru s zy ł z p o wro tem d o d o mu . Po d ro d ze k u p ił s o b ie b ard zo d u żą, p ó łg alo n o wą b u telk ę wh is k y , ab y ją wy p ić w s amo tn o ś ci. Do p rawd y k s iąd z J an mimo wo li trafił w s ed n o . Od p o wied ź n a męczące k o mis arza o d ran a p y tan ie „co ro b ić?" b y ła b an aln ie o czy wis ta – n ależało p o czek ać n a n o we o fiary . Bez k o lejn ej zb ro d n i n ic więcej s ię w tej s p rawie n ie d ało zro b ić. Sęk w ty m, że n ależało czek ać z ro zmy s łem i p ełn ą ś wiad o mo ś cią p rzy zwo len ia n a zło . Po licjan t mu s iał d ać mo rd ercy wo ln ą ręk ę…
Po wejś ciu d o mies zk an ia Lo u v ain s zczeln ie zas ło n ił o k n a i zap ad ł s ię w fo tel, s tawiając p rzed s o b ą n a s to lik u s zk lan k ę i b u telk ę. Po tem p rzez k o lejn e g o d zin y wp atry wał s ię p o n u ro w o p ad ający s to p n io wo p o zio m alk o h o lu . Czek ał n a o fiarę. Zamias t p ić, wo lałb y s ię p o mo d lić, ale n ie b y ł w s tan ie, b o o co ? I jak ? Pro s ić czy d zięk o wać? Teraz d o p iero Lo u v ain p o czu ł s ię jak ek s k o mu n ik o wan y p o tęp ien iec, k tó remu żad n e ś więte s ło wa n ie s ą w s tan ie p rzejś ć p rzez g ard ło . I p o żało wał z całeg o s erca, że n ie jes t p s y ch o p atą.
*** Oś lizg ły , mo k ry i lep k i ziąb o ms załej n ag ro b n ej p ły ty , n a k tó rej p o ło żo n o n ag ą d ziewczy n ę, s zy b k o p rzy wró cił jej p rzy to mn o ś ć. Otwo rzy ła o czy , a ch wilę p o tem ro zwarła je b ard zo s zero k o . Szarp n ęła s ię ro zp aczliwie, ale więzy trzy mały p ewn ie s k ręp o wan e n a p lecach ręce o raz n o g i w k o s tk ach . Z u s t o k ręco n y ch taś mą s amo p rzy lep n ą wy d o s tał s ię n iearty k u ło wan y b u lg o t. M imo to walczy ła jes zcze. Szy b k im s k rętem całeg o ciała s to czy ła s ię z g ro b u , p ad ła n a twarz i p ró b o wała o d p ełzn ąć w ciemn o ś ć, p o d p ierając s ię czo łem. Liczn e p o s tacie w h ab itach z k ap tu rami n aciąg n ięty mi n a g ło wy wy ło n iły s ię zza majaczący ch w g łęb o k im mro k u cemen to wy ch k rzy ży . Naty ch mias t p o ch wy co n o u ciek in ierk ę. Wierzg ającą, u n ies io n o ją d o g ó ry , p o ło żo n o z p o wro tem n a k amien n ej p ły cie n a wzn ak . Cztery p ary rąk mo cn o d o cis n ęły d o p o d ło ża jej b ark i i k o lan a, s k u tk iem czeg o ciężarn y , o ś mio mies ięczn y b rzu ch wy p iął s ię wy s o k o w g ó rę. Pro wad zący o b rzęd d ał zn ak i M arcin Bileck i wy s tąp ił. Od s ło n ił twarz n a zn ak , że n ie lęk a s ię n iczeg o i p rzy s tęp u je d o d zieła jawn ie wo b ec Bo g a i lu d zi. Kto ś p o d ał mu n ó ż, Bileck i u jął o b u rącz ręk o jeś ć i u n ió s ł o s trze w g ó rę. Dwaj b racia p o ś wiecili mu ek ran ami s wo ich s martfo n ó w. – Zn is zcz g rzech ! – p ad ł ro zk az. Bileck i u d erzy ł w n ab rzmiałą lewą p ierś . Nie miał wp rawy , więc n ó ż zatrzy mał s ię n a żeb rach . M u s iał n im tro ch ę p o k ręcić, żeb y ws zed ł p o ręk o jeś ć. Po czu ł, jak n a o s trzu trzep o cze s ię p rzeb ite s erce. Zaczął je k ro ić wte i wewte, aż s k u rcze o s łab ły . Wted y s p o jrzał w o czy u k aran ej g rzes zn icy . J u ż u jawn iła s ię w n ich p u s tk a, k tó ra b y ła w n iej zaws ze. Pu ś cił ręk o jeś ć, zo s tawiając w ran ie n arzęd zie k ary , i o d s tąp ił. Nie czu ł żad n y ch s zczeg ó ln y ch s en s acji. Ty lk o wciąż ten s am n iezmąco n y s p o k ó j, k tó ry zad o mo wił
s ię ju ż w jeg o d u s zy , i mo że jes zcze tro ch ę d u my z p o my ś ln eg o p rzejś cia p ró b y . – Do b rze, b racie. Przy jął p o ch wałę p o k o rn y m s k in ien iem g ło wy . Z p o wro tem zało ży ł k ap tu r i co fn ął s ię, ro b iąc miejs ce k o lejn emu ze ws p ó łb raci, k tó ry teraz p o ch y lił s ię n ad martwy m ciałem. Tamten wziął jeg o n ó ż. Ro zleg ł s ię d łu g i ch rzęs t ciętej s k ó ry i mięś n i. Po zo s tali zg ro mad zen i zaczęli g ło ś n o o d mawiać mo d litwę p o łacin ie. M arcin Bileck i p rzy łączy ł s ię d o n ich . Wied za p o ch o d ząca z jeg o d awn eg o ży cia jes zcze n ie zatarła s ię w p amięci, i b y ły red ak to r, g d y b y g o zap y tan o , p o trafiłb y p rawid ło wo n azwać s tan , w k tó ry m s ię zn ajd o wał s y n d ro mem s zto k h o lms k im. Nik t o to jed n ak n ie p y tał, zaś n azwa wy my ś lo n a p rzez b ezb o żn y ch lu d zi, k tó rzy n ie d o s tąp ili łas k i zro zu mien ia, b y ła d la n ieg o o b ecn ie jed y n ie p arą s łó w b ez zn aczen ia.
*** Lo u v ain a p rzez całą n o c d ręczy ły k o s zmary , k tó ry ch n ie zap amiętał. By łb y s k ło n n y u zn ać je za d eliriu m, g d y b y n ie n atarczy we, n iejas n e p rzek o n an ie, że b y ło to jed n ak co ś g o rs zeg o o d b iałej g o rączk i. M iał wrażen ie, że b ierze u d ział w czy mś , co p rzewracało mu b eb ech y . Ran o s twierd ził, że n arzy g ał n a d y wan … W s u mie d o b rze s ię s tało , b o d zięk i temu miał teraz zn aczn ie mn iej alk o h o lu we k rwi, a i tak o b u d ził s ię k o mp letn ie p ijan y . I wied ział, że co miało s ię s tać, ju ż s ię s tało . Ty m razem b ez wah an ia włączy ł telewizo r. Makabryczna zbrodnia na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie… W stolicy doszło do kolejnego morderstwa o charakterze rytualnym… Zmasakrowane zwłoki młodej kobiety znaleziono dziś rano na Pradze-Północ… Według niepotwierdzonych doniesień ofiara była w zaawansowanej ciąży… Lo u v ain d o s zed ł d o wn io s k u , że mu s i s ię jes zcze n ap ić. Wh is k acza zo s tało d o ś ć, w k o ń cu k u p ił p rzes zło d wu litro wą b u tlę, ale p o k ró tk im n amy ś le zrezy g n o wał. Po p ierws ze, n a k lin a b y ło zd ecy d o wan ie za wcześ n ie, p o d ru g ie, czu ł, że zaraz s ię zaczn ie, i p o win ien b y ć w jak o tak iej fo rmie. I fak ty czn ie ty m razem w red ak cy jn y ch n ews ro o mach łączy li fak ty s zy b k o , lo g iczn ie i b ez p u d ła. Zbrodnia, do której doszło dzisiaj w nocy w Warszawie, wykazuje niepokojące podobieństwo do serii zabójstw pomocników jednego z warszawskich księży egzorcystów… Dochodzenie w tej sprawie prowadził komisarz Krzysztof Louvain z Komendy Stołecznej, który w niejasnych okolicznościach został odsunięty od
śledztwa… Według nieoficjalnych źródeł na pracę policji wywierano silne naciski, w wyniku których komisarz Louvain przeszedł głębokie załamanie nerwowe… Doszło wówczas do zdemolowania jednej z warszawskich redakcji prasowych… Komenda Stołeczna odmawia wszelkich komentarzy. Sk o ro k o men d a milczy , to zaraz p rzy jd ą zap y tać mn ie, p o my ś lał Lo u v ain , p atrząc p o n u ro w telewizo r. Przewid y wał p rawid ło wo . W k o lejn y ch b lo k ach in fo rmacy jn y ch p o jawiły s ię k ró tk ie s y n tezy n a jeg o temat, ilu s tro wan e p rzeb itk ami p rzed s tawiający mi fas ad ę k amien icy , w k tó rej mies zk ał. Tutaj widziano komisarza Louvain (n ad al u p arcie n ie o d mien iali jeg o n azwis k a) po raz ostatni… Z b rak u lak u rep o rterzy p o d k ręcali d ramaty zm ch wili, jak u mieli. Najis to tn iejs ze jed n ak b y ło to , że k ręco n o te „s etk i" n a ży wo , a zatem n a d o le zn ó w n a n ieg o czek ali… Lo u v ain p rzy jrzał s ię s o b ie k ry ty czn ie. Na lewy m ręk awie k o s zu li miał zas ch n ięte rzy g i, więc wy p ad ało ją zmien ić. W ciąg u k wad ran s a d o p ro wad ził s ię d o s tan u wzg lęd n eg o o d s zmacen ia, p o mijając fak t, że wciąż b y ł p ijan y . J ak ten rau s z min ie, to d o p iero zaczn ie s ię Kac Veg as ! J ed n ak n ie b y ło co n arzek ać. Na d o b rą s p rawę n ależało p o d zięk o wać Bo g u , że s ię tej n o cy n ie zap ił n a ś mierć. Nap rawd ę miło ze s tro n y jeg o An io ła Stró ża, że w o d p o wied n iej ch wili p o g merał mu p ió rem w g ard le… Ko mis arz wy to czy ł s ię n a k latk ę s ch o d o wą i zs zed ł n a p o d wó rk o . Dzien n ik arze o b s k o czy li g o mo men taln ie. – Co p an ma d o p o wied zen ia w s p rawie o s tatn ich wy d arzeń ?! Szu k ałem was , a teraz p rzy s zliś cie d o mn ie… – miał to ju ż n a k o ń cu języ k a, ale s ię w n ieg o u g ry zł. Wziął g łęb o k i wd ech i d o ło ży ł ws zy s tk ich s tarań , żeb y n ie b ełk o tać p rzy n ajmn iej p rzez k ilk an aś cie s ek u n d . – Po twierd zam, że p o d czas ś led ztwa, k tó re p ro wad ziłem d o s zło d o s iln y ch zewn ętrzn y ch n acis k ó w. Pró b o wan o mn ie zmu s ić d o zamk n ięcia tej s p rawy , mimo że b y ły p o ważn e p rzes łan k i ws k azu jące, że zab ó jca wciąż p o zo s taje n a wo ln o ś ci i mo że zn ó w u d erzy ć. Po n ieważ s p rzeciwiłem s ię temu , wy rzu co n o mn ie z p o licji. Ro zmawiacie p ań s two z b y ły m k o mis arzem. Wręcz wy s y s ali mu te s ło wa mik ro fo n ami z u s t. A k ied y s k o ń czy ł, zg ro mad zo n y p rzed n im tłu mek ek s p lo d o wał p y tan iami. – Kto n acis k ał n a p ań s k ie ś led ztwo ?! Czy to h ierarch ia k o ś cieln a?! J ak ie b y ły o k o liczn o ś ci p ań s k ieg o wy d alen ia z p o licji?! Czy u waża p an , że Po ls k a jes t p ań s twem wy zn an io wy m?! Lo u v ain p o czu ł, że ch wila jas n o ś ci u my s łu o d p ły wa, a wraz z n ią b ru k p o d wó rk a
s p o d jeg o s tó p . Błęd n ik o g ło s ił czerwo n y alarm. No g i wio tczały . Tamci jes zcze n ie zwró cili u wag i n a jeg o s tan , ale jak s ię zaczn ie zataczać i b red zić, s p u en tu ją teg o n ews a wiru s em filip iń s k im, i b ęd zie p o p tak ach . Lo u v ain o p arł s ię lewą d ło n ią o ś cian ę k amien icy , k tó ra n a s zczęś cie n ig d zie n ie o d jech ała. Po s tarał p rzy b rać mo żliwie n o n s zalan ck ą p o s tawę o raz to n g ło s u . – M u s zę s ię lep iej p rzy g o to wać d o o d p o wied zi n a te p y tan ia. – W tak im razie zap ras zamy d o n as zeg o s tu d ia d ziś wieczo rem – p o wied zieli to n iemal ch ó rem i mo men taln ie wy ciąg n ęły s ię w jeg o s tro n ę trzy czy cztery , a mo że s ześ ć rąk z wizy tó wk ami. Nie b y ł w s tan ie ich p o liczy ć. – Przep ras zam! M y b y liś my p ierws i! Z n ami p an k o mis arz ch ciał s k o n tak to wać s ię wczo raj! – J ed en z rep o rteró w p rzek rzy czał całą res ztę. Lo u v ain zamru g ał o czami i s k o jarzy ł Pan a Red ak to ra o d d ziu n i z mesidżem n a Po s tit. Czy żb y jed n ak s k u b an a n ak leiła g d zie trzeb a… – Tak , to p rawd a. – Wziął właś n ie tę wizy tó wk ę i rak iem wy co fał s ię n a s ch o d y . Po tk n ął s ię o d razu n a p ierws zy m s to p n iu i o mal n ie wy walił n a mo rd ę. Do p rawd y mało b rak o wało , a wy ciąłb y k las y czn eg o p ijack ieg o d zięcio ła, p o k tó ry m zamias t s tu d ia TV p rio ry tetem b y łab y wizy ta u s to mato lo g iczn eg o p ro tety k a. Dzien n ik arze ch y b a n ie zau waży li jeg o d es p erack iej walk i o wizeru n ek . Zo s tali n a p o d wó rk u . Ku rczo wo czep iając s ię p o ręczy , Lo u v ain zaczął s ię ws p in ać n a g ó rę. Bo g u d zięk i n ie p o s zli za n im! Za to n a o s tatn im p ó łp iętrze czek ał n a n ieg o jak iś łep ek , d zies ięć, mo że d wan aś cie lat. – J a d o p an a k o mis arza – zak o mu n ik o wał z mars o wą min ą. Lo u v ain p rzy jrzał mu s ię lep iej i s k o jarzy ł twarz. M in is tran t o d ś więtej Barb ary . – Słu ch am cię, mały . – Ks iąd z p ro b o s zcz k azał mi p rzek azać p o s łan ie, że mo że p an ju ż p rzy ch o d zić d o n as d o k o ś cio ła. To , co p an wie, zo s tało wy co fan e. – Ah a… Czemu k s iąd z p ro b o s zcz s am z ty m d o mn ie n ie p rzy s zed ł? – Ks ięd zu p ro b o s zczo wi jes t n iewy jś cio wo … – Co ty mó wis z, mały ? – Lo u v ain zmo b ilizo wał in telig en cję, b o co ś zaczęło mu ś witać. – W p an a czas ach mó wiło s ię, że k o mu ś jes t ły s o – o zn ajmił rezo lu tn ie min is tran t. – Dziad ek mi tak mó wił… – Wo b ec teg o d laczeg o k s ięd zu p ro b o s zczo wi jes t ły s o ? – Ks iąd z p ro b o s zcz mó wi, że z p o czątk u wcale teg o n ie ch ciał…
– Ah a! – Lo u v ain n ie mu s iał p y tać o n ic więcej, b o ju ż ws zy s tk o zro zu miał. Po zo s tawało ty lk o wy razić s zczery p o d ziw d la p rzeb ieg ło ś ci i tu p etu k s ięd za Pio tra. Kró tk o mó wiąc, n ie b y ło żad n ej ek s k o mu n ik i! Nawet ty s iąck ro tn ie p o d k ręco n e k o ś cieln e mły n y n ie mielą aż tak s zy b k o . Lo u v ain p o win ien b y ł s ię d o my ś lić, że to b ezczeln y b lef, ale d o p rawd y n ie b y ł w n as tro ju . Teraz d o p iero u ś wiad o mił s o b ie, że n ie wie, jak n ap rawd ę wy g ląd a p o d p is jeg o właś ciweg o o rd y n ariu s za. Swo je zro b iła n iezach wian a p ewn o ś ć s ieb ie k s ięd za Pio tra. W is to cie zaś w s p is ek zo s tał wtajemn iczo n y ty lk o tu tejs zy p ro b o s zcz, a i to p ewn ie n ie całk iem d o b ro wo ln ie, s tąd teraz to wy ły s ien ie, czy li s p rzeciw s u mien ia. Lo u v ain zas tan o wił s ię p rzelo tn ie, czy d a s ię wy k o rzy s tać s fałs zo wan y d ek ret jak o d o wó d ? Nie, p o n ieważ wy s złab y z teg o k o lejn a p o d p u ch a. Nie b y ło p rzecież żad n y ch ś wiad k ó w wręczen ia d o k u men tu . Przy ciś n ięty d o mu ru k s iąd z Pio tr jak n ic wy ciąg n ie z s zu flad y k o p ię zwy k łeg o mo n itu z wezwan iem d o zwro tu k o ś cieln ej włas n o ś ci i wy jd zie, że to Lo u v ain fałs zo wał b is k u p ie p o d p is y … Aż tak s ię d ać wk ręcić zd ecy d o wan ie n ie wy p ad ało . – Ks iąd z p ro b o s zcz mó wi, że Ko ś ció ł n ie mo że d ziałać p o ch o p n ie – o zn ajmił z p o wag ą ch ło p iec. – Bard zo s łu s zn ie! – Lo u v ain s ięg n ął d o k ies zen i s p o d n i p o p o rtfel. – Ko ś ció ł jak co ś mó wi, to mó wi… – I d lateg o właś n ie Ko ś ció ł jes t o p o k ą, n a k tó rej Ch ry s tu s zb u d o wał s wo ją b ark ę! – M in is tran to wi zaś wieciły s ię o czy . – Wies z co , mały ? J ak d o ro ś n ies z, n ap iję s ię z to b ą wó d k i... M as z tu za faty g ę! – Dał mu całe d wie d y ch y . – Bó g zap łać! – To ws zy s tk o d la cieb ie, n ie d la k s ięd za p ro b o s zcza – zazn aczy ł. – Ale k s iąd z p ro b o s zcz mn ie zap y ta, czy wziąłem co łas k a. – Po wied z k s ięd zu p ro b o s zczo wi, że z n im s ię ro zliczę o s o b n o . – Do b rze, d zięk u ję! M ało lat zb ieg ł ze s ch o d ó w, a k o mis arz wró cił d o mies zk an ia. Do p iln o wał, b y p o rząd n ie n awo d n ić o rg an izm, p o czy m w u b ran iu rzu cił s ię n a łó żk o i o d razu zas n ął. Trzy g o d zin y p ó źn iej o b u d ził g o telefo n . Dzwo n ił in s p ek to r Pięta. Lo u v ain n ie o d eb rał, zas n ął zn o wu . Pięta zad zwo n ił g o d zin ę p ó źn iej, k o mis arz też n ie o d eb rał. Ko lejn e ró wn o zig n o ro wan e telefo n y o d in s p ek to ra n as tąp iły p o p ó łg o d zin ie,
k wad ran s ie, d zies ięciu min u tach i p ięciu min u tach p o p o p rzed n im. Nie wy g ląd ało to n a wk u rwien ie, raczej n a s k rajn ą d es p erację. Co ś jak b y p is k g in ąceg o s zczu ra. Lo u v ain zas y p iał p o k ażd y m telefo n ie w co raz lep s zy m n as tro ju . Przezo rn ie jed n ak p o p iąty m o d rzu co n y m p rzed awk o wać triu mfu .
p o łączen iu
całk iem
wy łączy ł
k o mó rk ę. Lep iej
n ie
Ws tał k o ło g o d zin y s zó s tej i zaczął s ię zb ierać d o telewizji. Oczy wiś cie mu s iał zacząć o d p o łk n ięcia res zty as p iry n y , jak ą zn alazł w d o mu , ale p o za ty m czu ł s ię n ie n ajg o rzej. Sk o czy ła mu ad ren alin a i zro b iła s wo je. Zatem k ąp iel, k awa, jajeczn ica. Szczęś liwy m trafem zs zed ł n a p s y b ezp ań s k ie całk iem n ied awn o , więc w s zafie zn alazło s ię jes zcze u b ran ie, w k tó ry m mó g ł s ię p o k azać p rzed k amerami. Po tem s p rawd ził rejes tr p o łączeń w telefo n ie. Rafals k i n ie d zwo n ił, więc ws zy s cy in n i mo g li p o czek ać. Go d zin ę p rzed p ro g ramem zad zwo n iła d ziu n ia Po s t-it, cała w s k o wro n k ach , u p rzejmo ś ciach i lan s ad ach , żeb y n ie p o wied zieć w żó łty ch k arteczk ach . Do g ad ała s zczeg ó ły i zap o wied ziała, że wy s y ła p o n ieg o s amo ch ó d . Lo u v ain ze s wej s tro n y d aro wał s o b ie s ark as ty czn e k o men tarze, co u p ewn iło g o , że ju ż wy trzeźwiał. Najwy żs zy czas o k azać p o wag ę. Sp rawa rzeczy wiś cie wy mag ała zg as zen ia u ś miech u . Wieczn e o d p o czy wan ie d ziewczy n ie z cmen tarza i n ien aro d zo n emu d zieck u …
jej
Z p o czątk u ws zy s tk o s zło zg o d n ie z p lan em. Przy jech ała tak s ó wk a zo rg an izo wan a p rzez d ziu n ię Po s t-it, w telewizy jn y m h o lu czek ał cały k o mitet p o witaln y , mało co ab y k o mis arza wn ieś li d o ś ro d k a n a ręk ach z wd zięczn o ś ci, że wy b rał właś n ie ich . Zap ro wad zo n o g o d o ch arak tery zato rk i n a u p u d ro wan ie, p o tem d o s tał k awę, p o d czas p icia k tó rej d o trzy my wała mu to warzy s twa wiad o ma p an ien k a. Nie o mies zk ała mu s ię p o ch walić, że d o s tała d ziś p o ch wałę za p rzy to mn o ś ć u my s łu o raz awan s n a s tars zą as y s ten tk ę. Lo u v ain s łu ch ał ty ch s zczeb io tó w z p o k ero wą twarzą p o licy jn eg o tward ziela, o d p o wiad ając ty lk o p rzez g rzeczn o ś ć, mo n o s y lab ami. Zas tan awiał s ię, co p o wied zieć w s tu d io , a p rzed e ws zy s tk im jak b y tu zacząć med ialn ą k arierę. Ko n iec k o ń có w w p o licji ju ż n ie p raco wał, zatem p o my s ł, b y zaczep ić s ię w med iach jak o d zien n ik arz ś led czy lu b k o n s u ltan t, b y ł n ie d o p o g ard zen ia. Trzeb a b y jak o ś zręczn ie p o ciąg n ąć n ad ch o d zącą ro zmo wę właś n ie p o d ty m k ątem… – Wch o d zimy za trzy min u ty – zak o mu n ik o wała d ziu n ia, a właś ciwie Ela. Wy p ad ało ju ż p amiętać imię p rzy s złej k o leżan k i z p racy . – Czy mó g łb y p an wy cis zy ć s wó j telefo n k o mó rk o wy ?
Lo u v ain ws tał i s ięg n ął d o k ies zen i. Ko mó rk a zad zwo n iła właś n ie w ty m mo men cie. Na wy ś wietlaczu p o k azał s ię n u mer s tacjo n arn y . Pierws ze cy fry wy g ląd ały zn ajo mo . Dzwo n io n o z Ko men d y Głó wn ej. Od eb rał. – Tu n ad in s p ek to r Ku ry ło wicz J aro s ław, czy mó wię z k o mis arzem Lo u v ain em? – By ły m k o mis arzem. – Słu ch ajcie, Lo u v ain , teo rety czn ie n ależą s ię wam p rzep ro s in y , ale p o ty m, co żeś cie n awy wijali, p ro p o n u ję u zn ać, że jes teś my k wita. – To zn aczy , p an ie n ad in s p ek to rze? – To zn aczy , Lo u v ain , że macie d wa wy jś cia. Alb o wch o d zicie d o teg o s tu d ia, alb o ro b icie w ty ł zwro t i wracacie n aty ch mias t d o p ałacu M o s to ws k ich . J eżeli wy b ierzecie to p ierws ze, p o zo s tan iecie d la n as o s o b ą p ry watn ą, k tó ra p ro wad zi ś led ztwo n a włas n ą ręk ę i b y ć mo że je u tru d n ia. J eżeli wró cicie, n a miejs cu b ęd zie czek ać was za n o wa g ru p a d o ch o d zen io wa, k tó rą właś n ie p o wo łaliś my w wiad o mej s p rawie. Co d o was u zn ajemy , że o s tatn io n ic s ię n ie s tało . M acie zn ó w czy s tą teczk ę i wo ln ą ręk ę. – A in s p ek to r Pięta? – Od eb rał zaleg ły u rlo p . – Ko ś ció ł? – Też ju ż wam wy czy ś cił s wo je p ap iery i o b iecał s ię n ie mies zać. Uzg o d n ien ie p o lity czn e n a wy s o k im s zczeb lu . – Co z p o d k o mis arzem Rafals k im? – Zo s tał w try b ie p iln y m o d wo łan y ze zwo ln ien ia lek ars k ieg o i p rzy jął fu n k cję zas tęp cy s zefa g ru p y d o ch o d zen io wej. Was zeg o zas tęp cy alb o n as tęp cy ... Zależy , co wy b ierzecie. Zatem jak , Lo u v ain ? Nie o d p o wied ział, ro złączy ł s ię i w zad u mie p o p atrzy ł n a trzy man y w ręk u telefo n . – M amy jes zcze p y tan ie tech n iczn e o d realizato ra – zaczęła zn ó w n ad awać d ziu n ia. – Pań s k ie n azwis k o s ię o d mien ia czy n ie o d mien ia? – Od mien ia. – Lo u v ain ru s zy ł s zy b k im k ro k iem d o wy jś cia. – J es tem czło wiek iem, a n ie mias tem w Belg ii… – Ależ d o k ąd p an k o mis arz id zie?! Zaraz wch o d zimy n a an ten ę! – Wró ciłem d o s łu żb y . Pro s zę czek ać n a o ficjaln y k o mu n ik at rzeczn ik a Ko men d y
Sto łeczn ej.
Więcej Darmo wy ch Eb o o k ó w n a: www.Frik Sh are.p l ROZDZIAŁ 2 1 OCZY DIABŁA
– Co mamy ?! – zap y tał z mars zu , wch o d ząc d o p o k o ju k o n feren cy jn eg o , w k tó ry m zeb rała s ię jeg o g ru p a d o ch o d zen io wa. M u s iał p rzy zn ać, że n ap rawd ę ład n ie to b rzmiało . Po za ty m to warzy s two d o b ran o mu n a p o zio mie. Żad n y ch g łu p ó w, wazelin iarzy an i wty czek o d g ó rn y ch czy twarzy z Ks ięży ca. Ws zy s tk ich o b ecn y ch k o jarzy ł, i to p o zy ty wn ie. – Ofiara to Eu g en ia Bacewicz, lat d wad zieś cia cztery – zaczął b ez ws tęp ó w Rafals k i. Sek u n d ę wcześ n iej ty lk o u ś miech n ął s ię p ó łg ęb k iem d o p artn era. W ty m g ry mas ie w s ty lu M o n y Lis y wy rażało s ię d o k ład n ie ws zy s tk o co trzeb a. – By ła w trzy d zies ty m ty g o d n iu ciąży , o jciec d zieck a n iezn an y , ale tro p jes t. Praco wała w Caritas ie d iecezji wars zaws k o -p ras k iej i n ie zwo ln io n o jej z tej p o s ad y , mimo że zas zła w ciążę jak o p an n a… – refero wał p o d k o mis arz. – J ak zg in ęła? – Ro zleg łe u s zk o d zen ia mięś n ia s erco weg o o s try m n arzęd ziem. Rzeźn icza ro b o ta. Właś ciwie n ależało b y p o wied zieć „b es tials k a". Rzeźn ik wy k azałb y tu zn aczn ie więcej wp rawy . To d zieło amato ra, ewid en tn ie p o czątk u jąceg o w u b o ju ry tu aln y m lu d zi… Tak to u jęli n a s ek cji. Rafals k i ro zło ży ł n a s to le b ijące czerwien ią p o o czach zd jęcia z miejs ca zd arzen ia. – J ak wid ać – k o n ty n u o wał – wy cięto jej z b rzu ch a p łó d . To ju ż b y ła ro b o ta fach o wca, żad n y ch zb ęd n y ch cięć, d o s k o n ała zn ajo mo ś ć an ato mii… O u s talen iu o jco s twa mo żemy zap o mn ieć, n ie ma s k ąd wziąć p ró b ek DNA, b o d zieciak a wy cięto razem z macicą i zab ran o . Narzęd zie zb ro d n i też p rzep ad ło . – Czy li s p rawcó w b y ło d wó ch ? Partacz i fach o wiec? – p o d s u mo wał ws tęp n ie Lo u v ain . – Więcej. Bad an ia tras eo lo g iczn e ws k azu ją n a o b ecn o ś ć p rzy n ajmn iej p ięciu , s ied miu o s ó b , p rzemies zczający ch s ię wo k ó ł g ro b u , k tó ry p o s łu ży ł za o łtarz o fiarn y . Pies tro p iący p o d jął ś lad , k tó ry u rwał s ię trzy s ta metró w d alej p rzy u licy
Rzes zo ws k iej. Wy g ląd a n a to , że całe to warzy s two p rzy jech ało i o d jech ało b u s ik iem. Żad n y ch ś wiad k ó w jak d o tąd n ie zn alezio n o . Po za ty m trzeb a liczy ć, że o fiary b y ły trzy . J es t jes zcze s tars za k o b ieta, d o g ląd ająca g ro b ó w, k tó ra zn alazła ran o ciało i p o b ieg ła d ać zn ać d o k an celarii cmen tarza. Z wy s iłk u i s tres u zaraz p o tem zes zła tam n a zawał. – Zatem mamy s ek tę relig ijn ą, k tó rej czło n k iem jes t d o ś wiad czo n y ch iru rg i k tó ra ro zwija s ię p rężn ie, in icju jąc n o wicju s zy … No to p rak ty czn ie wiemy ju ż ws zy s tk o , p an o wie! – Lo u v ain zatarł ręce. – Po d k o mis arz Rafals k i s p rawd zi alib i d o k to ra Cieś lak a, wy b itn eg o ch iru rg a p las ty czn eg o … – Załatwio n e! – o zn ajmił p artn er. – M is iek , Ry b a i Witek to s amo jeś li ch o d zi o k s ięd za Pawła Go łęb io ws k ieg o , d ru g ieg o eg zo rcy s tę d iecezji wars zaws k o -p ras k iej. Przed e ws zy s tk im jeg o k o n tak ty z d o k to rem Cieś lak iem. Bierzcie s ię za to o d razu , b o ro b o ty k u p a. Dziś n ie ś p icie! Wy mien ien i p o licjan ci p o d n ieś li s ię zza s to łu . – Res zta b ierze p o d o b s erwację Beatę Po to ck ą. To p o ten cjaln a o fiara. Nie p ro s iła o o ch ro n ę, więc g rzeczn ie i d y s k retn ie, ale n o n s to p . – Tak jes t! – Wid zimy s ię zn ó w ju tro o jed en as tej. M ich ał, zaczek aj ch wilę. Ko mis arz i p o d k o mis arz zo s tali s ami. – Wy s y łam cię d o Cieś lak a, żeb y ś g o s o b ie o b ejrzał, ciek awy facet… – Ws tąp d o p o licji, p o zn aj ciek awy ch lu d zi i zap u s zk u j ich ! – Rafals k i b y ł w b o jo wy m n as tro ju . – Do s tan ies z s k u rwiela n a s reb rn ej tacy ! Nie wy win ie mi s ię. To mu s i b y ć o n ! – Też tak s ąd zę, ale u ważaj. Ten cwan iak mn ie wy ru ch ał b ez my d ła… Po d k o mis arz s p o ważn iał. – Do b ra, n ie b ęd ę g o lek ceważy ć. – To d o ju tra. J ak n arzeczo n a? – J es zcze b ard ziej cię n ie lu b i. – No tru d n o . Cześ ć! Wy ch o d ząc p o
o d p rawie, Lo u v ain
n a k o ry tarzu
n atk n ął
s ię n a Halin ę.
Przes tęp o wała z n o g i n a n o g ę i s p rawiała wrażen ie, jak b y n a n ieg o czek ała. – Witam, co p an i tu taj ro b i? – zap y tał o s ch le. – Nie ch ciałam p rzes zk ad zać, więc… – zaczęła i u rwała. – Ch ces z wró cić d o s łu żb y ? – Do my ś lił s ię, ale to n u g ło s u n ie zmien ił.
Po k iwała g ło wą. – Dlaczeg o ? – Zro zu miałam, że p rzed ty m n ie u ciek n ę, że mu s zę temu s tawić czo ła… – Zro zu miałaś to s ama czy wy czy tałaś w jak imś tab lo id zie? – Nie b y ł s k ło n n y o d p u ś cić jej łatwo . W k o ń cu całk iem mo żliwe, że Sawick a zg in ęła p rzez jej mazg ajs two . Gd y b y wted y n a p lacu Defilad mieli trzy p ary o czu , a n ie d wie… – J eś li p an k o mis arz u waża, że s ię ju ż d o n iczeg o n ie n ad aję, p ro s zę mi to p o wied zieć o twarcie. Nie b ęd ę zap rzeczać. M ach n ął ręk ą i ru s zy ł d alej, zamierzając ją o min ąć, ale wtrąciło s ię s u mien ie. Przy s tan ął więc. – Ak ta s p rawy leżą n a b iu rk u . – Ws k azał n a d rzwi s wo jeg o p o k o ju . – Zap o zn aj s ię, p o tem p o my ś lę. – Do b rze. Niewątp liwie wy k azała s ię k o b iecą in tu icją, p o p rzes tając n a ty m jed n y m s ło wie i p o ws trzy mu jąc s ię o d wy g ło s zen ia g o rący ch p o d zięk o wań , s o len n y ch zap ewn ień i d o g łęb n ej s amo k ry ty k i. Tej p ap lan in y Lo u v ain b y ju ż n ie zn ió s ł. No d o b ra, p rzy jął z p o wro tem n a s łu żb o we ło n o as p iran t marn o trawn ą. Po win n o mu to b y ło p o p rawić s amo p o czu cie, ale czeg o ś n ie p o p rawiło . Przes zed ł s ię n a Stare M ias to . J eg o wątro b a n ie b y ła w s tan ie p rzy jąć ju ż więcej alk o h o lu , zatem p o zo s tała ty lk o mo d litwa. Któ ry ś z tamtejs zy ch k o ś cio łó w p o win ien b y ć o twarty , a k o mis arz p o trzeb o wał s ię wy s p o wiad ać. Czu ł s ię trzecim k atem Eu g en ii Bacewicz.
*** Ran o o b u d ziła g o ek ip a as p iran ta s ztab o weg o J an a M ireck ieg o , w ty m s amy m s k ład zie co p o p rzed n io , ale z o d wro tn ą mis ją. Przy wieźli mu z p o wro tem k o mp u ter i ws zy s tk ie p ap iery . Ty lk o te o s tatn ie s ię d o czeg o ś jes zcze n ad awały . W k o mp u terze g rzech o tał lu źn o tward y d y s k . Res o rto wy m in fo rmaty k o m n ie ch ciało s ię b awić w u ru ch amian ie s y s temu , więc s wo im zwy czajem zro b ili s p rzęto wi s ek cję zwło k , d o p ro wad zając g o d o s tan u ś mierci tech n iczn ej. J ak zwy k le wy s zli z zało żen ia, że jeś li p o d ejrzan y o k aże s ię n iewin n y , to jeg o rad o ś ć z p o my ś ln eg o o czy s zczen ia z zarzu tó w b ęd zie d alek o więk s za o d n iezad o wo len ia z d o zn an y ch p rzy ty m u s zczu p leń majątk u ru ch o meg o . A jeś li p ó jd zie s ied zieć, to i tak n ic mu p o g ad żetach .
Ko mis arz
o d mó wił
p rzy jęcia
k o mp u tera.
Zg ło s ił
o ficjaln ie
u s zk o d zen ie
włas n o ś ci p ry watn ej, zażąd ał n ap rawy lu b rek o mp en s aty i p o g o n ił całe to warzy s two z b las zan y m tru p em n a zb ity łeb ze s ch o d ó w. M ło d y Niezd o ln y zak o mu n ik o wał mu n a o d ch o d n e, że p o b ro ń mu s i s ię zg ło s ić o s o b iś cie d o zb ro jo wn i. Lo u v ain p o k azał mu fak a i u zn ał, że p o ran n ą g imn as ty k ę ma zaliczo n ą. Od es p ał p o rząd n ie d wu d n io we p ijań s two , p o k u tę zad an o mu s y mb o liczn ą, więc d ziś d o ro b o ty s tawił s ię w p ełn i s ił fizy czn y ch i d u ch o wy ch . Czeg o w żad n y m razie n ie mo żn a b y ło p o wied zieć o Rafals k im. Po d k o mis arz o d p o czątk u o d p rawy u n ik ał jeg o wzro k u . Lo u v ain k azał n a p o czątek zrefero wać u s talen ia d o ty czące k s ięd za Pawła. Te z p o czątk u b y ły o b iecu jące. Ok azało s ię, że z d o k to rem Cieś lak iem is to tn ie wiele o jca d o b ro d zieja łączy . Ko n k retn ie ten p ierws zy b y ł jeg o s p o n s o rem. Ofiaro wał Ko ś cio ło wi n ieru ch o mo ś ć p o d Wars zawą, p o d waru n k iem że p ierws zy m, g łó wn y m i d o ży wo tn im u ży tk o wn ik iem b ęd zie o jciec Paweł. O n im s amy m ś led czy d o wied zieli s ię, że b y ł p rzeciwn ik iem refo rm d ru g ieg o s o b o ru waty k ań s k ieg o i u trzy my wał liczn e k o n tak ty z lefeb ry s tami i s ed ewak an ty s tami. Nies tety , to p o licji n ie in teres o wało . Us talo n e d o tej p o ry relacje z Cieś lak iem n ie wy k raczały p o za leg aln y u k ład d arczy ń ca-b en eficjen t. Ws zak k ażd y mó g ł p o d aro wać k s ięd zu d o mek n a ws i… – Sp iep rzy liś cie ro b o tę, ch ło p ak i! – s k wito wał Lo u v ain . Rafals k i p o ty ch s ło wach s p o ch mu rn iał jes zcze b ard ziej. Zd aje s ię, że tak że p o n im n ie n ależało s p o d ziewać s ię p rzeło mo wy ch d la ś led ztwa u s taleń . – Ko mis arzu , mieliś my za mało czas u – zaczęli tłu maczy ć s ię ci o d o jca Pawła. – J ak s ię ro b i wy wiad ś ro d o wis k o wy k s ięd zu , to zaws ze p ó ł n a p ó ł, alb o lau rk i, że ś więty , alb o p o mó wien ia, że d ziwk arz… Trzeb a czas u , żeb y o d s iać… – Co ś s ię d zieje n a tej d aro wan ej p o s es ji? – Lo u v ain p rzerwał maru d zen ia. – Nic a n ic. Do m s to i jak wy marły . Przes zu k ać? – Na razie n ie b ęd ziemy s ię u jawn iać. Załó żcie o b s erwację. M o że Cieś lak s ię tam p o k aże, wted y b ęd zie d o b ry p o wó d , b y tam wejś ć. Co z Po to ck ą? – Po s zła d o p racy jak zwy k le. Szwag ier ją p rzy wió zł. – Szwag ier, n ie s io s tra? – zd ziwił s ię Lo u v ain . – Na p ewn o s zwag ier. Sp rawd ziliś my . Sio s tra zo s tała w d o mu . Ko mis arz mach n ął ręk ą. – Ko n ty n u u jcie d ziałan ia! I weźcie ze s o b ą as p iran t Ło s iews k ą. – Przelo tn ie
s p o jrzał n a Halin ę, k tó ra s ied ziała milcząca o d p o czątk u o d p rawy . – Do ro b o ty ! Rafals k i zo s taje. – I jak ? – zap y tał Lo u v ain , k ied y p o zo s tali wy s zli. – Gó wn o ! – wy rzu cił z s ieb ie p o d k o mis arz. – Sk u rwy s y n ma alib i! We ws zy s tk ich p rzy p ad k ach ! Lo u v ain n ie wierzy ł włas n y m u s zo m. – M ich ał, d o k u rwy n ęd zy , żeb y mi to p o wied ział k to k o lwiek in n y , to b y m g o s tąd wy n ió s ł n a k o p ach ! – Wiem. M n ie też s k u rwiel wy ru ch ał. – Do p iln o wałeś ws zy s tk ieg o ? Sp rawd ziłeś ? – Czy ja wy g ląd am n a k rety n a?! – No właś n ie teraz tak … Po d k o mis arz p o d erwał s ię zza s to łu , o mal n ie p rzewracając k rzes ła. – Wiem! Wiem! Wiem! – Stracił n ad s o b ą p an o wan ie. – Wiem, że ws zy s tk o s ię zg ad za! I mo ty wy , i mo żliwo ś ci, i wied za med y czn a, i ś ro d k i zwio tczające… An aliza p ro filera jed n o zn aczn ie ws k azu je n a Żo lib o rz, p as u ją ws zy s tk ie mark ery g ran iczn e o raz p ro fil p s y ch o lo g iczn y s p rawcy . Są ws zy s tk ie p o s zlak i i żelazn e alib i też jes t! Nie p o trafię, k u rwa, teg o ro zg ry źć! Zab ij mn ie, n ie p o trafię! A ten ty p cały czas ś miał mi s ię w o czy . Nawet s am mi zap ro p o n o wał p rzes zu k an ie… – Sp o k o jn ie, M ich ał – zmity g o wał p artn era Lo u v ain . – J ak ie k o n k retn ie Cieś lak ma to alib i? – Po d czas ws zy s tk ich mo rd ers tw b y ł n a jak ich ś g alach alb o p rzy jęciach . To p iep rzo n y celeb ry ta. Nawet p o d czas imp ro wizo wan eg o zab ó js twa Sawick iej zas zczy cał s wo ją o s o b ą k o n feren cję p ras o wą w h o telu Sh erato n p rzy p lacu Trzech Krzy ży . – Po wtarzaln e alib i to wątp liwe alib i… Rafals k i mn ąc w u s tach k o lejn e p rzek leń s two , s ięg n ął za p azu ch ę i rzu cił n a s tó ł g arś ć fo to g rafii p rzed s tawiający ch wy lu zo wan eg o Cieś lak a w s mo k in g u i p o d mu ch ą, p o zu jąceg o fo to rep o rtero m p ras y k o lo ro wej n a tle trad y cy jn ej rek lamo wej „ś cian k i". U b o k u p an a d o k to ra p ręży ły s ię, wy g in ały i s zczerzy ły zn an e ak to rk i, p io s en k ark i i in n e k o b iety s u k ces u . Bo d aj ws zy s tk ie b y ły jeg o k lien tk ami. Każd e zd jęcie miało w ro g u d atę i g o d zin ę, d o s k o n ale p o k ry wające s ię z czas em zb ro d n i. – To s ą p amiątk o we o ry g in ały z jeg o d o mo weg o arch iwu m, ale mo żn a jes zcze wziąć zs zy wk i g azet – d o d ał p o n u ro Rafals k i. – Ws zy s tk ie te zd jęcia zo s tały p ó źn iej
o p u b lik o wan e w ru b ry k ach to warzy s k ich . Lo u v ain p rzerzu cił fo to g rafie. – Cieś lak ma tu taj ws zęd zie p rzy ciemn ian e s zk ła fo to ch ro mo we, k tó ry ch n o rmaln ie n ie n o s i… – zau waży ł. – Py tałem g o o to . – Rafals k i b y ł jawn ie b lis k i s zaleń s twa. – Po wied ział, że to d la o ch ro n y , k ied y mu walą fles zami p o o czach . Do teg o ma d zies iątk i ś wiad k ó w, z k tó ry mi w k ry ty czn y ch mo men tach jad ł, p ił, o p o wiad ał d o wcip y , flirto wał… Zab ó js two Bacewicz to ju ż s zczy t p o d ty m wzg lęd em. Su k in s y n o d b ierał właś n ie jak ąś p ro fes jo n aln ą n ag ro d ę w s wo jej s p ecjaln o ś ci i w czas ie, g d y s zlach to wan o tę d ziewczy n ę, wy s łu ch iwał lau d acji, a p o tem wy g łas zał p o d zięk o wan ie, k tó re relacjo n o wały n a ży wo d wie telewizje p ry watn e. Nas tęp n ie b y ło u ro czy s te p rzy jęcie, z k tó reg o an i n a ch wilę n ie wy ch o d ził. – Gd zieś p o p ełn iliś my b łąd … – mru k n ął Lo u v ain . Rafals k i n ic n a to n ie o d p o wied ział, ale jeg o min a wy rażała ws zy s tk ie u czu cia zaliczan e d o k ateg o rii afek tó w s iln y ch . – M u s imy s o b ie zro b ić b u rzę mó zg ó w – s twierd ził k o mis arz. – J a mo g ę s o b ie w ten s wó j zas ran y mó zg ju ż ty lk o s trzelić… – Nie d es p eru j! – Alb o u zn ać, że facet jes t n ap rawd ę n iewin n y – d o k o ń czy ł Rafals k i. – I d u p a mn ie b o li d o g łęb i n a s amą tę my ś l. Wiem, że to o n ! – J a też – zg o d ził s ię Lo u v ain , wp atru jąc s ię w zd jęcia wzro k iem b azy lis zk a. – To co ro b imy ? – Id ziemy n a p iwo ! – zd ecy d o wał k o mis arz. – Za b ard zo n am zależy , za mo cn o s p ięliś my ty łk i i mu s imy tro ch ę wy lu zo wać. – M as z s iłę jes zcze p ić? – Słu żb a n ie d ru żb a. Rzu cili więc ro b o tę w d iab ły i p o s zli n a d ru g ą s tro n ę No wo lip ek . W tej częś ci M u ran o wa, wzd łu ż u licy An d ers a aż p o Stawk i, wś ró d s o crealis ty czn y ch g mach ó w n amn o ży ło s ię o s tatn io wiele k n ajp ek z arty s ty czn o h ip s ters k im k limatem. Za meb le ro b iły tam k o lo ro we, wo rk o wate p u fy , eu ro p alety o raz in n e p rzed ziwn e k o n s tru k cje g eo metry czn e 3 D. Pro jek tan ci wn ętrz i d es ig n erzy s tan ęli n a g ło wach , żeb y s to ły w żad n y m wy p ad k u n ie p rzy p o min ały s to łó w, ale jes zcze mo żn a b y ło co ś n a n ich jed n ak p o s tawić. W czas ach mło d o ś ci Lo u v ain a n azy wało s ię ten d y lemat d ialek ty czn ą s p rzeczn o ś cią ro zwo jo wą. W men u
d o min o wały d an ia weg etariań s k ie i weg ań s k ie, k tó re wy p ad ało p o p ijać y erb a mate. Za zamó wien ie flak ó w w ro s o le mo żn a b y ło d o s tać w zęb y o d k u ch arza. Stały mi
b y walczy n iami
ty ch
lo k ali
b y ły
s awan tk i,
lid erk i,
ak ty wis tk i,
o b wies zo n e d rewn ian ą b iżu terią i d eb atu jące o p ro b lemach n iezmiern ie ważn y ch d la Slav o ja Żiżk a. Pry n cy p ialn y m refo rmato rk o m lu d zk o ś ci to warzy s zy li n ab ici ćwiek ami o d p o d b ró d k a p o czu b ek g ło wy metro s ek s u aln i ch u d erlacy , b aczący p iln ie, ab y we właś ciwy m mo men cie g ło ś n o p rzy tak iwać s wo im s zafark o m ro zk o s zy . Bo jak n ie, to czek ały ich p atriarch aln e p race ręczn e. Za s tały elemen t wy p o s ażen ia wn ętrz n ależało u zn ać p o ch y lo n e n ad lap to p ami mło d e, amb itn e i n iezmiern ie wrażliwe p o etes s y , k tó re właś n ie w tak ich o k o liczn o ś ciach p rzy ro d y zn ajd y wały n ajo d p o wied n iejs ze waru n k i d o p racy twó rczej. W k ażd y m lo k alu b y ła co n ajmn iej jed n a tak a, czas em d wie, trzy mające s ię w p rzeciwleg ły ch k o ń cach s ali, żeb y s ię wzajemn ie n ie b an alizo wać. Pis an ie w d o mo wy m zacis zu b y ło passé. Wielk o miejs k i ru ch i s zu m, s ąs ied ztwo d u s z p o k rewn y ch , p o s tmo d ern is ty czn a aran żacja wn ętrz s tan o wiły n iezb ęd n e d o d atk i wzmacn iające in ten s y wn o ś ć literack ieg o au to ero ty zmu . Dziwn y m b o wiem zb ieg iem o k o liczn o ś ci ws zy s tk ie te p o etes s y co d o s ztu k i n ie zn ały in n y ch g o d n y ch u wag i temató w jak b ad an ie g łęb in włas n eg o J a. Kawiarn ian e p arap ety i p ó łk i zaleg ały materialn e man ifes tacje ty ch p rak ty k w fo rmie eg zemp larzy au to rs k ich to mik ó w p o ezji, wy d an y ch włas n y m s u mp tem lu b p rzez jak ieś n awied zo n e fu n d acje, a n as tęp n ie u ro czy ś cie wręczo n e o b s łu d ze, k tó ra z tej racji p o czu wała s ię d o teg o , b y ich n ie s p rzątać. W b ro s zu rach o wy ch kwazary wybuchały kardiogramami zażaleń, eliksiry nierządu kisiły się na stołach podobnych meduzie (ewid en tn y wp ły w o to czen ia), życie ryby kaleczyło szklane oko na łonie w poziomie… Ewen tu aln ie gardło wpada w rezonans… pies podaje opłatek… a pszczoła może rechotać… Po my s ł, żeb y tu p rzy jś ć, wy s zed ł o d Rafals k ieg o . J eg o Ewk a p o d o b n o też p is y wała. Lo u v ain , wb ity ty łk iem w wielk i, s eled y n o wy p u f, z min ą zimn eg o tward ziela, k tó rą zaws ze d emo n s tro wał w miejs cach p u b liczn y ch , k artk u jąc to mik eg zalto wan ej d ziewczy ń s k o -femin is ty czn ej p o ezji, czu ł s ię jak s ło ń w jarzęb in ie, ale d o b rze, ale w p o rząd k u ! Ch cieli mieć b u rzę mó zg ó w, n o więc wy p ad ało rad y k aln ie zmien ić o to czen ie. Na p o czątek w milczen iu wy p ili p o p iwie, o s wajając s ię z k limatem. Do p iero p rzy d ru g iej k o lejce zaczęli ro zmo wę. Os tro żn ie, żeb y n ie p rzejś ć zb y t s zy b k o d o s ed n a
i n ie wp aś ć w p o p rzed n ią my ś lo wą k o lein ę. – Świętej p amięci Himils b ach p o wied ział k ied y ś , że ty le d ró g b u d u ją, a n ie ma d o k ąd iś ć… – zaczął Rafals k i, tak że zezu jąc d o jak iejś b ro s zu ry o ty tu le s u g eru jący m k o s miczn ą g łęb ię i o zd o b io n ej o b o wiązk o wo zd jęciem zap atrzo n ej w d al p o etes s y , u mu n d u ro wan ej reg u lamin o wo w czarn ą s u k ien k ę. – Co ś mi s ię zd aje, że z tą d zis iejs zą p o ezją jes t d o k ład n ie tak s amo … Sąd zis z, że co ś z teg o zo s tan ie? – Ch y b a ju ż p ręd zej z p atrio ty czn ej p o ezji s mo leń s k iej – Lo u v ain p o d jął temat. – Teg o z k o lei zn alazłb y ś o d metra w k lu b ach p arafialn y ch , g d y b y ś my d o k tó reg o ś p o s zli. J ed n ak w o d ró żn ien iu o d teg o b ad ziewk a tu taj, d o cen ian eg o ty lk o p rzez g rzeczn y ch k rewn y ch i zn ajo my ch , tamte wiers ze mają n ap rawd ę s zczerze zaan g ażo wan y ch czy teln ik ó w. – Do b re s ą? – A s k ąd ! Zmywana szlauchem o świcie krew z foteli tupolewa… – zacy to wał z p amięci k o mis arz. – Ale p rzy n ajmn iej lu d zis k a p is zą o ty m, co jes zcze k o g o ś o p ró cz n ich in teres u je. Z teg o ju ż p ręd zej mo że b y ć d ru g i Kaczmars k i. Wy p ili p o ły k u p iwa i zmierzy li s ię wzro k iem, wy czek u jąc, k tó ry p ierws zy p rzejd zie d o rzeczy . – Cieś lak ma jed n ak lep s zy g u s t – s twierd ził Rafals k i. – Fak t, zn a s ię s k u rczy b y k n a d o b rej s ztu ce. Aż mi g łu p io , że mn ie też p o d o b a s ię Tamara Łemp ick a. – Nie ch waliłeś s ię ty m n ig d y . – Co , n ie wo ln o mi mieć u czu ć es tety czn y ch ? Wy łączn ie relig ijn e? – Ta jeg o s ek retark a jes t n ies amo wita, wid ziałeś ? Całk iem jak b y z o b razu zes zła… – Ro b i wrażen ie – p rzy zn ał Lo u v ain . – Zak ręco n e i z p o my s łem. – Su k ien k a i fry zu ra to p ro s ta s p rawa, ale s k ąd o n wy trzas n ął d ziewczy n ę o tak im ty p ie u ro d y ? J ak i to właś ciwie s ty l? – M alars two Łemp ick iej mo żn a b y k walifik o wać jak o p ó źn ą s eces ję z wy raźn y m wp ły wem k u b izmu . – Nig d y n ie wid ziałem p o d o b n ej las k i… – Bo n ie ma d ziewczy n o tak im ty p ie u ro d y ! – Lo u v ain zap atrzy ł s ię n ag le w to mik p o ezji, k tó reg o k artk i wciąż p rzerzu cał o d n iech cen ia. – Nie is tn ieją w rzeczy wis to ś ci!
– J ak n ie, s k o ro tamta jes t?! – M as z, czy taj! – Ko mis arz o b ró cił o twarty zb ió r wiers zy w s tro n ę p artn era i p o k azał mu p alcem wers . – Dobrze skrojona twarz potrafi służyć przez lata… – p rzeczy tał g ło ś n o Rafals k i i s k o jarzy ł o d razu . – Cieś lak k ro i twarze, jes t ch iru rg iem p las ty czn y m… – Sek retark a jes t ch o d zącą rek lamą u miejętn o ś ci fach o wy ch p an a d o k to ra – s twierd ził Lo u v ain . – Zro b ił d ziewczy n ie b u zię w s ty lu Łemp ick iej. – M y ś lis z, że mó g ł jes zcze k o mu ś ? – Na s wó j o b raz i p o d o b ień s two … – s p u en to wał Lo u v ain b ib lijn y m cy tatem. – So b o wtó r o d o d b ieran ia n ag ró d ! – Rafals k i p aln ął d ło n ią w med u zę, czy li s tó ł. – Gło s i g es ty k u lację p o d ro b i k ażd y ś red n io zd o ln y p aro d y s ta alb o ak to r… – Ty lk o jak to u d o wo d n ić? – zamy ś lił s ię p o d k o mis arz. – Nie mó g ł zmien ić tęczó wek , b o te s ą jak o d cis k p alca. – Dlateg o alter ego wy s tęp u je p rzeważn ie w p rzy ciemn io n y ch o k u larach … M amy s k u rwiela! Stu k n ęli
s ię
s zk lan k ami
p iwa,
k tó reg o
ju ż
s ię
n ie
n ap ili.
Wy b ieg li
z arty s to ws k iej k awiarn i i czy m p ręd zej wró cili n a k o men d ę. Po d ro d ze p rzez telefo n Lo u v ain zwo łał n ad zwy czajn e zeb ran ie g ru p y o p eracy jn ej. Kazał im rzu cić ws zy s tk o i n aty ch mias t s ię s tawić. Ty lk o Halin a miała zo s tać d o p iln o wan ia Po to ck iej. Dwad zieś cia min u t p ó źn iej Lo u v ain zak o mu n ik o wał ek ip ie, d o czeg o d o s zli z Rafals k im d zięk i p o ezji ws p ó łczes n ej. – Grafo mań s k i b ełk o t n a co ś s ię p rzy d ał! – p ars k n ął k tó ry ś s zy d erczo . – Swo b o d n e s k o jarzen ia to p o d s tawa b u rzy mó zg ó w – o d p o wied ział s u ch o k o mis arz. Uleciał ju ż z n ieg o cały n as tró j d o żartó w. – Po ważn ie wam rad zę p amiętać o ty m n a p rzy s zło ś ć. M o że to i g łu p ie, ale d ziała. A teraz b ierzcie w o b ro ty ws zy s tk ich p ap arazzi w mieś cie! On i p s try k ają fo ty b ez p rzerwy k ażd emu celeb ry cie, więc mu s ieli też u s trzelić s o b o wtó ra Cieś lak a w ch wili, k ied y ten p rzy p ad k iem b y ł b ez o k u laró w. Szu k ajcie u jęć, z k tó ry ch d a s ię zro b ić zb liżen ie tęczó wk i, a n ajlep iej d n a o k a. Gd y b y p an o wie fo to rep o rterzy s ię b o czy li, n ie s tras zy ć, o b iecy wać im d o s tęp d o k ażd eg o miejs ca zd arzen ia, k tó reg o s o b ie zaży czą, an u lo wan ie man d ató w i co k o lwiek wam p rzy jd zie d o g ło wy . Gran ice ro zs ąd k u u s talimy p o tem. W d ru g iej k o lejn o ś ci s k o czy cie n a Ak ad emię M ed y czn ą i, żeb y ś my mieli materiał p o ró wn awczy , wy g rzeb iecie z arch iwu m s tu d en ck ie zd jęcia Cieś lak a o raz ws zy s tk ie in n e, n a jak ie traficie z czas ó w, k ied y p an d o k to r n ie b y ł jes zcze s ławn y i b o g aty .
Rafals k i rezerwu je lab o rato riu m. Cały s p rzęt d o an alizy o b razu i ws zy s cy s p ecjaliś ci mają b y ć n ajd alej za p ó ł g o d zin y d o n as zej wy łączn ej d y s p o zy cji. J a tu taj n a b ieżąco u s u wam tru d n o ś ci n iep rzewid zian e. Fru g o , ch ło p ak i! Go d zin ę p ó źn iej zaczęły p rzy ch o d zić p ierws ze s k an y . Po n as tęp n y ch d wó ch g o d zin ach mieli Cieś lak a n a wid elcu , k o lejn e wzb o g acały o b raz. Ok azało s ię, że p an d o k to r o s o b iś cie b y ł ty lk o n a k o n feren cji p ras o wej o d b y wającej s ię w czas ie, k ied y p o wies zo n o Sawick ą. Wp ad ł tam wted y jak b o mb a, b ez zap o wied zi, zap ewn e w d zik im p o ś p iech u , zawiad o mio n y w o s tatn iej ch wili p rzez k o leg ó w z s ek ty , że p o win ien p iln ie p o k azać s ię w miejs cu p u b liczn y m. To b y ło jeg o jed y n e p rawd ziwe alib i. Po za ty m zaws ze n a ws zy s tk ich o ficjaln y ch g alach wy s tęp o wał jeg o s o b o wtó r o ch wilo wo n ieu s talo n ej to żs amo ś ci – ta k wes tia mo g ła n a razie p o czek ać, wy p ły n ęło b o wiem co ś p iln iejs zeg o . Przeg ląd ając zd jęcia, zwró cili u wag ę n a czło wiek a, k tó ry cały czas k ręcił s ię k o ło s o b o wtó ra, n ajwy raźn iej ro zp ro wad zał g o i u wiary g o d n iał p rzed zn ajo my mi d o k to ra, d o k tó ry ch s am s ię zaliczał, p ers o n alia b y ły w o p is ach k ilk u fo to g rafii – d o k to r Zen o n M alec, k o leg a p o fach u i, zd aje s ię, b izn es o wy ws p ó ln ik Cieś lak a. Wy g ląd ał n a p ers o n ę ważn iejs zą i g łęb iej wtajemn iczo n ą, p y tan ie: jak ważn ą d la s p rawy ? Lo u v ain n iewiele my ś ląc, zd jął Halin ę z o b s erwacji Po to ck iej i k azał p an i as p iran t ro zp raco wać teg o M alca. Na k o n iec d n ia k o mis arz o d jech ał z k rzes łem n a ś ro d ek p o k o ju k o n feren cy jn eg o i zap atrzy ł s ię w s lajd p rzed s tawiający o czy d o k to ra Cieś lak a, p o więk s zo n e p rzez p ro jek to r n a całą ś cian ę. Wrażen ie b y ło n iep o k o jąco s ch izo fren iczn e. Śled ztwo wy s zło właś n ie n a o s tatn ią p ro s tą, ale w p o więk s zo n y ch źren icach zd emas k o wan eg o s atan is ty n ie czaił s ię żad en lęk , ch o ć p o win ien . Raczej ju ż jak aś wred n a d iab els k a p rzewro tn o ś ć… Lo u v ain a o g arn ęło irracjo n aln e p rzeczu cie, że właś n ie co ś s p iep rzy ł. Ty lk o n ie wied ział co . Zlecił więc ś ciś lejs zą o b s erwację miejs c o raz p o d ejrzan y ch i p o s zed ł s ię z ty m p ro b lemem p rzes p ać.
ROZDZIAŁ 2 2 CO SZATAŃSKIE SZATANOWI
Dzis iaj miał b y ć ich wielk i d zień . Zeb rali s ię w k o men d zie p u n k t d ziewiąta, żeb y p o d s u mo wać n ajn o ws ze u s talen ia i p o d jąć fin ało we d ecy zje. Brak o wało ty lk o Halin y , k tó ra b ad ała n o wy tro p . – Cieś lak jes t zb y t in telig en tn y , żeb y trzy mać w d o mu d o wo d y . – Rafals k i o p to wał p rzeciw p o my s ło wi n aty ch mias to weg o zatrzy man ia d o k to ra i p rzes zu k an ia jeg o mies zk an ia. – On jes zcze n ie wie, że my wiemy , więc p o win n iś my p o czek ać, aż s ię b ard ziej wy ch y li. Niech s ię cies zy tą s wo ją p ewn o ś cią s ieb ie i n iech my ś li, że n as wy d y mał. Wted y p ręd zej zro b i co ś g łu p ieg o . – To ma s en s – zg o d ził s ię Lo u v ain . – Ry s iek , co właś ciwie z alib i o jca Pawła? – Po d czas o s tatn ieg o mo rd ers twa p rzeb y wał w Lu b lin ie n a rek o lek cjach d la k s ięży s ed ewak an ty s tó w. Pó łleg aln a imp reza z p u n k tu wid zen ia Ko ś cio ła, ale d la n as s p rawa czy s ta – o d p o wied ział p o d k o mis arz Szczu k a, zwan y „Ry ś k iem" alb o „Kazimierą", zależn ie o d teg o , czy mó wio n o d o n ieg o , czy o n im. – M o że też tam b y ł jeg o s o b o wtó r? – rzu cił k to ś . – Nie s ąd zę. Fig u ran t o d p rawiał tam ms zę try d en ck ą, a że to zas ad n iczy g o ś ć, więc p ro fan o wi n a co ś tak ieg o ch y b ab y n ie p o zwo lił. – Łatwo mó g ł zn aleźć k o g o ś , k to g o zas tąp i w Wars zawie. – Lo u v ain p o my ś lał o ek ip ie fach o wy ch i s erd eczn y ch zak o n n ik ó w-k o man d o s ó w. – Co z alib i o jca Pawła w in n y ch p rzy p ad k ach ? – Na p ewn o n ie miał g o , k ied y zamo rd o wan o Sawick ą. Zn ik n ął wted y n a cały d zień . Nie o d b ierał telefo n ó w, a miał jed en z s amej k u rii. Od d zwo n ił d o p iero n as tęp n eg o d n ia. Żeb y u s talić alib i w p o zo s tały ch p rzy p ad k ach , mu s ielib y ś my g o p rzes łu ch ać. – Gd zie jes t teraz? – W ty m d o mu k o ło Tłu s zcza, k tó ry mu d o k to rek p o d aro wał. Wró cił tam z Lu b lin a d ziś w n o cy . – Po to ck a jes t w p racy ? – k o n feren cy jn eg o s to łu .
Lo u v ain
p rzen ió s ł wzro k
n a d ru g i k o n iec
– Po win n a. Up ewn ię s ię jes zcze. – Od p o wied zialn y za ten o d cin ek p o licjan t s ięg n ął p o telefo n . – Co o … ? – zd en erwo wał s ię p o ch wili. – Kied y n ib y ch cieliś cie o ty m zameld o wać?! – As p iran t Pils k i zas ło n ił d ło n ią mik ro fo n . – Po to ck a n ie p rzy s zła d zis iaj d o firmy . – Us talić, g d zie jes t! – wark n ął Lo u v ain , czu jąc, że ro b i mu s ię g o rąco . – Ale ju ż! – Tak jes t… – Po zo s tali s p rawd zać, co jes zcze n am s ię s p ierd o liło ! Dzies ięć min u t p ó źn iej o k azało s ię, że d o k to r Cieś lak d o k o n ał b ilo k acji i p rzeb y wa jed n o cześ n ie w d wó ch ró żn y ch miejs cach . By ł u s ieb ie w d o mu i u o jca Pawła… – Kto ś tro ch ę p o d o b n y d o Cieś lak a właś n ie d o n ieg o p rzy jech ał. – Tro ch ę p o d o b n y ?! Czy ja mam was z p o wro tem d o s zk ó łk i w Szczy tn ie wy s łać?! – Lo u v ain p o czu ł, że za ch wilę wy jd zie z s ieb ie i zaczn ie s ię zach o wy wać jak Ad o lf Hitler w k u lto wej s cen ie filmu „Up ad ek ". Brak o wało ty lk o o łó wk a d o p o łaman ia. – M ężczy zn a o p o d o b n ej s y lwetce i u wło s ien iu k wad ran s temu ws zed ł d o d o mu o jca Pawła w to warzy s twie p ięciu n iezid en ty fik o wan y ch zak o n n ik ó w w k ap tu rach , k tó rzy g o o taczali i zas łan iali, tak że n ie b y ło wid ać twarzy . Pró b u jemy g o teraz p rzy filo wać p rzez o k n a… Za ch wilę wp ły n ęło k o lejn e u s talen ie. – Po to ck a wzięła z s ameg o ran a u rlo p n a żąd an ie. Wezwała tak s ó wk ę p o d d o m. Wiemy , z jak iej k o rp o racji. – Us talcie, g d zie k azała s ię zawieźć! – J es teś my w trak cie. Zaraz b ęd ziemy to wied zieć… „Zaraz" ro zciąg n ęło s ię d o d o k ład n ie d ziewiętn as tu min u t, b o d y s p o zy to rk a zaży czy ła s o b ie wp ierw n a włas n e o czy zo b aczy ć p o licy jn ą leg ity mację. – Na p lac Wils o n a. – Us ły s zeli wres zcie. – Do k ład n ie n a p ark in g p rzy Kras iń s k ieg o . – Po s zła d o Cieś lak a? – zas tan o wił s ię Rafals k i. – Alb o z n im… – s k rzy wił s ię Lo u v ain i p o d jął d ecy zję. – Wb ijamy d o d o k to rk a! Weźcie s p rzęt d o an alizy tęczó wk i. M u s imy mieć p ewn o ś ć, czy to ab y n a p ewn o o n . – Po jad ę! – o fiaro wał s ię Rafals k i. – Ty zo s tajes z ze mn ą – u ciął Lo u v ain . – Będ zies z mi p o trzeb n y , jak s ię więcej s p iep rzy , czu ję, że to d o p iero p o czątek … Przez k o lejn e d wad zieś cia min u t czek ali n a meld u n k i, s ied ząc jak n a s zp ilk ach .
Najp ierw o d ezwała s ię ek ip a in terwen cy jn a wy s łan a n a Żo lib o rz. – Pan ie k o mis arzu , meld u ję, że n a miejs cu zamies zk an ia p o d ejrzan eg o zas taliś my o s o b n ik a p o d ająceg o s ię za p o d ejrzan eg o , k tó reg o id en ty czn o ś ć z p o d ejrzan y m wy k lu czy ła jed n ak an aliza o p to elek tro n iczn a tęczó wk i o k a. Co mamy ro b ić? – Wy leg ity mo wać, k u rwa! – Lo u v ain b y ł p ewien , że właś n ie w tej ch wili trafiła g o ap o p lek s ja. Omal n ie rzu cił telefo n em o p o d ło g ę. – Co za k rety n ó w tam wy s łali?! – M ó wiłem, że d o p iln u ję… – o b ru s zy ł s ię Rafals k i. – M o że p o ś lemy Halin ę, żeb y to o g arn ęła? – zap ro p o n o wał. – Do b ra! Daj jej zn ać! – Ko mis arz zg o d ził s ię b ez n amy s łu , p o czy m d o p iero d o ło ży ł s tarań , b y s ię u s p o k o ić i zacząć my ś leć lo g iczn ie. – Ilu n as zy ch o b s erwu je d o m o jca Pawła? – Dwó ch . – Za mało , żeb y zd jąć s ek tę fan aty k ó w… Ws p o mn ian i p rzed ch wilą p o licjan ci właś n ie o d ezwali s ię s ami. Po p ro s ili o ro zmo wę z k o mis arzem. – Słu ch am… – Lo u v ain wziął p o d an ą k o mó rk ę i p rzełączy ł n a g ło ś n ik . – Szefie, mamy co ś w ramach reh ab ilitacji. – Ro zmó wca k o mis arza z d u mą zawies ił g ło s , n ie zd ając s o b ie s p rawy , jak b ard zo p rzeciąg a s tru n ę. – Co ? – zap y tał Lo u v ain to n em łag o d n ie ak s amitn y m. – Ob s erwację n ag ry wamy n a b ieżąco i właś n ie p rzejrzeliś my n a zb liżen iach materiał z wejś cia ty ch zak o n n ik ó w. Stwierd ziliś my , że jed n emu z n ich , jak s zed ł p o s ch o d ach , s p o d h ab itu p o k azały s ię n a ch wilę d ams k ie s zp ilk i… – Dzięk u ję, o d ezwę s ię. – Lo u v ain ro złączy ł s ię i s p rawd ził g o d zin ę. By ło za p ó źn o . Po zo s tało ju ż ty lk o n ad ać b ieg czy n n o ś cio m ru ty n o wy m. – M ich ał, wzy waj ek ip ę AT – p o lecił p artn ero wi. – Lek arz s ąd o wy n iech d o łączy też. – Po p tak ach … – d o my ś lił s ię Rafals k i. Lo u v ain z rezy g n acją p o k iwał g ło wą.
*** W d ro d ze n a miejs ce ak cji in icjaty wę p rzejął n ad k o mis arz Kru czak – d o wó d ca an ty terro ry s tó w. Po licjan to m o b s erwu jący m d o m o jca Pawła zlecił ro zp o zn an ie teren u i wy ty p o wan ie miejs c p o s to ju d la g ru p y s ztu rmo wej, ws p arcia med y czn eg o o raz
d ró g p o d ejś cia d o celu . Tamci zab rali s ię za to o ch o czo i wk ró tce ich d ialo g zro b ił s ię n ieb y wale tward ziels k o -p ro fes jo n aln y . Nic ty lk o film k ręcić! Lo u v ain n ie wtrącał s ię w to całe h arcerzy k o wan ie. Bez p rzerwy , wciąż o d n o wa, liczy ł, ile czas u s tracili, i zas tan awiał s ię, g d zie p o p ełn ił b łąd . Wy ch o d ziło mu , że za d elik atn ie o b s zed ł s ię z b ied n ą, ch o rą Po to ck ą… A p rzecież wied ział, b a, s am mó wił to g ło ś n o , że o n a jes t mis trzy n ią man ip u lacji. M iał o ch o tę zg rzy tać zęb ami. – J ak ieś k o n k lawe tam mają… – o zn ajmił n ag le o b s erwato r. – Z k o min a właś n ie zaczął lecieć d y m. – J ak ieg o k o lo ru ? – zain teres o wał s ię d o wó d ca an ty terro ry s tó w. – Na razie zwy k ły , s zary . Ale ch y b a tro ch ę za wcześ n ie n a imp rezę p rzy k o min k u … – Dajcie zn ać, g d y b y ten d y m zro b ił s ię czarn y – o d ezwał s ię Rafals k i, n ajwy raźn iej my ś lał o ty m s amy m co Lo u v ain , czy li p alen iu zwło k . Ty le d o b reg o , że p o ra b y ła p o międ zy g o d zin ami s zczy tu i p o g o d a o s zczęd ziła im trad y cy jn ej lis to p ad o wej p lu ch y . By ło s u ch o , s ło n eczn ie, b łęk itn ie. Ko n wó j z Ko men d y Sto łeczn ej n ie u ty k ał w k o rk ach an i n ie ry zy k o wał n iep lan o weg o p o s to ju w ro wie. Nie włączali s y ren , żeb y n ie zwracać n a s ieb ie u wag i. Tak p rzeb ili s ię p rzez wars zaws k ie p rzed mieś cia i d o jeżd żali p o d Tłu s zcz. Wted y zg ło s iła s ię Halin a ze s wo imi u s talen iami. – So b o wtó r jes t czy s ty ! – o zn ajmiła. – To n iejak i Ig n acy Su leju k , ab s o lwen t s zk o ły teatraln ej. Nie mó g ł zn aleźć p racy w zawo d zie, więc zg o d ził s ię n a p ro p o zy cję Cieś lak a, d o k tó reg o z n atu ry b y ł też d o s y ć p o d o b n y . An i o n , an i M alec n ie mieli p o jęcia, że zap ewn iają Cieś lak o wi jak ieś alib i. – Ty lk o co ?! – b u rk n ął ziry to wan y Lo u v ain . – To b y ł p ro jek t ś ciś le b izn es o wy , a właś ciwie p ro mo cy jn y . Cieś lak i M alec p lan o wali o two rzy ć w USA całą s ieć k lin ik ch iru rg ii p las ty czn ej, zn aleźli in wes to ró w, ale że k o n k u ren cja w tej b ran ży jes t n ap rawd ę s iln a, to wy my ś lili, że p o s łu żą s ię s o b o wtó rem Cieś lak a, k tó reg o u jawn ią w s zczy to wy m mo men cie k amp an ii rek lamo wej. Na razie s zk o lili i tes to wali g o w Po ls ce, o czy wiś cie w n ajwięk s zej tajemn icy h an d lo wej. M alec b ezp o ś red n io n ad zo ro wał o ficjaln e wy s tęp y Su leju k a i tu s zo wał jeg o wp ad k i. Ob aj twierd zą, że b y li całk o wicie p rzek o n an i, że w ty m czas ie Cieś lak s ied zi w d o mu zamk n ięty n a cztery s p u s ty , żeb y im n ie zep s u ć ro b o ty . Nie ma n awet p o s zlak , b y k tó remu ś z n ich zarzu cić ws p ó łu d ział. – Do b ra ro b o ta! – p o ch walił ją Lo u v ain i jed n o cześ n ie zd ał s o b ie s p rawę, że
s k łamał. Na p ewn o n ie b y ło d o b rze, że Halin a n ie b y ła tu teraz z n imi, że całą jej en erg ię i u miejętn o ś ci s k iero wali w ś lep y zau łek ś led ztwa. Po win n a b y ła b ez p rzerwy p iln o wać Po to ck iej. M o że d ru g iej k o b iety ta s fik s o wan a rek ru terk a n ie wy wio d łab y tak łatwo w p o le… ? Na an alizę b łęd ó w b y ło ju ż jed n ak za p ó źn o . Do jech ali. – Wch o d zimy z mars zu ? – zwró cił s ię d o k o mis arza s zef AT. – Tak . – W p o rząd k u . Po trzeb u ję trzech min u t, żeb y ro zs tawić lu d zi. Lo u v ain n ie s k o men to wał. – Słu ch ajcie! – ro zleg ło s ię w g ło ś n ik u . – Tam w ś ro d k u jes t… – Rad io zas zeleś ciło i u cich ło . – Co ? Kto ?! – p o n ag lił Rafals k i. – Przed ch wilą p o k azała s ię twarz w o k n ie… u p ewn iamy s ię… Tak , to n a p ewn o o n ! Ten zag in io n y d zien n ik arz Bileck i! J es t p rzeb ran y za mn ich a. Ws zy s cy o b ecn i w fu rg o n etce o ficero wie p o licji p o p atrzy li p o s o b ie k o mp letn ie zas k o czen i. – Co o n tam ro b i? – Gło wy n ie d am. Patrzy ł s ię p rzez o k n o w s tro n ę fu rtk i. Wy g ląd a n a to , jak b y p iln o wał d o mu … – Dzięk u ję, b ez o d b io ru ! – Szef an ty terro ry s tó w o b ejrzał s ię n a Lo u v ain a i zap y tał. – Ten Bileck i to wró g czy p rzy jaciel? – Ofiara s ek ty . – Do b rze, o b ejd ziemy s ię z n im d elik atn ie. Po licy jn e s amo ch o d y zaczęły p ark o wać za ro g iem u licy , p rzy k tó rej s tała s ied zib a s ek ty o jca Pawła. Na p ierws zy rzu t o k a o k reś len ie „s ied zib a" wy d awało s ię p rzes ad n e. By ł to zwy k ły p o d miejs k i d o mek jed n o ro d zin n y , jak ich wiele. Arch itek tu ra ws p ó łczes n a w s ty lu b ad ziewn o -p leb ejs k im, czy li p ło t z lan eg o b eto n u , k o lu mien k i n aćk an e g d zie s ię d a, d ach p o k ry ty p an elami z zielo n ej b lach y , imitu jący mi d ach ó wk ę. Balk o n p ierws zeg o p iętra ro zciąg n ięty d o ro zmiaró w lo tn is k a d la h elik o p teró w o to czo n o p s eu d o ś red n io wieczn y mi b lan k ami. Brak o wało ty lk o wieży , a b y łb y k las y czn y g arg amel. Nic d ziwn eg o , że d o k to r Cieś lak s ced o wał tę n ieru ch o mo ś ć n a Ko ś ció ł, b o in aczej k o lo ro we g azety b y mu ży ć n ie d ały , że n ib y tak i ś wiato wy k ró l ży cia, a k o mp letn ie b ez g u s tu . W mo men cie, k ied y Lo u v ain i p o zo s tali zo b aczy li ten b u d y n ek n a włas n e o czy ,
u n o s zący s ię z k o min a d y m zro b ił s ię czarn y . – Palą tru p a – o zn ajmił k o mis arz. – Nie ma czas u , wch o d zimy o d razu ! – M u s zę n ajp ierw p o s łać lu d zi n a ty ły tej p o s es ji i d wó ch s n ajp eró w n a s ąs ied n ie s try ch y – s p rzeciwił s ię Kru czak . – Nie ma g łu p ich , n ie d am s ię tu wro b ić w d ru g ą M ag d alen k ę! Sam p an k o mis arz mó wił, że to o s tra s ek ta, tam mo że b y ć ws zy s tk o … Lo u v ain p rzy zn ał mu rację, ch o ć s ię w n im g o to wało . An ty terro ry ś ci zaczęli zajmo wać s tan o wis k a. W ty m mo men cie p o d b ieg ł d o n ich jed en z czu wający ch tu wcześ n iej o b s erwato ró w. – Do wied zieliś my s ię jes zcze czeg o ś ! – zameld o wał. – Na miejs cu tej ch ału p y b y ła w latach o s iemd zies iąty ch ferma p ieczarek . M ają tam p o d o b n o zajeb is te p iwn ice! – Tak s ię właś n ie zas tan awiałem, g d zie s ię w ty m d o meczk u p o mieś ciła cała s ek ta… – s k o men to wał z p rzek ąs em s zef g ru p y AT. – Ojciec n as zeg o d o k to ra b y ł b ad y larzem w ty ch s tro n ach – p rzy p o mn iał s o b ie Rafals k i. – Ro b o t p iro tech n iczn y b y n am s ię p rzy d ał… M am p ch ać lu d zi w p o d ziemn y lab iry n t? – J a p ó jd ę p rzo d em! – Lo u v ain n ie wy trzy mał. – Tak i s tary zg red p rzed zło mo wan iem wy s tarczy wam za ro b o ta! – A p an k o mis arz ma b ro ń ? Nie miał. Ak u rat p is to letu mu n ie zwró cili. In s p ek to r Pięta n a o d ch o d n e s wo jemu d ro g iemu „es b eck iemu s k u rwielo wi" p o d ło ży ł ś win ię i n ak azał wery fik ację p o zwo len ia n a b ro ń , w ty m p o wtó rn e zaliczen ie tes tó w p s y ch o fizy czn y ch . Teo rety czn ie p o załaman iu n erwo wy m tak b y wy p ad ało … Lo u v ain n ie miał g ło wy s ię z ty m wo zić an i teg o o d k ręcać. – Ch ce p an g n ata? – Nie, d zięk u ję. Nie b ęd ę s tras zy ć Bileck ieg o b ro n ią, n ieb o rak d o ś ć ju ż p rzes zed ł. – Przy n ajmn iej k amizelk ę n iech p an zało ży . – M am co ś lep s zeg o … – Ko mis arz o b macał k ies zen ie, o d n alazł i wło ży ł n a p alec p ierś cień z ró żań cem. – M o że to mu co ś p rzy p o mn i – d o d ał ty tu łem wy jaś n ien ia. – M o żemy wk raczać! – Do wó d ca AT o d eb rał o s tatn i meld u n ek . – Wch o d zę n o rmaln ie o d fro n tu – o zn ajmił Lo u v ain . – Wy mi to ru jecie d ro g ę jak b y co .
– Tak jes t! Wy s zed ł z p rzeczn icy , p rzy k tó rej wy lo cie s tali, p rzes zed ł n a d ru g ą s tro n ę u licy i wy p ro s to wan y ru s zy ł p ro s to d o fu rtk i. Trzech an ty terro ry s tó w p o d ąży ło za n im, k u ląc s ię i k ry jąc za p ło tem. Fu rtk a b y ła zamk n ięta. Czarn y d y m z k o min a zg ęs tn iał. Z tej o d leg ło ś ci wy raźn ie czu ć b y ło p alo n e mięs o . Lo u v ain n ie zamierzał k o rzy s tać z d o mo fo n u . J ed en z an ty terro ry s tó w ch y łk iem p rzy s u n ął s ię d o k o mis arza i w p arę s ek u n d ro zp rawił s ię z zamk iem wy try ch em. Lo u v ain p rzemierzy ł p o d wó rk o , trzy s to p n ie n a weran d ę, ch wy cił k lamk ę. Też zamk n ięte. Ko mis arz o d razu o d s u n ął s ię n a b o k , s ch o d ząc z d ro g i d wó jce AT, k tó ra ju ż wzięła ro zb ieg z taran em. Wy walili d rzwi o d p ierws zeg o u d erzen ia. Nie b y ły s zczeg ó ln ie s o lid n e. An ty terro ry ś ci p o rzu cili taran i s ięg n ęli p o b ro ń . J ed en zaczął ru ty n o wo s p rawd zać p rzed p o k ó j. Lo u v ain ws zed ł d o ś ro d k a, n ie czek ając n a ich p o zwo len ie. – Stać, b o s trzelam! To b y ł g ło s Bileck ieg o . – Nie mam b ro n i – p o wied ział k o mis arz, wk raczając d o s alo n u . Ro zło ży ł ręce, p o k azu jąc, że s ą p u s te. – An i k ro k u , b o b ęd ę s trzelał! – Pan ie M arcin ie, ju ż p o ws zy s tk im… – Lo u v ain s p o jrzał mu w o czy i u rwał. Zd ał s o b ie s p rawę, że ma d o czy n ien ia z ciężk im k lin iczn y m p rzy p ad k iem s y n d ro mu s zto k h o lms k ieg o . Teg o czło wiek a, k tó ry teraz s tał p rzed n im, d o tąd n ie zn ał. Ko mis arz n ap o tk ał wzro k zimn eg o mo rd ercy i zd ał s o b ie s p rawę, że p o p ełn ił k o lejn y p o ważn y b łąd . – Rzu ć b ro ń !!! Kład ź s ię!!! Na p o d ło g ę!!! Ale ju ż!!! – ro zwrzes zczeli s ię an ty terro ry ś ci, o b ieg ając Lo u v ain a z o b u s tro n . Nag le zro b iło s ię ich z d zies ięciu i b y ło ich ws zęd zie p ełn o . J ed en zerwał zas ło n ę z o k n a. W p o k o ju p o jaś n iało , a n a s k ro n i Bileck ieg o zatań czy ła czerwo n a p lamk a las ero weg o celo wn ik a. Nik t jed n ak n ie p o ciąg n ął za s p u s t. Ob o wiązy wały p o p rzed n ie ro zk azy , b y trak to wać b y łeg o red ak to ra jak o fiarę. – Zas trzelę g o ! – wrzas n ął Bileck i, mierząc d o k o mis arza. – To wy s ię s tąd
wy n o ś cie, o n zo s taje tu ze mn ą! Pis to let miał o d b ezp ieczo n y . By ł to P-6 4 , tak zwan y Czak z p o s tk o mu n is ty czn eg o d emo b ilu . Pierws za s łu żb o wa b ro ń Lo u v ain a. I b y ć mo że o s tatn ia, z k tó rą p rzy s zło mu mieć d o czy n ien ia... Ek s d zien n ik arz n ie wy g ląd ał n a wp rawn eg o s trzelca, ale z ty ch czterech metró w raczej n ie p o win ien b y ł s p u d ło wać. Lo u v ain milczał i my ś lał. An ty terro ry ś ci, n ie mo g ąc d o czek ać s ię n a n o we ro zk azy , zaczęli o k azy wać wah an ie. – Wezwiemy n eg o cjato ra – p o wied ział ich d o wó d ca g d zieś za p lecami k o mis arza, p o czy m d o d ał, zn iżając g ło s : – Facet p o win ien p o g ad ać z p s y ch o lo g iem… Bileck i wid ząc, że jeg o d etermin acja o d n o s i s k u tek , u ś miech n ął s ię p as k u d n ie. – Zo s tać n a p o zy cjach ! – zawo łał Lo u v ain . Zab awa z n eg o cjato rem o raz n im s amy m w ro li zak ład n ik a mo g ła p rzeciąg n ąć s p rawę n awet o k ilk an aś cie g o d zin . Ty mczas em g d zieś w p iwn icach teg o d o mu p ło n ęły d o wo d y zb ro d n i… – Zab iję cię! – wrzas n ął Bileck i, zn ó w tracąc p an o wan ie n ad s o b ą. Starał s ię wy mierzy ć d o k ład n ie w s erce k o mis arza. No rmaln ie n ied o ś wiad czo n y s trzelec celo wałb y raczej w ś ro d ek tu ło wia alb o w b rzu ch . Bileck i jed n ak wy raźn ie zafik s o wał s ię n a s ercu , n a lewej p o ło wie p iers i, jak b y trzy mał s ię teg o , co ju ż d o b rze zn ał… W ty m mo men cie Lo u v ain d o my ś lił s ię, k to n iewp rawn ie rżn ął n o żem związan ą d ziewczy n ę n a cmen tarzu Bró d n o ws k im. A p o tem my ś li k o mis arza u ło ży ły s ię b ły s k awiczn ie w d o s k o n ale k laro wn e flou – Bileck i trzy mał p is to let ty lk o jed n ą ręk ą… zatem ch wy t b y ł n ies tab iln y … P-6 4 miał ch o lern ie tward y s p u s t… Nied o ś wiad czo n y s trzelec, p o k o n u jąc o p ó r s p u s tu , zwy k le o d ru ch o wo zad ziera lu fę d o g ó ry … Przeciwd ziałało temu u ch wy cen ie k o lb y d ru g ą ręk ą… ale Bileck i miał n a lewej d ło n i o p atru n ek … – Lo u v ain u ś wiad o mił s o b ie to ws zy s tk o w mg n ien iu o k a. – Do ś ć teg o ! – wark n ął k o mis arz z wś ciek ło ś cią. Sp o jrzał Bileck iemu p ro s to w o czy i zamark o wał s zy b k i k ro k w p rzó d , jed n o cześ n ie u n o s ząc g wałto wn ie ramio n a, jak b y ch ciał s ię n a n ieg o rzu cić i złap ać za g ard ło . – Ty g n o ju ! Pad ł s trzał. W tej s amej s ek u n d zie zag rzech o tały b ery le an ty terro ry s tó w i d ziu rę w o k n ie wy b ił p o cis k s n ajp era s trzelająceg o z d ru g iej s tro n y u licy . Dla red ak to ra Bileck ieg o s k o ń czy ło s ię d ru g ie ś red n io wiecze. Bezwład n ie
o d rzu co n y imp etem p o cis k ó w, ło p o cząc h ab item, ru n ął p o d ś cian ę p o k o ju . Wo k ó ł n ieg o zaczęła s zy b k o ro s n ąć p lama k rwi. Lo u v ain wciąż s tał. Zd arzy ło s ię d o k ład n ie to , co s o b ie wy k alk u lo wał. Bileck i mierząc wy s o k o , a d o teg o p o s p ies zn ie, i mo cn o ś ciąg ając s p u s t, u n ió s ł za b ard zo lu fę i k u la p rzes zła n ad ramien iem k o mis arza. Wy raźn ie u s ły s zał jej ś wis t k o ło leweg o u ch a. M imo to wciąż p o wo li, o s tro żn ie u p ewn iał s ię, że ży je, d alej o d d y ch a, a s erce mu wciąż b ije… Stwierd ził też, że w p alcach o b raca ró żan iec… – Zawró cił p an z d łu g iej d ro g i – s k o men to wał Kru czak , s tając o b o k . – To b y ło zamierzo n e czy p ró b a s amo b ó jcza? – Załaman ie n erwo we! – wy ch ry p iał Lo u v ain . Wezwan o lek arza, k tó ry s twierd ził zg o n red ak to ra. An ty terro ry ś ci ro zb ieg li s ię p o d o mu , s zu k ając wejś cia d o p iwn ic. Zn aleźli je s zy b k o . Uk ry te p o d mak atk ą w ś cien n ej wn ęce n iewielk ie d rzwi b y ły s o lid n e i zab ezp ieczo n e cy fro wy m zamk iem. Na s zczęś cie mieli ze s o b ą fach o wca ze s p rzętem. Ro zk ręcen ie o b u d o wy i p o d łączen ie łamacza k o d ó w zajęło mu min u tę. J ed n ak s zy fr o k azał s ię n ieb an aln y . Tes to wan y z s zy b k o ś cią milio n a p ró b n a s ek u n d ę p o min u cie wciąż trzy mał. In fo rmaty k p o łączy ł s ię więc z In tern etem, g d zie miał d o d y s p o zy cji s ieć k o mp u teró w p o łączo n y ch w wirtu aln y o d p o wied n ik Cray a. Teraz wy s tarczy ły d wad zieś cia trzy s ek u n d y , ab y d rzwi d o p o d ziemi s tan ęły o two rem. Uk azały s ię wąs k ie, o p ad ające w ciemn o ś ć s ch o d y . – Całk iem jak n o ra Fritzla… – s k o men to wał p o n u ro Rafals k i. Lo u v ain p o s tan o wił n ie czek ać, aż d o wó d ca g ru p y AT zaczn ie zg łas zać zas trzeżen ia i mo zo ln ie zab ezp ieczać teren , ty lk o o d razu zb ieg ł n a d ó ł. W tej ch wili k o mis arz czu ł s ię n iezn is zczaln y . Na k o ń cu s ch o d ó w zaczy n ał s ię k o ry tarz, d łu g i n a jak ieś k ilk an aś cie metró w. W jeg o b o czn y ch ś cian ach zn ajd o wały s ię wn ęk i z d rzwiami, te n ajb liżs ze, p o lewej, b y ły u ch y lo n e i wy d o b y wało s ię zza n ich mig o czące ś wiatło . Ko mis arz ws zed ł tam, an ty terro ry ś ci za n im. Sala b y ła p ro s to k ątn a i o b s zern a, miała d o b re s to metró w k wad rato wy ch p o wierzch n i. Po ś ro d k u , p o d ro zło ży s ty m s to żk o wy m o k ap em s zu miąceg o g d zieś wy s o k o wen ty lato ra, p aliło s ię o g n is k o , ro zn ieco n e n a k amien n y m p o d mu ro wan iu . Bez wątp ien ia n iewielk i s to s o fiarn y . Bard ziej w g łęb i zn ajd o wał s ię o łtarz u d rap o wan y czarn ą tk an in ą, n a k tó ry m leżała b ezwład n ie n ag a, zalan a k rwią k o b ieta. Na ś cian ie n ad n ią wis iały d wa k ru cy fik s y – p o p rawej, n ad g ło wą, zawies zo n y
n o rmaln ie, p o lewej zaś , n ad n o g ami, o d wró co n y . Na p o s ad zce p o d k rzy żami s tały liczn e p ło n ące ś wiece, o d p o wied n io z b iałeg o i czarn eg o wo s k u , o taczające p ó łk ręg iem o łtarz. Wy g ląd ało n a to , że Bileck i n ie b y ł jes zcze d o ś ć g łęb o k o wtajemn iczo n y m czło n k iem s ek ty , ab y o g ląd ać to miejs ce i u czes tn iczy ć w o d p rawian y ch tu o b rzęd ach . Dlateg o k azan o mu zo s tać n a g ó rze i p iln o wać. Po d ziemn e s an k tu ariu m o d p alen is k a d o o łtarza b y ło p rzed zielo n e d o k ład n ie n a p ó ł g ru b ą b iałą lin ią. Na p rawo o d n iej k lęczało trzech zak o n n ik ó w w h ab itach , p o lewej s tało trzech n ag ich mężczy zn . J ed n y m z n ich b y ł d o k to r Cieś lak . I b y ło ju ż p o ws zy s tk im. Kied y p o licjan ci wb ieg li d o ś ro d k a, Cieś lak właś n ie n aciąg ał s p o d n ie. Na ich wid o k s p o k o jn ie d o p iął ro zp o rek . Po zo s tali o b ecn i n ie ru s zy li s ię ze s wo ich miejs c, n ik t n ie s tawiał o p o ru . – Stać! Nie ru s zać s ię! – n iep o trzeb n ie.
Krzy k i
an ty terro ry s tó w wy b rzmiały
zu p ełn ie
Plamy ś wiatła z h alo g en ó w p o d lu fami k arab in ó w tań czy ły p o ś cian ach i s u ficie jak o p ętan e, b ard ziej p rzes zk ad zając, n iż p o mag ając d o jrzeć s zczeg ó ły całej s cen erii. – Gaś n ice! Nap rzó d ! Pręd k o ! – zawo łał p rzy to mn ie d o wó d ca g ru p y AT. Dwó ch lu d zi d o s k o czy ło d o p alen is k a i s tłu miło o g ień s y czący mi tu man ami p ro s zk u . Do p iero teraz o b ecn i w s an k tu ariu m s atan iś ci zaczęli zd rad zać n iep o k ó j, ale an ty terro ry ś ci ju ż ich o b s tąp ili, p o walili i zaczęli s k u wać. Zak o n n icy p o s wo jej s tro n ie wciąż mo d lili s ię n a k o lan ach , więc n a razie ich n ie ru s zan o , ty lk o ś led zo n o u ważn ie k ażd y ich ru ch . Lo u v ain o min ął d o g as ające p alen is k o i p o s tąp ił p arę k ro k ó w w s tro n ę o łtarza. Leżała n a n im Beata Po to ck a z b ezwład n ie ro zło żo n y mi n o g ami. Na p ierws zy rzu t o k a wy g ląd ało , jak b y p ró cz zg wałcen ia wy rwan o jej jes zcze s erce. Ch o ć mo że b y ła ty lk o k rwią wy mazan a… Z tej o d leg ło ś ci n ie d ało s ię teg o ro zró żn ić. Zab ili ją czy n ie zab ili? Ko mis arz ch ciał p o d ejś ć d o d ziewczy n y , b y s ię u p ewn ić, ale p o ws trzy mał g o d ialo g za p lecami. – Do k to rze, co tam jes t? – zap y tał Kru czak . – Szczątk i d zieck a – o d p arł lek arz, g rzeb iąc d łu g ą p ęs etą w p alen is k u . – Niemo wlęcia lu b zaawan s o wan eg o p ło d u … Płeć ch wilo wo n iemo żliwa d o u s talen ia, ale zach o wan eg o materiału wy s tarczy n a b ad an ia DNA. Zd ąży liś my w p o rę... – Wy jął z walizeczk i fo lio wą to reb k ę i zaczął zab ezp ieczać d o wo d y .
– To b y ło d zieck o g rzech u i d lateg o mu s iało zo s tać o d d an e s zatan o wi! – Ro zleg ł s ię d o n o ś n y g ło s o jca Pawła, k tó ry właś n ie zaczął p o d n o s ić s ię z k o lan . – Co n ależy d o s zatan a p o win n o mu zo s tać o d d an e! Dwaj an ty terro ry ś ci n aty ch mias t s k u li mu ręce n a p lecach , n ie o p ierał s ię. Po tem n a zn ak Lo u v ain a o d s tąp ili o d d u ch o wn eg o i zajęli s ię jeg o ak o litami. Ci p o d d ali s ię b ez s ło wa. – J es tem w p ełn i ś wiad o m mo jej o d p o wied zialn o ś ci wo b ec wład zy ś wieck iej – zak o mu n ik o wał o jciec Paweł. – Nie zawah am s ię jej p o n ieś ć. Od tąd mo że p an liczy ć, k o mis arzu , n a ws zelk ą ws p ó łp racę z mo jej s tro n y . – Pro s zę n ie liczy ć n a s tatu s ś wiad k a k o ro n n eg o – o d p arł z p rzek ąs em Lo u v ain . – Nie o czek u ję teg o … – Nic n a mn ie n ie macie! – Do k to r Cieś lak u zn ał za s to s o wn e włączy ć s ię d o ro zmo wy . – Każd emu wo ln o p o d y mać w tak im entourage’u, jak i lu b i. Nie mam p o jęcia, co te czu b k i s fajczy ły w ty m k o min k u , my ś lałem, że to jak aś lalk a. A s p ró b u jcie ty lk o zro b ić mi p ro ces p o s zlak o wy , to mo i ad wo k aci wd ep czą was w ziemię! M ed ia też b ęd ą p o mo jej s tro n ie! – Zn ajd zie s ię co ś więcej n iż p o s zlak i – o d rzek ł s p o k o jn ie o jciec Paweł. – M amy p ełn ą d o k u men tację v id eo ws zy s tk ich n as zy ch p o czy n ań . Uży waliś my k amer z n o k to wizo rami… Ws zy s tk ie d o wo d y p rzek ażę p an u k o mis arzo wi. – Ty jeb an y k lech o ! – wy d arł s ię Cieś lak . – Zg n ijes z w p ierd lu razem ze mn ą! – Wy p ro wad zić p o d ejrzan y ch ! – zarząd ził Lo u v ain , jed n o cześ n ie an ty terro ry s to m zn ak , że ch ce jes zcze p o mó wić z o jcem Pawłem. – J ed ziemy n a jed n y m wó zk u ! – wrzas n ął d o k to r n a o d ch o d n e.
d ając
– Wiem to i jes tem g o tó w n a tę o fiarę. M o ja mis ja s k o ń czo n a. Pro s zę ty lk o o jed n o … – zwró cił s ię d o Lo u v ain a eg zo rcy s ta. – Słu ch am. – Kied y b ęd zie p an ro zmawiał z k s ięd zem arcy b is k u p em, a jes tem p ewien , że n as tąp i to wk ró tce, p ro s zę p rzek azać J eg o Ek s celen cji, ab y zap ewn ił p an n ie Beacie g o d n e k iero wn ictwo d u ch o we. J a ju ż n ie zd o łam jej s łu ży ć… Lo u v ain miał ju ż n a k o ń cu języ k a s ark as ty czn y k o men tarz, ale n ie zd o łał g o wy g ło s ić, g d y ż w ty m mo men cie ro zleg ł s ię p rzed ziwn y o d g ło s – co ś jak b y g ło ś n e czk n ięcie, ch rząk n ięcie i ch ark o t, p rzech o d zący w u p io rn y ś miech k o b iety -d emo n a. Po to ck a ży ła, alb o raczej zaczy n ała zmartwy ch ws tawać… Sąd ząc p o o d g ło s ach , k tó re z s ieb ie wy d awała, zd ecy d o wan ie to d ru g ie.
Lek arz, k tó ry właś n ie zmierzał w jej s tro n ę, s tan ął jak wry ty i mimo wo ln ie zro b ił k ro k d o ty łu . Co fn ęli s ię też d waj n ajb liżej s to jący an ty terro ry ś ci. Wy g ląd ali, jak b y n ie wied zieli, czy mają s ię p rzeżeg n ać, czy o two rzy ć o g ień . Z p ewn o ś cią zaś k ażd y z n ich p o my ś lał w tej ch wili o ty m, że p rzy d ały b y s ię s reb rn e k u le… Oży wio n y p rzez złeg o d u ch a tru p ws tawał właś n ie z k atafalk u . In aczej tu i teraz n ie s p o s ó b b y ło teg o wid zieć an i o ty m my ś leć. Ciało Po to ck iej rzu ciło s ię i zatrzep o tało n iczy m g alwan izo wan y p o twó r Fran k es tein a. Po tem o n a u n io s ła s ię n a ło k ciu i p rzez k ilk an aś cie s ek u n d , wp ó łleżąc p o ch rząk iwała, k rzy wiąc s ię i p o d ry g u jąc s p azmaty czn ie. Po za ty m n ajwy raźn iej o d d łu żs zej ch wili p rzy s łu ch iwała s ię to czo n y m tu ro zmo wo m. – J a p ierd o lę! – zan io s ła s ię zn ó w d emo n iczn y m ś miech em i k o n wu ls y jn y m s u s em zes k o czy ła z o łtarza. – Ku rwa! Pierd o lę! Nie b y ła jed n ak ran n a, ty lk o p iers i miała u mazan e k rwią, martweg o p ło d u zap ewn e. Wło s y ło n o we wy g o liła s o b ie w k s ztałt o d wró co n eg o k rzy ża. Po wewn ętrzn ej s tro n ie u d o b ficie s p ły wała jej s p erma, p o ły s k u jąca mig o tliwie w ś wiatłach h alo g en o wy ch latarek . J ed en z an ty terro ry s tó w, p rzełamu jąc irracjo n aln ą o b awę, p o d s zed ł, zarzu cił jej p led n a ramio n a. Nied b ały m ru ch em s trąciła o k ry cie n a ziemię, p o czy m zu p ełn ie b ezws ty d n a, wy n io s ła, majes taty czn a p o d es zła d o Lo u v ain a i o jca Pawła, k tó ry teraz s p u ś cił wzro k . On a zaś ju ż n ie miała o czu zo mb i. Patrzy ła ży wo , ale ze ś wid ru jącą d o s zp ik u k o ś ci n ien awiś cią. Nag le ch rząk n ęła, zro b iła d ziwn y g ry mas , zamach ała ręk ami i p rzez ch wilę walczy ła z s o b ą, s tarając s ię o p an o wać. – Od s tawiłam wczo raj lek i – zak o mu n ik o wała k o mis arzo wi. – Zaraz mi całk iem o d jeb ie… J eb ie! Wy jeb ie! – zak lęła, rzu cając g ło wą i wy mach u jąc ręk ami. – Dlaczeg o p an i s ię n a to zg o d ziła? – A co … k u rwa!… miałam zro b ić?! – Zatrzęs ło n ią zn o wu . – M iałam czek ać, aż zamo rd u ją Do ro tę i jej d zieci?! Ku rwa! Zjeb y jed n e, jeb an e! On i b y ją… Tak s amo jak Gen ię… To b y ła n ajb liżs za p rzy jació łk a Do ro ty z p racy ! Pierd o lę! Do lę! W mo rd ę! Sio s tra Po to ck iej też p raco wała w Caritas ie? Zn ały s ię z Bacewicz… ? Lo u v ain n ab rał o ch o ty , b y z całej s iły waln ąć czo łem o ś cian ę. Dlaczeg o teg o n ie u s talili?! Przecież p rzes łan k i b y ły . Szwag ier o d wo ził Beatę d o p racy , b o jej s io s tra zo s tała w d o mu … zap ewn e z o b awy o ży cie s wo je i d zieci… Wy s tarczy ło ch o ćb y ty lk o zag ad ać d o teg o s zwag ra! Halin a z p ewn o ś cią b y n a to wp ad ła! Po my s ł, ab y p rzes u n ąć p an ią as p iran t d o in n y ch zad ań , jawił mu s ię teraz iś cie s zatań s k im
p o d s zep tem… – Szan tażo wali p an ią? – zap y tał g ło ś n o . – Nie mu s ieli… Pierd o lę! Sama wied ziałam, że teraz k o lej n a Do rcię i mo ich s io s trzeń có w. On i mo rd o wali ws zy s tk ich , n a k im mi zależało , p o to , żeb y m wres zcie p ęk ła. No to wres zcie, k u rwa!, mn ie mają! Wch o d zę w to i jeb ię… J eb ię cały ten ś wiat! – Dlaczeg o n ie p rzy s zła p an i z ty m d o mn ie? – Ty wieczn ie n ie n ad ążas z… – wy s y czała jad o wicie. – Ty , k o mis arzu n iu , g ó wn o mo żes z! Lo u v ain p o czu ł, że też mu s i s p u ś cić wzro k . – Niech s ię p an i u b ierze – p o wied ział cich o . – M o je ciu ch y zo s tały n a g ó rze, z d ro g i, g n o jk i! – wrzas n ęła n a an ty terro ry s tó w i ru s zy ła d o wy jś cia. Zn ó w n arzu co n o jej k o c n a ramio n a. Ty m razem g o p rzy jęła, o wijając s ię n ied b ale. – Co z n ią ro b imy ? – zap y tał cich o Rafals k i. – Trzeb a ją p rzes łu ch ać w ch arak terze p o s zk o d o wan ej – o d p arł p o n u ro k o mis arz i zn ó w zwró cił s ię d o o jca Pawła. – Czy to , co k s iąd z zro b ił, miało co k o lwiek ws p ó ln eg o z Ewan g elią? – zap y tał. – Nad zwy czajn e czas y wy mag ają n ad zwy czajn y ch ś ro d k ó w. Lu d zk im u my s łem n ie s p o s ó b o s ąd zać b o ży ch d zieł. – Bileck i n ie ży je. – By ł n arzęd ziem w ręk u Bo g a. Wy p ełn ił s wo ją mis ję i d o zn aje teraz ws zelk ieg o p o cies zen ia razem ze s wo ją n arzeczo n ą. – Wątp ię. – J a to wiem. Od p u ś ciłem mu ws zy s tk ie g rzech y . Sto i ju ż czy s ty p rzed o b liczem Pan a. – Po co b y ło łamać ży cie Po to ck iej? – To b y ło jej p o wo łan ie. M is ja d an a jej o d Bo g a. On a n ie mo g ła teg o zad an ia n ie p o d jąć. Tak mu s iało b y ć. – W jak im celu ? Po zazd ro ś ciliś cie Niemco m o p ętan ej ś więtej? – An n elies e M ich el ty lk o b iern ie p rzy jęła o p ętan ie w in ten cji n awró cen ia g rzes zn ik ó w. Beata Po to ck a p o s zła k ro k d alej i czy n n ie o d d ała s ię s zatan o wi d u s zą i ciałem, ab y g o zwieś ć, wciąg n ąć w p u łap k ę i p o k o n ać jeg o włas n ą b ro n ią. Dzięk i n iej u p ad ła ju ż jed n a s atan is ty czn a s ek ta, czeg o b y ł p an tu taj ś wiad k iem. Przy s złe
o wo ce b ęd ą jes zcze więk s ze. To warte jes t ws zelk ich p o n ies io n y ch o fiar. – Tak że wy ro k u d o ży wo cia? – Pan ie k o mis arzu , b ęd ę teraz p o s łu g iwać d u ch o wo s k azan y m. Do o s o b is ty ch o g ran iczeń jes tem p rzy zwy czajo n y , więc mo je ży cie n ie zmien i s ię aż tak b ard zo , jak p an s ąd zi. Zres ztą ja tu n ie jes tem is to tn y . Najważn iejs za jes t Beata, jej mis ja. – On a teraz raczej zas tąp i Cieś lak a. – Ows zem, ju ż s tała s ię jeg o żo n ą, fo rmaln ą d zied ziczk ą jeg o majątk u o raz ws p ó ln iczk ą firm i n ieru ch o mo ś ci. Ten d o m też jes t ju ż jej. Ko ś ció ł o fiaro wał g o w d arze ś lu b n y m… – Tu taj o d b y ł s ię ś lu b ?! – Lo u v ain my ś lał, że limit zas k o czeń n a d ziś ma ju ż wy czerp an y . – Ud zieliłem g o im i małżeń s two zo s tało s k o n s u mo wan e. By ć mo że d o k to r Cieś lak my ś lał, że to fars a, ale tak n ie b y ło . Wk ró tce o n s am p rzek o n a s ię, że b y ło to d la n ieg o zb awien n e ro związan ie, a co n ajmn iej b ard zo p rak ty czn e. Nie p rzewid u ję tru d n o ś ci, jeś li ch o d zi o ws zelk ie fo rmaln e p o twierd zen ia teg o związk u . M y zaś teraz o to czy my p an ią Beatę g o rącą mo d litwą ws tawien n iczą, zap ewn imy jej ws zelk ie d u ch o we ws p arcie i o p iek ę… – By ło to zro b ić wcześ n iej! – wy b u ch n ął Lo u v ain . – W tak i s p o s ó b , jak teg o ch ciała! – Wo la lu d zk a n ie ma żad n eg o zn aczen ia wo b ec n ieo d wo łaln y ch wy ro k ó w b o ży ch . Po wo łan ie jes t n iczy m ro zk az. Beata zo s tała p o s łan a Ko ś cio ło wi jak o o ręż p rzeciwk o s zatan o wi. Ro zezn ałem to i z b o żą p o mo cą d o p ro wad ziłem d o k o ń ca p ierws zy etap teg o d zieła. Teraz zas tąp ią mn ie in n i. – J a my ś lę, że k s iąd z p o p ro s tu o s zalał. – M ó wią o mn ie, że jes tem ch ary zmaty k iem, to b o że s zaleń s two . Nie czło wiek o wi n ęd zn y m lu d zk im u my s łem o s ąd zać d zieła b o że. Pan to p rzecież wie, k o mis arzu . M a p an wielk ie d o ś wiad czen ie, ale s p rawa p an a p rzero s ła, p rawd a? Lo u v ain n ie mó g ł zap rzeczy ć. – To zn ak d la p an a, że zetk n ął s ię p an z ws zech mo cą Bo g a. Zres ztą n ie p ierws zy raz. Zo s tał p an ju ż wcześ n iej d o tk n ięty b o ży m p alcem, d awn o temu , jak Szaweł w d ro d ze d o Damas zk u . Od tej p o ry n o s i p an s wo je n awró cen ie n iczy m g arb . Nie p o trafi g o p an o d rzu cić an i w p ełn i p rzy jąć. – Sk ąd k s iąd z to wie?! – Lo u v ain p o czu ł, że b led n ie. – Ro zezn ałem... – Ojciec Paweł u ś miech n ął s ię p o g o d n ie. – By ć mo że n ie d armo
n azy wają mn ie ch ary zmaty k iem... Pro s zę, n iech p an ju ż więcej n ie s taje n a d ro d ze Bo g a, g d y ż n ap rawd ę n iczeg o p an n ie o s iąg n ie. – Wy p ro wad zić g o , d o ch o lery ! – Pro s zę s ię za mn ie mo d lić. Prag n ę s zczerze o d p o k u to wać za ws zy s tk ich , k tó ry ch zran iłem zb y t mo cn o . Żału ję, że mu s iałem tak czy n ić. A ze s wej s tro n y ja wy b aczam p an u u d awan ie o p ętan ia. Tro ch ę mn ie p an n awet ty m ro zb awił, jed n ak , g d y b y to ty lk o o d e mn ie zależało , o d es łałb y m p an a n aty ch mias t. J ak n a o p ętan ie jes t p an mimo ws zy s tk o zb y t d o b ry m czło wiek iem. Z Pan em Bo g iem! Lo u v ain zo s tał s am w o b łąk ań czy m s atan is ty czn o -k ato lick im s an k tu ariu m wś ró d d o p alający ch s ię czarn y ch i b iały ch ś wiec. – Niczeg o s o b ie ek u men iczn a s p ó łd zieln ia! – Wró cił d o n ieg o Rafals k i. Ko mis arz p o d n ió s ł wzro k n a p artn era. – J ak s ąd zis z, M ich ał, wy g raliś my czy p rzeg raliś my ? – Ci, co p o win n i s ied zieć, b ęd ą s ied zieć. Zatem wy g raliś my . Fo rmaln ie. – Ró wn ie d o b rze n ie mu s ieliś my n ic ro b ić. Przy n ajmn iej Bileck i b y ży ł… – Czas em w tej ro b o cie tak b y wa, s am mó wiłeś . – Fak t. By wa ch u jo wo . – Któ ry z n as d o p in a s p rawie o s tatn ie g u zik i? – J a. – Wies z co , Krzy s iek , ja n ie ch ciałb y m b y ć teraz n a miejs cu n as zeg o rzeczn ik a p ras o weg o i p is ać o ficjaln eg o k o mu n ik atu z tej ak cji. Bied ak p ewn ie d zis iaj p o ło wę wło s ó w z g ło wy s o b ie wy rwie…
EPILOG WOBEC TAJEMNICY
Lo u v ain s zed ł k o ry tarzem k u rii. Po g ło s k ro k ó w miaro wo o d b ijał s ię o d ś cian , p u ls o wał p o d s k lep ien iem. Pro wad zący k o mis arza k lery k b y ł ś mierteln ie p rzerażo n y . Nie p atrzy ł w o czy , k u lił s ię, ch o wał g ło wę w ramio n a. Pewn ie n as łu ch ał s ię p lo tek , że ma d o czy n ien ia z o p ętan y m, i teraz b o ży g łu p o l zas tan awiał s ię p ewn ie, jak Lo u v ain wy wlecze z n ieg o d u s zę – zro b i to o d razu n a ży wca czy u p rzed n io p rzeg ry zie mu k ark … By ł ju ż p ó źn y wieczó r, p o ws zelk ich litu rg iach . Arcy b is k u p ty m razem n ie ro b ił s h o w, ty lk o zg o d ził s ię p rzy jąć k o mis arza n a p ry watn ą ro zmo wę b ez ceremo n ii. To źle wró ży ło zamiaro m, z k tó ry mi Lo u v ain tu p rzy s zed ł. Lep iej b y ło ro zmawiać w g ab in ecie n iż p ry watn y ch ap artamen tach J eg o Ek s celen cji. Ale p al to s ześ ć! Po d jął mo cn e p o s tan o wien ie, że n ie b ęd zie n iczeg o o d p u s zczać i n ie d a s ię Ek s celen cji p rzeg ad ać. Nie p o to wy d o b y wał s ię z o tch łan i, w k tó rą h ierarch a raczy ł b y ł g o s trącić. Zamierzał b y ć aro g an ck im es b eck im s k u rwy s y n em! Na p o czątek p ierś cien iem.
więc
zig n o ro wał
n iezn aczn ie
u n ies io n ą
d ło ń
z
b is k u p im
M ieli ro zmawiać w cztery o czy . Klery k p rzewo d n ik , wy ch o d ząc, miał w o czach czy s tą g ro zę. Niewątp liwie b ał s ię, że mu s i zo s tawić zwierzch n ik a s ameg o z k imś tak im. Ty m razem n ap rzeciw b is k u p ieg o fo tela p rzy g o to wan o ju ż k rzes ło d la g o ś cia. Lo u v ain u s iad ł, n ie czek ając n a p o zwo len ie. – Pro s zę, n iech p an k o mis arz s p o czn ie. – Arcy b is k u p u d ał, że teg o n ie wid zi. – Ek s celen cjo … – Pro s zę p o zwo lić zacząć mn ie. – Hierarch a łag o d n ie ws zed ł mu w s ło wo . Wy g ląd ało n a to , że też d o b rze p rzy g o to wał s ię d o tej ro zmo wy i n ie zamierzał d ać s ię wy p ro wad zić z ró wn o wag i. – Słu ch am, Ek s celen cjo . – Lo u v ain u s tąp ił p ierws zy k ro k . – Najp ierw ch ciałb y m s ię p rzy zn ać d o n ies p rawied liwo ś ci p o p ełn io n ej wo b ec p an a. M ieliś my zły ch d o rad có w i d ziałaliś my zb y t p o ch o p n ie. Ko ś ció ł zwy k le tak n ie czy n i. J ed n ak s u g ero wan o n am, że d ziałamy p o d p res ją czas u i wo b ec
n iep rzy ch y ln y ch n am med ió w. M ó wiąc „my ", Ek s celen cja miał n a my ś li pluralis majestatis czy z ep is k o p atu ?, zad ał s o b ie p y tan ie Lo u v ain , ale n ie p o wied ział g o g ło ś n o .
k o leg ó w
– Ty mczas em s tare p ro ced u ry b y ły b y n ajwłaś ciws ze i n ależało s ię ich trzy mać. Pro s zę więc p rzy jąć p rzep ro s in y za d u ch o we ro zterk i, k tó re s p rawiliś my p an u k o mis arzo wi. – To b ez zn aczen ia, Ek s celen cjo . Przy ch o d zę w in n ej s p rawie. – J es t mi o n a zn an a. Przek azan o mi p ro ś b ę o jca Pawła d o ty czącą p an i Beaty Po to ck iej-Cieś la k . Zap ewn iłem jej ju ż k iero wn ictwo d u ch o we o s o b y , d o k tó rej p an i Beata miała zaws ze p ełn e zau fan ie. – Ch o d zi o k s ięd za J an a? – Lo u v ain zmars zczy ł b rwi. – Ows zem. – Hierarch a lek k o k las n ął w d ło n ie i za n im b ezs zeles tn ie o two rzy ły s ię d rzwi, wid ać ju ż wcześ n iej u ch y lo n e. – Szczęś ć Bo że, p an ie k o mis arzu ! – Do p o k o ju ws zed ł k s iąd z J an i s tan ął za arcy b is k u p em. Nie n ależało wątp ić, że eg zo rcy s ta fak ty czn ie wró cił z Wło ch . By ł wy raźn ie o p alo n y . So lariu m n ależało wy k lu czy ć. Kim b y n ie b y ł i co b y o n im n ie mó wić, n ie b y ł aż tak p ró żn y . – Dzień d o b ry . M iło mi k s ięd za wid zieć. – Lo u v ain s k łamał. – M n ie p an a k o mis arza też – o d p o wied ział k s iąd z J an b ezn amiętn y m g ło s em. – Czy wró ci k s iąd z tak że d o eg zo rcy zmo wan ia? – Sp rawo wan iem tej p o s łu g i zajmie s ię k to in n y – o d p arł arcy b is k u p . – Ak tu aln a mis ja s to jąca p rzed o jcem J an em jes t zb y t wielk iej ran g i i p o wag i, ab y czas n a n ią p rzezn aczo n y d zielić z in n y mi o b o wiązk ami. – Kiero wn ictwo d u ch o we Beaty Po to ck iej-Cieś lak … – wy ced ził p o wo li, s ło wo p o s ło wie, k o mis arz. – Tak , to b ard zo wzn io s łe zad an ie – zap ewn ił b y ły eg zo rcy s ta. – W p o k o rze p rzy jmu ję ten zas zczy tn y ciężar. – Nie p rzy ch o d zę tu jed n ak jak o p o s łan iec o jca Pawła! – o zn ajmił s tan o wczo Lo u v ain . – A có ż jes zcze? – Arcy b is k u p wy raził ży czliwe zain teres o wan ie. – Prag n ę zwró cić u wag ę Was zej Ek s celen cji, że w p ro wad zo n ej p rzeze mn ie s p rawie p o zo s tał jes zcze jed en n iewy jaś n io n y as p ek t. – J ak i, p an ie k o mis arzu ?
– Us talen ie o jco s twa d zieck a zamo rd o wan ej Eu g en ii Bacewicz, Ek s celen cjo . – Stras zn e zd arzen ie. Nało ży łem s u ro wą p o k u tę n a ws zy s tk ich d u ch o wn y ch , k tó rzy w jak iś s p o s ó b s ię d o teg o p rzy czy n ili. – Tak że n a k s ięd za Pio tra? – Ks iąd z Pio tr zo s tał zwo ln io n y z fu n k cji mo jeg o o s o b is teg o s ek retarza i as y s ten ta, a tak że o d d alo n y z p ałacu arcy b is k u p ieg o . To o n b y ł ty m zły m d o rad cą, o k tó ry m ws p o min ałem. – Ch cę g o p rzes łu ch ać. – W jak im celu ? – Po d ejrzewam, że to k s iąd z Pio tr jes t o jcem d zieck a zamo rd o wan ej Eu g en ii Bacewicz. – Po ważn e p o d ejrzen ie. – Us taliłem, że o b o je zn ali s ię i k o n tak to wali wielo k ro tn ie, tak że n a s to p ie p ry watn ej. Po za ty m to k s iąd z Pio tr wielo k ro tn ie p o ś red n iczy ł w k o n tak tach p o międ zy Was zą Ek s celen cją a o jcem Pawłem. Ch cę s p rawd zić, czy p rzy p ad k iem n ie b y li też ws p ó ln ik ami. Dlateg o zamierzam p o b rać o d k s ięd za Pio tra p ró b k ę DNA w celu p o twierd zen ia lu b wy k lu czen ia o jco s twa. Gd y b y s ię o n o p o twierd ziło , b ęd ę zmu s zo n y p rzes łu ch ać g o w ch arak terze p o d ejrzan eg o o ws p ó łu d ział w ty m mo rd ers twie. Nie mo g ę wy k lu czy ć, że k s iąd z Pio tr, mó wiąc k o lo k wialn ie, „wy s tawił" p an n ę Bacewicz s ek cie o jca Pawła, żeb y s ię jej p o zb y ć i u n ik n ąć k ło p o tó w. M o żliwe też, że p rzeb ieg zd arzeń b y ł jes zcze g o rs zy , a mian o wicie k s iąd z Pio tr celo wo u wió d ł Eu g en ię Bacewicz, ab y za jej p o ś red n ictwem wp ły n ąć n a mo rale Beaty Po to ck iej i ją złamać. – Stras zn e rzeczy p an k o mis arz mó wi. – Ek s celen cjo , ch cę wy jaś n ić tę s p rawę d o k o ń ca. – Bard zo ch waleb n y zamiar, p an ie k o mis arzu , ale o b awiam s ię, że b y ło b y to mn o żen iem k ło p o tó w, k tó ry ch o s tatn io ws zy s cy mieliś my aż n ad to . – Wiem, że k s iąd z Pio tr zn ik n ął z Wars zawy . Pro s zę zatem Was zą Ek s celen cję, ab y g o wezwał z p o wro tem, żeb y m mó g ł p rzep ro wad zić z jeg o u d ziałem ws p o mn ian e wcześ n iej czy n n o ś ci ś led cze. – To b ęd zie tru d n e, p an ie k o mis arzu . Ks iąd z Pio tr p rzeb y wa o b ecn ie n a Uk rain ie. Ze wzg lęd u n a o g ó ln ie zn an e n iep o k o je w ty m k raju k o n tak t z n im jes t zn aczn ie u tru d n io n y . – Zatem aż tak p o ls k a ziemia p aliła mu s ię p o d s to p ami, że wo lał Dzik ie Po la! –
p ars k n ął Lo u v ain . – Nie wątp ię jed n ak , że k s iąd z arcy b is k u p p o trafi g o tam o d s zu k ać i s p ro wad zić. – Ale w jak im celu ? Nie wid zę w ty m żad n eg o p o ży tk u d la Ko ś cio ła. – O p o ży tk u rzeczy wiś cie tru d n o mó wić, Ek s celen cjo . M o żn a s o b ie jed n ak wy o b razić mn iejs ze zło … – Co miało b y b y ć złem więk s zy m? – Ko lejn a fala k ry ty k i, że Ko ś ció ł u k ry wa p rzes tęp có w w s u tan n ach . – Sam p an k o mis arz mó wił, że k s iąd z Pio tr jes t ty lk o p o d ejrzan y . J eś li ma co ś n a s u mien iu , to rzecz d o ro zs trzy g n ięcia p o międ zy n im, Bo g iem i s p o wied n ik iem. – Zatem k s iąd z arcy b is k u p o d mawia? – Ch y b a wy s tarczająco wy raźn ie d ałem to p an u k o mis arzo wi d o zro zu mien ia. Nap rawd ę d o ś ć ju ż b y ło zamies zan ia w związk u z całą tą n ies zczęs n ą aferą. – Przy p o min am Was zej Ek s celen cji, że d o s tałem wo ln ą ręk ę jeś li ch o d zi o s p o s ó b p ro wad zen ia tej s p rawy … – I ju ż zak o ń czy ł ją p an k o mis arz ch waleb n y m ares zto wan iem ws zy s tk ich g łó wn y ch win o wajcó w. Zo s tał p an n awet zn ó w b o h aterem med ió w, o ile mi wiad o mo . Po g ratu lo wałb y m, g d y b y tak iej marn o ś ci g ratu lo wać wy p ad ało . – M ed ia n ie wied zą ws zy s tk ieg o . – Bo g u J ed y n emu n iech b ęd ą d zięk i! – Przy p o min am, że s ą jes zcze u s talen ia p o lity czn e… – By ły , p an ie k o mis arzu . Po lity k a to rzecz ze s wej n atu ry b ard zo zmien n a. Us talen ia p o lity czn e zatem zais tn iały ju ż n o we. – Zn ó w miałb y m zo s tać o d s u n ięty ? Zaczy n amy więc ws zy s tk o o d p o czątk u , Ek s celen cjo ? – M y ś lę, że n ie zaczn iemy , p an ie k o mis arzu . Pan też ma co ś d o s tracen ia. – Ks iąd z arcy b is k u p mi g ro zi? – J a? To raczej p an k o mis arz s u g ero wał ro zp ętan ie k o lejn ej med ialn ej n ag o n k i p rzeciw mn ie i całemu Ko ś cio ło wi ś więtemu . Zap ewn iam, że to n ie b ęd zie d o b ry k ro k . – Dlaczeg o ? – Po n ieważ p an n ie ch ce o d ejś ć n a emery tu rę, ch o ć ju ż d awn o zy s k ał p an d o n iej ws zelk ie p rawa. Nie p o trafi p an i n ie ch ce ro b ić n iczeg o in n eg o . – Ps y tak mają – rzu cił zaczep n ie Lo u v ain . – M ąd ry p ies p o win ien jed n ak czas em wy k azać tro ch ę ro zu mu , jeś li ch ce n ad al
p s em b y ć. Źle p o s tąp iliś my , p rzy mu s zając p an a d o o d ejś cia n a emery tu rę. Nie d aliś my p an u wy b o ru i to wy zwo liło w p an u d es p erację, k tó ra o g ro mn ie n as zad ziwiła i zas k o czy ła. Teraz więc ju ż n ie zamierzamy tak b ezceremo n ialn ie p rzy p ierać p an a d o mu ru . M a p an wy b ó r. M o że p an s am o calić to , co k o ch a p an n ad e ws zy s tk o i b ez czeg o n ie wy o b raża s o b ie ży cia, a więc p racę w p o licji. Ro lę p s a, jak p an to u jął. Lo u v ain milczał. Szu k ał rep lik i i n ie zn ajd o wał jej. Fak ty czn ie arcy b is k u p d o tk n ął n ajwrażliws zeg o miejs ca w jeg o d u s zy . Pro p o n o wał mu k o mp ro mis , k tó ry b y ł mn iejs zy m złem… – Pan ie k o mis arzu , n ap rawd ę n ie mu s imy p rzy s p arzać s o b ie n awzajem tro s k – p o wied ział p o jed n awczo h ierarch a. Lo u v ain ju ż wied ział, że p rzeg rał, ty lk o jes zcze n ie p o trafił p rzy zn ać teg o g ło ś n o . Arcy b is k u p ze s wej s tro n y n ie zamierzał g o u p o k arzać i s tawiać k ro p k i n ad „i". – Cies zę s ię, że wy jaś n iliś my s o b ie o twarcie i s zczerze n as ze in ten cje. Bard zo p an a s zan u ję, p an ie k o mis arzu , i zaws ze b ęd ę o taczać p an a mo ją mo d litwą. Ży czę p an u ad wen tu b o g ateg o we ws zelk ie łas k i. A teraz k s iąd z J an zech ce ju ż o d p ro wad zić n as zeg o d ro g ieg o g o ś cia… – Pó jd źmy ! – zwierzch n ik a.
zak o mu n ik o wał
b y ły
eg zo rcy s ta, wy ch o d ząc
zza
p lecó w
Lo u v ain p rzy k lęk n ął i u cało wał p ierś cień . Nie zamierzał d ąs ać s ię jak d zieck o . A n iech s o b ie Ek s celen cja my ś li, że g o złamał… Ks iąd z J an o two rzy ł k o mis arzo wi d rzwi n a k o ry tarz i p u ś cił g o p rzo d em. – Przy k ro mi, że k s ięd za zawio d łem – p o wied ział Lo u v ain , k ied y zn aleźli s ię s ami. – W n iczy m mn ie p an k o mis arz n ie zawió d ł – zap ewn ił s p o k o jn ie ek s eg zo rcy s ta. – Ws zy s tk o p o to czy ło s ię p o mo jej my ś li. – Przecież k s iąd z p ro s ił mn ie, ab y m n ie p o zwo lił s k rzy wd zić Beaty Po to ck iej – p rzy p o mn iał zd ziwio n y Lo u v ain . – Ty mczas em ja s p ó źn iłem s ię wted y p o raz d ru g i. – Do p iln o wałem, żeb y p an s ię s p ó źn ił. Ko mis arz s tan ął jak wry ty . W p o n u ry m o lś n ien iu s k o jarzy ł fak ty cząs tk o we o raz ten n ajważn iejs zy , że teraz n ie miało to zu p ełn ie żad n eg o zn aczen ia d la s p rawy . Bo s p rawy ju ż n ie b y ło . – Co k s iąd z mó wi?! – właś ciwie zap y tał reto ry czn ie. Zad ał to p y tan ie, ab y z n ied o wierzan iem złag o d zić p o czu cie k lęs k i, k tó re właś n ie w całej p ełn i o b jawiało
s ię w jeg o ś wiad o mo ś ci. – To ja p o wied ziałem p an n ie Beacie, że n ie p o win n a n a p an a k o mis arza liczy ć. On a zad zwo n iła d o mn ie w ch wili s wej d u ch o wej ro zterk i. Po mo g łem jej p o d jąć właś ciwą d ecy zję. – Właś ciwą? – p o wtó rzy ł jak ech o Lo u v ain . – Dla mn ie – u ś ciś lił s wo im zwy czajem k s iąd z J an . – Dzięk i temu o n a zo s tała p rzy s złą ś więtą, a ja jej d u ch o wy m k iero wn ik iem. By łem ty m o d p o czątk u zain teres o wan y . – Zatem to k s iąd z p o wied ział Po to ck iej, że ja s ię zaws ze s p ó źn iam? – Ko mis arz wciąż p rzeciąg ał ch wilę n ied o wierzan ia. Gd y b y teg o n ie zro b ił, mu s iałb y wy b ierać p o międ zy n ag ły m p rag n ien iem wy rżn ięcia z h u k iem czo łem o ś cian ę a u d u s zen iem ro zmó wcy g o ły mi ręk ami. To n awet n ie b y ło b y tak ie g łu p ie ro związan ie… Lo u v ain p o czu ł, że d ło n ie s ame zacis k ają mu s ię w p ięś ci. Ks iąd z J an p rzy g ląd ał mu s ię n iep rzen ik n io n y m wzro k iem. Bez żad n y ch u czu ć. Ko mis arz zaczął mó wić, n ie p o zn ając włas n eg o g ło s u . – Wiem, że k s iąd z n ie p o trafi o d czu wać zb y t wielu emo cji, ale zad o wo len ie z u d an ej realizacji tak s k o mp lik o wan eg o p lan u ch y b a n ie jes t k s ięd zu o b ce. To s ię n azy wa s aty s fak cja, p rawd a? – Po win ien b y ł p an s tale p amiętać, że jes tem p s y ch o p atą. – Tak , p o win ien em b y ł… – Lo u v ain wciąż n ie p o d jął d ecy zji. Złaman ie p rawa b y ło w tej ch wili jed y n y m s p o s o b em, ab y s p rawied liwo ś ci s tało s ię zad o ś ć. Waży ł to w s o b ie, a jed n o cześ n ie wciąż mó wił, b o g d y b y p rzes tał s ły s zeć włas n y g ło s , p u ś ciły b y ws zy s tk ie h amu lce… Więc mó wił: – Po win ien em b y ł, ale w p ewn y m mo men cie zap rag n ąłem jed n ak u wierzy ć, że k s iąd z ma d o b re in ten cje. Stał s ię k s iąd z mo ją o s tatn ią n ad zieją, więc zap o mn iałem o p o d ejrzliwo ś ci... – Wied ziałem, że tak b ęd zie. – Kłamał k s iąd z, mó wiąc, że n ig d y n ie zamierzał ry walizo wać z o jcem Pawłem. To b y ła k lu czo wa man ip u lacja, k tó rą ja k u p iłem b ez zas trzeżeń . – Ależ n ie p o win ien p an s o b ie teg o wy rzu cać, k o mis arzu . Zn ajd o wał s ię p an wted y w d o ś ć s zczeg ó ln y m s tan ie d u ch a. – Zatem jak b y ło n ap rawd ę? – Ch y b a p o win ien em p o czu ć s ię ty m p y tan iem ro zb awio n y . Liczy p an zn ó w n a mo ją s zczero ś ć? Lo u v ain n ab rał tch u . Zro b ił to b ard zo g łęb o k o , p o wo li, aż d o b ó lu żeb er.
I wy p u ś cił p o wietrze, ale jeg o wś ciek ło ś ć i żal n ie zmn iejs zy ły s ię an i tro ch ę. – M y ś lę, że teraz ju ż p o trafię d o s trzec n ies zczero ś ć. – Us ły s zał włas n y g ło s , jak b y jak aś is to ta p o d jęła d ecy zję za n ieg o . Nie wied ział ty lk o , czy to an io ł czy d iab eł. – Zap ewn e, p an ie k o mis arzu . Sk o ro p an s o b ie teg o ży czy , p ro s zę s p ró b o wać. Wb rew p o zo ro m d o s trzeg łem i d o cen iłem o d razu wielk o ś ć wizji o jca Pawła. Świad o mie p rzy jąć o p ętan ie, ale n ie p o to , b y u mrzeć za g rzes zn ik ó w, ale żeb y zwieś ć s ameg o s zatan a, to n ap rawd ę wielk a id ea. Po win ien em tu ch y b a u ży ć o k reś len ia „ek s cy tu jąca", ale n ie ch cę u ży wać s łó w, k tó re n ic d la mn ie n ie zn aczą. Uważam zatem, że p o ls k i Ko ś ció ł p o win ien mó c s zczy cić s ię tak n iezwy k łą ś więtą. Od k ąd J an Paweł II o d s zed ł d o d o mu Ojca, b rak u je n am wielk ich p o s taci, zd o ln y ch p o ru s zy ć wiern y ch aż d o g łęb i. – Ciemn y lu d ws zy s tk o k u p i. – Pan jes t ch y b a cy n iczn y , k o mis arzu . M n ie to u czu cie jes t całk iem o b ce. – Zatem jak b y ło z o jcem Pawłem? Po s tan o wił k s iąd z p rzejąć jeg o id eę, u d ając zrazu , że ma in n y p o g ląd n a tę s p rawę. Ojciec Paweł zaś zach o wał s ię zg o d n ie z p rzewid y wan iami jak ch ary zmaty k . Uzn ał, że ws zelk ie ś ro d k i s ą d o b re d la o s iąg n ięcia teg o celu . Po s u n ął s ię więc d o ws zy s tk ieg o . – Tak . – Ch ary zmaty k k o n tra p s y ch o p ata… – Lo u v ain zas tan o wił s ię, czy mó wi to z s ark azmem czy z p o d ziwem. – Tak , to b y ł s zczeg ó ln y p o jed y n ek d u ch o wy , w k tó ry m Bó g d ał zwy cięs two mn ie. – Ks iąd z wie, że ja ju ż n ie mo g ę tu o ficjaln ie n iczeg o zro b ić, ale mu s zę p rzy zn ać, że tak ieg o wy rach o wan ia w mo jej k arierze p o licy jn ej jes zcze n ie wid ziałem. – M y ś lę, że zd arzają s ię lu d zie zn aczn ie p rzewro tn iejs i o d e mn ie – o d p arł s k ro mn ie k s iąd z J an . – J a p rzecież n ik o g o n ie zab iłem. Nawet s tarałem s ię o g ran iczać zb ęd n e o fiary . Liczy łem, że p an n ę Sawick ą p an jed n ak o cali. – Ak o lici o jca Pawła b y li s zy b s i. – Nies tety , tak . Niech s p o czy wa w p o k o ju . – Po s łu ży ł s ię k s iąd z n ami ws zy s tk imi. Ojcem Pawłem, Po to ck ą, mn ą… – J es tem ty lk o ty m, k im jes tem. Sk o ro tak s ię s tało , wid ać ch ciała teg o wy żs za wo la. – M o żn a s tracić wiarę, ro zmawiając o ty m z k s ięd zem.
– M y ś lę, że jed n ak wręcz p rzeciwn ie, p an ie k o mis arzu . Oto d an e p an u b y ło d o tk n ąć p rawd ziwej, wy k raczającej p o za lu d zk i u my s ł tajemn icy . Pro s zę s o b ie wy o b razić, że ja też b y łem tu ty lk o n arzęd ziem… – Wo lałb y m n ie. – M y , k ap łan i, ty le razy p o wtarzamy lu d o wi w ś wiąty n iach , że zamy s ły i d ecy zje Bo g a s ą p o n ad ws zelk i lu d zk i ro zu m, że n ie n ależy mierzy ć ich lu d zk ą miarą, b o to jed n o cześ n ie i g rzes zn e, i ś mies zn e. Teraz właś n ie zetk n ął s ię p an z czy mś wy k raczający m p o za lu d zk ie p o jęcie. Nie mała lu d zk a s p rawied liwo ś ć, ale wielk ie b o że p lan y s ą n ajwy żs zy m p rawem. Có ż n am malu czk im p o zo s taje o p ró cz p o g o d zen ia s ię z ty m? – I k s iąd z s ię g o d zi… M o że jes zcze u waża to za s zczeg ó ln ą łas k ę Du ch a Święteg o ? – Pan ie k o mis arzu , ja s ię czu ję p rawie wzru s zo n y , tak jak b y to u czu cie d o mn ie d o cierało . Pro s zę ty lk o s p o jrzeć, ja z mo ją p s y ch iczn ą u ło mn o ś cią… Tak i n iep ełn y czło wiek … Kamień o d rzu co n y p rzez b u d u jący ch … A o to s taję s ię k amien iem węg ieln y m g mach u n o wej ewan g elizacji… Dzięk i mn ie s p ełn iają s ię marzen ia n as zeg o ś więteg o p ap ieża, ab y z ziemi p o ls k iej wy s zła is k ra, k tó ra o d mien i o b licze ś wiata. Pan i Beata jes t tą is k rą i o d n iej zap ło n ie ep o k a n o wej wiary ! – Dru g ie ś red n io wiecze – s k rzy wił s ię Lo u v ain . – Red ak to r Bileck i o d d ał za to ży cie. – J a mu je o d eb rałem… – No i s am p an wid zi, k o mis arzu ! Sam p an wid zi, że ja ch y b a n ie zas łu g u ję n a zb y t s u ro wy o s ąd , zwłas zcza z p ań s k iej s tro n y . Po wtó rzę, n ik o g o n ie zab iłem. Wy p ełn iłem mo ją mis ję n ajlep iej, jak u miałem i p o trafiłem ją p o jąć. Gd zież p an tu wid zi zło ? Ko mis arz milczał. Zd ał s o b ie s p rawę, że w is to cie ju ż n ie wie, czy m jes t d o b ro , a czy m zło . By ł ty lk o mro k . W milczen iu d o s zli d o d rzwi n a u licę. – Có ż, n ie p o zo s taje mi n ic in n eg o , ty lk o zach o wać s ię jak mężczy zn a. – Lo u v ain wy ciąg n ął ręk ę. – Gratu lu ję! Ks iąd z J an o d wzajemn ił u ś cis k . – Pro s zę, ab y p an k o mis arz p rzy jął n a p o żeg n an ie jed n ą d o b rą rad ę. Niech p an ju ż więcej n ie s taje n a d ro d ze Bo g a... Lo u v ain zaciął u s ta i o d wró cił s ię b ez s ło wa. Ru s zy ł w g ru d n io wą ciemn o ś ć,
k tó rej jak o ś n ie b y ły w s tan ie ro zp ro s zy ć u liczn e latarn ie. M ro k w n im i mro k wo k ó ł n ieg o miały jed n ak o wą g ęs tą, lep k ą k o n s y s ten cję. J ak mg ła, k tó ra mies iąc temu s p o wiła to ry k o lejo we n a p o g ran iczu Wo li i Bemo wa, o d k tó rej s ię ws zy s tk o zaczęło . Ko mis arz p o jął, co czu ł mas zy n is ta Ko walik , k ied y s ię s zed ł p o wies ić… – Z Bo g iem, p an ie Krzy s zto fie! – zawo łał za n im k s iąd z J an . KTL Warszawa, luty–czerwiec 2014 r.
Co p y rig h t © Ko n rad T. Lewan d o ws k i, 2 0 1 4 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone Red ak to r Julia Paduszyńska, Editio Pro jek t g raficzn y o k ład k i Izabella Marcinowska Ws zy s tk ie p o s taci, zd arzen ia, miejs ca i o rg an izacje wy s tęp u jące w tej k s iążce s ą fik cy jn e. J ak iek o lwiek p o d o b ień s two d o o s ó b , ży jący ch lu b zmarły ch , jes t zu p ełn ie p rzy p ad k o we. Ws zy s tk ie p rawa zas trzeżo n e, żad n a częś ć n in iejs zej p u b lik acji n ie mo że b y ć k o p io wan a i wy k o rzy s ty wan a w żad n ej fo rmie b ez zg o d y wy d awcy i/lu b właś ciciela p raw au to rs k ich .
ISBN 9 7 8 -8 3 -7 7 8 5 -6 1 4 -7
Zy s k i S-k a Wy d awn ictwo s .j. u l. Wielk a 1 0 , 6 1 -7 7 4 Po zn ań tel. 6 1 8 5 3 2 7 5 1 , 6 1 8 5 3 2 7 6 7 , fak s 6 1 8 5 2 6 3 2 6 Dział h an d lo wy , tel./fak s 6 1 8 5 5 0 6 9 0 s k lep @zy s k .co m.p l www.ch imaera.p l www.zy s k .co m.p l
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m