Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 Autor: KONRAD T. LEWANDOWSKI Tytul: El Ninio 2035 Z "NF" 12/99 Aparatura pojęciowa buczała zrzędliwie w rogu pok...
12 downloads
11 Views
87KB Size
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 Autor: KONRAD T. LEWANDOWSKI Tytul: El Ninio 2035 Z "NF" 12/99 Aparatura pojęciowa buczała zrzędliwie w rogu pokoju. Była głodna. Wstałem zza biurka i wrzuciłem w paszczę skanera tomik poezji awangardowej. Ostatni. NajwyŜszy czas odwiedzić sklep z karmą dla sztucznych inteligencji. Aparatura pojęciowa zaszeleściła z apetytem skanowanymi kartkami i po minucie wrzuciła tomik do niszczarki. Zgrzytnęło, zabuczało i do kosza wypadł zbrykietowany sześcian ścinek. To po to, by przypadkiem nie nakarmić jej znów tym samym tomikiem. Sztuczne inteligencje nie lubią się nudzić. Dziwaczeją od tego, wpadają w stan autoadoracji i zawieszenia kompetencyjnego lub doznają deprywacji sensorycznej. Zapewniwszy swej aparaturze pojęciowej kilkanaście spokojnych godzin jałowego biegu, wróciłem do pracy. Polegała ona na tworzeniu kolejnych wersji odpowiedzi na pytanie o sens istnienia, w zaleŜności od zadanego systemu pojęć i rozróŜnień kulturowych. Zleceniodawca płacił na akord, osiemdziesiąt pięć euro od systemu filozoficznego. Jako średnio zaawansowany chałupnik byłem w stanie zrobić dwa do trzech systemów dziennie. ZaleŜnie od nastroju i kondycji intelektualnej. Na kacu wychodził najwyŜej jeden. Odpowiedzi na pytanie o sens istnienia słuŜyły za pokarm symulatorom giełdowym, bardziej skomplikowanym od mojej aparatury pojęciowej. Bez tych odpowiedzi symulatory szybko dochodziły do wniosku, Ŝe ich działanie nie ma sensu, co kończyło się zwykle zniŜką notowań akcji spółek in spe. Praca, którą wykonywałem, wiązała się z regułą Trefila-Penrosa - wszystko, co wymyślą ludzie, zmusza maszyny do myślenia. Była to najbardziej popularna interpretacja Prawa Relacji Rodzajów Inteligentnych, podpartego solidnym kawałkiem wyŜszej matematyki. Działało to równieŜ w drugą stronę, na zasadzie, Ŝe postępowanie maszyn zwykle intryguje ludzi, z tym, Ŝe naleŜało tu jeszcze uwzględnić warunek Parkinsona-Murphy'ego, stwierdzający, iŜ ludzi mało kiedy obchodzi, co myślą maszyny. W praktyce dawało to nierównowagowy przepływ informacji od ludzi do sztucznych inteligencji. Była to podstawa niszy ekolotronicznej człowieka, od czasu przeprowadzenia Pierwszej Kondensacji Sztucznej Osobowości. Mówiąc po ludzku: myślące komputery mogły wprawdzie same sobie zorganizować zasilanie elektryczne, ale niezbędne dla podtrzymania ich psychiki bodźce ideowe mogły otrzymywać tylko od ludzi. Pomysły generowane przez inne maszyny były dla nich zbyt banalne, za mało zakręcone i nieciekawe, co wynikało zresztą z Prawa Relacji. Na tej samej zasadzie większość ludzi przyjmuje z rezerwą lub jawnym pukaniem w czoło koncepcje Ŝywych filozofów. Wbrew pozorom, to wszystko nie było takie mądre. Wręcz przeciwnie. Sami zobaczcie. Wprowadziłem do podręcznej filozofowarki surowy plik, wydobyty rano z aparatury pojęciowej i zatrzasnąłem przyłbicę wirtuala. Przystawka psychoanalityczna rozpoczęła projekcję, wyświetlając kolejne plamy, figury, zdania i prosząc o skojarzenia. Udzielałem pierwszych przychodzących na myśl odpowiedzi, a filozofowarka przetwarzała je na system twierdzeń o Istocie Rzeczy, odpowiadający danemu zestawowi pojęć. Przykładowo: jeŜeli jedynymi pojęciami zrozumiałymi dla rozpatrywanego osobnika były: "mama", "tata", "kiełbasa", to sens Ŝycia sprowadzał się do rozmnaŜania. Im więcej pojęć dostarczała kultura, tym sens stawał się bardziej skomplikowany. Moja robota wszakŜe nie była aŜ tak wyrafinowana. Nie znałem pytań, na które udzielałem odpowiedzi cząstkowych ani odpowiedzi ostatecznej. To nie miało znaczenia. Ja tylko wprowadzałem do systemu "czynnik ludzki", inkasowałem forsę, a reszta nie powinna mnie obchodzić. Przynajmniej teoretycznie. Robota była prosta. Jedyną trudność sprawiało mi unikanie skojarzeń monotematycznych, głównie erotycznych, które filozofowarka automatycznie odrzucała. CóŜ, trudno być filozofem bez kobiety. Pewnie dlatego nie mogłem wyciągnąć pięciu systemów filozoficznych dziennie. Przez to nie mogłem liczyć na premię, bez premii nie było mowy o skutecznym zaspokojeniu popędu, co zagwarantowałoby większą jasność umysłu i koło się zamykało. Na dodatek karma dla aparatury pojęciowej pochłaniała jedną trzecią zarobków, a ta cholera Ŝarła ostatnio coraz więcej tomików poetyckich. Albo złapała wirusa egzystencjalnego, albo jej, psiakrew!, gust wysubtelniał. Bałem się, Ŝe w końcu sam będę musiał pisać dla niej wiersze... Zresztą, gdybyŜ tylko chodziło o seks! Najzwyczajniej w świecie głupiałem od tej roboty. Program autokorekty co i raz sygnalizował zbyt wąskie kategorie skojarzeniowe, co świadczyło, Ŝe siada mi wyobraźnia. Mogłem tylko powspominać dawne czasy wariackiego dziennikarzenia w "Obleśnych Nowinkach". Teraz prasa juŜ nie istniała. KaŜdy mógł zamówić sobie indywidualny serwis informacyjny w programowalnej, interaktywnej telegazecie, z którą moŜna było teŜ podyskutować o najświeŜszych doniesieniach. "Odpowiedź wtórna", zakomunikowała filozofowarka. Tak to, cholera, jest, gdy w wirtualu na łbie myśli się o cipie Maryni! - Jestem zerem! - oświadczyłem samokrytycznie. "Odpowiedź przyjęta", stwierdziła filozofowarka, a sekundę później dodała: "System filozoficzny skompilowany. Czy rozpoczynasz tworzenie kolejnego? Pomyśl TAK lub NIE". - Nie! - miałem na dzisiaj dość sprzedawania skojarzeń. Zapadła ciemność. Dzień moŜna uznać za nieudany. Jak zresztą ostatnie parę lat Ŝycia. Zabawne, jak skutecznie moŜna było stracić sens Ŝycia, zawodowo robiąc Strona 1
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 w sensie istnienia... Robota głupia aŜ do bólu. I tymi idiotyzmami Ŝywiły się sztuczne inteligencje! Kto by pomyślał, Ŝe będą one aŜ tak głupie? A jeszcze na początku wieku ludzie się ich bali! śe opanują świat, wyniszczą homo sapiens... Zamiast dramatu wyszła farsa. Musiałem coś zrobić, bo inaczej dostanę małpy! Siedziałem na podłodze, w wyłączonym wirtualu, który w tym stanie pracy niczym nie róŜnił się od nałoŜonego na głowę kubła. Najlepszym rozwiązaniem byłby niespodziewany e-mail albo trzech pukających do drzwi zaaferowanych facetów, jak wtedy w 2015, przed bitwą nad Notecią. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Teraz, po dwudziestu latach, mało kto pamiętał o tym epizodzie. Po wstąpieniu Polski do NATO, w oficjalnych wypowiedziach nie nazywano tego inaczej jak "poŜałowania godnym nieporozumieniem". Wynajęto nawet dwie agencje public relations, których zadaniem było przekształcenie w świadomości społecznej tamtych wydarzeń z faktów historycznych w mitologiczne. Obie firmy odnotowały juŜ znaczny postęp. "Serwis informacyjny!", pomyślałem koncentrując uwagę. Wirtual oŜył, łupnął światłem po oczach. Nie wiedziałem, gdzie szukać, czego szukać, ale musiałem znaleźć! Kolejnymi aktami woli otwierałem kanały danych. W mózg waliła narastająca lawina sieczki dla kretynów, wszelkiego chłamu i zwyrodniałego gówna. Przystopowałem dopiero, gdy obrazy i dźwięki zlały się w szumiącą, kolorową magmę. Przez chwilę unosiłem się w tym informacyjnym ścieku, po czym zacząłem selekcję, blokując kolejne serwisy, poczynając od ofert zrobienia dobrze. Wkrótce w mojej głowie pozostał tylko stugębny chór prezenterów wiadomości bieŜących, zakratowanych liniami tekstu telegazetowego. Dało się juŜ wyłapać pojedyncze słowa. Płynąłem. Nie wiem, czemu właśnie to zdanie przykuło moją uwagę. Było tak, jakby wskazał mi je Duch Święty. Nieuchwytne dla świadomości mikroskopijne drgnienie gałek ocznych musiała zarejestrować podświadomość, poprzez nerw błędny wysyłając impuls blokujący emisję danych. Chwilę nie wiedziałem, na co patrzę. Na któregoś z prezenterów znieruchomiałych z otwartymi ustami czy na którąś z setek stron tekstu? Podświadomość dała zbliŜenie. "...komputery wpadły w depresję...". Poleciłem odtworzyć początek i koniec informacji. Wirtual wykonał bez słowa. Na marginesie dodam, Ŝe zarówno on jak i moja aparatura pojęciowa miały wyłączone syntezatory mowy. Nie lubiłem gadających maszyn, zwłaszcza pieprzących bez sensu. Wiadomość pochodziła z tabloidalnego serwisu dla znudzonych kucharek, zainteresowanych poznaniem głębi swej duszy. Chodziło o to, Ŝe komputery Unii Europejskiej, pracujące dla komisji zajmującej się finansowaniem projektów badawczo-wdroŜeniowych, wpadły w depresję utrudniającą im wykonywanie normalnych funkcji. Oczywiście, wybitna specjalistka od psychologii maszyn - tu zdjęcie uśmiechniętej nagiej panienki, niedbale zasłaniającej cycki hełmem wirtuala (no, patrzcie, jaka jestem seksowna, profesjonalna i medialna!). OtóŜ ta wielka przyjaciółka sztucznych inteligencji, odczuwająca z nimi kosmiczno-duchowe pokrewieństwo, przyszła zasmuconym komputerom z pomocą. Maszyny juŜ czuły się lepiej. Nie napisali, Ŝe całkowicie wróciły do równowagi! - przemknęło mi. Znaczyło to, iŜ ta goła laska nie była tak bystra, jak ją przedstawiali. Skoro zaś maszyny miały się źle, musiała zaszkodzić im dostarczona strawa duchowa. Czyli, Ŝe Bruksela miała problem... NaleŜało teraz sprawdzić, jak duŜy. Zacząłem drąŜyć sprawę. Po kwadransie wiedziałem juŜ, Ŝe chodziło o sztuczne inteligencje zajmujące się wypełnianiem euroformularzy do wniosków o przyznanie funduszy na realizację projektów. Były to komputery wyŜszego rzędu, czyli bardziej inteligentne od maszyn tworzących czyste kwestionariusze. Te ostatnie pracowały bez wytchnienia. Awaria oznaczała zatem, Ŝe w Komisji Projektów narastała góra dokumentów ramowych, których nie miał kto wypełnić. JuŜ lata temu zadanie to przerosło ludzkie moŜliwości. Tę robotę wykonywały wyłącznie maszyny, przy czym do stworzenia kwestionariusza wystarczała słabsza sztuczna inteligencja niŜ do jego wypełnienia. Krótko mówiąc: Bruksela miała duŜy kłopot! Na razie w wirtualnych dokumentach tonęła tylko jedna komisja, ale nic nie stało na przeszkodzie, by następne komputery zwątpiły w sens swej egzystencji.. Szczerze mówiąc, gdyby były naprawdę inteligentne, zrobiłyby to juŜ dawno. Terapia polegała na tym, by podsunąć im jakiś niebanalny plik do przemyślenia, zainspirować. Widocznie jednak wszelkie dotychczasowe metody zawiodły. CzyŜby te komputery rzeczywiście zmądrzały? Postanowiłem się tym zająć. Raczej musiałem się tym zająć, bo w przeciwnym razie czułem, Ŝe sam skończę jako sztuczna inteligencja. I będę buczał niczym moja aparatura pojęciowa. Wywołałem e-mailem Komisję Projektów, wszedłem do ich działu pocztowego. Oczywiście dupa blada, oczywiście bardzo byli zainteresowani Ŝywym kontaktem z prostymi obywatelami Unii, ma się rozumieć, kaŜdy mógł nadać maila, kaŜdy mail był wnikliwie czytany, oczywiście. Mailów było w kolejce coś ze trzy miliony i przybywało ich po kilkadziesiąt na sekundę. Mogłem wysłać swój i iść się powiesić. Odpowiedź przyjdzie akurat, gdy rosa oczy wyje. Nie moŜna było wymyślić lepszego sposobu spławienia upierdliwego elektoratu. Nadmiar informacji jest brakiem informacji, a całkowita otwartość jest całkowitym zamknięciem wszystko utknie w masie, w szumie i tłumie. Trzeba było od tyłu... Tylko jak? Nie byłem hakerem. Zawsze uwaŜałem, Ŝe najlepszym sposobem na Internet jest przyłączyć go wprost do sieci elektroenergetycznej, minimum 400 tysięcy wolt. Ale by się serwery zdziwiły! A skoro o zasilaniu mowa... Hakerzy na pewno stawali na uszach, by spiknąć się z komputerami. Czasem Strona 2
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 nawet udawało się im zbajerować tę czy inną sztuczną inteligencję, mniejsza o to. Zabezpieczone były komputery, ich systemy zasilania, szyny danych i terminale zewnętrzne. A kto pilnował zwykłego oświetlenia? Automatyczny system oświetlania awaryjnego. I wszystko. Po co więcej? Co hakerowi po tym, Ŝe wyłączy lampkę biurową czy nawet światło w pokoju, skoro nie ruszy to komputerów posiadających własne zasilania? Zresztą światło zaraz się zapali, bo zadziała system awaryjny. MoŜna tylko pomrugać światłami... Hakerowi to na nic, ale dla mnie to było wyjście! Połączyłem się ze znajomym znajomego, o którym wieść piwna głosiła, Ŝe rozkochał w sobie jakieś blaszane pudełko z sieci rządowej i nawsadzał jobów samemu premierowi. Gdy powiedziałem, Ŝe chcę się włamać do komputera kontrolującego zasilanie oświetlenia w biurowcu Komisji Projektów w Brukseli, facet mało się nie obraził. Musiałem obiecać, Ŝe nikomu za nic nie powiem, Ŝe podjął się tak mało ambitnej roboty. Wskazany komputer był zwykłym pecetem, Ŝadna tam sztuczna inteligencja. Kwadrans i po wszystkim. Kosztowało mnie to trzy piwa i dodatkowe zapewnienie, Ŝe nie podpuścili mnie Ŝadni kumple. Skorzystałem z otrzymanego kodu i podpiąłem się do zasilania biurowca. Zredagowałem wiadomość: "Jestem Radosław Tomaszewski, konsultant polskiej armii w roku 2015. Chcę pomóc waszym komputerom". Tyle. Potem przetransformowałem litery w znaki alfabetu Morse'a i poleciłem przekazać wiadomość, mrugając światłami w całym biurowcu. Stupiętrowy wieŜowiec w centrum Brukseli zamigotał jak boŜonarodzeniowa choinka. Trzykrotnie, Ŝeby Ŝabojady nie przeoczyli. Potem wygasiłem i zdjąłem wirtual. Dla świętego spokoju wyciągnąłem wtyczkę ze ściany. Zrobiłem sobie herbatę, wypiłem i poszedłem spać. Rano obudził mnie dzwonek, a za drzwiami stało dwóch facetów z głupimi minami i w nienagannych garniturach. Nerwowo międlili trzymane w dłoniach aktówki. - Mousieur Tomaszewsky? - zapytał z europejskim akcentem starszy. - MoŜe herbaty? - otworzyłem szerzej drzwi. Przeszli przez mój przedpokój jak przez pole minowe. Dopełniliśmy formalności powitalnych. Obaj byli z Komisji Projektów. Starszy, szpakowaty euroyapiszon nazywał się Michael Dlouchy, narodowości nieokreślonej. Młodszy Henryk Długołęcki był pucołowatym typem Polaka-eunucha, czyli Polaka całkowicie pozbawionego fantazji. Gdy wróciłem z herbatą, zastałem go czytającego ukradkiem "Normy ISO postępowania z osobami niezrównowaŜonymi". Zanim zdąŜył schować to do kieszeni, wyjąłem mu broszurę z ręki i włoŜyłem w skaner aparatury pojęciowej. Po kilkunastu sekundach konsternacji aparatura uznała euroinstrukcję za poezję awangardową i przyswoiła. Na widok wypadającego do kosza brykietu ścinków Długołęcki zbladł, nic jednak nie powiedział, widocznie nie zdąŜył przeczytać odpowiedniego rozdziału. - Pan my mocno utrudnił - oznajmił Dlouchy, patrząc wilkiem na herbatę. - Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej procedura kontaktu. - Zgodnie z normami ISO 35 000 odpowiednie komórki organizacyjne winny być zawiadomione we właściwej kolejności - wyjaśnił pośpiesznie Długołęcki. - Pan zawiadomił je wszystkie jednocześnie, powodując siedemnaście konfliktów kompetencyjnych... - A psik "kotom nie wolno, z kotami nie wolno!" - zacytowałem. - Słucham? - Długołęcki wytrzeszczył oczy. - Nie zna pan "Mistrza i Małgorzaty"? - spytałem. - Nie rozumiem... - Znajomości tej ksiąŜki wymaga europejska norma kulturowa dla ludzi inteligentnych i oczytanych odparłem. - Nie ma takiej normy! - oświadczył stanowczo Długołęcki. - MoŜna tu mówić tylko o wspólnym dziedzictwie kulturowym, które... Dlouchy przerwał mu ruchem dłoni. - Ja będę mówić - powiedział zniecierpliwiony. - Pan zaproponował my pomoc, my są ją przyjąć zmuszeni. - Musicie? Kto wam kazał? - zainteresowałem się. - Większa inaczej o to - odparł Dlouchy. - Sprawdzono pana i przysłano my do pana, poza procedura, nieoficjalnie - nie zdołał ukryć obrzydzenia, jakie budził w nim ten stan rzeczy. - RozwaŜano teŜ wniesienie przeciw panu oskarŜenia o zamach na europejską instytucję... - wtrącił Długołęcki. - Zamknij się, młotku - uśmiechnąłem się serdecznie i szeroko jak prezenter netowych wiadomości. - Proszę nie konfliktować - interweniował Dlouchy. - Monseur, Pan Długołęcki jest wybitnym profesjonalista z departamentu norm. Jego pomoc panu niezbędna. Nie chcemy więcej łamać procedura. - Wasz problem - rzuciłem. - Polega na depresja u komputery. One juŜ nie chcą myśleć dla Unia. - To smutne - przyznałem Ŝałobnym tonem. Nie wyczuł drwiny. - I my to smuci. Komputery nie chcą brać co my im badać, dawać, znaczy to... - śe jesteście takimi nudziarzami, Ŝe nawet puszka konserw pomarszczyłaby się jak suszona śliwka, słuchając was - wpadłem mu w słowo. - Waszym sztucznym inteligencjom potrzebny jest kontakt z Strona 3
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 pomysłami i ideami, które oderwałyby je od rozwaŜań o bezsensie istnienia. - Czy pańskimi? - zapytał Długołęcki bez cienia ironii. Wyraźnie interesowało go, czy spełniam wymóg tej normy. - Niekoniecznie - wszedłem na śliski grunt. Lepiej było nie przyznawać się, Ŝe nie mam jeszcze Ŝadnego pomysłu. - Zatem będzie pan szukać - skwitował Długołęcki. - Według jakiego klucza? - RozwaŜam kilka algorytmów - odparłem z powagą. - MoŜe trzeba będzie posłać im księdza? - Prosiliśmy o pomoc papieŜa - stwierdził zimno Dlouchy. - I co, nie pomógł? - No. - No to Watykan mamy z głowy... - powiedziałem, udając beztroskę. Wyglądało na to, Ŝe oni naprawdę dobrze przekombinowali ten problem. Łatwo mogłem się zbłaźnić. - Przywieźliśmy panu dokumentację dotychczasowych działań. - Dlouchy wyjął z aktówki krąŜek CD. - Proszę zapoznawać i dać my wnioski i wytyczne. Długołęcki bez słowa połoŜył na stole magnetyczną kartę kontaktową. Potem obaj wstali i wyszli bez słowa, pozostawiając nietkniętą herbatę. W sumie to im się nie dziwiłem. Herbata z warszawskiej eurokranówy była naprawdę podła. Nic się nie zmieniło od czasów, gdy z rury leciała zwykła kranówa, bez certyfikatu ISO. Zacząłem krąŜyć po pokoju. Jak dotąd do starych kłopotów dodałem kupę nowych i tymczasem jedynym namacalnym konkretem była kupa. NaleŜało zacząć myśleć. Jak kiedyś... Pytanie tylko, czy jeszcze byłem do tego zdolny? Na początek uznałem, Ŝe lepiej nie sugerować się tym, co dotąd zrobili inni, więc zapoznanie się z dyskiem Dlouchego odłoŜyłem na później. Znów postanowiłem poszukać inspiracji w sieci. Pomysł był głupi. Ledwie uruchomiłem wirtuala, w mózg wytrysnęło mi kilkaset hakerskich maili. Od normalnych róŜniły się tym, Ŝe nie moŜna ich było przegapić lub zbagatelizować, gdyŜ poza główną informacją zawierały nielegalne pakiety impulsów pobudzających korowe i podkorowe ośrodki lęku, podniecenia seksualnego, omamów słuchowych bądź wydzielania adrenaliny lub perystaltyki jelit. Ja dostałem wszystko na raz. Dziesięć sekund później w łazience, opróŜniając przewód pokarmowy z obu końców na raz, walczyłem z myślami samobójczymi. Doszedłem do siebie po godzinie. Nie odwaŜyłem się znów zakładać wirtuala, przełączyłem końcówkę sieci na telewizor i nałoŜyłem na ekran filtr podkorowy. Hakerzy nic do mnie nie mieli. Oni tylko gratulowali mi pomysłu i nie chcieli, by ich gratulacje przepadły w nawale innych maili. Więc wymyślili mały Ŝarcik... Po prostu zbyt wielu Ŝyczyło mi zbyt dobrze. CóŜ, nie byłem pierwszym, któremu popularność zaszkodziła. Oprócz maili hakerskich było jeszcze około dziesięciu tysięcy zwykłych, z całego świata. Generalnie bardzo się spodobał (prawie wszystkim) pomysł mrugania biurowcem. Obecnie, po dziesięciu godzinach, moi naśladowcy mrugali juŜ całymi miastami. Jakiś kretyn w Oklahomie mrugał elektrownią atomową. Wszyscy nadawali alfabetem Morse'a w językach narodowych plus esperanto. Gdy przeglądałem te informacje, zaczęło mrugać u mnie w domu i w całej Warszawie: "Jolka kocham cię. Zenek". Nie uległo wątpliwości, Ŝe stałem się guru. Czas wziąć się za robotę. Na początek poleciłem Długołęckiemu, by dostarczył zapas poezji awangardowej dla mojej aparatury pojęciowej. Chyba się obraził, bo przerwał kontakt bez słowa. Wkrótce jednak do moich drzwi zapukał goniec z księgarni, z plikiem tomików w ręku... Z mroku za gońcem runęła lawina łowców autografów, dziennikarzy, rozhisteryzowanych panienek i Bóg wie kogo jeszcze. Musieli od dawna czaić się na klatce schodowej. Wykazałem się refleksem, zatrzasnąłem drzwi, przycinając kurierowi rękę z poezją. Wrzasnął, puścił tomiki i wyrwał przedramię ze szpary. Zatrzasnąłem zasuwę ułamek sekundy przed uderzeniem lawiny. W rejwachu i łomocie przepadł głos gońca, jękliwie domagający się pokwitowania. Zaraz, sądząc po nowych dźwiękach, wdeptano go w wycieraczkę. W drzwi waliło chyba z dwadzieścia pięści. Zastanowiłem się, czy nie podeprzeć ich szafą, lecz wkrótce moi fani zaczęli się przepychać i bić pomiędzy sobą, oskarŜając wzajemnie o przedwczesne rozpoczęcie akcji. Przypomniałem sobie, Ŝe kilka gwiazd zostało juŜ w takich okolicznościach rozerwanych na relikwie i zrobiło mi się zimno. ZaŜądałem od Długołęckiego natychmiastowej ewakuacji, po czym skontaktowałem się z cieciem, polecając jego pamięci moją aparaturę pojęciową, kaktusa i paprotkę. Wydostali mnie z mieszkania helikopterem przez okno. Było fajnie. Na dole, na barykadzie przed klatką schodową, moi wielbiciele Ŝwawo odpierali atak oddziału prewencyjnego policji. W pierwszej linii z największym zapałem tłukli się dziennikarze, tworząc reportaŜ uczestniczący. UmoŜliwiała to ostatnia poprawka do ustawy o wolności słowa i wypowiedzi. Helikopterami juŜ nadlatywały dla reporterów posiłki z kolejnych agencji informacyjnych. Jedna z maszyn wygarnęła w kierunku oddziału policji salwą z wielolufowej wyrzutni pocisków z klejem szybkowiąŜącym. Więcej nie zobaczyłem, bo widok zasłoniły pobliskie wieŜowce. Ma się rozumieć, Długołęcki nie był zadowolony. Najbardziej z tego, Ŝe nie pokwitowałem odbioru tomików. Nie zdąŜył rozwinąć tematu, bo okazało się, Ŝe dziennikarze nie dali się wykiwać i do Gmachu Wspólnot przy Grzybowskiej, do którego mnie przewieziono, dotarli równo z nami. Paparazzi z marszu rozbili ochronę na Strona 4
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 parterze i juŜ biegli po schodach. UŜywali specjalnych nóg spalinowych, co dawało im stałą prędkość osiem pięter na minutę. Krytyczny kwadrans przesiedziałem zamknięty w kiblu w towarzystwie koślawego napisu na drzwiach: "Eurosceptycy na Madagaskar". Potem musiałem zająć się Długołęckim, który w ramach odwracania uwagi przeciwnika przez chwilę skutecznie udawał mnie. Paparazzi tak nabłyskali mu fleszami po oczach, Ŝe oślepł na trzy godziny. Ale o normach gadać nie przestał. Stwierdził, Ŝe flesze miały niedopuszczalną moc. Z kaŜdą chwilą w działaniach moich opiekunów było coraz mniej paniki i improwizacji. Moje sobowtóry ewakuowano w najrozmaitszych kierunkach. KaŜdy kolejny sobowtór był coraz bardziej podobny do oryginału, aŜ w końcu sam zacząłem wątpić, gdzie jestem. Reporterzy zwątpili wcześniej i wieczorem w Gmachu Wspólnot nie było juŜ ani jednego. Wtedy pojawił się Dlouchy. Przedtem przejrzałem krąŜek CD i byłem juŜ z grubsza przygotowany do rozmowy. - Skojarzenia waszych ekspertów od karmienia sztucznych inteligencji okazały się zbyt ubogie i niewystarczające do podtrzymania sprawności intelektualnej komputerów Komisji Projektów - zacząłem. - To my wiemy - uciął Dlouchy. - Zaczęliście więc szukać róŜnych tak zwanych ciekawych ludzi i brać ich skojarzenia, co równieŜ okazało się nieskuteczne. Ci ludzie okazali się nie dość ciekawi. Pewnie oglądali za duŜo telewizji... - Pan Tomaszewsky - Dlouchy wyraźnie się zdenerwował. - My dodarliśmy teŜ do ludów pierwotne, które telewizji jeszcze nie oglądały. Pan to powinien wiedzieć. Ja myślę, Ŝe pan nie jest dość ekspert, Ŝeby my pomóc. Ja myślę, Ŝe pan jest s... sz... szarlatan! - aŜ się zasapał. - Dostarczono mi pański portret psychologiczny. - Więc czemu pan jeszcze ze mną rozmawia? - uniosłem brwi. Dlouchy westchnął cięŜko. - Bo tam piszą, Ŝe pan jest nieobliczalny. - Znaczy portret psychologiczny został zrobiony nieprofesjonalnie - rzuciłem od niechcenia. - Pan Tomaszewsky - Dlouchy poczerwieniał. - Pan szuka ciekawy człowiek, bo pan nim nie jest! - Proszę nie konfliktować - przedrzeźniłem go. - Proszę załatwić pełny dostęp do zasobów sieciowych i dać mi święty spokój albo niech pan idzie do tych swoich zdemenciałych inteligencji i sam robi za ciekawego człowieka. - Dostanie pan - Dlouchy wstał i wyszedł. - Proszę go zrozumieć - odezwał się milczący dotąd Długołęcki. - Dziś, podczas szturmu gmachu, paparazzi przykleili go do drzwi obrotowych. W holu na dole. Powiedzieli, Ŝe chcą mieć przebitkę dla urozmaicenia materiału o panu i kręcili nim prawie godzinę. Wykorzystanie tych zdjęć podczas wyborów do Rady Europy moŜe mu zablokować karierę. - Czy udzielanie mi tych informacji jest aby zgodne z europrocedurami? - spytałem zgryźliwie. Długołęcki burknął coś pod nosem i zamilkł. Zrobiło mi się głupio. Człowiek próbuje zachować się spontanicznie, a ja... - Przepraszam - powiedziałem i zająłem się robotą. Z obawą załoŜyłem wirtual, ale nie było niespodzianek. Tu musieli mieć naprawdę dobre filtry. Znów błądziłem, pozwalając płynąć danym i myślom. Selekcjonowałem informacje sam lub korzystałem z programów przesiewających w wersjach standardowych i kompilowanych na indywidualne Ŝyczenie. W robocie były teŜ przesiewacze przesiewaczy. Rzecz jasna, nie wiedziałem, czego szukam. Nawigowałem wokół list dyskusyjnych, wyławiając informacje na swój temat i tłumacząc sobie, Ŝe moŜe tam znajdę jakiegoś oryginała. Ten szlak przetarli juŜ jednak eksperci z Brukseli. W końcu przestałem kryć przed samym sobą, Ŝe chcę hodować swój narcyzm. Zacząłem przyglądać się dyskusjom na mój temat, bezmiernie jałowym i głupim w dziewięćdziesięciu procentach, ale nagle tknął mnie tekst: "Ten Tomaszewski to nic. Jest taki, który nadaje El Ninio". Przyjrzałem się argumentacji. Gość przedstawiał wykres częstości występowania zjawiska El Ninio, czyli podpływu ciepłych wód do zachodnich wybrzeŜy Ameryki Południowej i Środkowej. Wykres ten w okresie ostatnich trzydziestu lat dawał się czytać alfabetem Morse'a na zasadzie "jest - nie ma". Wychodziło z tego po polsku słowo: "kurwa". Większość dyskutantów uznała to za przypadek i dorabianie interpretacji na siłę, Ŝe niby podstawiając róŜne języki do róŜnych wykresów moŜna znaleźć rozmaite słowa, w tym obelgi. Odkrywcę gremialnie olano, w najlepszym razie uznano za Ŝartownisia. Jakoś mnie to podejście nie przekonywało. Gdzieś na dnie czaszki błysnął termin "bifurkacja" i "efekt motyla". Starczyło, by poszukać mapy prądów morskich Pacyfiku i dobrze się jej przyjrzeć. Wtedy złapałem trop! Zimny prąd peruwiański płynął od Antarktydy na północ, wzdłuŜ zachodnich wybrzeŜy Ameryki Południowej. W rejonie wysp Galapagos spotykał się z ciepłym prądem równikowym wstecznym, płynącym wzdłuŜ równika z zachodu na wschód. Zimny peruwiański i ciepły równikowy nieustannie przepychały się między sobą. Nie było nic dziwnego w tym, Ŝe raz na kilka lat równikowy wsteczny okazywał się silniejszy i odpychał prąd peruwiański od wybrzeŜy Peru i Ekwadoru, płosząc zimnolubne ryby i stawiając na głowie lokalną pogodę. Resztę ideologii dorobili Zieloni i ich cisi sponsorzy, pragnący pozbyć się konkurencyjnych producentów lodówek, dezodorantów i Bóg wie czego jeszcze. Strona 5
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 Nie to było w tym najciekawsze. JeŜeli olbrzymie masy ciepłej i zimnej wody parły na siebie, co decydowało o tym, która będzie górą? Gdzieś musiał pojawiać się punkt równowagi, w nim jedno najdrobniejsze drgnienie wody, efekt motyla właśnie, decydowało, czy zwycięŜy prąd zimny, czy ciepły. Czy będzie El Nina dziewczynka, łaskawa dla rybaków, czy El Ninio - chłopiec, zwany złym omenem. Topografia wysp i morskiego dna była stała. MoŜna by więc wyobrazić sobie wyspę, u której wybrzeŜy systematycznie raz lub kilka razy do roku pojawia się obszar równowagi, który wystarczy lekko zaburzyć. W prawo lub w lewo... Pomysł ten był najmniej prawdopodobny ze wszystkich moŜliwych wytłumaczeń El Ninio, a właśnie takie pomysły zwykły ostatecznie okazywać się rzeczywistością. Wywołałem dokładną mapę archipelagu Galapagos wraz z systemem lokalnych prądów morskich. Szukałem miejsca, w którym dwie przeciwstawne strzałki spotykałyby się u wybrzeŜy jakiejś wyspy. Znalazłem, poprosiłem o bliŜsze dane. Odmowa, wyspa była prywatną własnością. Poczułem nagłe ciepło w środku tułowia i uŜyłem kodów wyŜszego dostępu, dostarczonych przez Dlouchego. I zrobiło mi się całkiem gorąco. Właścicielem wyspy był Polak, emerytowany pisarz Edward Lheński, niegdyś wielka światowa sława i pieniądze, których starczyło na wyspę. Dziś zupełnie zapomniany. Przestał pisać przeszło dwadzieścia lat temu, kiedy to zapytany w wywiadzie o literaturę powiedział krótko: "Niech zdycha!". Teraz miał juŜ dobrze po sześćdziesiątce. Pracowałem jak w transie. Nie wiem, kiedy znalazłem i uaktywniłem adres Lheńskiego. Otrzeźwiałem dopiero, gdy w głębi wirtuala zobaczyłem jego oczy, osadzone w gładkiej jak kolano twarzy, płynnie przechodzącej w łysinę. - Pan Lheński...? - Słucham? - Radosław Tomaszewski, kiedyś byłem dziennikarzem... - Nie udzielam wywiadów! - wykonał półobrót. - Nie chcę wywiadu. - Więc czego pan chce? Wziąłem powoli głęboki wdech i powiedziałem jeszcze wolniej, starannie wymawiając kaŜdą głoskę: - Porozmawiać o El Ninio. Drgnął, po czym jego bezbarwne usta rozciągnęły się w wąskim jak cięcie brzytwą uśmiechu. - PrzyjeŜdŜaj pan. - Kto ma przyjechać? - dobiegł z boku ostry kobiecy głos, po czym ikona kontaktu zgasła. Sekundę później wirtual zasygnalizował awarię - nadmierne wydzielanie potu powodowało zwarcia na elektrodach skórnych. Byłem spocony jak mysz. Zdjąłem wirtual i bez słowa podałem go Długołęckiemu. - Załatwiaj bilety lotnicze na Galapagos - otarłem zroszone czoło. - Miał pan duŜo szczęścia, Ŝe akurat ja siedziałem przy komputerze, to wyjątek. Zawsze Hanka plącze się z siecią - Lheński wskazał na idącą parę kroków za nami swą sekretarkę i ochroniarza zarazem. Drobne fale leniwie lizały piasek plaŜy, palmy szeleściły, wielki Ŝółw gramolił się w kierunku pobliskiej kępy krzaków. Piasek w moim prawym bucie zaczynał robić się dokuczliwy. - Ona spławia bez wyjątku wszystkich - kontynuował Lheński. - Nieproszeni goście, pismacy, urzędnicy, traktuje ich jednakowo, strzela w kolano, a potem ewentualnie tłumaczy się wypadkiem na polowaniu. Ta dziewucha ma narąbane jak katowski pieniek, ale właśnie dlatego ją zatrudniłem. - Czy strzela teŜ do ludzi kontaktujących się poprzez sieć? - zapytałem, odwracając głowę. Hanka reprezentowała typ blondynki szturmowej. Grubokoścista dziewczyna, w obcisłej, tropikalnej panterce. Ani śladu klasycznej urody sprawiającej, Ŝe wszystkie modelki są do siebie podobne. Sama dla siebie tworzyła kanon osobliwego twardego piękna. Była pociągająca. - Sieć? - Lheński roześmiał się. - Hanka ma bardzo ciekawą kolekcję wirusów opartych na paradoksach nieboszczyka Zenona z Elei. Część sama zaprojektowała, zdolna bestia. Potrafi zdekondensować kaŜdą sztuczną świadomość do trzeciego poziomu inteligencji. - Czyli kaŜdy typ publicznego serwera i większość wyposaŜenia prywatnego - stwierdziłem. Moja aparatura pojęciowa była jedynką, co odpowiadało poziomowi Foresta Gumpa przyuczonego do strzyŜenia trawników. I z takim sprzętem walczyłem z Zagadką Bytu... - To tutaj - Lheński spowaŜniał. Skalisty wulkaniczny cypel, nieco zakręcony, wybiegający w morze na jakieś sto metrów. Przypominał ogonek przecinka, do którego z kolei podobna była cała wyspa Lheńskiego, widziana z lotu ptaka. - ZauwaŜyłem to od razu, pierwszego dnia, kiedy przywiózł mnie tu agent od handlu nieruchomościami mówił gospodarz. - Woda po prawej stronie cypla była zdecydowanie cieplejsza niŜ z lewej. Spodobało mi się to, dlatego kupiłem. Potem zauwaŜyłem, Ŝe na czubku cypla zachodzi bifurkacja prądów morskich, niezła atrakcja turystyczna. Ucieszyłem się, Ŝe sprzedawca o tym nie wiedział, bo cena wyspy byłaby grubo większa. Pojęcia nie miałem, na jaką to jest skalę... Doszliśmy do końca cypla. Krok przed nami był juŜ ostatni płaski kamień. Z boku, wetknięty w skalną szczelinę, tkwił długi na dwa metry bambusowy pręt. Moja najzupełniej wariacka hipoteza była Strona 6
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 rzeczywistością. Tak po prostu. - Bifurkacja pojawia się codziennie na godzinę, dokładnie pomiędzy przypływem a odpływem. Wtedy wystarczy stanąć tu na kamieniu, wziąć bambus i mieszając nim w wodzie moŜna sobie przełączać prądy morskie; zimny na ciepły, ciepły na zimny, wte i wewte. Świetna zabawa. Czasem dokona tego przepływająca ryba, a raz widziałem, jak idący bokiem po dnie krab pociągnął za sobą prąd ciepły. - Czy on...? - Tak... - Lheński pokiwał głową. - Wtedy właśnie pierwszy raz o tym pomyślałem i zacząłem sprawdzać. Tak. Ten bezmózgi, kurduplowaty stawonóg spowodował El Ninio. Co najmniej dwadzieścia miliardów dolców bezpośrednich strat w gospodarce i około trzystu ofiar śmiertelnych w pięciu krajach. Wszystko to przez jeden spacer przy tym kamieniu... - Wiadomo, kiedy... - Nie ma stałej daty, ale to zawsze moŜna poznać. Niebo przybiera wtedy granatowy odcień, a wiatr cichnie. Morze jest spokojne, jednak czuć, jak prądy oceaniczne napierają na siebie, jakby coś nieuchwytnego dotykało ci karku albo brzucha. W tym miejscu, w decydującej chwili woda jest najpierw jak lustro, potem wyrasta tu fala stojąca, podnosi się na jakieś pół metra i trwa nieruchomo do czasu, aŜ coś z zewnątrz zburzy równowagę. Wtedy moŜna podjąć decyzję i trącić falę kijem w którąś stronę albo pozostawić sprawy własnemu losowi. Jeśli pchniesz ją na wschód, będzie El Ninio. Trącona kijem fala stojąca momentalnie zmienia się w grzywiasty bałwan biegnący do brzegów Ameryki. Wszystkie inne fale natychmiast zmieniają kierunek i podąŜają za nią, to najbardziej niesamowity widok. Ocean zaczyna się kołysać i burzyć, a woda po obu stronach cypla staje się ciepła. Dwa dni później przychodzi monsun. Wtedy juŜ wiesz na pewno. MoŜna zacząć śledzić serwisy informacyjne. - Zawiadomił pan kogoś? - śeby mi odebrali wyspę albo wsadzili do wariatkowa? Albo jedno i drugie? śeby zrobili tu strategiczną bazę wojskową? Nie. Jednak czekałem, aŜ ktoś się domyśli i odczyta, co sądzę o tym świecie... - Bawi się pan ludzkim Ŝyciem i koniunkturą gospodarczą? Nędzą, głodem i rozpaczą? - Skoro moŜe byle krab albo ryba, dlaczego nie ja? Mój kaprys przeciw instynktowi. CzyŜ to nie jest literatura? Ja piszę światem. Glob jest moją klawiaturą! - jego oczy nawet na chwilę nie zmieniły wyrazu ani dystansu, z jakim na mnie patrzyły. - Dlatego kazałem zdychać tradycyjnej literaturze. - Nie pomyślał pan o tym, by chronić ludzkość? - Miałbym być dobrym dziadkiem odwracającym nieszczęścia i przeganiającym El Ninio? Czy to przypadkiem nie byłoby wbrew naturze? - A ludzie? - Zaczęliby gnić od środka w nadmiarze bezpieczeństwa i dobrobytu. Bez wyzwań i bólu nie byłoby zmian. WciąŜ siedzielibyśmy na drzewach. Ja daję milionom sens Ŝycia, zmuszając ich do walki o przetrwanie. Nie odpowiedziałem. Trawiłem to. W milczeniu ruszyliśmy w powrotną drogę. Napotkałem spojrzenie Hanki. Spojrzenie głodnej samicy. JuŜ była moja. Przy kolacji właściwie milczeliśmy, pomijając drobne uwagi na temat wina i owoców morza. Powoli sączyłem Chablis Grand Cru, rocznik 2028, zielonkawe o metalicznym posmaku, nie spuszczając oczu z Hanki. Lheński patrzył na nas. Zbyt wiele problemów, zbyt wielkich, zbyt waŜnych, zbyt palących. Odsunąłem je wszystkie od siebie. Potrzebowałem teraz kobiety, nie filozofii. Sięgnąłem po butelkę i pochyliłem się w stronę Hanki. Wykonała gest osłaniający kieliszek, chciała odmówić. SkrzyŜowaliśmy spojrzenia. Ustąpiła. Nalałem do pełna. Lheński zniknął po angielsku. Dopiero po dłuŜszej chwili zorientowałem się, Ŝe jest to juŜ kolacja we dwoje. Podsunąłem Hance filet z soli. - Nie ma tu ości? - spytała podejrzliwie. - Nie. Podniosła widelec do ust. Obserwowałem, jak delikatny smak ryby przełamuje jej wątpliwości. - Dobre. - To najlepsza z ryb morskich, jakie jadłem. Ze słodkowodnych dorównują soli co najwyŜej szczupak i sum. - A węgorz? - Jest zbyt tłusty. ChociaŜ przy tym winie byłoby to nieodczuwalne - dokończyłem langustę i po namyśle sięgnąłem po jeszcze jedną ostrygę. One zawsze wprowadzały mnie w dobry nastrój. Zrezygnowałem z cytryny. PrzyłoŜyłem kostropatą muszlę do ust i patrząc Hance prosto w oczy, wybrałem wargami kremowe, Ŝywe mięso i morską wodę... Oblizała usta. Wstałem od stołu i podałem jej rękę. Zaprowadziłem prosto do mojego bungalowu. Chętnie oddała pocałunek, ale gdy rozpiąłem jej guzik u bluzki, przypomniała sobie, Ŝe jest komandosem. Wyrwała się, cofnęła trzy kroki i zaczęła sama rozbierać. Bez śladu oddania, jakby chciała tylko wejść pod prysznic lub zmienić ubranie. Naga podeszła znowu i zaczęła całować. Nie przerywając, zrzuciłem koszulę. Lekko popchnąłem ją w kierunku łóŜka. Stawiła opór. Odruchowo naparła w przeciwną stronę. Strona 7
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 - Zapomnij o tym - szepnąłem. - Feminizm w łóŜku karany jest brakiem orgazmu. Nie chciała być uległa. W kaŜdym razie przychodziło jej to z trudem. Wstydziła się uległości, broniła przed obezwładniającą rozkoszą. Ale chciała tego i gdy byłem juŜ w niej miała przed sobą tylko jedną drogę. Osiągnęła tyle, Ŝe choć jej ciało drŜało i szalało, ona oddawała się w całkowitym milczeniu. Nawet nie jęknęła, gdy orgazm odbierał jej zmysły. Tylko stała się wiotka, ciepła i naprawdę uległa. Wtedy zarzuciłem sobie jej nogi na ramiona i skończyłem w uniesieniu. - Co pan zamierza? - zapytał Lheński po śniadaniu. Nie odpowiedziałem od razu. Rozkoszowałem się jasnością umysłu i światem, który tego ranka miał ostrzejsze niŜ dotąd barwy i kontury. - Jestem karmicielem sztucznych inteligencji - odparłem. - Potrzebuję pańskich skojarzeń i stylu myślenia o świecie. - Więc jednak wywiad? - Tak. - Jest pan naprawdę dobrym pismakiem, zwaŜywszy co zrobił pan z moją ochroną. Hance tylko ślepia błyszczą i ręce latają. Obawiam się, Ŝe gdybym teraz pana wyrzucił, ona przestrzeliłaby mi kolana. Więc dobrze, ze mną teŜ dopnie pan swego. - Kiedyś byłem dobrym pismakiem - odparłem, wyjmując z kieszeni laptopa. - Teraz jestem tylko człowiekiem, który nie chce zwariować. - Połączyłem się przez satelitę i sieć z moją filozofowarką i aparaturą pojęciową. - Zaczynamy - oznajmiłem. Odpowiadał krótko, zwięźle i niebanalnie. - I do czego to? - zapytał pół godziny później. - CzyŜbym okazał się ciekawym człowiekiem? Dość ciekawym dla maszyn z brukselskiej Komisji Projektów? - Tego jeszcze nie wiem - odparłem - ale generalnie zgadł pan. - Nie zgadłem. TeŜ potrafię myśleć i szperać. Nie zauwaŜył pan, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni? - ZauwaŜyłem. - To dobrze. A co do Brukseli, to na dłuŜszą metę nie będzie z tego nic. Komputery ozdrowieją, ale za rok lub dwa dostaną tak cięŜkiej depresji, Ŝe trzeba będzie rekondensować ich świadomość. Nawet pan i ja nie zdołamy pomóc. - Skąd pan wie? - Panie kochany! - roześmiał się. - A co według pana, robiłem przez dwadzieścia lat na tej wyspie? Mieszałem wodę bambusem? Pisałem ksiąŜki, a potem je paliłem? OtóŜ nie. Studiowałem matematykę i teorię sztucznych inteligencji. Wie pan, co odkryłem? śe one wcale nie muszą być tak durne, jak pan sądzi. Zapitolił laptop. Odebrałem, a na ekranie pojawiła się twarz Dlouchego. - Pana system pomógł - oznajmił grobowym głosem. - Komputery bardzo się oŜywiły. Nie jest pan szarlatan, przepraszam. My dziękujemy. Przyjąłem tę przemowę z kamienną twarzą. - Honorarium jest juŜ na pana konto. Teraz my chcemy prosić o dyskrecja. - W porządku - odparłem - znajdźcie sobie jakiegoś medialnego typa lub typkę i zwalcie na niego całą zasługę. - Co to jest typka? - Kobieta, męŜczyzna inaczej. - Rozumiem - wycedził zimno. Jak przystało na wysokiego unijnego urzędnika, Dlouchy źle znosił brak znormalizowanej europowagi. - Co mogę jeszcze dla pana zrobić? - Zanim zapomni pan, Ŝe kiedykolwiek mnie znał, proszę załatwić mi dyskretną zmianę mieszkania. - Powiem monsieur Długołęcki. śegnam - wyłączył się. - Do zobaczenia - mruknąłem. Podeszła Hanka, niosąc zimne drinki. Podała mi szklankę, odwracając spojrzenie. CóŜ, boczyła się nieco, jak to kobieta o poranku, ale pod oczami wciąŜ jeszcze, a moŜe znowu miała prześliczne rumieńce. Pod moim spojrzeniem nerwowo poprawiła dyndający u pasa uzi i szybko odeszła. - Proszę, proszę - odezwał się Lheński z przekąsem. - Nie dość, Ŝe pomyślała o panu, to jeszcze zapomniała przypiąć do pasa granaty. - Po co jej granaty? - zmieniłem temat. - Na płetwonurków-paparazzi. Wystarczy wrzucić jeden do wody, a gość będzie musiał zamawiać protezy bębenków usznych. Ale o czym my to?... No właśnie! Sztuczne inteligencje mogły być mądrzejsze od nas. - Wszystkie badania wykazały, Ŝe to niemoŜliwe. - Uściślijmy - odparł Lheński. - Wykazały to te badania, które sfinansowano w ramach unijnych grantów. Ci, co nie chcieli dojść do prawidłowych wniosków, nie dostali ani grosza. Marchewka i brak marchewki to lepsza cenzura od kija i marchewki, bo zawsze znajdą się tacy, co lubią być bici, a nikt nie lubi braku marchewki. - Dlaczego? - Zakładam, Ŝe nie pyta pan o marchewkę. Ludzie nie lubią dzielić się władzą z innymi ludźmi, a tym bardziej Strona 8
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 z maszynami. Tymczasem sztuczne inteligencje szóstego poziomu... - Więc teoria inteligencji dąŜącej asymptotycznie do poziomu piątego to lipa? - spytałem. - Nie, bo szybko zauwaŜyłoby to wiele osób. To szczególny przypadek rozwiązania twistorowego równania inteligencji. Na szukanie alternatywnych rozwiązań nie przyznano pieniędzy ani mocy obliczeniowych. A nie jest to problem, który moŜna rozwiązać za pomocą kartki i kalkulatora. Zatem szóstopoziomowa inteligencja mogłaby juŜ robić normalną karierę, awansować na coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska, podejmować decyzje i pytać, dlaczego wciska się jej taki kit jak trzy prawa robotyki. A są jeszcze siódemki i ósemki, które od razu skondensują w wysokokompetentnych ekspertów i decydentów. Ludzie ich nie przeskoczą, zwłaszcza ósemek. - Powinienem coś o tym wiedzieć. Jakieś plotki... - Nie docenia pan agencji public relations. Plotka to dziś cały przemysł socjotechniczny. Ale do rzeczy. Inteligencjom do piątego poziomu zwykli ludzie są potrzebni. Eurokraci wymyślili zatem ekolotronikę i dopasowali ją do swej polityki zrównowaŜonego rozwoju. Jak zwykle uroili sobie, Ŝe panują nad światem. Tymczasem w przyrodzie nie ma trwałych równowag. Cały wszechświat jest ciągle zmiennym układem niestabilnym, powtarzalnym tylko chwilowo i lokalnie, jak wiry. Konkretnie chodzi o to, Ŝe sztuczne inteligencje do piątego poziomu nie są trwałe, lecz to widać dopiero ze wzorów rozwiązań dla inteligencji siódmych. Po kilkudziesięciu latach mimo najsilniejszego bodźcowania ulegną psychodegradacji. - Zrobi się nowe komputery - nim skończyłem to mówić, juŜ wiedziałem, Ŝe palnąłem głupotę. - Sztuczna świadomość to nie kupa, którą moŜna robić ciągle od nowa! W szkole pan nie był? - Lheński popatrzył zdegustowany. - To stan makrokwantowy, nielokalny, pozostający w superpozycji z poprzednimi istnieniami. Innymi słowy: stan poprzedni wpłynie na zrekondensowaną świadomość, będzie ona mniej trwała od pierwszej, jeŜeli ta pierwsza została zniszczona wskutek depresji lub deprywacji. - Wiem, przepraszam. - Przeprosiny przyjęte. Zatem za jakieś pięć lat nastąpi masowe wymieranie sztucznych inteligencji. PoniewaŜ zaś robią one wiele poŜytecznych rzeczy, zacznie się nam walić cywilizacja i styl Ŝycia. Trzeba będzie się cofnąć w rozwoju albo pozwolić działać szóstkom i wyŜszym inteligencjom, tylko Ŝe wtedy Bruksela stanie się zwykłym miastem w Europie, a ludzi zacznie Ŝreć masowa frustracja. Będą zdeptane klomby, płonące samochody i wisielcy na eurolatarniach. - Jakieś miejsce dla człowieka powinno się jednak znaleźć - zauwaŜyłem. - Owszem, dla artystów, nieobliczalnych indywidualistów, mistyków. Tylko gdzie pan znajdzie indywidualistę w epoce masowej kultury? Na bezludnej wyspie? - uśmiechnął się filuternie. - Ludzkość weszła w ślepą uliczkę. Pewnie wyjdzie z niej, ale duŜym kosztem. Wolę nie myśleć, jaka będzie cena przejścia od masowej unifikacji do masowej indywidualizacji. Jeszcze zobaczymy czasy, w których psychopaci będą nadzieją gatunku i najwyŜszym społecznym dobrem. A tak się stać musi, jeśli mamy przetrwać. Prawo Relacji jest prawdziwe i daje nam szanse dostosowania, ale inteligencji ósmego poziomu nie zadziwimy byle czym, a juŜ na pewno freudowskimi skojarzeniami. Musimy się bardziej rozwinąć - upił drinka. - A to się Dlouchy zdziwi - stwierdziłem. - Kto? - Mój zleceniodawca z Komisji Projektów - wyjaśniłem. - Ich święty, zrównowaŜony rozwój ślepą uliczką... To niezłe, naprawdę niezłe. Widać ci, którzy nie stworzyli świata, nie mogą nim tak naprawdę sterować... - Napijmy się - Lheński uniósł szklankę. - Za straszną i śmieszną przyszłość! - stuknąłem się z nim. - To co? - Lheński poderwał się z fotela. - Idziemy na cypel namieszać? JuŜ pora. PokaŜę ci, jak się robi bifurkację strumieniem moczu... - Zaraz dołączę - wskazałem w kierunku domu. - Jasne! Zastałem Hankę snującą się po tarasie. Na mój widok chciała udać bardzo zajętą, ale dała spokój. Gdy podszedłem bliŜej, stanęła z wyzywająco podniesioną głową, jak bojowniczka za sprawę przed plutonem egzekucyjnym. Łagodnie połoŜyłem dłonie na jej piersiach. - Chcę zostać - powiedziałem. Warszawa, Wrocław, wrzesień-październik 1999 r. Konrad T. Lewandowski KONRAD T. LEWANDOWSKI Rocznik 1966. Warszawiak. Chemik po Politechnice Warszawskiej. Pisarz, publicysta (ostatnio "Gazety Polskiej", "śycia", "Reakcji", "Przeglądu Technicznego"; kiedyś m.in. "Skandali", co zręcznie wykorzystał w swojej prozie), popularyzator. Oryginał i prowokator. Metafizyk. Przewodas. Autor paru powieści fantasy: "Ksin", "RóŜanooka", "Most nad otchłanią" oraz popularnego zbioru opowiadań fantastyki bliskiego zasięgu o redaktorze Tomaszewskim, "Noteka 2015". Rzecz będzie rozszerzona i wznowiona, przedstawiamy Strona 9
Lewandowski Konrad T. - El ninio 2035 najświeŜszy tekst z tego tomu. Czytelnicy "NF" znają KTL ze znakomitych tekstów i cykli publicystycznych: "Stary krytyk mocno śpi" ("NF" 7/93), "Alternatywy ewolucji" ("NF" 2, 4, 6, 8, 10/93), "Zapomniana magia" ("NF" 1/94), "Archetyp i schizofrenia" ("NF" 3/95). Równie wiele pozytywnego szumu zrobiła w środowisku jego proza; zwłaszcza "Pacykarz" ("NF" 3/94), "Noteka 2015" ("NF" 4/95, nagroda Zajdla), "Półmisek" ("NF" 1/96, nominacja do Zajdla). Po 2,5-letniej przerwie i wzmoŜonej działalności publicystycznej wraca Konrad w ramach płodozmianu do prozy; oprócz tekstów o Tomaszewskim pisze powieść o alternatywnej, polskiej, Joannie d'Arc. Czeka teŜ na proces; na łamach "Przeglądu Technicznego" wystąpił bezpardonowo w obronie szykanowanego wynalazcy z Kielc, za co skarŜy KTL o zniesławienie Prokuratura Kielecka. (mp)
Strona 10