OSTATNI WYWIAD: ODSZEDŁ WIELKI ANTYKLERYKAŁ ! Str. 8
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 30 (490) 30 LIPCA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
Narodziny imperium dewocyjno-medialno-handlowego zakonnika z Olkusza to pasmo kłamstw, przekrętów, afer i skandali. Wszystko w imię wielkich pieniędzy, które ojcu dyrektorowi wyjątkowo nie śmierdzą. Tylko dlaczego biblijny Jezus – wprzęgnięty przez Rydzyka do interesu – z uporem twierdzi: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”? ! Str. 3, 21
! Str. 6
, 11
! Str. 10 ISSN 1509-460X
! Str. 14
2
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Rydzyk nie przestaje zarabiać ogromnej kasy, korzystając z ludzkiej niewiedzy i naiwności. Moherowym babciom i dziadkom wciska najbardziej prymitywną na rynku komórkę (w drogiej sieci wRodzinie) w cenie 330 złotych. Wielokrotnie lepsze aparaty można nabyć za niecałe 100 złotych. Podobno na dzień dobry sprzedał 30 tys. telefonów, czyli na czysto zarobił w ciągu pierwszych pięciu dni ponad 10 milionów złotych! W niedzielę 26 lipca na górze Kotarz w Beskidach zostanie odprawione ekumeniczne nabożeństwo dziękczynne. Wierni będą dziękować Bogu za to, że dał Polsce brata Jerzego. Kilka lat temu rozwścieczony zapaścią ekonomiczną tłum złorzeczył bratu Jerzemu, krzycząc: „Buzek na wózek”. Bo to właśnie o niego chodzi. Małpa ma zostać rzeczniczką prasową Jerzego Buzka. Konkretnie małpa w czerwonym, czyli Inga Rosińska z TVN. No i niech ktoś teraz powie, że Kaczor przez skórę nie czuł „układu”! PKP InterCity uruchomiły nowe połączenie na trasie Rzeszów–Przemyśl. Bilet kosztuje 42 złote, a pociąg jedzie znacznie dłużej niż pospieszny na tej samej trasie. Bilet na pospieszny kosztuje tylko 17 złotych. „Idiotów z nas robią” – denerwują się podróżni. „Nic podobnego, po prostu InterCity jedzie dłużej, bo jest cięższy, a więc dłużej się rozpędza i dłużej hamuje” – tłumaczy PKP. Mafijna pralnia brudnych pieniędzy, czyli kościelne wydawnictwo Stella Maris (kilka spraw sądowych jest w toku, oskarżeni przyznali się do winy), otrzymało od gdańskiego fiskusa 14 milionów zł tytułem zwrotu „nadpłaconego” podatku od oszukańczych operacji. Po naszym artykule („FiM” 12/2009) śledztwo w tej sprawie wszczęła prokuratura pod nadzorem Ministerstwa Finansów i zarzuty potwierdziły się w pełni: „To była ordynarna kradzież na polityczne zlecenie” – powiedział jeden z ekspertów MF. W Dzięgielowie (Śląsk Cieszyński) odbyły się pięciodniowe warsztaty dla chrześcijańskich klaunów. Ich uczestnicy uczyli się, jak podczas śmiesznych skeczy przemycać problematykę religijną. Zajęcia prowadzili zawodowi amerykańscy klauni. Skandal! Tak jakbyśmy nie mieli własnych klaunów: Rydzyka, Pospieszalskiego, Cejrowskiego... Nie milknie oburzenie po słowach Rydzyka, który na Jasnej Górze, widząc Murzyna misjonarza, powiedział: „Patrzcie! Ten to się nie mył!”. Palikot oddaje sprawę do prokuratury, protestują środowiska humanistyczne. „Nie życzę sobie, żeby jakiś ksiądz dyskryminował ludzi o innym kolorze skóry!” – wściekła się Monika Olejnik w Radiu Zet. „A ja sobie nie życzę, by o ojcu dyrektorze mówić »jakiś ksiądz!«” – odparował jej Mularczyk. Profesjonalna pracownia badań społecznych AMG/KRC zapytała młodych Polaków (od 13 do 24 lat) o to, kto jest dla nich największym autorytetem. 40 proc głosów dostał Jerzy Owsiak, tuż za nim uplasowali się satyrycy Wojewódzki i Majewski (po 30 proc.). Nawet Dalajlama jest dla młodzieży osobą godną naśladowania, nawet Tusk i Sikorski. A Papa, twórca pokolenia swojego imienia? – że się bezczelnie zapytamy. A jego następca? A jakiś biskup, czy choćby proboszcz? Nic z tego, pies z kulawą nogą nie oddał na nich głosu! Prawicowy (!) portal internetowy Onet.pl rozpisał ankietę, w której wzięło udział ponad 134 tysiące respondentów. Pytanie brzmiało: „Co jest dla Ciebie sensem życia?”. 42 procent odpowiedziało, że rodzina, 16 proc., że spełnianie marzeń, 15 proc., że miłość. Wiara i religia z 7 procentami znalazły się na szarym końcu. Paweł Piskorski, obecny lider Stronnictwa Demokratycznego, zapytany przez skarbówkę, skąd ma tyle kasy, przedstawił zaświadczenie, że forsę wygrał w kasynie. A dokładniej, że przy stole ruletki wygrał 138 razy pod rząd, za każdym razem zbierając maksymalną pulę. „Idiotów z nas robisz!” – zdenerwowali się inspektorzy fiskusa i pobiegli do prokuratury. Ta wszczęła śledztwo i zaraz je umorzyła. Facetowi wróżymy wielką karierę w polityce! Papież Benedykt XVI przewrócił się i wprost ze swojego wakacyjnego domu w Les Combes w Alpach trafił do szpitala w mieście Aosta. „Czy jest jakaś nadzieja?” – depeszował z Wiednia kard. Schoenborn, rywal Ratzingera do Piotrowego stolca. „Niestety, księże kardynale, to tylko lekkie pęknięcie nadgarstka” – odpowiedział ordynator kliniki. 180 kilometrów na godzinę pędziły szosą w kierunku Turynu trzy wiekowe zakonnice. Gdy policja zatrzymała ich samochód, tłumaczyły, że się spieszą do Benedykta XVI, by go pielęgnować po złamaniu rączki. Stróże prawa gdzieś mieli takie wykręty i ukarali prowadzącą auto siostrzyczkę mandatem (375 euro) oraz zabraniem prawa jazdy na miesiąc. U nas za coś podobnego karą byłaby utrata pracy, a może i więzienie. Dla policjantów, oczywiście! Eddio Constantini, prezes watykańskiej Fundacji Sportowej im. Jana Pawła II, wściekł się na prezydenta FIFA Josepha Blattera za wydany przez niego zakaz modlitwy przed i po meczach piłkarskich. „Prezentowanie przekonań religijnych jest zagrożeniem dla sportu” – powiedział Blatter. „Zakaz modlitwy to upadek sportowych wartości. Klęska futbolu” – pieklił się Watykańczyk. Jeśli ma rację, to w najbliższym finale mistrzostw świata powinna grać Polska z Iranem. Zobaczymy...
Grabarze hyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać tupet katolickich apologetów. Bo i robią w nim coraz większe postępy. A że z tupetem idzie w parze kompletny brak samokrytycyzmu, nam, chudopachołkom, wypada tylko oczy przecierać ze zdumienia. Pogrzeb i szczątki to domena księży. Robią oni na nich pieniądze i szerzą własną propagandę. Nad trumną jest miejsce i czas, żeby postraszyć wiecznymi mękami oraz wbić do łbów, że tylko wierni papieża mają szansę na szczęśliwe lewitowanie w zaświatach. Chyba niczego innego tak jak śmierci i pogrzebów właśnie nie wykorzystuje się do zbijania własnego kapitału. Antybiblijny Kościół papieski podczepił się od początku do śmierci i pogrzebu biblijnego Jezusa, a krzyż z jego martwym ciałem powielił w miliardach egzemplarzy. W Wielki Piątek pod krzyżem kapłani ustawiają skarbonki... Po Jezusie biznes grobowy rozszerzono na faktycznych, domniemanych, a często jawnie fikcyjnych świętych. Sanktuaria budowane dla uczczenia ich zasuszonych (najczęściej fałszywych) członków oplotły cały świat i stały się źródłem bajecznych dochodów. Podobnie jak zapisy i darowizny umierających szlachciurów i możnowładców, którzy u proboszcza, biskupa czy opata chcieli odkupić (dosłownie) winy całego życia. Zresztą do dziś każdy pogrzeb kościelny to okazja dla księdza do zarobku i to wielokrotnego: najpierw kilkuset złotych za ok. 40 minut odprawiania guseł nad trumną, a potem dochodzi jeszcze dola z zakładu pogrzebowego, opłata za plac na cmentarzu, msze za zmarłego, wypominki. Obecnie Kościół zaczyna na dobre spijać śmietankę (brrr) z truchła Jana Pawła II. Za milionami książek, kaset, płyt, podobizn itp., itd. pójdą rozczłonkowane „relikwie”, a za nimi nowe kościoły, bazyliki, sanktuaria. Pod Krakowem stanie całe papieskie miasto. Gdyby zaś dalej rządził PiS z LPR, z pewnością i całe państwo zmieniłoby nazwę, np. na Wojtyłland lub Rzeczniepospolita Papieska. Bo co to w ogóle jest Polska? Sam dyrektor Rydzyk orzekł, że „Polska to dziadostwo”. Dlaczego w środku lata piszę na pogrzebową nutę? Otóż przebrzmiały już na świecie echa pogrzebu Michaela Jacksona, ale autorów kościelnych pism i portali wciąż mierzi jego rozmach, choć może jeszcze bardziej denerwują ich same szczątki artysty. Szczątki sławne, na których jednak nie można nic zarobić, nikogo postraszyć ani też uskuteczniać własnych teorii. Jackson wszak do papieży się nie modlił, a przez pewien czas był nawet świadkiem Jehowy. Ksiądz Paweł Rozpiątkowski w najnowszym numerze „Niedzieli”, w artykule pt. „Pogrzeb i biznes”, pisze, że pojęcie „pogrzeb” Jacksona jest mylne, gdyż „to wielkie widowisko, transmitowane na wszystkich kontynentach, z ceremonią pożegnania zmarłego miało niewiele wspólnego”. W rozumieniu księdza pogrzeb może składać się wyłącznie z modlitw, dotyczyć tylko katolika i mieć za głównego celebransa katolickiego księdza. Zgodnie z tą
C
zasadą, pożegnalny show Wojtyły pogrzebem był. Oglądałem pożegnanie „króla popu”, ale nie dopatrzyłem się w nim – w odróżnieniu od księdza Pawła – „patosu, ironii, obłudy i ludzkiej naiwności”. „Setki milionów ludzi wierzyły, że oglądając transmisję, uczestniczą w rzeczywistości duchowej, a to był tylko zwykły show z obowiązkowym dodatkiem – biznes” – pisze ksiądz, wyraźnie zawiedziony, że Jackson nie nawrócił się na jego religię na widok kostuchy. A ja bym raczej, proszę księdza, powiedział: jakie życie, taka śmierć i chyba tak właśnie być powinno. Nie rozumiem, dlaczego czcigodny widzi wszędzie i we wszystkim żądzę pieniądza – czyżby to była znana z psychologii projekcja? A może po prostu żal takiej oglądalności i wielkiej kasy? Chyba tak, bo dalej czytamy: „Sprzedaż płyt ruszyła z kopyta. Wkrótce mają się pojawić nowe. Perspektywa zysków zjednoczyła w czasie uroczystości wszystkich dotąd poróżnionych (...). Przed nami pozostaje walka, kto ostatecznie spije śmietankę. Show będzie trwał nadal, bo biznes musi się kręcić”. Nikt jeszcze nie słyszał, że Jackson ma wydać „nowe” (sic!) płyty, ale ksiądz – specjalista od duchów – ma z nim widać lepszy kontakt. No i ta „walka” o „śmietankę”... Niech się nikt nie waży doszukiwać tu jakiejś analogii z biznesem i walką lokalnych kościołów o kawałek Wojtyły. Choćby dlatego, że walka ta jest uświęcona katolicką tradycją – „relikwie” JPII będą po prostu do kupienia, a zyski zgarnie żyjący papież. Tak więc show obłudy w wykonaniu kleru trwa nadal, bo „biznes musi się kręcić”. A żeby nie było, że się czepiam... Pod artykułem o Jacksonie jest inny, pod tytułem „Dzieci umierają”. Pobożny autor bije na alarm, bo światowi przywódcy z G8 złożyli wiele pustych obietnic, gdy chodzi o fundusze pomocowe, media robią wciąż za mało w sprawie nagłaśniania problemu, a w Trzecim Świecie 9 milionów dzieci umiera każdego roku, choć mogłyby być wyleczone. O funduszach pomocowych ze strony Kościoła i o tym, że olbrzymie środki zbierane na katolickie misje idą głównie na budowy kaplic i kościołów – ani słowa. Podobnie jak o tym, że przyczyną tak wielkiej śmiertelności jest nadmierna liczba urodzeń, której urzędnicy Watykanu gorąco przyklaskują, o potępieniu antykoncepcji nie wspominając. Ale przecież nawet na pogrzebach dzieci też da się zarobić. JONASZ
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r. rzed Sądem Okręgowym w Warszawie ruszy 7 września proces cywilny z powództwa o. Tadeusza Rydzyka, a formalnie jego Fundacji „Lux Veritatis”, przeciwko Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Chodzi o gigantyczną kwotę 27 356 mln zł, która przyprawia prezesa Rydzyka o bezsenność od czasu, gdy w maju 2008 r. NFOŚiGW wypowiedział mu umowę na dofinansowanie odwiertu geotermalnego w Toruniu, zarzucając wielebnemu kontrahentowi niewywiązywanie się z przyjętych ustaleń.
P
jest idiotą, żeby wyrzucać 100 tys. zł na koszty sądowe, wierząc, że może cokolwiek ugrać, skoro z dokumentów jednoznacznie wynika, że usiłował wyłudzić publiczne pieniądze za pomocą oszustwa. Popatrzmy... ! W styczniu 2007 r. obsadzony przez ludzi braci Kaczyńskich Zarząd NFOŚiGW podjął uchwałę (niezwłocznie zatwierdzoną przez Radę Nadzorczą Funduszu) o wsparciu „Lux Veritatis” kwotą do 12 224 mln zł na wykonanie jednego odwiertu poszukiwawczo-rozpoznawczego i prac badawczych w ramach projektu pod nazwą „Poszukiwanie i wstępne ustalenie zasobów
GORĄCY TEMAT I oto właśnie na ten ostatni dzwonek o. Rydzyk wystąpił nagle o dodatkowe pieniądze w kwocie 15,1 mln zł (łącznie 27 356 mln zł), tłumacząc, że ma nowy pomysł na technologię uzbrojenia otworu. Zażyczył też sobie zmiany formy zabezpieczenia umowy – z weksla na hipoteki ustanowione na gruntach i budynkach Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (na zdjęciu). Na dowód, że w razie czego będzie wypłacalny, przedłożył tzw. operat szacunkowy nieruchomości wycenionych na 46 mln zł. Oświadczył, że „Lux Veritatis” jest właścicielem budynków szkolno-akademickich
! Absolutnie już (po)słuszna Rada Nadzorcza dotację zatwierdziła i 15 listopada 2007 r. (w przeddzień odwołania rządu Jarosława Kaczyńskiego z Szyszką) Fundusz zawarł z firmą o. Tadeusza aneks nr 1/300/207 do umowy dotacji. Wciąż jeszcze – z obawy przed prokuratorem, z tzw. warunkiem zawieszającym, polegającym na: 1) konieczności udokumentowania do 31 stycznia 2008 r., że „Lux Veritatis” jest właścicielem budynków kompleksu szkolno-akademickiego WSKSiM; 2) oświadczeniu szefa o. Rydzyka (prowincjał redemptorystów), że
3
roku zwróciła się z propozycją zawarcia kolejnego aneksu, przesuwającego termin rozpoczęcia wiercenia na III kwartał, wobec... możliwego oddziaływania projektowanych prac na obszar ochronny „Natura 2000”. „Oczywiście, myśmy już zaczęli konkretną pracę, wiercenie. Tylko musieliśmy się wstrzymać ze względu na okres lęgowy ptaków” – ściemniał Rodzinie o. Jan Król, kasjer Radia Maryja. „Żeby jakaś dżdżownica nie miała stresów. Takie są przepisy z nowego Związku Radzieckiego”, czyli Unii – zżymał się na antenie dyrektor rozgłośni.
Gorączka złota Dyrektorowi Radia Maryja nie udało się wyłudzić od państwa 27 mln zł, ale próbuje dalej... „Pozew został dobrze przygotowany przez specjalistów i sprawa wydaje się jasna. Chyba że proces będzie miał charakter polityczny” – podkręca już atmosferę i mobilizuje bojówki o. Tadeusz. Faktycznie, sprawa wydaje się jasna: przed sądem odbędą się znane skądinąd happeningi Rodziny Radia Maryja, drużyna PiS będzie miała okazję do medialnych popisów w sprawie „bezprecedensowego szykanowania” i „antypolskiej intrygi” wymierzonej w umiłowanego ojca dyrektora, a jak Temida nie pęknie, będzie pretekst do kolejnej zbiórki pieniężnej. I prawdopodobnie o to chodzi, bo przecież o. Rydzyk nie
eksploatacyjnych wód termalnych w Toruniu”. Podstawą tej decyzji były warunki koncesji z 21 kwietnia 2006 r., wydanej o. Rydzykowi przez Jana Szyszkę, PiS-owskiego ministra środowiska i stałego prelegenta Radia Maryja; ! Wykonując uchwałę Zarządu, w czerwcu 2007 r. Fundusz zawarł z „Lux Veritatis” umowę o dofinansowanie przedsięwzięcia. W podpisanych dokumentach precyzyjnie określono głębokość odwiertu, uzbrojenie otworu, rodzaj prac badawczych, termin realizacji oraz zabezpieczenie prawidłowości wykonania umowy w postaci złożonego do 31 lipca weksla „in blanco” (z klauzulą „bez protestu”); ! O. Tadeusz miał już zaklepaną dotację i wszelkie niezbędne kwity, ale zamiast rozpocząć procedurę wyłonienia wykonawcy, który by mu dziurę wywiercił, 3 sierpnia 2007 r. zażądał od Funduszu renegocjacji umowy. Należy podkreślić, że stało się to w czasie, gdy koalicja PiS-Samoobrona-LPR rozsypała się niczym domek z kart (Andrzej Lepper był za burtą po tzw. aferze gruntowej, a Roman Giertych już czekał w kolejce do odwołania) i każdy średnio rozgarnięty obserwator sceny politycznej wiedział, że nowe wybory są nieuniknione, a zmiana władzy wielce prawdopodobna.
położonych na gruntach, mających być przedmiotem hipoteki. PiS-owski Fundusz oczywiście nie wątpił w kryształową uczciwość o. Rydzyka, ale żeby wszystko było lege artis poprosił o odpis z ksiąg wieczystych; ! 21 października 2007 r. PiS poniósł klęskę w wyborach do Sejmu, a wszelkiej maści kolesie zajmujący kluczowe stanowiska w agendach rządowych zaczęli już rozglądać się za nowymi posadami. Na odchodne, 26 października, „stary” Zarząd NFOŚiGW posłusznie spełnił życzenie o. Tadeusza, zwiększając mu dofinansowanie do 27 356 mln zł. Niestety, Rada Nadzorcza zakwestionowała zasadność tej decyzji i na odbytym cztery dni później posiedzeniu odrzuciła uchwałę Zarządu m.in. „ze względu na brak nowej koncesji na wykonanie prac badawczo-rozpoznawczych” według zmodyfikowanej technologii; ! Radiomaryjny Szyszko wciąż jeszcze był ministrem, więc w try miga wydał 30 października decyzję zmieniającą koncesję na wiercenia tak, by uwzględniała wymyśloną przez o. Rydzyka nową technologię, a Zarząd Funduszu jeszcze w tym samym dniu podjął ponowną uchwałę o zwiększeniu dofinansowania do 27 356 mln zł. Jednak układ sił w Radzie Nadzorczej, która musiała tę uchwałę zatwierdzić, nie wróżył dobrze o. Rydzykowi. Szyszko znalazł na to sposób i 6 listopada – na godzinę przed posiedzeniem Rady – odwołał z jej składu będącego wówczas „języczkiem u wagi”, a zapowiadającego sprzeciw Adama Wasiaka (były szef Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Radomiu, przywrócony na to stanowisko pod rządami Platformy Obywatelskiej);
ustanowi hipoteki na tych nieruchomościach, do których zakonowi przysługuje prawo użytkowania wieczystego. Owym aneksem zainteresowała się wkrótce prokuratura, bowiem „ktoś” umieścił na nim 27 listopada (dokument znajdował się w tym dniu w dyspozycji ówczesnego prezesa NFOŚiGW Kazimierza Kujdy, byłego rektora kościelnej uczelni w Łomży, od 30 kwietnia 2008 r. prezesa Zarządu PiS-owskiej spółki „Srebrna” SA) odręczny dopisek wykreślający klauzulę o konieczności wystawienia przez „Lux Veritatis” weksla „in blanco”, co – zdaniem wysokiego rangą urzędnika NFOŚiGW – miało zablokować ewentualne rozwiązanie umowy mimo istnienia już formalnych ku temu przesłanek; ! W umówionym na koniec stycznia terminie Fundusz otrzymał tylko oświadczenie prowincjała. Dyrektor Radia Maryja milczał jak zaklęty. Dopiero w lutym okazało się, że o. Rydzyk jest pospolitym oszustem, bowiem – mimo wcześniejszych zapewnień – Fundacja „Lux Veritatis” nie była prawowitym właścicielem kompleksu WSKSiM, dysponując jedynie prawem użytkowania gruntów przez okres 30 lat. Mało tego: weryfikując dokumentację, Fundusz stwierdził, że wielebny Tadeusz zataił, iż wymieniona w operacie szacunkowym hipoteka dotyczyła działki, na której miały być prowadzone roboty wiertnicze, co drastycznie obniżało jej wartość; ! Tymczasem Fundacja „Lux Veritatis” – mimo określonego w aneksie do umowy dotacji terminu wykonania robót – 19 lutego 2008
Fakty natomiast były takie, że 21 kwietnia 2008 r. upływał termin ważności koncesji, a o. Rydzyk był jeszcze w lesie. – Wobec licznych wątpliwości co do prawidłowej realizacji umowy dotacji, w tym również wątpliwości co do kwestii własnościowych oraz związanych z zabezpieczeniem wypłaty dotacji, Zarząd Narodowego Funduszu, jako odpowiadający za prawidłowe wydatkowanie środków publicznych, pod koniec maja 2008 r. uznał aneks do umowy za nieważny w całości. Ze względu na nieważność zastrzeżonego w nim warunku zawieszającego podjął decyzję o wypowiedzeniu umowy, w oparciu o fakt niewywiązywania się Fundacji „Lux Veritatis” z obowiązków, co polegało na nierealizowaniu przedsięwzięcia w umówionych terminach, nieskładaniu dokumentów i nieudzielaniu wyjaśnień – tłumaczył wówczas rzecznik NFOŚiGW Witold Maziarz. „Zapłaciliśmy już ileś pieniędzy. I to nie sto złotych. Ani nie tysiąc. Nawet nie milion... I proszę bardzo, i tak robią! Zrobione, przygotowane wszystko jest. Przygotowana droga, kawał na to miejsce, przygotowane miejsce, te wszystkie betony położone, zbiornik retencyjny taki specjalny, ogrodzone. To wszystko porobione, aż tu nagle... pśtyk! Jednego dnia. Mówią: »Nic z tego«. I to jest niesprawiedliwość!” – ronił łzy o. Tadeusz, wyklinając „gorszych od komunistów” sprawców swojego nieszczęścia. Zapewne będzie miał jeszcze niejedną okazję do płaczu... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Pokolenie Kózki Sanktuarium błogosławionej Karoliny Kózki w Zabawie, pod pretekstem świętowania 111 urodzin swojej patronki, znów organizuje największy w Polsce zlot dziewic. Na początek kilka słów przypomnienia na temat samej „solenizantki”. Jak wieść gminna niesie, błogosławiona, a wkrótce pewnie święta Kózka, opiekunka dziewic, dobrze się uczyła, zwłaszcza religii, sprzątała w kościele, dbała o przydrożną kapliczkę, oszczędzała na pielgrzymkę do Kalwarii Zebrzydowskiej, nie chciała wyjść za mąż i umyśliła sobie, że wybuduje tuż przy rodzinnym domu drewniak, w którym zamieszka, żeby móc oddawać się modlitwie. Jednak największą „zasługą” 16-letniej Karoliny, której młodość nieszczęśliwie przypadła na okres pierwszej wojny światowej, była śmierć z rąk rosyjskiego żołnierza. W nabożnych tekstach czytamy, że kiedy wiejskie „lekarki” wybadały, iż odnaleziona w lesie nieboszczka „uratowała swoją dziewiczą godność”, jej rodzicom „spadł z serca kamień”. I wszyscy już wiedzieli: „Wolała śmierć niż hańbę”!
Historię Kózkówny – skądinąd tragiczną – której „udało się” umrzeć dziewicą, po dziś dzień prezentuje się dziewczętom jako... wzór do naśladowania, a sama błogosławiona od kilkunastu lat opiekuje się Ruchem Czystych Serc – organizacją zrzeszającą 6 tys. polskich dziewic... płci obojga. Na stronie internetowej jednej z parafii, lansującej kult błogosławionej Karoliny, czytamy: „Bóg wiedział, jakie trudne czasy nadejdą. A idą trudne czasy. Toczy się potężny walec; nadchodzi potężne tsunami, które chce zniszczyć moralność, cywilizację życia; wszystko co dobre, szlachetne; zwłaszcza rodzinę, która jest ostoją i podstawą wszystkiego. W trosce o nasze zbawienie Bóg dał nam patronkę, orędowniczkę. Bóg z największego zła mocen jest wyprowadzić
śród źródeł wielowiekowego sukcesu Kościoła można wymienić trzy najważniejsze: sojusz z władzą świecką, zorganizowane na wielką skalę religijne molestowanie dzieci oraz umiejętne kreowanie atmosfery strachu. O pierwszej przyczynie trwałości wpływów kościelnych pisaliśmy bodaj najwięcej. Przez wieki, a właściwe przez 17 ostatnich wieków, Kościół bardzo umiejętnie potrafił ułożyć się z władzą, i to z każdą władzą. Nawet rządy brutalnych dyktatorów z piekła rodem potrafił przyozdobić hasłem, że „wszelka władza pochodzi od Boga” – pod warunkiem że władza ta odwdzięczała się klerowi przywilejami i swobodą w bałamuceniu ludności. Molestowanie religijne dzieci jest nieco mniej opracowane przez „FiM”, przede wszystkim dlatego, że temat jest mniej zbadany i poruszany stosunkowo od niedawna. Pisze się o nim także trudniej, bo o ile w przypadku sojuszu kleru z władzą prawie cała reszta społeczeństwa może postawić się w stosunkowo wygodnej roli ofiary, o tyle w przypadku religijnej indoktrynacji dzieci większość rodziców, np. w Polsce, nie tylko jej ulegała, ale też i brała czynny udział w meblowaniu mózgów najmłodszych na kościelną modłę. A nikt nie lubi czytać o sobie jako o sprawcy cudzych kłopotów lub jako o osobie, która brała udział w jakimś mało chwalebnym procederze. Faktem pozostaje, że w naszym kraju większość osób jest pozbawiona podstawowego prawa do wyboru światopoglądu, bo odbierają je manipulowani przez kler rodzice, którzy ciągają dzieci do kościoła często wbrew własnej woli. Przestraszone państwo i bojaźliwa szkoła też nie spełniają swojego zadania, bo nie ma takiego przedmiotu jak religioznawstwo czy filozofia, na którym młody człowiek mógłby się z niezależnego źródła dowiedzieć, jakie istnieją dostępne opcje światopoglądowe. Przeciwnie, organizując katechezę, szkoła sama przykłada ręce do mącenia w głowach maluczkim,
W
największe dobro. Bóg przewidział naszą słabość. Już wtedy myślał o nas, o naszej młodzieży, by dać jej patronkę, by umocnić w zachowaniu cnoty czystości”. I tak, rok w rok, letnimi miesiącami, do sanktuarium w Zabawie przybywają chmary nietkniętych Polek, spragnionych uniesień i spełnienia, tyle że w liturgii. W tym roku impreza potrwa całe 9 dni i przewiduje: wpis do księgi urodzinowej, tort, „katechezę pod gruszą”, drogę krzyżową szlakiem męczeństwa, czuwanie przy relikwiach, zwiedzanie domu rodzinnego Karoliny, kapliczki, którą się opiekowała, szkoły, do której uczęszczała, chrzcielnicy, przy której ją ochrzcili... itp., itd. Na 2 sierpnia, czyli urodziny Kózkowej patronki, przewidziano mszę, na której nastąpi uroczyste nałożenie pierścienia czystości, zwieńczone... zabawą z wodzirejami i loterią fantową. Poza tym wszystkie zdrowe. JUSTYNA CIEŚLAK
którzy jeszcze nie potrafią odróżnić faktów od bajki, informacji od manipulacji. Dzieciom odbiera się też prawo do odmowy uczestniczenia w religii. Mają ją wprawdzie nastolatki, ale jest ona często iluzoryczna – wszak pozostają życiowo i finansowo zupełnie uzależnieni od swoich rodzin. I tak „Boże młyny”, że użyję tego cenionego w kościele określenia, mielą powoli mózgi młodych ludzi na mąkę, z której zostaną wypieczone kolejne pokolenia wystraszonych i zdezorientowanych Polaków. Strach zresztą jest jednym z podstawowych materiałów do budowania kościelnego „Królestwa Bożego” na ziemi. Niedawno w internecie szeroko opisywano przypadek kobiety, której ksiądz odmówił wydania zaświadczenia potrzebnego do zorganizowania katolickiego pochówku zmarłego tragicznie syna, bo „rodzina nie przyjmowała księdza po kolędzie”. W necie rozpętała się dyskusja, ludzie podawali podobne przykłady poniżania i zastraszania. Ktoś porównał te praktyki do działalności mafii – jeśli ktoś nie płaci zbirom regularnie „za ochronę”, tego spotka niechybnie kłopot. Dziwaczny polski zwyczaj tzw. odwiedzin kolędowych został podniesiony (jakim prawem, bo nawet nie kościelnym przecież!) do rangi najważniejszego świadectwa wiary. Ten, kto nie przyjmuje regularnie szpiega-poborcy w sutannie, ten nie ma „ochrony”. Kościół, jak mafia, chroni swoje owce przed nieszczęściami, które sam im stwarza. Ceną za nieposłuszeństwo jest embargo na usługi, na które mafia ma lokalny monopol, a także możliwość publicznego napiętnowania i poniżenia. Błogosławieni jednak wszyscy ci, którzy nie dają się nabrać na numer z „ochroną”, wzruszają ramionami na straszenie i żyją własnym życiem. Nie jest nas tak mało – prawie 4 miliony ludzi w tym kraju to niekatolicy, a kolejne 8 milionów to katolicy zupełnie niepraktykujący. Wszyscy jakoś żyjemy, a większość z nas ma się nawet świetnie bez „parasola ochronnego” Kościoła. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Wiara ze strachu
Prowincjałki 12-latek z Wołowa zatrzymany podczas nocnej przejażdżki na rowerze miał we krwi 2 promile alkoholu. Zupełnie nieprzytomnego 8-latka przyniosła rodzicom pewna mieszkanka Wałcza. W szpitalu odratowany dzieciak wyznał, że pił alkohol ze starszymi kolegami. Ci podprowadzili rozcieńczony spirytus babci, która prowadziła melinę. Z kolei w Otwocku trzech 10-latków podpaliło samochód. Dla zabawy.
WAKACJE ZA 2 PROMILE
Przez 7 lat żył na koszt prominentów z gminy Wielka Wieś pewien student zarządzania. W trakcie śledztwa okazało się, że pierwsze pieniądze zarobił, szantażując szkolną koleżankę. Z wiekiem rozwinął skrzydła. Biznesmeni, lekarze, wójtowie, sołtysi – wszyscy regularnie płacili za nieujawnienie kompromitujących informacji.
KOLEGA Z PRACY
„Kierowco, uśmiechnij się, budujemy dla ciebie!”, „Kierowco, jutro będzie lepiej” – za pomocą takich haseł ustawionych przy rozkopanych ulicach bydgoscy drogowcy starają się rozładować wściekłość użytkowników dróg, sterczących w gigantycznych korkach. Ci ostatni zgodnie przyznają, że zamiast czytać „pierdoły”, woleliby obserwować, jak robotnicy uwijają się przy pracy. A to widok nader rzadki.
PROPAGANDĄ W STRES
33-letnia mieszkanka województwa świętokrzyskiego przez rok leczyła pacjentom zęby, całkiem nieźle przy okazji dorabiając do pensji. Do pensji sprzątaczki – dodajmy – bo w takim właśnie charakterze była w lecznicy zatrudniona. Opracowała WZ
CZYSZCZENIE ZĘBÓW
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Obecnie jest zamrożonych od 20 do 55 tysięcy ludzkich zarodków. Produkcja embrionów jest skutkiem braku regulacji prawnych w tej dziedzinie. Jest zatem potrzeba takiej regulacji, ale słusznej, czyli ustawy zakazującej stosowania zapłodnienia pozaustrojowego, by uniknąć niszczenia ludzkich embrionów, czyli zabijania ludzi. (bp Ignacy Dec)
!!! Jak miałem pięć lat, chciałem być kierowcą śmieciarki, bo była wielka, głośna i migały tam efektownie różne lampki. Ale nie wyszło. (Ryszard Czarnecki)
!!! Lech Kaczyński jest prostolinijnym, wspaniałym i dobrodusznym człowiekiem. Jest również fajnym rozmówcą i gawędziarzem, ale zupełnie nie radzi sobie z organizacją Kancelarii Prezydenta. (Ryszard Kalisz)
!!! Lech Kaczyński chciałby być wszędzie, a choć w powstaniu warszawskim nie uczestniczył, to uważa się za jego bohatera. (Marek Siwiec)
!!! Fundamentalnie nie zgadzam się z jego praktyką działania bez żadnego planu. Sądzę, że powinny być wytyczone konkretne cele i sposoby ich realizacji. Uważam też, że prezydent powinien mieć ustalony kalendarz zajęć i jego się trzymać. Teraz nie ma żadnego planowania, nic nie jest święte, wszystko jest rozedrgane i nigdy nie wiadomo, co człowieka czeka (...). To wprowadza chaos. (Piotr Kownacki)
!!! W Irlandii do Kościoła należały sierocińce i szkoły, w których tradycyjnie obowiązywały ogromna podłość i rygor. To sprzyjało wynaturzeniom. W Polsce z innego powodu obawiam się przyszłości. Myślę o klerykalnych zachowaniach nas – księży. Za wszystkie takie zachowania, za podwójne standardy zapłacimy (...). Czasem, gdy pielgrzymuję, spotykam duszpasterzy, od których chciałoby się uciec. Innym razem jestem zachwycony człowiekiem, którego spotykam w jakimś małym, zagubionym kościółku. Proporcje szacuję pół na pół. (o. Mirosław Pilśniak)
!!! Już w szkole – zastraszony i osamotniony – byłem całym sercem po stronie generała Franco i mówiłem sobie po cichu: „To dobrze, że wygrał”. (Stefan Niesiołowski)
!!! Ta babcia chce sobie publikę zrobić. Ma 50 lat, już dawno powinna być babcią. Przeszkadza mi koncert 15 sierpnia. Ja sobie nie życzę, to czas refleksji, a nie żeby sobie robić żarty z mojej wiary. (Lech Wałęsa o Madonnie) Wybrały: OH, JC
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
TYLKO KOŚCIOŁY Władze samorządowe w wielu regionach widzą Polskę tak, jak został przedstawiony Przemyśl w „Monachomachii” Krasickiego – wszędzie budynki kościelne „i gdzieniegdzie domki”. Województwo warmińsko-mazurskie przekazało w tym roku na ochronę zabytków 620 tys. zł i cała ta kwota została wydana na obiekty kościelne! Wśród 17 celów, na które przeznaczono środki, 14 należy do Krk, a po jednym do luteran, metodystów i prawosławnych. Na remont jednej tylko ściany w elbląskiej katedrze pójdzie 60 tys. złotych. I tak w Polsce Anno Domini 2009 komedia sprzed 2 wieków stała się rzeczywistością. Z jednym wyjątkiem – samorządowcy nie dostrzegli żadnych świeckich „domków” godnych wyremontowania. MaK
BEZDUSZNA DEKLARACJA prom, samolot, statek), urzędów, zakładów pracy, zwierząt. A na wypadek, gdyby znalazł się klient na „pokropek” czegoś nieujętego w kościelnym spisie, zarezerwowano termin uniwersalny – „różne okoliczności”. AK
ORDER RYDZYKA
Abp Józef Życiński na łamach lubelskiej „Gazety Wyborczej” (20 lipca) wyjaśnił wreszcie, po co niektóre sekty używają pojęcia „kościół”. Według katolickiego hierarchy, czynią to, by... „przyciągnąć naiwnych”. Co prawda biskup z Lublina mówił o scjentologii, ale jego wywód pozostawia duże – jak na filozofa przystało – pole do interpretacji. „Sama grupa w niewielkim tylko stopniu ma zaangażowanie religijne, natomiast nazwy kościół używa, aby zasugerować, że jej działalność ma cokolwiek wspólnego z aktywnością religijną” – denerwował się Życiński. Jak myślicie, czy ta charakterystyka pasuje tylko do scjentologii? o.P.
CO BY TU JESZCZE POKROPIĆ? Oficjalny kościelny wykaz błogosławieństw do krótkich nie należy. Kościół oferuje usługę „pokropku” m.in.: aparatury medycznej, bibliotek, domów, dzieci nieochrzczonych, gabinetów lekarskich, gabinetów pracy, kamieni węgielnych budowli, kierowców i pojazdów mechanicznych, kobiet przed urodzeniem dziecka, kobiet po urodzeniu dziecka, kwiatów, mieszkań, napojów (ciekawe jakich?), narzędzi pracy, obiektów sportowych, owoców, placu budowy, pomników, rozpoczęcia nowej budowy, rozpoczęcia podróży, przychodni dla chorych, rodzin, sklepów, urządzeń technicznych (elektrownia, sejsmograf, wodociąg), sprzętu pogotowia ratunkowego, sprzętu przeciwpożarowego, starców, studni, synów lub córek, szkół, szpitali, sztandarów, środków społecznego przekazu (centrala telefoniczna, radiostacja, telegraf, telewizja), tablic pamiątkowych, urządzeń i przedmiotów dla podróżujących (barka, droga, jacht, tory, lotnisko, plac, port,
WYSTAWA NIEPOPRAWNA W Bydgoszczy zaktywizowało się znane z protestów przeciw musicalowi „Jesus Christ Superstar” katolickie stowarzyszenie Unum Principium. Jego przedstawiciele bronią małoletnich przed wystawą „Najprawdziwsze historie miłosne”, która – ich zdaniem – naraża dzieci na zgorszenie. Rzecz w tym, że zdjęcia prezentowane przez twórców sztuki współczesnej (nie na ulicy, ale w muzeum) przedstawiają kobiety jedzące banany i zlizujące budyń ze swoich twarzy. Rzeczywiście, makabra! OH
SPISEK ESBECKO-GEJOWSKI
BISKUP I MONOPOL
Order moherowego beretu? Jest coś takiego – wymyślił go o. Tadeusz Rydzyk. Pierwszym kawalerem uhonorowanym tym prywatnym odznaczeniem za „bohaterską postawę w ideologicznych bitwach” jest toruński filozof i jeden z czołowych publicystów „Naszego Dziennika” prof. Bogusław Wolniewicz. Cóż, jaki order, taki i kawaler. PS
GODNIE I WYGODNIE
Straszne sprawy demaskuje kwartalnik „Fronda”. Otóż niejaki ksiądz Oko udzielił rzeczonej „Frondzie” wywiadu na temat gejostwa, które – ma się rozumieć – okrutnie ganił. I przez to o mało nie postradał życia... „Mój samochód został uszkodzony w taki sposób, bym zginął w sprowokowanym wypadku! – mówi ksiądz Oko, puszczając oko do czytelników. – Tak profesjonalnie mogli spreparować auto tylko byli pracownicy komunistycznych służb bezpieczeństwa”. No proszę, nie dość, że ubecy, to jeszcze pedały. Niewykluczone, że i żydy! MarS
GRUNWALD WART MSZY
„Ubożuchni” marianie z Lichenia mają powód do radości. Otrzymali właśnie z funduszy europejskich ponad 3,2 mln złotych. Całość przeznaczona zostanie na budowę kompleksu noclegowo-turystycznego w Grąblinie i zagospodarowanie okalającego go terenu. „Grąblin jest jednym z ważniejszych miejsc związanych z sanktuarium ze względu na objawienia maryjne. Co roku odwiedzają je tysiące pielgrzymów. Chcemy stworzyć im odpowiednie warunki, by mogli tam godnie spędzić czas” – deklaruje ksiądz Krzysztof Jędrzejewski, rzecznik licheńskiego kolosa. WZ
Pod Grunwaldem odbyła się inscenizacja słynnej bitwy z 1410 roku, jednej z największych w średniowieczu. Rocznicowym obchodom towarzyszyła... msza katolicka, i to w rycie trydenckim, czyli przedsoborowym. Warto przy takich okazjach przypomnieć, że wielka wojna z zakonem była de facto wojną ze zbrojnym ramieniem Kościoła rzymskiego, a w każdym razie z państwem kościelnym, jakie w Prusach stworzyli Krzyżacy. MaK
WYSTAWA POPRAWNA
Tyle czekał w chłodni na pochówek 60-latek z Łodzi. W sprawie jego śmierci prowadzone było śledztwo o zabójstwo i w lutym bieżącego roku sprawca został skazany. Jednak prokuratura jakoś zapomniała o denacie, czyli o dowodzie rzeczowym. A i rodzina nie kwapiła się zbytnio z pochówkiem. Zarówno za pogrzeb, jak i za długotrwałe przechowywanie zwłok zapłaci... gmina. No bo przecież nie pan prokurator. PS
Objazdowa wystawa zdjęć zmasakrowanych płodów „Wybierz życie” trafiła do samego centrum Bielska-Białej, gdzie ustawili ją działacze Fundacji Pro. Przed przeciwnikami epatowania obrazami ociekającymi krwią wystawę chronią specjalnie w tym celu wynajęci ochroniarze. Dzieci narażonych na drastyczne widoki – nie chroni nikt. OH
5
NA KLĘCZKACH
POGRZEB PO 2 LATACH
Deklaracja Kongregacji Nauki Wiary opublikowana przez „L’Osservatore Romano” bezspornie pokazała, kto miał rację w sporze o ekskomunikę lekarzy i rodziców brazylijskiej 9-latki, którą nakłoniono... do aborcji. Otóż rację miał potępiający rodziców arcybiskup Jose Cardoso Sobrinho, a nie krytykujący go przewodniczący Papieskiej Akademii Życia, abp Rino Fisichella. „Formalna współpraca w dokonaniu aborcji stanowi poważne wykroczenie. Kościół za takie przestępstwo przeciwko życiu ludzkiemu przewiduje kanoniczną karę ekskomuniki” – przypomniała w specjalnym oświadczeniu Kongregacja Nauki Wiary. Przypomnijmy, ekskomunika arcybiskupa Recife i Olindy Jose Cardosa Sobrinha spadła na lekarzy, którzy przeprowadzili aborcję u 9-letniej, zgwałconej przez ojczyma dziewczynki. Ekskomunikowana została również jej matka, która podpisała zgodę na aborcję. Dziewczynka ważyła 36 kilogramów i w opinii lekarzy jej macica była za mała, a ciąża zagrażała poważnie życiu. PPr
NOWY RAPORT Nie milkną echa głośnego Raportu Ryana opisującego afery pedofilskie w irlandzkim Kościele. Tym razem chodzi o zadośćuczynienie dla ofiar wykorzystywanych przez katolickich księży. Już 18 zgromadzeń zakonnych w Irlandii przekazało do tej pory ponad połowę swoich nieruchomości na rzecz państwa (jako zastaw przyszłych roszczeń pokrzywdzonych). Z szacunków wynika, że afera pedofilska może kosztować irlandzki Kościół ok. miliarda euro! To jednak nie koniec – teraz na widelcu są biskupi, którzy często wiedząc o pedofilskich skłonnościach
księży, „karali” ich przenosinami do innej parafii, na co (za ukrywanie przestępców) też są paragrafy. Na ten temat jest już ukończony niezależny raport. PPr
BÓG POWOŁAŁ GEJÓW Kościół Episkopalny w USA, który należy do światowej Wspólnoty Anglikańskiej, taką oto wydał rezolucję: „Bóg powołał i może powoływać gejów i lesbijki do posługi kapłańskiej. Pary osób tej samej płci żyją w oddanych sobie związkach, w których panuje wierność, monogamia, wzajemne uczucie, szacunek oraz uczciwa i troskliwa komunikacja (...)”. PPr
ŚWIĘCONA Z WIRUSEM Tak przynajmniej uważają w Wielkiej Brytanii, gdzie księża mają odwiedzać wiernych w rękawiczkach i maskach. Anglikański biskup John Gladwin tłumaczy: „Woda w kropielnicy może łatwo stać się źródłem zarażenia i środkiem szybkiego rozprzestrzeniania się świńskiej grypy”. Inne zalecenia biskupa są takie, aby w domach pozostawali ci wierni, którzy mają objawy jakiejkolwiek grypy, a pozostali nie przyjmowali komunii pod postacią wina. PPr
MAKABRA? Amerykańska firma Robotic Technology Inc. (RTI) specjalnie dla Pentagonu przygotowała samowystarczalną maszynę produkującą energię pochodzącą ze szczątków organicznych. Oryginalny pomysł, który będzie na wagę złota, szczególnie w czasach kryzysu energetycznego. Okazuje się, iż to rewelacyjne ustrojstwo znajdzie zastosowanie także w warunkach wojennych, wykorzystując do opalania kotła m.in. szczątki padniętych zwierząt i... ludzkie zwłoki. BS
6
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Krzyż Pański On – człowiek prostolinijny i prostoduszny. Oni – bernardyni – wykształceni zakonnicy z kalwaryjskiego klasztoru. Wiara powinna ich łączyć. Tymczasem podzieliła. W słynnej Kalwarii Zebrzydowskiej, niemal pod murami sanktuarium pasyjno-maryjnego, Ryszard Prażnowski mieszka przez całe życie. Jego dom mijają co roku tysiące pielgrzymów kierujących swe kroki na kalwaryjskie dróżki. Pamięta nawet takich, którzy do świątyni (fot. 1) szli na kolanach. Ale to było dawno. Z obserwacji Prażnowskiego wynika, że dziś wiara w ludziach już nie ta. A o jej sile i jakości Prażnowski rozmyśla często. I – jego zdaniem – mało jest takich, którzy wierzą szczerze i prawdziwie. Wiara Prażnowskiego jest nieskomplikowana. On sam przyznaje, że jest prostym człowiekiem i grzesznym jak każdy inny. Jako dziecko chodził na czereśnie do sąsiada. Kiedy dorósł, chodził na dziewczyny. Jak wszyscy. Ale stara się dzień święty święcić, przykazań bożych przestrzegać i mówić prawdę. Może właśnie dlatego posiadł tajemnicę... Ten 65-letni mieszkaniec Kalwarii dokładnie wie, jak wygląda Jezus Chrystus. Spotkał go 13 grudnia 2003 roku. W lesie okalającym klasztor bernardynów. Zbierał akurat drzewo, kiedy jakiś głos nakazał mu usiąść. Tak też zrobił. I wtedy go zobaczył. Stał wśród drzew, osłonięty do pasa. Trwało to kilkadziesiąt sekund. – Pan Jezusek ma długie, rude, ciemne włosy, bladą skórę. I zeza – relacjonuje Ryszard Prażnowski. Pamięta też dokładnie, że owego dnia las wokół boskiego syna płonął złotym ogniem. Dalej była gęsta mgła. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, kiedy już ochłonął, była taka, żeby postawić na miejscu objawienia kapliczkę z figurką. Żeby i inni mogli widzieć Jezusa takim, jakim on zobaczył go grudniowego popołudnia. W Kalwarii ludzie do objawień Ryszarda Prażnowskiego podchodzili z rezerwą. Najpierw opowiedział o wszystkim siostrze. Wieść po maleńkim miasteczku rozeszła się lotem błyskawicy. Niektórzy kpili, że oto on – zwykły Ryszard Prażnowski z Kalwarii – miał widzenie Jezusa. – Ludzie zaczęli się krzywo patrzeć, chłopaki wyzywały. Nic dobrego mi nie godoli. Bo ludzie mają słabą wiarę. A żeby to zrozumieć, trzeba naprawdę wierzyć w Boga. Chodziłem jak trędowaty – opowiada.
2
3 Od czasu objawienia on już – jak przekonuje – o swoich czynach nie decydował. Ale trudno mu powiedzieć, kto nim rządził – Bóg, Matka Boska czy sam Jezus. Nie zważał więc na przeciwności. Kiedy tylko skończyła się zima, zaczął stawiać kaplicę. Kamień po kamieniu. Dosłownie. Tygodniami z pobliskiej rzeki nosił kamienie. Codziennie od wiosny do jesieni. Ciężko było. W końcu na miejscu objawienia stanęła kapliczka okolona wysokim murem. Tutaj przychodził się modlić, tutaj odpoczywał. Największym jego pragnieniem było jednak to, aby w kapliczce stanął Jezus, jakiego zapamiętał z objawienia. A że nie miał grosza, aby rzeźbę kupić, swą troskę powierzył Maryi. I stało się tak, że pewnego dnia wsiadł na motocykl i – zamiast do własnej chałupy – pojechał prosto do lokalnej rzeźbiarki Krystyny Opyrchał. Opowiedział jej o swoim objawieniu. Poprosił, żeby wyrzeźbiła figurę Jezusa. Zgodziła się. Opyrchał za swą pracę nie wzięła ani grosza. Gotową figurkę poświęcił ksiądz z parafii św. Józefa, a Ryszard Prażnowski przy pomocy kolegów z ogromną radością usadowił Pana Jezuska na przygotowanym wcześniej cokoliku. Opatrzył całość tabliczką, na której napisał: „W tym miejscu 13 grudnia 2003 roku o godzinie 16 było widzenie Pana Jezusa. Na długości 20 metrów i szerokości 10 metrów ziemia, drzewa, gałęzie, liście, niebo, gwiazdy – wszystko wokół płonęło w złotym ogniu, a nic nie spłonęło. Był to cud, który uczynił sam Pan Bóg”.
Każdego roku do miejsca objawienia zaglądało coraz więcej osób. Dla tych, co chcieli się przy kapliczce pomodlić, pan Ryszard ustawił klęczniki i ławkę. Sam siadał na niej codziennie przy okazji odwiedzin świętej ziemi. Sadził kwiaty, pielęgnował, doglądał. Do miejsca, w którym Prażnowski własnymi rękoma zbudował kaplicę, idziemy leśną ścieżką rozpoczynającą się tuż przy kalwaryjskim klasztorze. Dziś po kaplicy nie pozostało nic oprócz kilku roślin i prowizorycznego krzyża przewiązanego stylonowym sznurkiem, który pan Ryszard ustawił w miejscu figurki (fot. 2) . Zostały mu tylko wspomnienia i zaledwie kilka zdjęć z pierwszej fazy budowy. Z nich spogląda na niego Pan Jezusek – taki sam jak ten, którego kilka lat temu spotkał w kalwaryjskim lesie (fot. 3).
Prażnowski, niby prostak, ma jednak swą życiową mądrość i filozofię. – Ile tysięcy ludzi, chrześcijan, ginęło w obronie krzyża! A on krzyż wyrzucił. To jest ksiądz? To jest człowiek? – pyta retorycznie, bo wcale nie oczekuje odpowiedzi. Opowiada dalej o tym, jak ludzie przychodzili do figurki modlić się i zostawiać wota. O tym, jak był w klasztorze jeden ojciec, który miał prawdziwą wiarę i czasem przychodził, żeby porozmawiać z Prażnowskim na temat wiary i Boga. I o tym, jak pewnego kwietniowego dnia siedział przed domem i zobaczył, że klasztorny traktor wozi kamienie. Coś go tknęło. Natychmiast poszedł na swoją świętą ziemię. – Pana Jezuska już nie było, zostały jeszcze klęczniki i kamienie, które robotnicy ładowali na przyczepkę. Po tym wszystkim nie mogłem sobie miejsca znaleźć. Płakałem. Bardzo mi było przykro – wspomina, nie kryjąc wzruszenia. Bo łez się nie wstydzi. Podobnie jak swojej wiary w to, że doświadczył czegoś niezwykłego.
1
Dlaczego klasztorny ekonom nakazał kapliczkę rozebrać, tego Prażnowski do dziś nie wie. Nie rozumieją takiej decyzji także mieszkańcy Kalwarii. – Tyle pracy włożył. Umordował się, co roku upiększał. Pielgrzymi tam przychodzili, modlili się, zostawiali nawet skromne wota. Ale klasztor rządzi się własnymi prawami. Może bali się konkurencji? Wyrządzili mu ogromną krzywdę, a przecież nikomu to nie zawadzało – mówi pan Andrzej. Bernardyni oficjalnie swej decyzji nie wyjaśnili. Mieszkańcy Kalwarii wiążą zburzenie kapliczki Prażnowskiego z reportażem Telewizji Objazdowej, który ukazał się w okresie Wielkanocy. Tam Prażnowski, namówiony przez znajomych, opowiadał o swoim widzeniu Jezusa. – Kapliczka stała w miejscu objawienia prawie przez sześć lat. Dwa dni po emisji programu polecono nam zrównać ją z ziemią – mówi jeden z pracowników klasztoru. Czy Ryszard Prażnowski zamierza odbudować zniszczoną kapliczkę? – Wszystko zostawiam woli Boga. Bo tu jest mafia. Może jak nastanie nowy ekonom, który będzie nie tyle księdzem, co wierzącym, to postawię nową kapliczkę. Ludzie by mi pomogli. Ale teraz nie. To nie jest ksiądz. To jest szatan. Co mu krzyż przeszkadzał? Ksiądz by tego nie zrobił, katolik by tego nie zrobił... To tylko szatan mógł coś takiego zrobić – twierdzi pan Ryszard. Ta ziemia dla Prażnowskiego wciąż jest święta. I on na tę swoją świętą ziemię przychodzi codziennie, tu rozmawia z Panem Jezuskiem. I zastanawia się przy okazji, jak klasztorny ekonom spojrzy mu kiedyś w oczy na Sądzie Ostatecznym... WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. Autor
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Diabeł nie śpi Na Jasnej Górze obradowali egzorcyści. Uczyli się rozszyfrowywania „podstępnych sztuczek, jakimi posługuje się diabeł”, gdy wmawia ludziom, żeby unikali kościelnych magików, a zaufali lekarzom... W połowie lipca odbyła się w Częstochowie Europejska Konferencja Międzynarodowego Stowarzyszenia ds. Uwalniania. Pod tą niewinną nazwą ukryto absolutnie niedostępną dla osób postronnych naradę pogromców szatana i wszelkich złych duchów, czyli certyfikowanych przez kat. Kościół egzorcystów oraz ich świeckich pomocników (głównie wybranych działaczy tzw. Ruchu Odnowy w Duchu Świętym). Zjeżdżają na Jasną Górę co dwa lata (od 2005 r.), a w tegorocznej kursokonferencji uczestniczyło ok. 100 księży oraz ponad 200 osób świeckich, wśród których było też kilku psychologów i psychiatrów z dyplomami wyższych uczelni. Nasi wielebni wystawili najsilniejszą reprezentację, bowiem Polska znajduje się w absolutnej czołówce (tuż za Włochami), jeśli chodzi o liczebność armii walczącej z diabłem. Okazuje się wszakże, że żołnierzy w sutannach jest wciąż zbyt mało (ile jest diabłów, dokładnie nie wiadomo). Choć w każdej diecezji musi być co najmniej jeden koncesjonowany ksiądz egzorcysta (np. w archidiecezji katowickiej i poznańskiej jest ich po pięciu, w łódzkiej czterech, w całym kraju ok. 90), to w perspektywicznych planach wykwalifikowanego specjalistę ma posiadać każda większa parafia...
Pracowali w czterech blokach tematycznych, szkoląc się w kwestiach: 1 – kim są złe duchy, 2 – jak działają, 3 – co ułatwia im oddziaływanie na człowieka, 4 – jak się przed nimi bronić. Zgodnie z zaleceniami specjalnej instrukcji wydanej przez watykańską Kongregację Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, uczyli się m.in. prawidłowego: ! „odróżniania ataku diabła od postawy łatwowierności, wskutek której pewni ludzie, nawet wierni, sądzą, iż są przedmiotem złości, zrządzenia złego losu lub przekleństwa, jakie zostało sprowadzone na nich, na ich bliskich albo na ich mienie”; ! rozszyfrowywania „podstępnych sztuczek, jakimi posługuje się diabeł, który pragnie oszukać człowieka i odciągnąć go od zamiaru poddania się egzorcyzmowi”, wmawiając nieszczęśnikowi, że „jego choroba jest czysto naturalna albo też podlega kompetencji sztuki lekarskiej”; ! sprawowania egzorcyzmów tak, aby „aby wyrażały one wiarę Kościoła i nie nastręczały nikomu skojarzenia z czynnością magiczną względnie zabobonną”. Z docierających do „FiM” przecieków wynika, że diabeł nie
ierpisz na notoryczny brak kasy, masz problemy z zajściem w ciążę, twoje małżeństwo zakończyło się rozwodem, jesteś alkoholikiem, a na rodzinę ciągle spadają jakieś nieszczęścia i tragedie? Te wszystkie niepowodzenia mogą być skutkiem grzechów popełnionych przez twoich przodków. Być może twoja prababka zdradzała męża na lewo i prawo, twój pradziad beztrosko przehulał cały majątek, babka wróżyła z kart lub dokonała aborcji, dziadek wyrzekł się katolickiej wiary, a rodzice żyli w niesakramentalnym związku? Jest na to rada. W uwolnieniu się od grzechów odziedziczonych w spadku po przodkach ma ponoć skutecznie pomagać praktykowane przez niektórych księży tzw. uzdrowienie międzypokoleniowe. „Niestety, jest to jeszcze dziewiczy teren” – stwierdza franciszkanin o. Kosma Będziński, jeden z nielicznych specjalistów w tej dziedzinie. Wszystkim zainteresowanym uwolnieniem się od „obciążeń pokoleniowych” ojciec Kosma radzi, by w modlitwę o uwolnienie od grzechów przodków zaangażować całą rodzinę, a przynajmniej jak najwięcej jej członków. Przed jej rozpoczęciem wskazane jest również odbycie spowiedzi z całego życia. Następnie
C
śpi, a wręcz trzyma się mocno i prognozy dla ludzkości są nieciekawe, co zresztą wcale nas nie dziwi, skoro tylko w Polsce ok. 1,2 mld zł rocznie trafia nie na tacę, lecz do konkurujących z Kościołem magików i uzdrowicieli dusz... Jednak podczas otwartego dla publiczności podsumowania jasnogórskiej narady egzorcyści straszyli z umiarem: ! „Ok. 40 proc. ludzi zgłaszających się do nas faktycznie pozostaje pod działaniem złych mocy, ale takie prawdziwe opętania zdarzają się średnio u dwóch osób na sto. Reszta to cierpiący na udręki
należy sporządzić szczegółowy plan „przemadlania osób i problemów w sposób chronologiczny, aby osoby modlące się każdego dnia modliły się w tej samej intencji”. Przede wszystkim konieczne jest rozrysowanie drzewa genealogicznego do czwartego pokolenia wstecz. W przypadku, gdy nie dysponujemy żadnymi informacjami na temat naszych pradziadków,
wewnętrzne i chorzy psychicznie. Na początku zawsze staramy się pomóc im w nawróceniu i pogłębieniu wiary, a dopiero gdy nic już nie pomaga, przeprowadzane są egzorcyzmy” – ujawnił krajowy koordynator egzorcystów ks. Marian Piątkowski z archidiecezji poznańskiej; ! „Ponieważ naszymi pacjentami są często ludzie z różnych sekt i wyznawcy światopoglądów deprawujących ludzkie sumienia, poza kwestiami ściśle związanymi z szatanem zgłębialiśmy też ideologię tych grup, żeby przygotować się teoretycznie. Za sprawą m.in. mediów ekspansja złego stale się rozszerza, zaś szczególnie niebezpieczne są wszelkie praktyki okultystyczne, pseudomedyczne i kursy rozwoju zdolności paranormalnych, stanowiące dzisiaj o wiele poważniejsze zagrożenie niż sekty” (demonolog ks. Aleksander Posacki, jezuita z Krakowa);
zainteresowanie wróżbiarstwem, magią, spirytyzmem), choroby natury psychicznej (depresje, nerwice, schizofrenie) lub fizycznej, czy też problemy innej natury: alkoholizm, aborcje, kazirodztwo, przekleństwo, nienawiść, nieprzebaczenie, niezgoda w rodzinie, zemsta, krzywda ludzka, samobójstwa, morderstwa, rozwody, związki niesakramentalne itp.”.
Klątwa pradziadka nie róbmy z tego problemu – uspokaja o. Będziński: „Pan Bóg na pewno zna dobrze życie naszych przodków (...). Jeżeli nic o nich nie wiemy, wystarczy po prostu w modlitwie polecić ich Bogu. Natomiast przy imionach konkretnych przodków, których życie jako tako znamy, wpisujemy problemy, grzechy czy przypadłości, jakich doświadczali, a które pojawiają się w naszej rodzinie również w chwili obecnej”. Istotne jest, by członkowie rodziny ustalili, o co konkretnie będą się modlić. Mogą to być „powtarzające się choroby, problemy duchowe (np. przekazywanie zdolności okultystycznych,
Przygotowania modlitewno-pokutne powinny trwać tak długo, aby móc „przemodlić” dobrze wszystkie problemy. W zależności od potrzeby na jedną osobę lub problem powinien przypadać jeden dzień lub więcej. „Na przykład, jeżeli jest zaangażowanych sześć osób, to każdej z nich należy przydzielić jeden dzień tygodnia (może też być więcej osób na jeden dzień). W dniu, gdy mamy „dyżur”, pościmy o chlebie i wodzie i uczestniczymy we mszy świętej, przyjmując komunię świętą w wyznaczonej intencji przypadającej na dany dzień, oczywiście nie zaniedbując innych praktyk religijnych”.
7
! „Jednak dzięki niektórym mediom świadomość katolików jest dzisiaj większa, dzięki czemu ludzie wiedzą, do kogo zwracać się o pomoc w wypędzeniu diabła. Bo złe duchy istnieją i nie ma co do tego wątpliwości” (ks. Andrzej Grefkowicz, egzorcysta archidiecezji warszawskiej); ! „Na działanie złego ducha bardzo narażeni są ludzie owładnięci jakimkolwiek nałogiem. Egzorcysta musi być przede wszystkim człowiekiem wielkiej wiary i modlitwy, żeby rozróżnić, kiedy ma do czynienia z dolegliwością psychiczną, a kiedy z demonem siedzącym w pacjencie i kierującym jego zachowaniami” (ks. Rufus Pereira z Indii, założyciel i przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia ds. Uwalniania). Watykańska instrukcja zastrzega, że egzorcysta pracuje pod rygorem tajemnicy spowiedzi, a „jeśli wyda się stosowne, aby do udziału w obrzędach dopuścić wybrane grono uczestników”, to pod rygorem sankcji kanonicznych winni oni zachować dyskrecję i nikogo „nie informować o egzorcyzmie ani przed faktem, ani po jego dokonaniu”. Zanim kościelny specjalista zabierze się do wypędzania diabła, powinien, ale tylko „jeśli trzeba” (!), zasięgnąć opinii lekarzy i psychiatrów. Ale tylko najbardziej zaufanych, „wrażliwych na sprawy życia wewnętrznego”. Na jedno pytanie jednak odpowiedzi nie usłyszeliśmy: kto w Polsce dojdzie sprawiedliwości, gdy pacjent umrze podczas zabiegu (głośny niegdyś przypadek w Niemczech, stanowiący kanwę filmu „Egzorcyzmy Emily Rose”) lub kompletnie po nim zwariuje? DOMINIKA NAGEL
Przez cały czas trwania modlitwy o uzdrowienie międzypokoleniowe rodzina powinna pozostawać w ścisłym kontakcie z kapłanem. „W czasie trwania modlitwy mogą ujawniać się różne rzeczy, niekiedy dziwne, które należy skonsultować z kapłanem i z innymi osobami z rodziny – wyjaśnia tajemniczo o. Kosma. – Bardzo często zdarza się tak, że w trakcie trwania modlitw trzeba przeprowadzać modlitwy wstawiennicze i o uwolnienie”. Dzieje się tak wówczas, gdy obciążeniu pokoleniowemu „towarzyszy działanie szatana, złego ducha, który ukrywa się pod konkretnym problemem”. Konkurencją dla o. Kosmy jest ks. Marek Kruszewski – duszpasterz rodzin z diecezji warszawsko-praskiej prowadzący kilkudniowe rodzinne rekolekcje poświęcone uzdrowieniu międzypokoleniowemu. Ich celem jest „uzdrowienie z grzechów, lęków, przekleństw, błędnych przekonań, które dziedziczysz z rodziny ojca lub mamy” oraz pozbycie się „problemów w wierze, których źródłem bywają wzorce dziedziczone przez pokolenia”. Żeby uwolnienie od grzechów popełnionych przez przodków było skuteczne, na trwającą aż 85 minut mszę z kazaniem i nabożeństwem uzdrowienia uczestnicy powinni zabrać fotografie krewnych ze strony tatusia i mamusi. AK
8
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
NIEPUBLIKOWANA ROZMOWA „FiM” Z ZAPASIEWICZEM
Nie rozmienił się na drobne Na rozmowę zgodził się przed trzema laty bez żadnych warunków. „Proszę przyjechać do teatru, tu porozmawiamy spokojnie” – powiedział przez telefon. Na ulicy przed Teatrem Powszechnym było o tej porze pusto. Nagle Go zobaczyłem. Wprowadził mnie wejściem dla aktorów. Poszliśmy do jego garderoby. Niewielkiej i skromnej. Pojawiła się kawa, a także mandarynki, które lubił. – Dlaczego nie gra Pan w serialach? – zapytałem prowokacyjnie. – Bo nikt mi tego nie proponuje, a nawet gdyby zaproponował, nie chciałbym przyzwyczajać widza do siebie. Po to gram różne role, by uciekać widzowi i nie dać się rozszyfrować, jaki jestem naprawdę. – To rzeczywiście ma dla Pana tak duże znaczenie? – Woszczerowicz mi kiedyś powiedział, że jak wyjdę z teatru i nie podejdą do mnie panienki po autograf, bo mnie rozpoznają, to znaczy że grałem dobrze. Zapasiewicz o aktorstwie, jak zdążyłem się przekonać, może mówić godzinami, choć jest z pozoru zamknięty i nieśmiały. Profesjonalista w każdym calu, znakomity pedagog, potrafi słuchać. Mistrz przestrzeni refleksji intelektualnej i transformacji na scenie. Jednym słowem – wielka osobowość sceniczna, wybitny artysta. Musiałem więc zapytać go, czy gra na scenie to tylko sprawa wyobraźni. – Tak, ale i własnego doświadczenia. Gdy Artur Rubinstein przyjechał do Łodzi i zagrał fantastycznie, ale wolno, poloneza, zapytano, dlaczego tak to zrobił. „Bo umiem” – odpowiedział wielki artysta. Miał doświadczenie, nie epatował sobą. Podobnie jest ze mną – im więcej wiem, tym dokładniej komunikuję się, innego rytmu używam na scenie. Przed oczyma stają mi wspaniałe postacie grane przez Zapasiewicza, choćby kapitana Wagnera w „C.K. Dezerterzy”. Na ekranie mówi bardzo mało, ale widz sercem i duszą jest po jego stronie. Zapasiewicz uważnie mnie słucha, ale nagle przerywa i podniesionym głosem mówi: – Widza zawsze trzeba mieć po swojej stronie, nawet gdy się gra Hitlera. Nawet takiego zbrodniarza i psychopatę trzeba grać jak... człowieka. – Zagrałby Pan Hitlera? – Z rozkoszą, ale musiałbym się zgadzać ze scenariuszem. To widz ma oceniać, a nie ja.
Widziałem go już w tylu rolach, że ta odpowiedź mnie nie zaskakuje. Grał kiedyś Stalina, mordercę i ludobójcę, a jednak postaci tej nadał jakieś dziwne ciepło. I miał zapewne rację, bo nawet najwięksi zbrodniarze mieli, o dziwo, i drugie, ludzkie oblicze, którego na ogół nie chcemy dostrzec. Zapasiewicz jakimś niespotykanym zmysłem potrafił to wydobyć i ukazać widzowi. Aktorzy nie lubią zwykle, gdy pyta się ich o marzenia i role jeszcze niezagrane. On też, jak się okazuje, nie myślał o takiej roli. – Aktorstwo to artystyczne rzemiosło usługowe, robię więc to, co mi proponują. Czekam, że ktoś zadzwoni, złoży mi propozycję. Na razie wiem, co będzie za pół roku, za chwilę. Przed spotkaniem mówiłem, że interesują mnie Jego poglądy na współczesną Polskę i Polaka. – Jaki jest ten Polak – świętoszek, idealista czy romantyk, a może cwaniak, zakłamany i bigot? Zapasiewicz milczy dłuższą chwilę, zastanawia się. – To bardzo trudne pytanie, bo przecież ludzie są różni. Władza – zarówno ta przeszła, jak i obecna – ma pogardę dla ludzi myślących. Stąd klęska inteligencji, szczególnie tej humanistycznej. A władza? Zamyka się coraz bardziej przed ludźmi. W filmach Zanussiego, Wajdy czy Zaorskiego pokazywano rozterki inteligenta polskiego, które w gruncie rzeczy nadal są aktualne i nawet
twórcy chcą je pokazywać, choć widzów to raczej nie interesuje, bo przeciętny Polak zajmuje się dziś czymś innym, z pewnością nie metaforą losu ludzkiego. – Czy zatem nie razi Pana to zakłamanie Polaków – z jednej strony papież Polak i modły, a z drugiej cwaniactwo, zazdrość, oszukiwanie i dowalanie bliźnim? – Nie wyciągamy żadnych wniosków, myślimy krótką perspektywą. Wydaje się pisma Jana Pawła II, ale mało kto je czyta. Stąd spór Polaków ze zmarłym papieżem. Ludzie chodzą do kościoła, ale dekalog w życiu codziennym jest dla nich nadal czymś martwym. To konstatacje nie nastrajające raczej optymistycznie i niezbyt dobrze świadczące o milionach Polaków. – Z pewnością ma w tym swój udział polski kler i Kościół... – ...tak, ale i my wszyscy, stroniący na co dzień od głębokiej refleksji i nauki. Jeśli zaś idzie o Kościół, nie jest on jednolity – inne miejsce zajmuje w nim ksiądz Tischner, a jeszcze inne Rydzyk. Światli ludzie Kościoła mają wewnętrzne dylematy, bo muszą żyć w instytucji zakłamanej, przesiąkniętej materializmem, która z Ewangelią nie ma nic wspólnego. Nie jestem człowiekiem Kościoła, razi mnie jego egoizm, obłuda, pompatyczność, teatralność, nieschodzenie w dół, brak komunikacji z szarymi ludźmi w imię „wielkiej tajemnicy”. To ewidentne błędy.
Zbigniew Zapasiewicz – rocznik 1934, jeden z najbardziej utalentowanych i wszechstronnych aktorów teatralnych i filmowych. Pochodził z aktorskiej rodziny Kreczmarów. Odtwarzał role królów, pijaków, księży i inteligentów w filmach Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Zanussiego, m.in. „Bez znieczulenia”, „Za ścianą”, „Ziemia obiecana”, grał też na teatralnej scenie u Świnarskiego i Jarockiego. Był wielkim artystą, osobowością sceniczną, reżyserem, pedagogiem i... wielkim ironistą. Jak twierdził, najbardziej udało mu się życie prywatne, choć nie miał dzieci, bo jego największą miłością był zawsze teatr. Od lat związany był z Teatrem Powszechnym w Warszawie, ale grał gościnnie i na innych scenach. Zmarł 14 lipca br.
– A jak Pan ocenia to, że Kościół – w odróżnieniu od Jezusa – w gruncie rzeczy nie zajmuje się ludźmi ubogimi i cierpiącymi? – U nas Kościół od wieków akceptuje model wierzącego ubogiego, kalekiego, godnego współczucia i litości, a więc człowieka słabego i uzależnionego. Na tym między innymi bazuje ojciec Rydzyk. A moim zdaniem, Kościół powinien lansować inny model i pomagać w wychodzeniu z biedy. Ale człowiek silny rozumem nie jest partnerem dla kleru. Kościół nie liczy się z jednostką, choćby miała stuprocentową rację, bo hierarchowie zajmują się polityką, chcą wpływać na masy. Gdyby Kościół liczył się z jednostką, ksiądz Twardowski spocząłby tam, gdzie sobie tego życzył, czyli w rodzinnym grobowcu, tymczasem wolą kardynała Glempa pochowano go w podziemiach Świątyni Opatrzności Bożej. Zresztą budowa tego kościoła to jeszcze jeden przykład nieliczenia się z rzeczywistymi potrzebami narodu. Zamiast tego jeszcze jednego martwego pomnika mogłoby powstać na przykład 20 przedszkoli. Dotyczy to także upiornej świątyni w Licheniu. – To wszystko mamy raczej na własne życzenie... – Niestety! Podobnie zresztą jak i zakłamaną politykę opartą wciąż na lustracjach i rozliczeniach dokonywanych według dzisiejszych miar, bez uwzględniania realiów przeszłości. Hiszpanie potrafili odciąć przeszłość dyktatury Franco, by iść do przodu i rozwijać się. My natomiast toniemy w bagnie, niszczymy autorytety i stoimy w miejscu. Przerwa na kilka łyków kawy. Zapasiewicz wstaje, chodzi po pokoju ze spuszczoną głową. Widać, że powoli uspokaja się. Wbrew pozorom, we wnętrzu kipi od emocji, szczególnie gdy rozmawia na tematy tak ważne. Gdy spogląda na mnie
i wreszcie uśmiecha się, pytam Go o coś lżejszego kalibru, czyli kulturę wysławiania się Polaków. – Nasz język codzienny jest plugawy. Do tego dochodzi pośpiech, nawał informacji i internet, które sprawiają, że mówimy niechlujnie, korzystając często w sposób nieuzasadniony z zapożyczeń językowych. Moim zdaniem, za kilkadziesiąt, a może kilkaset lat w Europie wytworzy się jakiś język wspólny, coś na kształt esperanto. – Zapewne dlatego z takim pietyzmem traktuje Pan słowo... – Tak, powinniśmy z większym szacunkiem traktować nasz język. Zapasiewicz, jak widać, nie potrafi stać obok i nie zamyka się w szklanej kuli. Chce rozumieć ludzi, zachodzące wokół zmiany. Ale jednocześnie za ulubionym Herbertem zdaje się mówić: „I nie bądźcie na litość boską nowocześni, bądźcie rzetelni”. Wychodzi z niego natura mistrza i belfra zarazem. – Jako aktora najbardziej interesuje mnie to, co rodzi się u odbiorcy, a nie we mnie. Dlatego w ciągu całego życia nie schlebiał igrzyskom gawiedzi. Nawet w niezwykle popularnym przed laty „Podwieczorku przy mikrofonie” przybliżał wielką poezję. Nie lubił blichtru. – To nie mój świat. Jestem wychowany na innych zasadach i dlatego nie wierzę w tych nowych „profesorów”. Bez problemów mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że godnie przeżyłem życie, że nie rozmieniłem się na drobne. To spotkanie na długo utkwiło mi w pamięci. Gdy dowiedziałem się o jego niespodziewanej śmierci, pomyślałem: to przecież niemożliwe. A jednak odszedł cicho, przegrywając z okrutnym rakiem. Jakoś trudno pogodzić mi się z myślą, że nie zobaczę go już nigdy na scenie. RYSZARD PORADOWSKI Fot. PAP/Andrzej Rybczyński
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
9
Policyjne panaceum Najwybitniejsi naukowcy świata próbują wynaleźć szczepionkę zapobiegającą śmiertelnej chorobie AIDS, a polska policja ma takie antidotum już od dawna – twierdzi MSWiA... Emerytowanego podkomisarza Wojciecha B. odwiedzili byli koledzy z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji, elitarnej jednostki wyspecjalizowanej w wykrywaniu przestępstw popełnianych przez policjantów i pracowników Policji oraz ściganiu sprawców. Przyszli 26 maja z prokuratorskim nakazem przeszukania, po czym gruntownie przetrząsnęli mu całą chałupę. Ukradł coś, czy może oszukał? Gorzej! Działa w Komitecie Obrony Policjantów oraz założył Internetowe Forum Policyjne, na którym funkcjonariusze mogą anonimowo podzielić się swoimi bolączkami, obsmarować przełożonych, a nawet sygnalizują afery w szeregach. Bo Wojciech B. ma taką dziwną pasję, że marzy mu się, by w organach ścigania wszystko było co do przecinka zgodne z obowiązującymi przepisami, czego oczywiście w praktyce dokonać nie sposób. No to on wszelkie uchybienia nagłaśnia, irytując ludzi władzy jak mało kto.
Akcję BSW już opisywaliśmy („Operacja specjalna” – „FiM” 25/2009), więc w największym skrócie przypomnijmy, że nieproszeni goście zabrali Wojciechowi B. cały sprzęt komputerowy, telefony i wszystko, co tylko mogło służyć komunikacji oraz nagrywaniu bądź odtwarzaniu informacji. Gdy nazajutrz stawił się w prokuraturze, nie przedstawiono mu tam żadnego zarzutu, zaś zarekwirowanych przedmiotów nie odzyskał do dzisiaj. Podczas przeszukania policjanci z KGP grzebali w dokumentach, przeglądali nawet sanitariaty oraz zawartość spiżarni. Ani przez moment nie używali rękawiczek ochronnych, co dla specjalisty z kryminalistyki jest kompletnym niedołęstwem, a dla epidemiologa skandalicznym naruszeniem zasad BHP. Na fakt ów Wojciech B. zwrócił uwagę w piśmie z 15 czerwca 2009 roku do głównego inspektora sanitarnego MSWiA – doktora nauk medycznych Macieja Kisiela. Wnioskując o wszczęcie tzw. dochodzenia
iały być kartki na żywność do wymienienia (za darmo) na grochówkę, pierogi i watę cukrową oraz reaktywowane specjalnie na jeden dzień słynne niegdyś chełmskie piwo „Lipcowe”... A także projekcje kronik filmowych („Towarzysz Gierek w Chełmie ogląda miasto...” itp.), pochód z najśmieszniejszymi cytatami
turystycznej fakt, że Chełm wielu Polakom wciąż kojarzy się z „miastem PKWN” i organizują piknik pod hasłem „Chełmski Lipiec”, mający w prześmiewczy sposób prezentować absurdy minionej epoki. Niestety, wystarczył jeden list otwarty Kazimierza Jaworskiego, oburzonego senatora PiS aż z Podkarpacia, skierowany do prezydent
M
Zakaz śmichów z PRL-uu Polski Ludowej, wystawa sztuki socrealizmu, giełda peerelowskich pamiątek, a na zakończenie wielka zabawa ludowa przy muzyce z tamtych lat. W sumie program festynu zaplanowanego przez władze Chełma na 22 lipca (dla przypomnienia: w PRL było to Święto Odrodzenia Polski, ustanowione w rocznicę ogłoszenia w 1944 roku w Chełmie M a n i f e s t u PKWN) zapowiadał się atrakcyjnie. Wzorem Nowej Huty, która nieźle zarabia na peerelowskiej przeszłości, lewicowe władze Chełma postanowiły wykorzystać w promocji
Chełma Agaty Fisz, aby nic z zapowiadanej imprezy nie wyszło. Oburzony pan senator przeciwko chełmskiemu piknikowi wytoczył wielkie działa, uznając pomysł zorganizowania festynu 22 lipca wprost za „propagowanie ustroju totalitarnego” i zaapelował do władz o rezygnację z tego pomysłu. Na tydzień przed 22 lipca przestraszone władze Chełma zdecydowały się definitywnie odwołać „komunistyczny” festyn z powodu... „dyskusji politycznej”. AK
epidemiologicznego, wyraził obawę, czy funkcjonariusze BSW KGP mają aktualne świadectwa gwarantujące, że nie są nosicielami jakichś paskudztw, na które nie wynaleziono dotychczas skutecznego antidotum w postaci szczepionek – zwłaszcza śmiercionośnego wirusa HIV, odpowiedzialnego za chorobę AIDS, oraz rokującego małe szanse na przeżycie wirusa HCV (przyczyna wirusowego zapalenia wątroby typu C). I oto mamy przed sobą dokument z 29 czerwca 2009 r. podpisany osobiście przez głównego inspektora dr. Kisiela, w którym ten stanowczo zapewnia Wojciecha B., że wszystkie jego obawy są płonne, bowiem... funkcjonariusze BSW „posiadają aktualne szczepienia ochronne przeciwko (...)” wspomnianym chorobom. Jak to się stało, że cały świat nauki łamie sobie głowy nad wynalezieniem takich szczepionek, a my już je mamy, przetestowaliśmy i z powodzeniem stosujemy?! Czyżby w Polsce istniały jakieś tajne laboratoria, o których nieopatrznie wygadał się główny inspektor? A może te szczepionki dostępne są tylko dla ministerialno-policyjnej elity?
Sprawdziliśmy rzecz z najwyższą starannością i okazało się, niestety, że było to zwykłe cymbalstwo wysokiego rangą urzędnika bezmyślnie autoryzującego bzdury. Spuścilibyśmy nad tym zasłonę
miłosiernego milczenia, gdyby nie obrazowało to również metody, jak państwo spławia obywatela, odpowiadając na jego oczywiście słuszną skargę... DOMINIKA NAGEL
U Ani na imieninach Z okazji imienin świętej Anny (26 lipca) odbywa się w Polsce prawie dwieście odpustów. Od kilku lat kult św. Anny przeżywa swoiste odrodzenie. Przy wielu parafiach reaktywuje się bractwa św. Anny, zakładane w XVI wieku do walki z innowiercami. Na szczęście ich członkowie mają obecnie za zadanie jedynie szerzyć kult patronki, uczestnicząc we mszy w każdy wtorek (dzień poświęcony św. Annie) oraz odbyć 26 lipca pielgrzymkę do sanktuarium na Górze św. Anny. Coraz intensywniej o pielgrzymów zabiegają też miejsca kultu świętej Anny. Prostyń na Podlasiu kusi słynącą błogosławieństwami koroną św. Anny, a Chmielowice na Śląsku – namaszczaniem maścią św. Anny. W Prostyniu św. Anna objawiła się w 1510 roku, życząc sobie wybudowania kościoła i zostawiając na pamiątkę... cztery wianki z bylicy. Za sprawą odpowiedniej reklamy niemal natychmiast zaczęły z całej ówczesnej Rzeczypospolitej napływać tłumy pielgrzymów, żeby ucałować owe święte wianki. W 1514 roku szczątki rzekomych wianków św. Anny szczelnie zamknięto w srebrnej koronie. Odtąd całowanie wianków zastąpiło wkładanie przez kapłana na głowy wiernych tzw. korony św. Anny, czynione z okazji ważniejszych uroczystości. Niestety, korona chyba straciła swą cudowną moc, bowiem ostatni „cud” w sanktuarium miał miejsce w 1995 roku. A dawniej było ich w bród. W prowadzonej od 1511 roku prostyńskiej „Księdze cudów” dokonanych za wstawiennictwem św. Anny odnotowano m.in. uzdrowienie 13 niewidomych, wyzwolenie czterech osób z więzienia, trzy przypadki odzyskania równowagi psychicznej, odzyskanie wiary przez dwie osoby, przywrócenie do życia pięciu zmarłych czy uwolnienie jednej osoby od silnych pokus szatańskich.
Nie mniej bogatą oprawą kultu św. Anny szczyci się erygowana niespełna 30 lat temu parafia św. Anny w Chmielowicach. Odpustowa feta na cześć tej świętej trwa tu cały tydzień. A hitem odpustu jest wymyślone kilka lat temu przez proboszcza namaszczanie wiernych maścią św. Anny. Maść produkują klauzurowe dominikanki z podczęstochowskiej miejscowości Święta Anna, według pilnie strzeżonej receptury. Wedle lansowanej legendy, maść leczy trudne rany, a swą cudowną moc zawdzięcza modlitwom mniszek do św. Anny. Innym chmielowickim zwyczajem jest ofiara imieninowa na potrzeby kościoła. Ostatecznie na imieniny nie wypada przychodzić bez prezentu. Dziwi jedynie fakt, że do złożenia ofiary „dla św. Anny” zobowiązane są wyłącznie kobiety. Mężczyźni uzyskują odpust gratis. O świętej Annie jako matce Maryi i babce Jezusa nie wspomina żadna z Ewangelii uznanych przez Kościół, a wszelkie informacje na jej temat pochodzą wyłącznie z tekstów apokryficznych, głównie „Protoewangelii Jakuba” (II w.), „Ewangelii Pseudo-Mateusza” (VI w.) i „Liber de ortu Mariae” (VII w.). Ani trochę nie przeszkadza to jednak w szerzeniu jej kultu. Oficjalnie jest więc św. Anna patronką małżeństwa, matek, wdów, babć, kobiet w ciąży, szczęśliwego porodu, gospodyń domowych, robotnic i służących. Opiekuje się też górnikami w kopalniach złota, tkaczami, tokarzami, stolarzami, młynarzami, kramarzami, piekarzami, żeglarzami, krawcami, ubogimi, a nawet watykańską gwardią szwajcarską. Najczęściej wzywana jest w modlitwach o potomstwo, ale oręduje również w kwestii poprawy pogody, sprowadzenia deszczu, oddalenia zarazy oraz znalezienia zagubionych rzeczy. Oczywiście, najbardziej pomaga księżom... AK
10
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
W czarnym uścisku Komisja widmo, biskupi czytający cudzą dokumentację medyczną i dotacje z budżetu na kształcenie księży to polski konkordat w praktyce. Od 11 lat biskupi, politycy prawicy oraz niektórzy działacze lewicy wychodzą z podziwu nad konkordatem. Według nich, był on dobrze zredagowany, jasny i przejrzysty. Dzięki niemu polepszyła się ochrona praw i wolności obywateli (sic!). Po jego ratyfikacji wzrosło znaczenie naszego kraju. Bez niego nasza demokracja miałaby się znacznie gorzej. Innego zdania byli autorzy opracowań, które złożyły się na ponad 250-stronicowy tom pt. „Dziesięć lat polskiego konkordatu”.
Osiatyński i Kuroń próbują ratować państwo
Andrzeja Bratkowskiego. Jego służby zauważyły, że pierwsza wersja konkordatu zwalniała Kościół od obowiązku występowania o pozwolenie na budowę świątyń, plebanii i cmentarzy... Mógłby je budować gdzie by tylko chciał bez potrzeby uzyskiwania jakichkolwiek pozwoleń. Skandalem jest fakt, że do prac nad ostatecznym tekstem konkordatu nie zostali zaproszeni specjaliści od redagowania umów międzynarodowych z Departamentu Prawno-Traktatowego z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. To właśnie oni 3 lata później, idąc tropem propozycji prof. Osiatyńskiego i Kuronia, przygotują specjalny dodatek do konkordatu.
Tekst konkordatu jest niespójny wewnętrznie, pełno w nim regulacji, Rosati ratuje, których sensu nie sposób zrozumieć. Fotyga się mści Przyznają to nieoficjalnie nawet eksperci strony kościelnej. Co ciekawe, Gdy wiosną 2006 r. Anna Fotyjuż wiosną 1993 roku przed skutkaga przejmowała pełnię władzy mi przyjęcia niektórych jego przepiw MSZ, nikt nie spodziewał się sów ostrzegali solidarnościowi miniczystki kadrowej we wspomnianym strowie. Powołany przez premier departamencie. Zatrudnieni byli tam Hannę Suchocką zespół redakcyjnajlepsi z najlepszych – ludzie dony nie miał jednak odwagi przedstaświadczeni w technikach prac nad wić ich uwag stronie kościelnej. Wśród pominiętych znalazły się trzy bardzo ważne propozycje profesora Jerzego Osiatyńskiego, ówczesnego ministra finansów. Pierwsza, aby w konkordacie znalazło się zdanie: „(...) zasada nienaruszalności cmentarza nie może być rozumiana jako prawo do odmowy pochowania osoby niewierzącej”. Według szefowej rządu, sprawa ta – „jasno uregulowana na gruncie prawa polskiego” – nie powinna być poruszana w konkordacie. Druga dotyczyła zastąpienia zawartego w konkordacie kategorycznego zwrotu, że „KUL i PAT są dotowane z budżetu państwa” zwrotem „mogą być dotowane”. Jako powód Osiatyński podał „sytuację budżetu państwa i konieczność zachowania kompetencji Rady Ministrów”. Pani pre- Wyższe Seminarium Duchowne w mier odpowiedziała swojemu ministrowi, że dyskusja o dotowaniu umowami, którzy stworzyli także sysKUL i PAT jest już zamknięta, botem przekazywania wiedzy młodwiem zespół negocjacyjny już wczeszym kolegom. Zostali oni zdegraśniej się do tego zobowiązał. Trzeci dowani do roli archiwistów. A kawniosek ministra Osiatyńskiego, porą i przyczyną czystki był dokument party przez Jacka Kuronia, dotyczył zatytułowany „Oświadczenie rządoszkolnej katechezy. Chciał on w konwe w sprawie deklaracji Rządu RP kordacie dopisać, że „może być orz 15 kwietnia 1997 roku w celu zaganizowana na życzenie rodziców lub pewnienia jasnej wykładni przepiuczniów”. Pani premier zgodziła się sów Konkordatu (...)” opublikowatylko na przyjęcie uwag ówczesnego ny w 1998 roku w „Monitorze Polministra budownictwa, inżyniera skim”. Jak zauważył specjalista od
prawa wyznaniowego, profesor Michał Pietrzak z Uniwersytetu Warszawskiego, jest to drugi taki dokument w historii polskiej dyplomacji po 1990 roku. Pierwszym było oświadczenie rządu RP w sprawie wykładni regulacji traktatu polsko-niemieckiego. Dokument opracowany w 1996 roku na polecenie ówczesnego wicepremiera Aleksandra Łuczaka i ministra spraw zagranicznych Dariusza Rosatiego przez zespół prawników z MSZ stał się częścią składową Konkordatu. Rząd Jerzego Buzka postarał się o zatajenie treści jego oświadczenia przed opinią publiczną. Zrezygnował z jego wymienienia w ustawie ratyfikacyjnej, opublikował je tylko w „Monitorze Polskim”, gdzie drukuje się zarządzenia i obwieszczenia o nadaniu odznaczeń. A ów dokument zawiera regulacje mające fundamentalne znaczenie dla państwa. Po pierwsze – oddaje w ręce rządu wszelkie kompetencje dotyczące stanowienia regulacji prawnych w sprawach finansów Kościoła. Rząd ma tylko wysłuchać opinii strony kościelnej. Zdaniem wspomnianego profesora Michała Pietrzaka, sprawa jest jasna. To rząd decyduje w tych sprawach i nie musi prosić o zgodę Konferencji Episkopatu Polski. Ze strachu przed biskupami kolejni premierzy, poczy-
i sprawa cmentarzy. Zarządzający kościelnym cmentarzem nie ma prawa odmówić pochowania osoby, która była niewierząca lub należała do innego wyznania. Zręcznie zredagowany dokument został zaakceptowany przez Watykan. Jak wynika z analizy przygotowanej przez doktor Beatę Górowską, w katalogu obowiązujących na świecie konkordatów tylko do naszego dołączono dodatek z wykładnią jego treści.
Rządy kapitulują, czyli komisja widmo
Panowie Buzek, Miller, Belka, Marcinkiewicz, Kaczyński i Tusk nie tyko nie zapomnieli o swoich obowiązkach, ale dali się wciągnąć przez biskupów w grę o nazwie „wspólne posiedzenia rządowej komisji konkordatowej oraz kościelnej komisji konkordatowej”. Na początek zważmy, że takich ciał nie przewiduje sam konkordat. Nie ma ich i już. Pomimo to kolejni premierzy powołują rządową komisję konkordatową. Jest to jedyna rządowa komisja, która pracuje bez regulaminu i bez statutu, a jej prace nie są protokołowane. Spotyka się ona co jakiś czas z reprezentacją Kościoła o nazwie Kościelna Komisja Konkordatowa. W trakcie owych spotkań reprezentanci rządu zobowiązują się do bardzo dziwnych rzeczy. Ot, choćby 6 marca 2001 roku szefowa gabinetu politycznego premiera Jerzego Buzka Teresa Kamińska przyrzekła biskupom, że pomoże im w sprawie wyroku sądu w Lublinie. Tamtejsi sędziowie uznali, że wobec podmiotów Kościoła należy stosować prawo powszechnie obowiązujące, a nie wyłącznie kodeks prawa kanonicznego. Ówczesnego ministra sprawiedliwości – Lecha Kaczyńskiego – zobowiązano do niezwłocznego załatwienia sprawy i przypomnienia sędziom, że w stosunku do Fot. MaHus Kościoła winni stosować prawie wyłącznie prawo Łodzi kanoniczne. Reprezentannając od Jerzego Buzka, nie chcą ci rządu i Krk wpadli także na poskorzystać z tej możliwości i boją mysł, aby nowe regulacje Funduszu się podjąć decyzję o zniesieniu FunKościelnego przyjąć „bez presji prac duszu Kościelnego. Po drugie – deparlamentarnych i mediów w droklaracja przypomina, iż zarówno kadze rozporządzeń”. W kwietniu 2001 techeza w szkołach, jak i posługa roku politycy – którym rozjeżdżają duszpasterska w szpitalach oraz dosię kolana na widok sutanny – przymach pomocy społecznej odbywa się jęli do wiadomości, że państwo nie na życzenie zainteresowanych. Pańma prawa interesować się nowo postwo nie musi niczego organizować wstałymi organizacjami kościelnymi ani zatrudniać szpitalnych kapelai że jest to „jego wewnętrzna spranów; nie musi też im płacić. No wa”. Na całym świecie jednym
z zadań państwa jest zbieranie informacji, czy jakieś zrzeszenie ma osobowość prawną, czy też jej nie ma. W 2001 roku biskupom udało się wymusić na przedstawicielach rządu zgodę na łamanie przez siostry zakonne przepisów w sprawie warunków wydawania praw jazdy, dowodów osobistych i paszportów. Komisje zobowiązały ówczesnych ministrów: transportu – Jerzego Widzyka oraz spraw wewnętrznych i administracji – Marka Biernackiego do zredagowania specjalnych instrukcji zwalniających zakonnice z obowiązku dostarczania fotografii bez nakrycia głowy. Według naszej wiedzy, dwaj premierzy zostali przez biskupów zrugani na forum komisji konkordatowych. Pierwszym był Leszek Miller – za to, że w 2003 roku zmniejszył budżet Funduszu Kościelnego o drobne 3 miliony złotych. Związany z Opus Dei wpływowy biskup Piort Libera pouczył przedstawicieli rządu, że takie postępowanie jest niedopuszczalne, Kościół domaga się wyjaśnień i zaprzestania takich działań. Lewicowy wicepremier Marek Pol grzecznie przeprosił i obiecał, że coś takiego nigdy się już nie powtórzy. Drugim był premier... Jarosław Kaczyński. A rzecz dotyczyła lustracji. Biskup Tadeusz Pieronek w 2007 roku zżymał się, że „od chwili śmierci Papieża Polaka Ojca Świętego Jana Pawła II mamy do czynienia z dziką lustracją ludzi Kościoła (...). Obok tego mamy ustawę, która zmusza nas do wypełniania oświadczeń lustracyjnych. Od dyscyplinowania naszych ludzi jesteśmy my, nie państwo. Przepisy tej ustawy naruszają konkordat. Jest to skandal! Kościół spotkał się z tym po raz pierwszy od 1998 roku. W tej sprawie interwencję podjęła już Stolica Apostolska”. W imieniu Kaczyńskiego Dorn i Gosiewski zobowiązali się do wydania instrukcji, na mocy których księża oraz pracownicy kościelnych uczelni i mediów (w tym Radia Maryja) zostaliby zwolnieni z ustawowych obowiązków (sic).
Biskup czyta cudze akta Na forum komisji konkordatowych od 1998 roku biskupi wpierw łagodnie, a potem coraz bardziej natarczywie domagali się udzielenia przez państwo pomocy sądom kościelnym. Zapomnieli, że zarówno konkordat, jak i konstytucja przewidują wzajemną autonomię Kościoła i państwa. I państwu nic do działalności sądów kościelnych. Tłumaczyli przy tym, że chodzi o misję humanitarną. A tak naprawdę chcieli otrzymać nieskrępowany dostęp do dokumentacji medycznej
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r. dowolnej osoby mieszkającej w Polsce. Jak wynika z dokumentów, do których dotarliśmy, ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński już wiosną 2001 roku był gotowy wydać rozporządzenie w tej sprawie. Premier Buzek wręczył mu dymisję tuż przed jego podpisaniem. Jego następcy rekomendowani przez lewicę przez 3 lata opierali się żądaniom biskupów. Akt kapitulacji podpisali reprezentanci prof. Marka Belki w dniu 28 lipca 2005 r.
POD PARAGRAFEM
przez ustawę „Prawo o szkolnictwie wyższym”. Na forum komisji konkordatowych dowiedzieli się oni od profesora prawa i byłego rektora Uniwersytetu Łódzkiego Michała Seweryńskiego, że nic się nie stało. A ustawę skoryguje się... porozumieniem z Konferencją Episkopatu Polski. W nagrodę za to na początku 2008 roku pan profesor został członkiem zespołu oceniającego rządowe projekty ustaw – tak zwanej Rady Legislacyjnej przy premierze
Fot. MaHus
Seminarium Ojców Franciszkanów w Łodzi-Łagiewnikach
Jak czytamy w poufnej notatce skierowanej do wąskiego grona ówczesnych prominentów, „przyjęto, że Minister Sprawiedliwości w każdym przypadku stosownego żądania sądu kościelnego może skierować do sądu wniosek o sporządzenie ekspertyzy z opinii biegłych. Tryb ten nie wymaga zmiany w obowiązujących przepisach”. O tym, że medyczne papiery danej osoby oglądali biegli na wniosek sądu kościelnego sam zaiteresowany się nie dowie, bo formalnie za całą akcję odpowiada minister sprawiedliwości. I to on ponosi koszty owych analiz.
Uczelnie i kierunki widma Na forum komisji konkordatowych zajmowano się także sprawami uczelni kościelnych. Polscy premierzy nie protestowali, gdy w latach 1998–2002 biskupi katoliccy bez informowania kogokolwiek afiliowali diecezjalne i część zakonnych seminariów duchownych przy uczelniach korzystających z państwowych dotacji. W przypadku państwowych uniwersytetów w Poznaniu, Opolu, Szczecinie, Olsztynie, Białymstoku i Toruniu biskupi pogwałcili fundamentalną w całej Europie zasadę autonomii państwowych uniwersytetów. Zgodnie z nią, o strukturze wewnętrznej decyduje senat uczelni, a nie minister czy biskup. Rektorzy państwowych uczelni o filiach, które prowadzą, dowiadywali się z gazet. Od tego czasu koszty kształcenia kadr Kościoła rzymskiego pokrywa w całości państwo. Bezczelność biskupów poszła jeszcze dalej i w 2006 r. oświadczyli, że nie mają zamiaru dostosowywać trybu studiów na kierunku teologicznym do zasad przewidzianych
Tusku. Zdaniem Pawła Boreckiego, doktora z Katedry Prawa Wyznaniowego Uniwersytetu Warszawskiego, przepisy dotyczące kościelnych uczelni i wydziałów teologicznych na państwowych uniwersytetach są sprzeczne z konstytucją. Poza tym nie może być tak, że tylko jeden Kościół kształci swoich duchownych na koszt państwa. A jego uczelnie i wydziały na państwowych uczelniach działają na podstawie aktu prawnego, którego konstytucja nie przewiduje, tj. umów rządu z Konferencją Episkopatu Polski. A umowy te nie mają statusu ani umów międzynarodowych, ani ustaw, ani rozporządzeń. Są bezprawne, a więc nie mogą być podstawą do wypłacania seminarzystom stypendiów i wydawania im dyplomów z polskim godłem. Nie przeszkadza to rządowi popierać zwiększanie dotacji na rzecz Papieskiej Akademii Teologicznej po zmianie jej nazwy na Uniwersytet im. Jana Pawła II. Pan premier zapomniał, że nie spełnia ona żadnych wymogów, aby móc używać nazwy uniwersytet (ma uprawnienia do nadawania tytułu doktora na trzech, a nie sześciu specjalnościach, jak wymaga prawo, zaś przewody habilitacyjne może przeprowadzać na trzech specjalnościach, czyli o jedną za mało). MSWiA uznało z kolei za rzecz normalną, że dzięki konkordatowi i ustawie z 1998 roku duchowni niektórych kościołów (m.in. katolickiego, prawosławnego, ewangelicko-augsburskiego) stali się urzędnikami państwowymi sprawdzającymi zdolność par młodych do zawarcia ślubu. Na nasze pytanie o prace nad nadaniem tego przywileju duchownym innych wspólnot
religijnych otrzymaliśmy odpowiedź, że jest to kłopotliwe i na razie być może taki przywilej dostaną muzułmanie.
E-maile urzędowym dokumentem Jak udało się nam ustalić – nikt w Polsce nie wie dokładnie, jaka była treść zobowiązań wobec Kościoła rzymskokatolickiego w latach 1998–2008, zaciągniętych w imieniu naszego państwa na forum komisji konkordatowych. Prace rządowej komisji konkordatowej oraz jej nasiadówki z biskupami nie były bowiem i nie są protokołowane. To, do czego się ministrowie zobowiązywali, mogliśmy odtworzyć na podstawie notatek informacyjnych sporządzanych w MSZ. Udało się nam to w przypadku siedmiu spotkań, przy czym dwie notatki nie były przez nikogo podpisane. Z pozostałych spotkań do dzisiaj nie przetrwał w rządowych archiwach ani strzęp papieru. Prawnicy, z którymi rozmawialiśmy, nie mogli w to uwierzyć. Oni sami przyznali, że rząd w ten sposób pozbawił się możliwości obrony interesów Polski. Każda najgłupsza umowa międzynarodowa lub jej zmiana wymaga szczegółowej dokumentacji. Za przykład dali nam kwity, jakie obowiązują w tej sprawie w resorcie gospodarki. Nie mogli także zrozumieć, w jaki sposób dokumentem urzędowym poświadczającym prace komisji konkordatowych stały się dla urzędników MSZ wydruki depesz PAP. A takie właśnie archiwalia wręczyli nam pracownicy MSZ na prośbę o pokazanie papierów z posiedzeń komisji konkordatowych. Przygotowanie takiego zestawu archiwaliów nadzorowało dwóch wiceministrów i jeden dyrektor departamentu MSZ. MiC
Książka o konkordacie
Gorąco polecamy książkę „Dziesięć lat polskiego konkordatu” pod redakcją Czesława Janika i Pawła Boreckiego, wydaną przez Stowarzyszenie Absolwentów Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Pozycja ta dostępna jest m.in. w księgarniach internetowych. Redakcja
11
Porady prawne Dlaczego muszę ponosić koszty stwierdzenia nieważności małżeństwa kościelnego, skoro proces wszczęła żona? Na jakiej podstawie w ogóle mam poddawać się rozstrzygnięciom sądu kościelnego? Czy wyrok trybunału kościelnego jest skuteczny w świetle prawa polskiego? Według kodeksu prawa kanonicznego, który jest stosowany przy stwierdzaniu nieważności małżeństwa kanonicznego, o kosztach postępowania postanawia biskup, który kieruje trybunałem kościelnym. On też decyduje o wynagrodzeniu pełnomocników, adwokatów, biegłych i tłumaczy, a także o zwrocie kosztów świadkom. Może przyznawać bezpłatną pomoc lub obniżkę kosztów. Wskazuje także wysokość odszkodowania za lekkomyślne wszczęcie sporu (kanon 1649, par. 1). Dlatego koszty postępowań różnią się w poszczególnych diecezjach. Od orzeczenia w sprawie kosztów, wypłacenia honorariów i szkód strona może się odwołać w ciągu piętnastu dni do tego samego sędziego, który może zmienić ustaloną kwotę. O rozstrzygnięciach w tej sprawie decyduje więc specyfika postępowania. Uprawnienia do działania sądów kościelnych na terenie Rzeczypospolitej wynikają z konkordatu. Zgodnie z nim, państwo zapewnia Kościołowi katolickiemu, bez względu na obrządek, swobodne i publiczne pełnienie jego misji, łącznie z wykonywaniem jurysdykcji oraz zarządzaniem i administrowaniem jego sprawami na podstawie prawa kanonicznego. Orzekanie o ważności małżeństwa kanonicznego, a także w innych sprawach małżeńskich przewidzianych w prawie kanonicznym należy do wyłącznej kompetencji władzy kościelnej. Trzeba jednak zwrócić uwagę na orzeczenie Sądu Najwyższego, zgodnie z którym „orzeczenie sądu kościelnego o ważności bądź o ustaniu małżeństwa kanonicznego nie może mieć prejudycjalnego wpływu na orzeczenie sądu państwowego o ważności lub o ustaniu świeckiego związku małżeńskiego” (wyrok Sądu Najwyższego – Izba Cywilna z dnia 17 listopada 2000 r. V CKN 1364/2000). Oznacza to, że uzyskanie orzeczenia o nieważności małżeństwa kościelnego nie wywołuje bezpośrednich konsekwencji w świetle prawa cywilnego – aby przestać być małżonkiem, należy przeprowadzić „świecką” procedurę rozwodową (ewentualnie o unieważnienie małżeństwa).
Podstawa prawna: Kodeks prawa kanonicznego z 1983 roku; Konkordat między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską z dnia 28 lipca 1993 r., DzU 1998.51.318. ! ! ! Słyszałem o najnowszych zmianach w prawie spadkowym. Mówi się, że dziedziczyć mogą też pasierbowie. Czy to oznacza, że spadek po moim ojcu, który po rozwodzie z matką związał się z wdową z dwójką dzieci, przypadnie w tym samym stopniu mnie i tym dzieciom? (Czesław, Gliwice) Ustawa z dnia 2 kwietnia 2009 roku, która niedawno (28 czerwca 2009 r.) weszła w życie, wprowadziła istotne zmiany do prawa spadkowego. Przede wszystkim rozszerzyła krąg tzw. spadkobierców ustawowych – czyli osób, które dziedziczą majątek (i długi), jeśli spadkodawca nie zostawił testamentu. Dotychczas do takich spadkobierców należeli małżonek spadkodawcy, jego dzieci i dalsi zstępni (wnuki, prawnuki), a w dalszej kolejności rodzice i rodzeństwo. Obecnie krąg ten rozszerzono o dziadków oraz „dzieci małżonka spadkodawcy, których żadne z rodziców nie dożyło chwili otwarcia spadku”, czyli, potocznie mówiąc, pasierbów. Trzeba jednak podkreślić, że jest to sytuacja ostateczna. W przedstawionym przez Pana wypadku dzieci dziedziczyłyby po swoim ojczymie tylko pod warunkiem, że nie żyliby już: jego obecna małżonka, zstępni, rodzice, rodzeństwo, zstępni rodzeństwa ani dziadkowie. Podstawa prawna: Ustawa z dnia 2 kwietnia 2009 r. o zmianie ustawy – Kodeks cywilny, DzU 2009.79.662. ! ! !
Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
12
A TO POLSKA WŁAŚNIE
By żyło się gorzej? To była wielogodzinna regularna bitwa w samym centrum Warszawy. Przedsiębiorcom z Kupieckich Domów Towarowych tuż pod PKiN nie pozostawiono wyboru – oni walczyli o swoje miejsca pracy. Komornik, który miał wykonać wyrok sądu, nie wszedł do blisko tysiąca zamkniętych w środku kupców. Zamiast tego o godz. 8 rano wysłał ochroniarzy z gazem w rękach z wynajętej firmy. Kilka prób sforsowania drzwi nie przyniosło efektu. Zabarykadowani handlarze bronili się czym mogli – gaśnicami, wodą, dyktami. Dopiero szturm policji złamał ich opór. Po 4 godzinach udało się sforsować drzwi. Obiekt przejęto. Potraktowani gazem ludzie mdleli, tracili wzrok. Dostało się kobietom i kilku dzieciom. Chwilę później bitwa przeniosła się przed hale. Zablokowano ulicę Marszałkowską. Policja użyła armatek wodnych, co chwilę czuć było gaz łzawiący i pieprzowy. Grożono użyciem broni! W powietrzu latały butelki, ławki, kosze na śmieci. Piszący te słowa o mały włos nie „zarobił” kamieniem w głowę. Do kupców dołączyli mieszkańcy, a także pospolici chuligani. „Gestapo!”, „bandyci!” – takie okrzyki dało się słyszeć co chwila. „Najważniejsze, że obiekt przejęto” – cieszyła się prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Zamiast pojawić się na miejscu i rozmawiać, postraszyła władze KDT kosztami egzekucji i doniesieniami do prokuratury. Swojej winy nie widzi. Argument, że 2 tysiące ludzi traci w ciągu jednego dnia miejsca pracy, do niej i do Platformy Obywatelskiej nie trafił. Mieszkańcy Warszawy zobaczyli bezwzględną politykę rządzącej stolicą PO, bynajmniej daleką od wspomagania polskich przedsiębiorców. Metalowego, szpecącego molocha KDT nikt w centrum Warszawy nie chce. Ale to miejsce pracy 2 tysięcy osób, co nie jest bez znaczenia w dobie kryzysu. Od czasów transformacji na placu Defilad swoje obrzydliwe szczęki i łóżka polowe rozkładali drobni handlowcy, a jest ich tysiące. Po porozumieniu z Pawłem Piskorskim, ówczesnym prezydentem miasta, handlarze za własne pieniądze w 1999 roku wybudowali blaszak. Handel ucywilizowano. Do czasu. Kolejne władze słusznie chciały jego usunięcia, by postawić w tym miejscu Centrum Sztuki Nowoczesnej i budować drugą linię metra. Kupcom najpierw obiecywano nowy budynek
w tym samym miejscu, potem w innym. Na obietnicach się skończyło. Na początku br. wygasła dzierżawa hali, komornik miał sądowy nakaz zajęcia. Kupcy chcieli pracować do 2012 roku, do czasu wybudowania nowej hali w innym miejscu. Ale jak kapitalizm, to kapitalizm... DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
13
14
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Zabójczy interes duchownych Dawni polscy, czescy i niemieccy duchowni wielokrotnie potrafili wykazać się niesamowitymi pomysłami na powiększenie własnych dochodów. Wystarczy przypomnieć sobie o pojawiających się przy drogach, na polach i pod świątyniami rzymskokatolickimi tysiącach kamiennych krzyży pokutnych, pozornie tworzonych dla upamiętnienia chrześcijańskiego pojednania... Śmierć w wyniku zabójstwa dla średniowiecznych mieszkańców Europy stawała się po wielokroć złem, wyraźnie zakłócającym równowagę między światem żywych i zmarłych. Ludowe zwyczaje kazały w takiej sytuacji przywrócić zmarłym ich spokój poprzez rozmaite rytuały i magiczne działania, wyraźnie potępiane przez duchownych. Taka sytuacja była niezwykle boleśnie odczuwana przez członków rodziny zabitego, przekonanych o pobycie bliskiej im osoby w świecie demonicznych istot, czy tułania się po ziemi w postaci wygłodniałego i nieszczęśliwego ducha. Gwałtowna śmierć w szczególny sposób traktowała dusze zabitych, które winny były tak długo prześladować swych morderców, aż ci zakończą żywot na ziemi. Nic dziwnego, że duchowni postanowili zająć się tym problemem. Wykorzystano popularny zwyczaj pielgrzymki pokutnej, którą uzupełniono szeregiem dodatkowych czynności i obowiązków. Miały one zarówno złagodzić wymiar grzechu, jak i ułaskawić rodzinę tragicznie zmarłego. W XIII-wiecznych krajach niemieckojęzycznych, a w następnych stuleciach w krajach ościennych, rozwiązaniem tych problemów miał być system kompozycyjny (compositio), zawierający zarówno tradycyjne elementy pokuty, jak i nowe rozwiązania prawne. Ponieważ w średniowieczu władza państwowa i system karnoprawny nie były jeszcze tak mocno rozbudowane, aby móc zapewnić skuteczność w ściganiu i osądzaniu zabójców, zaczęto szukać zastępczych rozwiązań. Poszkodowanym rodzinom lokalna władza proponowała zazwyczaj dwa rozwiązania. Pierwsza możliwość to złożenie sprawy do sądu, ale w takim wypadku bardzo kosztowny proces mógł się odbyć nawet za kilka lat albo nigdy nie dojść do skutku. Dotyczyło to zwłaszcza zabójców, którzy uciekli z najbliższej okolicy, a nawet kraju. Drugą możliwością sugerowaną przez duchownych było wszczęcie postępowania ugodowego z rodziną ofiary zabójstwa, zwanego umową kompozycyjną. Zawarcie umowy kompozycyjnej poprzedzało działanie strony pokrzywdzonej (rodziny zabitego), która – zamiast domagać się od sądu publicznego ukarania przestępcy
– przystawała na umorzenie sprawy przez zawarcie ugody między stronami. Postępowanie polubowne (jednanie) rozpoczynało się od sporządzenia stosownego zapisu na sąd polubowny, czyli Kościół. Następnie strony zobowiązywały się do oddania sprawy duchownym w celu oznaczenia przedmiotu sporu oraz ustalenia sposobu doprowadzenia do ugody. Skuteczność wyroku zapewniano przez obwarowanie go karą umowną, czyli zakładem (vadium). Strona, która nie dotrzymała warunków umowy, musiała zapłacić duchownym ów zakład, wielokrotnie bardzo wysoki. Bardzo rzadko nie dochodziło do zawarcia umowy. Nic dziwnego, skoro w takim wypadku zabójca mógł obawiać się wszczęcia zwykłego procesu, który potrafił zakończyć się wyrokiem śmierci. Na ugodzie zależało również stronie poszkodowanej, albowiem sąd polubowny powodował uniknięcie wysokich kosztów procesu sądowego, a ponadto stwarzał możliwość uzyskania pewnych dochodów oraz opłacenia zabiegów kościelnych dla zbawienia duszy tragicznie zmarłego. Po ustaleniu wysokości i zapłaceniu poszkodowanej rodzinie główszczyzny, czyli odpowiedniej kwoty za „głowę” zabitego, przechodzono do kolejnych świadczeń. Zabójca musiał zawsze pokryć koszty pogrzebu. Wiosną 1494 r. w Pankowie pod Świdnicą duchowni „jednacze” zobowiązali pewnego mężczyznę do pokrycia kosztów za obecność duchownego, który wygłosi kazanie na uroczystościach pogrzebowych. Podobnie uczyniono w 1509 roku wobec pewnego zabójcy z dolnośląskiego Jawora. Natomiast bolkowskiemu zabójcy kazano w 1535 roku pokryć koszty wykonania trumny dla swej ofiary oraz uczestnictwa dzwonnika podczas pogrzebu. Duchowni skutecznie potrafili przekonać bogobojne strony, że zmarły może mieć spory problem z wstąpieniem do niebios. Pomóc mogło zbawienie duszy tragicznie zmarłego przez poniesienie... dodatkowych opłat. Winny mógł zostać zmuszony do opłacenia odpowiedniej liczby codziennych mszy zadusznych odprawianych przez kilkadziesiąt kolejnych dni, liczonych od daty śmierci tragicznie zmarłego. W 1470 r.
zgorzeleccy „jednacze” kazali pewnemu łużyckiemu zabójcy pokryć koszty 50 mszy zadusznych, a ich złotoryjscy odpowiednicy kazali zamówić 30 mszy żałobnych (1488 r.). Czasem też kazano dostarczyć do kościoła wosk lub zakupić świece na uroczystą oprawę wybranych mszy. Ugoda kompozycyjna zawarta w 1400 r. w związku z zabójstwem w Ujeździe Górnym uwzględniała ofiarowanie 30 funtów wosku do tamtejszego kościoła. W Jaworze compositio wyszczególniała obowiązkowy zakup 4 funtów wosku (1499 roku). Natomiast w ugodzie zawartej w Złotoryi w 1494 r. sędziowie kazali czterem zabójcom zakupić 12 funtów wosku na świece, opłacić 90 mszy zadusznych oraz pokryć zakup nowej monstrancji.
lat później (1493 r.) sprawca śmierci Filipa Heffterna dokonał symbolicznej opłaty w Totenbuchu w Wigancicach oraz zakupił świece do miejscowego kościółka. Dużo więcej zobowiązań spoczywało na zabójcach z Księstwa Pomorskiego. Wedle najstarszej znanej umowy kompozycyjnej ze stycznia 1376 r., sporządzonej w Kołobrzegu, nakazano pewnemu zamożnemu i wpływowemu zabójcy opłacić procesję w Bukowie Morskim. Podczas mszy przestępca musiał wraz ze swymi pomocnikami wnieść mary do kościoła, ze znajdującym się nań... suknem wartości 12 srebrnych marek. Dodatkowo musiał zamówić 2 świece i większy kawał jedwabiu! Po wykonaniu tych zadań zabójca musiał w Kołobrzegu przed Bramą
Ponadto duchowni potrafili „zachęcić” zabójców do opłacenia specjalnych uroczystości celebrowanych w rocznicę śmierci nad grobem zmarłego bądź w lokalnej świątyni oraz do opłacenia cotygodniowego oficjum brewiarzowego, podczas którego odczytywano po kazaniach modlitwy wspominkowe, mające na celu utrwalenie tragicznej śmierci i polecenie duszy zmarłego. W Jaworze zabójcę zobowiązano do cotygodniowych „wigilii” opłacanych przez okres trzech lat (1507–1509). Z kolei we Lwówku Śląskim ugoda przewidywała obowiązek opłacenia mszy odprawianych w każdą niedzielę przez okres jednego roku ku czci świętej Barbary, patronki „dobrej śmierci” (1489 r.). Starając się zapewnić duszy tragicznie zmarłego łatwiejszą wędrówkę w zaświatach, na pograniczu śląsko-łużyckim duchowni często kazali dokonać kosztownych wpisów do Totenbucha. W 1430 r. zabójca z Dłużyny Dolnej został zobligowany do zamówienia stosownego wpisu do pieńskiej „księgi zmarłych” w celu upamiętnienia na wieki tragicznie zmarłej ofiary. Podobny nakaz wpisu, tym razem do księgi zgorzeleckich franciszkanów, otrzymał pewien zabójca w 1443 r. Pięćdziesiąt
Kamienną ufundować katafalk ozdobiony jedwabiem za 20 marek i świecami wykonanymi z 3 funtów wosku. Po opłaceniu dodatkowych 3 mszy, podarowaniu świec i jedwabiu, musiał jeszcze przekazać 400 marek kołobrzeskiej świątyni. Element finansowy odgrywał rolę w stosowaniu nauk Kościoła również poprzez obietnicę niesienia wsparcia pieniężnego osieroconym dzieciom i potrzebującym. Zabójca musiał czasem dokonać dodatkowych, jedno- lub wielorazowych świadczeń (chleb, ryby, piwo) na rzecz biedoty miejskiej, szpitali, sierocińców czy przytułków prowadzonych przez lokalne... klasztory. W dolnośląskich umowach nieraz pojawiało się też określenie Seelebade, będące świadczeniem zabójców w formie bezpośredniego pokrycia kosztów zakupu wyżywienia lub ubrań dla biednych bądź wspierających ich chrześcijańskich instytucji. Ważnym elementem, również o religijnym charakterze, było zobowiązanie zabójcy do odbycia pielgrzymki, najczęściej do miejsc uważanych za święte. Bardzo często od pielgrzymujących zabójców żądano materialnych dowodów potwierdzających odwiedzenie wybranych miejsc, czego dowodzi przykład z biskupiej
Nysy. W 1452 r. zjawił się tam zabójca, okazując listy i pieczęcie poświadczające pobyt w Rzymie, do czego był zobligowany za zabójstwo miejskiego kata. Warto nadmienić, że wykonanie takich dokumentów było bardzo drogie, a sporządzali je wyłącznie miejscowi duchowni. Podobnie było w przypadku zakupu „uświęconych” przedmiotów (np. relikwii), przekazywanych po powrocie do lokalnych kościołów. „Jednacze” z Kołobrzegu kazali zamożnemu zabójcy odbyć w 1377 r. osobistą pielgrzymkę do Rzymu, a dwójkę jego sług wysłać w tym czasie do Akwizgranu. Cała trójka musiała przedstawić po powrocie „znaki prawdy” potwierdzające dotarcie do wyznaczonych miejsc. W niektórych częściach średniowiecznej Polski oraz państw ościennych symbolicznym elementem zawarcia ugody z rodziną ofiary było zobowiązanie wystawienia drewnianego lub kamiennego „pomnika”. Niezwykle rzadko pojawiały się zapisy o konieczności wystawienia krucyfiksu, przedstawienia w innej formie sceny ukrzyżowania Chrystusa bądź męczeństwa świętych, np. umowa zawarta w 1489 r. we Lwówku Śląskim przewidywała ufundowanie dębowej kapliczki ze świętą Barbarą. Trzy lata później (1492 r.) lwóweccy ławnicy nakazali wystawić przed Bramą Lubańską przedstawienie Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem. Jeszcze inaczej zakończyła się w tym samym mieście sprawa przed sądem polubownym, który zobowiązał zabójcę do pokrycia kosztów wykonania kapliczki z krucyfiksem (1493 roku). Pojawiały się również o wiele bardziej rozbudowane formy, np. w 1507 roku w Jaworze nakazano wystawić kamienną kapliczkę z dwiema niszami, w których musiano umieścić odpowiednio: postać świętej Barbary oraz przedstawienie z NMP. Z kolei w 1509 r. jaworscy ławnicy orzekli, iż pozwany musi w ciągu dwóch lat od zabójstwa ufundować kamienną kapliczkę z przedstawieniem NMP. Duchowni doskonale wiedzieli, jaki zabójca godzien jest zawarcia umowy kompozycyjnej. Oficjalnie chrześcijańską szansę na pojednanie otrzymywała każda warstwa feudalnego społeczeństwa. W rzeczywistości dawano szansę jedynie najzamożniejszym przedstawicielom rycerstwa, patrycjatu miejskiego, niektórym rzemieślnikom, sołtysom i kmieciom. Biedni chłopi, pospólstwo i plebs miejski mogli liczyć na duchownego... czekającego w celi na ostatnią spowiedź grzesznika oraz na jego obecność podczas ostatniej drogi na miejsce egzekucji. Dodajmy do tego fakt, iż na ziemiach polskich, czeskich i niemieckich zawarto od kilku do kilkunastu tysięcy umów kompozycyjnych. Jak wielki musiał być łączny dochód otrzymany przez Kościół rzymskokatolicki z rąk świeckich zabójców – chyba lepiej nie wiedzieć... SZYMON WRZESIŃSKI
[email protected]
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r. BLUZG „O k..wa! Ale boli!”. Przejaw wulgarności? Złych manier? Nie spieszmy się z pochopnymi ocenami...
Zespół dra Richarda Stephensa z brytyjskiego Keele University opublikował właśnie wyniki swych badań, które dowodzą, że przeklinanie ma właściwości przeciwbólowe. Naukowcy poprosili uczestników eksperymentu, aby zanurzyli rękę w lodowatej wodzie. Część z nich powtarzała przekleństwo, część neutralne słowo. Ci, którzy bluzgali, byli w stanie wytrzymać ból spowodowany przez lodowatą wodę o 40 sekund dłużej, bo „przekleństwa zwiększały tolerancję na cierpienie”. Badacze przywołują wypowiedzi położnych, które traktują rzucanie mięsem przez rodzące jako coś normalnego. To żadne zaskoczenie – potwierdza dr Paula Bloom, psycholog kliniczny, przyznając się, że podczas porodu sama klęła jak szewc. Wielu kulturalnych ludzi uważa, że używanie wulgarnych słów jest niesmaczne i wystawia przeklinającym negatywne świadectwo. „To studium może ten punkt widzenia zmienić – konstatuje dr Bloom. – Dowodzi, że język nie jest tożsamy z moralnością. Tradycyjnie uważa się, że stosowanie brzydkich słów jest złe. To niezupełnie prawda”. Dlaczego rzucanie mięsem ma właściwości przeciwbólowe, tego naukowcy dokładnie nie wiedzą, ale na pewno jest regulatorem emocji i ma „korzystny wpływ”. CS
Do Londynu Obama zabrał ze sobą 500 osób personelu, włącznie z szefem kuchni, kuchcikami i kelnerami, także własną wodę i jedzenie. Zdrowia „przywódcy wolnego świata” strzegł team 6 lekarzy, a bezpieczeństwa – 200 agentów Secret Service. Prezydent USA wziął do Londynu czwórkę pisarczyków przemówień i 12 sztuk aparatury wyświetlającej ich treść na ekranie, żeby lider podczas wygłaszania się nie zaciął. Z floty towarzyszących prezydentowi 35 pojazdów wyróżnia się limuzyna cadillac, znana jako beast (bestia). Jest to wysoko zaawansowany technicznie czołg bez lufy. Pancerz skonstruowany został z materiałów ceramicznych i tytanu, pojazd posiada wyrzutnię granatów łzawiących, noktowizory, zapas tlenu. „Bestia” odporna jest na atak chemiczny i radioaktywny. We flotylli powietrznej wiozącej to wszystko przez ocean jest dubler prezydenckiej latającej fortecy Air Force One i helikoptera Marine One, by nie było wiadomo, gdzie znajduje się lider. Limuzyna także ma bliźniaka dla zmyłki. JF
MARTINI NA ROZWODZIE Kardynał Carlo Martini, symbol liberalnego katolicyzmu, znów gorszy prawowiernych katolików. Tym razem powiedział, że Kościół powinien lepiej traktować ludzi rozwiedzionych i rozważyć dopuszczenie ich do komunii. Kuria rzymska z zasady nie polemizuje z Martinim, bo jak tu się kłócić z byłym rektorem papieskiego uniwersytetu Gregorianum i niedoszłym papieżem (kardynał był konkurentem Ratzingera na ostatnim konklawe). MaK
ROZBRAT Z FRANCO „Tak długie milczenie było nie tylko nagannym przeoczeniem; nieujawnienie prawdy było aktem sprzecznym z poczuciem sprawiedliwości i dobra. Przepraszamy za to”. Tymi słowy Kościół hiszpański rozpoczął rozbrat z wieloletnim, gorącym poparciem faszystowskiego reżimu Francisco Franco.
CHRYSTUS IRAKU Były iracki dyktator Saddam Husajn porównywał się przed śmiercią do Chrystusa, który żył wśród ludu. Oczywiście, według własnych zapewnień, dyktator nie miał nic wspólnego z bronią masowego rażenia oraz mordowaniem szyitów i jeńców wojennych. Są to ostatnie wyznania Saddama, zawarte w ujawnionych właśnie przez amerykańskie służby specjalne stenogramach z przesłuchań Husajna schwytanego w 2003 roku. Podczas tej swoistej spowiedzi niedawny tyran wygadywał jeszcze większe brednie, m.in. wychwalając pod niebiosa... Amerykę. PS
NIEWDZIĘCZNICY Lefebryści, mimo iż zostali przez Watykan „rozgrzeszeni”, ani myślą się nawracać.
PREZYDENT JAK SUŁTAN Głowy państw podróżują za granicę w różnym stylu. Modne jest ostatnio stronienie od luksusu w celu przypodobania się skromnością. Nie dotyczy to jednak prezydenta USA. Prezydent podróżuje w warunkach, na które nie stać nawet szejków arabskich. Nie zabiera wprawdzie ze sobą hurys, eunuchów ani wielbłądów, ale towarzyszy mu ogromna armada. Podczas niedawnego szczytu G-20 w Londynie podliczono Baracka Obamę.
ZE ŚWIATA
Wręcz przeciwnie – złapali wiatr w żagle! Jeden z czterech biskupów Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, Bernard Tissier de Mallerais, stwierdził ostatnio, że nie podpisze żadnego kompromisu z Watykanem, i nazwał papieża heretykiem i modernistą. Biskup uważa, iż od Soboru Watykańskiego II Kościół stał się „nową religią”, a porozumienie będzie możliwe tylko wtedy, gdy Watykan „przemyśli swoje poglądy i uzna pomyłki”. PPr
Pewna para wytoczyła jej proces, żądając 10 mln dolarów odszkodowania. Zarzut: archidiecezja wiedziała, że ich ojcem jest ksiądz, który miał romans z ich matką zatrudnioną w kościele jako organistka. Przeprowadzone badania genetyczne wykazały, że rodzeństwo przyszło na świat za sprawą spermy bożego sługi Francisa Ryana. Duchowny oraz matka Adriana Senny (dziś 56 lat) i Carli Latty (63 lata) już dawno nie żyją. Ksiądz do końca szedł w zaparte, ale badania DNA wykazały, że kłamał. Archidiecezja wiedziała o jego życiu rodzinnym (różnica wieku rodzeństwa pokazuje, że romans nie był przelotny), ale zatajała sprawę, aby uniknąć płacenia alimentów. Teraz zabuli z odsetkami. JF
PIO OZŁOCONY Współbracia ojca Pio, kapucyni, postanowili przygotować nową kryptę dla zwłok swojej gwiazdy w San Giovanni Rotondo. Problem w tym, że ma ona zostać wyłożona obfitymi złoceniami, a właściwie – złotymi tabliczkami. Budzi to opór części wiernych (we Włoszech do Pio modli się więcej katolików niż do Marii lub Chrystusa), którzy uważają, że taki luksus obraża zmarłego mnicha. Kapucyni, którzy żyją z kultu swego współbrata, nie widzą problemu i argumentują, że złoto pochodzi z darów od wdzięcznych za wstawiennictwo wiernych. MaK
15
Adwokat księdza obiecuje, że wszystko sędziemu wyjaśni. Żeby tylko nic mu nie pokazywał... PZ
AKCJA KATOLICKA Wydawałoby się, że w zlaicyzowanej Francji ataki przykościelnych bojówek to wspomnienie zamierzchłej przeszłości. Tymczasem w miasteczku Laval członkowie Ruchu Młodych Katolików Francji oblepili miejscowy klub gejowski homofobicznymi plakatami i obrzucili wyzwiskami właściciela lokalu. Gdy ten wraz z klientami próbował zatrzymać napastników na potrzeby dochodzenia policyjnego, został dotkliwie pobity, a rany odniósł też jeden z gości. Akcja ta, podobnie jak wszystko, co czynią ludzie Kościoła, wynikła niewątpliwie z miłości chrześcijańskiej. MaK
ZACISKANIE PASA Władze Kościoła anglikańskiego i duchowni poprosili zamożniejszych członków wspólnoty, aby każdy z nich wpłacał rocznie na konto Kościoła... tysiąc funtów (5 tys. zł).
TAKI SOBIE PAETZ Biskupi Vitoria, Bilbao i San Sebastian oraz 200 księży wzięło udział w religijnej uroczystości w Kraju Basków, podczas której po raz pierwszy władze kleru przyznały, że system Franco był zbrodniczy. Ich deklaracja jest otwartym wyzwaniem wobec stanowiska prominentnego hierarchy hiszpańskiego, arcybiskupa Madrytu, kardynała Antonia Maria Rouco Varela, któremu ani w głowie potępiać Franco. Kościół katolicki popierał go aktywnie od początku wojny domowej i nigdy dotąd nie zmienił swego stanowiska, nawet po śmierci prawicowego dyktatora w roku 1975. W roku 1939, po zwycięstwie w wojnie domowej, Franco wręczył „miecz zwycięstwa” arcybiskupowi Goma, prymasowi Hiszpanii, który udzielił mu błogosławieństwa. Miecz do dziś eksponowany jest w bazylice św. Barbary w Madrycie. Kościół traktował Franco jako bohatera; papież Pius XII nazwał go „ukochanym synem” i wyróżnił najwyższym odznaczeniem watykańskim, Orderem Chrystusa. Zdaniem historyków, setki księży i zakonnic zginęło z rąk żołnierzy Franco, bo opowiedzieli się po stronie represjonowanych wiernych. CS
ALIMENTY ARCHIDIECEZJI Archidiecezja Baltimore w najbliższej przyszłości zbiednieje.
Konferencja biskupów urugwajskich oświadczyła, że nie jest władna podjąć żadnej decyzji dotyczącej dalszych losów kolegi, geja, biskupa Francisca Barbosy. Hierarcha został oskarżony – także przez członków kleru – o molestowanie i pożycie homoseksualne z duchownymi swej diecezji. Inicjatywa w tej sprawie należy do Watykanu – oświadczyli biskupi. „Konferencja nie ma zamiaru dostarczyć żadnych wyjaśnień – konstatuje lokalna gazeta. – Pierwszy raz w historii Kościoła w Urugwaju biskup musi zrezygnować ze stanowiska z powodu swego życia prywatnego”. Barbosa nie przyznaje się do winy i twierdzi, że padł ofiarą szantażu. TW
KSIĄDZ POKAZAŁ Ks. Donald Snyder z kościoła St. Ladislas Church w Westlake w stanie Ohio, mimo że zalicza się do nieco starszej młodzieży (67 lat), wciąż kipi seksualizmem. Ściągnęło mu to właśnie na głowę kłopoty. Kierowca ciężarówki zadzwonił na policję i zameldował, że facet jadący obok niego po autostradzie wyciąga ze spodni członka i go pokazuje. Gliniarze przybyli, zatrzymali ekshibicjonistę i nieco się zdziwili: starszy pan, duchowny... Teraz przygotowuje się do rozprawy za publiczne obnażanie się.
A wszystko po to, aby „godnie” przetrwać kryzys. Ale to nie wszystkie „nowości” proponowane przez anglikanów. Duchowni planują ciąć dotychczasowe wydatki i wydłużyć czas posługi pastorów do 70 roku życia, co znacznie ograniczyłoby wysokość wypłacanych emerytur. Jest też dobra wiadomość dla wiernych: Generalny Synod rozważa zmniejszenie o jedną czwartą liczby biskupów. Jeśli wierni się zgodzą, to Kościół anglikański może zaoszczędzić ok. 300 mln funtów rocznie! PPr
CUD WOJENNY Specjalna komisja teologiczna Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej bada rzekomy cud, do jakiego miało dojść podczas wojny w Osetii w ubiegłym roku. Ponoć niezwykły znak na niebie zapobiegł bitwie wojsk gruzińskich i rosyjskich. Rosjanie twierdzą, że ukazała się na niebie ikona Matki Boskiej, a Gruzini (na ogół też prawosławni), że święta Nino, patronka Gruzji. Gruzini – rzekomo z powodu niebiańskiego show – zamiast stanąć do bitwy z Rosjanami, uciekli z pola walki, co zapobiegło rzezi. Ponieważ Rosjanie wojnę wygrali, wygląda więc na to, że niebiosa są po stronie Putina. Co na to proboszcz Pałacu Prezydenckiego? MaK
16
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (16)
Aniołowie w chacie Piasta Tradycja wielkopolska przekazała legendę o dwóch wędrowcach, przybyłych na postrzyżyny Siemowita, syna Piasta. Wtedy też miało dojść do zawarcia przymierza Boga z rodem Piastów. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy na południu Polski powstawało państwo Wiślan, w jej części północno-zachodniej tworzyły się zawiązki wczesnofeudalnego państwa Polan. Według tradycji dworskiej pierwszych Piastów, utrwalonej na piśmie z początkiem XII w., Mieszko I był już czwartym władcą państwa Polan. Przodkami Mieszka byli: Siemomysł (Ziemomysł), Lestek (Leszek) oraz jego pradziad – Siemowit (Ziemowit), syn domniemanego protoplasty drugiej polskiej dynastii (po Popielidach), Piasta. Jak pisze Gall Anonim, wielką rolę w epokowym wydarzeniu, jakim były narodziny dynastii piastowskiej, odegrali dwaj tajemniczy wędrowcy. W jego „Kronice polskiej” czytamy: „Był mianowicie w Gnieźnie, które po słowiańsku znaczy tyle co »gniazdo«, książę imieniem Popiel, który miał dwóch synów; przygotował on zwyczajem słowiańskim wielką ucztę na ich postrzyżyny, na którą zaprosił wielu co przedniejszych panów i przyjaciół. Zdarzyło się – zgodnie z zamysłem Boga – że przybyli tam również dwaj podróżni, których nie tylko nie zaproszono na ucztę,
L
lecz zaiste bezprawnie odpędzono od bram grodu. Uchodząc szybko przed nieludzkością mieszkańców owego grodu, zbiegli na podgrodzie i szczęśliwym trafem dotarli do oracza wspomnianego księcia, który urządzał ucztę dla syna. Ów biedak, pełen współczucia, zaprosił podróżnych do swojej chałupki, oferując im najuprzejmiej swe ubogie pomieszczenie. A oni, z wdzięcznością przychylając się do zaprosin ubogiego człowieka i wchodząc do gościnnej chaty, rzekli mu: »Ciesz się, szczęśliwy, żeśmy przybyli, a może nasze przybycie przyniesie wam obfitość dobra wszelkiego, a z potomstwa zaszczyt i sławę«. Mieszkańcami gościnnego domu byli: niejaki Piast, syn Chościska, i jego żona imieniem Rzepicha (...). Gdy usiadłszy wedle zwyczaju, rozmawiali tak o różnych rzeczach, spytali się wędrowcy, czy nie mają co do picia. Gościnny oracz odpowiedział: »Mam ci ja beczułkę dobrze sfermentowanego piwa, które przygotowałem na postrzyżyny mego jedynaka. Lecz jakiż pożytek z tak małej ilości?« (...). Goście tedy każą Piastowi nalewać piwa, wiedząc dobrze, że przez picie go nie ubędzie, a przybędzie. Opowiadają, że piwa tak
udzie wierzący lubią wytykać ateistom i agnostykom rzekomy ni hilizm. Uważają, że ateizm to tyl ko brak wiary, to pustka pozbawiona pozytywnego przesłania. Kościół jest bardzo zaniepokojony falą tzw. nowego ateizmu, który dotarł także do Polski. Doktryna kościelna jest bezradna wobec racjonalistycznych argumentów ludzi takich jak Richard Dawkins, a etyka ateistycznego humanizmu – sensowna, spójna i dobrze uzasadniona – ma dużą siłę przyciągania, pozostawiając daleko w tyle konserwatywną moralność katolicką z jej dziwacznymi zakazami, fobiami i żenującą bezdusznością, np. w stosunku do zwierząt. Dla wielu młodych ludzi wychowanych już w pluralistycznym społeczeństwie, gdzie w każdej chwili można przez internet znaleźć dziesiątki ofert światopoglądowych różnych religii i środowisk, propozycja Kościoła katolickiego wydaje się nieatrakcyjna, dziwaczna i mało przekonująca. Wobec powyższego, obok gigantycznych nakładów na propagandę (głównie na koszt państwa), klerowi w Polsce nie pozostaje nic innego, jak nawoływać do zwierania szeregów i ponawiać kontrataki. Katolickie tygodniki straszą więc rzekomym ateistycznym nihilizmem, przepaścią, która ma ziać za hasłem „Boga nie ma”. W „Gościu Niedzielnym” publicysta specjalizujący się w zwalczaniu
długo przybywało, aż napełniono nim wszystkie wypożyczone dzbany i jakie tylko znaleziono próżne naczynia na uczcie księcia. Polecają też wędrowcy zabić prosiaka, którego mięsem – jak wieść niesie – napełniono ku ogólnemu zdumieniu dziesięć naczyń zwanych po słowiańsku »cebry« (...). Goście owi postrzygli chłopca i nadali mu imię Ziemowita na wróżbę przyszłych losów. Po tych wypadkach młody Ziemowit rósł z latami coraz silniejszy i z dnia na dzień pogłębiał swą prawość; dlatego też Król królów i Książę książąt ustanowił go chętnie księciem Polski, a Popiela wraz z potomstwem całkowicie pozbawił królestwa”. Motyw gościnnego i niegościnnego przyjęcia cudownych gości jest dobrze poświadczony w folklorze, mitach i piśmiennictwie średniowiecznym. Dlatego też w licznych komentarzach do legendy o Piaście, Popielu i cudownych gościach nie brakowało argumentów, że przytoczona przez Galla opowieść jest w całości fikcją literacką. Już Jan Długosz dostrzegł podobieństwo tej legendy do pochodzącej z Francji legendy o św. Germanie, biskupie Auxerre. Nietrudno jest też dostrzec podobieństwo owej wielkopolskiej tradycji do antycznych mitów, opowiadających
współczesnego świata oskarżył nowy ateizm o prowadzenie „misji braku”. Najgorszym brakiem ateizmu byłby, jego zdaniem, brak trwałych zasad. Nie jest żadną tajemnicą, że humanistyczny ateizm ma dwa przesłania: jedno negatywne i drugie pozytywne. Ateistyczna negacja
o bogach, którzy w ludzkiej postaci wędrowali po ziemi, by wypróbować śmiertelników. Znany był na przykład mit o Filomenie i Baucis, parze wieśniaków, którzy udzielili schronienia Zeusowi i Hermesowi, za co spotkała ich wspaniała nagroda. Gallowi znane musiały być również pokrewne motywy biblijne – historie Abrahama i Sary oraz Lota, którzy ugościli tajemniczych wędrowców, czym zaskarbili sobie rozliczne łaski (Rdz 18. 1–33; 19. 1–29). Z kolei motyw cudownego rozmnożenia piwa i jadła zainspirowany został najpewniej ewangelicznymi cudami Chrystusa: cudem w Kanie Galilejskiej i nakarmieniem wielotysięcznej rzeszy (Mt 14. 13–21; 2. 1–12).
wobec bezliku bóstw i wierzeń, powinni w stosunku do nas – ateistów i agnostyków – wykazać nieco więcej zrozumienia. My, humanistyczni niewierzący, jesteśmy po prostu trochę bardziej konsekwentni w swoim ateizmie. Pozytywnym przesłaniem protestanckiego chrześcijaństwa jest to, że można uniknąć
ŻYCIE PO RELIGII
Misja braku? to sprzeciw wobec złudzeń ludzkiej fantazji, jej bogów i nadprzyrodzoności, czyli tego wszystkiego, w co ludzie często wierzą, a co nie wytrzymuje konfrontacji z podstawowymi zasadami logiki i krytycznego myślenia. Wbrew pozorom chrześcijaństwo i katolicyzm też mają negatywne przesłanie, i to w dodatku także przesłanie... ateistyczne. Nie żartuję bynajmniej. Chrześcijaństwo zaprzecza przecież istnieniu wszystkich bogów za wyjątkiem jednego – własnego. Ateizm humanistyczny w tej dziedzinie idzie tylko o jednego boga dalej. Zważywszy, że ludzie wierzyli i wierzą w tysiące, a może nawet dziesiątki tysięcy bóstw, to nie jest taka znów wielka różnica. Chrześcijanie, będąc zatwardziałymi ateistami,
Bożego sądu nad „grzesznikami” (Bóg miłości będzie ich smażył na wieki w piekle lub trwale ich pozabija – zależy od wersji podanej do wierzenia) poprzez wiarę w Jezusa i podporządkowanie biblijnym lub kościelnym nakazom. Zresztą każdy kościół rości sobie prawo do interpretacji Biblii, choć nie każdy jest w tym równie autorytarny i dyktatorski jak rzymski katolicyzm. Cały przekaz chrześcijański bazuje na uznaniu istnienia Boga, który jest sensem i zwornikiem całej tej opowieści. Człowiek występuje w niej w roli kogoś w rodzaju niewolnika, choć, co prawda, jest „niewolnikiem umiłowanym”, o ile oczywiście nie będzie zanadto swojemu Panu podskakiwał.
Nie ulega wątpliwości, że Gall, przytaczając legendę o Piaście i Popielu, oparł się na starych wzorcach. Jako dobry chrześcijanin tak skonstruował swoją opowieść o początkach państwa Polan, aby odzwierciedlała chrześcijańskie idee i wartości. Wyraźnie schrystianizował ceremonię postrzyżyn (był to rodzinny obrzęd obcięcia włosów chłopcu, połączony z nadaniem imienia i przejściem chłopca spod opieki matki pod opiekę ojca), powierzając ów ryt tajemniczym gościom, co mogło być rozumiane jako forma adopcji syna Piasta. W istocie opowieść Galla to dzieje przymierza Boga z rodem Piastów, który wybrany został w czasach pogańskich, żeby realizować Boży zamysł chrystianizacji państwa oraz wcielać ideał sprawiedliwego władcy. Historycy od dawien dawna łamią sobie głowę, kim mogli być owi dwaj wędrowcy, których Gall uczynił nosicielami i zwiastunami łaski Bożej. Zwrócono uwagę, że dwójkami chodzili misjonarze wielkomorawscy z metropolii słowiańskiej Metodego. Mogli to być zatem wysłannicy z Wielkich Moraw. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Państwo Wielkomorawskie szukało oparcia w Piastach przeciwko swoim wrogom – dynastii Popielidów. Dlaczego dwaj wędrowcy przyszli właśnie do Piasta? Prawdopodobnie Piast nie był zwykłym oraczem książęcym (arator ducic, jak określa go Gall), lecz kimś o wiele potężniejszym. Być może nawet synem brata książęcego. ARTUR CECUŁA
Wobec powyższej perspektywy już Fryderyk Nietzsche zauważył dowcipnie, że „Bóg chrześcijański jest tak absurdalnym Bogiem, że powinien zostać zniesiony, nawet jeśli istnieje”. Bo czy można traktować poważnie kogoś, kto, jak zapewnia Biblia, „dla własnej chwały” stworzył miliardy istot, których celem jest podlizywanie się mu w modlitwach i prawienie mu niezliczonych komplementów? Kadzenie takiemu komuś przez wieczność – oto rzeczywista „pozytywna perspektywa” chrześcijaństwa. Tymczasem pozytywnym przesłaniem humanistycznego ateizmu jest zachęta do sensownego przeżycia tych kilkudziesięciu lat jakie, mamy do swojej dyspozycji. Może i są one krótkie i nędzne w porównaniu z wydumanymi atrakcjami raju na ziemi lub hipotetycznymi urokami nieba, ale też są jedynymi, którymi możemy realnie dysponować. Humanistyczna etyka uczy takiej sztuki życia, która przyniesie jak najmniej cierpień sobie i innym, a jak najwięcej satysfakcji i spełnienia. Można się złościć na świecki humanizm, że jest za mało pociągający, i że nie roztacza ponętnych wizji wiekuistych atrakcji, ale humaniści nie tworzą ani nie zaklinają rzeczywistości, po prostu starają się najsensowniej zagospodarować tę, która jest nam, ludziom, dana. MAREK KRAK
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r. Starożytna herezja pelagiańska to jeden z najpiękniejszych wzlotów chrześcijańskiego humanizmu. Można by ją nazwać herezją antyteologiczną, gdyż przeciwstawiając się pochrystusowym naroślom wokół jego nauk, starała się wydobyć z chrześcijaństwa czystą moralistykę w służbie humanitaryzmu. Ta doktryna, „nazbyt ludzka”, jak narzekają katoliccy autorzy „Historii Kościoła”, jest jednym z najbardziej interesujących wykwitów chrześcijaństwa, także dla świeckich humanistów.
zasługom moralnym mogli sobie zagwarantować bilet do raju. Nie możemy akceptować swojej gnuśności moralnej, zasłaniając się grzeszną naturą ludzką. Nasze grzechy i obojętność wobec cierpienia to sprawa wyłącznie naszych dobrych lub złych decyzji, naszej pracy nad sobą lub jej braku. Adam nie zaraził nas dziedzicznym syfilisem grzechu, tylko pokazał swoją słabość i jest dla nas nauką przez ostrzeżenie. Jezus nie wyczarował nam odkupienia, jak chce gnuśna teologia, tylko pokazał, jak zwyciężać (nad grzechem) mamy. Nasze zbawienie lub potępienie jest tylko w naszych rękach, choć pomoc boska może być mocnym wsparciem. Wśród chrześcijańskich herezji były teorie o teologicznym charakterze (np. arianizm). Były także mistyczne (np. montanizm). Pelagianizm to herezja moralistyczna. Pelagiusz podzielał wizję Orygenesa, czyli „ideę chrześcijaństwa jako wielkiej
PRZEMILCZANA HISTORIA nie licząc do tego listów i kazań. Chodziło o to, czy ludzkość to gromada nieporadnych dzieciaków, które potrzebują ojcowskiej troski i twardej ręki, czy raczej dojrzałe jednostki ponoszące odpowiedzialność za swoje czyny. Wedle Augustyna bez „łaski Pańskiej”, czyli niebiańskiego trzymania za rączkę, człowiek nie jest w stanie zachowywać się poprawnie. Pelagiusz krytykował oczywiście infantylizujące i opresyjne pojęcie „łaski”. Ponieważ jednak wśród ówczesnych chrześcijan pojęcie to było już dość popularne, toteż zaproponował własne rozumienie tego, czym jest łaska. Nie była to już „łaska wiary”, lecz „łaska wolności”. Otóż według niego, najważniejszą łaską jest sama natura, a w szczególności ten jej wspaniały atrybut – przydany jej przez Boga – jakim jest wolność. Pelagiusz jest więc piewcą wolnej woli. To dzięki niej człowiek może osiągać cnoty. Możliwość realnego wyboru
jest nie tylko w istocie wymierzona w moralność, ale i nade wszystko jest esencją antyhumanizmu (braku wiary w człowieka). Ludzie Kościoła widzą w Pelagiuszu naturalistę i racjonalistycznego moralistę, który pozbawiał Kościół i kler ich szczególnych ról w procesie zbawienia człowieka. „Ten tłusty pies, wypchany szkocką owsianką...” – pisze o Pelagiuszu św. Hieronim w liście do św. Augustyna. Według nich, religia indywidualistyczna to już nie religia. Coś w tym jest. Ostatecznie pelagianizm został, oczywiście, potępiony na soborze w Efezie w 431 r. oraz w Orange w roku 529. Pisma Pelagiusza zniszczono. Uchowały się jedynie szczątkowo w pismach polemicznych apologetów kościelnych. Mimo to Leszek Kołakowski w swojej interesującej książce o jansenizmie (Bóg nam nic nie jest dłużny, 1994), która dotyczy także konfliktu między augustianizmem a pelagianizmem,
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (13)
Zbaw się sam Ojcem tego nurtu jest Morgan Walijczyk, znany bardziej pod swoim zlatynizowanym nazwiskiem – Pelagiusz z Brytanii (IV/V w.). Był dobrze wykształconym w grece i łacinie ascetą pochodzącym z obszaru celtyckiego. Stał się znany ok. roku 380, kiedy zamieszkał w Rzymie, gdzie począł rozwijać i krzewić swoje nauki, zyskując wielu zwolenników, także wśród znaczących osobistości. Choć zwano go mnichem, najprawdopodobniej nigdy nie przyjął żadnych święceń kapłańskich. Był więc kolejnym świeckim herezjarchą. Zgorszony bezwładem moralnym ówczesnego chrześcijaństwa, pragnął nadać doktrynie chrześcijańskiej więcej wigoru moralnego oraz uwolnić ją od gnostycko-manichejskich wpływów rozluźniających odpowiedzialność człowieka za własne wybory moralne. Jedną z krytykowanych przezeń nauk, które przedostały się do chrześcijaństwa ze szkodą dla jego moralnego potencjału, jest nauczanie o grzechu pierworodnym, który rzekomo obciążać ma całą ludzkość. Podchodząc rozumowo do opisywanych atrybutów moralnych Boga, Pelagiusz zakładał, że doktryna ta nie zgadza się ze sprawiedliwością Boga, który nie mógłby przypisywać nam grzechów innych niż te popełnione przez nas samych. Według niego, doktryna grzechu pierworodnego to zwykłe usprawiedliwienie naszej słabości moralnej, bo ludzie są zasadniczo dobrzy, a przynajmniej zdolni do dobra. Niechrzczone dzieci nie idą do piekła, jak chce tego św. Augustyn. Podobnie poganie, którzy nie zaznali Jezusa, dzięki swoim
siły moralnej, zmieniającej i ulepszającej społeczeństwo, pomagającej ludziom stać się wartościowszymi, bardziej użytecznymi dla innych i godnymi zaufania”. Według tej wizji, „bogaci chrześcijanie powinni rozdać swoje pieniądze ubogim, dać dobry przykład, prowadząc wzorowe życie” (Paul Johnson). Często korzystam z kościelnej, ale gruntownej, pięciotomowej „Historii Kościoła” (1963), napisanej wszakże przez nieco liberalniejszych, bo francuskich katolików. Autor rozdziału poświęconego pelagianizmowi, znany francuski historyk Henri-Irénée Marrou, uchodzi za współczesnego przedstawiciela „chrześcijańskiego humanizmu”. Świadczyć to może jedynie o nędzy tego humanizmu, który zarzuca pelagianizmowi, iż jest „nazbyt ludzki” (sic!) i oparty na „teologii zwodniczego optymizmu”. Pisze więc Marrou: „Teoretyk moralnego doskonalenia się dochodzi w końcu do tego, że bardziej interesują go środki niż sam cel. Wypracowuje doktrynę mającą za punkt wyjścia nie Boga, ale człowieka i zadania, jakie ma on do spełnienia – stąd jego ludzki aspekt, nazbyt ludzki (...) prowadził do podkreślania przede wszystkim odpowiedzialności ludzkiej oraz roli, jaka przypada wolności, oraz do uznania za niebezpieczne wszystkiego, co mogło jawić się jako przeszkoda dla tej wolności, co mogłoby ograniczyć jej realizowanie”. Tak jak idée fixe św. Atanazego był arianizm, tak obsesją Augustyna był pelagianizm, przeciw któremu spłodził piętnaście traktatów obejmujących trzydzieści pięć ksiąg,
dobra lub zła jest niezbędna, aby dane zachowanie mogło być zakwalifikowane jako cnotliwe. Nie ma zasługi moralnej w praktykowaniu czegokolwiek pod przymusem władzy lub prawa. Według Augustyna i jego Kościoła wolny jest ten, kto nie jest narażony na grzech (stąd pochwała przymusu i opresji). Jest to wolność katolicka, zwana też „prawdziwą” lub „autentyczną”. Wolność zwykła albo pelagiańska to możliwość wyboru, możliwość praktykowania wolnej woli. Jeśli państwo i Kościół zabraniają wiernemu za pomocą prawa dokonywania aborcji, eutanazji, in vitro czy pornografii – to utrudniają mu praktykowanie cnót moralnych, bo jest on de facto pozbawiony możliwości dokonania złego, w ich przekonaniu, wyboru. Moralistyczne prawo skutkuje więc amoralnymi jednostkami. Dopiero prawo neutralne moralnie daje szansę na moralne jednostki. Wprawdzie w ciągu wieków Kościół odciął się od najbardziej ponurych części doktryny św. Augustyna, związanych zwłaszcza z predestynacją, a ostatnio nawet niechrzczone dzieci z piekła odwołano, jednak do dziś hołduje jednej z kluczowych konsekwencji augustynizmu, przez którą jest najbardziej uciążliwy dla niekatolików: antymoralistycznej doktrynie wolności „prawdziwej”. Dodajmy jeszcze, że wolność „prawdziwa”
przypisuje „duchowi pelagiańskiemu” fundamentalną rolę dla naszej nowożytności. Wszystkie europejskie utopie skażone są pelagianizmem. Ale i nasz potencjał, prawa człowieka i wolność. „(...) nasza nowoczesność jest u korzeni pelagiańska, w czym mieści się również jej prometejska nadzieja na zbudowanie doskonałego, wolnego od zła Państwa ludzkiego. Jest to równoznaczne z wiarą w samoodkupienie się człowieka (...). Przeświadczenie, iż w naturze ludzkiej nie ma wbudowanych trwale przeszkód zamykających jej drogę do niebiańskiej »civitas« na ziemi, jest niebezpieczną, potencjalnie nawet zgubną mrzonką, i aż nadto potwierdza to nasze doświadczenie (...). Tak tedy, choć jest prawdą, że mentalność pelagiańska, gdy zeświecczyła się i przybrała kształt utopijnej polityki, doczekała się słusznej dyskredytacji, to chyba również odegrała w dziejach współczesnej Europy rolę wyzwalającą. Rozpowszechniła mianowicie wiarę w ludzką wolność rozumianą jako niczym niepowściągana zdolność wyboru między dobrem i złem; dzięki niej nabraliśmy nawyku ufania we
17
własne siły duchowe i nieograniczone możliwości poprawiania naszego losu, umożliwiła nieustraszone zgłębianie tajników natury, tworzenie i ekspansję, używanie naszej ciekawości we wszystkim, o czym tylko potrafimy pomyśleć. Jeśli w naszej epoce przyniosła również klęski, to zarazem umożliwiła wielkie osiągnięcia współczesnej europejskiej cywilizacji w sztukach, naukach i urządzeniach społecznych (...). Jeśliby Europa w nieskończoność żyła sobie pod parasolem tradycji Augustyńskiej, prawdopodobnie nigdy nie pojawiłyby się największe umysły i najwspanialsze dokonania ostatnich stuleci. Owa tradycja konsekwentnie i często potępiała grzech ciekawości, a zatem i bezinteresowne naukowe poszukiwania wiedzy” (s. 226–228). Kołakowski w swoim postmarksistowskim wstydzie stara się potępić pelagianizm na równi z augustynizmem, obarczając go nieco na wyrost odpowiedzialnością także i za swoje „heglowskie ukąszenie”. Z drugiej strony jest nim na tyle zafascynowany, że przypisuje mu konsekwencje – w moim przekonaniu – głęboko na wyrost. Pelagianizm był oczywiście tym, co – z dzisiejszej, świeckiej perspektywy – najpiękniejszego mogło z siebie wydać chrześcijaństwo. Nigdy niezgnieciony „duch pelagiański” mógł się przyczynić do krystalizacji współczesnego humanitaryzmu czy idei praw człowieka. Jednak w ukształtowaniu nowożytności oraz przezwyciężeniu fatum augustyńsko-katolickiego ciążącego w średniowieczu nad cywilizacją europejską to nie pelagianizm wydaje się mieć rolę pierwszoplanową, ale zmartwychwstały antyk, który od XII–XIII w. poprzez świat arabski przedostawał się do Europy. Pelagianizm nie mógłby tego dokonać nie tylko dlatego, że został niemal doszczętnie zniszczony w VI w., ale i dlatego, że jego humanistyczna wiara sprowadzała się w zasadzie wyłącznie do relacji międzyludzkich, do zdolności człowieka w praktykowaniu cnót. Cechą specyficzną tego pelagiańskiego „humanizmu chrześcijańskiego”, a odróżniającą go od świeckiego humanizmu, jest położenie całego nacisku na relacje międzyludzkie – sens moralny nadawany jest wyłącznie dobrym uczynkom wobec drugiego człowieka. Brak tutaj jakiegokolwiek zainteresowania kulturą. W świeckim humanizmie, który jest kontynuatorem humanizmu „pogańskiego” i renesansowego, istotna jest także twórczość i kultura. Liczy się nie tylko dobro wobec innego człowieka, ale i zasługi dla kultury – świat wspaniałych dzieł ludzkości. Rola pelagianizmu tak czy inaczej jest niebagatelna, a wpływ tej myśli dostrzega się m.in. u Jana Szkota Eriugeny, Piotra Abelarda, Jana Dunsa Szkota, Williama Ockhama, Philipa Melanchtona, Jakuba Arminiusa czy Pierre’a Teilharda de Chardina. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
CZAS NA OGÓRKI
NIE DO WIARY
Wielki błękit Obrazy, nie telewizyjne, nie kinowe, nie senne, lecz te zwyczajne, od stuleci malowane na płótnie przez znanych i nieznanych artystów, mają niesłychaną moc. Już starożytna legenda o Pigmalionie opowiada o rzeźbiarzu, który do tego stopnia zakochał się w swoim dziele, posągu dziewczyny (miała na imię Galatea), że bogowie ożywili ów marmur. W tej pięknej bajce słychać ślady narkotycznej fascynacji sztuką. Fascynacji dziełem, które robi na widzu piorunujące wrażenie i może prowadzić do uwielbienia (tłumy przed Mona Lizą) albo do obłędu (np. Podkowiński i jego „Szał uniesień”). Nauka zna jednak stokroć bardziej spektakularne przykłady mocy malarstwa. Takiej mocy, od której można oszaleć. Powieść „Zabójczy błękit” Jerga Kastnera opowiada o obrazie nieznanego twórcy, który doprowadza oglądające go osoby do popełniania czynów okropnych, m.in. zbrodni. Działa jak nadzwyczaj silny narkotyk. Co ciekawe, dzieło utrzymane jest w różnych odmianach koloru niebieskiego: od jasnego błękitu po granat. Fikcja literacka? Otóż nie do końca. Współczesna nauka dowiodła, że taka właśnie paleta odmian niebieskości (a zwłaszcza błękit o ściśle określonej długości widma) może prowadzić wpatrującego się weń do omdleń, a nawet całkowitej utraty przytomności. Barwa ta znana jest pod nazwą International Klein Blue. Ta bardzo skomplikowana mieszanina błękitów została podobno wynaleziona przez francuskiego malarza Yvesa Kleina w roku 1958. Wpadł ponoć na tę formułę, studiując tajemnicze manuskrypty słynnych alchemików, m.in. różokrzyżowców. Rzeczywiście, różokrzyżowcy uważali błękit za kolor nie z tego świata – barwę urzeczywistniającą duszę i wzniosłość. Ale także... piekło.
Klein eksperymentował z błękitem wiele lat i ciągle nie był zadowolony z efektów. W końcu uznał, że drogą do celu, czyli barwy absolutnej – jak ją nazywał – nie jest tylko sam walor, lecz grubość warstw farby na płótnie. W roku 1962 artysta uznał, że nareszcie bliski jest ideałowi. Godzinami przyglądał się wynalezionemu przez siebie błękitowi, jeszcze poprawiał dobór składników i nagle... 34-letni zdrowy mężczyzna padł i umarł. Lekarze stwierdzili zawał serca.
„Hands resist him” – B. Stoneham
A Vincent van Gogh? Kiedy o zabójczym błękicie zrobiło się już naprawdę głośno, przyjrzano się pracom autora „Słoneczników”. Historycy sztuki i historycy medycyny zgodnie orzekli, że obłęd artysty narastał wraz z częstotliwością stosowania przez niego różnych odmian koloru niebieskiego. I pomarańczowego. To, że szukał czegoś w barwach, że coś go w nich niepokoiło, można odczytać z listu do brata. Pisał w nim: „Muszę próbować osiągnąć taką solidność koloru, by zabić nią całą resztę”. Te poszukiwania doprowadziły go do obłędu, a w końcu do śmierci w wieku 37 lat.
Pani pozna Pana Ewangeliczna chrześcijanka, 64 lata, opiekuńcza, niekonfliktowa, pozna kulturalnego inteligentnego współwyznawcę w celu zawarcia trwałego związku opartego na prawdzie i zaufaniu. (1/a/30) Niezależna, subtelna wdowa o okrągłych kształtach, z miłą aparycją, zaprzyjaźni się z wolnym, kulturalnym Panem w przedziale wiekowym 60–70 lat. (2/a/30) Samotna, 59 lat, ze średnim wykształceniem, bez nałogów, niezależna, z mieszkaniem, lubiąca
No tak, ale to barwy, części składowe obrazu. A co z całością dzieła? Obecne katalogi malarstwa opisują około stu dzieł, które robią na widzach piorunujące wrażenie. I wcale nie chodzi tu o ich walory artystyczne. Niekiedy wręcz przeciwnie. Słyszeliście o „klątwie płaczącego chłopca”? W Anglii jest to historia tyleż kultowa, co wielokrotnie potwierdzona. Do tego stopnia, że firmy asekuracyjne odmawiały ubezpieczeń domów, gdzie ów obraz (albo jego reprodukcja) wisiał na ścianie. Dlaczego? Bo domy takie prędzej czy później stawały w płomieniach. Ogień spopielał je doszczętnie, ale „Płaczący chłopiec” za każdym razem pozostawał nietknięty. Fenomen ów próbowała wyjaśnić ostatnio ekipa Discovery. Bezskutecznie. Potwierdziła fakt, przyczyny nie. Jest jednak obraz znacznie bardziej przerażający niż „Płaczący chłopiec”. Nazywa się „Hands resist him” (Ręce stawiają mu opór), a jego twórcą jest Bill Stoneham. Dzieło przedstawia małego chłopca i lalkę trzymającą coś (?!) w ręku. Za nim na szybie widzimy wiele odciśniętych dłoni. I księżyc w pełni, a może w nowiu... Wszyscy, którzy przyglądają się obrazowi twierdzą, że emanuje z niego jakiś demoniczny, pierwotny lęk. Najbardziej przerażające są oczy dziecka. Chwilami nie sposób oderwać od nich wzroku. Ci, którzy nie potrafili się oderwać, umierali w niewyjaśnionych okolicznościach. W sumie zmarło pięciu kolejnych właścicieli płótna. Bez przyczyny. W roku 2000 obraz został sprzedany za znaczną kwotę na internetowej aukcji eBay i słuch po nim zaginął... MarS Źródła: „Czwarty Wymiar”, „Wiedza i Życie”, internet
przebywać na łonie natury, pozna Pana z domkiem z okolic Krakowa lub gór. (3/a/30) Warszawianka, 59 lat, pracująca, w separacji, bezdzietna, umiejąca cieszyć się życiem, pozna inteligentnego, wykształconego Pana z poczuciem humoru. Koniecznie z Warszawy. (4/a/30) Pan pozna Panią Poznam wyrozumiałą i tolerancyjną Panią w przedziale wiekowym 45–55 lat. Obecnie przebywam w ZK. Wronki (1/b/30) Samotny wdowiec, 72/173/73, emeryt, domator, z własnym domkiem, lubiący zwierzęta, bez nałogów, pozna Panią z miasta lub wsi w wieku 63–70 lat. (2/b/30) Wdowiec, 57 lat, szatyn, 175 cm wzrostu, szuka samotnej Pani, ciepłej i opiekuńczej, która pragnie życia we dwoje. Mile widziane foto. (3/b/30)
USA odbyła się coroczna nominacja laureatów nagrody Stella Awards. Została ona utworzona na cześć 81-letniej staruszki Stelli Liebeck, która poparzyła się gorącą kawą z McDonalda. Stella zdjęła plastikową pokrywkę z kubka i umieściła go między nogami po czym ruszyła w podróż autem. Bar musiał zapłacić jej wysokie odszkodowanie. Stella Awards premiuje charakterystyczne dla amerykańskiej
W
Miejsce czwarte w poczcie nagrodzonych zajął Jerry Williams z Little Rock w Arkansas: pies sąsiada ukąsił go w tyłek. Sąd wycenił ból na 14 500 dol. plus koszty leczenia. Pies był za ogrodzeniem, przez które Williams przelazł. Dostałby wyższe odszkodowanie, gdyby nie to, że sąd uznał, iż pies miał prawo się wnerwić, bo... powód strzelał doń z wiatrówki. Amber Carson z Lancaster w Pensylwanii – miejsce trzecie. Wychodząc z restauracji, pośliznęła się
Hucpa na resorach mentalności tupet i hucpę (hucpa, określenie żydowskie, definiowane jest następująco: zabić rodziców i prosić sąd o łagodną karę ze względu na sieroctwo). Na siódmym miejscu w gronie laureatów uplasowała się Kathleen Robertson z teksańskiego Austin. Sąd przyznał jej 80 tys. dol. odszkodowania, bo potknęła się o dziecko pałętające się po sklepie meblowym i złamała rękę. Dzieciak był jej produkcji. Carl Truman, 19-latek z Los Angeles (miejsce szóste), oskarżył sąsiada, że przejechał mu hondą po ręce; sąd nakazał sąsiadowi zabulić 74 tys. plus koszty medyczne. Truman kradł właśnie dekle na koła i nie zauważył, że sąsiad jest w aucie i rusza. Na swym przestępstwie wzbogacił się w aureoli amerykańskiego prawa także Terrence Dickson z Pensylwanii. Wychodził przez garaż z domu, do którego był łaskaw się włamać, i automatyczne drzwi nie chciały się otworzyć, a drzwi do domu pochopnie zatrzasnął. Pan Dickson spędził w garażu tydzień, odżywiając się przechowywaną tam coca-colą i chrupkami dla psów. Wytoczył proces okradzionym właścicielom z tytułu doznanych cierpień psychicznych. Sąd zaaprobował jego punkt widzenia i firma ubezpieczająca dom musiała zapłacić pół miliona.
Kawaler, 30/174/70, rencista, bez nałogów, z dużym poczuciem humoru, pozna miłą góralkę, która może mieć dziecko. (4/b/30) Brunet, dobrze zbudowany, 38 lat, wysoki, miły i tolerancyjny, który już niebawem opuści ZK, pozna Panią do 50 lat w celu stworzenia związku na dobre i na złe. (5/b/30) Samotny w związku, emeryt, 63 lata, pozna Panią z mieszkaniem, nie tylko w celu przyjaźni. (6/b/30) Samotny, 66 lat, inwalida z zarostem, zaprzyjaźni się z bezdzietną, niekonfliktową, uczciwą i samodzielną w niepełnosprawności rencistką, której brakuje na zakup własnego „M”. Służę dofinansowaniem, abyśmy mogli wspólnie uwić własne gniazdko na spokojną i romantyczną jesień życia. Tylko Beskid Żywiecki (7/b/30)
na rozlanym napoju i złamała kość ogonową. Knajpa musiała wypłacić jej 113 500 dol. odszkodowania. Skąd się wziął płyn na podłodze? Tuż przed wypadkiem pani Amber chlusnęła nim w twarz swego przyjaciela, z którym się właśnie kłóciła. Na drugim miejscu uplasowała się Kara Walton, mieszkanka Claymont w stanie Delaware. Oskarżyła klub nocny o stratę dwu siekaczy. By uniknąć opłaty za wstęp (3,5 dol.), Kara wspinała się przez okienko klozetowe i wybiła je, spadając. Właściciel klubu za karę musiał jej zapłacić 12 tys. plus koszty dentystyczne. Na pierwszym miejscu mamy rodaczkę, panią Mery Grazinski z Oklahoma City. Niewiasta nabyła nowy autobus campingowy Winnebago. Podczas pierwszej podróży ustawiła prędkość na 120 km/godz., wstała zza kierownicy i udała się na tył pojazdu, by przyrządzić sobie kanapkę. Niestety, autostrada zdradziecko skręciła, pojazd zjechał, rozbił się i przekoziołkował. Oburzona pani Grazinski stwierdza w pozwie, że wytwórca nie ostrzegł w instrukcji obsługi, iż nie można oddalać się od kierownicy podczas jazdy. Sąd odniósł się do tego z pełnym zrozumieniem – Grazinski dostała milion 750 tys. dol. I nowy autobus. Od tego czasu firma Winnebago uświadamia amerykańskich użytkowników, że podczas jazdy trzeba siedzieć za kierownicą. JF
Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
LISTY Czarny humor ojca Rydzyka Czarnoskóry misjonarz z Afryki przyjechał, zapewne w ramach wyróżnienia przez swych przełożonych misjonarzy, do Częstochowy, aby wraz z tysiącami słuchaczy Radia Maryja pomodlić się między innymi przed obrazem Czarnej Madonny... „Wielki biały pan” dostrzegł go i wyróżnił publicznie, bo i przed kamerami, że jest brudny, że się nie umył... I co? Chłop misjonarz ma przechlapane! Jak będzie opowiadał o wycieczce do Czarnej Madonny swoim czarnym uczniom? Czy jego pobratymcy, słuchacze prawd głoszonych o białym Bogu zrozumieją publiczne, pokazywane w telewizji stwierdzenie „wielkiego białego pana”, że ich nauczyciel pojechał do Matki Boskiej Częstochowskiej brudny i nieumyty? Już coraz mniej rozumiem wartości chrześcijańskie... Sympatyk Lewicy
Rzecznik Kościoła Rzecznik praw obywatelskich prof. Janusz Kochanowski nie przegapił szansy, by podlizać się hierarchii Kościoła katolickiego. 15 sierpnia to nie jest dobry moment na występ królowej pop, Madonny, gdyż tego dnia wypada katolickie święto – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny – orzekł pan rzecznik. W liście skierowanym do pani prezydent Warszawy pan rzecznik dopytuje, kto wymyślił tak bezmyślną datę koncertu, oraz poucza, iż „są granice, których w imię wolności twórczej przekraczać nie należy; do nich trzeba zaliczyć poszanowanie praw innych osób, w tym ich uczuć religijnych”. Czyli nie ma wolności bez katolickiej cenzury? O „kontrowersyjnym” zachowaniu Madonny prof. Kochanowski mówi półgębkiem: osobiście nie ma nic przeciwko jej skąpemu strojowi, a wręcz przeciwnie. Oto przykład katolickiej obłudy. Drzewiej obce państwa opłacały swoich agentów działających na terenie Polski, dziś przyszło to robić nam samym, łożąc ze swoich podatków na pensję pana rzecznika. Paweł Krysiński
Jak to jest... ...z tymi biednymi stoczniowcami. Przecież to oni walczyli o kapitalizm, modlili się w stoczni, klaskali w „Brygidzie”. A teraz do kogo mają pretensje? Taki już jest ten upragniony przez nich kapitalizm. Jak zakładam sklep z pietruszką i nie mam zysku, to go zamykam. A oni czego chcą? Że niby ja z moich podatków mam utrzymywać nieudaczników?
Proszę, załatwcie sobie kontrakty, wybudujcie statki, sprzedajcie je i z zysku żyjcie. Ja nie mam zamiaru Was utrzymywać. Pracowałem w Stoczni Gdynia. Miałem zarobki, które pozwoliły mi wybudować dom bez wyciągania ręki do państwa. Miałem doskonałe zarobki (lata 1981–1986). Miałem gorące mleko, herbatę i kawę za darmo, dotowane bary, w których za 5 zł mogłem zjeść obiad. Kiedyś Gomułka podwyższył ceny mięsa
– po raz pierwszy po kilkunastu latach. I to wystarczyło, abyście ginęli w zadymach. Czemu teraz nie protestujecie, gdy każdy ustala sobie ceny według własnego widzimisię?! I jeszcze jedno: gdzie są ci Wasi plebani, co to w tamtych latach mamili Was mszami i modlitwami? To, co się dzieje, dzieje się na Wasze życzenie. A mogliście żyć i pracować spokojnie. Antyrafal
Szkoda gadać No i mamy J. Buzka na najwyższym stołku w Unii. Mnie jednak do śmiechu nie jest. A to za sprawą mojej dobrej pamięci, której wielu innym wyborcom zabrakło. Ten osobnik dziś powinien tkwić na zesłaniu w ogólnym politycznym zapomnieniu. Pozostawił po swoich rządach niespotykany przedtem bałagan. Ojciec i współtwórca czterech reform, z których za najbardziej „udaną” uznać należy reformę służby zdrowia. A najbardziej upośledzone dziecko J. Buzka to niereformowalna karykatura NFZ. „Pieniądze pójdą za pacjentem” – echo tych pustych, jak się niebawem okazało, obietnic z całą pewnością nie przestaje prześladować wszystkich tych, którzy nie są pewni leczenia... bo nie ma pieniędzy. Osobnik, który mając w pogardzie chorych i starszych obywateli, powiedział: „Za dużo kosztują nas renciści i emeryci”, jest ojcem chrzestnym systemu, który z takimi ludźmi „doskonale sobie radzi”. W tej sytuacji ja, obywatel i podatnik, nie łudzę się już, że rychło w naszym kraju zapanuje względna normalność. To społeczeństwo na normalność po prostu nie zasługuje. Nie chcę tutaj obrazić wszystkich rozsądnych ludzi, ale doszło do tego, że grupa (ponad 300 tys. głosów oddanych na J.B.) popiera nieudacznictwo
LISTY OD CZYTELNIKÓW i bezczelność polityka. W tym chorym kraju, jak widać, wszystko zdarzyć się może... Czytelnik
Do boju! Za czasów PRL-u, jeśli któryś polski polityk nie pasował do swoich przełożonych, wysyłano go na placówkę dyplomatyczną. W czasach Wielkiej Demokracji takich niepasujących miernych polityków
wysyła się do Brukseli. I oto mamy już pierwsze zwiastuny nowej ery w Unii Europejskiej. Kurski jako bulterier PiS-u najgłośniej szczekał w Polsce, teraz już od samego początku kadencji brukselskiej szczeka w Unii Europejskiej. Oj, ciekawie zapowiada się ta kadencja politykierów z Polski. Zapewne niedługo ukaże się także Zioberko, który ujawni afery swych kumpli z europarlamentu. No, na pewno będzie weselej niż na Wiejskiej, bo i parlament większy, i jest na kim psy wieszać i z kim zadzierać, kogo obwiniać (masoneria i inne niedowiarki). Panowie, nie traćcie czasu i uderzajcie już od samego początku, aby reszta z 750 członków jak najlepiej poznała polskiego eurodeputowanego. Nieudacznicy polskiej polityki, do boju! Roman Zimniak
Priorytety Są kraje, w których para idzie głównie w gwizdek, a szmal do kieszeni pasożytów, ale są też kraje, w których priorytety poustawiano jakby dokładnie odwrotnie. I tak oto maleńka Dania niemal w całości sfinansuje (Duńczycy zapłacą ok. 35 z całkowitej kwoty ok. 42 miliardów koron) budowę wielgachnego mostu łączącego duński port Roedby z niemieckim Puttgarden. Budowa ruszy w roku 2012, a ukończona zostanie w roku 2018. I od tego momentu do kasy państwa (duńskiego, nie watykańskiego) popłynie kolejny, szeroki strumień pieniędzy. Szczegóły – patrz załączony materiał poniżej. Widać przy tej okazji jak na dłoni, że Unia nas krzywdzi i nie docenia naszych osiągnięć, w których bijemy na głowę nie tylko jej pozostałe kraje, ale cały świat. Na przykład nikt, nawet najbardziej zacofane kraje Afryki, Ameryki Południowej i Azji
(może z wyjątkiem Korei Północnej), nam już nie podskoczy, jeżeli chodzi o organizację pielgrzymek czy wszelkiego rodzaju procesji, parad, defilad, capstrzyków, pokazów itp. Dlaczego ta cholerna Unia nie mówi o tym głośno?! Mogliby zorganizować unijne Ministerstwo Spraw Zbytecznych, Parad i Polowania na Komunistów i przyznać je Polsce na zawsze. O taki zapis w unijnej konstytucji powinien się bić polski prezydent i wtedy dopiero byśmy ich zadziwili! Jaja byłyby przez cały rok, nawet – a zwłaszcza – z okazji 2 kwietnia i innych rozlicznych rocznic papieskich. Tak więc niech te unijne ćwole nie mówią, że Polacy nic nie potrafią. Potrafimy, tyle że specjalizujemy się w dziedzinach (przykładem niech będzie choćby Licheń), w których te złośliwe chamy są cieniasami i z tego powodu – żeby poniżyć katolicki naród – nie organizują żadnej klasyfikacji. Że nie wspomnę o tym, iż w XXI wieku żaden inny parlament na świecie, oprócz polskiego, nie modlił się o deszcz. Kto wie o tym, że mamy tak wspaniałych reprezentantów narodu i że tak niezwykły (M. Jurek) człowiek był niedawno marszałkiem sejmu? Czyż nie należało jego właśnie, a nie J. Buzka, „dać na Unię”?! W. Galant
Śmieją się z siebie! Niemieccy biskupi są o wiele normalniejsi niż polscy. Kiedy występują publicznie, nikt ich nie tytułuje, tylko zwraca się „Herr Kardinal” lub „Herr Lehmann”, „Jaschke”, „Marx”... Umieją też żartować i opowiadać kawały. Ostatnio w „Bildzie” biskup z Hamburga Hans-Jochen Jaschke umieścił parę swoich kawałów. Przytoczę tylko jeden: „Emerytowani kardynałowie robią wycieczkę łodzią po jeziorze. Nagle łódź się wywraca, a nikt z kardynałów nie umie pływać. Kto został uratowany? Katolicki Kościół!”. Pozdrawiam z coraz bezbożniejszych Niemiec. Henryk Grudniak
Ułomni młodzi Oglądając „Milionerów” czy inne teleturnieje widzimy, jak potwornie okaleczone jest młode pokolenie Polaków poprzez fałszywą indoktrynację. Winą za ten stan rzeczy obarczam
19
polityków różnych partii, którzy brali udział w rządzeniu tym krajem. Szczególnie dużo soczystych „jobów” posyłam kolejnym ministrom od edukacji. Młodzi Polacy nie wiedzą, którego przywódcę radzieckiego przyjął papież, które państwo było nazywane Krajem Rad. Doskonale wiedzą natomiast, kto to jest celebrant – osoba odprawiająca mszę świętą. Jak można tak potwornie zbłaźnić się i nie uczyć młodych Polaków o wspaniałym, bratnim, bo słowiańskim, społeczeństwie młodych Rosjan? Co ci ludzie (młodzi Rosjanie) mają wspólnego ze zbrodniczą doktryną leninizmu-stalinizmu? To zakłamane, zbrodnicze systemy społeczno-polityczne czynią człowieka „ułomnym”. Jan Ciosek, Gryfice
Też mi rewelacja 18 czerwca br. usłyszałem w wiadomościach TVP o rewelacyjnym działaniu opatrunków lnianych. Chcę państwu oznajmić, że to nic nowego. Być może ta rewelacja została tylko bardziej unowocześniona. Mam już 81 lat i bardzo dobrze pamiętam, jak jeszcze w latach trzydziestych moja mama zawsze miała zachowany kawałek płótna lnianego własnej produkcji, przeznaczonego wyłącznie na opatrunki w przypadku skaleczenia. W mojej wiosce najstarsi mieszkańcy nigdy niczego innego nie używali, twierdząc, że tylko płótno lniane nadaje się na opatrunki. W tamtych latach mieszkańcy mojej wioski zdani byli przeważnie na leczenie we własnym zakresie. Jeżeli komuś podczas prac w rolnictwie nie urwało ręki czy palca, to innych okaleczeń nie uważano za godne wizyty lekarskiej. Zygmunt Petrykowski Ciechanów
Podziękowania Fundacja AZYL z Łodzi dziękuje darczyńcom za udział w zbiórce publicznej SSP.IV.5022/14/08. W wyniku zbiórki zebrano 3782,15 zł, z czego do dnia 15 czerwca 2580,24 zł przeznaczono na leczenie bezdomnych zwierząt. Pozostałe środki zostaną spożytkowane na ten sam cel w najbliższym czasie. Dziękujemy w imieniu naszych podopiecznych Fundacja AZYL www.fundacjaazyl.pl
70/L/1/1 194/P/15/1 146/P/10/1
20
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r. przekazanego Saulowi, aby zgładził Amalekitów. Mógł jednak za wystarczające uznać to, co zapisane było już w Zakonie Mojżesza, że Bóg „całkowicie wymaże pamięć o Amalekitach” (Wj 17. 14), ponieważ „wojna jest między Panem a Amalekitami z pokolenia w pokolenie” (Wj 17. 16) oraz ponieważ taNiestety, mimo wielu znaków Saul został więc publicznie wyki był nakaz: „(...) wymażesz pamięć otrzymanych od Boga Saul wziął brany, a po zwycięstwie nad Amo Amaleku pod niebem. Nie zaposprawy w swoje ręce. Toteż Samuel monitami w pełni zaakceptowany mnij o tym!” (Pwt 25. 19). rzekł do niego: „Popełniłeś głupstwo! przez cały lud Izraela (11. 1–15). Niezależnie od tego jak było, doGdybyś był dochował przykazania PaNastępnie, „gdy Saul objął panoszło do wojny z Amalekitami i Saul na, Boga twego, które On ci nadał, wanie nad Izraelem, prowadził wojodniósł zwycięstwo nad nimi. „Lecz Pan byłby utwierdził królestwo twoje ny ze wszystkimi swoimi okolicznymi Saul i jego lud oszczędzili Agaga i to, nad Izraelem na wieki. Lecz teraz krówrogami, z Moabitami, z Ammonico było najlepsze wśród owiec i bylestwo twoje nie utrzyma się. Pan wytami, z Edomitami, z królami Soby, dła” (15. 9). Saul poszedł więc szukał sobie męża według serca i Pan z Filistyńczykami, i wszędzie, dokądza przykładem sąsiednich narodów, ustanowi go księciem nad swoim lukolwiek się zwrócił, zwyciężał. Spraa kiedy doszło do spotkania z Sadem za to, iż nie dochowałeś tego, wował się mężnie i pobił Amalekitów, muelem, zrzucił swoją winę niepoco ci Pan rozkazał” (13. 13–14). i wyrwał Izraela z ręki tych, którzy jesłuszeństwa na lud, tłumacząc się, go kraj plądrowali” (14. 47–48). że to on oszczędził najlepsze sztuSaul nie został oczywiście odsuDlaczego jednak Saul został odki z owiec, „aby je ofiarować Panu” nięty od tronu, a nawet otrzymał jeszrzucony przez Boga? (15. 15). Swym nieodpowiedzialnym cze jedną szansę. Miał „pomścić to, Przede wszystkim postępowaniem oraz należy pamiętać o tym, postawą Saul przypieże król nie miał być abczętował swój grzech. solutnym władcą, ale Chociaż bowiem przymiał być podporządkoznał, że zgrzeszył, usprawany woli Boga. Niestewiedliwiał się, że uczyty, Saul już po pierwnił to ze strachu szych sukcesach i akcepprzed ludem (15. 24), tacji ludu zaczął przejaco tylko dowiodło, iż wiać swą niezależność. bardziej liczył się z luKiedy zaś nadszedł czas dem niż z Bogiem (por. próby dla niego, zlekDz 5. 29). Potwierdzaceważył Boże przykazają to zresztą jego słowa: nia. Skonfrontowany „Lecz teraz uczcij mnie z przeważającą siłą wroprzed starszymi mego luga oraz widząc przeradu i przed Izraelem” żenie swoich wojowni(15. 30). ków (13. 6–8), zamiast Dlaczego zatem zaufać Bogu i cierpliwie Saul został odrzucony, czekać na Samuela, jak tak że „Pan nie dał mu mu wcześniej polecił odpowiedzi ani przez sny, (10. 8), Saul zignorował ani przez święte losy, ani przykazanie Boże i „złoprzez proroków” (28. 6)? żył ofiarę całopalenia” Ponieważ Biblia mówi, (13. 9). Uczynił zatem że „komu wiele dano, coś, co nie należało od tego wiele będzie się do jego kompetencji. żądać, a komu wiele poPostępkiem tym zaś nie Dawid gra dla znękanego szaleństwem Saula wierzono, od tego więtylko zlekceważył Boży cej będzie się wymagać” porządek, ale dowiódł również, że (Łk 12. 48). Saul zaś otrzymał naco uczynił Amalek Izraelowi, stając zapomniał o tym wszystkim, czego prawdę bardzo wiele, zarówno znamu na drodze, gdy wychodził z EgipBóg dla niego i przez niego już doków, jak i dowodów łaski od Boga. tu”. Miał „pobić Amaleka i wytępić konał. Poza tym Saul obwinił SaZostał przecież wywyższony i uprzyjako obłożonego klątwą jego i wszystmuela, że to on sam przyczynił się wilejowany. A on – zamiast wdzięczko, co do niego należy” (15. 2–3). do trwogi i ucieczki ludu (13. 11), ności i wierności – okazał nieBiblia mówi, że Bóg „jest cierplion zaś, składając ofiarę, chciał jewdzięczność. Ignorując Boże przywy i pełen łaski, lecz na pewno spradynie powstrzymać żołnierzy kazania, dopuścił się świętokradzwi, że winny nie ujdzie bezkarnie” przed tą ucieczką i zmobilizować ich twa, popadł w pychę i „postawił so(Na 1. 3, por. Ez 33. 11; Wj 34. 6–7). do walki. Dowodzi to jednego, że bie pomnik zwycięstwa” (15. 12). To Wytępienie Amalekitów nie miaSaul bardziej ufał sobie i armii niż właśnie przyczyniło się do jego odło więc służyć chwale Saula ani zdoBogu. A przecież Bóg oczekiwał rzucenia. Dręczony później przez byciu łupów wojennych, lecz miało od niego właśnie całkowitego zaufazłego ducha (16. 14), Saul stał się być sądem nad tymi, którzy od senia, poddania i posłuszeństwa. Inteż obsesyjnie zazdrosny i podejrztek lat byli wrogami Izraela. To tak nymi słowy: chociaż należało racjoliwy. Wypędził Dawida i bezlitośnie jakby Bóg na przyszłość ostrzegał nalnie ocenić sytuację, w jakiej się go prześladował. Wymordował ka(1 Kor 10. 11), że ci, którzy dopuszznalazł Saul i żołnierze, miał on płanów z Nob (22. 6–20) i chociaż czają się zbrodni, sami skazani są do końca zachować czujność, wywcześniej „usunął z kraju wywołu(skazują się) na zagładę. „Wszyscy trwałość i wierność w oczekiwaniu jących duchy i wróżbitów” (28. 3), bowiem, którzy miecza dobywają, na przyjście Samuela i Boże kierowpóźniej on sam udał się do wróżki od miecza giną” (Mt 26. 52, por. nictwo. Biblia mówi: „Zawierzcie Paw En-dor, u której jednak tylko usłySdz 1. 7; 1 Sm 15. 33; 1 Krl 21. 19; nu, Bogu waszemu, a ostaniecie się! szał, że zostanie pobity przez Fili2 Krl 9. 35–37; Est 7. 9–10; Ab 1. 15; Zawierzcie jego prorokom, a poszczęstynów (30. 19). Saul skończył więc Ga 6. 7). ści się wam” (2 Krn 20. 20) oraz: tragicznie – ranny, rzucił się na właOczywiście, jest bardzo prawdo„(...) w ciszy i zaufaniu będzie wasny miecz (31. 1–4). podobne, że Samuel nie otrzymał sza moc” (30. 15, por. Ha 2. 1–4). BOLESŁAW PARMA bezpośrednio od Boga polecenia
Wybranie i odrzucenie Saula Przysłowie mówi: Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Biblia zaś mówi, że Bóg najpierw wybrał Saula na króla nad Izraelem, czyli obdarzył go władzą i szczególnymi przywilejami, a następnie pozbawił go tego wszystkiego na rzecz Dawida. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw należy przypomnieć sobie, kim był Saul i czego doświadczył. Otóż Biblia podaje, że Saul był Beniaminitą, pochodzącym z najmniejszego plemienia izraelskiego, z najmniejszego z rodów plemienia Beniamina (1 Sm 9. 21). Czytamy, że był urodziwy i o głowę przewyższał lud (9. 2). Kiedy po raz pierwszy pojawił się na scenie biblijnych wydarzeń, miał już 50 lat (13. 1). Można więc powiedzieć, że nic nie zapowiadało, aby w jego życiu miały nastąpić jakieś większe zmiany. Tym bardziej że Saul był prostym człowiekiem, który „we własnych oczach wydawał się sobie mały” (15. 17). Tak przynajmniej było aż do dnia, kiedy jego ojcu zaginęły oślice i Saul oraz jego sługa zostali wysłani, aby je odnaleźć (9. 3, 21). Biblijna opowieść mówi nam, że chociaż przeszli całą krainę Szalisza, ziemię Saalim oraz ziemię Jemini, nigdzie ich nie znaleźli. I wtedy, kiedy Saul myślał już o powrocie do domu, a znajdowali się niedaleko miejsca zamieszkania Samuela, sługa zaproponował mu, aby zasięgnęli jego rady (9. 4–6). Saul dał się przekonać i poszli do miasta. „A gdy weszli do bramy miasta, oto Samuel wychodził naprzeciw nich, by wstąpić na wzgórze. Pan bowiem objawił Samuelowi na dzień przed przyjściem Saula, mówiąc doń: Jutro o tym czasie przyślę do ciebie męża z ziemi Beniamin, tego namaścisz na księcia nad ludem moim izraelskim, on wybawi mój lud z ręki Filistyńczyków (...). Zaledwie Samuel spojrzał na Saula, Pan wyjawił mu: To jest ten mąż, o którym ci mówiłem, że będzie panował nad moim ludem” (9. 14–17). Następnie „zabrał Samuel Saula i jego sługę, i wprowadził ich do Sali i wyznaczył im miejsce najprzedniejsze wśród zaproszonych mężów” (9. 22). Na drugi zaś dzień „wyjął Samuel dzbanek z olejkiem i wylał na jego głowę, pocałował go i rzekł: Namaścił cię Pan na księcia nad swoim dziedzictwem” (9. 27–10. 1). Takiego obrotu sprawy Saul nie mógł się spodziewać. Wyruszył przecież szukać oślic, a wrócił jako Boży pomazaniec. Ale to był dopiero początek. Samuel powiedział bowiem do niego: „Gdy dziś odejdziesz ode mnie, spotkasz dwóch mężów u grobu Racheli
(...), którzy ci powiedzą: Znalazły się oślice, których poszedłeś szukać (...). A gdy dojdziesz do dębu Tabor, spotkają się tam z tobą trzej mężowie, podążający do Boga w Betel. Jeden będzie nieść troje koźląt, drugi nieść będzie trzy bochenki chleba, a trzeci nieść będzie łagiew wina. Oni pozdrowią cię życzeniem pokoju i dadzą ci dwa chleby (...). Następnie dojdziesz do Gibei Bożej (...). A gdy tam wejdziesz do miasta, natkniesz się na gromadę proroków, schodzących ze wzgórza; a przed nimi będą grający na harfie, bębnie, piszczałce i lutni. Oni zaś będą w zachwyceniu. I zstąpi na ciebie Duch Pana, i wespół z nimi ogarnie cię zachwycenie, i przemienisz się w innego człowieka. A gdy te znaki wystąpią u ciebie, uczyń, cokolwiek ci się nadarzy, gdyż Bóg jest z tobą (...). A gdy Saul odwrócił się od Saula, aby od niego odejść, przemienił Bóg jego serce w inne i w tym dniu wystąpiły wszystkie te znaki. Poszli tedy stamtąd do Gibei i spotkała ich gromada proroków, a Duch Boży ogarnął go, i wpadł w ich gronie w zachwycenie” (10. 2–7, 9–10). Saul otrzymał zatem wyraźne potwierdzenie Bożego wybrania. Wiedział, że wszystko to, co mu się przytrafiło, nie mogło być dziełem przypadku. Wszystkie bowiem zapowiedziane znaki wypełniły się w każdym szczególe, a on sam doświadczył tak znaczącej przemiany, że nawet „ci, którzy go znali z dawnych czasów (...), mówili jedni do drugich: Cóż to się stało synowi Kisza? Czy i Saul między prorokami?” (10. 11). Namaszczenie Saula, znaki i jego duchowa przemiana nie były jednak wystarczające, aby zasiadł na tronie. To, czego doświadczył, było nieodzowne, aby on sam wiedział i pamiętał, komu wszystko zawdzięcza. Nie było to jednak wystarczające, aby został uznany za króla przez naród. Dlatego też Samuel zwołał synów izraelskich do Mispy, aby ten wybór zatwierdzić publicznie przez losowanie. „A gdy Samuel kazał wystąpić wszystkim plemionom izraelskim, los padł na plemię Beniamina. Następnie kazał wystąpić plemieniu Beniamina, ród za rodem, i los padł na ród Matriego, a potem padł los na Saula, syna Kisza (...). I rzekł Samuel do całego ludu: Czy widzicie tego, którego wybrał Pan?” (10. 17–22, 24).
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Anatomia kłamstwa „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego...” – rozpoczyna ojciec Rydzyk codzienną modlitwę. A Bóg uśmiecha się dobrotliwie do swojego wyznawcy. Z zielonych banknotów. I ma twarz Jerzego Waszyngtona. Kariera tego człowieka jest nieprawdopodobna. Od zera do bohatera. Co tam bohatera – do imperatora trzymającego w garści rząd ponad 2 milionów dusz! I każdy kolejny rząd też. Zaczynał jako skromny katecheta w Szczecinku, dziś jest w pierwszej setce najbogatszych Polaków i kpi sobie z prawa i sprawiedliwości. Może kpić, bo Prawo i Sprawiedliwość, które rozdaje wiele kart w tym kraju, stoi za nim murem. Bez tego symbiotycznego układu partia Kaczorów od dawna by nie istniała, a i on sam skończyłby marnie. Przyjrzyjmy się bliżej personie, której miejsce jest w celi. Klasztoru redemptorystów? Nie tylko... W roku 1986 do Tadeusza Rydzyka, ubogiego nauczyciela religii, uśmiecha się los. Przez macierzysty zakon zostaje wysłany na placówkę misyjną do Niemiec. W miasteczku Balderschwang styka się z katolicką rozgłośnią radiową. Działalność „Radia Maria International” robi na nim wielkie wrażenie. Pozytywne, bo jest skrajnie ksenofobiczne i nietolerancyjne. A poza tym miesza się w politykę. I tę lokalną, i narodową. Powoduje to ostrą reakcję władz (także kościelnych), co doprowadza do karnego zamknięcia rozgłośni. I otwarcia pewnej klapki w mózgu redemptorysty. Już wie, co będzie robił i to na dużo lepszym gruncie. Już ma cel w życiu. Tylko pieniędzy nie ma na spełnienie marzeń. Ale to nie problem dla człowieka o jego pomyślunku. Bez mała z dnia na dzień uruchamia biznes polegający na sprowadzaniu do Polski niemieckich samochodów (darowizny) z przeznaczeniem na cele kultu religijnego (sic!). Kilka lat później bydgoska prokuratura wszczyna dwa śledztwa w tej sprawie. Jedno dotyczy fałszerstw darowizn (dokumenty wystawiał niemiecki klasztor, który gościł Rydzyka), drugie – kwestii nieuiszczania opłat celnych. Redemptoryście zaczyna się palić grunt pod nogami, ale skrajna prawica nie daje mu zrobić krzywdy, bo Rydzykowi urosły już plecy. Oba postępowania zostają umorzone, a prokuratorzy w uzasadnieniu piszą, że nie dopatrzyli się znamion czynu zabronionego. Gdyby ktoś chciał jednak wrócić do sprawy i przejrzeć sfałszowane dokumenty, to już nigdy tego nie zrobi, bo kilkanaście kilogramów kwitów ginie bezpowrotnie
w niewyjaśnionych okolicznościach. W tym samym czasie siedemnastoletni chłopiec zostaje skazany na 3 miesiące więzienia za sfałszowanie pieczątki na szkolnej legitymacji. No tak, ale ów młodzian to nie Rydzyk. Nawet nie ma na imię Tadeusz. Mamy rok 1991. Redemptorysta zakłada kalkę swojej niemieckiej fascynacji, czyli Radio Maryja. W dokumentach założycielskich przedstawionych Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji figuruje zapis niebywały. Otóż redemptorysta ustanawia sam siebie jednoosobowym organem nadzorczym, zarządzającym i – UWAGA! – kontrolnym. Czegoś podobnego KRRiT nie powinna nigdy zatwierdzić. A zatwierdza bez mrugnięcia oka! Godzi się też na taki handel: w zamian za rezygnację z reklam, oczywiście czysto teoretyczną, zmniejszona zostaje o 80 procent ogólnopolska opłata koncesyjna. Czyli na starcie nowy, samozwańczy dyrektor stacji dostaje w prezencie ponad 6 milionów złotych. 117 lokalnych koncesji na częstotliwości (Krajowa Rada przyznaje je redemptoryście hurtowo) złożonych do kupy pokrywa niemal 90 procent powierzchni kraju. RM zaczyna nadawać i już na wstępie zdobywa blisko milion słuchaczy. Głównie wiejskich, powyżej 60 roku życia. Zaczyna jednak – jak się wydaje – brakować pieniędzy, więc Rydzyk sprowadza z Niemiec dwa luksusowe mercedesy, jakoby podarowane stacji, które zostają sprzedane na pniu. Oba, znów jako przedmioty kultu, są zwolnione od cła i podatku. „Dokumenty na auta są fałszywe” – informują prokuraturę celnicy. Ta wszczyna śledztwo i... – tak jak poprzednio – zaraz je umarza „ze względu na niestwierdzenie zaistnienia czynu zabronionego”. Kolejne śledztwo dotyczy wywożenia z kraju, bez stosownego zezwolenia, ogromnych sum pieniędzy (w gotówce! w torbach i walizkach!), ale śledczy jakoś nagle tracą zapał i serce do drążenia tematu, który ginie gdzieś w przepastnych szafach prokuratury. W roku 1996 o Radiu Maryja robi się naprawdę głośno. Oto Tadeusz Rydzyk namawia słuchaczy Radia Maryja do golenia głów (dosłownie) tym posłom, którzy głosowali lub w przyszłości będą głosować nad liberalizacją ustawy antyaborcyjnej. „Tak samo jak golono głowy hitlerowcom!” – krzyczy redemptorysta.
Tego wydaje się za dużo nawet dla niektórych politycznych opiekunów Radia. Toruńska prokuratura wszczyna śledztwo z urzędu, stawiając Rydzykowi zarzuty lżenia naczelnych organów państwa i namawiania do przemocy, czyli do przestępstwa. Dyrektor dostaje sześć kolejnych wezwań na przesłuchanie. I co? I w swojej sztandarowej audycji „Rozmowy niedokończone” kpi w żywe oczy z tych „nędznych usiłowań”, no i ani razu nie stawia się w prokuraturze. Wobec tego pod bramą RM pojawia się policja z nakazem doprowadzenia redemptorysty. Ten jednak ma swoich ludzi w organach ścigania i uprzedzony kilka dni wcześniej o akcji organizuje odsiecz. Policjanci zderzają się z tłumem kilkuset rozmodlonych słuchaczek (zwiezionych do Torunia autokarami z całej Polski) oraz kilkudziesięcioma najbardziej znanymi i gniewnymi aktywistami Narodowego Odrodzenia Polski i Młodzieży Wszechpolskiej. Obrońcy Rydzyka śpiewają religijne pieśni, w rękach trzymają podobizny papieża i obrazy Matki Boskiej. Atak na zakonnika jest atakiem na „największe świętości”. Pod nakazem widnieje podpis jednej z toruńskich prokuratorek, więc z tłumu padają propozycje, aby powiesić kobietę na latarni (jeszcze długo później na adres domowy pani prokurator będą przychodzić listy z pogróżkami i życzeniami śmierci). Policja jest bezradna i odstępuje od planowanych czynności. Niedługo później toruńska prokuratura umarza śledztwo ze względu na (nie zgadniecie)... na „znikomą szkodliwość społeczną czynu”. Cóż, prokuratorzy wiedzą, co robią, bo teraz Rydzyk to już nie jest ten sam Rydzyk co kiedyś. Radio Maryja dzień i noc promuje 30 kandydatów na posłów i wszystkich 30 wprowadza z list AWS. W ten sposób radiowy guru staje się quasi-przywódcą partii z całkiem liczną reprezentacją parlamentarną. Czyżby zakonnik miał ambicje polityczne? Chodzi raczej o coś innego. Oto w tym samym czasie (1997 rok) Tadeusz Rydzyk rozpoczyna słynną zbiórkę pieniędzy „na ratowanie stoczni”. Bez zezwoleń. Bez kontroli. Bez potrzeby rozliczenia się. Z anteny RM co kilkanaście minut nadawane są błagalne apele odwołujące się do patriotyzmu, do polskości i do Zawsze Dziewicy, więc do Torunia płynie rzeka pieniędzy. Z Polski i z zagranicy. Szacuje się, że do rozgłośni wpływa kilkadziesiąt milionów dolarów i półtora miliona świadectw udziałowych NFI wartych 120 milionów złotych. Takie pieniądze rzeczywiście uratowałyby upadające stocznie, więc ich
związkowcy (w tym z „S”) ze łzami wdzięczności dziękują Rydzykowi i... nieśmiało proszą o przekazanie środków. „Nie dam wam, bo byście wszystko przeżarli” odpowiada osłupiałym stoczniowcom „dobroczyńca”. Nikt, żadna kontrola, żaden NIK, żaden Urząd Kontroli Skarbowej nie pojawia się w Toruniu po tym niebywałym w skali światowej przekręcie. Ale przecież pojawić się nie ma prawa, skoro u władzy są ludzie ojca dyrektora, których kariera może prysnąć jak mydlana bańka po jednej nieprzychylnej radiowej audycji. Nie ma chętnych do poniesienia ryzyka. Tymczasem ogromne pieniądze mają posłużyć zbudowaniu imperium Rydzyka. Już nie jakiejś tam jednej rozgłośni, lecz prawdziwej potęgi medialnej. Powstaje finansowa odnoga koncernu o nazwie Lux Veritatis. Działalność rozpoczyna „Nasz Dziennik”, a wkrótce – Telewizja „Trwam” (największe studio telewizyjne w Polsce). No i oczko w głowie zakonnika – Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej. Jest jednak ktoś, kto nie godzi się z zawłaszczeniem przez RM i jej dyrektora pieniędzy na ratowanie stoczni. 15 września 2000 r. Bolesław Hutyra (wraz z dwoma kolegami ze Stowarzyszenia Obrońców Stoczni) jedzie na umówioną rozmowę z ministrem skarbu państwa. Temat rozmowy: co się stało z pieniędzmi z ogólnonarodowej zbiórki Rydzyka i jak je odzyskać. Około godziny 7.30 ich opel calibra uderza na prostym odcinku drogi (w okolicach miejscowości Powierż koło Nidzicy) w wielką maszynę do zrywania asfaltu. Pogoda jest idealna, a drogowy kombajn z daleka widoczny. Śledztwo nie wykazuje śladów hamowania. Przy denatach policjanci nie znajdują żadnych dokumentów (identyfikacja zwłok trwa kilka dni). Nie ma kwitów – ani osobistych, ani takich, które mogłyby pomóc w trakcie dyskusji z ministrem. Ot, panowie jechali z pustymi rękami, bez dowodów osobistych, legitymacji, bez praw jazdy i dowodu rejestracyjnego pojazdu... Co więcej, nie ma żadnego świadka wydarzenia. Jedna z najbardziej ruchliwych dróg w Polsce jest akurat (przypadkowo?) pusta. Są osoby, które do dziś twierdzą, że ruch na trasie został wiele minut wcześniej wstrzymany, aby... W każdym razie już nikt więcej nie kwestionuje prawa Rydzyka do zebranych pieniędzy. Nie ma też odważnych, by wyjaśnić tajemniczą, potrójną śmierć na szosie. Śledztwo zostaje umorzone „ze względu na niestwierdzenie...”. To już niemal mantra, nieprawdaż?
21
W roku 2001 Rydzyk umacnia swoją pozycję polityczną, tworząc od podstaw Ligę Polskich Rodzin. Reklamując ją wszystkimi siłami swoich mediów, wprowadza do Sejmu 38 posłów. To już nie są przelewki. Jakby tych sukcesów było mało, pełną parą rusza wspomniana wcześniej uczelnia redemptorysty, by kształcić posłuszne dyrektorowi pokolenia przyszłych dziennikarzy. Pieniądze płyną strumieniami. Telewizja „Trwam” zarabia z reklam kilkadziesiąt milionów rocznie. Dekodery telewizyjne wciskane moherowym babciom dają kolejne miliony. Krocie zarabia też „Nasz Dziennik”. Tymczasem łączny koszt działalności Rydzykowych podmiotów (szacunkowy, bo sprawozdań finansowych brak) zamyka się kwotą ok. 22 mln zł rocznie. Za spokój ze strony wścibskiego fiskusa Rydzyk umie się odwdzięczyć. W 2005 roku rzuca wszystkie siły swoich mediów z poparciem dla Kaczyńskiego. I znów się udaje! Głosami głównie wiejskiego elektoratu bliźniak zostaje prezydentem RP. Europa przeciera oczy ze zdumienia. Zdziwi się jeszcze bardziej, gdy redemptorysta wyciągnie jedną rękę po fundusze z Unii (16,5 mln euro), a jednocześnie z jasnogórskich murów będzie głosił takie oto słowa: „Państwo polskie składa swoje najlepsze dzieci na pożarcie molochowi Unii Europejskiej w mglistej nadziei, że ci, co nie zostaną zmiażdżeni stalowymi kłami europejskich norm, zapewnią sobie dobrobyt i opiekę pod skrzydłami nieobliczalnego, nowego, neopogańskiego bóstwa, którego sanktuarium socjaldemokraci wszystkich stolic budują w Brukseli”. Nadchodzą lata 2007–2008, a z nimi wojna redemptorysty o kolejne wielkie pieniądze. Tym razem na odwierty geotermalne. Niestety (dla nas na szczęście), dziesiątki milionów złotych (już przyznanych) odpływają wraz z upadkiem rządu Kaczyńskiego. Tego się Rydzyk nie spodziewał. Ale szybko otrząsnął się z chwilowej porażki i wynalazł „rydzykofon”. I znów tysiące naiwnych, rozmodlonych wyznawców sięgają do portfeli, by kupić swój pierwszy w życiu, kompletnie zbędny telefon komórkowy. Zbędny? Jak dla kogo. Teraz ofiary zakonnika będą mogły ofiary słać pieniężne w postaci SMS-ów (4 złote + VAT) nawet dwa razy dziennie. Czy wraz z nastaniem rządów tuskowców Rydzykowi coś złego się stało? Czy chociaż jakiś niepokój go dopadł? A gdzie tam! Nadal podmioty imperium Rydzyka nie płacą podatków, nie składają sprawozdań finansowych, nie są kontrolowane. Są państwem w państwie. Kompletnie bezkarnym. Są tacy, którzy żartują, że sam Stwórca woli nie zadzierać z ojcem dyrektorem. Bo jeszcze zostanie ekskomunikowany. Albo marnie skończy gdzieś na drodze Gdańsk–Warszawa w okolicy miejscowości Powierż koło Nidzicy. MAREK SZENBORN
22
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
RACJONALIŚCI ontynuując naszą wakacyjną zabawę z nieco bardziej podkasaną muzą, proponujemy dziś Państwu wierszyk Wojciecha Młynarskiego „Sedno”. Ten napisany w latach siedemdziesiątych utwór jest tak samo aktualny dziś, będzie jutro i za sto lat. I na tym właśnie polega potęga genialnych tekstów.
K
Okienko z wierszem Czy to w upał, czy w czas mroźnej gołoledzi Coraz częściej słyszeć da się W telewizji, radio, prasie Ciepłe, szczere i otwarte wypowiedzi! A w tych wypowiedziach – wyznam Wam, Panowie – Nieodmiennie wciąż zadziwia mnie to jedno: To zadziwia mnie, Panowie, Że, ktokolwiek się wypowie, Trafia swoją wypowiedzią w samo sedno! Już od dawna nie słyszałem wypowiedzi, Co by błędu zawierała choć zarodek, Czasem zda mi się na oko, Że ktoś myli się głęboko, A on – sunie bez wysiłku w sedna środek! Celnych owych wypowiedzi słucham przeto, Rozmyślając sobie czasem przy ich wtórze, Czy ci ludzie w jednej chwili Tacy mądrzy się zrobili, Czy to sedno się zrobiło takie duże?!
Mistrzowie świeckiej ceremonii pogrzebowej 0 601 299 227 Pomoc prawna przy procesie o stwierdzenie nieważności małżeństwa rzymskokatolickiego 022 219 54 77, 0 505 540 220
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. (wsch.) warm.-maz. (zach.) wielkopolskie zachodniopomorskie
Jerzy Dereń Józef Ziółkowski Ziemowit Bujko Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Józef Niedziela Jan Barański Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
698 873 975 607 811 780 606 924 771 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 483 480 784 266 544 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Pierwsze sukcesy i porażki Jeszcze nie opadły wyborcze emocje, a już leciałam do Brukseli. Jak 731 pozostałych deputowanych. Reprezentujemy nie tylko różne państwa, narody, regiony geograficzne i orientacje polityczne. W poselskich szeregach są przedstawiciele wszystkich pokoleń. Najmłodsza posłanka, Emilie Turunen (25 l.) z Danii, urodziła się w 1984 roku. Pięć lat po pierwszych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Poseł senior Ciriaco De Mita z Włoch (81 l.) miał 30 lat, kiedy w Rzymie podpisano traktaty dające początek dzisiejszej Unii. Przed pierwszą sesją w Strasburgu (14–16 lipca 2009 r.) odbyły się trzy spotkania frakcji politycznych. Socjalistów – w znacznie okrojonym składzie. Wybory nie były sukcesem europejskiej lewicy. Niektóre delegacje narodowe zostały wręcz zdziesiątkowane. Francuzów i Holendrów jest o przeszło połowę mniej niż w poprzedniej kadencji. Austriaków i Portugalczyków – o 40 proc. Na tym tle wynik SLD jest znakomity. Mamy o 50 proc. posłów więcej. Bardziej poprawili wynik tylko socjaliści czescy, irlandzcy, słoweńscy i słowaccy. Cypr i Łotwa, które w poprzedniej kadencji w ogóle nie były reprezentowane we frakcji PES, teraz mają odpowiednio dwóch i jednego deputowanego.
Socjaliści pozostali wprawdzie drugą siłą w Parlamencie Europejskim, ale żeby więcej znaczyć, połączyli się z demokratami. Nowy twór, liczący 184 europosłów, przyjął dość dziwaczną nazwę: Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów. Taki europejski LiD. Ani hit, ani kit. Spłodzony i ochrzczony naprędce, będzie żył długo i szczęśliwie. Jak wszystkie prowizorki. Najwyraźniej paraliż postępowy nie tylko najzacniejsze trafia głowy. Także ich sojusze. Układ z Europejską Partią Ludową gwarantuje korzystny dla socjalistów podział stanowisk. Przez najbliższe 2,5 roku przewodniczącym PE jest wprawdzie Jerzy Buzek, ale w drugiej części kadencji będzie nim socjalista Martin Schulz. Mamy też pięciu z czternastu wiceprzewodniczących i jednego z pięciu kwestorów. Wszystko dogadane i ułożone. Wybór był formalnością. Z Buzkiem poszło lekko, łatwo i przyjemnie. Jego kontrkandydatka – Eva-Brit Svensson – reprezentuje liczącą zaledwie 35 europosłów frakcję komunistów. Poparło ją 89 deputowanych. 69 oddało głos nieważny. Nie chcieli ani wyłamać się z układu, ani poprzeć byłego, najdłużej urzędującego, a zarazem najsłabszego premiera rządu III RP. Podczas spotkań z frakcjami nikogo nie przekonał. Słodził wszystkim. Każdemu przymilnie przytakiwał. Chwalił za ważkie pytania. Odpowiadał
zgodnie z oczekiwaniami. Przedstawiał się w zależności od audytorium. Jednym jako klon Margaret Thatcher. Dumny z zamknięcia w Polsce dwudziestu kilku kopalni. Innym – jako związkowiec broniący miejsc pracy i prawa robotników do godziwego wynagrodzenia. Niczym Wałęsa – był za, a nawet przeciw. Po wyborze wypierał się poparcia dla praw kobiet do aborcji, a homoseksualistów do związków partnerskich. Co zrobi, gdy dojdzie do rezolucji w tych sprawach? Czy wzorem marszałka Komorowskiego będzie blokował prace, czy raczej za Fredrowskim Rejentem uzna, że niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba? Układ pękł przy wyborze wiceprzewodniczących. Michał Kamiński padł. To porażka osobista i partyjna. Smutek jednych jest oczywiście radością innych. Ziobro przeżywa satysfakcję w ciszy. Po ostatnim skarceniu woli się nie odzywać. Brytyjscy konserwatyści z trudem trawią wywalczoną przez prezesa Kaczyńskiego nagrodę pocieszenia dla PiS-owskiego spin znachora. Słusznie uważają, że funkcja przewodniczącego nowej frakcji jest zbyt ważna, by pełnił ją antysemita, homofob i wielbiciel Pinocheta w jednym. Jak widać, jest w Europie prawica z otwartą głową. Tylko po co jej kumać się z kaczystami? JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Powstańmy z kolan Coraz wyraźniej widać, że sternicy kraju przestają się liczyć z przeciętnymi ludźmi, oligarchie kapitałowe zdominowały rynek krajowy, podzieliły się naszym państwem. Środki masowego przekazu służą obcym państwom. Polscy pracownicy redakcji prasy, radia, telewizji sprzedali się za duże pieniądze i służą wyłącznie bogatym. Do prasy przenikają tylko informacje, które są im wygodne. Przypomnijmy. W Polsce Ludowej – kto chciał, miał pracę, kto chciał, jechał na wczasy, kto chciał, posyłał dziecko do przedszkola, lekarz był zawsze bezpłatny, a samodzielne mieszkania miała zdecydowana większość. Od stanu zerowego w 1945 roku zrobiliśmy ogromny postęp. Wojna zniszczyła 40 proc. majątku narodowego, mamy świadomość ogromnego wysiłku i wyrzeczeń. A dzisiaj majątek narodowy jest sprzedawany za 10–15 proc. jego wartości. Około 10 milionów ludzi żyje na granicy ubóstwa i około 3 milionów ludzi żyje w nędzy. Stajemy się hotelem robotniczym taniej siły roboczej dla zachodnich korporacji. Miliony naszych synów i córek harują w Europie Zachodniej, służąc bogaczom. I czym się mamy chwalić? To po to ich kształciliśmy? Wstyd, że nie mogą pracować w swojej ojczyźnie. Gdzie nasza godność? Jak szyderstwo brzmią słowa Konstytucji: „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wszystkich obywateli... urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Nie bójcie się, nie lękajcie. Zorganizują Wam dary żywnościowe, bezpłatne dożywianie dla dzieci w szkole, domy noclegowe (ale tylko dla zdrowych), zorganizują msze święte, abyście byli pocieszeni. A chorzy? Zorganizują kwestę, bal charytatywny, pozwolą odpisać 1 proc. podatku, dostaniecie 20 złotych z MOPS-u albo i więcej. Przecież jest PCK, TPD, PKPS – niech pomagają. Idźcie i proście. Możecie przecież żebrać, pracować na czarno itp. W więzieniach już brakuje około 30 tysięcy miejsc. Oni powołują kolejną komisję śledczą, prokuraturę, wzmocnią Senat, utworzą nową instytucję, wstrzymają waloryzację dla ratowania finansów publicznych. Chcecie, to zbudują Wam nowy market, kolorowy, w samym środku miasta. W markecie można się bezpłatnie najeść, najwyżej służba Was pobije, zrewiduje, wyrzuci. I tak się o tym nikt nie dowie. Przecież to Wasz wstyd. Stan państwa polskiego wskazuje na konieczność pilnego podjęcia działań zaradczych oraz ustalenia winnych istniejącego stanu rzeczy. Stwierdzamy, że siły polityczne i kościelne prowadzą Kraj w kierunku państwa XIX-wiecznego kapitalizmu, systemu innego niż oczekuje społeczeństwo. Tak dalej być nie może. Co zrobić, jakie podjąć działania? Zastanówmy się razem. Może trzeba stanąć razem w szeregu, zjednoczyć nasz gniew? Pora zaprzestać sporów o mało istotne sprawy. Podnieść się z kolan! Rzeczpospolita Polska musi zapewnić wszystkim swoim obywatelom minimum warunków egzystencji wynikających z aktualnego rozwoju ekonomicznego. Nie mamy nic przeciw uczciwym zamożnym, ale nie zgadzamy się na poniewierkę i nędzę najsłabszych, nie zgadzamy się na wykluczenie społeczne ani jednego Polaka i Polki. Będziemy wdzięczni za osobiste lub finansowe wsparcie naszej działalności. JÓZEF ZIÓŁKOWSKI, RACJA PL
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
Przed sądem grodzkim staje niejaki Mirosław Orzechowski, oskarżony o popełnienie określonego przestępstwa. Po przeprowadzeniu formalnej procedury przewodniczący składu orzekającego zadaje sakramentalne pytanie: – Ile oskarżony wypił przed kierowaniem pojazdem? MO: – A co my tam, wysoki sądzie, wypili. Miałem spotkanie z kumplami i z tej okazji wypiliśmy może 2 litry wina w siedmiu. Sędzia: – 2 litry wina w siedmiu i wynik wynosił ponad 2 promile? MO: – Mogło tak być, wysoki sądzie, bo sześciu na spotkanie nie przyszło.
Gra wstępna jest bez sensu. To tak jakby trąbić przez 15 minut przed wjazdem do garażu. ! ! ! Na dobrym filmie w ciągu dwóch godzin główny bohater zdąży pannę poznać, wyrwać, wyobracać i rzucić. W życiu tak nie jest... Chyba że na wyjeździe integracyjnym z firmy. ! ! ! – Jaka choroba ma bardziej przykry przebieg niż syfilis? – Syfilis, z którego musisz wytłumaczyć się żonie. ! ! ! Izba porodowa, radosny słoneczny ranek, pod oknami grupki mężczyzn z obowiązkowymi kwiatkami w rękach. Oddychają świeżym powietrzem i wykrzykują żonom stojącym w oknach: – Oluniu, ja ciebie kocham!!! – Monisiu, pokaż! – Kasieńko, do kogo podobny?! – Małgosiu, chłopak czy dziewczynka? Nagle dziki krzyk: – Wiecha!!! Wszyscy cichną i wymieniają spojrzenia. Stoi chłopek w ubraniu roboczym, w gumofilcach i wrzeszczy: – Wiecha!!! Świniom witaminy dzisiaj podawać?! ! ! ! Mała dziewczynka wstaje rano z łóżka, idzie do kuchni, a tam jakiś facet robi kawę. – Czy ty jesteś może mój nowy baby-sitter? – pyta mała. – Nie. Ja jestem twój nowy mother-fucker. ! ! ! Mama do syneczka: – Zbierz dziesięć nakrętek od coca-coli, piętnaście paczek po LM-ach, 3 opakowania od czekolady, puste butelki i plastikowe kubeczki. I w ogóle weź ty, k*rwa, posprzątaj w tym pokoju! ! ! ! Nie taka straszna matka, jak ją rysują pierwszoklasiści.
1
41
2 33
13
27
KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
40
47
Wchodzi chłopak do żeńskiego akademika: – A ty do kogo, młody człowieku? – pyta portierka. – A którą by mi pani dzisiaj poleciła?
1) szyszka w Warce, 2) na dachu sklepiku, 3) ciepły na mrozie nie ostygnie, zimnego i upał nie rozgrzeje, 4) restauracja bez kelnerów, 5) dur, nie mol, 6) w magazynie jest coś na nim, 7) czy mu drzew nie żal?, 8) ziemia z lnem, 9) o chmurze niedużej, 10) szatan go zbawi, 11) prosty w wykonaniu siostry, 12) napada i okrada, 13) małpa z bronią, 14) średnia buda, 15) nazwa, którą nadano, 16) fletu odmiana wypalana, 17) spojrzenie na zagadnienie, 18) zakrętka na parkiecie, 19) O wkoło, 20) czasem spuszcza się na kwintę, 21) co robi tłok w Suwałkach?, 22) legendarny statek, 23) wydrążony dla obrony, 24) pora na upiora, 25) żywemu nie przepuści, 26) parzy na plaży, 27) robi surówkę w pracy, 28) komiczna historia, 29) mowa podwórkowa, 30) podnoszony w złości, 31) produkuje krew z kości, 32) czekał na starcie, a potem zniknął, 33) zawraca głowę, 34) co ma Ala ze srebra?, 35) dyscyplina nieolimpijska, 36) ryba na bezrybiu, 37) o dywanie na ścianie, 38) wpada do sieci z min, 39) kocha swe Stany jak sen poplątany, 40) posępne ptaszysko, 41) należy mu się zupa, 42) wymowa słowa, 43) mocny w gębie, 44) mieszka w kraju przy Dunaju, 45) tam trafia rata za fiata, 46) fason jak dzwon, 47) chłód jak lód, 48) napisał operę z carem, 49) stłoczone na dalszym planie, 50) swój sroczka chwali, 51) z kilogramem na przodku, 52) dąsy kapryśnej Zochy.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
21
10 52
25
46
19
11
45
5
8
42
26
19
44 20
50 35
6 33
9
29
22
13
21
22
36
36
32
15
38
28 30
16
17 32
31
27
14
14
43
18
7
20 24
12
18,49 51
39
29
17
35
23
34
5
1
8
2
28
4
3
9
48
34
16 10
23
37
15 30
3
26
7
24
25
6
4
12
11
31
1
2
3
18 19 20
4
5
6
21 22 23 24
7
8
9 10
11 12 13 14 15 16 17
25 26 27 28 29 30
31
32 33 34 35 36
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 27/2009: „Zakazany owoc bardziej kusi”. Nagrody otrzymują: Marek Wojtasiewicz z Kielc, Stanisław Machowski z Lubania, Henryk Foniok z Kałów. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Maja Husko; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Cuda na kiju
Tygodnik „Rewia” zamieścił takie oto zdjęcie. Gdyby zamiast krzyża „ocalał” portret JPII, uznano by to zapewne za cud potwierdzający świętość Wojtyły Fot. Lucas
Czarny humor Ksiądz podczas mszy chodzi z tacą po kościele, zbiera pieniądze od parafian. Podchodzi do staruszki. Babcia długo grzebie w portfelu. Ksiądz:
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 30 (490) 24 – 30 VII 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
– Te grubsze, babciu, papierowe... Babcia: – Aa, nie... Te grubsze mam na fryzjera. – Babciu, ale Maryja nie chodziła do fryzjera. – Taaak? A Jezus nie jeździł maybachem...
iabły nie zawsze tylko na szkodę człowieka chcą działać. Bywa, że i one – uczuciem kierowane – niejednemu śmiertelnikowi życie uratować zdołały. W czasie wojny trzydziestoletniej szedł z Krotoszyna do Myśliborza pewien człowiek. Kiedy tylko na miejsce dotarł, kroki swe do miejscowej gospody skierował, by tam zamieszkać. Niestety, wkrótce mężczyznę poważna choroba zmogła, więc żeby go w niemocy okraść nie zdołano, majątek na wojnie zdobyty gospodyni powierzyć zamierzył. Wezwał tedy do siebie kobitę, by wręczyć jej worek pełen dukatów, a ta pieniędzmi należycie się zaopiekować obiecała. Lecz kiedy tylko żołnierz siły odzyskał i w świat dalej iść zamierzał, gospodyni za nic w świecie pieniędzy oddać mu nie chciała, twierdząc, że biedakowi cała sprawa w malignie przyśnić się musiała. Rozsierdzony tymi słowy wojak szablą gospodyni i jej mężowi zaczął wygrażać, krzycząc przy tym, by złodziejskie małżeństwo dukaty mu oddało. Słysząc rwetes ogromny, wnet sąsiedzi się zbiegli, ale jak łatwo można przewidzieć, po stronie ziomków swoich stanęli. Schwytawszy człeka, o napaść go oskarżyli i do więzienia kazali zamknąć.
D
DIABŁY POLSKIE (5)
Diabeł z Myśliborza Wtedy niespodziewanie żołnierza diabeł w celi odwiedził i pomoc w odzyskaniu pieniędzy obiecał, gdy tylko wojak odda mu swą duszę. Ale że ten beznadziejnie wierzącym się okazał, umrzeć wolał, niż czartowi się oddać. Diabłu jednak tak się ta męska hardość spodobała, że i tak postanowił mężczyźnie pomóc. Kiedy więc żołnierz poprosił sędziego o adwokata, zjawił się w więziennej celi
mężczyzna wzrostu słusznego, w piękny niebieski płaszcz odziany i z gęsim piórem w ręce. Wprawne oko wojaka jednak od razu dostrzegło w nim czarta, ale na oferowaną pomoc żołnierz przystał. Gdy następnego dnia sprawa w sądzie przeciw jeńcowi się toczyła, mężczyzna w płaszczu niebieskim jako świadek zdarzenia zjawił się na sali. Nie tylko zeznał, że wojak z szablą na gospodarzy nie napadł, ale że to oni oskarżonemu pieniądze zabrali i miejsce ich ukrycia bez trudu wskazał. Na te słowa oburzony gospodarz jął przed sądem krzyczeć: – To oszczerstwo okrutne, żadnych pieniędzy nie ukradłem. A jeśli inaczej jest, jako powiadam, niech mnie diabeł żywcem porwie. Długo tymi słowami nie musiał chłop czarta zachęcać, bo już po chwili znalazł się w jego ramionach i razem, z szyderczym śmiechem diabła, do samego piekła odlecieli. Niestety, gospodyni uciec zdołała, a jak wiadomo, w każdej babie prawdziwy diabeł siedzi. PAR