Dlaczego kler wspiera przestępców... I na odwrót
POBOŻNI OSZUŚCI Â Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
S PAR TRZE AB Ż SIĘ AN Â KÓ Str W! .3 ,1 7
Nr 34 (651) 30 SIERPNIA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Konserwatyści wszystkich kościołów łączą się! Próbują ratować swoje interesy w obliczu zapaści klerykalizmu i powszechnej rewolucji laickiej. Oświadczenie hierarchów nie ma nic wspólnego z apelem o pojednanie Rosjan i Polaków. To początek sojuszu wymierzonego w prawa człowieka. Â Str. 2, 26
 Str. 12
 Str. 14
ISSN 1509-460X
 Str. 21
2
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Według SLD w Ministerstwie Sprawiedliwości przed aferą Amber Gold przygotowywano nowelizację prawa, która chroniłaby organizatorów piramid finansowych – chciano im obniżyć kary! W związku z tym Sojusz domaga się dymisji min. Gowina. Minister oddał się do dyspozycji premiera. A premier? No cóż, ten ma syna, który do niedawna pracował u organizatora takiego trefnego funduszu… Polska ma nowego bohatera – Michała Tuska, syna premiera. Nie chodzi już jednak o to, że pracował dla Marcina P., szefa Amber Gold, ale o to, że rzekomo zatrzymał na gdańskim lotnisku samolot należący do swojego byłego szefa. Samolot został zatrzymany w związku z zobowiązaniami zbankrutowanej linii lotniczej OLT Express Marcina P. Robienie ze skompromitowanego młodego Tuska bohatera świadczy o tym, że specjaliści od propagandy PO ciężko pracują również w czasie wakacji. „Newsweek” ujawnił, że sieć fundacji i firm za pieniądze budżetowe dla PiS zapewnia prezesowi Kaczyńskiemu i jego najbliższym ludziom życie na luksusowym poziomie. Sam Jarosław korzysta stale z pracy 4 ochroniarzy z najwyższej półki. Sądziliśmy dotąd, że polityka i silna ochrona są potrzebne Kaczyńskiemu dla zaspokajania jego rozbuchanego ego. Okazuje się, że nie tylko ego i nie tylko jego. Tak zwane pojednanie między Cerkwią prawosławną a Kościołem katolickim nie było w smak prawdziwym Polakom katolikom. Przed Zamkiem Królewskim, kiedy Cyryl I i abp Michalik podpisywali pojednanie między narodami, zwolennicy „Gazety Polskiej” i „Telewizji Trwam” zorganizowali krzykliwy protest. Niektórzy trzymali transparenty: „Fałszywe pojednanie ma przykryć sowieckie zbrodnie NKWD i KGB na Polsce i Polakach”. To ostateczny dowód na powstanie nowego, smoleńskiego Kościoła! Andrzej Pałys – były poseł PSL, a obecnie szef Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Kielcach (wcześniej skazany za prowadzenie auta po pijanemu) – został nagrany, gdy namawiał przedsiębiorców do omijania prawa dotyczącego ochrony środowiska (sic!). Teraz twierdzi, że niczego nie pamięta. Wcześniej Pałys – jeszcze jako poseł – bełkotliwie przemawiał do kamery... Ot, i wiadomo, skąd krótka pamięć! Polski budżet traci 85 mln zł miesięcznie (sic!) na imporcie białoruskiego paliwa sprzedawanego w Polsce bez podatku VAT. „Puls Biznesu” donosi, że ABW od dawna prowadzi śledztwo w tej sprawie. I ma nawet „mocne dowody” przeciwko niektórym firmom. Z uwagi na tempo działania polskiego wymiaru sprawiedliwości za jakieś 5 lat można oczekiwać zahamowania przestępczego procederu. Samorządowe Kolegium Odwoławcze nakazało Hannie Gronkiewicz-Waltz ujawnić, za jakie ekspertyzy prawne i dla kogo wydaje rocznie 2 mln zł. Zamówienia na ekspertyzy płyną aż do 38 kancelarii w sytuacji, w której miasto ma 74-osobowe biuro prawne i 194 radców na etatach. Kiedyś Hanna, sama prawniczka, twierdziła, że konsultuje wszystko z Duchem Świętym. To ona w ogóle nie ma swojego zdania?! W Rosji trzy prowokacyjnie modlące się w cerkwi dziewczyny dostały 2 lata łagru. Polski Katoland zawył na takie sądowe prześladowanie. Tymczasem w naszym Kodeksie karnym istnieje identyczna kara (m.in. pozbawienie wolności) za obrazę tzw. uczuć religijnych. Kiedy Ruch Palikota chciał ten idiotyzm usunąć z kodeksu, wszystkie pozostałe partie (z wyjątkiem SLD) protestowały z wielkim krzykiem. Todd Akin, ultrakonserwatysta ze stanu Missouri i kandydat republikanów do Senatu, w telewizyjnym wywiadzie popisał się stanem swego umysłu. Akin jest zdeklarowanym przeciwnikiem aborcji nawet w przypadku kazirodztwa lub gwałtu. Zapytany, skąd wytrzasnął takie poglądy, odpowiedział: „Ciąża w wyniku gwałtu jest naprawdę rzadka. Jeśli jest to gwałt we właściwym sensie tego słowa, kobiecy organizm ma sposoby, żeby to jakoś zablokować”. Zapewne podobne sposoby blokują szare komórki Akina. Krewny pisarki Margaret Mitchell, autorki „Przeminęło z wiatrem”, sprezentował Kościołowi papieskiemu w USA miliony dolarów oraz intratne prawa autorskie do książki i wszystkiego, co się z nią łączy. Jak widać, takich, co to umysł przeminął im z wiatrem (wiekiem?), nie brakuje także za oceanem. W Zambii, kraju afrykańskim, katolicki episkopat opowiedział się przeciwko umieszczeniu w konstytucji zapisu o tym, że jest to „naród chrześcijański”. Biskupi uważają, że nie wolno łamać zasady rozdziału Kościoła i państwa. Być może istnieją więc na świecie wierzący w Ewangelię biskupi katoliccy, tylko dlaczego oni żyją w dalekiej Zambii?! Lekarze z Dominikany odmówili ciężarnej 16-latce chemioterapii z powodu jej ciąży. Matka nastolatki wraz z córką prosiły o aborcję, ponieważ chora na białaczkę dziewczyna bez natychmiastowego leczenia nie przeżyłaby do porodu. Lekarze odmówili, tłumacząc się surowymi przepisami. W efekcie 16-latka poroniła, a niedługo później zmarła. Jej śmierć ponownie wzbudziła dyskusję nad dopuszczalnością aborcji w szczególnych przypadkach. Na Dominikanie „prawo do życia jest niezbywalne od momentu poczęcia do śmierci”. Także śmierci matki…
Cyryl i metody W
ubiegłym tygodniu oglądaliśmy serial pt. „Kościoły katolicki i prawosławny doprowadzą do pojednania polsko-rosyjskiego”. Media i politycy chwalili mądrość i odwagę hierarchów. Czy mają oni jednak legitymację do zarządzania procesami społecznymi? W pluralistycznych społeczeństwach misja naprawy relacji między narodami leży w rękach świeckich organizacji przy wsparciu polityków. W Polsce i Rosji mamy wiele obywatelskich zrzeszeń, klubów czy fundacji, które mogą i chcą się podjąć odbudowy naszych wzajemnych stosunków. Nie jest to w smak Kościołom. Dla ich hierarchii oznacza to bowiem utratę części władzy i pieniędzy. Tym bardziej teraz, gdy w Polsce i w Rosji postępuje deklerykalizacja. Świadczy o tym niemal zerowe zainteresowanie przeciętnych Rosjan wyżej wymienionym oświadczeniem. Nie zajmowały się nim także tamtejsze elity. Podniecenie zapanowało za to wśród polskich i rosyjskich polityków. Ci trzęsą się o swoje stołki, które duchowni – łaskawie, choć nie za darmo – przytrzymują im pod tyłkami. Zagrożeni utratą wpływów hierarchowie obu Kościołów usilnie szukali jakiegoś ratunku, chcieli antyklerykałom wytrącić broń z dłoni. Potrzebowali ważnego wydarzenia wskazującego na ich siłę, dobrą wolę i polityczne znaczenie. Skoro prowadzą oni proces pojednania między całymi narodami, to czyż można ograniczać im przywileje i zabierać takim dobroczyńcom dotacje? Realizują przecież ważną państwową misję... Kto krytykuje biskupów, krytykuje państwo! Tymczasem relacje pomiędzy naszymi słowiańskimi narodami i państwami naprawdę są w dramatycznym stanie. Jeszcze nie tak dawno inteligencja rosyjska uczyła się polskiego, aby czytać wydawane nad Wisłą czasopisma kulturalne, filozoficzne i socjologiczne. Byliśmy dla niej oknem na świat. Nasi matematycy i fizycy czytali z kolei publikacje rosyjskie. Współpracowały ze sobą uniwersytety. To wszystko posypało się po 1992 roku. Polskie gazety i książki zniknęły z rosyjskich księgarni. Zamarła wymiana naukowa i kulturalna. Szef moskiewskiego Centrum Rosyjsko-Polskiego Dialogu i Współpracy żalił się niedawno, że przez ponad rok bezowocnie szukał wśród rosyjskich młodych politologów kogoś, kto mówi po polsku. Obydwa rządy w 2010 roku doszły do wniosku, że trzeba temu zaradzić. I stąd w budżetach Rosji i Polski pojawiły się nowe rubryki: fundusze stypendialne, programy wymiany młodzieży i artystów. Kto pierwszy po obu stronach granicy ustawił się w kolejce po rządowe granty? Instytucje kościelne. W pierwszych konkursach wypadły one słabo. Lepsze okazały się świeckie zrzeszenia. Po podpisaniu oświadczenia duchowni obydwu Kościołów dali do zrozumienia, że musi się to zmienić. Marcin Przeciszewski, szef KAI, tłumaczył, że są ku temu silne podstawy. Jego zdaniem polskie organizacje katolickie mogą z powodzeniem pomóc prawosławnym zrzeszeniom. Dysponują bowiem wiedzą i doświadczeniem w pracy z wychowankami, brakuje im jednak głębszego podłoża teologicznego. Pomogą w tym działacze prawosławni, którzy w studiach nad uzasadnieniem podstaw wiary są bardzo zaawansowani. Za tę indoktrynację religijną kosztem świeckich zrzeszeń zapłacimy my wszyscy, czyli budżet. Wspólne oświadczenie jest także elementem kontrofensywy ideologicznej religijnych konserwatystów. Zawiera bowiem tezy o zagrożeniu cywilizacji przez laicyzm, sekularyzację i liberalizm. Mowa jest o dyktaturze praw człowieka, która zastępuje religijne fundamenty. Czy to przypadek, że w taki sam sposób współczesność opisali zebrani 15 sierpnia w stolicy Arabii Saudyjskiej przywódcy wszystkich liczący
się nurtów islamu? Zdaniem wszelkich szamanów światu potrzeba religijnej odnowy, i nic dziwnego, bo ich interesy podupadają. Dyplomaci państw muzułmańskich mówią nawet o możliwości przeprowadzenia na forum międzynarodowych organizacji wspólnej islamsko-katolicko-prawosławnej akcji wymierzonej w prawa kobiet i mniejszości seksualne. W tekście apelu znajdziemy liczne wątki globalne. Można je streścić następująco: aby zmienić kierunek, w jakim zmierza Europa i świat, musimy mówić jednym głosem. Jednością złamiemy lewicę i liberałów. Prawa człowieka nie mogą być podstawą działania państw. Oświadczenie obu Kościołów nie jest w żadnym razie apelem o pojednanie narodów – do których należą przecież także ateiści, agnostycy i innowiercy – lecz raczej deklaracją współpracy rzymskiego katolicyzmu i prawosławia. Ten sojusz jest wymierzony we wszystkich przeciwników politycznych i światopoglądowych. Porozumienie pod dwoma krzyżami wyklucza wszystkich inaczej myślących i inaczej wierzących. Podobnie jak przywoływanie modlitwy „Ojcze nasz” czy inne bardzo religijne w swoim charakterze fragmenty, na przykład te o „kształtowaniu naszych społeczeństw w oparciu o tradycyjne wartości chrześcijańskie”, o obronie „prawa do obecności religii w życiu publicznym” i „Dekalogu jako podstawie zasad moralnych”, o niezgodzie na „aborcję, eutanazję, związki osób jednej płci, które usiłuje się przedstawić jako jedną z form małżeństwa”. Albo zdanie: „Uważamy, że ciężkim grzechem przeciw życiu i hańbą współczesnej cywilizacji jest nie tylko terroryzm i konflikty zbrojne, ale także aborcja i eutanazja”. Oprócz scenariusza i reżyserii kontrowersje wzbudzają też sami aktorzy. Arcybiskup Michalik (dlaczego nie prymas?) to arogancki beton, wielokrotnie skompromitowany i działający wbrew prawu (chronił księdza pedofila z Dukli; niszczył policjanta, który ośmielił się dać mu mandat). I osoba Cyryla – zakładnika polityki Putina, który na handlu ropą, krewetkami i papierosami zarobił prywatnie 4 miliardy dolarów, korzystając ze zwolnień celnych dla Cerkwi. Przywódcy religijni zdają sobie sprawę, że świat po kryzysie 2008 roku będzie inny. Zmienia się definicja państwa i jego zadań. W wielu krajach na pierwsze miejsce wysuwa się troska władzy o równość. A z tym duchowni się nie pogodzą. Wiedzą, że oznacza to kres ich propagandy. Kościoły bazują na nierówności, na dzieleniu ludzi na dobrych i złych, wiernych i niewiernych, zbawionych i potępionych. Kler obiecuje niebo po śmierci, a narody chcą poprawy swojego losu tu i teraz. A równość to przecież także brak zgody na dyskryminację ze względu na płeć, rasę i orientację seksualną. W tym duchu społeczeństwa wyzwalają się spod presji organizacji religijnych. Dzisiaj Europa szuka swojego modelu. Zwycięstwo socjalistów we Francji i dobre notowania lewicy w Niemczech wskazują, że Unia obierze kierunek ku przyszłości. Tego biskupi boją się bardziej niż piekielnego ognia. I właśnie w takiej perspektywie należy patrzeć na ich wspólne oświadczenie. Jest to odsłona ideologicznej wojny o przyszłość świata, a zwłaszcza Europy. Wojny, którą nam – jej obywatelom – wydali przywódcy religijni. Kreują się na reprezentantów i obrońców naszych praw. Chcą władzy i przywilejów. Nie mają jednak zamiaru tłumaczyć się z wcześniejszych zbrodni. Nie chcą przepraszać. Nie staną do otwartej rywalizacji. Wolą, aby państwa ich uwiarygodniały i osłaniały. Tak postępuje jednak tylko ten, kto wie, że nie ma społecznego poparcia lub je traci. Rewolucji laickiej i ekonomicznej nikt i nic już bowiem nie zatrzyma. JONASZ
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
P
owszechnie od niedawna znany prezes Marcin P. (28 l.) był m.in. hojnym sponsorem dominikanów administrujących w Gdańsku parafią św. Mikołaja. Zbliżył się do nich za pośrednictwem o. Jacka Krzysztofowicza sprawującego w klasztorze funkcję kierownika Dominikańskiego Ośrodka Pomocy Psychologicznej i Duchowej oraz opiekuna Grupy Medytacji Chrześcijańskiej. To właśnie jemu złożył ofertę uiszczenia pierwszej raty w wysokości 100 tys. zł, żeby dać upust przepełniającej go radości. „Byłem świeżo po wyroku za Multikasy. Postanowiliśmy z Kasią (żona – dop. red.), że to będzie nasze dziękczynienie za niski wyrok, bo przecież wszystko rozeszło się po kościach” – wspominał oszust na łamach „Gazety Wyborczej”, gdy pękały już fundamenty piramidy finansowej Amber Gold. Wszystkie późniejsze darowizny na rzecz zakonników podsumował na „przeszło milion złotych”. Używając sformułowania „przeszło milion”, prezes P. w zasadzie nie minął się z prawdą. Nasz informator z gdańskiej skarbówki uściśla, że dominikanie dostali od niego co najmniej 3 mln zł, bardzo skrupulatnie odpisane sobie przez pana Marcina od podatku. Multikasy (sieć punktów kasowych pośredniczących w przyjmowaniu opłat za energię elektryczną, czynsz, abonament telefoniczny itp.) stanowiły jego pierwszy przekręt. Stosunkowo drobny, bo wtedy sprzeniewierzył raptem 174 tys. zł, za co zainkasował rok i 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sąd nałożył nań również obowiązek zadośćuczynienia ponad 300 pokrzywdzonym, którzy musieli dwukrotnie regulować należności, ponieważ ich wpłaty nie trafiły do adresatów. Wyrównał straty pięciu osobom. W sumie 4 tys. zł z drobnymi. Reszta łupu poszła na „dziękczynienie”... Wyjaśnijmy w tym miejscu, że istnieją dwa rodzaje „kościelnych” darowizn uprawniających sponsora do ulg podatkowych: na cele kultu religijnego, czyli na przykład na budowę obiektu sakralnego, remont ołtarza itp. (te są limitowane, bo od podstawy opodatkowania można odpisać maksimum 6 proc. dochodu rocznego u osób fizycznych i 10 proc. w przypadku osób prawnych), i na działalność charytatywno-opiekuńczą (tu można teoretycznie dać, ile dusza zapragnie, oraz odpisać w całości od dochodu przed opodatkowaniem). Żeby skorzystać z ulgi, podatnik musi (niezależnie od wybranego celu) dysponować dowodem wpłaty na rachunek bankowy, zaś w przypadku „charytatywno-opiekuńczym” – uzyskać dodatkowo od kościelnej osoby prawnej (najpóźniej po upływie 2 lat od daty przelewu) sprawozdanie o sposobie wykorzystania środków. W nieodległej przeszłości nagminnie stosowano proceder wystawiania przez instytucje kościelne potwierdzeń fikcyjnych darowizn za inkasowane
przez duchownego pod stołem 10–15 proc. ich wartości. Gdy urzędy skarbowe zaczęły bardziej stanowczo domagać się precyzyjnych rozliczeń i nie kupowały już tłumaczeń księdza, że poszedł na dworzec i rozdał pieniądze bezdomnym, ludzie mający smykałkę do lewych interesów wymyślili nową metodę. „Duże pieniądze prane są teraz przez zakony mające swoje placówki bądź misjonarzy w krajach Trzeciego Świata. Żaden urząd nie jest w stanie sprawdzić takich wy-
GORĄCY TEMAT portalu „Rzeczpospolitej”, gdzie firma P. wciąż jeszcze honorowana jest mianem „partnera serwisu”. ~ ~ ~ Konszachty szemranych biznesmenów, występnych urzędników i sprzedajnych polityków z Kościołem nie są żadną nowością. Dla ilustracji: ~ Generał zakonu paulinów o. Izydor Matuszewski udzielił Marioli K., żonie Artura K., bossa śląskiej mafii paliwowej, nieoprocentowanej pożyczki w kwocie 2,5
w Polsce, ale na przeszkodzie stanęło aresztowanie. Mnisi nie komentowali tych rewelacji; ~ Wśród „bohaterów” łódzkiej afery łapówkarskiej bardzo głośniej przed kilkoma laty (sprawa Lecha M., kawalera Złotego Krzyża Archidiecezji Łódzkiej i szefa Izby Skarbowej podejrzanego o przyjęcie 178 tys. zł oraz zatajenie majątku) znalazł się także ks. Piotr T. – umocowany w kurii jak mało kto pieszczoch polityków (przyjaciel
Litania oszustów datków, więc nawet nie żądają dokładnych sprawozdań” – wytłumaczył nam przed rokiem urzędnik skarbówki (por. „Darmo...zjady” – „FiM” 10/2011). Jak dominikanie wykorzystali pieniądze od P.? Zarówno o. Krzysztofowicz, jak i przeor klasztoru
mln zł, żeby miała z czego zapłacić kaucję (2 mln zł) pozwalającą mężowi wyjść z aresztu. Był oskarżony o współudział w „wypraniu” prawie 200 mln zł i w wyłudzeniach podatkowych na sumę 280 mln zł. W oświadczeniu o pochodzeniu
Afera Amber Gold wykazała, że za rozgrzeszenie trzeba słono zapłacić. Jednak nie poszkodowanym ani wymiarowi sprawiedliwości, ale Kościołowi. o. Michał Mitka (sprawujący również funkcję proboszcza u św. Mikołaja) stanowczo odmówili wypowiedzi w tej sprawie. Upadek pana Marcina dotknął ludzi, którzy powierzyli mu swoje oszczędności, ale kto wie, czy nie jeszcze bardziej gazety, bo za te pieniądze kupował reklamy. Portal Wirtualnemedia.pl ujawnił, że tylko w pierwszym półroczu 2012 r. Amber Gold wydał na swoje reklamy prasowe 11,9 mln zł (nie licząc nakładów na linię lotniczą OLT Express). Najwięcej zainkasowały „Rzeczpospolita” (2,9 mln zł) oraz „Gazeta Wyborcza” (2,6 mln zł), a ostatnie reklamy publikowano nawet w lipcu, gdy znane już były mechanizmy działania spółki. Nie wiemy, ile kosztowały wcześniejsze anonse oraz ilu ciułaczy się na nie nabrało. Oto przykładowe komunikaty zamieszczone w „Rzepie”: ~ „Złoto ponownie na trendzie wzrostowym. Lokaty Amber Gold coraz bardziej atrakcyjne” (4 listopada 2011 r.); ~ „Na rynkach finansowych panika, tymczasem klienci Amber Gold osiągają wyjątkowe zyski”. I dalej: „Posiadacze lokat w złoto Amber Gold już aktualnie osiągają wyjątkowe zyski, a w najbliższym czasie w przypadku utrzymania się tak dynamicznych wzrostów cen złota będą one jeszcze większe” (11 sierpnia 2011 r.). ~ „Aby efektywnie pomnażać swoje oszczędności, można kupować złoto samodzielnie, licząc na jego odsprzedaż w późniejszym czasie, po atrakcyjnym kursie (...). Atrakcyjną alternatywą jest Lokata w złoto Wyższy Zysk oferowana przez Amber Gold” (12 maja 2011 r.). Kilkanaście podobnych ogłoszeń można znaleźć na internetowym
pieniędzy skierowanym do sądu generał tłumaczył, że pożyczki udzielono, bo „pan Artur jest powszechnie znany jako człowiek szczególnie zaangażowany w działalność charytatywną i społeczną, w której cechowała go wielkoduszność i hojność”.
obecnej pani wojewody łódzkiej), wysokiej rangi urzędników, artystów, najbogatszych biznesmenów... Widywano go także z groźnymi gangsterami. Twierdził, że te wszystkie znajomości są z czasów „dzieciństwa i wspólnych zabaw na podwórku”. Lech M. został zwolniony z aresztu, gdy poręczył za niego (na życzenie ówczesnego metropolity abp. Władysława Ziółka) proboszcz parafii katedralnej ks. Ireneusz Kulesza. Nie doczekał procesu, bowiem popełnił samobójstwo. Księdza Piotra skazano na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata za pośrednictwo w przekazywaniu łapówek, a obecnie jest już kanonikiem i proboszczem jednej z najbardziej dochodowych parafii w mieście;
Przeor Mitka w towarzystwie abp. Głódzia
– Mariola oczywiście miała pieniądze na kaucję, ale obawiała się, i słusznie, że prokuratura je przejmie na poczet grzywny – tłumaczy policjant zajmujący się „operacyjnie” rodziną K. – Ojciec generał nie pożyczyłby tej kobiecie nawet tysiąca złotych, a cóż dopiero mówić o milionach! Ta forsa została normalnie wyprana – potwierdził nam wówczas paulin znający wszystkie zakamarki Jasnej Góry (17 lat stażu w zakonie). W toku procesu „pana Artura” wyszło na jaw, że przekazał paulinom w formie darowizny 500 tys. zł, za co mieli mu załatwić przedstawicielstwo szwedzkiego koncernu
~ Biznesmen Józef Sz. z Tarnowa, będąc jeszcze senatorem V kadencji (2001–2005) i wiceprzewodniczącym Koła Senatorskiego Ligi Polskich Rodzin, urządził sobie pralnię brudnych pieniędzy w miejscowym Zgromadzeniu Zakonnym Księży Filipinów, czyniąc jej kierownikiem księdza Pawła P., wiceprezesa stowarzyszenia Oratorium św. Filipa Neri. Proceder był prosty jak konstrukcja cepa: na kościelne konto wpływały „darowizny” (kwoty dochodzące jednorazowo do 154 tys. zł; w sumie 4 mln 551 tys. 450 zł), które po 2, 3 dniach były wypłacane i znikały. Śledczy nie mieli cienia wątpliwości, że pieniądze (uszczuplone
3
o rutynowy 10-procentowy „podatek”) wracały do senatora, ale ponieważ on sam poszedł w zaparte („Dałem, dostałem pokwitowanie i guzik mnie obchodzi, na co księża je wydali”), a ks. Paweł stanowczo zaprzeczał, jakoby zwracał „darczyńcom” umówioną część, oskarżyli mnicha o kradzież. Dopiero gdy sąd go uniewinnił, prokuratura poszła po rozum do głowy i postawiła zarzuty prania. Oskarżeni natychmiast zmiękli i już na pierwszej rozprawie wyrazili chęć dobrowolnego poddania się karze bez przeprowadzenia procesu. Były senator i kapłan dostali solidarnie po dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć, przy czym temu pierwszemu obok obowiązku spłaty należności podatkowych wymierzono dodatkowo 800 tys. zł grzywny, a ks. Pawłowi P. – 20 tys. zł. Zaprezentowane przypadki to jedynie wierzchołek góry lodowej. Żeby wyobrazić sobie jej rzeczywiste gabaryty, należy też pamiętać o innych faktach: ~ Władze kościelne rzekomo nie miały bladego pojęcia o słynnej aferze wydawnictwa archidiecezji gdańskiej „Stella Maris” (ks. kanonik Zbigniew B. cieszący się wśród kolegów pseudonimem „Zbychu załatw kasę” załatwiał fikcyjne faktury dla lokalnych przedsiębiorców za 3-procentową prowizję), ale obficie czerpały z niej korzyści; ~ Największy darczyńca archidiecezji katowickiej multimilioner Jacek D. wprowadził do Komisji Majątkowej swoją podwładną Małgorzatę B., a obecnie zasiada wraz z całą najbliższą rodziną na ławie oskarżonych za wyłudzenia praw do pierwokupu gruntów oddanych Kościołowi przez komisję; ~ Ekipa 10 salezjanów pobiła rekord, bo działając w tzw. zorganizowanej grupie przestępczej, zdołała wyłudzić z banku ponad 418 mln zł pożyczek udzielanych na podstawie sfałszowanych dokumentów (126 nakłonionych parafian brało kredyty na swoje nazwisko); ~ Hierarchowie kościelni składali za aferzystów poręczenia (abstrahując od przypadków wstawiennictwa za podwładnymi podejrzanymi o gwałty, pedofilię, „zabójstwa szosowe” w pijanym widzie, oszustwa, etc.). Oto biskup katowicki poręczył za Jerzego H., byłego szefa tamtejszej Prokuratury Apelacyjnej, skazanego w marcu br. na 8 lat więzienia za wyłudzenie od kilkudziesięciu śląskich firm ponad 1,7 mln zł; metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga wstawiał się za aresztowanym pod zarzutem korupcji (m.in. ustawianie przetargów) byłym dyrektorem szczecińskiego ZUS Tadeuszem D., natomiast banalny proboszcz ks. Włodzimierz Sęk z Psar (diecezja sosnowiecka) – za Michałem D., elektronikiem mafii samochodowej produkującym akcesoria do kradzieży luksusowych pojazdów. I wielu, wielu innych... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Zabawa w doktora W tym roku mija 35 lat, odkąd w Ameryce sprzedali pierwszy test ciążowy. Dawno, dawno temu sikało się na ziarna pszenicy i jęczmienia. Kiełkujący jęczmień zwiastował syna, a kiełkująca pszenica – wiadomo. Prowadzono też wnikliwe obserwacje moczu zapłodnionej szczęściary, ale szczegóły są obrzydliwe, więc nie będę pisać. Dopiero na początku XX wieku na poważnie zajęto się hormonami. Tyle że niepewne poczęcia panie musiały zapakować swoją urynę i iść do szpitala w celu sprawdzenia, czy plemniki trafiły gdzie trzeba. Przełom nastąpił w 1977 roku. Wtedy Amerykanie wyprodukowali domowe testy. Był to wynalazek godny pigułki antykoncepcyjnej. Dawał wolność wyboru. Kobieta mogła sama sprawdzić, czy zaszła, czy nie zaszła. A potem zdecydować, co z tym „fantem” zrobić. Kiedy testy przyjechały do nas? Tak, tak, dużo później, bo na początku lat 90. Teraz mamy już testy i wszystko, co antykoncepcyjne: gumki, globulki, pigułki – takie zwykłe i „po”. Za to w praktyce…
W
Ostatnio słyszeliśmy, że w Maszewie (woj. zachodniopomorskie) panie farmaceutki nie sprzedają środków antykoncepcyjnych. Bo tak. „Ze względów etycznych” – taką wywiesiły kartkę. Ruch Kobiet złożył skargę do Wojewódzkiego Inspektoratu Farmaceutycznego i Izby Aptekarskiej. Odpowiedź to szczyt kunsztu oratorskiego, wskazówka dla polityków wszelkiej maści. Jak powiedzieć, żeby nie powiedzieć: „Apteki ogólnodostępne są zobowiązane do posiadania produktów leczniczych i wyrobów medycznych w ilości i asortymencie niezbędnym do zaspokojenia potrzeb miejscowej ludności”… Pięknie. Farmaceuta może się wypiąć na klienta czy nie może? Nie wiadomo. Apteki robią za konfesjonały i bronią żyć napoczętych. A „bezbożny” lud i tak zrobi swoje! Ostatnio czytałam o aborcji farmakologicznej. Coraz popularniejszej. Także u nas. Są kraje, gdzie śmierć niemal co drugiej młodej kobiety to efekt źle przeprowadzonej „skrobanki”. Stąd pomysł domowej aborcji za pomocą leków. Wprowadzonej w latach 90. ubiegłego wieku, a popieranej
tle afery Amber Gold słychać pokrzykiwania duchów przeszłości, zdawało się, że dawno już unieszkodliwionych osikowym kołkiem zdrowego rozsądku. O skandalu napisano już wszystko, może z wyjątkiem tego, że był on możliwy dzięki skrzyżowaniu chciwości mediów biorących reklamy z podejrzanych źródeł (patrz. str. 3), pazerności klientów firmy oraz nieudolności systemu sprawiedliwości, który nie potrafi odróżnić przedsiębiorcy od pospolitego oszusta, i to wielokrotnego recydywisty. To ostatnie wynika może z ogólnopolskiego kultu tzw. ludzi przedsiębiorczych, który najwyraźniej udzielił się także prokuratorom i sądom. Znane są przypadki zasądzania większych odszkodowań dla kogoś tylko dlatego, że jest „znany i zamożny”. Aferę próbowali wykorzystać do swoich celów wyznawcy religii wolnorynkowej, która po ostatnich kryzysach wydawała się już trwale przeniesiona do lamusa historii. W jakimś TVN-ie czy innym Polsacie słuchałem pokrętnych wywodów reprezentanta Centrum im. Adama Smitha, które grupuje najbardziej hałaśliwych proroków fundamentalizmu rynkowego. Z trudnych do pojęcia powodów uważa się ich za ekspertów gospodarczych i namiętnie zaprasza do mediów. Elokwentny młodzian dowodził, że afera Amber Gold była możliwa, bo… państwo zanadto miesza się do wszystkiego. I dlatego nie starcza mu czasu na wykrywanie prawdziwych przestępstw. Mówić podobne głupstewka to tak, jakby twierdzić, że nie byłoby w Polsce zabójstw, gdyby policjanci – zamiast ścigać złodziei – skupili się wyłącznie na mordercach. Dziennikarz rozmawiający z „ekspertem” słuchał jego wywodów z całą powagą. Zatem nawet problem wynikający
przez ONZ i WHO. Polega na tym, że kobieta – do 9 tygodnia ciąży – przyjmuje dwie tabletki poronne (np. „Mifepristonem” i „Mizoprostolem”). Te leki w większości europejskich państw podaje się legalnie, na życzenie. Najbardziej poszkodowanym „siostrom” z Trzeciego Świata (Uganda, Afganistan, Zimbabwe, Irak, Iran… i Polska właśnie!) pomaga organizacja „Women on Wawes”. „Wspieramy legalną i bezpieczną aborcję. Jeśli mieszkasz w kraju, gdzie kobieta nie ma dostępu do bezpiecznej aborcji, najlepiej i najbezpieczniej jest wykonać ją samodzielnie” – przeczytamy na ich stronie „www”. Potem wystarczy wypełnić krótką ankietę, wpłacić pieniądze na konto organizacji (ale jak ktoś nie ma, też przejdzie) i czekać na dyskretnie opakowaną przesyłkę. Efekt? Poronienie, które niczym nie różni się od naturalnego, często występującego na początku ciąży. Nawet jeśli zażywająca medykamenty trafi do szpitala, bo coś pójdzie nie tak (bardzo rzadko), lekarz nie pozna, że jest „bezbożnicą”, ale raczej bidulką, której przytrafiło się wielkie nieszczęście. Wiadomo, że Polki to robią. Nie wiadomo, jak często. Aborcja farmakologiczna to nowy sposób na obejście i tak nieistniejących przepisów. Organizacja nie ujawnia, ile spośród „ocalonych” to nasze rodaczki. JUSTYNA CIEŚLAK
z nadmiernej bierności państwa, może zostać uznany – przy odpowiedniej dozie pokrętności – za dowód jego nadaktywności. I media takie wyjaśnienie – będące raczej ściemnianiem – kupują. Smutne jest to, że szkodliwe ideologie (niemal wszędzie na świecie już przebrzmiałe), takie jak katolicki klerykalizm czy fundamentalizm rynkowy, w Polsce ciągle próbują podnosić głowę. Media, zamiast „łeb uciąć hydrze”, nie tylko słabo im przeciwdziałają, ale jeszcze dają się używać do ich rozpowszechniania. Płacimy za to wszyscy straszną cenę. Nie chodzi tylko o pieniądze wypłacone na Kościół, tj. niewydane na cele społeczne, ale przede wszystkim o potworne straty w ludziach. Nie wyrażają się one wprost w zgonach, ale w społecznych zaniedbaniach, masowej emigracji, wadliwych, bo wynikających z niewiedzy, decyzjach życiowych, wyzysku, degradacji i marginalizacji milionów ludzi. Oto przykład z ostatnich dni. Fundamentalistyczny kult wzrostu gospodarczego sprawia, że naprawdę ważne sprawy i cele są ignorowane. GUS podał, że płace realne (czyli obliczone po odjęciu inflacji) zmalały w ostatnim roku o 1,5 procent. A w przypadku ludzi biednych, czyli wydających największy odsetek na mieszkania i jedzenie – znacznie więcej, bo te dwie pozycje w budżetach domowych zdrożały najbardziej. Taka jest prawda o „zielonej wyspie wzrostu”, który jest konsumowany przez niewielką mniejszość społeczeństwa. Ludzie żyjący z pensji obchodzą się smakiem i myślą, że tylko oni mają pecha. Gdyby rząd nie składał się z fundamentalistów, to potrafiłby takim zjawiskom przeciwdziałać, co nie jest wcale trudne. Jednak nie dostrzega tego – zaślepiony fałszywymi priorytetami i chybionymi ocenami. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Powrót upiorów
Prowincjałki 44-letnia właścicielka bmw chciała zabrać z festynu swoich znajomych – za jednym zamachem. Aby pomysł zrealizować, upchnęła w bagażniku dwoje dzieci. 12- i 14-latek zakończyli podróż w kufrze, gdy auto zatrzymała policja.
BAGAŻ DZIECIĘCY
Pani Barbara, gdańszczanka, niemal zemdlała na widok wymazanych krwią ścian pomieszczeń starego campingu w Borowie. A potem postawiła na nogi kartuską policję. Śledztwo ruszyło natychmiast i równie szybko wykazało, iż ślady na ścianach to nie krew, a czerwona farba, zaś autorzy malunków to artyści. Całość natomiast to scenografia kręconego przez nich filmu.
HORROR MALOWANY
W Białej Podlaskiej był napad. 37-latka najpierw ogłuszono, a później okradziono z biżuterii i pieniędzy. Kto? Dwie rodzone siostry i brat – tak ustalili lokalni stróże prawa.
GRUNT TO RODZINKA
Wsiadł do bmw, wyjechał na jezdnię spod domu przez zamkniętą bramę i urządził sobie pijany rajd ulicami Lubartowa. 37-letni mężczyzna, który jeszcze po zatrzymaniu przez policjantów próbował im umknąć pieszo, miał 3,7 promila. Pobił tym samym swój własny rekord, gdyż kilka dni wcześniej został złapany, kiedy prowadził to samo auto, mając „zaledwie” 2,6 promila.
NAŁOGOWY RAJDOWIEC
Do rodzinnej kłótni doszło w Jabłoni-Dąbrowie. Wściekły mąż postanowił pokazać swej ślubnej, gdzie jej miejsce. Użył w tym celu zapałek. Zanim przyjechała policja, zdążył podpalić luksusowego lexusa. Reszta dobytku ocalała. Opracowali: WZ, TI
OGNISTY ZWIĄZEK
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Wspólna deklaracja Kościoła i Cerkwi jest antyliberalna i antyeuropejska. (prof. Janusz Majcherek, socjolog i filozof)
Dobrym wzorem, który może zmniejszyć zjawisko nepotyzmu, jest wprowadzenie pełnej jawności i przejrzystości przy zatrudnianiu, wzorem państw skandynawskich, gdzie pracodawca ma obowiązek uzasadnić swoją decyzję kadrową na piśmie, wypełniając odpowiednie formularze określające ściśle kryteria wyboru pracownika. Musi wyjaśnić, czym się kierował, wybierając określonego kandydata. Taka dokumentacja bywa potem wykorzystywana w sądzie, jeśli potencjalny pracownik uważa, że padł ofiarą dyskryminacji. (Wanda Nowicka, Ruch Palikota, wicemarszałek Sejmu)
Zawsze łatwiej było współpracować ze złem. Można nawet iść tak daleko, jak pewien ksiądz, który zrzucił sutannę i pisze w pewnym tygodniku (…), odbierając dobre imię duchowieństwu i Kościołowi. (ks. Tadeusz Rydzyk)
Ubolewam, że dziś wyśmiewa się narodową mitologię, której częścią miałby być m.in. cud nad Wisłą. (bp Piotr Libera)
Fundamentalistyczny zapał do tworzenia Królestwa Bożego na ziemi drogą przymusu prawnego jest w istocie dążeniem do władzy jednego środowiska nad drugim. Jest to stanowisko nie tylko dogmatyczne, ale przez stosunek do innych ludzi także głęboko niemoralne. (prof. Czesław Sikorski, Uniwersytet Łódzki)
Jeśli naród polski odrzuci Boga, to nie będzie to już ten sam naród i w ogóle to już nie będzie naród polski. Bez wiary życie ludzkie staje się bezsensowne. Ten, kto nas pcha w niewiarę, wyraźnie dąży do tego, żebyśmy stali się istotami bezmyślnymi i niemoralnymi. Bez Boga zwykły człowiek nie znajdzie sił, by oprzeć się złu i by w ogóle rozeznać, co jest dobre, a co złe. Co będzie, gdy ludzie od wiary odejdą? Kto będzie dla nich wyrocznią? Kto pomoże im się odnaleźć? Stalin, Hitler, a może upadła piosenkarka? (prof. Piotr Jaroszyński, filozof z KUL)
Ponad dwa lata minęły od dnia, kiedy pod Smoleńskiem rozegrała się jedna z największych tragedii w dziejach Polski. W wyniku dwu tajemniczych eksplozji na pokładzie rządowego samolotu zginęło 96 przedstawicieli politycznych elit z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. (Wojciech Wencel, katolicki poeta, publicysta, krytyk literacki) Wybrali: AC, SH
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
GDY RELIGIA KRÓLUJE Hiszpańska fundacja BBVA zrobiła wśród Europejczyków i w USA badania na temat poziomu ogólnie pojętej kultury naukowej. Zadano 22 pytania na temat podstawowych praw fizyki, wiedzy naukowej i poglądów na powstanie świata. Okazuje się, że jesteśmy w Europie w ogonie w zakresie wiedzy naukowej, i to razem z dwoma innymi katolickimi społeczeństwami – Hiszpanami i Włochami. W Polsce też najmniej ludzi wierzy w ewolucję (37 proc.) i w tej dziedzinie „biją” nas tylko Amerykanie (29 proc.). Trudno się dziwić takim wynikom, skoro najważniejszym przedmiotem w polskiej edukacji jest katecheza. MaK
WISI ZA DZIECI
Jacek Żalek, poseł PO, partii ponoć demokratycznej, przyznał dziennikarzom, że marzy o monarchii nad Wisłą. Oświadczył też, że kobiety dokonujące aborcji powinny być karane jak dzieciobójczynie. Poseł ma nawet kandydata na króla. Miałby nim być obecny prezydent Bronisław Komorowski. Żalek uważa, że to byłoby rozwiązanie tańsze niż demokracja. Ciekawe, co na to kontrkandydat do tronu, Jezus Chrystus, którego od lat na króla Polski chce koronować Artur Górski z PiS. ASz
JEDNODZIETNA WIELODZIETNOŚĆ Biskup Wiktor Skworc zaleca kobietom macierzyństwo i wzorowanie się na Maryi. Problem w tym, że Maryja była nie tylko dziewicą, ale i, według Kościoła katolickiego, matką zaledwie jednego dziecka. Tymczasem Kościół nazywa posiadanie zaledwie jednej pociechy „egoizmem”. Katolickie kobiety mają więc zagwozdkę – jak zachować dziewictwo i urodzić dziecko jednocześnie? I jeszcze jak być wielodzietną i naśladować Maryję? Cóż, trzeba próbować... MaK
OFIARY AFGANISTANU Sąd w Środzie Wielkopolskiej skazał internautę na 100 zł grzywny za lżenie żołnierzy wojsk polskich biorących udział w misji w Afganistanie. Sąd za takie lżenie, a nawet „wzywanie do odpowiedzi przemocą”, uznał stwierdzenie: „A niech giną! Kazał im tam kto jechać, napaść i mordować Afgańczyków?”. O nieprawomyślnym wpisie poinformował prokuraturę zawodowy żołnierz Jacek Żebryk, który poczuł się urażony wypowiedzią internauty. Prokuratura tymczasem uznała, że aż 56 osób naruszyło kodeks w tej sprawie, zidentyfikowała większość z nich i zamierza ścigać. MaK
latach – kilkunastu, a w zeszłym roku – 10. Do historii jednak bez wątpienia przejdzie rok 2012, ponieważ do tej pory zgłosiło się… 5 (pięć!) osób. Rekrutacja potrwa do 5 września, ale w seminarium nikt, o dziwo, na cud nie liczy. Jest też plus tej posuchy – wkrótce każdy kleryk będzie tam miał dla siebie dwa pokoje. ASz
PREZENT „OD WŁADZ”
KRÓL BRONEK I
Ksiądz Stanisław D. z Barda (woj. wielkopolskie) został zawieszony w pełnieniu funkcji duchownych, ponieważ ma konkubinę i dzieci. W sprawie z pewnością jest jeszcze jakieś „drugie dno”, bo Kościół zwykle nie przejmuje się księżymi konkubinami i dziećmi. Czyżby chodziło tylko o to, że „afera” jakich setki stała się publiczna? MaK
PREZES MA DZIENNIK Wspomniana wyżej „Gazeta Polska Codziennie” ma nowego prezesa wydawcę. Tomasza Sakiewicza zastąpi Janina Goss. Zmiana kierownictwa to efekt słabej sprzedaży „GPC” (oscyluje w granicach 26 tys. egzemplarzy). Nowa pani prezes jest jedną z najbardziej zaufanych osób Jarosława Kaczyńskiego, więc (o ile to w ogóle możliwe) „GPC” będzie jeszcze bardziej propisowska. ASz
OPUCHLIZNA PiS W Kraśniku PiS tak rośnie, że aż puchnie! W ciągu kilku tygodni zwiększył liczebność aż o 500 proc. Ten cud rozmnożenia ma pewne wytłumaczenie – PiS rządzi Kraśnikiem, a większość nowo nawróconych na partię Jarosława to pracownicy miasta i jego spółek. Zatem gdzieniegdzie w Polsce, aby móc żyć godnie i spokojnie, trzeba być nie tylko katolikiem, ale na dodatek także PiS-owcem. MaK
JUŻ NIE TAKI INTERES? Łódzkie seminarium duchowne przeżywa dotkliwy kryzys. Od lat mniej więcej połowa naboru rekrutuje się spoza archidiecezji. 10–12 lat temu zgłaszało się łącznie około 20 kandydatów na księży, w ostatnich
5
NA KLĘCZKACH
Z okazji i na pamiątkę przypadającego w tym roku 700-lecia drugiej lokacji miasta Urząd Miasta Darłowo z burmistrzem na czele zasponsorował darłowskiemu kościołowi mariackiemu nowy witraż. Dar od władz został uroczyście odsłonięty i poświęcony 15 sierpnia br. Ile kosztował darłowian prezent dla kościoła, dyskretnie zapomniano się pochwalić. Nieprzypadkowo zapewne witraż ufundowany kościołowi mariackiemu przez darłowski samorząd przedstawia św. Ottona z Bambergu, który „w oparciu o zaproszenie i opiekę księcia Bolesława Krzywoustego masowo chrzcił mieszkańców Pomorza Zachodniego”. Obecnie rządzącym w Darłowie najwidoczniej przyświecają niemniejsze ambicje. AK
PIĄTEK BEZ GRILLA Proboszcz parafii pw. św. Bartłomieja w Niedzicy wezwał wszystkich właścicieli kwater prywatnych i pensjonatów w okolicach Spisza do proponowania turystom grillowania we wszystkie dni tygodnia… oprócz piątków. Dla zachowania piątkowego postu winni również zapewnić gościom odpowiedni dla wierzących dobór potraw, informować turystów o godzinach mszy w kościele oraz dopasować pracownikom pensjonatów grafik pracy tak, by umożliwić im udział w obowiązkowej niedzielnej mszy. A wszystko po to – wyjaśnia wielebny – by potem turyści i pracownicy pensjonatów nie musieli skarżyć księdzu w konfesjonale, że jedli mięso w piątek albo że całą niedzielę musieli pracować! AK
5 MINUT PAPY Okazji do świętowania w Polsce nigdy nie zabraknie. Władze Skawiny wpadły na pomysł, by uczcić rocznicę „chwili podarowanej miastu”, czyli… pięciominutowego zatrzymania się w Skawinie papamobila wiozącego Jana Pawła II do Łagiewnik. Gwoli ścisłości – jak skrupulatnie informuje na oficjalnej stronie Urząd Miasta i Gminy Skawina – dokładnie było to całe 5 minut i aż 10 sekund. 19 sierpnia 2002 roku papież
przejechał ośmioma skawińskimi ulicami – jak zmierzono – dokładnie sześć kilometrów i siedemset metrów. I punktualnie o godzinie 9.30 na wspomniane 5 minut i 10 sekund papamobil zatrzymał się na ulicy Monte Cassino (dawno przechrzczonej na Jana Pawła II), skąd jego pasażer wysunął łepek i popatrzył na nowo wybudowany skawiński kościół. Dla uczczenia dziesięciolecia tych „wiekopomnych” dla Skawiny 5 minut i 10 sekund świątobliwego zatrzymania władze miejscowości w imieniu proboszcza (sic!) zaprosiły mieszkańców do udziału we wspominkowej mszy oraz procesji pod krzyż papieski. AK
ŚWIĘTY W BIBLIOTECE Strona internetowa miejskiej biblioteki publicznej (!) w Oświęcimiu przypomina bardziej stronę parafii niż instytucji kulturalnej. Okazuje się, że w budynku placówki jest… aula pod wezwaniem świętego Wawrzyńca, „patrona bibliotekarzy”. Poza hagiograficzną notką biograficzną świętego biblioteka publikuje także odnośnik do katolickiego portalu, a nawet treści modlitw. MaK
MAMAMOBIL Przez Polskę jedzie motopielgrzymka wioząca kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w specjalnej przyczepie stylizowanej na papamobil. Obraz eskortują motocykliści w niebieskich strojach z ryngrafem maryjnym na piersiach. Pielgrzymka nie odwiedza jednak polskich cyrków i nie zmierza do grobu generała Pinocheta, lecz do Fatimy. MaK
ALLELUJA I DO PRZODU! Za kołnierz nie wylewa ksiądz Roman K., 55-letni kapłan z Hrubieszowa. Został zatrzymany, bo swoim audi A6 jechał zygzakiem po ulicach miasteczka. Jechał zygzakiem, bo miał we krwi 3 promile. Miał już zresztą na koncie sądowy zakaz
prowadzenia pojazdów oraz półroczny wyrok więzienia w zawieszeniu na 2 lata. WZ
SAKIEWKA NIEZGODY W Czechach sprawa ewentualnego zwrotu mienia kościelnego (na razie projekt utrącono w Senacie) wartego z odsetkami prawie 10 mld euro wywołała taką burzę w społeczeństwie, że stała się jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. Socjaldemokraci masowo rozklejają plakaty, na których urzędnik daje duchownemu sakiewkę pełną pieniędzy. Kościół protestuje i zapowiada polityczny kontratak na lewicę. Tyle że ma śladowe poparcie, a lewa strona zapewne i tak wygra wybory. MaK
ZABURZENIA RELIGIJNE Policja w Pakistanie zatrzymała 11-letnią dziewczynkę pod zarzutem sprofanowania Koranu. Nastolatka cierpi na zaburzenia umysłowe i nie była w stanie w tej sprawie zeznawać. Świadkowie twierdzą, że szła z torbą, w której znajdowały się kartki wyrwane z Koranu. Na szczęście policjantom udało się ocalić dziewczynkę przed ulicznym linczem. Muzułmanie zebrali się pod domem „bluźnierczyni” i grozili jej rodzinie śmiercią. Dla odreagowania wygnali także 900 miejscowych chrześcijan. Dziecku grozi kara śmierci. ASz
KOŚCIELNY SZANTAŻ Nacjonalistyczna szkocka partia SNP weszła w konflikt z Kościołem katolickim, ponieważ planuje zalegalizowanie małżeństw homoseksualnych. Katolików w Szkocji co prawda nie jest wielu, ale większość z nich to wyborcy SNP, więc partia ganiona przez kler może sporo stracić i nie przeprowadzić najważniejszych reform. Za 2 lata nacjonaliści chcą zorganizować referendum w sprawie niepodległości od Londynu, a bez głosów katolików może im się to nie udać. ASz
6
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Po stracie Jacka Kurskiego PiS dorobił się nowego polityka o psychologicznej konstrukcji walca drogowego. Tyle że ten nowy nosi spódnicę. „Wy nienawidzicie Kościoła i wszystko na niego zwalacie. Jest wyraźna atmosfera przyzwolenia na każde wolne działanie, na zabicie dziecka, na aborcję. Wasze poglądy relatywizują wszystko, dom, rodzinę, małżeństwo, panie oduczacie ról społecznych i prowadzicie do zaniku uczuć wyższych”. To nie słowa o. Rydzyka, abp. Michalika ani nawet zwykłego prawicowego pismaka. To nowy „aniołek” Jarosława Kaczyńskiego, który z katolicką miłością bliźniego wypowiada się o antyklerykałach i feministkach. Krystyna Pawłowicz, bo to jej wypowiedź, wśród zabetonowanej prawicy nie jest nowicjuszką. Siedziała przy okrągłym stole wśród solidarnościowców, wspierała Jana Olszewskiego i pracowała w biurze prasowym jego rządu. „Lwica prawicy” – tak mówią o niej koledzy. Krystyna Pawłowicz jest doktorem habilitowanym nauk prawnych, kieruje katedrą Publicznego Prawa Gospodarczego na Uniwersytecie kard. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Warszawskim. W 2011 roku dostała się do Sejmu z siedleckiej listy PiS. Wykształcona pani doktor
REKLAMA
Lwica prawicy jest, niestety, jednocześnie fanatyczką religijną i uderza w każdego o odmiennych poglądach. Ojciec Tadeusz Rydzyk od lat wykorzystuje jej tytuły uczelnianie i barwny język. Udostępnił jej łamy „Naszego Dziennika”, gdzie Pawłowicz pisze swoje felietony, a do Radia Maryja i Telewizji Trwam zaprasza ją jako eksperta najwyższych lotów. Rydzyk nie może się nachwalić jej wiedzy i narodowo-katolickich poglądów. Krystyna Pawłowicz jest zwolenniczką intronizacji Chrystusa na króla Polski i ma też silnie antyunijne poglądy. – Mam nadzieję, że Unia Europejska w końcu się rozleci. Dokonano aktu zniszczenia polskiego systemu prawnego. Polska Konstytucja jest w większości martwym aktem prawnym. Nie ma wolności gospodarczej w UE. Panuje socjalizm, czyli, jak dawniej u nas, gospodarka centralnie sterowana – mówiła w jednym z wywiadów. Jednocześnie Pawłowicz nie widzi nic złego w pozyskiwaniu środków unijnych przez Kościół, a szczególnie przez swojego mentora z Torunia: „Dotacje z UE pomagają o. Rydzykowi kształcić polską młodzież czy wydobywać energię odnawialną. Nie wiedzę powodów, dla których organizacje o. Rydzyka nie powinny brać pieniędzy z Unii. Państwo polskie już wystarczająco utrudnia rozwój mediom o. Rydzyka, czego najdobitniejszym przykładem jest nieprzyznanie miejsca na multipleksie przez KRRiT Telewizji Trwam”. Czyli Unia powinna się rozlecieć, ale zanim całkiem się rozpieprzy, niech płaci Rydzykowi na jego prywatne biznesy.
Krystyna Pawłowicz, jak na gorliwą katoliczkę przystało, jest przeciwnikiem związków partnerskich. Jej poglądy są dużo bardziej radykalne niż nawet posła Żalka z PO (tego od aptekarskiej klauzuli sumienia). Otóż niedawno Żalek wymyślił ustawę, która daje związkom partnerskim kilka udogodnień – m.in. prawo do uzyskania informacji o chorobie partnera. Jego projekt nie zakłada jednak stworzenia konkretnej instytucji zajmującej się związkami, tylko możliwość załatwienia sprawy u lekarza. Nie ma więc mowy o pełnej legalizacji związku czy wspólnego rozliczania się w skarbówce. Krystyna Pawłowicz twierdzi, że to „nie ma sensu o tyle, o ile niewiele różni się od projektów, które wcześniej składał Ruch Palikota i SLD”. Sama o związkach partnerskich mówi tak: „To taki układ, umowa pomiędzy osobami, które nie chcą zawrzeć związku małżeńskiego (a mogą, jeśli chodzi o kobietę i mężczyznę). Związek homoseksualny jest związkiem jałowym”. Idąc tym tropem, możemy swobodnie przyjąć, że księża wyprodukowani przez różnego rodzaju seminaria również są jałowi, bo bezproduktywni pod względem demograficznym. Jednak w tym aspekcie bojowniczce o dobro „prawdziwej rodziny” możemy współczuć. Pani Pawłowicz też jest jałowa. Nie ma dzieci ani męża. Aby zupełnie jałową nie być, całą swoją energię poświęca PiS-owi i Rydzykowi. Z jej kazań – pardon… wypowiedzi – dowiadujemy się, że „katolicy nie powinni głosować na PO
i prezydenta Komorowskiego”. Dlaczego? Dlatego, że „PO i Bronisław Komorowski mają problem z Kościołem. Zaczęło się od wzniecenia walki o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Pan prezydent i partia rządząca działają wbrew naukom Kościoła, opowiadając się za in vitro. Byli bliscy współpracownicy PO i pana prezydenta z KRRiT chcą zniszczyć media o. Tadeusza Rydzyka. Sam pan premier Tusk chce podciąć finansowe podstawy funkcjonowania Kościoła przez likwidację Funduszu Kościelnego i wprowadzenia odpisu od podatku na poziomie 0,3 proc. Jak widać, celem PO jest zniszczenie Kościoła katolickiego w Polsce”. Wystąpienia posłanki wiążą się często z podlizywaniem się redemptoryście z Torunia. Pawłowicz w krytyce szemranych interesów duchownego widzi ataki na Polskę i Kościół. O posłance Pawłowicz mówi się, że jest pistoletem, a nawet karabinem PiS. Jej skłonność do przesady może jednak sprawić, że na dłuższą metę okaże się PiS-owskim niewypałem, ale na koniec oddajmy jej głos – wszak to doktor nauk prawnych, naukowiec… ~ Ja w wierszach Szymborskiej nie gustowałam, bo dla mnie ważniejsze jest, aby poeta towarzyszył Polakom w trudnych chwilach narodu. Wisława Szymborska nie towarzyszyła nam w odzyskiwaniu Polski, w odzyskiwaniu suwerenności. Nie pamiętam jej poezji, która by porywała. ~ Telewizja Trwam została ostatnim bastionem telewizji niezależnej,
jest jedyną liczącą się stacją katolicką w Polsce. Jej obrona jest obroną pryncypiów, wolności, prawdy i uczciwości. Obrona Telewizji Trwam przed działaniami władz jest dziś nie tylko obowiązkiem jej widzów i słuchaczy, ale też powinnością wszystkich katolików, a nawet więcej – wszystkich przyzwoitych ludzi. Broniąc Telewizji Trwam i Radia Maryja, bronimy nie tylko przestrzegania polskiego prawa, lecz także samych siebie. ~ Tragiczna śmierć Madzi jest efektem stylu życia, który propagują feministki, buntu przeciwko tradycyjnej hierarchii wartości, w której najważniejsza jest rodzina. ~ Feministki są wynaturzone, a media infekują tymi wynaturzeniami społeczeństwo! ~ Zgoda Polaków na przystąpienie do Unii Europejskiej była wynikiem sprawności mediów, sprawności ich manipulacji i oczywiście umiejętności przekonywania na gębę. ~ Młodzież, która jest skupiona na Przystanku Woodstock, kierowana przez 60-letniego młodzieńca, jest jakby ukierunkowana do pełnej wolności, do zabijania, do tzw. „róbta, co chceta”. ~ KRRiT oraz wspierające ją środowiska lewicowe i lewackie, skrajnie antykatolickie, nie zwracając uwagi na prawo, na Konstytucję, obyczaje prawne i parlamentarne, korzystając jedynie z przewagi arytmetycznej we wszystkich organach polskich władz, odmówiły grupie obywateli prawa do korzystania z podstawowych wolności. ARIEL KOWALCZYK
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
L
inia Hutnicza Szerokotorowa to niezelektryfikowana jednotorowa (z kilkoma tzw. mijankami) linia kolejowa o długości 394,6 km, łącząca granicę ukraińsko-polską (przejście Izow/Hrubieszów) ze Sławkowem koło Katowic. Różni się od innych tym, że rozstaw torów (1520 mm) odpowiada standardom stosowanym w państwach wyodrębnionych z byłego Związku Radzieckiego, podczas gdy „normalne” europejskie mają prześwit 1435 mm, ale dzięki owej różnicy transporty w obie strony nie blokują granicy koniecznością przeładunku towarów. Odpowiednie terminale w Polsce (także z możliwością przestawiania wagonów na tzw. wózki normalnotorowe) rozlokowano wzdłuż przebiegu linii województwami: lubelskim, podkarpackim, świętokrzyskim, małopolskim i śląskim oraz u jej kresu – w Sławkowie. LHS jest najdalej na zachód wysuniętą linią szerokotorową w Europie i znaczenia tego faktu dla handlu międzynarodowego z wykorzystaniem transportu lądowego nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Tym bardziej że poprzez system kolei ukraińskich posiada bezpośredni dostęp nawet do magistrali transsyberyjskiej oraz do Chin, zaś podobna linia o długości 88 km istnieje tylko na Słowacji (od ukraińskiego Użhorodu), a jej dotychczasowe wykorzystanie polega wyłącznie na przewozie rudy żelaza do huty w Koszycach. Polskimi „szerokimi torami” niepodzielnie zarządza spółka PKP LHS z siedzibą w Zamościu kontrolowana przez Skarb Państwa (69 proc. udziałów; pozostałe należą do PKP SA). Jej status jest odstępstwem od twardej zasady określonej w ustawie o transporcie kolejowym: jedna firma nie może łączyć funkcji zarządcy infrastruktury oraz przewoźnika. W ustawie znajduje się jednak klauzula, że można zezwolić zarządcy na „wykonywanie przewozu osób i rzeczy na wyodrębnionej organizacyjnie linii kolejowej bez prowadzenia odrębnej rachunkowości” oraz pod warunkiem nieudostępniania linii konkurencji, i PKP LHS zostało tym dobrodziejstwem obdarowane. Dodajmy dla porządku, że firma zatrudnia około 1300 osób, zalicza się do największych pracodawców w regionie południowo-wschodnim, jest dochodowa (306,6 mln zł przychodów ze sprzedaży w 2010 r. przy 210,2 mln zł w roku 2009) i choć znaczną część przychodów inwestuje w rozwój linii i modernizację taboru (odpowiednio: 77,7 mln zł, 54,1 mln zł), generuje systematycznie wzrastające zyski netto (26,6 mln zł, 17 mln zł). Krótko mówiąc: perełka, aczkolwiek obarczona cechą monopolisty, co bezspornie narusza kanony wolnego rynku.
Ślepy tor Gdy już nie trzeba dorzynać watahy, bo zabiła się własną pięścią, można zarżnąć kurę znoszącą złote jajka... W styczniu 2012 r. Komisja Europejska zapowiedziała, że zamierza przeforsować takie uszczelnienie przepisów, by do końca roku kategoryczne rozdzielić przewoźników kolejowych od firm zarządzających infrastrukturą. W przypadku LHS taka sytuacja wymusiłaby podział na minimum dwie spółki (z nieuchronnym mnożeniem prezesów tudzież całego aparatu urzędniczego) oraz wpuszczenie taniej konkurencji ze Wschodu na wybudowane i remontowane za ciężkie pieniądze tory i obiekty towarzyszące. – Za Bugiem mają najlepsze zaplecze do obsługi „szerokich torów”, a rozbicie naszej firmy zdecydowanie ją osłabi. Odbije się niekorzystnie przede wszystkim na infrastrukturze, a poza tym spodziewamy się masowych zwolnień, bo przecież każda restrukturyzacja na kolei zawsze stanowiła okazję do rozwiązywania umów o pracę i wymiany kadr. Rosjanie oraz Ukraińcy po prostu nas zjedzą. A może o to właśnie chodzi, żeby sprowadzić
znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo do parteru i sprzedać za psie pieniądze? – zastanawia się inżynier z centrali LHS w Zamościu. Podczas prac przygotowawczych polscy europarlamentarzyści wszystkich opcji politycznych stanęli murem (o dziwo!) za utrzymaniem status quo dla LHS. – Odrzucając na bok podziały, przeforsowaliśmy korzystne dla LHS i Polski stanowisko Parlamentu Europejskiego, by wyłączyć z projektowanych regulacji małe spółki kolejowe. Wszystko zaprzepaszczono na poziomie Komisji Europejskiej przy całkowitej bierności komisarza Janusza Lewandowskiego, ale przede wszystkim w Radzie Unii Europejskiej (główny organ decyzyjny – dop. red.), czyli tam, gdzie reprezentowany jest rząd i można było jeszcze zmienić negatywne stanowisko Komisji – ubolewa znany z różnych bredni europoseł PiS, który tu wyjątkowo mówi całkiem do rzeczy i o sprawach ważnych, więc jego nazwisko pomińmy, żeby nie trywializować problemu. Rada złożyła LHS na ołtarzu interesów największych europejskich firm kolejowych, zaś w dokumentach z obrad nie znaleźliśmy nawet drobnej wzmianki, żeby przedstawiciel premiera Donalda Tuska protestował lub próbował lobbować.
Gdy sprawa trafiła pod ostateczne głosowanie, Parlament Europejski wbił LHS-owi gwóźdź do trumny, zatwierdzając wszystkie niekorzystne dla firmy rozwiązania (poprawki do tzw. I Pakietu Kolejowego). „Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej informuje, że strona polska podjęła wszelkie działania, aby poprawić sytuację spółki LHS w stosunku do obowiązującego stanu prawnego. Działania te prowadzone były na szczeblu Komisji Europejskiej, Rady i Parlamentu Europejskiego. Pomimo tego Parlament Europejski nie przyjął stosownej poprawki, jednoznacznie wyłączającej LHS spod ogólnych zasad regulujących rynek kolejowy. Oznacza to, że obowiązująca obecnie sytuacja prawna pozostaje bez zmian. Przyjęty przez Parlament Europejski tekst rewizji I Pakietu Kolejowego stanowi trudny kompromis pomiędzy Komisją, Radą a Parlamentem Europejskim. Polsce trudno
7
będzie zaakceptować wszystkie jego elementy, wśród nich brak jednoznacznego wyłączenia LHS spod ogólnych zasad regulujących rynek kolejowy” – tak zareagował na porażkę minister Sławomir Nowak (PO), który nie miał wcześniej bladego pojęcia o problemach resortu (ostatnio sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta). Podobno „jest młody i szybko się uczy” – twierdzi jego starsza koleżanka partyjna Elżbieta Pierzchała (prawie 30 lat w branży kolejowej). Oddzielając ziarno od plew, wyjaśniamy, że „pozostająca bez zmian” sytuacja LHS utrzyma się najdalej do końca roku, bowiem podjęte przez PE decyzje czekają już tylko na zatwierdzenie w Radzie Europy i nie ma co się łudzić nadzieją, że wspomniany „trudny kompromis” nie spodobał się także Niemcom i Austriakom. – Wpuszczenie na nasze „szerokie tory” innych przewoźników wymagać będzie potężnych nakładów. Dotychczas inwestowaliśmy na miarę potrzeb i około dziesięcioletniej perspektywy rozwoju. Mimo jednego toru wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku, a na mijankach nie czekało się nawet minuty. Teraz trzeba będzie radykalnie zwiększyć przepustowość linii. Zapłaci za to właściciel, czyli państwo. Bardzo, bardzo duże pieniądze. Spółki ze środków własnych na to nie stać. Ciekawe, jak rozwiązane zostaną tzw. przewozy specjalne realizowane na rzecz wojska, gdy właścicielem infrastruktury stanie się dajmy na to firma rosyjska, czego przecież w warunkach wolnej konkurencji nie można wykluczyć... Moim zdaniem celowo zrezygnowano z walki o LHS, a te ministerialne opowieści to tylko pic na wodę. Trwa przymiarka do grubszej operacji prywatyzacyjnej. Tory zapewne trafią do Peelki (Polskie Linie Kolejowe – dop. red.), czyli na garnuszek państwa, zaś przewozy – kąsek absolutnie najsmaczniejszy – w czyjeś z góry upatrzone ręce. Przekonacie się o tym za rok, góra dwa – podkreśla inżynier. Justyna Lipowska, rzecznik prasowy PKP LHS, mówi: – Oczywiście znamy i śledzimy na bieżąco wszelkie projektowane zmiany. Do nas również docierają obawy pracowników przed zwolnieniami, ale nie chcemy niczego komentować. Właścicielem spółki jest państwo. My po prostu pracujemy. Tak jak dotychczas. Jeszcze tylko przez kilka miesięcy... MARCIN KOS Współpr. T.S.
W pierwszym półroczu 2012 r. koleją przewieziono łącznie 111 mln 613 tys. ton ładunków. W analogicznym okresie roku ubiegłego – 122 mln 637 tys. ton. Pozycję zdecydowanie największego przewoźnika zachowuje PKP Cargo (49,81 proc. wszystkich nadanych ładunków). Na drugim miejscu znalazła się Grupa DB Schenker Rail Polska z udziałem 20,9 proc. (19,73 w 2011 r.), a za nią Grupa CTL – 6,69 proc. rynku (6,59 w 2011 r.). Czwartą pozycję zajmuje PKP LHS z wynikiem 4,64 proc. (4,05 w 2011 r.). /Dane Urzędu Transportu Kolejowego/
8
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Palec boży Sanktuarium maryjne legło w gruzach. Nie, to nie byli bezbożni terroryści. To przez zaniedbania i skąpstwo Kościoła. Przy rynku w Otyniu (diecezja zielonogórsko–gorzowska) stoi zabytkowy kościół parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Od siedmiu lat ma rangę sanktuarium; proboszczem i kustoszem jest ks. Grzegorz Sopniewski. 8 sierpnia o godz. 15.40 z kościelnej wieży zaczęły odpadać duże fragmenty muru, a po chwili runął cały jej narożnik. Kilka minut wcześniej odbywała się tam wspólna kontrola przedstawicieli Wojewódzkiego Przed...
L
Urzędu Ochrony Zabytków w Zielonej Górze i Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Nowej Soli… Robotnicy przygotowujący obiekt do remontu zdążyli uciec z rusztowań. Wezwa...i po! no straż pożarną i policję. Ratownicy ogrodzili teren, zarządzili ewakuację mieszkańców pięciu sąsiadujących ze świątynią domów, usunęli zaparkowane w pobliżu samochody i nie pozostało im nic innego, jak tylko czekać na dalsze posunięcia palca Pana B. Nazajutrz o godz. 4.30 padła cała ściana wieży i dach. Ocalała jedynie drewniana konstrukcja oraz fragmenty elewacji. Służby konserwatorskie podjęły decyzję o natychmiastowej rozbiórce pozostałości, powiatowy inspektor Maciej Piosik zamknął kościół aż do odwołania, a prokuratura w Nowej Soli wszczęła śledztwo mające wyjaśnić przyczyny unicestwienia
udzie traktują cmentarze jako sacrum. Profanują je duchowni. Stanisława Fendor po śmierci męża postanowiła wykupić dwa kolejne place znajdujące się tuż za jego podwójnym grobem. Dla siebie oraz trójki swoich dzieci. Tak, żeby w przyszłości cała rodzina spoczęła razem. – Cztery groby leżące w kwadracie można by ogrodzić łańcuszkiem – marzyło się pani Stanisławie. W kancelarii zapłaciła 100 zł. Takie wówczas w Pajęcznie obowiązywały stawki. Dostała stosowne pokwitowanie z pieczątką parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Nie przyszło jej do głowy, żeby zakupione miejsca jakoś oznaczyć. Posadziła na nich jedynie dwie niewielkie tuje. Niestety. – Gdybym od razu zrobiła choćby piwnice, pewnie miałabym je do dziś, ale wówczas nie miałam na to pieniędzy – mówiła nam kilka miesięcy temu Stanisława Fendor (por. „FiM” 5/2012). Jakiś czas później prominentna pajęczańska rodzina S. pochowała na cmentarzu swojego syna. Na placu Fendorowej. Najpierw kobieta poszła do księdza z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Zapytał, czy wszyscy jej bliscy nie pomieszczą się aby w jednym grobie… Proboszcz Jan Zdulski – według jej relacji – od początku twierdził, że na cmentarzu jest mało miejsca, a dzieci pani Stanisławy z Pajęczna się wyprowadziły. Tak, jakby to miało jakieś znaczenie! Place kupiła, a na stosownym pokwitowaniu widnieje
zabytku („Na dzień dzisiejszy najbardziej prawdopodobną przyczyną zawalenia się jest wiek budowli” – czytamy w kuriozalnym komunikacie ogłoszonym przed wydaniem specjalistycznej ekspertyzy). Wicestarosta powiatu nowosolskiego Barbara Wróblewska zadeklarowała wsparcie parafii kwotą 15 tys. zł, wójt gminy Otyń Teresa Kaczmarek podjęła „dramatyczną decyzję” o odwołaniu zaplanowanych na 25 września dożynek – jakby nie były one świętem rolników, tylko parafii... Głos zabrał również ksiądz proboszcz, który wezwał władzę i wiernych do wsparcia finansowego (jakżeby inaczej!) w celu „odbudowy ważnego ośrodka duchowości maryjnej tak bardzo potrzebnej współczesnemu człowiekowi”...
notatka, że mają to być akurat te przy grobie zmarłego Fendora. Pani Stanisława postanowiła dochodzić swoich praw. Pozwała księdza proboszcza oraz rodzinę S. Domagała się przed sądem przywrócenia stanu poprzedniego, a więc zwrotu zakupionych placów. Szła na rozprawę pewna swego, bo trzymała w ręku kwity, którymi nie dysponowała rodzina S. Kwity mówiące o tym, że za sporny plac zapłaciła.
– W ostatnich dwóch latach sejmik województwa przyznał parafii 65 tys. zł dotacji na prace konserwatorskie. Dodatkowe 50 tys. zł dało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Natomiast kuria biskupia nie wyłożyła ani grosza. Zadbali jedynie o ubezpieczenie kościoła. Będą teraz kombinowali, żeby wykazać „czynniki zewnętrzne” jako powód katastrofy, podczas gdy przyczyniły się do niej ewidentne zaniedbania właściciela obiektu. Poważne zagrożenie pojawiło się przed kilkoma miesiącami. Ta wieża dosłownie drżała w posadach. Nawet wówczas, gdy nie napierdzielali dzwonem. Mam w Otyniu bardzo bogobojną ciotkę, więc znam sprawę z pierwszej ręki. W czerwcu pojawiły się głębokie pęknięcia, ale mszy
osobom? To – z uwagi na fakt, że 70-letnia emerytka nie ma środków na opłacenie kosztów sądowych apelacji i adwokata – pozostanie tajemnicą. ~ ~ ~ – Kiedy zmarła moja matka, wraz z ojcem wykupiliśmy dwie położone obok siebie kwatery. Postawiliśmy na nich jeden podwójny nagrobek – mówi Antoni z Gniezna. Po latach kontakt z ojcem się urwał. O jego śmierci
Hieny cmentarne Niestety, przegrała. Sąd Okręgowy w Sieradzu pod przewodnictwem sędzi Anny Bartoszewskiej jej powództwo oddalił. Uznał, że rodzina S. ma prawo do pochówku wraz z dzieckiem, zaś Stanisława Fendor takiego prawa mieć nie musi. „Rezerwacja miejsca cmentarnego rodzi stosunek szczególnej dzierżawy związanej z prawem do przyszłego pochówku, a posiadanie placu w ramach tego stosunku podlega ochronie. Każde działanie pozbawiające posiadania zarezerwowanego miejsca jest zatem bezprawne” – uznał jednocześnie sąd w uzasadnieniu niekorzystnego dla Stanisławy Fendor wyroku. Dlaczego zatem jej oraz jej dzieciom tego pochówku odmówił? Dlaczego ksiądz mógł bezkarnie sprzedać jedną działkę dwóm
nie został powiadomiony. A kiedy przyjechał z kwiatami na grób, osłupiał. Podwójny nagrobek znikł niczym kamfora. W jego miejsce ustawiono pojedynczy, w którym – wedle napisów – miała spoczywać i matka, i ojciec. Problem w tym, że – jak się okazało – ekshumacji szczątków jego matki nie przeprowadzono. Jej grób zniwelowano do poziomu ścieżek cmentarnych. Antoni grób matki zabezpieczył, zapobiegając dalszej profanacji. Kto jest winien oraz dlaczego proboszcz dopuścił do zbezczeszczenia zwłok – to próbuje obecnie ustalić. Podpowiadamy, że dzieje się tak często wtedy, gdy rodzina nie pokazuje się w Kościele i na cmentarzu. Księża liczą wówczas na to, że pies z kulawą nogą o grób się nie upomni, i anektują go.
w kościele nie odwołano. Wiadomo, taca... Ludzie mieszkający w sąsiedztwie kościoła nie spali po nocach z obawy, że spadnie im to wszystko na łeb, a wielebni przeciągali strunę, oczekując na kasę z zewnątrz. Można mówić o doprawdy wyjątkowym szczęściu, że nikt nie zginął – podkreśla pracownica Urzędu Marszałkowskiego w Zielonej Górze. „Na przełomie czerwca i lipca stan wieży drastycznie się pogorszył. Postępowało to bardzo szybko. Nie miałem wątpliwości, że dzieje się coś złego. Kontaktowałem się z konstruktorami budowlanymi, architektem i urzędem konserwatorskim” – wyjaśnia ks. Sopniewski. O zaalarmowaniu „trzymających kasę” diecezjalną jakoś zapomniał... ANNA TARCZYŃSKA
~ ~ ~ Na cmentarzu w Pastuchowie proboszcz Władysław Terpiłowski zarządził porządki. Zarzekał się przy tym, że zrobił to pod naciskiem rady parafialnej. Tymczasem w parafii żadnej rady parafialnej nie ma! No, ale nie w tym rzecz. Remigiusz Maj przyjechał do Pastuchowa na grób dziadka. Nie on jeden postanowił go tego dnia odwiedzić. Na miejscu zastał pan Remigiusz dwóch mężczyzn. Rozbijali nagrobek łomami. Jeszcze bardziej zdziwił się wówczas, gdy okazało się, że to nie wandale, ale ludzie proboszcza. Ksiądz Władysław postanowił bowiem na swoim zapełnionym już cmentarzu nieco zarobić – co starsze groby zalecił zlikwidować, a na tym miejscu grzebał kolejnych zmarłych. Co na to kuria? Twierdzi, że administratorem w parafii jest proboszcz i to on ponosi odpowiedzialność za wszystkie decyzje. ~ ~ ~ Pan Władysław miał rodzinny grobowiec w Rokicinach-Kolonii (woj. łódzkie). Spoczywała tam ciotka i jej mąż. Pan Władysław (86 lat) placu, na którym stał grobowiec, nie opłacał. A nie opłacał, bo wierzył w swej naiwności, że parafialnej kiesy wspierać już nie musi. Dlaczego? Otóż ciotka pana Władysława, oddana parafii tak samo jak on, przekazała na jej rzecz 20 arów ziemi. Właśnie pod budowę cmentarza. Proboszcz jednak zrównał grobowiec z ziemią, żeby zyskać teren pod kolejne kwatery. JULIA STACHURSKA
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
NASI OKUPANCI
Bogu za talenty wielbiące Jego chwałę przez wieki” – radni cieszyli się jak dzieci. Zielona Góra. Kiedy władze ustanowiły, że patronem miasta będzie św. Urban, znaleźli się tacy, którzy doszli do wniosku, że w ich mieście zrobiło im się nagle duszno, i napisali do nas. O święty patronat wystarali się winiarze, sprawę pilotowała kuria diecezjalna, a wybór zaakceptował Watykan,
„Komuś się zapomniało, żeby zawisł tu krzyż. Krzyż dla nas, katolików, jest symbolem i znakiem. Pod tym znakiem Polska była Polską, a Polak Polakiem” – zaczął dyskusję. Przewodniczący rady Zdzisław Kujawa nieśmiało zauważył, że ktoś może pod krzyżem czuć się jednak nieswojo. Po krótkiej i wyłącznie symbolicznej wymianie zdań panowie radni ustalili, że jest to jednak symbol, który na sali sesyjnej powinien być eksponowany, i w końcu krzyż na ścianie ulokowano – obok godła i herbu miasta. No i wreszcie mają włodarze na czym oko zawiesić. „Bogu niech będą dzięki, że krzyż patronuje nad radnymi, żeby nam lepiej było obradować i trudne problemy mieszkańców powiatu gnieźnieńskiego rozwiązywać. I niech tak pozostanie
kościoła św. Trójcy”. „Publikacja ta powstanie przy wsparciu samorządu, niemniej jednak mając na uwadze jej znaczenie i koszt wydania, zwracam się do Państwa o pomoc w jej wydaniu. Koszt publikacji – 1000 egz., format A–4, twarda oprawa, full color, 120 stron szacuje się na kwotę ok. 45 tys. zł. Mam nadzieję, że dzięki Państwa akceptacji i wsparciu powstanie wydawnictwo, które będzie godnie reprezentować Państwa i miasto Lubań w XXI wieku” – czytamy w liście burmistrza. Wałbrzych. Były prezydent Piotr Kruczkowski firmował swoim nazwiskiem (obok biskupa Ignacego Deca, ordynariusza świdnickiego) wydaną przez ratusz 16-stronicową broszurę reklamową informującą o modłach w intencji beatyfikacji JPII na lokalnym stadionie miejskim. Elegancki kredowy papier, kolor, kilkutysięczny nakład... W środku zestaw pieśni religijnych na każdą okazję oraz zapowiedź kolejnej uroczystości – „ustanowienia Patronatu Matki Bożej Bolesnej nad Wałbrzychem”. Dla zapewnienia odpowiedniej frekwencji Kruczkowski zorganizował darmowe przejazdy po całym
który przysłał nawet specjalny dekret papieski. Żeby było jeszcze bardziej bosko, prezydent napisał stosowną uchwałę, którą radni jednogłośnie, uroczyście przyjęli. Problem w tym, że – jak orzekła niedługo później prokuratura – nie mają oni kompetencji, by ustanawiać patronów miast. I co? I nic. Święty Urban wciąż jest patronem miasta. „Taką decyzję podjął Watykan. Tego postanowienia nie zaskarży żaden sąd ani prokurator. Święty Urban jest patronem miasta dla wszystkich, którzy są katolikami i liczą się ze zdaniem Stolicy Apostolskiej. Dla niewierzących, którzy nie uznają zdania Watykanu, św. Urban nie jest patronem Zielonej Góry. I po sprawie” – skwitował przewodniczący Rady Miasta. Gniezno. Tu radni powiatowi nie mogli spokojnie pracować, bo… w wyremontowanej sali obrad nikt nie powiesił krzyża. Doli swoich kolegów ulżył wiceprzewodniczący rady Tadeusz Pietrzak, który złożył w końcu interpelację, aby ścianę odpowiednio uhonorować...
na wieki” – ogłosił usatysfakcjonowany radny inicjator Pietrzak. Tczew. W obecności władz wojewódzkich biskup Bernard Szlaga poświęcił nową siedzibę starostwa, by dobrze przysłużyła się mieszkańcom i pracownikom. Na zakończenie uroczystości zawieszono krzyż w nowej sali obrad. Płońsk. – Tu nie ma imprezy bez pokropku i aktywnego udziału pasterzy przy pełnej aprobacie samorządowców – mówi nam Alojzy Zgubiński, mieszkaniec miasta. I tak z okazji XX-lecia samorządu terytorialnego najpierw uroczyście odsłonięto pomnik patrona miasta św. Michała Archanioła, a później w lokalnym kościele nastąpiły modły w intencji samorządu i mieszkańców. Lubań. Lokalny burmistrz napisał do mieszkańców z okazji 150-lecia budowy i wyświęcenia kościoła św. Trójcy. Zachęcał w nim do „szeroko pojętej promocji poprzez historyczne retrospekcje działalności parafii”! Narzędzie owej promocji to książka pt. „Z dziejów
mieście autobusami oznakowanymi napisem: „Msza święta, ul. Ratuszowa”. Właśnie w Wałbrzychu, gdzie wyrzucone z pustostanów kobiety z dziećmi protestowały i głodowały, Kościół korzystał z hojności władzy – dotowano m.in. parafię Zmartwychwstania Pańskiego, opłacano remont prywatnej szkoły prowadzonej przez siostry Niepokalanego Poczęcia, Stowarzyszeniu „Civitas Christiana” zapewniono nagrody za osiągnięcia w krzewieniu kultury chrześcijańskiej, a siostry elżbietanki otrzymały działkę o powierzchni 800 m2 wartą około 3 mln zł. Słupca. Zgodnie z obwieszczeniem w biuletynie miejskim „jest duża szansa na to, że święty Wawrzyniec zostanie formalnie ustanowiony patronem Słupcy”... Żaden z radnych nie wyłamał się z szeregu i nie zaprotestował przeciwko inicjatywie mającej zagwarantować Słupcy świetlaną przyszłość. Idąc za ciosem, specjalna delegacja (ksiądz dziekan, ksiądz proboszcz, burmistrz oraz przewodniczący Rady Miasta) udała się z wizytą do metropolity gnieźnieńskiego
PAŃSTWO W PAŃSTWIE
Dary ołtarza Jeśli kogoś dziwi łatwość, z jaką z publicznego przelewa się w kościelne, niech poczyta nasze podsumowanie ostatnich miesięcy… Radom. 21 rocznicę wizytacji Jana Pawła II uczcili radni tego miasta (ponoć najbrzydszego w Polsce) uroczystą sesją. Zaprosili oczywiście lokalnego biskupa Henryka Tomasika. A to dlatego, że w 2004 r. ich koledzy przyjęli uchwałę, zgodnie z którą każdego roku w rocznicę pobytu w mieście „Ojca Świętego” pogłębiana jest znajomość papieskiego nauczania. No więc pogłębiają. „Podczas tych sesji przypominamy bł. Jana Pawła II i jego naukę. Trzeba, abyśmy zawsze pamiętali o tych wartościach, które nam pozostawił i które są dla nas wszystkich drogą w postępowaniu; abyśmy pamiętali o tym każdego dnia, a nie tylko z okazji różnych rocznic. Nauka Jana Pawła II jest wartością, bez której trudno żyć” – pouczył podwładnych prezydent Radomia Andrzej Kosztowniak. Toruń (zadłużony niemal na 900 mln zł). Tutejszy prezydent Michał Zaleski pokazał swoim mieszkańcom, skąd wieje wiatr. Na jego wniosek radni przyklepali 1,2 mln zł pożyczki dla kurii z przeznaczeniem na wkład własny w unijnym projekcie (partnerami w jego realizacji są toruński samorząd i toruńska kuria – dop. red.) „Toruńska starówka – ochrona i konserwacja dziedzictwa kulturowego UNESCO”. Biskup, udając biedaka i traktując miejski budżet jak kasę zapomogowo-pożyczkową, zagrał sprytnie, bo wiedział, że Zaleski ma nóż na gardle. „Zawierając porozumienie z partnerami projektu, miasto wzięło na siebie ryzyko jego terminowej realizacji. Jeśli to się nie uda, jest duże zagrożenie, że Unia nie przekaże nam tych 19 mln zł dotacji. Z Brukseli dostaliśmy już 5,6 mln zł. Jeśli nie zdążymy z projektem w wyznaczonym czasie, trzeba będzie je zwrócić” – tłumaczyła się skarbnik miasta Magdalena Flisykowska-Kacprowicz. Jedlina Zdrój. Tutejsi radni docenili biskupa Stefana Regmunta i przegłosowali dla niego honorowe obywatelstwo. W rewanżu biskup zaprosił jedlińskich włodarzy na salony – okazją była rocznica dekorowania. Było zwiedzanie gmachu kurii, wspólna fotografia przy pomniku papieża Polaka, no i strategiczna pogadanka przy kawie. „Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup (…) niezmordowanie i z wielką troskliwością starał się przekazać nam swój zachwyt nad tym, co piękne, co ubogaca duszę człowieka i pozwala dziękować
9
„celem złożenia dokumentacji wraz z pismem, w którym poproszono Prymasa o przeprowadzenie dalszych procedur związanych z ustanowieniem św. Wawrzyńca patronem Słupcy (...)”. Bardo. Pod koniec ubiegłego roku świętowano w Bardzie zakończenie projektu – największej co do wartości inwestycji podjętej dotychczas przez gminę. Nazywał się ów projekt „Budowa kanalizacji sanitarnej we wsi Przyłęk oraz ulicy Fabrycznej w Bardzie wraz z budową oczyszczalni ścieków we wsi Przyłęk”. Na przecięcie wstęgi zjechały władze gminy z burmistrzem Krzysztofem Żegańskim na czele; byli również członkowie rady sołeckiej i parafialnej, a także proboszcz parafii w Bardzie – o. Mirosław Grakowicz. Kropidłem machał ksiądz Stanisław Saryczew. – Czy od tegoż „poświęcenia” ścieki zapachniały? No jeszcze nie, ponoć to ma trochę potrwać, zanim technologia „niebiańska” zrobi swoje – żartuje Jan, jeden z mieszkańców gminy. No a poza tym (choć i to zaledwie promil z całości) sejmik województwa dolnośląskiego uchwalił, żeby wyceniony na 948 tys. zł obiekt byłego sanatorium dziecięcego w Zagórzu Śląskim (5-hektarowa zabudowana działka) oddać Caritasowi za 1/10 wartości; w Świdnicy włodarze miasta przeznaczyli 2 mln zł na zagospodarowanie i przebudowę placu papieskiego; zarząd województwa lubelskiego zawarł umowę o dofinansowaniu remontu kościoła rektoralnego Wniebowzięcia NMP Zwycięskiej kwotą... 11,9 mln zł; zarząd województwa małopolskiego postanowił promować region poprzez odpłatne do kieszeni proboszcza umieszczanie logo województwa na plakatach, informatorach i legitymacjach pątników. W Nysie (ponad 20-procentowe bezrobocie) na obrzędy związane z beatyfikacją założycielki Zgromadzenia Sióstr Elżbietanek wydano ponad ćwierć miliona złotych z miejskiego budżetu. Tarnobrzeg – tu miejscowa parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy otrzymała na zasadzie nieodpłatnego użyczenia „na czas nieoznaczony” (potem zapewne będzie „kupno” za 1 procent) budynek wraz z działką o powierzchni 3843 m2. Nieruchomość usytuowana jest w centrum miasta, a jej wartość to prawie milion złotych. Duchowni za tę usłużność odwdzięczają się jak potrafią najpiękniej. A najpiękniej jest wówczas, gdy o dobroczyńcach lokalnego Kościoła tuż przed wyborami proboszcz opowiada z ambony. Nie na darmo Sławoj Leszek Głódź przed wyborami samorządowymi w 2006 r. apelował: „Zobowiązuję wszystkich księży i proboszczów, i wiernych, co należą do Kościoła, głosować na najlepszych, co czują Pana Boga, wyznają 10 przykazań i służą ludziom” (czytaj: klerowi). OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
10
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Dzieje polskiego wywiadu (3) Zamach majowy w 1926 r. ułatwił rozwój służb. Piłsudski wyjątkowo je doceniał. Przed 1 września 1939 r. mieliśmy profesjonalny wywiad, który ostrzegał przez kilka lat o groźbie wojny z Zachodu i Wschodu. Najwyższe czynniki państwowe i wojskowe z Rydzem na czele dostawały bieżące oceny, analizy i prognozy poparte konkretnymi materiałami. Zgodnie z jego koncepcją wokół ZSRR zamierzano stworzyć kordon sanitarny, zaś od wewnątrz Imperium Sowieckie miało być rozsadzane przez podtrzymywanie wrzenia na terenie republik kaukaskich i środkowoazjatyckich. Specjalnie wydzielone agendy Oddziału II Wywiadu Wojskowego realizowały te zadania w ramach tzw. akcji prometejskiej. Na początku lat 20. strona polska rozpoczęła jedną z największych akcji wywiadowczych na terenie Niemiec i tam został skierowany kadrowy oficer wywiadu rotmistrz Jerzy Sosnowski. W krótkim czasie zwerbował do współpracy dwie kobiety wywodzące się z niemieckiej arystokracji, a pracujące w centrali Reichswehry. Renate von Falkenhayn i Irene von Jena dostarczyły mu szereg niezwykle istotnych informacji dotyczących zarówno armii niemieckiej, jak i ludzi nią kierujących,
w tym konkretnych oficerów. Sosnowski zwerbował jednego z nich – oficera Abwehry, mjr. Günthera Rudloffa. Ten ostatni zaoferował dokumenty wojskowe najwyższej rangi, mianowicie tzw. Ordre de Bataille, czyli schemat struktury sił zbrojnych na czas wojny. Żądał za ten dokument niezwykle wysokiej ceny (ponoć 40 tys. marek), później „zszedł” do 10 tys., a w końcu przekazał go bez zapłaty z góry, za cenę według uznania. W Warszawie zapadła decyzja, żeby od transakcji odstąpić, bo podejrzewano niemiecką prowokację. Sosnowskiemu nakazano zerwanie kontaktów z agentem, a niedługo po tych wydarzeniach nastąpiła w Niemczech wsypa. Sosnowski został tam aresztowany, jego dwie agentki również. Za jego aresztowaniem stała kobieta. W trakcie procesu Sosnowski wziął całą winę na siebie, jednak obydwie agentki zostały skazane na śmierć i wyrok został wykonany. Sosnowski został wymieniony ze stroną niemiecką na kilkunastu niemieckich agentów ujętych w Polsce.
W kraju był ponownie sądzony i skazany, ponieważ uznano, że został przez Niemców „odwrócony” i był podwójnym agentem. Teza była z gruntu fałszywa, co okazało się po wojnie. Proces poszlakowy opierał się jedynie na analizie zdobytych i przekazanych przez niego dokumentów niemieckich. Karę więzienia odbywał w Rawiczu, skąd po wybuchu wojny został wraz z innymi więźniami wywieziony w kierunku wschodnim. Dalsze losy rotmistrza nie są znane. Jego agent Rudloff został zdekonspirowany dopiero po wybuchu wojny, kiedy w ręce niemieckie w 1939 r. trafiły materiały agenturalne Oddziału II. Wszyscy polscy agenci, których akta zostały przejęte, zostali straceni. Kontynuując wątek niemiecki, należy wspomnieć o mjr. Janie Henryku Żychoniu. Karierę wywiadowczą rozpoczął jako 17-latek. W 1925 r. został skierowany jako samodzielny referent wywiadu Oddziału II do Wolnego Miasta Gdańska, gdzie w Komisariacie Generalnym RP zorganizował Wydział Wojskowy, pod którą to przykrywką działała Ekspozytura nr 7 Oddziału II. Została ona zlikwidowana w 1930 r., zaś jej zadania przejęła Ekspozytura nr 3 w Bydgoszczy – jej kierownictwo objął Żychoń. Celem wyjaśnienia: ekspozytura była to,
Porady prawne Zagraniczna emerytura Moja teściowa mieszka w Niemczech i posiada niemieckie obywatelstwo. Jest wdową (mąż umarł kilkanaście lat temu) i w chwili obecnej otrzymuje emeryturę swoją oraz po mężu. Ma 80 lat i chciałbym, aby zamieszkała w Polsce, gdzieś w pobliżu nas, żebyśmy mogli się nią zająć w razie potrzeby. Jakie są przepisy prawne i co należy zrobić, aby mogła zamieszkać w Polsce i tu pobierać emeryturę? Zgodnie z prawem Unii Europejskiej i zasadą zachowania praw nabytych świadczenia przyznane przez instytucję jednego z państw członkowskich nie mogą doznać żadnego uszczerbku, w szczególności nie mogą zostać obniżone, zmienione, zawieszone lub uchylone z tego powodu, że osoba uprawniona do tych świadczeń przebywa lub mieszka na terytorium państwa członkowskiego innego niż państwo zobowiązane do wypłaty świadczeń. Oznacza to, że nie można zmniejszyć wysokości lub zawiesić prawa do świadczenia wypłacanego emerytowi lub renciście z powodu zamieszkiwania
przez niego w państwie członkowskim innym niż to, którego instytucja przyznała mu świadczenie. Emeryci i renciści mają prawo otrzymywać swoje świadczenia w miejscu zamieszkania bez względu na to, na terytorium którego państwa członkowskiego mieszkają. Na wniosek osoby zamieszkałej w innym państwie członkowskim ZUS będzie przekazywać przysługującą tej osobie polską emeryturę lub rentę na rachunek bankowy tej osoby w państwie zamieszkania. To samo dotyczy odwrotnej sytuacji, w której osoba uprawniona będzie chciała otrzymywać świadczenia na terytorium Polski. Pieniądze będą przekazywane na wskazany przez teściową rachunek bankowy w Polsce.
Akt darowizny Bardzo proszę o wskazówkę, jak mam zrobić zapis domu na wnuczkę, aby nikt nie miał prawa do zachowku. Wnuczka natomiast powinna zrobić zapis użyczenia na rzecz zamieszkałego tam wujka, czyli mojego syna. Czy użyczenie będzie wiążące, czy wnuczka nie będzie mieć prawa wyrzucić go z domu po mojej śmierci?
Sporządzenie umowy darowizny nie wyłącza prawa dochodzenia przez pozostałych spadkobierców odpowiedniego zachowku. Pozbawienie uprawnionych roszczenia do zachowku możliwe jest jedynie w drodze wydziedziczenia. Umowa darowizny nieruchomości, aby była wiążąca, winna zostać sporządzona w drodze aktu notarialnego. Darczyńca może nałożyć na obdarowanego obowiązek oznaczonego działania lub zaniechania, jednakże nie czyniąc nikogo wierzycielem (polecenie). Obdarowany, składając oświadczenie o przyjęciu darowizny obciążonej poleceniem, godzi się w sposób domniemany z obowiązkiem spełnienia go, chociaż nie zobowiązuje się do tego w sposób wyraźny. Darczyńca może obciążyć obdarowanego obowiązkiem spełnienia polecenia także po zawarciu umowy darowizny, a nawet po jej wykonaniu. Nie może jednak uczynić tego bez wyraźnej zgody obdarowanego. Darczyńca, który wykonał zobowiązanie wynikające z umowy darowizny, może żądać wypełnienia polecenia. Po śmierci darczyńcy wypełnienia polecenia mogą żądać spadkobiercy darczyńcy. Obdarowany może odmówić wypełnienia polecenia, jeżeli jest to usprawiedliwione istotną
najogólniej biorąc, placówka wywiadu płytkiego, sięgająca do 60–70 km w głąb terytorium przeciwnika. Na kierunku niemieckim działały dwie: nr 3 (w Bydgoszczy) i nr 4 (w Katowicach), zaś na kierunku wschodnim: nr 1 w Wilnie, nr 5 we Lwowie i nr 6 w Brześciu Litewskim. Do największych sukcesów ekspozytury w Bydgoszczy należy zaliczyć akcję pod kryptonimem „Wózek”. Agenci – polscy kolejarze prowadzący niemieckie pociągi przejeżdżające tranzytem przez korytarz pomorski – rozplombowywali wagony pocztowe, fotografowali całą korespondencję i ponownie plombowali wagony. Fotografowali też i liczyli sprzęt wojskowy przerzucany tą drogą do Prus Wschodnich. Akcja była prowadzona z powodzeniem i bez dekonspiracji aż do wybuchu wojny. Innym sukcesem Ekspozytury było zwerbowanie do współpracy Pauliny Tyszewskiej (konkubina szefa wywiadu gdańskiej placówki Abwehry), a także Eryki Bielang (pracownica Dowództwa Okręgu Luftwaffe w Królewcu). Utworzono również siatkę wywiadowczą w dowództwie Kriegsmarine. Żychoń osobiście ją obsługiwał. Atak 1 września nie był żadnym zaskoczeniem. Od wiosny 1939 r. znana była przybliżona data wkroczenia Niemców. Zaskoczeniem
zmianą stosunków. Jeżeli wypełnienia polecenia żąda darczyńca lub jego spadkobiercy, obdarowany może zwolnić się z wykonania tego obowiązku przez wydanie przedmiotu darowizny w naturze w takim stanie, w jakim przedmiot ten się znajduje.
Dziedziczenie rachunku bankowego Jestem osobą samotną (emerytką) bez rodziny. Mam konto (lokatę) i konto emerytalne w banku. Do podjęcia tych pieniędzy w razie mojej śmierci chcę upoważnić osobę obcą, ale mi życzliwą (spiszę testament). Czy wyżej wymieniona osoba będzie mogła podjąć te pieniądze i zlikwidować konto bez żadnych ceregieli urzędniczych? Czy wystarczy akt zgonu i testament? Art. 56 ust. 1 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. Prawo bankowe (tekst jednolity Dz.U. 2002 nr 72 poz. 665) stanowi, że posiadacz rachunku oszczędnościowego, rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego lub rachunku terminowej lokaty oszczędnościowej może polecić pisemnie bankowi dokonanie – po swojej śmierci – wypłaty z rachunku wskazanym przez siebie osobom: małżonkowi, wstępnym, zstępnym lub rodzeństwu określonej kwoty pieniężnej. Zgodnie z art. 56 ust. 5 ustawy Prawo bankowe kwota wypłacona
był brak działań ze strony sojuszników i wejście Sowietów 17 września. Natomiast całkowicie odrębna Ekspozytura nr 2 w Warszawie organizowała siatki wywiadu wojennego w krajach nieprzyjacielskich i z nimi sąsiadujących. Tworzyła też na ziemiach polskich grupy dywersyjne, mające być zalążkami związków konspiracyjnych i oddziałów partyzanckich. Wiele późniejszych organizacji podziemnych miało swoje korzenie w Ekspozyturze nr 2 – na przykład założona i kierowana przez majora Jana Włodarkiewicza Tajna Armia Polska. Obrona Poczty Polskiej w Gdańsku była zorganizowana i kierowana przez ludzi zwerbowanych i przeszkolonych przez Ekspozyturę nr 2, występujących jako „Grupa Zygmunt”. Nasz wywiad odnosił też sukcesy na kierunku wschodnim. Jednym z nich było zwerbowanie do współpracy w 1922 r. Polaka służącego w RKKA – kombryg Bolesław Kontrym to późniejszy oficer Policji Państwowej, żołnierz brygady podhalańskiej, cichociemny i uczestnik powstania warszawskiego. Jeszcze w roku zwerbowania Kontrym sfingował własną śmierć i nielegalnie przeszedł przez granicę do Polski. Nie były to jedyne sukcesy naszych służb, lecz te najbardziej znane. W następnym artykule przedstawię sukcesy naszego kontrwywiadu w zwalczaniu obcego szpiegostwa na terenie Rzeczypospolitej oraz osiągnięcia naszych kryptologów. MARCIN SZYMAŃSKI
zgodnie z ust. 1 nie wchodzi do spadku po posiadaczu rachunku. Jest to tzw. „zapis na wypadek śmierci” bądź „dyspozycja wkładem na wypadek śmierci”. Jest to dokument, który – podobnie jak testament – wskazuje osoby upoważnione do podjęcia pieniędzy z kont bankowych wskazanych przez zmarłego. Różnica polega zaś na tym, że zapisu na wypadek śmierci można dokonać wyłącznie na rzecz krewnych (rodzeństwa, zstępnych do drugiego stopnia, czyli dzieci i wnuków, oraz wstępnych do drugiego stopnia, czyli rodziców i dziadków) i współmałżonka. Zapis jest również mocno ograniczony pod względem wysokości kwot, jakie można przekazać jednej osobie. Kwota, jaką zmarły może na podstawie zapisu na wypadek śmierci przekazać wskazanej w dokumencie osobie, nie może przekroczyć dwudziestokrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Rachunki bankowe, do których nie zostały zrobione żadne zapisy na wypadek śmierci, podlegają wszelkim normom dziedziczenia określonym przez prawo spadkowe. Spadkobierca powołany do dziedziczenia przez testament może zatem otrzymać wchodzące do spadku po zmarłym środki zgromadzone na rachunku bankowym spadkodawcy. Opracował MECENAS
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
11
Patron nie pomógł Krótko mówiąc, występ Polaków na igrzyskach w Londynie zakończył się kompromitacją, z wyjątkiem świetnej postawy kilku osób. W olimpiadzie wzięło udział 60 polskich lekkoatletów – więcej przyjechało tylko z 5 innych krajów. Nie umniejszając złotemu Tomaszowi Majewskiemu i srebrnej Anicie Włodarczyk, większość powinna mieć status turysty, a nie reprezentanta kraju. Dwa medale na 60 osób zakrawają na kpinę. Jerzy Skucha, prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, przyznał, że wielu z nich w ogóle nie powinno jechać, ale sam wysyłał na zawody nawet tych, którzy wcześniej nie osiągnęli ustalonego przez związek minimalnego wyniku. Zdarzało się też, że dawał bilet ledwie ozdrowiałym po kontuzji, kiedy ryzyko porażki jest ogromne. Artur Noga nawet nie podjął walki w biegu na 110 m przez płotki. Miał kontuzję i nie powinien jechać, ale pojechał. Ministerstwo Sportu i Turystyki uznało słusznie, że „wybitnych” sportowców, dobrze rokujących, trzeba wspierać, więc powołało do życia twór o nazwie „Klub Polska – Londyn 2012”, z czego niebywale dumny był Adam Giersz, były minister sportu. Klub oczywiście pieniądze na swoją działalność otrzymał z naszych podatków. Certyfikaty członkowskie organizacji rozdawano w Centrum Olimpijskim im. Jana Pawła II w Warszawie, więc może problem leży w patronie… Na szeroki program przygotowawczy do Londynu wydaliśmy 625 mln zł, a tylko w tym roku poszło około 120 mln. Co to dało? Ze 107 członków Klubu Londyn tylko 8 zdobyło medal (brązowi Sylwia Bogacka
Fot.: PAP
Z
aledwie 3 lata po wojnie Polskę reprezentowało w Londynie 29 zawodników w 5 dyscyplinach. Sportowcy mieli bardzo krótki okres przygotowawczy, bo o prawdziwym treningu w czasie wojny nie mogło być mowy. W klasyfikacji medalowej zajęliśmy 34 miejsce, zdobywając 1 brązowy medal Aleksego Antkiewicza w boksie. W tym roku do stolicy Wielkiej Brytanii wysłaliśmy 218 reprezentantów, co stanowiło jeden z naszych czołowych wyników, jeśli chodzi o liczbę zawodników. Nasi startowali w 23 dyscyplinach, zdobywając 10 medali (w tym 2 złote, 2 srebrne i 6 brązowych), czyli co 22 sportowiec zdobywał krążek. Te wyniki dały nam zaledwie 30 miejsce w klasyfikacji ex aequo z Azerbejdżanem reprezentowanym przez… 50 sportowców. Wyprzedziły nas drużyny z Białorusi, Kenii, Etiopii, Chorwacji, nie mówiąc o nieosiągalnych dla nas wynikach reprezentacji Korei Płn. (20 miejsce), Iranu (17), Ukrainy (14), Kazachstanu (12) czy niewielkich Węgier (9).
Mecz o wszystko Polska – Rosja
Klapa na medal Minione igrzyska olimpijskie w Londynie były dla Polaków najgorsze od 1948 roku, kiedy nasi sportowcy startowali również w stolicy Wielkiej Brytanii. Oto przyczyny porażki. w strzelectwie i ciężarowiec Bartłomiej Bonk nie byli finansowani przez Klub), a 40 sponsorowanych było za słabych na igrzyska. Jest coraz gorzej i nie zapowiada się na jakąkolwiek poprawę. Wprawdzie w 2004 roku w Atenach i w 2008 roku w Pekinie również zdobyliśmy po 10 medali, ale wartościowszych. Bądźmy realistami. Świat nam ucieka, i wcale nie mam tu na myśli sportowych potęg: USA, Chin czy Rosji. Od trzeciej w Londynie Wielkiej Brytanii (29 złotych medali) byliśmy lepsi 16 lat temu w Atlancie, ale od tamtego czasu Wyspiarze potrafili wyciągnąć wnioski. Robert Korzeniowski, czterokrotny złoty medalista olimpijski z Atlanty i Sydney, uważa, że londyńskie wyniki są sukcesem… jak na stan polskiego sportu. „Sportowo trzeba mówić o sukcesie. Rywalizacja się zaostrza, a nasze nakłady na sport jakoś w ostatnich latach nie wzrosły. Nie ma nowych systemów, planów, a mimo to odnotowaliśmy taki sam wynik jak w Pekinie. No, może kolory medali są inne. To jest wynik na miarę naszego obecnego potencjału” – powiedział były champion. Jego trop jest niewątpliwie słuszny.
Pycha narodowa Zawsze ściskamy kciuki za Polaków i z niemal równą częstotliwością się rozczarowujemy, a przecież
powinniśmy się spodziewać złych wyników, bo skąd brać lepsze, skoro w związkach sportowych wciąż panują leśne dziadki, dziwaczne obyczaje i stosunki. Do tego dochodzi nasza narodowa ambicja i nadmuchiwanie medialnego balona. Grając w piłkę z Niemcami, telewizja odnosi się do naszych wspólnych meczów sprzed kilkudziesięciu lat i okrasza to słowami: „Wtedy się nie udało, teraz musi”. Jak graliśmy z Anglikami, to powtarzano słynny mecz z Wembley, gdzie padł remis i twierdzono, że teraz jesteśmy mocniejsi psychicznie, więc wygramy itd. Kiedy Agnieszka Radwańska przygotowywała się do finału na kortach Wimbledonu, w telewizorach oglądaliśmy przerywniki z gry Jadwigi Jarzębowskiej, która w 1937 roku również grała w finale tej imprezy. Porównywano obie tenisistki, dając do zrozumienia, że teraz jest większa szansa niż wtedy. Skąd w nas taka narodowa pycha? Bohdan Tomaszewski, słynny dziennikarz sportowy, nie owija w bawełnę: „Mam szacunek dla słowa publicznego, nie chciałbym mówić nieprzemyślanych rzeczy. I dlatego też nie rozumiem, dlaczego w telewizji, radiu, prasie mówiło się, że siatkarze jadą po złoty medal, że Radwańska jedzie po złoty medal, że Małachowski rzuca po medal. Co zapowiedź – to ma być medal. Myśmy chyba oszaleli! Krzywdzi się w ten sposób zawodników, ogłupia społeczeństwo sportowe. To jakiś chory
patriotyzm”. Pompujemy patriotyczny balonik, nie mając do tego podstaw, żadnych podstaw! Dzieciaki olewają lekcje WF-u, bo wolą komputer. Nie można się temu dziwić. Lekcje najczęściej rozpoczynają się od starej dobrej komendy: „Macie piłkę i grajcie”. Ileż można robić bezproduktywnie to samo, bez żadnych wskazówek nauczyciela?! Oczywiście zdarzają się wyjątki, nauczyciele z pasją, którzy chcą dzieci czegoś nauczyć albo wręcz wpłynąć na rozwój ich sportowych talentów. W takich wypadkach ambicje wychowawców szybko tępią związki sportowe i pośrednio ministerstwo sportu. Wypłaty dla trenerów dzieci i młodzieży w małych szkołach oraz klubach pochodzą w niemal wszystkich przypadkach ze składek rodziców. Jeśli nauczyciel ma szczęście i w terminie płacą wszyscy, to i tak tych pieniędzy jest nie więcej niż kilkaset złotych, więc nie ma mowy o dokształcaniu i budowaniu zwykłej chęci do pracy. Niewielu stać na trenowanie najmłodszych za półdarmo.
Medaliści pod most Niestety, podobne sytuacje nie oszczędzają dorosłych sportowców, a nawet medalistów olimpijskich i mistrzostw świata oraz Europy. Leszek Blanik, złoty medalista z Pekinu i brązowy z Sydney w gimnastyce sportowej, nie miał normalnej sali do ćwiczeń. Nie mógł nawet dobrze się rozpędzić, bo hala była za mała, więc rozbieg zaczynał w… korytarzu. Rzucająca młotem Anita Włodarczyk, srebrna medalistka z Londynu i złota z MŚ w Berlinie oraz ME w Helsinkach, trenuje pod mostem, na łące, bo w jej mieście i okolicach nie ma odpowiednich rzutni
na stadionach. Damian Janikowski, brązowy medalista z Londynu w zapasach, trenuje w zagrzybionej, starej i niemal pozbawionej sprawnego sprzętu hali. W zimie nie ma tam nawet ogrzewania. Olimpijczyk może niedługo pójść na bruk, bowiem ziemię pod halą wystawiono na sprzedaż. Adrian Zieliński, złoty ciężarowiec z Londynu, może dostać karę, bo ośmielił się trenować indywidualnie i za własne pieniądze, a nie tak, jak mu kazał związek ciężarowców. Nasz mistrz niedługo może przestać być nasz, bo całkiem poważnie zastanawia się nad zmianą obywatelstwa. W Polsce nie może normalnie trenować, ale inne kraje przyjmą go z otwartymi rękami i przychylą mu nieba, byleby był zadowolony i mógł pracować bez presji związku. To nie jedyne przypadki, gdzie tzw. działacze biorą wysokie premie i rzucają zawodnikom kłody pod nogi, a ci ostatni biedują. Wspomniana wcześniej metoda finansowania sportowców „Klub Londyn 2012” jest słuszna, ale na pewno nie w tej formie. W Polsce przyjęło się, że nie produkujemy mistrzów – mistrzowie produkują się sami. Dopiero gdy pojawią się wyniki, jest szansa, że ktoś sypnie kasą, ale wtedy często jest już za późno. Prace nad poprawą fatalnej sytuacji polskiego sportu trzeba rozpocząć od zajęć korekcyjnych z 6-latkami i kończyć, pomagając w życiu byłym zawodnikom, często weteranom wycieńczonym sportem wyczynowym. W internecie policzono, że w czasie igrzysk w Londynie komentatorzy na stadionach i w studiu TVP 7014 razy użyli słowa NIESTETY. To z pewnością NASZ nowy rekord olimpijski. ARIEL KOWALCZYK
12
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Podobnymi refleksjami dzielili się islamscy terroryści złapani przez policję izraelską oraz członkowie IRA schwytani przez brytyjski kontrwywiad. Opowiadali oni, że ich jedynym źródłem informacji o świecie była organizacja. To tam mieli możliwość pokazania swoich umiejętności i potwierdzenia swojej przydatności. Dodawali, że dzięki organizacji mają wreszcie cel, a jest nim… ocalenie świata! Sami nazywali się bojownikami wolności. W ich przekonaniu rzeczywistymi sprawcami nieszczęścia są… same ofiary.
Manipulanci Psychologowie społeczni i kulturoznawcy zwracają uwagę na wykorzystywanie przez przywódców religijnych najróżniejszych narzędzi psychomanipulacji. Należy do nich nawet odpowiednio dobrana muzyka, a także malarstwo religijne
Świątobliwi terroryści Antyklerykałowie od dziesiątków lat domagają się poddania działalności organizacji religijnych kontroli przez władze państwowe. Religie bywają bowiem źródłem podziałów, fanatyzmu i terroryzmu. Postulaty środowisk, które ostrzegały przez klerykalną przemocą, przez lata były wykpiwane. Dzisiaj zgadzają się z nimi nawet umiarkowani konserwatyści. Doktor Margot Stańczyk-Minkiewicz z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni pisze w swojej pracy, że fundamentaliści religijni „stanowią podstawową siłę niechętną demokracji i prawom człowieka”, a deklarowane współcześnie ożywienie religijne ma „charakter czysto politycznego manewru”. Rozróżnianie konserwatystów na lepszych (np. katolickich) i gorszych (islamskich) jest nieuprawnione, aczkolwiek obydwa nurty znajdują się w różnym stopniu rozwoju i świadomości. Zdaniem George’a Corma, libańskiego profesora nauk politycznych i prawa, „zarówno fundamentaliści islamscy, jak i chrześcijańscy chcą zalegalizować swój sprzeciw wobec współczesnego świata. Są jednak za słabi, aby podjąć debatę. Swoje racje chcą wprowadzać siłą.
Motor agresji Psychologowie społeczni zwracają uwagę na „rolę zbiorowo wyznawanych wizji i wyobrażeń religijnych w budowie identyfikacji grupowych i indywidualnej tożsamości”. Francuski historyk Georges Minois zauważa, że towarzyszy temu „nieufność do obcych, agresja i brak akceptacji”. Zwraca on uwagę na szczególnie niebezpieczny element przekazu
religijnego, czyli rzekomą wyłączną prawdziwość wyznawanej religii i własną, instytucjonalną nieomylność. Jego zdaniem może to doprowadzić do wojny. Zgadza się z nim Peter Kreeft, protestancki profesor Uniwersytetu w Bostonie. Dodaje, że „fundamentaliści religijni wywołują i rozwijają w człowieku wszystkie podświadome, pierwotne i irracjonalne siły prowadzące do agresji”. Brytyjski lewicowy filozof Terry Eagleton potwierdza nieodłączny związek religii z wojną – dla teologów wojna stała się istotnym i naturalnym sposobem rozwiązywania wszelkich konfliktów społecznych. Bez religii – zdaniem Eagletona – nie da się zrozumieć współczesnych terrorystów. Wszystko dlatego, że „ich działania rozpoczynają się jako idea religijna, a istotą religii są siły, które bezpośrednio prowadzą do zniszczenia”. Jose Saramago, portugalski noblista, pisarz, poeta i dramaturg, wskazywał, że „w historii ludzkości wszystkie bez wyjątku religie bardziej dzieliły, niż jednoczyły ludzi. Często były źródłem cierpień, konfliktów, przemocy duchowej i fizycznej, natomiast sporadycznie tylko sprzyjały ludzkiej bliskości i życzliwości”. W pracy profesora antropologii Pascala Boyera z Uniwersytetu w Waszyngtonie możemy przeczytać, że „ludzie głęboko zaangażowani religijnie, częstokroć bez oporu, używają przemocy wobec tych, którzy albo nie są dość mocno zaangażowani, albo nie uznają ich religii.
To sprawia, że wiara i wspólni bogowie tworzą, jednoczą grupę, która z czasem prowadzi do ksenofobii, izolacjonizmu i chorobliwej nienawiści”. Jest to idealna pożywka dla religijnego terroryzmu.
Religijni samobójcy Potwierdzają to specjaliści kryminolodzy zajmujący się psychiką sprawców zamachów samobójczych. Brunon Hołyst – profesor z Uniwersytetu Łódzkiego i jeden z najwybitniejszych europejskich badaczy zjawiska terroryzmu – dowodzi, że tylko nieliczni zamachowcy są chorzy psychicznie lub mają zaburzenia osobowości. Większość terrorystów samobójców to ludzie z klasy średniej, nieźle usytuowani i wykształceni, dorastający w zamkniętych społecznych systemach, pielęgnujących nienawiść i przemoc. Psychiczny fundament dla samobójstwa połączonego z mordem tworzą rodzina, szkoła i świątynia. Zdaniem historyków w taki właśnie sposób z władzą Cesarstwa Rzymskiego walczyła w latach 66–73 naszej ery żydowska sekta zelotów zwanych fanatycznymi entuzjastami. W długiej serii zamachów samobójczych przygotowanych przez organizacje religijne z lat 90. XX wieku i początków XXI wieku typowym przypadkiem jest atak japońskiej sekty „Najwyższa Prawda” na tokijskie metro w 1995 roku. Po rozpyleniu w pociągach i na peronach gazu sarin śmierć poniosło 12 osób, a do szpitali trafiło ponad 4 tysiące. Z protokołów przesłuchań złapanych członków sekty wynika, że już od najmłodszych lat nienawiść do świata przekazywała im rodzina.
(1)
i architektura. One wszystkie mają osłabiać samodzielne, krytyczne myślenie jednostki. Człowiek wobec Boga ma się poczuć słaby i malutki. Ma stać się narzędziem zmiany, której życzy sobie Stwórca. Jego wolę zaś wykładają „nieomylni” kapłani. Badacze z niepokojem obserwują, z jaką łatwością fundamentaliści wykorzystują instytucje państwa, nawet państwa demokratycznego, do budowy swojej potęgi. Otrzymują koncesje na emisje programów radiowych i telewizyjnych, prowadzą dotowane przez państwo przedszkola, szkoły, szpitale, przychodnie, banki, kasy pożyczkowe, towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych. Władze publiczne nie kontrolują ich codziennej pracy, a więc nic o niej nie wiedzą (np. o Opus Dei). A to tam tworzy się fundamentalistyczne zaplecze. Zdaniem profesora psychologii Ariela Merariego jedynym sensownym rozwiązaniem jest państwowa kontrola nad organizacjami religijnymi i ich inicjatywami. Docelowo, jego zdaniem, wszystkie przedszkola i szkoły powinny być świeckie. Na jeszcze bardziej radykalne rozwiązanie zdecydowały się w 2011 roku władze młodego Tadżykistanu. Jego parlament jednogłośnie zakazał dzieciom i młodzieży do lat 18 odwiedzania jakichkolwiek miejsc kultu. Projekt poparli także tamtejsi demokraci i liberałowie. Pamiętają oni bowiem skutki przejęcia szkół w Afganistanie przez radykalnych islamistów. Rodzi się jednak pytanie, czy w imię obrony praw człowieka mamy prawo ograniczać czyjąś wolność sumienia. Odpowiedź na tak postawione pytanie znajdziemy w eseju
„Zakaz myślenia”, autorstwa niemieckiego teologa i filozofa (i byłego księdza) Hubertusa Mynarka. Czytamy tam, że „wszystkie religie monoteistyczne są z gruntu fundamentalistyczne, choć w chwili narodzin i w fazie początkowej nie muszą się wcale takie wydawać. Uwidacznia się to dopiero po dłuższym okresie ich trwania, po nieuniknionym procesie instytucjonalizacji. Ale radykalizm ten tkwi w nich już od samego początku! Przynajmniej na tyle, że konsekwentnie umożliwia i logicznie usprawiedliwia pełny rozkwit fundamentalizmu w późniejszych stadiach (…) rozwoju”. Fundamenty takich praktyk autor zauważa w podstawowych księgach trzech głównych religii. Według niego „fundamentalizm najbardziej nawet bezwzględnych władców watykańskich, znanych nam z dziejów Kościoła (…), znajduje swoje przesłanki w historii. Uprawniało ich do przemocy zawsze swoiste przesłanie Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, do którego mogli swobodnie nawiązywać”. Podobne elementy Mynarek, były ksiądz, odnajduje w Koranie. Lekceważenie tych tendencji – jakże współcześnie modne w środowiskach liberalnych – prowadzi zdaniem badacza na manowce, a rozmowa z trzema głównymi religiami nie jest możliwa, gdyż wszystkie opierają się na zakazaniu samodzielnego myślenia. Niestety, bez myślenia nie ma nauki i postępu. Mynarek przypomina nadal żywą w nauczaniu Kościoła katolickiego myśl Innocentego III, która imputuje, że „papieżowi należy się posłuch, nawet jeśli nakazuje on czynić zło”. Niektórzy liberałowie wychodzą z założenia, że niewielkie grupy religijnych fundamentalistów nie wymagają szczególnej kontroli. Gdy jednak wczytamy się w ich przesłanie, zobaczymy, że niesie ono tendencje łączące przekaz religijny z politycznym. Brzmi to mniej więcej tak: jeżeli będziesz posłuszny moim nakazom, będziesz wypełniał wolę Jahwe, Allacha albo Boskiego Ojca (Boga chrześcijańskiego – przyp. red.), będziesz żył wiecznie w rajskim szczęściu. Osiągniesz wtedy nieograniczoną boską pełnię. Świeccy polityczni fundamentaliści oferują to samo na ziemi. Psychologowie społeczni uważają, że fundamentalistów łączy także totalizm, uniwersalność i entuzjazm. Zdaniem Mynarka świeckich i religijnych przywódców takich ruchów łączy „(…) opętanie, odurzenie władzą i przekonanie, że pociechę przynosi jedynie absolut”. Tym ostatnim może się stać wszystko – „od narodu, partii, rasy, Kościoła, po wyznanie czy zysk”. W historii mieliśmy już wiele przypadków, kiedy „jednostka lub kilkuosobowa klika opętana żądzą władzy, wykorzystując tęsknotę mas za absolutnym szczęściem, doprowadzała do zbiorowego szaleństwa” – przypomina Mynarek. Czy stać nas na takie ryzyko? MC
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Masturbacja z s o d o m i ą (3) W jednym z odcinków doskonałego serialu „Rodzina Borgiów” pokazano, jak w owładniętej religijnym fanatyzmem Florencji pod wpływem „nauk” Girolama Savonaroli karano homoseksualistów. Serialowe obrazy przypominają, że efekty podsycanej i kierowanej przez Kościół katolicki propagandy nienawiści mogą być wyjątkowo tragiczne. Jej ofiarą padły dziesiątki tysięcy mężczyzn, których winą było to, że uprawiali seks z innymi mężczyznami i dali się na tym przyłapać. A Florencja przed, w czasie i po Savonaroli była ponoć miastem, w którym szczególnie spektakularnie ujawniały się nauki kościelnych purytanów. A także prześladowania, do których to nauczanie prowadziło. Było tak między innymi dlatego, że ten „występek” był tam szczególnie rozpowszechniony. Miasto słynęło z niego nawet na całą Europę. Na tyle przynajmniej, że Niemcy nazywali homoseksualistów florenzer, a władze – w 1432 roku – ustanowiły specjalną nocną straż, która miała wyłapywać grzeszników.
Nienawistne kazania Miasto miało też długą praktykę w karaniu „zboczeń”. Kiedy w 1333 roku dotknęła je powódź, za winnych żywiołu uznano miejscowych „sodomitów”. Idąc za nauczaniem ówczesnego Kościoła, przyjęto po prostu, że katastrofa jest karą za grzechy, których dopuszczali się florentczycy. A przede wszystkim za „sodomię”, która – jak wierzono – doprowadziła do zagłady Sodomy i Gomory. To, jaki los spotykał tam ofiary pielęgnowanego przez Kościół przekonania, pokazuje na przykład historia niejakiego Giovanniego di Giovanni, który w 1365 roku został oskarżony o odbywanie stosunków seksualnych z wieloma mężczyznami. Chłopak – a miał wówczas 15 lat – został za karę przeprowadzony przez miasto na miejsce publicznej (sic!) kastracji, gdzie rozpalone żelazo włożono mu w „to miejsce jego ciała, które pozwolił poznać innym w sodomistycznych praktykach”. Za łączeniem naturalnych katastrof i „grzechu sodomii” stał oczywiście kler. Szczególną rolę – gdy chodzi o Florencję – odegrało dwóch duchownych. Jednym z nich był św. Bernardyn ze Sieny. Drugim – wspomniany dominikanin Girolamo Savonarola.
Pierwszy przez lata głosił ogniste kazania, w których uczył, jak należy postępować z grzesznikami. Kiedy się zapalał, wchodził w ton, który dziś praktykuje redaktor Terlikowski: „W każdym miejscu, w którym usłyszycie wspomnianą sodomię, każdy z was, ale to każdy, musi splunąć mocno na ziemię, by dobrze wyczyścić swe usta. Plujcie mocno! Może woda z waszych plwocin ugasi ich ogień”.
W tej sytuacji łatwo mu było przekonać miasto, że to właśnie sodomici są winni zbliżającego się końca świata. Wszak Bóg w Sodomie i Gomorze ostrzegł wyraźnie, jak skończy się takie zachowanie. Kiedy mnich przejął faktyczną władzę nad miastem, domagał się kar prostych, ale licznych. Chciał przede wszystkim, by winnych kamieniowano oraz palono. Najlepiej w znaczących liczbach.
Absurdalne kościelne nauczanie na temat seksu prowadziło do aktów fanatyzmu i zabójstw. Grzeszników seksualnych obwiniano o sprowadzenie na miasta chorób i katastrof. Na pluciu jednak nie kończył. Kiedy zaraza dotknęła miasto, przekonywał, że to „sodomici” ją roznoszą. Opowiadał też, jak postępują z nimi inne miasta. Jednym z przywoływanych przykładów właściwego postępowania była historia skazanego z Werony. Tam mężczyznę skazano jakoby na poćwiartowanie i rozwieszenie jego członków na miejskich bramach. Święty lubił też stosy, o których opowiadał z lubością, wskazując, że obserwujący egzekucje to prawdziwie „błogosławione duchy raju”, które chwalą Pana, oglądając jego sprawiedliwość. Katolicki święty namawiał nawet władze Sieny, by zniszczyły sodomię za wszelką cenę. Nawet gdyby ceną za to miało „być spalenie wszystkich mężczyzn w mieście”. Nie wiadomo, czy na myśli miał także siebie. Większość go oczywiście nie słuchała, ale byli też tacy, którym zapadały w pamięć nauczania „świętego męża”, a owocowało to tym, że co jakiś czas w mieście zapalano stosy, na których palono „winnych” wszystkich nieszczęść. W innych czasach – kiedy rozum choć trochę wygrywał z lękiem – ograniczano się do grzywny lub wygnania.
Rozpalcie ogniska! Dzięki św. Bernardynowi ze Sieny także nauczanie równie fanatycznego Girolama Savonaroli padło na podatny grunt, co zresztą doskonale pokazano we wspomnianej „Rodzinie Borgiów”. Szczęściem dominikanina, a nieszczęściem florenckich „sodomitów”, było to, że jego nauczaniu o końcu świata oraz grzechu, który ściąga gniew boży, towarzyszyła epidemia szczególnie złośliwej formy syfilisu.
Wszak tylko w ten sposób można przebłagać miłosiernego Boga. „Rozpalcie piękne ogniska. Jedno, dwa, trzy. Tam na placu. Rozpalcie je z tych sodomitów... Niech spaleniznę poczują w całej Italii” – nauczał wiernych, przerażonych nadchodzącym Sądem Ostatecznym. Stosy zapłonęły, ale
musiał należeć do Kościoła. Wszak ludzie łatwiej akceptują nieszczęścia, gdy wiedzą, skąd się wzięły i jak im zapobiegać. Forpocztą tych prześladowań byli dominikanie, którzy za sprawą gorliwości w rozpalaniu stosów zyskali sobie przydomek Domini canes, czyli „psy boże”. Wszędzie, gdzie się pojawiali, rozkwitała nienawiść wobec „zdemoralizowanych” i zaczynały płonąć stosy. No chyba że akurat określony inkwizytor preferował inne sposoby karania i torturowania tych, których uznał za nieprzychylnych wobec niego. Nienawiść rozbudzano, instruując wiernych, że tolerancja dla grzechu prowadzi do rozgniewania „miłosiernego” Boga, który może sięgnąć po cały arsenał środków: od zarazy, poprzez głód, aż po powódź. Hiszpański kodeks z drugiej połowy XIII wieku mówił na przykład, że „kiedy mężczyzna pożąda grzechu przeciw naturze z innym (...), to obaj powinni zostać wykastrowani przed całą społecznością, a na trzeci dzień powieszeni za nogi, aż umrą, a ich ciała nie powinny być nigdy ściągnięte”. Wszystko tłumaczono oczywiście troską o publiczne bezpieczeństwo. Podkreślano przy tym, że „sodomici” stanowią zagrożenie dla grupy, ponieważ „za takie przestępstwa nasz Pan zsyła na winne ziemie głód, zarazy, katastrofy i niezliczone inne nieszczęścia”. Ciekawe jest jednak i to, jak kary za „sodomię” miały się do innych sposobów eliminacji grzechu. Wiemy to na przykład z Wenecji,
Egzekucja Girolama Savonaroli
kiedy zepsuty, acz inteligentny i cyniczny Aleksander VI uznał, że Savonarola przesadził z krytyką Kościoła, na jednym z ognisk skończył sam mnich.
Strach i ciemnota Mechanizm łączenia lęku oraz „grzechu” nie był czymś wyjątkowym dla florentczyków. Fale represji pojawiały się w ówczesnej Europie zawsze, gdy działo się coś nieprzewidzianego i nieprzyjemnego. Nie zawsze padało na homoseksualistów, ale działo się tak bardzo często. Świat musiał być wytłumaczalny, a klucz do tego wytłumaczenia
gdzie ściganie tych, którzy podpadli Kościołowi i mogli na miasto ściągnąć nieszczęście, traktowano bardzo poważnie. Między 1418 a 1500 rokiem życie straciło tam ponad 400 mężczyzn oskarżonych o homoseksualizm. Zachowały się też przekazy o 16-latku, którego za karę wykastrowano i amputowano mu dłoń (sugeruje to, że oprócz sodomii mógł być winien... masturbacji). W tym samym czasie za gwałt na dziecku groziły tam maksymalnie dwa lata pobytu w zamknięciu. Co ciekawe, sprawami homoseksualizmu zajmowała się Rada Dziesięciu, która zwyczajowo była angażowana jedynie wtedy, gdy chodziło
13
o przestępstwa zagrażające bezpieczeństwu miasta. W 1320 roku we francuskiej Tuluzie spalono na stosie trędowatych. Dlaczego? Ponieważ ich trąd miał być karą za grzechy. Zatem trędowaci musieli wcześniej zgrzeszyć. A skoro zgrzeszyli, to przecież można było ich za to spalić. Tak przynajmniej myśleli ci, którzy wymyślili egzekucję, będącą jednocześnie wielkim „widowiskiem”.
Opuchlizna heteroseksualna Co to jednak ma wspólnego z sodomitami? Otóż widowisko to pojawiło się w jednej z nielicznych zachowanych dokumentacji procesów francuskich homoseksualistów. Dowody pisane odnajdują się tam bardzo rzadko, bo akta sądowe palono w tym kraju razem z winnymi, w przekonaniu, że nie wolno pozostawić nawet wzmianki o tym „odrażającym grzechu”. Zachowany dokument dotyczy młodego franciszkanina Arnauda, który w XIV wieku żył w Palmiers, gdzie dopuszczał się „sodomii” z wieloma mężczyznami. Nie to jest jednak ciekawe – bardziej interesujące było to, jak tłumaczył on genezę swoich „nienaturalnych” skłonności. A nabrał ich jakoby w szkole, gdy dzielił łoże z młodym szlachcicem. Później jednak uprawiał seks i z kobietami, i z mężczyznami. Do czasu, gdy zobaczył, jak palono trędowatych. Po tym przerażającym widowisku poszedł do prostytutki, a efektem tej wizyty była… opuchlizna na twarzy. Uznał wtedy, że może to być początek trądu i ze strachu obiecał przed świętym obrazkiem, iż z kobietami nigdy już nic wspólnego mieć nie będzie. Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar żyć w celibacie – ot, skierował jedynie swoją uwagę na mężczyzn, ponieważ po seksie z nimi żadnej opuchlizny, która miałaby zapowiadać karę bożą, nie dało się zauważyć. Arnaud nie pomyślał jednak o tym, że unikając kary bożej, narażał się na ludzką. Wkrótce wieści o jego zadawaniu się z mężczyznami dotarły do inkwizytora Jacques’a Fourniera, który postanowił sprawę wyjaśnić, a oskarżonego ukarać. Do sodomii dołożono herezję, bo Arnaud – mimo że nie doczekał się jeszcze święceń – nielegalnie pełnił religijną posługę i odprawiał msze. 23-letniego mężczyznę skazano na dożywocie w łańcuchach o chlebie i wodzie. Wśród ciekawostek z tamtych czasów należy wymienić wywody mnicha Gracjana. Potępiał on odczuwanie rozkoszy w ogóle i pod każdą postacią. Ale szczególnie potępiał przyjemność oralną i analną, ponieważ te miały być „przyjemnością nadzwyczajnie zmysłową”. Skąd żyjący teoretycznie w celibacie mnich mógł o tym wiedzieć, możemy jedynie zgadywać… KAROL BRZOSTOWSKI
14
ZAMIAST SPOWIEDZI
Kościół musi się zmienić Polski wokalista, kompozytor, autor tekstów i lider zespołu Ich Troje, od lat wzbudzający wiele kontrowersji. Jego kolejne rozwody, sprzedawanie własnej prywatności oraz publiczne pranie brudów z byłymi żonami są mocno krytykowane. Mimo to piosenkarz od lat nie schodzi z popkulturowej sceny w Polsce. Parę miesięcy temu przyznał się publicznie do choroby nowotworowej... „Fakty i Mity” rozmawiają z Michałem Wiśniewskim. – W czerwcu ożeniłeś się po raz czwarty. Jak poznałeś Dominikę? – Dominikę poznałem na przyjęciu dla Korpusu Dyplomatycznego. Pojawiła się tam ze swoim tatą, którego wcześniej znałem tylko kurtuazyjnie. Kilka tygodni później organizowaliśmy turniej pokerowy w Wiśle, w hotelu „Gołębiewski”. Dominika zarządzała wtedy hotelem „Almira” w Wiśle. Okazało się, że jej brat gra w pokera. Zaproponowałem, że dam jej bratu wejściówkę, i tak się poznaliśmy. – Śluby brałeś w nietypowych miejscach: w igloo w Kirunie, w Las Vegas. Skąd pomysł na Mazury? – W pierwszym małżeństwie w ogóle nie miałem wesela. Przy drugim (to było w czasach olbrzymiej popularności zespołu Ich Troje) wydawałem płytę „Spooko, panie Wiśniewski”. Dla uczczenia tego sukcesu polecieliśmy na północ Szwecji. Samolot ograniczał liczbę miejsc do 150. Podobnie w Stanach. Z Polski przyleciała moja mama i naprawdę najbliżsi. Teraz pierwszy raz pojawiła się szansa na to, żeby wyprawić typowe polskie wesele. Na początku zastanawialiśmy się, czy zrobić to tylko dla najbliższej rodziny. Jesteśmy ze sobą dwa lata, więc ta decyzja została podjęta bardzo świadomie. Kobieta z przeszłością i mężczyzna po przejściach. Absolutnie patchworkowa rodzina. Kobieta, która zmieniła mnie o 180 stopni, poukładała moje życie. Przez te dwa lata znalazło się też wiele rąk, które pomogły mi w bardzo ciężkim okresie. Doszliśmy do wniosku, że musimy to zrobić w Polsce, żeby ci ludzie po prostu się pojawili. Pomysły były różne. Na początku chcieliśmy to zrobić w górach. Tereny Wisły są przepiękne. Postanowiliśmy jednak wyprawić wesele w pięknej, malowniczej scenerii Mazur, gdzie każdemu jest łatwo dojechać. Byli znajomi z San Francisco i z Vancouver, rodzina z Niemiec. Wszyscy to uszanowali. Patrząc na nich, chciałbym o każdym coś powiedzieć, bo tam nie było ludzi przypadkowych. O każdym mógłbym
opowiedzieć jakąś historię, a za rolę, jaką odegrali w moim życiu, chciałem im serdecznie podziękować. Podjęliśmy z Dominiką taką decyzję: jeśli nie ograniczamy się do rodziny, to musimy zaprosić wszystkich. – Czyli czegoś szczególnego związanego z Puszczą Piską nie było? – Był jeden element. Poszliśmy sobie na „Różę” do kina. To jest film o prześladowaniu ewangelików mieszkających na Mazurach, o kobiecie, która przeżyła koszmar. Ja sam jestem protestantem. – Wcześniej byłeś katolikiem, prawda? – Byłem. Urodziłem się katolikiem. Świadomie przeszedłem na protestantyzm w wieku 14 lat. Absolutnie świadomie. Wszyscy jesteśmy chrześcijanami. Każdy ma prawo postrzegać wiarę ze swojego punktu widzenia. Dlatego padło akurat na Mazury. Ewangelikom odbierano kościoły, wyganiano
ich. Wielu z nich przeniosło się wtedy do Wisły, w okolice Śląska Cieszyńskiego. Tam jest najwięcej protestantów w Polsce i podejście jest zupełnie inne niż w Kościele katolickim. – Teraz coraz więcej osób poddaje się aktowi apostazji. – Akty apostazji wynikają generalnie z tego, że czas najwyższy, aby
Kościół katolicki otworzył się na ludzi. My mieliśmy tę samą sytuację. Bardzo się cieszę, że Kościół ewangelicki w Polsce jest tak otwarty, że mimo presji z każdej strony (facet czwarty raz się żeni – rozmowa z jednym księdzem, z drugim księdzem, konsultacje z biskupem) nic nie stało na przeszkodzie, aby nam tego ślubu udzielić. Bardzo się cieszę, że przysięgaliśmy sobie przed Bogiem. – Byłeś kiedyś na koncercie Madonny? – Nie, ale oglądałem na DVD. – Arcybiskup Henryk Hoser powiedział, że ostatni koncert Madonny na Stadionie Narodowym był profanacją rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Zarządził nawet czuwanie, aby przebłagać za grzechy bluźnierstwa. – To jest polityka, a nie zdrowy rozsądek. Pamięć o powstańcach jest bardzo ważna. Będziemy zawsze pamiętać o ich bohaterskich czynach, ale musimy też żyć dniem dzisiejszym. Gdybyśmy chcieli świętować każdą rocznicę czy miesięcznicę, to świętowalibyśmy w zadumie lub radości przez 360 dni w roku. – Według badań większość Polaków uważa, że koncert nie przeszkadzał w obchodach rocznicy. – A co ma przeszkadzać? Pan Bóg jest wszędzie! W Biblii jest napisane, że nie potrzeba nam domów z kamienia. – To nie pierwszy raz, kiedy Madonna szokuje ludzi. Dawniej między innymi występowała powieszona na krzyżu. – Krzyż jest symbolem chrześcijaństwa. Nosimy krzyżyki w różnych formach. Nawet jeśli ona sama się na tym krzyżu powiesiła, to może być to jakimś przesłaniem artystycznym. Dopóki na tym krzyżu nie wymiotuje lub nie poniewiera go w żaden sposób, to rozszerzajmy horyzonty artyzmu. Istnieją jednak pewne horyzonty przekazu artystycznego i granice dobrego smaku. Nie widzę na przykład żadnego artyzmu w powieszeniu genitaliów na podświetlanym krzyżu, jak to zrobiła Dorota Nieznalska. To mnie bardzo oburzyło. Cel mógł być tylko jeden: zwrócić na siebie uwagę. – Uważasz, że Madonna w jakiś sposób uraziła uczucia katolików? – W żaden sposób. Mistycyzm wykorzystuje wielu artystów. Miałem taką piosenkę S.O.S. i ubrałem zespół baletowy w białe czapki Ku-Klux-Klanu. To nie znaczy, że jestem rasistą. Mam wielu cudownych kolegów różnych ras i mam nadzieję, że nikogo
takim środkiem wyrazu nie uraziłem. Mnie skandale nie są do niczego potrzebne. – Coraz częściej zdarza się, że artyści w Polsce są oskarżani za obrazę uczuć religijnych: Doda, Nergal… Czy uważasz, że Kościół przeszkadza artystom? – Kościół nie jest w stanie przeszkodzić artystom. Pani Nieznalska też została uniewinniona. Wszystko zależy od człowieka, który interpretuje to prawo. Dla mnie wypowiedź Dody była po prostu kolejną próbą zaistnienia. Dość prymitywną i nędzną, ale ona ma prawo do tego, żeby wyrażać swoją opinię. Mnie niczym nie uraziła. Mogła urazić co najwyżej siebie, swoją rodzinę, która pewnie jest w jakichś tradycjach wychowana. Niektórzy tłumaczą to tym, że ma prawo do własnego zdania lub po prostu taka jest. Nie poczułem się urażony, bo wiem, jak Biblia jest napisana, i facet „napruty winem i palący zioła” nie byłby w stanie tego napisać. W takich warunkach takie dzieło by nie powstało. Wiem, bo sam nieraz się w takich warunkach znalazłem. Może akurat zioła nie paliłem, ale wino, i owszem, piłem. – Kora, która została zatrzymana za posiadanie niewielkiej ilości narkotyków, uważa, że jest to absolutnie cudowny środek relaksujący. – Każda używka jest dla ludzi. Nie polecałbym tutaj twardych używek. Mówię tylko o tych miękkich. – O marihuanie na przykład? – Ja akurat nie mogę palić. Do palenia się nie nadaję. Ale mam bardzo wielu przyjaciół, którzy palą, i niech im będzie na zdrowie. Nie znam żadnego, który by tak poszedł w to palenie, żeby nie mógł wykonywać swojego zawodu. Raczej widzę zdrowy rozsądek w tym, co robią. Jeżeli jest im po tym dobrze, to na zdrowie. Jeśli nie jesteśmy w stanie nauczyć się przystosowania do realiów, to realia dostosują się do nas. Państwo zarabia wielkie pieniądze na alkoholu i papierosach. Czyli legalnie nas truje albo ufa nam, że będziemy rozsądni. Tak samo jest z marihuaną. Wszystko z umiarem. – To jeden z tych drażliwych tematów. Co sądzisz o zwiększeniu praw dla homoseksualistów w ramach związków partnerskich? – Nie dając im prawa do swobód obywatelskich jak każdemu innemu związkowi partnerskiemu, absolutnie krzywdzimy tych ludzi. Inną rzeczą jest rodzina. Tutaj należałoby dyskutować na ten temat. Nie wiem, czy to już jest ten czas. Mam teraz piątkę dzieci, więc wiem, o czym mówię. Moje dzieci mają i tatę, i mamę. Myślę, że jesteśmy jeszcze na tym etapie, że jeśli chodzi o rodzinę, a w szczególności o adopcję dzieci, to należałoby to poważnie rozważyć. Na pewno musiałby być jakiś staż tego związku partnerskiego. Określony staż, który dowodziłby, że
jest to związek, który jest w stanie przetrwać, że potrafią być rodzicami, mają odpowiednie warunki. Czyli jak każda heteroseksualna para, która chce adoptować dziecko. Jeżeli sąd poprzez psychologów doszedłby do wniosku, że są to poukładani ludzie, którzy tę wartość rodziny są w stanie przekazać, to jak najbardziej tak. Dlatego, że każde dziecko ma prawo mieć dom. Związek partnerski jest absolutną koniecznością. Po pierwsze – mamy XXI wiek, a po drugie – to ograniczanie swobód obywatelskich. Nawet zastanawiałbym się, czy są badania, czy więcej jest „rozwodów” wśród par heteroseksualnych, czy homoseksualnych. Proporcjonalnie oczywiście. Zupełnie inaczej będzie za dwadzieścia, trzydzieści lat, jak jeszcze jedno pokolenie przejdzie. Widzę to po sobie. Mój syn ma już dziesięć lat. Za moich czasów żaden uczeń nie wsadziłby nauczycielowi kosza na głowę. Nauczyciel boi sie skarcić ucznia, bo coś mu za to grozi. Nie ma dyscypliny. Jestem tym po prostu przerażony. Poza tym ta wolność wypowiedzi, ta anonimowość sieciowa to też jest coś, czego za moich czasów nie było. – Nagrałeś płytę „Sweterek. Część 1. Czyli 13 postulatów w sprawie rzeczywistości”. Rzeczywistość przedstawiona w tych piosenkach jest smutna. Czy tak postrzegasz zmiany w wolnej Polsce? Czy naprawdę „nie o taką Polskę ojciec walczył”? – Na pewno nie o taką walczył. Pytanie tylko, czy my w jakimkolwiek innym układzie bylibyśmy w stanie zbudować inną Polskę? Pamiętam, jak miałem 9 lat, jak stałem za pralką, lodówką, za tapczanem... Odhaczałem się na listach i w Wigilię stałem po świeży chleb w kilometrowej kolejce. Uczestniczyłem w tym całym piekiełku jako dziecko, ale wydawało mi się, że ta „Solidarność” zbudowana przez Wałęsę buduje się w Polsce tylko w momencie zagrożenia. Natomiast za dużo jest tej swobody, którą mamy teraz. – W prasie często pojawiają się sprzeczne informacje na temat twojego zdrowia. Mógłbyś to jakoś wyjaśnić? – To jest szukanie tej najtańszej sensacji. Opublikowałem te badania, żeby była jasność. O HPV nie było tam nic. Zapytano jakiegoś znachora, który powiedział, że HPV to choroba weneryczna. Mój lekarz powiedział mi: „Pan nie jest zarażony wirusem HPV, bo wyszłoby to w badaniach. Natomiast dla pana informacji podam, że 80 proc. kobiet i do 60 proc. mężczyzn co najmniej raz w życiu – jak nie wielokrotnie – nosi w sobie ten wirus”. – Jakieś życzenia dla Czytelników „Faktów i Mitów” – Wszystkiego najlepszego! Rozmawiała Jadwiga Żukowska
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
15
Mięsny jeż Po programach typu reality show przyszedł czas na panowanie seriali paradokumentalnych. To jeszcze gorsza żenada niż „Big Brother”. W dobie anten satelitarnych, dekoderów i kablówek szefowie stacji telewizyjnych zrobią wszystko, aby – ku uciesze reklamodawców – choćby na kilka chwil zatrzymać widza przed szklanym ekranem. Niestety, często sięgają do żenujących metod. Od paru lat zauważa się w rodzimej telewizji nowy trend na seriale paradokumentalne (twór, który przybył do nas z Zachodu i na nasze nieszczęście nie chce tam wrócić). Wiadomo, że telewizor zniesie wszystko, ale ile może wytrzymać widz? Rekordy oglądalności biją prymitywne produkcje, które
jeszcze kilka lat temu nie ujrzałyby światła dziennego. Fragment serialu „Pamiętniki z wakacji” pod tytułem „Mięsny jeż” to ostatnio najchętniej oglądany filmik w internecie. Scenka przedstawia wypoczywającą na Gran Canarii rodzinę, która po niewielkiej sprzeczce czeka na kolację. Swoją specjalność serwuje Beata. Jej danie to właśnie „mięsny jeż” składający się wyłącznie z tłustych parówek i wędlin. Członkowie rodziny komentują wynalazek Beaty, a jej mąż opowiada widzom, że w czasie przyrządzania „jeża” śpiewa wraz z żoną piosenkę:
„Mięsny jeż, mięsny jeż, ty go zjesz, ty go zjesz”. To wszystko… Ten fragment serialu obejrzało już w internecie ponad 6 milionów widzów! Odcinki „Pamiętników z wakacji” oglądają średnio 2 miliony osób. To niebywała popularność, którą chwaliła się sama Nina Terentiew, dyrektor programowy Polsatu. Stacja emituje jeszcze dwa bliźniaczo podobne programy o tytułach: „Dlaczego ja?” (opowiada o „historiach z życia wziętych”) oraz „Trudne sprawy” (traktuje o małżeńskich problemach). We wszystkich produkcjach grają amatorzy, co jeszcze mocniej ubarwia scenariusze. O czym opowiadają? W jednym z odcinków Lucjan, będąc na wakacjach z rodziną, pomylił bidet z muszlą klozetową, co uroczo pokazały widzom serialowe
kamery. Zdziwi się ten, kto pomyśli, że Lucjan tylko nasikał w złe miejsce… Całą farsę szeroko komentowali członkowie rodziny, śmiejąc się do rozpuku z ojca, który zresztą sam ich zawołał, żeby pokazać swoją pomyłkę, a widz może w tym czasie oglądać lekko ocenzurowaną kupę. W innym odcinku 32-letni prawiczek przygotowywał się do swojego pierwszego razu. Nagi i wysmarowany bitą śmietaną czekał w łóżku na swoją wybrankę, a dziewczyna wcale nie miała ochoty na igraszki z Łukaszem. Oszukała go i – zakradłszy się do sypialni ze znajomymi – zrobiła kilka zdjęć wyposzczonemu mężczyźnie. Innym razem matka w 18 urodziny syna „dała” mu samochód zrobiony z… piasku. W „Trudnych sprawach” omawiany jest na przykład problem smrodu
na klatce schodowej w bloku. Miłośnik kotów kupił swoim pupilom starą rybę, czym doprowadził do furii sąsiadów. Innym razem jeden z „aktorów” włamał się do mieszkania pewnej kobiety tylko po to, żeby się wykąpać i wyznać jej w wannie miłość. Wszystkie sceny grane są na żenującym poziomie. Producenci w całej Polsce szukają w łapankach „aktorów” do kolejnych odcinków, a tych – o dziwo – nie brakuje. Nieoficjalnie mówi się, że gaża za odcinek to około 700 zł plus (jeśli wymaga tego scenariusz) wyjazd na zagraniczny plan filmowy. Wydaje się, że to niewiele, ale nie o pieniądze tu chodzi, lecz o chęć zaistnienia w telewizji. Na zmieszczonych zdjęciach przedstawiamy obrazy z opisanych seriali. ŁUKASZ LIPIŃSKI
16
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
ZE ŚWIATA
SPERMA W KOPERCIE Małżonkowie z Palestyny chcieli syna. Tyle że głowa rodziny odsiaduje dożywocie w izraelskim pierdlu. Amer al-Zein, 37-letni członek Hamasu, za kratkami jest już 15 lat. I nigdy nie wyjdzie. Zanim go zamknęli, zdążył spłodzić dwie córki. Marzył mu się męski potomek. Palestyńscy więźniowie mogą spotykać się z żonami, ale przez cały czas towarzyszy im strażnik. Nie ujawniono jak, ale nasienie Amera zostało przeszmuglowane z więzienia wprost w ręce lekarza, który zadbał o to, aby w wyniku sztucznego zapłodnienia urodził się chłopczyk. I sukces! Dziecko właśnie pojawiło się na świecie. Służby więzienne oznajmiły, że nic nie wiedzą o całej sprawie.
POPĘDLIWY WNUK Samuel Dye, 20-latek ze Stanów, pożalił się babci, że nie ma dziewczyny. Starsza pani bardzo współczuła, ale współczucie chuci nie zaspokoi… Wnuczek uderzył babcię młotkiem i rzucił się na nią. W celu odbycia stosunku. Krzyk 61-latki usłyszał jej syn, który przybiegł z odsieczą. „Zastał syna ze spuszczonymi do kolan spodniami leżącego na jego matce i uderzającego ją w głowę młotkiem” – powiedział policjant prowadzący postępowanie. Jurny chłopak został aresztowany i oskarżony o usiłowanie zabójstwa i zmuszenia do kontaktu seksualnego.
KROWA NA BANI Procenty uszczęśliwiają. Nie tylko przedstawicieli homo sapiens.
I
m donośniej w USA rozlegają się strzały, im częściej ofiarą padają całe grupy niewinnych ludzi, tym bardziej nasilają się wysiłki, by z tragedii nie wyciągać logicznych wniosków. Po zabójstwie 12 osób i poranieniu 58 w kinie w Aurorze w stanie Kolorado konserwatywni członkowie Kongresu – opłacani przez lobby producentów broni palnej, tj. Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie (NRA) – przekonywali, że takim czynom można zapobiec tylko poprzez… jeszcze większe rozluźnienie przepisów kupowania broni. Zapewniano, że wolność posiadania karabinów maszynowych i kul dużego kalibru, których jedynym przeznaczeniem jest szybkie i efektywne zabijanie ludzi, to podstawa wolności obywatelskich. Nikt z polityków, łącznie z prezydentem Obamą, nie pisnął słowa, że konieczne jest zaostrzenie zasad nabywania instrumentów masowego zabijania, a zwłaszcza wyeliminowania z obiegu sprzętu, który ma zastosowanie tylko w ręku wyszkolonego żołnierza podczas konfliktu zbrojnego. Dlaczego milczą wszyscy ci, którzy widzą taką potrzebę, nietrudno zgadnąć:
USArsenały broni sondaże nieodmiennie wykazują, że od pewnego czasu znaczna większość Amerykanów sprzeciwia się ograniczeniom – wbrew masakrom, które co rusz mają miejsce. Sprzeciwiają się ze strachu przed przestępcami, który został w ich wyobraźni zaimplantowany przez poczynania propagandowe aktywistów lobby strzeleckiego. Dwa tygodnie po egzekucji w kinie w Kolorado – dokonanej przez psychicznie chorego, dysponującego arsenałem pistoletów maszynowych – strzały rozległy się ponownie. Tym razem w stanie Wisconsin, w świątyni hinduskich sikhów. Trudno sobie wyobrazić bardziej pokojowo nastawionych, łagodnych i wartościowych ludzi niż reprezentanci tej wiary, zakazującej wrogości i nienawiści. Ale obłąkanemu neofaszyście i rasiście pomylili się oni z muzułmanami. A muzułmanie to wiadomo: terroryści i niechrześcijanie. Przypominają o tym prawicowo-konserwatywne
media i w konsekwencji nienawiść ich odbiorców jest dziś większa niż po zamachu z 11 września – w Stanach wciąż podpalane są ośrodki islamskie i meczety. Kilka dni po zabójstwie 6 sikhów strażnik w kinie w Cleveland w Ohio zauważył młodego człowieka z dużym plecakiem, który wykupił bilet na nocną projekcję filmu o Batmanie (tego samego co w Aurorze) i zasiadł w ostatnim rzędzie sali. Okazało się, że plecak zawierał rewolwer Glock, zapas amunicji i 5 noży. Adwokat Scotta Smitha utrzymuje, że jego klient po prostu obawiał się o swoje bezpieczeństwo w kinie... Każdy medyk wie, że kardynalnym warunkiem przezwyciężenia choroby, szczególnie psychicznej, bądź nałogu jest uświadomienie sobie faktu zachorowania i rozpoczęcie leczenia. Większość Amerykanów ma to jeszcze przed sobą. PIOTR ZAWODNY
Holokaust antykoncepcji Japończycy od lat hodują luksusowe krowy rasy wagyu. Zwierzęta są rozpieszczane i szczęśliwe, co ponoć sprawia, że dają lepsze mleko. Mięso też jest smaczniejsze niż od okazów nieszczęśliwych. A wszystko dlatego, że japońskie mućki dostają piwo do picia i dodatkowo są nacierane sake. Teraz z alkoholowego patentu zamierzają skorzystać Francuzi. Hodowca Jean-Charles Tastavy z Langwedocji zamierza poić swoje bydło winem. Dzienna dawka ma wynosić od jednego do półtora litra.
ORZESZKI NA „ORZESZKI” Jedzenie dwóch garści orzechów włoskich dziennie poprawia jakość nasienia młodych mężczyzn – twierdzą amerykańscy naukowcy. Eksperyment przeprowadzono na dwóch grupach panów w wieku 21–35 lat. Grupa pierwsza dołożyła wskazaną ilość orzechów do codziennej diety. Grupa druga – nie dołożyła. „Okazało się, że u mężczyzn, którzy jedli orzechy, plemniki stały się szybsze, bardziej witalne i miały mniej uszkodzeń chromosomów”. Zdaniem naukowców to kwasy tłuszczowe zawarte w tych owocach mają zbawienny wpływ na spermę.
NAUKA ORGAZMÓW Brittni Colleps, 28-letnia nauczycielka z liceum w Teksasie, udzielała specyficznych domowych korepetycji. Urządzała orgie z uczniami. Pani Colleps rzadko wystarczał jeden chłopak, więc zapraszała kilku naraz. I tak trwało to przez parę miesięcy, dopóki wydział sprawiedliwości się nie dowiedział. Wszystko przez uczniów, którzy nagrywali upojne lekcje. Jeden z filmów trafił do internetu i stał się popularny. Nauczycielka tłumaczyła, że każdy jej kochanek był pełnoletni. Tyle że seks z uczniem, nawet dorosłym, jest tam zakazany. Panią Colleps – zamężną posiadaczkę trojga dzieci – skazano na 5 lat odsiadki. Kiedy dawała dodatkowe „lekcje”, jej mąż pełnił służbę wojskową za granicą. Opracowała JC
Słysząc o Afryce, słyszymy o biedzie, głodzie, przeludnieniu i epidemiach AIDS spowodowanych nieposkromionym pożyciem seksualnym jako jedyną bezpłatną przyjemnością. Pożyciem bez zabezpieczeń. A to wszystko wielka nieprawda i mydlenie oczu. Jak jest naprawdę, dowiadujemy się od biskupów katolickich z Kenii. Żaden z wymienionych problemów problemem nie jest, bo problem jest inny – horrendalny. Antykoncepcja. „Dehumanizuje, a zarazem występuje przeciw nauczaniu kościelnemu – objawiają hierarchowie. – Zwłaszcza w kraju tak chrześcijańskim i bogobojnym jak Kenia. Antykoncepcja zagraża moralnej tkance społeczeństwa, jest obrazą dla godności i uczciwości osoby ludzkiej”. Antykoncepcja to zaraza przywleczona przez zagranicznych agentów: „Propagowana przez zagraniczne agencje, których motywy są trudne do pojęcia, bierze na cel miliony dziewcząt i kobiet afrykańskich; program planowania rodziny jest niewyobrażalnie niebezpieczny, może doprowadzić do unicestwienia społeczeństwa,
O
limpijczyków ogląda się na stadionach, rzadko kto zastanawia się, co robią, gdy z nich zejdą po rozegraniu swej konkurencji. Otóż czas spędzają głównie w wiosce olimpijskiej. Na treningu, odpoczynku, regeneracji. To prawda, ale nie cała. Wyobraźmy sobie ściśle strzeżony i monitorowany zespół 3 tysięcy londyńskich apartamentów, w których przebywa razem przez dwa tygodnie 10 tysięcy młodych, zdrowych i jurnych ludzi z ponad 200 krajów świata, i zestawmy ten obraz ze słowem „seks”. Kilku zawodników olimpijskiej kadry amerykańskiej anonimowo puściło farbę reporterowi telewizji CNN. Biegacz, złoty medalista, uczestnik dwu olimpiad, stwierdza: „Sekst to
a potem rasy ludzkiej” – przestrzegają hierarchowie w wydanym oświadczeniu. Przez agentów antykoncepcji „tracimy naszą niepodległość i nasze afrykańskie wartości rodzinne i społeczne. Pragniemy przypomnieć rządowi Kenii, że wiele krajów, które dopuściły antykoncepcję, teraz żałuje, bo spada liczba ludności. Nie jest jasne, dlaczego takie ogromne pieniądze wydawane są na promocję antykoncepcji. Dziś Kenia ma 64 mln ludności i jeśli dopuścimy antykoncepcję, to w roku 2040 będzie nas za mało. I to w czasie, gdy nasze społeczeństwo jest tak ciężko doświadczane przez HIV/AIDS”. Można się śmiać, że purpuraci „napruli się jakimś winem”. Można – jeśli ma się wykształcenie psychiatryczne – napisać ciekawą pracę o wpływie urojeń religijnych na deformację obrazu rzeczywistości. Można wynurzenia hierarchów traktować jako egzemplifikację przysłowia ludowego: jak Bóg chce kogoś ukarać, to mu najpierw rozum odbiera. Ale trzeba pamiętać, że za te idiotyzmy szamanów katolicyzmu ludzie płacą życiem. JF
Seks olimpijski element ducha olimpijskiego. Jak myślicie, po co dają nam tyle kondomów?”. Rzeczywiście, w Londynie przygotowano rekordową ilość 150 tysięcy gumek. „Zaraz po starcie nie ma spania do następnego dnia – kontynuuje zawodnik. – Poprzedniej nocy trener stał pod moimi drzwiami i pilnował, żebym nie stracił sił na nic innego jak bieg. Ale ja po seksie biegnę jak na skrzydłach! Kiedyś o pierwszej w nocy poszliśmy do kafeterii. Dziewczyny tam zatrudnione mówią: za godzinę kończymy, co robicie, chłopaki? Idziemy do pokoju. Niestety,
nie dało się ich przemycić, te helikoptery, reflektory, strażnicy. Ale załatwiliśmy swoje w krzakach”. Do pożycia w wiosce przyznała się także Solo, bramkarka kobiecej drużyny piłkarskiej USA. „Seksu jest w wiosce mnóstwo. Sama widziałam pary kopulujące na trawie, między budynkami”. Do pokoi sportowców pchają się wolontariusze, a zwłaszcza wolontariuszki, i oferują wszechstronną pomoc i usługi. Inna okazja to masaż. „Seks na olimpiadzie uprawia 75 proc. zawodników” – szacuje inny amerykański sportowiec. CS
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
S
ocjologowie, psychologowie i ekonomiści od lat szukają odpowiedzi na pytanie o to, skąd u Polaków tak duże zaufanie do finansowych piramid. W końcu są one ze swej natury nastawione na oszustwo. Ale nie tylko rodacy mają tak silną wiarę. Do Europy piramidy sprowadziła z USA włoska mafia. Przez lata był to bowiem dość łatwy sposób zalegalizowania zysków z nielegalnej działalności.
Ponzi i inni Za organizatora pierwszej nowoczesnej piramidy finansowej uchodzi Charles Ponzi. Amerykańscy kryminolodzy piszą, że swoją przygodę z oszustwami Ponzi zaczął pod koniec XIX wieku, mając zaledwie kilkunaście lat. Ścigany przez wierzycieli uciekł w 1903 roku do Bostonu i pracował w tamtejszych knajpach jako kelner.
światowe banki, fundusze inwestycyjne, uniwersyteckie fundacje, aktorzy (między innymi John Malkovich i Kevin Bacon), reżyserzy, prawnicy. Ich straty oszacowano na ponad 65 miliardów dolarów!!! W Europie za najpilniejszego ucznia Madoffa uchodzi German Cordona Soler. Przez 5 lat udało mu się skutecznie zwodzić hiszpański państwowy nadzór finansowy i 100 tysięcy ciułaczy. Od tych ostatnich wyłudził ponad 300 milionów euro. Wpłacającym gwarantował 20–25 procent zysku rocznie z inwestycji w metale szlachetne i waluty. W Niemczech w latach 90. ubiegłego wieku
U NAS I GDZIE INDZIEJ
Siergiej Mawrodi
Piramidalne oszustwa grasowali z kolei przedstawiciele handlowi firmy AWD. Udało im się zebrać miliard euro na poczet przyszłych solidnych zysków specjalnego
maksymalnie 70 procent). Udało mu się zebrać 6,2 miliona dolarów amerykańskich, które przelał na swoje prywatne francuskie konto, i zamieszkał
Od pokoleń ludzie spragnieni szybkich zysków powierzają swoje oszczędności oszustom finansowym. Skutek zawsze jest ten sam.
Charles Ponzi
W przerwach okradał gości. Gdy policjanci wpadli na jego trop, przeniósł się do Montrealu. Tam wspólnie z Luigim Zarozzim założył oszukańczy bank. Po zebraniu pokaźnej sumy zabrali wkłady i zwinęli interes. A jednak Ponzi trafił za kratki na przeszło 5 lat. W 1911 roku, od razu po wyjściu z więzienia, założył nowy biznes, a swoim klientom gwarantował 100 procent zysku w ciągu 90 dni (banki dawały wówczas 5 procent rocznie). Zaufało mu 120 tysięcy ludzi! Księgowy Charence Barron ustalił, że pieniądze na wypłaty dla pierwszych klientów finansowane były oczywiście z kolejnych wpłat. Piramida zawaliła się latem 1920 roku. Straty klientów Ponziego oszacowano na ponad 20 milionów dolarów, co odpowiada współczesnym 250 milionom dolarów. Po odsiedzeniu 6 lat z 10-letniego wyroku zajął się sprzedażą bagien jako terenów inwestycyjnych. Tym razem nabrał tylko 100 osób. Zmarł w Brazylii w 1949 roku. Pomysł Ponziego wykorzystywali liczni amerykańscy, europejscy i azjatyccy oszuści. Ich przestępcze przedsięwzięcia funkcjonowały zazwyczaj nie dłużej niż 2 czy 3 lata. Założona przez amerykańskiego oszusta Bernarda Madoffa globalna piramida funkcjonowała przez 20 lat. Jego ofiarą padły największe
funduszu nieruchomości DLF. Gdzie one trafiły, nie wiadomo. Menedżerowie oszukańczej spółki trafili natomiast na kilka lat za kratki. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii działał Kautilyi Pruthi, który namówił 800 osób na ulokowanie w jego firmie ponad 38 milionów funtów. Oferował im co najmniej 13 procent zysku miesięcznie. Poszkodowani nie zobaczyli z tego ani funta. Pruthi dostał 14-letni wyrok i zakaz prowadzenia biznesów. Jego kolega z celi oszukał 700 średniozamożnych ciułaczy na 14 milionów funtów. Wyrok: 8 lat. Obaj mogą tylko pozazdrościć miliarderowi Józefowi Majskiemu, którego dotąd nie spotkała żadna kara, choć zorganizował sieć powiązanych ze sobą pięciu słowackich piramid finansowych.
Bułgarskie standardy Łatwego życia nie mieli za to finansowi oszuści w Bułgarii. Przekonali się o tym panowie Iwo Nediałkow i Michał Kapustin. Pierwszy zorganizował wiosną 1993 roku spółkę oferującą oprocentowanie lokat na poziomie 170–200 procent rocznie (w tym samym czasie banki dawały
Bernard Madoff
pod Paryżem. Tu został jednak złapany i wydany Bułgarii. Sąd w Warnie skazał go na łączną karę 9 lat więzienia, bardzo wysoką grzywnę i dożywotni zakaz prowadzenia jakichkolwiek biznesów. Jeszcze mniej szczęścia miał Michał Kapustin.
Kautilyi Pruthi
Otrzymał wyrok 17 lat więzienia, grzywnę i dożywotni zakaz prowadzenia własnej firmy za wyłudzenie pod szyldem piramidy „Life Choice” 360 tysięcy dolarów. Według prawników i politologów to bułgarski rząd sugerował sędziom wymierzenie Nediałkowowi i Kapustinowi tak surowych kar. Chodziło o rozładowanie społecznej frustracji wywołanej utratą oszczędności. Na Bałkanach jest to bowiem dobry powód do zorganizowania… rewolucji. Przekonały się o tym w lutym 1997 roku demokratyczne władze Albanii. Zamieszki, jakie wybuchły po upadku tamtejszych piramid finansowych, przerodziły się w ciągu 2 tygodni w wojnę domową zwaną kriza piramidalne. Obywatele Albanii jednego dnia stracili oszczędności szacowane na półtora miliarda dolarów. Co ważne, wcześniej do inwestycji w piramidy zachęcali politycy wszystkich
liczących się partii politycznych, choć mieli oni świadomość skali ryzyka, bo ostrzegali ich przed tym wysłannicy organizacji międzynarodowych i Interpol. Nieodpowiedzialne zachowania polityków skończyły się wielotygodniową wojną domową. Wiosną 1997 roku obie strony konfliktu (rząd w Tiranie i rebelianckie Narodowe Zgromadzenie Ocalenia Publicznego) poprosiły ONZ o pomoc. Spokój udało się przywrócić dopiero jesienią 1997 roku. W trakcie walk zginęło kilka tysięcy cywilów, a zniszczeniu uległy centra albańskiej kultury i gospodarki. W Rosji pierwsze piramidy finansowe powstały jesienią 1989 roku. Za największą eksperci uznają spółkę MMM. Firma założona przez braci Siergieja i Wiaczesława Mawrodich oraz Marinę Murawiewą wyłudziła od 5 milionów Rosjan 2 miliardy dolarów. Swoich klientów mamiła zyskami sięgającymi 1000 procent rocznie! Aby uwiarygodnić całą operację, MMM zorganizowała fikcyjny system gwarancji wkładów i giełdę własnych akcji. Dziennie na jej konta wpływało nawet 11 milionów dolarów. W lipcu 1994 r. MMM upadła, bracia Mawrodi oskarżyli o to rosyjski rząd i już pod koniec 1997 roku powrócili do biznesu. Prowadzili między innymi fałszywą giełdę papierów wartościowych oraz piramidę inwestycyjną MMM-96. Jak dotąd udaje się im uniknąć kary za oszustwa.
Polacy nie gorsi My także mieliśmy własne narodowe piramidy finansowe. O zagrożeniu, jakie niosą, przekonaliśmy się latem i jesienią 1990 roku, gdy upadła pierwsza z nich. Była to… Bezpieczna Kasa Oszczędności. Założył ją jesienią 1989 roku Lech Grobelny – wówczas właściciel niewielkiego studia fotograficznego. BKO przyjmowała lokaty oprocentowane na 300 procent rocznie. Z akt prokuratorskich wynika, że 10 tysięcy osób powierzyło jej swoje oszczędności szacowane na 2,5 miliona
17
dzisiejszych złotych. Nieliczni pierwsi klienci zarobili. Pozostali nie odzyskali nawet swoich wkładów. Śledztwo w sprawie BKO zostało umorzone w 2002 roku, a Lech Grobelny znalazł wielu naśladowców. Między innymi Andrzeja R. – nieżyjącego już senatora Kongresu Liberalno-Demokratycznego (pierwsza partia premiera Donalda Tuska). Ten przedsiębiorca z Tucholi prowadził Prywatną Agencję Lokacyjną, która przyjmowała wysoko oprocentowane wkłady. Podobnie jak w przypadku BKO zyski trafiły do wąskiej grupy pierwszych jej klientów. Inni zostali z niczym. Chociaż w 1999 r. Sąd Okręgowy w Bydgoszczy skazał aferzystę na 5 lat więzienia, a wyrok ten podtrzymał Sąd Apelacyjny w Gdańsku, Andrzej R. trafił do więzienia dopiero w roku 2010. Bezkarny pozostaje za to Tomasz W., założyciel krakowskiego Biofermu (1992 r.). Pod hasłem budowy sieci współpracowników wytwórni kosmetyków oszukał on 20 tysięcy klientów na 8,5 miliona dolarów. Od 1993 roku szuka go polska policja. Prawicowi blogerzy
Gilberte van Erpe
wskazują, że może on mieszkać w Niemczech. Z patentu Tomasza W. skorzystała w Chile obywatelka Francji Gilberte van Erpe. W 2009 roku jej ofiarą padło kilkadziesiąt tysięcy osób, od których wyłudziła kilkadziesiąt milionów dolarów. Wśród poszkodowanych przez polskie piramidy finansowe znajdziemy także polityków, sędziów, prokuratorów, ludzi teatru, kina, kabaretu, dziennikarzy telewizyjnych, profesorów prawa i ekonomii. To tam swoje ofiary łowili założyciele i szefowie spółki Interbrok Investment. Przez 8 lat udało im się zebrać od 900 osób prawie pół miliarda złotych. Większość tych pieniędzy przepadła. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał organizatorów Interebroka na kary od 3 do 7,5 roku bezwzględnego więzienia. Nakazał także zwrot zdefraudowanych środków. Nie mogą na to liczyć poszkodowani na 270–300 milionów złotych klienci Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej Dom Maklerski. Prokuratura Okręgowa w Warszawie od 2006 roku prowadzi w tej sprawie śledztwo. Jak dotąd zakończyła tylko jeden z jej pobocznych wątków. Rząd Donalda Tuska zapowiada surowe rozprawienie się z organizatorami piramid finansowych. Czas pokaże, czy afera Amber Gold nauczy rozumu władze i potencjalnych klientów. MC
18
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Państwo ponad prawem W tym roku mija 15 lat od uchwalenia Konstytucji RP z 1997 roku. W związku z rocznicą tego wydarzenia postanowiłem przyjrzeć się bliżej jej zapisom i ich realizacji. Piątą zasadą ustrojową jest zasada społecznej gospodarki rynkowej. Może to sugerować, że równolegle z wolnym rynkiem w Polsce miałby funkcjonować model państwa opiekuńczego. Natomiast zadaję pytanie: w jaki sposób realizowany jest element społeczny w naszej gospodarce? Gospodarce wykreowanej przez reformy Balcerowicza, krzywdzące dla bardzo wielu obywateli i fatalne w skutkach, służące głównie krajowym i zagranicznym biznesmenom robiącym przekręty. Plan Balcerowicza doprowadził do rozkradzenia majątku narodowego przez elity finansowe. Nawet ówczesny minister Jacek Kuroń powiedział: „Podżyrowałem plan Balcerowicza i to mój błąd”. W efekcie mamy dziś do czynienia z jednym z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społecznych w Unii Europejskiej. Dlatego powtarzam: Balcerowicz i jego neoliberalne pomysły pogrążenia polskiej gospodarki muszą odejść, gdyż są niezgodne z Konstytucją RP, zdrowym rozsądkiem i zwyczajnym poczuciem sprawiedliwości. Ponadto art. 65 rozdz. II mówi, że „władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia”… Zastanawiam się, w jaki sposób. Sprzedając dobrze funkcjonujące
P
przedsiębiorstwa państwowe zagranicznym biznesmenom, którzy redukują produkcję i zatrudnienie, a w skrajnych przypadkach nawet zamykają te firmy w celu zlikwidowania konkurencji? Prawda jest taka, że wszelkie gospodarcze kroki podejmowane przez państwo nie służą ani Polsce, ani jej obywatelom, a jedynie rekinom biznesu, którzy dają naszym politykom „wyrazy wdzięczności” (nagrody dla Balcerowicza i Tuska) za pomyślne załatwienie spraw. Tyle na temat gospodarki. Teraz zajmę się kwestiami światopoglądowymi. Zapisy Konstytucji RP są tu również bardzo mądre, ale, niestety, nierealizowane w praktyce. Art. 47 rozdz. II mówi m.in. o prawie do decydowania o swoim życiu osobistym, podczas gdy mniejszości seksualne są w Polsce jawnie dyskryminowane. Nawet farbowana na liberalną Platforma odrzuciła projekt ustawy o związkach partnerskich. Mimo zapisanej w art. 53 rozdz. II wolności sumienia i wyznania, są wywierane wyraźne naciski
onoć mamy się jednać z Rosjanami… Tymczasem ja nie mam do nich o nic żalu i oni do mnie pewnie także nie mają! Wizyta Cyryla I w Polsce zepchnęła na dalszy plan wydarzenia, którymi jeszcze wczoraj karmiono Polaków. O matce Madzi z Sosnowca skandalicznie cicho, Rutkowski Krzysztof gdzieś przepadł, Gromosław Czempiński zniknął. Nawet temat Amber Gold ucichłby, tak jak i sprawa Tuska juniora, gdyby wizyta głowy rosyjskiego Kościoła prawosławnego trwała w Polsce nieco dłużej. Rodzimi eksperci cmokali z zachwytu nad dostojnym gościem, prześcigając się w coraz to bardziej wyszukanych określeniach pod adresem Cyryla. Towarzyszyła temu spektaklowi ekstaza połączona z zaćmieniem szarych komórek. Zdumiałem się, kiedy jakiś polski redaktorzyna oznajmił, że wizyta Cyryla daje szansę na wzajemne zrozumienie Polaków i Rosjan. Zabawne, ale ja potrafię bez kłopotów dogadać się nie tylko z Rosjanami,
na wyznawanie religii katolickiej, na przykład przez uwzględnianie jej w planach lekcji w szkołach i umieszczanie w środku zajęć, podczas gdy etyka jest przeważnie dopiero po lekcjach lub w ogóle jej nie ma. Najbardziej abstrakcyjnie brzmi dla mnie art. 25 rozdz. I, który mówi o równouprawnieniu kościołów i innych związków wyznaniowych. Czytamy w nim m.in., że władze RP zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych. A czym się objawia ta bezstronność?! Wieszaniem krzyży we wszystkich instytucjach państwowych?! Finansowaniem budowy kościołów katolickich z publicznych pieniędzy?! Stawianiem ponad prawem kościelnych magnatów, wspieraniem ich biznesów i przymykaniem oka na ich przekręty?! A może rozkradaniem majątku państwa m.in. przez Komisję Majątkową, której same założenia były już niekonstytucyjne, gdyż – jak mówi zasada dwuinstancyjności postępowania – „każda ze stron ma prawo do zaskarżenia orzeczeń i decyzji wydanych w pierwszej instancji”. A od decyzji Komisji Majątkowej nie przysługiwało żadne odwołanie – jej decyzje były ostateczne, choć wydawane ze szkodą dla samorządów i skarbu państwa. Takich przykładów można by wymieniać jeszcze bardzo dużo. Naszym politykom pragnę przypomnieć, że Konstytucja RP ma przyznane najwyższe miejsce w systemie źródeł prawa stanowionego krajowego (art. 8 ust. 1), czego konsekwencją jest wymaganie zgodności z nią wszystkich pozostałych aktów prawnych. Jakub Krakowski
ale i z Ukraińcami czy Białorusinami. I nie chodzi tu o znajomość języka rosyjskiego (niestety, z każdym siwym włosem na głowie coraz mizerniejszą), choć ułatwiało to życie,
Białasek – bohater artykułu „Miłość Białaska” („FiM” 31/2012)
Kochać jak pies P
rzeczytałam o Białasku („FiM” 31/2012). To jeden z wielu wspaniałych psów i chyba każdy o takim słyszał. Ja też znam podobną historię… W Cieplicach, w fabryce „Zorka”, pracował samotny starszy pan, którego do pracy odprowadzał piesek. Gdy pan zmarł, pies stale siedział na jego grobie. „Zorka” jest blisko cmentarza, więc pies przychodził też tam, gdzie pan pracował, i tam był karmiony. Długo to trwało, lecz stało się nieszczęście – pies zginął pod samochodem, gdy szedł na cmentarz. Ale dlaczego pisze się tylko o mądrych i wiernych psach, skoro inne zwierzęta też kochają ludzi – nawet po ich śmierci? Mąż koleżanki długo i ciężko chorował. Zmarł w domu, we śnie. Rano nie można było do niego podejść, bo jego ukochana kotka broniła dostępu nawet żonie. Syczała i drapała wszystkich. Co ten kot czuł? Czy naprawdę nie myślał, czy może tak działa instynkt, jak twierdzi wiele osób? Albo wydarzenie, które mnie zaskoczyło… W domu zawsze były koty. Kilka lat temu królował wśród nich dwuletni kocur – rozpieszczony, leniwy i wykastrowany. W czasie wakacji dzieci przywiozły uratowaną od śmierci z głodu i pragnienia maleńką kotkę – prawie niemowlę (potwór zostawił ją w pudełku na wydmach).
które przez całe życie będą zarzucały sąsiadom ze Wschodu, że są winni – może dawno zmarli sąsiedzi ich dawno zmarłych dziadków – zbrodni katyńskiej, nie mam zamiaru
Dęte pojednanie kiedy za dawnych czasów zaopatrywałem się w towary bez znaków polskiej akcyzy na koronie Stadionu Dziesięciolecia. Ba, zdarzyło mi się również mieszkać kilkanaście miesięcy pod jednym dachem z kobietą zza Buga! Obyło się bez ofiar w ludziach i sprzęcie. O jakim zrozumieniu piszą i mówią panowie dziennikarze? Kogo z kim? Nie mam zamiaru nikogo prosić o wybaczenie i nikomu nie będę wybaczał – z prostej przyczyny: nie mam o nic żalu do Bieriożki czy innego Zawarowa. Podobnie jak i oni nic do mnie nie mają. Nie należę do osób,
obarczać ich winą za ich przodków, jak usiłują to czynić zwolennicy żoliborskiego kurdupla. Życie to nie tylko wydarzenia z przeszłości, którymi gra polska, klerykalna prawica. Politycy spod znaku katoprawicy niech się jednają lub kłócą, z kim im się tylko podoba. Oni, ich zwolennicy i wyborcy, wszyscy ci kibole, którzy raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę... Nie każdy Polak to ziejący nienawiścią do Rosjan Kaczyński, znany z głoszenia bzdur tygodnik „Gazeta Polska” czy moherowy beret, święcie przekonany o tym, że to Ruskie
Gdy mała już trochę odżyła, wzięliśmy ją do ogrodu. Wtedy zjawił się pies sąsiadów – łagodny i przyjazny całemu światu kundel. Nagle nasz kocur rzucił się na biednego psa jak kocica broniąca małych. Wcześniej pies mu nie przeszkadzał, „znali się tylko z widzenia”, ale nie było żadnej agresji. Jakim sposobem u kocura odezwał się instynkt bronienia młodych? Przecież to nie było jego dziecko! Później nadal opiekował się małą; niestety, zmarł na białaczkę. A kotka najchętniej śpi tam, gdzie zwykle leżał Zizu. I jeszcze historia mojej ukochanej kotki syjamskiej o imieniu Izyda… Wychowałam ją od kociaka, wiele razy miała piękne kocięta, a moich synów traktowała jak własne dzieci – spała z nimi i lizała ich po włosach. Pracowałam na zmiany, a gdy wracałam z drugiej zmiany autobusem o godz. 22.30, zawsze czekała na mnie na przystanku. Aż kiedyś zaskoczyła nie tylko mnie. Jak zwykle wyszła z krzaków, a za nią... Ariel, jej koci syn. I tak przychodziły po mnie dwa koty. Nie rozumiem ludzi, którzy uważają, że zwierzęta nie myślą, że kierują się tylko instynktem. Z pewnością, jak u ludzi, mają różną inteligencję, ale na pewno myślą, potrafią się przyjaźnić i często bardzo nas kochają. A my jak im się odpłacamy? Lidka
i Tuskie zamordowały w Smoleńsku polskiego prezydenta. Polacy od lat handlują z Rosjanami i prowadzą wspólne biznesy. Ba, nawet zawierają małżeństwa! Do tego nie są potrzebni ani Cyryl z Metodym, ani tym bardziej Cyryl z Michalikiem. Jeśli panowie ci mówią o pojednaniu, to niech wyrażają się o zbliżeniu Cerkwi i Kościoła, gdyby było to możliwe. A raczej nie jest. Poświadczy to pewien publicysta, biskup bez sutanny, Terlikowski, który jak lew gotów jest bronić dogmatu, że jedynie katolicki Kościół i jego hierarchowie są w stanie zapewnić duszyczkom zbawienie. Nie może być pokoju między religiami bez dialogu między religiami, jak twierdził Hans Küng. Prawda, ale... nie może być pokoju między narodami, póki dzielą je religie. Nie może być pokoju między religiami, póki hierarchowie jednej z nich twierdzą, że to ich przywódca religijny jest nieomylny, ich bóg jest jedyny i ich jest racja, ich będzie raj. Paweł Krysiński
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
LISTY Polska hipokryzja Szlag człowieka trafia, jak cały czas w radiu (szczególnie Jedynka i Trójka Polskiego Radia) i w TVP nadają na temat Pussy Riot, jak to brzydki Putin i moskiewski sąd skazali te biedne dziewczyny za obrazę prezydenta i uczuć religijnych. Jaka to paranoja!!! A kto wymyślił tę durnowatą ustawę o obrazie uczuć religijnych? Czy nie przypadkiem jacyś nawiedzeni polscy tzw. politycy, będący na łańcuszku i usługach kleru? Nie tak dawno ponoć niezawisły – śmiechu warte – polski sąd skazał Dodę tylko za to, że może powiedziała prawdę o autorach Biblii, na co zareagowały nawiedzone katolickie oszołomy. I gdzie byli ci „szanowni i jakżeż obiektywni” dziennikarze? Dlaczego nie bronili Dody, Nergala i innych artystów? A solą w oku są podobne rzeczy, tylko że w Rosji? Bo u nas jest „cacy”, a tam „be”? Rzygać się chce, a w najlepszym przypadku męczy niestrawność, czyli tzw. prezydencka kacza przypadłość. Markus z Paczkowa
Mordy w kubeł! Razem ze zdymisjonowanym ministrem rolnictwa Markiem Sawickim odeszła też szefowa jego gabinetu, Magdalena Kosel, pobrawszy z tego tytułu odprawę w wysokości około 30 tys. zł. Cztery dni później została przyjęta ponownie na to samo stanowisko, przy czym odprawy nie zwróciła. Ministerstwo twierdzi, że to jest jak najbardziej zgodne z prawem. Władza też traktuje to jak rzecz naturalną i nie komentuje tego faktu. Jak to się ma w odniesieniu do ludzi, którzy zarabiają po 30 tys. na rok? Gdzie są obrońcy ludzi pracy, którzy tworzyli KOR, gdzie są księża towarzyszący strajkującym w czasach PRL, gdzie są współczesne związki zawodowe? Żaden mordy nie otworzy na jawną niesprawiedliwość! Tego chorego prawa nie stworzyła komuna, tylko ludzie „Solidarności” po dojściu do władzy i przejęciu rządów. Prawdę powiedział Zygmunt Wrzodak (nie darzę go sympatią), że przywódcy „Solidarności” po plecach robotników doszli do władzy. Czytelnik
Sensacje do wyboru Dziennikarze najchętniej przedstawiają sprawy związane z tematyką sensacyjną, cieszącą się ogólnym zainteresowaniem. Tak było w przypadku Madzi z Sosnowca. Jej śmierć ukazała szereg zdarzeń z tym związanych. Było dochodzenie prowadzone przez detektywa Rutkowskiego, policję, mataczenie w zeznaniach mamusi Madzi, jej zniknięcie i odnalezienie, tatuś Madzi i pozostała
rodzina, nie wyłączając widowiskowych ochroniarzy Rutkowskiego (dla reklamy). To wszystko złożyło się na obraz, na podstawie którego można nakręcić serial w kilku lub kilkunastu odcinkach. Nie mniejszą sensacją była śmierć przez samospalenie ks. Bogusława P. Nie wzbudziło to jednak tak szerokiego zainteresowania jak śmierć Madzi. Wiadomo – im mniej się mówi, tym szybciej sprawa ulega zapomnieniu. Jest to stara metoda, stosowana przez hierarchów Kościoła. Nie
jest wykluczone, że za kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat Kościół przypomni sobie i wiernym księdza Bogusława P., który dokonał samospalenia, przedstawiając to jako znak protestu. Przy tym stwierdzą, że był bardzo wrażliwy i nie mógł znieść prześladowań ludzi wierzących w naszym kraju, ich poniżania, bezpodstawnego oczerniania, posądzania o różne malwersacje, zarzutów natury moralnej oraz przypisywania kapłanom innych niegodziwości. Nie mógł znieść takiej presji i wybrał rozwiązanie ostateczne, zostając męczennikiem za wiarę. Ksiądz Bogusław P. może być kolejnym kandydatem na świętego. Ivo
Światło w kruchcie Problem z wiernymi jest ten, że oni nie mają żadnych zastrzeżeń wobec działalności tego, w kogo wierzą, tzn. Boga – dogmatycznie wierzą w jego nieomylność. Gdy zdarzy im się jakieś szczęście (czy to wygrana, czy wyzdrowienie, etc.), to dziękują za to Bogu, a gdy dotknie ich nieszczęście (bankructwo, choroba, śmierć bliskiej osoby, etc.), to twierdzą, że Bóg tak chciał… Ani słowa krytyki co do jego osoby, że ściągnął na nich te nieszczęścia, mimo że żyli zgodnie z jego przykazaniami i nie poczuwają się do winy. Moim zdaniem takie podejście wiernych jest pochodną działalności Kościoła, który swoimi chorymi dogmatami zastraszył ich zemstą „miłosiernego” Boga. Oni po prostu boją się nawet pomyśleć, że może jednak jest inaczej. Taka indoktrynacja poprzez zastraszanie trwa już od wieków. Przez ten okres Kościół tak zniewolił umysły swoich wiernych, że te objawy lęku i strachu przechodzą już z pokolenia na pokolenie. Jest jednak światło w tej kruchcie – coraz więcej osób zaczyna analizować to, co prawi Kościół,
SZKIEŁKO I OKO zaczyna dochodzić do tego, że są to absurdy, w które można było wierzyć jeszcze ze 100 lat temu, lecz teraz tracą rację bytu. Te zmiany w świadomości widać już gołym okiem – coraz więcej społeczeństw się laicyzuje, a przoduje w tym Europa. Szkoda, że Polska jest jeszcze w ogonie tych narodów, ale ta fala do nas dociera. Jeszcze kilka lat temu temat antyklerykalizmu czy ateizmu był tematem tabu, a teraz w parlamencie mamy Ruch Palikota, który obecnie trochę się pogubił, ale pokazał, że sprawy
świeckości są coraz bliższe naszemu społeczeństwu; mamy też „Fakty i Mity”, które od lat dobrze służą sprawie – to wszystko dobrze wróży na przyszłość. Nie możemy tego roztrwonić, bo odbudowa może znowu trwać latami, a nie stać nas już na to. Sam Kościół dostrzega to niebezpieczeństwo, stąd te bliskie kontakty z Cerkwią rosyjską – razem chcą się ratować przed upadkiem, który zbliża się wielkimi krokami, i nic już tego końca nie powstrzyma, mimo że jeszcze trochę musimy na to poczekać. Józef Frąszczak
Uśmiechnij się! Interesujący jest fakt, że za każdym razem ukazania się Matki Boskiej, ona płacze... Czasem są to normalne łzy, ale przeważnie bywają krwawe. Nie wiem, jak to możliwe z biologicznego punktu widzenia, ale z pewnością robi większe wrażenie na moherach. Pewnie bogowie muszą po prostu płakać krwią. Najbardziej zastanawiające jest, dlaczego zawsze musi płakać – przecież Polska się rozwija, mogłaby więc choć raz ukazać się uśmiechnięta! Chociaż… po zastanowieniu się można dojść do jednego wniosku – Matka Boska płacze dlatego, że Kościół tak strasznie ładuje naród w trąbę! Bandolier
Nawałnica kościelna Lektura artykułu w „FiM” 30/2012 była i pouczająca, i inspirująca. Temat przekazywania znacznych środków publicznych dla Kościoła katolickiego interesuje mnie, oburza i inspiruje do przemyśleń. Ten artykuł zmusił mnie do sformułowania tlących się propozycji. Otóż uważam, że nie należy podważać faktu przekazywania tak znacznych środków przez rząd i samorządy lokalne na budowę,
remonty i rewitalizację obiektów sakralnych oraz na funkcjonowanie katolickich wyższych uczelni i wydziałów teologicznych w stopniu znacznie wykraczającym poza zobowiązania wynikające z konkordatu. Należałoby natomiast potraktować te środki jako rekompensatę za działania Kościoła na rzecz zmniejszenia patologii społecznych, rozbojów, gwałtów, kradzieży, dzieciobójstwa itp. Hierarchia kościelna pracująca z 95 proc. społeczeństwa (tak twierdzi) powinna w sposób znaczny pomóc państwu i jego służbom w naprawie morale społeczeństwa. Odnowione i unowocześnione świątynie stwarzają możliwości w tym zakresie. Zatem przekazywanie środków powinno być dokonywane na zasadzie umowy, w której strona kościelna powinna się zobowiązać do zmniejszenia patologii, do zmniejszenia zła. Nie powinny to być zobowiązania werbalne, ale poparte liczbami lub procentami. Realizacja tej umowy powinna być rozliczona po zakończeniu roku i postawić powinna punkt wyjścia do ustalenia wielkości pomocy na kolejny rok, a jej wysokość powinna wynikać ze stopnia realizacji zobowiązań kościoła. Myślę, że polityka w tym zakresie pod hasłem: „Pomoc tak, ale za coś” byłaby przyjęta ze zrozumieniem przez większą część społeczeństwa – w odróżnieniu od polityki: „Nie i już”. Myślę, że ten temat mógłby być dobrym punktem programu Ruchu Palikota. Mam nadzieję, że Pan Redaktor Kotliński jako wpływowy animator tego Ruchu pochyli się nad tą propozycją. Jan Zbigniew Salamon
Kwestia kultury Czytam właśnie tekst „Ksiądz wypatrzy” („FiM” 33/2012). Od lat jestem ateistką i sprawy typowo kościelne są mi obojętne. Uważam jednak, że wyśmiewanie księży z powodu wypatrywania nieodpowiednio ubranych uczestników mszy i napiętnowania takowych jest dużym nietaktem. Każdy z wierzących idzie na mszę i uważa ją jako świętowanie, bo uczestniczy w ceremonii odnajdywania drogi do Boga czy Jezusa. Takie celebrowanie powinno być podkreślone przyzwoitym ubiorem. Odkryte pępki, nagie torsy czy obuwie japonki są jak najbardziej nie na miejscu. A szczytem arogancji jest dzwoniąca komórka. Kultura człowieka wymaga odpowiedniego ubioru i zachowania w każdym miejscu. Krótkie spodenki męskie czy wydekoltowane kobiece bluzki mają zastosowanie na plaży (spodenki) albo na balu (dekolty). Gdy zasiadamy na krześle w teatrze czy kinie, zwyczajowo wyłączamy telefony, aby nie przeszkadzać innym. Będąc w Turcji, weszłam do meczetu i – choć nie miałam dekoltu czy odkrytych ramion – nakazano mi okryć się chustą. Tak wymaga ich
19
religia, a ja się podporządkowałam. Dlatego uważam, że do miejsc szczególnych powinniśmy nałożyć właściwy strój. Do opery – długa suknia z dekoltem. W dzisiejszej kulturze jest wiele swobody, ale jakieś podstawowe kanony obowiązują. Inaczej ubierzemy się do zbiorów kartofli z pola, a inaczej do pracy w banku. Dlatego wyśmiewanie się z księży za zwrócenie uwagi z powodu niewłaściwego ubioru czy dzwoniącej komórki jest bardzo nie na miejscu. Ewa Wojnicka stała czytelniczka od lat 10
Drodzy Czytelnicy, rozszerzyliśmy sieć sprzedaży naszego pisma. Jesteśmy teraz także w nowych punktach sprzedaży prasy. Szukajcie nas tam, a jeśli nie znajdziecie – domagajcie się od sprzedawców sprowadzenia „Faktów i Mitów”. Prosimy również o zgłaszanie nam takich miejsc oraz punktów sprzedaży prasy, w których chcielibyście nas kupować. W tym celu pod numerem telefonu: (42) 630 70 66 lub adresem e-mail:
[email protected] należy podać adres sklepu/kiosku (miejscowość, ulica) oraz nazwę kolportera (np. Ruch, Kolporter, Garmond) zaopatrującego punkt (informacja u sprzedawcy). Z góry pięknie dziękujemy! Redakcja
UWAGA, ŁODZIANIE! Ruch Palikota w Łodzi oraz poseł Roman Kotliński przeprowadzają 3 września akcję informacyjno-protestacyjną. Polegać ona będzie na rozdawaniu pod wszystkimi szkołami w Łodzi ulotek uświadamiających fakt postępującej klerykalizacji polskich szkół oraz nadużyć z tym związanych (np. wymóg składania pisemnych próśb o zwolnienie ucznia z katechezy). Wszyscy chętni do pomocy przy ulotkach proszeni są o zgłaszanie się w siedzibie Ruchu Palikota w Łodzi (ul. Zielona 15, I piętro, czwartek 30 sierpnia od godziny 18 do 20) lub o kontakt telefoniczny z numerem 506 377 013. Poseł Roman Kotliński
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke tel. 604 576 824
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
20
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (12)
W cieniu Katynia Zbrodnia katyńska, choć to przecież nie największa martyrologia narodu polskiego, wywarła i wciąż wywiera ogromy wpływ na polską świadomość narodową. Pod koniec 1942 roku zaczęły się już pojawiać coraz wyraźniejsze symptomy końca wojny. Jednak dla Polski (bądź co bądź – kraju zwycięskiej koalicji) sprawy nie przedstawiały się w jasnych barwach. Wyprowadzenie wojsk polskich z ZSRR spowodowało znaczne pogorszenie i tak nie najlepszych stosunków z tym krajem. Natomiast fatalny moment samej ewakuacji, który zbiegł się z krwawą obroną Stalingradu, został zręcznie wykorzystany przez propagandę radziecką, która zarzuciła stronie polskiej ucieczkę z pola bitwy. Tymczasem Wielka Brytania, będąc głównym beneficjentem tego sporu i mając teraz do dyspozycji wyszkoloną stutysięczną polską armię, czuła się bardziej zobowiązana wobec Kremla, otwarcie już afirmując linię Curzona jako wschodnią granicę Polski. Przywódca Polski, generał Władysław Sikorski, zrozumiał, że teraz został mu już tylko jeden (wątpliwy) sojusznik, u którego może wyjednać pomoc w odwróceniu fatalnej polskiej karty. Dlatego 29 listopada 1942 roku udał się w kolejną podróż do Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak pół roku wcześniej podczas przelotu za ocean życie polskiego przywódcy zawisło na włosku. Wprawdzie samolot Liberator wiozący delegację bezpiecznie wylądował w kanadyjskim Montrealu, jednak podczas późniejszego lotu do Waszyngtonu awarii uległy wszystkie cztery (!) silniki samolotu należącego do RAF i tylko nadzwyczajne umiejętności pilota, który sprowadził maszynę na pobliskie pola, zapobiegły tragedii. Pośpiesznie zwołana komisja lotnicza uznała ten wypadek za bezsporny akt sabotażu, jednak sprawców nie wykryto. Spotkanie z Franklinem Rooseveltem w zasadzie niczym się nie różniło od dwóch poprzednich. Sikorski usilnie zachęcał amerykańskiego prezydenta do utworzenia w Europie drugiego frontu, który według koncepcji Churchilla zakładał uderzenia w tzw. miękkie podbrzusze Europy, czyli poprzez Bałkany, po linii Belgrad–Budapeszt, aż do Polski. W istocie rzeczy miało to zablokować i odciąć prącą ze wschodu Armię Czerwoną. Problem w tym, że Anglicy dawno już
Niemcy dokonujący pierwszej ekshumacji w Katyniu
porzucili tę koncepcję na rzecz silniejszej współpracy z ZSRR. Amerykański przywódca oczywiście nie dał się wciągnąć w żadne deklaracje, a już broń Boże w jakiekolwiek rozmowy o polskiej granicy wschodniej i stosunkach Polski z ZSRR. Złowieszczym prognostykiem były sugestie Roosevelta o możliwości ewentualnych rekompensat na Zachodzie. Na prośbę Sikorskiego prezydent sporządził list do Polaków, jednak próżno w nim było szukać jakichś przełomowych deklaracji, prócz nic nie znaczących ogólników, na przykład takich, że „silna Polska jest warunkiem stabilności Europy i trwałości pokoju”. Na zakończenie wizyty, dzięki sugestiom swojego doradcy Józefa Retingera, Sikorski udał się do Meksyku. Podczas jednego ze spotkań, w którym wzięli udział miejscowi Żydzi, w większości emigranci z Polski, Sikorski w mało dyplomatyczny sposób zarzucił im szmugiel i kontrabandę (sic!). Doszło do sporego skandalu i aby oddalić zarzuty o antysemityzm, polski MSZ wystosował oficjalną notę zawierającą deklarację, że nowa Polska przyjmie całą ludność żydowską zamieszkałą uprzednio w granicach II RP. Utworzono też przy MSW specjalny referat żydowski, którego kierownictwo objął rabin Lewin, w przeszłości łódzki radny. W przywróceniu dobrego wizerunku polskiego rządu spory udział miał przebywający wówczas w Nowym Jorku Julian Tuwim, który przekonał żydowską diasporę, że Sikorski jest do nich jak najżyczliwiej ustosunkowany. Z kolejnej jałowej wizyty w USA Sikorski wrócił do Anglii w styczniu 1943 roku, a już wkrótce polskie
środowisko czekał wielki wstrząs. Moskwa – wbrew wcześniejszym ustaleniom – przymusowo nadała rosyjskie obywatelstwo wszystkim Polakom znajdującym się w ZSRR. A kiedy struna polsko-radzieckich stosunków została rozciągnięta do granic wytrzymałości, Radio Berlin 13 kwietnia 1943 roku podało informację o odkryciu w miejscowości Katyń masowych grobów polskich oficerów rozstrzelanych w pierwszym etapie wojny. Termin tej audycji nie był przypadkowy, zważywszy, że Niemcy o kaźni polskich żołnierzy wiedzieli już od kilku miesięcy. Jednak kierujący niemiecką propagandą Josef Goebbels chciał katyńską kartą naruszyć pozorną spójność koalicji antyhitlerowskiej. Na reakcję Kremla nie trzeba było długo czekać i już dwa dni później Radzieckie Biuro Informacyjne wydało oświadczenie, w którym zakomunikowano: „Polscy jeńcy, którzy byli zatrudnieni w roku 1941 przy pracach na zachód od Smoleńska i którzy wpadli w ręce niemiecko-faszystowskich katów, zostali następnie straceni”. Kiedy światowa opinia publiczna zaczęła wierzyć stronie rosyjskiej, 16 kwietnia 1943 r. Niemcy zwrócili się do urzędującego w Genewie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK) z wnioskiem o powołanie Międzynarodowej Komisji Lekarskiej w celu zbadania tej zbrodni. Berlinowi bardzo zależało, aby w tej komisji wzięli udział przedstawiciele Polski, a Heinrich Himmler rozważał nawet diaboliczny plan zaproszenia do Katynia zaopatrzonego w list żelazny... generała Sikorskiego. Tymczasem oburzenie polskich środowisk wykrytą zbrodnią było jak najbardziej zrozumiałe,
jednak zachowanie rządu emigracyjnego, znajdującego się w niezwykle trudnej sytuacji politycznej – raczej mało dyplomatyczne. Mianowicie dzień później po Niemcach rząd polski również zwrócił się do Genewy o zbadanie sprawy grobów. Przed tak emocjonalnymi działaniami przestrzegał Sikorskiego znany z politycznego wyczucia Winston Churchill. „Życia im to nie wróci, a może znacznie zaszkodzić naszej sprawie” – przekonywał brytyjski premier. Na ziszczenie się przestróg brytyjskiego premiera nie trzeba było długo czekać. Pragmatyczni Szwajcarzy na skutek najprawdopodobniej sowiecko-brytyjskich nacisków wykręcili się od firmowania komisji. Powołali się przy tym na zgodę wszystkich zainteresowanych stron, a stanowisko Moskwy było jednoznaczne: „Międzynarodowy Czerwony Krzyż musiałby w warunkach terrorystycznego systemu gestapowców brać udział w zainscenizowanej przez Hitlera farsie śledztwa”. Ostatecznie dochodzenie przeprowadzili sami Niemcy, co wobec ogromu zbrodni, których codziennie sami się dopuszczali, było co najmniej groteskowe. W tych badaniach za zgodą rządu polskiego uczestniczyli: Polski Czerwony Krzyż z przewodniczącym Kazimierzem Skarżyńskim na czele oraz literaci: Ferdynand Goetel, Józef Mackiewicz i Emil Skiwski. Do Katynia Niemcy przywieźli również grupę polskich jeńców wojennych, między innymi pułkownika Stefana Mossora, a także – aby przedsięwzięciu nadać międzynarodowy charakter – zaproszono dziennikarzy i obserwatorów państw satelickich III Rzeszy.
W odpowiedzi Stalin wystosował do Churchilla memorandum, w którym oskarżył rząd Sikorskiego o prowadzenie z Hitlerem tajnych knowań mających na celu dyskredytację Związku Radzieckiego, oraz wyraził żal, że polski rząd nie zwrócił się z jakąkolwiek prośbą o wyjaśnienia do Moskwy. Radziecki przywódca najwyraźniej zapomniał, że negocjujący w Moskwie Sikorski i Anders wielokrotnie zwracali się do niego z zapytaniem o los kilkunastu tysięcy oficerów, którzy nie zgłosili się do obozów werbunkowych, na co radziecki przywódca zbywał ich opowiastką o ich rzekomej ucieczce do... Mandżurii. Po tym piśmie Churchill, strasząc poważnymi konsekwencjami, starał się za wszelką cenę zmusić Sikorskiego do wycofania Polaków z niemieckiego śledztwa, jednak w tej kwestii polski rząd był jednomyślny i decyzji nie zmienił. W odpowiedzi strona rosyjska wezwała polskiego ambasadora w Moskwie Tadeusza Romera do MSZ, by wręczyć mu notę o zerwaniu stosunków dyplomatycznych. Polski dyplomata, podobnie jak Wacław Grzybowski 17 września 1939 roku, odmówił przyjęcia tego dokumentu. Swojego zadowolenia z zarzuconej intrygi nie kryła propaganda niemiecka. „Polacy traktowani są przez Anglików i Amerykanów tak obcesowo, jakby należeli do obozu wroga” – komentował Goebbels. Sprawa Katynia ponownie pojawiła się podczas procesu zbrodniarzy wojennych w Norymberdze, gdzie międzynarodowy Trybunał zarzucił oskarżonym Niemcom popełnienie tej zbrodni, wywołując spontaniczne rozbawienie podsądnych. Ostatecznie podczas odczytywania wyroków Trybunał przemilczał ten zarzut. Wkrótce Armia Czerwona zajęła tereny Smoleńszczyzny, a wtedy Stalin polecił przeprowadzenie ekshumacji przez własną komisję, na której czele stanął znany rosyjski chirurg Nikołaj Burdienko. Za wyniki swoim autorytetem zaręczał także komisarz oświaty (odpowiednik ministra), wybitny rosyjski pisarz Aleksander Tołstoj. Ustalenia komisji były oczywiście zgodne z wcześniejszymi deklaracjami Kremla. A kolejnym zimnym prysznicem dla Polski okazały się stanowiska amerykańskiego i brytyjskiego rządu, które oficjalnie poparły wersję radziecką. Prezydent Roosevelt, który tak często gościł Sikorskiego i zawsze deklarował sympatię i pomoc dla Polski, całą sprawę skomentował tak: „Sprawa grobów nie była warta całego tego zamieszania. Co za głupcy! Nie mam do nich cierpliwości”. Ostatecznie swoje oficjalne stanowiska rządy tych krajów zrewidowały dopiero w latach siedemdziesiątych, szermując sprawą Katynia w zimnowojennych rozgrywkach. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O wiarygodności Biblii (1) Biblia zawsze wywoływała wiele kontrowersji. Spory wokół jej dokładności stały się głośne szczególnie w XVIII i XIX wieku. Dziś zaś na nowo przybierają one na sile, a liczba osób wrogo nastawionych do treści nadprzyrodzonych Biblii wciąż wzrasta. Kwestionuje się zarówno jej wiarygodność, jak i pochodzenie (autorstwo). Twierdzi się, że Biblia zawiera mnóstwo sprzeczności, błędów historycznych, niemoralnych opowieści i dlatego nie można jej wierzyć. Czy zarzuty te są słuszne? Czy rzeczywiście Biblii nie można wierzyć? Aby odpowiedzieć na te pytania, rozpocznę od powstania i autorstwa Pięcioksięgu Mojżesza, a więc od zagadnienia wywołującego nadal wiele kontrowersji. Otóż Pięcioksiąg Mojżesza – jak mówi sama nazwa – obejmuje pięć pierwszych ksiąg Biblii: Księgę Rodzaju, Księgę Wyjścia, Księgę Kapłańską, Księgę Liczb i Księgę Powtórzonego Prawa. W języku hebrajskim księgi te tworzą jedną księgę, którą zwie się Torą (nauka, prawo) lub Torą Mojżesza. Nazwa ta wiąże się z tradycją starotestamentową, która nazywa ją „księgą zakonu Mojżeszowego” (por. Joz 8. 31; 23. 6; 2 Krl 14. 6). Dlaczego Tora zawiera pięć ksiąg? Prawdopodobnie ze względów praktycznych, bo żeby zwoje były poręczne, przechowywano je w pięciu pojemnikach. Stąd też grecko-łacińska nazwa Pentateuch, czyli Pięcioksiąg, która nawiązuje właśnie do pięciu pojemników, w których je przechowywano. Warto dodać, że podział ten musiał nastąpić dość wcześnie, bo występował już w Septuagincie, czyli w greckim tłumaczeniu Starego Testamentu z III w. przed Chrystusem. Komu przypisuje się autorstwo Pięcioksięgu? Ogólnie rzecz biorąc, Żydzi i chrześcijanie przypisują je Mojżeszowi (z wyjątkiem opisu jego śmierci, którą przypisuje się bądź Jozuemu, bądź późniejszemu redaktorowi). Przekonanie to zaś oparte jest na świadectwie samych Ksiąg Mojżeszowych (por. Wj 24. 4; 34. 27; Lb 33. 2; Pwt 31. 24–26), Chrystusa (Mt 8. 4; 19. 7–8; Mk 12. 19, 26; Łk 16. 29, 31; 24. 27; J 1. 45; 5. 46–47; 7. 19) oraz apostołów (Dz 3. 22; 7. 22; 1 Kor 10. 1–6; Hbr 10. 28). Oczywiście nie wszyscy je podzielają; zostało ono zakwestionowane już przez Barucha Spinozę, a następnie – w 1753 r. – przez nawróconego na katolicyzm lekarza Jeana Astruca, który w oparciu o różne imiona Boga występujące w Księdze Rodzaju dostrzegł dwa różne jej źródła. Furtka została więc otwarta dość wcześnie i na początku XIX wieku protestanccy następcy Astruca poszli jeszcze dalej – J.G. Eichhorn teorię
tę zastosował do całego Pięcioksięgu; K.D. Ilgen odkrył trzeci dokument, tzw. „Kodeks kapłański”; E. Riehm doszedł zaś do wniosku, że istnieje jeszcze czwarty dokument, który nazwał „Deuteronomistą”. Po nich skrajnie racjonalną analizą zajął się Julius Wellhausen. Ostatecznie więc to on doprowadził teorię czterech źródeł do stadium, w którym została ona ogólnie uznana. W swym dziele zatytułowanym „Prolegomena do dziejów starożytnego Izraela”, opublikowanym w 1875 r., Wellhausen poszedł jednak tak daleko, że całkowicie wykluczył Mojżesza jako autora Pięcioksięgu. Jego zdaniem cały Pięcioksiąg został sfałszowany przez kapłanów pod zwierzchnictwem Ezdrasza. Oto niektóre jego zarzuty i argumenty: 1. W czasach Mojżesza nie znano sztuki pisania. 2. Użycie różnych imion Boga oraz teoria czterech źródeł dowodzi, że Pięcioksiąg ma czterech różnych autorów. Słuszny jest zatem podział Pięcioksięgu na tradycję jahwistyczną (J), datowaną na około 950 r. przed Chrystusem; elohistyczną (E), powstałą około 800 r. przed Chrystusem; kapłańską (P), datowaną na około 550 r. przed Chrystusem; oraz deuteronomiczną (D). Ta ostatnia tradycja – zdaniem Wellhausena – pozostaje w ścisłym związku z reformą judzkiego króla Jozjasza w 622 r. przed Chrystusem (por. 2 Krl 22. i 23.). 3. Liczne powtórzenia, uzupełnienia i zmienność stylu w Pięcioksięgu wskazują na to, że jego autorem nie może być jeden człowiek. 4. Warunki i stosunki przedstawione zarówno w Księdze Rodzaju, jak i w całym Pięcioksięgu nie odpowiadają czasom, w których były opisywane. 5. Religia Hebrajczyków została zapożyczona od okolicznych plemion. 6. Niektóre nazwy miejscowości występujące w Pięcioksięgu nie występowały w czasach Abrahama czy Mojżesza. 7. Hetyci nie mogli rywalizować z Egiptem, bo mogli co najwyżej stanowić drugorzędną potęgę.
Tyle Wellhausen. Jaką wartość przedstawiają jego tezy? Jak wiadomo, zarzuty i argumenty Wellhausena okazały się na tyle mocne i przekonujące, że dokonany przez niego podział Pięcioksięgu, uwzględniający cztery źródła, został z entuzjazmem przyjęty nie tylko w środowisku ateistycznym, ale także przez biblistów katolickich i ewangelickich (zob. Wstęp do Pięcioksięgu – Biblia Tysiąclecia). Nie wszyscy jednak zgodzili się z jego koncepcją. Wiele jego tez zostało podważonych. Jakkolwiek bowiem wielu biblistów nie wyklucza późniejszej redakcji i pewnych uzupełnień Pięcioksięgu, odrzucają oni jednak zdecydowanie założenia Wellhausena z następujących względów:
pełen Hobbesa i Kartezjusza. Szekspir zapożyczał od innych na prawo i na lewo, a był zarazem najwspanialszym stylistą. Analizą literacką posługują się od pokoleń ludzie, których obsesją jest udowadnianie, że dzieła Szekspira pisali wszyscy, tylko nie on sam” („To jest mój Bóg”, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 2002, s. 310, 311). 4. Naukowe osiągnięcia historii starożytnej i archeologii potwierdzają, że autor Pięcioksięgu był dobrze zorientowany w zakresie warunków i kultury czasów mu współczesnych. 5. Tabliczki z Ras Shamra (północna Syria) z XV i XIV wieku przed Chrystusem kategorycznie zaprzeczają, jakoby Hebrajczycy zapożyczyli swoje wierzenia od ota-
1. Odkrycia archeologiczne – m.in. odnalezienie w Tell-el-Amarnie (Egipt) ponad 300 tabliczek glinianych, zapisanych w języku babilońskim, a pochodzących z około XV wieku przed Chrystusem – niezbicie dowodzą, że sztuka pisania była znana i rozpowszechniona już za czasów Mojżesza. 2. Imiona Boże używane są na przemian w całej Biblii, i nie musi to wcale oznaczać, że dana księga powstała za sprawą różnych autorów. Argument ten jest więc dzisiaj ostro atakowany przez wielu biblistów. 3. Częste powtórzenia i zmienność stylu w Pięcioksięgu bynajmniej nie dowodzą jeszcze, że dane dzieło literackie ma kilku autorów. Oto co o analizie literackiej Wellhausena pisze Herman Wouk, znany żydowski powieściopisarz: „Uczeni stwierdzili w końcu, że analiza literacka nie jest naukową metodą. Styl literacki to coś płynnego, zmiennego, w najlepszym razie palimpsest lub swego rodzaju kompilacja. We fragmentach dzieł Dickensa odnaleźć można rękę Szekspira, Scott napisał niektóre rozdziały Markowi Twainowi, Spinoza jest
czających ich narodów. Tabliczki te zawierają bowiem senniki i teksty o treści religijnej, które różnią się pod każdym względem od monoteizmu Izraela. Profesor E. Jacob ze Strasburga pisze o tym tak: „Powiemy, że Izrael zaczerpnął od Kananejczyków bukłaki, lecz wlał w nie nowe wino. Dlatego też chodzi o to, aby nie rozumieć mylnie terminu »Biblia Kananejska«, który odnosi się do tekstów z Ras Shamra. Jeżeli wyrażenie to rozumie się w sensie etymologicznym – o kolekcji ksiąg, jest ono usprawiedliwione, ponieważ Biblia hebrajska i teksty ugaryckie stanowią na Bliskim Wschodzie dwa wielkie zbiory literackie. Lecz zawartość tych dwu »Biblii« odbija w sobie całą różnicę, jaka dzieli mit od historii i magię od religii” („Ras Shamra et l’Ancien Testament”, 1960 r. [w:] ks. Józef Kudasiewicz, „Biblia, historia, nauka”, Wydawnictwo Znak, Kraków 1978, s. 156, 157). 6. Nazwy miejscowości mogły zostać zmienione później przez przepisywaczy w celu lepszego zrozumienia tych opowiadań przez czytelnika. 7. Hetyci, o których wspomina Pięcioksiąg, rzeczywiście stanowili wielką potęgę we wschodniej części
21
środkowej Anatolii. Potwierdziły to odkrycia w Tell-el-Amarnie (korespondencja faraona Amenhotepa III) oraz około 20 tys. tabliczek zapisanych pismem klinowym – tym samym co tabliczki z Tell-el-Amarny – głównie w języku akkadyjskim (najstarszy z rodziny języków semickich) oraz języku hetyckim, które w 1915 roku zdołał odczytać Bedrich Hrozny, czeski orientalista i lingwista. Dokumenty te zawierają m.in. treści polityczne, wojskowe (traktat kończący wojnę z Egiptem), społeczne oraz religijne. Te ostatnie zaś różnią się zasadniczo (politeizm) od wierzeń Hebrajczyków (monoteizm). Widać, że archeologia, z którą krytycy zarówno Pięcioksięgu, jak i całej Biblii wiązali tak wielkie nadzieje, zadała w rzeczywistości największy cios teorii Wellhausena. W.F. Albright – jeden z najbardziej znanych i cenionych archeologów, orientalista i biblista – napisał: „Części, z których składa się nasz Pięcioksiąg, są dużo starsze niż data, w której znalazły swoją redakcję ostateczną; nowe odkrycia w sposób stały i systematyczny dostarczają nowych świadectw potwierdzających dokładność historyczną lub starożytność literacką jednego szczegółu po drugim, zawartego w Pięcioksięgu. Nawet gdy trzeba przyjąć jakieś późniejsze dodatki do pierwotnego oryginalnego rdzenia tradycji Mojżeszowej, to dodatki te odzwierciedlają zależność od pierwotnego kompleksu instytucji i zwyczajów starożytnych, jak również wysiłek późniejszych pisarzy w celu zachowania, o ile to tylko możliwe, istniejącego jeszcze dziedzictwa tradycji Mojżeszowej. Dlatego też negować jeszcze dziś w istocie Mojżeszowy charakter tradycji Pięcioksięgu oznacza tylko pozwolić się kierować czystym superkrytycyzmem” (J. Kudasiewicz, tamże, s. 178). Dość wspomnieć, że koncepcję Wellhausena już w latach trzydziestych XX wieku odrzuciło wielu biblistów. Szczególne zaś zasługi na tym polu położyła skandynawska szkoła z najwybitniejszym jej reprezentantem Ivanem Engnellem, który odrzucił ją od początku do końca. Nie tylko – jak pisze J. Kudasiewicz – „zanegował on istnienie czterech dokumentów”, ale także „wykazał wielkie znaczenie tradycji u ludów Wschodu. Dlatego też w badaniach Pięcioksięgu i w ogóle Starego Testamentu trzeba zwrócić uwagę nie na źródła ani redaktorów, lecz na tradycję ustną, na kompleksy tych tradycji, na różne kolekcje tej samej tradycji oraz na kręgi i szkoły, które przekazywały te tradycje” (Tamże, s. 175). Krótko mówiąc, triumf wielu krytyków – nie tylko Wellhausena – był przedwczesny, a teoria czterech źródeł z ich datacją włącznie ma dziś coraz mniej zwolenników. Jedno jest pewne: chociaż tekst hebrajski Pisma wymaga krytycznej analizy, to jednak zarówno archeologia, jak i studia nad Biblią dowodzą, że Pięcioksiąg jest dziełem Mojżesza. BOLESŁAW PARMA
22
POLAK NIEKATOLIK (7)
Bunt Masława Książę Mazowsza Masław był buntownikiem przeciwko chrześcijaństwu rzymskiemu. Możliwe, że stanął w obronie Kościoła słowiańskiego. Nie jest łatwo odtworzyć rzeczywistą historię zapomnianego bohatera pogańskiej Słowiańszczyzny – księcia Mazowsza Masława. Pewne jest natomiast to, że był pierwszą znaną postacią historyczną związaną z Mazowszem, zaciekłym wrogiem księcia Kazimierza Odnowiciela i najprawdopodobniej wrogiem chrześcijaństwa rzymskiego. Zygmunt Krasiński (1812–1859) ukazał powieściowego Masława – „niegdyś podczaszego na królewskim dworze, a teraz księcia płockiego i srogiego łupieżcę (...) zaburzonej Polski” – w sposób niezgodny z prawdą – jako „najdzikszego w owych czasach księcia”, wiodącego za sobą „najdzikszych może w całej Polsce wojowników”, tym jeszcze zdziczonych, że odzianych w wilcze skóry. „Nad każdym powiewała czerwona chorągiew”, co w intencji Krasińskiego pomnażało wrażenie ich krwiożerczości. Masław – wzmiankowany w „Kronice polskiej” Galla Anonima jako Miecław i w latopisach ruskich z XI w. jako Mojsław – pojawia się u kronikarzy na tle kryzysowych wydarzeń w monarchii piastowskiej w latach 30. i 40. XI w. Najpierw był cześnikiem króla Mieszka II, czyli urzędnikiem nadwornym, mającym pod swoją opieką piwnicę panującego, a podczas biesiady podającym mu puchary z winem. Następnie wystąpił na
L
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
Mazowszu w roli... samodzielnego władcy. Możliwe, że namiestnikiem Mazowsza mianował Masława król Bolesław II Zapomniany albo że przejął on władzę w tej dzielnicy dopiero w latach 1037–1038, czyli w dobie wielkiego powstania ludowego na ziemiach polskich. Wybuchło ono w 1037 roku po zamordowaniu przez łacinników, tj. zwolenników królowej Rychezy (Ryksa), Bolesława II Zapomnianego. Był to bunt, który toczono pod hasłem powrotu do świętej wiary przodków i by dać odpór feudalizmowi germańskiemu, a możliwe też, że i w obronie respektującego słowiańską wolność chrześcijaństwa obrządku grecko-słowiańskiego. Mazowsze u zarania państwowości polskiej znacznie różniło się od pozostałych prowincji Polski. Przez cały XI i XII w. panowały tu inne zwyczaje pogrzebowe, a władza piastowska i obrządek rzymski były słabo zakorzenione. Względnie spokojne Mazowsze (powstanie ludowe nie objęło tej dzielnicy) rosło w siłę militarną i ekonomiczną, co zresztą odnotował Gall: „W tym czasie mianowicie Mazowsze było tak gęsto zaludnione przez Polaków,
udzie decydujący się na kontro wersyjne akcje muszą zawczasu obliczyć koszty i zyski swoich działań. I to wcale nie koszty finansowe są tu najważniejsze. W sprawie aresztowania aktywistek z zespołu Pussy Riots oraz ogłoszonego wyroku wypowiedzieli się już niemal wszyscy. Muszę przyznać, że nawet trochę strach o tej sprawie pisać, i to bynajmniej nie z lęku przed Władimirem Putinem. Krępuje mnie raczej występowanie w jednym chórze z różnymi dziwnymi indywiduami – od zmanierowanych, światowej sławy artystek żyjących ze skandalu, po polityków, którzy nie krępują się zrzucać bomby na głowy przypadkowych ludzi. Oni wszyscy teraz dmą w róg wolności słowa i praw człowieka. Jak w tej sytuacji pisać o prawie poważnie i nie wyjść na kabotyna? Oczywiście wyrok moskiewskiego sądu jest kuriozalny – 2 lata karnego obozu za rockową modlitwę w prawosławnej cerkwi to skandal, niezależnie od tego, jak ocenić zachowanie oskarżonych kobiet. Bo można je nazwać „chuligaństwem”, ale de facto była to przecież forma modlitwy. To, co zrobiły skazane dziewczyny, było zwróceniem się do Maryi, tyle że w formie nieco hałaśliwej i wulgarnej, a przede
którzy, jak powiedziano, uciekali tam poprzednio, iż pola roiły się od oraczy, pastwiska od bydła, a miejscowości od mieszkańców. Stąd poszło, że Miecław, ufny w odwagę swego wojska, a nadto zaślepiony żądzą zgubnej ambicji, próbował zuchwale sięgnąć po to, co mu się nie należało, ani z prawa żadnego, ani z przyrodzenia”. Siła powstania ludowego na ziemiach polskich była tak duża, że z pomocą księciu Kazimierzowi (przyszłemu Odnowicielowi) przyszli feudałowie niemieccy i ruscy. Powstanie zostało stłumione i wypędzony Kazimierz odzyskał władzę około 1041 r. Wkroczył wówczas do Polski na czele rycerzy niemieckich, najprawdopodobniej jako lennik niemieckiego cesarza; przywiódł też kler łaciński – nie tylko po to, by zjednoczyć państwo, ale również po to, by przywrócić chrześcijańsko-łaciński porządek. W konflikt niemiecko-słowiański wpisywał się
wszystkim – politycznie niepoprawnej. Niedostatecznie dotąd też podkreślono, że prowokacja modlitewna w cerkwi była nie tylko atakiem na prezydenta Rosji, ale także na haniebną rolę Cerkwi, która robi za religijną
konflikt między obrządkami – łacińskim i grecko-słowiańskim. Wacław A. Maciejowski (1792–1883) zauważył, że „polityka Niemców sięgała daleko: widzieli oni w chrześcijaństwie łacińskiego obrządku środek ujarzmienia, a przynajmniej wynarodowienia Słowian. Z tego powodu, gdzie dojść nie mogli sami, tam samych monarchów słowiańskich używali za sprężynę do swoich intryg, mających na celu już nie tylko zniszczenie pogaństwa, ale głównie też uchylenie słowiańskiego obrządku”. Masław odmówił posłuszeństwa Kazimierzowi, występując prawdopodobnie jako obrońca chrześcijaństwa słowiańskiego przed obrządkiem rzymskim i przeciwnik Niemców. Obrządek grecko-słowiański był najpewniej symbolem niezależności od Niemiec, symbolem polskości, na którym opierała się ówczesna świadomość narodowa Polaków. Najdalej idący pogląd wysunął Zbigniew
wystarczą dla ich oceny. I tu od razu budzą się wątpliwości. Nie mam przede wszystkim na myśli zranienia tzw. uczuć religijnych ludzi wierzących. Nie tylko dlatego, że ludzie religijni nic sobie zwykle nie robią z różnych
ŻYCIE PO RELIGII
Kontekst zgorszenia podpórkę dla oligarchicznej dyktatury (skąd my to znamy…). No i samo miejsce prowokacji ma znaczenie – Sobór Chrystusa Zbawiciela został odbudowany przy wsparciu ekipy Borysa Jelcyna, który ustanowił – jak oceniają niektórzy historycy – najbardziej złodziejską władzę w historii świata. Zatem strzał, jakim była modlitewna prowokacja, wydaje się na pierwszy rzut oka dobrze przemyślany, a jego cel – obnażenie związków polityki i religii – sprawia wrażenie wyjątkowo trafnie dobranego. Jednak po stwierdzeniu powyższego pozostaje pewien niedosyt i niepokój. Chodzi o efekty podjętych działań – wszak dobre chęci nie
uczuć ludzi niereligijnych. Problem jest znacznie szerszej natury. Po pierwsze, forma prowokacji – bezceremonialne wkroczenie do kościoła – sprawiła, że obnażona przez dziewczyny instytucja może prezentować się jako ofiara. I Cerkiew, sojuszniczka brutalnej władzy, to właśnie zrobiła – pokazała się jako niewinna dziewica zhańbiona przez bezbożników. Celem kobiet było napiętnowanie religijno-politycznej agresji sojuszu ołtarza i tronu, tymczasem to one są pokazywane jako agresorki. I – co jest kluczowe – taki też jest odbiór społeczny całej sytuacji. Skazane cieszą się sympatią zaledwie kilkunastu
Dobrzyński („Obrządek słowiański w dawnej Polsce”), który stwierdził, że Masław był tak naprawdę legalnym władcą Polski i to kłamliwi kronikarze katoliccy zmienili prawowitemu władcy Mieszkowi III imię na Masław, by ukryć jego piastowski rodowód i by „nie dopuścić do utrzymania się w pamięci narodu, jak wielkie wpływy posiadał w Polsce Kościół słowiański (…). Chciano udowodnić, że Polska od samego początku chrześcijaństwa przyjęła obrządek łaciński, zaś Masław, uzurpator niewiadomego pochodzenia, był poganinem”. Tak samo postąpiono przecież z królem Bolesławem II Zapomnianym. Masław, mimo utworzenia koalicji antykazimierzowskiej poprzez sprzymierzenie się z Prusami, Jaćwingami i Pomorzanami, został pokonany. Najpierw poniósł klęskę w 1041 r., a następnie – nie doczekawszy się pomocy Pomorzan – w 1047 r. zginął w boju. I choć historycy uważają „bunt Masława” za pokłosie „reakcji pogańskiej”, to Gall Anonim wyraźnie zaznaczył, że Kazimierz Odnowiciel po zwycięstwie i zachęcie do bitwy z Pomorzanami powiedział: „Pogromiwszy fałszywych chrześcijan (superatis tot falsis christocolis), już bez trwogi uderzcie na pogan!”. Ze słów tych wynika, że Masław i jego woje nie byli poganami, bo gdyby nimi byli, kronikarz na pewno nie dałby takiej informacji. Przegrana Masława była decydująca dla słowiańskości i łacińskości ziem polskich. Mazowsze poddało się Kazimierzowi i Polska pozostała przy obrządku rzymskim. ARTUR CECUŁA
procent Rosjan, natomiast prawie połowa współobywateli odważnych aktywistek uważa, że kuriozalny proces był sprawiedliwy. Czyli dziewczyny – trafiając pozornie w cel – jednak kompletnie chybiły. Warto o tym pamiętać, organizując różne działania na rzecz krzewienia racjonalizmu, antyklerykalizmu czy świeckiego humanizmu. Dobre chęci bez sensownej strategii mogą doprowadzić do kompletnej porażki, która – zamiast przyśpieszyć pewne procesy – nawet znacząco je opóźni. Osobną kwestią pozostaje problem światowych reakcji na skazanie aktywistek Pussy Riots. Do deklaracji potępiających przyłączyła się na przykład Unia Europejska, która toleruje na swoim terenie ewidentną dyskryminację światopoglądową (np. religia i krzyże w polskich szkołach, krzyże we włoskich sądach itp.), albo USA, które – podajmy banalny przykład – nawet na banknotach umieściły odniesienia do Boga, nie bacząc na uczucia ludzi niereligijnych. Wyrok wymagał potępienia, ale gdy w roli potępiających występują kraje, które same przetrzymują bez sądu, torturują i bombardują, to taka ocena moralna traci wszelki sens i znaczenie. MAREK KRAK
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
W
iosną 1701 r. papież wezwał władców Polski i Austrii do zawiązania sojuszu krucjatowego, lecz byli oni zbyt zajęci wojnami europejskimi. Od 1709 r. papież zaczął przygotowywać Wenecję do wojny z Turcją. Przyznał jej wówczas zwiększenie dziesięcin, które miały finansować wojnę z Otomanami. W 1710 r. wezwał do walki Austrię i Wenecję. W końcu Turcja, tak gorliwie zapraszana do wojny przez papieża, postanowiła nieco odrobić straty poniesione przez traktat w Karłowicach i w 1714 r. zaczęła zbrojenia. W Klemensie odżyła wówczas nadzieja, że oto powróciła doskonała okazja, by odbudować Świętą Ligę. 10 listopada oraz 21 grudnia
w których papież osobiście maszerował, wzywając na odsiecz Maryję. Tymczasem król Hiszpanii popadł w depresję, a realną władzę przejęła jego żona Elżbieta Farnese i kapelan wojskowy Giulio Alberoni, który został mianowany premierem rządu. 29 września Hiszpania odwołała antypapieskie prawa sprzed kilku lat i udzieliła gwarancji nienaruszalności nabytków cesarskich we Włoszech w okresie wojny z Turcją. 4 stycznia 1716 r. papież pisał do cesarza, że przeszkoda, którą podnosił przeciwko krucjacie, została szczęśliwie usunięta. Wkrótce potem wezwał do walki wszystkich książąt chrześcijańskich, a jednocześnie przyznał Wenecji dotację krucjatową 100 tysięcy złotych florenów.
OKIEM SCEPTYKA ogonów wroga. Mówił wówczas: „Te trofea, wydarte odwiecznym i okrutnym wrogom imienia Pańskiego, nikomu nie należą się bardziej aniżeli Waszej Świątobliwości, której niezmordowane starania, przyznane odpusty i nieustanne modły były fundamentem tego wspaniałego zwycięstwa świata katolickiego”. Chorągwie przekazano Matce Boskiej Loretańskiej, zaś ozdoby z końskich ogonów – Matce Bożej Śnieżnej. Liturgię zwieńczyły radosne salwy armatnie z Zamku św. Anioła, przeplatane biciem wszystkich dzwonów Rzymu, który wieczorem wspaniale rozświetlono. Do księcia Eugeniusza, notabene homoseksualisty, został wysłany poświęcony miecz ze zdobioną srebrną
Hiszpanią, Portugalią i innymi krajami, które zadeklarowały swój akces. Kongregacja wojny ustaliła wysłanie 4 galer do Wenecji, 2 miały pilnować Civitavecchia, a 4 galeony skierowano na wody Adriatyku. Zwiększono dofinansowanie armii austriackiej, przy czym papież wyszedł poza uchwałę Kongregacji i zarządził ściągnięcie na ten cel z włoskiego kleru 500 tys. skudów przez następne 5 lat, a 160 tys. skudów przekazano księciu Eugeniuszowi. Wenecja otrzymała zgodę na ściągnięcie 100 tysięcy złotych skudów z dóbr kościelnych na jej terytorium. Warto zwrócić uwagę, że Wenecja otrzymała jedynie cząstkę środków, jakie przekazano do Wiednia, choć to Wenecja była atakowana,
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (95)
Matka Boska zabija Druga część pontyfikatu Klemensa XI (1714–1721) upłynęła w cieniu wypraw krzyżowych. Okazało się przy okazji, że katolicka Maryja wprost pasjami uwielbia zabijać Turków. wezwał Karola VI i Augusta II Sasa do podjęcia walki z Turcją. Król polski otrzymał nawet przywilej pobrania podatku wojennego od kleru polskiego. Jednocześnie Klemens zaczął wzmacniać flotę papieską i reorganizować swą armię. Do Wenecji wysłano z Rzymu dotację finansową na rozwój armii. Rycerze maltańscy zostali wezwani do wsparcia floty weneckiej. Cesarzowi nie paliło się jednak do nowej wojny, zwłaszcza że sułtan zapewnił go, iż chce jedynie odzyskać straty, jakie poniósł na rzecz Wenecji. Ponieważ papież nie ustawał w wysyłaniu kolejnych wezwań wojennych – nie tylko do samego cesarza, ale i do cesarskiej arystokracji – Karol VI odpisał, że nie może angażować się w wojnę z Turcją, kiedy jego włoskim posiadłościom wciąż zagraża hiszpański rewanżyzm. Jako że Hiszpania miała wówczas zerwane stosunki dyplomatyczne z Państwem Kościelnym, papież stracił argumenty. Kampania turecka okazała się blitzkriegiem (wojna błyskawiczna) – do końca lipca 1715 r. Turcy odzyskali Peloponez. W sierpniu papież zaczął gorączkowo umacniać obronę wybrzeży Państwa Kościelnego, obawiając się, że jako główny i niestrudzony podżegacz do krucjaty przeciwko Turcji zostanie zaatakowany zaraz po Wenecji. We wrześniu w Rzymie zapanowały grobowe nastroje, bo uważano, że atak Turcji na Watykan po Nowym Roku jest nieunikniony i – co gorsza – nie było zbyt wielu powodów do wiary w pomoc tzw. królów katolickich. Zarządzono procesje pokutnicze,
Cesarz powątpiewał jednak w szczerość hiszpańskich zapewnień. „Ojciec święty” zadeklarował wówczas dotację wojenną w wysokości 500 tys. florenów i złożył dodatkowe osobiste zobowiązanie protekcji wobec cesarskich nabytków w Italii. Ponieważ cesarz nadal opierał się urokom krucjaty, papież podbił stawkę i w marcu zaoferował dodatkowe dotacje: zyski z dziesięcin na terenie Italii przez okres 6 lat oraz dodatkowe 100 tys. florenów. Dopiero teraz udało się wciągnąć Karola VI do krucjaty. Latem 1716 r. rozpoczęła się operacja militarna na Węgrzech, a już 5 sierpnia doszło do wielkiej bitwy pod Petrovaradinem, gdzie wojska pod wodzą księcia Eugeniusza Sabaudzkiego pokonały przeważające siły tureckie. W Rzymie wybuchła euforia. Tym silniejsza, że właśnie przypadało 30-lecie zdobycia Budy przez siły krzyża, które nie tylko zniszczyły dzisiejszy Budapeszt, ale także dokonały ogromnej rzezi jego mieszkańców, wyrzynając ponad 3 tys. Turków i Żydów bez względu na płeć i wiek. 2 września 1716 r. na uroczystym konsystorzu papież obwieścił zwycięstwo krzyża i zapowiedział, że… grób Zbawiciela już wkrótce zostanie odbity z rąk niewiernych. Główną zasługę przypisano oczywiście Maryi i szybko ustalono, że w dniu krwawej bitwy przypada święto niejakiej Matki Boskiej Śnieżnej. W czasie uroczystej mszy triumfalnej kard. Schrattenbach prezentował zebranym trofea wojenne, jakie trafiły do Watykanu: dwie chorągwie tureckie i dwie ozdoby z końskich
Eugeniusz Sabaudzki w bitwie pod Belgradem
rękojeścią oraz purpurowy kapelusz z podobizną Ducha Świętego, wysadzany perłami, wraz z listem gratulacyjnym porównującym księcia do Juliusza Cezara. Cesarz otrzymał w nagrodę weksel na 200 tys. florenów, zaś wszyscy generałowie i oficerowie – poświęcone medale. Skutkiem bitwy pod Petrovaradinem były także narodziny pierwszej gazety papieskiej – „Dziennika Pospolitego” (Diario Ordinario), który na niemal 140 lat stał się tubą Państwa Kościelnego. Później już nie pamiętano, że gazeta ta zaczęła swoją historię jako wiadomości z frontu krucjatowego. Nowe przygotowania wojenne Watykanu ruszyły pełną parą. Bezpośrednio po bitwie pod Petrovaradinem w Rzymie pod przewodnictwem papieża zebrał się sztab wojenny. Wobec odniesionego zwycięstwa mieli oni przygotować projekt dalszych działań wojennych pod patronatem Państwa Kościelnego: ustalić działania na morzu po Nowym Roku, sposób umocnienia obrony wybrzeży papieskich, a także kształt sojuszu z cesarzem, Wenecją,
a nie Wiedeń. Liczyła się bowiem nie obrona Wenecji, lecz zniszczenie niewiernych, a z tym Austriacy radzili sobie wówczas znacznie lepiej. Księża stali się teraz pierwszymi doradcami wojennymi, a Wiedeń, Wenecja i Madryt zostały pouczone, aby wykazały się wytrwałością w tej wojnie i unikały dawnych błędów. Nuncjatury zażądały, aby atak rozpoczął się od Węgier, nim niewierni umocnią tu swoje siły. Podczas gdy papieska dyplomacja w całej Europie nasiliła propagandę krucjatową, flota Państwa Kościelnego zaczęła się szykować do wyprawy na Turka. Swój udział – w odpowiedzi na papieskie wezwanie – zadeklarowały Portugalia, Toskania i Genua. Papież nie dążył już do odparcia ataku tureckiego, lecz do wielkiego pogromu niewiernych, chciał co najmniej drugiego Lepanto. Nadzieje te udzieliły się także hierarchom. 24 lipca 1716 r. Giovanni Battista Conventati, arcybiskup Dubrownika, pisał do Fabrizia Paolucciego, ówczesnego sekretarza stanu: „Klemens XI dokona rzeczy
23
tak wielkich jak Pius V” (Pius V został przez Klemensa kanonizowany). W tym kontekście zrozumiałe staje się, dlaczego wieść o skutecznej obronie Korfu, kluczowej strategicznie wśród Wysp Jońskich na zachodnim wybrzeżu Grecji, po niemal miesięcznym oblężeniu, papież przyjął z dużo mniejszym entuzjazmem: siły tureckie po bezskutecznych próbach zdobycia wyspy po prostu odstąpiły od oblężenia, czyli nie było pięknego pogromu niewiernych. Niemniej jednak, aby podrasować zwycięstwo, wymyślono opowieść o tym, że Turków wypłoszył spod Korfu duch św. Spirydiona… Papież poprzestał na mszy dziękczynnej, ekspozycji relikwii św. Spirydiona i wybiciu pamiątkowego medalu, na którym część zasługi obrony Korfu przypisano Matce Boskiej. Tym razem Różańcowej. Więcej radości przysporzył w Rzymie kolejny sukces księcia Eugeniusza – zdobycie stolicy Banatu, Timisoary (sierpień–październik 1716 r.). Uroczystości dziękczynne przeprowadził najpierw papież, a następnie – w Castel Gandolfo – Alessandro Albani, jego nepot. 4 stycznia 1717 r. na uroczystym konsystorzu wyjawił biskupom, że podbój Timisoary był dziełem dzielnej Matki Boskiej Różańcowej i na jej cześć rozszerzył na wszystkie kraje ustanowione przez Piusa V lokalne święto kościelne na pamiątkę zwycięstwa nad Turkami pod Lepanto. W intencji dalszych podbojów wprowadził też nowe modlitwy na święto Trzech Króli. W czerwcu 1717 r. siły cesarskie rozpoczęły wielkie oblężenie Belgradu, które zakończyło się sukcesem 17 sierpnia. Zginęły tysiące „niewiernych”. Kolejne wielkie zwycięstwo księcia Eugeniusza wzmogło zapał krucjatowy chrześcijan. Papież dowiedział się o tym w czasie posiedzenia inkwizycji. Padł natychmiast na kolana, dziękując Maryi za – jego zdaniem – osobisty wkład Niepokalanej w walkę (przełom nastąpił, gdy w obleganym mieście wybuchł magazyn z prochem, zabijając 3 tys. obrońców). Wkrótce zaprezentował nową odsłonę hipokryzji. Choć w czasie pontyfikatu Innocentego XI on sam był autorem sławetnej bulli, która zakazywała nepotyzmu, teraz usadowił na lukratywnym stanowisku swego siostrzeńca, którego w 1711 r. mianował już kardynałem. 29 marca 1719 r. Annibale Albani mianowany został kamerlingiem, czyli Skarbnikiem Świętego Kościoła Rzymskiego. Od 1712 r. Annibale pobierał też pensję z dworu saskiego jako kardynał-protektor Polski. Klemens przez cały swój pontyfikat promował obu swoich siostrzeńców. Alessandro Albani również stale piął się po szczeblach kościelnej kariery i tylko ze względów formalnych jego nominacji na kardynała dokonano zaraz po śmierci wuja. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Waleczne grzyby AHCC – za tą enigmatyczną nazwą kryje się nowoczesna terapia immunologiczna szeroko stosowana w placówkach leczniczych w Japonii i USA. Cała tajemnica preparatu AHCC tkwi w grzybach shiitake uprawianych w Japonii od wieków na pniach dębowych. To właśnie z nich produkuje się suplement, który dzięki swojej leczniczej skuteczności robi ostatnio zawrotną karierę. AHCC (w pol. tłum.: aktywny czynnik heksozy skorelowanej) formalnie nie jest lekarstwem, tylko substancją żywnościową bogatą w polisacharydy i światłowodowe produkty przemiany materii ze szczególnego rodzaju grzybów – Mycelia shiitake (Lentinula endodes). Jej pierwotnym zastosowaniem było obniżanie wysokiego ciśnienia tętniczego krwi. Jednak naukowcy z Uniwersytetu w Tokio odkryli wpływ AHCC na układ immunologiczny. Stwierdzili, że po podaniu tego preparatu pacjentom znacząco wzrosła liczba komórek zwanych NK (w pol. tłum.: naturalny zabójca). Jest to główna grupa komórek układu odpornościowego odpowiedzialna za walkę z infekcjami. Głównym ich zadaniem jest uczestnictwo we wczesnych fazach odpowiedzi immunologicznej – stanowią pierwszą linię obrony organizmu przed patogenami oraz biorą udział w tzw. nadzorze immunologicznym. Grzyby shiitake zawierają białka, tłuszcze, węglowodany, rozpuszczalny błonnik, witaminy A, B, B12, C, D, niacynę oraz minerały, lecz przede wszystkim są bogate w polisacharydy, czyli wielocukry złożone z cukrów prostych (heksozy). To właśnie dzięki tym substancjom pobudzają układ immunologiczny do efektywniejszej pracy, zmniejszają poziom cholesterolu i zapobiegają starzeniu. Najnowsze badania uzasadniły nawet ich przydatność w leczeniu chorób nowotworowych oraz zakażeń wirusem HIV. Opublikowane badania japońskich badaczy wykazały, że suplement otrzymany z grzybów shiitake jest skuteczny zarówno w profilaktyce, jak i w leczeniu. Na dodatek jest bezpieczny i nietoksyczny. W Japonii jest stosowany razem z chemioterapią i radioterapią w celu ograniczenia negatywnych skutków ubocznych tych zabiegów. Jego niezwykłość polega na zdolności do stymulowania układu immunologicznego, dzięki czemu zwiększona zostaje produkcja komórek odpornościowych oraz podniesiona skuteczność niszczenia nieprawidłowych komórek. W Kraju Kwitnącej Wiśni, który jest pionierem wykorzystania preparatu AHCC, podawanie go równorzędnie z konwencjonalnym leczeniem chemioterapią i radioterapią podniosło ich skuteczność,
zmniejszając jednocześnie niepożądane działania. U osób z guzem nowotworowym po zastosowaniu AHCC oraz zbilansowanej wegetariańskiej diety zauważono, że w 22 proc. przypadków doszło do redukcji guza, a w 39 proc. – do zatrzymania się procesów nowotworowych. Preparat ten zapobiega rozprzestrzenianiu się nieprawidłowych komórek, ogranicza toksyczność i niepożądane działania związane z leczeniem chemioterapią, łagodzi nudności i wymioty, zmniejsza ilość białych krwinek, zapobiega wypadaniu włosów, poprawia apetyt i wpływa na zwiększenie masy ciała, a także zapobiega uszkodzeniom wątroby. Podobnie korzystne działanie zaobserwowano u osób zakażonych wirusem HIV. Infekcja ta prowadzi do niedoboru odporności, upośledzając w znaczącym stopniu pracę układu immunologicznego. Badania kliniczne, którym poddano osoby zainfekowane HIV, wykazały, że AHCC chroni i wzmacnia ich układ immunologiczny, który po podaniu suplementu może funkcjonować prawidłowo.
Dzięki japońskiemu grzybowi może odczuć ulgę także nasza wątroba. Jest ona odpowiedzialna za przetwarzanie i rozkład substancji szkodliwych. Ich nadmiar wraz z upośledzeniem pracy wątroby może doprowadzić do uszkodzeń tego niezwykle ważnego narządu. Także w tym przypadku okazało się, że AHCC może ochronić wątrobę i usprawnić jej funkcjonowanie również u osób dotkniętych wirusowymi zapaleniami tego organu. Walka ze stanami zapalnymi kwalifikuje ten suplement do walki z reumatoidalnym zapaleniem stawów. Rzeczywiście, pomaga on w jego łagodzeniu, będąc cennym dodatkiem do klasycznych metod leczniczych. Kurację nim można też przeprowadzać w celu wzmocnienia naszych sił obronnych na przykład jesienią lub wczesną wiosną. Będzie też cennym pomocnikiem podczas hartowania organizmu oraz pomoże w podnoszeniu witalności. Do niedawna AHCC był dostępny tylko w USA, Kanadzie i Japonii, jednak obecnie można go kupić także w Polsce – w sklepach zielarskich oraz za pośrednictwem sklepów internetowych. Niestety, nie jest tani – ceny 60 tabletek wahają się od 200 nawet do 400 zł. ZA
K
osmopolityczne zioło pomaga w problemach z pamięcią oraz w wielu innych schorzeniach. Rośnie prawie na całym globie – także w Polsce. Azjatyckie gatunki widłaka są dobrze znane chińskiej medycynie od tysięcy lat. Serwowano go tam w postaci herbatki, jako środek moczopędny i tamujący krwawienia. Chińscy zielarze wierzyli, że roślina ta pomaga pozbyć się nadmiaru płynów z organizmu, a także leczy chorobę Alzheimera. Pamięć poprawiało podobno już tygodniowe przyjmowanie mieszanki kilku gatunków tego zioła. Za właściwości hamujące krwawienia ceniły tę roślinę także
Widłak na pamięć północnoamerykańskie Indianki, które stosowały ją powszechnie podczas problemów menstruacyjnych. Lista zastosowań widłaka goździstego jest jednak dłuższa. Przyjmowano go w nieżytach układu oddechowego i podrażnieniach przewodu pokarmowego. Zewnętrznie proszek widłakowy używany był jako zasypka przy wypryskach i liszajach oraz trudno gojących się ranach. Surowiec ma bowiem działanie przeciwzapalne, ściągające i osuszające. Używany też bywał jako środek dezynfekujący drogi moczowe oraz – rekonwalescencyjnie i osłaniająco – na wątrobę. Wszystkie widłaki rozmnażają się przez zarodniki i są objęte całkowitą ochroną gatunkową. Dlatego zbiera się tylko kłoski zarodniowe i ścina się je nożyczkami tak, aby nie niszczyć rośliny. Robi się to w okresie dojrzewania, w sierpniu
i wrześniu, kiedy kłoski są żółte. Zbioru dokonuje się w porze wilgotnej, rano lub po deszczu, ponieważ nie traci się wówczas cennych zarodników, z których otrzymujemy drobny, sypki i łatwopalny żółtawy proszek. Dziś zielarze zalecają, aby stosować go na trudno gojące się rany. Zasypka z jego zarodników pomoże w błyskawicznym tworzeniu się zdrowego nabłonka i nowej skóry. Ma to niebagatelne znaczenie przy leczeniu dokuczliwych i przewlekłych odleżyn. Innym zastosowaniem tego zioła są wszelkie niedomagania wątroby; według naturoterapeutów jest bardzo skuteczny jako środek wspomagający leczenie zapaleń oraz marskości tego narządu. Niektórzy optymistycznie dołączają do tego „zestawu” nowotwory, jednak nie ma dostatecznych dowodów na takie działanie.
Poniżej przedstawiona herbatka wspomoże także codzienną pracę wątroby i usprawni procesy regeneracyjne zachodzące w jej obrębie: Jedną płaską łyżeczkę widłaka zalewamy 250 ml gotującej się wody i zostawiamy na kilka minut do naciągnięcia. Pijemy małymi łyczkami 1 szklankę dziennie na czczo 30 minut przed śniadaniem. W przypadku marskości wątroby lub stanów zapalnych należy pić dwie szklanki dziennie. Widłaka nie można gotować, tylko zalewać wrzącą wodą. Widłak goździsty jest także bardzo pomocny przy wspomaganiu leczenia wielu innych schorzeń i dolegliwości – m.in. w artretyzmie i reumatyzmie, chronicznych zaparciach, hemoroidach, schorzeniach układu moczowego i narządów płciowych czy przy bólach blizn powypadkowych powodujących skurcze. ZENON ABRACHAMOWICZ
Człowiek z żelaza Żelazo to pierwiastek niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu. Jak unikać jego niedoborów? W organizmie człowieka jest około 6 g tego pierwiastka. To niewiele, ale wystarcza, by hemoglobina w naszej krwi wydajnie przenosiła tlen z płuc do tkanek. Oddychanie jest podstawową czynnością życiową, a żelazo aktywnie bierze w nim udział. Jego braki powodują brak tlenu na poziomie komórkowym – takie, obrazowo powiedziawszy, „podduszanie” organizmu. Osoby cierpiące na niedobory żelaza narzekają na bóle głowy, mają krótki i szybki oddech, łatwo popadają w gniew, cierpią na zaparcia oraz wypadanie włosów, łamliwość paznokci, a także mają zajady w kącikach ust. To nie wszystko – poważne przewlekłe niedobory sprzyjają także rozwojowi nowotworów, bo żelazo jest nieodzownym katalizatorem wielu procesów metabolicznych. Nie sposób nie wspomnieć o anemii – doskwiera ona zwłaszcza kobietom, które tracą w cyklu miesięcznym sporo tego cennego pierwiastka. I to właśnie one powinny szczególnie starannie układać codzienne menu. Niedobory żelaza mogą być konsekwencją niskiej aktywności fizycznej, ubogiej diety, nadmiernego
spożywania białego rafinowanego cukru, soli, białego pieczywa, nieumiejętnego odchudzania, nadmiaru diety mlecznej, uporczywych biegunek oraz dziedzicznych zakłóceń jego wchłaniania. A oto skuteczne i sprawdzone naturalne metody podniesienia poziomu żelaza w organizmie. W menu powinien się znaleźć pęczek natki pietruszki. Wiosną należy przygotowywać w mikserze soki – ze szpinaku, marchwi, pokrzywy i mniszka pospolitego – i każdy z nich pić codziennie (po pół szklanki). Aby dostarczyć tego cennego składnika, można też wypijać raz dziennie pół szklanki przegotowanej ciepłej wody z łyżeczką miodu i dwiema łyżeczkami octu jabłkowego. Latem zaś można stosować pokrzywę zmieloną z dodatkiem cukru lub sok z pokrzywy z miodem. Kobiety podczas menstruacji powinny pić wywar ze skrzypu (dziennie 2 łyżki ziela na 2 szklanki wody, gotowane przez 20 minut). Pomocna będzie też poniższa mieszanka: liść czarnej porzeczki (20 g), kwiat głogu (60 g), owoc dzikiej róży (20 g). Zalewamy wszystkie składniki szklanką zimnej wody na noc, rano zagotowujemy i pijemy 2 razy dziennie po pół szklanki po jedzeniu. ZA
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
Wokół Wielkiej Sceny Straszna afera z Panem Amberem Goldem w roli głównej trwa. Mimo zawirowań u sponsora kolejny straszny film nudnego i przewidywalnego jak zawartość konserwy turystycznej Wajdy jednak powstanie. Lech Wałęsa ma z Wajdą na pieńku i apeluje, żeby przy okazji kręcenia filmu oczyścił jego nazwisko… Zupełnie tak, jakby reżyser był szefem IPN-u i miał dostęp do teczki Toli, Reksia, Bolka, Lolka i kota Filemona, który kotem prezesa nie jest. A przecież reżyser dostępu nie ma. Nic to jednak nie znaczy w świetle informacji, które od tygodni biją mnie po mózgu: nadal nie wiem, czy Michał Tusk jest zwykłym idiotą, czy może krętaczem, w związku z czym tata Donald ma problem, bo syn zaczyna ciągnąć mu Platformę w dół. A zły to okres, oj, zły dla Platformy! PiS zbliża się do preludium przed zapowiedzianą na jesień ofensywą programową. Póki co ofensywa programowa odbywa się poza PiS-em, bo szef PJN-u, Paweł Kowal, ma poprowadzić w ukraińskiej telewizji program kulinarny. Kowal zobaczył kuchnię i zachwycił się nią niczym Palikot na widok doniczki z zielskiem. A kuchnia to takie miejsce, w którym od zawsze mieszka posłanka PiS-u Krystyna Pawłowicz. I choć z kuchni cielsko swe wystawiła, to jednak głowa lub coś na jej kształt nadal pozostaje pomiędzy wielkim światem a kuchennym blatem. Kowal ma być taką tłustą i pozbawioną znamion intelektu Gesslerową, ale społecznie, czyli za darmo, bo póki co władze ukraińskiej stacji telewizyjnej nie wiedzą, czy to, co Kowal ugotuje, będzie nadawało się do zeżarcia.
Czkawką nie odbije się Jarosławowi Kaczyńskiemu zesłanie dystrybutora wazeliny (Adam Hofman) na odcinek konińskiego PiS-u, dokąd Hofman udał się cwałem niczym Kasztanek – brat Kasztanki, która na swym grzbiecie Marszałka woziła. Marszałek Kaczyński nie dosiadł konia z wazeliny, bo koń to chwiejny i za bardzo lubiący koty, a nie choćby inne konie (o kobyłach nie wspominając). Ostatnie dni pokazały, że Hofman próbuje wszystko obrócić w żart, że oto ma konflikt z kotem prezesa. Na miejscu kota też byłbym wkurzony, gdyby jakiś smutny wazeliniarz próbował zająć moje miejsce na wycieraczce przed żoliborską, entelegencką willą. Prezes jest jednak czujny i kota z Hofmanem nie pomylił – ten pierwszy ma lśniącą sierść z przyczyn naturalnych. Podczas gdy przed domem Mamy, Kota i Prezesa dzieją się dantejskie sceny – minister sprawiedliwości naszego rządu, Błogosławiony Jarosław Gowin, radośnie oznajmił, że w sprawie Pana Ambera Golda sędziowie mieli prawo wydawać wyroki w zawieszeniu. Fakt, mieli i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale dalej jest już nieco bardziej oryginalnie, gdyż Błogosławiony przez Dziwisza twierdzi, że wspomniani sędziowie zostaną osądzeni przez „instancję wyższą, a nie ludzką” w kwestii słuszności ferowanych wyroków. Wyższą instancją jest oczywiście mix Ducha, którego mamy nie gasić, Syna, co młodo zszedł z tego łez padołu, i jego Ojca, którego niektórzy posądzają o mocno oryginalne poczucie humoru. Zwłaszcza gdy pod lupę weźmiemy losy świata i ludzi, którzy stale są
zalewani miłością tej trójki i czasem nawet w niej toną. Zatem wołam z głębi mojej czarnej duszy: błogosławieni ci, którzy sławią państwo wyznaniowe, albowiem gdy urzędujący minister tak pewnie „ekshibicjonizuje” swą inność od zdrowej mniejszości polskiego społeczeństwa, to jestem spokojny: rewolty długo jeszcze nie będzie – wszak nadal pozostajemy i pozostaniemy ekspozyturą Watykanu w tej części Europy. Nadal tak samo cuchnącą swoją pseudopoprawnością, która ma się nijak do standardów kraju prawdziwie wolnego, gdzie taki czy inny minister wierzy prywatnie, bo publicznie jego wiara bądź jej brak zwyczajnie nie istnieją.
My tymczasem prywatnie, w ukryciu, musimy nie wierzyć, bo coming out w tej kwestii to w większości wypadków narażenie się nie tylko na drwinę, ale i wszelkiego rodzaju wyzwiska, z byciem nie-Polakiem na czele. Panu ministrowi na szczęście to nie grozi. Skoro jednak w kwestię winy i kary została wmieszana tzw. „instancja wyższa niż ludzka”, to na co jeszcze czeka minister Gowin? Czyż tylko sędziowie mają korzystać z dobrodziejstw, jakie oferuje sądzenie przez
instancję wyższą niż ludzka? My, Polacy, jako naród wybrany, który nigdy i nikomu nie szczędził daniny krwi swojej, walcząc, czasami beznadziejnie i bez sensu, bo to takie romantyczne, gdy ginie awangarda tego czy innego pokolenia z pieśnią na ustach, za wolność Waszą, Ichnią i Naszą, mamy prawo domagać się ministerialno-boskiej sprawiedliwości w niebie! Tu, na ziemi, tej ziemi, wyroki nie tylko dla Pana Ambera Golda, ale też gwałcicieli, morderców, etc. niech będą wprost symboliczne, bo ten prawdziwy, jedynie słuszny wyrok zostanie wydany przez „instancję wyższą niż ludzka” – tako głosi Słowo Prawdziwe.
Śmiać się? Płakać? Przeklinać? A może pomyśleć, że mimo wszystko jest nadzieja... Wszak granice mamy otwarte, więc można stąd spieprzyć. Opozycja oskarża rząd, że robi wszystko, by każdy Polak profesor świecił połową gołego i owłosionego tyłka podczas prac naprawczych pod brytyjskim zlewem kuchennym, a i sami Polacy jakoś się cywilizują,
bo przecież nikt nam nie może zarzucić, że zasłuchani w treść encyklik najwybitniejszego autorytetu moralnego wśród kajakarzy, aktorów, poetów, dramaturgów, rozbijaczy namiotów i balladzistów przyogniskowych, sami tej cywilizacji miłości w świat nie niesiemy! A że robimy to oryginalnie, doświadczając nienawiści, pogardy i braku szacunku dla naszej inteligencji od tych, których usta wypełnione są frazesami o Bogu takim czy innym? To kwestia oryginalnego podejścia do konkretnego zadania, bo z miłości to można i zabić! A kończąc wątek Pana Ambera Golda, bo naprawdę mam już dość tej szopki w mediach: biedni Polacy nie są biedni, bo „wkładając” Panu Amberowi po kilkadziesiąt tysięcy złotych, biednym być nie można. Jest się natomiast pazernym, bo liczy się na szybki zysk. Ale jest się też głupim. Za głupotę społeczeństwa w dużym stopniu odpowiadają wszystkie poprzednie rządy, bo niewykształconym motłochem łatwiej się manipuluje – i tu jest zgoda pomiędzy wszystkimi partiami w parlamencie i poza nim. Ten rząd, poza ministrem Gowinem, odpowie przed obywatelami, nie przed Bozią, za liczne zaniechania, których dopuszcza się na skutek strachu przed niekorzystnymi sondażami. Nie chcę natomiast, żeby ten rząd odpowiadał za głupich obywateli, bo jego obowiązkiem nie jest pilnowanie i doradzanie, co „biedny” Polak ma zrobić z 50 tys. zł. Od tego obywatel ma głowę lub Tadeusza Rydzyka. Jeśli głowa nie wie, to Rydzyk z pewnością wiedział będzie. KUBA WĄTŁY
Pielgrzymom już dziękujemy Mieszkańcy miejscowości, przez które przetaczają się w lipcu i sierpniu setki, a nawet tysiące spragnionych, głodnych i brudnych pielgrzymów zmierzających na Jasną Górę, bynajmniej nie są tym faktem zachwyceni i zawczasu starannie ryglują nie tylko drzwi swoich domów. Pielgrzymi spotykają się z wielką niechęcią, a nawet złośliwością ludzką – żali się na portalu Nasza-wiara.pl Magdalena Tarasiewicz. Zjawiskiem nagminnie spotykanym przez uczestników tegorocznej pielgrzymki legnickiej były zamknięte drzwi, i to zarówno prywatnych domów, jak i sklepów. Nawet przykładni katolicy, bardzo zaangażowani w życie lokalnego kościoła, na widok pielgrzymów bez skrupułów zatrzaskiwali im drzwi przed nosem albo nieudolnie udawali, że nikogo nie ma
w domu, choć pątnicy przez firankę dostrzegali włączony telewizor lub zapalone światło. Okoliczni mieszkańcy (chyba głównie katolicy…), troszcząc się o swoje rachunki za wodę, prąd i gaz, bez cienia litości odmawiali umierającym z pragnienia, spoconym i zakurzonym
pielgrzymom wody do picia i możliwości umycia się, tłumacząc, że właśnie robią remont w łazience lub nie ma akurat wody czy prądu. Podobnie przed przemarszem pielgrzymów właściciele na wszelki wypadek zamykali swoje sklepy. A do tego jeszcze pewna
rodzina ponoć złośliwie nakarmiła legnickich pielgrzymów zepsutą wędliną... Wlokących się po drogach stad pielgrzymek serdecznie dość mają również kierowcy. Wielu nieprzyjemnych komentarzy podczas przeprawy przez most w Nisku nie szczędzili pielgrzymom zdenerwowani użytkownicy czterech kółek, czekający w korku na przepuszczenie kilku kolumn pątników – relacjonuje katecheta Jacek Kowalski. „Niestety, nasze domy były zamknięte” – stwierdza proboszcz parafii w Chmielniku, podkreślając, że statystycznie jeden pielgrzym przypada tam na jedną rodzinę w parafii zaledwie co dwa lata. Nad przybyłymi na nocleg do Chmielnika pątnikami z pielgrzymek zamojskiej i kieleckiej ostatecznie ulitowali się i dachu nad głową użyczyli dyrektorzy szkół. AK
26
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Za 3 gramy Prokuratura oskarżyła Korę o nielegalne posiadanie marihuany, gdyż w trakcie przeszukania znaleziono w jej domu 2,8 grama tego zioła. Grożą jej trzy lata więzienia! Trzy lata! Kraj wstrząsany jest taśmami PSL-u, aferami typu Amber Gold, skandaliczną niekompetencją Gowina czy Muchy, kapitalizmem politycznym PiS-u, lecz to prokuratury nie obchodzi. Aż tu nagle stalinowska konsekwencja, błyskawiczne tempo, wysokie, bolszewickie kary dla piosenkarki! Jak to możliwe? W ostatnim numerze „Newsweeka” mamy opis tego, jak setki tysięcy złotych wyciekają z dotacji publicznych dla PiS na rzecz stowarzyszeń i fundacji kierowanych przez ludzi Kaczyńskiego, a później trafiają… z powrotem do prezesa. Miesięczne koszty jego ochrony przekraczają 100 tysięcy złotych! I czy jakiś prokurator się tym zainteresował? Zrobiono może rewizję na Żoliborzu? Hofman jedynie mówił coś o kocie przed drzwiami domu prezesa… I tyle! Ale za to w sprawie szczypty marihuany organy ścigania są twarde jak amerykańscy bohaterowie westernów. Minister Gowin wybrał się na lustrację sądów do Gdańska w związku z aferą Amber Gold i stwierdził, że wyłudzenie milinów złotych oraz oszukanie tysięcy ludzi to wina… samych ludzi i kuratora, a nie sędziów czy prokuratury. Kompromitacja na całej linii! Myślałem, że śnię, słuchając tych bzdur. Jak to możliwe? Dlaczego nic się nie dzieje? Nikt nie reaguje? W tych okolicznościach minister powinien podać się do dymisji, a sprawę powinien wyjaśnić niezależny pełnomocnik premiera, bo
przecież wiadomo, że swój swego kryje! Ale Gowin nie widzi problemu. A swoją drogą, czy znalazłby się taki niezależny pełnomocnik? Bardzo wątpliwe. Trudno bowiem uwierzyć w to, że facet (Marcin P.), który dał 3 mln na film Wajdy o Wałęsie czy miliony na kościoły na Wybrzeżu, nie oferował czegoś posłom partii wszechrządzącej na Pomorzu, czyli posłom PO. Czy służby to sprawdziły? ABW, CBA, CBŚ? Ponoć premier zakazał tarczy antykorupcyjnej wobec swojej rodziny. Czy to samo w sobie już nie jest skandalem? Czy to też nie miało chronić tych niecnych praktyk na Pomorzu? Nic to! Ważne, że w sprawie zioła jesteśmy twardzi i stanowczy! Podobnie jest z działaczami PSL-u. Nepotyzm, korupcja, targi (przenieśli je ze wsi?), partyjniactwo, zmowy cenowe. I co? Pawlak twierdzi, że nie będzie walić się w piersi za nie swoje, czyli nie PSL-u, grzechy. Gdzie Gowin? Gdzie prokuratura? Nic! Zero! No więc – skoro jednak muszą się oni czymś wykazać, to huzia na Korę! Na marihuanę! Niech ludzie usłyszą, że jednak prokuratura działa. Dawać 3 lata! Niech wiedzą, żeśmy groźni! Alleluja i do przodu! Doprawdy, to zupełna hucpa. Pomijam sprawę absurdalności tego głupiego prawa, gdy cały świat odchodzi od karania za zioło. Odchodzi, gdyż to się nie sprawdziło, nie dało żadnych efektów. Pomijam fakt znikomej ilości zioła i braków społecznej szkodliwości. Ale nie mogę pominąć tego kontrastu. Sitwie politycznej wszystko wolno, a ludziom – jakże niewiele! Czy zmienimy to kiedyś? JANUSZ PALIKOT
Miłość ponad religijną doktryną Polskę i Rosję zawsze dzieliła przepaść. Cywilizacyjna, kulturowa, mentalna. I niechęć przechodząca w nienawiść. Mają swe źródło w polskim poczuciu wyższości, które trafiło na rosyjską megalomanię niczym kosa na kamień. Polskie pany kontra ruskie raby. Tak przez wieki Polacy postrzegali stosunki z sąsiadem ze wschodu. Prawda była, jak zawsze, pośrodku, co znakomicie ilustruje anegdota o dwóch panach podróżujących koleją żelazną. Francuz jedzie z Paryża do Moskwy, Rosjanin – odwrotnie. Obaj wysiadają w Warszawie. I każdy myśli, że jest na miejscu. Obcość i pogardę pogłębiała odmienna religia, w tym zwłaszcza nieuznawanie przez prawosławie dogmatu o niepokalanym poczęciu i wniebowzięciu Matki Boskiej. Polakom, uznającym Maryję za swoją królową i poddającym się jej opiece, nie mieściło się to w podgolonych łbach. Po przedmurzu chrześcijaństwa, zaborach, powstaniach, zesłaniach, wojnie polsko-bolszewickiej, 17 września, Katyniu, powstaniu warszawskim, wyzwoleniu zakończonym PRL-em z obowiązkowym rosyjskim w szkole i konstytucyjną przyjaźnią z ZSRR, nagromadziło się tyle nieszczęść, ujm, zniewag, żalów i pretensji, że nie było już czego zbierać. W nowej rzeczywistości rachunek krzywd powiększył się o katastrofę smoleńską i rosyjską niezgodę na amerykańską tarczę antyrakietową na polskiej ziemi. Takiej ingerencji w biało-czerwoną suwerenność prawdziwi Polacy spod znaku PiS dłużej już zdzierżyć nie mogli. Ogłosili III RP kondominium rosyjsko-niemieckim, z naciskiem na rosyjsko. Zrobiło się nie tyle straszno, co śmieszno.
I oto w samym oku szalejącego cyklonu „Antoni” dwa panujące Kościoły – katolicki i prawosławny – podały sobie ręce. Ponad głowami polityków. Pokazali w ten sposób, kto tu i tam rządzi. I to właśnie był główny cel przesłania, które wystosowali patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl I oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Michalik. Nie do wiernych, ale do swoich narodów. Dali prztyczka w nos świeckiej władzy, zastępując ją w wezwaniu, by „zbliżyć do siebie nasze kraje, współpracować, prowadzić dialog, przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia i nieporozumienia, odbudować wzajemne zaufanie, budować wolną od przemocy i wojen pokojową przyszłość”. Właśnie takiej polityki, a nie podsycania wzajemnych urazów i niechęci, chcą obywatele. Także Unii Europejskiej i USA. Cyryl i Michalik pokazali się jako prawdziwi ojcowie polskiego i rosyjskiego narodu. Każdy z nich odegrał szopkę dla swoich, a politycy w swej głupocie dali się wyprzedzić duchownym z apelem, by „każdy Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin w każdym Polaku widział przyjaciela i brata”. To oczywiście wezwanie tylko na papierze i na pokaz, ale jakże pięknie i szlachetnie brzmi. Aż łza się w oku kręci. I wreszcie widać, kto sprawuje rząd dusz. Równie ważnym celem manifestacji dobroci i miłości było odwrócenie uwagi od coraz gorszego obrazu Kościoła katolickiego w Polsce. Oto pozbawiony sumienia, pazerny, bezczelny i coraz mniej kochany ojczym zmienia się w ojca i dobrego pasterza swoich owieczek. Chce dla nich lepszej przyszłości i pojednania z największym sąsiadem. W podzięce za to, że Cyryl I zgodził się przyjechać do Polski i wziąć
udział w szopce pojednania, był witany i przyjmowany jak udzielny władca. Także przez świeckich. I tu dochodzimy do sedna. Porozumienie stało się możliwe dzięki temu, że Rosja i III RP są coraz bardziej do siebie podobne. Łączy je popierana przez religię dyskryminacja kobiet i homoseksualistów, niechęć do Madonny i Dody, edukacji seksualnej, antykoncepcji, in vitro, aborcji, parad równości, związków partnerskich. To państwa wyznaniowe, podporządkowane klerowi, uznające prawo naturalne i takież rozmnażanie, kodeksowo chroniące uczucia religijne i łożące ogromne pieniądze na sacrum. Różnice doktrynalne między katolicyzmem i prawosławiem schodzą na drugi plan, kiedy w grę wchodzi walka z ateizmem, świeckością i wszelką niezależnością myślenia. Ekumenizm tacy zwycięża podziały. Pod względem kształtowania stosunków państwo–Kościół polscy duchowni dużo się mogą od Cerkwi nauczyć. Głównie sprytu, choć zdawałoby się, że tego mu nie brakuje. Cerkiew mówi jednym głosem z Putinem i prosi o łagodne potraktowanie dziewczyn z Pussy Riot. Konferencja Episkopatu Polski w sprawie Dody milczała. Biskupi stracili okazję pokazania się jako wielkoduszni. Nie potrafią też przekonać polskich władz, by wzorem Moskwy przynajmniej na sto lat zabroniły parad równości. Z przyjmowania Cyryla niczym głowy państwa wynika, że pierwszy krok na drodze dalszej klerykalizacji Polski został zrobiony. Pora wpisać do konstytucji wieczną przyjaźń z rosyjską Cerkwią i rozpocząć modły w intencji jej rozkwitu i pogłębiania. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
NIECH NAS ZOBACZĄ
27
Do podanych cen należy doliczyć koszty wysyłki według cennika Poczty Polskiej w zależności od sumarycznej wagi zamówienia.
40 cm
1. Ceny listów i paczek przy przedpłacie (płatność przed wysyłką):
ICZNA EKOLOG ORBA T PY NA ZAKUKO TYL
za sztukę
35 cm
Przesyłka listowa polecona ekonomiczna (wysyłka mniejszych zamówień: do 4 koszulek, czapeczki): - ponad 0,1 kg do 0,35 kg = 4,50 zł, - ponad 0,35 kg do 0,50 kg = 5,10 zł, - ponad 0,50 kg do 1,00 kg = 7,50 zł. Paczki pocztowe ekonomiczne (wysyłka cięższych zamówień od 5 koszulek): - do 1 kg = 9,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 11 zł. 2. Ceny paczek pobraniowych ekonomicznych (płatność przy odbiorze wysyłki): - do 0,5 kg = 10,50 zł, - ponad 0,5 kg do 1 kg = 12,50 zł, - ponad 1 kg do 2 kg = 14 zł. Przykładowe wagi gadżetów: - koszulki M około 0,14 kg, - koszulki L około 0,15 kg, - koszulki XL około 0,16 kg, - koszulki XXL około 0,17 kg, - kubek 1 sztuka około 0,336 kg, - czapka około 0,076 kg, - pudełko paczki około 0,071 kg.
28
ŚWIĘTUSZENIE Maria Magdalena?
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 34 (651) 24–30 VIII 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
P
sycholodzy Cindy Meston i David Buss napisali książkę pt. „Dlaczego kobiety uprawiają seks”. ~ Rozmawiali z tysiącami dam ze wszystkich kontynentów. Spodziewali się powtarzanych „banałów”, takich jak miłość czy orgazm, ale nie docenili kobiecej inwencji. Te dwa powody występowały – a jakże – ale jeszcze... „Kiedy mi się nudzi” – mówiła pewna pani. „Żeby mąż przestał gadać” – dodawała druga. Inna rozmówczyni uważała seks za świetny lek na bóle menstruacyjne i szukała kochanka tylko na „trudne dni”. Jeszcze inna chciała „obdarować” swoją… chorobą weneryczną jak największą liczbę mężczyzn. Częstym powodem była litość wobec napalonego partnera, a także chęć uzyskania różnych dóbr. W sumie opisano 237 powodów damskiego niebolenia głowy. ~ Autorzy książki nie poznali Amerykanki Susan Finkelstein. Ta 44-letnia fanka bejsbolu chciała iść na mecz ulubionej drużyny, ale nie miała pieniędzy. W internecie zamieściła ogłoszenie, że odda się w zamian za bilet. Pierwsi zgłosili się policjanci. Susan pokarano rokiem odsiadki w zawieszeniu i pracami społecznymi za podżeganie do nierządu. ~ Inna biedna Amerykanka chciała iść do zoo i zobaczyć nowo przywiezione zwierzątko – pandę. Nic dziwnego, niedługo pewnie wyginą.
CUDA-WIANKI
Żeby przestał gadać Też zamieściła ogłoszenie. Za bilet oferowała tzw. robótki ręczne, ale... klient „miły i przystojny” mógł liczyć na gratisowego „lodzika”! Na podziwianie pandy nie pozwolili policjanci. ~ Panią Khadijah Baseer zgarnięto sprzed amerykańskiego McDonalda. Proponowała seks w zamian za fast fooda. Koniecznie kurczak McNuggets. Konsumpcje udaremnili – jak wyżej – mundurowi. ~ Prostytutkę Lahome Smith złapano z klientem w jego samochodzie. Usługa była w trakcie. Pan nie miał pieniędzy. Policjanci usłyszeli, że zapłatą za seks miała być... duża paczka chipsów. ~ Maria Carolina, kurtyzana z Chile, wystawiła na aukcji internetowej 27 godzin seksu z samą sobą. Co wzruszające, zarobione 4 tys. dol. przekazała organizacji zajmującej się upośledzonymi dziećmi. Gdy sprawa
wyszła na jaw, jej rodacy mocno się zniesmaczyli. „Pieniądze przekażą też ludzie, którzy zarobili je w bardziej niegodziwy sposób” – słusznie skomentowała Maria. ~ Aktorka Katie Holmes, była żona bardziej znanego Toma Cruise’a, kiedy byli razem, a on był na diecie, odchudzała go w łóżku. Seks co najmniej 3 razy w tygodniu gwiazdor miał wpisany w kalendarz między joggingami i masażami. ~ Projektant David Choe dostał zlecenie na urządzenie siedziby firmy „Facebook”. Wówczas dopiero kiełkującej. Miał później do wyboru gotówkę (60 tys. dol.) lub akcje. Zaryzykował, wybrał to drugie i po kilku latach wzbogacił się o... 200 mln dol. Wtedy Davida nawiedziła dziewczyna, która zostawiła go 5 lat wcześniej. Zaproponowała codzienny dożywotni seks oralny, dopóki śmierć ich nie rozłączy, w zamian za skromne 2 milioniki. Nie dostała. JC