Ojciec bogatej Rodziny Radia Maryja za nic ma swoich biednych krewniaków
RYDZYK GARDZI RODZINĄ ! Str. 7 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 34 (546) 26 SIERPNIA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
A KŁAMSTWZA WI!C E R E I C A M Str. 3
Jeśli przytrafi Ci się jakaś życiowa katastrofa, to nie dokładaj do niej jeszcze większej. Nie szukaj ratunku w telewizyjnej „Sprawie dla reportera”. ! Str. 14-15
! Str. 23
! Str. 8 ISSN 1509-460X
! Str. 11
2
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Krzyż przed Pałacem Prezydenckim kosztował Warszawę 870 tys. zł – za nadgodziny dla strażników miejskich. Zwiększył za to dochody okolicznych restauratorów nawet o 50 procent. Liczni gapie najpierw wszak spieszą obejrzeć dziwowisko, a potem biegną coś przekąsić. Ciekawe, czy podobna sytuacja miała miejsce w Jerozolimie 2 tysiące lat temu. Jeśli nawet, to nie przez 6 tygodni. „Dopominamy się o należne miejsce dla krzyża w Europie, wobec niezrozumiałych prób wyprowadzenia go z przestrzeni życia publicznego. Pytamy: w imię czego te próby? Przecież krzyż nikomu nie zagraża!”. W odpowiedzi (nieba?) na to oświadczenie kard. Dziwisza spadające ramię krzyża zabiło w Szczecinie bezdomnego. „Oddajcie krzyż Chrystusowi” – plakat słynnego grafika Andrzeja Pogonowskiego pojawił się w Warszawie. Na nim Zbawiciel ukrzyżowany jest na... niczym. Przesłanie jest proste. Na tyle oczywiste, że zbulwersowało oszołomów pod Pałacem Prezydenckim. Dlaczego? Bo przecież krzyż jest ich i Jarka, a nie jakiegoś tam Chrystusa! Protestują też Rodziny Katyńskie. „Nie życzymy sobie skandalicznego zawłaszczania słowa Katyń, symbolu polskiej martyrologii, do opisania katastrofy samolotu” – mówią RK i kategorycznie żądają zmiany nazwy stowarzyszenia „Katyń 2010” na ew. „Smoleńsk 2010”. Ale podobnie jak w poprzednim przypadku nikogo jakieś tam katyńskie rodziny nie obchodzą. Skandal dubeltowy! Wmurowano tablicę ku pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dlaczego dubeltowy? Bo po pierwsze nie w Polsce, tylko w ukraińskiej Odessie, po drugie – na marmurze, na którym były prezydent wygląda jak Kim Ir Sen, nie ma ani kawałka krzyża. Czyli po tablicy nie można liczyć na pomnik... 80 procent Polaków uważa, że okolice Pałacu Prezydenckiego to nie miejsce na upamiętnianie pomnikiem czy nawet tablicą zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Przeciwnego zdania jest 2 procent respondentów. Niestety, to właśnie te 2 procent rządzi obecnie Polską. Sławoj Głódź oświadczył, że Lech Kaczyński był tak wielkim prezydentem jak Gabriel Narutowicz. Może. Tylko spieszymy przypomnieć, że Narutowicz został zamordowany po wściekłej nań nagonce Kościoła katolickiego. A za duszę mordercy prezydenta – ultrakatolika Niewiadomskiego – w kościołach całej Polski odprawiane były msze. W Kościele przed wojną panował kult tego łajdaka. „Oczywiste jest, że to Ruscy strącili ten samolot, natomiast Tuski próbują to kamuflować – tak uważam”. Czy to zdanie mohera po podstawówce? W pewnym sensie, bo taką opinię wyraził „intelektualista” Wojciech Cejrowski, gwiazda polskiej telewizji katolickiej. Prawdziwy Polak rzucił słoikiem z fekaliami w tablicę „smoleńską” na Pałacu Prezydenckim. Skąd wiemy, że prawdziwy? Podzielił się tym, co miał w sobie najlepszego. Rodzice Przemysława Edgara Gosiewskiego – też wierzący w ruski spisek – budują mauzoleum swego wielkiego syna. Najważniejszym jego elementem ma być portret posła naturalnej wielkości. Czyli taki nie za duży. Gigantyczna sonda na portalu Onet. pl. Na pytanie, jacy politycy powinni zniknąć z życia politycznego, odpowiedziało ponad 200 tysięcy respondentów, a 60 procent z nich oświadczyło, że Jarosław Kaczyński. Dalsze 7 proc. – że Ziobro, 5 – że Brudziński, a 4 – że Kempa. To w sumie 76 procent. O takim wyniku PiS nigdy nie mógł nawet pomarzyć. Są gdzieś granice błazeństwa. Palikot na swoim blogu napisał: „Być może jeszcze w tym roku Jarosław Kaczyński będzie rozmawiał z siłami ostatecznymi. I wówczas uznamy, że to był naprawdę dobry rok”. Szkoda, że niektórzy przeciwnicy PiS swoją lotnością sięgają dna, dając kaczystom argumenty. Według sondażu w prawicowym portalu Onet. pl, 37 procent respondentów nie fatyguje się NIGDY do kościoła. 17 procent bywa od czasu do czasu, a co trzeci twierdzi, że jest katolikiem praktykującym regularnie. W tej ostatniej liczbie jest 6 procent chodzących do kościoła częściej niż raz w tygodniu. „Portal Fronda jest przeze mnie oceniany jednoznacznie negatywnie. Nie polecam nikomu jego lektury”. No i teraz krótki konkurs: kto tak wrednie ocenił ultrakatolicki, prawicowy portal? Otóż arcybiskup Życiński we własnej osobie. Komentarze czytelników Frondy po tej wypowiedzi raczej nie nadają się do cytowania. Internautom spod znaku Terlikowskiego przypominamy, że słowo wypisywane często na płotach pisze się jednak przez „ch”. Zaś Żyd wypada pisać dużą literą. Mason – brawo! – napisaliście poprawnie. 20 tysięcy złotych kaucji wystarczyło, by oskarżony o pedofilię ksiądz z Małej koło Rzeszowa wyszedł z aresztu. Na proces oczekiwać będzie na wolności, co raczej zniewala jego ofiary, które mają przecież zeznawać. Prokuratura jest wściekła. Obrońcy Romana J. – zachwyceni. Na razie bowiem niesprawiedliwości stało się zadość.
Na ryby! estem wędkarzem. Jedni twierdzą, że to sport, ja uważam, że odreagowanie i sposób spędzania wolnego czasu. Ponieważ tego ostatniego prawie nie miewam, moje coroczne wędkowanie ogranicza się do tygodniowej wyprawy do Szwecji i kilku wypadów na polskie wody. Na północ jadę się nałowić, u nas raczej uciec od zgiełku wielkiego miasta. A naprawdę odpocząć jestem w stanie wyłącznie nad wodą – już sam jej widok mnie uspokaja. Ale przecież nie tylko mnie. Rok temu byłem w Spale. W jej centrum jest duży staw. Siedząc w kawiarnianym ogródku, patrzyłem na wędkarza w średniostarszym wieku, który przycupnął nad brzegiem na rozkładanym stołeczku. Powodowany „zawodową” ciekawością podszedłem do niego i miło zagaiłem: – Dzień dobry. I co, biorą trochę? Gość, nie odrywając wzroku od spławika, wycedził tylko jedno magiczne słowo: – Spierdalaj! Zatkało mnie na chwilę na taką wylewność, ale posłusznie wykonałem polecenie. Ach, ty stary zgredzie! – pomyślałem tylko. Z moich doświadczeń wynika bowiem, że najwięcej chamów (nie tylko w Polsce) rekrutuje się z przedziału wiekowego 60–80. Oczywiście nie należą do nich Czytelnicy „FiM”, o czym również wielokrotnie się przekonałem. Starszy pan znad stawu w Spale przypomniał mi się w ostatni weekend i dopiero teraz, po upływie roku, empatia zadziałała. Zrozumiałem jego szczere intencje i wysoką kulturę. Pojechaliśmy z synem na zbiornik należący do Polskiego Związku Wędkarskiego w okolicach Łodzi. To moja pierwsza krajowa wyprawa wędkarska w tym roku i być może ostatnia, więc przygotowałem się superprofesjonalnie: wędki dla siebie i syna, 3 kilogramy najlepszej zanęty na białą rybę, pełen zestaw żywych i sztucznych przynęt, siatki, podbieraki itp. Tak obładowany zająłem typowo wędkarską miejscówkę w maleńkiej zatoczce, jakieś 70 metrów od dużej, piaszczystej plaży. Obok były podobne zatoczki, a właściwie kilkumetrowe tzw. przecinki między trzcinami. Zbadałem głębokość wody, wrzuciłem do niej większość zanęty i zarzuciłem wędki. Letni poranek, za plecami las, przede mną spokojna woda i buchający zielenią przeciwległy brzeg. Sielanka. Wreszcie głęboki oddech po miejskim syfie i hałasie. Rybki prawie nie brały, ale to wcale nie mąciło mojego cudownego samopoczucia. Mój chłopak złowił pierwszego okonia i poszedł się kąpać na plażę, na której było już kilka osób. Zostałem sam na sam z przyrodą. Raj na ziemi trwał około godziny. Nagle, niemal jednocześnie z lewa i prawa, nadeszły dwie grupy ludzi – jedni z dziećmi, drudzy z psami. Rozłożyli koce na paru metrach kwadratowych trawy w maleńkich zatoczkach tuż obok mnie. Brnąc po kostki w szlamie, powłazili do wody, wyjąc przy tym i piszcząc, jakby letnia woda ich parzyła, zamiast przynieść ochłodę w upale. – Dlaczego nie poleźli na plażę! – zawyłem w duchu. Po chwili tuż obok mojego spławika wylądował drewniany konar. Rzuciło się za nim włochate psisko wielkości małego cielaka i cała woda zafalowała. I tak raz za razem, przez dobre 15 minut. Po psie wokół moich wędek zaczęli pływać ludzie. No to po łowieniu – pomyślałem. Ale od czego człowiek ma gębę... Może jeszcze nie wszystko stracone – przecież to miejsce mam
J
już zanęcone. – Proszę uważać, bo mogę panią trafić ołowiem – ostrzegłem przed zarzuceniem wędki kobietę wielkości kaszalota. – To pan niech, k...a, uważa! – wypalił młody mężczyzna, na oko jej syn. – Ale ja tu, proszę pana, od szóstej rano ryby łowię – nie ustępowałem. – A my pływamy od godziny i co z tego! – Przecież ja pływam spokojnie – zadziwił się „kaszalot”. – Byłbym wdzięczny, gdyby państwo się przenieśli trochę dalej. Tu są stanowiska wędkarzy, a tam dalej jest plaża do pływania, zresztą prawie pusta. – To pan niech się przeniesie, jak się coś nie podoba – skwitował mój sąsiad. Cóż było robić, ryb już się chyba i tak nie nałapię, ale przynajmniej poszukam spokojnego miejsca. Zwinąłem swojego Kubę z plaży, a potem cały sprzęt, i powędrowaliśmy na drugi koniec zalewu. Chętnie zaszyłbym się w jakimś mokradle, byle odludnym, ale cały brzeg był jak raz usiany podobnymi, sąsiadującymi ze sobą zatoczkami. W końcu rozłożyliśmy obóz w ostatniej z nich. Dalej były już tylko trzciny i las. Nigdzie żywego ducha! Powróciła nadzieja na sielankę – przynajmniej przez drugą połowę dnia. Niestety, w południe ryby nie brały. Za to po paru kwadransach nadeszli ONI. Dwie pary 50-latków złączyły dwa kocyki kilka metrów ode mnie. Jeden z panów zarzucił wędkę, ale przez parę godzin chyba wcale na nią nie spojrzał. Panie powyjmowały z toreb chleb, kiełbasę, jakiś sok i... dwie duże butelki wódki. Cytuję z pamięci fragmenty zasłyszanych rozmów: – Nalać ci, Stefan, czy najpierw zjesz? – Jeszcze mi, k...a, będzie kobita wódkę lała! Sama se nalej. Daj lepiej coś zjeść, bo mi za szybko w banię pójdzie. – A ja wypiję od razu, bo potem prowadzę – odezwał się ten drugi i zaraz krzyknął: – Ożeż, k...a, coś mi w nogę weszło, zobacz, Ela! – Nie drzyj się, pokaż. Eee, myślałam, że to ta środkowa noga. Delikatny jesteś jak stara panna przed pierwszym stosunkiem. – A słyszeliście, że ma być koniec świata? – Pewnie, że będzie kara na ludzi, jak już krzyże wyrzucają. A ja to mam medalik, o zobacz, od pierwszej komunii noszę i raka piersi od niego nie mam, bo to ponoć chroni. – Jakbyś nie piła, tobyś dostała, wódka wszystko przepędzi, a najlepszy bimber. Dawniej ludzie na wsi pili tylko bimber i co, raka mieli albo cukrzycę? – No nie mieli – przyznali wszyscy zgodnie. Jeden z zawianych panów odszedł kilka kroków pod krzak za moimi plecami i prawie obsikał mi torbę wędkarską. – Idź dalej szczać, ty świnio! Zachowuj się! – skrzyczała go kobieta. – A co, do kibla mam iść? – zarechotał „sikacz”, puszczając głośno parę bąków. A mnie już wtedy odeszła cała cholera. Poczułem nawet sympatię do tych ludzi. Przecież każdy chce i ma prawo odpocząć tak, jak lubi. A jak się komuś coś nie podoba? To niech spierdala! JONASZ
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r. ajrzeliśmy Antoniemu Macierewiczowi do portfela. Znaleźliśmy tam dowody, że on nawet w osobistych dokumentach – mających dlań istotne znaczenie prawne – nie umie posługiwać się prawdą... Na wstępie wyjaśnienie: według ustawy z 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora, przez cały okres kadencji parlamentarzyści mają zasmarkany obowiązek składania do 30 kwietnia każdego roku oświadczeń o swoim majątku (odrębnym oraz objętym małżeńską wspólnością) według stanu na ostatni dzień roku poprzedniego. W owych oświadczeniach muszą m.in. ujawniać informacje o:
Z
sprawę nawet nie miałby gdzie nocować, bo wyłącznie do żony należało spółdzielcze własnościowe prawo do mieszkania o pow. 60 mkw. (wartości nie oszacował, choć według przepisów ustawy – powinien). Z dóbr własnych wymienił jedynie samochód osobowy Daewoo Espero rocznik 1998 oraz 944 udziały (27,7 proc.) w spółce „Dziedzictwo Polskie” (wydawca redagowanego przez Macierewicza i zdychającego tygodnika „Głos” – dop. red.), gdzie był członkiem zarządu, ale nie uzyskał żadnych dochodów. W dziale „Inne nieruchomości” wymienił: „dom kampingowy i 3 ary gruntu w trakcie postępowania spadkowego” (też bez określenia wartości),
GORĄCY TEMAT Dane z 2003 r. są podobne: choć Macierewicz tym razem już przyznał, że przez cały ubiegły rok zarobił w Sejmie prawie 140 tys. zł, to znowu nic mu z tego nie zostało na czarną godzinę. Absolutne zero (hulaka, a może alkoholik?) własnych zasobów i oszczędności! Natomiast u jego żony lekko drgnęło, bo miała już na koncie: 48,5 tys. zł, 1300 dol., 229 euro oraz 60 tys. zł w naturze, bo na tyle wycenił jej prawo własnościowe do wciąż tego samego mieszkania. Rzeczona deklaracja wyjaśniła też pewną niejasność wokół działki, która okazała się ostatecznie „własnością żony, w trakcie załatwiania postępowania spadkowego”.
Święty Antoni Gdyby Centralne Biuro Antykorupcyjne robiło to, co do niego należy, to Macierewicz miałby już na koncie kilka wyroków. ! zasobach pieniężnych, nieruchomościach, uczestnictwie w spółkach, udziałach i akcjach, prowadzonej działalności gospodarczej i stanowiskach zajmowanych w spółkach handlowych; ! dochodach osiąganych z tytułu zatrudnienia (bądź innej działalności zarobkowej lub zajęć) i kwotach uzyskiwanych z każdego tytułu; ! mieniu ruchomym o wartości powyżej 10 tys. zł; ! zobowiązaniach pieniężnych o wartości powyżej 10 tys. zł, w tym zaciągniętych kredytach i pożyczkach, oraz warunkach, na jakich zostały udzielone. Dodajmy wreszcie, że jakiekolwiek łgarstwo w deklaracjach (lub choćby tylko zatajenie prawdy) podlega karze pozbawienia wolności do lat 3, a organem ustawowo zobowiązanym do prześwietlania oświadczeń jest Centralne Biuro Antykorupcyjne. Pierwsze ogólnodostępne oświadczenie majątkowe posła Macierewicza nosi datę 19 października 2001 roku i zostało złożone w związku z rozpoczęciem prac Sejmu IV kadencji (2001–2005), do którego dostał się z listy Ligi Polskich Rodzin. Pan Antoni zeznał, że jeśli chodzi o posiadaną żywą gotówkę bądź spoczywające na koncie oszczędności, to on osobiście jest goły jak święty turecki i tylko jego żona (Hanna Natora-Macierewicz, magister historii zatrudniona w Dziale Promocji Wydawnictwa Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk – dop. red.) posiada na lokatach bankowych 25 tys. zł i 2400 dolarów. Ujawnił ponadto, że w 2001 roku nigdzie nie pracował zarobkowo (kłamał, bowiem był posłem zawodowym w Sejmie III kadencji), a na dobrą
nie odnotowując, kto (on czy żona) będzie ewentualnym beneficjentem. Z tego zestawienia widać gołym okiem, że: ! choć Macierewicz zarabiał duże pieniądze, będąc już wcześniej posłem (w latach 1991–1993 i 1997–2001) oraz sprawując funkcję ministra spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego (1991–1992), to wszystko gdzieś przeputał; ! facet ma wstręt do normalnej roboty, bo oderwany od politycznego koryta przechodzi na garnuszek żony; ! gdyby kobieta wykopała z domu niedojdę, który nie potrafi zabezpieczyć rodzinie bezpieczeństwa materialnego, pozostałby mu tylko dworzec lub dom brata Alberta... ! ! ! W kolejnym oświadczeniu majątkowym z 2002 r. (stan na 31 grudnia 2001 r.) Macierewicz podaje, że oprócz czteroletniego samochodu (oszacowanego na 16 tys. zł) i udziałów w „Dziedzictwie Polskim” (konsekwentnie nieprzynoszącym zysków), on sam wciąż nic nie ma, natomiast oszczędności żony wzrosły do 45,7 tys. zł, lecz walutowo zmalały do 1,5 tys. dolarów. Reszta bez zmian, a jedynie o działce napomknął, że wraz ze stojącym na niej „domem drewnianym 5 x 8 m” ma wartość 20 tys. zł, aczkolwiek wciąż jest „w trakcie załatwiania postępowania spadkowego”. Ten dokument dowodzi, że Macierewicz skłamał, bowiem wyraźnie zadeklarował, że nie uzyskiwał żadnych dochodów, choć przez trzy miesiące pobierał pensję i dietę poselską (w Sejmie zapewniono nas, że nie było wówczas zatorów płatniczych).
Tocząca się od 2 lat sprawa działki wygląda coraz dziwniej, ale odłóżmy na bok procedury sądowe, bowiem jest faktem bezspornym, że w oświadczeniu z 2003 r. Macierewicz podał nieprawdę lub – co gorsza – wszystkich oszukał, że jego żona nie żyje, choć skądinąd wiadomo, że kobieta do dzisiaj cieszy się dobrym zdrowiem. Na czym polegał ten myk? Z twierdzenia, jakoby działka była „własnością żony, w trakcie załatwiania postępowania spadkowego” (należy pamiętać, że właścicielem nieruchomości jest tylko i wyłącznie osoba ujawniona w księdze wieczystej), wypływają dwie fatalne dla naszego bohatera konsekwencje:
1. Skoro trwa postępowanie spadkowe, to jego żona z pewnością nie może być właścicielką tych trzech odziedziczonych po kimś arów z chałupą 5 x 8 m; 2. Jeśli pani Hanna faktycznie jest właścicielką (tzn. figuruje w księdze wieczystej), a działka jest przedmiotem postępowania spadkowego, jak twierdzi jej małżonek, to oznacza, że kobieta nie żyje, choć na jej koncie bankowym dokonywane są operacje finansowe. Wniosek może być tylko jeden: Macierewicz kłamie w swoim oświadczeniu majątkowym. Teoretycznie istnieje oczywiście jeszcze taka możliwość, że jest niemotą wypisującą brednie w dokumentach mających znaczenie prawne, ale z góry tę wersję odrzucamy, skoro jego patron i mentor prezes Jarosław Kaczyński gwarantuje własnym autorytetem, że „Antek” to spec nad spece w każdej dziedzinie wymagającej przenikliwości, oleju w głowie i odpowiedzialności... ! ! ! Oświadczenie z 30 kwietnia 2004 roku powaliło nas na kolana, bowiem okazało się, że Macierewicz pomyślał wreszcie o przyszłości, zachowując całe... 40,91 zł oraz 7,24 euro z zarobionych prawie 140 tys. zł (w Sejmie) i 6 tys. euro (jako „obserwator w Parlamencie Europejskim”). Żona na szczęście ożyła (49,4 tys. zł na koncie), ale jakimś cudem skurczyło się jej wciąż to samo mieszkanie (z 60 do 55 mkw.), choć jego rzekoma wartość podskoczyła do 165 tys. zł, podobnie zresztą jak działki (notorycznie „w trakcie załatwiania postępowania spadkowego”) oszacowanej na 30–40 tys. zł. Nowością był natomiast „kredyt
Proszę bardzo: na papierze mam całe 40,91 zł oraz 7,24 euro
3
mieszkaniowy dla córki” w wysokości 100 tys. zł, który nie wpływał w żaden sposób na jego sytuację finansową, bowiem Macierewicz wziął go wspólnie z pięcioma innymi osobami. Rok 2005 r. potwierdził, że oszczędzanie zaczęło mu powoli wchodzić w krew, bo z kasy sejmowej zainkasował 140 tys. zł, a z Parlamentu Europejskiego 2358 euro i zostało mu jeszcze 7 tys. zł i 1200 euro (żonie – 48,5 tys. zł i 1100 euro). Z samochodem, udziałami w „Dziedzictwie Polskim” oraz mieszkaniem i działką właściwie nic się nie stało, tylko ponownie wzrosła zadeklarowana wartość obu nieruchomości (odpowiednio 180 i 40 tys. zł). Niestety, Sejm skończył kadencję, zaś Macierewiczowi nie udało się załapać na następną. Normalnej pracy zarobkowej nie podjął, więc prawdopodobnie przymierał już głodem, gdy Kaczyńscy uratowali mu życie, dając w lipcu 2006 r. posadę likwidatora Wojskowych Służb Informacyjnych, a kilka miesięcy później – szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). Oświadczenia majątkowe Macierewicza z tego okresu są oczywiście ściśle tajne, ale już w listopadzie 2007 r. (znowu dostał się do Sejmu) wyszło co nieco na jaw. I tak: ! Do zera wyczyścił się z oszczędności, choć przez 10 miesięcy zarobił w SKW 140,5 tys. zł, a kupił jedynie za 36 tys. zł papiery funduszu inwestycyjnego. Zrezygnował ponadto z członkostwa w zarządzie spółki, zachowując w niej legalną część udziałów (przestał wreszcie gwałcić ustawę o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące niektóre funkcje publiczne, zakazującą posiadania więcej niż 10 proc. udziałów), a samochodu nie zmienił; ! Żona stała nieco lepiej, bo wartość jej mieszkania wzrosła do 300 tys. zł, a działki (wciąż „w trakcie...”) – do 80 tys. zł. Oszczędności jedynie przewalutowała (18,8 tys. zł, 1302 dol. i 1037 euro). ! ! ! Według ostatnich danych, w 2009 roku Macierewicz zarobił w Sejmie ponad 150 tys. zł. Pozostały mu z tego tylko drobne – 1126 zł i 3 grosze oraz 412 euro z czterema centami. Tymczasem pani Hanna, choć w lutym owego roku przeszła w IBL na pół etatu, może się już pochwalić oszczędnościami w łącznej kwocie ok. 115 tys. zł (wartość jej mieszkania przekroczyła już pół miliona złotych!). Pozostaje kwestia tej nieszczęsnej działki (obecnie oszacowana na 80–100 tys. zł) należącej rzekomo do żony Macierewicza, choć on już od 9 lat (!) konsekwentnie twierdzi w swoich oświadczeniach, jakoby dopiero „załatwiał postępowanie spadkowe”, fałszując w ten sposób rzeczywistość, by nie powiedzieć, że łże niczym zatwardziały recydywista... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Macierzyństwo ekstremalne Oszukanie biologicznego zegara może dostarczyć kobiecie prawdziwie ekstremalnych przeżyć! Obserwujemy widoczny trend związany z wyemancypowaniem pań, długoletnim ich kształceniem się, zdobywaniem odpowiedniej pozycji na rynku pracy, a co za tym idzie – opóźnieniem decyzji o powiciu dzieciątka. Według światowych statystyk, liczba kobiet w ciąży po 40. w porównaniu z latami 80. zwiększyła się dwukrotnie. Mimo większego prawdopodobieństwa, że nie obejdzie się bez porodowych komplikacji. Boom na późne macierzyństwo widać na rodzimych forach internetowych dla dojrzałych mam. Przybywa wpisów tyle rozradowanych, co i przerażonych pań, które w stanie menopauzalnym dowiedziały się o stanie błogosławionym. Na Zachodzie leciwe, samotne niewiasty masowo korzystają z banków spermy (odwiedzając prywatne kliniki, nierzadko okłamują lekarzy i odejmują sobie lat). Kliniki leczenia bezpłodności „wyczuły rynek” i za „marne” 10 tys. dolarów oferują zamrażanie młodych jajeczek. Żeby były na później. Dostępność in vitro w krajach cywilizowanych (znaczy się, jeszcze długo nie u nas) przymusza do ustalenia
granicy, dla kogo dobrodziejstwo macierzyństwa nie powinno być już dostępne. Ciąża pań zbliżających się do 50. to już egoistyczna zachcianka, bo nikt nie uwierzy, że położnica będzie równie sprawna co inna, kilkadziesiąt lat młodsza. Zwłaszcza, że po in vitro istnieje większe prawdopodobieństwo, że ciąża będzie mnoga. Jak dotąd najstarszą matką, która zaciążyła i urodziła jak natura przykazuje, była 59-letnia Dawn Brooke z Guernsey. Tytuł najstarszej, ale
ierarchowie katoliccy w Polsce bardzo lubią wyzłośliwiać się na komunistów, prawdziwych i urojonych. Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak nerwowo ich atakują. Może z powodu zbyt wielu podobieństw łączących radziecki tzw. komunizm z rzymskim katolicyzmem? „Dość tej neurozy antyreligijnej. Lewica nie musi być ateistyczna, antyreligijna. To oddech Lenina rodzi takie postawy” – oto komentarz arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia do obecnej sytuacji w kraju. Wbrew temu, co można by sądzić, Głódź nie komentuje tak złośliwie faktu zwiększania się liczby ateistów w Polsce. Arcybiskup z Leninem na ustach dokonał ataku na lewicę tylko dlatego, że zorganizowała manifestację na rzecz świeckości państwa... Nie do końca rozumiem, co Głódź ma na myśli, mówiąc „oddech Lenina”. Zapewne żywotność jego ideologii. Tylko o jakie idee Lenina chodzi? Te sprzed rewolucji, te z okresu po wojnie domowej czy może po prostu o ideologię państwową Związku Radzieckiego? Nie jestem entuzjastą poglądów Lenina z jakiegokolwiek okresu jego życia, ale mam wrażenie, że ich „oddech” jest znacznie bardziej świeży niż niejeden wyziew z biskupiej paszczy, zwłaszcza tej mającej skłonność do flaszki... Ale żarty na bok. Dorabianie komunistycznej (czyli de facto radzieckiej) mordy wszelkim działaniom na rzecz rozdziału Kościoła i państwa w Polsce to stara strategia biskupów. Powiedzcie tylko głośniej, że macie dosyć grabienia Polski przez kler albo klerykalizacji każdej dziedziny życia w tym kraju, a zaraz usłyszycie, że jesteście „dziećmi Stalina” i chcecie wysyłać księży do łagrów. To jest taki szczebiot duszpasterski pełen miłości i dobrej woli.
H
wspomaganej medycznie położnicy należy do pochodzącej z Indii... 70-latki, która do ostatniej chwili starała się o syna, żeby miał kto zaopiekować się rodzinnym dorobkiem. Drugim odłamem tzw. macierzyństwa ekstremalnego jest zaciążenie przed pełnoletnością. Pod lupę naukowców poszły współczesne panienki, i to te naprawdę młode – etap wczesnopodstawówkowy. Okazuje się, że dojrzewają coraz wcześniej. Od strony biologicznej przynajmniej. Jako przyczynę takiego zjawiska wymienia się nafaszerowany chemią jadłospis. Tendencję do przedwczesnego dojrzewania zaobserwowano zarówno wśród młodych Europejek, jak i mieszkanek USA. A połączenie umysłu jeszcze dziecka z ciałem już kobiety tworzy dość wybuchową mieszankę... Podobno w niektórych kręgach nastolatek zapanowała moda na „posiadanie dzidzi”. Nie chodzi tu o wakacyjne wpadki pod namiotem, ale świadome, choć bezmyślne, zaciążenia. Niektóre podlotki chcą być oryginalne, inne chcą zatrzymać przy sobie chłopaka, jeszcze inne odczuwają silną potrzebę posiadania żywej lalki, którą można ładnie ubrać i bawić się na całego. JUSTYNA CIEŚLAK
Prawdę mówiąc, zawsze irytowało mnie to biskupie „komunizowanie” antyklerykałów. Nie tylko dlatego, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Radziecki komunizm niezależnie od swojej mutacji nigdy nie respektował rozdziału Kościoła i państwa. Tzn. deklarował ten rozdział oficjalnie, po czym miał go za nic, bo nawet bojący się Kościoła polscy komuniści finansowali ateistyczną propagandę albo inwigilowali związki wyznaniowe. Jednak głównym powodem, dla którego biskupi nie mają prawa straszyć państwem totalitarnym, jest fakt, że to właśnie katolicyzm stworzył pierwowzór takiego systemu. W średniowieczu stworzono model państwa totalnie zdominowanego przez Kościół w każdym aspekcie życia. Niekatolicy w najlepszym wypadku bywali czasem tolerowani, gdy potrzebowali ich władcy lub sam kler, jak na przykład Żydów, z powodu ich pieniędzy. Wszelką opozycję ideologiczną, czyli tzw. heretyków lub „pogan” na ogół mordowano. Lenin był zdecydowanie bardziej tolerancyjny niż duchowi przodkowie Głódzia. To Kościół stworzył cenzurę, to on niszczył nieprawomyślne książki, w spowiedzi dał do dziś niedościgniony wzór totalnej kontroli sumień oraz praktyki samooskarżania się przed przywódcami. Stworzył kastę „partyjnych” (kler) z biurem politycznym KC na czele (kolegium kardynalskie). Jego doktryna kształtowała prawo i nauczanie w szkołach, a katecheza dzieci i młodzieży przypomina system wychowawczy oparty na pionierach i komsomole. Jest jedna wielka różnica pomiędzy obydwoma systemami – radziecki, pożal się Boże, komunizm od dawna leży w grobie niczym Lenin w mauzoleum, a z elementami ideologicznego państwa katolickiego musimy męczyć się do dziś, i to na co dzień. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Oddech Flaszki
Prowincjałki Do izby wytrzeźwień w Bielsku-Białej trafił mężczyzna, który podczas niedzielnej mszy świętej – zamiast śpiewać pieśni dziękczynne – wykrzykiwał faszystowskie hasła.
KATOFASZYSTA
Na krakowskich Błoniach przy kamieniu papieskim stały dwa drewniane krzyże. Ustawił je Kazimierz Cholewa, prezes Komitetu Krzyża Pamięci Jana Pawła II. Ustawił, ale nie pilnował. I nagle którejś nocy obydwa zniknęły. Cholewa...
USUNĘLI KRZYŻE
Jarosław K., bawiąc akurat na przepustce z zakładu karnego, poprosił do tańca pewną dziewczynę. Rzecz działa się na dyskotece w Pełczycach (woj. zachodniopomorskie). Dziewczyna propozycję odrzuciła i wybrała innego partnera. Wzgardzony tancerz zdzielił konkurenta butelką po piwie i wybił mu 6 zębów.
TYLKO MNIE POPROŚ...
W Łabuniach 13-latek ukradł ważącą kilkadziesiąt kilogramów łyżkę od koparki. Właściciel oszacował straty na 1200 zł. Chłopak za nic nie chce zdradzić, co ze swoim łupem zrobił. Opracowała WZ
ŁOPATKA DO PIASKU
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Trzeba nie mieć serca, żeby własną matkę pakować w taką katastrofę. To jest narażanie ukochanej, tragicznie doświadczonej matki na gwałty polityczne, ataki różnych osób, czy komentarze. Wykorzystuje się osobę cierpiącą, zbolałą, która prawdopodobnie nie ma świadomości, co się dzieje w Polsce. (Janusz Palikot o propozycji mianowania Jadwigi Kaczyńskiej przewodniczącą komitetu budowy pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej)
!!! Jarosław Kaczyński wykorzystał wszystko, co ma w Polsce jakieś znaczenie – krzyż, matka, brat, śmierć, Wawel – do walki politycznej. Miesiącami okłamywał Polaków, że jest innym człowiekiem. (jw.)
!!! Na pielgrzymkę do Częstochowy z Warszawy wybrało się kilka razy mniej ludzi niż było na manifestacji ws. usunięcia krzyża. Z policyjnych danych wynika, że pod krzyżem było ok. 10 tys. osób. Tyle przewinęło się ich od 22 do 2 nad ranem. Czyli pięć razy więcej niż z pielgrzymkami do Częstochowy. To, moim zdaniem, i Jarosława Kaczyńskiego, i biskupów powinno nauczyć większego respektu wobec tej kwestii. (jw.)
!!! Nie potępiam obrońców krzyża, raczej im współczuję. Ta historia to kompromitacja katolików. (ks. Adam Boniecki)
!!! Na sporze wokół krzyża z Krakowskiego Przedmieścia najwięcej stracił Kościół. (ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”)
!!! To jest serial, ta sytuacja zasługuje na scenariusz do serialu lub na grę planszową. (Marek Siwiec, europoseł SLD, o „obronie krzyża”)
!!! Zarówno państwu jak i Kościołowi służy świecki charakter państwa, rozdział państwa i Kościoła. Słuszna jest zasada poszanowania wzajemnej autonomii. Świecki charakter państwa jest normą cywilizacyjną, która służy także Kościołowi. (Prezydent Bronisław Komorowski)
!!! Mieliśmy w tym potwornie skostniałym społeczeństwie, przy wieloletniej niemożności reagowania na katolickie ekscesy, już dwie spontaniczne demonstracje. Pierwszą, kiedy kardynał Dziwisz zdecydował się wsadzić ciała pary prezydenckiej na Wawel, a drugą teraz, w związku z krzyżem. To bardzo dobry znak. Tym bardziej że nagle zaczęło się mówić, że Komisję Majątkową Kościoła i państwa trzeba oddać do Trybunału Konstytucyjnego – tabu zostaje złamane. Kościół po prostu przesadził i mam nadzieję, że za to zapłaci. Kościół instytucjonalny to w tej chwili instytucja głęboko szkodliwa dla zdrowia. (Agnieszka Holland)
!!! Jak się dowiedziałam o katastrofie, to pomyślałam o Jarosławie Kaczyńskim. Mam w rodzinie bliźnięta, robiłam filmy o bliźniętach, wiem, jak to jest, kiedy jedną połowę się straci. Takie rybki miałam w akwarium – gdy jedna zmarła, to ta druga zjadła wszystkie inne rybki. Ludzie tego autoramentu mogą reagować na taką straszną stratę jakąś niebywałą potrzebą agresji. Myślę, że coś takiego się teraz dzieje. (jw.) Wybrali: AC, OH, MarS
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
NA KLĘCZKACH
ANTYKRZYŻAK
GÓRA NA DOŁA
Tomasz Śliwiński, prawnik z Gliwic, przygotowuje pozew przeciwko Kancelarii Prezydenta. Chodzi o brak reakcji na łamanie prawa przez tzw. obrońców krzyża. Zdaniem prawnika, są to zaniechania, które łamią konstytucyjną neutralność światopoglądową państwa. MaK
Nazwa Jasnej Góry wywodzi się między innymi stąd, że „kto ma czarno i ciemno w duszy i sumieniu, instynktownie dąży na Jasną Górę, by tam przez kąpiel duchową i czułą miłość Matki Bożej zrobiło mu się jasno”. Tak wyjaśniał sprawę paulin o. Aleksander w wydanym w 1922 roku przewodniku dla pielgrzymów „Co każdy Polak o Jasnej Górze wiedzieć powinien”. I reklamował pielgrzymkę do Częstochowy jako niezawodny sposób na... depresję: „Ci, co przychodzą na Jasną Górę, sami świadczą, że jeżeli w duszy panuje pomrok, w umyśle ciemność, w sercu brzydota i pustka, zniechęcenie do życia i ludzi, jeżeli nad losem człowieka zawiśnie chmura groźna, a przyszłość zdaje mu się jak noc czarna – na tej świętej Górze u stóp Królowej Maryji zrobi mu się jasno, wesoło, słonecznie i miło”. AK
KRZYŻEM W RADIO Ostatnio w Polsce nie tylko ulice i place atakowane są krzyżami. W Poznaniu – w publicznym Radiu Merkury – prezes Filip Rdesiński (urzęduje ledwie od 6 tygodni) kazał powiesić 3 krzyże. Nie obyło się jednak bez protestów części załogi. Po interwencji pracowników dwa krzyże przeniesiono w inne miejsce. Rdesiński jest związany ze skrajną prawicą; był dziennikarzem „Gazety Polskiej” i TVP. MaK
JAKI KRYZYS?!! W Białymstoku, stolicy Podlasia, trwają przymiarki do podświetlania trzech kolejnych obiektów: kościoła rzymskokatolickiego, cerkwi prawosławnej i pomnika Bohaterów Ziemi Białostockiej. Ekumenizm włodarzy miasta jest wzruszający, ale ten pański gest wobec ograniczeń wydatków podejmowanych w całym kraju wprost wyciska łzy. MaK
SIOSTRA KLUCZNICA
KASOWOLA W niewielkiej i niezamożnej Suchowoli na Podlasiu nie szczędzą grosza, by upamiętnić księdza Jerzego (prawdziwe imię: Alfons) Popiełuszkę. Władze lokalne podjęły się budowy pomnika i przygotowują specjalną trasę rowerową, którą będzie można pedałować po śladach błogosławionego. Hitem jest jednak nowa fontanna przy monumencie, która ma kosztować milion złotych! Powstanie dzięki unijnej dotacji oraz dofinansowaniu z budżetu gminy. MaK
Zakonnica, którą przed kilkoma miesiącami przyłapano na biciu niepełnosprawnego dziecka w domu opieki w okolicach Augustowa, kluczy i stosuje kruczki prawne, aby nie pojawić się w sądzie. Proces miał się zacząć w czerwcu, ale z powodu manipulacji zakonnicy nie rozpoczął się do dziś. Zapewne nie przyzna się do tych uników, tak jak do bicia. MaK
HONOR ZA PIUSKĘ Pod koniec sierpnia władze Międzyrzeca Podlaskiego na nadzwyczajnej sesji uroczyście wręczą tytuł honorowego obywatela miasta metropolicie krakowskiemu Stanisławowi Dziwiszowi. Co ciekawe, obywatelstwo Międzyrzeca Dziwisz zawdzięcza wnioskowi dyrekcji tamtejszej Szkoły Podstawowej nr 3. Wystarczyło, że dyrektor (świeckiej!) szkoły, Roman Sidorowicz, jako koronny argument przemawiający za koniecznością nadania kardynałowi honorowego obywatelstwa wymienił nieocenione wprost zasługi papieskiego sekretarza dla miasta Międzyrzeca. Po pierwsze – dzięki jego wstawiennictwu międzyrzecka podstawówka zyskała „piękne imię JPII”. Po drugie – „została ubogacona cenną kolekcją papieskich relikwii, której posiadaniem mało która z polskich szkół może się pochwalić, tj. piuską papieską, krzyżem jerozolimskim oraz witrażem z papieskim herbem”. Do tego ks. dziekan Józef Brzozowski dorzucił jeszcze trzeci argument: oto „arcybiskupstwo krakowskie onegdaj obejmowało swym zasięgiem również teren Podlasia”. AK
TALARY JAK SREBRNIKI „Miejcie wyobraźnię miłosierdzia...”, czyli wspomóżcie budowę kościoła Pokolenia Jana Pawła II, a konkretnie: kupujcie specjalnie zaprojektowane, niepowtarzalne i oryginalne „pierwsze talary papieskie na świecie”. Z takim apelem zwraca się nie tylko do wiernych proboszcz parafii w Śniatowie. Akcja z talarem papieskim to „szczytna inicjatywa o charakterze charytatywnym”, mająca wspomóc w maleńkiej wsi Śniatowo (woj. zachodniopomorskie) budowę kościoła dedykowanego JPII. „Po zakończeniu procesu beatyfikacyjnego nadane zostanie mu jego imię i będzie to pierwszy w Polsce kościół im. Jana Pawła II”. Parafia liczy na duże zainteresowanie talarami papieskimi, zarówno „ze strony ludzi dobrej woli”, jak i kolekcjonerów. Wśród patronów przedsięwzięcia na stronie parafii nie zabrakło logo starosty kamieńskiego. AK
OJ, DZIAŁO SIĘ... Teologii katolickiej daleko jest do matematycznej precyzji, ale
mimo to lubuje się w akcentowaniu rozmaitych cyfr. Najbardziej ukochane księżowskie cyferki to te zdobiące konta bankowe, określające liczbę parafian (im więcej ludzi, tym lepsza kasa) oraz pojemność silnika kapłańskiego auta. Kler nie zapomina też o jublach, które sam tworzy. 31 lipca z Włodawy wyruszyła XXX – jubileuszowa rzecz jasna – pielgrzymka do Częstochowy. Uczestnictwo w niej nie gwarantuje innych „łask” niż pójście w niejubileuszowej, na przykład XXXI wędrówce. Zatem na co komu eksponowanie okrągłych urodzin religijnej imprezy? Diabli wiedzą. Wiedzą też, co działo się podczas 30 lat exodusu włodawskiej (innych też) grupy pątniczej. A co się działo? 1. Niemal coroczne bójki z mieszkańcami podczas 3 noclegu w Tarkawicy. 2. Nocne wizyty księży i kleryków w namiotach pielgrzymów pod pozorem kontroli przestrzegania regulaminu. 3. Złodziejstwo (w 2000 roku z grupą pożegnał się przewodnik o. Michał P. za to, że nie oddał kierownictwu zebranej od pątników kasy). 4. Mordobicie (w 2003 za rozboje został usunięty pątnik, a kierownictwo wysłało do jego proboszcza pisemną naganę, która... jest w naszych rękach). 5. Dwóch przewodników włodawskiej grupy (plus jeden diakon) rzuciło kapłaństwo... etc. o.P.
ŚWIĘTA WYŁĄCZNIE KOŚCIELNE W 1935 roku Episkopat Polski, w reakcji na ustanawianie i organizowanie w czasach II Rzeczypospolitej licznych niekościelnych świąt, kategorycznie zaprotestował przeciwko „zwyczajowi niewłaściwego stosowania” wyrazu „święto” na określenie różnych obchodów świeckich. Za właściwe dla „świąt świeckich” (święto wiosny, święto żołnierza itp.) władze kościelne uznały wówczas wyłącznie określenia: „obchód”, „uroczystość” lub „dzień”. A bp Stanisław Łukomski wydał w tej kwestii następujące wskazówki dla duchowieństwa. Po pierwsze: „Należy wyjaśniać parafianom, zwłaszcza osobom, urządzającym obchody świeckie, że nazwa »święto« przysługuje tylko obchodom religijnym”. Po drugie: „Jeżeliby mimo tego wyjaśnienia użyto w programach lub odezwach obchodów świeckich nazwy »święto«, należy odmówić współudziału w obchodzie oraz osobnego nabożeństwa”. Po trzecie: „Urządzający obchody powinni jeszcze przed ogłoszeniem programu porozumieć się z właściwym proboszczem lub kurią diecezjalną co do projektowanych nabożeństw”. AK
MIŁOSIERDZIE BXVI Ta decyzja zaskoczyła wstrząśnięte społeczeństwo Irlandii, które z obrzydzeniem przyglądało się skandalom pedofilskim kleru katolickiego oraz ich tuszowaniu. Papież właśnie nie przyjął rezygnacji dwóch irlandzkich biskupów. Obaj: Eamonn Oliver Walsh i Raymond W. Field, byli ostro krytykowani m.in. za współudział w ukrywaniu przypadków pedofilii wśród księży i zapowiedzieli w wigilię Bożego Narodzenia ub.r., że opuszczą swe stanowiska. Obecna decyzja papieska oznacza, że w chwale powrócą do pracy duszpasterskiej. PPr
UMIŁOWAŁ DO KOŃCA Ukazała się właśnie w USA książka Jasona Barry’ego i Geralda Rennera pt. „Śluby milczenia. Nadużywanie władzy za czasów Jana Pawła II”. Autorzy są wprawdzie katolikami, ale przeprowadzili śledztwo m.in. w sprawie związków niesławnego księdza Marciala Maciela, twórcy Legionu Chrystusa, i powiązań
5
watykańskich notabli. Okazuje się, że Jan Paweł II tak kochał Maciela, że na ołtarze wyniósł jego wujka, biskupa Guizara, oraz rozpoczął proces beatyfikacyjny matki bestii w sutannie. JPII słynął z kumoterstwa – oferował kapelusze kardynalskie kumplom (ekspresowy awans Macharskiego, zdumiewająca kariera Nagya). Teraz wyszło na jaw, że po znajomości wynosił na ołtarze nawet krewnych swoich przyjaciół. Maciel – stawiany przez papieża za wzór dla młodzieży – był gwałcicielem swoich podopiecznych oraz ojcem kilku nieślubnych dzieci. Słynął także z dawania łapówek kościelnym notablom (m.in. Dziwiszowi) i wyłudzania ogromnych kwot od zamożnych wdów. MaK
KRUCJATA W MLECZARNI W Rosji skandal – tamtejszy wielki przedsiębiorca branży mleczarskiej – Wassilij Boiko-Welikij – zapowiedział religijne czystki wśród pracowników swojego koncernu „Russkoje Mołoko”. Postanowił wyrzucać z pracy wszystkie osoby, które nie mają ślubu kościelnego lub dokonały aborcji. Boiko-Wielikij, oddany wyznawca prawosławia, powiedział o kobietach, które dokonały zabiegu przerywania ciąży: „Nie chcę w naszym zakładzie morderczyń”. MaK
DUCHOWNY TERRORYSTA W imię Boga dzieją się różne rzeczy. Można np. wspomagać terrorystów, aby walczyć z innowiercami. Taką właśnie postawę przyjął islamski duchowny zatrzymany w Indonezji i oskarżony o pomoc w finansowaniu komórki terrorystów oraz ich obozu szkoleniowego. Duchowny oczywiście zaprzecza, choć ma ciekawą i bogatą już kartotekę. Abu Bakar Bashir w przeszłości był już wielokrotnie aresztowany, m.in. po zamachach na Bali w 2002 roku oraz ataku na hotel Marriott w Dżakarcie. Miał związek z oboma zamachami. PPr
6
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Niezatapialni Jak tak dalej pójdzie, Polska zostanie krajem męczenników. Tylko tak do końca nie wiadomo za co... Nocną porą na antenie Radia Maryja słuchaczka Elżbieta dzieliła się swoimi przemyśleniami na temat hucpy sprzed Pałacu Namiestnikowskiego. No i namawiała liczną rodzinę tatki Rydzyka do ukrzyżowania Polski, a dokładnie stawiania krzyży na prywatnych posesjach. „Niech wyrosną jak las. My mamy prawo stawiać krzyże, nie uciekać z krzyżem, nie bać się, że nas ktoś będzie szczuł. Nikt nam nic nie zrobi, bo my mamy Chrystusa przy sobie. I taki mój apel” – przekonywała. ! Zgadzam się, ale najpierw przed domem Jarka: „Dał mam przykład Jarek nasz, jak przed krzyżem uciec w las” („owca-baran”); ! Każdy na swojej prywatnej posesji może. Ale sprzed Pałacu Namiestnikowskiego, z Traktu Królewskiego – precz z tym obozowiskiem! Krzesełka plastikowe, barłogi, pudła kartonowe z zapasami kanapek – to ma być serce stolicy europejskiego kraju? Wstyd! („spinetta”);
! I w ten oto sposób krzyż już nie jest znakiem męczeńskiej męki Chrystusa, ale symbolem samowoli budowlanej. Gratuluję! („von. q”); ! I pomnik Kaczora w każdej gminie („synanki”); ! Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest wiochą, a Polak burakiem („spluwa”). Właśnie w kwestii pomnika nie może się dogadać kościelna hierarchia. Prymas mówi, żeby naród odpuścił. Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź – podżega do budowy. Jego zdaniem, naród oczekuje narodowego pomnika, godnego pomnika w godnym miejscu w stolicy. „Pragnienie narodu trzeba odczytywać, nie kluczyć, nie zwlekać. Trzeba przyłożyć ucho do duszy narodu i wsłuchiwać się, jak bije jego serce. A to serce jest dotknięte arytmią nieufności, oskarżeń, podziału i pogardy dla części jego obywateli. To nie jest lekarstwo na ład społeczny i pokój w sercach” – mówi arcybiskup.
Co na to naród? ! Garstka fanatyków to nie naród („Ga”); ! Naród oczekuje pomocy dla powodzian, a nie marnowania pieniędzy na pomniki („naród”);
Zamów prenumeratę „Faktów i Mitów” na Poczcie Polskiej Zapraszamy Czytelników „Faktów i Mitów” do skorzystania z możliwości zamówienia prenumeraty za pośrednictwem Poczty Polskiej. Prenumeraty realizowane będą od października 2010 roku po dokonaniu przedpłaty: 52,80 zł na IV kwartał 2010. Zaprenumerowane egzemplarze będą doręczane pod wskazany adres bez dodatkowych opłat na terenie całego kraju.
Zamówienie Przedpłaty na prenumeratę przyjmowane są: we wszystkich urzędach pocztowych na terenie całego kraju, u listonoszy,za pośrednictwem witryny internetowej www.poczta-polska.pl/prenumerata.
Terminy przyjmowania przedpłat a)W urzędach pocztowych właściwych dla miejsca zamieszkania lub siedziby prenumeratora przedpłaty przyjmowane są do końca sierpnia 2010 roku, b)We wszystkich urzędach pocztowych bez względu na miejsce zamieszkania (siedzibę) prenumeratora oraz przez internet przedpłaty przyjmowane są do 25 sierpnia 2010 roku.
Serdecznie zapraszamy!
! Panie Głódź, proszę poczytać sondaże, to zrozumie pan, czego oczekuje NARÓD („zzz”); ! Zamiast pomnika, wybudować powodzianom szkołę albo most im. Lecha Kaczyńskiego. Przynajmniej będzie z tych pieniędzy jakiś pożytek („ula”); ! Proponuję pomnik pod Pałacem Prezydenckim. Dosłownie pod Pałacem. W piwnicy („polski knur”); ! Zburzyć Pałac Kultury i postawić w tym miejscu DWA RAZY WIĘKSZĄ PIRAMIDĘ! („Polak”); ! Kopiec z kartofli! Za zasługi w dzieleniu Polaków, za ośmieszanie nas w świecie, za zakłamywanie historii należny pomnik to KOPIEC Z KARTOFLI – każdy niech weźmie kilka ziemniaków i usypiemy im pod pałacem, a najlepiej pod domem na Żoliborzu („pola”); ! Może niech zburzą Pałac Prezydencki, Zamek Królewski i w ich miejsce postawią pomniki dla poległych („oliwija”). Na prośbę Biura Ochrony Rządu rozdzielili protestujących od krzyża stołeczni policjanci. Ich nader pokojowa akcja wyprowadziła z równowagi Jarosława K. W specjalnie na tę okoliczność wydanym oświadczeniu uznał: „Mamy tu do czynienia z fortelem, którego ostatecznym celem jest wyprowadzenie Krzyża z miejsca, gdzie został umieszczony, bez zapewnienia jakiejkolwiek gwarancji, że przy Pałacu Prezydenckim powstanie pomnik upamiętniający Prezydenta i inne ofiary katastrofy. Działania tego rodzaju wprowadzają do naszego życia publicznego nową jakość, znaną poprzednio z czasów PRL”. ! Ciepły Jarku, walnij sobie zimnego Lecha i wyluzuj („tg28”);
! Który kraj udzieli azylu prezesowi? Gabon? („kingoflife”); ! A kto uszanuje uczucia jeszcze większej liczby ludzi, która jest już zmęczona katastrofą, Jarosławem i hołotą pod Pałacem? („jurny_jerzy”); ! Nadaje jak Hitler z bunkra w końcu kwietnia 1945, na koniec przeklnie naród polski, że do niego nie dorósł („klemt”); ! Ten Teatrzyk Szalonej Kaczki z każdym dniem robi się bardziej żenujący („krakkris”); ! Wydaje mi się, że tego Neronka tylko widok płonącej Polski by zadowolił. Wtedy godnie by mógł przeżywać żałobę („bad8ania”); ! W PRL-u nikt by nie pozwolił, aby garstka oszołomów robiła paromiesięczną szopkę w centrum miasta. Zwinięto by ich po godzinie, dwóch, a co bardziej opornych zlano by armatkami wodnymi. I byłby koniec tematu! („etykieta_zastępcza”). Na koniec tematu wcale się jednak nie zanosi. Obrońcy krzyża zapowiadają, że jak będzie trzeba, postawią i dziesięć krzyży. ! Mam nadzieję, że już nigdy niczego nie postawicie, bo służby do tego powołane będą terenu dobrze pilnować i oszołomów nie wpuszczą („koloratura”); ! Normalnie nawoływanie do kolejnej Międzynarodówki. „Wyklęty powstań ludu ziemi!”. Lenin byłby zachwycony („torianka”). ! Zróbcie już ciszę powyborczą z tym krzyżem („jam”); ! Ten krzyż to dwie ostatnie deski ratunku, których brzydko chwyta się tonący PiS („keflawick”); ! Usunąć krzyżowców, dość tej błazenady („hogata”). JULIA STACHURSKA
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r. prócz powszechnie znanej Rodziny Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk ma również taką (nomen omen) normalną, z którą łączą go więzy krwi. Relacje z tą pierwszą pielęgnuje z najwyższą starannością, bowiem bez jej pieniędzy byłby nikim. O rodzinie prywatnej słabo pamięta, bo ona ma niestety zbyt dobrą pamięć... Mieczysław Piątek (na zdjęciu) to w Krakowie człowiek legenda. Jest prezesem (piątym z kolei) Towarzystwa „Trza Mieć Serce”, za działalność społeczną i charytatywną otrzymał medale „Pomocnej Dłoni” i „Serce dla Serc”, ma w swojej kolekcji odznakę „Zasłużony dla Podhala”, szczyci się licznymi tytułami – z najbardziej prestiżowym „Mecenasem Kultury”, nadanym przez prezydenta Krakowa. Pan Mieczysław jest też bardzo bliskim krewnym dyrektora Radia Maryja, bowiem jego ojciec Józef i matka redemptorysty Stanisława Rydzyk z domu Piątek byli (oboje nie żyją) rodzeństwem. Zanim jednak więcej napiszemy o panu Piątku, słów kilka o początkach ziemskiego żywota jego krewniaka. Dyrektor RM przyszedł na świat 3 maja 1945 r. w Olkuszu, jako piąte dziecko Stanisławy zrodzone w jej ówczesnym konkubinacie (po śmierci męża Franciszka Rydzyka, ojca czwórki starszego rodzeństwa Tadeusza) z mieszkającym w sąsiedztwie panem B. To oczywiście nikogo w najmniejszym stopniu nie deprecjonuje i doprawdy z najwyższą przyjemnością czytaliśmy w 2001 r., jak w autoryzowanym wywiadzie dla dwumiesięcznika „Posłaniec Ducha Świętego” mnich akcentował rolę obojga rodziców w starannym wychowaniu, jakie odebrał: „Jestem przedostatni z sześciorga rodzeństwa. Rodzice ciężko pracowali, a my dbaliśmy o porządek w domu. Od strony materialnej było bardzo skromnie. Rodzice uczyli nas pracowitości, oszczędności i gospodarności”. Nie dodał, niestety, że kilkanaście lat później zmusił biologicznego tatę do odejścia z domu i nakazał matce zatarcie po nim wszelkich śladów tylko dlatego, że jako dziecko nieślubne miał problemy z przyjęciem do Wyższego Seminarium Duchownego Ojców Redemptorystów w Tuchowie. Mężczyzna zamieszkał w Rybniku, gdzie zmarł w 1972 r. i oprócz ojca dyrektora faktycznie nie pozostał po nim żaden ślad, bowiem z braku jakiegokolwiek zainteresowania ze strony wielebnego syna grób pana B. zaorano w latach 90. Ojciec dyrektor już od najmłodszych lat czuł powołanie do kapłaństwa. Przed trzema laty kolega szkolny o. Tadeusza, błagając o anonimowość, żeby mu „mohery chałupy nie spaliły” (por. „Rydzyk nagusieńki” – „FiM” 51–52/2007) opowiadał nam :
O
GRUNT TO RODZINKA
Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że jakaś roztrzepana położna podmieniła noworodka, który wyrósł później na dyrektora Radia Maryja...
opowiadali mi, że Tadeusz przyszedł, ale nawet nie zbliżył się do łóżka, tylko stał w drzwiach i patrzył. Z daleka, jak pies... ! ! ! Część rodziny o. Rydzyka ze strony matki mieszka w Kluczach nieopodal Olkusza. – Widuję go czasem tylko w telewizji, bo w ogóle się tu nie pokazuje. Nawet na cmentarzu. Może dlatego, że wielu obserwujących jego karierę krewniaków odrzuciło katolicyzm i związało się ze świadkami Jehowy? – zastanawia się kuzyn M.J. A co głowa rodziny zrobiła po wypadku z kuzynem Mieczysławem? – Dostałem kilkadziesiąt tysięcy złotych odszkodowania, więc olkuskie Rydzyki oddali mnie pod tymczasową opiekę mojej przyszywanej siostry Teresy K. i wspólnie położyli łapę na tych pieniądzach. Mówili, że działają na polecenie Tadeusza, toteż dzisiaj rozumiem, dlaczego już nigdy tej kasy nie zobaczyłem. Któregoś razu Teresa pobiła mnie. Uciekłem, ale jeszcze przez rok brali od listonosza moją emeryturę. No i znowu zostałem bez niczego... – uśmiecha się przez łzy Piątek. Próbował później negocjować z dyrektorem Radia Maryja. „Nikorespondencją oraz bezbłędną niejszym ośmielam się Ci donieść, znajomością wszystkich koligacji, Wielce Czcigodny Kuzynie – Tadeco oczywiście wciąż nie wyklucza uszu, że 28 marca tego roku postaewentualnego błędu roztrzepanej nowiłem odwiedzić naszych Famipołożnej, popełnionego w stosunliantów w Olkuszu...” – czytamy ku do któregoś z panów... w pierwszych słowach listu skiero– Natura płata czasem figle wanego 16 kwietnia 2010 r. przez i nawet wśród bliźniaków zdarzapana Mieczysława do wielebnego ją się przypadki, że jeden gnije przewodniczącego Rady Familijnej. w kryminale, a drugi przez całe żyZłożył wizyty w dwóch domach, ale cie i pod każdym względem jest w żadnym rodzinka nie chciała go nieskazitelny – tłumaczy genetyk wpuścić za próg mieszkania. „Halidr Marek K. na Rydzyk kategorycznie (...) oświadWracając do faktów... czyła, że nie ma czasu na rozmowę, – W połowie lat 80., gdy ciotka bo wychodzi do kościoła, więc uprzejStanisława (matka Rydzyka) jeszmie się kłaniając, wyszedłem na ulicze żyła, w domu jej najstarszej córcę i człapiąc na nie w pełni jeszcze ki odbyło się spotkanie rodzinne. sprawnych po wypadku nogach, udaObecnego tam wówczas Tadeusza łem się na pobliski dworzec, skąd odwybraliśmy na przewodniczącego jechałem autobusem do Krakowa” – pisał dalej Mieczysław w liście do Rydzyka. – Nie chciałem od niego żadnego wsparcia materialnego. Napisałem tylko dlatego, że znajoma z Zarządu Głównego Związku Podhalan w Polsce poinformowała mnie, że osobiście rozmawiała z Tadeuszem i ten żywo interesował się moją Fot. faktychicago.com sytuacją. Okazało się, że interesowały go wyłącznie moje Rady Familijnej Piątków, Piłków (to pieniądze. bliscy z gałęzi mojej matki) i RyFamiliant Rydzyk nie odpowiedzyków. Później przez 15 lat się dział Piątkowi zarówno na ten, jak nie odzywał, choć wielokrotnie i na kolejne listy. Kuzyn bez pieniędo niego pisałem. Pojawił się dopiedzy nie jest dlań wart nawet znaczro po moim ciężkim wypadku samoka pocztowego. chodowym. Leżałem nieprzytomny ANNA TARCZYŃSKA w krakowskim Szpitalu UniwersyWspółpr. T.S. teckim przy ul. Kopernika. Lekarze
Familiada – Chodziliśmy razem do szkoły podstawowej przy al. 1000-lecia. Do różnych klas, ale obaj byliśmy ministrantami w parafii Andrzeja Apostoła. To był wówczas jedyny kościół w mieście – z proboszczem, księdzem prałatem Andrzejem Marchewką. Tadkowi już wtedy odbijała szajba i „odprawiał” po łacinie msze, przebrany w wycięty z jakiejś szmaty „ornat”. Jeden z wikarych kiedyś mu nawet za to przylał. W domu Rydzyków faktycznie bida piszczała, bo Tadzinek chodził do szkoły z workiem zamiast tornistra. Ale często powtarzał, że będzie bogaty, bo pójdzie na księdza. Pamiętam, jak opiekujący się ministrantami nieżyjący już ksiądz Janusz Chwast, wówczas jeszcze kleryk, powiedział mu: „Dla ciebie trudno będzie o miejsce w Kościele, ale jeżeli już, to najlepiej zostań misjonarzem i wyjedź do Afryki”. ! ! ! Mieczysław Piątek był niemal od zawsze społecznikiem i nie przywiązywał najmniejszego znaczenia do gromadzenia dóbr doczesnych. Mieszkając w Cichem nad Czarnym Dunajcem, od 1978 r. angażował się w akcje Towarzystwa „Trza Mieć Serce”. Jego pasją była prezentacja kultury, tańców, muzyki i zespołów góralskich. Dom zamienił w muzeum, wyremontowanym przez siebie autobusem jeździł po Polsce, odwiedzając domy opieki dla starców i dzieci, szkoły, szpitale... – sławił folklor gór. Pracował później w krakowskim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacji, a na emeryturze założył „Końskie pogotowie”. – W latach 90. jeździł po ulicach na specjalnie przystosowanym rowerze, ubrany w czapkę
krakowską z pawim piórem, i zbierał do worka odchody koni z jeżdżących w centrum miasta dorożek. Zarabiał na tym grosze, ale i tak dzielił się nimi z innymi – mówi policjant Jerzy B. Internauci zajmujący się folklorem Krakowa wspominają: ! Wszystko co miał i zarobił (nawet na tych końskich gównach), oddawał innym, bardziej od siebie potrzebującym. Większość pieniędzy przekazywał na pomoc dzieciom. Nie miał stałego lokum (nocował w zajezdni tramwajowej), ale potrafił iść do urzędu miasta i wyżebrać mieszkanie dla wdowy z dziećmi, która nie miała gdzie pójść. Jego upadek zaczął się chyba wtedy, kiedy dorożkarze odmówili mu płacenia za sprzątanie, stwierdzając, że będą to robić sami. ! Starym wyremontowanym przez siebie autobusem pan Miecio woził po kraju dzieci występujące w amatorskim zespole wokalno-muzycznym »Kamea«. Zespół odwiedzał domy starców, a Miecio tym starym i chorym ludziom przywoził słodycze. Ten pasjonat jeździł po Krakowie i zbierał tzw. czyściwo – stare szmaty, za które robił zakupy dzieciakom i ludziom z domów pomocy. Wszystkie swoje nagrody oddawał biednym – dodaje Andrzej Bohosiewicz. Wydaje się wręcz niemożliwe, żeby człowieka formatu Piątka łączyły z o. Rydzykiem więzy krwi, ale pan Mieczysław udowadnia nam pokrewieństwo dokumentami,
7
8
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Różowe pantery Kościół piętnuje osoby homoseksualne, które cieszą się seksem, odrzucając nakaz zachowania dożywotniego celibatu. Jak z tym problemem radzą sobie lesbijki katoliczki? Oto ich dyskusja na forum internetowym „Kobiety – kobietom”. Wypowiedzi zgrupowaliśmy według wątków, które najbardziej podnosiły temperaturę, a dane uczestniczek pomijamy, bo w tej akurat sprawie personalia są całkowicie nieistotne.
Orientacja seksualna a wiara Temat zainicjowało pytanie: Czy odkrycie orientacji seksualnej wpłynęło jakoś na waszą wiarę? W moim przypadku na pewno tak było, bo wychowywano mnie na ortodoksyjną katoliczkę i homofobkę. Odkrycie orientacji było punktem zwrotnym. Nagle znalazłam się po drugiej stronie – to mnie piętnowano na kazaniach. Doszłam w końcu do wniosku, że skoro katolicyzm tak bardzo myli się w kwestii homoseksualizmu, to dlaczego ma mieć rację we wszystkim innym? No i stopniowo zaczęłam się oddalać od tej religii, choć nie jestem ateistką i wierzę w Boga, ale niekoniecznie tego biblijnego. Do problemu odniosło się kilkadziesiąt pań. Oto najbardziej reprezentatywne dla tonu dyskusji wypowiedzi: ! Na moją wiarę nijak nie wpłynęło (wierzę i nie zdzierżę dnia bez choćby improwizowanej rozmowy z Bogiem, modlitwy, która jest jakąś formą medytacji), ale na samo podejście do Kościoła jako instytucji – bardzo. Głównie dlatego, że Kościół nie tłumaczy, potrafi tylko krzyczeć, wlewając żółć jadu i nienawiści wyznawcom, którzy nawet nie zastanawiają się, dlaczego na przykład nie kupują w piątki kabanosa do lodówki. Tak nakazał klecha i basta. Dlatego wywołuje gniew, ślepą nienawiść, choć rzekomo Biblia propaguje szacunek dla każdego, nawet tego, kogo w dzień ostateczny potępi. Ponieważ mam dopiero 19 lat i wychowałam się w rodzinie katolickiej, spacerując co niedzielę do kościoła, odczuwam coś w rodzaju wewnętrznego konfliktu moralnego i miewam wyrzuty sumienia, bo od korzeni niełatwo się oderwać. Paradoksalnie, z biegiem lat moja wiara rośnie, a maleje szacunek do instytucji; ! O ile do teorii Kościoła mam szacunek, to serwowana z ambony „prawda”, nawet nie w formie wyzwisk, jest dla mnie obraźliwa. Oni patrzą na nas przez pryzmat tego, co mamy między nogami. Używają tego
samego za argument wobec istnienia gejów, że mężczyźni w ogólności są taką konstrukcją, która centrum sterowania ma w majtkach. Z kościelnego punktu widzenia homoseksualizm to zaspokajanie dewiacji, seks będący jedyną płaszczyzną porozumienia między dwojgiem takich ludzi. Zero pomysłu, że człowiek składa się i z serca, i z głowy. To, że jesteśmy taką samą grupą społeczną jak wszystkie inne, spolaryzowane na konserwatystów i liberałów, puszczalskich i wiernych, głupich i mądrych, już do nich nie trafia. Ale dokładnie tego samego argumentu używają, tłumacząc, czemu znalazł się kolejny (egzotyczny przecież) ksiądz molestujący nieletnich: bo przecież księża to też ludzie, są dobrzy i źli, głupi i mądrzy, dewianci i wierni. ! Postulat, który kieruję w stronę Kościoła, to nawet nie jest prośba o akceptację mojego istnienia jako lesbijki – ja chcę tylko, by raczył wytłumaczyć wiernym swoje stanowisko, wspominając o szacunku. Może jestem zbyt młoda, żeby wyrokować o stanie ludzkości, ale przez te niespełna 20 lat życia zauważyłam, że mając do czynienia z homoseksualistą, Polak zasłaniający się Kościołem nie ma nawet prawa nazywać swojego poglądu opinią, bo ta spływa strumieniem jadowitej śliny z kącika ust. To nie są wymagania przekraczające możliwości klechy, który podczas niedzielnego kazania wysokimi tonami nadwyręża system nagłaśniający, gdy wspomina o tej kwestii. ! Moja wiara nie ma nic wspólnego z religią, a tym samym nie została zaburzona w momencie odkrycia orientacji seksualnej. Wierzę w siebie, wierzę w ludzi i to mi wystarcza. Sam Kościół jest dla mnie wręcz odpychający. I dopóki nic się w nim nie zmieni, mój stosunek również pozostanie bez zmian. Amen.
Związek z zakonnicą Od dość dawna podoba mi się zakonnica, która prowadzi w mojej szkole lekcje religii. Ma 24 lata, jest tak piękna, że nie potrafię się na niczym innym skupić. Co mam robić – odpuścić sobie, czy może spróbować w jakiś sposób zwrócić jej uwagę? – zapytała pewna licealistka. Większość pań próbowała odwieść dziewczynę od tego pomysłu, ale niektóre odniosły się doń ze zrozumieniem:
! Piłam z zakonnicą w kościele, zakrystii, w salach katechetycznych. Jak nam zabrakło kasy, „pożyczałyśmy” od świętego Antoniego. Byłam z zakonnicą w związku. To są tacy sami ludzie. W twoim przypadku jest to raczej relacja nie na podryw. Nauczyciele, terapeuci mają wpajane, by nie zadawać się z uczennicą, klientem, pacjentem. Owszem, są wyjątki, ale czy ona zechce z tobą go uczynić? ! Ja tu widzę dwa rozwiązania: wstąpić do tego samego klasztoru co ona, albo uświadomić sobie, że zakonnice piorą habity raz na miesiąc – może ci przejdzie. Jest jeszcze trzecie wyjście: wyglądać jak Jezus – może się nabierze.
! Zakonnice są rzeczywiście intrygujące. Zaledwie tydzień temu poznałam przypadkiem ponad 40-letnią, wyglądającą na góra 24. Zakrzyknęła na mój widok, żem śliczna. Rada dla zakochanych w habitach – jedźcie do sanatorium, takie rzeczy tylko tam można względnie spokojnie uprawiać. ! Byłam w zakonie i widziałam różne związki, ale trzeba bardzo się pilnować, bo jak wychowawczyni albo mistrzyni zacznie coś podejrzewać, to już jesteś pod lupą przez 24 godziny. Wiem, bo sama przez to przeszłam. Wstępując do zakonu, nawet nie myślałam, że pociągają mnie kobiety. Gdy się zorientowałam, odeszłam. Długo walczyłam
! Być może zostanę skrytykowana, ale radzę ci się nie poddawać. Moja kobieta była kiedyś zakonnicą. Jak pierwszy raz ją zobaczyłam, zakochałam się na amen. Też myślałam, że nie mam żadnych szans – w końcu wypowiedzenie wojny Kościołowi to nie przelewki. Potem widywałyśmy się coraz częściej. Po prawie rocznej znajomości odwiedziłam ją kiedyś na wakacjach w rodzinnym domu. I wyznałam prawdę. Dostałam najsłodszego buziaka w życiu. Okazało się, że ona czuje do mnie to samo. Habit? Prawdziwa miłość potrafi pokonać każdą przeszkodę. Niedawno minęło 3 lata, odkąd jesteśmy razem. ! Proponuję leciutko prowokować. Jeśli odbierze sygnały i zacznie na nie odpowiadać, zobaczysz, co będzie dalej. Nie licz na nic dłuższego, ale mały romansik, kto wie... Mówię ci z własnego doświadczenia, bo przez półtora roku byłam w klasztorze.
z decyzją. Nie umiałam tego powiedzieć mojej zakonnej przyjaciółce. Jakieś pół roku później pojechałam odwiedzić ją w klasztorze i wszystkie wspomnienia wróciły. Starałam się być stateczną, ale wzajemne pragnienia wzięły górę.
Spowiedź lesbijki Nastolatka zasygnalizowała poważny konflikt sumienia: Jestem w związku z dziewczyną i bardzo się kochamy. Za pół roku będę pełnoletnia, ale teraz muszę iść do spowiedzi, bo jest msza za mojego tatę i kompletnie nie wiem, co robić! Powiedzieć księdzu, że kochałam się z kobietą, z którą chcę spędzić życie? Przecież on mi nie da rozgrzeszenia! A oto rady, jakie otrzymała: ! Wyspowiadaj się z seksu pozamałżeńskiego bez wspominania płci osoby, z którą sypiasz. Znam lesbijki, które tak robią.
! Dla mnie był to kiedyś duży problem. Po zastanowieniu postanowiłam nie chodzić do spowiedzi. Nie chcę żyć niekonsekwentnie, w zakłamaniu. Uznałam, że nie mogę przyjmować sakramentów od instytucji, której wymagań nie spełniam. ! Od jakiegoś czasu chodzę do kościoła tylko wtedy, kiedy mam potrzebę. Idę na 20 minut i rozmawiam z Bogiem, bo jak już wybiorę się na mszę, to czuję się jak odrzutek. Można powiedzieć, że moja wiara jest w pełni świadoma. Inaczej niż za czasów bezmyślnego chodzenia co niedzielę i odklepywania modlitw. Schody zaczynają się przy spowiedzi. Mówić o tym, że mam dziewczynę czy nie mówić? Na razie jestem w stanie zawieszenia. Zbliżyłam się do Boga, ale brakuje mi wspólnoty, której nie znajdę w Kościele katolickim. A chciałabym. ! No właśnie. Nie rozumiem, czym my się tak naprawdę przejmujemy. Facetami w sukienkach, którym wydaje się, że posiedli monopol na prawdę? Będzie śmiesznie, jak okaże się na końcu, że rację mieli żydzi albo buddyści, a cała reszta pójdzie do piekła. Poza tym niech się skupią najpierw na sobie, a potem nawracają innych, jeśli już koniecznie chcą. ! Nie potrafię być ateistką, nie modlić się, nie wierzyć, że coś tam jeszcze jest i mnie kocha, bez względu na to jaką, a raczej dlatego, że taką mnie stworzyło. Bo w tym są moje korzenie, stąd się poniekąd wzięłam, zanim jeszcze zrozumiałam, kim jestem i co krzyczy z ambon ta banda fagasów w sukienkach, nawołująca do leczenia się z miłości. ! Ja nie chodzę do spowiedzi od jakichś 4 lat i jest mi z tym dobrze. Nikogo nie zabiłam, nie okradłam, nie okłamałam. Żyję w zgodzie z własnym sumieniem i w sposób moralny (no, nie licząc tego, że jestem lesbijką). Wobec Kościoła mam mocne stanowisko: w większości kłamcy, którzy chcą się wzbogacić i urządzić „społeczną” krucjatę, żeby zbawić świat. Wierzę w Boga, a nie w mury czy księży. Spowiedź to próba uspokojenia sumienia, rozgrzeszenia się. Głupota. ! Przecież Kościół to represyjna, odmóżdżająca instytucja, w której nieliczne otwarte jednostki mielone są walcem, a spowiedź jest jednym z instrumentów sprawowania kontroli nad wiernymi. Nic tak nie cementuje stosunków podległości jak pokorne, na kolanach i w poczuciu winy wyznawane „grzechy”. Im bardziej czujesz się mała, tym łatwiej tobą manipulować, tym łatwiej uzależnić. Gdyby spowiedź rzeczywiście była czymś w rodzaju duchowego katharsis, to nie byłaby traktowana tak obcesowo przez księży i nie kończyłaby się nakazem odklepania siedmiu zdrowasiek w ramach pokuty. Odmóżdżony katolik to dobry katolik, a dobry katolik to fundament, na którym opiera się Kościół. Kochające nieco inaczej panie wiele nas nauczyły... DOMINIKA NAGEL
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Co mu zrobią, jak go złapią? Do biskupów i kurialistów nie docierają żadne informacje o pedofilii w ich szeregach. Tak twierdzą, gdy prokuratura prosi o pomoc i współpracę... Prokuratura Rejonowa w Kołobrzegu prowadzi śledztwo w sprawie (podkreślamy: w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie!) molestowania seksualnego dzieci przez ks. Zbigniewa R., wielce do niedawna wpływowego proboszcza miejscowej parafii św. Wojciecha (por. cykl „Tanie dranie” – „FiM” 4, 5, 6/2010). Zawiadomienie o przestępstwie złożył Marcin K., mężczyzna już dorosły, były kleryk Wyższego Seminarium Duchownego diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (w okresie od października 2008 do listopada 2009 r.), który miał niespełna 14 lat, gdy został po raz pierwszy wykorzystany przez plebana. Marcin zgłosił rzecz prokuraturze na początku stycznia 2010 r., ale formalne śledztwo wszczęto dopiero 3 marca, bo podobno trzeba było przeprowadzić tzw. postępowanie sprawdzające, żeby przypadkiem
nie narazić czcigodnego kapłana na nieuzasadnione przykrości. Ostatecznie wyszło na jaw, że: ! ofiar jest więcej (szczegóły dla dobra śledztwa pomińmy), więc nie może tu być mowy o jakiejś indywidualnej fantazji; ! kuria wiedziała o pedofilskich zamiłowaniach ks. Zbigniewa R. co najmniej od 2005 r. (został odwołany w czerwcu 2008 r.). – Mamy bardzo istotnego świadka, który jest ściśle i zawodowo związany z Kościołem, więc jego zeznania trudno będzie podważyć. Twierdzi, że już w 2005 r. (diecezją zarządzał wówczas bp Kazimierz Nycz, dzisiejszy arcybiskup metropolita warszawski – dop. red.) zgłosili się do niego z prośbą o pomoc rodzice chłopca molestowanego przez księdza R. Zasugerował im wizytę w prokuraturze, ale sam natychmiast i osobiście zawiadomił o niebezpieczeństwie kurię. Ciekawe, jak oni teraz z tego wybrną... – zastanawia się jeden ze śledczych. Choć w diecezji ze świecą trzeba szukać duchownego, który by nie słyszał o ciągotach ks. Zbigniewa do ministrantów, to dzisiaj okazuje się, że tylko ordynariusz bp Edward Dajczak i jego kurialiści nie mieli o niczym bladego pojęcia. Tak przynajmniej twierdzą...
Gdy pełnomocnik pokrzywdzonego Marcina K. złożył wnioski dowodowe o „zobowiązanie kurii biskupiej do dostarczenia akt osobowych ks. Zbigniewa R. na okoliczność stosowanych wobec niego upomnień i nagan” oraz o przesłuchanie w charakterze świadka bp. Dajczaka „na okoliczność przyczyn zastosowania kościelnych środków karnych”, prokuratura nie odważyła się przesłuchać biskupa, ale poprosiła o wyjaśnienie kwestii zawartych we wnioskach. Hierarcha nawet nie odpisał. – Zrobił to za niego kurialny prawnik i, oczywiście, nie udostępnił żadnych akt osobowych. Lakonicznie poinformował, że 30 czerwca 2008 r. ksiądz R. został zwolniony z funkcji proboszcza oraz skierowany na roczny urlop zdrowotny za „naruszenie celibatu”. Podkreślił, że chodziło o związek z dorosłym mężczyzną, a kuria nigdy wcześniej nie otrzymała żadnych „oficjalnych zawiadomień” dotyczących występków księdza. To czysta asekuracja na wypadek, gdybyśmy dotarli do ludzi, którzy informowali o pedofilu, ale nie uczynili tego na piśmie z potwierdzeniem odbioru. Prawnik wyjaśnił dalej, że przełożeni nałożyli na duchownego obowiązek podjęcia „leczenia” z homoseksualizmu, a ponieważ go nie
Uczynki bardzo grzeszne fery pedofilskie z udziałem duchownych Krk zmusiły Watykan do przerwania zmowy milczenia. Na polskim gruncie wciąż panuje przekonanie, że całe zło zatrzymało się za miedzą. Tymczasem w rodzimych prokuraturach i sądach toczy się wiele spraw, w których o doprowadzenie małoletnich do czynności seksualnych (art. 200 par. 1 oraz art. 197 par. 2 kk) podejrzani lub oskarżeni są duchowni. Wśród nich są sprawy pilotowane przez „FiM”: ! 3 października 2009 r. Marianna M. zaprowadziła 6-letnią córkę Wiktorię do znajomych, żeby pobawiła się ze swoją młodszą koleżanką. Był tam akurat przyjaciel rodziny – 61-letni ksiądz kanonik W. z archidiecezji warszawskiej. Po powrocie do domu dziewczynka nie pozwoliła się umyć, narzekała, że szczypie ją w okolicach odbytu. Podejrzewając najgorsze, Marianna M. następnego dnia z samego rana zgłosiła się z córką do szpitala. Złożyła też zeznania na policji (por. „FiM” 24/2010). Dwa dni później czynności wyjaśniające przejęła Prokuratura Rejonowa w Płońsku. Dziwne to były czynności, bo prokurator nie przesłuchał księdza, nie przeprowadzono też rewizji ani w jego mieszkaniu, ani w pokoju, w którym Wiktoria spędzała czas w jego towarzystwie. Przesłuchano za to małoletnią w obecności biegłego psychologa oraz (trzy miesiące po zgłoszeniu
A
sprawy) właścicieli domu, w którym miało dojść do opisywanego zdarzenia. Ustalono, że Wiktoria rozwija się prawidłowo, a relacjonowane treści były przez nią rzeczywiście doświadczane. W trakcie przesłuchania powiedziała, że „dziadek” – bo tak nazywała księdza W. – trzymał rączkę trochę wyżej jak na kolanku. To nie było przyjemne i tego nie chciała, a kiedy ją dotykał, to ją bolało. 25 lutego 2010 r. prokuratura umorzyła śledztwo. Matka złożyła zażalenie, wskazała na zaniedbania i niewyjaśnienie istotnych dla sprawy okoliczności. 25 maja br. sąd przychylił się do wniosku Marianny M. i nakazał prokuraturze, aby kontynuowała śledztwo, naprawiając uchybienia. Jak informuje prokurator Ewa Ambroziak, ksiądz W. został w końcu przesłuchany (jego zeznania pozostają jak na razie tajemnicą śledztwa). Powołano też biegłych psychologów dziecięcych w celu jednoznacznego ustalenia, czy Wiktoria przejawia objawy dziecka molestowanego seksualnie. W związku z faktem, że ich opinia ma być wydana w październiku br., prokuratura zawiesiła jednak postępowanie. Na taką decyzję złożył z kolei zażalenie pełnomocnik pokrzywdzonej. Sprawa jest obecnie rozpatrywana w Sądzie Rejonowym w Płońsku. ! 5grudnia 2009 r., sobota, późne popołudnie, plebania kościoła św. Jadwigi w Bojanie
wykonał, to z dniem 1 grudnia 2009 roku biskup ukarał podwładnego „zakazem wykonywania aktów władzy święceń” i nie ma bladego pojęcia, gdzie on spędza ten roczny urlop, który przecież już dawno się zakończył – dodaje nasz informator. O wszczęciu poszukiwań ks. Zbigniewa R. nikt na razie nie myśli, bo a nuż sam się pojawi, gdy po wakacjach dzieciaki wrócą do rodzinnych domów i szkół, bądź skończą mu się „oszczędności” zgromadzone podczas budowy kościoła... ! ! ! W Kołobrzegu śledczy mają strasznie pod górkę, a na zdecydowanie bardziej sklerykalizowanym Podlasiu okazało się, że jednak można. Oto po kilku miesiącach intensywnego śledztwa Prokuratura Rejonowa w Siedlcach skierowała przed kilkoma dniami do sądu akt oskarżenia przeciwko 32-letniemu ks. Jackowi W. z diecezji drohiczyńskiej (krewniak tamtejszego ordynariusza bpa Antoniego Dydycza), który doprowadził swoją 15-letnią uczennicę E.M. „do obcowania płciowego lub poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności, nadużywając zaufania lub udzielając (...) korzyści majątkowej lub osobistej albo jej obietnicy” (por. „Bez przebaczenia” – „FiM” 12/2010).
(dekanat Kielno). Aleksandra, 15-letnia uczennica gimnazjum, przychodzi na umówione wcześniej spotkanie do swojego proboszcza, 47-letniego księdza kanonika Mirosława B. Po to, aby kontynuować spowiedź, do której (w ramach przygotowań do bierzmowania) przystąpiła dzień wcześniej (por. „Szatan, nie Kogut” – „FiM” 4/2010; „Ręka prawie boska” – 18/2010). Ola przyszła o umówionej godzinie. Na odwagę – jak opowiada dziewczyna – ksiądz zaserwował koniak, później wódkę bez popitki. Tak oswojoną przyciągnął do siebie, posadził na kolanach. – Zaczął mnie obmacywać, obejmował, próbował całować. Wyrywałam się, ale nie puszczał. Prawie krzyczałam, że nie chcę i żeby mi tego nie robił. Dopiero wówczas dał spokój i zdołałam się uwolnić – mówi Ola. Do domu wróciła pijana. Ojciec zadzwonił do proboszcza z awanturą. Ten poszedł w zaparte. W przeświadczeniu, że córka nie kłamie, zdezorientowanego rodzica ostatecznie utwierdził SMS, jaki w nocy przyszedł na jej telefon: „Naskarżyłaś na mnie” – pisał zawiedziony duszpasterz. Dalej było tak jak niemal w każdej sprawie, w którą zamieszany jest duchowny. Rodzice dziewczyny rzecz całą opowiedzieli policji. Ksiądz (w zamian za 10 tys. zł poręczenia majątkowego i z dozorem policyjnym na karku) przebywał (i przebywa do dziś) na wolności. Pracuje w parafii, odprawia msze, głosi kazania, spowiada. 3 sierpnia br. o wydarzeniach z plebanii opowiadał przed Sądem Rejonowym w Wejherowie. Na sprawę, która odbywała się za zamkniętymi drzwiami, przybył w towarzystwie
Sprawa była początkowo tuszowana, bo policja odwodziła matkę pokrzywdzonej dziewczynki od złożenia formalnego zawiadomienia o przestępstwie (funkcjonariusz tłumaczył jej, że „z księdzem nie wygra”), a biskup przekonywał kobietę, że skruszony „ksiądz jest na drodze nawrócenia”, i ostrzegał przed wywoływaniem zbędnego w tej sytuacji rozgłosu. Gdy matka nie uległa i postanowiła pójść na wojnę, ordynariusz ewakuował krewniaka z parafii w S. i schował w klasztorze... sióstr benedyktynek w Drohiczynie, dając mu tam posadę kapelana. Proces ks. Jacka W. rozpocznie się na początku października. Dodajmy, że prokuraturom pracy nie zabraknie, bo przygotowujemy właśnie nową dostawę pedofilów w sutannach. Niektóre ofiary wybierają wprawdzie milczenie („być może przełamię się i opowiem, co czuje dziecko zgwałcone na dzień przed przyjęciem Pierwszej Komunii i jaki to ma wpływ na jego dalsze życie” – zapowiada Marek z Zielonej Góry), ale chłopak z diecezji gliwickiej, systematycznie wykorzystywany w szczenięcym okresie życia przez zakonnika, i dziewczyna z okolic Płocka molestowana przez swojego nauczyciela religii nie mają takich oporów... ANNA TARCZYŃSKA
dwóch adwokatów. Trudno się jednak spodziewać, aby powiedział coś więcej ponad to, co mówił do tej pory – że to tania prowokacja, bo dziewczyna sama prosiła o spotkanie, a na plebanię przyszła już pijana. Według prokuratora Dariusza Witka-Pogorzelskiego, materiał dowodowy (m.in. zeznania świadków, billingi rozmów i SMS-y z telefonu nastolatki) w sposób jednoznaczny uprawdopodobnia wersję przedstawioną przez nastolatkę. Księdzu Mirosławowi grozi kara do 8 lat pozbawienia wolności. Sąd zamierza przesłuchać 17 świadków. Kolejna rozprawa – 16 września br. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Watykan, kiedy już dłużej nie mógł chować głowy w piasek, w tym roku wydał instrukcję ułatwiającą eliminację księży molestujących dzieci z szeregów duchowieństwa – na amatora dziecięcych wdzięków łatwiej będzie nałożyć karę suspensy (ograniczenie lub zakaz nauczania, sprawowania mszy i udzielania sakramentów), a na listę najcięższych przestępstw wciągnięto pozyskiwanie, posiadanie, rozpowszechnianie przez duchownych materiałów pornograficznych o charakterze pedofilskim. Wydłużono też okres przedawnienia przestępstwa – z 10 lat od uzyskania przez ofiarę pełnoletności do 20 lat. Wszystko po to, aby powstrzymać pogłębiający się kryzys w Kościele
10
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Podwyższenie emerytury Mam udokumentowane przepracowanie okresu 13 i 10 miesięcy, od których były odprowadzane składki do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Powołując się na ustawę z dnia 18 lutego 1994 roku o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy Policji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Państwowej Straży Pożarnej i Służby Więziennej oraz ich rodzin zwróciłem się do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w sprawie uzyskania „dodatkowej emerytury” (podwyższenia emerytury), ale uzyskałem odpowiedź negatywną, bo konieczne jest przepracowanie 20 lat. Po odejściu na emeryturę również pracowałem. Jakie są przesłanki do zwiększenia emerytury na podstawie powyższej ustawy? Przede wszystkim należy stwierdzić, że na gruncie ustawy z dnia 18 lutego 1994 roku o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy Policji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Państwowej Straży Pożarnej i Służby Więziennej oraz ich rodzin podstawę wymiaru emerytury i renty inwalidzkiej stanowi uposażenie należne funkcjonariuszowi na ostatnio zajmowanym stanowisku. Jak stanowi art. 12 przytoczonej ustawy, emerytura przysługuje funkcjonariuszowi, który po przepracowaniu co najmniej 15 lat został zwolniony ze służby. Na wniosek emeryta, jak stwierdza art. 14 powyższej ustawy, do wysługi emerytalnej zalicza się następujące okresy przypadające po zwolnieniu ze służby: a) okresy zatrudnienia przed dniem 1 stycznia 1999 r. w wymiarze czasu pracy nie niższym niż połowa pełnego wymiaru czasu pracy; b) okresy opłacania składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe po dniu 31 grudnia 1998 roku lub okres niepłacenia składek z powodu przekroczenia w trakcie roku kalendarzowego kwoty rocznej podstawy wymiaru składek na ubezpieczenie. Zaliczenie powyższych okresów daje emerytowi możliwość zwiększenia emerytury, jednakże muszą być spełnione następujące warunki: a) emerytura wynosi mniej niż 75 proc. podstawy jej wymiaru; b) emeryt ukończył 55 lat życia (mężczyzna) albo stał się inwalidą. W związku z powyższym za każdy rok z doliczonych okresów zwiększa się emeryturę o 1,3 proc. podstawy jej wymiaru.
Dodatkową formą emerytury może być przyznanie zgodnie z postanowieniami art. 19 omawianej ustawy renty inwalidzkiej, która przysługuje funkcjonariuszowi, jeżeli został on zwolniony ze służby, a stał się inwalidą w wyniku stałego lub długotrwałego naruszenia sprawności organizmu, które mogło mieć miejsce: a) w czasie pełnienia służby, b) w ciągu 18 miesięcy po zwolnieniu ze służby, jednakże inwalidztwo musi być następstwem urazów doznanych w czasie pełnienia służby lub musi być skutkiem chorób powstałych w czasie służby, c) w ciągu 3 lat po zwolnieniu ze służby, jeżeli inwalidztwo jest następstwem wypadku pozostającego w ścisłym związku z pełnieniem służby albo choroby powstałej w związku ze szczególnymi właściwościami lub warunkami służby. Podstawa prawna: ustawa z dnia 18 lutego 1994 roku o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy Policji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Państwowej Straży Pożarnej i Służby Więziennej oraz ich rodzin
Prawa pasierbów W lutym 1962 roku zmarła moja matka, zostawiając czworo dzieci. W grudniu 1962 roku nasz ojciec zawarł związek małżeński z inną kobietą, która miała już trójkę dzieci. Ojciec uznał jej dzieci, a ona nas za pasierbów i byliśmy wpisani do ich dowodów osobistych. Rodzice macochy posiadali gospodarstwo rolne o powierzchni około 20 hektarów. W miarę możliwości pomagaliśmy „dziadkom” w pracach polowych przez kilka lat. Po śmierci „dziadków” gospodarstwo przejął brat macochy, który jest kawalerem i nie ma dzieci. 10 lat temu „wujek” przeszedł na rolniczą emeryturę, przepisując gospodarstwo synowi macochy. Czy w tej sytuacji my, jako pasierby, mamy jakiekolwiek prawo do tego majątku? Na podstawie opisanego powyżej stanu faktycznego należy stwierdzić, że ewentualne roszczenia do opisanego w nim majątku po rodzinie Pana przybranej matki mogłyby wynikać z art. 991 kodeksu cywilnego. Z brzmienia przepisu par. 1 tego artykułu wynika, że zstępnym, małżonkowi oraz rodzicom spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy, należą się, jeżeli uprawniony jest trwale niezdolny do pracy albo jeżeli zstępny uprawniony jest małoletni – dwie trzecie wartości udziału spadkowego, który by mu przypadał przy dziedziczeniu ustawowym, w innych zaś wypadkach – połowa wartości tego udziału (zachowek).
Aby ustalić wysokość udziału spadkowego, jaki przypadłby Panu, gdyby nie doszło do rozporządzenia majątkiem spadkowym w drodze testamentu, należy przeanalizować z punktu widzenia przepisów prawa spadkowego to, jakie powinny być losy majątku pozostawionego przez „dziadków”, gdyby doszło do dziedziczenia z ustawy. Odpowiedź na to pytanie wynikać będzie z art. 931 kodeksu cywilnego. Zgodnie z jego treścią w pierwszej kolejności po spadkodawcy dziedziczą jego dzieci oraz małżonek, przy czym udział przypadający małżonkowi nie może być mniejszy niż 1/4 całości spadku. W związku z tym, że na podstawie Pana listu nie sposób stwierdzić, jaka była kolejność zgonów w rodzinie, dla uproszczenia przyjmijmy, że przybrani dziadkowie umarli jednocześnie – w takim wypadku dziedziczyć po nich będą ich dzieci (czyli m.in. przybrana matka) w częściach równych. W razie, gdyby któreś z dzieci spadkobierców nie dożyło otwarcia spadku (jest nim moment śmierci rodziców), przypadająca mu część dzielona jest pomiędzy jego dzieci i dalszych potomków na równe części. Wynika z tego, że wysokość udziału spadkowego zależeć będzie od ilości osób powołanych do dziedziczenia z mocy ustawy oraz kolejności ich zgonów i powinna zostać ustalona na podstawie analizy szczegółowo opisanego stanu faktycznego. Powyższe rozważania będą jednak aktualne jedynie przy założeniu, że pod pojęciem „uznania za pasierbów” rozumieć będziemy przysposobienia dokonane przez małżonkę Pańskiego ojca (niezależnie od tego, czy jest to przysposobienie pełne, czy niepełne) w stosunku do niego i jego rodzeństwa. Wtedy, zgodnie z art. 936 par. 1 k. c., przysposobiony dziedziczy po przysposabiającym i jego krewnych tak, jakby był dzieckiem przysposabiającego, a przysposabiający i jego krewni dziedziczą po przysposobionym tak, jakby przysposabiający był rodzicem przysposobionego. Jeżeli natomiast mamy do czynienia z przysposobieniem niepełnym, to roszczenie do majątku spadkowego powstanie również tylko przy założeniu, że przybrana matka (przysposabiająca) już nie żyje. W innym przypadku to jej będzie przysługiwało roszczenie.
Spadek po rodzicach Jestem jedynym spadkobiercą po swojej zmarłej matce. W skład masy spadkowej wchodzi także mieszkanie o znacznej wartości. Nie jestem w stanie utrzymać kolejnego mieszkania i muszę je sprzedać. Czy zapłacę podatek od spadków i darowizn oraz czy w sytuacji sprzedaży mieszkania będę musiał zapłacić 19 proc. podatku dochodowego od osób fizycznych? Spłacam także kredyt za inne
mieszkanie, które nabyłem w 2003 roku. Czy kwotę uzyskaną ze sprzedaży mieszkania po matce mogę przeznaczyć na spłatę kredytu za drugie mieszkanie i czy ma to jakiś wpływ na wysokość podatku, jaki mam zapłacić od mieszkania nabytego w drodze spadkobrania bądź czy ma to jakiś wpływ na obowiązek zapłaty podatku dochodowego? Jest Pan synem spadkodawcy, więc należy Pan do pierwszej grupy podatkowej, według której ustala się wysokość podatku. Warunkiem niepłacenia podatku od spadków i darowizn jest zgłoszenie nabycia własności właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego w ciągu 6 miesięcy od dnia powstania obowiązku podatkowego. Kiedy nabędzie Pan już własność przedmiotowego mieszkania, ma Pan kilka możliwości rozporządzenia nabytym prawem własności. Jeżeli sprzeda Pan mieszkanie w ciągu 5 lat od chwili nabycia, powstanie obowiązek zapłaty podatku dochodowego w wysokości 19 proc. wartości mieszkania, chyba że pieniądze uzyskane ze sprzedaży przeznaczy Pan na cele mieszkaniowe, na przykład zakupi Pan inne mieszkanie, dom, działkę, rozpocznie remont lub budowę. Spłata kredytu hipotecznego zaciągniętego przed dniem nabycia spadku także jest traktowana jako z przeznaczeniem na cele mieszkaniowe. Ponieważ przedmiotowe mieszkanie uzyskał Pan „bezpłatnie” w drodze dziedziczenia, podatek będzie naliczany od wartości uzyskanego mieszkania (wartość uzyskanego mieszkania stanowi w tym przypadku Pana dochód). Jeśli chce Pan spłacić już zaciągnięty kredyt, suma przeznaczona na spłatę tego kredytu nie podlega opodatkowaniu podatkiem dochodowym. Pozostała część kwoty uzyskanej z tytułu sprzedaży odziedziczonego mieszkania będzie podlegać 19-procentowemu podatkowi dochodowemu. Może Pan oczywiście część kwoty pozostałą po spłacie kredytu spożytkować na inne cele mieszkaniowe, na przykład na remonty bądź zakup nieruchomości, i wtedy ta suma też nie będzie podlegać opodatkowaniu. Jeżeli w ciągu 5 lat od nabycia przedmiotowego mieszkania nie zdecyduje się Pan na jego sprzedaż, to nie powstanie obowiązek zapłaty podatku dochodowego od osób fizycznych. Podstawa prawna: ustawa z dnia 28 lipca 1983 r. o podatku od spadków i darowizn, ustawa z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych
Własnościowe prawo do lokalu Na mocy decyzji spółdzielni mieszkaniowej z roku 1990 o przydziale lokalu mieszkalnego typu własnościowego zajmuję 3-izbowe mieszkanie na zasadach własnościowego prawa do lokalu, dla którego nie posiadam wyodrębnionej księgi wieczystej.
Uprzejmie proszę o informacje, jakie w istniejącej sytuacji przysługują mi prawa, czy lokal ten może być przedmiotem zapisu testamentowego, dziedziczenia ustawowego oraz sprzedaży innemu najemcy. Jak i na ile zmieniłaby się moja sytuacja, gdybym wystąpiła o założenie dla tego lokalu księgi wieczystej i czy byłoby to dla mnie korzystne? Istotny jest dla mnie również koszt sporządzenia księgi wieczystej oraz koszty korzystania przeze mnie z zajmowanego lokalu. Art. 241, ustęp 1 ustawy z dnia 6 lipca 1982 r. o księgach wieczystych i hipotece (DzU nr 19, poz. 147 ze zm.) nie nakłada na osobę, która ma własnościowe prawo do lokalu spółdzielczego, obowiązku założenia księgi wieczystej dla tego prawa. Zależy to od woli osoby, której prawo to przysługuje. Jeżeli nie składa ona wniosku o założenie księgi dla tego prawa, a żąda ujawnienia go w księdze wieczystej dla nieruchomości, podlega ono ujawnieniu w dziale II tej księgi. Samo założenie księgi wieczystej dla spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu mieszkalnego nie zmienia jego stanu prawnego. Dlatego też przepisy dają możliwość wyboru, a nie jest to obowiązek, jak w przypadku każdej nieruchomości (a także lokali stanowiących odrębne nieruchomości), gdzie wprowadzony jest nakaz prowadzenia księgi wieczystej. Przepisy o możliwości założenia księgi wieczystej dla lokali spółdzielczych własnościowych zostały wprowadzone tylko po to, by umożliwić nabywcy takiego lokalu jego zakup z wykorzystaniem kredytu i zabezpieczeniem tego kredytu hipoteką na nabywanym lokalu. Trzeba zauważyć, że brak księgi wieczystej znacząco utrudnia sprzedaż lokalu, ponieważ potencjalny nabywca może wzbraniać się przed zakupem lokalu, którego księgi nie może zbadać. Jeśli chodzi o dziedziczenie, to fakt istnienia księgi wieczystej nie wprowadza żadnych zmian poza koniecznością dokonania wpisu spadkobierców do tej księgi i uiszczenia związanej z tym opłaty. Utworzenie księgi wieczystej nie wprowadza żadnych zmian w opłatach za korzystanie z lokalu. Na podstawie art. 44 ustawy z dnia 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, koszt założenia księgi wieczystej wynosi 60 zł. Podstawa prawna: ustawa z dnia 6 lipca 1982 r. o księgach wieczystych i hipotece; ustawa z dnia 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r. ie tylko, że zwierzęta „to” robią, ale robią to prawie wszystkie gatunki, a ewolucjoniści starają się wyjaśnić funkcje, jakie „grzech sodomski” może mieć dla przetrwania gatunków. W to, że jakiś mus, nikt raczej nie wątpi, skoro na przykład samice szympansów bonobo natura wyposażyła w łechtaczki przesunięte do góry i do przodu (w porównaniu ze zwykłymi szympansami lub ludźmi), co bardzo ułatwia częste stosunki pomiędzy nimi (tzw. hoka-hoka). Oczywiście starania naukowców nie znajdują uznania wśród kleru. To nie może dziwić, ponieważ walka z homoseksualizmem – ale także innymi przejawami seksualności człowieka – to „konik” mężczyzn mających żyć w celibacie. Tak więc zdaniem naszych drogich księży, stosunki homoseksualne są ponoć niezgodne z naturą, a geje i lesbijki to ludzie, którzy stają do walki z wymarzoną cywilizacją życia. Nietrudno się dowiedzieć, że już święty Paweł miał na ten temat wyrobione zdanie i nie obawiał się mówić o tych bezeceństwach jako o „zboczeniach”. Wielebni są pewni, że miał rację. Wszak mało, że to zboczenie, ale także od takiej „nieczystości”, jest już niezwykle blisko do... pedofilii. A w tej dziedzinie można przecież co najmniej kilku z nich uznać za ekspertów. Z artykułów opublikowanych na łamach katolickich gazet wynika, że ich autorzy zauważają wprawdzie, iż WHO nieopatrznie usunęła homoseksualizm z listy chorób, mają jednak na ten temat własne zdanie. Tak jak zawsze – kler wszystko wyjaśni. A tu sprawa jest przecież oczywista. Geje i lesbijki nie mogą w jednopłciowych związkach spłodzić dziecka, są więc... bezpłodni. A bezpłodność to już choroba uznawana przez WHO i Kościół chce z nią walczyć. Z jednym „ale” oczywiście. W grę nie może wchodzić diabelskie in vitro.
N
Drogi ewolucji
Tęczowe zwierzęta i Marlene Zuk z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Para naukowców wśród licznych gatunków, które oddają się homoseksualizmowi, wymieniła między innymi ważki równoskrzydłe Ischnura elegans, których samce – mimo możliwości wyboru kopulacji z innymi samcami lub samicami – często wybierały kontakt homoseksualny. Na liście zwierząt, które oddają się „grzechowi sodomskiemu”, znalazły się też muszki owocówki, albatrosy i żaby. Badania Bruce’a Bagemihla wykazały, że kontakty homoseksualne występują w ogromnej liczbie gatunków (co najmniej 1,5 tys.). Oprócz insektów i ptaków znalazły się na niej także najbliżej spokrewnione z człowiekiem naczelne: żyjące w Zairze szympansy karłowate. Są to małpy mniejsze od szympansów, żyją w sporych grupach (po kilkadziesiąt osobników), a nazywane bywają „hipisami świata zwierząt”. Od innych naczelnych odróżnia je wyjątkowo pokojowe nastawienie, które jest często wiązane ze znaczącą rolą samic w tych społecznościach. Inni wskazują na łagodzący wpływ seksu. W grupach bonobo bardzo popularne są stosunki homoseksualne,
które poza dostarczaniem przyjemności spełniają także ważne funkcje społeczne. U szympansów karłowatych młode samice często zmieniają stada, w których żyją. Po przybyciu do nowej grupy starają się znaleźć
11
gatunku należą do najczęstszych w przyrodzie. Młode samce wspólnie poszukują będących w okresie płodnym samic i „dzielą się” nimi. W tym czasie nie stronią jednak od wzajemnych kontaktów płciowych.
Złośliwi mówią, że kler potępia to, czemu sam namiętnie się oddaje. Księża zwykli mówić, że to, co robią geje, jest niezgodne z naturą i złe. Jednak i tu, podobnie jak w wielu innych sprawach, bardziej nie mogą się mylić.
Bonobo contra naturam Zatem homoseksualiści to rzekomo ludzie chorzy, grzeszni i postępujący wbrew naturze, rozumianej zresztą zgodnie ze średniowieczną wykładnią, która wciąż pozostaje podstawą kościelnej etyki. Należą jednak do dość licznego „naturalnego” towarzystwa, co ujawniła współczesna nauka. Jednopłciowe kontakty seksualne występują bowiem u ssaków, ptaków, jaszczurek, insektów i mięczaków. O takich zachowaniach pisali między innymi Nathan W. Bailey
MITY KOŚCIOŁA
starsze samice, które przyjmą je do swojego „sojuszu”. W tym celu próbują się im przypodobać oraz... tworzą związki, które niektórzy prymatolodzy uznają za „romantyczne”. Nie stronią także od seksu. „Gdy starsza samica ma ochotę na hoka-hoka i zauważa, że dorastająca samica czeka, kładzie się na grzbiecie i rozkłada szeroko uda. Młoda samica szybko się do niej zbliża i obejmują się. Leżąc twarzą w twarz, jak ludzie w misjonarskiej pozycji, dwie samice odbywają szybki, pełen podniecenia akt seksualny. Ruchy ich bioder, energiczne i równoczesne, powodują zetknięcie się najbardziej wrażliwych organów płciowych – łechtaczek”... Tak seks bonobo opisywali naoczni świadkowie: Richard Wrangham oraz Dale Peterson w książce pt. „Demoniczne samce”. Także samce nie unikają tego rodzaju kontaktów. Jednak ich stosunki to na ogół pocieranie pośladków lub coś, co naukowcy nazwali „szermierką penisami”. Nie jest to zresztą jedyna rzecz, którą robią te żyjące w równikowym lesie małpy naczelne, i która zostałaby przez kler uznana za „niezgodną z naturą”. Zaledwie co trzeci ich stosunek odbywa się w pozycji „misjonarskiej”, za to – tu oddaję głos Wranghamowi i Petersonowi – „mogą kopulować dziesiątki razy dziennie, samce i samice chętnie nawiązują kontakty heteroseksualne i homoseksualne; manipulują wzajemnie swoimi genitaliami, używając przy tym rąk lub ust; przybierają imponująco
różnorodne pozycje kopulacyjne; ich genitalia, samców i samic, są proporcjonalnie większe niż ludzkie”. Seks jest dla nich jak podanie ręki. Jednak – co bardziej istotne – spełnia też funkcję ważną społecznie. „Skleja” społeczność bonobo
i daje samicom szansę tworzenia sojuszy, które pozwalają ograniczyć dominację silniejszych fizycznie samców. Dzięki stosunkom – także homoseksualnym – formują się przyjaźnie, agresja ulega rozładowaniu, a społeczność staje się bardziej solidarna. Długotrwałe i monogamiczne pary homoseksualne zaobserwowano również u pingwinów żyjących w ogrodach zoologicznych na całym świecie. Tworzą one trwałe związki, w ramach których budują wspólne gniazda. Łączące je więzi są tak silne, że gdy w jednym z niemieckich ogrodów zoologicznych postanowiono rozdzielić trzy długoletnie homoseksualne pary i połączyć samce z nowymi samicami, nic z tego nie wyszło. Jednak samce potrafiły wychować pisklęta, które wykluły się z podrzuconego im jaja, porzuconego wcześniej przez biologicznych rodziców. Same zresztą często traktowały kamienie jak potomstwo, którym trzeba się opiekować. Żyjące w wodach Amazonki i Orinoko inie często uprawiają seks grupowy, w którym zwykle bierze udział kilka samców i nieco mniej samic. Natomiast ich kuzyni, delfiny butlonose, tworzą trwałe homoseksualne pary. Kontakty jednopłciowe u przedstawicieli tego
Szerokie występowanie homoseksualizmu w świecie zwierząt długo było sporą zagadką dla zajmujących się ewolucją naukowców. W końcu kontakty jednopłciowe na pierwszy rzut oka nie sprzyjają zachowaniu gatunku. Mimo to stworzono kilka przekonujących wyjaśnień, które są zgodne z podstawowymi założeniami teorii ewolucji. Wśród nich są trzy teorie „adaptacyjne”. Warto podkreślić, że – zależnie od gatunku – każda z nich może być prawdziwa. Pierwsza odwołuje się do seksu, który tworzy społeczne więzi i zwiększa integrację grupy. Doskonale widać to choćby na przykładzie opisanych wcześniej bonobo. Inni uznają, że jest to forma zmniejszenia agresji i ograniczenia konfliktu wśród osobników tej samej płci. Na przykład u żyworódkowatych podporządkowane samce wykształcają pewne cechy zewnętrznego wyglądu samic, dzięki czemu silniejsze osobniki nie „wyżywają” się na nich. Wreszcie trzecia z teorii zakłada, że chodzi o swoisty „seksualny trening”, podobny do tego, który można było obserwować u ludzi w starożytnej Grecji – dzięki niemu młode zwiększają swoje szanse na reprodukcyjny sukces w dorosłym życiu.
Nie tylko homo Oczywiście homoseksualizm dotyczy mniejszości ludzi. Jednak to zjawisko wyraźnie pokazuje, jak nietrafione są kościelne twierdzenia o niezgodności różnych zachowań – przede wszystkim seksualnych – „z naturą” rozumianą na średniowieczną modłę i wysuwanie tego argumentu w walce o wprowadzanie katolickiej etyki do prawa państwowego. Badania naukowe zadają kłam wielu zasadom, co do których Kościół stara się dowodzić, że są „naturalne”. Innym przykładem z tej sfery jest założenie o koniecznie prokreacyjnej funkcji seksu – innego wierny uprawiać nie powinien, a ma to ponoć swoje uzasadnienie w... naturalnym porządku świata. Otóż w „naturze” seks, którego celem nie jest płodzenie potomstwa, jest powszechny. Tak samo jak seks dla samej przyjemności. Wydaje się, że to dopiero wielkie religie uniwersalistyczne – w tym owładnięty seksualną obsesją katolicyzm – zmieniły go w „owoc zakazany” i centrum swojej rygorystycznej etyki seksualnej. KAROL BRZOSTOWSKI
12
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Boskie uczelnie Dyplomy w rok, wykradane prace doktorskie i habilitacje, wysokie państwowe dotacje – oto obraz polskich wyznaniowych szkół wyższych. Jednym z polskich sukcesów lat 90. i początków XXI wieku jest boom edukacyjny. Ludzie nie szczędzili własnych pieniędzy na zdobywanie dyplomów. Państwo tylko się przyglądało, gdyż mimo wzrastającej liczby żaków budżet publicznych szkół wyższych nie wzrastał. Część żądnych wiedzy przejęły uczelnie prywatne. A tam, gdzie są pieniądze, musiał pojawić się papieski Kościół. Duchowni – w odróżnieniu od świeckich konkurentów – zwolnieni są z obowiązku przestrzegania wszelkich państwowych wymogów dotyczących programu nauczania, minimów programowych, odpowiedniej liczby profesorów, doktorów habilitowanych oraz doktorów zwykłych. Świeckie uczelnie podlegają drobiazgowej kontroli Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Założenie przez nie filii lub zamiejscowego ośrodka dydaktycznego wymaga zgody Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Reżim jest tak ostry, że tylko nieliczne niepubliczne szkoły wyższe były w stanie otrzymać zgodę na prowadzenie studiów magisterskich (tak zwane studia II stopnia). Tylko niektóre prywatne uczelnie przeszły przez sito Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów Naukowych. To ona bowiem przyznaje prawo do nadawania tytułów doktora i doktora habilitowanego. ! ! ! Po wdrożeniu przez Polskę w 1999 roku owych regulacji zostaliśmy przyjęci do unijnego systemu wzajemnego uznawania dyplomów. Był to tak zwany proces boloński. Jego element stanowił podział nauki na uczelniach na trzy stopnie: licencjacie, magisterskie i doktorskie. Reforma zwiększyła elastyczność studiów i pozwoliła studentom na łączenie często bardzo odległych kierunków (np. licencjat z filologii, a magisterka z zarządzania). Z rządowych raportów wynika, że nie mamy z dostosowaniem się do procesu bolońskiego żadnych problemów. W rzeczywistości nie wypełniamy poważnej części jego zasad. Rozrasta się bowiem, i to za państwowe pieniądze, sektor uczelni niepodlegających ani polskiemu, ani unijnemu prawu. Rzeczpospolita jednak zaświadcza całej Europie, że spełniają one wszystkie wymogi co do poziomu kształcenia. Co gorsza, państwo polskie uznaje nadawane przez nie tytuły profesorskie, doktora habilitowanego i doktora. Nikt jednak nie ma prawa sprawdzić,
na podstawie jakich prac ktoś dostał tytuł na przykład doktora (patrz skandal z nadaniem Tadeuszowi Rydzykowi tytułu doktora teologii na państwowym Uniwersytecie im. kardynała Stefana Wyszyńskiego za pracę poświęconą Radiu Maryja). W efekcie do międzynarodowego dorobku naukowego Polska wprowadziła (tylko w latach 2005–2010) między innymi takie dzieła: „Biblia Tysiąclecia w tradycji polskiego edytorstwa biblijnego”; „Ku radykalizmowi Ewangelii. Studium nad wspólnymi logiami Jezusa w Ewangeliach wg św. Mateusza i św. Marka”; „Koncepcja państwa w dziele naukowym księdza profesora Józefa Majki”; „Powołanie-konsekracja-misja. Personalistyczny aspekt teologii życia konsekrowanego we współczesnym Magisterium Kościoła”; „Duchowość małżeńska w nauczaniu Jana Pawła II”; „Oświecenie poprawione. Przezwyciężenie błędu antropologicznego (...). Droga rekonstrukcji społecznej”; „Najświętsza Trójca na tle dzieła zbawczego”… ! ! ! Ale to nie wszystko. Państwo polskie zgodziło się, aby biskupich uczelni nie obowiązywały procedury zwalczania plagiatów popełnianych przez naukowców. Przepisywacze zdobywający tytuły na świeckich uczelniach muszą się liczyć z możliwością utraty, i to nawet po latach, tytułów i stopni naukowych (łącznie z profesurą belwederską). Mogą także otrzymać dożywotni zakaz pracy ze studentami. Część przypadków akademicko-konfesyjnej nieuczciwości ujawnił doktor medycyny Marek Wroński z „Forum Akademickiego”. Jego odkrycia pokazują, jak łatwo na kościelnej uczelni obronić pracę i zdobyć tytuł na podstawie cudzego, tj. kradzionego dzieła. Na początek weźmy byłego prorektora ds. nauki i współpracy krajowej oraz zagranicznej Uniwersytetu im. Jana Pawła II, czyli księdza profesora Kazimierza Panusia, który przedstawia się jako specjalista od kazań. W 2005 r. wydał on nakładem wydawnictwa diecezji krakowskiej książkę pt. „Święta Kinga”. Praca przeszła przez wszystkie kościelne
recenzje i cenzurę kurii. Została uznana za wybitną. Miała jednak pewien feler. Okazało się bowiem, jak czytamy w analizie wspomnianego Marka Wrońskiego, że „zawierała przejęte wprost bez oznaczenia fragmenty publikacji emerytowanej wykładowczymi KUL siostry Aleksandry Witkowskiej”. Dalsze śledztwo wykazało, że ksiądz profesor nie zatrzymał się tyko na przepisywaniu cudzej pracy, lecz tak naprawdę jego książka o św. Kindze to de facto parafraza prac siostry Aleksandry, i to opublikowanych w wydawnictwach Uniwersytetu im. Jana Pawła II. Nie był to koniec odkryć doktora Wrońskiego i wykładowców KUL. Już pobieżna lektura innej
roku Wroński ujawnił, że ówczesny prorektor Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, ksiądz doktor habilitowany Andrzej Małachowski, w jednym z rozdziałów swojej pracy habilitacyjnej zbyt obszernie korzystał, nie zaznaczając tego w żaden sposób, z prac innych autorów. O sprawie zrobiło się głośno i władze PWT zostały zmuszone do jej wyjaśnienia. W języku Kościoła oznacza to tyle, że ksiądz Małachowski przestał być prorektorem PWT i udał się na bezterminowy urlop naukowy. Jak wspomnieliśmy, plagiat ujawniono w jego pracy habilitacyjnej. Na świeckich uczelniach w takich przypadkach z urzędu wszczynane są postępowania w sprawie odebrania habilitacji, z czym wiąże się naukowa i finansowa degradacja oraz wyrzucenie z pracy.
pracy księdza profesora Panusia, poświęconej św. Franciszkowi Salezemu, wykazała bliską zbieżność z tekstami opublikowanymi przez innego wykładowcę lubelskiej uczelni, doktora habilitowanego Leszka Wojciechowskiego. W wyniku negocjacji rektora krakowskiej uczelni z poszkodowanymi naukowcami z Lublina ksiądz profesor Panuś został zobowiązany do opublikowania w „Naszym Dzienniku” małego ogłoszenia zawierającego przeprosiny. Otrzymał on także nieformalne wewnątrzuczelniane upomnienie. Dla porównania: zgodnie ze statutem Uniwersytetu im. Jana Pawła II zwykły student przepisywacz natychmiast otrzymuje karę rocznego zawieszenia w prawach studenta. Ale przecież nie profesor... Nie był to jedyny przypadek plagiatora w sutannie. Jesienią 2008
Zapomniał o tych regułach słynny gnieźnieński specjalista od unieważniania małżeństw – ksiądz Aleksander Sobczak. Bardzo szybko stał się jedną z ważniejszych postaci Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Ale ta rozwijająca się naukowa kariera legła w gruzach na początku 2008 roku. Okazało się wtedy, że hiszpański doktorat księdza obroniony w 1993 roku na należącym do Opus Dei Uniwersytecie Navarry w Pampelunie to przetłumaczona na hiszpański i nieco przeredagowana praca doktorska księdza Józefa Bakalarza, pochodząca z 1978 roku. A bez doktoratu nie ma mowy o habilitacji. To jeszcze nie koniec plagiatów specjalisty od kościelnych małżeństw. Referat habilitacyjny księdza Sobczaka, poświęcony statusowi kobiety w islamie,
wykazał znaczące podobieństwa do opublikowanych w sieci fragmentów pracy wrocławskich badaczek. Ksiądz Sobczak postanowił nie czekać na wyrok uniwersyteckiej komisji dyscyplinarnej i sam odszedł z UAM. Ale jego kościelni przełożeni uznali, że nic się nie stało i nie ma podstaw do pozbawienia go niezwykle prestiżowej funkcji wiceoficjała (wiceszefa) Trybunału Metropolitarnego w Gnieźnie, który rozpatruje wnioski o unieważnienie małżeństwa kanonicznego. ! ! ! Poważne wątpliwości wywołuje także sama organizacja studiów na uczelniach kościelnych. Nikt nie kontroluje, co tak naprawdę kryje się pod różnymi ich nazwani. Rywalizację na najbardziej oryginalne kierunki zajęć wygrywa naszym zdaniem Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie – Sekcja Bobolanum. Uczelnia prowadzona przez zakon jezuitów kusiła tegorocznych maturzystów takimi specjalnościami jak: teologia polityki, teologia integracji europejskiej, zarządzanie międzykulturowe, zarządzanie projektami pomocy rozwojowej dla Wspólnoty Niepodległych Państw. Natomiast KUL przez pomyłkę przez 4 lata nadawał tytuły doktora ekonomii, choć zgodnie z własnym statutem nie mógł tego czynić. Kościelne uczelnie mogą także samodzielnie i bez żadnej kontroli budować sieci swoich filii. Łódzka Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna za takie działania o mało nie została postawiona w ubiegłym roku w stan likwidacji. Bardzo innowacyjną szkołą należącą do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego jest Wyższa Szkoła Teologiczno-Humanistyczna im. Michała Beliny-Czechowskiego w Podkowie Leśnej. Ma nie tylko dobrze rozwiniętą sieć placówek zamiejscowych, ale absolwentom szkół policealnych o kierunkach turystyka, promocja zdrowia i dziennikarstwo zaoferowała studia licencjackie trwające… jeden rok. Władze Kościoła adwentystów badają sprawę. ! ! ! Katoliccy biskupi podobno brzydzą się takimi metodami. Wolą za to milionowe przelewy z państwowego budżetu. No i w latach 2005–2009 obserwowaliśmy szybki wzrost wsparcia państwa dla kościelnych akademii. W przypadku KUL-u dotacja ze strony państwa wzrosła w tym okresie z 71 milionów złotych do 111 milionów. Stołeczny UKSW pięć lat temu dostał 36 milionów, a w ubiegłym roku miał już ponad 73 miliony. Uniwersytet im. Jana Pawła II (dawniej Papieska Akademia Teologiczna) w 2005 musiał się zadowolić kwotą 11 milionów, a w roku kryzysu wpadło mu drobne 17 milionów. W tym samym czasie dotacja państwa dla największej interdyscyplinarnej polskiej uczelni – Uniwersytetu Warszawskiego – wzrosła tylko o 19 procent. MiC
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
„FiM” POLECAJĄ
13
Polskie Atlantydy
(1)
Podczas urlopowych wędrówek w wielu miejscach możemy natknąć się na ślady wielokulturowej, wieloreligijnej Polski. Na początek naszej opowieści odwiedzimy Żuławy. Otóż wbrew popularnym opowiastkom ich atrakcyjność gospodarczą zawdzięczamy nie sobie, lecz XVI-wiecznym przybyszom z Niderlandów. Właśnie oni stworzyli od podstaw cały system osuszania, a potem kontrolowanego nawadniania obszaru rozciągającego się dzisiaj od Gdańska po Elbląg. Ludzie ci, zwani menonitami (anabaptyści), należeli do radykalnego skrzydła protestantów. Ich ruch zrodził się wśród uczniów szwajcarskiego pastora Ulricha Zwingliego. Głosili proste zasady: chrzcić należy wyłącznie ludzi dorosłych, Kościół i państwo to dwie niezależne i rozdzielne instytucje, a prowadzenie wojen to ciężki grzech. Karę śmierci traktowali jak zwyczajny mord, a przysięgi na wierność królom – jako bluźnierstwo. Powoływali się oczywiście na Pismo Święte. Członkowie ich gmin mieli przez codzienną pracę nad sobą dążyć do świętości. Wszelka władza kojarzyła im się z przemocą i grzechem. Stronili od alkoholu i innych używek, głośnych zabaw i gry na instrumentach. W popularnej historii anabaptystów opracowanej przez Pawła Buczkowskiego czytamy, że przywódcy nurtu radykalnego zostali w okrutny sposób zgładzeni przez niemieckich i niderlandzkich władców zarówno świeckich, jak i duchownych (1535 r.). Męczeństwo religijnych rewolucjonistów przyczyniło się do wzrostu popularności nurtu pacyfistycznego anabaptyzmu. Szeregi jego zwolenników rosły bardzo szybko od momentu, kiedy głównym kaznodzieją został były ksiądz katolicki Menno Simons. Był on wszechstronnie wykształconym, utalentowanym mówcą i pisarzem politycznym. Już w 1536 r. stał się głównym przywódcą rozdrobnionych grup anabaptystycznych w Europie. Poirytowani katoliccy władcy wyznaczyli za jego głowę nagrodę w wysokości 2 tysięcy ówczesnych guldenów.
Nie znalazł się jednak nikt, kto by go wydał lub zabił. Pomimo pościgów podróżował konspiracyjnie po całej Europie, budując sieć menonickich gmin. Wydał także 24 książki i broszury. Zmarł 31 stycznia 1561 roku w północnoniemieckim mieście Wüstenfelde nieopodal Lubeki. Jego śmierć nie przerwała jednak szykan, jakimi byli poddawani członkowie menonickich gmin. Najokrutniejsze dotknęły grupy z ówczesnych Niderlandów i Niemiec. Ich liderzy postanowili wówczas opuścić swoją ojczyznę i udać się do należących do Polski Prus Książęcych. Polska ich potrzebowała, bowiem jak nikt inny potrafili zagospodarowywać żyzną, ale trudną w uprawie ziemię położoną na obszarach zalewowych. Zajęli także opuszczone i zdewastowane istniejące już osady. Te ostatnie położone były głównie na obszarze tak zwanych Żuław Gdańskich (tereny od Tczewa po Gdańsk oraz nad samą Motławą). Po latach weszli do Gdańska, oferując mieszkańcom i przybyszom koronki o unikalnych fantazyjnych wzorach (możemy je zobaczyć między innymi w Muzeum Narodowym w Gdańsku oraz Muzeum Żuławskim w Nowym Dworze Gdańskim), zegary (rodzinna wytwórnia Kroegera) oraz najsłynniejszą gdańską wódkę Goldwasser, której przepis opracował menonita Ambroży Vermoellen. Znacznie więcej śladów życia menonitów znajdziemy na terenie Żuław Malborskich i Elbląskich. Bez nich, jak czytamy w podręcznikach historii gospodarczej Polski, nie mieliśmy szans na wykorzystanie ówczesnej dobrej koniunktury na nasze zboże. Żyli sobie spokojnie na Żuławach aż do końca lat 40. XX wieku. Wtedy to – potraktowani przez duchownych katolickich jak obcy – zostali przez polskie władze państwowe zmuszeni do wyjazdu z Polski. Pozostawili po sobie unikalne układy urbanistyczne, które do dnia
dzisiejszego możemy podziwiać wraz ! ! ! z fragmentami oryginalnej zabudoNa Pomorzu odnajdziemy ślad wy w Adamowie (warto tu zwrócić innej społeczności, którą po 1945 uwagę na rosnące wierzby, gdyż wyr. do wyjazdu do Niemiec zachęcaznaczają one nieistniejące już drogi li wspólnie katoliccy biskupi i wławewnętrzne oraz układ rowów nadze Polski Ludowej. To Słowińcy. wadniających), Bratwinie i Barcicach. Warto także przez chwilę przystanąć przed dwiema świątyniami. Pierwsza – zachowana w stanie nienaruszonym i pięknie odnowiona – znajduje się w Gdańsku przy ul. Menonitów (fot.). Jest to ich największa zachowana świątynia w Europie Centralnej. Przed przebudową uratował ją gdański zbór zielonoświątkowców. Drugą napotkamy w miejscowości Jezioro. Nie miała ona już takiego szczęścia do gospodarza. Użytkowała ją parafia katolicka, której proboszczowie dokonali kilku przeróbek. Współcześnie jest zamknięta dla zwiedzających. Rabbi Menachem Mendel Menonici pozostawili po sobie także cmentarze. Wiele Wędrując przez Pomorze Środkoz nich jest już bardzo zniszczonych. we, warto na chwilę zatrzymać się Mimo to warto w trakcie urlopopomiędzy Łebą a Ustką. Będziemy wych wypadów znaleźć chwilę czamogli wtedy nie tyko odszukać miejsu, aby poszukać menonickich mosca pamięci o zaginionej słowiańgił w takich miejscowościach jak: skiej społeczności, ale poznać Lichnowy Wielkie, Stogi, Ogorzała z punktu widzenia przyrodniczego Wieś, Pordenowo, Żuławki-Niedźniezwykłe miejsce z wydmami, torwiedzica, Cyganek, Stawiec, Orłowfowiskami i dwiema największymi skie Pole, Żelichowo, Dzierzgonw Polsce... „kałużami” (średnia głęka, Jezioro, Kępniewo, Markusy, bokość siódmego pod względem poZłotnica, Kępiny Małe, Różewo, wierzchni jeziora w Polsce – jezioMarkusy i Szaleniec. Wbrew obiera Gardno – wynosi tylko dwa megowym opiniom, że menonici żyli try). Gdy nacieszymy oko widokiem, wyjątkowo skromnie (np. nie używarto udać się do miejscowości Kluk wali guzików), ich cmentarze są perze skansenem „Muzeum Wsi Słołami sztuki. Swoich zmarłych przodwińskiej”. Jest on niezwykle dokładków upamiętniali w najróżniejszy nym odzwierciedleniem oryginalnesposób – stawiali m.in. obeliski, kogo układu tamtejszej wsi. Słowińlumny, stele (pionowe tablice zdocom w zachowaniu własnej tożsabione płaskorzeźbami, inskrypcjami mości nie przeszkadzało to, że przez i wspomnieniami o zmarłym, wszystlata jak w kalejdoskopie zmieniali ko w języku niderlandzkim lub niesię władcy ich ziemi. Rządził tu i Otmieckim) ze szczytem wypełnionym ton z Bambergu, i lokalni książęlicznymi płaskorzeźbami. Są tam ta pomorscy (Gryfici), a po nich również prawdziwe perły sztuki kaprzez prawie 15 lat XVII wieku pamieniarskiej, czyli cippusy (kamiennowali Szwedzi, zastąpieni w 1648 ne pomniki) ozdobione reliefami roku przez władców brandenbur– płaskorzeźbami. skich. Wraz z władzą zmieniała się
religia. Po zmasakrowaniu lokalnych wierzeń w XII wieku zapanował rzymski katolicyzm. Do wierności Rzymowi lokalną ludność „przekonywali” Krzyżacy. W XVI wieku władza zmieniła zdanie i kraj stał się luterański. Niezmienny był tylko język mający wiele wspólnego z językiem kaszubskim. Niestety, już nikt w Polsce nie zna słowińskiej mowy. Ostatni mieszkaniec wsi Kluki, który się nim biegle posługiwał, zmarł w 1959 r. Jego sąsiedzi – uznani za Niemców, bo byli luteranami – wkrótce potem wyjechali z kraju. ! ! ! Jest w Polsce miejsce, gdzie to właśnie katolicy mogą poczuć się jak prawdziwa mniejszość. To Śląsk Cieszyński oraz okolice Wisły i Ustronia. Warto pamiętać, że w Wiśle na początku XX wieku luteranie stanowili, według spisów mieszkańców, ponad 90 procent ludności. Dzisiaj stanowią ponad 50 procent, a wspólnie z innymi niezwykle rzutkimi, ale małymi wspólnotami protestanckimi, liczą prawie 70 procent populacji Wisły. Miejscowość jest położona w licznych dolinach, co tworzy swoisty klimat i układ urbanistyczny. ! ! ! Na liście miejsc, które warto odwiedzić, polecamy umieścić Rymanów w województwie podkarpackim. Każdego roku w sierpniu odbywają się tam uroczystości ku czci jednego z najsłynniejszych polskich cadyków – Menachema Mendla. Jest on uznawany za współtwórcę współczesnego chasydyzmu – ruchu pobożnych ortodoksyjnych żydów. Do jego grobu co roku pielgrzymuje latem kolejne już pokolenie rabinów, którzy uznają go za swojego mistrza. Zgodnie z lokalną legendą, Mendel był w stanie, nie spoglądając w wizjer, określić, kto puka do jego drzwi. Był podobno obdarzony zdolnościami jasnowidzenia, a jego grób emanuje pozytywną energią. MiC
14
PATRZYMY IM NA RĘCE
Sprawa dna reportera Niezwykle popularny program interwencyjny zajmujący się trudnymi, konfliktowymi sprawami społecznymi. Tematy pochodzą z listów, telefonów, e-maili i zgłoszeń ludzi, którzy szukają pomocy. Program od lat cieszy się wielkim zainteresowaniem i zaufaniem widzów – tyle o audycji Elżbiety Jaworowicz czytamy na oficjalnej stronie TVP. Są jednak i tacy, którzy o warsztacie pani redaktor wyrażają się bez żadnego szacunku, a już na pewno nie darzą jej zaufaniem. Dla Olgi Chobot z Radomska „Sprawa dla reportera” była ostatnią deską ratunku. Przez ponad rok pracowała, tworząc firmę, której właścicielką była jej przyjaciółka. Dżentelmeńska – jak ją nazwały – umowa była taka, że pani Olga daje pomysł i systematycznie wprowadza go w życie, a jej przyjaciółka inwestuje pieniądze. Umowę menedżerską, przyzwoitą pensję oraz 20 proc. z zysków miała dostać wraz z otwarciem tworzonego już przez siebie centrum odnowy biologicznej dla kobiet. To dość naiwne podejście do interesów Olga Chobot tłumaczy wyłącznie faktem, że swoją przyszłą szefową dobrze znała. Rzeczywiście, tuż po inauguracji centrum oraz uroczystych lampkach szampana dostała do podpisania umowę. Taką, której nikt zdrowo myślący nie odważyłby się podpisać. – Umowa, którą mi przedstawiono, nie była kontraktem menedżerskim, zawierała same obwarowania, a mnie nie chroniła w ogóle – mówi pani Olga. Zabrała więc swoje rzeczy i odeszła. Z wynagrodzenia zrezygnować nie zamierzała, więc wysyłała pisma wzywające do zapłaty za wykonaną pracę, a kiedy pozostały bez odzewu, złożyła doniesienie do prokuratury o oszustwie i naruszeniu praw autorskich, czyli pomysłu na biznes. Tam usłyszała, że to silniejszy dyktuje warunki. Uwierzyła, kiedy okazało się, że tuż po tym, jak swój problem zgłosiła prokuraturze, jej niedoszli pracodawcy zaczynają remont dopiero co otwartego centrum – zmieniają aranżację, zacierają ślady wykonywanej przez nią pracy. Prokuratura nie zadbała o zabezpieczenie dowodów i w końcu odmówiła wszczęcia postępowania. Kiedy Olga Chobot zorientowała się, że nie ma szans przed obliczem wymiaru sprawiedliwości, napisała do ikony sprawiedliwości – Elżbiety Jaworowicz. Chciała, żeby pani redaktor pomogła jej znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to jest, że w państwie prawa z jednej strony pada się ofiarą bierności prokuratury, a z drugiej – świetnie działającego systemu (w związku z tym, że nie miała pieniędzy na spłatę zaciągniętego na rozbudowę domu kredytu, komornik błyskawicznie zjawił się zlicytować nieruchomość). – Zwróciłam się do pani Jaworowicz nie dlatego, że pokłóciłam się z koleżanką, która nie zapłaciła mi za pracę. Problem polegał na tym, że nagle okazało się, że żyję w świecie,
w którym nie ma równych szans. Nawet przed obliczem wymiaru sprawiedliwości – opowiada pani Olga. Redaktor Jaworowicz wyraziła wstępne zainteresowanie sprawą. Dla osoby zgłaszającej problem, to znaczy potrzebującej pomocy, oznacza to konieczność przyjazdu do Warszawy. Tu odbywa się weryfikacja. Od jej pozytywnego wyniku zależy, czy pani redaktor przyjedzie z kamerą. W kawiarni przy stoliku siedzą grupki ludzi. Każdego delikwenta przepytują dziennikarki z ekipy „Sprawy dla reportera”. Dobry i zły policjant – tak określa je pani Olga. Jedna po prostu pyta. Druga – wciąż atakuje. Sprawdzają, czy są w stanie wzbudzić w człowieku emocje. – Ta weryfikacja ma pokazać, czy jesteś w stanie się obronić i jaki materiał da się z historii wyciągnąć. Jest oczywiście stres, są łzy – wspomina Olga Chobot. Kilka dni po powrocie z „castingu” dostała telefon, że Elżbieta Jaworowicz przyjedzie z kamerą. – To odbyło się bardzo szybko. Nie wierzę, że pani red. Jaworowicz miała czas na zapoznanie się z dokumentacją, bo na nagranie przyjechała „zielona”. Próba wytłumaczenia jej, o co chodzi, była cały czas nagrywana. Ona w tym czasie krzyczała, była wulgarna, wyzywała – wspomina uczestniczka programu. To dlatego większość słów wypowiedzianych do kamery mówi się pod wpływem emocji, ale nie tych – jak wyjaśnia Olga Chobot – płynących od wewnątrz i dotyczących sprawy, tylko emocji spowodowanych zachowaniem pani redaktor. „Ja tu nie zrobię programu!”, „Ja stąd natychmiast wyjeżdżam!” – takimi pogróżkami ustawia swoich rozmówców na właściwym miejscu. – Muszą być łzy, muszą być emocje. Jak nie mogła ich dostać ode mnie, kazała kręcić moją córkę, bo akurat płakała. Tyle, że te łzy nie były spowodowane tematem sprawy, ale tym, jak pani redaktor mnie traktuje. Szybko temat z prokuratury zszedł na moje rodzinne sprawy. To było dla nas niezwykle traumatyczne przeżycie, a po wyjeździe ekipy długo nie mogliśmy się pozbierać – mówi Olga Chobot. W każdym odcinku jest „wilk” i „Czerwony Kapturek”. „Wilk”
o przyjeździe ekipy z kamerami nie wie. Stawia się na zaskoczenie i obezwładnienie przeciwnika. „Czerwony Kapturek” jest uprzedzany, zaś do jego zadań należy zebranie odpowiednich świadków, takich, którzy o „wilku” wyrażają się negatywnie. – Jeśli ma się do czynienia z osobą zdesperowaną do tego stopnia, że zwróciła się do takiego programu, można z nią zrobić wszystko. Ludzie traktują panią Jaworowicz jak ikonę sprawiedliwości, opokę, wręcz bóstwo. Ona dyktuje warunki. Nie mamy wpływu na to, jak materiał zostanie zmontowany, które wypowiedzi z kilkugodzinnych nagrań będą wykorzystane. I to można by zaakceptować, tylko że okazuje się,
iż ponosimy odpowiedzialność prawną za to, co powiemy w programie – mówi Olga Chobot. Po emisji odcinka (druga strona nie dostała szansy wypowiedzenia swoich racji, red. Jaworowicz pokazała tylko fragmenty skierowanego do niej
listu) Olga dostała pozew. Chodziło o naruszenie dóbr osobistych byłej przyjaciółki, a niedoszłej szefowej. Zgodnie z sentencją wyroku sądu pierwszej instancji, za „godzące w dobra osobiste treści wypowiedzi w audycji telewizyjnej” Olga miała ją przeprosić w lokalnej prasie oraz w specjalnym oświadczeniu przed „Sprawą dla reportera”. Wtedy o pomoc i wskazówki znów poprosiła Elżbietę Jaworowicz. Ta zapewniła, że nie ma się czym zamartwiać, bo za treści pokazane w programie odpowiedzialny jest jego twórca, a gdyby się coś źle działo, ona sprawę zagrożonej wolności słowa nagłośni. – Program, jak mnie poinformowano, miał dotyczyć wolności mediów i prawa poszkodowanych do poszukiwania pomocy w programach interwencyjnych – mówi pani Olga. Kiedy jednak sąd apelacyjny utrzymał wyrok w mocy, ale zwolnił ją z odczytania oświadczenia w telewizyjnej Jedynce, redaktor Jaworowicz przestała być zainteresowana pomocą. „Zwróciłam się do Pani jako do profesjonalisty i to szeroko uznanego,
co dodatkowo rozbudowuje nadzieję w ludziach. Biorąc pod uwagę, że w prawie każdym programie pokazuje Pani szczegóły pozwalające zidentyfikować osoby w ich środowiskach, można przypuszczać, że potencjalnie każdy z bohaterów „SdR” może ponieść konsekwencje prawne zamiast oczekiwanej pomocy” – napisała Chobot do gwiazdy telewizji. Poddać się nie zamierza, bo oprócz sprostowania chciałaby wywalczyć jedno – żeby na pasku przechodzącym na dole ekranu przez cały czas trwania programu widniała informacja, że osoby biorące w nim udział, ponoszą odpowiedzialność prawną za treść odcinka (czego dowodem jest wyrok, jaki sąd wydał w jej sprawie). Bo przecież – jak mówi – z dziennikarzami nie rozmawiają prawnicy, tylko ludzie, którzy szukają ratunku. Trafiła w życiu na nierzetelnego pracodawcę, prokuratora, dziennikarkę i sąd. W końcu postanowiła przekuć złą energię w konstruktywne działanie. Dlatego zakłada Stowarzyszenie Stop Nierzetelni. Będzie skupiało osoby pokrzywdzone. Głównie przez Elżbietę Jaworowicz. – Jest przyzwyczajona do tego, że wszyscy uważają ją za gwiazdę, i wykorzystuje tę swoją magię medialnej osobowości wszech czasów. Ja chcę pokazać, że taka nie jest. Chcę zadać kłam nieskazitelnemu wizerunkowi ikony sprawiedliwości – mówi Olga Chobot. Zdeterminowana jest tym bardziej, że po stronie tych naiwnych, którzy ślepo wierzą w potęgę i profesjonalizm Jaworowicz – jak się okazało – nie jest sama… ! ! ! Edward Mądracki w „Sprawie dla reportera” ukazującej kłopoty pewnego dolnośląskiego przedsiębiorcy z lokalnymi urzędnikami został przedstawiony jako pieniacz i komuch permanentnie szkodzący i donoszący na sąsiada (ów sąsiad był akurat „Czerwonym Kapturkiem” odcinka), źródło wszelkich jego nieszczęść, a w końcu – oskarżony o łamanie prawa i nielegalną działalność. O tym, że gwiazda polskiej telewizji poświęci mu swój czas, dowiedział się przypadkiem, w przeddzień nagrania, od osób, które były nakłaniane do świadczenia przeciw niemu. Dlatego na nagranie przyszedł. Był akurat po ciężkiej operacji, a że znalazł się w towarzystwie ludzi – delikatnie mówiąc Fot. PAP/Radosław Pietruszka – mało mu przychylnych, doszło do przepychanek. Ponieważ – jak dlatego też miałam poczucie bezpieczeńtwierdzi – jeden z członków ekipy Jastwa. Liczyłam, że program firmowany worowicz radził, że lepiej za dużo nie przez Panią to kunszt dziennikarstwa mówić, bo później zostanie to wyjęi etyki zawodowej, że kto jak kto, ale te z kontekstu i odpowiednio zmonPani potrafi pokazać w programie towane, postawił warunek, że jego prawdę i – jak się Pani często deklaruwizerunek oraz wypowiedzi mogą je – nie zapomina o swoich bohaterach,
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r. zostać wykorzystane tylko wówczas, kiedy historie opowiadane przez oponentów zostaną zweryfikowane w odpowiednich urzędach, zaś on sam weźmie udział w nagraniu studyjnym. Ponieważ niemal natychmiast po wyjeździe ekipy trafił w ciężkim stanie do szpitala (z pękniętymi powłokami brzusznymi), rozmowy z asystentami Elżbiety Jaworowicz prowadziła w jego imieniu córka. Dostarczyła dokumenty, które rzucały na sprawę inne – obiektywne światło. – Niezaproszenie nas do Warszawy było zabiegiem celowym, aby nie było możliwości zmiany postawionej na wstępie tezy. Asystenci zapewniali, że nie ma potrzeby, abyśmy przyjeżdżali na nagranie do studia, ponieważ nie będzie o mnie mowy, a poza tym w ogóle nie wiadomo, czy odcinek zostanie wyemitowany – mówi pan Edward. O tym, że jednak został w nim pokazany, dowiedział się od szpitalnych lekarzy. Kiedy obejrzał – zdębiał od nadmiaru niedopowiedzeń, przekłamań i nieprawdy. Na początku próbował z TVP negocjować. Chciał, żeby przed programem Elżbieta Jaworowicz odczytała sprostowanie. Zwodzono go długo. I bezskutecznie. – Telewizja wyznaczyła europosła Janusza Wojciechowskiego jako mediatora. Na to się nie zgodziłem, ponieważ negocjatorem powinna być osoba neutralna, a europoseł jest bardzo zaangażowany w ten program i często występuje w nim jako ekspert – wyjaśnia pan Edward. „Prowadząca program przedstawiła Edwarda Mądrackiego w sposób jednoznacznie naruszający jego dobra osobiste (…) w sposób nieuprawniony i nieobiektywny oraz w sytuacjach zupełnie nieprzystających do omawianego w danej chwili zagadnienia, wielokrotnie w sposób cyniczny z osobistym zaangażowaniem wprost albo czyniąc niewybredne aluzje” – napisał pełnomocnik Mądrackiego do TVP. Sam poszkodowany zwrócił się w końcu do Rady Etyki Mediów. Ta, po przeanalizowaniu programu, uznała, że „epatowanie konfliktem, niedopowiedzenia są interpretacją na niekorzyść jednej ze stron, bez dania możliwości odparcia zarzutów”, dlatego może dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Z takiej możliwość pan Edward zamierza skorzystać. – Jak już muszą zatrudniać redaktor Jaworowicz, to może w archiwum – niech porządkuje papiery albo pisze wspomnienia, wszystko jedno. Byleby więcej nie szkodziła ludziom – mówi. ! ! ! Łzy leją się obficie w odcinku, którego bohaterem negatywnym jest Janusz Rewczuk. Niedobry mąż, wyrodny ojciec i niewdzięczny zięć. Taki przynajmniej portret został nakreślony w „SdR”. Zapłakana schorowana żona opowiada o tym, jak podły z niego człowiek, że przez niego – lokalnego biznesmena, który opływa w dostatki – ona straci dach nad głową, bo właśnie zlicytował ją komornik, za jego, to znaczy byłego męża długi. „Ona nic więcej nie ma, tylko to mieszkanie, chorobę i dwoje dzieci” – łka teściowa pana Janusza.
Obraz jest zatrważający. Do grona płaczących dołącza nawet sama Elżbieta Jaworowicz. Roni łzy, pociesza. W końcu wiezie kobiety do oprawcy. Wpada z kamerami do prowadzonego przez niego hotelu. Oczywiście, bez zapowiedzi. – Nie poruszono wielu rzeczy bardzo istotnych dla całości sprawy. To, co pokazano w programie, to stek kłamstw i oszczerstw – mówi pan Janusz. A o czym nie powiedziano? Że Rewczuk regularnie długi spłaca, że mieszkanie rzekomo zlicytowane ciągle do biednej kobiety należy, no a przede wszystkim, że była żona Rewczuka – oprócz dzieci i choroby – ma jeszcze m.in. dużą restaurację w centrum miasta. Dodatkowo, na podstawie relacji anonimowego mężczyzny, został oskarżony o sutenerstwo. – Prowadzę hotel, więc nikomu pod kołdrę nie zaglądam. Ale nigdy nie przywoziłem nikomu prostytutek! – irytuje się Rewczuk. Zgłosił tę sprawę do prokuratury. Zamierza się domagać sprostowania od redaktor Jaworowicz oraz zadośćuczynienia finansowego od Telewizji Polskiej za straty moralne. Pieniądze przeznaczy na cele charytatywne. Po najeździe Jaworowicz – jak pan Janusz określa jej niezapowiedzianą wizytę w hotelu – postanowił dostarczyć do redakcji wszystkie dokumenty potwierdzające jego wersję wydarzeń. Został zaproszony na nagranie. Dokumentów nikt jednak nie obejrzał. Jego zdaniem, na wizji odbył się sąd kapturowy. Żeby bronić swojego honoru, opublikował sprostowanie w lokalnej prasie. – To jest małe miasto. Wielu istotnych faktów nie przedstawiono opinii publicznej, a te, które jej zaserwowano, stworzyły fałszywy obraz. Musiałem szybko działać – tłumaczy Janusz Rewczuk. Hotel otworzył 10 lat temu. Był to pierwszy w okolicy obiekt o europejskim standardzie. Trudno było zaistnieć na rynku, zdobyć zaufanie klientów. Dziś firma się rozwija, ma ugruntowaną pozycję. – Dlatego będę dochodził swoich racji. Zbyt ciężko pracowałem na renomę, żeby teraz wszystko stracić – mówi Rewczuk. ! ! ! Prezesi TVP się zmieniają, zarządy się zmieniają, a Elżbieta Jaworowicz trwa. Z pewnością są tacy, którym pomogła, ale też wielu ludziom w kilkanaście minut zniszczyła życie i reputację. Bo takich, jak Chobot, Mądracki czy Rewczuk jest więcej. Czy pani redaktor uważa, że ma taki dorobek, że może być nieobiektywna? Nad tym zastanawiają się wszyscy moi rozmówcy. I wszystkim zależy na jednym – aby odmitologizować Elżbietę Jaworowicz. ! ! ! Poprosiliśmy o komentarz redaktor Elżbietę Jaworowicz. – Przekażę tę informację pani Jaworowicz i jeżeli pani redaktor zechce z panią rozmawiać, to w dniu dzisiejszym się do pani odezwę – poinformowała jej asystentka Ilona Duch. Nie oddzwoniła. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
zarownice, diabły, wampiry, skrzaty i inne piekielne istoty przybyły 8 sierpnia do małej miejscowości Rekowo w woj. zachodniopomorskim. Organizowany od kilku lat – tfu! – festyn „Bajkowe Rekowo” przyciąga coraz więcej fanów z całej Polski. W tym roku mieszkańcy miejscowości, turyści i zaproszeni goście znów przebierali się za – tfu! – postacie z piekła rodem. Nawet sam sołtys wsi Krzysztof Nobis, przebrany – tfu! – za księcia, przywiózł bryczką kilka czarownic. Podobno te, które nie zmieściły się na wozie, przyleciały na miotłach. Podobno. Żona włodarza odziana w strój – tfu! – piekielnej diablicy serwowała uczestnikom festynu dania ze stosu, to znaczy z grilla. Oczywiście nie mogło zabraknąć usypanej specjalnie na tę okazję – tfu! – „Łysej Góry”, na której można było postrzelać z łuków i pojeździć konno. Dwaj potężni drwale za pomocą siekier w mgnieniu oka tworzyli z pniaków stołki dla turystów. Czarownicy i czarownice sprzedawali swoje wyroby: od ciast po kapelusze – tfu! – czarnoksiężników. Wszystko w klimatach czarnej – tfu! – magii. Wieczorem turyści i mieszkańcy Rekowa z pochodniami w rękach urządzili polowanie na – tfu! – czarownice. Wszystkie miały obowiązkowo spłonąć na stosach. Jedynym dla nich ratunkiem były licytacje, podczas których uczestnicy polowania próbowali
C
15
je wykupić. Koniec końców żadna nie wylądowała w płomieniach, a – tfu! – impreza przy dźwiękach muzyki okolicznych zespołów trwała do 4 rano. ! ! ! Festyn organizuje Stowarzyszenie Leśne Rekowo, a wszystko w celu uatrakcyjnienia walorów gminy. – Ubiegłoroczne święto było bardzo udane. Zaraz następnego dnia po imprezie wielu pytało mnie, kiedy będzie następna. Właśnie dlatego ją powtórzyliśmy. Jest potrzebna, bo bardzo nas integruje. Do zabawy przyłączyli się też turyści ze Śląska i z Warszawy, którzy przyjeżdżają tu od wielu lat. To właśnie oni namówili nas do zorganizowania czegoś takiego – mówi Beata Guła, prezes Stowarzyszenia Leśne Rekowo. – Chcemy, aby turyści mieli latem jakąś atrakcję, która będzie ich do nas przyciągać. Na imprezę przyjechało mnóstwo gości. Jeszcze nigdy w Rekowie nie stało tyle samochodów, co w ubiegły piątek. Odwiedził nas burmistrz i jego zastępca, wielu radnych i wicestarosta koszaliński. Pieniądze zebrane podczas licytacji czarownic przeznaczymy na rozwój wsi. Na nowe chodniki itp. – dodaje Stefan Kozicki, członek stowarzyszenia i radny. ARIEL tfu! KOWALCZYK Fot. Autor
Tfu!
16
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
ZE ŚWIATA
ZAPATERYZM NIEUNIKNIONY Ostatnio na poligonie polsko-polskim pojawił się nowy zarzut: zapateryzacji. Zapateryzować, czyli uwalniać od przemożnych, a przy tym nielegalnych wpływów i roszczeń kadry kierowniczej Kościoła. A czego Zapatero dokonał niejako przy okazji deklerykalizacji Hiszpanii? Liczba Hiszpanów, którzy deklarują się jako katolicy, spadła do 60 proc. – z 73 proc. przed ośmiu laty. Obecnie 25 proc. mieszkańców arcykatolickiej nie tak dawno Hiszpanii deklaruje ateizm, w porównaniu z 13 proc. w roku 2002. Tylko 13 proc. mieszkańców tego kraju uczęszcza co tydzień na msze; 8 lat temu chadzało do kościoła 20 proc. Hiszpanów. 56 proc. wyznaje dziś, że właściwie do kościoła nie chodzi nigdy. Jednak trend sekularyzacyjny pojawił się na długo przedtem, zanim Zapatero uświadomił sobie, że ma szanse przejąć władzę i zacząć mówić (od czasu do czasu) Kościołowi „nie”. Szybkie zmiany w świadomości społeczeństwa są – zdaniem hiszpańskiego teologa katolickiego Juana Jose Tamayo – wynikiem „utraty wiarygodności przez Kościół”. To proces, który bez wątpienia dotrze do Polski, tak jak dotarł do innych krajów zachodniej Europy, w tym takich twierdz katolicyzmu jak Hiszpania czy Irlandia. CS
W BRUKSELI STOI Europosłowie mają refundowaną... viagrę. Nie tylko teoretycznie, ale całkiem praktycznie.
PRAWIE SANKTUARIUM Do Lourdes, katolickiej mekki cudów, ciągną hordy wiernych i ciekawskich. W ostatnich latach coraz większa ich liczba omyłkowo ląduje całkiem gdzie indziej, choć niedaleko. Winne są braki wiedzy geograficznej i technicznej. Niedoszli goście sanktuarium używają coraz częściej nawigatorów GPS i popełniają często błąd, wpisując „Lourde” zamiast „Lourdes”. W rezultacie trafiają do zabitej dechami wsi (94 mieszkańców), także w Pirenejach, ale 90 km na wschód. Ci, którzy nie połapią się w pomyłce, składają kwiaty przed skromną statuetką Matki Boskiej, chwaląc skromność mnichów... W Lourde nie ma żadnych hoteli, sklepów ani restauracji, nie ma także cudów. „Od dwu lat zbłąkanych turystów jest coraz więcej – mówi jeden z tubylców. – Mamy tu Hiszpanów, Francuzów, Holendrów, Belgów... TN
TERAZ POLSKA!
WILSON NIERUCHAWY Więźniowie wspięli się na wysoki mur i zbiegli z argentyńskiego więzienia w Neuqen. Wszystko pod czujnym okiem strażników. Jak to możliwe?
Holandia do Nagrody Darwina zgłosiła... Polaka. Nagrodę Darwina mogą otrzymać (najczęściej pośmiertnie) tylko tacy skończeni idioci, którzy swoich durnych genów nie powinni przekazywać potomnym. Teraz reprezentantem Holandii w tym „zaszczytnym współzawodnictwie” będzie Polak, który niedaleko Amsterdamu podróżował po torach superszybkiej kolei (podobno chciał sobie skrócić drogę)... sportowym samochodem. Niestety, pociąg okazał się szybszy. MarS
OD PIWA...
Brytyjski „The Sun” dotarł do wniosków europarlamentarzystów o zwrot kosztów zakupu tego specyfiku. Wniosków – dodajmy – rozpatrzonych pozytywnie. Niestety, tzw. tajemnica lekarska sprawia, że służby medyczne „Brukseli” odmawiają podania nazwisk, a nawet narodowości europosłów, którzy o refundowanie viagry występowali. Może Kurski? Może Cymański? Może akurat żaden z nich, ale jednak około pięćdziesięciu polityków z łóżkowymi kłopotami zwrot kasiory za zakup viagry otrzymało. MarS
sąd wspomnianego wcześniej stanu ogłosił prawomocny wyrok, który stanowi, że zatrzymani przez policję (kierowcy i nie tylko) mają prawo do rozmowy ze stróżami prawa w swoim ojczystym języku. Jeśli policjant przypadkowo mowy zatrzymanego nie zna, musi odstąpić od wszelkich czynności służbowych – nawet od wypisania mandatu. Obywatele powinni bowiem – dowodził sąd – dobrze rozumieć, o co policjantom chodzi, by móc się wytłumaczyć. Wszystko pięknie, tylko, że New Jersey jest największym tyglem językowym na świecie. Żyją tu ludzie posługujący się 150 OJCZYSTYMI (!) językami. Przed gliniarzami lata nauki. MarS
...głowa się kiwa. Przynajmniej w Holandii i w Szkocji. Od lat pomiędzy tymi dwoma krajami trwa święta wojna o to, który z narodowych browarów wyprodukuje mocniejsze piwo. Do niedawna prowadzili Szkoci, którzy nawarzyli piwa o nazwie „Koniec historii” (The End of History) o mocy 55 procent czystego alkoholu. Udało się wyprodukować jedynie 12 butelek tego trunku, za to po 780 funtów każda. Takiego sukcesu ścierpieć nie mogli Holendrzy i raz-dwa ogłosili, że mają na składzie piwko sześćdziesięcioprocentowe, które przekornie nazwali „Zacznij przyszłość” (Start the Future). Trunek jest konkurencyjny także cenowo, bo buteleczka 1/3 litra kosztuje marne 45 euro. Wszystko pięknie, tylko jak tu teraz policjantowi mówić, panie władzo, ja naprawdę tylko jedno piwko... MarS
POLICJANCI POLIGLOCI Stanowy Sąd Najwyższy New Jersey nakazał policjantom posługiwać się 150 językami! Okazuje się, że nie tylko w Polsce prawo i sprawiedliwość tworzą idioci i oszołomy. Oto amerykański
łup tak go wkurzył, że po ucieczce dwukrotnie dzwonił do baru z pretensjami. Skarżył się także, że... w potrawach było nieświeże chili. Policja wykryła go po numerze telefonu, więc jakiś czas upłynie, zanim ponownie spróbuje szczęścia w rabusiowym fachu. JF
KOT W SOSIE WŁASNYM Pewne zdziwienie policjantów wywołało miauczenie wydobywające się z bagażnika zatrzymanego do kontroli pojazdu. Ale to zdziwienie wkrótce przerodziło się w osłupienie. Policjanci z Buffalo (USA) zatrzymali 51-letniego kierowcę opla za zignorowanie znaku STOP. W trakcie wypisywania banalnego mandatu z bagażnika samochodu rozległo się niebanalne, bo rozdzierające miauczenie. Miauczał kot umieszczony w słoju z pomidorami, chili, olejem i różnymi przyprawami. Właściciel czworonoga Gary Korkuc oświadczył przerażonym policjantom, że właśnie marynuje kota, by go wkrótce zjeść. Bo... kot był niegrzeczny! Aresztowanemu potworowi grożą cztery lata więzienia za znęcanie się nad zwierzętami. Jest szansa, że współwięźniowie też nieco pomarynują Gary’ego. Kociak znalazł nowych opiekunów. MarS
Ogłosił to zespół badawczy Roberta Perneczky z Uniwersytetu Technicznego w Monachium, który zajmował się mózgami chorych na chorobę Alzheimera. Okazało się, że większa czaszka i większy mózg zapewniają zapas komórek, co spowalnia proces patologiczny. Chorzy z większymi głowami wypadali lepiej na testach pamięci i rozumienia. Czy posiadacze małych głów mają popaść w depresję i kompleksy? Nie – pociesza ich prof. Steven Arnold, specjalista w dziedzinie neurologii i psychiatrii z Uniwersytetu Pensylwanii. Zgadza się, że – generalnie rzecz biorąc – duża czaszka i mózg do pewnego stopnia zabezpieczają przed zanikami pamięci i pogorszeniem jakości myślenia, ale podkreśla, że w grę wchodzi jeszcze wiele innych czynników. Przypomina także, że mózg Alberta Einsteina, który do głupoli nie należał, ważył 1230 gramów, podczas gdy średnia waga mózgu mężczyzny wynosi 1400 g. PZ
WYTRYSK KONTROLOWANY Są akcje, na które człowiek może mieć wpływ, oraz takie, gdy siła woli i pragnienie na nic się nie zdadzą. Do tych drugich zaliczamy wytrysk.
SIOSTRA NA ZDROWIE
„No jak?” – pieklił się argentyński minister sprawiedliwości. „A tak, że więzienia pilnują manekiny” – oznajmiły oniemiałym dziennikarzom władze więziennictwa. Okazało się, że w Argentynie nie ma chętnych do pracy w najbardziej pogardzanym tam zawodzie klawisza. Odpowiedzialni więc za bezpieczeństwo decydenci od pierdli wpadli na tajny pomysł, by na wieżyczkach strażniczych (w miejsce wakatów) poustawiać plastikowe atrapy strażników. Akurat ten sztuczny nieszczęśnik, któremu wymknęli się skazańcy, miał kryptonim Wilson, a głowę wykonano mu ze zwyczajnej piłki. MarS
ZAWÓD RABUSIA Często na niniejszych łamach wykpiwamy debilizm współczesnych przestępców. A co można powiedzieć o bandycie, który postanowił napaść na bar szybkożerny „Wendy’s” w Atlancie? Zaplanował akcję pieczołowicie, poniósł koszt zakupu kominiarki, skombinował pistolet. Wszystko jak trzeba. Napad zakończył się bardzo umiarkowanym sukcesem: z kasy lokalu i portfeli konsumentów wytrzepał głupie 586 dol. Skromny
Ci, których rodzice obdarzyli rodzeństwem, najlepiej siostrą, mogą się czuć, jakby dostali od nich ogromną porcję witamin. Jak wykazują badania Laury Padilla-Walker z Bingham University w Utah, posiadacze sióstr (starszych lub młodszych – nieważne) w mniejszym stopniu niż inne dzieci odczuwają negatywne uczucia i ich zdrowie emocjonalne jest lepsze. Posiadanie braci jest również korzystne, ale siostra jest na pierwszym miejscu. Redukuje poczucie samotności, winy, niekochania, zmniejsza niepokoje. Przyczynia się do promocji dobrych uczynków, kształtuje postawy dobroczynności. Osoby mające rodzeństwo przypominają sobie w tym momencie kłótnie i walki, często permanentne, o względy rodziców, o dostęp do dóbr, o dominację. Zdaniem Padilli-Walker te dziecięce boje także są korzystne, bo uczą kontrolowania emocji. A więc – biada jedynakom... CS
ŁEB JAK SKLEP Powyższe określenie nie zawsze jest poczytywane za pochlebstwo. Właśnie się okazuje, że całkiem niesłusznie. Pokaźne rozmiary głowy oznaczają duże rozmiary mózgu i rezerwę komórek nerwowych, które mogą zastąpić komórki zniszczone przez gorzałkę lub chorobę.
Kiedy już do niego dojdzie, samiec traci kontrolę nad tym, co czyni jego organizm. Przyjęcie tego jako pewnika pokazuje, jak dalece można się mylić. Naukowcy z uniwersytetu oksfordzkiego stwierdzili, że organizm mężczyzny nie tylko może kontrolować ilość wytryskiwanej spermy, ale może także wypuszczać ją z jednego nasieniowodu albo z obu. Okazuje się, że emituje tym więcej plemników, im bardziej atrakcyjna jest partnerka, z którą kopuluje. Oczywiście, nie może z góry zakładać, że wytryśnie 5 mln plemników z lewej dyszy, a później sobie uśnie. Ma to związek z tym, że w naturze monogamia jest zjawiskiem rzadkim. W interesie (nomen omen) samca leży przekazanie spermy jak największej liczbie partnerek, by zapewnić dalszą egzystencję swym genom. Ważne jest, by zapłodniły one jajo partnerki, która ma atrakcyjny garnitur genetyczny. Należy także starać się wyeliminować spermę konkurenta, która może zmierzać do tego samego jaja. Przeciętny wytrysk emituje 250 mln plemników biorących udział w sprincie ku komórce jajowej. JF
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
iecezja Venice na Florydzie pod presją wiernych ujawnia powody zawieszenia Stana Strycharza – polskiego księdza, proboszcza eleganckiego kościoła w Bonita Springs. Strycharz (na zdjęciu), który pochodzi z Mielca, a księdzem jest od 1991 roku, przez ostatnie 5 lat kierował parafią św. Leona, zdobywając uznanie i sympatię wiernych. W ciągu dwu lat przybyło ich 2 tysiące! Wcześniej prowadził dwie inne parafie florydzkie – w San Marco i Venice. Podczas mszy 25 lipca, gdy biskup Frank
D
Ślub za 15 tys. funtów lex Brown, 61-letni pastor kościoła anglikańskiego z nadmorskiego St. Leonards, przez 4 lata udzielał nawet do ośmiu ślubów dziennie. Robił to z chrześcijańskiego miłosierdzia. Chciał pomóc Afrykanom w otrzymaniu brytyjskiej wizy. Afrykanie płacili za miłosierdzie 15 tys. funtów.
A
Grzech płodności Dewane poinformował o jego odsunięciu od posług duchownych, 20 parafian zerwało się na równe nogi i zaczęło wykrzykiwać pod adresem hierarchy. Inni, równie głośno, usiłowali ich strofować. Początkowo diecezja wzbraniała się ujawnić przyczyny swej akcji, zastrzegając się tylko, że nie chodzi o molestowanie nieletnich. 5 sierpnia rzecznik biskupa oświadczył, że chodziło o „złamanie dwu najważniejszych reguł kapłaństwa: celibatu i posłuszeństwa wobec biskupa”. Dodał, że były również powody finansowe, ale odmawiał ujawnienia szczegółów. Zaraz potem okazało się, że biskup, poirytowany konfrontacyjną postawą parafian, poinformował ich przedstawicieli: „Nie wiem, czy ojciec Stan kiedykolwiek wam powiedział, że ma dziecko, ale jest to przedmiot zatroskania i mojego, i wielu parafian, którzy mnie o tym powiadomili”. Następnie część wiernych znalazła w skrzynkach pocztowych list od swego proboszcza. Ks. Strycharz dziękuje im za poparcie, zapewnia, że nigdy nie występował przeciwko biskupowi i twierdzi, że nie ma mowy o finansowych
17
nieprawidłowościach (to był jeden z powodów dymisji), bo finanse parafii są na bieżąco kontrolowane przez diecezję oraz niezależną firmę. Proboszcz pisze także, że nie brał udziału w organizacji protestów oraz akcji w swojej obronie. List ani słowem nie wspomina o dziecku. Autorami kolejnego listu, który otrzymali w tej sprawie wierni, są Richard i Maureen Schultze, koordynatorzy akcji zbierania funduszy na rozbudowę parafii: „Jesteśmy zaniepokojeni, że nasze dobre imię i dobra wola są niszczone przez biskupa (...). Bp Dewane od dwu lat wiedział, że nasz proboszcz ma dziecko. Był poinformowany, że matką jest dojrzała kobieta mieszkająca w innym stanie i że jej kontakty z ks. Stanem były dobrowolne. Przyjęła też do wiadomości fakt, że zamierza on pozostać w służbie Bogu. Sugerujemy skierowanie listu popierającego naszego księdza do biskupa i wysłanie jego kopii do nuncjusza papieskiego, abpa Sambi. Uważamy też, że należy wstrzymać dalsze dotacje na fundusz rozbudowy parafii do czasu, aż bp Dewane zajmie satysfakcjonujące nas stanowisko”.
Dlaczego biskup zaordynował restrykcje dopiero teraz, skoro od dwu lat wiedział o dziecku swego księdza? Chodziło mu o danie nauczki Strycharzowi za nieposłuszeństwo: Dewane oczekiwał, że 20 proc. kwot zbieranych przez polskiego duchownego będzie odprowadzane do diecezji, ale tak się nie działo. Zdenerwowało go dodatkowo nieposłuszeństwo księdza, który nie chciał zwolnić dwu osób bez wyraźnego powodu merytorycznego. A tego biskup się domagał. Mamy więc drugi podobny konflikt: polski proboszcz plus część wiernych kontra amerykański biskup. Podobna historia w parafii św. Stanisława Kostki w St. Louis zakończyła się po kilku latach ekskomuniką członków rady parafialnej oraz ks. Brożka, który został następnie zeświecczony i zdecydował się prowadzić kościół poza rygorami Watykanu. Wydaje się, że parafianie i polski proboszcz z przedmieścia Naples mają małe szanse na sukces, bo z kościelną hierarchią i biurokracją wygrać się nie da, tym bardziej, że Strycharz popełnił jeden z najcięższych grzechów kapłaństwa – spłodził dziecko. CS
Watykan triumfuje Trzej Amerykanie, którzy oskarżyli Watykan i papieża o tuszowanie afer pedofilskich, wycofali swoje pozwy. „Nie mamy już siły i pieniędzy na adwokatów” – oświadczyły ofiary molestowania sprzed lat. Pozwy ze stanu Kentucky miały być precedensem dla lawiny podobnych. Trzej sędziwi dziś mężczyźni – ofiary pedofilii księży – nie zaskarżyli bezpośrednio swoich ciemiężycieli, tylko ich najwyższe zwierzchnictwo, czyli Watykan. Poszkodowani twierdzili, że nie chodzi im o odszkodowanie (rzeczywiście nie wystąpili o nie), tylko o uznanie faktu, że za ukrywanie księży zboczeńców odpowiedzialny jest sam papież. Sprawa ciągnęła się ponad sześć lat. W tym czasie Watykan wynajął najlepszych adwokatów, którzy stosowali najbardziej wyszukane kruczki prawne. Wszystko po to, by amerykański sąd odrzucił pozew. Gdyby tak się nie stało i gdyby przypadkowo sprawę znaną pod nazwą „O’Bryan przeciw Stolicy Apostolskiej”
rozstrzygnięto po myśli skarżących, to Benedykt XVI po przekroczeniu granicy USA zostałby aresztowany i postawiony przed sądem. „Watykan zastosował unik, który polegał na tym, że z jednej strony powoływał się na obowiązujący w Stanach Zjednoczonych immunitet głowy obcego państwa, z drugiej twierdził, że papież jest przywódcą jedynie Watykanu, a nie całego Kościoła, wobec czego poszczególni biskupi są autonomiczni. I jeśli ukrywali pedofilów, to na własny rachunek. To absurd!” – dowodzą poszkodowani, ale nie mają już ani sił, ani pieniędzy na dalsze prowadzenie sprawy. Triumf Watykanu wydaje się jednak przedwczesny, bowiem taka jego argumentacja może mieć wymiar nie tyle prawniczy, co teologiczny. Już się bowiem odzywają głosy lokalnych biskupów, że skoro – jak twierdzi Stolica Apostolska – posiadają całkowitą autonomię, to jakim prawem papież wtrąca się w ich decyzje i sprawy. MarS
Wielebny został właśnie skazany za udzielenie 360 ślubów, w których nadużył swojej pozycji i uprawnień. Małżonkowie wykorzystywali później certyfikaty ślubu, by uzyskać wizy pozwalające na naukę, korzystanie z opieki społecznej i edukacji. Proceder zorganizował pochodzący z Nigerii prawnik, który zajmował się sprawami imigracyjnymi. Oprócz pastora brał w tym udział jeszcze Ukrainiec, który wyszukiwał obywatelki Unii Europejskiej chętne do zawarcia lewego małżeństwa. Kobiety dostawały za to 3 tys. funtów. Niektóre z nich wychodziły za mąż kilka razy. Ślubów udzielał oczywiście wielebny Brown. Najzabawniejsze w całej sprawie są tłumaczenia pastora. Oznajmił on, że proceder był jego... „powołaniem”, bo częścią „powołania jest udzielanie ślubów”. Śluby zawsze odbywały się wieczorami.
Często w niedzielę. Nigdy nie było na nich organisty i nie wiedzieli o nich nawet pracownicy kościoła. Zdarzało się, że w ciągu kilku tygodni nawet trzy razy zmieniało się nazwisko przyszłej panny młodej. Pan młody pozostawał jednak ten sam. Wielebny oraz jego dwaj wspólnicy zostali skazani za pomoc w nielegalnej imigracji. Brown odpowie dodatkowo, jako pierwszy duchowny od 800 lat, za... zaniedbanie obowiązku wygłaszania zapowiedzi. Wymiar kary zostanie ogłoszony na początku września. Sędzia zapowiedział, by skazani oczekiwali więzienia. Oczywiście można by pastorowi wybaczyć, gdyby powiedział, że kierując się miłosierdziem, chciał pomóc ludziom, dla których pozostanie na Wyspach to sprawa życia i śmierci. Marne to jednak miłosierdzie, gdy trzeba za nie zapłacić 15 tys. funtów. KB
Niech papież przeprasza! apłan katolicki ze stanu Tennessee zwrócił się publicznie do papieża, by ten przeprosił za kościelne nauczanie w sprawach antykoncepcji.
K
„Nie jesteśmy w stanie czekać, by obecny lub następny papież kiedyś lub za sto lat wyznali, że popełnili pomyłkę w kwestii kontroli urodzin oraz w sprawie dopuszczenia kobiet do funkcji kapłańskich – stwierdził ks. Joseph Breen. – Szanujemy papieża, ale jako ludzie dorośli nie jesteśmy zobowiązani do posłuszeństwa, jeśli jest to sprzeczne z naszym sumieniem i z tym, jak rozumiemy Boga”. Ks. Breen wezwał także ludzi świeckich, by domagali się zmiany w sprawie rygoru celibatu.
Zwierzchnik Breena, bp David Choby z Nashville, oświadczył, że „traktuje postępowanie księdza bardzo poważnie i jest w trakcie opracowywania odpowiedzi na jego akcję w świetle prawa kanonicznego”. Wezwał podwładnego na spotkanie. Być może Breen nie zostanie Lutrem bis, ale faktem jest, że liczba podobnych aktów nieposłuszeństwa duchownych wobec hierarchii – zwłaszcza w kwestii celibatu – w ostatnich latach wzrasta lawinowo i nie pozostanie bez wpływu na przyszłe oblicze Kościoła. JF
18
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Język przyjaźni Każdy Polak zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że język ojczysty jest najlepszym i najsilniejszym spoiwem łączącym nasze społeczeństwo. Obecnie jednak w naszym kraju przeżywamy niezwykle silną ekspansję języka angielskiego, jakby językową kolonizację. Polscy piosenkarze wstydzą się śpiewać po polsku i wolą kaleczyć po angielsku. Na ulicach polskich miast przeważają reklamy i szyldy sklepów w języku angielskim. Takie niebezpieczeństwo dostrzegli już Szwedzi. Kilku szwedzkich językoznawców zauważyło, że nastąpiło bardzo poważne zagrożenie dla języka i kultury szwedzkiej poprzez niezwykle silną ekspansję języka angielskiego. Obecnie w Szwecji w różnych okolicznościach zaprzestano używania języka ojczystego na korzyść angielskiego, a za kilka pokoleń angielski będzie dominującym językiem w Szwecji i Norwegii. Według zgodnej opinii językoznawców, jest niemal przesądzone, że w ciągu najbliższych stu lat bezpowrotnie wyginie około 1000 różnych języków. W tej liczbie może być i język polski, jeśli w porę nie opamiętamy się i nadal będziemy bezmyślnie wspierać rozszerzającą się natrętnie dominację trudnego w mowie i piśmie, wieloznacznego i imperialnego języka angielskiego. Wcześniej podobny los spotkał już narody indiańskie, które dzisiaj posługują się językami angielskim, hiszpańskim i portugalskim, ale własnych już na ogół zapomniały. Mimo że obecnie współpraca międzynarodowa odgrywa coraz ważniejszą rolę, wciąż mamy ogromne problemy ze wzajemnym porozumiewaniem się. W prowadzeniu dialogu międzynarodowego posługujemy się zazwyczaj kilkoma uprzywilejowanymi językami, takimi jak francuski, niemiecki czy hiszpański, najczęściej
jednak angielskim. Taka sytuacja dyskryminuje i upokarza wszystkie pozostałe języki i często jest powodem różnych przekłamań, nieporozumień, zadrażnień i społecznych niepokojów. Odwieczne marzenie ludzkości, aby wszyscy ludzie świata mogli łatwo się ze sobą porozumiewać zostało spełnione przed 123 laty właśnie w Polsce. W 1887 roku urodzony w Białymstoku Ludwik Zamenhof opublikował w Warszawie rewelacyjny pięciostronicowy „Podręcznik kompletny języka międzynarodowego”, do którego dołączył słownik. Podpisał go pseudonimem dr Esperanto, co znaczyło – mający nadzieję. Ten pseudonim przyjęty został jako nazwa języka. O wyjątkowych walorach i użyteczności tego języka (jego podręcznika i dołączonego do niego słownika) najlepiej świadczy fakt, że wkrótce po jego opublikowaniu wybitny warszawski lingwista Antoni Grabowski w oparciu o ten właśnie podręcznik i słownik przetłumaczył „Pana Tadeusza” i to tłumaczenie do dziś uchodzi za arcydzieło, w którym udało się zachować rym i rytm, czego nie osiągnięto w tłumaczeniach na żadne inne języki. Esperanto swoją wyjątkową prostotą zdobyło ogromną popularność i uznanie w całym świecie. Według zgodnej opinii lingwistów, jest to język planowany, ładniejszy od włoskiego i francuskiego, precyzyjniejszy od niemieckiego i prawie dziesięciokrotnie łatwiejszy od wszystkich pozostałych języków.
Ale esperanto to nie tylko najłatwiejszy język. To także przepiękna idea, która zakłada, aby przez umożliwienie ludziom całego świata łatwego porozumiewania się zbliżyć ich do siebie, aby przez lepsze wzajemne poznanie się żyli ze sobą w zgodzie i przyjaźni, bez względu na dzielącą ich narodowość, rasę, religię i wyznawane poglądy. Ludwik Zamenhof rozsławił też Polskę na świecie – można się doliczyć ponad 1400 pomników poświęconych esperanto i jego twórcy. Nawet w kosmosie dwie asteroidy między Marsem a Jowiszem nazwane zostały: Zamenhof i Esperanto. Sondy kosmiczne Voyager 1 i Voyager 2 zabrały na swój pokład
THANK YOU!
Trochę jajcarski, ale i odwołujący się do nieprzebranych pokładów twórczej wyobraźni i inwencji Czytelników „FiM”. Pomysł konkursu podsunął nam pan Maciej R. z Krakowa, przysyłając zdjęcie, na którym – pochłonięty lekturą „Faktów i Mitów” – stoi na śliskim pniu drzewa przerzuconym nad rwącym potokiem. No właśnie... gdzie jeszcze, w jakich zdumiewających miejscach, okolicznościach i sytuacjach można czytać nasz tygodnik? I nie chodzi nam tu o fotki z egzotycznych
JA TEŻ FAK JU!
przesłanie do istot pozaziemskich m.in. w języku esperanto. Esperanto jest też najlepszym ambasadorem polskiej kultury na świecie. Przetłumaczone na esperanto liczne dzieła naszych wybitnych pisarzy, na przykład Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza, Wyspiańskiego, Prusa, Reymonta, Orzeszkowej, Konopnickiej i wielu, wielu innych, z zapałem czytane są w krajach, w których dotychczas polska literatura była zupełnie nieznana. Szczególną zaletą tego języka jest i to, że nie należy on do żadnego społeczeństwa, jest całkowicie neutralny i nie prowadzi do dominacji
Uwaga, nowy konkurs! krajów, lecz o Waszą pomysłowość i poczucie humoru. Najlepsze, najbardziej niebanalne i zaskakujące zdjęcia będą co tydzień publikowane w „FiM”, a ich autorzy mogą wyglądać listonosza z przekazem za honorarium autorskie. Gdzie zatem można czytać „Fakty i Mity”? Wytężcie głowy, wyostrzcie obiektywy, połóżcie palce na spuście migawki i... do dzieła! Redakcja
jakiegoś uprzywilejowanego narodu nad pozostałymi. Jest językiem równopartnerskim, żadnego narodu nie wyróżnia ani też nie upokarza. Esperanto już kilka razy miało szanse stać się drugim – obok narodowych – językiem powszechnym w danym państwie i używanym na całym świecie. Po raz pierwszy w 1922 roku w Lidze Narodów esperanto miało wielu zagorzałych zwolenników. Kiedy już prawie zadecydowano, aby przyjąć stosowną w tej sprawie rezolucję, Francja i Anglia dostrzegły w tym wielkie zagrożenie dla swojej dotychczasowej dominacji językowej i użyły wszelkich wpływów, aby do uchwalenia tej rezolucji nie dopuścić. Następnie w roku 1966, w związku z obchodzonym Rokiem Międzynarodowej Współpracy, Światowy Związek Esperanta (Universala Esperanto-Asocio, UEA) złożył w ONZ „Propozycję rozwiązania problemu językowego za pomocą esperanta”, popartą podpisami zebranymi w 74 państwach w imieniu 3843 organizacji reprezentujących 71 milionów członków. Pod tą propozycją złożyło też podpisy m.in.: 114 prezydentów, premierów i ministrów, 1359 parlamentarzystów, 995 językoznawców, 6932 uczonych różnych specjalności oraz 6620 artystów i dziennikarzy. Mimo tak szerokiego poparcia tej propozycji angielskojęzycznie zdominowany sekretariat ONZ nawet nie nadał jej dalszego biegu. Szwajcarski uczony François Grin obliczył, że wprowadzając esperanto, Unia Europejska mogłaby zaoszczędzić rocznie około 25 mld euro. Anglia zaś z samej tylko nauki języka angielskiego osiąga rocznie 18 mld czystego zysku. W związku z przypadającą w minionym roku 150 rocznicą urodzin
twórcy tego wspaniałego języka, w miejscu jego urodzenia – w Białymstoku – w dniach od 25 lipca do 1 sierpnia odbył się 94 Światowy Kongres Esperanta. Zgromadził on prawie 2000 esperantystów z całego świata, którzy doskonale się ze sobą porozumiewali i w ten sposób nawiązywali autentyczne, szczere międzynarodowe przyjaźnie. Roznieśli też na cały świat sympatię do naszego kraju. Wszędzie na świecie, gdy padną słowa Zamenhof i esperanto, zawsze myśli i uczucia kierowane są też i do ojczyzny tego pięknego i neutralnego języka – do Polski. Dlaczego na przykład Polak, wyjeżdżając do Anglii czy Francji, zmuszony jest rozmawiać tylko w języku tych krajów, ale już Anglik czy Francuz, przyjeżdżając do nas, nie zadaje sobie najmniejszego trudu, by rozmawiać po polsku? Polacy, tak masowo uczestnicząc w kursach języka angielskiego, nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że przyczyniają się w ten sposób do upokarzającego i nierównopartnerskiego zdominowania narodowego języka polskiego przez język angielski. Esperanto jest językiem wszystkich ludzi. Ani nie zastępuje, ani nie wypiera żadnego języka ojczystego, przeciwnie – buduje językowy most dla narodów mówiących różnymi językami. Używając języka esperanto, szefowie państw i dyplomaci mogliby rozmawiać ze sobą bez pomocy tłumaczy i w ten sposób osiągnąć wyższy stopień porozumienia i wzajemnego poznania się. Podczas takich rozmów z udziałem tłumaczy znaczna część osobistego kontaktu niestety często traci sens w atmosferze ogólnego napięcia, przekłamań, niejasności i nieprecyzyjnego zrozumienia. Gdyby wszyscy w Europie rozpoczęli teraz naukę niezwykle prostego języka esperanto, to na pewno za 2 lata moglibyśmy wszyscy ze wszystkimi bezproblemowo się porozumiewać. Proszę mi wierzyć, że jest to całkiem możliwe i realne. Naprawdę warto podjąć ten niewielki wysiłek, który przysporzy wam wiele satysfakcji i zadowolenia. Kazimierz Krzyżak
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
LISTY Nie tylko krzyż Ta cała zadyma z krzyżem przypomniała mi historię z innymi „przenosinami” – sprzed lat. Działo się to ok. roku 1966. Mieszkaliśmy w Brzegu nad Odrą. Ojciec służył w tym czasie w saperach. Po 1945 roku księża urządzili sobie probostwo w zajętym poniemieckim budynku obok kościoła w centrum miasta. Był to budynek dwukondygnacyjny z mnóstwem pomieszczeń, więc miasto chciało go wykorzystać na przychodnię lekarską. Zaproponowano proboszczowi budynek obok – mniejszy, ale świeżo wyremontowany. Każdy z księży miałby swój pokój, poza tym byłby też wspólny pokój modlitw, a także jadalnia i zaplecze sanitarno-kuchenne. Duchowni nie zgodzili się na takie rozwiązanie i od tego się zaczęło... Burmistrz zapowiedział eksmisję i przymusową przeprowadzkę do nowego probostwa. Księża podburzyli parafian i rozpuścili pogłoskę o tym, że władze miasta chcą ich wyrzucić na bruk. W dniu eksmisji w mieście odezwały się wszystkie dzwony kościelne i kto żyw ruszył pod kościół. Opustoszały nawet szkoły. Jeden z milicjantów, chcąc przerwać dzwonienie, wszedł na dzwonnicę, aby odciąć sznur. Nie wiadomo, przez kogo został z tej dzwonnicy zepchnięty. Spadł z kilkunastu metrów, a na dole dewotki zakłuły go parasolkami. Finał sprawy był taki, że w Brzegu ogłoszona została godzina milicyjna. Sprowadzono nawet oddziały milicji z Poznania, a zamieszki na ulicach trwały około dwóch tygodni. Żeby zakończyć rozruchy, władze miasta zwracały się o pomoc do dowódców dwóch polskich jednostek wojska (saperzy i czołgiści), ale ci nie wyrazili zgody. Tak samo zareagował dowódca lotników radzieckich, bo i oni proszeni byli o pomoc (sic!). Powyższe świadczy o rozmiarze konfliktu, jaki miał miejsce. Wszystko uspokoiło się dopiero wtedy, kiedy kuria wszystkich księży wywiozła. LMB
Krzyż na drogę... do samozagłady Wkurzała mnie ta sytuacja z krzyżem aż do momentu, w którym zrozumiałem, że nikt tak na tym nie korzysta jak my – trzeźwo myślący obywatele... Kaczor i jego brzytwa (Macierewicz) stanęli tam, gdzie stoją ludzie psychicznie chorzy. Nigdy dotąd w Rzeczypospolitej katolickiej nie było tak jednoznacznej sytuacji. Nigdy dotąd cały naród nie mógł zobaczyć tak jasno i dobitnie, kto generuje całą absurdalność naszej rzeczywistości.
Kancelaria Prezydenta wykorzystała rzecz całą GENIALNIE – najpierw wmurowano „byle jaką tablicę”, a potem odsunięto „obrońców krzyża” pod pozorem uroczystości wojskowych. W żadnym momencie nie uderzono ani w Kościół, ani w jego PiSotalibów. Jeśli w podobnie lisi sposób władza będzie zabierać pole takim właśnie oszołomom, jest nadzieja, że Kościół i jego najwięksi ortodoksi skompromitują się sami...
A wtedy nawet żelazny i betonowy elektorat PiS będzie musiał przejrzeć na oczy. Biskupi obudzili się – na szczęście zbyt późno. W dodatku nadal nie wiedzą, jak wybrnąć z sytuacji, w którą dali się wpuścić. A im ostrzej będą występować przeciwko „obrońcom krzyża”, tym bardziej będą się pogrążać. Tak oto garstka pospolitych idiotów może otworzyć oczy milionom Polaków. Modlę się do Latającego Potwora Spaghetti i Niewidzialnego Różowego Jednorożca, żeby ta sytuacja trwała jak najdłużej... Kościoły Elvisa, Maradony, Jedi i Lorda Vadera stają się przez to mniej absurdalne, a to całkiem dobra wiadomość. Bo zrównanie z nimi jedynego słusznego Kościoła w tym kraju to rzecz, o której jeszcze niedawno nie mogliśmy nawet marzyć! Aleksander Augustyn Kaźmierz Wielkopolski
Nienawidzący Zamieszanie wokół krzyża spod Pałacu Prezydenckiego skłoniło ks. prof. Bartnika do zabrania głosu na łamach „Naszego Dziennika” („Nienawidzący Boga” – 15.08.2010). Zaistniałą sytuacją obarczył lewackich i liberalnych polityków (głównie zachodnich), którzy konsekwentnie dążą do rozdziału Kościoła od państwa. Stwierdził: „Społeczeństwa dają się modelować jak plastelina przez grupy znaczących ideologów”. Święta prawda, księże profesorze, już 2 tys. lat Kościół kat. skutecznie modeluje swoimi ideologiami kolejne pokolenia. Jednak z każdym rokiem ta kreatywność Kościoła coraz więcej kosztuje budżet i wiernych. Dalej pisze: „Roztropność przynosi religia chrześcijańska, ale i to dokonuje się z wielkimi trudnościami, zwykle w walce o prawdę”. I tu także ks. profesor ma
SZKIEŁKO I OKO rację, bo zawsze wprowadzanie chrześcijaństwa na nowych terenach nie było łatwym zadaniem. Zwykle chrześcijaństwo było narzucane siłą (z wymordowaniem wielu wyznawców dotychczasowej wiary) lub w wyniku podstępu czy układu politycznego. Ubolewa ksiądz także, że sądy w Polsce coraz częściej osądzają katolików niesprawiedliwie (tj. zbyt surowo). Chyba nie jest jednak tak źle, skoro akurat księżom oskarżonym
o przestępstwa finansowe czy pedofilskie sądy ferują bardzo ulgowe wyroki. A przecież każdy ksiądz to kwintesencja katolika, więc o jakich szykanach jest tu mowa? J.B.
Musi odejść! Jarosław Kaczyński (i jego PiS) „musi odejść” w polityczny niebyt. Taką konkluzję unaocznia i uzasadnia długotrwała napięta sytuacja, która jest skutkiem nielegalnego postawienia krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Kto naiwny, ten uwierzy, że zainstalowanie krzyża w tym miejscu było jedynie spontanicznym zrywem i czynem kilku harcerzy. Należy zdawać sobie sprawę, że Jarosław Kaczyński to człowiek chory na władzę. Ażeby ją pozyskać, nie cofnie się przed niczym, nie zawaha! Ten mały, nikczemny człowieczek w imię swoich mrzonek nie zawahał się zaangażować bardzo już leciwą i chorą Matkę – Jadwigę Kaczyńską – do patronowania Komitetowi budowy monumentu ku czci Lecha. Nie należy zapominać, że formacja PiS posiada jeszcze duży potencjał do sprawowania władzy: terenowe struktury polityczne i samorządowe. Jest także najliczniejszym opozycyjnym ugrupowaniem w parlamencie RP, więc działalność PiS-u z Jarosławem Kaczyńskim na czele może przynieść Polsce jeszcze bardzo dużo szkody i kłopotów – to działalność zbrodnicza. Poczynania PiS-u przyczyniają się do podjudzania, szerzenia nienawiści do osób myślących inaczej niż oni. Historia poucza nas, że obecność i działalność fanatyków religijnych należy traktować jak tykającą bombę zegarową. Piłsudski ani chwili nie cackałby się z takim typem jak JK i wrota kaźni w Berezie zamknęłyby się za nim na długie lata. Tymczasem winno się go postawić przed Trybunałem Stanu! Mir
Cud Piotrowskiego W związku z 90 rocznicą bitwy warszawskiej z bolszewikami dzielę się wiadomościami z relacji uczestników tamtej wojny. W latach 30. mieszkałem z rodzicami w dużej osadzie (Strzegowo pow. Mława). Już jako chłopiec (ur. w 1926 r.) z opowiadań mamy i sąsiadów wiedziałem, że bolszewicy przyszli (nie było żadnej bitwy) i o drogę pytali, jak dalej iść. Stacjonował u sąsiadów radziecki oficer, który był bardzo grzeczny. Po zakończeniu wojny polscy żołnierze eskortowali liczną grupę jeńców (większość z nich nie miała mundurów, byli ubrani różnie). Na wniosek eskortujących miejscowi ludzie przynosili im żywność – co kto miał – za co jeńcy bardzo serdecznie dziękowali, a szczególnie ci o dziecinnym wyglądzie. Jeden pan Dudkiewicz opowiadał, jak to bolszewicy od samego Kijowa gonili Polaków, a kiedy on dostał się do niewoli, najpierw wołali „pokażi ruki”. Tak sprawdzali, czy pan, czy robotnik. Ale nie było żadnej represji. Pan Piotrowski opowiadał, jak był działonowym w artylerii i stali z baterią dział na linii obrony pod Warszawą. „Na całym froncie wielkie podniecenie, niepokój. Kapitan daje rozkaz: działonowy, ładuj! W skrzyni leżą pociski z napisem GAZ. Załadowałem jeden, drugi i kilka następnych, a u bolszewików nastąpiła ogromna panika i krzyk »gaz, gaz!« i ta panika przeniosła się na całą linię bolszewicką. Nasi piechurzy, widząc, jak bolszewicy uciekają na wschód, poszli za nimi dalej”. Ja przez 30 lat na tę opowieść patrzyłem z przymrużeniem oka, ale w latach 60. tego wieku spotkałem w publikacji jednej gazety informację o roli, jaką odegrał w tamtym czasie ten kapitan. Podano to samo nazwisko, które podał p. Piotrowski. Jestem pewny, że to p. Piotrowski spowodował cud nad Wisłą. B.K.
Apostazja państwowa Jaszcze jeden głos w sprawie procedury apostazji. Nie rozumiem tych ceregieli związanych z aktem apostazji. Uważam, że obecne działanie księży w sprawach aktu apostazji są bezprawne i niczym nieuzasadnione. Ja podczas chrztu nie wyrażałem swojej woli, lecz ktoś bezprawnie wyraził ją za mnie i zapisał mnie do papieskiej organizacji. Dlaczego teraz, gdy z organizacji chcę wystąpić, muszę to robić osobiście i jeszcze w obecności świadków? W cywilizowanym kraju, a RP za taki się uważa, powinno obowiązywać tylko oświadczenie woli – osobiście lub pisemnie – ale bez obowiązku osobistego stawiennictwa. W celu uniknięcia fałszowania takiego „oświadczenia woli” przez osoby trzecie, pisemne oświadczenie woli powinno być poświadczone notarialnie. Ja z Krk nie mam kontaktu i nic wspólnego od ponad 43 lat. Od rodzimej parafii dzieli mnie ponad
19
200 km. I co? Teraz mam jechać te 200 km, ciągnąć ze sobą 2 ludzi, aby złożyć katabasowi kwit, że się wypisuję z ich sekty? Czysta paranoja. Jestem obywatelem RP. Krk działa na terenie RP, więc władze RP (MSWiA) powinny ustalić procedury w zakresie kontaktu administracyjnego obywatela RP z Krk, w tym także, a może przede wszystkim, aktu apostazji. Czas wielki, aby ktoś z posłów Sejmu RP podjął stosowne działania w tej sprawie. Ja w żadnym wypadku nie mam zamiaru jechać i stawać przed katabasem i wysłuchiwać jego ględzenia. Niech ma tam moje dane – i tak w 80 proc. nieaktualne. A.D., Bydgoszcz
Szanowny Panie Krak Nawiązując do Pana felietonu „Pod presją”, podzielam zdanie p. Kingi Dunin. Dodam od siebie, że godząc się na poniżające procedury związane z apostazją, narzucone nam odgórnie przez Kościół, nie dają gwarancji, że faktycznie zostaniemy wykreśleni z ich parafialnych ksiąg. Więc niby dlaczego mam narażać swoją godność na niepewny efekt końcowy! Moim zdaniem, bardziej dotkliwym i wymiernym działaniem na niekorzyść tej instytucji jest omijanie jej szerokim łukiem, co sama czynię. Należy domagać się od naszego państwa faktycznego rozdziału państwa i Kościoła, między innymi poprzez opodatkowanie wiernych na rzecz swoich wyznań (czego Krk tak panicznie się boi), a wówczas nastąpi „chwila prawdy” i wystąpienie ateistów z Kościoła poprzez deklarację podatkową. Proboszczowie stracą wtedy ostatnią okazję do poniżania niewiernych. Teresa Borowska Chorzowa
O normalne państwo Ogólnopolski Ruch Ateistyczno-Lewicowy wspólnie z RACJĄ PL oraz Federacją Młodych Socjaldemokratów organizuje 26.08.2010 roku o godz. 12 protest synchroniczny w wielu miastach Polski. Wspólne hasło brzmi: STOP ODDAWANIU MAJĄTKU PUBLICZNEGO KOŚCIOŁOWI. Szczegółowych informacji udzielają: Józef Ziółkowski – RACJA PL Toruń, tel. 607 892 519; Halina Krysiak – RACJA PL Łódź, tel. 607 708 631; Dariusz Lekki – RACJA PL Katowice, tel. 784 448 671; Witold Kayser – RACJA PL Poznań, tel. 0-61 821 74 06; Tomasz Dalski – prezes Ogólnopolskiego Ruchu Ateistyczno-Lewicowego, tel. 506 793 354. W Szczecinie protest odbędzie się pod Urzędem Miejskim i połączony będzie z wręczeniem panu Prezydentowi petycji protestacyjnej przez delegację ORAL-u, RACJI PL oraz FMS.
20
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
KORZENIE POLSKI (71)
Truso – zaginiony port Truso było jednym z najważniejszych ośrodków handlowych Morza Bałtyckiego, położonym u ujścia Wisły w kraju Prusów. Kraj Prusów, czyli plemion zachodniobałtyjskich, rozciągał się na wschód od delty wiślanej. Szacuje się, że w XIII w. kraina ta liczyła 170 tys. mieszkańców. Prusowie dysponowali znacznym potencjałem – gospodarczym i zbrojnym. Już w okresie rzymskim ludność pruska znajdowała się na stosunkowo wysokim szczeblu rozwoju społecznego dzięki temu, że dalekosiężny handel tych czasów związany był z wybrzeżem bałtyckim. W wieku VIII zaczęły rozkwitać dwa ośrodki handlowe, odgrywające znaczną rolę w tej części Bałtyku. Pierwszy z nich mieścił się w Sambii w miejscowości Wiskiauty, drugi zaś znajdował się w zachodniej części ziem pruskich, nad jeziorem Drużno, w okolicy dzisiejszego Elbląga. Ten drugi ośrodek, a zarazem port, zwał się Truso (Truzo). Jednym z twórców legendy Truso był Wulfstan – żeglarz anglosaski z IX wieku. Około 890 r. odbył on podróż morską wzdłuż brzegów Bałtyku, udając się po bursztyn z duńskiego Hedeby (Haede, obecnie Haithabu w Niemczech) do pruskiego Truso. Zachowała się na ten temat wzmianka, którą zamieścił król Anglii Alfred Wielki (871–899)
K
w swoim przekładzie „Dziejów świata” Orozjusza, historyka z V wieku. Ponieważ Orozjuszowi nieznane były północno-wschodnie rejony Europy, Alfred uzupełnił jego dzieło na podstawie współczesnych sobie relacji kupców i podróżników. Wulfstan w raporcie przedstawionym królowi tak opisał drogę do Truso: „(...) wypłynąwszy z Haedum [ważny ośrodek handlowy koło przesmyku łączącego Morze Północne z Bałtykiem] w przeciągu siedmiu dni i nocy przybył do Truzo, żeglując nieustannie. A miał zawsze kraj Winedów na prawo, na lewo zaś Langlandię, Lelandię, Falsterę i Skonię. Wszystkie te krainy zaś do Danii należą. Płynący zaś dalej po lewej stronie ma Burgendalandię [obecnie Bornholm], która ma własnego króla. A kraj Winedów był zawsze na prawo od nas aż do ujścia Wisły”. Wulfstan żeglował więc pomiędzy wyspami duńskimi, a dalej wzdłuż brzegów Meklemburgii i Pomorza Zachodniego, zamieszkanych przez Słowian zachodnich, nazywanych Winedami. Dalsze zapiski z raportu Wulfstana mówią: „Wisła zaś jest rzeką bardzo wielką,
westia przeczuć i odczuć, po przez które m.in. postrzegamy i oceniamy otoczenie, bywa od bierana jako rodzaj rzeczywistości nad przyrodzonej, przekraczającej zwykły porządek rzeczy. Uważam, że zupełnie niesłusznie. „Miałem przeczucie, że ta podróż źle się skończy”; „Moja intuicja podpowiadała mi, że ten człowiek nie ma uczciwych zamiarów”; „Czułem, że twoje pomysły zaprowadzą nas na manowce”... Ileż to razy słyszeliśmy lub sami wypowiadaliśmy podobne stwierdzenia! Czym zatem jest intuicja? Bo co do tego, że ona istnieje, nie mam żadnych wątpliwości. Do dzisiejszych refleksji skłonił mnie nieco ironiczny list jednego z Czytelników. Wyśmiał on przypisywane mi przez niego samego twierdzenie, że według mnie, „istnieje tylko to, co postrzega nasze oko”. Dowodzi także, że ludzie intuicyjnie są w stanie przewidzieć pewne niebezpieczeństwa oraz przekonywał z wielką pewnością siebie, że „wszystko ma swoją przyczynę głębszą”. Przede wszystkim chcę zapewnić, że wierzę w różne rzeczy, których nie widać oczami. Na przykład w prąd elektryczny. Mało tego, nie wykluczam, że w naszym świecie mogą istnieć siły lub energie, których nie potrafimy jeszcze zbadać, bo nie mamy do tego koniecznych narzędzi. Być może to moje wyznanie sprawi,
a nad nią leży kraj Witland i kraj Winedów. Witland należy do Estów. Wisła zaś wypływa z kraju Winedów, a wpada do morza Estów. A to morze Estów jest co najmniej na piętnaście mil szerokie. Potem spływa od wschodu rzeka Ilfinga – z tego jeziora, nad którego brzegiem leży Truzo. I schodzą się tutaj w morzu Estów Ilfinga, a Wisła od południa z kraju Winedów. Tutaj zaś Wisła zabiera Ilfindze jej nazwę i wpada z tego morza na zachód i na północ od morza; dlatego zwie się to miejsce Wisłoujściem”. Nazwą Estów obdarzył Wulfstan wzorem autorów starożytnych, począwszy od Tacyta, ludność pruską. Morze Estów zaś – to Zalew Wiślany, który był rozleglejszy niż obecnie. Wisła przebijała się przez Mierzeję Wiślaną
że wspomniany Czytelnik uzna mnie za kogoś, kto nie zasługuje tylko na wyśmianie... A mówiąc już zupełnie poważnie – uważam, że zjawiska, których nie rozumiemy, w najmniejszym stopniu nie powinny nas popychać w stronę mistycyzmu lub religii. My, racjonaliści, może niewiele wiemy o świecie,
dalej na wschód od dzisiejszego ujścia, a jezioro Drużno stanowiło otwartą część Zalewu Wiślanego. Źródła archeologiczne i kroniki z XI i XII w. potwierdzają wiadomości mówiące o szlaku łączącym w dobie powstawania państwa polskiego szereg miast nadmorskich. Szlak ten wychodził z miast u wybrzeży Flandrii – prowadził przez Wolin, Kołobrzeg, Truso i Wiskiautę aż do Starej Ładogi. Okolice Truso były tradycyjnie, co najmniej od czasów rzymskich, ośrodkiem handlu bursztynem, który był poszukiwanym na rynkach środkiem leczniczym, magicznym, a także surowcem do wyrobu ozdób. Sama nazwa Truso jest na wskroś pruska. Taka też była główna masa zamieszkującej ją ludności. Obok ludności pruskiej zamieszkiwali Truso także Słowianie, osadnicy z Gotlandii i środkowej Szwecji oraz Duńczycy. Właśnie wikingom z Danii przypisuje się w dużej mierze założenie tego emporium. Na skandynawskich założycieli Truso może wskazywać rozplanowanie osady i charakterystyczne budownictwo, nawiązujące do głównych w owym czasie miast portowych Półwyspu Jutlandzkiego. Jego założenie było z jednej strony wynikiem ekonomicznego zapotrzebowania na tego typu centrum,
w tym, jak zdefiniujemy tę intuicję. Czy uznamy ją za „szósty zmysł”, boski dar, czy po prostu za część naszego umysłu? Czytelnik przytacza bliżej niesprecyzowane badania francuskich uczonych, którzy dowiedli ponoć, że w pociągach, które ulegają wypadkom, jest zwykle ponad 15 procent pasażerów mniej
ŻYCIE PO RELIGII
Intuicja ale to, co wiemy, ma za sobą obiektywną weryfikację naukową. Religie twierdzą, że wiedzą dużo więcej, ale ich twierdzenia wypływają głównie z lektury wieloznacznych, dziwacznych, a czasem skandalicznych ksiąg o niepewnym pochodzeniu, za którymi nie stoją żadne poważne badania ani dowody. My wielu rzeczy nie wiemy, to fakt, ale tym bardziej oni, wierzący, nie mają o tych rzeczach żadnego prawdziwego pojęcia. Zapychanie dziur w wiedzy naukowej Bogiem, religią, światem nadprzyrodzonym itp. to nie tylko droga na skróty – to droga donikąd. Zgadzam się natomiast z Czytelnikiem, że istnieje intuicja, która może ostrzec nas przed niebezpieczeństwami. Problem jest
niż w innych składach kolejowych. Te 15 procent pasażerów, jak rozumiem, rezygnuje z jazdy z powodu złych przeczuć. Jestem bardzo ciekaw tych badań, zastosowanych metod badawczych oraz konkluzji, o ile ich istnienie nie jest jedną z wielu legend miejskich krążących po internecie. Ciekaw jestem także, czy w prawie pełnych samolotach, które się od czasu do czasu rozbijają, jest także mniej pasażerów niż w prawie pełnych samolotach, które nie ulegają wypadkom. Wracając do bardziej poważnego tonu: naprawdę wierzę w intuicję. Uważam, że jest ona rodzajem pozaświadomej analizy danych, które dochodzą do rozumu przez nasze zmysły. One rejestrują mimikę spotykanych przez
z drugiej zaś – pokojowego sąsiedztwa słowiańsko-pruskiego (pokój ten zburzyło pojawienie się chrześcijaństwa na ziemiach polskich). Dziś trudno jest jednoznacznie ocenić, kto kontrolował ten ośrodek. Badania lokalizacji Truso, grodu i portu prowadziło kilka pokoleń archeologów. Rozpoczęli je niemieccy uczeni, którzy zintensyfikowali swoje prace w okresie międzywojennym, chcąc dowieść germańskości miasta. Najwięcej zwolenników miało utożsamianie osady z Elblągiem. Po wojnie badania podjęli polscy naukowcy, którzy uwieńczyli je odkryciem w 1982 r. w Janowie Pomorskim (7 km na południowy wschód od Elbląga) pozostałości rozległej osady położonej na polderach zalewowych jeziora Drużno. Osadę w Janowie powiązano z Truso. Ujawniono ślady zabudowy, pozostałości nadbrzeża portowego, a wśród licznych zabytków, m.in. pruskie naczynia, skandynawskie ozdoby i liczne monety angielskie, fryzyjskie, duńskie i arabskie. Znaleziono ciężarki do odważania szlachetnych kruszców, a także ślady różnych rzemiosł. Zagadką jest nagły upadek Truso w X–XI w. Mogła go spowodować zbyt silna konkurencja Gdańska, który już u swego zarania powiązany był z państwem polskim i stał się ważniejszym ośrodkiem wymiany dalekosiężnej, ściągającym liczne statki kupców zamorskich. Inną hipotezą jest najazd piratów zachęconych wielkim bogactwem miasta. We wszystkich warstwach natrafiono na grubą warstwę spalenizny. Groty skandynawskich strzał wskazują na wikingów. ARTUR CECUŁA
nas ludzi, kojarzą ją ze wspomnieniami, obejrzanymi filmami itp. i sprawiają, że do jednej osoby mamy zaufanie, a innej się lękamy. Często zresztą najzupełniej słusznie. Pewne zafałszowania w czyimś sposobie bycia i mowa jego gestów mogą wskazywać na nieszczerość intencji. Podobnie bywa z wydarzeniami – pewien ich bieg prowadził już kiedyś w naszym życiu do złych skutków i podobna, obserwowana przez nas sekwencja zdarzeń może zwiastować podobne efekty w przyszłości. Nasza intuicja ostrzega nas poprzez niepokój lub potwierdza dobre (jej zdaniem) decyzje przez poczucie spokoju. Nie ma w tym żadnych nadprzyrodzonych zdolności ani czarów-marów. Z intuicją bywa jednak tak, że często nas zawodzi. Tylko my tego nie pamiętamy. Podobnie jak nie pamiętamy złych wspomnień, niemiłych wydarzeń itp. Tak działa nasz mózg. Niedawno spędziłem z pewnym znajomym kilka dni. Okazał się strasznym nudziarzem, ale gdy odkrywałem tę jego przykrą cechę, to uświadomiłem sobie, że przecież ja już nie pierwszy raz tak się czuję w jego obecności. Po prostu mój mózg wymazywał te wspomnienia, zapewne po to, aby mnie nie obciążać. Godząc się na wspólny pobyt z nudziarzem, padłem więc ofiarą własnej higieny umysłowej, która stoi za tym dziwnym zjawiskiem krótkiej pamięci. MAREK KRAK
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
21
Jasna Góra kontra Częstochowa Częstochowa powinna kojarzyć się wyłącznie z Jasną Górą i jedynie przez nią winna się promować. Tak od zawsze uważali paulini stojący na straży klasztoru jasnogórskiego, awansowanego po odzyskaniu przez Polskę niepodległości do rangi narodowego sanktuarium. I naturalnie w związku z tym domagali się od władz Częstochowy zagwarantowania szczególnych warunków dla rozwoju jasnogórskiego kultu, nierzadko popadając w śmieszność. „Już nieraz ubolewaliśmy nad tem, że właśnie wtedy, gdy odbywają się »przed Szczytem« uroczyste nabożeństwa z kazaniami, i to jak w ostatnią niedzielę wobec N. Sakramentu i z błagalną procesją po wałach w intencji całego narodu, gdy tysiączne rzesze osób głęboko wierzących i religijnych (...) modlą się do Matki Boskiej o opiekę i obronę, o ratunek z nieba i lepsze jutro dla narodu wtedy, powtarzam, urządza się zabawy w tak blisko położonym parku i to z muzyką, której echo, zbyt silne, przeszkadza w nabożeństwach, a wszystko to razem wzięte, rani serca wierzących, do Częstochowy i kraju całego źle usposabia (...). Toteż byłoby bardzo do życzenia, by przy tej okazji osoby urządzające tego rodzaju czy podobne zabawy w pobliskim parku zechciały sobie uprzytomnić, że obecnie w porze letniej, w czasie odpustów, w każdą prawie niedzielę lub większe święta, odbywają się nabożeństwa »przed Szczytem« i że wtedy co najmniej niewłaściwem jest urządzanie zabaw w tak bliskim sąsiedztwie i to w dodatku z muzyką” – lamentował w 1920 roku jasnogórski przeor o. Piotr Markiewicz. Gwoli ścisłości dodajmy, że celem zabawy zorganizowanej 15 sierpnia 1920 roku była zbiórka na rzecz żołnierzy rannych w wojnie polsko-bolszewickiej! I co więcej – po odliczeniu kosztów przyniosła ona kwotę 39 441 marek, to jest aż... dziewięciokrotnie więcej niż wielka kwesta na rzecz rannych żołnierzy zorganizowana tydzień wcześniej przez wielebne duchowieństwo przed wszystkimi częstochowskimi kościołami. Jeszcze większym poczuciem humoru wykazał się ojciec generał Pius Przeździecki, wysyłając w czerwcu 1932 roku do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w Warszawie oficjalny protest przeciwko... uznaniu przez urząd wojewódzki jasnogórskiego klasztoru za zabytek podlegający ochronie
prawa. „Jasna Góra jako własność Kościoła należy do opieki odnośnej władzy kościelnej, a bezpośrednio z woli najwyższej powagi w Kościele pozostaje pod opieką zakonu OO. Paulinów od roku 1382” – oświadczyli kategorycznie paulini. Jak sami wkrótce ujawnili, rzeczywistym i jedynym powodem protestu była wydana rok wcześniej zgoda miejskiego konserwatora zabytków na budowę w pobliżu Jasnej Góry teatru letniego. Teatr bowiem – argumentował jasnogórski generał – „obraża uczucia katolików i ubliża miejscu świętemu. Ubliżenie to przez odbywanie w teatrze przedstawienia podczas nabożeństw wyraziła obszernie i wymownie prasa miejscowa i stołeczna, następnie 44 organizacje społeczne katolicko-narodowe w łacnym proteście do komisarza miasta”. Wobec zlekceważenia przez miasto stanowiska „narodowego sanktuarium” w kwestii teatru, niemal w przeddzień państwowo-kościelnej fety z okazji 550 rocznicy jubileuszu Jasnej Góry przeor klasztoru sprytnie postanowił zaszantażować władze wojewódzkie, kategorycznie sprzeciwiając się „zaliczeniu Jasnej Góry do zabytków podlegających ochronie prawa”. Wobec takiego dictum władze Częstochowy oczywiście szybko zrobiły porządek z teatrem. W związku z organizacją 15 sierpnia 1932 roku obchodów 550lecia jubileuszu sprowadzenia cudownego obrazu paulini stanowczo zażądali od władz Częstochowy zadbania o „należyty wygląd podnóża Jasnej Góry”, żeby przybyli na imprezę szacowni dostojnicy kościelni i pielgrzymi „nie wynieśli złego mniemania”. Co więcej, nawet sami w całej swej łaskawości zaoferowali pomoc w porządkowaniu terenów Podjasnogórza, które w 1864 roku zostały im skonfiskowane przez zaborcę rosyjskiego i przekazane na własność miastu. Naturalnie oświadczyli przy tym, że „na ten zbożny cel” klasztorowi jasnogórskiemu kompletnie brak funduszy. Wystarczyło jednak, że paulini zaapelowali do rolników, dworów
i włościan, by codziennie do zwożenia ziemi stawiało się po 40 furmanek. „Na wsi obecnie jest większa bieda niż w mieście, jednak ci ludzie porzucają własną pracę, by śpieszyć z pomocą Jasnej Górze. Jedzie taki gospodarz z pomocnikiem nieraz o głodzie przeszło 4 mile drogi, by stanąć od rana do pracy (...). A my co im dać możemy za tę ofiarę i ciężką nad wyraz całodzienną pracę? Powinniśmy im dać przynajmniej obiad, ale skąd tu brać, kiedy, tak jak wszędzie, i klasztor ma teraz coraz mniejsze dochody” – użalał się o. Marian. Generał zakonu tymczasem chwalił się pieniędzmi pozyskiwanymi od częstochowskich fabryk i banków, piwem z browarów, wędlinami od rzeźników i chlebem od piekarzy. Bezczelność paulinów w czasach panującego wówczas wielkiego kryzysu była szokująca. „Wiemy, że w ogóle jest bardzo ciężko, ale wiemy i to, że potrzeby na Jasnej Górze są bardzo duże i nie tylko nad uporządkowaniem terenu, ale i samym klasztorze. Jednak moralny obowiązek przyjścia z pomocą OO. Paulinom nie przeciąży sił naszych mieszkańców, znanych z ofiarności i gorącego przywiązania do Jasnej Góry” – apelował w imieniu zakonników „Goniec Częstochowski”, obiecując że „spodziewany liczny zjazd duchowieństwa i pielgrzymek z całego kraju niewątpliwie przyczyni się do korzyści materialnych pośrednio niemal dla wszystkich mieszkańców”. Jednocześnie, nie zważając na panującą biedę, klasztor domagał się od władz miasta usunięcia wszelkiego handlu z placów pod Jasną Górą: „Różne budy i stragany, wszelki w ogóle handel powinien być stanowczo usunięty jak najdalej od Jasnej Góry, by rzesze pobożnych pątników nie potrzebowały wysłuchiwać kłótni i przekleństw w pobliżu miejsca przez cały naród czcią otaczanego”. Szło przy tym nie tylko o estetykę i porządek, ale również o wynajęcie „niedrogich wolnych sklepików w zabudowaniach klasztornych”, niecieszących się nadzwyczaj dużym zainteresowaniem kramarzy i dewocjonalistów.
Zanim jednak mieszkańcy Częstochowy cokolwiek zdołali zarobić na jasnogórskiej fecie, musieli co nieco zainwestować w dekoracje swoich domów. „Komitet Wykonawczy Obchodu Jubileuszu 550-lecia sprowadzenia cudownego Obrazu na Jasną Górę uchwalił prosić Obywateli całego miasta o dekorowanie i iluminowanie swych domów w dniach 14, 15 sierpnia oraz 21, 26 sierpnia i 8 września (...). Niechaj spodziewane liczne rzesze przebywających na czele z Najdostojniejszym Pielgrzymem – Panem Prezydentem RP i innymi Dostojnikami – z odświętnych szat Częstochowy poznają, jak częstochowianie umieją zamanifestować cześć dla jasnogórskiej Pani! Komitet jest pewien, że społeczeństwo, a zwłaszcza właściciele nieruchomości i lokatorzy frontowych lokali, którym tak drogi jest kult Królowej Korony Polskiej, nie omieszkają przyczynić się do nadania miastu estetycznego wyglądu. Niechaj w przystrojonych oknach frontowych, wieczorami iluminowanych, wystawią wizerunki Częstochowskiej Pani, balkony ubiorą kwiatami, zielenią i dywanami oraz małemi chorągiewkami o barwach narodowych i papieskich”. Mimo starannej organizacji podczas hucznego jubileuszu 550-lecia nie obyło się bez gorszącego skandalu, szeroko nagłośnionego przez ówczesną prasę. Dość, że oburzeni nie najlepszą reklamą Jasnej Góry sami paulini uznali za konieczność oficjalnie zdementować „rzekome występy bezbożników czy komunistów” w czasie uroczystości jubileuszowych 15 sierpnia. Przyznając przy tym, że „niektórzy kapłani nieroztropnie rozdmuchiwali z ambon te alarmy i zaogniali sprawę”, oraz wyrażając ubolewanie, że miało to miejsce na Jasnej Górze i „wobec olbrzymich tłumów pątniczych ze wszystkich stron Polski”. „Jeżeli chodzi o fakty – wyjaśniali w sprostowaniu – to stwierdzić musimy, że były to zwyczajne burdy handlarzy wodą sodową na tle osobistych porachunków (...)”. Niestety, „ w przebiegu tychże było bicie się i kaleczenie butelkami, tłuczenie takowych (co prasa podała jako strzelanie), gonienie jednych
za drugimi, ordynarne współczesne wymyślania wzajemne, w rodzaju: »To komuniści, bezbożniki! Bić ich! Oni chcą obraz Matki Bożej znieważyć, jak żydzi! Zabić tych komunistów etc.«; były też różne bluźnierstwa itd. Temi okrzykami podburzona gawiedź (a nawet pątnicy) byłaby zlinczowała jednego z handlarzy, który się skrył w bramy klasztorne, ale policja uchroniła go od śmierci. Bohaterami tego zajścia byli handlarze, Polacy i katolicy, a nie żydzi”. Nie znaczy to bynajmniej, że paulini spokornieli. W 1936 roku święcie oburzeni „stróże świętego sanktuarium narodowego” wystosowali list otwarty do obywateli miasta Częstochowy następującej treści: „W niedzielę (7 VI) ulice Częstochowy stały się widownią publicznego zgorszenia, przechodzącego wszelkie granice przyzwoitości i etyki chrześcijańskiej. Aleją N. Panny Marji, którędy zdążają pobożni pielgrzymi na Jasną Górę, postępował długi pochód dorastającej młodzieży męskiej i żeńskiej w dosłownie kąpielowych kostjumach, nie zważając na publiczność i przybyłych pątników z różnych stron Polski. Trzeba nie mieć za grosz taktu i poczucia religijnego, żeby mieć odwagę tak ubranym wystąpić na ulicę grodu Maryjnego, do którego cała Polska katolicka zdąża z pietyzmem i pieśnią religijną na ustach. Jakże jaskrawo odbijała się defilada młodzieży obojga płci od tych tysiącznych kadrów akademików, prawdziwie inteligentnych i zdrowych na duszy i ciele, dążących z młodzieńczym zapałem i modlitwą czystego serca do stóp swej Królowej Niebieskiej i Polskiej”. Cóż takiego obraziło uczucia religijne pobożnych zakonników, że domagali się, by władze municypalne i policyjne wydały odpowiednie zarządzenia, w celu ukrócenia w przyszłości podobnych „ekscesów”, jeśli miastu zależy na niemalejącej liczbie pielgrzymów? Otóż była to rewia sportowa zorganizowana w ramach obchodów państwowego święta wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego, która przemaszerowała ulicami Częstochowy... AK
22
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (37)
Prymat i nieomylność (2) Do ustanowienia dogmatów o prymacie i nieomylności, czyli do wyniesienia osoby i stanowiska papieża na niebywałe wyżyny, Pius IX zmierzał od samego początku swego pontyfikatu. Zarówno bowiem dogmat o niepokalanym poczęciu (8 grudnia 1854 r.), jak i ogłoszenie encykliki „Quanta cura” z „Syllabusem” (8 grudnia 1864 r.) były pod wieloma względami przygotowaniem gruntu dla nauki o nieomylności papieskiej. W tym celu w roku 1869 Pius IX zwołał więc do Watykanu sobór – również na dzień 8 grudnia. Przypomnijmy, że od samego początku niektórzy uczeni i biskupi katoliccy próbowali odwieść papieża od uchwalenia dogmatu o nieomylności. Niestety, ich wysiłki nie zdały się na nic i w lipcu 1870 r. na przedostatnim głosowaniu trzy czwarte biskupów przegłosowało następującą definicję: „Trzymając się wiernie Tradycji otrzymanej od początku wiary chrześcijańskiej, ku chwale Boga, Zbawiciela naszego, ku podwyższeniu religii katolickiej i zbawieniu chrześcijańskich narodów, za zgodą świętego Soboru nauczamy i definiujemy jako dogmat objawiony przez Boga, że Biskup Rzymski, gdy mówi ex cathedra – tzn. gdy sprawuje urząd pasterza i nauczyciela wszystkich wiernych, swą najwyższą apostolską władzą określa zobowiązującą cały Kościół naukę w sprawach wiary i moralności – dzięki opiece Bożej przyrzeczonej mu w osobie św. Piotra Apostoła posiada tę nieomylność, jaką Boski Zbawiciel chciał wyposażyć swój Kościół w definiowaniu nauki wiary i moralności. Toteż takie definicje są niezmienne same z siebie, a nie na mocy zgody Kościoła. [Kanon]. Jeśli zaś ktoś, co nie daj Boże, odważy się tej naszej definicji przeciwstawić, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych” („Breviarium Fidei”, s. 86–87). W ten sposób, kosztem „wiary, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Jud 3.), ułomnemu z natury człowiekowi przypisano przymiot boski. Przypomnijmy, że podobne roszczenia w wydanym przez siebie „Dictatus Papae” w roku 1075 zgłaszał już papież Grzegorz VII, twierdząc, że „zgodnie z Pismem św., Kościół rzymski nigdy nie błądził i nigdy nie pobłądzi” (teza 22). A jak jest w rzeczywistości? Czy Pismo Święte potwierdza wszystkie te roszczenia i twierdzenia dotyczące nieomylności papieża i instytucji, której przewodzi? Zacznijmy od tego, że jedynym nieomylnym w swych orzeczeniach i działaniu może być – zgodnie
z Pismem Świętym – wyłącznie Bóg. Tylko On w absolutnym tego słowa znaczeniu jest święty i doskonały (Ap 15. 4; Pwt 32. 4; Jk 1. 17). Żaden człowiek (choć każdy winien dążyć do świętości i doskonałości – Hbr 12. 14; Mt 5. 48) nie może zatem przypisywać sobie tej boskiej cechy, bo wówczas stawia siebie na miejscu Boga. Nie czynił też tego apostoł Piotr. Nie tylko nie przypisywał sobie atrybutu Wszechmogącego Boga, ale również nie uzurpował sobie żadnej władzy nad pozostałymi apostołami (Dz 8. 14). Tym bardziej że trzykrotnie zaparł się Chrystusa. Ponadto, nawet po zesłaniu Ducha Świętego (Dz 2.), nadal był człowiekiem moralnie chwiejnym. W Liście do Galacjan Paweł przekonuje, że Piotr (Kefas) „okazał się winnym”, bo „obłudnie postąpił” i „nie postępował zgodnie z prawdą ewangelii” (Ga 2. 11–14). Na jego korzyść świadczy jedynie fakt, że z pokorą przyjął napomnienie nawet „najmniejszego z apostołów” (1 Kor 15. 9), czyli Pawła. Piotr nie wynosił się więc nad innych, o czym świadczą również słowa z przypisywanego mu listu: „Starszych, którzy są wśród was, proszę, ja również starszy (...): paście stado Boże (...) nie ze względu na niegodziwe zyski (...) i nie jak ci, którzy ciemiężą gminy, ale jako żywe przykłady dla stada” (1 P 5. 1–4, Biblia Tysiąclecia). Z powyższych tekstów wynika, że apostoł Piotr pod wieloma względami różnił się od biskupów rzymskich. Nie przypisywał bowiem sobie ani najwyższej władzy, ani daru nieomylności. Nie mógł zatem komukolwiek zaoferować czegoś, czego sam nie posiadał. Zresztą nawet gdyby otrzymał dar nieomylności, nie mógłby go przekazać innym. Według Biblii, dary duchowe pochodzą od Boga (1 Kor 12. 11; Rz 12. 3; Jk 1. 5, 17; 1 P 4. 11) i nie mogą być transferowane, jak gdyby były prywatną i materialną własnością. Dlatego też z biblijnego punktu widzenia również tzw. sukcesja apostolska jest nie do przyjęcia. Tym bardziej że Nowy Testament wyraźnie określa kryteria apostolskie
(Dz 1. 21–22), dodając, że wszyscy apostołowie zostali wybrani przez Jezusa i to bez jakiejkolwiek wzmianki o ich następcach. Również Paweł (dawny Saul) został wybrany na apostoła przez Jezusa. Apostołem nie ustanowił go więc Piotr, jak to czynią biskupi rzymscy udzielający sakry biskupiej swoim duchownym, ale Jezus. Innymi słowy, biskupi rzymscy jedynie „podają się za apostołów, ale nimi nie są” (Ap 2. 2). O tym, że oszukują samych siebie i wiernych oraz że dogmat o nieomylności papieża (i Kościoła rzymskiego) nie ma uzasadnienia w Biblii, świadczy zresztą sama historia Kościoła rzymskiego oraz dzieje papiestwa. Oto kilka faktów.
apostolskich. Brak jakiejkolwiek wzmianki o tym w Nowym Testamencie (głównie w listach Pawła, który w przeciwieństwie do Piotra był w Rzymie i pisał: „tylko Łukasz jest ze mną” – 2 Tm 4. 11) stanowi najmocniejszy argument przeciwko twierdzeniu, że Piotr był w Rzymie i był pierwszym biskupem i papieżem. Tym bardziej że Piotrowi została powierzona służba między obrzezanymi (Żydami), a najczęstszym miejscem jego pobytu była Jerozolima (Ga 1. 18; 2. 1–9). Jezus nie ustanowił również odrębnej hierarchii duchowej z biskupem Rzymu na czele. Jan Wierusz Kowalski pisze: „(...) w I w. n.e. chrześcijańskie wspólnoty rozwijały się pod kolegialnym przewodnictwem
Chrzest cesarza Konstantyna
Jezus nie założył Kościoła rzymskiego – wbrew temu, co mówi doktryna katolicka – i nie założył go na Piotrze – rzekomym fundamencie. Chrystus nie zamierzał przecież zakładać nowej religii czy też instytucji – on przyszedł do „owiec zaginionych z domu Izraela” (Mt 15. 24), aby ożywić i zbawić społeczność izraelską oraz zaprosić do niej inne narody (por. Ef 2. 11–22; Dz 1. 8). Poza tym warto zauważyć, że macierzysta gmina judeochrześcijańska powstała w Jerozolimie (Dz 2), a nie w Rzymie. Od samego też początku to Chrystus, a nie Piotr nazwany został „fundamentem apostołów i proroków”, na którym ta cała odnowiona społeczność „rośnie w przybytek święty w Panu” (Ef 2. 20–21). Zatem „fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Chrystus” (1 Kor 3. 11). Przypomnijmy też, że Nowy Testament ani jednym słowem nie wspomina, by Piotr kiedykolwiek był w Rzymie, a tym bardziej, by był biskupem Rzymu. Gdyby tak było, a Rzym miałby stać się Stolicą Apostolską w miejsce Jerozolimy, która nazwana jest „miastem wielkiego króla” (Mt 5. 35) i „miastem Boga” (Ps 48. 2), to fakt ten powinien być nie jeden, lecz wiele razy odnotowany w pismach
rady starszych, czyli prezbiterów, których tylko wyjątkowo nazywano tu i ówdzie biskupami (...). A zatem, jeżeli nawet przyjmiemy, że Piotr przybył do Rzymu i poniósł tam śmierć męczeńską – o czym wspomina późniejsza tradycja chrześcijańska – nie mógł być biskupem Rzymu ani nawet wyznaczyć swego następcy, gdyż – jak twierdzą zgodnie historycy chrześcijaństwa – instytucja jednoosobowej funkcji biskupiej nie była jeszcze w tym okresie znana. Poza tym wiadomo, że żaden z apostołów nie używał tytułu »biskup«” („Poczet papieży”, s. 6). Ponadto, jak pisze ks. prof. Jan Stępień, „terminy »prezbiter« i »biskup« ukazują się w dokumentach chrześcijańskich z I w. jako synonimy oznaczające przełożonych gmin chrześcijańskich. Wyraz episkopos nie określał jeszcze biskupa monarchicznego, następcy apostołów jednego zwierzchniego Kościoła lokalnego. Z tym nowym znaczeniem spotykamy się po raz pierwszy dopiero na początku II w. u św. Ignacego Antiocheńskiego” („Eklezjologia św. Pawła”, Poznań 1972, s. 339). Następny zaś krok w hierarchizacji Kościoła nastąpił wraz z tzw. edyktem tolerancyjnym (313 r.) cesarza Konstantyna (306–337). Dopiero więc w IV stuleciu, kiedy Konstantyn zapewnił chrześcijanom
wolność wyznawania swojej religii, a następnie obsadził nimi główne stanowiska w państwie i zrównał duchownych z urzędnikami państwowymi, owa pierwotna i jakże zróżnicowana wspólnota judeochrześcijańska na skutek sojuszu ołtarza z tronem przerodziła się w hierarchiczny Kościół rzymski, a za cesarza Teodozjusza (378–395) – w religię państwową. Od tamtej chwili religia katolicka oraz stopniowo rozwijające się papiestwo, które wyrosło z imperialnego Rzymu, stanowi więc jego odbicie i niewiele wspólnego ma z Chrystusem, który powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18. 36). Innymi słowy, Kościół papieski niewiele ma wspólnego ze „społecznością izraelską” (Ef 2. 12), czyli – mówiąc językiem nicejskiego wyznania wiary – z Kościołem apostolskim, ponieważ katolicyzm całkowicie odszedł od prostych nauk i praktyk pierwszych chrześcijan i całkowicie zatracił ducha Chrystusowego. Przypomnijmy, że Jezus „nie miał, gdzie by głowę skłonić” (Mt 8. 20), natomiast papieże mieszkają w bogatych pałacach oraz przyodziewają się w strojne szaty, co nijak się ma do stylu życia Chrystusa oraz apostołów (por. Mt 11. 7–8). Ponadto „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu” (Mt 20. 28), natomiast biskupi rzymscy od samego początku żądni byli chwały (por. J 5. 44), całowania nóg przez władców („Dictatus Papae”, teza 9) i jeszcze do niedawna (do XX wieku) kazali się nosić w pozłacanych lektykach z osłaniającym ich głowę baldachimem. Na dodatek insygnia ich władzy niesiono przed nimi tak jak w starożytnym Egipcie, gdy arcykapłan udawał się do świątyni swojego boga. Co gorsza, w przeciwieństwie do Chrystusa, który oddał swe życie za innych, papieży, kardynałów i biskupów obciążają potworne zbrodnie popełnione na narodzie żydowskim, „heretykach”, „czarownicach” i „chrystianizowanych” narodach. Ktokolwiek zatem dokładnie zapozna się z historią Kościoła i papiestwa, jego życiem i doktryną, oraz porówna ją ze świadectwem Biblii, a w szczególności z Nowym Testamentem, ten nie powinien mieć żadnych wątpliwości, że Jezus nie założył owych instytucji. Pismo Święte nie potwierdza również roszczeń do nieomylności papieskiej – nie tylko je obala, ale również potępia (Ga 1. 8) i jednocześnie obnaża papieski system jako odstępczy, o którym ap. Paweł pisał: „Niechaj was nikt w żaden sposób nie zwodzi; bo nie nastanie pierwej [dzień Pański], zanim nie przyjdzie odstępstwo i nie objawi się człowiek niegodziwości, syn zatracenia, przeciwnik, który wynosi się ponad wszystko, co się zwie Bogiem lub jest przedmiotem boskiej czci, a nawet zasiądzie w świątyni Bożej, podając się za Boga” (2 Tes 2. 3–4). BOLESŁAW PARMA
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r. o III wieku biskup rzymski na pewno nie był uważany za kogoś najważniejszego w chrześcijaństwie. Jego wyróżnienie było inicjatywą cesarzy, którzy – jednocząc swoje imperium – tego samego domagali się od organizacji kościelnej. I tak pierwszy krok uczynił cesarz Aurelian (270–275), który ponownie zjednoczył pod swoją władzą rozbite buntami ziemie państwa i uznał „w pewnym wypadku utrzymywanie stosunków z biskupem rzymskim za probierz prawowitości lokalnej władzy biskupiej” (W. Dziewulski, Zwycięstwo chrześcijaństwa w świecie starożytnym, s. 40)
D
komukolwiek innemu ingerować zbrojnie w sprawy Kościoła lub sprzeciwiać się poleceniom arcykapłana rzymskiego. Takie bowiem poczynania gwałcą ufność i poważanie należne naszemu Imperium”. Kościół nie tylko jednak dogmaty wiary podaje wiernym do wierzenia, ale i wyobrażenia o początkach swojej instytucji, bo naucza, że pierwszym papieżem był św. Piotr, po którym „klucze apostolskie” przejął św. Linus, którego z kolei zastąpił św. Anaklet, itd. – aż do III w. Najstarsza lista wczesnych biskupów rzymskich pochodzi od Ireneusza, ojca Kościoła i biskupa Lyonu, który pomieścił ją w swoim dziełku
OKIEM SCEPTYKA wybrali Szymona, syna Kleofasa, który miał być kuzynem Zbawiciela, bowiem – jak powiada Hegezyp – Kleofas był bratem Józefa. To w Jerozolimie, a nie w Rzymie miał miejsce pierwszy „synod apostolski”, któremu przewodniczył Jakub, rodzony brat Jezusa Chrystusa. Odbywał się on w roku 50 lub 51 naszej ery. Synodowi nie przewodził jednak Piotr. Wyraźną dominację Jakuba nad Piotrem dostrzegamy na przykład we fragmencie Listu do Galatów (2. 11 i nast.), gdzie Piotr postępuje dwulicowo, aby się przypodobać wysłannikom z gminy Jakuba, a to znaczy, że uznaje jego wyższość. Słynna teolog Uta Ranke-Heinemann pisze:
o prześladowaniu kościoła rzymskiego, zaś św. Ignacy jako męczennika spośród wczesnych biskupów Rzymu wymienia jedynie niejakiego św. Telesfora. O „papieżu” Anaklecie wiadomo jeszcze mniej. Istnieje natomiast organizacja pod nazwą Anaklecjanie – Towarzystwo Papieża Świętego Anakleta – katolickie w tradycji i duchowości, ale wyzwolone z watykańskiego kieratu (organizacja starokatolicka z USA). Anacletus to imię pochodzenia greckiego, które znaczy „ten, który został wezwany ponownie”. Starokatolicy zebrani pod sztandarem papieża Anakleta to zatem ludzie, których powołanie
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (1)
Papieże legendarni Historię papieży należałoby zacząć od III w., bo wtedy pojawia się historyczna linia sukcesyjna biskupów Rzymu, albo jeszcze trafniej: od schyłku IV w., kiedy możemy mówić o ukształtowanych zaczątkach prymatu biskupa rzymskiego nad innymi, a tym samym o początku instytucji papieża mniej więcej w naszym rozumieniu. Po raz pierwszy miano „papieża” przybrał pochodzący z Rzymu św. Syrycjusz (384–399) – 38 biskup rzymski. W lipcu 445 r. cesarz rzymski Walentynian III wydał ustawę, która po raz pierwszy w sposób jasny i otwarty formułowała zasadę prymatu biskupa Rzymu nad innymi biskupami. Powodem wydania ustawy była działalność biskupa Hilarego z Arelate. „Nie radząc się kapłana miasta Rzymu, uzurpował on sobie lekkomyślnie prawo ordynowania biskupów, wcale mu nieprzysługujące. Jednych więc bezzasadnie usuwał, innych zaś wyświęcał w sposób niewłaściwy, wbrew woli obywateli miast. A ponieważ ci nie chcieli przyjmować nowych biskupów, skoro nie brali udziału w wyborze, Hilary zebrał zbrojną gromadę i nieprzyjacielskim obyczajem oblegał mury albo wdzierał się szturmem; tak wprowadzał orężem na stolice łagodności tych, co mieli pokój głosić! Kiedy więc dopuszczono się takich występków przeciw majestatowi Imperium i przeciw szacunkowi należnemu stolicy apostolskiej, mąż pobożny, papież stolicy, wydał odpowiednie zarządzenia i wszczęto śledztwo. Zapadł wyrok i na Hilarego, i na tych, których on niewłaściwie ordynował. Wyrok ten ważny byłby w Galii także bez sankcji cesarskiej. Czegóż bowiem nie wolno w stosunku do Kościoła autorytetowi tak wielkiego kapłana? Nasze więc rozkazy mają tylko to na celu, aby w przyszłości nie wolno było ani Hilaremu (zwać go nadal biskupem zezwala wyłącznie ludzka łagodność papieża), ani też
„Przeciwko herezjom” (powstało w latach 180–185). Co ciekawe, nie ma jej jednak w pierwotnym tekście greckim, lecz dopiero w łacińskim tłumaczeniu z III lub IV w. W opowieści o Piotrze, który został papieżem, czyli biskupem Rzymu, choć najpewniej nigdy nim nie był (patrz str. 22 w bieżącym numerze), nie więcej jest prawdy historycznej niż w rodzimej opowieści o Popielu, którego skonsumowały myszy, czy o Piaście Kołodzieju, który ufundował dynastię piastowską. Św. Linus i cała reszta „papieży męczenników” to władcy podobni do rodzimych Siemowita, Lestka i Siemomysła, czyli półlegendarnych poprzedników władców realnych. O jednych pojawiają się jakieś ślady historyczne, podczas gdy inni pozostają marami historii. Zwłaszcza „papieże” najstarsi to pewnie czysty wymysł pobożnych dziejokletów, gdyż wiadomo skądinąd, że akurat gmina rzymska stosunkowo długo na tle innych nie ukształtowała instytucji naczelnika, pozostając przy zarządzie kolegialnym. Krytyczna i uważna lektura Biblii wskazuje, że następcą Jezusa był raczej Jakub, a nie Piotr, ten jednak w ogóle nie jest wymieniany jako „papież”. Św. Hegezyp (zm. ok. 180 r.), autor „Historii dziejów kościelnych” uważany za pierwszego postapostolskiego kronikarza, pisał: „Rządy w Kościele objął razem z apostołami brat Pański, Jakub, ten sam, którego od czasów Chrystusowych aż do naszych wszyscy zwali Sprawiedliwym, jako że wielu innych nosiło imię Jakub”. Kiedy Jakub został zabity, apostołowie
Giovanni Battista Tiepolo – „Papież Klemens I”
„Wtedy gdy Jakub i jego pełnomocnicy byli daleko, wieczerzał z chrześcijanami nawróconymi z pogaństwa; kiedy Jakub bądź jego ludzie byli w pobliżu, wycofywał się. Piotr, »opoka«, najwidoczniej nie miał dla swej misji wśród pogan mocnego teologicznego gruntu pod nogami”. Mimo wszystko warto jednak rzucić okiem na to, co kościelna historiografia przypisuje owym pierwszym kilkunastu „papieżom”. Papież Linus ma być tym samym Linusem, o którym wspomina 2 List św. Pawła do Tymoteusza, czyli człowiekiem św. Pawła. W istocie jednak Listy do Tymoteusza uznawane są w krytycznej biblistyce za falsyfikaty pochodzące z pierwszej połowy II w. Według „Liber Pontificalis”, Linus miał pochodzić z Toskanii. To samo źródło podaje, że był on autorem dekretu nakazującego kobietom nakrywanie głowy w kościele. Rozporządzenie takie wynika bezpośrednio z 1 Listu do Koryntian (11. 5) i jest elementem kiełznania pierwiastka kobiecego w chrześcijaństwie. Jego męczeństwo również zostało najpewniej wymyślone, gdyż od Nerona do Domicjana nie ma żadnych informacji
kapłańskie nie było ich pierwszą i jedyną realizacją życiową. Jego następcą miał być Klemens I zwany Rzymskim. Jest on znany przede wszystkim jako autor kolejnych po św. Pawle listów do Koryntian. Ireneusz podaje, że „za Klemensa wystąpiły poważne spory między braćmi w Koryncie, przeto Kościół Rzymu wysłał do Koryntian bardzo ważny list, by ich pojednać w pokoju, odbudować w nich wiarę i głosić tradycję”. Św. Klemens poskramiający mocnym głosem nieobyczajność chrześcijan Koryntu stał się jednym z ulubionych wzorców Benedykta XVI walczącego z plagą kościelnej pedofilii. Poświęcił on Klemensowi wystąpienie w czasie audiencji generalnej 7 marca 2007 r. „Jeśli w Koryncie doszło do nadużyć – mówił za Klemensem papież Benedykt – przyczyny trzeba się dopatrywać w osłabieniu miłości oraz innych nieodzownych cnót chrześcijańskich”. Zaraz jednak dodał: „Ale modlitwa ta zawiera w sobie również naukę, którą kierowali się przez całe wieki chrześcijanie w relacjach z polityką i państwem (...). Cesarz to nie wszystko. Istnieje wyższa władza,
23
której pochodzenie i natura nie są z tego świata, lecz »z wysokości«: jest nią Prawda, która ma prawo domagać się również od państwa, by jej słuchało. Tak więc list Klemensa porusza różne tematy o nieprzemijającej aktualności”. O ile Benedyktowi św. Klemens może służyć jako pałka do czynienia porządków wewnętrznych i zewnętrznych, o tyle zauważyć wypada, jak daleko odbiegają już pouczenia „papieskie” dla Koryntian od pouczeń założyciela chrześcijaństwa, czyli Pawła. Ten z Tarsu – pełen sekciarskiego zapału – zachęcał, aby stać się głupcem wedle miary mądrości „tego świata” (1 Kor 3. 18), natomiast „Apostoł pokoju” (tak zwie się „papieża” Klemensa), ciska ze złością i pogardą: „(...) powstali prostacy przeciw dostojnym, nic nie znaczący przeciw sławnym, głupcy przeciw mędrcom, młodzi przeciw starcom. Dlatego też zniknęła sprawiedliwość i pokój, gdyż każdy zatracił bojaźń Bożą i jasny wzrok wiary. Nikt nie postępuje już według przykazań Boga ani nie żyje w sposób godny Chrystusa, lecz wszyscy podążają za pragnieniami przewrotnych serc swoich”. Jednocześnie z listu tego (datuje się go na okres między 96 a 100 roku n.e.) wyłania się obraz Kościoła rzymskiego rządzonego przez zgromadzenie prezbiterów (prezbiterium), w których imieniu Klemens występuje (w Koryncie „buntownicy” również nie sprzeciwiają się władzy biskupa, ale prezbiterów jako kolektywu). List ten potwierdza jedynie, że w owym okresie nie było jeszcze „monarchicznego” biskupstwa Rzymu. Słowo „biskup” i „prezbiter” stosowane jest w nim wymiennie. Nic też nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało się zmienić w kolegialnym zarządzie przed połową II wieku. Klemens wydaje się jedynie jednym z najznamienitszych prezbiterów (zwanych podówczas również biskupami) Rzymu. Kilka wieków później dopisano mu legendę męczeńską na... Krymie. Kolejny „papieżem” miał być św. Ewaryst, zwany też Aristem (98–105), podobno z Betlejem, podobno zhellenizowany Żyd, podobno syn Judasza, a przy tym twórca podwalin kolegium kardynalskiego. To ostatnie z pewnością jest nieprawdziwe. Św. Aleksander (106–115) miał wprowadzić zwyczaj święcenia domów wodą i solą oraz wymogi dotyczące przebywania w kościele. Na przykład mężczyźni musieli zdjąć nakrycia głowy, co także podkreślało różny status kobiet i mężczyzn w chrześcijańskiej świątyni. Papież Sykstus I (115–125) dla wzmocnienia dyscypliny kościelnej wydał przepisy, które tylko kapłanom zezwalały dotykać naczyń liturgicznych, oraz wdał się w spór o datę Wielkanocy, która podzieliła świat chrześcijański na dwa obozy. Tak naprawdę to kolejny fantom w tiarze, o którym nic wiarygodnego powiedzieć nie można. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Brzoza zdrowia doda Jej medyczne zalety znane są od tysiącleci. Wykorzystywali je już Rzymianie. Szczególnie dobroczynny jest dla człowieka sok z brzozy (oskoła, bzowina). Pozyskuje się go wiosną, kiedy rosną pączki, ale jeszcze przed rozwinięciem się liści. Aby pozyskać brzozowy sok, nawiercamy drzewo pod kątem (aby sok łatwiej skapywał) na głębokość ok. 12 cm, wkładamy w tak powstały otwór rurkę, najlepiej szklaną, i podstawiamy naczynie. W ciągu doby może do niego spłynąć nawet do półtora litra soku. Ważne jest, aby po takim zabiegu zasklepić wywiercony przez nas otwór drewnianym kołkiem i zabezpieczyć preparatem antygrzybicznym w postaci pasty dostępnej w każdym sklepie ogrodniczym. Sok jest prawie przezroczysty i ma cierpko-gorzki smak. Przed wypiciem można do niego dodać trochę miodu. Zawiera niewielką ilość cukrów (glukozy i fruktozy), kwasy organiczne (cytrynowy, jabłkowy), garbniki oraz mikroelementy takie jak potas, wapń, żelazo, miedź, fosfor i inne. Brzozowa kuracja powinna trwać około 2 tygodni. Dorośli powinni pić przynajmniej 2 szklanki soku dziennie, dzieciom wystarczy jedna. Sok z brzozy jest szczególnie polecany dla osób mających problemy z kamicą nerkową. Pobudza wydalanie moczu, usprawnia działanie
Rośnie niemal wszędzie, ciesząc oko szlachetną białą korą i zwiewnymi gałązkami drobnych liści. kanalików nerkowych, zapobiega tworzeniu się kamieni i piasku w drogach moczowych. Polecany jest również wszystkim, którzy zjadają duże ilości białka zwierzęcego, ponieważ dieta taka zwiększa odkładanie się złogów moczanowych i szczawianowo-wapniowych w układzie moczowym. Poza tym działa również napotnie i stymuluje prawidłową czynność wątroby, pomagając w jej regeneracji. Z tego powodu wiosenne kuracje sokiem z brzozy uważano za ważną terapię oczyszczającą, którą zalecano chorym na reumatyzm i skazę moczanową. Innym surowcem zielarskim są liście brzozy, które zawierają duże
ilości mikroelementów i kwasów organicznych. Liście zbiera się wiosną, gdy są jeszcze lepkie, obrywając ręcznie i susząc w temperaturze nie wyższej niż 40 stopni Celsjusza. Przyrządza się z nich napary i odwary oraz nalewki. Ponieważ wykazują działanie moczopędne i regenerujące nerki, znalazły zastosowanie w leczeniu przewlekłych chorób układu moczowego. Z chorób skóry, przy których mogą być pomocne liście brzozy, wymienić trzeba zapalenie łojotokowe, trądzik młodzieńczy i łuszczycę. Rzadziej wykorzystuje się świeże pączki brzozy. Mają one silne działanie napotne, żółciopędne
– włókniouszka ukośnego. Sporządza się z niego maceraty wykazujące działanie nie tylko przeciwzapalne i przeciwbakteryjne, ale również immunostymulacyjne. Używa się ich więc w celu wzmocnienia odporności organizmu, a nawet stosuje jako środek zapobiegający powstawaniu przerzutów nowotworowych. Do tej pory w Rosji można kupić preparat o nazwie czaga produkowany na bazie tego grzyba. Także w Polsce w sklepach zielarskich nabyć można podobne preparaty. Wielu z nas pamięta zapewne wodę brzozową. Przeznaczona do pielęgnacji włosów, ceniona była także przez mniej wybrednych smakoszy trunków. A oto przepis na nią (do stosowania wyłącznie zewnętrznego!): 100 g wysuszonych liści brzozy włożyć do ciemnego słoja i zalać 100 i przeciwzaml 80-procenpalne. W metowego alkohodycynie ludolu i 100 ml wowej stosowady. Pozostawić włókniouszek ukośny no je do wyna 8–10 dni bielania sków temperaturze ry i przeciw piegom. Dodając do łyżpokojowej. Od czasu do czasu maki wysuszonych i sproszkowanych cerat należy wstrząsnąć. Po tym czasie trzeba go przecedzić przez gępączków łyżkę naturalnego miodu stą gazę lub filtr do kawy. Wodę oraz pół łyżeczki alkoholu 40-probrzozową wlać do ciemnej butelki. centowego, uzyskujemy środek odWcierać po każdym myciu głowy. żywczy, odtruwający, poprawiająWzmacnia włosy, nadaje im puszycy samopoczucie i wzmacniający. stość, miękkość oraz elastyczność. Stosujemy go rano i wieczorem Można dodać do nalewki kilka kropo 1 łyżce. pli naturalnego olejku lawendoweCiekawostką jest fakt wykorzygo, szałwiowego lub geraniowego. stywania w medycynie ludowej grzyba wyrastającego na pniu brzozy ZENON ABRACHAMOWICZ
Sokoterapia ywiad z Leszkiem Podzierskim – świetnym lekarzem kardiologiem, a także cenionym fitoterapeutą i dietetykiem. – Niewłaściwe odżywianie się jest czynnikiem powodującym choroby naszej cywilizacji, głównie nowotworów złośliwych i miażdżycy – podkreśla dr Podzierski, kiedy odwiedzam go w szczecińskim gabinecie medycyny naturalnej. – Poprzez eliminację czynników szkodliwych z naszego jadłospisu możemy zmniejszyć ryzyko zachorowania na miażdżycę, nowotwory złośliwe oraz choroby metaboliczne (m.in. cukrzyca, otyłość, nadciśnienie). To wszystko można regulować, wpajając już od dziecka nawyki zdrowego odżywiania się. Polska przoduje w Europie w smutnej statystyce zachorowalności i zgonów z powodu chorób układu krążenia. – Jakich produktów należy unikać? – Wolne rodniki i nadtlenki są przyczyną wspomnianych już przeze mnie chorób naszej cywilizacji. Wolny agresywny tlen doprowadza
W
do uszkodzenia tkanek i tworzenia się płytki miażdżycowej lub komórek nowotworowych, a także osłabienia układu odpornościowego. Chorobotwórcze są też stresy, promieniowanie jonizujące, smażone i wędzone posiłki oraz dania przygotowywane w kuchenkach mikrofalowych. Najbardziej skuteczny przeciwstresowy, przeciwnowotworowy i przeciwmiażdżycowy jest tzw. beta-karoten, czyli prowitamina A. Prowitaminy są to związki chemiczne, które pod wpływem enzymów lub energii promienistej przekształcają się w naturalne witaminy. – Dlaczego prowitamina, a nie po prostu witamina A? – Witamina A jest toksyczna i rozpuszczalna tylko w tłuszczach. Łatwo można ją przedawkować i zatruć się. Prowitamina A jest skuteczniejsza w swoim działaniu, rozpuszczalna w wodzie, a jej nadmiar łatwo usuwa się z organizmu. Beta-karoten, czyli prowitamina A, jest zawarta we wszystkich tzw. kolorowych warzywach, a więc w czerwonej marchwi, w czerwonej papryce, w buraku czerwonym... Ważne też, by te warzywa były czyste ekologicznie, a więc nieskażone chemicznymi środkami ochrony roślin oraz chemicznymi nawozami. – W jakiej postaci najlepiej spożywać marchew?
– Najbardziej leczniczo działa sok z surowej marchwi. Podobne działanie ma też sok z czerwonego buraka, selera i pietruszki. Taka sokoterapia z jednej strony wprowadza do organizmu beta-karoten i witaminy antystresowe, a z drugiej – odtruwa organizm i wprowadza żywe enzymy z żywych komórek warzyw. Najzdrowsze są soki ze świeżych warzyw, spożywane natychmiast. Sokoterapia jest jedną z metod medycyny naturalnej, bardzo rozpowszechnioną w USA. Są tam nawet sanatoria, w których stosuje się wyłącznie sokoterapię. Sok z selera i pietruszki robi się z naci, łodyg i korzeni. Taka sokoterapia jest bardzo pomocna w leczeniu m.in. artretyzmu, reumatyzmu, zwyrodnień narządów ruchu, miażdżycy i niewydolności serca. Profilaktycznie wskazana jest każdemu po 40 roku życia, bo w naszym kraju mężczyźni w wieku od 30 do 60 roku życia najczęściej chorują i umierają na zawały serca. – Czy świeża kapusta ma też właściwości lecznicze? – Oczywiście. Sok ze świeżej kapusty doskonale leczy wrzody i choroby układu pokarmowego. – Panie doktorze, na Pana biurku widzę amerykański preparat o nazwie PLAZMA PACYFICZNA. Co to takiego?
– Chlorofil, czyli zielony barwnik występujący w ciałkach zieleni roślin (chloroplasty), był dotąd niedoceniany w medycynie naturalnej. Dopiero od niedawna jest wielkim przebojem w amerykańskiej medycynie niekonwencjonalnej. W Kalifornii na wielohektarowych polach oceanicznych są hodowane rośliny morskie, z których wykonuje się specjalny, naturalny preparat o nazwie Plazma pacyficzna. Ten ziołowy preparat zawiera chlorofil, a działa na człowieka oczyszczająco i odmładzająco. Zapewnia nie tylko energię, ale również zdrowe promienie zielonego koloru i działa jako wspaniały enzym odmładzający i oczyszczający organizm – na przykład w chorobie reumatycznej czy miażdżycy. – Gdzie jeszcze zawarty jest chlorofil? – Warto w doniczce na oknie zasiać rzeżuchę, bo w niej jest dużo chlorofilu. Również młode pędy z ziarna pszenicy i żyta, czyli tzw. kiełki (muszą być zielone) mają chlorofil. Odradzam kupowania gotowych kiełków w słoikach, bo są one konserwowane i spleśniałe, a przez to szkodliwe dla człowieka. Bardzo dobrym naturalnym lekiem są soki z naci selera i pietruszki, bowiem rozpuszczają w sposób naturalny skamieniałe złogi w stawach, obniżają poziom cholesterolu w naczyniach krwionośnych, normalizują czynność wątroby i nerek, działają też jako środek moczo- i żółciopędny, a ponadto dostarczają odmładzające enzymy i blokują powstawanie wolnych rodników. Przestrzegam przed spożywaniem pleśniejących serów, które tylko przyspieszają starość, miażdżycę oraz nowotwory złośliwe. BOGDAN NOWAK
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Hańba Jakąż to słowo zrobiło ostatnio karierę! Wystarczy wykrzyczeć pięć głosek, by wyrazić swój stosunek do skrzeczącej rzeczywistości. I poczuć się Prawdziwym Polakiem. I obejrzeć w telewizji. Wróciłem właśnie z urlopu, na którym zajmowałem się nicnierobieniem i leżeniem do góry... no tym... no brzuchem (co już samo w sobie jest haniebne), włączyłem telewizor, sięgnąłem po prasę, pogłośniłem radio i... usłyszałem słowo „hańba” odmieniane przez wszelkie możliwe przypadki (z wołaczem na czele), zamieniane na przymiotniki, a nawet czasowniki, odmieniane z kolei przez osoby. Im bardziej znaczące, tym lepiej. Hańba nr 1 Na ścianie skrzydła Pałacu Prezydenckiego wykwita tablica upamiętniająca tysiące ludzi, którzy oddawali hołd ofiarom smoleńskiej katastrofy. Im to właśnie w pierwszej kolejności (a nie tragicznie zmarłym, to ważne!) ten kawałek granitu jest poświęcony. Odsłaniają go dwaj dżentelmeni w towarzystwie kompanii honorowej Wojska Polskiego. Przyglądający się celebrze „obrońcy krzyża” jeden przez drugiego krzyczą „hańba”. Powtarzają to słowo, gdy jakiś Bogu ducha winny ksiądz kropi tablicę święconą wodą za pomocą czegoś, co jako żywo przypomina mi staromodny zaparzacz do herbaty. Dwaj inni księża zostają przez tych samych Prawdziwych… „pohańbieni”, gdy kilka dni wcześniej próbują przemówić im do rozumu (choć to ostatnie słowo jest cokolwiek ryzykowne). „Kim ty jesteś? Księdzem czy ubekiem? Hańba!” – rozkrzyczy się kolejny Prawdziwek i nie doczeka odpowiedzi.
Hańba nr 2 W Katedrze Polowej Wojska Polskiego prezydent RP Bronisław Komorowski odsłania tablicę upamiętniającą ofiary 10 kwietnia. „Hańba” – krzyczą Prawdziwi, ustawieni w szpaler na stopniach świątyni. Godzinę później ten sam Komorowski podjeżdża cichaczem pod bramę swojej rezydencji i znów słyszy słowo najmodniejsze w RP. Przy tych wyciach wzmacnianych tubą akustyczną „Hańba” w wykonaniu posłanki Kempy (w sprawie protokołu komisji śledczej do spraw afery hazardowej) wydaje się po prostu śmiesznym popiskiwaniem. Hańba nr 3 Oświadczenie Konferencji Episkopatu Polski (wyimki): „Prosimy o przeniesienie krzyża w godne miejsce, przygotowane w kaplicy Katyńskiej kościoła św. Anny, które stanie się jeszcze jednym miejscem modlitwy i refleksji nad kwietniową tragedią (...). Wzywamy do roztropności wszystkich, którym krzyż jest drogi jako symbol religijny, by nie dawali środowiskom i ugrupowaniom wrogim religii pretekstu do ujawniania braku tolerancji, do poniżania krzyża, ośmieszania wiary i lekceważenia ludzi”. „Hańba! Jeden z drugim arcybiskup to nie jest Kościół. My jesteśmy Kościołem! Hańba!” – wykrzyczy do obiektywów połowy europejskich telewizji Prawdziwa Polka, znana z tego, że pod „krzyżem smoleńskim” chciała się ukrzyżować. Szkoda, że tylko szarfami biało-czerwonymi, a nie gwoździami. Hańba nr 4 Napisał w „Gazecie Polskiej” redaktor (że też mi to słowo przez gardło – to znaczy przez komputer
enedykt usiłuje wykonywać różne gesty, zazwyczaj nieprzekonywujące lub niezręczne, by przekonać wiernych, że Kościół pod jego wodzą ma już za sobą skandal przemocy seksualnej, że wykazuje żal i skruchę.
B
– przechodzi) Sakiewicz, że hańbą jest wojna z krzyżem. I jeśli ów krzyż zostanie gdzieś przeniesiony, to on – Sakiewicz – pojawi się pod Pałacem ze swoim krucyfiksem. Jeszcze większym. Już, już miałem nadzieję, że chodzi mu o to, że będzie tamże pod nim leżał wiekuiście, ale nie. Oświadczył, że stanie i postoi. On i Wildstein. I jeszcze Pietrzak. Oraz Terlecki i Ziemkiewicz. I wszyscy zamierzają krzyczeć „Hańba!”. Po takim dictum wiatru w żagle dostał Sławoj Głódź – nagle otrzeźwiał (co jak wiemy, jest u niego stanem nader rzadkim) i czując swoje pięć minut, zdystansował się od kolegów biskupów: „Przeciwnicy krzyża cierpią na zaburzenia psychiczne. Dość tej neurozy antyreligijnej. To oddech Lenina rodzi takie postawy. Hańba!” – wykrzyczał nie do końca wyraźnie, bo w międzyczasie jakoś tak mu się czknęło. Hańba nr 5 Ma twarz Jadwigi Gosiewskiej. A ta twarz jest przekonana, że „na 99 procent był to zamach”, który
sprawiedliwości. Gdy temperatura narastała, Law, widząc, że jego los jest przesądzony, poprosił JPII o zgodę na ustąpienie. Papież – zszokowany naciskiem świeckiego świata i kompletnie nieprzygotowany na to, by musiał się ugiąć przed jego żądaniami
chce ukryć Tusk i cała jego banda. Dlatego pani Jadwiga głośno krzyczy o hańbie. Ma też pewne pretensje do Maryi Zawsze Dziewicy. Mniejsze może niż do Tuska i Ruska, ale zawsze: „Nie przeczuwałam, że stanie się coś złego. Mąż mówił, że jesteśmy pod opieką Matki Boskiej. Ale teraz to już sama nie wiem” – mówi. Można zrozumieć ból matki, nawet trzeba, ale tego, że z dramatu staruszki hit numeru robi „Super Express”, pojąć nie sposób. Hańba! Hańba nr 6 „Hańba! To akt pogardy dla Polaków” – darli się wniebogłosy Prawdziwi, którzy przybyli na próbę odsłonięcia monumentu upamiętniającego 22 „gówniarzy” – dzieciaków, którzy zginęli pod Górką Ossowską. Jedyna ich wina była taka, że w 1920 roku to nie Piłsudski, ale Tuchaczewski kazał im iść na wojnę. Jeden i drugi za odmowę wykonania rozkazu groził kulą w łeb. I obaj panowie marszałkowie akurat nie żartowali.
jego win są niepodważalne i pochodzą z akt archidiecezji, które sędzina z Bostonu ujawniła. Ratzinger kontynuuje politykę poprzednika i nie pozwala, by żałosnego księcia Kościoła spotkała jakakolwiek krzywda, choćby prestiżowo-ambicjonalna.
Wiarygodność Benedykta Ale jest jedna jedyna decyzja, której podjęcie uczyniłoby więcej dla uwiarygodnienia intencji lidera Kościoła niż cała ta ekwilibrystyka werbalno-psychologiczna. W roku 2002 gniew wiernych w Bostonie doprowadził do tego, że szef tamtejszej archidiecezji, dotąd wszechpotężny i nienaruszalny kardynał Bernard Law musiał zrezygnować ze stanowiska i uciekać gdzie pieprz rośnie (czyli do Watykanu), by uniknąć pozwu do stawienia się na przesłuchanie, a może i procesu o chronienie przestępców i utrudnianie wymiaru
– odmówił. Wkrótce jednak Law i tak musiał się w trybie nagłym ewakuować. Aby osłodzić mu przykre doświadczenia, ale zapewne także po to, by pokazać, że nie zamierza uginać się pod presją vox populi, Wojtyła w roku 2004 mianował skompromitowanego kardynała arcypasterzem jednej z najważniejszych bazylik rzymskich: Santa Maria Maggiore. Law wciąż zasiada w radach decydujących o polityce Kościoła i jest członkiem kilku kongregacji oraz kolegium kardynalskiego decydującego o wyborze papieża. Dowody
Od lat grupy reprezentujące amerykańskie ofiary kleru, w tym podwładnych Lawa, protestują w Rzymie przeciw jego prominentnej synekurze. Także obecnie trzy organizacje wezwały papieża, by relegował 78-letniego kardynała z eksponowanej placówki, pozbawił go wpływowych stanowisk i nie pozwolił, jak co roku, celebrować święta w bazylice. Benedykt ignoruje te apele. To najlepiej pokazuje rozdźwięk między słowami i czynami koryfeuszy Kościoła i rzuca światło na szczerość ich deklaracji. PIOTR ZAWODNY
25
W jaki sposób napis na pamiątkowej tablicy przeszkadzał Prawdziwym, zrozumieć nie sposób. Stało tam: „Tu spoczywa 22 żołnierzy 235. i 236. Pułku Strzelców 79. Brygady Armii Czerwonej, poległych w boju pod Ossowem w dniach 14 i 15 sierpnia 1920 r.”. „Tutaj ginęli nasi ojcowie i dziadowie. Czy mamy stawiać pomnik najeźdźcom?” – skandowali Prawdziwi, dając tym samym dowód, że historia jest – jak mawiał Napoleon – „kurwą zwykłą. Wszystkim służy”. Bardzo by się zdziwili Prawdziwi i tyleż ignoranci, gdyby ktoś im dokładnie objaśnił, kto to tak naprawdę (przy całej niezaprzeczalnej chwale polskiej wiktorii i jej znaczeniu) był tu agresorem, a kto tylko na agresję odpowiedział. Oczywiście, można powiedzieć, że po zbrojnej wyprawie Piłsudskiego pod Kijów Tuchaczewski mógł tylko pogonić Lachów do linii Sanu i Bugu, po czym pokazać im gest Kozakiewicza lub wyprostowany środkowy palec prawej dłoni. Mógł. Tylko, że tak się na wojnach nigdy nie robi. Nigdy! Agresora goni się do jego matecznika. Nie inaczej było przecież w 1945 roku. Ze wszystkich stron. Hańba nr 7 Gdy piszę ten tekst (wtorek 17 sierpnia, wczesny ranek), Pan Prezydent RP najpewniej ma dyspepsję. Czyli sraczkę ma spowodowaną strachem. Stan obecny jest taki, że „obrońców krzyża” zastąpili inni „obrońcy krzyża” – tym razem policjanci. Teraz to oni stoją przed dwiema skrzyżowanymi deskami. I pilnują. Krzyża przed obrońcami krzyża. Schizofrenia. I nie ma odważnego, który wziąłby parę pałek, parę bloczków z mandatami, jakieś kajdanki, może kilka kaftanów bezpieczeństwa... Nie ma odważnego, bo nawet nowy lokator Pałacu nie ma odwagi, by do niego wejść! I to jest akurat prawdziwa hańba. MAREK SZENBORN
26
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
RACJONALIŚCI arkiz Donatien Alphonse François de Sade to jeden z najbardziej kontrowersyjnych pisarzy w dziejach. Szydził z Boga i gloryfikował ateizm, za co cudem uniknął kary śmierci. Na fragmencie poematu „Prawda” sprawdźcie, za co współcześni tak bardzo go nienawidzili.
M
Okienko z wierszem Czymże jest ta chimera, bezsilna, jałowa, Boskość, której iluzją ciągle mącą w głowach Prostaczkom religijnych zastępy szubrawców? Czyż i ja miałbym stać się jednym z jej wyznawców? Och! Nie, nigdy, przysięgam i słowem zaręczam, Nigdy dziwaczne bóstwo, co tylko odstręcza, To dziecię obłędu, godne ośmieszenia, Nie wywrze na mym sercu żadnego wrażenia. Przy cnotach Epikura pozostanę – dumny, By mogli ateistą złożyć mnie do trumny, Boga zaś potwornego, którym chcą zatrważać, Uznam po to jedynie, by móc go znieważać. O tak, próżna ułudo, wstrętnaś mi śmiertelnie, By cię o tym przekonać, zapewniam solennie, Iż chciałbym cię ożywić choć na okamgnienie, By bluźniąc przeciw tobie, koić swe pragnienie. Czymże jest więc naprawdę ta zjawa potworna, Bóg – niedojda i dureń, istota upiorna, Której myśl nie pojmuje ni oko nie widzi, Której głupiec się boi, mędrzec zaś z niej szydzi, Której w zmysłach odbicia nikt nigdy nie miewał, Której kult tak okrutny od wieków rozlewał Więcej krwi niźli wojna lubo ręka kata Mogły z ran nam utoczyć od początku świata? Możecie sobie badać przymioty szubrawcy, Studiować w nieskończoność atrybuty zbawcy, Lecz oko filozofa nic w nim nie dostrzeże Poza zlepkiem sprzeczności opartych na wierze, Byt, który się rozpada, gdy go rozważamy, Który lżymy z rozkoszą, od czci odsądzamy, Stworzony przez niepokój, z nadziei zrodzony, Dla umysłu niejasny, z rozsądkiem skłócony, Który staje się w rękach twórcy swej wielkości Narzędziem upojenia, strachu lub radości, Którego zręczny oszust, gwoli swych ambicji, Wciąż ogłasza strażnikiem człowieczej kondycji Mówiąc, że jest złośliwy, a nawet niszczący, To znów pełen dobroci i troski kojący, Przebierając go ciągle, podług swych poglądów, W podły strój własnych pragnień, gustów i przesądów: Ręka, która raz skarci, to znowu wybaczy. Oto głupie bożyszcze, co nim ksiądz nas raczy.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel.
508 543 629 607 811 780 515 629 043 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 512 312 606 691 943 633 606 681 923 609 770 655 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Kościelne kupczenie krzyżem W Polsce krzyż jest święty. Wszystko wskazywało, że tak zostanie na wieki wieków. Dzięki PiSokrzyżowcom – nie będzie. Amen. Po 1990 roku krzyże rosły jak grzyby po deszczu. Obywatele III RP przyzwyczaili się, że krzyż można bezkarnie umieszczać gdzie komu do łba wpadnie. A jak już jest, nikomu nie wolno ruszyć, bo to świętokradztwo. Wieszanie i stawianie krzyży przekształciło się w narodowy sport. Rywalizacja była ostra. Nikt nie chciał zostać w tyle. Do szkół krzyże weszły wraz z lekcjami religii. Do biur, urzędów, szpitali, koszar, posterunków – z nowymi szefami. Wcale nierzadko świeżo nawróconymi z pezetpeeryzmu na katolicyzm. Z wyjątkiem leżenia krzyżem zadomowiło się w Polsce wszystko, co było z nim związane. Lewicowe rządy w latach 1993–1997 nawet nie próbowały niczego zmienić. Krzyża nikt ruszać nie chciał. Pomimo to 6 czerwca 1997 roku w Zakopanem Jan Paweł II podczas mszy na Wielkiej Krokwi zakrzyknął: „Umiłowani bracia i siostry, brońcie krzyża”. Dodał wprawdzie: „Niech przypomina nam o miłości Boga do człowieka, która w krzyżu znalazła swój najgłębszy wyraz”, ale to już mało kogo obchodziło. W rozpalonych głowach zostało „brońcie krzyża”. Nikt oczywiście nie wiedział przed czym. Z pomocą przyszedł – jak zawsze w takich sprawach niezawodny – polski kler. Wytłumaczył, że obrona krzyża jest tożsama z walką przeciw bezbożnej lewicy. I podczas jesiennej kampanii wyborczej przystąpił do ambonowego ataku na SLD. Z pomocą nie tyle Bożą, co powodzi – poszło nieźle. Z czasem papieski apel przestał mieć rację bytu. Kraj został ukrzyżowany od Bałtyku do Tatr. Nawet drogi zaczęły przypominać cmentarze. Obrona krzyża wróciła z impetem po wyroku Trybunału w Strasburgu w sprawie Lautsi przeciwko Włochom. Kościelna hierarchia nie kryła oburzenia.
Nakaz przestrzegania praw człowieka uznała za haniebny atak na wiarę i Boga. Wtórowała jej prawica. Krzyż stał się znowu zagrożonym świętym symbolem, którego trzeba bronić. Przed euronawałnicą. Kiedy po smoleńskiej katastrofie harcerze przynieśli krzyż pod Pałac Prezydencki, wszyscy byli zachwyceni. Tysiące Polaków modliło się pod krzyżem. Jeśli mnie pamięć nie myli, był wśród nich i premier Tusk, i marszałek Komorowski. Jakże
mogło być inaczej, skoro trwała właśnie kampania wyborcza! Z każdym tygodniem pod krzyżem było mniej osób. Jako postawiony bez wymaganego prawem zgłoszenia, mógł być bez najmniejszych problemów usunięty. Jak krzyż na krakowskich Błoniach. Wtedy jednak nikomu jeszcze nie przeszkadzał, bo nie był towarem do przehandlowania za pomnik Lecha Kaczyńskiego. Na ten pomysł prezes PiS wpadł dość późno. PiSokrzyżowcy handlowy temat podjęli, co dało początek wojnie krzyżowej. I stała się rzecz w Polsce niesłychana. Oto na naszych oczach rodzi się grupa zwolenników usunięcia krzyża sprzed pałacu. Należy do niej także część kościelnej hierarchii. Nie łudźmy się, akurat kler bezinteresownie niczego nie robi. Po fatalnym zachowaniu w czasie prezydenckich wyborów i jawnym popieraniu Jarosława Kaczyńskiego konieczny jest powrót
do sprawdzonej normy. PiS musi mieć swój radiomaryjny Kościół, a Platforma swój, żeby się modlitewnie skupiać i mieć komu dawać państwową kasę. Po Wawelu – już niekoniecznie łagiewnicki. Podział wśród duchownych nie jest ideologiczny. To tylko pozory. Naprawdę służy przywróceniu sprawdzonego modelu. Niedługo znów będzie, jak było. Radiomaryjni i PiSokrzyżowcy będą bronić krzyża dosłownie. Dla nich to dwa zbite ze sobą kawałki drewna, metalowy odlew albo betonowa konstrukcja. Są gotowi łapać za proste jak oni sami drewniane drągi i walić nimi na oślep w obronie tych zespolonych na kształt krzyża i poświęconych. Pozostali katolicy powoli sobie uświadamiają, że krzyż to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim materialny przedmiot, a jego obrona nie ma nic wspólnego z obroną chrześcijańskich wartości i idei. Powinno im w tym pomóc przypomnienie słów Jana Pawła II, który w Wiedniu w 1983 roku tłumaczył: „Krzyż to znaczy: oddać swe życie za brata, aby wraz z jego życiem ocalić własne. Krzyż znaczy: miłość silniejsza jest od nienawiści i od zemsty, lepiej jest dawać, aniżeli brać, angażowanie się jest skuteczniejsze od czczego stawiania żądań. Krzyż znaczy: miłość nie zna granic”. Dla episkopatu to bardzo niewygodna interpretacja idei krzyża. Biskupi za nikogo życia oddawać nie chcą, wolą brać niż dawać, żądać i oczekiwać, niż cokolwiek samemu robić. Zamiast miłować bliźnich, wolą podjudzać i siać nienawiść. Granice wszystkiego wyznacza im własny interes, poza który z zasady nie wychodzą. Teraz w ich interesie jest podzielić się w sprawie smoleńskiego krzyża. Wygrają bez względu na wynik cywilnego starcia. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Na finansowanie udziału partii RACJA w wyborach zostało utworzone specjalne konto bankowe RACJA PL Fundusz Wyborczy nr 65 1560 0013 2027 0408 9924 0002 Serdecznie prosimy naszych sympatyków i członków o pomoc finansową w formie przelewu lub kartą płatniczą wyłącznie z prywatnego (nie firmowego) konta bankowego darczyńcy – osoby fizycznej. Wpłaty nie mogą przekraczać kwoty 19 500 zł rocznie od jednej osoby. Z góry dziękujemy
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
Znalezione na www.demotywatory.pl
Sherlock Holmes wybrał się z dr. Watsonem do lasu na biwak. W pewnym momencie w nocy Holmes budzi Watsona i pyta: – Drogi Watsonie, czy śpisz? – Nie. – A co widzisz nad sobą, drogi Watsonie? – Widzę miliony gwiazd, drogi Sherlocku. – I co ci to mówi, drogi Watsonie? – Zależy, jak na to spojrzeć: z astronomicznego punktu widzenia mówi mi to, że są miliony galaktyk z miliardami gwiazd; z astrologicznego punktu widzenia widzę, że wchodzimy w znak Byka; z meteorologicznego punktu widzenia mówi mi to, że jest szansa na dobrą pogodę jutro; z futurystycznego punktu widzenia sądzę, że kiedyś ludzie będą latać do gwiazd... A co tobie to mówi, drogi Sherlocku? – Mnie to mówi, drogi Watsonie, że ktoś nam namiot zapier*****! KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą na stępnego 1) wszędzie ma z górki lub pod górkę, 2) frontman z dilera, 3) gdy go coś nabierze, to jest o tym głośno, 4) stąd się wziął jaś, fasola, 5) rzemieślnik od losu, 6) zwane też gałganem, 7) wobec takiej reakcji trudno być w opozycji, 8) patron tych, co na ambonach, 9) czas jak wyraz, 10) silna jednostka z dźwiękiem, 11) ma o trzy zęby więcej niż inni bogowie, 12) rzeczny porywacz, 13) można to zrobić i pójść w tym na bal, 14) dusi chorego, 15) talizman zrobiony z mulety, 16) czas londyński, 17) władca kompleksu, 18) kocyk z dziurką z Acapulco, 19) kiedy siodła brak, 20) cztery kąty i on piąty, 21) obrus z cerą, 22) wzmianka o zgubieniu wianka, 23) ramię w ramię i już, 24) Do kościoła wstęp wzbroniony!, 25) z wilkiem na planie uwielbiał granie, 26) pieniądz w centrum, 27) umowa z rakiem, 28) drugi plan, 29) wymuszony, zapłacony, 30) przejście dla muzyków, 31) ptak przy studni, 32) szal na bal, 33) starożytny związek taktyczny, 34) co można wyprawiać z bukiem?, 35) gapę łapie, 36) co się wodzi, lecz nie za nos?, 37) wygra w dżungli z jaguarem, 38) tam pod platanem, pani grucha z panem, 39) skok w lewo, 40) naprawia traktory, 41) długi za usługi, 42) gotowy sos pomidorowy, 43) na jego urok – podobno pomaga, 44) na ranie powstanie, 45) potrafi nawarzyć piwa, 46) czas na dogrywkę, 47) głos okularnika, 48) koło kwiatków, 49) skacze tam niewierny, 50) w tym sklepie można zostawić i pieniądze, i rzeczy, 51) anioł tuż-tuż.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Jak zwykle po ślubie kończy się sielanka, a zaczynają problemy. Pewnego dnia przychodzi mąż z pracy, a kran w domu cieknie. Żona pyta: – Może byś naprawił kran? Mąż na to: – A co ja, hydraulik?! Na drugi dzień ogródek nie jest skopany. Żona znowu pyta: – Może byś skopał ogródek? – A co ja, ogrodnik?! Na trzeci dzień mąż przychodzi, a tu krany nie ciekną i ogródek jest skopany… Mąż, mocno zdziwiony, pyta: – Kto to wszystko zrobił? Żona: – Sąsiad powiedział, że zrobi to wszystko za ciebie, jeśli upiekę mu jakieś pyszne ciasto albo się z nim prześpię. – No i co mu upiekłaś? – A co ja, cukiernik?! ! ! ! Żona do męża: – Kochanie, co to jest konsternacja? Mąż: – Wiesz, słoneczko, ja definicji nie znam, ale powiem ci to tak ogólnie – na przykładzie. Wyobraź sobie, że jedziesz do mamusi na cały tydzień, a ja sobie w tym czasie sprowadzam do domu panienkę. Ty się z mamusią pokłóciłaś i po dwu dniach wracasz. Co widzimy: Ja w łóżku z panienką, a ty w drzwiach. Z mojej strony jest to konsternacja. Żona: – Czy ja cię, kochanie, dobrze zrozumiałam? Wyjeżdżasz na 3 dni na delegację, a ja sprowadzam sobie faceta... Mąż przerywa: – O nie, moja droga, kurewstwa to ty z konsternacją nie mieszaj...
40
1
2 2
46
18
15
7
9
34
6
13 31 15
16 12
19
25
12
42
24
25
21
20,43 16
11
27
28
14 13
1
35
37
23
49
6
38
17 48
5
28
19
32
44
18
21
27
7
11
10
8
3
41 10
17
20
39 8
50
4
4
45
9
47
26
3
26
51
33
29
22
36
23
14 5
22
30
24
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – definicję demokracji
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
11
12
13
14
25
26
27
28
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 32/2010: „Nazwisko”. Nagrody otrzymują: Piotr Grabczak z Warszawy, Aleksander Pawlak z Katowic, Andrzej Kałużny z Jasienia. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52,80 zł na czwarty kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52,80 zł na czwarty kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
Nr 34 (546) 20 – 26 VIII 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Patent
Fot. Czytelnik
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Spotykają się dwaj koledzy. Pierwszy z nich zagaduje: – Wyglądasz na wypoczętego i zadowolonego z życia. Jesteś na urlopie? – Ja nie, ale mój szef tak... ! ! ! Rozmowa syna z mamą: – Mamo, mogę iść na dwór? – Nie.
– A mogę iść do kina? – Nie. – No to może pójdę do kolegi? – Nie. – To idę pooglądać telewizję. – Ty leniu! Całe wakacje chcesz spędzić przed telewizorem?! ! ! ! – Gdzie się tak opaliłeś? – A, wiesz, plaża nudystów… – A te białe kręgi wokół oczu? – Od lornetki.
ieśmiertelna Coco Chanel mawiała: perfumujmy się tam, gdzie chcemy być całowani... ! Historia perfum sięga początków naszej cywilizacji. W starożytnym Egipcie perfumiarzami byli kapłani. Pachnące płyny i mazidła wykorzystywali podczas nabożeństw. Z czasem zaczęto ich używać do smarowania ciała – wierzono, że odpowiedni aromat ułatwia kontakt z bogami. ! Starożytni Rzymianie i Grecy perfumowali ciała, ubrania, a nawet zwierzęta. Małżonkom zalecano kąpiele w aromatycznych olejkach, które gwarantowały długie i udane pożycie. ! W średniowieczu Kościół zabraniał perfumowania. Zapachowe olejki wykorzystywano do skraplania różańców i posadzek w kościołach. Pierwotny przemysł perfumeryjny wciąż się rozwijał, tyle że na Wschodzie. Pierwszy aparat do destylacji perfum wyprodukowali muzułmanie. ! Szczyt popularności perfum przypadł na Francję Ludwika XV. To właśnie w XVII wieku powstał tam pierwszy na świecie cech producentów perfum. ! Do produkcji perfum wykorzystuje się określone części roślin oraz wydzieliny z gruczołów zwierząt, m.in. ambrę, która pochodzi z przewodu pokarmowego kaszalota, i piżmo – z gruczołów samca piżmowca.
N
CUDA-WIANKI
Pachnidła ! Naturalny zapach płodnej kobiety pobudza męskie zmysły bardziej niż najlepsze perfumy. Aby potwierdzić odkrywczą teorię, testowani mężczyźni wąchali ubrania kobiet. Poziom testosteronu podskakiwał najbardziej u obwąchujących podkoszulki tych kobiet, które właśnie owulowały. ! Wynalezione na początku XX wieku perfumy Chanel 5 należą do najpopularniejszych i najdroższych marek. Skąd wzięła się ich nazwa? Gabrielle „Coco” Chanel – francuskiej kreatorce mody, która wprowadziła zapach na perfumeryjny rynek – przedstawiono 10 ponumerowanych losowo flakonów. Pani „Coco” na chybił trafił wybrała flakon oznaczony „5” i... tak już zostało.
! Dzięki odnalezieniu XVIII-wiecznych receptur udało się odtworzyć zapach, którego używała królowa Maria Antonina. Dochód ze sprzedaży limitowanej serii perfum przekazano na odrestaurowanie komnat w Wersalu, w których mieszkała królowa. ! Jedna z amerykańskich firm postanowiła wypuścić na rynek perfumy o zapachu... Michaela Jacksona. Zapach ma być odtworzony na podstawie kodu genetycznego uzyskanego z pukla włosów gwiazdora. ! Jednym z najbardziej innowacyjnych pomysłów w tym przemyśle są perfumy o zapachu kobiecego... hmm... podbrzusza. Perfumy Vulva Original wyprodukowano w Niemczech. Produkt stworzono z myślą o fetyszystach płci męskiej. JC