Zbrodnicza historia, antyludzka doktryna, pazerność, pedofilia
TAK UMIERA KATOLICYZM ! Str. 2, 25, 26 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
JAK AĆ R WYG00 ZŁ I 60 0 USTAMMI Z Y Z OS ETOW
Nr 12 (629) 29 MARCA 20 12 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Biskupi – prokuratorzy, adwokaci i sędziowie – przeprowadzili postępowanie w sprawie swoich podwładnych księży podejrzewanych o pedofilię. Oskarżeni zostali uniewinnieni. Cały ten cyrk miał miejsce na Konferencji Episkopatu Polski poświęconej „nieistniejącej” aferze pedofilii w polskim Kościele. A tysiące molestowanych polskich dzieci cierpi… ! Str. 7
RN INTE ! Str. 12
! Str. 15
! Str. 17
ISSN 1509-460X
! Str. 20
2
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Koalicja zadrżała w posadach. I tyle, bo z pewnością nie runie. Pawlak chce tylko pokazać swoim wyborcom ze Straży Pożarnej, że walczy o ich dudki i że koalicja koalicją, a chłop żywemu (Tuskowi) nie przepuści. Antyklerykalizm nagle stał się trendy, zatem: „W Platformie nie ma klimatu do wysiadywania po kościołach. Teraz musimy się skupić na reformach, a nie na modlitwach” – mówią posłowie PO i zapowiadają, że nie pojadą w tym roku na rekolekcje do Łagiewnik. Jeszcze niedawno Tusk brał kościelny ślub z żoną, a teraz taki sam rozwód bierze z Dziwiszem. Ot, polityka! Jak będzie trzeba, to Donald stanie na czele manifestacji przeciwko samemu sobie. Rząd ustami ministra Boniego zaproponował, aby katolicy i inni fani papieża, np. były premier Oleksy, część swoich podatków w wysokości 0,3 proc. od dochodów mogli oddawać na luksusy pasibrzuchów watykańskich. I niech ktoś powie, że to nie jest ludzki rząd i że nie dba o wszystkich, nawet najbogatszych! Naczelny katooszołom kraju Terlikowski oświadczył, że z kard. Dziwisza to jest złamany h...ierarcha, bo onże redaktor miał prowadzić w Krakowie rekolekcje dla młodzieży („o bożej płodności”…), ale metropolita odwołał wcześniej wydaną zgodę. Zatem Terlikowski jest chwilowo bezrobotny i myśli o Dziwiszu po katolicku. Czyli jak najgorzej. Walka z Kościołem doprowadzi Polaków do nihilizmu – ogłosił PiSior Błaszczak. Jeśliby miał to być nihilizm, ale przy okazji novizm, to nie mamy nic przeciwko. Jak Kościół był potrzebny, to się pchali, wchodzili do zakrystii, prosili o pomoc. Dzisiaj wytaczają armaty, nie wiem po co – tak prymas Kowalczyk podsumował polityków, którzy niewdzięcznie zamachują się na jego ukochany Fundusz Kościelny. Nauka idzie z góry, księże biskupie. Jak „komuna” była akurat Kościołowi potrzebna w kwestii majątków poniemieckich, to Wyszyński gotów był z Gomułką pić brudzia. Naczelny „Gazety Polskiej” Sakiewicz wezwał cały świat (autentycznie!) do bojkotowania produktów reklamowanych w TVP1. A to temu, że Telewizja za przeproszeniem Publiczna nie pokazała jego i Prawdziwych Polaków wyjazdu do Budapesztu celem całowania w d… Orbana. Prezesi Coca-Coli, Volkswagena i podpasek Always zapowiedzieli zbiorowe samobójstwo. Bardzo się wstydzimy. Tak nakazał nam Kwaśniewski, który oświadczył w telewizorze, że Polacy powinni się wstydzić, że on – eksprezydent – pobiera tylko 4,3 tys. złotych emerytury. Ale co tam my... Podobno jedna emerytka to ze wstydu aż umarła. Albo z głodu. Skandal! W 72 rocznicę zbrodni na polskich oficerach, 10 kwietnia 2012 roku, w uroczystej mszy na cmentarzu w Katyniu nie wezmą udziału przedstawiciele polskiego rządu ani nawet parlamentu – rozpłakały się katolickie media. Niesamowite! Czy ktoś z Was wie, jakim to dziwnym zbiegiem okoliczności rocznica tragedii, która trwała w roku 1940 przez parę miesięcy, przypada akurat 10 kwietnia? Kosztem 30 milionów złotych toruńscy radni chcą doprowadzić tramwajowe torowisko (2,6 km) do Centrum Polonia in Tertio Millennio Rydzyka. I do tego torowiska dokupić 18 nowiutkich, niskopodłogowych tramwajów. Za dodatkowe 157 mln zł. Trza by dorzucić jeszcze z bańkę na ganz nowego maybacha, bo przecież tata dyrektor tramwajem jeździć nie będzie! Tzw. nieznani sprawcy narysowali na grobie rodziców Adama Michnika gwiazdę Dawida na szubienicy. Trwa śledztwo. W internecie ożywili się z wpisywaniem kondolencji „prawdziwi Polacy katolicy”: „Michnik, sam to zrobiłeś!”, „Ty gadzie!”, „Dlaczego ktoś taki leży na Powązkach?!”, „Do Izraela!”. Tak miło, swojsko, po katolicku... Osoby uczestniczące w procedurze in vitro (także przyszli rodzice) same na siebie sprowadzają nieuchronną ekskomunikę – oświadczył bp Wróbel, kierownik Katedry Teologii Życia KUL…wa jego mać! Podobno kogo nie ma na Facebooku, ten nie istnieje. Zatem swój profil ma już „Bóg”, a nawet polski „Jezus Chrystus”. Z tym że ta ostatnia postać przyjaciół nie ma zbyt wielu, bo tylko 3133. Na głowę bije go niejaki Nergal z Behemota, że o „naćpanej i palącej jakieś zioła” szansonistce Dodzie już nie wspomnimy. Uczestnicy Orbanowej pielgrzymki nad Dunaj rozmnażali się na grandę już w pociągu. Z Polski jedzie na Węgry 700 osób – donosił portal „GP”. Z Polski wyruszyło do Budapasztu 3,5 tys. uczestników manifestacji – napisała w tym samym czasie „Fronda”, ale już Rydzykowy „Nasz Dziennik” podał, że w węgierskiej stolicy zgromadziło się – UWAGA! – 250 tysięcy Polaków i Węgrów. W Irlandii zakończyła się właśnie specjalna watykańska wizytacja mająca zbadać tamtejszy skandal pedofilii kleru. To oficjalnie, bo nieoficjalnie biskupi lustratorzy mają ustalić, co da się jeszcze z katastrofy katolicyzmu w Irlandii uratować. W liście pasterskim do Irlandczyków Benedykt XVI prosił o „udzielenie pomocy tamtejszemu Kościołowi na drodze jego odnowy”. Zwróćcie uwagę: pomoc Kościołowi, a nie ofiarom księży pedofilów. O szczegółach tajnego jeszcze raportu watykańskich lustratorów w „FiM” za tydzień.
Nowa tradycja ako wstęp do tego komentarza mógłbym przytoczyć Oni bardzo chętnie sprowadziliby debatę na temat dziesiątki cytatów z innych moich komentarzy sprzed dotacji państwowych do Funduszu, kapelanów czy fi5, 7, 10 czy 12 lat. A następnie opatrzyć wszystko jed- nansowania religii. Tyle że pod jednym warunkiem: pańnym pretensjonalnym pytaniem: a nie mówiłem?! Pytacie, stwo, media i wszyscy święci zapomną o miliardach przeo co chodzi? A chodzi o moje proroctwa dotyczące końca kazywanych co roku na cele kościelne przez samorządy czasów prosperity watykańskiej organizacji na ziemiach – począwszy od rad osiedlowych, poprzez gminy, powiapolskich. Pisałem o młodym, wyedukowanym pokole- ty, a skończywszy na sejmikach marszałkowskich i woniu III RP, które będzie olewać bajki i pogróżki szamanów. jewódzkich. Mamy w Polsce łącznie ponad 2800 wszeWłaśnie to pokolenie zdecydowało o wejściu do Sejmu an- lakich samorządów i NIKT NIGDY nie monitorował ich tyklerykałów z Ruchu Palikota. Za rządów bliźniaków pisa- łącznych wydatków na potrzeby Watykańczyków. Z lekłem o przesileniu i przejedzeniu klerykalizmem oraz o tym, tury „FiM” wiemy tylko, że ogromna większość z nich co że musi nastąpić odreagowanie. najmniej kilkakrotnie po 1989 roku dotowała sutannoTo wszystko dzieje się na naszych oczach. Jeszcze kil- wych, a są takie (zwłaszcza na ścianie wschodniej), któka miesięcy temu nie było w parlamencie żadnej opozycji, re dotują zawsze, każdego roku, i to na kwoty dotkliwie która upomniałaby się o świeckie państwo, o publiczne pie- obciążające własne budżety. Na pierwszy rzut oka taki niądze ginące w czarnej dziurze bez dna. A dziś robi to już budżet wygląda niewinnie. Wystarczy jednak nie tylko lewa strona, ale sam premier. Oczywiście zakłatylko zagłębić się w wydatki szczegółowe, dam, że zlikwidowanie Funduszu Kościelnego, który w ogóna przykład w sektor sportu, kultury, rozrywle nie powinien był nigdy powstać (a kaleczył budżet Polki, pomocy społecznej czy ochroski przez ponad 60 lat), to dopiero początek. Ten lub nany zabytków, a znajdziemy tam stępny rząd pójdzie dalej, bo tego będzie się domatysiące i miliony naszych złotógać coraz bardziej racjonalnie mywek wyrzucanych na promoślący naród. Ideałem i celem wanie czy wręcz utrzymywabyłoby realne i absolutne odnie czarnych pasożytów. Podzielenie państwa od kodobnie jak samorządowych ściołów oraz wypowiedze– nikt nie zlicza dotacji dla nie wasalnego konkordaKościoła ze strony firm pańtu. Ewentualnie możstwowych oraz zwolnień na rozważyć jakąś fori odliczeń podatkowych mę pośredniczenia na kościelną działalność chaświeckich urzędów rytatywną. Możemy tylko szaw przekazywaniu piecować, że łącznie państwo polskie wyniędzy na kościoły daje na dotowanie nadwiślańskich dóbr i inw postaci odpisu od poteresów państwa Watykan ponad 8 miliardów złodatku, jak to jest w Niemtych rok w rok. Tymczasem oficjalnie nie mówi się naczech. Na tym jednak rola pańwet o 1/4 tej kwoty. Najwięcej w szarej strefie wydają stwa musi się skończyć. Obecnie polscy biskupi potargu- samorządy i są to dla biskupów i proboszczów pieniądze ją się o odpis wyższy niż 0,3 proc., ale sprawy na ostrzu najcenniejsze, bo „ciche”, a jednocześnie najtrudniejsze noża nie postawią, gdyż bardzo się boją, że lichy odsetek do wyłudzenia, gdyż powiązane z koniecznością poparcia darczyńców podważy ich mandat do panowania nad „ka- określonych kandydatów w wyborach municypalnych. Tytolickim narodem”. Ale głównie z innego powodu. le złych wiadomości. Otóż w odróżnieniu od urzędników państwowych i saSą też dobre, zapowiedziane we wstępie. Dzięki uświamorządowych, którzy dają nie swoje, bo publiczne, bisku- damianiu narodu przez „FiM” i dzięki pionierom antyklepi wiedzą doskonale – ile, czego, kiedy i od kogo dosta- rykalizmu w Sejmie obserwujemy początek końca watyją na tacę. Najwięcej wydzierają na nauczanie własnych kańskiego zdzierstwa i okupacji. Wszelkie badania postaw bajek w publicznych szkołach i przedszkolach: 1 mld 360 Polaków wobec Kościoła wykazują totalny odwrót klerymln zł rocznie; na kościelne uczelnie wyższe idzie 270 kalizmu. W sondażu SMG/KRC dla TVN sprzed tygodnia mln zł. Fundusz Kościelny jest dopiero na trzecim miejscu 59 proc. rodaków zadeklarowało, że nie zapłaci żadnego i pochłania 89 mln zł. 140 mln zł kosztuje remont kościel- podatku na Kościół, 38 proc. zapłaci, a 3 proc. nie wie. nych zabytków, a utrzymanie kapelanów wszelkiej maści 65 proc. sprzeciwia się przekazywaniu jakichkolwiek piemundurowej i branżowej – około 60 mln zł. Wszystkie niędzy publicznych na kościoły czy związki wyznaniowe! powyższe wydatki to 1 miliard 919 milionów złotych Tylko 31 proc. jest za. To prawdziwa rewolucja, odwrórocznie. Zbliżona kwota (zaniżona o około 80 mln zł w sto- cenie biegunów, nowa świecka tradycja nad Wisłą: Kosunku do faktycznej) obiegła w minionym tygodniu pol- ściół? Nie chodzę i nie płacę! Po raz pierwszy od 1000 skie media, i to w dodatku te uznawane za postępowe, lat mądrość ta z umysłów i serc światłych Polaków zajak „Wyborcza” czy TVN. Niestety, media te nie wspomi- czyna przenosić się na polskie państwo. JONASZ nają ani słowem o drenowaniu przez podmioty kościelne regionalnych programów unijnych – minimum 800 mln zł. A są to także nasze pieniądze, w dodatku uszczuplające dotacje dla samorządów, firm i podmiotów świeckich. Wszyscy wiedzą też o dziesiątkach miWybrane komentarze naczelnego lionów na Caritas, choćby w formie tzw. na„Faktów i Mitów” z lat 2000 - 2010 wiązek sądowych od przegranych stron, przew dwóch tomach. kazywanych przez sądy w całym kraju. Summa summarum dawałoby to około 3,6 miliarda zł. Przy rocznym budżecie Polski 327 mld zł nie jest to jednak wciąż kwota powalająca na kolana. Ale czy biskupi walczą wyłączWAŻNE!!! W zamówieniu prosimy podać numer telefonu i adres, na który możemy wysłać książki. nie o te pieniądze? Bynajmniej!
J
Księga Jonasza
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
GORĄCE TEMATY
Kapelan PiS-uu donosi Ulubiony ksiądz partii Kaczyńskiego i katolicki ekstremista postanowili rozreklamować swoją książkę, robiąc niewczesną sensację z homoseksualności biskupów. Mało odkrywcze i mocno niesmaczne. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski to człowiek niejednoznaczny i trudny do sklasyfikowania. Z jednej strony sprawia wrażenie rycerza prawdy (gdy demaskuje obłudę biskupów, domaga się prawdy o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich, ujawnia współpracę kleru z SB), z drugiej strony jest poplecznikiem PiS-u – najbardziej klerykalnej partii na polskiej scenie politycznej – i pisuje do „Gazety Polskiej”, słynnej z brutalnych napaści na wrogów Kaczyńskiego i bezwstydnej smoleńskiej mitomanii. Ten sam Isakowicz-Zaleski opublikował właśnie razem z Tomaszem Terlikowskim (jaki piękny tandem!) wywiad rzekę pt. „Chodzi mi tylko o prawdę” (wkrótce o tej książce napiszemy). Książka zawiera sensacyjne doniesienia na temat homoseksualności części hierarchii katolickiej, która jakoby tworzy
sekretne lobby niszczące Kościół. Warto się nad tą tezą zatrzymać. Nie ulega wątpliwości, że nadreprezentacja homoseksualnych mężczyzn wśród kleru jest faktem. Jednocześnie Kościół katolicki jest najbardziej homofobiczną instytucją współczesnego świata. Piszemy o tym paradoksie od początku istnienia „FiM”, czyli od 12 lat. Często i szeroko. Chcemy dociec jego przyczyn. A są one kompromitujące dla Kościoła. Kościół zmusza swoich duchownych do celibatu. Instytucja bezżeństwa kleru przyciąga do seminariów m.in. mężczyzn o różnych niestandardowych formach seksualności, w tym homoseksualnych. Młody gej z prowincji, która żyje wpojoną przez Kościół homofobią, jako ksiądz nigdy nie będzie musiał tłumaczyć się z braku żony, to oczywiste. Jednocześnie wpada w szpony instytucji,
a zapowiadany proces kolejnego księdza podejrzewanego o pedofilię przyjdzie jeszcze poczekać, bo sąd dokonuje cudów zręczności, żeby tylko nie zająć się sprawą. Popatrzmy, jak kościelne cuda dokonuje się w majestacie prawa: „Ksiądz doktor teologii Bogusław P. (53 l.) z archidiecezji lubelskiej, posiadający status rezydenta, czyli wolnego strzelca wspomagającego proboszcza parafii w P., stanie za kilka dni przed Sądem Rejonowym w Krasnymstawie” – tak napisaliśmy w pierwszych dniach lutego po uzyskaniu potwierdzenia w prokuraturze, że akt oskarżenia od dawna czeka na rozpoznanie i zaplanowano już pierwszą rozprawę („Ksiądz na (s)eksport” – „FiM” 6/2012). Przypomnijmy, że duchownemu zarzucono molestowanie w latach 2004–2005 niemieckiego ministranta Michaela H. z parafii w Pocking (diecezja Passau). Według ustaleń prokuratury dzieciak miał 11 lat, gdy pracujący tam wówczas nasz rodak zaczął go stopniowo oswajać, doprowadzając w finale do wkładania ręki w majtki i zabawiania się „materiałem poglądowym” dysput o męskiej przyjaźni bez obaw o niechciane potomstwo. Znani ze skrupulatności Niemcy przekazali kompletny materiał dowodowy polskim organom ścigania w celu osądzenia sprawcy w sądzie właściwym dla miejsca jego stałego zameldowania (wieś Ł. w powiecie krasnostawskim) i wydawało się, że nic już nie stoi na przeszkodzie, żeby ks. Bogusława osądzić. Tym bardziej że do akt dołączono również dokumentację prac niemieckiej komisji kościelnej, która po przesłuchaniu duchownego oraz ofiar (kilku!) zwolniła go z posady w Pocking i nakazała natychmiast wracać, skąd przyjechał. Tymczasem...
N
która tłamsi jego seksualność i zmusza go do występowania przeciwko takim jak on sam. Azyl staje się zatem jednocześnie więzieniem i szkołą deprawującej obłudy. Rychło odkrywa jednak, że nie on sam jest w takiej sytuacji, rodzą się więc przyjaźnie. A jeśli jest do tego jeszcze zdolny i przystojny, to przy szczęśliwym zbiegu okoliczności (jeśli heteroseksualni koledzy po fachu nie są zbyt nieprzyjaźni) droga kariery
– Sąd Rejonowy w Krasnymstawie zwrócił się do jednostki nadrzędnej, tzn. do Sądu Okręgowego w Zamościu, o przekazanie sprawy do Zgorzelca. Nie podzielił poglądu oskarżyciela, że wystarczy odczytać zeznania pokrzywdzonego oraz świadków, a ponieważ większość z nich mieszka w Niemczech, proces toczony w pobliżu granicy ułatwiłby postępowanie – tłumaczy sędzia Elżbieta Koszel, rzecznik prasowa zamojskiego SO.
stoi przed nim otworem. Bywa, że aż do Watykanu. I te więzy znajomości są tym sensacyjnym „lobby” czy też „gejowską mafią”, na których chcą teraz zarobić Isakowicz z Terlikowskim. Obaj panowie pokazują na aferę Paetza i chcą w łatwy sposób z homoseksualistów uczynić kozła ofiarnego, czyli obarczyć ich winą za całe zło w Kościele. To jest stary numer – już Benedykt XVI stosował tę obłudną sztuczkę, próbując winę za aferę pedofilską zrzucić na homoseksualnych księży. Tyle że zło w Kościele nie ma orientacji seksualnej. Ono ma orientację na władzę. Jego przyczyna tkwi nie tyle w jednostkach uwikłanych w zakłamane księżowskie życie, ile w doktrynie i strukturze tego odrażającego Kościoła. To nie skłonności Paetza były problemem, ale nadmiar jego władzy i bezkarność.
! 2 marca akta sprawy wróciły do Krasnegostawu; ! 5 marca sąd rejonowy zwrócił się z uprzejmą prośbą do lubelskiej Kurii Metropolitalnej o udzielenie informacji, gdzie ks. Bogusław P. urzędował przed wyjazdem z Polski. Powód? „Wymaga jeszcze sprawdzenia właściwość sądu, w którego okręgu oskarżony mieszkał stale lub przebywał przed wyjazdem do Niemiec” – tłumaczy pani prezes Joanna Smyk.
3
Grzechem pierworodnym Kościoła jest żądza absolutnej władzy nad człowiekiem i światem, w tym szatańskie aspiracje papiestwa do nieomylności. Cała struktura i doktryna Kościoła wypacza ludzi do niej należących. Służy temu brak kontroli nad poczynaniami hierarchii i całkowite pozbawienie znaczenia tzw. świeckich. Z tej demonicznej pychy hierarchów płynie także chęć panowania nad życiem seksualnym wiernych, opresyjna, wręcz obłędna, etyka płciowa, która wszędzie widzi grzech. Katolicyzm jest toksyczny i truje wszystkich – homo- i heteroseksualnych, duchownych i świeckich, mężczyzn i kobiety, dorosłych i dzieci. Jednych nadyma pychą, innych poniża, wszystkich trzyma w poczuciu winy, jest autorytarny i niszczycielski. Najstraszniejszy dla najsłabszych – kobiet i dzieci. Ani Isakowicz-Zaleski, ani Terlikowski nie pojmują tej „wielkiej tajemnicy nieprawości”. Gdyby ją rozumieli, dawno porzuciliby Kościół. Sami zatruci katolickim nauczaniem zatruwają innych, szukając przyczyn zła tam, gdzie są tylko jego skutki. I szczując opinię publiczną na tych, których Kościół wieszał i palił przez stulecia. Dzięki temu oprawca – Kościół – jest przedstawiany jako ofiara, a ofiary przebiera się w strój katowski. Na pomieszanie dobrego i złego. MaK
czas w którymś z polskich klasztorów. Trzeba więc będzie zwrócić się o pomoc do prowincjała redemptorystów. Co odpowie? Z naszych informacji wynika, że ksiądz P. niemal natychmiast wyjechał za granicę do prowadzonego przez zakon sanktuarium maryjnego w Mariazell (Austria), a później zakotwiczył w Niemczech, ale nie dalibyśmy sobie ręki uciąć, czy nie zatrzymał się wcześniej na jakimś krótkim przeszkoleniu dla nowych mnichów.
Księdza w dobre ręce Argumentacja sądu rejonowego jest niewątpliwie logiczna, ale nasza wiara, że chodzi tylko o zasady, nieco osłabła, gdy przeczytaliśmy o propozycji alternatywnej dla Zgorzelca. Sąd w Krasnymstawie wskazał otóż i gorąco lobbował za Puławami (ks. Bogusław przebywał tam ostatnio w charakterze rezydenta parafii Matki Bożej Różańcowej), tłumacząc, że… w całym okręgu zamojskim nie ma biegłych seksuologa i psychologa z językiem niemieckim koniecznych do udziału w przesłuchaniu pokrzywdzonego. Nasza wiara wkrótce całkiem upadła... ! 24 lutego Zamość zdecydował, że proces księdza P. powinien się toczyć w Krasnymstawie. – Sąd Okręgowy nie przychylił się do wniosków rejonowego. Po zapoznaniu z aktami sprawy uznał, że nie zachodzi potrzeba powtarzania czynności wykonanych przez niemieckie organa ścigania, bowiem zeznania mogą być odczytane na rozprawie. Nie ma także podstaw do przenoszenia procesu do Puław, skoro w okresie, którego dotyczą zarzuty, ksiądz P. zameldowany był w rejonie krasnostawskim – dodaje sędzia Koszel;
Widać, niestety, jak na dłoni, że gdy fortel ze Zgorzelcem lub Puławami się nie powiódł, sąd podjął kolejną próbę pozbycia się problemu i podrzucenia go innej jednostce. – A to wszystko przez was. Zbyt dokładnie opisaliście w artykule przebieg jego kariery, no i pojawił się pomysł, że może jednak uda się wypchnąć sprawę – ironizuje prokurator. Faktycznie, coś nas podkusiło, żeby ujawnić, iż w czerwcu 2000 roku – po 17 latach w zawodzie – ks. Bogusław P. dostał awans na proboszcza parafii we wsi T. (od razu podpowiadamy, że w jurysdykcji Sądu Rejonowego Lublin-Wschód), skąd definitywnie odszedł 21 czerwca 2003 r. mocą dekretu abp. Józefa Życińskiego o „udzieleniu ks. dr. Bogusławowi P(...) pozwolenia na wstąpienie do Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (Redemptoryści)”. No i mamy klops, bo kuria z pewnością poda sądowi te informacje, aby przerzucić część moralnej odpowiedzialności za wyhodowanie pedofila na koleżków o. Tadeusza Rydzyka, a wtedy powstanie kolejny problem, czy kapłan od razu wyjechał za granicę, czy spędził jakiś
O późniejszej karierze ks. Bogusława moglibyśmy napisać więcej, ale szczerze się obawiamy, czy ujawnienie nowych wątków nie skomplikuje jeszcze bardziej procesu. Przykładowo: Gdy niemiecka prokuratura przekazała już akta do naszego kraju, jeden z lubelskich hierarchów (nazwisko pomińmy, bo człowiek nie żyje) załatwił podejrzanemu ewakuację do USA. Zaprosił go do siebie ks. prałat Anthony Czarnecki, proboszcz parafii św. Józefa w Webster (Massachusetts) i przełożony przykościelnej Polskiej Szkoły Sobotniej, szczycący się ponadto tytułami koordynatora Polskiego Apostolatu w USA oraz prezesa Fundacji Jana Pawła II. Było to u schyłku 2010 roku. Ksiądz Bogusław pojechał, ale zaledwie po kilku tygodniach musiał w te pędy wracać. Powód? W Ameryce za rękę w majtkach wsadzają za kratki, że już nie wspomnimy o gigantycznych odszkodowaniach dla ofiar... ANNA TARCZYŃSKA Współpr. MARCIN KOS
4
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Młot na czarownice W kinach puszczają film „Histeria”. Jest o tym, jak celibat szkodzi damskim mózgom. Historia oparta na faktach. W życiu i kinie było tak... Koniec XIX wieku. Lekarz Mortimer Granville wymyślił coś, co nazwał młotkiem. Wiertarkę z kulką na końcu. Wszystko wibrowało i smyrało. Teoretycznie miało pomagać zbolałym męskim mięśniom, ale... przydało się w leczeniu tzw. histerii. Taką „chorobę” odnotował już Hipokrates. Wtedy nazywano ją dusznością maciczną. Chodziło o damską dolegliwość. Objawiała się humorami, chandrami, bólami głowy... Niewiasty były czarownicowate i wredne. Ojciec medycyny uznał, że to przez brak regularnego pożycia. Macica ma wtedy „za sucho”, więc wędruje do góry, szukając wilgoci. Żeby się „rozluźniła”, proponowano masaż łechtaczki, który prowadził do „kryzysu histerycznego”. Dziś nazywa się to orgazmem, ale w tamtych czasach kobiety go – teoretycznie – nie miewały. Jeśli już to dzięki mężowskiej penetracji. Nikogo nie bulwersowało, że żona szła do medyka, a on – własnoręcznie – doprowadzał ją do seksualnych spazmów. Ważniejsze, że wracała milsza
w obyciu, weselsza i ogólnie zdrowsza. Przynajmniej na jakiś czas. Ręczne masaże przetrwały do czasów Granville’a i jego „młotka”. W międzyczasie histeryzujące niewiasty – zgodnie z receptą – dużo... jeździły konno. Albo podróżowały turkoczącymi pociągami. Paryskie damy – w okresie przedmłotkowym – wojażowały do popularnych uzdrowisk na tzw. hydroterapię. Woda zastępowała rękę, ale o to samo chodziło. Takie zamienniki zalecano zwłaszcza zakonnicom i wdówkom. Kiedy wynaleziono „młotek”, ręczni stymulatorzy odetchnęli z ulgą. Na przełomie XIX i XX wieku wibrator prężnie wkroczył do gospodarstw domowych, ale... w latach 20. ubiegłego stulecia mądre głowy wydedukowały, że to wszystko – nie do wiary! – więcej ma wspólnego z seksem niż leczeniem. Wibrujący gadżet nie był już tak chętnie reklamowany. Aż do lat 70., kiedy upomniały się o niego feministki. I upominają do tej pory. Nasza rodaczka Joanna Keszka prowadzi w stolicy sex-shop dla kobiet. Jest tak ładnie i kolorowo, że starsze panie mylą go z... cukiernią.
ichcem wróciła do Polski arogancja elit znacznie poważniejsza w skutkach niż ta z czasów PRL-owskiej dyktatury. Bo wówczas pycha ludzi z pierwszych stron gazet budziła powszechne zgorszenie, dziś przechodzi niezauważona. W 1976 roku po zapowiedzi podwyżki cen mięsa doszło do rozruchów w Ursusie i Radomiu. Rozgoryczony pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek nazwał uczestników zamieszek „warchołami”. Oburzeniu społecznemu na taki język nie było końca, a Gierkowi nie zapomniano tych słów do końca, mimo że użycie dosadnego sformułowania było po części uzasadnione – rozruchy w Radomiu zakończyły się przecież m.in. masowym rabunkiem sklepów. Elity III RP rychło przebiły oderwaniem od rzeczywistości i arogancją poprzednią władzę. Ludzi wykluczonych i zepchniętych na margines nazwano bez zażenowania klasą roszczeniową lub homo sovieticusami, czyli gorszym gatunkiem człowieka, podludźmi. Tym razem wyzwisk używano już zupełnie bezkarnie, bo za nowymi biednymi nikt nie miał ochoty się wstawić. Robotnicy przestali być cool, na topie była już zupełnie inna warstwa społeczna – przedsiębiorcy – i to jej schlebiali dziennikarze oraz politycy. W tym duchu nowej arogancji należy chyba oceniać wypowiedź Leszka Balcerowicza, który „warcholstwem” nazwał protestowanie przeciwko reformie emerytalnej Tuska. Może się zrobić niedobrze od tej nieznośnej pewności siebie polskich elit. Luminarze polskiej gospodarki, choć ciągle się mylą i błądzą, to stale traktują społeczeństwo jak bandę przygłupów, którzy
C
Keszka pisała o seksie w kobiecej prasie. Później wyspecjalizowała się w sekszabawkach. Odkryła, że kiedy kupowała takie nadające się na wieczór panieński, nikt nie patrzył na nią jak na dziwoląga, ale... jak ruszała w stronę „ciężkiego sprzętu”, nawet sprzedawcy byli zdumieni. Prostytutka albo nimfomanka jakaś! Któregoś razu Keszka znów pisała o wibratorach i porozkładała „nowości” na swoim redakcyjnym biurku. Jeden egzemplarz po nocy zniknął, za to ktoś – przyzwoicie – położył pieniądze. Co to jest, żeby dziennikarka feministycznego pisma (w stolicy!) musiała kraść, bo wstydzi się kupić! – pomyślała Keszka. Zanim otworzyła sex-shop, ruszyła w Polskę – z pogadankami i wibratorami do pokazania. Przychodziły i nastolatki, i emerytki. Okazało się, że współczesna Polka dzięki prasie kolorowej jest wyedukowana tylko w jednym kierunku – co zrobić, żeby MU dogodzić. O dogodzeniu samej sobie wie niewiele. Co do masturbacji, wyszło na jaw, że – według powszechnie panującej opinii – przystoi tylko facetom. Tak czy siak, nie przyznają się, ale robią swoje. Właścicielka babskiego sex-shopu wysyła paczki nawet do takich grajdołków, w których nie ma poczty! JUSTYNA CIEŚLAK
z pocałowaniem w rękę powinni przyjmować nieomylne wyroki nowych „panów”. Dlaczego debata społeczna, której częścią mogą być przecież manifestacje uliczne, jest uważana za „warcholstwo”? Co jest złego w poszukiwaniu innych dróg, nowych pomysłów, a nawet w demonstrowaniu własnego zdania, własnej siły i desperacji? Może Balcerowiczowi ta arogancka pewność siebie została jeszcze z czasów pracy w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR? Potem kilkakrotnie zmieniał poglądy (był zwolennikiem tzw. rzeczpospolitej samorządnej, a potem neoliberalizmu), ale zawsze był bardzo pewny tych aktualnie wyznawanych. Jak to dogmatyk. Tym zabawniejsze jest, że Balcerowicz doradzał polskiemu episkopatowi przy najnowszym dokumencie społecznym „W trosce o dobro człowieka i dobro wspólne”. Świadczy to o kompletnym pogubieniu się biskupów, którzy człowieka stanowiącego symbol działań antyspołecznych, przeciwnych nawet katolickiej nauce społecznej, uważają za specjalistę od „dobra człowieka”. Jeżeli dołożyć do tego Aleksandra Kwaśniewskiego, który żali się publicznie, że nie wie, jak żyć za emeryturę wynoszącą ponad 4 tys. zł, to mamy pełny obraz oderwania się polskich elit od rzeczywistości – nieważne, czy ekonomicznych, politycznych, czy kościelnych, z lewa czy z prawa. Sądzę, że powodem tego stanu jest m.in. olbrzymie rozwarstwienie społeczne, życie części Polaków w enklawach bogactwa, które sprawia, że coraz mniej się rozumiemy, a nawet coraz rzadziej dostrzegamy istnienie bliźniego swego. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Warchoły wracają
Prowincjałki „W tramwaju, który prowadzę, jeden z pasażerów rozbiera się i masturbuje” – zaraportował wczesnym rankiem dyżurnemu ruchu maszynista jednego z poznańskich tramwajów. Ekshibicjonistę przejęła policja, grozi mu 5 tys. zł grzywny. I słusznie, bo są straty – zablokowane tramwaje ruszyły dopiero po ponadpółgodzinnej (!) przerwie.
PASAŻER STOJĄCY
– Idź mi kupić połówkę, bo ja nie dam rady – zażądała 66-letnia mieszkanka Ostródy od funkcjonariusza policji, którą wcześniej wezwała na interwencję. Teraz odpowie za bezpodstawne wezwanie patrolu.
BLUE TAXI
Lesław Mikołajski, radny z Nowego Targu, zażądał od władz miasta, aby zafundowały monitoring proboszczowi lokalnej parafii św. Katarzyny. Instalacja 13 kamer to koszt 17 tysięcy złotych. Radny wyjaśnia, że w kościele znajdują się cenne figury i obrazy, które ktoś może ukraść.
ANIOŁ STRÓŻ PROBOSZCZA
Za żadne skarby świata nie przyznaje się do napadu na sklep w Bartoszycach 18-letni Daniel K. Do zmiany frontu nie skłania go nawet nagranie z monitoringu, na którym widać, jak uzbrojony w… wycieraczkę samochodową (sic!) usiłuje nakłonić ekspedientkę do opróżnienia kasy.
SOBOWTÓR?
Kierownik budowy z powiatu tarnowskiego zaniepokoił się zachowaniem 38-latka – operatora dźwigu. Szczególnie z uwagi na dziwnie nieskoordynowane ruchy żurawia przy przenoszeniu pojemnika z betonem. Okazało się, że we krwi ma 3 promile alkoholu, a podczas pracy wypił co najmniej połówkę.
DŹWIGAŁ NA GAZIE
27-latek z Białej Podlaskiej włamał się do piwnicy jednego z bloków. Nie skusiły go jednak ani znajdujące się tam elektronarzędzia, ani nawet telewizor. Wyniósł za to wino. Z kolei dwaj mieszkańcy Kraśnika okradli lokalny punkt skupu złomu. Zabrali m.in. skrzynkę z chlebem. Opracowała WZ
NIE JEGO WINA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Wspieram PiS. Nie ma lepszej alternatywy dla Polski. (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski)
!!! Szkoda, że zabrakło cierpliwości, bo akurat pan poseł Godson jest tym politykiem PO, jest ich kilku czy kilkunastu, których bardzo chętnie widziałbym w szeregach PiS. (poseł Joachim Brudziński wyjaśnia, dlaczego nie rozpatrzono w 2001 roku wniosku posła Godsona o przyjęcie go do PiS)
!!! Propozycja ministra cyfryzacji Michała Boniego o ujawnieniu danych dotyczących finansów Kościoła może w pewien sposób łamać konstytucję. (Janusz Piechociński, poseł PSL)
!!! Poseł Jarosław Kaczyński, gdy mam go minąć w Sejmie, chowa głowę, pochyla się, jakby się bał, że do niego podejdę. To straszne by było – podejrzewam – dla niego, bo on przecież wszystkim kobietom podaje rękę i całuje. Dlatego stara się tak chodzić, aby mnie, broń Boże, nie spotkać. (posłanka Anna Grodzka, Ruch Palikota)
!!! W polskim Kościele mamy kryzys, a dalsze pompowanie dobrego samopoczucia mitologią wciąż pełnych świątyń nie ma sensu. (Szymon Hołownia, dziennikarz katolicki)
!!! Przeciętny Czech ma taką świadomość, że Polska to kraj, w którym ludzie modlą się o deszcz. Słynna sprzed lat modlitwa w polskim parlamencie o opady była wówczas w Czechach głównym newsem agencyjnym. (Mariusz Szczygieł, dziennikarz, znawca Czech)
!!! Nie koleguję się z innowiercami, to niebezpieczne duchowo i katolik takich rzeczy unika. (Wojciech Cejrowski, dziennikarz prawicowy)
!!! Nie płaciłbym podatku kościelnego, bo nie kocham tej instytucji. Kto chce, niech płaci. (Jacek Borkowski, aktor) Wybrali: AC, PAR, RK
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
NA KLĘCZKACH
PISOLUBCY W PO Frakcja konserwatywna w PO najprawdopodobniej uniemożliwi postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu za nadużycia władzy. Poza oczywistą oczywistością, że sam Tusk boi się podobnych rozliczeń za lat kilka, sprzeciw wobec tego wniosku zapowiedzieli m.in.: Jarosław Gowin, Jacek Żalek, Antoni Mężydło i Joanna Kluzik-Rostkowska. Zdumiewa zwłaszcza postawa tych ostatnich. Cóż, stara miłość nie rdzewieje. MaK
Funduszu to atak na podstawy funkcjonowania Kościoła. Tym samym potwierdził tylko, że podstawami Krk są, i od zawsze były, pieniądze. ASz
FAKTY AUTENTYCZNE
CZĘSTOCHOWA I MIESZA Po decyzji Regionalnej Izby Obrachunkowej, która uznała, że Częstochowa nie może dofinansowywać mieszkańcom kosztów zapłodnienia in vitro, władze miasta chcą, aby Sejm zmienił prawo. Domagają się nowelizacji ustawy o działalności leczniczej tak, aby gminy mogły wspomagać mieszkańców dotacjami do sztucznego zapłodnienia. MaK
WOLNOŚCIOWCY Biskupi domagają się, aby podczas głosowań w Sejmie nie narzucać dyscypliny partyjnej i „nie zmuszać posłów do głosowania wbrew sumieniu”. Chodzi oczywiście o to, aby partie nie namawiały posłów do głosowania wbrew wskazówkom episkopatu. I żeby księża mogli potem łatwiej rozliczać w terenie swoich posłów z głosowań. Kler nie ma skrupułów, jeśli chodzi o wywieranie nacisków na katolickich parlamentarzystów. Gdy katoliccy politycy głosują wbrew Watykanowi, grozi się im ekskomuniką. Jak widać, wolność jest przez biskupów mile widziana, pod warunkiem że przynosi im korzyść i nie dotyczy stosunków wewnątrzkościelnych. MaK
ODWRACANIE KOTA „Tendencja antykościelna jest dziś w Polsce bardzo silna, bo wierność Ewangelii budzi gwałtowny sprzeciw wielu środowisk” – taką diagnozę przyczyn antyklerykalizmu postawił prymas senior, arcybiskup Henryk Muszyński. To ciekawa teza, zważywszy, że Ewangelia nie ma raczej nic wspólnego z Kościołem papieskim. Według Muszyńskiego to nie panoszący się klerykalizm, nie grzechy Kościoła, ale jego… nieskazitelność doprowadziła do społecznego buntu przeciwko hierarchii! Ponoć podstawa sukcesu to wysokie mniemanie o sobie. Podobnie jak podstawa klęski. MaK
FUNDAMENTALISTA Prezes PiS Jarosław Kaczyński w czasie niedawnego tournée po województwie śląskim zagościł w Sosnowieckim Domu Katolickim. Przemawiał niemal 2 godziny, a głównym tematem jego wywodów była krytyka likwidacji Funduszu Kościelnego. „Kościół jest jedynym depozytariuszem systemu wartości, który znają wszyscy Polacy (…). Kto atakuje Kościół, ten atakuje Polskę, atakuje fundamenty naszego życia społecznego” – grzmiał do swoich wiernych prezes Kaczyński. Według niego likwidacja
fakt, że proboszcz uznał, że napad ma związek z „debatą na temat finansowania Kościoła”, jaka toczy się w mediach. Innymi słowy – chuligani napadli, ale to antyklerykałowie są winni. Dawno temu o wszystko oskarżano chrześcijan… MaK
„Katastrofa smoleńska. Odrzucona prawda” – to tytuł broszury, którą PiS rozdał dyplomatom i eurodeputowanym w Brukseli. Książeczka wydana w ponadtysięcznym nakładzie, zawierająca takie działy jak „Fałszywe tezy”, „Skandaliczne śledztwo”, „Odkrywanie prawdy” albo „Czego nie wiemy”, ma przygotować polityków do publicznego wysłuchania na temat Smoleńska, które odbędzie się 28 marca w Parlamencie Europejskim. Broszurę przetłumaczono (sic!) na język angielski i francuski. „Cały czas będziemy przedstawiać naszym kolegom europosłom i dyplomatom nowe fakty” – powiedział Rychu Czarnecki, aktualnie z PiS. Choć ma na myśli raczej smoleńskie stare mity. ASz
THATCHERYSTA U PALIKOTA Poseł Łukasz Gibała, nowy nabytek Ruchu Palikota, wyznał, że nadal byłby w Platformie, „gdyby Tusk był jak Thatcher. PO powstała właśnie po to, aby być jak Thatcher”. Zawsze nam się wydawało, że polscy miłośnicy ultrakonserwatywnej brytyjskiej premier zasiadają głównie w PiS i czytują „Gazetę Polską”. A tu, jak widać, konserwatyzm trafił nie tylko do Ruchu Palikota, ale nawet do samego prezydium klubu. Wyborcy Ruchu mogą się zdziwić. MaK
KAMIEŃ OBRAZY W Łodzi doszło do bezprecedensowego w ostatnich latach ataku na jedną z parafii. Kościół i plebanię Świętych Piotra i Pawła w centrum miasta obrzucono kilkakrotnie kamieniami. Nie byłoby w tym chuligańskim wybryku niczego godnego odnotowania w „FiM”, gdyby nie
UCZUCIA (PO)MIESZANE Wymiar sprawiedliwości i pobożni katolicy nie bardzo wiedzą, co począć ze słynnym szalikiem kibiców klubu Falubaz, zawieszonym kiedyś na świebodzińskim Chrystusie. Jedni uważają, że zawieszenie szalika obraziło uczucia religijne, inni – że to sądowy nakaz jego spalenia je rani. Szalik został bowiem uświęcony przez kontakt ze świętą figurą. Tak czy inaczej, kolejne śledztwo w sprawie trwa, a koszty rosną. MaK
uczuć katolickich, która „regularnie wypływa na światło dzienne”. Żarty i kpiny z Kościoła i wiary, polityka a uczucia religijne, Kościół w czasach popkultury – to główne tematy warsztatów „Świat wobec uczuć religijnych”, zorganizowanych w licheńskim domu pielgrzyma dla przedstawicieli prasy, radia, telewizji, zarówno tych o zasięgu regionalnym, jak i ogólnopolskim. Szkolenie dziennikarzy powierzono „znanym i cenionym” ekspertom z zakresu teologii, prawa oraz publicystyki – z red. dr. Tomaszem Terlikowskim w roli gwiazdy. Dziennikarze zostaną wyedukowani, w jaki sposób można obrazić uczucia religijne i naruszyć wizerunek Boga, na co sobie może pozwolić artysta oraz jak dbać o wizerunek Kościoła katolickiego. Patronat medialny nad kościelnym szkoleniem dziennikarzy w Licheniu roztoczyła – UWAGA! – Polska Agencja Prasowa. AK
TACY SPUSTOSZENIE „Echo Miasta”, powołując się na anonimowego duchownego z Sieradza, donosi, że w ciągu ostatnich 10 lat datki wiernych na tacę spadły w tym mieście aż o 30 proc. Jeżeli sytuacja wygląda podobnie w innych częściach kraju, to nie dziwi, że biskupi chcą ratować swoje przychody pieniędzmi z odpisów podatkowych wiernych (ich pomysł odpisu to 1 proc.). Czyli z budżetu państwa. MaK
5
niekoniecznie jednak oznacza brak urodzin... I z tym się chyba najtrudniej Kościołowi pogodzić. AK
ZA GROBEM ZWYCIĘSTWO Tak nielubiana przez „Prawdziwych Polaków” Wisława Szymborska odniosła już po swoim pogrzebie efektowny tryumf, który przy okazji rozsławił polską literaturę. Jej niedawno przetłumaczony tomik wierszy jest bestsellerem na włoskim rynku wydawniczym. Książka dobija do sprzedaży w nakładzie 100 tys. egzemplarzy. Twórczość Szymborskiej wchodzi też do życia codziennego Włochów. Dziennikarze zauważyli, że minister pracy Elsa Fornero ma na bransoletce cytat z wiersza polskiej noblistki. A PiS-owcom Szymborska nie szumi wierzbami… MaK
KRAINA SZCZĘŚLIWOŚCI Hierarchowie chwalą się danymi z najnowszego wydania Rocznika Statystycznego Kościoła, z którego wynika, że przybywa katolików w Azji. Za przykład podają Mongolię, gdzie na 3 mln mieszkańców jest… „tysiąc katolików, a 350 kolejnych osób przygotowuje się do przyjęcia chrztu”. Toż to prawdziwe tłumy! Jeszcze chwila i z coraz bardziej antyklerykalnej Europy siedziba Kościoła przeniesie się do Ułan Bator. I dobrze, byle dalej od nas! ASz
ONE TEMU WINNE GŁUPEK CZY KŁAMCA? „Kościół w Polsce wydaje na wspieranie państwa kilka razy więcej, niż od niego dostaje (…). Trzeba bardzo mocno podkreślić, że finansowy wkład Kościoła wnoszony na rzecz państwa i społeczeństwa można szacować na kilka miliardów złotych. Tylko Caritas Polska wspomaga najuboższych (…) na łączną kwotę 480 mln rocznie, czyli tyle, ile Kościół otrzymuje od państwa”. Kto jest autorem tych bajek, a raczej – zważywszy na powagę sytuacji i wielkie niedostatki społeczne – bezczelnych, plugawych, antypolskich, zdradzieckich kłamstw? To Bogumił Łoziński – znany, ceniony i zapraszany do ogólnopolskich mediów stały felietonista „Gościa Niedzielnego”. Mamy pytanko, Panie Bogumile: czy jest Pan idiotą, czy tylko – jak wy to w kruchtowych mediach nazywacie – kłamliwym polakożercą? RK
SZKOLENIE Z OBRAŻANIA Biuro Prasowe Sanktuarium Maryjnego w Licheniu Starym postanowiło wyszkolić polskich dziennikarzy w kwestii obrażania tzw.
Ani jedno dziecko nie zostało w tym roku ochrzczone w parafii pw. św. Świerada i Benedykta w Tropiu. Winę za brak chrztów w tropskiej parafii – zdaniem tamtejszego proboszcza – ewidentnie ponoszą feministki: „Polskie feministki triumfują, bo totalnemu spadkowi dzietności rodzin w Polsce i trudności realizowania zobowiązań emerytalnych nie towarzyszy prawie żadna akcja na rzecz poprawy dzietności rodziny i moralności życia małżeńskiego – właściwie jedynego skutecznego sposobu rozwiązania powyższych problemów!”. Brak chrztów
FALA ROZLICZEŃ W Irlandii Północnej, tak jak w sąsiednim kraju, Kościół pod presją ludności i władz rozlicza się z przemocy wobec nieletnich. W brytyjskiej części Irlandii powstała w zeszłym roku specjalna komisja rządowa badająca nadużycia ludzi Kościoła wobec dzieci. Presja opinii publicznej jest tak silna, że miejscowi biskupi zgodzili się na spotkanie z przedstawicielami ofiar Kościoła. Trzy zakony zmuszono także do zbadania swoich archiwów w poszukiwaniu sprawców przestępstw. MaK
6
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Katechetolodzy Według danych Komisji Episkopatu Polski ds. Wychowania Katolickiego w szkołach różnego typu uczy religii 33 tys. 492 katechetów – specjalistów od promowania za nasze pieniądze wrogiego Polsce Kościoła. Otrzymaliśmy też oficjalne staPrawie połowę tej armii stanowi nowisko sformułowane na piśmie: personel w sutannach lub habitach „Jestem zaskoczona otrzymaną infor(11 tys. 382 księży diecezjalnych macją na temat działań nauczyciela oraz 1152 zakonników i 2610 mnireligii na terenie naszej placówki. Roszek), obsadzający w sumie około 10 dzice powinni zgłosić zaistniały incytys. pełnych etatów. dent dyrekcji szkoły (droga służbowa). Samo duchowieństwo na posaDo dnia dzisiejszego nie posiadam dach nauczycieli kosztuje podatniżadnej wiedzy w przedmiotowej spraków 385–400 mln zł rocznie (płace wie. Ponadto pragnę przekazać, że nie i pochodne od wynagrodzeń, zakłamogę udzielić informacji na temat zadowy fundusz świadczeń socjalnych, trudnienia i pracy ww. Sprawa zostadoskonalenie zawodowe, odprawy nie wyjaśniona po rozmowie z nauczyemerytalne). Całkowity koszt utrzycielem” – zapewniła dyr. Merta. mania wszystkich katechetów to 1,15 – Gdybym zgłosił „drogą służbomld złotych! Popatrzmy, za co im wą”, co on wyczynia na lekcjach, a inpłacimy... formacja, kto doniósł, wyszłaby poDzieci uczęszczające do Szkoły za gabinet dyrektorki, aktyw paraPodstawowej funkcjonującej w strukfialny by mnie po prostu zeżarł i dzieturze organizacyjnej Zespołu Szkolnociakiem przekąsił na deser – tłuma-Przedszkolnego im. św. Arcybiskuczy ojciec ucznia wilamowickiej podpa Józefa Bilczewskiego w Wilamostawówki. wicach (woj. śląskie, diec. bielsko-żywiecka) uczy religii ks. Andrzej W rozmowie telefonicznej z dzienZawada (44 l.), wikariusz miejscowej nikarzem „FiM” ks. Zawada dzielparafii Przenajświętszej Trójcy. „My, nie wytrzymał prezentację, lecz gdy niżej podpisani, żądamy od Krajowej padło pytanie o prorydzykową petyRady Radiofonii i Telewizji przyznację, natychmiast... ogłuchł: nia Telewizji Trwam należnego miejsca na tzw. multipleksie. Żądamy zaprzestania dyskryminacji katolickich mediów” – blankiety z taką petycją adresowaną do przewodniczącego KRRiTV Jana Dworaka wielebny wręczył dzieciom, żądając przyniesienia ich po uzupełnieniu. Ich zadaniem było dopilnowanie, żeby rodzice, dziadkowie i ewentualnie sąsiedzi podali swoje personalia, adres zamieszkania, numer PESEL oraz własnoręcznym podpisem auKsiądz Dariusz Dąbrowski toryzowali „wyrazy solidarności” z o. Tadeuszem Rydzykiem. Katecheta ostrzegł, że uczniów, którzy – Halo, halo... Nic nie słyszę. Hanie przyniosą wypełnionych blankielo... – powtarzał, symulując zakłócetów, „odpowiednio potraktuje” nia na łączach. na końcowym świadectwie z religii, Połączyliśmy się jeszcze kilkazaś szczególnie opornym lub niepotrakrotnie, sygnał był jak najbardziej fiącym wiarygodnie wytłumaczyć się prawidłowy, ale kapłan nie odważył z braku podpisów załatwi dodatkowo się podnieść słuchawki. obniżenie oceny ze sprawowania. „To jest nowa jakość – widać, że dostrzegają wartość społeczną RaZespół Szkolno-Przedszkolny jest dia Maryja, że zależy im na narodzie, placówką publiczną. Tzw. organem na społeczeństwie. Zbierane podpiprowadzącym jest Gmina Wilamosy są swoistym referendum Polaków wice, a funkcję dyrektora sprawuje – czy chcą wolności w naszym kraRenata Merta. Zapytaliśmy ją, ju” – triumfował o. Rydzyk, komenod jak dawna ks. Zawada pobiera tując przekroczenie bariery miliona pensję nauczyciela oraz czy wie podpisów w petycjach do KRRiTV o wspomnianej „inicjatywie pedaze wsparciem dla jego biznesu. gogicznej” duchownego. Przyznała, ! ! ! że słyszała o petycjach rozdawanych w kościele, ale nie ma bladego poKatechetą w Szkole Podstawowej jęcia o przeniesieniu akcji także na tenr 5 im. Krzysztofa Kamila Baczyńren szkoły, zaś o personaliach móskiego w Piasecznie koło Warszawy wić nie może ze względu na „ochrojest 31-letni ks. Dariusz Dąbrownę danych osobowych” katechety. ski, wikariusz parafii Matki Bożej
Ksiądz Andrzej Zawada
Różańcowej. Po mieście krążą o nim wredne plotki, których oczywiście nie będziemy powtarzać, w każdym razie chodzi w nich o to, że wielebny wyraźnie faworyzuje chłopców. 8 marca ks. Dariusz zarządził w jednej z klas kartkówkę tylko dla dziewcząt (sic!), aby – jak to określił – „z okazji Święta Kobiet postawić również im kilka pałek” (z akcentem na słowo „pałki”). Rodzice, którzy zawiadomili nas o incydencie, twierdzą, że to nie pierwszy przypadek psychicznego nękania uczennic przez nauczyciela religii, zaś seksualny podtekst był – ich zdaniem – ewidentny, skoro chłopcy gremialnie zarechotali. – Słyszałam o tej historii. Nie pojmuję bezwoli i omotania rodziców, którzy zamiast ostro zareagować, chowają ogon pod siebie, tłumacząc, że „przecież córka idzie w tym roku do komunii”. Ot, katolicka mentalność. Tym ludziom zależy najwyraźniej tylko na „kwitku” do Pana Boga, a jawne krzywdzenie własnych pociech jest nieważne – mówi pedagog sympatyzujący z „FiM”. 14 marca zapytaliśmy dyrektorkę Annę Wiktorzak, czy ona również coś słyszała i mocą swojego urzędu ewentualnie uczyniła, aby podobnym zachowaniom katechety zapobiec. Obiecała odpowiedzieć (mailem) niezwłocznie, ale – mimo telefonicznych monitów – milczy. Wikary jest dla nas nieuchwytny. Warto jeszcze odnotować fakt, że na stronie internetowej tej neutralnej światopoglądowo szkoły publicznej jako pierwsze otwiera się automatycznie okno z komunikatem o rekolekcjach, co oznacza, że jest to wiadomość mająca wszystkie inne pod sobą. ! ! ! Przed kilkoma dniami „Gazeta Wyborcza” napisała o wręczaniu skarbonek Caritasu na „wielkopostną jałmużnę” (z zaleceniem przyniesienia z powrotem pełnych) uczniom nieokreślonej szkoły podstawowej w Sycowie przez uczącą religii zakonnicę. Afera? Gdzie tam! Podobne
przypadki występują w bardzo wielu placówkach. Oto typowe komentarze internautów: ! Żaden news. Proceder funkcjonuje, odkąd katecheza weszła do szkół. Dzieci dostają tekturowe skarbonki, które mają zwrócić pełne. Zakonnica każe im odmawiać sobie różności, jak na post przystało, wrzucać monety – codziennie po złotówce – oraz żebrać u sąsiadów. Tak jest od lat i za wiedzą dyrektorów szkół, którzy wpływu na katechetów nie mają (kuratoria też nie) i mieć nie chcą; ! To jakaś ogólnopolska akcja. Moje dziecko dostało taką skarbonkę na mszy dla dzieci komunijnych (Warszawa-Ursynów). Podczas tej samej mszy były wydelegowane małe dzieci, które zbierały pieniążki na misje zagraniczne, oprócz tego ofiara jak zwykle. Czy nie za dużo na jeden raz? Moje dziecko nie czuje póki co ochoty, żeby napełniać skarbonkę, nie mam zamiaru na nie wpływać. Wiem, że jest dobrym małym człowiekiem, który ma szacunek i współczucie dla bezdomnych (syn, tak jak moja starsza córka, regularnie daje im swoje kanapki), kocha zwierzęta itd. Cholera, nawet jakby człowiek miał dużo dobrej woli, cierpliwości i innych takich, to szlag go trafia, gdy z każdej dziury w kościele słyszy tylko „daj kasę”; ! W Szkole Podstawowej nr 2 w Obornikach Śląskich panują podobne praktyki. Dzieci otrzymały papierowe skarbonki i do końca Wielkiego Postu mają zbierać w domu pieniądze, a na koniec zwrócić skarbonkę do szkoły. Sprawdziliśmy przypadek Sycowa dogłębnie i okazuje się, że dotyczy Szkoły Podstawowej nr 1 im. III Tysiąclecia, gdzie jedną z katechetek jest s. Róża Biała ze Zgromadzenia Urszulanek. Pracuje tu od września 2011 roku (przybyła w ramach roszad wewnątrzzakonnych z Torunia), choć już przed laty, będąc jeszcze nauczycielką religii w SP nr 2 im. św. Królowej Jadwigi w Parczewie, przeszła na emeryturę. Dyrektorka Jolanta Trela mówi: – O tej niby-aferze rozpisywały się niemal wszystkie media i portale
internetowe, bezkrytycznie powielając informacje „Wyborczej”, ale wy jesteście pierwszymi dziennikarzami, którzy zwrócili się do mnie z pytaniem, czy to w ogóle prawda. Wyjaśniam zatem, że faktycznie, jedna z nauczycielek religii (pani dyrektor uchyla się od podania personaliów – dop. red.) przyniosła skarbonki w liczbie 3–4 na klasę i tylko dla chętnych! Osobiście nie widzę w tym nic zdrożnego, bo chodziło o wpajanie dzieciom miłości bliźniego. Że można odmówić sobie batonika czy jakiegoś drobiazgu i wrzucić kilka złotych do skarbonki dla potrzebujących pomocy. Zaprotestował zaledwie jeden rodzic spośród 350. Organizujemy różne akcje charytatywne. Zbieraliśmy na hospicjum, na paczki dla dzieci z Ukrainy... Chcę wyraźnie podkreślić, że ta wielkopostna zbiórka nie była prowadzona na terenie szkoły, a skarbonki miały być przekazane do kościoła jako dar ołtarza. Pozostawiliśmy dyrektor Treli pod rozwagę, że problem tkwi właśnie w zainicjowanym na terytorium szkoły „darze ołtarza”, skoro jego dysponentem będzie pozostający poza wszelką kontrolą ksiądz proboszcz, zaś „zaledwie jeden” protestujący rodzic może po prostu świadczyć o tym, że innym zabrakło odwagi napisać do Kuratorium Oświaty we Wrocławiu: „Nie pozwolę na traktowanie klasy jako miejsca, w którym zamiast krzewienia wiedzy miałoby dochodzić do ściągania podatków na instytucje i fundacje kościelne bez wiedzy rodziców”... ! ! ! Przedstawione wyżej przykłady są nowinkami z zaledwie kilkunastu ostatnich dni. Tym razem zabrakło świątobliwych molestantów i „bokserów” typu ks. Michała W., proboszcza z Sidziny, który twarz 11-letniego chłopca zakłócającego plebanowi lekcję religii potraktował niczym worek treningowy (por. „Kościelny pitawal” – „FiM” 9/2011). Nie wiadomo, o ilu innych wyczynach nie wiemy, bo zamieciono je pod dywan... Choć nauczyciele religii opłacani są z kasy publicznej, to wszystkich mianuje, nadzoruje, programuje i odwołuje biskup wedle własnego widzimisię. – Ja tylko wypłacam im pensję. W Karcie nauczyciela troskliwie zadbano o interesy Kościoła, bowiem zatrudnienie katechety w określonej placówce może nastąpić wyłącznie na podstawie imiennego pisemnego skierowania wydanego przez biskupa (tzw. misja kanoniczna), i nie mam w tej kwestii żadnego pola manewru: muszę przyjąć człowieka ze skierowaniem kurii lub zwolnić tego, któremu je wycofano. W przypadku osób świeckich można czasem coś z kurią wynegocjować, ale żeby wykopać ze szkoły duchownego, to już potrzeba wyroku skazującego za jakieś łajdactwo – rozkłada bezradnie ręce dyrektor łódzkiego liceum. DOMINIKA NAGEL
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r. ero tolerancji... dla oskarżeń o pedofilię, zero odszkodowań, zero jawności – oto te normy. Tak zwana Stolica Apostolska, która od lat próbuje odbudować swój zniszczony skandalami pedofilskimi wizerunek, nakazała wszystkim episkopatom na świecie przygotowanie strategii postępowania ze zboczeńcami w sutannach. Nie doczekaliśmy się wyjaśnienia, dlaczego Watykan nie przygotował w tej sprawie jednego dokumentu, wspólnego dla wszystkich. Logiczne wydaje się, że zasady traktowania pedofila muszą być wszędzie takie same. Po wykryciu delikwenta jego przełożeni powinni natychmiast powiadomić policję. Niestety, za Spiżową Bramą uznano, że lepiej będzie, kiedy Episkopaty same ustalą te zasady. A dlaczego? Bo jasne jest, że w państwach takich jak Polska, gdzie Kościół ma wypracowaną pozycję świętej krowy, nie trzeba będzie podejmować radykalnych działań. Co innego kraje, w których setki udowodnionych przestępstw seksualnych kleru zrujnowały zaufanie do Krk (m.in. Irlandia, Stany Zjednoczone, Australia, Belgia, Niemcy), a zasady postępowania z pedofilami są jednoznaczne. Na przykład w USA ksiądz pedofil jest obecnie natychmiast przenoszony do stanu świeckiego i sądzony przez amerykański wymiar sprawiedliwości. Odszkodowania wypłacane w tych państwach ofiarom księży (dotąd w sumie ponad 8 miliardów dolarów) muszą naszych hierarchów przyprawiać o ból serca. W nowo powstałej polskiej instrukcji prawdopodobieństwo ukrywania pedofilów w Kościele będzie nadal bardzo wysokie, ponieważ Episkopat nie zamierza wydawać władzom księdza, który do molestowania przyznał się podczas spowiedzi. „Niemożliwa jest współpraca w wypadku sakramentalnej tajemnicy spowiedzi, której nie wolno naruszyć. Tutaj Kościół będzie tego zdecydowanie bronił” – powiedział przewodniczący Episkopatu abp Józef Michalik (patrz fot. wyżej). Znaczy to tyle, że wymyślona przez jednego z papieży tajemnica spowiedzi jest dla Kościoła nieporównywalnie ważniejsza niż dobro jakiegoś tam zgwałconego dziecka. Idąc tym tropem, biskup zawsze może powiedzieć, że o pedofilii konkretnego księdza dowiedział się podczas spowiedzi i dlatego milczał. Kto udowodni, że było inaczej? Poza tym w tej sytuacji dojdzie niekiedy do prawdziwego kuriozum, ponieważ spowiednikiem księdza pedofila może być inny pedofil, a wtedy o rozgrzeszenie raczej dość łatwo. A potem o wspólne tematy do dyskusji i wymianę doświadczeń… W sprawie przeniesienia zboczeńca do stanu świeckiego abp Michalik dodał, że „taka możliwość istnieje. Może to zrobić Stolica Apostolska”. Możliwość istnieje, ale żadnego przymusu nie ma! Czyli hierarchia będzie mogła wybierać, kogo
KOŚCIÓŁ PEDOFILSKO-KATOLICKI
Z
Kościół katolicki w Polsce, w którym według hierarchów problem pedofilii nie istnieje, został zmuszony przez postawionego pod ścianą papieża do stworzenia specjalnych norm postępowania ze zboczeńcami w sutannach.
NORMA-llni pedofile wyda policji (najpewniej jak dotąd nikogo), kogo zadenuncjuje w Watykanie, a kogo po prostu przeniesie cichcem do innej parafii. Z kolei rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch powiedział, że „(…) nie ma żadnego zamiatania pod dywan, żadnej ulgi dla ludzi, którzy są winni (…). Sprawy rozpatrywane przez sądy kościelne kończą się niejednokrotnie tak zwanym wydaleniem ze stanu duchownego. Co to oznacza? Ten ksiądz przestaje być księdzem, nie wolno mu sprawować żadnych funkcji kapłańskich, po prostu wraca do społeczeństwa, choćby nie wiadomo, jakie miał zasługi. Taki jest wyrok i to nie są rzadkie przypadki”. Katolicka Agencja Informacyjna podaje, że ks. Kloch zaznaczył też, iż taki powrót nie wyklucza zastosowania później przepisów prawa karnego. No cóż, po pierwsze – przypadki wydalenia ze stanu duchownego skazanego za pedofilię księdza są w Kościele katolickim bardzo rzadkie. Dobrym przykładem jest ks. Wincenty Pawłowicz (patrz „FiM” 45/2002), który zwabiał na plebanię małych chłopców, nakłaniał ich do współżycia seksualnego i gwałcił. Nagrywał te sceny na wideo, aby rozpowszechnić je później w internecie, a nawet wypożyczał „swoje” dzieci innym księżom. Szefowie policji i prokuratorzy z Łęczycy oraz ówczesny ordynariusz Alojzy Orszulik dokonywali cudów (bp Orszulik przekupywał rodziców), żeby zatuszować aferę, ale dzięki uporowi dziennikarzy „FiM” pedofil został osądzony. Dostał 3 lata i po odsiadce wyjechał na Ukrainę. Jako ksiądz, m.in. do uczenia dzieci. Bywał później gościem w polskich seminariach duchownych, a także oprowadzał turystów po Włoszech, sypiając
seksualnych przestępstw wiedzą ich w jednym pokoju z nastoletnimi miprzełożeni – począwszy od probosznistrantami. Ze stanu duchownego cza, po biskupów, a nierzadko i sam nigdy nie został wydalony. Mimo papież. O przypadkach molestowawyroku skazującego i wielu skarg nia seksualnego dzieci przez księży Pawłowicz nadal jest pełnoprawnym wiedział Jan Paweł II i wie Benekatolickim księdzem. dykt XVI, lecz obydwaj milczeli lub Po tych deklaracjach hierarchów wręcz nakazywali ukrywać przestępktoś mógłby się spodziewać, że kieców i tuszować skandale. Liczne dy w sprawie niektórych nadużyć ofiary bezskutecznie interweniowaseksualnych Kościół posypie głowę ły w Watykanie i donosiły na swopopiołem, to ofiary księży pedofiich oprawców. Zatem za aferę pelów za cierpienia, jakich doznawadofilską odpowiada Kościół, a nie ły latami z ich rąk, dostaną satysfakcjonujące odszkodowanie. Otóż nic bardziej mylnego. „Prawo polskie zakłada dwie rzeczy. Odszkodowanie i zadośćuczynienie ofiarom takich przestępstw. I w jednym, i w drugim wypadku dotyczą one osoby, która popełniła ten czyn. Tak stanowi prawo polskie i nie widzę tu żadnych wyjątków” – powiedział rzecznik ks. Kloch. Zaznaczył również, że argument mówiący o wypłacaniu odszkodowań poszkodowanym w innych krajach w Polsce jest nic niewart. „Proszę nie przenosić Wincenty Pawłowicz (z prawej ) zwyczajów z innych krajów na grunt polski. Te systemy prawne pojedynczy ksiądz, a poza tym rodo siebie nie przystają”. Z kolei abp dzice, wysyłając dziecko do kościoJózef Michalik zapowiedział, że ła, powierzają je instytucji, a nie jed„do zobowiązań finansowych Kościół nostce. To biskupi mianują księży nie może się poczuwać…”, i odsyła i wysyłają ich do parafii. W ten spoofiary do winowajcy. „Co innego mosób biorą na siebie odpowiedzialralne zadośćuczynienie i pomoc ofianość za ich czyny. rom”– deklaruje przy tym. MichaTwierdzenie, że Kościół ofierze lik, który w tym przypadku repremolestowania nie jest nic winny, zentuje cały polski Kościół, zdaje a potencjalne odszkodowanie powisię bezczelnie manipulować opinią nien wypłacać sam winowajca, to japubliczną. Jasne jest, że w znakokieś totalne nieporozumienie. Kiemitej większości przypadków za księdy nauczyciel zgwałci dziecko, to czy dzem pedofilem stoją inni duchowszkoła nie ponosi odpowiedzialnoni, którzy ukrywają jego czyny. ści i konsekwencji? Czy zadośćuczyO przenoszeniu zboczeńców z panienie pozostaje wyłącznie w gestii rafii do parafii w celu zatuszowania
7
nauczyciela? Oczywiście, że nie, tym bardziej że skazany pedagog z pewnością nie będzie w stanie pokryć z własnej kieszeni odszkodowania dla swoich ofiar. I właśnie o to hierarchom chodzi. Majątek Kościoła nadal ma pozostać nietknięty, a ksiądz pedofil, który (jak twierdzą hierarchowie) „żyje tylko z tacy, nierzadko za 800 zł miesięcznie”, nie będzie w stanie pokryć kosztów procesu, a co dopiero sfinansować odszkodowania. Idąc tym tokiem myślenia, można twierdzić, że Kościół za „mienie zagrabione w PRL-u” powinien rościć sobie prawo do odszkodowania od konkretnych osób – decydentów – a nie od polskiego państwa. Niestety, ponownie możemy zauważyć, że hierarchom zależy wyłącznie na pieniądzach, a nie na deklarowanej przez nich „trosce o wiernych”. Arcybiskup Michalik w omówieniu instrukcji dotyczących pedofilii zaznaczył, że „zawierają one wytyczne postępowania w przypadku pedofilii, które w środę przyjął Episkopat Polski” i „pozostają w ścisłym związku z linią Watykanu”. Podkreślił, że oskarżony o molestowanie zawsze będzie miał prawo do obrony. „Nie można iść tylko za jakimś anonimem. Trzeba, żeby była możliwość sprawdzenia tego doniesienia. Tu nie ma żadnych wątpliwości, że trzeba sprawdzić i natychmiast wyciągnąć konsekwencje”. Jak dalece bezczelny jest Kościół w pseudowalce z molestowaniem seksualnym w swoich szeregach, mówi również fakt, że na debacie w tej sprawie pojawił się podejrzany o molestowanie biskup senior z Poznania Juliusz Paetz! Już w 1999 roku klerycy z seminarium poinformowali władze kościelne, że duchowny ich molestował, ale hierarchowie – jak to mają w zwyczaju – sprawę zamietli pod dywan. Dopiero w sierpniu 2001 roku dziennikarze „FiM” jako pierwsi opisali sprawę seksualnych nadużyć Paetza wobec kleryków. Mimo wielu oskarżeń nigdy nie starano się dowieść mu winy. Po prostu nakłoniono go do rezygnacji. Trzeba jasno podkreślić, że Kościół, wprowadzając opisane wyżej przepisy, robi to na wyraźne polecenie Watykanu. Gdyby władze zza Spiżowej Bramy nie były upokorzone pedofilskimi skandalami z innych krajów, to polscy biskupi nie zrobiliby w tej sprawie NIC. Chociaż trudno nazwać ich działania sukcesem, to należy się cieszyć, że kiedy abp Michalik i spółka tłumaczyli, że spowiedź i dobro księdza są ważniejsze od zgwałconego dziecka, to rodzime media nie bały się tej opinii skrytykować. To znaczy, że w polskim Katolandzie coś się jednak ostatnio zmienia. ARIEL KOWALCZYK
8
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
ziennikarze „śledczy” prawicowego dziennika znaleźli w regulaminie PZPN-u zdanie mówiące o tym, że na nowy Stadion Narodowy nie można wnosić „materiałów rasistowskich, ksenofobicznych, politycznych, religijnych i propagandowych”. Po publikacji „GPC” w szał wpadły prawicowe i konserwatywne środowiska, nie mówiąc o kościelnych hierarchach. „W chrześcijańskim kraju nie będzie można nosić w miejscu publicznym symboli własnej religii. To jest po prostu niedopuszczalne” – twierdzi Marzena Wróbel z Solidarnej Polski.
D
którzy bojkotują Euro 2012. Ja także nie zamierzam interesować się imprezą, na której nie szanuje się naszej religii i tradycji narodowych. Nie interesują mnie miliony, które mamy przy tej okazji rzekomo zarobić, bo to judaszowe srebrniki”. Całą sprawę skomentował krótko prezes PZPN Grzegorz Lato, słusznie twierdząc, że „do spraw religijnych są kościoły, a my się bawimy w sport”. Zamieszanie wywołane przez „GPC” jest oczywiście sztuczne, ponieważ w zakazie wnoszenia symboli religijnych na stadiony nie chodzi o krzyżyki na szyjach czy inne ozdoby z wizerunkami różnych religijnych postaci.
„Jesteś człowiekiem wierzącym i kochasz piłkę nożną? Uważaj! Nie wpuszczą cię na mecze, jeżeli będziesz miał przy sobie symbole religijne” – taką przestrogą na okładce przywitała niedawno swoich czytelników „Gazeta Polska Codziennie”.
Krucjaty stadionowe „Z ogromnym zażenowaniem przyjęłam informację o kolejnych kompromitujących Polskę na arenie międzynarodowej działaniach PZPN (…). Ten zapis w regulaminie znacząco przyczyni się do utrwalenia wizerunku Polski jako zacofanego i nietolerancyjnego kraju. Nie można pozwolić na to, aby narzucać nie tylko polskiemu społeczeństwu, ale także kibicom, którzy przybędą do Polski z całego świata, czyjegoś skrajnie zawężonego poglądu” – komentuje sprawę posłanka PiS Anna Sobecka, która od lat narzuca wszystkim swoje kruchtowo zawężone poglądy. Ksiądz Józef Kloch, rzecznik Episkopatu RP, wtórując Sobeckiej, przyznał w znanym stylu bezczelnego watykańczyka, który za nic ma świeckie prawo, że gdyby „(…) szedł na mecz, specjalnie wpiąłby sobie w klapę marynarki krzyżyk”. Inny hierarcha, ks. Jarosław Wąsowicz, który organizował jedną z pielgrzymek kibiców do Częstochowy, poszedł o krok dalej i wprost namawia do bojkotu Euro 2012. „To kolejny sygnał, że rację mają porządni kibice,
Regulamin PZPN mówi o transparentach, flagach czy proporcach obrażających inne religie, reklamujących jakieś ichniejsze święta albo zawierających religijno-polityczne hasła typu: „Smoleńsk – pomścimy!” albo „Jihad Legia”. Przepis, który wywołał skandal, jest bez wątpienia słuszny i naprawdę trzeba się postarać, żeby znaleźć w nim „propagandowe, ateistyczne przesłanki”. Do czego mogą doprowadzić religijne waśnie między kibicami, a nawet piłkarzami, obserwowaliśmy na boiskach całego świata. Najbardziej znani z wzajemnej nienawiści na tle religijnym są kibice oraz zawodnicy klubów Celtic i Rangers ze stolicy Szkocji – Glasgow. Nie dość, że drużyny znajdują się w jednym mieście, to rywalizację podnosi jeszcze fakt, że jeden z klubów jest protestancki (Rangers), a drugi – katolicki (Celtic). W tym ostatnim przez kilka lat grał polski bramkarz Artur Boruc, który nie krył swojego katolicyzmu i potrafił w czasie derbów ściągać klubową koszulkę i zaprezentować się kibicom Rangers
w T-shircie z wizerunkiem Jana Pawła II (patrz zdjęcie). W połączeniu z prowokującymi gestami doprowadzał protestanckich fanów do szału. Tylko dlatego, że sędzia tamtego spotkania nie wspomniał o papieskiej koszulce w pomeczowym protokole, Scottish Football Association (szkocki odpowiednik PZPN) nie ukarał Boruca, który po tym zdarzeniu już na stałe otrzymał przydomek „Holie Goalie”, czyli „Święty Bramkarz”. W historii obu drużyn niejednokrotnie dochodziło do starć ich kibiców, podczas których zdarzały się ofiary śmiertelne. Na szczęście od kilkunastu lat, m.in. dzięki polityce klubowej (wprowadzono np. zakaz prowokowania przeciwnika religijnymi transparentami), na stadionach jest względny spokój, a same kluby odcięły się od fanatycznych bojówek. Jedną z najgroźniejszych grup kiboli w Glasgow stanowili pseudokibice Celtic, których nieistniejąca już banda miała nazwę… „Katolicy”. Zakaz wnoszenia i prezentowania transparentów religijnych na meczach piłki nożnej jest po to, aby
uniknąć takich sytuacji. Polscy pseudokibice w znakomitej większości identyfikują się z poglądami narodowo-katolickimi. Ich nienawiść na tle rasowym i ksenofobię od miesięcy pokazują media w krajach, których reprezentacje przyjadą do Polski na turniej Euro 2012. Holenderska telewizja NOS zrealizowała reportaż na temat krakowskich kiboli. Dziennikarzom udziela wywiadu m.in. Tomasz Ryniak, ojciec kibica, który cudem przeżył cios nożem od fana zwaśnionej drużyny. „Nie ma takiej eskalacji przemocy nigdzie indziej, jak ma to miejsce w Krakowie (…). Krakowscy fani jako jedyni nie respektują porozumienia kibiców z całej Polski, którzy uzgodnili, że w czasie walk nie będą używane ostre narzędzia” – mówił Ryniak w NOS. Z kolei niemiecka telewizja ZDF w programie „Frontal 21” prezentację Euro 2012 zaczyna od zdania: „W przyszłym roku przyjadą do Polski fani z całej Europy. Między nimi na trybunach zasiądą kibole, którzy dla Euro w swoim kraju odczuwają tylko nienawiść i obrzydzenie”. Mocne
wejście kontynuowane jest zdjęciami chuligańskich wlepek: „Legia white Power”; „Zakaz pedałowania”; „Biała Legia pierdoli Antifę” albo „Naszym hobby jest skakanie wam po głowach”. Oczywiście nie brakuje również nagrań z meczowych awantur między kibolami i policją, niszczenia stadionów i prezentacji rasistowskich transparentów: „Nadciąga aryjska horda” oraz „Śmierć garbatym nosom”. Niemiecki program kończy się zdaniem „Niemcu! Nie jedź na Euro!” I trudno się dziwić, że nasi zachodni sąsiedzi przestrzegają przed przyjazdem do Polski. Wprawdzie różnego rodzaju przepisy i regulaminy oraz setki ochroniarzy dopilnują porządku w czasie 90-minutowego meczu, jednak nie można być tego pewnym poza spotkaniami. Chociaż służby policyjne i wojskowe zapewniają, że poradzą sobie z zagrożeniami związanymi z Euro, nie ulega wątpliwości, że będzie to bardzo trudne zadanie. Zwłaszcza na tle nienawiści do wszystkiego, co niepolskie i niekatolickie. Do naszego kraju przyjadą m.in. kibice z Anglii, a ci lubią alkohol połączony z ulicznymi bijatykami. Zawitają tu również Rosjanie, których z kolei polscy kibole po prostu nienawidzą, i to, niestety, z wzajemnością. Podczas ostatniego meczu Spartaka Moskwa z Legią Warszawa wielu stołecznych fanów nie zostało przepuszczonych przez rosyjską granicę. Kibole próbowali wówczas przewieźć na stadion i wywiesić transparent z prowokacyjnym napisem nawiązującym do tragedii smoleńskiej: „Oddajcie czarne skrzynki. Zabierzcie Donka”. Wcześniej moskiewscy chuligani produkowali specjalne szaliki z hasłami typu: „Legia to stara k***a”. Nabuzowani oraz często naszpikowani dopalaczami pseudokibice dążą do starcia z kibolami przeciwnej drużyny. Z doświadczenia wiemy, że wystarczy tylko małe niedopatrzenie stadionowej ochrony, a awantura gotowa. Zakaz wprowadzania na stadiony „materiałów rasistowskich, ksenofobicznych, politycznych, religijnych i propagandowych” jest w takim wypadku jak najbardziej słuszny, bo chociaż nie zlikwiduje problemu kiboli, to z pewnością ograniczy stadionowe prowokacje. ŁUKASZ LIPIŃSKI
PRZEKAŻ 1 PROCENT PODATKU NA STRONIE FUNDACJI „FiM” Pod linkiem: www.bratbratu.pl/1procent znajduje się nasz darmowy program rozliczeniowy PIT 2011 Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. NASZA FUNDACJA NIE MA ŻADNYCH KOSZTÓW WŁASNYCH. PRACUJĄ W NIEJ SPOŁECZNIE DZIENNIKARZE „FiM”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 KRS: 0000274691 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Rodzina na cudzym W głośnym raporcie Katolickiej Agencji Informacyjnej o finansach Kościoła w Polsce znalazły się m.in. takie oto twierdzenia: ! Częstym zjawiskiem jest ofiarowywanie przez księży części swych zarobków na rzecz indywidualnego wsparcia osób najbardziej potrzebujących spośród parafian. Takie ofiary ze strony księży są czymś normalnym, gdyż to właśnie do nich zwracają się w pierwszej kolejności osoby najbardziej potrzebujące (to w rozdziale o ubożuchnych i ledwo wiążących koniec z końcem kapłanach); ! Olbrzymi jest wkład Kościoła w pomoc potrzebującym i najuboższym, co wydatnie wspomaga system państwowej pomocy społecznej. Szczodrość wiernych umożliwia utrzymanie nie tylko duszpasterskich placówek Kościoła, ale prowadzenie przezeń na szeroką skalę działalności społeczno-charytatywnej poprzez Caritas Polska i 44 Caritas diecezjalne (próba wmówienia odbiorcom „sprawozdania”, że każda zebrana złotówka trafia tam, gdzie powinna). Sprawdziliśmy... Rzecz dzieje się w G., kilkunastotysięcznej parafii na zachodnich rubieżach Polski. Bliższej lokalizacji nie ujawnimy, bo sprawa jest natury obyczajowej i nie chcemy narażać jej bohaterów na identyfikację. Tym bardziej że poza skrupulatnym strzyżeniem naiwnych owiec nie czynią oni w gruncie rzeczy nic, co wedle naszej optyki zasługiwałoby na potępienie (kościelna obłuda jest już przecież standardem), a zajęliśmy się nimi tylko dlatego, by raport KAI wzbogacić konkretami. Od niepamiętnych czasów lokalnemu Caritasowi parafialnemu w G. przewodniczyła pani B., licząca sobie obecnie prawie 80 lat. Gdy ze względu na stan zdrowia zrezygnowała z tej działalności, zgłosiła się na jej miejsce trzydziestokilkuletnia Anita, rozwódka z dzieckiem. – Starsza pani faktycznie pomagała biedakom. Oprócz produktów z Banku Żywności załatwiała pieniądze na czynsz, rachunki za gaz i prąd, dopłaty do recept... Dzieci z ubogich rodzin miały opłacane obiady w szkole, wiele rodzin otrzymywało, zależnie od potrzeb, stałe lub okresowe wsparcie finansowe – wspomina aktywistka jednej z organizacji przykościelnych, którą dalej nazywać będziemy Działaczką 1. Anita została wkrótce prezesem Parafialnego Koła Caritas, zaś jej bezpośrednim przełożonym był ksiądz proboszcz, bardzo znana osobistość
w randze kanonika, którego pozycja w G. jest równa co najmniej prezydentowi miasta. – Oficjalnie pracowała charytatywnie, jednak od początku pobierała stałą pensję z kasy parafialnej. Gdy Anita rozpoczęła rządy, podopieczni Caritasu natychmiast to odczuli. Nigdy nie zależało jej na tych ludziach, tylko na budowaniu własnej pozycji – ocenia Działaczka 2. Współpraca prezes Anity z proboszczem szybko przerodziła się w głęboką zażyłość i kobieta została tzw. księżycówką. – Przez wiele lat była organistką w M. Nawiązała romans z miejscowym księdzem i prawdopodobnie z tego właśnie powodu uciekła do G. No i znowu pociągnęło wilka do lasu... Wiedziała, gdzie są konfitury. A nasz kanonik ma naprawdę duże pieniądze. To jest jedna z najbardziej tłustych parafii w całej diecezji – zauważa Działaczka 3. Pierwszym znaczącym prezentem dla szefowej parafialnej ekspozytury Caritasu był mały samochodzik. Proboszcz musiał zdobyć się na ten wydatek, bowiem rodzice Anity mieszkają kilkadziesiąt kilometrów od G. Żeby więc w każdy piątek mogła do nich odwieźć swoje dziecko i przeprowadzić się na weekend do apartamentów na plebanii, należało załatwić jej środek szybkiego transportu. – Sytuacja mocno się skomplikowała, gdy matka Anity zachorowała. Przeprowadzała się na plebanię lub wspólnie gdzieś wyjeżdżali tylko podczas przerw w nauce, gdy dziecko można było wysłać na oazy, wycieczki lub kolonie Caritasu. Organizowali sobie zazwyczaj wypady do spa, nierzadko w gronie kilku zaufanych księży oraz ich pań. Przed każdymi większymi uroczystościami kościelnymi wyjeżdżali na zabiegi odmładzające i usuwanie zmarszczek. Wyruszali dwoma samochodami i tylko w nocy korzystali z auta proboszcza – podkreśla Działaczka 2, mieszkająca vis-a`-vis posiadłości parafialnych. Podopieczni Caritasu też mieli oczy, więc zaczęli pisać skargi. A to, że pani prezes ma tylko „parcie na szkło” i zamiast autentycznie pomagać, dba o własny wizerunek, zajmując się akcjami dobrze sprzedawanymi medialnie, że dostają nędzne resztki, że kasa wypływa nie wiadomo gdzie... – Gdy były paczki na Mikołaja, ściągnęła zaprzyjaźnione media. Okno Życia, Dzień Dziecka, parafialny
Proboszczowi nie jest w życiu lekko. Zwłaszcza tam, gdzie wierni są bardziej przenikliwi niż promienie Roentgena...
festyn – media. Bardzo umiejętnie budowała sobie pozycję, a ponieważ wszelkie zażalenia, niezależnie od adresata, trafiały na biurko kochanka, ich ostatecznym miejscem był kosz na śmieci. Miałam kiedyś okazję, więc wzięłam i zachowałam sobie na pamiątkę kilka strzępów – mówi Działaczka 1. Latem Caritas zorganizował kolonie w nadmorskim uzdrowisku M. Prezes Anita zatrudniła się tam na umowę-zlecenie jako menedżer. Dzień spędzała z dziećmi, a pod wieczór przemieszczała się kilka kilometrów dalej, gdzie wynajął kwaterę proboszcz, aczkolwiek fakturę za jego pobyt wystawiono na Caritas. – Po powrocie z M. resztę wakacji spędzili na plebanii, korzystając z okazji, że wikariusze i pracownicy Caritasu byli na urlopie. Rano kanonik do konfesjonału, a ona do biura... – śmieje się Działaczka 2. W Caritasie powstał Klub Emeryta. Anita organizowała staruszkom czas, ale ile można się tak katować. Gdy znikała na wiele godzin w garsonierze szefa, kobitki zaczęły komentować. – Ktoś doniósł o tych rozmowach. Zostałyśmy wezwane przez proboszcza na dywanik i strasznie opieprzone, że plotkujemy o romansie i... życie potoczyło się dalej – ubolewa jedna z klubowiczek. Ogrom zasług na szczeblu lokalnym sprawił, że Anitę dostrzegła centrala. Otrzymała awans do Caritasu diecezjalnego, ale kanonik załatwił z kolegami, żeby w dalszym ciągu urzędowała u jego boku. – Na etacie „diecezjalnym” pracowała w naszej parafii od wielu lat pani Alicja. Ponieważ w tej nowej sytuacji jej i Anity stanowiska trochę się dublowały, Alicję całkiem zwolnili z Caritasu. Żeby proboszcz mógł mieć kochankę pod bokiem, wyrzucili z pracy matkę dwojga dzieci. Za to, że sypiała z własnym mężem... – irytuje się Działaczka 3.
Anita szybko wspinała się po szczeblach hierarchii i teraz w Caritasie diecezjalnym jest już kierowniczką. Zajmuje się pozyskiwaniem środków unijnych. – Współpracuje z piszącą projekty firmą ze Szczecina. Część z nich trafia do dawnej parafii, więc proboszcz uchodzi za znakomitego organizatora i nie może opędzić się od sponsorów ubijających interesy przy realizacji tych projektów – mówi przedsiębiorca budowlany z G. – Kilka razy w roku odbywają się przyjęcia dla sponsorów Caritasu. To koszt około 3 tys. zł. Ilu biedakom można by za te pieniądze pomóc? Imieniny kanonika odbywają się na trzy, czasem cztery raty. Na każdą imprezę przychodzi ponad 20 osób. Osobna dla rodziny, osobna dla przyjaciół (biznesmeni, lekarze, prezesi miejskich spółek i dygnitarze samorządowi), osobna dla innych księży z ich paniami. Takie lokalne bunga-bunga. Faktury za artykuły spożywcze wystawiane są na Caritas, ale muszę uczciwie przyznać, że alkohol pokrywa z własnej kieszeni – zastrzega dostawca trunków. – Dopóki zastępcą dyrektora Caritasu diecezjalnego była osoba świecka, instytucja ta jakoś mniej lub bardziej wydolnie wspierała najbardziej potrzebujących. Odkąd funkcje dyrektora i zastępcy pełnią księża, robią tylko propagandę i przysparzają profitów małej grupce zaufanych osób. Wygląda na to, że Parafialny Zespół Caritas istnieje u nas wyłącznie po to, żeby narzeczona kanonika miała dobrze płatną robotę. Biedni – owszem – dostaną czasem makaron, kaszę i błyskawiczne zupki, jeśli tylko pani Anita nie wyjeżdża, żeby poprawiać patronowi urodę, i nie zapomni pobrać żywności z Banku. Niektóre dary od sponsorów są tylko na fakturach. Podopieczni nigdy w życiu ich nie dostali bądź muszą zadowolić się marnymi resztkami – dodaje Działaczka 2.
9
Krytykowany przez nasze rozmówczynie kapłan cieszy się w innych kręgach doskonałą opinią. – Do każdego się uśmiechnie, nikogo nie ominie bez podania ręki, ministranta po głowie pogłaszcze, kazania mówi przepiękne. Trzeba przyznać, że uczciwie zarabia te swoje 20 tys. zł miesięcznie. Skąd znam kwotę? Zwierzył mi się jeden z wikarych. Nasz proboszcz zwiedził już chyba cały świat, każdy egzotyczny i godny zwiedzania zakątek. Bywały takie lata, że wyjeżdżał kilka razy w roku – wylicza Maria, która określa się jako „parafianka z dalszych ławek w kościele”. Gdy do kanonika dotarło, że o jego romansie z Anitą zaczyna być coraz głośniej, wygłosił z ambony płomienne kazanie, że to wina wiernych, bo... zbyt rzadko i za mało żarliwie modlą się o swoich księży. „Chcecie mieć dobrych i świętych kapłanów, to mniej o nich mówcie, a więcej się za nich módlcie!” – upominał. Był wszakże na tyle przytomny, że nie zlekceważył opinii publicznej i załatwił przyjaciółce oficjalnego narzeczonego. Układ polega na tym, że mężczyzna ów mieszka u Anity lub opiekuje się dzieckiem podczas jej eskapad w plener. – Przestała już nocować na plebanii. Teraz proboszcz wyjeżdża dzień, dwa wcześniej, po czym „narzeczony” dostarcza ją na miejsce schadzek i jedzie w swoją stronę. Zorganizowaliśmy niedawno zrzutkę i wysłaliśmy za nimi na przeszpiegi prywatnego detektywa. Okazało się, że nasza znajoma parka miała randkę w przygranicznym niemieckim hotelu. Bardzo eleganckim, z salonami masażu, sauną i basenem – ujawnia nieco zażenowana podstępem Działaczka 1. ! ! ! Powiedzmy otwarcie, że ściganie i śledzenie kapłanów oraz ich kobiet ani na jotę nas nie kręci, więc odkładamy do archiwum donosy typu: „Ksiądz Sławomir B., proboszcz parafii w S(...) od wielu lat ma kochankę. Wyrwał ją jako małolatę, kupił samochód, wyporządził dom... Najpierw zatrudnił jako opiekunkę swojej matki. Gdy ta odeszła w zaświaty, kochanka została w jego rodzinnym domu w B(...), który otrzymał w spadku po rodzicach. Właśnie kończy remont tego gniazdka. Tam trzyma swoją żonę nie żonę i tam trafia kasa parafian z S(...). Więc wyobraźcie sobie, że on wczoraj słuchał spowiedzi adwentowej i na pewno ganił innych za przekroczenie szóstego przykazania. On nie cudzołoży, bo przebywa z nią w swoim łożu. Ona też do cudzołóstwa przyznawać się nie musi, bo jest panienką”. Przypadek Anity, kanonika i cementującej ich związek organizacji charytatywnej potraktowaliśmy wyjątkowo, sprowokowani bajkowym raportem KAI o nędzy duchowieństwa oraz kryształowo przejrzystych interesach Caritasu... ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Krzyż na drogę Tytułowe powiedzenie ma naprawdę w sobie coś biblijnego, bowiem stało się ciałem. Pendrive to mikroskopijne acz sprytne urządzenie, bez którego trudno dziś się obejść. Przenośna pamięć pasująca do gniazda USB naszych komputerów zastąpiła niewygodne i ciągle „padające” dyskietki. I to jak! Jeden średniej pojemności pendrive zastępuje tysiące czarnych prostokącików, które jakże często doprowadzały do płaczu. Ale przecież byłoby nudno, gdyby tzw. pamięć Flash miała kształt podobny do… niczego. Producenci prześcigają się więc w pomysłach: są pendrive’y w kształcie uciętych minipenisów, kul karabinowych, monet dolarowych, a nawet wyjątkowo wstrętnych owadów. Albo katolickich krzyżyków! A co? Od tej pory antyklerykałowie już nie powiedzą, że krzyż jest do niczego nieprzydatny. Otóż można sobie nań nagrać… No na przykład to, co macie na myśli, i obejrzeć na kompie z dziewczyną albo nawet z żoną. Pendrive w kształcie srebrnego krzyżyka, produkowany w… Japonii i Chinach, wysadzany jest kolorowymi szkiełkami i zaopatrzony w łańcuszek do noszenia na szyi. Pojemność „krzyżowej pamięci” nie jest zbyt imponująca, bo tylko 2 GB, za to kosztuje całe 350 złotych + koszty przesyłki. To mniej więcej dwadzieścia razy tyle, co podobny pendrive „laicki”. No ale do takiego się nie pomodlicie.
Mniejszy niż najmniejszy Dopiero co opisaliśmy najmniejszy komputer świata, a już jest dużo mniejszy od niego. Z nowinkami technologicznymi jest tak, że to, co wczoraj było hitem, dziś jest już standardem, a jutro będzie rupieciem. Tydzień temu przedstawiliśmy najmniejszy na świecie komputer wielkości karty kredytowej, ale to już przeszłość. FXI Cotton Candy to – jak określają branżowe informatyczne pisma – absolutnie pełnoprawny komputer, wyposażony w dwurdzeniowy procesor ARM Cortex A9 1,2 GHz; 1 GB pamięci RAM, czterordzeniowy procesor graficzny ARM Mail-400MP, czytnik kart pamięci, a nawet w Wi-Fi. Co więcej, w maszynce mamy już zainstalowany system operacyjny Android. Całość ma wymiary 8 cm/1cm/0,5cm – czyli standardowej gumki ołówkowej. I nie jest drogi. W internecie można go kupić już za 199 dolarów.
Smacznego! W brzuchu burczy coraz bardziej i bardziej, a w zasięgu wzroku (czy samochodu) tylko jedna jedyna podła knajpa. Z podejrzanym żarciem. Co robić? Kupić specjalną przestawkę do telefonu komórkowego, wynalezioną i wyprodukowaną przez naukowców Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Nie od dziś wiadomo, że rozmaite zarazki, na przykład pałeczki E. coli, emitują w promieniach ultrafioletu światło o określonej długości fali. Całość działa więc trochę jak tester do banknotów. Oświetlamy schabowego światłem naszej komóry, ta analizuje odbite od niego promieniowanie i w razie zagrożenia drze się wniebogłosy specjalnym alarmem. Wtedy my usadzamy kelnerowi stosownego kopa, po czym zabiera się za nas knajpowy wykidajło… Czy więc zjemy, czy nie zjemy, boli nas w efekcie „cały człowiek”. To oczywiście żart, bo urządzenie wydaje się interesujące, zwłaszcza podczas egzotycznych, turystycznych podróży. Technowinki wybrał MarS
Porady prawne Alimenty dla pełnoletniego dziecka Mój syn pozwał mnie o alimenty. W pozwie wskazał, że studiuje i nie jest w stanie samodzielnie się utrzymać, a ja nie dokładam się do jego życia. Sama jestem osobą bezrobotną, bez stałych dochodów, dlatego wydaje mi się, że jego żądanie jest absurdalne. Czy będę musiała płacić te alimenty? O takim obowiązku rozstrzygnie oczywiście sąd, jednakże istnieją prawne możliwości uchylenia się od płacenia alimentów. Co do zasady rodzice zobowiązani są do świadczeń alimentacyjnych wobec dziecka, które nie jest jeszcze w stanie utrzymać się samodzielnie. Wysokość alimentów określona zostanie w oparciu o usprawiedliwione potrzeby uprawnionego oraz o zarobkowe i majątkowe możliwości zobowiązanego. Rodzic jest zwolniony z obowiązku alimentowania w przypadku, gdy dochody z majątku dziecka wystarczają na pokrycie kosztów jego utrzymania i wychowania. W praktyce prawniczej w odniesieniu do obowiązku alimentacyjnego na rzecz dzieci funkcjonuje tzw. koncepcja „ostatniej kromki chleba”. Rozumie się przez to obowiązek dzielenia się z dzieckiem nawet najmniejszymi dochodami, a w szczególnych przypadkach ciąży na nich nawet obowiązek wyzbywania się posiadanego majątku, aby podołać temu ciężarowi. Rodzice nie mogą więc uchylić się od tego obowiązku, wskazując, że płacenie alimentów stanowiłoby dla nich nadmierny ciężar. Od pewnego czasu zaczęto jednak zauważać, również w orzeczeniach sądowych, potrzebę osłabienia obowiązku alimentacyjnego rodziców wobec dziecka pełnoletniego. Z tego powodu w 2009 r. wszedł w życie dodatkowy przepis w postaci art. 133 par. 3 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Przepis ten w znaczący sposób zmienił kwestię alimentacji w stosunku do dziecka pełnoletniego. Zgodnie z treścią wskazanego paragrafu rodzice mogą uchylić się od świadczeń alimentacyjnych wobec dziecka pełnoletniego, jeżeli są one połączone z nadmiernym dla nich uszczerbkiem lub jeżeli dziecko nie dokłada starań w celu uzyskania możności samodzielnego utrzymania się. Istnieją zatem dwie przesłanki umożliwiające uchylenie się od obowiązku płacenia alimentów. Są to przesłanki rozdzielne, a więc ziszczenie się już jednej z nich powoduje możliwość wystąpienia z odpowiednim żądaniem do sądu.
Nadmierny uszczerbek oznacza, że zapłata alimentów wpływałaby negatywnie na możliwość w zakresie własnego utrzymania. Druga przesłanka przejawia się w aktywności uprawnionego do podjęcia pracy zarobkowej, ocenianej również w kontekście jego kwalifikacji zawodowych i zdolności. W przypadku nieposiadania wyuczonego zawodu należy brać również pod uwagę, czy dziecko się uczy, studiuje, czy wykazuje w tym względzie chęć oraz czy osobiste zdolności i cechy charakteru pozwalają na rzeczywiste kontynuowanie nauki. Tylko efektywne studiowanie uprawnia do alimentacji. Jeśli uprawniony nie zdaje egzaminów, uzyskuje oceny niedostateczne, ma wiele opuszczonych godzin zajęć, należy stwierdzić, że nie wykazuje staranności w celu uzyskania możności samodzielnego utrzymania się. Skoro zatem Pani syn jest pełnoletnim studentem, sąd powinien ocenić, czy podejmuje on dostateczne starania w edukacji, a także czy nałożenie na Panią obowiązku alimentacji nie będzie dla Pani połączone z nadmiernym obowiązkiem finansowym.
Weksel na odszkodowanie Pracodawca, u którego jestem zatrudniony, wymusił na mnie podpisanie weksla in blanco, na wypadek wyrządzenia przeze mnie jakiejś szkody w jego majątku. Czy pracodawca ma prawo wymagać takich rzeczy od swoich pracowników? Dość częstą praktyką pracodawców jest żądanie wystawienia weksli in blanco przez swoich pracowników. Ma to na celu skrajne ułatwienie uzyskania odszkodowania od pracowników na wypadek wyrządzenia przez nich szkody. Tymczasem odpowiedzialność pracowników wobec pracodawcy uregulowana jest w Kodeksie pracy (art. 114–127). Przepisy te w sposób szczególny kształtują przesłanki powstania odpowiedzialności pracowników. Pracownik, co do zasady, odpowiada za szkodę wyrządzoną pracodawcy, jeśli powstała ona na skutek niewykonania lub nienależytego wykonania jego obowiązków pracowniczych. Niezbędną przesłanką jest również wina pracownika. W razie ziszczenia się tych warunków pracownik ponosi odpowiedzialność jedynie w granicach rzeczywistej straty poniesionej przez pracodawcę i tylko za normalne następstwa swego działania lub zaniechania. Ponadto odszkodowanie nie może przekraczać kwoty trzymiesięcznego wynagrodzenia przysługującego pracownikowi w dniu wyrządzenia szkody,
chyba że pracownik wyrządził tę szkodę umyślnie. Jeżeli pracodawca lub inna osoba przyczynili się do powstania lub zwiększenia szkody, pracownik w takim zakresie nie odpowiada. Należy zauważyć, że to na pracodawcy ciąży wykazanie okoliczności uzasadniających powstanie odpowiedzialności pracownika oraz wysokość powstałej szkody. Jest to szczególnie istotne w przypadku żądania odszkodowania w pełnej wysokości, bowiem to pracodawca musi wykazać, że pracownik wyrządził szkodę w sposób umyślny. Zabezpieczenie pracodawcy poprzez wystawienie weksla in blanco w pewien sposób narusza wskazane powyżej zasady regulujące odpowiedzialność pracowników. Pracownik w tej sytuacji ma mniejsze możliwości obrony swych praw, a pracodawca nie będzie musiał wykazać zaistnienia wielu elementów decydujących o powstaniu odpowiedzialności pracownika i wysokości odszkodowania. Poza tym weksel jest bardzo skutecznym narzędziem egzekwowania należności, ponieważ nakaz zapłaty wydany na jego podstawie charakteryzuje się natychmiastową wykonalnością, a więc uprawnia automatycznie do wszczęcia egzekucji przeciwko zobowiązanemu z weksla. Mimo powyższych wątpliwości w orzecznictwie przeważał pogląd za dopuszczalnością takiej formy zabezpieczenia się pracodawcy przed szkodą wyrządzoną przez pracowników. W ostatnim czasie można jednak zaobserwować zmianę tendencji w orzecznictwie. Mianowicie Sąd Najwyższy stanął na stanowisku, iż weksel gwarancyjny traktowany jako dodatkowy środek zabezpieczenia roszczeń pracodawcy stoi w sprzeczności z regulacjami zawartymi w Kodeksie pracy. Jego stosowanie jest zatem wykluczone; weksel taki z mocy prawa jest nieważny. Sąd Najwyższy, uzasadniając swoje stanowisko, wskazał, że wniesienie pozwu z tytułu zabezpieczenia weksla odbiera pracownikowi możliwość podnoszenia zarzutów wynikających z Kodeksu pracy. Zapewne praktyka pracodawców nie ulegnie szybkiej zmianie, jednakże podczas postępowania sądowego może się okazać, że taka forma zabezpieczenia własnych interesów będzie nieskuteczna. ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r. uż przed wiekami podsłuchy służyły do tajnego zdobywania informacji. W tym celu wykorzystywano wbudowane w ściany i w stropy rezydencji władców specjalne kanały akustyczne. Wywiadowcy rywalizowali także w zakresie najskuteczniejszych sposobów zapoznawania się z treścią korespondencji listownej bez pozostawiania śladów na kopertach. W latach 30. XX wieku mistrzami okazali się Polacy. W ramach akcji o kryptonimie „Wózek” otwierali i kopiowali przez wiele lat najbardziej tajne przesyłki pomiędzy rządem w Berlinie a władzami Prus Wschodnich. Nie domyślali się tego ani nadawcy, ani odbiorcy poczty. Przed szpiegowskimi akcjami broniono się zaciekle. Rządy inwestowały i inwestują olbrzymie pieniądze w coraz doskonalsze systemy szyfrowania. Co chwila są one jednak łamane. W czasie I wojny światowej Brytyjczycy przechwycili w styczniu 1917 roku korespondencję Arthura Zimmermanna, ówczesnego ministra spraw zagranicznych Niemiec, z placówką w Meksyku. Krótki list zawierał ofertę sojuszu państw centralnych i Meksyku. W zamian za pomoc w totalnej wojnie podwodnej rząd w Berlinie oferował Meksykowi wsparcie przy „kampanii na rzecz odzyskania utraconych przez niego na rzecz USA terytoriów w Arizonie, Nowym Meksyku i Teksasie”. Wywiad brytyjski przekazał niezwłocznie kopię depeszy do Waszyngtonu. Była ona jednym z kluczowych argumentów za przyłączeniem się USA do I wojny.
PATRZYMY IM NA RĘCE
J
Sukces Polaków Po tej nauczce władze odbudowujących się Niemiec szukały nowego systemu kodowania tajnej korespondencji. Wybrały walizkowe maszyny szyfrujące firmy Scherbius&Ritter o nazwie „Enigma”. Szefowie europejskich wywiadów zawyli wtedy z rozpaczy. Niemieckie depesze stały się dla nich całkowicie nieczytelne. Wszystko zmieniło się, gdy na początku lat 30. XX wieku do pracy nad „Enigmą” wzięli się polscy matematycy. Bardzo szybko opracowali system łamania jej kodów. Niemcy do końca II wojny światowej nie dowiedzieli się o tym. Alianci przez cały czas mieli wgląd w plany armii III Rzeszy. Tak zdobyte informacje uzupełniali o dane pochodzące z całego systemu podsłuchów. Także znaczne zminiaturyzowanie mikrofonu ułatwiło inwigilację przeciwnika. Jednym z miejsc poddanych skutecznej kontroli przez brytyjski wywiad był berliński dom publiczny prowadzony przez Katherinę Schmidt. Odwiedzali go niemal wszyscy najważniejsi politycy i wojskowi III Rzeszy.
11
Kopuły systemu „Echelon”
Rozmowy kontrolowane Zimna wojna tylko zaostrzyła rywalizację podsłuchową. Radzieckim służbom przez 7 lat udało się niezauważenie rejestrować rozmowy prowadzone w gabinecie ambasadora USA w Moskwie. Bogusław Wołoszański pisze, że wszystko dzięki urządzeniu zaprojektowanemu i zbudowanemu przez
amerykańskiego historyka i publicysty, wynika, że podobno ma ona swoją bazę także w Polsce. Internauci jako miejsce lokalizacji wskazują okolice stołecznego osiedla Pyry. Twierdzą, że występują tam silne zakłócenia sygnału telefonii komórkowej, niespotykane nigdzie indziej.
Polacy są jednym z najbardziej inwigilowanych społeczeństw w Unii Europejskiej. Krajowe organy ścigania na wyjątkową skalę interesują się m.in. naszymi billingami telefonicznymi. Lwa Termena. Nie potrzebowało ono zewnętrznego zasilania, więc nie było żadnych kabli. Miniaturowy mikrofon uruchamiany był z zewnątrz. To nie Anglicy i ich James Bond, lecz Rosjanie wdrożyli systemy podsłuchów ukryte w butach, a potem w innych przedmiotach codziennego użytku (długopisy, pióra, oprawki okularów).
Na „Echelona” odpowiedział ZSRR i w kilku miejscach na świecie zainstalował własne systemy rejestracji rozmów telefonicznych. Po 1991 roku większość z nich została wyłączona.
Podsłuchy policyjne i polityczne
Wdrożenie „Echelona” oraz jego radzieckiego odpowiednika nie Echelon oznaczało dla agentów wywiadów bezrobocia. Od lat 60. XX wieku Rządy USA, Wielkiej Brytanii, podsłuchy stały się jednym z ich podKanady, Australii i Nowej Zelandii stawowych narzędzi pracy. Na stauznały jednak, że potrzebują glołe zagościły także w arsenałach pobalnego sposobu na tajne przechwylicji kryminalnej i podatkowej. tywanie rozmów telefonicznych i syW NRD oraz Rumunii posłużyły gnałów radiowych. W 1960 roku do totalnej kontroli tamtejszych spouruchomiono system „Echelon”. łeczeństw. Władze PRL – wbrew teNa mocy porozumienia rządów mu, co głoszą historycy z IPN – korzystały z nich w dość ograniczonej liczbie. I dość ściśle reglamentowały miejsca poddane kontroli. Wraz z rozwojem techniki podsłuchy stały się także ważną bronią w biznesie. Za ich pomocą wykrada się tajemnice firm oraz zdobywa dowody na niewierność współmałżonka. Wykorzystują je także politycy. Dwóch dziennikarzy „Washington Post” – Bob Woodward i Carl Bernstein – udoigma Czterowirnikowa En wodniło że prezydent Richard Nixon zlecił pod koniec lat 60. XX wieku podsłuchiwanie w Waszyngtonie, Londynie, Ottasztabu wyborczego Partii Demokrawie, Canberrze i Wellington zarzątycznej. W sierpniu 1974 roku w obdzanie nim powierzono najbardziej liczu grożącego mu impeachmentu tajnej z tajnych agend rządu USA Nixon podał się do dymisji. – Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA). Do lat 80. XX wieku W 1980 roku w Wielkiej Brysamo istnienie organizacji było ametanii okazało się, że konserwatywrykańską tajemnicą specjalnego znany rząd zlecił nagrywanie działaczenia. Z badań Nathana Millera, czy kampanii na rzecz rozbrojenia
atomowego oraz wybranych parlamentarzystów z Partii Pracy i Partii Liberalnej. Skandal zakończył się oddaniem podsłuchów pod kontrolę sędziów. W czasie stanu wojennego władze PRL zdecydowały się wyemitować w TVP fragmenty podsłuchanej rozmowy internowanego Lecha Wałęsy z bratem. W latach 1990–1995 służby III RP poddały tajnej kontroli działaczy Socjaldemokracji RP (między innymi Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera) zaś w latach 1994–1995 – ówczesnego premiera Józefa Oleksego. Do upadku rządu Leszka Millera doprowadziło ujawnienie taśm z biznesowymi rozmowami Adama Michnika i Lwa Rywina. Swoich gości nagrywał także Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości PiS. W Wielkiej Brytanii członków rodziny królewskiej oraz celebrytów podsłuchiwali na przełomie XX i XXI wieku dziennikarze brukowego pisma „News of the World”. W tej sprawie obok policji własne śledztwo przeprowadziła Izba Gmin. W 2007 roku okazało się, że prezes włoskiego narodowego operatora telekomunikacyjnego Telecom Italia osobiście nadzorował akcję zakładania podsłuchów opozycyjnym dziennikarzom.
Polska lubi podsłuchiwać W 2001 roku pod hasłami walki z terroryzmem w niektórych państwach UE zaczęto liberalizować zasady zakładania podsłuchów. W większości z nich udało się jednak zachować prawną zasadę tak zwanych „owoców zatrutego drzewa”. W analizie radcy prawnego Jacka Romanowa czytamy, że na jej mocy „informacje (…) uzyskane w sposób sprzeczny z prawem nie mogą być dowodem w postępowaniu sądowym”. Inaczej jest w Polsce. Materiały z nielegalnych podsłuchów traktowane są jak zwykłe dowody. W Polsce prawo do nagrywania naszych rozmów telefonicznych, sprawdzania zapisów komputerowych oraz e-maili ma dziewięć służb i urzędów. Są to: policja, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Straż Graniczna, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Wywiad Skarbowy, Żandarmeria Wojskowa, Służba
Kontrwywiadu Wojskowego, Służba Wywiadu Wojskowego oraz Agencja Wywiadu. W 2010 roku podsłuchiwały one 6453 osób, rok później – 6723 osób. Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka wydobycie tych liczb zajęło jedenaście miesięcy. Z danych zebranych przez zespół serwisu o bezpieczeństwie w sieci Zaufana Trzecia Strona wynika, że w 2010 roku czeskie służby podsłuchiwały 2726 osób, słowackie – 2619 osób, brytyjskie – 8274 osób, szwedzkie – 2531 osób, szwajcarskie – 2798 osób, francuskie – 6010 osób. W 2009 roku policja i inne agendy państwa polskiego pobrały milion billingów, rok później – milion czterysta tysięcy. W 2011 roku tylko policja, ABW i CBA poprosiły o ponad 2 miliony 197 tysięcy billingów. W swojej analizie profesor Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich, pisze, że dzisiaj „jedyną władzą oceniającą zasadność pozyskiwania tych danych są same służby”. Warto przy tym pamiętać, że billingi telefonów komórkowych zawierają informacje pozwalające na ustalenie, gdzie byliśmy danego dnia. Wskażą to numery stacji bazowych. Z raportów Komisji Europejskiej wynika, że w 2009 roku niemieccy policjanci dostali 10 tysięcy billingów, czescy – 130 tysięcy billingów, brytyjscy – 470 tysięcy billingów. Polska jest więc w europejskiej czołówce monitorowania rozmów telefonicznych. Zdaniem niektórych ekspertów na atrakcyjność billingów dla polskiej policji i innych służb wpływa także najdłuższa w Europie tak zwana retencja danych. Zgodnie z prawem operatorzy mają obowiązek przechowywać dane o połączeniach przez dwa lata. Zdaniem Anny Streżyńskiej, która w latach 2006–2012 kierowała Urzędem Komunikacji Elektronicznej, „(…) regulacje dotyczące retencji od początku budziły duże zastrzeżenia. Stanowiły wynik pewnego kompromisu pomiędzy interesem postępowań prowadzonych przez służby a interesem obywateli (…). Kompromis został jednak zawarty z przesunięciem w stronę interesu służb. Postępowania prowadzone są często w sposób przewlekły i mało sprawny, i to dlatego służbom zależy na jak największych uprawnieniach”. MiC
12
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Konserwowanie Kościoła Mówi się o Funduszu Kościelnym, religii, kapelanach… Tymczasem same tylko wydatki państwa planowane na ochronę dziedzictwa narodowego w 2012 roku to ponad 840 milionów złotych. Kto je weźmie? W większości firmy watykańskie. Wszystkich ich nie sposób wymienić. Spójrzmy zatem tylko na niektórych uhonorowanych. Jarosław – parafia pw. Bożego Ciała zainkasowała 100 tys. zł na prace remontowe dawnego kolegium jezuickiego; klasztor dominikanów przy bazylice pw. Matki Bożej Bolesnej na wykonanie izolacji części fundamentów kościoła – 244 tys. zł; klasztor franciszkanów na prace konserwatorskie malowideł ściennych prezbiterium kościoła Świętej Trójcy – 80 tys. zł; Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny na wykonanie izolacji części fundamentów klasztoru – 27 tys. zł; klasztor benedyktynek na remont więźby i pokrycia dachowego budynku tzw. gościnnego w dawnym opactwie benedyktyńskim – 29 tys. zł; parafia greckokatolicka pw. Przemienienia Pańskiego na konserwację części ikonostasu (predelli oraz ikon Chrystusa Pantokratora, Matki Bożej Hodegetrii i Przemienienia Pańskiego) – 26 tys. zł.
Pasłęk – tutejszy burmistrz dał 100 tys. zł na remont organów w parafii św. Bartłomieja (we wcześniejszych latach przeznaczył na ten cel 80 tys. zł. 125 tys. zł wypłacił wtedy marszałek województwa, konserwator zabytków dał 20 tys. zł, a ministerstwo kultury – 700 tys. zł). Kluczbork – parafia św. Michała Archanioła w Skałągach na wymianę pokrycia dachowego wraz z orynnowaniem dostała 8,4 tys. zł. Na ten sam cel wspomożono parafię ewangelicko-augsburską w Wołczynie (5 tys. zł) oraz Świętej Trójcy w Bogacicy (8,6 tys. zł). Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Chodubie na konserwację wieży dostała 4 tys. zł, zaś parafia św. Jacka w Wierzbicy Górnej na wymianę okien i konserwację ścian zewnętrznych – 4 tys. zł. Nowy Sącz – niemal 500 tys. zł rozdysponowano pomiędzy lokalne parafie. Wśród szczęśliwców znalazły się m.in.: kościół pw. Matki Boskiej Różańcowej i św. Jana Kantego – 35 tys. zł na kontynuację prac przy kompleksowej konserwacji kościoła; parafia pw. św. Stanisława BP w Łabowej – 40 tys. zł na odprowadzenie wód opadowych i drenarskich, izolację pionową fundamentów oraz zagospodarowanie terenu wokół kościoła filialnego w Łabowej; parafia w Krużlowej – 25 tys. zł na remont
kamiennego ogrodzenia otaczającego kościół; Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP w Nowym Sączu – 15 tys. zł na wymianę okien; parafia w Tropiu – 50 tys. zł na konserwację ołtarzy bocznych; parafia w Mystkowie – 20 tys. zł na kontynuację konserwacji technicznej i estetycznej ołtarza bocznego św. Józefa z kościoła parafialnego pw. Świętych Apostołów Filipa i Jakuba w Mystkowie (gmina Kamionka Wielka); parafia w Krynicy-Zdroju – 50 tys. zł na wymianę deskowania wieży, impregnację belek zrębowych, wymianę oszalowania ścian, podsufitki wieży i kościoła. Sieradz – tu na zabytki przeznaczono 250 tys. zł. Wśród szczęśliwców m.in. urszulanki, które na częściową wymianę i renowację stolarki drzwiowej potrzebują 37 tys. zł, oraz parafia farna (100 tys. zł na konserwację ołtarza bocznego). Katowice – konserwacja i remont schodów przy wejściu głównym kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny – 70 tys. zł; renowacja elewacji wieży Kościoła pw. Świętych Piotra i Pawła, etap I – 96 tys. zł; konserwacja elewacji zewnętrznej kościoła św. Józefa, etap IV – 240 tys. zł; remont (zabezpieczenie i wzmocnienie) oraz wymiana więźby dachowej i wymiana
pokrycia dachu nad absydą prezbiterium kościoła i nad kaplicą południowo-wschodnią kościoła Świętych Jana i Pawła Męczenników, etap III – 295 tys. zł. Busko-Zdrój – na zabytki przeznaczono 50 tys. zł, które zostały podzielone pomiędzy trzy parafie: św. Jakuba Starszego w Szczaworyżu (prace konserwatorskie ołtarza głównego), św. Marii Magdaleny w Dobrowodzie (prace konserwatorskie przy ołtarzu Matki Boskiej) oraz parafia pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Szańcu (rewitalizacja elewacji kamiennej kościoła). Gryfice – Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa dostała 50 tys. zł na okna i drzwi. Kraków – środki (42 mln zł, 281 wniosków o dofinansowanie) rozdziela tu Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa. Uhonorowano m.in. kościół św. Mikołaja (naprawa spękanych
(3)
Pusty śmiech Koniec z oszustwami w loteriach SMS-owych! Czytelnik „FiM” z pomocą naszej redakcji wygrał w sądzie z nieuczciwym organizatorem loterii „Pusty SMS”. Po naszych publikacjach na temat afery SMS-owej („FiM” 6 i 9/2011) do redakcji trafiło mnóstwo listów od oszukanych osób. Niektórzy Czytelnicy postanowili pisać wspólne skargi do firm, które organizowały oszukańcze loterie SMS-owe, inni interweniowali w pojedynkę albo od razu kierowali sprawę do prokuratury lub do sądu. Na to ostatnie rozwiązanie zdecydował się nasz Czytelnik Jarosław Rogotowicz spod Lublina, który oskarżył firmę „InternetQ Poland” – organizatora loterii „Pusty SMS” – o oszustwa. Zanim opiszemy batalię sądową naszego Czytelnika, warto przypomnieć, na czym polegała ta SMS-owa pseudozabawa. W 2010 roku (na przełomie kwietnia i września) bez przerwy emitowano w telewizji reklamę z Zygmuntem Chajzerem, który zachęcał nas z ekranu hasłami typu: „Po prostu wyślij PUSTY SMS pod darmowy nr… i nic więcej”. Nic dziwnego, że taki slogan zachęcił do gry tysiące osób. Znany celebryta, nierzadko wspomagany przez wcześniejszych rzekomych zwycięzców, namawia do wygrania dużej kasy (kilkadziesiąt tys. zł) bez wkładu własnego! Niestety, jeden „Pusty SMS” nie wystarczał. Po wysłaniu elektronicznej wiadomości do organizatora konkursu,
uczestnik zabawy natychmiast dostawał mnóstwo SMS-ów zachęcających do dalszej „zabawy”, na przykład: „UZGODNIONO wytypowany nr (tutaj numer telefonu uczestnika). Proszę wysłać KONIEC na nr…”; „Jestem Prezesem loterii! Informuję, że koperta z potwierdzeniem przekazu 10 tys. zł zapieczętowana! Wyślij tylko 1 pusty SMS! Będziesz się cieszyć!”; „PRZECIEŻ NAPISANE WPROST – decyzja o przekazaniu 20 000 zł zapadła! PRZELEW ZOSTANIE WYKONANY! Wyślij ODBIÓR na nr…” albo „POWIEDZ, CZŁOWIEKU, O CO CI CHODZI? PRZECIEŻ ODBIÓR PIENIĘDZY BEZPŁATNY! Brakuje tylko jednego SMS-a. Pieniądze będą wydane. Wyślij SMS na nr…”. Podobne wiadomości przychodziły przez całą dobę, a ich treść z każdym dniem była coraz bardziej optymistyczna albo napastliwa. SMS-y sugerowały, że ich odbiorca JUŻ WYGRAŁ dużą kasę. Niestety, loteria zachęcała tylko do dalszej gry, a obiecanych pieniędzy nigdy nie było. Po kilku miesiącach pojawiało się coraz więcej oszukanych. Nie dość, że nie otrzymali przyrzeczonej kasy, to
jeszcze musieli płacić po kilkaset złotych za rachunki telefoniczne, ponieważ tylko pierwszy SMS był darmowy, a każdy następny kosztował prawie 5 zł. Napływające skargi do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, zobligowały funkcjonariuszy UOKiK do wszczęcia śledztwa w tej sprawie. W końcu prezes Urzędu Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel stwierdziła, że „»InternetQ Poland« stosował zakazaną tzw. agresywną praktykę rynkową”, i nałożyła na przedsiębiorcę karę w wysokości 499 650 zł. „InternetQ Poland” bronił się regulaminem, który widniał na stronie internetowej firmy, ale to nie przekonało UOKiK, choćby z tego powodu, że nie każdy ma dostęp do internetu. Prawie półmilionowa kara nałożona na firmę, która w 2009 roku wygenerowała zyski rzędu 44 mln zł, nie mogła jednak zrobić na niej większego wrażenia. Poza tym z decyzji Urzędu nie była zadowolona
murów) oraz kościół Mariacki (remont wieży hejnałowej). Oprócz tego Zarząd Województwa Małopolskiego przeznaczył na zabytki 3,53 mln zł. Gniezno (750 tys. zł) – tutejsza fara dostanie 200 tys. zł na remont wieży; franciszkanie – 200 tys. zł na wymanię okien witrażowych; parafia św. Piotra – 150 tys. zł na zabezpieczenie fundamentów i na posadzki. Wymiana stolarki okiennej w bazylice w Trzemesznie będzie nas kosztowała 200 tys. zł. Gdańsk otrzyma łącznie ponad 1 mln zł – m.in. na remont ołtarza głównego w katedrze oliwskiej (100 tys. zł) i fundamenty kościoła św. Katarzyny (350 tys. zł); Bazylika Mariacka dostanie z tego 200 tys. zł na okna i 70 tys. zł na prace konserwatorskie ołtarza św. Jakuba, a sanktuarium św. Wojciecha na konserwację budynku plebanii 60 tys. zł. JULIA STACHURSKA
Miłośnik zabytków
większość… oszukanych. Kara karą, ale obiecanych nagród nadal nie było! Swoje, tj. przyrzeczone, pieniądze postanowił odzyskać wspomniany wyżej Jarosław Rogotowicz, który złożył pozew przeciwko „InternetQ Poland” do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia. Po kilkumiesięcznej batalii pan Rogotowicz wygrał z organizatorem loterii „Pusty SMS”. Sąd ukarał pozwaną firmę 60 tys. zł wraz z odsetkami i zwrotem kosztów procesu na rzecz powoda (patrz zdj. 1). Uzasadnienie wyroku przedstawiono na 17 stronach. Czytamy w nim m.in.: „Pierwszy SMS nie zawierał informacji o regulaminie. Wskazano tylko na stronę internetową bez dopisku, iż tam właśnie się znajduje regulamin (…). Nie wykazano, że powód miał dostęp do sieci internetowej (…). Na podstawie treści SMS i twierdzeń strony pozwanej w istocie przyznanych przez powoda ustalono, iż treść wiadomości SMS była skierowana do konkretnego abonenta. Ustalono, iż wezwania do przekazania nagrody spotkały się z negatywną odpowiedzią organizatora”. – To jest chyba pierwsze postanowienie sądu dotyczące gier hazardowych typu SMS. Warto obudzić wszystkich, którzy zostali oszukani. Zakładajcie sprawy w sądach, bo pisanie na forach nic nie da. To krok do normalności, rzetelności i właściwych stosunków społecznych w tym tak powszechnym u nas zakłamaniu – mówi nam Jarosław Rogotowicz. Skazana firma „InternetQ Poland” oczywiście od wyroku się odwołała, w całości go zaskarżając. Sprawę będziemy pilnie obserwować. ARIEL KOWALCZYK
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r. aczęło się od hotelu dla zwierząt i ptactwa domowego, który w 2001 r. otworzył w Łodzi Longin Siemiński. Trzy lata później powstało schronisko w Wojtyszkach (gm. Brąszewice, pow. sieradzki). Jest ogromne. Największe w Polsce, prawdopodobnie także w Europie. Na pierwszy rzut oka placówka działa nienagannie – tłuściutkie psy hasają po ślicznych boksach. To tzw. wystawka – około setki psów. Istnieje na pokaz – głównie dla urzędników gminnych przyjeżdżających na kontrole. A dalej? Obecnie znajduje się tam mniej więcej 3 tysiące psów. Z danych zebranych przez Tadeusza Wypycha z Biura Ochrony Zwierząt przy Fundacji dla Zwierząt ARGOS wynika, że według rachunków gmin, które z Wojtyszkami współpracują, psów powinno być… około 6 tysięcy. Co się stało z tymi, których nie ma? – Odpowiedź jest prosta. W tym schronisku na skalę przemysłową były mordowane zwierzęta, za które prawdopodobnie gminy jeszcze przez wiele miesięcy płaciły pieniądze – mówi Agnieszka Lechowicz ze Stowarzyszenia Obrona Zwierząt. Czy tak rzeczywiście było, sprawdza prokuratura. Ów proceder udaje się dzięki obowiązującemu w Polsce prawu ochrony zwierząt i dzięki inercji gmin. One nie są absolutnie zainteresowane kontrolą schronisk, do których odwożone są ich bezdomne psy i na które płacą horrendalne kwoty – z szacunków Biura Ochrony Zwierząt wynika, że na współpracę z Wojtyszkami tylko w 2010 r. gminy wydały łącznie prawie 6 mln zł (w 2009 r. – 4,5 mln; w 2008 r. – 2,6 mln zł). Skąd zatem wiadomo, że za bramą schroniska dzieje się źle? Wystarczą dokumenty. Oto co udało się ustalić na podstawie tych zebranych przez Biuro Ochrony Zwierząt: Przez sześć lat (2005–2010) firma Siemińskiego odebrała z gmin woj. łódzkiego około 6 tys. psów za kwotę około 16 mln zł. Potwierdzony przez Inspekcję Weterynaryjną rozchód dotyczy tylko 557 zwierząt (452 – śmierć, 105 – adopcja), podczas gdy na koniec 2010 r. w schronisku przebywały 2372 psy. Według Zakładu Rolno-Przemysłowego FARMUTIL HS S.A. w Śmiłowie w ciągu zaledwie jednego roku firmy Siemińskiego przekazały do utylizacji ponad 9,5 tony psiej padliny (9.09.2010 – 9.09.2011). Wynika z tego, że w obu zakładach Siemińskiego, w Wojtyszkach i Łodzi, traci życie około 70 proc. psów w stosunku do przyjmowanych (średnia krajowa wynosi około 25 proc.). Do adopcji trafia znikomy procent psów rocznie. Mniej więcej tyle, ile jest w stanie oddać do adopcji średniej wielkości prężnie działająca organizacja społeczna dysponująca znacznie mniejszymi pieniędzmi.
NASI BRACIA MNIEJSI
Z
Pieskie życie Przy obecnym stanie ustawodawstwa Polska to eldorado dla tych, którzy chcą się dorobić na psim biznesie. Warunek jest jeden – trzeba tych zwierząt nie kochać. Utrzymywanie tej ogromnej rzeszy psów nie wymaga wielkich kosztów, bo zwierzęta są utrzymywane w stadach po kilkadziesiąt sztuk pod gołym niebem. Znakomita większość z nich, zgromadzona na dużych wybiegach, pozbawiona jest oddzielnych pomieszczeń. Stanowi to bezpośrednie naruszenie nie tylko branżowych wymagań weterynaryjnych, ale też ustawy o ochronie zwierząt, która w art. 9, ust. 1 mówi, że „kto utrzymuje zwierzę domowe, ma obowiązek zapewnić mu pomieszczenie chroniące je przed zimnem, upałami i opadami atmosferycznymi (...)”. Przeciętne schronisko w Polsce obraca stanem zwierząt 3,5 razy w ciągu roku (tzn. jedno miejsce zajmuje kolejno tyle psów). U Siemińskiego ten wskaźnik wynosi 0,4 (tzn. statystyczny pies zajmuje jedno miejsce przez 2,5 roku). Schronisko nie ma żadnej wiarygodnej ewidencji zwierząt. Tak też sądzą gminy, które próbowały zweryfikować przysyłane im co miesiąc faktury. Siemiński wymyślił nowatorski sposób na uwalnianie gmin od bezdomnych zwierząt – po prostu przejmował je od nich na własność. Skusiły się m.in. władze Sieradza – za dożywotnie przejęcie przez Siemińskiego 200 bezdomnych sieradzkich psów gmina zapłaciła 448 tys. zł. Umowę między Siemińskim a Miastem Sieradz zaskarżyło do sądu Stowarzyszenie Obrona Zwierząt z Jędrzejowa. Udało się – Sąd Okręgowy w Sieradzu wydał wyrok uznający za nieważne zaskarżone umowy. – Według sądu gmina
opiekująca się bezdomnymi zwierzętami na mocy ustawy o ochronie zwierząt nie ma do nich prawa własności. Wyrok jest nieprawomocny. Miasto Sieradz zapowiedziało apelację – mówi Agnieszka Lechowicz, prezes Stowarzyszenia Obrona Zwierząt. – Przyzwolenie na utrzymywanie bezdomnych zwierząt, w ten sposób i w tej skali co w Wojtyszkach, jest skrajną nieodpowiedzialnością ze strony Inspekcji. Jeśli w jakichkolwiek okolicznościach Longin Siemiński przestanie prowadzić to schronisko i zniknie kilkudziesięciu ludzi z kijami, dyżurujących całą dobę – dojdzie go katastrofy, za którą nikt nie będzie chciał brać odpowiedzialności – dodaje.
Stowarzyszenie zaskarżyło też do Samorządowego Kolegium Odwoławczego (SKO) decyzję wójta Brąszewic, który wydał zgodę na prowadzenie schroniska w Wojtyszkach. – Wójt bezpodstawnie zaliczył „hotelowanie zwierząt” do dziedziny ochrony przed bezdomnymi zwierzętami, a następnie bezpodstawnie utożsamił to z prowadzeniem schroniska. Ponadto nie określił obszaru działania schroniska. Wydając takie zezwolenie, wójt Brąszewic zobowiązał się formalnie do odpowiedzialności nadzorczej nad trzema tysiącami psów pochodzących z setki gmin, co przekracza jego możliwości i kompetencje – tłumaczy Agnieszka Lechowicz. SKO przychyliło się do wniosku obrońców zwierząt, unieważniając
13
decyzję wójta, co spowodowało, że schronisko w Wojtyszkach jest obecnie nielegalne, a to oznacza, że wszystkie gminy kierujące tam swoje psy działają bezprawnie. Prozwierzęce organizacje społeczne w działaniach nie ustają – wobec oczywistego braku pomieszczeń w Wojtyszkach złożyły do Powiatowego Lekarza Weterynarii wniosek o zakaz przyjmowania tam nowych zwierząt aż do czasu usunięcia uchybień. Powstała również petycja do Głównego Lekarza Weterynarii (można ją poprzeć na stronie: http://www.petycje.pl/petycja/ 7967/o_zamkniecie_schroniska_dla _bezdomnych_zwierzst_w_wojtyszkach.html). – Nie ma takiej mocy, żeby zająć się w godny sposób taką liczbą zwierząt. To jest właśnie główna przewina Inspekcji Weterynaryjnej, która dała przyzwolenie na to, aby przez całe lata pod jej nosem powstawał taki moloch. Chcemy się dowiedzieć, co się stało z tymi zwierzętami, których brakuje w raportach inspekcji weterynaryjnej. Dziś schroniska to w dużej mierze miejsca przemysłowej kaźni, ich jedynym celem jest to, by pies zniknął z horyzontu wójta, burmistrza bądź prezydenta, który zapłaci za to ciężką kasę. Do tego obecnie sprowadza się opieka nad zwierzętami w Polsce – z całym przekonaniem mówi Agnieszka Lechowicz. ! ! ! Rozmawialiśmy z Longinem Siemińskim. Twierdzi, że sprawy komentować nie będzie, ponieważ nie widzi takiej potrzeby. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
O schroniskach Siemińskiego opowiadają ci, którzy w nich pracowali: Weterynarz: Gabinet lekarski nie posiadał podstawowych leków służących do profilaktyki, zabiegów, a także leków do eutanazji. W szafce znajdowały się leki z przedawnioną datą ważności powyżej 2 lat i nici chirurgiczne powyżej 5 lat. Zwierzęta po zabiegach chirurgicznych wynoszone były bezpośrednio z gabinetu do izolatek na dworze, bez ogrzewania. Zabiegi, które wykonywałam, dotyczyły zwierząt pogryzionych, które miały ropiejące, kilkudniowe rany i często nie dało się ich uratować ze względu na zbyt późne dostrzeżenie pogryzienia przez pracownika z boksu. Ciała tych psów wyglądały jak sita, całe podbrzusza były jedną wielką raną. W ciągu dwóch miesięcy zostało zagryzionych około 20 psów, o których wiedziałam. Codziennie w porze karmienia miałam obowiązek obejrzenia wszystkich psów na terenie schroniska. Wyłapanie pogryzionych sztuk było utrudnione ze względu na nadmiar psów w boksach, a było ich tam przeciętnie od 30 do 80 sztuk. Podczas karmienia psy zachowywały się bardzo agresywnie, rzucały się na siebie, były rozdzielane za pomocą bata, ale i tak nieskutecznie. Standardowym wyposażeniem każdego pracownika były i są kije zakończone sznurkiem z węzełkami, którymi to kijami psy były rozdzielane i zmuszane do posłuszeństwa. Za każde przewinienie były karane uderzeniem batem – nawet za próby skoczenia na płot. W czasie mojego pobytu żaden pies nie został przekazany do adopcji. Nie przeprowadzano żadnych zabiegów sterylizacji, kastracji ani czipowania. Podczas mojego pobytu nie szczepiłam ani nie odrobaczałam zwierząt. Wolontariuszka: Zajmowałam się kotami. Koty przebywały w baraku, który składał się z 8 boksików o wymiarach 1,5 na 2 m, z jedną leżanką przymocowaną do ściany boksu. Każdy „boksik” był wyposażony w okienko, którego nie można było otworzyć. Koty nie miały możliwości wyjścia na zewnątrz ani swobodnego poruszania się w boksie. Żadna inspekcja weterynaryjna nie wiedziała, że w tym baraku znajdują się koty. Kontrole opierały się na informacjach ustnych, przekazywanych przez właścicieli. Niejednokrotnie byłam świadkiem bicia zwierząt. Pracownicy byli wyposażeni w tzw. kije bejsbolowe, pałki itp. rzeczy. Psy pobite, wyciągnięte podczas nocy, trafiały do tzw. CIEMNI. Był to barak przylegający do kociarni, a w nim znajdowały się klatki (typu transporterki). To były tzw. pseudoizolatki i tam wrzucało się pogryzione psy. Leżały czasem przez tydzień w odchodach i nikt nikogo nie informował, że tam jest pies. Psy agresywne rasy amstaff, pitbull, rotweiler przechowywane były w klatkach po 8 szt. Psy te przebywały tam nawet przez sześć miesięcy. Tylko raz na dwa tygodnie wyciągano je podczas czyszczenia klatek. Jedzenie było rzucane do środka. Zimą klatki zabijane były płytą pilśniową. Nie zostawiano tym psom odrobiny otworu, nie dochodziło do nich światło. Klatki uniemożliwiały zachowanie naturalnej pozycji dla danej rasy psa.
14
POLAK POTRAFI
Tak było przez ponad sto lat – Proszę zabrać ze sobą kalosze – lojalnie uprzedza Maria Habelok, kiedy umawiamy się na spotkanie w Lędzinach (dzielnica Górki). Żeby dojść do domu, trzeba pokonać kilkadziesiąt metrów błotnistego pola. Od kilku lat do posesji Marii i Stanisława Habeloków nie prowadzi żadna droga. Od dziesięcioleci była tu droga gruntowa, z której korzystali ich rodzice i dziadowie. W albumie rodzinnym Habelokowie mają mnóstwo zdjęć, które ów fakt dokumentują. Ta droga jest wyrysowana nawet na mapach niemieckich z 1903 roku, które to mapy Habelokowie pieczołowicie przechowują. Co się zmieniło? – Nasza działka oddalona jest od drogi głównej około 130 metrów. Aby tam dojść, korzystaliśmy z jedynej drogi gruntowej, ale ona decyzją urzędników została przypisana do własności sąsiada – mówią Habelokowie. Urzędnicy III RP w 2002 roku na wniosek sąsiada Habeloków dokonali rozgraniczenia gruntów. Problem w tym, że zapomnieli zapewnić ludziom dojazdu do posesji i pola. Chociaż płacą podatki i nie są pozbawieni praw publicznych, z dnia na dzień zabrano im dojazd (i dojście!) do własnego domu. Na początku Habelokowie w taki stan rzeczy nie wierzyli. Rok później, kiedy stało się jasne, że zaistniała sytuacja to nie żadne niedopatrzenie, ale rzeczywistość, wystąpili do sądu z wnioskiem o stwierdzenie nabycia służebności drogi koniecznej przez zasiedzenie. Przez lata nagromadzili stertę pism przyznających im prawo do
Tak jest obecnie
Droga krzyżowa Kiedy pewnego dnia dowiedzieli się, że nie będą już więcej mieli drogi dojazdowej do swojego domu, nie uwierzyli. A jednak z każdym rokiem przekonują się, że Bareja naprawdę jest wiecznie żywy. posiadania drogi. Ale drogi wciąż nie mają. 2003 r. „Według posiadanej dokumentacji znajdującej się w Urzędzie Miasta Lędziny dot. sposobu usytuowania budynku mieszkalnego państwa Stanisława i Marii Habelok istnienie drogi bocznej dojazdowej do nieruchomości istniało już od roku 1950, a według posiadanych przez właścicieli map geodezyjnych droga istniała już przed wojną. Ustanowienie i zachowanie tej drogi jako jedynej jest konieczne” – napisał burmistrz Władysław Trzciński. Wydał też zarządzenie, w którym zezwala Habelokom na naprawę drogi dojazdowej prowadzącej do ich posesji. W tym samym miesiącu Habelokowie dostali z urzędu miasta pismo, w którym stoi, że w założeniach do opracowywanego właśnie miejscowego
Była droga gruntowa
planu zagospodarowania sporny pas ziemi będzie drogą publiczną, m.in. dlatego, że jest konieczna w celu dojazdu do ich posesji. Co więcej – od dziesiątków lat była w ten sposób wykorzystywana (por. skan). 2004 r. Habelokowie wciąż po drodze chodzą i jeżdżą. Aby więc odebrać im tę możliwość, sąsiad postawia wjazd zagrodzić. Nie zgadza się na to ani burmistrz, ani starosta powiatowy, ani wojewoda śląski, który pisze: „Zdaniem tutejszego organu zamknięcie jedynej drogi dojazdowej ogrodzeniem narusza warunek art. 5 ust. 1 pkt 9 prawa budowlanego i przepisy rozporządzenia w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie – o konieczności zapewnienia osobom trzecim dostępu do drogi publicznej”. W tym samym roku powołana na okoliczność zbadania sytuacji komisja rewizyjna stwierdza, że nie ma żadnej innej drogi – zarówno utwardzonej, jak i nieutwardzonej – umożliwiającej dojazd do posesji Habeloków. Jedyną jest ta wówczas jeszcze istniejąca. Z kolei Sąd Rejonowy w Tychach
Jest pole orne
wydaje wyrok, w którym nakazuje, aby sąsiad Habeloków zaniechał naruszania posiadania pasa gruntu stanowiącego dojazd do ich nieruchomości do czasu zakończenia sprawy o zasiedzenie.
Wyrok sądu mówił jasno, że mają prawo jeździć i chodzić, że mają prawo dojeżdżać do swojego pola, ale sąsiad się do wyroku nie stosował. – W czasie, kiedy mieliśmy prawomocny wyrok sądu nakazujący dostęp do drogi, pogotowie dwa razy nie mogło dojechać do dziadka. Kiedy umarł, trzeba było go wynosić przez bruzdy, glinę i błoto przywiązanego do noszy – mówi Michał Habelok. 2006 r. Sprawa o zasiedzenie trwa dalej. Czy Habelakom należy się dojście do własnej posesji, badało co najmniej pięciu biegłych geodetów (koszty!). Sąd wydał wyrok w marcu. Oddalił wniosek, uznając, że „brak tu elementu trwałości, który oznacza niezmienność, stabilność czy namacalność jakiegoś przedmiotu”. Chodziło o to, że droga, choć użytkowana od dziesięcioleci, nie została przez Habeloków wylana asfaltem, a jedynie utwardzona żużlem. 2007 r. Habelokowie dojazd do swojego domu utracili ostatecznie, bo niecały rok później sąsiad drogę zaorał, a w końcu ogrodził, uniemożliwiając
nie tylko przejście, ale i wjazd. Jest na prawie. Ich pola leżą ugorem od 2004 r. 2011 r. Funkcji burmistrza nie piastuje już Trzciński. Obecny włodarz Wiesław Stambrowski ma inny pogląd na sprawę. „Informuję, że zapewnienie dojazdu do nieruchomości będących własnością prywatną nie stanowi zadania własnego gminy” – napisał w odpowiedzi na błagalne pismo Habeloków. ! ! ! Sytuacja na dziś jest taka, że Habelokowie nie mają drogi, którą mogliby dojść do swojego domu, a żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy chodzić starą, sąsiad postawił bramę. – Nie mamy możliwości dowiezienia opału, wywozu śmieci, a w przypadku zagrożenia nie dojedzie ani straż, ani pogotowie – mówi Maria Habelok. A sąsiad? Sąsiad prędzej da się pokroić, niż drogę udostępni, bo – jak czytamy w aktach sprawy – „ustanowienie służebności drogi koniecznej na jego nieruchomości spowoduje cofnięcie dopłat z Unii Europejskiej”. Jak to się stało, że droga, która istniała ponad sto lat, nagle zniknęła? To jest największa zagadka, której Habelokowie nie potrafią rozwiązać. Węgiel od drogi noszą na plecach, śmieci składują na podwórku, a o tym, co się stanie, gdy wybuchnie pożar, wolą już nie myśleć. Prokuratura, sądy, wojewoda, burmistrz, wszyscy święci. Nikt nie może albo nie chce rozwiązać problemu. Dlaczego o tym piszemy? Bo sprawa ta jak w zwierciadle obrazuje indolencję i bezduszność polskich urzędów, które zarządzają podatnikami, zamiast im służyć. Niestety, podobnych dróg krzyżowych są w Polsce setki. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r. ejście Polski z gronem innych państw do Unii w roku 2004 wiązało się z licznymi nadziejami i… strachem. Już mało kto pamięta, że w wielu krajach bano się fali „polskich cwaniaków”, hydraulików i złodziei. Ci pierwsi mieli przyssać się do zachodnioeuropejskich programów socjalnych, pozorować pracę, sprowadzić rodziny i wypompować miliardy euro z systemów tamtejszej pomocy społecznej. Te lęki były szczególne silne w Wielkiej Brytanii, która jako jeden z pierwszych krajów otworzyła swój rynek pracy na wschodnich Europejczyków. „Hydraulicy” mieli natomiast puścić z torbami pracowników zachodnich, odbierając im zatrudnienie za pomocą nieuczciwej konkurencji, czyli zaniżania cen usług. Złodzieje – wiadomo. Czy te lęki były uzasadnione?
W
Strachy na Lachy
przez prawicę – zwłaszcza we Francji i we Włoszech – i wzmocniło pozycję Berlusconiego oraz Sarkozy’ego. Spośród krajów Unii jedynie w Italii doszło zresztą do kilkakrotnych rozruchów wymierzonych w emigrantów, głównie w Romów i Afrykańczyków.
Rozszerzenie Unii Europejskiej 8 lat temu otworzyło dla mieszkańców Europy Wschodniej nowe możliwości pracy i podróżowania. Otworzyło także worek, a może raczej woreczek, z narodowymi uprzedzeniami. zetknęli się przybysze ze Wschodu, to pojedyncze próby wykorzystywania ich przez pracodawców, do których dochodziło tu i ówdzie, także w takim kraju jak Norwegia, gdzie naruszenia kodeksu pracy były kiedyś czymś wyjątkowym. Okazało się, że nawet tam okazja czyni złodzieja – pojawienie się masy ludzi nieznających języka i miejscowego prawa popchnęło niektórych pracodawców do wykorzystywania tej sytuacji. Ale były i przypadki sympatycznej solidarności – kiedy przed kilku laty polscy pracownicy we Francji znaleźli się w tarapatach, miejscowe związki zawodowe otoczyły ich ochroną i ścigały nieuczciwych pracodawców. Mimo że Polacy nie należeli do francuskich związków! Jedynym poza Holandią krajem, w którym na krótko powstał niewielki ruch antypolski, była Islandia. Nasi rodacy są tam od kilku lat największą mniejszością narodową. Internetowa inicjatywa grupki Islandczyków domagających się wyjazdu Polaków została rychło przysłonięta przez islandzki kryzys, który skupił uwagę na większych problemach niż śmieci rzekomo pozostawiane przez naszych rodaków w miejscach publicznych. Znacznie większym problemem były natomiast ataki na wschodnioeuropejskich Romów. Dosyć powszechne niezadowolenie z ich przyjazdu zostało sprytnie wykorzystane
polityk Pim Foruyn (zamordowany w 2002 roku przez lewicowego zamachowca), który założył specjalną partię antyemigrancką. Po śmierci Fortuyna, zgładzeniu przez islamistów popularnego reżysera Theo van Gogha oraz antyislamskiej aktywistki Hirsi Ali pałeczkę narastającego populizmu przejął Geert Wilders (na zdjęciu poniżej), dawny liberał. Założył on ruch o nazwie Partia Wolności, która w niezwykle sprytny i zajadły sposób zaczęła grać kartą antyemigrancką.
Antypolskie www
Aksamitna unifikacja Po 8 latach można powiedzieć, że te obawy były na szczęście przedwczesne. Ani my nie spustoszyliśmy Zachodu, ani Zachód nie obszedł się z nami brutalnie. Poza przypadkiem holenderskim (patrz poniżej) w żadnym z krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego (UE + EFTA) nie pojawiły się poważniejsze ruchy antyemigranckie. Główne problemy, z jakimi
15
Bez tych ostatnich trudno sobie zresztą wyobrazić funkcjonowanie plantacji warzyw i owoców na południu kraju, zwłaszcza po serii skandali, w których ujawniono istnienie obozów dla źle opłacanych i wykorzystywanych pracowników – m.in. z Polski. Odtąd robotnicy z Europy Wschodniej nieszczególnie garną się do tej ciężkiej i źle opłacanej pracy.
Stop szybowaniu w dół Trzeba koniecznie zaznaczyć, że ta dosyć udana unifikacja Wschodu i Zachodu zrodziłaby prawdopodobnie znacznie więcej napięć, gdyby nie fakt, że środowisku pracowniczemu udało się zablokować pomysł ponadgranicznej rywalizacji w cenach usług. Chodzi o słynną dyrektywę Bolkesteina, która miała w swej pierwotnej wersji sprawić, że na przykład polski murarz mógłby murować we Francji za stawki dopuszczalne nad Wisłą, a nie nad Sekwaną. Z oczywistych powodów było to nie do przyjęcia dla pracowników zachodnich, bo oznaczałoby ich ruinę i błyskawiczną degrengoladę zarobków i poziomu życia, a w rezultacie także zapaść ich gospodarki – wydatnie zmalałaby przecież siła nabywcza ludności, która miałaby coraz gorsze zarobki. Także w Polsce politycy narzekali, że przyjęta w 2006 roku zmodyfikowana wersja
dyrektywy jest „mniej konkurencyjna”, bo zezwala na stosowanie w danym kraju prawa tylko tego kraju – niezależnie od kraju pochodzenia pracowników. Jednak należy zadać sobie pytanie, jaką Unię otrzymalibyśmy w sytuacji, gdyby dyrektywa weszła w życie w pierwotnym kształcie. Czy taką, w której nasze zarobki powoli równają w stronę zachodnich, czy może taką, w której ich zarobki idą w stronę naszych, czyli w dół. I jeśli weszłaby ta druga opcja, to do czego właściwie byłaby taka Unia potrzebna i nam, i im? W efekcie dosyć udanego zjednoczenia dwa kraje „frontowe”, które najbardziej się go bały, bo były najdalej wysunięte na wschód (Niemcy i Austria), najbardziej żałują, że zwlekały z otwarciem rynku pracy. Dotyczy to szczególnie dynamicznie rozwijających się Niemiec, które mają niedobory pracowników i małe już szanse, aby wyciągnąć ich większą liczbę z Polski. W grę wchodzi nie tylko bariera językowa, bo wielu młodych Polaków mówi po angielsku, a niewielu po niemiecku, ale także fakt, że spośród rodaków gotowych do emigracji większość już po prostu wyjechała.
Wściekłe tulipany Zupełnie wyjątkowa i zaskakująca sytuacja jest natomiast w Holandii. Królestwo Niderlandów to kraj o wyjątkowo długiej tradycji tolerancji i otwartości. Już w czasach kontrreformacji do Amsterdamu przybywali Żydzi, anabaptyści, a także bracia polscy (to tam powstała ich słynna biblioteka). Holendrzy są też jak żaden inny naród w Europie społecznością
podróżników, często wielojęzycznych (prawie wszyscy mówią po angielsku, a wielu także po niemiecku i francusku), ciekawych świata i nowości. Kraj ten ma też długą tradycję demokratyczną wypływającą z kalwińskiej mentalności i ogromne przywiązanie
do wolności słowa. I jednocześnie jest to kraj, w którym wybuchła ostatnio największa antyemigrancka histeria w Europie! Wbrew pozorom nie wynika to z faktu, że jest to państwo, które przyjęło w ostatnich latach największy odsetek zagranicznych pracowników. Mało kto wie, że tym krajem w Europie jest Hiszpania. Tak, ta ponoć słaba gospodarczo Hiszpania potrafiła dać pracę 4 milionom osób (głównie z Ukrainy, Rumunii, Ameryki Łacińskiej), podczas gdy z Polski, rzekomego tygrysa Europy, 2 miliony pracowników wyjechały za chlebem. Tymczasem w Holandii od kilkunastu lat narastały napięcia pomiędzy sfrustrowaną częścią społeczeństwa a mniejszością islamską, głównie marokańskiego pochodzenia, która niezbyt dobrze integrowała się z resztą. Sytuację tę wykorzystał populistyczny
Wilders zaczął populistyczną karierę od atakowania muzułmanów. Zasłynął porównywaniem Koranu do „Mein Kampf” Hitlera oraz nakręceniem filmu „Fitna”, który przedstawia islam jako zwyrodniałą religię, która jest śmiertelnym zagrożeniem dla Europy. Gdy tylko w ostatnich kilku latach zaczęła gwałtownie narastać liczba emigrantów z Europy Wschodniej (Holandia ma od lat bardzo niskie bezrobocie i potrzebuje niskopłatnych pracowników na nastawionych na eksport plantacjach kwiatów i warzyw), Wilders zrozumiał, że nie opłaca mu się dłużej nudzić publiczności wyłącznie antyislamską nagonką. Partia Wildersa stanowi w Holandii języczek u wagi. Lewica i prawica są zbyt słabe, aby samodzielnie rządzić, więc władzę sprawuje centroprawicowy gabinet mniejszościowy wspierany przez Partię Wolności. W tej sytuacji rządowi Holandii nie opłaca się zadzierać z populistą; mało tego, sam rząd pogrywa antyemigrancką kartą, aby przyciągnąć część zdezorientowanych wyborców. Tymczasem Partia Wolności ma wciąż nowe pomysły na skupienie na sobie uwagi. Ostatnio wielki skandal wywołało otwarcie antyemigranckiej strony internetowej, na której można składać skargi i donosy na pracowników zagranicznych. Inicjatywa ma ewidentny charakter nagonki na tle etnicznym. Na szczęście ten pomysł wzbudził oburzenie w całej Europie, a Parlament Europejski przyjął rezolucję potępiającą Wildersa i wzywającą do tego samego premiera Holandii. Premier Rute odciął się od portalu, ale nie potępił go. Szef rządu powołuje się na wolność słowa i niechęć do komentowania cudzych inicjatyw politycznych (czyli Wildersa), ale tak naprawdę chodzi o rywalizację o wyborców. Rute sam chce coś ugrać na atmosferze ksenofobii, tym bardziej że Holendrzy poczuli się wystawieni pod pręgierz przez całą Europę. A to zwykle jeszcze bardziej nasila ksenofobiczne nastawienie. ADAM CIOCH
16
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
KORESPONDENCJA „FiM” Z PARYŻA
Stracona okazja Czy premier Tusk zasłużył sobie na znaczek „Teraz Polska”, który widnieje na produktach firm wiodących we wspieraniu rodzimej ekonomii? Ostatnie wydarzenia podają w wątpliwość jego umiejętność oceny momentów strategicznych dla własnego narodu. François Hollande (na zdjęciu), główny kandydat na prezydenta Francji i były przewodniczący Partii Socjalistycznej, bardzo spokojny i konkretny człowiek, w odpowiedzi na ataki swych adwersarzy, jakoby był postacią mało znaną poza granicami kraju i niezbyt wybijającą się w polityce międzynarodowej, przedsięwziął szereg przedwyborczych podróży po Europie. Nie tylko w nadziei, iż posunięcie to pomoże dokonać Francuzom wyboru jego osoby – już i tak bardzo popularnej – ale że rozsławi również jego pomysły na zmiany w Unii. Europejska prawica postanowiła jednak, wbrew interesom własnych krajów (bo układać się trzeba będzie z przyszłym prezydentem Francji niezależnie od tego, kto nim zostanie), wesprzeć w wyborach swojego kolegę Nocolasa Sarkozy’ego i rzucać kłody pod nogi jego rywalowi. Najpierw kanclerz Niemiec Angela Merkel otwarcie poparła odchodzącą głowę państwa. Nie znalazłam jednak w polskiej prasie wzmianki o krytyce, jakiej doświadczyła od rodaków, niektórych
ministrów i pisma „Der Spiegel”, kiedy odmówiła spotkania z François Hollande’em, gdy zawitał on do Berlina. Podobną niechęć okazały mu sytuujące się po prawej stronie sceny politycznej rządy Hiszpanii, Włoch i Wielkiej Brytanii. Jednak w przypadku bardzo prawdopodobnego dojścia do władzy François Hollande’a przywódcy ci zamykają sobie drogę do wielu wspólnych posunięć z Francją, a jest to przecież kraj, który wciąż ma w Unii bardzo wiele do powiedzenia. „Der Spiegel” potwierdza, że rządy te najzwyczajniej w świecie (niczym chłoptysie z podwórka) zmówiły się, aby pokazać plecy francuskiemu lewicowcowi. Zmowa ta ma być może na celu odsunięcie na margines ewentualnej przyszłej socjalistycznej Francji. W momencie wizyty François Hollande’a w Wielkiej Brytanii dotarła do międzynarodowej publiczności wiadomość, że odrzucony przez innych premierów spotka się on z Donaldem Tuskiem. Jakież wspaniale rozsądne (w przeciwieństwie do działań poprzedników)
yskryminacja ze względu na orientację seksualną nie jest niczym nowym, ale wciąż nie wiadomo dokładnie, jak się przed nią bronić. Ciekawy sposób chronienia przed homofobią wymyśliła Tina Owen, amerykańska nauczycielka. Owen założyła w mieście Milwaukee (stan Wisconsin) pierwszą w Stanach Zjednoczonych (i pewnie na świecie) szkołę „gay-friendly”, czyli przyjazną osobom LGBT (lesbijki, geje, biseksualiści i transseksualiści). Tina była swego czasu nauczycielką w zwykłym liceum i nie mogła znieść dyskryminacji, której była świadkiem. Założyła więc Alliance School, całkiem państwową szkołę, do której otwarcie i bez obaw wstępować może każdy. Jest ona dedykowana zwłaszcza osobom nieheteroseksualnym, które czują potrzebę znalezienia się w przyjaznym im środowisku. Nauczyciele z jej szkoły szybko przekonali się do takiej filozofii i przywiązali do tego wyjątkowego miejsca. Jedna z wykładowczyń, praktykująca chrześcijanka, początkowo przerażona środowiskiem, które określiła jako przeciwne wyznawanym przez nią wartościom, nie chciałaby za nic odejść z Alliance School, w której – wedle jej słów – panują: „kultura, szacunek, wsłuchiwanie się w problemy innych”. I to nie tylko na linii nauczyciel–uczeń, ale także między młodzieżą. Właśnie dlatego tak chętnie młodzi się do niej zapisują. Potrzebują zostać wysłuchani, (d) ocenieni za to, co umieją, co mówią,
D
wydawało się to posunięcie! Zlekceważony gdzie indziej miałby zostać przyjęty przez kraj o historycznie i ekonomicznie ważkich związkach z jego własnym. Wyobraźnia oraz politycznie logiczne rozumowanie mogło podsuwać obraz Europy, w której Hollande jako prezydent Francji przesunie środek ciężkości swoich zainteresowań na wschód, a tworząca się powoli oś Francja-Polska pozwoli na nowy, jakże korzystny dla nas, przemysłowy, kulturowy i polityczny rozwój kontynentu. Jednak w tej rozgrywce o przyszłość Europy i własnego kraju Tusk
jak traktują innych, a nie za swoją „odmienność”. Do Alliance School przybywają zarówno osoby LGBT, jak i dzieciaki zakompleksione z innych powodów (otyłość, wzrost...). Najczęściej przepisują je tam sami rodzice, zdesperowani nieszczęściem dzieci w klasycznej szkole. Dlatego też Alliance School otworzyła swe podwoje także dla młodszych. Przeznaczona początkowo dla 15-latków i starszych, przyjmuje teraz uczniów od 11 roku życia.
dokonał nagłego zwrotu. Zrezygnował ze spotkania z François Hollande’em. Także on przedłożył partykularną partyjną filozofię nad dobro swojego kraju. Hollande wyszedł z tego afrontu zwycięsko, mówiąc w licznych wywiadach, że jego celem było spotkanie z Bronisławem Komorowskim, nie zaś z premierem, albowiem jako kandydat na prezydenta powinien prowadzić rozmowę właśnie z prezydentem, czyli człowiekiem na tym samym szczeblu. Na dodatek, podkreślił Hollande, to właśnie z nim należy się konsultować, gdyż jest on demokratycznie wybranym przedstawicielem całego narodu, a co za tym idzie, nie przystępuje do stronniczych międzynarodowych koterii. I kiedy przyjrzeć się bliżej temu, co głosił Hollande – głównie na spotkaniu z polską lewicą (Aleksander
Alliance School, aby przedłużyć kontrakt z państwem oraz móc wybierać sobie nauczycieli, musi wykazać się dobrymi wynikami w nauce. Tak też się dzieje. Jej pedagodzy podkreślają, że ich celem są nie tyle dobre oceny podopiecznych, co rozwój osobowościowy każdego z nich. Nie tylko władze stanowe doceniają pracę tej placówki. Ciekawostką jest to, że właśnie otrzymała ona jednogłośnie przyznaną
Tęczowa szkoła Uczęszczająca do tej placówki młodzież to ani grupa użalających się nad swym losem mięczaków, ani banda nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie odmieńców, która nie wie, czego chce od życia. Ich wypowiedzi na temat szkoły są bardzo przemyślane, analityczne, głębokie. Młodzież mówi nie tylko o tym, że jest jej tu „dobrze” czy „źle”, „fajnie” czy „beznadziejnie”. Opowiada głównie o swoich odczuciach i zmianie w postrzeganiu siebie i świata. Niektórzy twierdzą wręcz, że miejsce to uratowało ich od samobójstwa z wyobcowania, dręczenia przez innych i rozpaczy. Jedna z początkujących licealistek podkreśla: „Tu nauczyłam się, że można ufać dorosłym”. Sam program nauczania jest oczywiście zgodny z ogólnostanowymi wytycznymi, a ponadto
nagrodę z ramienia kościołów wszystkich wyznań miasta Milwaukee! Jedna z lokalnych parafii (United Church of Christ) ofiarowuje nawet (z roku na rok coraz hojniej) część swych przychodów szkole Tiny Owen na równi z dofinansowaniem np. mammografii miejscowych pań. W trudnych początkach pomógł Alliance School sam Bill Gates! Podobną placówkę próbowano stworzyć w Chicago, jednak pomysł upadł w związku z oporem niektórych „autorytetów” religijnych oraz samej społeczności LGBT, która widziała w nim wyobcowanie, gettoizację, wręcz przyzwolenie na homofobię! Część społeczeństwa twierdzi, że projekt Tiny przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego, albowiem młodzież zostanie wychowana w przytulnym
Kwaśniewski, Leszek Miller i inni) oraz podczas debaty zorganizowanej przez Adama Michnika i jego „Wyborczą” – serce się kraje, a nawet wyć się chce nad zaprzepaszczonymi przez Tuska szansami. Wszyscy usłyszeliśmy o tym, iż Hollande chce na nowo negocjować unijny pakt budżetowy, tak aby lepiej wyszły na nim mniej bogate kraje. Jednak to, co najbardziej warto uwypuklić, to jego szczere (i dobrze politycznie umotywowane) pragnienie współpracy z Polską. Pakt Merkel-Sarkozy po pierwsze – nie przyniósł Europie nic dobrego, gdyż oboje zajmowali się tylko własnymi interesami. Po drugie – Merkel nadal wspiera swego kompana, a więc nie zostanie już oddaną partnerką ewentualnej nowej głowy państwa. Po trzecie – po prostu ignoruje ona silnego francuskiego kandydata. To wszystko wystarczyło temu ostatniemu, aby wypomnieć Sarkozy’emu konsekwentne pomijanie Polski w pracach Trójkąta Weimerskiego (Francja, Niemcy, Polska) i obiecać, że w razie jego wyboru sytuacja „zaniedbania konstrukcji europejskiej” ulegnie poprawie. W ten sposób miałby się przesunąć środek ciężkości na prawy brzeg Odry. Na swojej oficjalnej stronie internetowej Hollande wypowiada się o Polsce jako o państwie, które „poprzez swoją historię i ekonomię ma do odegrania specjalną rolę w Europie. Francuzi i Polacy powinni jeszcze więcej wspólnie działać w celu wzmocnienia Europy”. Szkoda, że Tusk staje przeciwko człowiekowi, który chce wzmocnić pozycję Polski w Europie. Agnieszka Abémonti-Świrniak
kokonie tolerancji po to, aby w wieku dorosłym zderzyć się z brutalną rzeczywistością homofobii i odrzucenia. Na tego typu zarzuty dyrektorka odpowiada: „Stawianie czoła przeciwnościom może kształtować charakter. Jednak wszelkie badania naukowe udowadniają tezę przeciwną – bezpieczne środowisko pozwala uczniom na bardziej udaną naukę i egzystencję”. Bezpieczeństwo i samoakceptacja są w Alliance School pojęciami wyjątkowo ważnymi, wręcz kluczami do filozofii, którą stosuje. Mari Scicero, szkolna psycholog, rozwiewa wątpliwości przeciwników: „Dziecko, które poczuje się przyjęte do grona i akceptowane, wyrośnie na silniejszego dorosłego”. Jeśli pozwoli się nam na samoakceptację, nie będziemy tak bardzo zależni od akceptacji innych, nauczymy się sami oceniać swoją wartość, nikt nie zbije nas z tropu, jednym słowem – nie damy się zniszczyć. Jakże modne są przecież warsztaty z asertywności. Alliance School wpisała tę „usługę” w zupełnie państwowy, darmowy program szkoły. Może właśnie tak wychowani młodzi ludzie – wystarczająco pewni siebie, żeby nie bać się krytyki – będą potrafili coś zmienić w dzisiejszym nietolerancyjnym świecie. Może tą samoakceptacją, pewnością siebie i swoich racji zachwieją i zdestabilizują wreszcie zatwardziały beton braku tolerancji, ostracyzmu i niebezpiecznego odrzucenia? A.A.-Ś.
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r. siądz Alfredo Luberto – szef Instytutu Jana XXIII i zarazem dyrektor Domu Opieki w Serra d’Aiello w Kalabrii – „hodował” organy do transplantacji i mordował powierzonych jego pieczy pacjentów? Włochy są w szoku!
K
samorządowe i darowizny) przeznaczonych na utrzymanie placówki. W efekcie pensjonariusze ośrodka w Serra d’Aiello spali w gnijących barłogach i żywieni byli… karmą dla psów. Przeterminowaną! Jej koszt plus wszelkie inne opłaty, które ośrodek wydawał na
Dom horroru Zarzuty defraudacji ogromnych sum postawiono księdzu Lubertowi już w roku 2007 (pisaliśmy o tym na łamach „FiM”), ale dopiero teraz – w przededniu rozpoczęcia procesu oszusta i malwersanta – do opinii publicznej przenikają inne, mrożące krew informacje. Kościelny Dom Opieki został założony w połowie lat 50. ubiegłego wieku. Najpierw jako instytucja państwowo-samorządowa, a od początku lat 70. – kościelna, podległa arcybiskupowi miasta Cosenza. Funkcjonowanie placówki Kościół i sam Watykan stawiali za wzór katolickiej pomocy bliźnim oraz właściwego wykorzystywania środków z dotacji państwowych i prywatnych. Gdy w roku 2006 włoska prokuratura wszczęła śledztwo (po kilku anonimowych doniesieniach o skandalicznych nieprawidłowościach), okazało się, że kościelny przytułek składał się z dwóch części: maleńkiej, wzorcowej – przeznaczonej do pokazywania dziennikarzom i rozmaitym delegacjom – oraz właściwej, w której ponad 200 podopiecznych przebywało w warunkach gorszych niż najgorsze schroniska dla zwierząt. Prawdę o domu w Kalabrii ujawniono w roku 2007, a jego szef – ksiądz Alfredo Luberto – został aresztowany. Okazało się, że wraz z grupą około 20 podległych sobie pracowników przytułku (głównie księża i zakonnice) zdefraudował ponad 13 mln euro z pieniędzy (środki państwowe,
jednego pacjenta, nie przekraczały 8 euro dziennie. Tymczasem na jednego pacjenta ksiądz Luberto dostawał 195 euro! Na dobę. Gdy policja przybyła aresztować potwora w sutannie, samo spisywanie protokołu z zajęcia jego osobistych przedmiotów zajęło 17 godzin. Lista złotych zegarków luksusowych firm przekroczyła 200, a wysadzanych drogimi kamieniami wiecznych piór – 300. Należącymi do duchownego dyrektora zabytkowymi meblami i cennymi obrazami można by wypełnić muzeum. ! ! ! Okazuje się jednak, że to nie kradzież i warunki bytowe pensjonariuszy Domu Opieki najbardziej zszokowały śledczych. Niektóre wstrząsające szczegóły dochodzenia ujawnił w ubiegłym tygodniu dziennik „La Repubblica” i już dzień później inne włoskie gazety na swoich czołówkach donosiły o „Domu horroru”. Badającym sprawę prokuratorom coraz bardziej podejrzana wydawała się dokumentacja instytucji, a dokładniej – niespójne wykazy pacjentów. Otóż pacjenci najstarsi, niedołężni, ale często i bardzo młodzi, a jedynie upośledzeni umysłowo, jednego roku widnieli w sprawozdaniach finansowych, a w następnym już ich nie było. Zwyczajnie znikali, choć w dokumentach nie było mowy o ich zgonach. Po prostu pewna liczba podopiecznych dematerializowała się. Bez śladu.
o najmniej 10 chłopcom obcięto jądra w katolickim szpitalu psychiatrycznym! Była to „profilaktyka” wobec dzieci podejrzewanych o skłonności homoseksualne. Lub kara za doniesienie na księdza pedofila… Holendrzy są w szoku. Niedawno pisaliśmy o kolejnym pedofilskim skandalu, kiedy okazało się, że co 10 holenderskie dziecko doświadczyło różnego rodzaju molestowania seksualnego przez księdza lub zakonnika. Proceder wykorzystywania seksualnego dzieci przez kler katolicki trwał do późnych lat 80. XX wieku, a do pojedynczych przypadków pedofilii dochodziło jeszcze całkiem niedawno. Ale to już na szczęście przeszłość. Dziś Holandia wstrząśnięta jest doniesieniami gazety „NRC Handelsblad”. Jej dziennikarze dotarli do starszych dziś osób, które w latach 50. i 60. minionego wieku były przetrzymywane w różnych ośrodkach, sierocińcach, a nawet szpitalach psychiatrycznych, prowadzonych przez holenderski Kościół katolicki. Na razie zgromadzono relacje (i dokumenty) dziesięciu osób, ale wiadomo, że
C
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI Prokuratura zaczęła coś podejrzewać, gdy otrzymała informację o wyprowadzeniu z sanatoryjnego pokoju 29-letniego chorego psychicznie mężczyzny. Po wyciągniętym siłą przez dwóch sanitariuszy pacjencie słuch zaginął. „La Repubblica” donosi, że śledczy zarządzili ekshumację kilku grobów w należącej do Domu Opieki części miejscowego cmentarza. W pojedynczych mogiłach, w których zgodnie z cmentarną dokumentacją miały znajdować się ciała pacjentów zmarłych naturalną śmiercią, odnaleziono po kilka szkieletów. W innych, nowszych – nie do końca rozłożone zwłoki. To właśnie ich badanie może spowodować, że Włochów czeka jeszcze straszniejszy wstrząs. Już dziś mówi się bowiem, że młodsi pacjenci Domu Opieki w Serra d’Aiello w Kalabrii wykorzystywani byli jako żywe magazyny organów do nielegalnych transplantacji. Starsi służyli zaś jako „króliki doświadczalne” do bezpłatnych testów farmakologicznych. Nadzorujący śledztwo prokurator Bruno Giordano zarządził natychmiastową ekshumację kolejnych 67 mogił należących do Domu Opieki, a w następnej kolejności – ponad 150 innych. Od chwili przejęcia Domu Opieki przez Kościół przewinęło się przezeń ponad 1000 pacjentów, zaś w chwili wkroczenia policji było ich 300. 300 razy 195 euro dziennie. Ponad 58 tysięcy euro na dobę. To był dopiero złoty interes Kościoła! Gdzie szły te pieniądze (bo przecież tylko znikomą część z nich przywłaszczał sobie Luberto), wykaże śledztwo. Nie jest to jednak najważniejsza wiadomość, na którą czekają Włosi. Najbliższe tygodnie odpowiedzą na pytanie, czy w prowadzonym przez Kościół katolicki Domu Opieki w Serra d’Aiello dochodziło do scen, przy których wiele horrorów to sielanki. Do sprawy wrócimy. MAREK SZENBORN
Zakonnice buntownice iedy biskupi amerykańscy rozpoczęli walkę z prezydentem Obamą przeciwko obowiązkowym ubezpieczeniom gwarantującym prawo do antykoncepcji, nie przewidywali chyba, że wywoła to rozłam w ich własnych szeregach. 65 proc. Amerykanów poparło Jest imperatywem moralnym, by rząd prezydencki projekt, na mocy któna wszystkich swych szczeblach zarego ubezpieczenie zdrowotne ofepewniał taką opiekę ubogim” – pirowane przez pracodawcę ma poszą sygnatariuszki. Demonstracyjkrywać koszty antykoncepcji – takne nieposłuszeństwo liderek zakoże pracowników zatrudnionych nów jest tym bardziej kompromiw katolickich szpitalach i instytutujące dla biskupów i kardynałów cjach charytatywnych. Kiedy biskuamerykańskich, że dotyczy kwepi odrzucili kompromisową propostii zasadniczych, kluczowych dla zycję Obamy, żądając, by w 100 proc. ideologii ich religii. Sam Benedykt zastosował się do ich wytycznych, stwierdził przecież, że „opieka spotkała ich przykra niespodzianzdrowotna jest nienaruszalnym praka: dwie największe sieci szpitali kawem”, a jej zapewnienie – „moraltolickich wyraziły aprobatę wobec ną odpowiedzialnością kompromisu. władz krajów”. Gdy republikańscy kongresBiskupi oficjalnie milmeni wespół z hierarchami zaczą, ale poszczuli na zaskarżyli inicjatywę prezydenta jakonnice kontrolowako pogwałcenie wolności reline przez siebie gijnej sprzeczne z konstymedia, które obutucją, 24 liderki promirzają się, że te „swą nentnych zakonów katoakcją wyrządziły lickich z całych Stanów Kościołowi (Konferencja Liderów niepowetowaZakonów Katolickich) ne szkody, wystąpiły do Sądu Najakceptując wyższego z listem wyrakompromis żającym poparcie dla… proponowany Obamy. Nie dla biskupów. przez Biały Dom”. W swej petycji, zwanej Ksiądz Kevin w prawniczym żargonie amiLeahy, szef Stocicuriae, przełożone zakonwarzyszenia Francisznic przypominają, że hikanów, przekonuje, że storia ich aktywności kompromis był chytrą zana rzecz opieki zdrowotnej Amesadzką Obamy, by poróżnić rykanów datuje się od XVIII wieludzi Kościoła w myśl zasady dziel ku. „Wielokrotnie widziałyśmy dewai rządź. „Liderki konferencji dały stujące konsekwencje braku posiasię złapać na przynętę” – ubolewa dania przez kobiety i dzieci ubezpieLeahy. Prawda jest taka, że koczenia zdrowotnego. Uważamy, że ścielnych dygnitarzy poniosła arocywilizowane społeczeństwo musi zagancja i megalomania, a zawiodła pewniać swym obywatelom podstazdolność trzeźwej oceny sytuacji wową opiekę medyczną niezależnie – w tych okolicznościach strzelili od możliwości pokrycia jej kosztów. sobie samobója. ST
K
Kastrowani za karę skala makabrycznego procederu była wielokrotnie (wiele set?) razy wyższa. Joep Dohmen, dziennikarz śledczy „NRC Handelsblad”, który bada sprawę, twierdzi,
17
że ma dowody, iż katoliccy lekarze chirurgicznie usuwali jądra chłopcom podejrzewanym o skłonności homoseksualne. Już to samo w sobie jest makabryczne, ale wcale nie
Harreveld – katolicka szkoła z internatem, gdzie dochodziło do kastracji
tylko dlatego mały chłopiec mógł trafić pod nóż wynaturzonego, zboczonego chirurga w habicie lub sutannie. Otóż mali podopieczni przytułków byli „badani” na okoliczność swojego ewentualnego homoseksualizmu przez duchownych wychowawców. Owo badanie to było zwykłe, długotrwałe molestowanie seksualne, często polegające na ordynarnych gwałtach. Jeśli dziecko nadmiernie się opierało lub próbowało się poskarżyć, jego genitalia trafiały pod skalpel oprawców. W setkach przypadków sama groźba zamykała dziecięce usta. Podobnych praktyk nie wymyślił chyba nawet osławiony doktor Mengele!!! W szpitalnych, archiwalnych dokumentach Joep Dohmen odnalazł wpisy, że mali chłopcy, np. pięcioletni, kastrowani byli… na własną prośbę. Tak wielką wywierano na nich presję! Mało przerażające? No to dodajmy do tego fakt, że o procederze najprawdopodobniej wiedział ówczesny rząd królestwa Holandii. Do sprawy na pewno wkrótce wrócimy. JOANNA GAWŁOWSKA
18
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
GŁOS RACJONALISTY
Podczas zbierania materiałów do finalizowanej rozprawy habilitacyjnej zdarza mi się nader często przeglądać dokumenty stanowiące zapis przebiegu obrad komisji sejmowych sprzed dwudziestu, czterdziestu, a nawet i pięćdziesięciu lat. Jakże wysoki był naówczas poziom prac sejmowych – i co do meritum, i co do kultury języka, kultury bycia. A dziś… Na posiedzeniu sejmowej Komisji Kultury (nomen omen) i Środków Przekazu w dniu 26 stycznia br. doszło do kuriozalnej wymiany zdań. Wystarczyło, że poseł Anna Grodzka z Ruchu Palikota najgrzeczniej pod słońcem skwitowała fakt, że pan Rydzyk nie występuje na liście lobbystów, a pisowska poseł Jadwiga Wiśniewska (skądinąd spoza składu komisji) wygarnęła, że to skandal, i zażyczyła sobie, „by ta osoba (cóż za subtelne odniesienie do poseł Grodzkiej) przestała szokować, po prostu”. Kiedy ktoś z sali (nie wiadomo kto, ale rozgarnięty w stopniu podobnym do przedmówczyni) zapytał histerycznie i retorycznie zarazem: „Dlaczego jesteśmy obrażani?”, poseł Anna Sobecka (a jakże, PiS) rzecz wyklarowała: „Pani wiceprzewodnicząca nas obraziła, bo na księdza, polskiego księdza, mówi »pan«”. Na to poseł Grodzka uprzejmie i cierpliwie wyjaśniła, iż „w języku polskim wyrażenie »pan« nie jest obraźliwe”. W tym kontekście warto zatrzymać się nad dwiema kwestiami: po pierwsze, czy nazwanie niejakiego Rydzyka Tadeusza „panem Rydzykiem” w jakikolwiek sposób go obraża, bo drugie zaś, z jakiej racji osobnik ten pojawia się w zamkniętych dla osób postronnych gmachach sejmowych i pęta się po nich bez opamiętania. O tym, iż połączenie słowa „pan” z użytym w odpowiednim przypadku rzeczownikiem nikomu bynajmniej nie uwłacza, świadczy szereg przykładów. „Panie władzo” mówi się do policjanta, choć jego władza w danym miejscu i czasie ogranicza się do możliwości wypisania nam mandatu. „Panie starszy” (coraz rzadziej „panie ober”) – do kelnera, choćby i młodszego od nas. „Panie kierowniku” – to zwrot powszechnie używany przez snujące się po ulicach indywidua domagające się bezzwrotnej pożyczki niezależnie od tego, czy potencjalnie jej udzielający był kiedykolwiek czyimkolwiek kierownikiem. „Panie majster” – wiadomo. Sienkiewiczowski „pan Wołodyjowski”, „pan
Pan Rydzyk w Sejmie
Fot. Agencja Gazeta
Tadeusz” Mickiewicza, „pan Geldhab” Fredry, „pan Samochodzik” Nienackiego, „pan Kleks” Brzechwy, „pan Cogito” Herberta, „pan Błyszczyński” Leśmiana czy „pan Hilary” i „pan Maluśkiewicz” Tuwima to z kolei wskazanie na bohaterów utworów literackich, z mianami których określenie „pan” kojarzy się nierozdzielnie i pozytywnie zarazem. A pani Eliza i jej pełen uwielbienia wołacz „panie Sułku” w cyklu słuchowisk Janczarskiego? W przypadku „pana Pikusia” jest podobnie – co więcej, ów Pikuś życzy sobie w reklamie nazywania siebie panem. Przecież nawet Maciek z „Klanu” wolał, by seksuolog tytułowała go „panem Maciejem”. Zatem i użyty przez posłankę Grodzką zwrot „pan Rydzyk” nie jest nacechowany pejoratywnie. Nazwać go „księdzem” nie uchodzi, jest bowiem redemptorystą, duchownym Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (CSsR). Można by przeto nazwać go – a tak lubi najbardziej – „ojcem”, taka wszak tytulatura potwierdzałaby niezbicie, iż posiada potomstwo z nieprawego łoża (i to tylko ono tak może go określać), co na dobrą sprawę mogłoby stanowić powód do gratulacji dla zdrowego, dorodnego mężczyzny w sile wieku. Nazywanie jednak noszących sutanny „panami” budzi ich alergiczne reakcje. Kiedy przed niemal czterema laty policjant zatrzymał do kontroli drogowej pojazd abp. Józefa Michalika i grzecznie odzywał się doń „proszę pana”, wzbudził wściekłość odzianego w czapeczkę i fiolety mściwego człowieka, który obrócił życie funkcjonariusza i jego rodziny w koszmar. Czyż nie jest to podłe i nikczemne? Leży przede mną kopia niezwykle interesującego dokumentu – okólnika Ministra Spraw Wewnętrznych w przedmiocie używania tytułu „obywatel”. Wynika zeń, iż tytułu „obywatel” należy zgodnie z opinią rządu używać w korespondencji zewnętrznej zamiast dawnego „pan”. Myliłby się ktoś sądzący, iż akt ten
pochodzi z pierwszych lat Polski Ludowej, Minister Spraw Wewnętrznych wydał go bowiem 23 listopada 1918 r., okólnik zaś wszedł w życie natychmiast, a opublikowano go nieco ponad miesiąc później (Dz. Urz. MSW z 1918 r. nr 3, poz. 49). Czy zatem Tadeusza Rydzyka można nazywać obywatelem, i to tylko dlatego, że obywatelstwo polskie w istocie posiada? Ale jak traktuje on łączące go z Rzecząpospolitą więzy obywatelstwa? Czy tylko po to zeń korzysta, by z paszportem opatrzonym orzełkiem wyjeżdżać za ocean i judzić przeciw ojczyźnie? Czy zasługuje w pełni na miano obywatela ten, kto łamie prawo, lekce sobie waży wyroki sądów i wzywa do wzniecenia puczu przeciw państwu? Skoro przytaczam okólnik wydany w pierwszych dniach odrodzonej po zaborach polskiej państwowości, niech mi wolno będzie nawiązać do niewiele późniejszego „Polskiego kodeksu honorowego” Władysława Boziewicza, który nie tylko nie zaliczył duchownych do kręgu osób honorowych (art. 1–2), ale także wykluczył z tej elitarnej społeczności m.in. osoby karane przez sąd państwowy za przestępstwo pochodzące z chciwości zysku, przyjmujące utrzymanie od kobiet niebędących najbliższymi krewnymi, notorycznie łamiące słowo honoru, oszczerców, paszkwilantów i rozszerzających paszkwile, czy obcujących ustawicznie z ludźmi notorycznie niehonorowymi (art. 8 pkt 1, 9, 11, 21, 22, 25). Jako że zakonnik Rydzyk pasuje do tych cech jak ulał, miano nie tylko obywatela, ale i osoby honorowej przysługiwać mu nie może. Nazwanie go „panem Rydzykiem” w żadnym przeto wymiarze go nie obraża – świadczy raczej o nader łagodnym sposobie odniesienia się do tego indywiduum. Skazany na grzywnę za prowadzenie nielegalnej zbiórki Rydzyk uporczywie uchyla się od jej uiszczenia. Jest po prostu ohydne, jak jeden z najbogatszych Polaków (co więcej, wzbogacony na łatwowierności i naiwności niezamożnych ludzi
w beretach) nie odbiera komorniczych wezwań i śmie twierdzić, że nie dysponuje żadnym majątkiem. Liczę na to, że sąd zamieni „nieściągalną” grzywnę na więzienną pryczę, jeśli bowiem uczyni inaczej, oznaczać będzie, że uląkł się presji moherów. Fakt, iż żądaną kwotę wpłaciła zamiast skazanego wspomniana już, a wpatrzona weń poseł Sobecka, stanowi tyleż skandal, co poważne naruszenie art. 57 par. 1 Kodeksu wykroczeń, skutkujące karą grzywny lub aresztu. Jeśli skazano by ją na grzywnę, możliwe, że zapłaci ją inna, nie mniej bogobojna wyznawczyni rydzykowej kompanii, areszt przeto – wszak w polskich warunkach wygodny ponad miarę – byłby i dla byłej mistrzyni sztuki spikerskiej idealnym pomieszkaniem. Wyrażony zaś przez posłankę Grodzką jak najbardziej uzasadniony niepokój związany był z prawnymi podstawami przesiadywania pana Rydzyka na forum komisji sejmowej i jego snucia się po gmachach parlamentarnych. Jak słusznie zauważyła pani poseł, osobnik ten nie figuruje na liście lobbystów, przeto nie przysługuje mu okresowa karta wstępu uprawniająca do wejścia na teren Sejmu w świetle art. 14 ust. 1–2 ustawy z 7 lipca 2005 r. o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa (Dz.U. z 2005 r. nr 169, poz. 1414 ze zm.) oraz art. 201b uchwały Sejmu z 30 lipca 1992 r. – Regulamin Sejmu (M.P. z 2012 r., poz. 32). Co prawda art. 154 tegoż regulaminu umożliwia lobbystom udział w posiedzeniach komisji sejmowych i zabieranie podczas nich głosu (ust. 2a), Rydzyk jednak takowego statusu nie posiada, mogą go natomiast – jak i każdą inną osobę – zaprosić na posiedzenie przewodnicząca lub prezydium komisji (ust. 3). Jeśli jednak owa przewodnicząca, poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska, korzysta z tego prawa, śmiem twierdzić, iż czyni to zbyt często. W polskim prawie istnieje jednak wystarczająca przesłanka do uniemożliwienia panu Rydzykowi
przebywania na terenie Sejmu – oto zarządzenie nr 1 Marszałka Sejmu z 9 stycznia 2008 r. w sprawie wstępu do budynków pozostających w zarządzie Kancelarii Sejmu oraz wjazdu na tereny pozostające w zarządzie Kancelarii Sejmu nie zezwala na wejście do budynków Sejmu osobom, które swoim zachowaniem lub wyglądem naruszają powagę Sejmu lub Senatu (par. 69 ust. 1), i umożliwia strażnikom straży marszałkowskiej nakazanie takim personom natychmiastowego opuszczenia budynków i terenów Sejmu (par. 69 ust. 2); ponadto, gdyby osobnikowi z Torunia wydano kartę wstępu, komendant straży marszałkowskiej (po powiadomieniu odpowiednio szefa Kancelarii Sejmu i szefa Kancelarii Senatu) może czasowo zawiesić prawo jego wstępu lub unieważnić dokument stanowiący podstawę tegoż – np. wtedy gdy delikwent zakłóca spokój i porządek, narusza powagę izb, dobre obyczaje lub rażąco narusza prawo do prywatności innych osób (par. 21). Fundacji Lux Veritatis odmówiono w sprawie przyznania Telewizji Trwam miejsca na multipleksie cyfrowym, co i tak nie pogarsza sytuacji tej stacji na rynku medialnym, gdyż w ogóle nie nadawała sygnału w systemie naziemnym. Oczywiście, że z racji niespełniania kryterium wiarygodności finansowej i to w bardzo ry(d)zykownym stopniu. Ale nawet wówczas, gdyby wnioskodawcy dysponowali znacznie lepszymi zabezpieczeniami, gdyby przedstawili wiarygodne dokumenty gwarantujące możliwość spłacenia przez fundację ogromnych pożyczek, należałoby poważnie zastanowić się nad wspomaganiem tego nadawcy, i to z tych samych przyczyn, dla których komendant straży marszałkowskiej powinien zadbać o niewpuszczanie pana Rydzyka na teren Sejmu. To człowiek, który odmawia poddania się wyrokowi niezawisłego sądu, naigrawa się z państwa polskiego i okazuje mu pogardę, okłamuje wpatrzonych weń współwyznawców, od których ściąga haracze, nie rozliczając się z nich. Telewizja Trwam i Radio Maryja, firmowane przez tego osobnika, podobnie jak on słyną z szerzenia rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii i fanatyzmu religijnego, nawołują do łamania prawa, wzywają do nienawiści wobec inaczej myślących i spychają słuchaczy i widzów w odmęty średniowiecznego ciemnogrodu. Dla Telewizji Trwam na multipleksie, a dla pana Rydzyka w Sejmie, nie ma miejsca, Kościół katolicki natomiast, stanowiący na gruncie chrześcijaństwa bezsprzecznie najbardziej destrukcyjną i patologiczną sektę, otacza tego osobnika wszechstronną i skuteczną opieką. Ten Kościół i ten pan to jedno. Przez cały las, zielony las/coś plecie wiatrem trzy po trzy/i nawet nie wie,/że gdzieś pod drzewem/samotny rydzyk śpi (J. Hasper, J. Bocheński) dr Maciej Kijowski
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
LISTY Czarna obłuda 13 marca o godz. 19 w TVN-owskich „Faktach” biskupi podjęli temat pedofilii w Kościele. Pobożni mężowie doszli do wniosku, że nie można Kościoła jako instytucji obwiniać za czyny pedofilów. Odpowiedzialność ponoszą wyłącznie bezpośredni sprawcy, do których należy mieć pretensje i od nich dochodzić odszkodowań. Kościół ewentualnym ofiarom może udzielić wsparcia i opieki duchowej. Świątobliwi zdążyli zapomnieć, że sami robili wszystko, aby żaden pedofil nie został ujawniony, i skutecznie ich bronili, udzielając schronienia. Szanowny abp Michalik nie dodał, że sam ręczył za proboszcza z Podkarpacia, który został później oskarżony i skazany prawomocnym wyrokiem. Tak wygląda walka z pedofilami prowadzona przez Kościół. Obecnie w wypowiedziach wielu księży i prawicowych polityków oraz dziennikarzy przewija się także temat aborcji, czyli… zabijania dziecka poczętego. Mówi się również o ochronie embrionów itd., a nawet organizuje wystawy zdjęć płodów zmasakrowanych przez aborcjonistów. Troska o życie poczęte to jednak wyraz obłudy. Na dowód zacytuję fragment książki pt. „Krzyż Pański z Kościołem” Karlheinza Deschnera: „Biskupi wspólnie pouczają też rząd boński, że przerywanie ciąży jest dopuszczalne jedynie ze wskazania lekarskiego, że każde inne uzasadnienie niekaralności zabiegu należy odrzucić jako nie do przyjęcia, nawet jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu, choć już kilka lat wcześniej Kościół zaakceptował skrobanki u zgwałconych zakonnic. Co innego jednak zakonnica, co innego zwykła kobieta”. Warto przypomnieć, że ten autor przedstawia fakty bardzo dobrze udokumentowane i nie ma podstaw, aby mu nie wierzyć. Ivo
Marna pokuta Skąd ta nagła zmiana taktyki? Ze świątobliwych ust rzecznika Episkopatu dowiedzieliśmy się, że nie będzie pobłażania dla pedofilów w sutannach. Powiedzmy, że to prawda. Ale powstają pytania: dlaczego dotąd ją tolerowano i jeżeli ich intencje są szczere, to skąd wezmą brakujące tysiące duchownych (bo żniwo wszakże jest wielkie!)? Dalej dowiadujemy się, że już oskarżeni duchowni zostali wydaleni z szeregów, co jest kłamstwem (W. Pawłowicz i inni). Biskupi martwią się, że nie ma danych na ten temat, a policja nie prowadzi rejestru (to niedobrze), ale pomocą mogą służyć „FiM” i pan Szymański z Kanady (obecnie) ze swoim rejestrem ofiar księży. Bulwersuje mnie fakt, że prawie wszyscy nieliczni skazani
pedofile w sutannach dostali wyroki w „zawiasach”, a ich ofiary nie otrzymały zadośćuczynień finansowych. Nie musiałyby to być odszkodowania w amerykańskim czy irlandzkim stylu, ale np. równowartość sumy składek na ZUS, płaconych przez same ofiary gwałtów lub ich rodzicieli (jako podatników) na rzecz zboczeńców, oczywiście przez okres aż do wyroku skazującego. Przy orzekaniu ofiary nie powinny się zgodzić, aby tzw. nawiązki poszły na konto Caritasu. Lek
SZKIEŁKO I OKO Teraz na tapecie jest Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego i Ziobry, ale po dużym hałasie na ten temat PO wycofa się rakiem, bo kiedyś to samo może dosięgnąć i jego... PO dba tylko o swój PR, bo to, co wprowadza, jest tylko ładnie opakowane, ale skutki są odwrotne od zamiarów. Przekaz jest taki, że PO dąży do świeckości państwa, ale jest to przekaz zgoła fałszywy. Józef Frąszczak
Potrzeba konfrontacji PRzekaz PO Co do Funduszu Kościelnego oraz relacji państwo–Kościół, to PR PO jest nie do przebicia. Gdyby
W Sejmie zainaugurował działalność parlamentarny zespół ds. obrony wolności słowa. Jego szefem został Tomasz Kaczmarek, były agent CBA, obecnie poseł PiS. Zespół ma
za pomocą PIT), to jeśli chodzi o emerytów i rencistów, których rozlicza ZUS, obawiam się, że ZUS odgórnie będzie przekazywał te 0,3 proc. z ich podatku, bo iluż z tych emerytów i rencistów pójdzie do urzędu skarbowego, by dobrowolnie zadeklarować wpłatę? Może maksymalnie 10 proc. A reszta na pewno nie pójdzie, czyli skądś te 0,3 proc. musi być przekazane. Poza tym – jak wczoraj powiedział jeden z posłów – powinno się zlikwidować Fundusz Kościelny. I żadnych ubezpieczeń, bo Kościół dość już nagrabił z majątku państwa. A może mamy wrócić do czasów dziesięciny, gdy najważniejszy był pleban i jego brzuch? BP
Męczennik w PRL-u
owe 0,3 proc. było odpisem pozabudżetowym, tobym temu gorąco przyklasnął, byłbym nawet za 1 procentem, bo odpis ten nie obciążałby budżetu (czytaj: nas wszystkich), tylko bezpośrednio darczyńców. To, co chce zrobić rząd, to tylko zamiana źródła finansowania Kościoła – dalej zamierza finansować go z budżetu i to najprawdopodobniej przy zwiększonych nakładach, bo Fundusz Kościelny oscylował kwotą ok. 90 mln, a ten odpis może kosztować budżet ok. 120 mln, więc jaki jest tego sens? Według mnie tylko PR-owy. Podobnie było z Komisją Majątkową – rząd podjął decyzję o jej likwidacji, gdy mleko już się rozlało. Kiedy „FiM” i poseł Kopyciński ujawnili jej przestępczą działalność, to już nawet sam Kościół był za jej likwidacją. Rząd jednak rozwiązał ją tak sprytnie, że Kościół nie poniesie dalszych konsekwencji, bo stało się to przed rozpoznaniem sprawy przez Trybunał Konstytucyjny, którego negatywny wyrok mógłby skutkować zwrotem bezprawnie zagarniętego mienia. Po likwidacji Komisji Majatkowej TK nie musi już tej sprawy rozpatrywać, a Kościół będzie miał to, co bezprawnie zagarnął.
m.in. wspierać Telewizję Trwam w walce o miejsce na multipleksie cyfrowym. Żeby było jaśniej: w obronie słowa katonarodowego, z przestrzeganiem „wartości chrześcijańskich” i bez obrazy „uczuć religijnych” oczywiście. Rzekome twarde stanowisko kleru w sprawie księży pedofilów bardzo szybko można obalić: sugerowałbym, by zainteresować szefów TVP historią Wincentego P., księdza pedofila, którego dziennikarze „FiM” tropili, aż odnaleźli na Ukrainie, bo tam ukryli go kościelni przełożeni. Poza tym stanowisko w sprawie księży pedofilów to szansa na konfrontację faktów z mitami klerykalnymi, jak to Kościół nie będzie mieć tolerancji dla zboczeńców w sutannach. Chyba że jako zero tolerancji dla pedofilów kościelnych mamy rozumieć zero o nich w programach TVP. Paweł Krysiński, RP
W wieku 3 lat zacząłem chodzić do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne – innego nie było. W roku 1956 szedłem więc (wtedy jeździły tylko furmanki) do przedszkola rano ze starszym o dwa lata bratem. Najpierw była modlitwa, potem śniadanie, potem znowu modlitwa, nastepnie jakieś zajęcia, w tym nauka religii. W ładny pogodny dzień, gdy w południe zaczęły bić dzwony, wszyscy jak na komendę kierowaliśmy swoje oblicza w stronę kościoła i znów była modlitwa na Anioł Pański. Potem był obiad… poprzedzony oczywiście modlitwą. Jeśli nie smakował, siostry wmuszały mi go na siłę. Po obiedzie znów modlitwa. Dzień w przedszkolu się kończył i szczęśliwy wracałem do domu. Z tych czasów nie pamiętam nic pozytywnego. Byłem chłopakiem żywiołowym i zdarzało mi się nie słuchać sióstr, a to skutkowało biciem po głowie lub karą klęczenia na grochu przed ogromnym krzyżem. Dlatego zdarzało mi się uciekać z przedszkola i wówczas trwały wielkie poszukiwania, a potem oczywiście kara. W końcu poszedłem do podstawówki, a tam znów: religia w salce, msze niedzielne, nieszpory, roraty, gorzkie żale, październikowy różaniec, droga krzyżowa, majowe, czerwcowe, rekolekcje… W moim miasteczku to wszystko było obowiązkowe i bezdyskusyjne, a pilnowała tego moja śp. bogobojna babcia. Z czasem opuściłem moją miejscowość, bo poszedłem do szkoły średniej i zamieszkałem w internacie. Wtedy stwierdziłem, że wymodliłem się już za całe życie, i dałem sobie z tym spokój. Wierny Czytelnik
Strach deregulacji Powrót do dziesięciny W sprawie propozycji ministra Boniego. Nawet jeśli pracujący będą mogli dobrowolnie przekazać 0,3 proc. podatku na kościoły i związki wyznaniowe (rozliczają się sami
Kocioł wysokociśnieniowy pospawany bez uprawnień? No ja bym nie chciał chodzić koło kotła o wysokości od 30 do 100 m (to standard w energetyce), pospawanego przez dyletanta. Tu jest system bezpieczeństwa skoordynowany przez
19
wiele przepisów, każdy spaw jest badany i ma swój numer. Nie chciałbym też płynąć statkiem pospawanym przez byle kogo. Przepisy w technice są krwią znaczone (szczególnie to widać w katastrofach lotniczych) i nie biorą się z niczego. Dom postawiony przez budowlańca bez egzaminu? Można to puścić na wolny rynek i niech on zweryfikuje… Tylko że dom na przykład zawali się po 15 latach, gdy faceta i rękojmi już nie będzie. Ludzkość wiekami doświadczeń jednak doszła do tego, że pewne przepisy i normy muszą być. Mylone są dwie rzeczy: czym innym jest regulacja polegająca na tym, że osoby wykwalifikowane nie mogą wykonywać zawodu, bo jakieś korporacje (albo Ministerstwo) ograniczają ilość miejsc pracy, a czym innym dopuszczanie do zawodów osób niekompetentnych. Zresztą Gowin uwalnia dziesiątki zawodów, a przecież chodziło tylko o prawnicze. Grzegorz Kwiecień
Do Pani Czubaszek Bardzo Panią podziwiam, a te wszystkie wyzwiska, które na Panią spadły, są ze strony ludzi, którzy powinni mieć częstsze kontakty z psychologiem lub psychiatrą. To był Pani wybór i odwaga do publicznego przyznania się. Przecież tysiące „katoliczek” dokonuje aborcji, tyle że są zakłamane i nie przyznają się. Ja sama miałam kilka (m.in. ciąża z księdzem). Nie miałam żadnej traumy, żadnego syndromu poaborcyjnego. Raczej ulgę. Wychowałam dwoje dzieci, bardzo je kocham. Są wspaniałe, wartościowe, niezakłamane, a gdyby u nich zaistniała konieczność aborcji, nie byłabym przeciwna. Wiadomo, że dla księży każdy poród to chrzest i pogrzeb, a to już kasa. Te ich nauki to wielka obłuda. Wierzą tylko w dostatnie i bogate życie doczesne kosztem swoich owiec. Emerytka Urszula W.
Nie próbujecie… …pomagać rządowi w przekonywaniu społeczeństwa o słuszności podniesienia wieku emerytalnego do 67, a nawet do 70 lat, w efekcie czego mają być w budżecie znaczne oszczędności. W tym wieku większość ludzi nie znajdzie żadnej pracy. Osoby te zarejestrują się jako bezrobotne i przez 6 miesięcy pobiorą „astronomiczne” kwoty w wysokości 450–500 zł zasiłku, a po upływie tego okresu przez następne lata będą oczekiwać na osiągnięcie wieku emerytalnego, nie otrzymując nic. Taki sposób pozwoli budżetowi na kolosalne oszczędności, które można będzie przeznaczyć na dalszy rozkwit hierarchii kościelnej. Andrzej Łukowski
20
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
redniowiecze u swoich źródeł miało dwie kultury, częściowo ze sobą splecione i zmieszane. Pierwszą ukształtowało chrześcijaństwo obrządku łacińskiego, nastawione podejrzliwie wobec seksu i tego, co kobiece. Drugą natomiast warstwę mentalności i obyczajowości średniowiecznej, niejako podskórną, stanowiły pozostałości po ceniącym seksualność antyku oraz pogaństwie. W późniejszym średniowieczu z jednej strony obserwujemy nasilenie wpływu Kościoła poprzez wzmożenie katechizacji i religijnego kształcenia
Ś
świeckiego, ale w dobrach kościelnych) przełożonego. Kościelne podręczniki dla spowiedników zawierały pytania, jakimi duchowni powinni nękać wiernych w czasie spowiedzi. Do kobiet skierowane było na przykład takie: „Czy kładłaś się przed zwierzęciem, zachęcając je do kopulacji?”. Na perwersyjnej spowiedzi jednak się nie kończyło. Sprawy, które kler uznał za ważne, wywlekano przed publiczne sądy kościelne. Do tej kategorii należało m.in. szeroko rozumiane cudzołóstwo. Za takie uważano wszelki heteroseksualny seks pozamałżeński. Współżycie w ramach
Kobieta jako „zimna i mokra” (mężczyzna był lepszy, bo „suchy i gorący”) cała była podejrzana jako kusicielka i duchowa trucicielka Adama. Obraz Ewy ulegającej wężowi i pogrążającej swojego męża eksploatowano aż do granic absurdu, wysuwając przeciw kobietom niekończące się oskarżenia. Nawet krew menstruacyjna była straszna; niektórzy ówcześni uczeni uważali, że jest ona tym samym co nasienie u mężczyzny, tyle że dużo gorszym. Od kontaktu z tą krwią można było zachorować, drzewa mogły od niej uschnąć, a wino skwaśnieć.
który zlekceważył kościelne nauczanie na temat miłości chrześcijańskiej, pogardy dla cielesności i lekceważenia kobiety. Tak zwana miłość dworska i utwory jej poświęcone to koncepcja życia emocjonalnego wynaleziona na południu Francji. Idealną miłość rycerza do swojej pani opiewali trubadurzy – poeci i muzycy, którzy robili to na dodatek nie w kościelnej łacinie, ale języku oksytańskim, czyli południowofrancuskim. Duch tej twórczości ceniącej ponad wszystko zakochanie, jakby zrywający z duchem kruchty, rozlał się niemal po całej Europie. Koncepcja
Seks w średniowieczu Epoka, która kojarzyła się głównie z katedrami, klasztorami i rosnącą potęgą papiestwa, miała znacznie bujniejsze życie erotyczne, niż sobie to wyobrażamy. w uniwersytetach, z drugiej zaś – wpływ ideałów o pochodzeniu świeckim (np. miłość dworska) i gnostyckim – (np. wśród katarów).
Zawłaszczenie seksualności
tej samej płci uznawano za znacznie poważniejszy występek – sodomię „wołającą o pomstę do nieba”. Za cudzołóstwo groziła w najlepszym wypadku publiczna chłosta lub więzienie, w najgorszym – kara śmierci. Wszystko zależy od tego, kto z kim współżył. Bo do podstawowych kategorii średniowiecza należała skrajnie pojęta hierarchiczność, a co za tym idzie – różny rozkład przywilejów i obowiązków.
Aby lepiej zrozumieć seksualność wieków średnich, należy najpierw rozpoznać znaczenie Kościoła w tym czasie. Otóż łacińskiej wersji chrześcijaństwa udało się opanować wszelkie warstwy życia na zachodzie i w środZgroza kobiecości ku Europy. Kościół skolonizował wszystko i wszystkich, stając się w tamMyślenie średniowieczne stawiatych czasach tym, czym obecnie jest ło kobiecość w bardzo złym świetle. islam w świecie arabskim i perskim Lekceważenie kobiet ma oczywiście – fundamentem życia i myślenia swoje źródła w czasach starożytnych, – w tym wszelkich struktur, języka, w kulturze patriarchalnej, do której życia duchowego, a nawet kalendanależy także Biblia. Koncepcja korza. Ze względu na osobliwe katobiety jako ledwie dodatku, uzupełlickie fobie Kościół przywłaszczył sonienia, pomocy dla mężczyzny znabie także życie seksualne wiernych, czyli de facto swoich poddanych. Wszelka aktywność seksualna była niemal zakazana, a to, co było dozwolone (jeden stosunek płciowy w tygodniu w ramach heteroseksualnego małżeństwa!), kler wydzielał skąpo i warunkowo. Nawet ten „akt małżeński” nie mógł być celebrowany byle jak i byle gdzie, bo możStworzenie Ewy na było łatwo popaść pod gniew i kary kościelne. Obowiązywała ciemność i pozyna jest już z obrazu żebra Adamocja misjonarska i trzeba było uważać, wego w Księdze Rodzaju. Nowy Teaby nie współżyć w okresie licznych stament – wbrew temu, co głoszą jedni postnych! go apologeci – nie przekreślił tej Kościół miał odpowiednie narzętradycji, co widać chociażby w pidzia do kontrolowania życia seksusmach Pawłowych. Niby kobieta alnego wiernych. Najważniejszym i mężczyzna są „jedno w Chrystusie”, z nich była wymyślona w średniowieale nie wszystko jedno! Kultura anczu spowiedź, czyli obrzęd samooskartyczna także nie ceniła kobiecości, żenia się poddanego przed obliczem a im bliżej średniowiecza, tym w Koreligijnego (czasem jednocześnie ściele mizoginia miała się lepiej.
Histerię antykobiecą nakręcał także wprowadzony w późnym średniowieczu celibat. Kobiety były odtąd postrzegane jako nienasycone kusicielki. Celibat sprawił, że w życiu codziennym kler i kobiety oddalili się od siebie, przez co świat kobiecy stał się dla Kościoła jeszcze bardziej obcy. Kobiety widziano jako lubieżnice lub dziewice. Tym bardziej że księża pozbawieni żon należeli do najczęstszych klientów domów publicznych, a czasem byli także ich właścicielami („FiM” 4/2012). Jednocześnie nakręcano kult dziewictwa, który miewał swoją
miłości dworskiej sławiącej uczucie i pożądanie wynosiła kobietę na piedestał i przypisywała jej wielką moc. Rycerz był cierpiętnikiem miłości, dla niej się męczył i walczył, czasem także umierał.
Egzekucja homoseksualistów
Abelard i Heloiza
erotyczną stronę. Niektóre mistyczki rozumiały swoje „zaślubiny z boskim oblubieńcem”, czyli śluby zakonne, bardzo dosłownie. Doświadczały przeżyć przywodzących na myśl nie tyle ekstazy religijne, co doświadczenia seksualne. Ponoć niektóre przez długi okres nie wychodziły z łóżek, tak bardzo były wycieńczone obcowaniem ze swoim „oblubieńcem”.
Miłość idealna Nieoczekiwanie w sklerykalizowanym i opresyjnym świecie średniowiecza pojawił się nurt kulturowy,
W tle tego nowego kultu miłości pojawiła się, tym razem na północy Francji, najsłynniejsza para kochanków – Piotr Abelard, wielki umysł filozoficzny, i Heloiza, jego ukochana pochodząca z paryskiej elity. Heloiza, piękna, wykształcona i inteligentna, nie chciała wyjść za mąż, bo uważała małżeństwo za instytucję niszczącą miłość i wolność. Zresztą, rzeczywiście, kontrakt małżeński był wówczas często, zwłaszcza w sferach wyższych, umową pomiędzy rodzinami, w której miłość miała znaczenie jedynie pochodne – jako pożądane następstwo, a nie przyczyna związku. Jest rzeczą niezwykle interesującą, że południowa Francja, jeden z najbardziej wyrafinowanych kulturalnie regionów Europy, stała się wkrótce głównym miejscem rozprzestrzeniania się tzw. herezji, w tym kataryzmu. Ten ruch pochodzenia gnostyckiego odrzucał małżeństwo i życie seksualne, nie cenił rozmnażania, głosił wegetarianizm. W XIII wieku został zniszczony – razem z całą kulturą oksytańską – przez katolicką
krucjatę. Południe Francji już nigdy nie odzyskało swojego elitarnego i kulturotwórczego znaczenia.
Namiętności „Sodomy” „Tęsknię, by ujrzeć twoje oblicze, ukochany, wyciągam ramiona, by ciebie objąć, ustom brakuje twych pocałunków, na resztę ziemskiego życia pragnę twojego towarzystwa” – jaki mężczyzna to napisał? Czyżby jakiś starogrecki lub rzymski piewca miłości homoerotycznej? Bynajmniej! To święty Anzelm z Canterbury, filozof, doktor Kościoła, twórca scholastyki i… zapiekły wróg „sodomii” (tak określano wówczas stosunki jednopłciowe). Jak można tak poetycko pisać o miłości jednopłciowej i być jej zapiekłym wrogiem? Nie można tego osądzić jednoznacznie. Możliwe, że Anzelm był po prostu hipokrytą, ale nie można wykluczyć, że platoniczna miłość jednopłciowa była wówczas uważa za coś naturalnego, a fizyczna, rozumiana jako analna penetracja, była godna największych kar piekielnych. Średniowiecze jest w tej kwestii bardzo wieloznaczne. Według badaczy epoki (np. John Boswell, „Chrześcijaństwo, tolerancja społeczna i homoseksualność”) we wczesnym średniowieczu na miłość jednopłciową patrzono jeśli nie z aprobatą, to przynajmniej dosyć tolerancyjnie. Była nawet literatura jej poświęcona, a wiersze ku czci ukochanych pisywali czasem biskupi. Później nastały gorsze czasy, a scholastyczna koncepcja prawa naturalnego zupełnie wypchnęła poza nawias miłość homoseksualną. W wielu krajach srogo karano przyłapanych in fraglanti: chłostano, ucinano narządy płciowe, a bywało także, że palono żywcem. Oczywiście, jak do wszystkiego wówczas, także do formowania nagonki na ludzi homoseksualnych używano Biblii. Sztandarowym tekstem była historia Sodomy i Gomory z Księgi Rodzaju, która sama w sobie jest potępieniem gwałtu i braku gościnności, a nie homoseksualności jako takiej. ! ! ! W średniowieczu, epoce, gdzie ludzie żyli średnio 35 lat, a życie było nieustannym kontaktem ze śmiercią i przemocą, szukano pociechy i ukojenia w miłosnych uściskach. Tę naturalną skłonność człowieka próbował, gorliwie jak w żadnej innej epoce, okiełznać i przywłaszczyć sobie Kościół. Jednak na niewiele to się zdało. Ludzie wiedzieli i robili swoje, a erotyka wyzierała nawet z obszarów, wydawało się, że zupełnie jej pozbawionych, takich jak celibat i wyniesione na piedestał dziewictwo. Warto na obronę średniowiecza powiedzieć i to, że nietolerancji wobec wolnego seksu, więcej wiary w zabobony (astrologia!) i polowań na czarownice było czasem więcej w epokach późniejszych, niby bardziej oświeconych, na przykład w okresie renesansu. MAREK KRAK
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Który Kościół wybrać? (1) Czytając ostatnie pana artykuły, nie rozumiem, o co panu chodzi. Że ktoś pomylił się z wyznaczeniem daty końca świata, to przecież nie ma znaczenia! Tym bardziej że inni chrześcijanie wcześniej także podawali takie błędne daty. Moim zdaniem najważniejszą dzisiaj sprawą jest znajomość Pisma Świętego, a nie wytykanie świadkom Jehowy omylności. Tym bardziej że to oni interpretują Biblię idealnie. Czy się mylę? Jeżeli tak, to napisz pan prawdę, który Kościół jest prawdziwy i po czym go poznać. Chcę wiedzieć, kogo słuchać i gdzie się „przyłatać”, by być zbawionym. Taki oto list (powyżej to tylko fragment) otrzymałem od anonimowego Czytelnika z Zabrza, który zarzuca mi (nie pierwszy zresztą raz), że piszę „pokrętne artykuły” o „omylności” świadków Jehowy i czepiam się ich nie wiadomo po co. Zdaje się, że Czytelnik nie chce zauważyć, że chociaż krytycznie ustosunkowuję się do pewnych doktryn różnych wyznań, to jednak – odpowiadając na listy konkretnych Czytelników – staram się czynić to w sposób bezstronny, nie atakując kogokolwiek, bez względu na to, czy jest adwentystą, badaczem, świadkiem czy katolikiem. Pisząc o błędach chronologicznych Ch.T. Russella, Józefa F. Rutheforda czy Williama Millera, nie twierdzę przecież, że nurty, które powstały w wyniku ich działalności, prowadzą jakąś destrukcyjną działalność. Przeciwnie, przyznaję, że są to ludzie uczciwi, sumienni i pracowici. Doceniam też ich ogromny wkład w rozpowszechnianie Biblii. To przecież dzięki adwentystom, badaczom Pisma Świętego i świadkom Jehowy wielu ludzi po raz pierwszy zetknęło się z tą księgą i im też zawdzięcza poznanie Pisma. Dlatego mam nadzieję, że ci sami szczerzy ludzie, którzy już „przyjęli Słowo z całą gotowością” (Dz 17. 11) – analizując dokładnie każdy artykuł i porównując go z Pismem Świętym, które przecież w kwestiach wiary i nauki chrześcijańskiej powinno być zawsze ostateczną wyrocznią (por. 2 Tm 3. 16) – sami rozsądzą, czy piszę zgodnie z tym, co mówi Pismo, czy nie. Jaki jednak powinien być nasz stosunek do błędnych dat i doktryn? Czy rzeczywiście nie mają one znaczenia – jak twierdzi Czytelnik? Cóż, to tak, jakby ktoś kazał nam zapomnieć o szkodach, jakie one spowodowały. Przypomnijmy, że przecież wielu ludzi oczekujących na tzw. koniec świata nie tylko ogarnęło zwątpienie i rozpacz, ale utraciło również dobre imię, a także swoje mienie. Poza tym, czyż to nie z tego właśnie powodu – wielokrotnych zapowiedzi i rozczarowań – wzrosła wśród ludzi
religijna obojętność? Jak zatem można twierdzić, że wszystkie te błędne obliczenia i daty nie mają dziś żadnego znaczenia? Już z tego chociażby powodu nie podzielam stanowiska Czytelnika dotyczącego interpretacji Pisma Świętego. Przyznaję co prawda, że szereg prawd dotyczących Biblii – m.in. Boga (odrzucenie Trójcy), Jezusa Chrystusa, stanu człowieka po śmierci (odrzucenie czyśćca i wiecznych mąk), moralności, przestrzegania prawa Bożego (potępienie bałwochwalstwa, kultu tzw. świętych), działalności ewangelizacyjnej i wiele innych – świadkowie Jehowy przedstawiają poprawnie. Godny pochwały jest również fakt, że sprzeciwiają się takim plagom społecznym jak nikotynizm, alkoholizm i narkomania. Szkoda tylko, że chociaż wywierają oni pozytywny wpływ na otoczenie, to jednak nie wszystkie ich nauki są zgodne z Biblią. Oto niektóre z nich: uznawanie organizacji za jedynozbawczą, co wiąże się z uzależnieniem zbawienia od przynależności do ich wyznania; ich chronologia, według której paruzja Chrystusa miała nastąpić w 1918 r., a w roku 1975 Bóg miał usunąć skorumpowane rządy ludzkie, a także nauka o zmartwychwstaniu, podziale na klasę niebiańską i ziemską oraz o „niewolniku wiernym i roztropnym”. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie ma prawa osądzać i potępiać kogokolwiek – dzielić ludzi na ostatecznie zbawionych i potępionych. To bowiem „Bóg jest Zbawicielem wszystkich ludzi, zwłaszcza wierzących” (1 Tm 4. 10) i to On ostatecznie zdecyduje o wiecznym losie każdego człowieka. Przypomnijmy, że Boże „miłosierdzie góruje nad sądem” (Jk 2. 13). Ale czy to oznacza, że nie jest ważne, do jakiego należymy Kościoła? Znaczenie słowa „Kościół”. Aby odpowiedzieć na powyższe pytanie, przede wszystkim należy wyjaśnić, co rozumiemy przez słowo „kościół”. W dzisiejszych czasach słowo to dla jednych oznacza budynek
lub instytucję (organizację religijną, związek wyznaniowy), dla innych zaś „kościół” to ludzie wierzący, którzy tworzą zbór, czyli lokalną społeczność (wspólnotę) chrześcijańską, a również „Ciało Chrystusa”, które obejmuje wszystkich wierzących, którzy przyjęli Jezusa jako Chrystusa, Syna Bożego, Pana i Zbawiciela (por. J 1. 12–13). Tak też wyraził to apostoł Paweł: „Albowiem jak jedno jest ciało, a członków ma wiele, wszystkie członki ciała (…) tworzą jedno ciało; bo też w jednym Duchu wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w jedno ciało – czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni, i wszyscy zostaliśmy napojeni jednym Duchem” (1 Kor 12. 12–13).
Królestwo. Warto też podkreślić, że ulubionym i najczęstszym określeniem Jezusa było słowo o szerszym znaczeniu, a mianowicie: „Królestwo”. To ono zatem było centralną treścią ewangelii, którą głosił Jezus (por. Mk 1. 14–15; Mt 4. 17; 6. 33; 12. 28). Również jego wyznawcy zostali nazwani „uczniami Królestwa Niebios” (Mt 13. 52), a nawet „synami Królestwa” (Mt 13. 38). Oni też zostali zobowiązani do głoszenia „ewangelii o Królestwie po całej ziemi” (Mt 24. 14). Krótko mówiąc, Jezus nadał temu słowu nie tylko znaczenie mesjańskie i eschatologiczne (por. J 18. 36), ale również eklezjalne. Zwrócił na to uwagę m.in. św. Paweł, który napisał, że wierzący „zostali
Warto także zauważyć, że greckie słowo „ekklesia”, tłumaczone na „kościół” (z łac. castellum – „gród, miejsce warowne”), oznacza dosłownie „powołani, wezwani”. Słowo „kościół” nie jest więc tożsame ani z pojęciem ekklesia, ani z hebr. kahal oznaczającym zgromadzenie. Zauważmy też, że w ewangeliach słowo ekklesia występuje tylko dwa razy i – jak pisze David H. Stern – „w odróżnieniu od słowa »kościół« słowo ekklesia nigdy nie odnosi się do organizacji albo do budynku” („Komentarz żydowski do Nowego Testamentu”, s. 80). Nie odnosi się więc ono do tej czy innej instytucji kościelnej, jakiejś jedynej scentralizowanej organizacji, lecz do wszystkich, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, stali się uczestnikami jego życia i „zostali ochrzczeni w jedno ciało” (1 Kor 12. 13). Innymi słowy: żadna organizacja religijna (wyznanie) nie może uzurpować sobie prawa do bycia tą jedyną zbawiającą organizacją Chrystusową. To przecież nie instytucja zbawia, lecz Bóg w Chrystusie (Mt 1. 21). Poza tym Jezus nie założył jakiejkolwiek organizacji religijnej, lecz społeczność ludzi, których powołał i uwolnił od dominacji grzechu, a więc ludzi poddanych Bogu (por. Rz 6. 14; Jk 4. 7).
przeniesieni do Królestwa Syna [Bożego]” (Kol 1. 13), a także apostoł Piotr: „Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości. Wy, którzy niegdyś byliście nie ludem, teraz jesteście ludem Bożym” (1 P 2–10). Jak zatem widać, zarówno ekklesia, jak i „Królestwo” odnoszą się do społeczeństwa mesjanistycznego lub – jak to ujął św. Paweł – do „społeczności izraelskiej” (Ef 2. 13), która obejmuje Żydów i nie-Żydów. Jedno ciało. Według pism apostolskich ideałem Bożym jest zatem „jedno ciało”, które będzie „pełnią tego [Chrystusa jako Głowy], który sam wszystko we wszystkich wypełnia” (Ef 1. 22–23, por. Kol 2. 9–10), „spojone i związane” (Ef 4. 16), które nie byłoby podzielone na instytucje wzajemnie się zwalczające. Niestety, rzeczywistość jest inna. Trafne zatem okazały się ostrzeżenia Jezusa i apostołów dotyczące zwiedzenia, odstępstwa i podziałów (por. Mt 24. 4, 11, 23–26; Dz 20. 28–30; 2 Kor 11. 3–4, 13–15; Ga 1. 6–7; Kol 2. 8; 2 Tes 2. 1–10; 1 Tm 4. 1–3; 2 Tm 4. 3–4; 2 P 2. 1–3; 1 J 2. 18–19;
21
Jud 4; Ap 2 i 3 rozdział). To też tłumaczy, dlaczego aż do dziś nie ma doskonałej społeczności chrześcijańskiej. Stwierdzenie to co prawda może budzić u niektórych Czytelników sprzeciw, ale jeśli sięgnie się chociażby do listów apostoła Pawła, wówczas okaże się, że jest ono w pełni uzasadnione. Stan chrześcijaństwa. Potwierdza to zresztą stan współczesnego chrześcijaństwa. Chociaż na ogół różne wyznania dążą do tego Bożego ideału, to jednak w sumie stan chrześcijaństwa przedstawia się dziś jeszcze gorzej niż w czasach apostolskich. Jeśli bowiem nadal, mimo upływu czasu, jedni wierzący wynoszą się nad innych („Ja jestem Pawłow, a ja Apollosowy, a ja Kefasowy, a ja Chrystusowy” – 1 Kor 1. 12), to czyż ich stan jest gorszy od Koryntian? Czyż nie świadczą o tym w jakimś stopniu już same nazwy społeczności chrześcijańskich, które podkreślają ową odrębność – w założeniu również jakościową? Ale czy w wieczności Bóg będzie nas rozliczał na podstawie naszej przynależności wyznaniowej? Czy będzie nas pytał, do jakiego Kościoła należeliśmy? Czy większe względy u Boga będą mieli na przykład zielonoświątkowcy, baptyści, adwentyści, świadkowie Jehowy, etc., niż ewangelicy, prawosławni i katolicy? A może na odwrót? Nic podobnego! Dlaczego? Ponieważ „Bóg nie ma względu na osobę, ale w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go i sprawiedliwie postępuje” (Dz 10. 34–35). Dotyczy to nie tylko przynależności narodowej, ale również religijnej – wyznaniowej. To zaś oznacza, że niezależnie od tego, do jakiej społeczności wyznaniowej należymy, „każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu” (Rz 14. 12). Będzie się liczyć jedynie to, „co uczyniliśmy jednemu z tych najmniejszych jego [Jezusa] braci” (Mt 25. 40). Innymi słowy, na Sądzie Ostatecznym rozdzieleni będziemy nie według przynależności wyznaniowej, lecz według tego, kto pełnił wolę Boga, a kto dopuszczał się bezprawia. Jezus powiedział: „Nie każdy, kto do mnie mówi: »Panie, Panie«, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 7. 21). Ale czy to znaczy, że nie powinniśmy dążyć do urzeczywistnienia Bożego planu idealnej społeczności chrześcijańskiej? A może jest to obojętne, do jakiego zboru należymy? Oczywiście, że powinniśmy dążyć do tego Bożego ideału i odpowiedniej wspólnoty chrześcijańskiej. Tym bardziej że – jak pisał św. Paweł – Bóg uczynił wszystko, „aby przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej” (Ef 4. 12–13). Do jakiego zatem Kościoła, zboru, powinniśmy należeć i po czym poznać, że jest tym właściwym? O tym już za tydzień. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (79)
Zagłada Łemkowszczyzny Przed II wojną światową Łemkowszczyzna liczyła ponad 100 tys. osób. Niemal wszyscy Łemkowie zostali przesiedleni i rozproszeni. Łemkowie, zwani też Rusnakami bądź Rusinami, to dawna ludność Beskidu Niskiego oraz jego wschodnich i zachodnich obrzeży. Obszar Łemkowszczyzny sięgał na zachodzie po leżące już w Beskidzie Sądeckim wsie Wierchomla Wielka, Maciejowa i Królowa Ruska, a na wschodzie po Żubracze, wkraczając w Bieszczady. Łemkowie ukształtowali się jako odrębna grupa etniczna w wyniku przemieszania ludności pochodzenia polskiego, ruskiego i wołoskiego. Utworzyli społeczność wyrazistą, o odrębnych obyczajach i dialekcie. Ich kultura zaliczana jest do kręgu ruskiego, a ściślej – południoworuskiego, zwanego obecnie ukraińskim. Zapewne gdzieś na przełomie XVII i XVIII w. mieszana niegdyś ludność Beskidu Niskiego przeobraziła się w Łemków. Pod koniec XIX w. na Łemkowszczyźnie głęboko zapuścił korzenie stymulowany przez Rosję ruch wszechruski, moskalofilski, a następnie Łemkowie zetknęli się z ukraińskim ruchem niepodległościowym oraz bolszewizmem. Po I wojnie światowej ludność ta podjęła próbę samostanowienia o sobie: w dolinie Osławy powstała tzw. Republika Komańczańska, związana z ukraińskim ruchem niepodległościowym, jednak w styczniu 1919 r. słabo uzbrojona i źle zorganizowana milicja łemkowska uległa Polakom po kilku dniach
H
walk. Natomiast w rejonie Gorlic powstała Ruska Ludowa Republika Łemków, która domagała się przyłączenia Łemkowszczyzny do Wielkiej Rosji lub do Czechosłowacji, a przynajmniej zapewnienia Łemkom autonomii. Władze polskie z pobłażliwością patrzyły na te poczynania, lecz w styczniu 1921 roku przywódcy Republiki zostali aresztowani, a granicę obsadzono wojskiem. II Rzeczpospolita natomiast do pewnego stopnia wspierała autonomizm łemkowski z jego pisanym dialektem, usiłując nie dopuścić do integracji Łemków z Ukraińcami. W dolinie Osławy i na terenach przyległych ostatecznie przeważyła ukraińska orientacja narodowa, a tamtejsi Łemkowie uznali się za Ukraińców, natomiast w zachodniej części regionu zwyciężyło przekonanie o odrębności od Ukraińców. Próby polonizacji Łemków zakończyły się takim samym fiaskiem jak próba wprowadzenia do szkół podstawowych języka łemkowskiego, czyli w istocie dialektu krynickiego, który brzmiał obco już na środkowej Łemkowszczyźnie, o dolinie Osławy nie mówiąc. W przededniu II wojny światowej społeczność ta liczyła 100–130 tys. osób.
umanizm świecki odnosi się nie tylko do kwestii istnienia czy raczej nieistnienia bogów, ale przede wszystkim zwraca uwagę na sto sunek do innych ludzi. Niedawno bardzo poruszył mnie jeden z wywiadów z Kazimierzem Kutzem. Pan senator, jak to ma w swoim zwyczaju, mówił ostro, trzeźwo i antyklerykalnie. Ale poza tym, co już wiem o jego poglądach, dorzucił taką oto wypowiedź na temat swojego życia rodzinnego i postawy wobec śmierci: „Eutanazja nie jest samobójstwem, ale jest prawem do decydowania o swoim odejściu. Ja pewnego dnia sam nieproszony będę chciał powiedzieć: »Panie Boże, odchodzę«. Śmierć to sprawa godności. Tak jak życie. Nie odbierajmy ludziom godności do dobrej śmierci. Mnie ten temat trapi coraz bardziej. Kiedyś zostawię list i zasnę na zawsze. Nie będę przymuszał dzieci, żeby się mną opiekowały i wracały w tym celu specjalnie do Polski. Od dzieci nie należy niczego żądać, trzeba im wszystko dać. A później co łaska. Tak mnie matka wychowała”. Nie chcę w tym miejscu zastanawiać się nad tym, co Kazimierz Kutz rozumie pod
W czasie wojny Łemkowie niechętnie odnosili się do ukraińskich komitetów i policji działających z przyzwolenia Niemców, a inteligenci ukraińscy traktowali Łemków i ich kulturę z wyższością. Także wpływy banderowskiej OUN w Beskidzie Niskim (tj. poza doliną Osławy) były żadne, a pojawiające się tu już po wojnie oddziały UPA rekrutowały się z innych stron. Jedynym oddziałem banderowskim złożonym z Łemków był oddział „Chrina”, przy czym część członków oddziału wcielono do niego przymusowo. Łemkowie wspomagali natomiast polski ruch oporu, zwłaszcza szlaki kurierskie na Węgry. Zanim jeszcze zakończyła się wojna, rozpoczęły się wysiedlenia Łemków do Związku Sowieckiego. W 1944 r. Stalin zdecydował, że Polska ma być państwem etnicznie jednorodnym. W kraju mieli pozostać jedynie ci, którzy dobrze rokowali w kwestii asymilacji.
pojęciem „Boga”, bo jego różne wypowiedzi na temat światopoglądu robią wrażenie niespójnych. Ale nie o to chodzi. Kutz z Bogiem czy bez Boga swoją wizję świata czerpie z rozumu i humanizmu, a nie takiego lub innego objawienia lub dogmatów.
Także polskie władze komunistyczne i oficerowie WP, poza nielicznymi wyjątkami, opowiedzieli się zdecydowanie za wysiedleniami ludności na Ukrainę lub na zachód Polski. Od jesieni 1945 r. wysiedlenia przybrały charakter przymusowy, a do akcji wkroczyło wojsko. Władze wydały nakaz bezzwłocznego opuszczenia rejonów przygranicznych przez osoby „narodowości ukraińskiej i ruskiej”. Członkowie komisji repatriacyjnych mówili Łemkom tak: „Nie pojedziesz na wschód, to pojedziesz na zachód, a tu nie zostaniesz”. Mimo to od wysiedlonych domagano się podpisania deklaracji o dobrowolnym wyjeździe. O przynależności narodowej rozstrzygano na podstawie metryki chrztu.
oczekiwań i pretensji. Kutz tymczasem zastosował taktykę oczyszczenia z oczekiwań przedpola przyjaźni, która daje szanse na autentyzm uczuć i spontaniczność oddania. Jest w tym mądrość człowieka wolnego, ale także człowieka, który zna życie i ludzką naturę.
ŻYCIE PO RELIGII
Wielkoduszne serce Ujęła mnie wielkoduszność człowieka, który ma czworo dzieci, wszystko chce im dać i niczego od nich nie oczekuje. Jest to rodzaj hojności nieczęsto chyba spotykany. Mam wrażenie, że taka wielkoduszna postawa wbrew pozorom jest szansą na autentyczną przyjaźń i głębokie wzajemnie oddanie w rodzinie. Dzieci, które nie czują nad sobą presji przymusu, mają szansę odpowiedzieć na taką otwartość podobną wielkodusznością i wdzięcznością. Ileż to razy relacje rodzice–dzieci są zakłamane z powodu wzajemnych
Znajduję w tej wypowiedzi również dystans do siebie, prezentowany przez osobę, która niczego nie musi. Nie musi żyć ani dla siebie, ani dla innych. Żyje, bo chce, i tak długo, jak zechce. Takie stawianie sprawy i ten poziom ludzkiej wolności przywodzi mi na myśl innego starszego pana – profesora Zbigniewa Religę, który kilka lat temu umierał niemal na oczach całej Polski. Co kilka dni udzielał wywiadów wścibskim dziennikarzom, opowiadając o swoim życiu, śmierci, umieraniu,
Wysiedlenia były wielkim wstrząsem dla Łemków. Niezależnie od stanu świadomości narodowej, wyznawanej religii czy sympatii politycznych wszystkich połączył sprzeciw wobec porzucenia własnych domów i wyjazdu. Łemkowie różnymi sposobami uchylali się od wysiedleń – przedstawiali na przykład fikcyjne metryki rzymskokatolickie albo paszporty amerykańskie nabyte na emigracji. Niejednego uchroniła deklaracja współpracy z władzą ludową bądź obfita łapówka. Do końca 1946 r. z Łemkowszczyzny wysiedlono 65 tys. osób. Szykany nie ustawały. Od kwietnia do końca lipca 1947 r. w ramach akcji „Wisła” przymusowo przesiedlono pozostałą ludność ukraińską na Ziemie Zachodnie i Północne. Liczbę Łemków przesiedlonych podczas tej akcji szacuje się na 26 tys. osób, a pozostawionych – zaledwie na 2 tys. Wysiedlonych skierowano przede wszystkim na Dolny Śląsk, m.in. 18 transportów z powiatu gorlickiego i 18 z powiatu nowosądeckiego trafiło do ówczesnego województwa wrocławskiego, po 4 na Opolszczyznę, 15 z gorlickiego i 11 z nowosądeckiego – w Zielonogórskie. Przesiedleńców z powiatu sanockiego wysłano w rejon Szczecina. Mieszkańców poszczególnych wsi rozproszono, co miało na celu ich szybszą polonizację. Dawny świat Łemków przestał istnieć. Łemkowszczyzna, zwłaszcza jej centralna część, opustoszała. Wśród wysiedlonych Łemków, niechętnych przecież UPA, dominowało poczucie krzywdy. Zgodnie z instrukcjami akcji „Wisła” mieli oni ograniczone możliwości przemieszczania się. Dopiero w 1956 r. otworzyła się możliwość powrotu w rodzinne strony, z czego część Łemków skorzystała. ARTUR CECUŁA
chorobie i strachu, czy raczej jego braku. Religa, świadomy ateista, umierał, patrząc śmierci prosto w twarz, i aż ciarki przechodziły po plecach, gdy się czytało jego wypowiedzi. U obydwu tych panów jest jakaś wzruszająca dzielność i godność, które pozwalają ich podziwiać, ale także dodają otuchy postronnym. Bo życie to ciężka przeprawa, podczas której dobrze jest mieć się na kim oprzeć. Chodzi nie tylko o tzw. najbliższych, którzy mogą nam dosłownie podać rękę, ale także o osoby, których postawa może dla nas być zachętą. I nie mam przy tym bynajmniej na myśli tzw. autorytetów, których się raczej obawiam również niż pożądam. Autorytet jako życiowy wzorzec bywa pułapką, która zagraża samodzielnemu myśleniu. Chodzi mi raczej o ludzi, którzy nam w pewnych kwestiach imponują, choć w innych sprawach może powodują rozczarowanie, tak jak Religa, który związał się z PiS-em. Humaniści nie potrzebują autorytetów, ale od czasu do czasu przydałaby się inspirująca osoba, która pozwoli nam lepiej zrozumieć jakiś aspekt życia. MAREK KRAK
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r. apież Klemens zrobił wszystko, aby doprowadzić do całkowitego zniszczenia Państwa Kościelnego, co nie udało się tylko dzięki wyrozumiałości wrogów, jakich sobie stworzył. Bez tego pontyfikatu reformacja mogłaby się nie udać. Skrajnie egoistyczne i kunktatorskie intrygi polityczne Klemensa wywołały pogrom całego Rzymu, który kosztował życie kilkadziesiąt tysięcy osób. Ale to wcale nie jedyne ofiary polityki papieskiej. Klemens VII wywodził się z rodu Medyceuszy, był kuzynem papieża Leona X, tyle że z tzw. nieprawego
P
przez Corteza, w obronie Indian stanął Bartolome de las Casas, który w 1522 r. zwrócił się do cesarza z propozycją zmiany modelu kolonizacji na pokojowy. Doszło nawet do sporego zamieszania, ale kiedy w 1528 r. przed cesarzem zjawił się Fracisco Pizarro z projektem wypatroszenia jeszcze dorodniejszego imperium Inków, cesarz zapalił się do tego pomysłu. Trzeba było jednak wyciszyć głos moralnego oburzenia zakonnika dominikańskiego. Tego zadania podjął się „ojciec święty” – 8 maja 1529 r. Klemens VII wydał bullę „Intra Arcana”, gdzie napisał m.in.: „Ufamy,
OKIEM SCEPTYKA Luter tak bardzo się nie pomylił” – powiedział wówczas ten gorliwy katolicki władca. Przeciwko Karolowi ruszył ze swoimi wojskami Franciszek, jednak jego wojska zostały doszczętnie zniszczone w starciu z Hiszpanami. Teraz papież znalazł się na łasce i niełasce zwycięskiego cesarza. Pomimo wcześniejszego gniewu był to jednak człowiek opanowany. Zrezygnował z karania papieża i postanowił dać mu drugą szansę. Wkrótce jednak Klemens VII zaczął knuć kolejny spisek przeciwko cesarzowi. Wraz z sekretarzem Sforzy postanowili przekonać do zdrady Fernanda d’Avalosa
kardynał Pompeo Colonna, postanowił przeprowadzić zamach stanu w Państwie Kościelnym i odebrać papiestwo niebezpiecznemu Klemensowi. Zebrał oddział zbrojny, z którym wjechał do Rzymu, głosząc obalenie „ojca świętego”. Ludność nie stanęła po żadnej ze stron, traktując sytuację raczej jako dobre igrzyska. Pięciotysięczny tłum zgromadzony pod pałacem Colonnów domagał się tylko głowy papieża. Klemens zaryglował się w Zamku św. Anioła, a wojska Colonny ograbiły rzymskie kościoły – włącznie z Bazyliką św. Piotra – i spokojnie opuściły Rzym.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (77)
Masakra rzymska Klemens VII (1523–1534) był najlepszym papieżem, jakiego mógł sobie wyśnić Luter. Skrajnie wiarołomna polityka zagraniczna „ojca świętego” spowodowała niewyobrażalną destrukcję Rzymu. łoża. Jego wybór na głowę Kościoła nie obył się bez intryg i przekupstwa. Historyk Noel bardzo trafnie skonstatował, że konklawe stanowiło wówczas „przetarg o Watykan”. Konkurentem przyszłego papieża był Alessandro Farnese, przestępca skazany za fałszerstwa, dla którego kapelusz kardynalski zdobyła jego siostra, Giulia, kochanka papieża Aleksandra VI. Pod wieloma względami Klemens Medyceusz był jedynie cieniem Leona Medyceusza. Francesco Guicciardini, związany z tym rodem historyk florencki, tak opisywał charakter nowego papieża: „(…) był raczej ponury i nieprzyjemny, rzekomo też skąpy, niegodny zaufania i całkowicie pozbawiony odruchów dobra”. Był więc papież typem antyspołecznym, a jego całkowity brak „odruchów dobra” najjaskrawiej ukazała okupacja Rzymu, kiedy wolał poświęcać życie tysięcy dla zachowania urzędu. Kpiono z niego, że dla napełnienia papieskiego skarbca najchętniej wprowadziłby „podatek od much i mrówek”. Jedynym przyjacielem Klemensa VII był artysta Benvenuto Cellini, wielokrotnie oskarżany i skazywany za uwodzenie chłopców. Papież był współodpowiedzialny za barbarzyńską destrukcję kultury Inków i za brutalizację konkwisty Nowego Świata. Otóż w trakcie niszczenia imperium Azteków
Juan de la Corte – „Sacco di Roma”
że tak długo jak trwa twój pobyt na ziemi, będziesz zmuszał z całą gorliwością dla dzieła zaznajomienia barbarzyńskich narodów z Bogiem, twórcą i fundamentem wszystkich rzeczy, nie tylko przez edykty i napomnienia, ale także w razie potrzeby siłowo i zbrojnie, aby ich dusze mogły dostąpić Królestwa Niebieskiego” (za: William Marder, „Indians in the Americas: the untold story”). W 1530 r. Pizarro z czystym sumieniem wyruszył na podbój Inków, a ponieważ ich władca nie był zainteresowany przyjęciem religii chrześcijańskiej, zgodnie z radami papieskimi posłużono się „siłą i bronią”, dokonując podstępnej rzezi 5 tys. przedstawicieli szlachty inkaskiej. Większa część pontyfikatu minęła jednak Klemensowi na knuciu intryg przeciwko cesarzowi Karolowi V, a następnie na spożywaniu owoców owych intryg. Mimo ogłoszonej neutralności papież zaczął prowadzić podwójną grę dyplomatyczną pomiędzy dwoma wrogimi władcami: Franciszkiem I, królem Francji, oraz Karolem, królem Hiszpanii i cesarzem Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Kiedy owa gra wyszła na jaw, cesarz poczuł się zdradzony i obiecał zemstę: „Udam się do Italii i osobiście zemszczę się na tych, którzy mnie urazili, zwłaszcza zaś na tym głupcu, papieżu. Może jednak Marcin
– markiza włoskiej Pescary i naczelnego dowódcę sił cesarskich we Włoszech. Mimo że zaoferowali mu koronę Neapolu, pozostał lojalny wobec cesarza i ujawnił spisek. Wściekły papież, nie mogąc pojąć, jak ktoś może przedłożyć lojalność ponad własnym interesem, wyklął markiza jako „podwójnego zdrajcę”. Cesarz i tym razem nie ukarał papieża, uznając, że ma ważniejsze rzeczy na głowie. Klemens dostał trzecią i ostatnią szansę. Tymczasem po roku niewoli cesarz ofiarował Franciszkowi I wolność, ale w zamian za obietnicę zrzeczenia się wszelkich roszczeń do terytoriów włoskich. Kiedy tylko Franciszek znalazł się we Francji, papież wysłał do niego nuncjusza, aby przekonał go do zdrady obietnic, a sam gwarantował papieską absolucję od zarzutów krzywoprzysięstwa. Franciszek z ochotą przystał na pomysł. Wkrótce zawiązano wymierzoną w cesarza Świętą Ligę z Cognac, do której poza Państwem Kościelnym i Francją przystąpiła Republika Wenecka, Księstwo Mediolanu, Anglia i Republika Florencka. Cesarz po raz ostatni zaproponował papieżowi szansę ugody, ale propozycja ta została odrzucona. 20 czerwca 1526 r. hiszpański ambasador opuścił Państwo Kościelne. 20 września tego roku wicekanclerz „Świętego Kościoła Rzymskiego”,
Cesarz sformułował manifest, w którym oskarżał papieża o nieustanne podżegania wojenne i sianie zamętu we Włoszech, a reakcją na te przestępstwa miał być sobór powszechny, który naprawi sytuację w Kościele. Armia cesarska we Włoszech była mocno zróżnicowana: z jednej strony służyli w niej katoliccy Hiszpanie, z drugiej – luterańscy lancknechci z Niemiec, a wszyscy w służbie katolickiego władcy walczącego z głową katolicyzmu. Rzym został zaatakowany, kiedy papież odrzucił propozycję ostatniej szansy – trybut w wysokości 250 tys. dukatów. 6 maja 1527 r. połączone wojska katolicko-luterańskie w liczbie 25 tys. zaatakowały siedzibę głowy Kościoła katolickiego. Papież do samego końca nie wierzył, że zdołają lub odważą się wejść do Rzymu, więc zamiast organizować obronę, modlił się w swej kaplicy. Miasto tymczasem padło błyskawicznie i rozpoczął się pogrom, jakiego nie widziano tam od 400 lat. Papież ledwo umknął do Zamku św. Anioła, którego kraty zostały spuszczone bez czekania na kardynałów (w ten sposób wielu z nich skazał na okrutną śmierć). „Piekło jest niczym w porównaniu z obecną sytuacją w Rzymie” – pisał pewien Wenecjanin. Wojska luterańskie dały upust całej nienawiści do papieskiego Rzymu. Żołnierze plądrowali, mordowali, gwałcili
23
i palili. Bazylika św. Piotra oraz Kaplica Sykstyńska zamienione zostały w stajnie, a na dziełach Rafaela nabazgrano imię Lutra. Kiedy minął pierwszy szał, zabawiano się profanacjami – żołdacy przebierali się w szaty kardynalskie i papieskie, demolowali rzymskie kościoły i papieskie grobowce. Osła ustrojono w szaty „ojca świętego” i zmuszano księdza, by podawał mu komunię. Zakonnice były wielokrotnie gwałcone, po czym mordowane. W końcu zorganizowano także parodiującą ceremonię, w trakcie której Luter ogłoszony został papieżem. Plebs wyrzynany był bezlitośnie, a oszczędzano jedynie tych, od których rodzin dało się wziąć okup. Zaczęły się również masowe tortury. Kiedy do Rzymu przybył kardynał Colonna, sojusznik najeźdźców, który sam wcześniej dokonał jakby preludium grabieży (tzw. Sacco di Roma), wpadł w przerażenie na widok tego, co się działo. Zaproponował wówczas papieżowi, że uwolni miasto od najeźdźców i przywróci władzę papieską. Klemens uniósł się wówczas zbrodniczą dumą i odrzucił propozycję pomocy ze strony wroga. Cierpienie rzymian nie liczyło się wcale, kiedy w grę wchodziło wydanie papiestwa na łaskę kardynała Colonny. Poza tym miał wówczas na głowie znacznie większe zmartwienie: oto we Florencji doszło do buntu republikańskiego, który obalił władzę Medyceuszy i wprowadził nowy ustrój, którego wiekuistym panem proklamowany został Jezus Chrystus. Kiedy więc papież głowił się, jak ocalić władzę swoją i swojej rodziny, na ulicach Rzymu miała miejsce hekatomba. „Odór martwych ciał jest potworny – ludzie i zwierzęta mają wspólną mogiłę, a w kościołach widziałem trupy ogryzane przez psy”. Dopiero po miesiącu papież podpisał bezwarunkową kapitulację i Zamek św. Anioła stał się miejscem jego kilkumiesięcznego internowania. Okupacja Rzymu zakończyła się po pół roku, kiedy wojska cesarskie zostały wycofane w zamian za obietnicę zorganizowania soboru powszechnego. Karol nie zdecydował się na całkowite zniszczenie władzy papieskiej, uważając, że krok ten pozostawiłby próżnię władzy. Dodatkowo jeszcze dzięki cesarskiej pomocy papież zaatakował florencką „Republikę Jezusa Chrystusa”. Obalił ją w swoim stylu. Ponieważ miasto przez rok dzielnie odpierało ataki, Klemens VII, w zamian za poddanie, obiecał wszystkim amnestię. Kiedy tylko wojska papieskie zostały wpuszczone do Florencji, rozpoczęło się bezceremonialne polowanie na republikanów, a władza we Florencji została przekazana „bratankowi” papieskiemu. Tenże Alessandro Medici był Mulatem i wielu historyków uważa, że był synem papieża z ciemnoskórą służącą Medyceuszy. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
a finiszu zimy osłabiony organizm jest szczególnie podatny na infekcje. Szybciej się męczymy, nie mamy apetytu i sił witalnych. Fizjolodzy zajmujący się biologicznymi rytmami naszego życia twierdzą, że wiosną podnosi się wrażliwość naszego układu nerwowego, wzmaga się praca układu pokarmowego, gruczołów płciowych, tarczycy i nadnerczy. Potrzebę oczyszczenia ciała po okresie zimowych chłodów podkreślała już starożytna medycyna chińska. Według niej wiosna jest przedstawiana jako żywioł Drzewa. Przypada na nią aktywność wątroby i pęcherzyka żółciowego. Szczególnie wątroba ma w tym czasie dużo energii,
N
prawą nogą kroku takiej samej długości jak lewą, bóle dużego palucha u nóg to również niepokojące sygnały przeciążenia wątroby. Warto więc w pierwszej kolejności „zająć się” tym organem, ponieważ jest on podstawą skutecznej detoksykacji organizmu. Po prawidłowej kuracji odzyskamy pełnię sił witalnych i zdrowia. Terapia ziołowa Wiosna jest świetnym czasem na przeprowadzenie tego typu kuracji oczyszczających nie tylko dlatego, że jest to czas wysokiej aktywności wątroby, ale też z tego powodu, że preparaty do ich przeprowadzenia wyrastają świeżutkie na łąkach i polach. Mam tutaj na myśli
do smaku majonezem lub ekologicznymi nowalijkami, takimi jak rzodkiewka lub szczaw. Kurację zaczynamy od małej porcji (2 łyżeczki sałatki), zwiększając ją stopniowo, z wyczuciem, aż do końca kuracji, która trwa od 2 do 6 tygodni. Zioła zbieramy na „gorąco”, ponieważ przetrzymywane tracą wartość, a sałatki przyrządzamy tylko tyle, ile damy radę zjeść jednorazowo. Zielony napój z liści mniszka 2–4 liście mniszka miksujemy w soku, mleku, kefirze lub jogurcie (1/2–3/4 szklanki). Pijemy wiosną przez 3 do 4 tygodni, rano i po południu między posiłkami, jako środek ogólnie wzmacniający, witaminizujący i poprawiający cerę.
Oczyszczanie wiosenne W naszych domach i ogródkach nadchodzi czas wiosennych porządków. Takie generalne sprzątanie powinno dotyczyć także naszych organizmów. co związane jest z faktem, że jest ona metabolicznym centrum ludzkiego organizmu. Odpowiada za nasze dobre samopoczucie i dopływ sił życiowych. Wpływa na stan oczu, paznokci, żył i ścięgien, a choroby zwyrodnieniowe mięśni, brak łaknienia, chrapanie, hemoroidy i zaburzenia przemiany materii to też efekty jej złej pracy. U kobiet wątroba jest odpowiedzialna za prawidłowy cykl menstruacyjny, a jej dobra kondycja warunkuje także spokojny i krzepiący sen. Myślę, że większość z nas miewała koszmary po ciężkostrawnej i późnej kolacji. Także ból wewnątrz głowy, przy którym bolą oczy, pochodzi od tego narządu. Gdy wątroba cierpi Osoby z chorą lub przeciążoną wątrobą trudno zasypiają lub często budzą się w środku nocy, są agresywne i nadpobudliwe. Mogą mieć także depresję i apatię albo odczuwać potrzebę spożywania obfitych posiłków, gorycz w ustach, skurcze w łydkach i palcach rąk. Często skarżą się na zimną i wilgotną skórę ciała i rąk, zabarwiony na żółto spód języka, brązowe plamy przy korzeniach włosów, niestrawność po spożyciu posiłku, biegunki lub zaparcia, zaczerwienione dłonie w okolicach kciuka i małego palca. Pojawienie się na ciele nowych brązowych znamion i brodawek, brak możliwości zrobienia
liście i korzonki mniszka, szczawiu, babki, pokrzywy, podagrycznika i innych ziół. Możemy zbierać je sami lub kupować w sklepach zielarskich, lecz w tym drugim przypadku nie będą to tegoroczne nowalijki. Polecam Państwu zdecydowanie ich samodzielny zbiór, tym bardziej że oprócz pozyskania leczniczych roślin spacer w ich poszukiwaniu na łonie przyrody dodatkowo zainicjuje wiosenną zdrowotną przemianę. W naszych warunkach najbardziej popularną rośliną, która pomoże nam w oczyszczeniu wymienionych narządów, jest rosnący prawie wszędzie najzwyklejszy mniszek lekarski. To bardzo pożyteczne i skuteczne zioło. Pamiętajmy tylko, aby zbierać go z dala od ruchliwych dróg i uprzemysłowionych miejsc. Używamy jego młodych liści oraz korzeni. Sałatka z mniszka Jej składnikami są młode listki i korzonki mniszka lekarskiego, babki lancetowatej, krwawnika pospolitego oraz pokrzywy żegawki. Dodatkowo możemy dodać do sałatki młode listki szczawiu zwyczajnego, stokrotki pospolitej, mięty, podagrycznika, pięciornika gęsiego, rdestu ptasiego, cykorii czy gwiazdnicy pospolitej. Siekamy je drobno, dodając do smaku odrobinę soli, cukru, sok z cytryny i śmietanę lub oliwę z oliwek. Możemy też przyprawiać ją
Wino z mniszka lekarskiego ! 4 litry przegotowanej wody ! 4 szklanki kwiatów mniszka lekarskiego zerwanych około południa w słoneczny dzień ! 2 pomarańcze ! 2 cytryny ! 1,5 kg miodu (jeśli jest to możliwe – miód z mniszka lekarskiego) ! 15 g białych, suszonych drożdży winnych. Kwiaty zalewamy przegotowaną wodą. Rozpuszczamy miód w miksturze mającej nie więcej niż 40°C. Dodajemy owoce cytrusowe pokrojone na ćwiartki. Przez mniej więcej trzy tygodnie pozwalamy na fermentację naszego wina w dzbanie lub dużym słoju w ciemnym pomieszczeniu i w temperaturze 20°C. Co 2–3 dni mieszamy miksturę drewnianą łyżką. Gotowe wino odcedzamy, używając czystej ściereczki, wlewamy do butelek i korkujemy. Powinno leżakować w chłodnym miejscu około 9 miesięcy. Tak długi okres przygotowywania bez wątpienia nam się opłaci, ponieważ wino mniszkowe skutecznie oczyszcza wątrobę. Działa korzystnie również na pracę woreczka żółciowego, cofanie się skazy moczanowej i obniżenie patologicznego poziomu kwasu moczowego. Jest też zalecane w profilaktyce cukrzycy. Pijemy pół szklanki przed posiłkami.
Liście mniszka możemy też podjadać na wiosennych spacerach, skubiąc je niczym chipsy, z tą jednak różnicą, że z każdym kęsem wspomagamy naszą wątrobę. " " " Innym powszechnie dostępnym, a wręcz wszechobecnym ziołem jest pokrzywa. Znakomicie wzmacnia krew oraz przyczynia się do oczyszczenia wątroby, która jest przecież naszym biologicznym filtrem. Sok z pokrzywy Przygotowuje się go wiosną z młodych pędów pokrzyw. Można zrobić go w sokowirówce albo zmiksować w mikserze i odcedzić. Pijemy od 2 łyżek do pół szklanki dziennie przez 2 tygodnie. Stosujemy jako wiosenną kurację oczyszczającą i mineralizującą, a także jako lek w początkach cukrzycy. S a ł a t k a z pokrzywy i podagrycznika Młode liście pokrzywy można też przygotowywać w taki sam sposób jak szpinak. Korzystne jest dodanie do nich nieco liści podagrycznika, bardzo bogatego w witaminy i sole mineralne (przede wszystkim witamina C, beta-karoten, wapń, potas i mangan). Warto wiedzieć, że podagrycznik uprawiany był już w czasach średniowiecznych w przyklasztornych zielnikach jako lek na podagrę. Działa on łagodnie uspokajająco, moczopędnie i przeciwzapalnie. Poza podagrą leczy również rwę kulszową, a zewnętrznie – hemoroidy, oparzenia i użądlenia owadów. Zupa pokrzywowa ! 75 dag szczytowych liści młodej pokrzywy ! 2 cebule ! 4 łyżki mąki ! 1/2 szklanki mleka ! 1 litr wody (albo wywaru z warzyw) ! 2 łyżki oleju, duża szczypta soli. Cebulę podsmażamy na oleju, dodajemy posiekane liście pokrzywy, smażymy kilka minut, dodajemy wodę i gotujemy 30–40 minut. Po ugotowaniu zupę przecieramy przez sito, dodajemy rozprowadzoną zimnym mlekiem mąkę, gotujemy kilka minut, aż zupa zgęstnieje, i solimy do smaku. Możemy podawać z plackami z razowej mąki, z grzankami itp. Brzoza Kolejną pospolitą rośliną, która ma wyśmienite właściwości oczyszczające, jest brzoza. Leczniczo i wzmacniająco działa jej kora, sok, a także pączki i liście. Szczególnie cenne są pączki brzozowe, gdyż działają oczyszczająco na cały organizm. Mają właściwości moczopędne (usprawniają pracę nerek i pęcherza moczowego), napotne, żółciopędne i antyseptycznie. Napary z niej pomagają w leczeniu trudno gojących się ran, odleżyn, różnych postaci wyprysków skórnych, gośćca przewlekłego oraz artretyzmu. Bardzo cenny i skuteczny jest sok brzozowy, a właśnie już niedługo będzie odpowiedni czas, aby go pozyskać. Jego zbiór powinien być przeprowadzany zazwyczaj dwa, trzy tygodnie przed pękaniem pąków, kiedy dni są już dość ciepłe, a noce jeszcze
zimne. Sok jest niezastąpiony dla osób schorowanych, anemicznych, osłabionych. Przy kuracji oczyszczająco-wzmacniającej należy wypić 5 litrów soku (stopniowo po szklance, do 3 razy dziennie, między posiłkami). W celach leczniczych wypijamy 10 litrów soku (zaczynając od 1 szklanki dziennie i dochodząc do 3 szklanek, w dawkach podzielonych). Pozyskujemy go, wbijając w pnie drzew skierowane w dół rurki wykonane z aluminium lub tworzywa sztucznego. Ich końce umieszczamy w przymocowanych pod nimi butelkach. Ważne jest, aby z jednego drzewa nie upuszczać więcej niż 2 litry soku. Rany po rurkach zabezpieczamy maścią ogrodniczą lub farbą emulsyjną ze środkiem grzybobójczym. Soki warzywne Chciałbym jeszcze przytoczyć przepisy na oczyszczenie wątroby za pomocą łagodnych i smacznych soków warzywnych. Niestety, warunkiem powodzenia tych kuracji jest konieczność zastosowania wyciskarek zamiast popularnych sokowirówek. Są to urządzenia droższe, jednak zapewniają najwyższą jakość produkowanych przez nie soków. Kurację, ze względu na dostępność świeżych warzyw, przeprowadza się latem i jesienią. Warto o niej pamiętać, bo jest świetną kontynuacją zainicjowanych wiosną „wątrobianych” porządków. Proporcje składników dotyczą jednej porcji soku. I Sok na oczyszczanie wątroby: marchew – 900 g ogórek świeży – 270 g burak – 270 g. Zaleca się do 1 litra soku dziennie. II Sok na oczyszczanie wątroby: marchew – 840 g seler – 390 g korzeń pietruszki – 180 g. Również 1 litr soku dziennie. III Sok na stłuszczoną wątrobę: 2 liście kapusty 2 marchwie 1 ząbek czosnku lub plaster czerwonej cebuli o grubości 5 cm 1/2 szklanki posiekanej natki pietruszki 1/2 cytryny plaster buraka o grubości 5 cm. Zaleca się 2–3 małe szklanki soku dziennie. Powyższe zestawy możemy stosować zamiennie przez 2–3 tygodnie trwania kuracji. Po miesiącu kurację powtarzamy. Następne przeprowadzamy ją raz na 3 miesiące. Po 5–7 oczyszczaniach można przeprowadzać ją już tylko raz na rok. Świeżo przygotowane soki wypijamy rano na czczo w ilości przynajmniej 1 litra (z wyjątkiem trzeciego). Sok należy wyciskać 3 minuty przed spożyciem, bo szybko postępujące procesy fermentacyjne zlikwidują enzymy, witaminy i fitochemiczne składniki odżywcze. Życzę Czytelnikom nadmiaru sił witalnych i gorąco zachęcam do przeprowadzenia wiosennych porządków wewnątrz siebie. Czyż nasz żywy organizm nie jest ważniejszy od naszego obejścia, ogrodu czy samochodu? ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Tak umiera katolicyzm Jesteśmy świadkami powolnej śmierci katolicyzmu (…). Ten polityczny twór właśnie zostaje złożony do grobu. Nie uwierzycie, ale i tytuł, i powyższe myśli, z którymi się całkowicie zgadzam, to niemal dokładne cytaty z betonowego katooszołoma, niejakiego Terlikowskiego z „Frondy” oraz TVN24, gdzie robi on za eksperta. „Niemal dokładne”, bo dyżurnemu betonowi kraju chodzi o śmierć katolicyzmu „łagiewnickiego”, ja zaś uważam, że wszelkie podziały są tu sztuczne, a watykańska religia rozkłada się – że tak powiem – całościowo, wydzielając przy tym coraz obrzydliwszy smród padliny. Kiedy kilka dni temu czytałem o kościelnym domu horroru we włoskiej Kalabrii („FiM” str. 17), w którym niepełnosprawnych pensjonariuszy uśmiercano prawdopodobnie w celu pozyskania organów do transplantacji, zastanawiałem się, co jeszcze bardziej obrzydliwego watykańscy urzędnicy są gotowi zdziałać. A przecież przez ostatnie lata ujrzały światło dzienne takie sprawki watykańczyków, że włos jeży się na głowie. No nie… Tym razem to już chyba kres, to apogeum draństwa, jakie zdolny jest wymyślić człowiek, twierdząc, że czyni to w imieniu Boga – orzekłem. I jak zwykle nie doceniłem pomysłowości zwyrodnialców w koloratkach. Oto dosłownie na godziny przed tym, jak zabrałem się do napisania tego felietonu, światowe agencje doniosły o kolejnym niewyobrażalnym skandalu. Oto w Holandii, w prowadzonych przez kler katolicki domach dla sierot, dochodziło do kastrowania chłopców podejrzewanych o skłonności homoseksualne (patrz str. 17). Zabieg miał ich uchronić przed „grzechem sodomii”. A skąd księża wiedzieli, który z ich podopiecznych ma owe „straszne skłonności”? Bo najpierw sami seksualnie wykorzystywali te dzieci…
Nie wiem, jak Wy, ale ja nie znajduję żadnego słowa nadającego się do druku na opisanie tych i podobnych rewelacji, które już dosłownie co miesiąc, co tydzień trafiają na czołówki gazet. A jednak wydaje się, że ofiary składane (z siebie) przez dzieci w Irlandii, USA, Danii, Holandii i innych krajach nie poszły na marne. Wiele wskazuje na to, że ostatecznie przelała się czara goryczy, a od dzbana odpadło ucho. Nawet w Polsce, w najbardziej dziś katolickim kraju Europy, dosłownie z dekady na dekadę tak się porobiło, że otwarte przyznawanie się do związków z Kościołem Rydzyka, Głódzia i Michalika nie jest w dobrym tonie. Nie jest trendy. Przynajmniej w towarzystwie. I nie ma to nic (a przynajmniej ma niewiele) wspólnego z religijnością. Ta z ociekających złotem i fałszem Kościołów od dawna przeniosła się tam, gdzie jej miejsce – do ludzkiego wnętrza. Do człowieczej duszy – jeśli ktoś woli ten termin. Polska goni Europę także w tym aspekcie. Holender czy Duńczyk zapytany, czy był w kościele, zwykle myśli, że pytającemu chodzi o kwestie turystyczne czy architektoniczne. Przyjdzie czas, i to niedługo, że nad Wisłą będzie podobnie. A im bliżej do realizacji takiego scenariusza, tym głośniej warczy rodzimy Kościół i przaśna katoprawica. Że krzywda dzieje się okropna „namiestnikom Pana Boga”. I bardzo dobrze. Im częściej i bardziej rozdzierająco na przykład Tadeusz Rydzyk będzie wypowiadał swoje brednie, tym jego i jego zwolenników koniec będzie bliższy i bardziej spektakularny. Oto na antenie Radia Maryja ksiądz dyrektor był łaskaw prawić tak: „Proszę popatrzeć na ten atak na Kościół. I pokazywanie, jaki ten Kościół pazerny! W jakich pałacach
obiety są „od Maryi”, a mężczyźni „od św. Józefa” – tak głosi kościelna teoria. Tyle że ci od Józefa są jakby mało pobożni. Felerny patron? 19 marca, w dniu św. Józefa, kościół świętuje nawet dzień mężczyzny. Tyle że facetów w kościelnych przybytkach coraz trudniej uświadczyć. Katastrofalnie wygląda obecność mężczyzn na mszach – lamentuje proboszcz pw. św. Ducha w Koszalinie. I nie jest w tym odosobniony. Wśród mężczyzn reprezentujących średnie i młode pokolenie zaangażowanie religijne uchodzi „za obciach”, a wiara traktowana jest jako przejaw słabości i uzależnienia oraz „krępujący relikt z minionej epoki” (sic!) – rozpacza ks. prałat Krzysztof Ryszka, proboszcz parafii pw. NSPJ w Bielsku-Białej. Za „deficyt na zdrową
K
ci biskupi mieszkają! Ja znam wszystkich księży biskupów i widzę, ile pokoi mają. W jednym pokoiku mieszka biskup, a drugi pokój ma po to, żeby przyjmować innych. Przecież jak ci biskupi żyją? Jak ci ludzie ciężko pracują! Po ile godzin śpią! Proszę sobie wyobrazić te różne sytuacje, jakie mają. Nie zazdroszczę żadnemu
„Zaledwie jakiś procent mienia został zwrócony Kościołowi, a w takiej sytuacji uczciwy rząd nie może się wycofać z zobowiązań państwowych (…). Fundusz Kościelny jest sumą, która powstała z zagrabionego nielegalnie Kościołowi majątku. Nie jest więc on żadnym przywilejem dla Kościoła. Za mienie
biskupowi (…). Naprawdę to jest dramat i niech ludzie otworzą oczy. Niech się nie dadzą podzielić teraz funduszami. Niech popatrzą dokładnie, co Kościół robi. Co będzie w Polsce bez Kościoła, bez księży (…)! To jest dramat. Lewica się rozszerza na przeróżne sposoby”. I co powiecie? Przecież wszystko wskazuje na to, że Jonasz płaci Rydzykowi za wygłaszanie takich tekstów. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że jakiś księżulo za darmo i z własnej nieprzymuszonej woli robi polskiemu Kościołowi tyle złego, co „ojciec Tadeusz”. Niewykluczone, że na Jonaszowym „cichym” etacie jest też Michalik. Tylko tym można sobie tłumaczyć powód, dla jakiego arcybiskup zdobywa wciąż nowe szczyty kłamstwa i bezczelności:
ukradzione Kościołowi przez państwo polskie to samo państwo powinno płacić (…). Dużo więcej kosztuje nas teraz wszystko, a już szczególnie remontowanie zabytków. Kościół w Polsce utrzymuje 73 proc. zabytków (…). To państwo jest coś winne Kościołowi, a nie Kościół państwu!”. No i co? Popłakaliście się nad niedolą księży i Kościoła katolickiego? Chyba ze śmiechu. O tym, jak dojone jest przez Krk państwo na tzw. renowację zabytków (i tysiąc innych rzeczy), piszemy choćby w tym numerze. Cały skowyt dotyczy likwidacji – czy raczej renegocjacji – Funduszu Kościelnego i zastąpienie go osławionym już odpisem 0,3-procentowym. Janusz Palikot twierdzi,
Bezbożni faceci męską pobożność” obwinia poprawność polityczną, kreującą model nowoczesnego mężczyzny bezbożnika, który absolutnie nie przejmuje się Bogiem i dla którego przekonania religijne nie mają żadnego wpływu na życie społeczno-polityczne. Natomiast na tych panów, którzy jeszcze od czasu do czasu przychodzą do kościoła, skarży się, że choć większość z nich poczuwa się jakoś do powinności składania ofiar na potrzeby kościoła, to już nie rwą się do wykonywania jakichkolwiek prac na rzecz parafii. I to nie tylko do odśnieżania kościelnego placu, ale również do zbierania w kościele
w czasie mszy kasy od wiernych. „To przecież w każdym prawie kościele jest zadanie mężczyzn. Nie wiem, dlaczego u nas to zadanie zrzucono na kapłanów” – podkreśla wielebny. Ksiądz z Bielska-Białej ma jednak pomysł na przezwyciężenie szerzącego się wśród polskich mężczyzn trendu bezbożnictwa. Ma nim być parafialne Bractwo św. Józefa – tylko dla mężczyzn! Każdy z supermanów św. Józefa ma do wypełnienia bojową misję – codziennie odmawiać pacierz dwa razy dziennie, rano i wieczorem, oraz raz dziennie litanię w intencji Kościoła. AK
że to pozorna gra rządu, a tak naprawdę przekładanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej, bo kwota, jaką dostanie Kościół, jest podobna – około 100 milionów rocznie. Nie zgadzam się z tym stanowiskiem, bo jeśliby było prawdziwe, to nie obserwowalibyśmy tak histerycznego wrzasku hierarchów i usłużnych wobec Kościoła mediów. Nawet jeśli owa suma jest podobna, to nie o to chodzi. Skowyt bierze się z dwóch powodów: po pierwsze – po raz pierwszy od czasów tzw. II RP katolicy sami siebie policzą. Stąd to przerażenie: i biskupa, i plebana. Bo nagle może się okazać, że do płacenia owych trzech dziesiątych procenta podatku chętnych jest nie 95 procent Polaków (tylu według Instytutu Statystyki Kościoła jest w Polsce katolików), a powiedzmy… 35 procent. Ale by się porobiło… Po drugie – i to może jeszcze bardziej przeraża kler – kto płaci, ten wymaga. Wierzący katolik za swoje pieniądze już więcej nie godziłby się na butę, chamstwo i sobiepaństwo proboszcza czy biskupa. Nagle pleban musiałby być miły, a purpurat – przyzwoity. Bo inaczej jakaś „głupia baba” spod Nowego Targu dudków nie da! No nie… Coś podobnego w głowach się polskiemu klerowi nie mieści! Ale powiedzmy, że koniec końców to może mylę się ja, a rację ma szef Ruchu swojego imienia. Może i tak. Może Tusk uprawia tylko grę pozorów. Nic to. Koniec i tak jest nieuchronny. Dlatego za imć panem Terlikowskim możemy powtórzyć: „Jesteśmy świadkami powolnej śmierci katolicyzmu (…). Ten polityczny twór (…) właśnie zostaje złożony do grobu”. MAREK SZENBORN
26
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Koniec Kościelna walka świętych krów! o profanum
W minionym tygodniu władze Kościoła katolickiego w Polsce podjęły starania, aby opanować problem pedofilii wśród kleru. Wątpię, czy będą potrafiły sobie poradzić z tym zadaniem. Działania biskupów polskich są pokłosiem gigantycznych afer w USA, Niemczech, Belgii, Irlandii i wielu innych krajach. Skandale międzynarodowe pokazały też złą rolę Jana Pawła II w tuszowaniu pedofilii. To przerażające, że Karol Wojtyła nie miał w sobie odwagi do walki z przemocą ze strony własnych podwładnych wobec dzieci. Czy powinien być ogłaszany błogosławionym?! Wiara w to, że komisja kościelna wyjaśni i ukaże sprawców pedofilii, nie ma żadnych podstaw. We wszystkich znanych przykładach dopiero komisje cywilne i sądy zdołały dokonać przełomu. Jak na ironię, w posiedzeniach komisji Kościoła katolickiego w Polsce brał udział Juliusz Paetz, arcybiskup oskarżany o molestowanie kleryków. W takiej sytuacji minister sprawiedliwości polskiego rządu powinien powołać komisję cywilno-prokuratorską. Wiemy, że w Kościele nie ma żadnego systemu monitorowania przemocy seksualnej – ani w parafiach, ani w klasztorach. Nie ma praktyk
dających ochronę i obronę tym, którzy zdecydują się zeznawać w sprawie. Wręcz przeciwnie – „Fakty i Mity” wciąż donoszą o nowych przypadkach tuszowania przestępstw z inspiracji lub wprost przez wyższych hierarchów. Nic więc dziwnego, że Kościół z wyprzedzeniem próbuje zrobić pod publiczkę jakąś niby-autokontrolę w celu udowodnienia, że wśród kleru ma miejsce mało znacząca liczba przypadków seksualnego wykorzystania. Jego działania będą jednak całkowicie niewiarygodne. Dlatego minister Jarosław Gowin nie powinien czekać, tylko od razu działać, tj. powołać ww. komisję. Ma podstawę, bo Kościół sam przyznał, że problem jest. Nie ma tu usprawiedliwienia dla zwłoki! Czy sama myśl o dziecku gwałconym przez księdza nie przemawia do wrażliwości człowieka, który mieni się obrońcą życia?! O powołanie wspomnianej komisji będziemy wnioskować jako RUCH na forum Sejmu, bo jakoś brakuje nam wiary w intencjonalność ministra. Wcześniej czy później przypadki kościelnej pedofilii będą przedstawione opinii publicznej, i już nie tylko na łamach odważnych gazet. Kościół nie może uniknąć sprawiedliwości. JANUSZ PALIKOT
Spotkanie z posłem Piotrem Bauciem W niedzielę 1 kwietnia br. o godz. 11.00 w biurze poselskim posła Ruchu Palikota Piotra Baucia w Gdańsku przy ul. Wały Piastowskie 1 (Zieleniak), lok. 916, IX p., odbędzie się otwarte zebranie członków i sympatyków RACJI Polskiej Lewicy z terenu Gdańska i okolic. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych. Udział w spotkaniu zapowiedział poseł Piotr Bauć. RACJA PL
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15
Kościół katolicki w Polsce jest 5xb. Bezduszny, bezideowy, bezczelny, bogaty i bezkarny. Ta diagnoza, publicznie postawiona przeze mnie w 2004 roku, okazała się prawdziwym hitem. Zrazu przyjęta z niedowierzaniem i oburzeniem, z czasem trafiła pod strzechy, w czym niemała zasługa tygodnika „FiM”. Czytelnicy z zapałem dodawali inne niegodziwości, nieprawości, nieuczciwości, przywary, grzechy i ordynarne przestępstwa Kościoła na literę b, a także na wszystkie pozostałe litery alfabetu. Zrobiła się cała litania: archaiczny, amoralny, butny, chamski, chytry, demagogiczny, destrukcyjny, egoistyczny, fałszywy, gorszący, hardy, histeryczny, indoktrynujący, jaśniepański, kolaboracyjny, lewy, łajdacki, mafijny, molestujący, niereformowalny, oszukańczy, pedofilski, pazerny, patologiczny, rozwiązły, szemrany, skompromitowany, totumfacki, ubabrany, wielkopański, zadufany. Nie trzeba było niczego wymyślać ani szukać w słowniku. Określenia przynosiło samo życie. Najefektowniejsze nasuwała przestępcza działalność abpa Paetza, Komisji Majątkowej oraz licznych księży pedofilów, ukrywanych przed wymiarem sprawiedliwości przez krajowych i watykańskich protektorów. Kolejne cegiełki ze wznoszonej przez dwa tysiące lat budowli ujęli prof. Bartoś, Obirek, Węcławski, którzy – opuszczając po latach służby matkę Kościół – ujawnili motywy swoich decyzji.
Kościół w Polsce jeszcze się nie sypie, ale rysy są coraz widoczniejsze. Mniej niż 40 proc. wiernych chodzi regularnie na niedzielne msze. Kościelne nauki przedmałżeńskie o seksie, poczęciu, in vitro, wstrzemięźliwości budzą wśród młodych głównie śmiech. Uczestniczą w nich po to, by dostać papierek uprawniający do zawarcia ślubu kościelnego. Późniejszy kontakt większości z nich z kościołem będzie sporadyczny. Chrzciny, pogrzeby, święcenie jajek. Z Kościołem przez duże „k” jeszcze rzadszy. Hierarchia dobrze to widzi. Dlatego gotowa jest odpuścić sacrum, byle utrzymać profanum. Biskupom nie mieści się w głowie, że mogliby nie jeździć mercedesami, nie mieć pałaców czy służby. Poniekąd słusznie, bo tak okrutny nie jest nawet premier Tusk. Niemniej po exposé, w którym zapowiedział likwidację Funduszu Kościelnego, rozpoczęła się obrona kościelnego stanu posiadania. KAI przedstawiła kłamliwy raport o rzekomej biedzie urzędników Pana Boga. Głównie tych najniższego szczebla. Wzruszył się sam minister Boni. Zaniepokoiła go okrutna dola proboszczów, którzy z kilku tysięcy złotych miesięcznie (wg KAI średnio 1,5–2,5 tys. zł od wiernych plus etat katechety) muszą utrzymać gosposie, wikariuszy i samochody, o dzieciach, które się niekiedy przez nieuwagę przydarzają, nie wspominając. Szkoda, że minister, zamiast się rozczulać, nie doradził sutannowej solidarności. Ostatecznie biskupi mogliby nie pobierać
haraczu od swoich najbiedniejszych braci. A może wiedzą, że to wszystko bujda, i absurdalna reakcja ministra Boniego ich rozbawiła. Nie zmienia to faktu, że główny cel raportu KAI został osiągnięty. Rząd miał uwierzyć, że Kościół utrzymuje się głównie z datków wiernych, a dotacje państwowe są małe i stanowią zaledwie 20 proc. wpływów. Nie należy zatem likwidować ani Funduszu Kościelnego, ani żadnych innych przywilejów finansowych kleru. W rzeczywistości KAI oddała Kościołowi niedźwiedzią przysługę. Wbrew dotychczasowym interpretacjom raport jest niezwykle optymistyczny dla Kościoła katolickiego w Polsce. Trzeba go tylko właściwie odczytać. Nie jest to trudne, ale wymaga logicznego myślenia i znajomości tabliczki mnożenia. Wiadomo, że z budżetu państwa i budżetów samorządowych Kościół wyciąga corocznie, licząc najskromniej, 8 mld zł. Skoro stanowi to zaledwie 20 proc. wpływów, od wiernych musiałby otrzymywać przynajmniej 32 mld zł rocznie. Aż trudno uwierzyć, że księża diecezjalni i zakonni, których jest łącznie 28,5 tys., tak sprawnie łupią swoje owieczki. Na jednego bowiem przypadałoby rocznie 700 tys. zł. Aż tak dobrze może nie być, ale KAI zaklina się, że podała prawdziwe dane, a biskupi potwierdzają. Trzeba więc zapłakać nad ich nędzą. Moralną, rzecz jasna. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Zaproszenie na manifestację RACJA Polskiej Lewicy zaprasza członków i sympatyków RACJI PL i Ruchu Palikota oraz czytelników „Faktów i Mitów” w dniu 31.03.2012 r. o godz. 12.00 na obchody Dnia Ateisty w Poznaniu na Starym Rynku przed Ratuszem. Manifestacja jest organizowana wspólnie z Towarzystwem Kultury Świeckiej. W dniu 30.03.1689 r. został ścięty za szerzenie ateizmu Kazimierz Łyszczyński, autor dzieła pod tytułem „O nieistnieniu Boga”. Na karę śmierci został skazany przez króla Jana III Sobieskiego. Egzekucja odbyła się na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Warto sobie uświadomić, że pomimo ograniczeń Papalandu i tysiąca lat prześladowań oraz wyzysku przez Krk żyjemy we wspaniałych czasach, kiedy wolno nam mówić i pisać niemal wszystko. Ale to dzięki odwadze i determinacji takich odważnych i niezależnych ludzi jak Kazimierz Łyszczyński możemy się cieszyć wolnością naszych poglądów i przekonań, o które walczą „Fakty i Mity”, RACJA PL i Ruch Palikota oraz inne społeczne organizacje. Do nas mogą się przyłączyć wszyscy ci, którzy zgadzają się z tym, że wolność przekonań jest wielką wartością: jest fundamentem, na którym chcemy budować świeckie, obywatelskie i przyjazne państwo. Za Zarząd Województwa Wielkopolskiego RACJI PL przewodniczący Krzysztof Woźniakiewicz
Spotkanie ateistów 30 marca 1689 r. na warszawskim Rynku Starego Miasta ścięto Kazimierza Łyszczyńskiego (1634–1689) za propagowanie ateizmu („Ludzie wymyślili Boga”). W kolejną rocznicę Jego tragicznej śmierci my, ateiści polscy, chcemy przez cały piątek 30 marca br. składać kwiaty i palić znicze na warszawskim Rynku Starego Miasta w okolicach pomnika Syrenki. Tragiczny los ateisty Kazimierza Łyszczyńskiego podobny jest do losu tysięcy ofiar Kościoła katolickiego, takich jak Giordano Bruno (1548–1600) i francuski ateista Jean-Francois de La Barre (1745–1766). A. Kaliński
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Rozmawia żołnierz rosyjski z amerykańskim. Amerykanin chwali się, jak to u nich w armii jest dobrze – że mają dobry sprzęt, że dobrze ich szkolą itp. Aż doszło do tematu wyżywienia. Amerykanin mówi, że oni dostają dziennie równowartość 8 tys. kalorii. Na to Rosjanin: – Kłamiesz! Żaden człowiek nie zje dziennie 40 kg ziemniaków! ! ! ! – Poproszę wodę mineralną, ale bez soku. – Bez jakiego soku? – Wszystko jedno, może być bez malinowego. 1 8
S
22
9
A
N
Z 16
K
20
A
F
34
O
A KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) co zimą może śmigać po jeziorze?, 5) kieliszek dla sprintera, 8) włoski święty, 10) utrapienie z uzębieniem, 11) spragniona Filona, 14) miasto ze słoja, 15) na co się na koniu jedzie?, 16) przed Marksem i Darwinem, 18) opieka, co dopieka, 19) precz, z Watykanu, 21) w niebo strzela ku czci bohatera, 22) pędzony w świetle księżyca, 23) przyklejony do stołka, 25) wsypa w sypialni, 26) płatne od ręki, 29) golfowe, lecz nie pole, 30) cena jena, 32) powtórka z więziennego podwórka, 33) wyprawa jak uciekano, 34) przyprawa z rondelka, 35) kierunek zorientowany na Północną Afrykę i Bliski Wschód, 40) ćwiartka dla muzykanta, 45) bard z brudu rat, 46) stale mu wisi, 47) premier, pianista herbu Jelita, 52) myślenie na kilogramy, 57) świętojański, 59) tego Niemca mało kto lubi, 61) potrawa z miasta Ho Chi Minha, 62) angielski kucharz i odkrywca, 63) a liczba jego 77, 64) przeciąga się ją, przekraczając granicę, 68) szukanie w korycie, 69) można z nim stworzyć arcydzieło, 72) wywołują choroby, 73) laska na Krupówkach, 74) skrzeczy na widok ładnych rzeczy, 75) byle kto go nie wymyśli, 76) co ma kura zamiast pióra?, 77) bogacz z pejsami, 78) szpilka bez łebka, 79) zielony z hakiem, 80) arabów w Polsce tu jest najwięcej, 81) Zdrój z przylądka, 82) zrobiona w trąbkę, 83) kamienie zmieniające barwę stale. Pionowo: 1) grzeje wodę, 2) duża pieczarka, 3) na bazarze jest jej na pęczki, 4) za dwa lata zorganizuje piłkarskie mistrzostwa świata, 5) arogancka cecha, 6) lądowanie na mamucie, 7) mózgotrzep w płynie, 8) hartuje się dla bezpieczeństwa, 9) znana postać piromana, 12) chłopcy malowani, 13) dzierży sklepik, 17) niewielkie posiłki, 20) gruba książka, a nie niewielka nowelka, 23) na palecie ją znajdziecie, 24) słuszną można mieć i zjeść, 27) tego ascety nie ruszą podniety, 28) raz wydaje kwiat na świat, 29) dostajesz, oddając ubrania do prania, 31) ryby trzeźwiące, 36) kumpelka świderka, 37) felerne ruble, 38) czarne w kominie, 39) toyota z Syrii, 41) Krzysztof z Wiktorem, 42) o walucie w Kalkucie, 43) z gwiazdką pod kolumną ją spotkasz, 44) walczyły z tygrysami, 47) trafił w piętę Achillesa, 48) naturalny proces, 49) na ring się rzuca, 50) znów pełen mów, 51) Tu leży gość, co miał już dość, 52) blisko Gdańska lotnisko, 53) rudy w piecu, 54) pływanie po oceanie, 55) w nim się brodzi po powodzi, 56) ojczyzna plag, 58) zastąpił żurawia, 60) co ma służąca, gdy nie pracuje?, 61) bywa bez wyjścia, 65) co rzeźnik do łba bierze?, 66) o dzieło, 67) od nowego wiersza, 69) zamykają butelki, 70) wstecz, 71) zapada.
32
R
A
61
21
T
R
E
C
28
P
42
36
R
R
R
S
D
10
37
B
59
D
O
B
70
65
T
55
R
S
K
S
R
47
Z
K
I
I
62
58
36
67
N
A
K
O
K
A 77
62
K
R
40
39
Y
K
32
15
L
6
I
22
E
U
U
A
11
A
E
60
U
O
G 12
31
S
K
Ś
L
41
Ć W
I
42
E
R
M
27
51
K
52
I
R
58
S
O
O
B
T
72
Y
P
I
R
73
39
C
54
A
A
I
18
69
Ó
73
E
B
69
W
P
O
P
A
D
25
43
N
26
U
G
A W
T
N
55
N
I
N
K
Z
53
I
T
19
M U
A 21
E
P 71
S
29
Ą
T
G
N
70
Z
A
56 17
O
S
L
R
K
O
A
A
G
A
A
4
28 38
44 65
E
A
G
L
T
A
T
A
81
A
64
H
U
76
J
83
3
K
P
C
S
L
A
78
27 45
N
Ż
D
2
A
54
66
E N
K
13
U
H O
N
J
T
37
C
O
51
G
E
A
Y
E
D
80
R
I
O
A
74
S
I
49
C
K
W
61
B
H
75
J
53
Z
63
O
S
63
C
Y
Y
A
Y
R
R
W
K 68
O
60
Z
W
I
Ę
59
K
O
N
Ć
P
S
S
O
U
46
I
A
Ś
B
R
P
E
L
40
A J
I
O
13
R
Ł
A
34
U
20
26
R
O
23
A
M
12
A
P 19
A
30
7
L
L
T
N
7
K
E
K
A
K
R S
A
Ó
T
Ó
I
W
W
I 82
N
33
Ł
35
P
43
Y
E
A
O
50
T
E
15
Z
9
25
J
O
6
E
Z
N
E
I
48
68
S
Y
A
D
41
R
O 18
I
M
A
Ł
G
8
I
C
W H
U
W
Z 71
Z
S
A
50
E
16
66
10
5
B
14
K
T
D
C
11
A 79
44
31
72
30
W
Ę
U
A 74
29
38
I
R
A
I
4
R
I
49
Ó
24
L
Z
O
3
E
N
Y
A
E
52
S
A
B
J
K
K
L 48
A
67
A Y
A
R
5
U U
Y 64
I
E
K
A
A 57
N
J
K 47
B
1
L
56
O
33
U 45
O
A
B 35
J
17
2
A
14
R
24
O
O
E
Ł 23
T
B
R
57
O
D
E
K
E
46
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
J
1
E
2
K
R
T
O
J
E
13
32
52
68
14
Ś
3
Ó
15
O
69
4
C
16
F
33
53
L
34
J
54
B
70
I
L
A
U
T
K
A
C
E
T
O
W
T
O
R
E
B
K
T
Ó W
I
5
17
35
55
U
71
6
18
36
56
72
19
37
57
73
7
S
20
38
58
8
K
9
A
21
39
59
22
40
60
I A
M
10
41
61
11
P
23
Ó
24
A
12
D
N
25
I
26
P
O
W
I
P
A
S
U
42
62
43
63
44
64
C
27
45
65
28
E
46
J
66
Z
29
W
47
K
30
A
48
Ę
31
C
49
Z
50
Y
51
67
74
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 10/2012: „Wieczór w zadymionym barze nad butelką wódki”. Nagrody otrzymują: Marlena Pasiecznik z Wrocławia, Edward Żaczek z Zatora, Zyta Rudnicka z Legnicy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 12 (629) 23–29 III 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
Rys. Tomasz Kapuściński
Koszmar gospodyni proboszcza
owitanie wiosny wiąże się z przykrym faktem – śpimy godzinę krócej. ! Czas letni jako pierwsi wprowadzili Niemcy. Był kwiecień 1916 roku, wojna światowa, a przestawienie zegarów o godzinę do przodu ponoć wyśmienicie wpłynęło na samopoczucie i kondycję żołnierzy. W październiku tego samego roku czas wyrównano, przesuwając wskazówki do tyłu. ! W Polsce po raz pierwszy zmieniliśmy czas w roku 1919. Od 1977 roku robimy to bez przerwy. Za każdym razem potrzebne jest jednak rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów. ! Czas letni i zimowy praktykuje prawie cała Europa. Wyłamali się Islandczycy, Rosjanie i Białorusini. ! Możemy dłużej cieszyć się słońcem – przekonują zwolennicy zegarowych manewrów. Poza tym, skoro krócej tkwimy w ciemności, zużywamy też mniej prądu, a kierowcy bezpieczniej poruszają się na drogach. Przeciwnicy wspominają o kłopotach z transportem publicznym. Pociągi w środku nocy muszą stanąć na godzinę. ! Przestawienie na czas letni zwiększa ryzyko ataku serca o 10 procent – twierdzą uczeni z Alabamy. W niedzielę, tuż po zmianie, nie jest jeszcze źle. Gorzej w poniedziałek i wtorek, kiedy musimy wrócić do swoich obowiązków. Oczywiście dużo
P
ŚWIĘTUSZENIE
Fot. AK
CUDA-WIANKI
Budzikom śmierć zależy od naszego zdrowia. Za to jesienią, kiedy przestawiamy zegarki, żeby spać godzinę dłużej, ryzyko zawału maleje o tyle samo procent. ! Jak ułatwić swojemu jestestwu „przestawienie”? Już w sobotę i niedzielę wstańmy pół godziny wcześniej niż zwykle – radzą lekarze. Warto też więcej czasu spędzać na powietrzu i słońcu. ! Na pierwszy wiosenny poniedziałek powinniśmy zaopatrzyć się w nowoczesny budzik. Na przykład taki z wmontowanym śmigłem. Z samego rana rozlega się dźwięk syreny,
a śmigło odrywa się i odlatuje. Trzeba wstać, poganiać za wiatraczkiem i wetknąć go z powrotem. Inaczej ustrojstwo nie przestanie wyć. ! Budzik „Clocky” ma wmontowane kółka. Zaczyna dzwonić i ucieka. Żeby go wyłączyć, trzeba złapać. Sprawdza się zwłaszcza na dużych metrażach. Producenci wierzą, że kiedy zwleczemy się z wyrka, już do niego nie wrócimy. ! Wymyślono idealny budzik dla kobiet. To masażer, który – z ustawioną godziną – wkłada się... do majtek. Kiedy budzi, zaczyna masować – coraz szybciej i szybciej... Połączenie wibratora z budzikiem to przebój wśród Brytyjek. ! Opracowano też specjalny program na iPhone’a. Za każdym razem, kiedy naciskamy „drzemkę”, wpłacamy 25 centów na wybraną organizację charytatywną. ! Wynalazca Oliver Sha wymyślił budzik, który przestaje wrzeszczeć dopiero wtedy, kiedy rozwiążemy trzy logiczne zagadki pokazujące się na monitorze. Baterie są tak zabezpieczone, że trudno je wyciągnąć. JC