KARDYNAŁ MACHARSKI HANDLUJE WIZAMI DO USA INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 12 (211) 25 MARCA 2004 r. Cena 2,40 zł (w tym 7% VAT)
Jak zatonęła Łódź Łódzki Uniontex był jedną z największych fabryk włókienniczych w Europie. Kilkadziesiąt budynków, pociągi towarowe, stacje przeładunkowe, hotele robotnicze, nadmorskie domy wczasowe, samochody, autobusy, magazyny wypełnione towarami, maszyny... Ten majątek, wart setki milionów złotych, dwaj operatywni cwaniacy kupili za... 353 tys. zł.
Ü Str. 9, 10, 11
Inkwizycja dzisiaj Morderstwa, cudowne objawienia, obdzieranie dzieci żywcem ze skóry, głosy anielskie, wykorzystywanie seksualne nieletnich, żarliwe modlitwy – oto dzień powszedni w północnej Ugandzie, gdzie rządzi Armia Bożego Oporu. Jej wodzem jest syn Kościoła katolickiego Joseph Kony, który do niedawna twierdził, że ufa tylko papieżowi... Yoweri Kaguta Museveni – prezydent Ugandy
Ü Str. 12
Błogosławione stringi Po aferze Stella Maris ujawniamy kolejną, tym razem w Bydgoszczy. Przy parafii Matki Bożej Królowej Męczenników działa Stowarzyszenie Służby Charytatywnej im. bł. Urszuli Ledóchowskiej. Na konto Stowarzyszenia wpłynęło co najmniej 9 milionów złotych, po których... nie ma śladu. Instytucje przykościelne zamieniają się w pralnie gigantycznych pieniędzy!
Ü Str. 7
Ü Str. 3
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y POLSKA/HISZPANIA Straszliwa masakra dokonana przez ekstremistów islamskich w Madrycie (ponad 200 zabitych; 1500 rannych) doprowadziła do upadku rządu prawicowego, który popierał okupację Iraku (1300 hiszpańskich żołnierzy w polskiej strefie). Osłabi to militarnie, finansowo i politycznie proamerykańską koalicję. Za przykładem Hiszpanii swoich żołnierzy wycofają wkrótce: Nikaragua, Honduras i Salwador. Zwycięzcy hiszpańscy socjaliści, w przeciwieństwie do naszych, ani myślą umierać za Niceę. Polska – która może być następnym celem Al-Kaidy – jest coraz bardziej osamotniona w Europie. Za to sojusznicza Ameryka z Bushem na czele... ma nas głęboko w dupie! POLSKA Utrwala się podział na dwie wiodące partie na polskiej scenie politycznej. Jak wynika z nowego sondażu CBOS, PO może liczyć na 27 proc. głosów wyborców, a Samoobrona na 24 proc. Dalej są PiS (15) i SLD (10). Natomiast według sondażu „Rzeczpospolitej”, na kandytatów SLD-UP w wyborach do europarlamentu chce głosować tylko 8 proc. Polaków. Rozpad Sojuszu jest, według nas, przesądzony. „Nowe” SLD może zaczynać od blokad dróg i zmiany hymnu na: „Dał nam przykład Andrzej Lepper, jak zwyciężać mamy! Marsz, marsz, Janiku...”. Burza w Unii Pracy. Na posiedzeniu Rady Krajowej krytycznie oceniono udział UP w koalicji i skrytykowano politykę rządu. Ku uciesze zebranych, krytyczną uchwałę współtworzył wicepremier Pol, jeden z (najsłabszych) filarów rządu Millera. Część delegatów (Izabela Jaruga-Nowacka i Katarzyna Matuszewska) chciała usunięcia Pola, a nawet Nałęcza. Problem polskiej tzw. lewicy nie leży na Polu, za to kończy się na chceniu. PSL ma nowego prezesa – Janusza Wojciechowskiego, mądrego i uczciwego faceta, choć prawicowca. Stronnictwo ma też najniższe notowania w swojej historii – 4 proc. poparcia społecznego. Zdaniem wielu działaczy oznacza to koniec chłopskiej partii... ...a właściwie partii chłopskich biznesmenów. Nasila się krytyka Millera ze strony rozłamowej grupy w SLD, skupionej wokół Marka Borowskiego. Należą do niej m.in. Celiński, Sierakowska, Cimoszewicz i Kaczmarek. Borowski planuje ponoć odejście z SLD, co będzie sygnałem do rozpadu partii. Skądinąd wiemy, że ta antymillerowska opozycja jest sterowana przez Michnika z pałacu prezydenckiego, co raczej nie wróży dobrze całemu przedsięwzięciu. Oni już byli i się sprzykrzyli. Teraz naród się Samoobroni... W czasie obrad Konferencji Episkopatu Polski dokonał się wybór nowego przewodniczącego polskiego Kościoła. Tuż przed zamknięciem tego numeru „FiM” największe szanse miał abp Józef Michalik z Przemyśla – radiomaryjny konserwatysta i obrońca księży pedofilów – dalej uplasowali się pseudoliberałowie: Gądecki z Poznania i Muszyński z Gniezna. W kościelnych wyborach między dżumą i cholerą stawiamy na poważniejsze schorzenie. Jeszcze przed końcem rozliczeń podatkowych za poprzedni rok Kościołowi udało się zarejestrować dwa lokalne oddziały Caritasu jako organizacje pożytku publicznego. Dzięki temu wierni z całej Polski będą sobie mogli odpisać od podatku kwoty przekazane na te instytucje. Ulgi dotyczą kwot nie większych niż 1 proc. dochodów. I tak priorytetowym „pożytkiem publicznym” okaże się budowa Świątyni Opatrzności. Po pomyśle polowania na progejowskich nauczycieli, LPR chce ścigania wszystkich, którzy „propagują związki homoseksualne jako quasi-małżeńskie”. Giertych domaga się także potępienia uchwał Parlamentu Europejskiego wzywającego do równouprawnienia mniejszości seksualnych. Rozumiemy, że posła Giertycha dręczą jakieś seksualne frustracje, ale żeby do rozwiązywania prywatnych problemów zaprzęgać zaraz cały parlament?! WARSZAWA Swój mandat poselski złożył Wiesław Walendziak, poseł PiS, jeden z najbardziej oddanych Kościołowi polityków prawicy, aktywista Opus Dei. Wiesio poczuł się niedoceniony w partii zakwakanej przez Kaczyńskich i zdołowanej przez Dorna. Plotki głoszą, że zaangażuje się w budowę nowej, katolickiej telewizji. Życzymy wielu sukcesów – tak wielkich, jak w przypadku TV Puls... ŁÓDŹ Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zarządzany przez ludzi z nadania SLD i PSL zdefraudował ponad 50 mln zł. Kupowano bezwartościowe akcje, wyprowadzano miliony do prywatnych spółek, Kazimierzowi Grabkowi – królowi żelatyny – „pożyczono” na wieczne oddanie 8,5 mln zł („FiM” 3/2004). Prokuratura postawiła zarzuty 16 członkom władz Funduszu. Jedno jest pewne – tylko SLD udało się wdrożyć politykę ochrony (własnych) rodzin. GNIEZNO Na tzw. V Zjeździe Gnieźnieńskim trzymających władzę, czyli na spotkaniu kleru z politykami, ojciec Oli – Aleksander Kwaśniewski – ogłosił papieża wielodzietnym „ojcem nowej zjednoczonej Europy”. Powtórzył też po Papie, że struktury UE powinny mieć swoją duchowość. Prezydent wszystkich katolików po spadku popularności w sondażach ciągle walczy o swój żelazny elektorat. BIAŁA PODLASKA Ksiądz Zbigniew Szambora oskarżony o molestowanie seksualne pięciu dziewczynek w Pokłoskach („FiM” 51/52/2003) będzie miał przedłużony areszt do połowy maja. Duchowny nakłaniał rodziców poszkodowanych dzieci do podpisania oświadczenia wycofującego pozew. Księdzu zostaną też postawione zarzuty znęcania się nad uczniami. Ach, te dzieci! Takie małe, a już wodzą na pokuszenie księdza. ROSJA Bezapelacyjnym zwycięzcą wyborów prezydenckich w Moskwie został Putin. Zdobył 70 proc. głosów. Drugi – z 15-procentowym poparciem – był Nikołaj Charitonow, kandydat komunistów. OBWE zgłosiła wiele zastrzeżeń co do przebiegu wyborów. Ależ oczywiście, że to fałszerstwo – takie zwycięstwo bez poparcia i układów z jakimkolwiek Kościołem jest niemożliwe!
Co z tym Lisem? rzeczytałem właśnie napisaną przez Tomasza Lisa książkę pt. „Co z tą Polską”. Młodszy ode mnie o rok (36 lat) blond przystojniak patrzy w niej oczami naszego pokolenia na polską rozpierduchę, przywołuje wspomnienia późnego socjalizmu, przełom systemów, pierwsze wybory, parlamenty, reformy. Z kartek tej niewielkiej książki przebija, a właściwie wylewa się troska o Polskę i Polaków. Mnóstwo w niej wielkich słów, apeli, przykładów na sukces, sprawdzonych w krajach, gdzie Lis przebywał jako dziennikarz, zwłaszcza w USA. Takie książki, artykuły, programy powinny powstawać, bowiem w naszym kraju każde powiedzenie, że jest źle, jest już pozytywne, choć, niestety, na utyskiwaniach zwykle się kończy. Tylko czy Tomasz Lis w swym traktacie o naprawie Rzeczypospolitej jest szczery? Czy ma na tę naprawę skuteczną receptę? Pytania o tyle ważne, że dotyczą prawdopodobnie przyszłego prezydenta RP, zwycięzcy jeśli nie tych, to następnych wyborów. Ludzie nie znoszą polityków (stąd wysokie notowania Kwaśniewskiej), a prezenterów kochają prawie tak bardzo, jak bohaterów ulubionych telenowel. A przede wszystkim nie zapomną sondażu „Newsweeka” – przywykli popierać tych, którzy już mają duże poparcie, aby „koń”, na którego stawiają, wygrał w wyścigu. Przyszłe zwycięstwo Lisa wynika też choćby z prostego faktu, że kobiet jest w Polsce więcej niż mężczyzn. Poza tym pani Jola K. posuwa się w latach, a Lis ciągle dojrzewa... Zrobiłbym jednak krzywdę człowiekowi, gdybym sprowadził jego wartość jedynie do ładnej buzi. To naprawdę niegłupi facet. Ma trzeźwe spojrzenie i dobre pomysły, jest błyskotliwy. Książka byłaby jednak o niebo lepsza, gdyby Lis tak bardzo nie biadolił. Chwilami po prostu robi się niedobrze od litanii setek polskich wad i wyliczanki straconych szans. W dodatku nieudaczni Polacy przeciwstawieni są Amerykanom, Szwedom, Hiszpanom, czyli tym, którym się udało. Na osłodę, pod koniec każdego rozdziału, autor pociesza, że on, Tomasz Lis, wierzy, że będzie lepiej. W kontekście jego niedawnych wahań nad kandydowaniem na najwyższy urząd w państwie może to brzmieć co najmniej dwuznacznie. Gdybyście Państwo chcieli prezydenta moralizatora – Lis jest mistrzem świata, aż dziw, że nie został księdzem. Jakieś dziesięć procent całej książki to pytania typu: „Co trzeba zrobić?” i zdania oznajmujące rozpoczynające się od słowa „trzeba”, np. przywrócić etos pracy, zmienić mentalność milionów, do nowej demokracji zaszczepić nową moralność itd., itp. Odpowiada niestety półgębkiem, wskazując jedynie półśrodki. Każdy na przykład wie to, co Lis sprzedaje jako swoje wielkie odkrycie – że w Polsce nie funkcjonuje społeczeństwo obywatelskie, że ludzie nie utożsamiają się z własnym państwem, stanowią masę jednostek zorientowanych na siebie i własne rodziny. Codziennie widzimy coraz większą znieczulicę. Nie obchodzi nas, a często wręcz cieszy krzywda innych. Widać to doskonale, kiedy kierowcy mijają stłuczkę lub wypadek – średnio na co drugiej twarzy można wtedy dostrzec nieudolnie skrywaną satysfakcję. – Tak, tak... martw się teraz, ja też się kiedyś martwiłem, też miałem pogięte blachy. A ty, kobieto, płacz, moja żona też płakała... – niektórzy mają to wypisane na twarzy. Po prostu aż ciarki przechodzą! Stajemy się obojętni niemal na wszystko, o czym świadczą klęski kolejnych zbiórek charytatywnych i coraz mniejsze frekwencje podczas wyborów. Niedawno napisała do mnie jakaś aktywistka kółka różańcowego: „Wolę dać pieniądze księdzu na nowy samochód, niż dla dzieci Owsiaka”. I ja jej wierzę, zrobi to baba choćby na złość tym, którzy księdza krytykują; ona go kocha, więc mu da, a „dzieci nikomu nie narobiła”... Jak z takich indywiduów zbudować społeczeństwo obywatelskie, w którym grupy ludzi łączą te same cele, a jeden cel – dobro Ojczyzny – łączy wszystkich? Lis ma na to radę – zapisywać siebie i swoje dzieci do najróżniejszych organizacji, w każdej wolnej chwili pomagać innym, zaktywizować cały naród. Fajnie, tylko jak do tego pomysłu przekonasz, Lisie, ludzi, których nie tacy jak Ty przekonywali do różnych rozwiązań i których po dziesiątki, setki razy nabijano w butelkę. Tylko nalepki na tej butelce się zmieniały, ludzie byli zawsze ci sami. Młody dziennikarz nie ukrywa, że poglądy ma prawicowe. Pomiędzy wierszami można nawet wyczytać pewne pragnienie, aby w Polsce rządziła bliżej nieokreślona rasa panów, elita stojąca na wyższym stopniu moralnym, intelektualnym.
P
Ja się z tym zgadzam, ale jak wybrać odpowiednich radnych, posłów, którzy się nazajutrz po wyborze nie zeszmacą? Jak oddzielić ziarna od plew – Lis już nie pisze. No, może niezupełnie, daje bowiem jedno kryterium – słuchanie papieża, „największego, nietykalnego autorytetu”. Ci, którzy go słuchają i, co ważniejsze, spełniają jego wolę – są lepsi od innych. Ktoś, kto ośmiela się papieża krytykować, dla Lisa jest „skamieliną chamskiego antyklerykalizmu”. Bardzo mi miło. Tym bardziej że młody klerykał, oprócz apeli, pobożnych życzeń i zachęt typu „trzeba wziąć się do roboty”, ma też jedną gotową metodę na natychmiastową poprawę, czyli wygenerowanie nowych ludzi na nowe czasy: dekomunizacja. Cóż, recepta to cokolwiek przeterminowana, a jeśli w dodatku starych postkomuchów mieliby zastąpić młodzi klerykałowie pokroju Lisa, to ja z takiego pociągu do Watykanu natychmiast wysiadam. Nie jest sztuką, Drogi Mój Rówieśniku, napisać ludziom, co trzeba, co by się chciało i co oni powinni chcieć, żeby bardziej być i więcej mieć. Zdiagnozować dziecko może nawet sama jego mama, a już z pewnością student pierwszego roku pediatrii. Ale wypisać skuteczną receptę i przekonać malucha do leżenia w łóżku i picia wstrętnego syropu, po którym będzie zdrów – to jest dopiero coś. Sztuką, prawdziwą!, jest sprawić, aby Polakom chciało się chcieć, a do tego – zważywszy na powszechną degrengoladę społeczeństwa – potrzeba nam wszystkim naprawdę WIELKIEGO KOPA. Analizowanie przemówień papieża nic tu nie pomoże; co najwyżej wszelkie Pańskie życzenia zyskają miano pobożnych. Co do teorii zgadzamy się w wielu kwestiach, a zwłaszcza co do jednego – Polacy muszą zmienić mentalność. Fakt, że po części wypaczoną przez utopijny socjalizm, ale w nieporównanie większym stopniu zatrutą obłudą Kościoła rzymskokatolickiego. Dlatego ja, zamiast Pańskiej dekomunizacji, proponuję DEKATOLIZACJĘ. I to totalną, łącznie z przejęciem na rzecz państwa większości majątków kościelnych, odebraniem wszelkich ulg, zwolnień i preferencji, opodatkowaniem Kościoła na wzór innych firm usługowych, faktycznym oddzieleniem religii od państwa (świeckie szkoły!). Jeśli przemawiają do Pana „światowe” przykłady, to proszę sobie przeanalizować wskaźniki zamożności i przestępczości. Łatwo dostrzeże Pan ogólną prawidłowość – na całym świecie państwa o silnej i dominującej religii są słabsze, biedniejsze i gorzej zorganizowane (zwłaszcza w kwestii praworządności) od tych, w których panuje religijny pluralizm, a struktury państwa mają charakter świecki. Wierni – pardon – obywatele krajów islamskich i katolickich to w swej masie ludzie kiepsko wykształceni, mało tolerancyjni, zdemoralizowani, biedni. O wiele chętniej niż z własnym państwem utożsamiają się ze swoim kościołem, czyniąc z innowierców tych gorszych, wyrzutków; dlatego w krajach tych nie uświadczysz społeczeństwa obywatelskiego. Spójrzmy na bratobójcze walki w islamskim Iraku, neofeudalizm w Wenezueli czy Peru, zabijanie małych dzieci na ulicach katolickiej Brazylii, peklowanie niemowlaków w beczkach... Tak, tak, dopóki nie rozłupiemy skamielin chamskiego i zacofanego klerykalizmu, ten kraj i naród nie otrzymają nowego DUCHA. Jeśli natomiast Pan chce szukać tego, który zstąpił w 1979 roku przez papieża, to gratuluję wyboru. Po drodze może Pan zostać prezydentem, a i zarobek na książce się przyda. JONASZ Fot. PAP/Andrzej Zbraniecki
2
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
S
woboda podróżowania do USA jest dla części Polaków kwestią ambicji, dla większości – szansą na najpodlejszą choćby pracę i chleb z kiełbasą. Niestety, „Amerykanie na obecnym etapie nie są gotowi na zniesienie wiz” – oświadczył prezydent Aleksander Kwaśniewski po styczniowej wizycie za oceanem. Sytuacja taka nadzwyczaj sprzyja oszustom oferującym „załatwienie” wizy dzięki rzekomym kontaktom w placówkach konsularnych USA. Sprzyja też ustosunkowanym hienom, które rzeczywiście takimi kontaktami dysponują i żądają tysięcy dolarów łapówki za „bilet” do krainy marzeń.
upublicznimy posiadanej wiedzy „na obecnym etapie sprawy”. Upewniliśmy się następnie, czy może nowosądecka prokuratura okręgowa prowadziła jakieś śledztwo dotyczące handlu wizami. – Popyt na dokumenty umożliwiające wyjazd do Stanów Zjednoczonych jest na Podhalu ogromny. Masa ludzi ma w USA rodziny i jednocześnie problem z wyjazdami do nich. Znane mi są przypadki sprzedawania paszportów z legalną wizą, którymi – po wymianie zdjęcia – legitymowały się osoby nieuprawnione. Zamknęliśmy kilka dni temu śledztwo w sprawie handlu fałszywymi paszportami jednego z krajów Beneluksu. Jeśli natomiast cho-
GORĄCY TEMAT m.in. rozpracowywanie przestępczości zorganizowanej, organizowanie siatki tajnych informatorów itp.). – Rodzice kolegi opowiedzieli o swoich kłopotach z uzyskaniem wizy jednemu z nowotarskich księży. Ten obiecał im, że porozmawia z kardynałem Macharskim i już po miesiącu kazał przynieść wnioski wizowe oraz „załączniki”. Rzeczywiście, 9 tysięcy dolarów za każdy. Podpytywałem, który ksiądz pośredniczył, ale nie chcieli puścić farby – tak pan Andrzej pamięta sprawozdanie z wykonanego zadania, złożone majorowi Ch. Nasz rozmówca wskazał kolejnego pośrednika: – W wizach specjalizował się taki jeden z Brzegów, ale zamknę-
znaleźliśmy sporządzony przez niego, zwalający z nóg dokument. „GPK w Łysej Polanie uzyskała wiarygodne, potwierdzone dane wskazujące na to, iż ks. Kardynał Franciszek Macharski – Metropolita Kurii Krakowskiej – pośredniczy w uzyskiwaniu przez ob. RP wiz na wjazd do USA. Z posiadanych informacji wynika, że »pomoc« taka aktualnie kosztuje 9000 USD. Z oferty tej korzystają najczęściej mieszkańcy
Macharski di tutti capi Kardynał Macharski sprzedaje bilety do raju. Przepustkę do tego katolickiego przy odrobinie szczęścia można u niego kupić za grosze. Ale już za Amerykę liczy sobie po dziewięć tysięcy dolarów. Gdy otrzymaliśmy sygnał, że metropolita krakowski Franciszek Macharski dorabiał sobie w ten właśnie sposób do „skromnej” kardynalskiej pensji, początkowo nie uwierzyliśmy, chociaż nasz informator podał nawet datę i sygnaturę tajnego meldunku straży granicznej, opisującego chałturę purpurata. Wybraliśmy się więc na Podhale, by rzecz sprawdzić na miejscu. Rozmawialiśmy z ludźmi i dotarliśmy do dokumentu ilustrującego rolę kard. Macharskiego w procederze wizowym (patrz. str. 1). No i uwierzyliśmy! Zaczęliśmy od wizyty w Nowym Sączu: – Nigdy dotąd i w żadnej postaci nie dotarła do nas informacja, by kardynał lub ktoś z nim związany angażował się za pieniądze w ułatwienia wyjazdów do USA – oświadczył dziennikarzowi „FiM” płk Wojciech Szczygieł, zastępca komendanta Karpackiego Oddziału Straży Granicznej, od kilkunastu już lat pracujący w dowództwie oddziału. – A czy może pan pułkownik wyrazić pogląd na temat autentyczności meldunku zawierającego, jak nam wiadomo, takie twierdzenie? Oto jego parametry: datowany na 22 maja 1997 r., sygnatura PF-126, data wpływu do was 30 maja 1997 roku, sygnatura Pf-1553/II. – Te dane wyglądają na autentyczne. Sprawdzimy. Po dwóch dniach kapitan Marek Jarosiński, rzecznik prasowy komendanta KOSG, poinformował nas, że przekazane dowódcy informacje potraktowane jako „obywatelski sygnał o możliwości popełnienia przestępstwa”, zostaną zbadane z najwyższą starannością. Wyraził nadzieję, że dla dobra postępowania sprawdzającego nie
dzi o łapówki za pomoc czy bezpośrednie załatwienie wizy w konsulacie, z pewnością nie prowadziliśmy w ostatnich latach takiej sprawy, czyli nikt, włącznie ze Strażą Graniczną, nie zgłaszał nam choćby sugestii o popełnieniu przestępstwa – stwierdził prokurator Zbigniew Gabryś, naczelnik Wydziału Śledczego PO w Nowym Sączu. No cóż, skoro kompetentne urzędy nic nie wiedzą na ten temat, przeniknęliśmy w krąg ludzi, jak się okazało, świetnie poinformowanych. Jedynym kłopotem był fakt, że trzeba się z nimi spotykać nocami i w drogich knajpach lub hotelowych apartamentach. Mówi Andrzej, mieszkaniec okolic Zakopanego, który zgodził się na rozmowę pod warunkiem nieujawnienia nazwiska: – O tym, że ktoś z kurii krakowskiej pośredniczy w załatwianiu wiz, dowiedziałem się pod koniec 1996 roku od majora Zbigniewa Ch. z GPK na Łysej Polanie. Przyznam, że przez jakiś czas kooperowałem z nim. Pomógł mi w pewnych moich kłopotach, a że nieźle znam środowisko tutejszych przemytników, czasem prosił o rewanż. W jednym przypadku chodziło o to, że rodzice mojego kumpla spod Nowego Targu wyjeżdżali do Ameryki, choć mieli szlaban na wizy. Wygadali się komuś i dotarło to do majora, że musieli zapłacić po 9 tysięcy dolarów „za głowę”, a sprawę załatwiał biskup krakowski. No i miałem pogadać z nimi, dowiedzieć się szczegółów. (Sprawdziliśmy, że major Ch. pełnił w tamtym okresie funkcję zastępcy komendanta placówki Straży Granicznej na Łysej Polanie, wchodzącej w skład Karpackiego Oddziału Straży Granicznej. Był odpowiedzialny za działania operacyjne, czyli
li chłopa w tamtym roku. Dam wam namiary na gościa, z którym go widywałem. Może dużo wiedzieć. Na trop owego „specjalisty”, 41-letniego Piotra H., pogranicznicy wpadli, gdy 17 maja 2003 r. na przejściu w Chyżnem w bagażu 7 mieszkańców Podhala legitymujących się polskimi paszportami znaleziono ukryte... paszporty belgijskie. Podróżowali do Meksyku, skąd zamierzali przedostać się do USA, już jako obywatele Belgii (zwolnieni z obowiązku wizowego). Okazało się, że w dokumenty zaopatrzył ich (inkasując od 5 do 8 tys. dolarów) wspomniany Piotr H. W toku śledztwa ujawniono kilkadziesiąt innych przypadków jego pośrednictwa w eksporcie „żywego towaru”. 18 lipca 2003 r. został aresztowany i wciąż siedzi pod kluczem m.in. dlatego, że odmawia zeznań, a w szczególności wskazania wspólników i głównego szefa... Ten, z którym udało nam się porozmawiać, zastrzega, że jest „tylko znajomym”: – Piotrek to był leszcz. Zaczynał od naganiania klienteli, miał z tego niewielką kasę, ale bezpieczną. Gdy przed dwoma laty poszedł w fałszywki, wiadomo było, że prędzej czy później wdepnie na minę. Kto w tym biznesie rozdaje karty? No, nie rozśmieszajcie mnie, bo zajadów dostanę. Macharski? Powiem tak: gdy konsulem była Maryśka (Mary B. Marshall, konsul generalny USA w Krakowie w latach 1994–1997 – dop. A.T.), słyszałem o czterech beznadziejnych przypadkach, których nie szło załatwić przez nasze układy, a ci z kurii dali radę. Franek (Francis Thomas Scanlan, konsul w latach 1997–2000 – dop. A.T.) publicznie chwalił się, że był wychowywany przez polskie zakonnice, więc kardynał szybko go oswoił. Kto miał kapuchę i dostęp do Macharskiego, ten nigdy nie miał kłopotów z wizą – twierdzi „tylko znajomy” Piotra H. Major Zbigniew Ch. unika dziennikarzy, choć przeszedł już w stan spoczynku. Wiemy, że przekazano mu naszą prośbę o spotkanie, niestety... Szukając majora,
Podhala, zwłaszcza ci, którzy otrzymali wcześniej odmowę wydania wizy w Konsulacie USA w Krakowie. (...) Powyższe informacje pochodzą z niezależnych źródeł, zarówno od mieszkańców RP, jak też osób przebywających czasowo w USA...” – raportował zastępca komendanta GPK do naczelnika Wydziału Ochrony Granicy Państwowej (dzisiaj: Wydział Graniczny) KOSG w Nowym Sączu pismem z 22 maja 1997 r. Sprawdziliśmy autentyczność tego meldunku – jest niepodważalna. Okoliczności, w jakich powstał, przybliżył nam pewien funkcjonariusz SG z Łysej Polany: – Major Ch. miał bezbłędne rozeznanie terenu. Górale zwierzali mu się bez obaw, bo na drobne grzeszki czasem przymykał oko, a i popić z nimi ostro potrafił. Nie był sensatem, który zasypuje przełożonych niesprawdzonymi informacjami. Jeśli odważył się zameldować o łapówkach kardynała, to znaczy, że wiedział o nich z co najmniej kilku źródeł. Choć to nie była moja działka, słyszałem o Macharskim. Myślę, że właśnie ta sprawa przyczyniła się do odejścia Zbyszka ze służby. Zaczęli go wzywać do Nowego Sącza „na
3
dywanik”, a wreszcie dostał propozycję nie do odrzucenia: sam złoży raport albo wykopią go dyscyplinarnie. Chyba męczy się na tej przymusowej emeryturze, bo ciągnie go do nas. Czasem tu zagląda. Kiedyś kawał chłopa, teraz pozostał cień. Podsumujmy: odpowiedzialny oficer Straży Granicznej, wykonując swoje obowiązki służbowe, wykrył, że kardynał Macharski zorganizował i patronuje na Podhalu zorganizowanej siatce przestępczej. Major o swoich ustaleniach poinformował przełożonych. Gdyby chodziło o zdemaskowanie zwykłego łotra, zaaranżowano by za-
pewne jakąś prowokację, wyposażono majora Ch. w urządzenia rejestrujące wyznania informatorów, podjęto działania przełamujące ich strach itp. Tymczasem... nie zrobiono nic! Nawet nie przesłuchano podejrzanego. Kierownictwo KOSG twierdzi dzisiaj, że nie ma bladego pojęcia o sprawie. Przyjmijmy, że płk Szczygieł nas nie okłamał. A zatem: kto z oficerów w dowództwie Straży Granicznej, chroniąc Macharskiego, ukrył meldunek majora Ch.? Wszak widnieje na dokumencie data i sygnatura wpływu. Kwaśniewski po rozmowach z Georgem Bushem nt. wiz powiedział: „Zostanie stworzona grupa robocza wysokiego szczebla. Ta grupa przedstawi plan ułatwień, a także kalendarz różnych ułatwień, które będą podejmowane. Myślę, że w ciągu kilku dni będziemy mogli przedstawić osobę, która będzie kierowała tą grupą od polskiej strony”. Dajmy tę fuchę kardynałowi Macharskiemu! ANNA TARCZYŃSKA współpr. JS Fot. PAP/Jacek Bednarski
4
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Golonka Już pisaliśmy o wziątkach branych przez lekarzy od firm farmaceutycznych, o sponsorowanych wycieczkach na koniec świata za jeden uśmiech przy wypisywaniu recepty, o wystawnych bankietach... Ale teraz idzie nowe i na lekarskich stołach pojawia się... golonka. Być może wyhamowano już z nazbyt czytelnymi propozycjami kryptokorupcyjnymi i zaczęto dla zmyłki stosować bardziej siermiężne metody. Jako przykład podaję Polfę Tarchomin SA, największego producenta antybiotyków i insuliny w Polsce, której prezesem jest Andrzej Kleszczewski. Wpadł on na genialny pomysł, że na razie koniec z fundowaniem wyjazdów na Seszele, Kanary, do Republiki Południowej Afryki, a w zamian zaserwował swoim „kontrahentom” skromną... golonkę w podrzędnej łódzkiej knajpie. „Golonka” (dzisiaj restauracja „Wschodnia”), gdzie odbył się lekarski sabat, jest mi szczególnie dobrze znana, bowiem jeszcze w latach studenckich wpadałem tam często z kolesiami na lufę i wyśmienitą golonkę. I tak w byłej „Golonce” na zaproszenie Polfy Tarchomin pojawili się – witani osobiście przez prezesa Kleszczewskiego – dwaj wiceprezesi Narodowego Funduszu Zdrowia: Marek Mazur (do spraw
finansowych) i Marek Kondracki (ds. służb mundurowych). Obecni byli także: Krzysztof Warzocha, dyrektor Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie; Przemysław Biliński, zastępca dyrektora Państwowego Zakładu Higieny Ministerstwa Zdrowia; Wojciech Szrajber, wiceszef łódzkiego NFZ; Maria Szymborska (szpital im. Biegańskiego); Leszek
Markuszewski (klinika im. Wojskowej Akademii Medycznej) i wielu, wielu innych miłośników golonki z chrzanem i białej, mrożonej wódki oraz... produkcji Tarchomina. Aż dziw bierze, że do Łodzi przyjechało tylu gości z Warszawy. Czyżby w stolicy nie było
kobieta nie ma oparcia w partnerze czy rodzinie, czasem obawia się potępienia z powodu ciąży, innym razem przyczyną jest brak środków do życia i utrzymania. Nierzadko podobne sytuacje przytrafiają się w wielodzietnych rodzinach, które nie są zdolne do wychowania kolejnego dziecka. Tymczasem najczęstszą reakcją jest bezrefleksyjne potępienie „wy-
Dlaczego porzucają? Jakże często dowiadujemy się o wyrodnych matkach i porzuconych noworodkach. Nigdy jednak nie jesteśmy informowani o partnerach tych kobiet i sytuacji życiowej, która pchnęła je do tak desperackiego kroku. Nikt nie może zaprzeczyć, że porzucanie noworodków, a tym bardziej dzieciobójstwo, to wielki dramat zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym. Za każdym podobnym przypadkiem kryje się najczęściej jakieś nieszczęście ludzkie, życiowa porażka, poczucie beznadziejności i przekonanie o niemożności znalezienia innego wyjścia z sytuacji. Czasem przyczyną podobnych czynów jest szok poporodowy, uznany za jednostkę chorobową. Najczęściej jednak
rodnych matek”. Nie słychać nigdy głosów, które próbowałyby zrozumieć przyczyny tych dramatów. Choć nikt nie zwolni kobiet i ich partnerów z indywidualnej winy, to trzeba również dostrzegać odpowiedzialność państwa za brak jakiejkolwiek polityki przeciwdziałającej podobnym tragediom. Rząd (lewicowy!) nie chce dostrzec związku przyczynowo-skutkowego między zaniechaniem edukacji seksualnej w szkołach, niedostatecznym dostępem do antykoncepcji i zakazem aborcji a niechcianymi dziećmi, które rodzą się, choć nie powinny. Każde dziecko ma prawo być dzieckiem chcianym, upragnionym i oczekiwanym przez rodziców, a nie wpadką czy nieszczęściem. Państwo zmusza kobiety do rodzenia, niczego
golonki? A może chodziło o coś innego? Na przykład o szmal za kupowanie i reklamowanie tarchomińskich wyrobów? Był także przedstawiciel spółki „Magellan” zajmującej się skupowaniem... szpitalnych długów. Jego obecność była o tyle ważna, że dyrektorzy wielu placówek mają wielomilionowe długi, starają się o nowe kredyty (nie zawsze do spłacenia i tym razem bardzo niebezpieczne, bo hipoteczne), a więc „Magellan” czujnie krąży nad nimi niczym sęp nad padliną. Wiceprezesi NFZ – Mazur i Kondracki – zaprzeczyli, że była to impreza sponsorowana przez Polfę Tarchomin, ale mocno minęli się z prawdą, bowiem Kleszczewski, prezes Tarchomina, odważnie i wyraźnie potwierdził, że w tym „towarzyskim” spotkaniu chodziło o promocję firmy i jej wyrobów i że to jego firma była fundatorem bankietu. Marek Kondracki nie jest już zastępcą prezesa NFZ, aczkolwiek Aneta Styrnik z biura prasowego NFZ utrzymuje, że jego dymisja nie ma nic wspólnego z golonkowym party trwającym do białego rana. Tak więc teraz wszyscy idą w zaparte, jakby chcieli powiedzieć, że golonka z chrzanem i polska biała wódka nie są żadną formą korupcji, a że przy okazji pogadali sobie o zaletach tarchomińskiej insuliny i antybiotyków, no to wiecie-rozumiecie, jak to przy wódce i golonce. No to chlup, w ten cwany lekarski dziób! ANDRZEJ RODAN
im nie oferując. Kobiety nie mogą liczyć na żadną realną pomoc finansową. Bez wątpienia – każdy porzucony noworodek jest dowodem porażki polityki społecznej państwa, które nie potrafiło na czas dotrzeć do kobiet z pomocą, by zapobiec tragedii. Zamiast prawdziwej pomocy – kobietom proponuje się anonimowe pozostawianie dzieci w szpitalach w przekonaniu, że adopcja jest najlepszym wyjściem. Tymczasem prawo nie przewiduje anonimowego (jak np. w Niemczech – „FiM” 39/2002) oddania dziecka do adopcji. Policja będzie poszukiwała matki do skutku, bo bez odnalezienia matki, która zrzekłaby się praw rodzicielskich, prawo polskie nie zezwala na adopcję. A zatem dla kobiet, które z jakichś powodów chcą ukryć swoją tożsamość, nie zawsze jest to dobre wyjście. Co więcej, matka, która odda dziecko do adopcji, spotyka się – wbrew pozorom – z podobnym potępieniem jak matka, która dziecko porzuca. Z podobnymi problemami będziemy się tak długo borykać, dopóki państwo nie zacznie realizować właściwej polityki społecznej oraz dopóki nie uporamy się z ostracyzmem społecznym otaczającym kobiety stojące przed problemem niechcianego macierzyństwa. WANDA NOWICKA
Prowincjałki Aleksandra G. (19 l.), główna bohaterka głośnego filmu Roberta Glińskiego „Cześć, Tereska”, została zatrzymana przez policję za kradzież telefonu komórkowego z przydrożnego baru. Niejako przy okazji wydało się, że uczestniczyła również (uzbrojona w rzeźnicki nóż!) w napadzie na 78-letnią staruszkę. W chwili aresztowania Tereska miała 2 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. Zamiast do Hollywood niedoszła aktorka trafiła do aresztu.
ŻEGNAJ, TERESKA
Paulinka imprezowała z kolesiami w parku w Ustce. Wypiła prawie duszkiem litr wódki i ścięło ją z nóg. Trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej szpitala w Słupsku. Wynik na alkomacie: 5,25 promila we krwi! Powiecie: przecież to niemożliwe, toż to pewna śmierć! Być może, ale nie dla Paulinki, bowiem ona ma dopiero 14 lat, jest gimnazjalistką i jeszcze wszystko przed nią! Dziewczyna uprawia sporty i prawdopodobnie chciała pobić rekord świata juniorów w obalaniu flachy.
REKORD ŚWIATA W USTCE
Przedstawicielka łódzkiej firmy jubilerskiej „Gold Point” znalazła przed blokiem cudze klucze do mieszkania. Na klatce schodowej wywiesiła kartkę z informacją, gdzie można je odebrać. Zamiast właściciela zagubionych kluczy przyszli trzej mężczyźni w kominiarkach, związali ją, przystawili pistolet do głowy, a następnie dokładnie przetrząsnęli mieszkanie. Ich łupem padło około 13 tysięcy jubilerskich wyrobów ze srebra: kolczyki, łańcuszki, wisiorki itp., o łącznej wartości 160 tys. złotych. Uczciwość (w Polsce) nie zawsze popłaca.
KLUCZE DO SKARBCA
Jeden z pracowników huty miedzi w Głogowie postanowił założyć firmę drogową. Zgodnie z zasadą, że na rozruch trzeba ukraść, uprowadził pięciotonowy walec do ubijania asfaltowanych szos. Podczas wyjazdu z huty maszyna narobiła tyle hałasu, że pechowy złodziej już w kiciu będzie tworzył biznesplan swojej firmy.
ZAPROSZENIE DO WALCA
Zdzisław Pacura (PiS), dyrektor wydziału kultury łódzkiego magistratu, wysłał stamtąd prywatny faks do biura poselskiego PiS. Prezydent miasta Jerzy Kropiwnicki zwrócił mu uwagę na niestosowność zachowania, czyli wykorzystywanie służbowego faksu do załatwiania prywatnych spraw. Pacura musiał wpłacić... 45 groszy do magistrackiej kasy. I to się nazywa dbałość o dobro wspólne. Tylko kto rozliczy Kropiwnickiego, który ze służbowej komórki wydzwania miesięcznie za 6 tysięcy złotych? Opracował A.R.
CO WOLNO PREZYDENTOWI...
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Nie sądziłam, że zobaczę coś tak strasznego. „Pasja” jest filmowym kiczem, ale to teraz nie ma znaczenia. Ważne jest to, że film otwiera otchłań przemocy i gwałtu, tak bardzo odległą od ducha Ewangelii. Z filmu Gibsona emanuje negatywna, zła energia. (...) Potworne, bezmyślne okrucieństwo na ekranie i ukazywanie Chrystusa jako skrwawionego pulpetu dowodzi, że ten film ma tyle wspólnego z Ewangelią, co Osama bin Laden z Koranem. Jestem przerażona. (Agnieszka Holland, reżyser) ¶¶¶ Cierpienie w „Pasji” nie jest pokazane dla niego samego. Film trafi nie tylko do serc wierzących, ale pomoże zrozumieć przesłanie Ewangelii ludziom nieposiadającym łaski wiary; pozwoli zrozumieć, co to znaczy wiara, nadzieja, miłość. (bp Sławoj Leszek Głódź, ordynariusz polowy) ¶¶¶ Gibson otarł się o religijną pornografię. (Janusz Czapiński, psycholog społeczny) ¶¶¶ Jesteśmy mali i głupi, słabi i grzeszni. Wciąż upadamy. Wciąż daje o sobie znać nasz egoizm. Obejrzyjmy „Pasję”. Niech doda nam sił (...) „Pasja” przerasta wszelkie oczekiwania i wyobrażenia. To jest spotkanie z samym Chrystusem. („Nasz Dziennik” 59/2004) ¶¶¶ To najbardziej krwawy, sadystyczny horror, jaki kiedykolwiek powstał w Hollywood. (Adam Hanuszkiewicz, reżyser) ¶¶¶ Film jest wiernym odbiciem tego wszystkiego, co towarzyszyło Jezusowi w ostatnich chwilach Jego życia. Myślę, że nie jest za bardzo krwawy. (o. Hubert Matusiewicz, wicedyrektor Caritas Polska) ¶¶¶ „Pasja” jest przełomowym filmem, stawiającym nowe wyzwania przyszłym ekranizacjom Ewangelii. (...) może przyczynić się do lepszego poznania Ewangelii i zrozumienia posłania Chrystusa. (...) „Pasja” to wielki film. (Kard. Józef Glemp, prymas Polski) Wybrała O.H.
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
NA KLĘCZKACH
CIAŁO... CHŁOPCZYKA
MŁOT NA KOŚCIÓŁ
Skazany na 3 lata pozbawienia wolności ksiądz pedofil Wincenty Pawłowicz odbywa teraz karę w jednym z najcięższych więzień na południu Polski. Według naszych krasnoludków, ksiądz dewiant chciał i tutaj (podobnie jak w Łęczycy) wymusić możliwość odprawiania mszy, ale szybko wybito mu to z głowy. Co prawda jego gorliwy opiekun, bp łowicki Alojzy Orszulik, załatwił mu pozostawienie sutanny, ale za kratkami skazany traktowany jest jak każdy inny więzień. Przynajmniej przez administrację, bo współwięźniowie traktują pedofilów gorzej niż śmieci. RP
Po pladze kradzieży kolejna fala oszustów i hochsztaplerów przelewa się przez parafie diecezji radomskiej. Miejscowa kuria ostrzega przed fałszywymi księżmi-przebierańcami. Ci ostatni są nawet na tyle bezczelni, że próbują odprawiać... msze. Cieszymy się, że nawet kuria, wzorem „Faktów i Mitów”, bierze się za walkę z oszustami – my już od czterech lat ostrzegamy przed związkiem wyznaniowym, który bezprawnie podaje się za Kościół Chrystusa. MaK
WIELKI MASTURBATOR Młodzi dziennikarze z Liceum Ogólnokształcącego w Kutnie – pod nieobecność opiekuna, a zarazem wicedyrektora szkoły, Przemysława Zawadzkiego – wydrukowali w szkolnej gazetce tekst, w którym określili Boga jako... „wielkiego masturbatora, nieustannie walącego konia”. Zawadzki kontaktował się wcześniej z uczniami telefonicznie. Ci zapewniali go, że w przygotowanym numerze nie ma żadnych kontrowersyjnych treści. Półżywy z przejęcia wicedyrektor twierdzi, że jak dotąd nie miał z podopiecznymi żadnych problemów. Zorganizował spotkanie z rodzicami oraz przeprowadził szkolną dyskusję na temat odpowiedzialności za słowo. Nakład szkolnej gazetki skonfiskował, a bluźnierców ukarał naganą. ID
WIELKOPOSTNE LABY „Po lekcjach o godz. 9.40 klasy odprowadzane są do kościoła w zwartych grupach i pozostają pod opieką nauczyciela w trakcie nauk rekolekcyjnych. Po naukach uczniowie nie wracają już do szkoły...” – czytamy w obszernym komunikacie skierowanym do pedagogów przez Andrzeja Moskala, dyrektora Szkoły Podstawowej nr 40 w Krakowie. Takie rekolekcje odbywają się w ciągu trzech dni niemal we wszystkich szkołach kraju. Indoktrynacja niejedno ma imię. RP
WSZYSTKO, CO NASZE... Działka o powierzchni 0,24 ha, przylegająca do cmentarza przy ul. Owsianej w Toruniu, należy do prywatnych właścicieli. Parafia pw. św. Antoniego, która administruje cmentarzem, zwróciła się z prośbą o nabycie tej działki przez gminę, a następnie przekazanie jej na rzecz parafii jako darowizny. Istniejący obok cmentarz wystarczyłby jeszcze na dobre kilkadziesiąt lat, ale prezydent miasta Michał Zaleski przystał na prośbę proboszcza i wystąpił do Rady Miasta z propozycją zakupienia działki. W wyborach startował z ramienia Ordynackiej. Wcześniej był radnym SLD, ale wystąpił z klubu
w grudniu 2001 r., kiedy odmówiono mu przyjęcia do partii. Pozbawiony silnego protektora – szuka poparcia u kleru. 25 lutego 2004 r. odbyła się sesja Rady Miasta, na której ostatecznie postanowiono zakupić tę ziemię za 71,4 tys. zł i przekazać ją parafii jako darowiznę. Prezydent Zaleski podarował już Kościołowi bursę przy ulicy Słowackiego, a teraz dodał do tego cenną działkę. W ten sposób kosztem podatników usiłuje zaskarbić sobie względy sutannowych. Czyżby nie wiedział o tym, że ich łaska na pstrym koniu jeździ? ID
CZYSTKA DEMOKRACJI
– przybył, a jakże, i pozwolił się ufetować. Przy tej okazji ustanowił... nową Matkę Boską. Przemawiając do licznie spędzonej na tę uroczystość dziatwy szkolnej, oznajmił, iż Korycin też ma Matkę Boską od... Kuropatwy (sic!). A to dlatego, że kiedy zły jastrząb chciał zeżreć kuropatwę, to Matka Boska ją płaszczem swoim osłoniła. „Czy Matka Boska ingeruje w łańcuch pokarmowy”? – zapytuje Czytelniczka, która opisała nam tę historię. A gdzie tam nam, prostaczkom, oceniać boskie działania – my tylko się zastanawiamy, ile kuropatw zeżarł Głódź w swoim życiu i dlaczego mu padły na mózg. DT
ZAMIAST PAPIEŻA
Czarne chmury zbierają się nad solidarnościowym prezydentem Szczecina Marianem Jurczykiem (na zdjęciu). Komitet referendalny zebrał już prawie wszystkie wymagane prawem podpisy i wkrótce w mieście dojdzie do referendum w sprawie odsunięcia nawiedzonego nieudacznika od koryta. Podobnie jest w Poznaniu, gdzie komitet ma większość podpisów wymaganych do odwołania Platfusmerfa Rycha Grobelnego. Łódź ciągle czeka na swoją szansę wykopania dewota Kropiwnickiego. Mądry Polak po szkodzie... AS
DEWOTÓW WILLKOMMEN! Katoliccy samorządowcy zaproponowali Unii Europejskiej promowanie (za jej pieniądze) naszych... sanktuariów. Chcą w ten sposób zwiększyć częstotliwość pielgrzymek do znanych obiektów sakralnych Warmii i Mazur, a tym samym nakręcać koniunkturę na terenach upośledzonych gospodarczo. Według samorządowców, każdego roku warmińsko-mazurskie sanktuaria odwiedza ok. 3 mln osób, a dzięki pieniądzom Unii ma ich być kilka razy więcej. RP
GŁÓDŹ I KUROPATWY Nasz artykuł „Przygody wojaka Głódzia” („FiM” 9/2004) sprawił, że trafiają do nas inne historyjki o wyczynach generała. Gmina Korycin (Białostockie) postanowiła zaszczycić „oberfeldkurata” polskiej armii, bpa Głódzia, honorowym obywatelstwem. Dostojny gość zaszczyt przyjął wdzięcznie
Rada miejska Tarnowskich Gór rozważa możliwość postawienia pomnika ojców założycieli tego śląskiego miasta – margrabiego brandenburskiego Georga Hohenzollerna i księcia Jana II Opolskiego. Żyjący w XVI wieku arystokraci budzą jednak kontrowersje. Zdaniem części historyków, panów łączyło coś więcej niż zwykła przyjaźń... Pomnik mógłby się stać mekką gejów i lesbijek, i to w Katolandzie! Szef rady miejskiej Jan Hahn uspokaja, że podejrzewanie Jana i Georga o romans jest niedorzecznością, bo władcy mieszkali zbyt daleko od siebie, aby w owych czasach podtrzymywać uczucie. Ech, my Polacy nie potrafimy zarabiać pieniędzy. Nawet jeśli romansu nie było, to miasto powinno postawić pomnik, rozbudować legendę, zwozić autokarami kochających inaczej z Polski i Europy, wyprodukować pocztówki, figurki oraz naklejki Jana i Georga w kilku pozach i kasować, kasować, kasować... MaK
„PASJA” ZAKAZANA No i stało się... Gmina Wieruszów jako pierwsza w Polsce zakazała klasowych wyjść uczniów na krwawą „Pasję” Gibsona. Waldemar Urbaniak, naczelnik wydziału oświaty w Urzędzie Miejskim w Wieruszowie, tak wyjaśnił tę decyzję: „Nie chcemy, żeby rodzice mieli do nas pretensje, że pozwalamy na oglądanie brutalnych scen”. Nauczyciele wieruszowskich szkół popierają wydany przez gminę zakaz, choć księży katechetów podobno szlag trafił. OH
KÓŁKO SLD? Słupski poseł SLD Jan Sieńko ugania się po naszych „koloniach” w Iraku w mundurze wojskowym (jest członkiem Komisji Obrony Narodowej) z... modlitewnikiem! Taką scenkę obyczajową z posłem w roli głównej pokazała ostatnio telewizja TVN. Tak skomentował to Paweł Kasprzyk (radny z SLD) w wywiadzie dla Radia Słupsk: – Na nawrócenie nigdy nie jest za późno! Co prawda, to prawda! A Sieńce proponujemy założenie kółka różańcowego przy Radzie Miejskiej w Słupsku! Modlitewnik już ma. AS
KARA BOSKA PATRONI DO APELU! W Warszkowie pod Sławnem na Pomorzu, aby stworzyć okazję do napchania księżych portfeli, wymyślono nadanie szkole podstawowej imienia „Żołnierzy Armii Krajowej”. Po raz... drugi! Pierwszy raz szkoła otrzymała swych patronów w 1998 roku. Była to jednak skromna uroczystość, bo powiatem rządziły komuchy. Teraz, kiedy rządzą właściwi, postanowiono uroczystość powtórzyć. Pretekstem stało się wykonanie przez miejscowego rzeźbiarza Bogusława Migiela pamiątkowej tablicy ku czci patronów szkoły. Skoro jest tablica, to trzeba ją odsłonić. Skoro ją odsłonięto, nie może się obejść bez pokropku. Prałat Marian Dziemianko i proboszcz Lucjan Huszczonek pomachali kropidłem, pomamrotali modlitwę i wzięli szmal za tę „robotę”. Później zaś wszystko odbyło się z katolicką tradycją. Sutannowi i władze gminy udali się na poczęstunek przyszykowany przez pracowników oświaty za pieniądze podatników i balowali do późnych godzin. J.K.
Podobno kradzione nie tuczy, ale że od razu zabija? Złodziej złomu, który próbował zwędzić giętarkę do prętów z placu przy starogardzkim kościele, dostał zawału serca. Proboszcz na oko stwierdził, że nie ma dla grzesznika nadziei na wyzdrowienie, więc zamiast rzucić się błyskawicznie do reanimacji, udzielił mu rozgrzeszenia i namaszczenia.
5
Ale nie zgłosił kradzieży policji. To się nazywa miłosierdzie. MK
KLASZTORU NIET? Wadim Buławinow, burmistrz Niżnego Nowgorodu, nie wydał zezwolenia na budowę klasztoru karmelitanek. Według burmistrza, dzielnica ta przeznaczona jest wyłącznie na domy mieszkalne. Prawosławny biskup Nowgorodu Arzamas Georgij Daniłow podziela zdanie burmistrza. Uznał on bowiem, że powstanie klasztoru karmelitanek jest otwartym wyzwaniem rzuconym prawosławiu oraz próbą prozelityzmu. W obronie Kościoła katolickiego wystąpił jednak miejscowy dziennikarz Oleg Rodin. Ujawnił on, że na terenie Nowgorodu przed rokiem 1917 działała parafia katolicka z ponad pięcioma tysiącami wiernych i dwiema świątyniami. No, miasto z taką tradycją może w końcu się ugnie... ID
GORZKIE ŻALE „Dziś nie dajemy ślubów i nie otworzymy cmentarzy!” – tak oznajmili w środę (10 marca br.) rabini w Izraelu. Poszło oczywiście o kasę. Mimo że Izrael jest państwem wyznaniowym, rabini nie mają w nim tak dobrze, jak księża w Polsce – państwo płaci im pensję i tyle. Ale... jak się okazuje, płacić nie chce. „Zaległe wypłaty to w sumie ponad 65 mln dolarów” – utyskuje Mosze Rauchberger z naczelnej rady rabinackiej Izraela. Rabini podejrzewają, że to perfidia władz, które chcą zmniejszyć wpływ religii na prywatne życie Izraelczyków. „Chcą zmienić cały charakter narodu żydowskiego” – żali się rabin Simcha Hacohen Kook. Według władz – w związku z cięciami budżetowymi – ograniczono również usługi religijne opłacane z budżetu (Hausner powinien o tym pomyśleć!). Rabini zapowiadają strajk głodowy, do którego zaprosili cały naród, bo jedną z form strajku jest też brak koszernego mięsa (nie wydają certyfikatów koszerności). Mądre żydki, nie ma co. Chyba jednak nie do końca mądre – gdyby naprawdę byli mądrzy, przechrzciliby się, założyli koloratki i heja – do Polski! Ptasiego mleka by im nie zabrakło. DT
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
POLSKA PARAFIALNA
zeladź dogorywa. Jedenaście z dwunastu kopalń dających niegdyś pracę potężnej rzeszy górników już nie istnieje. Część bezrobotnych ucieka, gdzie pieprz rośnie, inni okupują wysypiska i śmietniki. A miejscowa władza ma się nieźle. Zamiast pomagać ludziom, do czego jest powołana, dba o swoje tyłki. Niektórzy robią to w sposób szczególnie ohydny. Podczas jednej z niedawnych sesji Rady Miejskiej najważniejszym punktem obrad było zawieszenie na
C
przemiany Kita wziął się za organizowanie pielgrzymek do Częstochowy. Ponieważ trzeźwiejsi mieszkańcy radzili mu raczej szukania swojego miejsca na drzewie, Kita znalazł posłuch u klientów tutejszego domu spokojnej starości. A kim był niegdyś pan przewodniczący Gątkiewicz? Szefem kopalni noszącej imię Czerwonej Gwardii (potem „Saturn”), członkiem PZPR, a nawet członkiem miejskiej egzekutywy. Skąd tyle miłości do krzyża i Kościoła u byłych partyjniaków?
W prałacie siła! ścianie wielkiego drewnianego krzyża. Głównemu celebransowi tego wydarzenia – wiceprzewodniczącemu Rady Miasta Czeladź, Marianowi Kicie, drabinę podtrzymywał sam przewodniczący rady Janusz Gątkiewicz. Inicjatorem był Kita, który wygłosił następnie płomienną mowę na temat symboliki krzyża w tradycji chrześcijańskiej W III RParafialnej. To normalka, ale jest jeszcze kilka drobiazgów. Jakich? Posłuchajcie... Marian Kita był niegdyś wielce aktywnym członkiem PZPR. Ba, nawet sekretarzował POP w miejscowym szpitalu. Gdy Polska Ludowa przeszła do lamusa, sekretarz Kita natychmiast przefarbował swoje futerko: najpierw zasilił szeregi solidarycy, a potem UW-olów, by wreszcie wylądować w cudacznym tworze zwanym „Sojuszem dla Czeladzi”, który przejął władzę w mieście. W celu uwiarygodnienia swojej duchowej
W Czeladzi wyjaśniają krótko: teraz przewodnią siłą w mieście jest ks. prałat Mieczysław Oseta. Kto nie jest z nim, nie ma szans na władzę i koryto. Dlatego Kita, Gątkiewicz i im podobni błyskawicznie zmyli czerwoną farbę i przemalowali się na czarno. Z błogosławieństwem prałata mogą sobie jeszcze trochę porządzić... RYSZARD PORADOWSKI
Lębork na Platformie W ubogim Lęborku radni Platformy Obywatelskiej chcą oszczędzić aż 30 tys. zł rocznie, ale hojną rączką dają Kościołowi 10 razy tyle. Zgodnie z zapowiedzią o przekształceniu Platformy Obywatelskiej w partię powszechną, działacze na dołach realizują wytyczne jej liderów. Mirosława Siebert-Bresler, szefowa PO w powiecie lęborskim, a jednocześnie przewodnicząca Rady Miejskiej w Lęborku, już wyrywa się z pomysłami. Podczas sesji rady zaproponowała zmniejszenie diet radnych o 100 zł (30 tys. na rok). Tymczasem na kościelną imprezę, jarmark św. Jakuba, miasto wyda w tym roku 50 tys. zł. Z krwawicy podatników pokryte zostaną koszty innych jeszcze księżych fanaberii, m.in.: sprzątanie po imprezach, zabezpieczenie ruchu, ochrona,
wynajem przenośnych toalet, wynajem estrady i nagłośnienia itp. A to już jest drugie tyle. W tym roku bogobojni radni wydali 25 tys. zł na zegar dla jednej z parafii i kilka tysięcy na jego montaż. W budżecie zapisano również dotację 40 tys. zł na dofinansowanie ogrzewania geotermalnego, którego zażyczył sobie dziekan Henryk Krenczkowski. Można też zaoszczędzić 24 tys. zł na rezygnacji z transmitowania w telewizji kablowej obrad sesji rady. Tych transmisji i tak nikt nie ogląda, bo sesje odbywają się w południe. Takich „kwiatków” w budżecie jest jeszcze więcej i gdyby zrezygnować chociaż z ich połowy, byłyby to znaczne oszczędności dla miasta. A wtedy można by wspomóc zawsze potrzebujący Kościół. JACEK KOSER
Ścigał się z policją po wąskich ulicach, wypowiedział wojnę prezerwatywom, rozbił figurę... papieża Jana Pawła II! Co to za bandzior? O Boże, toż to reprezentant Ligi Polskich Rodzin w Sejmie RP, Witold Tomczak (na zdjęciu)! Przypomnijmy: poseł Tomczak w grudniu 2000 r. w towarzystwie m.in. znanej dewotki parlamentarnej, Haliny Nowiny-Konopczyny, zaatakował pomnik bezbronnego papieża. Szef na Watykanie leżał cały w bieli na posadzce warszawskiej galerii „Zachęta”, przygnieciony wielkim głazem, ale wybrańcowi narodu nie spodobała się taka pozycja świętego. Rozpieprzył więc w drobny mak instalację cenionego włoskiego artysty Cattelana. Minęły trzy lata i za demolkę prokurator przyczepił się do obrońcy chrześcijańskich wartości – chce go postawić przed sądem. Kim jest poseł Tomczak (rocznik 1957)? Otóż buja się on na Wiejskiej już drugą kadencję. Lekarz, absolwent Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, związany z Kępnem (woj. wielkopolskie) i Radiem Maryja. Zaczynał od Solidarności, ale zawczasu uciekł z tonącego okrętu, orientując się niezmiennie na... prawdziwe wartości. Od zawsze miał pomysły, jak uzdrowić przeżarte zgnilizną niemoralności elity polityczne. Trzeba wrócić do modlitwy, do boskich źródeł – powtarzał wielokrotnie. Teraz parlamentarzysta chce, żeby naród zaczął klepać zdrowaśki (to nie żart!) za niego samego. Mają one zapobiec utracie immunitetu. Ma mu w tym pomagać zespół parlamentarny „Ojczysty”, którego jest członkiem. Zachęcił ludzi do zasypania Marka Borowskiego listami w jego obronie. Ponoć w Kępnie pokazały się tzw. „gotowce”, czyli starannie wydrukowane epistoły, w których wzywa się władzę ustawodawczą do opamiętania, a podnosi wielkie walory Tomczaka. Wystarczy tylko wpisać swoje dane i wrzucić list do skrzynki, aby ten znalazł się na biurku marszałka sejmu. Sam Tomczak wyznał, że zanim rzucił się na papieża, spacerował
Rozwalił papieża długo po „Zachęcie” z różańcem w dłoni. Modlił się i myślał, po prostu łączył się z Bogiem. Pewnie takie samo połączenie było mu potrzebne, kiedy dał się poznać jako wytrawny kierowca. Przez kilkanaście mi-
Fot. Autor
6
nut uciekał skodą przed policyjnym patrolem po wąskich ulicach Ostrowa Wielkopolskiego. Kiedy stróżom prawa udało się w końcu urządzić blokadę i zatrzymać pirata, Tomczak wymachiwał poselską legitymacją, nie chciał dmuchać z balonik ani poddać się badaniu krwi. Czy był pijany? Tego nie dowiemy się nigdy, bo sprawie błyskawicznie ukręcono łeb. – Pamiętam to zdarzenie – mówi rzecznik prasowy ostrowskiej policji Edward Cukiernik – jednak nie znalazło ono swojego epilogu. Aktywista LPR ani myślał spoczywać na laurach. Chociaż nigdy nie widział wystawy „Irreligia” w Brukseli i towarzyszącej jej polskiej ekspozycji „Europalia”, w interpelacji nr 57 wzywał rząd RP do wystosowania noty protestacyjnej do władz Brukseli (sic!), które odważyły się finansować imprezę wrogą Polsce, domagał się natychmiastowej deinstalacji dzieł, a twórców i organizatorów chciał pozamykać w więzieniach. Tomczak uznał wtedy, że sprofanowano m.in. Matkę Boską Częstochowską – Królową Polski. Okazało się, że wystawa odbywała się
Nietykalny Ksiądz z Baranowa uderzył ucznia. Jak się okazało, nie pierwszy to jego tego rodzaju wyczyn. Na razie – poza naganą – nie spotkało go z tego powodu nic złego. Dziewięcioletni Marcin K. podszedł z zeszytem w ręku do biurka księdza Marka. Zamiast oceny zainkasował uderzenie dłonią w twarz. Dlaczego? Bo, chuligan jeden, jadł w tym czasie cukierka. Chłopiec poinformował o incydencie swoich rodziców, a ci zażądali wyjaśnień od Krystyny Wilan, dyrektorki szkoły w Baranowie. – Postępowanie wyjaśniające, które wszczęłam natychmiast – mówi dyrektorka podstawówki – potwierdziło w pełni słowa ucznia. Ksiądz przyznał się też, że uderzył, a następnie przeprosił zarówno ucznia, jak i jego rodziców. Ponieważ kapłan jest nauczycielem mianowanym, obowiązują go wszystkie zasady i przepisy, którym podlegają pracownicy szkoły.
w prywatnej galerii i za takież pieniądze, więc minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz nawet gdyby chciał, tym razem nie mógł być jej cenzorem. A oto inny przykład Tomczakowej wszechstronności. Powszechnie znana pazerność Krk w zagarnianiu ziemi, w interpretacji aktywnego posła wygląda zupełnie inaczej. Dlatego wiele energii zabrała mu walka o 94-hektarową połać wysokiej klasy w Benicach na terenie diecezji kaliskiej. Jego zdaniem, powołana w 1991 roku Komisja Majątkowa, która głównie zajmuje się przywracaniem Kościołowi jego ziem, jest bezczelnie dymana przez rząd Leszka Millera. – Czy wyraźna gra na zwłokę w oddawaniu Krk nieprawnie zabranych nieruchomości – pytał poseł – znajduje uzasadnienie w skrywanej polityce rządu, aby polskiej ziemi było jak najwięcej do zaoferowania bogatym obywatelom Unii Europejskiej? Tomczak podjął również zdecydowaną walkę... z prezerwatywami. O co poszło? O samolot! Pan Witold wypatrzył go na niebie w lipcu, na plaży Zatoki Gdańskiej. – Latający samolot był żółty, oznaczony SP i ciągnął transparent z hasłem ,,Antykoncepcja to seks na 6”. Podkreślam – donosił Tomczak w swej interpelacji poselskiej – że wśród zgromadzonych na plaży była młodzież! Najmłodszym Polakom, po skandalu z holenderskim pływającym gabinetem aborcyjnym, zafundowana została dodatkowa „atrakcja” wakacyjna. Pytał, czy rząd RP wspiera taką działalność oraz czy akcja reklamowa jest swoistym preludium przed zbliżającym się nowym rokiem szkolnym. No proszę, jak cudownie bawią się posłowie, którzy na wstępie swojej działalności prosili, żeby dopomógł im Bóg. Po cholerę angażowali niebiosa? Wystarczyło poprosić jedynie o dobrego psychiatrę. Efekt byłby z pewnością lepszy. JAN KALINOWSKI
Udzieliłam mu nagany i o zdarzeniu poinformowałam kurię w Ełku. Okazało się, iż ks. Marek już wcześniej, w szkole pod Giżyckiem, miał na sumieniu boks z dziećmi, a podobnie było w kilku innych placówkach, gdzie wcześniej pracował. Bił uczniów zeszytami po głowach. Jak doniosła miejscowa prasa, średnio co dwa lata musiał zmieniać szkołę, bo z każdej wylatywał z hukiem. Nigdy nie ukrywał, że jest zwolennikiem przemocy fizycznej jako metody wychowawczej. Jego zdaniem, rodzice rozpieszczają dzieci. – Wizytator oświaty zwrócił się do rzecznika komisji dyscyplinarnej dla nauczycieli, działającej przy wojewodzie, o wszczęcie procedury wyjaśniającej. Na razie nie odsunięto księdza od nauczania religii – mówi kurator oświaty w Olsztynie Janusz Barszczewski. Kuria w Ełku do tej pory zmusiła sprawcę jedynie do przeprosin chłopca i zakupu gier dla świetlicy szkolnej. Zarówno w szkole, jak i w kuratorium, liczą na to, że władze kościelne same odsuną ks. Marka od nauczania religii. Bez postanowienia kurii ksiądz, choć mianowany, jest nietykalny. RP
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
A
fera wokół archidiecezjalnego wydawnictwa Stella Maris odbiła się na jej finansach. „Gwiazda” arcybiskupa Gocłowskiego jest dziś na skraju bankructwa. Dowodem na to było m.in. spotkanie księży konsultantów diecezjalnych, dziekanów i wicedziekanów, które odbyło się 28 lutego br. w domu rekolekcyjnym Archidiecezji Gdańskiej w Straszynie. Jarosław Szarmach, obecny dyrektor wydawnictwa, przedstawił zebranym katastrofalną sytuację Stelli. Po-
parafii archidiecezji (patrz skan). Wmawia się „owieczkom”, że to dla wspomożenia bezrobotnych. Mówi się o utworzeniu archidiecezjalnego funduszu „Praca” mającego wspomagać osoby, które ją utraciły, ani słowem nie wspominając, że chodzi tu o ratowanie wydawnictwa Stella Maris. Sutannowi wiedzą dobrze, że na hochsztaplerów wierni nie daliby ani grosza! Więc ukrywa się prawdę... – Moja parafia liczy ponad 10 tys. wiernych, więc przekażę stosowną kwotę bez specjalnej zbiórki. Co
Strzyżenie owiec Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris zdycha. Kto więc może uratować „Gwiazdę”? Jak to kto? Parafialne owieczki! wiedział także, że wydawnictwu grozi zwolnienie z pracy 122 pracowników. Mówiono oczywiście o „reorganizacji”, ale wciąż do zapłacenia pozostaną faktury. I to w terminie ekspresowym – w ciągu miesiąca. Wydawałoby się, że suma nieco ponad milion złotych, bo o takiej kwocie była mowa, to pryszcz dla archidiecezji tak bogatej jak gdańska. Przecież nie tak dawno arcabiskup Tadeusz Gocłowski zrobił kokosowy interes na kilkuset hektarach pięknie położonej ziemi w Karwieńskich Błotach (nad samym morzem), nieco później jeszcze lepszy na gruntach w Matemblewie, nie mówiąc już o 65 milionach „wypranych” w wydawnictwie. Ale nie od dziś wiadomo, że kto jak kto, ale instytucja taka jak Krk nie wyda ani grosza, jeśli mogą to za nią uczynić owieczki (czytaj: barany). Ekscelencja zebrała dziekanów, powiedziała, o co chodzi i nakazała strzyc owieczki na poczet drukarni. Skromnie, bo tylko 1 zł od sztuki. Proboszczowie są wkurzeni, choć posłuszni. Jeden z nich przekazał nam kurendę rozesłaną do wszystkich
najwyżej zrezygnuję z jakiejś inwestycji albo wezmę pożyczkę, którą trzeba będzie spłacić – powiedział nam jeden z proboszczów. W każdym razie nie będę moich wiernych okłamywał. A wiem, że gdybym powiedział prawdę, wyśmiano by mnie. Najbardziej wkurzony był ksiądz, który przekazał nam odpis kurendy. – Nie miałbym nic przeciw temu, by wspomóc wydawnictwo – powiedział – ale pytam, gdzie podziały się te miliony, które w nieuczciwy sposób zostały przez wydawnictwo zarobione? Ktoś na „górze” nachapał się, a jak przyszło co do czego, płacić muszą biedni, czyli parafie. Poza tym, skoro metropolicie tak zależy na ratowaniu wydawnictwa i ludzi w nim zatrudnionych, to zamiast kupować dwa tygodnie temu nowe volvo za ponad 100 tys. zł, mógł te pieniądze przekazać na ratowanie firmy. Czyżby ksiądz był aż tak naiwny...? 28 lutego odbyło się spotkanie w domu rekolekcyjnym w Straszynie i jeszcze tego samego dnia rozesłano kurendę do wszystkich parafii. Zaiste, godna pochwały sprawność w działaniu! JERZY WAC
POLSKA PARAFIALNA
7
Błogosławione stringi Po aferze Stella Maris ujawniamy kolejną, tym razem w Bydgoszczy. Instytucje przykościelne zamieniają się w pralnie gigantycznych pieniędzy. Przy jednej z największych w Bydgoszczy parafii pw. Matki Bożej Królowej Męczenników od 12 lat działa Stowarzyszenie Służby Charytatywnej im. bł. Urszuli Ledóchowskiej. Założycielami byli niezwykle wpływowi w diecezji gnieźnieńskiej ksiądz prałat Zygmunt Trybowski (proboszcz parafii) oraz Henryk M., emerytowany nauczyciel. Dopóki ks. Trybowski żył (zm. 25 grudnia 2002 r.), dawał organizacji skuteczną ochronę przed nadmiernym wścibstwem organów kontroli skarbowej, policją czy prokuraturą. Na przykład w 2001 r. Prokuratura Okręgowa w Krakowie badała darowiznę Stowarzyszenia dla jednej z parafii archidiecezji krakowskiej. Jej proboszcz stanowczo zaprzeczał, aby otrzymał z Bydgoszczy jakąś kasę, podczas gdy M. takową wykazał w sprawozdaniu finansowym. Sprawa przez 3 lata nie mogła ruszyć z miejsca mimo podejrzeń, że fikcyjne darowizny i inne lewe koszty są standardem w działalności Stowarzyszenia. Wprawdzie w lutym 2003 r. prokuratura zdołała postawić Henrykowi M. zarzuty z kodeksu karnego skarbowego (podanie
nieprawdy w oświadczeniach majątkowych i braku wpisów w księgach rachunkowych), ale on ignorował wszelkie wezwania, zaś organa ścigania jakoś nie kwapiły się, by go dowieźć do Krakowa. Po śmierci ks. Trybowskiego nowym proboszczem został ksiądz Przemysław Książek, człowiek kompletnie (niestety) pozbawiony układów. No i w pierwszych dniach marca br. krakowscy policjanci złożyli niezapowiedzianą wizytę w pomieszczeniach biurowych parafii. Zabezpieczono dokumentację stowarzyszenia, zatrzymano prezesa. Okazało się, że instytucja, którą kierował, była studnią bez dna. Na jej konto wpływała rzeka pieniędzy; według wstępnych ustaleń chodzi o co najmniej 9 mln zł, zaś śladu po nich nie ma. Płacili m.in. biznesmeni renomowanych firm, znani lekarze i adwokaci z całego województwa kujawsko-pomorskiego. Znalezione faktury dowodzą, że Stowarzyszenie dokonywało masowych zakupów takich artykułów pierwszej potrzeby, jak np. bielizna damska (m.in. stringi), prezerwatywy, alkohol, itp., wydając na nie kilkaset tysięcy złotych rocznie. – Z naszych informacji operacyjnych wynika, że M. jest jedynie figurantem w tej aferze. Według szacunków, ok. 2 mln zł z brakujących
o ma wspólnego łódzka kuria z Jerzym Hausnerem? Tak samo jak on – za wszelką cenę poszukuje szmalu. W połowie lutego łódzka kuria ogłosiła nowy cennik „za wjazd na cmentarze katolickie”. Za każdorazowy przejazd przez bramę cmentarza wózkiem, przeważnie z materiałami budowlanymi do budowy lub remontu nagrob-
C
Nekroharacz ka, trzeba zapłacić 50 zł, zaś samochodem – aż 120. Nowa taryfa najbardziej uderza w kamieniarzy. – To próba wyeliminowania przez kościelną administrację konkurencji – mówi jeden z oburzonych kamieniarzy. – Przecież my wjeżdżamy na cmentarz kilka razy dziennie! Decyzja kurii i ogłoszenie nowego cennika zbulwersowało środowisko kamieniarzy. Na zwołane w trybie pilnym spotkanie, w którym uczestniczyły „FiM”, przybyło kilkudziesięciu rzemieślników. Ze względów cenzuralnych oszczędzimy Czytelnikom dosłownych uwag i epitetów. – Od pięciu lat nasze ceny są na tym samym poziomie – mówi jeden z kamieniarzy – bo mieszkańcy Łodzi nie mają pieniędzy na stawianie nagrobków. Dotąd za wjazd wózka nie płaciliśmy nawet złotówki, teraz za przewiezienie samochodem nagrobka, np. dwoma kursami, trzeba będzie zapłacić 240 zł. Tymczasem firma Skrzydlewskich, powiązana z kurią biskupią, jest zwolniona z opłat. – To skandal – krzyczy rosły mężczyzna. – Nie dość że na cmentarzach księża prowadzą coraz bardziej rozwiniętą działalność gospodarczą i nie odprowadzają od niej nawet złotówki do kasy państwa, to jeszcze perfidnie niszczą konkurencję, czyli małe zakłady kamieniarskie, bo te nie dzielą się z nimi zyskami. I tak na przykład administracja pobiera pieniądze za rozbiórkę starego grobowca, a nam za friko nakazuje wywiezienie gruzu. Jeśli ja rozbieram stary nagrobek, płacę od tego podatek, natomiast kościelna administracja – nie.
pieniędzy w ogóle nie wpłynęło na konto Stowarzyszenia (kwitował je za 10-15-procentowe wziątki) zaś pozostałe 7 milionów wypłynęło w kanały kościelne – powiedział nam jeden z prowadzących śledztwo policjantów. Prezes na razie milczy jak zaklęty. Na zastanowienie się ma 3 miesiące aresztu. Ks. Książek z kolei mówi tak: – Pan Henryk nadużył zaufanie księdza prałata Trybowskiego. Jak tylko objąłem parafię uważnie przyglądałem się temu dziwnemu Stowarzyszeniu. Nie znalazłem ani jednego biednego, któremu by pomogli. Myślałem, że prezes źle spełnia swą funkcję, ale nigdy nie posądzałem go o nieuczciwość. W prokuraturze dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że „pralnia” przy parafii MB Królowej Męczenników ściśle kooperowała z kilkoma innymi przykościółkowymi instytucjami charytatywnymi archidiecezji gnieźnieńskiej. Sprawa ma charakter rozwojowy i – jak twierdzi nasz informator – nie wróży dobrze również arcybiskupowi Henrykowi Muszyńskiemu, kandydatowi na urząd prymasa Polski. Mamy nadzieję, że teraz – po naszej publikacji – już nie uda się jej „ukręcić”. DOMINIKA NAGEL
– Kierownictwa tych cmentarzy to dziś jedno z najbardziej kryminogennych środowisk – przekonywano. – Kwitnie łapownictwo, ludzie przymuszeni sytuacją, np. podczas pochówku krewniaka, płacą za wszystko: za plac, lokalizację grobu, usunięcie starego nagrobka – nawet gdy takowego nie ma. – Niedawno jedna ze starszych mieszkanek Łodzi uciułała trochę grosza, by wyremontować grób na Radogoszczu – opowiada kamieniarz. – Kazano jej zapłacić 10 proc. od wartości nagrobka. Kobieta nie miała dodatkowych pieniędzy, więc poradzono jej, by napisała podanie do kurii. Podanie opiniował... proboszcz. W Łodzi funkcjonuje około stu zakładów kamieniarskich obsługujących 14 cmentarzy. Jak mało kto, kamieniarze znają wszystkie tajemnice nekropolii, a szczególnie administratorów. Ci ostatni to prawdziwe paniska, krezusi. Dla nich najważniejsza jest wielka kasa bez podatku, ale o porządek już im zadbać trudniej. – Kościelne nekropolie to swoiste państwo w państwie – mówią oburzeni kamieniarze. – Dlaczego zupełnie inaczej jest na cmentarzach komunalnych?! Łódzcy kamieniarze postanowili walczyć o swoje prawa i pieniądze. Chcą wystosować do kurii ostry protest, domagając się wycofania drakońskich haraczy. Czy to przyniesie jakiś pozytywny skutek? Na pewno nie, ale pisać można. Papier jest cierpliwy. RP Fot. Autor
8
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
RZĄDZĄ I DZIELĄ
Zawód: polityk! Dla jednych są idolami i wzorami w zakresie robienia kariery. Dla innych – świniami przy korycie władzy. Tylko nielicznym są obojętni. Politycy... Polityka oznacza sztukę rządzenia państwem, a sam wyraz pochodzi od greckiego słowa polites (obywatel). Niegdyś owa sztuka przechodziła z ojca na syna. Działo się tak, kiedy państwem rządził „my, z bożej łaski król...”. Liczyły się wtedy przede wszystkim krzepa fizyczna i dzielność w boju, ale talenty dyplomatyczne także były w cenie. Nauka rządzenia nie była łatwa, a przyszły władca od najmłodszych lat przysposabiany był do sprawowania władzy pojmowanej przede wszystkim jako obowiązek, od którego praktycznie nie było ucieczki – przynajmniej jeśli chciało się zachować głowę. Dzisiejsi królowie cieszą się niewielką władzą, gdyż przeszła ona w całości w ręce zawodowych polityków. Ale co to znaczy – zawodowy polityk? Czy jest jakaś szkoła kształcąca polityków? Niestety, de facto nie ma i trzeba przyznać, że do „zawodu” przychodzą czasem ludzie... no, co najmniej przypadkowi. Dziś, żeby zostać politykiem, nie trzeba być dobrze urodzonym, wystarczy uzyskać poparcie pewnej grupy ludzi, mniej lub bardziej licznej – w zależności od wielkości niwy, na której uprawia się politykę, no i od owego tworu czasów nowożytnych zwanego partią
polityczną. Nasz naród w powszechnej opinii uchodzi za bardzo „rozpolitykowany”, więc poprosiłem o opinię kilka osób: – Polityk powinien być nieskazitelny, uczciwy, stanowić wzór cnót i zalet. Politycy powinni czynić dobro, być apostołami prawdy i porządku – brzmiała najbardziej idealistyczna wypowiedź, jaką usłyszałem. – Ale nie wiem, czy w tym zalewie nonszalancji, arogancji politycznej i powszechnej prywaty, jaka nas otacza, można się o takie wartości upominać – dodał trzeźwo mój rozmówca. – Dla mnie polityk to taki smutny koleś, któremu po prostu udało się wykołować grupę cymbałów, żeby na niego głosowali – stwierdził rzeczowo młody człowiek zaczepiony przeze mnie na ulicy. – Oni mają „gdzieś” dobro narodu i państwa; chodzi im tylko o nabicie sobie kieszeni, o władzę. Patrz pan, czy porządny człowiek pcha się do polityki? Nie, same miernoty, które usiłują sobie „odbić” swoje poczucie małej wartości i nakraść, ile się da. Każdy tylko pieprzy, za przeproszeniem, o tym, jak to on będzie dbał o społeczeństwo, dopóki się ludzie nie dadzą nabrać i go nie wybiorą, a potem co robią? Bawią się w personalne przepychanki, walczą o stołki... To
o może zrobić żyjący we współczesnym społeczeństwie człowiek, ze wszystkich stron atakowany dosłownie milionami informacji, zarówno jawnych, jak i ukrytych? Ukrytych, ponieważ działają na poziomie tzw. podprogowym i te właśnie są najbardziej podstępne. Jak obronić się przed manipulacją? Odpowiedź jest z pozoru prosta – analizując rzeczywistość... Klucz do zorientowania się w intencjach ugrupowań politycznych, religii, sekt, tradycji jest prosty. Trzeba dokładnie analizować różnice pomiędzy deklarowanym systemem wartości i motywów a rzeczywistym postępowaniem danego człowieka czy grupy. W deklaracjach zawsze wszystko jest cacy; nawet najgorszy lider nie jest taki głupi, aby się ujawnić. Słynny psycholog Erich Fromm ukuł dwa pojęcia: „nekrofil” (negatywne) i „biofil” (pozytywne), bardzo przydatne do rozpoznawania, kto jest kto... „Nekrofil” to ciemny, zwierzęcy i niszczycielski pierwiastek. Nekrofilstwo to – dosłownie – miłość do martwoty. Takiego człowieka wystrasza wszystko, co nieoczekiwane, nieprzewidywalne, urozmaicone – jednym słowem wszystko, co może zniszczyć jego sztywny, mechanistyczny obraz świata. Jedną z głównych cech charakterystycznych „nekrofila” jest ogromna różnica pomiędzy jego zachowaniem deklarowanym a tym rzeczywistym. Ktoś taki posługuje się przede wszystkim demagogią, czasem bardzo wyrafinowaną, i usiłuje usprawiedliwić najgorsze swoje czyny ważnymi motywami i celami. Powiedzenie „cel uświęca środki” doskonale to ilustruje, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że „nekrofilowi” system mitów, który stworzył, służy również do oszukiwania siebie
C
ludzie bez sumienia i honoru, możesz pan takiemu w mordę napluć, a on powie, że deszcz pada. A żeby się który sam podał do dymisji, bo nieudolny? W życiu... chyba, że go inni zmuszą i załatwią ciepłą posadkę. Idę już, bo mnie szlag trafia... Trzecia moja rozmówczyni długo się zastanawiała, ale warto było poczekać na odpowiedź: – Ja myślę, że do polityki trafiają trzy rodzaje ludzi. Pierwsi to ci, którzy nic sobą nie reprezentują, ma-
dobrego. Z reguły są bardzo szybko niszczeni albo „przystosowują się” i stają się tacy sami jak tamci... Z tej małej sondy widać, że zawód polityka nie cieszy się uznaniem. No i faktycznie – ciężki to chleb. Zapomnijmy o wyjątkach, o ludziach, którzy doszli do władzy i wielkich stanowisk dzięki tzw. historycznemu zbiegowi okoliczności – ot, znaleźli się na miejscu we właściwym czasie i, prawdę mówiąc, niewiele się nauczyli w czasie swych „pięciu minut”. Ci, którzy naprawdę zdecydowali się na bycie rasowym politykiem, muszą przejść twardy trening i wykazać się cechami koniecznymi w tym zawodzie. Nawet najbardziej oporni politycy, „sól tej ziemi”, uznali dobro-
Fot. Alex Wolf
ją za to dostatecznie dużo bezczelności, żeby udawać kogoś, kim nie są. Potrafią dużo i najczęściej głupio gadać... Drudzy to tacy, którzy mają już duże pieniądze i zabierają się za politykę przeważnie z nudów. No, o pieniądze też im chodzi, bo jak się sprawuje władzę, to zawsze można coś dla siebie skubnąć. Trzecia grupa – najsympatyczniejsza – to ci, którzy naprawdę chcą coś zmienić, zrobić coś
dziejstwa płynące z dobrego relation i oddali się w ręce fachowców. Przykładem jest Andrzej Lepper, który zadziwiał swym nowym wizerunkiem, póki natura nie wzięła góry... Dziś politycy, ci wielcy i mali, są kreowani przez środki masowego przekazu. Dobrze ubrani, z białymi (w Polsce nie zawsze) zębami wyszczerzonymi w wyuczonym uśmiechu, świadomi, że jedno niewłaściwe słowo
Psychomanipulacja Z ludzi robiono „baranów” od zawsze, ale teraz żyjemy w czasach, kiedy ludzkimi umysłami manipuluje się na wielką skalę. O nasze dusze ubiegają się nie tylko religie, ale i partie polityczne, sekty, związki wyznaniowe, spece od reklamy. Jak nie dać się wpuścić w kanał? samego. Nierzadko święcie wierzy w to, że jego postępowanie ma „szczytne cele”. System mitów łatwo rozpoznać. Ich wspólną cechą jest dążenie do maksymalnie uproszczonego, schematycznego widzenia rzeczywistości. Grupa wyznająca dany mit (np. grupa trzymająca władzę) nie dopuszcza żadnych innych poglądów na świat, kierując się zasadzą: „nasz punkt widzenia jest najbardziej prawidłowy i jedynie słuszny”. To jest ich motto. Rzecz jasna, takie „jednowymiarowe” myślenie prowadzi do skrajnego autorytaryzmu. Odbywa się to albo jawnie, poprzez zastraszanie i represje (systemy totalitarne), albo w sposób ukryty, poprzez reklamę i propagandę przenikającą wszystkie sfery życia, i to już od dzieciństwa. Ten drugi sposób jest jeszcze bardziej efektywny i „władcom” w systemach totalitarnych nawet się nie śniło o tak skutecznych i subtelnych sposobach manipulacji, jakie mają miejsce w tzw. „demokracji”. Jednym z najważniejszych mechanizmów kształtowania percepcji w systemie mitów „nekrofilskich” są tzw. matryce poznawcze. Służą one do tego, aby nie próbowano zrozumieć,
co się dzieje, ale po prostu przyklejano „etykietkę”. Te etykietki mogą być bardzo różne, np. Żyd, mason, sekta, heretyk, apostata itd. Jeden z moich znajomych z upodobaniem powtarza: „żydokomuna, masoneria i sekty rządzą światem”. Można i tak – warto tylko zdać sobie sprawę, że w ten właśnie sposób postrzega świat członek sekty manipulacyjnej. Dla niego istnieje tylko ten jeden „właściwy” pogląd, tylko ta jedna „właściwa” mantra i religia, a każdy, kto myśli inaczej, to mason, sekciarz, żyd, agent i w ogóle totalna świnia. Spróbujmy teraz określić główne motywy cechujące „nekrofila”, zarówno konkretną osobę, jak i ugrupowanie. Należą do nich: 1) egocentryzm – „pancerz” odgraniczający „nekrofila” od innych, ale na zasadzie: ja jestem centrum świata, postrzeganie samego siebie jako istoty niemal idealnej; 2) strach – bojaźń i nienawiść do tego co nowe, strach przed różnorodnością, dążenie do monopolu, jeden standardowy punkt widzenia; 3) głód – to przede wszystkim głód władzy, gromadzenie „zapasów” gdzie tylko się da i za wszelką cenę, gotowość do najbardziej nikczemnych działań, byle tylko nie stracić władzy;
może ich zniszczyć – na każdym kroku zabiegają o głosy wyborców. Miałem szczęście/nieszczęście być biernym uczestnikiem narady sztabu wyborczego kandydata na posła. Powiem krótko – plan spotkania z wyborcami to był przykład MANIPULACJI przedstawianej ze swadą przez speca od relation, który po moich cierpkich uwagach stwierdził na poły ze złością – „ludzie chcą być oszukiwani”. Hm... może i prawda – zważywszy, KOGO wybiera nasze społeczeństwo... Czy taki właśnie powinien być polityk? Autorytet w tej dziedzinie, Niccolo Machiavelli, dał w swoim dziele „Książę” odpowiedź jednoznaczną: polityk to gracz, który cynicznie manipuluje społeczeństwem – jedną ręką daje, a drugą zabiera, przy tym brak sumienia i okrucieństwo to dla niego cechy najbardziej pożądane. To prawda – polityka to również sztuka kompromisu, szkoda tylko, że najczęściej politycy idą na kompromis ze swoim sumieniem. Niestety, tej brutalnej prawdy nie byli w stanie znieść nawet sami ówcześni „politycy”, a późniejsze pokolenia ukuły termin „machiawelizm” jako synonim obłudy, intrygi, oszustwa, braku skrupułów, przewrotności i niebotycznego cynizmu. Nic to... przemijają pokolenia, zmieniają się obyczaje, zmienia się poziom technologiczny społeczeństw, nie zmienia się tylko jedno – gra polityczna. W jednym z dramatów król pyta aktora: „Kto gra lepiej – ja, król, czy ty, aktor?”. No cóż, wszyscy jesteśmy aktorami, bo przecież każdy z nas uprawia swoją „politykę”. Więc może jednak rację miał Platon, który chciał „filozofów uczynić królami”? Polityka... DELTA
4) mit o własnym mesjanizmie – „jeśli nie my, to kto?...”, wszystko wolno w imię „szlachetnych” celów, przekonanie, że silniejszy ma zawsze rację, wiara w natychmiastowy cud i podejście nihilistyczne: zniszczyć zło, a dobro samo przyjdzie. Bardzo subtelne sposoby manipulacji stosowane są w mass mediach. Z ogromnej ilości informacji umysł zapamiętuje tylko kluczowe słowa komunikatów. Jeśli nazwisko jakiegoś polityka będzie podawane wśród informacji o... na przykład aferze korupcyjnej – odbiorca zapamięta wyłącznie to, że ten człowiek był zamieszany w korupcję. Jeśli kilka słów z komunikatu powiemy głośniej, ułożą się one w zdanie, które słuchacz sam skonstruuje, np.: „pan Kowalski uważa, że pomysł, jakoby nie można było wprowadzić podatku liniowego, jest głupi!” Wyjdzie nam... no co? (Biedny ten pan „Kowalski” – wszyscy sobie nim gębę wycierają...). Supersubtelną metodą jest posługiwanie się głosem – to dokładnie określony rytm wypowiedzi, uzyskany poprzez odpowiednie rozłożenie akcentów. Korzystają z takiego głosu najlepsi adwokaci i charyzmatyczni przywódcy. Tę metodę mówienia ćwiczy się pod okiem fachowców i z użyciem metronomu. Czy można się obronić przed manipulacją? Oczywiście! Są na to dwa sposoby. Pierwszy – dokładnie zapoznać się z mechanizmami manipulacji i umieć ją rozpoznawać i demaskować. Drugi sposób jest trudniejszy – trzeba osiągnąć taki stan umysłu, aby nie poddawać się tym właśnie emocjom, na których żeruje psychomanipulacja, a żeruje na strachu, chciwości, chęci bycia ważnym. Jeśli stan naszego umysłu nie będzie „współpracował” z technikami manipulacyjnymi, nie musimy się ich obawiać. T.D.
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
9
Gdyby Karol Wilhelm Scheibler – twórca największej fabryki włókienniczej dziewiętnastowiecznej Europy – mógł zmartwychwstać, płakałby krwawymi łzami na widok upadku swojego imperium.
N
iemiec Karol Scheibler i jego następcy zatrudniali w końcu XIX w. w swojej „jurydyce” 7 tysięcy pracowników. Jeszcze za tzw. późnej komuny pracowało w Łódzkich Zakładach Obrońców Pokoju Uniontex (dawnych scheiblerowskich) 13 tysięcy ludzi! A ilu dziś? Aż... 50 osób! Scheibler, twórca tego bawełnianego giganta, był człowiekiem wykształconym. Ukończył gimnazjum w Krefeld, praktykował włókiennictwo w Anglii, Francji, Belgii, Holandii, Szkocji, a jego syn i następca Karol junior Scheibler uzyskał dyplom na politechnice w Szwajcarii, ożenił się z piękną Anną Grohman, najbogatszą partią w Łodzi. Dziś ich włókiennicze imperium to opustoszałe i nieogrzewane hale fabryczne z powybijanymi oknami, bez maszyn i ludzi, to puste składy i tory kolejowe zarośnięte perzem. Podobnie jest z innymi dawnymi molochami: Poznańskiego, Geyera, Grohmana, Eiserta itd. Łódź, jako pierwsza w kraju, została zatopiona przez przeróżnej maści cwaniaków, łajdaków, geszefciarzy i skorumpowanych urzędników. Oczywiście, nie bez znaczenia było również załamanie rynku wschodniego, ale to dałoby się przezwyciężyć. Karol Scheibler, który – jak typowy Lodzermensch z Reymontowej „Ziemi obiecanej” – po polsku mówił niezbyt dobrze, mógłby więc zakrzyknąć: „Kein geszeft! Gdzie oni mieli mózgi, zum Teufel?! Ta »Solidarność« jest u mnie ausgespielt!”. Bo śmierć włókienniczej Łodzi, zwanej polskim Manchesterem, zaczęła się podczas transformacji ustrojowej zapoczątkowanej przez komików z „Solidarności” z Lechem Wałęsą na czele. Jeden po drugim padały największe zakłady, a dziesiątki tysięcy ludzi szło na bruk. Miasto tonęło, gdyż przemysł włókienniczy był podstawowym rynkiem pracy dla jego mieszkańców. I gdzie był wtedy Zbigniew Kaniewski, ówczesny przewodniczący Federacji Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych Przemysłu Lekkiego (dziś
minister skarbu)?! Gdzie był ówczesny Buzkowy minister – Jerzy Kropiwnicki (dziś prezydent Łodzi)? Gdzie byli inni szamani od polskiej gospodarki? Dlatego dwaj magnaci tekstylni: Wojciech Topiński i Grzegorz Łukawski, główni akcjonariusze i szefowie Grupy Kapitałowej Fasty-Andropol, którzy w 1997 r. zjawili się w Łodzi i obiecali wskrzeszenie dawnej potęgi Unionteksu,
przez Jerzego Drygalskiego, prezesa V Narodowego Funduszu Inwestycyjnego Fortuna, wcześniej wiceministra przekształceń własnościowych (czyli prywatyzacji). 18 lutego br. Sąd Rejonowy w Białymstoku wydał decyzję o tymczasowym aresztowaniu na trzy miesiące Wojciecha Topińskiego i Grzegorza Łukawskiego. Zostali zatrzymani przez funkcjonariuszy ABW na wnio-
Jak zatonęła Łódź szybko dobili targu z ministrem Skarbu Państwa, Andrzejem Chronowskim z AWS. Nikt jednak nie sprawdził, czy firma zainteresowana kupnem, tj. grupa kapitałowa Fasty, formalnie istnieje. NIE ISTNIAŁA! Nikogo też nie zdziwiło, że Uniontex kupiły... Zakłady Tekstylne Fasty sp. z o.o. w Białymstoku, której kapitał własny był ujemny (-3,6 mln zł), a strata netto roku obrotowego wyniosła... 10,3 mln zł. I tak nieoczekiwanie grupa cwaniaków bez forsy kupiła za... 353 tys. zł jedną z największych fabryk Europy, choć sam grunt, na którym leży (centrum miasta), szacowany jest na 50 milionów zł. Toż to niewiarygodne! Dodajmy, że tylko przędzalnia to 50 ha gruntu, a wraz z nią oddano za bezcen wielgachne budynki z niezniszczalnej czerwonej cegły, olbrzymie place, samochody, autobusy, pociągi towarowe, stacje przeładunkowe, hotele robotnicze, domy wczasowe, magazyny wypełnione towarami, no i maszyny. Skąd wzięli się Topiński i Łukawski, którzy zarżnęli scheiblerowskiego giganta? Topiński był prezesem ZUS na początku lat 90. W 1995 r. niespodziewanie wylądował na stołku prezesa Krakowskiej Fabryki Aparatów Pomiarowych. Tam sobie dobrał na zastępcę Łukawskiego i tak zaczęła się kariera biznesowa obu panów, wspieranych
sek Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. Zarzuca im się działania na szkodę łódzkiego Unionteksu. Zdaniem kontrolerów NIK, straty łódzkiej firmy spowodowane przez obu tych dżentelmenów i ich spółki wyniosły łącznie 18,4 mln zł. Dodajmy, że w ostatnich dniach obaj podejrzani zostali zwolnieni z aresztu, bowiem wpłacili odpowiednio 200 i 100 tys. zł kaucji, a poza tym poręczyła za nich stara gwardia Unii Wolności: Jan Krzysztof Bielecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Janusz Lityński, Helena Łuczywo, Tadeusz Mazowiecki i wspomniany wyżej promotor kariery biznesowej Topińskiego i Łukawskiego – Jerzy Drygalski. Rozmawiamy z Jerzym Kulą, obecnym przewodniczącym Rady Nadzorczej spółki Uniontex SP, byłym przewodniczącym zakładowej „Solidarności”. – Mechanizm działania obu tych panów, mocno ustosunkowanych w środowisku władz Unii Wolności
– mówi Jerzy Kula – był prosty. Chcieli fabrykę doprowadzić do upadłości, wyprowadziwszy wcześniej kapitał. Taką operację przetestowali już w Krakowie, gdzie doprowadzili do upadłości tamtejszą fabrykę aparatów pomiarowych. Za tę akcję Jerzy Drygalski przyznał im... nagrodę: Topiński dostał 80 tys. zł, a Łukawski – 65 tysięcy. Potem za... 70 tys. zł kupili Zakłady Przemysłu Bawełnianego „Fasty” w Białymstoku, a następnie złożyli ofertę na nabycie łódzkiego Unionteksu.
Nabyli go za... 353 tys. złotych (Kula śmieje się nerwowo), zobowiązując się formalnie także do spłacenia 80-milionowego długu, głównie w ZUS. Naturalnie, nigdy nie mieli takiego zamiaru. Liczyli na łatwy zysk, bo wkrótce rozpoczęli przygotowania do zbytu gruntów naszego zakładu. Nie interesowali się rozwojem zakładu ani produkcją, co potwierdza systematyczne jej zawężanie i wyprowadzanie kapitału m.in. za pośrednictwem Przedsiębiorstwa Handlu Tekstyliami w Białymstoku, które w krótkim czasie dysponowało już 80-milionowym kapitałem. My już zdychaliśmy. Operatywni „biznesmeni” wcale nie zamierzali spłacać długów firmy (m.in. ZUS-owi), bowiem Topiński – jako były prezes tej firmy – liczył prawdopodobnie na zrozumienie i pomoc kolesiów. Nowi właściciele scheiblerowskiego imperium przyjęli poza tym świadomą taktykę: wszystkie koszty swego holdingu ładowali w Uniontex. I tak doszło do paradoksu – mimo wzrostu produkcji i coraz większych zysków fabryka miała długi i w efekcie splajtowała. Zabrzmi to niewiarygodnie, ale kiedy doszło do upadłości w połowie lipca ub.r., cały majątek ogromnej firmy wyceniono na... 1 mln zł.
Ü Dokończenie na str. 10
10
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Jak zatonęła Łódź Ü Dokończenie ze str. 9 A jeszcze dwa lata temu Jerzy Drygalski, przewodniczący Rady Nadzorczej Unionteksu SA, pod niebiosa wynosił nowych właścicieli, których działalność budziła respekt i uznanie na rynku przemysłu lekkiego: „Oni dostrzegli swą szansę tam, gdzie inni jej nie widzieli, działali kreatywnie i niestandardowo. Fabryka pracuje na pełnych obrotach aż dudni”. A dziś? Niestandardowi i kreatywni Topiński i Łukawski dopiero co wyszli z aresztu, m.in. za poręczeniem Drygalskiego, a w fabryce aż w uszach dudni... cisza. Raport NIK, do którego dotarliśmy, brzmi jak scenariusz kryminalnego filmu. Obaj panowie, wspólnie z Bronisławem Klimaszewskim (b. prezes PLL LOT, b. ambasador w Zairze), a szczególnie za „kadencji” prezesa Zbigniewa Mikłaszewicza, zaczęli działalność w Unionteksie od wyprowadzenia z firmy 9 milionów 460 tys. zł., kupując za tę kwotę udziały w swoich pięciu białostockich i łódzkich spółkach. Uniontex nigdy nie dostał grosza dywidendy, bowiem spółki te przynosiły wyłącznie straty. Następnie wzięli się za przepiękny, zakładowy nadmorski ośrodek wypoczynkowy „Senator” (dawniej „Włókniarz”) w Dźwirzynie. Sprzedali więc akcje ośrodka... swojemu Przedsiębiorstwu Handlu Tekstyliami, ale pieniędzy Uniontex nigdy nie zobaczył, bowiem „kupiec” miał w roku 2002 prawie...
2 miliony zł strat. W raporcie NIK na ten temat czytamy: „Z ustaleń kontroli wynika, że PHT nie zapłaciło Unionteksowi wspomnianej kwoty, albowiem w dniu 18.06.2001 r. Zbigniew Mikłaszewicz (prezes Unionteksu – dop. red.) złożył oświadczenie o przystąpieniu Unionteksu do spółki PHT. Z oświadczenia tego wynikało, że Uniontex objął w podwyższonym kapitale 3500 tysiąca udziałów o łącznej wartości
3,5 mln zł, z tego 2 mln zł pokryte zostały akcjami Unionteksu, które miał wcześniej w spółce »Senator« SA”. Można się pogubić, bo tak sprytnie krążyły pieniądze, których faktycznie nie było. Podpisywano również umowy ze spółkami grupy Fasty i, co było do przewidzenia, przyniosły one Unionteksowi 5 mln zł strat. I tak na przykład łódzcy pracownicy pracowali na rzecz spółek grupy Fasty, ale wynagrodzenie pobierali z macierzystej firmy. Inny przykład: Uniontex sprzedawał swoją produkcję spółkom białostockim po cenach niższych od rynkowych. I tak w 2001 r. na 347 produktów niewielki zysk przyniosły tylko 32, a pozostałe – straty. Dwa lata później było jeszcze gorzej: na 203
iskupi głoszą maluczkim o „kościele ubogich”. Sami za szmal oddadzą dusze diabłu i wesoło balują w Wielkim Poście. Ot, choćby metropolita gdański ks. abp Tadeusz Gocłowski, który łączy w sobie nie tylko godności kościelne, ale też zamiłowanie do świata polityki i wielkich pieniędzy. Aby nie być gołosłownym...
B
produkty, tylko 2 wykazały zysk. Za 44 mln zł kupiono od Białegostoku – zamiast od samego producenta – tkaniny surowe (bawełnę, przędzę, barwniki, chemikalia, a nawet węgiel), płacąc wysoką marżę. Co ciekawe, większość umów zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Bezczelność nowych właścicieli Unionteksu była tak wielka, że – wyprowadzając maszyny z fabryki – zabrali również te, które zajął Urząd Skarbowy. Majstersztykiem było przejęcie nowej holenderskiej maszyny (drukarka tkanin) przez spółkę białostocką za 16 proc. jej wartości, chociaż to właśnie Uniontex dostał na jej zakup dotację z budżetu państwa w wysokości 1 mln złotych i spłacił większość rat. Nic więc dziwnego, że tak dojony Uniontex musiał paść, mimo że m.in. Urząd Skarbowy i ZUS życzliwie umorzyły 137 mln zł długu. W rewanżu właściciele Unionteksu zobowiązali się do restrukturyzacji firmy i bieżącego opłacania podatków
W dniu imienin Kazimierza, a więc już w Wielkim Poście, gdy z wszystkich ambon, jak Katoland długi i szeroki, poucza się wiernych, że należy dotrzymywać postanowień wielkopostnych, Jego Ekscelencja balował w Juracie w hotelu „Lido” należącym do Kazimierza Okroja, znanego na wybrzeżu biznesmena. Pretekstem były „Kaziuki”, czyli imieniny kiedyś trzech, a tego roku dwóch Kazimie-
i składek ZUS. Program naprawy, zdaniem NIK, był niemożliwy do wykonania. ¤¤¤ Co dalej? Niewielka grupa utworzyła spółkę pracowniczą. Chcą wyprowadzić na prostą mizerne resztki fabryki. – 15 marca maszyny ruszyły z produkcją. Dziś pracuje tylko 50 osób – mówi Jerzy Kula – ale zamierzamy przyjmować sukcesywnie kolejnych pracowników, bo jest zapotrzebowanie na nasze usługi wykończalnicze. W najbliższym czasie chcemy osiągnąć zatrudnienie 130-osobowe. Karol Scheibler i jego familia nie mają w Unionteksie pamiątkowej tablicy. Ma ją natomiast Jan Paweł II, który nawiedził zakład jeszcze w 1987 r. Życzymy Jerzemu Kuli i jego ludziom jak najlepiej, ale jeśli nawet błogosławieństwo Białego Ojca nie pomogło... ANDRZEJ RODAN BARBARA SAWA, M.P. Fot.: Alex Wolf, BS PS Za tydzień wątek białostocki afery.
edną z najbardziej „pokręconych” umów zawarł Uniontex 25 czerwca 2003 łódzka firma sprzedała firmie API sp. z o.o. tkaniny za 1570 tys. zł. Dodatko (i usługi) za 542 tys. zł. Umowę podpisali ze strony Unionteksu Jan Kramarczu przełożony Kramarczuka... Wojciech Topiński (członek rady nadzorczej Unionte r. ponosiła gigantyczne straty (w 2001 r. – 5 995 024 zł, a w 2002 r. – 2 801 jej właścicielem była giełdowa spółka Elzab z Zabrza. Wiosną i jesienią 2002 r. „operacja” kapitałowa: Elzab podniósł kapitał do 8 920 000 zł, wnosząc aport w faktur. Po podniesieniu kapitału Elzab (3.12.2002 r.) właśnie w Łodzi sprzedał sp liami, czyli panu Topińskiemu i Drygalskiemu za... 90 tys. zł! W momencie po nie posiadała żadnego trwałego majątku, zaś jej jedynym „kapitałem” był czyli Elzabu SA). Jak można było przewidzieć, API nie zapłaciła Unionteksowi bardzo szybko API sprzedała odebrane z łódzkiej fabryki tkaniny firmie PHT i C Unionteksu wyjaśnił kontrolerom z NIK, iż nie badał kondycji finansowej API. Be zemplarz umowy jest w posiadaniu Unionteksu, a na koniec poinformował, że n wiem miał pisemne zobowiązania Topińskiego w sprawie zapłaty za towar... 14.03.2003 r. Uniontex zlecił firmie Signum z Andrychowa płatną obsługę arch Jak ustaliła NIK, właścicielem Signum była Aneta Sabina Filak, konkubina Unionteksu). I dopiero wtedy firma Signum zaczęła się „specjalizować” w arch ła kasami fiskalnymi, telefonami komórkowymi i urządzeniami nawigacji satelit o nazwie Unimex sp. z o.o., z kapitałem zakładowym 2 198 500 zł (większość bu). Filak kupiła tę firmę za... 25 tys. zł! Jak to się mówi: dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. I jeszcze mówi si się ryby. Te największe.
J
poseł, Maciej Płażyński. Było też wielu okolicznych samorządowców: starostów, prezydentów, burmistrzów, wójtów. Wszyscy prawicowi, a większość z Platformy Obywatelskiej. „FiM” oficjalnie nie zaproszono, ale mamy swoje patenty na „krzywy ryj”.
Sami swoi
Od lewej: poseł Maciej Płażyński, ks. Albin Potracki, Kazimierz Okrój, abp Tadeusz Gocłowski, poseł Kazimierz Plocke i burmistrz Rumi Elżbieta Rogala-Kończak
rzów: oczywiście Okroja i posła dra Kazimierza Plockego. Zabrakło (z powodu politycznych kłótni) byłego wicemarszałka Sejmiku Pomorskiego, Kazimierza Klawitra. Impreza rozpoczęła się w czwartek od śniadanka o 10.00. Potem był suty obiadek, a po nim dalsze balety. Ekscelencja nie sam reprezentował ubogi Kościół: do kompanii przybył m.in. dyrektor ekonomiczny kurii ks. Albin Potracki. Specjalnie na tę bibkę przylecieli z Warszawy (oczywiście na koszt podatników): poseł solenizant i b. marszałek sejmu, obecnie
Szczególnego smaczku dodały spotkaniu wiernopoddańcze raporty składane oficjalnie przez mi- Od prawej: burmistrz Rumi Elżbieta Rog krofon arcybiskupowi. Taki np. ke, abp Tadeusz Gocłowski, Kazimierz O prezydent Sopotu, Jacek Karnoww poprzedniej kad ski, jeden z filarów pomorskiej PO, z emfazą zameldoparciu czworga ó wał, że w jego radzie miejskiej nie ma już ani jednego się przy władzy i radnego SLD, bo ostatni z trzech przepisał się do Sagodnych mu czyst moobrony. Nie jesteśmy wielkimi fanami Sojuszu, ale my trochę tego p nie lubimy też szujostwa, a coś podobnego zaprezentow sądzie biskupim wał inny z prezydentów – Krzysztof Hildebrandt pierwszego małżeń z Wejherowa. Ten z kolei przelicytował Karnowskiego, sami na pozytywny meldując, że u niego w radzie „od samego początku kaJego Ekscelencji. dencji” nie ma ani jednego radnego z SLD. A dlaczego przypomina nam to szujostwo? Ano dlatego, że
3 r. (tuż przed upadłością). Wtedy to wo postanowiła kupić od API towary uk (ówczesny prezes), a ze strony API eksu). API, jakby z założenia, od 2000 000 zł). API powstała w 1989 r., zaś . została przeprowadzona następująca w postaci... niezapłaconych przez API półkę Przedsiębiorstwu Handlu Tekstyodpisania umowy z Unionteksem API ły własne długi (wobec właściciela, za dostarczony towar. NIK ustalił, że Centrum Eksportowemu Fasty. Prezes ezradnie stwierdził, że nie wie, czy egnie domagał się pieniędzy od API, bo-
hiwum z dokumentacją pracowników. Grzegorza Łukawskiego (prokurenta hiwach, bowiem wcześniej handlowatarnej. Filak kupiła Signum, wówczas ć tego „kapitału” to długi wobec Elza-
ię, że w mętnej wodzie najlepiej łowi
gala-Kończak, poseł Kazimierz PlocOkrój i ks. Albin Potracki
dencji prezydent ów tylko dzięki powczesnych radnych SLD utrzymał dokonywał dzięki ich poparciu wyek w zarządzie. Poza tym rozumieprezydenta: grał pod siebie. Otóż m leży jego sprawa o unieważnienie ństwa, normalnie z mizernymi szany werdykt, warto więc przymilić się JERZY WAC Fot. Autor
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
G
dy rodzina podejrzanego krzyczy: „Jest niewinny!”; gdy prokurator nie jest w stanie sporządzić aktu oskarżenia; gdy policjanci wzięli nagrody pieniężne za złapanie rzekomego zwyrodnialca, który kibluje bez wyroku już 11 miesięcy – wszystkim wydawać by się mogło, że we wsi Biadaszki (woj. łódzkie) opadły emocje. Nie-
W związku z aresztowaniem pojawił się od razu wątek seksualny. Po kilku dniach spędzonych w komendzie Robert Banach przyznał się do winy. Opowiedział makabryczną historię: po zabiciu dziewczynki zostawił ją w wysokim zbożu, następnie przeniósł na podwórko sąsiadów, gdzie ukrywał ciało w starym ziemniaczanym kopcu, później przewiózł taczką i spalił je w par-
nie trzyma się kupy. Podczas poszukiwań użyto tresowanych psów, które tropiły podwórko, gdzie miała być ukryta Oleńka, ale żaden nie podjął śladu. Nie znaleziono ich też w tym zbożu! W ogóle niczego nie znaleziono! Podobne stanowisko wyraził w programie TVN jeden z detektywów z firmy Rutkowskiego, która włączyła się na pewnym etapie postępowania
11
w palenisku parnika – trzeba byłoby je pociąć na niewielkie kawałki. Są jeszcze trzy znalezione kości. Zgodnie z procedurami, oddano je do ekspertyzy. – Tam, gdzie często bije się świnie w uboju gospodarskim – wyznaje Antoni Banach – znajduje się na podwórku kości, bo psy wszystkich nie zjedzą. Nie znam się na tych mądrych
Przedstawienie musi trwać Zabił czy nie zabił? Tego nie wie ani policja, ani prokurator. Jeśli zabił, to gdzie jest ciało?
Ola
prawda! Dopiero teraz się dzieje – stąd wizyta reportera „FiM”. Bynajmniej nie po to, żeby wyręczać tych, którzy mają ostatecznie zdecydować, czy zbrodnia była i kto jej dokonał. Przypomnijmy fakty. 14 czerwca 2002 roku zaginęła 8-letnia Ola Bielewska. Przez blisko tydzień trwały poszukiwania dziewczynki, w których uczestniczyły setki ludzi. Oleńki ani jej ciała nie znaleziono. Został wtedy zatrzymany Waldemar, ojciec zaginionej – wówczas uczennicy drugiej klasy szkoły podstawowej w maleńkiej wsi na granicy województw łódzkiego i wielkopolskiego. Po 48 godzinach wyszedł na wolność. Z zawodu jest kierowcą TIR-a; często wyjeżdżał za granicę i nieraz zabierał w te podróże córeczkę. Była z nim m.in. w Anglii. Mijały tygodnie, miesiące, a stróże prawa z Komendy Powiatowej w Wieruszowie nie znaleźli nikogo, kto mógłby mieć jakikolwiek związek ze zniknięciem dziecka. Po 10 miesiącach od zdarzenia, rankiem 8 kwietnia 2003 r., gliniarze zabrali 24-letniego Roberta Banacha – prosto z łóżka. Młody mężczyzna ma we wsi dobrą opinię, nawet sklepowa z Biadaszek mówi, że to „żaden pijak”, w przeciwieństwie do większości jego rówieśników. To także syn zaprzyjaźnionej z Bielewskimi rodziny, u której Ola codziennie po zajęciach szkolnych oczekiwała na autobus PKS, żeby dojechać do Osowa. Kawaler po podstawówce, nigdy nie chodził z dziewczyną, jest raczej zamknięty w sobie. Miał być dziedzicem 6-hektarowego gospodarstwa, w którym pracował razem z rodzicami.
niku do ziemniaków. Doszło do wizji lokalnej. Jednak wkrótce podejrzany zmienił zeznania. Nie przyznaje się do winy! – Tylko raz od prawie roku – mówi Janina Banach, matka Roberta – miałam widzenie z synem. Mężowi odmówiono w ogóle. Wiem, że on tego nie zrobił. Na policji w Wieruszowie zmuszono go siłą do podpisania trzech protokołów, chociaż on nie bardzo wiedział, co podpisuje. Dostał tam prawdziwy wycisk. – To jakiś koszmar – żali się Antoni Banach. – Syna wrobiono w tę zbrodnię. Ja miałem pierwszy raz w swoim 70-letnim życiu do czynienia z policją! Też namawiano mnie, żebym się przyznał. Ale do czego miałem się przyznawać? Do tego, że pomagałem Robertowi palić dziecko w parniku? Idiotyzm! O dziwo, matka Oli, Dorota Bielewska, też nie wierzy w winę młodego Banacha. Po tragedii mieszkała przez dwa miesiące u rodziny podejrzanego, bo z mężem od dawna, jeszcze przed
Rodzice Roberta Banacha zaginięciem dziecka, nie układało się dobrze. Teraz przebywa z dziećmi sama, gdyż Waldemar – jej mąż – wyprowadził się do swoich rodziców. – Ola żyje – twierdzi Bielewska. – Nie wiem, gdzie jest, ale żyje! Zbyt wiele wątków tej sprawy, które przedstawia mi policja, po prostu
w wyjaśnienie zaginięcia Oli. Brakowało dowodów na popełnienie morderstwa, a przede wszystkim nie odnaleziono ciała. Nawet jego fragmentów. – Znaleźli tylko gumkę do włosów, którą córce sama zrobiłam – mówi pani Dorota. – Zdziwiłam się jednak, jak poszłam na policję i usłyszałam, że gumka była strasznie brudna, więc policjanci ją... wyprali. Do specjalistycznych ekspertyz zabrano również parnik do ziemniaków i taczkę. Dopiero niedawno zwrócono te sprzęty rodzinie Banachów. Może to wskazywać, że nie odkryto żadnych rewelacji. Policja zainteresowana owym parnikiem (patrz fot.) nie pytała o siekierę czy noże, bo gdyby faktycznie ciało Oli miało być spalone, to – zważywszy na wielkość otworu
badaniach, ale wiem, że te kości nie mogą być ludzkie! Prokurator Sławomir Anek z Prokuratury Rejonowej w Wieluniu nie był zbyt rozmowny. Raczej podenerwowany naszym zainteresowaniem. – Trwają dalsze ekspertyzy kryminalistyczne (chodzi o kości, bo taczkę i parnik już oddano właścicielom – przyp. J.K.), przedłużyłem tymczasowe aresztowanie Roberta B. do końca marca (kiedy rozmawialiśmy w styczMama Oli niu, Anek informował, że przedłuża aresztowanie do lutego – przyp. J.K.). Proszę dowiadywać się później, nie mogę niczego więcej powiedzieć... Banach przebywa w 4-osobowej celi aresztu w Sieradzu. Nadal nie przyznaje się do winy. Funkcjonariusze zaangażowani w tę sprawę otrzymali od przełożonych nagrody za ujęcie groźnego przestępcy. Feta była ogromna. Koperty i goździki, polało się trochę płynów. Komendant KPP w Wieruszowie Henryk Ratajski w prasowych wywiadach ukazujących się w związku z rozwikłaniem zagadki zaginięcia Oli powtarzał, że zatrzymanie Roberta B. i jego przyznanie się (nieaktualne – przyp. J.K.) do popełnienia morderstwa to niewątpliwy sukces wieruszowskiej policji. Sukces? Oli nie odnaleziono. Ani żywej, ani martwej. I to jest niestety jedyny prawdziwie mocny fakt w tej sprawie. Drugim takim faktem może być to, że niewinny człowiek od 11 miesięcy przetrzymywany jest w więzieniu. JAN KALINOWSKI Fot.: Autor, archiwum
12
Terror, mordy, gwałty, grabieże, stosowanie tortur – w tym obdzieranie żywcem ze skóry. Czy to opis średniowiecznych praktyk inkwizycji? Nie... W ten sposób z innowiercami walczy OBECNIE Boża Armia Oporu, przyznająca się do katolickich korzeni. Świat udaje, że nic nie wie...
Wiktorii na pożarcie krokodylom i rybom. Także dlatego, że nie nadążano z kopaniem mogił. A zanim ktoś zginął, obowiązkowo poddawany był torturom, które w państwie Amina stosowano powszechnie. Po odejściu Amina w Ugandzie do 1986 roku trwała wojna domowa. Zwycięsko wyszedł z niej obecny prezy-
Amin (1971–1979) wtrącał do więzień, wypędzał z kraju i mordował opozycjonistów. Za jego rządów pogrążona w wojnie domowej, chaosie, anarchii i bezkarnym zadawaniu przemocy Uganda stała się współczesnym „jądrem ciemności”, afrykańskimi polami śmierci. Szacuje się, że w czasie rządów Amina mogło zginąć w Ugandzie nawet pół miliona osób. Trupy rzucano do Jeziora
rcybiskup Santa Fe w stanie Nowy Meksyk, Robert Sanchez, poznał smak utraty pracy znacznie wcześniej niż niektórzy jego koledzy o wypaczonym libido, zdekonspirowani po roku 2002. Sanchez podał się do dymisji jeszcze w roku 1993. Nietypowy jest też fakt, że zgubił go romans nie z chłopcem, lecz z dorosłą panią. Znacznie więcej niż jedną, nawiasem mówiąc. Zamiast zaszyć się w odludnym klasztorze, by rozmyślać o pokusach, jakie szatan podsuwa bożemu słudze, Sanchez zapragnął ponownie zaistnieć. Po utracie arcybiskupstwa nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Ponieważ jednak księża to jedna wielka rodzina, pomocną dłoń wyciągnął doń stary przyjaciel, arcybiskup Anchorage na Alasce, Francis Hurley. Akurat szukał kogoś do odprawiania mszy dla mniejszości hiszpańskiej, a Sanchez pasował jak ulał. Nuncjusz papieski
nie robił żadnych problemów, bo to przecież swój człowiek i wie, co znaczy solidarność profesjonalna. Niestety, sprawa się rypła. Gazeta z Albuquerque właśnie napisała, że abp. Sanchezowi zarzuca się stosunki z nieletnimi dziewczynkami. Z kategorii kobieciarza nieradzącego sobie z drakońskim wymogiem celibatu przekwalifikowany więc został do kategorii podejrzanego o pedofilię. Sprawą zainteresował się David Clohessy, prezes Survivors Network, organizacji zrzeszającej ofiary księży: „Prawda jest oczywista. Sanchez nadużył władzy i przyznał się do seksualnej eksploatacji młodych, ufnych, pobożnych dziewcząt” – oświadczył. Obecnie upadły arcybiskup oczekuje na rozwój wypadków w klasztorze w stanie Minnesota. Pełni tam funkcję kapelana. I ma farta, bo jest to klasztor żeński! LF
Idi Amin Dada
walki z oddziałami rządowymi prezydenta Y. Museveniego oraz na froncie sudańskim, gdyż LRA współpracuje z Sudańczykami i pomaga im pacyfikować walczące o secesję południa kraju odziały Sudańskiej Ludowej Armii Wyzwoleńczej (SPLA). LRA jest ponadto oskarżana o porywanie dziew-
Dopiero wtedy inkwizytorzy uznawali, że diabeł opuszcza zniewolone ciało. Dodatkowo do armii wcielono siłą 50 młodych chłopców, bo w wyniku nowej ofensywy wojsk rządowych pastor ma coraz poważniejsze problemy z masową rekrutacją owieczek. Chłopcy służą jako tragarze, żołnierze i... zabawki seksualne.
nabywa się przez stosunek z diabłem. Niewierzących lub muzułmanów kamienuje się lub za pomocą maczety publicznie odcina im się głowę. Kobiety – źródło wszelkiego zła i rozpusty – nie mają żadnych praw. Każdy może je zabić, jeśli podejrzewa, że mają konszachty z diabłem. Zabronione jest opuszczanie domostw w nocy.
Ostatnia inkwizycja na świecie dent kraju Yoweri Kaguta Museveni, który na krótko zapewnił stabilizację i wzrost gospodarczy. Na krótko, bo w afrykańskim państwie pojawił się były katolicki katecheta – Joseph Kony. Kony, znany z częstych ekstatycznych wizji i prywatnych rozmów z Bogiem, obwołał się prorokiem i posłańcem bożym. W 2002 roku ogłosił manifest, w którym stwierdził, że wszelkie nieszczęścia ludu Ugandy wynikają stąd, że ten przestał przestrzegać przykazań bożych i dba tylko o dobra doczesne. By „ratować Ugandczyków przed losem Sodomy i Gomory”, założył ugrupowanie zbrojne – Boża Armia Oporu (Lord’s Resistance Army, LRA). Jego boska armia chce wyzwolić lud z uścisku diabła i stawia sobie za cel polityczny przekształcenie Ugandy w katolickie państwo wyznaniowe, gdzie stosunki polityczne oparte byłyby wyłącznie na dekalogu. Ponieważ część obywateli Ugandy nie chce być nawrócona, a inni mają pecha być muzułmanami, katolicka armia SIŁĄ robi to rzekomo dla ich własnego dobra. Prowadzony w klasycznie inkwizycyjny sposób terror LRA, kosztował już życie około 100 tysięcy ludzi! Z raportów UNICEF, Amnesty International i Human Rights Watch wynika, że działacze tej katolickiej organizacji uprowadzili 20 tysięcy dzieci, zmuszając je do
Leżąca nad Jeziorem Wiktorii Uganda należy do najmniej stabilnych państw Czarnej Afryki. Kraj przez ostatnie 30 lat doświadczył wielu krwawych konfliktów, a rządy wojskowe masakrowały swoich obywateli na niespotykaną skalę. Nadzieja pojawiła się w sercach mieszkańców Ugandy, gdy w 1979 r. odszedł jeden z najkrwawszych tyranów w ówczesnej historii Afryki. Panujący przez prawie dziesięć lat
A
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
ZE ŚWIATA
Ścigany
cząt, które są później wykorzystywane seksualnie przez dowódców polowych. W ciągu tylko ostatniego miesiąca katolicka Armia urządziła krwawą masakrę mieszkańcom kilkunastu ugandyjskich wiosek. W jednym przypadku zaszlachtowano maczetami 53 osoby. W innym rebelianci wdarli się do obozu cywilnych uchodźców na północy kraju, dokonując rzezi ponad 170 osób. Nieopodal miasta Kitgum, na centralnym placu wioski zebrano kilkuset okolicznych mieszkańców. Wszyscy mieli wyznać swoje grzechy i poddać się ceremonii chrztu. Tubylcy, chcąc zachować życie, gremialnie przeszli na katolicyzm. Za pomocą maczet i kijów zamordowano jednak 42 cywilów, gdyż – według katechety Kony’ego – nie wykazali wystarczającej skruchy za swoje złe uczynki. Podejrzane o odprawianie czarów małe dziewczynki rozciągano na palach i powoli zdejmowano z nich skórę. Dobijano je, gdy w wyniku nieopisanego bólu zaczynały wyć.
odzice molestowanego seksualnie dziecka z Chicago poszli prosto do tamtejszego kard. Josepha Bernardina i zagrozili procesem. – Tylko spróbujcie! Z Kościołem nikt nie wygrał, a koszty procesu zrujnują was – ostrzegł kardynał. Takie postawienie sprawy kazało rodzicom zastanowić się nad dalszym postępowaniem. Było to jeszcze przed ujawnieniem skandalu pedofilskiego i ludzie nie wierzyli, że słudzy boży mogą tak się zabawiać. Po namyśle zaangażowali prywatnego detektywa. Ten po jakimś czasie poinformował ich, że dziecko padło ofiarą nie pojedynczego kapłana, ale zorganizowanego gangu homopedofilów, grasujących w Chicago. Organizacja istniała pod nazwą The Boys Club. Wkrótce potem informacje o klubie księży nadeszły również z innego źródła. Pewna kobieta opowiedziała o swym związku z Francisem Pellegrinim. Był on profesorem chicagowskiego college’u oraz kościelnym organistą i szefem chóru. Wyznał pewnej niewieście miłość i poprosił ją o rękę. Przyznał się jednocześnie, że wcześniej miał homoseksualny romans z księdzem należącym do Klubu Chłopców. Zakończył ten rozdział w swym życiu, gdy dowiedział się, że kapłani z klubu
R
Na terenach kontrolowanych przez LRA panuje ściśle katolicki reżim. Stosunki seksualne, nawet te podczas gwałtów, są dozwolone tyl-
Joseph Kony
ko w celu prokreacji. Jeśli małżeństwo zbyt długo pozostaje bezdzietne, zazwyczaj się je morduje, uznając bezdzietność za karę boską. Zakazane są wszelkie używki, tańce, zabawy. Nie wolno oglądać TV, słuchać radia ani czytać gazet. Ci lepiej wykształceni są zabijani w pierwszej kolejności, gdyż, według katechety, umiejętności czytania i pisania
Inkwizytorzy posunęli się w swoim okrucieństwie już zbyt daleko, by mieć poparcie katolickiej hierarchii. Tym bardziej że Armia zaatakowała niedawno kilka misji katolickich. Jednak gdy w zeszłym roku strona rządowa podjęła pertraktacje z „bożą armią”, negocjatorami byli przedstawiciele Kościoła katolickiego. Rozmowy zerwano, gdyż – według strony rządowej – katoliccy duchowni usiłowali zmusić rząd do przyjęcia części programu politycznego LRA. Na szczęście prezydent uznał, że czego jak czego, ale katolicyzmu w wydaniu średniowiecznym jego obywatele nie potrzebują i wrócił do „akcji bezpośredniej”. Jednocześnie oskarżył Kościół katolicki, że ten – choć formalnie od LRA się odcina – chce wykorzystać konflikt i ustanowić w Ugandzie katolickie państwo wyznaniowe. Szanse na to są raczej nikłe, bo ofensywa wojsk rządowych jest wspierana przez kilka innych państw regionu, a sam prezydent cieszy się dużym poparciem wśród swoich obywateli. MACIEJ STAŃCZYKOWSKI
Klub chłopców to nie homoseksualiści angażujący się w seks z dorosłymi partnerami, ale przestępcy molestujący dzieci z biednych rodzin. Pellegrini zawiadomił o tym archidiecezję i umówił się na rozmowę z jednym z jej czołowych notabli. W przeddzień spotkania został zamordowany: znaleziono go w domu z wielokrotnymi ranami kłutymi i rękami związanymi drutem kolczastym. Ks. Andrew Greeley, powszechnie znany pisarz katolicki i psycholog, autor wielu książek dotyczących kleru i jego hm... przywar, napomykał o Klubie Chłopców w kilku swych pracach: „Nie ma żadnych przeciw nim dowodów, bo nikt się nie skarży, zaś koledzy duchowni ich nie zadenuncjują – pisał. – Gang jest bardzo sprytny... zawsze był. Ale gdy powinie im się noga, gdy któryś z nich zostanie aresztowany, wszystkie inne skandale staną się przy tym dziecięcą igraszką. To niebezpieczna grupa. Są podstawy, by przypuszczać, że odpowiadają za co najmniej jedno morderstwo oraz za zabójstwo mordercy. Czy się ich boję? Niezbyt. Oni wiedzą, że w bezpiecznym miejscu zdeponowałem dowody przeciwko nim.
Stanowię dla nich większe zagrożenie po śmierci niż za życia”. Tajemnicą ks. Greeleya była zainteresowana organizacja reformatorów Kościoła, Roman Catholic Faithful (RFC): „Uznajemy zwierzchnictwo Ojca Świętego i biskupów, ale nie będziemy stać bezczynnie; nie będziemy też ślepo ich słuchać” – głosi deklaracja programowa. Organizacja ta apelowała, by Greeley ujawnił, co wie. Jeden z jej głównych aktywistów, ksiądz Alfred Kunz, został znaleziony z poderżniętym gardłem w szkole za swym kościołem. RFC zdemaskowała stronę pornograficzną w Internecie („Anioły św. Sebastiana”), prowadzoną niemal otwarcie przez grupę księży homoseksualistów. Grupa liczyła 53 członków, a należał do niej także południowoafrykański biskup Reginald Cawcutt. Watykan podszedł do jego hobby wyrozumiale. To nastawienie zmieniło się o 180 stopni, gdy biskup oświadczył, że wszyscy Afrykańczycy „geje, heteroseksualiści i inni, powinni się nauczyć prawidłowo używać kondomów”. Dopiero wówczas bp Cawcutt został zmuszony do rezygnacji... T.Sz.
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
ROZMOWY Z NIEOBECNYMI
Nasi okupanci
Andrzej Rodan: – Czy przed pierwszą wojną światową były czasopisma antyklerykalne, przeciwstawiające się ofensywie klerykalizmu, który miał niewiele wspólnego z religią? Tadeusz Boy-Żeleński: – Przed wojną było w Polsce co najmniej kilkanaście dużych dzienników o zabarwieniu antyklerykalnym; dziś nie ma ani jednego [Boy mówi o latach 1918–1939 – przyp. A.R.], mimo że napór kleru jest większy, nastrój zaś inteligencji zdecydowanie antyklerykalny. I jestem przekonany, że pismo, które byłoby wyrazem prawdziwej opinii w tych sprawach, miałoby zapewnione powodzenie... Nie chodzi tu wcale o stawanie przeciw religii, której nikt i nic nie zagraża. Chodzi o to, aby strząsnąć jarzmo nowej okupacji, które grozi wolnej Polsce. Danie jej odporu stanowi w obecnej chwili jedną z najważniejszych pozycji w kształtowaniu naszej przyszłości. – Z tych powodów i potrzeb powstał tygodnik antyklerykalny
„Fakty i Mity” stworzony przez „Jonasza” Romana Kotlińskiego, bowiem ewolucja, którą nasz kraj przeszedł, przyniosła niespotykaną dotąd w historii ekspansję kleru. Wszystkie partie, łącznie z SLD, kokietują sutannowych, ich stan posiadania rośnie do niebotycznych rozmiarów, a apetyty mają jeszcze większe. Ongiś powiedział pan, że kler to nasi okupanci. – Okupacja kraju, o której nieraz mówiłem, postępuje. Dzieje się to zwłaszcza dzięki osobistej konfiguracji frontów polskich. Jeżeli Sienkiewicz w „Potopie” porównywał Rzeczpospolitą do postawu czerwonego sukna, które sobie wydzierają królewięta, to dziś można by powiedzieć, że wszystkie bez wyjątku partie wydzierają sobie czarną połę sutanny. W następstwie tej polityki, nic dziwnego, że ich „stan posiadania” rośnie. Gdyby nasza okupacja ziściła swoje ideały, wszystko – absolutnie wszystko – byłoby poddane władzy kleru. Mam w ręku dokument, który pozwala nam przyjrzeć się bliżej temu obliczu. Ukazała się mianowicie książka pt. „Co czytać?” napisana przez o. Mariana Pirożyńskiego, redemptorystę, wydana za pozwoleniem władzy duchownej przez księży jezuitów w Krakowie. – Ta książka bardzo mi przypomina „Index Librorum Prohibitorum”, urzędowy wykaz dzieł zakazanych przez Kościół katolicki, publikowany od roku 1559 do 1966. Na indeksie znajdowały się
– Jest pan, Mistrzu, człowiekiem wiary, ale o księżach dość często wyraża się niepochlebnie. Tak było w przypadku odwiedzin w pańskim domu czterech księży, w tym młodego sekretarza biskupa i księdza reformata, lektora zgromadzenia. Jak doszło do tej denerwującej Mistrza rozmowy? – Ja milczę jak głaz; tylko przypatruję się księżom najuważniej i przysłuchuję się, o czym te filary Kościoła będą mówić – wtem wnoszą ciastka i wino; na to reformat uśmiecha się
ciekawy, wścibski erotyzm, który niejedną uczciwą kobietę na zawsze oddalił od konfesjonału. To przebija w dziełku księdza Pirożyńskiego z całą naiwnością. Nawet lektura Dickensa działa na tego kapłana podniecająco! Litość i zgroza. Litość dla dzieła największych myślicieli i piczłowieka, który ma takie widzenie sarzy. Tak więc nasz redemptoryświata, takie horyzonty; dla tej naiwsta stworzył jakby indeks książek nej płaskości i ciemnoty; ale zarazem zakazanych, a jednocześnie polezgroza, kiedy się pomyśli, że to jest cenie, co może czytać prawdziwy przekrój kasty, katolik. która z całą bez– I w ogóle, Tadeusz Żeleński, pseudonim względnością i z gdy chodzi o poBoy (1874–1941). Wybitny krytakim zuchwallecenie „co czytyk literacki i teatralny, publicystwem wyciąga rętać”, ksiądz Pirosta, tłumacz, twórca tekstów do ce po wszystkie żyński jest w kło„Zielonego Balonika”, z wykształwładze w Polsce. pocie. Okazuje cenia lekarz, profesor Uniwersy– Księża się, że ten kapłan tetu Lwowskiego. Boy był momają niezdrową zna przeważnie ralistą, mistrzem sentencji, afoobsesję płci książki... niestoryzmu i największym w okresie związaną z celisowne. Zdumiewa międzywojnia antyklerykałem. Zabatem sprzeczmnie zaś wręcz mordowany przez Niemców. Warnym z naturą oczytanie księdza to przypomnieć jego słynne cyczłowieka. Pi r o ż y ń s k i e g o – Ci detektywi w „pornografii” kle: „Nasi okupanci”, „Piekło koniemoralności sa(daję cudzysłów, biet”, „Dziewice konsystorskie”. mi nie zdają sobie bo u księdza PiroNapisane w latach 1928–1934 sprawy, do jakiego żyńskiego pojęcie są, niestety, nadal aktualne. Nic stopnia przeżarci pornografii jest więc dziwnego, że kler do dziś są niezdrowym bardzo obszerne) wymyśla mu od najgorszych. erotyzmem. Czy wszystkich epok przeciętny ksiądz i krajów. Ten ojstrzeże celibatu czy nie, sprawa płci ciec redemptorysta zna wszystkie sprojest dla niego nieustającą obsesją, zbośności, bodaj najbardziej zapomniaczeniem, chorobą. Przesłania mu cane i przedawnione. Czasami ten kały świat. I to jest zupełnie naturalne; talog przypomina owe notatki w brunie może być inaczej. Pamiętamy okres kowych dziennikach, które – gromiąc powojenny: ziemia kurzyła się jeszcze odkryty przez policję dom schadzek od krwi, przed Europą otwierały się – podają jego szczegółowy adres. całe kompleksy nowych zagadnień I ta obfitość „pornograficznej” lektugospodarczych i moralnych, a księża ry – choćby traktowanej negatywnie nasi umieli tylko grzmieć z ambon – w poradniku „Co czytać?” nie jest przeciw krótkim włosom, krótkim przypadkowa. U tych ofiar celibatu sukniom, przeciw gołym ramionom płeć wyradza się w ów niedosycony,
– Pomysł napisania „Quo vadis” powstał we mnie pod wpływem czytania „Annałów” Tacyta, który jest jednym z najulubieńszych moich pisarzy, i podczas dłuższego pobytu w Rzymie. Słynny malarz polski, Siemiradzki, który wówczas zamieszkiwał w Rzymie, był moim przewodnikiem po Wiecznym Mieście i podczas jednej z naszych wędrówek pokazał mi kapliczkę „Quo vadis” (kaplica z napisem na frontonie „Quo vadis” i z legendarnym kamiennym śladem stóp Chrystusa na posadzce nadal mie-
Ogniem i mieczem w duchu, aż mu zęby trzonowe widać. Zaczyna się rozmowa, przerywana naturalnie ciągłymi kieliszkami, i traktuje o rozmaitych przedmiotach, ale w szczególności o winach z domu zleceń w Płocku. Stąd powiada (ksiądz), że dom zleceń odbiera dużo Żydom, którzy poprzednio mieli cały handel w swych rękach; potem plecie, że Żydzi są to pijawki narodu, że wysysają zeń soki żywotne, że wrodzoną cechą ich charakteru jest oszukaństwo i podłość – że Żyd zawsze Żydem – itp., itp., itp... To mnie jednak najgorzej gniewało, że podczas naszej dysputy ten, którego tytułują lektorem zgromadzenia reformatów, ciągle odzywał się w tym guście: „O, Żydy, zawsze psubraty”; „Już to Żyd zawsze szelmą zostanie” – wtedy odwracałem się i udawałem, że nie słyszę. Ale koniec o księżach. – Przejdźmy zatem do literatury. Naszych Czytelników interesuje, jak narodził się pomysł „Quo vadis”, za którą to powieść dostał Mistrz w 1905 r. Nagrodę Nobla.
ści się przy Via Appia Antica – przyp. A. R.). Wtedy to powziąłem myśl napisania powieści z owej epoki i mogłem ją urzeczywistnić dzięki znajomości początków Kościoła. Rzym starożytny zawsze we mnie budził podziw. – Wydane po raz pierwszy „Quo vadis” zaczęło robić w Europie błyskawiczną karierę, posypały się jeden za drugim przekłady na języki europejskie. Sukces powieści był niewątpliwy. – Co do przekładów „Quo vadis”, to liczba ich przewyższa prawdopodobnie tłumaczenia innych powieści. Oprócz bowiem przekładów opublikowanych w językach bardzo rozpowszechnionych, jak angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, włoski, a nawet rosyjski, posiadam tłumaczenia szwedzkie, duńskie, holenderskie, węgierskie i wiele innych. Przekład „Quo vadis” ukazał się nawet w Japonii, a w zeszłym roku wydawca Hilmi z Konstantynopola nadesłał mi przekład arabski.
– No to niezłą kasę Mistrz dostaje! I to z całego świata. Trzeba tylko kontrolować wydawców, bo lubią oszukiwać. – Nie może być mowy o żadnej kontroli, bo przecież nie ma konwencji literackiej między Rosją i resztą Europy. Tłumaczy się tedy moje książki we wszystkich krajach bez pytania autora o pozwolenie i nie troszcząc się o honoraria (Rosja nie przystąpiła do międzynarodowej konwencji berneńskiej z 1886 r. i w rezultacie tego dzieła twórców Polaków z zaboru rosyjskiego nie podlegały ochronie praw autorskich poza granicami Rosji – przyp. A.R.). – Czy prawdą jest, że to nie Mistrz wymyślił tytuły do poszczególnych części „Trylogii” drukowanej w gazecie?
13
pierwszych wioślarek. Najważniejsze dla nich zadanie to nie dopuścić, aby jakaś para się pocałowała – bodaj w książce – poza tym wszystko jest dla nich „moralnie obojętne”. Życie przepływa koło nich jak coś obcego, niezrozumiałego, nienawistnego; widzą tylko genitalia. Chorzy ludzie! – Jaki jest Pana stosunek do konkordatu? – Biskupi szaleją. Niedługo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego konkordatu, dającego biskupom przywileje, jakich nie mieli w Polsce, nawet w średniowieczu, konkordatu, który czyni z nich wyłącznie przedstawicieli Rzymu, luźnie związanych z naszym społeczeństwem, czujących się ponad naszym prawem. – Jak długo jeszcze Polska będzie tak mocno sklerykalizowana? – Niewątpliwie, biorąc zewnętrznie, Polska jest klerykalna. Kina ani dansingu nie otworzy nikt bez święconej wody. Wieś. Zapewne to największa siła kleru, te miliony głosów bab wiejskich, które można rzucić na szalę w dniu wyborów, te procesje, które można wyprowadzić w całej Polsce. Kler: nie ma kłamstwa, na które nie byliby gotowi, gdy chodzi o zwalczanie przeciwnika, nie ma bredni, której by w swoje owieczki nie spodziewali się wmówić. Ale to jest broń obosieczna. Bo, mimo że duchowieństwo nasze zlekceważyło z góry wszystko, co w Polsce jest wartościowego, niepodobna przecież zapobiec temu, że ludzie patrzą i wyciągają wnioski. Rozmawiał ANDRZEJ RODAN Wypowiedzi Boya są cytatami z jego dzieła z 1932 r. pt. „Nasi okupanci”.
– Tak. Tytuł „Ogniem i mieczem” wymyślił Olendzki, „Potop” – Henkiel. Ta trzecia to zapewne Wolff. „Potop” wychodził naprzód w „Czasie”, a z „Wołodyjowskim”, tylko dlatego tego nie czynię, że „Czas” nie ma interlinii, odcinki zaś są ogromne, tak że doganiają mnie wkrótce – i potem się męczę ponad wszelką miarę. Przedstawiłem przeszłość zakutą w stal, powiewającą rycerskimi piórami... Dla pokrzepienia serc! – Jeden z bohaterów „Trylogii”, stolnik przemyski Wołodyjowski, urodził się w 1620 r. i jest postacią historyczną. Źródła potwierdzają jego pobyt w Chreptiowie i jego śmierć w czasie wysadzania twierdzy. Żoną jego była Krystyna Jeziorkowska, wdowa po trzech mężach, Świrskim, Kondrackim i Ćwilichowskim. Zaraz po śmierci Wołodyjowskiego wyszła po raz piąty za mąż za Dziewanowskiego. Jak więc prawda historyczna ma się do obrazu Basi Wołodyjowskiej, sympatycznego, młodego hajduczka? – Wymyśliłem w wyobraźni typ dziewczyny – hajduczka – tymczasem masz diable wdowę po trzech mężach. Wołodyjowski należy do historii, ale Basia – ani trochę. Rozmawiał ANDRZEJ RODAN (Wykorzystano „Listy” Sienkiewicza – tom I i II – oraz odczyt „O powieści historycznej”.)
Henryk Sienkiewicz (5.05.1846 – 15.11.1916). Jego powieści tłumaczono na wiele języków świata (szczególnie „Quo vadis”). W Polsce olbrzymi autorytet społeczny i popularność zjednały mu powieści historyczne, tzw. Trylogia („Ogniem i mieczem”, „Potop”, „Pan Wołodyjowski”), a także „Krzyżacy”. Dużym uznaniem cieszyły się sienkiewiczowskie nowele: „Janko Muzykant”, „Bartek Zwycięzca”, „Szkice węglem”, „Za chlebem”. W roku 1905 Henryk Sienkiewicz otrzymał literacką Nagrodę Nobla za powieść „Quo vadis”.
14
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
HISTORIA KRWIĄ PISANA
K
ościół sam nie przelewał krwi, lecz zlecał wykonanie wyroków śmierci władzom świeckim. W 1163 roku prowadzony przez papieża Aleksandra III sobór w Tours nakazał władzom świeckim więzienie heretyków oraz konfiskatę ich dobytku. Lucjusz III w dekrecie z 1184 roku zażądał przekazania na rzecz Kościoła części dobytku człowieka oskarżonego o herezję. Ten sam papież wydał – w porozumieniu z cesarzem niemieckim Fryderykiem Barbarossą – nakaz prześladowania i uśmiercania heretyków przez władze świeckie. Dało to formalny początek inkwizycji jako instytucji kościelno-państwowej.
Okrutni i przebiegli Kościelni inkwizytorzy przekazywali państwu osądzonych na śmierć z oficjalną klauzulą, aby... nie karać ich śmiercią. Była to obłudna formalność w papieskim stylu; inkwizytorzy byli zawsze obecni, aby dopatrzyć wykonania wyroku śmierci. A jeśli ten nie zapadał, wówczas odpowiedzialni za takie zaniedbanie tracili urząd i sami padali ofiarą oskarżenia o wspomaganie heretyków. Wyrok egzekwowano przez spalenie na stosie, jako że formalnie „Kościół krwi nie przelewał”. Jeden z największych znawców inkwizycji, Henry Charles Lea, napisał, że w zgodzie z postanowieniami soboru laterańskiego „wszyscy heretycy (...) byli wyjęci spod prawa i wydani władzom świeckim na spalenie. Jeśli zaś z obawy przed śmiercią porzucali swe przekonania, wtrącano ich na resztę życia do więzienia, aby tam odbyli pokutę. Jeśli wracali do błędu, pokazując, że ich skrucha była nieprawdziwa, skazywano ich na śmierć. Cały dobytek heretyka konfiskowano, a jego rodzinę wywłaszczano. Jego dzieci do drugiego pokolenia nie mogły piastować żadnej pozycji w społeczeństwie, chyba że uzyskały szczególne względy, wydając swoich rodziców lub donosząc na innych heretyków... Wszyscy władcy i urzędnicy musieli, pod groźbą utraty posady, ślubować, że użyją całej swej mocy do niszczenia wszystkich, których Kościół uznał za heretyków. Posiadłość ziemska, której właściciel w ciągu roku od wezwania przez Kościół nie potrafił oczyścić z herezji, przypadała katolikom, którzy wytrzebili heretyków. Mogli ją zająć, nie bacząc na prawa jej właściciela... Prawo kanoniczne skazywało każdego od najmniejszego do największego, kto sprzeciwiał się lub w jakikolwiek sposób hamował pracę inkwizytorów, albo wspomagał czy służył radą tym, którzy to czynili. Każdy, kto to czynił, podlegał ekskomunice, a po roku w tym stanie automatycznie stawał się
heretykiem, którego bez dalszych ceregieli oddawano świeckiej władzy na spalenie, bez sądu i litości...” (w: „The Inquisition of the Middle Ages”). Papieską inkwizycję zorganizował papież Grzegorz IX w 1231 roku, wkrótce potem przekazując pieczę nad nią zakonowi dominikanów. Inkwizycja była instytucją podległą bezpośrednio papiestwu. Człowiek wezwany przed inkwizytorów był winny, dopóki sam nie wykazał, że jest niewinny. Wszelkie wątpliwości tłumaczono na nieko-
Ad exrirpanda użycie tortur. Oskarżony nie mógł wezwać ani jednego świadka na swoją obronę, nawet żony. Nie zdałoby się to zresztą na wiele, bo nikt nie ośmieliłby się zeznawać na korzyść oskarżonego, skoro w ten sposób automatycznie stawał się podejrzanym o herezję! Z tej samej przyczyny oskarżony nie mógł znaleźć prawnika, który reprezentowałby go w czasie przesłuchania. Wystarczyło dwóch świadków, aby skazać człowieka na stos, a jeden, aby skazać go na tortury; jego własne ze-
go do inkwizytora następnego ranka. Tortury zwykle kruszyły go i czyniły uległym, toteż zapis notariusza zawierał uwagę: „Wyznanie to jest dobrowolnie, bez stosowania tortur i z dala od sali tortur”. W ten sposób do grzechu okrucieństwa inkwizytorzy dodali grzech kłamstwa i obłudy. Tak jak zapowiedział prorok Daniel, Mały Róg, czyli średniowieczny potężny Kościół, nie potrzebował armii, bo miał ją na zawołanie. Władca, który odmówiłby wykonania wyroku kościelnych inkwizytorów lub
Zbrodniarze Niektórzy próbują zepchnąć na świeckie władze winę za zbrodnie popełnione w imię wiary przez średniowieczny Kościół. Równie dobrze można by powiedzieć, że to Rzymianie, a nie judejscy kapłani, ukrzyżowali Jezusa. Ale czy uczyniliby to, gdyby kapłanom nie udało się szantażem sprowokować Piłata do wykonania wydanego przez nich wyroku śmierci? rzyść oskarżonego. Postępowanie było tajne. Podejrzany nie miał prawa poznać nazwiska tego, który go zadenuncjował, ani nawet imion świadków, którzy zeznawali przeciwko niemu. Kościelna inkwizycja (w przeciwieństwie do sądów świeckich) dopuszczała zeznania złodziei, kryminalistów, heretyków, nawet dzieci, jeśli były skierowane przeciwko oskarżonemu. Przeciwko niemu musiała zeznawać nawet jego własna rodzina. Jeśli zaś syn nie doniósł na winnego herezji ojca, a żona na męża, uznawano ich za tak samo winnych i skazywano na spalenie żywcem, na-
znanie pod wpływem tortur było traktowane jako głos świadka. John O’Brien, katolicki historyk, napisał: „Inkwizytorzy byli zaznajomieni nie tylko z fizycznymi torturami, ale także psychologicznymi. Stosowali wydłużone okres uwięzienia w ciemnej, wąskiej celi, aby osłabić psychikę oskarżonego. Byli też ekspertami w oddziaływaniu na emocje. Jedną z ich ulubionych taktyk było sprowadzanie rodziny więźnia. Namawiali jego bliskich do nalegania na niego, aby się przyznał i mógł wrócić do domu i swej rodziny”. Była to nad wyraz wstrętna taktyka. Oczekiwano też, że tor-
tomiast dom, który był schronieniem heretyka, burzono. Tortury były dopuszczalne nawet wobec dzieci, które ukończyły 14 lat, zaś o herezję mogły być oskarżone dzieci już w wieku 12–14 lat. Inkwizycja mogła torturować nie tylko samego podejrzanego, ale nawet świadków (sic!), odkąd papież Innocenty IV zatwierdził bullą
turowany więzień na dowód dobrej wiary i szczerości doniesie na innych, także swoich krewnych i przyjaciół. Doprawdy, inkwizycyjnym salom tortur nie brakowało klienteli. Jeśli podejrzany heretyk nie wyznał swych win dobrowolnie i nie usatysfakcjonował inkwizytora, to był torturowany, po czym przyprowadzano
udziału w krucjacie przeciwko innowiercom, był ekskomunikowany, a na jego kraj spadał interdykt równoważny z wojną. A że papież obiecywał uczestnikom takich wypraw odpusty oraz część mienia heretyków, chętnych nie brakowało.
Dramat waldensów W XV wieku, kiedy papież Innocenty VIII obiecał w swej bulli odpust grzechów wszystkim, którzy wezmą udział w krucjacie przeciwko waldensom, wydawało się, że to ich koniec, tym bardziej że król francuski oddał do dyspozycji legata papieskiego kilkanaście tysięcy wojska. Waldensów zaatakowały jednocześnie dwie armie – jedna od południa, a druga od północy. Miały się spotkać w dolinie Angrogna, aby zniszczyć główną ostoję heretyków zlokalizowaną w skalnej twierdzy zwanej Pra del Tor. Pierwsza armia ruszyła ku dolinie Loyse, gdzie wymordowano ponad 3 tys. osób, a ich mienie zagrabiono. Drugą armię prowadził sam legat papieski Cataneo. Naprzeciw wyszło dwóch podeszłych wiekiem posłańców. Jan Camp i Jan Desiderio zwrócili się do legata w uprzejmych słowach: „Nie potępiaj nas bez wysłuchania, bo jesteśmy chrześcijanami i lojalnymi poddanymi, zaś nasi pastorzy gotowi są wykazać prywatnie czy też publicznie, że nasze doktryny są w zgodzie ze Słowem Bożym... Nasza nadzieja w Bogu jest większa niż pragnienie przypodobania się ludziom. Nie prześladuj nas, prosimy, abyś nie ściągnął na siebie Jego gniewu, bo jeśli tak się spodoba Bogu,
ta wielka armia, którą prowadzisz przeciwko nam, nie zda się na nic”. Wysłannik papieski, przekonany, że ci nieuzbrojeni pasterze nie ostoją się w boju z jego zaprawionym w walkach wojskiem, podzielił siły, aby spenetrować i spustoszyć wszystkie osiedla waldensów w drodze do doliny Angrogna. Przestrogą dla całej wyprawy był los oddziału, który ruszył ku dolinie Prali. Stanąwszy nad nią, spragnieni łupów żołnierze rzucili się w dół. Zamiast spodziewanego lęku i paniki, napotkali opór. Pasterze bronili rodzin i dobytku, czym mogli. Oddział poniósł tam trudną do wyjaśnienia porażkę. Spośród 700 ostał się tylko jeden żołnierz! Ukrył się w szczelinie skalnej, a gdy po paru dniach wyszedł stamtąd zgłodniały i zziębnięty, waldensi darowali mu życie, zajęli się nim, po czym wypuścili go na wolność, prosząc, aby odradził legatowi papieskiemu dalsze ataki na nich. Wojsko legata parło jednak dalej ku centralnej dolinie waldensów. Dolina Angrogna wcina się około 20 km w głąb Alp, a jej głównym punktem jest łąka ze skalną wieżycą zwaną Pra del Tor, która była trudnym do zdobycia naturalnym bastionem. Służyła waldensom jako twierdza, a zarazem szkoła misyjna. Tam ich młodzi misjonarze studiowali Słowo Boże i przepisywali je. Waldensi spakowali dobytek, dzieci, chorych i starców na wozy i, śpiewając psalmy, ciągnęli je stromymi, górskimi ścieżkami ku Pra del Tor. W tym czasie legat z wojskiem wkroczył w dolinę Angrogna w pobliżu miasteczka La Torre, nie napotykając na żaden opór. Broń waldensów stanowiły proste łuki, a za pancerz służyły im kawałki skóry lub kory. Toteż gdy na ich straże w Rocomaneot spadł grad strzał zawodowych łuczników, ich pierwsza linia obrony zachwiała się. Widząc to, ci, którzy stali za nimi, upadli na kolana przed Bogiem, prosząc: „Boże naszych ojców, wspomóż nas! Boże, ratuj nas!”. Modlitwę tę usłyszał Czarny Mondovi – jeden z dowódców papieskiego wojska. Podniósł przyłbicę, zachęcając żołnierzy, aby odpowiedzieli przekleństwami. W tej samej chwili strzała utkwiła głęboko w jego czole. Śmierć dowódcy tak przeraziła żołnierzy, że w panice zaczęli się cofać. Złość i wstyd ogarniały Cataneo na myśl, że po świecie rozejdzie się wieść o jego porażce z pasterzami. W kilka dni zebrał na powrót armię i znów ruszył ku dolinie Angrogna. Tym razem minął Rocomaneot bez szwanku. Wtargnął do żyznej doliny, gdzie waldensi zwykle uprawiali pola, ale teraz – jak okiem sięgnąć – nie było widać nikogo. Pomiędzy wojskiem a Pra del Tor wznosił się potężny masyw zwany Barykadą. Prowadziło przezeń przejście wysoko nad przepaścią, a tak wąskie, że najwyżej dwóch żołnierzy mogło iść obok siebie. W przypadku napaści z przodu, z tyłu czy z góry nie byłoby drogi odwrotu ani miejsca na obronę. Cataneo rozkazał ruszyć ku Pra del Tor. Wydawało się, że dla waldensów nie ma ratunku. Zgromadzeni na szczycie skały nie mieli gdzie uciekać. Legat był przekonany, że na zawsze oczyści Piemont z heretyków.
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r. Waldensi tymczasem modlili się do Boga o pomoc. Nic na nią jednak nie wskazywało. Żołnierze wolno, ale nieuchronnie zbliżali się do celu, pokonując wąskie przejście. Nie zablokował go anioł ze świetlistym mieczem ani grzmot nie uderzył w dowódcę. A jednak... po pewnym czasie na góry zeszła mgła, opanowując skalny przesmyk, którym postępowali żołnierze. Waldensi odebrali to jako znak Bożej opatrzności. Znając dobrze teren, zaatakowali wojsko ze wszystkich stron. Większa część armii zginęła, bo żołnierze w panice wpadali na siebie, strącając nawzajem w przepaść. Z armii, która liczyła 18 tys. żołnierzy (a było z nimi drugie tyle wagabundów szukających łatwego łupu), powróciła garstka. Waldensi jako jedni z pierwszych przetłumaczyli Pismo Święte na język rodzimy. Z narażeniem życia, często jako kupcy, docierali w odległe tereny Europy, także na tereny Pol-
ski, rozprowadzając małe fragmenty Biblii, które mogli przemycić, nie budząc podejrzeń. Za to papiescy żołnierze palili ich domy, niszczyli pola, rabowali dobra, zabijali kobiety, dzieci, starców. W XVII wieku dopełnił się tragiczny los waldensów. Historyk LeRoy Froom napisał w książce pt. „The Prophetic Faith of Our Fathers”: „25 stycznia 1655 roku książę Sabaudii (był także księciem Piemontu) wydał edykt nakazujący wszystkim waldensom pod groźbą śmierci przejść na katolicyzm lub zostawić dobytek i opuścić doliny alpejskie w czasie srogiej alpejskiej zimy. 17 kwietnia ruszyła na nich 15-tysięczna armia, a 24 rozpoczęła się masakra. Waldensów czekały mordy, tortury i niewola. Walki trwały 3 miesiące, dopóki 18-tysięczna armia otoczyła La Torre. Wyniosły szczyt Caselluzzo stojący na straży dolin (...) skrywał pieczarę, w której ukryły się setki waldensów. Stała się dla nich pułapką. Prześladowcy wywlekali ich stamtąd i strącali w przepaść. Góra Castelluzzo stała się wielkim pomnikiem męczeństwa waldensów”. Wiele wieków wcześniej prorok Daniel pisał w swej księdze o średniowiecznej mocy religijnej symbolizowanej przez Mały Róg, która to moc miała prześladować świętych Najwyższego (Dn 7. 25), ale nie własnymi siłami:
„Jego moc będzie potężna, ale nie dzięki własnej sile. Będzie zamierzał rzeczy dziwne i dozna powodzenia w swych poczynaniach; obróci wniwecz potężnych i naród świętych. Przy jego przebiegłości i knowanie będzie skuteczne w jego ręku. Stanie się on wyniosłym w sercu i niespodzianie zgotuje zagładę wielu” (Dn 8. 24–25).
Setki grzechów Z pomocą świeckiego ramienia papiestwo dokonało eksterminacji albigensów w południowej Francji. Armia licząca 200 tys. żołnierzy wymordowała w samym tylko Beziers 20 tysięcy ludzi! Stojący na czele wojsk legat papieża Innocentego III – na pytanie żołnierzy, jak rozróżnić albigensów od katolików – odpowiedział: „Zabijcie wszystkich, a Pan Bóg pozna, którzy są Jego”. Aby wesprzeć rzeź hugenotów, papież Pius V wysłał Karolowi IX do Francji oddział żołnierzy, rozkazując wojsku, aby nie brało nikogo w niewolę, lecz mordowało każdego, choćby tylko podejrzanego o sprzyjanie heretykom. Ten sam papież odznaczył medalem księcia Alby, którego wojska wymordowały w Niderlandach 18 600 protestantów, nie licząc tych, którzy zginęli w walce i z głodu podczas oblężeń. Jeden tylko dominikanin Tomasz Torquemada w ciągu ośmiu lat swej „służby” w roli naczelnego inkwizytora skazał 114 tys. ludzi, z których 10 220 spalono żywcem na stosie! Pozostali w większości trafili do więzienia, gdzie wkrótce zmarli, bo los uwięzionych nie był lżejszy od losu spalonych na stosie. Dla miasta czy klasztoru, w których gestii było więzienie, szybsza śmierć oznaczała mniejsze wydatki, stąd cele więzień były niewiarygodnie ciasne, pozbawione łóżek, światła i wentylacji. Towarzyszami więźniów było robactwo, szczury i węże. I głód. Przyjaciele mogli przynosić głodującym więźniom jedzenie, ale ponieważ groziło to posądzeniem o herezję, chętnych było mało. Ci, którzy spychają winę za monstrualne okrucieństwo hiszpańskiej inkwizycji na władze świeckie, zapominają, że to papież Sykstus IV, niezadowolony z „wydajności” papieskiej inkwizycji, specjalną bullą przekazał w 1478 roku „autorytet” do zorganizowania inkwizycji parze królewskiej – Ferdynandowi V Katolickiemu i jego małżonce Izabeli. Przez cały długi czas pieczę nad inkwizycją sprawowali dominikanie. Faktem jest też, że kardynał Carafa, późniejszy papież Paweł IV, po wizycie w Hiszpanii – urzeczony efektywnością tamtejszej inkwizycji – w 1542 roku zreorganizował papieską na wzór hiszpańskiej. Za sprawą papieskiej inkwizycji ginęli nie tylko ludzie wierzący, ale także uczeni. Giordano Bruno
HISTORIA KRWIĄ PISANA skończył życie na stosie w 1600 roku. Galileusz uszedł z życiem w 1633 roku tylko dlatego, że wyrzekł się prawdy. Mniej szczęścia miał Vanini, którego spalono po wyszarpaniu wpierw języka. Za sprawą dominikańskich cenzorów na indeks ksiąg zakazanych trafiło też w 1616 roku dzieło Mikołaja Kopernika „O obrotach ciał niebieskich”. Historyk William Lecky napisał smutne, ale prawdziwe słowa: „Kościół rzymski przelał więcej niewinnej krwi, niż jakakolwiek instytucja w historii ludzkości (...) z pewnością nie będzie przesadą twierdzenie, że kościół rzymski zadał więcej nieuzasadnionego cierpienia, niż jakakolwiek religia, która kiedykolwiek istniała”. Za zbrodnie dużo mniejsze naziści zostali ukarani w Norymberdze, a przestępstwa dokonane na terenie byłej Jugosławii badane są obecnie przez Międzynarodowy Trybunał w Hadze. Ofiary Kościoła mają zaś tylko jeden pomnik w Niemczech. Niewątpliwie były to inne czasy, a okrucieństwo papieskiej inkwizycji nie było dużo większe od „sprawiedliwości” świeckich władców. Czy to jednak usprawiedliwia zbrodnie dokonane przez rzekomych wyznawców i powierników Boga, i to w imieniu Jezusa, który nauczał miłości nawet wobec wrogów? Paradoksalnie, dzisiaj dominikanie, którzy byli instrumentem papiestwa w ludobójstwie dokonanym pod szyldem inkwizycji
P
(działającej w Hiszpanii jeszcze w XIX wieku!) chcieliby uchodzić w Polsce za ekspertów i doradców od spraw mniejszości religijnych! Ci, którzy bagatelizują tę ciemną kartę papiestwa, grzebią z nią lekcje, jakich udziela nam historia. Na przykład tej, że bez rozdziału Kościo-
ła od państwa lojalni i uczciwi obywatele cierpią dyskryminację, a nawet krzywdy, i to tylko dlatego, że nie akceptują jakichś dogmatów dominującej religii. Zupełnie tak, jak w niektórych krajach muzułmańskich. Historyk katolicki lord John Acton jest autorem znanego powiedzenia: „Władza korumpuje, a absolutna władza korumpuje absolutnie”. Mało kto pamięta, że wypowiedział je w kontekście absolutnej władzy papieży, krytykując innego historyka, który pragnął przypodobać się Kościołowi i bagatelizował zbrodnie średniowiecznego papiestwa. Niestety, wielu dzisiejszych historyków idzie
onure procesy czarownic trwały w Polsce bardzo długo, bo aż do czasów stanisławowskich. Ostat ni odbył się w 1775 r. we wsi Doruchów k. Kępna. Jego ofiarą padło 14 niewinnych kobiet. Procesy o czary stanowią jedną z najbardziej ponurych kart historii Polski XVII i XVIII w. Podczas tortur i na stosie zginęło kilkadziesiąt tysięcy niewinnych kobiet posądzonych o paktowanie z diabłem. Wiarę w ten okrutny zabobon podsycała sławna bulla Innocentego VIII z 5 XII 1484 r., w której papież potwierdzał istnienie czarownic i nakazywał ich tępienie. W XVIII w. zwyczaj palenia na stosie domniemanych czarownic osiągnął w Polsce punkt kulminacyjny. Na sejmie w 1774 r. wojewoda gnieźnieński August Sułkowski wystąpił energicznie za zniesieniem kary za „czarownictwo”, ale dopiero echa ponurej tragedii doruchowickiej w sierpniu 1775 r. spowodowały uchwalenie odpowiedniej ustawy. Oto zdarzyło się, że żona dziedzica Stokowskiego zachorowała. „Dostała wielkiego bólu w palcu, włosy na głowie zaczęły jej się zwijać”. Sprowadzony felczer okazał się bezradny, wezwano więc z sąsiedniej wsi znachorkę. Już w drzwiach orzekła, że to właśnie czarownice zadały „kołtun” dziedziczce, i wskazała kilka kobiet. Przeprowadzone śledztwo spowodowało uwięzienie 14 kobiet z Doruchowa i okolicznych wsi. Najpierw poddano domniemane czarownice „próbie wody”. „Wprowadzono je na most, miały ręce powiązane. Brano jedną kobietę po drugiej, założono pod pachy powróz; czterech ludzi na tym powrozie spuszczało je powoli z mostu w wodę. Żadna z nich nie tonęła, albowiem suknie, a zwłaszcza obszerne spódnice,
15
tym właśnie śladem. Na przykład Historia Europy Normana Daviesa więcej miejsca poświęca obskurantowi i okultyście Nostradamusowi, bo był modny w ostatnich latach XX wieku, niż inkwizycji, która działała setki lat, pochłonęła zdrowie, życie i mienie milionów Europejczyków, sprawiła ich rodzinom niewypowiedziany ból, a ojczyznom przysporzyła strat, których nie da się przeliczyć na pieniądze. Takie „politycznie poprawne”, ale wybiórcze opracowania historii, jakie płodzi się obecnie w duchu źle pojętego ekumenizmu, przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego. Ludzie bowiem, zamiast wyciągnąć lekcję z tragedii i błędów przeszłości, nie wiedząc o nich, popełnią je jeszcze raz. Czy w imię dobrosąsiedzkich stosunków z Niemcami mamy jako Polacy pomniejszać rozmiar zbrodni popełnionych przez nazistów? Czyniąc tak, zniekształcilibyśmy prawdę, tworząc lukę w edukacji. Czy fakt, że straszne zbrodnie Kościoła miały miejsce kilkaset, a nie kilkadziesiąt lat temu – ma przesądzić o ich zapomnieniu? Lord Acton napisał, że ślepa wierność wobec papiestwa i usprawiedliwianie jego grzechów zamiast mówienia prawdy przynoszą zło: „W ten sposób nawet pobożność może prowadzić do niemoralności, a dewocja okazywana papieżowi może odwodzić od Boga” (cyt. w: Gary Wills, „Papal Sin”). J.D.
nim namokły, unosiły każdą z nich na powierzchni wody. Dziedzic był obecny na koniu, a widząc pływającą, wołał: Nie tonie – czarownica”. Inny przesąd mówił, że czarownica przez zetknięcie z ziemią nabiera mocy. Aby odizolować czarownice z Doruchowa od tego źródła siły, trzymano je w beczkach, „jakich do kiszenia kapusty na zimę używają”. Pobyt w nich sam w sobie był torturą, która miała złamać fizycznie i psychicznie ofiarę zabobonu. Wszystkie kobiety torturowano. Nazajutrz, wskutek odniesionych podczas „procesu” ran, trzy z nich zmarły. W dzień egzekucji zajechały pod spichlerz wozy, na które przeniesiono uwięzione w beczkach kobiety, „na trzech wozach żywe, na czwartym umarłe także w beczkach”. Na każdym wozie przy żywych siedział ksiądz kanonik. Trzem zmarłym obcięto głowy, po czym złożono je wraz z ciałami we wspólnym dole. Żywe wciągnięto po drabinach na stos. Kat z pomocnikami kładli je kolejno twarzą ku ziemi i kolcami przyciskali kark i nogi. Sędzia krzyknął: „Pal” i wkrótce wszystko stanęło w ogniu. Stos palił się przez całą noc. Po czarownicach zostały 3 córki, mniej więcej 15-letnie. Te, ku przestrodze, na placu, gdzie spłonęły ich matki, obnażono i obito rózgami. Jedna z nastolatek kilka dni potem zmarła. Złowroga wieść o masakrze doruchowickiej zmobilizowała siły obozu postępowego do walki z zabobonem. Na najbliższym sejmie w 1776 r. mimo znacznych oporów, przeforsowana została uchwała, która nie tylko zabraniała wszystkim sądom rozpatrywania spraw o czary, ale również usunęła z naszego wymiaru sprawiedliwości stosowanie tortur. Mimo to dość często dochodziło jeszcze do ludowych samosądów nad domniemanymi czarownicami. ARTUR CECUŁA
Ostatni proces
16
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
WIARA I MITY KOŚCIOŁA
Apokryfy Katolicka wersja Biblii jest obszerniejsza, bo Stary Testament zawiera dodatkowo siedem ksiąg zwanych deuterokanonicznymi (wtórnokanonicznymi). Apokryfów tych nie obejmował kanon hebrajski, a również świat protestancki odrzucił je jako księgi nienatchnione. Chodzi o księgi: Tobiasza, Judyty, Mądrości, Syracha, Barucha oraz I i II Machabejską. Wszystkie powstały po niewoli babilońskiej, po śmierci ostatnich proroków: Ezdrasza i Nehemiasza. Tymczasem według zapowiedzi Malachiasza, do czasów Jana Chrzciciela miało nie być żadnych proroków, a co za tym idzie – natchnionych pism (Ml 3. 23). Dlatego judaizm nie włączył tych ksiąg do kanonu. Potwierdził to historyk żydowski Józef Flawiusz, pisząc, że „od czasów Artakserksesa [czasy po śmierci Ezdrasza i Neheniasza – dop. red.] do naszych czasów została spisana cała historia, lecz nie posiada wartości równej sprawozdaniom wcześniejszym, ponieważ nie pochodzi od proroków”. Hebrajska Biblia składała się (i tak jest nadal) z trzech części: prawa, proroków i pism (zob. Łk 24. 27, 44). I na ten dokładnie kanon powoływał się Chrystus. Ani On, ani apostołowie nigdy nie cytowali apokryfów i nie powoływali się na te księgi. Cieszyły się one popularnością jedynie wśród Żydów helleńskich, dlatego znalazły się w greckim przekładzie Starego Testamentu (tzw. Septuaginta). Nie miały uznania u pierwszych – prawowiernych – chrześcijan, a Hieronim, redagując Biblię po łacinie (tzw. Wulgatę), przestrzegał: „Strzeż się wszelkich apokryfów, a wiedz, iż nie
pochodzą one od tych, których imiona uwidocznione są w tytule”. Skąd taka pewność u Hieronima? Zdawał on sobie sprawę z tego, że jeden natchniony autor nie może przeczyć drugiemu, bo natchnienie pochodzi od jednego boskiego Umysłu. Bóg nie mógł przekazywać sprzecznych danych dotyczących zbawienia człowieka. I tak później wierzący decydowali o wiarygodności pism, sprawdzając je pod kątem zbawczych treści z wcześniejszymi biblijnymi zapisami. Gdyby
Post jako czas ograniczenia lub powstrzymywania się od jedzenia i picia znany jest wszystkim religiom monoteistycznym. W chrześcijaństwie najbardziej rygorystyczne posty nakłada na wiernych Kościół prawosławny. Prawosławni powinni pościć przez czterdzieści dni Wielkiego Postu, czterdzieści dni przed Bożym Narodzeniem, dwa tygodnie przed świętem Zaśnięcia Matki Bożej, przed świętem Piotra i Pawła – od jednego do sześciu tygodni w zależności od daty świętowania Paschy, a ponadto niemal we wszystkie środy i piątki. Przez siedem tygodni Wielkiego Postu, pomiędzy Czystym Poniedziałkiem a Wielką Sobotą, zakazane jest mięso i wszystkie produkty zwierzęce – jaja, mleko, masło i sery. Nie wolno również spożywać wtedy ryb, z wyjątkiem święta Zwiastowania (o ile wypada przed Niedzielą Palmową) i Niedzieli Palmowej, a wino i olej z oliwek dopuszcza się wyłącznie w soboty i niedziele oraz w czasie kilku dni świątecznych. Równie surowy jest sierpniowy post przed świętem Zaśnięcia Matki Bożej. Wówczas – w poniedziałek, środę i piątek! – można jeść
np. apostoł Jan napisał coś sprzecznego z trzema pozostałymi ewangeliami, to jego księga nie mogłaby się znaleźć w kanonie. A księgi apokryficzne zawierają nauki sprzeczne z pismami Mojżesza i innych proroków. Chrześcijanie długo nie uznawali apokryfów. Uczynił to dopiero sobór trydencki w 1546 roku. Do dziś zresztą każdy, kto nie uznaje kanoniczności tych ksiąg, jest obłożony klątwą. Kościół rzymskokato-
licki nie może pozbyć się apokryfów, bo one potwierdzają te jego wymysły, które nie mają żadnego poparcia w Słowie Objawionym. Księga Tobiasza poleca np. czary i magię (6. 4, 7, 8) Czytamy tam, że niektóre narządy wewnętrzne ryby mają pomóc w wypędzaniu demonów. Oto anioł tak rzecze do
jedynie nieprzetworzone produkty pochodzenia roślinnego bez dodatku oleju, czyli chleb, owoce i warzywa, miód oraz orzechy. We wtorek oraz czwartek wolno spożywać przetworzone produkty bez dodatku oleju, a w sobotę i niedzielę – potrawy z olejem oraz wino. Rybę w poście przed świętem Zaśnięcia można zjeść tyko w święto Przemienienia Pańskiego.
pewnego młodzieńca: „Serce i wątrobę ryby spal przed mężczyzną lub kobietą, których opanował demon lub zły duch, a zniknie opętanie i już nigdy nie zwiąże się z nim”. Wynika z tego teologiczny absurd, że rybie serce i wątroba mają nadnaturalną moc. Jest to ewidentna sprzeczność wobec biblijnej nauki, która podaje, że demony mogą być wypędzane tylko w mocy imienia Jezus (Mk 16. 17; Dz 16. 18) i nie są do tego potrzebne żadne magiczne rytuały. Ta sama księga uczy, że „jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu” (12. 9). Wtóruje jej zresztą Księga Syracha, podając, że „jałmużna gładzi grzechy” (3. 30). Nietrudno się domyślić, dlaczego to ostatnie zdanie tak się podoba klerowi. Stoi to w jawnej sprzeczności z sednem ewangelii, która głosi, że zbawienie jest w Chrystusie, a grzechy gładzi tylko Jego krew (1 P 1. 18–19). Żadne dobre uczynki, choć niewątpliwie wskazane, nie są w stanie nic do tego dołożyć. Pomoc potrzebującym jest chrześcijańskim obowiązkiem, ale nie może przynieść oczyszczenia z grzechów. Może jedynie zbliżyć do Jezusa, który to czyni. Z kolei II Księga Machabejska zachęca do modlitw i darów za zmarłych. Kiedy żołnierze Judy przyszli, by zabrać po bitwie ciała poległych, znaleźli przy nich różne pogańskie przedmioty czci. Zaczęli więc się modlić, by grzech ten został zmarłym wybaczony, a następnie zebrano dwa tysiące srebrnych drachm na ofiarę za grzech. Taki opis nie powinien jednak dziwić, bo Biblia przecież sprawozdaje o wielu występkach ludu Bożego, jednak jest to z reguły opatrzone potępiającym komentarzem proroka. Tym razem rzekomo natchniony autor pochwalał
nieszczęścia, prześladowania i cierpienia Żydów. Przez dziewięć dni przed Tisza Be-Aw (z wyjątkiem Szabatu) obowiązuje powstrzymanie się od jedzenia mięsa i picia wina, które są charakterystyczne dla posiłków świątecznych. Podobnie jak Jom Kipur, Tisza Be-Aw jest dwudziestoczterogodzinnym postem całkowitym, ale nie jest poprzedzony obfitym posiłkiem. Od
Zęby w ścianę W judaizmie wszystkie posty związane są z tragicznymi wydarzeniami z historii narodu żydowskiego. Pokutny charakter ma najbardziej uroczyste święto judaizmu – Jom Kipur, czyli Sądny Dzień. Zwyczaj nakazuje, aby w jego wigilię zjeść obfity posiłek, bowiem w samo święto obowiązuje całkowite powstrzymywanie się od jedzenia i picia oraz kontaktów seksualnych. Nie wolno tego dnia również namaszczać ciała olejkami, myć się dla przyjemności i nosić skórzanego obuwia. Po Jom Kipur najważniejszym z postów jest Tisza Be-Aw, upamiętniający wszystkie
zachodu słońca do zmroku następnego dnia zakazane jest jedzenie i picie, kąpiel, używanie perfum i kosmetyków, współżycie seksualne oraz noszenie skórzanego obuwia. Cztery pozostałe dni postne – post Gedaliasza, post Estery oraz posty upamiętniające oblężenie Jerozolimy i zdobycie Świątyni – mają mniej rygorystyczny charakter i obowiązują jedynie od wschodu do zachodu słońca. W islamie post obowiązuje raz w roku w ramadanie, który jest dziewiątym miesiącem kalendarza muzułmańskiego. Trwa 29 lub 30 dni i każdego roku zaczyna się o 11 dni
odstępstwo: „Bardzo pięknie i szlachetnie uczynił [pomysłodawca zbiórki – dop. red.], myślał bowiem o zmartwychwstaniu. Gdyby bowiem nie był przekonany, że ci zabici zmartwychwstaną, to modlitwa za zmarłych byłaby czymś zbędnym i niedorzecznym (...). Dlatego właśnie sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu” (12. 39–45). Oczywiście trudno źle oceniać nadzieję na zmartwychwstanie, jednak Biblia uczy, że dla zmarłych nic nie można już uczynić, że nie pomogą im modlitwy ani ofiary. „Kto należy do grona żyjących, ten jeszcze ma nadzieję; gdyż żywy pies jest lepszy niż martwy lew” – pisał Salomon, dodając, żeby człowiek czynił wszystko za życia, bo „w krainie umarłych, do której idziesz, nie ma ani działania, ani zamysłów, ani poznania, ani mądrości”. „Zmarli niczego zgoła nie wiedzą, zapłaty też więcej już żadnej nie mają (...) i już nigdy więcej udziału nie mają żadnego we wszystkim, cokolwiek się dzieje pod słońcem” (Koh 9. 4–6, 10). Śmierć jest snem, jak nauczał Jezus (zob. J 11. 11–14; Łk 8. 49–56), z którego wszyscy się obudzą w dniu zmartwychwstania. Apostołowie zachęcali, by chrześcijanie modlili się wzajemnie za siebie żyjących. Nigdzie nie ma najmniejszej sugestii, by składać ofiary za zmarłych – takie zwyczaje są typowe dla religii pogańskich, z których Kościół zaczerpnął z czasem koncept duszy nieśmiertelnej. Mądrość Syracha potwierdza niebiblijną zasadę męczarni piekielnych po śmierci (3. 1) i zachęca do egoizmu (12. 5–7). Takich nauk jest w apokryfach więcej. Wystarczy zastosować naukę z Księgi Izajasza, by nie mieć żadnych wątpliwości, czy apokryfy są natchnione, czy nie: „Do objawienia i do świadectwa! Jeśli nie będą mówić zgodnie z tym hasłem, to nie ma dla nich jutrzenki” (8. 20). Zresztą tę zasadę warto stosować do wszystkich nauk i wszystkich kościołów. PAULINA STAROŚCIK
wcześniej (w stosunku do kalendarza gregoriańskiego) niż w roku poprzednim. Codziennie – od porannego wezwania na modlitwę do około kwadransa po zachodzie słońca – muzułmanie powinni powstrzymywać się od jedzenia, picia, palenia papierosów i kontaktów seksualnych. Po zachodzie słońca można spożyć kolację, a rano, przed wschodem – śniadanie. W zależności od pory roku codzienny czas postu może trwać nawet do 20 godzin. Post nie dotyczy osób w podeszłym wieku, nieuleczalnie chorych i dzieci. Podróżujący, kobiety ciężarne i karmiące, chorzy oraz kobiety miesiączkujące powinni przesunąć swój post na inny termin. Od postu zwolnieni są również przedstawiciele pewnych zawodów, np. piloci, w zamian jednak muszą zaopatrywać ubogich w żywność w takiej ilości, jak sami spożywają, lub ofiarować im odpowiednią kwotę. Oprócz ramadanu, muzułmanie mogą dodatkowo pościć w jakiejś intencji, np. w celu uproszenia Allacha o deszcz. Tyle teoria – z praktykowaniem bywa różnie, choć z pewnością nie tak źle, jak w katolicyzmie. Coraz częściej tradycyjne reguły postne są łagodzone, a to z powodów czysto racjonalnych – żeby nie narażać zdrowia i nie spowodować niskiej wydajności w pracy. A.K.
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
A
postołowie nie przewidywali wielowiekowego trwania Kościoła, oczekiwali natomiast rychłego końca świata. Podobnego zdania był Jezus z Nazaretu. Dlaczego Jezus nie spisał swojej nauki ani nie zlecił tego zadania apostołom? Dlaczego ewangelie powstały dopiero kilkadziesiąt lat po opisywanych przez nie wydarzeniach? Odpowiedź jest prosta: „Kto z dnia na dzień spodzie-
SZKIEŁKO I OKO
Przepowiadał wszak uczniom, że niektórzy z nich „nie doznają śmierci, nim ujrzą Królestwo Boże przychodzące w mocy”, i że „nie zdążą obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy”. Gdy pytano go o znaki końca, powtarzał jak mantrę: „Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Przez blisko dwa stulecia wpatrywano się w niebo, gdzie na
NIEŚWIĘTE PISMO
Omylny Jezus? wa się końca świata, ten nie pisze książek”. Już niemiecki orientalista, S. Reimarus (zm. 1768 r.) stwierdził, że Jezus nie osiągnął celu, do którego dążył i dał temu wyraz w słynnym okrzyku na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!” (Mk 15. 34). Z kolei biblista M. Goguel zwrócił uwagę, że „Jezus nie miał zamiaru zakładania Kościoła i nie założył go. Tym, czego pragnął i proklamował, był nie Kościół, lecz Królestwo Boże na ziemi. Pierwsi chrześcijanie, skoro w ich mniemaniu lada dzień miało nadejść Królestwo, nie myśleli o założeniu instytucji kościelnej ani o spisaniu dokumentów”. W ewangeliach Jezus wielokrotnie dawał wyraz własnej wierze w szybki koniec świata, uważając pokolenie, w którym żył, za ostatnie. I nie zmienia tego fakt, że nie podał dokładnej daty jego nadejścia.
R
chmurce miał pojawić się bogoczłowiek Jezus. Organizowano zbiórki i czekano, czasami wykonując ten przysłowiowy pierwszy krok. I tak np. w Syrii pewien biskup wyruszył z wiernymi na
ozpaczliwa potrzeba nadania sensu własnemu życiu – oto potężny bodziec napędzający wyznawców do świątyń wszelkich czasów i religii. Poszukiwanie trwałego, najlepiej niezniszczalnego znaczenia własnej egzystencji – oprócz strachu przed śmiercią – jest przyczyną sukcesu wyznań religijnych. Dzięki tej sile tkwiącej w każdym z nas duchowny zawsze znajdzie swojego klienta, podobnie jak znajduje go prostytutka (popęd seksualny) i rolnik (głód). Ale czy tylko religia ma monopol na sens życia? Zdecydowanie nie. Szczęśliwie każdy z nas może sam dla siebie wybrać i uczynić własnym cel i sens życia. Niewątpliwie najbardziej podstawowy jest cel biologiczny – wydanie na świat (spłodzenie) maksymalnie dużej liczby potomstwa z jak największą liczbą jak najatrakcyjniejszych partnerów. Dzięki temu nasz kod genetyczny będzie się łączył wiele razy z innymi kodami, dając szansę na powstanie wielu jak najlepiej obdarzonych genetycznie potomków. Już widzę te zdziwione i pełne politowania uśmiechy... To wcale nie jest prymitywne i absurdalne – rozejrzyjmy się dokoła – taki jest cel istnienia wszystkich organizmów żywych. Natura sprawiła jednak, że – zwłaszcza u ludzi – szaleństwo prokreacji nie jest gwarancją genetycznego zwycięstwa – nie te społeczności odnoszą obecnie sukces, które mają największy przyrost naturalny, ale te, które swój rozwój opierają na wiedzy,
pustynię naprzeciw Pana, co o mało nie zakończyło się ich śmiercią. Skrajnie wyczerpanych uratowała „pogańska” policja (!). W Jerozolimie – co relacjonują Dzieje Apostolskie – za radą Jezusa masowo rozdawano majątki, lecz zamiast obiecanej nagrody przyszło upokorzenie. Dumna gmina jerozolimska pozbawiona środków do życia musiała prosić o regularną jałmużnę, którą naprędce zorganizował apostoł Paweł w Galacji i Europie. Apokaliptyczna gorączka opadła sama. Miejsce niespełnionej Jezusowej idei Królestwa Bożego zastąpiły hybrydy: instytucja Kościoła, papiestwo i sakramentalizm, a żarliwą pewność bliskiego końca świata – kościelna rutyna. Wbrew Jezusowi i wbrew całej wczesnochrześcijańskiej tradycji. Chrześcijaństwo, które – po zapowiadanych przez Jezusa, a nieziszczonych proroctwach – winno było się rozpaść, przetrwało dzięki sprytowi kościelnej hierarchii. Strzałem w dziesiątkę okazał się pomysł zastąpienia spotkania z literalnym Jezusem podczas jego powtórnego przyjścia – spotkaniem z nim w opłatku i winie mszalnym. Bez ograniczeń i o dowolnej porze. Natomiast zapowiadane przez Jezusa eschata (zmartwychwstanie, sąd i nagroda lub kara) w bałamutny sposób udostępnione zostały w dramacie duszy i doktrynie „podwójnego sądu”, znanej bardzo dobrze pradawnemu prorokowi perskiemu Zaratusztrze, jej prawdziwemu autorowi. Całość przypisano (omylnemu) Jezusowi i ostemplowano papieską pieczęcią nieomylności. ARTUR CECUŁA
najcenniejszym skarbie, który ludzkość otrzymała od ewolucji. Zauważmy, że dożyliśmy momentu, w którym dostęp do wiedzy stał się warunkiem biologicznego przetrwania – z braku właściwej edukacji seksualnej całe narody Afryki mogą zginąć na skutek pandemii AIDS. Wydanie na świat potomstwa nie musi być dla społeczeństw i poszczególnych jednostek celem istnienia. A zatem czy tylko zdobycie maksimum wiedzy nadaje sens życiu? Bynajmniej. Każda ludzka jednostka nosi w sobie kompas nieomylnie prowadzący nas do celu. Jest nim poczucie szczęścia i spełnienia. Dla kogoś może to być urodzenie i troskliwe wychowanie potomstwa, dla kogoś innego – rozmaite formy twórczości: artystyczne, naukowe czy inne. Dla jeszcze innych – wiele rozmaitych rzeczy po trochu. To, co dla jednych jest absurdem, dla innych bywa celem, dla zdobycia którego warto poświęcić wiele. Nikt nie ma prawa nas osądzać i nazywać nasze cele prymitywnymi lub idiotycznymi. Jedyny właściwy wskaźnik tego, czy nasze życie ma sens, jest w środku, a nie na zewnątrz każdego z nas, choć – z pewnością – kształtuje się on pod naciskiem czynników zewnętrznych, takich chociażby jak wychowanie i dostępne wzorce. Jeżeli jedynym prawdziwym celem jest zbawienie, to rodzi się pytanie: jaki cel ma życie i cierpienie zwierząt, którym chrześcijaństwo nie gwarantuje życia wiecznego w raju? MAREK KRAK
ŻYCIE PO RELIGII
Bez sensu?
17
Rozmowa z prof. Marią Szyszkowską, filozofem, senatorem RP – Nie ukrywa Pani, że od pewnego czasu unika spożywania mięsa. Skąd taka decyzja w kraju o zdecydowanie mięsnej kuchni? Wegetarianizm w Polsce to rzecz kłopotliwa: odstaje się od większości, trudno nabyć też odpowiednie produkty zastępujące mięso. – W tych dniach obchodzę właśnie dziesięciolecie mojego wegetarianizmu. Wszystko zaczęło się od tego, że uświadomiłam sobie, iż zjadamy mięso niezdrowe, bo pochodzące od zwierząt zabijanych w wielkim stresie. Ponadto zwierzęta otrzymują zwykle niewłaściwy pokarm, zawierający m.in. hormony i antybiotyki. Odkąd zupełnie przestałam jadać
Fot. Krzysztof Krakowiak
jest pacyfistą. Wegetarianizm stał się składnikiem pacyfizmu pod koniec XX wieku. Byłam promotorem pracy doktorskiej poświęconej tej problematyce. – Niedawno naukowcy niemieccy ogłosili, że w środowisku naturalnym zachodzą nieodwracalne zmiany. Co możemy zrobić, aby temu przeciwdziałać? Zakładać partie ekologiczne? Jedna nawet niedawno powstała... – Dobrze by było w tym kontekście, aby władzę sprawowały osoby o dużej ekologicznej wrażliwo-
OKIEM HUMANISTY (67)
Wegetarianizm i pacyfizm mięso, czuję w sobie większą wrażliwość na los i cierpienie zwierząt. Uważam, że nie przesadzają ci obrońcy zwierząt, którzy twierdzą, że stan holokaustu utrzymuje się; trwa masowe mordowanie zwierząt. Hoduje się je w dodatku w skandalicznych warunkach, np. w niektórych hodowlach drobiu panuje niewyobrażalny ścisk i ciągle pali się tam światło. – Ale istnieje przecież ustawa o ochronie zwierząt. Stwierdza się w niej m.in., że zwierzę nie jest przedmiotem, ale istotą żywą. – Niestety, to prawo jest powszechnie łamane. Wynika to zapewne z faktu, że my, ludzie, chcemy się czuć od kogoś lepsi. Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że zwierzęta cierpią być może znacznie intensywniej niż my. Ich siła przeżyć i wrażliwości nie jest zrównoważona rozwiniętą sferą intelektualną. My możemy sobie coś wyjaśnić, pewne uczucia uczynić mniej intensywnymi, ale nie szanujemy ich świata przeżyć. Wciąż traktujemy zwierzęta jak przedmioty, i to nie dość lubiane. Dopiero kilka lat temu – mocą ustawy – ustalono u nas, że zwierzęta są istotami żywymi. – Dowodzi Pani, że istnieje związek pomiędzy wegetarianizmem i pacyfizmem. Co te dwa pojęcia mają ze sobą wspólnego? – Pacyfistą jest nie tylko ten, kto protestuje przeciwko wojnie. Pacyfista odrzuca także wszelką przemoc w stosunku do ludzi i zwierząt. Hodowla w niehumanitarnych warunkach i zabijanie zwierząt to formy stosowania przemocy. Pacyfiści żądają także likwidacji armii, które stanowią permanentne zagrożenie dla pokoju, oraz likwidacji kary śmierci. Pacyfista jest także zwolennikiem idei ekologicznych, choć nie każdy ekolog
ści, bo najczęściej mają one wyobraźnię wykraczającą poza zwykły dzień i pewnie łatwiej im można zaufać. Wciąż nie uświadamiamy sobie dość wyraźnie, że jesteśmy częścią świata przyrody i że powinniśmy okazywać jej więcej szacunku. Nie niszczyć, nie zabijać... nawet mrówek. – Istnieją szkoły ekologicznego rolnictwa... – Miałam przyjemność poznać japońskiego profesora Higę. Jego osiągnięcia w produkcji ekologicznych nawozów za pomocą drobnoustrojów wskazują, że można uchronić się przed żywnością zatrutą chemicznie. Może porozmawiamy o jego teorii innym razem. Jest ona jeszcze jednym sygnałem wielkich odkryć na Wschodzie, a my jesteśmy nadmiernie zapatrzeni na Zachód. – W ostatnich dniach byliśmy świadkami przerażającej tragedii w Hiszpanii – zamachu terrorystycznego o niespotykanej dotychczas w Europie sile rażenia. Na łamach „FiM” przynajmniej dwukrotnie przestrzegała Pani przed skutkami naszego zaangażowania w wojnę w Iraku. Mówiła Pani o groźbie terroryzmu... – Tak. Mnie to tragiczne wydarzenie nie zaskoczyło. Jest to kolejne ostrzeżenie przed naszym udziałem w wojnie w Iraku, określanej jako „akcja pokojowa”. Nasze wojska powinny być natychmiast wycofane z tego kraju. Kiedy wreszcie zrozumiemy, jak dalece tragiczna jest śmierć człowieka?! Wojna ma rzekomo usprawiedliwiać zabijanie. Zachęcam do wzięcia udziału w manifestacji pokojowej, która odbędzie się 20 marca w Warszawie. Spotkajmy się na placu Zamkowym o godz. 13, by bronić podstawowych wartości. Rozmawiał ADAM CIOCH
18
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
NASZA RACJA
OGŁOSZENIA PARTYJNE Zarząd Krajowy Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA, ul. Emilii Plater 55 m. 81, 00-113 Warszawa, tel/fax: (22) 620 69 66; www.racja.org; e-mail:
[email protected]. Konto: APP RACJA ING Bank Śląski O/Łódź 04105014611000002266001722. Wpłaty do kwoty 800 PLN winny zawierać: nazwisko i imię, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna). Wpłat powyżej 800 PLN dokonywać można tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą. Biuletyn comiesięczny APP RACJA – Arkadiusz Henszel 00-950 Warszawa skr. poczt. 491; tel. 0-602 405 282 oraz www.racja.org. W związku ze zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których APP RACJA weźmie czynny udział, Zarząd Krajowy zwraca się do wszystkich członków, sympatyków i czytelników tygodnika „Fakty i Mity” o zgłaszanie swego akcesu do pomocy w zbiórce podpisów pod listami naszych kandydatów. PODKARPACKIE Zarząd wojewódzki – Rzeszów, ul. Słowackiego 24 (pok. 91), dyżury: wtorki, czwartki 16–18; (17) 852 98 02;
[email protected]. Rzeszów – Andrzej Walas 0-606 870 540; Dębica – Piotr Michoń 0-503 177 859; Jarosław – Punicki Julian (16) 628 75 61; 0-696 047 641; Jasło – (13) 445 50 55; Mielec – Szwakop Wojciech (17) 582 56 31; Przemyśl – Maria Skowron (16) 670 10 48; Sanok – Klaudiusz Dembicki 0-606 636 273; Stalowa Wola – Krzysztof Wolak 0-506 333 619; Poszukujemy osób chętnych do zakładania struktur partyjnych w pozostałych powiatach. PODLASKIE Zarząd wojewódzki – Białystok, ul. Zwycięstwa 8, tel. (85) 651 25 70 (wew. 119), dyżury: wtorki, środy, czwartki 16–18;
[email protected]. Białystok – Michał Klimiuk (85) 651 25 70 w. 119; Augustów – Bogdan Nagórski (87) 643 42 53; Bielsk Podlaski – Stanisława Łaźny (85) 730 28 70; Hajnówka – Stanisław Sobczak (85) 683 33 34; Łomża – Grzegorz Kotarski 0-501 247 578;
[email protected]; Suwałki – Zdzisław Tyczkowski (87) 566 42 66. POMORSKIE Zarząd wojewódzki – Gdańsk, ul. Grodza Kamienna 1, tel. (58) 305-17-30; dyżury sobota w godz.10–15;
[email protected]. Konto bankowe: PKO S.A. II oddział Gdańsk 78124012681111001000793224. Przewodniczący wojewódzki: Andrzej Kotłowski, tel. 0-601 258 016. Gdańsk – Jolanta Witkowska 0-503 922 328; Gdynia – Ziemowit Bujko 0-606 924 771; Kwidzyń – Leszek Maroń 0-502 358 947; Pruszcz Gd. – Andrzej Białonoga 0-602 127 586; Słupsk, Bytów, Człóchów, Chojnice – Remigiusz Dembek (59) 840 27 52; Sztum – Andrzej Petrykowski 0-602 446 758. ŚWIĘTOKRZYSKIE Zarząd wojewódzki – Kielce, ul. Warszawska 6 pok. 7, tel. (41) 344 72 73, dyżury: wtorki, czwartki 14–18;
[email protected]. Skarżysko-Kamienna – pl. Floriański 3, pok. 201, dużury: środy 16–18; Kielce – Józef Niedziela 0-609-483-480; Nowiny, Chęciny, Małogoszcz – Paweł Jaworski 0-604 445 623; Ostrowiec Świętokrzyski – Arkadiusz Freilich 0-503 021 744; Pińczów – Andrzej Sędrowski 0-694 835 548; Skarżysko-Kamienna – Wiesław Milczarczyk 0-693 424 226; Starachowice – (41) 274 15 76; Staszów – Dariusz Klimek 0-606 954 842; Włoszczowa – Zbigniew Nowak (41) 394 38 20. Zebrania: Andrychów – 19.03, godz. 16, Lenartowicza 7, klub osiedlowy; Ciechanów – 22.03, godz. 17, ul. Rzeczkowska 13a;
Częstochowa – zarząd powiatowy, al. NMP 24, II piętro, lokal PPS , dyżury w każdy wtorek 17–19. Zebrania w każdy pierwszy wtorek miesiąca o godz. 17; Ełk – 28.03, godz. 15, bar „Bolek” przy placu Sapera (targowisko miejskie); Elblągu – 03.04, godz. 12, ul. Grunwaldzka 31; Gliwice – dyżury: wtorki, godz. 15–17, Rynek, Empik, I p. (pok. 109); Gniezno – 20.03, godz. 18, ul. Sienkiewicza 13/14/15; Gorzów Wlkp. – każdy pierwszy czwartek miesiąca, godz. 17, ul. Obotrycka 7; Gryfice – 19.03, godz. 17.00, świetlica S/M „Nad Regą”, ul. J. Dąbskiego 48; Grudziądz – 2.04, godz. 17, ul. Pułaskiego 10/18 (oficyna); Jastrzębie Zdrój – zebrania w każdą czwartą sobotę miesiąca, godz. 17, ul. Jasna, bar „Caro”, 0-601 158 289; Jelenia Góra – 27.03, o godz. 16, w kawiarni „Śnieżynka” przy pl. Ratuszowym; Kielce – 23.03, godz. 17.30, Rynek 19 , „U Sołtyków”; Kłodzko – 25.03, godz. 17, restauracja „Hit” w Nowej Rudzie-Słupcu; Konin oraz powiaty: Koło, Słupca, Turek – 19.03, godz. 17, Domu Kultury w Koninie, pokój nr 13; Koszalin – 29.03, godz. 17, ul. Niepodległości 18/1; Legnica – 28.03, godz. 15, kawiarnia „Pod 7-ką” przy ul. Jordana 7; Lublin – 27.03, godz. 17, siedziba SLD przy ul. Belliniaków 7; Piła – 31.03, godz. 17, restauracja „Hades”, ul. Dąbrowskiego w Pile; Poznań – Śródmieście – spotkanie planowane na dzień 22.03 jest przez organizatorów odwołane; Ruda Śląska – Wirek, ul.1 Maja 270, dyżury w każdy wtorek 17–19, piątek 17–19. Zebrania – 16 każdego miesiąca o godz. 18; Sanok – 19.03, godz. 17– zebranie założycielskie powiatu Sanockiego, bar „Czarny Koń” na dole ul. Kopernika 10; Siedlce – 20.03, godz. 18, ul. Kazimierzowska 7, zapraszam także chętnych do prowadzenia kół w Garwolinie, Łosicach, Mińsku Mazowieckim, Sokołowie Podlaskim i Węgrowie; Skarżysko-Kamienna – 30.03, godz.20 w DKK „Związkowiec”; Sosnowiec – 19.03, godz. 17, w Będzinie ul. Małachowskiego 29; Szczecin – 28.03, godz. 12 na placu Grunwaldzkim – pikieta. Zapraszamy członków oraz sympatyków. Kontakt: tel. 421 55 12; Szczecin – 17.04, godz. 17 w sali „Vivaldi” hotelu Radisson odbędzie się spotkanie z senator Marią Szyszkowską, oraz przewodniczącym APP RACJA Piotrem Musiałem; Toruń – 28.03, godz. 10.30 – nadzwyczajny zjazd wojewódzki, Toruń, ul. Krasińskiego 100 („Capri”). W przypadku braku kworum, drugi termin tego samego dnia w tym samym miejscu o godz. 11; Warszawa – 20.03, godz. 13, pl. Zamkowy – ogólnopolska demonstracja STOP WOJNIE przeciwko obecności wojsk polskich w Iraku; W-wa Targówek – 19.03, godz. 17, ul. Kołowa 18 (Klub Sportowy); Wrocław – 20.03, godz. 16 – zgromadzenie antywojenne. Rynek pod „Pręgierzem”; Wrocław – w każdą środę o godz. 17, salon dyskusyjny, w restauracji „Hanoi” przy ul. Legnickiej 32; Zbąszyń – hotel Acapulco każda pierwsza środa miesiąca godz. 18.30.
Posiedzenie Rady Krajowej APP RACJA odbędzie się 21 marca o godz. 10 w Warszawie. W programie m.in. uregulowanie spraw związanych z wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Rozpoczynamy prezentację programu APP RACJA uchwalonego na lutowym Kongresie Nadzwyczajnym. Na łamach tygodnika, z uwagi na objętość tekstu, zaprezentujemy tylko niektóre fragmenty programu. Dziś prezentujemy wstęp.
Być godnym epoki Antyklerykalna Partia Postępu RACJA zrodziła się z buntu i niezgody na dalsze funkcjonowanie źle zaprojektowanej koncepcji polskiej drogi do dobrobytu oraz przekonania, że można w sposób nowoczesny i sensowny powstrzymać proces degradacji ludzkiego życia. Nasze społeczeństwo pozbawione zostało wiary w szybką poprawę swojej sytuacji. Rozumiemy ten zakres zmęczenia psychicznego, kulturowego i fizycznego, jaki pojawił się w trakcie realizacji kolejnej utopii, która przypadła w złym czasie historycznym. Obiecane w procesie „szczęśliwej rewolucji” dobra, dla zdecydowanej większości społeczeństwa leżą poza zasięgiem możliwości. Zamęczono nas nadmiarem hurraoptymizmu i mnogością sloganów, pustych komplementów i rzekomo dobrych rad, a także narzucono nam zbyt wiele liberalnych wzorców pseudorozwojowych. Wszystko to nie sprzyja rozwojowi ekonomicznemu Polski i coraz bardziej spycha na margines potrzeby materialne, intelektualne i duchowe społeczeństwa. Dlatego APPR stawia sobie za cel podstawowy przezwyciężenie niedorozwoju cywilizacyjnego, aby jednostka ludzka stała się podmiotem. Służyć ma temu ogólnie dostępna praca, obowiązująca jako standard, uczciwość oraz postęp, będący zasadniczym czynnikiem zmian państwa i społeczeństwa. Antyklerykalna Partia Postępu RACJA dąży do zbudowania nowoczesnego państwa opartego na demokracji i neutralności światopoglądowej, w którym zapewnia się każdemu obywatelowi nieskrępowany rozwój intelektualny, swobodę wyznania i wypowiedzi, równość wobec prawa, jednakowe prawa publiczne niezależnie od statusu społecznego, światopoglądu, preferencji seksualnych czy narodowości. APPR w swojej ideologii opiera się na humanizmie, jest organizacją tych wszystkich obywateli RP, dla których takie wartości jak demokracja, równość, prawo, praworządność, sprawiedliwość społeczna, a co za tym idzie – niezależność światopoglądowa oraz religijna – są
fundamentalne. Jesteśmy przekonani, że jedynie pluralizm, tolerancja i poszanowanie każdego światopoglądu są podwaliną pokojowego i szczęśliwego egzystowania oraz rozwoju jednostki ludzkiej w społeczeństwie. Wierzymy, że wyłącznie wolna, nieskrępowana wymiana myśli prowadzi do osiągnięcia celu, któremu na imię demokracja. APP RACJA skupia ludzi wierzących, agnostyków i ateistów, nie czyniąc między nimi żadnej różnicy. Uznajemy bowiem prawo każdego człowieka do wolności przekonań, do prezentowania dowolnego światopoglądu – także skrajnie idealistycznego lub materialistycznego i w takim właśnie pluralizmie widzimy szansę na zgodne współistnienie oraz twórczy rozwój całego narodu. Odmienność światopoglądowa nie może być w żadnym wypadku powodem dyskryminacji kogokolwiek, poza postawami skrajnymi i antyspołecznymi godzącymi w dobro innych ludzi, np. faszyzm. Podstawą do działania rządów na całym świecie powinny stać się zasady wzajemnej tolerancji, partnerstwa, wrażliwości społecznej oraz ochrony praw człowieka. Pokojowe współistnienie członków wspólnoty międzynarodowej w oparciu o te fundamenty doprowadzi ostatecznie do zbudowania globalnej społeczności godnej XXI wieku. Antyklerykalna Partia Postępu RACJA wpisuje się w rodowód nowoczesnej lewicy umiejącej sprostać współczesnym wyzwaniom. Wyciągając wnioski z przeszłości, patrzymy w przyszłość i będziemy śmiało podejmować problemy współczesnego świata. Nie zgadzamy się z kierującą naszą gospodarką „niewidzialną ręką rynku”, strukturalnym bezrobociem i innymi plagami społecznymi, które wprowadził nam dziki kapitalizm. Będziemy się przyglądać tendencjom rozwojowym współczesnego świata i łączyć ze wszystkimi postępowymi ruchami oraz przenosić ich doświadczenia na polski grunt w taki sposób, aby tworzyć nowoczesną, sprawiedliwą społecznie i całkowicie świecką nadbudowę
naszego państwa. APPR jest za gospodarką wolnorynkową o charakterze socjalnym. Rozumiemy to jako zachowanie znacznego interwencjonizmu państwowego w sferze gospodarczej oraz sprawowanie opieki nad grupami najuboższymi i nieradzącymi sobie w trudnych warunkach wolnego rynku. Popieramy rozwój przedsiębiorczości, pobudzanie konkurencji i wzrostu gospodarczego. Państwo musi inicjować, wspierać i finansować rozwój nauki i oświaty jako strategiczne kierunki rozwoju całego społeczeństwa. Państwo musi sprawować mecenat nad kulturą, która nie może podlegać prawom wolnego rynku, gdyż nie da się oceniać wartości, jakie niesie społeczeństwu w kategoriach finansowych. APP RACJA widzi pilną potrzebę reformy systemu politycznego w Polsce, w którym to nie przedstawiciele narodu rządzą państwem, a wybrańcy partii politycznych. Proces upartyjnienia wszystkich struktur w Polsce doprowadził do tego, że nie mamy już dzisiaj klasycznej demokracji, tylko jej hybrydę, partiokrację. Upartyjnienie urzędów i wszelkich ogniw państwowości stało się jednym z czynników, które doprowadziły do wewnętrznej słabości naszego kraju i pogłębienia zacofania cywilizacyjnego. Dlatego opowiadamy się za procesem odpartyjnienia struktur państwa i wprowadzenia przy obsadzie stanowisk klucza kompetencji. Za najważniejsze działania prorozwojowe, dotyczące naszego kraju w perspektywie wieloletniej, uważamy: rozwój edukacji, intensywne wspieranie przez państwo badań naukowych nad nowymi technologiami i szybkie ich wdrażanie do produkcji. Tylko przy zachowaniu należytej uwagi nad tymi trzema sprawami, państwo polskie może podążać za coraz szybciej rozwijającymi się państwami Ameryki Północnej, Europy Zachodniej i Azji. W przeciwnym razie przepaść rozwojowa między Polską a tymi krajami będzie się systematycznie pogłębiać.
Zaproszenie na manifestację Wszystkich, dla których ważne jest bezpieczeństwo własne i naszych żołnierzy oraz poszanowanie prawa, zapraszamy na wielką manifestację przeciwko okupacji Iraku. Odbędzie się ona 20 marca 2004 r. o godz. 13.00 na placu Zamkowym w Warszawie.
Redakcja „FiM” oraz Zarząd APP RACJA apelują do wszystkich członków i sympatyków partii o informowanie sekretariatu „FiM” o wszelkich wydarzeniach, które mogą być tematem do artykułów publikowanych na łamach naszej gazety. Dziękujemy!
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
LISTY Nie oddamy guzika Akt terrorystyczny w Hiszpanii wywołał panikę u naszych władz. Natychmiast zorganizowano manewry w Warszawie, co u niektórych warszawiaków wywołało nie mniejszy szok. Towarzysz Oleksy zapewniał w mediach, że nic nam nie grozi i że jesteśmy gotowi odeprzeć każdy atak. Akurat! Gdyby służby wywiadowcze dostarczały nam dokładne dane, w tym termin ataku, może wówczas udałoby się choć po części uniknąć jego skutków, ale tak... Na nic więc nie przyda się to potrząsanie szabelką. Rydz-Śmigły w 1939 roku też się odgrażał, że nie oddamy Niemcom nawet guzika od płaszcza. Co z tych obietnic wyszło – wiemy doskonale. Szkoda więc czasu i pieniędzy na te idiotyczne manewry, które mogą jedynie doprowadzić do zawału niektóre schorowane osoby. Niech więc blady strach ogarnia raczej tych, którym zachciało się wysłać nasze wojsko na wojenkę do Iraku. Naród im tego nie zapomni, a zwłaszcza rodziny tych, którzy oddali tam życie i być może jeszcze oddadzą. A gdy u nas powtórzy się wariant hiszpański... Kostek
Zabić Jakubowską Dlaczego premier Miller nie zdymisjonował dotychczas Jakubowskiej?! Odpowiedź na to pytanie wydaje mi się bardzo prosta. Pani ta bardzo dużo wie. Wie również doskonale, jaki był udział premiera w aferze Rywina. Jakie więc premier ma wyjście? Milczeć, choć nie do końca gwarantuje mu to rewanż ze strony Jakubowskiej, lub ją po prostu... zabić. Na razie wybrał pierwszy wariant. K.
Bravepasja Czytając recenzje w Internecie, myślałem, że „Pasja” będzie coś w sobie miała. Początkowe skandale, wstrzymywanie projekcji, a nawet zakaz wyświetlania w niektórych krajach tylko zachęcały do obejrzenia. Miałem nadzieję, że twórca „Braveheart” stworzył kolejny kawałek dobrego kina, jednak myliłem się, i to bardzo mocno. Film jest tragiczny, oskarżycielski, kłamliwy. Po premierze w Polsce pokazywano płaczące dewotki, zniewieściałe panienki w loczkach,
przylizanych chłopców razem z ich opiekunem księdzem podążających na seans. Dla mnie bardziej wzruszający był film „Uwolnić orkę”. Natomiast prowadzenie przez księży dzieci z 4 klasy SP na ten film to publiczne propagowanie przemocy. D.Z.
Demokracja z przymiotnikiem Każda demokracja ma swój przymiotnik. Demokracja ateńska polegała na tym, że prawa mieli tylko właściciele niewolników. De-
LISTY OD CZYTELNIKÓW Wysterylizowani W numerze 10 „FiM” pani Z. Wilińska z Warszawy oburza się na księży podających w szpitalach komunię rękami pełnymi zarazków. Ależ, droga pani! – wiadomo przecież, że zarazków nie było i nie ma. A nie ma, bo Krk powstał w czasach, kiedy żaden z „nieomylnych” ich nie zauważył. A czego papiestwo w swej nieomylności poczęte nie zauważyło, tego NIE MA! Można się nie obawiać – dłonie kapłana, jak i jego mózg, zostały tak wysterylizowane już w seminarium, że jest on całkowicie odporny na takie wymysły masonów
także z czasem rolę religii w licznych krajach Dalekiego Wschodu, pojawiły się około 2500 lat temu, są starsze prawie o 500 lat od chrześcijaństwa, a nawet od ukształtowanego judaizmu. Nie zamierzam odnosić się do tematyki omawianej w tym licznym gronie. Oburza mnie jednak niewiedza zakonnika, który lokuje narodziny buddyzmu na 20 tysięcy lat wstecz – w okresie paleolitu. Ślady kultury materialnej homo sapiens nie przekraczają 6–10 tys. lat. We wspomnianej audycji telewizyjnej uczestniczyło wiele znakomitych osób, których o podobną ignorancję nie można podejrzewać. Ich obowiązkiem było skorygowanie tak poważnego lapsusu. Ponieważ audycja nie była realizowana na żywo, dlatego za podobne uchybienia merytoryczne ponosi odpowiedzialność także kierownictwo pierwszego programu telewizji. A może sutannowych nie godzi się korygować? Wolnomyśliciel
48 lat niewiedzy
mokracja szlachecka polegała na tym, że prawa miała tylko szlachta. Demokracja burżuazyjna polegała na tym, że prawa mieli tylko ludzie bogaci. Demokracja socjalistyczna polegała na tym, że władzę sprawowała jedna, hegemonistyczna partia. Teraz mamy demokrację pieniądza. Jeśli nie masz pieniędzy, to co najwyżej możesz raz na cztery lata dokonać wyboru między lisem, osłem i baranem. Jerzy Leśniak
Wyzwolony Z wielką chęcią i zadowoleniem skreślę głos na wskazanego kandydata APP RACJA przy najbliższych wyborach. I jestem w stanie namówić do tego co najmniej pięć życzliwych, znanych mi osób, co na pewno zrobię. W moich oczach znaleźliście wielkie uznanie. W ogóle dzięki Wam ujrzałem prawdę o klerze katolickim, a prawda ta całkowicie mnie (od nich) wyzwoliła. To niesamowite. Jedno jest pewne: nic w moim dotychczasowym życiu nie zniewoliło mnie bardziej od patologicznego ustroju (ustrojstwa) rzymskokatolickiego. Ale lepiej pewne rzeczy zobaczyć później niż wcale. Adam Nadolski
i świętokradczej medycyny jak bakterie, wirusy czy zarazki. Jego świętość gładzi je wszystkie, tak samo jak świętość relikwii, obślinionych pocałunkami przez tysiące wiernych. Mam też słowa „pociechy” dla „Czytelniczki z Sosnowca”, narzekającej, że Krk lekceważy zapisy w Piśmie Świętym. Szanowna Pani, a gdzież to Pani znalazła choćby jeden dowód na to, że Krk ma cokolwiek wspólnego z Pismem? Przecież ta instytucja ma taką górę własnych praw (nędznych podróbek), że na Biblię powołuje się jedynie w generaliach, w szczegółach zaś – na własne, soborowe prawo kanoniczne. KrK sam zwolnił się od obowiązku przestrzegania zapisów Pisma Świętego, dając klucze do nieba Piotrowi i jego następcom. Leon Bod Bielski
Lapsus czy nieuctwo W audycji redakcji katolickiej programu 1 TVP w dniu 4 lutego o godz. 18.05. podjęto zagadnienie, w jakim zakresie chrześcijanie mogą ubogacać się duchowo w oparciu o buddyzm. Z ust zakonnika padło znamienne zdanie, obnażające skrajną indolencję ojca duchownego – „tradycja buddyzmu trwa 20 tys. lat...”. Ateistyczne filozofie Wschodu – buddyzm i konfucjanizm – pełniące
Chciałbym się z wami podzielić pewną bulwersującą mnie sprawą. Otóż w dniu 17.02. br. wracałem sobie samochodem z pracy do domu w dobrym humorze, słuchając w radiu tylko dobrej muzyki. Jaka cholera podkusiła mnie, żeby sobie popsuć nastrój, przełączając na stację jakże wielebnego i wielmożnego naszego tatusia powszedniego Tadzia Rydzyka, to ja do dziś nie wiem. Była godzina 18.15 i trwała dyskusja pani doktor (nie wiem jakiej specjalności, ale chyba nie lekarskiej) i pana inżyniera (ten to chyba specjalista od betonów prostych) na temat stosowania prezerwatyw. Byłem w szoku! Myślałem, że to kabaret. Takich głupot, jak żyję 48 lat, nie słyszałem. A już najwięcej do powiedzenia miał pan inżynier. Opierając się na badaniach amerykańskich (nie powiedział czyich), stwierdził, że aż 72 proc. panien, konkubin, które stosują prezerwatywy, zachodzi w ciążę. Panny, kochanki, ale nie mężatki! Że u tych kobiet najwięcej jest alergii, zapaleń pochwy, szyjki macicy, depresji i w ogóle prezerwatywa to sito, tylko trochę bardziej zagęszczone. Podobnie jest w przypadku stosunków przerywanych. O tym, co on tam jeszcze pieprzył od rzeczy, szkoda pisać. Myślałem, że mnie krew zaleje. Od 25 lat jestem żonaty, uprawiam seks przerywany, stosuję też prezerwatywy i czuję się dobrze. Mam dwoje planowanych dzieci, w dekiel mi nie wali, a tu jacyś idioci skrajnie wstrzemięźliwi albo nad wyraz wielodzietni odkrywają „prawdziwą” prawdę. I to
19
mówi pan inżynier. Na koniec stwierdził jeszcze, że najlepsze jest dziecko kochane, a nie – planowane. Po tych debilnych słowach przełączyłem radio ponownie na muzykę. Marek z Paczkowa
Zamek Mamy w Działdowie piękny zamek pokrzyżacki. Starostwo, szukając dla siebie budynku, zaadaptowało jedno skrzydło, niszcząc przy okazji dzieło średniowiecznych architektów. Zamieniono je w bezkształtną bryłę z balkonikami, z zielonymi plastikowymi oknami i żółtym tynkiem (profanacja!). W zeszłym tygodniu, w związku z przeprowadzką władz do nowej siedziby, nie mogło obyć się oczywiście bez wyświęcenia budynku. Na uroczystość przybyło trzech (miasto ma 25 tys. mieszkańców) miejscowych proboszczów ze świtą. Zorganizowano małą imprezkę (był szampan, pieczone prosię itp.). Księża wyświęcili i podarowali przy okazji olbrzymi krzyż, który już został zawieszony w budynku. Mamy również Centrum Kształcenia Ustawicznego. W każdej sali jest krzyż, godła nie zauważyłem. Wyraźnie widać, kto rządzi... Działdowianin
Odciągacz Od dziś w naszej szkole odbywają się rekolekcje. Niestety. Mam do tej sprawy określony stosunek. Jestem nauczycielem i antyklerykałem. Poczytałem prawo oświatowe, konstytucję i prawo karne (fragmenty) i wyszło mi, że nie muszę brać udziału w tych egzorcyzmach i nie mam prawa zmuszać do tego młodzieży. Dzień zaczął się od Drogi krzyżowej, a następnie miał być spęd na sali gimnastycznej. Skoro nie mam obowiązku, to sobie spokojnie usiadłem w sali komputerowej, do której zajrzały również moje dzieciaki, nie mające ochoty na indoktrynację. Spokojnie posiedziały godzinkę, a następnie poszły do kościoła na mszę. Zaczęło się. Proboszcz o. Otton zmieszał biedne dzieci z błotem. Pełen miłości bliźniego naubliżał im przy wszystkich zgromadzonych w kościele. Na mój temat również się wyrażał bardzo miło, między innymi że należy mnie ukarać, bo odciągam dzieci od kościoła i inne takie... Oczywiście mnie w kościele nie było, a informacje mam od dzieci. Mamy umowę, że o wszystkich trudnych sprawach mówimy sobie szczerze. Natomiast moje uczone koleżanki nie omieszkały mnie obgadać. Mariusz Augustyn
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Andrzej Rodan; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Anna Tarczyńska, Ryszard Poradowski – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Paulina Starościk – tel. (42) 630 72 33; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Marcin Bobrowicz; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 70 66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 maja na trzeci kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 31,20 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 maja na trzeci kwartał 2004 r. Cena prenumeraty – 31,20 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 lutego na drugi kwartał 2004 r. Cena 31,20 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076 0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–
[email protected]. 8. Prenumerata na całym świecie: www.exportim.com. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
20
ŚWIĘTUSZENIE
Obcowanie świętości
Miejsc świętych ci u nas dostatek. Dla jednych będzie to sanktuarium, dla innych sklep z piwem, dla wielu jedno i drugie. Tak jak koło Suwałk Fot. RR
Czarny humor Pan Bóg i św. Piotr ogłosili przetarg na budowę bramy niebiańskiej. Pierwszy zgłosił się Arab Abdul Mohammed. – Masz projekt? – pyta Bóg. – Mam – odpowiada Arab. – Masz kosztorys? – Mam. – To ile ci wyszło? – 900 milionów. – A dlaczego aż tyle? – 300 mln na materiały, 300 mln na robociznę, 300 mln zysku. – Dobra, odezwiemy się, jak podejmiemy decyzję – mówi św. Piotr. Następny wchodzi Niemiec Hans Schenker. – Masz projekt? – pyta Bóg. – Mam – odpowiada Niemiec.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 12 (211) 19 – 25 III 2004 r.
JAJA JAK BIRETY
– Masz kosztorys? – Mam. – To ile ci wyszło? – 1,5 miliarda. – Dlaczego aż tyle? – 500 mln na solidne niemieckie materiały, 500 mln na rzetelną niemiecką robociznę, a 500 mln to zysk. – Dziękujemy, odezwiemy się, kiedy podejmiemy decyzję – mówi Piotr. Następny wchodzi Polak Adam Nowak. – Masz projekt? – pyta Bóg. – Nie – odpowiada Polak. – Masz kosztorys? – Nie. – A ile chcesz za robotę? – 3 miliardy 900 milionów. – Skąd ty wziąłeś taką kwotę?! – No cóż, miliard dla Pana Boga, miliard dla św. Piotra, miliard dla mnie, a za 900 mln Arab zrobi bramę.
ziennikarz to taka bestia, że jak tylko ma chwilę wolną od pisania, to nie wytrzyma, by nie zapuścić „sondy”, gdzie tylko się da. Tym razem „sondę” zapuściłem w mętne wody KAI (Katolickiej Agencji Informacyjnej) i najpierw pusty śmiech mnie ogarnął, bo oto czytam (w Wiadomościach KAI nr 9) relację agencyjnego „jasnowidza” o spotkaniu Rady Stałej Episkopatu 24 marca w Warszawie. To się nazywa kreowanie rzeczywistości z miesięcznym wyprzedzeniem. No dobra... komuś się miesiące popieprzyły, a w końcu... cóż to znaczy w tysiącletniej tradycji – jeden miesiąc w tę czy w tę. Śmiech śmiechem, ale smętnie mi się zrobiło, no bo jak się ma nie robić, kiedy czytasz, że Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski ma nas przygotować do integracji z UE. Otóż oprócz integracji w aspekcie politycznym i ekonomicznym – biskupi postanowili przygotować wiernych duchowo do WEJŚCIA. Ten introitus (nie mylić z coitusem), ma być obchodzony hucznie, a jakże, i to w dniu 1 maja, specjalną nowenną we wszystkich diecezjach i parafiach. Arcypasterz Glemp dla siebie zarezerwował dzień 2 maja na Polach Wilanowskich; przy okazji dojrzy budowy swojej świątyni opatrzności nad interesami Kościoła. Ma się tam odbyć wielka celebra z udziałem Episkopatu Polski i przedstawicielami episkopatów z całej Europy, a także (ale to na ostatku) najwyższych władz państwowych RParafialnej. Bystrzakiem
D
być nie trzeba, żeby zauważyć, że przy tej okazji Glemp liczy na budżetowe datki na „tacę” w kwotach wielomilionowych. Tak sobie myślę, co też my do tej Europy wniesiemy poza pseudowartościami. O te już zadbano, bo list pasterski ma być odczytany w niedzielę poprzedzającą 1 maja. I apel specjalny do elit episkopat też przygotował.
Już po strachu! Zachodni producenci bielizny przeprowadzili analizę rynku i aż się oblizali na wiadomość, że Polki na bieliznę wydają miliard zł rocznie. A tu... takiego! Polskie staniki robią furorę na rynkach zachodnich, są równie ładne, z równie dobrych materiałów, za to znacznie tańsze i wypierają tamtejsze „tryumfy”. Co więcej, szyte są w rozmiarach, o jakich się za-
Cyc jest „power”!
Zadumany zapatrzyłem się w tzw. siną dal, mało świadom faktu, że „sina dal” przybrała w tym przypadku postać „dużych, niebieskich oczu” (rozmiar 5) Zosi Witkowskiej i dopiero jej wściekły syk („coś się tak na moje cycki zagapił?!”) zwalił mnie z filozoficznych wyżyn na ziemski grunt. W nagłym olśnieniu pojąłem, że już wiem, co możemy Unii oferować, i duma mnie rozparła, bo oto do Europy wchodzimy... z wypiętą piersią!
chodnim producentom śni jedynie w nocnych koszmarach, od różnych nowinek nie stronią i na dodatek (o zgrozo!) firmy często zmieniają kolekcje. Doszło nawet do tego, że firmy francuskie zleciły badanie metod działania polskiego bieliźniarstwa. A co?! Polski cyc podbije Europę, nasze staniki okryją piersi kobiet od Białowieży po Atlantyk i nawet „Wolność wiodącą na barykady” też ubierzemy – nie będzie dziwka golizną świecić i nasze WC obrażać – sztuka ma być ubrana i już. W myśl zasady: sięgaj, gdzie wzrok nie sięga, słynne koronki koniakowskie też robią furorę na zachodnich rynkach – teraz, w postaci eleganckich stringów, opinają dupeczki głównie Niemek i Francuzek. Tylko z tymi stringami trzeba uważać, bo kto za cyce łapie, ten ma mleko, a kto za dupę... DELTA