SMOLEŃSK: NOWE FAKTY Â Str. 6-7 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
ENIE I N OM P S W O RZE MA E D L WA CONIU KO Str. 2
Nr 36 (653) 13 WRZEŚNIA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Kolejny ksiądz oskarżany o pedofilię wybrał samobójczą śmierć zamiast ławy sądowej. Wygląda na to, że sumienie jest lepszym sędzią niż skrzywdzone dzieci i ich rodzice, niż parafianie i prawnicy w togach… Â Str. 10
Â
11 Â Str. 9,
 Str. 3
ISSN 1509-460X
 Str. 23
2
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY W listopadzie w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbędzie się pierwsza sprawa o ochronę dóbr osobistych z powództwa cywilnego 7 posłów Ruchu Palikota (w tym Jonasza) przeciwko Skarbowi Państwa – Sejmowi Rzeczypospolitej. Rzecz dotyczy niesławnego krzyża sejmowego. Miejmy nadzieję, że sąd – w odróżnieniu od pani marszałek Sejmu RP – rozpatrzy sprawę rzetelnie i obiektywnie. Sejm większością głosów koalicji odrzucił wniosek PiS o powołanie sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold. To, że PSL musi po swej kompromitacji robić wszystko, co każe PO, to oczywiste, ale że Platforma tym głosowaniem sama przyznała się do winy… Jarosław Kaczyński jako premier na emigracji (wewnętrznej) wygłosił exposé. Obiecał wszystko dla wszystkich, w tym ponownie słynne już tanie mieszkania. Czyli na zmianę pichci – raz robi sobie jaja, raz miesza w nieświeżej zupie o nazwie „zamach smoleński”. Ponoć PiS ma kandydata na premiera i nie jest to Jarosław. Szefem rządu miałaby zostać była „siostra” Donalda Tuska, Zyta Gilowska. Mówiąca z wdziękiem pepeszy wykładowczyni KUL – skrzyżowanie ultraliberałki w gospodarce i konserwatystki w życiu – już raz rządziła chwilowo finansami w czasie IV RP. Nieudacznie, więc na premiera rządu PiS pasuje jak ulał. Roman Giertych, adwokat, jest pełnomocnikiem Michała Tuska w pozwach i wnioskach ugodowych przeciwko niektórym mediom. Jego zdaniem „Fakt”, „Super Express” i „Wprost” naruszyły dobra osobiste syna premiera, zamieszawszy go w aferę Amber Gold. Po tym jak Giertych pozywał media w imieniu Radosława Sikorskiego, wydaje się, że PO ma już kandydata na nowego ministra sprawiedliwości, gdy Gowin się wypali lub podpadnie. Afera Amber Gold niedługo będzie wyjaśniona, a winni pójdą siedzieć. Swoją pomoc w rozwiązaniu sprawy zaoferował bowiem Krzysztof Rutkowski. Jego biuro ponoć zupełnie nieodpłatnie (za ogólnopolską reklamę…) chce „zaopiekować się” poszkodowanymi przez parabank. Ciekawe jak? Średnie świadczenie z OFE w tym roku wynosi 80 zł, czyli drugi filar emerytalny wystarcza na kupienie kilku paczek papierosów albo biletu miesięcznego MPK, żeby emeryt miał za co dojeżdżać do… pracy. Ale to jeszcze nic – większość uprawnionych emerytów w ogóle świadczeń z OFE nie dostaje, bo między funduszami a ZUS-em szwankuje przepływ informacji. A poza tym w rządzie wszyscy zdrowi i w świetnych humorach. Tylko co szósty polski student pobierający naukę w Wielkiej Brytanii wraca do Polski. Tak wynika z brytyjskich danych. Ale czy można się temu dziwić? Na polskiej „zielonej wyspie” czekają na nich: bezrobocie, umowy śmieciowe, pensje rzędu 300 funtów. A na starość groszowa emerytura plus szperanie w śmietniku. Sąd w Kołobrzegu skazał księdza Zbigniewa R. na 2 lata bezwzględnego więzienia za 11-krotne doprowadzenie 2 nastolatków (12 i 14 lat) do czynności seksualnych. Duchowny nie przyznaje się do winy, a wyrok nie jest prawomocny. Do sprawy wrócimy. Zmarł kardynał Carlo Martini, zwany także „Karolem, który nie został papieżem”. Nie został, bo w Watykanie nie ma zapotrzebowania na umiarkowanych duchownych, tylko na radykałów w rodzaju Wojtyły i Ratzingera, którzy tworzą iluzję „Kościoła świętego”. Biskupi przepraszają! Nie w Polsce, oczywiście, ale w Paragwaju. Jest im przykro, że przyłożyli rękę do upadku w czerwcu 2012 r. swojego byłego kolegi po fachu, nielubianego przez Kościół prezydenta Fernanda Lugo. Teraz żałują, bo po upadku „prezydenta ubogich” jest w kraju coraz gorzej. Musiały mocno spaść datki na tacę, skoro nawet biskupów „ruszyło sumienie”. Nikt nie odpowie za śmierć kilkudziesięciu osób zamęczonych w więzieniach CIA w Iraku i Afganistanie w latach 2002–2012. Władze amerykańskie nie chcą stresować swoich funkcjonariuszy. Jedynymi skazanymi pozostaną ci amerykańscy żołnierze, którzy… ujawnili zbrodnie swoich kolegów i koleżanek. Władze pakistańskie zatrzymały islamskiego duchownego podejrzewanego o to, że chciał uczynić z upośledzonej nastolatki chrześcijańskiej bluźnierczynię („FiM” 34/2012). Duchowny zniszczył jakoby karty Koranu i włożył je do torby dziewczynki, aby potem oskarżyć ją o niszczenie świętej księgi. Zaiste, kręte są ścieżki sług bożych. Zmarł Mesjasz, Sun Moon, twórca Kościoła Zjednoczeniowego słynącego z celebrowanych masowo ślubów międzynarodowych. Moon zostawił setki tysięcy wiernych oraz imperium finansowo-biznesowe w Korei Południowej i USA. Na szczęście dla rodziny Moonów zostawił też syna, który dalej będzie jakoś dźwigał ten ciężki, mesjański krzyż.
Pogrzeb Waldemara Koconia odbędzie się 10 września na Cmentarzu Komunalnym na Powązkach (Aleja Zasłużonych). Początek o godz. 12.00 w tamtejszym domu pogrzebowym.
Wygrał życie O
dszedł mój Przyjaciel. Nie wiem gdzie, ale tu z pewno- w największych salach, zdobywając nagrody i wyróżnienia. ścią już go nie ma. Jestem agnostykiem, więc nie bę- Stan wojenny zastał go w Nowym Jorku. Zamieszkał w Chidę nawet zgadywał. Po prostu nie wiem, czy gdzieś jeszcze cago i wśród tamtejszej zdewociałej Polonii odważnie szerzył myśli, czuje, tworzy, śpiewa... Wiem za to, że miał tu swój racjonalizm, piętnował pedofilię wśród kleru. Miał własny proczas, że tu był, że tu żył. I to jak żył! Wypełnił sobą pustkę, gram w telewizji „One Man Show” i własny program radiojaką każdy z nas ma do wypełnienia na ziemi. Ale to prze- wy „Kocoń przed północą” (od 1991 roku). cież nie wszystkim się udaje. Waldek żył tak, jak czuł, że Po 19 latach wrócił do Polski. Z tęsknoty, jak mawiał, żyć powinien. Był twórcą, więc tworzył; był pieśniarzem, za swoim marzeniem o wolnej, świeckiej ojczyźnie. Nie spowięc śpiewał. Zachował do końca swoje poglądy, mimo że dziewał się powrotu dawnej sławy. Występował dość dla większości, także w jego środowisku artystycznym, by- rzadko, włączył się za to żywo w działalność ekologiczną ły niepopularne. Zaskakiwał, a nawet szokował tych, którzy i na rzecz ochrony zwierząt, zwłaszcza dzikich kotów. Sam uważają, że takie poglądy powinno się mieć wyłącznie dla miał dwa serwale, które tak bardzo kochał. Na wniosek arsiebie. On je odważnie głosił, on je głośno wyśpiewywał! tystów, twórców i producentów Polskiego Stowarzyszenia Mimo to nawet po śmierci ich nie uszanowano. Jego ostat- Estradowego otrzymał statuetkę Prometeusza „za najwyżnia 17. płyta z kwietnia 2012 roku pt. „Nie wierzę…” – wy- sze osiągnięcia artystyczne i twórcze dla sztuki estradowej”. dana nakładem „Faktów i MiZ „FiM” był związany od tów” (patrz s. 14) – nie zopierwszego numeru. Zadzwonił stała jak dotąd zauważona ani do redakcji już kilka dni po tym, odnotowana w jego dorobjak pismo się ukazało. Pamięku. Powód? Na jej okładce natam, jak powiedział mi wtedy: pisał: Wywodząc się z kato„Jestem szczęśliwy, że Pan, aulickiej rodziny, od paru lat tor książki »Byłem księdzem«, w swych tekstach wyrażam wydaje antyklerykalną gazetę”. głębokie rozczarowanie KoŚpiewał już na pierwszym Zlościołem katolickim, który przycie Czytelników „FiM” w 2002 wdziewając radiomaryjną roku. Wtedy jeszcze wprost szatwarz „Ojca Miłosierdzia”, jak lał na scenie, tańczył, przebieon używając pisowsko-smorał się w stroje arlekina i quleńskiej retoryki, wydaje się asimoda. W Spale, na ostatbyć opętany nienawiścią nim Zlocie, był już słaby, blado myślących, wierzących czy dy. Ale tej słabości na 8 dni kochających inaczej. Nie przed śmiercią prawie nikt – pochcąc być utożsamianym z inza wtajemniczonymi w jego stytucją największego społeczwalkę z białaczką – nie zauwanego zaufania, na której mi- Ostatni koncert – 24.08.2012 r. żył, bo jak zwykle Waldek liony ludzi doznają bolesneśpiewał sercem. go zawodu, tym poetyckim komentarzem do aktualnej rzeBył wielkim humanistą. Ostatniego wywiadu udzielił nam czywistości dokonuję aktu duchowej apostazji. Jednocześnie pod koniec czerwca. Na pytanie: „Czy inność fascynuje cię jako zwykły Polak, nie nacjonalistyczny krzykacz patriota, tylko w dzikich kotach” odpowiedział: „Ludzie boją się tewyśpiewuję synowską miłość do Matki i Ojczyzny, wzboga- go, co inne. Boją się tego, czego nie znają. Inność to wyconą prawie 20-letnim pobytem w Ameryce. zwanie. Wszędzie tam, gdzie z powodu inności kogoś dysBył antyklerykałem od 14 roku życia, od chwili, gdy mo- kryminują, staję w jego obronie. Jeżeli dyskryminują Żydów, lestował go ksiądz. Ale nie takie były podstawy jego anty- jestem Żydem; jeżeli nadają na gejów czy – jak to w Polpatii do papieskiego Kościoła. On przeciwstawiał Kościół Pol- sce mówią – pedałów, jestem 1000-procentowym pedasce. Miał to głęboko przemyślane i ugruntowane, że waty- łem”. Przytoczył swoje „życiowe credo”: „Nie wierzę w łakańska instytucja szkodzi ojczyźnie, którą tak kochał. Nie zna- skę opatrzności, lecz w piękno, lecz w mądrość, lecz w siłem większego patrioty niż Waldek. Miał w życiu – jak czę- łę nienazwaną wierzę”. Oczywiście myślał o śmierci: „W testo powtarzał – trzy Muzy: kobietę swego życia, matkę stamencie napisałem, że mój pogrzeb ma być świecki, żadi Polskę. I głównie o nich i do nich śpiewał, m.in.: „Umieć nego katolickiego teatrzyku”. żyć”, „Tu jest dom”, „Dla Ciebie, Polsko”, „Uśmiechnij się, Przeżył niewiele, zaledwie 63 lata. Pokonała go choroba, Mamo”… Był największym bardem Ruchu Antyklerykalne- ale tak naprawdę nikt i nic go nie pokonało. Wygrałeś swogo w Polsce: „Nie wierzę…”, „Jakim prawem”, „Ja się nie je życie, Waldku. Byłeś autentyczny, wierny swoim racjodam” i in. Walcząc z chorobą, nie koncertował od ponad pół nalistycznym przekonaniom, które zespoliłeś z artystyczną roku. Swoim trzem Muzom zaśpiewał po raz ostatni na Zlo- duszą. Chcemy żyć tak jak Ty. Cześć Twojej pamięci: Pocie Czytelników „FiM” w Spale 24 sierpnia. 2 tygodnie te- eto, Pieśniarzu, Humanisto, Przyjacielu… JONASZ mu! 2 miesiące wcześniej odwiedził mnie w Sejmie – był po kilku seriach chemii, ale pełen nadziei na wyzdrowienie. „Kocoń przyciąga uwagę wyjątkową ekspresyjnością Cieszył się, że nie wypadły mu włosy, że wkrótce może znów wystąpi… Widziałem jednak, że jest słaby; kiedy szliśmy śpiewu, udaje mu się przy tym uniknąć kabotynizmu, tak przez park, przysiadywał raz po raz na ławce. Ochrzaniłem częstego u piosenkarzy o jego potędze głosu. On tę potęgo wtedy zdrowo: Jak mogłeś wstawać w takim stanie?! gę jedynie sygnalizuje, by zaraz ukryć ją w ciepłym piano”. Witold Filler, „Gwiazdozbiór estrady polskiej” – Wiesz, Romeczku, tak bardzo chciałem z tobą porozma„...za Oceanem, w latach 80., będąc z »Halką«, słyszawiać o nowej płycie… Kiedy tylko był trochę silniejszy, prałam o jego prawdziwych sukcesach. Śpiewał, powodując cował nad nią, nie wiedząc, że to ostatnia... Zaczął od I miejsca w programie telewizyjnym „Proszę dreszcze słuchaczy. Wykonywał bowiem z żarem w duszy dzwonić” (1969 r.). Był objawieniem. Od początku miał swój dobrą literaturę... Czasem ćwiczymy klasykę, również sławoryginalny styl. Nie nazywano go piosenkarzem, lecz pie- ne arie z opery. Potrafi to. Jednak pozostaje wierny poetyśniarzem. Zasypały go oferty współpracy z radiem, telewizją, ce interpretacji skupionej na »rozmowie z widzem«”. Maria Fołtyn (luty 2001) Pagartem, stołeczną Estradą, Polskimi Nagraniami. Koncertował na festiwalach w kraju i za granicą, występował
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
Z
rodził się pomysł nowelizacji prawa pochówkowego. – Obecna ustawa uwzględnia przede wszystkim katolickie zasady dotyczące pochówków osób zmarłych, a przecież żyją w Polsce wyznawcy innych religii i osoby niewierzące. Coraz popularniejsza staje się także kremacja, a o postępowaniu w przypadku spopielenia zwłok w obowiązujących przepisach nie ma nic – tak konieczność zmian uzasadnia poseł Marek Balt, inicjator nowelizacji. Idąc za ciosem, w napisanym przez siebie projekcie ustawy, który trafił już do laski marszałkowskiej, starał się m.in. uregulować postępowanie w przypadku kremacji zwłok, dać możliwość przechowywania urny z prochami w domu, dopuścić ich rozsypanie w tzw. miejscach pamięci. I tak najważniejsze założenia nowelizacji ustawy cmentarnej autorstwa SLD to możliwość trzymania urny w domu, ale w odpowiednim do tego miejscu (ustawa wyklucza m.in. miejsca służące do przechowywania odpadów, łazienki, toalety i ustępy, pomieszczenia kuchenne, spiżarnie, piwnice czy garaże). Każdego, kto pisemnie wyrazi życzenie przechowywania w domu prochów bliskich, zewidencjonuje i sprawdzi powiatowy inspektor sanitarny. Do jego kompetencji będzie też należało prawo kontroli warunków przechowywania urny, a jeśli będą one niesatysfakcjonujące – nakazanie pochówku. Prochy osoby zmarłej będą mogli przechowywać: małżonek, osoba, która pozostawała w faktycznym, trwałym wspólnym pożyciu bezpośrednio przed śmiercią (także pozostająca w związku nieformalnym), krewni zstępni, przysposobieni, krewni wstępni, krewni boczni do czwartej linii pokrewieństwa i powinowaci w linii prostej do pierwszego stopnia. Już wiadomo, że przeforsowanie rewolucyjnych zmian łatwe nie będzie. Autor ustawy spodziewa się protestów m.in. ze strony Kościoła katolickiego, który na jej przepisach straciłby sporo gotówki (głównie działki pod groby). Ale okazuje się, że przyjdzie się zmierzyć nie tylko z hierarchią. „W ocenie naszej Izby propozycje te godzą w prawo osób zmarłych do godnego spoczynku po śmierci oraz wielowiekową kulturę i tradycję naszego narodu opartą na wartościach chrześcijańskich. Proponowane formy pochówku nie dają rękojmi godnego spoczynku zmarłego i możliwości odwiedzania przez bliskich miejsca tego spoczynku. Jedynym właściwym miejscem spoczynku człowieka po śmierci, czy to w trumnie, czy to też po skremowaniu w urnie, jest grób lub kolumbarium umiejscowione na cmentarzu. Daje to gwarancję poszanowania czci zmarłego, podtrzymania jego pamięci, ochrony przed profanacją oraz równego dostępu do niego wszystkich członków rodziny. Nie zapewnia tego trzymanie prochów zmarłego poza terenem cmentarza,
GORĄCY TEMAT
3
Cmentarz domowy
Cmentarz w Malmö w Szwecji. Zamiast szpalerów ukwieconych grobowców – jedno miejsce pamięci, gdzie każdy może zapalić świeczkę z Ikei
Obowiązujące prawo dotyczące pochówków zostało napisane w 1959 r., a co za tym idzie – już jest daleko z tyłu za galopującym życiem. I śmiercią. a tym bardziej ich rozsypanie” – alarmują członkowie Polskiej Izby Pogrzebowej i zapowiadają wspólny front, którego celem będzie zapobieżenie „wprowadzeniu jakże niefortunnych i nieprzemyślanych propozycji zmian dotyczących pochówków zmarłych”. Nie da się jednak ukryć, że mniej pogrzebów to także mniejsze wpływy także dla tego protestującego gremium. Ci, którzy tematykę znają od podszewki, ale nie mają na oczach katolickiego bielma, uważają, że projekt posła Balta będzie stanowił wprowadzenie do rozmów o potrzebnych i koniecznych zmianach w obowiązującej ustawie. Bo tam uporządkowania wymaga nie tylko kwestia spopielenia i dalszych poczynań z urną. Czego brakuje w projekcie ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych napisanym przez SLD? O to zapytaliśmy Stefana Szwankego, specjalistę w tematyce funeralnej, mistrza ceremonii z wieloletnim stażem. Oto jego propozycje: ~ Brak jasno określonego systemu dokonywania płatności za prawo do grobu na cmentarzach, co dziś daje powód do różnego rodzaju kombinacji. Obecnie konieczność dokonania zapłaty na cmentarzu powstaje podczas pogrzebu trumiennego, urnowego oraz przedłużenia prawa do grobu. To ostatnie nie jest uwarunkowane jakimkolwiek pogrzebem (administrator cmentarza żąda zapłaty za 20 lat z góry lub dokonania dopłaty, aby czas zapłaty
obejmował kolejne 20 lat). Tymczasem opłata 20-letnia powinna być obowiązkowa jedynie w przypadku pogrzebu trumiennego. I ten fakt powinien być jasno i konkretnie wyszczególniony w projekcie propozycji zmian ustawowych. Bo chodzi przecież wyłącznie o to, żeby zagwarantować 20-letni czas na katabolizm zwłok znajdujących się w opłacanym grobie. Taka konieczność nie zachodzi w przypadku pogrzebu urnowego, a jednak większość administracji cmentarnych na skutek braku jednoznacznych sformułowań w starej ustawie żąda pod groźbą likwidacji grobu opłaty w każdej sytuacji. Pieniądze owe przez 20 lat pracują na rzecz administratora lub właściciela cmentarza. ~ Z opłatami, a właściwe ich brakiem, wiąże się sprawa likwidacji mogił nieopłaconych (nader często z przyczyn od właścicieli niezależnych). Ustawa powinna nakazywać, aby na każdym cmentarzu zorganizować ossuarium. Rola owego pomieszczenia jest nie do przecenienia. Tam właśnie powinny bowiem trafiać (co istotne – nie anonimowo) szczątki z tych grobów, które są nieopłacane przez dysponentów. Dziś praktyka jest taka, że administrator równa grób z ziemią, nie zaprzątając sobie głowy znajdującymi się wewnątrz szczątkami, w najlepszym zaś wypadku każe owe szczątki przesypać do jakiejś wspólnej bezimiennej mogiły. ~ Przekazywanie zwłok ludzkich do celów naukowych. Wiele osób nie
chce wpisanej w ten proces anonimowości kojarzącej się z czymś wstydliwym. Chętnie oddaliby swoje ciało do celów naukowych, ale pod warunkiem, że owo przekazanie będzie uroczyste, publiczne, zorganizowane na sposób i podobieństwo pogrzebu. Uczelnie nie są taką formą zainteresowane – głównie dlatego, że nie ma żadnych zapisów tę kwestię regulujących. ~ Przewóz urn z prochami po urzędowym spopieleniu. Stara ustawa w ogóle nie dotykała spraw urn, więc i w kwestiach transportu nie ma w niej wytycznych. Potrzebny jest zapis, który dopuszczałby przewożenie zamkniętych urn pogrzebowych z prochami zmarłych samochodem innym niż karawan. Dlaczego to takie ważne? Coraz częściej spopieleniu zwłok (zazwyczaj w innym miejscu niż pochówek) towarzyszy rodzina i przyjaciele zmarłej osoby, którzy ten moment traktują jako ostatnie pożegnanie. Po kremacji rodzina mogłaby (i powinna to gwarantować ustawa) sama odebrać z firmy kremacyjnej urnę z prochami i przewieźć do miejsca zamieszkania bądź pochówku, nie korzystając z karawanu, za którego oczekiwanie i przejazd trzeba zapłacić. ~ Prawo do rozpoczęcia uroczystości pogrzebowych (ale wyłącznie urnowych) w domu. Rzecz to istotna nie tylko ze względów emocjonalnych i symbolicznych, ale i finansowych – odpada konieczność odpłatnego korzystania z kaplic przycmentarnych czy domów pogrzebowych. ~ Kaplica cmentarna – ani w starej ustawie, ani w nowelizacji posła Balta nie używa się określenia kaplica cmentarna, choć wiadomo, że budynek takowy bierze
udział w ceremoniach pogrzebowych, szczególnie na cmentarzach wiejskich czy w małych miasteczkach czy innych. Nie ma też słowa o tym, aby administrator cmentarza parafialnego, który w danej miejscowości pełni rolę cmentarza komunalnego, udostępniał kaplicę do czynności pogrzebowych przy pogrzebie świeckim. ~ W projekcie ustawy zapisano, że „zwłoki i szczątki ludzkie mogą być przechowywane jedynie w kostnicach, prosektoriach”. Zabrakło pojęcia „dom przedpogrzebowy” oraz „dom pogrzebowy”. W pierwszym dopuszcza się otworzenie trumny ze zwłokami. Stąd też rodzina odprowadza zwłoki lub szczątki do domu pogrzebowego, gdzie rozpoczyna się ceremonia pogrzebowa. ~ Dokładnie należy wyjaśnić formy grobów, szczególnie poziomowych. Zdefiniowanie tego pojęcia jest bardzo ważne, ponieważ pozwoli wyeliminować nieporozumienia prawno-formalne przy wyborze rodzaju grobów, szczególnie na cmentarzach parafialnych. ~ Pole pamięci to według projektu ustawy „miejsce niezabudowane”. Należałoby dodać, że miejsce owo winno być oddzielone; granica pola pamięci winna być oznaczona w sposób uniemożliwiający przypadkowe wejście na jego teren, a przy nim winna znajdować się tablica z wymienionymi nazwiskami osób, których prochy zostały rozsypane na tym polu. ~ Brak jest przepisów określających pochówki w sarkofagach lokowanych na cmentarzu, które mogą pozwolić na złożenie trumny powyżej poziomu ziemi. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
4
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Miejska dżungla Dlaczego Polka emigrantka znajduje partnera na wyjeździe, a Polak emigrant musi obejść się smakiem? Temat na czasie. Opublikowano badania dotyczące naszych rodaczek, które przez zasiedzenie są już prawie Angielkami. Co czwarta z tych dziewczyn, jeśli zachodzi w ciążę, to nie z krajanem, ale z obcokrajowcem. Najczęściej z Brytyjczykiem. Później kolejno zapładniają: imigrant z Afryki, z Azji, z innego kraju UE. W przypadku przyjezdnych Polaków płci męskiej jest już bardziej swojsko. Aż 95 proc. z nich, jeśli na obczyźnie z kimś się sparzy, to z Polką właśnie. W sprawie wypowiedział się Bogusław Pawłowski, kierownik Katedry Biologii Człowieka na Uniwersytecie Wrocławskim. Profesor jest wyznawcą popularnej psychologii ewolucyjnej, która pradziejowo tłumaczy relacje międzyludzkie. Te współczesne tak samo. Pan Pawłowski nie poprzestaje na oklepanym „Polki są piękne i dlatego”. Podobną dysproporcję płciową widać, kiedy „za chlebem” emigrują inne nacje, uchodzące za brzydsze. Dziewczyny mają branie u tubylców, chłopaki niekoniecznie. „Kobieta podobnie jak szympansica jest
egzogamiczna, czyli opuszcza rodzinę czy grupę, aby iść do mężczyzny” – wyjaśnia profesor. Stąd fraza „wychodzić” za mąż. Teraz i mężczyznom zdarza się wyprowadzać, zmieniać środowisko i iść na całość dla tzw. miłości, ale w prymitywnych głowach wciąż mamy zakorzenione, jak „być powinno”. Przynajmniej według zwolenników ewolucjonizmu, którzy dogłębnie potrafią wyjaśnić powodzenie Polek na obczyźnie. Kobiety i mężczyźni czym innym zachęcają płeć przeciwną. Te pierwsze wyglądaniem, ci drudzy – posiadaniem. Co oznacza, że przyjezdna dama może być absolwentką podstawówki i zapitalać na zmywaku – jeśli jest atrakcyjna, będzie dobrą partią. Nawet gdy fundamentalne atrybuty
nawalą, są inne, mniej ważne, ale też różnopłciowe. W przypadku pań – komunikatywność, bycie miłą. W przypadku panów – przynajmniej inteligencja i błyskotliwość, które mogą oszukać potencjalną partnerkę, że „jeszcze się dorobi”. Gdyby taki Polak chociaż nauczył się sprawnie żartować w obcym języku, od razu podskoczyłyby jego akcje na rynku matrymonialnym – przekonuje profesor. Ale nie nauczy się. W rywalizacji lingwistycznej kobiety też mają łatwiej, i to „z natury” – szybciej zaczynają mówić, szybciej opanują obce języki i w ogóle przez całe życie są bardziej wygadane. Co do dzietności pozaojczyźnianej. Żeby nie zwalać wszystkiego na kobiety. Wiadomo, że jest nas coraz mniej. Poza tym przybywa rodzin, nie tylko singli, uciekających na Zachód. Nawet jeśli kolejny Polak rodzi się tutaj, to później często emigruje z rodzicami. A Polacy z wyżu demograficznego lat 70. i 80., którzy jakiś czas temu wyjechali i dorobili się, zapraszają do siebie kolejnych członków rodziny. Zwykle na wieki wieków. Demografowie nie mają wątpliwości – taki trend może być opłakany dla Polski. Trzeba by wymyślić przywileje rodzinne, które będą równie atrakcyjne co te cudzoziemskie, ale o czym tu marzyć… JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Najpierw włamał się do domu jednorodzinnego w Słójce i ukradł stamtąd m.in. górski rower, wiertarkę i kable. Później szukał kupca. Łup po okazyjnej cenie zaproponował… bratu okradzionego. 37-latek swoją przygodę z handlem obwoźnym skończył w areszcie.
PECH TO PECH
Młodzi starych okradają metodą „na wnuczka”. Metodę „na babcię” wypracowała z kolei pewna 72-latka z Mikołowa. Testować zaczęła swój autorski pomysł w kościele, gdzie w czasie mszy jednemu z wiernych ukradła laptopa. Sprzęt policjanci zlokalizowali w lokalnym lombardzie. Swoją szosą ciekawe, po co komu laptop w kościele…
NA MOHERA
Na wyjazd do Francji zarabiał w pocie czoła 19-latek z Kępy Gosteckiej. A pracował naprawdę ciężko, bo przez 3 tygodnie każdej nocy zakradał się do sadu sąsiadów, zrywał stamtąd jabłka i wywoził do punktu skupu. Kiedy właściciele w końcu go na tym ciułaniu przyłapali, zdążył upłynnić… 5 ton za około 2 tys. zł!
JABŁKO DO JABŁKA…
W Nowej Soli wpadł na kradzieży damskich sukienek 23-letni złodziej. Kiedy zorientował się, że ma na karku policję, zaczął udawać manekina. Mało skutecznie, bo zachowanie niezbędnej w tym celu sztywności uniemożliwiało mu płynące we krwi 2,5 promila alkoholu.
PRZEISTOCZENIE
Nie wykazali się taktem bytomscy kryminalni. Spod tamtejszego urzędu stanu cywilnego zgarnęli pana młodego, zanim ten zdążył powiedzieć „tak”. Powieźli go wprost do kryminału, gdzie najbliższy rok spędzi za zniszczenie cudzego mienia. Z kolei bydgoskie młode pary narzekają na nachalnych „bramkarzy”, którzy zagradzają im drogę i nie pozwalają odjechać sprzed urzędu. Uciążliwym procederem zajęła się policja. Opracowała WZ
WESELNICY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Niestety, nikt nie udowodnił mi jeszcze, że pan prezydent zginął przypadkowo. (Andrzej Duda, poseł PiS, o Lechu Kaczyńskim)
P
olitycy uwikłani w grube nadużycia liczą na krótką pamięć wyborców. Oby się przeliczyli! Niewielu duchownych darzę sympatią, choćby i najmniejszą. Ale wśród tych, których darzę, jest z pewnością leciwy noblista Desmond Tutu, czarnoskóry arcybiskup anglikański, znany nie tylko z walki z rasizmem, ale i z tego, że przyznał publicznie, iż stan duchowny wybrał z braku lepszego pomysłu na życie w czasach segregacji rasowej. Ostatnio arcybiskup słynie m.in. z obrony gejów i lesbijek, a przy tym atakuje polityków oszustów. Konkretnie byłego prezydenta USA George’a W. Busha i byłego premiera Anthony’ego Blaira. Mimo że obaj politycy nadal uchodzą za godnych honorowania i zapraszania, Tutu nie tylko ostentacyjnie ich bojkotuje i publicznie oskarża, ale także prowadzi akcję zmierzającą do skazania ich za oszukanie opinii publicznej i bezprawny najazd na Irak w 2003 roku. Rzadko duchowny przydaje się do czegoś pożytecznego, ale ta walka arcybiskupa o sprawiedliwość, gdy niemal wszyscy już ją sobie odpuścili, jest godna szacunku. Polskie media uznały działania Tutu za „zaskakujące”, a tak naprawdę zaskakujące jest raczej to, że obaj politycy bezkarnie jeżdżą po świecie, zamiast siedzieć w więzieniu, i jeszcze biorą za wykłady grube pieniądze od sponsorów. W Polsce nie ma, niestety, czynnych, rozumnie odważnych duchownych, nie licząc księdza Wojciecha Lemańskiego. A paru proroków przydałoby się, gdy butni politycy śmieją się w twarz wyborcom. W pobożnych krajach religijna krytyka systemu może mieć czasem
dobry wpływ na zmiany. Mogłaby przy tym dotyczyć niemal wszystkiego. Przecież na przykład sprawa religii w szkole to nie jest tylko kwestia akceptowania sytuacji sprzecznej z konstytucją, czyli w najgłębszym tego słowa znaczeniu bezprawnej. To także akceptowanie stanu, który jest po prostu niesprawiedliwy, czyli – według najstarszej tradycji judeochrześcijańskiej – bezbożny. Sprawiedliwość uchodziła za jeden z podstawowych przymiotów Boga, a tymczasem ofiarą szkolnej religii są zestresowane, nieuczestniczące w katechezie dzieci, zmuszone do ujawniania, że nie są katolikami. Jest to jawna niesprawiedliwość, wobec której niemal nie słychać głosów religijnego sprzeciwu, mimo że bezbożność popełniana także przez funkcjonariuszy kościelnych nie przestaje być tym, czym jest w swej istocie. Niedawno na łamach „Gazety Wyborczej” w żywe oczy szydził z czytelników profesor Henryk Samsonowicz, były minister edukacji, „ojciec” katechezy w szkole. Nie tylko nie chciał wzorem Jacka Kuronia uderzyć się w piersi za ewidentny błąd, bezprawie i krzywdę, którą wyrządził indoktrynowanym dzieciom i młodzieży, ale próbował jeszcze zmanipulować całą tę smutną historię, sugerując, że wykonywał wolę… rodziców. Problem w tym, że religię wprowadzano do szkół nagle, ku zdumieniu nawet wielu księży i nikt nikogo nie pytał o zdanie. A wyniki ówczesnych badań opinii publicznej tezy profesora nie potwierdzają. Uważa on nawet, że na 10 lat przed wprowadzeniem katechezy do szkół wiedział, czego chcą rodzice... Gdyby to nie było żałosne, to można by to nawet uznać za śmieszne. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Prorocy i bezbożnicy
Jeździłem latami pociągiem przez Ursus. Ludzie mówili: – Patrzcie, to ten skurwysyn z „Solidarności”, która rozwaliła nasz zakład. Przechodziłem do innego wagonu, a tam było często to samo. (Zbigniew Bujak, działacz pierwszej „Solidarności”)
Mój pomysł na szkolne lekcje religii jest taki, że w szkole publicznej powinno być raczej religioznawstwo, podawanie wiedzy o wszystkich religiach. Wtedy nie będzie zarzutu, że katecheza to kościelna indoktrynacja. (Jan Turnau, teolog, dziennikarz katolicki)
Bardzo dobrze do mnie przemawia sytuacja, kiedy pan Jezus ukręcił bicz z powrozów. Powywracał straganiki w świątyni. Zniszczył cudze mienie, chłostał handlarzy. Pan Jezus nie tylko był miły i nie tylko zasłaniał swoim ciałem ladacznice przed ukamienowaniem, ale potrafił być też ostry. Każdy ma swoje powołanie i swój temperament. Ja mam temperament raczej kręcenia biczów z powrozów. (Wojciech Cejrowski, dziennikarz katolicki)
Wynagrodzenie duchownych powinno kształtować się poniżej średniej krajowej, a stylem życia duchowni winni być bliscy przeciętnej, a raczej uboższej rodzinie. (Instrukcja Konferencji Episkopatu Polski w sprawie zarządzania kościelnymi dobrami materialnymi)
Polski Kościół wymaga od nauczyciela religii, aby pełnił funkcję inkwizytora mającego błogosławieństwo Kościoła i państwa do krzewienia jedynej prawdziwej wiary, a nie różnorodności i bogactwa wiedzy. (Aleksander Bugla, były katecheta)
W Watykanie jest wiele hipokryzji. Powiedzmy, że to królestwo hipokryzji. (Paolo Gabriele, były kamerdyner Jana Pawła II i Benedykta XVI)
Chciałem zostać księdzem, ale nie miałem śmiałości do dzieci. (Gaspard Proust, satyryk szwajcarski) Wybrali: AC, SH, ASz, JC
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
NA KLĘCZKACH Norymberga, na której skaże się zwolenników „cywilizacji śmierci”. A ciąg dalszy łatwo sobie wyobrazić – znów zapłoną stosy. MaK
NIE ŚLUBUJĄ KSIĘDZU W Polsce spada gwałtownie ilość ślubów konkordatowych, czyli kościelnych. „Dziennik Polski” donosi, że w ciągu zaledwie 4 lat znacznie ich ubyło – np. w katolickim Krakowie aż 30 procent! Jest ich już tylko nieco więcej niż ślubów cywilnych. W Hiszpanii, do niedawna twierdzy Kościoła, już 60 proc. ślubów ma charakter świecki. MaK
Polska–Rosja na Euro 2012 radny stwierdził: „Honoru Polski musieli bronić kibole. Brawo dla nich. Nie dajmy sobie pluć w twarz”. Zobaczymy, czy stanowczość PiS-u dotrwa do następnych wyborów i czy Maciejowski nie znajdzie się „przypadkiem” na liście wyborczej Kaczej partii. ASz
w dziejach ruchu rolniczego, czyli więcej modłów, niż obejmują niejedne katolickie rekolekcje. Rolnicy z kółek rolnych wyjechali zapewne z przeświadczeniem, że Kościołowi zawdzięczają wynalezienie koła i swoją własną rolę. A także bez wiedzy o tym, że kler wściekle zwalczał ruch ludowy przez całe dziesięciolecia. MaK
BILANS „UBÓSTWA” NAUKA KATOLICKA
WINNY NIEWINNY
Niemal 300 katolickich profesorów, doktorów habilitowanych i doktorów płci obojga podpisało się pod listem domagającym się delegalizacji in vitro i popierającym katolicką metodę pseudoleczniczą, zwaną naprotechnologią. Ten hołd nauki złożony antyludzkiej doktrynie Kościoła i jednocześnie wyparcie się naukowego krytycyzmu podpisał m.in. Ryszard Bender i Wanda Półtawska, przyjaciółka JPII. Cóż, jaki kraj, tacy naukowcy. MaK
Do Sądu Okręgowego w Białymstoku dotarła apelacja prawosławnego duchownego, który w kwietniu został skazany na 4 lata pozbawienia wolności za współżycie seksualne z młodą dziewczyną, niepełnosprawną umysłowo. Mimo że duchowny przyznał się do winy, dziś chce apelować. ASz
MROŻENIE JEST LEPSZE
SOLIDARNI W NISZCZENIU Włodarze Gdańska planują złożyć zawiadomienie do prokuratury przeciwko szefowi „Solidarności” Piotrowi Dudzie oraz dwóm posłom PiS – Januszowi Śniadkowi i Andrzejowi Jaworskiemu – za uczestniczenie w zniszczeniu na stoczni gdańskiej napisu: „im. Lenina”. Odtworzenie bramy stoczni z lat 80. wraz z imieniem jej ówczesnego patrona kosztowało ok. 68 tys. zł. „Solidarność” do biednych nie należy, będzie z czego oddać. ASz
Z PAŁĄ NA SQUATTERSA Kilka miesięcy temu poznańscy anarchiści wyremontowali opuszczoną od lat kamienicę i założyli tam squat – miejsce do życia i działalności społecznej. Wówczas o budynku przypomnieli sobie właściciele. Jednak zamiast normalnej procedury eksmisyjnej zastosowano najazd policji z pałami i karabinami na spokojną i nieuzbrojoną młodzież. Akcja była brutalna, są ranni. MaK
Komisja konkordatowa przygotowująca nowe formy finansowania Kościoła chce dokonać bilansu zysków i strat majątku kościelnego w czasach PRL-u i po roku 1989 r. Będziemy się temu bacznie przyglądać, aby nie okazało się, że „przeoczono” w nim na przykład tysiące poniemieckich budynków i hektarów przekazanych Krk na Ziemiach Zachodnich. MaK
INTERES PAULINA Marek Balt, zdecydowanie najodważniejszy poseł z SLD, domaga się skontrolowania przez służby państwowe interesów paulinów jasnogórskich. Chodzi o parkingi, gdzie pobiera się opłaty „co łaska”, oraz zabroniony ustawowo handel w dni świąteczne. Bo paulini nie przestrzegali np. zakazu handlu 15 sierpnia. Czyżby poseł z Częstochowy nie wiedział, że handel w dni świąteczne właśnie po to jest zabroniony, aby na potęgę mogli handlować m.in. paulini? MaK
ORKA PAULINÓW HONOR KIBOLA Ultraprawicowy radny Warszawy Maciej Maciejowski nie jest już członkiem PiS. Partia zdecydowała, że z powodu swojego zachowania polityk nie może należeć do jej struktur. To zadziwiająco słuszna decyzja, bowiem Maciejowski znany jest m.in. z nazywania prezydenta RP „bucem” i „pajacem”, a także z wygłaszania innych skrajnych poglądów. Po zadymie przed meczem
Nabożne obchody 150-lecia istnienia kółek rolniczych i kół gospodyń wiejskich zafundował rolnikom Krajowy Związek Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Imprezę nie dość, że zorganizowano na Jasnej Górze (mimo że w nazwie imprezy było słowo „ekumeniczny”), to jeszcze w programie, w ciągu zaledwie 2 dni, zaplanowano 3 msze i 3 czuwania modlitewne oraz wykład o roli Kościoła
Wbrew opiniom katolickich pseudonaukowców i polityków okazuje się, że procedura mrożenia zarodków, której nie chce m.in. Jarosław Gowin, jest lepsza zarówno dla matek, jak i przyszłych dzieci poczętych za pomocą procedury in vitro. Tak uważa jeden z najwybitniejszych polskich specjalistów – prof. Waldemar Kuczyński. Otóż procedura mrożenia chroni kobiety przed kolejnymi uciążliwymi stymulacjami hormonalnymi. Ponadto organizm kobiety lepiej przyjmuje zarodek odmrożony niż ten wszczepiony bezpośrednio po zapłodnieniu. Ale to nie koniec zalet! Zarodki mrożone mają większe szanse na zagnieżdżenie się i przeżycie. Po raz kolejny okazuje się, że katolicka „obrona życia” w rzeczywistości temu życiu raczej nie sprzyja. MaK
ŚLĄSK ZA IN VITRO Śladem Częstochowy, która jako pierwsze miasto w Polsce wprowadziła dopłaty do in vitro dla swoich mieszkańców, chcą iść Sosnowiec, Czeladź i Katowice. We wszystkich tych miastach radni z SLD zgłaszają projekty dofinansowania procedury w przyszłorocznych budżetach. MaK
CYWILIZACJA ZEMSTY Katolicki publicysta Tomasz Terlikowski wyznał, że marzy mu się tworzenie „muzeów aborcyjnego holocaustu” oraz karanie za kłamstwo aborcyjne, czyli za wygłaszanie poglądów niezgodnych z nauką Kościoła papieskiego, a dotyczących życia płodowego. Dalej będzie zapewne katolicka
POŚWIĘCONY FARYZEIZM Parafia pw. św. Krzyża w Lublinie postanowiła wyedukować swoich wiernych w temacie współczesnego faryzeizmu. Jako przykłady powszechnie praktykowanych faryzejskich rytuałów wymieniono („Słowo do parafian na XXII niedzielę”)… poświęcanie z zadęciem i „w imię Boga” wszystkiego, co tylko się da: hipermarketów, które potem handlują w niedzielę i święta; stadionów, na których występują wytatuowani bluźniercy, sataniści i skandalistki; mostów, których wykonawcy wygrali ustawione przetargi; parkingów, na których parkują kradzione auta; hoteli, w których mieszczą się lokale nocne ze striptizem i panienkami; sztandarów, mimo że radni w sejmiku lub gminie tworzą skorumpowane układy; chmielaków i dożynek, które kończą się ogólnym chlaniem piwa, a nawet miejskich kanałów ściekowych. „Jesteśmy w tej konwencji totalnie zakłamani” – tak brzmi konkluzja parafialnego kazania. Niestety, owo „my” odnosi się wyłącznie do… owieczek, bo wyrachowaniu obłudników w sutannach, którzy wyżej wymienione przybytki tak ochoczo święcą za niezłą kasę, nie poświęcono ani słowa. AK
CZARNOKSIĘŻNIK KONTRATAKUJE „Jeśli czujesz w sobie odrobinę magicznej mocy, różne dziwne rzeczy dzieją się, gdy jesteś blisko – to znaczy, że nie jesteś mugolem i możesz rozpocząć naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa (...). Zabierz swoją różdżkę, wsiądź na miotłę, kup wszystkie potrzebne podręczniki!!! To Twoja jedyna okazja, by dostać się do Hogwartu” – tak na casting do udziału w grze nocnej fanów Harry’ego Pottera w sierpniu zapraszała Miejsko-Powiatowa Biblioteka Publiczna w Pszczynie. Reakcja kościelnego „czarnoksiężnika” z parafii pw. Wszystkich Świętych w Pszczynie była błyskawiczna: „W związku z ogłoszeniem, jakie ukazało się
5
na stronach internetowych niektórych instytucji naszego miasta, którego celem jest zainteresowanie magią i czarami młodzieży w wieku od 16 do 19 lat, apelujemy do rodziców, aby nie wyrażali na to zgody. Magiczne praktyki, w które pragnie się wciągnąć młodzież, odwołując się do zainteresowania książkami o Harrym Potterze, są antychrześcijańskie i mogą być przykrywką dla zainteresowania młodych kultem szatana”. Grę zaplanowano na 31 października i wówczas okaże się, kto w Pszczynie ma większą moc czarowania. AK
STARSZY BRAT Do szpitala w Lublinie trafił z początkiem sierpnia 18-letni mieszkaniec jednej z podzamojskich wsi. Powodem hospitalizowania chłopaka była złamana w dwóch miejscach żuchwa. Lokalna prasa donosi, że doszło do tego w trakcie rozmowy nastolatka z jego rodzonym, starszym o lat 13 bratem, kapłanem parafii w Biłgoraju. Duchowny zarzucił bowiem młodzianowi złe prowadzenie, w tym uczestnictwo w Przystanku Woodstock. Sprawę bada policja. KC
UPRZYWILEJOWANY Na autostradach pojazdy niosące pomoc i pilnujące porządku mają specjalne urządzenia viaAuto, które umożliwiają przejazd przez bramki pobierające opłatę bez jej uiszczania. Okazuje się, że takim ekskluzywnym sprzętem w swoim aucie dysponuje także ks. Stanisław Stelmaszek, duszpasterz wrocławskiej policji. Nie wiadomo, niestety, jaką to służbę ratującą życie pełni duchowny. Zapewne chodzi o ratowanie życia wiecznego w katolickim raju. MaK
DZIECI TEMU WINNE Nowojorski mnich Benedict Groeschel twierdzi, że księża są często uwodzeni przez dzieci i stąd taka plaga pedofilii. Jego zdaniem dzieci podrywają księży podświadomie, bo poszukują… ojca. Wypowiedź wywołała skandal, a zakonnik przeprosił za swoje głupie słowa. Ciekawi nas, na podstawie jakich doświadczeń mnich dokonał tego rodzaju obserwacji. MaK
6
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
O
katastrofie smoleńskiej i narosłych wokół niej legendach rozmawiamy z Pawłem Artymowiczem, profesorem uniwersytetu w Toronto (Kanada). – Co Pana skłoniło do badań nad sprawą smoleńską? – Na uniwersytecie jestem fizykiem i astrofizykiem, natomiast prywatnie – lotnikiem. Na katastrofę zareagowałem natychmiastową analizą jako pilot, później wziąłem ją pod lupę naukowca. Choć latam tylko amatorsko, mój nalot jako dowódcy statku powietrznego okazał się niewiele mniejszy od dowódczego „stażu” kapitana, a pośmiertnie majora, Arkadiusza Protasiuka. Mówimy tu zaledwie o setkach, a nie tysiącach godzin na tupolewie – jak można by się spodziewać po pierwszym pilocie najważniejszego samolotu Rzeczypospolitej. Tego jednak zaraz po wypadku nie wiedziałem. Szybka analiza okazała się wkrótce
Gdy rozum śpi... trafna: zderzenie z ziemią w tzw. locie kontrolowanym, kiedy samolot jest sterowny (niemające odpowiednika w języku polskim określenie Controlled Flight Into Terrain lub krótko CFIT), co zostało potwierdzone przez państwowe komisje badania wypadków lotniczych. Do tego wniosku doprowadziła specjalistów wiedza lotnicza, a w moim przypadku także wiedza o ryzyku latania we mgle. Dla kogoś, kto nie otarł się o podobny wypadek, to jest abstrakcja, statystyka. Dla mnie – bardzo osobiste doświadczenie. – Miał Pan podobną przygodę? – Popełniłem kiedyś podobny błąd. Leciałem w pobliżu zatoki San Francisco do Berkeley, po północnej stronie gór Diablo. Chmury wisiały bardzo nisko nad szczytami. W jedną stronę przeleciałem na resztkach widoczności, natomiast gdy wracałem, grań gór była już we mgle. Wydawało mi się, że znam teren, skoro leciałem tamtędy pół godziny wcześniej – to analogia do Smoleńska, bo kpt. Protasiuk też leciał tą samą trasą trzy dni wcześniej. Byłem pewien, że sprostam bezpiecznie zadaniu, które sobie postawiłem: polecę przez chwilę bez widoczności i przeskoczę góry. Było to nielegalne, ale co ważniejsze – niebezpieczne. Będąc nad granią, nagle spostrzegłem dziurę we mgle, a w niej, jakieś 60 metrów obok mnie, wyrósł nagle maszt komunikacyjny. Gdybym leciał nieco w lewo i nieco niżej, to z pewnością byśmy dzisiaj nie rozmawiali, bo nie miałbym już szansy ominąć tej przeszkody. Dokładnie tak, jak nie mieli szansy uniknąć zderzeń z drzewami piloci Tu-154 pod Smoleńskiem. Ja popełniłem poważny
błąd, natomiast oni jeszcze większy, schodząc bez widoczności terenu do bardzo małej wysokości. – Czy po pierwszym uderzeniu w brzozę Protasiuk miał jeszcze jakieś szanse? – Żadnych. Gdyby tupolew został poderwany awaryjnie w górę zaledwie 2 sekundy wcześniej, niż to się stało w rzeczywistości, mogłoby nie dojść do katastrofy. Gdyby zaś piloci w ogóle nie zauważyli ziemi na czas, rozbiliby podwozie jeszcze na skarpie jaru, ale przynajmniej w pozycji poziomej. To
przez zespół posła Antoniego Macierewicza nie były już za brzozą potrzebne: samolot musiał rozbić się w pozycji silnie przechylonej, odwróconej do góry kołami, co na nierównym, zalesionym terenie dosłownie zmasakrowało pasażerów. – Proszę wskazać kilka najpopularniejszych teorii zamachowych... – Mogę tu dać tylko pobieżny przegląd koncepcji – nazwijmy to delikatnie – alternatywnych. Po pierwsze: „sztuczna mgła” i „rozpylony
Najnowsze wyniki symulacji fizycznych korygują błędy w raportach MAK i komisji Millera oraz rujnują konstrukcje budowniczych teorii spiskowych... mogło uratować życie wielu pasażerom. Nawet uderzenie w brzozę, ale nasadą skrzydła tuż przy kadłubie, gdzie blachy aluminiowe są dwa, trzy razy grubsze i konstrukcja skrzydła dużo bardziej wytrzymała niż w końcowej jednej trzeciej jego długości, też w ostatecznym rozrachunku mogło być mniej tragiczne. Tak się jednak nie stało. A skoro w dorodne i wytrzymałe drzewo (brzoza jest z rodziny dębu i ma znaczną wytrzymałość) uderzyła słaba końcówka skrzydła, to była ona skazana na pęknięcie i urwanie. Fakt ten potwierdzają dokładne eksperymenty FAA i NASA (w USA odpowiednio: Agencja Nadzoru Lotniczego i Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej – dop. red.) przeprowadzone w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Żadne zamachy i żadne bomby lansowane
hel”. Tu-154M niby wlatuje w wielką chmurę helu i zwala się na ziemię. Kompletny nonsens, bo to po prostu niewykonalne. Idźmy dalej: strącają go „wiry za rosyjskim samolotem transportowym Ił-76”, który próbował lądować wcześniej. Niemożliwe fizycznie! Słynne „pancerne” skrzydło tupolewa, o którym opowiadał prezes Jarosław Kaczyński, wzięło się z nonsensownego modelu „znikającego drewna” (powiem o tym za chwilę), tajnych danych wejściowych oraz obliczeń przeczących testom FAA i NASA przeprowadzonych około roku 1960. „Obezwładnienie” poprzez utratę zasilania na wysokości 15 m to z kolei konsekwencja błędnych wniosków z zapisu rejestratora. „Udział osób trzecich, zamach” – brak jakichkolwiek dowodów i logiki... – Zespół Macierewicza wspierają swoimi nazwiskami ludzie
z tytułami naukowymi: doktorzy Wiesław Binienda i Kazimierz Nowaczyk z USA oraz pracujący w Australii Grzegorz Szuladziński. Skąd biorą się ich opinie? – Przedstawiają zaledwie slajdy z popularnych referatów. Nie wiemy zatem, jak dochodzili do konkluzji o zamachu, ponieważ stosują z gruntu błędną i karygodną metodologię stawiającą ich daleko poza granicami badań naukowych. Na przykład nikt na świecie poza Biniendą nie jest w stanie powtórzyć dokładnie obliczeń, które – jak twierdzi – zrobił przy użyciu programu LS-DYNA. Obliczenia te wykluczają jego zdaniem możliwość oderwania końcówki skrzydła na brzozie. Te rezultaty pozostają w rażącej sprzeczności z moimi szacowaniami analitycznymi. Są one powszechnie dostępne, natomiast Binienda ukrył dane wejściowe i odmawia ich publikacji. A wiadomo, że LS-DYNA i podobne programy symulacyjne mogą dać „dwadzieścia różnych wyników” (to cytat z Szuladzińskiego), w zależności od szczegółowych parametrów, opcji i ustawień. Absolutnie podstawowy wymóg jawności nauki nie jest więc spełniony. Czekamy ciągle na publikację w poważnym czasopiśmie naukowym, a choć upłynął rok, nie jest nawet zapowiadana. I jeszcze jedna niesłychanie ważna sprawa: brak porównania z rzeczywistością. Kiedy Binienda zauważa, że brzoza nie przypomina w żaden sposób tej, którą sobie wymodelował (przeciętą równo, niczym nożem i odrzuconą w kierunku lotniska), twierdzi, że jego obliczenia są „perfect”, więc coś musi być nie tak z rzeczywistą brzozą, skoro ma złamanie drzazgowe! Zamiast metody naukowej Binienda i Nowaczyk
proponują walkę na kreskówki. Mówią: „Zróbcie swoją animację i ją pokażcie, wtedy podyskutujemy”. To nieporozumienie. Z częściowych informacji udostępnionych przez Biniendę wynika, że stosuje niewłaściwe metody modelowania drewna (zły model materiałowy, erozja numeryczna, czyli znikanie elementów obliczeniowych poddanych deformacji). Uważam, że to „znikanie brzozy” było zasadnicze dla błędnych wyników uzyskanych z LS-DYNA. Trzeba też powiedzieć otwarcie, że poglądy Biniendy i Nowaczyka na aerodynamikę lotu są rozbieżne z fizyką. – Może Pan nieco przystępniej wyjaśnić, o co chodzi z owym „znikaniem”? – Zarówno ja, jak i Szuladziński, który jest obecnie ekspertem zespołu Macierewicza, choć wcześniej był jego krytykiem, zauważyliśmy, że podczas symulacji Biniendy brzoza (tzn. opisujące ją elementy obliczeniowe) po uderzeniu przez skrzydło znika. Skrzydło przez tak symulowaną brzozę przechodzi jak nóż przez masło. To taki trik, który program LS-DYNA posiada, żeby uniknąć nadmiernej deformacji siatki obliczeniowej. Binienda po przeprowadzeniu niewłaściwie zrobionych symulacji (do wyjaśnienia) zignorował fakt, że „jego” brzoza nie ma nic wspólnego z tą pod Smoleńskiem. U niego znika część pnia, a linie cięcia są równe. Tymczasem rzeczywista brzoza była złamana na wielkie drzazgi o niemal metrowej długości. Tak jak się łamie gałąź żywego drzewa. U Biniendy brzoza jest odrzucana przez skrzydło i leci daleko do przodu, natomiast prawdziwa leży przecież tuż koło pnia, czyli ona się po prostu złamała, nie leciała, nie została odrzucona. Zauważywszy rozbieżność pomiędzy rzeczywistością a symulacją, Binienda obarcza winą... rzeczywistość! Zamiast zmienić numeryczny model materiału i poprawić swoją symulację, oskarża, że prawda została zafałszowana, ponieważ brzoza nie zachowała się tak, jak jego zdaniem powinna. – Ostatnio bardzo modna jest teoria o bombach na pokładzie... – „Dwa wybuchy” i hipoteza Szuladzińskiego o „samolocie przegubowcu”, którego tylna część się odwraca, przednia leci bez obrotu, całość zaś trzyma się tylko na przewodach elektrycznych – nonsens, choćby dlatego, że przód zawierał obracające się żyroskopy, a tył – czarne skrzynki, które obrót zapisały. Równie fałszywe jest mniemanie, że tylko wybuchy mogą spowodować liczne odłamki. Następne hipotezy: komunikat rejestratora znany jako TAWS 38 nie pasuje do trajektorii tupolewa, więc oficjalne raporty są niechybnie sfałszowane – w rzeczywistości TAWS o tym numerze świetnie pasuje do wykonanej przeze mnie symulacji fizycznej. „Skrzydło nie mogło się urwać na brzozie, bo przeleciałoby tylko 10–12 m, a nie opisane w raportach 110 m do przodu” – kompletny nonsens aerodynamiczny.
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r. „Skrzydło urwał daleko za brzozą wybuch, który odrzucił je kilkadziesiąt metrów do tyłu” – bzdura gwałcąca zasadę zachowania pędu. „Bomba izobaryczna”, „magnesy”, „działo akustyczne”, „broń nowej generacji”... – teorii zamachowych jest tak wiele, że doprawdy trudno je komentować. Prawie każda z nich przeczy fizyce ze szkoły podstawowej, grzeszy też przeciwko logice. – Są zatem mitami? – Nie obrażajmy mitów. Mnie uderza w tych wszystkich domysłach naukowa nieporadność i dyletanctwo. A pamiętajmy, że krążyła jeszcze teoria „wielu tupolewów”, czyli uprowadzenia prezydenckiego samolotu wraz z żywym pasażerami i zastąpienia go jakąś makietą, ale poseł Macierewicz uznał chyba tę koncepcję za konkurencyjną w stosunku do wersji „wybuchów”, gdyż określił jej twórców jako zakamuflowanych agentów Moskwy. – Jak Szuladziński je wymyślił? – Nie wiadomo, bo wygłasza opinie nieuzasadnione obliczeniami. Gdy tworzy i opisuje swoje teorie o dwóch wybuchach, zapomina, że pęd konieczny do realizacji jego scenariuszy jest stukrotnie większy od tego, który mogłyby przekazać odłamkom sugerowane bomby. Kwestia przekazu pędu wyklucza wybuchy. Również świadkowie podkreślają, że był głuchy odgłos wielkiej kolizji, ale nie było żadnej eksplozji. Szuladziński popełnia wiele błędów. Twierdzi, że jeśli były liczne odłamki aluminium, to na pewno był też wybuch, co jest nieprawdą. Mówi, że im szybsze jest zderzenie, tym większą szansę przetrwania ma skrzydło, a przecież jest całkiem odwrotnie! Zarówno on, jak i dwaj pozostali „eksperci” ogłosili mnóstwo koszmarnych głupstw. – Czy na kontynencie amerykańskim cieszą się oni jakimś uznaniem? – Zespół Macierewicza chciał zaimponować swojemu audytorium zagranicznymi tytułami, tymczasem Binienda ma na koncie umiarkowane osiągnięcia typowego inżyniera. Szuladziński i Nowaczyk są bez wielkiego dorobku samodzielnej pracy naukowej, aczkolwiek Szuladziński posiada wielkie doświadczenie w prowadzeniu zleconych, inżynieryjnych obliczeń wytrzymałościowych i napisał bardzo dobrą, praktyczną książkę, z której sam korzystałem. Opinia publiczna nie wie o ich pracach, a temat Smoleńska nie gości w mediach. Binienda zreferował swoje prace w specjalistycznym internetowym biuletynie fizycznym, ale zostały potraktowane bardzo sceptycznie. Twierdzi, że przyjęto go przychylnie na sesji konferencji w Pasadenie, ale zapomina dodać, że sam ją organizował. Był jedynym mówcą, który wspominał w referacie o Smoleńsku, bowiem nie stanowiło to tematu sesji. Jeśli na kontynencie amerykańskim tak potencjalnie szokującą sprawą zajęła się tylko raz
ZAMIAST SPOWIEDZI
jedna anglojęzyczna gazeta regionalna, to można powiedzieć, że hipotezy zespołu Macierewicza nie mają tu żadnej siły nośnej. Tylko w prasie polonijnej pojawiają się czasem reportaże i artykuły o katastrofie. Jednak źródła scenariuszy spiskowych nieodmiennie znajdują się w kraju. Jedno leży w kręgu ludzi związanych z partią PiS, która założyła i pilnie strzeże jednopartyjności klubu dyskusyjnego zwanego zespołem ds. wyjaśniania przyczyn katastrofy (tylko 2 posłów jest spoza PiS). – Czy miał Pan kiedykolwiek możliwość skonfrontowania swoich opinii z opiniami ich fachowców? – Wbrew kłamstwom posła Macierewicza ani on sam, ani prof. Binienda nie zapraszali mnie na żadne ich spotkania. Próby kontaktu wypływały wyłącznie z mojej strony i miały miejsce na forum internetowym. Miałem tam okazję podyskutować chwilę z dr. Nowaczykiem,
powstrzymują się przed wypowiedziami, ponieważ obawiają się napaści politycznych. A powinni mówić! Wiem, że chcą, ale też boją się tzw. „cyrku medialnego” i agresji ze strony wpływowych działaczy PiS. Dyskusja o katastrofie była w medialnym stanie hibernacji przez dwa lata i kuriozalnie dopiero emigranci, jak Binienda i ja, zdecydowali się na publiczną dyskusję pod własnymi nazwiskami o przyczynach katastrofy, od strony nauki. W tym roku trochę się zmieniło. Jest więc postęp, bo dawało się wyczuć jakieś dziwne tabu albo autocenzurę wiszące nad tematem, a nie ma do tego najmniejszego uzasadnienia ani usprawiedliwienia. Zwracając się tu do setek, a może tysięcy kompetentnych inżynierów lotniczych, budowlanych, specjalistów od wytrzymałości materiałów, fizyków i lotników, powiem, że liczę na ich większe zainteresowanie, na analizy i śmiałość w publikacji wniosków.
przynajmniej do czasu, kiedy moje pytania nie stawały się w jakiś sposób niewygodne i pozostawały bez odpowiedzi. Na blogu zatytułowanym „Profesor Binienda odpowie na pytania internautów” wraz z innymi badaczami społecznymi zadałem mu szereg ważnych pytań, na które mimo początkowych obietnic nigdy nie odpowiedział. Pan Macierewicz zwrócił się do mnie, organizując konferencję prasową, na której oświadczył, że uchylam się od dyskusji merytorycznej z jego ekspertami, w związku z czym „wezwał” mnie na zebranie, jako osobę uciekającą od polemik. Uczynił to w takiej drastycznej formie, żebym przypadkowo nie przyszedł. Nawiasem mówiąc, nie nosiłem się nawet z zamiarem, bo miałem już zaplanowane w tym czasie inne spotkania, no i o czym można rozprawiać w ponad 100-osobowym zespole, którego żaden członek nie jest inżynierem lotniczym ani pilotem. Tylko o polityce. – Czy Pańskim zdaniem świat polskiej nauki wystarczająco zajął się problemem katastrofy? Czy ludzie znani i utytułowani nie powinni głośniej odnosić się do kolejnych „rewelacji” Macierewicza? – Sprawa Smoleńska została niewyobrażalnie wręcz upolityczniona i polscy naukowcy, którzy posiadają wiedzę oraz kwalifikacje,
Nie ograniczajmy się przy tym do analizy koncepcji posła Macierewicza. Wielomilionowe koszty maszyn obliczeniowych i laboratoriów? To doprawdy niepotrzebne. Wiedza, jak lata i jak skonstruowany jest samolot, której nie mają współpracownicy pana Macierewicza, jest dużo ważniejsza. – Istnieje jeszcze jakaś okoliczność, której zbadanie jest istotne dla wniosków o przyczynach i przebiegu katastrofy? Co należałoby ewentualnie wykonać, żeby trafić do tych, którzy dopuszczają do swojej świadomości rzeczowe argumenty? – Trudno będzie przekonać niektórych ludzi, tych o zamkniętych umysłach, ale większość z ciekawością posłucha, co sądzą prawdziwi eksperci i naukowcy. Po sprowadzeniu
wraku do kraju z pewnością warto zrobić ekspertyzy mikroskopowe, by ponownie zbadać ewentualność wybuchu. Obecnie nie ma na wybuch najmniejszego dowodu, ale takie badania należy zlecić w kraju lub za granicą (renomowana firma angielska często robi takie rzeczy). Nie jest za późno, gdyż ślady wybuchu są trwałe. Naukowcy powinni też postarać się ulepszyć metody analizy komputerowej urwania skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą. Będzie to wymagało oryginalnej pracy naukowej w celu ulepszenia opisu materiałowego duraluminium D16 tupolewa, które mogło pękać quasi-krucho przy prędkości ponadkrytycznej (prędkość ruchu samolotu wynosiła około 77 m/s, zaś krytyczna prędkość zderzenia wynosi dla stopu D16 od 40 do 60 m/s). Jeszcze bardziej potrzebne będzie stworzenie modelu materiałowego i metod obliczeniowych w przypadku szybkich deformacji drewna brzozowego. To są trudne obliczenia i nie wiemy, czy kiedykolwiek będą rozstrzygające. Na szczęście są jeszcze inne drogi do sprawdzenia, czy samolot mógł i czy rzeczywiście zrobił półobrót do góry kołami, czy też było to z jakichś powodów niemożliwe. Jedną z nich jest symulacja aerodynamiczna ostatnich 5 sekund lotu samolotu prezydenckiego, wyznaczenie i porównanie z rzeczywistością powypadkową trójwymiarowej trajektorii tupolewa. Ja wybrałem właśnie tą drogę.
– Kiedy opublikuje Pan wyniki? – Kończę pisać artykuł dla czasopisma mechaniki teoretycznej i stosowanej. Tego rodzaju obliczenia nie wymagają trudnej do zdobycia, szczegółowej wiedzy o materiałach i technologii budowy skrzydła, które są częściowo niejawne. Do obliczeń aerodynamicznych potrzebne są znane znacznie lepiej kształty i profile skrzydeł oraz rozmiary samolotu. W rekonstrukcji toru lotu pomagają liczni niemi świadkowie: drzewa przycięte skrzydłami i statecznikami samolotu, odłamki rozrzucone wzdłuż toru lotu. Wzajemne ułożenie tych wszystkich obiektów w stosunku do pola ostatecznej dezintegracji na lewo od oryginalnej trajektorii przed brzozą, skierowanej na środek pasa lotniska Smoleńsk-Północny, to
7
są dane dotychczas niewykorzystane do głębokiej analizy fizycznej. Moje obliczenia potwierdziły spójność wszystkich śladów na ziemi opisanych w raportach obu komisji z symulacją dynamiczną wypadku. – Pojawią się jakieś przełomowe informacje? – Odkryłem, że zarówno położenie punktu TAWS numer 38, jak i ostatniego punktu zapamiętanego przez system rejestratorów (niesłusznie przez zespół sejmowy nazywanego punktem „zamrożenia komputera”) są zgodne z fizyczną rekonstrukcją ostatnich 5 sekund lotu. Przypominam, że punkty te, a zwłaszcza TAWS 38, były jednym z naczelnych „dowodów” zespołu Macierewicza na „wpływ osób trzecich”, fałszerstwo w raportach komisji państwowych i tak dalej. – Nowe symulacje fizyczne skorygowały zarówno pewne błędy w wykresach ruchu tupolewa znajdujących się w raportach MAK i komisji Millera, jak i kategorycznie zaprzeczyły możliwości odtworzenia setek śladów na ziemi, jako wynik proponowanych przez ludzi Macierewicza wybuchów. Ich hipotezy nie zgadzają się z położeniem, wysokością ani kątem przycięcia około stu drzew oraz z miejscem, gdzie po 110-metrowym locie spoczęła urwana przy brzozie część lewego skrzydła. To dowód, że są niesłuszne. Trudno o lepszy przykład zysku, który może dać dokładna analiza aerodynamiczna trajektorii i porównanie z danymi empirycznymi. Myślę, że tym tropem warto pójść jeszcze dalej, a także znaleźć inne metody analizy. – Proszę na zakończenie opowiedzieć o sobie coś, czego nasi czytelnicy nie dowiedzą się o Panu z wyszukiwarki internetowej... – Poza sferami nauki i lotnictwa jestem zapalonym podróżnikiem. Lubię wycieczki w niedostępne, lecz z jakichś powodów ważne miejsca. Odbyłem samotną wyprawę do miejsca, gdzie prawdopodobnie wylądował w Nowym Świecie Krzysztof Kolumb: poleciałem i sfotografowałem z wysokości 20 metrów bezludne dziś wyspy Plana na Karaibach, w tzw. Trójkącie Bermudzkim. Interesuje mnie postać Kolumba jako śmiałego do szaleństwa i zagadkowego odkrywcy. Moim marzeniem byłoby znaleźć czas, żeby zrobić więcej badań i gdzieś o tym napisać. Jeśli hipoteza lądowania na Plana okaże się słuszna (obecnie jest znana tylko specjalistom i historykom), będę miał ogromną satysfakcję bycia jednym z pierwszych współczesnych, którzy zobaczyli tajemniczą wyspę Guanahani, gdzie 520 lat temu spuścił żagle Admirał Wszechoceanu. I jednym z niewielu, którzy nurkowali tam wśród rekinów... – I dlatego niestraszne są Panu rekiny polityczne... Dziękujemy za rozmowę. MARCIN KOS Współpr. TS
8
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
K
siądz Stanisław Orzechowski, kapłan niegdyś znany i lubiany przez wieś, nagle stał się człowiekiem znienawidzonym. „Orzech” (tak mówią o duchownym parafianie) od lat prowadzi w Morzęcinie Wielkim spore gospodarstwo przy domu rekolekcyjnym, należące do duszpasterstwa akademickiego „Wawrzyny” (patrz foto). W przeszłości przyjeżdżali tam uczestnicy rekolekcji oraz kursów przedmałżeńskich, dziś goście „Orzecha” z bogobojnych katolików zmienili się w byłych więźniów, alkoholików i ludzi bezdomnych. Szlachetna idea gospodarstwa dla przegranych życiowo miała być dla nich drugą szansą daną przez los. W zamian za wikt i opierunek zajmowali się różnymi pracami, których w wiejskiej codzienności nie brakuje. W zagrodzie hodowali mnóstwo zwierząt. Sąsiedzi mówili nam, że w szczytowych momentach była tam setka kóz, nie mniej owiec i dodatkowo kilkanaście krów. Wspaniała wiejska sielanka miała jednak drugie dno. 73-letni ks. „Orzech” to miłośnik wycieczek, pielgrzymek i innych rozmaitych wyjazdów rekolekcyjnych. Będąc w ciągłych rozjazdach, kapłan zupełnie nie mógł pilnować swoich więziennych podopiecznych, nie mówiąc o mnóstwie zwierząt, którymi również powinien się ktoś zająć. Nie do końca zresocjalizowani dawni skazańcy – pozostawieni bez opieki i kontroli – mogli robić, co chcieli… I, niestety, robili... W środę 29 sierpnia jeden z podopiecznych ks. „Orzecha” zgwałcił we wsi 10-latkę. W gospodarstwie duszpasterza mieszkał od kilku miesięcy. 27-letni pedofil 2 lata temu został warunkowo zwolniony z więzienia, ale nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Parę dni po gwałcie w oddalonym prawie o 200 km Lubaniu zatrzymała go policja. Brutalnie zgwałcona i pobita dziewczynka spędziła kilka dni w szpitalu. Jej rodzice są załamani – chcą jak najszybciej wyprowadzić się ze wsi, aby nie pogłębiać traumatycznych przeżyć córki. Jednak na razie stan psychiczny i fizyczny dziecka nie pozwala na żadne przenosiny. Mieszkańcy Morzęcina są
Dom zły w szoku. – Zgwałcona dziewczynka była bardzo pogodnym dzieckiem. Dobrze się uczyła, miała dużo koleżanek. Nie wiem, jakim sposobem zwabił ją ten zboczeniec. Ma szczęście, że zdążył uciec, zanim zrobiło się o tym głośno, bo doszłoby
Dopiero ta tragedia skłoniła duszpasterstwo do zajęcia się gospodarstwem skazańców. Przewodniczący Stowarzyszenia Przyjaciół Duszpasterstwa Akademickiego „Wawrzyny” Wiesław Wowk, znany jako „Kuzyn”, zgłosił sprawę
Gospodarstwo rekolekcyjne w Morzęcinie Wielkim (woj. dolnośląskie) zamiast dawać schronienie rozmodlonym pielgrzymom, sieje postrach nawet wśród sąsiadów. do samosądu. Jeśli skurwysyn wróci, to własnoręcznie go zabiję – mówi sąsiad rodziców 10-latki. – Zatrzymany mężczyzna przebywał w zakładach karnych od 2004 do 2011 roku za czyny przeciwko mieniu – mówi „FiM” prokurator Jakub Przystupa z wrocławskiej prokuratury. 3 września rozpoczęło się postępowanie przeciwko pedofilowi. Śledztwo prokuratorskie jest prowadzone z art. 197, par. 4 Kodeksu karnego: „Jeżeli sprawca czynu określonego w par. 1–3 działa ze szczególnym okrucieństwem, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 5”. Prokuratura nie chce zdradzić szczegółów swojej pracy.
do kurii biskupiej, a ta podobno nakazała zamknięcie gospodarstwa. Nie udało się nam sprawdzić tej informacji, ponieważ ci z duszpasterstwa „Wawrzyny” nie chcieli z nami rozmawiać o morzęcińskim pedofilu. Mieszkańcy wsi zdradzili, że gwałt na dziewczynce tylko dolał oliwy do ognia, bo już wcześniej w domu „Orzecha” nie działo się dobrze. Sąsiadka duchownego twierdzi, że opisane wcześniej zwierzęta były potwornie zaniedbywane. – Kozy chodziły po uszy w gnoju. „Orzech” bardzo często wyjeżdża, a mieszkańcom domu nie chce się zajmować obejściem. Do tego kradną, co się da, a potem sprzedają. Mieliśmy już propozycje kupienia
kóz, krów, owiec, ropy, narzędzi, dosłownie wszystkiego. Ksiądz Orzechowski zamiast zgłaszać kradzieże na policji, puszczał je złodziejom płazem. Nie brał pod uwagę, że resocjalizacja polega na czymś zupełnie innym – konstatuje kobieta. – On ma dobre serce, ale od dawna przestał nad tym wszystkim panować. Zagroda była sprzątana tylko dla przyjezdnych na rekolekcje, a na co dzień wyglądała tragicznie – dowiadujemy się kilka domów dalej. Zwierzęta były oczywiście hodowane na mięso, skóry itd., ale we wsi mówią, że strach było to kupować, bo nikt nie widział specjalistów ani weterynarzy przy oprawianiu kóz czy owiec. Poza tym zdarzało się, że mięso od „Orzecha” było, delikatnie mówiąc, nieświeże. – Przyszli do mnie z kilkoma worami na sprzedaż. Jak zobaczyłam to, co w środku, o mało nie zemdlałam. W każdym worze były oddzielnie pakowane zwierzęce penisy, jądra, oczy, głowy, plastikowe butelki wypełnione krwią i Bóg wie co jeszcze. Normalnie masakra. Widzieliście kiedyś kilkaset gałek ocznych w torbie? – pyta niedoszła klientka księdza. Bywało, że podopieczni „domu rekolekcyjnego” nie mieli czego
sprzedać, więc rozkładali po łąkach i lasach wnyki, a później próbowali spieniężyć to, co udało im się złapać. Najczęściej była to sarnina. W gospodarstwie drzwi są ciągle otwarte, więc nie mieliśmy problemu z wejściem. 4 domowników dopytuje, czy przyjechaliśmy kupić jakieś zwierzęta, bo od niedawna wszystkie są na sprzedaż. Dlaczego na sprzedaż? – Bo ksiądz Orzechowski jest już stary i nie ma siły na zajmowanie się tym wszystkim. – A gdzie ksiądz? – Na… rekolekcjach w Białym Dunajcu. – To gdzie w takim razie zwierzęta? – Na łąkach. Przyjedźcie po 14 września, kiedy będzie ksiądz. Nie martwcie się, krowy są przebadane, mają kolczyki. – Pokażcie, chętnie kupimy. – Nie możemy, dopiero po 14. Wszystko jest pod kluczem. Bez księdza nie wpuścimy. Kiedy pytamy o innego gospodarza, niechętnie przyznają, że rano, od godz. 8 do 8.15, jest wikary, ale ciężko z nim porozmawiać, bo to zajęty człowiek. Sprawdziliśmy, że Obóz Duszpasterstw Akademickich w Białym Dunajcu trwa pełne 2 tygodnie – od 29 sierpnia do 12 września, więc ksiądz zaliczy dodatkowe 2 dni urlopu, a jego podopieczni są przez pół miesiąca bez żadnej kontroli. Ksiądz Stanisław Jóźwiak, rzecznik prasowy kurii wrocławskiej, powiedział nam, że o całej tej „wolnej amerykance” nic nie wie, a kuria z pewnością nie zajmuje się księdzem Orzechowskim. Jednak kiedy oznajmialiśmy, że chodzi o gwałt na dziecku, przypomniał sobie, że chodzi o gospodarstwo w Morzęcinie Wielkim. Mimo to odmówił odpowiedzi. Dowiedzieliśmy się tylko, że kuria nie jest odpowiedzialna za działalność ks. Orzechowskiego w gospodarstwie rekolekcyjnym, nawet jeśli są tam zaniedbywane zwierzęta, a podopieczni duchownego łamią prawo. Kuria nie prowadzi w tej sprawie żadnego postępowania. Z przebywającym w Białym Dunajcu ks. Stanisławem Orzechowskim oraz przewodniczącym stowarzyszenia zarządzającego gospodarstwem nie udało nam się skontaktować. ARIEL KOWALCZYK Współpr. MarS
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
SKOK na bank Spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe – nowy-stary parabank czy bezpieczna przyszłość naszych inwestycji?
A
fera „Ambergate” w nadzwyczajny sposób skłoniła polityków do przyjrzenia się instytucjom podobnym do bankruta z Gdańska. Partia rządząca chce zaostrzyć przepisy dotyczące instytucji finansowych, które naśladują działalność bankową, ale w żadnym wypadku nie są bankami, tylko słynnymi już parabankami. Różnica między nimi a prawdziwymi bankami polega na kontroli, a więc na gwarancji bezpieczeństwa lokowanych pieniędzy. Klienci banku – niezależnie od zakupionych produktów: lokat, kont, ubezpieczeń itd. – są chronieni przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny. BFG chroni nasze środki aż do 100 tys. euro (ponad 410 tys. zł). W praktyce znaczy to tyle, że jeśli nasz bank
zbankrutuje, to BFG zwróci nam pieniądze. W parabankach takiej gwarancji nie mamy. Takiej ani żadnej innej – chyba że uwierzymy w kłamliwe zapewnienia pracowników instytucji finansowych, a ci zwykle nie powiadamiają o olbrzymim ryzyku. Drugą stroną medalu jest fakt, że często ładny szyld wystarczy Polakom do zaufania firmie parabankowej. Dochodzi do tego atrakcyjna oferta, bowiem oprocentowanie na poziomie 8–12 proc. kusi bardziej niż marne 4 proc. w prawdziwym banku.
SKOK na parabank Klienci bankruta Amber Gold nie odzyskają raczej nawet połowy swoich pieniędzy, co wywołało strach wśród korzystających z usług
podobnych instytucji. Platforma wykorzystuje ten niepokój i zabiera się do uregulowania sprawy spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych, czyli SKOK-ów. To jedna z największych instytucji parabankowych w Polsce, zrzeszająca ponad 2,5 mln członków, którzy powierzyli jej około 15 mld zł depozytów. Grzegorz Bierecki, prezes SKOK-ów i jednocześnie senator PiS, broni się przed nazwą parabank i uważa, że jego firma to nie bank, nie parabank, tylko po prostu… niezależne SKOK-i. Argumentem w jego zapewnieniach ma być ustawa o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych z dnia 14 grudnia 1995 roku. Jednak te przepisy sprzed 17 lat nie dają nam nawet namiastki bezpieczeństwa, jakie dostaniemy w prawdziwych bankach. Na szczęście 27 października wejdzie w życie ustawa, dzięki której spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe zostaną objęte państwowym nadzorem, sprawowanym przez Komisję Nadzoru Finansowego. KNF będzie sprawdzała, czy depozyty członków kas są faktycznie bezpieczne, oraz oceni sytuację finansową i ryzyko występujące w ich działalności. Od momentu wejścia w życie ustawy SKOK-i będą miały 3 miesiące na przeprowadzenie zewnętrznego audytu i przekazanie wyników NBP, Ministerstwu Finansów, KNF, Kasie Krajowej, Komitetowi Stabilności Finansowej i Krajowej Radzie Spółdzielczej. W rękach niezależnego audytora leży przyszłość 2,5 mln klientów SKOK-ów, bowiem z jego raportów może wyniknąć, że SKOK-i nie są tak stabilne finansowo, jak się wszystkim
Podstawowe zasady bezpiecznych inwestycji: 1. Sprawdź, czy podmiot posiada zezwolenie na prowadzenie działalności na rynku finansowym. 2. Zadawaj pytania i upewnij się, że uzyskałeś na nie odpowiedzi. Pamiętaj – nie ma niemądrych pytań. 3. Poznaj osobę, która oferuje Ci produkt, i podmiot, w imieniu którego działa. 4. Sprawdź, jak długo podmiot działa na rynku finansowym. 5. Ostrożnie odnoś się do nalegania na szybkie wpłacenie środków. 6. Żądaj dokumentów lub informacji pisemnej, nie poprzestawaj na informacji ustnej. 7. Przeczytaj umowę przed jej podpisaniem oraz inne ewentualne dokumenty (np. regulaminy, warunki świadczenia usług). 8. Skonfrontuj pozyskane informacje z inną zaufaną osobą. 9. Nie zakładaj bezkrytycznie, że osoba, z którą rozmawiasz, jest ekspertem i wszystko, co mówi, jest pewne. 10. Zapytaj, w jaki sposób mają być wypracowywane zyski, które mają stać się Twoim udziałem. 11. Nie daj się omamić profesjonalnie wyglądającej stronie internetowej, adresowi firmy w reprezentacyjnej lokalizacji, elegancko urządzonemu biuru, wyglądowi zewnętrznemu osoby, z którą rozmawiasz, czy rzekomej elitarności grupy osób, do których kierowana jest oferta. 12. Odpowiedz sobie na pytanie, dlaczego akurat Tobie składana jest rzekomo „pewna” oferta i dlaczego sam oferujący nie korzysta w pełni z tak „świetnej” inwestycji. 13. Pamiętaj o ryzyku na rynku finansowym – nie wierz w zapewnienia pewnych i szybkich zysków bez ryzyka.
wydaje, albo – co grosza – są na skraju bankructwa.
SKOK w politykę Poza atrakcyjną ofertą spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe mają jeszcze jednego asa w rękawie, mianowicie… PiS. Wspomniany wyżej prezes Grzegorz Bierecki jest senatorem partii Kaczyńskiego i głównym sponsorem kościelno-prawicowych mediów. W kuluarach partii mówi się, że coraz bardziej nieobliczalny i chory na punkcie władzy Kaczyński nie będzie w stanie obronić fotela prezesa przed niespełna 50-letnim Biereckim. Szef kas zresztą zdaje się w każdej możliwej chwili podważać autorytet Kaczyńskiego, pracując na własną pozycję wśród prawicowego elektoratu. To on wykupuje w rozmaitych „Gazetach Polskich”, „Naszych Dziennikach”, „Rzeczpospolitych”, „Faktach” i „Super Expressach” reklamy albo wspominki o katastrofie smoleńskiej, gdzie możemy przeczytać, że „tylko naród znający prawdę może pozostać wolnym”. To retoryka żywcem wyjęta ze smoleńskich miesięcznic
9
i przemówień Solidarnych 2010 oraz Antoniego Macierewicza. Senator Bierecki świetnie zagospodarowuje wszystkie pola należące niegdyś wyłącznie do dyktatora Jarosława. Z pewnością przekleństwem musi być fakt, że przez lata cały PiS chronił SKOK-i (dziś nie wszyscy politycy partii są do tego przekonani), ponieważ w tej chwili odbija się to czkawką. Platformie zarzuca się, że swoimi działaniami wspierała Amber Gold, a niektórzy jej działacze mieli wprost pomagać Marcinowi P. w tworzeniu finansowego imperium. Pod ostrzałem krytyki jest przede wszystkim fakt 7 wyroków ciążących na byłym szefie Amber Gold, gdyż krzykaczom z prawicy słusznie wydaje się, że on powinien dawno siedzieć w kryminale. Niestety, mało kto z nich wie, że 4 pierwsze sprawy Marcina P. zakończyły się, kiedy ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym była ówczesna gwiazda PiS – Zbigniew Ziobro. Zarówno politycy PO, jak i największej partii opozycyjnej równoznacznie odpowiadają za bezkrólewie na rynku instytucji finansowych. Miejmy nadzieję, że afera „Ambergate” raz na zawsze zakończy sielankę biznesmenów, którzy bezkarnie bawią się kosztem prawnie bezbronnych Polaków. Poniżej przedstawiamy instrukcję Komisji Nadzoru Finansowego ostrzegającą przed powierzeniem pieniędzy parabankom oraz listy instytucji finansowych nieposiadających zezwoleń KNF. ARIEL KOWALCZYK Współpr. MarS
Wymienione instytucje nie posiadają zezwolenia KNF na wykonywanie czynności bankowych: 1. Finroyal FRL Capital Limited (trwa śledztwo prokuratorskie). 2. Flexworld Inc. 3. Perfect Money Finance Corp. z siedzibą w Panamie. 4. Weksel Bank, Aida System Sp. z o.o. z siedzibą w Konstantynowie Łódzkim. 5. GoGo20 Poland. 6. DOBRALOKATA Sp. z o.o. 7. Pozabankowe Centrum Finansowe Sp. z o.o. 8. PROMOTOR-FINANSE Sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu. 9. Care&Cash Sp. z o.o. z siedzibą we Wrocławiu. 10. KASOMAT.PL SA, Wrocław. 11. Lex-Security, Mysłowice (trwa śledztwo prokuratorskie). 12. Centrum Inwestycyjno-Oddłużeniowe Sp. z o.o. Stargard Szczeciński. 13. Socket Resources GmbH reprezentowana na terytorium RP przez Marka Jachowicza; biuro operacyjne w Polsce – Warszawa. 14. IPI CAPITAL S.A. z siedzibą w Warszawie. 15. NOVA NEW Sp. z o.o. z siedzibą w Katowicach. 16. Mizar Profit, Warszawa. 17. Alkor Trade Sp. z o.o., Józefów. Wymienione podmioty nie posiadają zezwolenia KNF na prowadzenie działalności ubezpieczeniowej: 1. ADB RESO Europa z Litwy. 2. Philip Morris International Reinsurance (Ireland) Ltd. 3. Healthcare Insurance Inc. Wymienione podmioty używają w sposób nieuprawniony określeń zarezerwowanych dla licencjonowanych przez KNF funduszy inwestycyjnych i towarzystw funduszy inwestycyjnych: 1. BNY National Trust Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych S.A. Wymienione podmioty nie posiadają zezwolenia KNF na dystrybucję jednostek uczestnictwa funduszy inwestycyjnych: 1. Marketingberatung International Consulting Sp. z o.o. 2. Braemar Capital Group Inc.
10
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
POD PARAGRAFEM
W czwartek 23 sierpnia we wczesnych godzinach porannych ks. Jerzy Pawelczyk, proboszcz kolegiaty św. Mateusza Apostoła w Nowym Stawie (woj. pomorskie, diecezja elbląska), znalazł na plebanii wisielca. Nieboszczykiem okazał się ks. Dariusz S. (rocznik 1972), do niedawna wikariusz tamtejszej parafii. Mocą dekretu ordynariusza biskupa Jana Styrny od prawie 3 miesięcy pozostawał w stanie zawieszenia – także organizacyjnego, bo na przymusowym „urlopie zdrowotnym” z kategorycznym nakazem opuszczenia miasta do czasu rozstrzygnięcia toczącego się przeciwko niemu śledztwa i ewentualnego procesu (por. „Wiosna pedofilów” – „FiM” 22/2012). Nie został ukarany suspensą, czyli kościelnym zakazem wykonywania „aktów władzy święceń”, więc mógł swobodnie dorabiać u kolegów i głodu nie cierpiał. Ksiądz Dariusz nie zdążył całkowicie ewakuować się z Nowego Stawu. Wyjeżdżając do rodzinnych Suwałk, pozostawił w mieszkaniu na plebanii meble i osobiste drobiazgi. Wrócił w środę po południu, żeby najważniejsze zabrać nazajutrz do domu. Tak właśnie tłumaczył tę zaskakującą wizytę proboszczowi. Zamiast jednak dokonać inwentaryzacji oraz przygotować przeprowadzkę, napisał kilka listów pożegnalnych, po czym założył na szyję pętlę. Sekcja zwłok potwierdziła, że uczynił to własnoręcznie – „bez udziału osób trzecich”. Jednym z adresatów listów był bp Styrna. Treści nie znamy, ale powiernik tragicznie zmarłego twierdzi, że przepełniało go poczucie swoistej niesprawiedliwości. – W diecezji dobrze wiadomo, kto z kim sypia oraz ile lat mają partnerzy. Darek był samotnikiem poza wszelkimi układami. Potknął się zaledwie raz i w dodatku na błahostce, tymczasem kuria pojechała z nim tak ostro, jakby chcieli coś zademonstrować, a prawdopodobnie puścić sygnał ostrzegawczy innym. Bardzo go to bolało – twierdzi wikariusz z Elbląga, który mimo oporów postanowił podzielić się z „FiM” wspomnieniami.
Stan zawieszenia Kolejny duchowny wybrał samobójczą śmierć zamiast ławy oskarżonych... Prześledźmy kalendarium charakterystycznych wydarzeń: ~ 18 maja 2012 r. Prokuratura Rejonowa w Malborku postawiła ks. Dariuszowi zarzut popełnienia przestępstwa z art. 200 par. 1 k.k. („Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”), co w jego przypadku oznaczało „inną czynność”, polegającą na onanizowaniu niespełna 14-letniego ministranta. Śledztwo „w sprawie” wszczęto pod koniec lutego z zawiadomienia matki pokrzywdzonego. Kobietę zaniepokoił fakt, że bardzo dotychczas pogodny i towarzyski dzieciak zaczął nagle unikać ludzi i popłakiwać po kątach. Skłoniła go do zwierzeń, później napisała skargę do biskupa elbląskiego, a gdy nie zareagował, pobiegła do prokuratury. Zgodnie z obowiązującą procedurą postępowania karnego sąd przesłuchał chłopca w obecności biegłego psychologa. Ekspert orzekł, że zeznania są wiarygodne i pozbawione cech konfabulacji. To przesądziło o nadaniu sprawie statusu „przeciwko osobie” i postawieniu księdzu zarzutów. – Do zdarzenia doszło tylko jeden raz, w stosunku do jednego małoletniego. Nie mamy żadnych informacji o większej liczbie tego typu sytuacji – zastrzegł wówczas Piotr Wojciechowski, zastępca szefa malborskiej prokuratury;
~ 21 maja. Biskup Styrna podpisał dwa dekrety: o bezterminowym „urlopie” ks. Dariusza S. i nominacji na zwolnioną posadę w Nowym Stawie ks. Sylwestra Nowokrzewskiego, kapłana z rocznym zaledwie stażem, dotychczasowego wikariusza parafii Miłosierdzia Bożego w Malborku. Tę drugą decyzję utrzymano w ścisłej tajemnicy, a ks. Sylwester działał w „starym” miejscu, jakby nic się nie wydarzyło; ~ 27 sierpnia. W kościele św. Mateusza Apostoła odbyły się skromne uroczystości żałobne po ks. Dariuszu S. Kuria ograniczyła się do banalnego komunikatu, że człowiek zmarł, więc „wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie”. Proboszcz Pawelczyk „z radością” (cyt. z ogłoszenia) poinformował wiernych, że tego samego dnia rozpoczął urzędowanie ks. Nowokrzewski. – To samobójstwo spadło kurii z nieba. Z jednej bowiem strony
Porady prawne Pracownica w ciąży Zwracam się do Państwa z prośbą o pomoc prawną w rozwiązaniu moich wątpliwości. Zostałam zatrudniona na umowę o pracę na czas określony na czas nieobecności innego pracownika (tzw. umowa na zastępstwo). W tym czasie zaszłam w ciążę. Za kilka miesięcy mam przewidziany termin porodu. Jednak niedawno powróciła z urlopu macierzyńskiego osoba, którą zastępowałam. Pracodawca od razu po jej powrocie wysłał ją
na urlop wypoczynkowy, a mnie wypowiedział umowę o pracę. Uzasadnił swoją decyzję tym, że z chwilą powrotu poprzedniej pracownicy z urlopu macierzyńskiego moja umowa ulega rozwiązaniu. Proszę o odpowiedź, czy pracodawca postąpił prawidłowo? Czy ciężarna pracownica zatrudniona na zastępstwo nie podlega ochronie przez przepisy prawa? Zgodnie z art. 177 par. 1 Kodeksu pracy pracodawca nie może wypowiedzieć ani rozwiązać umowy o pracę w okresie ciąży, a także w okresie urlopu macierzyńskiego pracownicy, chyba że
zachodzą przyczyny uzasadniające rozwiązanie umowy bez wypowiedzenia z jej winy i reprezentująca pracownicę zakładowa organizacja związkowa wyraziła zgodę na rozwiązanie umowy. Co więcej, zgodnie z art. 177 par. 3 Kodeksu pracy umowa o pracę zawarta na czas określony lub na czas wykonania określonej pracy albo na okres próbny przekraczający jeden miesiąc, która uległaby rozwiązaniu po upływie trzeciego miesiąca ciąży, ulega przedłużeniu do dnia porodu. Jednak zgodnie z par. 3 [1] wskazanego wyżej przepisu art. 177 par. 3 nie stosuje się do umowy o pracę na czas określony
niby obowiązuje zasada, że jesteś niewinny, dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok, ale z drugiej – wszyscy przebierali z niecierpliwości nogami, żeby jakoś zamknąć temat, bo nie wiadomo, co Darkowi strzeli do głowy i czy przypadkiem nie zacznie opowiadać głupstw – zauważa wikariusz. – Śledztwo przeciwko duchownemu zostanie oczywiście umorzone, ale podstawą będzie śmierć podejrzanego, nie zaś oczyszczenie go z zarzutów – podkreśla prokurator z Malborka. Zmarły był zdolnym kaznodzieją, stałym współpracownikiem „Ekspresu Homiletycznego”, gdzie publikował „gotowce” kazań dla leniwych kolegów po fachu. W Nowym Stawie sprawował opiekę nad lektorami i ministrantami oraz nauczał religii w tamtejszej szkole podstawowej, ale jego nazwisko nikomu już dzisiaj nic nie mówi...
Ksiądz Dariusz S. popełnił samobójstwo kilka dni po samospaleniu się 53-letniego ks. Bogusława P. z archidiecezji lubelskiej, którego proces o molestowanie seksualne dziecka był już w toku, a równolegle prowadzono przeciwko niemu śledztwo dotyczące dwóch innych ofiar (por. „Męczennik za pedofilię” – „FiM” 33/2012). Według stanu na dzień 4 września w prokuraturach i sądach „wiszą” sprawy siedmiu kapłanów podejrzanych (oskarżonych) o nadużycia seksualne wobec dzieci. Ale jeśli wsłuchać się w milczenie biskupów, to problem pedofilii w polskim Kościele nie istnieje... ANNA TARCZYŃSKA W dniu oddawania „FiM” do druku zapadł wyrok 2 lat bezwzględnego więzienia (obrona zapowiada apelację) dla „naszego” starego znajomego ks. Zbigiewa R., byłego proboszcza parafii św. Wojciecha w Kołobrzegu. O szczegółach sprawy napiszemy za tydzień.
zawartej w celu zastępstwa pracownika w czasie jego usprawiedliwionej nieobecności w pracy. Należy jednak pamiętać, że art. 177 par. 3 oraz art. 177 par. 3 [1] nie dotyczą rozwiązania umowy o pracę za wypowiedzeniem, a jedynie takiej sytuacji, gdy kończyłby się okres trwania umowy zawartej na czas określony. Gdyby zastępowany pracownik wrócił do pracy po urlopie macierzyńskim i fizycznie ją wykonywał, umowa o pracę zawarta na zastępstwo uległaby rozwiązaniu z mocy prawa. Jednak zastępowany pracownik po powrocie z urlopu macierzyńskiego wybiera się na urlop wypoczynkowy, więc de facto będzie ciągle nieobecny w pracy. Umowa o pracę zawarta na czas zastępstwa może być co do zasady (zgodnie z art. 33 [1] Kodeksu pracy)
wypowiadana. Jednak ta regulacja (art. 33 [1] Kodeksu pracy) w niniejszej sprawie nie znajdzie zastosowania. Możliwość rozwiązania stosunku pracy przez pracodawcę w drodze wypowiedzenia wyłącza silna kodeksowa ochrona pracownic w ciąży. Stosunek pracy w tej sprawie nie ulegnie również rozwiązaniu z mocy prawa, gdyż powracająca z urlopu macierzyńskiego pracownica nadal będzie nieobecna. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
W
niby-chrześcijańskiej Polsce odrodziło się zjawisko antybiblijnej lichwy. W prawniczych leksykonach przeczytamy, że jest to „pobieranie wygórowanych, niczym nieuzasadnionych odsetek od pożyczek”. W pracy dr. Romana Goryszewskiego z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego i Wyższej Szkoły Menedżerskiej czytamy, że „lichwa była znana najstarszym cywilizacjom, pojawiła się wraz z wynalezieniem pieniądza”. Nad godziwością zysków z tytułu udzielanych kredytów przez wieki dyskutowali władcy państw, prawnicy, pisarze polityczni, a także przywódcy religijni. W Księdze Kapłańskiej Starego Testamentu przeczytamy: „Jeśli Twój brat zubożeje (...), nie będziesz brał od niego odsetek ani lichwy”. Nowy Testament potępia lichwę.
Sprzedaż czasu Przez wieki kojarzono lichwę z mieszczaństwem. W naukowych opracowaniach czytamy, że średniowieczni kaznodzieje zwracali uwagę, że „poprzez pożyczki na procent mieszczanie pomnażali w niegodziwy sposób swoje kapitały”. Istotą niemoralności mieszczańskiego procederu była „sprzedaż czasu” (okres, na który udzielano kredytu – przyp. red.), a ten przecież należał do wszystkich”. Jednocześnie „grzeszyli oni przeciw naturze, bowiem bezpłodny pieniądz nie rodzi pieniędzy”. Kolejne synody coraz ostrzej potępiały pożyczkodawców. Nie zrażało to biskupów przed przyjmowaniem od nich coraz większych darowizn. Antykredytowa akcja papieży słabła. W podręcznikach historii ekonomii czytamy, że przełom nastąpił pod koniec XVI wieku. Wtedy to Kuria Rzymska zawarła porozumienie z najważniejszymi ówczesnymi kredytodawcami. Na jego mocy ci ostatni zgodzili się, aby poziom maksymalnych odsetek, zwanych też legalnym zyskiem, wyznaczały lokalne władze kościelne. Na zmianę podejścia Kościoła rzymskiego do procederu pobierania odsetek miała zdaniem badaczy wpływ rosnąca popularność ruchów protestanckich. Odnosiły się one pozytywnie do ludzi zajmujących się udzielaniem pożyczek. Inaczej było w Polsce. Tutaj biskupia kampania antylichwiarska trwała w najlepsze. Nie przeszkadzała ona hierarchom w czerpaniu korzyści z pożyczania na procent. Otóż – jak wynika z zachowanych archiwów – większość kapitałów zawodowych lichwiarzy pochodziła ze… skarbców kurii biskupich, parafii i klasztorów. Dzielili się oni zyskami z duchownymi.
Dziurawa ustawa Z czasem Kościół oficjalnie przestał traktować pobieranie nadmiernych odsetek od kredytów jako
POD PARAGRAFEM
W sidłach lichwiarzy Od kilku lat ulice polskich miast i miasteczek zalewają reklamy firm oferujących „tanie” pożyczki. W rzeczywistości ich oprocentowanie może wynosić nawet 33 tysiące procent rocznie! grzech. Finałem było usunięcie przez Jana Pawła II w 1983 roku zakazu lichwy z nowego Kodeksu prawa kanonicznego. Stanowiskiem Kościoła rzymskiego zdziwieni byli nawet najbardziej skrajni konserwatywni liberałowie. Władze świeckie natomiast niezależnie od przekonań i poglądów od wieków zwalczały lichwę wszystkimi dostępnymi środkami. Drogi kredyt hamował bowiem inwestycje i konsumpcję. Powiększał rozmiary biedy i przyczyniał się do niepokojów społecznych. Rządzący III RP byli i są innego zdania. Według nich państwo nie powinno wtrącać się do prywatnych relacji obywateli. Owa zasada nie przeszkodziła im w grudniu 1989 roku podnieść wstecz oprocentowania kredytów. Tysiące ludzi dowiedziało się z dnia na dzień, że mają oddać kilkaset razy więcej, niż pożyczyli. Przez 16 lat trwały boje o ustawę antylichwiarską. Wiosną 2005 roku sytuacja pozornie się zmieniła. Wtedy to politycy – od prawicy (PiS, LPR) po lewicę (SLD, SdPl Marka Borowskiego, Samoobrona) – pochwali się przyjęciem antylichwiarskiej ustawy. Rzecz w tym, że jej regulacje były i są sprzeczne wewnętrznie. Teoretycznie nie wolno pobierać w Polsce odsetek wyższych niż czterokrotność zmiennej stopy procentowej kredytu lombardowego NBP. Według stanu na 4 września tego roku maksymalne oprocentowanie pożyczki dla osób fizycznych wynosi 25 procent rocznie. W praktyce może być znacznie wyższe. Finansiści narzucają bowiem klientom najróżniejsze obowiązkowe dodatkowe dopłaty i opłaty. Zmuszają na przykład do wykupu drogich polis ubezpieczeniowych lub jednostek uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych. Nie są one wliczane do kosztów kredytu. Podobnie opłaty za przygotowanie umowy kredytowej, opłaty za wcześniejszą
spłatę pożyczki czy jej podział na transze. Nie próżnowali także poddani antylichwiarskim regulacjom
klientami było 400 tysięcy Polaków, a w 2011 już ponad 2,5 miliona osób. Ich liczba będzie rosła, gdyż banki coraz bardziej zaostrzają kryteria udzielania kredytów. Za niewielkie opóźnienie w spłacie rat możemy błyskawicznie i de facto bez ostrzeżenia trafić do rejestrów Biura Informacji Kredytowej. Osoby wpisane w BIK w razie potrzeby mogą
11
którzy mają trwałe trudności z terminowym regulowaniem bieżących rachunków. Dziury w domowych budżetach łatają szybkimi bardzo drogimi pożyczkami. Ryzyko, że ich nie spłacą, jest więc bardzo wysokie. Nie wywołuje to niepokoju zarządzających firmami od chwilówek. Każdy dzień opóźnienia ze strony klienta to bowiem dodatkowy zysk. Karne opłaty i dopłaty po zsumowaniu przekraczają bowiem często wielokrotnie kwotę podstawowego długu. W znanym redakcji „FiM” przypadku 5-dniowe opóźnienie w spłacie 3 tys. zł zwiększyło dług pożyczkobiorcy o „drobne” 1200 zł. Można wręcz powiedzieć, że brak spłaty w terminie przynosi firmie od chwilówek podwójne zyski. Egzekwować będzie bowiem od dłużnika znacznie więcej pieniędzy. Bez wysiłku i często z ominięciem oficjalnych kosztownych państwowych procedur (zastraszanie, niespodziewane wizyty, nękanie telefonami itp.).
Brak wiedzy
właściciele lombardów. Ci z kolei każą sobie ekstra płacić za przechowywanie zastawionych rzeczy, za ich ubezpieczenie, a nawet za przyjęcie spłaty pożyczki gotówką. Nie mają takich problemów szefowie SKOK-ów i firm udzielających tak zwanych chwilówek, czyli pożyczek na bardzo krótki okres. Jakaś „niewidzialna ręka” w ostatniej chwili wykreśliła odpowiednie regulacje. Zarówno SKOK-i, jak i prywatne firmy pożyczkowe nie podlegają nadzorowi państwa.
Legalna lichwa Analitycy Deloitte (jedna z największych globalnych firm doradczo-księgowych) oszacowali, że w roku 2011 Polacy zaciągnęli szybkie pożyczki na kwotę ponad 750 milionów euro (2 mld zł). W ciągu ostatnich 5 lat był to jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się sektorów na rynku usług finansowych w Polsce. W roku 2007 jego
liczyć tylko na pożyczki oferowane przez firmy lichwiarskie. A te proponują zbójeckie oprocentowanie. Najniższe odsetki wynoszą w skali roku 74 proc., najwyższe zaś... – 33 tys. proc.! Nie jest to pomyłka. Jedna z pomorskich firm – przyjmująca wnioski pożyczkobiorców wyłącznie za pośrednictwem strony www i SMS-ów – pobiera ponad 33 tys. proc. odsetek w skali roku. Dzisiaj przy milczącej zgodzie państwa polskiego zajmują się tym legalne firmy. Jest to bowiem jeden z najlepszych biznesów, jaki obecnie można w Polsce zrobić. Jak na to odpowiedziały banki? Otóż zmniejszyły swoją akcję kredytową. Zaoszczędzone środki zainwestowały w… obligacje parabankowych firm pożyczkowych. Finansiści traktują je jako bezpieczne papiery wartościowe. Jest to o tyle zagadkowe, że firmy pożyczkowe nie badają wiarygodności swoich klientów. Wielu z nich należy do grona ponad 2 milionów 200 tysięcy Polek i Polaków,
Eksperci już w 2005 roku ostrzegali, że antylichwiarska ustawa pomijająca chwilówki nie ma sensu. Domagali się także powszechnej edukacji finansowej obywateli. Aktualność tego apelu potwierdzają pochodzące z sierpnia tego roku badania opinii publicznej, przeprowadzone przez TNS Polska na prośbę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Aż ponad 54 proc. ankietowanych młodych oraz starszych mieszkańców małych i średnich miast nie wiedziało, co to jest parabank. Przyznawali się też, że zdarzyło im się podpisać umowę pożyczki bez jej choćby pobieżnego przejrzenia... Z innych badań socjologicznych wynika, że spora część Polaków ma problemy z wyliczeniem rzeczywistego oprocentowania pożyczek i lokat. Wykorzystują to szefowie firm kredytowych i windykacyjnych. Swoim najbardziej zadłużonym wiekowym klientom zaoferowali odwrócone hipoteki. W zamian za wypłatę dożywotniej dość skromnej renty przejmują od razu na własność działki, mieszkania i domy. Co bardziej bezczelne spółki odliczają od wypłacanych świadczeń wysokie dodatkowe czynsze. Jako adresy kontaktowe podają zaś skrzynki pocztowe. Eksperci zwracają uwagę, że w odróżnieniu od pozostałych państw UE w Polsce spółki oferujące odwrócone hipoteki przejmują własność lokum od razu. Wątpliwości budzi także wysokość oferowanych przez nie rent. W skrajnym przypadku mogą one odpowiadać tylko 25–30 proc. wartości mieszkania. Po aferze Amber Gold eksperci odnotowali przyśpieszenie ciągnących się od 3 lat rządowych prac nad ustawą o odwróconej hipotece. Ale problem zdzierstwa i lichwy w Polsce jest znacznie szerszy i wymaga kompleksowych rozwiązań. MC
12
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Z
anim zobaczymy, jak dominacja postaw konserwatywnych i zorientowanych na różnego rodzaju przemoc buduje czy może raczej rujnuje społeczeństwo, warto sobie przypomnieć kilka podstawowych spraw związanych z autorytaryzmem. Przede wszystkim jest on trwale związany z ludzkością i jej dziejami, bo wynika do pewnego stopnia z natury człowieka, a przede wszystkim – z poczucia naszej słabości. Jedną z form obrony przed konsekwencjami własnych niedomagań jest próba przejęcia kontroli nad innymi, podporządkowania ich sobie. Ewentualnie obrona przed słabością może polegać na przylgnięciu do kogoś, kogo uznamy za silniejszego, na podporządkowaniu się. To może być wódz, Kościół lub jakaś potężna organizacja. Zwraca na ten fakt uwagę profesor Jerzy Drewnowski, wskazując także na nieautorytarną drogę wyjścia z kryzysu, jaki przynosi nasza własna, jednostkowa słabość. Może to być droga poszukiwania wsparcia i ochrony we współdziałaniu z innymi, równymi sobie. Na zasadzie kooperacji. Nie odgrywamy już w tym modelu roli ani ofiary, ani tyrana. Stajemy się partnerami.
Sami swoi Jak zauważyliśmy przed tygodniem, człowiek ukształtowany autorytarnie potrzebuje podziału świata na swoich i obcych, przy czym ta pierwsza grupa jest zwykle dosyć wąska. To dlatego prawica tak bardzo podkreśla w polityce rolę „tradycyjnej rodziny” – chodzi m.in. o to, aby była ona możliwie jak najbardziej ograniczona. Wynoszone nad niebiosa są więzy pokrewieństwa, natomiast przyjaźń, czyli postawa mogąca łączyć osoby niespokrewnione, nie jest wysoko ceniona. Z tego kultu wąsko pojętej rodziny jako prosta konsekwencja wynika nepotyzm. Nie ma żadnych powszechniejszych zasad – liczy się przede wszystkim grabienie dla „swoich”. Nic dziwnego, że nepotyzm jest w Polsce tak rozpowszechniony, skoro rodzina jest otoczona tak przesadnym kultem. Bez osłabienia presji na tzw. wartości rodzinne nie ma mowy o walce z tym zjawiskiem. Obawiam się jednak, że w życiu politycznym bardzo niewiele osób w Polsce widzi tę współzależność. W społeczeństwach jeszcze bardziej prymitywnych od naszego do nepotyzmu dochodzi jeszcze wendeta – zasada zemsty rodowej, która kult „wartości rodzinnych” doprowadziła do granic absurdu, dewastując całe życie społeczne i mnożąc zbędne ofiary. Ludzie autorytarnego pokroju bardzo też cenią na przykład nauczanie domowe, które sprawia, że rodzic ma pełną kontrolę nad wychowaniem dziecka z pominięciem szkoły. Nic dziwnego, że w USA zwolennikami trzymania dzieci w domach są
Ludzie z betonu
(2)
właśnie głównie wyznawcy religijnej skrajnej prawicy. Umiłowanie swojskości jest też blisko związane z mentalnością feudalną, a więc podnoszeniem rangi własnego rodu, kultem przeszłości i tradycji. Z kolei mentalność autorytarna w dziedzinie płci prowadzi do ukształtowania się społeczeństwa patriarchalnego, w którym płeć
i dostępu do broni palnej, nawet jeśli to ostatnie ma tragiczne konsekwencje społeczne.
Między rywalizacją a dobroczynnością Kult dominacji prowadzi, co nie jest zaskoczeniem, do wywyższenia postaw rywalizacyjnych. Stąd tylko
Wyniesione z domu i społeczeństwa postawy konserwatywno-autorytarne kształtują nas i cały świat wokół poprzez jego wspólne urządzenie. Czyli przez politykę. dominująca narzuca swoje panowanie w dziedzinie prawa i obyczaju. Polityka oparta na kulcie własnego narodu prowadzi natomiast prostą drogą do koncentrowania życia społecznego wokół kultu zwycięstw i klęsk militarnych, jako rzekomo najważniejszych wydarzeń w historii, które powinny skupiać całą uwagę. Przykładów na ten rodzaj myślenia podawać raczej nie trzeba, bo polska rzeczywistość jest przesycona do bólu nacjonalistycznym zafiksowaniem. Po wyniesieniu na piedestał powstania warszawskiego czeka nas ponoć budowa muzeum kampanii wrześniowej za ponad 300 mln zł… Myślenie autorytarne bardzo potrzebuje wroga, którego można nienawidzić. Obok obcoplemieńca lub sztucznego obcoplemieńca („nieprawdziwy Polak”) może nim być szeroko rozumiany przestępca. Dlatego polityka autorytarna wobec karania polega na nacisku na surowość, miłości do kary śmierci oraz pobłażliwość dla tortur. Nieistotne w tym miejscu są nie tylko względy humanitarne, ale nawet wszelka logika. Nikt nie pyta, jaka metoda karania jest najskuteczniejsza, bo zakłada się, często zupełnie błędnie, że wystarczy surowość. W tej mentalności podkreśla się też zwykle prawo do tzw. nieskrępowanej samoobrony
krok do kultu wolnego rynku, fundamentalizmu rynkowego, niemal religijnej czci dla ekonomicznej konkurencji. Politycy autorytarni cenią ogromnie własność prywatną i nie mają zwykle zrozumienia dla różnych form własności wspólnej albo kooperacji gospodarczej w formie spółdzielni. Wydają im się one zbyt „miękkie” i „mało konkurencyjne”, nawet jeśli gołym okiem widać, że są to zarzuty naciągane. Choć wiele osób nie dostrzega tu związków, to warto zwrócić uwagę na nieco perwersyjną rolę dobroczynności. Oczywiście nie ma wątpliwości, że trzeba sobie nawzajem pomagać, ale często działania dobroczynne są niczym więcej jak ostatecznym, tym razem moralnym triumfem silniejszych nad słabszymi. Ci pierwsi tak urządzają świat, że ci drudzy „wypadają z gry”. Na końcu ci, którzy ponoszą odpowiedzialność za nierówności i najbardziej na nich zyskują, pochylają się nad tymi, których pokonali. Pozwalają im łaskawie dalej wegetować i jeszcze zbierają za to oklaski! Czy można sobie wyobrazić większy wyraz dominacji jednych i upokorzenia drugich jednocześnie? Działalność charytatywna jest jeszcze na dodatek listkiem figowym całego systemu opartego na dominacji, bo nadaje mu pozornie humanitarny
wymiar. I często pozwala świetnie zarobić. Dobroczynność sprawia wrażenie przestrzeni, w której konkurencyjność jest w jakiś sposób zawieszona lub odłożona. Ale to tylko pozór – w rzeczywistości jest ona przedłużeniem i logiczną konsekwencją mentalności dominacyjnej.
Życie w konserwie Jednym z najbardziej charakterystycznych wymiarów autorytaryzmu jest konserwatyzm, często zresztą równie przewrotny jak dobroczynność. Bo z definicji powinien on utrwalać sytuację zastaną, tymczasem bywa bardzo wywrotowy. W krajach egalitarnych konserwatyści bynajmniej nie chcą równości konserwować, lecz dążą do jej obalenia. Szybszego lub wolniejszego. Paradoksalnie najbardziej wywrotową partią w ostatnim ćwierćwieczu okazało się nie lewicowe SLD, ale skrajnie prawicowy PiS. A z polityków takim wywrotowcem jest ultrakonserwatysta Janusz Korwin-Mikke, który chciałby wprowadzenia ustroju, który nigdy w Polsce nie istniał. Zatem konserwatyzm, który lubi się prezentować jako powolny, stateczny i odporny na zmiany, w rzeczywistości wprowadza rozwiązania autorytarne i może przewracać wszystko do góry nogami. Przypomnijmy na przykład, że schyłkowy PRL był krajem świeckim o dużej tolerancji światopoglądowej. Późniejsza konserwatywna „rewolucja” wprowadziła tymczasem w Polsce niezliczone elementy autorytarnego państwa wyznaniowego. Konserwatyści niczego w tej materii nie zakonserwowali, ale przeciwnie – odebrali wielu Polakom poczucie równości i wolności. Jakie elementy swojej wiary stara się w polityce wcielić w życie ten pseudokonserwatyzm? Przede wszystkim kult tradycji, ale oczywiście także przewrotny. Bo tradycja państwa świeckiego została obalona przez
nową dla Polaków „tradycję” (a więc nie-tradycję!) państwa klerykalnego. „Nowa tradycja” – hasło wyszydzane jako wyraz PRL-owskiej mentalności – stało się częścią życia w konserwatywnej III RP. Konserwatyści nie chcą widzieć jednostki i jej praw, ale patrzą na człowieka jako członka wspólnoty. Ale oczywiście nie w sposób lewicowy, aby pokazać, że jesteśmy odpowiedzialni jedni za drugich, ale na sposób prawicowy – jedni drugim mamy być podporządkowani. Więc znów podkreśla się wagę rodziny hierarchicznej i Kościoła, a władze nie rozmawiają z wiernymi, tylko z biskupami. Myślenie autorytarne widzi konserwatyzm jako pochwałę nierówności uważanych za naturalne – kobieta jest gorsza od mężczyzny, poddany od rządzących, pracownik od pracodawcy, świecki od duchownego. Tego rodzaju tradycjonalizm nie dostrzega struktur przemocy oraz tego, że te zależności mają po prostu swoją historię, ale to nie znaczy, że są koniecznie naturalne, dobre i jedynie możliwe. Konserwatyzm, o którym mowa, jest też nieufny wobec postępu naukowego. Stąd polska wojna o in vitro, antykoncepcję i edukację seksualną. ~ ~ ~ Jako ludzie wychowani w autorytarnym świecie myślenie oparte na potrzebie dominacji nosimy głęboko w sobie, o czym wspominaliśmy przed tygodniem. Czy można jakoś z tego wybrnąć? Przywołany na wstępie profesor Drewnowski sugeruje praktykowanie myślenia wolnościowego. Na czym miałoby ono polegać? Najkrócej rzecz ujmując – na uświadomieniu sobie, czym jest mentalność autorytarna. Następnie – na rozpoznawaniu jej elementów w nas samych, w innych i w relacjach społecznych wokół nas. Kolejnym krokiem byłaby próba, a raczej ciągłe próby przezwyciężenia tych autorytarnych nawyków i struktur, niezgoda na nie. Nie bez znaczenia jest także wypracowywanie wyrozumiałości dla cudzego autorytaryzmu: skoro ja jestem w autorytaryzm uwikłany, to i inni potrzebują czasu, aby się zmagać z własnym. Na koniec przydałby się dobry przykład. I jest! Pomyślmy, czym była kiedyś Skandynawia. Tysiąc lat temu to była ziemia dzikich i wyjątkowo okrutnych, a więc autorytarnych wikingów. Jeszcze 400 lat temu ekspansywna Szwecja budziła postrach w połowie Europy. Prawie sto lat temu doszło tam do socjaldemokratycznego, powolnego przewrotu, który mentalnie i politycznie przeorał zupełnie ten kraj i jego okolice, tworząc prawdopodobnie najbardziej równościową i demokratyczną cywilizację w dziejach świata. Zatem przejście nawet od wyjątkowo wściekłego autorytaryzmu do demokratycznej cywilizacji egalitarnej jest możliwe. Skandynawowie pokonali znacznie większy dystans niż ten, który mamy do przejścia w Polsce. MAREK KRAK
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
13
Skazani za skręta Absurd naszego prawa doprowadził do tego, że Kora Jackowska za posiadanie 2,8 grama marihuany będzie sądzona i może pójść do więzienia, a były szef Amber Gold za oszukanie tysięcy Polaków na dziesiątki milionów złotych do więzienia trafić nie musi. W 2000 roku Aleksander Kwaśniewski podpisał nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, w której czytamy m.in.: „Kto, wbrew przepisom ustawy, posiada środki odurzające lub substancje psychotropowe, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Nowelizacja miała raz na zawsze załatwić sprawę narkobiznesu, czujących się bezkarnie dilerów oraz osób zajmujących się wytwarzaniem narkotyków. Tymczasem nic takiego się nie stało, podziemie narkotykowe kwitnie, a tysiące młodych ludzi z wyrokami za posiadanie minimalnej ilości marihuany ma wyroki i co za tym idzie – duże problemy ze znalezieniem pracy. Były prezydent po 12 latach od tej felernej nowelizacji przyznał się do błędu i na łamach „New York Timesa” opublikował artykuł, w którym bije się w pierś. „Zakładaliśmy, że prawo do zatrzymania i karania osób za posiadanie nawet minimalnej ilości narkotyków, nawet marihuany, zwiększy skuteczność walki z handlarzami. Zakładaliśmy, że perspektywa więzienia odstraszy ludzi od używania narkotyków i tym samym
N
obniży popyt na nie. Myliliśmy się w obu sprawach” – napisał Kwaśniewski. To, za co teraz przeprasza, sprawiło, że przed sądem lada chwila wyląduje Kora, wcześniej problemy z prawem miał basista T-Love, a prędzej czy później będzie miało coraz więcej osób, bowiem marihuanę pali się w każdym środowisku, niezależnie od tytułów i zawodu. O złym prawie, jego skutkach oraz alternatywie na przyszłość mówi „FiM” Jakub Gajewski, rzecznik stowarzyszenia Wolnych Konopi. – Są jakieś statystyki dotyczące efektów nowelizacji ustawy z 2000 roku? – Do tej pory skazano około 350 tysięcy osób. W tym mnóstwo odsiedziało wyroki w więzieniu. Ta nowelizacja nic nie dała. W 2000 roku skazano niecałe 3 tysiące, a 8 lat później około 30 tysięcy. W 2011 roku mieliśmy już 60 tysięcy zatrzymań. – Dlaczego ta liczba wciąż rośnie? – To zasługa coraz szerszych działań Wolnych Konopi oraz Ruchu Palikota. Organizowanie marszów, występy w telewizji, ulotki,
a rynku księgarskim USA ukazała się właśnie książka, która powinna stać się bodźcem do poważnych przemyśleń dla osób i instytucji stanowiących prawo. Praca pt. „Smoke Signals: A Social History of Marihuana – Medical, Recreational and Scientific” („Sygnały dymne: Historia funkcjonowania marihuany w społeczeństwie w kontekście medycznym, naukowym i rekreacyjnym”) Martina A. Lee, wydana przez wydawnictwo Simon and Schuster, przynosi rekapitulację opinii świata nauki w przedmiocie marihuany. Oto one. Badania w wielu krajach wykazują, że chemicznie aktywny składnik marihuany, substancja THC, oraz inne komponenty występujące tylko w tej roślinie przyczyniają się do złagodzenia niektórych symptomów choroby i terapii nowotworowej (osłabiają ból i nudności, przywracają apetyt, niwelują zmęczenie itd.), a także mają bezpośrednie właściwości zwalczające raka. Niektóre z nich są dobrze znane od dawna – niestety, głównie wąskiemu gronu naukowców. Już pod koniec lat 90. XX w. Manuel Guzman z madryckiego Uniwersytetu Complutense podczas badań na zwierzętach odkrył, że składniki marihuany, wstrzykiwane w formie syntetycznej bezpośrednio do złośliwych
plakaty sprawiają, że robi się o marihuanie coraz głośniej, a więc policja ma szersze pole do popisu i zatrzymuje niewinnych ludzi. – Niewinnych? – Jeżeli ktoś posiada na przykład 0,2 grama marihuany, to przecież nie jest przestępcą, a zdarzało się, że za tak niewielką ilość niektórzy trafiali nawet na 6 miesięcy do więzienia. Z recydywą jest jeszcze gorzej. Ludzie siedzą w pace, bo w sumie mieli przy sobie niecały gram suszu. To idiotyzm. – Co chcielibyście zmienić w obecnym prawie? – Zacznijmy od tego, że nie popieramy pełnej legalizacji. Nie chcemy, żeby marihuanę paliły dzieci. Chcemy legalizacji kontrolowanej. Trzeba ustalić wartości graniczne, ile można mieć przy sobie. – A ile chciałbyś, aby wolno było mieć przy sobie? – Wolne Konopie chcą, aby swobodnie można było nosić przy sobie do 30 gramów marihuany. – To chyba przesada… – Na pierwszy rzut oka tak, ale z jednego krzaka można mieć nawet 100 gramów, więc to jednak nie tak wiele. Ja 30 gramów wypalę w jeden tydzień, więc nie ma mowy o przesadzie. Dla palacza to nie jest tak dużo. – Przecież w grudniu 2011 roku weszła w życie kolejna nowelizacja ustawy, dzięki której prokuratura w określonych warunkach
guzów mózgu, niszczyły chore komórki. Potwierdziły to późniejsze, dodatkowe studia badawcze w innych ośrodkach w Hiszpanii oraz innych krajach, przedstawione w periodyku „Nature Medicine”. Pacjenci z glioblastomą, najbardziej złośliwym i beznadziejnym guzem mózgu, którzy nie reagowali na inne metody leczenia, zdrowieli po zaaplikowaniu w ognisku choroby substancji chemicznych pochodzących z marihuany. Te obiecujące rezultaty
będzie mogła zaniechać ścigania posiadacza marihuany. To nic nie zmieniło? – Nic! Policja i prokuratura wciąż nie biorą tej nowelizacji pod uwagę i stosują się do zapisów z 2000 roku. Przypadki umorzeń mają się nijak do liczby zatrzymań. – Sprawa Kory pomoże wam w walce o legalizację? – Oczywiście! Już bardzo pomogła. Kora cierpi, ale dzięki temu widać, jakie mamy głupie prawo, a prawicowi demagodzy zachowują się jak głąby, próbując zbić polityczny
odżywiających go naczyń krwionośnych oraz utrudniają przerzuty komórek rakowych do innych części organizmu” – stwierdza magazyn „Reviews in Medicinal Chemistry”. Martin Lee zestawia konkretne wyniki, uzyskane przez tych onkologów, którzy w różnych krajach świata stosują chemikalia z marihuany. Badacze z Uniwersytetu Wisconsin użyli WIN-55, syntetycznych odpowiedników tych chemikaliów, do zahamowania wzrostu
do przerzutów i redukuje wielkość guzów. Na ten rodzaj nowotworu zapada rocznie 1,3 mln kobiet na świecie (pół miliona umiera). Badacze niemieccy z Uniwersytetu w Rostocku uzyskali dobre wyniki, stosując THC do zwalczania raka narządów rodnych. Substancja ta nie dopuszcza do inwazji komórek rakowych na zdrową tkankę poprzez stymulację organizmu do produkcji związku chemicznego TIMP-1, który uodpornia zdrowe komórki na raka. Naukowcy z Uniwersytetu St. George i Szpitala Bartholomew w Londynie stwierdzili, że THC współpracuje z konwencjonalnymi lekami używanymi w przypadku białaczki, poprawiając ich efektywność. THC ma silne działanie niszczące zdeformowane tą chorobą białe ciałka krwi. Pracownicy koreańskiego Katolickiego Uniwersytetu w Seulu z powodzeniem stosowali syntetyczne składniki marihuany dla powstrzymania rozrostu komórek nowotworowych raka żołądka. W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Światowe agencje doniosły właśnie, na podstawie wieloletnich badań w Nowej Zelandii, że palenie marihuany w młodym wieku zmniejsza – i to trwale – iloraz IQ, czyli osłabia inteligencję. I to – niestety – bezpowrotnie. Zaprzestanie palenia nie przywraca dawnej sprawności mózgu. PZ
Marihuana zwalcza raka opisał brytyjski „Journal of Cancer”. THC selektywnie uśmierca tkankę rakową, nie czyniąc szkody zdrowym komórkom nerwowym, co przy zastosowaniu chemio- lub radioterapii jest niemożliwe do osiągnięcia. Prawie 90 proc. pacjentów z zaawansowanym rakiem, leczonych tradycyjnymi metodami, cierpi na zaburzenia myślenia spowodowane uszkodzeniami tkanki mózgowej przez toksyczne chemikalia. „Jest coraz więcej naukowych dowodów świadczących o tym, że substancje chemiczne pochodzące z marihuany stanowią nową klasę leków antyrakowych. Opóźniają rozrost guza, hamują tworzenie się w nim nowych,
guzów prostaty u pacjentów i spowodowania śmierci komórek rakowych. Brytyjscy specjaliści zademonstrowali skuteczność THC w leczeniu nowotworu jelita grubego, który jest drugim w USA powodem śmierci chorych na raka. Naukowcy hiszpańscy i francuscy osiągnęli bardzo dobre wyniki po zastosowaniu chemikaliów pochodzących z marihuany do uśmiercania tkanki nowotworowej guzów trzustki; jest to rodzaj raka, wobec którego medycyna jest najbardziej bezradna. Uczeni z Pacific Medical Center w San Francisco stwierdzili, że THC uniemożliwia rozrost komórek raka piersi, nie dopuszcza
kapitał na palaczach. Gdyby tylko wiedzieli, kto jest użytkownikiem marihuany… – To znaczy? – Nie będę wymieniać nazwisk, ale kilka razy paliłem z członkiem rodziny posła z Solidarnej Polski i wiem, kto pali, a kto nie. Artyści tacy jak Kora bardzo nam pomagają. Mówią o tym, nie ukrywają, że w ich środowisku prawie każdy próbował, a większość pali na co dzień. Tego nie zmieni żadne prawo. Rozmawiał ŁUKASZ LIPIŃSKI
14
ZAMIAST SPOWIEDZI
Życie na bruku Śpi na klatkach schodowych, a jak przegonią, to na trawniku. – Idzie zima, jestem zdesperowany – mówi Zbigniew Maziarczyk, 70-latek z Lublina. Nie ma adresu. Ma skrytkę pocztową. Nie ma łóżka, kapci ani wygodnego fotela, w którym mógłby pooglądać telewizję. Ma za to szmacianą torbę, w której nosi niezbędny do życia dobytek – dokumenty, koc, parasol. – Tym kocem się przykrywam, jak śpię na trawie – wyjaśnia. Jako wspomnienie z tego normalnego życia został mu telefon komórkowy. Pracował ponad 30 lat. Ostatnio w Telekomunikacji Polskiej. Tak jak inni jej pracownicy dostał akcje. To było w 2000 roku. Wkrótce ze względów zdrowotnych przeszedł na rentę. – Nikt mnie nie uprzedził, a ja nie wiedziałem, bo dostałem te akcje bezpłatnie, że należy od nich odprowadzić podatek – mówi Maziarczyk. Zdeponował je w banku. Żył wówczas jak większość. Od pierwszego
REKLAMA
REKLAMA
do pł y ku ta pi CD en ia !
REKLAMA
do pierwszego wystarczało. Ale żeby zrobić remont mieszkania, musiał wziąć kredyt. No to wziął pod zastaw owych akcji. I wówczas z dnia na dzień jak grom z jasnego nieba spadła na niego ta informacja o podatku: 6740 zł. Tyle z odsetkami chciał od niego urząd skarbowy. Nie miał takich pieniędzy. Na kolejny kredyt nie miał szans. W parabanku nawet nie myślał się zadłużać. Kiedy komornik wszedł na rentę, zostało jedno wyjście: – Nie miał mi kto doradzić, byłem sam. Zdecydowałem się oddać mieszkanie spółdzielcze w zamian za wkład mieszkaniowy – mówi. To było ponad 12 lat temu. Od tego czasu Zbigniew Maziarczyk żył w wynajmowanych pokojach, mieszkał kątem u znajomych i starał się o przydział lokalu od miasta. To ostatnie – bez skutku.
Kiedy ponad 3 lata temu składał w urzędzie miasta podanie o lokal do remontu, miał jeszcze pieniądze z wkładu mieszkaniowego. Zadeklarował, że może zainwestować 25 tys. zł. Pod koniec ubiegłego roku Społeczna Komisja Mieszkaniowa pozytywnie zaopiniowała jego wniosek. Co z tego, skoro do dziś nie znaleziono w zasobie miasta odpowiedniego lokalu. Zresztą Zbigniew Maziarczyk nie ma już szans, by uzbierać oczekiwaną przez urząd kwotę 25 tys. zł. Przez lata pieniądze rozeszły się na życie. – Wynajmowałem. Ostatnio mieszkałem na Starym Mieście, ale właściciel podniósł mi czynsz o 100 zł. Nie było mnie stać, musiałem zrezygnować. Wylądowałem na ulicy. Teraz szukam jakiegoś kąta, ale nic z tego. Wiele razy dawałem ogłoszenie. Ale ludzie wolą młodych, pracujących. Staruszkowie już nie mają szans – podsumowuje swe starania. On w sierpniu skończył 70 lat. Cierpi z powodu kręgosłupa i astmy. Ale
R
edakcja tygodnika „Fakty i Mity” ma zaszczyt przedstawić nową płytę Waldemara Koconia „Nie wierzę...” Artysta, nie chcąc być utożsamiany z „instytucją największego społecznego zaufania”, na której miliony ludzi doznają bolesnego zawodu, swoją płytą dokonuje duchowej apostazji. Będąc zwykłym Polakiem, a nie nacjonalistycznym krzykaczem patriotą, wyśpiewuje również synowską miłość do Matki i Ojczyzny. Wyraża w tekstach radość, że Polska kroczy drogą postępu, wolności, ludzkiej solidarności i wspólnoty.
Zamówienia płyty można składać: - telefonicznie pod numerem (+42) 630 70 66; - elektronicznie:
[email protected]; - po dokonaniu przedpłaty na konto "Błaja News" Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777
Płyta jest w cenie
29,90 zł
Zamówienia zagraniczne realizujemy po wcześniejszym kontakcie i uzgodnieniu ceny wysyłki.
+ koszty wysyłki*
*4,10 zł przy przedpłacie za wysyłkę
*10,50 zł przy płatności podczas odbioru
stara się nie poddawać. – Od pięciu miesięcy jestem na bruku. Dopóki było ciepło, spałem na trawie. Teraz zostały klatki schodowe. Chodzić nie mogę, nogi mnie bolą. Mam przy okazji inne dolegliwości. Dyskopatia kręgosłupa, astma, niedosłuch. Nie radzę sobie w obecnej sytuacji – mówi. Wstaje bardzo wcześnie. Na tyle, żeby go nikt nie widział w miejscu, w którym akurat śpi. Idzie na dworzec PKS. Stamtąd, w przeciwieństwie do PKP, nikt nie wygania. Jeśli akurat ma pieniądze – kupuje herbatę i bułkę. Jeśli nie ma – nie je. Jak akurat jest otwarta, korzysta ze stołówki brata Alberta. Chodzi też do sióstr zakonnych, do parafii. Jedni dadzą, inni nie. – Ja najczęściej przymieram głodem. Słaniam się na nogach. Na cały dzień musi mi zwykle wystarczyć pięć kajzerek, które nieodpłatnie dostaję w lokalnej piekarni. Marzy mi się kawałek salcesonu, ale rzadko mnie na niego stać – mówi. Korzysta za to, i to w nadmiarze, z przysługujących mu już darmowych przejazdów komunikacją miejską. Trasa – zazwyczaj od hipermarketu do hipermarketu. Na tych podróżach mija dzień za dniem. – Najgorzej jest w święta państwowe. Wtedy człowiek się niesamowicie nudzi. Nie ma gdzie pójść – opowiada. Znajomi – mówi – skończyli się razem z pieniędzmi. Każdy ma swoje życie, swoje sprawy. Zresztą on się nie narzuca, nie przychodzi nieproszony. Jak ktoś proponuje herbatę, korzysta. Jeśli nie – nie wchodzi na siłę. Miesięczna renta to niewiele ponad 800 zł. Rozchodzi się na lekarstwa i artykuły pierwszej potrzeby. Płaci też za wynajmowany garaż. Trzyma tam meble, kuchenkę gazową, telewizor. Sprzęty, które wystawił z mieszkania, kiedy zdawał je do spółdzielni. Trzyma te meble, bo wciąż ma nadzieję, że jeszcze się przydadzą. Do tego garażu na razie nie ma dostępu, bo zalega z opłatami. Wydaje też na hotel, w którym stara się nocować co najmniej dwa razy w miesiącu. Po co? – Idę tam, żeby się wygodnie wyspać, wykąpać, ogolić, no i przeprać ubrania, w których chodzę.
Robię, co mogę, żeby kompletnie nie upaść. Stać mnie najwyżej na dobę, więc kolejną noc znów spędzam na trawie albo na klatce schodowej. I tak życie mija. Nie wiem, co będzie dalej. Jestem wykończony psychicznie, nerwowo i fizycznie – mówi Maziarczyk. I zastanawia się, jak długo jeszcze wytrzyma. – Cały czas słyszę za plecami krzyk: „Spieprzaj, dziadu!”. Mam wrażenie, że wszyscy urzędnicy woleliby, żebym im nie przeszkadzał, żebym do nich nie przychodził. Żebym dał im święty spokój – mówi ze smutkiem. Był w każdym schronisku dla bezdomnych w Lublinie. Ale to nie jest miejsce dla niego – twierdzi twardo i z przekonaniem. Wciąż ma nadzieję, że otrzyma mieszkanie. Albo że któregoś dnia spotka na swojej drodze kogoś, kto mu zaoferuje u siebie jakiś kąt. – Jeżeli ktoś z czytelników chciałby i mógł pomóc, chętnie skorzystam. Stać mnie na zapłacenie 300–350 złotych miesięcznie za jakiś pokój albo dom, którego mógłbym doglądać. Chciałbym żyć pod jednym dachem z ludźmi wyrozumiałymi i otwartymi, dlatego zdecydowałem się na kontakt z „Faktami i Mitami”. Trzeba się tułać. Państwo są ostatnią deską ratunku – mówi pan Zbigniew. Lublinianinem jest od urodzenia. Ale – zapewnia – mógłby mieszkać gdziekolwiek. Może ktoś potrzebuje kogoś do pilnowania obejścia, może do towarzystwa, proszę podać mój numer telefonu… – zamyśla się. Kiedyś był o nim program w lokalnej rozgłośni. Znaleźli się po nim nawet ludzie, którzy zaoferowali kąt. Tyle że w zamian musiał na okrągło słuchać Radia Maryja, a w przerwach oglądać telewizję Trwam. – Jestem człowiekiem wierzącym, ale nie dewotem, dlatego na dłuższą metę z tego skorzystać po prostu nie mogłem – mówi. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected] Fot. TI ~ Jeśli ktoś z Państwa zechciałby pomóc Zbigniewowi Maziarczykowi, może dzwonić do niego pod numer 509 466 752.
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
15
P
o raz pierwszy poleciał za wielką wodę w latach 90. Jak większość – za pracą. Zasiedział się o kilka lat więcej, niż pozwalała mu na to krótka, turystyczna wiza. W końcu wrócił. – Moje państwo przekonało mnie, że jest dla mnie obce i szkodliwe. Z roku na rok czułem, że coraz bardziej grzęznę. Zacząłem się rozglądać za jakimś zarobkiem – mówi Edward. Po nową wizę do konsulatu w Krakowie pojechał, kiedy był już całkiem pod kreską, żył, a właściwie wegetował, wyłącznie za pożyczone pieniądze. Odczekał swoje w rozgorączkowanym tłumie. Wypełnił stosowną ankietę, zapłacił jak każdy 150 dolarów, rozmówił się z pracownikiem konsulatu i czekał. – Zrobiłem jak wszyscy. Do systemu zgłosiłem się, kiedy wyjeżdżałem. Byłem przekonany, że nie dostanę wizy, bo przekroczyłem termin. Ale jeśli ją dostanę, to znaczy, że wszystko jest w porządku, w końcu minęło ponad 5 lat od wyjazdu z USA – tłumaczy. Wizę dostał, więc bez obaw wsiadł do samolotu lecącego za ocean. Podróż zakończyła się na lotnisku w Newarku. Tu jego wizę amerykanie zakwestionowali. Kolejka do kontroli granicznej kilometrowa. Ale uruchamiają kilka dodatkowych przejść i idzie dość szybko. Po czterdziestu minutach jestem przed punktem kontrolnym. Chromy Azjata rozstawia nas do poszczególnych okienek. Trafiam do okienka z wywieszką RODAK. Pewnie to jakiś Polonus ogłasza się, powodowany patriotycznym odruchem serca. Daję paszport. Zaczyna się odpytywanie. Sprawdza, czy czegoś nie pomylę. Czepia się okresu poprzedniego pobytu.* Edward przypuszczał, że go zawrócą. Zamiast na pokład samolotu trafił jednak na przeludnioną salę w więzieniu deportacyjnym w Elizabeth. 20 minut jazdy od lotniska. Był koniec września. Zakładają kajdany na ręce i nogi i łączą obie pary bransoletek łańcuchem. Powoli, delikatnie, profesjonalnie. Z czasem przekonałem się, że kajdany to święte narzędzie amerykańskiego mistycyzmu więziennego. Potem pakują do więźniarki, gdzie już jest jeden delikwent. Razem ze mną jadą moje bagaże. „Close all bitches” – „zamknąć wszystkie kurwy”. Tej treści napis wymalowany na kartce formatu A4 i zawieszony na ścianie w dyżurce, gdzie uzupełniano jego dane, zwiastował, że Edward nie trafił do raju. – To było o nas – kandydatach do azylu i deportacji. My byliśmy dla nich tylko numerami – wyjaśnia Edward. – Każde wyjście z więzienia było w łańcuchach na rękach i nogach. Wyjazd do szpitala również. To było kuriozalne. Polityka imigracyjna tego urzędu ma aprobatę większości społeczeństwa amerykańskiego, które uważa, że kryzysowi i bezrobociu w USA winni są wyłącznie nielegalni imigranci – dodaje. Zmiana odzieży na więzienną, daktyloskopia, zdjęcie sygnalityczne,
W US raju możliwość skorzystania z prysznica, jakieś śniadanie i około godziny ósmej rano trafiam do celi. Sala 25 na 30 metrów, oznaczona numerem F, w środku ze trzydzieści osób (…). Prycze umieszczone są w murowanych
ja im byłem potrzebny jako więzień. Chodzi o to, aby mieć klientów w prywatnym więzieniu. Nikogo nie obchodzi azyl czy deportacja. Chodzi o to, aby jak najdłużej ludzi trzymać, bo jest to instytucja dochodowa – mówi.
W kilkuset więzieniach deportacyjnych siedzą tysiące ludzi czekających na legalizację pobytu lub wydalenie z USA. System żywi się ich nadziejami. kojcach wysokości około 105 cm, po cztery w jednym maksymalnie. Cela 34-osobowa. Wszyscy zostali zatrzymani jako nielegalni imigranci i czekają – jedni na deportację, inni na rozprawy imigracyjne. Każde wyjście z sali poprzedzone jest rewizją. Powrót również. Drzwi zamykane elektronicznie. Zamek centralny obsługiwany z dyżurki. Trzy razy dziennie – po 8 rano, po 16 i po 21 – liczenie. To ostatnie połączone z porównaniem zdjęcia w dzienniku obecności i sprawdzeniem numeru ewidencyjnego na pasku u lewej ręki. Sala hangar, w której mam czekać, to stalowa konstrukcja wysokości około siedmiu metrów, z dwoma zakratowanymi oknami w suficie, klimatyzacją i wentylacją, boczne okna pod sufitem zamalowane. Osobna osobliwość to łazienka z toaletami. To taka większa zagroda oddzielona od reszty sali 130-centymetrowym murkiem, tak, że wszystkie czynności fizjologiczne i higieniczne trzeba wykonywać na oczach całej sali i dyżurnego klawisza, którym czasem jest kobieta. – Byłem przekonany, że wyjdę po kilku dniach albo będę czekał na decyzję w ośrodku wolnościowym. Tam mnie trzymali jako więźnia, bo
W Elizabeth był tylko tydzień. Wszystkich wywieźli do sąsiedniego kryminału. Później okazało się, że przedawkowali insulinę jednemu Kolumbijczykowi. Zmarł. Rodzinę uciszyli, więźniów, którzy byli świadkami tego zdarzenia, też. – Po to nas tak szybko wyprowadzili z tego Elizabeth, żeby prawda nie wyszła na jaw. Parę tygodni paniki i po sprawie – wspomina Edward. Przewieźli go do Newarku. Tam jako numer 201245980 spędził… 5 kolejnych miesięcy. Dopiero po północy dostaję przydział na pryczę. Znajduję się w celi pod numerem 228, numer pryczy 5. Łóżka są stalowe, piętrowe, ze schowkiem na rzeczy osobiste. Na parterze śpi jakiś Afroamerykanin. Okno tylko w suficie, zakratowane, solidnie zamalowane, żeby nawet skrawka nieba nie było widać. Telefony bardzo drogie. 10 minut rozmowy – 5 dolarów. Odwiedziny pod nadzorem, żadnych paczek, żadnych gazet w ojczystym języku. Jedzenie w stołówce sztuczne, śmieciowe, produkty syntetyczne. Zakupy, które utrzymywały więźniów przy życiu, można było robić wyłącznie w kiosku internetowym. Zamówione towary przywozili dwa razy w tygodniu.
My nie wiedzieliśmy, na jak długo zaplanowane jest nasze dręczenie. Można to zrozumieć, kiedy dotyczy to sprawców przestępstw. Jedyny kontakt ze światem zewnętrznym to telefon. Najprostszym sposobem, żeby w Stanach zostać, jest wszczęcie procedury sądowej w celu uzyskania statusu legalnego imigranta. Ale do tego – jak się więźniów przekonuje – potrzebny jest amerykański prawnik, uprawniony do prowadzenia spraw imigracyjnych. Godzina pracy takiego prawnika to 300–500 dolarów. Ale on na godziny się nie umawia. Umawia się na sumę od całej sprawy. Niezależnie od efektów. Taka suma waha się od 5 nawet do 30 tysięcy dolarów. Gwarancja jest zawsze taka sama: pół na pół. Jak się uda. – W Elizabeth codziennie włączała się szczekaczka telewizyjna, gdzie leciał instruktaż – jak się bronić, gdzie szukać adwokata. W Newarku tę rolę pełnił komputer, w którym nie było nic więcej oprócz tej samej treści instruktażu. Jak komuś zatrują umysł, że ma szansę na zieloną kartę, to zrobi wszystko, żeby zostać. Ludziom robiono wodę z mózgu, by uwierzyli, że ma to sens – mówi Edward. Wierzą i płacą niemal wszyscy. Szczególnie ci, którzy mają rodziny, poukładane życie. Im zależy. Od intelektualistów po sprzątaczy. Większość ma jedno marzenie – zostać w Ameryce. Góra 5–10 proc. z nich dostaje zielone karty. Reszta prędzej czy później zostaje deportowana. Adwokaci biorą pieniądze i wydają na amerykańskim rynku. To spory zastrzyk gotówki pochodzącej z zagranicy dla tamtejszej gospodarki.
Takich prywatnych więzień jest w USA nawet kilkaset. Jest to nie tylko sieć punktów natarcia w systemie represji skierowanym przeciwko nielegalnym imigrantom. To biznes, czysty biznes. 90 proc. osadzonych w więzieniu deportacyjnym wynajmuje adwokata i płaci kaucję. Jedynie 5–10 procent z nich otrzymuje zielone karty, czyli legalizację pobytu. Tak więc każdy więzień inwestuje przeciętnie dziesięć tysięcy dolarów. Od klawisza wymaga się, żeby był urzędowo obojętny, skuteczny, spostrzegawczy, żeby nie spoufalał się z osadzonymi i żeby nigdy nie działał na ich korzyść. Można uchodźców i azylantów traktować jak przestępców i więzić ich dowolnie długo. Należy ich deportować powoli i cały czas dawać im nadzieję, że mogą stać się legalnymi rezydentami USA. Jak już wyżyłują się z pieniędzy i zaczną tracić nadzieję, to dopiero wtedy się ich deportuje. I to jest prawdziwy geszeft. Edward podupadł na zdrowiu, a że nie mógł liczyć na fachową pomoc lekarską, zaczął głośno dopominać się rozprawy. Odbyła się 25 stycznia. (…) zawieźli nas do Elizabeth, oczywiście w kajdanach na rękach i nogach. Na miejscu rozkuli i po krótkim przygotowaniu trafiłem na salę rozpraw. Pani sędzina okazała też wyrozumiałość i klepnęła natychmiastową deportację. Byłem uratowany. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] – Wiedziałem, że jak tylko wyjdę, napiszę książkę – mówi. I napisał. Dał tytuł „Nie ten wróg”. Obecnie szuka wydawcy. W tekście kursywą zaznaczono jej fragmenty.
16
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
ZE ŚWIATA
GORZKIE GODY W Iranie dziewczynki w wieku poniżej 13 lat nie mogą wychodzić za mąż. W teorii. W praktyce takich ślubów przybywa. Zwłaszcza na wsiach. Najnowsze dane opublikowała NGO, irańska fundacja strzegąca praw dzieci. Według ich informacji w 2010 roku do małżeństwa zmuszono 716 dziesięcioletnich i młodszych dziewczynek. Rok wcześniej było „tylko” 449 takich przypadków. Dzieci są sprzedawane lub oddawane za długi. Nierzadko – tak unieszczęśliwione – popełniają samobójstwo lub chorują na depresję. Inny, równie popularny scenariusz – małżeństwo kończy się po kilku latach, a dziewczyny rozwódki mają znikome szanse na kolejny ożenek.
WILK NAŁOGOWY Od 1 września rosyjska telewizja uczy i wychowuje. Przez wzgląd na najmłodszych obywateli do godz. 23 nie ma programów, których bohaterowie piją, palą i ćpają. A co z kultową bajką „Wilk i zając”? – pytają słusznie obywatele. No właśnie, jeszcze nie wiadomo. Przecież wilk z dobranocki jest uzależniony od fajki i lubi sobie golnąć! Zdaniem Anny Portnowej, psychiatry dziecięcego, to nawet dobrze, że negatywny bohater pali i pije, bo dzieci skojarzą ten nałóg ze złem.
UCZ SIĘ I ROZBIERAJ Kanadyjskie władze przestały przedłużać wizy cudzoziemkom pracującym jako striptizerki.
KROWA ŹLE STRZEŻONA Święte zwierzę Hindusów nie ma już tak dobrze jak kiedyś. W Indiach krowy wciąż są pod ochroną i tknąć ich nie wolno, ale przy okazji kwitnie przemyt do Bangladeszu. Tam już czekają muzułmanie, którzy wołowiną nie pogardzą. W ubiegłym roku skończyło tak około 1,5 mln zwierząt. Na przeszmuglowaniu jednej sztuki przemytnik zarabia ponad 200 dolarów.
ICH TROJE Trzyosobowy związek międzyludzki powinien mieć te same prawa co zwyczajne małżeństwo. Tak uznała Claudiado Nascimento Domingues – brazylijska notariusz. I zarejestrowała trzyletni związek mężczyzny i dwóch kobiet. Uznała, że w brazylijskim prawie nie ma przepisów zabraniających sformalizowania takiego układu. Decyzję skrytykowały środowiska chrześcijańskie. Niektórzy prawnicy uznali takie rozwiązanie za nielegalne. Na razie nie wiadomo, czy sądy lub firmy ubezpieczeniowe uznają taki „ślub”.
ANGIELSKI POZIOM Zaczął się nowy rok szkolny. Brytyjscy uczniowie wciąż pozostają w tyle za rówieśnikami z innych krajów. Testy PISA (Programme for International Student Assessment) porównują poziom rozwoju uczniów w różnych krajach, głównie w zakresie czytania i rozwiązywania zadań matematycznych. Ostatnie badania pokazują, że zaledwie 1,7 proc. brytyjskich 15-latków osiągnęło najwyższy poziom z matematyki. Średnia europejska to 3,1 proc. W Chinach – nawet ponad 20 proc. Młodzi Brytyjczycy z roku na rok wypadają gorzej. System edukacji nie dba o najzdolniejszych uczniów. Rodzice muszą posyłać szczególnie uzdolnionych potomków do prywatnych szkół. Kolejnym problemem jest brak wsparcia dla dzieci z najbiedniejszych rodzin.
były specjalnie udane, więc uwięziony kochanek musiał ją zaspokoić oralnie. Podczas orgazmu kobieta przestała być czujna, więc taksówkarz uwolnił się, zabarykadował w pokoju obok i wezwał policję. Jak twierdzi, gwałt był dla niego wielką tragedią. Co nie zmienia faktu, że stał się gwiazdą nie tylko wśród kolegów. Gwałcicielka jest wielką fanką aktorki Angeliny Jolie i z powodzeniem upodabnia się do niej, co znaczy, że… ładna jest, skubana!
NAUKA ŻYCIA Młody pacjent zakładu psychiatrycznego mógł chodzić na spacery, ale tylko z opiekunem. Sprawę opisał „Daily Mail”. Wychowawca upośledzonego 15-latka miał go przyuczać do tzw. normalnego życia, co w praktyce oznacza chodzenie na spacery, do kina i muzeum, a w tym konkretnym przypadku – były także regularne wizyty w agencji towarzyskiej. Młody podopieczny był prowadzony do burdelu, tam zajmowały się nim prostytutki, a opiekun miał czas dla siebie. Wszystko się wydało, kiedy chłopak pochwalił się ojcu, na co wydaje kieszonkowe. Specjaliści twierdzą, że „dziewczynki” pogorszyły stan psychiczny pacjenta. Przebywa on teraz na oddziale zamkniętym. Opiekuna zwolniono z pracy.
JAK DZIEWICA
Kluby go-go szukają pracownic. Te w Windsorze mają specjalną ofertę dla studentek. Oferują im stypendium w wysokości 1,7 tys. dol. miesięcznie oraz zwrot kosztów dojazdu. Dodatkowo: kurs makijażu, ubioru i tańca na rurze. Wszystko tylko dla dziewczyn, które dobrze się uczą! Jeśli średnia ocen tańczącej spadnie poniżej 4.0, stypendium zostanie cofnięte.
Indyjska firma kosmetyczna wymyśliła mazidło zwężające pochwę.
GWAŁCICIELKA ANGELINA Rumuński taksówkarz wiózł klientkę do domu. Na swoje nieszczęście był przystojny… Po skończonym kursie kobieta poprosiła o wniesienie toreb do domu. Na miejscu chciała seksu. Po trzech odmowach zaatakowała przewoźnika nożem, rozebrała i… zrobiła swoje. Pierwsze dwa razy nie
Dzięki niemu znów poczujesz się jak prawiczka! – przekonują producenci. W reklamie telewizyjnej jakaś pani, już niemłoda, tańczy radośnie przy piosence „Like a virgin” („Jak dziewica”). Jest tak wesoło, że do tańca przyłącza się mąż, a nawet teściowa, która na koniec też funduje sobie zwężający kremik. Lecznicza papka – teoretycznie – nie przywraca cnoty, a jedynie „uczucia, jakie jej towarzyszą”. Zaprotestowały tamtejsze feministki: dlaczego kobiety muszą udawać, żeby zadowolić facetów?! Wyśmiali tamtejsi lekarze: jak krem może zwęzić mięśnie pochwy?! Wszyscy wiedzą, że i tak się sprzeda.
WÓDKA POSTARZA Jak zniechęcić dziewczyny do picia alkoholu? Powiedzieć, że będą brzydkie.
„Go Topless Day”, czyli maszerowały po tamtejszych parkach i plażach. Bez staników. Podobny protest odbył się w innych miastach na świecie, m.in. w Paryżu, Londynie, Toronto. Demonstracje wzbudziły wielkie zainteresowanie. Głównie panów, którzy przybiegli z aparatami fotograficznymi. Amerykańskie uczestniczki marszów, które chcą mieć prawo do topless w miejscach publicznych, do 13 września muszą zebrać co najmniej 25 tys. podpisów pod petycją, która trafi do Białego Domu.
MAŁPA NA ODWYKU Orangutan z Indonezji jest nałogowym palaczem. Teraz musi rzucić.
GRUBI SĄ GŁUPSI? W testach na inteligencję otyli wypadają gorzej niż szczupli – twierdzą brytyjscy naukowcy. Przez 10 lat badano tysiące ludzi w przedziale wiekowym 35–55 lat. Poddawano ich testom sprawdzającym zdolność zapamiętywania i umiejętności poznawcze. U osób otyłych i tych, którym w ciągu dekady znacząco przybyło kilogramów, zaobserwowano spadek sprawności umysłowej. Uczeni z Instytutu Alzheimera zapowiadają kolejne badania, w których uwzględni się jeszcze wpływ czynników genetycznych. Należy też wziąć pod uwagę, jak długo dana osoba jest otyła, żeby lepiej zrozumieć związek między otyłością a sprawnością umysłową – dodają badacze.
BIEG PRZEZ SCHODKI
ODCISK CNOTY Zwykłe obrączki nie ułatwiają dochowania wierności. Wystarczy zdjąć i… znów jest się kawalerem! Dlatego wymyślono inne ślubne kółeczka. Takie z wygrawerowanym od wewnątrz napisem „Jestem żonaty” albo „Jestem mężatką”. Nawet po zdjęciu obrączki napis długo pozostaje na skórze. Małżeńskie stygmaty można zamówić na stronie http://thecheeky.com. Cena – 550 dolarów.
Angielskie Ministerstwo Zdrowia wydaje co roku około 3,5 miliarda funtów na leczenie chorób związanych z piciem procentowych trunków. A brytyjskie dziewczyny piją więcej niż ich rówieśnice z innych europejskich krajów. Stąd pomysł na aplikację „Drinking Time Machine”, którą można zainstalować na smartfonach i iPhone’ach. Wstawia się swoje zdjęcie, a program pokazuje, jak zmienimy się za 10 lat w zależności od ilości wypijanych procentów. Dobre do przeglądania w pubie, kiedy zastanawiamy się nad kolejnym piwem. W przypadku wieloletniego nadużywania procesy starzenia skóry następują 20–30 proc. razy szybciej. „Mamy obsesję na punkcie własnego wyglądu. Jestem pewna, że gdy ludzie uświadomią sobie związek między nadużywaniem alkoholu i szybkim starzeniem, to dwa razy pomyślą, zanim sięgną po kolejny drink w czasie imprezy” – twierdzi Auriole Price, policyjny grafik.
Przybywa Amerykanów, którzy wyczynowo biegają po schodach. Zaczęło się w 1978 roku. Zorganizowano wtedy zawody w nowojorskim Empire State Building i tak zostało. Zawodnicy mają do pokonania 86 pięter, czyli 1576 stopni. Podobne imprezy organizuje się też w wielu innych dużych miastach, m.in. Bangkoku, Wiedniu, Barcelonie czy Hongkongu. Najtrudniej jest w wieżowcu „Taipei 101” na Tajwanie. Tam zawodnicy muszą przebiec 91 pięter (2046 schodków). Najlepszym zawodnikom udaje się to w ciągu 11 minut. Przy okazji pojawił się nowy fach. Tak zwani „schodolodzy”, którzy wyliczają i kombinują, jak najszybciej dobiec z dołu na górę.
CYCKI NA BARYKADY Wszyscy powinni mieć równe prawa. Skoro mężczyznom wolno odsłaniać piersi, to nam też! – przekonują amerykańskie feministki. Pod koniec sierpnia w 30 amerykańskich miastach zorganizowały
Człekokształtna samica, nazwana Tori, wpadła w nałóg przez ludzi zwiedzających zoo. Ktoś kiedyś poczęstował ją papierosem i posmakowało. Później częstowali inni. Małpa stała się lokalną atrakcją. Wszyscy przychodzili do niej z petami. Władze ogrodu zlitowały się nad Tori – została przeniesiona na małą wyspę. Na odwykówkę! Pojechała tam ze swoim „chłopakiem” Didikiem, który papierosów nie lubi i deptał wszystkie, które mu homo sapiens rzucali.
ROZNOSICIEL NA EKRANIE W Los Angeles wstrzymano produkcję filmów porno. Jeden z aktorów zaraził się syfilisem. Miasto Aniołów „robi” pornusy dla całego kraju. U jednego pana zdiagnozowano choróbsko. Teraz trzeba przebadać ponad 1000 „artystów” wyspecjalizowanych w tej branży. Według AIDS Health Foundation przemysł pornograficzny nie robi zbyt wiele, żeby zapobiegać podobnym nieszczęściom. Producenci nie pokrywają kosztów badań. Aktorzy muszą robić je tylko dwa razy w roku.
RAZ SIĘ ŻYJE Shane Butcher jest bogatym biznesmenem. Kupił, co chciał, i mu się znudziło. 29-letni właściciel sieci sklepów z grami wideo postanowił sprzedać dorobek życia: sklepy, dwa domy na Florydzie, dwie hondy, Lotusa Elise, kilka kajaków... Wyliczył, że powinien zainkasować ponad 3,5 mln dol. Jest gotów przez pół roku doradzać nowemu właścicielowi firmy, jak prowadzić interesy. Potem rusza w podróż dookoła świata. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
F
inanse Kościoła katolickiego w USA to, według ekspertów, „bałagan niemający nic wspólnego z jego świątobliwym statusem”. Prócz zwykłego niechlujstwa i niekompetencji w prowadzeniu księgowości mamy do czynienia z „finansowymi nadużyciami i podejrzanymi praktykami biznesowymi, które,
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
że znaczna część pochodzi z dotacji wiernych; sporych kwot dostarczają też inwestycje: nowojorski kardynał Timothy Dolan (na zdjęciu) jest największym właścicielem nieruchomości na Manhattanie. Praktykujący katolicy w USA płacą średnio po 10 dol. tygodniowo na Kościół. Skandal pedofilski sprawił, że dotacje te zmniejszyły się o 20 proc.
Największy biznes świata gdyby miały miejsce w świeckiej firmie, spowodowałyby masowe zwolnienia odpowiedzialnego personelu”. Taka jest konkluzja raportu o stanie finansów kościoła amerykańskiego, sporządzona przez ekspertów prestiżowego tygodnika „The Economist”. W roku 2010 Kościół w USA, który utyskuje na braki pieniędzy, wydał 171 miliardów 600 milionów dolarów. Taki jest mniej więcej obrót największych koncernów amerykańskich (np. General Electric – 150 mld). Kościół zatrudnia ponad 1 mln pracowników, co również stawia go w rzędzie potentatów. Tylko 2,7 proc. ze 171 mld przeznacza się na działalność charytatywną. Na potrzeby biednych wydano 4,7 mld, ale aż 62 proc. tej kwoty to pieniądze podatników, przekazane instytucjom kościelnym przez rządy – federalny i stanowe. Odszkodowania i koszty adwokackie związane ze skandalem pedofilskim w ciągu minionych 15 lat pochłonęły 3,3 mld dolarów – średnio po milionie na każdego poszkodowanego. Skąd dokładnie biorą się pieniądze umożliwiające tak duże wydatki, „The Economist” nie potrafi odpowiedzieć, bo Kościół odmawia udzielania informacji. Wiadomo jednak,
„The Economist” wykrył, że pieniądze darczyńców często nie są przeznaczane na wskazywane przez nich cele, na przykład remonty kościołów lub działalność charytatywną. Zużywane są na pokrycie kosztów
afer pedofilskich. W wielu diecezjach starsi wiekiem księża ze zdumieniem konstatują, że biskupi bez ich wiedzy i zgody spłacali odszkodowania pieniędzmi pochodzącymi z ich funduszy emerytalnych. Na skutek tego około 80 proc. owych funduszy ma na kontach za małe kwoty, by
zapewnić duchownym pokrycie wydatków emerytalnych, co wywołuje zrozumiałe tarcia i napięcia. Z powodu kosztów skandalu przemocy seksualnej 8 diecezji ogłosiło bankructwa. Niektóre, jak wykryli świeccy eksperci, dokonywały nielegalnych przelewów na zakamuflowane konta, by uniknąć spłacania zobowiązań. Obecnie w legislaturach szeregu stanów prowadzone są działania zmierzające do tego, by wydłużyć okres przedawnienia odpowiedzialności za przestępstwa seksualne. Mogłoby to zmusić większość ze 196 diecezji amerykańskich do ogłoszenia bankructwa. Dlatego Kościół prowadzi intensywną działalność lobbystyczną, by do tego nie dopuścić. Tylko kard. Dolan płaci lobbystom korumpującym kongresmenów kwoty wahające się od 100 tys. do miliona dolarów rocznie. Osobnym problemem finansowym są coraz częstsze przypadki defraudacji funduszy kościelnych. Przed kilkoma miesiącami zatrzymano szefa finansów jednej z archidiecezji za kradzież 900 tys. dol. „The Economist” twierdzi, że niezbędna jest większa jawność i otwartość, wgląd w fundusze Kościoła. Obecnie władze świeckie, jeśli nawet dysponują doniesieniami o przestępstwach finansowych tej instytucji, niechętnie wszczynają postępowania w obawie o konsekwencje polityczne. Prokuratura federalna w dwu dystryktach musiała zmuszać FBI do podjęcia śledztw dotyczących przestępstw finansowych władz kościelnych. Postępowania ślimaczyły się, a wreszcie utknęły w martwym punkcie, bo hierarchowie odmawiali dostarczenia danych, zaś agenci bali się wywierać presję. Eksperci konstatują, że o finansach Kościoła światowego wiadomo jeszcze mniej niż amerykańskiego, który zapewnia 60 proc. funduszy, jakimi dysponuje ta globalna instytucja. Tylko trzy kraje – Brazylia, Filipiny i Meksyk – mają więcej katolików niż USA, gdzie wyznanie to deklaruje 74 mln obywateli. ST
Religia – domena biednych Sondaż Gallupa badający religijność obywateli 57 krajów przyniósł rezultaty, które nie ucieszą duchownych. Liczba osób określających się jako religijne skurczyła się w ciągu minionych 7 lat o 9 proc. Wśród krajów najbardziej religijnych przoduje Ghana, dalsze miejsca w pierwszej dziesiątce zajmują Nigeria, Armenia, Fidżi, Macedonia, Rumunia, Irak, Kenia, Peru i Brazylia. Polskę odnajdujemy na miejscu 19. Niestety, znacznie lepiej pod względem rozwoju cywilizacyjnego prezentują się kraje, w których mieszka najwięcej ateistów: pierwsze są Chiny, następnie – Japonia, Czechy, Francja, Korea Płd., Niemcy, Holandia, Austria, Islandia i Australia. Na tej liście nasz kraj znajduje się na miejscu 26, zaraz za USA. Największy spadek liczby wiernych odnotowano w Wietnamie, ale już na drugim miejscu plasuje się Irlandia, gdzie do niedawna Kościół – jak w Polsce
– dominował nad państwem. W 2005 roku 69 proc. Irlandczyków deklarowało się jako ludzie religijni, w tym roku liczba spadła do 47 proc. Jednocześnie w Irlandii bardzo szybko przybywa ateistów. Wprawdzie brak wiary w Boga ujawnia tylko 10 proc. ludności, ale 7 lat temu takich osób było zaledwie 3 proc. Zdaniem Michaela Nugenta, dyrektora ugrupowania Atheism Ireland, liczba jest zaniżona, bo wielu ludzi, którzy nie wierzą w Boga, wciąż wzdraga się przed określeniem siebie mianem ateisty. Oznak, że Irlandczycy przestali traktować pryncypia religijne i słowa hierarchów jako prawdę objawioną, jest więcej: 9 na 10 osób uważa, że księża powinni móc się żenić, a 77 proc. jest zdania, że kobiety zasługują na wyświęcenie. Sondaż Gallupa pokazał inną globalną tendencję. Religijność jest odwrotnie proporcjonalna do zamożności. Najgorzej zarabiający ludzie są o 17 proc. bardziej religijni niż bogaci. PZ
17
Pedofilski plon W
podsumowaniu prac wszystkich kościelnych kongregacji Watykan podał także statystyki tej, która zajmuje się pedofilią wśród księży. Watykan ogłosił, że w 2011 rodziałanie Watykanu, możemy swoku do Kongregacji Nauki i Wiary bodnie założyć, że upubliczniozgłoszono 404 przypadki pedofilii na liczba 404 jest zdecydowanie wśród duchownych katolickich. zaniżona, ponieważ znaczna część Z kościelnych danych wynika, że skarg mogła zostać zatuszowana. to mniej niż w 2010 roku, ale znaczZapewne w kolejnych statystykach nie więcej, jeśli weźmie się nie uwzględni się na przykład pod uwagę lata 2005–2009. Hiedwóch polskich duchownych morarchowie chwalą się, że większa lestantów, którzy popełnili ostatliczba doniesień to „rezultat polinio samobójstwo. Nie ma winnetyki przejrzystości wprowadzonej go, więc nic się nie stało… przez papieża Benedykta XVI”. Nikt Tylko od Benedykta XVI będzie zależeć, czy duchowny molenie mówi o wciąż gigantycznej, częstujący dzieci powinien zostać w susto nadal lekceważonej przez hietannie, czy może trzeba go wydararchów (patrz Polska!) skali seklić, nie powiadamiając o tym prosualnych przestępstw księży, tylko kuratury, policji, a co najważniejo sukcesie mało ważnego przepisu. sze – rodziców dzieci. ASz Biorąc pod uwagę dotychczasowe
Jan Paweł skradziony W
e Włoszech uprowadzono fragment zmarłego polskiego papieża. W plecaku. zainteresowało bardziej niż błogoW pociągu z Rzymu do Civitasławione szczątki. Najwyraźniej vecchia ukradziono ampułkę z krwią współwyznawcy Dziwisza z włoskieJPII. Przewoził ją ksiądz w zwykłym go biedakościoła nie rozumieją, że plecaku. Po kilku godzinach relikwię „świętości” przewozi się limuzynaodnaleziono, ale bez podróżnego mi pod eskortą policji. MaK opakowania, które złodziei chyba
Bunt antykoncepcyjny W
najbardziej katolickim kraju Azji wierni nie chcą już pokornie schylać głowy przed biskupami. Filipiny to jedyny obok Timow sierpniu przegłosowano nowe praru Wschodniego kraj katolicki wo, które spotkało się z szerokim w Azji. Bieda, przeludnienie i wypoparciem społecznym, w tym wiesoki przyrost naturalny zmusiły lu katolickich działaczy, nauczyciew końcu władze do propagowania li i wykładowców. Na przykład antykoncepcji. Przygotowano spena jednym tylko Katolickim Unicjalną ustawę. Wywołało to furię wersytecie Ateneo ustawę poparło episkopatu, który zaczął grozić poaż 160 wykładowców. Biskupi grolitykom, w tym samemu prezydenżą nieposłusznym represjami, a szkotowi, ekskomuniką w przypadku łom kościelnym – zabraniem prawa jej uchwalenia. Mimo szantażu do określenia „katolicki”. MaK
Pociecha biblijna A
nglikanie z troską pochylają postaci biblijnych. W jednej z publikacji na temat chorych psychicznie, opracowanej na potrzeby duszpasterstwa anglikańskiego, zwrócono uwagę, że wiele osób znanych z Biblii mogło mieć problemy mentalne bądź były o takowe podejrzewane. Wymieniono
się nad zdrowiem psychicznym m.in. Pawła z Tarsu, Saula, Jana Chrzciciela, a nawet Jezusa. Opracowanie wywołało spore wzburzenie, ale warto pamiętać, że jego celem było przyniesienie wsparcia osobom chorym i często społecznie napiętnowanym. MaK
18
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Głos wyleczonego Z uwagą przeczytałem wywiad, którego udzielił pan Leszek Miller („FiM” 33/2012). Wszystkie treści wypowiedziane w tej rozmowie świadczą zarówno o wyjątkowej arogancji, jak i o manipulowaniu faktami. Co prawda „wyleczyłem się” z choroby zwanej SLD (dzięki takim znakomitym lekarzom jak panowie Miller i Kwaśniewski), ale chociaż serce w dalszym ciągu bije po lewej stronie, to nie mogę się zgodzić ze stanowiskiem prezentowanym przez tego pierwszego w wielu kwestiach. Krótko: Żadna partia Millera nie miała bezwzględnej większości w Sejmie i wychodząc z tego założenia, nic w kwestii antyklerykalnej nie można byłoby przeprowadzić. A przecież wiele innych ustaw dało się uchwalić. Zastrzeganie z góry, że porozumienie z RP jest niemożliwe, świadczy o wyjątkowej arogancji i bezmyślności pana Millera. Zadufany w sobie nie dopuszcza myśli, że musiałby konkurować o wpływy w „swojej” partii. Przecież on chyba nie rozumie, że jego wybór (po rozlicznych wpadkach i woltach) na przewodniczącego partii to nie wybór, tylko akceptacja braku kontrkandydata. Partia nie doczekała się bowiem kandydata na lidera spośród
młodych, myślących naprawdę lewicowo. Beton zaakceptował przetrwanie. Najważniejsza sprawa, która sprowokowała mnie do napisania tego listu, to kwestie światopoglądowe w SLD. Pan Miller przewrotnie zaznacza, że sprawy światopoglądowe nie zostały odsunięte, ale są traktowane równorzędnie, tak... „jak w europejskiej socjaldemokracji”. Dlaczego przewrotnie? Bo w Europie stosunki państwo–Kościół zostały uregulowane dużo wcześniej i Kościół zna swoje miejsce w szyku, a państwo jest decydentem we wszystkich sprawach. Żadne państwo europejskie nie pozwoli się tak ostentacyjnie obrażać i lekceważyć, wtrącać się do każdej dziedziny życia, a jednocześnie dać się kiwać, doić i oszukiwać w każdej dziedzinie, gdzie tylko pachną pieniądze, wpływy i władza. W stosunkach z Kościołem
państwo decyduje o wszystkim – począwszy od zarobków księży po utrzymanie kościołów czy obiektów sakralnych. I nie ma żadnego znaczenia to, że papieżem jest Niemiec czy Włoch. Priorytetem lewicy powinna być przede wszystkim walka o uregulowanie tych spraw. Lewica nie może pozwalać w Sejmie na zamiatanie tych problemów pod dywan bądź odwlekanie na nieokreśloną przyszłość. Musi wskazywać obłudę rządzących w sprawach finansowania kościoła (przy ciągłym braku pieniędzy na wszystko), indoktrynacji dzieci (od przedszkola), szkół, wyższych uczelni, administracji, wojska, policji, celników, straży granicznej itd. Musi walczyć o zakaz wyprzedaży majątku narodowego przez samorządy (za 99 proc. ulgi), finansowania przez lokalne samorządy fanaberii plebanów itd. Nie miejsce tu na rozpisywanie się w sprawach oczywistych. Wystarczy, aby pan Leszek Miller czytał „FiM”, gdzie co tydzień stoi czarno na białym, jak i o co powinna walczyć lewica. Jeśli pozbędziemy się tej pijawki, to i pieniędzy starczy na więcej. Panie Miller, polecam artykuł ze strony 8 „FiM” pt. „Indoktrynują za nasze”. Może poza wywiadem znajdzie Pan również inne ważne zadania dla lewicy. T. Jankowski
Druga młodość Chciałabym bardzo serdecznie zaprosić Państwa na zajęcia na Uniwersytetach Trzeciego Wieku w całej Polsce. Od wielu lat uczę języka obcego w takiej instytucji i widzę, jak wiele pożytku mogą Państwo wynieść z tych zajęć. Uniwersytety Trzeciego Wieku działają przy większości polskich uczelni państwowych i na wielu prywatnych. Podobne nazwy (np. Akademia Trzeciego Wieku) funkcjonują dla zajęć prowadzonych na przykład w domach kultury. Każda instytucja sama ustala plan zajęć – co roku jest on dopasowany do potrzeb słuchaczy. Poza językami obcymi można uczyć się o zdrowym odżywianiu, muzyce jazzowej, geografii, historii sztuki, fizyce. Są kursy komputerowe i obsługi internetu, a także jogi, flamenco, fotografii. Organizowane są wycieczki, wystawy. Na pewno wielu osób zastanawia się, ile to kosztuje. Wiele organizacji proponuje zajęcia finansowane lub dofinansowane z UE (trzeba trzymać rękę na pulsie w internecie). W zeszłym semestrze prowadziłam kurs językowy, który dla słuchaczy w wieku 50+ był całkowicie darmowy, a kończył się dwutygodniowym wyjazdem za granicę. Również darmowym! Ale z reguły trzeba liczyć się z kosztami. Wykłady kosztują 100–200 zł na semestr (trwa 5 miesięcy). Zajęcia językowe (lektoraty) akurat
w mojej instytucji to koszt 50 zł za miesiąc. Oczywiście jeśli ktoś walczy o przetrwanie każdego miesiąca, to jest dla niego majątek. Wszystkich innych zachęcam jednak do spróbowania nauki po sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce! Nie chodzi przecież o to, aby zdobyć jakiś dyplom czy jechać na wycieczkę. Nauka języka to doskonała gimnastyka dla umysłu (profilaktyka wielu chorób). Nawet jeśli nigdy wcześniej nie uczyliście się Państwo języka obcego, to w 2–3 lata można osiągnąć poziom komunikatywny. A obsługa komputera czy internetu otwiera drzwi do nowego świata! Nauka w towarzystwie rówieśników nie krępuje, cierpliwi nauczyciele wytłumaczą wszystko i lada dzień będziecie Państwo dyskutowali z Jonaszem na Facebooku! Ostatnia sprawa i być może najważniejsza… Zajęcia to okazja do wyjścia z domu, spotkania nowych ludzi, w tym naprawdę fascynujących osób. W ostatnich latach byłam świadkiem nawiązywania się wielu przyjaźni, organizacji wspólnych wycieczek, spacerów, zwiedzania itp. Wszystko jest w Państwa rękach! Należy jedynie uważać na prywatne firmy oferujące zajęcia dla seniorów. W przeciwieństwie do instytucji państwowych są nastawione na zysk, więc pamiętajcie o dokładnym przeczytaniu umowy i sprawdzeniu rzeczywistych kosztów. Katarzyna
Protest z inicjatywy Ruchu Kobiet (Ruch Palikota) …Jestem taka, jestem taka zmęczona Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa Tyle się dzisiaj, tyle się dzisiaj stało Boli mnie serce, boli mnie całe ciało PARANOJA JEST GOŁA… Tak śpiewała w szarej i smutnej Polsce stanu wojennego Kora Jackowska. Dziś, po 30 latach, powinna wykrzyczeć te słowa raz jeszcze, bowiem zgodnie z prawem ustanowionym przez parlamentarzystów wolnej Polski grożą jej 3 lata więzienia. Piosenkarka została formalnie oskarżona za posiadanie 2,8 grama marihuany. Zgodnie z artykułem 62 Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii za symbolicznego skręta wciąż można trafić za kratki. Rocznie skazuje się 9 tysięcy osób! W sumie siedziało już 350 tysięcy. Media nie mówią już o Korze, lecz pokazują nam Olgę J. z zamazaną twarzą – tak samo jak pokazuje się morderców, gwałcicieli, malwersantów i pospolitych przestępców. Uznane autorytety i koledzy artyści stają w obronie królowej polskiego rocka, ale niektórzy internauci piszą na forach: „Mój kolega siedzi za jeden gram, więc niech i ona idzie siedzieć!”. Czy więc wypada bronić Kory, gwiazdy i celebrytki, kiedy w zakładach penitencjarnych siedzą tysiące „zwykłych obywateli”, u których też „coś” znaleziono? Wypada i należy, bo tym sposobem chcemy jeszcze raz głośno i wyraźnie powiedzieć, że walka z marihuaną nie ma sensu. Jeszcze raz chcemy zapytać władzę, dlaczego zupełnie bezkarnie można mieć w lodówce skrzynkę wódki czy piwa lub piwnicę pełną wina? Dlaczego tak łatwo alkohol i papierosy sprzedaje się nieletnim? Bo picie i palenie w naszym kraju to norma kulturowa? Bo wódka i papierosy przynoszą miliony do budżetu? Konopie indyjskie nie są ani bardziej groźne, ani bardziej niebezpieczne od tzw. tradycyjnych używek. Zatem polityka naszego państwa to zwykła obłuda i paranoja jak w piosence Olgi Jackowskiej. Stop obłudzie! Stop paranoi! Żądamy zmian prawa w kierunku dekryminalizacji i depenalizacji za posiadanie niewielkiej ilości marihuany. Dla Kory, Jasia, Staszka, Basi i tysięcy innych. Kora dla kilku pokoleń Polek i Polaków jest symbolem wolności, barwnym ptakiem muzyki. Nie wolno jej zamykać w klatce; kolorowe ptaki w klatkach giną! Marek Balicki, Robert Biedroń, Kinga Dunin, Małgorzata Fuszara, Agnieszka Graff, Manuela Gretkowska, Anna Grodzka, Kapsyda Kobro, Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, Anna Kubica, Kazimierz Kutz, Robert Leszczyński, Robert Makłowicz, Paweł Mykietyn, Wanda Nowicka, Stefan Okołowicz, Wiktor Osiatyński, Adam Ostolski, Janusz Palikot, Monika Płatek, Lalka Podobińska, Jacek Poniedziałek, Małgorzata Prokop-Paczkowska, Sławomir Sierakowski, Małgorzata Szcześniak, Kazimiera Szczuka, Marcin Szczygielski, Krzysztof Śmiszek, Magdalena Środa, Konrad Szołajski, Barbara Umińska-Keff, Krzysztof Warlikowski, Ewa Woydyłło, Ewa Wójciak
Nasz Czytelnik, Pan Adrian, pozdrawia z Watykanu
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
LISTY Jakie państwo? W sobotę rano w Radiu Zet Pani M. Olejnik w rozmowie z politykami powiedziała, że „Polska nie jest państwem prawosławnym”. To znaczy że co? Że jesteśmy państwem katolickim? Ta wypowiedź zasugerowała, że jesteśmy państwem wyznaniowym. Jak nam będą to powtarzać, to wreszcie uwierzymy i zaakceptujemy totalny wpływ struktur kościelnych na decyzje państwowe. A dożynki na Jasnej Górze z udziałem Prezydenta RP? A gdzie dożynki dla rolników niewierzących, prawosławnych i wszystkich innych wyznań? Gdzie dożynki państwowe?! A przecież rolników u nas dostatek! Sami katolicy? I jeszcze transmisja owych obchodów dożynkowych przez publiczną telewizję… To na to ma być nasz abonament? To jakim jesteśmy państwem? Dokąd ciągle zmierzamy? Anna
do lamusa, i w końcu tam trafią, bo tam jest ich właściwe miejsce. Warto by zakończyć ten bzdurny konflikt pomiędzy SLD a RP, bo wspólne działania w tym zakresie byłyby bardziej efektywne. Józef Frąszczak
Siać, siać, siać! Jestem stałym czytelnikiem „FiM” prawie od początku działalności pisma. Nie są mi obce (z przeszłości) nasze marzenia, żeby można było zaistnieć w parlamencie i mieć wpływ
SZKIEŁKO I OKO ślubu jednopłciowego. Wskażemy Kościołowi jego miejsce i opodatkujemy. Nagłaśnianie teraz walki z Kościołem powoduje, że ludzie – nawet ci, którzy już nie wierzą Kościołowi, ale ze względu na tradycje rodzinne pielęgnują Wielkanoc czy Boże Narodzenie – nie odważą się przy swoich bliskich poprzeć Ruchu Palikota. Poprą słuszne sprawy socjalne i przez to zaczną popierać Ruch Palikota, szczególnie że związki zawodowe chronią tylko garstkę ludzi. Nie wiem, czy moje propozycje działania będą dla Ruchu przydatne, ale myślę, że są lepsze niż
Powstał z kolan Palikot jest inny niż dotychczasowi zmurszali politycy. Niektórzy porównują go do ekstremy, takiej jak Haider czy Le Pen, co jest nieuczciwe i jest ogromnym nadużyciem. Do tej pory cała nasza polityka od prawa do lewa odbywała się na kolanach i w poddaństwie wobec kleru. Palikot złamał to tabu i obnażył obłudę naszej dotychczasowej polityki, dlatego jest tak nielubiany politycznie. Do tej pory nasi politycy myśleli, że w naszym kraju żyją tylko wyznaniowi katolicy, dlatego tak ochoczo „spółkowali” z klerem. Palikot pokazał, że nasze społeczeństwo jest pod tym względem zróżnicowane. Pokazał to w całej okazałości, stąd takie jego poparcie podczas wyborów. Udowodnił, że duża część społeczeństwa wstała już z kolan, tylko nikt wcześniej tego nie zauważył. Najbardziej denerwujące jest to dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który poszedł z nurtem klerykalnej prawicy, nie zmieniając tego, pozostawiając status quo i nie wychodząc z ofertą do antyklerykałów, co właśnie uczynił Palikot. Dlatego SLD jest takie rozdrażnione. Ruch Palikota w parlamencie zmienił diametralnie strukturę myślenia pozostałych opcji politycznych. Nawet konserwatywna PO próbuje, skądinąd nieudolnie, ale jednak próbuje coś zmienić w tym zakresie – stąd debaty na temat in vitro, związków partnerskich, środków antykoncepcyjnych, etc. Gdyby nie Palikoty, to te tematy, które w innych krajach już dawno zostały uregulowane, u nas do tej pory byłyby tematami tabu, bo takie były i są wymogi episkopatu. Palikoty przełamały tę barierę strachu przed klerem. PiS i jemu podobne starocie powoli odchodzą
na budowanie naszej rzeczywistości. Obecnie doczekaliśmy takich czasów i mamy w Sejmie swoich przedstawicieli z Januszem Palikotem i Romanem Kotlińskim na czele. Dokładnie przyglądam się działalności posłów i stwierdzam, że choć ciężko pracują i wnieśli wiele pomysłów w postaci projektów ustaw, to o tym wiedzą tylko zagorzali sympatycy Ruchu Palikota. Szansa na przegłosowanie takiego projektu są żadne. Niestety, przeciętny obywatel nie szuka w internecie informacji o dokonaniach RP, a widzi tylko w telewizji, jak Janusz Palikot propaguje marihuanę, zwalcza krzyż lub księży albo paraduje w kolorowej manifestacji. Mało kto jednak widzi, jak Palikot składa propozycje ustaw. Moja propozycja działania dla Ruchu Palikota to koncentracja głównie na wątku ekonomicznym i życiu obywateli. O tym, jak w ostatnich latach społeczeństwo okropnie zubożało, nie muszę nikogo przekonywać. Średnia płaca w Polsce nie wynosi 3800 zł brutto, tj. trochę ponad 2400 netto, tylko 1400 zł na rękę. Tak zarabia ponad połowa społeczeństwa. Krótko mówiąc, płace wschodnie, a ceny zachodnie. Na niedoli ludzi „Solidarność” zmieniła ustrój w naszej ojczyźnie. Teraz my, walcząc z rządzącymi o poprawę życia obywateli, uzyskamy poparcie i mandat do rządzenia. Wówczas dopuścimy fachowców do rządzenia i naprawy gospodarki, a nasi posłowie za jakiś czas i tak wprowadzą w życie pozostałe sprawy, takie jak prawo do aborcji, ustawy prorodzinne, możliwość korzystania z zabiegu in vitro i zawarcia
poparcie wieku 67 lat do emerytury, co na pewno zraziło wielu ludzi do RP (widać to po sondażach). Siać, siać, siać i walczyć nie o utrzymanie 10 proc. poparcia, ale o 60 proc. poparcia i samodzielne rządy! Sylwester Izydorczyk, Opole
Naganiacz W religii katolickiej wyróżnia się uczynki miłosierne co do duszy i co do ciała. Z uczynków miłosiernych dotyczących duszy dowiadujemy się m.in., że strapionych należy pocieszyć. 18 lipca 2012 r., szpital im. Jana Pawła II w Krakowie. W tym dniu moja żona ma mieć operację – bajpasy. Ponadto jej organizm był wyniszczony przez cukrzycę oraz białaczkę. Pierwsza chemia nie przyniosła rezultatów, więc zaaplikowano drugą serię. Operację przekładają z godziny na godzinę. Około południa telefonuję kolejny już raz. Od bardzo zdenerwowanej i zapłakanej żony słyszę, że odwiedził ją ksiądz i zaproponował ostatnie namaszczenie. Odmówiła. W odpowiedzi usłyszała: „To niech pani powiadomi rodzinę, że jakby coś, to niech do mnie nie dzwonią!”. Jak to możliwe, że w demokratycznym państwie za publiczne pieniądze doprowadzają do stresu pacjentów przed tak poważnymi operacjami?! Niech wreszcie zostanie to unormowane, a wszyscy, którzy chcą przyjąć księdza, wpisują się na listę tak, żeby czarny nie biegał po całym szpitalu i naganiał pacjentów do swoich usług. Przecież tam są ludzie wielu wyznań, także niewierzący!
Chociaż lekarze robili wszystko, żeby ją uratować, zmarła w śpiączce klinicznej po operacji. Zgodnie z jej życzeniem ciało skremowano, a pogrzeb prowadził świecki mistrz ceremonii. Do dnia dzisiejszego nie znam nazwiska tego księdza. I nie chcę znać. Janusz Klimczak, Oświęcim
Wdowi grosz Podsłuchiwanie jest rzeczą naganną. Ale czy można mówić o podsłuchiwaniu, jeżeli jest się obok rozmawiających? Na pewno nie. Tak było ze mną. Jechałem autobusem, siedząc za dwoma starszymi panami. Jeden z nich powiedział, że chodzi do św. Józefa, bo ma najbliżej domu. Drugi natomiast oświadczył, że chodzi do św. Krzyża, gdyż msze są krótkie, a kazania – nieupolitycznione. Dodał przy tym, że z uczestnictwem w nabożeństwie wiąże się pewna historia, i zaczął opowiadać. „W kościele z przyzwyczajenia zawsze zajmuję to samo miejsce w bocznej nawie. Obok mnie stoi kobieta w średnim wieku, bardzo skromnie ubrana. Zauważyłem, że nigdy nie daje na tacę bilonu, tylko 10 lub 20 zł, a raz nawet 50 zł. Za jakiś czas odwiedziłem kolegę, który prowadzi sklep warzywny. W czasie rozmowy zauważyłem swoją nieznajomą z kościoła, która przyszła do sklepu. Zwróciła się z pytaniem do kolegi, czy nie ma czasem jakiejś zwiędniętej marchewki albo innej jarzyny przeznaczonej na wyrzucenie, bo ona jest biedna i nie ma czym zapłacić. Tu już nie wytrzymałem i mówię: »Jak pani nie wstyd żebrać, jest pani bez ambicji, a na dodatek pani kłamie. W kościele daje pani na tacę nawet 50 zł, a tutaj udaje, że nie ma kilkudziesięciu groszy?!« Jak to usłyszała, odwróciła się i odeszła bez słowa. Więcej kolegi nie odwiedzała”. Na tym skończyła się opowieść. Wspomniałem o tym dlatego, że jak pamiętam, na lekcjach z religii ksiądz zawsze zadawał dzieciom pytanie: Powiedzcie, która ofiara była większa: wdowy, która dała swój ostatni grosz, czy milionera, który dał na przykład 10 tys. zł? Oczywiście dzieci mówiły, że milionera. Ale ksiądz zaraz wyprowadzał ich z błędu. Sprowadzało się to do tego, że najbardziej zasłuży na zbawienie ten, który przekaże Bogu (oczywiście za pośrednictwem jego przedstawicieli…) cały swój majątek, sam zostając nędzarzem. Poprzednio Bóg żądał ofiary z ludzi, później – ze zwierząt, aż przeistoczył się w materialistę, kapitalistę i poprzestaje na pieniądzach. Wspomniana
19
nieznajoma widocznie tak się nasłuchała o wdowim groszu, że zatraciła zdrowy rozsądek i logiczność rozumowania, kierując się mentalnością kilkuletnich dzieci indoktrynowanych przez księży. Głupota nie zna granic. Ivo
Piosenka szczęśliwego wikarego Wesołe życie sobie pędzę, gdy jestem księdzem gdy jestem księdzem. Kasa mi spływa, kiedy walnę intencje mszalne, intencje mszalne. A kiedy chrzty seryjnie lecą, wpadnie co nieco, wpadnie co nieco. Ciągle rozpieszcza mnie los luby: biorę za śluby, biorę za śluby. A że bez przerwy mam potrzeby, i za pogrzeby, i za pogrzeby. Za katechezę także wpadnie, nawet dość ładnie, nawet dość ładnie. Gdy ofiarni są rodacy, pełno na tacy, pełno na tacy. I sporo też dorzuca władza. Tak mi dogadza, tak mi dogadza. Od wyznań więc się nie wyśliznę: Kocham Watykan, kocham ojczyznę! Apoloniusz Ciołkiewicz
Drodzy Czytelnicy, rozszerzyliśmy sieć sprzedaży naszego pisma. Jesteśmy teraz także w nowych punktach sprzedaży prasy. Szukajcie nas tam, a jeśli nie znajdziecie – domagajcie się od sprzedawców sprowadzenia „Faktów i Mitów”. Prosimy również o zgłaszanie nam takich miejsc oraz punktów sprzedaży prasy, w których chcielibyście nas kupować. W tym celu pod numerem telefonu: (42) 630 70 66 lub adresem e-mail:
[email protected] należy podać adres sklepu/kiosku (miejscowość, ulica) oraz nazwę kolportera (np. Ruch, Kolporter, Garmond) zaopatrującego punkt (informacja u sprzedawcy). Z góry pięknie dziękujemy! Redakcja
Od 6 września Radio „FiM” znów nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W czwartek i piątek audycję rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842.
20
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
M
ałżeństwo, czyli trwały związek dwojga ludzi – mężczyzny i kobiety – wyprowadza Biblia z opisu dzieła stworzenia (Rdz. 1. 27n; 2. 22–24), dlatego Kościół przypisuje małżeństwu godność i świętość. Choć pierwsza para ludzka, Adam i Ewa, przedstawiona jest jako stadło monogamiczne, to jednak historia biblijna zna także związki poligamiczne, a świadczą o tym przykłady patriarchów. Jeszcze większe zdziwienie budzi fakt, że w różnych częściach świata, w tym również na obszarze Europy chrześcijańskiej, bardzo długo funkcjonowało tzw. prawo pierwszej nocy, będące w wyraźnej sprzeczności z przykazaniem: „Nie cudzołóż”. Prawo pierwszej nocy (ius primae noctis), zwane również prawem pana (droit du seigneur), było prawem zwyczajowym pana do defloracji
Wasilij Polenow – „Prawo pierwszej nocy”
Prawo pierwszej nocy panny młodej z podległego mu ludu. Pierwsze odnotowane w literaturze stosowanie prawa pierwszej nocy dotyczy cywilizacji sumeryjskiej, a jego istnienie odnotowano około 2700 r. p.n.e. w „Eposie o Gilgameszu”. Oto mityczny Gilgamesz, król Uruk, domagał się prawa do spędzenia nocy poślubnej z każdą panną młodą w swoim mieście-państwie. W starożytności do prawa pierwszej nocy rościli pretensje niemal wszyscy władcy, uważając siebie za „pomazańców bożych”. Zresztą w wielu kulturach moment inicjacji seksualnej dziewczyny miał charakter sakralny i był traktowany jako rozpoczęcie okresu życia, w którym kobieta otrzymywała dar od bogów – moc płodzenia potomstwa. Za zasadny uważano zwyczaj, aby dziewczyna straciła „wianek” z mężczyzną będącym „blisko” bogów. Fakt, że już Sumerowie, twórcy jednej z najstarszych znanych cywilizacji (od około poł. IV i w III tysiącleciu p.n.e.), wprowadzili rozumienie władcy jako pośrednika między bogami a ludźmi, sprawił, że obowiązywało tam również prawo pierwszej nocy. Prawo to obowiązywało szczególnie wśród ludów Afryki, o czym w V w. p.n.e. napisał Herodot. Funkcjonowało również w plemionach Indian w Ameryce Środkowej i Południowej oraz w Azji, między innymi na Półwyspie Malajskim. Wszędzie zwyczaj „udostępniania” panny młodej przebiegał mniej więcej w ten sam sposób – do osoby uprawnionej do prawa pierwszej nocy, którą był wódz, kapłan, starszy szczepu, krewny, a czasem ojciec panny młodej (sic!) lub niekiedy obcy przybysz, przyprowadzano dziewicę, którą ów wyższy rangą mężczyzna rozdziewiczał, po czym zwracał prawowitemu małżonkowi. Traktowano to jako powinność naturalną. Wiadomo, że
małżeństwa nie zawsze zawierane są z miłości, a prezent, jaki młoda para otrzymywała w konsekwencji prawa pierwszej nocy, traktowany był jako wiano pomnażające majątek i ułatwiające start materialny.
– głównie wobec chłopek – zwłaszcza we Francji, Niemczech i we Włoszech. Informacje o jego istnieniu pochodzą z dokumentów mówiących o zobowiązaniach wykupywanych przez tych poddanych, którzy chcieli
Dawniej noc poślubną panna młoda spędzała u swojego pana, a i duchowny czasami był pierwszy niż mąż… Etnolog Anna Zadrożyńska stwierdziła, że konsekwencje tego prawa rozumiano jako korzyść obopólną. „Publiczny stosunek seksualny, jeżeli rozumieć go jako znak w komunikowaniu o określonych treściach, wyjaśniałby również dawny obyczaj przyznający jednemu z mężczyzn o wysokiej randze społecznej czy rodzinnej ius primae noctis. Bywał on najczęściej przywódcą innych mężczyzn w osadzie lub głową rodu (tym samym »właścicielem« podlegających mu kobiet). Miał więc obowiązek (nie przywilej), jako ich oficjalny przedstawiciel, odbierania proponowanego gestu przyjaźni i dowodu wartości ofiarowywanej kobiety. Ius primae noctis było więc raczej oznaką hierarchii mężczyzn w społeczności, jej symboliczną realizacją, a nie prymitywnym wykorzystywaniem władzy. Podobny sens najprawdopodobniej należałoby przypisać obyczajowi wymagającemu, by wszyscy mężczyźni wioski lub towarzysze pana młodego z określonego związku mężczyzn przed nim w trakcie obrzędu mieli stosunek z nowo poślubioną kobietą (...). Było to więc społeczne przyjęcie daru i społeczne zaakceptowanie powstającej więzi” (Anna Zadrożyńska, „Etnologiczne problemy seksuologii” [w:] „Seksuologia kulturowa”, red. Kazimierz Imieliński). W Europie średniowiecznej prawo pierwszej nocy było stosowane
uniknąć wyegzekwowania tego prawa. Taka możliwość wykupu miała najczęściej formę fiskalną, a wybór należał do obu stron, czyli że mąż bądź rodzina panny młodej mogli wpłacić odpowiedni okup. W innym przypadku pan zwyczajowo był zobligowany do wyegzekwowania prawa – tym chętniej, gdy panna młoda „wpadła mu w oko”. Często zdarzało się, że aby uniknąć wyegzekwowania tego prawa, młodzi brali ślub w tajemnicy, nawet przed najbliższymi, albo też uciekali ze wsi. Prawo to, a także inne „figle”, panowie feudalni usprawiedliwiali w sposób specyficznie filozoficzny: „Kto mógł powiedzieć: »ten człowiek jest mój, mam nad nim prawo życia i śmierci, ta kobieta jest moja, dzieci, które ona rodzi, są moje«, mógł również dodać: »ja mogę wziąć z niej daninę przyjemności i zapłodnić jej łono, którego płód do mnie należy«”. Michael P. Ghiglieri oszacował, że w czasach feudalnych europejskie droit du seigneur pozwalało takiemu panu zapładniać, jak się ocenia, „jedną na pięć świeżo zaślubionych małżonek” (Michael P. Ghiglieri, „Ciemna strona człowieka. W poszukiwaniu źródeł męskiej agresji”). Prawo pierwszej nocy miało niekiedy charakter restrykcyjny – na przykład w Szkocji, gdzie angielscy najeźdźcy stosowali je dla upokorzenia Szkotów.
Interesujące, że z prawa tego, potem w formie podatku od pierwszej nocy (nazwijmy go „poślubnym”), szeroko korzystało duchowieństwo, które nie przepuszczało żadnej okazji, by wydrenować kieszenie swoich poddanych. We Francji wyglądało to tak: „Kler nie gardził żadnym środkiem do ograbienia swych poddanych. Jeszcze zanim Karol Wielki zatwierdził dziesięciny, mnisi sfabrykowali list Chrystusa do wiernych, w którym on groził poganom, czarownikom i niepłacącym dziesięcin, że ich pola ubezpłodni, ich samych porazi kalectwem i ześle na ich domy węże skrzydlate, które pożrą ich żony. Dla zharmonizowania ziemi z niebem i uświęcenia grabieży religią, mianowano Marię »panią« (dame), Chrystusa – »panem« (seigneur), a Piotra – »baronem«. Pewien biskup skarcił księdza, który pozwolił sobie wspomnieć w kazaniu o świętych osobach bez feudalnych tytułów. Kościół posuwał swój bezwstyd do wymagania od nierządnic, ażeby one opłacały się ze swego haniebnego zawodu, biskupi i opaci, a nawet proboszczowie mieli odwagę domagać się, jako panowie, swego prawa pierwszej nocy z nowo zamężną (marquette). Gdy kler musiał zrzec się prawa markety, postanowił, że nie będzie go miał nikt, nawet mężowie, i umiał wytłumaczyć prostaczkom, że trzy pierwsze noce poślubne powinni ofiarować Najświętszej Pannie i wstrzymać się od obcowania z żonami” (Aleksander Świętochowski, „Historia chłopów polskich”, t. I). W Niemczech położenie niemieckiej ludności rolnej nie różniło się od francuskiej, istniało tam bowiem poddaństwo w swych najsroższych formach, począwszy od uciążliwych danin i posług, a skończywszy na ohydnym prawie pierwszej nocy. „Kiedy zaczęto je spieniężać, okup w niektórych miejscach wyraził się
w stylu czysto niemieckim. Tak na przykład klasztorowi szwabskiemu w Börflingen narzeczona składała pieniądze lub patelnię, w której mogła zmieścić swój tył, gdzie indziej tyle sera i masła, ile ważył jej tył” (Aleksander Świętochowski, tamże). Prawo pierwszej nocy praktykowano również w Polsce. Obowiązywało tam, gdzie wprowadzała je w życie samowola szlachty. Łatwo się domyślić, że prawo to musiało rodzić sprzeciw. Ze źródeł pisanych z epoki, na przykład z materiałów z procesów chłopskich, wiadomo, że przepis ten w starostwie nowotarskim wprowadził starosta Mikołaj Komorowski. W związku z tym oraz innymi nadużyciami i gwałtami starosty w latach 30. i 40. XVII w. wybuchło na Podhalu powstanie i walka ta zakończyła się dopiero ze śmiercią Komorowskiego. Wolnym w rozumieniu obecnym nie był żaden chłop polski, gdyż wkrótce po przyjęciu przez Polskę chrześcijaństwa rzymskiego większość chłopstwa znalazła się w zależności feudalnej. Z początkiem XVI w. chłopom w wielonarodowościowej Rzeczypospolitej zabroniono skarżyć się na panów i odwoływać się do króla lub wielkiego księcia, co z pewnością wpłynęło na fakt, że nie zachowały się tomy wyroków „o prawo pierwszej nocy”. W tej sytuacji prawo pierwszej nocy utrzymywało się mniej więcej do końca feudalizmu. Później najczęściej ograniczano się do zwyczajowego przedstawienia panny młodej dziedzicowi. Prawdopodobnie istniejący jeszcze w 20-leciu międzywojennym zwyczaj obdarowywania prezentami panny młodej przez dziedzica był wyrazem ewolucji prawa pierwszej nocy z dawnych czasów. Co do powstania prawa pierwszej nocy to różne są próby jego wyjaśnienia. Według Freuda wyrażało ono motyw wczesnych potrzeb seksualnych względem ojca, które w ius primae noctis były realizowane przez substytut ojca, którym był mężczyzna o wysokiej randze społecznej. Inni interpretują je jako wyraz dominacji pana będącego właścicielem poddanych. Prawo pierwszej nocy potwierdzało prawo własności do wielu kobiet ze strony suwerena. Kolejne teorie mówią o potrzebie oddania kobiety mężowi w stanie „zweryfikowanym”, czyli użytecznym dla celów prokreacyjnych, lub też o idei poprawiania genów. Jego genezy niektórzy doszukują się w czasach plemiennych, kiedy nie było jeszcze małżeństwa monogamicznego, a nawet w prostytucji sakralnej, gdy kobieta poświęcała swoje dziewictwo bóstwu. Innym powodem mogła być ceniona w kulturach patriarchalnych zdobywcza rola mężczyzny mającego szczególny przywilej „bycia pierwszym” w życiu seksualnym danej kobiety. Dla ruchów feministycznych ius primae noctis pozostało jednym z koronnych dowodów zniewolenia kobiety w kulturach zdominowanych przez mężczyzn. ARTUR CECUŁA
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O wiarygodności Biblii (3) Wbrew atakom kierowanym przeciwko Biblii oraz próbom ośmieszenia tej księgi coraz trudniej dzisiaj dowieść, że jest ona niewiarygodna, jak chcą tego jej przeciwnicy. Wiarygodność Biblii potwierdzają bowiem nie tylko wypełnione proroctwa, ale także liczne odkrycia archeologiczne. „Mamy więc – jak pisał apostoł Piotr – słowo prorockie jeszcze bardziej potwierdzone, a wy dobrze czynicie, trzymając się go niczym pochodni, świecącej w ciemnym miejscu (…)” (2 P 1. 19). Słowo to zaś zawarte jest prawie we wszystkich księgach proroczych Biblii hebrajskiej. Oto najważniejsze z tych ksiąg. Księga Izajasza. Według samej księgi Izajasz był prorokiem królestwa południowego, Judy. Jego posłannictwo doprowadziło do reformy, którą przeprowadził król Ezechiasz (Hiskiasz). Zgodnie z najstarszą tradycją żydowską autorem księgi był Izajasz (8. 1, 16; 30. 8). Jego autorstwo zostało zakwestionowane dopiero w XIX wieku, kiedy to wyrażono pogląd, że księgę pisało dwóch autorów: prorok Izajasz (rozdz. 1–39), urodzony około roku 765 przed Chr., oraz Deutero-Izajasz (rozdz. 40–66), który żył pod koniec niewoli babilońskiej. Na początku XX wieku do koncepcji tej D. Duhm dodał jeszcze Trito-Izajasza (trzeci Izajasz), którego odnalazł w rozdz. 56–66. Chociaż na ogół podział ten został przyjęty, warto jednak zwrócić uwagę na to, że Chrystus i apostołowie przytaczający cytaty z Księgi Izajasza nie dzielili jej na dwie lub trzy części. Traktowali tę księgę jako jedną natchnioną całość. Powstaje zatem pytanie: czyżby ten, który „od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku” (J 2. 25), który już wcześniej wszystko wiedział o Natanaelu (J 1. 48), o Samarytance (J 4. 18), o trzykrotnym zaparciu się Piotra (Łk 22. 34), etc., i który jak nikt inny znał Pisma (Łk 24. 27, 44), wiedział mniej niż współcześni uczeni? Jakkolwiek nie odpowiemy sobie na to pytanie, warto zauważyć, że nowe światło na problematykę biblijną rzuciły odkrycia archeologiczne, m.in. także odkrycie rękopisów w Qumran w 1947 r. W grotach nad Morzem Martwym odnaleziono bowiem wszystkie księgi Biblii hebrajskiej, z wyjątkiem Księgi Nehemiasza i Estery. Wiadomo też, że niektóre zwoje pochodzą nawet z III wieku przed Chr., a Wielki Zwój Izajasza zapisany pismem starohebrajskim i zawierający sześćdziesiąt sześć pełnych rozdziałów proroczej księgi jest przynajmniej o tysiąc lat starszy od klasycznej wersji tej księgi.
Szczególne znaczenie ma tu także fakt, że wśród autorytatywnych pism proroczych na pierwszym miejscu w Qumran stawiano właśnie Księgę Izajasza (21 kopii). Poza tym wszystkie te „zwoje potwierdzają na ogół tę wersję tekstu, która przetrwała w tradycji masoreckiej (klasycznej – przyp. red.); ich dokładniejsza analiza pozwala stwierdzić, że przekład Septuaginty jest wierny i wolny od tendencyjnych interpretacji” (ks. Antoni Tronina, „Biblia w Qumran”, The Enigma Press, Karków 2001, s. 60). Słusznie zatem pisze James C. VanderKam, że zwoje te „dobitnie świadczą o tym, jak starannie żydowscy skrybowie przekazywali ów tekst przez całe pokolenia” („Manuskrypty znad Morza Martwego”, Wydawnictwo Cyklady, Warszawa 1996, s. 126). Ale o autentyczności i historycznej wiarygodności Księgi Izajasza świadczą również inne odkrycia. Na przykład odkrycie ruin pałacu asyryjskiego króla Sargona II w Chorsabadzie (Irak) w 1843 r., którego dokonał Paul Emile Botta. Warto przypomnieć, że do czasów tego odkrycia imię tego króla podawała tylko Księga Izajasza (20. 1). Dlatego też krytycznie nastawieni uczeni uznawali ten fakt za jeden z błędów biblijnych. Okazało się jednak (nie pierwszy i nie ostatni raz), że to oni byli w błędzie, a nie Biblia. Słowa z napisu Sargona II odnalezionego w pałacu potwierdzają bowiem tekst Izajasza (20. 1). C.W. Ceram pisze o tym tak: „Odkrycie pierwszego pałacu asyryjskiego (…) było nowiną pierwszej wagi dla nauki. Dotychczas przypuszczano powszechnie, że to Egipt był kolebką ludzkości. Nigdzie bowiem dzieje ludzkości nie sięgały czasów tak odległych jak w kraju piramid i mumii. O dolinie Eufratu i Tygrysu dotąd opowiadała tylko Biblia – dla nauki XIX wieku »zbiór legend i podań« (…). Odkrycie Botty oznaczało zatem ni mniej, ni więcej, tylko to, że w Międzyrzeczu faktycznie istniała kultura co najmniej równie stara jak kultura egipska, a być może – jeżeliby teraz nadal dawać wiarę Biblii – nawet starsza od niej…” („Bogowie, groby i uczeni”, PIW, Warszawa 1970 r., t. 2, s. 16). Inne godne uwagi odkrycie dotyczy roczników Sancheryba, które zostały znalezione w Niniwie. Roczniki te bowiem wspominają najazdy na Judę Sancheryba oraz wymieniają
imiennie króla Ezechiasza. Znamienne jest również to, że chociaż inskrypcje te wspominają o wyprawie przeciwko Jerozolimie, to jednak nie mówią o jej zdobyciu. Co prawda Sancheryb „chełpił się tym, że w kraju judejskim zdobył czterdzieści sześć twierdz i niezliczoną ilość wsi. Pod Jerozolimą jednak przeżył klęskę Warusową. Izajasz głosił: »Nie wejdzie on do tego miasta ani tam wystrzeli strzały, ani się doń zbliży z tarczą, ani usypie koło niego wału«” (Ceram, tamże, s. 76). Dość wspomnieć, że po powrocie do Niniwy Sancheryb został zamordowany i to przez własnych synów (37. 33–38).
Nabuchodonozor uczynił gubernatorem Judei po jej zdobyciu (Jr 40. 5; 41. 1). Wykopaliska stały się również wielkim archiwum, które dostarczyło bardzo wielu tekstów naświetlających, uzupełniających i potwierdzających relacje biblijne” (ks. Józef Kudasiewicz, „Biblia, historia, nauka”, s. 238). Co więcej, prace wykopaliskowe pozwoliły także zlokalizować miejscowość Tachpanches (16 kilometrów na zachód od Kanału Sueskiego), o której wspomina Księga Jeremiasza (43. 8–13). Z kronik Nabuchodonozora wynika zaś, że faktycznie – zgodnie z proroctwem Jeremiasza – dokonał on inwazji na Egipt.
Rembrandt – „Jeremiasz opłakujący zburzenie Jerozolimy”
Księga Jeremiasza. Co wiemy o autorstwie tej księgi? Zgodnie z wewnętrznym świadectwem księgi jej autorem był prorok Jeremiasz, który aż dwukrotnie dyktował jej treść Baruchowi, synowi Neriasza (36. 1–4, 32). Chociaż i ta księga poddana została ostrej krytyce (m.in. autorstwo), to i ona zawiera wiele cennych informacji, które również zostały potwierdzone przez archeologię. Szczególnie przyczyniły się do tego wykopaliska w Lakisz, prowadzone przez Jamesa Leslie Starkeya w latach 1932–1938. Zgodnie bowiem ze wzmianką biblijną o oblężeniu Lakisz i Azeki (Jr 34. 7), w 1935 r. odnaleziono aż 21 fragmentów listów (fragmenty ceramiczne) napisanych podczas tego oblężenia. „Fragmenty te zawierały korespondencję dowódcy wojskowego Lakisz, prowadzoną bezpośrednio przed zajęciem tego miasta przez Babilończyków (…). Teksty wspominają proroka, którym zapewne był Jeremiasz. Sytuacja, jaką przedstawiają, jest całkowicie zgodna z Księgą Jeremiasza. W Lakisz obok listów znaleziono także pieczęcie z imionami urzędników, których znamy z Biblii. Na szczególną uwagę zasługuje następująca pieczęć: »Godoliasz, prefekt pałacu«. Jest to zapewne ten Godoliasz, którego
W Tachpanches znaleziono nawet trzy napisy odnoszące się do Nabuchodonozora. Wszystkie te dane zgadzają się więc ze świadectwem Księgi Jeremiasza, a kroniki neobabilońskie w zupełności je potwierdzają. Księga Daniela. Również ta księga – jak większość ksiąg biblijnych – doczekała się rehabilitacji. W Qumran znaleziono bowiem osiem kopii tej księgi, a zarówno judaizm, jak i esseńczycy zaliczali ją do ksiąg prorockich. Podobnie zresztą wyrażał się o niej Józef Flawiusz oraz Chrystus (Mt 24. 15). Dopiero później Talmud umieścił ją w zbiorze Pism. Według najwcześniejszej tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej autorem tej księgi miał być Daniel. Jednakże i jego autorstwo zostało zakwestionowane, i to już w III wieku po Chrystusie. Tym zaś, który to uczynił, był Porfiriusz (233–305), neoplatoński filozof i obrońca politeizmu, który napisał aż 15 ksiąg pt. „Przeciw chrześcijaństwu”. Warto zauważyć, że w dwunastej i trzynastej księdze zaatakował on nie tylko Księgę Daniela, ale także historyczność samego proroka. Uważał, że nie istniał żaden jasnowidz Daniel, a księga nazwana jego imieniem musiała powstać podczas prześladowania Żydów za czasów Antiocha Epifanesa, czyli
21
w II wieku przed Chr. Twierdził bowiem, że jest niemożliwe, aby ktoś mógł przewidywać przyszłość. Co ciekawe, w XVIII wieku jego poglądy na powrót podnieśli niemieccy racjonaliści oraz wielu teologów chrześcijańskich. Uważali oni, że Księga Daniela nie jest zgodna z historią, bo wspomina Belsazara jako ostatniego króla Babilonii, podczas gdy według starożytnych historyków Herodota i Ksenofonta ostatnim królem był Nabonid. Czy mieli rację? Bynajmniej. Zarzut ich upadł, gdy w 1854 r. J.G. Taylor, prowadząc prace pośród ruin starożytnego miasta Ur (południowy Irak), odnalazł kilka glinianych cylindrów z VI w. przed Chr., zapisanych pismem klinowym. Kiedy Henry Rawlinson odczytał to pismo, okazało się, że jeden z cylindrów wspomina właśnie Nabonida i Belsazara. Ale to nie wszystko, bo również tabliczka z częścią Kroniki Nabonida z VI wieku przed Chr. mówi o Belsazarze. Potwierdza więc, że Belsazar współrządził z Nabonidem. Księga Daniela przytacza słowa samego Belsazara, który w nagrodę za objaśnienie napisu na ścianie pałacu obiecał Danielowi trzecie miejsce w królestwie (Dn 5. 7, 16, 29). Okazuje się więc, że Księga Daniela podaje szczegóły, które zostały pominięte przez wspomnianych historyków. To zaś dowodzi, że autor tej księgi był lepiej zorientowany niż oni, a to dlatego, że był on na miejscu wydarzeń, które opisał. Bezpodstawne są również inne zarzuty, które głoszą, że greckie i perskie słowa oraz podwójny język: aramejski i hebrajski, świadczą o późnym powstaniu Księgi Daniela. Wybitny archeolog W.F. Albright wykazał bowiem, że kultura grecka wywierała wpływ na ówczesny świat już na długo przed Nabuchodonozorem. Poza tym gdyby Księga Daniela powstała w czasach dominacji Seleucydów, wówczas zawierałaby więcej niż trzy greckie słowa. Jeśli zaś chodzi o perskie słowa w Księdze Daniela, wiele z nich przestało występować po roku 300 przed Chr., co z kolei potwierdza, że Księga Daniela musiała powstać znacznie wcześniej. Tym bardziej że język hebrajski – tak jak aramejski Księgi Daniela – jest starszy niż ten, którym posługiwano się w II wieku przed Chr. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro proroka Daniela wspomina także Pierwsza Księga Machabejska (2. 60), Księga Ezechiela (14. 14, 20; 28. 3) oraz Jezus Chrystus (Mt 24. 15). Jedno zatem jest pewne: chociaż nie możemy się tu zagłębić w cały dorobek archeologii, to jednak w świetle wyżej wymienionych odkryć oraz wielu innych – m.in. odkryć Niniwy przez A.H. Layarda i Babilonu z królem i budowniczym Nabuchodonozorem w jednej osobie przez R. Koldeweya, a więc faktów znanych wcześniej tylko z Biblii – księgi prorocze Starego Testamentu niewątpliwie zasługują na nasze zaufanie. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (9)
Stanisław grecko-ssłowiański? Istnieje wersja, że Stanisław ze Szczepanowa był biskupem obrządku grecko-słowiańskiego, a jego zgładzenie było na rękę klerowi rzymskiemu. Jedna z najgłośniejszych zagadek polskiego średniowiecza dotyczy okoliczności zabicia biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa przez króla Bolesława II Śmiałego. Gall Anonim, który napisał „Kronikę polską” trzydzieści kilka lat po tym wydarzeniu, przedstawił tę sprawę enigmatycznie, stwierdzając: „Jak zaś król Bolesław z Polski został wyrzucony, dużo byłoby o tym opowiadania, lecz to powiedzieć wolno, że nie powinien był pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. To bowiem wiele mu zaszkodziło, gdy przeciwko grzechowi i grzech zastosował, gdy za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. Ani bowiem zdrajcy biskupa nie usprawiedliwiamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. W późniejszej wersji – Wincentego Kadłubka – „Stanisław najpierw grozi mu [Bolesławowi] zagładą królestwa, wreszcie wyciąga ku niemu miecz klątwy”, co znaczy, że rzucił na króla ekskomunikę, wzywając kraj do nieposłuszeństwa wobec władcy Polski. Miał to uczynić z powodu rzekomo niemoralnego życia króla oraz srogości, z jaką ten karał rycerzy. W wersji Jana Długosza król rozkazał swoim sługom zabić biskupa, a gdy ci się wzbraniali, udał się do kościoła na Skałce i w trakcie sprawowania
O
przez biskupa eucharystii – podczas punktu kulminacyjnego nabożeństwa, czyli tzw. podniesienia – osobiście zabił go mieczem. Stanisława, zabitego 11 kwietnia 1079 r., kanonizowano dopiero po dwóch wiekach. Pozbawiony życia biologicznego przeszedł w mitologię kościelną i polską, znaczoną przeniesieniem zwłok ze Skałki na Wawel w 1088 r., namiętną obroną jego „powagi świętości” u Kadłubka, wreszcie kanonizacją w 1253 r., mimo że sprzeciwiał się jej kardynał Reginald (późniejszy papież Aleksander II). Jednak – jak bajał Długosz – kiedy Reginald ciężko zachorował, pojawił się mu Stanisław i oświadczył, że przywróci mu zdrowie, jeśli kardynał nie będzie sprzeciwiał się kanonizacji. Reginald wyraził zgodę i wycofał sprzeciw. Dlaczego biskup Stanisław nie został wyniesiony na ołtarze zaraz po śmierci, jak św. Wojciech? Dlaczego Gall Anonim nie wymienił go z imienia? Byli badacze, którzy sądzili, że to papież Grzegorz VII zlecił Bolesławowi Śmiałemu likwidację biskupa Stanisława. W liście przesłanym królowi papież nadmienia bowiem, że pewną sprawę ustnie zreferują królowi legaci papiescy. Była to jakaś drastyczna sprawa – możliwe,
dwoływanie się do natury i na turalności w debacie nad kwe stiami społecznymi prędzej czy później prowadzi do nieporozumień. Przed tygodniem opublikowaliśmy na łamach „FiM” interesujący list naszego Czytelnika z Wielkopolski na temat prawa par jednopłciowych do adopcji dzieci, a może raczej na temat tego, że takie prawo nie powinno im przysługiwać. Uważam, że przytoczona argumentacja warta jest polemiki, tym bardziej że sposób rozumowania zaprezentowany w liście dotyczy bardzo wielu spraw, wychodząc poza kwestie związane z wąską debatą na temat praw osób homoseksualnych. Po pierwsze, autor listu odwołuje się do natury – dziecko adoptowane przez parę jednopłciową po jakimś czasie, według Czytelnika, mogłoby się czuć skrzywdzone, „że nie dano mu poznać naturalnego wzorca rodziny”. Dalej nasz Czytelnik wyjaśnia, że pojęcie „naturalny” odnosi do tego, że do narodzin są potrzebne dwie osoby odmiennej płci i „że każdy powinien mieć dwoje rodziców przeciwnej płci, ponieważ są oni wzajemnie niezastąpieni”. Pojawiają się tu dwie kwestie – poczęcia i rodziny, w której się dziecko wychowuje. Nie jestem pewien, czy argumentowanie, że
że wyrok na Stanisława. Zastanawiające, że ani arcybiskup gnieźnieński, ani papież nie rzucili klątwy na Bolesława Śmiałego. Hierarchia rzymska zachowała się tak, jakby śmierć Stanisława była jej na rękę. Istnieją poszlaki, że Stanisław był prawnukiem księcia kijowskiego Włodzimierza Wielkiego, potomkiem ruskich uchodźców (inna wersja zakłada możliwość, że Stanisław był synem Bolesława Chrobrego i uprowadzonej przezeń z Kijowa księżniczki Przecławy). W Pradze, Kijowie i w innych stolicach infuły nosili synowie domów książęcych. Jeżeli przyjmie się, że Stanisław był potomkiem Włodzimierza Wielkiego, to sprawa staje się jasna. Jemu przypadł tron biskupi, zwłaszcza że Rusinki wodziły rej na Wawelu – pochodzenia ruskiego były matka i żona Bolesława Śmiałego. Na ruskie
dziecko ma prawo do określonej formy życia rodzinnego, jest uzasadnione. Identyczny przecież sposób rozumowania stosuje Kościół, gdy potępia in vitro. Niedawno ks. profesor Franciszek Longchamps de Bérier
pochodzenie Stanisława wskazuje również imię jego ojca – Wielisław. Kiedy eksperci medycyny sądowej UJ otworzyli srebrną trumnę św. Stanisława w katedrze wawelskiej, zwrócili uwagę na nacięcia nożem na czaszce, jak gdyby chciano skazańcowi wyciąć tonsurę. Prawdopodobnie podczas egzekucji postanowiono, by głowę biskupa dopasować do polecenia papieża, aby kler słowiański nosił tonsury. Tak więc kat wyciął na głowie tonsurę. W ten sposób biskup „godnie” mógł stanąć na sądzie ostatecznym, bo był ogolony i miał wyciętą tonsurę, czyli wyglądał jak łacinnik. Kadłubek zaznaczył, że Stanisław zginął „między infułami”. Otóż między katedrą słowiańską św. Michała a łacińską św. Wacława, czyli w przenośni „między infułami”, był na Wawelu plac sądowniczy, który służył też jako miejsce straceń.
inni za nas decydują o tej najważniejszej dla nas sprawie. I nic się da nie na to poradzić. Wracając do listu Czytelnika – w mojej opinii twierdzenie, że dziecku „należy się” taka, a nie inna rodzina, jest niestety również,
ŻYCIE PO RELIGII
Pułapki naturalności mówił, że „dziecko ma prawo do poczęcia w naturalnych warunkach”. Zauważam tu podwójny błąd logiczny, trudno bowiem mówić o tym, że dziecko, które jeszcze nie istnieje, ma prawo do czegokolwiek. Przecież bez poczęcia – sztucznego czy naturalnego – w ogóle o danym dziecku nie byłoby mowy. Poza tym cały wywód księdza jest chybiony, bo równie dobrze można ułożyć takie zdanie (nawet bardziej uzasadnione!), że każdy człowiek ma prawo do zdecydowania o własnym poczęciu – przecież nie można nikogo zmusić do życia. Prawda, że ładna i słuszna konstrukcja? Tyle że kompletnie bezsensowna! Nikt nigdy w postulowanych warunkach się nie urodził i nigdy nie urodzi. To zawsze
nietrafione. W takim razie należałoby w ogóle zakazać adopcji i opieki obcych nad dzieckiem, a także procedury in vitro. Nawet wychowywania dzieci przez dziadków! Bo to są wszystko „sztuczne” rozwiązania, a dziecku „należy się” coś naturalnego – jedna biologiczna mama i jeden biologiczny tata. Tylko jeśli będziemy tak wybrzydzać, to co zrobimy z tymi dziećmi, które na „naturalną” rodzinę nie mają szans, a już są na tym świecie? Czy one mają żyć z ciągłym poczuciem krzywdy, że nie dostały tego, co im „się należy”? Zresztą chyba nikt nigdy nie dostał od życia idealnych warunków – emocjonalnych, rodzinnych, materialnych. I co? Mamy wszyscy płakać, żeśmy ciężko pokrzywdzeni?
Frank Kmietowicz (w kontrowersyjnej książce „Kiedy Kraków był trzecim Rzymem”) snuje następujące wnioski: „(…) mogło się zdarzyć, że biskup Czesław, który miał być następcą Stanisława, zaraz po tragicznej śmierci Męczennika wyniósł go na ołtarze obrządku słowiańskiego, stąd lud gromadził się na Skałce i modlił jak do każdego świętego, co podkreśla Długosz (…). Przeniesienie zwłok do katedry wawelskiej spowodowało wytworzenie się niezwykłej sytuacji. Oto jest grób biskupa, którego lud czci jako świętego, tymczasem zmarły nie został kanonizowany przez Rzym (…). Taki stan nie dał się długo utrzymać. Albo Rzym stwierdzi, że biskup jest kanonizowany, albo jego grobowiec zostanie usunięty z katedry, by ludzie nie modlili się do kogoś, kto nie jest świętym. Może biskup Prandota, wysyłając delegację, sądził, że sprawa kanonizacji pójdzie gładko w Rzymie. Papież zaliczył w poczet świętych Świerada i Prokopa, mimo że obaj byli zakonnikami słowiańskimi, więc nie powinien robić tu kłopotu. Kwestia tylko, że obaj święci umarli przed rokiem 1054, a więc przed schizmą wschodnią. Biskup Stanisław zginął w 1079 roku, czyli w dwadzieścia lat po rozdziale Kościoła na wschodni i zachodni. Czy był on jeszcze biskupem słowiańskim, czy już prawosławnym?”. Ani arcybiskup gnieźnieński, ani inni biskupi łacińscy nie strofowali Bolesława Śmiałego – robił to wyłącznie Stanisław. Skoro nie był on biskupem łacińskim, to zachowanie kleru rzymskiego staje się zrozumiałe. Łacinnikom mogło być na rękę, że przez swoje postępowanie Stanisław ze Szczepanowa obrzydził królowi obrządek słowiański. ARTUR CECUŁA
Poza tym „naturalność” rodziny składającej się z mamy, taty i dzieci (tzw. rodzina nuklearna) jest krótkiej daty. Przez tysiąclecia istniały inne formy życia rodzinnego – poligamia, rodzina wielopokoleniowa, rozszerzona itp. Rodzina obejmowała nie tylko dziadków, ciotki i szwagrów pod jednym dachem, ale także służbę lub niewolników. Są kultury, w których w ogóle nie ma życia małżeńskiego w naszym rozumieniu, ale na przykład kobiety i mężczyźni z danego plemienia mieszkają w osobnych dużych domach. Takie obyczaje istniały przez tysiące lat i kto ośmieli się powiedzieć, że ten model jest „sprzeczny z naturą”, a rodzina nuklearna – szerzej rozpowszechniona u nas od jakichś 10 pokoleń – jest „naturalna”? W osobnym tekście o kwestiach rodzinnych („FiM” 31/2012) wspomniałem już, że nie jest też prawdą, iż własna rodzina to jedyny lub najważniejszy wzór dla dzieci. Wzorów są setki i chłoniemy je z rodziny bliższej i dalszej, z otoczenia społecznego i kultury. Tylko dzieci ze środowisk wyizolowanych, o sekciarskim duchu, mogą być zagrożone brakiem różnorodnych wzorców. Jednopłciowe rodziny jednak zwykle nie cechują się hermetycznością. To domena niektórych religii i Kościołów. MAREK KRAK
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
Największe z nowych zdarzeń – że „Bóg umarł”, że wiara w Boga chrześcijańskiego niewiarygodna się stała – poczyna już na Europę swe pierwsze rzucać cienie (…). My filozofowie i „duchy wolne” czujemy się na wieść, że „Bóg umarł”, jakby opromienieni nową jutrzenką; serce nasze przelewa się wdzięcznością, zdumieniem, przeczuciem, oczekiwaniem – w końcu ukazuje się nam widnokrąg znów wolny, chociażby nawet nie był jasny. Fryderyk Nietzsche Z jednej strony, często słyszy się anegdotę o tym, że pod napisem: „Bóg umarł – Nietzsche” ktoś dopisał: „Nietzsche umarł – Bóg”, co oczywiście nie jest żadnym argumentem przeciwko tezie Nietzschego (np. to, że Einstein umarł, nie dowodzi fałszywości teorii względności). Z drugiej strony, hasło „Bóg umarł” staje się retorycznym orężem w ustach ateistów, przy czym mało kto zastanawia się nad paradoksalną naturą tej tezy. Polega ona na tym, że konsekwentny ateista nie może stwierdzić, że Bóg umarł (przestał istnieć), ponieważ aby coś mogło przestać istnieć, najpierw musiałoby istnieć. Zatem dosłowne traktowanie tezy o śmierci Boga oznacza uznanie, że Bogu (przynajmniej w pewnym okresie czasu) przysługiwało istnienie, co jest niespójne ze stanowiskiem ateizmu. Czy wobec powyższego tytułowa myśl Nietzschego to jedynie retoryczny chwyt? A może jest to metafora, której nie należy traktować dosłownie, lecz której sens należałoby rozjaśnić? Takiemu rozjaśnieniu sprzyja fakt, że niemiecki filozof pisze o śmierci Boga w wielu miejscach, zatem ową metaforę można próbować rozumieć na szerszym tle. Punktem wyjścia uczynię kilka metaforycznych wyjaśnień przyczyny śmierci Boga, jakie pojawiają się w pismach niemieckiego filozofa. Powiada on między innymi, że Bóg umarł z litości, ze śmiechu lub że został zamordowany przez człowieka za to, że był bezwstydnym świadkiem. Przybliżę jedynie ostatnią z tych metafor. Wyraża się w niej polemika z chrześcijańską koncepcją sumienia oraz wiarą we wszechobecnego stróża moralności – Boga, który widzi wszystko: nie tylko czyny, ale także intencje. Taka wizja moralności jest – zdaniem Nietzschego – wyrazem mściwej chęci upodlania człowieka poprzez ciągłe wpajanie mu poczucia winy. Wścibski Bóg to symbol totalitarnego sumienia wpajanego przez chrześcijaństwo, które odbiera człowiekowi jego prywatność, wolność myśli i pragnień. Deklarację odrzucenia tego nieludzkiego brzemienia winy wygłasza jedna z postaci wykreowanych w książce „Tako rzecze Zaratustra”: „On jednak – umrzeć musiał: oczyma, które wszystko widzą – widział człowiecze głębie i dna, całą jego zatajoną sromotę i szpetność (…). Bóg, co widział wszystko, nawet i człowieka, Bóg ten umrzeć musiał! Człowiek nie ścierpi, aby taki świadek żył”1.
Bóg umarł? Należy tu poruszyć kwestię kluczową dla zrozumienia tezy o „śmierci Boga”. Ilekroć Nietzsche pisał o jakichkolwiek bóstwach, nie miał na myśli żadnych obiektywnych, transcendentnych bytów. Gdyby tak było, narażałby się na wspomnianą na wstępie niekonsekwencję myślową: nie
takich jak zazdrość czy gniew, jednak – w świetle poglądów Nietzschego – takie wyobrażenia o bogach jedynie odzwierciedlały zdrowe poczucie dumy, jakie żywili Grecy. Także starotestamentowy Jahwe jest wyrazem siły, jednak z czasem uległ degeneracji: „Za młodu był ów Bóg ze
Kontrowersyjne zdanie Nietzschego, głoszące, iż „Bóg umarł”, jest dość powszechnie znane. Budzi ono do dziś wiele skrajnych emocji oraz – płynących z nich – nieporozumień. można być ateistą i mówić czegokolwiek o jakimkolwiek bogu, którego przecież – według ateisty – nie ma. Będąc ateistą, można sensownie mówić jedynie o tym, jak ludzie myślą, wierzą i wyobrażają sobie Boga. Dokładnie coś takiego robił Nietzsche – dla niego „Bóg” to nie wszechmocny i wieczny Absolut, a jedynie pewne zbiorowe wyobrażenie, pewien kulturowy symbol, który spełnia określone funkcje. Są to zarówno funkcje społeczne (np. daje jednoznaczne wytyczne co do tego, jak powinno się postępować), jak i indywidualne (np. chroni jednostki przed poczuciem bezsensu trwania w doczesnym świecie). Zatem Nietzsche nie poddaje krytyce Boga „samego w sobie” bytującego poza światem, lecz „Boga” będącego wytworem „tego świata”, a więc pewne kulturowe wyobrażenia o Bogu. Jednym z wyobrażeń kultury chrześcijańskiej był właśnie Bóg jako wszędobylski stróż moralności, zaś Nietzsche twierdził, że wraz z nastaniem czasów nowożytnych i rozwojem humanizmu odrzucono takie wyobrażenie w imię ludzkiej wolności i godności. Powyższa analiza jest elementem całościowej interpretacji dziejów religii, jakiej dokonał Nietzsche, i na jej tle trzeba rozpatrywać kwestię śmierci Boga. Omawiany autor wysoko cenił grecki politeizm, ponieważ mieszkańcy Olimpu sami mieli swoje słabostki, toteż nie byli tak skorzy do wytykania człowiekowi jego potknięć. Byli też pełni dzikich namiętności,
wschodnich krain twardy, mściwy i piekło sobie zbudował ku rozkoszy swych ulubieńców. W końcu zestarzał się jednak, stał się miękki, kruchy i współczujący, raczej do dziadka podobny niż do ojca, zaś najpodobniejszy do starej chwiejącej się babki”2. Szczytem poniżenia Boga w zbiorowej wyobraźni jest promowanie nauki o Opatrzności, dzięki której Bóg miałby pochylać się nad każdą drobnostką: „Nawet przy bardzo małej mierze bogobojności Bóg taki, który w samą porę leczy z kataru, który nam każe wsiąść w karetę w chwili, gdy właśnie spada ulewa, winien być dla nas tak niedorzecznym bogiem, żebyśmy go musieli usunąć, nawet gdyby istniał”3. Tak więc gdy Nietzsche pisał, że Bóg umarł ze starości, miał na myśli to, że wyobrażenie Boga zaczęło tracić na swej mocy, na zdolności budzenia bojaźni i szacunku. Ale na tym nie wyczerpuje się wyjaśnienie śmierci Boga. Oznacza ona, że Bóg przestaje pełnić ważną rolę w kulturze, a coraz większej liczbie ludzi sprawy religii są obojętne (nawet jeśli są oni wierzącymi niepraktykującymi). Jak do tego doszło? Co ostatecznie dobiło Boga „zmiękczonego” chrześcijańskimi ideałami? Otóż zalążek tego wydarzenia tkwił już w samym chrześcijaństwie: „Widać, co właściwie odniosło nad Bogiem chrześcijańskim zwycięstwo: (…) coraz surowiej brane pojecie prawdziwości, spowiednicza drobiazgowość sumienia chrześcijańskiego, przeniesiona i wyniesiona do godności
sumienia naukowego, do czystości intelektualnej za wszelka cenę. Patrzenie na naturę jakgdyby była dowodem dobroci i opieki jakiegoś boga; tłumaczenie dziejów ku czci rozumu boskiego, jako ustawiczne świadectwo moralnego porządku świata i moralnych celów ostatecznych (…): to już teraz minęło, to ma sumienie przeciw sobie, to wydaje się każdemu wytworniejszemu sumieniu nieprzyzwoitością, nieuczciwością (…)”4. Mówiąc w skrócie: to chrześcijaństwo położyło szczególny nacisk na wartość, jaką jest prawda. Z kolei nowożytna nauka wzięła sobie tę wartość do serca i wykorzystała ją do oceny intelektualnej wiarygodności chrześcijaństwa. Ocena ta okazała się surowa. Jednak Nietzsche nie podzielał optymizmu, jaki cechował myślicieli Oświecenia. Ci ostatni wierzyli, że człowiek jest z natury dobry i że brak Boga jako fundamentu moralności nie wpłynie na ludzkie postępowanie. Przeciwnie: człowiek, uwolniony od religijnych przesądów, będzie stale kroczył jasną i prostą ścieżką moralnego i naukowego postępu. Nietzsche był sceptyczny wobec takiego stanowiska, a w śmierci Boga dostrzegał wielkie zagrożenie: „Cóż uczyniliśmy, odpętując ziemię od jej słońca? Dokąd zdąża teraz? Dokąd my zdążamy? Precz od wszystkich słońc? (…) Czyż nie błądzimy jakby w jakiejś nieskończonej nicości? (…) Czyż nie nadchodzi ciągle noc i coraz więcej nocy?”5. Śmierć Boga grozi poczuciem, że istnienie nie ma celu ani sensu. Zwłaszcza że Nietzsche nie wierzył w człowieka, lecz w nadczłowieka. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, biernym, łatwo poddającym się autorytetom i rozkazom. Taka istota nie poradzi sobie, gdy metafizyczny autorytet zniknie. Dlatego Nietzsche wzywa do nadczłowieczeństwa: „Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami – kto zetrze z nas
23
tę krew? (…) Nie jestże wielkość tego czynu za wielka dla nas? Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi?”6. Człowiek musi zająć miejsce Boga, co oznacza, że musi przejąć funkcję, którą dotychczas spełniał Bóg: musi sam podjąć wysiłek stwarzania wartości i nadawania sensu istnieniu. Wraz ze śmiercią boskiego autorytetu człowiek musi wziąć na siebie odpowiedzialność za sens istnienia. By posłużyć się konkretnym przykładem, nadawanie sensu istnieniu może dokonywać się poprzez sztukę: „To, co jest istotnego w sztuce, to to, że jest uwieńczeniem istnienia, wytwarzaniem doskonałości i pełni; sztuka z istoty swej jest potwierdzaniem, ubóstwianiem istnienia…”7. Powinność, jaką Nietzsche nakłada na przyszłego nadczłowieka, pokazuje, że nie był on żadnym „nihilistą” (ta etykietka pochopnie bywa przyklejana wszelkim ateistom). „Nihilistą nie jest ten, kto w nic nie wierzy, ale ten, kto nie wierzy w to, co jest”8. Z punktu widzenia Nietzschego to chrześcijaństwo – ze swą ideą pozaświatowego Raju i świata doczesnego jako przedsionka niebios – jest nihilizmem oraz prawdziwą „cywilizacją śmierci”: „Gdy się punkt ciężkości życia przeniesie nie w życie, lecz w »zaświat« – w nicość – to odbiera się życiu w ogóle wagę. Wielkie kłamstwo o nieśmiertelności osobowej niszczy wszelki rozum, wszelką naturę w instynkcie – wszystko, co jest w instynkcie dobroczynnego, popierającego życie, poręczającego przyszłość, budzi odtąd nieufność”9. Wbrew powszechnym opiniom Nietzsche nie podpisałby się pod tezą wygłoszoną przez Iwana w „Braciach Karamazow” Dostojewskiego: „Jeśli Boga nie ma, to wszystko mi wolno”. Powiada on: „Zwiesz się wolnym? (…) Wolny od czego? Lecz cóż to Zaratustrę obchodzić może! Jasno niech twe oczy zwiastują: ku czemu wolny? Czy zdołasz nadać sobie swe zło i dobro i zawiesić wolę swą nad sobą jak zakon? Czy potrafisz sędzią być sobie i mścicielem własnego zakonu?”10. Wolność – odzyskana przez człowieka po śmierci Boga – daje nie tylko nadzieję, lecz i obawy, jest nie tylko przywilejem, ale i poważnym wyzwaniem. PAWEŁ PARMA
[email protected] 1. F. Nietzsche, „Tako rzecze Zaratustra, Kęty” 2004, s. 189. 2. Tamże, s. 186. 3. Tenże, „Antychryst”, Kraków 2005, s. 52. 4. Tenże, „Wiedza radosna”, Kraków 2003, s. 201. 5. Tamże, s. 110–111. 6. Tamże, s. 111. 7. Tenże, „Wola mocy”, Kraków 2003, s. 258. 8. Albert Camus, Nietzsche i nihilizm [w:] „Człowiek zbuntowany”, wyd. II, Kraków 1993, s. 72. 9. F. Nietzsche, „Antychryst”, dz. cyt. s. 40. 10. Tenże, „Tako rzecze…”, dz. cyt., s. 47.
24
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Skrzyp na zdrowie Ta prastara, pamiętająca dinozaury roślina wykorzystywana jest z powodzeniem do dziś. Skrzyp polny stanowił dodatek żywieniowy pierwotnych społeczności już w epoce kamienia łupanego. W starożytności zaczęto stosować go w medycynie m.in. do hamowania krwotoków. Późniejsze lata przyniosły zastosowanie tego zioła przy czerwonce, suchotach, krwotokach wewnętrznych, chorobach nerek i pęcherza. W Polsce występuje 9 gatunków skrzypów, jednak jedynie skrzyp polny ma właściwości lecznicze i nie należy go mylić na przykład ze skrzypem błotnym, występującym na mokrych łąkach i nad brzegami wód, bo ten jest trujący. Skrzyp polny jest pospolitym chwastem rosnącym na polach uprawnych o glebach mokrych i zakwaszonych oraz przy drogach, w rowach i na łąkach. Surowcem zielarskim są zbierane latem zielone pędy skrzypu pozbawione dolnej brunatnej części. W swoim składzie zawiera flawonoidy, saponiny, kwasy organiczne, fitosterol, alkaloidy i bardzo dużo soli mineralnych, a zwłaszcza rozpuszczalnej w wodzie krzemionki. To jej wysoka zawartość powoduje charakterystyczne skrzypienie zrywanych roślin. Swoje lecznicze właściwości skrzyp zawdzięcza głównie krzemionce, ponieważ pomaga ona utrzymywać elastyczność naczyń krwionośnych, tkanki łącznej, błon śluzowych i naskórka, zapobiega powstawaniu zmian miażdżycowych,
N
a w moczu tworzy koloidy hamujące krystalizację związków mineralnych. Dlatego ziele skrzypu stosuje się w leczeniu chorób dróg moczowych, przy kamicy, krwawieniach wewnętrznych, przy biegunkach, przy nadmiernych krwawieniach miesiączkowych, w celu poprawy przemiany materii, poprawy elastyczności skóry oraz zachowania zdrowych paznokci i włosów. Flawonoidy zawarte w tej roślinie, a przyjmowane w postaci wyciągów, działają ściągająco i przeciwbakteryjnie. Odtruwają nasz organizm, uszczelniają ściany naczyń krwionośnych oraz zmniejszają napięcie mięśni gładkich dróg moczowych i żółciowych. Wyciąg ze skrzypu polnego stosuje się również przy powiększonej prostacie. Gotuje się wówczas ziele przez 30 minut w deszczówce
a kaca często nie wystarczy kefir lub aspiryna. Czasem potrzeba radykalnych środków. Kiedy kac nie pozwala funkcjonować, a my za kilka godzin mamy w pracy spotkanie decydujące o naszym być albo nie być, warto wiedzieć, na czym polega odtruwanie alkoholowe. To nic innego jak szybkie pozbywanie się alkoholowego zatrucia objawiającego się m.in. tak zwanym kacem. Zamiast męczyć się z nim kilka czy kilkanaście godzin, już po półtorej, dwóch godzinach możemy funkcjonować jak nowo narodzeni. W zapomnienie odejdą bóle głowy, nudności czy otępienie. Odzyskamy pełną szybkość reakcji oraz zdolność „trzeźwego” myślenia. Cały zabieg jest stosunkowo prosty. Polega on na podaniu kroplówki z odpowiednio skomponowaną miksturą detoksykacyjną. Jej główne składniki to glukoza i sól fizjologiczna, które uzupełniają braki wodno-elektrolitowe w organizmie spowodowane alkoholem. Bolesne objawy zespołu abstynenckiego złagodzą natomiast preparaty będące pochodnymi benzodiazepinu. Wspomniany zespół abstynencyjny, którego przyczyną jest nagłe przerwanie przyjmowania alkoholu, to stan chorobowy, który pojawia się zazwyczaj od 12 do 24 godzin po zaprzestaniu picia. Mechanizm jego powstawania nie jest dokładnie poznany. W dużym uogólnieniu polega on na przystosowaniu m.in. układu nerwowego do dużych dawek toksyny,
(lub miękkiej wodzie) pod przykryciem i tak przygotowany wywar spożywa po pół szklanki 2 razy dziennie. Po długotrwałym wewnętrznym stosowaniu skrzypu mogą występować objawy niedoboru witaminy B1, należy więc przy dłuższych kuracjach spożywać więcej produktów bogatych w tę grupę witamin. Palaczom, którym doskwiera męczący kaszel, można polecić napar sporządzony na bazie skrzypu polnego i korzenia ślazu: Dwie łyżki skrzypu gotujemy w 500 ml wody przez 30 minut pod przykryciem, a następnie dodajemy łyżkę korzenia ślazu i gotujemy to wszystko razem przez 5 minut, po czym odstawiamy do zaparzenia. Pijemy kilka razy dziennie, aż do złagodzenia lub zupełnego ustąpienia uporczywego kaszlu.
będących konsekwencją nadmiernego spożywania alkoholu. Gwałtowne obniżenie jego stężenia powoduje dysproporcję między uruchomionymi mechanizmami przystosowania organizmu a obecnością małego stężenia alkoholu oraz jego metabolitów, czyli głównie aldehydu octowego. Objawami zespołu abstynencyjnego (ale nie zatrucia alkoholem – gdyż jest to zupełnie inna jednostka chorobowa) są: bezsenność, bóle głowy, zaburzenia żołądkowo-jelitowe
Osoby dotknięte zmianami miażdżycowymi także odniosą korzyści ze skrzypowego naparu. Przygotowuje się go z 2–3 łyżeczek ziela skrzypu polnego zalanego dwoma szklankami wrzątku, który po „naciągnięciu” pijemy 2–4 razy dziennie po pół szklanki. Czytelniczki cierpiące na infekcje pęcherza moczowego mogą spróbować nasiadówki przygotowanej ze skrzypu polnego. Garść tego zioła zalewamy dwoma litrami wrzącej wody i ostrożnie, tak aby się nie poparzyć, kucamy nad miską z parującym preparatem (dolną część ciała przykrywamy ręcznikiem). Pojedynczy zabieg powinien trwać nie krócej niż 10 minut. Stosując go kilka razy dziennie, szybko można się pozbyć dokuczliwych infekcji. Niektórzy naturoterapeuci wskazują na antyrakowe działanie tej rośliny. Doktor Górecka zaleca łączyć ją z hubą brzozową (o której antynowotworowym działaniu pisałem kilka miesięcy temu): 2 łyżki utartej huby brzozowej i 2 łyżki ziela skrzypu polnego gotujemy przez 20 minut w wodzie (0,75 litra) pod przykryciem, odcedzamy i pijemy w ciągu całego dnia tylko po parę łyków jednorazowo. Zewnętrznie stosuje się odwary ze skrzypu do płukania jamy ustnej i okładów przy chorobach skóry, do mycia głowy i kąpieli stóp w celu likwidacji nadmiernego pocenia się. Powszechne jest też stosowanie wywarów ze skrzypu na łupież i łojotok. W tym celu sporządzamy mieszankę ziołową z równych ilości skrzypu polnego, korzenia mydlnicy, korzenia łopianu i liścia pokrzywy. Zioła dobrze mieszamy, zalewamy litrem wody i gotujemy 30 minut pod przykryciem, następnie
Najczęstszymi klientami mobilnych ekip detoksykacyjnych są wbrew pozorom osoby na tzw. stanowiskach, często będące na dodatek w delegacji. Szukają oni pomocy zazwyczaj rano, aby w ciągu 1–2 godzin przywrócić zdolność do dalszej pracy. Dlatego większość specjalistów oferujących takie usługi jest pod telefonem 24 godz. na dobę. Wielu z nich działa w szarej strefie, nie wystawiając rachunków na swoją usługę.
Reanimacja z kaca (objawiają się najczęściej nudnościami, wymiotami, biegunką, bólami nadbrzusza i w klatce piersiowej), niepokój, zmęczenie, nadpobudliwość, obfite poty, szybkie tętno i podwyższone ciśnienie tętnicze krwi. Zdarzyć się mogą także sporadyczne i niewielkie halucynacje. Skład krwi zostaje zaburzony poprzez braki elektrolityczne (niskie stężenie potasu, fosforanów, wapnia). Czasami może do tego dołączyć niskie stężenie glukozy (tzw. hipoglikemia). Po 24–48 godzinach nieleczonego alkoholowego zespołu abstynencyjnego (AZA) mogą się pojawić przejściowe napady padaczkowe. Większość AZA jest leczonych w warunkach domowych lub ambulatoryjnych.
przecedzamy, studzimy i płuczemy nimi głowę po myciu. Wielu naszych Czytelników to użytkownicy ogródków działkowych, którzy wiedzą, że skrzyp pełni znaczącą rolę w profilaktyce i leczeniu chorób grzybowych oraz we wzmacnianiu odporności działkowych roślin. Stosuje się jej maceraty oraz odwary jako całkowicie ekologiczne i niegroźne dla ogrodowej fauny. Najcenniejszy jest ten zbierany we wrześniu (właśnie teraz), gdy przestaje rosnąć, ponieważ wtedy zawiera największą ilość krzemionki. 150 g suszonych lub 1 kg świeżych roślin zalewamy 10 litrami wody. Po 24 godzinach gotujemy wszystko pół godziny, studzimy i cedzimy. Rozcieńczamy w stosunku 1:5 i w słoneczne i suche dni opryskujemy rośliny podatne na zagrzybienie. Działanie zapobiegawcze jest najsilniejsze, jeżeli opryski są wykonywane regularnie od wiosny do jesieni co 2 tygodnie. Rośliny już zainfekowane opryskujemy przez 3 kolejne dni. Inny przepis, który można wypróbować, zaleca gotować 0,5 kg sproszkowanego skrzypu przez pół godziny w 5 litrach wody, po czym ostudzić, przelać do beczki i rozcieńczyć pięcioma częściami wody. Przez kilka następnych dni mieszamy odwar kilka razy w ciągu dnia, aż nabierze koloru gnojówki, i wówczas używamy go do opryskiwania roślin. Zabieg wykonujemy rano w słoneczny dzień, ponieważ zawarta w nim krzemionka działa jak malutkie soczewki, zwielokrotniając ilość światła oddziałującego na roślinę. Dzięki temu rozwija się ona szybciej i jest zdrowsza, a na dodatek taki zabieg leczy nasze uprawy z większości chorób grzybowych. ZENON ABRACHAMOWICZ
Wizyta zespołu „reanimacyjnego” jest możliwa zaledwie w ciągu 30 minut, i to o każdej porze dnia i nocy. Najdroższa jest oczywiście Warszawa, w której odtrucie w ciągu dnia kosztuje 150–200 złotych, w nocy zaś – nawet 400 zł. W Łodzi, Poznaniu i Krakowie za podobną usługę trzeba zapłacić 130–180 zł. Z „AZA” można (i trzeba) walczyć już przed oraz podczas picia alkoholu. Wchłania się on szybciej na „pusty żołądek”, więc przed planowanym piciem alkoholu warto zjeść sycący i bogaty w tłuszcze posiłek. Spowoduje to powolniejsze przenikanie alkoholu do krwi. Aby nie zaskoczyć organizmu szybko wzrastającym stężeniem, dobrze jest też spożywać napoje o zawartości etanolu mniejszej lub większej niż 20 proc. Okazało się bowiem, że właśnie z trunków o zawartości około 20 proc. alkoholu absorbowany jest on najszybciej. Alkoholu nie można też pić podczas leczenia antybiotykami z powodu możliwości wystąpienia reakcji disulfiramowej. Leki te bowiem blokują rozkład alkoholu, zostawiając w organizmie trujące półprodukty. To groźne powikłanie objawia się wzrostem ciśnienia krwi i przyspieszeniem pracy serca, dusznością, potami, wymiotami, uczuciem panicznego lęku, a czasami nawet utratą przytomności. Podczas terapii silnymi antybiotykami groźna może być nawet jedna butelka piwa. ZA
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Lot nad kukułczym gniazdem Uff… skończyły się sejmowe wakacje. Znacie to pourlopowe uczucie, kiedy człek dochodzi do wniosku, że dopiero teraz by co nieco poodpoczywał? Ale ja nie o tym, lecz o arcyciekawej i pouczającej publikacji, którą podczas kanikuły przeczytałem od deski do deski. Praca, jak najbardziej naukowa, dotyczy choróbsk coraz częściej i coraz bardziej jadowicie atakujących członków naszej wciąż przyspieszającej, pędzącej nie wiadomo dokąd cywilizacji. Chodzi o fobie, o patologie psychiczne niepozwalające normalnemu człowiekowi egzystować. Nie jakieś tam strachy przed teściową, tylko ciężkie przypadki, które (nadal nie wiadomo, gdzie w mózgu ukryte) wielokrotnie kończą się długotrwałą hospitalizacją w klinikach psychiatrycznych. Nihil novi – powiecie? Sprawa stara jak świat? Owszem, któż nie słyszał o klaustrofobii czy agorafobii (strach przez otwartą przestrzenią, a nie przed koncernem Agora, choć zapewne „Gazeta Wyborcza” marzy o czymś takim). Jednak moją uwagę w omawianej naukowej pracy z psychiatrii klinicznej zwróciła mało poznana albo wręcz całkiem nowa gałąź (no, może dopiero
N
gałązka) fobii. To coraz ciaśniej oplatające ludzkie mózgi paniczne lęki przed sakralnymi, religijnymi aspektami naszego życia. Przyznam, że pierwszy raz o czyś podobnym czytałem, trudno się więc dziwić, że moje zainteresowanie rosło wraz z każdą odwracaną kartką. Oto na przykład taka teofobia. To nic innego jak paniczny lęk przed Bogiem. Ale nie w znaczeniu tzw. bojaźni bożej, lecz w znaczeniu wręcz dosłownym. Chory na teofobię dostaje wymiotów, biegunki, a nawet traci przytomność w momencie, gdy ktoś w jego obecności wypowie owo „słowo”. W skrajnych przypadkach katusze cierpią chorzy na sam widok budynku kościoła. Można sobie zatem wyobrazić, co przeżywają obarczeni tym schorzeniem mieszkańcy Krakowa. Co krok to powód do torsji. Chorym obywatelom Częstochowy radzimy zaś, by chodzili tyłem do pewnej Góry... Jeszcze dziwniejszą fobią jest papafobia – potworny strach przed papieżem. I znów nie chodzi o jego „wysoki urząd” czy „autorytet” (dlaczego te dwa określenia same wzięły się w cudzysłów?), lecz o sam widok człowieka. Papafobia powoduje wciąż przyspieszające bicie serca, oblewające poty, trudności
ajwiększym sukcesem polskiego wywiadu w okresie międzywojennym było złamanie szyfrów słynnej niemieckiej Enigmy. W końcu lat 20. Oddział II, a ściślej: kierownictwo Biura Szyfrów, zorganizowało dla najzdolniejszych studentów – matematyków Uniwersytetu Poznańskiego – kurs kryptologiczny. Spośród jego uczestników wybrano trzech: Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego. Wszyscy zostali zatrudnieni jako cywilni pracownicy wojska i zaczęli się zajmować tym, co było ich pasją, czyli łamaniem obcych szyfrów i opracowywaniem własnych. W stosunkowo krótkim czasie udało im się „rozpracować” niemiecką maszynę szyfrującą i dzięki temu od 1932 r. nasz wywiad już stale czytał najbardziej tajną niemiecką korespondencję. Maszyna przeszła do historii zarówno pod nazwą Enigma, jak i pod angielską nazwą Ultra. Skąd Anglicy w tym interesie? Otóż w lipcu 1939 r. do Ośrodka Dekryptażu w Pyrach pod Warszawą przybyli wysokiej rangi oficerowie francuscy i brytyjscy. Otrzymali od szefa Biura Szyfrów płk. Gwidona Langera komplet materiałów dotyczących Enigmy wraz ze schematami umożliwiającymi czytanie depesz oraz po jednym egzemplarzu odtworzonej przez Polaków samej maszyny. Polscy kryptolodzy przeprowadzili wtedy sojusznikom przyspieszone przeszkolenie, a nawiązane wówczas kontakty zaowocowały natychmiast po wybuchu wojny. Po klęsce wrześniowej cały zespół Biura Szyfrów, w tym wszyscy trzej kryptolodzy, płk Langer i jego zastępca, mjr
z oddychaniem i irracjonalne akty bezrozumnej agresji wobec papy lub jego podobizn. Kiedy się chwilę nad tym zastanowiłem, to doszedłem do zaskakującego wniosku, że papafobia musiała narodzić się za poprzednika Benedykta i chwilowo raczej przygasa. Obecnego papy raczej nikt nie traktuje z bojaźnią. Im „wyżej” w hierarchii, tym bardziej jest lekceważony, a w Wiecznym Mieście to już tylko od czasu do czasu ktoś w purpurze łypnie w kalendarz, potem w niebo i z dezaprobatą dla boskiej nierychliwości pokręci głową. Hireofobia to z kolei szaleńczy strach przed księżmi. Nawet przed wikarymi. Tu, przypuszczam, stosowne badania naukowcy francuscy przeprowadzali w Polsce, w okolicach Nowego Sącza i Tarnowa. W takim Paryżu na przykład respondenci ankiet mogliby ich śmiechem zabić lub uznać za niebezpiecznych wariatów. Przykładem rodaka, który cierpi na hireofobię, jest ksiądz Tadeusz Rydzyk. Z tą drobną poprawką, że redemptorysta ma ambicję, żeby Polacy bali się jednego jedynego księdza. Konkretnie JEGO! Eklezjofobia – paniczny lęk przed wnętrzem budynków kościelnych. Dotkniętych tym schorzeniem
nigdy nie zobaczysz w kościelnych nawach. Nawet jako turystów. Jeśli jakimś sposobem się w nim znajdą, mają kłopoty z oddychaniem i objawy często mylone z epilepsją. Eklezjofobii towarzyszy też często inne straszne schorzenie neurologiczne – zespół Tourette’a – które nagle, bez przyczyny, każe choremu miotać przekleństwa. Niestety, eklezjofobię podejrzewam niemal u wszystkich dziennikarzy „FiM”, bo gdy w końcu któregoś przekonam (po długotrwałym wymawianiu się bólem głowy i ogólną słabością), że trzeba udać się do konkretnej świątyni, aby wysłuchać kazania, które może okazać się istotne z naukowego, tj. redakcyjnego punktu widzenia, słyszę z redakcyjnego newsroomu liczne przekleństwa i złorzeczenia. Staurofobia – potworny lęk przed wszelkiego rodzaju krzyżami (nawet krzyżykami na łańcuszkach). Ktoś o istnieniu staurofobii musiał dowiedzieć się nagle i niespodziewanie, i w licznej grupie żądnych wiedzy, a podobnych sobie „badaczy” pognać na Krakowskie Przedmieście. Na szczęście główny lokator tego pięknego traktu – prezydent – okazał się ZDROWY! Nie wiemy, kto w polskim Sejmie cierpi na staurofobię. Za to bardzo
dokładnie wiemy, kto jest od tej choroby całkowicie wolny. To Ruch Palikota en block oraz… pojedynczy posłowie innych ugrupowań, którzy zamiast być dumni z tego, że są zdrowymi ludźmi, fakt ten wolą czemuś ukrywać. Ostatnio już nie epidemia, ale wręcz pandemia staurofobii zapanowała pośród posłów lewicy. Wśród coraz liczniejszych religijnych fobii odnalazłem – UWAGA! – heksakosjoiheksekontaheksafobię. To paniczny strach przed liczbą 666. Może i śmieszne, ale znacznie więcej hoteli na świecie nie ma pokoju oznaczonego liczbą 666 niż liczbą 13. Hotelarze na pewne prawdy wpadają – jak widać – przed naukowcami. Ot, to takie pobieżne omówienie pracy, która wzbudziła we mnie szczere zainteresowanie, jest bowiem ciekawym przyczynkiem do historii Kościoła rzymskiego, który już od swojego powstania doprowadzał ludzi do szaleństwa. Kiedy w telewizorze widzę salę plenarną, to z ciekawością patrzę w jej prawą stronę. Tam siedzą ludzie, którzy boją się Boga – jak ktoś na nich patrzy – ale nie boją się ludzi. Im dalej w prawo, tym nie boją się bardziej. MAREK SZENBORN
Dzieje polskiego wywiadu (4) Maksymilian Ciężki, w krótkim czasie znaleźli się we Francji, uruchamiając tam przy francuskiej pomocy ośrodek dekryptażu, który działał nawet po czerwcowej klęsce Francji w 1940 r. Po zajęciu przez Niemców tzw. Francji Vichy Polaków ewakuowano do Wielkiej Brytanii. W tym samym czasie Anglicy, bazując na materiałach uzyskanych od Polaków, rozwinęli swój ośrodek kryptologiczny w Bletchley Park koło Londynu. Współpracowali nadal z polskimi kryptologami i dzięki nim mogli na bieżąco czytać niemieckie depesze lotnicze i morskie. Uzyskali między innymi informację o planowanym nalocie niemieckim na miasto Coventry. Aby jednak utrzymać w tajemnicy fakt czytania niemieckich depesz, Churchill zabronił działań obronnych i miasto zostało zniszczone, zaś liczba ofiar cywilnych sięgnęła kilkunastu tysięcy. Anglicy tak dalece przestrzegali tajemnicy związanej z Enigmą, że dopiero w latach 70. przyznali, że decydujący udział w całym przedsięwzięciu mieli polscy kryptolodzy. Obecnie historycy brytyjscy i amerykańscy zgodnie przyznają, że rozpracowanie Enigmy skróciło wojnę co najmniej o 2 lata. Nadmienić trzeba, że nie tylko wywiad odnosił sukcesy. W strukturze przedwojennych polskich służb specjalnych kontrwywiad
sytuował się zarówno w centrali, czyli w Oddziale II SG, jak też w terenie. W tym ostatnim przypadku w postaci Samodzielnych Referatów Informacyjnych. Było ich 11, w tym 10 przy Dowództwach Okręgów Korpusów i jeden przy Dowództwie Floty w Gdyni. Prowadziły one aktywną pracę kontrwywiadowczą, szczególnie w środowisku wojskowym. Każda samodzielna jednostka, od batalionu począwszy, miała opiekuna – oficera informacyjnego. Należy tu wyjaśnić, że obce wywiady potencjalnie posiadały duże możliwości werbunkowe. II Rzeczpospolita była państwem wielonarodowościowym, a nie wszyscy jej obywatele byli lojalni w stosunku do kraju zamieszkania. Znakomitą bazą werbunkową dla ZSRR stanowili komuniści. Dla Rzeszy Niemieckiej zaś polscy Niemcy, doskonale zorganizowani zarówno w organizacjach sportowych, jak i politycznie w ramach zagranicznej przybudówki NSDAP – Jungdeutsche Partei, oficjalnie działającej w Polsce. Przykładem wzorcowego współdziałania wewnętrznego służb wywiadu i kontrwywiadu była działalność agenta zwerbowanego w niemieckich służbach celnych. Dla strony niemieckiej był on rezydentem Abwehry kierującym niemiecką siatką wywiadowczą na Pomorzu i Kujawach, a dla Polaków – cennym współpracownikiem, dzięki któremu niemiecka
siatka została rozpoznana i unieszkodliwiona. Został przez Niemców zdekonspirowany po znalezieniu jego teczki przez Abwehrę w Forcie Legionów i stracony. Był jedną z wielu ofiar czyjejś bezmyślności, o czym wspomniano w poprzednim odcinku. Nasilenie akcji szpiegowskich zarówno co do ilości, jak i zakresu niemieckich zainteresowań nastąpiło w drugiej połowie lat 30., zaś prawdziwy ich wysyp – w latach 1938–1939. Jedną z takich spraw była likwidacja grupy dywersyjnej w Kolonii Zaborów koło Tomaszowa Mazowieckiego. Składała się ona z przeszkolonych w dywersji mieszkańców tej wsi, kolonistów niemieckich. Oficer informacji z jednostki wojskowej w Tomaszowie Mazowieckim dosłownie w przededniu wojny (początek sierpnia 1939 r.) dokonał ich aresztowań. Przeszukanie gospodarstw w tej wsi przyniosło bogaty plon w postaci uzbrojenia, środków łączności i materiałów wybuchowych. Na Śląsku w pierwszej połowie 1939 r. nasz kontrwywiad rozpoznał siatkę wywiadowczą i grupy dywersyjne, zorganizowane przez obywatela polskiego pochodzenia – niemieckiego księcia von Donnersmarck z Lublińca koło Częstochowy. Siatka składała się w znacznej mierze z pracowników rolnych dóbr książęcych, zaś kierowana była przez samego księcia. MARCIN SZYMAŃSKI
26
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
O duchownym, Święta trójca prawicy który się głupocie nie kłaniał
Tusk, Kaczyński, Ziobro w jednym obozie politycznym?! Czy to możliwe, aby tacy antagoniści byli przedstawicielami tego samego nurtu w polityce? W pierwszej chwili postawienie takiej tezy może szokować, bo przecież przez ostatnie 5 lat Tusk i Kaczyński z Ziobrą to były dwa bieguny polityki! Miliony Polaków wybierało Platformę, zaciskając zęby, byle tylko nie doszli do władzy ziobryści czy pisowcy i vice versa! Tysiące zwolenników Radia Maryja i IV RP protestowało przeciwko zdrajcy Tuskowi. Wszystkie kampanie, debaty i spory od 2005 roku toczyły się wedle rzekomo dwu alternatywnych i zasadniczo odmiennych wizji państwa i społeczeństwa! Ten spór pomiędzy PO i PiS to spór pomiędzy państwem wolności obywatelskiej, jak chce PO, i wokół idei silnego, opiekuńczego państwa, jak chce PiS, choć nie ma żadnych mądrych pomysłów, skąd na tę opiekuńczość wziąć kasę. Jak to więc możliwe, że te sprzeczne dotychczas poglądy i siły miałyby w gruncie rzeczy być takie same? A jednak! „Chcecie legalizacji marihuany, to sobie zmieńcie premiera”; „chemiczna kastracja pedofilów”; latami blokowanie ustaw o związkach partnerskich i o in vitro bez in vitro – to tylko niektóre z wielu radykalnie prawicowych projektów i deklaracji PO. A blokowana konwencja o przemocy w rodzinie, a Karta praw podstawowych? Te wyliczenia można ciągnąć naprawdę długo. To, co nie udało się koalicji PiS-LPR-Samoobrona, udało się rządowi Tuska – choćby wycofanie z listy lektur książek Gombrowicza. A nie jest to jedyny taki przypadek! Pamiętam jak z Olechowskim wystawialiśmy
jęzory publicznie w proteście przeciwko Giertychowi i jego atakowi na „Ferdydurke” Gombrowicza. Dziś Giertych reprezentuje Michała Tuska, syna premiera, w sprawie przeciwko mediom! Czy to nie ironia losu? A lista podsłuchów obywateli za rządów Tuska jest tak imponująca, że zazdrości mu nawet Ziobro. O stosunku do Kościoła już nie wspomnę, bo tu trwają od lat zawody włazidupstwa. Oczywiście Tusk w porównaniu z PiS jest trochę przyjaźniejszy, niby bardziej nowoczesny, luzacki, ale to tylko wrażenie, gra. W istocie rzeczy, gdy trzeba podjąć decyzję, jest jeszcze bardziej tradycyjny niż jego prawicowi oponenci. Kiedy więc Tusk występuje w obronie wolności obywateli, to jedynie maskuje swoją nieudolność w ściganiu partyjniactwa, kolesiostwa, a nie przedstawia inny punkt widzenia. Pseudochrześcijanin, czyli katolik Tusk, uważa, podobnie jak katolik Kaczyński, że zbrodniarz jest złem absolutnym, a nie że wcześniej był ofiarą i jedynie niewolnikiem własnego okaleczenia. I że w konsekwencji wymaga pomocy w tym samym stopniu co jego ofiara. Reprezentowane przez tych panów rodzaje myślenia staroświeckiego i betonowego różnią się jedynie estetycznie oraz stopniem nierozumienia współczesnego świata, ale niczym więcej. Można nawet powtórzyć za Jackiem Poniedziałkiem, że Tusk jest bardziej niebezpieczny, bo daje iluzję obywatelskości. A Kaczyński i Ziobro są bardziej szczerzy w swoich deklaracjach. To więc swoisty paradoks polskiej polityki. O co się bijecie, panowie? Wyłącznie o władzę! Żadnej innej różnicy między wami nie ma! JANUSZ PALIKOT
Watykan odetchnął z ulgą. W wieku 85 lat zmarł kardynał Carlo Martini. Emerytowany arcybiskup Mediolanu. Wybitny teolog. Nieprzeciętny, niezindoktrynowany umysł. Benedykt XVI nie przybył na pogrzeb najświatlejszego katolickiego hierarchy. Może w tym czasie popijał Martini, uradowany, że marka będzie się znowu kojarzyć wyłącznie z dobrym, włoskim wermutem, a nie z dobrym, włoskim księdzem, który niczym samotny purpurowy żagiel płynął pod prąd katolickiego doktrynerstwa i pokazywał, że kościelne nauki można pogodzić z rozumem. W 2006 r. ogłosił, że prezerwatywy i legalna aborcja są mniejszym złem, a zapłodnienie in vitro wręcz dobrem. Choć też mniejszym. Sztuczne zapłodnienie popierał dlatego, że jest alternatywą dla niszczenia embrionów. Legalizację przerywania ciąży – bo eliminuje aborcyjne podziemie. W książce „Nocne rozmowy w Jerozolimie” kardynał Martini poszedł jeszcze dalej. Ostro skrytykował encyklikę Pawła VI „Humanae vitae”, zawierającą – według Watykanu – sedno kościelnego nauczania w kwestii regulacji urodzeń i sztucznej antykoncepcji. Uznał, że spowodowała ona wiele szkód i negatywnych wydarzeń. Stwierdził, że Kościół powinien przeprosić za zbyt wiele zakazów nakładanych na wiernych oraz za błędy, ograniczoność poglądów i surowość stanowiska w delikatnych kwestiach rodziny, rozwodów, seksualności.
w kwestii seksualności. Czy Kościół jest nadal na tym polu autorytetem i punktem odniesienia, czy tylko karykaturą w mediach?”. To oczywiście pytania retoryczne. Ich autor doskonale wiedział, że odpowiedź na wszystkie brzmi nie. Zadawał je, by skłonić Kościół do odejścia od nakazowo-zakazowego zarządzania wiernymi. Za pontyfikatów JPII, cofającego Kościół w mroki średniowiecza, i równie wstecznego BXVI kardynał Martini był jedynym, a przynajmniej jedynym znanym, który głośno mówił o degrengoladzie watykańskiej instytucji i duchowieństwa. Coraz bardziej skoncentrowanego na wystawnym życiu i pouczaniu wiernych zamiast na uczeniu własnym przykładem. Jego trzeźwego, mądrego głosu będzie bardzo brakowało. Zwłaszcza że coraz głośniejszy jest chór amatorów konserwowania obecnego stanu, w którym – wedle słów mediolańskiego hierarchy – „kościoły są wielkie, klasztory puste, aparat biurokratyczny rośnie, obrzędy i stroje są wystawne”. Niemniej pewien wyłom w katolickiej etyce został zrobiony. I trudniej będzie udawać, że nic się nie stało. W styczniu 2009 roku napisałam o kardynale Martinim limeryk. W sam raz na epitafium: Pewien kardynał z Mediolanu, Narobił w Kościele rabanu. Odpuścił zło mniejsze I grzechy najcięższe. Martini raz! Za zbrodnię stanu! JOANNA SENYSZYN
W odróżnieniu od duchownych, którzy wszędzie dopatrują się zła, kardynał Martini w ludziach i ich postępowaniu szukał dobra. Był przekonany, że powinni kierować się sumieniem, a nie kościelnymi nakazami i zakazami, których jest zbyt wiele i zanadto wkraczają w sfery intymne. Tworzył nowy kanon katolickiej moralności, w którym Kościół powinien formować sumienia wiernych, pomagać w odróżnianiu dobra od zła i w wybieraniu dobra. Nawet jeśli jest mniejsze. Jego wypowiedzi otwierały katolikom oczy zamknięte przez klerykalne doktrynerstwo i pokazywały nowe kierunki myślenia. Co zaś najbardziej nowatorskie i groźne, uświadamiał wiernym, że można i trzeba myśleć. Nawet w sprawach tak trudnych jak katolicka etyka. Kardynał Martini nie wyrzekł się przed śmiercią swoich poglądów – tak odmiennych od oficjalnego stanowiska Kościoła katolickiego. Przeciwnie. W duchowym testamencie potwierdził każde słowo, które głosił za życia. Uznał, że „Kościół pozostał 200 lat z tyłu” i zaapelował „o uznanie błędów i podążanie drogą radykalnych zmian, poczynając od papieża i biskupów”. Odnosząc się do skandali pedofilii, powiedział, że „skłaniają do wejścia na drogę nawrócenia. Jednym z takich tematów jest kwestia seksualności i wszystkich spraw związanych z cielesnością. Musimy zadać sobie pytanie, czy ludzie słuchają wciąż rad Kościoła
„BYŁEM
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Relax nad Białym Sp. z o.o., ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, niespodzianka – gratis!!! e-mail:
[email protected] lub telefonicznie: (42) 630-70-66 Zamawiając książki, prosimy podać adres odbiorcy wraz z jego numerem telefonu
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
1 2 26
33 4
11
66
KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) co, poza nauczką, wypływa z Czarnobyla?, 2) po niej można prosić, 3) okres krótszy od semestru, 4) drukowane na płytkach, 5) towarzysz z Sosnowca, 6) gol, czyli brama, co nie wpadła sama, 7) niedokończony kandydat Woltera, 8) jaki alkohol zamienia się w... w rolki?, 9) co pięknego jest w ubóstwie?, 10) co robi na zapas mądry informatyk?, 11) wszyscy ją lubią, choć to kawał świni, 12) lądowisko na mamucie, 13) osika, a nie obsika, 14) miasto brata na dobranoc, 15) mądry bez szkoły, 16) na zapałkę, lecz nie strzyżenie, 17) swój u obcych, 18) frasunek, 19) podwójny monopol?, 20) piersiaste, złośliwe demony, 21) poduszeczka do łóżeczka, 22) fiatem z trapem, 23) Alicja, co w pieluszki siusia, 24) odmiana nissana, 25) przez nią Temida nie widzi, 26) blisko szczytu sięgają zenitu, 27) obrus z cerą, 28) historyczny Norman, 29) epoka pełna ocen, 30) dom Puchatka, 31) brudne rzeki, 32) support przed Manxem, 33) z muzą może zdziałać dużo, 34) straszne kadry, 35) obkleja plakatami wieś, 36) drzewa dla bacy z miksera, 37) siatka ze sterem dla drukarza, 38) piękna ulica, a na niej gwar, 39) druga strona medalu, 40) z takiej roli wypaść aktorowi trudno, 41) pokręcone ułomki na morskim dnie, 42) doświadczalny władca, 43) tu Celtowie grają w kosza, 44) kaktusowa osada, 45) kłębowisko myśli w głowie, 46) rzucana przez kapłana, 47) laseczka z unią w tle, 48) prezydent USA z rumem, 49) jaki zegarek wkłada się do ucha?, 50) można się z nią wybrać w gości, 51) pary z ust nie puści, 52) miasto na szachownicy, 53) czasem zachęca do dyskusji, z asem, 54) partyjne małżeństwo, 55) czerwoni w Ameryce, 56) harcerze, ale w szkockim plenerze, 57) czy są po to, by je łamać?, 58) tu wjeżdża wielu do Eurotunelu, 59) o fiacie gracie, 60) lewitujący kapłani.
12
19
9
43 38
74
9
18
22
67
12 71
27
52
37
55
38
39
42
43
46 21
51
1
55
23
53
58
65
36
46
54
42
59
41
25
58
50
48 51
69 24
54 37
57
45
17 49
49
56
73
76
45
39
22
32
40 44
48 52
72
24
28
5 29
35
15
40 77
28
70
41
3
35
47
56
78
34
19
10
23
7
47 18
31
32
33
53
10
14
30
50
63
6
14
26
30
29
13 75
36
57
25
17
16
21
20
20
13 8
2
62
6
16
59
27
31
60 34
8
11
3 5
68
7
15
79
4
44
Ojciec alkoholik zostawił na stole w kuchni pół szklanki wódki. Rano jego synek wstał i poszedł do kuchni, żeby się napić wody. Zobaczył szklankę z płynem i wlał do ust. Skrzywił się i mówi do ojca: – Tato, ale to niedobre! – Widzisz synu, a tatuś musi... ~ ~ ~ Teściowa do zięcia: – Nie zasłaniaj się gazetą i nie udawaj, że czytasz! Dobrze wiem, że mnie słyszysz, bo widzę, jak ci się kolana trzęsą! ~ ~ ~ Siedzi pijak przy barze i patrząc na kręcący się wentylator, mówi do barmana: – Panie, ale ten czas pędzi…
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
61 64
60
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie – wyznanie supermana
1
2
3
4
5
6
7
8
14
15
16
17
18
19
20
21
22
27
28
29
30
31
32
33
34
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
63
64
65
66
67
68
69
70
73
74
75
76
77
78
79
9
10
11
12
13
23
24
25
26
37
38
61
62
35
36
57
58
59
71
72
60
39
40
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 33/2012: „Gość w dom – kamera w ruch”. Nagrody otrzymują: Inga Kamińska z Kalisza, Wojciech Dudaniec z Olsztyna, Danuta Płatek ze Świnoujścia. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE Połączone symbole
Logo Amber Gold nad drzwiami do Sejmu znakomicie oddawałoby klerykalno-aferalny ustrój III RP...
Humor – Pod jakim hasłem prezydent Lech Wałęsa prowadził swoją zwycięską kampanię wyborczą? – „Nie chcem, ale muszem”. – A pod jakim hasłem ostatnią? – „Chcem, ale nie mogem”. ~ ~ ~ – Jaka jest różnica między wyborami a automatem telefonicznym?
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 36 (653) 7–13 IX 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
– W automacie najpierw się płaci, a potem wybiera, a w wyborach najpierw się wybiera, a potem płaci… ~ ~ ~ Nauczycielka do Jasia: – Jasiu, dlaczego napisałeś, że odległość geograficzna to rzecz względna? – Bo kiedyś najbliższa droga do polskiego parlamentu wiodła przez Moskwę, a teraz przez Częstochowę…
P
roducenci bielizny także zmagają się z konkurencją. Stąd dziwne pomysły. ~ 30 urodziny to krytyczny moment w życiu dziewczyny. Japończycy, wiedząc o tym, wymyślili stanik wyposażony w cyfrowy wyświetlacz, który odlicza czas właśnie do tych urodzin. Dodatkowo „Hunting Bra” posiada – nie wiedzieć czemu – schowek na długopis i obrączkę. ~ Japończycy uszyli także biustonosz ekologiczny. Wmontowano w niego baterie słoneczne, którymi można doładować telefon. ~ Japonki mają jeszcze gadające staniki, którymi mogą witać turystów. Po naciśnięciu odpowiedniego guzika gorsecik wita po angielsku, chińsku i koreańsku. Niestety, nie jest na sprzedaż. Został pokazany jako wynalazek promujący kraj. ~ Biustonosz „Smart Memory Bra”, polecany na randki, reaguje na temperaturę ciała. Kiedy robi się gorąco, on też się powiększa, więc jest coraz ciekawiej! ~ Firma Triumph stworzyła stanik antynikotynowy. Wytwarza specjalny aromat zmniejszający ochotę na palenie. Działa nie tylko na swoją właścicielkę, ale i osoby, które stoją obok. ~ Modelka Adriana Lima prezentowała stanik wysadzany 3575 czarnymi diamentami, 117 jednokaratowymi
CUDA-WIANKI
Majtki z niespodzianką diamentami i 34 rubinami. Jakby tego było mało, biustonosz idealnie unosił i powiększał biust. Cena – 5 milionów dolarów. ~ Kursty Groves, brytyjska inżynier technologii, zrobiła biustonosz wykrywający zaburzenia pracy serca. Dodatkowo ciuszek ma wbudowany bezprzewodowy telefon i GPS. ~ Trwają badania nad stanikiem, który – dzięki specjalnym czujnikom – szybko zdiagnozuje podejrzane gruczoły i inne zmiany w piersiach. ~ Majtki wykonane z nanofrontu (środek do polerowania narzędzi przemysłowych) ponoć „zeskrobią” z nas tłuszcz. Są przy tym tak zrobione, że nie obcierają. Tak twierdzą japońscy producenci.
Ponoć 40 dni nieustannego noszenia zredukuje obwód talii o kilka centymetrów. ~ Kolejna atrakcja to figi z niespodzianką. Cekiny i różne inne kamyczki wszyte są od wewnątrz – drapią i uwierają, ale na jakiś czas zostawiają na pupie odciśnięty „tatuaż”. ~ Inny pomysł to majtki w cielistym kolorze z nadrukiem przypominającym... owłosienie łonowe. Do wyboru: prostokąt, kwadrat i trójkącik. ~ Amerykanie wymyślili majtki do chowania pieniędzy i kosztowności. Przydatne w podróży. Bielizna ma skrytkę i... namalowaną brązową plamę na tylnej części. Złodziej ich nie tknie! – zapewniają wytwórcy. ~ Kobiety zakładają staniki push-upy i udają, że mają „C”, a nie „B”. Amerykański projektant Andrew Christian projektuje majtki dla facetów znacznie powiększające naturalną wypukłość. Wszystko dzięki specjalnej wkładce, która „dodaje powodów do dumy”. Penis rośnie w oczach! Podobnie jak w przypadku push-upów nikt nie pomyślał o rozczarowaniu osoby, która to „odpakuje”. JC