MORDERSTWO W WATYKANIE Ü Str. 15
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 36 (288) 15 WRZEŚNIA 2005 r. Cena 2,80 zł (w tym 7% VAT)
ołobrzeg ma prawicowego do bólu prezydenta, który ma równie prawicowych współpracowników – Polaków katolików. Jednym z nich jest związany z PiS-em Przemysław Dawid – dyrektor Centrum Promocji i Informacji Turystycznej. W jego firmowym komputerze policja znalazła ponad sto filmów pornograficznych z udziałem dzieci. Czy gwałcenie kilkulatków wpisuje się w prawo i sprawiedliwość? A może w promocję i turystykę?
K
Ü Str. 3
Ü Str. 3
Interwencje „FiM” Taką nazwę będzie nosiła nowa rubryka w „Faktach i Mitach”. Telefonujcie i piszcie w ważnych sprawach. Jeśli ktoś Was krzywdzi, jeżeli dzieje się jawne draństwo – przyjedziemy i spróbujemy pomóc. Na początek zobaczcie, co udało nam się załatwić we Włodawie. Ü Str. 10, 11
2
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y POLSKA Prokuratura zajęła się fałszywą rewelacją Anny Ja-
Na 100 procent
ruckiej, czyli cudownej broni Platformy Obywatelskiej. Jan Rokita stwierdził cynicznie, że „rozdymanie sprawy Jaruckiej służy Cimoszewiczowi”. Tymczasem najnowsze sondaże wskazują na gwałtowny wzrost popularności Tuska – 41 procent! Kaczyński ma 23, a Cimoszewicz 17–19. Sondaże mają oświecać nieoświeconych i niezdecydowanych, jak mają głosować, żeby „wygrać wybory”. A my dbajmy o to, żeby nie skompromitować Polski.
Z wyścigu prezydenckiego wycofał się jeden z jego dawnych liderów – profesor Zbigniew Religa. Po wycofaniu wsparł swego najbliższego ideologicznie kolegę – Donalda Tuska. Jak mógłby zostać prezydentem lekarz, który tak nie lubi leczyć ludzi, że ciągle gdzieś do czegoś startuje?
Dwaj posłowie Samoobrony – Marian Curyło i Henryk Ostrowski – poskąpili grosza na kampanię i w związku z tym nie znaleźli się na listach wyborczych, a teraz twierdzą, że od kandydatów wymaga się kwot znacznie przewyższających ustawowe 12 tys. złotych, które osoba fizyczna może wpłacić na komitet wyborczy. Lepper – jak zwykle – idzie w zaparte. Jak tak dalej pójdzie, to partia tytułująca się obrończynią najuboższych może wkrótce zrzeszać elitę finansjery.
Rząd Marka Belki pracuje nad nowym, choć rodem z XIX wieku prawem do lokautu. Polega ono na możliwości wyrzucenia z pracy wszystkich pracowników w celu zapobieżenia strajkowi. Ooo, cóż za fatalne opóźnienie! Trzeba było to prawo wprowadzić na 25-lecie „Solidarności”.
Leszek Balcerowicz zaczyna przegrywać kolejne głosowania w Radzie Polityki Pieniężnej, która powoli wprowadza bardziej elastyczną politykę. Mimo to Polska i tak jest krajem o najdziwniejszej w Europie polityce monetarnej – z niezwykle drogimi kredytami i równie drogą złotówką. Na Balcerowicza są tylko dwa sposoby – Lepper i Samoobrona.
Unia Lewicy przeprowadziła w 11 województwach akcję protestacyjną przeciwko obecności religii w szkołach publicznych. Według sondaży – w dużych miastach większość mieszkańców chce usunięcia katechezy z programu szkolnego. Problem w tym, że Kościół nie słucha głosu ludu, ale głosu Bożego, czyli własnego.
Dyrektorem biura Rzecznika Interesu Publicznego po dziadku Nizieńskim został były oficer SB, pułkownik Waldemar Mroziewicz. Wywołało to burzę wśród prawicowych dziennikarzy (TVN) i polityków, bo biuro sprawdza wiarygodność oświadczeń lustracyjnych, czyli ocenia, czy ktoś współpracował z SB, czy nie. A któż lepiej rozpozna współpracowników SB niż były esbek? POZNAŃ W wielu poznańskich szkołach zlikwidowano sto-
łówki, a w ich miejsce wprowadzono posiłki z cateringu. Tak jest podobno taniej, ale z pewnością nie dla uczniów, bo kiedyś płacili 2,80 zł, a teraz – 5,10 zł. W ramach reformy dostają także mniejsze porcje. Dzieci mają pecha, bo w Polsce, jak mawiał przywódca „lewicy” Leszek Miller, „rynek ma zawsze rację”. WATYKAN Narasta konflikt pomiędzy sekretarzem Stanu kar-
dynałem Sodano a rzecznikiem prasowym Watykanu, Joaquinem Navarro-Vallsem. Sodano próbował załagodzić międzynarodowy skandal, jaki wybuchł po oświadczeniu rzecznika pod adresem Izraela, że „nikt nie będzie pouczał Stolicy Apostolskiej, co ma robić”. Navarro-Valls odparł, że oświadczenie, które wygłosił, pochodziło właśnie od Sodano, czyli jego głównego krytyka... Przewiduje się jesienną wymianę wśród najbliższych współpracowników papieża. Nasi chłopcy w piuskach zawsze są chętni, aby jechać na misję pokojową do Watykanu. Ale dawne czasy TKM nigdy już dla nich nie wrócą... O, święty Wojtyło! STANY ZJEDNOCZONE Zdumienie wywołała nieporadność
największego mocarstwa świata wobec skutków huraganu Katrina. Także przed nadejściem nawałnicy władze niepodstawiły nawet autobusów, aby ewakuować osoby starsze i nieposiadające samochodów. Czujność zachowują natomiast fundamentaliści religijni, którzy za katastrofę obwinili gejów i lesbijki, bo ich festiwal miał się odbyć w weekend po katastrofie. Kiedyś za takie nieszczęścia obwiniano Żydów lub czarownice. Cóż, czasy się zmieniają, a głupota pozostaje. WIELKA BRYTANIA Nowo wybrany anglikański arcybiskup Yorku, czarnoskóry John Sentamu, oskarżył innych hierarchów swojego kościoła o rasizm. Sentamu – po arcybiskupie Cantenbury drugi co do ważności duchowny anglikański – stwierdził, że całe struktury kościelne są zainfekowane rasizmem. Jeżeli anglikanie mają tylko problem z rasizmem, to gratulujemy – w Krk dochodzi jeszcze homofobia, mizoginizm i kilka innych -izmów. IRAN Okazuje się, że solidarny sprzeciw opinii światowej może wpłynąć nawet na klerykalne dyktatury. Po protestach na całym świecie odroczono egzekucję dwóch kolejnych homoseksualistów. Warto zauważyć, że demonstracja sprzeciwu odbyła się również w Polsce przed ambasadą Iranu, gdzie protestowali także dwaj posłowie – Piotr Gadzinowski (SLD) i Cezary Stryjak (SdRP). U nas co prawda nie zabija się (jeszcze) gejów czy np. ateistów, ale klerykalna dyktatura działa i miło byłoby usłyszeć o jakimś proteście przed polską ambasadą.
o pierwsze: tylko głupi roztrząsa publicznie swoją klęskę, a roztropnie i politycznie jest przekuć przegraną w zwycięstwo. Po drugie: brzydko jest się chwalić, ale czasem po prostu trzeba dać siebie jako przykład dla innych. No to niech będzie, że jestem głupi i chwalipięta. Dokładnie 9 lat temu uznałem, że nie będę poświęcał swojego życia sprawie, w którą przestałem wierzyć – zrzuciłem więc sutannę. Wtedy jeszcze moim celem było tylko nie być księdzem. A to oznaczało: porzucić mafię, której byłem poślubiony; zerwać z błędną dogmatyką, przestać nasiąkać obłudą kurialnej firmy, odciąć własne korzenie, które wrastały w Kościół od niemowlęctwa. Mogłem – jak inni – stać się urzędnikiem, bezmyślnym żołnierzem biskupa, jeszcze jednym plebanijnym hipokrytą. W zamian czekały na mnie wygody, pewne i niemałe pieniądze, życiowa stabilizacja, szacunek parafian. Poza plebanią i Kościołem była tylko niepewność jutra, odrzucenie, być może bieda. Ale zebrałem się w sobie i zrobiłem to, bo wiedziałem, byłem na 100 procent przekonany, że robię dobrze. Naprawdę nie wiem, czy to pod natchnieniem jakiegoś ducha, czy może po paru drinkach (też spiritus) – postanowiłem, że napiszę „Byłem księdzem” – mój rozrachunek z przeszłością. I napisałem. Był rok 1997. Kościół rósł w potęgę, mnożył wpływy i przywileje. Żadne wydawnictwo, któremu przedkładałem maszynopis książki, nie chciało nawet się z nim zapoznać. Ponadto wszyscy wkoło szczerze odradzali mi „rozogniania ran”, „kalania własnego gniazda”. Przecież byli księża siedzą cicho, ukrywają swoją przeszłość, kamuflują się. Do moich rodziców ciągle z trudem docierało, że nie spłodzili kapłana, i dopiero co przełknęli moje małżeństwo. Zaklinali mnie na wszystko, abym oszczędził im bólu, wstydu i nie wydawał książki. Któż się oprze zaklęciom rodzicieli? Gdybym nie był przekonany, ale tak na 100 procent, że robię dobrze – i ja bym się nie oparł. Podjąłem jednak decyzję. Sam założyłem wydawnictwo książkowe i prawda ujrzała światło dzienne. Podobno żadna książka beletrystyczna ani wcześniej, ani później w dziejach Polski nie sprzedała się w tak gigantycznym, ponadpółmilionowym nakładzie. Mogłem na tym poprzestać – zgarnąć kasę i żyć spokojnie. Po wydaniu kolejnych dwóch pozycji z serii „Byłem księdzem” otrzymałem tysiące listów. Część z nich pisali ludzie skrzywdzeni przez kler i cały ten (o)błędny kościelny system: konkubiny i dzieci księży, parafianie okradzeni przez własnych proboszczów, molestowani przez duchownych. Pisali też byli księża i klerycy, opowiadali o swoich przejściach „za murami”. Skonstatowałem, że klerykalizm zbiera w mojej ojczyźnie wielkie i smutne żniwo. Ktoś powinien to opisywać, demaskować nadużycia, wyłudzanie publicznych pieniędzy, jawne błędy biblijne i zwykłe ludzkie dramaty. Czy nie tak? Na 100 procent – tak! Po raz kolejny w życiu postawiłem wszystko na jedną kartę i założyłem „Fakty i Mity”. Przez pół roku pracowałem po 14 godzin dziennie, nie dojadałem, nie dosypiałem – aż nauczyłem się dziennikarstwa i wespół w zespół z całą redakcją wyprowadziliśmy gazetę na szerokie wody. Ujawnienie prawdy to dopiero początek, czasami trzeba zwyciężyć kłamcę, aby upadły jego kłamstwa. W XXI wieku, w przypadku Kościoła tylko droga polityczna daje takie możliwości. Wiedziałem o tym na 100 procent. Ale mimo to, po raz pierwszy nie byłem przekonany... Partia to ludzie, różni ludzie – mądrzy i głupi, silni i słabi, szczerzy i wredni. Na nieszczęście mamy demokrację po polsku, która nie oznacza tego samego co w Niemczech, Szwecji czy w Czechach. W końcu – po usilnych namowach ze strony mojej żony i Marka Szenborna
P
– uległem, założyłem partię polityczną i zostałem jej liderem. I znowu się udało! RACJA na początku liczyła ponad 10 tysięcy członków, szybko rosła w siłę, budowała swoje struktury terenowe. Ponieważ zwykłem robić tylko to, do czego jestem święcie przekonany i za co jestem w stanie wziąć odpowiedzialność – a w pewnym momencie przestałem ogarniać gazetę i partię – zrezygnowałem ze stanowiska przewodniczącego. Wkrótce zaczęły się sprawdzać moje obawy i wątpliwości. W partii zadomowiła się sekta (prawdziwa!), pieniacze rozwalali zebrania, aktyw podzielił się na tych złych, którzy się ze sobą kłócą, i tych dobrych, którzy ze sobą piją. Zamiast działać – politykowano. Oczywiście nie wszyscy! Szczerze wątpię, aby w innych partiach było tak wielu mądrych, odważnych i oddanych sprawie ludzi. A jednak są też jednostki przeciętne oraz szkodliwe, które zaniżają poziom, a także kompromitują nie tylko partię RACJA, ale cały ruch antyklerykalny, który z tak wielkim trudem wraz z przyjaciółmi budowałem. Wróćmy teraz do roztrząsania klęski, którą było niezebranie 100 tysięcy podpisów pod kandydaturą prof. Marii Szyszkowskiej. Odpowiedzialność spada po trosze na wszystkich antyklerykałów, ale w sposób szczególny zawdzięczamy tę klęskę partyjnym leserom. Kandydaturę pani Marii poparł Nadzwyczajny Kongres i Rada Krajowa APPR. Było to poparcie totalne, takie na 100 procent. A mimo to zaledwie kilkanaście procent członków zaangażowało się w zbieranie podpisów. Jakiś miesiąc temu, spacerując po Piotrkowskiej w Łodzi, widziałem przedstawicieli niemal wszystkich komitetów wyborczych, zbierających podpisy dla swoich kandydatów. Oprócz RACJI. Dzwonię do łódzkiej szefowej i pytam: co do cholery?! A ona na to: „Owszem, zbieramy, ale umówiliśmy się, że jak będzie pochmurno, to nie przychodzimy, bo może padać”... Przed nami wybory do parlamentu, w których RACJA startuje z listy Polskiej Partii Pracy. Szkoda, że nie samodzielnie, bo wreszcie można by policzyć polskich antyklerykałów. Wynik może być nie do końca miarodajny, ale jeśli reszta kampanii wyborczej przebiegnie tak jak do tej pory, czyli biernie – to już dzisiaj możemy płakać nad porażką. Jeśli ktoś nie rozumie, czym powinna być partia antyklerykalna w państwie wyznaniowym, takim jak Polska – powinien oddać legitymację, założyć bambosze i kupić sobie kasetę z Koziołkiem Matołkiem – to mniej stresujące i nie trzeba wychodzić z chałupy, narażając się na deszcz. Partii, szczególnie naszej, nie są potrzebni członkowie i aktyw, ale fanatycy i wariaci. No i jeszcze parę tęgich głów, które nimi pokierują. Na ostatnim kongresie RACJI (25 czerwca) proponowałem zorganizowanie parady antyklerykalnej w centrum Warszawy. Oferowałem pomoc gazety i własną, np. w kwestii dowozu uczestników z całego kraju. Propozycję przyjęto owacyjnie. Do dzisiaj nic – cisza, żadnego odzewu! Proszę się później nie dziwić, że na łamach „FiM” popieramy antyklerykałów z innych partii. Poprzemy każdego, bo bliska nam jest idea, a tradycje i sentymenty – obce. Ruch antyklerykalny ma w naszym kraju wielką szansę, co najmniej tak wielką jak Samoobrona, która też narodziła się z niezadowolenia i długo nie była nawet partią, tylko związkiem i ruchem oporu. Tyle że rolnicy spędzali na blokadach całe tygodnie, bez względu na pogodę; byli przepędzani i pałowani przez policję, ale wracali jak Lech do stoczni i dziś mają dużą reprezentację w Sejmie. Jak wielka jest szansa antyklerykałów, o tym możemy się nigdy nie przekonać... Nie rozumiem, jak można nie oddać się bez reszty sprawie, w którą się na 100 procent wierzy. 100 procent przekonania o własnej RACJI musi się przekładać na 100 procent zaangażowania. Tylko wtedy przychodzi sukces. Chcecie sukcesu? JONASZ
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. W Kołobrzegu rządzonym przez prezydenta – twardego prawicowca – istnieje bardzo ważne dla miasta Centrum Promocji i Informacji Turystycznej, którym zawiaduje nie mniej twardy ideologicznie prawicowy dyrektor. Policja właśnie znalazła u niego w firmie komputer z jeszcze bardziej twardą pornografią dziecięcą. Kołobrzeg ma w sezonie atrakcji co niemiara, ale dla tubylców żadna to nowość. I dopiero pod sam koniec wakacji w mieście wydarzyło się coś, co naprawdę poruszyło miejscowych i bezkonkurencyjnie kandyduje do tytułu hit lata 2005. Otóż w komputerze lokalnego Centrum Promocji i Informacji Turystycznej znaleziono ponad sto filmów pornograficznych z udziałem dzieci. Dodajmy, że w Centrum pracują raptem cztery osoby (trzy kobiety i dyrektor placówki), a filmy były naprawdę ostre – przedstawiały m.in. sceny gwałtów... Rzecz wykryto całkiem przypadkowo: 19 sierpnia komputer zaczął szwankować i pracownice nie umiały poradzić sobie z usterką. Ponieważ dyrektor Przemysław Dawid (specjalista od grafiki komputerowej) przebywał akurat na urlopie za granicą, kobiety – po naradzie – wezwały fachowca, który maszynę naprawił, ale przy okazji znalazł na twardym dysku pedofilską filmotekę. Informatyk uzmysłowił paniom konieczność zawiadomienia policji, co też jedna z nich uczyniła. 22 sierpnia za oglądanie filmów wzięli się najbardziej odporni psychicznie funkcjonariusze Komendy Powiatowej Policji w Kołobrzegu... A gdzież ten hit lata? Już odpowiadamy:
„Centrum jest jednostką organizacyjną Gminy Miejskiej Kołobrzeg i bezpośredni nadzór nad jej funkcjonowaniem sprawuje Prezydent Miasta, który osobiście powołuje dyrektora...” – czytamy w statucie placówki. Pan prezydent Henryk Bieńkowski (na pierwszym planie, z prawej) to prawicowiec z krwi i kości, który wygrał wybory samorządowe jako kandydat komitetu CentroPrawica Razem powołanego przez Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość. Pan Przemysław Dawid to też prawicowiec z krwi i kości (z wyraźnym odchyleniem PiS-owskim), znany w Kołobrzegu działacz katolicki, uznawany za jednego z najbliższych współ-
GORĄCY TEMAT z jedynym tamże mężczyzną dyrektorem Dawidem na czele. – Zrobiła się już z tego sprawa polityczna, gdyż dotyczy instytucji miejskiej, czyli ściśle związanej z politykami. Jako policja nie możemy dać się uwikłać w jakieś awantury i bardzo zależy nam na szybkim ustaleniu sprawcy. Oddaliśmy zabezpieczone w Centrum komputery do specjalistycznych badań, które pozwolą określić, skąd wzięły się te filmy oraz kto je na dysku umieścił. Ekspertyza biegłego powinna być gotowa za kilkanaście dni i do tego czasu nic więcej nie mogę powiedzieć – zastrzegł w rozmowie z „FiM” komisarz Łukasz Chruściel, rzecznik kołobrzeskiej policji.
wyspowiadać katolika Dawida, jednego z filarów kołobrzeskiej prawicy. Oczywiście nie mieliśmy nadziei, że zechce coś ciekawego powiedzieć oficjalnie, więc nasz dziennikarz przedstawił się jako „asystent Jarka Kaczyńskiego”, dając do zrozumienia, że sam lider PiS-u jest żywotnie zainteresowany uratowaniem jego dyrektorskiego tyłka. Oto fragment rozmowy telefonicznej z 30 sierpnia br.: – Panie Przemku, niech mi pan powie szczerze, na czym stoimy w sprawie filmów, bo to już robi się groźne dla partii i musimy problem jakoś spacyfikować – zagaił „asystent”. – Przed wyjazdem na urlop sprawdzałem komputer i na pewno żadnych filmów w nim nie było. Mam taką pra-
Prawiczek pracowników Bieńkowskiego. Pracował wcześniej jako inspektor ds. promocji w Urzędzie Miasta, skąd w ramach strategii „Teraz, k...a, my” został wypromowany na dyrektora Centrum. No i teraz, skoro już on sam może promować, bardzo zaangażował się w kampanię wyborczą, wspierając m.in. lekarza Czesława Hoca (na zdjęciu obok Bieńkowskiego) – radnego PiS w Sejmiku Zachodniopomorskim, ubiegającego się (z pierwszego miejsca w swoim okręgu wyborczym) o mandat poselski. I tak dyrektor Dawid stał się siłą rzeczy – w oczach części lokalnej opinii publicznej – głównym podejrzanym o pedofilskie upodobania, co dla jego politycznych kolegów jest sytuacją nieciekawą. Również policja znalazła się w nadzwyczaj trudnym położeniu, skoro w mieście rządzi kolega Tuska i państwa Kaczyńskich, a problem dotyka ich kolegi... Ba, nie było nawet odważnego, który podjąłby decyzję o zabezpieczeniu domowych komputerów osób pracujących w Centrum,
W sprawie przesłuchano już Magdalenę L., która zawiadomiła policję o znalezionych w komputerze filmach, oraz dyrektora Dawida: – Oboje niczego do sprawy nie wnieśli. Ona spełniła tylko swój obowiązek, on zaś poszedł w zaparte i sugeruje, że pedofilskie filmy to zemsta owej Magdaleny, którą zwolnił, odmawiając przedłużenia umowy o pracę. Trzeba poczekać, co powie biegły – powiedział nam prokurator. Żeby jednak nie zasypiać gruszek w popiele, postanowiliśmy
GŁASKANIE JEŻA
Ludzie listy piszą... Ostatnio, zgodnie z nakazem Unii, w lewym rogu ekranu telewizora pojawia się trójkącik z cyferką. Mówi ona, ile lat ma mieć widz, aby mógł program oglądać. No to, zgodnie z unijnymi regułami, ostrzegam: poniższy tekst przeznaczony jest wyłącznie dla czytelników bardzo dorosłych. Dzień w dzień do każdej redakcji przychodzą sterty listów. I tych papierowych, i tych elektronicznych. Niektóre z nich kolekcjonuję. Dla potomności. Nazbierało się tego na tyle sporo, że postanowiłem o owej sztuce epistolografii napisać. „Wy huje jedne – pisze jakiś dżentelmen sygnujący się słowem »Katolik« – Pan Bóg
was ukarze, będziecie smażyć się w smole, w piekle!” Ten „prorok” z Tarnobrzega – choć z punktu widzenia nauki Kościoła jest debeściak, to nie wie, że brzydkie słowo, którego użył, pisze się akurat przez „ch”. „Bardzo Was kocham, nie wyobrażam sobie tygodnia bez „Faktów i Mitów”. Piątek jest dla mnie świętem” – pisze z kolei Ania z Kielc, która deklaruje się jako antyklerykałka. „Wy zboczeńcy jebane, wy gnoje i pedały, przyjdzie czas, że policzymy się z Wami wszystkimi” – przyjemnie donosi ktoś ze Stargardu, podpisujący się pseudonimem Anioł. „Lekturę »Faktów i Mitów« rozpoczynam od felietonu Jonasza, a potem czytam wszystko,
cę, że często jestem poza biurem i ktoś zapewne to wykorzystał. Myślę, że to robota Magdaleny L., która złożyła doniesienie na policji. Ja jestem czysty i nic na mnie nie mają – zarzekał się Dawid. – Tak, tak, baby są nieobliczalne... Proszę jeszcze powiedzieć, czy jest pan żonaty i dzieciaty, bo jakiś dziennikarz już o to pytał. W tym momencie bardzo dotychczas otwarty dyrektor Dawid zaniemówił, zaś po chwili całkiem nam się zbiesił, kategorycznie odmawiając
do ostatniej literki. I to dwa razy!” Tak z kolei informuje nas Pani Zofia z Łodzi. „Pedały pierdolone, chuje (tym razem poprawnie), piorun z jasnego nieba was wkrótce spali. Nasz papież jest teraz w niebie i nie pozwoli na takie bezeceństwa jak wasza szmatława gazeta” – taki oto sympatyczny list dostaliśmy niedawno od Marty – czytelniczki z Rudy Śląskiej, deklarującej się jako „chrześcijanka”. Natomiast Martyna z Gdańska oznajmia, że nie jest chrześcijanką, tylko buddystką, i pisze: „To, że Wy istniejecie, oznacza, że jakikolwiek Bóg też jest. Bardzo się za Was modlę, abyście nie przestali walczyć”. ¤¤¤ Podobnych listów i ja, i każdy kolega z redakcji mógłby państwu przytoczyć setki. Jedne – zawierające przekleństwa i złorzeczenia pochodzą od PRAWDZIWYCH KATOLIKÓW. Inne (tych na szczęście jest nieporównywalnie więcej) są wyrazami szczerej wdzięczności i dodają nam skrzydeł.
3
odpowiedzi na pytanie o sytuację rodzinną. – Hm, rozumiem, że wciąż jest pan jeszcze kawalerem. Nie ułatwi nam to zadania, ale spróbujemy pomóc, bo partia nie opuszcza swoich ludzi w potrzebie – zapewniliśmy wdzięcznego rozmówcę. No cóż, w końcu nasz chlebodawca Jarek też upodobał sobie życie kawalerskie i nikomu przecież nie przyjdzie do głowy, że mógłby sobie w samotności oglądać jakieś zakazane filmy. Zachęceni wrażeniem wywoływanym przez magiczne imię przywódcy PiS-u – postanowiliśmy sprawdzić jeszcze, czy pedofilski skandal w Centrum nie uszkodził aby wizerunku prawej i sprawiedliwej partii. Zatelefonowaliśmy do przyszłego posła Czesława Hoca: – To z pewnością jakaś prowokacja, żeby nam zaszkodzić – spekulował kołobrzeski działacz. – Bardzo byśmy tego chcieli, ale Jarek woli się upewnić, czy pan Przemek ma, a jeśli tak, to jakie, związki z partią lub sztabem wyborczym – dociekał dziennikarz „FiM”. – Tylko takie, że my się tu wszyscy znamy i często spotykamy. Owszem, dużo nam pomagał, ale formalnie jego nazwisko nigdzie u nas w partii nie występuje. W żadnych dokumentach. Tak samo ze sztabem wyborczym. – Czyli jakby co, możemy spokojnie przedstawić wersję, że nie znamy człowieka? – Tak. Oficjalnie, na papierze, nie mamy z nim nic wspólnego – uspokajał Jarka za naszym pośrednictwem doktor Hoc. No cóż, niezależnie od definitywnej opinii biegłego informatyka, który przesądzi o dalszym losie Dawida, wszystkim „prawiczkom” (również politycznym), radzimy: bierzcie z góry kwit o przynależności partyjnej, może – jakby co – towarzysze się ujmą... ANNA TARCZYŃSKA
Składałem sobie te listy na kupkę, na dobrą sprawę bez celu i potrzeby. Ale... przyszedł tydzień temu list szczególny: „W dobrym tonie, guście oraz w pełni moralno-społecznym OBOWIĄZKIEM jest poniżanie, brak szacunku i POGARDA dla Żydów – całego plemienia żydowskiego, żmijowego plemienia. JESTEM SERCEM I DUSZĄ ZA PONOWNYM HOLOCAUSTEM. Świat gardzi Żydami”. W redakcji „Faktów i Mitów”, tak się akurat składa, nie ma ani jednego Żyda – nad czym notabene szczerze ubolewam, bo to mądrzy ludzie. Ale jednak jest w Polsce ktoś taki (są tacy ludzie), kto pisze podobny list. On (oni) na pytanie: kto ty jesteś, odpowie bez zająknienia: – Jestem Polakiem i jestem za ponownym holokaustem. Wstyd mi! MAREK SZENBORN PS Pracę w redakcji każdy z dziennikarzy „FiM” rozpoczyna od czytania listów. Dziękujemy za nie.
4
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Świry i pawiany Artyści złapali wiatr w żagle. Ryszard Rynkowski w piosence „Za młodzi, za starzy” już nie śpiewa jak za komuny: „Za młodzi na sen, za starzy na seks”, tylko wychrypuje: „Za młodzi na sen, za starzy na grzech”. Inne artychy wzięły się za politykę. Żyjemy w jakimś dziwnym Rio de Menażerio, w którym aktorzy, wokaliści i inni idole masowej wyobraźni nagle zaczęli, jak powiada nieoceniony Ferdynand Kiepski, świrować pawiana! Ryszard Rynkowski dokonuje aborcji na tekście piosenki, wycinając „seks”, i już jest w zgodzie z papieskim nauczaniem. Wiadomo przecież, że seks jest grzechem. Michał Wiśniewski wspiera kampanię Andrzeja Leppera i wyśpiewuje Wodzowi „Keine grenzen” („Żadnych granic”). Uprzejmie przypominam, że cztery lata temu Wiśniewski z Ich Troje optowali za SLD – i muzyką, i tekstem sugerowali, jaki to wspaniały jest Leszek Miller.
Krzysztof Cugowski z Budki Suflera sufleruje Lechowi Kaczyńskiemu. Podobnie – były kabareciarz Jan Pietrzak. Niebawem zatańczą razem na kolejnej konwencji, bo do tanga trzeba dwojga. Cugowski również zmienił barwy z SLD-owskich na „taki mały, taki duży...”. Nawet śpiewacy operowi wzięli się do przedwyborczych zmagań. Tenor stadionowy Marek Torzewski wybrał Platformę Obywatelską i głosi w telewizji pochwałę Donalda Tuska. Rozumiem
ak zwane myślenie życzeniowe, czyli ucieczka od rzeczywistości do świata pragnień i wyobrażeń, towarzyszy nam, Polakom, od pokoleń. Nieodmiennie jest ono przyczyną frustracji, porażek, a nawet klęsk osobistych i narodowych. Przykro mi, ale nie cenię polskiej tradycji romantycznej. Porywanie się z kosą na armaty, z kawalerią na czołgi i z motyką na słońce nie budzi ani mojego zachwytu, ani podziwu, ani szacunku. Nawet współczucia. Raczej irytację. Czasem tylko wzbudza we mnie żal nad czyimś zmarnowanym w ten sposób życiem, pieniędzmi, energią i czasem. Nie znaczy to bynajmniej, że jestem wrogiem podejmowania zadań trudnych, nawet takich, które wydają się niemal niewykonalne. Trudno osiągalne cele budzą moją ekscytację. Zastanawiam się, jak dokonać tych trudnych rzeczy, nad którymi inni z bezsilności tylko machają ręką. Aby dopaść takiego celu, trzeba jednak odpowiedniego planu, strategii i wykonania rozłożonego w czasie, nieraz bardzo długim, czasami wykraczającym poza okres życia jednostki. Takiego celu nie uda się natomiast osiągnąć metodą wściekłego ciskania grudkami ziemi w księżyc ani dzięki hałaśliwym i histerycznym akcjom i przemowom. Pozwolę sobie w tym kontekście wrócić do przykładu klasycznego wydarzenia wynikającego z myślenia życzeniowego, czyli powstania warszawskiego. Ponieważ Niemcy ponosili klęski, a Rosjanie byli tuż-tuż, polskie dowództwo podziemne z charakterystycznie po naszemu rozpalonymi głowami postanowiło „coś” zrobić, i to szybko – teraz albo nigdy. Zrobiono więc powstanie
T
Torzewskiego. Ostatnio nagrał drugą płytę – „Magnes dusz”, a pokazanie się w telewizji może nagonić nabywców. Pietrzak z kolei po zwycięstwie (wątpliwym) jego idola ma szanse na biurko w Ministerstwie Kultury – trafi się jak ślepej kurze ziarno. A o co chodzi Wiśniewskiemu? Wiadomo. O szmal! Lepper ma – Lepper da! I takie uczciwe stanowisko pochwalam. Obserwowałem na szklanym ekranie, jak artyści wychwalali pod niebiosa swoich politycznych idolów, i zaskoczyło mnie pytanie telewidza, który zwięźle podsumował ich zmagania. Brzmiało ono następująco: „Czy artyści to prostytutki?”. I to był nokaut! Chłopcy zabełkotali coś nieskładnie jak po głębszej lufie royalu. Co dalej z artystami? Walduś, cycu jeden, mam pomysła! Niech dalej działają na scenie politycznej, skoro inne są dla nich oporne. Szczęść Boże, chłopaki! A ja tam wolę Koziołka Matołka. ANDRZEJ RODAN
– bez potrzebnych środków i możliwości, nie licząc się z sojusznikami, na których pomoc jednak (a jakże, nawet po wrześniu 1939 r.!) liczono. Finał znamy – tragedia, koszmar, piekło, śmierć i zagłada. Oto wcielenie w życie zasady romantycznej: „Mierz siłę na zamiary, nie zamiar podług sił”. Postscriptum też typowo polskie – ci, którzy piwa nawarzyli, oskarżyli wszystkich dookoła o zdradę i zaprzaństwo, za swoje głupie decyzje oczywiście nikogo nie przeprosili, wręcz przeciwnie – ubrali się w szaty bohaterów i męczenników. Podobne lekcje przerabialiśmy w historii wielokrotnie, ostatnia wielka nazywała się „Solidarność”. Mimo to nie brak w Polsce wyznawców życzeniowego myślenia, a są i tacy, którzy z dumą się z nim obnoszą, licząc na podziw i szacunek otoczenia. Ponoszą oczywiście klęski, ale te niczego nie uczą ani, ich ani ich wyborców – jedyne, na co ich stać, to obrzucanie pretensjami otoczenia: że nie dorosło, że rzekomo zdradziło. Czyżby? Ignorowanie nierealnych inicjatyw nie jest zdradą, lecz wyrazem przytomności umysłu. Wydawanie na nie choćby złotówki albo marnowanie czasu jest marnotrawstwem sił i środków – tak potrzebnych w realizowaniu innych, racjonalnych inicjatyw. Inny przykład: niedawno pewien polski pacyfista zorganizował manifestację pokojową i słyszałem, że miał pretensje do znajomych, że nie przyszli, a do mediów – że zignorowały. Kiedy zdumiony pytałem, dlaczego prawie nikomu o swojej akcji nie powiedział, bo i „Fakty i Mity”, i ja sam chętnie byśmy ogłosili i poparli, nie potrafił odpowiedzieć. Od racjonalnych działań wolał puste, choć nadęte gesty. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Myślenie życzeniowe
Prowincjałki Przed parafią św. Anny w Kolnie (woj. podlaskie) doszło do bójki między dwoma organistami. Pobili się: Piotr K., zwolniony z roboty przez nowego proboszcza, i Marek Ch., wkurzony nie na żarty, bo przez upartego poprzednika, który nie chce opuścić organistówki, nie ma dachu nad głową. Kuria obiecała zająć się sprawą. Jest powód do postawienia we wsi jeszcze jednego kościoła.
ORGANIŚCI
14-letni mieszkaniec Lublina postanowił zrobić zdjęcie życia. Wdrapał się w tym celu na słup energetyczny, żeby mieć lepszy widok na okolicę. Niestety, poraził go prąd. Zdjęć ma teraz pod dostatkiem – rentgenowskich.
PAPARAZZI
43-letni Jerzy Z. bardzo tęsknił za swoją dziewczyną – aresztowaną kilka dni wcześniej Anetą C. Aby do niej dołączyć, włamał się do księgarni w Kamieniu Pomorskim, ukradł z niej najdroższe długopisy, a później zgłosił się na policję, żądając aresztowania. Nie przewidział, biedak, że w miasteczku jest areszt tylko dla kobiet.
BEZ GRANIC
Jan O., mieszkaniec Kętrzyna, nie otrzymał należnych mu świadczeń z ZUS. Gdy w końcu nie wytrzymał nerwowo i podszedł upomnieć się o swoje, okazało się, że nic nie dostanie, bo... nie żyje! A wszystko za sprawą listonosza, któremu trudno było zastać adresata w domu. Ponieważ nie chciało mu się w nieskończoność latać z korespondencją, napisał po prostu, że adresat zmarł. No i na jakiś czas miał spokój. Opracowała OH
„ZABIŁ” Z WYGODY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Będę zawsze opalonym prezydentem.
¶¶¶
(Andrzej Lepper)
Każdy ma takich populistów, na jakich zasłużył (...) Polacy mają chytrego chłopa w pasiastym krawacie z nieposkromionym apetytem na władzę – budzącą grozę nielegalną mutację Mateusza Bigdy z Janem Maciejem Wścieklicą i Jakubem Szelą. (dr Sergiusz Kowalski, socjolog, o Lepperze)
¶¶¶
Mój syn ma predyspozycje wodzowskie. Jest do tego przygotowany, a z wykształcenia przygotowany do pełnienia roli w rządzie. (Maciej Giertych o Romanie Giertychu)
¶¶¶
Liga Polskich Rodzin czy Samoobrona to są ruchy, które bazują na totalnej, nawiasem mówiąc, nieskrępowanej ani rozumem, ani prawem, krytyce innych ugrupowań, zwłaszcza tych, które cokolwiek w życiu zrobiły. (Andrzej Celiński, SdPl)
¶¶¶
(...) z punktu widzenia interesów Polski lepiej by było, żebym to ja został prezydentem. (Donald Tusk)
¶¶¶
„Solidarność” była w jakimś sensie darem Boga za pośrednictwem Maryi i Jana Pawła II. Ta więź duchowa z Papieżem otwarła nową głębię „Solidarności”, która trwa i żyje niezależnie od zawirowań politycznych i historycznych; i ta duchowa „Solidarność” zawiera w sobie zadatek Zmartwychwstania (...) Temu właśnie dziełu znakomicie służy Radio Maryja – jest to ten wielki dar nieba, dany nam na te trudne czasy, które przychodzą. (ks. Jerzy Bajda, „Nasz Dziennik” 202/2005)
¶¶¶
To jest eksterminacja. Żeby bogaci byli bogatsi, oligarchowie jeszcze bogatsi, reszta w nędzy. Platforma chce pedalstwa. (o. Tadeusz Rydzyk)
¶¶¶
Kościół musi się mieszać do polityki, nie tylko w Polsce, ale i w świecie, bo musi być po stronie sprawiedliwości, musi być po stronie skrzywdzonych, upokorzonych, a jest ich w naszej ojczyźnie bardzo wielu. Bez pomocy Kościoła, bez jego znaczącej roli w tym względzie, bardzo trudno będzie wygrać walkę o sprawiedliwość w Polsce. (...) Trzeba ludziom powiedzieć, że powinni pójść do wyborów i trzeba im powiedzieć, jak mają głosować. (Lech Stefan, wiceprezes Stowarzyszenia „Pro Cultura Catholica”)
¶¶¶
(...) gdy samochód z sukienką (zawierzenia – dop. red.) dla Matki Bożej przejeżdżał obok policyjnych patroli, policjanci nagle zdejmowali czapki... („Niedziela” 36/2005) Wybrała OH
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
NA KLĘCZKACH
Z WOLI EPISKOPATU Popularny (prawicowy!) portal internetowy Onet.pl przeprowadził wśród swoich użytkowników sondę z zapytaniem: „Gdzie, Twoim zdaniem, szkolne dzieci powinny uczyć się religii?”. Oddano w niej ponad 70 tysięcy głosów. Aż 67 proc. głosujących odpowiedziało, że nauka katechezy powinna odbywać się w parafiach. Tylko 30 proc. pragnęło, by odbywała się w szkołach. 3 proc. nie miało w tej kwestii zdania. Bez komentarza. KC
niektórzy sąsiedzi Rutkowskiego usłuchali proboszcza, a być może nawet szykują się do linczu. RP
RĘKA BOSKA
MAMY EFEKT... ...naszej publikacji. Ogłosiliśmy ostatnio (i poparliśmy niezbitymi dowodami), że panowie Giertych, Wassermann i Tusk nałgali w swoich oświadczeniach majątkowych tak, iż Pinokio to przy nich wzór prawdomówności. Nawet telewizja Polsat zrobiła na ten temat sporą audycję, cytując nas obszernie, choć oczywiście występowaliśmy tamże pod nazwą „jeden z tygodników”. Ale, ale... Po lekturze naszego artykułu pan Jan Kowalik z Sosnowca tak się wnerwił, że pobiegł do prokuratury z oficjalnym doniesieniem na trzech wspomnianych panów. GRATULACJE! Teraz poczekamy, co zrobi prokurator. Narobi w spodnie czy nie? MarS
DRŻYJCIE, KSIĘŻA! Rektorzy wyższych uczelni z Gdańska, Poznania i Białegostoku oraz wielkopolska policja tworzą specjalny projekt pod roboczą nazwą „Platforma Bezpieczeństwa Publicznego”. Idea jest szlachetna, chodzi bowiem o stworzenie programu komputerowego, który na internetowych czatach będzie symulował człowieka. Projekt (w jego realizację zaangażowało się już 120 naukowców) ułatwi – jak przekonuje koordynator, komisarz Zbigniew Rau – wyłapywanie między innymi pedofilów, handlarzy narkotyków i innych, którzy są na bakier z prawem. Biorąc pod uwagę fakt, że chodzi o przestępców wszelkiej maści (tej habitowo-sutannowej również) – życzymy powodzenia! OH
O-RACJA KSIĘDZA... Ksiądz Władysław Kos z Chochołowa koło Zakopanego wpadł w szał, gdy dowiedział się, że jeden z mieszkańców jego miejscowości – Stanisław Rutkowski – został kandydatem na posła Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA z listy Polskiej Partii Pracy. Taki afront na katolickim Podhalu! Wyrodka nazwał z ambony buntownikiem i nakazał owieczkom, aby nie zadawały się z „antychrystem”. Jak na wiernych katolików przystało,
Fot. DJM
Potworna afera! W stolicy Zagłębia Miedziowego doszło do niesłychanej profanacji figury sakralnej. Donosi o tym lokalna prasa, informując: „Lubińska policja poszukuje osobę lub osoby, które ułamały rękę figurki Pana Jezusa w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa”. Dalej są szczegóły: „Do zdarzenia doszło w nocy z 20 na 21 sierpnia. Figura wykonana jest z marmuru. Straty oszacowano wstępnie na kwotę ok. 5000 złotych”. Po cholerę tyle medialnego szumu na temat zdarzenia, które – w porównaniu z kryminalną codziennością – przyniosło stosunkowo małe szkody? „Z uwagi na charakter przestępstwa, dotykającego tak delikatnej materii, jaką jest wiara, sprawę bada większa liczba funkcjonariuszy kryminalnych” – wyjaśnia policja. I to jest pomysł dla właścicieli słabo strzeżonych banków. Niech ustawiają przed sejfami figurkę Chrystusa – w razie rabunku przestępców ścigać będzie większa liczba funkcjonariuszy. A wtedy, niech ręka boska chroni złodziei! Ta oderwana... DM
ROZGRZESZENI Jak zmienić wizerunek łódzkiego pogotowia, na którym ciąży zbrodnicza działalność niektórych lekarzy i pielęgniarzy – „łowców skór”? Najlepiej, modląc się i kropiąc święconą wodą sprzęt medyczny. Wychodząc z takiego założenia, dyrekcja pogotowia zaprosiła metropolitę abpa Władysława Ziółka do uroczystego pokropku 12 karetek. „Stacja ma swoje niechlubne karty – przypomniał dyrektor Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, Bogusław Tyka. – Chcielibyśmy więc, żeby zarówno sprzętem, jak i sposobem podejścia lekarzy i sanitariuszy do pacjentów zmienić ten wizerunek”. Wcześniej już kropiono łódzkie karetki, po czym zamiast życia woziły one śmierć, a pielęgniarze mordujący pacjentów chodzili do kościoła i... do spowiedzi. RP
CZARY I ŚMIECH Najzagorzalsi katolicy z Rzeszowa protestują przeciwko budowie centrum handlowo-rozrywkowego w sąsiedztwie sanktuarium patronki miasta Matki Bożej Rzeszowskiej. Parafianie, podkręceni przez zarządzających świątynią bernardynów, hurtem podpisywali się pod pismem, jakie ojcowie wystosowali do prezydenta i radnych Rzeszowa. Kustosz sanktuarium, o. Rafał Klimas, wykrzykiwał, że bliskość centrum rozrywkowego zaburzy modlitewną kontemplację. Za obiekcjami zakonnika wyczuwamy obawę przed konkurencją. Pokusa ziemskich przyjemności dostępnych tuż za płotem mogłaby wyciągnąć wiernych z kościoła i znacznie zmniejszyć ich ofiary. MW
RODZINA WALECZNYCH Jedna z mieszkanek Lublina poprosiła policję o pomoc w zażegnaniu awantury domowej. W mieszkaniu przy ul. Walecznych rozrabiał jej 18-letni wnuk, grożąc odebraniem sobie życia. Na miejscu funkcjonariusze zastali rodziców nastolatka, którzy usiłowali okiełznać syna. Kiedy jeden z policjantów próbował zakuć go w kajdanki, oberwał od ojca chłopaka. Do akcji włączyła się też babunia, która waliła policmajstrów po głowach i szarpała za mundury. Patrolowi udało się jednak opanować sytuację. Wszyscy trafili tam, gdzie ich miejsce: familia na komendę, a policjant do szpitala. KC
KARDYNAŁ SARUMAN W Krakowie rozpoczęto zdjęcia do filmu „Papież Jan Paweł II”. Najnowsza papochwalcza produkcja powstaje przy współudziale międzynarodowej ekipy. W postać młodego Wojtyły wcielił się Cary Elwes, ale już dojrzałego Papę gra laureat Oscara John Voight. Jednak prawdziwą sensację wywołał fakt powierzenia roli kardynała Wyszyńskiego 83-letniemu Christopherowi Lee. Młodszej widowni brytyjski aktor znany jest m.in. z ekranizacji „Władcy Pierścieni”, gdzie zagrał mędrca Sarumana. „Czuję się trochę łyso” – wyznał aktor mediom, po tym jak przygotowanie do roli Prymasa Tysiąclecia zmusiło go do zgolenia charakterystycznej brody, która nadawała jego rysom prawdziwie demoniczny wygląd. Pierwotnie Wyszyńskiego miał zagrać Marek Kondrat, ale okazało się, że artysta jest zbyt zajęty. I szczęśliwie udało mu się wymigać. Gdyby bowiem został kardynałem,
ani chybi musiałby opowiadać polskiej widowni o cudach na planie. Mamy nadzieję, że rodzime media nie będą zadręczać Lee pytaniami, jak ta rola odmieniła jego życie. RB
SZCZYTOWANIE Powtórka z rozrywki: już drugi szczyt górski we Włoszech będzie nosił imię Jana Pawła II. Tym razem po papiesku ochrzczona zostanie mierząca 3222 m. n.p.m góra niedaleko miasteczka Sondrio w paśmie Valtellina w Alpach. Na skale wmurowano już pamiątkową tablicę ufundowaną przez lokalne samorządy i parafie. Pierwszy papieski szczyt znajduje się w masywie Gran Sasso w Apeninach. Nazwę otrzymał 18 maja br. – w rocznicę urodzin Wojtyły, a jednym z pierwszych jego zdobywców był abp Stanisław Dziwisz. A Tatry czekają! MW
KOSTUCHA POMAGA Już niedługo niemiecki Kościół katolicki nie będzie miał wyrzutów sumienia. Śmierć zabiera bowiem z tego świata kolejnych Polaków, którzy w czasie wojny pracowali niewolniczo w parafiach i na rzecz instytucji podległych Krk. Ocenia się, że do dziś żyje zaledwie około 5 tys. takich przymusowych kościelnych robotników, a kilkakrotnie więcej już dawno odeszło w zaświaty. Niemiecki Kościół kat. wypłacił dotąd 1,5 mln euro odszkodowań dla zaledwie 600 przymusowych niewolników. Niemieccy katolicy zamierzają ponadto wesprzeć kwotą 1 miliona euro jedną z organizacji charytatywnych zajmujących się opieką nad byłymi więźniami obozów koncentracyjnych. Biskup Mainz – kardynał Karl Lehman – słusznie nazwał te działania „symbolicznym gestem” na drodze do pojednania. PS
5
JEDNOBIEGUNOWI W Islandii obyła się kolejna parada gejowska. Uczestniczył w niej co szósty mieszkaniec wyspy. Ten masowy udział nie wynika z nadprzyrodzonego rozmnożenia gejów i lesbijek pod kołem podbiegunowym, ale dlatego, że w państwie należącym do najbogatszych krajów świata, tego rodzaju święto uważane jest za dobrą okazję do zabawy dla całych rodzin. AC
SABOTAŻYSTA Pomyślne wieści z USA. Na lotnisku w Denver aresztowano pułkownika lotnictwa za uszkodzenie karoserii dziesięciu aut. Właściwie było to zbezczeszczenie. Pułkownikowi Alexisowi Fectau, który jest... dyrektorem operacyjnym w National Security Space Institute w Colorado Springs, zarzuca się zamalowywanie farbą w sprayu nalepek popierających Busha oraz ozdabianie wehikułów niecenzuralnymi napisami odzwierciedlającymi to, co pułkownik sądzi o poglądach ich właścicieli. Policja nakryła go, przygotowawszy pułapkę – podstawiła wyposażony w kamerę samochód oblepiony nalepkami świadczącymi o tym, że właściciel umiłował Dablju. Zły to znak dla głównodowodzącego, gdy dowódców ma przeciw sobie. CS
LESBA BEZ KORONY Gari McDonald, tegoroczna miss nastolatek Wysp Bahama, została przez jury konkursu pozbawiona tytułu i korony po tym, jak ujawniła, że jest lesbijką. Oficjalnie pannę McDonald zdetronizowano z powodów rzekomych niedociągnięć proceduralnych, które do czasu feralnego wyznania nikomu nie przeszkadzały. Kaczyńscy – na Bahama! AC
6
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
POLSKA PARAFIALNA
Byłem księdzem
trwały ślad. Na przykład w Kuczkowie kupiłem nowe klęczniki i dzwon, w Grzybowie urządziłem drogę krzyżową. Nie podobało się to moim przełożonym, bo bezustannie domagali się
pieniędzy. Już biskup gnieźnieński Jan Czerniak demonstrował swoje niezadowolenie, omijając moją parafię podczas wizytacji dekanatu, na próżno domagał się też łapówek infułat Michalski, który groził mi nawet ekskomuniką. A że odmawiałem konsekwentnie, biskupi buntowali przeciwko mnie nie tylko księży, ale i parafian. Doszło do tego, że zakazywali im dawania pieniędzy na tacę. „Jak B. wykończymy materialnie, to przyjdzie do nas na kolanach” – miał powiedzieć bp Czerniak. – Nie przyszedłem. – Już w Kuczkowie pojawiali się u mnie ludzie ze służb specjalnych
i namawiali do współpracy. Wielu księży nie kryło się z tym. „Nie będę służyć dwóm panom” – odmawiałem konsekwentnie. „A ksiądz Michalski z nami współpracuje” – usłyszałem któregoś dnia. Poraziło mnie to. Poinformowałem o tym biskupa Lucjana Bernackiego, co wywołało wściekłość Michalskiego. To głównie za te słowa pozbawił mnie później kapłaństwa. Wyrzucenie z Kościoła było szokiem dla Stanisława B. Z dnia na dzień stał się cywilem. Nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Tylko dzięki pomocy dobrych ludzi otrzymał kawalerkę w Bydgoszczy, znalazł też pracę w jakiejś firmie transportowej. W 1981 roku przeszedł na rentę, bo dało o sobie znać skołatane serce. Przeżył dwa zawały. Dziś ma ponad 80 lat, jest samotny i chciałby już odejść z tego świata. Od 1974 roku ani razu nie przestąpił progu kościoła, bo ból wciąż rozsadza mu serce. Nie oznacza to jednak, że utracił wiarę. – Nadal wierzę w Boga, ale nie w Kościół. Z Bogiem nie zerwałem, bo nie on mnie skrzywdził. Kapłaństwa pozbawił mnie przecież Kościół, dla którego Bogiem jest dziś pieniądz i zdrada. Jako ekskomunikowany nie mam prawa do sakramentów, a przecież jestem człowiekiem wierzącym i chciałbym mieć kiedyś pogrzeb katolicki – mówi rozgoryczony. – Dla Kościoła jestem człowiekiem wyklętym. PS
itaj, Przybyszu! Znajdujesz się na stronie Duchownego Sanktuarium pod wezwaniem Chrystusa Ukrzyżowanego. Od dłuższego czasu pragnąłem stworzyć podobne wirtualne Sanktuarium na swojej stronie i wreszcie udało się mi zrealizować ww. marzenie.
Sam przedstawia się jako pochodzący z prastarego rodu słowiańskiego zagorzały chrześcijanin wyznania rzymskokatolickiego (przez 10 lat wychowywał się w klasztorze dominikanów na Ukrainie, zaliczył jeden semestr seminarium duchownego w Warszawie i marzy o założeniu
Gdy pobito go przed ołtarzem i wyrzucono z kościoła, coś w nim pękło. Zniszczył sutannę, przez trzydzieści lat nie przestąpił progu świątyni. Teraz znów chce wrócić do kapłaństwa. – Z Bogiem nigdy nie zerwałem, bo nie Bóg mnie skrzywdził, ale Kościół – mówi. „Dnia 3 kwietnia 1974 r. o godz. 16 w kościele parafialnym w Lubczu, dekanat rogowski, powiat Żnin, w czasie parafialnej spowiedzi wielkanocnej, na oczach zgromadzonych wiernych ks. infułat Jan Michalski wszedł do kościoła, prowadząc ze sobą dziesięciu oprawców. Doprowadził ich do prezbiterium i rozkazał: »Bierzcie go siłą od ołtarza!«”. To fragment listu, jaki 30 marca bieżącego roku Stanisław B. (na zdjęciu) z Bydgoszczy wysłał do papieża. Kilka dni później Jan Paweł II już nie żył... Stanisław B. do dziś nie otrzymał odpowiedzi z Watykanu. Co takiego stało się w kościele w Lubczu, skoro po tylu latach Stanisław B. postanowił szukać pomocy u samego Papy? – Gdy ks. Michalski wszedł do kościoła, jego ludzie rzucili się na mnie – wspomina były ksiądz, dziś mieszkający w Bydgoszczy. – Wcześniej infułat zakazał mi wchodzić do kościoła, więc na jego oczach podarłem
dekret o ekskomunice. Stałem oparty o ołtarz, bili mnie, gdzie popadło. Krwawiącego, w porozrywanej sutannie, wywlekli przed zakrystię na przykościelny cmentarz. – Coście zrobili z naszym księdzem?! – szlochała jedna z kobiet. – Takiej głupiej baby nie potrzebujemy w Kościele – warknął infułat. Po tym pobiciu ks. Michalski, który kilkanaście miesięcy później z rąk samego kardynała Wyszyńskiego otrzymał sakrę biskupią, poinformował osłupiałych parafian, że ich proboszcz został właśnie przeniesiony do stanu świeckiego. „Tak rozpoczęła się moja tragedia – pisał w liście do papieża były proboszcz w Lubczu – tragedia, która trwa do dnia dzisiejszego i nie ma widoku na jej zmianę, mimo moich licznych pism kierowanych do Stolicy Apostolskiej, nuncjusza apostolskiego w Warszawie, jak i arcybiskupa Henryka Muszyńskiego w Gnieźnie. Zrezygnowany tą beznadziejnością,
Fot. RP
chwytam się jedynej jeszcze nadziei i dlatego zwracam się z gorącą, pokorną prośbą bezpośrednio do najwyższego autorytetu Kościoła – Jego Świątobliwości Ojca Świętego Jana Pawła II o ratunek i przywrócenie mnie do stanu kapłańskiego”. Na żaden list Stanisław B. nie otrzymał odpowiedzi, bo też gdyby którykolwiek hierarcha zabrał głos w jego sprawie, musiałby przyznać, że zrobiono mu olbrzymią krzywdę. A przecież ci, którzy skrzywdzili kapłana, nosili biskupie szaty. – W każdej mojej parafii starałem się coś zrobić, pozostawić jakiś
Do szkoły za karę eśli z jakiegoś powodu wkurzyliście się na swoje pociechy (np. za zbyt późne powroty do domu), to wyślijcie je, choćby na kilka miesięcy, do katolickiej szkoły w Pniewach. To podziała lepiej niż najstraszniejsze lanie... Prowadzony przez urszulanki Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych (katolickie liceum ogólnokształcące i technikum gastronomiczno-hotelarskie) w Pniewach szczyci się realizacją programu wychowawczego matki Urszuli Ledóchowskiej, który ma zapewnić właściwą formację i ustrzec przed czyhającymi zewsząd patologiami społecznymi. Jak w każdej katolickiej szkole, od uczniów wymagane jest zaszczycanie swą osobą wszystkich mszy z okazji uroczystości szkolnych i kościelnych, dni skupienia, rekolekcji itp. Regulamin nakazuje ponadto chodzenie na co dzień w kamizelce z logo szkoły, a na wszelkie szkolne imprezy oraz msze trzeba się stawiać w stroju galowym (biała bluzka z kołnierzem marynarskim i ciemna spódnica – dla dziewcząt oraz jasna koszula, ciemny garnitur i krawat – dla chłopców). Za kradzież, picie alkoholu i palenie papierosów, posiadanie, używanie i rozprowadzanie narkotyków lub innych używek oraz materiałów i książek sprzecznych z moralnością chrześcijańską grozi natychmiastowe wydalenie. Swoimi talentami pedagogicznymi urszulanki mają okazję wykazać się w prowadzonym przy klasztorze szkolnym internacie dla dziewcząt. Katolickie panienki obowiązuje ścisłe przestrzeganie ustalonego planu dnia: 6.30 – pobudka, toaleta poranna, sprzątanie sypialni, dyżury; 7.15 – śniadanie; 7.30–7.45 – spacer poranny; 7.50 – apel szkolny;
J
8.00–14.25 – lekcje; 14.25 – obiad, czas wolny; 16.30–18.30 – studium pod kontrolą nauczycieli; 18.30 – kolacja, spacer; 19.30–20.30 – studium indywidualne; 21.00 – cisza umożliwiająca dalszą naukę, czytanie lektury lub wcześniejsze udanie się na spoczynek, wieczorna toaleta; 22.00 – wyłączenie światła, cisza nocna, sen. Po kolacji wychowankom (w wieku 16–19 lat!) kategorycznie zakazuje się wychodzenia poza teren klasztoru, a od 21.00 muszą przebywać na terenie internatu. Słuchanie ściszonej muzyki dozwolone jest tylko do 22.00. O odwiedzinach gości każdorazowo trzeba informować osobę dyżurującą. Można ich przyjmować w wydzielonym apartamencie w szkole do 19.30 i jedynie w czasie wolnym od przewidzianych regulaminem zajęć. Korzystanie z telefonu komórkowego dopuszczalne jest poza lekcjami, zajęciami dodatkowymi, studium, posiłkami i ciszą nocną, na dworze do 21.00 oraz w szkole do 21.30. Niezastosowanie się do przepisów oznacza zarekwirowanie komórki do depozytu na cały tydzień. Wyjazdy do domu możliwe są tylko w dni ustalone w harmonogramie i dopiero po zakończeniu wszystkich zajęć szkolnych, powrót do internatu musi nastąpić najpóźniej do godziny 20.00 w dniu poprzedzającym zajęcia. Wychowawca ma przy tym zawsze prawo nie zgodzić się na wyjazd do domu pod pretekstem zaległości w nauce. Na szczęście odzyskanie wolności, czyli relegowanie z katolickiej placówki, przynajmniej teoretycznie, wydaje się dziecinnie proste – wystarczy wykazać się posiadaniem niedozwolonych używek i lektur. AK
W
Nawiedzona megalomania Tak zbłąkanego internautę wita na swojej religijnej witrynie internetowej Andrzej Aurelian Kiliszewski. I raczy wyznaniem: „Obecnie staram się o powtórne przyjęcie mnie do seminarium duchownego, by walczyć ze złem i szatanem, by zostać wojownikiem Chrystusowym i nieść Światło Chrystusowe do ludzkości, które coraz słabiej świeci. Mam nadzieję, że ta witryna przyczyni się do wzrostu wiary wśród chrześcijan, a także będzie pomocna w poszukiwaniu Pana Boga przez osoby niewierzące, wątpiące lub wierzące, lecz niepraktykujące. Wierzę, że to dzieło jest kierowane błogosławieństwem Opatrzności Bożej i spotka się z przychylnością władz kościelnych”... Wirtualne sanktuarium na razie pozostaje w budowie, ale liczne linki pozwalają dość dokładnie zapoznać się z narcystyczną osobowością (sądząc po liczbie zamieszczonych zdjęć, nadzwyczaj uwielbia się fotografować) Andrzeja Aureliana Kiliszewskiego.
świeckiego zakonu Kawalerów Krzyża Świętego), czołowy i wybitny światowy artysta pisankarz ze specjalizacją malarstwo na skorupie (pseudonim artystyczny Hrabia Angelik), prezes Światowego Centrum Pisanek, mecenas i promotor sztuki, monarchista (przydomek Łokietek) i liberalny konserwatysta oraz początkujący prawnik. Sporo jak na 24-latka. Kim ten zdolny młody człowiek jest w rzeczywistości? Polskim repatriantem, świeżo upieczonym absolwentem prawa, na co dzień nader banalnie zarabiającym na życie pracą w sklepie z odżywkami dla sportowców i w księgarni na Dworcu Centralnym w Warszawie, wciąż ma niesprecyzowane plany na przyszłość: „(...) albo zostanę księdzem rzymskokatolickim, by bronić ludzi przed Majestatem Bożym za łamanie prawa Bożego, albo zostanę sędzią, by karać przestępców za łamanie prawa świeckiego”. Zdecydowanie radzimy – księdzem. Akal
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. Ogólnopolski duszpasterz rolników orżnął swoich podopiecznych na miliony złotych. Sąd depcze mu po piętach. My też! Józef Kuroczycki, niegdyś katolik, znakomity pedagog i znawca spraw polskiej wsi, przeklina dzień, w którym na swojej drodze spotkał księdza Eugeniusza Marciniaka z Włocławka. Choć od tego momentu upłynęło już wiele lat, Kuroczycki wciąż nie
może zrozumieć, dlaczego tak łatwo uległ kapłanowi i stał się jego ofiarą. – Nie dopuszczałem wówczas myśli, że ksiądz może być zwykłym oszustem, dlatego wierzyłem mu w pełni – mówi z goryczą. Wszystko zaczęło się na początku lat 90., gdy jeden z proboszczów skierował Kuroczyckiego do księdza prałata Marciniaka, zajmującego się uniwersytetami ludowymi. Księżulo przyjął pana Józefa z otwartymi rękoma i mianował nawet dyrektorem Uniwersytetu Ludowego we Włocławku. Przez rok współpraca między obydwoma panami układała się nawet nieźle, jednak gdy Kuroczycki zapłacił
naukowcom z Torunia za jakieś wykłady, sutannowy wpadł w szał. „Dla Kościoła mogą oni pracować za darmo” – pouczał dyrektora. To był koniec współpracy, przynajmniej na niwie oświatowej. Ale potem znów drogi obu panów skrzyżowały się. Kuroczycki nie może o tym mówić spokojnie, wpienia się i prałata nazywa oszustem oraz diabłem w sutannie. Wówczas
POLSKA PARAFIALNA rolniczych. Młodzież przyjeżdżała nawet z zagranicy, aby uczyć się nowych metod upraw i hodowli. Dzieło to zyskało entuzjastyczne przyjęcie „wszystkich świętych” – od wojewody olsztyńskiego poczynając, a na ministrze rolnictwa kończąc. Ale szatan widocznie mocno mieszał w sprawie Kuroczyckiego, bo po kilku „tłustych” latach nadszedł okres klęsk żywiołowych
Duśpasterz ksiądz był już osobą wielce utytułowaną i hołubioną przez władze świeckie i duchowne. A ponieważ pełnił obowiązki sekretarza Krajowego Duszpasterstwa Rolników (wcześniej – Komisji Episkopatu Rolników i Przemysłu Rolno-Spożywczego), a zarazem dyrektora wydawnictwa kościelnego we Włocławku, otwierały się przed nim wszystkie drzwi, łącznie z salonami Episkopatu i rządu. W 1995 r. Kuroczycki wraz z synem wydzierżawił od Agencji Rolnej Skarbu Państwa 540 ha popegeerowskiej ziemi w Rąbitach w Olsztyńskiem. Dopiero gdy zaczął gospodarować, okazało się, że ziemia jest w gorszym stanie niż mu ją przedstawiono na papierze, a i zabudowania to wielka ruina. Dzierżawca nie liczył ani czasu, ani nakładów. Harował dzień i noc, by wreszcie dopiąć swego. A że panu Józefowi śniło się stworzenie gospodarstwa wzorcowego, wkrótce przygotował program rozwoju takich gospodarstw jak jego – nastawionych na szkolenie młodych kadr
i strat, a katastrofy dopełnił wielki pożar indyczarni, z powodu którego pan Józef stracił 2 mln zł. Gdy do Rąbit zawitały kłopoty, wraz z nimi pojawił się ksiądz biznesmen Marciniak. Już wcześniej zwąchał on wielki szmal z dotacji dla gospodarstw szkoleniowych, a teraz zaoferował Kuroczyckiemu pomocną, kapłańską dłoń. „Pan ma głowę do interesów i wielkie gospodarstwo, ja z kolei oferuję znajomości w Warszawie” – przekonywał chytrze sutannowy. I tak w końcu omotał Kuroczyckiego, że ten zaczął pracować na rzecz potężnego gospodarstwa rolnego w pobliskim Międzychodzie, dzierżawionego przez księdza. Remontował księżowskie budynki, użyczał swoich maszyn, pomógł wyhodować 25 tys. indyków. – Harowaliśmy jak woły, zastosowałem swoje, innowacyjne, pomysły w hodowli i odbudowie gospodarstwa w Międzychodzie, dzięki czemu ksiądz Marciniak zaoszczędził masę pieniędzy. Obiecywał, że w zamian podzieli się ze mną zyskiem, pomoże wyjść z dołka, ale nigdy do tego nie doszło – opowiada pan Józef. W 1999 r., gdy państwo miało przekazać spore pieniądze na wdrożenie programu rozwoju 3 gospodarstw szkoleniowych, m.in. w Rąbitach, stało się coś dziwnego – cały szmal – zamiast do Kuroczyckiego
i innych rolników – w całości trafił do... ks. Marciniaka (ok. 6,3 mln zł). Dzięki temu mógł wówczas za „marne” niecałe pół miliona złotych kupić na własność (faktycznie dla kurii) potężne gospodarstwo w Międzychodzie. Tymczasem pętla długów zaciskała się już na szyi Kuroczyckiego i w końcu musiał się rozstać z Trąbitami. Pod młotek komornika poszły maszyny. W krótkim czasie niedawny pan na ponad 500 hektarach został dziadem. Dziś mieszka kątem u życzliwych mu ludzi. Rodzina go opuściła. – Prawie dwa i pół roku temu o oszustwach ks. Marciniaka zawiadomiłem policję, poinformowałem też o wykorzystywaniu przez niego stanowiska i wyłudzeniu pieniędzy, które zamiast do gospodarstw szkoleniowych, trafiły do jego prywatnej firmy, a także o pieniądzach, które ksiądz jest mi winien – mówi Kuroczycki. – Sprawy są w sądzie, nie widać ich końca. Ksiądz kłamie, przedłuża rozprawy w nieskończoność. Wykorzystuje swój „autorytet” kapłana; widziałem, jak niektórzy sędziowie kłaniają mu się w pas... Interweniuję gdzie tylko można, ale efekty tego są raczej mizerne. Kuroczycki napisał też do nowego biskupa włocławskiego – Wiesława A. Meringa. Ekscelencja nie raczył nawet odpisać, ale widocznie miał już dosyć przekrętów Marciniaka, hołubionego wcześniej przez biskupa Dąbrowskiego, bo przegonił prałata z gospodarstwa w Międzychodzie. Nieuczciwy kapłan przestał
W obronie wolności O tym, czy ulica Wolności w Gostyniu (diecezja poznańska) zostanie przemianowana na JPII, zadecydują jej mieszkańcy oraz właściciele tamtejszych sklepów i firm. Burmistrz Jerzy Woźniakowski skierował do mieszkańców ulicy ankietę z pytaniem, czy zgadzają się na zmianę adresu, oraz wykaz kosztów, np.: zmiana dowodu rejestracyjnego samochodu – 67 zł; prawa jazdy – 76,50 zł; wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego w przypadku firm – 650 zł. Wymiana dowodów osobistych i dokonanie zmian w ewidencji działalności gospodarczej byłyby bezpłatne, ale wiązałyby się z koniecznością odwiedzenia urzędu. Władze
O
miasta szacują, że na zmiany w dokumentacji oraz wymianę tabliczek z adresami na budynkach i pieczątek w firmach mieszkańcy i przedsiębiorcy wydaliby łącznie około 100 tys. zł (proszę teraz pomnożyć te 100 tys. zł przez mniej więcej 2 tysiące ulic i alei Jana Pawła II w całym kraju...). A wszystko po to, żeby stało się zadość woli zakonników z Kongregacji Oratorium Świętego Filipa Neri, którzy wystąpili z inicjatywą upamiętnienia wizyty Papy w Gostyniu poprzez nadanie jego imienia ulicy, po której stąpał jeszcze jako kardynał 25 czerwca 1978 r. Ufamy, że zwycięży wielkopolska powściągliwość, oszczędność i zdrowy rozsądek. MW
prócz stawianych hurtowo monumentów Jana Pawła II, Jerzego Popiełuszki oraz Stefana Wyszyńskiego możemy się pochwalić unikatowymi na skalę światową pomnikami sołtysa, ufoludka oraz... srającego chłopka.
7
być formalnym właścicielem farmy, która należy teraz do wydawnictwa kościelnego, czyli de facto do kurii. Ponoć biskup zeźlił się na swojego biznesmena i odsunął go też od wydawnictwa. Czyżby zatem zanosiło się na pomyślne zakończenie kłopotów Kuroczyckiego? Nic podobnego! W Ministerwstwie Rolnictwa znają doskonale sprawę gospodarstwa w Rąbitach, ale nie chcą się angażować w rozgrywki na linii Kuroczycki–Kościół. – Dzierżawca Rąbit – mówią wprost – przez długi czas zgodnie współdziałał z księdzem i wykonywał na jego rzecz kawał roboty. Niestety, wszystko odbywało się „na gębę”. Gdy pan Józef został na lodzie, pozostała mu zatem tylko droga sądowa. Taka jest zapłata za naiwność i zaufanie dla sutanny. W Rąbitach rządzą już inni rolnicy, gospodarstwo wzorcowe dawno szlag trafił, podobnie zresztą jak i ambitne plany Kuroczyckiego. Co robi teraz były pionier wzorcowej hodowli i milioner? Walczy w sądach o dobre imię, sprawiedliwość
i 1,8 mln zł. Na tyle bowiem wyliczył swój wkład w gospodarstwo księdza. Tymczasem sutannowy nie czuje się winny i myśli już o kolejnych interesach, a w wolnych chwilach pasjonuje się... iluzją. Kogo tym razem omota i oszuka? PIOTR SAWICKI
starosta kielecki, niektórzy wójtowie, sołtysi oraz ludzie dobrej woli. W ubiegłym roku Fundacja Nautilus tropiąca niezidentyfikowane obiekty wystawiła w Emilcinie pomnik UFO. Drewniany ufoludek znajduje się na leśnej polanie, gdzie 10 maja 1978 roku 78-letni rol-
Co kraj, to... pomniki W 2003 roku w Wąchocku, świętokrzyskim miasteczku znanym głównie z dowcipów, odsłonięto pomnik w hołdzie polskim sołtysom. Odlana z brązu postać w kapeluszu i gumowcach, z kołem od wozu, telefonem komórkowym w ręku i teczką, z której wystaje flaszka, siedzi na skrzynce przed komisariatem policji (tak na wszelki wypadek, żeby nie ukradli). Budowę pomnika finansowo wsparli marszałek województwa świętokrzyskiego, wojewoda,
nik Jan Wolski miał rzekomo widzieć lądowanie latających spodków i doświadczyć spotkania przybyszów z kosmosu. Nieco wstydliwym „monumentem” – pomnikiem „srającego chłopka” – może się poszczycić Świdnica. Stojąca w pobliżu miejskiej oczyszczalni ścieków betonowa rzeźba z lat 20. lub 30. ubiegłego wieku przedstawia mężczyznę robiącego kupę. Postawili ją bezpruderyjni Niemcy. AK
8
amy przed sobą poufny dokument Zespołu Kontroli Wewnętrznej Agencji Nieruchomości Rolnych w Warszawie, sporządzony po wizycie kontrolerów we wrocławskim Oddziale Agencji. Kwit nosi datę 13 kwietnia 2004 r., jest podpisany przez Aleksandra Zowczaka, dyrektora Zespołu, a dotyczy – jak czytamy w nagłówku – „(...) przygotowania do sprzedaży w ramach pierwszeństwa nieruchomości rolnej Komorniki (…) gmina Środa Śląska”. Czyta się tę notatkę jak kryminał i być może dlatego zakończona jest konkluzją (adresowaną do ówczesnego prezesa ANR – Zdzisława Siewierskiego): „W świetle poczynionych ustaleń i złożonych oświadczeń należy skierować do prokuratury wniosek o podjęcie czynności wyjaśniających w tej sprawie”... Ponieważ kwestie opisane w rzeczonym dokumencie pozostawały
M
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE w zakresie kompetencji ówczesnego wiceprezesa Agencji – Józefa Pyrgiesa (też opisywanego przez kontrolerów), 16 kwietnia 2004 r. Siewierski polecił swojemu zastępcy odnieść się „(...) do treści notatki w części przekazanych kontrolującym przez Pana Janusza Celińskiego”. Nie wiemy, jaką bajkę współpracownicy opowiedzieli później Siewierskiemu, bo jednak nie oddał sprawy do zbadania prokuraturze, choć owa kryminalna historia jemu akurat niczym nie groziła (zaczęła się, zanim został szefem Agencji). My natomiast byliśmy niedawno świadkami dramatycznego finału tej bajki...
Otóż 31 sierpnia 2005 r. obserwowaliśmy, jak troje urzędników Oddziału Agencji we Wrocławiu przystąpiło do odbierania gospodarstwa, na które przez 11 lat dzierżawiący je rolnik chuchał i dmuchał. Skręcało nas z bezsilności. Oni mieli wyrok sądu, on – tylko poczucie krzywdy i przekonanie, że gdyby w porę zapłacił żądaną łapówkę, nie byłoby sprawy. Niewiarygodne? Przekonajmy się... W kwietniu 1994 r. wymieniony w piśmie Siewierskiego Janusz Celiński zawarł z Agencją 10-letnią umowę dzierżawy Gospodarstwa Rolnego Komorniki – pozostałości po zlikwidowanym pegeerze. Siał, orał,
którzy twierdzili, że są po rozmowach z Agencją i proponowali mi odstąpienie od dzierżawy. Gdy zrelacjonowałem zachowanie Opali mojemu radcy prawnemu, nie uwierzył. Zorganizowałem więc kolejne spotkanie, tym razem z udziałem prawnika i jeszcze jednego świadka w osobie kolegi – mówi nam Celiński. Mecenas Mirosław Wieczerzak usłyszał dokładnie to samo, co przedtem jego klient. Dodatkowo, na pytanie: „A jaką mamy pewność?” (w kwestii możliwości załatwienia „większego innego gospodarstwa pięćdziesiąt kilometrów stąd”), Opala zagwarantował, iż dysponuje „ustnymi
Egzekucja Ludzie, a dokładnie Polacy, muszą czasami płacić urzędnikom łapówki. Jeśli odmówią żądaniu zapłaty, to mogą być pewni, że wykończy się ich na amen. pełnomocnictwami właściwych osób”. Gdy pan Janusz wraz z prawnikiem powtórzyli tę rozmowę (oraz przedłożyli stosowną notatkę uwierzytelnioną przez mec. Wieczerzaka) Waldemarowi Szymkiewiczowi – ówczesnemu dyrektorowi Agencji we Wrocławiu – ten sprawę bagatelizował: „Eee tam, Egzekutorzy i Janusz Celiński (pierwszy z prawej) Rafałowi musiało się coś pokićkać”. ludziom pracę dawał, a w sierpniu 2000 „Żartownisia” odsunięto jednak roku postanowił skorzystać z możliod sprawy (co nie przeszkadza wości wykupienia gospodarstwa w tryAgencji wciąż korzystać z jego bie tzw. pierwszeństwa sprzedaży, o co usług) i – umową z 1 lutego 2001 dzierżawcy wolno się ubiegać po miroku – zadanie wyceny otrzymała nimum 3 latach uprawiania oddanej Eugenia Szałaj, rzeczoznawca mamu w arendę państwowej ziemi. jątkowy ze Strzelina. No ale żeby coś sprzedać, trzeba – Zawarliśmy wtedy w Agencji wiedzieć, za ile. Wycenę nieruchomodżentelmeńską umowę: ja nie pójdę ści w Komornikach Agencja powiew sprawie Opali do prokuratury, rzyła (umową z 22 listopada 2000 r.) a oni przestaną mi rzucać kłody pod pewnej wrocławskiej firmie, z którą nogi – tłumaczy nasz rozmówca. współpracowała od lat i – podobno Eugenia Szałaj obliczyła, że Ko– wcale nie dlatego, że jej właściciemorniki (472,6 ha) warte są w sumie lem jest Rafał Opala, zięć Kazimie2,7 mln złotych. Celiński – dysponurza Jurkiewicza, wysokiego rangą jąc promesą bankową – wyraził gourzędnika ANR we Wrocławiu (por. towość zapłaty takiej kwoty i 9 maja „Rzut na tacę” – „FiM” 17/2005). 2001 r. Agencja we Wrocławiu po– Ten rzeczoznawca stawił się twierdziła, że przystępuje do finalizau mnie i nie owijał w bawełnę: stwiercji transakcji, zaś dyrektor Szymkiedził, że nigdy tych gruntów nie kupię, wicz wystąpił do centrali ANR o wybo one są już obiecane komu innemagane przepisami pełnomocnictwo mu. „Niech pan zrezygnuje, a ja załado sprzedaży. twię panu większe gospodarstwo pięćNo i teraz zaczęło się kolejne dziesiąt kilometrów stąd. W przeciwpiętro: Warszawa stanowczo odnym razie będę musiał zrobić zaporomówiła, gdyż „(...) część nieruchową wycenę” – oznajmił. Natychmiast mości przeznaczonej do sprzedaży skojarzyłem to z wcześniejszymi może być wykorzystana na inne niż wizytami jakichś cudzoziemców, rolnicze cele” – napisał (skądinąd
wiemy, że tylko podpisał kwit podsunięty mu przez Pyrgiesa) prezes Agencji Adam Tański. – Bardzo mnie to zdumiało, gdyż – wedle prawa – o przeznaczeniu terenów nie decyduje widzimisię prezesa czy dyrektora, lecz studium uwarunkowań i zagospodarowania przestrzennego gminy. A w przypadku Środy Śląskiej sprawa była i jest jednoznaczna: dzierżawione przeze mnie tereny są i pozostaną gruntami rolnymi – zauważa Janusz Celiński. Dodajmy, że w dyspozycji redakcji znajduje się cały plik dokumentów bezspornie jego słowa potwierdzających, a podpisanych przez władze gminne. Rolnik zaczął dociekać, w czym tak naprawdę tkwi problem, no i dowiedział się – najpierw od Szymkiewicza, a wczesną jesienią 2003 r. od Stanisława S., nowego dyrektora Agencji we Wrocławiu – że jeśli chce mieć ziemię, musi coś dorzucić „pod stołem”. Ile? Ów Stanisław S. był nad wyraz bezpośredni: „Pół melona” – oznajmił Celińskiemu. „Pięćdziesiąt tysięcy?” – pragnął się upewnić rolnik. „Pięćdziesiąt tysięcy to sobie możesz w kościele na tacę położyć. Pół miliona! Przecież muszę się tym podzielić z Warszawą” – tłumaczył państwowy urzędnik. Tego pan Janusz już nie zdzierżył i w grudniu 2003 r. zawiadomił prokuraturę. Przypomnijmy, że dopiero w lipcu 2005 r. dyrektor S. trafił do pudła z zarzutami brania oraz wymuszania łapówek (por. „Rozmowy kontrolowane” i „Stefan&Co” – „FiM” 32, 35/2005). Do tego czasu zarówno S., jak i podlegli mu urzędnicy ANR, udzielali Celińskiemu lekcji pokory. Zaczęło się od banalnego w gruncie rzeczy pretekstu: dzierżawca zalegał z czynszem na kwotę niewiele przekraczającą 100 tys. zł. – Zapłać zaraz – powiedzieli – bo nie przedłużymy dzierżawy na kolejne lata. Tymczasem sama Agencja, według stanu na 7 czerwca 2004 r., winna mu była – jak czytamy w ekspertyzie Elżbiety Brzastowskiej, biegłego Sądu Okręgowego we Wrocławiu – ponad 393 tys. zł za wydatki modernizujące gospodarstwo, które – zgodnie z umową – Celiński miał prawo zaliczyć w poczet czynszu. Chandryczył się z nimi o wzajemne rozliczenie, bo wsadził już w ziemię kupę pieniędzy, a nie miał żadnych gwarancji, czy S. z ekipą przedłużą mu dzierżawę. Można wręcz powiedzieć, że bawili się Celińskim: ci z ANR bez przerwy powtarzali mu, że nic nie wiadomo, gdyż grunty mają być wykorzystane na cele pozarolnicze, w dokumentacji gminy stało jak byk, że w dającej się przewidzieć przyszłości jest to wykluczone, natomiast w warszawskiej centrali Agencji cytowano próbującemu tam interweniować rolnikowi wersję dyrektora S. Ten zaś, w sytuacji gdy śledztwo w sprawie łapówki ślimaczyło się
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. niemiłosiernie, nabrał już takiej pewności siebie, że wysyłał rolnika do swoich przełożonych w stolicy, aby osobiście się tam upewnił, iż bez łapówki nie kupi nawet piędzi ziemi. No i nadszedł wreszcie termin wygaśnięcia dzierżawy. W normalnych warunkach jest tak, że Agencja sprzedaje rolnikowi ziemię (bądź znaczną jej część), na której tyrał przez lata, a w najgorszym przypadku ową dzierżawę przedłuża. Tymczasem Celiński dostał szlaban na wszystko. W grudniu 2004 r. Sąd Okręgowy we Wrocławiu, przychylił się do wniosku Agencji i nakazał rolnikowi natychmiast zwrócić gospodarstwo państwu, zaś w maju br. Sąd Apelacyjny utrzymał ten wyrok w mocy. Miał ziemię oddać i już! I choć dyrektor S. został na początku lipca aresztowany, biurokratyczna machina już się rozpędziła: w połowie lipca nowy szef wrocławskiej Agencji Aleksander Jakoniuk (por. „Stefan&Co” – „FiM” 35/2005) zażądał od Celińskiego, aby wyniósł się z Komornik do 31 sierpnia i ani dzień później. Że plony jeszcze nie zebrane? A kogo to obchodzi! Trzeba było płacić, gdy była pora... À propos plonów (i nie tylko...): adwokat Krzysztof Biernat wystąpił do wrocławskiego sądu apelacyjnego o wstrzymanie wykonalności wyroku dotyczącego zwrotu gospodarstwa, uzasadniając wniosek m.in. trwającymi jeszcze u Celińskiego żniwami. Pismo wysłał 5 sierpnia (piątek), na stemplu pocztowym widnieje godz. 18. Dokument nie mógł więc znaleźć się w sądzie wcześniej niż w poniedziałek 8 sierpnia. Wiadomo, jak powinno być dalej: wyznaczenie składu, ściągnięcie akt, zapoznanie się z nimi, ustalenie terminu posiedzenia i wreszcie wydanie orzeczenia. Tymczasem Celińskiego załatwiono w ciągu 24 godzin od wpływu sprawy. Cud? Nie, po prostu troje sędziów pod przewodnictwem samej wiceprezes SA Małgorzaty Bohun bardzo się sprężyło – a może nawet musieli siedzieć po godzinach? – żeby 9 sierpnia, czyli w tempie iście ekspresowym, odwalić prośbę dzierżawcy o odroczenie egzekucji. I niech nam ktoś teraz powie, że w sądach się guzdrzą...! Jak już wspomnieliśmy, byliśmy 31 sierpnia w Komornikach. Niewykluczone, że sprawiła to nasza obecność, a być może ktoś poszedł po rozum do głowy – w każdym razie wykonujący swą powinność szeregowi urzędnicy Agencji ograniczyli się do spisania protokołu i nie wezwali policji, żeby wyprowadziła Janusza Celińskiego z gospodarstwa. Zapewne zdoła zebrać do końca to, co zasiał wiosną. Co dalej? Dzierżawca pokłada jeszcze nadzieję w Sądzie Najwyższym, gdzie przyjęto do rozpoznania jego kasację od wyroku wrocławskiego sądu. I wciąż trapią go wątpliwości, czy jednak nie lepiej było dać „pod stołem”... DOMINIKA NAGEL
ZAMIAST SPOWIEDZI
9
WYWIAD Z WICEMARSZAŁKIEM SENATU, SENATOREM RYSZARDEM JARZEMBOWSKIM – Dlaczego lewicowy rząd tak bardzo bał się jakiegokolwiek sporu z Episkopatem RP – czy to o Fundusz Kościelny, czy o tzw. związki partnerskie, czy o refundację zapłodnień in vitro itp.? – Zapewne dlatego, że w ostatnich latach lewicowy rząd nigdy nie czuł się komfortowo. Nie miał silnego zaplecza parlamentarnego, a i we własnych szeregach, w sprawach świa-
PO i PiS nie myślą. Ich stosunek do ubogich wyraża okrzyk Kaczyńskiego: „Spieprzaj, dziadu!”. Prawica to tak naprawdę grupa bezczelnych hipokrytów. Gdzie jest miłość bliźniego, tolerancja, pomoc człowiekowi w potrzebie? Gdzie szanse na edukację, na godne życie? – A lewica jest w stanie to zrobić? Pomóc tym najuboższym, najbardziej potrzebującym?
– Co też państwo wygadują! – Nic ponad to, co było mówione publicznie: SLD zapowiadał likwidację Senatu. – Państwo chyba żartują? Nigdzie nie ma śladu po tym, że SLD chciał likwidacji Senatu. – Teraz to Pan żartuje. Przecież lewica od samego początku postuluje parlament jednoizbowy. – A kto i kiedy tak powiedział?
Polska na później topoglądowych, nie wymagał jednomyślności, której rzeczywiście nie było. Ponadto dla pewnych działań rządu potrzeba w tym kraju poparcia Kościoła... – Tak było z premierem Leszkiem Millerem? – Prosił mnie osobiście, abym odłożył wspomniane sprawy na później. I tak ciągle na później odkładaliśmy realizację naszego programu. Bo przecież zarówno likwidacja Funduszu Kościelnego, jak i projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn to realizacja naszych obietnic wyborczych. – Dlaczego się na to godziliście? – Dlatego, że premier bardzo o to prosił, miał ideę wprowadzenia Polski do Unii Europejskiej, a bez poparcia Kościoła nie byłoby to możliwe. Ta sprawa była motorem jego polityki. Oraz ratowanie struktur państwa przed rozpadem. Państwa, które przyjęliśmy przecież ze zdewastowanymi finansami publicznymi. Dzisiaj nikt nie chce tego pamiętać, ale naprawdę groziła nam katastrofa w postaci braku środków na emerytury i renty. A tak – obie sprawy udało się załatwić. – Ale jakim kosztem! – Dużym, to prawda. Jednak, mimo wszystkich „ale”, Unia Europejska jest naszym sukcesem. To nie tylko fundusze strukturalne, ale także mechanizmy, dzięki którym podniesie się poziom życia przeciętnego Polaka. – Czy jeszcze coś można zaliczyć do sukcesów lewicy? – Na pewno ograniczenie bezrobocia. I największy w Europie wzrost Produktu Krajowego Brutto... – Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? – Bo część polityków SLD uwierzyła w magiczną moc cyferek i wskaźników, co doprowadziło do kryzysu lewicy. Mam tego świadomość. Nie można zapominać, po co szliśmy po władzę. A myśmy w pewnym momencie zapomnieli i w efekcie przetarliśmy ścieżkę dla pomysłów PO i PiS. A przecież naprawdę to Senat może stać się prawdziwym bastionem samoobrony społeczeństwa przed dyktatorskimi, aspołecznymi rządami prawicy. O zwykłych ludziach politycy
– Tak, ale pod warunkiem wierności swym poglądom do końca, bez względu na konsekwencje. Nie można być w części politykiem lewicowym, a w części „realistą” liczącym się tylko z „nieubłaganymi” prawami rynku. Prawa rynku można i trzeba wykorzystywać, a nie poddawać się im bezwolnie. Mimo wszystko jestem optymistą. – Na sondaże też Pan patrzy z optymizmem? Bo nie są one korzystne dla SLD. – Proszę państwa, do prawdziwego sondażu jest jeszcze wiele czasu. To wybory pokażą, czego chce społeczeństwo. Mnie w 1991 roku nie dawano szans na mandat senatora i co? Jestem nim już od czterech kadencji bez przerwy, z roku na rok poprawiając wyniki. Nie jest więc tak, jakby życzyli sobie autorzy czy dysponenci sondaży. – Kto według Pana ustawia wyniki sondaży? – Młócenie SLD zaczęło się właśnie od rządowego projektu zmian w ustawie medialnej. To wtedy obrażone media komercyjne robiły wszystko, aby dorobić lewicy diabelski ogon. – A lewica, aby wyjść cało z tej awantury, odgrażała się zmianami w TVP. No i co wam z tego wyszło? – O, przepraszam! Pomysł był bardzo dobry, ale prawica bezlitośnie ograła Danusię Waniek. Oni za nic mają zawarte porozumienia. To nauczka, aby albo dobrze pilnować realizacji takich paktów, albo ich nie zawierać... – Wróćmy do sprawy Senatu. Czy kolejnym grzechem lewicy nie jest chęć jego likwidacji?
– Leszek Miller w 2001 roku. – Powtórzę raz jeszcze, z pełną odpowiedzialnością: nigdy w programie SLD nie było zapisów o likwidacji Senatu z dnia na dzień. To naprawdę jakieś nieporozumienie. Ja sam opowiadam się za zastąpieniem Sejmu Senatem. Bo jest tańszy, mniej kłótliwy, trafiają tam ludzie wykształceni i doświadczeni. Wybrani w bezpośrednich wyborach, a nie wyznaczeni przez przywódców partyjnych. Senat V kadencji to zbiór bardzo ciekawych osobistości. Profesorowie, bankowcy, a nawet jeden król. – Uściślijmy, że chodzi o króla strzelców z Montrealu, Grzegorza Latę. – Ale zawsze to król. Znany w wielu, bardzo wielu krajach lepiej od naszych czołowych polityków. – Jednak ciągle nie wiemy, jakie to osiągnięcia ma Senat V kadencji. – No to przypomnę: Senat uchwalił 8 tysięcy poprawek. Sejm przyjął 5 tysięcy. Tym samym uratowaliśmy państwo przed wejściem w życie wielu bubli legislacyjnych.
– A skąd się one brały? – Z braku koordynacji pomiędzy rządem a jego politycznym zapleczem. Mówiąc wprost: pomysł, aby skupić kierowanie partią i rządem w jednych rękach, musiał skończyć się porażką. Po Aleksandrze Kwaśniewskim zabrakło nam sprawnego koordynatora. Najpierw on, a później Włodzimierz Cimoszewicz w 1997 roku pełnił taką rolę. Jednoczyli pomysły rządu, partii, klubu. Brak takich koordynatorów generował bałagan i był źródłem naszych wpadek. – Czy do nich należy sprawa Polonii i Polaków za granicą? – Widzę, że nie podoba się państwu zlecanie przez Senat Wspólnocie Polskiej wielu zadań inwestycyjnych i programowych na rzecz Polonii i Polaków za granicą. Przyznam, że ja też mam tzw. mieszane uczucia. Całkowite pomylenie celów organizacji i praktyki jej działania. W końcu Wspólnota została powołana, aby każdy kolejny marszałek Senatu był patronem Polonii. A stała się przechowalnią prawicowych polityków i ludzi Kościoła. Marszałek Stelmachowski przyspawał się do fotela. Ci ludzie z działalności we Wspólnocie zrobili sobie sposób na życie. Wprawdzie dzięki działaniom prezydium Senatu i wielu indywidualnym senatorom udało się trochę „rozparcelować” pomoc dla Polonii na Wschodzie na różne instytucje pozarządowe, ale ciągle Wspólnota Polska odgrywa niewspółmierną rolę w kreowaniu polityki Senatu w tej materii. I robi to nie zawsze z korzyścią dla obu stron. – Czy ma Pan receptę na te niedomagania Senatu? – Ona jest bardzo prosta: mądry wybór senatorów przez społeczeństwo. Należy przyjrzeć się kandydatom, odrzucić przebierańców. Wybrać kandydatów prawdziwie lewicowych: wrażliwych na ludzką krzywdę, szanujących godność człowieka, tolerancyjnych i wykształconych. Tych, którzy w swoich środowiskach już się pozytywnie sprawdzili. Reszta będzie prosta. Rozmawiali: MICHAŁ POWOLNY AGNIESZKA HAMANKIEWICZ
Marszałek Ryszard Jarzembowski startuje w wyborach parlamentarnych z listy do Senatu (pozycja nr 4) w okręgu wyborczym numer 5 Toruń-Włocławek
10
centrum Włodawy zjeżdża się kilkusetmetrową drogą na sam brzeg Bugu. Jest nasyp i nawet ślad mostu, który był tu kiedyś. Po drugiej stronie rzeki (jakieś 40 metrów dalej) też widać zarysy podobnej konstrukcji. Tylko że tam jest już Białoruś. Dla polskich władz to Azja – jakaś dzicz i okropność; dla miejscowych – nadzieja. – Gdyby odbudowano most i stworzono przejście graniczne, miasteczko zaczęłoby żyć. Setki tirów dziennie, tysiące turystów i handlarzy, a oni muszą gdzieś spać, kupić coś do jedzenia... Wielu naszych miałoby zatrudnienie. A tak, od lepszego życia dzieli nas 40 metrów. Nie do przebycia – mówi jeden z mieszkańców. Ale aż tak źle nie jest. Przynajmniej w miesiącach poprzedzających kampanię wyborczą do parlamentu albo do samorządu. Wówczas wszyscy kandydaci prześcigają się w obietnicach i zapewnieniach, że przejście będzie zbudowane natychmiast. Ludzie znów wierzą i biegną do urn głosować na tych, co to przejście obiecują. I od kilkunastu lat na obietnicach się kończy, choć strona białoruska jest chętna do otworzenia w tym miejscu „okna na Europę”. Dlaczego każde kolejne władze roztaczają przed ludźmi tylko miraże? A z tego powodu, że we Włodawie rządzi tak naprawdę Kościół katolicki. Przykłady mówią, jak rządzi... Na terenie parafii leży (nieszczęśliwie) Szkoła Podstawowa nr 2. Nieszczęśliwie z tego powodu, że naucza tamże katechezy niejaka Maryńczak. Pani owa nie dopuści dziecka do komunii, jeśli przez cały rok szkolny rodzice nie będą miesiąc w miesiąc dawali kopert z zawartością 25 złotych. Dla ludzi, których zarobki nie przekraczają 700 złotych, jest to wielki wydatek. – Pańskie pytanie, dlaczego daję, jest śmieszne. Jak nie dam, to córka
Z
edyną szansą na likwidację polskiego bezrobocia stały się wybory. Nie żadne tam nowe władze wyłonione w ich wyniku, lecz samo bieganie z głosami do urny. Biura pomocy bezrobotnym już teraz oferują potrzebującym zatrudnienie od zaraz... Najłatwiej przekonać się o tym w Opolu, gdzie na murach i futrynach można zobaczyć ogłoszenie Stowarzyszenia Ruch Obrony Bezrobotnych: „Praca w Komisjach Wyborczych”. Podobne anonse z dopiskiem „Dam pracę” wiszą też w Legnicy i Wrocławiu. A skoro jest robota, to lenić się nie wolno. Tylko kto jest faktycznym pracodawcą? To, że na rynku pracy walczą ze sobą konkurujące firmy, nie dziwi. Dziwić może natomiast to, że w Opolu, na tej samej ulicy, w tej samej klatce, na tym samym piętrze rywalizują zaciekle dwie firmy chroniące interesy bezrobotnych. Kto nie wierzy, niech uda się na ulicę
J
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
INTERWENCJE „FiM”
razy 10 miesięcy...). Gdyby po tym incydencie były jakieś kłopoty z utrzymaniem posady, prosimy o kontakt, bo mocodawcy pani katechetki mają długie ręce. Następna sprawa nazywa się antena! Otóż istnieje tuż pod Włodawą miejscowość Okuninka (teraz to już właściwie dzielnica miasteczka). Katechetka ze szkoły we Włodawie Jest tam okazakazała rodzicom płacić co miesiąc ły kościół, a na za przygotowanie ich malców do nim wielgaśny komunii: najpierw 10, później 20, krzyż. Ze szczytu krzyża wystaa ostatnio 25 złotych od dziecka. je niepozorna Przez cały rok. Po interwencji antena (ot, taki „Faktów i Mitów” musi natychmiast cienki drucik) zaprzestać procederu oraz zwrócić jednej z telefonii komórkopieniądze. wych. Działa tak, że ludziska we wsi... nie mają telewizji. Ani jedzażąda od uczniów choćby złotównego programu! Znikła im wizja ki, to wyleci z pracy z dnia na dzień. z ekranów i już! Mogą sobie za to Co więcej, nakazałem zwrócić nieposłuchać rozmów różnych ludzi zwłocznie wszelkie, wzięte wcześniej – rozmów prowadzonych przez tepieniądze. Natychmiast! Jestem człolefony komórkowe. Też ciekawie... wiekiem wierzącym, chodzę do koNie buntują się jednak, bo ksiądz ścioła, ale coś takiego jest po prootwarcie z ambony zapowiedział, że stu wstrętne! jak zaprotestują, to nałoży na nich Tyle dyrektor, a my dodamy w tym takie podatki, że nawet nie zipną. miejscu, że jeszcze w miarę nieźle jest Wierzą, bo są wierzący... na świecie, skoro istnieją tacy dyrekWróćmy do samej Włodawy. torzy Lesiukowie, którzy reagują na draństwo. Prosimy jednak, żeby był W jednym z dwóch tamtejszych koPan, Panie Dyrektorze, w kontakcie ściołów istnieje taki zwyczaj, że roz nami, bo naszym zdaniem katechetdzice dzieci chrzczonych lub idących ka nie brała tych pieniędzy dla siebie, do komunii muszą obowiązkowo tylko dla wiadomej firmy (25 złotych odpracować dwie dniówki przy burazy 20 dzieci w klasie razy 4 klasy dowie świątyni (ona zawsze jest
40 metrów od Azji nie zostanie dopuszczona do komunii. Było już kilka takich przypadków. Wie pan, co to oznacza w tak małym miasteczku? To jak klątwa – mówi jedna z naszych rozmówczyń, matka ośmioletniej Eweliny. W głowie nie chciało nam się to pomieścić, więc natychmiast udaliśmy się do dyrektora szkoły – Stanisława Lesiuka. – To nie jest możliwe. Ale sprawdzę. Proszę zatelefonować za godzinę – powiedział wyraźnie poruszony. Po godzinie: – Niestety, informacje wasze potwierdziły się w stu procentach. Rozmawiałem właśnie z katechetką i jeśli sytuacja się powtórzy, jeśli
Damrota 4 i zobaczy lokale 35 i 36, gdzie mieszczą się odpowiednio: Obywatelskie Stowarzyszenie Ruch Obrony Bezrobotnych oraz Opolski Ruch Obrony Bezrobotnych. Obie firmy są do siebie wrogo nastawione: – Oni działają jedynie
się dzieje, jest ukryta w kolejnych skrótach i szaradach tytułów komitetów wyborczych. Gdy dociekliwy internauta wpisze w wyszukiwarkę hasło „Obywatelski Ruch Obrony Bezrobotnych” – pojawi mu się tytuł: „Komitet Wy-
Ostatnio głodni ludzie, chronieni przez Obywatelski ROB w Zabrzu, zbuntowali się, gdyż po raz kolejny nie dostali swoich „racji unijnych”, czyli żywności w paczkach. Bezrobotni byli wściekli, bo kilka dni wcześniej sami pomagali rozła-
Słomka z butów wtedy, gdy zbliżają się wybory – mówi pracownica firmy podpisującej się nazwą miasta. O ile działalność „Opolskiego” nie wzbudza emocji wśród lokalnej społeczności, to już poczynania „Obywatelskiego” stają się przyczynkiem do komentarzy. Głównym wątkiem zarzutów jest właśnie uaktywnianie się jedynie podczas gorączki przedwyborczej i wykorzystywanie bezrobotnych do celów politycznych. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak
borczy Wyborców”, który przywodzi na myśl dywagacje o zawartości cukru w cukrze. Oprócz tych, co chronią bezrobotnych, działają w „Obywatelskim” jeszcze: Krajowa Wspólnota Emerytów i Rencistów RP oraz KPN – Obóz Patriotyczny. Tak skonstruowana koalicja w wyborach samorządowych wystawiła swego kandydata na prezydenta Katowic. Był nim powszechnie znany, choć niewielki, poseł Adam Słomka.
dowywać transporty z żarciem, które potem było dla nich nieosiągalne. Do tego doszła złość z powodu nieobecności lokalnej przedstawicielki Obywatelskiego ROB, która posiadała dokumenty umożliwiające pobieranie pakietów. Bezrobotni z Zabrza twierdzą, że już w czerwcu – na skutek podejrzanego znikania zapasów – przeprowadzono remanent, który wykazał spore manko żarcia. Jednocześnie opowiadają, iż produkty te
w budowie). Oczywiście – nie muszą sami tyrać fizycznie; mogą wynająć na swój koszt wykwalifikowanych robotników. Jeśli tego nie zrobią, dzieciak nie ma szans na sakrament i jest „skandal”. We Włodawie są też dwa cmentarze: jeden komunalny, a drugi parafialny. Na komunalnym od lat prawie nikt nie jest grzebany, bo ksiądz za nic nie skieruje tam swoich kroków. Dokładnie 100 procent mieszkańców woli cmentarz parafialny... Wiecie może, dlaczego? W drugim kościele też jest nieźle. Żeby dziecko zostało ochrzczone albo mogło przystąpić do komunii, jego rodzice muszą wpisać się w zeszyt. Ów słynny we Włodawie zeszyt prowadzi kancelaria parafialna, a rodzice deklarują w nim (dom po domu), że przez dwa tygodnie będą usługiwać w świątyni (np. sprzątać) oraz kupować za swoje pieniądze kwiaty. Jeśli nie, to lepiej, żeby nigdy nie urodzili dzieci. Jest jednak we Włodawie jeszcze jedna świątynia – cerkiew prawosławna. A w niej – pop Mikołaj. – Przyszłam do niego i mówię, że ksiądz nie chce ochrzcić mojego dziecka – opowiada nam pewna włodawianka. – A on na to: „Nie widzę problemu, proszę przynieść malca”. „A ile to będzie kosztować?”. „Nic”. „Ale ja nie jestem prawosławna”. „To dla Boga nie ma żadnego znaczenia”. ¤¤¤ Piszemy reportaż o tym małym kresowym miasteczku, bo wezwała nas tamtejsza społeczność w kwestii zupełnie innej. Otóż w powiecie włodawskim jest ponad tysiąc osób niepełnosprawnych umysłowo – w tym wiele dzieci. Problem polega jednak na tym, że ani we Włodawie, ani w całym okręgu nie ma domu dziennego pobytu dla tych ludzi. Kto kiedykolwiek zetknął się z problemem rodziny, która przez 24 godziny na dobę musi opiekować się osobą chorą
były im przekazywane, pod warunkiem że jeździli po kraju, aby zakładać kolejne biura wyborcze... Niektórzy oświadczają wręcz, że aby dostać swoją porcję, musieli wcześniej podpisać listę poparcia dla kandydata... Adama Słomki. Ewa Szatkowska, pełnomocnik Obywatelskiego ROB na województwo opolskie, nie bardzo ma ochotę rozmawiać, nawet przez telefon. – Podobno oferujecie państwo pracę w związku z wyborami... – Każda organizacja mająca komitet wyborczy ma prawo delegowania do pracy w komisji wyborczej, więc wyszliśmy do ludzi mających trudną sytuację materialną, aby mogli dorobić parę groszy. – Ale Krajowe Biuro Wyborcze twierdzi, że wszelkie obiecywanie pracy w komisji wyborczej jeszcze przed rejestracją komitetu jest bezprawne. A wasze ogłoszenia wisiały na długo przed pierwszymi rejestracjami...
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
– To niech pan zapyta o inne organizacje, które płacą zbierającemu po 80 czy 50 groszy od podpisu. Niech pan pójdzie do Samoobrony czy PiS-u. My takich metod nie stosujemy i uważam, że to, co robiliśmy, było zgodne z prawem. Jeżeli pan uważa, że nie, to można nas zaskarżyć! Na dobrą sprawę nie wiadomo, kto rządzi całym bałaganem w OROB-ie. Biura są pozamykane, telefony milczą, a bezrobotni jednoznacznie potwierdzają polityczne podłoże „dbałości” o ich interesy. Może dowiem się czegoś w krajowej siedzibie Ruchu w Katowicach... – Czy mogę rozmawiać z szefem? – Niestety, nie ma go w tej chwili – mówi mocno wystraszona sekretarka. – To z kim mogę porozmawiać? – W tej chwili nie ma takiej osoby...
– To może pani mi coś powie na temat waszego współdziałania z panem Adamem Słomką? – Chwileczkę... Może ja zobaczę, czy jest tu ktoś inny... Oczekiwanie jest długie, ale sekretarka wraca i oświadcza: – Proszę zadzwonić po południu. Po dalszych kilku minutach rozmowy pada jednak kluczowe wyznanie. – To kto u państwa szefuje? – Pan Słomka... ¤¤¤ Przedstawicielka Krajowego Biura Wyborczego w Legnicy potwierdza, że wywieszanie ogłoszeń obiecujących zatrudnienie w komisjach wyborczych było bezprawne. Czy zajmie się tym legnicki oddział? Nie widzę potrzeby. To są wybory i takich spraw będą jeszcze tysiące... DARIUSZ JAN MIKUS
Czy kominiarze mają prawo brać pieniądze za niewykonaną usługę? Co roku w lipcu robią kontrolę kominów, a później przychodzą jeszcze cztery razy. Jestem emerytką, mój mąż choruje, więc moja sytuacja finansowa jest ciężka. Wyjaśnijcie, czy kominiarze mają prawo pobierać opłaty pięć razy w roku. Załączam protokół z lipcowej wizyty (Teresa Z., Raszków) Z przesłanego przez Panią protokołu wynika, że oficjalne wizyty kominiarzy odbywają się raz w roku – w lipcu – w celu sprawdzenia stanu technicznego przewodów kominowych. Za tę wizytę rzeczywiście musi Pani zapłacić, gdyż jest to obowiązkowa kontrola, zgodna z ustawą o prawie budowlanym. W opisywanym przez Panią przypadku kominiarze w wyniku kontroli stwierdzili, że przewody są sprawne, co oznacza, że nie musi Pani wykonywać żadnych napraw. W tej sytuacji nie ma powodu, dla którego mogliby Panią odwiedzać kilka razy w roku. Jeśli jednak przychodzą, a podczas kolejnych wizyt nie zostawiają żadnego protokołu ani potwierdzenia pobranej opłaty, proszę zwrócić się do odpowiedniej jednostki nadzorującej pracę kominiarzy w celu ustalenia legalności ich wizyt. Dodać również należy, że nawet gdyby kominiarze stwierdzili jakąś usterkę przewodów kominowych, to Pani jest zobowiązana do jej usunięcia i nie musi Pani (choć oczywiście może) przy tym korzystać akurat z ich usług – ważne jest tylko, żeby wada została naprawiona. ¤¤¤ Teściowa mojego syna wraz ze swoją młodszą córką wyjechała do Niemiec kilkanaście lat temu, zostawiając w Polsce mieszkanie, z którego się jednak nie wymeldowała. W tym lokalu mieszka obecnie mój syn z żoną i dziećmi, którzy uiszczają opłaty. Synowa nie może dojść do porozumienia ze swoją matką. Czy jest jakiś sposób, żeby oni mogli to mieszkanie wykupić? (Genowefa N., Starachowice) Jeśli mieszkanie, o którym Pani pisze, zostało przydzielone na teściową Pani syna oraz jej córki wymienione imiennie, wtedy jest możliwość podjęcia rozmów z gminą (zakładając, że omawiane mieszkanie jest komunalne i należy do gminy) w celu wykupienia lokalu (o ile jest w ogóle przeznaczony do sprzedaży) przez osoby rzeczywiście go zajmujące. Jeśli natomiast przydział mieszkania nastąpił na nazwisko teściowej syna, to jej wymeldowanie sprawi, że zamieszkujący obecnie lokal stracą podstawę do umowy najmu, wciąż zakładając że jest to mieszkanie komunalne. W tym wypadku najlepiej podjąć rozmowy
11
Porady prawne z właścicielem budynku w celu znalezienia najbardziej odpowiedniego wyjścia i uniknięcia nieprzewidzianych sytuacji. Tam dowie się też Pani, jakie jest miejscowe prawo dotyczące przejmowania lokali. ¤¤¤ Mieszkam na wsi. Moje podwórko graniczące z pastwiskiem sąsiada ogrodzone jest – zgodnie z poleceniem geodety – płotem betonowo-drewnianym. Sąsiad po swojej stronie, tuż przy ogrodzeniu, zostawił pasmo pokrzyw wysokich na 1,5 metra. Zielsko „przechodzi” na moją stronę, co nieestetycznie wygląda, a poza tym przyczynia się do niszczenia także mojej strony płotu. Próbowałem dogadać się z sąsiadem, ale ani on sam nie chce usunąć chwastów, ani mnie nie pozwala tego zrobić, twierdząc, że jemu pokrzywy nie przeszkadzają. Proszę o udzielenie mi wskazówek, co robić w takiej sytuacji. (Jan S., Janikowice) Opisywaną przez Pana sytuację reguluje dział drugi kodeksu cywilnego – „Treść i wykonywanie własności” (art. 140–154). Zgodnie z zawartymi w nim artykułami, sąsiad powinien usunąć chwasty w ramach dbania o wspólną własność. Jeśli nie chce tego zrobić, może Pan wystosować do niego pisemną prośbę o usunięcie, a jeśli i to nie poskutkuje, a należący do Pana płot nadal będzie ulegał zniszczeniu, może Pan w ostateczności pozwać sąsiada do sądu, oskarżając o umyślne niszczenie Pana własności. ¤¤¤ Posiadam umowę użyczenia części lokalu, którego najemcą jest obca mi osoba. Niedawno przyszedł komornik w związku z niezapłaconym mandatem najemcy. Wszystkie rzeczy w tym mieszkaniu są moje, jednak komornik wyraził chęć egzekucji i zażądał rachunków na wszystkie przedmioty. Czy to jest zgodne z prawem? (Beata ze Złotoryi) Rzeczywiście, aby uchronić swoje rzeczy przed komorniczą egzekucją, należy udowodnić, że należą do Pani – powinna więc Pani przedstawić dowody zakupu lub inne dokumenty, które uwiarygodnią fakt, że przedmioty znajdujące się w użyczanym lokalu nie należą do osoby, która tam zamieszkuje. Wszelkie sprawy związane z egzekucją reguluje Kodeks postępowania cywilnego, księga druga – „Postępowanie egzekucyjne”. ¤¤¤ Wykupiłam wraz z mężem mieszkanie. Chciałabym wiedzieć, czy w razie mojej śmierci (nie posiadam dzieci ani rodzeństwa) moi rodzice mają prawo do spadku po mnie. Czy powinnam napisać testament, w którym jako
§
jedynego spadkobiercę wskażę mojego męża? (Aneta J., Kalisz) Pani mąż będzie jedyną osobą uprawnioną do dziedziczenia po Pani. Tylko w sytuacji, gdy to on umrze pierwszy i nie będzie żadnych zstępnych (zakładamy, że małżonek również nie posiadał potomstwa) po spadkodawcy (art. 932 k.c. i dalsze), do spadku będą powołani rodzice, a w dalszej kolejności Skarb Państwa. Jeśli chce mieć Pani stuprocentową pewność, że w razie Pani śmierci majątek będzie zarządzony zgodnie z Pani wolą, może Pani spisać testament u notariusza. ¤¤¤ Wystąpiłem o rozwód, który otrzymałem, i to z orzeczeniem o winie. Moja była żona wystąpiła o alimenty. Czy jako emeryt muszę płacić te alimenty i czy mogę wznowić zakończoną sprawę rozwodową w celu przedstawienia kwestii, które wcześniej nie były poruszane? (Jerzy P., Będzin) Jeśli żonie zostaną przyznane alimenty, musi je Pan płacić, nawet jako emeryt, do czasu zawarcia przez żonę nowego małżeństwa, a jeśli tego nie zrobi – nawet dożywotnio (patrz też odp. niżej), chyba że sytuacja materialna żony się polepszy, wtedy może Pan wystąpić o zmniejszenie alimentów. Zakończonego procesu rozwodowego nie może Pan już wznowić. ¤¤¤ Jakie obowiązki względem byłego małżonka ciążą na tym z małżonków, który w trakcie sprawy rozwodowej został uznany całkowicie winnym rozpadu związku? Jak długo należy płacić alimenty? (Wanda P., Kłobuck) Tę kwestię regulują przepisy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, a zwłaszcza artykuł 60, paragraf 2 i 3 – jeśli jeden z małżonków został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia, a rozwód pociąga za sobą istotne pogorszenie sytuacji materialnej małżonka niewinnego, sąd na żądanie małżonka niewinnego może orzec, że małżonek wyłącznie winny obowiązany jest przyczyniać się w odpowiednim zakresie do zaspokajania usprawiedliwionych potrzeb małżonka niewinnego, chociażby ten nie znajdował się w niedostatku (art. 60 par. 2). Obowiązek dostarczania środków utrzymania małżonkowi rozwiedzionemu wygasa w razie zawarcia przez tego małżonka nowego małżeństwa (art. 60 par. 3). ¤¤¤ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie i cieszy się dużym zainteresowaniem. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Odpowiedzi szukajcie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
§
– Jak to: nie wiadomo? – denerwują się rodzice dzieci upośledzonych umysłowo. Przecież chodzi o to, że „wariaci” nie oddają ważnych głosów, zaś tacy niepełnosprawni,
których przyciągnie się z połowy województwa, to i owszem. Całą aferę, o której we Włodawie naprawdę jest głośno, wziął na warsztat dziennikarz lubelskiej gazety. Opracował obszerny i rzetelny materiał, w którym zadawał nieprzyjemne dla władzy pytania: dlaczego ukradziono pieniądze przeznaczone dla ludzi, którzy tak bardzo na nie czekali – pieniądze i całą inwestycję? W odpowiedzi otrzymał telefon od przedstawiciela lokalnych, włodawskich władz: – Dupku, nie podskakuj, bo jak będziesz podskakiwał, to poszukasz sobie roboty. A twój artykuł i tak się nie ukaże! I co Państwo powiecie... Oto artykuł lubelskiego dziennikarza na temat przekrętu z kasą na omawiany dom rzeczywiście został zdjęty z łamów w przeddzień oddania gazety do druku. Ot, i mamy wolne dziennikarstwo... Rozmawiając z ludźmi we Włodawie, często słyszeliśmy powtarzający się jak mantra passus: Nasi notable przy różnych okazjach chętnie powtarzają – z oznakami obrzydzenia – że jesteśmy 40 metrów od Azji. Czy rzeczywiście aż 40 metrów? Z ostatniej chwili: Po naszej interwencji wojewoda lubelski zarządził natychmiastową kontrolę wykorzystania funduszy celowych przeznaczonych na zorganizowanie domu dziennego pobytu dla osób niepełnosprawnych umysłowo. Wojewoda zapowiedział, że jeśli okaże się, iż gmina dotacje sprzeniewierzyła, zażąda natychmiastowego zwrotu pieniędzy. Do sprawy wrócimy. MAREK SZENBORN EWA BRZOSKA
umysłowo – bez możliwości jej rehabilitacji – ten wie, o co ludzie walczą. Domu nie ma, a powinien być, bo przecież PFRON i wojewoda lubelski przekazali środki na stworzenie takiej instytucji. I była to kwota niemała. W roku minionym na remont budynku – przeznaczonego na realizację inwestycji – przekazano 450 tysięcy zł z państwowych pieniędzy, w tym roku kolejno doszło 169 tysięcy, 200 tysięcy oraz 122 tysięcy... I co? I jest budynek jak malowanie – oglądaliśmy, tylko że... Tylko że miejscowe starostwo nagle postanowiło w gantz wyremontowanym domu zrobić siedzibę oddziału rehabilitacji dla szpitala. Dlaczegóż to? A dla niczegóż, bowiem miejscowy szpital nie ma oddziału ortopedycznego, więc dokładnie nie wiadomo, co będzie rehabilitował nowo powstały oddział!
POD PARAGRAFEM
12
PIELGRZYMOWALIŚMY
Sezon pielgrzymkowy dobiegł końca. Przekazujemy świeżutkie obserwacje tych, którzy wrażeniami z wycieczkowej pokuty podzielili się z naszą redakcją. Pielgrzymki dzielą się na dwa podstawowe typy: autokarowe i piesze. Różnica jest taka, że na pieszych pije się głównie wieczorami, a cały dzień zapierdziela na kacu z pieśnią na ustach, natomiast podczas pielgrzymek autokarowych pije się i śpiewa bez przerwy, co wcale nikomu na zdrowie nie wychodzi. Kierowca się wkur..., kiedy co pół godziny musi stawać, bo kolejny pątnik cierpi na gwałtowne torsje albo musi wysikać nadmiar browaru. Piesze pielgrzymki cieszą się większą renomą. Pieszy pątnik musi wykazać się nie lada kondycją, dlatego przechadzka np. z Gdańska do Częstochowy kusi zwłaszcza młodych samców. To świetna okazja do podrywu! Ach, nastroszyć piórka, pokazać opaloną, umięśnioną klatę. Iść bez słowa skargi w deszczu, spiekocie i z bąblami na nogach. Ich ostry, samczy pot wdychają za plecami rozmodlone panienki na wydaniu w cisnących pantofelkach i kusych dresikach, bo katolicki przesąd mówi, że mąż poznany na pielgrzymce zapewni kobiecie wielkie szczęście. Młoda krew się gotuje, feromony buzują w rześkim powietrzu i prędzej czy później znajdują ujście. Pary flirtują, a bywa że i romansują na ostro na pielgrzymkowych popasach i w przydrożnych stogach. Trzon pielgrzymki – tak pieszej, jak i autokarowej – stanowi zawsze ksiądz z wianuszkiem najwierniejszych parafian w wieku emerytalnym. Ksiądz przydziela miejsca noclegowe w stodole, skrupulatnie pilnując rozdziału płci: panie na lewo, panowie na prawo lub vice versa. Sam, chcąc uchodzić za bezpłciowego, zwykle lokuje się pośrodku albo w miejscowej plebanii, co na jedno wychodzi. Księdzu wszystko się wybacza, więc jeśli pod osłoną mroku poklepie ponętną pielgrzymkę po szyneczce lub skradnie w mroku całusa jej mężowi – nikt się nie poskarży. Niestety, nad moralnością biednego plebana czuwa zwykle pielgrzymkowa dziewica grubo po sześćdziesiątce. Niekiedy dziewic jest kilka i dzielą się na dwa typy: prawdziwe i z odzysku. Prawdziwych nikt prócz zęba czasu nie naruszył, a te z odzysku ostatni stosunek miały za Gomułki. Teraz resztki energii zużywają na walkę z zepsuciem, czyli uprzykrzanie życia wszystkim wokoło. Zaganiają do różańca, kiwają paluchami na – ich zdaniem – przykrótkie spódniczki młodszych pątniczek i wpychają się między zakochanych, częstując zjełczałym serniczkiem. Wśród uczestników kilkudniowej pielgrzymki autokarowej niemały odsetek zawsze stanowią turyści. Mają urlop, ale nie załapali się na „last
minute” do Tunezji, więc wzięli to, co im wpadło w rękę. Nieszczęśliwie była to pielgrzymka. Turyści to zazwyczaj rodzinka w pełnym składzie: mama, tata i dwójka dzieci. Bywają bardzo pocieszni: nie mają pojęcia o klepaniu pacierzy, więc nieudolnie podszywają się pod pielgrzymów z powołania. Nie znają pieśni, ale jak już załapią refren – śpiewają najgłośniej. Namiętnie się fotografują: mama pod pomnikiem papieża, tata pod pomnikiem papieża, dzieci...
Zmorą każdej pielgrzymki jest weteran. Krzepki dziadunio koło osiemdziesiątki. Pielgrzymuje od urodzenia i zamęcza wszystkich wspomnieniami, ile to on już przez pół wieku cudów widział w drodze na Jasną Górę, a wszystkie „na własne oczy”. Nareszcie koniec wyprawy. Skacowani, śmierdzący, obwieszeni krucyfiksami pielgrzymi wracają do swoich miast i przysiółków. Jak zaowocuje kolejna wizyta u polskiej królowej? – pytają duszpasterze. Jak to jak? Już w maju przyszłego roku przyjdą na świat mali katolicy – owoce upojnych nocy na sianie. MAŁGORZATA Fot. WHO BEE
Pątnik pokątnik
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
13
Papieżyki na druciku Głównym natchnieniem „układaczy” wieńców żniwnych, złożonych podczas tegorocznych jasnogórskich dożynek u stóp „Matki Chleba Żywego”, był Jan Paweł II. Zbożowych podobizn Wojtyły naliczyliśmy więcej niż aniołów i Jezusków razem wziętych.
Mniej lub bardziej udane portrety Karola Wielkiego stanęły rzędem na flankach Jasnej Góry. „Arcydzieł” sztuki ludowej, hojnie zdobionych ziarnem i kwieciem, dzielnie bronią zastępy gospodyń wiejskich. A bronić papieżyków należy przed żarłocznymi ptaszyskami, które stadami nadciągają znad przyklasztornego parku. Dary wsi, w zastępstwie
S
prezydenta kraju, łaskawie odbiera Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Chłopi zachowują się godnie i po staropolsku – chlebem i solą witają sutannowych, a sądząc po kolejkach do klasztornych kas przyjmujących ofiary na msze – całe worki „gotowizny” zostawili też Matce Boskiej. Kazanie do ludu wygłasza krajowy duszpasterz rolników, bp Jan Styrna. Apeluje m.in. o przezwyciężenie zła poprzez powstrzymanie się od pracy w „dzień święty”:
„Rolnicy, którzy pracujecie na Bożej roli, nie poniżajcie się! Nie próbujcie dorabiać się w niedzielę!” – grzmi z ołtarza. Po uszach tradycyjnie dostaje się władzom – za brak dbałości o godne warunki pracy i egzystencji ludzi wsi. Biskup populistycznie krytykuje polskich, skądinąd do bólu bogobojnych, przedstawicieli w Unii Europejskiej za nieumiejętną walkę o interesy polskiego rolnictwa. Z kolei abp Michalik w finale dożynkowej sumy zachęca rozmodlone owieczki do udziału w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Żadnych sugestii co do kandydatów nie ma, ale przecież Michalik już kiedyś przykazał, że katolik na „niekatolika bez żadnych wartości” głosować nie może. W okolicach klasztoru rozlokowały się stoiska partii politycznych i komitetów wyborczych. Im bliżej sanktuarium, tym bardziej
radykalne ugrupowania: Samoobrona, LPR, Ruch Patriotyczny. „Polskę trzeba zlepperować” – rozbrzmiewa w alei NMP pseudodyskotekowa przyśpiewka wyborcza Samoobrony. Dalej uwijają się konkurencyjni agitatorzy PSL-u. Natomiast wszelkie drogi i ścieżki prowadzące na szczyt obstawili młodzieńcy wszechpolscy. Tu r y s t o m i pielgrzymom wręczają tym razem „prorolnicze” ulotki LPR-u i numer specjalny „Racji Polskiej”,
a w niej m.in. wybór cytatów z wypowiedzi Romana Giertycha dla Radia Maryja. Na kościelnych dożynkach zarabia kto może. Kiczowate, podświetlane portreciki świętych, pozłacane figurki papieża, tęczowe „jezusicki” i „janioły” – rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Bogoojczyźniano-avemaryjne nawoływania duchownych, postękiwania babć różańcowych i sącząca się zewsząd jedynie słuszna „prawda” o nieocenionej, odwiecznej roli Kościoła w państwie – to stały klimat dożynek jasnogórskich. À propos „odwiecznej roli”... może było jej za dużo, skoro świętujemy dziś prawie wyłącznie smutne rocznice? Szkoda, że dożynki, to wesołe rolnicze święto, tak daleko odbiegły od swej istoty. Dzień, który od wieków podkreślał więź człowieka z naturą, harmonię i dostatek – stał się jeszcze jedną okazją do padnięcia na kolana przed hierarchami Kościoła. MW Fot. Autor
14
Lider wypoczynku o długich i pełnych poświęcenia wysiłkach prezydentowi Bushowi udaje się przejść do historii. Na razie jako najbardziej wypoczynkowemu liderowi USA.
P
Dablju pobił właśnie rekord Ronalda Reagana, przekraczając ustanowiony przezeń rekord urlopowania (podczas dwóch kadencji): 339 dni. Osiągnięcie aktualnego orła Ameryki musi być jednak ocenione znacznie wyżej, bo sędziwy Ronnie potrzebował do ustanowienia swego rekordu 8 lat, podczas gdy Bushowi wystarczyło lat 5. Prawie jedną piątą prezydentury Dablju spędził na swym ukochanym rancho. Terroryści dwoili się i troili, USA inicjowało nowe wojny, a George junior ciągnął miody w swym ustronnym azylu, niezmordowanie pedałując na rowerku i przycinając gałęzie. Rzecznik Białego Domu zdementował właśnie teorię, że pięciotygodniowe wakacje Busha w Crawford miały charakter wypoczynkowy. Skądże! – biała kwatera
„lidera wolnego świata” w Waszyngtonie była w remoncie, więc bidulek nie miał się gdzie podziać i zmuszony był do czasowej emigracji na teksańskie pustkowia – wyjaśnił Trent Duffy. Rodacy prezydenta wakacji mają mniej niż ktokolwiek inny w rozwiniętych krajach: przeciętnie 13 dni w roku. Nawet legendarnie mrówczo harujący Japończycy byczą się dłużej. Przy tym większość Amerykanów nie odważa się brać całego urlopu w obawie, że zostanie to poczytane za lekceważenie obowiązków pracowniczych. PZ
ięćdziesiąt tysięcy (!) dorodnych dziewic w strojach topless zabiegało o względy 37-letniego króla Suazi Mswatiego III podczas rytualnego Czerwonego Tańca.
P
Dziewczęta w obszytych koralikami minispódniczkach ochoczo podrygiwały przed władcą przechadzającym się po królewskim stadionie w Mbabane. Każda chciałaby zostać trzynastą małżonką monarchy, bo w kraju, gdzie dwie trzecie obywateli żyje w skrajnej nędzy, tylko to gwarantuje dostatek i beztroską egzystencję. Panny odśpiewały hymny pochwalne na cześć ukochanego władcy i królowej matki zwanej Wielką
Słonicą. Na razie monarcha nie zdradził, która dziewczyna wpadła mu w oko. W południowoafrykańskim Suazi, gdzie szaleje epidemia AIDS (40 proc. dorosłej populacji to nosiciele wirusa HIV), żoną króla może zostać jedynie dziewica. Nienaruszone panienki cieszą się tam wielkim poważaniem, a jeszcze do niedawna za rozdziewiczenie karano delikwenta grzywną w postaci jednej krowy. MW
Ściągać spodnie! remier Tajlandii Thaksin Shinawatra chce się dowiedzieć, który z jego ministrów przedłużył sobie penisa.
Szef rządu jest przekonany, że poddawanie się takim zabiegom wpływa ujemnie na reputację jego gabinetu: „Nie chcę, żeby ludzie myśleli, iż ministrowie mają obsesję na punkcie takich rzeczy” – wyjaśnia. Wszystko zaczęło się od tego, że pewna pani oskarżyła klinikę o sfuszerowanie jej buzi podczas operacji plastycznej. Potrzebowała świadka, a ponieważ wiedziała,
ie za często spotyka się merytoryczną i wyważoną krytykę polityki Izraela. A szkoda... Każdy, kto wyraża się nie po myśli władz tego kraju albo żydowskiej diaspory, zostaje natychmiast „zdemaskowany” jako antysemita. Okadza się go przy tym dymem krematoryjnym Holokaustu.
N
cierpienia rodzin w hitlerowskich obozach. Co symptomatyczne – przywódczą rolę w organizacji tej widowiskowej akcji oporu sprawowali ortodoksi religijni i ich rabinowie, którzy niekoniecznie byli mieszkańcami wysiedlanych terenów. Rozpacz i desperacja mieszkańców może być zrozumiała. Wprawdzie dostają oni po kilkaset tysięcy
Ziemia (nie)Święta
Królewskie swaty
P
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
ZE ŚWIATA
że w tym samym czasie jeden z członków rządu w tej samej placówce robił sobie imponujące przyrodzenie, zaapelowała, by się ujawnił i potwierdził prawdziwość jej pretensji: „Problem z moją twarzą jest poważniejszy niż pański problem z penisem” – oświadczyła. Żaden z ministrów się nie przyznaje. Zapewne na następnym posiedzeniu rządu jego szef wyda polecenie: Ściągać spodnie! TN
Jak śmiesz nas ganić, nas, którzy tyle wycierpieliśmy – to niekoniecznie werbalnie formułowany, lecz zawsze wyczuwalny zarzut pod adresem każdego autora pejoratywnych uwag. Krytykowanie Izraela czy choćby wyrażanie opinii niepodzielanych przez władze i społeczeństwo izraelskie przypomina chodzenie po linie: adwersarz robi wszystko, by strącić śmiałka do mrocznej kadzi, gdzie ciskają się i zapluwają we wściekłych paroksyzmach karykaturalni, paranoiczni żydożercy. Polemista, który pozwoli, by go z tym towarzystwem utożsamiano, jest skończony. Zakończona właśnie eksmisja 8500 mieszkańców 21 osiedli żydowskich ze Strefy Gazy stanowiła egzemplifikację cynizmu, z jakim niektórzy koryfeusze religijni wykorzystują symbolizm Holokaustu do forsowania celów politycznych i ambicjonalnych. Dzieciom wyprowadzanym z osiedli poprzypinano na piersiach gwiazdy Dawida, by wywołać jednoznaczne skojarzenie z likwidacją getta przez hitlerowców. Żołnierze izraelscy z dużym taktem i łagodnością wyprowadzali tych, którzy protestowali przeciw decyzji przekazania Strefy Gazy. Oponenci nazywali nazistami 1,3 mln bezdomnych Palestyńczyków i powoływali się na
dolarów odszkodowania, ale – mieszkając na tych terenach od dawna – zdążyli przywyknąć, że to rdzenne ziemie izraelskie. Wydaje im się, że teraz oddaje się je wrogowi organizującemu ataki bombowe na Żydów. Nie chce się pamiętać, że to tereny zajęte w rezultacie działań wojennych i okupowane przez państwo żydowskie od 38 lat. Desperacja Palestyńczyków – pozbawionych
własnego państwa i tułających się w obozach – powinna już dawno przekonać władze Izraela, że samą przewagą militarną, choćby i przygniatającą, nie uda się zdusić trwającej od
ongregacja Katolickiej Edukacji i Seminariów przygotowała papieżowi lekturę na temat duchownych homoseksualistów. Pozycja, którą zgłębia sternik łodzi Piotrowej to instrukcja (trzecia już z kolei jej wersja) zakazująca przyjmowania do seminariów homoseksualistów. Winą za skandal pedofilski – który przed trzema laty wybił w USA jak zatkane szambo i rozlał się smrodliwie po całym świecie – liczni koryfeusze duchowieństwa usiłują obarczyć gejów (podobny powód podnoszą w przypadku skandalu ze zdjęciami pedofilskimi i sekscesami w seminarium Sankt Pölten w Austrii). Ofiarami ok. 90 procent przypadków gwałtu, molestowania i czynów lubieżnych kapłanów byli niepełnoletni chłopcy, ale to raczej nie uzasadnia takiej diagnozy. Homoseksualiści świeccy to nie pedofile i swe potrzeby seksualne załatwiają za obopólnym porozumieniem z partnerami, bez naruszania prawa, ślubów czystości czy wymogów celibatu. Benedykt XVI oraz autorzy instrukcji dobrze wiedzą, że jej treść nie zostanie gładko przełknięta przez opinię publiczną i starają się stronić od moralnych ocen zjawiska pederastii. Zamiast tego stwierdzają, że obecność homoseksualistów w seminariach jest nie fair zarówno wobec nich samych, jak i wobec kleryków o teoretycznej orientacji heteroseksualnej – bowiem
K
kilkudziesięciu lat krwawej intifady. Nawet taki jastrząb jak premier Szaron zdał sobie w końcu sprawę, że trzeba zdobyć się na spektakularne ustępstwa i dać szansę pokojowi. Czy przekazanie 21 osiedli okaże się początkiem normalizacji – nie wiadomo, bo ekstremiści są po obu stronach. Ostatnio Żydzi organizują ataki terrorystyczne na Palestyńczyków (religijni ortodoksi wierzą, że ziemie palestyńskie zostały im dane przez Boga). Szaron może zostać zamordowany przez żydowskich fanatyków, tak jak onegdaj premier Rabin, a wówczas władzę przechwycą jastrzębie na czele z Netanjahu, który wycofał się z gabinetu Szarona, protestując przeciw jego polityce ustępstw. Po drugiej stronie nie brakuje arabskich szaleńców, którzy wierzą, że Izrael trzeba zepchnąć do morza, a unicestwienie żydowskiego państwa jest jedynym finałem konfliktu. Hamas obwieścił, że wycofanie się Izraela ze Strefy Gazy to dowód sukcesu strategii zamachów bombowych i ma zamiar ją kontynuować. Z drugiej strony nie dałbym głowy za następujący scenariusz: Po wysiedleniach Żydów wzmagają się ataki islamskich terrorystów (być może... sterowane przez najlepszy na świecie wywiad – żydowski Mossad). Dzięki temu premier Szaron udowadnia światu, że Palestyńczycy nie chcą pokoju i są zwykłymi kryminalistami. Zyskuje dzięki temu powód do kolejnej interwencji zbrojnej i – tym razem trwałego – powrotu do Strefy Gazy i na inne okupowane obszary. Można się obawiać, że krew będzie się lała dalej – w imię Boga (Jahwe, Allacha etc.). TW
wodzi na pokuszenie. Instrukcja watykańska ma także na celu położyć kres oskarżeniom księży, którzy byli seksualnie molestowani przez przełożonych lub starszych kolegów w sutannach. Procesów sądowych wytoczonych przez duchownych innym duchownym, z reguły przełożonym, były setki. W przyszłym miesiącu Watykan planuje wysłać ponad 100 biskupów i pracowników seminaryjnych do USA. Odwiedzą 220 kampusów tamtejszych seminariów i przeprowadzą wywiady z wykładowcami i klerykami w celu oszacowania prawdziwych rozmiarów problemu homoseksualizmu wśród kleru. Ze względu na kontrowersyjność instrukcji i spodziewaną wysoką temperaturę emocjonalnej reakcji Ratzinger nie zamierza osobiście dokumentu podpisywać. Wejście w życie zakazu przyjmowania homoseksualistów do seminariów (nie wiadomo dokładnie, jak miałby być egzekwowany, bo zapewne nie wszyscy tzw. powołani będą chętni do przyznania się, że rajcują ich samce) wiąże się z jeszcze jedną poważną komplikacją. Od dawna Kościół załamuje ręce nad stałym obniżaniem się liczby chętnych do edukacji seminaryjnej i rosnącym deficytem księży. Rozmaite studia oceniają, że znaczna część duchownych katolickich ma orientację homoseksualną: niektóre operują nawet liczbą 50 proc. JF
Papiescy geje
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. ierwszy oficjalny komunikat o najgłośniejszej od wielu lat zbrodni w Watykanie brzmiał: „4 maja 1998 r., ok. godz. 21, w mieszkaniu komendanta Papieskiej Gwardii Szwajcarskiej znaleziono zwłoki komendanta, 43-letniego pułkownika Aloisa Estermanna, jego żony, 49-letniej Gladys Meza Romero, oraz kaprala Gwardii, 23-letniego Cédrica Tornaya. Wszyscy troje zginęli od kul z broni palnej”. Śledztwo potoczyło się bardzo sprawnie (choć watykański sędzia Gianluigi Marrone nie miał żadnego doświadczenia w sprawach kryminalnych, to odmówił współpracy z włoską oraz szwajcarską prokuraturą) i po czterech zaledwie dniach rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls oznajmił publicznie: „Sprawa jest zamknięta. Mamy już absolutną pewność co do przebiegu i motywów wydarzeń: rozgoryczony pominięciem przy medalowych odznaczeniach Tornay w napadzie szału zabił nowo mianowanego (10 godzin przed śmiercią – dop. red.) szefa gwardii pułkownika Estermanna i jego żonę, a potem popełnił samobójstwo. Pod ciałem kaprala został znaleziony pistolet służbowy, z którego oddano pięć strzałów”. Rzecznik powołał się na wyniki sekcji zwłok Tornaya. Przeprowadzili ją dr Pietro Fucci i dr Giovanni Arcudi, którzy mieli orzec, że gwardzista oszalał na skutek nadużywania narkotyków oraz złośliwego nowotworu w mózgu (guz wielkości jajka!) oddziałującego na ośrodki nerwowe. Rzecznik ujawnił ponadto, że Tornay zostawił własnoręcznie napisany list pożegnalny, dowodzący, że po zabiciu Estermanna i Romero, popełnił samobójstwo. W tym momencie Navarro-Valls włączył się do spisku mającego na celu próbę ukrycia faktu, że w Watykanie doszło do potrójnego zabójstwa, którego sprawcy nie chciano wykryć! Próby częściowo nieudanej, gdyż Muguette Baudat (matka Tornaya) tuż przed pochówkiem syna doprowadziła do powtórnej sekcji zwłok. Wykonał ją Thomas Crompecher, profesor medycyny sądowej uniwersytetu w Lozannie, zaś efekt był wprost porażający. Okazało się m.in., że krytycznego 4 maja 1998 r. w Watykanie zaistniały
P
prawdziwe cuda. Podczas lotu skurczył się pocisk, gdyż dziura w tyle głowy, przez którą wyleciała śmiertelna dla młodego gwardzisty kula, była o prawie 2 mm mniejsza niż kaliber (9,41 mm) jego służbowego pistoletu. Tego samego, którym – według watykańskiego śledczego – Tornay posłużył się, aby zabić komendanta Estermanna i jego żonę, a na końcu samego siebie. Drugi cud: rzekomy sprawca był w momencie zbrodni nieprzytomny, bowiem otrzymał silne ciosy w skroń, powodujące m.in. obfite
wewnętrzne krwawienie. Crompecher stwierdził ponadto wyjątkowo osobliwy fakt, iż Cédric podczas „popełniania samobójstwa”, gdy wkładał lufę do ust, wybił sobie dwa siekacze. Przerwa między zębami, która przy tym powstała, dokładnie odpowiadała rozmiarom lufy pistoletu. Cud trzeci: guz w mózgu Tornaya zniknął... Specjalista grafolog stwierdził jeszcze cud czwarty: pożegnalny
ZE ŚWIATA był agentem wschodnioniemieckiej STASI i poległ podczas próby zwerbowania Tornaya; a to, że obu gwardzistów łączył namiętny romans homoseksualny i pułkownik zginął z ręki szaleńczo zazdrosnego podwładnego, czy wreszcie to, że komendant nakrył Cédrica w łóżku z Gladys, w wyniku czego doszło do tragicznej w skutkach awantury... W tej sytuacji, 27 kwietnia 2002 roku, podczas specjalnej konferen-
Kryminalni W państwie kościelnym zwanym Stolicą Apostolską nawet potrójne morderstwo może zostać zatuszowane, jeśli zabraknie „woli politycznej”, aby ujawnić sprawców. list („W tym roku miałem zostać odznaczony, ale pułkownik nie dopuścił do tego. Po 3 latach, 6 miesiącach i 6 dniach spędzonych w papieskiej gwardii oraz zniesieniu wielu upokorzeń i niesprawiedliwości odmówiono mi jedynej rzeczy, której naprawdę pragnąłem. Muszę dalej pełnić służbę dla Gwardii i dla Kościoła. Przysięgałem oddać życie za papieża i dokładnie tak zrobię. Wybaczcie, że was opuszczam, ale obowiązki mnie wzywają”) nie został napisany ręką „samobójcy”. Po uzyskaniu wyników autopsji oraz analiz grafologicznych, reprezentujący Muguette Baudat dwaj słynni francuscy prawnicy Luc Brossolet i Jacques Vergés (znani m.in. z procesów terrorysty Ilicha Ramíreza Sáncheza alias Szakal oraz serbskiego dyktatora Slobodana Miloševicia; Vergés będzie też obrońcą w procesie Saddama Husajna) podjęli starania o wznowienie śledztwa. Gdy okazało się, że w myśl watykańskiego prawa taki wniosek może złożyć jedynie adwokat zarejestrowany w państwie kościelnym, zwrócili się o pełnomocnictwa do prezesa sądu apelacyjnego w Watykanie. Otrzymali odpowiedź: „Sprawa Estermanna i Tornaya jest zamknięta. Nie pozostało już nic do wyjaśnienia i nie ma potrzeby zapoznawania się z ewentualnymi nowymi dowodami. Dlatego też nie rozumiem, do jakich ostatecznych środków ucieka się pani Baudat, szukając reprezentacji prawnej”. Również matka Tornaya nigdy nie uzyskała dostępu do akt watykańskiego śledztwa. Gdy jeszcze trwało, odmowę tłumaczono faktem, że „śledztwo jest w toku”. Kiedy sprawę zamknięto, usłyszała, że nie wolno jej zaglądać do akt, bo „śledztwo zostało umorzone”. Prośbę o podjęcie ponownego dochodzenia skierowała nawet do samego Jana Pawła II, ale nie otrzymała słowa odpowiedzi. Dodajmy, że w mediach pojawiały się tymczasem umiejętnie sterowane przecieki: a to, że Estermann
cji prasowej w Martigny (rodzinne miasto Tornaya), Brossolet i Vergés pokazali światu 75-stronicowy
raport z autopsji, demaskujący oszustwa Watykanu. Dodajmy, że żaden korespondent zagraniczny polskich mediów nie dostrzegł wówczas tego wydarzenia... Diaboliczne machinacje urzędników centrali kat. Kościoła ujawniła również Muguette Baudat w autoryzowanym wywiadzie udzielonym niemieckiemu kwartalnikowi „Mahnmal aktuell”. Oto obszerne fragmenty wypowiedzi matki Tornaya: Red.: – Czy jest Pani przekonana, że Cédric nie jest mordercą, lecz ofiarą zbrodni? M. Baudat: – Muszę przyznać, że kiedy otrzymałam od watykańskich prawników informację o podwójnej winie Cédrica, pogodziłam się z tym. Ale potem nie otrzymałam żadnych dowodów, które by to potwierdziły. Dlatego zaraz po przekazaniu mi zwłok syna, bez rozgłosu zabrałam go z domu pogrzebowego, żeby zlecić własną, niezależną sekcję zwłok. To było 13 maja 1998 r. Od momentu otrzymania wyników wiem, że moje dziecko zostało zamordowane. – Gdy pani prawnicy ogłosili publicznie sensacyjne wyniki drugiej obdukcji, zastanowiło nas, dlaczego dopiero po czterech latach od tragedii te odkrycia mogły ujrzeć światło dzienne. – Na początku w pełni ufałam watykańskim urzędnikom. Od września 1998 roku reprezentowali mnie dwaj rzymscy prawnicy, z których jeden był akredytowany przez Watykan. Niestety, wszystko, co otrzymałam po półtora roku, to były tylko osobiste rzeczy Cédrica. I to dopiero po opłaceniu honorariów, ponieważ nie chciałam przyjąć wypłaty z tak zwanego ubezpieczenia pracy. Nie chciałam dotykać tych pieniędzy, ponieważ wyraziłabym tym samym zgodę na ogłoszoną przez Watykan
oficjalną wersję wydarzeń. Krótko mówiąc, musiałam najpierw poradzić się prawników, którzy nie byli po żadnej stronie i są wystarczająco niezależni, by nie ulegać naciskom. – Po czym pani poznała, że list pożegnalny syna jest falsyfikatem? – List dostałam 7 maja 1998 r. Pan Navarro-Valls wyjaśnił wcześniej na konferencji prasowej, że list został już przekazany rodzicom. Kłamał! Przebywałam wtedy w Szwajcarii, a ojciec Cédrica był oddalony od Rzymu o 18 godzin lotu samolotem. Przy późniejszym przekazywaniu listu ksiądz Roland Trauffer, sekretarz szwajcarskiego episkopatu, przedstawił mnie mężczyźnie, który oznajmił, że nazywa się Marrone, jest sędzią i mam mu podpisać potwierdzenie odbioru listu. Dwa lata później spotkałam prawdziwego sędziego Marrone – w żadnym wypadku nie była to ta sama osoba, która przekazała mi list. Do dziś nie wiem, do kogo zaprowadził mnie wtedy ksiądz Trauffer. Jeszcze przed ekspertyzą grafologiczną byłam przekonana, że listu nie pisał Cédric. To nie było jego pismo. Tekst wyrażał wszystko i nic, zawierał groteskowe formy grzecznościowe i nie był podpisany. Co więcej – zawierał błędy i zwroty, których nie mógł użyć mój syn. Autor pisze, że od zaprzysiężenia minęły 3 lata, 6 miesięcy i 6 dni. To się nie zgadza, ponieważ mój syn był zaprzysiężony ponad 2 miesiące wcześniej. On był zawsze bardzo precyzyjny i nie popełniłby takiego błędu. Wahałam się, czy podpisać potwierdzenie obioru listu. Złożyłam wtedy dwugodzinne oświadczenie na temat wszystkiego, co wiedziałam i co gwardziści powierzyli mi w rzadkich momentach szczerości. Wiem, że tych moich zeznań, podanych do protokołu przed pełnomocnikiem sądu, nie ma w aktach... Zdaniem watykańskiego sądu, złożyłam jedynie „spontaniczne wyjaśnienia”. – Dlaczego wyniki dochodzenia przeprowadzonego w Watykanie były przekłamane? Jaki interes mieli w tym, żeby fałszywie przedstawiać sprawę? – Stolica Apostolska bardzo szybko obwieściła swoją „prawdę”. To było trzy godziny po strzałach, bez świadków tragedii, bez wywoływania alarmu w Gwardii Szwajcarskiej. W normalnych okolicznościach natychmiast po strzałach ogłoszono by alarm, a tymczasem przy Ojcu Świętym nie postawiono nawet ochrony. Nie zapominajmy, że komendant, jego żona i młody gwardzista zostali znalezieni martwi! To mógł być przecież zamach jakiegoś terrorysty, który wdarł się do środka. Jestem całkowicie przekonana, że pan Estermann (a razem z nim jego żona) dla części Sekretariatu Stanu stał się zbyt niebezpieczny i z chwilą, gdy zaakceptował oficjalny awans na komendanta, wszystko było możliwe (od czasu zamachu Ali Agcy Estermann, który
15
własnym ciałem usiłował zasłonić papieża przed kulami, był nazywany przez JPII, na równi z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem, „członkiem jego rodziny” i miał praktycznie nieograniczony dostęp do Karola Wojtyły – dop. red.). Wojna domowa pomiędzy różnymi frakcjami wewnątrz Watykanu, dotycząca sukcesji po Janie Pawle II, była prowadzona na długo przed 1998 rokiem. Tam chodziło o struktury władzy w Watykanie, o schedę po papieżu! – Jak przez te wszystkie lata traktował panią Watykan? Czy ofiarowano jakąkolwiek pomoc, czy też oczekiwano, że będzie pani zawsze odgrywać swoją rolę – rolę matki skruszonej zbrodnią syna? – To pytanie zawiera już odpowiedź. Dla rządzących Kościołem katolickim poza władzą nie istnieje nikt ani nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie... – Jak psychicznie zniosła Pani tę walkę z Kościołem o prawdę? – Przez półtora roku nie pracowałam, żeby prowadzić dochodzenie. Siłę dawały mi gesty i wiadomości od znanych osób oraz lęk o to, że jakaś inna rodzina, tak samo jak moja, może cierpieć z tych samych powodów. Gdy zostają zamordowane trzy osoby, jaką można mieć pewność, że to już koniec? Jestem w stanie pogodzić się ze śmiercią Cédrica, ale gdyby to samo miało spotkać innego gwardzistę tylko dlatego, że nie przedsięwzięłam żadnych działań, nigdy bym sobie tego nie mogła wybaczyć. – Skoro Cédric został zamordowany, to kto, pani zdaniem, go zabił? Kto ma go na sumieniu? – Tego nie wiem. Po tym, jak władza utraci duszę, wszystkie jej jednostki są równe, we wszystkich religiach i państwach, w szczególności totalitarnych. Winni mogą więc być nawet najwyżsi rangą dostojnicy kościelni... – Autorka jednej z książek na temat tej sprawy jest zdania, że potrójne morderstwo w maju 1998 roku było rykoszetem walki o władzę w Watykanie pomiędzy Opus Dei i lożą masońską. Co Pani sądzi o tej teorii? – Jak powszechnie wiadomo, wewnątrz Watykanu różne frakcje chcą zdobyć władzę i wszyscy, którzy z zewnątrz obserwują funkcjonowanie tego środowiska, wiedzą, że gdy chodzi o posadzenie na tronie Piotrowym swojego reprezentanta, to nawet po trupach będą dążyli do celu... „Uśmiechnięty papież” Jan Paweł I (nagła śmierć w 1978 r.), dyrektor watykańskiego Banco Ambrosiano Roberto Calvi (1982 r.), związany z Watykanem finansista Michel Sidona (1986 r.), komendant Gwardii Szwajcarskiej Estermann z żoną i Cédric Tornay (1998 r.)... Wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie: Dlaczego? HELENA PIETRZAK
16
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
wyniku przekształceń politycznych po I wojnie światowej – z Bułgarii do Grecji wysiedlono 2 mln Greków, z Turcji 1,5 miliona Greków, z Grecji do Bułgarii – pół miliona Bułgarów, a z Grecji do Turcji – pół miliona Turków. W sierpniu 1918 roku Włodzimierz Lenin ogłosił masowy terror wobec kułaków, popów oraz białogwardzistów i zalecał zamknięcie ich w obozach koncentracyjnych. Liczba takich obozów szybko rosła. W roku 1919 było ich 21, a pod koniec 1920 r. – już 107. W roku 1923 istniał cały system obozów koncentracyjnych określanych skrótem SŁON – Siewiernyje Łagiera Osobogo Naznaczenija (Północne Łagry Specjalnego Przeznaczenia). Nie sposób obliczyć, ile obozów pracy i miejsc zsyłki było później, już w czasie rozkwitu gułagów. (od: GUŁag – Gławnoje Uprawlenije Łagieriej). W latach 1929–1953 działało 476 kompleksów obozowych, z których każdy składał się z dziesiątków lub nawet setek „jednostek obozowych” (Anne Applebaum, „Gułag”). Obozy usytuowane były głównie w azjatyckiej części ZSRR. Ludzi wieziono pociągami, potem prowadzono pieszo i zatrzymywano na pustkowiu. Tam musieli sami zbudować mieszkalne baraki. Co roku umierało ok. 25 proc. więźniów, czasami – w latach epidemii lub głodu – znacznie więcej. Trzeba więc było nieustannie uzupełniać stan liczbowy. W Rosji Radzieckiej przesiedlaniem objęto całe klasy społeczne, a potem...
W
całe narody. System sowiecki potrzebował przymusowej pracy milionów więźniów, był bowiem w dużej mierze oparty na pracy darmowej, niewolniczej. W warunkach niesprawnej ekonomiki, w której nie dbano o rentowność, tylko darmowa praca więźniów lub niemal darmowa fanatycznych ochotników komsomolców pozwalała na rozbudowę przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego, na utrzymanie potężnego aparatu partyjnego i państwowego, licznej armii, milicji oraz służb specjalnych. Niewolników potrzebowały gigantyczne inwestycje w rodzaju kanału Moskwa–Wołga, gdzie skierowano 200 tys. więźniów, Kanału Białomorskiego czy kompleksu przemysłowego za Uralem. Łączyło się to z masowymi przesiedleniami. Anne Applebaum pisze, że przy budowie Kanału Białomorskiego pracowali przez 21 miesięcy wyłącznie więźniowie w liczbie 170 tys. W rezultacie powstał kanał o długości 220 km, w zasadzie... zupełnie niepotrzebny. Na początku lat 30. wysiedlono na Syberię ponad 2 miliony zamożnych chłopów, tak zwanych kułaków, oraz innych mieszkańców wsi, którzy sprzeciwiali się kolektywizacji
rolnictwa lub którym po prostu źle patrzyło z oczu. To wówczas w Kazachstanie znaleźli się Polacy z Ukrainy i Białorusi. Od roku 1937, wraz z rozpoczęciem przez Stalina tzw. wielkiej czystki, w obozach osadzono dziesiątki tysięcy oficerów, działaczy partyjnych, a także komunistów zagranicznych, którzy znaleźli się w ZSRR. Specjalne obozy przeznaczono dla ich rodzin.
W chwili śmierci Stalina w obozach GUŁagu przebywało ponad 2,5 mln więźniów. Ogółem, jak obliczyła A. Applebaum, łączna liczba przymusowych robotników, którzy przewinęli się przez gułagi, sięga 28,7 mln. Podczas wojny na obszarach zajętych przez armie niemieckie dokonywano masowych wysiedleń ludności polskiej z obszarów przyłączonych do III Rzeszy, np. z woj. po-
Wypędzeni Wiek XX był okresem masowych migracji, przeważnie wymuszonych. Około 50 milionów ludzi z Europy wypędzono z domów i zmuszono do przesiedlenia na tereny obce – także pozaeuropejskie. Ponad sześć milionów Polaków Niemcy wypędzili... do nieba. Do niektórych narodów reżim stalinowski odnosił się ze szczególną nieufnością i przeprowadzał tzw. operacje narodowe, kierując ich grupy na Syberię. Byli to Polacy, Niemcy, Finowie, Bałtowie, Grecy, Irańczycy, Koreańczycy, Chińczycy i Romowie. Dla Żydów przeznaczono wschodni kraniec Syberii, nad rzeką Birą, dopływem Amuru, tworząc tam Żydowski Okręg Autonomiczny. Po sowieckiej inwazji na Polskę we wrześniu 1939 roku, a także po przyłączeniu do ZSRR Mołdawii i państw bałtyckich, zsyłano na Sybir inteligencję, oficerów, policjantów, właścicieli ziemskich, kupców. Z Polski – do czerwca 1941 roku – wywieziono przynajmniej
pół miliona osób. Po napaści Hitlera na ZSRR, przedstawiciele niektórych narodów spodziewali się, że Niemcy przyniosą im wyzwolenie od stalinizmu. Choć kolaboracja z okupantem nie miała masowego charakteru, to jednak Moskwa zastosowała odpowiedzialność zbiorową. Najpierw oskarżono o szpiegostwo na rzecz Niemiec i zesłano do Kazachstanu ponad milion Niemców wołżańskich. Znaczna część tych ludzi, których przodków sprowadziła do Rosji Katarzyna Wielka w XVIII wieku, nie znała nawet języka niemieckiego. Daleko na wschód od rodzinnych górskich siedzib wysiedlono 70 tys. Karaczajów, 40 tys. Bałkarów, 400 tys. Czeczenów, 90 tys. Inguszów. O współpracę z Niemcami oskarżono także krymskich Tatarów. Ponad 200 tys. z nich wysiedlono do Kazachstanu i Uzbekistanu.
znańskiego czy z Pomorza. Z samego „kraju Warty” wypędzono 600 tys. Polaków. Natomiast jeszcze przed zakończeniem wojny zaczął się exodus ludności niemieckiej, która uchodziła przed nadciągająca armią polską i radziecką. Hrabinę Marion Doenhoff, późniejszą żarliwą rzeczniczkę polsko-niemieckiego pojednania, radziecka ofensywa zastała w rodzinnym pałacu Friedrichstein w Prusach Wschodnich. Arystokratka dosiadła konia i, wyprzedzając tłumy uchodźców, w ciągu dwóch miesięcy przemierzyła 1500 kilometrów, by znaleźć się w zachodniej części Niemiec. Co najmniej 9 milionów Niemców wypędzono wówczas z Polski, Czechosłowacji, Rumunii i Obwodu Kaliningradzkiego. Uchwałą konferencji „wielkiej czwórki” w Poczdamie w 1945 roku Polska została zobowiązana do przeprowadzenia wysiedlenia ludności niemieckiej ze swych Ziem Odzyskanych. Jednocześnie około pięciu milionów Polaków z Kresów Wschodnich przesiedlono na Ziemie Zachodnie i Północne PRL.
Nie wolno nam nie wspomnieć o dwóch wstydliwych dla Polski wypędzeniach. Pierwsze to
„Akcja Wisła”, czyli przymusowe przesiedlenie ludności ukraińskiej z południowo-zachodniej Polski – na Ziemie Odzyskane. Drugie – to zmuszenie do emigracji tysięcy polskich Żydów w 1968 r. Po roku 1955 liczni przedstawiciele narodów wysiedlonych przez Stalina za Ural zaczęli powracać do domów, jednak ruch ten nasilił się dopiero w latach Gorbaczowowskiej „pieriestrojki”, a szczególnie po rozpadzie ZSRR. Krymscy Tatarzy zastali swe dawne domy zajęte przez Rosjan i Ukraińców. Rosyjscy Niemcy zapragnęli wrócić na Powołże, które wielu z nich uważa za swoją ojczyznę, albo spróbować szczęścia w Niemczech. Rząd Republiki Federalnej wyszedł naprzeciw ich dążeniom i przyjął wszystkich, którzy się o to ubiegali. Asymilują się z trudem, bo kulturowo są Rosjanami, ale niektórzy wracają na Daleki Wschód. Kazachstan pragnie też opuścić kilkadziesiąt tysięcy Polaków, których przodkowie zostali wysiedleni w latach 30. z sowieckiej Ukrainy i Białorusi. Niektórym – dzięki pomocy polskich władz lokalnych – udało się osiedlić nad Wisłą. Jednak większość Polaków z Kazachstanu, podobnie jak wielu zesłańców innych narodowości, wciąż żyje tam, dokąd ich lub ich ojców wywiozły strzeżone transporty.
Zsyłając Tatarów czy Czeczenów, Stalin – w wielu przypadkach – na zawsze zadecydował o przyszłości tych ludzi, bo przez całe życie pozostali tam, gdzie satrapa ich wypędził. Jeśli do ustalonej przez Anne Applebaum liczby 28,7 mln wypędzonych w ZSRR (uwzględnia ona wszystkich przesiedlonych przez Stalina – łącznie z więźniami GUŁagu) dodamy deportacje hitlerowskie, a także wszystkie przymusowe przemieszczenia ludności w XX wieku, to liczba europejskich wypędzonych sięgnie 50 milionów. Wielkie migracje nie skończyły się. Nadal czystki etniczne stosowane są tam, gdzie dane państwo chce udowodnić swe prawo do spornego terytorium lub pozbyć się niewygodnej mniejszości narodowej. W latach 90. byliśmy – w środku Europy! – świadkami czystek etnicznych w byłej Jugosławii. Serbowie wypędzali ludność muzułmańską z tych obszarów Bośni, które chcieli przejąć. Podobnie postępowali Chorwaci wobec Serbów w Chorwacji, Serbowie wobec Albańczyków
w Kosowie, a potem Albańczycy wobec Serbów po odbiciu Kosowa przez wojska NATO. W sumie w byłej Jugosławii wypędzono z domów około 5 milionów osób. Trudno przewidzieć, kto jeszcze wpadnie na pomysł
etnicznej czystki. Nacjonalistyczne gazety rosyjskie proponują, żeby znów wysiedlić Czeczenów. Nie wiadomo, czy Łukaszenko nie wpadnie na pomysł pozbycia się Polaków z Grodzieńszczyzny. A kierująca się zasadami tolerancji Unia Europejska może – jak już zresztą skrajna prawica sugeruje – rozważyć możliwość deportacji muzułmańskich Arabów, Pakistańczyków i Indonezyjczyków – ze względów bezpieczeństwa – i zastąpienia ich głównie Polakami, Czechami oraz Węgrami. Wypędzeniom zawdzięczają karierę niektórzy politycy – na przykład Erika Steinbach, szefowa Związku Niemieckich Wypędzonych (BdV). Chce ona otworzyć w Berlinie centrum wypędzonych. Inicjatywa szkodliwa, bo jątrząca rany i fałszująca historię. Myli przyczyny ze skutkami, a ofiary ze sprawcami przestępstw. Berlińskie centrum niewątpliwie sugerowałoby, że to Niemcy byli głównymi poszkodowanymi w wyniku II wojny światowej. Ludzie, którzy przeżyli okupację w Polsce, dobrze pamiętają, że wypędzenie czy wysiedlenie uważane było za represję stosunkowo łagodną. Przecież na terenie naszego kraju hitlerowcy najczęściej wysiedlali tam, skąd się nie wraca. Ludzie bali się przede wszystkim obozów śmierci i masowych egzekucji, a wypędzenia i utraty domów – znacznie mniej. Dlatego, choć nie wolno przymykać oczu na często tragiczne losy niemieckich wypędzonych, trzeba jednocześnie pamiętać, że sześć milionów obywateli Polski, w tym trzy miliony Żydów, hitlerowcy nie tylko zabrali z domów, ale i zamordowali. Angela Merkel, szefowa partii chadeckiej (CDU) i prawdopodobnie przyszła pani kanclerz, podczas sierpniowej wizyty w Warszawie składała wobec Polaków różne miłe deklaracje. Powiedziała, że nie będzie już osi Paryż–Berlin–Moskwa, bo polityka wschodnia Unii Europejskiej nie może odbywać się ponad głowami Polaków. Odrzuciła też wszelkie materialne roszczenia wysiedlonych niegdyś Niemców wobec Polski. Ale jednocześnie wypowiedziała się za utworzeniem berlińskiego centrum wypędzonych (nazwanego centrum przeciw wypędzeniom). Stanowisko Angeli Merkel nie wróży najlepiej dalszemu rozwojowi polsko-niemieckich stosunków, którym nadal towarzyszy cień wojny. Wypowiedzi liderki niemieckich chrześcijańskich demokratów wcale nie tłumaczy to, że zbliżają się wybory do Bundestagu, a Niemiecki Związek Wypędzonych to dwa miliony głosów. JANUSZ CHRZANOWSKI
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. olejną flamą Stalina była Roza Kaganowicz, siostra Łazara Kaganowicza, starego bolszewika, członka Politbiura. Propaganda nazistowska twierdziła nawet, że Stalin ożenił się z Rozą, Żydówką. Nie była to prawda, chociaż Stalina – zdeklarowanego antysemitę – rzeczywiście otaczały same Żydówki: Polina Mołotowa, Maria Swanidze, żona Jeżowa oraz żona Poskriebyszewa, osobistego sekretarza Stalina. Mało tego – Jakow, syn Stalina, 28 lutego 1937 roku przyprowadził po raz pierwszy Julię, swą żydowską żonę. Była wprawdzie córką oddanego czekisty, ale Stalin mocno się
K
Kiedy w 1939 roku muzeum Stalina w Gori trzykrotnie wysłało do Wodza fotografię Wissariona Dżugaszwili z pytaniem, czy osoba widoczna na zdjęciu to jego ojciec – Stalin nigdy nie odpowiedział. Natomiast z całą pewnością kochał swą matkę, Keke Dżugaszwili. Na ile czas mu pozwalał, odwiedzał ją w Gruzji i wysyłał do niej dzieci w odwiedziny. Kiedy matka była chora, Stalin przyjechał do niej natychmiast. Zachowało się w pamięci uczestników tego spotkania pytanie, które Keke zadała synowi: – To kim ty teraz właściwie jesteś, synku? I odpowiedź Stalina:
PRZEMILCZANA HISTORIA Stalin był nieubłagany, kiedy dotarły do niego wieści o wyczynach syna. Marszałkowi Aleksandrowi Nowikowowi wydał rozkaz natychmiastowego zdjęcia Wasilija – pułkownika – z funkcji dowódcy pułku lotniczego. Nakazał też wyjaśnić powładnym, że „pułkownik Stalin zostaje usunięty z funkcji za pijaństwo i rozpasanie oraz za to, że psuje i demoralizuje pułk”. Wcześniej Stalin zwolnił syna ze stanowiska inspektora sił powietrznych i rozkazał wsadzić go na dziesięć dni do karceru. Kiedy usłyszał, że jego córka Swietłana zakochana jest w scenarzyście filmowym Aleksym Kaplerze, który miał wtedy 40 lat i był żonaty, na-
Dzieci Stalina (4)
A co dalej z synem „czerwonego cara”? Jego ojciec nie był zadowolony z błyskawicznych awansów potomka – podejrzewał, że jego kariera może być spowodowana nazwiskiem, a to doprowadzało Stalina do furii. Po wojnie Stalin junior stacjonował w Niemczech Wschodnich, a kiedy wrócił, natychmiast został mianowany dowódcą sił lotniczych Moskiewskiego Okręgu Wojskowego. „Ojciec dostrzegał stan Wasyla, łajał go niemiłosiernie, poniżał i wymyślał mu jak małemu chłopcu, ale to nie pomagało... 1 maja 1952 roku dowództwo zabroniło przelotu samolotów wojskowych nad Placem Czerwonym ze względu na chmurną i wietrzną pogodę. Wasilij jednak postanowił wydać własne rozkazy i samoloty poleciały. Przelot odbył się źle, w rozsypce, a przy lądowaniu wiele samolotów rozbiło się. Było to niesłychane pogwałcenie rozkazu dowództwa”.
Kochanki „czerwonego cara”. Czy Stalin był synem księcia Egnataszwili? Tragiczne losy dzieci dyktatora. zdenerwował. Potem ponoć polubił ją, co nie przeszkodziło mu, w okresie późniejszym, wsadzić synową na dwa lata do więzienia. Pod koniec lat 30. potajemną „żoną” Stalina została Walentina Istomina, zwana Waleczką. Była to prosta wiejska kobieta, którą Marfa Gorki (wnuczka M. Gorkiego), przyjaciółka Swietłany, opisuje tak: „W białym fartuchu, jak kobieta ze wsi, z jasnymi włosami i bezkształtną figurą, chociaż nie grubą. Zawsze uśmiechnięta”. Waleczka podróżowała ze Stalinem, opiekowała się nim, a nawet – mało kto to zauważył – była z nim w Jałcie i Poczdamie. Po śmierci dyktatora nigdy nie zgodziła się na udzielenie wywiadu czy choćby wypowiedzenie paru słów na temat jego życia prywatnego. ¤¤¤ Krążyły opowieści, że ojcem Stalina był książę Egnataszwili, u którego matka Stalina pracowała. Faktem jest, że to właśnie książę oddał Stalina do szkoły cerkiewnej, a następnie do seminarium duchownego. Nie wyklucza się, że książę był jego ojcem, ale nikt nigdy nie śmiał Stalina o to zapytać. Stalin utrzymywał z dwoma synami księcia dość serdeczny kontakt i chociaż obaj mieli „nieprawidłowe” arystokratyczne pochodzenie, wprowadził ich do Rady Najwyższej ZSRR. Jeden z nich, Aleksander, został nawet wysokim funkcjonariuszem OGPU w Moskwie. Czy więc rzeczywistym ojcem Stalina był Wissarion Dżugaszwili?
– Jakby ci to wyjaśnić... Jestem teraz kimś takim jak car. ¤¤¤ Nawet podczas wojny Stalin znajdował czas, aby interesować się swoimi dziećmi. 25 czerwca, już w trzecim dniu wojny, ludowy komisarz obrony zapytał Stalina, czy Jakowa Dżugaszwili (najstarszy syn Stalina) wysłać na front, czy też zatrzymać na tyłach. Odpowiedź była jednoznaczna, więc i Jakow, i Artiom (obaj artylerzyści) zostali skierowani na front. Swietłana razem z Gulią, córką Jakowa, zostały odwiezione do Soczi. Wasilijowi (fot. po lewej), który tuż przed wojną skończył szkołę lotniczą w Lipiecku, ale miał już stopień majora, Stalin zabronił uczestniczyć w lotach bojowych. „Jeden jeniec to dla mnie aż nadto!” – powiedział, myśląc oczywiście o Jakowie, swym najstarszym synu, który trafił do niewoli. Wasilij był nieustannie pijany i często bił swoją żonę Galinę. „(...) rozgoryczony, że ojciec zabronił mu brać udział w lotach bojowych, niepomny na niebezpieczeństwo własne i kompanów, uwielbiał latać po pijanemu – był to rodzaj aerodynamicznej rosyjskiej ruletki... Następca tronu miał w Zubałowie wiele dziewcząt, ale kiedy zaczął się romans z Niną Karmen, zakochał się w niej i ulokował ją w rezydencji. Chociaż jego żona Galina już dawno wróciła z Kujbyszewa, wraz z dzieckiem i Swietłaną, i zamierzała zamieszkać w Zubałowie, Wasilij nadal pysznił się swoim związkiem...” (Montefiore).
Stalin z córką Swietłaną
tychmiast postanowił zakończyć ten romans. Do furii doprowadziło go zwłaszcza to, że Kapler był Żydem. Wezwał Ławrentija Berię: – Nie podoba mi się romans Swietłany z Kaplerem. Trzeba aresztować! – Kogo? – zapytał zdezorientowany Beria. – Swietłanę? – Głupi! Kaplera! Ukochany córki przesiedział w gułagach dziesięć (!) lat, a Swietłana w 1944 roku wyszła za mąż za Grigorija Morozowa. Nowy wybranek też był Żydem, „(...) co bynajmniej ojca nie zachwyciło. Ojciec na jedno tylko nalegał: żeby mój mąż nie pojawiał się w jego domu. Otrzymaliśmy mieszkanie w mieście i byliśmy zadowoleni z tego, co mieliśmy... Ojciec ani razu nie spotkał się z moim mężem i twardo zapowiedział, że to nie nastąpi”. A jednak na wesele przyszedł. Potem powiedział, że dziwi go nienormalne zainteresowanie Swietłany Żydami. Nawet jak urodziło się dziecko (syn, nazwany Józefem na cześć dziadka), Stalin nie odwiedził wnuka. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy po trzech latach małżeństwa nastąpił rozwód. Jak doszło do rozstania? Ojciec Morozowa został aresztowany i to posłużyło Stalinowi za pretekst do rozwodu.
Wkrótce po tym tragicznym incydencie Stalin osobiście podpisał rozkaz o odwołaniu Wasilija ze stanowiska dowódcy lotnictwa okręgu moskiewskiego... Wasilij Stalin porzucił żonę Galinę, zatrzymał przy sobie syna Saszę, a później ożenił się z piękną Jekatieriną, córką marszałka Timoszenki. Szybko jednak rozwiódł się i poślubił Kapitolinę Wasiliewą, znaną pływaczkę. Mimo coraz częstszych amoków alkoholowych miał świadomość, że po śmierci ojca zostanie zdegradowany. I tak też się stało. Wiosną 1949 roku Swietłana wyszła za mąż ponownie – za Jurija
17
Żdanowa (z wykształcenia chemik i doktor filozofii), szefa wydziału nauki Komitetu Centralnego, którego ojciec był przyjacielem Stalina, sekretarzem KC i szefem partii w Leningradzie. Uważano go nawet za następcę Stalina. Wydawało się więc, że będzie to związek dynastyczny. Z małżeństwa tego urodziła się córeczka Katia (była wcześniakiem). Małżeństwo ze Żdanowem rozpadło się jeszcze przed śmiercią Stalina. ¤¤¤ Stalin zmarł 5 marca 1953 roku. Na pogrzebie wszyscy płakali. Doszło do masowej histerii. To niewiarygodne, ale niektóre źródła historyczne podają, że zadeptano na śmierć około pięć tysięcy ludzi! W 20 rocznicę śmierci Stalina poeta Józef Brodski powiedział: „Wątpię by kiedykolwiek był na świecie morderca, po którym ludzie by tak bardzo płakali”. A co dalej działo się z dziećmi Stalina? Wasilij nadal pił i włóczył się po knajpach w szemranym towarzystwie. 28 kwietnia 1953 roku został aresztowany. Zarzucono mu nadużywanie stanowiska służbowego, wyszły na jaw afery, przekręty finansowe, bicie podwładnych, aresztowania niewinnych itd., itp. Zmarł 19 marca 1962 roku. Miał zaledwie 41 lat. Jego syn Aleksander przybrał nazwisko matki. Swietłana wyszła za mąż po raz trzeci – tym razem za Singha, komunistę hinduskiego. Kiedy ten zmarł, władze radzieckie wyraziły zgodę, aby z urną zawierającą prochy męża wyjechała do Indii. Przebywała tam trzy miesiące. Kiedy skończyła się data ważności jej paszportu, natychmiast schroniła się w ambasadzie amerykańskiej, prosząc o azyl. Miała dość życia w komunistycznym „raju”. I tak trafiła do Nowego Jorku. Kilka miesięcy później (maj 1967) Swietłana wydała książkę pt. „Dwadzieścia listów do przyjaciela”, w której starała się wybronić swojego ojca; chciała przedstawić go jako człowieka, a nie satrapę i potwora. Nie udało się. „Wybielenie” Józefa Dżugaszwili było sprawą niemożliwą, absolutnie sprzeczną z historią XX wieku. Stalin był potworem, który miewał dobry humor i kaprysy uczuć. Taka jest prawda. ANDRZEJ RODAN
18
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Najpierw ludzie chcieli tylko przetrwać, później – dorobić się. Od niedawna zaczęli myśleć ekologicznie: żeby się dorobić i przetrwać. O ile wiekom XVIII i XIX zawdzięczamy dwie nowe idee, czyli socjalizm (nie mylić z komunizmem) i ewolucjonizm, to wiek XX wyposażył nas w dalekosiężny nowy kompas do kształtowania odpowiedzialnych postaw, jakim jest idea „ekologizmu”. Najpierw, w połowie stulecia, rozwinęła się gałąź empirycznej wiedzy przyrodniczej – ekologia, której ustalenia przeniknęły potem do niemal wszystkich dziedzin ludzkiej aktywności. Dziś trudno wyobrazić sobie nowoczesny świat bez tej wiedzy, w tym bez świadomości zagrożeń dla środowiska. Wielu sądzi, że liczenie się z tą wiedzą (albo jej zignorowanie) wręcz zadecyduje na stulecia o dalszym rozwoju ludzkości i o stanie Ziemi. O tym właśnie, jako o „rewolucji przetrwania”, mówiły raporty dla Klubu Rzymskiego i uchwały Szczytu Ziemi w Rio de Janeiro. Dziś żaden poważny polityk nie lekceważy publicznie tej idei, nawet jeśli jej nie rozumie i nie docenia. Szybkie nasilanie się w globalnym środowisku przyrodniczym niebezpiecznych zjawisk, o których jeszcze w latach 50. nawet nie słyszano, powoduje, że przyszły kształt życia społeczeństw decyduje się już dziś w procesach demograficznych oraz w edukacji prośrodowiskowej (L. Brown i inni, „Raport o stanie świata”, 1999). Toczy się walka o umysły ludzkie, o miejsce światopoglądu ekologicznego i o szerokie zaaprobowanie nowego myślenia, nieraz dokładnie odwrotnego od dawnego. Trzeba zrobić wszystko, aby rozpowszechnił się uniwersalny system wartości bliski etyce i filozofii ekologicznej, w którym centralne miejsce zajmuje nakaz oszczędności (jakby nowoczesnej ascezy), a nie poddawanie się nadmiernej konsumpcji napędzanej ogłupiającymi reklamami. Wiedza ekologiczna dowodzi, że nie można bezkarnie kontynuować w nieskończoność dwóch form aktywności zagrażających destrukcją biosfery; zarówno nieopanowany egoizm rozrodczy biednych, jak i egoizm konsumpcyjny bogatych są jednakowo groźne, a ich działanie sumuje się. Ludzie światli zrozumieli, że ekonomia – do niedawna walcząca z ekologią – jest jakby młodszą siostrą tej drugiej, a każdy poważniejszy błąd ekologiczny ma konkretne skutki ekonomiczne, prędzej czy później. Sformułowano dwa modele gospodarki: dawny – „kowbojski”, rozrzutny i ekspansywny terytorialnie, np. gospodarka socjalistyczna i dotychczasowa kapitalistyczna, oraz model przyszłościowy
– „kosmiczny”, maksymalnie oszczędny poprzez oparcie na minimalizacji zużycia surowców i poleganiu na recyklingu. Ten drugi model wywiedziono z faktu, że Ziemia jest układem zamkniętym i o ograniczonej wielkości – jak statek kosmiczny. Dlatego musimy się liczyć z nieprzekraczalnością jej „pojemności ekologicznej” – zarówno w odniesieniu do liczby ludzi na planecie, jak i zakresu ich konsumpcji oraz nacisku
zapominając o podstawowej przyrodniczej różnicy, tej mianowicie, że ów prowadzący nieoszczędną politykę ekologiczną kraj może sobie na to pozwolić, mając pięć razy rzadsze zaludnienie (25, a nie jak u nas – 124 osoby na km kw.) i dysponując rezerwami zasobów naturalnych. Zamiast dążyć do realizowania zasady rozwoju zrównoważonego (biorąc za wzór UE, która zapisała to w programie zwanym Stra-
są zamiary prywatyzacyjne i rewindykacyjne dotyczące lasów i parków narodowych. Podstawowy problem ekonomiczny, zwany
tragedią dóbr wspólnych, bywa rozwiązywany odwrotnie do demokratycznej zasady rozważnego reglamentowania eksploatacji zasobów. Sejmiki samorządowe ujawni-
Myślenie ekologiczne na środowisko. Prawa matematyczne i biologiczne mówią bowiem, że przy ograniczonych zasobach nie da się maksymalizować równocześnie dwóch zmiennych: zwiększania liczby konsumentów (ludzi) i zarazem wielkości indywidualnej konsumpcji (poziomu życia). Musimy wybierać: albo jedno, albo drugie, i to wybierać za następne pokolenia. W rezultacie powstała ekonomia środowiska – rozwijana między innymi we Wrocławiu – oraz jej dalekowzroczny wzorzec gospodarczy, alternatywny zarówno do socjalistycznej, jak i kapitalistycznej gospodarki, a zwany
tegią lizbońską), Polska stara się naśladować zgoła nieadekwatny wzorzec zamorski. Już w roku 2001, po dziesięcioleciu transformacji, zaniepokoił mnie brak zawodowych ekologów w struk-
rozwojem zrównoważonym.
turach administracyjnych i decyzyjnych państwa, a nawet usuwanie z nich ostatnich jednostek myślących proprzyrodniczo, mimo sformułowania „Programu II polityki ekologicznej państwa” (2000 r.). Ekologizm i profesjonalni ekolodzy wciąż nie mają wpływu na kształt polityki ochrony środowiska i przyrody, a wykształceni specjaliści z tych dziedzin zasilają szeregi bezrobotnych. Za premierów J. Buzka i L. Millera nastąpiło dalsze osłabienie pozycji Ministerstwa Środowiska, zamiast wzmocnienia jego roli (trend europejski). Resort ten zagubił się ideowo i zaczyna akceptować rozwiązania sprzeczne z koncepcją rozwoju zrównoważonego, wymuszane na nim przez neoliberalną większość w rządzie. Ochronę środowiska zawężono do oczyszczania fizykochemicznego, na boczny tor spychając ochronę przyrody – na inwestycje w tym zakresie przeznacza się ledwie 0,05–0,1 proc. ze środków uzyskanych na te zadania w całej sferze ochrony środowiska. Pod wpływem oznak niechęci u naszych władz centralnych, a także ze strony niższych szczebli administracji i samorządów, ruszyła lawina nieprzyjaznych postulatów i działań. Podważa się zasadę nadrzędności dobra wspólnego nad interesami partykularnymi, czego wyrazem
Zdawało się, że nikt choć trochę kształcony ekologicznie i ekonomicznie nie będzie już lekceważyć tej nowej wiedzy. A jednak w Polsce wieku XXI akurat to znowu ma miejsce (świadectwem jest rabunkowy kapitalizm w praktyce i Narodowy Plan Rozwoju w teorii). Po okresie akceptacji i ekspansji idei ekologizmu, poczynając od roku 1997, nastąpił u nas odwrót. Powraca typowe dla komunizmu faworyzowanie ilościowego wzrostu gospodarczego za wszelką cenę, nawet kosztem powstania obszarów „klęski ekologicznej”. Ledwie wielkim kosztem naprawiliśmy poprzednie zniszczenia, a już pojawia się to samo lekceważenie ekologii, tym razem pod szyldem gospodarki neoliberalnej. Demontaż form strukturalno-organizacyjnych i prawnych państwa w zakresie ochrony przyrody i środowiska, z mozołem tworzonych od 1919 r., zdumiewa wobec wstąpienia kraju do Unii Europejskiej, która akurat sprawy środowiska stawia na czołowym miejscu – obok spraw społecznych i gospodarczych. I w tej dziedzinie Polska orientuje się odwrotnie niż UE. Usilnie staramy się naśladować Stany Zjednoczone,
ły wrogość wobec ochrony przyrody, a niektóre ich dokumenty wręcz głoszą, jakoby do głównych przeszkód w rozwoju regionów należał „fundamentalizm ekologów”. Nie przeszkadza temu niezbity fakt, że „ekologów” – jawnie dyskryminowanej mniejszości zawodowej – nie ma w żadnych strukturach decyzyjnych państwa i jego regionów. Do dziś o sprawach środowiska przyrodniczego decydują u nas niemal wyłącznie osoby z tytułem inżyniera, istni „znachorzy ekologii”, podczas gdy już w Czechach zawodowy ekolog mógł być nawet ministrem ochrony środowiska, a prezydent V. Havel mógł wygłosić orędzie noworoczne w duchu ekologizmu. Za tym poszły działania demontujące formy strukturalno-organizacyjne i prawne w zakresie ochrony przyrody, przez 85 lat tworzone
przez pokolenia dziadów i ojców. W trakcie reformy terytorialnej zignorowano potrzebę istnienia profesjonalnych obrońców przyrody i środowiska na szczeblu powiatowym. Ukoronowaniem demontażu podstaw prawnych stały się nowelizacje Ustawy o ochronie przyrody i związanych z nią rozporządzeń. Ustawa ta w części już stawia ponad dalekowzroczne dobro mieszkańców kraju i kontynentu doraźne dobro grup interesu, występujących pod szyldem lokalnych społeczności. Choć ojczystej przyrody – jako dobra wspólnego – nie wolno jeszcze oddawać w ręce lokalne, gdyż administracja tego szczebla nie ma jeszcze ani świadomości ekologicznej ani odpowiednich kadr. Polska ochrona środowiska zachorowała na
antyprzyrodniczość, a nasza łupieżcza forma kapitalizmu nie ma litości dla słabszych, w tym dla przyrody. Do tego dokłada się ciągłe zmniejszanie nakładów na naukę (z 0,73 proc. w r. 1991 do 0,3 proc. obecnie), które spowodowało zepchnięcie przyrodniczych badań terenowych na ubocze przez mniej pilne dyscypliny. Skuteczna droga do urzeczywistnienia „rewolucji przetrwania” wiedzie przez usilne krzewienie idei ekologizmu i rozwój „zielonych” organizacji pozarządowych. Po pokonaniu swarliwości powinny one wesprzeć tworzenie nowej reprezentacji politycznej w postaci partii „zielonych”, centrowo-lewicowych, które opierałyby się na sprawdzonym w Skandynawii wzorcu kompromisowej gospodarki socjaldemokratycznej i na lansowanej w Unii Europejskiej zasadzie rozwoju zrównoważonego. Ludwik Tomiałojć (prof. zwyczajny Uniwersytetu Wrocławskiego, wykładowca ochrony przyrody i rozwoju zrównoważonego)
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
LISTY Panie Donaldzie Tusku Nie jestem fanem SLD, nie jestem też miłośnikiem warcholskiej prawicy. Jeśli potrafił Pan wyrzucić ze swojego grona prof. Gilowską za to, że zatrudniała swoją rodzinę, to niech Pan będzie konsekwentny i zajmie się Konstantym Miodowiczem z PO za aferę, jaką wywołał wraz z innymi członkami komisji orlenowskiej wobec Włodzimierza Cimoszewicza. Niech Pan będzie wreszcie człowiekiem z zasadami, a nie ucieka od odpowiedzi na zadawane publicznie proste pytania. Jeśli Pan nazywa rzecznika komitetu wyborczego – Tomasza Nałęcza – najemnikiem, to znaczy, że wpisuje się Pan w styl brudnej kampanii wyborczej jak Pański pupil, poseł Miodowicz, który również razi inwektywami. Oplakatowanie Polski Pańskim wizerunkiem, za ogromne miliony, każe mi wątpić w zasady, jakimi Pan się kieruje. To oznacza, że nie będzie Pan dobrym prezydentem, który kieruje się zdrowym rozsądkiem, dbając o dobre prawo. Tak więc Pańska strusia postawa wobec działań komisji orlenowskiej na użytek kampanii wyborczej i nieliczenie się z pieniędzmi, za które można pomóc potrzebującym, każe mi wątpić w Pańskie zasady... Wpisuje się Pan (i partia PO) dokładnie w schemat działań partii politycznych w Polsce, które dotychczas nic dobrego nie zrobiły dla społeczeństwa... Janusz Gładyszewski
Niegodni pomocy Rząd polski zaofiarował pomoc Ameryce. Gest piękny i szlachetny. Dziwi mnie tylko to, że kiedy podobne kataklizmy nawiedzają inne części świata, wtedy poszkodowanym udziela pomocy nie rząd, tylko Ochojska. A jeszcze bardziej dziwi mnie to, że kiedy w Polsce co trzecie dziecko głoduje, nikt nie wyrusza z pomocą; ani rząd, ani Ochojska. Trzeba, żeby jakiś ojciec święty zwrócił rządowi uwagę na sytuację w kraju, ponieważ rząd otwiera oczy i nadstawia uszu tylko wtedy, kiedy na polskiej scenie pojawia się papież. Kiedy głos zabiera naród, rząd polski jest tak samo, a może sto razy bardziej głuchy niż rządy PRL-u. Dziwne naprawdę jest to nasze państwo świeckie, w którym nędza narodu (bezrobocie i eksmisje) nie jest ani sprawą rządu, ani sprawą Ochojskiej, tylko sprawą Caritasu. Są za to sprawą rządu interesy kleru. Tam, gdzie chodzi o interesy kleru, rząd jest czuły jak
barometr i nie dopuści do tego, żeby któremuś z wielotysięcznej armii pasożytów społecznych działa się krzywda. Smutne to, kiedy wybrańcy narodu zajmują się nieustającym jątrzeniem społeczeństwa i pieprzą o jakiejś solidarności w narodzie, a nędza tego narodu jest dla nich tylko punktem zaczepienia w walce o miejsce przy kolejnym korycie. tewu
Gorzki Sierpień Widać, jak z dnia na dzień poszczególne postulaty Sierpnia ’80 tracą na wartości, a inne całkowicie się zdewaluowały. Gdzie tu mówić o wolnych sobotach z postulatu 21! Dziś każ-
LISTY OD CZYTELNIKÓW ze znajomością języków, komputera, kompetentnych zawodowo szlifuje ławki urzędów pracy, czekając na zwolnienie się miejsca w firmach rządzonych przez znajomków, partyjniaków, rodzinę. Gdzie tu mówić o równoległym wzroście płac ze wzrostem cen z postulatu 9! Ponieważ jest wolność, nie należy oczekiwać wzrostu płac. Spodziewać się można nawet ich obniżenia. Czy o taką wolność walczyła „Solidarność? Jan Maria Przybyszewski
Inne czasy? Oglądałem dzisiejsze uroczystości z okazji 25-lecia... itd. I właśnie w czasie, kiedy z telewizora
o nieudzielaniu Polsce pomocy w walce z Niemcami (...)”. Tak więc – mówiąc o przyczynach klęski wrześniowej – należy wskazać i datę 12 września, bo w tym kontekście, dzień 17 września 1939 roku należałoby porównać do ciosu mizerykordii, a ciosem w plecy była data 12 września. Chyba nikt nie może wątpić, że ZSRR nie wiedziała o tej decyzji w świetle wiadomości o tym, że współpracownikiem wywiadu Zwiąaku Radzieckiego była jedna z najważniejszych osób z wywiadu Wielkiej Brytanii. Stalin nigdy nie ryzykowałby konfliktu z całym Zachodem. To Zachód dał mu wolną rękę do napaści na Polskę. Karol Władysław Wyszyński Elbląg
Czarne owce
Pozdrowienia z Tunezji dla załogi i Czytelników „FiM” od pana Zbyszka (Lubań)
dy zapiernicza i w soboty, i w niedziele, i święta, nie pytając nawet często o dodatkowe wynagrodzenie, we właściwy sposób motywowany przed ,,dobroczyńcę” pracodawcę. Gdzie tu mówić o skróconym czasie oczekiwania na mieszkanie z postulatu 19! Dziś jest wolny rynek. Komunalnych lokali powstaje bardzo niewiele, za to z całym impetem rozwija się budownictwo komercyjne, dostępne tylko dla pewnej grupy społecznej, zasobnej w szmal. Gdzie tu mówić o urlopie macierzyńskim z postulatu 18! Dziś, jak się ma pracę, to się ją szanuje, tzn. ukrywa ciążę przed pracodawcą, spełnia obowiązki służbowe niemal do dnia porodu. Gdzie tu mówić o miejscach w żłobkach i przedszkolach z postulatu 17! Miejsca – owszem – są, ale dla pracujących i zamożnych. Gdzie tu mówić o poprawie warunków pracy służby zdrowia z postulatu 16! Teoretycznie wszyscy mają opiekę zdrowotną zapewnioną. Tak – wszyscy, którzy mają pieniądze. Gdzie tu mówić o obniżeniu wieku emerytalnego z postulatu 14! Obserwuje się raczej tendencje odwrotne. Gdzie tu mówić o zasadach doboru kadry kierowniczej według kwalifikacji, a nie klucza układowego z postulatu 12! Przecież tysiące ludzi po dwóch, trzech fakultetach,
płynął tekst o wywalczeniu wolności i godności robotnika, podszedłem otworzyć okno. Wiecie, co zobaczyłem? Jeden z robotników zwolnionych z pracy z powodu redukcji z godnością wybierał ze śmietnika puszki po piwie i, depcząc je butem, chował do worka. I przypomniało mi się, jak pół Polski strajkowało, bo cukier podrożał o złotówkę. A że dzisiaj drożeje wszystko, i to z dnia na dzień, to rzecz normalna w wolnym kraju. Mam lekką sklerozę, więc proszę, przypomnijcie mi, kiedy „S” ostatnio ogłosiła strajk w obronie robotników w związku z podwyżkami cen żywności i zażądała dodatku drożyźnianego – tak jak 25 lat temu w 21 postulatach. Ech, łza się w oku kręci... Obserwator z Rzeszowa
Nóż z Zachodu Wśród rocznic 66-lecia mamy też rocznicę pomijaną zarówno przez media, jak i podręczniki historii. Otóż 12 września 1939 r. (a nie tylko 17 września) nastąpiło wbicie noża w plecy Polsce. Jak informuje internetowa encyklopedia, Wikipedia.pl – „12 września 1939 roku odbyła się w Abbeville angielsko-francuska konferencja, na której zdecydowano
Córka poszła do gimnazjum i znów zaczyna się problem z religią. Z tego, co wiem, miała być na pierwszej lub ostatniej lekcji, a jest w środku. W szkole podstawowej wywalczyłam, aby córce dali spokój. Z braku nauczyciela etyki siedziała w klasie, ale nie była pytana ani nie wymagano od niej odrabiania lekcji, a i tak na koniec miała 4 (!). Kiedy to się skończy?! Nie chodzimy do kościoła, więc już i tak jesteśmy traktowani jak czarne owce. W dziecku wyrabiam tolerancję i prawo do własnego wyboru. Katechetka do spółki z księdzem skutecznie zniechęcili córkę do religii. Większość rodziców też narzeka, ale się boją i posyłają dzieci. Kiedy to zostanie wreszcie uregulowane i dzieci nie będą zmuszane do uczestniczenia w lekcjach religii w szkole? Kiedyś religia była w kościele i było dobrze. Czy nie można do tego wrócić? Marzenna Dziedzic
W łapskach klechy Jestem antyklerykałem, chodzę dumnie w koszulce „FiM”. We wrześniu, a dokładnie 17 września, będę się żenił. Los tak chciał (a raczej mama), że będę zmuszony wziąć ślub kościelny. I tu w końcu wpadłem w łapska tej czarnej mafii. Ksiądz zażyczył sobie za ślub 700 zł, a mnie na to nie stać. Jestem półsierotą, moja przyszła żona także, i większość tych spraw załatwiamy za własne pieniądze. Ja zarabiam miesięcznie te właśnie całe siedem stówek, a jeżeli szef ma dobry humor, to dorzuci stówkę, więc z rachunku widać, na jakiej pozycji stoję. Mam otóż takie zapytanie: czy istnieje jakaś możliwość, że ksiądz odmówi mi udzielenia ślubu, ponieważ według jego mniemania za mało zapłaciłem? Proszę o jak najszybszą odpowiedź, bo stoję na kruchym lodzie. Chciałbym się dokładnie dowiedzieć, o jakiś zapisek w prawie
19
kanonicznym, żebym w razie czego mógł tego pana z „powołania” zagiąć. Przy okazji napiszę, że ksiądz ten wyczynia różne cuda w tej wsi. A to zapomina, że ma dać chrzest, a ceny dotyczące ślubów i innych uroczystości kościelnych rzuca coraz większe. Znajomym powiedział 1500 zł. Piotr Guza Od redakcji Obecny status prawny księdza rzymskokatolickiego – zarówno wobec państwa, jak i Kościoła – daje mu prawo do wymuszania dowolnych stawek na różne usługi. W praktyce wielu duchownych trudni się szantażem. Jeśli ksiądz się uprze – nie można mu nic zrobić, bo nawet ślub w innej parafii wymaga jego zgody (proboszcza parafii panny młodej lub pana młodego). Pozostaje interwencja u biskupa, która też może okazać się bezskuteczna.
Autobus święcony... Ostatnio chciałem załatwić sobie nowość w Wejherowie, tj. elektroniczny bilet autobusowy (taki nowoczesny gadżecik za pieniądze klientów). Poszedłem do biura MZK, aby tę sprawę załatwić. Ale pani z okienka nic na temat elektronicznych biletów nie wiedziała (firma informuje poprzez biuletyn Urzędu Miasta i stronę internetową, że takie bilety już można nabyć). Wie pan z magazynu, ale on jest na POŚWIĘCENIU AUTOBUSU. Poczułem się głupio, bo tu taka poważna sprawa, a ja wyjeżdżam jak cham z jakimś biletem. A tak na marginesie, czy ja mogę jeździć poświęconymi autobusami? I które to są? Trzeba by je jakoś oznaczyć, aby ludziska wiedzieli, za co płacą (może jakiś ołtarzyk w środku?). Gdy jakiś pan Pies „święci” mi auto, sikając na koło, to go poganiam w diabły, może to samo trzeba by zrobić z „czarną stonką” i jej przydupasami? Nie podpiszę się imieniem i nazwiskiem, bo chcę dostać bez problemu ten „cenny” bilet. Łoś
Wyznaję islam Chciałabym wyrazić swoje zadowolenie z zamieszczenia w „FiM” 30/2005 artykułu pt. „Islam za płotem”. Z punktu widzenia osoby wyznającej tę religię muszę Państwu szczerze podziękować za przedstawienie niczym nie zafałszowanych informacji – jak to się zdarza innym ogólnopolskim gazetom – między innymi „Rzeczpospolitej” oraz „Newsweekowi”. W większości numerów, w których wspomniany jest islam, przedstawia się go kłamliwie, bez zasięgnięcia informacji ze źródeł godnych zaufania. Paulina Sikora
20
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
CZUCIE I WIARA
Odkupienie w symbolach (cz. 1) Na długo przed pełnym objawieniem Boga, jakie nastąpiło na Golgocie, Pan – za pomocą symboli, zwanych też w Biblii cieniami – nauczał ludzi prawdy o tym, co zrobi, by nas zbawić. Cienie ukazują światło i o nim świadczą. Co więcej – dzięki cieniom możemy światło zrozumieć. „Cały świat tkwi w złem” – napisał apostoł Jan (1 J 5. 19). Uwikłani w grzech nie możemy w pełni zrozumieć jego znaczenia. Mamy grzeszną naturę, więc grzech jest „nasz”, grzech się nam podoba. To tak, jakbyśmy chcieli zauważyć czarną tablicę w ciemnym pokoju. Ale choć nie możemy zupełnie pojąć grzechu (już samo słowo wywołuje u wielu śmiech), to możemy dostrzec zło, które z niego wynika. Wystarczy rozejrzeć się wokoło – z radosnymi chwilami przeplatają się choroby, cierpienie, ból, smutek, zbrodnie, nienawiść, wyobcowanie, rozgoryczenie, śmierć... Fizyczne konsekwencje grzechu to jednak tylko część problemu. Grzech sięga znacznie głębiej – jest buntem przeciwko Bogu, rezygnacją z Jego darów. Grzech, aby był zrozumiany, musi być widziany w kontekście tego, kim jesteśmy w więzi z Bogiem. Musi być postrzegany jako stan, a nie tylko jako czyny. Biblia używa wielu różnych słów na określenie grzechu: hattat, awon, pesza, resza, hamartia, parokoe, paraptoma, anomia, adikia... – każde z nich ukazuje inny odcień zła. Przede wszystkim słowo grzech znaczy głupota. To chybienie celu, fałsz, przestępstwo, celowe złamanie normy,
odłączenie, niechęć do słuchania, nieposłuszeństwo, błąd, wina, upadek, pogarda dla prawa. Grzech bywa inicjowany z różnych powodów. Głębię jego siły można pojąć tylko wtedy, gdy człowiek zastanowi się, jak wiele kosztowało Boga wybawienie nas od grzechu. W Biblii został opisany rytuał ofiarniczy sprawowany przez pierwszych ludzi. Zasadzał się on na obietnicy Mesjasza, który miał przyjść, by pokonać zło i uwolnić ludzkość od jego przekleństwa (Rdz 3. 15), który położy kres problemowi grzechu i śmierci. Ludzie byli zobowiązani ofiarować baranka jako wyraz skruchy i jednocześnie wiary w przyjście Zbawiciela. Baranek symbolizował Chrystusa (o czym wyraźnie zaświadczył Jan Chrzciciel – J 1. 29), a jego złożenie w ofierze oznaczało przyjęcie zbawienia z łaski przez wiarę. „Bez przelania krwi nie ma odpuszczenia” – tłumaczył później uczniom apostoł Paweł, zgodnie
z zasadą, że „zapłatą za grzech jest śmierć”. Niewinne zwierzę, które przyjmowało konsekwencję grzechu człowieka, musiało umrzeć. W ten sposób Bóg namalował ludziom obraz prawdziwej ofiary, która miała dokonać się w przyszłości na samotnym wzgórzu. Te symbole uczyły, ile kosztuje wybawienie człowieka i jak straszne konsekwencje niesie grzech. Uczyły też, że zbawienie jest darem i nie zdołamy na nie zapracować. Wystarczy wiara, której wyrazem jest posłuszeństwo. Tak właśnie rozumiał to Abel, dlatego złożył ofiarę, jakiej Bóg wymagał – baranka. Bez pytań, dyskusji, sprzeciwów. Bez dokładania czegokolwiek od siebie. Pokazał, że całkowicie polega na Bogu, dlatego „Pan wejrzał na Abla i jego ofiarę, na Kaina zaś
swoją własną. Jego uczynki zostały określone jako złe, gdyż ich motywacją była chęć zapracowania na zbawienie. Ta historia jest słusznie postrzegana jako pierwszy przykład różnicy między tymi, którzy przyjmują sprawiedliwość Chrystusa przez wiarę, a tymi, którzy usiłują zapracować na zbawienie swoimi „dobrymi uczynkami”. Jedynie ci, którzy – jak Abel – rozumieją swoją zależność od Boga w kwestii zbawienia, są w stanie czynić coś, co można nazwać dobrymi uczynkami. Wartość czynów jest bowiem mierzona motywacją. Choćby najlepsze czyny, wypływające rzeczywiście z serca, ale mające zapracować na zbawienie, są określone jako złe, podczas gdy
i na jego ofiarę nie chciał patrzeć” (Rdz 4. 4–5). Co zrobił Kain? Starszy brat postanowił pochwalić się przed Bogiem dziełem własnych rąk i ofiarował płody roli (Rdz 4. 3). Złamał zasadę Boga, a w to miejsce stworzył
czyny wypływające z wdzięczności za zbawienie już dokonane są określone jako sprawiedliwe. Trzy religie: judaizm, islam i chrześcijaństwo cenią to, co wydarzyło się na górze Moria, choć czynią
NIEPOKORNI SYNOWIE KOŚCIOŁA (6)
Tomasz Münzer O
bok Marcina Lutra i Filipa Melanchtona pojawił się w Niemczech inny reformator – Tomasz Münzer. Kim był ten trochę zapomniany, ,,kontrowersyj ny” teolog? Urodził się około 1490 roku w miasteczku Stolberg. Jego ojciec był skromnie zarabiającym pisarzem w radzie miejskiej. Kiedy Tomasz miał 12 lat, przeżył silny wstrząs psychiczny. Hrabia von Stolberg kazał powiesić jego ojca, zarzuciwszy mu kłusownictwo. Wydarzenie to na zawsze utkwiło w pamięci przyszłego duchownego, tym bardziej że wraz z matką i trójką młodszego rodzeństwa musiał opuścić dotychczas zamieszkiwany dom, który przeszedł na własność hrabiego. Dzięki pewnemu kupcowi, znajomemu ojca, Tomasz Münzer mógł studiować teologię w Lipsku i we Frankfurcie nad Odrą. Chociaż został księdzem, proboszczem w Zwickau, wpływ taborytów (radykalny odłam husycki) oraz spotkanie w Wittenberdze z Marcinem Lutrem upewniły go, że hierarchiczny Kościół papieski błądzi
i od samego początku dbał tylko o własne interesy – władzę i pieniądze. Bez najmniejszego wahania zerwał więc z katolicyzmem i związał się z radykalnym skrzydłem reformacji. Münzer w zasadzie podzielał poglądy wcześniej głoszone przez czeskich taborytów oraz tzw. proroków z Zwickau, które w pewnym stopniu były zbieżne z ideami anabaptystów. Wierzył, że Królestwo Boże wkrótce pojawi się na ziemi i dlatego wskazywał na potrzebę powrotu do pierwotnego chrześcijaństwa. Uważał, że prawdziwa reformacja musi dokonać takiej przemiany społeczeństwa, by nastało panowanie tysiącletniego królestwa. Przekonywał, że Królestwo Boże zostanie urzeczywistnione, kiedy lud usunie przeszkody społeczne i polityczne. W tym celu należy położyć kres rządom bezbożników, prałatów i książąt, którzy uciskają i wykorzystują prosty lud. W swoich licznych wystąpieniach oraz pismach Münzer potępił więc panowanie arystokracji, dzięki czemu pociągnął za sobą rzesze uciśnionych chłopów. Wzywał do konkretnych działań. Uważał bowiem, że
samo czytanie Biblii albo czekanie na powrót Zbawiciela niczego nie zmieni, jeśli człowiek nie będzie domagał się swoich praw i nie będzie o nie walczył. Reformator nienawidził pustej gadaniny i ubolewał nad tym, ,,że nikt nie chce się zająć nieszczęściem potrzebujących, a wielcy robią tak, jak chcą!”. Dlatego coraz mocniej występował przeciwko wszelakiej maści możnowładcom, nazywając ich ,,żmijami i wężami”, ,,zepsutymi lichwą, podnoszącymi podatki” klerykami i politykami, którzy ,,okrywają się bezwstydem na stosie”, (Adolf Holl, ,,Heretycy”). Głosił, że każdy, kto uciska współwierzących, sam pozbawia się prawa do życia, bez względu na to, czy jest królem, księciem, czy biskupem. W swej ,,mowie książęcej” z 13 lipca 1524 roku próbował przekonać ich, że Królestwo Boże może zostać urzeczywistnione tylko poprzez usunięcie siłą zła i ludzi je czyniących. Misja Münzera spowodowała wrogość książąt. Polecili oni Radzie Miejskiej, by wypędziła z miasta zbuntowanego kapłana. W działaniach tych poparł ich... Luter, który nie był chiliastą, czyli nie oczekiwał tysiącletniego królestwa. Jego początkowa przychylność dla proboszcza z Zwickau ustąpiła miejsca wyraźnej wrogości. Od tej chwili wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Zanim jednak doszło do starcia wrogich sobie obozów, na początku 1525 r. ukazało się ,,Dwanaście artykułów” nakreślających program
to z różnych powodów. Historia Abrahama i Izaaka to wzruszająca opowieść o posłuszeństwie i zaufaniu – takim samym, jakie było udziałem wielu biblijnych bohaterów, w tym Hioba, który złożył porażające w swej głębi wyznanie: „Choćby mnie zabił Wszechmocny, ufam”. Taką ufność wyraził Abraham, kiedy powędrował ze swym ukochanym synem na wzgórze Moria, gotów złożyć go w ofierze. Abraham jednak wiedział, że syna nie straci – przecież Bóg złożył mu uroczystą obietnicę o potomstwie licznym jak gwiazdy na niebie! Ufał, że Pan znajdzie rozwiązanie, dlatego zaniepokojonemu Izaakowi odpowiedział: „Pan sam upatrzy sobie ofiarę” (Rdz 22. 8). W tym jednym zdaniu zawarta została cała ewangelia! To nie Izaak został ofiarowany na górze Moria, lecz baranek, który zaplątał się w krzaki. Baranek zamiast dziecka. Symboliczne wskazanie innej zależności: Baranek Boży w miejsce grzesznika. Moria – symbol Golgoty. Bóg przedstawił tu sedno ewangelii: gotowość Abrahama do ofiarowania własnego syna, wyraz największego poświęcenia, nie wystarczy dla zgładzenia grzechu. Grzech jest problemem tak głębokim, że żaden człowiek nie jest w stanie go rozwiązać. Może to zrobić jedynie Bóg – jedynie On mógł dostarczyć odpowiedniego Baranka na ofiarę. Jak pisał potem do Galatów apostoł Paweł – ewangelia była zwiastowana Abrahamowi (Ga 3. 7–9). W jego historię wpisana została historia Golgoty. PAULINA STAROŚCIK
ruchu chłopskiego. Wówczas Luter zwrócił się do chłopów i książąt z „Napomnieniem do pokoju”, ale już nikt nie słuchał jego żądań. Dopiero kiedy w odezwie ,,Przeciw morderczym i łupieżczym hordom chłopskim” wezwał władze do zbrojnego przywrócenia porządku, a Tomasza Münzera nazwał ,,prorokiem mordercą”, książęta skwapliwie wykorzystali sytuację do ostatecznego rozprawienia się z buntownikami. Zjednoczone wojska książąt katolickich i protestanckich dokonały istnej rzezi – zabito ponad sto tysięcy chłopów. Reformator trafił do niewoli, a następnie został poddany torturom i zamordowany. Tomasz Münzer wszedł do historii jako radykalny teolog przemian społeczno-politycznych. Miał wizję Królestwa Bożego, które sięga również w życie doczesne. Nazwał siebie ,,prorokiem przewrotu”, ponieważ nie uznawał biernego, abstrakcyjnego chrześcijaństwa, ani tych, co ,,ucztują na rachunek Chrystusa” (,,Heretycy”). Dlatego sam prowadził spartański tryb życia, był bezkompromisowy i konsekwentny w dążeniu do zniesienia ustroju feudalnego oraz zaprowadzenia ładu społecznego opartego na Ewangelii. Sprzeciwiał się wszelkiej demagogii, a także ,,złodziejskiej paplaninie i wojnie na słowa”. Jednak możnowładcy, z Lutrem włącznie, udali chyba, że nie rozumieją Münzera. BOLESŁAW PARMA
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. z której Jahwe – według ST – przekazał Izraelowi Dekalog i Torę. Nowsze badania wskazują, że miejsce wybrane przez Konstantyna i Helenę w żadnym stopniu nie pasuje do biblijnej góry Synaj. Jeśli świadectwo biblijne o objawieniu się Boga na Synaju traktować poważnie, powinno to być miejsce, gdzie 3 mln ludzi mogłoby pozostawać przez dłuższy czas. Miejsce, gdzie można znaleźć pastwisko i wodę dla bydła
NIEŚWIĘTE PISMO
Biblia z Asiru Dżebel Musa, tzn. Góra Mojżesza, okazały szczyt wznoszący się na 2244 m n.p.m. W jaki sposób ta góra, jedna spośród wielu, uznana została za najświętsze miejsce na ziemi? Otóż pewnego ranka cesarz Konstantyn Wielki, który już od jakiegoś czasu uważał się za „nowego Mojżesza”, przypomniał sobie, że pewnej nocy miał wyrazisty sen. Siły nadprzyrodzone kazały mu ustalić położenie góry Synaj. Natychmiast wysłał więc matkę, cesarzową Helenę, na Bliski Wschód, by uczciła górę, którą „ujrzał w wizji”. Helena, stosując się do raczej ogólnikowych instrukcji syna, założyła kościół u stóp urwistej góry leżącej w południowo-wschodniej części półwyspu. Tak właśnie „odnaleziono” górę,
W
i gdzie znajdowałaby się góra na tyle stroma, by można ją było ogrodzić, a zarazem łatwo się na nią wspiąć. I żeby człowiek znajdujący się na górze był dobrze widoczny dla rzesz z dołu. Problem w tym, że na Półwyspie Synajskim nie ma miejsca, które spełniałoby te kryteria.
polskich warunkach szkoła i rodzina za wieszają wychowanie etyczne młodych lu dzi na wątłym sznurku wiary religijnej. Kiedy on się zrywa, młodzież pozostaje bez pomo cy i bez drogowskazów. Architekci III RP stwierdzili, że demokratycznemu społeczeństwu jak rybie wody potrzeba oparcia w religii. Bez tego, dowodzili, grozi nam moralna anarchia, rozpad społecznych więzi, katastrofa. Religia panująca w szkołach, media publiczne podporządkowane tzw. wartościom chrześcijańskim – oto niektóre skutki tych poglądów. Ta pomyłka leżąca u podstaw organizacji naszego kraju ma dalekosiężne skutki. Po pierwsze, uniemożliwia stworzenie różnorodnego światopoglądowo społeczeństwa, co jest już samo w sobie mordowaniem demokracji w kołysce. Po drugie, ignoruje fakt, że sama demokracja niesie zupełnie świeckie, humanistyczne wartości, takie jak szacunek dla drugiego człowieka, potrzeba kompromisu, tolerancja. One – bez powoływania się na Boga i siły kropidła – wystarczają do zbudowania w miarę harmonijnych stosunków społecznych, a wiele przykładów na to możemy znaleźć tuż za naszymi granicami. W polskiej pseudodemokracji te wartości są ignorowane i zastępowane przez wartości religijne, często sprzeczne z tymi, które wynikają z demokracji. Hołubi się kult autorytetu, ślepe posłuszeństwo tradycji, skłonność do narzucania innym własnej, rzekomo z nieba pochodzącej wizji świata, nietolerancję wobec niekatolików, innych orientacji seksualnych itp. Jednak forsowanie przez państwo etyki opartej tylko na religijnych podstawach jest bardzo groźne z innych jeszcze względów. Dostrzegł to już 70 lat temu Tadeusz Boy-Żeleński: „Każdy z profesorów zajmuje się swoim
Opis teofanii na Synaju przypomina wybuch wulkanu (Wj 19. 18; 24. 15–17; Pwt 4. 11 nn.). Być może Hebrajczycy słyszeli lub obserwowali zjawisko wybuchu wulkanu i posłużyli się tym obrazem, przedstawiając objawienie się Boga. Istnieje przypuszczenie, że Mojżesz mógł wspiąć się na sam krater. Na Półwyspie Synajskim nie ma jednak wulkanów, więc uczeni podjęli poszukiwania poza jego granicami. W odległości 325 km w linii prostej na południowy wschód od zatoki Akaba, a więc na Półwyspie Arabskim, istnieje wulkan Hala el Bedr. Według miejscowych Beduinów, jego aktywność przypomina opis biblijny, zaś w okolicy znajdują się groty, gdzie mogli przebywać słudzy Mojżesza. Z podobną tezą wystąpił libański naukowiec Kamal S a l i b i – prof. historii na Amerykańskim Uniwersytecie w Bejrucie. Na wschód od zatoki Akaba, na Półwyspie Arabskim, odnalazł on górę, której budowa geologiczna i ukształtowanie terenu odpowiadają biblijnemu Synajowi. Korespondowałoby to nawet ze słowami ap. Pawła: „Synaj jest to góra w Arabii” (Ga 4. 25). ARTUR CECUŁA
przedmiotem, ale podstawę życia, zasady moralne ma dać religia. Moralność łączy się u dziecka z pojęciem grzechu, w ostatecznej perspektywie z pojęciem wiekuistej kary i nagrody. Jakiś czas to się trzyma, potem zaczyna się kruszyć. Uczeń zaczyna myśleć, dociekać, wątpić. Przychodzi moment, gdy wszystko wali się w gruzy, a gruzy te grzebią, na długo nieraz – i tu największe niebezpieczeństwo – pojęcia etyczne, które starano się wybudować wyłącznie na religii. Niejeden poczciwy chłopczyna staje się w duszy moralnym nihilistą, potencjalnym zbrodniarzem. Niebezpieczeństwo budowania gmachu zasad etycznych na podstawie, która w 90 proc. wypadków skazana jest na rozsypanie się, jest oczywiste”. W polskiej szkole, tak przed wojną, jak i teraz, dzieci pochodzące z katolickich domów nie mają szansy zbudowania systemu własnych wartości inaczej jak na lekcji religii. Lekcje wychowawcze to de facto lekcje organizacyjne, podczas których wychowawca ma szansę porozmawiać ze swoimi uczniami, i to wszystko. Nie istnieje żaden system wartości przekazywany dzieciom przez szkołę – jego protezą mają być wyłącznie prawdy wiary wpajane na katechezie. I to jest tragedia: znaczna część wychowanków prędzej czy później straci wiarę lub będzie miała znaczne wątpliwości. Wraz z wiarą runie etyka. Co wówczas będzie dla nich wskazówką? Przyznam, że nigdy w życiu nie związałbym się z kimś, kto jest moralny tylko dlatego, że boi się kary boskiej. Co się z nim stanie, kiedy przestanie wierzyć? A przecież każdy (nawet święty Piotr) miewa okresy niewiary. Co się stanie ze wszystkimi, którzy dzielą z nim życie? Czy to przypadkiem budowanie życia na wierze nie jest właśnie ewangelicznym „budowaniem życia na piasku”? MAREK KRAK
ŻYCIE PO RELIGII
Bez fundamentów
21
Rozmowa z profesor Marią Szyszkowską, filozofem, senatorem RP – Obecny rząd, który zaczynał jako formalnie lewicowy, a kończy jako wyraźnie antyspołeczny, nie przestaje zadziwiać. W ostatnich tygodniach wymyślił wprowadzenie opłat za studia dzienne. – Rzeczywiście, historia rządu Marka Belki jest nieprawdopodobna. Nie sądzę, aby w dziejach świata miał miejsce podobny przypadek. Bo czy nie jest czymś niesłychanym, że rząd realizuje program gospodarczy opozycji, a szef rządu kandyduje z listy jednej z opozycyjnych partii? Ten zdumiewający skandal wiąże się także z osobą wicepremiera Hausnera, który przeszedł podobną drogę. Tymczasem nas, klub SLD, zmuszano do realizacji każdej litery z antyspołecznego programu
Fot. Krzysztof Krakowiak
I
stnieją pewne poszlaki wskazujące, że góra Synaj i Zie mia Obiecana znajdowały się na Półwyspie Arabskim. Czy tam właśnie narodziła się Biblia? Nie ma najmniejszego biblijnego czy historycznego dowodu na poparcie twierdzenia, że góra Synaj wznosi się ponad klasztorem św. Katarzyny w południowej części Półwyspu Synajskiego. W atlasach biblijnych to właśnie w tym miejscu zaznaczona jest
SZKIEŁKO I OKO
który tak brutalnie atakował lewicę i jego własny rząd. To dowodzi smutnej prawdy, że w dziedzinie ekonomicznej nie jesteśmy krajem suwerennym. Nie byliśmy suwerenni przed 1989 rokiem i nie jesteśmy teraz. Realizujemy nie własne, ale cudze interesy. Z tego powodu tracimy naszą pozycję na rynkach wschodnich. – Opublikowano ostatnio prognozy, według których w okresie najbliższych 20 lat rynek rosyjski ma osiągnąć jeden z najbardziej obiecujących na świecie wzrostów konsumpcji. – Tak. A my dla jakichś fałszywych ambicji i politycznych urazów
OKIEM HUMANISTY (144)
Lewica antyspołeczna Hausnera po to, aby okazało się, że realizowaliśmy program innej partii – Partii Demokratycznej. To jest niesamowita kompromitacja! Jestem zdziwiona, że do tej pory władze klubu SLD-Unia Pracy nie przeprosiły nas, senatorów, za to, że tak mocno naciskano, abyśmy posłusznie realizowali wszystko, czego chciał Hausner. W tym kontekście jestem wręcz szczęśliwa, że wykazywałam się niesubordynacją i często nie głosowałam tak, jak tego ode mnie żądano. Inaczej – byłabym zupełnie pozbawiona szacunku dla samej siebie. – Ale historia rządu Belki jest niemal symboliczna, bo doskonale wyraża starą prawdę, że ktokolwiek rządzi w Polsce, i tak realizuje program gospodarczy Partii Demokratycznej, primo voto Unia Wolności. To wygląda tak, jakby było wszystko jedno, jaka partia rządzi, bo i tak realizowany jest ten sam liberalny scenariusz. – Tak, przejście Hausnera i Belki do Partii Demokratycznej było w pewnym sensie ich powrotem na właściwe miejsce. Do tego opisu polskiej sytuacji dodałabym jeszcze premiera Millera, który obwieścił, że podatek liniowy jest wkładem polskiej lewicy do światowego dorobku myśli socjaldemokratycznej. Przypomnę, że tego podatku na Zachodzie nie odważyłby się zaproponować nikt, kto troszczy się o biednych ludzi. Nie dziwi zatem, że Leszek Miller zaczął teraz publikować w prawicowym tygodniku „Wprost” – tym samym,
tracimy go na długie lata. Ktoś inny będzie tam zarabiał pieniądze, ktoś inny będzie tworzył miejsca pracy. Podobne błędy popełniamy na Ukrainie i Białorusi. – Prezydent Kwaśniewski na ewidentne zapotrzebowanie Ameryki wplątuje nas w jakąś antyrosyjską awanturę razem z Litwą, Ukrainą i Gruzją. Nawet dwa pozostałe państwa bałtyckie nie dały się w to zaangażować. – Stajemy się jakby państwem półkolonialnym i nawet nie próbujemy protestować. Proszę zwrócić uwagę, że nikt w kraju nie wystąpił przeciwko inicjatywie prezydenta Kwaśniewskiego. Dlaczego znowu mamy być czyimś wasalem? Mieliśmy szansę być państwem neutralnym, ale nie chcieliśmy podjąć wysiłków w tym kierunku. Dlaczego nie poszliśmy za przykładem niewielkiej Austrii, która też leży w środku Europy... – ...albo Finlandii, która ma fatalne położenie, niemal na przedmieściach Petersburga, ale nie boi się Rosji i nie ucieka w ramiona USA. – Przykład Finlandii pokazuje, jak absurdalne jest mówienie o naszym złym położeniu, które rzekomo usprawiedliwia poszukiwanie więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Obawiam się, że część osób, które decydują o losach Polski, ma własną, prywatną korzyść w służeniu amerykańskim interesom. Dochodzi do głosu ta sama mentalność, która dominowała w czasach targowicy. Rozmawiał ADAM CIOCH
22
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
NASZA RACJA
ZEBRANIA APP RACJA Zarząd Krajowy Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA, ul. Emilii Plater 55 m. 81, 00-113 Warszawa; tel/faks: (22) 620 69 66; www.app.org.pl; e-mail:
[email protected];
[email protected]. Konto: APP Racja ING Bank Śląski o/Łódź 0410501461100000 2266001722. Wpłaty do kwoty 824 zł winny zawierać: nazwisko i imię, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna). Wpłat powyżej 824 zł można dokonywać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą. Biuletyn APPR z aktualnościami z życia partii na stronie internetowej lub pod adresem siedziby partii. Andrychów – 16.09, ul. Lenartowicza 7 (klub osiedlowy); Jan Smolec, APPR Wadowice-Andrychów; Augustów – Bogdan Nagórski, tel. 601 815 228; Bełchatów – Marek Szymczak, tel. 603 274 363,
[email protected]; Będzin – zebrania w trzeci pn. każdego m-ca, godz. 18, ul. Małachowskiego 29; Białystok – zarząd wojewódzki, ul. Wyszyńskiego 2, lok. 309 (DH „Koral”); dyżury: pn.–czw., godz. 16–18; Bielsk Podlaski – ul. Brańska 123 p. St. Łaźna, tel. 730 28 70 – wypożyczalnia książek o charakt. hist.-relig.; Brzeg – zebrania zawsze w ostatni czwartek miesiąca, restauracja „Laguna” (przy obwodnicy). Zenon Makuszyński, tel. (77) 411 29 83; Busko Zdrój – Kamil Oliwkiewicz, tel. 600 121 793;
[email protected]; Chełm – 16.09, godz.16, ul. Emilii Plater 25. Kontakt: Z. Pierściński, tel. 501 711 386; Ciechanów – 12.09, godz. 18, zebranie koła Ciechanów, ul. Rzeczkowskiej 13a; Cieszyn – 21.09, godz. 16, spotkanie członków i sympatyków, Remiza OSP Bobrek, ul. Stawowa, tel. 661 210 589, 661 210 589; Elbląg – 10.09, godz.16, ul. Grunwaldzka 31 – zebranie członków APP RACJA (obecność obowiązkowa); zapraszamy również sympatyków i członków Komisji Wyborczych. Kontakt: tel. 601 391 586; Gdańsk – 11.09, godz. 11 – spotkanie członków i sympatyków APPR powiatu gdańskiego, deptak na Zaspie (przy „Rancho Promenada”). Tel. kontaktowy dla powiatu gdańskiego: 508 639 947; Gliwice – 12.09, godz. 18 – zebranie członków EMPiK, I p. Obecność obowiązkowa. Grudziądz – zebrania APPR w każdy piątek o godz. 17, ul. Pułaskiego10A/18; kontakt: E. Poraziński, tel. 603 703 904; T. Nowaczyk, tel. 605 924 182; Kielce – ul. Warszawska 6, pok. 7, tel. (41) 344 72 73; dyżury: wt. i pt. w godz. 14–18; tel. 609 483 480;
[email protected]; Kluczbork – Dariusz Sitarz, tel. (77) 414 20 47; Kołobrzeg – dyżury członków zarządu powiatowego w każdy czwartek w godz. 16–18, ul. Rybacka 8; tel. 505 155 172; Konin – kontakt: tel. 601 735 455; Kostrzyn – Andrzej Andrzejewski, tel. 502 076 244; Kraków – spotkania członków APPR w każdy trzeci czwartek miesiąca o godz. 18, ul. Podchorążych 3, korty tenisowe WKS Wawel, budynek nr 38; dyżury: pn., pt., godz. 12–14, ul. Wójtowska 3, Ip.; (12) 634 54 53,
[email protected]; Legnica – 19.09, godz. 17, ul. Mickiewicza 21(siedziba SLD). Zapraszamy członków i sympatyków. Temat: wybory; Lublin – 14.09, godz. 17, ul. Beliniaków 7 (pod siedzibą SLD). Temat zebrania: wybory parlamentarne. Obecność wskazana; Łowicz – Mirosław Iwański, tel. 837 78 39; Łódź – ul. Próchnika 1, pok. 307, dyżury: poniedziałki i środy w godz. 15–17; Małgorzata Majdańska, tel. 501 075 836; Kandydat Łodzi na posła: ZBIGNIEW KOSIŃSKI, tel. 501 345 386, e-mail
[email protected];
Mysłowice – spotkania 12-go każdego m-ca w Brzęczkowicach, lokal „Alf” (naprzeciwko Mini Kliniki) o godz. 17, Remigiusz Buchalski, tel. 508 496 086; Niemodlin – Bogdan Kozak, tel. 694 512 707; Nowa Sól – Mieczysław Ratyniak, tel. (68) 388 76 20; Nowy Tomyśl – Barbara Kryś, tel. (68) 384 61 95; Nysa – Andrzej Piela, tel. (77) 435 79 40; Olkusz – spotkania w każdą drugą niedzielę m-ca o godz. 16, Rynek, kawiarnia „Arka”; Olsztyn – 10.09, godz. 12 – zapraszamy wszystkich członków (obecność obowiązkowa) i sympatyków APP RACJA na zebranie w Osiedlowym Domu Kultury przy ul. Profesorskiej 15; Opatów – kontakt: tel. (15) 868 46 76; Opole – Stanisław Bukowski, tel. (77) 457 49 04; Ostrowiec Świętokrzyski – 12.09, godz. 19, pizzeria „Margharita”, os. Słoneczne; kontakt – Arkadiusz Frejlich, tel. 504 838 196;
[email protected]. Poszukujemy koordynatorów chętnych do zakładania struktur APP RACJA w powiatach: Końskie, Jędrzejów, Opatów, Kazimierza Wielka, Włoszczowa; Piła – Henryk Życzyński, tel. (67) 351 02 85; Pińczów – kontakt: tel. 888 656 655; Płock – kontakt: Jerzy Paczyński, tel. 603 601 519; Poznań – kontakt: Witold Kayser, tel. (61) 821 74 06. Koordynator na powiaty jarociński, pleszewski i krotoszyński – Marcin, tel. 692 675 579. Zapraszamy chętnych do tworzenia kół partii; Rzeszów – spotkania w pierwszy i przedostatni poniedziałek miesiąca, godz. 16, pub „Korupcja”, ul. Króla Kazimierza 8 (boczna od ul. Słowackiego); kontakt: Andrzej Walas, tel. 606 870 540; Sanok – kontakt: Klaudiusz Dembicki, tel. 606 636 273, e-mail:
[email protected]; Siedlce – zebranie członków i sympatyków APPR w każdy pierwszy piątek miesiąca o godz. 17 w barze „Smaczek”, ul. Kazimierzowska 7. Kontakt: Kozak Marian, tel. 606 153 691; adres: Siedlce 6, skr. poczt. 9; Skarżysko-Kamienna – Wiesław Milczarczyk, tel. 693 424 226; Słupsk – kontakt: tel. 505 010 972; Sosnowiec – trzecia środa m-ca, godz. 17, ul. Urbańska 21a, siedziba Stowarzyszenia „Uniezależnienie”, kontakt: Maria Kaleta, tel. 297 72 65; Starachowice – (41) 274 15 76; Stargard Szczeciński – punkt informacyjny APPR, ul. Sądowa 4, tel. 601 961 034; Staszów – Dariusz Klimek, tel. 606 954 842; Tarnowskie Góry – Bożena Wrona, tel. 603 068 881; Bogdan Kucharski, tel. (32) 384 91 77; Tarnów – Bogdan Kuczek, tel. (14) 624 27 93; Toruń – 14.09, godz. 17, ul. Gagarina 152, I p. Kuchnia Latino „Nasca” (wejście od ul. Łukasiewicza) – zapraszamy członów i sympatyków APPR oraz przedstawicieli Bydgoszczy, Świecia, Włocławka, Grudziądza; Turek – Wiesław Szymczak, tel. 609 795 252; Tychy – dyżury w środy, godz. 17–19, ul. gen. Grota-Roweckiego 10, zebranie ogólne co drugi wtorek m-ca, godz. 18; Wałcz – zebrania w każdy pierwszy piątek m-ca, godz. 17, ul. Dworcowa 14; Józef Ciach, tel. 506 413 559; Warszawa – Zarząd Koła APPR zaprasza członków i sympatyków na zebrania Koła Warszawy, które odbywają się w każdą pierwszą środę miesiąca przy ul. Długiej 29, sala na I piętrze. Kontakt: Mariusz Grabek, tel. 605 350 793, lub Krzysztof Mróź, tel. 608 070 752; Wrocław – w każdą środę od godz. 16 do 18 zapraszamy sympatyków Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA do klubu przy ul. Zelwerowicza 4. Roman Szwarc, tel. (71) 394 90 12, 692 049 488; Zielona Góra – Bronisław Ochota, tel. 602 475 228; Zawiercie – Daniel Ptaszek, tel. 508 369 233; Żary – Andrzej Sarnowski, tel. 507 150 177.
Kandydaci Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA startują w wyborach do Sejmu RP z listy numer 2 Komitetu Wyborczego Polskiej Partii Pracy
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Tonący brzydko się chwyta Duże zmiany na prezydenckiej mapie Polski. Część pretendentów nie zgromadziła wymaganych stu tysięcy podpisów. Dzięki rozsądkowi współobywateli uratowali dużą kasę. Nie wykosztują się na promocję. Nie ośmieszą w kampanii. Skorzystają z pięknego babiego lata. Nie czują wdzięczności. Przeciwnie. Rozgoryczenie i żal. Nie przyjmują do wiadomości, że nie mają społecznego poparcia. Szukają winnych. Oczywiście poza sobą. Zarejestrowani też nie mają lekko. Zmienne słupki poparcia spędzają sen z powiek. Dylemat Hamleta ma dla nich wymiar finansowy. Wydawać albo nie wydawać. Pieniądze, ulotki, plakaty, manifesty, książki. Także wyroki na kontrkandydatów i ich sztaby. Tusk wybrał wariant Big Mac Donald. Inwestuje w wyborczą makulaturę. Jest wszędzie. Strach otwierać lodówkę. Trzykrotnie przekroczył dopuszczalny limit wydatków. Podobno z kredytu. Dobrze, że wbrew stanowisku PO, Sejm uchwalił ustawę antylichwiarską. Inaczej Tusk poszedłby z torbami. Na razie z torbami chodzą jego ludzie. Na pocztę. Wysyłają bezadresowo miliony
Głosujmy na prawdziwą lewicę! 25 września bieżącego roku Wyborca mający serce po lewej stronie, a i sympatie polityczne też, stanie przy urnie przed poważnym wyborem. Na którą z partii z nazwy lewicowych oddać swój głos. Zapewne do najpoważniej rozpatrywanych zaliczy wtedy SLD, SdPl i... Polską Partię Pracy, na której listach znajdują się osoby kandydujące z rekomendacji Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA. Szczególnie dla członka czy sympatyka RACJI i w ogóle antyklerykała będzie to trudny wybór. Wyobrażając sobie przyszłość, jaką Polkom i Polakom szykują skrajne partie prawicowe, każdy lewicowy wyborca będzie się zastanawiał, jak postąpić... Mam tylko jeden głos. Głos, którego nie chcę zmarnować. Czy mam być konsekwentny w swoich poglądach i sympatiach, oddając głos na tę nową lewicę, także antyklerykalną, która nigdy jeszcze nie brała udziału w tworzeniu prawa, nie reprezentowała swoich wyborców w parlamencie? Czy może zaufać po raz kolejny starym wygom i wyjadaczom politycznym, którzy o swoim elektoracie przypominają sobie na pięć minut przed wyborami... po to, by go kupić za obiecanki, te same od wielu poprzednich wyborów. Wybór poważny, bo przecież można oddać swój głos na partię, która – nie przekroczywszy pięcioprocentowego progu wyborczego – do Sejmu się nie dostanie, podczas gdy inna partia lewicowa, stara lub odświeżona makijażem, może tam uzyskać większą reprezentację. Z takimi obawami można się spotkać w rozmowach między odpowiedzialnymi wyborcami z lewej strony polskiej sceny politycznej. Powiem tak: Wyborco! Jeśli nie ulegasz psychozie strachu przed rządami prawicy, jeśli nie chcesz przeżywać frustracji z powodu kolejnego nabicia w butelkę, a chcesz stworzyć warunki do parlamentarnej aktywności reprezentantom ludzi, którzy żyjąc z pracy własnych rąk przez lata przemian najwięcej utracili lub tracą nadal, jeśli chcesz działań w kierunku państwa autentycznie wolnego światopoglądowo – zaryzykuj i 25 września daj szansę prawdziwej lewicy! Jan Barański
ulotek. Nieźle, jak na biedną partię. Kredyt spłacą ustawami. Zabiorą biednym. Dadzą bogatym. Przynajmniej niektórym. Na razie dawali Cimoszewiczowi. Popalić. Via Jarucka i pułkownik Miodowicz. Jak przejmą władzę, dołożą całej lewicy. Dla odmiany Religa postanowił więcej nie dokładać. Do przegranej. Swoich zwolenników nie zostawił na lodzie. Przekazał Tuskowi. Ciekawe, za co. I jak prędko się tego dowiemy. Rezygnacja Wittbrodta z kandydowania do Parlamentu Europejskiego wyjaśniła się dopiero po roku. Kandyduje do Senatu z PO. Zamienił porażkę na ponowny mandat. Korzystny handel wymienny. W wydaniu Religi przybrał postać handlu żywym towarem. Zachwycił człowieka z zasadami. Wśród wyborców chirurga wywołał kwasy. Tylko 5 proc. traktuje go jako zobowiązanie. 23 proc. – jako wskazówkę. 69 proc. zagłosuje na kogo zechce. Jeśli na Leppera, mogą być kłopoty. Na billboardach nie ma nazwiska człowieka z charakterem. Na listach do głosowania – zdjęcia. Kampania szefa Samoobrony jest zaprzeczeniem amerykańskiej. Tam promuje się głównie
nazwisko. Bezimienny człowiek nie ma szans. Nawet jak jest z charakterem. Bochniarzowa reklamuje się w parach mieszanych, damsko-męskich. Popiera ją paru facetów. Jeśli namówią rodziny, będzie miała wynik jak niegdyś w tej konkurencji Gronkiewicz-Waltz. W układzie trójkowym atakuje chyba Kalinowski. Raczej ani Zych, ani Pawlak. Są według siebie blisko ludzi. Faktycznie – siła złego na jednego. Wyborcę. Prezydencki plankton nie reklamuje się wcale. Słusznie. Wpisanie do CV, że się kandydowało, nie wymaga kampanii. Wystarczy zebrać podpisy. Jak się okazało, też nie takie proste. Pretendenci chwytają się wszelkich sposobów, by osiągnąć sukces. Unikają merytorycznej dyskusji. Trudno się dziwić. Nie mają nic do zaoferowania. Brzydko chwytają się nawet ci, co nie toną. Z dzisiejszej perspektywy wyrażona przez Wałęsę chęć podania Kwaśniewskiemu nogi jest dobrotliwa. Teraz podaje się truciznę. Z kopa próbuje się zabić. W brunatniejącej RP dominuje czarny PR. Większości się podoba. Sami sobie gotujemy ten los. JOANNA SENYSZYN
PROFESOR JOANNA
SENYSZYN Tygodnik „Fakty i Mity” popiera kandydaturę profesor Joanny Senyszyn w wyborach do Sejmu z okręgu gdyńsko-słupskiego (nr 26) więcej informacji o naszej kandydatce na www.senyszyn.pl
PIERWSZA DAMA LEWICY
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r. ielką rolę odgrywa w moim życiu stacja w K. Zaspokajam tu tęsknotę za szerokim światem, cokolwiek oznacza słowo „tęsknota”... Na stacji kolejowej w K. znajduje się kładka dla pieszych. Urządzenie to na pozór nie ma większego sensu, bo pasażerowie na ogół po staremu przechodzą przez tory. Jednak bywa, że na pierwszym torze zatrzymuje się towarowy i stoi nie wiadomo jak długo. Dzięki kładce pasażerowie nie muszą gramolić się na zderzaki wagonów i przełazić przez nie, lecz mogą komfortowo przejść górą. O najważniejszym jednak pożytku z kładki nikomu się pewnie nie śniło... Otóż chłopaki z mojego osiedla odkryły, że z kładki można wspaniale pluć na stojący poniżej lub przejeżdżający pociąg. Co ciekawego jest w pluciu na pociąg? Muszę wyznać, że kiedy sam zacząłem pluć z kładki na pociągi, to było zwykłe naśladownictwo. Nie było oczywiście mowy o tym, żebym pluł na pociągi pośpieszne czy na ten o 0.52 do Drezna, bo te rarytasy chłopaki zarezerwowały dla siebie. A na dłuższą metę – co to za frajda pluć na osobowy do Ociąża czy Radliczyc? Szybko zdałem sobie sprawę, że muszę dostępną przyjemność jakoś pogłębić i ubogacić. Zacząłem od refleksji: dlaczego właściwie to robię? Odkryłem wtedy logiczną sekwencję: myśl – mowa – ślina. Plucie ukazało mi się w nowej, arcybogatej perspektywie. Moja ślina ekspediowana na dachach wagonów to przecież
W
nic innego, tylko fizyczne dopełnienie myśli, które z naszej kafejki w K. wysyłam w świat po internetowych łączach! Odkrycie nadało pluciu nowy wymiar i niesłychanie wzmocniło czerpaną z tego przyjemność. Mniemam nawet, że już wtedy pod wzglę-
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE trzeciego dnia. Ach, to było cudowne przeżycie, moja ślina pomknęła już nie do Ociąża ani Radliczyc, ale hen, w nieznaną dal! Domyślasz się zapewne, że nikomu nie zdradziłem sekretu. Co noc, tuż przed drugą, czuwałem na kładce, marząc o odległych zakąt-
Kwintesencja dem natężenia przyjemności wyprzedziłem bezrefleksyjnych chłopaków z osiedla, choć wciąż plułem tylko na pociągi lokalne. Wszelako żyłem szaloną nadzieją, że kiedyś uda mi się napluć na Drezno 0.52. Regularnie przychodziłem o odpowiedniej porze na stację, jednak nigdy nie zdarzyło się, by chłopaki opuściły stanowisko na kładce. Aż kiedyś... Noc była rozgwieżdżona. Zaczekałem aż chłopaki odejdą, poszedłem na kładkę i stamtąd długo, jak mówi poeta, „podpatrywałem obroty gwiazd i mgławic dalekich spirale”. Nagle usłyszałem zbliżający się łoskot i przez stację w szalonym pędzie przetoczył się – w kierunku na Ostrów – jakiś pociąg! Nie zatrzymał się, wciąż jechał. Może nawet dalej niż do Drezna?! Na drugi dzień znów czekałem do drugiej i znów przez stację przemknął pociąg! Byłem tak zaaferowany i uszczęśliwiony niespodziewanym odkryciem, że nawet nie zdążyłem na niego napluć. Ten doniosły moment nastąpił dopiero
kach globu, do których dotrze moja ślina – kto wie, może równie daleko, jak moje myśli? Pewnego razu wymyśliłem, że swoją fizyczność mogę wysyłać w świat w postaci doskonalszej, najwierniejszej i najbardziej skoncentrowanej – w postaci mojego DNA opatulonego w białkową otulinę! Ach, wcale nie było to takie łatwe, jak mogłabyś sądzić. Nie chcę zanudzać szczegółami
Rozwiązaniem szyfrogramu są słowa Georga Christiana Lichtenberga
topografii stacji w K, rozmieszczeniem lamp i usytuowaniem kładki. Dość powiedzieć, że musiałem oddawać się moim praktykom odwrócony plecami do nadjeżdżającego pociągu, oceniać jego odległość po natężeniu łoskotu kół i wprowadzać się w stan pobudzenia tak precyzyjnie, by osiągnąć szczyt z kilkusekundową dokładnością. To nie byle co, zapewniam! Powiesz, że w przypadku niepowodzenia zawsze mógłbym jeszcze napluć na pociąg. Owszem, w teorii niby tak, ale w praktyce wiązało się to z olbrzymimi trudnościami. Wcześniej, kiedy tylko plułem, zapewniałem sobie obfitość śliny, żując ogarki świeczek, jakie zbierałem na cmentarzu komunalnym w K. Okazało się jednak, że szalenie utrudniało to osiąganie stanu pobudzenia niezbędnego do wysłania w szeroki świat DNA otulonego w białkową
23
opatulinę – dwa odległe ośrodki fizycznego pobudzenia wprawiały mój organizm w fatalną dysharmonię. Spróbowałem przyjmować pozycję, w której oba ośrodki byłyby zbliżone, a mianowicie przewieszałem się wpół przez barierkę kładki. Nic nie pomagało. Można rzec, że przestrzeń organizmu okazała się nieeuklidesowa, a w każdym razie jej metryka jakoś szwankowała: odległość pomiędzy ośrodkami pobudzenia, mierzona np. linijką, była bardzo niewielka, lecz z sensoryczno-fizjologicznego punktu widzenia wcale się nie zmniejszała. Na dodatek zdarzało się, że gdy oceniałem, iż z DNA jestem już spóźniony, i decydowałem się na splunięcie, to przechodzący przez mój organizm dreszcz przyjemności doprowadzał jednak do uwolnienia białkowej opatuliny wraz z jej zawartością. Nie raz uświniłem się przy tym katastrofalnie! Ale przecież cenę tę warto zapłacić za wszystkie niebiańskie momenty, gdy synchronizacja przebiega prawidłowo, a moja quinta essentia pomyka w daleki, nieznany świat! Teraz, kiedy widzę chłopaków plujących na 0.52 do Drezna, chce mi się po prostu śmiać. Ja, geniusz odtrącany przez moje poziome w sumie środowisko, przerosłem je w stopniu zgoła niewyobrażalnym. ¤¤¤ Na „Zwierzenia” pewnej artystycznej duszy, posługującej się pseudonimem Pawełek – Oś Zła, natrafiła w Internecie i zredagowała: AT
Chce być mądrzejsze od kury: 28 – 114 – 63 – 12, Żółty kwiat wiosenny: 61 – 104 – 86 – 50 – 27 – 44, Stawiane na rozstajach dróg: 70 – 36 – 80 – 62 – 10 – 81, Wieszcz z Nagłowic: 73 – 11 – 1, Rumieniec: 78 – 47 – 95, Sanktuaryjna konkurencja dla Częstochowy: 15 – 87 – 45 – 108 – 90 – 30, Może być niebieskie lub pedagogiczne: 68 – 101 – 29 – 93 – 98, Cwane zwierzę: 116 – 18 – 31, Szosa: 89 – 121 – 56 – 37 – 115 – 49 – 85, Poranek: 25 – 42 – 117 – 71, Drażnienie, podburzanie: 41 – 64 – 112 – 22 – 74 – 124 – 97 – 66 – 40, Prześwietlenie: 53 – 14 – 65 – 120 – 102 – 6 – 84, Wada wymowy: 60 – 77 – 82 – 43 – 8 – 39 – 24, Niejedna przed premierą: 5 – 79 – 52 – 123 – 35, Śmiesznie tanio, czyli za...: 106 – 125 – 83 – 3 – 113 – 32, Ubranie, kostium: 111 – 51 – 105 – 72 – 91, Krawędź: 34 – 109 – 96 – 9 – 126, Bankowy, ziołowy lub narciarski: 7 – 75 – 118 – 110 – 33 – 17, Radość, zadowolenie: 76 – 54 – 100 – 46 – 19 – 99 – 48 – 69 – 103, Tłumiony śmiech: 26 – 119 – 58 – 107 – 21 – 88 – 4, Lina: 92 – 23 – 57 – 94 – 13, Prośba do złotej rybki: 67 – 55 – 20 – 38 – 2 – 122 – 16 – 59.
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Andrzej Rodan; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Hubert Pankowski; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 listopada na pierwszy kwartał 2006 r. Cena prenumeraty – 32,50 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 listopada na pierwszy kwartał 2006 r. Cena prenumeraty – 32,50 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 listopada na pierwszy kwartał 2006 r. Cena 32,50 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076 0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Na rozdrożu
W Górecku Kościelnym wiedzą, że Bogu i Kościołowi nie po drodze
Czarny humor Przyszedł facet do spowiedzi i mówi: – Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłem... Strasznie przeklinałem, i to w niedzielę. – Odmów trzy „Zdrowaśki” i staraj się uważać na swój język. – Ale, ojcze, chciałbym wytłumaczyć okoliczności... Otóż w niedzielę wybrałem się na golfa. Już na pierwszym dołku nie wyszło mi uderzenie i posłałem piłeczkę między drzewa...
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 36 (288) 9 – 15 IX 2005 r.
JAJA JAK BIRETY
– I to cię tak zdenerwowało, że zakląłeś? – Nie, bo okazało się, że piłeczka szczęśliwie upadła w miejsce, z którego można było oddać czysty strzał w kierunku dołka. Ale jak podchodziłem do miejsca, w którym leżała piłeczka, nagle przybiegła wiewiórka, porwała mi ją i uciekła na drzewo... – I wtedy właśnie zakląłeś? – Otóż nie, bo wiewiórka wypuściła piłeczkę, a ta spadła jakieś 10 cm od dołka... – No, ku**a, nie mów, że to spier****łeś?!!
siądz spisuje protokół przedślubny. – Gdzie pani była chrzczona? – W tej parafii. Tu, w tych księgach, musi być moja metryka – narzeczona pokazuje na regał. – Sprawdzimy, sprawdzimy... – mówi w zamyśleniu ksiądz, pisząc coś w formularzu. – Jaki jest pani adres? Ona podaje adres, ksiądz patrzy na półki i powtarza w zamyśleniu: – Sprawdzimy, sprawdzimy... A czy była pani związana z jakimś mężczyzną? – Nie! – Sprawdzimy, sprawdzimy... ¤¤¤ Była sobie jednostka wojskowa, której przełożony słynął z tego, że bardzo niechętnie udzielał żołnierzom przepustek. Jednak przed którymś weekendem jeden z szeregowych pochwalił się, że dostał pozwolenie na wyjazd do domu. Koledzy koniecznie chcieli wiedzieć, jak tego dokonał, licząc na to, że kiedyś zdołają powtórzyć jego sukces. – Powiedziałem, że moja żona jest w ciąży i że chciałbym być przy niej. No i się zgodził. Inny młody żołnierz natychmiast popędził do szefa kompanii: – Panie sierżancie, chciałbym prosić o przepustkę na weekend. – A to niby czemu? – Moja żona planuje zajść w ciążę... I chciałbym być przy niej.
K
¤¤¤ Pijany mąż wraca do domu. Dzwoni do drzwi swojego mieszkania: – Kto tam? – pyta żona. – Ania, otwórz, to jaaa... – Nie jestem Ania!
¤¤¤ Do punktu sprzedaży telefonów komórkowych, gdzie pracowało akurat dwóch mężczyzn, wpada zdyszana posiadaczka opcji „mix” i od razu woła:
Wypadki z gumą
– Oj, Marysia, przepraszam... – Nie jestem Marysia! – Psiakrew! – mąż zaczyna się denerwować – Jolka, proszę, otwórz... – Nie jestem Jolka! – ŻONOOO!!! Może lepiej będzie, jak w państwa i miasta zagramy?
– Panowie, pomóżcie! Mój mąż wyjechał, skończył mi się okres, niech mi ktoś załaduje! ¤¤¤ Wraca sobie nad ranem pijany żołnierz z samowolki. W bramie trafia na majora równie podchmielonego. Doprowadził się do pionu i bełkocze: – Czołem, panom majorom! – Czołem, kompania! ¤¤¤ Syn pyta ojca: – Tato, mogę spróbować skoków na bungee? – Lepiej nie, synku, o ile sobie przypominam, od samiuśkiego początku prześladowały cię wypadki z gumą. ¤¤¤ Halinka wraca z kina. Mama pyta: – Jak ci się podobał film? – Świetna komedia! Tak bardzo się śmiałam, że zasikałam Jankowi rękę!