Fanatycy religijni organizują zamachy na tych, którzy podnoszą rękę na embriony
ZABÓJSTWA W OBRONIE ŻYCIA INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 27 (435) 10 LIPCA 2008 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
Str. 15
Str. 11
Jedni podziwiają ich za bogobojne życie i znajomość Biblii, inni potępiają za odmowę przetaczania krwi. Każdy jednak musi przyznać, że swoją wiarę traktują bardzo poważnie, a zaangażowania i gorliwości w jej wyznawaniu mogą się od nich uczyć inni chrześcijanie. A nade wszystko – Polacy katolicy. Świadkowie Jehowy, jak co roku w czerwcu, znów wystąpili na polskich stadionach. Str. 9
Str. 20
ISSN 1509-460X
Str. 6 Str. 8
2
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Nasze krasnoludki z kręgów kościelnych twierdzą, że kardynał Dziwisz ma wielką chrapkę na stolec piotrowy, który ze św. Piotrem nie ma jednak nic wspólnego. Krakowski książę liczy ponoć na swoje wielkie znajomości wśród kardynałów, których większość zdobyła stanowiska za jego podszeptem. No i liczy na rychłe odejście B16 do krainy wiecznych łowów. Oto prosty ciąg logiczny: jeśli prawdą jest, że Wałęsa był Bolkiem, i prawdą jest, że Kaczyńscy o tym od początku wiedzieli (jak sami twierdzą), to znaczy, że obaj (pracując dla byłego prezydenta) byli tajnymi i świadomymi współpracownikami SB. I to za niemałe, belwederskie pieniądze! „PiS wspierało i będzie wspierać Kościół katolicki we wszystkich kwestiach, w których może on uzyskać poparcie ze strony państwa. (...) potrzebna jest reewangelizacja pewnych terenów naszego kraju” – mówił Jarosław Kaczyński, goszcząc na Śląsku. Teraz spodziewamy się podobnej deklaracji ze strony Tuska i sakramentalnego pytania Episkopatu: kto da więcej? Gorącą i supertajną linią telefoniczną łączyła się szefowa warszawskiej Prokuratury Okręgowej Janicka z Ziobrą. Co jeszcze, oprócz tego telefonu, łączyło ministra i dyspozycyjnego prokuratora? Miłość. Do bezprawia i niesprawiedliwości. Radni PiS z sejmiku pomorskiego żądają od dyrektora Nadbałtyckiego Centrum Kultury przeproszenia posła Jacka Kurskiego i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a od sejmiku srogiego ukarania dyrektora NCK. Poważył się on podczas Festiwalu dobrego humoru nagrodzić wyróżnieniem („Melonik Malin”) słynne orędzie prezydenta w reżyserii Kurskiego. Zgadzamy się z PiSuarami, że to skandalicznie mizerne wyróżnienie. Naszym zdaniem, Lecha K. należy zgłosić do tytułu światowego idioty roku i właśnie zamierzamy to zrobić! „Kaczyński torpeduje reformę UE”, „Polska się sprzeciwia”, „Nowy cios dla traktatu”, „Polska zachowuje się skandalicznie” – tak oto poważne zachodnie media skomentowały słowa Kaczki, że nie podpisze Traktatu lizbońskiego. Dla Europy i dla nas wszystkich mamy dobrą i złą informację: to jeszcze TYLKO i AŻ 901 dni rządów profesora niedojdy, któremu wszelkie ambicje legislacyjne zaspokaja konkordat, no i może jeszcze „reewangelizacja”. Już w lipcu – jeśli zgodzi się Dziwisz (sic!) – dojdzie do ekshumacji gen. Władysława Sikorskiego w katedrze wawelskiej. Badania 64-letniego truchła mają odpowiedzieć na pytanie, czy premier rządu emigracyjnego zginął w wyniku katastrofy lotniczej, czy też ktoś go załatwił. Dlaczego Niemcy nie wykopują Ulricha von Jungingena, a Apacze Winnetou? Bo nie mają tyle kasy, co nasz IPN! Szef IPN Janusz Kurtyka będzie od lipca zarabiał 15 tysięcy zł miesięcznie (9,8 tys. pensja + dodatek funkcyjny + premia). Dużo wyższe wynagrodzenie przyznał mu prezydent Kaczyński. No cóż... zemsta na Wałęsie była warta każdych pieniędzy. Grupa ITI (m.in. telewizja TVN i TVN 24) jest już większościowym (czyli decydującym o wszystkim) udziałowcem „Tygodnika Powszechnego”. Mimo pierwszej w historii pisma (63 lata) kampanii reklamowej i nowej, nowoczesnej makiety oraz cud strony internetowej sprzedaż „TP” jest marna – ok. 20 tys. egz. I chyba lepiej nie będzie. Tygodnik jest zbyt przyzwoity, aby kupowały go mohery, i za bardzo katolicki dla wykształconych Polaków. Niestrudzona w polowaniach na czarownice „Gazeta Polska” doniosła, że mąż posłanki Pitery (PO), Paweł Pitera, był współpracownikiem SB o pseudonimie Piotr. Ale jaja... pan Paweł jest reżyserem – specjalistą od filmów o papieżu i Watykanie. Ostatnio na podstawie pamiętników Dziwisza nakręcił hagiograficzny film pt. „Świadectwo”. Jak tak dalej pójdzie, to Wildstein opublikuje listę „Kto nie był Bolkiem”. Będzie ona krótka. „Nawet ludzie niewierzący, choć jest ich w Polsce niewielu, powinni przyjąć, że każdy, kto w Polsce chce niszczyć Kościół i te wartości, które Kościół reprezentuje, nastaje nie tylko na religię katolicką, religię ogromnej większości Polaków, ale nastaje na sam naród” – oświadczył Jarosław Kaczyński, wielki propagator bezczelności, miłośnik obłudy i nietolerancji. Czyli Kościoła. Czy my naprawdę zawsze musimy robić za pariasów Europy? Telewizja RTL wyemitowała reportaż pokazujący, jak europoseł Tadeusz Zwiefka (PO) wielokrotnie przylatuje do Brukseli tylko po to, aby podpisać listę obecności europarlamentu, po czym chyłkiem przemyka się z powrotem na lotnisko, aby powrócić do Polski, na łono rodzony. Taki podpis daje mu dietę 248 euro dziennie (przeloty ma na koszt podatników). Najpierw trzeba przyklęknąć, a potem wziąć do buzi! Do ręki za żadne skarby! Tak najkrócej można streścić nową (odgrzaną) doktrynę Benedykta XVI. O nie... nie popuszczajcie wodzy fantazji. Rzecz dotyczy sposobu przyjmowania komunii. „Washington Post” wziął się i wściekł nie na żarty: „Polska polityka jest zaściankowa. Rząd RP, nie godząc się na tarczę, twierdzi, że nie dostrzega zagrożeń ze strony Iranu!”. A co więcej – „Doland Tusk chce wyciągnąć jak najwięcej korzyści od USA w zamian za ewentualną zgodę na amerykańskie bazy”. No bezczelne i niewdzięczne świnie jesteśmy! A tak powinniśmy być jankesom wdzięczni za Kościuszkę i Pułaskiego, za Jałtę, za zaproszenie na wycieczkę do Iraku i Afganistanu...
Kwestia wiary T
NS OBOP przeprowadził badania, według których 85 procent Polaków uważa, że nasi rodzimi politycy to manipulanci. Oczywiście największymi manipulantami są Jarosław (43 proc.) i Lech (36 proc.) Kaczyńscy; Donalda Tuska i Andrzej Leppera wskazało po 25 procent respondentów. Najwięcej nieufnych wobec polityków jest wśród osób ze średnim i wyższym wykształceniem (90 proc.), a wśród osób zajmujących kierownicze stanowiska – nawet 97 procent. To dramatycznie niski poziom zaufania, porównywalny z niezależnymi badaniami przeprowadzanymi w krajach rządzonych przez junty wojskowe! Tylko część emerytów ze wsi wierzy naszym przywódcom narodu bez cienia wątpliwości. Cóż, sam znałem taką kobiecinę, która podczas orędzia prezydenta Kwaśniewskiego kładła mu za telewizorem sto złotych... Podobnie fatalnie wypadł sondaż, który przeprowadzono wśród użytkowników internetu. Tym razem dotyczył wprost pozytywnego pytania o zaufanie. Tu wygrał Tusk (39 proc.), ale już Wałęsie, Sikorskiemu i Komorowskiemu ufa tylko po 9 proc., Pawlakowi – 1 proc. a bliźniakom – po 5 procent badanych. Kwaczyńskich wyprzedziła nawet Doda z 6 procentami... Jakkolwiek by patrzeć, internauci to głównie ludzie młodzi, a więc jesteśmy przy nadziei! Tyle że z zaufaniem jest wciąż tragicznie, bo – niestety – nie ufamy także sobie nawzajem. Prawidłowością natomiast jest, że kraje o najniższych wskaźnikach zaufania społecznego przodują w biedzie, zacofaniu i przestępczości; te zaś, które w zaufaniu przewodzą (Dania, Norwegia, Kanada) są najbogatsze i najbezpieczniejsze. A czym właściwie jest zaufanie? Według socjologów, jest to kompilacja wiary i nadziei, połączonych z zaangażowaniem, np. wierzę, że ta kobieta mnie nie zdradzi, więc się z nią ożenię. Najmniej ryzykowne założenie (nie tylko w Polsce) to takie, że inni będą działać egoistycznie, na tzw. swoją stronę. Oczywiście szybciej można zawieść się, czyli utracić do kogoś zaufanie, niż przełamać czyjąś nieufność. W kwestii braku zaufania Polacy są jednak w dużej mierze usprawiedliwieni, zwłaszcza jeśli chodzi o nasz stosunek do władzy. Już w czasach Rzeczypospolitej szlacheckiej tzw. pospólstwo nie ufało panom. A później było już tylko gorzej: zaborcy, okupanci, komuniści – komu miał ufać Polak? Nawet po odzyskaniu wolności, w czasie II Rzeczypospolitej, rodak ze Lwowa uważał rodaka z Prus czy ze Śląska za Niemca, a ci tamtego za ruskiego. Od 1989 roku krajem zawładnęli kościelno-solidarnościowi cwaniacy pospołu z dawną nomenklaturą. Całe branże i grupy społeczne (np. pracowników PGR-ów) pozostawiono własnemu losowi; mnożyły się afery. Obecnie największe podziały (poza podziałem na biednych i bogatych podsycanym przez PiS) funkcjonują w sferze światopoglądowej – jeden sąsiad należy do RACJI i czyta „FiM”, a drugi słucha Radia Maryja. Bardzo niepokojące jest, że zwłaszcza młodzi ludzie wierzą tylko najbliższej rodzinie i przyjaciołom. Jak więc mają budować
relacje z innymi ludźmi, nawiązywać znajomości, zakładać firmy, prowadzić interesy? Niedawno rozmawiałem z małżeństwem po 40., które wróciło na stałe z Kanady do Polski. Wyjechali tuż po studiach, więc paczka znajomych już się rozleciała. Spośród najbliższych zostali im tylko starsi rodzice i rodzeństwo zajęte własnymi sprawami. Choć są już w kraju od dwóch lat, skarżą się, że nie mogą sobie znaleźć żadnych przyjaciół, nie są nawet w stanie nikogo bliżej poznać, bo znajomość kończy się na jednej rozmowie lub imprezie, którą zresztą oni urządzają. Niektórzy reagują wręcz podejrzliwie, jeśli wyczują jakieś zainteresowanie czy zbliżenie w ich kierunku. Ludzie powszechnie mają już swoje zamknięte środowiska i nie chcą ich poszerzać o nowe twarze. Nie wiem, jak można to skutecznie zmienić i czy wystarczy do tego zmiana pokolenia. Przecież za tzw. komuny tak nie było. Pamiętam urocze majówki z końca lat 70., potańcówki i przyjęcia na kocykach w parku. Atmosfera była urocza, ludzie otwarci i radośni. Dlaczego teraz tak nie jest? Zachęcam Was do dyskusji na ten temat. Uważam jednak, że jest dość prosty sposób na zwiększenie zaufania do rządzących. Tym sposobem jest upowszechnienie instytucji referendum. Pisałem już dawno o wielkich korzyściach, jakie odnosi władza w Szwajcarii, która pyta się społeczeństwa o wszystkie ważne dla niego decyzje. Obywatele czują się tam gospodarzami we własnym kraju, odpowiedzialnymi za losy swoje i innych. W kolejce do referendum czekają u nas takie sprawy jak: religia w państwowych szkołach, instytucja kapelanów, aborcja, równouprawnienie gejów i lesbijek, reprywatyzacja itd. Tyle że o tej kolejce nigdzie więcej nie usłyszycie. Już na pierwszy rzut oka widać bowiem, że prawdziwa władza, czyli biskupi, nie pozwoli na odwołanie się do „szczekających kundelków” w kwestiach pozostających w sferze ich żywotnych interesów. Jeśli Polacy nie przestaną wierzyć klerowi, to stracą zaufanie nawet do samych siebie. JONASZ
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r. nstytut Pamięci Narodowej powołano w 1998 r. jako – zapisany przez posłów w preambule ustawy – „wyraz naszego przekonania, że żadne bezprawne działania państwa przeciwko obywatelom nie mogą być chronione tajemnicą ani nie mogą ulec zapomnieniu”. Do podstawowych więc zadań IPN-u należało: ~ przejmowanie i opracowywanie wszelkiej dokumentacji „organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych od 22 lipca 1944 roku do 31 lipca 1990 r., a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich”, dotyczącej zbrodni popełnionych „na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości”; ~ rozliczenie ze zbrodniami okołowojennymi będącymi dziełem nazistów lub naszych niegdysiejszych towarzyszy radzieckich;
I
w dużej części straciłem wiarę w ludzką uczciwość, w jeszcze większym procencie w ludzką mądrość. Dokonali tu na mojej przyzwoitości zbrodni doskonałej. Czytaliście artykuł w „Gazecie Polskiej” (tekst z września 2007 r. autorstwa Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, którzy zdemaskowali niedawno Lecha Wałęsę, jako „Bolka” – dop. red.) na temat rzekomej tajnej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa Jacka Majchrowskiego, dzisiejszego prezydenta Krakowa? Dwie pełne strony i jedna krótka konkluzja: Majchrowski nie poddał się namowom. Dlaczego więc tyle o nim napisano w tajemniczym, podejrzanym kontekście? Bo takie było polityczne zamówienie – tłumaczy „FiM” pracownik IPN-u. I dodaje: – Początkowo miałem, jak każdy zresztą, oddzielać ziarno od
GORĄCY TEMAT ~ 2065 etatów, w tym 135 etatów prokuratorskich (4281 zł i 9535 zł) na koniec 2007 r., co było m.in. efektem powołania nowej struktury – Biura Lustracyjnego (151 pracowników i 24 prokuratorów). Jeśli zaś chodzi o budżet, to w latach 2005–2007 IPN otrzymał od podatników kolejno: 95,3 mln zł, 131,3 mln zł i 207,8 mln zł, a na rok 2008 prezes Janusz Kurtyka (na zdjęciu) ma już do dyspozycji 209 mln 275 tys. zł. Co z taką forsą i armią ludzi robić? Całe szczęście, że są jeszcze w Polsce nasi rodzimi „zbrodniarze komunistyczni”... „Zacznijcie ich wreszcie, kurka wodna, łapać, bo poumierają” – zaapelowało 14 września 2005 r. na specjalnym posiedzeniu Kolegium IPN. Niestety, z kilku tysięcy – jak niejednokrotnie słyszeliśmy – udało się dotychczas złowić... niespełna trzystu.
tygodniach do sądów akty oskarżenia przeciwko kilku szczególnie ohydnym zbrodniarzom (oby tylko dożyli końca procesu...), w tym m.in.: ~ Arkadiusza Z., który podobno pięćdziesiąt sześć lat temu „jako oficer śledczy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Górze Śląskiej, a zarazem funkcjonariusz państwa komunistycznego, w toku prowadzonego śledztwa przeciwko Borysowi C. sporządził plan przesłuchania zakładający stosowanie niedozwolonych metod śledczych w postaci 22-godzinnego, ciągłego przesłuchania Borysa C.” – czytamy w akcie oskarżenia z 19 czerwca 2008 r.; ~ Ryszarda Z. oskarżonego o to, że przed pięćdziesięcioma ośmioma laty, „przekraczając swoje uprawnienia w toku śledztwa prowadzonego przeciwko pozbawionemu wolności Kazimierzowi S., członkowi podziemnej organizacji »Armia Krajowa – Zawisza«, znęcał się fizycznie
Zbrodnia doskonała Setki milionów złotych i ponad dwa tysiące pracowników... Po co? Żeby konserwować przerdzewiałe „haki” bezpieki i złapać wreszcie sprawców zamachu na papieża... ~ ściganie sprawców tzw. zbrodni komunistycznych (zdefiniowanych w ustawie jako „czyny popełnione przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego polegające na stosowaniu represji lub innych form naruszania praw człowieka wobec jednostek lub grup ludności”); ~ staranne edukowanie społeczeństwa – m.in. o moralnej wyższości zabójstw dokonywanych przez słynnego bandytę o pseudonimie Ogień, uhonorowanego pomnikiem (por. „Podhale w ogniu” – „FiM” 33/2006) nad ohydą „represji z motywów politycznych, jakich dopuścili się funkcjonariusze polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości wobec osób działających na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Po kilkunastomiesięcznych perturbacjach organizacyjnych IPN zaczął pracować pełną parą i w 2001 roku miał już do dyspozycji 84,7 mln zł środków budżetowych, przy zatrudnieniu – według stanu na ostatni dzień roku – 1076 pracowników (w tym 94 prokuratorów), których średnie wynagrodzenie wynosiło 2726 zł (6729 zł w przypadku prokuratorów). A z czego dzisiaj najbardziej znany jest IPN? Z listy Wildsteina, lustracji i kilku agentów z „Bolkiem” na czele... – Gdy składałem ofertę pracy w IPN, nastawiałem się na pracę naukową, bo z ustawy miał to być instytut naukowy. Po kilku latach pracy jestem człowiekiem zdemoralizowanym,
plew, aby ujawnić prawdziwy zasób informacji składanych przez tajnych współpracowników funkcjonariuszom SB. Ale u nas istnieje konkretna presja polityczna, która już kilka moich koleżanek skłoniła do rezygnacji z pracy w Instytucie. Wykonując polecenia służbowe, co pragnę podkreślić, jesteśmy na razie dostarczycielami mocno – tak naprawdę – przerdzewiałych „haków” i niewiele wartych kwitów, które dziennikarze łykają niczym pelikany, choć z wszystkich przeanalizowanych dotychczas przeze mnie teczek wynika, że 90–95 procent szantażowanych obywateli PRL wymigiwało się bezpiece, sprzedając jej kit, a funkcjonariusze dorabiali do niego własne komentarze, żeby podkreślić wagę uzyskiwanych informacji. ~ ~ ~ Z biegiem lat okazało się, że ściganie przez IPN zbrodniarzy nazistowskich było zadaniem czysto symbolicznym. Nie udało się również przedstawić zarzutu choćby jednemu obywatelowi byłego ZSRR, podejrzanemu o udział w zbrodniach stalinowskich. Tymczasem Instytut wciąż się rozrastał do: ~ 1268 etatów, w tym 98 etatów dla prokuratorów (ze średnią płacą odpowiednio 3218 zł i 8688) – według stanu na dzień 31 grudnia 2005 r.; ~ 1533 etatów, w tym 104 etaty prokuratorskie (3381 zł i 9193 zł) – rok później;
– Łap, Janusz, tych zbrodniarzy, bo nam poumierają!
– Od chwili uruchomienia pionu śledczego w Instytucie Pamięci Narodowej, tj. od drugiej połowy 2000 r., skierowano do końca 2007 roku w sumie 190 aktów oskarżenia, obejmując nimi łącznie 269 osób – przyznaje Kurtyka. Jeśli zaś chodzi o średnią skuteczność owych oskarżeń, to w ostatnich dwóch latach wyniosła niespełna 60 proc., bowiem: ~ w 2006 r. sądy rozpoznające akty oskarżenia wniesione przez prokuratorów IPN wobec 45 osób, skazały zaledwie 21 z nich; ~ rok później było niewiele lepiej, bo skazano 34 spośród 48 oskarżonych. Jest wszakże nadzieja, że uda się poprawić statystyki w roku bieżącym, bo IPN przekazał w ostatnich
nad pokrzywdzonym w ten sposób, że przesłuchując go w charakterze podejrzanego, co najmniej dwukrotnie zmuszał go do długotrwałego opierania się w pozycji stojącej o ścianę z wysuniętymi do tyłu nogami”. Niechybnie zaś trafią do pudła takie bezpieczniackie indywidua jak np.: ~ Jerzy R. z Torunia, który w stanie wojennym „znęcał się psychicznie nad Elżbietą B.-Ł. w ten sposób, że groził jej bliżej nieokreślonymi konsekwencjami, które powodowały u niej lęk i obawy ich spełnienia oraz nazywał ją przestępcą”; ~ Kazimierz F. z Legnicy oskarżony o to, że „znęcał się fizycznie i psychicznie nad zatrzymanym, a następnie internowanym Franciszkiem M. w ten sposób, że naruszał jego nietykalność cielesną,
3
groził pozbawieniem życia, popełnieniem przestępstwa na szkodę osób najbliższych oraz wyzywał słowami wulgarnymi i obelżywymi, chcąc w ten sposób zmusić go do udzielenia informacji oraz podjęcia współpracy”. Najmocniejszym wszakże atutem IPN-u jest obecnie intensywne śledztwo prowadzone od kwietnia 2006 roku (por. „Dzień świrów” – „FiM” 7/2007) w sprawie... zamachu na papieża Jana Pawła II. Oto specjalny zespół prokuratorów z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach, wspierany przez fachowców z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, odkrył, że (cyt. za aktualnym sprawozdaniem ze śledztwa oznaczonego sygn. S 12/06/Zk): ~ „usiłowanie dokonania przez Mehmeta Ali Agcę zabójstwa w dniu 13 maja 1981 r. w Rzymie papieża Jana Pawła II nastąpiło po uprzednim podjęciu działań umożliwiających popełnienie tego przestępstwa”; ~ rzeczone „działania” polegały w szczególności na „wytwarzaniu podrobionych dokumentów umożliwiających przekraczanie granic państwowych, dostarczeniu broni i zapewnieniu sprawcy zbrodni drogi ucieczki”; ~ „wszystkie te czynności były przeprowadzone w ramach istniejącego związku osób, którego celem głównym było umożliwienie dokonania zabójstwa Jana Pawła II, a nadto dokonywanie innych przestępstw, w szczególności przeciwko życiu i zdrowiu”; ~ „przebieg dokonania przez Mehmeta Ali Agcę przestępstwa w dniu 13 maja 1981 r. był poddany kontroli sprawowanej między innymi przez funkcjonariuszy Bułgarskiej Republiki Ludowej. Sposób i zakres sprawowania tej kontroli uzasadnia podejrzenie przestępczego kierowania przez nich działaniami sprawcy”. Dodajmy, że wszystkie te łotrostwa popełnili – zdaniem prokuratorów IPN – funkcjonariusze komunistycznych tajnych służb „korzystających z pomocy udzielanej przez władze różnych państw komunistycznych, w tym Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Dowody? Na razie nie ma żadnych, ale jest nadzieja, że coś się znajdzie, bo Oddziałowa Komisja już tłumaczy kilkanaście tysięcy dokumentów procesowych wytworzonych przez Włochów „w toku postępowania karnego przeciwko Mehmetowi Ali Agcy oraz Sergiejowi Antonowowi i innym” oraz planuje wziąć Turka na ostre spytki. – Jego przesłuchanie wydaje się logiczne i słuszne, żeby w miarę możliwości zweryfikować wcześniejsze zeznania – przekonywała niedawno w telewizji prokurator Ewa Koj, naczelnik oddziałowej komisji IPN w Katowicach. Oby tylko nie zastosowali „niedozwolonych metod śledczych w postaci 22-godzinnego, ciągłego przesłuchania”... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Pędzę na bambus Czuję się jak eunuch, bo w serialach nadchodzą takie niespodzianki, że styki się palą! Pędzę na bambus kwiatki podlewać. Nic z tego nie rozumiem. Ale się porobiło! EURO się skończyło. Ale w polskich serialach możemy wreszcie oczekiwać nie tylko powtórek, bo „Pan Wołodyjowski” dopiero na Boże Narodzenie. Tymczasem inny Michał – Wiśniewski – straszy nas, że zagra w serialu „Daleko od noszy”. Odcinek, w którym wystąpi, obejrzymy we wrześniu br. Kolumbijski serial „Brzydula” ponoć tak się podobał telewidzom, że już jesienią obejrzymy jego polską wersję. W roli głównej wystąpi Julia Kamińska, studentka z Gdańska. Julia wygrała casting z takimi gwiazdami startującymi do tytułowej roli jak Natasza Urbańska i Magdalena Schejbal. Pięknej i młodej Nataszy pecha przynosi chyba Józefowicz, jej życiowy partner. Trwają także zdjęcia do kolejnych odcinków „Niani”. I tu rzeczywiście będzie rewelka, bo Agnieszka Dygant (Frania), zagra w... serialu „Na Wspólnej”. Serio! Zastąpi tam Joannę Liszowską (Roksana), a ta z kolei znajdzie zatrudnienie w domu Skalskich. Ale to pokręcone, co? Trudno się połapać, bo realizatorzy już od wtorku zaczną kręcić kota w worku! Podobno Polacy nie gęsi, ale zrobiła się jakaś taka dziwna moda na zrzynanie zagranicznych pomysłów. I tak oprócz kolumbijskiej „Brzyduli”
O
już w październiku padnie pierwszy klaps na planie polskiej wersji hiszpańskiego „Un Paso Adelante” (polski tytuł roboczy: „Tancerze”). Realizatorzy przewidują 20 odcinków, a w roli głównej wystąpi Kasia Cichopek. Ciekawe, jak sobie Cichopek poradzi z ciążą, w którą jako Kinga Zduńska zaszła z Piotrkiem (Marcin Mroczek) w „M jak miłość”. Jak oni to zrobili? Przecież w polskich serialach nie ma seksu! I co teraz zrobi Cichopek? Aborcja? Jeśli tak, to o przejściu na plan „Plebanii” niech dziewczę zapomni. Zaczyna się też czas powrotów. Na plan „M jak miłość” powróciła Anna Mucha (na razie zagra tylko w dwóch odcinkach). Do kraju wraca Paweł Deląg, cienki aktor, ale „Belmondo”. Ostatnio zagrał we Francji w „Tak bardzo się nienawidziliśmy”, a w Rosji w filmie „Troja”.
dsetek rodaków zadowolonych ze swoich dochodów skoczył w ostatnich kilku latach z 30 do 50 procent. Można więc uznać, że Polacy mają wreszcie za sobą okres gospodarczej poniewierki trwający więcej niż pół pokolenia. Jest co świętować! Bardzo trudne czasy, o których wspomniałem, należy chyba liczyć od 1990 r., czyli początku wdrażania planu Balcerowicza, aż do roku 2007, kiedy właściwie zakończyło się masowe bezrobocie w skali ogólnokrajowej. Oczywiście, nie wszystkim było ciężko. Jakaś 1/4 społeczeństwa żyła zupełnie przyzwoicie. Faktem jednak pozostaje, że kiedy w 2004 roku wstępowaliśmy do Unii, odsetek ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego osiągnął zdumiewające jak na czasy pokoju 60 procent, czyli trzykrotnie więcej niż pod koniec PRL-u! To jest miara cywilizacyjnej zapaści, w którą wepchnęły nas nieudolne rządy spadkobierców „Solidarności”. Karta odwróciła się po wejściu do Unii dzięki napływowi środków pomocowych, wielkim inwestycjom i miliardom przesyłanym do kraju przez nowych emigrantów. Oczywiście, nie wszystkim się poprawiło, bo są w Polsce powiaty, gdzie bezrobocie nadal sięga 25–30 procent, a poza tym z powodu drożyzny przykry spadek stopy życiowej odnotowali emeryci. Ceny mieszkań tak pofrunęły pod niebo, że większość młodych ludzi raczej nie ma co liczyć na to, że kiedykolwiek osiągnie zdolność kredytową na zakup własnego M. Mimo to trudno zaprzeczyć, że coś się w Polsce zmieniło, powiało optymizmem, pojaśniało od nadziei. Znikło przede wszystkim to, co najgorsze – strach przed zagrożeniem
W serialu „Na kocią łapę” Deląg otrzymał rolę prawnika, męża Marty (Magda Wójcik). Już zakończyły się zdjęcia do 14 odcinków tego serialu. Okazuje się więc, że Polska potęgą jest i basta, tasiemcowymi serialami stoi, a tej jesieni obrodzą one jak nigdy. W mojej wsi najbardziej z tych serialowych niespodzianek zadowolona była bufetowa Jadźka. Włączyła telewizor i czekała cała podniecona, chociaż do jesieni jeszcze daleko. – Nie goń tak szybko, bo ci się mleko w cyckach zwarzy! – strofował ją major Gienek. – Przełącz kanał, Jadźka, i pędź na bambus, bo teraz my oglądamy powtórkę EURO, gdzie tak pięknie sprawozdawca sportowy mówi: „Trudno byłoby mu strzelić, zwłaszcza, że nie ma lewej nogi. Brakowało mu trochę prędkości przy tym wzwodzie”. ANDRZEJ RODAN www.arispoland.pl
Prowincjałki Policja z Gorzowa Wielkopolskiego miała motocykl BMW, który był jej prawdziwą dumą i postrachem kierowców zarazem. Był, bo skasowała go pewna mieszkanka Wielkopolski swoim autem. Bez żadnego postrachu.
BM WRAK
Policja zatrzymała 25-letniego mieszkańca Lublina, który usiłował zapłacić za zakupy monetą o nominale 500-złotowym. Pieniądz był jak najbardziej prawdziwy, tyle że... pochodzący jeszcze z czasów Polski Ludowej. Zatrzymany tłumaczył, że nie miał o tym pojęcia, a monetę wypłacił mu w formie pensji jego pracodawca.
OBUDZILI SIĘ!
We Włodawie skontrolowano mercedesa, w którym znaleziono 140 paczek papierosów bez polskiej akcyzy. W zamian za odstąpienie od dalszych czynności 33-letni kierowca wręczył policjantom paczkę czekoladowych cukierków. O dziwo, nie pomogło.
GLINY NA DIECIE
Sporządzając listę kilkudziesięciu pracowników przeznaczonych do zwolnienia, konserwatywno-katolicka dyrekcja Szpitala Wojewódzkiego w Krośnie wzięła pod uwagę jedno kryterium: liczbę dni spędzonych na zwolnieniu lekarskim. W ten sposób na liście znalazła się pracownica z 30-letnim stażem, walcząca z rakiem.
MIŁOSIERDZIE
19-letni mieszkaniec Człuchowa miał pociąg do broni. Nie panny Broni, tylko do karabinka pneumatycznego. A już najbardziej pociągały go ruchome cele. Został zatrzymany za strzelanie do trzech nastolatków. Sam przyznał, że celował w głowy...
SNAJPER
Kobiety w ciąży nie tylko mają zachcianki, ale – jak się okazuje – bywają też nieobliczalne. 25-letnia Anna Cz. pokłóciła się z sąsiadką, wparowała do jej chałupy i wyrzuciła przez okno psa. Panienka, chociaż w zaawansowanej ciąży ze swoim trzecim dzieckiem, miała 3 promile alkoholu we krwi. Zwierzę lądowania nie przeżyło.
SPÓR
Duszpasterz z Ozimka, ks. Gerard Kałuża, został uhonorowany tytułem Zasłużony dla Gminy Ozimek. Za największe dokonania księdza miejscowi radni uznali wybudowanie trzech kościołów. Opracowali: WZ i BS
WIELKI BUDOWNICZY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE podstaw życia wynikającym z utraty pracy. Ołowiana chmura lęku i niepewności wisiała przecież nie tylko nad ponad 3 milionami bezrobotnych i ich rodzinami, ale także kolejnymi milionami innych zagrożonych utratą pracy. Tak było jeszcze 3 lata temu... I choć problemów pozostaje całe mnóstwo, a Polska, poza Rumunią i Bułgarią, pozostaje najbiedniejszym krajem UE, z największym odsetkiem biednych dzieci i ciągle dużą liczbą źle odżywionych mieszkańców (sic!), to wydaje się, że długi, siedemnastoletni marsz w ciemnej dolinie beznadziei mamy już za sobą. Brytyjski „The Economist” pisze zresztą o „europejskim raju na ziemi”, choć jest on na razie udziałem głównie północno-zachodniej części kontynentu. Ów raj, choć nieco podkolorowany przez dziennikarzy, polega nie tylko na stosunkowo wysokich dochodach mieszkańców, ale także poczuciu bezpieczeństwa, świetnej edukacji, bardzo przyzwoitej służbie zdrowia i długich urlopach. Brytyjska gazeta ekonomiczna podkreśla, że Europa Zachodnia z tyłu pozostawiła Stany Zjednoczone z ich wielkimi różnicami dochodów, marną publiczną edukacją i opieką socjalną, stale toczonymi wojnami oraz dużym zagrożeniem przestępczością. Europejski model socjalny, choć okrojony i niedomagający, pozostaje przedmiotem marzeń reszty świata do tego stopnia, że Europa przyjmuje od kilku lat więcej emigrantów niż Stany Zjednoczone, a los nowo przybyłych jest na ogół nieporównywalnie lepszy niż za oceanem. W Europie jest mniej wyzysku niż gdziekolwiek indziej i więcej czasu na realizowanie marzeń i rozwijanie zainteresowań. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Długi marsz
Wojna z Kościołem trwa od początków polskiej transformacji. Ale Prawo i Sprawiedliwość wspierało i będzie wspierać Kościół katolicki we wszystkich kwestiach, w których może on uzyskać poparcie ze strony państwa. (Jarosław Kaczyński)
Gdyby Jarosław Kaczyński, Przemysław Gosiewski i Antoni Macierewicz raz dziennie zapalili skręta, to na pewno Polska byłaby bardziej przyjemna niż wtedy, kiedy oni zupełnie na trzeźwo komentują rzeczywistość w naszym kraju. (Janusz Palikot)
Prezydent jest zaniepokojony, że negocjacje wolno się posuwają. Pojechałam do Waszyngtonu wysondować intencje drugiej strony. Amerykanie chcieliby doprowadzić do zakończenia negocjacji. Odnoszę wrażenie, że polski rząd też. (Anna Fotyga)
Dziś, jak mielibyśmy oceniać postęp negocjacji, tobyśmy powiedzieli, że nie mamy gwarancji, że to bezpieczeństwo się zwiększa, a pan prezydent kupuje w ciemno amerykańską ofertę. My nie. My chcemy wiedzieć, jaki kolor ma ten kot. Prezydent i PiS chyba mają problem ze zrozumieniem tego, co jest w interesie Polski, i raczej szukają rozstrzygnięć korzystnych dla sojusznika amerykańskiego. My przyjęliśmy od samego początku, i to jest akceptowane przez opinię publiczną, że szukamy takiego rozwiązania, które jest przede wszystkim, w pierwszej kolejności, korzystne dla bezpieczeństwa Polski. (Sławomir Nowak, szef gabinetu premiera)
Musimy rozbroić bombę budżetową podrzuconą nam przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. (Jan Vincent-Rostowski, minister finansów)
Trudno jest mi zrobić w tej chwili w Polsce spokojnie dwa kroki na ulicy, dlatego w kraju pojawiam się ostatnio tylko przy okazji imprez organizowanych przez mój zespół lub sponsorów naszego teamu. (Robert Kubica) Wybrała OH
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
NA KLĘCZKACH
KAPUŚ, ALE SWÓJ Trzy dni po ukazaniu się na rynku wypocin spółki Cenckiewicz & Gontarczyk, gdy towarzysze z aktywu PiS medialnie masturbowali się „Bolkiem”, przemyscy radni podnieśli pensję prezydentowi miasta z 9900 do 12 tys. złotych brutto. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby 67-tysięczny Przemyśl był kwitnącym miastem, jego włodarz supergospodarzem bez przeszłości TW pseudo „Krzysiek”, a inicjatorem podwyżki nie był klub radnych PiS. Klub tej samej partii, która znając przeszłość prezydenta Roberta Chomy (pionier „dezubekizacji”, wiceprezes PiS Marek „Członek” Kuchciński, znał ją od 5 lat), desygnowała go na drugą kadencję. Gdy w grudniu 2006 roku wybuchła afera z „Krzyśkiem” (początkowo stanowczo zaprzeczał, lecz potem sobie przypomniał), prezydenta wykluczono z PiS, ale jego radni dostali prikaz, aby swojaka po cichu... popierać. Może być kapuś, byleby był swój – jak mówi niepisana reguła „dezubekizacyjna” w ferajnie bliźniaków. Jad
A TO PRUSAK! W polskim Kościele narasta ruch oporu. Piszący na stronie internetowej „Tygodnika Powszechnego” jezuita Jacek Prusak zakwestionował kościelną naukę o niektórych przyczynach nieważności małżeństwa. Ksiądz Prusak przytoczył historię włoskiej pary narzeczonych, którym biskup odmówił ślubu, ponieważ niedoszły pan młody uległ paraliżowi dolnej części ciała, przez co stał się (zdaniem biskupa...) niezdolny do odbycia stosunku seksualnego. Z punktu widzenia prawa kanonicznego, uczyniłoby to małżeństwo nieważnym. Prusak zastanawia się więc publicznie nad tym, co jest ważniejsze dla Kościoła – możliwość fizycznej konsumpcji związku czy miłość dwojga ludzi. Księże Jacku, zbyt wiele dociekliwych pytań niejednego już katolika sprowadziło „na manowce”. Czyli na wolność. MaK
SYN MARNOTRAWNY Do Sądu Rejonowego w Łowiczu wpłynął akt oskarżenia dotyczący ks. Franciszka A., byłego wikariusza generalnego łowickiej kurii i jednocześnie proboszcza parafii św. Ducha („FiM” 23/2008). Kapłan oskarżony jest o przywłaszczenie co najmniej 100 tys. zł (wcześniej prokuratura mówiła o ponad 230 tys. zł) należących do wspomnianej parafii i wyłudzenie od dwóch kapłanów sporych kwot. W maju 2006 r. ks. Franciszek A. zniknął nagle z pieniędzmi przeznaczonymi m.in. na remont ołtarza i ambony. Po 2 latach śledztwa skruszony oszust pojawił się niespodziewanie w prokuraturze. Choć
łowicka kuria starała się za wszelką cenę opóźniać śledztwo i pomniejszać winy prominentnego kapłana, już niedługo ks. Franciszek A. stanie przed sądem. Grozi mu 10 lat więzienia. PS
„NA KSIĘDZA”
Sąd w Złotoryi skazał na rok więzienia gwałciciela i oszusta. 49-letni pedofil działał przez kilka lat na Dolnym Śląsku jako... ksiądz. Uznał, że w ten sposób najlepiej i najbezpieczniej będzie dogadzał swoim chuciom. I nie pomylił się! Udając księdza, organizował kolonie i obozy, bezkarnie molestując na nich dzieci. Przez dwa lata współżył z 14-latkiem, za co dawał mu pieniądze i sponsorował wycieczki. Wierzący chłopak zaufał „duchownemu” i nikomu o tym nie opowiedział. Nic dziwnego, bo „ksiądz” przekonywał go, że z księdzem to nie grzech. RK
PANOWIE MAGNACI Kilka spotkań, a każde dla kilkuset osób i z żarełkiem że palce lizać, uświetniło jubileusz 50-lecia święceń kapłańskich arcybiskupa Władysława Ziółka. Nie zabrakło wiernopoddańczych hołdów władz Łodzi i województwa, a także duchowieństwa archidiecezji. W tym samym czasie 80 rocznicę urodzin świętował emerytowany biskup łowicki Antoni Orszulik, niegdyś postać bardzo wpływowa w Episkopacie, blisko współpracujący z SB i kardynałem Glempem. Orszulikowi z okazji jubileuszu zorganizowano wazeliniarską konferencję naukową. Jubileusz pierwszego biskupa łowickiego uświetnił – a jakże! – sam prymas J. Glemp i nuncjusz papieski abp Józef Kowalczyk, nie licząc kruchtowych profesorów Stelmachowskich, Chrzanowskich... PS
RANA MIASTA I słowo ciałem się stało. Zasłużone miano Archiszopy A.D. 2008, czyli najpaskudniejszej nowo powstałej budowli Krakowa, otrzymał olbrzymi ołtarz Trzech Tysiącleci na Skałce. Taki werdykt prorokowaliśmy
w artykule ,,Paskuda na Skałce” („FiM” 26/2008). Podczas uroczystego przyznania nagrody, które odbyło się 25 czerwca w krakowskim klubie Pod Jaszczurami, architekci nie pozostawili na tej kościelnej budowli suchej nitki, zgodnie twierdząc, iż dawno nie spotkali się z obiektem, który w tak agresywny sposób swoją arogancją przytłaczał wizerunek subtelnego otoczenia. „To było jedno z najpiękniejszych miejsc Krakowa, tajemniczy zaułek pełen mistycznej zadumy. Na tej zielonej przestrzeni można było kontemplować ponadczasowe piękno gotyku kościoła Katarzyny i baroku Skałki, zagłębić się w wielowiekową historię miasta. W tę wyjątkową przestrzeń wdarły się wystające ponad otaczający mur słupy, które bardziej pasują do otoczenia Castoramy” – mówił jeden z architektów. ,,Ten ołtarz w tym miejscu wygląda jak rana na historycznej tkance” – wtórował inny z zaproszonych obserwatorów. Ale cóż, tak bywa, gdy szczegóły architektoniczne załatwia się w pałacu biskupim. PP
POSUCHA W KRAKOWIE W ciągu ostatnich 15 lat liczba nowo wyświęconych księży w archidiecezji krakowskiej spadła z 44 (1993 r.) do zaledwie 17 (2007 r.). Cóż, albo z Krakowa ulotnił się na dobre czar JPII, albo dla młodych ludzi życie w Londynie ma więcej uroku niż rodzima służba obcemu państwu. Ani jedno, ani drugie wcale nas nie Dziwisz... MaK
PALACZ WIEDZY Ksiądz z Cielętnik (diecezja częstochowska) Stanisław S. (lat 58) stroni widać od wiedzy, bo złożony przed laty na plebanii księgozbiór zlikwidowanej szkoły kazał przewieźć ministrantom do kotłowni miejscowej gorzelni. Prawdopodobnie tylko dzięki alarmowi, jaki wszczął jeden z mieszkańców, palenie książek wstrzymano. Niektórzy twierdzą, że wielebny, który znany był niegdyś z niewylewania za kołnierz, przeznaczając księgozbiór na zniszczenie właśnie w gorzelni, jeszcze raz wykazał swoje wieloletnie „związki” z wyskokową firmą. BS
BÓJ SIĘ BOGA! Jak zwykle – czyli za darmochę – diecezja radomska przejmie wybudowaną w latach 90. ubiegłego wieku szkołę w Alojzowie (gmina Iłża). To trzykondygnacyjny obiekt w stanie surowym zamkniętym, którego nie wykończono, bo dzieci w tej miejscowości raczej ubywa niż przybywa. Wygląda więc na to, że
szkoła nadal mieścić się będzie w starym drewnianym obiekcie, choć z powodzeniem mogłaby zagospodarować część nowego budynku. Wójt gminy Iłża nie rozpatruje jednak takiego wariantu, bo za dogodzenie kurii liczy chyba na odpuszczenie wszystkich grzechów. Nawet tych związanych z grzechem braku troski o dzieci. BS
KURIA ZAMKNIE SZKOŁĘ Liczący prawie pół wieku Zespół Szkół Rolniczych w Smolajnach może przestać istnieć. Choć placówka ta należy do najlepszych w regionie, pogrzebać chce ją archidiecezja warmińska, która jako właścicielka całego zespołu pałacowo-parkowego (8 ha) zamierza ubiegać się o unijne fundusze na renowację zabytkowego obiektu, po której tenże ma być zagospodarowany na kościelne potrzeby. Zmniejszono już o połowę limit przyjęć. Uczniowie szkoły zapowiadają, że staną w jej obronie. Dotychczasowy dyrektor, który kierował ZSR przez ostatnie 35 lat, zrezygnował z pracy. Kuria jak zwykle rżnie głupa i niczego nie potwierdza, ale wiadomo, że zbliża się termin wyprowadzki szkoły narzucony przez sukienkowych. BS
WAKACYJNA LITANIA W wakacje pokusy i okazje do grzechu czyhają na katolików dosłownie na każdym kroku. Aby temu zapobiec, zatroskani ojczulkowie z zakonu pijarów polecają wszystkim dewotom codzienne odmawianie specjalnej litanii wakacyjnej: Od wakacji spędzonych bez żadnej korzyści dla umysłu i serca, wybaw nas, Matko Najświętsza! Od tygodnia, który by minął bez przyjęcia w Komunii św. Chrystusa, Twego Syna, wybaw nas, Matko Najświętsza! Od dnia, który by się nie zaczął modlitwą i który by się skończył
5
z dala od Boga, wybaw nas, Matko Najświętsza! Od późnego i leniwego wstawania sprzyjającego złym pragnieniom wybaw nas, Matko Najświętsza! Od wszelkiej nieroztropnej rozrywki, która by zmniejszyła moje panowanie nad sobą i uczyniła podatnym na zło, wybaw nas, Matko Najświętsza! Od kolegi bez ideałów, który by chciał zasiać kąkol w mej duszy, wybaw nas, Matko Najświętsza! Od słów dwuznacznych, w których miłość nie została uszanowana, wybaw nas, Matko Najświętsza! AK
CIEMNO WIDZĄ JASNOWIDZÓW Jak się okazuje, media, jasnowidze i podobne osoby pobierające pieniądze za swoje „usługi” podlegają dyrektywie unijnej „Nieuczciwe praktyki handlowe” z 2005 roku. W Wielkiej Brytanii na jej podstawie zastąpiono ustawę z 1951 roku o „oszukańczych mediach” ustawą „Ochrona konsumenta przed nieuczciwym handlem”. Z kolei ustawa z 1951 roku zastąpiła „ustawę o czarnoksięstwie” z 1735 roku, która dawała ochronę „prawdziwemu” medium i karała „oszustów”. Główną zmianą jest to, że dowód, iż nie miało miejsca oszustwo i wyłudzenie pieniędzy, będzie odtąd leżał po stronie medium. Otwiera to całe środowisko na lawinę pozwów sądowych ze strony sceptyków. Rynek jest wart kilkadziesiąt milionów funtów rocznie. W Polsce na podstawie dyrektywy przyjęto Ustawę o przeciwdziałaniu nieuczciwym działaniom rynkowym. Nie jest jasne, czy na jej podstawie można – tak jak w Wielkiej Brytanii – pozywać jasnowidzów do sądu. Jeśli tak, to jest to zapewne dobra wiadomość dla polskiej policji, która jako jedyna w Europie i jedna z niewielu na świecie regularnie korzysta z pomocy jasnowidzów. MPs
6
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
Gazele biznesu Kościelne fundacje mają na ogół charakter dobroczynny. Wyjątkowo zaś dobrze czynią swoim możnym protektorom... Diecezja koszalińsko-kołobrzeska założyła w 2001 r. Fundację Pomocy w Kształceniu Młodzieży Wiejskiej Księdza Biskupa Mariana Gołębiewskiego, który rezydował tam wówczas na posadzie ordynariusza (obecnie – w randze arcybiskupa – zarządza archidiecezją wrocławską). „Przyznawanie indywidualnych stypendiów dla zdolnych ubogich uczniów, refundowanie kosztów dojazdów do szkół, opłacanie internatów i jedzenia w stołówkach – to zadania Fundacji, która przyznała już 700 stypendiów, na które przeznaczono dotychczas 300 tys. zł” – depeszowała w 2004 r. Katolicka Agencja Informacyjna, entuzjazmując się, że hierarcha „ofiarował na ten cel pierwsze 10 tys. zł”, aby „dać szansę młodzieży, której zagraża demoralizacja w rozpitych i pogrążonych w marazmie wioskach”. Tymczasem faktycznym pomysłodawcą przedsięwzięcia i jego pierwszym prezesem był ksiądz prałat Kazimierz Bednarski –proboszcz parafii Ducha Świętego w Koszalinie i wybitnie utalentowany biznesmen trzymający na krótkiej smyczy lokalnych polityków i samorządowców (por. „Proboszcz III tysiąclecia” – „FiM” 33/2005). Zaś na rozruch Fundacji dała jak najbardziej państwowa Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, ofiarowując wielebnym ślicznie nad samym morzem położoną nieruchomość (budynek i dwuhektarowa działka) w Pleśnej, gdzie utworzono ośrodek wczasowy „Marian” (fot. 1 i 2), administrowany przez ks. Romana Gałkę, proboszcza pobliskiej parafii w Śmiechowie. Później było już nieco gorzej: ~ „AWRSP w Szczecinie zmieniła całkowicie pracowników. Zarząd Fundacji złożył dziś wizytę Dyrekcji, niemniej nie uzyskał obiecanych wcześniej subwencji na stypendia dla najbiedniejszej młodzieży w nowym roku szkolnym” – czytamy w pamiętniku ks. Bednarskiego pod datą 2 lipca 2003 r.; ~ „Fundacja wspomagająca biedną młodzież już od sierpnia systematycznie przegląda wszelkie prośby (...). Hasłem tego roku szkolnego jest »utrzymać stan posiadania«. Musimy niestety odmówić wszystkim nowym stypendystom” – smucił się pleban 11 września 2003 r., choć nie omieszkał podkreślić, że znakomita owego lata pogoda obdarowała Pleśną (zdolną przyjąć jednorazowo ok. 90 osób płacących w sezonie 90–105 zł za dobę) niemal 100-procentowym „obłożeniem” turystów! A jednak pieniądze się znalazły:
2
1 ~ „W ośrodku rekolekcyjno-wypoczynkowym nad morzem w Pleśnej trwa inwestycja. Fundacja buduje stołówkę za 2 mln zł (fot. 1). 500 tys. zł pożyczyliśmy z banku PKO, reszta to pieniądze fundacji i parafii: św. Kazimierza wpłaciła ok. 100 tys. zł, resztę dała parafia Ducha Świętego. Koniec budowy przewidziany jest na 30 sierpnia” – odnotował ks. Bednarski 6 maja 2004 r., ujawniając nieopatrznie, że nie rozróżnia środków finansowych fundacji od kasy parafialnej. – Fundacja i dzieci były od początku totalną ściemą. Niektórzy proboszczowie wpłacali nawet po kilka tysięcy, ale tylko po to, żeby wkupić się w łaski biskupa Gołębiewskie3 go. Niestety, pomoc dla ubogich uczniów okazała się symboliczna i prawie całkowicie ustała, gdy pasterza zabrali do Wrocławia. Pozostał superatrakcyjny ośrodek wczasowy, gdzie poza sezonem organizowane są „zielone szkoły”, kursokonferencje oraz okolicznościowe popijawy i wesela. Dochody prawdopodobnie zasilają w całości kurię biskupią, bo jakoś nie udało mi się jeszcze spotkać wiejskiego dziecka, które otrzymywałoby od diecezji stypendium – zauważa jeden z koszalińsko-kołobrzeskich duchownych. ~~~ Jakkolwiek z zarabianymi przez Pleśną pieniędzmi było, ich zagospodarowanie pozostawało kwestią wewnątrzkościelną, ale wymagającą przejrzystości i składania sprawozdań. Tym bardziej że 17 stycznia 2005 roku fundacji przyznano – na jej wniosek – status organizacji pożytku publicznego. Liczne przywileje (nabywanie na „szczególnych warunkach” prawa użytkowania nieruchomości Skarbu Państwa i samorządowych, zwolnienia od opłat skarbowych i sądowych, a także podatków: dochodowego, od nieruchomości, czynności cywilnoprawnych oraz prawo do
pozyskiwania 1 proc. podatku) pociągały też za sobą zobowiązania. Okazało się, że niezwykle dla wielebnych kłopotliwe. – Ustawowym obowiązkiem fundacji jest sporządzanie oraz upublicznianie rocznych sprawozdań meryto-
rycznych i finansowych z działalności. Od początku istnienia nie złożyła żadnego. Jest to oczywiście skandaliczna sytuacja i – teoretycznie – minister powinien wezwać ich do niezwłocznego naprawienia uchybień pod groźbą wykreślenia z rejestru, ale żaden z szefów jeszcze się na to nie poważył – twierdzi w rozmowie z „FiM” urzędnik Departamentu Pożytku Publicznego Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Gdy tylko fundacja stała się „pożytkiem”, bp Tadeusz Nycz (ówczesny ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski, obecnie arcybiskup metropolita warszawski) odebrał ks. Bednarskiemu zabawki... ~ „(...) ks. bp ordynariusz ustanowił nowy skład ludzi odpowiadających za
stypendia wypłacane młodzieży z diecezji. Moje 6-letnie stanowisko przejął ks. prałat Ryszard Ryngwelski” – zapisał były prezes w swoim kajeciku pod datą 30 kwietnia 2005 r.; ~ „w Pleśnej spotkanie dwóch zarządów Fundacji, starego i nowego. Ks. prałat Ryngwelski z wielką pokorą przyjął obowiązki. Stary zarząd, praktycznie bez oficjalnego pożegnania, przekazał plon prawie sześcioletniej pracy” – zżymał się na czarną niewdzięczność tydzień później. A po dwóch latach, gdy bp Nycz odszedł już do Warszawy...
„Jestem społecznikiem z natury i tamta pierwsza fundacja była spełnieniem moich marzeń. Nie mogę sobie darować, że pozwoliliśmy na to, aby zaprzepaścić wysiłek tak wielu ludzi. To była niesprawiedliwa decyzja, która bardzo mnie zabolała i przyniosła wiele szkody” – obsobaczył ks. Bednarski biskupa na łamach „Głosu Koszalińskiego”. Ale fundacja przecież nie zniknęła. Jej prezesem (po objęciu diecezji w sierpniu 2007 roku przez nowego ordynariusza bpa Edwarda Dajczaka – fot. obok) został ks. Andrzej Żołyniak – dotychczasowy rzecznik
prasowy kurii mianowany ekonomem diecezjalnym, a członkiem zarządu uczyniono ks. Kazimierza Dullaka – szefa Sądu Biskupiego. Krótko mówiąc, fundacją rządzą teraz sami swoi, żeby przypadkiem jakaś złotówka się nie zmarnowała... – Kuria musi odbić sobie straty poniesione na wielkim Centrum Edukacyjno-Formacyjnym (fot. 3). Wybudowali je na bagnach obok seminarium duchownego, jeszcze za czasów biskupa Gołębiewskiego. Księża musieli oddawać na tę kompletnie chybioną inwestycję – obiekt jest już silnie zagrzybiony – 30 procent z kolędy. Żeby utrzymać chałupę, biskup Nycz kazał sprowadzać na rekolekcje młodzież, ale nie było zbyt wielu chętnych. Później wymyślił, że księża mają dwa razy do roku przyjeżdżać do Centrum na opłacane z własnej kieszeni „szkolenia”. Teraz organizuje się tam wesela, choć – jak słyszałem – dom wciąż jeszcze nie został formalnie odebrany przez sanepid i straż pożarną – mówi „FiM” proboszcz z Koszalina. ~~~ Tymczasem ks. Bednarski, doceniając zbawienny wpływ posiadania fundacji, w marcu 2007 r. założył sobie własną i już w grudniu przyznano mu dla niej status pożytku publicznego. „W miesiącach wrześniu, październiku, listopadzie i grudniu skorzystało z niej ponad 60 uczniów miesięcznie (stypendia do 380 zł na osobę miesięcznie). Od stycznia Fundacja już nie ma pieniędzy, pozostaje nadzieja Waszych wpłat” – apelował do wiernych w „Sprawozdaniu za Rok Pański 2007”. O konkretach ani słowa, bo cóż to znaczy „do 380 zł”? Złotówka, pięć, a może w porywach dwadzieścia...? Kuria jest bardziej wstrzemięźliwa w deklaracjach: – Aktualnie opiekujemy się 20 uczniami z terenów popegeerowskich, którzy uczą się w koszalińskich liceach – zapewnił niedawno jej rzecznik, ks. Krzysztof Zadarko. Nie ujawnił, czy finansowo, czy też może wzbogacając ich duchowo... DOMINIKA NAGEL
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r. Arcybiskup Gocłowski opowiada dzisiaj wszem i wobec, że peerelowskie specsłużby okropnie go prześladowały. Zapomniał, jak będąc rektorem kuźni kadr gdańskiego Kościoła, „wieczorkami w seminarium” popijał z bezpieką... Przygotowujący się do odejścia na emeryturę arcybiskup metropolita gdański Tadeusz Gocłowski (na zdjęciu) udzielił kilku obszernych wywiadów mających prawdopodobnie stanowić przyczynek do przyszłej hagiografii. Chętnie przy tej okazji wspominał o swoich heroicznych zmaganiach z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa, która bezskutecznie usiłowała go złamać (kusząc paszportem), gdy w 1959 r. – zaraz po skończeniu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – zapragnął doktoryzować się Rzymie.
o religii. Jeden mówił, że nie rozumie, jak można wierzyć w Boga, drugi – jak można nie wierzyć. Obaj palili, poszedł prawie cały koniak. Gocłowski był grzeczny, ale w pewnej chwili powiedział: »Już na pana czas«. Na następne spotkanie się nie zgodził”. Dopiero w wolnej Polsce łaskawie przyjął intruza, gdy ten – odchodząc na emeryturę – przyszedł żebrać, aby „pomógł jego podwładnym znaleźć pracę”, co oczywiście okropnie gdańskiego arcypasterza wzburzyło. Jakże więc to:
MITY KOŚCIOŁA ponieważ nie zaistniała potrzeba interesowania się tą sprawą, skoro przez długi okres pobytu w Gdańsku w ogóle nie ubiegał się Ksiądz o paszport”; ~ Od września 1967 r. pełnił funkcję wicerektora seminarium i „dopiero wówczas złożył Ksiądz w Gdańsku swój pierwszy wniosek na wyjazd zagraniczny, a Wydział Paszportów – stosownie do istniejącego zastrzeżenia – wydał decyzję odmowną, od której zostało wniesione odwołanie. Doszło między nami wtedy do pierwszej oficjalnej rozmowy, która miała miejsce w budynku Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej przy ul. Okopowej 15”; ~ Podczas owej pierwszej rozmowy nie informował go o zastrzeżeniu, jako że byłoby to ujawnienie tajemnicy służbowej. Wspomniał jedynie o „nieroztropnych politycznie wystąpieniach z ambony”, będących
7
paszportu. Przypomniałem wówczas o sugestii, jaką przekazałem podczas rozmowy w KW MO i stwierdziłem, że teraz – zgodnie z obowiązującymi przepisami – pozostaje już tylko wniesienie odwołania”; ~ „(...) później doszło do naszej kolejnej rozmowy w seminaryjnym mieszkaniu Księdza. Było to krótko po nominacji Księdza Kazimierza Kluza na biskupa sufragana gdańskiego (czerwiec 1972 r. – dop. red.). Nasza rozmowa (przypominam, że była kawa...) miała charakter taktownego dialogu i wzajemnej wymiany poglądów, nawet tych rozbieżnych. W jej następstwie całkowicie anulowałem postanowienie o zastrzeżeniu wyjazdów i zagranica stanęła już dla Księdza Rektora otworem (Gocłowski był dwukrotnie rektorem gdańskiego seminarium duchownego: w latach 1971–1973 i 1982–1983 – dop. red.)”.
~ „(...) dwukrotnie spotkaliśmy się też i rozmawialiśmy 12 czerwca 1987 r. podczas wizyty Papieża, kiedy Ksiądz był już Biskupem Gdańskim. Najpierw przed porannym nabożeństwem w Katedrze Oliwskiej, a później – już po odlocie Papieża z lotniska Rębiechowo – kiedy zlikwidowałem stanowisko dowodzenia w rejonie rezydencji papieskiej i Katedry. Długo gawędziliśmy o przebiegu nabożeństwa na Zaspie i pożegnaniu Papieża na lotnisku”. Gocłowski okazał się wówczas bardzo sentymentalny: ~ „(...) wspominał Ksiądz m.in.: »Ileż to czasu minęło, jak wieczorkami spotykaliśmy się w seminarium«. Odpowiedziałem, że faktycznie dużo (»od rektorstwa do biskupstwa«). Wtedy zapytał Ksiądz, jak ma obecnie mnie tytułować, a ja odparłem, że nadal i niezmiennie pozostaję majo-
No i docieramy wreszcie do wyjaśnienia kwestii koniaku tudzież portierni. ~ „(...) kolejny raz spotkaliśmy się w seminaryjnym mieszkaniu Księdza przed wyjazdem do Rzymu. Na stole były wówczas dwie butelki koniaku: francuski Księdza i mój armeński (nie radziecki). Ustaliliśmy wówczas taki tryb ich konsumowania, że będziemy pili z butelki Księdza i »przepalali« moje papierosy, a następnie pili z mojej butelki i »przepalali« papierosy Księdza. Dlatego też do bajek lub naiwnych konfabulacji zaliczyć należy rzekome potraktowanie mnie przez Księdza niczym komiwojażera: »Już na pana czas!«, co tak mocno wyeksponowano w »Gazecie Wyborczej« (być może autor był ministrantem i dlatego we wszystko wierzy?)” – poprawia Gocłowskiego major P., posługując się szczęśliwie zachowanymi notatkami. ~~~ We wspomnianym wywiadzie rzece dla „Dziennika Bałtyckiego” Gocłowski akcentuje, że gdy został w 1983 r. biskupem, to już absolutnie żadnych kontaktów z SB nie miał: „Kontaktowałem się tylko oficjalnie, z wojewodą”. Major pamięć ma jednak lepszą:
rem (»najstarszy major w Pakcie Warszawskim«), co Ksiądz skomentował zapewnieniem: »Dla mnie jest pan co najmniej pułkownikiem«. I jeszcze kwestia rzekomej żebraniny o posady dla zwalnianych funkcjonariuszy: ~ „Z mojej inicjatywy doszło do naszej ostatniej ponad 2-godzinnej rozmowy w marcu 1990 r. Zwróciłem wówczas uwagę Księdza – jako Arcybiskupa Gdańskiego – na inspirowanie i podsycanie agresywnej nagonki, przez projekcję wynaturzeń z tzw. okresu stalinowskiego na młodych oficerów, którzy się wówczas jeszcze nie narodzili. Mówiłem, że uprawiana prostacko pobożna propaganda nienawiści dyskredytuje tych ludzi i uniemożliwia im zatrudnienie w wyuczonych zawodach (...). Dlatego też opowiadanie dzisiaj, że przyszedłem do Księdza Arcybiskupa z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy dla młodych oficerów SB, może tylko wprawiać w zażenowanie”. Ale koniaków tym razem nie było, wszak Gocłowski już nie miał żadnego interesu do bezpieki... ANNA TARCZYŃSKA
Stare dobre małżeństwo Ponieważ lubelska bezpieka rzekomo go nie lubiła, dostał odmowę. „W tej sytuacji przełożeni zdecydowali, bym jako wykładowca prawa pojechał do nowo powstałego seminarium gdańskiego. Zacząłem wykłady 1 października 1960 r. Wykładałem do roku 1968. Wielokrotnie składałem podanie o paszport. I zawsze mi odmawiano” – twierdzi Gocłowski w „Dzienniku Bałtyckim”. Choć dziennikarka słuchała tego na klęczkach, arcybiskup wyraźnie plątał się w zeznaniach, a również nas powalił na kolana, gdy ujawnił, że za każdym razem przychodził do niego „pan P. vel B., który przekonywał, że decyzja odmowna jest w pełni uzasadniona”. Wielokrotne odwiedziny... Czy aby ksiądz Gocłowski nie zdążył się w tym czasie skumplować ze zdumiewająco uprzejmym wysłannikiem bezpieki? „Przyjmowałem go w portierni seminarium” – podkreśla arcybiskup i zauważa, że taktyka okazała się skuteczna, bo otrzymał wreszcie paszport, „bez żadnych warunków, pod koniec roku 1968”. Tymczasem z innej jego autoryzowanej biografii („Gazeta Wyborcza”, 26 kwietnia 2008 r.) dowiadujemy się, że gdy ów oficer, czyli major R.P., złożył pierwszą i ostatnią wizytę u księdza Gocłowskiego na salonach seminarium duchownego w Gdańsku, „przyniósł radziecki koniak i dobre papierosy. Dyskutowali
~ spotykali się przez osiem lat, czy tylko jeden raz? ~ ci oprawcy z SB byli zwierzęco okrutni, czy aż do bólu dżentelmeńscy, skoro przychodzili do zwykłego jeszcze księdza tłumaczyć mu się z każdej kolejnej odmowy wydania paszportu? ~ niczym furmani chlali ruski koniak w portierni, czy może jednak biesiadowali poza oczami seminaryjnego ciecia? Sprawdziliśmy... ~~~ Były oficer SB, uważnie przeczytawszy wszelkie wywiady udzielane przez Gocłowskiego, grzecznie wytyka mu nieścisłości... „Ponieważ Ksiądz Arcybiskup z dziwnym uporem i posługując się przeinaczeniami, nadal chce coś wykazywać (może własne kombatanctwo?), uznałem za stosowne odświeżyć pamięć przez uporządkowanie faktów, jakie miały miejsce w relacjach między nami...” – czytamy w pierwszym zdaniu listu z 18 czerwca 2008 r., wystosowanego przez emerytowanego majora do swojego starego znajomego. Przypomina też pewne fakty: ~ Gdy Gocłowski został skierowany przez przełożonych zakonnych ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy Świętego Wincentego à Paulo do Gdańska, faktycznie miał w aktach paszportowych przywiezione z Lublina postanowienie o zastrzeżeniu wyjazdów zagranicznych. Jego „uzasadnienia nawet nie znałem,
standardową przyczyną wstrzymywania księżom paszportów; ~ „(...) na zakończenie spotkania obiecałem Księdzu pozytywne załatwienie wniesionego odwołania i – podając numer swojego telefonu służbowego – zasugerowałem, aby w przypadku ponownego ubiegania się o paszport w przyszłości przekazał mi informację o swoim zamiarze”; ~ „(...) danego słowa dotrzymałem i – w oparciu o posiadane możliwości – podjąłem decyzję o wydaniu Księdzu paszportu pomimo istniejącego zastrzeżenia. Nie miałem jednak wówczas żadnych umotywowanych podstaw do definitywnego zniesienia tej klauzuli”. Czas jakiś po powrocie z Rzymu Gocłowski ponownie zapragnął wyjechać za granicę. Ponieważ za komuny nie trzymało się paszportu w domu, złożył wniosek i... dostał blachę, czyli guzik. Być może zapomniał numeru telefonu do majora... – Musiał dostać odmowę, skoro w papierach miał ważne zastrzeżenie. Podejmowaliśmy taką decyzję automatycznie i autonomicznie, aczkolwiek prawdopodobnie poinformowano o niej naczelnika jednostki, która to zastrzeżenie wniosła – zauważa były pracownik gdańskiego wydziału paszportów. W liście majora P. do Gocłowskiego czytamy więc dalej: ~ „(...) podczas przypadkowego spotkania na peronie kolejki elektrycznej w Oliwie wyraził Ksiądz pod moim adresem żal, że znów nie otrzymał
PS A już za tydzień o tym, jak w stanie wojennym ksiądz Henryk Jankowski pomagał bezpiece łapać Bogdana Borusewicza...
8
C
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
o łączy konserwatywnych liberałów (takich jak Jan Maria Rokita i wielu jego kolegów z PO), populistów (np. Jarosław Kaczyński) i konserwatystów (Marek Jurek czy Tadeusz Cymański)? Łączy ich idea ograniczenia prawa do rozwodów. Politycy wszelkiej maści prawicy powtarzają jak mantrę hasło: Polska potrzebuje polityki prorodzinnej. Bez niej kobiety nie chcą rodzić dzieci, wychodzić za mąż i w ogóle grozi nam jeden wielki kryzys demograficzny. Pod ładnym opakowaniem ulg podatkowych dla dzieci (wyłącznie dla zamożniejszych Polaków), programów edukacji i rynku pracy (tak, aby kobiety zniechęcić do robienia kariery) kryją się także pomysły zmierzające do poddania rodziny jeszcze większej kontroli państwa. Konserwatystom marzy się maksymalne ograniczenie prawa do rozwodu. Dla nich wzorem nowoczesności jest katolicka Malta, gdzie małżeństwo rozwiązuje wyłącznie śmierć jednego z partnerów. Udowadniają przy tym, że przypadki najbardziej drastycznej przemocy domowej występują głównie w związkach nieformalnych. Małżeństwo zaś jest ostoją spokoju i ładu... Nawet dzieci (a może przede wszystkim one) wiedzą, że to nieprawda. ~~~ Według konserwatystów, kryzys rodziny, tak jak resztę zła w społeczeństwach, zasiała Wielka Rewolucja Francuska. W komentarzach czołowych ideologów prawicy – Dariusza Gawina i Adama Wielomskiego – przeczytamy, że „w społeczeństwie liberalnym ginie instytucja rodziny, zaś kobieta przestała być czczona i adorowana. Stała się zwykłym przedmiotem, który przechodzi z rąk do rąk. Oznacza to także powrót do bigamii, poligamii; to legalizacja prostytucji. Na dodatek rewolucyjne prawa doprowadziły do rozdmuchania instynktów samolubnych u jednostek ludzkich, gdyż sprowadziły małżeństwo do poziomu zwykłego kontraktu cywilnego. Kobieta staje się pyszna i zaczyna się buntować…”. Oho, tego już za wiele! Gawin dodaje: „Rewolucja zalegalizowała prawo do oporu, do buntu. Skoro w małżeństwie kobieta ma prawo powiedzieć »nie« swojemu mężowi, to duchowieństwo ma prawo powiedzieć »nie« papieżowi, zaś lud swojemu władcy. Oznacza to zniszczenie zdrowego tradycyjnego społeczeństwa. A wszystko przez powszechne prawo do rozwodu”. W zapale krytyki konserwatyści zapominają, iż już w starożytnym Rzymie mąż w przypadku niewierności żony lub niezgodności charakterów mógł zerwać małżeństwo. Gorzej – do XVI wieku katolickie prawo kanoniczne przewidywało możliwość rozwiązania (nie unieważnienia) małżeństwa. Była to klasyczna instytucja rozwodu. ~~~
Złączeni na wieki Prawica do spółki z biskupami marzy o wystawieniu pomników carowi Mikołajowi I. Choć nie powie tego głośno. Nie jest dla nich ważne, że był on pogromcą powstania listopadowego. Istotne jest to, że nadał on obowiązujące do 1945 roku regulacje małżeńskie. W swoim ukazie małżonków oddał w niewolę kościołów. To duchowni mieli decydować o losach rodzin; rozwody dla katolików były zakazane, zaś państwo zostało zobowiązane do wykonywania wyroków biskupich sądów. Nieco mniej szacunku konserwatyści wszelkiej maści oddają władcy Cesarstwa Austriacko-Węgierskiego, katolickiemu Ferdynandowi I. Poddał on swoich obywateli władzy prawa kościelnego, ale zastrzegł, że wszelkie decyzje w sprawach małżeńskich wydawać będą świeccy sędziowie. Formalnie bezwyznaniowcy mieli prawo do rozwodu, choć jego uzyskanie wcale nie było takie łatwe. I za to Ferdynandowi I są wdzięczni polscy konserwatyści. Proces mógł bowiem trwać latami, w trakcie których zmuszano małżonków do wspólnego pożycia. Wszystko w imię świętości rodziny. Bo kobieta powinna się poświęcić. ~~~ Po odzyskaniu niepodległości liberalne środowiska prawnicze podjęły się wielkiego zadania przygotowania jednolitego prawa małżeńskiego. Jego projekt (opierający się na rozwiązaniach niemieckich) przekazywał kompetencje w sprawach małżeńskich sądom cywilnym i zakładał nadto, że wszyscy obywatele RP – bez względu na wyznanie – otrzymają prawo do rozwodu. Aby osłodzić biskupom ból utraty monopolu sądowego, autorzy projektu przewidzieli, że rozwiązanie małżeństwa zostanie poprzedzone obligatoryjną separacją. Kręgi kościelne odrzuciły projekt i przeprowadziły na przełomie lat 20. i 30. wielką ofensywę propagandową („FiM” 23/2008) zakończoną zwycięstwem. Prezydent Ignacy Mościcki nie zdecydował się na podpisanie gotowego Dekretu o prawie małżeńskim. ~~~ Po II wojnie światowej w 1945 r. państwo przejęło prowadzenie ksiąg stanu cywilnego i zagwarantowało sobie monopol na decydowanie o losach małżeństw. Jednak wbrew temu, co piszą prawicowi komentatorzy, ich
rozwiązanie wcale nie było takie proste. Rozwód mógł być orzeczony wyłącznie w przypadku stwierdzenia, iż nastąpił faktycznie trwały rozkład pożycia oraz że nie ucierpi dobro niepełnoletnich dzieci. Dodatkowo musiała wystąpić co najmniej jedna z 24 tak zwanych przesłanek uzasadniających wniesienie pozwu rozwodowego (były to między innymi zdrada, stosowanie przez współmałżonka przemocy, odmowa alimentacji, porzucenie rodziny, skazanie na karę ponad 5 lat pozbawienia wolności, nałogowe pijaństwo, narkomania, choroba
weneryczna lub umysłowa). Nowe regulacje wywołały furię przedstawicieli Kościoła. Związani z biskupami prawnicy zawyli ze zgrozy. I tak Adam Strzembosz (w latach 90. I Prezes Sądu Najwyższego) pisał w skrypcie dla studentów KUL-u: „Kiedy od 1 stycznia 1946 roku wprowadzono dekretem rozwody na terenie całej Polski, pominięto separację nie dlatego, że ona komukolwiek szkodziła, tylko dlatego, że instytucja rozwodów w ówczesnym społeczeństwie polskim była powszechnie nieakceptowana. Chodziło o zmuszenie pewnej kategorii osób, przede wszystkim wierzących, którzy małżeństwa już znieść nie mogli, by i oni występowali o rozwód”. Słyszycie ten oszołomski kociokwik: oni byli „zmuszeni!”. Ksiądz prof. Wojciech Góralski na wykładach z prawa rodzinnego powtarzał studentom ATK i KUL-u: Przepisy kodeksu prawa kanonicznego dotyczące separacji małżonków, nie
mając oparcia w prawie cywilnym, stają się prawem martwym. ~~~ Politykom prawicy nie wystarczyło, że rozwód – tak jak za czasów Polski Ludowej – nadal jest przedsięwzięciem dość kosztownym, zaś sama procedura trwa długo; że urzędnicy państwowi (sędziowie) badają najbardziej intymne szczegóły z prywatnego życia ludzi; że przez lata zmuszano małżonków, którzy chcieliby się rozwieść do przychodzenia na nic niedające rozprawy pojednawcze. Gdy tylko w 1990 roku dorwali się do władzy, zabrali się do majstrowania w prawie dotyczącym małżeństwa. Od połowy 1990 roku przeniesiono rozpatrywanie pozwów rozwodowych z przeszło 290 sądów rejonowych do 45 sądów wojewódzkich (dzisiaj okręgowych). Wzrosły przez to koszty dojazdów i wydłużył się znacznie czas oczekiwania na wyznaczenie terminu pierwszej rozprawy. W aglomeracji warszawskiej, w obydwu sądach okręgowych sprawy o rozwód rozpatruje tylko ośmiu sędziów. Na życzenie biskupów w 1999 roku do polskiego prawa na nowo wprowadzono zupełnie bezużyteczną instytucję separacji. Według kościelnych prawników, jest to jedyna możliwość zabezpieczenia rodziny przed destrukcyjnymi zachowaniami jednego ze współmałżonków. Po jej orzeczeniu formalnie samodzielni małżonkowie nie mogą sobie ułożyć życia na nowo. Popełniliby bigamię. Aby się rozwieść, muszą złożyć nowy kosztowny pozew. A nie był to koniec regulacji ograniczających w sposób faktyczny prawo do rozwodu. W 2005 r. procedurę rozpraw pojednawczych zastąpiono mediacją. Rozwiązanie to znacznie wydłużyło i tak już długi czas oczekiwania na rozwiązanie małżeństwa. Mediatorów jest po prostu za mało. W niektórych sądach na wyznaczenie pierwszego spotkania z mediatorem czeka się nawet... rok. ~~~ O ile Polska od lat 90. utrudnia rozwiązanie małżeństwa, rzekomo dla dobra rodziny i dzieci, większość państw Europy Zachodniej rozluźnia
reguły rozwodów. Politycy wychodzą bowiem z założenia, że ludzie są świadomi tego, co czynią, i nikt nie może ich zmusić do miłości albo – co nierzadko się zdarza – do inkasowania w nieskończoność przez kobiety mężowskich razów. Psychologowie dowodzą, że dla dziecka znacznie mniejsze szkody niesie rozwód rodziców niż życie w fikcyjnej czy patologicznej rodzinie, gdzie mama i tata są razem tylko formalnie. Nie ma w niej miłości, ciepła, właściwych relacji. Wzorem liberalnej legislacji staje się Hiszpania premiera Zapetery. Od 2005 r. maksymalnie uproszczono procedurę decydowania w sprawach małżeńskich. Zniesiono obowiązkową separację (która trwała co najmniej rok) poprzedzającą rozwód, ograniczono do maksimum zbieranie przez sąd dowodów, iż rozwiązanie małżeństwa jest uzasadnione, obniżono koszty postępowania. Wbrew temu, co głosi prawica, wzrost liczby rozwodów nie towarzyszy spadkowi liczby narodzin. U nas Komisji Kodyfikacyjnej piszącej nowy kodeks rodzinny oraz postępowania cywilnego marzy się za to dalsze ograniczenie prawa małżonków do decydowania o sobie. Rozwód ma stać się dobrem kosztownym, luksusowym; ubogim pozostanie tylko separacja. Innym rozwiązaniem, za którym lobbują biskupi, jest nadanie państwowego znaczenia wyrokom kościelnych sądów unieważniających małżeństwa. Podstawę do takiego żądania daje konkordat. W ten sposób Polska zbliżyłaby się do Malty – jedynego państwa w Unii Europejskiej gdzie prawo nie przewiduje rozwodów. ~~~ Prawicowi ideolodzy oraz politycy nie zauważyli związku pomiędzy ograniczaniem prawa do rozwodu a rosnącą liczbą związków nieformalnych. W końcu łatwiej rozwiązać taki układ niż małżeństwo. Nie zauważyli, że separacja produkuje rocznie kilka tysięcy par skazanych na konkubinaty, bowiem ich poprzednie związki nadal prawnie istnieją. Podtrzymują tezę o konieczności badania przez sąd (czyli urzędnika państwowego) stopnia rozpadu małżeństwa. Przeszkadza im jednak projekt przekazania pracownikom pomocy społecznej oraz sędziom specjalnych uprawnień w przypadkach podejrzenia stosowania przez rodziców przemocy wobec dzieci. „Bo to jest za daleko idąca ingerencja w prywatne i intymne życie małżonków” – tłumaczył Tomasz Terlikowski, publicysta „Wprost” i „Frondy”. Ciekawe, że żaden z pomysłów dotyczących prawa małżeńskiego nie został poddany pod referendum. Jak nic bali się, że społeczeństwo odrzuci ich dzieła. W Europie mieliśmy już kilka powszechnych głosowań, w których przedmiotem było ograniczenie prawa do rozwodów, i prawica wszystkie przegrała. MiC
[email protected]
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
GŁOSICIELE PISMA
9
KIBICE JEHOWY W ostatni weekend czerwca jeden z łódzkich stadionów wypełnił się niemal do ostatniego miejsca. Nie kibicami, ale wyznawcami. Boga Jehowy. W całym kraju – w 19 największych miastach – odbędzie się w sumie 25 okręgowych dorocznych zjazdów. Dotychczasowe – w Gdyni, Białymstoku, Sosnowcu, Lublinie, Zielonej Górze i Łodzi – zgromadziły niemal 40 tysięcy osób. Na łódzkim stadionie Widzewa było ich około 9 tysięcy. Według świadków Jehowy – trzeciego co do wielkości wyznania w Polsce – „stosowanie się do zasad biblijnych nie tylko zbliża do Boga, ale również nadaje sens życiu, zacieśnia więzy rodzinne i sprzyja uczciwości w kontaktach z ludźmi”. Zebrali się więc, aby wspólnie analizować Pismo Święte i znaleźć odpowiedź na pytanie, gdzie szukać najlepszych i wiarygodnych rad dotyczących codziennego życia. Uczyli się wzajemnie, jak posługiwać się Słowem Prawdy – mieczem ducha, którym walczą prawdziwi chrześcijanie. Hasło zjazdu „Kierowani duchem Bożym” i program tegorocznych
zgromadzeń ma na celu uświadomienie, że wszyscy ludzie potrzebują odpowiedniego kierownictwa. Najlepszym źródłem wskazówek jest sam Bóg, zaś duch Boży pomaga chrześcijanom w pełnieniu służby i udziela mocy, „by dawać odpór pokusom i znosić prześladowania”. Co im dają takie spotkania? Dlaczego – bez względu na pogodę – każdego roku stadiony w Polsce przeżywają oblężenie? – Jesteśmy tutaj, aby dzielić się doświadczeniami. Nikt z nas nie jest przecież bez grzechu, a przychodzą czasem chwile zwątpienia. Trzeba się doskonalić, szukać sposobów na ulepszanie kaznodziejskiego warsztatu. Takie spotkania jednoczą, utwierdzają w przekonaniu, że idziemy właściwą drogą – mówi Anna, jedna z uczestniczek.
Przyjeżdżają też po to, by we wspólnocie przeżywać radość z chrztu w imię Ducha Świętego, do którego przystępują ich nowi współbracia. Chrzest – na wzór tego, jaki Jan Chrzciciel udzielił Chrystusowi – następuje przez zanurzenie
w specjalnie w tym celu przygotowanych basenach. Jest to symbol oddania się Bogu przez osobę, którą bracia starsi uznali za dojrzałą do zrozumienia i zaakceptowania doktryny głoszonej przez wyznawców Jehowy. To zdecydowanie kulminacyjny
punkt trzydniowego programu. Przełomowy i radosny. Na łódzkim stadionie chrzest przyjęło ponad 90 osób, wkraczając tym samym na nową drogę i podejmując jedną z najistotniejszych decyzji w swym religijnym życiu. Bo chrzest u świadków Jehowy – jak wyjaśnia Sławomir Młodziński, rzecznik prasowy – to wynik osobistej i świadomej decyzji poprzedzonej nabywaniem wiedzy z Biblii, to początek drogi, początek jeszcze pełniejszej służby Bogu. Doroczne spotkania wyznawców Jehowy poprzedziła nagonka w katolickich mediach, gdzie po raz kolejny udowadniano, że „Jehowcy są bardzo niebezpieczną sektą”. Nic dziwnego, skoro traktują Biblię na serio. WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. Autor
[email protected]
10
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
POD PARAGRAFEM
J
estem bezdzietną wdową. Mam siostrę i siostrzeńców po siostrach oraz bracie. Posiadam mieszkanie własnościowe, które przepisałam notarialnie na mojego siostrzeńca, który się mną opiekuje. Reszta rodziny zupełnie się mną nie interesuje, nie utrzymujemy też kontaktów. Czy to prawda, że moja rodzina ma prawo do zachowku? Zgodnie z normą wyrażoną w art. 991 par. 1 kodeksu cywilnego, zachowek należy się zstępnym, małżonkowi oraz rodzicom spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy. Powstanie tego uprawnienia zależy od stanu faktycznego, ponieważ w systemie dziedziczenia ustawowego powołuje się do spadku kolejno określone kategorie spadkobierców, których powołanie wyłącza uprawnienie kategorii następnej.
ewentualne późniejsze wszczęcie postępowania o podział majątku? Jeśli była żona nie chce dobrowolnie przeprowadzić podziału majątku, to pozostaje Panu droga sądowa. Podział majątku jest przeprowadzany w postępowaniu nieprocesowym – oznacza to, że należy złożyć wniosek o podział majątku. Pan występuje jako wnioskodawca, a była żona jako uczestniczka. Art. 38 ust. 1 ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych stanowi, że od wniosku o podział majątku wspólnego po ustaniu wspólności majątkowej (w wyniku orzeczenia rozwodu powstała rozdzielność majątkowa) pobiera się opłatę stałą w wysokości 1000 zł. Natomiast jeśli przedstawią Państwo zgodny projekt podziału majątku, pobiera się opłatę stałą w wysokości 300 zł. Jeżeli zaś chodzi o meldunek, to można wszcząć w tym celu odpo-
(nie wspomina Pan też nic o małżonku Pana matki), wynosiłby 1/2. Natomiast w sytuacji, gdy Pana siostra przepisała swój majątek na synów, nie przysługuje Panu w razie śmierci siostry ani udział w spadku, ani prawo do zachowku (jako że przysługuje ono tylko zstępnym, małżonkowi oraz rodzicom spadkodawcy). Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU 1964.16.93. ~~~ Odszedłem od żony i chciałem się poradzić. Ojciec przepisał na mnie mieszkanie, ale zaznaczył, że do śmierci jeden pokój jest jego i dla siostry, która ma grupę inwalidzką. Ojciec kupił mi też samochód, a świadkiem tego był syn, tylko że on został z żoną. Jaka jest możliwość, żeby ona nie otrzymała nic w razie rozwodu? Syn skoń-
Porady prawne Abstrahując od powyższego, rodzeństwo spadkodawcy nie jest uprawnione do zachowku. Nie są również uprawnieni do zachowku zstępni rodzeństwa. W związku z powyższym, takim osobom nie przysługuje roszczenie o zapłatę sumy pieniężnej potrzebnej do pokrycia zachowku albo jego uzupełnienia. Nie jest zatem w Pani przypadku uprawnione twierdzenie o przysługującym Pani rodzinie prawie do zachowku. W powyższej sytuacji zatem wydaje się, że nie musi Pani przedsiębrać dodatkowych czynności celem zapewnienia siostrzeńcowi dziedziczenia mieszkania poza sporządzeniem testamentu. Podstawa prawna: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU z 1964 r., nr 16, poz. 93 z późn. zm. ~~~ Jesteśmy z żoną 4 lata po rozwodzie bez orzekania o winie. Prawie 3 lata temu żona wyprowadziła się z mieszkania bez wymeldowania. Na rozprawie rozwodowej nastąpił podział mieszkania (...). Mieszkanie spółdzielcze otrzymałem ja jako członek spółdzielni. Podział majątku nie został dokonany, bo żona nie wyraża na to zgody. Do podziału jest mieszkanie i działka rekreacyjna. Zarówno mieszkanie, jak i działka stanowią własność wspólną (...). Mam następujące pytania: 1. Czy istnieje możliwość wymeldowania z mieszkania, skoro żona wyprowadziła się i nie ponosi kosztów jego utrzymania? Jakie kroki należy przedsięwziąć w tym celu? 2. Czy wymeldowanie żony z mieszkania miałoby wpływ na
wiednie postępowanie administracyjne. Zgodnie z art. 15 ust. 2 ustawy o ewidencji ludności i dowodach osobistych, organ gminy wydaje z urzędu lub na wniosek strony decyzję o wymeldowaniu osoby, która opuściła miejsce pobytu stałego lub czasowego i nie dopełniła obowiązku wymeldowania się. Podstawa prawna: ustawa z dnia 17 listopada 1964 r. – Kodeks postępowania cywilnego, DzU z 1964 roku, nr 43, poz. 296; ustawa z dnia 10 kwietnia 1974 r. o ewidencji ludności i dowodach osobistych, DzU z 1974 r., nr 14, poz. 85; ustawa z dnia 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych, DzU z 2005 r., nr 167, poz. 1398. ~~~ Matka przechodząc na rentę, przepisała gospodarstwo rolne na siostrę, a ona na swoich 2 synów. Ci prowadzą na razie spór o stan posiadania. Gdy w rozmowie z jednym z nich powiedziałem, że ich pogodzę, bo ja też jestem spadkobiercą, usłyszałam, że mnie się nic nie należy. Czy rzeczywiście? Wyjechałem stamtąd w latach siedemdziesiątych. Proszę o odpowiedź. Jeśli Pana matka była wyłączną właścicielką gospodarstwa i przepisała je w całości jeszcze za życia na Pana siostrę, to względem tego gospodarstwa nie przysługują Panu żadne prawa. Jeśli upłynęłyby mniej niż 3 lata od śmierci Pana matki, przysługiwałoby Panu roszczenie pieniężne o wypłatę sumy odpowiadającej wysokości należnego Panu zachowku, czyli połowa wartości Pana udziału spadkowego, gdyby zaszło dziedziczenie ustawowe, z doliczeniem oczywiście darowizny jaką otrzymała Pana siostra; natomiast Pana udział, jeśli siostra jest Pana jedynym rodzeństwem
czył 18 lat. Będę na syna płacił 300 zł, nie było jeszcze sprawy o alimenty. Czy na syna, czy na nią wysyłać pieniądze? Co do pierwszego Pana pytania, w sytuacji gdy Pan oraz pańska żona jesteście objęci wspólnością majątkową małżeńską, w razie rozwodu Państwa majątek wspólny będzie podlegał podziałowi. Natomiast nie będą podlegały podziałowi Państwa majątki osobiste (czyli przedmioty zaliczone do majątku osobistego danej osoby przypadną tylko i wyłącznie danej osobie, nie powodując w ten sposób uszczerbku w części należnego jej majątku wspólnego). Do majątku osobistego kodeks rodzinny i opiekuńczy zalicza m.in. przedmioty majątkowe nabyte przez dziedziczenie, zapis lub darowiznę, chyba że spadkodawca lub darczyńca inaczej postanowił. Oznacza to, że jeśli Pana ojciec przepisał notarialnie mieszkanie wyłącznie na Pana, Pana żona nie będzie miała do niego żadnych praw. Podobnie sprawa wygląda w przypadku samochodu, przy czym będzie Pan musiał wówczas dowieść, że samochód uzyskał Pan w drodze darowizny i że wolą darczyńcy nie było, aby był on również własnością Pana żony.
Co do drugiego Pana pytania – skoro syn jest pełnoletni, nie ma potrzeby, aby należne mu alimenty przesyłał Pan żonie. Podstawa prawna: ustawa z dnia 25 lutego 1964 r. – Kodeks rodzinny i opiekuńczy, DzU 1964.9.59. ~~~ W 1995 r. ojciec zapisał mi połowę budynku mieszkalnego aktem notarialnym. Drugą połowę ojciec zapisał bratu. Kto wchodzi w prawa do tego mieszkania po mojej śmierci? Chciałbym zaznaczyć, że w tym mieszkaniu mieszkam od 1973 r., a z żoną i czwórką dzieci od 1978 r. Jak można wywnioskować z Pana listu, ojciec dokonał w roku 1995 roku darowizny budynku mieszkalnego na rzecz Pana i Pana brata. Z Pana listu nie wynika jednak, czy ojciec, dokonując darowizny, dokonał jednocześnie podziału ww. nieruchomości, czy po prostu darował Panom należący do niego budynek, przez co staliście się Panowie jego współwłaścicielami. Jeżeli jesteście Panowie współwłaścicielami ww. budynku, w wyniku dziedziczenia po Panu, Pana spadkobiercy nabędą prawo do przysługującego Panu udziału we wspólnej nieruchomości. Jeżeli więc Pan i Pana brat macie równe udziały w nieruchomości (sytuacja taka wystąpi, jeżeli nic innego nie wynika z aktu darowizny), spadkobiercy odziedziczą po Panu udział obejmujący połowę nieruchomości, druga połowa natomiast pozostanie własnością brata. Jeżeli natomiast Pana ojciec dokonał podziału wyżej wskazanego budynku, Pańska część podlega dziedziczeniu, natomiast sytuacja prawna części budynku należącego do Pana brata pozostaje bez zmian. Co do samego dziedziczenia, to prawo polskie przewiduje dwie możliwości: – jeżeli nie sporządził Pan testamentu, dochodzi do tzw. dziedziczenia ustawowego, które w Pana przypadku będzie polegało na tym, że spadek po Panu odziedziczy Pana małżonka w 1/4 części oraz Pańskie dzieci po 3/16. Taki podział wynika z faktu, że ma Pan czworo dzieci, a zgodnie z art. 931 par. 1, części, w jakich dziedziczą z ustawy dzieci oraz małżonek, są równe, ale część przypadająca małżonkowi nie może być mniejsza niż jedna czwarta całości spadku; – jeżeli sporządzi Pan testament, spadek po Panu odziedziczy wskazany przez Pana w testamencie spadkobierca, jednak musi Pan pamiętać, że Pańskiej żonie oraz dzieciom będzie przysługiwało wtedy prawo do tzw. roszczenia zachowkowego. Polega ono na tym, że od ewentualnego spadkobiercy będą oni mogli, zgodnie z art. 991 kodeksu cywilnego, żądać odpowiedniej części udziału spadkowego, który by im przysługiwał przy dziedziczeniu ustawowym. W zależności, od sytuacji Pana żony i dzieci, będą oni mogli żądać od spadkobiercy połowy wartości swego udziału albo 2/3 jego wartości, jeśli
są oni osobami trwale niezdolnymi do pracy albo gdy dzieci są małoletnie. Podstawa: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny, DzU z 1964 r., nr 16, poz. 93 z późn. zm. ~~~ Kilka lat temu Sejm uchwalił ustawę o ochronie środowiska (...). Ustawa dotyczy budowy i rozbudowy ferm do hodowli trzody chlewnej. Słyszałem, że rolnik do 1 października 2008 roku powinien mieć specjalne zbiorniki. Po tym terminie bez specjalnych zbiorników może hodować do 2 tys. sztuk. Proszę o odpowiedź, czy ustawa jest nadal aktualna. Na podmiot, który prowadzi chów lub hodowlę drobiu powyżej 40 tys. stanowisk lub chów lub hodowlę świń powyżej 2 tys. stanowisk dla świń o wadze ponad 30 kg lub 750 stanowisk dla macior, został nałożony obowiązek posiadania planu nawożenia zgodnego z zasadami dobrej praktyki rolniczej oraz zagospodarowywania gnojówki na użytkach rolnych przez ustawę o nawozach i nawożeniu, której rozwiązania wprowadzają w życie Rozporządzenie (WE) nr 1774/2002 Parlamentu Europejskiego i Rady „Przepisy sanitarne dotyczące produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego nieprzeznaczonych do spożycia przez ludzi”. Zgodnie z art. 49 tej ustawy wspomniane podmioty mają przechowywać gnojówkę i gnojowicę w szczelnie zamkniętych pojemnikach. Minister właściwy do spraw środowiska może określić w drodze rozporządzenia szczegółowe warunki dotyczące tych zbiorników oraz przechowywania gnojówki i gnojowicy, mając na względzie ochronę środowiska. Mimo że ustawa ta weszła w życie 15 listopada 2007 roku, do tej pory takie rozporządzenie nie zostało wydane. Oznacza to, że nie ma specjalnych wymogów co do tych pojemników. Radziłabym się jednak zastosować do wskazań Kodeksu dobrej praktyki rolniczej, który wskazuje, że pojemność zbiorników na gnojowicę i gnojówkę musi wystarczyć na przechowywanie tych nawozów naturalnych przez co najmniej 6 miesięcy. W praktyce na 1 dużą jednostkę przeliczeniową zwierząt w oborze rusztowej należy przewidzieć pojemność zbiornika na gnojowicę około 10 m3, a na 1 dużą jednostkę przeliczeniową w oborze płytkiej pojemność zbiornika na gnojówkę przynajmniej 2,5 m3. Podstawa prawna: ustawa z dnia 10 lipca 2007 r. o nawozach i nawożeniu, DzU 07.147.1033 ~~~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl. Opracował MECENAS
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
11
„FiM” ROZMAWIAJĄ Z KORĄ JACKOWSKĄ
Daję ludziom energię
S
ą tacy złośliwcy, co mawiają, że Kora się wypaliła i nic nowego nie śpiewa, tymczasem na koncertach tysiące fanów Maanamu wciąż entuzjastycznie reagują na występy zespołu... – W tym roku gramy bardzo dużo koncertów, które na ogół rzeczywiście przyjmowane są entuzjastycznie. Wydaje mi się, że potrafię przekazać ludziom swoją energię. W międzyczasie nagrałam kilka nowych wersji starych utworów Maanamu oraz trzy nowe piosenki na płytę „Metamorfozy”. – Dlaczego zabrakło Pani na tegorocznym festiwalu piosenki w Opolu? – Występowałam już wielokrotnie na estradzie opolskiej, więc raz czy dwa może mnie tam zabraknąć. – Ma Pani swoje miejsce wśród artystów polskiego rocka, ale droga Maanamu na szczyty sławy nie była usłana różami, o czym świadczy chociażby płyta „Hotel Nirwana”... – Nie uważam, że ta płyta była kiepska, może nie stała się sukcesem komercyjnym, bo po prostu nie trafiła na swój czas. Ma ona jednak zwolenników. Nagraliśmy tam między innymi piękny homoerotyk do tekstu Mirona Białoszewskiego pt. „Ty tęsknoto”. – Uchodzi Pani za osobę zdecydowaną, która ma wytyczone cele na lata, i być może dlatego musiało dojść do rozstania z Markiem Jackowskim i wieloma muzykami...
– Nie gramy teraz z Markiem, bo miał poważny wypadek i korzysta z rehabilitacji. Jest on najważniejszą osobą w Maanamie i mam nadzieję, że jeszcze wspólnie zagramy i nagramy płytę. A jeśli idzie o rozstania, wynikają one z mojego przekonania, że muzyk nie może stać w miejscu i musi się rozwijać. – Wielu artystów, jak choćby Cugowski, ulega mirażom polityki. Czy nie ciągnie Pani na przykład do Sejmu lub Parlamentu Europejskiego? Czym dla Pani jest polityka w polskim wydaniu? – Nie mam takich ciągotek. Polityka jest dla ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, co robić w swoim życiu, chociaż nie zawsze tak jest. Obecnie z całego serca popieram PO i mam nadzieję, że przynajmniej jedną dziesiątą obietnic partia ta zrealizuje. – Powiedziała Pani kiedyś, że została komunistycznie wychowana. Co to oznacza? – Powiedziałam to w tym sensie, że lubię się z ludźmi dzielić i nie znoszę podziałów klasowych lub pseudoklasowych, wywyższania się. Mój udział w ruchu hipisowskim wynikał z tęsknoty za ideałem komunii społecznej, bardziej komunizmem idealistycznym niż tym, który mieliśmy na co dzień w zdegenerowanej formie. – Czy Pani pobyt w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice miał wpływ na wiarę w Boga i dalsze życie?
– Oczywiście. One, te w gruncie rzeczy biedne kobiety, wyrządzały nam krzywde. A wszystko to działo się pod płaszczykiem wiary i modlitwy. Po czymś takim trudno zaufać ludziom Kościoła jeszcze raz. – Zapewne dlatego nie przepada Pani za urzędnikami Pana Boga. – Bo Pan Bóg nie potrzebuje urzędników. – Kościół chce odpowiadać na pytania o sens istnienia i naszego bytu na ziemskim padole, a Pani wciąż szuka odpowiedzi na fundamentalne pytania zadawane przez człowieka. – Kościół nie ma monopolu na udzielanie odpowiedzi na te pytania,
Kora – prawdziwe nazwisko Olga Jackowska, autorka tekstów i wokalistka legendarnej już grupy Maanam, istniejącej od 1975 r. Na festiwalu w Opolu odniosła pierwszy olbrzymi sukces dzięki piosence „Boskie Buenos” (1980 rok). Szokuje ekstrawagancją i punkowym image’em. Mimo przerw w życiu estradowym, wciąż nazywana jest królową polskiego rocka i należy do czołówki naszych artystów.
przynajmniej w Polsce, ponieważ zatracił duchowy wymiar i jest dziś raczej spółką z ograniczoną odpowiedzialnością do spraw chrztów, pochówku itd. – Nie chciałaby Pani wypić cudownego napoju długowieczności i wiecznie kochać swojego mężczyznę? – Nie! Człowiek powinien być śmiertelny, nie jest przecież niczym szczególnym na tej planecie – wprost przeciwnie, przyczynia się do niszczenia otoczenia i samego siebie. – W swoim życiu miała Pani wzloty i upadki. Na jakim etapie jest dziś Kora i czego jeszcze oczekuje od życia?
– Pragnę spokoju i wyciszenia. Gram koncerty, nagrywam płyty, bo to kocham, ale kocham też odpoczynek, zwierzęta i książki. – Nigdy nie ukrywała Pani swojego zauroczenia narkotykami i seksem. Czy wciąż pozwalają one żyć pełniej, lepiej przeżywać swój czas? – Narkotyki to środki, które zmieniają świadomość. Zaliczam do nich również alkohol. Lubię napić się czasami wina. To odpręża. Inne narkotyki, takie jak choćby marihuana, przez to, że nie są legalne, dostały się w ręce przestępców, którzy mieszają je nie wiadomo z czym i robią na nich pieniądze. To tak jakby sprzedawać spirytus metylowy. Politykom, szczególnie polskim, brak odwagi i rozsądku, żeby się zająć tymi problemami na zimno. – Maanam i Kora wciąż trwają. Jak długo zamierza Pani występować na estradzie i co jeszcze chciałaby Pani zaśpiewać swoim fanom? – Jak długo? Nie wiem, dopóki będę miała dość energii. Mam mnóstwo pomysłów, wiele projektów. Może nagram jeszcze kilka różnych płyt. – Marzenia Kory... – ...to wyjazd nad jezioro i kąpiel w nim. – A najbliższe plany? – Wakacje, a we wrześniu premiera płyty „Metamorfozy”. Rozmawiał RYSZARD PORADOWSKI Fot. www.maanam.pl
12
PRASŁOWIANIE SĄ WŚRÓD NAS
Noc Kupały
Pamiętaj; ze Słońca narodził się płomień I ziemię zapłodnił krwawą błyskawicą. rzez tysiąc lat z okładem Kościół katolicki robił wiele, aby na zawsze pogrzebać słowiańskich bogów. Na początku – wraz z ich wyznawcami. Na szczęście bezskutecznie. Stare bóstwa znów zaludniają leśne mokradła, rozstaje dróg, kamienne kręgi i uroczyska, gromadząc coraz liczniejszych Prasłowian. Na przykład w noc Kupały. Tak było pod koniec czerwca na wyspie Wolin – pradawnym siedlisku Słowian, u stóp tysiącletnich kurhanów – gdzie podążyła ekipa „Faktów i Mitów”, aby poczuć smak i magię najkrótszej nocy w roku. Nocy radości, miłości i fascynacji oczyszczającym ogniem.
P
Na stronie www.slowianskawiara.pl (zapraszamy na nią wszystkich zainteresowanych) przeczytać można credo czcicieli pradawnych bóstw, które głosi: Słowiańska Wiara to Ziemia, to Matka, to Prochy Przodków. Słowiańska Wiara to Woda, to Krew, to nasze Dziedzictwo. Słowiańska Wiara to Ogień, to Siła, to Duszy Oczyszczenie. I właśnie ogień, oczyszczający, ale i niszczący płomień, jest głównym elementem Kupałowej nocy... Patrząc w blask ogniska, które jasno płonie A jego języki wciąż żarem się sycą,
W ogniu jest moc dziwna i jest czar zaklęty, Bo choć okiełznany od wieków nam służy, Wystarczy iskierka, by żaru odmęty Powstały, by szaleć, pożerać i burzyć. Ogień ma moc sprawczą, bo paląc, oczyszcza Potęgą pięknego, dzikiego żywiołu, Mocnych wciąż hartuje, wzmacnia i wywyższa, A słabych zamienia na garstkę popiołu.
Wolińskie starannie przygotowane widowisko jest przeżyciem jedynym w swoim rodzaju. Z czerni głębokiej nocy wynurzają się postacie odziane w powłóczyste szaty. Kapłani i kapłanki Swarożyca, Trygława i Kupały niosą pochodnie, od których zaczynają płonąć wielkie ogniska. W blasku płomieni migoczą twarze, z trzasku iskier wydobywają się słowa pradawnych zaklęć, śpiewy i melorecytacje. Ci piją miody z bawolich rogów, owi staczają wcale nie udawane pojedynki na płonące miecze, jeszcze inni skaczą przez żagwie. Wszystko w narkotycznym rytmie bębnów i jak mantra powtarzanego słowa „sława”. Blisko setkę kapłanów i kapłanek dzieli czasem ojczysta mowa (przyjechali też cudzoziemcy), ale łączy radość wspólnoty, młodość, miłość do tradycji praprzodków. Oni – tak, jak
to czynią wyznawcy panujących religii – nie twierdzą, że ich bogowie są lepsi, wspanialsi, silniejsi od innych czy też jedyni. Ale że realnie istnieją, ukryci od tysięcy lat w leśnych ostępach i ludzkiej pamięci – co do tego nie mają wątpliwości. W reportażu wykorzystano wiersz Joanny Gacparskiej – przedstawicielki ruchu Prasłowian. MAREK SZENBORN RYSZARD PORADOWSKI Fot. MarS
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r. Zapewne niejeden z nas bawił się nad wodą w wigilię nocy świętego Jana, skakał przez ognisko lub puszczał na wodę wianki. A któż nie słyszał legendy o kwiecie paproci? Oto druga część naszej opowieści o zapomnianych dawno Słowianach i świętach, które obchodzili latem. Na styku wiosny i lata miało miejsce wydarzenie zwane później przez badaczy „słowiańskimi Dionizjami” – noc kupały. Z 23 na 24 czerwca, w czas letniego przesilenia, nasi przodkowie obchodzili najbardziej radosne ze świąt. Najkrótsza noc w roku była dla mieszkańców słowiańszczyzny widomym znakiem, że zaczynał się okres letniego dostatku. Kościół katolicki przez cały czas swego istnienia na ziemiach polskich usiłował wyplenić dawne po-
Drugą możliwością pochodzenia nazwy „kupała” jest związek z kąpielą i wodą. Rytualne kąpiele były nieodzowną częścią owych obchodów. Święto najkrótszej nocy znosiło też zakaz kąpania się w rzekach i jeziorach za dnia, trwający od świąt Jare. To prastare misterium oczyszczania za pomocą dwóch przeciwstawnych sobie żywiołów było świętem przede wszystkim młodych. Właśnie tej nocy panny rzucały wianki do strumyka. Trochę niżej sta-
Święta letnie gańskie zwyczaje. Nie inaczej stało się z nocą kupały, którą dziś znamy pod nazwą nocy świętego Jana. Kościołowi nie udało się zniszczyć tego obrzędu, mimo straszenia ekskomuniką. Nie udało się to nawet władcom świeckim, choć uczestnictwo w nim było surowo karane. Mimo że tradycja ta zakorzeniła się zbyt silnie, aby ją usunąć, klerowi udało się jednak przechrzcić ją i zmarginalizować. Święto niegdyś niemal najważniejsze w kalendarzu naszych przodków teraz traktowane jest jako festyn i zabawa. Właśnie w niej przetrwały religijne zwyczaje Słowian. Skąd pochodzenie samego słowa „kupała”? Badacze nie są tu zgodni, jednak funkcjonują dwie najbardziej prawdopodobne teorie. Indyjskie słowo „kup”, czyli: jarzyć się, gniewać, wskazuje związek święta z ogniem, co potwierdzają przekazy historyczne. W tę najkrótszą noc w roku, według XV i XVI-wiecznych kronikarzy, na każdym wyższym wzgórzu aż po horyzont płonęły ogniska. W całej Europie ludzie czcili nadejście lata, bawiąc się przy płonących stosach drewna. Jak wiadomo, ogień dla Słowian, zwłaszcza ogień „żywy” – wzniecany w wyniku tarcia drewna – mieścił się w sferze sacrum. Przed wieczorem wygaszano wszystkie ogniska w siołach, by potem zapalić je od skrzesanego rytualnie „żywego” (boskiego) płomienia. W wielkich ogniskach płonęły szczapy jesionowe i brzozowe, mające zapewnić siłę i witalność. Skakanie przez ogień miało oczyścić ciało i duszę z chorób, przynieść szczęście w nadchodzącym roku, a śpiewy wokół ognisk – dobre zbiory. Kupała była świętem pełnym radości. Ucztowano i bawiono się przy wtórze muzyki, a kobiety odziewały się tylko w liście bylicy – rośliny magicznej i leczniczej – co bardzo gorszyło pierwszych chrześcijańskich kaznodziejów.
li kawalerowie i wyciągali wianki z wody – panny, których wianki zostały wyciągnięte, mogły liczyć na szybkie zamążpójście. Tym dziewczynom, których wianki zatrzymały się w szuwarach czy utonęły, groził późny ślub lub wręcz staropanieństwo. Kupała niosła też ze sobą pewne rozluźnienie obyczajów. Młodzi, bez konsekwencji, mogli odchodzić w mrok lasu na długie spacery, nie narażając się na zgorszenie społeczeństwa. Mogli też łączyć się w pary, które owocowały związkami małżeńskimi – poza tą nocą małżeństwa z reguły były domawiane przez starszyznę rodziny. Mogli też wyruszyć na poszukiwanie perunowego kwiatu – później przechrzczonego na kwiat paproci. Znalezienie tego kwiatu miało przynieść szczęście i dobrobyt. Kupała była więc misterium szczęścia, miłości i płodności. W wielu średniowiecznych kościelnych przekazach noc kupały przedstawiana była jako wyuzdana, bezbożna orgia – jest to oczywiście nieprawda, choć pamiętać trzeba, że miłość fizyczna była przez wszystkie religie postrzegana jako sacrum – pozwalała zbliżyć się do bogów. Nad ranem, po ostatnich kąpielach, gdy Słowianie rozchodzili się do domów, brali z ognisk dymiące jeszcze żagwie i okadzali nimi domy, a nawet całe posesje. Odganiali w ten sposób złe duchy. Po nocy kupalnej, święcie ognia i wody, następowało lato – trzeba było więc pożegnać wiosnę. Palono wtedy kukłę Jaryły, który jako bóg płodności i plonów spełnił już swoją rolę. Składano wodnikom ofiary z tytoniu, piwa i pierwszej złowionej ryby – miało to przynieść dobre połowy i bezpieczeństwo kąpiącym się. Lato było jednak domeną Peruna – budzącego strach boga piorunów i burzy.
13
Perun zajmował najwyższe miejsce wśród mnogiego panteonu bogów słowiańskich, zsyłając błogosławiony deszcz lub karząc krzywoprzysięzców. Domostwo, w które uderzył piorun, nie mogło być gaszone – była to przecież kara Peruna za przewinienia mieszkającej tam rodziny. Peruna czcili także wojownicy idący w bój – miał on przynosić zwycięstwo i chronić wojowników przed śmiercią. Czas od 20 do 27 lipca zwany był perunowym tygodniem – w dębowych gajach (dąb dla Słowian był symbolem męskiej siły i witalności, postrzegany go jako święte drzewo Gromowładnego) odprawiano misteria, na których kapłani, zanosząc modły do tego gniewnego boga, składali ofiary z wieprzowiny, wołowiny i kogutów. Widać więc, jak zmieniały się obyczaje wraz z porami roku. Na wiosnę, czyli w porze spokojniejszych bogów (Jaryło, Mokosz), składało się ofiary z kwiatów i darów ziemi. W upalne lato – czas, kiedy wojownicy ruszali na wyprawy – dary ze zwierząt składane były bogu silnemu. Ciekawym dniem był także 22 lipca – kontrowersyjne święto kobiecej natury Peruna – tzn. Perunica Letnia. Owym kobiecym wcieleniem miała być błyskawica – tego dnia rolnicy nie wychodzili pracować w pole z obawy przed uderzeniem błyskawicy. Na początku sierpnia na Ukrainie święcono pierwsze jabłka i świeży chleb. Do dziś na niektórych wsiach odbywa się takie święcenie, będące reliktem dawno zapomnianych czasów. W sierpniu składano też niewielkie ofiary w zagajnikach. Miały one przebłagać Leszego, demona lasu, aby nie plątał podróżnikom ścieżek i nie straszył nocami. Wierzono, że jeśli myśliwy zaskarbi sobie przychylność Leszego, nigdy nie wróci z pustymi rękami z polowania, nie poszarpie go dziki zwierz i nie zgubi się wśród gęstych lasów. Ci zaś, których z jakichś powodów Leszy nie obdarzył sympatią, nie odnajdywali zwierzyny i czasem błąkali się po lesie przez wiele dni. Bano się też, że złośliwy demon zwabić może niespodziewającego się niczego człowieka na bagno. Leszy miewał swoją dziuplę w najstarszym drzewie na danym obszarze lasu. Po części z wiary w Leszego narodził się Boruta – polski włochaty diabeł, psotnik i figlarz. Wraz z końcem sierpnia i ochłodzeniem nadchodził czas na Jesienną Perunicę – ostatni letni rytuał ku czci boga burzy. Palono wtedy gałązki tarniny i zamawiano sioła przed pożarami, czyli modlono się, by były bezpieczne. Wrzesień niósł ze sobą wróżby z nadchodzących wiatrów – święto Strzyboga (pomniejszy bóg wichru i ptaków, zwanych przez Słowian „dziećmi Strzyboga”). Prognozowano z owych wiatrów, jaka będzie nadchodząca jesień i zima. Na granicy lata i jesieni miało miejsce kolejne bardzo ważne święto – święto plonów, zwane dziś dożynkami. Jednak o tym już następnym razem. MICHAŁ TALAŚKA
14
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
ZE ŚWIATA
OBRZYDŁY BUSH Prezydent USA odnotował kolejny sukces na arenie międzynarodowej. W plebiscycie World Public Opinion, obejmującym 20 krajów zamieszkiwanych przez 60 proc. ludności świata, Bush zajął miejsce trzecie... od końca, zyskując 23 proc. poparcia i tylko nieznacznie wyprzedzając prezydenta Iranu Ahmadineżada (22 proc.) i prezydenta Pakistanu Musharrafa (18 proc.). Znacznie wyżej uplasował się Władimir Putin (32 proc.) i lider Chin – Hu Jintao (30 proc.) Nikt z przywódców nie odnotował wysokiej popularności: prezydent Sarkozy zebrał 26 proc. aprobaty, a premier W. Brytanii Brown – 32 proc. Relatywnie najlepiej wypadł sekretarz ONZ Ban Ki-moon – 35 proc. poparcia. ST
PIŁKA, SEKS, RELIGIA Religia prowadzi do zaniku czynności seksualnych. To wniosek z sondażu przeprowadzonego wśród 2 tys. europejskich kibiców piłkarskich.
Większość woli oglądać ważny mecz, niż wykonywać ruchy frykcyjne z perspektywą orgazmu. Najbardziej szczytowaniem meczowym zainteresowani są Hiszpanie. Aż 72 proc. woli piłkę zamiast łóżka. Co ma z tym wspólnego religia? A to, że 70 proc. ankietowanych deklaruje, iż futbol jest dla nich jak religia. Na biegunie przeciwstawnym znajdują się Włosi. Tylko 25 proc. przedkłada mecz nad bara-bara. Mimo że Watykan mają pod bokiem... PZ
NIEZNANY UKŁAD Astronomowie obserwują granice wszechświata, gwiazdy oddalone o miliony lat świetlnych. Tymczasem zagadki wciąż kryje nasze podwórko: Układ Słoneczny. Nowy model komputerowy analizujący orbity planet i mniejszych ciał niebieskich pozwolił właśnie na potwierdzenie wcześniejszej hipotezy, że za orbitą Plutona czai się znacznie większa odeń planeta. Jej obecność i siła ciążenia tłumaczy aberracje ruchu planetoid w Pasie Kuipera. Mimo swojej wielkości nowa planeta zasłuży tylko na miano „plutoida” – największego z dotychczas znanych.
Wprawdzie jej powierzchnia jest skuta lodem, ale naukowcy podejrzewają, że pod jego powłoką może znajdować się ocean. Na odnalezienie inteligentnych form życia nie ma jednak co liczyć. Z kolei największe japońskie obserwatoria astronomiczne rozpoczynają projekt badawczy w nadziei wykrycia na jednej z gwiazd śladów obecności pozaziemskiej cywilizacji. JF
SZCZEPIONKA NA RAKA! Budząca ogromną nadzieję wieść z ośrodka badań nad rakiem Fred Hutchinson Cancer Center w Seattle. Udało się wyprodukować coś, co można nazwać szczepionką przeciw złośliwemu rakowi skóry – czerniakowi. Ten niewinnie wyglądający pieprzyk w ciągu kilku miesięcy szybko rozrasta się na powierzchni i pod skórą, a jeśli nie nastąpi wczesna interwencja lekarska, oznacza wyrok śmierci. Badacze z Seattle pobrali krew od śmiertelnie chorego na czerniaka z przerzutami, wzbogacili ją o tkanki specjalnie zaprogramowane, by atakowały nowotwór, i po kilku miesiącach, gdy rozmnożyły się do ilości kilku milionów, z powrotem wstrzyknęli krew choremu. Dwa miesiące później w jego ciele nie było śladu raka. Dwa lata później po nowotworze – który miał go stuprocentowo zabić, i to w krótkim czasie – wciąż nie było śladu. Ten rezultat jest naprawdę genialny! – komentują badacze. – Po raz pierwszy widzimy, by melanoma z przerzutami do węzłów chłonnych rozpłynęła się bez śladu. Obecnie szczepionka jest testowana na pacjentach z innymi typami nowotworów. Istnieje uzasadniona nadzieja, że okaże się skuteczna również w przypadkach raka płuc, piersi czy prostaty. CS
bezkofeinową również odnotowali zmniejszenie śmiertelności. Chodzi prawdopodobnie o działanie przeciwzapalne i zawarte w kawie antyutleniacze. Nie potwierdzono, wbrew oczekiwaniom, pozytywnego wpływu kawy na raka. „Pijący kawę, których przez lata straszono jej złym wpływem na zdrowie, nie mają się czego obawiać. Nie należy jednak mówić: nie muszę jeść warzyw i owoców, bo wypiłem już 3 kawy” – konstatują naukowcy. TN
BIJE NA MÓZG JAJO DZIENNIE Żółtka zawierają cholesterol zatykający arterie. To jeden z pewników medycznych. Ale nie do końca... Wyniki trwających 20 lat badań w Harvard Medical School uzasadniają ostrożność wobec jaj, lecz nie fobię. Mężczyźni w średnim wieku mogą bez szkody dla zdrowia konsumować do siedmiu jaj tygodniowo. Większa dawka zwiększa ryzyko przedwczesnej śmierci – o 23 proc. Z daleka od jajecznicy muszą się natomiast trzymać cukrzycy: dla nich jedzenie jajek oznacza podwojenie ryzyka zgonu z powodu zawału lub wylewu. CS
GEJ MIMO WOLI Larry Roach z Seminole na Florydzie rozwiódł się z żoną i w rezultacie musi płacić sowite alimenty wytatuowanemu facetowi z brodą...
KAWA JAK AMBROZJA Nie przestają napływać naukowe dowody potwierdzające pozytywne działanie kawy. W roku 2000 w Mayo Clinic stwierdzono, że zmniejsza ona ryzyko choroby Parkinsona. 4 lata później uczeni z Harvardu stwierdzili, że picie kawy znacznie redukuje zagrożenie cukrzycą nabywaną w późniejszym wieku. W roku 2005 nadeszła wieść, że kawa zapobiega rakowi i marskości wątroby. Najnowsze, opublikowane właśnie wyniki badań pokazują, że picie do sześciu filiżanek kawy dziennie (chodzi tu o amerykańską lurowatą kawę!) zmniejsza ryzyko przedwczesnej śmierci z powodu chorób serca. Prowadzone przez kilkadziesiąt lat badania kilkudziesięciu tysięcy mężczyzn i kobiet wykazały, że im więcej pije się kawy, tym rzadziej choruje się na serce. Kobiety pijące 2–3 filiżanki dziennie redukują ryzyko o 25 proc. Zbawiennych właściwości nie należy przypisywać kofeinie – pijący kawę
sterydy, testosteron, moje alimenty szły na dorabianie jej penisa!” – oburzył się. – Z drugiej strony, przecież ja z nią spałem, całowałem się, miałem seks... Robiłem to z Juliem? Sąd odrzucił wniosek Roacha o anulowanie alimentów dla Julia, które osiągnęły dotąd kwotę 70 tys. dol. Nietypowy rozwodnik ożenił się niedawno ze szkolną miłością i jest szczęśliwy. Prześladuje go tylko jedna myśl – że wpadnie na Julia w męskiej ubikacji. ST
Między mózgami gejów i heteroseksualnych kobiet występują „uderzające podobieństwa” – to konkluzja badań neurologów z prestiżowego Stockholm Brain Institute, a zarazem kolejny dowód na to, że ukierunkowanie pociągu seksualnego ma podłoże fizjologiczne. Homoseksualiści i kobiety hetero mają półkule mózgowe idealnie symetryczne, natomiast u lesbijek i mężczyzn heteroseksualnych występuje prawidłowość polegająca na tym, że prawa półkula jest wyraźnie większa od lewej. Przypuszcza się, że czynniki biologiczne takie jak ekspozycja w macicy na hormon męski, testosteron, może wpływać na anatomię mózgu. Sztokholmski zespół pod kierunkiem Ivanki Savic odkrył ponadto, że różnice w budowie mózgów sprawiają, iż homoseksualni panowie i panie hetero mają lepsze zdolności językowe, zaś lesbijki i mężczyźni z heteroapetytem odznaczają się lepszą orientacją przestrzenną. Różnice w anatomii mózgu w zależności od orientacji seksualnej sygnalizowano już wcześniej, np. w studium Uniwersytetu Londyńskiego z początku bieżącego roku. Wieść o odkryciu dedykujemy twórcom polskich placówek od prostowania homoseksualistów. ST
SENTYMENT ZA HARAKIRI
Na początku małżeństwo z Julią układało się nieźle. W miarę upływu czasu mąż zaczął jednak dostrzegać coraz dziwniejsze zmiany. Małżonka zrobiła sobie ordynarny tatuaż, głos zaczął jej grubieć, a na twarzy pojawił się zarost. Przyłapał ją też na robieniu sobie zastrzyków z męskiego hormonu, testosteronu. To na bóle głowy – wyjaśniła. W końcu po 18 latach Julia odeszła, a sąd zasądził dla niej alimenty w wysokości 1250 dol. miesięcznie. Larry zgrzytał zębami, ale bulił. Szoku doznał, gdy w gazecie przeczytał informację o wypadku swej żony: z tą różnicą, że była przedstawiana jako mężczyzna o imieniu Julio. Dopiero wtedy były mąż zrozumiał... „Płaciłem za
Jest wiele powodów, by być zgorzkniałym i rozczarowanym realiami świata doczesnego, ale żadna nacja nie wyciąga z tego tak daleko (i nieodwracalnie) idących wniosków jak Japończycy. Naród ów znajduje się w światowej czołówce w liczbie samobójstw. W ubiegłym roku codziennie średnio 100 Japończyków odbierało sobie życie. W sumie popełniono 33 093 samobójstwa. Liczba ta nieprzerwanie rośnie od 10 lat. W roku 2007 na swe życie „z powodzeniem” targnęło się o 3 proc. osób więcej niż rok wcześniej. Rząd jest poważnie zaniepokojony trendem i podejmuje kampanię, która „drastycznie” zmniejszyłaby liczbę nieboszczyków z wyboru. Głównym czynnikiem sprawczym jest depresja; inne przyczyny to zły stan zdrowia i zadłużenie. Na życie targają się zwłaszcza starsi – ich liczba wzrosła w ciągu roku o 9 proc. i oni stanowią ponad jedną trzecią
samobójców. Wiąże się to z przemianami społecznymi w Japonii: szukając oszczędności, ograniczono emerytom dostęp do świadczeń medycznych. Państwo już nie zapewnia, tak jak kiedyś, osłony socjalnej (to co mają powiedzieć Polacy!), tymczasem społeczeństwo starzeje się, emeryci stanowiący 20 proc. populacji czują się izolowani, a mentalność nie pozwala im na narzekanie. W Japonii jest dwa razy więcej samobójstw niż w USA; wyprzedza ją tylko Rosja. Może to dobrze, że nie zostaliśmy drugą Japonią... ST
SSIJ, STARY, SSIJ! Stolarz Daryl Zutt zdobył pewien rozgłos w światowych mediach, choć z pewnością dużo by dał, aby tego uniknąć. Australijczyk wypuścił się na polowanie na dziki na odludnych obszarach stanu Queensland.
Gdy poczuł sygnał, że jego organizm odczuwa potrzebę pozbycia się zbędnych produktów przemiany materii, udał się w krzaki – bo gdzie indziej miałby iść w środku buszu. Kiedy ściągnął spodnie i kucnął, żeby sobie ulżyć, poczuł przeszywający ból. Nie, nie w pośladku, gorzej – w połowie prącia. Sekundę później ujrzał, jak spomiędzy jego nóg wychodzi brązowy wąż... Tylko jeden gatunek (taipan, także rezydent Australii) jest bardziej jadowity. Myślałem, że już po mnie – wyznaje Zutt. Po chwili zebrało go na wymioty, język mu skołowaciał, poczuł skurcze żołądka. Na szczęście polował z kolegą, który co koń wyskoczy ruszył w kierunku najbliższego ludzkiego osiedla. Ukąszony tłumił przeraźliwy ból, przykładając do penisa koktajl rumu z cocą, który właśnie spożywał. W szpitalu po udzieleniu pierwszej pomocy stwierdzono, że jakimś cudem tylko śladowe części jadu dostały się do organizmu. Tu zaczęły się niewybredne żarty: panów było dwóch, a ktoś musiał jad wyssać... Australia to najbardziej jadowity kontynent. Każdego roku 3 tys. ludzi doznaje tam ukąszeń, ale tylko kilka osób umiera, bo szpitale są przygotowane do udzielenia szybkiej pomocy. ST
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
W
obec nasilenia i radykalizacji propagandy antyaborcyjnej w Polsce warto przypomnieć o wyczynach religijnych „obrońców życia”, którzy czasem posuwają się do przemocy, a nawet zabójstw w obronie embrionów. Dr David Gunn został zamordowany 10 marca 1993 r. Chrześcijański fanatyk – pod wpływem zjadliwej agitacji antyaborcyjnej swego
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
zastrzelił też podwożącego go do pracy Jamesa Barretta i ranił jego żonę. Po wszystkim powiedział: „Zdecydowanie czuję się dobrze po tym, co zrobiłem i co robię. Myślę, że postąpiłem szlachetnie” („Good Morning America” 7/94). Został skazany na śmierć. Wyrok wykonano w więzieniu stanowym na Florydzie we wrześniu 2003 r. „Jeśli wierzycie, że aborcja to zabójcza siła, musicie sprzeciwiać się jej w każdy możliwy sposób
Salviego zginęły Shannon Lowney i Leanne Nichols. Andrew Cabot, jeden z antyaborcyjnych zelotów z New Hampsire, stwierdził potem, że Salvi jest bohaterem i zasługuje na medal („New Hampshire Sunday News” 1/1/95). Salvi dostał wyrok podwójnego dożywocia W listopadzie 1996 roku popełnił w więzieniu samobójstwo. W styczniu 1998 r. wybuchła klinika w Birmingham, w stanie Alabama. Zginął oficer Robert Sander-
Morderstwa dla życia Kościoła – oddał trzy strzały w plecy doktora, gdy ten wchodził do swej kliniki w Pensacola na Florydzie. Klimat, w jakim pasterze indoktrynowali swe owieczki, oddają słowa Randalla Terry’ego, założyciela organizacji Operation Rescue (zajmuje się blokowaniem klinik), który kilka miesięcy po zamordowaniu Gunna pouczał parafian takimi słowami: „Niech zaleje was fala nietolerancji (...). Tak, nienawiść jest dobra (...). Naszym celem jest państwo chrześcijańskie (...). Zostaliśmy wezwani przez Boga, by podbić to państwo (...). Nie chcemy pluralizmu”. Obecnie morderca, Michael Griffin, odsiaduje dożywotni wyrok więzienia. W sierpniu 1993 r. miała miejsce próba zabicia kolejnego lekarza wykonującego zabiegi aborcyjne. Rachelle Shannon, gospodyni domowa, postrzeliła doktora George’a Tillera przed jego kliniką w Wichita, w stanie Kansas. Za próbę morderstwa pierwszego stopnia odsiaduje wyrok 11 lat więzienia. Została dodatkowo obciążona sześcioma próbami podpalenia oraz dwoma atakami z użyciem żrącego kwasu. 29 lipca 1994 r. fundamentalistyczny kaznodzieja Paul Hill napadł przed kliniką w Pensacola na doktora Johna Brittona. Przy okazji
B
i zrobić wszystko, aby ją powstrzymać” – powiedział Hill w drodze na egzekucję. Hill jest pierwszą osobą straconą w USA za zbrodnie popełnione w proteście przeciwko aborcji. Kolejnym celem ataku stał się dr Garson Romalis, postrzelony i ciężko ranny w swoim domu w Vancouver, w British Columbia, w listopadzie 1994 r. Do podobnego zdarzenia doszło w listopadzie 1995 r., kiedy w swym domu – w Ancaster, w stanie Ontario – został postrzelony i zraniony dr Hugh Short. Kolejny podobny atak miał miejsce w październiku 1997 r. Strzelano do lekarza w Rochester, w stanie New York. Miesiąc później w Winnipeg w stanie Manitoba został we własnym domu raniony dr Jack Fainmann. O wszystkie te czyny jest podejrzewany James Kopp. Jego, jak się podejrzewa, szczęśliwa nieudolność została przełamana w październiku 1998 r. Udało mu się wówczas zastrzelić dra Barnetta Slepiana. Zginął w swoim domu w Amherst, w stanie New York. Kopp został skazany i otrzymał maksymalny wyrok za morderstwo drugiego stopnia – 25 lat więzienia. Znacznie tragiczniej zakończyły się ataki z grudnia 1994 r. w dwóch klinikach w Brooklinie (stan Massachusetts), w których z ręki Johna
rewerie, jakie wyprawiali funkcjonariusze i aktywiści Kościoła, by złamać prawo i nie dopuścić do przerwania ciąży 14-letniej dziewczyny, są typowe dla Polski; w innych cywilizowanych krajach się nie zdarzają. Z wyjątkiem jednego: USA. Delegalizacja aborcji jest tam naczelnym postulatem programu religijnych konserwatystów. Nie udało się go przeforsować pod osłoną Busha i republikanów, ale nieustannie testuje się rozmaite kruczki prawne na szczeblu stanowym i federalnym, by legalne przerwanie ciąży uczynić niewykonalnym – ze względu na cenę lub z powodu innych trudnych do spełnienia warunków. Jednocześnie w ostatnich latach znacznie przybiera na sile zainspirowany przez środowiska religijne ruch na rzecz uniemożliwienia zapobiegania zajściu w ciążę. W Stanach szybko rozrasta się sieć aptek, w których odmawia się realizowania recept na środki antykoncepcyjne, nie sprzedaje kondomów ani tabletek „dzień po”, które zażywa się kilkanaście godzin po stosunku. Aptekarze utrzymują, że mają prawo odmawiać sprzedaży produktów, które uważają za „budzące moralny sprzeciw”. Bardziej gorliwi odmawiają też sprzedaży tytoniu
son, a pielęgniarka Emily Lyons została ciężko ranna. O zamach oskarżono Erica Rudolpha. J. Brockhoeft uwięziony za podłożenie bomby w klinice Cincinnati, napisał w swym oświadczeniu: „Jestem ograniczonym, nietolerancyjnym, reakcyjnym, opętanym przez Biblię fundamentalistą (...) dewotem i fanatykiem (...). Stany Zjednoczone były niegdyś wielkim państwem, gdyż oprócz tego, że zostały pobłogosławione przez Boga, powstały na gruncie prawdy, sprawiedliwości i ograniczoności w myśleniu”. Antyaborcjoniści czują się jak na wojnie. Jeden z nich, Don Treshman z Rescue America, mówił: „Jesteśmy na wojnie. Do niedawna ofiary były tylko po jednej stronie. 30 milionów martwych dzieci i jedynie pięć osób po drugiej stronie, więc naprawdę nie ma się czym emocjonować” („New York Times” 1/1/95). U nas antyaborcjoniści oblewają swe ofiary czerwoną farbą oraz blokują legalne aborcje, zastraszając personel szpitalny. Różnica między oblewaniem czerwoną farbą a przelewaniem czerwonej krwi jest doprawdy banalna i sprowadza się do lokalnych uwarunkowań, do klimatu mentalnego. Jednak to ta sama dewocja, ten sam fanatyzm! MARIUSZ AGNOSIEWICZ
i pornografii (W USA apteka jest jednocześnie drogerią i małym domem towarowym). Nie zostawiamy naszej wiary przed drzwiami miejsca pracy – deklarują aptekarze. Przed otwarciem placówek odbywają się modły... Organizacje broniące praw kobiet wyrażają zaniepokojenie tym trendem. „To bardzo, bardzo niepokojące – konstatuje Marcia Greenbereger z Krajowego Centrum Prawnego Kobiet. – Antykoncepcja ma kluczowe znaczenie dla zdrowia kobiet. Ofiary gwałtu zostają bez pomocy. W ostatnich latach dostrzegamy alarmujący wzrost liczby farmaceutów odmawiających realizowania recept”. Wielu odmawia też udzielenia informacji, gdzie w okolicy można kupić środki antykoncepcyjne. Nie mają jednak żadnych oporów, by handlować viagrą. Organizacje kobiece najbardziej zaniepokojone są perspektywą rozszerzenia się trendu na rejony wiejskie, gdzie apteki oddalone są od siebie o wiele kilometrów. Narzucanie własnej moralności innym obejmuje w USA i inne specjalizacje: anestezjolodzy odmawiają uczestnictwa w zabiegach sterylizacji, kierowcy ambulansów nie chcą wozić kobiet do przychodni wykonujących aborcje, a ginekolodzy odmawiają lesbijkom sztucznego zapłodnienia. PZ
Przymus ciążowy
15
Biskup oskarża JPII T
ournée po USA zakończył Geoffrey Robinson, emerytowany biskup z Sydney, promujący – wbrew ostremu sprzeciwowi i zakazom kilkunastu biskupów i kardynała Los Angeles Mahony’ego – swą książkę o skandalu pedofilskim w Kościele katolickim. W ostatniej wypowiedzi Robinson oświadczył, że jego koledzy zmusili go, by wybierał między lojalnością wobec papieża – którą jako biskup przysięgał – a solidarnością z krzywdą molestowanych. Sam był zresztą ofiarą przemocy seksualnej. „Pokrzywdzeni byli po jednej stronie, a Rzym – kompletnie milczący i bierny – po drugiej. Papież Jan Paweł II po prostu nie udzielił im żadnej pomocy. Nie zrobił z tym nic”. Biskup wyznał, że kiedy przez 11 lat angażował się
w śledztwo na rzecz wykrycia sprawców pedofilii kleru, kilkakrotnie otrzymywał listy z Watykanu, w których pisano o jego „herezji”. Działacze Kościoła w USA określali go jako „skompromitowanego”. „Swą książkę zaczynałem pisać jako odpowiedź na przemoc – powiedział biskup. – Nie wiem, jak to mogło się zdarzyć, że księża, niech Bóg ma ich w swej opiece, upadli tak nisko... Nie jestem w stanie wyjaśnić, jak ksiądz może się czegoś takiego dopuścić”. JF
Bóg za kółkiem K
ierowca szkolnego autobusu z chicagowskich peryferii ma na imię „Bogu”.
57-letni Steve Kreuscher postanowił zmienić sobie nazwisko na „Ufamy”, a cały podpis na hasło figurujące na amerykańskich pieniądzach: „In God We Trust”. Twierdzi, że nowe nazwisko symbolizuje pomoc, jakiej Bóg udzielił mu w trudnych dla niego czasach. Zapewne pomoc nie dotyczyła
wielkiej kariery zawodowej... Teraz powinno się to odwrócić, bo Mr Ufamy maluje obrazy i nie może się doczekać, kiedy zacznie je podpisywać nowym nazwiskiem. Zapewne dzięki Bogu narodzi się drugi Picasso, bo Stwórca nie dopuści, by jego imieniem sygnowano bohomazy. TN
Gerontofilia W
ielkie zdziwienie i zgorszenie w świecie wywołał skandal pedofilii księży katolickich. Ale przecież nie wszyscy księża to amatorzy nieletnich ministrantów. Zdarzają się też gerontofile. Udowodnił to ksiądz Fernando Costa z parafii św. Anny w Fair Lawn w stanie New Jersey. 39-letni duszpasterz po mszy wezwał do zakrystii 72-letnią parafiankę i kazał jej się nieprzyzwoicie obmacywać. Babcia polecenie kapłana wykonała, ale potem miała wątpliwości
i złożyła donos do archidiecezji. Ta zawiadomiła władze i zawiesiła Costę w obowiązkach. Księdzu grozi do 18 miesięcy odsiadki. To znacznie niższy wyrok niż można dostać za używanie ministranta, więc namawiamy kapłanów z rozbuchanym libido do rozważenia gerontofilii. CS
16
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (94)
Wzorcowy Kraj Warty Faszyzm zakładał panowanie tylko jednej ideologii, jednej siły politycznej – narodowego socjalizmu. Uniemożliwiało to zawarcie na dłuższą metę kompromisu między faszyzmem a papiestwem. Dążność do opanowania całokształtu życia i podporządkowania go celom narodowosocjalistycznym znajdowała swój wyraz w stopniowym ograniczaniu, a następnie eliminowaniu odmiennych niż faszyzm ideologii. Polityka ta uderzała także w wyznania religijne, a zwłaszcza w Krk, który miał własną doktrynę i własne, ponadnarodowe plany. Adolf Hitler, wychowany w katolicyzmie, był pod silnym wrażeniem organizacji i siły Kościoła, ale do jego nauki, a zwłaszcza do etyki chrześcijańskiej czuł jak najostrzejszą wrogość. Przekonanie o konieczności całkowitej eliminacji wpływów chrześcijaństwa w przyszłej „tysiącletniej Rzeszy” cechowało zarówno jego, jak i innych przedstawicieli elity władz niemieckich. Różnice występowały jedynie w zakresie metod i czasu realizacji tego zadania. Hitler oraz Joseph Paul Goebbels uważali, że walka z kościołami nie może przesłaniać pierwszorzędnych celów i zadań, zaś kościoły można wykorzystać w toku realizacji własnych celów. Wyrazem tej taktyki stał się konkordat między III Rzeszą a Watykanem, podpisany w Watykanie 20 lipca 1933 r. Najbardziej skrajne stanowisko zajmowały czynniki policyjne (Heinrich Himmler, Reinhard Heydrich)
C
oraz partyjne (Martin Bormann, Alfred Rosenberg), które opowiadały się za natychmiastową walką, w pierwszym rzędzie z wpływami Krk. W praktyce obydwie te tendencje występowały na przemian lub równocześnie aż do ostatniego niemal momentu istnienia III Rzeszy. Katolicki episkopat niemiecki przejawiał dużo dobrej woli w celu ułożenia stosunków z III Rzeszą. Jedną z dziedzin, w których współpraca między władzami hitlerowskimi a niemieckim duchowieństwem katolickim układała się znakomicie przed II wojną światową, była kwestia polskiej mniejszości narodowościowej w Niemczech. Pamiętać należy, że po I wojnie światowej i ostatecznym ustaleniu granicy polsko-niemieckiej w obrębie Republiki Weimarskiej pozostało aż 919 tys. katolików Polaków, obywateli niemieckich i 107 tys. katolików, obywateli polskich. Największym skupiskiem katolików polskich był oczywiście Śląsk (ok. 700 tys.). W 1932 r. w całych Niemczech było zaledwie 48 księży katolickich polskiego pochodzenia. Tylko 12 z nich przyznawało się do swojego pochodzenia. Konsul polski w Królewcu w 1932 r. informował, że Krk w Prusach Wschodnich jest skuteczniejszym środkiem
zy to nie zdumiewające, że dia błem i jego poczynaniami naj bardziej interesują się gorliwi chrześcijanie? Tylko ludzie religijni przypisują mu tak wielką moc i znaczenie. Ateiści i agnostycy, jeśli sami wcześniej nie byli głęboko wierzący, nie zdają sobie sprawy, jak ciężkie bywa życie chrześcijan. Po pierwsze, muszą oni zaspokoić oczekiwania swojego Pana, który jest w niebie, czyli Boga. Jego wymagania są ogromne – stanowi je niezliczona ilość zakazów i nakazów dotyczących różnych aspektów wiary i życia codziennego, ale także oczekiwania właściwie niewykonalne. Bo jak można „modlić się nieustannie” albo uniknąć grzechu w myślach lub nie grzeszyć przez zaniedbanie? Po drugie, muszą oni strzec się, aby nie ulec rozmaitym pokusom i nie oddawać się praktykom, które mogą pchnąć ich w sidła innego pana, który działa na ziemi i jest tylko trochę mniej potężny niż ten niebieski. Tak się jakoś składa, że im bardziej konserwatywny i „prawowierny” odłam chrześcijaństwa, tym bardziej podkreśla on moc i rolę diabła w świecie. Podobnie ma się sprawa wewnątrz poszczególnych wyznań – im bardziej zachowawczy nurt, tym chętniej zajmuje się szatanem. Dlatego nie zdziwiliśmy
germanizacji aniżeli szkoła, gdyż ma u ludności większy autorytet niż władze świeckie i prowadzi akcję w sposób bardziej dyskretny. Zgodnie z dyrektywami swoich zwierzchników duchowieństwo niemieckie współdziałało w wynaradawianiu Polaków. Przy generalnej aprobacie celów polityki hitlerowskiej, różniło się jednak co do tempa i metod ich realizacji. Tuż przed wybuchem II wojny światowej prześladowanie polskości przybierało z każdym dniem na sile. Zniemczono wszystkie nazwy miejscowości, na krzyżach niszczono polskie napisy, palono publicznie polskie modlitewniki, a przede wszystkim przepro-
mocniej związanych z polskością. Kulminacyjnym momentem akcji germanizacyjnej przed wrześniem 1939 r. było całkowite wyrugowanie przez hierarchię kościelną języka polskiego z Kościoła. Na niemieckim Śląsku decyzję tę podjął kardynał Bertram w lipcu 1939 r., a na Warmii – biskup Kaller w sierpniu tego samego roku. W realizacji narodowosocjalistycznych zamierzeń Krk w Polsce uznany został przez władze hitlerowskie za wyznanie szczególnie trudne do podporządkowania. W latach okupacji „wzorcowym” (Mustergau) w oczach władz hitlerowskich stał się Kraj Warty (Reichsgau Wartheland) – region administracyjny utworzony na ziemiach RP anektowanych przez III Rzeszę, zamieszkany przez prawie 5 milionów ludzi (w blisko 90 procentach byli to Polacy). Według jednego z dokumentów z 1941 r., „działał tu stary, antypapieski duch pruski i nowy, antychrześcijański duch III Rzeszy”. W Kraju Warty,
wadzano zakrojoną na szeroką skalę akcję likwidowania polskich nabożeństw. Kardynał Adolf Bertram i biskup warmiński Maximilian Kaller uznawali za możliwą i skuteczną germanizację młodego pokolenia Polaków, bez przekonania odnosząc się jednak do prób germanizacji ludzi starszych,
się bardzo, kiedy w najbardziej betonopodobnym tygodniku katolickim – w „Niedzieli” – przeczytaliśmy rozważania na temat wielkiej przemyślności diabelskiej. Z tekstu Katarzyny Woynarowskiej dowiedzieliśmy się na przykład, że istnieją specjalistyczne katolickie przychodnie psychia-
„Niedziela” przestrzega przed „softokultyzmem”: wróżbami, horoskopami, kabałą, bo mogą one naruszyć „duchową barierę ochronną”. Wrota do naszej duszy mogą nawet otworzyć niewinne na pozór spotkania z bioenergoterapeutami; ba, nawet leczenie wahadełkiem i homeopatia. Dziennikarka
ŻYCIE PO RELIGII
Diabeł prawie wszechmogący tryczne, w których przykościelni lekarze decydują, czy dany przypadek zaburzeń psychicznych ma pochodzenie naturalne, czy raczej szatańskie. Czyżby jakieś polskie uczelnie medyczne szkoliły już w rozpoznawaniu demonów? Co ciekawe, jeden z katolickich psychiatrów, z którym rozmawiała dziennikarka – dr Joanna Dziasek – twierdzi, że „pewne fenomeny mogą być zarówno działaniem Ducha Świętego, jak i demonów”. Niesamowite, że czasem Boga tak trudno odróżnić od demona! Jeśli tak się rzeczy mają, to – według nas – jest to pasjonujący i brzemienny w skutki problem teologiczny...
przytacza wypowiedź skruszonej operatorki takiego wahadełka, która wyznaje, że na skutek jej zabiegów samobójstwo popełniło 7 osób. Może należałoby powiadomić o tym prokuraturę? Nasza redakcja wie z całą pewnością natomiast, że wahadełkiem lubi bawić się były ordynariusz lubelski, Bolesław Pylak. Zastanawiamy się, podążając za logiką „Niedzieli”, czy taki „skażony” softokultyzmem arcybiskup mógł przekazać wiernym diabła przy okazji, dajmy na to... bierzmowania! Groźne może być także poddawanie się medytacjom relaksującym, a także – uwaga!
w rozmiarach nienotowanych w innych okręgach, podjęto akcję wysiedlania Polaków do Generalnej Guberni, połączoną z rabunkiem polskiego mienia. Pozostali na tym terenie Polacy nie mieli prawa do posiadania żadnej własności. Polak mógł być jedynie parobkiem, wykonywać wyłącznie fizyczną pracę. Ludność polską, a zwłaszcza jej warstwę przywódczą (w tym kler katolicki) poddano w Kraju Warty bezwzględnej eksterminacji. Krk został na tym terenie niemal doszczętnie zniszczony, a jego ogromne bogactwo przejęte. Zamknięto wszystkie instytucje kościelne, wszystkie klasztory, seminaria duchowne, wyniszczono niemal wszystkie kapliczki przydrożne. Spośród 1300 zamkniętych kościołów i kaplic część wyburzono, inne zamieniono na magazyny (na przykład rzeczy odebranych Żydom). Z 60 ton szat liturgicznych uczyniono m.in. papier toaletowy. 1092 księży deportowano do obozów koncentracyjnych, w diecezjach włocławskiej i gnieźnieńskiej wymordowano 49 procent księży, w diecezji chełmińskiej – 48 procent, w łódzkiej – 37. Na całym obszarze pozostawiono na wolności zaledwie 48 księży. Prześladowań, choć na mniejszą skalę, doznawali w Kraju Warty również katolicy niemieccy (ponad 300 tys.). Z surową naganą władz hitlerowskich i grzywną w wysokości 300 RM spotkał się list pasterski administratora apostolskiego ks. Hilariusa Breitingera, w którym próbował on bronić interesów niemieckiego Krk na tym obszarze. Natomiast drastycznym przykładem współpracy kleru katolickiego z gestapo byli księża-volksdeutsche, m.in. ks. Roman Gradolewski z Łodzi i ks. Alojzy Hoszycki z Pabianic. ARTUR CECUŁA
– kursy doskonalenia umysłu, m.in. nauka szybkiego czytania dla dzieci. Szatan może także opanować człowieka, który ćwiczy wschodnie sztuki walki i jogę. Jeden z katolickich znawców diabelstw twierdzi, że szatanodajna jest nawet niewinna (pozornie!) muzyka techno. Ten sam spec uważa, że jego najbliżsi przyjaciele okazali się nagle satanistami i gonili go przez Europę... Niesamowite. A chyba nawet kliniczne? Oczywiście, jedyną twierdzą przed wszechobecnym złym okazuje się zawsze czysta wiara chrześcijańska. Problem w tym, że nie bardzo wiadomo, która konkretnie jej odmiana. Bo dla prawowiernych protestantów katolicy oddający cześć osobom świętym lub poświęconym przedmiotom to odstępcy i okultyści. Jak wyjaśnić zatem wiele sukcesów, jakie odnoszą ponoć katoliccy egzorcyści w walce z diabłem, gdy traktują go krucyfiksem i swoimi zawodzeniami? Diabeł goni diabła za pomocą diabelskiego amuletu? Czy to aby nie jest zbyt skomplikowane? No i jeszcze jeden kłopot – nigdy nie słyszałem, aby problemy z diabłem mieli ludzie niewierzący. Oni nie bywają opętani ani dręczeni. Diabelskie tortury i pułapki męczą zawsze ludzi w jakimś stopniu religijnych. Ale się narobiło... MAREK KRAK
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r. udzkie zarodki zostały pozyskane do eksperymentu z miejscowej kliniki leczenia niepłodności metodą in vitro. Rodzice mogli przekazać dodatkowe niewykorzystane embriony do celów badawczych. Najbardziej niesamowite w tym doniesieniu było odkrycie, iż komórkę macierzystą można „nakłonić”, by stała się dowolną tkanką ludzkiego ciała. Dzięki temu, po odkryciu właściwego „zaklęcia”, czyli metody, można by dowolne tkanki – uszkodzone albo umierające wskutek takich chorób jak parkinsonizm lub cukrzyca – zastępować nielimitowanymi zasobami specjalnie hodowanych komórek macierzystych.
L
Jezusa są potężne; nie byłoby grzechem nie uwierzyć w Jezusa, gdyby ich nie było”. Cóż pozostanie religii, kiedy utraci swoje cuda? Przecież dziś już mało kto wierzy, że bez niej nie można być dobrym człowiekiem. Nowa coraz bardziej skuteczna medycyna spotyka się z coraz silniejszym protestem większości Kościołów – z katolickim na czele. Często uważa się, że Kościół katolicki jest raczej postępowy w jego relacjach z nauką, bo dość szybko wycofał się z wyklinania Darwina i przesunął Boga z roli kreatora człowieka do roli sternika ewolucji. Tyle że mit o stworzeniu człowieka nigdy nie był szczególnie istotny w samym katolicyzmie (miał mniejsze znaczenie
PRZEMILCZANA HISTORIA eutanazja i dzieciobójstwo... Wolne i prawe społeczeństwo, do bycia którym Ameryka aspiruje – pouczał dalej papież – musi odrzucić praktyki dewaluujące ludzkie życie i sprzeniewierzające się jego wartości od poczęcia do naturalnej śmierci” (oba oświadczenia z 1999 r. do odnalezienia w serwisie organizacji pro life nrlc.org). Ten atak podjęty był w kontekście dopuszczenia do publicznego finansowania badań nad komórkami macierzystymi, bowiem w USA od lat 70. XX w. embriolodzy korzystali z finansów prywatnych, gdyż finansowanie publiczne badań nad embrionami zostało zakazane przez Kongres. Kontrowersje te zaczęły się od schyłku lat 70. od wprowadzenia
ale w Radzie Prezydenta ds. Bioetyki, która ma bardzo duży wpływ na politykę państwową w zakresie badań naukowych, dominują siły katolickie, reprezentanci różnych organizacji katolickich. W 2005 r. przewodniczącym Rady został Edmund Pellegrino, były prezes Catholic University of America. Metody religijnej walki przeciwko nauce znacznie ewoluowały. Kiedyś wystarczało odwołać się do sprzeczności z tekstem biblijnym, a z czasem rolę tę poczęło pełnić „prawo naturalne”, etyka, a przede wszystkim pojęcie „godności”. To aktualna maczuga religijnych etyków. Stanowisko podobne do Watykanu zajmuje większość innych KościoProfesor James Thomson
KOŚCIÓŁ I NAUKA (21)
Zazdrość teologów Rewolucja medyczna została zapowiedziana 6 listopada 1998 r., kiedy James Thomson, profesor Wisconsin Regional Primate Research Center, ogłosił w „Science”, że ustanowił pierwszą linię ludzkich embrionalnych komórek macierzystych. Dodał, że te linie komórkowe powinny być użyteczne dla biologii rozwoju człowieka, odkrywania leków oraz medycyny transplantacyjnej. Medycyna regeneracyjna z potencjalnie wręcz fantastycznymi możliwościami, które można by odkryć dzięki intensywnym badaniom, to coś takiego jak najbardziej niesamowite cuda ozdrowieńcze Kościoła. Różnica polega na tym, że nauka oferuje to każdemu jako coś, co ma się stać zwyczajnym sposobem leczenia. Religia z kolei „medycynę regeneracyjną” oferowała jedynie jako opowiastkę ku pokrzepieniu serc, jako coś niesamowitego, czego mogą wyjątkowo dostąpić ci najbardziej posłuszni i oddani. Było to swoiste theology fiction dla mas. Podczas gdy religia przez setki i tysiące lat żywi się przypowiastkami zahaczającymi o medycynę regeneracyjną – to dziedzina ta rozwinęła się realnie, z nadzieją dla wszystkich. Najnowsze techniki medyczne coraz bardziej bezceremonialnie wkraczają na pola zarezerwowane przez przywódców religijnych dla Boga lub bogów. Przed medycyną przyszłości stoi szansa całkowitego „sprofanowania” cudów, a mówiąc inaczej: może ona w przyszłości posługiwać się takimi technikami i generować takie efekty, które dawniej nazywano cudami. Taka medycyna oczywiście musi budzić zazdrość księży, pastorów i proroków, tyle że jest ona dodatkowo niebezpieczna dla religii. Wiara chrześcijańska została zbudowana przede wszystkim na cudach. Nie na wspaniałej etyce czy filozofii życiowej, ale głównie na „zadziwianiu prostaczków” cudami. Jeszcze w XVII wieku sam Blaise Pascal pisał: „Cuda
niż w wielu odmianach protestantyzmu). Dużo istotniejsze było zawsze eksploatowanie cudów: Matek Boskich od wszystkiego, bajorek św. Rocha i Pankracego, krwawiących posągów i pląsających relikwii. O ile to było oliwą wczorajszego katolicyzmu, o tyle w dzisiejszym zaczyna to rdzewieć. I to jest dla Kościoła prawdziwe niebezpieczeństwo. Nagle mieliby się przekwalifikować na religię Księgi? A może w religię mistyków? Niedorzeczne. Nowa medycyna, która wykorzystuje inżynierię genetyczną, komórki macierzyste, metody zapłodnienia in vitro, wspomagana przez regulację urodzin (edukacja seksualna, antykoncepcja, aborcja) – wydatnie podnosi jakość życia żyjących. Kościół katolicki stoi dziś na czele religijnej krucjaty czy raczej rekonkwisty, która wypowiedziała wojnę nowej medycynie i nauce realnie poprawiającej jakość życia. Niedługo po odkryciu komórek macierzystych, kiedy media ogólnoświatowe zachwycały się możliwościami, jakie to daje, badania te potępiła Krajowa Rada Biskupów Katolickich w USA oraz sam Jan Paweł II. Politykę Białego Domu, pozwalającą na użycie oczekujących na zniszczenie embrionów we wczesnym stadium biskupi nazwali „wskazówkami, jak etycznie zniszczyć ludzkie życie”. Jan Paweł II potępienie wysłowił jeszcze wyraźniej, nazywając badania komórek macierzystych „zgodą i przyzwoleniem w obliczu takiego spokrewnionego zła, jakim jest
metody sztucznego zapłodnienia, w wyniku którego zostawały nadliczbowe embriony ludzkie. Kiedy urodziła się Louise Brown, zwana „pierwszym dzieckiem z próbówki”, Watykan natychmiast potępił tę procedurę. Zgodnie ze świecką etyką, wykorzystywanie pozostałych embrionów do badań ratujących ludzkie życie jest wręcz moralnie pożądane. Kościół i inne siły religijne gotowi byli odprawiać nad nimi jedynie ceremonie pogrzebowe. Kongres stanął wówczas po stronie sił antynaukowych. Obostrzenia te zaczął luzować Clinton, otwierając w sierpniu 2000 r. możliwość publicznego dofinansowania badań nad komórkami macierzystymi. Era Clintona wkrótce się jednak zakończyła i przyszedł konserwatywny Bush, który już w czasie kampanii wyborczej przemawiał w tej sprawie językiem Watykanu: „Sprzeciwiam się rządowemu finansowaniu badań nad komórkami macierzystymi, które pociągają za sobą niszczenie żywych ludzkich embrionów” (CNN, 9.08.2001 r.). Warto uświadomić sobie te najważniejsze aspekty narastającej zażyłości między G.W. Bushem a papieżem. Dominuje stereotyp przekonujący o szczególnym związku Busha z ewangelicznymi chrześcijanami, ale niewiele mówi się, że w jego batalii przeciwko nowej medycynie sprzymierzył się on głównie z siłami katolickimi. Może to budzić zdziwienie,
łów. Gilbert Meilaender, teolog luterański i członek prezydenckiej rady bioetycznej, uważa embrion za „najsłabszą i najmniej zaawansowaną z ludzkich istot” (2001). Konwencja Południowych Baptystów wezwała ośrodki badawcze do „przerwania i zaprzestania badań, które niszczą ludzkie embriony, najdelikatniejszych członków ludzkiej społeczności” (B. Waters, R. Cole-Turner – „God and the Embryo”). Podobnie metodyści i ortodoksyjne Kościoły chrześcijańskie. Anglikanie swoje potępienie przygotowali w postaci streszczenia dla Izby Lordów w 2002 r. Stwierdzili, że embrion to rzecz święta, bo zawiera „najwcześniejszy zaczątek każdej istoty ludzkiej”. Parlament brytyjski nie przejął się za mocno opiniami biskupów i uchwalił niedawno nowelizację ustawy o embriologii i rozrodczości człowieka, zezwalając na łączenie genów ludzkich i zwierzęcych, klonowanie terapeutyczne oraz zapłodnienie in vitro dla par lesbijek i samotnych kobiet. Kościół katolicki niedawno dopiero poczuł się zagrożony ingerowaniem nauki w zarodki. W roku 1974 Watykan ogłosił deklarację „Kwestia dopuszczalności poronienia”, w której pisano: „Życie ludzkie wymaga szacunku od chwili, gdy zaczyna się proces tworzenia. Od chwili, gdy jajo zostaje zapłodnione, rozpoczyna się życie”. W 1987 r. biskupi odkryli, że embrion jest osobą,
17
i napisali to w instrukcji „Donum vitae”: „Od momentu, w którym jajo zostaje zapłodnione (...) embrion wymaga bezwarunkowego szacunku, który moralnie należy się każdej istocie ludzkiej, w jej integralności cielesnej i duchowej (...). Należy zatem przyznać mu prawa osoby”. Obecnie postawiono więc w Kościele na teorię zarodkowej animacji, ale i ona zaczyna się trząść w fundamentach w związku z badaniami nad oogenezą w komórkach macierzystych. Ted Peters na łamach „The Center for Theology and the Natural Sciences”, stwierdziwszy, iż badania te są „jak kula armatnia wystrzelona przeciwko łukowi chrześcijańskiej bioetyki”, rozważa możliwość „urodzenia” dziecka z DNA tylko od jednego „rodzica”. Snuje też futurystyczne rozważania, w których przyszli naukowcy biorą komórki (np. ze skóry), przywracają je do stanu „macierzystego” i aktywują jako embriony. „To by znaczyło ostatecznie, że każda komórka naszego ciała jest potencjalnym dzieckiem” – kombinuje Ted. No i co dalej? Ano chodzi o to, że katolicka animacja nie przewiduje takiego scenariusza: wedle najnowszych teorii, Pan Bóg wkłada duszę, kiedy sperma przeniknie do jajeczka i powstanie zarodek. Według Petersa, czekający na rozwiązanie dylemat wygląda następująco: „Jeśli jajeczka mogą być uaktywnione bez zapłodnienia, to czy Bóg wówczas też wkłada nieśmiertelną duszę? Jeśli tak, to kiedy?”. Lepiej więc nie badać. W 2000 r. Kościół wydał oświadczenie, że usunięcie z embrionu komórek węzła zarodkowego „jest wysoce niemoralnym aktem, a w konsekwencji jest absolutnie niedozwolone” (vatica.va). Dziś biotechnolodzy starają się nie używać już źle się kojarzącego terminu „klonowanie”, a zamiast tego mówi się o „transferze jądra z komórki somatycznej” (SCNT – dawne „klonowanie terapeutyczne”). W ramach dyskusji na forum Narodów Zjednoczonych wciąż około 30 proc. krajów z prawem głosu opowiada się za całkowitym zakazem SCNT. W większości są to kraje rzymskokatolickie i rozwijające się, na czele z Kostaryką. Równolegle polscy biskupi podjęli temat biotechnologii. 344 zebranie plenarne Konferencji Episkopatu Polski obradujące w dniach 17–18 czerwca 2008 r. poświęcone było głównie biotechnologii, w klimacie wszechprzenikającego sceptycyzmu, obawy, krytyki, technofobii, okraszone frazesami o „godności” i „świętości życia rodzinnego”. Temat jest na tyle ważny dla Kościoła, że powołano specjalny wydział do walki z biotechnologią i nową medycyną – zespół ds. bioetycznych przy Konferencji Episkopatu Polski. Potępienia płynąć będą odtąd pewnie bardziej regularnie. Pytanie o to, którą ścieżką pójdzie rząd polski – amerykańską czy angielską – wydaje się retoryczne... MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
Pro life is brutal „Episkopat wyraża wdzięczność i szacunek tym wszystkim, którzy okazali wrażliwość sumień i w dramatycznie trudnej sytuacji młodej uczennicy z Lublina bronili życia” – tak w specjalnym oświadczeniu podziękowali biskupi swoim siepaczom. Należało im się, bo przez kilka dni obrońcy życia mieli pełne ręce roboty – nieodstępujące nastolatki członkinie organizacji pro life, zastępy wiernych modlących się w kościołach o życie nienarodzone, Polacy katolicy odsądzający dziewczynę i jej matkę od czci i wiary oraz ci, którzy zasypywali szpitale protestami, a na różnorodnych forach wyrażali swoje pełne chrześcijańskiej miłości opinie, nie wyłączając tych o ekskomunice dla minister zdrowia Ewy Kopacz. Mimo tak ogromnych starań w batalii o dziecko czternastolatki znowu – jak podsumował biskup Stanisław Stefanek – wygrała ideologia śmierci, a przegrało przypadkowe społeczeństwo, które niczym widzowie na stadionie przyglądało się pogoni za niewinnym człowiekiem. „Lobby aborcyjne odniosło kolejny sukces, kolejne dziecko zostało zabite, kolejnej matce zrujnowano życie w ten sposób” – skomentował z kolei Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro. W podobnym tonie wypowiedział się arcybiskup Józef Życiński. „Czasem trzeba umieć przegrywać, ale szczególnie boli to, że w tym przypadku przegrana niesie ze sobą śmierć niewinnego dziecka” – stwierdził. „Koncepcja »praw człowieka« oparta na zanegowaniu życia nienarodzonych jest nieludzka. Najwyższy czas, aby zerwać z tą znieczulicą, będącą wynikiem zafałszowania »praw człowieka« i nihilizmu obecnego we współczesnej kulturze. Zbrodnia zawsze jest zbrodnią i żadne ideologie, żadne maski nie przesłonią tego faktu” – podsumował w „Naszym Dzienniku” Marian Piłka, były polityk PiS, dziś zasilający szeregi Prawicy Rzeczypospolitej. O potrzebie fachowej edukacji seksualnej w szkołach, o rzetelnym omawianiu problemów, z którymi na co dzień styka się młodzież, nikt z oburzonych zbrodnią, która dokonała się na oczach setek tysięcy wiernych katolickiego Kościoła, nawet się nie zająknął. Ta „przegrana” utwierdziła za to wszystkich działaczy około 140 krajowych organizacji pro life w przekonaniu, że Polska – ojczyzna Jana Pawła II – powinna zaangażować się na arenie międzynarodowej w obronę życia dzieci nienarodzonych. Narzędzie do sukcesu jest tylko jedno – moratorium na mordowanie
dzieci nienarodzonych jako warunek konieczny przerwania ekspansji cywilizacji śmierci i ocalenia człowieczeństwa we współczesnym świecie. „Ruch na rzecz tego moratorium musi być ruchem budzenia sumień, przezwyciężenia powszechnej znieczulicy, ruchem na rzecz przywrócenia prawu jego podstawowych funkcji, wreszcie – co jest najważniejsze – ruchem na rzecz obrony życia każdego nienarodzonego dziecka. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie każde, nawet pojedyncze działanie bardzo szybko zyskuje wymiar powszechny, każdy czyn, każde działanie i każdy podpis pod apelem o wprowadzenie tego moratorium jest działaniem na rzecz ocalenia życia, jest działaniem budzącym sumienia, przywracającym w świadomości społecznej podstawowe rozróżnienia dotyczące tego, co dobre i złe, jest ustanawianiem sprawiedli-
wości we współczesnym świecie” – przekonuje Marian Piłka w tym samym czasie, kiedy jego partyjny kolega Marek Jurek apeluje do prezydenta, premiera i obu marszałków o podjęcie odpowiednich działań, zaś „Nasz Dziennik” rozlicza posłów z dotychczasowych dokonań na rzecz
poparcia dla moratorium. Efekty tego „rachunku sumienia” są mizerne, bo okazuje się, że przepytani posłowie słyszeli, ale jeszcze nic konkretnego nie zrobili (tak jak Zbigniew Chmielowiec, Marian Goliński i Artur Górski – wszyscy z PiS); założeń moratorium nie znają w ogóle (jak Piotr Tomański z PO); albo nic w tej sprawie robić nie zamierzają, obecne rozwiązania uważając za dobre (Irena Tomaszak-Zesiuk i Cezary Tomczyk z PO). ~ ~ ~ O tym, jak wielkim grzechem jest aborcja, mają świadczyć odpowiednie statystyki. Z tych opublikowanych na stronie www.aborcja.info.pl
30 proc. kobiet po aborcji cierpi na lekomanię. Od 36 proc. do 58 proc. cierpi z kolei na zaburzenia snu – przekonują obrońcy życia zygot (choć dowodów wciąż brak). Ich zdaniem, każda kobieta, która poddała się aborcji i zabiła tym samym swoją
(strona pro life – dop. red.) wynika między innymi, że: 100 proc. kobiet po aborcji doświadcza wieloletniego smutku i poczucia utraty, 92 proc. ma poczucie winy, 81 proc. odczuwa obniżone poczucie własnej wartości i wciąż myśli o abortowanym dziecku, a 73 proc. cierpi na depresję, czuje się nieswojo w obecności dzieci, ma wyraźne trudności w przebaczaniu sobie i innym. Poza tym po aborcji wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia choroby psychicznej: 25 proc. kobiet dokonujących aborcji leczy się psychiatrycznie (z czego 39 proc. – na anoreksję lub bulimię). Kobiety dokonujące aborcji częściej nadużywają alkoholu, narkotyków, szybko jeżdżą samochodem, samookaleczają się, sześć razy częściej popełniają samobójstwo niż kobiety rodzące. Uzależnienia zdarzają się pięć razy częściej po aborcji niż po porodzie i cztery razy częściej niż po poronieniu.
kobiecość, okaleczyła się na tyle głęboko, że ból z tego powodu powstały przejawia się w ślepej agresji zarówno przeciwko innym dzieciom nienarodzonym, jak i innym kobietom, które pragną zrealizować się w swoim macierzyństwie. A stąd to już tylko krok do nienawiści wobec wszystkich, którzy bronią życia nienarodzonych. Nienawiści, która – jak wyjaśnia swoim czytelnikom „Nasz Dziennik” – „wynika z bólu okaleczenia i złudnej nadziei, iż powszechność tej zbrodni zagłuszy ten ból”. Członkowie organizacji pro life są przeciwni każdej aborcji, niezależnie od okoliczności – nieważne, czy to aborcja ze względów zdrowotnych, społeczno-socjalnych czy z powodu gwałtu. A czy praktyka jest równie zorganizowana i wzniosła jak teoria i hasła z transparentów? Czy działacze antyaborcyjni rzeczywiście potrafią sprawić, by zagubiona kobieta nie czuła się sama, zdezorientowana, bezsilna? Postanowiłam sprawdzić. Jako pierwszy wybieram Jasnogórski Telefon Zaufania. Numer znam, bo od kilku miesięcy drukuje go na pierwszej stronie „Nasz Dziennik”. „Jeśli masz wątpliwości, czy urodzić dziecko, które nosisz pod sercem”; „Jeżeli potrzebujesz wsparcia, zadzwoń”; „Jeżeli jesteś matką oczekującą narodzin dziecka, a nie wiesz, czy podołasz, zadzwoń” – przekonują przy
tym górnolotne hasła opatrzone zdjęciami noworodków. Dzwonię, bo jestem w ciąży, a ojciec dziecka nie chce o nim nawet słyszeć. Nie wiem, co robić. Nie mam pracy, rodzice o moim stanie, który dla mnie wcale nie jest błogosławiony, jeszcze nie wiedzą. Jestem zdesperowana, myślę o aborcji. – Wie pani, w naszym kraju aborcja jest zakazana, a niezwykle trudno uzyskać zgodę na legalną. A czy zastanawiała się pani nad swoim życiem później? – dopytuje głos w słuchawce. – Nie zastanawiałam się – przyznaję – bo skupiam się raczej na tym, co się dzieje teraz. – Jest wiele kobiet, które samotnie chowają dziecko i jakoś sobie radzą – kontynuuje jasnogórski doradca. Mogę więc urodzić i wychowywać dziecko razem z moją mamą albo zostawić w szpitalu. Mam wybór. – Czy jeśli urodzę, mogę liczyć na jakąś pomoc? – pytam z nadzieją w głosie. – No... po urodzeniu dziecka dostanie pani becikowe i pieniądze z opieki społecznej... Nie czuję się podniesiona na duchu, a już na pewno nie przekonana. Dzwonię więc dalej. Tym razem do Caritasu. Pracownica, której opowiadam o ciąży, braku pracy i środków do życia, nie potrafi pomóc. Prosi o cierpliwość, to poszuka kontaktu do tych, co będą potrafili. Czekam długo, co jakiś czas wysłuchując przeprosin i zapewnień, że jeszcze tylko chwila. W końcu dostaję – numer telefonu zaufania dla kobiet ciężarnych i drugi – do domu samotnej matki. – No, pani już w zasadzie jest matką. Tam, co będą mogli, to pomogą – zapewnia radośnie moja rozmówczyni. Do telefonu zaufania nie mam już zaufania, wybieram więc numer domu samotnej matki. Po raz kolejny opowiadam, że jestem w ciąży, że mi ciężko, że nie mam za co żyć, że potrzebuję pomocy, że... – Z tym problemem to lepiej zadzwonić jutro – ucina mój wywód kobiecy głos w słuchawce. Dzwonię więc jutro i słyszę, że... „może jutro”. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. WHO BE
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
LISTY Popieram! Niniejszym pragnę wyrazić moje skromne wyrazy uznania i wdzięczności pani prof. Marii Szyszkowskiej, przewodniczącej RACJI, oraz panom: Janowi Barańskiemu – sekretarzowi i Ziemowitowi Bujce – wiceprzewodniczącemu za nominowanie i przyznanie prezydentowi generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu honorowego członkostwa RACJI. Ta bardzo mądra i odważna decyzja jest wyrazem solidarności zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa z panem prezydentem Wojciechem Jaruzelskim i chociaż częściowo rekompensuje mu te ciągłe bezprzykładne, zupełnie bezpodstawne i niczym nieuzasadnione ataki ze strony prawicowych nienawistników IPN-owskich i PiS-owskich. Panu prezydentowi generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu serdecznie gratuluję wyróżnienia i zaszczytu Honorowego Członkostwa RACJI i jestem przekonany, że tę decyzję popiera bardzo wielu trzeźwo myślących, rozsądnych i uczciwych Polaków. Kazimierz Krzyżak
Polska normalnieje? Jeśli pan Napieralski dotrzyma słowa, to po raz pierwszy od lat pójdę na najbliższe wybory i zagłosuję na logiczne i mądre myślenie! A – wbrew pozorom – jest wielu ludzi myślących jak my, ale boją się ujawniać swoje poglądy! To tyle... Tylko tyle i aż tyle... Oglądam właśnie Superstację... Nigdy jej nie oglądałem, ale okazuje się, że oni dają głos ludziom, którzy mają mózgi, w tym przypadku – profesor Senyszyn! I mało tego! W przeciwieństwie do TVN redaktor nie zadaje głupkowatych pytań, ale zgadza się z gościem! Szok! A zatem tak, jak czytam Was, zacznę i ich oglądać! Może za mojego życia jeszcze doczekam jakiejś normalności w tym śmiesznym kraju? Sławek Dutkiewicz, Łódź
Tysiąc książek JPII! We wtorek, 24 czerwca, w telewizji Puls jakiś ukościelniony idiota powiedział, że JPII napisał kilkaset tysięcy stron. (Nie pierwszy raz to słyszałem!). „Kilkaset tysięcy” to od dwustu do dziewięciuset tysięcy stron! Gdyby JPII napisał zaledwie (!) dwieście tysięcy stron, to w przeliczeniu na książki (po dwieście stron każda) byłoby ich tysiąc. Czy to nie cud tysiąclecia i kolejny dowód na świętość „naszego papieża”?! Cud dokonany przez dziennikarza TV na konto JPII? Wstyd, że zacietrzewieni dziennikarze telewizji polskiej wykorzystują nieboszczyka do zaistnienia na scenie ideologicznej.
Był za komuny kult jednostki, to prawda, ale nie było takiego prania mózgów, takiego bałwochwalstwa, takiej głupoty, tak chorej telewizji i takich idiotów jak obecnie, w „wolnej” (od kogo i od czego?) i „suwerennej” (bo zależnej tylko od Watykanu i Waszyngtonu) Polsce. A swoją drogą, dlaczego telewizja dopuszcza do głosu niezrównoważonych psychicznie idiotów, którzy nie wiedzą, co mówią? Czy to jest
polska specjalność? Byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa, żeby dogodzić papieżom psychopatom, a obecnie jesteśmy bastionem obskurantyzmu i kretynizmu. Niestety. tewu
Kropidło w akcji Jerzy Kropiwnicki demonstrował w Warszawie na rzecz przywrócenia święta Trzech Króli. Niech łodzianie (i „FiM” również) sprawdzą i napiszą, czy temu wykształconemu dewiantowi umysłowemu nie zabrakło przypadkiem pieniędzy na rozliczne i częste podróżowanie. Nie ma lepszego zajęcia niż szlajanie się z gromadką takich jak on sam ulicami stolicy i robienie zamętu, który i tak jest wystarczająco uciążliwy dla mieszkańców? Kropidło chce wprowadzić kolejne „długie weekendy” i doprowadzić do większej biedy w Polsce. Niech lepiej zajmie się ulicami i dzielnicami slumsów w Łodzi, które wyglądają jak żywcem wyjęte z czasów minionej epoki i chyba nawet nie umywają się to tych z czasów „Ziemi obiecanej”. Były łodzianin z Pruszkowa
LISTY OD CZYTELNIKÓW z mistrzostw. Tak samo jest z mieszaniem Boga do polityki, co widać jak na dłoni w katolickiej Polsce. Waldemar Szydłowski, Gdańsk
Oby to nie wróciło... Przed drugą wojną światową chodziłem w Łodzi do szkoły powszechnej, w której żoną kierownika była katechetka. W starszych
klasach religii uczył ksiądz. Zalecił on oznaczanie obecności na niedzielnej mszy na tablicy wywieszonej w klasie. Do kościoła chodziliśmy zbiorowo, klasami, a wyznaczony uczeń oznaczał na tablicy: obecność – czerwoną kropką, nieobecność – czarną. Obowiązkowe było również przedstawienie kartki wydawanej na spowiedzi wielkanocnej. Ponieważ wychowałem się w rodzinie ateistycznej, miałem na tablicy prawie same czarne kropki. Mimo że byłem spokojnym, nieśmiałym chłopcem, wezwanej na plebanię matce ksiądz oznajmił, że jestem łobuzem, bo nie chodzę do kościoła. Konsekwencją mojej nieobecności w kościele i braku reakcji matki było wstrzymanie wydania świadectwa ukończenia szkoły. Dopiero po
sześciu miesiącach wezwano mnie po odbiór świadectwa, na którym wpisano noty obniżone o jeden stopień z wszystkich przedmiotów. Obawiam się, że podobne praktyki mogą się powtórzyć, skoro księża uczestniczą w radach pedagogicznych. Wielu nauczycieli może się obawiać przeciwstawić księdzu. E.S., Wałbrzych
Nadużycia księży, zwłaszcza proboszczów, są u nas na porządku dziennym. Podobnych sygnałów dostajemy setki, tysiące w skali roku! Może – zamiast się niepotrzebnie denerwować – lepiej przestać wspierać ten stan rzeczy swoją obecnością czy ofiarą... Redakcja
Iran w Łodzi
Abonament W parafii pod Ostrowem Wielkopolskim podczas nabożeństwa pierwszokomunijnego proboszcz zażyczył sobie, aby chrzestni każdego dziecka, przychodząc wraz z chrześniakiem na popołudniowe nabożeństwo, przynieśli ze sobą po 40 zł i wykupili u proboszcza roczny abonament na prasę katolicką! Musieli zrobić to wszyscy bez wyjątku, a jednym z argumentów księdza było to, że lektura pracy katolickiej będzie „rekompensatą dla dziecka za to, że większość chrzestnych uczestniczy jedynie w chrzcinach i w pierwszej komunii chrześniaka, zaniedbując jego edukację katolicką”. Z tego, co wiem, wszyscy chrzestni wykonali to polecenie przede wszystkim dlatego, żeby nie sprawić przykrości dzieciom – wiadomo bowiem, z jakim komentarzem proboszcza spotkałaby się odmowa rodziców czy chrzestnych dziecka. Wiem też, że nie jest to pierwszy „wybryk” tego proboszcza. Wielu jego parafian uczęszcza na msze św. do sąsiedniej parafii w Rososzycy, bo nie może znieść krzykliwych kazań. Dobrze, że ksiądz nie nakazał wykupienia dzieciom abonamentu Telewizji Trwam! To dopiero byłby koszt. Mam nadzieję, że sprawa ta zostanie opisana na łamach „Faktów i Mitów”. Czytelniczka Przykro nam, ale nie możemy szczegółowo opisywać podobnych spraw z Polski parafialnej. Powód?
„BYŁEM
Jestem właścicielem kamienicy w centrum Łodzi. Od kilku lat wynajmuję na parterze pomieszczenie na sklep „Żabka”, która notabene świetnie płaci za ten lokal. A właściwie płaciła. Niestety, po sąsiedzku wielką kamienicę otrzymał za darmo zakon dominikanów. Została ona luksusowo wyremontowana – w całości na koszt państwa, m.in. z Funduszu Ochrony Środowiska. To prezent od Jerzego Kropiwnickiego w dowód wdzięczności za pomoc Kościoła łódzkiego w wygranych wyborach prezydenckich. Dominikanie zażądali usunięcia „Żabki” z mojej posesji, ponieważ w sklepie tym, jak wiadomo, sprzedaje się alkohol. Nieważne, że „Żabka” istniała tu kilka lat przed dominikanami, nieważne, że nigdy nie było pod sklepem żadnych burd czy pijaństwa. Roma locuta, causa finita. Szef „Żabki”, który otrzymał pismo o eksmisji z powodu „sąsiedztwa miejsca kultu”, poszedł nawet na audiencję do ojca przeora i zapytał grzecznie, czy sklep naprawdę mu przeszkadza. Nie przeszkadza mi – odparł zakonnik. To może ojciec da mi to na piśmie, a ja zaniosę do urzędu miasta? – ucieszył się pan petent. Drogi panie – usłyszał w odpowiedzi – czy ja mam pisać sam do siebie? I wszystko jasne. Na razie mogę tylko napisać do „FiM”, ale nadejdą czasy, że ajatollahowie w habitach i sutannach odejdą tam, skąd przyszli, ja Wam to mówię. Roman Kotliński-Jonasz
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
Mecz z Bogiem Oglądałem, tak jak wielu Polaków, mecz Polska–Austria. Pierwsza połowa meczu należała do Austriaków. Stworzyli oni więcej sytuacji na zdobycie gola, bo po prostu byli lepsi. A jednak Polacy pierwsi zdobyli bramkę w 30 minucie, po strzale Rogera, który z wdzięcznością patrzył w niebo, dziękując Bogu za jej zdobycie. Komentator podchwycił gest i powiedział: „Pan Bóg jest po naszej stronie”. Jak zakończyło się mieszanie Boga do sportu, wiadomo – kara z nieba. Karny i remis, który wyeliminował nas
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Wydawnictwo „NINIWA”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected], lub telefonicznie (0-42) 630-70-66
19
Owoce zła Przy zakupie sagi – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka niespodzianka – gratis!!!
20
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Prymat Piotra (cz. 1) W jednym z pańskich artykułów czytałem, że Piotr nie został ustanowiony papieżem. Ale przecież w Nowym Testamencie czytamy, że został on nazwany opoką (Mt 16. 18). Dana mu też została moc prawodawcza (Mt 16. 19) i władza pasterska (J 21. 15–17). Ponadto, jak wynika z Dziejów Apostolskich, to on przewodził wczesnemu Kościołowi. Czy fakty te nie są dość oczywiste? Rozpocznijmy od wyrażenia „papież” (łac. papa – ojciec). Otóż w pierwszych dwóch wiekach po Chrystusie chrześcijanie w ogóle nie posługiwali się tym określeniem. Jezus, przestrzegając swoich uczniów, aby nie wynosili się nad pozostałych, dodał: „Wszyscy jesteście braćmi”, i to w jednoznacznym kontekście (Mt 23. 8). Niestety, ten stan rzeczy uległ zmianie już na przełomie II i III wieku, kiedy nastąpił podział na duchownych (kapłanów) i świeckich (laikat). Dodajmy jednak, że również wtedy tytuł ten nie był jeszcze zarezerwowany dla biskupa Rzymu, ponieważ od III w. wszyscy biskupi nazywali siebie „świętymi ojcami”. Dopiero za pontyfikatu Grzegorza VII (1073–1085) – a więc dopiero w XI wieku! – miano to zostało zastrzeżone wyłącznie dla biskupa Rzymu. Jak czytamy w „Dyktacie papieskim”, „nazwa papież przysługuje tylko rzymskiemu biskupowi” (Jan Wierusz Kowalski, „Poczet papieży”). Przypomnijmy też, że faktycznie określenie to, jak i wiele innych wierzeń i praktyk katolickich, Kościół przejął z pogańskiego mitraizmu. Jak pisze Karlheinz Deschner, również „wyznawcy kultu Mitry stanowili wspólnotę o ściśle wyznaczonej hierarchii, wspólnotę, która rozgałęziała się na całe rzymskie imperium”, a „jej przywódca nosił miano: pater patrum, ojciec ojców (...), jak papież w Rzymie” („I znowu zapiał kur”, t. 1). Nazywanie więc ap. Piotra pierwszym papieżem jest wielkim nieporozumieniem. Tym bardziej że Nowy Testament ani razu nie używa tego terminu w odniesieniu do Piotra, m.in. dlatego, że Jezus wyraźnie powiedział: „Nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem swoim; albowiem jeden jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23. 9). Z biblijnego punktu widzenia, tytułowanie więc jakiegokolwiek człowieka tym mianem jest niedopuszczalne. To samo zresztą należy powiedzieć o określeniu „opoka”. Chociaż Kościół rzymskokatolicki chętnie powołuje się na fragment z Ewangelii św. Mateusza: „Ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój” (16. 18), tekst ten nie daje absolutnie
żadnych podstaw ku temu, aby Piotra nazywać opoką. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że tego wątpliwego stwierdzenia nie znajdziemy ani w pozostałych Ewangeliach, ani też w żadnym innym miejscu Nowego Testamentu. Przypomnijmy, że Biblia wymaga, aby każda sprawa była oparta co najmniej na zeznaniu dwóch albo trzech świadków (2 Kor 13. 1). Jeśli zaś ten warunek nie jest spełniony, w sprawach wiary nawet najlepsza argumentacja jest jedynie „dodawaniem” do Biblii, a więc czymś absolutne nie do przyjęcia (por. Pwt 4. 2; Prz 30. 6; Ap 22. 18), podobnie jak według Biblii nie do przyjęcia jest skarga przeciwko starszemu (biskupowi), jeśli nie jest oparta na zeznaniu dwu lub trzech świadków (1 Tm 5. 19). Dodajmy, że jest to również podstawowa zasada hermeneutyki biblijnej, aby „począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków” (Łk 24. 27), zbadać Pisma, „czy tak się rzeczy mają” (Dz 17. 11). Innymi słowy, należyty wykład biblijnego tekstu polega m.in. na tym, aby dany tekst odczytać w świetle innych fragmentów Pisma Świętego. Po drugie więc – apostoł Piotr nie mógł być nazwany opoką, ponieważ właśnie „całe Pismo” (2 Tm 3. 16) odnosi to symboliczne określenie (opoka = skała) przede wszystkim do samego Boga. Oto dwa teksty potwierdzające ten stan rzeczy: „Oddajcie uwielbienie Bogu naszemu. On jest skałą! Doskonałe jest dzieło jego, gdyż wszystkie drogi jego są prawe, jest Bogiem wiernym, bez fałszu, Sprawiedliwy On i prawy” (Pwt 32. 3–4). „Pan skałą i twierdzą moją i wybawieniem moim, Bóg mój opoką moją, na której polegam (...). Któż bowiem jest Bogiem oprócz Pana? Kto jest skałą prócz Boga naszego?” (Ps 18. 3, 32, por. Ps 71. 3; 95. 1; 2 Sm 23. 3). Według zaś innych tekstów staro- i nowotestamentowych, prócz Boga opoką nazwany został jedynie Jezus Chrystus, „Syn Boga żywego” (Mt 16. 16). Jak stwierdził ap. Paweł, już Izraelici na pustyni „pili z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus” (1 Kor 10. 4). W innym z kolei miejscu dodał, że
„fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor 3. 11 por. Rz 9. 33). Zauważmy, że podobne stanowisko zajął również ap. Piotr, który napisał: „Przystąpcie do niego, do kamienia żywego, przez ludzi wprawdzie odrzuconego, lecz przez Boga wybranego jako kosztowny. I wy sami jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy (...). Dlatego to powiedziane jest w Piśmie: Oto kładę na Syjonie kamień węgielny, wybrany, kosztowny, a kto weń wierzy, nie zawiedzie się. Dla was, którzy wierzycie, jest on rzeczą cenną; dla niewierzących zaś kamień ten, którym wzgardzili budowniczowie, pozostał kamieniem węgielnym, ale też skałą zgorszenia; ci, którzy nie wierzą Słowu, potykają się oń” (1 P 2. 4–8, por. Ps 118. 22–23; Iz 28. 16; Dz 4. 8–12).
Ponadto przypomnijmy, że owe mesjańskie teksty, do których odwoływali się w swych listach ap. Paweł i Piotr, odniósł do siebie samego również Jezus. Czytamy o tym chociażby w przypowieści o rolnikach z winnicy: „Czy nie czytaliście nigdy w Pismach: Kamień, który odrzucili budowniczowie, stał się kamieniem węgielnym; Pan to sprawił i to jest cudowne w oczach naszych? Dlatego powiadam wam, że Królestwo Boże zostanie wam zabrane, a dane narodowi, który będzie wydawał jego owoce” (Mt 21. 42). Już na samym początku swojej działalności Jezus powiedział też: „Każdy, kto słucha tych słów moich i wykonuje je, będzie przyrównany do męża mądrego, który zbudował dom swój na opoce” (Mt 7. 24). Jak widać, z tekstów tych wynika jednoznacznie, że owym „fundamentem”, „kamieniem węgielnym”, „opoką i skałą zgorszenia”, z woli Najwyższego, mógł być tylko Jezus Chrystus, a nie słaby i ułomny ap. Piotr. Po trzecie – gdyby nawet przyjąć, że tekst z Ewangelii św. Mateusza (16. 18) jest autentyczny i nie jest jedynie dodaną później parafrazą lub komentarzem tekstu pierwotnego, to
i tak nie można by uznać ap. Piotra za opokę. Dlaczego? Ponieważ możliwość tę wyklucza samo znaczenie użytych w tekście terminów. Greckie petros to „kamień”, zaś petra oznacza „skałę”, niewzruszony fundament. Zgodnie z tłumaczeniem Kościoła rzymskokatolickiego, tekst ten nie powinien więc brzmieć: „Ty jesteś Piotr (petros – kamień), a na tej opoce (petra – opoka) zbuduję Kościół mój”, lecz: „Ty jesteś Petros, i na tym Petros zbuduję Kościół mój”, albo też w obu wypadkach powinno się użyć słowa „Petra”. Zauważmy, że na te właśnie różnice pomiędzy występującymi w tekście terminami zwraca uwagę również komentarz do tego tekstu w Biblii w przekładzie ks. Jakuba Wujka, w której czytamy: „Polski przekład »żeś ty jest opoką« będzie zawsze trochę niedokładny, gdyż nie potrafi oddać tej gry słów, jaka się zawiera między Petrus i Petra. Jeśli Petrus przełożymy jako Piotr, wtedy znika znaczenie opoki, zawarte w słowie Petrus, a jeszcze bardzie w aramejskim Kefa. Jeśli Petrus przełożymy jako opoka, wtedy oddajemy właściwe znaczenie, ale znika imię”.
A oto, co o odrębności użytych w tekście terminów napisał wybitny znawca dogmatyki katolickiej – Jan Grodzicki: „Odrębność pojęć występowała również w języku aramejskim, którym posługiwał się Chrystus Pan. Aramejskim odpowiednikiem słowa »opoka« (petra) są wyrazy: »szinna«, »szua«, »zur«, natomiast odpowiednikami słowa »kamień« (petros) jest aramejski wyraz »kefa«. Chrystus Pan nie nazwał Szymona określeniem »zur« lub »szua«, albo »szinna«, oznaczającymi faktycznie »opokę«, lecz użył słowa »kefa« (kamień), jak wynika z treści Ewangelii” („Kościół dogmatów i tradycji”). Za tym, że określenia „petros” i „petra” nie były synonimami, choć były pochodne i zbliżone, przemawia również fakt, że oba te terminy były rzeczownikami różnego rodzaju. „Petros” jest rodzaju męskiego, „petra” zaś – żeńskiego. Ponadto – jak już zauważyliśmy – wszystkie pisma nowotestamentowe z listami Piotra włącznie ani razu nie wspominają o tym, by ap. Piotr był traktowany jako „opoka” Kościoła czy wiary. Tym bardziej że terminem tym sam ap. Piotr określił Chrystusa, wszystkich zaś wierzących, z samym sobą włącznie, nazwał „kamieniami żywymi” w duchowej
świątyni zbudowanej na Chrystusie (1 P 2. 4–8). Komu więc należy bardziej wierzyć: Piotrowi czy biskupom rzymskim? Co więcej, aż do połowy III wieku na ów sławny tekst z Ewangelii św. Mateusza (16. 18) nie powoływali się nawet sami biskupi rzymscy. Dlaczego? Ponieważ nikt wtedy jeszcze nie wpadł na pomysł, aby któregokolwiek biskupa nazwać opoką i stawiać nad innymi. Zauważmy, że nawet jeszcze później niektórzy ojcowie Kościoła sprzeciwiali się tendencyjnej interpretacji powyższego tekstu. Oto niektóre wypowiedzi: „A jać też powiadam, żeś ty jest Piotr; a na tej opoce zbuduję kościół mój – to znaczy na wierze tego wyznania” (Jan Chryzostom, „Komentarz do Mateusza 16. 18. par. 3, kazanie 54). Z kolei Augustyn z Hippony (354–430) napisał: „Gdy byłem księdzem, napisałem książkę przeciw listowi Donatusa. W tej książce na pewnym miejscu powiedziałem, że Kościół zbudowany jest na Piotrze jako na opoce; takie tłumaczenie również wyśpiewuje wielu w pieśni błogosławionego Ambrożego, w odniesieniu do koguta: »Patrz, jak opoka topnieje, gdy po raz pierwszy kur zapieje«. Później bardzo często rozmyślałem nad słowami Chrystusa: »Ty jesteś Piotrem, a na tej opoce zbuduję Kościół mój« i doszedłem do wniosku, że należy rozumieć, iż Kościół zbudowany ma być na tym, którego Piotr wyznał, mówiąc »Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego« (...). Piotrowi nie powiedziano »jesteś opoką«”, lecz »tyś jest Piotr«. Chrystus był bowiem opoką, którą Szymon wyznał, tak jak cały Kościół go wyznaje” („Retractions” por. „O nauce chrześcijańskiej. Sprostowania”). Jak widać, również niektórzy z bardziej znanych ojców Kościoła, tłumacząc ów tekst (Mt 16. 18), uważali, że skałą jest albo Chrystus, albo też Piotrowe wyznanie wiary w Chrystusa, albo oba te pojęcia razem. „Dopiero pewien dekret z V wieku, przypisywany papieżowi Gelazemu I (492–496), zawiera pierwsze znane nam świadectwo jednoznacznego uznania wersetów Mt 16. 18 i następnych za te, które ustanowiły prymat papieży” (K. Deschner, tamże). Krótko mówiąc, dane historyczne i biblijne jednoznacznie obalają roszczenia biskupów rzymskich. Zaprzeczają, aby ap. Piotr był traktowany jako opoka (por. Mt 23. 8–12; Ef 2. 20). Jezus bowiem nigdy go tak nie nazwał! Pewne natomiast jest, że nazwał go szatanem, czyli przeciwnikiem (Mt 16. 23), ponieważ sprzeciwiał się zamierzeniom Chrystusa. Później zaś trzykrotnie zaparł się Jezusa. Czy jest do pomyślenia, aby Chrystus nazwał opokę szatanem? A swoją drogą, czyż to nie zastanawiające, że od IV stulecia biskupi Rzymu staną się nieporównywalnie większymi przeciwnikami Chrystusa (por. 2 Tes 2. 4), bo zapierającymi się Go aż po dzień dzisiejszy? BOLESŁAW PARMA
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Ja to mam szczęście Redakcja kupuje rozmaite książki, a do mnie należy TYLKO ich czytanie i recenzowanie. Przeczytałem więc już i opisałem m.in. życiorys Wyszyńskiego, Mateczki Teresy, dzieciństwo Lolka Wojtyły, jego młodość, pontyfikat i cuda, jakie działy się po śmierci Papy. No to teraz czas na „Cuda Maryi w życiu Jana Pawła II”. Ja to mam szczęście, jasna cholera... Książka reklamowana przez Katolicką Agencję Informacyjną i media Rydzyka zatytułowana jest – jak już powiedziałem – „Cuda Maryi...”; autor: Wincenty Łaszewski; wydawca: Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne. No i już mamy pierwszy cud. PWE publikuje pozycję, której tezy wywołałyby uśmiech zażenowania w starożytnej Grecji, Asyrii i Fenicji, a w Europie XXI wieku niosą kaganiec (nie kaganek) oświaty. Przy niej przygody Harry’ego Pottera oraz perypetie Donalda (kaczora) to empiryczne, na faktach opisane historie. Jeśli Wydawnictwo Encyklopedyczne proponuje coś podobnego, to nie zdziwi mnie i taka wiadomość, że PWN wyda wkrótce „Nowe Ateny” księdza Benedykta Chmielowskiego. Już na drugiej stronie „Cudów...” dowiadujemy się, jak powinniśmy (w zależności od okazji i stopnia dewocji) tytułować Karola Wojtyłę. Otóż możemy o nim mówić: „Wielki Świadek nadziei, Apostoł jedności, Boży Atleta, Orędownik pokoju, Zwiastun lepszego świata, Niestrudzony Pielgrzym po drogach ludzkości, Papież młodzieży, Papież cierpienia, Papież uśmiechu,
Mąż nieustannej modlitwy, Mojżesz przełomu tysiącleci”. No i pięknie! Przy tym stalinowski kult jednostki („Słońce ludzkości”) i kult Nicolae Caucescu („Słońce Karpat”) wydaje się mocno minimalistyczny. Autor nie w ciemię bity przewidział chyba, że napiszę tę recenzyjkę, bo na wstępie odkrywa: „(...) szatan głośno zaryczy, kiedy obok niego pojawi się Matka Najświętsza, i uczyni wszystko, by nie dopuścić Jej do głosu. Przecież wie, że dla niego Jej obecność oznacza śmierć”. A niech tam, nim wykorkuję, jeszcze sobie trochę poryczę. Na przykład o tym, że z książki „Cuda...” dowiedziałem się o poważnym problemie tożsamości młodego Karola: „Już w młodości oddał się Maryi na własność i określił się jej niewolnikiem (...). Przed pójściem na nocny spoczynek całował dłonie i stopy stojącej przy łóżku figury Matki Bożej Fatimskiej. Przed snem odmawiał modlitwę różańcową, a kiedy czuł, że zasypia, swój drewniany różaniec nakładał na szyję i tak przesypiał każdą noc. Każdy dzień zaczynał od odśpiewania polskich Godzinek. Każdą zapisywaną kartkę papieru rozpoczynał od nakreślania w lewym górnym rogu swego maryjnego Credo »Totus Tuus«. Każdemu napotkanemu człowiekowi wkładał do ręki różaniec. Nie było posiłku, by nie powiedział choć kilku słów o Matce Najświętszej”.
P
odkarpacie to jedyne województwo, gdzie PiS ma marszałka i rządzi sejmikiem. Gdyby wszędzie tak było, bylibyśmy już oficjalnie poddanymi papieża. Nadmiar bogactwa na Podkarpaciu sprawia, że zdominowany przez PiS i LPR zarząd województwa i Regionalny Program Operacyjny
Jak to możliwe, aby inteligentny, wykształcony człowiek popadał w taką dewocyjną aberrację? Odpowiedź znajdujemy na kolejnych stronach książki, np. w zdaniu: „Między Karolem Wojtyłą a Maryją od początku istniała jakaś szczególna więź. To dlatego, gdy zabrakło koło niego matki,
która uczyła go miłości i zaufania do Niebieskiej Panienki, uczynił Maryję opiekunką swojego osieroconego życia”. Powiedział wówczas: „Ty będziesz moją Matką”. Taka prosta zasada kompensacji znana jest każdemu psychologowi. I psychiatrze...
okrada region z kasy), w czym ambony mocno się zasłużyły. Czy śmierdzące na kilometr zaskakujące powiększenie listy „projektów kluczowych” o prezenty dla Krk nie powinno wzmóc rewolucyjnej czujności harcowników CBA, skoro „Tuskowe” boisko w Izdebkach za marny milion z mety wpadło im w oko?
Czarna dziura 2007–2013 za „projekty kluczowe” uznaje już nie tylko takie ekstrawagancje jak budowa dróg czy obwodnic, ale przede wszystkim inwestycje watykańskie. Takie jak „centrum religijno-kulturowe wraz z ogrodami” u rzeszowskich bernardynów i Instytut Teologiczno-Pastoralny, zalążek wydziału teologii na Uniwersytecie Rzeszowskim (rektor UR dowiedział się o tym z prasy!). Pochłonie to 23,6 mln euro, czyli jakieś 80 mln zł. Zastanawiające, że wspaniałą dla diecezji rzeszowskiej wiadomość ogłoszono dopiero po tym, jak poseł PiS Stanisław Zając wygrał uzupełniające wybory do Senatu (przed nimi partia Jacka i Placka grzmiała, że bezbożna PO
Kościelna inwestycja kluczowa nie musiała rywalizować w konkursach i ma – jak żadna – dofinansowanie 85 proc. kosztów. Przeor o. Rafał Klimas potwierdza, że nawet nie startował do konkursu o szmal na ogrody, rozbudowę klasztoru i nowe centrum pielgrzymkowe. Nie był głupi, bo z działu „rewitalizacja miasta” mógł skubnąć góra 8,5 mln zł, a miano „inwestycji kluczowej” gwarantuje mu 6,1 mln euro. Ma ojczulek kiepełę do biznesu, bo wcześniej działkę w centrum wartą ponad 2,5 mln zł i „kupioną” od miasta za 30 tys. wydzierżawił Miejskiej Administracji Targowisk i Parkingów za 20 tysięcy. Miesięcznie.
Rozmaite publikacje i filmy o młodym Karolu mówią o jego ciężkiej pracy w chemicznej fabryce Solvay (od 1940 roku). Jak się okazuje, mocno przesadzają, bo praca fizyczna nie zajmowała mu wiele czasu. Otóż Wojtyła znajdował całe godziny, żeby rozczytywać się w małej książeczce Ludwika de Montforta o Maryi. „Chodził z nią przez cały dzień i z woluminem kładzie się spać”. Czyli obibok po prostu... Całe życie Karola upływało pod znakiem i w cieniu Matki Boga, co z kronikarskim zacięciem opisuje autor. Kiedy dochodzi do kwestii trudnych, pomija je w taki oto sposób: „Nie pytajmy, dlaczego Jan Paweł I umarł w 33 dniu pontyfikatu (DLACZEGO NIE PYTAJMY? – M.Sz.). Wiemy, że Karol Wojtyła, dowiedziawszy się o jego śmierci, spoważniał i szybko opuścił grono krakowskich przyjaciół. Coś przeczuwał...”. Co? To opisują kolejne strony „Cudów...”. Pontyfikat przeczuwał, ot i tyle! Takoż samo dobry biznes wietrzyli jego poplecznicy w Watykanie. Na przykład pracownik watykańskiej kurii Andrzej Maria Deskur, który całą swoją karierę postawił na wybór Wojtyły i za tym wariantem optował jak mógł. A mógł wiele. No i Matka Boska Wojtyłowego lobbystę wynagrodziła w ten sposób, że... go sparaliżowała. Kara – powiecie? Ależ nic podobnego. Pisze o tym Łaszewski
17,5 mln euro na budowę nowego Instytutu Teologiczno-Pastoralnego (co uszczęśliwi Uniwersytet Rzeszowski teologią) podkarpacki wicemarszałek Bogdan Rzońca uzasadnia krótko: „Chcemy, żeby uniwersytet miał znaczenie w kraju”. Benedyktyńskie centrum i ogrody mają z Rzeszowa zrobić Europę, bo „każde miasto w Europie ma takie centrum”. Marszałek Zygmunt Cholewiński – pupil i wielka nadzieja Instytutu Teologicznego w Sandomierzu – daje głowę, że „przy rozszerzaniu listy projektów kluczowych kierowaliśmy się wyłącznie tym, czy zadanie jest istotne dla Rzeszowa i całego regionu”. Członek zarządu Jan Burek cieszy się, bo „na bazie tego instytutu można stworzyć wydział teologiczny, który przejmie Uniwersytet Rzeszowski”, ale nie precyzuje, że zapłaci za to państwo, biorąc wydział na wyłączne utrzymanie. Nic to, skoro wnuki Burka „będą uczone
21
tak: „Dlaczego na progu konklawe Deskur pada ofiarą fatalnego w skutkach wylewu? Kto wie, może to był cud Maryi?”. Przypuszczam, że protagonista Karola był cokolwiek innego na ten temat zdania. No, ale mamy już w końcu „oczekiwany od tysiąclecia pontyfikat”, a później wydarzenia z 13 maja 1981 roku. Zamach! No i największy cud. „Niezawodny, automatyczny browning kaliber 9 milimetrów wyrzucił pierwszą kulę, ułamek sekundy drugą i zamilkł. Zaciął się!”. Powiecie – fuszerka wykonawcy broni, pocisku albo może splot przypadków? Ależ nie: „Diabeł się pomylił, a jego błąd miał dla niego straszne konsekwencje. Bo kiedy ruszył do ataku, stanęła mu na drodze Maryja z zespołem cudów!”. Nie jedynych, bo „gdyby tętnica została uszkodzona, Papież wykrwawiłby się w ciągu pięciu minut. Nie miałby żadnych szans na przeżycie. Można rzec, że do śmierci brakowało Janowi Pawłowi II czterech milimetrów. Odchylenie toru pocisku to nie wszystko. On tańczył w locie, zmienił bieg, czego nie może wytłumaczyć żaden przypadek ani żadna zasada fizyki”. Tak samo jak tańczyło słońce podczas objawień fatimskich – dowiadujemy się z książki – co ma być kolejnym dowodem spółki Karol-Maryja. Spółki, która trwała do końca, bo „Jan Paweł II odszedł w pierwszą sobotę... Ci, którzy znali jego wielką pobożność maryjną, mówili: Madonna dała znak, że on jest Jej świętym. Zabrała go do nieba w swój dzień”. Dzieło „Cuda Maryi w życiu Jana Pawła II” skończyłem czytać o godzinie 23. Był 30 czerwca ósmego roku trzeciego tysiąclecia. Wy już czytać nie musicie. Macie farta. Za to powiedzcie, czy należy mi się ekstradodatek za szkodliwość i toksyczność w pracy? Jak dostanę, to powiem: „Ja to ma mam szczęście!”. MAREK SZENBORN
przez gruntownie wykształconych księży, magistrów po uniwersytecie”. Informacja o prezencie za 23,6 mln euro wściekła nawet praktykujący lud boży. Zanim rzeszowianie zdążyli sobie ulżyć na forach (m.in. znalazł się tam bezczelny wpis, że bardziej niż ogrody i uczeni teolodzy potrzebne im są przedszkola i żłobki), miejscowe media przypomniały, że nabiera tempa budowa... parku Papieskiego. Cacko ku pamięci JPII („Skansen katolicki” – FiM 14/2008) ma kosztować... 27 milionów złotych. Miasto zakisiło w tegorocznym budżecie 1,3 mln zł na budowę ścieżek spacerowych i nasadzenie krzewów, ogłosiło też przetarg na wykonanie głównej parkowej alei. Ponieważ całość ma być gotowa za 10 lat, przed rzeszowianami jeszcze tylko dziewięć budżetowych akcji zaciskania pasa, gdyż parkowych rezerw w budżecie rzeszowskiej kurii nie podano. JANUSZ ADAMSKI
22
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
RACJONALIŚCI
P
oeci Młodej Polski bawili się, pili, kochali, a jak już wyprawiali „Wesela”, to im się na nich chochoły pojawiały... w miejsce białych myszek. Niemal każdy z nich, tak jak Kazimierz Przerwa-Tetmajer, był „Niewierny”.
Okienko z wierszem Przychodzą na mnie godziny zwątpienia, gdy tracę wiarę w Twoją dobroć, Panie, w Twe miłosierdzie, w Twoje miłowanie, w wolę zbawienia, a nawet w Twoją istność i władanie. Naówczas pragnę, abyś w błyskawicach na niebo wstąpił i w płomieniach cały, Pan pełen mocy i Bóg pełen chwały, choćby w źrenicach Twoich złowróżbne dla mnie skry gorzały: choćbyś mnie stracić miał karzącą ręką z powierzchni ziemi gdzieś w czarne bezdenie na beznadziejne wieczyste cierpienie; albowiem męką najokropniejszą z wszystkich jest wątpienie. Gdy Ty mi konasz, dusza we mnie kona, noc się ogromna, wieczna rozpościera; myślom się otchłań i przepaść otwiera, nieprzenikniona - i dusza kona, i serce umiera. Zjaw się, o! zjaw się na wysokim niebie na wozie wichrów, na ognia rydwanie, zjaw się jak słońca blask na oceanie, daj ludziom Siebie! Zjaw się na niebie, o Boże... O Panie!...
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Drugi cud Balcerowicza Polska obsesja cudów trwa w najlepsze. Tylko u Bogusławskiego cud był mniemany. U całej reszty jest absolutnie pewny, tyle że deklaratywnie. Papier cierpliwy, a jeszcze bardziej powietrze, które wprawiają w ruch swoimi zapewnieniami. Zapałów kolejnych cudotwórców nie studzą ani porażki poprzedników, ani dawne własne. Nie dają im do myślenia nawet wątpliwości Watykanu dotyczące cudów Jana Pawła II. Nie chcą się opamiętać. Lecą do cudów jak ćma do ognia. Ostatnio Balcerowicz. Chce nam znowu zafundować cud gospodarczy. Zakrawa na recydywę. Nawet minister Rostowski jest przerażony. Balcerowicz miał zawsze dobre mniemanie o sobie i proste recepty na wszystko. Polsce zaaplikował terapię szokową. Skończył z rozdawnictwem ryb, a wędki dał tylko wybranym. Kilka procent społeczeństwa nieźle się obłowiło. Stworzyli nową klasę. Nie tyle kapitalistów, co lumpenburżuazji. Pożenili się ze specjalnie w tym celu odrestaurowaną arystokracją. Pokupowali za bezcen nie najgorzej prosperujące przedsiębiorstwa. Jeszcze taniej – likwidowane PGR-y wraz z ziemią. Dostali podatkowe zwolnienia. Wyrzucili pracowników na bruk. Ograniczyli koszty. Zwiększyli zyski i zaczęli się oddawać luksusowej konsumpcji. Jedli, pili, a Balcerowicz popuszczał im pasa. Innym zaciskał.
Przyspieszony kurs drapieżnego kapitalizmu okazał się zabójczy dla milionów Polaków. W 1990 roku stracili pracę, życiowe oszczędności i perspektywy. Ze wzrostu najlepiej się udał wzrost cen, obszarów nędzy i liczby samobójstw. Wbrew twierdzeniom politycznych elit ubóstwo nie było wynikiem patologii, ale nieuniknionym skutkiem balcerowiczowskich reform. Pojawiły się groźne zjawiska dziedziczenia nierówno-
ści społecznych i juwenilizacji biedy. Trwają do dzisiaj. W grupie żyjących poniżej minimum egzystencji prawie co druga osoba ma mniej niż dziewiętnaście lat. Wśród dzieci do 15 roku życia biednych jest ponad trzy razy więcej niż wśród ludności w wieku ponad 65 lat oraz dwa razy więcej
niż w grupie 50–64 lata. Na ten problem zwraca uwagę Unia Europejska, ale nie polski rząd. Tematów wstydliwych lepiej nie poruszać. Przyjemniej nawijać o cudzie. Jak Balcerowicz w debacie zorganizowanej przez „The Wall Street Journal Polska” 26 czerwca 2008 r. W ramach recydywy rzucił hasło rodem z PRL, ale skromniejsze: „Polska musi szybko dogonić Zachód i stać się krajem cudu gospodarczego”. O ile pamiętam, Gierek był ambitniejszy. Chciał, żebyśmy przegonili. Też nie wyszło. Czyżby niegdysiejszy guru reform III RP spuścił z tonu? Możliwe. Wszak teraz już z niego zaledwie „wujek dobra rada”. Wczuwając się w nowe emploi, powiedział: „Trzeba sobie stawiać ambitne cele. Nie możemy się godzić na rolę półtygrysa gospodarczego”. Całym tygrysem będziemy, jeśli obniżymy podatki do 18 proc., byle subito, zlikwidujemy składkę na fundusz pracy i przywileje emerytalne. Minister Rostowski wił się niczym piskorz. Był za, a nawet przeciw. Opowiedział się za taktyką średnich kroków. Tych, którymi odszedł wiceminister Gomułka. Ze względu na brak armat (czytaj: decyzyjnego stanowiska), Balcerowicz jedynie ogłosił orbi et urbi, dlaczego prędko nie dogonimy Zachodu. Polacy mogą odetchnąć z ulgą. Drugiego cudu nie będzie. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Wspólnie na rzecz wolności Jonasz z aktywem RACJI na spotkaniu w Siedlcach
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Najnowszą książkę pod red. Marii Szyszkowskiej „Ideowość w polityce” (i inne pozycje tej autorki) powieść Macieja Nawariaka „Według niej” oraz książki autorstwa Jana Stępnia można kupić poprzez biuro RACJI PL. Tel.: (022) 620 69 66 lub 0 399 10 88 99 (w godz. 7–9, 17–21)
Szukanie poparcia dla usunięcia zapisu o obrazie uczuć religijnych, informowanie o idei i warunkach aktu apostazji i propagowanie szeroko rozumianej tolerancji – to cele, jakie postawili sobie działacze m.in. Stowarzyszenia Racjonalistów i RACJI PL, kiedy organizowali trzydniową akcję informacyjną w Szczecinie. Szczeciński oddział Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów wspólnie z lokalnym oddziałem RACJI Polskiej Lewicy zorganizował w dniach 27–29 czerwca w Szczecinie przy pomniku Czynu Polaków akcję informacyjną. Jej główne cele to: z udzielanie informacji o możliwościach wystąpienia z Kościoła rzymskokatolickiego (akt apostazji), z zbieranie podpisów pod wnioskiem o zmianę artykułu 196 kodeksu karnego o obrazie uczuć religijnych, z propagowanie idei tolerancji, szacunku dla drugiego człowieka bez względu na wyznanie, światopogląd, orientację seksualną i inne różnice. W inicjatywie uczestniczyło blisko 30 osób z PSR-u i RACJI PL. Włączyli się też działacze stowarzyszenia Młodzi Socjaliści i partii Zieloni 2004. Akcja trwała trzy dni. Nad jej przebiegiem czuwała Bożena Mozolewska, a koordynatorem ze strony partii RACJA był przewodniczący koła w Szczecinie Zbigniew Goch. Przechodniom rozdawano ulotki dotyczące zmiany kodeksu karnego oraz informujące o RACJI. Były też materiały dotyczące aktu apostazji i gotowe druki dla chętnych na wystąpienie z Kościoła. Szczecinianie mogli wziąć symboliczną naklejkę z „rybką Darwina”. Dużym wzięciem cieszyły się rozdawane egzemplarze „Faktów i Mitów”. Na liście popierającej zmianę artykułu 196 podpisało się łącznie 120 osób. – Nasze stoisko spotkało się z dużym zainteresowaniem. Rozdaliśmy kilkaset ulotek, mnóstwo druków aktu apostazji, naklejek. Przeprowadziliśmy wiele naprawdę ciekawych dyskusji, a znakomita większość rozmówców przychylnie patrzyła na naszą akcję, zgadzając się z jej postulatami. Głosów przeciwnych było niewiele – mówi Zbigniew Goch. Nie bez znaczenia, według niego, jest ponadto współpraca różnych organizacji: – Współdziałanie różnych aktywistów jest dowodem na to, że można propagować wspólne wartości i idee ponad podziałami partyjnymi. MARCIN WOJTASIK
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
NIECH WAS ZOBACZĄ!
23
♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
Nr 27 (435) 4 – 10 VII 2008 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Ciemna strona mocy POCZET DUCHÓW POLSKICH (10)
Zbrodnicza kasztelanka z Grodna
Do procesji duchownych na Islandii nieoczekiwanie dołączył szczególny przebieraniec – Lord Vader z „Gwiezdnych wojen”
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Stary i doświadczony lekarz pyta swojego młodego, dopiero rozpoczynającego karierę kolegi, jak mu idzie praktyka. – Jakoś nieszczególnie. Wczoraj odbierałem pierwszy poród. Matka i dziecko umarli, a z ręki wyśliznęły mi się
szczypce, uderzyły w głowę i zabiły ojca dziecka. – To rzeczywiście nieszczególny przypadek. Proszę, to jest adres, niech pan tam idzie i odbierze poród, a wieczorem poinformuje mnie, jak panu poszło. Wieczorem młody medyk dzwoni do profesora: – No i jak się udało? – pyta profesor. – Zdecydowanie lepiej. Ojciec żyje.
Rzadko historyja zamków polskich zna przypadki, żeby niewiasta niewinność swą okrutną zbrodnią skalała. Tak jak to było w przypadku grodzieńskiej kasztelanki... Zaprawdę niewiele jest na Dolnym Śląsku (mimo że miejsc iście pięknych mu nie brak) widoków jak ten z góry Chojna w Górach Sowich się rozciągający. Droga ku zamku tamoć w Grodnie położonym poprzez buki i dęby się wije, a bram do warowni dwa lwy sgraffitowe, na tylnych łapach oparte, zaciekle bronią. Kasztel początkami swemi panowania Jagiellonów sięga, kiedy to Bolko II, książę z rodu Piastów, na skale niedostępnej, zamek z wieżą obronną zbudować nakazał. Po śmierci kasztelana, któren dziecięcia żadnego potomnym nie zostawił, zamczysko rzeczone po kilkakroć włodarza zmieniało, by wreszcie w ręce możnej rycerskiej familiji rodem z Łagowa trafić. Nowi kasztelani kamienną warownię Bolków w renesansowe komnaty z odrzwiami rzeźbionymi
i ścianami polichromią pokrytymi przebudować raczyli. Tamoć też, zaraz obok części reprezentatywnej zamczyska, małą izdebkę, wielkością swą raczej wnękę z wejściem zakratowanym przypominającą, odnaleźć można, a w niej szkielet kobiecy, w kącie celi łańcuchami grubemi do ściany przykuty. Jak stara legenda głosi, są to szczątki doczesne kasztelanki Małgorzaty, której urodzie równych panien w całej okolicy próżno by szukać.
Dziewczę one, będące córką przedstawiciela Zeidlitzów – ostatniego rodu na zamku – z woli okrutnej ojca swego do ożenku ze starym i niemiłym jej sercu baronem przymuszone zostało. Toteż nieszczęsna białogłowa rychło – zaledwie kilka dni po hucznym weselu – wdową zostać postanowiła. Tedy to, kiedy z mężem swym widok piękny z murów warownych podziwiać się wybrała, pchnęła Małgorzata w dół nieszczęśnika, prosto w przepaść. Zbrodni straszliwej dokonawszy, ręce swe na koniec połamała i do zamku, pomocy wołając, szybko pobiegła. Na nieszczęście zbrodniarki ów czyn straszliwy ojciec niewiasty z okna zamkowego widział. Tenże rycerz surowy według ówczesnych praw za mężobójstwo córkę osądziwszy, na śmierć głodową skazał poprzez w lochu zamurowanie. Podobno duch kasztelanki postać Białej Damy przyjmuje i w noce jasne, kiedy zegar na ścianie zachodniej warowni północ wskazuje, w celu win odkupienia w przepaść przyzamkową się rzuca. PAR