Adolf Hitler jest wzorem dla katoprawicowej młodzieży
WSZECHPOLACY CHCĄ III RZESZYPOSPOLITEJ INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 27 (279) 14 LIPCA 2005 r. Cena 2,80 zł (w tym 7% VAT)
Ü Str. 7
Konie(c) apokalipsy Jeden koń czarny jest tak jak murzyn Tak jak aksamit jak góra duży Drugi koń biały jest tak jak mleko Jak śnieg ten koń biega tak lekko A trzeci koń to koń ze stali Chrapy chrapliwe oko się pali A czwarty koń to koń czerwony A wszystkie spętane są I skrępowane są I powiązane są To świetny wiersz „Konie apokalipsy” Wiesława Dymnego z Piwnicy pod Baranami. A u nas też poezja. I wielka radość: 30 czerwca 2005 r. zapobiegliśmy apokalipsie siedmiu koni. Ü Str. 11
Papaland... ...czyli Disneyland po polsku, ale nie dla dzieci. Samorząd woj. małopolskiego, prezydent Krakowa i kuria zakładają fundację, która wybuduje na 22 hektarach park medytacyjno-rekreacyjny. Nad parkiem ma górować Ośrodek Dokumentacji Pontyfikatu Papieża – wiadomo którego. Koszt: 40 mln zł – wiadomo skąd. Ü Str. 3
Ü Str. 23, 24
2
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y ŚWIAT Dzięki megakoncertowi Live 8 świat przypomniał sobie na chwilę o cierpiącej Afryce. Wszyscy współczują, wszyscy chcą pomóc, ale od święta i na gębę. Na co dzień dławi się Afrykę blokadą eksportu jej produktów żywnościowych, cenami leków na AIDS, kościelnym błogosławieństwem dla niczym nie ograniczonej rozrodczości i papieskim zakazem używania prezerwatyw.
Nauka bez wiary
Biednym zawsze wiatr w oczy. Skąd my to znamy? My – murzyni Europy... UNIA EUROPEJSKA Unii udało się doprowadzić do ogra-
niczenia swobód tzw. rajów podatkowych, czyli najczęściej niewielkich krajów, które pozwalały zamożnym obywatelom innych państw na ukrywanie zysków i lokat oraz prowadzenie interesów bez opodatkowania kosztem budżetów własnych państw. UE podpisała umowy m.in. z Monako i Szwajcarią, zmuszając je do opodatkowania lub ujawnienia zagranicznych wkładów bankowych. Porządek musi być – dla Kowalskich i dla Kulczyków. POLSKA Szwankuje offset amerykański, który miał zre-
kompensować Polakom zakup myśliwców F-16. Amerykanie skąpią pieniędzy na program naukowy, który realizuje Uniwersytet Łódzki. Uczelnia zainwestowała własne pieniądze w Akcelerator Technologii i Centrum Innowacji i... czeka bezskutecznie na amerykański wkład. Amerykanie sugerują, że jeżeli Polacy chcą nowych technologii, to mogą je sobie kupić... Uniwersytetowi niech dołoży kasy poseł Ziemi Łódzkiej, Leszek Miller, skoro zrobił z USA taki „wystrzałowy” interes.
Obudziła się Ewa Kulesza, generalny inspektor ochrony danych osobowych, i oświadczyła, że „zastanawia się nad złożeniem doniesienia do prokuratury” na IPN. Pani Kulesza uważa, że instytut nie ma prawa wydawać teczek dziennikarzom i komisjom śledczym. Zastanawiać to się trzeba było rok temu. Teraz bezprawie jest już dobrym obyczajem. POLSKA/UKRAINA Rząd finalizuje porozumienie z wła-
dzami w Kijowie, na mocy którego 200 tys. Ukraińców będzie mogło legalnie pracować w Polsce. Dotyczy to zwłaszcza pracowników polowych, pomocy domowych, a także pewnej grupy specjalistów. To miłe, że rząd zapewnia najbogatszym tanich i na dodatek legalnych służących. Ale co z polskimi bezrobotnymi?! UKRAINA Rząd w Kijowie jest naciskany przez kościoły, aby nie zmieniał przedmiotu o nazwie etyka chrześcijańska na zwykłą etykę. Środowiska katolickie przekonują władze, aby te ogłosiły Ukrainę krajem chrześcijańskim i wychowywały młode pokolenie w religijnym duchu. Najkrótsza droga z Kijowa (i z Warszawy) do normalności i do Brukseli nie prowadzi przez Watykan – jak chcieliby kościelni geografowie. HISZPANIA/KANADA Parlamenty obydwu krajów osta-
tecznie uchwaliły ustawy kończące walkę mniejszości seksualnych o pełne równouprawnienie. Ich związki mają odtąd takie same prawa jak związki heteroseksualne, łącznie z (bardzo dyskusyjną) adopcją dzieci. Tak zaawansowane ustawodawstwo w tej materii istniało jak dotąd jedynie w Belgii i Holandii. Dla przypomnienia – w Kanadzie jest 40, a w Hiszpanii 80 procent katolików. Mądra władza jest w stanie wiele zrobić mimo sprzeciwu Kościoła. Mądra... WATYKAN Kościół rozpętał histeryczną kampanię sprzeciwu po zalegalizowaniu małżeństw homoseksualnych w Kanadzie i Hiszpanii. Tygodnik „L’Osservatore Romano” nazwał ustawy „celowymi atakami na naturalną rodzinę”. A jak nazwać jednopłciowe tzw. rodziny zakonne? SŁOWENIA Parlament przyjął ustawę zezwalającą na le-
galizowanie związków jednopłciowych, bardzo zbliżoną do projektu profesor Marii Szyszkowskiej. Mniejszość posłów (ci związani z Kościołem) na znak protestu wyszła z sali tuż przed głosowaniem. Słowenia jest najbogatszym, a jednocześnie pierwszym krajem słowiańskim, który zalegalizował takie związki. Oni mają wolność, dostatek i jasne umysły, a my mamy pokolenie JPII. AMERYKA ŁACIŃSKA Cztery kraje układu handlowego Mercosur postanowiły iść śladami UE i zacieśnić współpracę. Na początek członkowie-założyciele układu – Brazylia, Argentyna, Urugwaj i Paragwaj – utworzyli wspólny tzw. fundusz solidarności. Największy wkład do wspólnej kasy (na początek skromne 100 mln dolarów) ma Brazylia, ale głównym beneficjentem będzie najbiedniejszy Paragwaj. Te cztery biedne kraje przez wieki były wykorzystywane gospodarczo i politycznie przez USA, które niezmiennie deklarowały im swoją przyjaźń.
olska to nie tylko brud, smród, ubóstwo i głupota oraz narodowe pielgrzymki, które do tej nędzy duchowej i materialnej prowadzą. Polska to także kraj ludzi przedsiębiorczych, świetnie wykształconych i nadzwyczaj zdolnych – pionierów nowoczesnego kapitalizmu nad Wisłą. Niestety, kolejne rządy nie wspierają najlepszych synów narodu. Jak na złość, mnożą biurokratyczne przepisy, zamykają rynek wschodni, zabijają kontrolami, ukrytymi podatkami i ZUS-em. Nasze „błyskotliwe” władze (Cimoszewicz...) potrafiły wydać 30 mln zł na promocję Polski za granicą jako latawca. Latawca! A latawiec to przecież obiekt ulotny, niesiony przez wiatr; obiekt, który sam sobą nie rządzi... Skoro za granicą Polska ma się jawić jako latawiec, to czego od naszych rządzących możemy się spodziewać tu, na podwórku III RP? Z powodu przypadkowych ludzi na nieprzypadkowych stołkach cierpimy wszyscy pospołu. Ale chyba najbardziej cierpi polska nauka. Na badania naukowe wydajemy rocznie 0,3 proc. PKB, najmniej w całej Europie! A jednocześnie to właśnie skandalicznie nisko opłacani naukowcy budzą naszą największą nadzieję. Co tydzień specjalistyczny ośrodek informacji naukowo-technicznej dostarcza informacje o kolejnych sukcesach polskiej nauki. Oto ostatnie z nich. Już we wrześniu tego roku taksówki we Frankfurcie nad Menem będą posługiwały się systemem TaxiCityWest. Opracowali go polscy informatycy z mysłowickiej firmy Logotec. Niezwykłość polskiej aplikacji polega na tym, że taksówkarze będą mogli otrzymywać informacje o zgłoszeniach bez połączenia głosowego, a wyświetlacz automatycznie wskaże im najkrótszą drogę pod wskazany adres. Polską firmę zaangażowała politechnika w Darmstadt, gdyż sama nie była w stanie przygotować tak skomplikowanego oprogramowania. Firma Logotec jest na liście 25 najlepszych firm programistycznych świata – partnerów Microsoftu. Firma oferuje kilkanaście aplikacji używanych przez firmy telekomunikacyjne i transportowe. Posiada oddziały w Niemczech, Belgii, Włoszech i USA. Tworzenie oprogramowania odbywa się wyłącznie w Polsce. Kolejna dobra wiadomość dotarła z Gdańska. Tamtejsza politechnika opracowała unikatowe urządzenie do diagnostyki powłok przeciwkorozyjnych. Metoda ta jest tańsza i o 40 proc. dokładniejsza od obecnie stosowanych. Polska wydaje miliony złotych i euro na oczyszczanie ścieków, zwłaszcza na wsi. Jednak koszty tradycyjnych rozwiązań są bardzo wysokie, miejskie instalacje nie sprawdzają się np. w górach. Ale można skorzystać z oferty Instytutu Budownictwa, Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa (IBMER) w Warszawie – Górskiego Centrum Badań i Wdrożeń w Tyliczu k. Krynicy Zdroju. Tamtejsi naukowcy opracowali metodę pozwalającą – przy minimalnych nakładach finansowych – w ciągu kilku lat oczyścić całą polską prowincję. „Technologia ta jest korzystna zwłaszcza w przypadku pojedynczych domów, grup kilku budynków, gospodarstw rolniczych lub budynków wolnostojących w zabudowie rozproszonej, czyli tam, gdzie nieuzasadniona jest budowa oczyszczalni typu miejskiego. Świetnie sprawdza się w warunkach górskich” – mówi dr Andrzej Jucherski, jeden z twórców projektu. Oczyszczalnia opracowana w Tyliczu wykorzystuje naturalne sposoby filtracji ścieków. Dodatkowo oczyszczalnie można dopasowywać do indywidualnych potrzeb klientów. Polską technologię – tanią i wydajną – masowo kupują Niemcy. Natomiast producenci samochodów oraz koncerny lotnicze ustawiły się w kolejce do naukowców ze wspomnianej już Politechniki Gdańskiej. Wykorzystali oni laser do utwardzania metali. Dzięki tej metodzie elementy silników samochodowych lub lotniczych będą teraz 10-krotnie bardziej odporne na korozję i 30-, a nawet 50-krotnie – na ścieranie.
P
Patent ten wykorzystuje się również przy produkcji endoprotez ze stopu tytanu. Na całym świecie strażacy szukają nowych skutecznych i tanich metod gaszenia pożarów. Jedną ze stosowanych powszechnie jest tak zwana metoda mgławicowa. Wymaga ona jednak, aby krople miały bardzo małe rozmiary (poniżej 50 mikronów) i poruszały się z dużą prędkością. Jeśli krople są większe, woda opada na ziemię, natomiast jeśli ich prędkość jest zbyt niska, znoszą je prądy konwekcyjne unoszące się ponad płomieniami. I pożar nie zostaje ugaszony. Centrum Naukowo-Badawcze Ochrony Przeciwpożarowej w Józefowie oraz firma Telsesto przygotowały system dysz mgłowych pozwalających skutecznie i bez strat gasić pożary. Zastosowane urządzenia dopasowują wielkość kropel mgły do obiektu gaszenia. Dodatkowo strumień mgły kierowany jest wyłącznie w stronę źródła ognia, co minimalizuje straty. Kolejna wiadomość o pomysłowości Polaków dotarła z Łodzi. Doktor Marcin Kaczmarski z Politechniki Łódzkiej przedstawił prototyp sztucznej ludzkiej ręki. Dłoń została wykonana z rurek miedzianych i aluminiowych, a uzupełniają ją specjalne pneumatyczne mięśnie. Dzisiaj prototyp jest w stanie utrzymać kubek oraz całkowicie zacisnąć palce (wynalazek to ruchome końcówki palców). Lista polskich sukcesów naukowych, pomysłów racjonalizatorskich oraz patentów jest zdumiewająco długa. Niewykluczone, że zajmujemy pod tym względem jedno z pierwszych miejsc na świecie, i to przy najmniejszych w Europie nakładach finansowych! W tym kontekście wręcz zbrodnią jest brak jakiejkolwiek reklamy polskiej wynalazczości. Jej promocją, poza branżowym serwisem, nie zajmuje się Minister Nauki i Informatyzacji. Profesor Michał Kleiber (SLD) z wielkim zaangażowaniem organizował za to debaty pod hasłem „Nauka i wiara w czasach Jana Pawła II”. Jak tłumaczył pseudolewicowy minister, „przez całe swoje życie szukałem odpowiedzi, jak pogodzić rozum i wiarę” (sic!). „W końcu – jak oświadczył – każdy naukowiec dojdzie do wniosku, że jakaś istota wyższa rządziła i rządzi procesami zachodzącymi w przyrodzie”. Na koniec pan minister pouczył swoich kolegów naukowców, że wiara uczy naukę pokory i że Bóg naprawdę istnieje. Na sali nie było żadnego z twórców wynalazków, o których wyżej, za to roiło się od duchownych (przedstawianych jako naukowcy...). Dziennikarze „FiM” uśmiali się jak norki, gdy słuchali bredni o tym, że JPII był wybitnym uczonym, a nauka bez wiary (i teologii) nie może istnieć. Ministrowi Kleiberowi nie chciało się jednak zachęcić posłów do szybkiego uchwalenia gotowej już ustawy o wsparciu przez państwo inwestycji w projekty innowacyjne. Od 18 maja 2005 r. Sejm nie chce zająć się sprawozdaniem komisji na ten temat. Na całym świecie, oprócz Polski, każdy rząd zachęca biznesy do inwestowania w projekty naukowe. Są one jednak obarczone poważnym ryzykiem. Jak wynika z analiz OECD – z 10 wynalazków tylko 4 przynoszą zysk. Państwo (ale nie polskie), aby zminimalizować ryzyko, pozwala koszty prac naukowych (bez względu na ich wynik) wrzucać w całości w koszty biznesu, co zmniejsza podatek dochodowy tym przedsiębiorcom, którzy prowadzą prace badawcze; rządy tworzą także specjalne fundusze poręczeniowe. W Polsce też można sobie odpisać od podatku – 100 proc. darowizny na Kościół. No, czyż to nie jest genialny wynalazek Ministerstwa Finansów na bankructwo państwa?! JONASZ
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
GORĄCY TEMAT
3
Małopolska Agencja Rozwoju Regionalnego, prezydent Krakowa i kuria chcą założyć fundację, która wybuduje park medytacyjno-rekreacyjny wraz z Ośrodkiem Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II. Koszt: ponad 40 mln zł.
Papaland bp Stanisław Dziwisz, do niedawna szara eminencja Watykanu, obecnie krakowski metropolita (obejmie urząd 27 sierpnia br. po ingresie), jeszcze nie przeprowadził się do biskupiego pałacu przy Franciszkańskiej, a już wpływa na potężne przedsięwzięcia biznesowe. Po śmierci Jana Pawła II krakusy zaczęły prześcigać się w wymyślaniu sposobów uczczenia jego pamięci: od budowy pomników poprzez przemianowywanie nazw ulic, placów i różnych gmachów, po budowę kopca. Pomysłów było bez liku i o mały włos nie skończyło się na referendum, który z nich wybrać. Jednak do akcji wkroczył nowy ordynariusz
A
i po spotkaniu z władzami miasta – koncepcja była gotowa. W efekcie, 24 czerwca br., w pałacu arcybiskupów krakowskich prezydent Krakowa Jacek Majchrowski, prezes Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego SA Marzena Piszczek, pełnomocnik zarządu Ryszard Poda, a także – w imieniu krakowskiej kurii – kard. Franciszek Macharski, podpisali list intencyjny w sprawie utworzenia Fundacji Rewitalizacji i Zagospodarowania Terenów Poprzemysłowych „Białe Morza”. Na 22 ha terenów po dawnej fabryce „Solvaya” fundacja ma wybudować gigantyczny park medytacyjno-rekreacyjny ku czci Papy. Na terenach kompleksu powstanie także Ośrodek Dokumentacji Pontyfikatu
Jana Pawła II. Taki sam istnieje już od 1981 r. w Domu Polskim w Rzymie. Nie szkodzi. Teren inwestycji rozpościera się między Sanktuarium Bożego Miłosierdzia a Centrum Handlowym „Zakopianka” oraz blokami mieszkalnymi (na zdjęciu). Lepszego miejsca na rozwój papieskiego biznesu nie można było znaleźć. A i fundusz założycielski nielichy, bo gmina przekaże 16 ha gruntów wartych 4 800 000 zł, MARR SA da 4 800 000 zł, a kuria – 6 ha ziemi wycenionej na 1 860 000 zł. Do interesu dołoży się też prawicowy (czyt. PO-PiS-owy) sejmik województwa małopolskiego, który na mocy uchwały z 23 maja (nr XXXIII/417/05) przeznaczy z tegorocznego budżetu 4 000 000 zł.
GŁASKANIE JEŻA
Trutnie i świnie Kto za długo walczy ze smokiem, sam staje się smokiem – powiedziała w jednym z programów telewizyjnych nasza felietonistka – profesor Joanna Senyszyn. Zacna ta uczona dama zacytowała myśli starożytnych filozofów. Ale kto dziś, poza Panią Joanną i sporą rzeszą Czytelników „FiM”, zna Platona lub Konfucjusza? Z całą pewnością nie rodzina Giertychów. Rodzinka ta od przynajmniej trzech pokoleń uważa, iż naród to jednorodna politycznie i etnicznie zbiorowość katolików, a kto nie z nimi, ten przeciw nim – ten jest smokiem właśnie. W myśl tej doktryny: Żyd, innowierca, ateista, gej, socjalista, ksiądz przechera (Jonasz) lub osobnik, w którego żyłach płynie ździebełko krwi austriackiej (ja) z założenia nie może być Polakiem. Na pewno zaś nie może mienić się Polakiem obrzydliwy współpracownik służb
specjalnych PRL, na którego Roman Giertych ma (albo będzie miał wkrótce) teczki. No i wracamy do słów prof. Senyszyn, że pogromca smoka ma szansę sam stać się smokiem. I słowo staje się cielskiem! Popatrzmy na Macieja Giertycha. Sąd Lustracyjny zamiast przyklasnąć wstępnej lustracji kandydata na urząd Prezydenta RP, wziął się do jego ponownej weryfikacji. Bezczelny jeden. Jakże jednak nie miał się wziąć, skoro wyszło na jaw, iż począwszy od roku 1977 tajne służby polskie montowały akcję „TRUTEŃ”, która miała na celu zdyskredytowanie podziemnych struktur antypaństwowych (np. KOR), czyli różnych brzydkich Michników, Modzelewskich, a może nawet i Wałęsów. No, ale jak gości dyskredytować, skoro kocha ich Zachód z Radiem Wolna Europa na
Kompleks Jana Pawła II zostanie podzielony na trzy strefy. W pierwszej – „A” – na obszarze 4,3 ha zostaną wybudowane obiekty kultury i sztuki (muzea, galerie, kino) oraz handlowe (sklepy, kawiarnie i zakłady usługowe). W strefie „B”, obejmującej ok. 9 ha, planowane są tereny rekreacyjne i sportowe – korty tenisowe, trasy rowerowe, tereny wspinaczkowe. W strefie „C” (ok. 9 ha) powstanie park medytacji z ośrodkiem Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II. Ma tu powstać droga krzyżowa i inne obiekty kultu religijnego.
czele? Esbecy nie byli głupi... wiedzieli, że im gorzej o nich oficjalna propaganda powie, tym dla nich będzie lepiej. Dla ich legendy. Potrzebna więc była inna legenda. Antylegenda! Przy jej tworzeniu pomogła właśnie rodzina Giertychów... Obecnie, bez cienia wstydu, kandydat na prezydenta Maciej Giertych przyznaje (przyciśnięty do muru), że prowadził tajne rozmowy z SB na temat przekazania swojemu ojcu Jędrzejowi materiałów mających zdyskredytować np. Michnika. Czy to wszystko można o kant d... rozbić? O, nie! Jędrzej Giertych, który wydawał na emigracji „narodowy” periodyk „Opoka”, w roku 1978 wydrukował paszkwil przeciw rodzinie naczelnego „GW”, a dziś, po latach, jego syn kandydat poświadcza rozbrajająco, że mógł materiały otrzymać od SB. Nie pięknie? Ależ skąd. Giertych kandydat tłumaczy Jędrzeja – dziadka Romana – że onże miał już to do siebie, iż od najmłodszych lat „krytykował środowiska tworzące KOR, »Paryską Kulturę« i Radio Wolna Europa, bo był przeciw lewicy”. Jakby tego było mało, kandydat Maciej oświadcza, że sam poddał esbekom pomysł dostarczania swojemu tatce materiałów
Budowa potrwa trzy lata. Całość przedsięwzięcia pochłonie co najmniej 40 mln zł. Środki na konkretne inwestycje mają pochodzić m.in. z wkładów fundatorów oraz funduszy Unii Europejskiej. Realizacja zakłada dodatkowo budowę niezbędnej infrastruktury technicznej i obsługi komunikacyjnej, w tym budowę szybkiej kolei aglomeracyjnej oraz kempingu. Tym sposobem Polska będzie mogła się pochwalić trzecim – po Francji i USA – parkiem rozrywki zwanym Papaland. JAROSŁAW RUDZKI Fot. Autor
kompromitujących opozycję polską lat 70. via prywatne skrzynki pocztowe – co więcej, negocjował ze służbami powrót taty (bezkarnie!) do kraju, a nawet wydanie jego książki w PRL. Dodajmy na koniec, że kandydat na prezydenta – Maciej – swobodnie i często przekraczał w latach 70. zachodnią granicę RP, by spotkać się z tatulkiem narodowcem w Londynie. Oczywiście, NIC TO NIE ZNACZY! Bo paszport dostawało się wówczas łatwiej niż dziś pietruszkę. Nieprawdaż? Zwłaszcza jak się było (tak jak kandydat Maciej od lipca 1986 roku) członkiem Rady Konsultacyjnej przy Jaruzelskim. Mamy więc wszechrodzinę Giertychów: Jędrzeja świętej pamięci – gotowego współpracować z SB, aby tylko pognębić swoich wrogów; Macieja (jego syn) – gotowego na to samo; i Romana (obecna gwiazda teczek) wskazującego poprzez komisje śledcze, KTO BYŁ, A KTO NIE BYŁ ŚWINIĄ. Akcja „TRUTEŃ” wymyślona przez SB uruchomiła zagraniczne (londyńskie) „aktywa” Polski. Paradoksalnie akcja rozgrywa się nadal, ale już nie nad Tamizą. Prawda, Romuś? MAREK SZENBORN
4
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Karol uzdrowiciel Jan Paweł II – według hagiografów piszących o nim na klęczkach – zmienił bieg historii świata. Ale nie tylko. To właśnie On, podobnie jak Jezus Chrystus, uzdrawiał nieuleczalnie chorych. Cie, choroba – jak mawiał sołtys Kierdziołek! Nie wierzycie? No to poczytajcie. Bliski współpracownik papieża, kardynał Francesco Marchisano, odpowiedzialny za Bazylikę św. Piotra, ujawnił ostatnio szczegóły swojego cudownego uzdrowienia dzięki modlitwom Wojtyły. Przed pięcioma laty poważnej operacji została poddana jego główna szyjna arteria, która dostarcza krew do mózgu. Niestety, podczas operacji (na skutek lekarskiego błędu) została sparaliżowana prawa struna głosowa. Kardynał mówił tak cicho i niewyraźnie, że nie można go było zrozumieć. Pewnego dnia przyszedł go odwiedzić „Ojciec Święty”. Dotykając chorego miejsca, powiedział: „Zobaczysz, że Pan na nowo da ci głos. Będę się modlił za ciebie”. W krótkim czasie kardynał został całkowicie uzdrowiony. Dlaczego JPII nie dotknął swojego chorego miejsca i nie uzdrowił sam siebie? Odpowiedź jest prosta – chodziło mu o to, żeby zostać męczennikiem, to znaczy, żeby przyszły proces kanonizacyjny szybciej przebiegał. Nigdy bym w tę historyjkę nie uwierzył, gdyby nie fakt, że
podaje ją osoba mająca bezpośredni kontakt z Bogiem. Jest to ks. Jacek Nowak z Towarzystwa Chrystusowego. Nowak pełni posługę w Kanadzie. I dlatego nie mogło zabraknąć kolejnego cudu, tym razem z Toronto. Państwo Szechyńscy mają sześcioro dzieci. Ich córka, Wiktoria, urodziła się w Polsce w 1982 r. Zaraz po urodzeniu stwierdzono u niej złośliwego guza w piersi. Polscy lekarze się poddali. Byli bezradni.
W grudniu 1982 r. cała rodzina Szechyńskich wyemigrowała do Toronto. Guz rakowy u Wiktorii nieustannie się rozrastał. Kanadyjscy lekarze bezradnie rozkładali ręce i dawali Wiktorii maksimum trzy lata życia. I oto na scenę wkracza Wielki Uzdrowiciel. Otóż w czasie pobytu w Toronto Jan Paweł II miał dotknąć głowy dziewczynki, ale... nie zrobił tego.
arlament, w którym leży wiele pilnych, nieprzegłosowanych ustaw, zamiast pracować, bierze się za produkowanie literatury religijnej. Bo tak należy ocenić projekt senackiej ustawy o powołaniu Dnia Papieża (16 października). Kadencja obecnego parlamentu dobiega końca. Senatorowie lewicy i prawicy doszli najwyraźniej do wniosku, że nie ma już sensu poważnie zajmować się pracą. Pora natomiast stawiać pomniki na uwieńczenie kadencji. Jak pomyśleli, tak zrobili – Polska będzie miała Dzień Papieża Jana Pawła II. Pod projektem stosownej ustawy, obok znanych dewotów z prawicy i Samoobrony, widnieją nazwiska Zdzisławy Janowskiej z niezwykle ponoć lewicowej SdPl i Doroty Kępki (SLD), szefowej Parlamentarnej Grupy Kobiet. Ta ostatnia współpracowała przy projekcie ustawy liberalizującej aborcję. Tę samą aborcję, którą tak gorliwie zwalczał JPII... Projekt ustawy wraz z uzasadnieniem utkany jest z bzdur, banałów i pobożnych życzeń. To nie projekt prawa, ale prawdziwa literatura religijna. Czytamy zatem, że Wojtyła „był najwyższym autorytetem XX wieku”, że „uczył nas pokory” (zapewne poprzez podawanie rączki do pocałowania i wyrażanie zgody na stawianie pomników za życia). Uwaga senator Marii Szyszkowskiej, która jako jedyna miała odwagę wystąpić publicznie przeciwko kuriozalnej ustawie, że polski Senat nie jest od ustanawiania autorytetów mocą ustaw i że Dzień Papieski powinien dla swoich potrzeb stworzyć Kościół, a nie parlament,
P
Rodzice nie zrezygnowali i napisali do Watykanu z prośbą o prywatną audiencję. Ustalono ją na marzec 1985 roku Danuta Szechyńska, matka Wiktorii, poleciała do Rzymu z córką. Ojciec Święty przygarnął Wiktorię i ucałował ją. Powiedział do matki: „Jeśli Bóg zadecyduje, że Wiktoria ma pójść do Niego, to ją do siebie zabierze. Jeżeli wolą jego jest, aby pozostała u ciebie, to tak się stanie”. A więc na dwoje babka wróżyła, ale papież zrobił Szechtyńskim niespodziankę. Po powrocie do Kanady i pobycie w szpitalu Wiktoria, ku zaskoczeniu wszystkich, poczuła się bardzo dobrze. Badania wykazały całkowite zniknięcie nowotworu. Przyznam bez bicia. Frajerami są ci kanadyjscy lekarze. Włoscy też, że już o polskich nie wspomnę. Ale od czego Słynny Uzdrowiciel – Karol! Żałuję tylko, że polski papież nie zdążył swą uzdrowicielską ręką dotknąć mojego tępego łba. Być może wtedy łatwiej by mi się czytało i przyswajało te idiotyzmy o jego „cudownych uzdrowieniach”. Gdyby dać wiarę tylko części z nich – a do Rzymu przyszło już podobno kilkaset listów opisujących te czary-mary – to Wojtyła pozostawiłby daleko w tyle samego Mistrza Jezusa, który uleczył tylko kilka osób. To może nasz Karol wkrótce też zmartwychwstanie albo zrobi coś jeszcze bardziej zaskakującego... ANDRZEJ RODAN
wywołała pomruk niezadowolenia. Później profesor Szyszkowska stała się celem niewybrednych ataków ze strony innych senatorów. Nieśmiało poparta przez wicemarszałka Jarzębowskiego zauważyła jeszcze, że autorytet papieża w świecie nie jest tak bezdyskusyjny jak zwykło się uważać w Polsce. Na nic się zdały racjonalne argumenty – senator Szyszkowską miał odwagę w głosowaniu wesprzeć już tylko senator Marian Lewicki z Unii Pracy, trzech senatorów wstrzymało się od głosu, a reszta była za ustawą, nie licząc prawie połowy (sic!) głównie lewicowych senatorów, którzy wyszli z sali przed głosowaniem, aby uniknąć podejmowania jakiejkolwiek decyzji. Ostatecznie Dzień Papieski poparło 48 senatorów. W czołobitnym tekście czytamy jeszcze, że papież „wskazywał całemu światu, jak czynić życie bardziej ludzkim” (chyba przez zakaz antykoncepcji i liczne potępienia) oraz „jak trwać we własnej wierze i obdarzać szacunkiem i miłością innych”. A co z tymi, co nie trwają ani we własnej, ani w cudzej wierze? Skoro będziemy mieli Dzień Papieski, a nie wątpimy, że Sejm zagłosuje za tym projektem, zaś nabożny prezydent podpisze – to może warto uczynić go także dniem pamięci ofiar naszego „wielkiego rodaka”... W „FiM” z pewnością uczcimy ten dzień, wspominając kobiety, którym odmówił prawa do aborcji czy zapłodnienia in vitro, chorych na AIDS, duchownych okaleczonych celibatem. Senat chce, abyśmy w tym dniu rozmyślali nad dorobkiem papieża. No to sobie porozmyślamy. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Bajkopisarze z Senatu
Prowincjałki W Łodzi rozpoczął się wakacyjny kurs komputerowy dla babć i dziadków. Będą poznawać tajniki obsługi komputera i Internetu. Zainteresowanie przerosło oczekiwania organizatorów. Babcie chcą nauczyć się przede wszystkim ściągania przepisów kulinarnych, a dziadkowie – opanować pocztę elektroniczną i czat. AH
JA TEŻ MAM 12 LAT...
Niecodzienny widok ujrzeli łódzcy policjanci w centrum miasta. W dziecięcym wózku siedziała 60-letnia kobieta, a obok stała młoda matka z dzieckiem. Dama w wózku okazała się być pijaną babcią, której córka powierzyła wcześniej opiekę nad 4-letnim wnuczkiem. AH
ZDROWIE WNUSIA!
Z komisariatu w Złocieńcu (woj. zachodniopomorskie) zniknęło 25 gramów amfetaminy, 40 gramów marihuany i kilka tabletek extasy, które policjanci skonfiskowali dilerom. Przez kilka dni zaginionego towaru poszukiwał na własną rękę sam szef pechowego posterunku. Bez skutku. A może trzeba sprawdzić, który z mundurowych poszedł właśnie na urlop, żeby odreagować służbę? OH
ODLOTOWY KOMISARIAT
W Lublinie policja natknęła się na wzorcową katolicką rodzinę: on, lat 25, z trudem trzymał się na nogach, bo miał we krwi 1,44 promila alkoholu; ona, jego konkubina, lat 23, piła z jeszcze jednym facetem i miała 1,83 promila. Po podłodze walały się puste butelki po wódzie, ubrania oraz resztki jedzenia i zużyte pieluchy. Na ścianie wisiał krucyfiks, a także święte obrazki. Po pokojach biegały dwie głodne i wystraszone dziewczynki – 5-letnia Natalia i jej półtoraroczna siostrzyczka Karolina. Dzieci odwieziono do szpitala. Tatuś trafił „na dołek”, mamusię policjanci odtransportowali do jej siostry. Zasłużyła na łagodne traktowanie, bo jest w siódmym miesiącu ciąży. KC
POLITYKA PRORODZINNA
Z braku innych problemów poznańscy radni Sejmiku Województwa Wielkopolskiego ogłosili właśnie, że wynajmowana od Urzędu Wojewódzkiego sala sesyjna nie nadaje się na miejsce obrad. Innymi słowy – nie da się w niej pracować! Dlaczego? Wszystkim zainteresowanym sprawę wyjaśnia Sylwester Poszwa, przewodniczący klubu PO-PiS: „Ta sala przypomina historię, której nam nie powinna przypominać. Duchy późnego Gomułki, a może wczesnego Gierka, krążą pod sufitem”. Marginalną sprawą pozostaje już to, że na sali jest podobno tak duszno, iż wszelki dłuższy intelektualny wysiłek jest niemożliwy. OH
DUSZNO OD PRL-u
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Na razie nic nie da się zrobić z tymi Kaczyńskimi, z tym wszystkim i szkoda mnie wystawiać na coś takiego, bo do końca się zgram, naszarpię. To musi potrwać rok, dwa i wtedy dupnąć mocno, i wtedy wszystko będzie możliwe. (Lech Wałęsa)
¶¶¶
Na pierwszy rzut oka Lech Kaczyński, jako gospodarz Warszawy, nie jest wcale nieudolny i ma pewne sukcesy. Ale po dokładniejszym przejrzeniu jego dorobku na tym stanowisku ocena wypada niestety fatalnie. Być może już się nieco „wypalił”, choć z pewnością jego apetyt na władzę jest większy niż kwalifikacje własne. („Racja Polska” 6/2005)
¶¶¶
Szefem komitetu wyborczego naszego bohatera (Włodzimierz Cimoszewicz – dop. red.) ma być inny medialny produkt, nasza first lady Pani Jolanta Kwaśniewska. I znowu strzał w dziesiątkę. Pomyślano o tysiącach gospodyń domowych uzależnionych nieuleczalnie od seriali, rozczytanych w romansach i prasie kobiecej. To nic, że do owego komitetu wejdzie również Pastusiak, Czarzasty, Rakowski. Na pierwszym planie będzie zawsze pierwsza dama, która skutecznie skusi do głosowania te panie, które w innej sytuacji wcale do urn by się nie pofatygowały. (www.prawy.pl)
¶¶¶
Ja nie żywię do nikogo nienawiści. Nie jestem gejożercą, ale człowiekiem, który zarządza ruchem na rzecz obrony tradycji i rodziny. (Radosław Parda, lider Młodzieży Wszechpolskiej)
¶¶¶
W Polsce nie będzie dobrze, dopóki nie wymrze pokolenie, które ma stalinowską kindersztubę. Ci nasi hurraprawicowcy w tej swojej nachalnej manii polskości są przecież tak naprawdę bolszewikami. (Kazimierz Kutz) Wybrała OH
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
NA KLĘCZKACH
OWCZY PĘD Seminaria duchowne przeżywają oblężenie – o wzroście popytu na święcenia kapłańskie poinformowała „Gazeta Wyborcza”. Tymczasem na świecie od wielu lat liczba osób odczuwających powołanie do służby bożej w obrządku rzymskokatolickim znacznie malała. W Polsce jest odwrotnie, co „Wyborcza” – za księżmi – tłumaczy następująco: oto „owoc życia Jana Pawła II”. A może inaczej: oto dowód na to, że księżom żyje się w tym kraju najlepiej... KC
w piątki, ograniczenie czasu spędzanego przed telewizorem i komputerem, zakupienie mszy w intencji żywych i zmarłych, poznanie swego patrona i naśladowanie go, codzienna lektura Pisma Świętego oraz comiesięczna spowiedź. Tylko ciekawe, z czego ludziska będą się spowiadać, kiedy już przestaną grzeszyć... AK
LICYTUJĄ BISKUPA
ZBROJNE RAMIĘ LPR Liga Polskich Rodzin dwoi się i troi, aby przed zbliżającymi się wyborami pozyskać dodatkowy elektorat. Na przykład w Kaliszu Paweł Kaczmarek, który stoi na czele powstałego niedawno Oddziału Powiatowego LPR i jest też asystentem posłanki Elżbiety Ratajczak, zapowiada utworzenie stowarzyszenia Liga Mieszkańców Kalisza, które ma bronić praw obywatelskich prawdziwych Polaków. Ramię LPR zamierza m.in. piętnować prezesów spółdzielni mieszkaniowych, bo ci zarabiają za dużo, a także wziąć się za hipermarkety wykorzystujące pracowników. RP
BURMISTRZ ZATRZYMANY Wrocławscy policjanci z wydziału do walki z korupcją zatrzymali burmistrza Polkowic – Emiliana Stańczyszyna – byłego marszałka Dolnego Śląska. Jego gabinet zastał przeszukany, część dokumentów zabezpieczono. Po trzygodzinnym przesłuchaniu we wrocławskiej Prokuraturze Okręgowej burmistrzowi postawiono zarzuty o charakterze korupcyjnym. Ma również zapaść decyzja o jego tymczasowym aresztowaniu. Fakt, że w Polkowicach źle się dzieje, od dawna był tajemnicą poliszynela. „Wielokrotnie sygnalizowaliśmy problemy gospodarcze dotyczące wydawania publicznych pieniędzy, nepotyzm, zlecenie wykonywania robót firmom, których szefami byli albo są członkowie rodziny burmistrza Stańczyszyna” – mówią opozycyjni radni. PT
FABRYKA ŚWIĘTYCH Parafia Rozesłania Świętych Apostołów w Chełmie wzięła i nomen omen rozesłała do wszystkich parafian ulotki z propozycją postanowień, jakie powinni powziąć w związku z nawiedzeniem ich przez obraz Maryi z Częstochowy. Na liście znalazły się m.in.: adopcja dziecka poczętego, rezygnacja z antykoncepcji, otwarcie się na dar nowego życia, post i jałmużna, rezygnacja ze słodyczy, dyskotek i zabaw
Fot. Alex Wolf
Nie dość, że gdańskiej eminencji Tadeuszowi Gocłowskiemu (na zdjęciu) zabrano i sprzedano niedawno na licytacji kilka samochodów, to w najbliższym czasie komornik chce mu jeszcze spieniężyć mebelki, a także wyposażenie ulubionego Radia Plus i maszyny drukarskie archidiecezjalnego wydawnictwa Stella Maris. 13 lipca wszystkie te (i inne) dobra o wartości 2,5 mln zł mają iść pod młotek z powodu... „upierdliwości” inowrocławskiego komornika Artura Zielińskiego, który konsekwentnie usiłuje odzyskać choćby część kasy, aby zrekompensować straty kontrahentów wydawnictwa. Jak pisaliśmy, za sprawą m.in. osobistego spowiednika abpa i jednocześnie dyrektora Stella Maris Zbigniewa Bryka, w firmie tej wystawiano faktury VAT za fikcyjne usługi na kwotę 67 mln zł, a samo wydawnictwo zadłużone jest dziś na ponad 100 mln zł. PS
CHORE PEDAŁY W Lublinie przy Ruchu Światło Życie działa grupa „Odwaga” zajmująca się „uzdrawianiem” katolików ze skłonności homoseksualnych. Za „uzdrowienie” uznawane jest porzucenie pedalstwa i trwanie w czystości, co – według kościelnych autorytetów – może doprowadzić do pełnej i trwałej zmiany orientacji homo- na ludzką, czyli heteroseksualną. Punktem wyjścia terapii jest założenie, że homoseksualizm jest „chorobą powstałą w wyniku zranienia grzechem i brakiem miłości”. „Pacjentom” w ramach procesu „leczenia” zaleca się m.in. rozwijanie duchowej relacji z Bogiem Ojcem, medytacje nad rolą Jezusa jako Brata, Przyjaciela i Protektora, zwracanie się do Maryi o pocieszenie oraz nabożeństwa do św. Józefa. AK
WPADŁ NA GLINĘ Na drodze w okolicy Psar, niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego, miał miejsce wypadek. Jadący skodą 48-letni ks. Witold S. z jednej z pobliskich parafii na łuku drogi zjechał na sąsiedni pas jezdni, doprowadzając do czołowego zderzenia z renaultem megane. Kierujący renaultem policjant został ranny, podobnie zresztą jak pasażer skody – ponad 70-letni kapłan. Gdy ks. Witold S. dmuchnął w balonik, okazało się, że ma w sobie 0,9 promila alkoholu. Za spowodowanie wypadku w stanie upojenia sutannowemu grozi do 4,5 roku pozbawienia wolności. Ksiądz tym razem nie mataczył i nie wypierał się winy, nie wmawiał też przesłuchującym go policjantom, że jest po kilku mszach... Akt oskarżenia trafił do sądu. PS
NA KRZYWY RYJ CUDA W Lublinie szumnie obchodzi się właśnie rocznicę domniemanego cudu z roku 1949, kiedy to na portrecie MB Częstochowskiej w katedrze pojawiły się łzy (czytaj: coś się skropliło). Jednocześnie świętuje się rocznicę wydarzeń z lipca 1980 r., gdy kolejarze – jak głoszą martyrologiczne podania – przerwawszy pracę, przylutowali wagony do szyn. Z tej okazji 4 lipca br. na ul. Jana Pawła II Wielkiego, na wysokości kościoła Świętej Rodziny, gdzie Wielki odprawiał niegdyś nabożeństwo, rozpędzony samochód wjechał w przystanek autobusowy. Cudem jest to, że ranne w wypadku zostały tylko dwie dziewczyny. A jeszcze większym – że obie przeżyły. KC
Kilkudziesięcioosobowa grupa z gminy Police, w której znajdowali się m.in. sołtysi z małżonkami, pojechała na koszt podatników do sanktuarium w Licheniu. W budżecie gminy na ten rok zarezerwowano na pielgrzymkę 10 tys. zł. Burmistrz Polic, Władysław Diakun, nie widzi nic niestosownego w tym, że jego ekipa zrobiła sobie wycieczkę na krzywy ryj. Sołtysom zostało jeszcze kilkaset sanktuariów w Polsce i grób watykański na finał. BS
HISZPANOFOBY „La familia si importa” („Ważna jest rodzina”) napisali wszechpolacy na transparencie, jaki 22 czerwca zaprezentowali pod ambasadą
Hiszpanii w Warszawie. Tym razem młode przydupasy Giertycha zamanifestowały solidarność z zachodnimi homofobami, którzy kilka dni wcześniej przemaszerowali ulicami Madrytu w proteście przeciw rządowym planom prawnego zrównania małżeństw hetero- i homoseksualnych. Sekretarz zarządu głównego MW Mariusz Tomczak wystosował do ambasadora Hiszpanii Miquela Angela Navarry pismo, w którym domaga się (sic!) od premiera Jose Luisa Rodrigueza Zapatery „przywrócenia porządku legislacyjnego zgodnego z prawem naturalnym”. Porządku, jaki niewątpliwie panował za dyktatury popieranego przez kler przyjaciela Hitlera – generała Franco, który represjonował „kochających inaczej”. RB
5
Uczestniczyło w niej sześćdziesięciu postępowych działaczy katolickich, opowiadających się za udzielaniem kobietom święceń kapłańskich. Beney stwierdziła, że przyjęcie święceń jest z jej strony wyrazem symbolicznego protestu przeciwko błędom Kościoła. Papiestwo w kwestii święcenia kobiet nie jest skłonne do jakichkolwiek ustępstw czy nawet prowadzenia dialogu. Również i tym razem wyświęcenie kobiety na księdza znalazło potępienie w słowach arcybiskupa Lyonu, kardynała Philippe’a Barbara, który uroczystości uznał za nieważne, a uczestnictwo w nich nazwał jednoznacznym poważnym zerwaniem z Kościołem. Czy zatem postępowanie hierarchów Krk w historii i teraźniejszości nie jest aby „jednoznacznym poważnym zerwaniem z Jezusem”? A
JP-UZZLE II Mega-Papst-Mosaik, czyli największy portret JPII układany ze zdjęć jego fanów z całego świata powstaje na stronie www.thank-you-jpii.net. Gigantyczna mozaika ma się pojawić przy katedrze w Kolonii podczas XX Światowych Dni Młodzieży. Aby złożyć się na obraz JPII, wystarczy za pośrednictwem strony przesłać swoją podobiznę w formacie jpg. W zamian otrzyma się link, pozwalający odnaleźć się na portrecie oraz zorientować, jaki fragment papieskiej układanki wypadło nam tworzyć. A ponieważ ambicje pomysłodawców były ogromne, potrzeba wielkiej liczby zdjęć. Na razie megaposter składa się niemal z samych dziur. AK
PANI KSIĄDZ We Francji – uważanej za najstarszą córę Kościoła – wyświęcono na katolickiego księdza 56-letnią kobietę, w dodatku mężatkę. Nowym kapłanem została niejaka Genevieve Beney. Uroczysta ceremonia odbyła się na statku zacumowanym na rzece Saonie.
VIAGRA DLA BESTII Jak się okazało, w stanie Nowy Jork za darmo zapisywano viagrę wypuszczonym z więzienia gwałcicielom i przestępcom seksualnym – w ramach pomocy dla ubogich, których nie stać na pokrycie kosztów leczenia. 198 gagatków odbudowało sobie na koszt państwa perwersyjne libido. Czy byli wśród nich księża – nie wiadomo. TW
TO POLAK POTRAFI Sąd Najwyższy USA wydał właśnie werdykt, że stawianie obelisków z dziesięciorgiem przykazań w obiektach państwowych (np. sądach) jest sprzeczne z konstytucją, która mówi o rozdziale państwa i religii. W odpowiedzi amerykańscy dewoci ogłosili, że zapomnikują całe Stany Zjednoczone. Na początek chcą wybudować 100 pomników o tematyce religijnej. Ludzie! Durni ci jankesi są straszliwie. Nie wiedzą, że przy takim „urobku” musieliby budować katopomniki jakieś 1000 lat, żeby dorównać Polakom! MarS
6
etni sezon we Władysławowie otworzyli ministranci. Popili, pohulali, a potem dali popalić mieszkańcom miasta oraz pogonili kota policji. Parafia Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny administrowana przez zakonników z Towarzystwa Chrystusowego to jedyna – o dziwo! – w nadmorskim Władysławowie placówka duszpasterska. Jedyna, ale imponująca świątynią, cudną plebanią oraz Domem Katechetycznym (na zdjęciu), który już od kilku lat pełni w miasteczku funkcję najważniejszego ośrodka kulturalnego. W nim to właśnie parafialni ministranci zapragnęli zorganizować wakacyjną dyskotekę. Proboszcz, ksiądz Krzysztof Antoń, pomysł pobłogosławił, bo małolaty należące do Służby Liturgicznej Ołtarza oraz parafialnej dziecięcej orkiestry dętej od rana występowały przed kamerami redakcji katolickiej TVP, uczestnicząc w nagraniu programu „Ziarno”, więc jakaś rekompensata statystom się należała... Aż dziw, że włodarza parafii nie tknęło złe przeczucie, skoro rozwieszone w okolicy plakaty już od kilku dni ostrzegały: „Najstraszliwsze tarantule i skorpiony świata. Żywe!”. Ale ponieważ nie tknęło, w gorący sobotni wieczór rozpoczęły się pląsy... – Już od samego początku w oknach widać było palących papierosy. Później co chwila wytaczały się z Domu Katechetycznego na świeże powietrze pijane wyrostki i choć niektórzy mieli po 13–14 lat, to bluzgi leciały takie, że uszy więdły. Pobudzili mi wczasowiczów. Przed północą pojawiła się policja i dopiero się zaczęło... – opowiadał nam nazajutrz mieszkaniec sąsiadującego z kościołem domu przy ul. Księdza Merkleina. Funkcjonariuszy, którzy ośmielili się zajrzeć do reprezentacyjnej auli św. Wojciecha, gdzie odbywała się imprezka, powitało chóralne: „Ch...j w d...ę policji”, a na hasło: „J...ć policję”
L
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
POLSKA PARAFIALNA
Tarantule... w stronę stróżów prawa pofrunęły butelki i puszki po piwie. – Zaczął któryś z pupilków księdza Marka Siwickiego (duszpasterz młodzieży i ministrantów – dop. red.), bo właśnie z miejsca, gdzie stała grupka lektorów, poleciała pierwsza butelka. Czy na miejscu był jakiś opie-
– Chyba jakiś diabeł wstąpił w te dzieciaki. Córka wróciła przed dziesiątą i opowiadała mi, że piwo oraz wino lały się strumieniami. Za poprzedniego proboszcza, ks. Stanisław Gładysza, była podobna historia. Gdy ksiądz Stanisław wyjechał do USA na rekolekcje, to ministranci od księdza
Właśnie tu, w auli św. Wojciecha – o zgrozo – pijani ministranci dali czadu...
kun? Nikogo nie widziałem, ale podobno krótko przed zadymą kręcił się po sali jeden z księży. Jak tylko przyjechały „psy”, zaraz zniknął – mówi „FiM” 15-letni Krzysztof, parafianin z Pucka, który przyjechał na „dysko” zaproszony przez koleżankę z działającej przy kościele we Władysławowie Białej Armii Pana Jezusa. Zanim na pomoc przybył drugi radiowóz, najbardziej agresywni uczestnicy dyskoteki zdołali uciec. Na pobojowisku zostały niedopite trunki, sterty petów oraz kilkanaście „skorpionów i tarantul”, które policja spisała i przegoniła do domów.
Marka zrobili w nocy taką balangę, że jednej nocy dwukrotnie musiała interweniować policja, ale sprawę później zatuszowano – wspomina matka 15-letniej Ani. A jakie wnioski teraz wyciągnie policja? – Dzielnicowy prowadzi postępowanie o wykroczenie. Poprosi o wyjaśnienia organizatora, ale ponieważ radiowozy nie uległy zniszczeniu i żaden z policjantów nie odniósł obrażeń, poprzestaniemy na pouczeniu – zapowiada st. aspirant Mirosław Czyżewski, zastępca komendanta władysławowskiego komisariatu.
Sam organizator, ks. Antoń, z dziennikarzem „FiM” rozmawiać nie chce, gdyż – jak zauważa – „nagłaśnianie incydentu godzi w dobre imię naszego kościoła”. Trzeba przyznać, że znalazł się w sytuacji nader kłopotliwej, gdyż parafię we Władysławowie objął 5 czerwca 2005 r. w atmosferze skandalu obyczajowego skutkującego odwołaniem księdza Gładysza, co opisywaliśmy w „Dwóch twarzach proboszcza” („FiM” 26/2005). Wymiana kadr wywołała buntownicze reakcje wiernych, którzy ośmielają się zarzucać hierarchom kościelnym... zaślepienie przez
szatana: „Okoliczności odwołania ks. Stanisława Gładysza z probostwa tutejszej parafii zmuszają nas do żądania rozpatrzenia tej sprawy. (…) Czy kilka osób, zaślepionych przez szatana, może wszystko to przekreślić? (…) Uważamy, że jedynym sposobem na odbudowanie naszego do głębi utraconego zaufania do Zakonu może być wyłącznie przywrócenie ks. Stanisława na stanowisko proboszcza oraz oczyszczenie parafii z niegodnych księży wikarych oraz sióstr” – czytamy w udostępnionym redakcji liście parafian z Władysławowa do ks. Tadeusza Winnickiego, Przełożonego Generalnego Towarzystwa Chrystusowego. – Wyskok ministrantów to ewidentna próba skompromitowania księdza Antonia przez osoby sympatyzujące z byłym proboszczem. Wiem, że już szykują następne świństwa – twierdzi jedna z aktywistek parafialnej Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Wczasowiczów spędzających urlop we Władysławowie czekają więc nie lada atrakcje... DOMINIKA NAGEL Fot. ST
Autopromocja pana księdza Przesłaniem turnieju miało być wyłonienie najlepszej dzielnicy w konkurencjach, które powinny interesować wszystkich mieszkańców. „Ktoś” jednak wyszedł z założenia, że w Katowicach mieszka 100 Prezentacja parafii z Dąbrówki Małej proc. katolików, dla których reprezentatywne będzie staatowice skończyły 140 lat. wanie w szranki ich proboszczów. Obchody jubileuszu miał „Ktoś” przeoczył też fakt, że w tym uświetnić Turniej Dzielnic. wojewódzkim mieście działa 21 zaA przynajmniej taki szczytny cel rejestrowanych i legalnych kościopostawiła sobie „Estrada Śląska” łów niekatolickich i związków wywraz z dzielnicowymi domami kulznaniowych. Każdy z nich ma swotury. I wszystko byłoby cacy, gdyich wyznawców i duchowych przyby nie konkurencja pod hasłem wódców. Im nie stworzono szansy „Parafie, czyli wspólnota”.
K
publicznego promowania swojej parafii i samych siebie. Dlaczego pieniądze samorządowe wydawane są tylko na autopromocję proboszczów parafii Krk? Z tym pytaniem pobiegłem do rzecznika prasowego Urzędu Miasta Katowice. W odpowiedzi usłyszałem, że finanse na turnieje domy kultury otrzymały zgodnie z planowym budżetem i w ich gestii leży sprawiedliwe rozdysponowanie.
Dyrektorzy MDK-ów nie kryli zdumienia, bo – jak twierdzą – turniej musieli zorganizować zgodnie z nadesłanym programem. Skąd nadeszły dyrektywy – nietrudno się domyślić. Kontrowersyjna konkurencja odbywała się 20 czerwca. Polegała na audiowizualnej prezentacji przygotowanej przez proboszczów, w której chwalili się swoimi osiągnięciami. Do rywalizacji stanęło sześć parafii. Pokazano
zdjęcia i filmy o dobroci księży. Wizualnie nudne to było jak diabli, ale informacyjnie – niczego sobie. Usłyszałem na przykład, jak proboszcz z Podlesia (dzielnica Katowic) stwierdził, że władza w dzielnicy to proboszcz, dyrektor szkoły i przewodniczący rady samorządowej. Jego pokazowy film kończył się słowami: „Puka do nas nowoczesność, a my wszyscy (parafianie) chcemy zostać takimi, jakimi byliśmy”... Zabawa wprawdzie nie trwała do rana, ale i tak była przednia. Oczywiście tylko dla katolików. Bo jeśli ktoś należał np. do Zboru Ewangelii Łaski, to łaski nie zaznał. PO Fot. Autor
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
WSZECHPOLSKA PARAFIALNA
7
weszpolska „Zawsze takie Rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie” – zapisano w 1600 r. w akcie fundacyjnym Akademii Zamojskiej. A takie będzie chowanie, jakich mamy pedagogów. Uwaga! Do nauczania i wychowywania naszych dzieci przymierzają się neofaszyści Romana Giertycha! imne spojrzenia, nienawiść na ustach. – Już my zrobimy w Polsce porządek – zapowiadają liderzy Młodzieży Wszechpolskiej, kadrowego zaplecza Ligi Polskich Rodzin. Opiszemy zdarzenie, które miało miejsce podczas niedawnej Parady Normalności, będącej – w zamyśle organizatorów z MW – odpowiedzią na Paradę Równości, którą tydzień wcześniej zainicjowały środowiska gejów i lesbijek. Jak pamiętamy, na manifestację tych „normalnych” prezydent Warszawy Lech Kaczyński zezwolił, zaś „równym” – stanowczo zakazał przemarszu ulicami stolicy. „Dla dewiantów nie ma w Polsce miejsca. Powiedzmy im głośne nie!” – wykrzyczał do kamer telewizyjnych „normalny” poseł Robert Strąk z LPR. „Gdy LPR będzie miała więcej do powiedzenia w państwie, to zdelegalizuje wszystkie organizacje homoseksualne” – dodał Wojciech Wierzejski, eurodeputowany LPR. „Trzeba to, w moim przekonaniu, po prostu, że tak powiem, wyplenić” – wtórował im dzielnie Wojciech Olszewski, wszechpolak ze Słupska. „A w jaki sposób?” – zainteresował się dziennikarz. „No, wie pan, Adolf Hitler miał na to sposoby...” – rzekł złowróżbnie młody bojówkarz. Kim są Strąk i Wierzejski – wiadomo nie od dziś, więc szkoda papieru, żeby po raz kolejny rozwodzić się nad stanem ich umysłów. A kim jest ów nigdy dotąd przez telewizję nie pokazywany młodzieniec propagujący pomysły Hitlera i reprezentujący bojówkarzy
Z
Romana Giertycha? Okazało się, że to przyszły nauczyciel… „Wasza Magnificencjo Pani Rektor (prof. Danuta Gierczyńska – dop. red.), zwracam się z prośbą o bliższe zainteresowanie się zachowaniami studenta I roku historii nauczycielskiej. Student Pomorskiej Akademii Pedagogicznej i zarazem działacz Młodzieży Wszechpolskiej w czasie trwania »Parady Normalności« w Warszawie przed kamerami wygłaszał faszystowskie poglądy. (…) Nie można tolerować poglądów popierających ludobójstwo, tym bardziej wygłaszanych przez przyszłego nauczyciela, który takie wypaczone teorie będzie miał możliwość przekazywać dzieciom w szkole” – czytamy w liście Pawła Szewczyka, przewodniczącego Federacji Młodych Socjaldemokratów w Słupsku. Uczelnia otrzymała tę oficjalną informację 24 czerwca br. i na szczęście zareagowała: – Skierowaliśmy sprawę do rzecznika dyscyplinarnego. Pan Olszewski naruszył paragraf 6 podpunkt 4 regulaminu studiów, który nakazuje studentowi dbanie o dobre imię uczelni i godność studenta. Propagowanie faszystowskich teorii z pewnością narusza te wymogi – powiedział nam dr Ryszard Zagłoba, prorektor ds. kształcenia. Oby ta sprawa szybko znalazła swój sprawiedliwy finał, zanim student zostanie nauczycielem historii. Dawno już ostrzegaliśmy („Ligusy werbują dzieci” – „FiM” 13/2003), że polityczne oszołomy kombinują, żeby dostać się do szkół i agitować wśród dzieci. Cytowaliśmy fragmenty instrukcji szkoleniowej „Młodzież Wszechpolska – organizacje
i metody werbowania”, w której wspomniany Wierzejski zaleca m.in.: „Ambicją każdego koła winno być posiadanie choć kilku ludzi we wszystkich szkołach średnich i przyczółki w podstawówkach”. (...) Lokalizujemy konkretną szkołę (również podstawową, lecz to wymaga dodatkowych zabiegów), (…) co tydzień plakaty informacyjne o MW, akcje ulotkowe, „wytapetowanie” ścieżek do szkoły ze wszystkich stron materiałami o MW itd.”. Jak wkupić się w łaski dyrekcji i ciała pedagogicznego, kamuflując prawdziwe oblicze? „Zaczynamy od rozmowy z księdzem (…) Jeśli mierziłaby (kierownictwo szkoły – dop. red.) nazwa Młodzież Wszechpolska, to założyć można koło historyczne czy turystyczno-krajoznawcze. Niech tylko dadzą salę, gablotkę na gazetki ścienne” – podpowiada ideolo z LPR. No i wykrakaliśmy (por. „Wilki w owczych skórach”, „FiM” 24/2005). Oto kilka dalszych przykładów: ¤ w Świdnicy (woj. dolnośląskie) działa nowe koło Młodzieży Wszechpolskiej. Jego członków zwerbowano na lekcji religii w miejscowym I LO im. Jana Kasprowicza. Ksiądz katecheta umożliwił prowadzenie lekcji Wiktorowi Studnickiemu, szefowi wszechpolaków z Wałbrzycha; ¤ w krakowskim XXII LO aktywiści MW, stosując się do wskazówek Wierzejskiego, przedstawili
się jako „studenci wygłaszający wykłady na temat zaangażowania społecznego”. Wychowawca pozwolił im poprowadzić lekcję. „Nie zabrakło pytań o Młodzież Wszechpolską i naszą działalność. Referat kolegów został odebrany pozytywnie zarówno przez młodzież, jak i przez obecnego
że jest tym zainteresowana nasza młodzież” – wyjaśnia Agata Rydianow-Pluta, dyrektorka tamtejszego liceum), Wałbrzychu, Legnicy i Lwówku Śląskim. Ba, szefowie wszechpolaków w specjalnym oświadczeniu zapowiadają, że wcisną się wszędzie ni-
wychowawcę. Możemy się więc spodziewać, że wkrótce powtórzymy takie spotkania w innych klasach” – dumnie relacjonuje kronikarz organizacji na jej stronie internetowej. Byli też w II Liceum Ogólnokształcącym w Szczecinie, V LO we Wrocławiu, w liceum im. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie, Zespole Szkół Technicznych w Lesznie, Zespole Szkół nr 2 w Sokołowie Podlaskim... Z lokalnych mediów dowiadujemy się, że agitację prowadzili w Bogatyni („Pozwalamy na takie działania wszystkim, pod warunkiem
czym weszka: „Mimo tego, że każde nasze pozytywne działanie i każdy nasz sukces napotyka na wściekłe reakcje nieprzychylnych nam środowisk, dalej będziemy robić swoje. (…) I dalej będziemy organizować spotkania, tam gdzie tylko się da. I dalej będziemy mówić o zaangażowaniu społecznym, sektach, narkotykach, aborcji i homoseksualistach”. No i – oczywiście – zaletach Adolfa Hitlera... ANNA TARCZYŃSKA MW Fot. WHO BEE
8
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
POD PARAGRAFEM
ywilizowane, nowoczesne państwo ściga piractwo komputerowe. Za chwilę udowodnimy, że nasze państwo (a dokładnie jego agenda rządowa) samo jest gigantycznym piratem używającym nielegalnego oprogramowania. Żeby tylko tyle...
C
Do takiego właśnie wniosku doszło Ministerstwo Gospodarki i Pracy, a dokładniej – jego agenda o nazwie Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Szacowna ta firma – z założenia promująca Polskę jako kraj prawy i godny zaufania – pracowała i pracuje na pirackim oprogramowaniu. Tak stwier-
i napiszemy kolejny artykuł. Chce się Pan założyć? Ale to dopiero pierwszy kwiatek w opisywanym ministerstwie. Mamy kolejny. ¤¤¤ Polskie Ministerstwo Gospodarki znane jest w Europie z tego, że wydaje akty prawne niezbędne do
Wybaczcie Piechocie… Dwaj ostatni ministrowie gospodarki i pracy (Hausner i Piechota) chwalili się, że ich resort jest transparentny i wcześniej zjedzą własne skarpetki, nim ktokolwiek zarzuci im jakiekolwiek przekręty. No to do dzieła – skarpetki z nóg, panowie ministrowie! Wytropiliśmy nie tyle nieprawidłowości, co wręcz przestępstwa w gospodarstwie kierowanym przez obu panów kierowników resortów. ¤¤¤ Są programy komputerowe, które nazywają się Windows, Office oraz Adobe Photoshop. Ich cena wynosi od 600 zł do nawet 4 tys. zł za sztukę. A problem użytkowników polega na tym, że trzeba ową kwotę uiścić. O ile – rzecz jasna – chce się z nich korzystać legalnie. Oczywiście można nic nie płacić i po prostu ukraść te aplikacje, np. z Internetu.
dziła NIK w najnowszym raporcie z maja 2005 r. Nazwijmy rzecz po imieniu: ministerstwo bezczelnie kradnie własność intelektualną (za co grozi kara więzienia do lat pięciu), a jednocześnie robi za Katona i Dziewicę Orleańską razem wziętych. Na nasze pytanie, jak się ministerstwo czuje w charakterze złodzieja, dyrektor departamentu promocji eksportu (w MGiP) Jan Ciećwierz oświadczył: – Przecież nic się nie stało. Ciekawe, kto doniósł? Ciećwierzu kochany – faktycznie kradzież to nie morderstwo, ale ministerstwu chyba nie wypada... A doniósł na Waszeci do „FiM” jeden z Pana współpracowników – jakiś taki uczciwy i zbrzydzony draństwem człowiek. Jeśli będzie go Pan tropił za jego uczciwość, to raz dwa się o tym dowiemy
Czy muszę rozebrać garaż, jeśli decyzja o jego rozbiórce była wydana w 1976 roku? Dodam, że w kwietniu br. otrzymałem zawiadomienie z PINB w wyżej opisanej sprawie. (Edward K., Kraków) Pomimo upływu 29 lat nie zalegalizował Pan samowoli budowlanej, w związku z czym Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego miał prawo wszcząć postępowanie, którego finałem będzie zapewne rozebranie garażu. ¤¤¤ W ubiegłym roku wystąpiłem przeciw ZUS, który pozbawił moją rentę kontekstu powypadkowego, przyznając mi rentę ze względu na ogólny stan zdrowia na kolejny rok. Wniosłem sprawę do sądu o przywrócenie powypadkowości mojemu schorzeniu. W międzyczasie wygasła renta ze względu na ogólny stan zdrowia. Złożyłem wniosek do ZUS o jej przedłużenie, a w odpowiedzi ZUS stwierdził, że nie może uwzględnić mojego wniosku ze względu na trwające postępowanie sądowe. Czy taka decyzja jest zgodna z prawem? (Bogusław S., e-mail) Niestety, w tej sytuacji decyzja ZUS jest uzasadniona, bowiem postępowanie sądowe prowadzone na Pana wniosek w związku z przywróceniem powypadkowości pańskiemu świadczeniu zawiesza postępowanie przed ZUS, a w związku z tym ZUS nie mógł rozpatrzyć złożonego przez Pana wniosku o przedłużenie renty przyznanej ze względu na ogólny stan zdrowia.
§
wykorzystywania funduszy Unii z opóźnieniami sięgającymi nawet kilkuset dni. Na przykład aż siedem miesięcy ministerstwo zakładało rachunek bankowy, na który UE miała przekazać środki na inwestycje drogowe! W końcu konto założono i środki unijne spływają – i owszem – z tym, że
§
Ubezpieczenie przy okazji wyjazdu za granicę jest dobrowolne – może więc Pani wykupić sobie takie świadczenie bądź nie – ta decyzja zależy tylko od Pani. Jeśli natomiast wyjeżdża Pani na wczasy zorganizowane przez biuro podróży, często takie ubezpieczenie wliczone jest w cenę wycieczki. Proponuję w związku z tym zapoznać się dokładnie z ofertą biura i poprosić pracownika, aby wyjaśnił, jakie świadczenia przysługują Pani w razie potencjalnego wypadku. W biurach podróży można również wykupić ubezpieczenie, jeśli zdecydowałaby się Pani na indywidualny wyjazd – w tej sytuacji również najlepiej poprosić o wyjaśnienie, co w ramach ubezpieczenia przysługuje, a co nie, i od tego uzależnić decyzję o jego wykupieniu. Jeśli zaś chodzi o rezygnację z usług PZU, to taka decyzja zależy tylko od Pani, a w jej podjęciu może pomóc broker, który przedstawi Pani warunki, jakie oferują swoim klientom poszczególne firmy ubezpieczeniowe. ¤¤¤ Wykupiłem mieszkanie we wspólnocie mieszkaniowej. Przy pomiarze i wycenie mieszkania przedstawiciel z obsługi budowlanej nieruchomości miał opis całego lokalu. Podpisałem umowę u notariusza. Później okazało się, że powierzchnia piwnicy jest mniejsza niż w podpisanej przeze mnie umowie. Kilkakrotnie zwracałem się do spółdzielni o wyjaśnienie tej sprawy, ale zawsze spotykałem się z odmową i stwierdzeniem, że mam uiszczać opłaty zgodnie z zapisem w umowie. Co zrobić w tej sprawie? (Edward Cz., Grudziądz)
Porady prawne ¤¤¤ Od maja 2005 r. jestem po rozwodzie. Obecnie wraz z dziećmi mieszkam jeszcze w mieszkaniu służbowym, czyli leśniczówce (mój były mąż jest leśniczym). Dowiedziałam się, że muszę opuścić to mieszkanie ze względu na to, że jest służbowe. Co prawda nadleśniczy obiecał mi pomoc w znalezieniu nowego mieszkania, ale czy to jego obowiązek, czy dobre chęci? Czy rzeczywiście muszę opuścić zajmowane teraz mieszkanie? Problem polega na tym, że nie stać mnie na wynajem nowego lokum. (Eliza N., e-mail) Zarządzenie ministra ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa potwierdza, że to Pani mąż jako leśniczy ma prawo pozostać w służbowej leśniczówce, zaś Pani może się starać o mieszkanie zastępcze według ustawy o najmie lokali mieszkaniowych i dodatków mieszkaniowych (Dz. U. 1994 r., nr 105, poz. 509). Lasy Państwowe nie mają obowiązku zapewnić Pani zastępczego mieszkania. Z powodu złej sytuacji finansowej może się Pani natomiast ubiegać w gminie o lokal socjalny. ¤¤¤ Mam zamiar wyjechać na urlop do któregoś z krajów europejskich. Czy muszę być ubezpieczona? Do tej pory ubezpieczałam się w PZU, ale zastanawiam się, czy nie lepiej zrezygnować z ich usług. (Barbara O., Łódź)
z rocznym opóźnieniem. – Rok nie wyrok – powie Pan, Ministrze? Pewnie, że tak. Zgadzamy się, tym bardziej że wiemy, iż miesiąc temu razem ze swoim zastępcą wpadł Pan na pomysł usunięcia niby-wad w rozporządzeniu dotyczącym rozwoju regionalnego (też kasa z UE). Owo usunięcie wad skutkowało ponownym rozpoczęciem wszelkich ogłoszonych już i trwających konkursów na wykonanie konkretnych prac (drogi, edukacja, ochrona zdrowia, turystyka, kultura itp.). W ten sposób setki firm, które zainwestowały ciężkie pieniądze w przetargi, obudziły się z łapami w nocniku, tracąc miliony złotych. Kiedy najbardziej zainteresowani dostali szału, wówczas ministerstwo oświadczyło, że „coś z tym zrobi”. No i rzeczywiście coś z tym robiło, a to coś znaczy na razie guzik. ¤¤¤ Trudno się temu dziwić, jeśli – według danych NIK – Ministerstwo Gospodarki trzykrotnie już było uprzejme zagubić ważną dokumentację, czyli wnioski o fundusze z UE dla samorządów. Jedna taka dokumentacja to ok. 100 kilogramów papierów. Jak to mogło zniknąć? Nikt nie wie.
Mało? Jak jeszcze mało, to dodamy, że 1,5 mln zł MG wydało na zlecenia, które otrzymali goście z Rady Doradczej Ministerstwa. Członkowie tejże Rady opiniowali wnioski w sprawie utylizacji wyrobów zawierających azbest. No i jak się naopiniowali, to wzięli za to górę kasy, o czym donosi NIK. Rada nigdy nie podała, ile jest w Polsce trefnego azbestu, bo nawet w przybliżeniu nie znała takich danych. Ale kasę zgarnęła. Firmy utylizujące nie dostały nic. To nie wszystko. Dowiedzieliśmy się, że MG zlecało dostawę sprzętu TV i telefonów komórkowych drukarni przywięziennej przy areszcie śledczym (ul. Rakowiecka 11). Oczywiście drukarnie niczego podobnego nie produkują, ale mogą „podzlecać” wykonanie zamówienia. I tak czynią. W ten sposób przepompowano w jednym tylko ubiegłym roku ok. 1,2 mln zł, a rok wcześniej – 2 mln zł. NIK twierdzi, że to przestępstwo, ale może się czepia... Według danych NIK, mamy jeszcze na deser 1,2 mln zł przekręconego przetargu remontowego w ambasadzie paryskiej RP (byli znacznie tańsi oferenci). A już na superdeser powiedzmy, że MG zapowiadało, iż zrobi porządek z fundacją ojca Rydzyka „Nasza Przyszłość”, finansującą Radio Maryja. Na obietnicach się skończyło, bowiem Rydzyk ma MG w dupie i nie przekazuje żadnych sprawozdań finansowych. Ani jednego! ANNA KARWOWSKA MAREK SZENBORN
Spółdzielnia nie ma prawa wymagać od Pana płacenia za powierzchnię większą od faktycznie zajmowanej. Jeśli więc spotyka się Pan z odmową skorygowania informacji dotyczącej faktycznie zajmowanej powierzchni, powinien Pan wystąpić do sądu cywilnego o zmianę zapisu w księdze wieczystej. Jeśli nie ma Pan założonej księgi, należy dokonać tego bez zbędnej zwłoki. ¤¤¤ Moja żona (pobraliśmy się w 2003 r.) zmarła, pozostawiając testament, w którym zapisała mnie jako jedynego spadkobiercę mieszkania własnościowego. Testament został spisany u notariusza, zaś jedyna rodzina żony (bratanek i dwaj siostrzeńcy, którzy nie utrzymywali z nią kontaktu) grozi, że unieważni ten testament. Czy mają do tego prawo? (Witold P., Ostrowiec Świętokrzyski) W opisanej przez Pana sytuacji, a więc w wypadku, gdy Pana żona nie posiadała dzieci, nie musi się Pan obawiać, bowiem na mocy sporządzonego przez nią testamentu tylko Pan – jako mąż – jest spadkobiercą opisanego majątku, zaś bratankowie i siostrzeńcy nie mają żadnego prawa do odziedziczonego przez Pana lokalu, a co więcej – nie mają nawet prawa do zachowku. Nie musi się Pan więc przejmować ich „groźbami”. ¤¤¤ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie i cieszy się dużym zainteresowaniem. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Odpowiedzi szukajcie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r. olski cukier ma gorzki smak. Oprócz tego, że drożeje, to jeszcze z jego powodu pracownicy likwidowanych cukrowni ronią łzy. Też gorzkie. W tym roku kolejne dwie cukrownie mają zostać zlikwidowane, a w przyszłym roku ich los podzieli jeszcze 6 zakładów. Co to oznacza, najlepiej wiedzą pracownicy Żnina, którzy do dziś nie mogą pozbierać się po ubiegłorocznym zamknięciu firmy („FiM” 20/2004). – Na nic zdały się nasze protesty, ze strajkiem okupacyjnym włącznie – mówi Ryszard Kozikowski, ówczesny członek komitetu protestacyjnego cukrowni Żnin. – Nie udało się ponownie uruchomić linii do przerobu buraków. Zamiast obiecywanej nam produkcji alternatywnej, 110 osób pracuje jeszcze przy dystrybucji cukru. Zgodnie z porozumieniem z Krajową Spółką Cukrową, mają zapewnioną pracę do końca września przyszłego roku. Co będzie dalej – nie wiemy. W tym roku KSC zamyka kolejne dwa zakłady – w Opolu Lubelskim i Janikowie. W tej ostatniej cukrowni, podobnie jak w ubiegłym roku w Żninie, załoga nie zgadza się z taką decyzją. – Już wcześniej docierały do nas sygnały o planowanym wygaszeniu produkcji, ale trudno nam było uwierzyć w zamknięcie zakładu obchodzącego właśnie 130-lecie istnienia – mówi przewodniczący komitetu strajkowego Ryszard Cybulski. – Teraz stało się najgorsze. A przecież w ostatnich latach, wbrew informacjom KSC, legitymowaliśmy się bardzo dobrymi wynikami produkcyjnymi. Fatalne nastroje panują również w Opolu Lubelskim, gdzie na śmierć skazano cukrownię liczącą sobie 120
P
Gorzki cukier lat i dającą zatrudnienie 150 osobom. W 10-tysięcznym miasteczku dotkniętym bezrobociem i biedą zamknięcie cukrowni oznacza katastrofę dla kilkuset rodzin. Także rolnicy z okolicznych wsi, dostarczający do niedawna buraki dla cukrowni, mówią o katastrofie. Chociaż w zakładzie odbywa się na razie konfekcjonowanie cukru, wśród załogi wyczuwa się nerwową atmosferę, bo dotychczasowe rozmowy z kierownictwem KSC nie przyniosły żadnych rezultatów. Oczy pracowników zwrócone są dziś na Janikowo, gdzie trwa ostry protest i toczą się mediacje dotyczące przyszłości zakładu. Załoga janikowskiej cukrowni domaga się wznowienia produkcji lub dziesięcioletnich gwarancji zatrudnienia. – Jedynym kryterium zamykania produkcji w takich cukrowniach jak Janikowo czy Opole Lubelskie jest ich rentowność, bo realizujemy wielki program restrukturyzacji podległych nam zakładów – wyjaśnia
hcesz kogoś zniszczyć? Wynajmij sobie dziennikarza „Gazety Wyborczej!”. „Gazeta Wyborcza” nie ma ostatnio szczęścia do informatorów. Ujawniając tych, którzy wpuścili gazetę w kanał afery policyjnej, dziennikarze ,,GW’’ na długi czas wystraszyli współpracowników mediów w całym Katolandzie. To skandal (Jonasz nigdy w życiu nie pozwoliłby wydać informatora!). My odszukaliśmy (,,Jad kiełbasiany – „FiM” 20/2005) kolejnych prowokatorów, którzy wpuścili w kanał ludzi Michnika. Tym razem konsekwencje mogły być o wiele gorsze niż utrata roboty przez dwóch wyższego szczebla gliniarzy. Paść mogły zatrudniające kilkaset osób Zakłady Mięsne Witolda Werblińskiego w Dębniałkach Kaliskich. „Gazeta Wyborcza”, wspólnie z regionalnym ośrodkiem TVP w Poznaniu, opierając się na zeznaniach byłych kontrahentów przedsiębiorcy – Piotra Kaźmierczaka i Mieczysława Mencla – kilkakrotnie publikowała materiały ukazujące firmę „Werbliński” w niekorzystnym świetle. Zakłady posiadające unijny certyfikat miały rzekomo produkować ,,lewe konserwy’’, skupować nielegalnie żywiec i w ogóle przekręcać kogo się da. Po publikacji do Dębniałek Kaliskich zjechały wszystkie możliwe kontrole sanitarne i weterynaryjne, które orzekły, że w żadnym
C
POD PARAGRAFEM
rzecznik prasowy toruńskiej spółki Łukasz Wróblewski. – Zatrzymywanie linii przerabiających buraki w wybranych zakładach nie oznacza jednak zmniejszenia produkcji cukru w spółce, wprost przeciwnie. W minionej kampanii zwiększyliśmy nie tylko liczbę buraków, ale też ilość wyprodukowanego cukru, poprawiając jednocześnie efektywność firmy. Bez tego nie ma mowy o obniżeniu kosztów, a w efekcie sprostaniu konkurencji. – Nie zgadzamy się z argumentami spółki, bo wyniki produkcyjne stawiały nas w ostatnich piętnastu latach w czołówce cukrowni – ripostuje Cybulski. – Zapewne dlatego jako nieliczni otrzymaliśmy z banku kredyt skupowy. Dlaczego zatem padło na Janikowo? – To jeden z najmniejszych zakładów w woj. kujawsko-pomorskim, który zatrudnia zaledwie 160 osób i nie legitymuje się wysokim przerobem buraków – wyjaśnia Wróblewski.
– Spółka złamała prawo, podejmując decyzję o zamknięciu produkcji w Janikowie. Nie konsultowano tej decyzji ze związkowcami, nie zapewniono też ludziom alternatywnej produkcji, która gwarantowałaby pracę nie tylko na rok lub dwa – mówi zirytowany szef komitetu protestacyjnego w Janikowie. – W Żninie też obiecywano załodze, że otrzyma pracę przy produkcji m.in. biopaliw i suszeniu warzyw oraz owoców, tymczasem wyszły z tego nici – mówi Cybulski.
– Jak mamy wierzyć komuś, kto łamie prawo i nie dotrzymuje obietnic?! W toruńskiej spółce niechętnie rozmawiają o ciemnych stronach restrukturyzacji polskich cukrowni. Z wypowiedzi rzecznika prasowego wynika, że tak wielka operacja nie może się obyć bez ofiar. A obietnice i zobowiązania? – W Żninie wszystko już było dograne z firmą, która miała zająć się produkcją suszonych warzyw i owoców, ale w ostatniej chwili wycofała się z interesu, uzasadniając swoją decyzję nieopłacalnością inwestycji – wyjaśnia Wróblewski. – To, niestety, cena restrukturyzacji gospodarki w Polsce, w tym także przestarzałego polskiego przemysłu cukrowego. W imieniu załogi i plantatorów związkowcy zarówno z Janikowa, jak i Opola Lubelskiego cały czas apelują do władz spółki o cofnięcie decyzji. Pomaga im m.in. posłanka Anna Bańkowska i komisja dialogu społecznego działająca przy wojewodzie lubelskim. Efektów rozmów jednak nie widać. Jeśli negocjacje nie przyniosą rezultatów w ciągu najbliższych tygodni, związkowcy grożą sięgnięciem po poważniejsze argumenty. – My tej cukrowni nie pozwolimy zamknąć! – mówi zdesperowana załoga Janikowa. RYSZARD PORADOWSKI Fot. Autor
Krajowa Spółka Cukrowa SA powstała w sierpniu 2002 r. Obecnie w jej skład wchodzi 26 cukrowni znajdujących się w 8 województwach. KSC ma też udziały w około 30 innych zakładach tego typu, dysponuje blisko 40-procentowym udziałem w rynku cukrowym w Polsce. W kampanii 2004/2005 przerobiła ponad 5 mln buraków, z których wyprodukowano prawie 800 tys. ton cukru. Na polskim rynku z KSC konkurują m.in.: Śląska Spółka Cukrowa (Saint Louis Sucre International) – 16 proc. rynku; British Sugar Overseas – 11 proc.; Nordzucker – 7 proc. i Sudzucker – 9 proc. Konsolidacja bazy produkcyjnej i surowcowej odbywa się także u konkurentów toruńskiej spółki.
Prasa to potęga momencie z winy producenta nie doszło do zagrożenia zdrowia społeczeństwa. Prokurator rejonowy Maciej Antczak powiedział wręcz, że media (czytaj: „Wyborcza”) dały się wmanewrować w spór biznesowy wywołany przez ludzi mających kłopoty z wymiarem sprawiedliwości. Stosując dozwoloną prowokację dziennikarską, umówiliśmy się z Piotrem Kaźmierczakiem (na zdjęciu), który przedstawia się jako obrońca czystych reguł na rynku mięsno-wędliniarskim w Polsce. Spotkanie zaaranżowaliśmy w jednej z restauracji na poznańskim Starym Rynku. – Chcecie pisać o Werblińskim? – spytał Kaźmierczak. – To bardzo dobrze, bo to wielki przekręt. „Gazeta Wyborcza” już się za niego wzięła. Jeżeli jest potrzeba, to ja mogę w każdej chwili zawołać tutaj dziennikarza z „Wyborczej”, on jest do mojej dyspozycji. Opowie, o co chodzi, będzie jeszcze wiele odcinków
9
pisał na ten temat. Ja mam na wszystko kwity (w tym momencie otrzymuję od Kaźmierczaka teczkę pt.: „Afera w Zakładach Mięsnych Witold Werbliński w Kaliszu”, w której obok tzw. pisma przewodniego znajdują się... kserokopie artykułów z „GW”). Ustaliliśmy, że pan Piotr jest zmuszony nakazem sądowym do zwrotu ponad 2 mln zł firmie ZM Werbliński. W kolejce do niego po
następne 2 duże bańki czekają inne przedsiębiorstwa. Kaźmierczak, który oskarżał Werblińskiego o produkcję ,,lewych puszek’’ – sam jest w takową zamieszany. Na półkach hipermarketów Carrefour na terenie kraju pojawiły się konserwy mięsne, na których widniała etykieta Zakłady Mięsne „Dystrybucja” spółka z o.o. (w rejestrze gospodarczym taka firma w ogóle nie figuruje!), lecz kod kreskowy należał do firmy Werblińskiego. Pracownicy sieci przyznali, że konserwy te dostarczał Kaźmierczak, nie mając oczywiście podstaw do korzystania z kodu kreskowego zakładów z Dębniałek Kaliskich. Kilka dni temu Piotr Kaźmierczak był m.in. w tej kwestii przesłuchiwany przez policję jako podejrzany. Teraz zaFot. Autor jął się nim prokurator. Oprócz „GW” i TVP Kaźmierczak próbował zainteresować wyreżyserowaną przez siebie aferą Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Delegatura w Poznaniu odesłała go jednak na przysłowiowe drzewo. Dowiedzieliśmy się również, że główny informator „GW” od miesiąca leczy się intensywnie w jednej z prywatnych klinik. Ciekawe, co znowu zjadł i od kogo... JAN KALINOWSKI
10
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
POD PARAGRAFEM
asza Czytelniczka o mały włos nie trafiła na trzydzieści dni do aresztu za zgodną z prawem odmowę składania zeznań w procesie przeciw swojemu narzeczonemu. Sędzia Małgorzata Kuczyńska z Sądu Okręgowego w Poznaniu zdecydowała, że najbliższe osoby są dla siebie… obce.
N
Okręgowego, gdzie miała być świadkiem w sprawie toczącej się przeciwko narzeczonemu. Zgodnie z przysługującym jej prawem powołała się na artykuł 185 kodeksu postępowania karnego, w myśl którego „można zwolnić od złożenia zeznania osobę pozostającą z oskarżonym w szczególnie bliskim stosunku osobistym, jeżeli osoba taka wnosi o zwolnienie”. Przewodni-
napisała odręcznie zażalenie do sądu, uzasadniając, dlaczego nie zgadza się z postanowieniem sędzi Kuczyńskiej. Jedna z policjantek osobiście zaniosła zażalenie do biura podawczego. Tylko dzięki temu przewodniczący wydziału karnego sędzia Paweł Spalenik mógł niezwłocznie wstrzymać wykonanie postanowienia o tymczasowym aresztowaniu
Obca narzeczona Joanna i Arkadiusz to para kochająca się od ponad dwóch lat. W kwietniu 2003 roku zamieszkali razem w Szczecinie. Zamierzali wziąć ślub, lecz na przeszkodzie stanęło aresztowanie Arka. W związku z postawieniem narzeczonego w stan oskarżenia pani Joanna była przesłuchiwana przez policję w Kościanie. W protokole wpisano ją jako osobę obcą wobec aresztowanego, chociaż od początku podkreślała, iż pozostaje z nim w bliskim związku. Głusi na argumenty policjanci usiłowali zmusić ją do złożenia zeznań obciążających partnera, próbowali też posunąć się do rękoczynów. Kobieta złożyła na nich skargę do Prokuratury Rejonowej w Kościanie. Prokurator Rafał Wojtysiak z powodu braku świadków (!) umorzył śledztwo.
Wstać, sąd idzie! W kwietniu br. pani Joanna została wezwana do poznańskiego Sądu
cząca rozprawie sędzia Małgorzata Kuczyńska odrzuciła jednak wniosek pani Joanny, uznając (sic!), że nie jest ona dla pana Arkadiusza osobą dostatecznie bliską. – Sędzia nawet nie zapytała mnie, co mam na myśli, mówiąc, że pozostaję w bliskim stosunku osobistym z Arkiem. Odrzuciła moją prośbę, powołując się na protokół z policyjnego przesłuchania, gdzie widnieję jako osoba obca. Zagroziła mi karą porządkową, jeżeli nadal będę odmawiać składania zeznań. Kiedy mimo to nie zmieniłam zdania, skazała mnie na trzydzieści dni aresztu za „bezpodstawne uchylanie się od zeznań”. Na salę rozpraw wezwano policję sądową, która sprowadziła panią Joannę do izby zatrzymań, potocznie zwanej dołkiem. Stamtąd kobieta miała zostać przetransportowana do aresztu. Na „dołku” roztrzęsiona pani Joanna spotkała się z zaskakującą życzliwością. Na kawałku papieru
oznański prokurator był oskarżony o kłusownictwo przez kolegę po fachu z Zielonej Góry. Został uniewinniony i teraz on oskarża. Chodzi o Krzysztofa Śliwińskiego, doświadczonego prokuratora pracującego niegdyś w wydziale do spraw przestępczości zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, a także właściciela działki w Jeziornie (Wielkopolska) nad jeziorem Kubek, na której spędza każdą wolną chwilę. Jego pasją jest bowiem wędkowanie. Podobnie było 7 czerwca 2001 r. Gdy przyjechał do Jeziorna, dowiedział się, że Piotr W., człowiek wynajęty do pilnowania łodzi, wypłynął nią na wodę. Pobiegł do przystani, aby go opieprzyć. Gdy ten podpłynął do brzegu, Śliwiński wszedł na łódź i wtedy zza krzaków wyskoczyli ukryci strażnicy rybaccy. To wersja prokuratora. Okazało się, że Piotr W. był podejrzewany o kłusownictwo i dlatego był obserwowany. Na łodzi należącej do Śliwińskiego znaleziono tzw. pumpę (kotwiczka na żyłce) przytwierdzoną do styropianu, a później wyłowiono linkę zastawioną na węgorze. Strażnicy wezwali policjantów i ruszyła cała machina. Wina Piotra W. nie podlegała żadnej dyskusji. Na zarzuty załapał się jednak także Śliwiński. Jego zapewnień o nieporozumieniu nikt nie chciał słuchać. Dla zachowania bezstronności sprawę przekazano do Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Prokurator Jarosław Kijowski podpisał akt oskarżenia i zarzucił swojemu koledze po fachu
P
i przekazać zażalenie do rozpatrzenia przez Sąd Apelacyjny. Ten zaś pod koniec kwietnia ostatecznie uchylił decyzję Sądu Okręgowego i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. – Jakież było moje zdziwienie i radość zarazem, kiedy sędzia Kuczyńska po kolejnym wypytaniu mnie, na czym polega mój bliski związek z Arkiem, uznała nas za osoby bliskie. W aktach zostałam nareszcie wpisana jako jego narzeczona i ostatecznie zwolniono mnie ze składania zeznań – cieszyła się pani Joanna.
Ten się śmieje... Radość naszej Czytelniczki nie trwała jednak długo. Mimo starań nie otrzymała zgody na widzenie z ukochanym aż do końca procesu. W sekretariacie sądu złożyła więc pismo, w którym zażądała wyjaśnień, dlaczego podjęto taką decyzję. Do
naruszenie ustawy o rybactwie śródlądowym, czyli kłusownictwo. Poznański śledczy został zesłany do Prokuratury Rejonowej w Czarnkowie. Tam spędził kilka miesięcy, ścigając drobnych złodziejaszków. Po postawieniu w stan oskarżenia Śliwińskiego zawieszono i całkiem odsunięto od prowadzenia jakichkolwiek spraw. W 2003 ro-
tej pory nie otrzymała odpowiedzi. Prawdopodobnie zobaczy narzeczonego dopiero po ogłoszeniu wyroku, czyli najwcześniej 27 czerwca. Pani Joanna bardzo ciężko zniosła zmagania z kościańską policją i poznańskim sądem. Cierpi na depresję i musiała skorzystać z pomocy psychologa. Wciąż tęskni za narzeczonym. W ich szczecińskim mieszkaniu czuje się bardzo samotna.
okiem” prowadzącemu sprawę prokuratorowi jakoś to umknęło. Ostatecznie poznański prokurator został oczyszczony z zarzutów. Gdy Sąd Okręgowy w Poznaniu utrzymał wyrok uniewinniający, szefowie Śliwińskiego przez kilka tygodni zastanawiali się, jak wyjść z twarzą z dość niecodziennej sytuacji. Najpierw do roboty wzięła
Zemsta prokuratorów ku akta sprawy trafiły do Sądu Rejonowego w Szamotułach. To oczywiście komiczne, aby śledztwo dotyczące nielegalnego połowu kilku węgorzy trwało aż dwa lata. W trakcie procesu nie brakowało dziwnych i zarazem groteskowych sytuacji. Podczas jednej z rozpraw wyszło na jaw, że powołani na świadków strażnicy rybaccy uczestniczyli w wizji lokalnej, ale kilka dni wcześniej zrobili sobie... próbę generalną. – Rzeczywiście, pojawił się taki wątek, ale ja nie miałem z tym nic wspólnego, a tym bardziej go nie aranżowałem – zapewnia prokurator Kijowski. Zresztą zeznania strażników zmieniały się niemal podczas każdego przesłuchania. Były też sprzeczne ze sobą. I to najbardziej irytuje Śliwińskiego. Choć nieścisłości czy wręcz przekłamania były widoczne „gołym
się księgowa. Trzeba było bowiem oddać część poborów potrącanych przez niemal pięć lat. – Dostałem wszystko co do złotówki, a z odsetek zrezygnowałem – zapewnia Śliwiński. Gdy przywrócono go do pracy, znowu trafił do Czarnkowa, ale tym razem na własną prośbę. W czasie banicji znacznie pozmieniały się rozmaite przepisy i musiał się dokształcić. Śliwiński pracuje, ale ma jeszcze bardzo długi, niewykorzystany urlop. Drogo więc Skarb Państwa kosztowała „afera węgorzowa”. Dopiero po pozałatwianiu formalności Śliwiński ujawnił, co myśli o sposobie prowadzenia śledztwa przez zielonogórskich śledczych. Wyszło na jaw, że nie zabezpieczono ważnych dowodów, zastraszano świadków aresztowaniem, a przeciwko jednemu z zeznających niezgodnie z linią oskarżenia wystosowano akt
– Każdemu przecież zdarza się w życiu popełnić jakieś błędy. Niezależnie od tego, jaki zapadnie wyrok, chcę związać się z Arkiem na stałe. Będę na niego czekać – zapewnia. Oby tylko nie dłużej niż będzie trzeba, bo przy takiej swobodzie poznańskich sędziów w interpretacji prawa wszystko się może zdarzyć. MAŁGORZATA
oskarżenia o składanie fałszywych zeznań. Swoją opinię wyraził też Sąd Okręgowy w Poznaniu, rozpatrujący prokuratorską apelację. „Oskarżyciel wyłącznie (...) polemizuje poprzez wybiórcze wyrwanie z kontekstu całości ustaleń dowodowych” – można przeczytać w pisemnym uzasadnieniu wyroku. – To była instrumentalna gra. Zielona Góra podeszła do tego ambicjonalnie. Jesteśmy na terenie tej samej apelacji, ale oni czują się niedowartościowani. I dostali okazję, aby dołożyć Poznaniowi. Zresztą prokuratorowi obiecano awans za dobre poprowadzenie mojej sprawy. A „dobrze” znaczyło udupić – opowiada. – Tak aroganckiego człowieka jak Kijowski nie spotkałem do tej pory na sali sądowej. Momentami było mi wstyd, że też jestem prokuratorem. On działał pod z góry ustaloną tezę. Nie trzeba dodawać, że zielonogórscy prokuratorzy są oburzeni, zszokowani i tak dalej. – Przykro, że Krzysztof Śliwiński tak ocenia moją pracę. Oczywiście, nie było żadnych nacisków. Starałem się prowadzić tę sprawę jak najlepiej. Sąd ocenił inaczej materiał dowodowy, a wyroku nie będę komentował – odpowiada prokurator Kijowski. Z tej historii można wysnuć bardzo niepokojący wniosek. Jeżeli o manipulowaniu mówi prokurator, któremu postawiono zarzuty, to jak wyglądają śledztwa przeciwko nam, szaraczkom... Nieznającym prawa, niemającym układów i znajomości. Odpowiedź jest chyba oczywista. RAFAŁ URBAŃCZYK
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r. Nazywam się Małgorzata Woland. Jestem dziennikarką „Faktów i Mitów”. Polecono mi uratować siedem koni. Ocaliłam je z pomocą innej Małgosi! – W klubie jeździeckim „Kolibki” chcą usypiać wysłużone konie, które mogą jeszcze służyć, np. dzieciom! Pomóżcie je uratować! – zaalarmował redakcję „FiM” pan Mariusz, czytelnik z Elbląga. Bez wahania włączyliśmy się do akcji. Ośrodek „Kolibki” powstał dziesięć lat temu, kiedy władze samorządowe Gdyni poszukiwały partnera, który doprowadziłby do odrestaurowania zespołu dworsko-parkowego. Zgłosiła się fundacja Ryszarda Krauzego, właściciela Prokomu. Przedstawiono propozycję utworzenia centrum hipoterapii. Pomysł został przyjęty i w niedługim czasie odnowiono wydzierżawione od miasta budynki. Powstały dwie kryte ujeżdżalnie, stajnia i sala gimnastyczna. Dziś „Kolibki” słyną na całą Polskę z doskonale prowadzonej rehabilitacji, z której od początku istnienia ośrodka skorzystało ok. 3500 niepełnosprawnych dzieci. W tym czasie spółki grupy Prokom przeznaczyły na działalność „Kolibek” ok. 6 mln zł. Obecnie dziesięcioletni okres dzierżawy wygasa i pieczę nad ośrodkiem ma przejąć Urząd
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Czyż nie dobija się koni... ludziom. Wyeksploatowane, stare czy chore czeka śmierć. „Humanitarna”, bo nie w rzeźni, a przez uśpienie. Tymczasem są jeszcze w Polsce ludzie, którym los „niepotrzebnych” zwierząt nie jest obojętny, ludzie, którzy chcą zmęczonym koniom zapewnić zasłużoną emeryturę. Mają odpowiednie warunki, żeby utrzymywać zwierzęta, nie chcą żadnych pieniędzy. Po prostu kochają konie.
Na sen O planach uśpienia siedmiu wierzchowców z „Kolibek” zrobiło się głośno już w maju, kiedy pogłoski na ten temat wyciekły ze środowiska trójmiejskich weterynarzy. Przygotowano wówczas niezbędne formalności do „zabiegu”, wyznaczono termin, umówiono lekarzy. Wtedy Małgorzata Woźniak (na zdjęciu), zaniepokojona losem koni właścicielka gospodarstwa agroturystycznego i klubu jeździeckiego „Opończa” pod Elblągiem, wystąpiła najpierw do kierownictwa „Kolibek”, a następnie do Urzędu Miasta Gdyni z propozycją przejęcia, a nawet odkupienia skazanych na uśpienie zwierząt i zapewnienia im dożywocia w swojej stadninie.
Fot. Autor
Miasta, a temu – jak to zwykle bywa – na wszystko brakuje kasy. Prezydent Gdyni Wojciech Szczurek zapewnia, że przejmując klub jeździecki, władze miasta nadal będą kontynuować program hipoterapii. Co jednak stanie się ze sprawnymi, choć wysłużonymi końmi? Czy muszą paść ofiarą przesunięć na „górze”? W samych „Kolibkach” warunki panują wzorowe: czyste boksy, świeże siano, duży wybieg. Zwierzęta prezentują się okazale – wyczesane, z błyszczącą sierścią. Wszystko jest w porządku, dopóki mogą służyć
11
Egzekucję, do której nikt się dziś nie przyznaje, wstrzymano, a pani Małgorzata otrzymała wstępną zgodę ze strony dyrektora Urzędu Miasta Gdyni, Jerzego Zająca (na zdjęciu), na przejęcie koni na zasadzie użyczenia oraz zapewnienie, że w ciągu dwóch tygodni zostaną dopełnione formalności i będzie mogła zabrać zwierzęta. Ponieważ kilka koni należy do Prokomu, pan Zając miał decyzję co do ich losu skonsultować z dyrektorem zarządu Prokom Software SA – Anną Stopką. Po upływie trzech
tygodni od rozmowy z Jerzym Zającem pani Małgorzata nadal nie otrzymała żadnej informacji, kiedy mogłaby przejąć konie. A czas mijał.
Serce koniarza Na początku każdego lipca konie z „Kolibek” „wyjeżdżają na wczasy”. Opuszczają klub i przez dwa miesiące odpoczywają na wsi. W ciągu ostatnich lat jeździły do Monasterzysk pod Elblągiem, gdzie poznała je pani Małgorzata. – Od pierwszego wejrzenia zauroczyła mnie Kegla, kłusak orłowski z Rosji. Kiedy wypuszczone na nowy teren konie rywalizowały między sobą o przywództwo, Kegla stała z boku i patrzyła na nie z dy-
stansem. Tym mnie ujęła – wspomina właścicielka „Opończy”. – To piękna, rasowa, osiemnastoletnia klacz. Ma chory staw, nie może służyć pod wierzch, ale hipoterapia to przecież nie tylko jazdy, lecz szeroko rozumiany kontakt ze zwierzęciem – głaskanie, czesanie, pielęgnacja... Chory staw na pewno nie jest wystarczającym powodem, aby Keglę zabić! Kiedy pani Małgorzata skierowała swoją propozycję przejęcia zwierząt do Urzędu Miasta, zewsząd posypały się pytania: Po co chce pani brać te niepotrzebne konie? Co pani będzie z tego miała? Przecież one do niczego się nie nadają. Niestety, dla wielu ludzi koń, na którym nie można już jeździć, staje się mięsem. Zwierzęta, które całe życie służyły człowiekowi, przyjaźniły się z nim i ufały mu, nagle trafiają do uśpienia. W tym roku konie z „Kolibek” zamiast do Monasterzysk, mają
wyjechać na wakacje do Jazowej. Zdrowe z chorymi. Pani Małgorzata ponowiła swoje starania o przejęcie wierzchowców. Chce, żeby te wysłużone od razu trafiły do niej. W każdej chwili jest w stanie zorganizować transport. Czeka tylko na ostateczne „tak” ze strony urzędu i Prokomu. Poprosiła o pomoc bialski klub „Gaja”, ale wszelkie próby interwencji kończyły się chowaniem głowy w piasek przez gdyńskich urzędników.
Końskie łzy Razem z panią Małgorzatą postanowiliśmy odwiedzić jej pupili w „Kolibkach”. Feralna szóstka aku-
rat jest na wybiegu, a ostatni – siódmy, konik polski – w stajni. Zwierzęta są dobrze utrzymane. Od razu rozpoznają panią Małgorzatę. Domagają się cukru w kostkach i pieszczot. Stadkiem kieruje Sadko – kasztanowy ogier rasy łotewskiej. Pierwszy wyciąga łeb po smakołyki. W mądrych oczach starego konia jest wiele czułości i oddania. Zwierzę rozumie, że ze strony tej drobnej kobiety nie spotka go żadna krzywda. – Jak mogłabym pozwolić, żeby te konie uśpiono? – pyta pani Małgorzata. Patrzę na brykające po wybiegu łagodne zwierzęta. Naprawdę, byłoby po prostu żal. Z „Kolibek” jedziemy prosto do Urzędu Miasta Gdyni. Dyrektor Jerzy Zając przyjmuje nas w swoim gabinecie i rozpoczyna piękną opowiastkę o tym, jak to społeczność Gdyni kocha zwierzęta, dzieci robią budki dla ptaków... Ach i och. Wszystko bardzo pięknie
i chwalebnie, ale w końcu pytam o przyczynę podjęcia decyzji o uśpieniu siedmiu koni: – To bzdura! Jakie uśpienie? Żadnej takiej decyzji nie było. To jakieś plotki – irytuje się pan Zając, ale zaraz łagodnieje. – Czy te konie mają w „Kolibkach” źle? Nikt ich nie chce usypiać. Obecnie rozważamy propozycję użyczenia wysłużonych koni gospodarstwu pani Woźniak – zapewnia wymijająco. Ufamy w dobrą wolę władz Gdyni, tylko że to rozważanie trwa już parę miesięcy, a nikt do tej pory nawet nie odwiedził „Opończy”, aby skontrolować warunki, jakie pani Małgorzata jest w stanie zapewnić przygarnianym zwierzętom. – Teraz konie z „Kolibek” mają wyjechać na odpoczynek do Jazowej. Czy wobec tego nie byłoby lepiej, żeby zwierzęta, które już nie mogą pracować, trafiły od razu do mnie? Szybciej by się zaaklimatyzowały – nie ustępuje właścicielka „Opończy”. – Rzeczywiście, może tak byłoby lepiej – zgadza się ostrożnie pan Zając. Za trzy dni, po konsultacji z panią Stopką, ma zapaść ostateczna decyzja. Pani Małgorzata wspomina o swojej wielkiej sympatii do Kegli. – Czy może Pan nas zapewnić, że żadne z tych zwierząt nie trafi do uśpienia? – naciskamy wspólnie. – Oczywiście, o ile konsylium weterynarzy nie stwierdzi takiej konieczności – pada odpowiedź. – Wobec tego, czy w sytuacji, kiedy weterynarz przeznaczy jakiegoś konia na uśpienie, a ja podejmę się jego leczenia i utrzymania, to wówczas będę mogła go zabrać? – walczy pani Małgorzata. – Jeżeli się pani zdecyduje, to tak, oczywiście. Nie widzę przeszkód – odpowiada przyparty do muru dyrektor. – Mamy pańskie słowo, że konie z „Kolibek” nie będą uśpione? – Macie. Na to czekałyśmy.
Uratowane Pozostaje nam liczyć, że pan dyrektor dotrzyma słowa i konie trafią do „Opończy”. W tym gospodarstwie nowy dom znalazły już niechciane kocięta i kilka psów, które zostały porzucone przez właścicieli, bo były za stare do zabawy. U pani Małgorzaty nie ma niepotrzebnych zwierząt. Każdy jej koń czy pies to jakaś historia, nierzadko smutna. 18- i 20-letnie konie z „Kolibek” u pani Małgorzaty mają szansę przeżyć w spokoju jeszcze kilkanaście lat. Zadbane będą długo cieszyć oczy hodowców i gości. Nie będą pracować, bo choć to szczerze dziwi część naszego bogobojnego społeczeństwa, zwierzę nie musi cały czas służyć. Zwierzę ma prawo po prostu żyć. MAŁGORZATA WOLAND
12
MORZE, NASZE MORZE...
Mawiało się przed wojną: „Jedzcie dorsze – gówno gorsze”. Wówczas Polska miała tylko kilkadziesiąt kilometrów wybrzeża. Teraz, gdy mamy ponad pięćset, państwo wysyła rybaków na przymusowy 4,5-miesięczny urlop, bo Unia Europejska zakazała połowu dorsza w Bałtyku. Dla tych, którzy nie łowią, przewidziano nagrody pocieszenia... Początek lata, Władysławowo, nabrzeże portowe. Spotkaliśmy rybaka. Dzień powszedni i pogoda absolutnie nie sztormowa, tymczasem on – zamiast łowić – sączył browka i smętnie wpatrywał się w morze. A że Kaszubi to naród ludziom przyjazny, nie zirytował się pytaniem, o co poprosiłby złotą flądrę, w razie gdyby... – Mam własny kuter, dom, zdrowe dzieci... Nie chciałbym wiele. Byłbym szczęśliwy, gdybym po prostu mógł spokojnie robić dalej to, czym zajmował się mój ojciec i jego ojciec – odparł. Co mu przeszkadza? Od 1 maja do 15 września na wschodnim Bałtyku (granicę wyznacza 15 południk przebiegający przez wieś Trzęsacz na Wybrzeżu Rewalskim w woj. zachodniopomorskim) obowiązuje zakaz połowu dorszy, najbardziej
Ucho od śledzia
popularnej bałtyckiej ryby. 4,5-miesięczne przymusowe bezrobocie (w latach ubiegłych trwało 2 miesiące) dotknęło prawie wszystkich polskich rybaków. Co ciekawe: na zachodnim Bałtyku, gdzie łowią Skandynawowie, Niemcy i zaledwie ok. 1 proc. polskich rybaków – jak szacuje Romualda Białkowska, dyrektor Przedsiębiorstwa Połowów i Usług Rybackich „Szkuner” we Władysławowie – Komisja Europejska utrzymała 2-miesięczny okres ochronny. Kolejny powód zmartwień naszych rybaków to tzw. limity połowowe: flocie liczącej sobie ok. 1200 kutrów przyznano na ten rok 13,1 tys. ton dorsza (10,2 tys. ton na wschodnim Bałtyku i 2,9 tys. ton na zachodnim). Dla porównania: w 2001 r. mogli wyłowić z Bałtyku 36 tys. ton dorszy, w 2002 r. – 22 tys., w 2003 r. – 16 tys., a w 2004
– 15 tys.). Co państwo zaoferowało im w zamian za ustępstwa wobec żądań Unii Europejskiej? – Ucho od śledzia i rękawy od kamizelki. Symboliczne pieniądze, podczas gdy nawet w okresie przestoju armator musi pokryć koszty pracownicze, zapłacić składki ZUS-owskie oraz wnieść opłaty portowe – zauważa nasz rozmówca. Kwota, o której mówi, to 4,7–10,7 tys. zł (zależnie od wielkości jednostki plus 2 tys. zł za każdego zatrudnionego na statku pracownika) jednorazowej rekompensaty wypłacanej pod warunkiem, że kuter przez 60 dni nie wypłynie w morze, choćby po maleńką szprotkę (patrz skan). Słodko zatem nie jest, tym bardziej że rodzinę wykarmić trzeba, a za bezprawne połowy grozi utrata licencji i kara finansowa dochodząca do 110 tys. zł, a banki wcale się nie palą do renegocjacji warunków kredytów zaciągniętych na sprzęt połowowy. A teraz z nieco innej beczki: zaintrygowało nas, jak to się dzieje, że w takim na przykład władysławowskim porcie bazuje 87 kutrów rybackich, na połowy śledzi i szprotów (tylko!) wypływają 2–3, zaś w okresie letnim tysiące nadmorskich knajpek serwuje – jeśli wierzyć szyldom – świeżutkie „ryby z nocnego połowu” i „jeszcze ciepłe” wędzone, wszelkich gatunków – z rzeczonym dorszem na czele. Znawcy przedmiotu twierdzą, że my, szczury lądowe, wcinamy po prostu mrożonki. Aby wszakże problem zbadać dogłębnie, zaokrętowaliśmy się (dzięki uprzejmości szypra, Krzysztofa Necla, oraz Kazimierza Undry – szefa Kapitanatu Portu we Władysławowie) na jednym z kutrów regularnie wypływających w morze. Dmuchało i bujało jak cholera, ale przywieźliśmy trochę zakąsek oraz ilustrowanych zdjęciami doświadczeń. Popatrzmy... HELENA PIETRZAK Fot. ST
Dzień powszedni, pogoda absolutnie nie sztormowa, a rybacy... na przymusowym urlopie
Sieć ciągną dwa kutry płynące obok
Rybki już się nam nie wymkną...
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
13
Godzina 3.15. Tej nocy wypłyną w morze tylko dwa kutry. Za chwilę zaokrętujemy się na jednym z nich
Godzina 5.00 – dotarliśmy na łowisko. Stajemy w dryf, zarzucamy sieci
Ta ławica – jak pokazuje echosonda – już jest nasza siebie
Aktualny komunikat meteo: „Stan morza 4–5”. Fala wynosi nas na wysokość II piętra i możemy zajrzeć na pokład sąsiada Morze czasem obdarowuje rybaków takimi okazami bursztynu
3 tony śledzi dotarły do portu we Władysławowie
Może i z nocnego, ale którego miesiąca? Szczur lądowy uwierzy w każdy bajer – śmieją się rybacy
14
Bezmyślny orgazm iektórzy uczeni mają robotę, że tylko pozazdrościć. Neurolog Gert Holstege z duńskiego uniwersytetu Groningen zakończył właśnie ambitną dysertację i przekazał jej rezultaty do wiadomości publicznej.
N
Naukowiec zwerbował do swych badań 11 panów i 13 pań wraz z ich łóżkowymi partnerami i partnerkami. Podłączył ich do aparatury pomiarowej badającej reakcje mózgowe i polecił oddawać się rozkoszom seksu. Holstege rejestrował ich podczas odpoczynku, erekcji oraz wzajemnego onanizowania się, orgazmu i wytrysku. Wyniki działalności samców psu na budę się zdały. Aparatura pomiarowa potrzebuje co najmniej dwóch minut, żeby zarejestrować reakcję, a widział kto kiedy mężczyznę o tak długim orgazmie? Panie to co innego. Okazało się, że w trakcie przeżywania
seksualnej rozkoszy wyłącza im się mózg, a przynajmniej niektóre jego użyteczne części. Przestaje kompletnie działać ośrodek kontrolujący emocje oraz fragment mózgu wytwarzający uczucia strachu i troski. Aby te zmiany nastąpiły, orgazm musi być autentyczny. Kiedy kobiety udają, a czynią to – zdaniem uczonego – fachowo, mózg nie reaguje; działa normalnie, jak przy obieraniu kartofli. Skarbnica wiedzy ludzkości niewątpliwie wzbogaciła się. Teraz jeszcze należy odkryć, jak te cenne wiadomości mogą spożytkować panowie. TW
Jełop i pizza A
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
ZE ŚWIATA
lejandro Martinez z Las Vegas, lat 23, nie dość, że idzie siedzieć na lata, to jeszcze z opinią ostatniego jełopa.
Rzeczony pan wszedł do jadłodajni, zamówił pizzę i poprosił o kwestionariusz dla starających się o pracę. Pogryzając, wypełniał go, gdy nagle zmienił plan: wyciągnął zza pazuchy pistolet i zażądał pieniędzy. Wypłacono mu ponad 200 dolarów i – nie niepokojony przez nikogo – wyszedł. Jakież było jego zdumienie, gdy po niedługim
czasie do drzwi jego mieszkania zapukała sprawiedliwość. Policjanci wzięli adres i nazwisko z podania o pracę, które zostawił na ladzie. Zrozumienie i współczucie Martinez mógłby znaleźć u kumpla, który popisał się niedawno jeszcze większym debilizmem: kradł nocą benzynę, przyświecając sobie zapalniczką. Wyleciał w powietrze. JF
łoskie służby specjalne prowadziły od roku 2002 żmudne, lecz owocne śledztwo w sprawie imama Abu Omara, Egipcjanina legalnie rezydującego we Włoszech od 1997 roku.
W
go przy użyciu tortur. To rutynowa metoda stosowana ostatnimi czasy przez USA wobec podejrzanych o terroryzm – porwanie za granicą i transfer do kraju, który nie przejmuje się prawami ludzkimi. Po roku Omar został chwilowo wypuszczony z aresztu
W samo południe Inwigilowano go, podsłuchiwano rozmowy telefoniczne, śledzono operacje finansowe i nagrywano wszystko, co mówił podczas nabożeństw w meczecie. Podejrzewano, że Omar montował siatkę terrorystyczną, która miała zacząć działać w przypadku inwazji USA na Irak. Włoscy funkcjonariusze lojalnie współpracowali z FBI, dzieląc się z Amerykanami wszystkimi zdobytymi informacjami. Nagle, 17 lutego 2003 roku, podejrzany przepadł bez śladu. Kiedy Włosi wykryli, że został porwany i uprowadzony z kraju, a szczególnie kiedy zorientowali się, kto był autorem akcji, opadły im szczęki. Porwanie było dziełem 13 amerykańskich agentów CIA, którzy oficjalnie pracowali w konsulacie USA w Mediolanie. Omar został w samo południe przed swoim domem wciągnięty do samochodu, przewieziony do bazy US Air Force Aviano, a tam wsadzony do samolotu i wywieziony z Włoch; najpierw do bazy w Ramstein w Niemczech, a następnie do Egiptu. Celem akcji było przesłuchanie
egipskiego i telefonicznie poinformował żonę o torturach, jakie przeszedł (m.in. rażenie prądem elektrycznym i wieszanie głową w dół). Tym razem Amerykanie się jednak przeliczyli: sędzia mediolański wydał nakaz aresztowania 13 agentów CIA. Prokuratura stwierdziła, że ich działania koordynował szef biura CIA w mediolańskiej placówce dyplomatycznej, oficjalnie na stanowisku konsula. Włosi wpadli w furię. „Czujemy się zdradzeni – twierdzi prowadzący śledztwo w sprawie Omara. – Dostarczaliśmy im wszystkie informacje, a oni użyli ich przeciw nam”. Teoretycznie sprawcom uprowadzenia grozi kara do 10 lat więzienia, ale eksperci w dziedzinie prawa międzynarodowego sądzą, że szanse,
meryka utrzymuje się na równym poziomie – takie są wyniki sondaży. Gdy je wnikliwie przeanalizować, to faktycznie rysuje się obraz równi... pochyłej.
A
Prezydent Titanic Pastor reformowany obrzy” chrześcijanie na wieść o tym, że ich dziecko ma (tfu!) skłonności homoseksualne, powinni czym prędzej zabrać się za moralne nawracanie potomstwa na hetero.
„D
Tymczasem 65-letni duchowny Kościoła Reformowanego w Kanadzie, Norman Kansfield, nie tylko swojej córki lesbijki nie wyklął, ale jeszcze, o zgrozo!, pobłogosławił jej związek z inną kobietą. Przywódcy Kościoła uznali, że Kansfield – były rektor New Brunswick Theological Seminary – naruszył
tym samym podstawy wiary chrześcijańskiej, dlatego postanowili pozbawić go urzędu duchownego. Pastor może powrócić na łono wspólnoty dopiero wówczas, kiedy wyrzeknie się swoich poglądów, a więc i niewygodnej córki. Chrześcijańskie umiłowanie rodziny czasem naprawdę wzrusza... MW
by agenci CIA w ogóle stanęli przed sądem, są nikłe. Przede wszystkim rząd USA nie zgodzi się na ich ekstradycję, choć formalnie zobowiązuje go do tego umowa z Włochami. „Jeśli uprowadzenie zostało dokonane bez wiedzy rządu włoskiego, sta-
Wyniki ostatnich badań przeprowadzanych na świecie przez Pew Research Center for the People and Press potwierdzają opinię, utrzymującą się od dwóch lat: reputacja USA na świecie jest bardzo zła. Skokowe załamanie odnotowano w 2003 r., wkrótce po inwazji Busha na Irak. Szokiem dla ankieterów był fakt, że mieszkańcy licznych krajów po raz pierwszy większą sympatią darzą Chiny niż USA. Dotyczy to zwłaszcza zachodnioeuropejczyków: prawie dwie trzecie Brytyjczyków wypowiada się pozytywnie o Chinach, zaś o USA tylko 55 proc. We Francji sympatię do Chin wykazało 58 proc. ankietowanych, a wyrażających się z aprobatą o Stanach było zaledwie 43 proc. Niemal identyczne opinie mają Holendrzy i Hiszpanie. Najgorsze zdanie o Ameryce mają mieszkańcy Turcji, Pakistanu i Jordanii – formalnie sojusznicy USA. Natomiast łaskawszym okiem na hipermocarstwo popatrzyli obywatele Indonezji, w którą Bush zainwestował miliony dolarów po tsunami. Dołączyły do nich Indie, bo – ze względu na tanią siłę roboczą – wiele zlikwidowanych
nowi jaskrawe naruszenie prawa międzynarodowego” – uważa amerykański ekspert, prof. Douglas Cassel z Northwestern University w Chicago. Wiceszef mediolańskiej prokuratury Armando Spataro oświadczył: „To poważne naruszenie włoskiego prawa, to absolutnie nielegalne”. Zarówno ambasada, jak i konsulat USA odmawiają wszelkich komentarzy. Kult macho, kowboja czy szeryfa z Dzikiego Zachodu był zawsze wpisany w mentalność amerykańską, ale za rządów ekipy Busha został nobilitowany do rangi oficjalnej strategii postępowania w polityce międzynarodowej. Włosi jeszcze nie ochłonęli z gniewu po zabójstwie generała wywiadu, który ratował w Iraku włoską dziennikarkę. Śledztwo w USA uniewinniło żołnierzy amerykańskich, obarczając odpowiedzialnością ofiary. Tak dotkliwych policzków się nie zapomina. Sojusznicy USA powinni wyciągnąć wnioski z tej poglądowej lekcji. W okresie gdy wszelkie sondaże raz po raz pokazują, co świat myśli o rządzących Ameryką, strategia nieliczenia się z innymi przynosi ciężkie szkody reputacji USA. Świat potrzebuje tego kraju, ale w roli obrońcy praw ludzkich, rzecznika sprawiedliwości, kogoś, kto wyciąga pomocną rękę do słabszych i potrzebujących – nie zaś światowego zabijaki. PIOTR ZAWODNY
w USA miejsc pracy przeniesiono właśnie tam. Za to najwierniejszy dotychczas sojusznik Ameryki – Polska – balansuje na krawędzi weryfikacji swoich poglądów. W niedawnym reportażu publicznego radia PBS z naszego kraju ostrzegano, że Polacy leczą się z bezkrytycznej miłości do USA. W cytowanych wypowiedziach przewijał się zarzut: „Tak nie traktuje się przyjaciela”. Recepta Busha na poprawę wizerunku USA – kampania propagandowa promująca krzewienie wolności i demokracji na świecie – nie działa. Większość ludzi nie popiera „wojny z terroryzmem” Busha. Ich zdaniem inwazja na Irak uczyniła świat bardziej, a nie mniej niebezpiecznym. Mieszkańcy świata nie są też zachwyceni faktem, że Stany są jedynym supermocarstwem, i pragnęliby widzieć jego konkurenta, choć nie typują do tej roli Chin. Co charakterystyczne, nie-Amerykanie swoje opinie traktują jako wyraz niechęci wyłącznie do prezydenta i jego kamaryli, a nie do Stanów Zjednoczonych w ogóle. Na uwielbienie rdzennych Amerykanów Bush też już nie może liczyć – 49 proc. społeczeństwa uważa, że za rozpętanie wojny jest on bardziej odpowiedzialny niż Husajn, który zebrał 44 proc. głosów. A jeszcze pod koniec 2002 r. zdecydowana większość uważała inaczej. Brak zachwytu Amerykanów wobec ich cicerone nie ogranicza się tylko do awanturniczej polityki zagranicznej. Pod koniec czerwca okazało się (rezultaty sondażu American Research Group), że 63 proc. obywateli USA sądzi, iż gospodarka kraju jest w „złym, bardzo złym lub fatalnym stanie”. TN
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
ZE ŚWIATA
Lej kirke Tytułowego „lej kirke” nie należy w żadnym przypadku tłumaczyć na nasze jako „sikaj na kościół”. Nie oznacza to też nawoływania do „olewania kościoła” w znaczeniu nieuczęszczania ani niczego w tym duchu. „Lej kirke” to po duńsku zachęta do tego, aby sobie kościół... wynająć. Na początku maja 2005 r. na Wyspach Duńskich odbywało się coś w rodzaju Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nazwano to Mistrzostwami Danii w zbieraniu pieniędzy na pomoc dla potrzebujących. Ale ponieważ w Danii nie brakuje żadnego sprzętu medycznego dla żadnej grupy wiekowej (o obywateli troszczy się państwo, a nie Owsiak), więc zbiórka odbywała się pod hasłem pomocy dla osieroconych dzieci w Afryce. Podobnie jak w Polsce, każda instytucja i organizacja oraz każdy indywidualny poddany JKM Małgorzaty II starali się dać jak najwięcej. Dzięki temu mimo znacznie skromniejszej oprawy medialnej niż w przypadku WOŚP zebrano ponad 37,5 mln koron (ok. 22,5 mln zł). Natomiast zasadnicza różnica pomiędzy duńskimi mistrzostwami w zbieraniu pieniędzy a polską WOŚP jest taka, że w Danii Kościół nie tylko nie zwalcza tej imprezy, ale czynnie się w nią włącza. Tak czynnie, że np. proboszcz kościoła Świętego Stefana w kopenhaskiej dzielnicy Noerrebro (na zdjęciu)
zaoferował każdemu chętnemu możliwość wynajęcia sobie kościoła „na godziny”. Cenę ustalono na przystępnym poziomie 500 koron (ok. 300 zł) za godzinę korzystania z kościoła i jednocześnie z księdza. Gdy ktoś wolał, aby mu ksiądz nie przeszkadzał, bo chciał mieć kościół przez godzinę wyłącznie na własne
Fot. Autor
potrzeby, to musiał zapłacić podwójną stawkę – 1000 koron (ok. 600 zł). Przy okazji warto zwrócić uwagę na „tłumy” wiernych, jakie w dzień tzw. wniebowstąpienia Jezusa – w Danii był to akurat dzień wolny od pracy – przybyły do świątyni (zdjęcie wykonane zostało o godz. 12.54).
ablju Bush obiecał 1370 dni temu znaleźć Osamę bin Ladena „żywego lub martwego”. Już w roku 2002 Bush wyznał: „Nie wiem, gdzie on jest, i niewiele mnie to obchodzi”. Żywy Osama przed sądem w USA jest absolutnie wykluczony. Mógłby zacząć opowiadać o tym, że wśród terrorystów odpowiedzialnych za zamach na ambasadę w Afryce w 1998 r. znajdował się agent CIA, i to niedługo przed atakiem z 11 września. Gdyby nawet Bush chciał dotrzymać słowa i aktywnie ścigać człowieka, który swymi akcjami zapewnił mu pomyślną kontynuację kariery politycznej, to jest zasadniczy problem: nikt nie ma pojęcia, gdzie jest Osama. „Nie ma go w Afganistanie” – zapewnił Busha tamtejszy prezydent Hamid Karzai. „Przemieszcza się z miejsca na miejsce w towarzystwie małej grupy ludzi” – stwierdził pakistański minister spraw zagranicznych, Kursheed Kasuri. Sieć TV NBC utrzymuje, że bin Laden
D
Tym bardziej zrozumiały staje się pomysł, aby pusty kościół (wierni wyjechali na majówkę) wynająć na godziny za drobną opłatą. Czy i co z tego wynika dla nas? Ano to, że choćby się słynne pokolenie JPII ze złości zakwakało na śmierć, to za jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat także i w Polsce nastąpi normalność. Bo na razie jest tak, że to ogon macha psem, czyli Kościół, który z założenia powinien pełnić rolę służebną wobec wiernych (a także państwa), stał się bardzo wymagającym (także pieniędzy) pa-
nem i władcą. Wszedł już w każdą dziedzinę życia, jest wszędzie i zajmuje się wszystkim (chyba tylko przez niedopatrzenie KUL nie wypuszcza jeszcze księży ginekologów), więc tylko patrzeć, jak nastąpi przegrzanie koniunktury. Z. DUNEK, Kopenhaga
w 1996 r. przybył, za wiedzą USA, z Sudanu do koszar Tarnak Farm nieopodal Kandaharu w Afganistanie. Film z 2000 r., nakręcony przez bezzałogowy samolot szpiegowski „Predator”, ukazuje ponad 2-metrową postać otoczoną wianuszkiem współpracowników. W 2002 roku TV CBS podała za źródłami wywiadu pakistańskiego, że w przeddzień ataku na Nowy Jork i Waszyngton Osama był w szpitalu wojskowym w Pakistanie, w Rawalpindi, gdzie poddawał się dializie. 17 września, tydzień po zamachu, Pakistan zamknął granicę z Afganistanem i bardzo wątpliwe, aby bin Laden próbował tam wrócić, wiedząc, że atak USA jest nieuchronny. Zarówno talibowie, jak i partyzanci z Sojuszu Północnego wyśmiewają tezę, jakoby był on w Tora Bora, gdy amerykańskie bombowce demolowały piękne góry. „Każdy wie, że Osama udał się do Kaszmiru północną drogą z Rawalpindi” – twierdzą. Ten przygraniczny obszar kontrolowany jest przez plemiona przyjazne talibom. Armia pakistańska nie zapuszcza się w te regiony. Stamtąd mógł polecieć do Jemenu albo gdziekolwiek indziej. Krongard, były wicedyrektor CIA AB, twierdzi, że dla świata lepiej, że bin Laden pozostaje na wolności. „Gdyby coś mu się stało, wielu pragnęłoby zająć jego stanowisko i demonstrowałoby postawę macho. W efekcie wzrosłaby liczba aktów terroru. Niektórzy zastępcy Osamy są gorsi od niego”. Co najmniej kilka osobistości amerykańskich także prywatnie wyraża przekonanie, że lepiej zostawić bin Ladena na pograniczu afgańsko-pakistańskim, niż złapać go i zrobić z niego męczennika. PZ
15
Zły prorok Doyle siądz Thomas Doyle, były dyplomata ambasady Watykanu w USA, jest ostatnio najczarniejszą z czarnych owiec na pastwisku Kościoła.
K
Spotkała go kara za to, że już w roku 1984 alarmował o katastrofalnych konsekwencjach tolerowania zboczonej chuci duchownych. Zesłano go do bazy wojskowej w Niemczech, a ostatnio pozbawiono prawa odprawiania mszy. Oczywiście, można by go jeszcze karnie zeświecczyć, ale pewnie byłoby z tego więcej szkody niż pożytku, bo nie zakneblowałoby to jego niewyparzonej gęby. Dominikanin Doyle wciąż wkurza kościelnych hierarchów brakiem posłuszeństwa. Odbył właśnie spotkanie w Milwaukee z kilkuset katolikami sympatyzującymi z niezależną organizacją Głos Wiernych, powołaną do życia w reakcji na skandal pedofilski. „Afera przestępstw seksualnych kleru jest wciąż daleka od zakończenia – krakał Doyle. – Epicentrum kryzysu to Kalifornia. Jedna diecezja zapłaciła 36 mln odszkodowania, druga (diecezja Orange) właśnie podpisała polubowne porozumienie, na mocy którego zobowiązana jest wypłacić 110 mln dolarów. Przeciw archidiecezji Los Angeles – największej w USA – wytoczono ponad 500 pozwów cywilnych o odszkodowania”.
Wspominając reakcję biskupów w roku 1984 na swe memorandum á propos ignorowania skandalu pedofilskiego, ks. Doyle stwierdził: „Żaden z biskupów już się ze mną po tym nie kontaktował”. Zdumiało go to i zgorszyło: „Nie uważałem się za rewolucjonistę. Naprawdę sądziłem, że trzeba z tym coś zrobić”. Media i prawnicy zostali – jego zdaniem – niesprawiedliwie napiętnowani przez hierarchię za rzekomy antykatolicyzm. W gruncie rzeczy to oni uzmysłowili hierarchom Kościoła, że przecież sami egzystują w świeckim społeczeństwie, podlegają prawu i muszą reagować na jego zarzuty. „Byłem świadkiem w sali sądowej – mówił ks. Doyle – jak sędzia ostrzegł biskupa: albo odpowiada pan na wszystkie pytania, albo idzie pan do więzienia. To oznaczało, że uprzywilejowana pozycja Kościoła była zagrożona”. Doyle stwierdził także, że ogłoszone ostatnio przez media przekroczenie kwoty miliarda dolarów odszkodowań wypłaconych ofiarom przemocy seksualnej nie jest prawdziwe. „W rzeczywistości próg 1 miliarda został przekroczony już dawno – twierdzi Doyle. – Większość polubownych ugód jest tajna i nikt nie wie, ile pieniędzy wypłacono”. TW
Gdzie jest Osama?
Kajdanki w katedrze sza niedzielna 26 czerwca w katedrze Our Lady of Angels w Los Angeles z udziałem ponad 3 tys. wiernych miała przebieg nieco inny niż zwykle.
M
Jeden z wiernych, 58-letni James Robertson, przykuł się kajdankami do fotela kardynała Rogera Mahony’ego, gdy ten wygłaszał homilię. Kościelni porządkowi natychmiast go otoczyli, natomiast kardynał udawał, że nic nie zaszło. Robertson został aresztowany przez policję pod zarzutem
zakłócania nabożeństwa, po czym zwolniony. Jest ofiarą księdza pedofila – wytoczył proces archidiecezji. Kardynał Mahony od dawna odmawia spełnienia polecenia sądu w sprawie ujawnienia akt personalnych księży oskarżonych o przemoc seksualną. TN
16
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
Z HISTORII WOLNOŚCI
Urodziny USA Czwartego lipca 1776 roku w Filadelfii 56 mężczyzn, wśród których było 25 prawników, złożyło swoje podpisy pod Deklaracją Niepodległości – dokumentem, który zapoczątkował istnienie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. W Nowym Jorku zburzono pomnik angielskiego króla, a na Rhode Island ogłoszono, że osoby odmawiające modły za Jerzego III będą karane grzywną w wysokości tysiąca funtów. Nowe państwo liczyło niespełna 4 miliony mieszkańców, o milion mniej niż dzisiejsza Słowacja. Od czasu gdy w roku 1607 powstała na amerykańskim brzegu Atlantyku pierwsza angielska osada – Jamestown – założona przez 104 mężczyzn, Anglia traktowała swe amerykańskie posiadłości wyłącznie jako źródło łatwego zysku. Miały się one stać przede wszystkim rynkiem zbytu dla produkowanych towarów i dostarczycielem surowców: futer, tytoniu, bawełny oraz cennych metali. Z biegiem lat rosła pogarda mieszkańców Albionu do kolonistów z Nowego Świata, których uważano za zdziczałych prostaków. „Amerykanie są najbrudniejszymi, najnędzniejszymi i najbardziej tchórzliwymi psami, jakie można sobie wyobrazić” – to opinia brytyjskiego generała Jamesa Wolfe’a, zdobywcy kanadyjskiego Quebecu. Uchwalane w Londynie ustawy dotyczące wyzysku posiadłości kolonialnych w Ameryce doprowadzały ludzi, których zaczęto nazywać Amerykanami, do białej gorączki. Na przykład ustawa o żegludze zapewniała angielskim armatorom monopol na handel z koloniami, a ustawa o handlu pozwalała angielskim kupcom na stosowanie monopolistycznych cen, zarówno w eksporcie, jak imporcie. Ustawa o wytwórstwie stawiała w uprzywilejowanej sytuacji brytyjskich producentów, ograniczając rozwój produkcji lokalnej. Mieszkańcy trzynastu brytyjskich kolonii w Ameryce byli zobowiązani kupować wszystko, co stara Anglia wyprodukowała, i tylko to – choćby było dziesięć razy droższe od innych produktów: tekstylia, narzędzia, naczynia kuchenne, zastawy stołowe, a nawet kowbojskie kapelusze. W „Boston Gazette” z 29 kwietnia 1765 roku czytamy: „Kolonista nie może wyprodukować guzika czy ćwieka bez narażenia się na protest ze strony jakiegoś osmolonego handlarza czy szanownego fabrykanta z Wielkiej Brytanii, wrzeszczącego na całe gardło, że jego godność została obrażona, że został ograbiony przez niecnych republikanów amerykańskich”. „Boston Gazette”, „The Boston News-Letter” i inne czasopisma wychodzące przede wszystkim w Bostonie i Nowym Jorku odegrały
ogromną rolę w kształtowaniu tożsamości Amerykanów i ich poczucia odrębności. O ile rewolucję francuską przygotowali oświeceniowi filozofowie, to amerykańską – przede wszystkim dziennikarze. To w dużej mierze dzięki formułowanym w prasie postulatom powstała w 1765 roku organizacja o nazwie
Synowie Wolności,
We wrześniu 1774 roku w Ameryce zwołano I Kongres Kontynentalny, a w maju 1775 roku – II Kongres. Były to zalążki instytucji ustawodawczych niepodległego państwa, choć o pełnej suwerenności wspominali tylko skrajni radykałowie. Większości Amerykanów chodziło tylko o wymuszenie na Anglii korzystnych dla kolonii zmian ekonomicznych. II Kongres obradował już w warunkach wojennych. W kwietniu 1775 r. brytyjski generał Thomas Cage wyruszył z Bostonu na czele 700 żołnierzy, by skonfiskować broń ukrytą przez buntowników. Tymczasem bostoński złotnik Paul Revere odbył konny rajd i ostrzegł amerykańską milicję. Pod Lexington i Concord doszło do bitwy, w której 273 Anglików zostało zabitych lub rannych. Kongres przy-
Decyzję ogłoszenia niepodległości deklaracja uzasadniała angielską tyranią wobec trzynastu amerykańskich kolonii, które przekształcone zostały w „wolne stany” i weszły w skład nowego państwa. Teraz trzeba było niepodległość wywalczyć. Amerykańsko-angielska wojna trwała 7 lat. Z początku wydawało się, że gorzej uzbrojona, niewyszkolona i niezdyscyplinowana armia farmerów, pastuchów i traperów musi ponieść klęskę. Jej dowódca, Jerzy Waszyngton, żalił się, że żołnierze często „na widok wroga pierzchają w największym popłochu, nie oddawszy ani strzału”. Ale szybko się to zmieniło, gdy tylko koloniści uświadomili sobie, że mogą zwyciężyć. Górowali bowiem nad przeciwnikiem znajomością terenu i umiejętnym stosowaniem partyzanckiej taktyki hit and run (uderz i uciekaj), wobec której żołnierze angielscy byli bezradni. Duże znaczenie miała pomoc z zagranicy. Jednym z paradoksów wojny było to, że amerykańskich republikanów wspierali europejscy tyrani, wobec których nieszkodliwy wariat, czyli angielski król
walcząca przeciw wyzyskowi kolonii przez metropolię. Doszło do protestów przeciw angielskiej polityce celnej i poborcom opłat stemplowych (akcyzy). Synowie Wolności nawoływali do bojkotu angielskich towarów. W Filadelfii, Bostonie i Nowym Jorku zdesperowani Amerykanie napadali na brytyjskie składy towarowe i biura poborców akcyzy. W roku 1770 doszło do pierwszego krwawego starcia, podczas którego żołnierze brytyjscy oddali salwę do demonstrantów, zabi- „Podpisanie deklaracji niepodległości 4 lipca 1776 r.” – sztych Johna Trumbulla jając 6 osób. Amestąpił do tworzenia regularnej arJerzy III, ubezwłasnowolniony przez rykańskie protesty nie ustały, a Lonmii, a dowództwo nad nią powiepolityków, mógł uchodzić za demodyn – nic sobie z tego nie robiąc rzono Jerzemu Waszyngtonowi. kratę. Prawdziwy despota, Ludwik – odpowiedział ustawą o herbacie. XVI zawarł sojusz ze Stanami ZjedBył rok 1773. Angielska Komnoczonymi, a przewyższająca go typania Wschodnio-Indyjska, właści4 lipca 1776 roku ranią caryca Katarzyna II przystąciel plantacji herbaty w Indiach, piła do ligi zbrojnej neutralności. uzyskała monopol na sprowadzaogłoszono Deklarację Niepodległości. Wśród zagranicznych ochotników nie i sprzedaż herbaty. W ten spoJej autorem był Thomas Jefnie zabrakło Polaków. W sierpniu sób producent stawał się dostawferson, który położył nacisk na 1776 r. do Bostonu przybył cą, co eliminowało z rynku m.in. stwierdzenie, że „wszyscy ludzie importerów amerykańskich. Tego stworzeni są jako równi”. Było to już było za wiele, tym bardziej że szokujące w kraju, gdzie istniało Tadeusz Kościuszko. sprawa dotyczyła herbaty, napoju legalne niewolnictwo, gdzie do porstrategicznego dla wszystkich Antów przybijały transporty bezpłatnej Miał 30 lat, stopień kapitana glosasów. Niestrudzeni Synowie siły roboczej z Afryki, a rdzenni i patent wojskowego inżyniera. PragWolności przebrali się za Indian, mieszkańcy, Indianie, pozbawieni matyczni Amerykanie potrafili to wynapadli na trzy statki w bostońskim byli wszelkich praw i można było do korzystać. Kościuszko zbudował na porcie i zatopili ładunek herbaty nich strzelać jak do kaczek. Amerzece Delaware umocnienia unieo wartości 17 tys. funtów. rykański historyk Maldwyn A. Jomożliwiające działania okrętów anLondyn odpowiedział zakazem nes („Historia USA”) uważa, że gielskich. Zaprojektował fortyfikazgromadzeń, sprowadzeniem nostwierdzenie Jeffersona „na pewno cje, które walnie przyczyniły się do wego kontyngentu wojsk kolonialnie odnosiło się do rzeczywistego stazwycięstwa Amerykanów w bitwie nych oraz nową ustawą, która zonu społeczeństwa amerykańskiego, pod Saratogą. Ufortyfikował też ważbowiązywała Amerykanów do bezw którym istniały dostrzegalne nieny punkt obronny, miejscowość West płatnego kwaterowania i utrzymyrówności. Nie ma również dowodu Point, gdzie dziś mieści się ekskluwania red coats, czyli znienawina to, że chodziło mu o równość pod zywna akademia wojskowa. W roku dzonych brytyjskich żołnierzy względem majątkowym lub o równy 1783 Kościuszko został generałem w czerwonych mundurach. status społeczny”. brygady wojsk amerykańskich.
Kazimierz Pułaski był przywódcą konfederacji barskiej, jednego z najbardziej bezsensownych ruchów politycznych w Polsce. Konfederaci walczyli z rosyjską interwencją zbrojną, ale jednocześnie występowali w obronie szlacheckiej „złotej wolności” i sprzeciwiali się równouprawnieniu religijnych dysydentów. Za swego głównego wroga uważali króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i chcieli go zdetronizować. W listopadzie 1771 roku przeprowadzili wyjątkowo nieudolną akcję – nie bardzo wiadomo, czy chodziło wówczas o porwanie króla, zamordowanie go, czy tylko o przestraszenie. Do królewskiej karety kilkakrotnie strzelono, a następnie zmuszono monarchę, by wsiadł do innego powozu, który zawiózł go na warszawskie przedmieście – Marymont. Tam król Staś bez większego trudu uciekł swym prześladowcom. Kazimierz Pułaski nie brał bezpośredniego udziału w tym incydencie, ale przy jednym z porywaczy znaleziono napisany przez niego list, który świadczy o związku ze spiskiem. Akcję zamachowców można było zakwalifikować jako próbę królobójstwa, a za to groził stryczek. Pułaski uciekł więc do Niemiec, a w roku 1777 znalazł się w Ameryce, gdzie jako kawaleryjski dowódca z czasów konfederacji barskiej otrzymał stopień generała brygady i dowództwo nad „amerykańskimi lekkimi dragonami”. Dragonów jeszcze nie było i właśnie on zaczął organizować pierwszy oddział, który nazwano Legionem Pułaskiego. Kawalerzyści mieli być uzbrojeni na wzór polskich ułanów. Amerykańskie dowództwo nie bardzo dawało się przekonać co do celowości wyposażania kawalerzystów w lance, a były też kłopoty z finansowaniem przedsięwzięcia. Ostatecznie w Legionie liczącym około trzystu żołnierzy tylko trzecią część stanowili ułani. Mimo to oddział Pułaskiego odniósł spore sukcesy, odpierając Anglików spod miasta Charleston. Jednak w październiku 1779 roku, kiedy podczas szturmu na dobrze ufortyfikowane pozycje angielskie pod Savannah załamał się atak francuski, Pułaski podjął decyzję ułańskiej szarży i ruszył na czele swych kawalerzystów. Skutek był łatwy do przewidzenia – ułani znaleźli się w gęstym ogniu zaporowym, a Pułaski został ciężko ranny w biodro. Zmarł 11 października. O zasługach Kościuszki i Pułaskiego przypominają sobie amerykańscy politycy zazwyczaj podczas wyborów, gdy zabiegają o głosy Polonii. Nie sądźmy jednak, że Amerykanie uważają, iż to Polacy wyzwolili ich z angielskiej niewoli. Maldwyn A. Jones w swej obszernej (832 strony) „Historii USA” poświęca Kościuszce i Pułaskiemu jedno zdanie (str. 64): „Do najbardziej znanych ochotników z Europy należeli La Fayette i Kościuszko (którzy walczyli przez całą wojnę) oraz de Kalb i Pułaski, obaj zabici w bitwie”. Autor nie podał ani imion, ani narodowości wymienionych osób. JANUSZ CHRZANOWSKI
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r. rzeciego czerwca 1947 roku ponownie aresztowano żony nazistów skazanych lub straconych w Norymberdze. Siedziały w obozie w Gögingen: Henriette von Schirach (żona Baldura, szefa Hitlerjugend), Brigitte Frank (żona powieszonego generalnego gubernatora Polski), Ilse Hess (żona zastępcy Hitlera), Emma Göring (żona marszałka III Rzeszy). 18 lipca ogłoszono: „Siedmiu głównych zbrodniarzy wojennych – Hess, Ra-
T
naród mój zrodził w swej tysiącletniej historii”. Po nieudanym monachijskim zamachu, w czasie wspólnego uwięzienia w twierdzy w Landsbergu, Adolf Hitler dyktował Hessowi „Mein Kampf”. To wtedy zaczęła się fascynacja niekoniecznie ideologią nazistowską, ale człowiekiem, co wielokrotnie pozwoliło Hessowi na sformułowania wygłaszane publicznie: „Hitler to czysty rozum, który wcielił się w człowieka. Z dumą widzimy: jeden człowiek stoi ponad kry-
PRZEMILCZANA HISTORIA dwadzieścia lat, aż do swej samobójczej śmierci, siedział tam samotnie jako jedyny więzień. ¤¤¤ Co z synem Hessa? Jak podaje Lebert: „(...) ukończył studia inżynierskie z najwyższymi ocenami. Wstąpił do biura projektowego, sprawnie prowadzonego przez człowieka z przeszłością, również zatrudnionego przedtem na wysokim stanowisku w sztabie Alberta Speera. Wolf-Rüdiger Hess zrobił coś w rodzaju kariery, szybko zaczął dobrze zarabiać. Przez całe la-
Dzieci Hitlera
(3)
Nigdy nie uwierzył w rzekome samobójstwo (przez powieszenie) swojego ojca. I tutaj, być może, miał trochę racji, bowiem okoliczności tej śmierci nie są zbyt jasne. Zastępca Hitlera miał wówczas 93 lata. Młody Hess przechowuje jako największą pamiątkę zdjęcie, na którym jest on sam, mały chłopczyk, jego ojciec oraz Adolf Hitler. ¤¤¤ Hans Frank (siódmy na liście oskarżonych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze), morderca milionów, którego zadaniem było „oczyszczenie” Generalnego Gubernatorstwa od wszy i... Żydów. 26 października 1939 roku Frank został generalnym gubernatorem okupowanych
Syn Rudolfa Hessa stał się wielbicielem Hitlera i nazizmu. Natomiast syn Hansa Franka, siódmego na liście oskarżonych w Norymberdze, zdecydowanie odciął się od ojca. Uważał, że popełnił on straszne zbrodnie i słusznie zapłacił za nie życiem. eder, Funk, Neurath, Dönitz, Speer i Schirach – zostało dziś przewiezionych samolotem z Norymbergi do twierdzy Spandau koło Berlina”. Ilse Hess pisała do męża o ich jedynym dziecku: „Trudno mi myśleć o chłopcu. Tylko myśl o nim jest jeszcze jakimś bodźcem...”. Nie wiedziała jeszcze, że alianci zezwolą jej na sprowadzenie do obozu małego synka. Trzeciego marca 1948 roku żona Rudolfa Hessa została zwolniona z obozu. Ich syn, Wolf-Rüdiger Hess, miał niecałe osiem lat, kiedy skończyła się wojna. Rodzice mówili do niego pieszczotliwie Buz. W 1956 roku zdał maturę. Chciano wziąć go do wojska, ale zdecydowanie odmówił, choć groziła za to kara więzienia. Odwołał się od decyzji o wcieleniu do armii i wielokrotnie stawał przed komisją. W ostateczności młody Hess nie przywdział munduru, bowiem w roku 1964, nie chcąc wywołać szumu medialnego, uwzględniono jego odwołanie. Kim właściwie był jego ojciec? Tygodnik „Das Reich” pisał w grudniu 1940 roku: „Nikt nie przepowiadał u jego kołyski, że kiedyś stanie się trzecim człowiekiem w potężnym państwie”. Nominalnie, jako zastępca Führera, był drugim człowiekiem III Rzeszy. Mimo że Göring cieszył się o wiele większą popularnością, a Rudolf Hess, jak podaje Joachim C. Fest, nie miał ani talentu demagoga, ani zręczności taktyka, ani szczególnej inteligencji. Deklaracje bezwarunkowej i żarliwej wierności Hitlerowi znaczą całą jego drogę życiową – od dnia, kiedy po raz pierwszy spotkał wodza III Rzeszy i, jak sam mówił, „został olśniony nagłą wizją”, aż do ostatniego słowa w Norymberdze, kiedy rzekł z emfazą: „Było mi dane przez wiele lat mojego życia działać pod przewodem największego człowieka, którego
tyką – Führer. Dzieje się tak dlatego, że każdy z nas czuje i wie: Führer ma zawsze rację. Wierzymy, że Führer powołany jest przez wyższe moce do kształtowania losu Niemiec. Ta wiara krytyce nie podlega”. Był niezwykle przydatny Hitlerowi, między innymi dzięki swojej umiejętności utrzymywania bezwzględnej tajemnicy. Pisze o tym „Das Reich” z 22 grudnia 1940 roku, a także Alfred Richter: „Mimo swej impulsywnej natury będzie zachowywał się z bardzo wielką rezerwą w kwestiach szczególnie ważnych i potrafi długo milczeć o sprawach, które jeszcze nie powinny być ujawnione publicznie”. No i tu – niespodzianka! Hess zaskoczył cały świat, a szczególnie Führera i jego paladynów, kiedy 10 maja 1941 roku zdecydował się na tajny lot do Anglii z misją pokojową. Lot się udał, ale Anglicy potraktowali Hessa jako jeńca wojennego, zaś głęboko zszokowany Hitler oznajmił, że w razie powrotu czeka Hessa „dom wariatów albo rozstrzelanie”. Liczne poszlaki wskazują na to, że zastępca Hitlera działał całkowicie na własną rękę, a nie za wiedzą i zgodą swego szefa. Joseph Goebbels zanotował w swym „Dzienniku” pod datą 14 maja 1941 roku: „Czytałem listy, które Hess pozostawił Führerowi: dzika plątanina, dyletantyzm pierwszoklasisty, poleciał do Anglii, wyjaśnić im ich beznadziejne położenie, poprzez lorda Hamiltona ze Szkocji, obalić rząd Churchilla, i potem zrobić taki pokój, aby Londyn mógł zachować twarz. Że Churchill każe go aresztować, o tym biedak, niestety, nie pomyślał. Jest na to zbyt głupi. I taki błazen był drugim człowiekiem po Führerze. To wprost nie do pojęcia”. Rudolf Hess wrócił do Niemiec po zakończonej wojnie i stanął przed norymberskim trybunałem, który skazał go na dożywotnie więzienie w twierdzy Spandau. Ostatnie
Rudolf Hess (na pierwszym planie po lewej) na procesie norymberskim
ta pracował jako doradca przy realizacji projektów budowlanych w różnych krajach arabskich. Mógł sobie pozwolić na dużego mercedesa i dom w dobrej podmiejskiej dzielnicy Monachium (...). W roku 1969 syn po raz pierwszy odwiedził ojca. To pierwsze spotkanie było naładowane emocjami, ale też bardzo niezręczne. Rozmównica cztery metry na cztery, pośrodku stół, przy którym siedział stary ojciec: miał już 75 lat. »Obaj panowaliśmy nad sytuacją – mówi młody Hess. – Cechą naszej rodziny jest duża samodyscyplina«. W sumie było tych odwiedzin 102, aż do śmierci ojca. Syn prowadził dokładną ewidencję, zapisywał każde spotkanie”. Marzenie młodego Hessa było jedno: uwolnić ojca z więzienia. Zrobił się z niego antysemita, gorący zwolennik Hitlera i nazizmu, a nawet powątpiewał w istnienie obozów koncentracyjnych i w holocaust. Na temat nazizmu napisał wiele książek, które cieszyły się wielkim powodzeniem. Jego matka, Ilse, zmarła w 1995 roku. Nad jej grobem przemawiał syn oprawcy z SS – Martina Bormanna. Młody Hess postawił mu jeden warunek: przemówienie nie może zawierać ani jednego złego słowa o Adolfie Hitlerze.
terenów Polski – natychmiast wprowadził się na Wawel i rozpoczął proces „regermanizacji”, który polegał głównie na aktach terroru, łapankach, grobach, masowych przesiedleniach, likwidacji polskich intelektualistów i rozwoju obozów masowej zagłady. To właśnie ten człowiek stworzył piekło w Oświęcimiu i Brzezince... W jego dziennikach wojennych czytamy: „(...) na marginesie należy jedynie stwierdzić, że skazaliśmy na śmierć głodową 1,2 miliona Żydów... Chciałbym podkreślić jedno: nie powinniśmy okazywać przesadnych emocji, kiedy słyszymy o 17 tysiącach rozstrzelanych. Śmieszne by było rozpowszechnianie jakichkolwiek wątpliwości na temat takich metod postępowania... Z mojego punktu widzenia, kiedy już wreszcie wygramy tę wojnę, będziemy mogli przepuścić przez maszynkę do mięsa i Polaków, i Ukraińców, i tych wszystkich, którzy tu jeszcze się kręcą”. Zapytany przez korespondenta „Völkischer Beobachter”, jaka jest różnica między protektoratem Czech i Moraw a Generalnym Gubernatorstwem, Frank odpowiedział: „Jedną poglądową różnicę mogę panu już podać. W Pradze rozlepiono na przykład wielkie czerwone plakaty obwieszczające,
17
że dzisiaj rozstrzelano siedmiu Czechów. Powiedziałem sobie wtedy: gdybym chciał wywieszać plakaty dla każdych siedmiu rozstrzelanych Polaków, to wszystkie lasy Polski nie starczyłyby na papier dla tych plakatów...”. Jedynymi dziećmi nazistów, które potępiały swoich ojców, byli dwaj synowie Franka – Niklas i Norman. Niklas, publicysta „Sterna”, napisał w połowie lat 80. cykl artykułów pod tytułem: „Mój ojciec, nazistowski morderca”, a potem książkę „W cieniu szubienicy” (Im angesocht des Galgens). Pisząc ją, chciał zerwać z piętnem ojca. Nazwał ojca mordercą i diabłem w ludzkiej skórze, a jego życie określił jako śmietnik i bagno. Ale cień ojca ciążył na nim aż do śmierci: „Tkwisz głęboko w moim mózgu, ale kiedyś, może kiedy już będę stary, znajdę na Ciebie sposób, pokonam Cię i odgłos Twojego łamanego karku przestanie rozsadzać moją głowę”. Mówił, że nadal śnią mu się stosy trupów w obozach koncentracyjnych. Siostra Niklasa, Brigitte, popełniła samobójstwo. Miała wówczas 46 lat – tyle, ile jej ojciec, kiedy go powieszono. Michael Frank, jego młodszy brat, był neonazistą podziwiającym ojca. Miał 53 lata, kiedy zmarł. Lebert przytacza słowa Niklasa, który mówił: „Siostra i brat umarli na ojca, to jasne, nikt z nas się od niego nie uwolni”. Z kolei jego starszy brat, Norman, również nie mógł uporać się z przeszłością, na przykład zdecydowanie nie chciał mieć dzieci, bowiem – jego zdaniem – nazwisko Frank powinno zniknąć na zawsze. Klaus von Schirach – syn Baldura, przywódcy hitlerowskiej młodzieży (skazany na 20 lat twierdzy Spandau, wyszedł na wolność, kiedy miał 60 lat) – po przeczytaniu artykułów i książki Niklasa stwierdził: „Ten człowiek jest przekreślony na zawsze. Jest takie powiedzenie, że kto przeklina własnych rodziców, sam jest przeklęty!”. Natomiast Amerykanin Robert M.W. Kempner, jeden z głównych oskarżycieli w procesie norymberskim, powiedział, że artykuł i książka Franka to ważny argument w walce o prawa człowieka i realne spojrzenie na nazizm. Jak odnieśli się Niemcy do publikacji Niklasa? W przeważającej większości – potępili go. Uznali, że (jak podaje Lebert) obojętnie co zrobił ojciec, to zawsze jest ojcem i należy odnosić się do niego z szacunkiem. Jedno łączyło „dzieci Hitlera”. Były chrześniakami Führera, a po wojnie mieszkały w Monachium – właśnie tam, gdzie wykluł się ruch narodowo-socjalistyczny. Ich ojciec chrzestny był najpierw mało znanym doboszem, następnie Führerem, potem zwycięzcą, któremu grały triumfalne fanfary. Został jednak zwyciężony i zabrzmiały werble dla niego i leżącej w gruzach Trzeciej Rzeszy. Cdn. ZOSIA WITKOWSKA
18
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
SZYSZKOWSKA NA PREZYDENTA!
Pomoc w kampanii prezydenckiej Wsparcie finansowe W odpowiedzi na liczne pytania Czytelników informujemy, że osoby zainteresowane pomocą w kampanii prezydenckiej profesor Marii Szyszkowskiej mogą kontaktować się z szefem jej sztabu wyborczego, panem Andrzejem Całkiewiczem, tel. 0 504 273 735, e-mail:
[email protected]. Więcej informacji o kampanii, wsparciu oraz spotkaniach wyborczych naszej Kandydatki na stronie internetowej: www.szyszkowska.prv.pl. Redakcja
Lista poparcia Antyklerykalna Partia Postępu RACJA oraz KOMITET WYBORCZY kandydata na Prezydenta RP – MARII SZYSZKOWSKIEJ – zwracają się z ponownym apelem o bardzo aktywne włączenie się członków APPR oraz wszystkich chętnych w akcję zbierania podpisów poparcia dla prof. Marii Szyszkowskiej w wyborach prezydenckich. Oto gotowa lista poparcia, którą należy wyciąć i powielić. Łącznie potrzeba 100 tysięcy podpisów! W najbliższym tygodniu potrzebnych jest tysiąc, aby móc w ogóle zarejestrować sam Komitet Wyborczy kandydatki. Prosimy więc o przesyłanie zapełnionych list na bieżąco na adres biura senatorskiego: BIURO SENATOR MARII SZYSZKOWSKIEJ ul. RUMUŃSKA 20 03-971 WARSZAWA (koniecznie listem poleconym, a więcej sztuk w mocniejszym opakowaniu i kopercie A4. Na kopercie można dopisać: APPR).
Informujemy, że z przyczyn proceduralnych nie można na razie dokonywać wpłat na rzecz kampanii wyborczej profesor Marii Szyszkowskiej. Numer konta komitetu oraz inne informacje związane z kwestiami finansowymi podamy do publicznej wiadomości natychmiast po oficjalnym zarejestrowaniu kandydatury w Państwowej Komisji Wyborczej. Komitet Wyborczy Kandydata na Prezydenta RP – profesor Marii Szyszkowskiej
Prosimy pamiętać o kilku ważnych elementach: 1. Każda osoba może zostać wpisana TYLKO JEDEN RAZ! 2. Wszystkie dane muszą być BARDZO WYRAŹNIE WPISANE. 3. Każdy podpis musi być złożony WŁASNORĘCZNIE PRZEZ OSOBĘ POPIERAJĄCĄ. 4. Proszę bardzo dokładnie zwracać uwagę na zgodność numeru PESEL. 5. Dane osobiste może wpisać osoba zbierająca, a jedynie podpis każdy MUSI ZŁOŻYĆ INDYWIDUALNIE. 6. KAŻDA OSOBA ZBIERAJĄCA PODPISY MUSI NA DOLE STRONY CZYTELNIE SIĘ PODPISAĆ. Jest to warunek ważności danej strony. Bardzo ważne jest, aby osoba zbierająca była pewna danych osób, które się na jej liście podpisały, bowiem w razie nieścisłości osobiście odpowiada przed Państwową Komisją Wyborczą! 7. Na formularzu NIE WOLNO niczego zmieniać, bo może zostać uznany za wadliwy. 8. W adresie zamieszkania nie jest wymagany kod miejscowości, lecz można go wpisać. 9. Przy numerze PESEL każda cyfra musi się znaleźć w osobnej kratce. 10. Zebrane podpisy należy wysyłać do 10 sierpnia br. Daniel Ptaszek Biuro Prasowe APP RACJA
Komitet Wyborczy kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – Marii Szyszkowskiej „Udzielam poparcia kandydatowi na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Marii Szyszkowskiej w wyborach przypadających w 2005 roku”
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
LISTY Krakać każdy może... Czy to jest jeszcze Polska, czy już jakiś Kaczydół? Skąd ten przestrach, żeby przed byle kłapaniem byle dziobem zawiązywać Społeczny Komitet Obrony Dobrego Imienia, Czci i Honoru Generała Wojciecha Jaruzelskiego?! Z jednej strony to dobrze, bo Europa dowie się, co za „wybryk natury” przyjęła w swoje granice, ale z drugiej strony – wstyd okrutny przed całym światem, że trzeba zawiązywać Komitet, żeby bronić Człowieka, który dla Ojczyzny w czasie krytycznym okazał się Mesjaszem. Zdzisław Rybaczuk, Damnica
program „Bigosowa i szwagry” czy nawiedzony ciemnogród Pospieszalskiego. I to odbywa się za nasze pieniądze z abonamentu. To skandal! W TVP i PR coraz więcej rozmodlonych audycji w czarnym kolorze. Nawet kabarety i programy rozrywkowe to układne czapkowanie czar-
Tuba Watykanu W dniu 28 czerwca 2005 r. polskie dzieci znów nie obejrzały dobranocki. Po 1989 roku nasza „Jedynka” sterowana jest za pomocą pilota o dużej mocy, który dzierży Watykan. Wystarczy więc, że ktoś tam naciśnie odpowiedni guzik, a już Dworaki (przedtem Kwiatkowskie) walą się na kolana. Patrzyły więc nasze pociechy przez prawie dwie godziny (miało to trwać ok. 1 godz.) na egzorcyzmy z okazji inauguracji procesu beatyfikacyjnego JPII, nic z tego rozumiejąc, bo ani to zabawne, ani interesujące, więc pousypiały przed telewizorami. Ja oglądałem to przez kilka minut, a ponieważ mam serdecznie dość tej obłudy, przeniosłem się na inny program. Ogarnęła mnie jednak dziwna melancholia i wróciłem myślami do pewnej zimowej niedzieli, gdy zabrakło Teleranka – do tego tematu bardzo często się potem wracało i nadal wraca. Pilota o dużej mocy, o którym wspomniałem wyżej, dzierżyło wówczas największe państwo na świecie, co stanowiło dość oczywisty powód do określonych zachowań ze strony Polski... Jednak teraz, gdy pilot ten spoczywa w rękach państwa najmniejszego na świecie, czy musimy obawiać się zagrożenia z jego strony?! Chyba tak, skoro stamtąd można w dowolny sposób sterować naszą Telewizją Numer 1. Kostek
nej władzy, a właściwie stare odgrzewańce dawnych gwiazd. W TVP od koloratek mieni się w oczach. Może więc Sekretariat KC Episkopatu przejmie na własny garnek to całe towarzystwo z TVP i PR oraz, oczywista, z KRRiT? Wszak jest to ich reżimowa tuba propagandowa. A pani Waniek w ramach pokuty za stare komusze grzechy powinna zrezygnować ze swej luksusowej limuzyny i pójść z pieszą pielgrzymką do Częstochowy. Może w ten sposób uda jej się zachować stołek i dalej bić pokłony przed Rydzykiem i całą resztą ciemnogrodu. Właśnie zrezygnowałem z opłacania abonamentu i wydaje mi się, że jeżeli większość obywateli RP tak zrobi, to zmusimy kierownictwo TVP do odejścia od szmiry i tandety i powrotu do lepszego kabaretu. Przykład dało nam społeczeństwo Austrii. Gdy JPII nie chciał odwołać skompromitowanego prymasa Austrii, masowe wystąpienia obywateli tego kraju z Krk zmusiły go do zmiany decyzji. Masowe rezygnacje z opłacania abonamentu sprawią, że kierownictwa TVP i PR przestaną lekceważyć telewidzów i radiosłuchaczy, zaś telewizja i radio staną się publiczne, a nie klerykalno-kołtuńskie. Tadeusz W., Warszawa
Kościelna TVP Poległ kabaret Olgi Lipińskiej – jedyny program rozrywkowy na wysokim poziomie, jaki ostał się w TVP. Nie zmogła go komunistyczna cenzura z ulicy Mysiej, ale zrobiła to czarna cenzura z ulicy Miodowej. Cześć jego pamięci. Za rządów Dworaka pod czujnym nadzorem przykościelnej dewotki Wańkowej wprowadza się w TVP misję szmiry i tandety, której typowym przykładem jest bzdurny
Prośba Ponieważ prymas Glemp wyraził opinię, iż Kościół w Polsce jest prześladowany, a katomedia codziennie udowadniają prawdziwość tej tezy, mam prośbę. Może częściej przedstawialibyście przykłady egzystencji prześladowanych w porównaniu z życiem ludzi całkowicie wolnych, od pracy również. Pokażcie te lepianki, w których żyją
LISTY OD CZYTELNIKÓW hierarchowie, katakumby służące do tajnych spotkań, łachmany i rozczłapane buty, zdezelowane rowery. Prowadzą też zapewne tajne nauczanie i dobrze byłoby się dowiedzieć, gdzie z narażeniem życia bronią swoich przekonań, nie zdradzając miejsc. Myślę też, że warto byłoby prześledzić, jak ta instytucja z premedytacją i systematycznie jest pomijana przy rozdziale środków budżetowych przez państwo, gminy i miasta. Można dotrzeć do więzionych za przekonania katolików i ich księży, aby dowieść prawdy. Tak przy okazji: ostatnio nie da się włączyć niczego, co jest na prąd, bez wyzyskiwania JPII, więc mam drugą prośbę. Porównajcie JPII z Jezusem Chrystusem pod kątem zdolności i liczby dokonywanych cudów. Podobno codziennie do Watykanu przychodzą tysiące listów (spiker TVP) z dowodami na cudowną moc czynienia rzeczy niesamowitych przez JPII. Bóg chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z niezwykłości byłego papieża i kto wie, czy ludzie nie pielgrzymują do pustego grobu. Marek Ofiarski, Przemyśl
Nieudacznicy pod sąd! Nie zamierzam bronić gen. Jaruzelskiego. Naród powinien go pociągnąć do odpowiedzialności nie za stan wojenny, ale za to, że przekazał władzę nieudacznikom. To oni powinni odpowiadać przed sądem, i to doraźnym, za doprowadzenie kraju do ruiny, a narodu do nędzy. Ich należy oskarżyć i sądzić za śmierć samobójców, którzy odebrali sobie życie na skutek braku pracy i możliwości egzystencji. Pytam: kto tu jest zdrajcą? Odpowiedź jest jedna – nieudacznicy! Nieudacznicy są winni, że dzieci idą do szkoły głodne i po drodze szukają chleba na śmietniku. Franciszek M. z Zielonej Góry, członek NSZZ „S”
Manipulator Giertych zadał premierowi Belce pytanie, czy ten współpracował ze Służbami Bezpieczeństwa PRL? Premier odpowiedział, że nie. Narobiło się dużo szumu, TV co dzień trąbi, że Belka kłamał. Skandal, hańba, przestępstwo, świętokradztwo, zagrożenie dla demokracji i tak dalej. A przecież Giertych nie zadał premierowi Belce pytania, czy ten podpisywał jakiś dokument przed wyjazdem do Stanów. Gdyby zadał takie pytanie, może odpowiedź byłaby inna... Niestety, ten istotny szczegół pozostał bez znaczenia. Giertych jako główny lustrator Rzplitej kościelnej zaproponował (jakim prawem
i w czyim imieniu?) premierowi, aby ten podał się do dymisji, jako że popełnił przestępstwo: skłamał przed świętą komisją śledczą, która bada sprawę Orlenu za pomocą teczek Kieresa. Czy nikt w tym kraju nie zauważył, że Giertych jest manipulatorem? tewu
Ołtarz za pieniądze Kilka dni temu byliśmy na wycieczce rodzinnej w Krakowie. W kościele Mariackim spotkała nas szokująca niespodzianka. Kościół jest w połowie przegrodzony barierką. Aby podejść do ołtarza Wita Stwosza, trzeba wejść do kościoła bocznym wejściem i wykupić bilet za 4 zł od osoby. Wtedy dopiero można podejść bliżej. Nie wystarczy już, jak dotąd, skarbonka na ofiary, musi być cennik. Uważam, że to szczyt pazerności, po prostu wstyd! Przecież Krk w Krakowie ma wielkie dochody i ciągle mu mało. W tymże kościele przed boczną kaplicą jest ława na umieszczenie świeczek wotywnych. W pojemnikach obok leżą małe lampionki w metalowych pojemniczkach. I znów cena: 1 zł za sztukę (w sklepie można je kupić po 25 gr). A za ile Krk kupuje w hurcie? Obejrzeliśmy ołtarz z daleka, świeczek nie kupiliśmy, pomodliliśmy się za darmo. Jestem zdziwiona, że krakusy – tak serdecznie przywiązani do pamiątek historycznych swego miasta – nie protestują. Czytelniczka z Opola
Brawo, policjanci! Chciałem za Waszym pośrednictwem podziękować warszawskiej policji za właściwą postawę i godne zachowanie podczas Parady Równości. Dla tych, którzy kamieniami i bejsbolowymi kijami zastępują
19
argumenty, jedynym argumentem powinna być gumowa pała. Adam Musiał, Łódź
Parlament świętych Według abp. Józefa Michalika (Myśli niedokończone – „FiM” 26/2005) Polska potrzebuje świętych do... stanowienia prawa! Albo mu padło na mózg, albo oczekuje cudu (co nie wyklucza tego pierwszego), który przywróci do życia stado beatyfikowanych przez JPII, by zajęli ławy poselskie. Cud taki co prawda mógłby zaistnieć, bo państwowa kasa pusta, a na wybory potrzeba dużo, a nawet bardzo dużo szmalu. A więc nie tylko ks. prof. Jerzy Bajda bajdurzy od rzeczy. Oni to robią wszyscy i starają się, jak widać, prześcigać w wypowiadaniu bredni. Oni to po prostu uwielbiają, a ciemny naród aż gęby otwiera, słuchając tych niedorzeczności i patrząc z uwielbieniem na swych krwiopijców. A więc, drogi Józiu – walnij sobie kielicha, zmów paciorek i połóż się spać. I niech Ci się przyśni, że dowodzisz tą ekipą, potrząsając laską marszałkowską. Wit
Zieloni 2004 do „FiM” Oświadczenie w sprawie wywiadu, którego prof. Maria Szyszkowska udzieliła tygodnikowi „Fakty i Mity” nr 26 (278) 1–7 VII 2005 r. Ponieważ Sojusz Lewicy Demokratycznej nie realizował i nadal nie realizuje kluczowych postulatów lewicy, fakt wystąpienia z SLD przez Panią Senator Marię Szyszkowską był odebrany bardzo pozytywnie w partii Zieloni 2004. Jesteśmy przekonani, że żaden „przedstawiciel Zielonych 2004” (cytat z wypowiedzi) nie zaatakował Pani Senator Szyszkowskiej. Magda Mosiewicz Darek Szwed współprzewodniczący Zielonych 2004
20
Uzdrowiciel Jezus przybył na świat, aby służyć ludziom. Przyszedł, by ich uwolnić od ciężaru chorób, nędzy i grzechu oraz obdarzyć zdrowiem, pokojem i czystością. Celem Jego misji była całkowita odnowa człowieka. Ktokolwiek przyszedł do Jezusa po pomoc, nie odchodził z niczym. Jego litość nie znała granic. Sława Wielkiego Lekarza rozeszła się po całej Palestynie. Chorzy przybywali do miejsc, przez które miał przechodzić. Przybywało też wielu pragnących posłuchać Jego słów i poczuć dotyk Jego ręki. A On wędrował z miasta do miasta, głosząc ewangelię i uzdrawiając chorych. I robił to dosłownie wszędzie. Gdziekolwiek tylko można było przynieść i położyć chorych, tam znajdował się Jego szpital. Niejednokrotnie Jego głos był pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszeli uzdrowieni głusi; Jego imię było pierwszym słowem, jakie kiedykolwiek wypowiedzieli niemi; Jego twarz była pierwszą, na którą spojrzeli niewidomi. Gdy zwracał się do umierających, oni powstawali zdrowi i silni. Gdy opętani i sparaliżowani słuchali Jego słów, opuszczało ich szaleństwo. Mimo częstego zmęczenia i tłumów, które za Nim ciągnęły, w kontakcie z potrzebującymi pomocy Jezus zawsze okazywał cierpliwość i pogodę ducha. Podczas swej pracy misyjnej więcej czasu poświęcał leczeniu chorych niż kazaniom. A mimo to każde uzdrowienie Zbawiciel wykorzystywał do przekazania ewangelii łaski.
D
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
CZUCIE I WIARA
Mimo iż był Bogiem, zniżył się i przyjął naszą – ludzką – naturę, aby spotkać się z ludźmi; by przynieść wieść o zbawieniu bogatym i biednym, wolnym i niewolnikom. Nie czynił żadnej różnicy między ludźmi ze względu na narodowość, stanowisko czy wyznanie. Ówcześni żydowscy przywódcy religijni usiłowali ograniczać łaskę Bożą i dobrodziejstwa darów nieba do jednego tylko narodu – własnego, wyłączając z tego resztę ludzkości. Chrystus przyszedł, by znieść każdą barierę międzyludzką. Przybył, aby pokazać, że Jego dar miłosierdzia i miłości jest tak nieograniczony jak powietrze. W Jego oczach każda istota ludzka miała wartość, a On szukał środka leczniczego odpowiedniego dla jej duszy. Umiał rozmawiać z bogaczami, ale też z nędzarzami. Nie odwracał się nawet od przestępców i nierządnic. Matki przeciskały się do Jezusa przez tłumy ze swoimi chorymi i umierającymi dziećmi na rękach, a On pytał
laczego według Dekalogu Bóg ,,ka rze winę ojców na synach do trze ciego i czwartego pokolenia”, pod czas gdy w Księdze Ezechiela czytamy: ,,Syn nie poniesie kary za winę ojca ani ojciec nie poniesie kary za winę syna” (20. 18)? Jak należy rozumieć te dwa przeciwstaw ne stwierdzenia? Przede wszystkim, aby rozstrzygnąć kwestię karania synów za winę ojców, należy zwrócić uwagę na tzw. wstęp do Dekalogu. ,,Jam jest Pan [Jahwe], Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli” (Wj 20. 2). Słowa te zazwyczaj są pomijane przy powoływaniu się na Dziesięć Przykazań, a to one właśnie ukazują rzeczywisty charakter Boga i rzucają decydujące światło na istotę przykazań i omawianą kwestię. Mówią o Bogu, który wyzwolił i wybawił Izraela, i są świadectwem wydarzeń, których Żydzi byli naocznymi świadkami. A zatem Dekalog miał być dla nich nie tylko prawem, zbiorem ,,surowych” zakazów i nakazów, ale ciągłym przypomnieniem wyzwolenia, którego sprawcą był Bóg. Przesłanie zawarte we wstępie do Dekalogu mówi więc, że Bóg najpierw zbawia, a dopiero później woła: ,,Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek. (...) Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył, gdyż Ja, Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą, a okazuję łaskę do tysięcznego
je: „Co mogę dla ciebie zrobić?”. Wtedy one z płaczem prosiły: „Mistrzu, ulecz moje dziecko”. A Chrystus brał te dzieci na ręce i choroby ustępowały pod Jego dotknięciem. Często zajmujemy się wielkimi czynami Chrystusa, mówimy chętnie o Jego cudach i znakach, które czynił, lecz jeszcze większym i godniejszym czyni Go to, że tyle troski i uwagi poświęcił tym najsłabszym, którym nikt już nie mógł lub nie chciał pomóc. Służba Jezusa i cuda, które czynił, wprawiały ludzi w taką euforię i podniecenie, że mogło to nawet zagrozić Jego misji. Istniała obawa, że jej cel mógłby zostać niezrozumiany. Jezus nie chciał, aby skupiano się na Nim jako cudotwórcy lub lekarzu chorób tylko fizycznych. Starał się przyciągnąć ludzi do siebie jako do Zbawcy; pragnął odwrócić ich myśli od spraw ziemskich, a zwrócić ku duchowym. Wielu z tych, którzy przychodzili do Chrystusa po ratunek, samych było winnych swym cierpieniom, a jednak Chrystus nie odmawiał pomocy. Uzdrawiał ich nie tylko z fizycznego kalectwa, ale przekonywał o grzechu i czynił zdrowymi moralnie.
Tak właśnie było ze sparaliżowanym, który utracił wszelką nadzieję na wyzdrowienie. Jego choroba była wynikiem grzesznego życia, jakie kiedyś prowadził. Bezradny czekał tylko na śmierć. Z rozpaczy wyrwały go wieści o cudach Jezusa. Skoro inni – tak samo grzeszni i równie bezradni – zostali uzdrowieni, więc dlaczego nie wierzyć, że i on może być uzdrowiony... Przede wszystkim jednak pragnął pozbyć się ciężaru grzechu, który doprowadził go do opłakanego stanu. Pragnął przebaczenia win. Poprosił więc swoich przyjaciół, by zanieśli go do Jezusa. Jezus nauczał wtedy w domu Piotra. Byli z nim uczniowie, ale też faryzeusze i nauczyciele religijni z całej okolicy. Wielu z tych ostatnich przyszło szukać jakiegoś pretekstu do oskarżenia Jezusa. Tłum zgromadzony wokół budynku nie pozwalał choremu i jego przyjaciołom dotrzeć do Zbawiciela – wszelkie próby okazały się daremne. W końcu przyjaciele wnieśli go na dach budynku, usunęli część pokrycia i opuścili nosze z chorym do stóp Jezusa. Z każdą chwilą starań, by dostać się przed oblicze Wielkiego Lekarza, wiara tego człowieka rosła. Gdy więc wreszcie udało mu się osiągnąć cel, z ust Zbawiciela usłyszał słowa: „Synu, bądź dobrej myśli. Twoje grzechy są odpuszczone” (Mt 9. 2). Ty l k o Ten, który czyta w sercach, mógł to powiedzieć, rozpoznać najgłębszą
CZYTELNICY PYTAJĄ
Wina i kara pokolenia tym, którzy mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20. 3–6). Chcąc rozpatrywać kwestię winy i kary, o której mówi Dekalog, przede wszystkim należy wziąć pod uwagę świadomość narodu żydowskiego. Był to naród, który dostąpił wyzwolenia i wybrania (Wj 2. 23–25; Pwt 7. 6–11), korzystał z niezliczonych (naocznych!) błogosławieństw, zadeklarował swoją wierność w przymierzu z Bogiem (Wj 19. 4–8; 24. 3–8), wziął na siebie odpowiedzialność za duchową edukację dzieci (Pwt 6. 1–9) i został wielokrotnie ostrzeżony przed bałwochwalstwem i jego skutkami (Wj 34. 10–17; Pwt 6. 12–25; 7. 6–11). Dodajmy, że według Biblii, bałwochwalstwo zaliczone zostało do najcięższych grzechów i obrzydliwości. Jest ono bowiem wykroczeniem przeciwko pierwszym dwóm przykazaniom Dekalogu, czyli przeciwko samemu Bogu. To tak jakby dziecko zawdzięczające wszystko swoim rodzicom zamiast szacunku i miłości okazało im niewdzięczność i wzgardę. Pismo Święte określa bałwochwalstwo jako duchowy nierząd (1 Krl 14. 23–24; Jr 3. 9; 13. 27; Ez 8. 8–16; Oz 4. 12; 5. 4), prowadzący do zaślepienia (Iz 44. 9, 18), do społeczności ze
złymi duchami (Kpł 17. 7; 1 Krl 22. 20–23; 1 Tm 4. 1–2; 1 Kor 10. 19–21) oraz do innych grzechów (Rz 1. 21–31). Pierwsze i drugie przykazanie Dekalogu, jak i cały kontekst biblijny, dowodzą, że kara za winę ojców na synach aż do czwartego pokolenia odnosi się tylko do bałwochwalstwa. Jest tak zapewne z powodu wyjątkowo destrukcyjnego wpływu tego grzechu na całe pokolenia (por. Iz 24. 5; Jr 3. 9). Wiadomo, że jeśli ojciec czy matka zmienią religię (np. odejdą od kultu Jahwe), prawie na pewno tę nową religię (bałwochwalczą) będą wyznawać ich dzieci. Tak więc, o ile do przestępstw pozostałych przykazań Dekalogu odnosi się zasada, że ,,każdy za swój grzech poniesie śmierć” (Pwt 24. 16 por. 2 Krl 14. 1, 5–6; Ez 18. 20), o tyle w przypadku odstępstwa i bałwochwalstwa konsekwencje te przenoszą się na dalsze pokolenia. Biblia mówi, ,,że odrobina kwasu cały zaczyn zakwasza” (1 Kor 5. 6), a zatem naturalną konsekwencją bałwochwalstwa rodziców będzie bałwochwalstwo ich potomstwa, ,,albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Ga 6. 7). Drugie przykazanie Dekalogu, mówiące o winie ojców, a tym samym obciążeniu tą
niewypowiedzianą potrzebę chorego. Na dźwięk tych słów ciężar winy znikł z jego duszy, nadzieja zajęła miejsce rozpaczy, radość zastąpiła przygnębienie. Ból fizyczny ustąpił, duch doznał odnowy. Nie dla wszystkich te słowa miały to samo znaczenie. Obecni w domu Piotra faryzeusze i uczeni w Piśmie oburzyli się w duchu na Jezusa: „On bluźni. Któż może grzechy odpuszczać oprócz jednego, Boga?” (Mk 2. 7). Jezus jednak ponownie, czytając w ludzkich sercach, odpowiedział im: „Co jest (...) łatwiej powiedzieć: Odpuszczone są twoje grzechy, czy też: Wstań i zacznij chodzić? Abyście jednak wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – powiedział do sparaliżowanego: Wstań, weź swoje nosze i wracaj do domu!” (Mt 9. 4–6). A ten natychmiast wstał ze zwinnością i siłą młodzieńca. Aby tego dokonać, potrzebna była twórcza moc. Ten sam głos, który tchnął życie w człowieka uczynionego z prochu ziemi, przywrócił życie sparaliżowanemu. Ten, który przy stworzeniu „rzekł – i stało się”, który „rozkazał – i stanęło”, teraz powołał do nowego życia człowieka niemal umarłego na skutek własnych win. Uzdrowienie ciała było dowodem mocy, która odnowiła serce. Człowiek ten potrzebował uzdrowienia duchowego, zanim mógł docenić zdrowie fizyczne. Dzisiaj tysiące cierpią na schorzenia fizyczne. Jednak trudno znaleźć pomoc, jeśli nie przyjdzie się do Uzdrowiciela ducha. Pokój, którym jedynie On może obdarzyć, odnawia nie tylko ciało, ale przede wszystkim umysł. OlDan
winą ich najbliższych, powinno więc być wystarczającym ostrzeżeniem przed bałwochwalstwem i jego dotkliwymi skutkami. Sama kara może polegać chociażby na tym, że ojcowie widzą, jak następstwa ich bałwochwalstwa odbijają się na ich wnukach i prawnukach, albo że przez ich ukaranie dotknięci zostają żyjący wówczas potomkowie. Przykładem tego jest nie tylko historia narodu żydowskiego – niewola asyryjska i babilońska (2 Krl 17. 7–23; 2 Krn 36. 12–16), ale w jakimś stopniu również obecne zniewolenie katolicyzmem w naszym kraju, które rodacy zawdzięczają swoim przodkom. Tak więc ,,karanie winy ojców na synach” nie polega na wyciąganiu konsekwencji wobec niewinnego potomstwa. Przykazanie Dekalogu mówi nam raczej o dalekosiężnym wpływie bałwochwalstwa, obejmującym synów, wnuków i prawnuków. Nie mówi o ukaraniu niewinnych, ale tylko tych, którzy idą w ślady ojców – ,,Tych, którzy mnie nienawidzą” (Wj 20. 5). A zatem teksty z Księgi Wyjścia (20. 5) i Księgi Ezechiela (18. 20) są tylko pozornie sprzeczne. Co się zaś tyczy kary – w Księdze Jeremiasza czytamy: ,,Karze cię twoja złość, smaga cię twoje odstępstwo. Poznaj więc i zobacz, jak złą i gorzką jest rzeczą, że opuściłaś Pana, swojego Boga, i nie ma u ciebie bojaźni przede mną – mówi Wszechmocny, Pan Zastępów” (Jr 2. 19). Bóg nie ma upodobania w śmierci bezbożnego, ale raczej w tym, aby się odwrócił od swoich złych dróg i żył (Ez 18. 23). BOLESŁAW PARMA
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r. w bliżej nieznaną broń, tzw. płomienny miecz wirujący (Rdz 3. 24). Niektórzy sugerują, że może nie o broń tu chodzi, lecz jakieś zjawisko przyrodnicze, np. płonące źródła asfaltu. Tak czy inaczej, to właśnie cherubini – jak wierzono – przeszkodzili ludziom w powrocie do raju. Król Salomon zlecił ponoć wyrzeźbić z drzewa oliwkowego dwa posągi cherubinów, które następnie pozłocono. Posągi te miały po 5 metrów wysokości (!), tyle
NIEŚWIĘTE PISMO
Niebiańscy dworzanie dyzm, hinduizm), w mitologii chińskiej i kulturach Ameryki przedkolumbijskiej oraz przedchrześcijańskiej Europy. „Praobraz anioła – jak stwierdził C.G. Jung – zdaje się tkwić głęboko w naturze ludzkiej i jest dowodem na nieustanne przenikanie do świadomości treści z obszarów indywidualnej oraz kolektywnej nieświadomości”. Istotne znaczenie w angelologii biblijnej pełni nazwa „cherub” (lub „cherubin”) – występuje w Biblii aż 87 razy, podczas gdy inne znane określenie istoty anielskiej – „serafin” – ledwie dwa razy (Iz 6. 2, 6.). Kim byli owi cherubini i jak ich sobie wyobrażano? W pamięci pierwszych pokoleń nie zapisali się zbyt dobrze. W Księdze Rodzaju czytamy, że gdy Bóg wygnał z Edenu Adama i Ewę,u jego wrót stanęli cherubini uzbrojeni
N
samo wynosiła rozpiętość ich skrzydeł. Ustawiono je w „świętym świętych” w świątyni jerozolimskiej. Dwa szczerozłote cherubiny znajdowały się również na wieku Arki Przymierza. Podobizny cherubinów wyryto jako płaskorzeźby na wszystkich ścianach świątyni oraz na drzwiach wejściowych (1 Krl 6. 23, 25, 27–29, 32, 35; Wj. 25. 18–22).
iektórzy Czytelnicy zarzucają mi, że jestem zbyt ogólnikowy w swoich wywodach. Zatem dzisiaj będzie bardzo konkretnie – poznajcie Radka, czło wieka, któremu religia rujnuje życie. Radek jest moim starym znajomym z czasów studenckich. Nie widzieliśmy się od lat – mieszkamy daleko od siebie, ale dosyć często dzwonimy i piszemy. Częstotliwość i jakość naszych kontaktów zależy od stanu zdrowia Radka, który od 15 lat cierpi na schizofrenię. Kiedy ma się lepiej, wymieniamy się listami, kiedy choroba wraca, mój znajomy odpływa w świat urojeń. Często odnoszę wrażenie, że jestem prawdopodobnie ostatnią osobą spośród starych znajomych, która utrzymuje z nim kontakt. Może dlatego Radek wprowadził mnie w świat swoich najbardziej prywatnych problemów. Bo nie tylko choroba go trapi. Jego codzienną udręką jest on sam, czy raczej to, co z nim zrobiła zdewociała rodzina i ukochany Kościół. Bo Radek od małego był bardzo pobożny. Czasem zastanawiam się, czy istnieje związek pomiędzy tą głęboką religijnością a zapadnięciem na schizofrenię, do czego doszło podczas dramatycznego konfliktu sumienia, jaki przeżył w wojsku. On nie chce o tym mówić, a ja w to nie wnikam. W każdym razie istnieje bezpośredni związek pomiędzy jego obecnym stanem a tym, w co wierzy. Otóż Radek mimo choroby zachował potrzeby seksualne i uważa to za swoje straszne nieszczęście. Ponieważ żadna kobieta nie chce mieć z nim do czynienia ze względu na jego stan, pozostaje mu zadowolić się masturbacją. I to cały problem, bo Radek uważa to za straszny grzech, w czym gorliwie utwierdzają go często
Izraelici zapożyczyli wyobrażenie cheruba (lub inaczej – sfinksa) z wierzeń mezopotamskich: słowo kerub wywodzi się z akkadyjskiego krb – „modlący się”. Keruby były w starożytności strażnikami wejść do miejsc świętych i pałaców (funkcję tę przejęły biblijne cherubiny pilnujące Edenu). W wierzeniach hebrajskich i kulturze asyryjskiej na zasadzie zapożyczenia od Egipcjan pojawił się motyw sfinksów podtrzymujących boski tron i chroniących święte drzewo życia. Uskrzydlone sfinksy odnaleziono na pomnikach palestyńskich i asyryjskich, a także fenickich (wyobrażenie Asztarte) i greckich (np. pomnik bogini Atargatis). W sanktuarium Aji Irinii na Cyprze odnaleziono posąg bogini siedzącej na tronie pomiędzy dwoma skrzydlatymi sfinksami. Według ST, także Jahwe tronował na cherubach. Służyły mu one za niezwykle szybki środek lokomocji: „Lecąc, cwałował na cherubie, a skrzydła wiatru go niosły” (2 Sm 22. 11, Ps 80. 2). Starobiblijne wyobrażenie Boga Ojca siedzącego na cherubach to tzw. zespół tronowy Jahwe (określany w ST jako „Pan Zastępów siedzący na cherubach”), którego pochodzenie historycy sztuki wywodzą właśnie z wyobrażeń egipskich lub asyryjskich uskrzydlonych sfinksów. Na płaskorzeźbach bram i pałaców syryjskich (np. w Chorsabad) cheruby mają skrzydła, ludzką twarz i korpus byka. Helleńskim odpowiednikiem asyryjskiego keruba był gryf. Wyobrażenia te przejęli autorzy biblijni; szczególnie dotyczy to okresu niewoli babilońskiej (Ezechiel, Daniel), a w NT – Apokalipsy św. Jana. ARTUR CECUŁA
odwiedzani przez niego spowiednicy. Oto co on sam pisze o swojej sytuacji: „Lekarze psychiatrzy mówią mi wprost – jeżeli sprawy intymne będę miał uregulowane, to i moje zdrowie psychiczne poprawi się na tyle, że nie będę musiał prawie wcale być hospitalizowany”. Ale Radek nie daje się „uregulować” – księża polecają mu modlitwy, posty i większą wiarę. A tu kicha! Pan Bóg za nic ma prośby chorego nieszczęśnika. Radkowi ciągle w głowie seks! Wmówiono mu już, że jest erotomanem, a jakiś kretyn zasugerował nawet, że pewnikiem ma w sobie diabła... Biedak odleciał po tej spowiedzi w świat choroby na długie tygodnie. Psychiatrzy są zgodni – Radek żyje w potężnym psychicznym obciążeniu, które potęguje objawy choroby. Tylko w zeszłym roku był cztery razy w szpitalu, za każdym razem przez jakieś pięć tygodni. Problem w tym, że poza lekarzami nieszczęśnikowi doradzają księża, „Nasz Dziennik” i Radio Maryja. Próbuję nad nim pracować, przekonuję delikatnie, że seksualność i jej przejawy to normalna rzecz, to natura stworzona przez Boga, a nie żadna erotomania, ale przyznam – walka jest ciężka, kiedy ma się po drugiej stronie zniewolony umysł zatruwany przez rodzinę i duchowych doradców z bożej łaski. Gdyby nie oni, Radek mógłby zapewne żyć ze swoją chorobą w znacznie lepszym stanie. Niestety, na pobożnych opiekunów Radka nie ma na razie rady ani żadnego paragrafu, mogą go więc maltretować bezkarnie i z czystym sumieniem. A szkoda, chętnie przeciągnąłbym ich po sądach za niszczenie człowieka i religijne szarlataństwo. MAREK KRAK
ŻYCIE PO RELIGII
Syndrom Radka
21
Rozmowa z profesor Marią Szyszkowską, filozofem, senatorem RP – Jest Pani znaną w Polsce rzeczniczką tolerancji. Ale tolerancja ma swoich wrogów: z jednej strony krytykuje się ją jako rzekomą zgodę na zło; z drugiej – uważa się, że jest ona tylko wyniosłą formą dopuszczania kogoś do istnienia. Zamiast niej, przydałaby się akceptacja. – To prawda, tolerancja wiąże się z przekonaniem, że określone poglądy są słuszne i prawdziwe, a inne, czyli pozostałe, mają być tolerowane. Tolerancję atakują osoby z kręgu Ligi Polskich Rodzin, twierdząc, że jest ona zgodą na zło, czyli – mówiąc ich językiem – na grzech. – Ale po drugiej stronie barykady słychać, że tolerancja to za mało! – W mojej książce pt. „Twórcze niepokoje codzienności” jeszcze w czasach PRL pisałam o tym, żeby zamiast to-
Fot. Krzysztof Krakowiak
B
iblijni bohaterowie widywali anioły we śnie, rozmawiali z nimi na jawie, a co niektórzy, „nie wiedząc o tym, anioły za gości przyjmowali”. Spośród niezliczonych dworzan Jahwe szczególną czcią darzone były cherubiny. Istoty podobne do biblijnych aniołów odnajdujemy w wierzeniach starożytnego Egiptu, w Mezopotamii i Azji Mniejszej, w wielkich religiach Dalekiego Wschodu (braminizm, bud-
SZKIEŁKO I OKO
– Niektórzy nie rozumieją, dlaczego mieliby wspierać dążenia emancypacyjne różnych grup, z którymi się nie utożsamiają. Po co heteroseksualiści mieliby wspierać gejów i lesbijki, a mężczyźni – kobiety w ich dążeniach? – To zawsze jest niepokojące, jeśli zamykamy się w czterech ścianach i twierdzimy, że to, co jest na zewnątrz, nas nie obchodzi. To jest iluzja, bo prędzej czy później wyjdziemy na zewnątrz i zetkniemy się z nierozwiązanymi problemami, które będą miały negatywny wpływ na nas wszystkich. Dlatego każdy powinien być zainteresowany sprawiedliwymi rozwiązaniami problemów społecznych, likwidacją dyskrymina-
OKIEM HUMANISTY (135)
Tolerancja czy akceptacja lerancji wprowadzać w życie empatię. Empatia polega na tym, że mocą naszej uczuciowości, wyobraźni i wrażliwości stawiamy siebie w sytuacji kogoś, kto ma inne poglądy niż my, i staramy się jego oczami spojrzeć na świat. O ile tolerancja wyraźnie dzieli poglądy na słuszne i niesłuszne (czyli moje i obce, które staram się tolerować), o tyle empatia wiąże się z życzliwością dla odmiennych sposobów życia, obyczajów i poglądów na świat. Empatia jest czymś więcej niż sympatia. To jest myślowe i uczuciowe utożsamienie się z drugim człowiekiem. Tadeusz Kotarbiński proponował, aby każdy człowiek starał się być spolegliwym opiekunem, a więc zachowywał się wobec innych tak, jak zachowuje się opiekun wobec podopiecznych: szczerze, życzliwie, lojalnie. – Idei Kotarbińskiego, jednego z największych naszych filozofów, nie szerzy się w Polsce. – Proszę zwrócić uwagę na to, że etyka Kotarbińskiego – ów model spolegliwego opiekuna – jest do zaakceptowania dla wszystkich bez względu na światopogląd i wyznanie. O ile mniej byłoby wśród nas agresji i nieżyczliwości w domach rodzinnych i życiu publicznym, gdybyśmy starali się wprowadzić tę zasadę w życie! Ale pomijając chęć kształtowania własnego charakteru, brakuje obecnie elementarnej wiedzy o poglądach filozoficznych. Wiedzy, która byłaby inspiracją dla podejmowania określonych wyborów w życiu.
cji rozmaitych grup społecznych. Trzeba być życzliwym dla innych, chociażby w imię własnego egoizmu – nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji znajdziemy się kiedyś my sami. Niszcząc środowisko, świat przyrody, działamy na niekorzyść własnego zdrowia. Należy też pamiętać o szacunku dla każdego człowieka, w tym dla chorych psychicznie, kloszardów, niesprawnych intelektualnie, dla więźniów, jak również dla osób niesprawnych fizycznie, by poprzestać na takich przykładach. – Nie chodzi o prawa jakiejś grupy, ale o zasadę sprawiedliwości. Dzisiaj mówi się m.in. o prawach mniejszości seksualnych, ale jutro może być kwestionowana wolność sumienia. – Na tych, którzy czują się dyskryminowaną mniejszością, ciąży obowiązek zadbania o inne niesprawiedliwie traktowane grupy. A jeśli ktoś nie odczuwa dyskryminacji, także powinien działać na rzecz słabych i pokrzywdzonych. – A więc jeden za wszystkich, wszyscy za jednego? – Tak uważam, bo bez życzliwości i wzajemnej pomocy różnych środowisk nie stworzymy bardziej sprawiedliwego społeczeństwa. Nie ma żadnego powodu, aby kogoś, kto jest pod jakimś względem inny niż otaczająca nas większość osób, traktować gorzej. Odmienność powinna zaciekawiać i budzić życzliwość, jak również prowadzić do głębszego zastanowienia się nad własnym życiem. Rozmawiał ADAM CIOCH
22
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
NASZA RACJA
ZEBRANIA APP RACJA Będzin – trzeci poniedziałek każdego m-ca, godz. 18, ul. Małachowskiego 29; Białystok – Zarząd Wojewódzki, ul. Wyszyńskiego 2, lok. 309 (DH „Koral”); dyżury: pn.–cz. w godz. 16–18; Biłgoraj – 10.07, godz. 13, ul .Kościuszki 28 (siedziba SLD); Busko Zdrój – 21.07, godz. 17, Pensjonat „Willa Ewa”, ul. Kusocińskiego 4a – zapraszamy członków i sympatyków partii oraz tygodnika „FiM”. Kamil Oliwkiewicz 600 121 793;
[email protected]; Cieszyn – każda trzecia środa m-ca, godz. 16, siedziba OSP Cieszyn-Bobrek, ul. Spawowa 20; Bogdan Starski, tel. 661 210 589; Elbląg – kontakt: 601 391 586; Gdańsk – 9.07, godz. 10, zebranie wojewódzkie członków i sympatyków APPR, Dom Nauczyciela, ul. Uphagena 26; tel. 601 258 016 lub 602 125 180; Gliwice – 11.07, godz. 17, klub EMPiK, Rynek, zebranie członków i sympatyków APPR oraz „FiM”. Dyżury każdy piątek, godz. 15.30–17.30, pok. 109, czytelnia EMPiK; Jelenia Góra – 9.07., godz. 17, ul. 1 Maja 67 (siedziba Unii Pracy); kontakt: 603 074 317;
[email protected]; Kołobrzeg – dyżury członków zarządu powiatowego w każdy czwartek w godz. 16–18 w siedzibie przy ul. Rybackiej 8; tel. 505 155 172; Kraków – spotkania członków APPR co miesiąc w każdy trzeci czwartek miesiąca o godz. 18, ul. Podchorążych 3, korty tenisowe WKS Wawel, budynek nr 38; Legnica – 11.07, godz. 17, ul. Mickiewicza 21 (siedziba SLD). Zapraszamy członków i sympatyków; Opole – 29.07, godz. 19, ul. Domańskiego 21 (siedziba APPR). Zebranie partyjne. Ze względu na wagę poruszanych problemów –obecność wszystkich członków obowiązkowa. Z okazji Dnia Antyklerykała w dniu 6.08 o godz. 17 w siedzibie partii APPR przy ul. Romańskiego 21 odbędzie się spotkanie integracyjne członków i sympatyków APPR. Zebrania – ostatni piątek każdego m-ca o godz. 19. Myszków – osoby chcące budować struktury proszone są o kontakt: Daniel Ptaszek 508 369 233;
[email protected]; Poręba – organizacja nowego koła, Daniel Ptaszek, tel. 508 369 233; Rzeszów – spotkania drugi i ostatni poniedziałek miesiąca, Klub Bonanza, ul. Słowackiego 10A, godz. 16-18, tel. 606 870 540; (17) 856 19 14; Siedlce – zebranie członków i sympatyków APPR w każdy pierwszy piątek miesiąca o godz. 17 w barze SMACZEK, ul. Kazimierzowska 7. Kontakt: Kozak Marian, tel. 606 153 691; adres: Siedlce 6, skr. poczt. 9; Szczecin – ul. Włościańska 1 (pawilon, 1 p.), tel. (91) 483 77 54; e-mail:
[email protected]; dyżury w soboty, godz. 10–13, zebranie ogólne członków i sympatyków APPR, 19.07, godz. 11–13. Tarnowskie Góry – Bożena Wrona 603 068 881; Bogdan Kucharski (32) 384 91 77; Toruń – 14.07, godz. 17, ul. Gagarina 152, Ip. Kuchnia Latino „Nazca” (wejście od Łukasiewicza) – zapraszamy członów i sympatyków oraz przedstawicieli Bydgoszczy, Świecia, Włocławka, Grudziądza; Wałcz – zebrania w każdy pierwszy piątek m-ca, godz. 17, ul. Dworcowa 14; Józef Ciach, tel. 506 413 559;
Warszawa – Mirosława Zając, 502 362 404, 228 47 09; Wielkopolska – 10.07, godz. 10, ul. Wrocławska 9, pub „Proletaryat” – zebranie rady wojewódzkiej; Zawiercie – zebrania w każdy pierwszy wtorek miesiąca, info: Daniel Ptaszek tel. 508 369 233. Koordynatorzy na województwa: Dolny Śląsk – Jerzy Dereń, 698 873 975, (71) 392 02 02; e-mail:
[email protected]; Strzelin – Jerzy Dereń; 57-100 Strzelin, ul. Ząbkowicka 17/1; 698 873 975, (71) 392 02 02; e-mail:
[email protected]; Roman Szwarc (71) 394 90 12; Opole – Stanisław Bukowski (77) 457 49 04; Brzeg – 28.07, godz. 17, restauracja „Laguna” (przy obwodnicy). Zebrania zawsze w ostatni czwartek miesiąca. Koordynator na Brzeg: Zenon Makuszyński, tel. (77) 411 29 83; Kluczbork – Dariusz Sitarz, tel. (77) 414 20 47; Nysa – Andrzej Piela, tel. (77) 435 79 40; Niemodlin – Bogdan Kozak, tel. 694 512 707; Lubuskie – Gorzów Wlkp. – Czesława Król, tel. 889 054 353; Zielona Góra – Bronisław Ochota, tel. 602 475 228; Nowa Sól – Mieczysław Ratyniak, tel. (68) 388 76 20; Gubin – Mirosław Sączawa, tel. 600 872 683; Żary – Andrzej Sarnowski, tel. 507 150 177; Świętokrzyskie – Zarząd Wojewódzki, Kielce, ul. Warszawska 6, pok. 7, tel. (41) 344 72 73; dyżury wt. i pt., godz. 14–18; 609 483 480;
[email protected]; Kielce – Józef Niedziela 609 483 480;
[email protected]; Opatów – (15) 868 46 76; Ostrowiec Świętokrzyski – Arkadiusz Frejlich 506 516 850; Pińczów – Andrzej Sędrowski 694 034 599;
[email protected]; Skarżysko-Kamienna – Wiesław Milczarczyk 693 424 226; Starachowice – (41) 274 15 76; Staszów – Dariusz Klimek 606 954 842; Włoszczowa – Zbigniew Nowak (41) 394 38 20. Wielkopolska – Witold Kayser (61) 821 74 06; Sekretarz Zarządu Wojewódzkiego – Małgorzata Baraniak-Lekki; 601 738 530; powiat koniński – Zbigniew Górski 601 735 455 – Przew. Zarządu Wojew.; powiat turecki – Wiesław Szymczak 609 795 252; powiat słupecki – Włodzimierz Frankiewicz (63) 276 30 35; powiat kaliski – Stanisław Sowa (62) 753 08 74; powiat nowotomyski – Barbara Kryś (68) 384 61 95; Adres mailowy:
[email protected]; Strona internetowa: http://racja-wlkp.o7.pl. Zwracam się do wszystkich członków i sympatyków APPR oraz „FiM” w Toruniu o możliwość bezpłatnego wynajęcia powierzchni na biuro naszej organizacji. Proszę o kontakt – tel. 508 086 487
Zebranie Rady Krajowej APPR W dniu 9 lipca 2005 r. w Warszawie odbędzie się posiedzenie Rady Krajowej APP RACJA. Porządek obrad obejmuje między innymi: przygotowania partii do wyborów parlamentarnych, porządkowanie spraw finansowych i administracyjnych partii oraz wybory do Zarządu Krajowego APPR.
Zaproszenie Antyklerykalna Partia Postępu RACJA ma zaszczyt zaprosić na spotkanie z kandydatką do Pokojowej Nagrody Nobla oraz na Urząd Prezydenta RP, senator prof. zw. dr hab. Marią Szyszkowską (12. 07. 2005 r. o godz. 17 w barze „Smaczek” w Siedlcach przy ul. Kazimierzowskiej 7) Przewodniczący APPR Siedlce, Marian Kozak
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Cierpienia starego Borowskiego Już byli w ogródku. Prezydenckim. Przymierzali garnitury i żony. Do piastowania najwyższego urzędu. Swe prezydentury widzieli ogromne. Pierwsze damy in spe obłudnie deklarowały, że będą żyć w cieniu. Nie dodawały, że chodzi im o cień pałacu na Krakowskim Przedmieściu, rezydencji w Helu, świeżo odnowionego pałacyku w Wiśle. Po co drażnić elektorat... Mają ponoć świecić tylko światłem odbitym od małżonków-prezydentów. Nie być gwiazdami jak Jolanta Kwaśniewska. Nie mieszać zza pleców w polityce jak Nancy Reagan. Za swojski ideał obrały niezapomnianą Stasię Gierkową. Za importowany – Barbarę Bush. Miłośniczkę infantylnego życia rodzinnego i spódniczek przed kolana. Wygląda na to, że się sprawdzi. Będą nikim. Wypowiedziały to w złą godzinę. Chyba pretendenci im tego nie wybaczą. O dzieciach i psach nie wspominając. Prezydentem zostanie Cimoszewicz. Jak dobrze pójdzie, w pierwszej turze. Jego małżonka niczego nie obiecuje. Wie, że liczą się czyny, nie słowa. Wspiera męża od lat. Cicho, wytrwale, skutecznie. Bez zadęcia i medialnego szumu. Jak SLD. Miało być inaczej. Wieszczono totalny tryumf prawicy. Będzie zgon. Przynajmniej prezydencki. Sejm, Senat, centralne urzędy są raczej stracone. Dla zdrowego rozsądku. Po wyborach Polska stanie się łupem postsolidarnościowych odszczepieńców i odtrąconych w roku 2001. Po czteroletniej przymusowej odstawce wrócą na Wiejską tuzy prawicowego oszołomstwa. Znowu będą rozważać, ile plemników mieści się na czubku
szpilki. Wyciągną konsekwencje z krzywo zawieszonego orła. Zbadają wśród licealistów znajomość pacierza i trzeciej zwrotki hymnu. Rozprawią się z gejami, ateistami, feministkami. Cyklistów oszczędzą pod warunkiem skruchy za udział w Wyścigu Pokoju. Odnowią naród moralnie.
Trochę odnowią poselskie ławy. Wprowadzą do nich zasłużonych jak Palikot dla Tuska. Zdolnych do rozrób i zadym jak Młodzież Wszechpolska. Raczej nie załapie się Unia Wolności. Przed pierwszym liftingiem Unia Demokratyczna, po drugim – demokraci.pl. Z Bochniarzową w tle strzelili sobie samobójczą bramkę. Kolejną po Hausnerze i Belce. Dobrze, że Zdrojewski już w Samoobronie. Partia Frasyniuka sama się wyautowała. Jest poza ligą. Została jej walka o 3-procentowe poparcie gwarantujące dotacyjny szmal z budżetu i występy w RTV. Raczej nie zdarzy się casus Rosatiego, który uratował tonącą SdPl w wyborach do Parlamentu
Europejskiego. Borowski do dziś nie podziękował za ten hojny dar mazowieckiego SLD. Niewdzięczny prawy człowiek lewicy. Dla jednych zbyt, dla drugich – za mało prawy. Tylko dla 5 proc. w sam raz. Do października będzie mniej. Zamiast walczyć z prawicą, kąsa Cimoszewicza. Jego przyboczni – SLD. Taki mają program. Cierpią, że nie podoba się wyborcom. Czekają na nowego Goethego, żeby to opisał. Na razie pisze Nałęcz. Od rzeczy. We „Wprost” z furią zaatakował moją koncepcję spalenia archiwów IPN. Nie zrozumiał, biedaczek, przenośni. Zrobił ze mnie piromankę. Przypisał karalne nawoływanie do podpalenia Instytutu. W profesorsko-marszałkowskiej naiwności sądzi, że domagam się fizycznego unicestwienia dokumentów, że jestem jak podpalacze aleksandryjskiej biblioteki lub Moskwy w 1812 r. Nie jest w stanie pojąć, że chodzi o zaprzestanie bezsensownej lustracji, która szkodzi Polsce i Polakom. Nałęcz jest historykiem. Ciekawe, jak komentuje wypowiedź Piłsudskiego, że policyjne akta z czasów zaborów należy zakopać, aby nikt w tym g... nie grzebał. Czy studentom, jak czytelnikom „Wprost”, też robi wodę z mózgu, wmawiając, że jedyną wartą uwagi pamięcią narodu są akta bezpieki? Szczerze współczuję mojemu nic nie rozumiejącemu koledze i jego zwolennikom. Myślałam, że po negatywnym werdykcie wyborców stworzą salon odrzuconych, a z czasem – przy łaskawej pomocy SLD – wrócą do polityki. Teraz widzę, że to niemożliwe. Są w stanie co najwyżej założyć salon upośledzonych. Umysłowo! JOANNA SENYSZYN
Oświadczenie Kongresu APP RACJA My, członkowie Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA, oświadczamy, że utworzenie naszej Partii było odpowiedzią na publikacje, dla których otwarte są łamy tygodnika „Fakty i Mity”. Nam, rozproszonym w kraju, dzieło Romana Kotlińskiego umożliwiło skupienie się w samodzielny byt polityczny. Nasze cele – tożsame z celami świadomych swych interesów ludzi pracy – określa socjaldemokratyczny program. Od innych partii deklarujących lewicowość różni nas pogląd, że mało skuteczna od pokoleń walka z wyzyskiem będzie taką do czasu uwolnienia państwa od przemożnego wpływu organizacji kupczących szczęściem po śmierci. Dlatego programowo odrzucamy jakikolwiek serwilizm wobec związków wyznaniowych. Niektórzy członkowie naszej Partii, korzystając z zaufania, z jakim powierzyliśmy im kluczowe funkcje w RACJI: – przeprowadzili ankietę w sprawie zmiany nazwy Partii, – podjęli tworzenie ponadpartyjnego bytu: Unia Lewicy, – podjęli kampanię oszczerstw wobec programu RACJI i Romana Kotlińskiego, – zmanipulowali poprawkę do Statutu umożliwiającą członkostwo w innej partii, – utworzyli odrębną partię: Unia Lewicy III RP z zamiarem przechwycenia członków i unicestwienia APPR, przywłaszczając część majątku RACJI i pozostawiając RACJĘ zadłużoną. Powyższe fakty, zrazu niepozorne, obecnie odbierane są jako konsekwentnie realizowany plan przejęcia naszego dorobku kosztem zniszczenia partii, która jako jedyna w kraju przeciwstawia się pazerności Kościoła rzymskokatolickiego. Działania niektórych naszych byłych członków oceniamy jednoznacznie: – jako sprzeczne z ideą, która nas związała; – jako sprzeniewierzenie majątku i dorobku RACJI. Wykorzystanie naszego zaufania było niegodziwe. Tym, którzy do Unii Lewicy III RP wstąpili w dobrej wierze, nie będziemy stawiać przeszkód, jeśli zechcą do nas wrócić. Zobowiązujemy statutowe władze Antyklerykalnej Partii Postępu RACJA do pociągnięcia do odpowiedzialności winnych powstania strat, jakie poniosła nasza Partia w związku z tworzeniem Unii Lewicy. Delegaci na Walny Kongres APPR
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r. Ü Dokończenie ze str. 24 i osobiście chce się ze mną przespać, lecz ja nie tknąłbym tej maszkary bez zębów bez wypicia przynajmniej jednego litra wódki (...)”. Á propos seksu, Panie Komendancie... Jeden z bohaterskich funkcjonariuszy miał kiedyś szansę przyczynić się do powstania komórki rodzinnej, ale się nie przyczynił, za co powinien zostać ukarany: „Podejrzany Witold W. dokonał czynu lubieżnego w ten sposób, że podczas imienin, będąc pod wpływem alkoholu, uchwycił Mariolę F. za jej przyrządy płciowe. Pokrzywdzona oświadczyła, że nie będzie składać wniosku o ściganie i zażądała ode mnie adresu podejrzanego. No ale nie dałem”. Na konsekwencje, Panie Komendancie, nie trzeba było długo czekać, bo ta sama „Mariola J. zgłosiła dziś w tut. komendzie, że Witold W. wracając po pijanemu z dyskoteki w restauracji Carpatia dopuścił się wybryku nieobyczajnego wobec
nieletnich dziewcząt, gdyż okazywał im publicznie swe dewocjonalia (...). Zatrzymałem W. do okazania”... A może i dobrze, że ten Witold nie założył „komórki rodzinnej”, bo taki Zbigniew A. założył i... „Elżbieta T. powiedziała mi ustnie, że mąż często ją bije, lecz gdyby nawet ją zabił, to i tak nie pójdzie na niego ze skargą na policję”. W tej sytuacji policjant przeprowadził postępowanie wyjaśniające i ustalił, że ten drań Zbigniew: „Bił swoją żonę, z którą miał dwoje dzieci przy pomocy sznurka”.
Jedno z tych dzieci sznurkiem robione – syn podobno – wk...wiło się w końcu na tatusia i nieco go poturbowało. Ten – świnia jedna – poleciał natychmiast na komendę, ale funkcjonariusz nie dał się zwieść pozorom: „Poszkodowany A. zażądał, aby w protokole umieścić wpis, że został zabity, a nie pobity przez syna. Mimo tego oświadczenia nie może być mowy o przestępstwie morderstwa, bo A. dalej siedzi w tym czasie na krześle”. A gdy już doszło do rozwodu, to ten niby zamordowany tłumaczył: „Moja żona Elżbieta od dłuższego czasu całkowicie uniemożliwia nasze współżycie seksualne poprzez grę na flecie, zwłaszcza w godzinach noc-
nych, co w moim przypadku jest niedopuszczalne i szkodliwe. Moje prośby, by zaprzestała gry na flecie, w czasie kiedy powinna ze mną współżyć, nie przyniosły pożądanego skutku. Dlatego nie widzę dalszych szans na współżycie z tą fleciarą (...)”. Co skrupulatnie zanotował funkcjonariusz przeprowadzający na polecenie sądu wywiad środowiskowy. Panie Komendancie Policji... Prosimy łaskawie zwrócić uwagę, że dawniejsza Milicja Obywatelska – wbrew pozorom – dalece chętniej pochylała się nad problemami rodziny,
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE chociaż ówcześni jej szefowie nie robili za klęczonów. Proszę popatrzeć... Sierżant sztabowy Janusz P. wielce się zafrasował, bo pewien łotr nie płacił alimentów. Wszczęto śledztwo i, niestety... „Wyrażam uzasadnioną obawę, że ściąganie dalszych rat alimentacyjnych z osoby Wacława D. może natrafić na pewne trudności, ponieważ do naszego Posterunku MO nadeszła wiadomość ze Stargardu Szczecińskiego, że Wacław D. aktualnie się powiesił”. Bezczelny jeden! Co innego by było, gdyby powiesił się nieaktualnie. Czy Pan ma tak czujnych funkcjonariuszy, Panie Komendancie? Albo jeszcze czujniejszych na wzór tych, co raportują w sprawie tragicznej śmierci Arkadiusza D. następująco: „Ścisły związek miał z tą tragedią alkohol, który na skutek upojenia i zaśnięcia mógł spaść ze schodów na krawężnik, doznając źle skutkujących obrażeń. Bez udziału osób trzecich mężczyzna tracił wielokrotnie równowagę i upadał. Przypadkowi przechodnie próbowali pomóc w podniesieniu z ziemi, ale nie dawało to oczekiwanych efektów, gdyż wspomniany mężczyzna nie angażował się do osiągnięcia tego celu. Dalszy przebieg zdarzeń z jego udziałem jest nieznany aż do momentu znalezienia go w stanie nieprzytomności w pozycji horyzontalnej na pograniczu chodnika i jezdni. Uszkodzenia ciała miał w okolicach potylicznych głowy, powstały na skutek działania tępego, twardego narzędzia. Mogły powstać w wyniku upadku z wysokości własnego wzrostu”. My wiemy, Panie Komendancie, że ma Pan trudne życie, uwikłane w rozmaite meandry polityczne. Kiedyś było łatwiej. Kiedyś, zdając sprawozdanie z manifestacji pierwszomajowej w Lesku (1949 r.), pisało się na przykład tak:
„Donoszę, że dnia pierwszego maja ustawiono w moim mieście trybunę honorową dla ważnych towarzyszy. Zrobiono ją z dwóch przyczep traktorów. Kiedy tłum defilował przyczepy się rozjechały nagle i towarzysze wpadli do środka. W tym momencie na twarzach maszerujących widać było WROGIE UŚMIECHY”. Lub tak...
23
„W dniu 17 kwietnia 1980 roku z polecenia oficera dyżurnego udałem się na ulicę Partyzantów, gdzie nietrzeźwy Jarosław R. oddawał prywatnie mocz i inne ekstramenty fizjologiczne, co czynił w biały dzień publicznie pod oknami budynku Komitetu Miejskiego PZPR. Wezwałem go, by natychmiast zaprzestał tych czynności, lecz na moje wezwanie Jarosław R., zareagował negatywnie (...).” No cóż, pachniało już wtedy w kraju strajkami i naród zrobił się hardy. Niekiedy jednak nawet funkcjonariusze nie przestrzegali elementarnych zasad higieny i BHP. Widać to wyraźnie w skardze obywatela Marka W. skierowanej do komisariatu w Hyżnem: „Mam pretensje do st. sierż. Bolesława W. za to, że wypałował mnie wczoraj, kiedy wracałem nocą z dyskoteki w H., a biała pałka, którą mnie wypałował, była brudnssa (...)”. ¤¤¤ Tak więc, Szanowny Panie Komendancie, prosimy usilnie, aby zastanowił się Pan nad weryfikacją kadr swojego resortu. Drzewiej bowiem pewnie nie było lepiej niż obecnie, ale z całą pewnością było weselej. I to też się liczy. Z wyrazami należnego szacunku ANNA TARCZYŃSKA MAREK SZENBORN i zespół „FiM”
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Andrzej Rodan; Sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Hubert Pankowski; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 70 66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2005 r. Cena prenumeraty – 32,50 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2005 r. Cena prenumeraty – 32,50 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2005 r. Cena 32,50 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076 0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
Nr 27 (279) 8 – 14 VII 2005 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
LIST OTWARTY DO KOMENDANTA GŁÓWNEGO POLICJI – LESZKA SZREDERA
Panie Generale Z wielką uwagą śledzimy pańskie heroiczne starania zmierzające do naprawy Rzeczypospolitej poprzez reformę policji. Podobno pomysł owej reformy polega na wymianie kadr na nowe, a więc lepsze. Czy aby jest to, Panie Generale, krok we właściwą stronę? Naszym zdaniem – nie! Znacznie lepiej byłoby sięgnąć do doświadczeń funkcjonariuszy, którzy pomimo stosunkowo młodego wieku odpoczywają na emeryturach. A przecież to właśnie oni – milicjanci i policjanci ubiegłych dziesięcioleci – cieszyli się blisko stuprocentową wykrywalnością przestępstw i żaden chuligan im nie podskoczył. Oprócz tego cechował ich niekłamany talent literacki. Nie wierzy Pan? Prosimy zatem zapoznać się z dokumentami, które – UWAGA! – są w 100 proc. autentyczne. Sierżant Andrzej K. z Komendy Powiatowej w P. został skierowany do schwytania sprawcy napadu. Schwytał i raportuje: „Obywatel Marian Z. miał ranę głowy w okolicy za lewym uchem, głęboką, mocno krwawiącą, przypuszczalnie zadaną tępym narzędziem. Zapytałem, co się stało, gdzie jest sprawca? »Nic się nie stało, wyjebałem się« – odparł. Oświadczyłem, że jestem z policji, choć to było widać po mundurze, ale ofiara kazała spierdalać. No to spierdoliłem!”. A jednak Andrzej K. okazał się funkcjonariuszem nieustępliwym. Co więcej, plama na mundurze i honorze nie dawała mu spokoju, więc następnego dnia – a był to dzień targowy, zaczaił się na rogatkach miasta, dostrzegł jadącego furmanką Z., po czym odreagował:
„W dniu dzisiejszym wymierzyłem mandat karny Marianowi Z. w wysokości 100 zł (słownie: sto złotych) za to, że wjechał do miasta koniem osranym jak krowa”. ¤¤¤ Marian Z. i tak może uważać się za człowieka szczęśliwego, że nasz funkcjonariusz nie wyskoczył zza drzewa (tak jak dzisiejsi kowboje w mundurach) i nie doprowadził konia do histerii... „Podczas oględzin drogi asfaltowej ujawniono ślady gwałtownego hamowania kopyt końskich i zmiany biegu z prawej strony jezdni na lewą. W wyniku ostrego hamowania konia denat wyrywając garść włosia z grzywy uderzył głową o podłoże asfaltowe, w wyniku czego doznał złamania podstawy czaszki i rozerwania mózgu. Mimo starannie prowadzonego
dochodzenia nie stwierdzono przestępczego działania osób trzecich i konia”. ¤¤¤ Albo tacy na ten przykład negocjatorzy policyjni, Panie Komendancie Główny. Pięć lat studiów psychologicznych plus dwa lata szkolenia resortowego i co? Stoi dzisiaj facet w oknie na drugim piętrze, a wy z nim gadacie godzinami, żeby sobie krzywdy nie zrobił. A cóż to jest drugie piętro? Tak właśnie pomyślał sobie kapral Alojzy M. z samej stołecznej Warszawy: „Artysta malarz pokojowy stał przy oknie w momencie, gdy go ujrzałem. Zapytałem co on tak stoi. Powiedział, żebym spadał i dalej stał sobie. Poszedłem więc pod drzwi jego mieszkania i zapukałem. Zapytał, kto tam? Odpowiedziałem: »Krasnoludek«. Malarz popadł w strach i nie namyślając się długo wyskoczył z położonego na pierwszym piętrze balkonu i doznał obrażeń ciała” – opisał wydarzenie kapral M. No dobrze, powie Pan, że w wielkim mieście kapral M. miał prawo nie znać malarza, tym bardziej że nic nie wiedział o jego strachu przed krasnoludkami. To prawda. Nic podobnego nie może się wydarzyć w małym miasteczku, bo tam wszyscy znają wszystkich. Na przykład głęboką wiedzę o miejscowej ludności posiadał Wacław S., komendant główny policji w Gołdapi, bo napisał: „Na trawniku w Rynku leżał jak zwykle obok ławki znany mi Zygmunt J. Wymienionego obywatela nie legitymowałem, gdyż znam go osobiście, a i tak wymieniony nie nosi przy sobie dowodu osobistego, więc legitymowanie nie miałoby najmniejszego celu. Podany mu probierz trzeźwości nie zmienił koloru warstwy wskaźnikowej, ponieważ Zygmunt J. nie był w stanie nadmuchać w probierz”.
Pewnego razu jednak Zygmunt J. zrobił wszystkim niespodziankę, a zwłaszcza szeryfowi: „W ostatnią niedzielę wracający z kościoła ludzie powiadomili tutejszy Posterunek MO, że na trawniku obok kościoła leży spity do nieprzytomności Zygmunt J. i ksiądz proboszcz bardzo prosi, aby go stamtąd uprzątnąć. Natychmiast udałem się na wskazane miejsce i stanowczym tonem wydałem spitemu do nieprzytomności polecenie, aby natychmiast zmienił miejsce. On odpowiedział mi bełkotliwie, że nie zna przykazania, które by nakazywało mu stać na baczność pod kościołem i bezczelnie leżał dalej”. Choć w małym miasteczku wszyscy się znają, to zawsze potrzebna jest ścisła współpraca policjanta z organem władzy samorządowej. W ten sposób pozyskuje się np. tak zwany wywiad środowiskowy. Oto opinia sołtysa wsi Zacisze, sporządzona na wniosek komisariatu policji:
„W miejscu swego zamieszkania Kazimierz C. cieszy się poważaniem. Wprawdzie często upija się do nieprzytomności, ale leży wtedy spokojnie na drodze i nikogo nie zaczepia. Dlatego chuliganem w naszej wsi nie jest i cieszy się u nas zasłużenie dobrą opinią (...)”.
Prosimy jednak, Panie Komendancie, nie bagatelizować współpracy zwykłych, szarych obywateli ze stróżami prawa, ale ważne jest też, żeby ci potrafili je docenić. „Zapytany przeze mnie Maciej K. dlaczego wraca dziś do domu rowem melioracyjnym, a nie drogą publiczną, jak normalni ludzie, ten odpowiedział mi, że robi tak zawsze, gdy nieco wypije. Szanuje bowiem przepisy kodeksu drogowego i nie chciałby komplikować ruchu pojazdów na drodze publicznej. (...) Wydaje mi się, że Maciej K. postępuje społecznie, bo gdyby wszyscy pijani tak robili, nie byłoby tylu pieszych rozjechanych przez samochody (...)”. ¤¤¤ Twierdzi Pan, Panie Komendancie, że prawdziwą bolączką policji są tak zwane wziątki, a w skali makro – wielkie łapówki – i że trzeba z tym walczyć. Jasne, że tak. To zjawisko jest stare jak historia ludzkości. Proszę łaskawie zastanowić się, czy plutonowy Zenon W. z Lutczy nie powinien być wzorem dla dzisiejszych funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego. Proszę popatrzeć, na jak wielkie był narażony pokusy, a i tak potrafił powiedzieć NIE! W jego notatce służbowej czytamy: „Za odstąpienie od czynności służbowych podejrzana o nielegalny wyrób spirytusu Genowefa T. zaproponowała mi do wyboru: pełne wiadro wysoko procentowego bimbru albo stosunek z jej osobą, przy czym ja w tym dniu na stosunek z jej osobą nie miałem większej ochoty (...)”. I słusznie, bo jego kolega sierżant Seweryn M. przyjął łapówkę w naturze, po czym został bezczelnie oskarżony o zgwałcenie Violetty K. Tłumaczył się całkiem sensownie...
„(...) Zeznaję, że nigdy w życiu nie miałem zamiaru zgwałcić Violetty K., lecz ta kurwa dobrowolnie mi się podłożyła, więc sama sobie zawiniła. Wyjaśniam również, że ta cała afera ze zgwałceniem to wredna robota jej matki – Karoliny K. (również stara kurwa), która od pewnego czasu usilnie Ü Dokończenie na str. 23