Jak rząd powinien zreformować OFE? Co nam zostanie w portfelu po reformie Tuska?
EMERYTALNA RULETKA Â Str. 13
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
– STUDIUM WA MARNOTRAWST Â Str. 12
http://www.faktyimity.pl
Nr 27 (696) 11 LIPCA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Trochę przemilczeń, sporo kłamstw i manipulacji – oto przepis na produkcję świętych. Pokazujemy dowód na fałszowanie biografii kandydata na ołtarze. W wiadomym kontekście…
 Str. 17
 Str. 9
 Str. 15 ISSN 1509-460X
 Str. 6
2
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Polska się wyludnia. Ten rok będzie rekordowy, jeśli chodzi o ujemny przyrost naturalny. Rekordowy od czasów II wojny światowej. Cóż to za kataklizm spotkał Polskę? Nic takiego, to po prostu ósmy rok rządów klerykalnej prawicy nad Wisłą. Padł mit lansowany przez środowiska wolnorynkowe, które zwalczały podwyżki pensji minimalnej, a nawet samo jej istnienie jako groźne dla firm. Według badania OBOP 90 proc. przedsiębiorców nie ma zamiaru zwalniać nikogo, jeśli ta pensja zostanie podwyższona. 70 proc. popiera podniesienie wysokości płacy minimalnej, a prawie połowa uważa nawet, że planowana przez rząd podwyżka jest za niska. Czyżby przedstawiciele biznesu zrozumieli wreszcie, że im więcej pieniędzy będzie w rękach pracowników, tym lepiej dla całej gospodarki? Badanie cykliczne o nazwie Diagnoza Społeczna prof. Janusza Czapińskiego potwierdza, że coraz mniej Polaków chodzi do kościoła i coraz mniej się modli. To drugie wskazuje nie tylko na zanik obyczaju, ale także osobistej religijności, co jest zasługą antychrześcijańskiego Kościoła rzymsko-pedofilskiego. Czy jakoś tak… Eksperci zajmujący się poszukiwaniem śladów materiałów wybuchowych na wraku smoleńskiego tupolewa niczego nie znaleźli. Nie przeszkadza to oczywiście twierdzić zwolennikom religii smoleńskiej, że to o niczym nie przesądza, bo to jasne, że Rosjanie „wyczyścili próbki”. To niewykluczone. Podobnie jak to, że Ziemia jest płaska, a my wszyscy – wierzący w jej kulistość – jesteśmy ofiarami zmowy fizyków, astronomów i geografów. Choć raz na jakiś czas pochwalmy na naszych łamach „Super Express”. Otóż ujawnił on, że Lech i Maria Kaczyńscy przez 5 lat żyli bez ślubu kościelnego, czyli w „grzechu”. Na decyzję o ślubie kościelnym miały wpływ pielgrzymki JPII do kraju. Czy to znaczy, że z beatyfikacji pary prezydenckiej będą nici? Arcybiskup warszawskopraski Henryk Hoser doświadczył prześladowań. „Newsweek Polska” przypomniał, że wielebny był ambasadorem Watykanu w Rwandzie w czasie słynnych rzezi sprzed 20 lat. Wiadomo, że ludzie Kościoła mieli w nich swój makabryczny udział (siostry i księża skazani za ludobójstwo), a Watykan nie reagował podczas krwawych rozruchów. Hoserowi nie przeszkadza to być czołowym kościelnym „bioetykiem”. Bo tu chodzi o bezbronne embriony! Felietonista „FiM” profesor Jan Hartman podpadł środowisku lekarskiemu, ponieważ ośmielił się je publicznie skrytykować. Zarzucił kodeksowi etyki lekarskiej „amatorszczyznę i oportunizm” oraz zaatakował słynną lekarską zmowę milczenia w sprawie błędów kolegów. Poleciały za to na profesora straszne gromy i skarga skierowana do jego pracodawcy, czyli rektora UJ. W tej sytuacji życzymy Jankowi duuużo zdrowia. Abp Marek Jędraszewski z Łodzi otrzymał paliusz – symbol władzy metropolitalnej. Na bibie w Watykanie stawili się karnie: prezydent miasta, marszałek województwa, wojewoda oraz rektorzy łódzkich uczelni. Ktoś głupi powie, że to nic dziwnego, bo biskupi też są zawsze na nominacjach wyżej wymienionych. Prasa codzienna donosi, że ugandyjski ksiądz rzekomo wskrzeszający zmarłych także „pomoże zmazać grzechy”. I zachęca do przyjmowania komunii, która „chroni szczególnie przed przekleństwami”. Fakt, jak się czyta takie pierdoły w rzekomo świeckich mediach, to przekleństwa same cisną się na usta… Niezwykłe wydarzenie w Bydgoszczy. Sąd skazał tam księdza Waldemara B. z Wysokiej pod Piłą na 3 lata bezwzględnej odsiadki i 10 lat zakazu pracy z dziećmi za molestowanie seksualne 9-letniego chłopca. Proces trwał aż 5 lat. W tym czasie ksiądz – mimo poważnych zarzutów – pełnił funkcje duszpasterskie. Biskupi to mają gołębie serca. Szkoda, że nie wobec dzieci… Tak niewiele trzeba, aby zostać świętym. Jakiejś pani w Kostaryce poprawił się stan uszkodzonego mózgu. Lekarze nie potrafią na razie wyjaśnić, skąd ta poprawa – ot, zdarza się i tyle. A co to ma wspólnego z tym, że Karol Wojtyła trafił do nieba? Nie wiadomo, ale kardynałowie uznali zmiany w mózgu u owej pani za efekt starań akurat tego nieboszczyka. To chyba już drugi cud… W USA wielki sukces tych, którzy walczyli o równouprawnienie gejów i lesbijek. Sąd Najwyższy obalił ustawę, która uniemożliwiała legalizację małżeństw jednopłciowych na szczeblu federalnym, oraz uznał, że małżeństwa takie w stanie Kalifornia (najludniejszy) są legalne. Nieboszczyk Wojtyła temu „zgorszeniu” przeciwdziałać nie dał rady… „Der Spiegel” ogłosił, że Stany Zjednoczone – wzór wolności i demokracji – szpiegują nawet urzędników Unii Europejskiej uczestniczących w unijno-amerykańskich negocjacjach o wolnym handlu. Nie przez Facebooka, ale przez zaglądanie do sieci komputerowej ambasad oraz podsłuchiwanie rozmów w budynkach. Szef europarlamentu pogroził za to Amerykanom. No i tylko tyle mógł, niestety, zrobić… Ach te bogobojne Stany... Michael Jackson jednak molestował dzieci, a na dodatek płacił ich rodzicom ogromne pieniądze za „randki” z maluchami. Gdyby lata temu nie zawiódł stanowy sąd i gdyby wprowadzić w USA Tuskowy plan kastrowania pedofilów, cienko by król popu śpiewał...
Dwuwładza T
ydzień temu pisałem o polskiej dwuwładzy, a dokładnie – o zawłaszczaniu naturalnych (w nowoczesnym społeczeństwie) zadań państwa przez instytucję Kościoła. W zasadzie od czasów średniowiecza niewiele się zmieniło w watykańskiej wizji dominacji władzy duchownej nad świecką. Państwo ma pełnić rolę służebną, bronić granic, porządku wewnętrznego, umożliwiać klerowi (także poprzez dotacje materialne) pełną ingerencję w życie społeczne. A przede wszystkim – stać na straży „prawnej ochrony godności każdego człowieka”, czyli konstruować swoje prawo według kościelnej wizji moralności. Kłamstwo polega na tym, że ten totalny zabór serc, dusz i portfeli odbywać się ma pod hasłem służenia prostemu człowiekowi, a nie – jak to jest faktycznie – biskupom i innym ojcom inwestorom, którzy oficjalnie pełnią rolę li tylko służebną. I to nawet wtedy, kiedy Kościół potępia prawa pracownicze i cały model państwa opiekuńczego, proponując w zamian dawanie biedakom jałmużny, oczywiście za swoim (np. Caritasu) pośrednictwem i z marżą. Normalny, samodzielnie myślący człowiek nazwie taki system poniżającym i niegodziwym. Cóż z tego, kiedy pojęcie niegodziwości definiowane jest w naszym biednym kraju przez Kościół, a połowa narodu woli oprzeć się na jego po wielokroć skompromitowanym „autorytecie”, zamiast wysilić własne mózgownice i przemyć sczerniałe powieki. Co gorsza, to klerykałowie nadają ton publicznym dyskusjom, są bardziej krzykliwi i roszczeniowi, a antyklerykałowie siedzą cicho, zazwyczaj nie głosują i w ogóle wychodzą z założenia: nie chodzę do kościoła i guzik mnie to wszystko obchodzi. Często jednak – w przypadku obydwu tych postaw – są to tylko maski i pozory, co obserwuję także w Sejmie. Niektórzy posłowie PiS to naprawdę rozsądni ludzie. Stoją twardo za Kościołem głównie dlatego, że brak im odwagi cywilnej, aby wyrwać się ze środowiska, które ukształtowało ich jako ludzi, dzięki któremu są, kim są. Wystarczy szczerze z nimi porozmawiać, okazać im życzliwość i zrozumienie, zamiast wybijać oko za oko – aby otworzyli się i ujawnili swoje wątpliwości. Klerykałowie znajdują się – jak ocenił Mirosław Wyrzykowski, profesor prawa Uniwersytetu Warszawskiego i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego – w permanentnym stanie konfliktu interesów. Ślubowali strzec Konstytucji RP. Prosili przy tym swojego Boga o pomoc w wypełnianiu tego zadania, a jednocześnie na polecenia Kościoła łamią konstytucyjne zasady, takie jak: niezależność instytucji religijnej i państwa, troska państwa o dobro wspólne, zakaz dyskryminacji czy też poważanie godności każdego człowieka, w tym ateisty, geja itp. Nie można jednocześnie przestrzegać i łamać tych samych norm. Zdają sobie z tego sprawę nawet ludzie Opus Dei. Na konferencji Instytutu Socjologii UW dr Michał Łuszczewski uznał, że Kościół katolicki po 1989 roku – zamiast
(2)
pracować nad formacją duchową wiernych – poszedł w kierunku rozwoju materialnego swoich instytucji. W rezultacie po 24 latach mamy w Polsce dwuwładzę: słabą świecką i pseudoduchowną, która aspiruje do posiadania przywilejów władzy świeckiej. Polacy nie utożsamiają się do końca z żadną z nich. Nie mówiąc o tym, że utrzymywanie pseudopasterzy kosztuje nas około 8 miliardów złotych rocznie, a znaczna część życia gospodarczego pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą państwa i poza sprawozdawczością. Rozwiązaniem tego odwiecznego dysonansu jest powszechny podatek kościelny, który płaciliby wierni. Żadne tam odpisy, oficjalne i pokątne dotacje, finansowanie religii w państwowej szkole. Porządku nie będzie, dopóki nie zlikwidujemy wszystkich tych strumyków, źródeł i wodospadów pieniędzy i nie wprowadzimy jednego podatku. Ma się rozumieć zupełnie dodatkowego – płaconego poza wszelkimi opłatami na rzecz państwa. Będzie on wówczas nie tylko logiczny, sprawiedliwy, ale także w pełni zgodny z biblijną zasadą: oddajcie Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Z zebranych w ten sposób pieniędzy kościoły finansują – podobnie jak to jest w Niemczech – swoją bieżącą działalność. Z każdego euro muszą się rozliczyć przed podatnikami. Prowadzona przez nie działalność gospodarcza – zarząd cmentarzami, hotele, drukarnie, wytwórnie gipsowych aniołków – podlega ścisłej kontroli państwa. W ten sposób wreszcie uporządkowalibyśmy relacje państwo–Kościół i zerwali z zasadą, że biskupi wyznaczają obowiązki i prawa państwa, a nie państwo im. Oto mityczny koniec czasu anarchii i traktowania państwa jak dojnej krowy. Zniknęłaby nieuczciwa konkurencja w biznesie (dzisiaj kościelne biznesy nie płacą podatków, jeśli zadeklarują zyski na rozwój kultu lub działalność charytatywną). Taka dobrowolna danina przyczyniłaby się do odbudowy wspólnoty i zakończenia antagonizmu: my płacimy na wasz Kościół! Socjologiczne badania wskazują, że tam, gdzie władza zwalnia jakieś wybrane grupy obywateli lub organizacje z ponoszenia obowiązków utrzymania państwa, zwykle szerzy się korupcja, ludzie są niechętni do współpracy między sobą i z państwem. A przecież dobro państwa jest rzeczą wspólną. Czy finansowanie przez państwo jednego czy nawet wszystkich kościołów można zaliczyć do spraw wspólnych wszystkim obywatelom? A co z niewierzącymi, agnostykami? Co z konstytucyjnym obowiązkiem opierania się przez władzę na zasadach sprawiedliwości społecznej? W czym kult religijny jest lepszy od działalności charytatywnej prowadzonej przez świeckich, że darowizny na ten pierwszy podlegają pełnemu odliczeniu od podatku? Niestety, ponieważ podatek kościelny jest logiczny, sprawiedliwy i prawdziwie chrześcijański – nie ma szans na wprowadzenie go w katolickiej Polsce. Ale katolicka oznacza: powszechna, a nie: wieczna. JONASZ
Kochani, ośrodek „Faktów i Mitów” w Gorzewie (nr 72 b) pod Gostyninem rozpoczął już swoją działalność! W poniedziałek ruszy także jego strona internetowa www.bialezrodla.pl. Zapraszam Was wszystkich do spędzania wakacji w tej oazie unikalnej przyrody, spokoju i racjonalizmu! Szczegóły na temat ośrodka „Białe Źródła” w numerze 21/2013. Wiem, że część z Was wykupiła już rezerwacje; ja również jestem tam co kilka dni. Niech dołączą inni i spotkajmy się na plaży, przy ognisku i miłej rozmowie:)
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
GORĄCY TEMAT
F
ora internetowe pełne ksenofobicznych komentarzy, napisy rasistowskie na murach, dewastowane „niesłuszne” pomniki i groby, hajlujące bojówki kibolskie i narodowcy wyjący „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” pod sztandarami „Bóg, Honor, Ojczyzna” – to wszystko jest niemal na porządku dziennym. Podpalanie mieszkań oraz znieważanie lub pobicia imigrantów, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Białymstoku ogłaszający publicznie, że cudzoziemców „dojących cudzą krowę” bić w zasadzie nie należy, ale można ich bez żadnego skrępowania „nie lubić”, o. Tadeusz Rydzyk wołający z Jasnej Góry: „Człowieka nie można kopnąć, chyba że czerwonego”, prezes Jarosław Kaczyński puszczający oko, że gdy tylko dorwie się do władzy, natychmiast zrobi „Polskę dla Polaków”... – takie i podobne zjawiska stały się elementem polskiego krajobrazu, który dawno przestał już być tylko pijanym folklorem. W roku 2012 prokuratury prowadziły 473 postępowania (362 nowe, pozostałe kontynuowane) dotyczące przestępstw z pobudek rasistowskich lub ksenofobicznych, co jest ponad wszelką wątpliwość ułamkiem faktycznie popełnionych. Dynamikę wzrostu tego typu przestępczości obrazują wskaźniki z lat wcześniejszych: 2007 r. – 62 śledztwa, w tym 41 nowych, 2006 r. – 60 (48). Wniosek wydaje się oczywisty: nienawiść wzrasta w tempie proporcjonalnym do odczuwanego przez PiS głodu władzy! Z najświeższych danych wynika, że najwięcej pracy mają obecnie jednostki podległe Prokuraturze
Biało -cczerwona brunatna Nienawiść wobec „obcych” rośnie wprost proporcjonalnie do apetytu PiS na władzę... Apelacyjnej w Warszawie (81 spraw), Krakowie (69), Wrocławiu (65), Białymstoku (63), Gdańsku oraz Lublinie (po 40), a najmniej – w Łodzi (17) i Poznaniu (15).
„Zawsze takie rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie”. „Wolna” Polska nauczyła młodych, że ekstremiści popełniający przestępstwa na tle rasowym i napadający na inaczej myślących są prawie bezkarni. Bandyci dopiero się rozkręcają. W lutym prawicowcy zakłócili wykład prof. Magdaleny Środy z zemsty za odwołanie debaty pt. „Ruch Narodowy. Dlaczego?” z udziałem takich „tuzów nauki” jak Krzysztof Bosak (Stowarzyszenie Marsz Niepodległości), Marian Kowalski (ONR) i Robert Winnicki (Młodzież Wszechpolska). Policja ukarała krzykaczy mandatami w wysokości 500 zł. Kilkanaście dni później zamaskowani narodowcy usiłowali wtargnąć na wykład Adama Michnika w Radomiu, następnie nieznani sprawcy zaatakowali Joannę Senyszyn (eurodeputowana SLD) petardą, a także zdemolowali jej biuro poselskie w Gdyni. Kolejnymi ofiarami byli: prof. Zygmunt Bauman oraz deputowani Robert Biedroń (RP) i nieustannie Janusz Palikot (RP). W tym czasie dochodziło też do licznych ataków na tle rasistowskim oraz homofonicznym – na przykład na Biedronia. Napaści na elity i „obcych” nie biorą się znikąd: to efekt bezkarności oraz narastającego materialnego kryzysu. Prokuratura Generalna już w 2009 r. alarmowała, że rośnie liczba przestępstw na tle rasistowskim, spada zaś wykrywalność sprawców: na 166 prowadzonych spraw umorzono aż 73.
Śledczy działają stosunkowo szybko, ale ich skuteczność jest – delikatnie mówiąc – umiarkowana. Według stanu na koniec grudnia 2012 r. zakończono ogółem 408 spraw (spośród wspomnianych 473), z czego raptem 75 sfinalizowano aktem oskarżenia przeciwko 139 osobom. W 103 przypadkach prokuratorzy odmówili wszczęcia postępowania, 208 umorzyli z powodu „niewykrycia sprawców” (97), „braku znamion przestępstwa” (49), „braku danych
W 2012 r. prowadzono 473 postępowania, umorzono 208. Najwięcej przestępstw odnotowano w województwach: mazowieckim, małopolskim, dolnośląskim i podlaskim. Sytuacja raczej się nie zmieni, choć premier Donald Tusk oraz minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz dostrzegają potrzebę „twardej egzekucji prawa”. A wszystko przez to, że polska policja oszczędza niemal na wszystkim (KGP nie ukrywa, że przetrwała 2012 r. tylko
dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu” (18) bądź innych przyczyn, a pozostałe załatwiono w inny sposób – bezbolesny dla podejrzanych. Nie wiemy, w ilu przypadkach odmowy wszczęcia lub umorzenia uzasadniano w stylu Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ, która uznała, że swastyka niekoniecznie musi być kojarzona z faszyzmem, bo na przykład „w Azji jest powszechnie stosowanym symbolem szczęścia i pomyślności”...
– dowodzą, że bieda, brak perspektyw i kiepskie wykształcenie stanowią pożywkę dla ksenofobii oraz prawicowego ekstremizmu. A kim są polscy skrajni prawicowcy? Adam Gmurczyk, lider radykalnego Narodowego Odrodzenia Polski, przedstawia się jako historyk Kościoła i redaktor naczelny miesięcznika „Szczerbiec”. „Fronda” ujawnia: „Gmurczyk to facet, który zbliża się do 50., chyba od kilku lat nigdzie nie pracuje na stałe, więc co i rusz
Faszystowski świt dzięki środkom „wakatowym”, czyli zaoszczędzonym na nieobsadzonych etatach) poza nowym logo i „standaryzacją komend”, na które wyda prawie miliard złotych. Na ściganie rasistów, homofobów i zadymiarzy brakuje już pieniędzy. Powinniśmy spodziewać się tego, że prawicowi bandyci będą się rozkręcać, ponieważ pogłębia się kryzys i rośnie bezrobocie, a ekstremizm narasta we wszystkich krajach ogarniętych impasem. I tak w Grecji furorę robi skrajnie prawicowa partia Złoty Świt, która w 2012 r. weszła do parlamentu i zdobyła 7 proc. głosów. Badania – na przykład raport Elmara Breahlera i Olivera Deckera opracowany na zlecenie Fundacji im. Friedricha Eberta
szuka jakichś nowych współpracowników, w których rozpaczliwie upatruje źródło swojego dochodu”. Liderzy ataku (współorganizowany przez NOP-owców i kiboli) na wykład Baumana to: Roman Zieliński, z wykształcenia mechanik, wydawca internetowego tygodnika kibiców „Fan Śląsk”, autor publikacji „Jak pokochałem Adolfa Hitlera”, w której przyznaje, że „nie czytał Mein Kampf, jest napisana za ciężkim językiem”. Wątpliwe więc, by znał ideologię nazizmu. Jego współpracownikiem był NOP-owiec Dawid Gaszyński, absolwent historii zarabiający jako fotograf wolny strzelec – zapewne nie zbija na tym kokosów. Skrajni prawicowcy nieprzypadkowo rozkręcili się pod koniec 2012 r. To skutek tego,
3
Gwoli ścisłości dodajmy, że w objętych porównaniami latach 2006–2007 skierowano do sądów odpowiednio 12 i 19 aktów oskarżenia. Wykrywalność sprawców rasistowsko-ksenofobicznych ekscesów utrzymywała się dotychczas na kompromitującym poziomie 18 proc. i dopiero w roku ubiegłym drgnęła do żenujących 26 proc. Częściowym wytłumaczeniem tej mizerii może być fakt, że zdecydowanie najwięcej śledztw (119 w 2012 r.) dotyczyło przestępstw popełnionych z wykorzystaniem internetu, gdzie namierzenie podejrzanego wymaga pewnego zachodu, zaś osoby malujące na murach lub dewastujące pomniki (60 postępowań) działają zazwyczaj pod osłoną nocy. W minionym roku nasi dzielni rodacy – ani chybi gorliwi katolicy – najchętniej atakowali Żydów (93 śledztwa dotyczą znieważenia, nawoływania do nienawiści, gróźb lub naruszenia nietykalności cielesnej), ludzi o czarnym kolorze skóry (58), Romów (35), Arabów (16) i muzułmanów (10). Jakie ponieśli konsekwencje? Sądy zdołały uporać się z 50 sprawami (na 75 wniesionych aktów oskarżenia), a wyroki skazujące zapadły zaledwie w 34 procesach. Kary wymierzono łącznie 59 osobom. Kary bardzo humanitarne, bo zazwyczaj ograniczenie wolności z obowiązkiem nieodpłatnej kontrolowanej (teoretycznie) pracy na cel społeczny. Być może coś się w tej dziedzinie zmieni, gdy brunatni zaczną dawać wszystkim „innym” po równo... MARCIN KOS
że rok wcześniej minister finansów Jacek Rostowski zainicjował radykalny program zaciskania pasa (w latach 2011 i 2012 aż o 4,8 pkt proc.). W efekcie zaczęło rosnąć bezrobocie: w 2011 r. wyniosło 12,5 proc., a w 2012 r. – 13,3 proc., przy czym czas szukania pracy wzrósł do roku. Wzrosła też liczba osób zatrudnionych na „śmieciówkach”: z danych Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że w 2011 r. stanowiły one 10,7 proc., a w 2012 r. – 12,6 proc. wszystkich umów. Zaś ataki na „tłuste koty establishmentu” nieprzypadkowo rozpoczęły się po publikacji „Pulsu Biznesu”, który pod koniec 2012 r. ujawnił, że 428 członków PO oraz ich krewni i znajomi w ciągu pięciu lat rządów Platformy zarobili 200 mln zł w spółkach i instytucjach państwowych. Wprawdzie narodowcy raczej nie czytają „PB”, ale wspomniany tekst wywołał tsunami artykułów o kolesiostwie platformersów oraz PSL-owców, publikowanych na skrajnie prawicowych portalach. Chuligani atakowali osoby kojarzone z establishmentem, znane z telewizji i uchodzące za „wrogie religii i polskim tradycjom”: Środę – za popieranie aborcji, Biedronia – za poglądy i homoseksualizm, a Palikota – za antyklerykalizm. Nic nie usprawiedliwia ekstremizmu. On jednak nie zniknie, jeśli nie usuniemy jego przyczyn: bezkarności oraz niezawinionej biedy. Zróbmy to, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. MZB
4
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
z notatnika heretyka
pOLKA POTRAFI
Pigułka szczęścia
Lada moment w aptekach pojawi się żeńska wersja viagry – obiecują zachodni farmaceuci. I już wiadomo, że ustawią się kolejki. I to jakie! Jak przewidują eksperci ds. seksu, kobiecy odpowiednik niebieskiej pigułki może wywołać rewolucję porównywalną do tej z lat 60. ubiegłego wieku. Wtedy pojawiła się i namieszała tabletka antykoncepcyjna. Kolejna pigułkowa rewolucja nastąpiła przeszło 30 lat później, kiedy na rynek wprowadzono męską viagrę. O tej żeńskiej – nowej – wciąż niewiele wiadomo. Tyle tylko, że przetestowano ją na kilkuset kobietach i – cytując producentów – wyniki są obiecujące. Lek ma zwiększyć ochotę na seks, a jak już do niego dojdzie – intensywność doznań też ma być większa. Medykament zrobili w amerykańsko-holenderskiej firmie Emotional Brain, która z założenia specjalizuje się w seksualności kobiet. Jednym z jej założycieli jest 58-letni dziś Adriaan Tuiten, który sam miał traumatyczne doświadczenia z płcią piękną. Kiedy był młodszy, rzuciła go dziewczyna, którą kochał od lat szczenięcych. Adriaan – z natury temperamentny – zrzucił to na brak popędu dziewczęcia
i od tamtej pory mocno się kobiecą seksualnością interesował. Korzystał między innymi z badań Jima Pfausa, profesora psychologii z Kanady. Ten z kolei obserwował kobiece i męskie mózgi w czasie zakochania, kochania się itp. I potwierdziła się prawda stara jak świat, że kobiety są z natury bardziej skomplikowane. Czyli w ich głowach podczas miłosnego sam na sam zapalają się nie tylko lampki odpowiedzialne za miłość i seks, ale
jeszcze dużo innych. To wskazuje na natłok myśli nawet w tak jednoznacznych – przynajmniej dla mężczyzn – sytuacjach. Podwaliny pod żeńską viagrę podłożyła jeszcze Cindy Meston, która prowadzi laboratorium psychofizjologii seksualnej w Teksasie. Obserwowała swoje pacjentki za pomocą tzw. sondy fotopletyzmograficznej. To takie urządzenie, które wkłada się
Ani się obejrzeliśmy, a to, co było jedynie życzeniem redakcji „FiM” i wielu naszych Czytelników, stało się przedmiotem debaty ogólnokrajowej. Kilka dni temu nie bez zdumienia przeczytałem tekst autorstwa konserwatysty Jana Rokity (tak, tego dziwaka Rokity!), który poparł dawny pomysł redakcji „Faktów i Mitów”, a obecnie także Ruchu Palikota, aby partie polityczne zamiast z dotacji budżetowych mogły być wspierane odpisem podatkowym obywateli. Dołączył do tego postulat ograniczenia wydatkowania partyjnych środków na reklamę wielkoplakatową i telewizyjną. Sformułowałem go w cyklu „rzeczy pospolite” kilka lat temu, pożyczając tę ideę od Francuzów. Co ciekawe, wspomniany tekst Rokity opublikowała – rozumiem, że jako ciekawy pomysł – „Gazeta Wyborcza”. To miłe, że „GW” pożycza sobie od nas już nie tylko tematy do artykułów (ostatnio ten o katechetce, która zakatowała kilkuletniego chłopca), ale także nagłaśnia nasze postulaty polityczne, choćby tylko pośrednio i niechcący. Idea odpisu podatkowego na wybraną według uznania darczyńcy legalną partię polityczną zamiast hojnego obsypywania budżetowym złotem kilku opasłych i leniwych sejmowych krów to tylko jeden z przykładów naszych pomysłów, które w ciągu ostatnich 2–3 lat trafiły do szerokiego społecznego obiegu. To, co do niedawna było lekceważone lub przemilczane jako rzekoma skrajność lub ekstrawagancja, stało się normalnym tematem debaty i refleksji. Chociażby cały wachlarz postulatów związanych ze świeckością czy kwestiami związków partnerskich, równouprawnienia itp. Normalna europejska tematyka, która w klerykalnej, postsolidarnościowej Polsce
w najbardziej newralgiczne kobiece miejsce, żeby badało stopień podniecenia, na przykład w czasie erotycznych seansów. Sonda dowiodła słuszności obserwacji Tuitena – baby są skomplikowane! Nawet jeśli aparat wykazywał reakcje ciała, pacjentka nie zawsze czuła się podniecona. „Serce kobiety przemawia raczej przez umysł, a nie ścianki pochwy” – skwitowano pomiary. I było wiadomo, że żeńska viagra najlepiej zadziała w połączeniu z tzw. doznaniami emocjonalnymi. Obecnie testowane są dwie pigułki dla pań. Pierwsza – lybrido – jest kombinacją testosteronu i sildenafilu, czyli substancji aktywnej męskiej viagry. Wpływa więc na ukrwienie od pasa w dół. Druga – lybridos – oprócz testosteronu zawiera lek przeciwlękowy, co daje efekty pobudzająco-rozweselające. Pewności, czy zadziałają, wciąż nie ma. Bo nie zawsze powodem obniżonego babskiego libido są testosteronowe ubytki. Poza tym dodatkowe dawkowanie tego hormonu może się skończyć różnymi „atrakcjami” – problemami z cerą, dodatkowymi kilogramami itd. Wtedy będzie kłopot ze znalezieniem chętnego, nawet z wzorcowym libido. Ale jeśli się uda – przewidują seksuolodzy – zyski będą dużo większe niż w przypadku pigułki męskiej. Z tego banalnego powodu, że kobiet z łóżkowymi zaburzeniami jest więcej niż mężczyzn. Według seksuologa Zbigniewa Lwa-Starowicza u nas te proporcje wynoszą od 30 do 10 procent. JUSTYNA CIEŚLAK
uchodziła za dziwactwo grupki „wrogów Kościoła”, wreszcie zdołała się przebić także nad Wisłą. Uważam ten fakt za wielki sukces i początek długiej drogi ku normalności. Szlak ten musi przecież prowadzić przez zmianę mentalności społecznej, a tej nie sposób sobie wyobrazić bez wielkiej, powszechnej debaty. Po debacie następuje organizowanie się zwolenników nowej wizji i liczenie sił. Potem dalsze walki medialne oraz parlamentarne, aż wreszcie dany problem zaczyna mieć umocowanie prawne i przechodzi w etap realizacji. To wszystko zajmuje czasem kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt lat. Piszę o tym ku rozwadze tym wszystkim gorącym głowom, które pytają o to, dlaczego po 2 latach obecności antyklerykałów w Sejmie nie odnieśliśmy jeszcze pełnego sukcesu. Ależ to ich obecność i wprowadzenie tematyki do obiegu jest właśnie tym sukcesem, jaki był możliwy teraz do osiągnięcia. Innej drogi nie ma i nigdy nie było na całym świecie. Przed nami jeszcze długie lata pracy. Kto myśli, że można mieć w Polsce „Francję” czy „Szwecję” w parę lat, ten jest oderwany od dynamiki zmian społecznych. To tak, jakby mieć pretensje do kilkulatka, że nie napisał jeszcze doktoratu. We Francji postulaty świeckiego państwa zostały zrealizowane ponad sto lat od wybuchu słynnej rewolucji. Kosztowały kilka pokoleń edukacji społeczeństwa i walki politycznej. Na szczęście w Polsce pewne ewolucje prawne i świadomościowe mamy już za sobą, więc nie trzeba czekać stu lat. Możemy mieć też nadzieję na przyspieszenie na miarę Hiszpanii. Ale warto pamiętać, że po ćwierćwieczu totalnej klerykalizacji pełnej równości i świeckości w parę lat nie da się załatwić. ADAM CIOCH
Rzeczy pospolite
To już wygraliśmy
Prow inc jałk i Matka Boska Słoneczna – tak nazwały figurkę Matki Boskiej pobożne niewiasty z zamojskiego Słonecznego Stoku. Mówią, że figurka jest cudowna, bo otwiera oczy („FiM” 26/2012). Biznes już kiełkuje – pojawił się film na DVD opowiadający historię puszczania oka i rzekomych cudów, jakie miały miejsce w kaplicy.
Cud na oko
Pozorowali drogowe kolizje i wyłudzili od firm ubezpieczeniowych 1,4 mln złotych. Wśród zamieszanych w intratny proceder znaleźli się dwaj wałbrzyscy radni: Marcin M. oraz jego ojciec Mirosław (z klubu radnych Wałbrzyskiej Wspólnoty Samorządowej), mózg operacji. Pierwszy dostał do odsiadki 2,5 roku, drugi – 5 lat. Wyroki są nieprawomocne.
Zaradni radni
Nie za wysokie standardy miał też radny SLD Roman Z. z Kalisza Pomorskiego. Zaangażował do współpracy kasjerkę z lokalnej Biedronki i robił zakupy, nie płacąc za nie. Eldorado zakończył monitoring oraz inwentaryzacja w sklepie, która wykazała, że radny wyniósł towar za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kasjerka twierdzi, że Roman Z. ją szantażował. Radny – że… padł ofiarą ludzkiej zawiści.
Nie wie lewica…
Sebastian T. z Wadowic wybrał się ze swoją dziewczyną na romantyczny weekend. Pokłócili się i wtedy cały romantyzm się ulotnił. 34-latek rzucił się na swoją 30-letnią partnerkę z siekierą. Groził, że odetnie jej po kolei język, ręce, nogi i głowę. Kobiecie udało się ujść z życiem. Zmasakrowana trafiła do szpitala. Sebastian T. siedzi w areszcie.
Siekierezada
Dożywotnie więzienie zagraża też Rafałowi T. spod Legnicy, który postanowił zabić żonę. To dlatego, że kobieta miała już dość pijackich burd i kazała się chłopu z chałupy wynosić. Kiedy zasnęła, siekierą roztrzaskał jej głowę. Przeżyła, ale w stanie ciężkim znajduje się w szpitalu.
I nie opuszczę cię…
W Poniatowej pod osłoną nocy trzej złodzieje włamali się do piwnicy, skąd starali się ukraść… starą kołdrę. Nie udało się, bo zanim pled z podziemia wywlekli, akcję przerwali policjanci. Opracowała WZ
Idzie zima?!
myśli niedokończone Tu jest Polska i nie ma sensu zaszczepiać Polakom nowinek zachodnich w rodzaju tworzenia paramałżeństw homoseksualnych. (poseł Jarosław Gowin, PO)
Zauważam, że spośród najzdolniejszych studentów i doktorantów bardzo duży procent wyznaje skrajne poglądy prawicowe. (prof. Bronisław Łagowski, filozof)
Nie należę teraz do Kościoła katolickiego; kiedyś przez krótki czas należałam. Zniechęciło mnie mnóstwo spraw, które wydają mi się nie tyle nieracjonalne, co mało chrześcijańskie. Z przekonań i wiary jestem chrześcijanką. (Agnieszka Holland, reżyser)
Legalizacja małżeństw jednopłciowych jest potrzebna mnie. Abym poczuł się człowiekiem – ja, koleś hetero, który nie chce, by jakieś średniowieczne prawo lokowało mnie w kategorii rasy panów. (Zbigniew Hołdys, muzyk, felietonista)
Co to jest zdrada? To, że idziesz z kimś do łóżka na jedną noc? A może to, że gadasz z kimś przez całą noc o rzeczach, o których nigdy byś nie powiedział partnerce lub partnerowi? (Ewa Wanat, dziennikarka)
Dopóki któryś z biskupów nie zostanie zgwałcony, dopóty nie dotrze do biskupów, jaka to jest tragedia. (Paweł Gużyński, dominikanin, o zjawisku pedofilii)
Panu prokuratorowi można poradzić, żeby sobie na czole wytatuował swastykę. Będzie szczęśliwym człowiekiem. (Tomasz Sekielski, dziennikarz, w odpowiedzi na twierdzenie prokuratury, że swastyka to symbol szczęścia) Wybrali: AC, SH
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
na klęczkach
Żeby nic nie było Podczas kongresu PiS w Sosnowcu Jarosław Kaczyński został ponownie wybrany na prezesa swej partii. Trafnie zdiagnozował polskie bolączki: bezrobocie i spadek poczucia bezpieczeństwa. Ale to naprawdę nie było trudne. Prezes bardzo ciepło łasił się do ojca inwestora, co – biorąc pod uwagę sondaże – wróży trwały związek. Zdradził też wizję rządu, który miałby te problemy zwalczyć – gabinet bez ministerstwa skarbu, a być może także gospodarki. To genialne rozwiązanie, bo skoro skarb pusty, a gospodarka kuleje… MZB
wycofa się z nowelizacji Kodeksu pracy, a także oskładkuje „umowy śmieciowe”. Impas może potrwać, bo Tusk idzie w zaparte. Nie po to został premierem, aby poważnie traktować pracowników. MZB
Urząd ochrony Krk
Tylko dla lojalnych Na konwencji PO w Chorzowie premier Donald Tusk potwierdził swą pozycję, a Jarosław Gowin wykazał się wielką odwagą. Polityk z Krakowa zapowiedział, że w sierpniu zawalczy z premierem o funkcję przewodniczącego Platformy. To może być jego bój ostatni – Tusk zapowiedział w Chorzowie, że warunkiem pozostania w partii będzie lojalność. Niewykluczone, że Gowin przed wyjściem z PO, o czym już postanowił, chce jedynie policzyć swoich zwolenników. Wiceprzewodniczący Grzegorz Schetyna, uznawany za najpotężniejszego rywala Donalda Tuska, przezornie wywiesił białą flagę i wycofał się z rywalizacji. MZB
Przerzucanie węgla Donald i Jarosław znowu się pokłócili, tym razem o to, kto podpisał pakiet klimatyczny: obecny premier czy zmarły prezydent Lech Kaczyński. Ostatecznie okazało się, że obaj są zań odpowiedzialni. Premier i prezes pożarli się, ponieważ sądzą, że obciążenie przeciwnika odpowiedzialnością za przyjęcie umowy przysporzy im sympatii górników, bo nasza energetyka bazuje na węglu, a pakiet zakłada przejście na czyste źródła energii. Przewiduje on 20-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych, zwiększenie wykorzystania energii ze źródeł odnawialnych do 20 proc. oraz wzrost efektywności wykorzystania energii także o 20 proc. do 2020 roku. MZB
Nie warto rozmawiać Centrale związkowe: „Solidarność”, OPZZ oraz FZZ wyszły z Komisji Trójstronnej, więc na razie nie zajmą się kwestią płacy minimalnej ani wysokością rent i emerytur w 2014 r. Wrócą do rozmów, jeżeli premier Donald Tusk zdymisjonuje Władysława Kosiniaka-Kamysza, ministra pracy i polityki socjalnej, a rząd
wniosek o unieważnienie koncesji na poszukiwania gazu łupkowego na terenach, gdzie znajdują się zbiorniki wód podziemnych. Rolnicy z Żurawlowa od początku czerwca blokują wjazd firmie Chevron, nie chcąc dopuścić do odwiertów w miejscach, gdzie są źródła wód podziemnych. Przedstawiciele Zielonych, protestujący razem z rolnikami z tej miejscowości, twierdzą, że w gminie zapanowała epidemia kontroli skarbowych i wezwań na policyjne przesłuchania. MZB
Mity z probówki
Episkopat stworzył urząd koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży (w grzesznym domyśle – ochrony przed księżmi pedofilami). Jest nim jezuita ks. Adam Żak. Sprawa jest ciekawa, bo jeszcze kilka tygodni temu biskupi twierdzili, że nie ma w Polsce takiego problemu, ale tylko „pojedyncze przypadki”. Co więc będzie koordynował Żak? Nie wiadomo! Oby tylko nie sterował wyciszaniem skandali, jak starano się robić dotychczas i jak było na przykład z zespołem troski o Radio Maryja pod przewodem Głódzia. MaK
Faszyzm uświęcony Uwaga, nowa tendencja! Na łamach Rydzowego „Naszego Dziennika” ukazał się przyjazny wywiad z Dawidem Gaszyńskim, działaczem faszystowskiego i jawnie rasistowskiego Narodowego Odrodzenia Polski. Gazeta z uznaniem pisze o napadzie NOP na wykład profesora Zygmunta Baumana: „Dzięki wrocławskiej akcji nie ma chyba w Polsce człowieka, który by nie wiedział, że Zygmunt Bauman był w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. Przypomnijmy, że w NOP jest wielu wyznawców religii słowiańskiej i członków autorytarnych wyznań wyrosłych z katolicyzmu – lefebrystów i sedewakantystów. Jak widać, histeryczny antykomunizm wymieszany z rasizmem i homofobią jest spoiwem mocniej jednoczącym prawicę niż lojalność wobec Kościoła katolickiego. MaK
Upuszczanie wody Sołtysi wsi Żurawlów, Szczelatyn, Rogów i Siedlisko skierowali do Ministerstwa Środowiska
Zespół ds. bioetycznych episkopatu opublikował oświadczenie na temat tego, że dzieci z in vitro są statystycznie częściej narażone na wady genetyczne niż inne. Faktycznie, jest minimalna różnica. Nie wynika to jednak w najmniejszym stopniu z procedury sztucznego zapłodnienia, lecz faktu, że rodzice takich dzieci są statystycznie starsi niż rodzice większości innych dzieci. I tu leży przyczyna tych potencjalnych kłopotów. Ale tego już odbiorcy listu się nie dowiedzieli, bo to nie było „po jedynie słusznej linii episkopatu”. MaK
Pogrzeszył, połamał… Działacz PiS z Kraśnika oraz pracownik tamtejszego Urzędu Miasta w jednej osobie złamał rękę i nogę po tym, jak wyskoczył z okna… kochanki, radnej, także działaczki PiS. Wcześniej o schadzce dowiedzieli się mąż działaczki i żona urzędnika, którzy pospołu zaczęli walić w drzwi mieszkania. To tak wystraszyło kochanka, że rzucił się do panicznej ucieczki zakończonej podwójnym złamaniem. Policja stwierdziła, że… była to próba samobójcza, i nie prowadzi śledztwa w tej sprawie. Burmistrz liczącego 40 tysięcy dusz Kraśnika nie chce komentować skandalu z udziałem członków swojej partii. Cóż, krew nie woda, a przykłady hipokryzji idą z góry, czyli od duchownych amantów – patronów i autorytetów PiS. MZ
Diler w sutannie Do niechlubnej listy duchownych, którzy mają problemy z prawem, trzeba dopisać wyczyny księdza Rafała P., ulubieńca biskupów, który wsławił się nawracaniem środowiska hiphopowców. Duchowny został oskarżony o zakup 5 gramów kokainy, której wartość oceniana jest na 1000 zł. Do zatrzymania doszło podczas odpustu w jego parafii, kiedy to wsypał go jeden z dilerów współpracujących z prokuraturą. Jak się okazało, nie była to jedyna przygoda
rozrywkowego księdza. Jeden z jego znajomych kilka lat temu żenił się i poprosił go o dostarczenie kokainy dla weselnych gości. P. zgodził się bez wahania. W trakcie przesłuchań przyznał się, że niejednokrotnie pośredniczył w obrocie środkami odurzającymi. Robił to – jak sam powiedział – dla swoich znajomych. W sądzie odmówił składania wyjaśnień. MZ
Wakacje dzięki Bogu
5
Pisaliśmy wielokrotnie o pobiciach lub podpaleniach drzwi w mieszkaniach, gdzie żyją ludzie o innym kolorze skóry, bojówkach przerywających wykłady osób o poglądach innych niż narodowe. Tym razem 23-letni mieszkaniec Białegostoku uderzył pięścią w twarz 8-letniego chłopca tylko dlatego, że był czeczeńskiego pochodzenia. Jego matce pokazał z kolei gest podcinania gardła i kazał wyjeżdżać z Polski. Sprawą zajmuje się prokuratura. ASz
Jak Polska długa i szeroka, księża starali się jak mogli, żeby po raz ostatni w roku szkolnym zapędzić uczniów do kościoła na msze i do spowiedzi. Proboszcz parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego w Józefowie-Błotach zażyczył sobie nawet, żeby na zakończenie roku szkolnego uczniowie przynieśli do kościoła świadectwa szkolne i w uroczystej procesji złożyli swoje cenzurki w charakterze darów dla Boga na ołtarzu! Po poświęceniu świadectwa zostały zwrócone właścicielom. Ksiądz proboszcz z parafii pw. św. Augustyna w Warszawie usiłował zachęcić dzieci i młodzież do udziału w nabożeństwie z okazji zakończenia roku szkolnego, kusząc ich atrakcją w postaci... „poświęcenia sprzętu wakacyjnego”. AK
Watykanista Andrea Tornielli twierdzi, że kardynałowie i biskupi Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych chcą, aby Jan Paweł II był kanonizowany wspólnie z Janem XXIII. Według niego w najbliższych dniach hierarchowie mają przedstawić swój pomysł papieżowi Franciszkowi. Uważamy, że to świetny plan. Obydwaj Janowie byli bowiem bardzo zasłużeni, jeśli chodzi o sprawy księży pedofilów. Jan XXIII zatwierdził i wprowadził do obiegu dokument crimen sollicitationis, zakazujący duchownym ujawniać przypadki nadużyć seksualnych w Kościele, a Jan Paweł II przez długie lata pilnie egzekwował przepisy zawarte w tym dokumencie. ASz
Aga, tak nie wypada
Stolica pedofilska
Katolickie media chyba na dobre pozbyły się swojego idola. Agnieszka Radwańska, zwana także Smoleńską, zrzuciła ubranie i zapozowała do rozbieranej sesji dla prestiżowego amerykańskiego magazynu „The Body Issue”. Wygląda na to, że to, co dozwolone katolikom na Zachodzie, wciąż nie jest dozwolone w Polsce, bo tenisistka jest od teraz wrogiem polskiej konserwy, zwłaszcza że prosząc o pomoc opatrzność, znów odpadła z Wimbledonu. Niedawno popularna „Isia” wystąpiła w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”, teraz śmiało może powiedzieć, że nie wstydzi się również swojego gołego tyłka. ASz
Ksiądz Patrizio Poggi, który odsiedział już pięcioletni wyrok za molestowanie 14- i 15-letnich chłopców ze swojej parafii na przedmieściach Rzymu, spotkał się z odmową przywrócenia go na dawne stanowisko. W akcie zemsty podał nazwiska 20 księży korzystających z seksualnych usług nieletnich. Afera zatacza coraz szersze kręgi – może być w nią zaangażowanych dwóch kardynałów. Wśród podejrzanych znajduje się m.in. sekretarz jednego z ważnych watykańskich biskupów oraz były oficer karabinierów, podejrzany o rekrutowanie nieletnich chłopców dla grupy pedofilów. – Seksualne imprezy miały miejsce w każdy czwartek w Watykanie. Mamy twarde dowody. Do nadużyć dochodziło wewnątrz murów Watykanu – mówi jeden z prawników. PPr
III RP czy Rzesza? Nacjonalizm, a w zasadzie już neofaszyzm, przeżywa w Polsce prawdziwe odrodzenie (czytaj też str. 3).
Święci po fachu
6
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Homo -ooszołomo Prawicowe media wbiły biskupom nóż w plecy. Sytuacja jest zaskakująca. I rozwojowa...
przebieg randki wraz z personaliami kochanka. Choć szybko oprzytomniał i usunął ten wpis, sprawa urosła w internecie do rangi afery. „Gdybym miał do czynienia z wikarym z małej wioski, tobym mu odpuścił. Ale to rektor seminarium, wpływowa osoba. Kształtuje umysły młodych chłopaków, wpaja im poczucie winy, mówi, że homoseksualizm trzeba leczyć, a sam chodzi do darkroomu i uprawia seks (z mężczyznami – dop. red.). Jego bezczelność wyprowadziła mnie z równowagi” – tłumaczył później naukowiec (anonimowo) w rozmowie z dziennikarką „Przekroju”; ~ Biskup Kaszak powołał tajną komisję przy sądzie biskupim,
Władze kościelne podjęły decyzję o przeniesieniu Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Sosnowieckiej z dotychczasowej siedziby w Krakowie w pobliże Jasnej Góry, gdzie od października klerycy będą uczyć się zawodu pod jednym dachem z kolegami zapisanymi do archidiecezji częstochowskiej. Jeszcze nie wiadomo, czy kuźnia kadr podległych biskupowi Grzegorzowi Kaszakowi zachowa odrębną osobowość prawną ani co stanie się z jej wykładowcami i zarządem. Wiadomo za to ponoć ponad wszelką wątpliwość, że zmiany organizacyjne są kolejnym dowodem na istnienie w Kościele lobby homoseksualnego, próbującego zamieść pod dywan megaaferę obyczajową. Taką wersję lansuje kilku ultraprawicowych (!) żurnalistów z objawami paranoidalnymi. Bylibyśmy obłudnikami, twier„Homolobby” słono zapłaci za tę wesołość... dząc, że jest ona naszemu sercu zupełmającą prześwietlić rektora, i pocznie niemiła, ale ponieważ prawda tą pantoflową rozpuścił po diecezji jest droższa od sympatii, zrobimy wezwanie do zgłaszania się osób madzisiaj biskupom dobrze. Zacznijmy jących w tej sprawie coś do powieod kilku faktów: dzenia. Ponieważ nikt z zaprosze~ Po utworzeniu diecezji sosnonia nie skorzystał, postępowanie wieckiej (1992 r.) jej seminarium umorzono; umieszczono vis-a`-vis Wawelu przy ~ 23 września 2012 r. podczas ul. Bernardyńskiej 3. Obiekt jest uroczystej inauguracji roku akadewłasnością archidiecezji częstochowmickiego ks. M.T. oznajmił kleryskiej. Miała ona tam wcześniej swokom, że pragnie poświęcić się wyje własne seminarium, a po przełącznie pracy naukowej na Uniwerniesieniu się w 1991 r. do nowego sytecie Papieskim Jana Pawła II gmachu przekazała budynek kolew Krakowie, zrezygnował z urzędu gom z Sosnowca w bezterminowe rektora, a biskup przyjął jego rezybezpłatne użyczenie. W zakończognację. Stanowisko to pozostało nienym właśnie roku akademickim stuobsadzone i do dziś „pełniącym obodiowało tam zaledwie 41 kleryków, wiązki” jest wicerektor ks. Konrad spośród których czterech zostało 18 Kościk; maja wyświęconych; ~ 15 czerwca 2013 r. w Kiel~ W sierpniu 2010 r. pewien nacach, przy okazji uroczystości jubiukowiec z Uniwersytetu Jagiellońleuszowych miejscowego ordynariuskiego bawił w klubie gejowskim, sza bp. Kazimierza Ryczana, odgdzie uprawiał seks z przypadkowym było się spotkanie robocze pomiępartnerem, którym okazał się nowo dzy nuncjuszem apostolskim w Polmianowany rektor WSDDS ks. M.T. sce abp. Celestinem Migliore, me(na zdjęciach – z przysłoniętymi tropolitą częstochowskim abp. Waoczami). Ponieważ duchowny zachocławem Depą i bp. Kaszakiem. wał się post factum dosyć niestosow„Było ono poświęcone tematowi przynie, zirytowany naukowiec ujawnił szłej współpracy wyższych seminariów na swoim profilu na Facebooku
duchownych – częstochowskiego i sosnowieckiego” – zakomunikował rzecznik prasowy Episkopatu ks. Józef Kloch. Tłumaczył, że budynek w Krakowie musi wrócić do właściciela, co pociąga także za sobą konieczność przeniesienia WSDDS do Częstochowy, a „ze względu na zmniejszającą się liczbę kleryków trzeba wypracować nowy model współpracy – zarówno co do studiów, jak i administracji”; ~ 21 czerwca WSDDS odwiedził abp Depo w towarzystwie „swojego” rektora ks. Andrzeja Przybylskiego i ekonoma archidiecezji ks. Włodzimierza Kowalika. Biskup Kaszak serdecznie ich powitał i podziękował za „umożliwienie
Od lewej: bp Kaszak, rektor i bp pomocniczy Piotr Skucha
...podczas występu kabaretu seminaryj nego
seminarium dalszej działalności pod wspólnym dachem w Częstochowie”, a metropolita ogłosił, że obie uczelnie „będą działać równolegle w jednej siedzibie, tworząc wspólnotę nauki i formacji, ale zachowując swoją tożsamość diecezjalną”, zaś w bliżej jeszcze nieokreślonej przyszłości „planowane jest utworzenie seminarium międzydiecezjalnego”. Dla oszołomów interpretacja powyższego ciągu zdarzeń może być tylko jedna: zlikwidowano siedlisko pedałów! „Według naszych informatorów decyzja ta jest elementem zdecydowanego kursu Stolicy Apostolskiej, która już za pontyfikatu Benedykta XVI ostro reagowała na każdy ujawniony przypadek tolerowania układów homoseksualnych czy homoseksualizmu wśród duchownych. Likwidacja seminarium sosnowieckiego może być więc właśnie elementem walki z homolobby, które niestety niekiedy wdziera się także do seminariów. Nie jest też jasne, czy na decyzjach odnośnie seminarium się skończy” – zagrzmieli w tygodniku „Do Rzeczy” redaktorzy Cezary
Gmyz i Tomasz Terlikowski. Aż boimy się pomyśleć, jaki los czeka bp. Kaszaka, jeśli w gronie tych absolutnie pewnych anonimowych „informatorów” znalazł się ktoś inny niż ten, który opowiedział Gmyzowi o trotylu znalezionym w szczątkach samolotu pod Smoleńskiem... Publicystka Ewa Czaczkowska z „Rzeczpospolitej” ujawniła na swoim blogu internetowym, że z docierających do niej „nieoficjalnych informacji” jasno wynika, iż papież Franciszek osobiście podjął decyzję o przeniesieniu seminarium z Krakowa do Częstochowy po doniesieniach (cyt.) „o jakoby istnieniu zachowań homoseksualnych w tym seminarium”. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski zebrał dane do kupy i oznajmił na swoim blogu, że opinie jego znakomitych kolegów oraz koleżanki „nie pozostawiają cienia wątpliwości, że główną przyczyną likwidacji seminarium nie jest mała liczba kleryków, ale poważny problem z lobby gejowskim. Widać jak
na dłoni, że władze diecezji sosnowieckiej nie potrafiły sobie poradzić z tą sytuacją i dlatego była potrzebna interwencja Stolicy Apostolskiej”, zaś „sytuacja jest rozwojowa i można się spodziewać kolejnych zmian w diecezji”. „Biskup sosnowiecki stanowczo odrzucił oskarżenia części prawicowych mediów, które zarzucały, że prawdziwym powodem [przenosin WSDDS] był »skandal obyczajowy« (...). Wbrew doniesieniom części prawicowych mediów dzisiejsze spotkanie biskupa diecezjalnego z prezbiterium sosnowieckim nie było niczym nadzwyczajnym, ani tym bardziej tajemniczym” – załkał dźgnięty nożem w plecy Tygodnik Katolicki „Niedziela” po odprawie bp. Kaszaka z duchowieństwem diecezji (17 czerwca w kościele katedralnym), podczas której ordynariusz przedstawił podkomendnym stan spraw seminaryjnych. Z niecierpliwością czekamy na odwet i kolejną rekontrę... MARCIN KOS
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
NASI OKUPANCI
W mediach trwa żarliwa dyskusja, czy powrót byłego przestępcy do zawodu zaufania publicznego jest dopuszczalny. Wywołało ją zamieszczenie przez „Gazetę Wyborczą” kalki naszej publikacji sprzed roku o nauczycielce, która w 1981 r. zatłukła na śmierć pasierba, a po odbyciu kary więzienia i upływie czasu wymaganego do zatarcia skazania zrobiła błyskotliwą karierę katechetki (por. „Krwawa pani od religii” – „FiM” 28/2012).
Ks. Andrzej S. – dwa lata w zawieszeniu pod dozorem kanclerza kurii
Kościelny kodeks karny Wszyscy politycy, komentatorzy i dziennikarze oraz zdecydowana większość osób dyskutujących na forach internetowych uważają, że pod żadnym pozorem nie wolno do podobnych sytuacji dopuszczać, więc trzeba jak najszybciej zmienić prawo, które dziś na to pozwala. Biskupi milczą. I słusznie, bo jeśli zapowiedzi zostaną zrealizowane, zabraknie im rąk do pracy. Oto kilka ilustracji praktycznego zastosowania kościelnego „kodeksu karnego”: ~ Ksiądz dr Józef L. był proboszczem parafii w Mrągowie (archidiec. warmińska), wicedziekanem i członkiem Rady Kapłańskiej, zaś w chwilach wolnych od duszpasterstwa współpracował z gangsterami, dostarczając kompromitujących dla konfratrów informacji wykorzystywanych do późniejszego ich szantażowania. Wpadł, gdy pewien dziekan (zmarł w lipcu 2011 r.) sfilmowany w wannie z prostytutką pożałował pieniędzy na wykupienie kasety wideo. Ksiądz Józef dostał rok i osiem miesięcy w zawieszeniu. Metropolita warmiński skazał podwładnego na probostwo chudziutkiej placówki w Targowie, skąd awansował go w ubiegłym roku do bardziej lukratywnej parafii w K.; ~ Ksiądz Zbigniew Sz. jako proboszcz parafii w Połoskach (diec. siedlecka) „wielokrotnie doprowadził pięć nieletnich uczennic szkoły podstawowej do poddania się czynnościom seksualnym”. Na czas procesu biskupi schowali go w Gnieźnie, gdzie był „zaangażowany w ogólną pracę duszpasterską, prowadził rekolekcje, nauki przed chrztem i przed małżeństwem oraz głosił katechezy” (informator gnieźnieńskiej parafii). Po wyroku i odbyciu kary 2 lat więzienia pozostał w macierzystej diecezji. Najpierw mianowano go wikariuszem w Huszlewie, a obecnie „wypasa owieczki” w O.; ~ Ksiądz Zbigniew P., były proboszcz w Jarnołtówku (diec. opolska), został skazany na rok więzienia w zawieszeniu za to, że sprowadzał sobie chłopców w wieku 11–13 lat z domu dziecka i „całował ich w usta, obmacywał po udach, pośladkach oraz
narządach płciowych, a jednego z nich onanizował”. Obecnie sprawuje funkcję kapelana diecezjalnego ośrodka Caritasu w S. oraz prowadzi rekolekcje; ~ Ksiądz Andrzej Z. to niegdysiejszy wikariusz ze Skawicy (archidiec. krakowska) skazany na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu za robienie pornograficznych zdjęć sześcioletniej uczestniczce obozu oazowego. Fotki przedstawiały śpiącą nagą dziewczynkę z podwiniętą koszulką i rozchylonymi nogami. Intymne części ciała zostały wyraźnie wyeksponowane. Po rekonwalescencji w Domu Księży im. Jana Pawła II w Makowie Podhalańskim otrzymał nominację na kapelana Domu Pomocy Społecznej w B. Zajmuje się tam również dziennikarstwem (jest stałym współpracownikiem czasopisma wydawanego przez Gminne Centrum Kultury w P.); ~ Ksiądz Roman J., były proboszcz parafii w Małej koło Ropczyc (diec. rzeszowska) i dyrektor kościelnego Radia Via, za molestowanie swoich uczennic zainkasował w pierwszej instancji 2,5 roku bezwzględnego więzienia, ale w czerwcu 2012 r. sąd apelacyjny złagodził mu wyrok do 2 lat w zawieszeniu. Przebywa obecnie na „urlopie” i zamieszkuje w Domu Księży Emerytów, gdzie ma darmowy wikt z opierunkiem. Na kieszonkowe zarabia intencjami mszalnymi i zastępstwami kolegów. Sprawa jest jeszcze zbyt świeża, żeby biskup mógł skierować go do stałej pracy parafialnej; ~ Ksiądz Władysław Ł. był proboszczem w Lututowie (diec. kaliska). Został skazany na rok i 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu za molestowanie seksualne trzech dziewczynek podczas zajęć przygotowujących dzieci do komunii. Po wyroku schowano go w parafii B. (archidiecezja poznańska); ~ Ksiądz Mirosław W. jako wikariusz w Trawnikach (archidiec. lubelska) molestował seksualnie 10-letnią dziewczynkę. „Wkładał nogę dziecka pod sutannę i onanizował się jego stopą” – stwierdziła prokuratura. Przez wiele miesięcy nie można
mu było przedstawić zarzutów, ponieważ biskup udzielił podwładnemu „urlopu zdrowotnego” i wyekspediował go na Ukrainę. Po zamknięciu śledztwa złożył wniosek o dobrowolne poddanie się karze, bez konieczności przeprowadzania procesu. Zaproponował 5 lat bez zawieszenia. Po odsiadce został rezydentem parafii w Lublinie i etatowym kapelanem dwóch domów pomocy społecznej; ~ Ksiądz Antoni W. był proboszczem w Dywitach (archidiec. warmińska), członkiem synodalnej Komisji ds. Kultu Bożego, sprawował funkcję dekanalnego ojca duchownego oraz kierownika Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Dostał 3,5 roku więzienia za płatny seks z 14i 16-letnim chłopcem. Po odbyciu części kary zamieszkał w Konwikcie Kapłanów Warmińskich (Olsztyn), w sierpniu 2012 r. otrzymał nominację na kapelana ośrodka rehabilitacyjnego i archidiecezjalnego Duszpasterza Osób Niewidomych; ~ Ksiądz Andrzej S., będąc wikariuszem parafii w Szczawnicy (diec. tarnowska) i nauczycielem religii w miejscowym gimnazjum, udzielał „korepetycji” z seksu 13-letniej dziewczynce. Gdy afera wyszła na jaw, biskup przeniósł go do G. i dał mu tam etat katechety w szkole podstawowej oraz opiekę nad Dziewczęcą Służbą Maryjną (kościelna organizacja „kształtująca właściwe postawy w życiu dziewcząt i krzewiąca pracę apostolską o szczególnym charakterze maryjnym”). Sąd w Nowym Targu skazał ks. Andrzeja na 5 lat więzienia, ale apelacja złagodziła karę do 2 lat w zawieszeniu pod dozorem – uwaga! – kanclerza kurii. Duchowny pracuje od roku jako rezydent w Sz. nieopodal Tarnowa; ~ Ksiądz Łukasz K. był wikariuszem parafii w Łętowni (archidiec. krakowska) i katechetą Zespołu Szkół im. Jana Pawła II. Zwabiał swoją uczennicę na plebanię, całował ją „z języczkiem”, ściągał bluzkę i dotykał w miejscach intymnych, za co sąd w Suchej Beskidzkiej wymierzył mu dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery. Na czas
śledztwa kard. Stanisław Dziwisz ukrył wikarego na parafii we wsi P. pod Chrzanowem, a nawet pozwolił mu tam nauczać religii w miejscowej szkole podstawowej. Po wyroku ks. Łukasz otrzymał skierowanie do parafii w Zakopanem, gdzie pracuje w duszpasterstwie i na etacie kapelana szpitala; ~ Ksiądz Marek K. jako proboszcz w Przewornie (archidiecezja wrocławska) usiłował doprowadzić 14-letniego ministranta do „poddania się innej czynności seksualnej”, co faktycznie polegało na próbie onanizowania chłopca. Podczas przeszukania plebanii w komputerze księdza K. zabezpieczono ponad 240 filmów i zdjęć pornograficznych, których treść ewidentnie świadczyła o upodobaniach do seksu męsko-chłopięcego. Został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Metropolita wrocławski abp Marian Gołębiewski chciał mu dać na otarcie łez probostwo w C., ale wobec protestu wiernych ks. Marek musiał przycupnąć na etacie rezydenta w miasteczku G. Dopiero w ubiegłym roku otrzymał probostwo w Sz.; ~ Ksiądz Marek B. był wikariuszem parafii Miłosierdzia Bożego w Głogowie (diec. zielonogórsko-gorzowska), gdy upił i wykorzystał seksualnie 17-letniego ministranta, za co zainkasował 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Obecnie pracuje na posadzie rezydenta w Zielonej Górzej; ~ Ksiądz Krzysztof K. był proboszczem w Mechowie (archidiecezja gdańska). Sąd w Wejherowie skazał go na 3,5 roku więzienia za seks z 14-letnią dziewczynką. Po wyroku pełnił obowiązki „pomocy duszpasterskiej” w Pręgowie, skąd został właśnie przeniesiony do znacznie większego ośrodka w Ch.; ~ Księdza Jacka Cz. z archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej skazano na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za molestowanie seksualne małoletniego chłopca. Był później wikariuszem w Nowogardzie i Szczecinie; obecnie pracuje na placówce w P.; ~ Ksiądz kanonik Mirosław B., do niedawna proboszcz w Bojanie
7
(archidiecezja gdańska), został skazany na rok i 4 miesiące więzienia w zawieszeniu za molestowanie i rozpijanie swojej uczennicy. Kanonika nie dotknęły żadne kary kościelne – obecnie sprawuje funkcję dyrektora Katolickiego Ośrodka Kolonijnego (sic!) w Nadolu koło Wejherowa; ~ Ksiądz Michał M., były proboszcz w Piasku (archidiec. katowicka), skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu za molestowanie dziewcząt w wieku 13–15 lat, jest dzisiaj rezydentem parafii w K. i opiekunem duchowym Wspólnoty „Cenacolo” („Stowarzyszenie chrześcijańske, które przygarnia młodych ludzi niezadowolonych, zbuntowanych, rozczarowanych, chcących odnaleźć własną tożsamość oraz radość i sens życia” – czytamy w statucie organizacji); ~ Bez szczególnych represji ze strony władz kościelnych wciąż pracują w swoich wyuczonych zawodach bohaterowie tzw. afery salezjańskiej, którzy ukradli z banku ponad 132,6 mln zł. Ksiądz dr Ryszard M. (mózg przekrętu, 8 lat pozbawienia wolności) po wydaleniu z zakonu został przygarnięty przez biskupa świdnickiego i rezyduje w parafii G. Pozostawieni w salezjańskich szeregach księża: Grzegorz S. i Marek F. (po 4 lata więzienia) zajmują się prowadzeniem rekolekcji; Waldemar K. (1,5 roku w zawieszeniu) jest obecnie ekonomem (!), czyli skarbnikiem i głównym księgowym parafii we Wrocławiu oraz kapelanem szpitali; Jana N. (2 lata w zawieszeniu) przeniesiono z posady proboszcza w Twardogórze na równorzędne stanowisko w M. (diec. kaliska); ~ Nic złego nie stało się o. Mieczysławowi L. ze zgromadzenia Braci Mniejszych Kapucynów, który w Gorzowie Wlkp. wsiadł pijany do samochodu i zabił dwóch mężczyzn (ojca z synem). Uzasadniając wyrok dwóch lat więzienia, sąd stwierdził: „Wprawdzie oskarżony rażąco naruszył zasady ruchu drogowego, ale na jego korzyść przemawia nienaganny tryb życia, szczere przyznanie się do winy oraz godna podkreślenia próba pojednania z rodziną ofiar”. Ojciec Mieczysław wciąż cieszy się wolnością, a po rekonwalescencji w Bydgoszczy, gdzie pracował jako duszpasterz młodzieży, został niedawno przeniesiony do klasztoru w Lublinie. W powyższym zestawieniu nie uwzględniliśmy: 14 księży skazanych w ostatnim pięcioleciu za tzw. pedofilię internetową, jednego pijanego zabójcy drogowego i 17 sprawców wypadku bez skutku śmiertelnego, 26 znęcających się nad podopiecznymi, 9 złodziei lub oszustów, 34 duchownych, którzy z różnych przyczyn (przedawnienie, odstąpienie ofiar od zgłoszenia przestępstwa itp.) umknęli wymiarowi sprawiedliwości, oraz 9 oskarżonych/podejrzanych (głównie o pedofilię), których sprawy nie zostały jeszcze zakończone. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
U
stawa głosi, że rada rodziców to demokratycznie wybrana grupa przedstawicieli opiekunów wszystkich uczniów danej placówki oświatowo-wychowawczej. Musi być organem autonomicznym, całkowicie niezależnym od rady pedagogicznej oraz dyrektora, a także posiadać własny budżet i sprawnie nim zarządzać. „Polska szkoła może być miejscem przyjaznym, nowoczesnym i bezpiecznym. Osiągnięcie tego jest możliwe, jeśli będą ze sobą współdziałać nauczyciele i rodzice” – czytamy na stronie internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej. Aktywizację współpracy z rodzicami resort uznaje za jeden ze swych priorytetów, uznając – i słusznie – że „reformująca się szkoła potrzebuje rodziców zaangażowanych, gdyż tylko wtedy jest w stanie w pełni wykorzystać swój potencjał”. ~ ~ ~ Katarzyna Paluszewska-Jurkiewicz, matematyczka związana niegdyś z Ligą Polskich Rodzin, zasłynęła na przełomie 2006/2007 r., gdy dwa dni po tym, jak zaczęła pracę w łódzkiej Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, została jej dyrektorem (musieli ją najpierw zatrudnić, bo w regulaminie OKE stoi, że obowiązki dyrektora może pełnić tylko dotychczasowy pracownik – dop. red.). To były czasy, gdy resort edukacji trzymał w ręku Roman Giertych do spółki z Mirosławem Orzechowskim, a oni intratne posady dawali komu popadło, byle po partyjnej linii. Paluszewska-Jurkiewicz jednak stołka w OKE nie zagrzała i po dwóch miesiącach odeszła tak samo nagle, jak się pojawiła, zostawiając po sobie „Sodomę i Gomorę”. Poszła na zwolnienie lekarskie. Choroba nie przeszkodziła jej jednak startować w konkursie na dyrektora SP 30 w Łodzi ani zwyciężyć w nim. Obecnie pani dyrektor bardzo dba o to, aby dzieci tornistry miały wyświęcone, a rok szkolny zakończyły mszą. Jej zarządzanie placówką rodzicom się jednak nie do końca podoba. – Współpraca się układała, kiedy wykonywaliśmy jej polecenia – mówią członkowie rady rodziców (RR). Przestali słuchać dyrektorki, bo mieli zbyt wiele zastrzeżeń. I tak: ~ Patronem szkoły został kontrowersyjny rotmistrz Witold Pilecki, a dyrektorka za kilkanaście tysięcy złotych wyremontowała salę jego imienia. Jest tam świetny sprzęt audiowizualny, tylko że... wykorzystywany raz w roku, gdy z wizytą przyjeżdżają dzieci rotmistrza; ~ Za pieniądze z konta rady rodziców sprowadziła wystawę – zdjęcia dużego formatu przedstawiające kolejne fazy życia patrona. Było i miejsce domniemanego pochówku „żołnierza wyklętego” – na fotografii uwieczniono trupie czaszki oraz piszczele. Rodzice sześcioi siedmiolatków prosili, aby z niej zrezygnowała, ale usłyszeli, że gorsze
Przywitanie kopii obrazu jasnogórskiego przed SP 30
Spadek po Giertychu Żeby podnieść rangę i zwiększyć rolę rodziców w funkcjonowaniu szkoły, znowelizowano ustawę oświatową. Aktywni rodzice nie zawsze są dyrekcji na rękę. W tym dyrekcji pobożnej. obrazki oglądają małolaty w telewizji, więc nie ma czym sobie głowy zawracać; ~ Sprawdzian kompetencyjny w klasie czwartej zapowiedziała z dnia na dzień. Semestralny – dwa dni wcześniej. To nie tylko złamanie prawa, ale również narażenie dzieci na niepotrzebne stresy; ~ Długo usiłowała wprowadzić mundurki, mimo że rodzice ich nie chcieli, uznając je za niepotrzebne obciążenie domowych budżetów. Ostatecznie batalię wygrali rodzice; ~ Wielu nie odpowiada także mariaż szkoły z pobliską parafią. Kościół parafialny stoi w najbliższym sąsiedztwie szkoły, a ksiądz proboszcz, mimo że nie jest szkolnym katechetą, pojawia się na wszystkich uroczystościach. Pani dyrektor dba zaś, aby dzieciaki chodziły do kościoła z rewizytą. Na głosy oburzenia odpowiada, że rodzice powinni być wdzięczni proboszczowi za to, że ich dzieci występują podczas uroczystości kościelnych, bo w przeciwnym wypadku nie miałyby się gdzie pokazać... Z tej wdzięczności mieli na 30-lecie kapłaństwa dobrodzieja odliczyć sumkę na okazały – jak się wyraziła
– prezent. Członkowie RR stwierdzili, że od takich rzeczy jest rada parafialna, a nie rada rodziców. ~ ~ ~ Przeciwstawianie się dyskusyjnym dyrektorskim wizjom szybko zaczęło psuć relacje między „niezależnymi organami”. Ostatecznie jednak zawaliły się one wtedy, gdy Komisja Rewizyjna RR odkryła nieprawidłowości w finansach. – Rodzice są dysponentami środków zgromadzonych na koncie rady rodziców – mówi Elżbieta Andrzejewska z łódzkiego kuratorium oświaty. Tak samo głosi ustawa (rada rodziców ma prawo do gromadzenia środków finansowych dla wspierania działalności statutowej szkoły i wydawania ich zgodnie z własną wolą). Innymi słowy – dyrektor nie ma prawa wziąć nawet grosza z konta rady rodziców bez ich zgody. Jak to wygląda w praktyce w łódzkiej podstawówce? – Nie mamy żadnego wpływu na finanse, które zbieramy. Powinny być one przeznaczane głównie na pomoce naukowe, środki dydaktyczne, na proces edukacyjny, a nie na remonty – mówią członkowie RR.
Tymczasem w preliminarzach wydatków przedstawianych przez dyrektor Jurkiewicz na początku każdego roku szkolnego znajdziemy m.in. usługi pocztowe, środki higieniczne, transport, paliwo, remonty, artykuły spożywcze, farby do malowania pracowni, artykuły hydrauliczne i budowlane, wykładziny. Jak to możliwe, że rada rodziców je akceptuje? Okazuje się, że dyrektor każdego roku w sierpniu zeruje środki na koncie RR. Gdy przychodzi nowa rada, wśród rozlicznych zagadnień przedstawianych na pierwszym zebraniu dyrektor pokazuje swój plan wydatków. Nikt wówczas o nim nie dyskutuje, a ci, którzy próbują, są uciszani. Nowi rodzice słyszą, że dają stanowczo za mało, i wiedzą, że jest zero w kasie, więc nie interesują się tym, jak gospodarowano pieniędzmi w poprzednich latach. Preliminarz zatwierdzają i koło się zamyka. A dalej? Finanse rady mogą być kontrolowane jedynie przez komisję rewizyjną RR (a jest ona bezradna, jeśli dyrekcja nie udostępni jej dokumentacji), regionalną izbę obrachunkową oraz urząd skarbowy – tak mówi ustawa. Niby proste. Życie pokazuje jednak, że niekoniecznie. W grudniu 2012 r. komisja rewizyjna RR przy SP 30 skontrolowała (rok wcześniej rodzice nie mieli tyle szczęścia i nie otrzymali zgody
na kontrolę) sposób gospodarowania środkami finansowymi pochodzącymi z dobrowolnych składek rodziców. Stwierdzono wtedy m.in., że pieniądze wydawane są niezgodnie z przeznaczeniem, nie ma rzetelnej dokumentacji finansowej ani informacji o bieżącym stanie finansów. Rodzice zastanawiają się, jak było w poprzednich latach. Z panią dyrektor nie mogą dojść do porozumienia, zaczęli więc szukać pomocy. I wówczas wyszło na jaw, że nie ma w Polsce instytucji, która mogłaby skontrolować, na co faktycznie dyrektor szkoły wydaje pieniądze rady rodziców. – Teoretycznie mogą to zrobić tylko rodzice, o ile dyrekcja im na to pozwoli. Nam pani dyrektor nie pozwoliła – mówią członkowie RR. Wydział Edukacji w UM Łodzi poprosili o przeprowadzenie kontroli finansowej ze szczególnym uwzględnieniem celowości i prawidłowości wydatkowania funduszy RR przez pięć ostatnich lat. W odpowiedzi dostali zalecenie przyjęcia postawy otwartości i dobrej woli. Urząd Kontroli Skarbowej uznał, że sprawa pozostaje poza zakresem jego działania, a właściwa Regionalna Izba Obrachunkowa zastanawia się, jak i czy w ogóle problem ugryźć. ~ ~ ~ Dyrektor Katarzyna Paluszewska-Jurkiewicz na temat stawianych jej zarzutów rozmawiać z nami nie chce. Przedstawiciele Wydziału Edukacji UM Łodzi do czasu oddania tego numeru „FiM” do druku nie odpowiedzieli. Ministerstwo Edukacji Narodowej stwierdza natomiast, że „w przypadku braku porozumienia dyrektora i rady rodziców na poziomie szkoły kompetencje do rozpatrzenia wszelkich zarzutów ma prezydent miasta, a w przypadku uchylenia się jego od tego obowiązku – rada miasta. Dyrektor szkoły jako kierownik samorządowej jednostki organizacyjnej podlega również przepisom ustawy o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Zgodnie z Kartą nauczyciela podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej za uchybienia godności zawodu nauczyciela lub obowiązkom polegającym m.in. na konieczności rzetelnego realizowania zadań związanych z powierzonym mu stanowiskiem”. – Wszyscy mówią, że to skandal, że tak nie powinno być, to kuriozum, głupota, a pani dyrektor i tak dalej robi, co chce. Nie mamy na celu zniszczenia dobrego wizerunku szkoły, nie chcemy eskalacji konfliktów. Chodzi nam tylko o współpracę, jasność dokumentów finansowych. Dziś stawia się na aktywizowanie środowiska rodziców, aby angażowali się w życie szkoły, nie byli obojętni. Do współpracy, do współdziałania, do wspólnych przedsięwzięć. Niestety, w tej szkole tego nie ma – mówią rodzice. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Żegnaj, katoszkoło! Kolejny rok szkolny za nami. Rodzice, opiekunowie i uczniowie mogą w końcu odetchnąć z ulgą i odpocząć od sklerykalizowanych placówek oświaty. Lista grzechów polskich szkół jest długa. Postanowiliśmy przypomnieć te, które wywołały największe oburzenie, ale jakimś cudem nie spotkały się z wyraźnym potępieniem Ministerstwa Edukacji czy chociażby właściwego kuratorium. Obowiązkowe uczestnictwo w mszach, nie mniej obligatoryjne klepanie różańca, strach przed lalkami Barbie, pobieranie odcisków palców, straszenie rozmaitymi karami albo nakłanianie do wspierania idiotycznych katolickich protestów – tego na co dzień uczy polska szkoła. W Szkole Podstawowej nr 2 w Kolbuszowej (woj. podkarpackie) kryteria oceniania z zajęć religii, jakie wprowadziła nauczycielka tego przedmiotu, wywołały ogólnopolski skandal, a całą sprawą zajął się poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński. W placówce m.in. przymuszano do modlitwy oraz uczestniczenia w organizacjach kościelnych typu oaza. – W związku z tak rażącymi nadużyciami zgłosiłem sprawę do Prokuratury Rejonowej w Kolbuszowej, jednak nie widzi ona nic zdrożnego w nachalnej indoktrynacji dzieci, więc odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie – mówi polityk. Mimo absurdalnej decyzji prokuratury coraz więcej rodziców
sprzeciwia się działaniom katechetki. Często zdarza się, że dzieci są zabierane do kościoła w celu modlenia się za zdrowie kolegów z klasy. Rok szkolny rozpoczyna się tam nie w szkole, tylko w kościele na mszy, a dyrektor placówki przemawia do swoich podopiecznych z ambony. – W wielki post zakazuje się uczniom grania w gumę, bo skakanie to grzech ciężki – mówi Ryfiński. Polityk nie złożył broni i wciąż walczy o zainteresowanie sprawą prokuratury oraz Ministerstwa Edukacji Narodowej. ~ ~ ~ W Gryfowie Śląskim ksiądz katecheta Grzegorz Sowa w dość kontrowersyjny sposób postanowił pilnować obecności gimnazjalistów na niedzielnych mszach. Zamontował w zakrystii czytnik linii papilarnych (sic!). Uczniowie przed i po wizycie w kościele musieli przykładać do niego palce, a ten sczytywał odciski. Taki zabieg dotyczył każdego ucznia, którego ks. Sowa przygotowywał do bierzmowania. W grę wchodziły nie tylko zwykłe msze, ale także roraty, pierwsze piątki miesiąca oraz nabożeństwa różańcowe. 200 obecności zwalnia gimnazjalistę z egzaminu. Rodzice nie ukrywają oburzenia. Część z nich zabroniła swoim
dzieciom dotykania tego urządzenia. Niektórzy nie wiedzieli nawet, że będą pobierane odciski. Ksiądz Sowa twierdzi, że pytał o zgodę na klasowych wywiadówkach, ale jak wiadomo, w małych miejscowościach ludzie wstydzą się przeciwstawić duchownemu. Sprawą zajmuje się Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych i Rzecznik Praw Obywatelskich. Bez wątpienia działania duchownego nie mają nic wspólnego z respektowaniem ochrony danych osobowych. ~ ~ ~ W zespole szkół w miejscowości, nomen omen, Kościelna Wieś (woj. wielkopolskie) trójka uczniów gimnazjum zrezygnowała z zajęć katechezy, co doprowadziło do furii lokalnego proboszcza. W ich obronie stanęli wówczas nasi redaktorzy („FiM” 18/2013). Gimnazjaliści dostarczyli szkole decyzje rodziców w sprawie rezygnacji i wydawać by się mogło, że jest po problemie. Ale, niestety, nie było. Kiedy dyrektorka szkoły Katarzyna Laksander dowiedziała się o wszystkim, niemal natychmiast wezwała krnąbrnych uczniów do swojego gabinetu, ostrzegając, że „teraz mogą zacząć się bać”. W gabinecie dyrektora czekał już na wspomnianą trójkę miejscowy proboszcz, uważany za najważniejszą figurę we wsi. Jego widok sparaliżował młodzież. Dodajmy, że ksiądz nie jest pracownikiem tej szkoły. Jaki był przebieg rozmowy, nie wiadomo. Wiemy za to,
że po spotkaniu cała trójka wróciła na lekcje, z tym że jedna z dziewczyn dostała ataku płaczu, a chłopiec był jeszcze przez kilka następnych dni w traumie. Dyrektorka wyjaśniła, że wezwała proboszcza, ponieważ jest on przełożonym katechetki, a rezygnacja z religii była spowodowana właśnie sposobem prowadzenia przez nią zajęć. Od kilku uczniów udało nam się dowiedzieć tylko tyle, że katechetka – zamiast uczyć – lubuje się w opowiadaniu całej klasie o swoim prywatnym życiu. Jakby tego było mało, chociaż merytorycznych zajęć nie ma, to każdy musi się do nich indywidualnie przygotowywać, bowiem nauczycielka odpytuje uczniów z podręcznika, mimo że na lekcjach w ogóle go nie otwiera. Ocena z religii jest brana do średniej, więc dla 15-latków kończących właśnie gimnazjum i poszukujących dobrej szkoły średniej to rzecz bardzo ważna. O wadze religii w tej szkole świadczy również jej strona internetowa. W zakładce aktualności, czyli najnowsze wydarzenia związane z życiem szkoły, pojawiają się następujące wpisy: „Przedstawienie o Janie Pawle II”; „Wiersze o Janie Pawle II”; „Przedstawienie Jasełkowe pt. »Bóg w każdym sercu się rodzi«”. ~ ~ ~ Ksiądz dr Marek Wasąg jest katechetą w Zespole Szkół w Myczkowie (woj. podkarpackie). Uczy w przedszkolu i w podstawówce. Bywa, że swoją religijną wiedzą dzieli się nawet z rodzicami uczniów. Na koniec semestru przygotował im pogadankę na temat okultyzmu. Przecież bieszczadzkie lasy to wprost wylęgarnia dla różnych podejrzanych zabobonów… Ksiądz Wasąg jest
Bestia w „Wybiórczej” Od tygodnia polskie media żyją aferą wywołaną przez redaktora Mariusza Szczygła z „Gazety Wyborczej”, który opisał sprawę nauczycielki skazanej w 1981 r. na 15 lat więzienia za brutalne zakatowanie 6-letniego pasierba. Renata K. biła dziecko wojskowym pasem ze sprzączką, ponieważ w przedszkolu przypadkiem zgubiło sznurówki. Po całodniowym katowaniu ojciec dziecka w nocy zauważył, że jego serduszko wolniej bije, a ciało jest zimne. Zadzwonił po pogotowie. Doktor, który bezskutecznie usiłował uratować małego Daniela, powiedział później przed sądem, że nigdy nie spotkał się z tak „masywnymi obrażeniami”, a sanitariusz zemdlał na widok ciała. Z kolei lekarka podpisana pod protokołem z sekcji zwłok stwierdziła, że „to jest tak drastyczny przypadek, z jakim ona się jeszcze u dziecka nie zetknęła, mimo iż od wielu lat robi sekcje zwłok”. Dzieciobójczyni nie ukrywała, że była surowo wychowywaną katoliczką i tak samo starała się wychowywać innych. Chłopiec był przez nią tresowany i wielokrotnie za karę głodzony. Nauczyciele ze szkoły, w której wówczas pracowała, wspominali, że K. była katolicką dewotką.
Wierzącą do tego stopnia, że często po prostu się z niej śmiali. Po szkolnych korytarzach snuła się w jesionce, z której bił po oczach olbrzymi emblemat Matki Boskiej. Jeszcze 4 lata temu, w innej szkole, udzieliła wywiadu uczniowskiej gazetce i mówiła, że jest katoliczką i stara się codziennie być w kościele. Sąd skazał ją na 15 lat… Wyszła po dziesięciu za dobre zachowanie. Jej wyrok uległ zatarciu, a tuż po tym fakcie dzieciobójczyni była dwa razy w katolickim zakonie, żeby później rozpocząć błyskotliwą karierę katechetki. Udało się jej także uzyskać rangę nauczyciela dyplomowanego. Renata K. znalazła się nawet na ustalonej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej liście ekspertów jako mgr inż. mechanik z przygotowaniem pedagogicznym, mgr teologii oraz absolwentka kursu kwalifikacyjnego pedagogiczno-metodycznego języka francuskiego. Zatem uczyła innych nauczycieli. Wśród jej danych widniał adres, pod którym… zamordowała 6-letniego Daniela. Nikt nie odmawia kobiecie po odbyciu kary (dość krótkiej) prawa do życia i do pracy, jednak skazana za zakatowanie dziecka nie powinna już nigdy pracować z najmłodszymi.
Sprawa jest niewątpliwie bulwersująca i cieszy nas, że zainteresowała się nią szersza publiczność, a wobec Renaty K. wyciągnięto odpowiednie konsekwencje. Nie uczy już w szkole ani nie jest ekspertem MEN. Niestety, musimy przypomnieć redaktorowi Szczygłowi i wszystkim mediom powielającym kłamstwo (poza „Polsat News”), jakoby „GW” ujawniła tę sprawę, bo w rzeczywistości to „Fakty i Mity” piórem dra Macieja Kijowskiego w artykule „Krwawa pani od religii” (nr 28/2012), czyli dokładnie rok temu, opisały całą tę historię ze wszystkimi szczegółami, w dużym artykule, nie zmieniając
9
członkiem Rady Polskich Egzorcystów oraz Wspólnoty Miłosiernej w Polańczyku. Mówił rodzicom o popularnej w tej części Polski magii, którą według niego jest powszechne przelewanie jajek nad dzieckiem, wróżenie z fusów czy podrzucanie zaczarowanych przedmiotów. Na spotkaniu opowiadał m.in. o gospodarstwie, w którym w jednej chwili zachorowało całe bydło. Żaden weterynarz nie wiedział, co się stało. Dopiero duchowny egzorcysta pojął, że sąsiedzi… zaczarowali gospodarstwo, rozrzucając po podwórzu łupiny z jaj. – Po modlitwie i egzorcyzmie zwierzęta wstały, jakby nic się nie stało – mówił później dumny ksiądz. Według niego ogromnym zagrożeniem – poza jajami – są uwielbiani przez dzieci popularni bohaterowie kreskówek. Zaliczają się do nich: kucyki Pony, gremliny, panda Po, Hello Kitty, Batman i wilkołak Piekielnik, a nawet plastikowa lalka Barbie. – Kiedy dzieci noszą je na koszulkach albo szkolnych gadżetach, to otwierają furtkę diabłu – ostrzegał egzorcysta osłupiałych rodziców. Oczywiście przerażający jest również Harry Potter. Przy okazji dyskusji o tej angielskiej sadze duchowny opowiedział historię pewnego chłopca, który przeczytał wszystkie tomy. – Zrobił sobie magiczny łańcuch, o którym jest mowa w jednej z części książki, i na tym łańcuchu popełnił samobójstwo. Nawiedzony egzorcysta tłumaczył także rodzicom, żeby nie żałowali dzieciom karcenia, bowiem „nie umrą od uderzenia”. Kuratorium nie widzi, niestety, w wykładach księdza nic niewłaściwego. Może do chwili, kiedy jakieś dziecko nie zostanie zakatowane… ARIEL KOWALCZYK
nawet imion bohaterów, co przydarzyło się redaktorowi Szczygłowi. Autor materiału, który ukazał się w magazynie „Gazety Wyborczej” „Duży Format”, twierdzi, że nigdy nie czytał publikacji w „FiM”, więc rzekomo nie miał złych intencji. Ale jeśli nawet to prawda, to o czym to tak naprawdę świadczy? Popularny dziennikarz robi ogólnopolską aferę z od dawna znanej sprawy i nawet nie sprawdza, czy ktoś wcześniej poruszał ten temat? Poza tym, kiedy już „Polsat News” ogłosił, że to „FiM” były pierwsze, ukazała się druga publikacja „GW”, w której również pisano o sprawie per „własna publikacja”. Sprawa ta potwierdza, że mimo niechęci i zmowy milczenia na nasz temat czołowe polskie media korzystają z naszych materiałów i nawet nie próbują powoływać się na źródło. W myśl prawa jest to kradzież własności intelektualnej, ale taką kradzież też można po prostu przemilczeć… ŁUKASZ LIPIŃSKI
10
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Beczenie baranów Prasa huczy, że pewna pani, która kiedyś zabiła dziecko, po zatarciu skazania podjęła pracę i jest katechetką oraz ekspertką Ministerstwa Edukacji. Z nieznanych mi przyczyn wzbudziło to zaskoczenie i wzburzenie. Przyznam, że nie jestem zdziwiony faktem, iż uprzednia zabójczyni jest aktualnie katechetką i doradza rządowi. Sądzę, że ma właściwe kwalifikacje. Najwyraźniej jednak jestem w swoim mniemaniu odosobniony, bo reakcja opinii publicznej świadczy o ogromnej temperaturze emocji. Internauci, jak zwykle, są żądni krwi i prędcy w moralnych ocenach. Płynący jak zwykle z prądem premier Donald Tusk (mój Dziadziuś mawiał, że mądry pasterz ma przewodzić stadu baranów, nie zaś za nim podążać) był łaskaw oświadczyć, iż „z całą pewnością fakt, że możliwa jest praca z dziećmi osoby, która zabiła dziecko, jest jakąś ułomnością prawną”. Wyraził też pogląd, że „zatarcie jest [...] cywilizowaną formą i bardzo chrześcijańską formą powrotu do społeczności tych, którzy odpokutowali”. Sposób sformułowania tej wypowiedzi wskazuje, że chyba upały zaszkodziły premierowi i nabrał on przekonania, że jest biskupem („chrześcijańska”, „odpokutowali”). Jak już ochłonie, to ktoś powinien mu wyjaśnić, że urzędnikowi nie płaci się za szerzenie biblijnych przekonań, tylko za stosowanie prawa. Zwłaszcza że, jak wiemy, Donald Tusk dostaje z pieniędzy podatników pensję,
powinien więc robić to, za co mu płacimy. Przypomnijmy, że szefowi rządu zdarza się niekiedy posługiwać skandalicznymi sformułowaniami w opisie zjawisk i ludzi – był kiedyś na przykład uprzejmy powiedzieć, odnosząc się do osób skazanych za przestępstwa przeciwko wolności seksualnej małoletnich, iż nie sądzi, „żeby wobec takich indywiduów, kreatur, można było zastosować termin „człowiek” i w związku z tym nie [sądzi], żeby obrona praw człowieka dotyczyła tego typu zdarzeń”. Ta wypowiedź rozwiała moje wątpliwości co do tego, czy można go traktować poważnie. Wiem już, że nie można, bo nie jest politykiem poważnym, tylko niepoważnym, który kwestionuje niezbywalną i przyrodzoną godność człowieka. Klaun różni się od polityka tym, że ten pierwszy może mówić wszystko, ten drugi zaś tylko to, co powinien. W przypadku premiera populisty ta różnica się zatarła. Również ministra edukacji Krystyna Szumilas uznała za potrzebne wydanie z siebie odgłosu i niestety powiedziała, że „[ten przypadek
stanowi] podstawę do ponownego poddania ocenie publicznej zbyt liberalnych rozwiązań prawnych, które niedostatecznie chronią nasze dzieci”. W tym miejscu pragnę wyjaśnić, że nic mi nie wiadomo, abym posiadał wspólne dzieci z tą panią, zatem nie mogę się zgodzić z tezą, że mamy jakieś „nasze dzieci”. Wydaje mi się, że dziecko każdy
ma własne i przede wszystkim sam powinien się nim zająć, zaś przekonanie o omnipotencji państwa w tym zakresie świadczy o sowieckiej mentalności Krystyny Szumilas. Zachwyca mnie też swoboda, z jaką ministra – z zawodu nauczycielka matematyki – wypowiada się na temat „rozwiązań prawnych”. To w ogóle cecha naszych polityków: najchętniej wypowiadają się w sprawach, o których nie mają pojęcia (jak na przykład posłanka Krystyna
Porady prawne Rekompensata za gospodarstwo Miałam z bratem gospodarstwo o pow. 9 ha. W latach 60. wyjechałam do pracy na ziemie odzyskane, a mój brat został z ojcem w gospodarstwie. Ojciec zmarł nagle w 1972 r., nie spisał testamentu ani nie dokonał żadnego zapisu. Gospodarstwo przeszło na mojego brata, który mnie do niego nie dopisał. Co roku jeździłam do brata i pomagałam mu w gospodarstwie podczas żniw czy wykopków, nieraz też wspierałam go finansowo (…). Brat gospodarzył od 65 lat, a pomagała mu po sąsiedzku obca rodzina. Tak go podeszli, że w 2009 roku przepisał na nich całe gospodarstwo, nie
zawiadamiając mnie o niczym. W 2012 roku brat zmarł (…). Czy mam jeszcze szansę na odzyskanie jakiejkolwiek spłaty albo rekompensaty? Dziedziczenie gospodarstw rolnych nastręcza dużych kłopotów z uwagi na pewien dualizm prawny w tym przedmiocie. W zależności od daty śmierci spadkodawcy zastosowanie znajdą różne przepisy prawne. Kodeks cywilny od momentu jego wejścia w życie przewidywał szczególny tryb dziedziczenia gospodarstw rolnych. Stan taki trwał aż do 14 lutego 2001 r. Trybunał Konstytucyjny uznał bowiem, iż przepisy szczególne dotyczące tego dziedziczenia są niezgodne z konstytucją. W konsekwencji wszelkie spadki otwarte po tej dacie podlegają przepisom ogólnym dotyczącym dziedziczenia. Jednakże wszystkie
spadki otwarte przed tą datą powinny być rozstrzygane w świetle starszych przepisów. Po otwarciu spadku po Pani ojcu w roku 1972 gospodarstwo rolne przypadło pani bratu, gdyż spełniał on obowiązujące wówczas ustawowe przesłanki do nabycia w drodze dziedziczenia gospodarstwa rolnego, tj. zgodnie z obowiązującym wtedy brzmieniem art. 1059 Kodeksu cywilnego: „Par. 1. Dzieci spadkodawcy dziedziczą z ustawy gospodarstwo rolne, jeżeli: 1) bezpośrednio przed otwarciem spadku pracowały w tym gospodarstwie albo 2) w chwili otwarcia spadku są członkami rolniczej spółdzielni produkcyjnej lub pracują w gospodarstwie rolnym takiej spółdzielni, albo
Pawłowicz na temat moralności). Mamy więc się oto zastanawiać: czy osoba, która niegdyś zabiła dziecko, może pracować w oświacie, ucząc dzieci? Odpowiadam: może. Według prawa, czyli faktycznie. Sama dyskusja na temat niezacieralnych skutków kary pozbawienia wolności (wymierzanej w następstwie popełnienia zbrodni zabójstwa) wydaje się niepoważna. Jej założenie jest takie, że ustawodawca miałby automatycznie i dla uzyskania poklasku przyjąć, iż gdy ktoś dopuścił się zbrodni, to nie ma szans na moralne odrodzenie. Taki automatyzm jest niedopuszczalny (karanie jest zawsze sprawą indywidualną), nadto
zaś podaje w wątpliwość sens wykonywania kary. Jeżeli wykluczamy możliwość resocjalizacji skazanego i przyjmujemy, że po zakończeniu oddziaływania penitencjarnego wyjdzie on na wolność nacechowany tymi samymi właściwościami psychicznymi oraz z niezmienionym zaburzeniem pojmowania dobra, jak również zła, to jedyny sens pozbawienia wolności polega wówczas na realizacji funkcji retrybutywnej
(„sprawiedliwy odwet”), a także na krótkotrwałej – wynikającej z izolacji – ochronie społeczeństwa przed możliwym zamachem skazanego na dobra chronione prawem. Tymczasem podstawowy sens karania polega na wychowywaniu. Jeżeli wskutek takiego wychowywania uda nam się uratować życie choćby jednego człowieka (który z braku ukształtowania właściwych postaw u skazanego mógłby paść ofiarą kolejnej zbrodni zabójstwa), to cały system karania ma sens. Akceptując rodzaj „śmierci cywilnej” skazanego wskutek popełnionego przezeń czynu, gubimy sens karania jako oddziaływania społeczeństwa na mechanizm moralny jednostki. Przestajemy się wówczas różnić od ludów pierwotnych, które pojmowały karę wyłącznie jako odwet. „Przegrany na starcie” skazany nie będzie widział sensu w pracy nad sobą i na wolność wyjdzie jako człowiek o cechach gorszych niż ten, który trafił za kraty. W rezultacie zabije kolejnego człowieka. Oczywiście ani matematyczka Szumilas, ani historyk Tusk nie zaprzątają sobie główek tymi rozważaniami. Dla nich bowiem liczy się wyłącznie to, aby zebrać kilka punktów popularności w rankingach oraz zyskać uznanie komentatorów w bydlęcej prasie. Domyślam się, że nie będzie chętnych do obrony zabójców i pedofilów. W obliczu tego wakatu ja zgłaszam niniejszym swoją kandydaturę. Rolą prawnika jest bowiem dbanie o prawa człowieka, zwłaszcza tam, gdzie głos w ich obronie zostaje zagłuszony huczeniem i beczeniem baranów. JERZY DOLNICKI
3) w chwili otwarcia spadku bądź prowadzą inne indywidualne gospodarstwa rolne, bądź też pracują w gospodarstwie rolnym swoich rodziców, małżonka lub jego rodziców, albo 4) w chwili otwarcia spadku bądź są małoletnie, bądź też pobierają naukę zawodu lub uczęszczają do szkół, albo 5) w chwili otwarcia spadku są trwale niezdolne do pracy”. Przepis ten w ciągu upływu lat ulegał pewnym modyfikacjom, ostatecznie zaś został skreślony w 2001 roku. Obecnie dziedziczenia gospodarstw rolnych nie reguluje specjalny reżim, a do gospodarstw dziedziczonych po 2001 roku mają zastosowanie ogólne zasady dziedziczenia. Pani brat zmarł w 2012 roku. Rozrządził spadkiem poprzez testament, na mocy którego spadek wraz z gospodarstwem przypadł obcej rodzinie wskazanej w testamencie przez pani brata.
W tej sytuacji rozrządzenie testamentowe dokonane przez Pani brata jest ważne i prawnie skuteczne. Jednakże pewnej grupie spadkobierców ustawowych, którzy zostali pominięci w testamencie, przysługuje względem spadkobierców testamentowych roszczenie o zachowek. Kodeks cywilny wymienia tu zamknięty krąg podmiotów: roszczenie z tytułu zachowku przysługuje zstępnym, małżonkowi oraz rodzicom spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy (art. 991 Kodeksu cywilnego), a zatem z przykrością stwierdzam, że nie przysługuje Pani roszczenie z tytułu zachowku. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
W
2006 roku tygodnik „NIE” w reportażu „Księżna i żebrak” informował o fatalnych warunkach panujących w prowadzonym przez nią Domu Społecznym oraz o niejasnym sposobie prowadzenia rozliczeń finansowych we wszystkich obiektach pomocy społecznej należących do Fundacji Tarkowskich herbu Klamry. Historia ta wydaje się nie mieć końca. Księżna Tarkowska była dotąd oskarżana o niewłaściwe wykorzystywanie środków, które otrzymywała na prowadzenie domów, o błędy w rozliczeniach, o niezapewnianie swoim podopiecznym podstawowych warunków sanitarnych, o traktowanie ich jak ludzi drugiej kategorii. Na swoją reputację pracowała długo i sumiennie. Do rozlicznych grzeszków księżnej doszedł niedawno kolejny: zmuszanie podopiecznych, głównie kobiety, do konwersji na islam. We wrześniu 2012 r. do wszystkich gmin muzułmańskich w Polsce trafił anonim, którego autorka deklarowała, że wraz z dziećmi znajduje się w jednym z domów księżnej, w podwarszawskim Podlodowie. Kobieta opisała go jako prowadzony przez Tarkowską obóz pracy, skarżąc się, że księżna „wypożycza” podopiecznych sąsiadom jako tanią siłę roboczą, inkasując za to sowite wynagrodzenia, z którego oni nie widzą ani złotówki. Tym, którzy się opierali, zagroziła, że wylecą na bruk. A warto przypomnieć, że lokatorzy Tarkowskiej to ludzie wychodzący z ciężkiej patologii, więźniowie, uchodźcy. Warunki mieszkaniowe – brak bieżącej wody i prądu. Jeśli ktoś potrzebuje naładować baterię telefonu, księżna pomoże, ale zainkasuje 15 złotych od sztuki. I wisienka na torcie: „Pani każe nam wstępować w związki małżeńskie z muzułmanami”. Autorka listu pisze, że Tarkowska zbiera dokumentację ze spotkań religijnych, które się nie odbyły, nakazuje podpisywanie się pod spreparowanymi sprawozdaniami i zamierza z tym wystąpić do Muzułmańskiego Związku Religijnego, aby stworzyć gminę w Podlodowie. Co – oprócz zaszczytu przewodniczenia jej – wiąże się z szansą na dotacje… Tarkowska, zapytana przez nas o warunki w ośrodkach, zapewnia, że to plotki i pomówienia: – U nas luksusów nie ma – mówi oględnie Tarkowska. – No i byłoby niemoralne, gdybym nie kazała tym ludziom pracować! Stanowczo zaprzecza też, jakoby nakłaniała kogokolwiek do przejścia na islam. – Wszyscy są równi, każdy ma prawo do swojej religii, w życiu nikomu nie narzucałam swojej wiary! – dodaje. Księżna jest przygotowana na każde pytanie i przesadnie serdeczna, słodzi na potęgę, zaprasza nas do ośrodka, mówi o altruizmie, niebie, Bogu, dobrych ludziach, wiecznym szczęściu i korzyści duchowej
Złapał Tatar... Nic tak człowieka nie wzbogaca jak religia – z takiego założenia wyszła księżna Elżbieta Tarkowska-Chatila, znana muzułmańska filantropka, prowadząca w Polsce kilka domów dla bezdomnych. z pomagania. Czuje wewnętrzną potrzebę niesienia pomocy, a ci, którzy ją krytykują, są zawistni i nie tolerują innowierców. Przekonuje mnie, że anonim musiał wysłać nie podopieczny, a ktoś ze wsi, kto nie akceptuje jej stylu życia. – Nie podoba się nikomu, że ja jestem Tatarką, muzułmanką! Napuścili na mnie Ikonowicza, zajął mi ośrodki, niszczą mnie jak mogą! Ja jestem następcą tronu górnego Kaukazu – dodaje skromnie… Do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza zwrócili się w 2011 r. zrozpaczeni mieszkańcy, którym z powodu zadłużenia domu pomocy groziła eksmisja na bruk. Dom na niemal 300 tys. zł zadłużyła Tarkowska, oskarżając za to mieszkańców, choć ci płacili regularnie, nierzadko oddając jej całe dochody. Tak się o hrabinie wypowiadał wówczas Piotr Ikonowicz: – Zabierała ludziom połowę nędznych zarobków, wprowadziła półwięzienny regulamin, karmiła mięsem z robakami. Okradała i uniemożliwiała wychodzenie z bezdomności. Teraz Ikonowicz mówi: – Dotychczas wiedziałem tylko, że pani Tarkowska obnosi się ze swoim szlachectwem. Nie słyszałem nigdy o jej wyznaniu czy pochodzeniu i nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie ludzie dzielą się na złych i dobrych. A pani Tarkowska dobra nie jest. Entuzjazmu księżnej nie podziela pracownica lokalnego ośrodka pomocy społecznej, choć stara się zachować ostrożność: – No, wie pani,
11
PATRZYMY IM NA RĘCE
czasami zdarzały się jakieś skargi od mieszkańców, ale to przecież ich wybór, że tam mieszkają. To są często ludzie po zakładach karnych, z wyrokami. Jakieś niedociągnięcia w pracy tych dyrektorów ośrodków były… Różnie tam bywa, policja też tam jeździ. Ośrodek dostaje dotacje na działalność społeczną, ale nie ma tam pracownika socjalnego, psychologa, terapeuty. Czasem mieszkańcy się skarżą, że nie mają żywności, ale my przecież wiemy, że tej żywności do ośrodka dużo dostają. No, ale staramy się odradzać pobyt tam ludziom z dziećmi, bo te warunki… Czasem sąd rodzinny umieszcza tu rodziny, ale nie wiem: dla poprawy czy za karę – śmieje się nerwowo. Czyli wiedzą, że jest źle, ale wciskają i sobie, i mnie, że nie jest najgorzej. W przeciwnym wypadku musieliby interweniować, a tak mogą zachować upragniony święty spokój. W rozmowie z kuratorami zajmującymi się podopiecznymi Tarkowskiej dowiaduję się, że co prawda oficjalnie nie mogą nic powiedzieć, ale prywatnie słyszeli o nakłanianiu do konwersji na islam. Istnienia gminy też nie są pewni, choć coś im się o uszy obiło. Ale to właściwie tylko plotki; sami nie wiedzą, jak jest naprawdę. To jest ta gmina wyznaniowa w ośrodku czy jej nie ma? – zastanawiamy się. Na stronie Muzułmańskiego Związku Religijnego wśród spisu gmin nie figuruje Podlodów, a najbliższe gminy to dwie warszawskie. Dzwonię do Musy
Czachorowskiego (rzecznik muftiego Tomasza Miśkiewicza (na zdjęciu), przewodniczącego Muzułmańskiego Związku Religijnego w Polsce). – Kolejna gmina w Podlodowie? – dziwi się Musa. – Przecież tyle pani Ela miała problemów z zarejestrowaniem tej pierwszej! Czyli jest już gmina w Podlodowie – funkcjonuje niemal od roku, a zatem termin jej założenia jest zaskakująco zbieżny z datą wysłania anonimowego listu z domu społecznego Tarkowskiej. Gmina widmo została już w swej krótkiej, acz niechlubnej historii zawieszona – dowiaduję się na kilku forach internetowych. Zapewne dlatego nie ma o niej żadnej wzmianki na stronie Muzułmańskiego Związku Religijnego.
Jeden z uczestników dyskusji pisze o fenomenie gminy, którą stworzono z osiemdziesięciu świeżych konwertytów z Podlodowa. Rzadko się zdarza, właściwie nigdy, by tyle osób w maleńkiej wiosce nagle uznało, że Allah jest wielki. I tak solidarnie zwarło szyki, by założyć od razu gminę wyznaniową. Siedziba gminy w Podlodowie ma, oczywiście, adres tożsamy z Domem Pomocy „Słoneczny”, prowadzonym przez księżną Tarkowską. Mimo że rzecznik muftiego zapewnił mnie kilkakrotnie, że nic mu o anonimie rozesłanym do wszystkich gmin w Polsce nie wiadomo, to z wypowiedzi muzułmanów jasno wynika, że kręcił. List był szeroko dyskutowany, a sam mufti zobowiązał się do wizytacji gminy i złożenia relacji na Kongresie Muzułmanów. Tak się jednak przypadkiem złożyło, że nie miał czasu. Oprócz wyzyskiwania bezdomnych księżna Tarkowska zajmuje się równie skutecznie rujnowaniem wizerunku Tatarów w Polsce, jako że jest jedną z najsłynniejszych ich reprezentantów. Każda afera z nią w roli głównej odbija się szerokim echem w całej społeczności muzułmańskiej, dlatego uznano, że nie ma co dolewać oliwy do ognia, i gminę Tarkowskiej zawieszono. W stosunku do księżnej nie wyciągnięto jednak żadnych konsekwencji; najwyraźniej cieszy się u Miśkiewicza specjalnymi względami. Bracia w islamie podejrzewają jednak, że muftiego z Tarkowską łączy wspólny interes – jemu zależy na tworzeniu nowych gmin, które go poprą (jest bowiem skłócony z większością dotychczas istniejących), ona natomiast złapie się wszystkiego, co może jej przynieść dodatkowe zyski. I wilk syty, i owieczka zarżnięta rytualnie. ALEKSANDRA BEŁDOWICZ
REKLAMA
NOW OŚĆ!
„Sensacyjna monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
Zamówienia: Telefonicznie i przez internet
12
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Dziura budżetowa w ZUS-ie, czyli różnica między wpływami i wydatkami, może niebawem osiągnąć astronomiczną kwotę 80 miliardów złotych rocznie. To m.in. efekt istnienia OFE i wysokiego bezrobocia. Zakład Ubezpieczeń Społecznych dysponuje budżetem sięgającym 180 mld zł, z czego 128 mld pochodzi ze składek, a resztę dopłaca państwo, które również zmaga się z ogromną dziurą budżetową. Mamy pomysł, jak zmniejszyć zusowski deficyt. W kryzysie wszystkich zachęca się do oszczędzania. Dlaczego zatem ZUS miałby nie ograniczyć swoich ogromnych wydatków? W przypływie obywatelskiej powinności stworzyliśmy listę, dzięki której w jego budżecie zostaną miliony, a jeśli urzędnicy na poważnie wezmą się za oszczędzanie, to nawet miliardy złotych!
Informatyzacja Od lat kwestie dotyczące komputerów są dla ZUS ciężkim chlebem. Tak dużo tak źle wydanych pieniędzy nie ma chyba w żadnej innej instytucji w Polsce. Trudno dokładnie wskazać datę zapaści działu odpowiedzialnego za informatykę. W 2008 r. ZUS ogłosił przetarg na 130 tysięcy dyskietek 3,5 cala o pojemności 1,44 MB. Młodzieży przypominamy, że chodzi o małe, zwykle czarne, plastikowe kwadraty. Takie dyskietki wyszły z obiegu jakąś dekadę temu. Miały bardzo małą pojemność i szybko się psuły. Od lat w ogóle nie produkuje się urządzeń do ich obsługi, ale to nie przeszkadzało nikomu w wydaniu na nie 120 tys. zł w 2008 r. Dyskietki były wysyłane do rozmaitych zakładów pracy. Zawierały dane m.in. o błędach w dokumentach ubezpieczonych pracowników. Jednak w zdecydowanej większości przypadków lądowały w śmieciach, bo po transporcie Pocztą Polską do niczego innego już się nie nadawały. To jednak ułamek w porównaniu z internetowym portalem ZUS. Jego koszt sięga – bagatela – 18,1 mln zł! Dla zobrazowania tej sumy możemy wziąć pod uwagę fakt, że w Polsce nie dojada blisko 900 tys. dzieci, a za pieniądze
wydane na wspomnianą witrynę udałoby się kupić duży obiad dla każdego z nich. Na rynku twórców stron internetowych nowoczesny i w pełni funkcjonalny portal kosztuje około 50–60 tys. zł… Roczne utrzymanie całego systemu informatycznego ZUS wynosi około 800 mln zł. Prezes Zakładu Zbigniew Derdziuk (z Opus Dei!) tłumaczy, że tyle wymaga obsługa wszystkich ubezpieczonych. Trudno powiedzieć, co przez to rozumie, bo przecież informatyzacja powinna znacznie obniżyć koszty funkcjonowania ZUS-u. Cyfrowe kopie dokumentów z powodzeniem zastępują kartki i tonery drukarek, ale w ZUS wciąż toną w papierach, mimo wydatkowania 800 mln rok po roku. 800 mln to ponad 90 tys. zł na godzinę, 1500 zł na minutę! Oczywiście wszystko na nasz rachunek. Osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą, które mogą zatrudniać do 9 pracowników, co miesiąc zasilają ZUS kwotą 770 mln zł, czyli w praktyce śmiało można stwierdzić, że mały prywatny biznes raz w roku przeznacza swoją składkę emerytalną na komputery urzędników. Informatyzacja Zakładu Ubezpieczeń Społecznych pochłonęła do tej pory ponad 3 miliardy złotych. Amerykanie na wysłanie sondy Pathfinder na Marsa wydali trzy razy mniej.
Infrastruktura Obecnie funkcjonują 43 oddziały, 217 inspektoratów oraz 64 biura terenowe ZUS. Nie jest tajemnicą, że gros z nich to wspaniałe gmachy przypominające raczej pałace królów, a nie urzędnicze biura. W 2010 r. w „zadaniach budowlanych zmierzających do zwiększenia powierzchni” ZUS zabezpieczył ponad 53 mln złotych. Większość tej kasy poszła na budowę oddziału w Szczecinie i Wałbrzychu. Budowla położona
przy szczecińskiej ulicy André Citroëna kosztowała 30 mln zł, ma ponad 8 tys. mkw. i pięć kondygnacji. Ta w Wałbrzychu kosztowała niecałe 40 mln. Wcześniej urzędnicy wynajmowali tam powierzchnie biurowe za około 200 tys. zł rocznie. Suma 40 mln wystarczyłaby zatem na 200 lat wynajmu. Może w kryzysie warto byłoby się wstrzymać… W tym samym 2010 roku ponad 23 mln ZUS przeznaczył na „zadania budowlane niezmierzające do zwiększenia powierzchni”. Chodzi o rzekome „dostosowanie obiektów do aktualnie obowiązujących przepisów”, „zapewnienie łączności informatycznej i telekomunikacyjnej” czy „obniżenie kosztów eksploatacji budynków”. Do takich zadań należał remont łódzkiego oddziału, na który wydano 1,6 mln zł. Na poremontową parapetówkę prezes Derdziuk zaprosił m.in. prezydent miasta Hannę Zdanowską (PO), wojewodę Jolantę Chełmińską (PO), posłów tej partii Cezarego Grabarczyka i Krzysztofa Kwiatkowskiego oraz księdza, który oczywiście odnowione ściany poświęcił, a ze zgromadzonymi odmówił modlitwę za pomyślność emerytów.
Biurokracja Naszymi składkami – przy tak nieziemskich nakładach na cyfryzację – zajmuje się armia 47 tys. urzędników, czyli tylu, ilu mieszkańców liczą Starachowice. Ich średnia pensja to około 3,6 tys. zł. Dochodzą do niej oczywiście liczne premie i nagrody. W 2011 roku na ich wypłaty wydaliśmy niespełna 2,5 mld zł. Rok później na same premie – 212 mln zł. Nie możemy powiedzieć, że szeregowy pracownik ZUS faktycznie zarabia krocie. Średnią windują pensje prezesów. Sam Derdziuk poza licznymi dodatkami inkasuje co miesiąc około 30 tys. zł. Swoje składki oddaje ponad 14 mln ubezpieczonych, a z ZUS-u renty i emerytury pobiera nieco ponad 7 mln osób. 10 mln Polaków oddaje też pieniądze do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Mówimy o gigantycznych kwotach, więc i o ogromnej pokusie rozrzutności, której
Fot. Wikipedia
kre ZUS
urzędnicy, niestety, często ulegają. Wspominaliśmy o wydatkach na system informatyczny, który miał usprawnić i przyspieszyć pracę Zakładu. Mimo 800 mln rocznie ZUS wciąż kupuje samochody do wożenia ton papierów, choć mógłby je przesyłać drogą elektroniczną. Dwa lata temu zakupił 33 nowe pojazdy, w ubiegłym roku – 46, w tym zamierza nabyć już 59 sztuk za około 5 mln zł. Pod hasłem „odmładzania floty samochodowej” Zakład bezsensownie trwoni pieniądze. Niebawem na jego parkingach pojawi się 28 egzemplarzy samochodów ciężarowych, 30 furgonów oraz 1 bus na 16 osób. To, niestety, nie koniec. Ponad pół miliona kosztowało wynajęcie 3 luksusowych aut: Jaguara XF, Mercedesa klasy E oraz Audi A6. Nasze składki idą zatem nawet na podgrzewane siedzenia dla prezesów. Koszty utrzymania tylu samochodów nie mogą być małe. W 2012 r. zamówiono 2,4 mln litrów paliwa za ponad… 13 mln zł. Pracownicy ZUS mogą także liczyć na rozmaite szkolenia oraz krajowe i zagraniczne wyjazdy. W latach 2010–2011 r. wydano na ten cel około 400 tys. zł. Na przykład
prezes Derdziuk odwiedził m.in. Argentynę, RPA oraz Malezję. W ubiegłym roku na atrakcje dla pracowników Zakładu poszło ponad milion złotych. Wśród zaplanowanych wycieczek była na przykład ogólnopolska pielgrzymka ZUS „Spotkajmy się na Jasnej Górze” albo – o czym pisaliśmy – szkolenia w gorącej Hiszpanii, organizowane przez katolicką organizację Opus Dei (w 2011 r. wydano na nie blisko 100 tys. zł). Do innych atrakcji należy także wycieczka w Bieszczady za 80 tys. zł czy zwiedzanie Warszawy za 33 tys. zł. Podobnych mniejszych i większych wydatków ZUS ma mnóstwo. Nie sposób wymienić wszystkich, ale jesteśmy przekonani, że w racjonalnym gospodarowaniu pieniędzmi pomogłaby naszemu molochowi ubezpieczeniowemu Najwyższa Izba Kontroli. Z pewnością znajdzie się jeszcze mnóstwo sposobów na zaoszczędzenie tu i ówdzie co najmniej kilkudziesięciu milionów. Na koniec nie możemy zapomnieć o jeszcze jednym wydatku, który co roku dręczy urzędników. To... waloryzacja rent i emerytur. Podwyżka dla seniorów w 2012 r. wyniosła średnio… 71 złotych. ARIEL KOWALCZYK
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r. Gabinet Donalda Tuska przedstawił trzy warianty reform funduszy: likwidację części obligacyjnej OFE, dobrowolność przynależności do części kapitałowej systemu albo wolny wybór (OFE lub ZUS). Powód zmian: dalsze funkcjonowanie OFE jest zbyt kosztowne dla budżetu państwa. Przekazywanie do nich części bieżących składek emerytalnych spowodowało dziurę w rządowej kasie, szacowaną w połowie 2013 r. na ponad 300 miliardów złotych (sic!). Rosła by ona przez najbliższe 60 lat, bo – jak czytamy w rządowym raporcie – dopiero wtedy można mówić o odzyskaniu przez system emerytalny względnej równowagi pomiędzy wpływami ze składek a wydatkami na świadczenia. Nie oznacza to wcale końca problemów. Otóż z rządowych szacunków wynika, że po 2060 r. roczne łączne koszty funkcjonowania Otwartych Funduszy Emerytalnych mogą sięgnąć 112 proc. polskiego PKB. A skąd wziąć pieniądze na opłacenie pensji nauczycieli, lekarzy czy policjantów? Według profesor Leokadii Okręziak w celu ustabilizowania budżetu konieczne będzie dalsze podnoszenie podatków dochodowych i pośrednich (VAT i akcyza). OFE są także kosztowne dla samych ubezpieczonych. Dzisiaj pracujący opłacają bowiem równocześnie świadczenia rodzicom oraz dziadkom, jak i swoją własną emeryturę. Stąd biorą się dość wysokie, jak na standardy europejskie, składki emerytalne. Warto przy tym pamiętać, że symulacje przygotowane przez ekonomistów wskazują, iż emerytury z OFE będą znacząco – co najmniej o 15 proc. – niższe od tych, które wypłaca dzisiaj ZUS. Fundusze pobierają bowiem wysokie prowizje i opłaty za zarządzanie. W latach 2000–2012 na konta ich właścicieli z tego tytułu wpłynęło ponad 17 miliardów złotych. Krezusami – akcjonariuszami OFE – są zagraniczne i krajowe banki, stacje telewizyjne oraz… Konferencja Episkopatu Polski.
Marne świadczenia Konieczność pobierania wysokich prowizji i opłat zarządzający funduszami emerytalnymi tłumaczą „potrzebą zatrudnienia specjalistów odpowiadających za trudną sztukę inwestowania. A tych jest niewielu”. Z rządowego raportu „Przegląd funkcjonowania systemu emerytalnego” z czerwca 2013 r. wynika, że „w latach 2000–2012 średnia stopa zwrotu OFE wyniosła 6,6 proc. (…) wyraźnie poniżej wzrostu (…) PKB i waloryzacji w ZUS. W tym okresie Fundusz Rezerwy Demograficznej (zarządzany przez ZUS – przyp. red.) uzyskał wyższą stopę zwrotu, tj. 7,2 proc.”. Menedżerowie Otwartych Funduszy Emerytalnych pobierają pensje sięgające 50 tysięcy złotych, zaś ich koledzy z ZUS – maksymalnie 3–6 tysięcy. Co ważne, wraz z pojawieniem się OFE zyski z inwestycji w akcje spółek notowanych na polskiej giełdzie znacząco spadły. W latach 1992–2007 łącznie wyniosły one 30,4 procent, zaś
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Emerytalna ruletka Połowiczne, niczego nierozwiązujące – tak można streścić przygotowane przez rząd propozycje zmian w działalności Otwartych Funduszy Emerytalnych.
ostatnie dwunastolecie przyniosło zwrot na poziomie zaledwie 7,7 procent. Warto wspomnieć, że pierwsze świadczenia wypłacane przez OFE wynoszą od 23 do 120 złotych miesięcznie… Autorzy reformy emerytalnej z 1998 r. skutecznie ukryli przed opinią publiczną jej podstawowy cel. A była nim prywatyzacja świadczeń społecznych i zerwanie z zasadą solidaryzmu społecznego. Odeszliśmy wtedy od powszechnie stosowanego w Europie modelu opartego na zdefiniowanym świadczeniu na rzecz projektu pochodzącego z Ameryki Łacińskiej, opartego na zdefiniowanej składce. W podręczniku „System ubezpieczeń społecznych” profesor Grażyny Szpor z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach oraz Tadeusza Szumlicza ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie czytamy, że pierwsze rozwiązanie zakłada, iż państwo gwarantuje znany z góry poziom emerytury. Model oparty na zdefiniowanej składce zakłada, że każdy sam zarabia na swoją emeryturę. Nie ma w nim żadnej solidarności społecznej. Taki system przyjęto w krajach katolickich zgodnie z katolicką filozofią pomocniczości, czyli jałmużny, zamiast solidaryzmu, czyli gwarancji socjalnych dla wszystkich. W Chile 2–3 miliony ludzi nie ma prawa do emerytury, gdyż przez lata zarabiali za mało, aby na nią odłożyć. Według Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce ponad 800 tysięcy Polek i Polaków w wieku powyżej 40 lat pracuje od lat na umowach śmieciowych. Nie mają więc prawa do emerytury. O tym, że reforma OFE skończy się katastrofą, alarmowali już w 1998 roku polscy i zagraniczni eksperci. Natomiast politycy AWS i UW (Jerzy Buzek – ówczesny premier, Leszek Balcerowicz – wicepremier i minister finansów, Michał Boni – szef gabinetu politycznego ministra pracy i polityki społecznej Longina Komołowskiego czy Donald Tusk – wtedy wicemarszałek Senatu) w ramach przeglądów prasy otrzymali poświęcony OFE raport prestiżowego światowego tygodnika „The Economist”. Mogli tam przeczytać opinię profesora Laurence’a Kotlikoffa z uniwersytetu w Bostonie: „Pomysł wdrożenia OFE charakteryzuje się
wysoką budżetową nieodpowiedzialnością, przekazanie części składek nie ma sensu, gdyż prywatne fundusze są zbędnym, kosztownym pośrednikiem, a jakość ich kosztownych usług może okazać się wątpliwa”. Profesor Nicolas Barr z prestiżowej London School of Economics pisał z kolei, że przyjęte „przez twórców polskiej reformy emerytalnej założenie o większej efektywności prywatnych funduszy emerytalnych jest naukowo nieweryfikowalne”. Przed wdrożeniem OFE przestrzegali także polscy eksperci.
jednak wdrożyć w całości europejską dyrektywę z 2004 r. „w sprawie rynków instrumentów finansowych”. Jednym z powodów są groźby, jakie pod jego adresem formułują międzynarodowe agencje ratingowe. Oceniają one państwa, firmy, a nawet poszczególne miasta pod względem wypłacalności. Jak dotąd nie znamy zasad i metod, jakie agencje te stosują, przygotowując swoje raporty. Obniżenie ratingu potrafi pogrążyć nawet najsilniejszą gospodarkę. Przekonał się o tym jesienią 1998 r. rząd Tajwanu. Po krytycznym raporcie agencji ratingowych spadły ceny akcji tamtejszych firm i liczba chętnych na państwowe obligacje. Tajwan pogrążył się w kryzysie.
Chcę, ale się boję
Ich uwagi mogliśmy przeczytać na łamach większości fachowych periodyków (m.in. „Życie Gospodarcze”, „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny”, „Ekonomista”). Za reformą byli natomiast na ogół polscy i zagraniczni finansiści. Wielu z nich po latach zrozumiało swój błąd. Ot, choćby doktorzy ekonomii i finansiści: Bogusław Grabowski (w latach 1998–2004 członek Rady Polityki Pieniężnej) oraz Andrzej Bratkowski (w latach 2001–2004 wiceprezes NBP, od 2010 r. członek Rady Polityki Pieniężnej). Ten pierwszy od ponad pięciu lat nawołuje rząd do natychmiastowej likwidacji OFE. Drugi zaś zaproponował „przekształcenie OFE w trzeci, dodatkowy nieobowiązkowy filar systemu emerytalnego”. Co ciekawe, rząd Donalda Tuska w wojnie z OFE ma poważny atut prawny. Otóż zgodnie z prawem unijnym nie wolno nikogo zmuszać do ryzykownych inwestycji. A takimi zajmują się fundusze emerytalne. Przynależność do nich musi być więc dobrowolna. Gabinet Tuska boi się
Rząd Donalda Tuska szukał więc pomysłu, jak pogodzić interesy państwa i finansistów. Po miesiącu narad zaproponował trzy warianty zmian systemu emerytalnego. Pierwszy zakłada utrzymanie obowiązku przynależności do OFE z jednoczesnym umorzeniem przekazanych im dotąd rządowych obligacji. Dzisiaj bowiem rząd sprzedaje na rynku obligacje, aby opłacić składki do OFE, po czym… pożycza od Funduszy pieniądze na spłatę owego długu. To czyste szaleństwo i marnotrawstwo! Według profesor Leokadii Okręziak zerwanie z tym absurdem jest jedynym pozytywnym elementem pierwszego wariantu. Nie przewiduje on jednak zmniejszenia pobieranych przez fundusze emerytalne opłat i prowizji. Ten korzystny dla właścicieli OFE wariant nie podoba się jednak agencjom ratingowym uznającym, że jest on rzekomo równoznaczny z ogłoszeniem upadłości państwa. Znacznie lepiej oceniają one wariant wprowadzający dobrowolność przynależności do systemu kapitałowego OFE. Nie przynosi on jednak budżetowi państwa w praktyce większych oszczędności. Ministrowi finansów Jackowi Rostowskiemu najbardziej podoba się propozycja zakładająca możliwość wyboru pomiędzy ZUS a OFE przy pozostawieniu składek na dotychczasowym poziomie. Oszczędności dla budżetu państwa będą tym większe, im więcej osób zrezygnuje z przynależności do OFE. Obligacje rządowe przekazane przez fundusze do ZUS będą sukcesywnie umarzane i zamieniane na kapitał
13
rezerwowy. Nie wchodzi on jednak do limitów długu publicznego. Dość neutralnie o tej propozycji wypowiadają się finansiści pracujący dla dużych banków. Szefowie OFE przygotowują się natomiast do zmasowanej kampanii reklamowej. Zdaniem analityków lewicowego Centrum im. Daszyńskiego potwierdzić to może nagły wzrost zaangażowania OFE w notowane na giełdzie wydawnictwa prasowe i stacje telewizyjne. Liczą one, że dzięki reklamom oraz propagandowym programom uda im się przekonać ludzi do pozostania w funduszach. Głównym przesłaniem owej kampanii ma być teza, że OFE są jakoby bardziej stabilne niż ZUS. Jeżeli im się to uda, cały plan rządu PO-PSL padnie. Razem z budżetem. W Europie na faktyczną likwidację funduszy emerytalnych zdecydowały się rządy Węgier, Słowacji, Bułgarii. Chcą je zastąpić rozwiązani panującymi w Szwecji. Ich wdrożenie zaleca profesor Joseph Stiglitz z Uniwersytetu Columbia, laureat Nagrody Nobla z ekonomii. Według niego rozwiązania te zapewniają zarówno solidarność społeczną, jak i efektywność gospodarczą. Mamy tam bowiem zarówno publiczny powszechny system emerytalny, jak i prywatne zakładowe programy oszczędzania na starość oraz komercyjne polisy ubezpieczeniowe. System publiczny oparty jest na solidarności międzypokoleniowej, zakładającej, że osoby pracujące opłacają świadczenia swoim rodzicom i dziadkom. Każdy z pracujących ma też jednak własne konto, w którym odnotowuje się relację jego płacy do średniego wynagrodzenia. Ubezpieczony nie musi więc zbierać żadnych dokumentów poświadczających zatrudnienie. Część publicznej składki otrzymują fundusze inwestycyjne. Zarządzają tymi pieniędzmi, inwestując w akcje lub obligacje szwedzkich firm. Nie mogą jednak kupować rządowych obligacji. A co najważniejsze, wynagrodzenia zarządzających funduszami zależą – inaczej niż w Polsce – wyłącznie od ich wyników. Osoby, które nie uzbierają na emeryturę (bo na przykład w ciągu życia długo chorowały lub zajmowały się dziećmi), mają prawo do państwowej emerytury gwarantowanej, pozwalającej na w miarę godne życie. Z badań Eurostatu (Urząd Statystyczny UE) wynika, że tylko 1 procent mieszkających w Szwecji seniorów jest zagrożonych ubóstwem, a dotyka ono głównie imigrantów. W Polsce zaś ponad 40 procent emerytów boryka się z niedostatkiem. Jednym z powodów jest to, że wypłacane przez ZUS najniższe emerytury nadal są mniejsze od minimum socjalnego. Ta dysproporcja miała zniknąć w… 1980 r. Projekt zmian w systemie emerytalnym przygotowany w czerwcu 2013 r. przez rząd Donalda Tuska pomija, niestety, tę fundamentalną dla ludzi kwestię. MC
14
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
U NAS I GDZIE INDZIEJ
W
szystko zaczęło się przed półwieczem od listu biskupów polskich do biskupów niemieckich z lat 60. XX wieku, w którym hierarchowie z Polski „przebaczali i prosili o wybaczenie” niemieckich kolegów. Wywołało to niesłychane oburzenie nie tylko wśród przedstawicieli ówczesnych władz. Pamiętano jeszcze wojnę
katolicki występował w imieniu wszystkich Polaków. Zanim zajmiemy się tą ostatnią inicjatywą, warto może sobie postawić kilka pytań natury ogólnej. Po pierwsze – czy możemy przepraszać nie we własnym imieniu? Bo przecież „przepraszający i proszący o przebaczenie” dokonują tego aktu niejako w imieniu pokoleń minionych. Żaden z sygnatariuszy aktów
cudze winy. Oczekiwanie w takim kontekście przeprosin jest nadużyciem. Mogę śmiało powiedzieć, jako potomek niedoszłych ofiar ludobójstwa na Podolu (moi przodkowie uratowali się dzięki życzliwości ukraińskich sąsiadów), że nie czuję do nikogo z obecnie tam żyjących pretensji ani żalu, choć o tamtych wydarzeniach myślę ze zgrozą. Przecież to nie ja byłem
się czuć wówczas trochę ofiarami? Czy trzeba organizować specjalną uroczystość, w czasie której wszystkie kobiety przebaczą wszystkim mężczyznom gwałt dokonany na jednej z przedstawicielek ich płci? Nie czujecie, że ta zbiorowa i transpokoleniowa odpowiedzialność jest z gruntu zakłamana i niesprawiedliwa? Problem z Kościołem polega jednak na tym, że on wierzy w dziedziczenie
Obłęd przepraszania i wszyscy potrafili zauważyć różnicę między napadniętym a napadającym. Tym bardziej że biskupi postawili sprawę tak, jakby występowali w imieniu narodu. Choć nikt ich o to nie prosił. Nic te biskupie zabiegi oczywiście nie dały, bo wbrew kościelnej legendzie o przełomowym znaczeniu dokumentu nie zrobił on wielkiego wrażenia na niemieckich, konserwatywnych katolikach. Przełomu dokonali w tej dziedzinie głównie ewangelicy i ateiści z niemieckiej lewicy, w tym antyfaszysta kanclerz Willy Brandt, który wcale się nie przejmował biskupimi listami. Później ten dziwny zabieg przepraszania ponawiano wielokrotnie, a w ostatnich dniach powtórzono go wobec przedstawicieli Cerkwi greckokatolickiej w kontekście masakr ludności polskiej na Wołyniu w 1943 roku. Media polskie potraktowały to wydarzenie jako akt rangi międzynarodowej. Tak jakby kler
przebaczenia nie wyrządził krzywdy nikomu w 1943 roku, bo albo jeszcze nie żył, albo był wówczas dzieckiem. Często zresztą dzieckiem żyjącym
ofiarą tej przemocy, a żyjący tam dzisiaj ludzie nie są jej sprawcami. Podejrzana jest także ta swoista odpowiedzialność grupowa. Dlaczego
Kościół wylansował w Polsce dziwną modę na „przepraszanie i proszenie o wybaczenie”. W niczym ona nie pomaga. Ani przepraszającym, ani przepraszanym. w innym regionie niż te, o których mowa. Jakim prawem ktoś wypowiada się w imieniu kogoś innego? Z czyjego upoważnienia? Po drugie – czy taki akt wybaczenia jest potrzebny? Czy my naprawdę mamy pretensje na przykład do dzisiejszych Ukraińców o to, że przodkowie części z nich wyrządzili krzywdę niektórym z naszych przodków? Jeśli tak, to sądzę, że to świadczy raczej o jakichś problemach natury psychicznej niż o realnej potrzebie takiego aktu pojednania. Nikt nie ponosi odpowiedzialności za
na przykład jedni Ukraińcy mają się czuć jakoś współodpowiedzialni za winy innych? I dlaczego ta odpowiedzialność grupowa dotyczy akurat narodów? A może powinna dotyczyć też innych grup? Czy jeśli jakiś mężczyzna zgwałci gdzieś kobietę, to znaczy, że wszyscy mężczyźni powinni czuć się z tego powodu trochę winni wobec wszystkich kobiet? Jeżeli jakiś heteroseksualny homofob skatował gdzieś geja, to współodpowiedzialność spada na pozostałych heteroseksualistów żyjących na świecie? A wszyscy geje mogą
Scarano boskie! Afera finansowa, która miała być prywatną wpadką watykańskiego urzędnika, zatopiła część wierchuszki Banku Watykańskiego. Kto następny do dymisji w firmie o dziwnej nazwie „Stolica Apostolska”? W tej kolejnej śmierdzącej historii z lewymi pieniędzmi papież i instytucje watykańskie były początkowo przedstawiane jak ofiary podłego, chciwego człowieka. „Gazeta Polska Codziennie” sugerowała nawet, że zatrzymanie prałata Nunzia Scarany, pracownika papieskiej administracji finansowej, było jakoby dowodem, że papież „czyści Watykan”. Lustracja jest wszak bliska sercom pisowskim. Problem jednak w tym, że prałata zatrzymały siły włoskie, i to na żądanie prokuratury w Salerno, a nie w Watykanie. Papież ograniczył się jedynie do zawieszenia duchownego w obowiązkach, kiedy było już wiadomo, że jest przedmiotem włoskiego śledztwa. Tuż przed zatrzymaniem prałata powołano także specjalną komisję śledczą (składa się głównie z duchownych), która ma ocenić i naprawić sytuację w Banku Watykańskim. Następne pobożne grono po raz kolejny ma naprawiać coś, co jest zepsute od zawsze, bo po to właśnie istnieje, aby nie działać przejrzyście.
Kiedy afera Scarany dotarła do polskich mediów, arcykatolicki publicysta Tomasz Terlikowski opowiadał w mediach bajki o tym, że Bank Watykański nie może działać jak inne banki, ponieważ finansuje działania Kościoła w krajach, gdzie katolicyzm jest prześladowany. Należy więc chyba sądzić, że prześladowani w podziemiu katolicy miewają tajne konta bankowe akurat w Watykanie, co jest bzdurą. W tej sytuacji nie można by wykluczyć, że włoska prokuratura nie poznała się na pobożnych działaniach prałata, który przemycał 20 mln euro nieznanego pochodzenia za pomocą prywatnego samolotu ze Szwajcarii do Włoch. Możliwe, że prałat chciał przemycić je dla biednych katolików w Iranie, Chinach lub w Polsce, bo jak wiemy, u nas biedny i prześladowany Kościół znosi straszne katusze z rąk Janusza Palikota oraz „Faktów i Mitów”. Wbrew jednak tezom Terlikowskiego Watykan zawiesił i odciął się od Scarany, a następnie papież przyjął dymisję dyrektora generalnego banku (Instytut Dzieł Religijnych) Paola Ciprianiego i jego zastępcy Massima Tullego. Bankiem rządzi odtąd niepodzielnie Ernst von Freyberg – prezes piastujący tę funkcję zaledwie od kilku miesięcy.
skutków grzechu, iż czyjaś krew może spadać na „głowy nasze i synów naszych”. Ale to jest tylko jego problem. Powiedzmy, że to jest pewien rodzaj dziwactwa, które można tolerować, ale dlaczego zrobiono z niego ogólnonarodowe wydarzenie? I dlaczego nikt nie powiedział, że to jest szopka – dosyć zresztą szkodliwa? Co może być szkodliwego w przepraszaniu? W tym ostatnim przepraszaniu zwłaszcza? Po pierwsze, taki akt do pewnego stopnia zrównuje ofiary z katami, co jest niewychowawcze. To trochę tak, jakby kazać się wzajemnie przepraszać napastnikowi i jego ofierze tylko dlatego, że ofiara podbiła oko swojemu katowi. Na Wołyniu, Podolu i Lubelszczyźnie (te dwa ostatnie regiony z jakiegoś powodu pominięto przy okazji pojednaniowej szopki) agresorem i ludobójcą był ewidentnie ukraiński faszyzm. Rozwadnianie tej odpowiedzialności niczemu nie służy. To trochę tak, jakby
Prałat Scarano, jak się okazuje, nie działał sam. Wymiar sprawiedliwości zatrzymał jeszcze dwie osoby, które współtworzyły razem z nim coś w rodzaju pralni pieniędzy. To agent tajnych służb Giovanni Zito oraz broker Giovanni Carenzio. Pieniądze miały zostać dostarczone ze Szwajcarii dla „zamożnych przyjaciół prałata”, nieznanych jeszcze opinii publicznej. O duchownym wiadomo także, że miał w Banku Watykańskim dwa konta i że pobrał stamtąd „w małych sumach”… 600 tys. euro. Czyje były tak naprawdę te środki i jak się tam znalazły? Według prokuratury chodziło o pranie pieniędzy pod pretekstem zbiórki na budowę hospicjum. Część prasy polskiej sugerowała tymczasem, że prałat „okradł Watykan”! Dziwne, że nikogo w Watykanie nie zaciekawiło dotąd pochodzenie tak dużej kwoty i że trzeba było włoskiej prokuratury, aby sprawa nabrała rozgłosu. Stworzony w czasach dyktatury faszystowskiej Bank Watykański wciąż zarządza m.in.
szukać przyczyn Holocaustu w takim lub innym zachowaniu Żydów. Nic nie tłumaczy ludobójstwa. I nic go nie usprawiedliwia. W czasie uroczystości ukraiński arcybiskup mówił m.in., że „skrajny nacjonalizm jest nie do zaakceptowania”. A taki mniej skrajny jest w porządku? Wołyńska szopka pojednaniowa nie służy wyjaśnieniu ani osądzeniu tamtych zbrodni. Na Ukrainie ciągle działają w wielkiej liczbie spadkobiercy UPA – część z nich to ludzie zmanipulowani, część to nacjonalistyczni świadomi łajdacy. Podobnie zresztą jak i polscy nacjonaliści. Poklepywanie się po ramieniu niczemu nie służy. Kościół greckokatolicki nie odrobił historycznej lekcji swojej kolaboracji z faszyzmem – ukraińskim i hitlerowskim. Pośpieszne przesyłanie wyrazów przebaczenia tylko utwierdza go w przekonaniu, że wszystko jest w zasadzie w porządku. Otóż nie było i nie jest. Nie znaleźliśmy dotąd odpowiedzi na pytanie, dlaczego to akurat ukraińscy poddani Watykanu tak chętnie kolaborowali z faszyzmem, dlaczego prawosławni byli do tego mniej skorzy, nie mówiąc nawet o ukraińskich protestantach i lewicowcach, którzy się od faszystowskiego szaleństwa zabijania odcinali. Biskupi polscy przepraszaniem za cudze winy w niczym swoim kolegom nie pomogli. Zamiast uprawiać tego rodzaju historyczną mitomanię, może lepiej porozmawiać o faktach. O polskim wielowiekowym, niesłychanie aroganckim i krwawym imperializmie na Ukrainie i o zbrodniach nacjonalizmu. MAREK KRAK
pieniędzmi podarowanymi papiestwu przez najbliższego sojusznika Adolfa Hitlera oraz włoskiego dyktatora Benita Mussoliniego. Instytucja ta nigdy nie miała dobrej prasy, a od czasów Jana Pawła II, prezesury biskupa Paula Marcinkusa oraz afery Banco Ambrosiano jej wizerunek jeszcze się pogorszył. W 2010 r. wyniesiono i opublikowano tajne dokumenty, z których wynika, że bank jest zamieszany w rozmaite kryminalne machlojki i stały związek z mafią, nad czym nie panuje sam papież. Pod presją międzynarodowych instytucji finansowych trwa tam nieprzerwanie „wyjaśnianie sytuacji” ze skutkiem takim, jak właśnie widzimy… MaK
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
Ryszard i polityka Zapytano mnie: „Czy jesteś z Kwaśniewskim, czy z SLD?”. To świadczy o nastawieniu osób, które zadały wspomniane pytanie. Odwołanie mnie ze stanowiska przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka było polityczną egzekucją – mówi poseł Ryszard Kalisz w rozmowie z „FiM”. na swój temat, często łapię się za głowę. – Jak brzmi wspomniana nowa definicja lewicy? – W ostatnich dniach spotkałem ekonomistę Josepha Stiglitza, który świetnie definiuje dzisiejsze wyzwania, związane nie tyle z lewicowością, co ze spojrzeniem na sprawy obywateli. Bazujemy na tej definicji. Nasze wartości ideowe to wolność pojmowana jako połączenie autonomii i państwa, będącego gwarantem praw i wolności obywatelskich. Nikt nie może być pozostawiony sam sobie ani wykluczony. Popieramy legalizację związków partnerskich, neutralność światopoglądową oraz system gwarancji socjalnych umożliwiających życie na należytym poziomie. – Podobno w kryzysie trzeba oszczędzać. – Opieram się na tym, co mówi Stiglitz: oszczędzanie hamuje wzrost gospodarczy. Trzeba pobudzać popyt, mądrze inwestować. Nie można mechanicznie ciąć etatów, ale też państwo musi być racjonalne, a nie rozbuchane do 600 tys. urzędników. – Czy zawalczycie o przyjęcie w całości Karty praw podstawowych – katalogu praw przysługujących obywatelom UE? Polska razem z Wielką Brytanią dołączyła do tzw. protokołu brytyjskiego, który ogranicza prawa płynące z Karty, bo politycy PiS twierdzili, że narzuci nam ona na przykład małżeństwa homoseksualne. – To był pomysł prezydenta Lecha Kaczyńskiego, podtrzymany przez premiera Donalda Tuska. Rozmawiałem z szefem polskiej dyplomacji Radosławem Sikorskim i pytałem, czy wycofanie się z protokołu brytyjskiego wystarczy, by Karta zaczęła obowiązywać w Polsce. MSZ twierdzi, że nie trzeba nic robić, bo protokół nie niesie za sobą żadnych konsekwencji. Pojawiają się jednak sugestie, że należy się z niego wycofać i oznajmić to przewodniczącemu UE Hermanowi van Rompuyowi albo
Kartę w całości trzeba ratyfikować. Sądzę, że to przeszkody formalne i oczekuję, że rząd podejmie w tej sprawie kroki, do których jest zobowiązany na podstawie ustawy o umowach międzynarodowych. To, że Karta pozostaje w zawieszeniu, jest niedopuszczalne. – Jak zadbać o prawa ateistów i agnostyków w „neutralnej światopoglądowo” Polsce? – Państwo powinno być gwarantem ochrony praw oraz wolności obywatelskich, zapewnić prawo do wyboru takiego sposobu życia, jaki uznamy za stosowny. Kościół uzyskał większe uprawnienia ze strony państwa, niż stanowi to konkordat. Mówi on na przykład o finansowaniu trzech uczelni katolickich z środków państwowych, a finansujemy sześć, co zostało przeforsowane „dzięki” PO i PiS. Konkordat stanowi, że dodatkowe święta religijne, będące dniami wolnymi od pracy, muszą być wynikiem renegocjacji konkordatu, tymczasem nikt go nie renegocjował, gdy wprowadzano święto Trzech Króli. Powinniśmy więc zacząć od przestrzegania konkordatu i zadbać o neutralność. A Kościół nie może wymagać, by nieprzestrzeganie kanonów wiary było sankcjonowane karą przez prawo państwowe. – Niedawno został Pan wykluczony z SLD – de facto za przyjaźń z prezydentem Kwaśniewskim – i pozbawiony stanowiska przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. – Nie złamałem żadnego przepisu. Zapytano mnie: „Czy jesteś z Kwaśniewskim, czy z SLD?”. Uważam, że to świadczy o nastawieniu osób, które je zadawały. Odwołanie mnie ze stanowiska przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka było polityczną egzekucją. Myślę, że to była trudna sytuacja dla wielu posłów PO, których przymuszono do głosowania. Poseł Dariusz Joński (SLD) został specjalnie zgłoszony do tej komisji po to, by przeprowadzić tę operację,
Fot. www.ryszardkalisz.pl
– Dlaczego Ewa Białkowska, kandydatka Ruchu Palikota i Europy Plus, poległa w Elblągu? Sondaże dawały jej 18 proc. poparcia, a zdobyła 4,84 proc. głosów. – To pytanie do politologów i socjologów. Rozmawiałem o tym z Januszem Palikotem; obiecał przygotować pogłębioną analizę sytuacji. Sądzę, że wynik odzwierciedla poparcie, jakim w tamtym regionie cieszy się Ruch Palikota. Zabrakło informacji, że ona jest również kandydatką Europy Plus. Aleksander Kwaśniewski nagrał z Ewą Białkowską spot wyborczy, ja też pojechałem do Elbląga. Nie udało się przekonać elblążan, że to nowa wartość. – Tygodniki opinii lansowały tezę, że w wyborach największe szanse mają celebryci. To dlatego postawiliście na sławną sportsmenkę? – Ewa Białkowska jest radną i ma doświadczenie w zarządzaniu grupą ludzi. Problem w tym, że nie kojarzyła się zbytnio z samorządem. Trzeba przyznać, że nie zaistniała jako osobowość. Ta kwestia wymaga jednak analizy. Być może Polacy potrzebują, by w wyborach samorządowych startowały osoby bardziej jednoznacznie kojarzone z samorządnością, a może potrzebują osób bardziej charyzmatycznych. Elbląg był porażką Ewy, sympatycznej i dynamicznej kobiety, która nie zafascynowała elblążan. – Europa Plus słynie z popularnych nazwisk: Kwaśniewski, Palikot, Siwiec, Celiński, Piskorski. Gorzej z programem – mało o nim wiemy. – Problem porozumienia Europa Plus sprowadza się do dwóch aspektów: to nie jest mutacja Ruchu Palikota, tylko nowa wartość polityczna, a zdarza się, że niektórzy politycy chcą to tak przedstawiać. Prócz tego na Europę Plus składa się zarówno stowarzyszenie Marka Siwca, jak i Stronnictwo Demokratyczne, Partia Demokratyczna, Partia RACJA, Socjaldemokracja Polska, moje stowarzyszenie Dom Wszystkich Polska i kilka innych podmiotów. Postawiliśmy na formułę centrolewicową, ale lewica w tym aspekcie musi być na nowo zdefiniowana. – A może problem polega na tym, że twarze Europy Plus wywołują mieszane uczucia? Przypomnijmy konferencję z udziałem chwiejnego prezydenta Kwaśniewskiego. Piskorski miał zbić majątek, wygrywając 138 razy pod rząd w kasynie… – Prezydent tego dnia nie najlepiej się czuł, a każdy ma prawo do gorszego dnia. Dziennikarze posłużyli się wpisem jednej z polityczek, wykorzystali go jako pretekst do stawiania przeróżnych hipotez i pytań. Zaś jeśli chodzi o Pawła Piskorskiego – jestem adwokatem i przestrzegam zasady domniemania niewinności. Piskorskiemu nie postawiono zarzutów formalnych, a on sam się z tego wytłumaczył. W przestrzeni publicznej funkcjonują przeróżne hipotezy i plotki. Gdy czytam publikacje
ZAMIAST SPOWIEDZI
a potem zaraz z niej wystąpił. Było mi przykro, ale mam świadomość tego, że dziś polityka ma mało wspólnego z merytoryczną debatą. Chcę to zmienić. – Dlaczego Europa Plus nie może porozumieć się z SLD? – Ależ ja tego chcę i namawiam kolegów z Sojuszu do współpracy! Ale oni nie chcą, bo uważają, że wszyscy muszą akceptować program i formy działania SLD. Ja proponuję współpracę na zasadzie poszanowania autonomii i swobody programowej. – Miał Pan być łącznikiem Europy Plus z kobietami. I faktycznie – pojawiła się książka „Ryszard i kobiety”. Po tej publikacji feminiści i feministki z portalu Lewica.pl zarzuciły posłowi Kaliszowi seksizm. – To bezpodstawne zarzuty. Portal ten jest finansowany przez SLD. Mam dobry kontakt z feministkami oraz feministami, byłem na Kongresie Kobiet, i to w dwóch rolach: jako ja i jako członek rady fundacji im. Izabeli Jarugi-Nowackiej. – Dlaczego w Europie Plus nie widać kobiet? – Pani żartuje. Niedawno zorganizowaliśmy konferencję programową i na pięć wstąpień aż trzy zostały wygłoszone przez panie. Mamy bardzo dużo kobiet – one nas reprezentują m.in. w Lublinie i w Pabianicach. – Tuż po tym, jak zaczął Pan budowę swojego stowarzyszenia, lewicowi aktywiści, na przykład Sławomir Sierakowski, szef „Krytyki Politycznej”, podkreślali, że budowa organizacji jest wielkim wyzwaniem, i zastanawiali się, czy poseł Kalisz mu sprosta. – Stowarzyszenie funkcjonuje, i to bardzo dobrze. Mamy przedstawicieli w Białymstoku, w Lublinie, w Łodzi, Pabianicach, Słupsku, Trójmieście. Dużo jeżdżę po kraju, odwiedziłem m.in. Wrocław i Katowice. Działam też na forum UE, wróciłem z Bukaresztu, gdzie kończyliśmy dwuletni program przeciwdziałania handlu ludźmi, w szczególności kobietami. Walkę z tym haniebnym procederem zacząłem już 8 lat temu, razem z Anthonym Steenem z brytyjskiej Partii Konserwatywnej. Jestem
15
aktywny i ciężko pracuję nad tym, by polska polityka odpowiadała obywatelom. A widać alienację systemu politycznego – Polacy nie czują się jego pełnoprawnymi uczestnikami. Mają wrażenie, że uczestniczą w nim raz na cztery lata, kiedy ich się mami obietnicami, by zagłosowali na którąś z partii. – Ta alienacja to raczej efekt nepotyzmu i korupcji. – Mamy z tym problem. Partie mają charakter aparatowy, centralistyczny i wodzowski. Funkcjonują same dla siebie, swoich ludzi, zapewniają im miejsca pracy. Musimy zmienić system organizacji partii, by osoby w nich zatrudnione nie mogły startować w wyborach – na przykład do Sejmu. Zaś te, które kandydują, same muszą wypracować swą pozycję zawodową i publiczną. Popieram finansowanie partii z budżetu, ale na dużo niższym poziomie i pod warunkiem zapewnienia Państwowej Komisji Wyborczej prawa do merytorycznej kontroli partyjnych wydatków. Ugrupowania polityczne muszą być ustawowo zobligowane do przeznaczania państwowych funduszy tylko na koncepcje programowe. Trzeba zmienić ustawę o partiach politycznych, by zapewnić demokratyzację ich struktur. Obecnie w PO, PiS oraz SLD wszystko zależy od szefa partii. – Jarosław Kaczyński, lider PiS, zdecydował, że nie będzie uczestniczył w debacie publicznej. I co? – Ktoś na PiS głosował… Ta partia ma swój elektorat, i to ostatnio rosnący. – Nie wzywam do delegalizacji PiS, tylko do dialogu i kompromisu. Martwi mnie rosnąca popularność skrajności, na przykład NOP-u. To Pana nie niepokoi? – Boję się tego. Jedno ze spotkań stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska w Gdyni zostało zakłócone przez narodowców. Codziennie dowiadujemy się o kolejnych incydentach z udziałem NOP-owców. Znana jest sprawa Wrocławia, gdzie zakłócono wykład profesora Zygmunta Baumana. Minęły 24 lata od obrad Okrągłego Stołu; w tym czasie wyrosło nowe pokolenie, które nie do końca wie, co ze sobą zrobić, i jest bardzo podatne na skrajne ideologie. Należy rozmawiać z tą generacją, a jeśli ona nie chce uczestniczyć w dialogu, cóż – państwo musi być silne i zdolne do egzekwowania prawa. Rząd w tym zakresie się nie sprawdza, bardzo nad tym ubolewam. – Co będzie, jeżeli w następnych wyborach nie wejdzie Pan do Sejmu? Istnieje „plan B”? – Polityką zawodowo zajmuję się od 1997 r., bo zależy mi na służbie obywatelom. Wcześniej przez 11 lat byłem adwokatem. Mam bardzo dużo zajęć prawniczych, wykładam, publikuję, uczestniczę w debatach. Moje życie nie kończy się na polityce. Rozmawiała MAŁGORZATA BORKOWSKA
16
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
ZE ŚWIATA
KOMIK W SAMORZĄDZIE Islandzki artysta sceniczny Jón Gnarr przebojem wdarł się na scenę polityczną w zawierusze kryzysu. I odnosi same sukcesy!
Gdy 4 lata temu kontrowersyjny komik Gnarr zapowiedział start w wyborach municypalnych, Islandczycy wzięli tę deklarację za żart. Nie wierzyli, by dawny wokalista punkrockowy bez uniwersyteckiego wykształcenia miał jakiekolwiek szanse w starciu z zawodowcami, którzy zjedli zęby na polityce. Niedowiarki nie doceniły jednak hartu ducha showmana. W 2009 r. założył on ugrupowanie Najlepsza Partia, zaprosił doń kolegów artystów i rozpoczął najdziwniejszą kampanię świata. Kiedy rywale ględzili o życiu rodzinnym, on wygłosił pogadankę o życiu w rodzinie… Muminków. Zapowiedział, że nie spełni żadnej z obietnic wyborczych. A obiecywał m.in. darmowe ręczniki przy każdym gejzerze oraz niedźwiedzia polarnego w miejskim zoo. Okazało się jednak, że te humorystyczne obiecanki wcale nie są tak absurdalne, jakby się mogło wydawać. Wspomniane ręczniki to wymóg Unii Europejskiej, do której kraj aspirował – każde SPA musi je oferować swoim gościom, a słynne islandzkie gejzery to nic innego jak lecznicze SPA. Niedźwiedzie polarne w Rejkiawiku też nie są abstrakcją – globalne ocieplenie sprawiło, że te zwierzaki nie są w stanie przeżyć na Grenlandii i szukają schronienia na sąsiedniej Islandii. Miejscowi mają z nimi spory problem i często do nich strzelają. W takiej sytuacji faktycznie lepiej umieścić je w ogrodzie zoologicznym, niż zabijać. Islandczycy dali się uwieść hasłu wyborczemu Najlepszej Partii: „Pozwólmy imbecylom odejść” i w dniu wyborów pozwolili odejść skompromitowanym politykom odpowiedzialnym za bankructwo całego kraju. Najlepsza Partia zdobyła 6 na 15 miejsc w radzie stolicy, a Gnarr został merem. Faktycznie nie spełnił obietnic wyborczych, tylko podniósł podatki oraz opłaty za energię elektryczną – i to w kraju targanym najcięższym kryzysem w swej historii. Rywale nazwali to politycznym samobójstwem, ale okazało się, że komik strzelił w dziesiątkę. Zaprowadził porządek w miejskich finansach i sprawił, że lokalni politycy przestali przemawiać
językiem nienawiści. Ustanowił 1 września oficjalnym dniem dobrych obyczajów. Tego dnia wszyscy mieszkańcy stolicy – także politycy – muszą być dla siebie sympatyczni. W czerwcu mer świętował trzecią rocznicę swych rządów. Wciąż jest najpopularniejszym politykiem w kraju: sondaże dają mu 10-procentową przewagę nad premierem Sigmundurem Gunnlaugssonem. Dzienniki takie jak „The New York Times” uważają Gnarra za najbardziej interesującego samorządowca na świecie, a fani pytają o receptę na sukces. Mer napisał więc autobiografię, w której wyznał, że zwyciężył dlatego, iż uważnie słuchał tego, co mówią rodacy. Książka została przetłumaczona na niemiecki; prawdopodobnie będzie też wydana po angielsku. Czekamy na polską wersję. Ktoś zabawny i skuteczny w polityce na pewno i u nas by się przydał. MZB
został ukarany: zwolniono go ze stanowiska rządowego doradcy ds. substancji psychoaktywnych. Ostatnio prowadził ograniczone przepisami badania nad psylocybiną. W kwietniu musiał je zawiesić ze względu na urzędowe zakazy. ST
KOT TEŻ CZŁOWIEK Czy można postawić przed sądem kota? Jak najbardziej! W Rosji.
CENZURA POSTĘPU Antynarkotykowe obsesje władz hamują rozwój nauki, w tym medycyny. Nie ma co do tego wątpliwości. Grupa wybitnych naukowców z europejskich i amerykańskich uniwersytetów oraz placówek badawczych wystąpiła z ostrą krytyką zakazów, jak również ograniczeń badań nad marihuaną, halucynogennymi grzybami, a także innymi substancjami psychoaktywnymi, które wykazują obiecujące właściwości lecznicze. Obowiązujące w wielu krajach prawa hamują rozwój nauki, a nawet cofają go o dekady – stwierdzili badacze. „Decyzje delegalizujące substancje psychoaktywne bazowały na tym, że potencjalnie stanowiły one zagrożenie – stwierdza David Nutt, profesor neuropsychofarmakologii z Imperial College London. – W międzyczasie okazało się, że skala zagrożenia była przesadzona. Ale prawa nigdy nie zostały zmodernizowane mimo postępu nauki oraz świadomości, że wiele z tych substancji jest względnie bezpiecznych. W rezultacie mamy do czynienia z naukową cenzurą w wydaniu najgorszym od czasu, gdy Kościół zakazywał publikacji odkryć Kopernika i Galileusza. To opóźnianie postępu naukowego jest motywowane politycznie, a nie naukowo”. Nutt wraz z brytyjskim prof. Leslie Kingiem i prof. Davidem Nicholsem z Uniwersytetu Północnej Karoliny wzywają do dopuszczenia badań nad medycznymi zastosowaniami substancji psychoaktywnych. Wiadomo, że zarówno substancje zawarte w marihuanie, jak i psylocybinie (związek występujący w grzybach halucynogennych) mogą mieć zastosowanie w badaniach nad mechanizmami zachodzącymi w mózgu, a także doprowadzić do przełomu w leczeniu psychoz, depresji oraz szoków pourazowych. Kiedy w 2009 r. prof. Nutt skrytykował zachowawcze i oportunistyczne stanowisko rządu brytyjskiego,
W bezkresnej Rosji jest takie miasto, które nazywa się Syktywkar. To stolica Republiki Komi. Ale nikt by sobie tym głowy nie zawracał, gdyby całego kraju nie obiegła informacja, że w mieście tym podczas rozprawy sądowej stroną był kot. Najzwyklejszy mruczek, dachowiec. Zacząć trzeba od komunałki, dużego postburżuazyjnego mieszkania, do którego władza radziecka przesiedliła kilka rodzin. Wiele jeszcze w Rosji pozostało takich komunałek, nie tylko w Syktywkarze. W jednej z nich pokój zajmowało małżeństwo z kotem. Kot był jednak wyjątkowo wredny – gryzł, drapał i sikał po kątach. Kiedy więc małżonkowie kupili mieszkanie, przenieśli się tam, ale bez kota. Kot został w komunałce. Nie był pozostawiony sam sobie, bo raz dziennie jego dotychczasowa pani przynosiła mu żarcie i sprzątała kuwetę, o ile kocur miał akurat fantazję załatwić się do niej, a nie na podłogę. Jak łatwo sobie wyobrazić, sąsiedzi nie byli tym zachwyceni. Interweniowali na policji, ta jednak była bezsilna, wszak kot zajmował metraż całkowicie legalnie. Sąsiedzi skierowali więc sprawę do sądu przeciw właścicielom kota. Ci jednak wyparli się swojego – do niedawna – ulubieńca. To nie ich zwierzę, nie znają go i znać nie chcą. Fakt, że kot jest karmiony, nie stanowi żadnego dowodu, bo różni ludzie karmią różne koty i nie oznacza to od razu, że są ich właścicielami. Tego trzymało się przed sądem wspomniane małżeństwo i sąd ich racje uznał. Sprawa stanęła – jak to się mówi – w martwym punkcie. Wówczas lokatorzy wpadli na szatański pomysł. Skoro nie można pozwać właścicieli – wytoczyli sprawę kotu. O dziwo, sąd przyjął pozew, przeprowadził rozprawę i wydał wyrok. Kota należy z komunałki wysiedlić. Kot nie odwoływał się do wyższej instancji i w majestacie prawa, w obecności sądowych urzędników, został eksmitowany na bruk.
Można się z tego wyciągnąć taki oto wniosek – Rosja staje się krajem praworządnym. Kiedyś biednego kota po prostu by wygnano, bez tych całych prawniczych ceregieli. Piotr Wojciechowski z Moskwy
WET ZA WET Za oceanem działacze ateistyczni postanowili oddać klerykałom pięknym za nadobne. W USA ateiści się organizują, wychodzą z podziemia, a nawet stawiają się dewotom, którzy umieszczają symbole religijne w miejscach publicznych, choć amerykańska konstytucja tego zakazuje. Bogobojni Amerykanie nigdy nie pogodzili się z wyrugowaniem ze szkół religii i pacierza, a teorię ewolucji niestrudzenie usiłują zastąpić kreacjonizmem. Ateiści zaczęli stosować nową, sprytną strategię walki z dewocją. W powiecie Bradford na Florydzie organizacja religijna Men’s Fellowship postawiła na placu przed budynkiem sądu monument z dziesięcioma przykazaniami. Ugrupowanie American Atheists natychmiast pozwało ją za to do sądu. Fundamentaliści nie myśleli ustąpić i wytoczyli ateistom kontrproces. Władze miasta, widząc, że zanosi się na długą zadymę ideologiczną, zaproponowały niewierzącym, by na tym samym placu postawili swój pomnik. David Silverman, prezes American Atheists, przystał na tę propozycję. Ateistyczny monument zostanie odsłonięty 29 czerwca. Ma kształt ławy z wyrzeźbionymi cytatami z przemyśleń założycielki ugrupowania Madalyn Murray O’Hair oraz ojców założycieli USA, deklarujących świecki światopogląd. Na pomniku znajdą się m.in. takie maksymy: „Ateiści są zdania, że lepiej zbudować szpital niż kościół”; „Niewierzący sądzą, że zrealizowane czyny są ważniejsze od odprawionych modłów”. Na postumencie znalazły się także wypowiedzi twórców USA – Thomasa Jeffersona, Johna Adamsa i Benjamina Franklina: „Trzeba śmiało kwestionować istnienie Boga, bo gdyby istniał, musiałby zaaprobować oddawanie hołdu rozumowi i nie akceptował szerzenia ślepego strachu”; „Na służbę publiczną nie powinno się przyjmować ludzi, którzy twierdzą, że porozumiewają się z bogami albo czerpią inspirację z niebios”; „Kiedy religia jest używana do szerzenia dobra, obroni się sama, w przeciwnym razie Bóg nie będzie jej promował”. Propozycja władz podsunęła ateistom szatański pomysł: postanowili przestać zwalczać stawianie symboli religijnych, zamiast tego zamierzają stawiać obok wspomnianych monumentów własne pomniki. Silverman podkreśla, że intencją ateistów nie jest atakowanie czy wyszydzanie religii, ale przełamywanie jej monopolu i prostowanie fałszywego przekonania, że Ameryka ma chrześcijańskie fundamenty,
a wyznawcom tej religii przysługują specjalne prawa. Obecnie walki sądowe o prawo do stawiania na terenach publicznych monumentów z dziesięcioma przykazaniami trwają m.in. w Oklahomie i w Pensylwanii. – Zamiast się procesować, będziemy teraz stawiali własne symbole ideowe obok obiektów związanych z kultem. To nasza nowa strategia – mówi Silverman. Dewoci z Men’s Fellowship zacisnęli zęby, ale taktycznie stwierdzili, że nie będą zwalczać pomnika ateistów. Zaznaczyli tylko, że „Kochają Pana, i to wszystko, co się liczy”. CS
SKARGI NA PŁATNY SEKS Na numer alarmowy policji w brytyjskim mieście West Midland zatelefonował obywatel i oznajmił, że „zamierza zgłosić złamanie prawa o sprzedaży towarów”.
Indagowany, o co konkretnie mu chodzi, wyjaśnił, że zamówił prostytutkę, która okazała się znacznie mniej atrakcyjna, niż mu obiecywano. Policjanci pouczyli go, że dziewczyna nie złamała prawa – w przeciwieństwie do niego. Płacenie za seks jest nielegalne, podobnie jak zawracanie głowy policji i marnowanie jej czasu. Mężczyzna był oburzony i chciał przyjechać na posterunek, by wyjaśnić swe racje. Prawo o sprzedaży towarów mówi, że powinny one być satysfakcjonującej jakości i odpowiadać opisowi. Policja wystosowała do natręta uprzejmy list, prosząc, by więcej nie zawracał jej głowy. Ma szczęście, że nie działo się to w USA, gdzie zostałby natychmiast zamknięty. Ale znacznie większe szczęście ma wspomniana prostytutka. Gdyby zarabiała na życie w Ameryce, mogłaby już leżeć w kostnicy. Niedawno w Teksasie ława przysięgłych uniewinniła Ezkiela Gilberta, który zastrzelił Lenorę Frago, panienkę lekkich obyczajów. Mężczyzna przyznał się do zabójstwa, tłumacząc, że usiłował odzyskać „skradzioną własność”, czyli 150 dolarów, które jej zapłacił, a ona odmówiła realizacji zamówienia. Prokurator utrzymywał, że ludzie nie mają prawa bezkarnie do kogoś strzelać, zwłaszcza gdy angażują się w poczynania sprzeczne z prawem. Ława przysięgłych nie przyznała mu racji (sic!). Zabójca był biały, prostytutka czarna. Gdyby było odwrotnie, teksańscy przysięgli zapewne wydaliby zupełnie inny werdykt. PZ
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
K
atolicy i osoby wyznania mojżeszowego nie mogli wypracować kompromisu z różnych względów – nie godzili się na przykład w kwestii zabójstwa Jezusa i rzekomego przerabiania gojowskich dzieci na macę. Teraz zawalidrogą jest Pius XII. Krytycy – nie tylko żydowscy – twierdzą, że był obojętny
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
słowem: Szykujcie ołtarz, idzie błogosławiony Palatucci! Niestety – wszystko popsuli naukowcy. Zamiast brać rzeczy na wiarę, postarali się o dostęp do 700 stron archiwów dotyczących okresu wojny w Fiume, zaczęli grzebać i się dogrzebali – na jaw wyszła brzydka prawda. Okazało się, że Palatucci to nie bohater męczennik,
W ubiegłym miesiącu dziennik „Corriere della Sera” napisał, że od dłuższego czasu coraz więcej historyków określa mit bohaterstwa Palatucciego jako „bezczelne oszustwo zaaranżowane przez jego krewnych i przyjaciół”. W liście do dyrekcji waszyngtońskiego Muzeum Holokaustu panel kilkunastu znanych historyków stwierdził, że
Oszustwo obnażone 23 czerwca zawalił się most mający łączyć strony, które od dawna nie mogą dojść do porozumienia: Synagogę i Kościół katolicki. na los Żydów i nie uczynił nic, by im pomóc, zapobiec lub przynajmniej zmniejszyć rozmiary Holokaustu. Kościół utrzymuje, że Pius niósł pomoc, ale robił to zakulisowo... Wspomnianym mostem łączącym niechętne sobie strony miał być Giovanni Palatucci (na zdjęciu). Twierdzono, że ów szef policji w portowym mieście Fiume (dzisiejsza chorwacka Rijeka) uratował od śmierci 5 tys. Żydów, a pod koniec wojny sam stracił życie w Dachau. Uznano go nawet za „włoskiego Oscara Schindlera”. Izrael w roku 1990 nadał mu honorowy tytuł „Sprawiedliwego wśród narodów świata”. Bohaterska postawa Palatucciego stała się kanwą wielu książek, artykułów oraz filmu. Odznaczyła go żydowska Liga Przeciw Zniesławieniom, a burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg proklamował dzień pamięci Palatucciego. Jego nazwisko i opowieść o dokonaniach znalazły się w United States Holokaust Memorial Museum w Waszyngtonie. Jan Paweł II nieomylnie rozpoznał w katoliku Palatuccim męczennika, co stanowiło zapowiedź procesu beatyfikacyjnego. Jeszcze w maju organizacja Giovanni Palatucci Association ogłosiła, że interwencja jej patrona przyczyniła się do cudownego zniknięcia rakowego guza nerki. Jednym
ale gorliwy entuzjasta faszyzmu i wykonawca polityki rasowej. W Fiume żyło tylko 500 Żydów, ale 80 proc. z nich skończyło w Auschwitz. To więcej niż przeciętna średnia włoska. Ta liczba jest efektem pilności Palatucciego, który nie był szefem policji, ale komisarzem odpowiedzialnym za realizację wytycznych rasowych. Jedno się zgadza: zginął w Dachau w wieku 35 lat. Tyle że wysłany tam został za defraudacje i zdradę, a nie za ratowanie Żydów. Mit Palatucciego stworzył w roku 1952 jego wujek, biskup Giuseppe Palatucci, który wymyślił bohaterską historię siostrzeńca, by załatwić emerytury dla jego rodziców. Watykan chętnie to podchwycił i podłączył historię komisarza z Fiume do opowieści o Piusie XII pomagającym Żydom zza kulis. Ukontentowany był rząd włoski, bo spuścizna Benita Mussoliniego, włoskiego dyktatora i sojusznika Hitlera, nie pachnie ładnie. Żydzi też chętnie umieszczali nazwiska gojów w Yad Vashem, by promować ideę sprawiedliwych nie-Żydów.
Pacyfista nie ateista rytyjka Margaret Doughty, mieszkająca od 30 lat w USA, postanowiła przyjąć obywatelstwo amerykańskie. Starania okazują się jednak trudniejsze niż zwykle, bo jest ona ateistką…
B
Największą przeszkodę stanowią pacyfistyczne przekonania Margaret Doughty. Kobieta stanowczo sprzeciwia się zabijaniu, i to bez względu na okoliczności. Dlatego nie może złożyć przysięgi, jaka obowiązuje wszystkich przyjmujących obywatelstwo amerykańskie. Chodzi o zgodę na walkę z bronią w ręku, gdy pojawi się taka potrzeba. „Nie zgodzę się na użycie broni. Od czasów młodości odczuwam głęboki sprzeciw wobec udziału w jakiejkolwiek wojnie. Jestem szczerze przekonana, że zabijanie jest niemoralne” – napisała w swojej aplikacji. Amerykańskie prawo przewiduje
przyznanie obywatelstwa osobom, które podzielają przekonania Margaret Doughty, pod warunkiem jednak, że ma to… uzasadnienie religijne. Urzędnicy postawili więc kobiecie ultimatum: jeśli chce otrzymać amerykańskie obywatelstwo, musi przedstawić zaświadczenie, że jest członkinią Kościoła sprzeciwiającego się używaniu broni i udziałowi w wojnie. I tu kolejny problem. Margaret jest bowiem ateistką, więc o zmianie obywatelstwa może na razie tylko pomarzyć. Kobieta zapowiada jednak walkę o zmianę dyskryminacyjnych przepisów. PPr
Naprzód, w imię Boże! iskup diecezji Worcester, 61-letni Robert McManus, usiłował wrócić z biesiady do domu w Narragansett, lecz najpierw opuściła go zdolność kierowania autem, a potem – Anioł Stróż.
B
Palatucci nie ma żadnych zasług – wręcz przeciwnie. 23 czerwca zapadła w USA decyzja o usunięciu jego nazwiska z muzeum. Nerwowo na enuncjacje historyków zareagował Watykan, odpowiadając na łamach „Osservatore Romano” artykułem pt. „Cios w Kościół Piusa XII”. Autorka twierdzi, że zarzut kolaboracji został postawiony „pospiesznie” i konieczne są dalsze badania. – Motywem akcji ujawniania innej niż męczeńska historii Palatucciego jest chęć oczernienia Kościoła pod rządami Piusa XII – stwierdzono. Droga wojennego papy do świętości nieodmiennie pozostaje wyboista... PZ
Choroba dewocji? Niektórzy naukowcy sądzą, że fanatyczna religijność może być w przyszłości uleczalna, bo – być może – jest niediagnozowaną obecnie chorobą. Tako rzecze neurolożka Kathleen Taylor z uniwersytetu oksfordzkiego, autorka książki „Supremacja mózgu”. Podczas literackiego festiwalu w Walii uczoną zapytano o osiągnięcia neurologii, których można się spodziewać w ciągu najbliższych 60 lat. Taylor odpowiedziała: „Jedna z niespodzianek może być taka, że ludzie wyznający określone wierzenia będą uznawani za chorych na choroby uleczalne. To, że ktoś uległ radykalizacji pod wpływem jakiejś ideologii, przestanie być traktowane jako osobisty wybór wynikający z wolnej woli, a zacznie być rozpoznawane jako rodzaj zaburzenia umysłowego. Nie mam tu na myśli tylko osób
17
ulegających radykalnemu islamowi czy innym ekstremalnym religiom. Mówię tu o wierzeniach – nawet takich jak to, że nie ma nic złego w biciu dzieci. Przekonania tego typu są bardzo szkodliwe, ale obecnie nie są rozpoznawane jako choroba umysłowa”. Wizja neurolożki może za sobą nieść nadzieję, ale może też powodować przerażenie. Nie tak dawne były czasy, kiedy za nieposłuszeństwo władzy cywilnej (ZSRR) lub religijnej (Irlandia) można było wylądować w „psychuszkach”, czyli na terapii w zakładzie zamkniętym. Była to niewątpliwie gorsza forma zniewolenia i opresji niż zamykanie w więzieniu – bo nie tylko można było tam trafić bezterminowo, ale także być poddanym zbędnemu i zapewne szkodliwemu „leczeniu”. JF
Hierarcha przejechał na czerwonym świetle, rąbnął w inny samochód, po czym kontynuował jazdę, spektakularnie zygzakując. Kierowca auta, które McManus staranował, podążył za nim i wezwał policję. Sługa boży oblał trzy testy na trzeźwość i odmówił dmuchania w alkomat, co jest sprzeczne z prawem. Wyraził skruchę, co ujęło sąd, który rozgrzeszył duchownego z zarzutu popełnienia wykroczenia
jazdy po pijanemu i przestępstwa ucieczki z miejsca wypadku. Duchowny dostał tylko 900 dolarów grzywny, która dla parafian nie będzie dużym obciążeniem, no i przez pół roku ma go wozić kierowca diecezji. Do tego doszło 10 godzin prac społecznych plus wysłuchanie kilku godzin pogadanek o szkodliwości jeżdżenia i balangowania. G d y b y na miejscu biskupa katolickiego na ławie oskarżonych zasiadł inny „czarny”, ale nie z powodu koloru sutanny, lecz skóry, to zapewne nie musiałby się martwić o wikt i opierunek przez kilka lat. ST
Katolicy antypapiescy ościół katolicki plasuje się w awangardzie krucjaty antygejowskiej – niezależnie od kraju, w którym śmieszy, tumani, przestrasza, czyli sprawuje posługę duchową.
K
Nowy sondaż Uniwersytetu Quinnipiac pokazuje, że 54 proc. katolików amerykańskich aprobuje małżeństwa jednopłciowe, a tylko 38 proc. słucha Kościoła i jest im przeciwna. Co jeszcze ciekawsze – opinie katolików są bardziej tolerancyjne niż ogółu społeczeństwa USA, którego 47 proc. daje gejom żyć, zaś 43 proc. zagoniłoby ich do piwnicy. Postępowość amerykańskich katolików widać także w innych aspektach: przed konklawe 55 proc. życzyło sobie, by nowy papież
poprowadził Kościół nową drogą, a 38 proc. uważało, że wszystko powinno zostać po staremu. 62 proc. katolików jest zdania, że księża powinni móc się żenić, a tylko 30 proc. chce ich wciąż zmuszać do celibatu. 64 proc. uważa, że nowy papież powinien dać sobie spokój z miotaniem piorunów na antykoncepcję, zaś 28 proc. sądzi, że trzeba nadal tak trzymać. 81 proc. katolików z USA życzy sobie, by Kościół i nowy papa położyli kres przestępstwom seksualnym księży. ST
18
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Żyd na ołtarzu Nie widziałem całości głośnego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, choć po tym, co widziałem, jestem przekonany, iż był to dobry film i powinien zostać powtórzony. Byłem jednakże świadkiem dyskusji prowadzonej w telewizji po emisji. Jej moderatorem był dziennikarz Piotr Kraśko. Misyjnie nastawiony. Dyskusja miała doprowadzić do przekonania polskiego widza, że antysemityzm w Polsce był zjawiskiem marginesowym, występował incydentalnie, że Polacy nie pomagali w eksterminacji Żydów, a już Armia Krajowa tylko ich broniła. Oczywiście powoływano się w niej na uznanie iluś tam Polaków Sprawiedliwych wśród Narodów itd. Sam film był szansą, aby przyznać nareszcie, że w Polsce przedwojennej antysemityzm był częstym zjawiskiem, i to wcale nie tylko wśród tzw. prostego ludu. Hołdowali mu również ludzie wykształceni. To przecież nie gdzie indziej, a właśnie na uniwersytetach były „getta ławkowe”, a niektóre miasta miały prawa zakazujące Żydom osiedlania się. O Żydach mówiło się „żydek” albo „żydłak”, podobnie jak w USA na Murzynów – „czarnuch”. Z szansy powiedzenia tej prawdy w trakcie dyskusji nie skorzystano. Po wojnie Wrocław stał się skupiskiem ocalałych Żydów wileńskich i lwowskich. W latach 1964–1969 studiowałem tam w ówczesnej Wyższej Szkole Ekonomicznej. W grupie
czworga moich najbliższych przyjaciół było dwoje Żydów. We Wrocławiu istniała wtedy szkoła, liceum żydowskie, Teatr Żydowski im. Idy Kamińskiej, gazeta „Vołksztyme” wydawana w języku jidisz oraz „żydowska” ulica Jedności Narodowej, zamieszkana głównie przez Polaków wyznania mojżeszowego. Po roku 1968 część moich kolegów wyjechała z Polski – jedni na skutek nagonki, inni skorzystali z fali emigracji i wybrali lepsze życie w lepszym świecie. Zrozumiałe jest, że chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o fenomenie tego narodu, jego historii i o przyczynach tego, że niemal zawsze, we wszystkich krajach Europy, Żydzi w sytuacjach kryzysowych pełnili rolę kozła ofiarnego. Już po studiach – w latach 70. – udało mi się kupić dwa reprinty pozycji na ten temat: trzytomową „Historię Żydów” H. Graetza (1929 r.) oraz „Historię i literaturę żydowską” Majera Bałabana. Po drugim zburzeniu Świątyni przez Rzymian Żydzi rozproszyli się głównie po Europie, przy czym ich największa liczba znalazła schronienie na półwyspie iberyjskim. Później tam właśnie – wspólnie z Arabami i katolikami – stworzyli jedyną w swoim rodzaju społeczność, tolerując
się nawzajem i współpracując mimo różnic religijnych, co przyniosło rozkwit kultury, medycyny oraz gospodarki. Powstały w tym czasie najpiękniejsze dzieła architektury, które do dzisiaj można podziwiać. Niestety, sielanka ta skończyła się, kiedy podbechtani przez papiestwo królowie Hiszpanii po zwyciężeniu Maurów zabrali się do przymusowego „nawracania” Żydów na jedyną słuszną wiarę. Przez jakiś czas ci ostatni próbowali się od zmiany wiary wykupić, później jednak, gdy postawiono ich przed alternatywą: zmiana wiary lub śmierć, zaczęli masowo uciekać na północ Europy i osiedlać w innych krajach. Tak rozwinęła się diaspora żydowska, a Żydzi zrozumieli sens powiedzenia: omnia mea me cum porto (wszystko moje, co mam w kieszeni). Jeśli trzeba uciekać przed pogromem, należy ze sobą zabrać jak najmniejszy pakunek, a jeszcze lepiej mieć swoje bogactwo w głowie. Stąd też najwygodniej dla Żydów było trzymać się handlu (potem handlu pieniądzem), uprawiać rzemiosło niewymagające dużych warsztatów, imać się wolnych zawodów i się uczyć, bo wiedza była majątkiem. Stąd na ziemiach polskich do czasów wojny (i po niej, do 1968 r.) właśnie wśród Żydów byli najlepsi prawnicy i lekarze, a to nie zawsze
było w smak ich polskim kolegom. Byli też żydowscy handlarze, dzierżawcy przykościelnych knajp i gospód i zawsze można było przy okazji powiedzieć z ambony, że to Żydzi rozpijają chłopów, choć pieniądze z dzierżawy trafiały do katolickich kieszeni. Kościół katolicki i będący pod jego wpływem możnowładcy mieli tysiące sposobów, aby Żydów oskarżać – a to, że plony za małe, że ceny za wysokie, że zabijają dzieci chrześcijańskie na krew do macy, zaś gawiedź zawsze chętna była z zazdrości i z zemsty za urojone winy plądrować i zabijać. Szczególnie wtedy, gdy hasło do pogromu spadało z ambony, a plądrowanie się opłacało. A zwykle tak właśnie było i za polski antysemityzm w głównej mierze odpowiedzialny jest Kościół.
Nie rozumiem obecnego polskiego antysemityzmu. Przecież w Polsce Żydów właściwie już nie ma! Jest za to kościelna prawica, której łatwo przychodzi kojarzyć komunistów z Żydami. Istotnie, było ich w partiach lewicowych sporo, gdyż biedniejsi Żydzi w komunistycznej ideologii znajdowali nadzieję na lepsze życie. Programowa prawicowa nienawiść do wszystkiego, co postępowe, a więc z reguły lewicowe, obejmuje również Żydów, wzmacniając niejako tę nienawiść i do lewicy, i do nich. Dzisiaj prawica buduje pomniki żołnierzom wyklętym, z których duża część to zwykli bandyci, mordujący m.in. Żydów. Zakłamywanie polskiej historii przez niektórych Polaków trwa w najlepsze i żaden Niemiec im w tym nie przeszkodzi. Tak im dopomóż Bóg! MP
Świeckość po czesku
Pan Marian Czapski pozdrawia z Madery
26 czerwca w Republice Czeskiej został oficjalnie zarejestrowany preparat RU-486, służący do farmakologicznego przerywania ciąży (tzw. pigułka aborcyjna). Od jesieni czeskie kobiety będą miały dostęp do kolejnej metody przerywania ciąży, dołączając w ten sposób do kobiet w wielu krajach europejskich. Do rejestracji tej doszło jednak dopiero po… 20 latach usiłowań. Pierwszą próbę podjęto na początku lat 90., drugą – w roku 2005, a w zeszłym roku – trzecią, tym razem zakończoną sukcesem. Walka o rejestrację RU-486 w Czechach jest o tyle zastanawiająca, że Republika Czeska od lat szczyci się szeroką, liberalną polityką aborcyjną, gdzie każda kobieta, nawet niepełnoletnia, ma dostęp do przerwania ciąży, które jest cenowo dostępne (ok. 500 zł), jak również do szerokiej palety środków antykoncepcyjnych. Równocześnie wiadomo, że Czechy to w skali europejskiej państwo najbardziej laickie. Jednak to właśnie Kościół w Czechach przez dwadzieścia lat blokował rejestrację RU-486. Przede wszystkim Kościół katolicki, ale także niektóre protestanckie oraz inicjatywy Pro-life prowadziły kampanie propagandowe poprzez kazania i listy pasterskie, zbierając podpisy przeciw rejestracji wśród wiernych. W ten sposób udało im
się dwukrotnie zatrzymać proces rejestracji, bo ówczesne władze liczyły się z głosem wyborców chrześcijańskich, przeciwnych rejestracji. Później odpowiednie organy poprowadziły kolejny proces rejestracji bez rozgłosu, a sprzeciw środowisk kościelnych nie był dostateczny. Zebrano jedynie 70 tysięcy podpisów, co nawet dla prawicowego rządu (który zatwierdził niedawno restytucje kościelne) nie stanowiło dostatecznego argumentu, i rejestracja RU-486 doszła wreszcie do skutku. Nie jest to, niestety, odosobniony przypadek, gdy świeckie władze musiały walczyć z Kościołem o wprowadzanie postępowych elementów nowoczesnego państwa, takich jak partnerstwa jednopłciowe, prawa gejów i lesbijek, a ostatnio nawet możliwość adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Świadczy to o tym, że nawet w najbardziej ateistycznym państwie Kościół będzie zawsze wykorzystywał maksimum swych możliwości w danej sytuacji, dążąc do ich nieustannego powiększania kosztem laickiego społeczeństwa. Dowodem tego jest fakt, że w tym tygodniu senat czeski rozpoczął starania w sprawie legalizacji zakazu handlu w dni świąteczne (wzorem Polski). Z Czech pozdrawia serdecznie Lech Marek Łupiński
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
LISTY Rewolucja śmieciowa Już na tydzień przed wejściem w życie „rewolucji śmieciowej” ze swojej gminy miejskiej w Ciechanowie dostałem pierwszą instrukcję, jak się mam w tej epokowej zmianie zachować. Gmina uczy, jak segregować śmieci domowe do 4 kolorowych pojemników lub worków i czego mam do nich nie wrzucać. A więc pokrótce: należy umyć szklane butelki przed wyrzuceniem (dodatkowe koszty wody), zgnieść plastikową, chyba czystą butelkę PET i zdjąć z niej zakrętkę, którą raczej należy zachować w domu, bo instrukcja zakazuje stanowczo wrzucania jej do worka przeznaczonego na tworzywa sztuczne (?). Co ciekawe, do worka z papierem nie wolno wkładać papierowych kartoników po napojach – w moim przekonaniu należy je również zachować w domu. Najciekawsze zagrożenie dotyczy odpadów zielonych, nie wiedzieć czemu oznaczonych kolorem brązowym – do nich nie wrzuca się kuchennych odpadów mięsnych i… roślinnych. A o co chodzi? Jak zwykle o pieniądze, i to bardzo duże. Do końca czerwca 2013 r. płacę za odbiór niesegregowanych śmieci 5,83 grosze od osoby i to się obecnemu odbiorcy w Ciechanowie opłaca. Od 1 lipca zaproponowano stawkę za segregowane śmieci 11 złotych od osoby, a za niesegregowane – 16 złotych. Jaki jest faktyczny powód tak drastycznej podwyżki – nie wiem. Już tylko patrzeć, jak lokalni włodarze przesiądą się do nowych służbowych samochodów wyrwanych z naszych śmieci. Nie popieram takich reform. Sam proces segregacji jest trudny i nie wiem, czy na przykład ludzie starsi i zapracowani młodzi będą się chcieli bawić w tę segregację? Zapewne część jej zaniecha i będzie płaciła jak za przysłowiowe zboże. Z drugiej strony posegregowane śmieci są cennym surowcem, więc dlaczego nam, ich producentom, nikt nie płaci? Podobno ustawodawcom zależało między innymi na zmniejszeniu masy odpadów i ograniczeniu dzikich wysypisk w lasach i na polach. Obawiam się, że ze względu na wysokie opłaty skutek może być odwrotny. Dziwi mnie też, że nikt nie konsultował ze społeczeństwem tej rewolucji śmieciowej. Może udałoby się uniknąć błędów, takich jak na przykład brak kaucji za butelki szklane i plastikowe. Z trwogą czekam na 1 lipca i już szykuję w mieszkaniu miejsce na pięć worków: cztery do segregacji i ten piąty, jeszcze bez oznaczonego koloru, na zwykłe śmieci. Edmund Szmigielski, Ciechanów
Koło historii Ministerstwo Finansów często zadziwia pomysłami podreperowania budżetu, sięgając jak zwykle do kieszeni najbiedniejszych. Takim rewolucyjnym pomysłem był projekt zaliczenia do dochodów na przykład wartości paczek fundowanych dzieciom przez zakłady pracy z okazji św. Mikołaja, otrzymywanych zapomóg, darmowe wyposażenie niektórych uczniów w książki i zeszyty czy też dopłaty do wycieczek (do pielgrzymek chyba też?). Wszystko to miało na celu zwiększenie kwoty do opodatkowania, a tym samym wzrost podatku. Jest jednak mało prawdopodobne, że pomysł ten zostanie zrealizowany w tej formie. Nie wyobrażam sobie, aby pan minister Radosław Sikorski wliczał do swoich dochodów wartość zakupionych garniturów, premier Donald Tusk – suknie swojej żony, a prezes Jarosław Kaczyński – koszty ochrony i wynagrodzenie adwokata. Warto też wspomnieć o wydatkach polityków
Platformy na lokale rozrywkowe, wina, alkohole z wyższej półki oraz cygara. To też należałoby doliczyć do przychodu, dzieląc kwotę rachunku przez liczbę uczestników. Oczywiście przy cygarach należy uwzględnić tylko palących. Czytając o tym w prasie, nie wiem, dlaczego skojarzyłem to z manifestacjami robotników (w zamierzchłej przeszłości) idącymi pod sztandarami ze śpiewem: „Panowie w stolicy palili cygara”. Czyżby historia zaczęła zataczać koło? Ivo
Kaplica marketowa Naszą gazetę zaczynam przeglądać od pierwszej strony, a następnie od ostatniej, i wzrok mój najczęściej pada w lewy górny róg, gdzie znajduje się ciekawy obrazek pt. „Świętuszenie”. W czerwcowym
SZKIEŁKO I OKO numerze oczom moim ukazał się sklep Biedronka, a przed jego zamkniętymi drzwiami – „ŚWIĘTY” bożocielny ołtarz („FiM” 23/2013). Gdy to ujrzałem, zrazu żachnąłem się, ale dosłownie po sekundzie namysłu naszła mnie genialna wprost myśl. Proponuję, aby w każdym supermarkecie zbudować ołtarz, najlepiej srebrny lub pozłacany, w którym z chwilą otwarcia rozpoczną się czary-mary zakończone oczywiście tacą co łaska bez kasy fiskalnej, a dopiero potem – czeladź wytrzebiona z mamony niech ruszy na zakupy. Klechy nie będą kłapać dziobami, by zakazać handlu w tych super-, hiper-, bo będą trzepać w nich kasiorę, wiele osób nie straci pracy i wszyscy będą zadowoleni, a pasożyty w sukienkach zwłaszcza. A posłowie i te lenie z Senatu zajmą się debatami nad bardziej istotnymi sprawami. Grzegorz Nickel
Lepsze złe niż żadne Ekipa Jerzego Buzka wsławiła się opracowaniem i wprowadzeniem w życie kilku nieudanych reform (co zresztą stało się normą) – w tym ustawy emerytalnej. Wszyscy doskonale wiedzieli, że te reformy są nic nie warte, ale przyjęło się takie powiedzenie – lepiej, że są takie niż żadne. Autorzy ustawy emerytalnej obiecywali przyszłym emerytom dosłownie rajskie życie, przedstawiając ich jak siedzą nad morzem pod palmami. Nie pokusili się przy tym, aby dać nawet w przybliżeniu określenie wysokości świadczenia w stosunku do uzyskanych dochodów i zgromadzonych składek. Postanowiono, że I filar będzie należał do ZUS, a II – do OFE, które w tym czasie wyrosły jak grzyby po deszczu. Płacącym składki dano do wyboru, do którego OFE chcą należeć. W przypadku braku deklaracji ZUS sam decydował o rodzaju OFE. Było to wbrew logice, gdyż brak deklaracji powinien oznaczać, że przyszły emeryt chce być nadal klientem ZUS. Władza była zadowolona przez 10 lat, gdy nikt jeszcze nie pobierał emerytury z II filaru. Podejrzewam też, że przez ten okres nikt nie przeprowadził dogłębnej kontroli, czy system ten sprawdzi się w praktyce. Dopiero teraz zaczęto wypłacać pierwsze emerytury, których wysokości są dosłownie porażające, gdyż wynoszą około 50 zł. Tak skończyły się obiecanki zagranicznych wczasów. Największe korzyści z ustawy emerytalnej przez 10 lat osiągali właściciele OFE, aby na koniec (jak zaczęto dokonywać wypłat) stwierdzić, że nie są w stanie
emerytom zapewnić odpowiednich świadczeń. Wydaje się, że konieczne jest dokładne rozliczenie OFE, gdyż emeryci mają prawo wiedzieć, co się stało z ich oszczędnościami. Obecnie pan Jacek Rostowski robi coś wręcz odwrotnego niż były premier Jerzy Buzek. Chce przejąć fundusze przekazywane do OFE, a emerytów, którzy sami się nie zadeklarują, że chcą nadal pozostać w OFE, przeniesie się z urzędu. Tego rodzaju działania nie są kierowane troską o emerytów, tylko chodzi o możliwość dysponowania środkami finansowymi, których wiecznie brakuje panu ministrowi. Jednym słowem – rząd premiera Donalda Tuska robi z nas kompletnych idiotów. Czytelnik
Świeckie wychowanie Kilka numerów wstecz na łamach Waszego pisma („FiM” 21/2013) ukazała się recenzja książeczki „Jak Jeżyk z Prosiaczkiem boga szukali i co z tego wynikło”, napisana przez jednego z rodziców. Mógłbym się pod nią podpisać rękami i nogami. Książeczkę mam, czytam ją mojej córeczce i jestem z niej bardzo zadowolony. Rodzicom, którzy uważają, że małym dzieciom można opowiadać bajki, ale trzeba je też uświadamiać, że to tylko nieprawdziwe, wymyślone historie, chciałbym polecić inną genialną książkę autora, którego nie trzeba przedstawiać. To „Magia rzeczywistości” Richarda Dawkinsa. Książka ta cudownie, wręcz magicznie, opowiada o otaczającym nas świecie i moim zdaniem świetnie nadaje się dla myślącego samodzielnie człowieka w każdym wieku. Dzieło to składa się z kilkunastu rozdziałów, a każdy z nich zaczyna się od nurtujących pytań i zagadnień odnoszących się do działania świata; pytań, na które ludzie od dawna szukali odpowiedzi i zagadnienia te próbowali sobie wyjaśniać, stwarzając przeróżne historie. I tymi właśnie wymyślonymi mitami autor rozpoczyna każdy rozdział, aby uzmysłowić czytelnikowi, jak ludzie potrafią być pomysłowi. Na tym na szczęście nie kończy, ponieważ gdy już odpowiednio rozprawi się z tymi pradawnymi historiami, przechodzi do naukowego wyjaśnienia nurtującego zagadnienia. Książkę świetnie się czyta, wspaniale też oddziałuje na wyobraźnię, także poprzez ilustracje. Ta pozycja to idealna alternatywą dla dzieci i młodzieży na bzdety, które wciska im się w głowy na tzw. lekcjach religii. Człowiek po przeczytaniu tej lektury sam zauważa i docenia wyjaśnienia naukowe, które zapierają dech w piersiach i są jeszcze bardziej wciągające niż najpiękniejsze mity. Takie właśnie książki powinny być omawiane jako lektury w szkołach. Zajęcia religii teoretycznie są nieobowiązkowe, ale w praktyce mało kto się z nich wyłamuje, więc na takich zajęciach pierze się mózgi młodych ludzi, wpajając nieprawdziwe
19
wyjaśnienia i zakłamując otaczającą rzeczywistość. Człowiek, który nie dostaje alternatywnych rozwiązań, poddaje się tym urojeniom. Wysyłam apel do świeckich rodziców o dzielenie się innymi pozycjami, które pozwolą pokazać dziecku, jaki naprawdę jest świat. Dobrze jest wierzyć w św. Mikołaja, ale dobrze jest w pewnym wieku po prostu wyrosnąć z tej wiary. Niech żyją świeccy rodzice! Filip Gaik z Sulęcina
Prawo bez emocji Oglądałem program „Tak czy nie” z udziałem Romana Kotlińskiego i prof. Moniki Płatek, dotyczący pewnej nauczycielki, która ok. 30 lat temu zakatowała dziecko. Może się narażę, ale podzielam pogląd Pani Płatek, która jest karnistką. Nie można pod wpływem chwilowych emocji, skądinąd uzasadnionych, zaraz zmieniać prawo, bo w ten sposób z biegiem czasu zabrniemy do absurdów rodem z PiS. Owa nauczycielka popełniła czyn bez dwóch zdań odrażający, ale swój wyrok odsiedziała i zgodnie z prawem po 10 latach uległ on zatarciu. Taka osoba – zgodnie z cywilizowanym prawem – staje się normalnym członkiem społeczeństwa. Można jednak zmienić zasady naboru pracowników do zawodów zaufania społecznego (policjant, wojskowy czy nauczyciel), zaostrzając kryteria ich przyjmowania; można przed przyjęciem takiego pracownika żądać od niego potwierdzenia stosunku pracy za wszystkie wcześniejsze lata. Ktoś, kto odbywał wyrok więzienia, takiego potwierdzenia za ów okres mieć nie będzie, a jeśliby się przyznał, to decyzja należałaby do pracodawcy. Nie można stygmatyzować ludzi do końca ich życia, jeżeli za swój czyn już ponieśli karę, bo zabrniemy w kierunku totalitarnym, a nie demokratycznym. Kara powinna być karą nałożoną przez państwo, a nie zemstą, wendettą, bo to są działania mafijne, a nie demokratyczne. Można ewentualnie wydłużyć okres, po którym ów wyrok ulega zatarciu, na przykład do 20 lat, ale nie można do końca życia ograniczać praw obywatelskich osobom, które za swój czyn wyrok już odpokutowały (…). Sprawa wymaga szerokiej dyskusji, ale merytorycznej, a nie pod wpływem chwilowych emocji, bo te nigdy nie prowadzą do dobrych rozwiązań. Józef Frąszczak Tak, zgadzam się, że sprawa nie jest prosta. Pozostaję jednak przy swoim stanowisku, że owszem, zatarcie wyroku jest zasadne, ale są okoliczności zupełnie wyjątkowe (jak ta opisywana), w których można tego prawa skazanemu odmówić. Nowelizacja jest zatem konieczna. Należy też częściej korzystać z orzekania zakazu pracy z dziećmi – jeśli na przykład pedofilom, to tym bardziej mordercom. JONASZ
20
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
strefa laickiego rodzica
Marta i chrzest – Mamusiu, mamusiu! – wołała podekscytowana Marta od samych drzwi i puściwszy rękę taty, wbiegła do dużego pokoju, gdzie mama wygrzewała się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty. – Mamusiu, jesteśmy zaproszeni! – A dokąd? – wychrypiała mama, której głos najwyraźniej został poprzedniego dnia na bardzo ważnej i skomplikowanej konferencji, która trwała zdecydowanie za długo. – Jesteśmy zaproszeni na… CHRZĘST! – oświadczyła uroczyście Marta. Mama – pomimo piekącego bólu gardła – nie mogła powstrzymać głośnego parsknięcia śmiechem. – A kogo będziemy chrzęścić? – zapytała, mrugając do taty ponad głową córeczki. – Chrzęszczą to chrząszcze. I szczebrzeszą – odpowiedziała całkiem poważnie Marta, wywołując u mamy nową salwę śmiechu i kaszlu. – My zostaliśmy zaproszeni na chrzęst… – Wyduś wreszcie, do kogo – przerwała jej mama, z rozbawionym wyrazem twarzy. – Do cioci Małgosi. Będą… chrzęś…, no… tego… – Marta nie była już całkiem pewna, jaki czasownik należy ułożyć od słowa „chrzęst” – No… tego, no, synek cioci Małgosi będzie chrzę… Chrzęstowany – zdecydowała się wreszcie. – Pfff – prychnęła mama i znów spojrzała wymownie na tatę ponad głową Marty. – I co ty na to, Łukasz? Chrzęścimy czy nie? Teraz dla odmiany tata wybuchnął gromkim śmiechem. Na szczęście Marta poczuła ogromną potrzebę udania się do toalety, bo chyba by się w końcu za te śmiechy obraziła. Marta przebudziła się późno. Była już noc i zaczęła znów rozmyślać o chrzcie synka cioci Małgosi. Już wiedziała, że jest „chrzest”, a nie „chrzęst”. Kiedy zapytała rodziców, co to takiego, tata wyjaśnił, że chrzest to ceremonia nadania imienia. Marta dobrze pamiętała opowieść tatusia o tym, jak to zaraz po urodzeniu się jej, Marty, musiał biec do urzędu stanu cywilnego, żeby ją zarejestrować, i w związku z tym dostał chyba nawet wolny dzień w pracy, czy coś takiego… No ale co? Oni teraz pójdą wszyscy, znaczy wszyscy zaproszeni tym eleganckim niebieskim zaproszeniem, pójdą razem z ciocią Małgosią i wujkiem Zbyszkiem do urzędu, żeby zarejestrować małego Maciusia? No i gdzie oni się
tam pomieszczą? Marta była kiedyś z mamą w urzędzie i wie, jak tam jest mało miejsca. Jedna pani to ją prawie nawet wypchnęła! No i przecież tatuś rejestrował ją zaraz po urodzeniu, a Maciuś ma już dwa miesiące… Zaraz, to znaczy, że mamy nie było przy tym rejestrowaniu, bo leżała jeszcze z Martą w szpitalu… No to jak to będzie? Dokąd oni mają pójść? I kto tam będzie? A może rodzice Maciusia się spóźnili z tym imieniem z jakichś ważnych powodów? Już byłaby zasnęła, gdy nagle usłyszała rozmowę rodziców w kuchni. – … no i beret mnie to obchodzi – mówił flegmatycznie tata. – Chyba becik – parsknęła śmiechem mama, której najwyraźniej jedynym zajęciem z powodu problemów z głosem było dzisiaj parskanie śmiechem. To powiedzenie z beretem wymyślił tata, kiedy wrócił z Francji, w której nie widział ani jednego Francuza w berecie, wbrew temu, co mu pokazywali w dzieciństwie na obrazkach. – A wiesz, co mówi twoja mama? – wychrypiała. – Że rodzinę bierze się z całym dobrodziejstwem inwentarza. – To niech ona mnie weźmie z moim dobrodziejstwem inwentarza. Mogę przecież chyba dać siostrzeńcowi prezent z okazji przyjścia na świat bez włóczenia się po kościołach, nie? – Możesz – przytaknęła mama z przekonaniem. – Mnie tam wszystko jedno. – Podsumujmy zatem: po rodzinnym głosowaniu wypada, że nie idziemy na chrzest. „Rodzinnym?! – oburzyła się Marta pod swoją kołdrą. – A ja to pies, nie rodzina?!”. Sama nie wiedziała, czy chce iść na ten chrzest,
czy nie. Ze słów taty domyśliła się, że ma miejsce w kościele. W kościele była już raz z babcią i pamięta, że potwornie tam zmarzła w nogi. „Aha – pomyślała. – Jeśli pójdziemy, to już wiem, jaki prezent zrobię Maciusiowi”. – A Marta? – zainteresowała się również mama. – Nie spytamy jej o zdanie? Może byłaby ciekawa? – Czego? Patrzenia, jak jej kuzyn wstępuje do Kościoła, do którego ona nie należy? – Wiesz – zamyśliła się mama – a może właśnie to jest dobry pomysł. Wtedy łatwiej będzie wytłumaczyć jej, dlaczego ona nie była chrzczona. A zapyta na pewno. „Ha! No właśnie! Nie byłam chrzczona – filozofowała dalej pod kołdrą Marta. – Faktycznie, w domu pełno jest zdjęć, jak byłam dzidzią, przy piersi mamy, na rękach taty, w chuście babci, nawet te, gdzie chyba jest jakieś święto, bo wszyscy stoją razem, pięknie ubrani, i ja w takiej cudnej zielonej sukience, co ją mama robiła na szydełku, choć mam dopiero pewnie z miesiąc… Ale nie ma zdjęć z chrztu. Dlaczego jedni są chrzczeni, a inni nie?”.
– Są trzy wyjścia – ciągnęła mama, przezwyciężając chrypę. – Idziemy tam i uczymy Martę uczestniczenia w całym nabożeństwie – odpada z góry. Drugie, skrajne – to nie idziemy w ogóle; trzecie, pośrednie – idziemy i patrzymy. No, jak na ślubie twojej koleżanki z pracy – nie klękamy, nie śpiewamy, ale wyrażamy szacunek dla tego, co ważne dla twojej siostry. Marta popatrzy i posłucha, przynajmniej dowie się, co to jest. Potem wyjaśnimy jej, że nie była chrzczona, bo my nie czujemy się związani z Kościołem, więc nie mogliśmy wprowadzić jej do wspólnoty, do której nie należymy. A imię przecież dostała piękne, przemyślane; zaprosiliśmy rodzinę, obejrzeli sobie oni ją, ona ich, dostała prezenty i tyle. Jest w rodzinie, ma imię, nie jest w Kościele. Maciek jest w rodzinie, ma imię i będzie w Kościele. Rozumiesz? – Rozumiem – przytaknął tata nawet z przekonaniem. – Mam zmodyfikowaną wersję wyjścia trzeciego: ty idziesz z Martą na chrzest, ja parzę kawę dla gości w domu Małgosi. – Stoi. Zapytaj tylko siostry, czy na pewno chce zafundować gościom kilka bezsennych nocy, bo jak ty zrobisz kawę, to trzy dni nie da się spać. – Zaśmiała się mama. Następnego dnia była sobota i Marta dowiedziała się, że pojadą jednak na chrzest Maciusia. Wysłuchała też tłumaczenia, jak to kuzyn nie tylko zostanie oficjalnie nazwany Maciejem, ale także stanie się stuprocentowym katolikiem. – I będzie już zawsze chodził do kościoła, tak? – ustalała szczegóły Marta.
Rodzina Niewiarą Silna Drodzy Czytelnicy, zgodnie z zapowiedzią inaugurujemy w Strefie Laickiego Rodzica wakacyjny cykl opowieści o Marcie, dziewczynce, która dorasta w ateistycznej rodzinie. Mam nadzieję, że historyjki nie tylko Wam się spodobają, ale również staną się przyczynkiem do dyskusji z dziećmi i wnukami. One z pewnością polubią Martę! Czekam na pierwsze wrażenia na
[email protected] OKSANA HAŁATYN-BURDA – Hm, przynajmniej do jakiegoś czasu – wyjaśniła niezdecydowanie mama, ale to wystarczyło Marcie, aby upewnić ją w jej pomyśle. Pomknęła do pokoju i czas do obiadu spędziła na gruntownym przekopywaniu szafy ze starymi ubraniami. Po obiedzie rodzice pokazali jej zdjęcia ze święta, jakie urządzili prawie siedem lat temu, gdy Marta miała miesiąc, żeby powitać ją w rodzinie. Zaprosili najbliższych krewnych, najlepszych przyjaciół, żeby im ją przedstawić i powiedzieć, że będzie miała na imię Marta. Bo jej mama uwielbia powieść, która w tytule ma to imię. Marta dostała stos fajnych prezentów (w tym jakiś dziwny talizman od cioci z Afryki i srebrną łyżeczkę od kuzynki z Ameryki) i zrobiono jej całe mnóstwo zdjęć. Jedno z nich właśnie sobie wzięła za zgodą rodziców i czas do kolacji spędziła na wycinaniu i klejeniu. Kiedy tydzień później stawiła się na chrzcie kuzyna, pod pachą dzierżyła dumnie dwa starannie zapakowane przez siebie prezenty. Ciocia nieco zdziwiła się na widok pierwszego – kozaków Marty, które nosiła w pierwszą zimę, gdy umiała już chodzić. – Bo teraz Maciuś będzie ciągle chodził do kościoła, a tam jest zimno – wyjaśniła. Nie wiadomo dlaczego, mama znów parsknęła śmiechem. Drugim prezentem było stare zdjęcie Marty we własnoręcznie wyciętej i ozdobionej tekturowej ramce. – Żeby powitać Maciusia w rodzinie i żeby wiedział, że ma starszą kuzynkę, która czeka, kiedy będzie mogła się z nim bawić, a zanim do tego dorośnie, to sobie na mnie popatrzy na zdjęciu. Kawa taty była zdecydowanie za mocna, ale może właśnie dzięki temu wszyscy goście bawili się do późna, bo pomimo różnicy zdań mieli sobie („jak zwykle”, pomyślała Marta) mnóstwo rzeczy do powiedzenia. Gdy następnego dnia przebudziło ją kwilenie Maciusia, zauważyła, że całą noc przespał w jej objęciach i jakoś wcale się nie zmienił – ani od tego chrztu, ani od oficjalnego zostania Maciejem. AGNIESZKA ABEMONTI-ŚWIRNIAK
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r. W następstwie sformułowania i ogłoszenia dogmatu o niepokalanym poczęciu powstał także dogmat o wniebowzięciu Marii, który został ogłoszony przez Piusa XII 1 listopada 1950 roku. Tak więc przyjęcie jednej fałszywej doktryny doprowadziło do powstania następnej.
okiem biblisty stanął przy nich Pan [Jezus] i rozkazał święte ciało na obłoku przenieść do raju, gdzie połączywszy się z duszą, teraz wraz z wybranymi zażywa w radości dóbr wiecznych bez końca (…). Maryja, przesławna Matka Chrystusa, która – jak wierzymy – była Dziewicą przed i po swym Macierzyństwie, była – jak już powiedzieliśmy – przeniesiona do raju, poprzedzona przez śpiewające chóry anielskie z Chrystusem Panem na czele” („De gloria beatorum Martyrum” [w:] Ks. Jerzy Bajorek, „Mariologia biskupa Franciszka Hodura”, Świdnica 2007, s. 73). Słusznie zatem ks. Rostworowski zauważył, że „legenda raz puszczona w kurs zaczyna się pojawiać,
to uzasadnienie jest nie do przyjęcia. Wiadomo bowiem, że na temat rzekomego wniebowzięcia Marii milczą nie tylko pisma Nowego Testamentu, ale także ojcowie Kościoła pierwszych pięciu wieków. Twierdzenie, że prawda o wniebowzięciu Marii „potwierdzona jest kultem kościelnym od najdawniejszych czasów”, jest zatem oczywistą nieprawdą. To też tłumaczy, dlaczego przez wszystkie wieki, począwszy od papieża Gelazego I (492–496), który odrzucał wszelkie baśnie o wniebowzięciu Marii zawarte w apokryfach, aż po czasy, kiedy ogłoszony został ów dogmat, doktryna ta miała wielu przeciwników w łonie samego Kościoła rzymskokatolickiego. Ksiądz Bajorek pisze o tym tak: „Po stronie rzymskokatolickiej przeciw dogmatyzacji byli teolodzy, którzy mieli wątpliwości co do sposobu przeprowadzenia dowodu za przyjęciem prawdy o Wniebowzięciu: M. Jugie z Francji, B. Altaner oraz profesor z Münster Poschmann. M. Jugie i Altaner byli zgodni co do tego, że ani Biblia, ani Tradycja, ani wiara ludu Kościoła nie dają wystarczających dowodów zasadności dogmatu. Altaner wskazał jeszcze na jeden istotny moment: spekulatywne wywody dogmatyków nie wystarczają, by wniebowzięcie można było wynieść jako niezbędny myślowo, a przez to udowodniony korelat do już ustalonych dogmatycznie przywilejów” (tamże, s. 76). Szkoda tylko – jak dalej pisze ks. Bajorek – że „krytyczne ustosunkowanie się rzymskich katolików zostało skutecznie udaremnione groźbą ekskomuniki zamieszczoną w zakończeniu Munificentissimus Deus” (tamże, s. 77). Co zatem sądzić o dogmacie wniebowzięcia Marii? Cóż, okazuje się, że rzekomo objawiona przez Boga prawda wiary wcale nie jest prawdą. Kościół papieski sformułował bowiem dogmat, który nie ma nic wspólnego z Bożym objawieniem. Doktryna ta nie znajduje przecież potwierdzenia ani w Piśmie Świętym, ani w najwcześniejszej tradycji, choć na oba te źródła powoływał się Pius XII. Krótko mówiąc, dogmat ten jest wyłącznie wynikiem spekulacji teologicznych opartych na apokryfach, „pobożności” ludowej i wcześniejszych dogmatach maryjnych – sprzecznych z Pismem Świętym. To również jeden z wielu dowodów na odstępczy – od prawdy objawionej – charakter całego Kościoła rzymskokatolickiego. BOLESŁAW PARMA
Wychodząc z założenia, że dzięki niepokalanemu poczęciu Maria zwyciężyła grzech, Kościół naucza, że została ona także odkupiona w szczególny sposób. To znaczy, że ciało Marii uniknęło skażenia grobu i rozkładu, ponieważ umarła ona (niektórzy teolodzy wierzą nawet, że w ogóle nie umarła) nie z powodu grzechu odziedziczonego czy osobistego, lecz dlatego, że we wszystkim upodobniła się do Jezusa. Dlatego też Bóg zabrał ją cieleśnie do duchowego nieba. Jak tam funkcjonuje w ludzkim ciele – już teologowie nie dociekają… Doktryna ta została ogłoszona w Konstytucji apostolskiej „Munificentissimus Deus”.
zrobić fakt historycznemu doświadczeniu podległy i przystroić ten fakt w całą barwną, do wyobraźni przemawiającą scenerię. Powstała gdzieś pod koniec V wieku jakaś Historia Euthymiaca i znowu inna: Liber de transitu Mariae, a w nich opowieść o dwunastu apostołach, którzy powietrzną drogą zeszli się do Jeruzalem na ostatnie godziny Maryi i po zaśnięciu złożyli ją w grobie w Getsemani. Kiedy zaś po trzech dniach, w czasie których słychać było ciągłe śpiewy anielskie, dla spóźnionego i tym razem św. Tomasza grób otwarli, ciała Matki Bożej już nie znaleźli, tylko Jej szaty, wywnioskowali stąd,
Orzeczenie dogmatyczne
Wniebowzięcie Marii
„Oświadczamy, stanowimy i wyrokujemy, iż jest dogmatem objawionym przez Boga, że Niepokalana Bogurodzica zawsze Dziewica Maryja po zakończeniu ziemskiego życia wzięta została z ciałem i duszą do chwały niebieskiej. Dlatego, jeśliby ktoś – czego oby Bóg nie dopuścił – poważył się dobrowolnie przeoczyć lub podawać w wątpliwość to, co orzekliśmy, niechaj wie, że całkiem odstąpił od Boskiej i katolickiej wiary”. W uzasadnieniu tego dogmatu Pius XII dowodził, że „prawda ta opiera się na Piśmie Świętym, głęboko jest wszczepiona w duszach wiernych, potwierdzona kultem kościelnym od najdawniejszych czasów, jak najbardziej zgodna z innymi prawdami objawionymi, staraniem teologów, ich wiedzą i mądrością wspaniale wytłumaczona i uzasadniona”. Co sądzić o podstawach i uzasadnieniu tego dogmatu?
Źródła objawienia Apokryfy. Przede wszystkim warto przypomnieć, że idea wniebowzięcia Marii pojawiła się po raz pierwszy na pełnym legend i mitów Wschodzie, i to dopiero w V wieku. Szczególnie na jej rozwój wpłynęły apokryfy, głównie księga znana jako „Transitus Mariae”. Ksiądz Jan Rostworowski pisał o tym tak: „Wiadomo, jak uzupełniały ewangelię, także co do dziejów Maryi, takie apokryfy jak Testament dwunastu Patriarchów, Protoewangelia Jakuba, Wniebowzięcie Izajasza itp. Otóż w chwili kiedy zarysowała się idea wniebowzięcia Maryi, spróbowali nieznani autorzy po części w związku z dziwacznymi legendami o śmierci św. Jana Ewangelisty, z faktu Wniebowzięcia objawionego wyłącznie na dogmatycznej drodze
PYTANIA CZYTELNIKÓW
że z ciałem wzięta została do nieba. Całe to opowiadanie nosiło charakter wyraźnie apokryficzny (…), ale mimo to znalazło ono szerokie rozpowszechnienie tak we wschodnim, jak i w zachodnim Kościele. Na darmo papież Gelazjusz już w r. 495 zaliczył księgę De transitu Mariae do pism odrzuconych i obłożonych klątwą – legenda raz puszczona w kurs zaczyna się pojawiać, niekiedy dzięki interpolacji, niekiedy skutkiem łatwowierności autorów, i w tak poważnych dziełach, jak w homiliach św. Jana Damasceńskiego” („Dzieje dogmatu Wniebowzięcia” [w:] Ks. Witold Pietkun, „Maryja Matka Chrystusa”, PAX – Warszawa 1954, s. 141–142). Teolodzy. Na rozwój dogmatu wniebowzięcia wpływ mieli także niektórzy teolodzy VIII wieku, głównie wspomniany już św. Jan Damasceński i św. Modest z Jerozolimy. Pierwsze świadectwo na rzecz wniebowzięcia pochodzi z VI wieku od św. Grzegorza z Tours. Warto jednak zauważyć, że świadectwo to niewiele różni się od wyżej przytoczonego. Czytamy w nim: „Gdy wypełniwszy bieg życia ziemskiego, Najświętsza Maryja Panna miała zejść z tego świata, zebrali się w jej domu wszyscy Apostołowie ze wszystkich krańców świata. Dowiedziawszy się o jej niedalekim zejściu, czuwali razem z nią. A oto Pan Jezus przyszedł z aniołami swymi i biorąc duszę jej, dał ją Michałowi Archaniołowi i odszedł. Natychmiast, lecz już po nadejściu brzasku dnia, Apostołowie wzięli ciało z łożem i umieścili je w grobie. Strzegli go, czekając na przyjście Pana. I znowu
niekiedy dzięki interpolacji, niekiedy skutkiem łatwowierności autorów, i w tak poważnych dziełach, jak w homiliach św. Jana Damasceńskiego” oraz w wielu innych opracowaniach. To one bowiem miały wpływ na świadomość wiernych, na racje teologiczne oraz dalszy rozwój doktryny o wniebowzięciu Maryi. Pismo Święte. Chociaż w uzasadnieniu wniebowzięcia Marii Pius XII dowodził, że „prawda ta opiera się na Piśmie świętym”, to jednak nie mógł tego potwierdzić konkretnymi tekstami biblijnymi. Odwołał się co prawda do kilku tekstów, którym już wcześniejsi teolodzy nadali podobny sens (por. Rdz 3. 15; Łk 1. 28; Ap 12. 1–17), ale teksty te nic nie mówią o wniebowzięciu Marii. Dlatego też twierdzenie, że już doktorzy scholastyczni, a nawet papieże Pius IX (1846–1878) i Pius X (1903–1914) w tekstach tych, a szczególnie w „niewieście obleczonej w słońce” (Ap 12. 1), widzieli obraz wniebowzięcia Bogurodzicy, należy uznać za bezzasadne, bo nie znajduje ono poparcia w samym tekście. Przyznaje to dziś zresztą coraz więcej teologów katolickich, ponieważ egzegeza tego fragmentu w szerszym kontekście Pisma Świętego wyraźnie wskazuje na podobieństwo do snu Józefa (Rdz 37. 9–11) oraz na obrazy niewiasty rodzącej, czyli Izraela jako oblubienicy Boga (Iz 26. 15–18; 54. 1; 66. 7–10; Jr 3. 12–13; 4. 31; Oz 2. 18, 21–23; Mi 4. 8–10; 5. 1–2). Tekst Apokalipsy wskazuje więc na losy boleśnie doświadczonego narodu izraelskiego, z którego ostatecznie miał „wyjść ten, który będzie władcą
Izraela” (Mi 5. 2). Wskazuje także na przyszłość Izraela duchowego – Żydów i nie-Żydów. W przypisach do tego tekstu w Biblii Tysiąclecia czytamy, że „niewiasta obleczona w słońce” to symbol ludu Bożego obu Testamentów, a nie Marii. Natomiast niewiasta wszeteczna, czyli „kobieta przyodziana w purpurę i w szkarłat” (Ap 17. 4), to obraz odstępczego chrześcijaństwa. Powracając do ogłoszonego przez Piusa XII dogmatu, stwierdzić należy, że Nowy Testament nie tylko nie daje podstaw dla dogmatu wniebowzięcia Marii, ale wręcz zaprzecza takiej ewentualności. Ewangelia Jana wyraźnie mówi bowiem, że „nikt nie wstąpił do nieba, tylko Ten, który zstąpił z nieba, Syn Człowieczy” (J 3. 13). Doktryna o cielesnym wniebowzięciu Marii sprzeciwia się także nauce apostoła Pawła, który o porządku zmartwychwstania pisał tak: „(…) w Chrystusie wszyscy zostaną ożywieni. A każdy w swoim porządku: jako pierwszy Chrystus, potem ci, którzy są Chrystusowi w czasie jego przyjścia” (1 Kor 15. 22–23, por. J 6. 39–40). Nieco dalej dodał, że owo wzbudzenie z martwych i przemiana żywych nastąpi „w jednej chwili, w mgnieniu oka” (1 Kor 15. 52). Krótko mówiąc, dogmat wniebowzięcia Marii sprzeciwia się zasadzie „sola Scriptura” – tylko Pismo Święte. Tradycja. Znamienne jest, że chociaż w dalszej części konstytucji Pius XII w uzasadnieniu ogłoszonego dogmatu głównie odwoływał się do interpretacji teologów, a przede wszystkim do Tradycji jako zasadniczego źródła objawienia, to również
21
22
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
okiem sceptyka
POLAK NIEKATOLIK (50)
Ariańska stolica Na początku XVII w. poważną rolę w Europie odgrywała Akademia Rakowska, ośrodek myśli postępowej ściągający wybitnych intelektualistów i studentów z wielu krajów.
Miasteczko Raków – obecnie wieś gminna w województwie świętokrzyskim, w powiecie kieleckim, na pograniczu Gór Świętokrzyskich i Pogórza Szydłowskiego – założone zostało w 1567 r. przez kalwinistę Jana Sienieńskiego, wojewodę podolskiego, który zapewnił jego mieszkańcom tolerancję religijną. Dwukrotnie odgrywało ono wiodącą rolę w dziejach polskiego arianizmu. Po raz pierwszy w latach 1569–1572 (jako centrum zwolenników radykalnego odłamu braci polskich) i ponownie – od początku XVII w. do 1638 r. (jako siedziba słynnej w Europie akademii oraz miejsce wielu synodów ariańskich, gromadzących najwybitniejszych myślicieli). Radykalny nurt braci polskich propagował życie w komunie. Lewicowi arianie nie tylko domagali się sprawiedliwości społecznej, ale także dążyli do odcięcia się od świata. Taką właśnie genezę miało powstanie osady braci polskich (na wzór gmin braci morawskich) na jałowych piaskach w sandomierskim Rakowie. Do miasta przybywała, sprzedawszy swoje posiadłości, radykalna szlachta, mieszczanie, rzemieślnicy, chłopi i cudzoziemcy. Tutaj działali najbardziej radykalni lewicowi duchowni: Grzegorz Paweł, Marcin
L
Czechowic, Paweł z Wizny, Jakub z Kalinówki oraz Piotr z Goniądza i szlachta, na przykład Jan Niemojewski, Hieronim Moskorzowski, Adam Gosławski oraz Krzysztof Lubieniecki. Już wówczas porównywano Raków do Genewy, Wittenbergi czy Rzymu, bowiem z 44 synodów braci polskich, które odbyły się w latach 1600–1638, co najmniej 30 miało miejsce w Rakowie. Podczas tych zebrań zapadały decyzje dotyczące obsady stanowisk duchownych, stosunków z innymi wyznaniami, kwestii wydawniczych czy udzielania stypendiów na wyjazdy zagraniczne. Akademia w Rakowie powstała w 1602 r. Została ufundowana przez Jakuba Sienieńskiego, a była ośrodkiem ożywionego ruchu kulturalnego i wydawniczego, promieniującego na całą Europę. Było to pięcioklasowe gimnazjum humanistyczne wzorowane na szkole strasburskiej. Nauczano w niej wielu przedmiotów, ale nacisk kładziono na matematykę z geometrią i wiadomościami z trygonometrii. Doskonali pedagodzy wprowadzili do nauczania metodę poglądową, w wykładach uwzględniano zdobycze naukowe Mikołaja Kopernika, Johannesa Keplera i Galileusza. Wiele miejsca poświęcano
udzie silniej niż w Boga potrafią wierzyć w nadprzyrodzone moce „szczęścia” lub „pecha”. Tego rodzaju wiara też bywa życiowo szkodliwa. Kościół katolicki, jak niejednokrotnie to już zauważyliśmy, jest ostatnio ogromnie pochłonięty diabłem. Wszędzie go dostrzega, zewsząd chce go wygonić. Według watykańskiej egzorcystki, niejakiej siostry Angeli Musolesi, szatan działa także wtedy, gdy „coś jest nie tak, kiedy występują w naszym życiu czy w życiu bliskich nam osób jakieś anomalie, mamy ciągle pecha, kiedy rzeczy idą nam źle. W rodzinie, małżeństwie, pracy. Gdy jest bieda, nieszczęścia czy wypadki, to może stać za tym szatan”. Nietrudno zauważyć, że w tej definicji działań diabelskich mieści się niemal całe zło, jakie spotyka nas w życiu. Dla wielu osób miłe będzie odkrycie, że wszystkiemu winna jest jakaś konkretna osoba. I ta osoba jest kimś innym niż oni sami! Cóż za ulga! Diabeł jest wprost cudownym wynalazkiem, który nie tylko daje alibi Bogu, czyniąc go bardziej przyzwoitym i oddalonym od zła tego świata, ale przynosi wspaniałe samopoczucie wierzącym. W myśl hasła – co złego, to nie my! To wszystko on – diabeł!
etyce i zasadom moralnym Biblii. Wychowankom wpajano zasadę, że „mniej ważną jest rzeczą, jak ktoś wierzy, lecz jak żyje i postępuje”. Nakaz tolerancji religijnej traktowano w szkole jako święty. Gimnazjum rakowskie, nazwane Atenami Rakowskimi, było szkołą na bardzo wysokim poziomie. Przyjeżdżali tu na studia filozoficzne, matematyczne i teologiczne studenci z Korony, ale również ze Śląska, Siedmiogrodu, Czech, Niemiec, Szwajcarii, Francji, Włoch, Holandii i Anglii. Zaledwie jedna trzecia cudzoziemskich studentów miała szlacheckie korzenie. Biedniejszym z nich wypłacano stypendia. W epoce największej świetności Akad e m i a w Rakowie liczyła tysiąc uczniów. Jej sław- n y m i uczniami i absolwentami byli: Stanisław Lubieniecki, astronom i pisarz, Samuel Przypkowski, pisarz, poeta oraz działacz ariański, czy Jerzy Niemirycz, podkomorzy kijowski, kanclerz ruski, jeden z najbardziej wpływowych arian Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Raków wyrósł na religijno-kulturalne centrum o znaczeniu światowym. Mieszkali tam intelektualiści ariańscy, miasteczko tętniło
Można by na to machnąć ręką, jak na część religijnej mitologii, gdyby nie fakt, że pojęcie pecha niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem. O tym jednak pani Musolesi pewnie nie wie. Pech, czyli seria złych wydarzeń, to termin ze świata magicznego. Według tej wiary w rzeczywistości magicznej działają jakieś tajemnicze siły, które stale, albo cyklicznie niweczą nasze
życiem, stworzono znakomite dzieła naukowe. Nad powstającymi pracami dyskutowano i przygotowywano je zespołowo, na przykład słynny „Katechizm rakowski”, opracowany w latach 1603–1605, w którym ogłoszono zasadę wolności sumienia i wyznania dla wszystkich. Rakowska typografia słynęła z wysokiego poziomu; w latach 1602–1638 ukazało się tam około 240 tytułów. Sława tamtejszego wydawnictwa zapewniała jej zlecenia także ze strony ideowych przeciwników
wielu ludzi niereligijnych. Tak jak na przykład wiara w horoskopy. Osoby takie wyrastają wprawdzie z religii, ale ciągle wierzą w jakieś dziwne siły, którymi tłumaczą sobie rzeczywistość. Zostają z tą wiarą jak przerośnięte dzieci w zbyt krótkich majtkach. Taka wiara potrafi być ciężkim kamieniem u nogi naszego życia. Zamiast poszukiwać racjonalnych przyczyn naszych
ŻYCIE PO RELIGII
A to pech! starania. W świecie chrześcijańskim mimo zakusów diabelskich nad wszystkim czuwa Bóg i jego opatrzność; w świecie magicznym są jakieś siły, które trzeba obłaskawić, albo jakoś im przeciwdziałać, oczywiście też w sposób magiczny. Wówczas „posiadanie pecha” zamienia się ponoć w „posiadanie szczęścia”. I tzw. zła passa mija. Dlaczego piszę o tym wszystkim w naszym cyklu? Bo „pech” i „szczęście” nadal stanowią, niestety, część świata wyobrażeń
klęsk i sukcesów, myślimy o nich w sposób zabobonny, dostrzegając w nich siły oraz procesy, których w rzeczywistości nie ma. To pozwala nam wprawdzie na wyjaśnienie sobie świata, ale te odpowiedzi na życiowe pytania mają tylko pozór prawdopodobieństwa. Najgorsze jest to, że ta wiara nie pozwala nam uczyć się na naszych błędach. Bo w zasadzie żadnych omyłek nie popełniamy. Tylko „mamy pecha”. To może przynieść nam ulgę, ale nie pozwala
braci polskich. I tak w Rakowie wydawano dzieła kalwińskie, a nawet pisarzy katolickich, m.in. książki Sebastiana Klonowica. W ośrodku istniała też jedna z pierwszych w Polsce bibliotek publicznych, przeznaczona dla studentów. Zbór ariański w Rakowie był najlepiej zorganizowaną i najprężniej kierowaną demokratyczną wspólnotą protestancką w Polsce. Gmina opierała się na zasadach równości praw i pracy rąk własnych. Rozrósł się tam przemysł związany z drukarstwem, obróbką żelaza oraz sukiennictwem. Znaczącą rolę odgrywał w Rakowie poseł sejmowy magnat Jakub Sienieński, który nie tylko był dziedzicem i opiekunem Rakowa, ale opiekował się braćmi polskimi w całej Rzeczypospolitej. Miasteczko – polskie i ariańskie – rosło w siłę i dostatek. Ale, niestety, nie trwało to długo. Akademia Rakowska – znienawidzona przez k l e r i szlachtę katolicką, nielubiana przez kalwinistów – została jednak zamknięta w 1638 r. w epoce reakcji katolickiej. To sejm polski, aby ukarać antytrynitarzy za znieważenie przydrożnego krzyża przez uczniów szkoły rakowskiej, nakazał jej zamknięcie. Właściciel Rakowa zmuszony został również do likwidacji drukarni oraz całej gminy ariańskiej. Przeciwko temu katastrofalnemu dla braci polskich wyrokowi masowo protestowali protestanccy posłowie. Bezskutecznie. ARTUR CECUŁA
nam robić postępów, przeciwnie – jest zapowiedzią powtarzania starych potknięć. Oczywiście nie zmienia to faktu, że niektórych ludzi niemiłe sytuacje spotykają częściej niż innych. Jednak źródłem ich kłopotów nie jest „pech”. Najważniejszą przyczyną takich niepowodzeń bywa zwykle głupota lub niezręczność. Po prostu ustawicznie robimy coś źle i skutek jest zawsze ten sam – niepowodzenie. Problem w tym, że nie dostrzegamy swoich pomyłek, jesteśmy na nie ślepi. I to jest ta głupota. Mogą nią być najrozmaitsze rzeczy, ale najczęściej jest to myślenie życzeniowe, czyli takie postrzeganie ludzi i okoliczności, które jest zgodne nie z faktami, ale z naszymi życzeniami. Na przykład wierzymy, że coś nam się uda nie w oparciu o racjonalne przesłanki, ale wbrew nim. Bo chcemy, aby nam wyszło. Niejedna przegrana wojna i niejeden niespłacony kredyt ma w tym swoje korzenie – ludzie myśleli życzeniowo o możliwym rozwoju wypadków, zamiast skrupulatnie przeliczyć siły na zamiary. I to jest właśnie ten ich mityczny pech. MAREK KRAK
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
E
uropa przedstawiała tworzenie imperiów kolonialnych jako szlachetną krucjatę i akt dobroczynnego, chrześcijańskiego paternalizmu, a ponieważ wojny rasowe i kolonialne masakry kontrastowały z ową fikcją, najczęściej ukrywano je przed opinią publiczną. Dotknięta „kolonialną amnezją” współczesna Europa celowo zapomina, że owe krucjaty rasowe łatwo i często przemieniały się w ludobójstwo, tak jak to miało miejsce w Kongu czy w Namibii. Teoretycy religijni, m.in. brytyjski teolog Frederic Farrar, tłumaczyli, że zgodnie z planem bożym Afrykanie, Azjaci i Indianie po prostu opiekowali się terenami, na których zamieszkiwali do nadejścia białych, kiedy jednak pojawiła się wyższa rasa, a „nierokujące nadziei dzikusy” nie potrafiły przyjąć cywilizacji, zostały skazane na „wymieranie tak samo nieuchronnie i namacalnie, jak pod wpływem promieni słonecznych znika śnieg”. Pseudodarwinizm społeczny uznał pozbywanie się tubylców za symbol postępu na równi z osiedlaniem się białych farmerów i budową kolei. Ziemię uważano więc za pole bitwy, na którym „słabi” skazani są na zagładę, a los „dzikusów” podlega tym samym prawom selekcji naturalnej. Biała rasa siłą i podbojem rościła sobie prawo do nowych terytoriów w Afryce. Triumfowała wszędzie dlatego, że była najlepiej przystosowana. Niemcy jako jedni z pierwszych przyjęli logikę społecznego pseudodarwinizmu do usprawiedliwienia swoich zbrodniczych poczynań, choć nieobca im była ostrożność Darwina przy odnoszeniu swoich teorii ze świata roślin i zwierząt do walk między różnymi rasami człowieka. Darwin nigdy przecież nie wnosił, aby jego teorię opisującą mechanizm biologicznej ewolucji stosować jako regułę w stosunkach międzyludzkich czy międzypaństwowych. Wyciąganie z teorii ewolucji wniosków etycznych jest zwykłym nadużyciem. Rebelie, które Niemcy dławili w Afryce, traktowano jako wstęp do wielkiej wojny rasowej, jaką Niemcy i cała biała rasa będą musieli stoczyć z „niższymi rasami”. Jeśli Niemcom udałoby się założyć swoje kolonie – jak głosiła teoria – cały naród niemiecki zostałby zbawiony. Organizacją, która najbardziej propagowała tę ideologię, była założona w 1891 r. Liga Pangermańska, propagująca najbardziej jadowitą formę rasowego nacjonalizmu. W latach 1904–1906 w Afryce Południowo-Zachodniej ludy Herero i Nama prowadziły z Niemcami prawdziwą wojnę o przetrwanie. Z rozkazu cesarza Wilhelma II zamierzano pozbyć się obydwu grup etnicznych albo przez eksterminację, albo wygnanie poza granice kolonii. Po rozgromieniu Hererów pod Waterbergiem zepchnięto
ich na tereny pustynne i ogłoszono, że utracili status poddanych niemieckiego cesarza i muszą opuścić tereny Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej. Zagrożono jednocześnie, że każdy Herero, który pozostanie na terytorium kolonii, zostanie zabity – bez względu na wiek czy płeć. Rozkaz eksterminacji pozwalał Niemcom „strzelać, zabijać, wieszać wedle woli, starych i młodych. Mężczyzn, kobiety i dzieci”. Według pastora Elgera, misjonarza pracującego w Hererolandzie, patrole kierowały się zasadą: „Oczyścić, powiesić, zastrzelić, aż nikt nie zostanie”. Jednocześnie wojsko blokowało dostęp do źródeł wody i zabijało każdego, kto usiłował się do nich
23
przemilczana historia ciosami pałek brutalnych nadzorców, aż padną”. W obozach koncentracyjnych więźniowie byli głodzeni i zmuszani do pracy ponad siły. Do jedzenia dostawali zazwyczaj suchy ryż, który z powodu braku garnków jedli na surowo, a to wywoływało biegunkę. Odzienie stanowiły jutowe wory z wyciętymi dziurami na głowę i ręce. Każdego ranka nadzorcy zatrudnieni przez niemieckie firmy zabierali z obozów tysiące więźniów, po czym zakutych w łańcuchy prowadzili przez ulice i pustynie na place budowy, gdzie zmuszano ich do budowy dróg, budynków, sklepów i linii kolejowych. Wszystkim przydzielono numer identyfikacyjny wykuty na blaszce zawieszonej na szyi.
który ma wyzwolić swoich rodaków. Hendrik nie tylko zwracał się do swoich współplemieńców jako wysłannik Boży, ale zorganizował samodzielny Kościół z własnym rytuałem. Na jego czele stanęła rada starców i wodzów plemiennych. Na szczególną uwagę zasługuje fakt nawiązania kontaktów pomiędzy Nama a tzw. ruchem etiopskim w Kolonii Kapskiej. Stamtąd przybył do Hendrika kaznodzieja zwany z niemiecka Stürman, choć był Hotentotem z Beczuanlandu. Uważał on siebie za apostoła Kościoła etiopskiego, powołanego przez Boga, aby wygnać białych z Afryki. Najprawdopodobniej jeszcze przed powstaniem Witbooi przyjął ideały religijne ruchu etiopskiego,
Ostatecznym rozwiązaniem było wysłanie ich do obozu koncentracyjnego na Wyspie Rekina (Shark Island), położonej w Zatoce Lüderitza. Wyspa Rekina była pierwszym w historii niemieckim obozem zagłady. Poniosło tam śmierć trzy i pół tysiąca Afrykanów. Okrucieństwem chełpiono się na licznych fotografiach, z których robiono również pocztówki sławiące eksterminację. Na wyspie przebywało więcej kobiet i dzieci niż mężczyzn. Działało tam dwóch misjonarzy, bowiem władze misji uznały, że warto jest ratować dusze czarnych przed piekłem. Kwitł przy tym przemysł związany z handlem częściami ludzkich ciał. Więźniarki zmuszano do gotowania odciętych głów swoich
Jak chrzczono Afrykę
(25)
Obozy śmierci kojarzą się z nazistami i II wojną światową. Tymczasem pierwsze takie obozy Niemcy utworzyli w Afryce Południowo-Zachodniej. zbliżyć. W efekcie rzesze Hererów zginęły na skutek głodu i pragnienia. Z obawy przed opinią publiczną oficjalnie odwołano rozkaz eksterminacji, ale dla pozostałych przy życiu członków zbuntowanych plemion Niemcy założyli Konzentrationslager. Było 5 głównych obozów. Największy – liczący 7 tys. ludzi – utworzono w stolicy kolonii – Windhuku. Niestety, większość dokumentów dotyczących obozów koncentracyjnych w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej przepadła albo została celowo zniszczona w 1915 r. Jedno z zachowanych świadectw pochodzi od Heinricha Veddera z Reńskiego Towarzystwa Misyjnego. Misjonarze byli jedynymi cywilami, których wpuszczano do obozów. Odprawiali niedzielne nabożeństwa i pogrzeby, udzielali ostatniego namaszczenia oraz dostarczali więźniom Biblię. Wiadomo, że starszyzna z obozu koncentracyjnego w Swakopmundzie napisała list do kierownika misji, prosząc o dostęp do Starego Testamentu, szczególnie 1 Księgi Mojżeszowej, bowiem – według autorów listu – niewola Izraelitów bardzo przypominała ich los. W 1905 r. Vedder, przedstawiając warunki panujące w obozie, napisał: „(…) umieszczono [Herrerów] za podwójnym drutem kolczastym (…), w żałosnych klatkach wzniesionych z desek i szmat, w taki sposób, że w jednej z nich musiało zmieścić się 30–50 ludzi, bez podziału na płeć czy wiek. Muszą pracować od wczesnego ranka do późnej nocy, także w niedziele i święta, zginając się pod
Ukrywających się Hererów wyłapywano przy pomocy… misjonarzy, którzy mieli za zadanie nakłaniać uciekinierów do poddania się i gromadzili ich w misjach, obiecując kłamliwie koce, jedzenie i tytoń. Misjonarze nie zaprzestali współpracy z władzami kolonialnymi nawet wówczas, gdy dla wszystkich było jasne, że zgromadzeni w misjach Hererowie są zabierani wprost do obozów koncentracyjnych. Natomiast w biuletynie z 1906 r. krzewiciele wiary wyrażali pragnienie „podziękowania z całego serca Naszemu Panu za to, że dał [im] zadanie zaprowadzenia pokoju i porządku w Afryce Południowo-Zachodniej”. Wielką nadzieję na odmianę losu Afrykanie pokładali w przywódcy o wielkiej charyzmie – Hendriku Witbooi. W 1904 r. był już po siedemdziesiątce i działał jako naczelny wódz Nama oraz prorok, który wypełnia misję wypędzenia Europejczyków z Namibii. Witbooi dość swoiście interpretował Stary Testament. Lud Nama porównywał do Izraela, a siebie – do Mojżesza,
który dążył do utworzenia chrześcijańskiego kościoła afrykańskiego niezależnego od białych kościołów misyjnych. Witbooi stoczył ponad 200 potyczek i wielką bitwę pod Auob. Wspierał go Jakob Morenga – „Czarny Napoleon” – który był prawdopodobnie największym partyzantem w historii południa Afryki. W maju 1906 r. południowoafrykański „Cape Times” przeprowadził z Morengą wywiad. Zapytany o to, czy wie, że „Niemcy są jedną z największych potęg wojskowych na świecie”, odparł: „Tak, zdaję sobie z tego sprawę, ale nie potrafią walczyć w naszym kraju. Nie wiedzą, gdzie znajdować wodę, i nie rozumieją walki partyzanckiej”. Kiedy 29 października 1905 r. pocisk trafił Hendrika Witbooi w udo, wódz zmarł po kilku dniach. Jego ciało owinięto w koc, na piersi umieszczono Biblię i złożono w nieoznaczonym grobie. Za swoje „zbrodnie” Nama otrzymali taką samą karę jak Hererowie. Zostali zaprowadzeni do obozów koncentracyjnych i skazani na wyniszczającą pracę.
rodaków i oskrobywania czaszek z tkanki i ścięgien, a następnie takie wypreparowane czaszki wysyłano do Niemiec, gdzie zasilały muzea, prywatne kolekcje i zbiory uniwersyteckie. Wielki strach wzbudzał doktor Bofinger, który przeprowadzał na więźniach eksperymenty medyczne – wstrzykiwał im na przykład opium lub arszenik i badał skutki działania tych substancji, dokonując autopsji i „otwierając zwłoki”. Obóz śmierci został zamknięty w kwietniu 1907 r. Ci, którym udało się przeżyć, zostali oficjalnie w styczniu 1908 r. uwolnieni przez cesarza z okazji jego urodzin. W ciągu czterech lat od wybuchu powstania zabito lub wypędzono 80 procent wszystkich Hererów. Także eksterminacja niektórych społeczności Nama była niemal całkowita. Zbrodnia, którą popełniły cesarskie Niemcy na bezbronnych Afrykanach, stanowiła przepowiednię tego, co wydarzyło się podczas nazistowskiej wojny rasowej. ARTUR CECUŁA
24
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
grunt to zdrowie
P
rzed tygodniem omówiliśmy zbawienny wpływ zbóż na nasze zdrowie. Codzienna dieta powinna jednak bazować także na warzywach, a idealny jadłospis opiera się w 40 proc. na zbożach oraz w 40 proc. – na jarzynach. Szczególne miejsce wśród nich zajmować powinny warzywa krzyżowe. Jest to grupa roślin, do której należą między innymi warzywa kapustne, liściowe i rzepakowate, rośliny oleiste, a także przyprawowe. Najpopularniejsi jej przedstawiciele to brokuły, brukselka, kapusta, rzodkiewka, rzepak, jarmuż, gorczyca, rukiew wodna, rukola i chrzan. Warzywa krzyżowe wykazują korzystne dla zdrowia właściwości, ponieważ oprócz witamin, składników mineralnych, błonnika pokarmowego zawierają związki zwane glukozynolanami. Mają one działanie przeciwgrzybiczne, przeciwwirusowe oraz przeciwbakteryjne i chronią nas przed bakteriami Helicobacter pylori, odpowiedzialnymi za występowanie znacznego odsetka nowotworów żołądka. Wśród glukozynolanów wyróżnia się między innymi glukobrassycynę, synigrynę, synalbinę, glukorafaninę, glukonapinę i glukoiberynę. Bardzo istotną rolę w prewencji nowotworowej odgrywają także glukorafanina oraz glukobrassycyna, a w szczególności produkty ich rozkładu – sulforafan i indolo-3-karbinol. Związki te hamują wzrost oraz rozwój komórek nowotworowych, wpływają na procesy naprawcze DNA oraz na usuwanie czynników rakotwórczych z organizmu. Znajdują się one w znaczących ilościach w brokułach, kalafiorze i czerwonej kapuście. Badania dowiodły, że spożywanie warzyw krzyżowych obfitujących w glukozynolany wpływa na obniżenie ryzyka zachorowania na nowotwory: piersi, prostaty, trzustki, pęcherza moczowego, jelita grubego i płuc. Ponadto stanowią one ważny element terapeutyczny i prewencyjny. Z warzyw tej grupy robimy m.in. sałatki. Można je łączyć z tofu, nasionami oraz dodawać do nich oliwę z oliwek. Oczywiście samo spożywanie takich sałatek nie jest stuprocentowym panaceum – osoby, które zauważyły u siebie jakiekolwiek niepokojące objawy, na przykład uporczywy kaszel czy guzki, powinny niezwłocznie skontaktować się z lekarzem. Inną pożyteczną grupą warzyw są te zawierające dużą liczbę przeciwutleniaczy. Należą do niej pomidory, papryka, szparagi, szpinak, marchew oraz słodkie ziemniaki. Można je spożywać zarówno na surowo, jak i gotować na parze, dusić lub krótko podsmażać na oleju. Wartościowe są też zielone warzywa liściowe. Należą do nich: boćwinka, botwinka, sałaty, cykoria, mniszek lekarski, kiełki, szczaw – zawierają one dużo beta-karotenu, innych karotenoidów,
po przyrządzeniu. Zawarta w nim moc składników antyoksydacyjnych wymiecie z naszego organizmu patologiczne wolne rodniki, będące czynnikami kancerogennymi. Kolejną grupą produktów spożywczych zalecaną w diecie antynowotworowej są nasiona roślin strączkowych, które powinny stanowić około 10 proc. dziennego pożywienia. Są one dobrym źródłem białka roślinnego i witamin z grupy B. Zaleca się spożywać fasolę białą, czarną, czerwoną, pinto, soję, bób, soczewicę oraz groch – łupany i zielony. Warto doprawić je szczyptą ziół – cząbru, tymianku lub majeranku. Przed gotowaniem należy je dobrze namoczyć, wylać wodę z moczenia i gotować w świeżej co najmniej 2, a nawet 3 godziny. Najcenniejsze w przypadku fasoli, grochu i soczewicy są inhibitory proteazy, bo hamują rozwój guzów nowotworowych – ale podkreślam, że osoby, które wykryją u siebie niepokojące zmiany lub objawy, muszą skontaktować się z lekarzem. Rośliny strączkowe dostarczają też duże
Dieta antyrakowa Coraz częściej nowotwory uznaje się m.in. za efekt nieodpowiedniego odżywiania. Można powiedzieć, że już za życia kopiemy sobie grób za pomocą łyżki i widelca.
witaminę C oraz działające przeciwrakowo związki fitochemiczne. Ponadto w warzywach tych znajduje się sporo błonnika, który pomaga usuwać patologiczne złogi zalegające w jelitach, co jest istotne w profilaktyce nowotworów przewodu pokarmowego. Nie sposób w tym miejscu zapomnieć o takich sprzymierzeńcach naszego zdrowia jak czosnek oraz cebula, por czy szczypiorek. Najlepiej spożywać je na surowo z odrobiną oliwy z oliwek, która powoduje łatwiejsze przyswajanie aktywnych związków antynowotworowych. Rośliny z rodziny czosnkowatych należą do najstarszych leków – w celach leczniczych czosnek stosowali już Sumerowie ponad 3 tys. lat p.n.e. W 1858 roku Ludwik Pasteur odkrył jego bakteriobójcze działanie, co zaowocowało tym, że w czasie pierwszej wojny światowej szeroko stosowano go w bandażach do zapobiegania infekcjom. Radzieccy żołnierze używali go jeszcze podczas II wojny światowej w tak dużych ilościach, że nazwano go „ruską penicyliną”. Czosnek wykazuje działanie antynowotworowe, wzmacnia też organizm podczas chemio- i radioterapii. Ponadto zawarte w nim związki siarki osłabiają rakotwórcze działanie nitrozoamin i związków n-nitrozo, powstających w pieczonym
na grillu mięsie oraz podczas palenia papierosów. Naukowcy zaobserwowali u pacjentów przyjmujących duże ilości czosnku obumieranie komórek raka okrężnicy, piersi, płuc, prostaty, a także białaczki. Nadmiar czosnku wywołuje jednak bóle wątroby. Ponadto warzywo to jest tylko dodatkiem do terapii, więc osoby cierpiące na którąś z tych chorób nie mogą przerywać leczenia. Poniżej przedstawiam receptę na koktajl fitochemiczny opracowany przez amerykańską dietetyczkę – Dianę Dayner. Kiedy wykryto u niej raka piersi, opracowała dla siebie specjalną dietę wspomagającą konwencjonalne leczenie. Udało się jej całkowicie powrócić do zdrowia w dużej mierze dzięki owemu koktajlowi. Oto przepis: Miksujemy bardzo dokładnie: l l l
l l l l
l
70 g miękkiego tofu 6 małych marchewek 3/4 szklanki świeżych lub mrożonych owoców łyżkę otrąb pszennych łyżkę zarodków pszennych łyżkę siemienia lnianego 3/4 szklanki mleka sojowego bogatego w wapń 3/4 szklanki soku pomarańczowego
Zapobiegawczo pijemy ten eliksir dwa razy dziennie, bezpośrednio
(2)
ilości energii pozyskiwanej z węglowodanów, wspomniane białko oraz mnóstwo błonnika. Na osobny akapit zasługuje soja i jej przetwory, ponieważ jest bardzo pożywna i zasobna w substancje hamujące rozwój nowotworów. Obniża poziom estrogenów, powstrzymując wzrost raka piersi. Zawarte w niej saponiny chronią także przed innymi postaciami tej choroby. Podobne działanie wykazują izaflawony, które chronią przed białaczką, rakiem okrężnicy, piersi, płuc, prostaty i skóry. Powinno się ją spożywać przynajmniej raz dziennie w dowolnej postaci (mąka sojowa, ser sojowy, tofu, miso, mleczko sojowe itp.). Resztę dziennego menu mogą stanowić wszelkiej „maści” jagody: od goji, poprzez borówkę amerykańską, po aronię. Wszystkie stanowią świetne źródło przeciwutleniaczy i błonnika. Dodatkowo jagody leśne zawierają antocyjanidę i proantocjanidynę – związki, które potrafią zmuszać komórki rakowe do samounicestwienia, szczególnie silnie zwalczając nowotwór okrężnicy. Wskazane są także jeżyny, maliny, i truskawki. Znajdziemy w nich spore ilości kwasu elagowego (polifenol). Odtruwa on komórki, zapobiega odkładaniu się substancji toksycznych w organizmie oraz przyspiesza ich wydalanie. Ponadto owoce te nie powodują skoków insuliny, czyli są bezpieczne dla cukrzyków. Napojem, bez którego ciężko się obyć, planując dietę antynowotworową, jest bez wątpienia zielona
herbata bogata w polifenole. Są to między innymi katechiny ograniczające rozwój nowych naczyń krwionośnych potrzebnych nowotworowi do wzrostu i tworzenia przerzutów. Herbata zielona jest również silnym antyoksydantem, aktywuje w wątrobie enzymy likwidujące toksyny z organizmu i przyśpiesza śmierć komórek rakowych. Polecane rodzaje herbaty to: Sencha i Matcha. Zalecane jest wypijanie co najmniej 4 filiżanek dziennie. Nie należy jej przechowywać po zaparzeniu dłużej niż 2 godziny, ponieważ po tym czasie traci swoje właściwości. Królową antyrakowych przypraw opisywanej diety bez wątpienia jest kurkuma, będąca składnikiem curry i zarazem jednym z najsilniejszych naturalnych środków przeciwzapalnych. Zapobiega rozwojowi zmian nowotworowych, przyczyniając się do obumarcia zmutowanych komórek, przyśpiesza także gojenie się ran. W badaniach laboratoryjnych wykazano, że kurkumin, główny składniki tej przyprawy, ogranicza wzrost wielu rodzajów raka: wątroby, żołądka, jajników oraz białaczki, ponieważ wzmacnia skuteczność chemioterapii. W Indiach, gdzie spożycie tej przyprawy wynosi 1–2 gramy dziennie, zachorowalność na raka płuc jest 8 razy mniejsza, na raka okrężnicy – 10 razy mniejsza, na raka piersi – 5 razy mniejsza i 10 razy mniejsza na raka nerek niż w krajach wysoko uprzemysłowionych. Aby była ona dobrze przyswajana przez ludzki organizm, zwłaszcza osoby chorej lub wycieńczonej, należy ją mieszać z czarnym pieprzem lub czerwoną papryką i dodawać do wszystkich potraw – nawet do jogurtów i kefirów. Inną niezwykle cenną przyprawą jest imbir, znany od setek lat w chińskiej medycynie jako silny środek przeciwzapalny i antyoksydant. Jest skuteczniejszy nawet od witaminy E. Zwalcza niektóre komórki rakowe i ogranicza powstawanie nowych. Napar z imbiru pomaga pozbyć się nudności po chemioterapii i radioterapii, łagodzi też wszelkie problemy gastralne. Wystarczy ucierać na tarce jego kawałek wielkości centymetra sześciennego i dodawać do każdej filiżanki zielonej herbaty. Zaznaczam jednak, że sama dieta, bez specjalistycznych terapii medycznych, najprawdopodobniej nie pozwoli wygrać walki z rakiem, ale może mu zapobiec. Za tydzień dalszy ciąg porad żywieniowych do walki z rakiem. ZENON ABRACHAMOWICZ Przypisy: Bożena Żak-Cyran, Alchemia pożywienia Dr Robert E. Willner, Cancer Solution D. Chace, M. Keane, Dieta w chorobach nowotworowych www.era-zdrowia.pl
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Boży przymus W Polsce jest tak, że jeśli nie chcemy, aby nasze dziecko w przedszkolu uczestniczyło w lekcjach religii, to gdy przyjdzie pani katechetka, nasza pociecha zostanie wyprowadzona do drugiej sali. Odbierze to jako dotkliwą karę, więc raczej nie zdecydujemy się narazić dziecka na taką przykrość i w końcu będzie ono na religię chodzić. A w konsekwencji zostanie ochrzczone, posłane do komunii, bierzmowania itd. I tak to się kręci. Czy to jest przymus religijny? Jest, i to wredny, bo egzekwowany na dzieciach. Chciałbym odpowiedzieć na pytanie: dlaczego coś takiego w Polsce jest możliwe i nikt tym się specjalnie nie przejmuje? Otóż w pewnym sensie religia zawsze oparta jest na przymusie. Do niedawna była przecież tak znaczącym, a nawet dominującym elementem systemu społecznego, że w praktyce nie wchodziła w grę żadna wolność wyboru uczestniczenia w praktykach religijnych. Tak jak to się dzieje na przykład w państwach arabskich, również w Europie do niedawna każdy rodził się w swojej wspólnocie religijnej, która nadawała mu w zasadzie niezmienną tożsamość. Nikt nikogo o zdanie nie pytał, a wykluczenie ze wspólnoty było wielkim nieszczęściem. Taki powiedzmy filozof Baruch Spinoza
L
w XVII wieku został wyrzucony z gminy żydowskiej Amsterdamu, bo głosił, że Biblii nie należy pojmować dosłownie. Znalazł się na społecznym marginesie. Bo lepiej było być choćby i Żydem niż nikim. Wyznanie tak silnie wpisywało się w tożsamość człowieka, że jeszcze w XX wieku w demokratycznych krajach nikomu nie przeszkadzało, że w dowodach tożsamości istniała rubryka: „wyznanie”. W Polsce było tak do wojny, a na przykład w Grecji – jeszcze do niedawna. W końcu każdy jest jakiegoś wyznania, prawda? A jak już jest, to chyba raczej się tym szczyci, niż się tego wstydzi? Wszak wyznawanie wiary jest sprawą publiczną, a nie tylko prywatną – tak uzasadniało się niedyskrecję państwa w kwestiach wiary obywateli. Kłopot stanowili „bezwyznaniowcy”, jak nazywano niewierzących. To właśnie ich upośledzenie społeczne, „brak
udzie chcą zmian, i to bardzo głębokich. Dlaczego? Bo w Polsce większości źle się żyje. Niedostatek zdecydowanej większości obywateli to bynajmniej nie jedyny przejaw niskiej jakości życia. Prawie równie ważne jest to, jak się odnosimy do siebie nawzajem. Socjolog łatwo zauważy dramatycznie rosnące rozwarstwienie majątkowe. Jednak najwięcej miałby do powiedzenia uczciwy psycholog społeczny. Nie ufamy sobie, jesteśmy nieżyczliwi, bezwzględni i cyniczni. W czasach szalejącego „liberalizmu” zaczyna dominować osobowość autorytarna. Jej istotą jest sadomasochistyczny stosunek do bliźniego. Płaszczymy się przed silniejszym i gnoimy słabszych. Tę postawę opisywał w swoich pracach Erich Fromm: to osobowość charakteryzująca się bezkrytycznym podporządkowaniem się autorytetom, skłonnością do przyjmowania postaw antydemokratycznych, konserwatyzmem poglądów i obyczajów, nietolerancją, sztywnością rozumowania, kultem siły, a także tendencją do podziału świata na „swoich” oraz „obcych”. Uwarunkowania osobowości autorytarnej tkwią najczęściej w środowisku wychowawczym, w którym dominuje surowa dyscyplina i tłumienie uczuć. Życie codzienne przeciętnego obywatela RP przypomina chodzenie po polu minowym. Obok pułapek w postaci niespłaconych
przydziału”, sprawiło, że w połowie XX wieku zaświtała na liberalnym Zachodzie myśl, że trzeba by potraktować dyskrecję w sprawach wiary i niewiary jako jeden z elementów „praw człowieka i obywatela”. Tak też się stało i od wielu dziesięcioleci w demokratycznych państwach prawa nie do pomyślenia jest, aby rząd gromadził informacje na temat religijności poszczególnych obywateli. Wiara stała się sprawą osobistą. Poza tym skoro wszyscy są równi, to do czego miałaby być rządowi potrzebna taka wiedza?
kredytów, rachunków, zajęć komorniczych, nękających windykatorów, niewypłaconych w porę wynagrodzeń czyhają też nań współobywatele. Obserwują go kamery monitoringu wszechobecnego jak u George’a Orwella, a także sąsiad, przechodzień gotów w każdej chwili warknąć, pouczyć, zbesztać, zatrąbić i zwymyślać. Stajemy się potworami już we wczesnym dzieciństwie. System edukacyjny bowiem nie
Paradoksalnie, w krajach komunistycznych, gdzie uważało się wyznanie nie tyle nawet za sprawę prywatną, co przejaw zacofania, przynależnością religijną obywateli władze interesowały się mało i całkiem świadomie, poniekąd całkiem postępowo, rezygnowały z wpisywania wyznania do dowodów osobistych i dokumentów urzędowych. Tym samym autorytarna władza komunistyczna spotkała się w pół drogi z zachodnią demokracją. Dla środowisk antydemokratycznych ta dziwna postępowość „czerwonych” do dziś stanowi jeden z argumentów przeciwko upowszechnianiu kultury liberalnej i demokratycznej. Mówią: patrzcie, toż ten zgniły Zachód szedł ręka w rękę z komunistami! Przejawy przymusu religijnego w Polsce wiążą się zwykle z konfliktem między tą niedawną jeszcze „oczywistością” niedobrowolnego i publicznego charakteru religii oraz nowym standardem całkowitej dobrowolności wyznawania wiary jak również poszanowania prywatności obywateli w tym zakresie. Kościół uważa za rzecz całkiem oczywistą, że religia jest nauczana w przedszkolach i szkołach, a młodzież uczestniczy w rozmaitych uroczystościach szkolnych z wyraźnymi akcentami religijnymi. Sądzi też, że promowanie katolickiego światopoglądu na lekcjach historii, wychowawczych i innych, jak również manifestowanie światopoglądu katolickiego przez funkcjonariuszy publicznych to rzecz zupełnie
na „lepszych” i „gorszych”. Największym „obciachem” jest bieda. Kiedyś wiozłem kolegę mojego synka z przedszkola. Pięciolatek wychylił się z auta i zawołał: „Te, bezdomny, ominąłeś jeden śmietnik!”. Nic dziwnego, że brak szacunku dla ciężkiej i nisko płatnej pracy w połączeniu z kultem pieniądza skutkuje takimi zdarzeniami jak skopanie na śmierć bezdomnego w Głogowie przez grupę licealistów. Uczniów i studentów
GŁOS OBURZONYCH
naturalna i wynika z faktu, że kultura polska jest katolicka. Jesteśmy u siebie i mamy prawo być sobą, czyż nie? Owszem, niewierzący nie mogą być dyskryminowani, ale muszą pogodzić się z faktem, że WIĘKSZOŚĆ stanowi o tym, jak wygląda codzienne życie społeczne. Wyjaławianie sfery publicznej z elementów religijnych nie służy wolności, lecz jest jej pogwałceniem – uważa hierarchia kościelna, a za nią jej sprzymierzeńcy. W gruncie rzeczy Kościół po prostu pozostaje na stanowisku, na którym stał zawsze i które do niedawna było powszechnie akceptowane. Idee świeckości państwa i daleko posuniętej ochrony równości praw wierzących i niewierzących są wciąż jeszcze ideami dość awangardowymi, szczególnie w Polsce. Co więcej, Kościół powołuje się na ciekawą zasadę, która mówi, że kto nie wierzy, i tak ma etyczny obowiązek z życzliwością oraz szacunkiem patrzeć na wyznawców wiary, a także na ich swobodne, publiczne życie religijne. Powołuje się więc na coś, co można nazwać obowiązkiem życzliwości i szacunku. Otóż Kościół się myli – obowiązku szacunku dla religii ani tym bardziej życzliwości dla Kościoła nie ma! A zmuszanie ludzi do posyłania małych dzieci na katechezę jest hańbą. Minie jednak wiele czasu, zanim ogół społeczeństwa zrozumie, że świeckość państwa i szkoły nie jest żadnym „atakiem na Kościół”, lecz wymogiem demokratycznego państwa prawa, chroniącego wolność i równość obywateli. JAN HARTMAN
„święte prawo własności”. Szanujemy więc przede wszystkim siłę. Kult siły – w sytuacji gdy dysponuje nią coraz mniejsza grupa bogatych i możnych w oceanie nędzy, biedy oraz uległości – to znakomity wstęp do dyktatury. Nikt się nie stawia, bo każdy jest sam. Nie ma też doktryny moralnej, zbiorowej ideologii sprzeciwu. Jest tylko bezsilna złość i coraz większa nienawiść, którą jednak bezpieczniej jest wyładować na słabszych, a nie na sprawcach doznanych krzywd. Dlatego lokator ledwo wyrabiający się na czynsz wini tych, którzy już przestali płacić, a nie tych, którzy ustalili za wysokie opłaty i za niskie pensje. Bezsilna frustracja rodzi tęsknotę za siłą, którą będzie można kiedyś przeciwstawić tym, którym podlizujemy się na co dzień, nienawidząc ich z całej duszy. Atomizacja społeczeństwa nie pozwala jednak na powstanie ruchu oddolnego, demokratycznego, suwerennego, rzucającego wyzwanie wszechwładzy panujących elit. Społeczeństwo stopniowo przekształca się w motłoch, gotów poprzeć jakiegoś silnego człowieka, wodza narodu. Mściciela, który nie zmieni wprawdzie niesprawiedliwych stosunków społecznych, ale ku uciesze gawiedzi urządzi serię upokarzających aresztowań nad ranem, a jeżeli tylko będzie mógł, to i publiczne egzekucje. PIOTR IKONOWICZ
Między społeczeństwem a motłochem chroni innych, biednych, nieśmiałych, ułomnych, tylko ich piętnuje. Dzieci w lot chwytają, o co chodzi, i zadziobują każdego, kto odważy się bądź ma to nieszczęście, że odbiega od „normy”. Jednym z największych wyzwisk wśród dzieci jest nazwanie kogoś „dziwnym”. W czasach mojego dzieciństwa, ponoć kolektywistycznego, nazywaliśmy to oryginalnością i bardzo ceniliśmy. Obecnie dzieciaki uczą się nie tylko konformizmu w sposobie ubierania, zachowania, w stosunku do władzy, ale i pogardy, zwłaszcza dla uboższych rówieśników. Piętnowanie idzie z góry. Wyczytywanie w klasie po nazwisku dzieci skierowanych do bezpłatnego odżywiania to tylko jeden z wielu przejawów dzielenia społeczności szkolnej
ocenia się po ich zdolności przyswajania jedynie słusznej, płynącej z góry wiedzy, której kwestionowanie jest karane gorszymi ocenami. Brak bezpieczeństwa socjalnego i coraz powszechniejsza psychoza strachu sprawiają, że mnożą się służby ochrony, zakazy, zamki oraz mury, którymi odgradzamy się od wrogiego świata, ale przy okazji od siebie nawzajem. Coraz częstszy rozdźwięk między tym, co słuszne i moralne, a tym co, zgodne z prawem, uczy braku szacunku dla innych i samego siebie. W świecie, w którym prawa człowieka znaczą coraz mniej, bo człowiek to już nie brzmi dumnie, jedynym powszechnie respektowanym, nadrzędnym prawem staje się
25
26
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Zawał na emeryturze
Chamstwo, chamstwo über alles
Mamy poważny problem. Dotyczy każdego z nas. Nie mamy systemu emerytalnego. A ściślej – nie będziemy mieli, gdyż system, który miał być, jest właśnie demontowany i nie jest prezentowany żaden inny. Niby dalej ma być ZUS lub opcjonalnie OFE, ale wiemy, że ZUS to wielka dziura bez dna i bez żadnego widoku na naprawę. System OFE miał chociaż jedną wielką zaletę, że gromadził realne pieniądze, a nie zobowiązania na koncie, był jednak mało rentowny, a przede wszystkim – pada teraz łupem Rostowskiego i zostanie wykorzystany niczym basen gotówki dla spragnionego budżetu, w dodatku budżetu na kacu zadłużenia. Nie mamy więc żadnego realnego systemu emerytalnego w planach. I mniejsza z tym, czy kiedyś Rostowski odpowie przed Trybunałem Stanu za obecne decyzje. Ważne jest, że nie mamy pomysłu, nie mamy zabezpieczenia dla emerytur. Teoretycznie można by myśleć o naprawie ZUS-u. O połączeniu z KRUSEM (jest w Sejmie taki projekt Ruchu), nadzorze korporacyjnym, kalkulowaniu inwestycji, redukcji bajońskich kosztów tego molocha, ale to wszystko, choć potrzebne, nie załatwi problemu. Nasza trudność to niebilansowanie się świadczeń emerytalnych na minimalnym choćby poziomie, przy obecnym stanie demograficznym, długości życia i tempie rozwoju gospodarczego. Po prostu obecne składki nie wystarczają, a deficyt się powiększa. Gdybyśmy rozwijali się szybciej, to być może OFE mógłby pozostać.
Chamstwo niejedno ma imię. Kiedyś było wstydliwe, bo chamy stanowiły przeciwieństwo panów. Toteż kto żyw, skrzętnie ukrywał słomę wystającą z butów, a przynajmniej jej nie eksponował. W PRL pomagał w tym demokratyczny savoir-vivre, szerzony via „Przekrój” przez Jana Kamyczka. Wraz z nastaniem III RP chamstwo ożyło. To trudny do wytłumaczenia paradoks transformacji. Z jednej strony jest wręcz humorystyczna restauracja wielkopaństwa, które poprzez małżeństwa ma uszlachetnić, czyli właśnie odchamić nowobogackich IV RP. Kto jest na liście 100 najbogatszych Polaków, nie chce być kojarzony z gminem, ludem, plebsem czy pospólstwem, o hołocie motłochu, tłuszczy i warcholstwie nie wspominając. Równocześnie następuje nieprawdopodobny rozkwit chamstwa. We wszystkich jego przejawach i postaciach, a co gorsza – we wszystkich środowiskach. Chamstwo, będące kiedyś zespołem cech i zachowań negatywnie ocenianych przez społeczeństwo, zyskało nowe, publicznie aprobowane życie. Jest widoczne na każdym kroku jako bezceremonialność, brak kindersztuby, grubiaństwo, niedelikatność, niegrzeczność, nieokrzesanie, niekulturalność, nietaktowność, nieuprzejmość, prostactwo, wulgarność, ale coraz częściej także w postaci wszechogarniającej arogancji, bezczelności, impertynencji, ordynarności, podłości i nikczemności. Oko i ząb z Kodeksu Hammurabiego zastąpiło chamstwo, które się chamstwem odciska niczym gwałt z Mickiewiczowskiej „Ody do młodości”. W życiu publicznym, w tym w polityce, coraz więcej Dyzmów. Jedyna różnica polega na tym, że nie starają się tego ukryć nawet
Gdybyśmy mieli bardziej przebojową gospodarkę, to mielibyśmy lepsze płace, a więc więcej pieniędzy w ZUS-ie. Niestety, nie mamy. Jeśli w krótkim czasie nie postawimy na wzrost innowacji, edukację, naukę i nowoczesny marketing gospodarczy, to na zawsze pozostaniemy przy obecnych dylematach. Polskie produkty są za mało wyrafinowane, a więc i za tanie, a nasz wizerunek za słaby, aby dodawać marżę za kraj pochodzenia, jak to robią na przykład Niemcy czy Szwajcarzy. Minęło 20 lat i w tej dziedzinie stoimy w miejscu. Tymczasem musimy i możemy to zmienić! Po pierwsze, potrzebujemy polityki gospodarczej nastawionej na wzrost marży w eksporcie oraz na wzrost popytu wewnętrznego, czyli większe płace, a ściślej – większą kwotę wolną od podatku. Po drugie, polityka zagraniczna powinna być prowadzona w służbie gospodarki (polepszyć relacje z Rosją!). Po trzecie, musimy rozwijać promocję kraju przez kulturę jako narzędzie podniesienia wizerunku Polski. Po czwarte i piąte – potrzebujemy wsparcia małego i średniego biznesu oraz przyjaznej administracji. JANUSZ PALIKOT
na najwyższych stanowiskach w państwie. Lech Wałęsa bez żenady zamienił robotniczą charyzmę na prezydencką arogancję i postprezydenckie chamstwo, co – jak się okazuje – tylko przysparza mu zwolenników. Lech Kaczyński nie miał oporów, by ryknąć „Spieprzaj, dziadu!”, co nie przeszkodziło mu z prezydenta Warszawy awansować na prezydenta RP. Nieokrzesanie i prostactwo nie szkodzą też Bronisławowi Komorowskiemu. Kreując się na dozorcę pałacowych żyrandoli, podczas spotkania ze studentami w Rzeszowie porównał Dunki do kaszalotów. Już jako Pierwszy Obywatel III RP omal nie doprowadził do przesilenia w stosunkach polsko-amerykańskich, pouczając prezydenta Obamę, żeby pilnował swojej żony. Jedynie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu kindersztuby nigdy nie brakowało, ale akurat forma (Tiepier ja skażu po francuski savoir-vivre), a zwłaszcza stan, w jakim ją przywoływał podczas wykładu na jednej z kijowskich uczelni we wrześniu 2007 roku, nie przyniosły politycznego sukcesu ani jemu, ani LiDowi. Na sali sejmowej oraz w telewizyjnych i radiowych studiach politycznych chamstwo stało się istotnym, choć na szczęście nie jedynym, warunkiem zaistnienia. Tu bezapelacyjnie palmę pierwszeństwa dzierży posłanka Pawłowicz. Doktor habilitowany, nauczyciel akademicki, była sędzia Trybunału Stanu (2007–2011). Choć do tej pory na żaden temat nie powiedziała niczego sensownego, jest gwiazdą polskiego parlamentu i mediów, bo posługuje się językiem spod budki z piwem. Szmaty, dziwki, kurwy, alfonsy, rozebrana goła baba, obrzydliwi zboczeńcy to pawłowiczowski standard. Do tego liczne wycieczki personalne, z których najsłynniejsze
to „spierdalaj!” do posła przemawiającego z sejmowej trybuny oraz ocena zmiany płci przez posłankę Grodzką: „To nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą. Kod genetyczny tu decyduje. Daj pan, badanie krwi zrobimy. Tego nie zmieni żadna operacja”. To wyraźny wpływ europosła Nigela Farage’a, lidera brytyjskich eurosceptyków, który na sali obrad ryczał do przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya: „Nie chcę być niegrzeczny, ale naprawdę ma pan charyzmę mokrego mopa i wygląd urzędniczyny z banku. Jaki mechanizm, niegodny miana demokracji, wyniósł pana na te wyżyny? Nie słyszałem o panu, nikt o panu nie słyszał!”. Jednak nawet on zaczął od „nie chcę być niegrzeczny”. Posłanka Pawłowicz chce być i jest, bo to się w Polsce opłaca. Oczywiście chamstwo nie jest cechą jedynie wystąpień politycznych. Panoszy się wszędzie. W szranki z polskimi politykami stanął katolicki kler. I choć trudno w to uwierzyć wygrywa nawet z posłanką Pawłowicz. W dodatku nie tylko werbalnie. Także czynem. Najpopularniejszą odmianą klerykalnego chamstwa jest podłość. W stosunku do wszystkich. Kobiety i dzieci z in vitro pozbawia godności. Uczniom, chorym, starym, bezradnym odbiera szkoły, domy, szpitale, sanatoria. Wszystkim – wolność. Kościół w żywe oczy kpi z wiernych, kanonizując za nikczemność, brak skrupułów, a nawet zbrodnie. Na razie bezkarnie. Ciąg dalszy następuje stale. Na stadionach, wykładach, marszach i zgromadzeniach narodowców. Chamstwo, chamstwo über alles, über alles in der Welt! JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE – – – –
Jasiu, kogo częściej słuchasz, mamy czy taty? – pyta nauczycielka w szkole. Mamy. A dlaczego? Bo mama więcej mówi! ~ ~ ~ Mąż z żoną ogląda horror. Nagle na ekranie pojawia się przerażająca kobieca postać. Żona wystraszona wykrzyknęła: – O matko!!! – Ooo, ja też ją poznaję! ~ ~ ~ Co to jest starość? – To jest wtedy, kiedy nachylasz się, żeby zawiązać but, i zastanawiasz się, co by tu jeszcze na dole zrobić... ~ ~ ~ Rozmawia dwóch kumpli: – Rany boskie! Co się stało? Skąd te sińce? – Zostałem pobity. – Za co? – Za kichnięcie. – Za kichnięcie? To już teraz za to od łobuzów można dostać? – Nie od nich. – A gdzie? – Jak to gdzie? Dostałem wpier... za kichnięcie w szafie. ~ ~ ~ Mężczyzna, płacząc, całuje maskę i drzwi samochodu. – Sprzedaje pan? – Nie, żona dostała prawo jazdy.
Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie pierwszymi dwiema literami następnego 1) tęczowa impreza mniejszościom rada, 2) dziewczę z nutą, 3) niszczy wszystko to wietrzysko, 4) granica możliwości żurawia, 5) tam zwierz może skryć się w borze, 6) liczone na kopy, 7) pasują do kimona, 8) stosują doping w pełni legalnie, 9) po starciu leżą na korcie ziemnym, 10) w podkolanówce, 11) na nagana, 12) rzadkie i smaczne, 13) co się wysyła, licząc na zrozumienie?, 14) płynie w Olsztynie, 15) pół mecenasa w kosmosie, 16) Abrahama para, 17) gminny autorytet, 18) wbiegają do sądu ze swymi opiniami, 19) cztery ćwiartki, 20) trafne określenie transformatora, 21) pańskie konie wiódł na błonie, 22) białe ubranie na plebanie, 23) mokradła, w których niejedna dusza przepadła, 24) przebrany za Adama, 25) tam Alaska i Nebraska, 26) wieje Arabom w oczy, 27) brakuje go przy przesadzaniu, 28) konie na hipodromie, 29) stali przychodzą częściej niż inni, 30) rozmodleni w Wąchocku, 31) ryba z lawą, 32) zaleta w portfelu, 33) zboże z orki, 34) barak na głowie, 35) schowek, Pawła nie Gawła, 36) koreczek do beczek, 37) świniak przy korycie, 38) atakuje, dusząc, 39) hak na kasjera w ręku kontrolera, 40) nie na cztery kiery, 41) skała, ze szkieletów cała, 42) zakład nie dla hazardzistów, 43) tam się można spłukać bez użycia wody, 44) w Zakopanem do slalomu, wprost z lanosa i salonu, 45) witajcie na Hawajach, 46) najgłębsza w Polsce, 47) po śnieżycy na ulicy, 48) występuje przed Anką i przed McCartneyem, 49) kiedy kamień z serca spada, 50) co cię może śmieszyć w zgadze?, 51) filia podobna do agenta, 52) stopień, który ma związek z pasem, 53) trupa, ale nie nieboszczyka, 54) nawet gdy są daleko, są nam... niedalecy, 55) pali się i przypomina zeppelina, 56) z katorgi, na skraju miasta, 57) ogonek, ale wiewiórki nie przepiórki, 58) wśród frutti di mare, 59) o skazie na obrazie, 60) powstał przed lodowcem, z Sanem, 61) chłopak wysoki jak brzoza.
48
56 1
2
49
11,57
10 55
12
23
61 24
42
3 6
4
50
9
21
14
22
54
3
43
17 9
39
18
20
19
12 13
14
29
45
32
16
2
28,53
6
7 35
15
21
52
27
11
17
33
8,40 8
46
15
25 26,60
22
13
23
34
5 10
19
51
16
4
20
47
1
58
41
5
38
30,36
31
18
44
7
59
37 24
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie dowcipu. Teściowa przyjeżdża w odwiedziny do zięcia i córki. Drzwi otwiera zięć: – O, mamusia! A mamusia na długo? – Na tak długo synku, aż wam się znudzę. 1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 25/2013: „A co? Był zamknięty?”. Nagrody otrzymują: Tadeusz Naftyński z Lublina, Wiesława Kolęda z Wrzosowej, Krzysztof Targawski z Sopotu. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 za III kwartał 2013 r., 100 zł za II połowę 2013 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 27 (696) 5–11 VII 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
Znalezione na www.wiocha.pl
ŚWIĘTUSZENIE „Stylowa” wycieraczka
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
W USA słowo „kobieta” jest powoli zastępowane przez poprawne politycznie „feminoamerykanin”. ~ ~ ~ W Londynie na rogu ulicy rozmawiają dwie pakistańskie kobiety: – Jestem w Wielkiej Brytanii dopiero szósty
miesiąc, ale już biegle mówię po polsku! ~ ~ ~ Dyrektor kocha się z sekretarką. Sekretarka lekko speszona: – Dyrektorze, może drzwi zamkniemy? Całe biuro patrzy... – Nie! Jak zamkniemy, to pomyślą, że wódkę pijemy.
S
eks nierozsądny, wyuzdany zwłaszcza, bywa śmiertelnie niebezpieczny. ~ Ochroniarz Jimmy Ferranzo pracował w barze w San Francisco. Mieli tam fortepian. Taki podwieszony pod sufitem, który opuszczało się, kiedy było trzeba. Pewnego razu, już po zamknięciu speluny, instrument tkwił jeszcze na podłodze, a Jimmy przyprowadził sobie panienkę na bzykanie. Robili to na fortepianie właśnie i niechcący włączyli fortepianową wciągarkę. Pożycie zakończyło się pod sufitem. Przeżyła tylko dziewczyna, ale ściągnęli ją dopiero następnego dnia rano. ~ Biznesmen Robert Salzar pojechał w delegację razem z Sandrą Orellaną – koleżanką z pracy. Wiadomo, co się robi w delegacjach. Koleżeńska para najpierw upiła się dla kurażu, a potem powędrowała do apartamentu Roberta na 7 piętrze. Gra wstępna zaczęła się na balkonie. Sandra chciała seksownie zasiąść na balustradzie, ale wychyliła się za bardzo i… Rodzina zmarłej twierdziła, że biznesmen – ze strachu przed oskarżeniem o molestowanie – wypchnął dziewczynę przez balkon. Sąd uznał, że to wersja Salzara jest prawdziwa. ~ Rosyjski mechanik Sergiej Tuganow założył się z kolegami,
CUDA-WIANKI
Igraszki ze śmiercią że pójdzie na 12-godzinną orgię i do ostatniej minuty „da radę”. Żeby słowa dotrzymać, połknął całe opakowanie viagry – sztuk 30. Dał radę i umarł zaraz „po”. ~ W 1999 r. rumuński piłkarz Mario Bugeanu i jego dziewczyna zaparkowali w garażu, a mieli taką ochotę na seks, że zaczęli już w samochodzie, żeby dokończyć w sypialni. Silnik wciąż był włączony i zatruli się tlenkiem węgla. Przyznano im nagrodę Darwina (za najgłupszą śmierć). ~ Pewna 43-letnia Irlandka na internetowym czacie dla fetyszystów poznała 57-letniego rodaka. Umówili się na randkę, jeśli tak
można nazwać spotkanie, na którym kobieta uprawia seks z... psem kochanka. Nie wiedziała, niestety, że jest uczulona na psią spermę. Kilka godzin później umarła. ~ Simon Burley z Anglii lubił seksualne udziwnienia. Wymyślił sobie, że założy pętlę na szyję i stanie na krześle, które jego dziewczyna odepchnie. Miał się chwilę poddusić, a potem zostać odcięty. I tak by było, gdyby nie „szczegół” – nóż okazał się zbyt tępy. Zanim udało się przeciąć linę, Simon umarł. ~ Nigeryjczyk Uroko Onoja uprawiał wprawdzie seks małżeński, ale po bożemu było inaczej, bo Uroko był muzułmaninem. Miał już 5 żon, a zachciało mu się kolejnej. I z tą szóstą najchętniej sypiał. To nie spodobało się żonom-poprzedniczkom, które zaatakowały go uzbrojone w noże i metalowe pałki. Zażądały seksu, i to – za przeproszeniem – ile wlezie. Inaczej miał zginąć. Mężczyźnie udało się zaspokoić cztery kobiety, a potem umarł z wycieńczenia. JC