JAK RYDZYK CZESZE KASĘ INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
 Str. 7
Nr 27 (539) 8 LIPCA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
 Str. 8-9 ISSN 1509-460X
Fot. PAP/Szymon Pulcyn
2
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY W biografii Jarosława Kaczyńskiego można przeczytać, że był on jednym z ojców założycieli „Solidarności”. Zwłaszcza tej słynnej mazowieckiej. Jej doradcą i w ogóle... Kiedy wszyscy uwierzyli w tę powtarzaną od lat bujdę, w sprawę wdali się dawni działacze „S”, którzy za cholerę nie mogli sobie przypomnieć związkowca Kaczyńskiego. Zapytali więc sztab wyborczy kandydata, gdzie płacił składki, jaki numer miała jego legitymacja i jak nazywała się macierzysta komisja zakładowa. Do dziś nie otrzymali odpowiedzi. „Bo to bajki – twierdzi Wałęsa. – Kaczyński nigdy w »Solidarności« nie był”. My to rozumiemy, za „S” można było dostać w kuper. Prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc (od lat ma ok. 90 procent poparcia mieszkańców) nagrał spot reklamowy, w którym mówi, dlaczego nie wolno głosować na Kaczyńskiego, a trzeba na Komorowskiego. Biskupa Górnego, który uważa się za cesarza grodu nad Wisłokiem, diabli wzięli. I mamy nadzieję, że już nie oddadzą. Jacek Kurski odmówił wykonania prawomocnych wyroków sądów, czyli zamieszczenia w mediach przeprosin obrażonych i pomówionych przez siebie osób. Wobec tego komornik zaaresztował luksusowego mercedesa europosła i ogłosił licytację autka na 7 lipca. „Niech mnie zlicytują, a się nie ugnę” – hardo oświadczył Jacek Kurski, bo to ON jest „Prawy i Sprawiedliwy”! Prezes Narodowego Odrodzenia Polski Adam Gmurczuk złożył wniosek do stołecznej prokuratury o specjalne oznakowanie wszystkich gejów (jako osób zagrożonych HIV) – podobnie jak Żydów w czasie okupacji. Czy ktoś kiedyś oznakuje limo Gmurczuka? Nie doszło do znieważenia uczuć religijnych przez lidera zespołu Behemoth – uznał sąd w Gdyni. Przypomnijmy, że Adam Darski podarł podczas koncertu Biblię i stwierdził, że „Kościół katolicki to zbrodnicza sekta”. Sędzia nie miał wyboru – nie można kogoś skazać za mówienie prawdy. W Zielonej Górze obok aquaparku stanęła całkiem udana rzeźba nagiego mężczyzny. Jednak nadzy faceci mają to do siebie, że coś im odstaje. Prezydent miasta Janusz Kubicki nie lubi jednak organów sterczących (biedna jego żona), bo to może obrażać uczucia religijne. Kazał więc TO obciąć. Teraz obok aquaparku stoi eunuch, co obraża zdrowy rozsądek. Najnowszy ranking zawodów poważanych przez Polaków. Na pierwszym miejscu strażacy, potem wojskowi, policjanci. A księża gdzie? Zaledwie 60 procent katolickich Polaków poważa ten zawód. A pozostałe 40 procent? To Czytelnicy „Faktów i Mitów”. Równie ciekawy ranking w Nowej Zelandii. Najnowszy sondaż społecznego zaufania do przedstawicieli zawodów na przedostatnim miejscu ustawił prostytutki, a na ostatnim polityków. Jakież te Antypody podobne do Polski. 29 czerwca to oficjalny Dzień Papieża Benedykta XVI (od 2005 roku). Poza hołdami papa jeszcze chętniej przyjmuje pieniądze zbierane w kościołach na całym świecie. Żeby jako głowa Krk całkiem nie zatracić misji duszpasterskiej. M. Maciel – założyciel Legionu Chrystusa, pozbawiony skrupułów dewiant i oszust w sutannie, wielki przyjaciel JPII, molestował seksualnie nawet... własnego syna, którego urodziła mu jedna z kochanek. Meksykańska prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie. Adwokat Watykanu Jeffrey Lena zwrócił się do amerykańskiego Sądu Najwyższego, żeby ten orzekł, iż papież i najwyżsi urzędnicy Stolicy Apostolskiej są objęci immunitetem w USA. Dzięki twierdzącej decyzji sądu, Lena mógłby zablokować procesy cywilne, które ofiary molestowania wytaczają Watykanowi. Sąd najwyższy odmówił zajęcia stanowiska. Oznacza to, że amerykańscy sędziowie sami będą podejmowali decyzje w tych sprawach. Papież na ławie oskarżonych? Piękny widok. Premier Islandii Johanna Sigurdardottir ożeniła się ze swoją partnerką Joniną. Ślubowi towarzyszyła podniosła oprawa. Przybyły setki gości, także duchowni. Dziki kraj. Wybuch jednego wulkanu niczego Islandczyków nie nauczył? Będą następne! Malta, San Marino, Bułgaria, Monako, Cypr, Grecja, Rumunia i Armenia zwróciły się do Rady Europy z protestem przeciwko słynnemu już wyrokowi Trybunału w Strasburgu, który zabrania wieszania krzyży w szkołach. Polski rząd poproszony o wsparcie tej inicjatywy odmówił. Jak tak dalej pójdzie, to i u nas zaczną wybuchać wulkany. Że ich nie ma? No to będą! W Wiedniu sensacja. W jednej ze szkół nie znalazł się ani jeden uczeń chętny do nauki religii. Przez ostatnie 15 lat w Austrii, katolickiej w 90 procentach, odsetek rzymskich katolików spadł do niespełna 60 proc., z czego praktykuje mniej niż połowa. Słynny autor „Boga urojonego” Richard Dawkins chce założyć w Anglii Wolną Szkołę Ateistyczną, w której „dzieci nie będą krzywdzone religijnym wychowaniem”, uczyć zaś się mają racjonalnego myślenia, krytycyzmu i szukania dowodów”. Panie profesorze kochany, a może by tak choć jedną filię nad Wisłą? W ciągu najbliższych lat Chrystus powtórnie przyjdzie na świat. W to wierzy ponad 40 procent dorosłych Amerykanów o różnym statusie i poziomie wykształcenia. Tym to już nawet Dawkins nie pomoże.
Żarty na bok W
minionej kampanii rzetelną ocenę kandydatów przyćmił cień Smoleńska, a później i gierki sztabów wyborczych. Kandydaci zajmowali się prywatyzacją szpitali, zapominając, że to nie sam charakter ich własności, lecz system ubezpieczeń decyduje o dostępności pomocy medycznej. Opowiadali, jak będą przeciwdziałać powodzi, mimo że należy to do kompetencji rządu. Spierali się o symbole kampanii i o to, czyj życiorys jest bogatszy. Potem mieliśmy żenujący spektakl umizgów do Napieralskiego i towarzyszący mu handel politycznymi deklaracjami. W tym całym zgiełku umknął najistotniejszy aspekt prezydentury, czyli styl uprawiania polityki i kierowania państwem. Sposób wykonywania przez głowę państwa jej obowiązków narzuca wzorce kultury politycznej wszystkim pozostałym wybrańcom narodu – parlamentowi, rządowi, samorządom, a pośrednio także opisującym je mediom. Prezydent wyznacza model relacji: konfrontacyjny albo oparty na szukaniu porozumienia. Nasze doświadczenia z prezydentami w tej kwestii nie są najlepsze. Jedynym, który wskazał, że państwo polskie jest dla niego najwyższą wartością, był generał Wojciech Jaruzelski. Nie odważył się on nigdy rozszerzać swoich uprawnień, decydować, kto jest, a kto nie jest dobrym Polakiem. Potem było już tylko gorzej. Mieliśmy dzielenie Polaków na dobrych i złych, przekonywanie, że prawo jest dobre wyłącznie wtedy, kiedy służy określonej grupie albo osobie (falandyzacja), bzdurne wojny pomiędzy prezydentami i premierami (np. kto pierwszy wciągnie flagę w dniu wstąpienia do UE – Kwaśniewski czy Miller?), brak refleksji nad projektami reform (Kwaśniewski jak leci podpisywał szkodliwe propozycje rządu Buzka, zatrzymał się tylko na chwilę nad zmianami podziału kraju i utworzeniem nowych samorządów). Prezydenci lekceważyli konstytucję (choć na jej straży stać powinni), m.in. patronując powszechnej klerykalizacji lub ustalając składy zarządów ważnych spółek skarbu państwa. Apogeum destrukcji przyniosła prezydentura Lecha Kaczyńskiego. Ostrzegałem, że tak będzie, już w 2002 r., kiedy wygrał on wybory na prezydenta Warszawy. Oprócz tego, że uprawiał awanturnictwo polityczne, L.K. próbował podporządkować sobie wiele niezależnych organizacji, w tym nawet Kościół (to Kaczyński przy pomocy Macierewicza uniemożliwił objęcie przez abpa Wielgusa metropolii warszawskiej). Instytucje państwa kolonizowano, zamieniając je w warowne twierdze jednego obozu. Lech i jego zły duch Jarosław przedefiniowali rolę i cele polityki. Z platformy służby interesowi wspólnemu oraz rozwiązywania problemów społecznych i gospodarczych zrobiono miejsce walki i definiowania wroga. Relatywizacji uległa ocena historii. Takiemu stylowi, narzuconemu przez głowę państwa, do pewnego stopnia poddali się inni uczestnicy życia politycznego, w tym opozycja, która przecież musiała się jakoś bronić. Kaczyńscy, którzy walkę i destrukcję mają w genach, nie byli jednak pierwsi. Wdrożyli bowiem w życie filozofię Niemca Carla Schmitta. Według niego, rządzenie polega głównie na określaniu wroga i walce z nim. Państwo idealne to państwo autorytarne. Schmitt dał intelektualne podstawy NSDAP i pomysłom Adolfa Hitlera. Po wojnie nie został dopuszczony do wykładów na niemieckich wyższych uczelniach, ale nie okazał skruchy. Swoje pomysły propagował we frankistowskiej Hiszpanii. Dziś przyznanie się gdziekolwiek w Europie do sympatii
wobec jego idei wywołuje skandal. Inaczej jest w Polsce. Pod patronatem środowiska, z którego powstał PiS, od połowy lat 90. studenci politologii, filozofii, prawa i socjologii Uniwersytetu Warszawskiego nie tylko poznają filozofię Schmitta, ale uczą się jej współczesnych zastosowań. A to przecież idee kształtują świat, leżą u podstaw określonych zachowań i decyzji. Nawet gdyby polityk koncentrował się wyłącznie na samym sprawowaniu władzy i przedstawiał się jako zwykły technokrata, to i tak – podejmując decyzje – będzie się opierał na jakimś pomyśle na państwo, na jakiejś idei. Wybierając prezydenta, musimy wiedzieć, na jakiej filozofii polityki chce się on oprzeć, i kto tworzy dla niego koncepcje. Pamiętajmy, że prezydent to głównie jego polityczne zaplecze i doradcy. Niewątpliwie to Bronisława Komorowskiego wspierają ludzie, którzy zaakceptowali demokrację i integracyjno-konsensualny sposób uprawiania polityki. Cokolwiek byśmy powiedzieli o ich intencjach, kompetencjach czy spolegliwości wobec Kościoła, nie są to szaleńcy pokroju Macierewicza. Daleko im do fanów teorii Schmitta, skorych do wprowadzania norm sprzecznych z logiką i demokracją. Zupełnie inaczej wygląda środowisko skupione wokół Jarosława Kaczyńskiego, który przybrał maskę przywódcy solidarnego. Snując opowieści o tym, że dla niego „dobro Polski jest najważniejsze” oraz o tym, że skończył się czas podziałów, lider PiS reklamuje się jako człowiek rozmowy i dialogu. To kłamca. Wykorzystuje w ten sposób cynicznie wyniki badań społecznych, jakie zamówiła przed wyborami jego partia. Tak jakby to nie on wymyślił w 1990 r. wojnę na górze, a potem lustrację, jakby nie on zainicjował przyjęcie zasady finansowania partii politycznych z budżetu państwa, a latach 2005–2007 wydał wojnę własnemu narodowi i jego elitom. Kaczyński nie lubi praw człowieka, wolności religijnej, tolerancji. Jest socjalnym populistą, który obiecuje spełnienie marzeń sfrustrowanych i tych, którym się w III RP nie udało. Tak naprawdę chciałby demontażu państwa socjalnego na rzecz państwa biurokratycznego, w którym każdy ma zadanie wyznaczone przez Jarosława K. Tak ma od podwórka, którego już zdążył się wyrzec. Zwycięstwo Komorowskiego będzie krokiem w kierunku posłania J.K. na emeryturę i demontażu PiS. To ważne, bo PiS u władzy, to ciągła zadyma, destrukcja, pomnażanie kościelnych przywilejów i wstyd na świecie. Stoi przede mną wybór niełatwy, bo katolik i sarmata Komorowski nie jest z mojej bajki. Ale na razie do bajek i tak nam daleko... Dlatego z ciężkim sercem zagłosuję na Bronka. A ponieważ żarty się naprawdę skończyły – Was proszę o to samo. JONASZ
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r. Scenariusz debat telewizyjnych uzgodniony między sztabami Kaczyńskiego i Komorowskiego wykluczał pogadanie sobie tak od serca, a obawa, żeby nie palnąć na ostatniej prostej jakiegoś głupstwa, wyraźnie obu kandydatów paraliżowała. Postanowiliśmy na naszych łamach im ulżyć... (Wypowiedzi pretendentów to wierne i utrzymujące kontekst cytaty). „FiM”: – Szanowni panowie, zacznijmy od źródeł. Co uznajecie za swoje szczególne predyspozycje, które doprowadziły was do przedsionka Pałacu Prezydenckiego? Jarosław Kaczyński: – Już w dzieciństwie biłem się na kamienie, a koledzy z podwórka nadali mi przydomek Hetman. Czasem zdarzało mi się oberwać i lądowałem na pogotowiu, ale bez ciężkich strat. Kiedy dorosłem, przychodziła mi do głowy straszna myśl – czy udział w tym filmie („O dwóch takich, co ukradli księżyc” – dop. red.) to nie był czasem szczyt mojego życia i nie przeżyję już chwili sławy... Bronisław Komorowski: – Wychowałem się w takich środowiskach, w takich miejscach, gdzie była nędza ludzka, i była ona udziałem także mojej własnej rodziny. Mieszkałem przez ścianę z prostytutką i ze złodziejem, z różnymi bandytami. Znam życie i naprawdę dla mnie nie jest ważne to, kto jaki beret nosi, lecz to, jakie ma poglądy i jak wychowuje własne dzieci. – A co wzajemnie myślicie o sobie dzisiaj? Jak pan prezes ocenia marszałka jako marszałka? Kaczyński: – Bóg nie obdarzył pana marszałka Komorowskiego cechami, które są potrzebne, by tę funkcję wypełniać dobrze. Pierwsza sprawa, o której trzeba tutaj koniecznie powiedzieć, to jest sprawa brutalizacji życia, przede wszystkim brutalizacji języka. Otóż pan marszałek czasem się osobiście udziela w tej dziedzinie. Owa mentorsko-rezonerska tendencja jest niestety politycznie ukierunkowana, a bardzo często jest to kierunek całkowicie jednostronny – to jest kierunek przeciw opozycji, przeciwko jej prawom, przeciwko możliwościom wypowiadania się. Czasem chodzi tylko o słowa, słowa niestosowne, czasem chodzi nawet o gesty… Komorowski: – Warto pamiętać, co się samemu mówiło. Chciałbym przytoczyć parę cytatów: „Stokrotka, stokrotka, jest pani na mojej krótkiej liście, pożałuje pani tego, wykończę panią, nie obronią pani agenci służb specjalnych”. Ciekawe, kto to powiedział? Kolejny: „Jeszcze jedno pytanie, ale nie od tej małpy w czerwonym” (Lech Kaczyński odpowiednio do Moniki Olejnik oraz o Indze Rosińskiej z TVN24 – dop. red.). A oto wypowiedź dotycząca lewicy: „Wystarczy spojrzeć na lewicę w Sejmie, są chamscy i prezentują swoistą antykulturę”. To jest przejaw dobrego
wychowania w polityce? „Rząd próbuje przekonać Wysoką Izbę, że konstytucja nie obowiązuje, posługując się sprostytuowanymi prawnikami” – to są cytaty z wypowiedzi pierwszych osób w pańskiej partii, panie prezesie, w tym także pana. Kaczyński: – Ma pan zapisane, że ten powiedział to, a tamten tamto; zresztą po części nie mówił pan, kto, ale przecież wszyscy wiemy. Otóż, panie marszałku, mamy spis waszych wypowiedzi, tylko że jest to taka gruba księga. My się tym nie posługujemy, ale jak pan marszałek chce, to któregoś dnia możemy to odczytać… Radzę, żeby pan nie podejmował rękawicy w tej konkurencji, bo zakończy się to dla was ciężką klęską. Ten poziom grubiaństwa jest czymś zupełnie niebywałym od 1989 roku. Tu bijecie na głowę Samoobronę. A pan jest jednym z patronów tego rodzaju działań. – Panie marszałku, dlaczego prześladuje pan prezesa i jego drużynę? Komorowski: – Zastanawiałem się, jak porównać marszałka sejmu, do jakiej funkcji, do jakiej roli, do jakiej sytuacji. Może jest to sternik, może jest to kapitan okrętu, który płynie gdzieś po wzburzonych morzach batalii politycznej? Tyle że jest to szczególny sternik czy kapitan, którego połowa załogi ciężko pracuje, stawia żagle, ciągnie liny, a druga połowa wierci dziury w dnie tego okrętu. Otóż żaden rozsądny marszałek nie będzie marszałkiem tej części załogi, która wierci dziury w okręcie, żeby zatonął. Kaczyński: – Jeżeli opozycja to jest grupa ludzi, która wierci dziury w kadłubie okrętu, to rzeczywiście trzeba ją zwalczać, trzeba ją ograniczać. Nawet trzeba ją niszczyć, trzeba ją dożynać, jak powiedział jeden z pańskich politycznych przyjaciół. Tak, rzeczywiście, panie marszałku, przy pomocy słów można wszystko, mowa jest królową, jak mówił Hegel, i z tego między innymi wynika, że można nią praktycznie w sposób dowolny operować. I pan to nawet trochę potrafi. Ale niezależnie od tego, co pan tutaj powiedział, praktyki, które opisywałem w sposób bardzo łagodny, rzeczywiście mają miejsce, a nie powinny mieć miejsca. I nikt tego nie zmieni, nikt tego nie usprawiedliwi, bo nie zawsze będzie tak, że pańska formacja polityczna będzie przy władzy... Komorowski: – Przegrywacie na własne życzenie, boście się zagrali, boście rządzili z ludźmi niewartymi tego, boście nic nie zrobili dla Polski dobrego, tylko zniszczyliście
GORĄCY TEMAT własne zaplecze polityczne. Miało być mądrze, a wyście zafundowali Polsce kretyńską debatę, czy ważniejszy jest pisarz Sienkiewicz, czy Gombrowicz. To wyście zafundowali Polsce wątpliwości, czy należy traktować serio teorię Darwina. Bo waszą PiS-owską specjalnością jest mnożenie problemów, a nie ich rozwiązywanie. I to jest ta ogromna różnica między klęskami politycznymi, które miały inne rządy solidarnościowe, a która jest waszym udziałem. Pan Kaczyński próbował Polsce wmówić istnienie nieprawdziwego podziału na solidarną i liberalną. To jest jedno z największych oszustw. Warte Goebbelsa! – Panie prezesie, jak wygląda prawdziwa przeszłość pańskiego konkurenta? Czy oprócz dziwki
chodzi o pańskie wypowiedzi, te insynuacje dotyczące WSI, powiązań z Rosją, są podłe, bo pan zna moje życie, moje poglądy. To jest po prostu potwarz, to jest podłość. Kaczyński: – Pan przez cały czas bronił zaciekle organizacji, której związki z Moskwą, z GRU, nie podlegały żadnej wątpliwości. Pan jej bronił i żadne słowa tutaj niczego nie zmienią. Miałem prawo nie do podłości, tylko do zadania pytania, które powinno być zadawane w każdym normalnym państwie, a w szczególności w państwie, które zaczyna się znajdować w sferze zagrożenia ze strony Rosji. Komorowski: – Powiem panu tak: mógłby pan nawet w ten sposób mówić, gdyby pan nie miał na sumieniu sędziego Kryże (członek
Krajobraz przed bitwą i złodzieja za ścianą, do czego zresztą sam się przyznał, udało wam się znaleźć na niego jakieś inne haki? Kaczyński: – Marszałek musi być osobą, która jest poza wszelkimi podejrzeniami. Otóż ja i nie tylko ja, bardzo wielu Polaków zainteresowanych polityką nie wie, dlaczego pan marszałek jest tak serdecznie związany z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, dlaczego ich bronił, jako bodajże jedyny poseł Platformy Obywatelskiej głosował przeciwko ich rozwiązaniu… Łagodnie mówiąc, sprawa do wyjaśnienia i, łagodnie mówiąc, sprawa, która powinna prowadzić polityka, który uznaje pewne zasady – zasady uznawane w dobrze funkcjonujących demokracjach – do zawieszenia wypełniania przez siebie funkcji. Tylko tyle. Niewiele, ale aż tyle... Komorowski: – Pan prezes Kaczyński używa określeń: można podejrzewać, można mówić, można wnioskować, można sądzić. Tego rodzaju określeń jest cała masa. Można, panie prezesie, mówić podle i można mówić superpodle. Jeżeli
PZPR aż do rozwiązania partii, później sekretarz stanu u boku Zbigniewa Ziobry – dop. red.). Tak, wiceministra sprawiedliwości w pańskim rządzie, który wsadził do więzienia Andrzeja Czumę, Wojciecha Ziembińskiego, a także mnie. Pan uczynił go wiceministrem sprawiedliwości. I pan dzisiaj snuje insynuacje pod moim adresem? Kaczyński: – Niezależnie od tego, kto był wiceministrem, a potrzebni byli sprawni prawnicy w naszym rządzie, tymi, którzy doprowadzili do władzy tej strony przez dwie kadencje i tymi, którzy doprowadzili do tego, że na przykład dzisiaj masowo esbecy wracają do ABW, jesteście wy i jest pan, panie marszałku… Komorowski: – Komuch jest wstrętny wtedy, jak jest na lewicy albo w centrum, a jest fachowiec, jak jest u was. Nie można stosować kryteriów historycznych albo moralnych. Na coś się państwo zdecydujcie. – Panie marszałku, pamiętamy awanturę wywołaną pańskim komentarzem po wizycie prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji, gdzie bratu prezesa podobno
3
świstały kule koło uszu, a pan podważył jego bohaterstwo, mówiąc: „Jaka wizyta, taki zamach”. Z perspektywy czasu, niespecjalnie to dzisiaj wygląda... Komorowski: – Pan prezes powiedział – zacytuję może w miarę wiernie – że marszałek sejmu pozwala sobie na żarty. Pan Gosiewski mówił o moich zbrodniach. Panie prezesie, zdecydujcie się, czy to żarty, czy zbrodnie. W moim przekonaniu to nie był ani żart, ani zbrodnia. To była ironia. Jedni ją lepiej, drudzy gorzej rozumieją. Dzisiaj powiem państwu, że gdybym miał świadomość, że to tak ochoczo wywoła niezrozumienie, pewnie użyłbym innego określenia. Proszę jednak zwrócić uwagę, że to, co wiemy o incydencie w Gruzji, potwierdza moje słowa w 150 procentach. Chodzi tylko o to, że miałem odwagę pierwszy powiedzieć, że to nie był zamach. Dla mnie uwłaczające godności Polaka było to, że prezydent gruziński nieomal klepał naszego po plecach, mówiąc: „Macie dzielnego człowieka na czele państwa”. Ten, który powinien zabezpieczyć, dać gwarancję bezpieczeństwa, powinien pilnować, żeby nie powstała sytuacja trudna albo śmieszna, prawie że z uśmiechem radosnym mówił: „Macie dobrego prezydenta”. Kaczyński: – Wypowiedź na temat Gruzji wskazuje na to, że pan marszałek kompletnie nie szanuje tego wszystkiego, co buduje polskie instytucje i życie publiczne, w tym głowy państwa. Po drugie, że pan marszałek nie ma poczucia solidarności narodowej. No i wreszcie po trzecie, że pan marszałek ma jakąś zdumiewającą tendencję do tego, żeby przyjmować rosyjski punkt widzenia. Los Gruzji może być za jakiś czas, może w nieco innych okolicznościach, także losem i naszego kraju. I trzeba mieć bardzo mało kwalifikacji, których pan jest tak bardzo pewien w stosunku do własnej osoby, żeby tego nie rozumieć. To jest naprawdę interesujące, w szczególności w kontekście, o którym mówiłem poprzednio, biorąc pod uwagę to, czym były Wojskowe Służby Informacyjne i czego były filią. A otóż były filią GRU, wywiadu wojskowego Związku Sowieckiego. Możecie się państwo śmiać, ale to są fakty poza jakąkolwiek dyskusją. – Panowie, musimy kończyć! Powiedzcie w jednym zdaniu coś, co mogłoby do was przekonać niezdecydowanych. Kaczyński: – Mam pewne opory przed łganiem w żywe oczy. Komorowski: – Średnio nadaję się na tyrana, który dręczy sierotkę, a pan Jarosław Kaczyński średnio na sierotkę się nadaje. Czas zatem głosować, choć dla wielu będzie to wybór między zastrzykiem z trucizny, a ukamienowaniem... ANNA TARCZYŃSKA
4
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Wieczne gody Polskie dziewczyny należą do najbardziej cnotliwych w Europie. Jeśli wierzyć superpoważnym sondażom, nasze rodaczki tracą dziewictwo w wieku lat 19. Cnotliwsze są tylko Turczynki, które żegnają się z cnotą rok z hakiem później. Kłóci się to trochę z prezentowanym przez media wizerunkiem współczesnej nastolatki – agresywnej, rozpustnej galerianki, uwielbiającej zabawy erotyczne, o jakich pokoleniu jej matki nawet się nie śniło. Jak jest naprawdę, nikt w końcu nie wie. À propos dziewic, tyle że ciut starszych. W ostatnią niedzielę w katedrze świdnickiej biskup Ignacy Dec dokonał konsekracji dwóch panienek i dwóch wdów. Ślubowały dożywotni celibat. Grono wyświęconych prawiczek z roku na rok się powiększa. Skąd się to dziwactwo wzięło? Otóż ojciec Kościoła, św. Tomasz z Akwinu, głosił: ludzie żyjący w małżeństwie otrzymają 30 procent nagrody w niebie, ludzie konsekrowani – 100 procent.
Nic dziwnego, że dziewice konsekrowane dziewicowały już w pierwszych wiekach istnienia Krk. Później świętej praktyki zaniechano. Aż do... XX wieku. Pierwszą świeżo konsekrowaną Polką była niejaka Zofia Prochownik, która złożyła śluby w 1991 r. Teraz jest ich kilkaset – najwięcej w Europie.
Dziewice konsekrowane prowadzą tzw. indywidualny tryb życia. Oficjalna wspólnota dzieci bożych żadnego zgromadzenia dla nich nie przewidziała. Mogą więc mieszkać same, mogą przy rodzinie. Ewentualnie mogą – według kościelnych wskazówek – „żyć w duchowej symbiozie z jakąś rodziną zakonną”. Dziewica z natchnienia Ducha Świętego publicznie ślubuje czystość, przyjmując „postawę służby Kościołowi”. Powinna być „w pewnym wieku”. Wiek leciwy gwarantuje, że przystępująca do konsekracji na nic lepszego już nie liczy, więc najpewniej wytrwa w świętym przyrzeczeniu. Do obrzędu przez 2–4 lata przygotowuje ją wyznaczony biskup, a potem – już w czasie ślubowania – niczym mąż nakłada obrączkę. Można sprosić rodzinę i koleżanki z pracy, można przyjmować prezenty, można nawet zorganizować miniwesele. Kościołowi chodzi przecież o promocję. Już konsekrowana, codziennie odmawia nieszpory. Raz do roku jedzie na specjalny dziewiczy zlot na Jasną Górę. Stroni od imprez, tańców, zbyt częstych odwiedzin przyjaciół i rodziny. Ubiera się tak, żeby podobać się wyłącznie oblubieńcowi Jezusowi. Frustracja seksualna niezmiennie prowadzi do dewocji, fanatyzmu i regularnych przelewów dla toruńskiego padre. I już przestaje cieszyć wyczyn polskich młódek. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki W Świnoujściu obrońcy uzdrowiskowej atmosfery prawobrzeża walczą z powstającym tam gazoportem. Kilkadziesiąt białych krzyży ustawiono pod osłoną nocy w sąsiedztwie budowy terminalu LNG. Był też wieniec i szarfa z napisem: „Św. pamięci kurort Świnoujście” oraz wypalone już znicze. Pracownicy spółki bez namysłu krzyże... rozebrali.
KRZYŻEM W NICH
Do Bydgoszczy wrócił Chrystus. Na jego spotkanie tłumnie przybyli mieszkańcy, władze miasta, województwa, diecezji. Najważniejsza rola przypadła biskupowi Janowi Tyrawie, który Jezusa poświęcił. Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa, bo taką postać przybrał bydgoski Syn Boży, jest rekonstrukcją wysadzonej przez Niemców figury z 1932 r.
IDZIE STARE
W Czechowicach-Dziedzicach i Bielsku-Białej ktoś regularnie opróżniał kościelne skarbonki. Amatorzy wdowich groszy w końcu wpadli. Dwóch 16-latków (jeden ma za sobą karierę ministranta) stanie przed sądem dla nieletnich.
POTRZEBUJĄCY
W gimnazjum w Dobrej Nowogardzkiej (woj. zachodniopomorskie) podczas zajęć religii ksiądz walnął 16-stoletniego ucznia w twarz. Powodem agresji był brak gumy w ustach chłopca. Gdy na jego prośbę uczeń pokazał, że nie żuje gumy (ksiądz obstawiał, że żuje), katechecie puściły nerwy i zdzielił go ręką w policzek. Tłumaczenia, że nerwy puściły, bo klasa zachowywała się niewłaściwie, nie przyniosły skutku. Sprawą zainteresowało się kuratorium i policja. Księdzu grozi rok więzienia.
ŻUJ GUMĘ
...chciała mieć 27-letnia bielszczanka. No i instrument dla swojego wybranka ukradła ze sklepu muzycznego. Za ten czyn sercowy grozi jej do 5 lat pozbawienia wolności. Opracowali: ASz, WZ
CHŁOPAKA Z GITARĄ...
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Bronisław Komorowski mógł najwyżej zarykiwać się ze śmiechu i oklaskiwać Donalda Tuska. (Adam Bielan, poseł PiS)
N
a rynek księgarski w Polsce trafiła właśnie książka, która jest prawdopodobnie pierwszą udaną próbą obiektywnej oceny blasków i cieni PRL-u. Bez zapiekłej nienawiści i bez naiwnych zachwytów. Zwykle mamy do czynienia z dwoma sposobami oceniania czasów PRL-u. Jeden, dominujący, to nienawistne, szydercze paszkwile, których pełno na przykład w obecnej ramówce TVP oraz w gazetach zatrudniających dziennikarzy z kręgów solidarnościowej opozycji. Z nich dowiemy się, że mieliśmy radziecką okupację, rządy KGB-owskich agentów, prześladowania, pełne więzienia, dyskryminację katolików, „księżycową gospodarkę”, gołe haki w sklepach mięsnych i ocet na półkach w spożywczych. Po prostu czarna, 45-letnia dziura w chwalebnej, tysiącletniej historii zawsze zamożnej, tolerancyjnej i sprawiedliwej Polski. Jest też drugi sposób patrzenia na ten okres, utrzymany w tonie nostalgiczno-pochwalnym, zwykle spotykany wśród ludzi związanych z dawnym systemem władzy lub osób, które III RP skazała na przemiał, bo okazały się za stare lub nie dość przebojowe. W ich relacjach PRL jawi się jako złoty wiek, kraina spokoju i powszechnej, choć skromnej szczęśliwości, kraj równości i tolerancji, gdzie „mury pięły się do góry”, gdzie były mieszkania i chleb z kiełbasą dla wszystkich. Który z tych obrazów jest prawdziwy? Częściowo obydwa, czy może żaden z nich? Nieco światła rzuca na tę kwestię książka „PRL bez uprzedzeń” pod redakcją Jakuba Majmurka i Piotra Szumlewicza (Wyd. „Książka i Prasa”). Uważam ją za próbę podsumowania zasadniczo udaną, zwłaszcza w warstwie opisującej osiągnięcia i niepowodzenia gospodarcze, społeczne oraz związane z prawami kobiet i stosunkami państwo–Kościół.
Książka maluje ciekawy szkic przyczyn zacofania Polski przed 1945 rokiem oraz analizę tego, jak sobie władze PRL-u z tą spuścizną radziły, czy realizowały, to, co zapowiadały, i na ile wykorzystały dostępne szanse. Wśród wielu mało znanych informacji dość zdumiewająca i smutna zarazem jest ta, że Polska końca lat 80. była krajem ludzi o znacznie bardziej rozwarstwionych dochodach niż ówczesny RFN, Szwecja czy Finlandia. Czyli że lewicowy postulat równości zrealizowano lepiej w krajach kapitalistycznych, rządzonych przez socjaldemokrację, niż w kraju, który sam siebie nie do końca słusznie nazywał socjalistycznym. Inna ciekawostka to interesująca ocena polityki społecznej PRL-u, dokonana przez filozofa i socjologa Piotra Szumlewicza, który zauważa m.in., że ówczesna polityka społeczna faworyzująca patriarchalny model rodziny jest bliższa ideałom chadeckim niż socjaldemokratycznym, urzeczywistnionym na przykład w Skandynawii. Nie do końca udanym tekstem jest natomiast rozdział poświęcony życiu ludzi homoseksualnych w PRL-u. Jest tam sporo ciekawych analiz i faktów, ale brakuje prostego stwierdzenia, że niemal cała Europa połowy XX wieku była homofobiczna, a sytuacja w PRL-u nie była wcale szczególnie zła. Miała nawet swoje zalety – za stosunek seksualny z osobą tej samej płci można było wówczas trafić do więzienia w ZSRR, Rumunii, Francji, RFN i... USA (tak, tak!), ale nie w „niesłusznej” Polsce Ludowej. PRL nie wkładał ludziom nosa pod kołdrę, choć tępił pornografię. Tak czy inaczej, wspomniana książka w dużej mierze odczarowuje z propagandowych zaklęć tamte czasy i pomaga je lepiej zrozumieć. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Bez uprzedzeń
Wokół wichry i burze, kłótnie i dyskusje, a prawdziwy przywódca prosi o spokój i zaufanie, by przeprowadzić kraj przez wzburzony ocean wojny domowej. Wzruszające, ale ja już jako dzieciak nie wierzyłem Jaruzelowi, więc i dzisiaj nie wierzę Komorowskiemu. (Marek Migalski)
Komorowski prywatnie to sympatyczny, otwarty i dowcipny kompan, taki sienkiewiczowski sarmata, bardzo inteligentny i raczej życzliwy. Przez prawie dwa lata tydzień w tydzień w każdą sobotę jadaliśmy razem śniadania (przy mikrofonie) w radiowej Trójce, więc myślę, że poznałem go dość dobrze. (Wojciech Wierzejski o marszałku Komorowskim)
Siedziałem w więzieniu w 81 r. – Jarosław Kaczyński nie. Trzymał nogi w misce mamy z solą i z wodą morską. Mnie wypieprzyli ze szkoły. Z czego wypieprzyli J. Kaczyńskiego? (...) był tchórzem. Maminsynkiem, tchórzem, pełnym resentymentów. (Janusz Palikot o Jarosławie Kaczyńskim)
Napieralski stara się wykorzystać moment zainteresowania nim, ale nie jestem pewien, czy właściwie. Ma szansę przemienić się w poważnego polityka. Jeśli teraz przesadzi, jego upadek może być jeszcze bardziej bolesny niż pozytywne zaskoczenie, które wywołał. Gwiazdorzenie bez pokrycia może go zniszczyć. (Sławomir Sierakowski, „Krytyka Polityczna”)
Finanse Kościoła w Polsce stanowią modelowy przykład szarej strefy. Zbyt szeroki jest zakres zwolnień podatkowych kuszących do zakładania tzw. pralni, nie istnieje wymóg księgowania ofiar i datków (...). W mentalności księży ta parafia jest lepsza, w której można więcej zarobić i vice versa. (Tadeusz Bartoś, były dominikanin)
(...) system demokratyczny wymaga tolerancji, a tolerancja zaistnieć może wyłącznie w społeczeństwie pluralistycznym. Klerykalizacja wspierana przez ugrupowania prawicowe zaostrza konflikt z elementarnymi koncepcjami państwa praworządnego (...). (Uri Huppert, izraelski adwokat i publicysta, wieloletni radny Jerozolimy) Wybrali: RK, OH, ASz
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
NA KLĘCZKACH
GŁOSUJ PO MSZY „W całej Polsce II tura wyborów na Prezydenta RP. Wzmocnijmy frekwencję i z dwóch kandydatów wybierzmy tego, dla którego najważniejsza jest Ojczyzna i hasło »Bóg, Honor, Ojczyzna« nie jest tylko reklamą wyborczą. Czas najwyższy się obudzić i sprawić głosowaniem, aby »Polska była Polską«! Dla następnych pokoleń!” – agituje parafia pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca NMP w Jaśle. Z kolei proboszcz parafii św. Andrzeja Boboli w Bydgoszczy zwierza się swoim owieczkom, że nie będzie głosować na Bronisława Komorowskiego, ponieważ jest on za metodą in vitro i za ustawą aborcyjną oraz nie zaszczycił swoją obecnością w 2007 roku uroczystości ogłoszenia Matki Bożej Trybunalskiej patronką polskich parlamentarzystów. A proboszcz parafii św. Jerzego w Prószkowie (woj. opolskie) wzywa: „Idźcie głosować, najlepiej bezpośrednio po tej mszy świętej”. AK
się pojawić podczas jej koncertu w Kluczborku. A tam mogą być przecież dzieci”. Doda, znana z ciętego języka, oczywiście stosownie skomentowała na swojej stronie internetowej zachowanie Ryszarda Nowaka: „(...) żeby nie było smutno, to mam nadzieję, że pseudostrażnik moralności, który notabene głosował, będąc w Unii Pracy, za aborcją, tj. pan Ryszard Nowak, nie zapomni o nas i dalej będzie rozsyłał swoje chore pisma (których znaczenia sam nie rozumie...). Swoją drogą, jak żenującym i płytkim umysłowo trzeba być, BY OCENIAĆ KONCERT, NIE BĘDĄC NA NIM...”. ASz
MAGISTROWIE PANA B.
DODA VS NOWAK Ryszard Nowak, przewodniczący Komitetu Obrony przed Sektami, chce, aby władze Kluczborka (woj. opolskie) odwołały koncert Dody. Powód? Nowak napisał w liście do burmistrza miasta, że obawia się bluźnierstwa: „Obawiamy się, że bluźniercza Doda podczas koncertu będzie szydziła z Biblii oraz katolików, protestantów, wyznawców prawosławia i judaizmu (...). Doda szydziła z Biblii, w jednym ze swoich wywiadów mówiąc, że jej twórcy byli alkoholikami i narkomanami. W ten sposób obraziła uczucia religijne wielu osób i obawiam się, że podobne bluźnierstwa mogą
W kieleckim szpitalu pojawili się dla odmiany archaniołowie. Na witrażach w oknach kaplicy. W jednym – Michał, opiekun walczących z chorobą, w długiej błękitnej szacie, w drugim – Rafał, patron chorych, lekarzy i tych, którzy podupadają na zdrowiu – obaj unoszą się nad ziemią. „Dla schorowanych pacjentów to bardzo ważne. Mogą przyjść do naszej zabytkowej kaplicy, pomodlić się i poczuć jak w kościele” – przekonuje Grażyna Zabielska, prezes szpitala. Nie miała więc wyrzutów sumienia, dokładając 6 tys. złotych do ufundowanych przez prywatnego sponsora szkiełek. WZ
ALBUM WYBORCZY
POWOŁANIE DO KASY Na Jasną Górę wkroczyła triumfalnie 24 czerwca pielgrzymka seminarzystów z Płocka. Fanfary podczas odsłaniania cudownego obrazu były niczym w porównaniu z dumą młodego duchowieństwa. Skąd taka pewność siebie u przedstawicieli toczonej aferami płockiej organizacji? Wyjaśnił to ojciec duchowny kleryków ks. Roman Mosakowski: „Zauważamy od kilku lat, że spada liczba powołań, ale u nas (...) już od trzech, czterech lat powołania utrzymują się bez zmian!”. Ojczaszek zapomniał dodać, że przyczyną takiego stanu rzeczy są horrendalne zarobki płockiego kleru. Pogrzeb bez organisty kosztuje tam około 1000 zł. Tyle samo księża inkasują za ślub. Natomiast metryka chrztu potrzebna do zawarcia małżeństwa plus zapowiedzi (nazywane półślubkiem) nie zostają wydane narzeczonym bez wpłacenia 350 zł. o.P.
MÓDL SIĘ I ZDROWIEJ
Co roku rynek pracy w Polsce zasila wykwalifikowana kadra teologów zaopatrzonych w tytuł magistra uzyskany na wydziałach teologii państwowych uniwersytetów. Zakres teologicznych specjalności i kwalifikacji stale się poszerza. I tak na przykład wydział teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie w ubiegłym roku „wyprodukował” magistrów na podstawie tak wiekopomnych prac naukowych jak: „Antropologiczno-teologiczna różnica między antykoncepcją a okresową wstrzemięźliwością”, „Teologiczno-moralna ocena operacji plastycznych”, „Proegzystencjalny wymiar ojcostwa”, „Teologiczno-pedagogiczne aspekty sportu”, „Rola rekolekcji zamkniętych i dni skupienia w procesie wychowania”, „Ocena okultyzmu w twórczości Aleksandra Posackiego SJ”, „Zasada sprawiedliwości w relacji lekarz–pacjent. Ujęcie teologiczno-moralne”, „Egzorcyzmy w wybranej literaturze teologicznej”. Na tejże państwowej uczelni obroniono ponadto doktorat pt. „Rozwój uroczystego nauczania Soboru Watykańskiego II o rzeczywistościach ziemskich w zwyczajnym nauczaniu encyklik Jana Pawła II”. AK
Czy to na pewno nagroda? Uczniowie krakowskiego gimnazjum nr 1 na zakończenie roku szkolnego otrzymali album „Hołd katyński”. W pozycji znajduje się ponad 170 zdjęć pary prezydenckiej i opis reakcji Polaków na katastrofę pod Smoleńskiem. Rodzice są oburzeni. „Jak można wpaść na pomysł, by coś takiego rozdawać uczniom?! Zwłaszcza teraz, tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich. To nachalna propaganda wyborcza!”. „Syn nigdy nie miał specjalnych osiągnięć w tym gimnazjum i muszę powiedzieć, że po raz pierwszy mam z tego satysfakcję. Nie chciałbym, żeby przynosił mi do domu ze szkoły tego typu nagrody”. Nie ma się czemu dziwić. W albumie na jednej ze stron znalazło się zdjęcie małego ołtarzyka z napisem „Prezydent Lech Kaczyński otrzymał koronę męczeństwa”. ASz
WIECZNIE ŻYWI Fabryka Porcelany w Wałbrzychu dostała zlecenie. Pewien niemiecki kontrahent zamówił otóż popiersia Lenina. Hurtowo. Kierownictwo zakładu radości nie ukrywa, bo – jak się okazuje – wciąż trzyma w magazynie porcelanowe figurki. Idąc za ciosem, zamierza też wznowić produkcję Pierwszego Przywódcy. Przy okazji okazało się jednak, że na magazynowych półkach – obok Włodzimierza Iljicza – zalegają przez nikogo niechciane popiersia... Jana Pawła II. WZ
„ROTA” NIEKOŚCIELNA Przy okazji obchodzonego w Poznaniu stulecia prawykonania „Roty” Marii Konopnickiej warto
przypomnieć o podejmowanych przez księży próbach zmierzających do zaprzestania śpiewania jej tekstu w kościołach. „Czy jednak dobrze się dzieje, że »Rota« Konopnickiej otworzyła sobie i drzwi kościelne, że nabożeństwa na rocznice narodowe kończy się tą właśnie »Rotą«?” – zastanawiały się wydawane w Poznaniu „Wiadomości dla Duchowieństwa” w 1920 roku. „Nie poruszam umyślnie tej okoliczności, że Konopnicka nie odznaczała się religijnością – w szczególności – o ile chodzi o religię Chrystusową i jej jedyny prawy wykładnik: katolicyzm. Pod tym względem mają jej niektórzy zbyt wiele do zarzucenia (...). W każdym razie jednak »Rota« Konopnickiej nie jest pieśnią w duchu kościelnym, lecz czysto świecką” – stwierdzał redaktor. Ponieważ jednocześnie melodię skomponowaną przez Nowowiejskiego do słów Konopnickiej uważał za „bezsprzecznie przepiękną”, żeby pieśń „uświęcona żywiołowym wylewem narodowego uczucia mogła wejść do sanktuarium naszych świątyń katolickich”, postulował tekst „Roty” zastąpić śpiewaniem wiersza „o charakterze czysto kościelnym i religijnym”, czyli „Hasła eucharystycznego” autorstwa ks. Henryka Weryńskiego. AK
ABORCJA W WATYKANIE Na wieść o nominacji abp. Rina Fisichelli na czołowe stanowisko w Papieskiej Radzie ds. Nowej Ewangelizacji działacze pro-life dostali białej gorączki. John Smeaton – dyrektor British Society – organizacji chroniącej nienarodzone dzieci i guru wśród przeciwników aborcji i zabiegów in vitro nazwał tę nominację „totalną katastrofą” i wezwał działaczy pro-life z całego świata
5
do sprzeciwienia się decyzji Watykanu. Całe zamieszanie spowodowane jest artykułem, który abp Fisichella opublikował w „L’Osservatore Romano”. Napisał w nim, że popiera lekarzy, którzy usunęli ciążę zgwałconej 9-letniej Brazylijki. Dodał również, że kara ekskomuniki dla nich jest zupełnie nie na miejscu. Tylko tyle i aż tyle, bo Smeaton uważa, że choćby jedna wzmianka o zgodzie na aborcję zachęca ludzi do jej stosowania. ASz
O, WIELKA RITO! Ameryka Południowa dorobiła się kolejnego świętego pomnika. W brazylijskim stanie Rio Grande abp Matias Patricio de Macedo poświęcił największy pomnik w Ameryce Łacińskiej i zarazem największą katolicką figurę na świecie. Na pomysł wybudowania 56metrowego kolosa przedstawiającego postać św. Rity wpadł ks. Aerton Sales. Poza pomnikiem wybudowano w tym miejscu również kaplicę, sale z wotami i wykładowe, punkt widowiskowy, restaurację, sklepy z dewocjonaliami i parking. Całość pochłonęła ponad 3 mln dolarów, z czego większość pokryły władze miejskie, stanowe i federalne. „Czuję, że Bóg wysłuchał pragnienia miasta Santa Cruz, aby stać się także miastem sanktuarium”. Skoro Bóg wysłuchał, a Kościół postawił, to budżet zapłacił. ASz
OFIARY TRADYCJI W RPA dwudziestu chłopców zmarło, a 60 innych uległo zakażeniom po tradycyjnym obrzędzie obrzezania, jakiemu poddano ich w tzw. szkołach męskiej inicjacji. W ubiegłym roku tylko we Wschodniej Prowincji Przylądkowej było 91 śmiertelnych ofiar obrzezania. Kilkaset trafiło do szpitali. MaK
6
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Z kruchty w papierach sposób użytkowania kościoła – z celów sakralnych na... mieszkalne. Urzędnicy zbaranieli, pogrzebali w papierach i wyszło im, że w kościele – zgodnie z prawem – mieszkać nie wolno. Ksiądz Banasik wraz ze swoją matką mieszka więc u Matki Boskiej Ostrobramskiej kątem. Rzadko się zdarza, aby internauci niemal murem stanęli za koloratką. Ale tym razem...
podążający do kościoła mieszkańcy zamiast korzystać z drogi publicznej, szli na skróty i namiętnie zadeptywali jego podwórko. W końcu Prucnal powiedział dość. Za to proboszcz potępił go z ambony: „Robi krzywdę innym, utrudniając przejście do kościoła!”. Skutecznie, i to tej samej nocy, jakaś katolicka ręka na elewacjach budynków w obejściu Prucnala wymalowała sprayem napisy: „Złodziej” oraz „Zrób bramę”. Gospodarz straty materialne wycenił na 7 tys. zł. Prucnal oczekuje przeprosin z ambony. A że proboszcz przepraszać nie chce, zamierza pozwać go do sądu. O zniesławienie.
~ Parafianie zamiast się cieszyć, że ksiądz nie potrzebuje plebanii i prawie pilnuje kościoła za darmo, to jeszcze pyszczą („alpepe”); ~ Niech chłop siedzi tam, gdzie jest. Komu to przeszkadza? Matka Boska dzwoniła? („dawd”); ~ Co w tym złego, to za cholerę nie pojmuję. Wziąłby ksiądz zdarł od parafian na nowy pałac, toby zamknęli jadaczkę („ateista1”); ~ W końcu właściwa postawa księdza. Mieszka w części kościoła, czyli zawsze jest pod ręką. Powinno się go za wzór stawiać dla innych księży, chyba że o to chodzi, że podrywa im autorytet swą ludzką postawą („jerzy”). Z kolei proboszcz Józef Fila z parafii w Trzebosi (podkarpackie) obraził się na parafianina Sławomira Prucnala. A to dlatego, że Prucnal ośmielił się ogrodzić teren własnej posesji. A ośmielił się, bo
~ Ja bym ogrodziła i jeszcze prąd podpięła, może jakby popieścił jedną czy drugą, toby się jej przy okazji poglądy polityczne zmieniły. A ksiądz, wstyd mi za niego („niuniusia”); ~ Ręce opadają. I jeszcze pewnie na raj liczą... Co za tumany. W niedzielę do kościoła, w poniedziałek się zachlać, we wtorek pobić żonę, w środę zniszczyć komuś elewację, we czwartek coś ukraść, w piątek pościć, w sobotę się znowu uchlać i w niedzielę do kościółka po rozgrzeszenie („bidifon”); ~ Klecha powinien trafić pod (uczciwy!) sąd i być przykładnie ukarany za podburzanie wiejskich ciemniaków! Uchowaj nas Boże od takich duchownych („goście”); ~ Głupich nie brak wszędzie, a i sutanna gwarancji mądrości nie daje („gość”);
Życie w Kościele – tym powszechnym i tym lokalnym – toczy się niezachwianym trybem. Czy coś wyniknie ze „szczekania kundelków”? O prałacie Henryku Jankowskim znów głośno. Tym razem za sprawą zdjęcia, jakie trójmiejski zespół Apteka zamieścił na okładce swojej najnowszej płyty „Tylko dla...”. Widzimy na nim księdza Henryka z pistoletem wymierzonym w obiektyw. Zdjęcie – jak zapewniają członkowie zespołu – jest jak najbardziej autentyczne, a wykonał je swego czasu, podobno dla żartu, osobisty asystent prałata Mariusz Olchowik, zaś sam hrabia Henryk zgodził się na jego wykorzystanie. Lider zespołu z okładki jest zadowolony, bo jego zdaniem „pokazuje ona prałata – człowieka, który całe swoje życie poświęcił idei – w sposób niekonwencjonalny, wbrew przyjętym kanonom”... Internauci podeszli do tematu też niekonwencjonalnie: ~ Wiedziałem, że prałata ciągnie do bardziej bezpośredniego duszpasterstwa („klepson”); ~ Pod zdjęciem powinno być napisane: „I want Your Money” („arius5”); ~ Albo: „Ja was, żydy i masony, powystrzelam” („marcowsky”); ~ Nie pomogły tanie wina, to ma gnata Prałacina (zdenek_wierszokleta”); ~ Ta beretta 92 jest bardzo dobrym narzędziem do posługi pasterskiej. Ma o wiele większą siłę oddziaływania niż słowa wypowiadane z ambony („bronek”); ~ kadr z filmu „Ojciec Mateusz”, odcinek pt. „Prowokacje SB w PRL-u” („marchewka); ~ Jeden ujawnia się jako lewicowiec, inny jako gangster. Czekamy na więcej („no.to.mamy.problem”). Więcej nie chcą już parafianie od Matki Boskiej Ostrobramskiej w Lasie (arch. krakowska). Powodem ich zmartwień stał się proboszcz Adam Banasik. Wszystko przez to, że... nie ma zamiaru budować sobie plebanii. Uznał, że dość miejsca jest w kościelnych suterenach. Zamontował więc na świątyni antenę satelitarną oraz skrzynkę na listy, w oknach zawiesił firanki, a w końcu wystąpił do magistratu, żeby mu zmieniono
~ Jakie to typowe – taki właśnie jest klasyczny Polak katolik! Siedzi w pierwszej ławce na niedzielnej mszy, a do kościoła dojeżdża samochodem z rybą na klapie bagażnika. A po mszy wychodzi z niego cały jad, zawiść i nienawiść wobec otaczającego go świata. Większej obłudy i hipokryzji chyba nie ma nigdzie na świecie („ate”); ~ Krzyż na piersi, nóż w kieszeni i nienawiść w oczach. Kraj tolerancji („wyborca”). Tymczasem w Kielcach stał się cud. Otóż miejscy radni (głównie SLD) zablokowali (czas pokaże, czy skutecznie) przygotowany przez kościółkowe władze miasta projekt uchwały w sprawie przekazania siostrom salezjankom za 2 mln zł cycuś wyremontowanego przedszkola samorządowego (bez przetargu czy choćby konkursu). „Mają ogromne, ponadstuletnie doświadczenie w pracy z dziećmi i młodzieżą, zwłaszcza z biedniejszych środowisk. Myśmy rozglądali się po rynku w poszukiwaniu takiego stowarzyszenia, a one dają prawie 100 procent pewności, że placówka będzie solidnie prowadzona” – tłumaczy wiceprezydent Andrzej Sygut. ~ Kościół ma najlepsze podejście do dzieci! Pokazało to nawet kilkadziesiąt potwierdzonych przypadków molestowania („el salvador”); ~ To dopiero była pierwsza próba. Teraz obersiostra zakonna zadzwoni do biskupa, biskup do odpowiednich ludzi i... („noducks”); ~ Przecież to przedszkole w takiej sytuacji ewidentnie jest mieniem zrabowanym Kościołowi! Mam nadzieję, że wiadoma komisja ów zwrot załatwi natychmiast, bo sprawa jest skandaliczna. Przecież siostry już były w ogródku, już witały się z kaską... („kiryloszamber”); ~ Przedszkole dla zakonnic, a dotychczasowi pracownicy (nauczyciele i obsługa) do pośredniaka? („wita”); ~ Panie prezydencie Lubawski, proszę z kolegą biskupem sprowadzić egzorcystę na radnych SLD. To szatany są. Proszę ponadto sklerykalizować te całe Kielce, bo tu szataniści sami żyją („hahaha”); ~ Czarnym wciąż mało. Oddajmy im całe Kielce! („troll”). Oddają w Austrii – i to hurtowo – pieniądze ofiarom księży pedofilów. Tamtejszy Kościół katolicki wypłaci im z własnych środków po 5 (w przypadkach, w których nie występowała wyraźna przemoc), 15 (gdy ofiara poddawana była przez dłuższy czas aktom agresji) bądź 25 (dla ofiar stałej, długotrwałej przemocy seksualnej i agresji)
tys. euro. Pierwsze wypłaty mają nastąpić jesienią. ~ 5 tys. euro za odkupienie win? Tyle Kościółek da komuś, kto będzie pamiętał zły dotyk napalonego klechy do końca życia? („maks”); ~ W Polsce wypłacą swoim ofiarom po 25 złotych i odmówią im paciorek oraz... pochówku na cmentarzu („krakower”); ~ Niemożliwe! To Kościół w ogóle ma jakieś pieniądze? Bo u nas bez przerwy ssie państwo i bez przerwy płacze, że nawet na waciki nie wystarcza („radyjoman”); ~ To dlatego teraz Kościół w Polsce gromadzi tyle majątku. Przygotowuje się do odszkodowań... („marsy as”); ~ Tylko delegalizacja Kościoła katolickiego naprawi moralność tego świata („Amadeusz”). Nalotu na pałac arcybiskupi w Brukseli dokonali belgijscy policjanci w celu zrewidowania i przesłuchania purpuratów, którzy właśnie obradowali na comiesięcznej odprawie. Dostojników przez kilka godzin trzymano o suchym pysku pod kluczem, zarekwirowano im też telefony komórkowe oraz poufne dokumenty. No, po prostu potraktowano jak zwykłych bandziorów. Dobrali się funkcjonariusze nawet do katedralnej krypty, gdzie... wwiercili się w sarkofagi dwóch zmarłych kardynałów! Czego tak intensywnie szukali śledczy? Dowodów w sprawie o seksualne wykorzystywanie nieletnich. Na taką zniewagę zawrzały gniewem kościelne władze. Kardynał Tarcisio Bertone, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, orzekł, że „policjanci dopuścili się czynu niesłychanego i poważnego, a ich postępowanie nie ma precedensu – nawet w odniesieniu do reżimów komunistycznych”. Nie przepuścił okazji do krytyki także Benedykt XVI, twierdząc, że cała akcja była godna pożałowania. A internauci? ~ Czarne w szoku, przestało być bezkarne („XXX”); ~ To godne naśladowania, a nie pożałowania („abc”); ~ Pożałowania to jest godne to, że przywódca tych klerozbokoli ma jeszcze coś do powiedzenia („towarzysz al”); ~ Brawo, Belgowie! Taka wiadomość krzepi serca („kukluxkler”); ~ Kiedy w Polsce będzie nalot na konferencję episkopatu? („stokłosa”); ~ Bierzmy przykład z Czechów, odstawili klechów („konkor dat”); ~ W Indiach są święte krowy, a w Kościele święte byki (jurea”); ~ Z ziemi belgijskiej do Polski przenieśmy ten przykład („darken”); ~ Miałem sen... O Polsce wolnej spod okupacji watykańskiej. Oby się spełnił („rob”); ~ Czytajcie FAKTY i MITY! Poznajcie prawdę o czarnej mafii! A u nas też przyjdzie czas na rewizje na plebaniach! („JK”). JULIA STACHURSKA
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
W
szemranych biznesach kluczową rolę odgrywają spółki-córki, dzięki którym można ukrywać i komplikować powiązania personalne, a w razie kłopotów szybko transferować kapitał, pozostawiając wierzycieli na lodzie. Popatrzmy, jak to się robi u o. Tadeusza Rydzyka... 9 września 2005 r. główny księgowy radiomaryjnego imperium o. Jan Król wyjął z kasy 50 tys. zł, wdział maskujący cywilny uniform i zaniósł do sądu radosną nowinę o narodzinach spółki Bonum z siedzibą w Warszawie. Przedkładając akta rejestrowe, o. Król zadeklarował, że: ~ tylko on jest szczęśliwym tatusiem, czyli jedynym udziałowcem i prezesem jednoosobowego zarządu; ~ dziecię będzie się zajmowało m.in. „przygotowywaniem i dostarczaniem żywności dla odbiorców zewnętrznych (catering)”, „prowadzeniem stołówek” oraz „sprzedażą detaliczną artykułów używanych i toaletowych”. Choć Bonum klepała biedę (przez cały 2006 r. zarobiła na czysto raptem 9324 zł, a również w latach następnych nie przekraczała minimum socjalnego), 20 czerwca 2008 r. (dwa miesiące przed rozpoczęciem przez o. Rydzyka poszukiwań gorącej wody) wysupłała 50 tys. zł i powiła spółkę-córkę o nazwie Geotermia Toruń. Ojciec Król został teraz prezesem jednoosobowego zarządu usytuowanego w „lokalu użytkowym na parterze budynku w Toruniu przy ul. Starotoruńskiej 3 o pow. 20 mkw.”, czyli w recepcji akademika Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej stworzonej przez Rydzyka. Geotermia miała znosić złote jajka z gorącej wody. Z tych wszystkich elektrowni, całorocznych basenów i zakładów balneologicznych wykorzystujących drzemiące pod ziemią źródła nieprzebranej energii, o istnieniu których przekonywał dyrektor Radia Maryja, żebrząc u słuchaczy o kolejne zastrzyki finansowe oraz usiłując wyłudzić od państwa dotację w kwocie 27,3 mln zł. Gdy woda okazała się zaledwie ciepława, a Platforma Obywatelska zablokowała wypłatę przyznanych przez PiS pieniędzy, o. Rydzyk wpadł w tarapaty i 9 listopada 2009 roku wydał wstrząsający komunikat. „Prosimy was bardzo o pomoc. Jeszcze nigdy nie było u nas tak źle. Prosimy każdego słuchacza Radia Maryja i widza Telewizji Trwam o poważne potraktowanie tej prośby. O pilną pomoc teraz, a potem systematyczne wspieranie tych dzieł, najlepiej każdego miesiąca. Jeszcze raz wypowiadam to, co nie jest łatwe: nigdy dotąd nie mieliśmy tak trudnej sytuacji materialnej jak obecnie! Prosimy o konkretną pomoc materialną. Sytuacja jest bardzo poważna” – łkał z anteny ojciec dyrektor. Była to rzadka w jego ustach prawda, bo faktycznie:
~ finansująca inwestycję fundacja Lux Veritatis (współwłasność Rydzyka i Króla) przepuściła na wiercenia już kilkanaście milionów złotych (dokładna kwota jest najściślej strzeżoną tajemnicą imperium); ~ wierzyciele cisnęli o zapłatę faktur; ~ Geotermia robiła bokami – w 2008 r. jej przychód z działalności gospodarczej wyniósł 14,36 zł, a w ostatecznym bilansie zysków i strat skaleczyła imperium na 1900 zł. „Spółka nie rozpoczęła faktycznej działalności. Prace podjęte dotyczyły opracowania strategii działania na lata 2009–2013” – czytamy
POLSKA PARAFIALNA „wRodzinie”, zobowiązała się, że podpisze „umowy z podmiotami wskazanymi przez fundację »Lux Veritatis«, dedykowanymi do bezpośredniej współpracy”, szacowane na ok. 150 mln zł w latach 2009–2013. W tej sytuacji o. Tadeusz polecił Karkosikowi nieobciążoną długami Bonum, której CenterNet wystawił tytułem „zabezpieczenia ewentualnych roszczeń” weksle „in blanco” w kwocie 5 mln zł. Na wypadek, gdyby pomysł ze sprzedażą telefonów i starterów za pośrednictwem siatki organizacyjnej Rodziny Radia Maryja nie wypalił...
Ojciec chrzestny Na interesach z dyrektorem Radia Maryja można stracić nie tylko pieniądze, ale także czystą kartę w rejestrze skazanych...
w sprawozdaniu z 24 czerwca 2009 roku podpisanym przez prezesa Króla. Tymczasem Bonum, mama i wyłączna właścicielka Geotermii, dostała nieoczekiwanie wielomilionowy prezent. Oto spółka CenterNet, należąca do grupy kapitałowej Romana Karkosika (jeden z najbogatszych Polaków, z majątkiem szacowanym na ok. 1,1 mld dolarów), nawiązując kooperację z ojcem dyrektorem we wprowadzaniu na rynek telefonii komórkowej
Żeby Bonum mogła spokojnie zarabiać miliony i nie myśleć o długach spłodzonej przez siebie Geotermii, zakonnicy wykonali niedawno taki oto myk: ~ wyrodna Bonum wypięła się na córkę, rezygnując ze swoich nic niewartych udziałów w Geotermii; ~ tatko Rydzyk wysupłał prawie 4,5 mln zł i pod szyldem Lux Veritatis został głównym wspólnikiem „wnuczki”, oddelegowując do rady nadzorczej swojego przybocznego – o. Grzegorza Moja;
~ za 500 tys. zł dopuścili do interesu SKOK Holding S.Á.R.L. z siedzibą w Luksemburgu (spółkę-córkę Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej), oddając ludziom Kasy Krajowej stanowiska w zarządzie i radzie nadzorczej Geotermii. – Pewną ciekawostką w nowym rozdaniu jest pozostający dotychczas w cieniu Moj, najbliższy obok Króla współpracownik Rydzyka oraz towarzysz jego prywatnych wypraw urlopowych. Uroczy i przystojny chłopiec… Bardzo niewiele osób wie, że ojciec dyrektor testował go już kiedyś
7
„Niniejszym zawiadamiam Prokuraturę Rejonową Toruń Centrum-Zachód o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia na szkodę Gminy Miasta Toruń przestępstwa niegospodarności (art. 296 par. 1 kk). Wnoszę o wszczęcie i przeprowadzenie w niniejszej sprawie postępowania karnego” – czytamy w zawiadomieniu z 2 czerwca 2010 r. złożonym przez toruńskiego radnego Jarosława Najberga. Radnemu poszło o to, że urzędnicy miejscy lekką ręką ofiarowali spółce SPES (wydawca Rydzykowego „Naszego Dziennika”) 385,5 tys. zł, nie egzekwując ewidentnie należnej miastu kary umownej z tytułu niewykonania warunków umowy kupna-sprzedaży kamienicy przy ul. Żeglarskiej w Toruniu. Najpierw my pisaliśmy o sprawie (polecamy prokuraturze niemal gotowca w naszych publikacjach „Rydzyk development”, „SPES-jaliści Rydzyka” – „FiM” 14/2007 i 33/2009), później Najberg wiercił dziury w brzuchu odpowiedzialnym za stan miejskiej kasy, ale wszystko odbijało się niczym groch od ściany, więc teraz zajmie się tym prokuratura. Przypomnijmy, w czym rzecz: ~ W 2002 r. Gmina Miasto Toruń sprzedała zabytkową kamienicę ludziom o. Tadeusza za 771 tys. zł, choć nieruchomość wycenioOjciec Grzegorz Moj no na ponad 1,5 mln zł. na stanowisku wiceprezesa u boku ~ Warunkiem udzielenia 50Stefana Libiszewskiego, prawnika proc. bonifikaty było rozpoczęcie rei doradcy Rydzyka, w noszącej wszelmontu przed upływem 2 lat od dnia kie cechy „krzaka” spółce „Elmex”, sprzedaży nieruchomości i zakońktórą założyli w lutym 2002 r. z kaczenie robót przed upływem 6 lat pitałem 4 tys. zł, deklarując zamiar od tej daty. „wznoszenia kompletnych obiektów ~ Naruszenie owych zobowiąbudowlanych”, by zlikwidować firzań nakładało na SPES obowiąmę po zaledwie dwóch latach wezek zapłaty kary umownej wynogetacji – ujawnia nasz informator szącej 50 proc. uiszczonej ceny, czyzbliżony do Radia Maryja. li 385 tys. zł. A jak rozumieć najnowsze zmiaSzczęśliwi nabywcy z „Naszego ny w Geotermii? Dziennika” nie ruszyli oczywiście – Bonum będzie zarabiać prawpalcem w bucie w sprawie Żeglardziwe pieniądze, a SKOK posprząskiej, a gdy konserwator zabytków ta bałagan po wierceniach geoterzaczął naciskać, w 2004 r. przekamalnych. Jeśli wierzyciele Rydzyzali chałupę fundacji „Nasza Przyka nie zgodzą się na układy, poszłość” należącej – jakże by inaczej! zostaną z niczym, bo kapitał zało– do o. Rydzyka. życielski wynosi w tej chwili zaled~ Po dwóch latach ten scenawie 5 milionów złotych, zyski są zeriusz znowu się powtórzył i ojciec rowe, perspektywy przygnębiające, dyrektor odstąpił kamienicę kurii zaś dziesiątki milionów, które przybiskupiej, która rozpoczęła remont tuli Bonum (formalnie prywatna władzięki… gigantycznym dotacjom sność o. Króla, pozostająca poza sfez kasy publicznej (dotychczas 1,2 rą jakichkolwiek wpływów władz zamln zł). konu), będą nie do ugryzienia. ŻeSytuacja na dzisiaj jest taka, że by zaś nikt nie patrzył im na ręce, roboty trwają i końca nie widać, o. Bonum zmieniła miesiąc temu adRydzyk inkasuje dywidendy od Bores, opuszczając dotychczasową sienum oraz śmieje się w kułak, a jadzibę w warszawskim biurze Lux Vekiś nawiedzony urzędnik z magistraritatis – śmieje się nasz rozmówca. tu beknie, bo trudno sobie wyobraNa interesach z o. Rydzykiem zić, żeby prokuratura również pulub jego ludźmi można stracić nie ściła w niepamięć kilkaset tysięcy tylko pieniądze, ale także czystą karzłotych... tę w rejestrze skazanych... ANNA TARCZYŃSKA
8
ZAMIAST SPOWIEDZI
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
R
Fot. PAP/Tomasz Gzell
OMAN KOTLIŃSKI, MAREK SZENBORN: – Kilka lat temu w Szwecji, na konferencji poświęconej przemocy, powiedziała Pani: „Katolicka, w przeważającej mierze, Polska, choć wolna od »honorowych zabójstw«, z którymi mamy do czynienia w krajach islamskich, ma problem z przemocą wobec kobiet, mający źródło w silnym wpływie Kościoła katolickiego na życie publiczne. Katolicyzm nie wspiera oczywiście bezpośrednio, ale też nie sprzeciwia się przemocy wobec kobiet. Istnieją pośrednie związki (między przemocą a katolicyzmem), poprzez kulturę, która jest silnie oparta na religii”. Straszne oburzenie wywołała ta wypowiedź. Jakież to związki widzi Pani pomiędzy jedynie słuszną w Polsce religią a przemocą? MAGDALENA ŚRODA– Piszą mi o nich w listach kobiety z całej Polski, mówiąc, że gdy spowiadają się księdzu z tego, że są ofiarami przemocy, ten każe „przetrzymać”, bo najważniejsza jest rodzina. Ważniejsza niż prawo do bezpieczeństwa czy prawo do szczęścia kobiet. Bo to kobieta jest dla rodziny, a nie rodzina dla kobiety. Według Kościoła, kobiety mają inny status i inne powołanie. Bóg chciał, żeby kobieta służyła mężczyźnie. Nie ma ona takich praw jak on. Jej cnoty to wierność i pokora, a przede wszystkim – posłuszeństwo. Tak też naucza katechizm, hierarchowie mówią z ambon: „Mama zawsze w domu!” (biskup Michalik) i tak zdaje się też sądzić minister edukacji K. Hall, której do głowy nie przyjdzie, żeby przeprowadzając reformę edukacji, wyeliminować szkodliwe stereotypy, od których roi się w podręcznikach szkolnych. Nasi politycy też uważają, że najważniejszą rolą kobiety jest wzniosłe macierzyństwo, a przemoc dotyczy wyłącznie rodzin patologicznych i jest problemem marginalnym. Niektórzy, na przykład poseł Cymański, są dumni z tego, że w dzieciństwie byli bici, bo dzięki temu – jak sądzą – stali się przyzwoitymi ludźmi. Przyzwolenie na przemoc domową cechuje głównie katolickich konserwatystów (a tych jest przecież multum), zaś nowelizowana ostatnio ustawa o przemocy domowej natrafia w realizacji na kolosalne przeszkody ze strony episkopatu, który chciałby widzieć rodzinę jako domenę własnej władzy, a nie prawa. – Walczy Pani o równy status kobiet i mężczyzn. Co to tak naprawdę znaczy? Czy ów status poprawił się w tzw. wolnej Polsce, czy po roku 1989 raczej niewiele się zmieniło? A może jest gorzej? Z równym statusem kojarzą się tzw. parytety. Ale czyż nie są one nieuzasadnionym uprzywilejowaniem, traktowaniem kobiet w sposób protekcjonalny? – W wolnej Polsce otworzyły się przed kobietami rozliczne możliwości, ale też wiele innych zostało
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
9
„FAKTY I MITY” ROZMAWIAJĄ Z PROFESOR MAGDALENĄ ŚRODĄ, ETYKIEM, FILOZOFEM, HISTORYKIEM IDEI, IKONĄ POLSKIEGO FEMINIZMU I POSTĘPOWEJ MYŚLI LEWICOWEJ
Żyjemy w państwie wyznaniowym ograniczonych. Przede wszystkim kobieta nie może decydować o swoim macierzyństwie. Nie mamy w szkołach edukacji seksualnej, nie mamy refundowanej antykoncepcji, mamy zakaz aborcji, a ostatnio episkopalne potępienie in vitro, co rychło może przełożyć się na ustawy. W Polsce socjalistycznej Kościół walczył o niepodległość i własne przetrwanie, w Polsce wolnej walczy o ekspansję ekonomiczną i polityczną, a za domenę wpływów moralnych wybrał sobie seksualność i prokreację. Dlaczego tak? Bo kobiety łatwiej zniewalać, a zniewolenie to jest na rękę wielu mężczyznom. Kobiety domowe, posłuszne, ubezwłasnowolnione, matki – to przecież doskonała baza dla skutecznej aktywności wielu panów. Kobiety dają im zaplecze, nie są wymagające, nie wysuwają roszczeń. Polski Kościół rośnie na ubezwłasnowolnieniu kobiet i czasem zastanawiam się, czy tak zwana katolicka etyka nie ogranicza się właśnie do tych kilku zakazów: prezerwatywy, edukacji seksualnej, antykoncepcji, aborcji i zapłodnienia in vitro. Czy ktoś słyszał, by Kościół walczył o jakieś inne normy i inne sprawy? A jeśli chodzi o parytety, to jest to uznany na świecie mechanizm, który pomaga demokracjom uzyskać rzeczywistą a nie tylko formalną równość. To żaden przywilej dla kobiet, to raczej koniec z uprzywilejowaniem mężczyzn. Przecież są oni w polityce nie z powodu wykształcenia, kompetencji, wiedzy czy wrażliwości społecznej, ale dlatego, że są mężczyznami. To sytuacja nie tylko nienormalna, ale i szkodliwa dla demokracji. – Panie mają szanse na to, by ich głos był słyszany, ich prawa respektowane, a pozycja w polityce brana pod uwagę. Mamy na myśli Polską Partię Kobiet. A jednak ta formacja wydaje się rachityczna, niemal bez znaczenia. Dlaczego nie przekonała kobiet? A może kobiety z założenia nie chcą się angażować w politykę? – Nie jest to formacja rachityczna, lecz całkiem prężna. Rachityczne są media, które wolą interesować się Lepperem, Markiem Jurkiem czy Korwin-Mikkem, a nie formacją, która wykonuje ogromną pracę u podstaw i rośnie w siłę. Media nie interesują się jednak ugrupowaniami,
które pracują, lecz liderami, którzy odstawiają cyrk. Bo to się sprzedaje. Proszę więc zweryfikować swoje opinie o Partii Kobiet, bo tam się naprawdę dużo dzieje i partia ta nie powiedziała jeszcze swojego ostatniego zdania. W przeciwieństwie – miejmy nadzieję – do pana Leppera czy Korwin-Mikkego. Kobiety chcą się angażować w politykę i robią to, a Partia Kobiet jest świetnym miejscem do wykazania aktywności i kompetencji. Trzeba tylko przekonać do niej media. Jak panie coś podpalą, to może na siebie zwrócą uwagę, ale przecież nie zrobią tego. Są rozsądne, mają program i pracują nad nim, a to złe cechy dla politycznego istnienia. Ale to właśnie musimy zmienić. – Jest Pani profesor antytezą profesor Staniszkis. Czytelnicy „FiM” – delikatnie mówiąc – nie przepadają za nią, za to wielką estymą darzą Panią. Dlaczego jednak, tak jak Staniszkis, nie udzieliła Pani silnego poparcia jednemu z kandydatów, choćby tylko po to, by zablokować możliwość elekcji Kaczyńskiego? Dopiero w drugiej turze wyborów mówi Pani o poparciu Komorowskiego. Z jakiego powodu uważa Pani, że będzie on lepszy od prezesa PiS? Czy to tylko wybór mniejszego zła? – Jadwiga Staniszkis, która jest emerytowaną profesorką Instytutu Socjologii, liczy na karierę polityczną. Bycie doradcą prezydenta jest zapewne jej marzeniem, bo to i prestiż, i pieniądze, i medialna obecność. I bardzo dobrze: im więcej kobiet w polityce, tym lepiej. Ale po to, by się w niej znaleźć, trzeba być człowiekiem odważnym i otwarcie stawiać na wybranego lidera (bo – niestety – nie ma liderek). I podziwiam Staniszkis, że zrezygnowała ze swojej akademickiej pozycji i głową w dół wskoczyła w partię PiS. Będzie w niej jedną z trzech intelektualnych pereł (obok prof. Legutki i prof. Krasnodębskiego), bo PiS-owi więcej się chyba nie udało zebrać. Ja tej odwagi wobec żadnej partii nie mam. Do tego nie jestem jeszcze na emeryturze i mam sporo planów akademickich. A jeśli chodzi o wybór między guru pani prof. Staniszkis – prezesem Kaczyńskim – a marszałkiem Komorowskim, to uważam, że jest to wybór między
autorytaryzmem a konserwatywną formą demokracji. Zawsze wolę demokrację, bo można ją modyfikować. Boję się autorytaryzmu, więc na Kaczyńskiego, Macierewicza, Ziobrę i Staniszkis z pewnością nie zagłosuję. I gorąco odradzam takie głosowanie, jeśli nie należy się do grona najbliższych pupili prezesa, bo los ludzi (nawet najwierniejszych) jest w autorytaryzmie niepewny. Pupili zresztą też można wymieniać na innych. Komorowski daje mi gwarancję spokoju na pięć lat. A taki spokój jest potrzebny, by zrodziła się jakaś nowa formacja. – W Radiu „FiM” zapytaliśmy naszych słuchaczy, jakie zadaliby Pani pytania. Najczęściej powtarzały się takie: „Czy rzeczywiście profesor Magdalena Środa jest zdeklarowaną ateistką? I co to tak naprawdę znaczy? Czy według Pani gdzieś tam, po życiu, nie ma NIC?”. – Wiara w nic jest bardziej rozsądna niż wiara w anioły i wieczną szczęśliwość. Nie wiem, czy chciałabym istnieć wiecznie, i to w takiej postaci, jaką opisywał św. Augustyn (pozbawiona płciowości, krytycyzmu, nieustannie wielbiąca jakiegoś Pana i śpiewająca pieśni). Większość ludzi na świecie, w każdym razie w krajach, w których lubimy mieszkać, nie wierzy w nic. I są to kraje szczęśliwe. To wzmacnia troskę o codzienne relacje i politykę doczesnego dobrobytu. W naszym bardzo katolickim kraju ludzie są mniej sympatyczni niż w zlaicyzowanej Holandii czy Francji, mamy również większą przestępczość i mniejszy dobrobyt. Wiara w Boga – w moim przekonaniu – jest jakimś atawizmem, ratunkiem ludzi w nieszczęściu. Ja wolę walczyć z tym nieszczęściem, niż zdawać się na Kościół, jego pracowników i jego Boga. – Czy żyjemy w państwie wyznaniowym? – Tak, nie mam co do tego wątpliwości. W porównaniu z Arabią Saudyjską jest to wersja soft, ale religia i Kościół są u nas więcej niż uprzywilejowane. Przede wszystkim Kościół nie jest poddany żadnej kontroli: ekonomicznej, obyczajowej, prawnej, jest państwem w państwie, od którego zależy sytuacja polityczna w kraju, wybory, decyzje rządu
i ustawy. Jest to instytucja rosnąca w siłę (dopłaty unijne, brak opodatkowania, pośrednie formy wspomagania finansowego przez państwo, niczym nieograniczony konsumpcjonizm księży, komisja majątkowa), sprawująca rząd dusz (katechizm, ingerencja w ustawy, obecność w mediach, na uczelniach), panująca nad językiem (katolicki terror poprawności politycznej) i obyczajem (co było widać w uroczystościach smoleńskich, gdzie nie było państwa). – A może Kościół katolicki jednak jest w stanie pełnić w Polsce jakąś pozytywną rolę? Być społecznie użyteczny? – Mógłby się zająć działalnością charytatywną, choć ja sądzę, że to raczej państwo powinno prowadzić dobrą politykę socjalną i być opiekuńcze bez oglądania się na Kościół. Kościół pełni ważne funkcje w wielu małych społecznościach, ale to wynika z mizerii inicjatyw i instytucji lokalnych. Ludzie idą do Kościoła, bo nie mają gdzie poprzebywać wspólnie. Idzie się na msze – taki zwyczaj, taka rutyna. Ale czy to się przekłada na silniejszą rodzinę czy silniejsze więzi społeczne, na postawy moralne i ludzką wrażliwość na krzywdę i cierpienie innych? Nie wiem. Raczej wątpię. – Walczy Pani o prawa kobiet, nie ubiegając się o kluczowe w państwie funkcje. Dlaczego? Kto, jeśli nie Pani? – Działam politycznie w szerokim rozumieniu tego pojęcia. Współorganizuję Kongres Kobiet, jedną z najważniejszych inicjatyw społecznych ostatniego dziesięciolecia. Staram się wpływać na opinię publiczną poprzez szeroką publicystykę. To bardzo dużo. O funkcje polityczne się nie staram, bo mam zawód, mam swoich studentów, doktorantów, mnóstwo pracy przy książkach, które piszę. Ja po prostu nie chcę zmieniać zawodu! A gdybym chciała, to i tak nie miałabym ani czasu, ani pieniędzy. A w politykę trzeba zainwestować – czasem i pieniądze. Ale może kiedyś. Dlatego chcę, żeby wygrał Komorowski, i chcę mieć pięć lat spokojnych. I na studentów, i na książki, i na politykę. – Podobnie jak Pani, nasi Czytelnicy są zdeklarowanymi zwolennikami in vitro. Oczywiście także
refundacji tego zabiegu. Ale co do aborcji, zdania już nie są tak jednoznaczne. Czy jest Pani za aborcją na każde życzenie kobiety? – W Polsce jest aborcja na życzenie. Dość ogólnie dostępna. Istnieją farmakologiczne środki poronne, które można znaleźć w internecie, są gabinety dokonujące zabiegów, mamy też otwarte granice. Wszystkim przeciwnikom aborcji, jak również zadowolonym z siebie politykom, przekonanym, że w Polsce aborcji nie ma, zadaję jedno pytanie: czy naprawdę pan/pani wierzy, że w Polsce, kraju 35-milionowym, dokonuje się 200 zabiegów aborcji rocznie (bo takie są oficjalne dane), skoro wiemy, że mamy najniższą dzietność w krajach unijnych? Czy Polacy przestali się kochać, czy aborcja jest – jak zawsze – tylko w podziemiu? Gdy kobieta nie chce mieć dziecka lub go nie może mieć – nie będzie go miała. Problemem jest tylko to, czy zabije je po urodzeniu, czy dokona zabiegu bezpiecznego dla jej zdrowia. Według mnie, w Polsce zwiększyła się ilość dzieciobójstw. Bo kobiety biedne nie mają dostępu do wiedzy o środkach antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych. Liczba aborcji jest zapewne taka sama jak w innych krajach, tylko że tam robi się to w cywilizowany sposób. W Polsce zakaz aborcji to obrzydliwa, wstrętna hipokryzja. Zakaz nie zmniejszył liczby zabiegów, tylko je utajnił i pogorszył sytuację kobiet ubogich, mających wiele dzieci. Iza Jaruga-Nowacka zawsze mówiła, i absolutnie się z nią zgadzam, że problem aborcji nie jest w Polsce problemem moralnym tylko społecznym, uderza w kobiety biedne, bezradne i odpowiedzialne. Bogate sobie i tak poradzą. Teraz podobnie będzie z in vitro, bo Kościół wymyślił, że jest to niezgodne z wolą bożą, tak jakby zgodne z wolą bożą były celibaty i bogactwo księży. Ja niczego tak nie lubię, jak hipokryzji. Ona koroduje moralność bardziej niż źli ludzie, bardziej niż głupota, której tak nie lubił Sokrates, bardziej niż indyferentyzm moralny i religijna pycha, które potępiał Chrystus. A w Polsce króluje nie tyle Maryja, co hipokryzja. I to trzeba zmienić. Rozmawiali: ROMAN KOTLIŃSKI MAREK SZENBORN
POMÓŻMY OLIWIEROWI Studenci II roku pedagogiki Uniwersytetu Łódzkiego organizują charytatywny koncert na rzecz 4 letniego Oliwiera cierpiącego na porażenie mózgowe Koncert odbędzie się 3.07 o godz. 19:00 w klubie LUKA, w Łodzi przy ul.Zgierskiej 26 Cały dochód zostanie przekazany na leczenie małego Oliwiera. więcej informacji na stronie:
www.eraoliwiera.5gigs.net
10
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Biskup w kieszeni fiskusa Od kilku lat polscy politycy szukają sposobu na rozwiązanie problemów budżetu państwa. Jak dotąd ich jedynym pomysłem są cięcia wydatków społecznych. A tymczasem fiskus rezygnuje z setek milionów należnych państwu. Obowiązujące w Polsce przepisy podatkowe od dochodów osobistych i zysków firm zawierają niewielki katalog ulg i zwolnień. Są to zachęty do podejmowania określonej działalności gospodarczej lub inwestycji (np. ulga dla osób i firm zajmujących się wdrażaniem nowych technologii) czy też do prowadzenia biznesu w określonym miejscu (np. ulgi dla przedsiębiorców prowadzących działalność w regionach z dużym bezrobociem czy w specjalnych strefach ekonomicznych). Boom edukacji dorosłych, jaki obserwowaliśmy w połowie lat 90. XX wieku, wynikał zdaniem analityków w znacznej mierze z wprowadzenia tak zwanej ulgi edukacyjnej. Polityka podatkowa służyła także za narzędzie promocji budownictwa. Pierwsza koalicja lewicy i ludowców wprowadziła rozwiązania podatkowe, dzięki którym przez kilka lat niezwykle popularne były inwestycje w mieszkania przeznaczone na wynajem. Połowa lat 90. to także okres, w którym państwo wspierało rodziny samodzielnie stawiające domy lub remontujące mieszkania (ulgi remontowo-budowlane). Na przychylność fiskusa mogli liczyć również ci, którzy swoje M kupowali, zaciągając wieloletnie kredyty bankowe. Warto przy tym zwrócić uwagę na jeden szczegół. Jest nim powiązanie prawa do ulgi z dysponowaniem przez podatnika dowodem poniesienia określonych wydatków. W ten sposób państwo walczyło z szarą strefą w gospodarce. Wystawianie rachunków i faktur zaczęło się opłacać. Im więcej przedsiębiorców działało legalnie, tym większe były dochody państwa. Politykom PiS zawdzięczamy pojawienie się w systemie podatkowym tak zwanej ulgi prorodzinnej. Próba przeniesienia elementów polityki społecznej (wsparcie rodzin) do systemu podatkowego oceniana jest niezwykle krytycznie. W pełni mogą z niej bowiem skorzystać wyłącznie osoby o bardzo wysokich dochodach. Specyficzną rolę w systemie podatkowym pełnią tak zwane odliczenia darowizn na ważne cele społeczne. O ich ważności dla polityków może świadczyć to, że znalazły się już w pierwszych wersjach ustaw podatkowych w 1991 roku. Ustawodawca głosami niemal całego Sejmu uznał, że warto zachęcić obywateli do wsparcia organizacji zajmujących się między innymi: pomocą społeczną, ochroną zdrowia, edukacją, kulturą, nauką
oraz... kultem religijnym. Umieszczenie tego ostatniego było jawnym pogwałceniem obowiązującej w 1991 r. konstytucyjnej zasady rozdziału państwa i Kościoła. Zastąpienie jej w 1997 roku przez regułę tak zwanej „wzajemnej autonomii” niczego nie zmieniło, bowiem pozostawiono zasadę, że państwo jako takie nie dotuje organizacji samego kultu religijnego, jednak utrzymano odpis podatkowy darowizn przeznaczonych na cele kultu religijnego. To, czego nie robi więc państwo, robią obywatele zachęceni przez państwo ulgą. Ostrożne szacunki wskazują, że rocznie firmy (spółki – w tym skarbu państwa! – oraz indywidualni przedsiębiorcy) przekazują na rzecz katolickiego kultu kwotę ponad 70 milionów złotych. W wyciąganiu z firm kasy na organizację mszy, budowę świątyń czy organizację pielgrzymek biskupom przeszkadza drobny przepis. Otóż owa ulga podatkowa z tytułu datków na kult religijny jest limitowana. Obecnie można odpisać darowizny na nabożeństwa nieprzekraczające 6 procent dochodu. Musimy zauważyć, że obniżenie w 2001 roku owego limitu nie spotkało się z protestami ze strony biskupów. Ich spokój zadziwił. Wyjaśnienie tej zagadki jest proste. Hierarchia swoją uwagę poświęciła na obronę znacznie ważniejszych przepisów. Otóż w ustawie z 17 maja 1989 roku o stosunku państwa do Kościoła Rzymskokatolickiego w PRL znalazły się przepisy, które przynoszą biskupom dużo większe zyski. Tracą na tym budżet państwa i samorządy. Pierwsza z tych regulacji przewiduje, że darowizny na kościelną działalność charytatywno-opiekuńczą podlegają odliczeniu od dochodu w całości (darowizny na świecką działalność o tym samym charakterze są limitowane). Jak wynika z danych Ministerstwa Finansów, tylko w roku 2008 na rachunki parafii, kurii czy domów zakonnych wpłynęła z tego tytułu kwota 120 milionów złotych. Rok wcześniej Kościół otrzymał tylko 76 milionów złotych. Problem w tym, że państwo tak naprawdę nie wie, na co zostały przeznaczone owe miliony. Przyjęte rozwiązania prawne nie pozwalają bowiem na łatwą weryfikację oświadczeń proboszczów o przeznaczeniu
otrzymanej kwoty. Powód? Otóż skandaliczna ustawa z 1989 roku zwolniła kościelne osoby prawne (parafie, kurie biskupie, prowincje zakonne i tym podobne) z obowiązku prowadzenia dokumentacji finansowo-księgowej. Ów przepis powoduje, że formalny obowiązek przedłożenia przez duchownego sprawozdania z wykorzystania otrzymanej darowizny, przyjęty przez Sejm w 2004 roku z inicjatywy premiera Leszka Millera, jest fikcją. Nie ma bowiem żadnej możliwości sprawdzenia, czy parafia faktycznie kupiła za otrzymane pieniądze na przykład żywność dla ubogich. Warto przy tym wspomnieć, że owa inicjatywa rządu była reakcją na informacje prokuratury o narastającej fali ujawnianych oszustw podatkowych na szkodę budżetu.
Akcja zazwyczaj wyglądała tak: pod koniec roku podatnik, któremu groziła zapłata dużego podatku, wpłacał na konto parafii znajomego proboszcza kwotę odpowiadającą całorocznemu zyskowi tytułem darowizny. Specjaliści od inżynierii finansowej radzili nawet branie kredytów bankowych na ten cel! Po przelewie duchowny zwracał otrzymaną sumę, potrącając sobie niewielką prowizję. Mając kwit o przekazaniu darowizny na rzecz kościelnej działalności charytatywno-opiekuńczej, podatnik odliczał całą (!!!) jej kwotę od podatku. Redukował w ten sposób swoje zobowiązanie wobec państwa do zera. Do 2005 roku akcja była jeszcze prostsza i nie wymagała przeprowadzania operacji bankowych. Za dowód przekazania datku służyły bowiem oświadczenia podatnika i sporządzone nawet na papierze
toaletowym pokwitowanie księdza proboszcza czy innego duchownego. Ten piękny biznes psuli jednak co bardziej bezczelni urzędnicy skarbowi. Podejmowali oni bowiem próby weryfikacji oświadczeń podatników i zaprzyjaźnionych z nimi księży. Po analizie sprawy odmawiali uznania darowizn za rzeczywiste. Ich opinię podzielił Naczelny Sąd Administracyjny. W wyroku z 23 marca 2006 roku czytamy: „Zważyć także należy, że prawnie znaczące użycie w analizowanym przepisie słowa »sprawozdanie« oznaczającego przedstawienie przebiegu jakiejś działalności, opis wypadków, zdarzeń, relację, byłoby (...) całkowicie nieuzasadnione, gdyby odnosić się miało do niezrealizowanych planów, zamiarów czy też intencji, które, dla uzyskania wiedzy o nich, nie wymagają sprawozdania, a tylko powiadomienia (...). Ponadto celem (...) prawodawcy (...) niewątpliwie jest i być powinno rzeczywiste prowadzenie i efektywna realizacja tej działalności (to jest charytatywno-opiekuńczej Kościoła rzymskokatolickiego – przyp. red.), a nie tylko zamiary w tym przedmiocie czy też w danym jego obszarze, o których analizowany przepis zresztą nie stanowi. Podkreślenia także wymaga, że niezgodne z rzeczywistym stanem rzeczy oświadczenie o wykorzystaniu darowizny na działalność charytatywno-opiekuńczą niewątpliwie nie będzie prawnie znaczące dla realizacji ulgi podatkowej (...)”. Sędziowie poszli dalej i uznali sprawozdanie proboszcza za „dokument prywatny”. Z tego wysnuli wniosek, że oświadczenie księdza wcale nie musi zawierać prawdy, lecz tylko świadczyć, że złożył je ten, kto się pod nim podpisał. I nie był to koniec bezczelności NSA. Otóż sędziowie uznali, że wobec tego kościelne sprawozdanie nie jest „dowodem rzeczywistego stanu rzeczy”. I może podlegać weryfikacji. Musi przy tym zawierać informacje umożliwiające ocenę i analizę zarówno okoliczności przekazania darowizny na kościelną działalność charytatywno-opiekuńczą, jak i sposoby jej spożytkowania. Dlatego musi być „dokładne, konkretne i sprawdzalne, aby na [jego] podstawie można było zweryfikować, ustalić i ocenić, że w rzeczywistości sprawozdaje ono przeznaczenie darowizny (...)”. Nie może się ono ograniczać do li tylko ogólnego wymienienia zrealizowanych zadań typu: „pomoc dla dzieci z rodzin ubogich, niepełnych, wielodzietnych, zagrożonych patologiami czy też dotkniętych
bezrobociem, dla chorych, rencistów, emerytów, osób starszych, na zapewnienie wypoczynku wakacyjnego, na dofinansowywanie stołówek charytatywnych i pomocy w domach rekolekcyjnych” bez jakichkolwiek „konkretnych danych”, takich jak „forma, data i zasady udzielenia pomocy, na czym polegała, w jakich miejscach się odbywała i jak liczne grupy wymienionych powyżej osób obejmowała, które stołówki czy też domy rekolekcyjne finansowano”. Co ważne, urzędnicy skarbowi muszą mieć możliwość weryfikacji danych bez konieczności zdobywania adresów klientów kościelnych stołówek, kolonii i tym podobnych. Mogą za to rozpytywać, czy „w danej miejscowości kościelna osoba prawna organizowała wypoczynek wakacyjny dla dzieci”, sprawdzać, czy wymienione w relacji stołówki i domy rekolekcyjne istnieją, a nawet „przesłuchiwać osoby, które pracowały na rzecz Kościoła” (kucharki, wychowawczynie na koloniach). Szkody, jakich narobili Kościołowi sędziowie NSA, zrekompensowali urzędnicy Ministerstwa Finansów. Natychmiast przygotowali wykładnię, że z tą dokładnością nie należy przesadzać, gdyż „trudno wymagać, aby kościelna osoba prawna przedstawiła dokumenty na dowód poniesienia wydatków, bo ich brak (...) może być związany ze statusem podatkowym i rodzajem rachunkowości prowadzonej przez kościelną osobę prawną”. Łatający rozpaczliwie dziurę budżetową rząd PO-PSL nie zmienił wytycznych. Nie zrobił także nic, aby z polskiego prawa usunięto trzy inne przepisy pozwalające Kościołowi na unikanie podatków. I tak nadal pod pojęciem działalności niegospodarczej Kościoła państwo przyjmuje między innymi sprzedaż opłatków, wina mszalnego, prowadzenie cmentarzy, odpłatny wynajem lokali użytkowych na plebaniach i w kościelnych biurowcach, organizację wycieczek pod hasłem pielgrzymka oraz hotele i pensjonaty. Ostrożne szacunki wskazują, że zyski z takiej działalności mogą osiągać kwotę 170–200 milionów rocznie. Warto dodać, że państwo opłaca część składek ZUS i zdrowotnych za księży, zakonników i zakonnice pracujących przy tych biznesach, co podnosi ich rentowność. Dziwi także utrzymywanie pełnego zwolnienia z podatków komercyjnych spółek należących do Kościoła (drukarnie, biurowce itp.). Tutaj zyski możemy szacować na drugie tyle. Czy po wyborach prezydenckich PO i PSL nabiorą odwagi, aby uporządkować sprawy kościelnych finansów? Nie muszą mieć przy tym zgody Konferencji Episkopatu Polski. Wystarczy, że rząd skorzysta z zasad zawartych w deklaracji MSZ z 1998 roku w sprawie wykładni konkordatu. Czy znajdzie się odważny, czy znowu będziemy naprawiać finanse publiczne kosztem edukacji i pomocy potrzebującym? MiC
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
P
ubliczna Szkoła Podstawowa w Śledzianowie (woj. podlaskie) podlega formalnie burmistrzowi Drohiczyna, który jest jej „organem prowadzącym”. Sprawujący obecnie tę funkcję (przez drugą już z kolei kadencję) Wojciech Borzym podlega z kolei, oczywiście nieformalnie, biskupowi ordynariuszowi Antoniemu Dydyczowi, który rezyduje o rzut beretem od Urzędu Miasta, zaś owa zależność przejawia się m.in. w tym, że w chwilach wolnych od obowiązków urzędowych pan Wojciech występuje w charakterze kościelnego lektora, czyli osoby czytającej fragmenty Pisma św. podczas mszy.
mnie niebezpieczną buntowniczkę, która może zarazić innych, i już wiedziałam, że moja umowa, zawarta na czas określony, do 31 sierpnia, najprawdopodobniej nie zostanie przedłużona – mówi matematyczka Maria Pajdosz. 26 kwietnia w szkole odbyło się dawno zaplanowane spotkanie z rodzicami, poświęcone wypełnieniu przez nich anonimowych ankiet (tzw. ewaluacyjnych) dotyczących bezpieczeństwa dzieci i przestrzegania praw uczniów. W klasie V ankieta wypadła katastrofalnie, bo rodzice gremialnie zakreślali punkt o stosowaniu w szkole przemocy i opisywali niektóre jej przejawy. Wychowawczyni Elżbieta Archipiak nie próbowała
POD PARAGRAFEM na piśmie. Mam taką naturę, że draństwa wobec dzieci nie odpuszczam, więc sześć dni później złożyłam oczekiwane pismo w kancelarii Urzędu Miasta, po czym... zapadła głucha cisza. Nauczycielka postanowiła brnąć dalej i 19 maja zawiadomiła Prokuraturę Rejonową w Siemiatyczach o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez dyrektorkę, a nazajutrz zwróciła się na piśmie do przewodniczącego Rady Gminy w Drohiczynie Jana Żerunia (lojalnie uprzedzając go o prokuraturze), żeby zachęcił burmistrza do działania, bo przecież „sprawa przemocy wobec dzieci powinna być traktowana priorytetowo”.
sytuacja się więcej nie powtórzy, a zachowanie Pani dyrektor było niewłaściwe i nie powinno mieć miejsca”; ~ zawiadomił o incydencie Kuratorium Oświaty w Białymstoku. Skoro nic się nie stało, to cóż niewłaściwego było w zachowaniu dyrektorki? Na to pytanie nie znajdujemy odpowiedzi... – Kilka dni po mojej wizycie w Urzędzie Miasta mobbing, którego dotychczas doświadczałam, przerodził się w otwarte nękanie niezapowiedzianymi hospitacjami i zakłócaniem lekcji najściami pani dyrektor. Skoro już zostałam zmuszona do pisania, również o tym poinformowałam burmistrza, ale bez żadnego odzewu – komentuje Maria.
Stanie na klęczkach Choćby cię smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole... Zwłaszcza wówczas, gdy nad dzieciakami znęcają się ludzie biskupa. W klimacie tak charakterystycznym dla „ściany wschodniej” nikogo nie może dziwić fakt, że dyrektorką rzeczonej szkoły została przed kilku laty namaszczona przez biskupa katechetka Barbara Pogorzelska (na zdjęciu obok księdza), która dostała tę posadę bez żadnego konkursu – choćby nawet ustawionego – bo i po cóż było marnować czas na zbędne procedury. A jakie są efekty? Popatrzmy... 20 kwietnia dyrektorka, krzycząc i miotając pogróżki, napiętnowała publicznie kilku uczniów z klasy V, nakazując im, żeby w obecności pozostałych klęczeli na korytarzu z twarzą zwróconą ku ścianie oraz rękami uniesionymi do góry. Miała to być forma kary dla tych, którzy ośmielili się wejść do klasy podczas trwającej akurat tzw. dużej przerwy. Świadkiem wydarzenia były trzy nauczycielki i kilkanaścioro innych dzieci, którym szczęśliwie się upiekło. – Mieszkam tu i pracuję od niespełna roku, więc widok klęczących uczniów całkiem mnie zamurował. Doznałam szoku, gdy jeszcze tego samego dnia podczas lekcji w innej klasie dowiedziałam się od dzieci, że karne klęczenie jest standardem stosowanym przez panią dyrektor i księdza proboszcza uczącego w naszej szkole religii. Niestety, sprawy te zawsze zamiatane były pod dywan, bo nikomu dotychczas nie przyszło do głowy, żeby się takim metodom tresury przeciwstawić. Przyznaję, że choć jestem nauczycielką z 29-letnim stażem w zawodzie, przez kilka dni biłam się z myślami, jak zareagować. Tym bardziej że miałam już z dyrektorką problemy, gdy twardo wymagałam przestrzegania Karty nauczyciela. Zaczęła odtąd dostrzegać we
sondażu zatuszować, ale też nie miała dość sił lub odwagi, żeby zachować się jak prawdziwy pedagog. Krótko mówiąc: przyjęła go do wiadomości i nie nadała sprawie biegu...
Burmistrz Borzym odpiera podejrzenia o bezczynność i tłumaczy, że: ~ już 12 maja zwrócił się do dyrektorki ze Śledzianowa o wyjaśnienia i uzyskał solenne zapewnienie, że absolutnie nikogo nie zmuszała do klęczenia i żaden dzieciak tego nie czynił. „Po kolejnej próbie uciszenia dzieci weszła do klasy i w obawie o ich bezpieczeństwo
Kadra szkoły w Śledzianowie. Na pierwszym planie ludzie biskupa
Maria się jednak zdecydowała: – 6 maja wybrałam się na audiencję do burmistrza i poinformowałam go o aktach przemocy oraz poniżaniu dzieci. Poprosiłam, żeby zareagował, skoro dyrektorka jest jego pracownicą. Żeby zarządził jakąś kontrolę, ewentualnie porozmawiał z rodzicami i sam się przekonał. Odparł, że absolutnie nic nie zrobi, dopóki nie otrzyma ode mnie oficjalnego zawiadomienia
zareagowała przez postawienie dzieci pod ścianą, nie każąc podnosić im rąk do góry i odwracać się do ściany” – powtarza burmistrz za Pogorzelską. I dalej: „27 kwietnia Pani wychowawczyni Elżbieta Archipiak poinformowała Panią dyrektor Barbarę Pogorzelską, iż na zebraniu rodzice skarżyli się, że Pani dyrektor kazała ich dzieciom klęczeć oraz podnosiła na nie głos. Pani dyrektor w czasie rozmowy z wychowawczynią ustaliły, że podobna
– Czy nie lepiej było zwrócić się do kuratorium? – Gdybyście usłyszeli, jakimi tam układami chwali się publicznie dyrektorka, jak wyglądały kontrole w szkole, gdy pani wicekurator była jeszcze wizytatorką... To byłoby całkiem bez sensu. Dopiero w połowie czerwca odbyło się w Śledzianowie spotkanie z rodzicami z udziałem burmistrza. – Dyrektorka cały czas wypierała się klęczenia, ale w końcu przeprosiła. Tłumaczyła się zdenerwowaniem, a całą winę zwaliła na... panią Pajdosz, że nie potrafiła upilnować dzieci. Przy okazji wyszły wreszcie na jaw identyczne praktyki karania stosowane przez księdza proboszcza Andrzeja Ułasiuka (na zdjęciu), który uczy w naszej szkole religii. Dotychczas ludzie bali się o tym mówić, ale w końcu coś w nich pękło. Rodzice poskarżyli się ponadto na jego dziwne zachowania wobec chłopców. Przymilanie się, obściskiwanie, przytulanie... Powiedziano nam, że po kwietniowej ankiecie przeprowadzono rozmowę z księdzem i ten przyznał się, że podczas lekcji karał dzieci klęczeniem, ale twierdził, że zrobił to tylko raz. Wszyscy doskonale wiemy, że kłamał... – mówi ojciec jednego z uczniów. „Pani dyrektor złożyła wyjaśnienia na piśmie i osobiście, bo była u nas w Białymstoku. Kontroli w szkole nie przeprowadzamy, bo czekamy na dalszy rozwój sytuacji i mamy zapewnienie od pani dyrektor, że wyjaśnia sprawę z uczniami i rodzicami” – tłumaczy rzeczniczka kuratorium Małgorzata Palanis na łamach lokalnego „Głosu Siemiatycz”.
11
– Te wyjaśnienia polegały na pogaduszkach i wypiciu kawki z panią wicekurator Wiesławą Ćwiklińską, bo przecież są psiapsiółkami – twierdzi jedna z urzędniczek. Na pytania przesłane przez „FiM” kuratorium dotychczas nie odpowiedziało. Również dyr. Pogorzelska milczy jak zaklęta. Wiadomo, wakacje... 25 czerwca obradowała w Drohiczynie komisja rewizyjna Rady Miasta i w porządku obrad znalazła się kwestia stosowania przemocy w śledzianowskiej podstawówce. W posiedzeniu uczestniczyli burmistrz Borzym i dyr. Pogorzelska, a obserwował je znany lokalny społecznik i były radny Krzysztof Chendoszka: – Wybrałem się na to spotkanie i pilnie notowałem przebieg, bo dotarły do mnie niepokojące sygnały, że chcą sprawie ukręcić łeb. Pogorzelska przedstawiła radnym kolejną wersję. Cytuję jej słowa: „Faktycznie kazałam dzieciom stać na kolanach, bo nie chciałam, żeby zrobiły sobie krzywdę, a obok wisiała gazetka religijna”. Ostatecznie stanęło na tym, że nic specjalnego się nie stało, więc poczekają na werdykt prokuratury. Wiem, że śledczy zajmują się też innymi nieprawidłowościami w szkole. Zwłaszcza znikającymi pieniędzmi na zakup pomocy dydaktycznych, z czego może być jeszcze większa afera niż ze „stania na klęczkach”. Podczas gdy wszyscy na coś czekają, dyrektorka nie zwleka. Na stronie internetowej kuratorium znaleźliśmy ogłoszenie, że Szkoła Podstawowa w Śledzianowie pilnie poszukuje nauczyciela matematyki. – Ja mam już chyba wilczy bilet, bo gdy zwróciłam się do kilku szkół z prośbą o zatrudnienie w dowolnym wymiarze godzin, zewsząd otrzymywałam odpowiedź, że bardzo im przykro, ale nie mają wolnych etatów – pokazuje nam korespondencję Maria. I po cóż się było wychylać... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
„Nadkurator” biskup Antoni Dydycz
12
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Pozycja ugruntowana
(3)
Ostatnia część raportu dotyczącego mienia, jakie na podstawie orzeczeń Komisji Majątkowej – tytułem zwrotu lub rekompensaty – dostały kościelne osoby prawne. PODKARPACKIE – co najmniej 2036,22 ha Nieruchomości rolne i leśne: ok. 1182,53, z czego z 25 ha we wsi Hurło dostali warszawscy saletyni z 41,78 ha – parafia św. Michała Archanioła w Miejscu Piastowym z 96,96 ha w Wysokiej i Sędzinie – parafia NMP Różańcowej z Wysokiej z 71,07 ha – parafia obrządku bizantyjsko-ukraińskiego w Komańczy z 47,62 ha – franciszkanie z Kalwarii Pacławskiej z 46,57 ha w Przychojcu – bernardyni z Leżajska z 78,23 ha w Stefkowie – parafia z Olszanicy. Nieruchomości zabudowane: ok. 766,91 ha, w tym z karmelici bosi z Warszawy dostali magazyny Muzeum Ziemi Przemyskiej z budynek Wojewódzkiego Archiwum Państwowego w Przemyślu stał się własnością warszawskich bazylianów z przemyska parafia katolicka obrządku bizantyjsko-ukraińskiego dostała jako nieruchomość zamienną łącznie ponad 745 ha zabudowanych budynkami gospodarczymi, m.in. w Sanoku, Gorlicach, Jarosławiu, Ustrzykach Dolnych i Tyrawie. Za poniesione tam wcześniej przez Skarb Państwa nakłady oddała 199 tys. zł z siostry z Zakonu św. Bazylego z Gorlic otrzymały budynek przemyskiego domu dziecka z budynek ZOZ-u oraz Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Dębicy trafił do Zgromadzenia Sióstr Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej z poza tym do kościelnych osób prawnych trafiły nieruchomości użytkowane przez: Studium Nauczycielskie w Tarnowie, izbę porodową w Ropczycach, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej, liceum ogólnokształcące w Przemyślu, dom pomocy społecznej w Kazach z Zespół Szkół Zawodowych w Miejscu Piastowym z bursę gimnazjalną w Rzeszowie. Pozostałe grunty: ok. 86,78 ha, w tym m.in. boisko sportowe w Jarosławiu użytkowane wcześniej przez LKS „Przedmieście”. ~ ~ ~ ŚLĄSKIE – co najmniej 2178,53 ha Nieruchomości rolne i leśne: 1118,9 ha rozdysponowane m.in. dla z diecezji katowickiej – 47,78 ha w Kokoszycach z parafii św. Barbary w Strumieniu – 44,47 ha z prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Poznaniu – 48,67 ha w Lublińcu z parafii św. Jerzego w Jasienicy – 71,08 ha z parafii Trójcy
Przenajświętszej w Kochłowicach – ponad 55 ha w Rudzie Śląskiej. Nieruchomości zabudowane: 20,13 ha. Oprócz kilku częstochowskich, cieszyńskich i katowickich kamienic budynek domu dziecka w Porębie oraz domu małego dziecka w Gliwicach przypadł siostrom Służebniczkom NMP z Politechnika Śląska w Gliwicach (obecnie siedziba gliwickiej kurii diecezjalnej) z szpital w Tarnowskich
Górach stał się własnością kamilianów z przedszkole w Cieszynie – diecezji bielsko-żywieckiej z szpital w Krzanowicach – Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety z Nysy. Pozostałe grunty: 1039,51 ha, w tym ponad hektar gruntu w Częstochowie przy ul. 7 Kamienic przekazano klasztorowi paulinów z przeznaczeniem na „plac dla wiernych przybyłych na nabożeństwo jasnogórskie”. Niektóre rekompensaty za zrzeczenie się roszczenia: rok 1995 – 200 tys. zł dostało od gminy Gierałtowice Zgromadzenie Sióstr św. Jadwigi z 1996 r. – Urząd Rejonowy w Częstochowie – 143 372 zł wypłacił Towarzystwu Salezjańskiemu z 1997 r. – 20 tys. zł wypłaciła gmina Wilamowice tamtejszej parafii. ~ ~ ~ MAŁOPOLSKIE – co najmniej 3687,86 ha Nieruchomości rolne i leśne: 1710,97 ha z ponad 60 ha w Tyńcu – przejęło Zgromadzenie Sióstr św. Feliksa z Kolegium oo. Jezuitów z Nowego Sącza – ponad 42 ha w Zabełczu z Wyższe Seminarium Duchowne Archidiecezji Krakowskiej – 50,87 ha w Witkowicach z parafia św. Macieja w Bielanach – ponad 90 ha. Nieruchomości zabudowane: 18,21 ha (tyle tylko jasno
wymienia protokół Komisji Majątkowej!). Oto niektóre rozdania: z Caritas Archidiecezji Krakowskiej dostał budynek internatu szkolnego na zakopiańskich Krupówkach (obecnie znajduje się tam prywatny obiekt hotelowo-restauracyjny) z Zgromadzenie Sióstr Sługi Jezusa – Dom Dziecka nr 6 w Krakowie z Towarzystwo Salezjańskie – liceum medyczne w Krakowie z siostry norbertanki – kompleks Akademii Rolniczej w Krakowie z parafia św. Małgorzaty w Nowym Sączu – budynek tamtejszego Muzeum Okręgowego (do 2023 r. muzeum ma umowę na korzystanie z nieruchomości).
Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a` Paulo odszkodowania w wysokości 11 119 187 zł (w zamian za nieruchomość, w której znajduje się szpital MSWiA) z Towarzystwu św. Brata Alberta za ponad 120 ha w Rząsce – 14 863 550 zł z parafii św. Marcina w Krzeszowicach – 1 111 326 zł. ~ ~ ~
Pozostałe grunty: 1958,68 ha. Lwią część wzięła archidiecezja krakowska – ponad 1471 ha. Więcej na temat majątku Krakowa w rękach Kościoła w cyklu „Krakowskie abecadło” – „FiM” 25, 27, 36/2009. Niektóre rekompensaty za zrzeczenie się roszczenia: Komisja Majątkowa zobowiązała Skarb Państwa do wypłaty m.in.: z Prowincji Krakowskiej Zgromadzenia
PODLASKIE – co najmniej 208 ha Nieruchomości rolne i leśne: 148,7 ha. Nieruchomości zabudowane: 15,83 ha, m.in. z dom dziecka w Białymstoku, który przeszedł na własność Zgromadzenia Sług Najświętszej Maryi Panny z Nowego Miasta nad Pilicą z szkoła muzyczna w Bielsku Podlaskim – dla tamtejszej parafii Matki Bożej z Góry Karmel.
Pozostałe grunty: 43,56 ha. ~ ~ ~ ZACHODNIOPOMORSKIE – co najmniej 36,56 ha Nieruchomości rolne i leśne: 19,5 ha w Kierzkowie dla tamtejszej parafii Nawiedzenia NMP i Wszystkich Świętych. Nieruchomości zabudowane: 6,76 ha, m.in. z przedszkole w Białogardzie – dla tamtejszej parafii Narodzenia NMP. Pozostałe grunty: 10,3 ha, z tego ponad 3,3 ha w Koszalinie dla Szentackiego Instytutu Sióstr Maryi ze Świdra k. Warszawy. ~ ~ ~ WARMIŃSKO-MAZURSKIE – co najmniej 1121 ha Nieruchomości rolne i leśne: ok. 801,9 ha, z czego ponad 97 ha przekazano parafii św. Mikołaja w Szwarcenowie z ponad 51 ha parafii św. Mikołaja w Wielkim Łęcku z 90,66 ha – parafii św. Bartłomieja Apostoła w Sampławie. Nieruchomości zabudowane: ok. 67,14 ha, oprócz kilkunastu olsztyńskich kamienic z Zasadnicza Szkoła Rolnicza w Rybnie – stała się własnością tamtejszej parafii Bonifacego Biskupa i Męczennika z budynki biblioteki wojewódzkiej w Elblągu, Zespołu Szkół Zawodowych w Braniewie oraz Specjalistycznego Psychiatrycznego Zespołu Opieki Zdrowotnej we Fromborku – przejęła diecezja warmińska. Pozostałe grunty: ok. 251,9 ha, m.in. z 3,47 ha w Grunwaldzie otrzymało Towarzystwo Jezusowe Warszawy. Niektóre rekompensaty za zrzeczenie się roszczenia: 625 tys. zł od Skarbu Państwa na rzecz parafii św. Wawrzyńca i Mikołaja w Radoszkach (diec. toruńska). OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Wokół działań Komisji Majątkowej przez lata narosło wiele pytań, niedopowiedzeń i skandali, które dziś badają organa ścigania. Sławomir Kopyciński, świętokrzyski poseł SLD, nie rezygnuje ze swej inicjatywy pokazania społeczeństwu, jaka jest prawdziwa wartość ogromnego mienia przekazanego Kościołowi rękoma komisji (por. „Grabież” – „FiM” 21/2010). „W przesłanym mi wykazie nieruchomości przekazanych przez Komisję Majątkową Kościołowi katolickiemu, jego instytucjom i kościelnym osobom prawnym brak jest wskazania dla poszczególnych nieruchomości ich wartości. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ w chwili przejmowania przez Państwo Polskie znaczna część nieruchomości i budynków kościelnych była zniszczona na skutek działań wojennych, ponadto część z nich posiadała obciążenia, zarówno z tytułów publicznoprawnych, jak również na rzecz podmiotów prywatnych. Wreszcie w latach zarządzania ww. nieruchomościami przez Skarb Państwa dokonywano na nich znacznych nakładów, budowano i modernizowano budynki, co w znaczący sposób zmieniało wartość nieruchomości w stosunku do wartości, jaka wynikałaby z ich stanu w momencie upaństwowienia. Rodziło to konieczność dokonania rozliczenia nakładów dokonanych przez Skarb Państwa oraz obciążeń nieruchomości z momentu ich upaństwowienia. Wskazanie i udowodnienie wartości nieruchomości nieodzowne było także w przypadku, gdy wniosek odpowiednich instytucji kościelnych obejmował nieruchomości zamienne. Brak określenia wartości nieruchomości zwracanych, jak również nieruchomości zamiennych przekazywanych Kościołowi i instytucjom kościelnym dowodziłby ogromnej beztroski osób podejmujących decyzję w Komisji oraz stanowiłby naruszenie obowiązku wszechstronnego rozpatrzenia sprawy przed podjęciem decyzji” – podkreśla w zapytaniu wysłanym do Komisji Majątkowej 14 czerwca br. Czy jej członkowie zechcą ujawnić szczegóły grabieży i pochwalić się swoją szczodrością – czytelnicy „FiM” dowiedzą się jako pierwsi.
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
Fot. Nowe Słowo Ludu
PATRZYMY IM NA RĘCE
Niechęć Kościoła do szatańskiej Unii Europejskiej natychmiast blednie wobec jej pieniędzy.
P
Unijne non olet z koalicją rządzącą w regionie (PSL-PiS-PO). Ci „eksperci” – zatrudnieni tam po linii partyjnej – usłużnie wypełniają sugestie zarządu województwa, który de facto decyduje o podziale środków w poszczególnych konkursach. Żeby nie było żadnych niespodzianek, zarząd posiada jeszcze zabezpieczenie w postaci tzw. punktów dodatkowych, które przyznaje, opierając się wyłącznie na swoim widzimisię i dodając je tam, gdzie potrzeba. Innymi słowy, nie ma prawa wygrać projekt, który nie ma poparcia zarządu województwa – mówi osoba od lat związana z rozwojem regionu świętokrzyskiego. Zobaczmy zatem, jak rozkładały się sympatie w najnowszym rozdaniu,
codziennością pracoholicy przyjeżdżają odetchnąć w spartańskich warunkach eremów, napełniając przy okazji sakiewkę wyłącznie ks. Wacławowi Kowalewskiemu. Będą ojczulkowie za te pieniądze organizować Galerię Kamedulską; ~ 4,9 mln zł (z 6,8 mln zł) przydzielono Stowarzyszeniu Pro-Patre Centrum Edukacyjno-Informacyjnemu Świadomego Ojcostwa z przeznaczeniem na Pallotyńskie Centrum Dialogu, Wychowania i Promocji w Karczówce (zdjęcie powyżej). Stowarzyszenie zajmuje się propagowaniem wzoru ojcostwa opartego na wartościach chrześcijańskich, organizuje szkolenia, sympozja i warsztaty dla samotnych ojców. Za unijną dotację – jak wyjaśnia ks. Tadeusz Kowalski – zostanie przeprowadzony gruntowny remont i modernizacja niewykorzystanej części klasztornej zabudowy oraz przystosowanie jej do pełnienia funkcji noclegowo-gastronomicznych, konferencyjnych i dydaktycznych. Jak na razie region uzyskał tyle, że wypromował się przy pallotynach marszałek województwa Adam Jarubas (PSL), który w niedzielę 20 czerwca br., tuż po mszy w klasztorze i przy blasku reporterskich fleszy, podpisał z ks. Janem Oleszką, rektorem klasztoru, a zarazem prezesem Stowarzyszenia, preumowę na realizację projektu (na zdjęciu). Żeby wierni dobrze zapamiętali facjatę marszałka, rektor zaprosił wszystkich uczestników mszy na obiad do klasztornego refektarza; ~ 2,13 mln zł – tyle otrzyma Caritas Diecezji Sandomierskiej na Centrum Obsługi Ruchu Turystycznego zorganizowane w kompleksie dawnego Szpitala św. Ducha w Sandomierzu. – To był konkurs na promocję regionu, a okazało się, że większość zwycięskich projektów promocyjnych Fot. zyciezakonne.pl
oznańska fara, pałac biskupi w Ostrowie Tumskim, klasztor bernardynów w Leżajsku, zespół poklasztorny jezuitów w Drohiczynie, infrastruktura turystyczna oraz renowacja zabytków wokół Świętego Krzyża i setki pomniejszych majątków, łącznie z wiejskimi kościółkami... – lista kościelnych włości wypięknionych za unijne pieniądze pęcznieje z każdym rokiem. – Unia to dla nas prawdziwy skarb. Takiego zastrzyku finansowego Kościół jeszcze nigdy wcześniej nie otrzymał – wygadał się ks. Zbigniew Walkowiak, proboszcz od Wniebowzięcia NMP w Chełmnie, tuż po tym jak na remont pięciu należących do niego budynków dostał ok. 2 mln złotych. W większości województw Kościoły oraz związki wyznaniowe mają szansę zostać beneficjentami m.in. takich priorytetów jak: poprawa stanu środowiska naturalnego, zachowanie i ochrona dziedzictwa kulturowego, rozwój kultury, rozbudowa i modernizacja infrastruktury edukacyjnej, modernizacja infrastruktury ochrony zdrowia, odnowa zdegradowanych obszarów miejskich oraz wykorzystanie i promocja potencjału turystycznego i uzdrowiskowego. Do każdej rundy walki o unijne dotacje stają więc przedstawiciele Krk uzbrojeni po zęby. Teraz, tuż przed wyborami samorządowymi, mają jeszcze jeden atut – spragnionych poparcia włodarzy. Na projekty w ramach działania 5.3 „Inwestycje w sferę dziedzictwa kulturowego, turystyki i sportu” władze województwa świętokrzyskiego przyznały ponad 41,3 mln zł unijnych dotacji. Z tego ponad 7,3 mln zł – Kościołowi. A pieniędzy (preumowy na inwestycje zostały podpisane w lutym br.) spodziewać się mogą m.in.: misjonarze oblaci ze Świętego Krzyża – na przebudowę skrzydła klasztoru (ponad 1,8 mln zł); parafia Narodzenia NMP w Sulisławicach – na rewitalizację sanktuarium (ponad 1,2 mln zł); parafia Wniebowzięcia NMP w Oleśnicy – na wymianę posadzki i pokrycia dachowego (751,5 tys. zł); parafia zwiastowania Pańskiego w Piotrowicach – na remont i konserwację kościoła (600 tys. zł). – „Ekspertami”, którzy oceniają wnioski, są pracownicy urzędu marszałkowskiego, często bez żadnego doświadczenia w realizacji projektów UE. Ich kwalifikacje to związek
a więc w ramach Działania 2.3 „Promocja gospodarcza i turystyczna regionu” Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Świętokrzyskiego na lata 2007–2013 (do rozdysponowania były 43 mln zł). I tak: ~ 12 mln zł (z 14 mln wnioskowanych) dostało Stowarzyszenie na rzecz Ochrony i Promocji Sztuki Sakralnej „Ars Sacra” – na szlak architektury drewnianej i średniowiecznej. Projekt ten – według prezesa stowarzyszenia, księdza Pawła Tkaczyka – będzie obejmował prace konserwatorskie przy 32 wiejskich kościołach, m.in. w Tarczku, Bodzentynie, Mnichowie, Cudzynowicach i Probołowcach; ~ 2 mln zł skapnęły Stowarzyszeniu Miłośników Pustelni Złotego Lasu w Rytwianach, gdzie zmęczeni
to... modernizacja obiektów sakralnych – mówi jeden z przegranych. Jego zdaniem, władze województwa z niezrozumiałych przyczyn nie doceniły pomysłów kluczowych dla rzeczywistego rozwoju turystyki w regionie. Na listę rezerwową, a więc bez realnych szans na dotację, trafiły takie projekty jak: ~ podniesienie atrakcyjności gminy Zagnańsk poprzez kompleksowe zagospodarowanie terenu przy obiektach atrakcyjnych turystycznie – wokół Dębu Bartek (najbardziej znane drzewo w kraju, z uwagi na wiek wymagające natychmiastowych działań zabezpieczających oraz porządkujących jego otoczenie) oraz znaleziska geologicznego w kopalni Zachełmie (miejsce odkrycia najstarszych na świecie śladów zwierzęcia na lądzie – tetrapoda. W styczniu br. znalezisko, które spowodowało rewolucję w światowej paleontologii, opisano w prestiżowym czasopiśmie naukowym „Nature”). Na ten projekt gmina potrzebowała 9,6 mln zł; ~ dymarki, czyli „żelazne korzenie” Gór Świętokrzyskich jako
13
istotny element kampanii wizerunkowej województwa wraz z cyklem wydarzeń promocyjnych. Warto zaznaczyć, że „Dymarki Świętokrzyskie”, jedna z wizytówek regionu oraz województwa, to ogólnopolska renomowana dwudniowa impreza organizowana od 1967 r., która gromadzi około 20 tys. turystów z kraju i zagranicy. Gminny Ośrodek Kultury w Nowej Słupi potrzebował na ten cel 2,5 mln zł; ~ „Kuźnice Koneckie” – markowy produkt turystyczny województwa świętokrzyskiego. Kuźnice to impreza plenerowa (około 15 tysięcy turystów) na terenie obiektów Muzeum Zagłębia Staropolskiego w Starej Kuźnicy i Sielpi oraz Zabytkowego Zakładu Walcowni i Gwoździarni w Maleńcu. Powiat konecki wnioskował zaledwie o 500 tys. zł. Na powyższe – stricte turystyczne cele – potrzeba więc było zaledwie 12,6 mln zł. Gdyby przeznaczyć na nie pieniądze podarowane Kościołowi (ponad 21 mln zł), region miałby jeszcze ponad 8 mln zł na wsparcie innych – równie atrakcyjnych – pomysłów z listy rezerwowej! – Formalnie odbywa się konkurs. W praktyce – jest on tylko przykrywką, bo pieniądze już wcześniej są rozdysponowane. Podobno była nawet dżentelmeńska umowa między biskupem Ryczanem a marszałkiem Jarubasem, że Kościół dostanie z unijnej puli 30 mln zł. Udało się przepchnąć jedynie 21 mln zł, ale to i tak co najmniej o 20 za dużo – mówi jeden ze świętokrzyskich urzędników. – Tu przecież chodzi o zarobek dla regionu, o generowanie prawdziwego ruchu turystycznego. A przecież region, czyli świecka gastronomia, hotelarstwo ani nawet sprzedawca pamiątek – nie zarobi na kościelnym turyście, który na tydzień zamknie się w kamedulskim eremie – dodaje. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
„Skoro jesteśmy w Unii Europejskiej, to musimy z niej wydobyć wszystko, co się tylko da” – stwierdził kanclerz wrocławskiej kurii ks. Leon Czaja, a jego koledzy konsekwentnie tę złotą myśl realizują. Za pieniądze z szatańskiej UE przeznaczone na promocję poszczególnych województw tylko w ostatnim kwartale polscy przedstawiciele Krk podejmą liczne przedsięwzięcia, z których my wymienimy te najdroższe: ~ przebudowa i rozbudowa budynku klasztornego Sióstr Szkolnych de Notre Dame we Wrocławiu. Zgromadzenie dostało na ten cel dofinansowanie w kwocie 6 mln zł; ~ przebudowa zespołu poklasztornego w Głębowicach (pow. wołowski). Proboszcz parafii Matki Bożej Szkaplerznej na stworzenie bazy hotelowej ma 4,01 mln zł; ~ adaptacja organistówki należącej do parafii Niepokalanego Poczęcia NMP w Józefowie (woj. lubelskie) do pełnienia funkcji ośrodka kultury – za ponad 668,5 tys. zł; ~ renowacja organów w kościele Nawiedzenia NMP w Bardzie (2,6 mln zł); naprawa dachu kościoła Jakuba Apostoła w Jakubowie (814,7 tys. zł); rewaloryzacja Sanktuarium Matki Bożej przyczyny Naszej Radości „Maria Śnieżna” (1,9 mln zł); ~ przebudowa kurialnych włości w centrum Wrocławia, na którą archidiecezja dostała prawie 13,7 mln zł; ~ adaptacja budynku szkoły w Olchowej na Młodzieżowy Ośrodek Turystyczny (1,3 mln zł dla Fundacji Światło-Życie z Katowic); ~ budowa domu pielgrzyma przy Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Skrzatuszu (ponad 2,2 mln zł).
14
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Jestem lesbijką Od tego oświadczenia rozpoczął się pierwszy w Polsce coming out nauczycielki. Zaczęło się niewinnie: dwie uczennice IX liceum ogólnokształcącego w Łodzi umieściły na fotoblogu swoje zdjęcia. Obrazoburcze – jak się po kościelnemu wyraziła szkoła. Pani wicedyrektor Barbara Obrębska powiedziała nawet, że dziewczyny na zdjęciach manifestują swoją orientację seksualną, a jako osoby niepełnoletnie i uczennice nie mają do tego prawa. Marta Konarzewska (na zdjęciu druga od lewej), polonistka i była wychowawczyni dziewczyn, stanęła w ich obronie. Ale ze strony dyrektorki padło ultimatum: zdjęcia albo szkoła. W końcu – dzięki mediom – dyrektorka wycofała żądania, a uczennice odzyskały spokój. Jednak dla grona nauczycielskiego i dyrekcji sprawa odważnej nauczycielki dopiero wtedy nabrała tempa. Polonistka powiedziała mediom, co myśli o dyskryminacji i cenzurze, a to prawie natychmiast wywołało konsekwencje. Barbara Obrębska nakazała nauczycielce załatwiać wszystkie sprawy przez sekretariat. Na piśmie. Obrębska argumentowała, że „ma prawo czuć się bezpieczna, a się nie czuje”... Tylko nie wiadomo do końca, kto jest zagrożeniem, ponieważ Marta jest bardzo drobną i łagodną osobą i nie ma mowy o jakiejkolwiek agresji z jej strony. Tego wszystkiego było zdecydowanie za wiele dla młodej nauczycielki. Powiadomiła media o homofobicznej sytuacji w szkole i przyznała, że jest lesbijką. „Mówię tak nie dlatego, że pragnę oznakowania siebie lub innych. Nie znoszę etykietek i zamykających definicji. Mówię tak powodowana słusznym gniewem. W odruchu przed hipokryzją”. Zawrzało! – To pierwszy „coming out” (przyznanie się do swoich preferencji seksualnych) nauczycielki w Polsce – mówi Mariusz Kurc, członek zarządu Kampanii przeciw Homofobii. Konarzewska postanowiła nie uczestniczyć w zakończeniu roku szkolnego, ale tego samego dnia zorganizowała razem z KPH spotkanie z dziennikarzami, uczniami i wszystkimi zainteresowanymi sprawą. Z dala od szkoły i dyrektorki opowiadała nam o swojej decyzji i wspierających ją uczniach. – Nie myślałam, że tak będzie – mówiła podczas konferencji Marta. – Bardzo chciałam pracować w szkole z młodzieżą i nadal chcę! Uwielbiam to, nie myślałam, że moje preferencje seksualne mogą mieć na to wszystko jakiś wpływ. Dopiero kiedy zaczęłam działać w ruchach
feministycznych, zauważyłam, że ktoś może zacząć niewłaściwie mnie kojarzyć. Dla niektórych feministka i lesbijka to prawie to samo. W IX LO uczyła się siedząca dzisiaj z nami Olga, która tak jak ja jeździła na parady homoseksualistów. Niepokoiłam się, że zrobią nam razem zdjęcie – co się nawet stało. Na portalu prawy.pl ktoś umieścił fotografię jak trzymam dziewczynę za rękę. Wtedy naprawdę zaczęłam się strasznie bać. Może to wydaje się śmieszne, ale tak było. Na stronie internetowej pojawiło się mnóstwo komentarzy. Zapamiętałam jeden, w którym użytkowniczka napisała, że widziała moje zdjęcie w książce Agnieszki Graff „Rykoszetem” – miałam koszulkę z napisem: „Nikt nie wie, że jestem lesbijką”. Napisała tak: „(...) widziałam uśmiechniętą radosną dziewczynę, pomyślałam sobie, jacy oni są spokojni, idą wesoło, idą odważnie. Dopiero teraz pomyślałam, jak ta uśmiechnięta dziewczyna się wtedy bała”. Rzeczywiście tak było, ale w ogóle tego nie żałuję. Zapytana o model edukacji i o byłego ministra Romana Giertycha, odpowiada: – W tym przypadku uważam, że jak jest wyraźny wróg, to wiemy, przed czym się bronić. Nie trzeba mieć dużo zdrowego rozsądku, żeby nie zgadzać się z Giertychem. Mariusz Kurc również zabrał głos w sprawie edukacji: – Znam przypadek 14-latka z warszawskiego gimnazjum. Powiedział mi, że ma dość. Jest gejem i dlatego ciągle prześladują go w szkole. Spytałem, na czym dokładnie to polega, a on powiedział, że na każdej przerwie
słyszy odzywki: „Jesteś pedałem”, „Komu ostatnio obciągałeś”, „Kto jest twoim chłopakiem” i tym podobne – głównie ze strony starszych kolegów. Oczywiście poszedłem z tym natychmiast do dyrektorki szkoły, a ona nawet zgodziła się na rozmowę, co już jest niewątpliwym sukcesem. Przedstawiłem sytuację jej ucznia i powiedziałem, że jestem z Kampanii przeciw Homofobii, ale szefowa szkoły nie do końca zrozumiała powagę sytuacji: „Chyba wiem, o kogo chodzi, bo rzeczywiście mamy w szkole jednego homoseksualistę”. Kiedy wyjaśniłem, że nie chodzi mi o chłopaka, tylko o tych homofobów – kobietę zatkało. Powiedziała, że jej zdaniem „chyba coś jest nie tak, jeśli ktoś jest gejem. Coś jest nie tak z jego rodziną”. Kiedyś moja mama przyznała się w wywiadzie dla mediów, że jest matką geja, sąsiedzi i znajomi udawali, że nie ma tematu. Natomiast z tobą, Marta – tu Kurc zwrócił się do Konarzewskiej – jest zupełnie inaczej, bo dziś nie można już tego ukryć. Taka zatęchła sytuacja panuje w wielu szkołach, a ty otworzyłaś okno w tej nietolerancyjnej placówce i pokazałaś tęczę za oknem – co dla wielu może być szokiem. Co będzie dalej? Marta: – Nie wiem. To szok. Jedna z uczennic, Amelia, powiedziała mi, że nauczycielka z IX LO oświadczyła: „Jeżeli ta pani ma ze sobą problem, to powinna się leczyć”. Oto komentarz pedagoga wygłoszony wobec uczniów. To jest niestety bardzo typowe. Mnie jeszcze nikt nie pobił, nie wyzywał, nie opluwał. Istnieje coś takiego jak miękka homofobia. Nie trzeba pobić geja czy lesbijki, żeby być homofobem. Na przykład olimpiada
humanistyczna, w której uczestniczyła jedna z uczennic. Dziewczyna napisała pracę na temat tolerancji. Dokładnie pamiętam jej minę, kiedy pani wicedyrektor tłumaczyła, dlaczego nie wolno jej pisać na temat homoseksualizmu. Tu właśnie pokazuję tę inną stronę homofobii. Ta dziewczyna jest tu dzisiaj z nami i może coś powiedzieć na ten temat. Amelia: – Dlaczego my, uczniowie, musimy edukować nauczycieli? Przecież to zadaniem szkoły jest nauczanie. Bardzo mnie wkurza, kiedy ja piszę pracę na olimpiadę, a szkoła zabrania mi jej wysłać. Mimo wszystko wysłałam ją i zdobyłam maksymalną liczbę punktów, a pracę zaliczono do najlepszych. Mariusz Kurc: – Udowodniłaś, Marto, że orientacja seksualna to nie jest sprawa prywatna czy intymna. Jeśli dziewczyna nie może pójść ze swoją partnerką na studniówkę, to wtedy już nie jest to łóżkowa sprawa – to się dzieje w państwowej szkole. Sprzeciwiajcie się temu zawsze. Orientacja seksualna dopada wszystkich w publicznych sytuacjach. Ludzie – za przeproszeniem – ględzą bez przerwy. Mężowie opowiadają o swoich żonach, żony o mężach, dzieciach, wakacjach, wspólnych kinach, randkach i tak dalej. Czy ja, gej, w mam takich sytuacjach milczeć? Byłem ze swoim chłopakiem na grillu i mam o tym nie mówić? My walczymy o to, żeby na przykład Marta mogła poględzić o swojej dziewczynie. To normalne, że dziewczyna może mieć dziewczynę i może mieć też chłopaka. Ale niestety, w Polsce to nadal temat tabu. ARIEL KOWALCZYK Fot. Autor
J
asna Góra jest światowym fenomenem w oddawaniu czci ikonie. W Częstochowie – inaczej niż w Lourdes czy Fatimie – Matka Boska nie objawiła się wiernym. Paulini podgrzewają za to sporo legend, na przykład taką, że cudowny obraz namalował święty Łukasz Ewangelista na desce, na której jadała Maria i jej rodzina. Cudowność wynika też z faktu, że Łukasz Ewangelista... w ogólne nie malował obrazów. Historia obrazu Matki Boskiej wciąż nie jest dokładnie ustalona. Został namalowany najpewniej na początku XIV wieku w Italii, a malarz wzorował się na ikonie bizantyńskiej. Z ostatnich badań wynika, że przywiozła go do Polski królowa Jadwiga w 1384 roku i przekazała paulinom. Mogło być i tak, że podała go do Częstochowy przez Władysława Opolczyka. Nie jest natomiast prawdą, że Opolczyk ukradł go na Rusi i przywiózł do Polski. Od soboru w Nicei w 787 roku Kościół, wbrew drugiemu, usuniętemu przez siebie przykazaniu Dekalogu, pozwala wiernym czcić obrazy Matki Boskiej w domach, przy drogach i w świątyniach. Jako naród przodujemy na świecie w uwielbieniu Marii. Mnożymy jej tytuły i wiernopoddańcze gesty. A wraz z nimi rodzą się setki coraz mniej finezyjnych sposobów finansowania tej gigantycznej machiny. Skromnie było jeszcze w średniowieczu, kiedy przynoszono Matce Boskiej Jasnogórskiej świece i woskowe figury, które potem przetapiano na potrzeby kościoła. Gdy pojawiły się klejnoty od bogatych ofiarodawców, przybijano je gwoździami wprost na obraz Marii. Ku jej chwale i na zachętę dla innych darczyńców. Tak była zdobiona do końca XVI w., kiedy w końcu zabroniono kaleczenia obrazu. Odtąd wota pojawiają się na ścianach kaplicy, a te najcenniejsze – wypełniają skarbiec.
Cuda ogłaszają Cuda doznane oraz... spodziewane na Jasnej Górze wpisuje się do „Księgi cudów i łask” od 1595 roku. Przez 290 lat odnotowano 877 zdarzeń. Te całkiem współczesne wyglądają tak: „Ofiaruję Matce Bożej złoty łańcuszek z krzyżykiem, który pozostał po wypadku mojego syna Łukasza”; „Moja Droga Mateńko, składam Ci w ofierze dwa sznurki bursztynów. Są to moje łzy przelane przez 45 lat mojego małżeństwa. 23.01.2002. Anna C.”; „Ofiaruję pierścionek w intencji zdrowia taty. 16.01.2002 r. Marta Ł.”. Wiara w sens składania Marii prezentów jest starannie podsycana przez zakonników. Na ścianach kaplicy, w której znajduje się obraz, są ich tysiące. Między nimi te najbardziej przekonujące – na przykład drewniane kule i laski niewidomych.
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r. Ale głównie jest to biżuteria z dwóch ostatnich stuleci. Wota zostawił na Jasnej Górze także Lech Wałęsa. To m.in. medal i dyplom Nagrody Nobla oraz ogromny długopis z papieżem, którym podpisywał Porozumienia Gdańskie w 1980 roku. Do wystawienia gotowych jest też 850 orderów, medali i osobiste rzeczy Wałęsy przekazane zakonnikom. Dary rzeczywiście ogromnej wartości wypełniają skarbce klasztorne. Wśród nich na przykład monstrancja przeora Augustyna Kordeckiego – jako „wotum dziękczynne za pokonanie Szwedów” w 1655 roku. Co oznacza, że z wotów pątników Kordecki uzyskał 22 funty złota, 2366 brylantów, 2208 rubinów, 81 szmaragdów, 30 szafirów i 214 pereł. A następnie kazał zrobić z tego monstrancję metrowej wielkości i wagi 13 kg, którą złożył jako swój dar do skarbca Marii, czyli… własnego. Coś jest na rzeczy cudownego, bo po latach okazało się, że pod Jasną Górą nie było ani jednego Szweda, za to byli Polacy. A Kordecki „walczył z wrogami klasztoru”... listami. W jednym z nich – do króla Szwecji – sam oddał Jasną Górę pod panowanie Karola Gustawa. „Czcimy więc, jako ulegli poddani, Jego Królewską Mość Szwecji, Pana naszego najłaskawszego, nie odważamy się też podnieść zaczepnego oręża przeciw wojsku Jego Królewskiej Mości” – napisał przeor Kordecki. Zdecydowanie ludzką miarę przykładają do Matki Boskiej wierni, ufając, że zadowolona ze złota i klejnotów zapewni przychylność nieba.
Mario z Nazaretu, to ty? Po okresie wbijania w Marię gwoździ przyszedł czas większej dbałości o zdrowie malowidła, datowanego na XIV wiek. Najdroższa biżuteria ofiarowana przez pielgrzymów naszywana jest na aksamit nałożony na złote lub srebrne blachy. Tak powstają sukienki. Maria przebierana jest przez paulinów zależnie od okazji. Mają dla niej 8 sukienek (niektóre źródła mówią o 10). Nadali im nawet nazwy. Na największe uroczystości zakładają brylantową. Rubinowa jest najlepsza na czas adwentu, a czerwony kolor kamieni „symbolizuje mękę Chrystusa”, czyli Wielki Post. Ta sama sukienka nazywana jest też „sukienką wierności”, bo naszyto na nią 214 ślubnych obrączek. Żeby wynagrodzić Marii kradzież jednej z szat w 1909 roku, podarowano jej nową – koralową. Fundowały ją kobiety z Kielecczyzny. Sukienka „milenijna” również powstała na specjalną okazję – 1000 lat od chrztu Polski. Jest dekorowana brylantami. Następna to suknia koralowa (z 1969 roku) zwana też – dla odróżnienia od poprzedniej – suknią
koralowo-perłowo-biżuteryjną. Sukienka 600-lecia, znana jako koralowo-perłowa, została uszyta z wotów z okazji tak długiej obecności obrazu na Jasnej Górze. Druga wersja sukni 600-lecia – złota – zdobi Matkę Boską w perły, rubiny, szmaragdy, turkusy, granaty, opale i topazy.
15
Jasna Góra stała się miejscem niezwykłej przemiany, w której wartości duchowe i wiarę (raczej uczucia) udało się przekuć na pieniądze. Kosztowności wyniesiono na ołtarze i zrównano z obiektem czci, a w końcu z nim utożsamiono. Maria z Nazaretu zachowała swoją skromność już tylko
Paulini, którzy kobietom zakazują wstępu nawet na swoje obiady, Marię przedstawiają jako ideał niewiasty, bo chociaż nosi najdroższe sukienki świata, nie wtrąca się do pieniędzy. Zakon ślubujący ubóstwo może więc spokojnie napełniać skarbiec na cześć Marii.
Cuda czynią wiarę Z 2005 r. jest sukienka bursztynowo-brylantowa, zwana też sukienką zawierzenia Totus Tuus. Ma 9 kg bursztynu i około 1000 brylantów. Fundatorem jest SKOK (Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe). Według zakonników, zgromadzone skarby jasnogórskie są „materialnym ekwiwalentem szczerych uczuć
w tym prostym, rzadko dziś używanym imieniu. Właśnie trwa zbiórka pieniędzy i biżuterii na nową sukienkę Matki Boskiej. Klejnoty od wiernych nazywane są teraz „zmaterializowanymi modlitwami”. Nowy projekt jest już gotowy. Motywem przewodnim będzie „modlitwa wypływająca z serca w układzie elektrokardiograficznym”. Na Marii znajdą się też meteoryty (bo „to trochę taka suknia, która spadła z nieba”) oraz kawałek samolotu spod Smoleńska. Ubiór ma być gotowy na 15 sierpnia. Obraz będzie miał też swoją osobną klimatyzację, gdyż ta w kaplicy jest niewystarczająca.
Kultowa lista wpływów
religijnych rodaków i dowodem ich przemożnego pragnienia, aby wszystko, co cenne, ofiarować Matce Bożej”. Zdaniem paulinów, sukienki „są wyrazem czci do Maryi i rozszerzania się Jej kultu”.
Historia Jasnej Góry ma także ciemne plamy, których ukryć się nie udało. Dokładnie 100 lat mija od głośnej kradzieży i zbrodni dokonanej przez zakonników. Ojciec Damazy (Macoch) i dwaj inni paulini okradali z wotów obraz, żeby korzystać z życia poza klasztorem. Damazy utrzymywał na przedmieściach kochankę, którą nawet osobiście wydał za mąż za stryjecznego brata. Pewnego dnia nakryci przez męża kochankowie zabili nieszczęśnika, a ciało schowane do sofy utopili w stawie. Głośna na cały kraj sprawa wywołała krytykę sposobu życia zakonników, a Macoch stanął przed sądem i dostał karę 15 lat więzienia. Nie chciał prosić
o łaskę i zmarł za kratami. Choć kazał pochować się na cmentarnej ścieżce deptanej przez przechodniów, jego grób stanął pośród innych mogił na cmentarzu w Piotrkowie Trybunalskim. Obecnie kult Matki Boskiej zajmuje 1 miejsce na liście najbardziej opłacalnych w Polsce. Jasna Góra sama chwali się, że rocznie klasztor odwiedzają 4 miliony pielgrzymów. Pątnicy śpią w klasztornych hotelach, jedzą w klasztornych restauracjach, przynoszą kosztowne wota, kupują msze, wypełniają skarbony, zapełniają tace podczas nabożeństw. Są obsłużeni cieleśnie i duchowo. Miasto – poza paroma manufakturami, gdzie wykonuje się dewocjonalia – nie ma z nich korzyści, odkąd Jasna Góra stała się kombinatem pielgrzymkowym. Może poza nagłośnieniem. W miejskich alejach – głośno i bez pardonu jak za czasów komuny – rozbrzmiewa transmitowana przez miejskie głośniki msza z klasztoru. Czy to się komuś podoba, czy nie – kult maryjny szerzony jest także siłą decybeli. Za to w skupieniu i bez nagłośnienia pielgrzymują na Jasną Górę najbogatsi biznesmeni, politycy i przestępcy, przyjmowani z honorami przez władze zakonu. Biznesmen Jan Kulczyk został oficjalnym sponsorem paulinów. Od wielu lat „jest związany z klasztorem”, a jego wsparcie liczone jest w milionach złotych. Podobnie jak wsparcie Ryszarda Krauzego. Obydwaj też zostali oficjalnie przyjęci do konfraterni paulińskiej, która działa od XIV w. i ma „wyrażać
duchową łączność z wybranymi darczyńcami”. Wybranymi, czyli... najbogatszymi i najsławniejszymi. Konfratrami byli m.in. król Jan Kazimierz i Henryk Sienkiewicz. Na Jasnej Górze wielokrotnie bywał też nieoficjalnie szef policji generał Marek Papała, zamordowany w 1998 roku. Dlaczego spotykają się tam potajemnie ludzie biznesu i polityki? – Jasna Góra była i jest miejscem spotkań różnych ludzi, jest bowiem domem Matki Narodu – tłumaczą paulini, którzy dyskretnie milczą o wysokości darowizn. Równolegle płyną na Jasną Górę pieniądze z Unii i Skarbu Państwa. Obecnie prowadzony remont pochłonie 42,6 mln złotych (35,2 mln dała Unia). Paulini prowadzą też działalność dobroczynną. W 2004 r. zakon pożyczył 2 mln zł mafiosowi paliwowemu Arturowi K., żeby za kaucją wyszedł z aresztu. K. jest sponsorem klasztoru, a wcześniej pielgrzymował tu nieoficjalnie wiele razy. – Pomogłem więźniowi, by mógł stanąć z otwartymi oczyma przed obliczem Chrystusa – wyjaśnił generał Matuszewski. Nie udało mi się dotrzeć do żadnej informacji o pomocy Jasnej Góry dla powodzian. Poza modlitwą oczywiście, która cudu nie dokonała. Może zabrakło wiary? Jak jednemu z jasnogórskich braci, który prowadził auto po pijanemu, a kiedy wpadł w ręce policjantów, zagroził, że... rzuci na nich urok. BARBARA CHYBALSKA
[email protected]
16
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
ZE ŚWIATA
PROBOSZCZ ROZDZIELNIK We Włoszech wybuchł wielki skandal. Oto rada miejska Torre del Greco koło Neapolu uzależniła udzielanie zapomogi na ślub dla uboższych par narzeczeńskich od przedstawienia listu polecającego od proboszcza. Chodzi o zaświadczenie o „dobrej moralności oraz społecznym zachowaniu”. Pismo skutkowało tym, że niekatolickie, albo skłócone z proboszczem pary były pozbawione możliwości skorzystania z pomocy. MaK
RELIGIA DZIELI W Izraelu odbyły się masowe demonstracje ortodoksów europejskiego pochodzenia – Żydów aszkenazyjskich.
który usiłuje to zmienić. Nie tylko on: podobne metamorfozy zdarzają się w miejscach pochówku w całych Stanach. CS
KULA W ZĘBIE Przechadzka po południowych dzielnicach Chicago, zdecydowanie nienadających się do spacerów, kosztowała 39-letniego pana ząb trzonowy. Mimo tej straty, jest szczęśliwy, i to bardzo. Zbłąkana kula wpadła mu do ust i wybiła ząb, ale na tym zakończyła swój lot. Postrzelony wypluł najpierw trzonowiec, potem nabój. Żadnych poważniejszych obrażeń w szpitalu nie stwierdzono. Ogromne szczęście miał także Mohamad Kunhi, handlarz ryb z Kasargod w Indiach. Jedna z ryb niespodzianie podskoczyła i wpadła mu do rozdziawionej gęby; zanim się zorientował, była już w płucach. Kunhi zaczął się krztusić, dusić i korkować. Dwa kolejne zespoły medyczne w różnych szpitalach poddawały się, nie mogąc usunąć ryby. Udało się to dopiero trzeciej ekipie lekarzy, którzy po skomplikowanym ponadgodzinnym zabiegu rybę wyłowili. Czy Mohamad próbował ją ponownie sprzedać, nie wiadomo... JF
NIEBEZPIECZNY SEKS
Protestowali przeciwko rządowemu projektowi łączenia ich dzieci w klasach z dziećmi Żydów sefardyjskich (pochodzących głównie z Afryki i Azji). Zdaniem ortodoksów aszkenazyjskich będzie to powodem zgorszenia dla ich dzieci, ponieważ będą musiały uczyć się z maluchami, które są mniej pobożne i... oglądają w swoich domach telewizję! MaK
CMENTARZE DLA ŻYWYCH Cmentarze są miejscami smutku, płaczu, przygnębienia. Ale nie zawsze i nie wszędzie. Zarządy niektórych cmentarzy w USA starają się zmienić ten jednoznaczny wizerunek. Olinger Crown Hill Cemetery w Denver w stanie Kolorado przez 103 lata był tylko miejscem spoczynku zmarłych i żałoby ich najbliższych. Teraz staje się także miejscem lokalizacji galerii sztuki, koncertów i występów artystycznych. Odbyła się tu niedawno wystawa ogrodowa, pokaz witraży i azjatyckich konceptów projektowych feng shui. Cmentarz reklamuje się jako... miejsce ślubów. Jak dotąd 6 par stanęło na ślubnym cmentarnym kobiercu. Inny cmentarz w Denver, Fairmount, szczyci się kolekcją róż i rzadkich drzew; w pierwszy piątek miesiąca organizuje spotkania, występy, obchody i odczyty. „Ludzie przychodzili na cmentarz i zawsze patrzyli w dół” – mówi Kevin Wolfe, dyrektor Olinger Crown Hill,
Co trzeci mieszkaniec Wielkiej Brytanii doznał kontuzji podczas uprawiania miłości. I to tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Jak wykazały badania, najczęstszymi dolegliwościami są urazy szyi, naderwane mięśnie, skręcone palce, otarcia i siniaki... 2 proc. aktywnych seksualnie obywateli połamało kości, 5 proc. musiało prosić o zwolnienie z pracy. Co 10 ankietowany pokaleczył się w trakcie upadku z łóżka, co 50 zleciał z... pralki. JC
MARTWY TATUAŻ Brytyjka Kim Mordue po śmierci syna, który przedawkował narkotyki, wpadła na niecodzienny pomysł oddania mu hołdu.
Postanowiła, że zrobi sobie tatuaż. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że do malunku użyła prochów swojego zmarłego dziecka (sic!). No i się stało. Od niedawna na plecach pomysłowej mamy widnieje drzewo i anioł wypuszczający motyla.
Mój syn wrócił tam, gdzie zaczęło się jego życie. Jest znowu w moim ciele – opowiada zadowolona matka. Tatuaż samodzielnie wykonał mąż Kim – podobno specjalista od tego typu arcydzieł. ASz
DRZEMKA NA BANK Trudno sobie wyobrazić, jak gwałtowny może być atak senności.
JAPOŃCZYCY JAK KURY Władze Japonii chcą zmienić przyzwyczajenia rodaków, namawiając ich, by wcześniej chodzili spać. Na pomysł wpadło ministerstwo środowiska, tłumacząc, że zabranie jednej godziny sztucznego światła w nocy i wykorzystanie jej w dzień – przy świetle słonecznym – zmniejszy emisję dwutlenku węgla do atmosfery i pobudzi gospodarkę. Akcja „Poranne wyzwanie” nie do końca podoba się Japończykom. Niedawno ministerstwo edukacji zachęcało do kupna specjalnych hełmów z budzikami, które uruchamiały się automatycznie o 6 rano. Bo kto rano wstaje... ASz
NA POMOC PIJAKOWI
Teraz już nieco łatwiej, a to dzięki 21-letniemu chłopakowi z Ellensburga w stanie Waszyngton. Potrzeba snu, która go dopadła, gdy zmierzał ku domowi, była tak nagła i obezwładniająca, że o 3 nad ranem włamał się do piwnicy banku i uderzył w kimono. O godz. 8 rano obudził się, wyszedł i kontynuował marsz ku bezpiecznej przystani. Tam, niestety, dopadli go policjanci, którzy obejrzeli zapis kamery. Mężczyzna wyznał, że nie wie, dlaczego bank potraktował jako doraźny hotel. Pewnie dlatego, że co nieco wypił. CS
BOHATER DO ARESZTU Przewodnik spływów pontonami po burzliwym górskim Clear Creek w stanie Arkansas ujrzał, że młoda dziewczyna wypada z tratwy i ginie w spienionych nurtach. Wskoczył do wody, dopłynął do niej i uratował życie. Jaki powinien być finał tej historii? Gratulacje, podziękowania, obecność w mediach, może medal za odwagę? Tym razem było inaczej. Gdy tylko 28-letni Ryan Snodgrass dopłynął z uratowaną 13-latką do brzegu, został... aresztowany. „Za utrudnianie operacji rządowych”. Okazało się, że gdy Snodgrass skakał do wody, ktoś zawiadomił ratowników. Przyjechali po jakimś czasie, zaczęli się przygotowywać, sposobić pontony, rozwijać liny, a tu... amator wypływa z uratowaną. Nielegalnie. Bezczelnie. Oficjalni ratownicy mają standardy i procedury, których muszą przestrzegać. Nie tak na łapu-capu, skoczyć i uratować – wyjaśniał rzecznik policyjny. Zresztą firma organizująca spływ nie miała prawa ratować swej klientki, bo woda zniosła ją dość daleko i znajdowała się w jurysdykcji oficjalnych ratowników. Niedługo później gwałtowna powódź zaatakowała państwowy kemping w Arkansas – zginęło kilkanaście osób. Kara boska za głupotę? PZ
Już ponad 100 argentyńskich barów oferuje swoim pijanym klientom bezpłatny transport do domu. Wszystko w ramach akcji „Bezpieczny powrót”, która ma na celu zmniejszenie liczby wypadków wśród nietrzeźwych obywateli. Również tych, którzy po suto zakrapianych imprezach decydują się zasiąść za kierownicą swoich samochodów. Taksówki finansowane są przez firmy reklamujące się w lokalach. Organizatorom akcji zarzucono propagowanie alkoholizmu. JC
Światło emitowane przez komputerowy monitor jest na tyle silne, że mózg przestawia się na czuwanie, a receptory wysłają sygnał: czas wstawać, już jasno. Wtedy mózg nie wydziela usypiającego hormonu melatoniny i zasypianie jest utrudnione – mówi Phyllis Zee, koordynatorka badań, profesor neurologii. Nawet praca w łóżku z iPodem może wywołać podobny efekt. Liczy się odległość źródła światła od oczu, jego intensywność i spektrum. Telewizor ustawiony w większej odległości nie powoduje poważniejszych zakłóceń snu, pod warunkiem że nie ogląda się kryminału lub horroru. Zdaniem specjalistów od snu najlepsza jest nudnawa książka czytana przy słabym świetle. Oczy są szczególnie wrażliwe na niebieskie światło, interpretowane jako kolor jasnego nieba. George Brainard, ekspert od snu z Uniwersytetu w Filadelfii, rekomenduje nawet używanie przed snem ciemnych okularów, najlepiej z pomarańczowymi szkłami. CS
SEKS PO ZAWALE Zawał serca oznacza nieodwołalnie kres aktywności seksualnej. Taki pogląd jest dość powszechny, mimo że mija się z prawdą.
LEK NA RAKA Z KRZAKA Mamy lek na raka – informuje świat australijska firma farmaceutyczna Qbiotics Ltd. Preparat ECB-46 jest wyciągiem z tropikalnego krzewu o nazwie blushwood, który rośnie w lesie deszczowym. Podaliśmy go 150 zwierzętom z różnymi odmianami nowotworów złośliwych. Okazał się skuteczny w ponad 100 beznadziejnych przypadkach raka u koni, psów i kotów. Szef firmy – dr Victoria Gordon – twierdzi, że lek jest gotowy do testów na ludziach i skutecznie leczy nowotwory skóry, głowy i karku, piersi oraz prostaty. Działa jak detonator wewnątrz guzów: uaktywnia białe ciałka krwi, które zaczynają atakować raka i w końcu go unicestwiają. Badania nad ECB-46 trwały 6 lat, a stosowanie go na pacjentach zacznie się prawdopodobnie w przyszłym roku. „Jeszcze raz się potwierdziło, że las deszczowy to unikalny system ekologiczny, który powinniśmy chronić, bo zawiera tajemnice wielu nowych leków” – twierdzi dr Gordon. JF
KOMPUTER I BEZSENNOŚĆ Bezsenność jest dolegliwością milionów ludzi. Jak stwierdzili naukowcy z Northwestern University, winny może być komputer, a dokładniej mówiąc – wpatrywanie się w jego ekran bezpośrednio przed udaniem się na spoczynek. Jaskrawe białe światło wprowadza w błąd wewnętrzny zegar mózgu regulujący pory aktywności i snu.
Tylko mniej niż 1 proc. ataków serca ma związek z seksem. Ale ludzie – głównie panowie – składają broń ze strachu. „Wielu pacjentów, którzy doznali zawału serca, rezygnuje z pożycia, choć nie ma takich medycznych przeciwwskazań” – konstatuje ginekolog, prof. Stacy Lindau z Uniwersytetu Chicagowskiego, która przeprowadziła w tej kwestii studium badawcze. Pacjenci nie pytają lekarzy, a lekarze nie mówią pacjentom, że poważne zagrożenie nie istnieje. Tematu unika się zwłaszcza wtedy, gdy doktor jest płci męskiej, a pacjentka żeńskiej. Tylko 45 proc. mężczyzn i 35 proc. kobiet rozmawia o tym otwarcie w gabinecie lekarskim. Generalnie rzecz biorąc, kilka tygodni po przebytym zawale można wznowić wszelkie formy aktywności fizycznej wymagające umiarkowanego wysiłku – to opinia kardiologa dr. Nieca Goldberga z New York University. CS
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Skutki bogobojności
Nie santo i nie subito Tak najkrócej można streścić ostatnie doniesienia włoskich mediów (np. „Il Giornale”) na temat beatyfikacji JPII. „Nie ma pośpiechu” – takie słowa podobno ostatnio usłyszał w Watykanie arcybiskup Stanisław Dziwisz, gdy próbował na nowo ustalić datę beatyfikacji Jana Pawła II. Data ta była już kilka razy przesuwana. Niedawno jako pewnik podawano rocznicę śmierci – czyli kwiecień 2010 roku. Kiedy ten termin nie wypalił, polski Episkopat zaczął jako kolejną datę podawać jesień 2010 r. Dziś wiadomo, że i wówczas do wyniesienia Wojtyły na ołtarze nie dojdzie. No to kiedy? Dobre pytanie, na które odpowiedź poznali dziennikarze, m.in. „Il Giornale”. A ta odpowiedź, której udzielił proszący o anonimowość wysoki rangą watykański funkcjonariusz, brzmi identycznie jak udzielona Dziwiszowi „non c’è fretta”. O co chodzi? Powody są podobno trzy: 1. Cud uleczenia francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre przez
P
JPII okazał się mocno wątpliwy i kwestionowany nawet przez związanych z Watykanem lekarzy, nie mówiąc już o niezależnych medykach. Agresywna postać choroby Parkinsona, na którą rzekomo cierpiała Marie, w konsekwencji została zaklasyfikowana jako uleczalna. Jakby i tych nieszczęść było mało, zakonnica przeżywa ostatnio nawrót choroby („FiM” 8/2010), a do tego Watykan za żadne skarby nie chce się przyznać. Jak by to bowiem wyglądało, gdyby podczas mszy beatyfikacyjnej obok ołtarza stał schorowany przykład, dowód cudownego uzdrowienia, któremu trzęsą się ręce? 2. Być może jeszcze gorszą zagwozdkę ma Watykan ze skandalem wokół Marciala Maciela (na zdjęciu). Ten założyciel Legionu Chrystusa – zboczeniec, pedofil, bigamista, aferzysta i de facto przywódca mafijnej struktury kościelnej, był jednym z najbliższych przyjaciół Wojtyły. Ostatnie dokumenty (nawet te specjalnie powołanej komisji kościelnej) dowodzą, że papież przynajmniej
o latach zaciekłej walki Roger Mahony, kardynał największej w USA archidiecezji Los Angeles, poddał się (nie miał wyjścia) i zgodził spełnić żądanie sędziego, czyli ujawnić niektóre poufne dotąd akta. Oświadczył, że nie będzie zabiegał o następną apelację, oddalającą po raz kolejny realizację postanowienia. W międzyczasie Mahony przezornie ustąpił ze stanowiska kardynała. Nagranie wideo, które dotarło do opinii publicznej, dotyczy przesłuchania Mahony’ego w sprawie pedofila recydywisty, ks. Michaela Bakera. Mahony zapamiętale i przez lata bronił go przed odpowiedzialnością, o czym ogólnie było wiadomo już wcześniej, bo wyznał to sam Baker odsiadujący wyrok, ale nic nie oddaje lepiej mentalności księcia Kościoła niż jego własne słowa... „Moja pierwsza reakcja była pasterska” – to odpowiedź na pytanie adwokata ofiar księdza, czy zawiadomił policję, widząc, że Baker popełnia poważne przestępstwa. Dlaczego go konsekwentnie osłaniał? Mahony: „Niestety, wierzyłem we wszystko, co mówił”. Jaka była reakcja hierarchy, gdy przez lata wciąż napływały skar- Roger Mahony gi, a Baker był przenoszony z parafii do parafii 9 razy? „Z pewnością jego poczynania były podejrzane” – konstatuje kardynał. Gdy adwokat kościelny zapytał, czy odpowiednie służby cywilne zostały
17
M
o niektórych sprawkach Maciela wiedział (np. o molestowaniu dzieci). Wiedział o tym także Dziwisz i najprawdopodobniej reszta papieskiego establishmentu. Ale drogie prezenty od przestępcy zamykały wszystkim usta. 3. No i sprawa trzecia, czyli skandal pedofilski. Coraz więcej śledztw wszczynanych w coraz większej liczbie krajów wskazuje, że Jan Paweł II wiedział o molestowaniu dzieci w Irlandii, w Niemczech, Austrii, Danii itd. Wiedział... i mało, że nic w tej sprawie nie robił, to jeszcze nakazał tuszować skandal, jak to miało miejsce na przykład w USA. Na beatyfikację Wojtyły przyjdzie więc czekać być może lata, a niewykluczone, że nie dojdzie do niej nigdy – piszą włoscy dziennikarze. Podobno Watykan boi się takiej sytuacji, że na przykład dzień po wyniesieniu JPII na ołtarze mogą światło dzienne ujrzeć takie kwity, że światowa opinia publiczna się od nich zatrzęsie. Ciekawe, czy piotrowy stolec tylko wyraża taki niepokój, czy wie coś więcej... MAREK SZENBORN
zawiadomione o przestępstwach seksualnych ks. Bakera, odpowiedź Mahony’ego brzmiała: „Nic mi o tym nie wiadomo”. Kardynał oświadczył, że archidiecezja przeprowadziła śledztwo i doszła do wniosku, że nic niewłaściwego się nie zdarzyło. Gdy w roku 2000 dwu młodych ludzi ujawniło, że Baker molestował ich przez 15 lat, archidiecezja momentalnie zamknęła im usta kwotą 1,3 mln dol. Czy kardynał zawiadomił wówczas policję? „Nie, nie zawiadomiłem. Ci ludzie byli już dorośli”. Prałat Loomis, wikary generalny nadzorujący duchownych archidiecezji, nalegał, aby poinformować parafian o przestępstwach Bakera i zachęcić inne jego ofiary do ujawnienia się. Czy kardynał jednoznacznie nakazał Loomisowi, by tego nie robił? Mahony: „Rekomendowałem mu, by poczekać dwa miesiące”. Z dwu miesięcy zrobiły się dwa lata. Dalej Bakera nie można już było kryć, bo nadszedł rok 2002 i w USA otwarcie wybuchł skandal pedofilii duchownych. „Dopóki ktoś z kierownictwa Kościoła nie poniesie odpowiedzialności kryminalnej za zatajanie przestępstw i chronienie ich sprawców, skandal gwałcenia dzieci oraz tego typu postępowanie, jakie ujawnia przesłuchanie Mahony’ego, będą kontynuowane” – te słowa adwokata Johna Manly’ego skierowane są bezpośrednio do najwyższego zwierzchnika Kościoła. PIOTR ZAWODNY
ałżeństwa osób religijnych są podobno wzniosłe, ale nie daj Boże, by małżonkowie byli innych wyznań!
Siła rażenia małżeńskich konfliktów religijnych jest tak potężna, że sięga poza rozwód i może dosięgnąć kobiety, która wyszła za rozwiedzionego. Taki los spotkał hiszpańską katoliczkę Laurę Derbigney z Chicago: sąd wyznaczył jej sklep, w którym ma kupować jedzenie, i nakazał, co ma wkładać do garnka. Ponadto surowo zapowiedział, żeby raz na zawsze wybiła sobie z głowy jeżdżenie samochodem w soboty. Wszystko dlatego, że była połowica jej męża Nelsona Derbigneya objawiła się nagle jako ortodoksyjna żydówka. Kiedy więc z Nelsonem przebywa jego 7-letni syn z poprzedniego małżeństwa, pani Laura – dla zachowania czystości żydowskiej duszy chłopca – ma nabywać pożywienie w sklepie wyznaczonym przez sędziego (z inicjatywy jahwebojnej byłej żony – Eliny) i nie siadać w szabas za kierownicą, żeby go nie demoralizować. Sąd wydał także instrukcję, jak chłopak ma być ubierany do szkoły, by jego wyznanie nie pozostało
niezauważone. Jego matka twierdzi, że musiała zabezpieczyć religijne sankcje sądownie, bo mąż karmił syna gojowskim żarciem i wyśmiewał się z jego jarmułki. Z kolei Nelson utrzymuje, że byłą żonę ogarnęła ortodoksyjna pasja religijna dopiero po rozwodzie; przedtem gwizdała na szabas i opychała się świniną. Niedawno w Chicago miała miejsce podobna głośna sprawa sądowa o podłożu religijnym. Josephowi Reyesowi sąd zakazał zabierania do kościoła córki z poprzedniego małżeństwa. Ponieważ Reyesowi znudziło się żydostwo, przeszedł na katolicyzm, a potem ochrzcił córkę bez wiedzy koszernej matki, co doprowadziło ją do szału. „Tylko dlatego, że ktoś się rozwiódł, sąd nie może mu nakazywać, jak powinien żyć i w którym sklepie robić sprawunki” – konstatuje znany chicagowski adwokat Joel Brodsky, zaangażowany w obie sprawy. Co będzie, gdy sprawę wniesie muzułmanin? Każe katoliczce nosić burkę, aby nie gorszyć dziecka? JF
Kardynał z taśmy
Papa jest głodny T
o bardzo dziwne, że mając tyle zmartwień na głowie (podwładni co rusz dodają mu nowych), Benedykt nie traci apetytu.
Wszystko dookoła się wali, kompromitacja narasta, politycy wbijają szpile, dziennikarze stracili respekt, wierni bojaźń bożą, a księża chcą żon. Tymczasem – jeśli wierzyć mediom włoskim – apetyt następcy św. Piotra zwyżkuje. Wykracza poza umiejętności kulinarne zakonnic z papazimmeru, które nie są już w stanie zaspokoić ambasadora pana Boga. Papież wymyka się więc chyłkiem na miasto, żeby ugasić pożar podniebienia. Ostatnio uczynił to, jak donosi publicysta prawicowej gazety
„Il Foglio”, podczas World Cup, gdy Italia grała pierwszy mecz z Paragwajem. Rodacy przyspawali się do telewizorów, zaś duchowy ich lider – tup, tup – wymknął się do położonej tuż za murami Watykanu restauracji Al Passetto di Borgo. To jego ulubiony wyszynk. Zanim został mianowany wodzem katolików, biesiadował tam regularnie z podwładnymi inkwizytorami z Kongregacji Doktryny Wiary. Gustuje podobno w serwowanych tam potrawach kuchni niemieckiej oraz spaghetti à la carbonara. CS
18
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Nie oddam głosu w życie ustawy deubekizacyjnej pozbawiono mnie 20 najlepszych i najpiękniejszych lat życia. Lat, które oddałem Ojczyźnie, stojąc na straży jej granic. Lat, w czasie których mógłbym kraść, malwersować, cinkciować, przewalać, słowem – pomnażać swój majątek i teraz być nobliwym, świętojebliwym obywatelem Rzeczypospolitej nr III i 1/2. Albo mogłem uciec na Zachód i teraz chodzić w glorii „bohatera antykomunistycznej opozycji” jak wielu zdrajców, którzy zaprzedali się CIA, BND czy MI6. Nie zrobiłem tego,
zbrodnie (bo i z nimi też miałem do czynienia). Nie wspomnę już o 55 proc. mojej emerytury, które mi odebrano. To jest zwykła kradzież, ale przecież solidaruchy zawsze byli złodziejami i tylko tak ich postrzegam. NSZZ – Nareszcie Sami Zostaniemy Złodziejami... Nic dodać, nic ująć – zawsze nimi byli. Walczyli z własnym państwem za pieniądze obcych wywiadów. Ja swój żołd miałem w złotówkach, oni – w dolarach, markach i funtach. Teraz ci wszyscy, którzy głosowali za tą ustawą, stali się poplecznikami tych, których zamykałem za przestępstwa pospolite, czyli swoi zemścili się za swoich. Wzięli podły odwet. I dlatego nie oddam mojego głosu na popleczników złodziei, bandytów, malwersantów...
bo nie potrafiłbym spojrzeć w oczy moim Rodzicom i sobie samemu... Jednym pociągnięciem pióra zrobiono ze mnie ubeka, komunistycznego zbrodniarza, zdrajcę narodu i czegoś tam jeszcze, który de facto ścigał i zamykał pospolitych złodziei, przemytników i inną hołotę, którą by zamknięto w każdym kraju za ich wykroczenia, występki czy
Dlatego nigdy nie oddam głosu na PO, PiS czy PSL. I nie poprę ani Kaczyńskiego, ani Komorowskiego. Nie poprę żadnych religijnych popaprańców, świętoszków, zakłamanych i fałszywych arystokratów, nawiedzonych pseudozbawców Polski i Ludzkości i cwaniaków obiecujących mi gruszki na wierzbie. R.K. Leśniakiewicz
Jaka może być cena głosów oddanych na Napieralskiego? Koalicja PO-SLD i Napieralski wicepremierem. Taki scenariusz kreślą politycy SLD. Takiej możliwości nie przekreśla sam Grzegorz Napieralski: Celem każdej partii jest realizacja programu, a to jest możliwe tylko w rządzie. Wynik wyborów był spodziewany. Jedno co mnie cieszy, to to, że jednak naród już nie poszedł na solidarnościowe wspominki Morawieckiego, deklaracje Leppera czy opowiastki Korwin-Mikkego. Po prostu został przekroczony pewien próg głupoty, której normalni ludzie mają już powyżej uszu. Pawlakowi przegrana się należała – nie należy do polityków, których można traktować serio. Opusdeista Marek Jurek też odpadł z nędznym, śladowym rezultatem – naród wystawił cenzurkę kolejnemu oszołomowi religijnemu, dla którego interes kruchty jest ponad interesem kraju. Na placu boju pozostał łże-hrabia Komorowski i dewot antykomunista Kaczyński. Problem polega na tym, że PiS i PO to jest to samo łajno, tylko że PO jest perfumowane. I tylko tym się różnią od siebie. I dlatego NIE ODDAM GŁOSU W II TURZE WYBORÓW NIKOMU. No bo na kogo tu głosować? Na religijnego oszołoma, który sprzedaje Polskę Watykanowi i faworyzuje biznesmenów w koloratkach? Może na nobliwego cwaniaka, który sprzedaje Polskę temu, kto da więcej, a zazwyczaj za psie pieniądze? Dla mnie ci ludzie zwyczajnie rozkradają i sprzedają to, czego Polska dorobiła się w ciągu 45 lat PRL-u – tego pogardzanego, wyszydzanego i opluwanego PRL-u. Bo się jednak dorobiła i – jak widać – ten dorobek jest wciąż atrakcyjny, skoro chcą się doń dorwać! Jest jeszcze jedna rzecz, której im nigdy nie wybaczę – wskutek uchwalonej przez nich i wprowadzonej
Pani pozna Pana: Wdowa, niezależna finansowo, z poczuciem humoru i dystansem do siebie, pozna uczciwego, kulturalnego Pana w wieku 65–70 lat, bez zobowiązań, aby wspólnie spędzać wolny czas. Panowie z ZK wykluczeni. Mile widziani panowie z Poznania i okolic. Wągrowiec (1/a/27) Młoda ciałem i jeszcze młodsza duchem 43-letnia ateistka, aktywna zawodowo, sportowa pasjonatka, pozna prawdziwego faceta, z którym nie sposób się nudzić, również intelektualnie. Jelenia Góra i okolice (2/a/27)
Emerytka, 64 lata, nieśmiała domatorka, pozna kulturalnego i szczerego Pana, będącego świadkiem Jehowy. Szczecin (3/a/27) Pan pozna Panią: Wolny 49-latek, 181 cm wzrostu, wykształcenie średnie, niezależny finansowo, własne M, emeryt mundurowy, pozna Panią do lat 45, uczciwą, poważnie myślącą o życiu, gotową na stały związek. Numer telefonu ułatwi kontakt. Foto mile widziane. Włocławek (1/b/27) 35-latek z barwną osobowością pozna Panią zainteresowaną psychologią, stosunkami międzyludzkimi i stworzeniem emocjonalnego związku. Nowy Wiśnicz (2/b/27) Abyśmy mogli razem śmiać się w oczy światu – napisz. Umiejący odwzajemnić wszystko, czym obdarowany zostanie, 50-letni Waldek. Łódź (3/b/27)
Sprostowanie W 25 numerze „Faktów i Mitów” z 24 czerwca 2010 roku ukazał się artykuł Anny Tarczyńskiej pod tytułem „Skazane na miłosierdzie” dotyczący Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Krakowie, prowadzonego przez siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. Proszę o zamieszczenie poniższego sprostowania do nieprawdziwych wiadomości zawartych w artykule. 1. Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy ma charakter zamknięty ze względu na charakter pracy wychowawczej z dziewczętami, które kierują Sądy Rodzinne. W zakresie nauczania i pracy Ośrodek podlega instancjom państwowym (Kuratorium Oświaty, Sądy Rodzinne). Corocznie jest przeprowadzana wizytacja Opiekuna Sądowego, który ocenia metody i efekty pracy resocjalizacyjnej, okresowo przeprowadzane są w Ośrodku wizytacje z Kuratorium Oświaty. Ze względu jednak na dobro wychowanek i proces wychowawczy, Zgromadzenie nie udziela szczegółowych informacji mediom. Nie chodzi o ukrywanie czegokolwiek, ale o dobro dziewcząt i prawidłowy proces wychowania, niezakłócony sensacyjnymi doniesieniami. 2. Nauczyciele, wychowawcy świeccy oraz siostry pracujące jako wychowawczynie ukończyli studia lub studiują, a także ciągle dokształcają się na specjalistycznych kursach i seminariach. Nie jest prawdą, że jedyną ich kwalifikacją jest to, że „niemal od zawsze” prowadziły domy dla dziewcząt potrzebujących głębokiej odnowy moralnej, choć trzeba przyznać, że doświadczenie w tej pracy poparte darem charyzmatu jest niezwykle ważne i bardzo cenne. 3. Oficjalna strona Zgromadzenia (www. faustyna. pl), na którą powołuje się Autorka artykułu, nie zawiera wbrew jej twierdzeniom żadnych informacji na temat pracy sióstr w Ośrodku. 4. Dziewczęta z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego nie uczestniczą w porannej Mszy świętej w Sanktuarium, więc przekazanie w tym czasie kartki przez wychowankę z wezwaniem o pomoc jest czystą fikcją. 5. Zasadniczym obowiązkiem dziewcząt jest nauka (a nie praca fizyczna, jak napisała Autorka artykułu). Dziewczęta nie pracują ani jako wolontariuszki w Domu Duszpasterskim, ani jako „kucharki, sprzątaczki, praczki, krawcowe...” w klasztorze. Dom Duszpasterski nie jest zarządzany przez Zgromadzenie, więc nie ma mowy o zatrudnianiu dziewcząt. Także siostry do posługi w klasztorze nie angażują swych wychowanek, lecz same wykonują wszystkie prace. 6. Dziewczęta są dla sióstr „dziećmi Ojca niebieskiego”, odkupione drogocenną krwią Syna Bożego i potencjalnymi dziedzicami Nieba, a nie „sierotami bezbożnie spłodzonymi” i „wcieleniami szatana”. Nie ma więc mowy o „wypędzaniu diabła” jako metodzie wychowawczej, o czym mowa jest w artykule. 7. Ośrodek ma zatwierdzony przez organ prowadzący (Zgromadzenie) statut, w którym zawarty jest system nagród i kar. Nie ma w nim mowy o karaniu za „brak skupienia na modlitwie”, jak twierdzi Autorka. Chociaż jest to Ośrodek katolicki, to jednak nie ma przymusu w praktykach religijnych. 8. Kraty w oknach Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego, które zostały założone w czasach komunistycznych przez ówczesną dyrekcję Ośrodka, zdjęły siostry, by dom, w którym przebywają dziewczęta, nie sprawiał wrażenia „więzienia”. Siostry nie „patrolują terenu Sanktuarium” ani nie prowadzą dziewcząt w „karnym szyku”, który ma ukazać Ośrodek jako „obóz koncentracyjny” i „piekło”. Dziewczęta nie tylko wychodzą z budynku do ogrodu, „poza mury budynku”, ale także wyjeżdżają do swoich rodzin, na wakacje, wycieczki, wychodzą na spacery. Rodziny mogą przyjeżdżać do swoich córek, jest więc wiele okazji, by mówić o tym, co dzieje się w Ośrodku. Nie ma potrzeby pisania kartek i wręczania ich konspiracyjnie przygodnym ludziom w kaplicy. Praca resocjalizacyjna prowadzona w Ośrodku nie ma na celu izolacji dziewcząt od społeczeństwa, ale zmierza w kierunku stopniowego włączania ich w życie rodzinne, społeczne i zawodowe. siostra M. Elżbieta Siepak ZMAM, rzecznik prasowy Do powyższego sprostowania, zgodnie z prawem prasowym, ustosunkujemy się za tydzień. Redakcja
Wdowiec, 70 l., niezależny, bez problemów życiowych, o świeckich poglądach, zaprzyjaźni się z mieszkanką Krakowa do lat 65, o podobnych cechach. Kraków (4/b/27) Inne: Nawiążę kontakt listowny lub telefoniczny z osobami antyklerykalnymi. (1/c/27) Niezależna, rozsądnie tolerancyjna optymistka, wolna od fobii i fanatyzmu, czytelniczka „FiM”, pozna samotną i kulturalną Panią lub Pana po 70., o podobnych poglądach, mieszkających w grodzie nad Kamionką lub w okolicy, w celu niezobowiązujących spotkań towarzyskich, rozmów, wycieczek, aby twórczo i ciekawie umilić sobie nawzajem wolny czas. (2/c/27) Samotna, po 60., aktywna, pozna ludzi, chętnie z zalanych terenów. Może uda się odbudować wiarę w lepsze jutro. Pomorze (3/c/27)
Emerytka pozna osoby interesujące się ziołolecznictwem, ze Szczecina lub okolic (4/c/27) Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? 1. Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę (y), na którą (e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
LISTY 7 cudów z życia Jarosława K. 1) Pierwszy cudowny przypadek w życiu Jarosława to zawrotna kariera jego ojca Rajmunda. Tuż po wojnie żołnierzy AK rozstrzeliwano, osadzano w więzieniach, sadzano na nogach od stołka, torturowano, w najlepszym razie wykluczano z życia społecznego. Tymczasem Rajmund Kaczyński, żołnierz AK, tuż po wojnie dostaje od stalinowskiej władzy wypasiony apartament na Żoliborzu (ile ich zostało po wojnie w W-wie?), jak na tamte czasy rzecz poza zasięgiem zwykłego obywatela, nawet szarego członka PZPR. 2) Cud drugi – żołnierz AK, mąż sanitariuszki AK, dostaje posadę wykładowcy na Politechnice Warszawskiej i oboje żyją sobie z jednej pensji jak pączki w maśle. W tym czasie, gdy w Polsce rządzi Bierut, a właściwie Stalin rządzi Bierutem, posada dla akowca na uczelni brzmi jak ponury żart, jednak rzecz miała miejsce! 3) Cud trzeci – rodzą się bliźniaki, a kiedy większość dzieci akowców opłakuje swoich rodziców albo czeka na ich powrót z więzienia, nasze orły zabawiają się w reżimowej TV. 4) Cud czwarty – Jarosław Kaczyński jako jedyny działacz opozycji z kręgu doradców Lecha Wałęsy nie zostaje internowany. 5) Cud piąty – Jarosław Kaczyński odmawia (tak twierdzi) podpisania lojalki, a mimo to jako jedyny opozycjonista odmawiający władzy PRL zostaje zwolniony do domu. Co więcej – nikt go nie nęka w okresie 1982–1989. 6) Cud szósty – Jarosław Kaczyński jako jedyny opozycjonista ma „sfałszowaną teczkę” i jako jedyny opozycjonista domagający się powszechnej lustracji ujawnia swoją teczkę dopiero po naciskach prasy. 7) Cud siódmy to cud zagadka. Jaki jest związek między ofiarowanym Rajmundowi Kaczyńskiemu przez PRL apartamentem na Żoliborzu, pracą w czasach stalinowskich na Politechnice Warszawskiej, karierą filmową bliźniaków i brakiem internowania Jarosława Kaczyńskiego w stanie wojennym? Kto wie? Czym aż tak bardzo mógł zaimponować władzy ludowej żołnierz AK Rajmund Kaczyński, że władza otoczyła jego samego, jego żonę z AK i dzieci szczególną troską? Opowieściami o wykańczaniu bolszewików? Kto wie, czym mógł zaimponować oficerowi SB Jarosław Kaczyński, że ten po odmowie podpisania lojalki wypuścił go wolno i nigdy już nie nękał... Może postraszył esbeka lustracją, układem, oligarchią? A może po prostu oficer zadzwonił do ojca, kazał odebrać syna, wyłoić w tyłek i obiecać, że się więcej nie będzie wygłupiał?
Wicie, rozumicie, towarzysze z PiS, tak po starej partyjnej znajomości. Pomożecie rozwiązać zagadki cudownego życia wodza? Podaj dalej, to nie jest łańcuszek, tylko ratowanie tego Państwa! Cz.
II tura nadchodzi Pan Napieralski był uprzejmy poinformować, że nie poprze żadnego z kandydatów na prezydenta w drugiej turze, a decyzję, na kogo głosować, pozostawia swoim wyborcom. Panie Napieralski! Nie może pan pozostawiać czegoś, czego pan nie ma. Czekanie z oświadczeniem, które znał każdy wyborca, a przed tym
teatr obwoźny i żenujące mizdrzenie się, utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jest pan przywódcą lewicy, tylko szefem aparatu partyjnego. Śmieszą mnie te rozważania dotyczące „przekazywania głosów”. Ma pan je w kieszeni? Należało wyraźnie powiedzieć, że z Kaczyńskim nie będzie nigdy żadnych układów! Ale tacy politycy jak Napieralski, Kwaśniewski, Arłukowicz i inni ukuli powiedzenie, że w polityce nigdy nie używa się słowa „nigdy”. Otóż używa się. Używają go ludzie honoru, ale nie ci, którym chodzi o władzę za wszelką cenę. Na Kaczyńskiego nie należy głosować z jednego tylko powodu: to jest niedobry człowiek. Ciekawe, że „szlachetni” posłowie nie uchwalili ustawy, która zabraniałaby kandydowania na stanowisko prezydenta takim ludziom jak Kaczyński, który nie poddaje się prawomocnym, ciążącym na nim wyrokom, jeśli „prawo i sprawiedliwość” nie są po jego stronie! Który kłamie w żywe oczy i nawet mu powieka nie drgnie. Czy to nie jest przestępca? Łatwo dowalać tylko Lepperowi, że jest przestępcą, ponieważ w proteście wysypywał zboże. Jeśli SLD chce w pełni odzyskać swój elektorat, to od takich ludzi jak Kwaśniewski czy Arłukowicz musi trzymać się z daleka. Ich nachalny, arogancki protekcjonalizm oznacza ludzi już „ustawionych”. Są zachwyceni sobą, i to z wzajemnością. Niezwykle śmiesznie wygląda ta cała kampania wyborcza! Dwaj
SZKIEŁKO I OKO panowie jeżdżą z pompą po całej Polsce za nasze pieniądze i opowiadają, jak nam zrobią dobrze. Też za nasze pieniądze! Jak tak człowiek ich słucha, to myśli sobie, że prezydent w Polsce ma znacznie większe prerogatywy niż prezydent USA. Marek Ofiarski, Przemyśl
Quasi-zwycięzca Zwracam się z prośbą o poinformowanie Sz. P. Napieralskiego, że w dn. 20.06.2010 r. przegrał wyścig do fotelu prezydenta RP, więc niech nie zachowuje się jak zwycięzca. Zdobycie ok. 14 proc. głosów wyborców wobec jego butnych zapowiedzi dotarcia do II tury wyborów jest
po prostu porażką. Przekuwanie porażki w sukces, zachowanie po wyborach godne blond celebrytki nie przystoi „poważnemu” politykowi. Przypominam także zapowiedź Pana Napieralskiego o niedopuszczeniu do powrotu IV RP. Jeżeli PO kłamie, a PiS oszukuje, to jak nazwać brak przynajmniej próby realizacji swojego programu?! J. Michalik
Wybieram ból Komorowski czy Kaczyński?! – To jest jak wybieranie pomiędzy sraczką a bólem zęba. Ale ja, chociaż nie jestem zwolenniczką Jarosława, postawiłabym jednak na niego. Lepsze bowiem są z góry przewidziane poczynania niż ukryte knowania wprowadzane z wyrachowaniem w nasze życie przez parlamentarną większość. Z tym należy się z góry liczyć, bo PO poobsadza wszystkie główne przyczółki władzy, łącznie z publiczną telewizją. Jednowładztwo przerabialiśmy przez 46 lat, więc tylko młodzi (oraz zaślepieni przez Krk) nie zdają sobie sprawy z tego, co może ich spotkać po zaistnieniu takiej właśnie sytuacji. Sprawę pogarsza fakt, że zarówno jedna, jak i druga strona to prawica. Każda z nich zatem bez większych problemów pozwoli się prowadzić za rączkę naszej przewodniej sile narodu, którą jest Kościół rzymskokatolicki. To sprawia, że najbliższą przyszłość Polski widzę – niestety – w zdecydowanie
czarno-purpurowym kolorze. A to będzie (co już przerabiamy) klęska dla narodu. O wiele gorsza nawet niż ostatnia powódź! Dopóki więc nie dorobimy się prawdziwej lewicy, będziemy grzęźli, i to coraz głębiej, w tym klerykalnym bagnie. Zamiast postępu, będziemy dostawać coraz częściej kolejnego świętego, do którego każą się nam modlić. Symbolem państwa, w którym przyszło nam żyć, staje się (obok krzyża i orła) ciągle rosnąca liczba pomników stawianych bożkom i bałwanom (tak mówi o nich Biblia). Karolina
Straszny wybór Czeka nas druga tura wyborów prezydenckich. Dla mnie jako lewicowca i ateisty jest to bardzo trudny wybór. Obaj kandydaci są katolikami i konserwatystami. W debacie wyszło, że jeden i drugi nie zrobi nic dla pełnego rozdziału państwa od Kościoła, czyli dla świeckości państwa. Na Kaczyńskiego głosu oddać nie można, mimo że ostatnio tak „pokochał” lewicę. Parcie na władzę ma niesamowite. Zagłosować na Komorowskiego, tak nieostrożnego w sprawach seksu (spłodził piątkę dzieci), też trudno. Liberałowie z PO nie zrobią nic dla poprawy sytuacji bytowej ludzi pracy i zawsze będą stać po stronie kapitału. Jedyna pociecha dla mnie taka, że moje córki wyjechały z tego Katolandu i nie muszą dokonywać tak beznadziejnych wyborów. Dla nas, którzy tu pozostaliśmy, nie ma chyba jednak wyboru – trzeba oddać głos na tego dziecioroba Komorowskiego. Waldemar Szydłowski
Ślepy czy głupi? Zupełnie nic a nic nie przeszkadzał wicepremierowi RP Waldemarowi Pawlakowi krzyż wiszący w lokalu wyborczym (miejscowość Pacyna), w którym oddał głos. Tak oto jeden z prominentnych polityków, który odpowiedzialny jest za przestrzeganie Konstytucji, za nic ma jej artykuł o świeckości państwa. Okazało się, że Polacy jeszcze bardziej za nic mieli jego kandydaturę na tron prezydenta RP. Marek
Ingres państwowy 26 czerwca 2010 r. TVP pokazała obchody ingresu arcybiskupa Kowalczyka na nowego prymasa Polski. W uroczystościach wzięli udział m.in. B. Komorowski i A. Kwaśniewski (!) oraz reprezentanci „wierchuszki” politycznej, senatorzy, posłowie itp. Chciałam tylko skromnie przypomnieć, że na razie Polska jest oficjalnie krajem świeckim, w którym obowiązuje rozdział Kościołów (m.in. katolickiego) od państwa. Co to znaczy, że człowiek lewicy,
19
A. Kwaśniewski, bierze udział w takiej uroczystości, w której na prymasa powołuje się osobnika podejrzewanego o współpracę z SB?! Kaczyńskiego na tej imprezie nie było – czyżby w ten sposób dał do zrozumienia, że pogłoski o współpracy Kowalczyka z SB są prawdziwe? W Polsce są też ludzie innych wyznań, ateiści, agnostycy (i wcale nie jest ich mało) – jak oni się czują, kiedy widzą w telewizji, że ich przedstawiciele włażą w cztery litery klerowi katolickiemu?! Przecież taka uroczystość jest tylko i wyłącznie wewnętrzną sprawą hierarchii katolickiej i katolików! Czytelniczka
Homogafy „Jest wtedy pytanie, czy warto jest tworzyć nową ustawę. Na bazie polskiego prawa, obecnie obowiązującego, jest możliwość dziedziczenia, możliwość opieki nad osobami żyjącymi w tego typu związkach, które nie są związkiem małżeńskim” – powiedział Komorowski w debacie. To oczywiście kłamstwo. Jarek zaś stwierdził: „Konstytucja mówi wyraźnie, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, a różnego rodzaju próby obchodzenia tego nie powinny być przyjmowane, bo to jest w gruncie rzeczy łamanie prawa”. Tylko że Jarek nie odróżnia małżeństwa od związku partnerskiego. Czytelnik
Droga Redakcjo! Czy Państwo Redaktorzy zechcieliby przez swoje kontakty z rozumniejszymi od Napieralskiego posłami SLD spowodować, żeby w Sejmie zadano premierowi Tuskowi pytanie dotyczące bilansu wydatków budżetu państwa i samorządów na remonty kościołów katolickich i zabezpieczenie przeciwpowodziowe? W kwocie wydatków powinny znaleźć się te przeznaczone przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pod chwilowym zarządem min. Zdrojewskiego. Od 20 lat wydaje się pieniądze pochodzące także z moich podatków ewangelika na bałwochwalcze przybytki katolickie. Bulwersujący jest fakt wypowiedzi powodzian w telewizji – zarzucają oni rządowi brak pomocy, a przy tym zabrakło komentarzy, jak w ich gminach i powiatach rozdysponowano budżety. Jak sądzę, ci nieszczęśni dziś ludzie w większości nie mogą dostrzec związku skutkowo-przyczynowego pomiędzy wyborem idiotów i służalców Kościoła watykańskiego a swoją tragiczną sytuacją. Adresatami pretensji powinni być w większości przypadków ich współmieszkańcy, wybrani przez nich radni, burmistrzowie, wójtowie. Lekcja jest niestety dotkliwa, ale jak inaczej można przywrócić rozum Polakowi katolikowi? Janusz Urbański, Lublin
20
KORZENIE POLSKI (64)
Moc amuletu Amuletom przypisuje się magiczną moc. Chroniącą przed złem, przynoszącą szczęście. Wiara w amulety ma na ziemiach polskich długą tradycję. Amulety znane są na całym świecie i przybierają rozmaite formy. W chrześcijaństwie noszenie amuletów i wiara w ich moc uznawane są za bałwochwalstwo, złamanie pierwszego i drugiego przykazania Dekalogu. Niemniej także w chrześcijaństwie spotyka się wiele przedmiotów kultu o zastosowaniu podobnym do amuletów. Są to wszelkiego rodzaju krzyżyki, medaliki czy szkaplerze (kawałki sukna z wyszytym na nich imieniem Matki Bożej lub Jezusa), które w nowym układzie ideologicznym zastąpiły wcześniejsze formy amuletu. Mają one chronić przed złem, przynosić szczęście, a także pośredniczyć w kontaktach z siłami boskimi. Według ich użytkowników, nie wszystkie posiadają taką samą moc. Inna jest na przykład wartość medalika nabytego w sklepie z dewocjonaliami, a inna tego, który pochodzi z miejsca „cudownego”. W przekonaniu wiernego magiczna moc takiego amuletu jest spotęgowana przez kontakt z siłami nadprzyrodzonymi, które rzekomo przekazały mu swoją cząstkę. Także na ziemiach polskich powszechnie używane były amulety, zwane przez Słowian nawęzami.
J
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
Często noszono je przy sobie lub zawieszano na szyi. Szczególną funkcją amuletu była ochrona jego właściciela przed złem, czarami, przed ludźmi pragnącymi mu zaszkodzić, a także przed złymi duchami. Najdawniejszą formą amuletu były szczątki zwierząt. Znane od epoki kamiennej przetrwały w swej formie aż do czasów niemal współczesnych. W grobach natrafiono na przedziurawione zęby dzikich zwierząt, kły i kręgi ryb, które zawieszano na szyi. Niektóre z nich, dla podkreślenia ważności, mogły być specjalnie oprawiane, niekiedy nawet w kosztowne kruszce. W bardziej wymyślnej formie były one modelowane w rozmaite figurki, woreczki z tajemniczą zawartością czy wreszcie w wykonane w tym celu pudełeczka. Szczególnym uznaniem cieszyły się kły dzika, tak zwane szable, które przekłuwano na jednym lub obu końcach, nawlekano na sznurek i noszono jako naszyjniki. Dzik był symbolem siły, płodności i władzy boskiej, a jego mięso stanowiło potrawę rytualną. Kły dzika były atrybutem głównie mężczyzn. Myśliwy, który zabił dzika i nosił zawieszki z jego kłów – najgroźniejszej broni zwierzęcia – zyskiwał
aka jest najbardziej popularna religia w Polsce? Katolicyzm? A mo że konformizm, czyli filozofia ro bienia zawsze tego, co robią inni, we wnętrzna potrzeba niewyróżniania się? Olga Tokarczuk jest z wykształcenia psycholożką, ale znana jest przede wszystkim jako pisarka. I to nie byle jaka, bo tłumaczona na wiele języków obcych. Nie tylko te najpopularniejsze, takie jak angielski, francuski czy hiszpański, ale także tak egzotyczne jak turecki czy chiński. Jest najbardziej znaną na świecie i najchętniej przekładaną polską współczesną powieściopisarką. Ostatnio głośno było o naszej wybitnej literatce ze zgoła nieartystycznych powodów. Po katastrofie smoleńskiej kilka zagranicznych gazet poprosiło ją o komentarze na temat sytuacji w Polsce, żałoby narodowej itp. Pani Tokarczuk ma poglądy ekologiczno-lewicowe i jest bardzo krytyczna wobec bogoojczyźnianej tradycji oraz Kościoła. Nie kryła swojego dystansu wobec histerii, która miała miejsce wówczas w Polsce i wyraziła niesmak z powodu zawłaszczenia żałoby przez kler katolicki. Przyznała przy tym publicznie, że nie jest katoliczką. No i zaczęło się kamienowanie czarownicy! „Rzeczpospolita”, ojciec Zięba i inni „prawdziwi Polacy” nie szczędzili jej razów. Nie pozostała im dłużna – w tym sensie, że nie upokorzyła się pod wpływem fali krytyki,
jego siłę i odwagę. Na cmentarzysku w Mierzanowicach koło Opatowa (sprzed ok. 1700 lat p.n.e.) na 57 pochówków męskich w 17 znaleziono zawieszki z kłów dzika. W jednym przypadku wojownik posiadał aż sześć takich zawieszek. Natomiast na 40 grobów zidentyfikowanych jako kobiece tylko w dwóch przypadkach wystąpiły takie amulety. Analogicznego odkrycia dokonano również w półziemiance słowiańskiej z IX w. na obszarze osady w Biskupinie, a to dowodzi pewnej ciągłości zabiegów magicznych. Inną grupę amuletów stanowiły skamieniałe zwierzątka (belemnity), nazywane też piorunowymi strzałkami, które odkryto m.in. na cmentarzyskach kultury łużyckiej. Na ziemiach polskich jeszcze bardziej popularne były miniaturowe toporki kamienne lub gliniane. Znaleziono je w osadzie rolniczej kultury pucharów lejkowatych w Gródku Nadbużnym koło Hrubieszowa, a także na wielu innych stanowiskach archeologicznych. Zaopatrzone niekiedy w uszko do zawieszania, przeznaczone były do noszenia na szyi. Podobne były wyobrażenia młota, odnajdywane szczególnie w północnej części Polski. Łączy się je z wpływami skandynawskimi i interpretuje jako tzw. młoty Thora, choć niewykluczone, że młot mógł być również atrybutem bóstw słowiańskich. Thor, jeden z głównych bogów północnogermańskich, z rodu Azów, uchodził za niewiarygodnie silnego boga gromu. Magiczny młot ciskany
i dalej wypowiadała się odważnie o tym, jak widzi polskie sprawy. A oto garść jej obserwacji: „Kiedyś zdarzyło mi się w rozmowie ze znajomymi »szeregowymi« katolikami pytać, co to znaczy być katolikiem. Pytałam ludzi, czy rzeczywiście wierzą w przemianę hostii w ciało Chrystusa w czasie mszy. Oczywiście
jak błyskawica wracał zawsze niczym bumerang do jego ręki. Tym, którzy nosili wyobrażenie młota, chodziło o przejęcie siły bóstwa, a może też o ochronę przed niezrozumiałą i niespodziewaną śmiercią. Ciekawe, że wśród amuletów noszonych przez dawnych Słowian najliczniejszą grupę stanowiły krzyżyki. Jednak nie należy ich łączyć z wpływami chrześcijaństwa. Były one zapewne symbolem kultu solarnego. Do amuletów należały też woreczki czy pudełeczka z określoną zawartością. Woreczki wykonane
nie tyle są katolikami, co raczej ich religia nazywa się „być-takim-jak-wszyscy-wokół”. Nie wychylać się, bo to może być niebezpieczne, a przynajmniej bywa niewygodne. Zdaniem Tokarczuk, „ten konformizm ma swoją historię, rozwinął się zwłaszcza w czasach PRL-u. Ludzie, którzy należeli do partii,
ŻYCIE PO RELIGII
Wyznanie narodowe mówili mi, że nie, że rozumieją to symbolicznie. Kiedy pytałam, czy naprawdę wierzą w zmartwychwstanie ciała po Sądzie Ostatecznym, odpowiedź również brzmiała »nie«. To samo z niepokalanym poczęciem”. Zatem w co wierzą Polacy, skoro nie wierzą w to, czego naucza Kościół? Czy są katolikami, a jeśli tak, to w jakim sensie? Olga Tokarczuk znajduje taką odpowiedź: „Podejrzewam, że deklarowana katolickość to konformizm, bardzo głęboko zakorzeniony w naszej mentalności. Nie wiadomo jak jest, więc lepiej wierzyć, że jest tak jak mówią. To niechęć do zdefiniowania tego, w co się wierzy, do zajęcia stanowiska, przyjęcia zdecydowanego poglądu. Konformizm jest wygodny, bo zwalnia od myślenia”. Zatem Polacy
potajemnie chrzcili dzieci. To samo jest dziś z religią w szkole. Ludzie na to psioczą, ale dzielnie prowadzą dzieci na religię. Po 1989 roku granica pomiędzy Kościołem i państwem powoli się zaciera. To właśnie szczególnie wyraźnie widzieliśmy w telewizji w czasie żałoby”. Zgadzam się z obserwacjami naszej wybitnej pisarki dotyczącymi PRL-u, ale nie uważam, że można je uznać za prawdziwą przyczynę polskiego konformizmu. Raczej za jego przejaw, bo dzieci wysyłano do komunii właśnie z chęci niewyróżniania się. Przyczyn takiego stanu rzeczy, jak sądzę, należy szukać znacznie dalej w historii. Otóż polska tradycja składa się z dwóch warstw: szlachecko-inteligenckiej i chłopskiej. W tej pierwszej konformizm wobec Kościoła
były ze skóry, tkaniny wełnianej lub jedwabnej, częstokroć zdobionej. W niektórych przypadkach zachowały się też kolorowe tasiemki lub nitki, na których były zawieszone. Woreczki te miały charakter komponentu zastępującego amulety o różnym przeznaczeniu. Na zawartość woreczków znalezionych w Gdańsku składały się: sierść, czerwone nitki wełniane (kolor czerwony chronił przed urokiem), kawałek bursztynowego krzyżyka, siekacz bobra z otworem do zawieszania oraz pasemko wełnianych nici. Podobny amulet odkryto w Opolu – zawierał stalowe igły i puch zajęczy. Obok woreczków istniały tzw. kaptorgi, czyli pudełeczka wykonywane w większości wypadków ze srebrnej blachy, ale też z wełny albo filcu. W schowkach tych przechowywano głównie szczątki organiczne. Kaptorgi były pierwowzorem późniejszych chrześcijańskich relikwiarzy. Echa dawnych zwyczajów magicznych przetrwały do dziś. Amulety słowiańskie przeżywają swój renesans. W opinii ich twórców mają one moc ochronną, wzmacniają poczucie własnej wartości i pomagają pokonać wszelkie przeciwności losu. Znane są przypadki, że odkrywanymi toporkami czy kamieniami piorunowymi rolnicy pocierali wymiona krowy, by dawała więcej mleka. Tak było w jednej z miejscowości na Białostocczyźnie, gdzie pewien rolnik używał w celach magicznych siekierki neolitycznej i chętnie wypożyczał ją innym rolnikom. ARTUR CECUŁA
wynika raczej z głupoty i złego wykształcenia, które każe naśladować tzw. autorytety. W dominującej społecznie tradycji chłopskiej konformizm wynika głównie ze strachu. Chłop miał nikłe poczucie własnej wartości, przez stulecia trzymano go w ciemnocie, zależności i lęku, także w lęku przed fizyczną agresją. Przecież bicie nieposłusznych było na porządku dziennym. Znam relacje świadków o tym, że publiczne kopanie nieposłusznych wieśniaków przez mężczyzn z klasy dawnych „panów” zdarzało się jeszcze w latach 1945–47, a więc niemal w Polsce Ludowej! Ludzie wychowani w takim upodleniu marzyli o tym, aby przede wszystkim jakoś przetrwać w spokoju. Konformizm, dostosowanie się i siedzenie cicho były najlepszymi drogami do tego celu. Wprawdzie PRL głęboko przeorał polską wieś i zniszczył pozostałości feudalizmu, ale strategia konformistycznego przetrwania tkwi w ludziach bardzo głęboko. Częściowo powędrowała z nimi do miast i jest dziedziczona z pokolenia na pokolenie. Ja sam zostałem wychowany właśnie w duchu „niewychylania się” i strachu przed opinią otoczenia. Cały mój duchowy rozwój polegał głównie na wyzwalaniu się z kajdan tej tradycji w kolejnych dziedzinach życia. Nie dziwmy się zatem polskiemu konformizmowi i przełamujmy go w sobie i wokół siebie. MAREK KRAK
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
W
drugiej połowie 1938 roku na łamach ukazującego się wówczas w Warszawie i uchodzącego w środowisku katolickim za opiniotwórczy jezuickiego miesięcznika „Przegląd Powszechny” zamieszczono dwie ściśle ze sobą powiązane tematycznie i nad wyraz interesujące pod względem treści publikacje. Pierwsza zamieszczona została w numerze lipcowo-sierpniowym, druga w numerze listopadowym. Autorem pierwszej z nich był niejaki Konwertyta – rzekomo nawrócony na chrześcijaństwo Żyd. Jej tytuł brzmiał: „Konwertyta w sprawie żydowskiej”. Nie wiadomo, kim był z imienia i nazwiska ów Konwertyta. Czy dokonał swoistej mistyfikacji i stworzył sam siebie na potrzebę chwili? Autorem drugiej publikacji był wykładowca akademicki ks. prof. J. Kruszyński z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jej tytuł brzmiał: „W sprawie żydowskiej”. Można w tym miejscu zaryzykować stwierdzenie, że oba artykuły powstałe u schyłku idealizowanej dziś przez środowiska prawicowe II Rzeczypospolitej stanowią doskonałą i wartą przypomnienia próbkę ówczesnego katolickiego i zarazem nacjonalistycznego światopoglądu, którego nieodłącznym składnikiem był na ówczesnym polskim gruncie antysemityzm, okazywany w bardziej lub mniej subtelny sposób. Z drugiej strony oba wspomniane artykuły – oprócz tego, że stanowią niewątpliwie cenne źródło historyczne dla badaczy – powinny skłaniać poprzez swoją wymowną i ostrzegawczą treść do ciągłej, pogłębionej i koniecznej refleksji nad tym, jaki był polski model katolicyzmu ponad 70 lat temu, na krótko przed tragicznym Wrześniem 1939. Przejdźmy zatem do publikacji. Wspomniany Konwertyta, pisząc na wstępie o asymilacji narodowej Żydów i „sprawie żydowskiej” w ówczesnej Polsce, podkreślał: „Jeśli możliwości chrystianizacji Żydów są nikłe (...), to narodowa asymilacja Żydów jest sprawą o wiele trudniejszą. Katolikiem może zostać każdy człowiek, niezależnie od przynależności narodowej, który uznaje i wypełnia prawdy i przykazania Boga i Kościoła. Natomiast stać się członkiem innego narodu to sprawa bardziej zawiła (...). Dziełu asymilacji sprzyja fakt bliskości rasowej, wspólnoty religijnej, przynależności do jednego typu kultury i wreszcie pomieszanie jednostek pośród danego narodu. Otóż Żydzi nie posiadają w Polsce żadnego z wyliczonych elementów sprzyjających asymilacji. Rasowo są dalecy od Polaków, religijnie obcy, raczej wrodzy, kultura zupełnie odrębna, wywodząca się z innego pnia, żyją ponadto w zwartej masie (...). Możliwości więc masowej asymilacji Żydów są w Polsce... żadne”. Konwertyta, niewątpliwie w oparciu o własne doświadczenia, podkreślał w związku z tym: „(...) za
najważniejszy warunek wkroczenia Żyda na drogę stawania się Polakiem uważam szczere przejście na łono Kościoła, gdyż katolicyzm to najbardziej istotna podstawa kultury polskiej”. Dodawał jednocześnie: „(...) ale dobra wola i świadomość przynależenia do polskiego narodu to dopiero początek prawdziwej przynależności narodowej”. Cóż należało zatem robić w „kwestii żydowskiej”, aby ją należycie rozwiązać? Konwertyta dostrzegał jedno rozwiązanie – uważał, że w stosunku
PRZEMILCZANA HISTORIA Konwertyta uważał, że „(...) walka gospodarcza, polityczna i kulturalna z duchowym wpływem Żydów, którą prowadzi naród polski, jest akcją na wskroś pozytywną, a z punktu widzenia tak narodowego, jak religijnego, najsłuszniejszą samoobroną”. Dlatego emigracja Żydów z Polski była absolutną koniecznością. Pozostając w Polsce, Żydzi pogarszali swoją sytuację i tracili cenny czas oraz „dobre możliwości korzystnego dla nich załatwienia sprawy dobrowolnej ewakuacji”.
4 miesiące później w listopadowym numerze miesięcznika zabrał głos w „sprawie żydowskiej” ks. prof. J. Kruszyński z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Do zabrania głosu sprowokował go wyżej przytoczony artykuł Konwertyty. Pod jego wpływem nasunęło się publicyście kilka istotnych myśli. O Żydach zamieszkujących ówczesną Polskę ks. prof. pisał tak: „(...) są entuzjastami teorii socjalistycznych i komunistycznych, widzimy ich zarówno na głównych stanowiskach w partii
„Powszechni” żydożercy Prasa katolicka, ta popularna i ta elitarna, celowała przed wojną w atakach na Żydów. A potem... był Holocaust i dwuznaczne zachowanie części katolickiego kleru i społeczeństwa w obliczu zorganizowanej przez hitlerowców zagłady. do całości żydostwa polskiego polska polityka może być tylko jedna: „Żydzi muszą Polskę opuścić, aby naród polski mógł normalnie żyć i rozwijać się. Zagadnienie – dokąd? – nie jest tak bardzo trudne do rozwiązania, jak się pozornie wydaje (...). U przytłaczającej większości Żydów nie gra żadnej roli uczucie przywiązania do Polski jako do swej ojczyzny. Obawiają się oni jedynie emigracji do krajów, w których zmuszeni będą od nowa budować w ciężkim trudzie własną gospodarkę, a może i własną państwowość. Terytorialnie wchodzi w grę nie tylko Palestyna czy Madagaskar, ale i olbrzymie wolne połacie na wschodzie Rosji Sowieckiej (...). Gdy Żydzi naprawdę zechcą, to bez wątpienia znajdą odpowiednie terytoria do osiedlenia się” – podkreślał Konwertyta. Zauważał jednak, że w całym przedsięwzięciu tkwiła pewna trudność: „Żydzi nie chcą opuścić dobrowolnie Polski, łudząc się wciąż, że nastąpią jeszcze takie zmiany polityczne, które umożliwią im nie tylko pozostanie, ale i rozszerzenie swego stanu posiadania w dziedzinie gospodarczej i politycznej”. Zdaniem Konwertyty upór Żydów i ich złudzenia stanowiły najważniejszą przyczynę zaognienia „sprawy żydowskiej” w II Rzeczypospolitej. Wobec stanowiska, jakie rzekomo zajmowali Żydzi,
Ks. Józef Kruszyński
Do argumentów, które miały przekonać do emigracji „niezdecydowanych i opornych Żydów” Konwertyta zaliczył: bojkot gospodarczy, izolację w życiu społeczno-politycznym oraz eliminowanie z aparatu państwowego i kulturalnego. Nieliczne „jednostki”, które „pochodząc z Żydów, z żydostwem ostatecznie i radykalnie zerwały i wykazują najlepszą wolę, by stać się w pełni Polakami, muszą z całych sił i bez wszelkich uprzedzeń popierać naród polski w jego walce, którą zmuszony jest prowadzić, chcąc zdobyć pełną i ostateczną niepodległość”. Konkludując, Konwertyta, który obserwował „walkę narodu polskiego z obcym mu duchowo nalotem żydowskim”, doszedł do głębokiego przekonania, że „w walce tej Polacy nie kierują się nienawiścią do Żydów jako takich. Kieruje nimi jedynie i wyłącznie umiłowanie własnej sprawy i słuszna a sprawiedliwa dbałość o zdrowie moralne, kulturalne i państwowe własnego narodu”. Dziwne to byłoby umiłowanie...
socjalistycznej, jak też w komunizmie. Popierają następnie różne związki tajne, masonerię (...). Rola Żydów w tej ostatniej organizacji tak zawzięcie walczącej z Kościołem katolickim jest bardzo wybitna”. „Przegląd Powszechny” oficjalnie potępiał metody hitlerowskie stosowane wobec Żydów w ówczesnej III Rzeszy. W związku z tym jakże dziwnie musiały zabrzmieć następujące słowa katolickiego publicysty: „(...) na wrześniowym zjeździe partyjnym w Norymberdze w pierwszej swojej mowie nazwał Hitler Żydów mikrobem świata. Jest to oskarżenie niezwykle surowe, ale musimy przyznać, że jest prawdziwe”. Ks. prof. J. Kruszyński uznawał ludność żydowską zamieszkującą wówczas Polskę za „element wybitnie rozkładowy, wpływający nad wyraz ujemnie na polską psychikę”. Jego zdaniem, „Żyd przedzierający się na teren twórczości literackiej czy to przez ogłaszanie książek, pisanie artykułów, redagowanie gazety (...) – stwarzać miał ogromne niebezpieczeństwo”.
21
W oczach katolickiego publicysty „infiltracja myśli żydowskiej przenikała silnie, tym silniej, że była prowadzona celowo i zatruwała polskiego ducha”. Zacierała ona w Polakach wielkie wartości kultury chrześcijańskiej. Ks. prof. J. Kruszyński stwierdził wprost, że „infiltracja ta zabija w nas sposób myślenia aryjskiego”. „Zażydzone” były – jego zdaniem – dziennikarstwo i rynek księgarski. Żydzi odpowiedzialni byli jakoby za szerzenie pornografii oraz bezbożnictwa. „Czyż wobec tego mamy być obojętnymi?” – stawiał dramatyczne pytanie publicysta „PP”. „Nie można się tedy dziwić, że antysemityzm przybiera na sile i staje się ruchem (...) bezkompromisowym. Traktowany jako samoobrona staje się koniecznością dziejową. Zwłaszcza w naszych, specyficznie trudnych warunkach staje się taki antysemityzm postulatem życia, warunkiem narodowego bytu. Raczej należałoby uważać za niezmiernie smutne zjawisko, gdyby samoobrony nie było” – przekonywał ks. prof. J. Kruszyński. Wobec nadal występujących wówczas przypadków bójek na uczelniach oraz notorycznych wypadków demolowania żydowskich straganów i sklepów, publicysta duchowny stwierdził: „Gdzie wre bój, muszą być wypadki i ofiary”. Główna idea „walki z Żydami” według publicysty „PP” zasadzała się przede wszystkim na idei samoobrony. Jak zatem należało z „nimi walczyć”? Z Żydami należało „walczyć jako z oszustami, demoralizatorami, członkami międzynarodówek, a nie jako z ludźmi, gdyż nie godzi się obniżać natury człowieka”. W konkluzji publicysta „Przeglądu Powszechnego” przedstawił obraz całej sprawy jasno i otwarcie: „Niebezpieczeństwo żydowskie w naszym życiu współczesnym przedstawia się groźnie, niewątpliwie groźniej, aniżeli w jakimkolwiek innym kraju (...). Żyd, wobec pełnych swobód obywatelskich, nie przemienił się w obywatela wartościowego. Nasze rachuby na całej linii zawiodły (...). Posiadamy w żydostwie nie tylko element całkiem obcy, ale na domiar tego element wprowadzający zawsze w nasze życie pierwiastki destruktywne. Musimy tedy bezwzględnie dążyć do odżydzenia naszego państwa, o tym dwóch zdań być nie może”. Co przyniosła Polsce owa przyszłość wspomniana przez zatroskanego (a przy tym wybitnie krótkowzrocznego) katolickiego publicystę, dostrzegającego u schyłku 1938 r. przede wszystkim „niebezpieczeństwo żydowskie”, doskonale wszyscy dzisiaj wiemy. Przyniosła wojnę, okupację, łapanki, masowe egzekucje polskiej ludności cywilnej, niewyobrażalną grozę obozów koncentracyjnych i... upragnione przez katoprawicę „odżydzenie naszego państwa”. dr Ryszard Rauba Instytut Politologii Uniwersytet Zielonogórski
22
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (30)
Podstawy wiary katolickiej Wbrew biblijnym słowom przestrogi: „Nie dodawaj nic do jego słów, aby cię nie zganił i nie uznał za kłamcę” (Prz 30. 6), sobór trydencki za źródło objawienia Bożego, a tym samym podstawę wiary katolickiej, oprócz Pisma Świętego uznał również żydowskie pisma apokryficzne oraz tradycję. Ponadto za jedynie obowiązujący i autentyczny tekst Pisma Świętego uznał tzw. Wulgatę i przyznał sobie wyłączne prawo interpretacji Biblii. Doszło do tego podczas czwartej sesji soboru trydenckiego (8 kwietnia 1546 r.), która była skoncentrowana wokół dyskusji na temat źródeł objawienia Bożego. Debaty zakończyły się uchwaleniem znamiennego dekretu, ustanawiającego, że w sprawach doktryny i postępowania należy opierać się nie tylko na Piśmie Świętym, ale również na niepisanych tradycjach (przekazach), które apostołowie otrzymali od samego Chrystusa. Podczas tej sesji za kanoniczne uznano też siedem ksiąg apokryficznych (Tobiasza, Judyty, dwie Księgi Machabejskie, Mądrości, Mądrości Syracha, Barucha) i ogłoszono: „Kto nie przyjmuje tych ksiąg w całości i ze wszystkimi ich częściami jako święte i kanoniczne tak jak Kościół katolicki zwykł je czytać, i jak się zawierają w starej łacińskiej edycji Wulgaty, oraz świadomie i rozmyślnie gardzi wyżej wspomnianymi tradycjami – niech będzie przeklęty” („Breviarium fidei”, s. 115). Ponadto sobór trydencki usankcjonował Wulgatę jako jedyny autentyczny tekst Pisma Świętego, odrzucając inne przekłady, oraz ostrzegł, żeby nikt „nie ośmielił się naginać znaczenia tekstu Pisma św. do swych poglądów i komentować nauki Pisma św. wbrew znaczeniu, w jakim nauczał i naucza święta Matka Kościół (...). Rzeczą Kościoła jest wyrokować o prawdziwym znaczeniu i tłumaczeniu Pisma św. Niech więc ci, którzy sprzeciwiają się temu, zostaną publicznie potępieni przez ordynariuszy i ukarani karami przewidzianymi przez prawo”. Po zapoznaniu się z powyższymi postanowieniami soboru trydenckiego widzimy, że pogłębiły one tylko przepaść między Kościołem papieskim a protestantami. Do dnia dzisiejszego Kościół nie uczynił też nic, aby owe dogmatyczne bariery usunąć. Nadal bowiem większą wagę przywiązuje do tradycji niż do Pisma Świętego. Czym to tłumaczy? Oto jedna z wypowiedzi ks. kard. Jakuba Gibbonsa: „Reguła wiary lub miarodajny przewodnik do nieba powinien uczyć wszystkich prawd koniecznych do zbawienia. Jednak Pismo św. nie zawiera tych wszystkich prawd, których chrześcijanin jest
zobowiązany przestrzegać, ani nie nakazuje wyraźnie wszystkich obowiązków, jakie ma on spełniać” („The Faith of Our Fathers”, s. 89–90). Dalej zaś dodaje on, że Pismo Święte jest niewystarczającym przewodnikiem wiary, „(...) gdyż nawet w sprawach najważniejszych nie jest samo przez się jasne i zrozumiałe oraz dlatego, że nie zawiera wszystkich prawd do zbawienia koniecznych” (tamże, s. 90). Czy jednak w istocie jest tak, że Biblia nie zawiera wszystkich prawd zbawiennych i obowiązków, jakie człowiek ma spełniać? Czy rzeczywiście przesłanie biblijne dotyczące tak ważnych kwestii jest do tego stopnia niezrozumiałe, że wymaga uzupełnień i dodatkowych wyjaśnień? Aby odpowiedzieć na te pytania i przekonać się, że urzędowe stanowisko Kościoła wobec Pisma Świętego jest bezpodstawne, wystarczy przytoczyć choćby jeden tekst z prorockiej Księgi Micheasza, w której czytamy: „Oznajmiono ci, człowiecze, co jest dobre, i czego Pan żąda od ciebie: tylko, abyś wypełniał prawo, okazywał miłość bratnią i w pokorze obcował ze swoim Bogiem” (6. 8). Ze słów tych wynika, że Bóg nie wymaga od ludzi zbyt wiele – ani czegoś, czego by im wcześniej nie objawił (Am 3. 7), ani tego, co byłoby dla nich niejasne. Oznacza to, że jeśli nawet nie wszystko w Biblii jest zrozumiałe dla czytelnika, to jej główne przesłanie, dotyczące zbawienia i postępowania, jest jasne i zrozumiałe dla każdego. Tym bardziej że, jak powiedział Jezus, Bóg objawia je nawet „prostaczkom” (Mt 11. 25). Potwierdza to zresztą następujący tekst, który mówi nie tylko o użyteczności Biblii, ale również o możliwości poznania jej już od najwcześniejszych lat: „(...) od dzieciństwa znasz Pisma święte, które cię mogą obdarzyć mądrością ku zbawieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2 Tm 3. 15–17).
Czy w świetle powyższych wypowiedzi nadal można twierdzić, że Biblia jest „niezrozumiała”, że nie zawiera „wszystkich obowiązków” i dlatego nie może być wystarczającym przewodnikiem wiary? Jak zatem, mimo tych tak oczywistych racji, Kościół papieski broni swojej tradycji? Przede wszystkim powołuje się na następujący tekst: „Wiele innych rzeczy dokonał Jezus, które, gdyby miały być spisane jedna po drugiej, mniemam, że i cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by należało napisać” (J 21. 25). Twierdzi, że tradycja zawiera i przekazuje te właśnie prawdy, które rzekomo apostołowie otrzymali z ust samego Chrystusa. Szkoda tylko, że powołując się na tekst z Ewangelii Jana, celowo pominięto inny, który jednoznacznie
sformułowane dogmaty: o nieomylności papieskiej (1870 r.) i wniebowzięciu NMP (1950 r.). Co więcej, tradycji ludzkiej oraz stawianiu jej ponad przykazania Boże sprzeciwiał się przede wszystkim Jezus Chrystus. Oto jego reakcja na unieważnienie przez tradycję starszych piątego przykazania Dekalogu: „Dlaczego i wy przestępujecie przykazania Boże dla waszej tradycji? Bóg przecież powiedział: Czcij ojca i matkę oraz: Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmierć poniesie. Wy zaś mówicie: Kto by oświadczył ojcu lub matce: Darem [złożonym w ofierze] jest to, co dla ciebie miało być wsparciem ode mnie, ten nie potrzebuje czcić swego ojca ni matki. I tak ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazania Boże” (Mt 15. 3–6, BT).
stwierdza, że Ewangelia ta zawiera wystarczające dla zbawienia świadectwo o Chrystusie i jego czynach: „Te zaś są spisane, abyście wierzyli, że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga, i abyście wierząc mieli żywot w imieniu jego” (J 20. 31). Poza tym tekst, na który powołuje się Kościół katolicki, mówi o rzeczach, czyli o cudach niespisanych w Ewangelii (J 20. 30; 21. 25), a nie o prawdach i obowiązkach do zbawienia koniecznych. Mało tego, tradycja kościelna nie ma też nic wspólnego z nauką apostolską, ponieważ zawiera ona wyłącznie postanowienia i zwyczaje, które ogłoszone zostały wiele wieków po czasach apostolskich. Znajduje się w orzeczeniach papieży i soborów, w księgach liturgicznych, w aktach męczenników, w pismach ojców, doktorów i pisarzy Kościoła oraz w „świętych” obrazach i rzeźbach, a więc w świadectwach Kościoła katolickiego, które w większości są rażąco sprzeczne z tym, co głosi Biblia. Ten pozabiblijny dorobek świadczy zatem o odstępstwie Kościoła rzymskiego od właściwego źródła wiary (Rz 10. 17; Judy 3), czego przykładem mogą być chociażby nie tak dawno temu
Podobne stanowisko zajmował również ap. Piotr, który powiedział: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5. 29) oraz Paweł, który przestrzegał Kolosan, aby nie dali się „sprowadzić na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich (...), a nie na Chrystusie” (Kol 2. 8). Krótko mówiąc, stosunek Chrystusa i apostołów do Pisma i tradycji wskazuje, że tylko Pismo Święte uznawali oni za wiarygodne źródło Bożego objawienia, a nie tradycję. Warto w tym miejscu również dodać, że Jezus odwoływał się wyłącznie do pism uznawanych powszechnie za kanonicznie, czyli do Biblii hebrajskiej. Co prawda kanon ten został ostatecznie uznany i zamknięty pomiędzy 90 a 100 r. n.e. na żydowskim synodzie w Jabne, ale posługiwano się nim już w III wieku przed Chrystusem, co potwierdziły rękopisy znalezione nad Morzem Martwym w Qumran. Jezus nie odwoływał się więc do żydowskich pism apokryficznych (od greckiego apokryfos – „ukryty, ciemny, tajny”, czyli anonimowy), które Kościół katolicki przejął po Septuagincie, a później Wulgacie.
Przypomnijmy, że chociaż zostały one przetłumaczone przez Hieronima (ok. 347–420), nie były uznawane za autorytatywne ani przez niego, ani przez ojców Kościoła. Pisma te traktowano co prawda jako księgi kościelne, które dostarczały pewnych informacji o wydarzeniach biblijnych, ale nie były one uznawane za kanoniczne aż soboru trydenckiego. Chybione było również uznanie Wulgaty za autentyczny tekst Pisma Świętego i odrzucenie wszystkich innych przekładów z języków hebrajskiego i greckiego, na co zwrócił uwagę już Jak Kalwin, który pisał: „Każdy przeciętnie uzdolniony człowiek porównując Wulgatę z innymi przekładami, łatwo zauważy, że zawiera ona wiele rzeczy błędnie przełożonych, które w innych przekładach są oddane właściwie. Jednak sobór nakazuje nam zamknąć oczy na światło, by samoistnie zboczyć z drogi” („Refutacja sesji IV soboru trydenckiego”). Dodajmy, że dopiero papież Leon XIII (1878–1903), w encyklice Providentissimus Deus, korzystając z wcześniej uchwalonego dogmatu o nieomylności, oprócz Wulgaty uwzględnił i inne przekłady z pierwotnych tekstów – oczywiście zatwierdzone przez Kościół. Krytycznie też należy ocenić przyznanie sobie przez sobór trydencki prawa bezapelacyjnej interpretacji tekstów Pisma Świętego. Przyznając bowiem samemu sobie to prawo, sobór nie tylko kolejny raz zaprzeczył Biblii, która wszystkim chcącym postępować zgodnie z wolą Boga gwarantuje właściwe poznanie (J 7. 17; 14. 23, 26; 16. 12–13; Dz 17. 11), ale również bezpodstawnie pozbawił tego prawa innych, grożąc im potępieniem i surowymi karami. W sumie wszystkie postanowienia IV sesji soboru trydenckiego wymierzone zostały w podstawy protestanckiej (ewangelicznej) reformacji – również Kościoła katolickiego. Jeśli bowiem tradycja i apokryfy miały i nadal mają uzasadniać wszystko, czego nie można poprzeć Biblią, a Wulgata miała zahamować tłumaczenia z języków oryginalnych i zamknąć usta tym, którzy odwoływali się do nowych przekładów, to zarezerwowanie sobie prawa do interpretacji umożliwiło Kościołowi przeciwstawienie się każdej najbardziej nawet poprawnej wykładni tekstu biblijnego. W ten też sposób Kościół papieski jeszcze dziś uzasadnia nawet najbardziej niedorzeczne zwyczaje lub doktryny, na przykład kult świętych, relikwii i obrazów, z powodu którego usunął drugie przykazanie Dekalogu, zakazujące bałwochwalstwa (Wj 20. 4–6). Dowodzi zatem, że za nic ma zarówno biblijne zakazy dotyczące naruszania tekstu (Pwt 4. 2) oraz dowolnego wykładu Pism (2 P 1. 20), jak i zakazy przedkładania nauk ludzkich ponad Słowo Boże. Jezus powiedział o takiej postawie: „Daremnie mi cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi”. (Mt 15. 9). BOLESŁAW PARMA
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
O
d propagowanej przez nich „metody” na dojście do szczęścia przez cnotę – złośliwie zaczęto nazywać ich metodystami, drwiąc w ten sposób z rygoryzmu i skrupulatności w wypełnianiu obowiązków religijnych. Wesleyom nazwa jednak na tyle się spodobała, że przyjęli ją za własną. Twórcy metodyzmu nie byli zainteresowani tworzeniem herezji, gdyż nie chcieli reformować doktryny. Chcieli jedynie wpływać na uczucia religijne i styl życia wspólnoty, w której funkcjonowali. Niejedna herezja powstała w podobny sposób. Zapewnienia Johna Wesleya, który
Choć metodyzm cechuje się pewnym podobieństwem do niemieckiego pietyzmu, w odróżnieniu od niego zwracał się początkowo przede wszystkim do wielkich mas ludowych, które chciał wzmocnić religijnie i moralnie. Jak zauważył S. Reinach, „pewien szarlatanizm konwulsjonerski przyniósł uszczerbek wielkim zgromadzeniom metodystycznym; ale są to potężne narzędzia ewangelizacji i nawracania”. Każdy członek wspólnoty metodystów, działający w ramach jakiegoś „towarzystwa” lub „klasy”, był zaangażowany w jej życie. Nie było miejsca dla biernych obserwatorów. Każdy wspierał finansowo innych
OKIEM SCEPTYKA zburzono im domy kazań. W zamieszki przeciwko metodystom czynnie angażował się oczywiście Kościół anglikański i jego duchowieństwo. Rachunki kościelne w Illogan w Kornwalii zawierają oryginalną pozycję: „wydatki (...) na przeganianie metodystów – dziewięć szylingów”. Wesley szybko jednak zauważył, że „metoda” wdrażana w życie przez jego wiernych bynajmniej nie czyniła z nich ziemskich lekkoduchów, lecz wspierała bogacenie się, a tym samym umacnianie ich pozycji społecznej. Chyba on pierwszy dostrzegł wyraźnie błędne koło „purytańskiego” wzmacniania religijności, które w istocie działa jak wąż pożerający
Odpowiednio przy tym zwiększają się ich pycha, złość, cielesna pożądliwość, pragnienie widzialnej świetności i wyniosłość. Chociaż więc formy religii pozostają te same, jej duch szybko zanika. Czyż nie ma sposobu zapobieżenia temu stopniowemu upadkowi czystej religii? Nie możemy odciągać ludzi od pilności i oszczędności; musimy namawiać wszystkich chrześcijan, by zyskiwali tyle, ile mogą, i oszczędzali jak tylko mogą, czyli by w rezultacie stawali się bogaci”. Z czasem, już po śmierci Wesleyów, metodyzm stał się niezależną instytucją religijną. Zaczął budować kosztowne świątynie i porzucił to, co tak bardzo go dawniej
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (60)
Religia wypalonego serca W XVIII w. w ramach anglikanizmu zaczyna rozwijać się tchnięte pietyzmem „przebudzenie” religijne, zapoczątkowane przez braci Wesleyów, którzy początkowo obrali sobie za cel jedynie ożywienie Kościoła anglikańskiego przez czytanie Biblii, przestrzeganie przepisów oraz oczyszczenie życia moralnego. do końca życia uważał się za anglikanina, są bez większego znaczenia, skoro jednocześnie wierzył on, że Bóg wyznaczył go do roli „nowoczesnego Pawła” i kazał „głosić wesołą nowinę o zbawieniu” wśród społeczeństwa, które w istocie o niej zapomniało i jedynie nominalnie było chrześcijańskie. J. Wesley uważał, że Bóg pragnie zbawić wszystkich ludzi, aczkolwiek nie ubierał tego w żadną teorię apokatastazy. Jako duchowny anglikański nie miał zamiaru ograniczać się do jednej parafii, gdyż jego niespożyta energia kaznodziejsko-moralistyczna dusiłaby się w takiej ciasnocie. Zaczął wygłaszać kazania gdzie popadnie i pokonał ponad 400 tys. km aby dotrzeć do ludzi ze swoim orędziem. Sztandarowym elementem wczesnego metodyzmu stały się kazania „pod chmurką”. J. Wesley przemawiał podczas nich do ok. 30 tys. osób. Obliczono, że wygłosił w ten sposób ok. 40 tys. kazań, a niektóre trwały po trzy godziny. Jego główny konkurent kaznodziejski – George Whitefield, który obok braci Wesleyów uważany jest za trzeci filar wczesnego metodyzmu – wygłosił ponad 18 tys. kazań. Z kolei Charles Wesley wsławił się tym, że napisał ponad 6 tys. hymnów religijnych. Z czasem w łonie metodyzmu doszło do podziału, gdyż Whitefield miał większą skłonność do doktrynalnego rezonerstwa. Opowiedziawszy się za podwójną predestynacją, oskarżył Wesleya o „uniwersalistyczną herezję”, oznajmiając mu: „Twój Bóg jest dla mnie diabłem”.
lub sam otrzymywał wsparcie, przy tym zobowiązany był do czytywania na głos Biblii, szycia na cele charytatywne itd. Wesley ustanowił regulacje odnoszące się do ubioru, jedzenia i picia, ozdób, pieniędzy, kupowania i sprzedawania, a także języka. Spotkania klas służyły temu, aby zdawać relacje z sukcesów i klęsk. Na ich podstawie ekskomunikowano grzeszników. Na przykład w roku 1743 w Newcastle Wesley ekskomunikował za rozmaite grzechy 64 osoby z lokalnej wspólnoty. Poleciały za przekleństwa, nieprzestrzeganie świętej soboty, „lenistwo, złorzeczenie, lekkość itp.”. Wiele w tym było zapału i gorliwości pierwotnego chrześcijaństwa. Metodystyczne nawrócenia często rozbijały rodziny, co początkowo wydawało się godzić w ład społeczny. Na tym tle wybuchły nawet zamieszki w 1744 r. Zaczęły się mnożyć plotki o orgiach metodystów, zaś zwyczaj wpadania „wybranych” w konwulsje uważano za wyraz związków z czarną magią. Były to jednak pozory, gdyż metodyzm z czasem ujawnił wielki potencjał konserwatywny i daleki był od jakiejkolwiek rewolucji stosunków społecznych – nawet sam Wesley ubolewał nad upadkiem polowań na czarownice. Jak podkreśla P. Johnson, w zasadzie wszyscy metodyści wierzyli w wiedźmy, a metodyści pierwotni wiedli tytaniczne boje z duchami. Szlachta angielska wielokrotnie podburzała przeciwko nim tłumy. W St. Ives, Sheffield, Arborfield, Wolverhampton, Nantwitch i Chester
John Wesley
własny ogon: dyscyplina etyczna i kult pracy pozwalają się bogacić, ale bogactwo zabija religię, jeśli nie w tym samym, to w kolejnym pokoleniu. Obserwując sukcesy społeczne swoich wiernych, pełen obaw pisał: „Obawiam się, że wszędzie tam, gdzie wzrosły bogactwa, w tym samym stopniu upadła istota religii. Nie sądzę przeto, by z natury rzeczy jakiekolwiek odrodzenie religijne mogło trwać naprawdę długo. Religia bowiem musi nieuchronnie rozbudzić zarówno pracowitość, jak i oszczędność, a te z kolei muszą doprowadzić do wzrostu bogactwa. Kiedy jednak powiększą się bogactwa, wzrosną jednocześnie pycha, złość i miłość do tego świata we wszystkich jego przejawach. Jakże jest więc możliwe, żeby metodyzm, to znaczy religia serca, która kwitnie obecnie jak zielone drzewko laurowe, pozostał nadal w tym kwitnącym stanie? Metodyści bowiem wszędzie są coraz pilniejsi i oszczędniejsi i w rezultacie zwiększają swój majątek.
wyróżniało: wędrowne kazania. Jak pisze Johnson, „przeszedł łagodne przekształcenie od przebudzania i wywoływania entuzjazmu do nauczania i panowania”. Choć sam Wesley był zwolennikiem torysów, z czasem jego metodyzm stał się siłą religijną wspierającą liberałów, a następnie laburzystów. W roku 1812 rodzina Burtonów, czołowi ówcześni metodyści, w związku z zamieszkami strajkowymi wezwała wojsko do obrony swoich drukarni w Rhodes, a wspierane modłami metodystycznych kaznodziejów armaty oczyściły teren z pracowników. W roku 1821 „wielebny” John Stephens wyłożył filozofię społeczno-polityczną metodyzmu w następujący sposób: „Cele, na które musimy zważać, to: 1. zapewnić zdrowej części społeczeństwa decydujące wpływy (...); 2. ukrócić działalność opozycyjną (...); 3. uleczyć tych opozycjonistów, którzy zasługują na ratunek; 4. wydusić po kolei wszystkich pozostałych (...). Znajdują się oni na spodzie i zamierzamy postarać się o to,
23
żeby tam pozostali (...). Metodyzm ma wysoką pozycję, a metodyści należą do ludzi godnych szacunku”. Amen. Z biegiem lat metodyzm zdołał wyjść poza kulturę anglosaską. Kiedy w Niemczech nadarzyła się okazja, metodyzm ochoczo przyłączył się do przewodniej siły narodu. Niemieccy metodyści gorąco uwierzyli w prawdy narodowego socjalizmu, które w zasadzie nie budziły ich zastrzeżeń z punktu widzenia doktryny chrześcijańskiej. W pierwszym okresie władzy nazistów zwierzchnikiem kościoła metodystów był John L. Nuelsen. Wielebny Nuelsen współpracował z pełnym oddaniem, nie tylko ogłaszając wiele artykułów wychwalających nazizm, ale i udał się w tournée po Stanach Zjednoczonych, aby bronić idei narodowego socjalizmu. W 1936 r. zaczął jednak wątpić w niemiecki faszyzm. Zjazd Niemieckiego Episkopalnego Kościoła Metodystów obrał na pierwszego biskupa metodystycznego Friedricha Heinricha Ottona Mellego, którym nie targały żadne rozterki sumienia. Głosił, że Bóg mógł „użyć tego ruchu [nazizmu] do rozgłoszenia Ewangelii krzyża Jezusa Chrystusa wśród [ich] ludu”. W 1937 r. na Światowej Konferencji Ekumenicznej w Oxfordzie, na której reprezentował tzw. Wolne Kościoły, chwalił Niemcy za tolerancję religijną i możliwość swobodnego głoszenia Ewangelii, dodając: „Bóg w swojej opatrzności wysłał Führera (...) dla wyeliminowania zagrożenia bolszewickiego w Niemczech”. Metodyści cieszyli się niezmiennym uznaniem Führera za swe pełne jedności oddanie sprawie narodowosocjalistycznej. W 1939 r. Hitler zdobył się na niebywały gest – podarował niedużej przecież wspólnocie metodystów prezent w postaci 10 tys. marek, z przeznaczeniem na zakup nowych organów. Odtąd mogli głośniej i lepiej chwalić wodza. W kwietniu 2008 r. ich spadkobiercy duchowi postanowili przeprosić za część niechlubnego dziedzictwa okresu III Rzeszy, publikując w internetowym serwisie petycję nr 81175, zatytułowaną „Przeprosiny za wspieranie eugeniki”, w której pisano m.in.: „Zjednoczona Konferencja Generalna Metodystów przeprasza oficjalnie za liderów metodystycznych i metodystyczne ciała, które w przeszłości wspierały eugenikę jako głos nauki i teologii. Ubolewamy nad tym, że w sposób eugeniczny usprawiedliwiano sterylizację osób, które wydawały się mniej wartościowe. Ubolewamy nad tym, że metodystyczne wsparcie eugeniki było wykorzystywane do zakazu małżeństw pomiędzy osobami różnych ras”. Niejedna już „religia serca, która kwitnie jak zielone drzewko laurowe” bankrutowała moralnie, wspierając przemoc i opresję ustami „niektórych swych synów”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Oleje
surówek i sałatek, w których uchroni witaminę C oraz witaminy z grupy B przed szkodliwym działaniem światła i powietrza.
Olej z orzeszków ziemnych
a także pomaga w obniżeniu nadciśnienia tętniczego. Jest przyprawą do marynat oraz warzyw i drobiu. Nie używamy go do smażenia, gdyż jego temperatura dymienia to tylko 70 stopni Celsjusza.
Olej słonecznikowy Otrzymuje się go z orzechów arachidowych. Wytrzymuje bardzo wysokie temperatury (230 stopni Celsjusza) i dlatego stosuje się go do głębokiego smażenia. W postaci tłoczonej na zimno jest przejrzystym, żółtym olejem o intensywnym, orzechowym smaku i zapachu. Rafinowany olej prawie w ogóle nie ma zapachu.
W czasach ogromnej różnorodności towarów na sklepowych półkach mamy do wyboru wiele rozmaitych olejów spożywczych. Musimy jednak pamiętać, że olej olejowi nierówny i dobrze zorientować się, który z nich nadaje się do smażenia, a którego warto użyć do przygotowania smacznej sałatki.
Dostępne w naszych sklepach oleje jadalne są produktami roślinnymi. Różnią się od siebie rodzajem roślin, z których zostały uzyskane, oraz metodą ich wytwarzania. Istnieją co prawda oleje pozyskane z tłuszczy zwierzęcych (np. wykorzystywany w medycynie i przetwórstwie tran czy olej rybny), lecz nie podlegają pod detaliczny handel spożywczy. Oleje to tłuszcze. Są one najbardziej kalorycznym składnikiem diety – jeden gram dostarcza aż 9 kalorii. Pełnią w organizmie funkcję zapasowego źródła energii oraz regulują pewne procesy biochemiczne, chociażby jako rozpuszczalniki witamin A, D, E, K i F. Największą zaletą olejów roślinnych jest ogromna zawartość nienasyconych kwasów tłuszczowych. Są one tak potrzebne organizmom zwierzęcym, że nawet ich medyczna nazwa brzmi: niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe (NNKT). Co więcej, nasz organizm nie potrafi ich syntetyzować, więc muszą być regularnie dostarczane wraz z pożywieniem. NNKT przyczyniają się do obniżenia poziomu „złego” cholesterolu, zmniejszają ryzyko poważnych zaburzeń pracy serca i pomagają obniżyć wysokie ciśnienie tętnicze. Stanowią też jeden z ważniejszych składników budulcowych naszych komórek. Poprawiają przepływ krwi, między innymi poprzez zwiększenie elastyczności czerwonych krwinek przy jednoczesnym obniżeniu niebezpieczeństwa sklejania się płytek krwi. Dzienne spożywanie 2 g nienasyconych kwasów tłuszczowych zmniejsza częstotliwość występowania migotania przedsionków aż o 38 procent. Stosowanie ich powoduje efekty podobne do niektórych leków antyarytmicznych. Inną zaletą olejów roślinnych jest zawarta w nich witamina E – silny naturalny antyutleniacz zapobiegający rozwojowi procesów nowotworowych.
Wiemy już, że oleje roślinne to samo dobro, lecz na rynku jest ich wiele rodzajów. Jak wybrać ten najwartościowszy, a zarazem odpowiedni dla interesującego nas celu spożywczego? Oleje pozyskuje się na kilka sposobów: są więc i rafinowane, i tłoczone na zimno. Owoce i nasiona, z których uzyskuje się oleje rafinowane, miele się w specjalnych żarnach. Następnie melasa ta zostaje podgrzana i zmieszana z chemicznymi rozpuszczalnikami, które mają wypłukać z niej tłuszcz. Jest on jednak jeszcze znacznie zanieczyszczony, więc poddaje się go procesowi oczyszczenia – rafinacji. Olej odśluzowuje się, odkwasza, odbarwia oraz uwalnia od niepożądanych smaków i zapachów w drodze procesów mechanicznych i chemicznych. Rafinacja nie niszczy zawartych w oleju NNKT, lecz produkt uzyskiwany w ten sposób jest gorszej jakości, i ma mniej składników naturalnych. Rafinowane oleje nadają się jednak świetnie do smażenia i pieczenia. Zdecydowanie najlepszej jakości oleje to te uzyskane z tłoczenia na zimno. Po wytłoczeniu olej filtrowany jest wyłącznie w mechaniczny sposób i zachowuje prawie wszystkie składniki zawarte w owocach lub nasionach, z których powstał. Najbardziej znanym olejem wyprodukowanym w ten sposób jest...
Olej ryżowy Olej sojowy
a tłoczenie następuje w czasie nie dłuższym niż 24 godziny po zebraniu. Taką oliwę najlepiej jest spożywać na surowo, na przykład jako dodatek do surówek. Nie powinno się jej używać do smażenia (jeśli już, to bardzo krótko), gdyż posiada stosunkowo niską temperaturę dymienia. Ten typ oliwy jest najmniej trwały, więc należy ją trzymać w ciemnym miejscu i szybko spożyć. Napis „virgen” na etykiecie oznacza, że oliwa pochodzi z drugiego tłoczenia, czyli ma właściwości nieco gorsze niż extra virgen. Oliwa rafinowana ma niższą jakość, a otrzymuje się ją w wyniku chemicznej rafinacji oliwy, która nie może być sklasyfikowana jako extra virgen. Określa się ją nazwą „ordinary”, ma jaśniejszy kolor i używa się jej do sałatek, smażenia (też nie za długo) i gotowania. Sansa lub pomace to oliwa z wytłoczyn z oliwek, które tworzą masę, zawierającą niewielką ilość oliwy – wypłukuje się ją z tej masy za pomocą rozpuszczalnika, a następnie oczyszcza. Dodajemy ją do potraw delikatnych w smaku, gdyż ma słaby własny aromat. Z czystym sumieniem możemy użyć do smażenia mieszanki oliwy rafinowanej i tej z tłoczenia na zimno, określanej jako domoste lub domesticos.
Olej o neutralnym smaku i zapachu. Bogaty w przeciwutleniacze, głównie witaminę E. Znakomity do smażenia i pieczenia ze względu na wysoką temperaturę dymienia – 230 stopni Celsjusza. Stosowany także do sałatek.
Olej z pestek winogron Można go stosować w profilaktyce miażdżycy i chorób serca, jest bogatym źródłem witaminy E. Olej ten ma szerokie zastosowanie w kosmetyce. W kuchni może być wykorzystywany uniwersalnie, do potraw zimnych i ciepłych. Jego temperatura dymienia wynosi 180 stopni Celsjusza, a więc jak na olej z dużą zawartością NNKT jest dość wysoka. Można na nim smażyć, ale najlepiej krótko.
Olej z orzechów włoskich Uważany za jeden z najcenniejszych olejów roślinnych świata. Słynie nie tylko z wykwintnych walorów smakowych (uszlachetnia smak ryb, białego mięsa i łagodnych warzyw), ale też pozytywnego wpływu na zdrowie, a zawarty w nim fosfor usprawnia pracę mózgu. Zawiera też rekordowo dużo witaminy E, dzięki czemu pozwala długo cieszyć się młodością. Stosowany jest na zimno, gdyż podgrzewany traci swój cenny aromat i może mieć wtedy gorzki posmak.
Olej kukurydziany Olej rzepakowy
Oliwa z oliwek Oliwa extra virgen to najlepszy i najmniej przetworzony gatunek. Otrzymywana jest z pierwszego tłoczenia na zimno, w temperaturze pokojowej, i jest najbardziej wartościowa pod względem smakowym i zdrowotnym. Jej zapach i kolor zależy od rodzaju oliwek, z których została wytłoczona. Do tego gatunku zalicza się oliwy o bardzo małej kwasowości – rezultat ten można uzyskać, gdy oliwki zbierane są ręcznie,
Bardzo dobry jako dodatek do różnego rodzaju sałatek, surówek oraz potraw gotowanych. Należy pamiętać o tym, że maksymalna temperatura ogrzewania oleju słonecznikowego to 100 stopni Celsjusza, czyli olej ten absolutnie nie nadaje się do smażenia. Zawiera bardzo duże ilości witaminy E.
Rzepak nazywany jest „oliwką północy” ze względu na bardzo dużą zawartość NNKT. Pojawiają się opinie, że jest on nawet zdrowszy od oliwy z oliwek. Oczywiście, ten tłoczony na zimno. Olej rzepakowy jest bardzo dobrym olejem do smażenia, nie zmienia swoich właściwości podczas ogrzewania go, szybko osiąga wysoką temperaturę, łatwo ocieka z usmażonego produktu. Może być także wykorzystany jako dodatek do sosów sałatkowych,
Bogaty w NNKT i witaminę E. Najlepiej nadaje się do potraw zimnych, na przykład sałatek, ponieważ zawiera dużo niezbędnych wielonasyconych kwasów tłuszczowych, wrażliwych na wysoką temperaturę.
Olej sezamowy Jest ciemny i gęsty, ma intensywny zapach. Bogaty w NNKT – jedno- i wielonasycone. Ma właściwości rozgrzewające i oczyszczające,
Pod wieloma względami przypomina olej słonecznikowy, ale dodatkowo zawiera fitosterole, czyli roślinne hormony. Dzięki temu wzmacnia działanie ludzkich hormonów, osłabiając objawy menopauzy i wspomagając przeciwmiażdżycowe działanie witaminy E i NNKT. Jest również bogatym źródłem lecytyny, która zapobiega powstawaniu kamieni żółciowych, i zalecana jest w stanach przemęczenia oraz przy problemach z koncentracją. Świetny do sosów, majonezów, surówek. Nie do smażenia.
Olej lniany Tłoczony na zimno jest bardzo bogaty w NNKT. Ma szerokie spektrum działania leczniczego. Wspomaga układy: sercowo-naczyniowy, nerwowy oraz trawienny. Jego obecność w sałatkach i surówkach doskonale podkreśla ich smak. Jest także idealny do serów czy tofu oraz innych potraw serwowanych na zimno.
Olej z pestek dyni Ma wyjątkową, ciemnobrunatną barwę, a jego smak i zapach jest delikatny. Tłoczony na zimno pomaga w oczyszczaniu organizmu z toksyn, a także poprawia przemianę materii, a więc powinno się go stosować podczas diet. Wyłącznie na zimno. Wszystkie oleje roślinne są korzystne dla naszego zdrowia i urody. Mogą być tylko nieprawidłowo wykorzystywane. Musimy pamiętać o prostej zależności: jeśli olej jest tłoczony na zimno (czyli uzyskany szlachetniejszą metodą), to zawiera dużo więcej niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych. Olej taki nie nadaje się do smażenia, gdyż zawarte w nim bogactwo NNKT obniży jego temperaturę dymienia, co doprowadzi do powstawania w przygotowywanej potrawie niebezpiecznych, trujących związków chemicznych. Do smażenia używajmy więc olejów mniej szlachetnych, pozyskanych metodą rafinacji. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Gość aborcyjny Sensacja! W Hiszpanii wprowadzono aborcję na życzenie. Wszystko to zasługa wyroku w sprawie Polki Alicji Tysiąc. W redakcji walczącego z nią „Gościa Niedzielnego” dało się słyszeć skowyt. Ale cichutki, tak aby Polacy raczej się nie dowiedzieli, że znienawidzona przez nich kobieta odniosła kolejny, choć pośredni sukces. Hiszpański ustawodawca, ogłaszając proaborcyjne prawo, powołał się na wyrok Trybunału w Strasburgu (Tysiąc przeciwko Polsce) w takiej oto jego części: „Potrzeba wzmocnienia bezpieczeństwa prawnego regulacji dotyczących przerywania ciąży została wyrażona przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w wyroku z 20 marca 2008 roku przeciwko Polsce, w którym – z jednej strony – potwierdza się, że przepisy prawne muszą przede wszystkim zapewniać klarowność sytuacji prawnej ciężarnej kobiety, a z drugiej strony kiedy ustawodawca postanowi dopuścić przerwanie ciąży, nie wolno mu kształtować ram prawnych w sposób, który ogranicza faktyczne możliwości poddania się temu zabiegowi”. Przypomnijmy bardzo krótko, o co chodziło: Alicja Tysiąc, mając w ręku orzeczenie lekarskie, że ciąża, a przede wszystkim poród, może doprowadzić ją do całkowitej ślepoty, udała się do szpitala i poprosiła o zgodny w takich przypadkach z prawem zabieg przerwania ciąży.
Spotkała się z kategoryczną odmową (w kilku lecznicach), bo lekarze zasłaniali się tak zwaną klauzulą sumienia – pseudoprawnym dziwolągiem wynikającym z art. 39 ustawy o zawodzie lekarza z 5 XII 2006 r., który niby dopuszcza, żeby medyk odmówił aborcji, tłumacząc się swoimi przekonaniami – na przykład religią. Tysiąc zaskarżyła decyzję lekarzy i przeszła w polskich sądach całą uciążliwą drogę prawną. Bez satysfakcjonującego ją wyroku. „Gość Niedzielny” w licznych publikacjach starał się, aby tak właśnie się stało. W końcu pani Alicja zapukała do drzwi strasburskiego Trybunału, uzyskując całkowite i bezapelacyjne zwycięstwo. To zdumiewające, ale na to orzeczenie w sprawie Polki czekał lewicowy rząd Zapatery, a szczególnie Bilbana Aido, minister do spraw równouprawnienia. Pani Aido już wcześniej doprowadziła hiszpański kler do histerii wypowiedzią, że „płód jest bytem żywym, ale nie jest bytem ludzkim”. Wyrok w sprawie Tysiąc został w Madrycie przyjęty z entuzjazmem. Niemal niezwłocznie w oficjalnym biuletynie państwowym pojawił się zapis, że „Europejski Trybunał Praw Człowieka narzuca wyraźnie klarowną regulację w sprawie praw kobiety ciężarnej. Korzystając z moralnego i prawnego autorytetu najważniejszego europejskiego sądu broniącego praw człowieka, hiszpański ustawodawca
wprowadził aborcję na życzenie w pierwszych 14 tygodniach ciąży. W późniejszej jej fazie do przerwania życia płodu wystarczy opinia jednego lekarza”.
„Gość Niedzielny” też przegrał proces z Alicją Tysiąc (zniesławienie), nazywając w mało zawoalowany sposób sędziów Trybunału w Strasburgu spadkobiercami nazistowskich zbrodniarzy. Obecnie komentuje więc, że „ta nieludzka regulacja” stanie się w całej Europie (tak jak w Hiszpanii), a nawet w katolickiej Polsce niebezpiecznym precedensem, i już teraz jest początkiem niepokojącego zjawiska. To drzwi – twierdzi „GN” – przez które zostanie wprowadzone
25
pełne prawo przerywania ciąży. Bo „po raz pierwszy Trybunał potraktował aborcję jako aspekt prywatnego życia kobiety ciężarnej, zapominając kompletnie o prawach płodu. Uznano, że Polska pogwałciła Konwencję. Wyceniono na 25 tys. euro krzywdę, jaką uczyniono matce, zabraniając jej dokonać aborcji na córce, która narodziła się »niezgodnie z Konwencją«”. Skąd takie stanowisko członków Trybunału strasburskiego? „Gość Niedzielny” oczywiście to wie: „(...) Niektórzy sędziowie nie zachowują się jak prawnicy rozpatrujący konkretne przypadki, lecz jak ludzie, którzy zapragnęli być z »prawodawcami Europy«. Poza tym w delikatnych kwestiach ferowane przez nich wyroki, zgodne z oczekiwaniami środowisk lewicowych, są lepiej odbierane w większości mediów, niż byłyby wyroki oparte na rzetelnym stosowaniu prawa. Jeśli Trybunał będzie interpretował Konwencję Praw Człowieka w taki sposób, straci wszelką wiarygodność we wszystkich państwach”. Cóż, jak na „Gościa Niedzielnego”, to i tak zdumiewająco miękka wypowiedź. Może jest to spowodowane po trosze tym, że tygodnik w jakiś sposób cywilizuje się? A gdzie tam! Otóż informacja, że ustawodawca wielkiego, jeszcze do niedawna ultrakatolickiego kraju oparł swoje ważne uregulowania prawne na wygranym procesie Polki, wygranym, dodajmy, także z redakcją skrajnie katolickiej gazety innego katolickiego państwa, jest dla „GN” wstydliwa i szokująca. Jest jeszcze paradoksalna konstatacja: całą awanturę z Alicją Tysiąc rozpoczął „Gość Niedzielny”, zatem to w pewnym sensie dzięki niemu Trybunał wydał wyrok taki, jaki wydał, a Hiszpania wprowadziła aborcję. Chi... chi... chichot historii. MAREK SZENBORN
Lotnisko odkrywkowe cd. Transkontynentalne lotnisko w Obicach koło Kielc szybciej, niż przewidywaliśmy („FiM” 15/2010), rozpływa się we mgle. Przypomnijmy: właśnie pod Kielcami kilku wpływowych ludzi związanych z PiS i PSL postanowiło wybudować port lotniczy o zawrotnej wprost powierzchni 600 ha. Entuzjastą pomysłu był śp. wicepremier Przemysław Gosiewski (uznał, że w woj. świętokrzyskim lawinowo rośnie ruch pasażerski, bo coraz więcej ludzi przyjeżdża do lokalnych uzdrowisk), a także ówczesny wojewoda świętokrzyski Grzegorz Banaś, marszałek województwa Adam Jarubas (PSL) oraz prezydent Kielc Wojciech Lubawski. Z drugiej strony barykady murem stanęli eksperci, jednym głosem wołając, że to barbarzyństwo ekonomiczne i polityczne awanturnictwo! Dlaczego? Ponieważ projekt nie miał (i wciąż nie ma) szans choćby na złotówkę dopłat z Unii Europejskiej, a analizy ruchu pasażerskiego wskazywały jasno, że wszystko,
na co mógłby liczyć podobny port, to nie więcej jak 90–140 tysięcy pasażerów rocznie. Żeby zaś lotnisko na siebie zarabiało, musiałoby obsługiwać co najmniej 500 tys. pasażerów! Poza tym przeambitny plan budowy portu nie dostał ani grosza z budżetu centralnego, a na utrzymanie (minimum 100 mln zł rocznie) nieprzynoszącego dochodów kolosa ubogiego bądź co bądź województwa zwyczajnie nie stać. Mimo to miasto z determinacją godną lepszej sprawy wykupywało za grube pieniądze ziemie od okolicznych rolników (506 ha gruntów, a w planach kolejne 150 ha), inwestowało w projekty i ekspertyzy. Dotąd wydano
na inwestycję 24,6 mln zł! „Zrobię wszystko, żeby w 2010 r. pierwszy samolot wystartował z lotniska Kielce. Może nie będzie ono skończone, ale zdatne do użytku” – deklarował Wojciech Lubawski tuż przed wyborami prezydenckimi, które – rzecz jasna – wygrał. Przez kolejne lata pole nijak się jednak nie chciało zamienić w lotnisko. „FiM” jako pierwsze napisały, skąd wziął się u władz miasta zapał do utopijnej idei. Otóż grunty w Obicach pełne są dolomitu. Szacuje się, że cennego kruszcu jest 15 mln ton. Za bezcen przejęto więc teren pod kopalnię kruszywa! A dlaczego tak okrężną drogą? – Pod eksploatację kamienia nikt nie miał prawa wywłaszczyć prawowitych właścicieli. Co innego, jeśli w grę wchodzi dobro społeczne, jakim jest port lotniczy – wyjaśnia jeden z naszych informatorów. Prezydent Lubawski wciąż udaje, że lotnisko budować zamierza (nic dziwnego, że udaje, bo jesienią czeka go walka o reelekcję). Tylko że teraz, według najnowszej wizji prezydenta, lotnisko ma być towarowe i konkurować m.in. z portem
we Frankfurcie nad Menem. W poszukiwaniu funduszy potrzebnych na inwestycję (ok. 800 mln zł) wybrał się nawet z oficjalną wizytą do Chin. Efekt spotkania zreferował krótko: „Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, kiedy siądziemy z inwestorem i podpiszemy porozumienie”. Co dziś – oprócz nadziei – deklaruje oficjalnie Wojciech Lubawski? „Znajdziemy inwestora, który zniweluje teren w zamian za wydobyte dolomity” – mówi. „Teraz wystarczy tylko powołać spółkę, która zajmie się wydobywaniem kamienia. Ta będzie »niwelować« teren pod lotnisko przez kilka najbliższych lat, no a później to już o transkontynentalnym porcie lotniczym, który miał powstać w biednym jak mysz kościelna woj. świętokrzyskim, wszyscy szybko zapomną. A kto osiądzie na żyle złota, czyli w zarządzie spółki wydobywczej? Pożyjemy, zobaczymy” – napisaliśmy ponad dwa miesiące temu, przewidując mało kolorową dla mieszkańców Kielecczyzny przyszłość... OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
26
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
RACJONALIŚCI
R
zadko drukujemy (a właściwie niemal nigdy) w tej rubryce teksty poetów anonimowych, w dodatku amatorów. Tym razem odstępujemy od tej zasady, bo po przeczytaniu tekstu – jak by to powiedział Norwid – „klaskaniem mamy obrzękłe prawice”. Przeczytajcie. Nawet dwa razy. Naprawdę warto!
Okienko z wierszem Nie jestem już żaden smarkacz, Łeb mam pokryty siwizną. Nie zagłosuję na Jarka, Bo zbyt cię kocham, Ojczyzno! Niejeden ciężar na barkach Dźwigałem, znosiłem trudy. Nie zagłosuję na Jarka, Bo dość mam kłamstw i obłudy. Gdy spytasz mnie, niedowiarka, Dlaczego? Wyznam ci szczerze: Nie zagłosuję na Jarka, Bo w żadną zmianę nie wierzę. Skąd wiem, że wybór niedobry? Nie wierzę w zmiany oblicza, Bo nie chcę powrotu Ziobry I teczek Macierewicza. Bo nie chcę mieć Prezydenta, Co straszy gejem i Żydem, Co w każdym widzi agenta I może zaszczuć jak Blidę. Na Jarka nie oddam głosu Za czasy, gdy był premierem, Za ten upadek etosu I koalicję z Lepperem. Za to, co wciska ludowi, Na co pozwala i sprzyja, Za to, co pisze Sakowicz I głosi Radio Maryja. Za sieć podsłuchów i haków, Wydanie walki elitom, Za to, że skłócił Rodaków, Za IV Rzeczpospolitą. Dziś w duszy mej zakamarkach Odkrywam decyzji sedno: Nie zagłosuję na Jarka, Bo nie jest mi wszystko jedno. Wybaczcie drwinę i sarkazm, Odporność z wiekiem się zmniejsza. Nie zagłosuję na Jarka, Bo Polska jest najważniejsza!
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Krzysztof Stawicki Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
Lep miłości Przecieram oczy, przecieram uszy... Nic nie pomaga. Wciąż widzę przymilne uśmiechy i miód lejący się z ust obydwu panów K. Słyszę czułe słówka. Rozum nakazuje ostrożność, ale serce się raduje. Ludzie!!! Prezes PiS nas kocha! Już nie wrednych postkomuchów, ale polską lewicę starszo-średniego pokolenia. Młodszego tym bardziej. Oczywiście to tylko słowa, słowa, słowa... Jednak nie należy ich lekceważyć. Zmiana języka też ma swoją wartość. Trudną do przecenienia, jeśli okaże się trwała. Trzeba tylko zachować rozsądek. Nie wierzyć, że zrodziła się z głębi przemyśleń oraz prawdziwej, posmoleńskiej przemiany charakteru, usposobienia i poglądów. Nie chwalić w niezdrowym podnieceniu: „Dobrze, że do tego dojrzał. Dawno to powinien zrobić”. Nie krygować się i nie prosić o dodawanie przy swoim nazwisku „polski polityk lewicy europejskiej, otwartej i nowoczesnej”. Nawet jeśli się łaknie pięciu minut medialnej sławy jak kania dżdżu, nie warto się łapać na lep fałszywej miłości. Zwłaszcza że wybór byłego SLD-owskiego premiera nie był przypadkowy. To odpowiedź prezesa PiS na wcześniejsze umizgi Tuska
do Cimoszewicza. Ta sama ranga. Takie samo nasilenie narcyzmu, ułatwiające branie na lep. Na nikim innym przymilanie nie robi tak piorunującego wrażenia, jak na politykach żyjących wspomnieniami minionej świetności. W podzięce jeden poparł Komorowskiego, i to w pierwszej turze. Drugi, choć ostatecznie zrobił to samo, w międzyczasie plótł z zachwytem: „Jarosław Kaczyński zdjął ze mnie infamię PRL-u, komuny, postkomuny...”. Tradycyjnie poszedł o kilka sformułowań za daleko. Jak podczas pewnego sławnego nagraniami obiadu, który nie wyszedł mu na zdrowie. Z prawdziwych lewicowców nie trzeba zdejmować infamii, bo nie uważają się za stygmatyzowanych ani przez były ustrój, ani przez PZPR. Komorowski, choć też uroczyście ogłosił, że „Polska potrzebuje lewicy”, Kaczyńskiego nazwał „farbowanym lisem”. Wie, co mówi, bo sam nieźle nabiera. Zapewnia, że zgoda buduje, a on nie będzie polował, wycofa wojska z Afganistanu i podpisze moją ustawę o finansowaniu zapłodnienia in vitro ze środków społecznych. Brzmi świetnie, ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Toteż Komorowski jest niczym Zagłoba ofiarowujący
Niderlandy. Z wyjątkiem polowania, żadna z tych decyzji nie leży w wyłącznej gestii pierwszego obywatela. PO nie popiera ani mojego, ani społecznego projektu ustawowego rozwiązania problemu in vitro, a nieuchwalonej ustawy prezydent podpisać nie może. Z kolei minister Kopacz, choć mogłaby rozwiązać sprawę rozporządzeniem, zapowiedziała, że będzie czekać na decyzję parlamentu. I kółko się zamyka. Pomijam już, że ma na to 10 mln zł, a potrzeba 100 mln. Podobnie z Afganistanem. Decyzja nie jest w gestii prezydenta. Toteż Zagłoba Komorowski obiecuje wszystko z czystym sumieniem. I gwarancją swojej partii, że go sobie nie ubrudzi realizacją postulatów SLD. Walka o elektorat skłania do obietnic. Deklaracje miłości są tańsze od billboardów i telewizyjnych spotów. Mają jeden cel. Złapać nowych wyborców. Gładko płyną z ust polityków partii zawdzięczających swój byt pluciu na PRL, popieraniu dekomunizacji, IPN, CBA. Można stawiać na mniejsze zło, ale po dwudziestu latach transformacji można wreszcie chcieć mniejszego dobra. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Kraju Polan, powstań z kolan
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel. tel.
508 543 629 607 811 780 515 629 043 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 512 312 606 691 943 633 606 681 923 609 770 655 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
Pod hasłem „Darwin nawiedza Łódź” na łódzkim deptaku odbyła się zorganizowana przez Rację Polskiej Lewicy parada ateistów. Ponad 200 osób przemaszerowało ulicą Piotrkowską na plac Wolności. Z transparentami, balonikami i dobrymi humorami szliśmy najbardziej znaną ulicą w Polsce, aby zwrócić uwagę na obecność ateistów w naszym społeczeństwie, na ich prawa i postulaty. Parada rozpoczęła się płomiennymi przemówieniami przewodniczącej łódzkiej RACJI Haliny Krysiak i naczelnego „Faktów i Mitów” – Jonasza. Mieszkańcy Łodzi patrzyli na wiec i przemarsz z sympatią. Udało się nawet zwerbować przypadkowe osoby, które po przeczytaniu naszych haseł (np. „Żyj bez grzechu, bądź ateistą”) z chęcią przyłączyły się do parady. Cel przemarszu nie był obojętny – na środku placu Wolności stoi pomnik znanego ateisty Tadeusza Kościuszki, a sto metrów dalej sporych rozmiarów billboard z napisem „Łódź katolicka”. Udowodniliśmy, że taka nie jest! Wszystkim uczestnikom dziękujemy za przybycie. ARIEL KOWALCZYK
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Fot. Autor
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Komisja egzaminacyjna na studiach przepytuje kandydata na przyszłego prawnika: – Co pana skłoniło do tego, żeby zdawać na wydział prawa naszego uniwersytetu? – Hmm... No... Tato... Nie wygłupiaj się! ~ ~ ~ W trakcie procesu: – Jest pan oskarżony o to, że uderzył pan poszkodowanego trzy razy w twarz. Czy oskarżony chce coś dodać? – Nie, dziękuję, wysoki sądzie. Myślę, że mu to wystarczy. ~ ~ ~ Prokurator do oskarżonego: – Czy przyznaje się pan do przestępstwa? – Nie, wysoki sądzie. Mowa mojego obrońcy i zeznania świadków przekonały mnie, że jestem niewinny! ~ ~ ~ – Gdzie jest najwięcej polskich autostrad? – W planach. 1 2 3 4 5 6 7
P
8
M
Znalezione na www.humorek.com.pl KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) sam jak on, 5) istniał dzięki marce, 8) wielki – człon, 10) króluje wśród frutti di mare, 11) czasem po zdrowy warto pójść do głowy, 14) niejedna na lamparcie, 15) dziewczyny jak maliny, 16) ma kilka dziurek i jedną cerę, 18) zwinięty, ale nie kradziony, 19) może się wahać w różnych sklepach, 21) na wyposażeniu barek, 22) człowiek zrobiony w konia, 23) zbiera żniwo raz za razem, 25) siedzenie w powietrzu, 26) taką ma moc, że stoi dzień i noc, 29) kot na poligonie, 30) stara się kojarzyć jak najlepiej, 32) studnia przy Marszałkowskiej, 33) sprytna fabryka, 34) firanki w Raju, 38) przepadek, 42) rybki w oborze, 43) głupszy, niż ustawa przewiduje, 44) co, prócz odwagi, żołnierz mieć musi?, 49) spisze cię w domu, 54) na co malarz naciąga?, 56) słuchaczka Radia Erewań, 57) pole do popisu, 58) bywa parszywa, 59) picie i żarcie znajdziesz tam w karcie, 63) dzieło niekoniecznie epokowe, 65) bazyliszek i spółka, 68) prawie jak człowiek, 69) co ma przed oczami zamroczony bokser?, 70) flisaka robota taka, 71) tam walczą byki na oczach publiki, 72) to tam w Krakowie leżą królowie (i nie tylko), 73) imitacja z Cezara, 74) karty na stół, 75) trafił z „Klanu” na arenę, 76) zgubiły go skrzypce, 77) z igłą na parkiecie, 78) każdy chce wycisnąć z niej jak najwięcej, 79) co ma wspólnego grysik z palmtopem? Pionowo: 1) najpewniejsza – pantoflowa, 2) stąd iskry lecą, 3) małżeństwo zagrożone, gdy się nie zgadzają, 4) tłusty malec, 5) święty asyski, 6) daje się nabierać, jak woda z jeziora, 7) kapryśna mina, 8) jaka kiełbasa może wisieć u pasa?, 9) oklaski dla kaski, 12) po(d)pisywał się szpadą, 13) brana z Marii przez krawcową, 17) wszczynana przez chuligana, 20) długi, czerwony i często staje, 23) choć jest żelazny, rdzy się nie boi, 24) niewiasta z władz miasta, 27) gabinet w mundurach, 28) znad Wilii do wigilii, 29) niegroźna gra z katem, 31) skała z torem, 35) zęby z żelaza, 36) uzależniony od wazeliny, 37) mieczyk bez ogona, 39) kłopot tłumacza oznacza, 40) na ucho, 41) Azja, 44) zawadza złej tanecznicy, 45) mówczyni z niej nie uczynisz, 46) liczy na ujęcie w babci testamencie, 47) przed Neptunem, 48) komisyjne gadanie o tym, co na ekranie, 49) walczy ze starym, 50) koniec wichury, początek huraganu, 51) słodka trzpiotka, 52) to do niego trzeba dwojga, 53) tyle śniegu już dawno oczy nie widziały, 55) jest w nim miło i ma ząb, 56) stan, gdy gałki idą w tan, 60) czubek w szpilce, 61) podzieliła Europę, 62) 4 tygodnie czekania na świąteczne dania, 64) w nawie na ławie, 65) wyjdź bez niego – będziesz zdrów, 66) na co się strzela podczas wesela?, 67) papieru – bezcenna w PRL-u.
9
A
K
E 16
T
W
Z
A
A 32
P
O
A 34
35
S
T
21
B
Y
24
R
R
Y
Ą
A
R
D W
Ó
N
B
A
L
1
L
E 59
K
N
C
S
K
K
A R
C
29
R
K
S
K
K
O
O
K
O
K
I 30
Y
T
E
N
11
R
N
27
W
A 33
Z
K
T
A
O
T
17
31
T
45
N
K
M
B
14
F
I
S
43
I
I
13
46
Z
47
T
U
S J
T
61
J
R
A
P
D
Ł
A
W 73
U
R
W
D
R
N T
U
B
T
W
A
R
E
C 76
A
R
H
25
N
R
T
A
A
51
M
I
Y
19
M
I
O
31
C
T
Z 72
W
5
33
I
I
27
J
N
K
A
I
S
I
S
A
A
T
W
26
I 41
T
A
16
T
A
A 52
T
53
R
Z
N
W K
A
G 66
W
O
Ł 67
R
Y
20
O 12
E
A I
U
A
A
N
K
A O
I
A
28
A
T 40
K
77
A
U
O S
Ą
79
3
M
R
D
65
L
O R
C
P
74
Y
R
O
A
K
O
Z
M
N
A
W
6
69
R
28
J
K
Ó
I
A
9
64
D
Ą
78
O
71
Z
50
U
58
U
R
C 56
F
A
I
A
E
63
O
24
E
A
I Ł
4
R
L
35
A
T L
M
62
N
49
K O
N
A
34
48
E
55
57
P
68
N
8
R
Ę
A
Ż
R
U 39
13
I
P
S
E
R
O
O
N
2
30
S
U
O 20
U
R
K
Z
A
26
E 38
Y
32
M
22
12
O
Y 19
I
21
S
E
G
W
C
T
I
N
R
T
L
22
C
I
A
15
A
L
U
R 15
E
25
A 37
U
A
S
A
A
18
10
M
N
U
E 75
I
O
29
E
L
Z
O 70
H
F
I
M 60
W
S
10
T
11
A
A
I
54
B
Z
C
N
T
18
36
Ę
Z
O
A
B 44
R
23
K
R 42
C
17
E
O
14
A
L
O
L
K 23
R
A
T
L
7
K K
A
K
Litery z pól oznaczonych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Niezapomniane słowa wybrańców narodu” (Bartosz Arłukowicz)
B 1
I
21
A
2
R
D
N
A
3
22
4
23
Z
O
W
E
5
24
L
6
25
T
26
7
U I
8
27
B C
9
28
I
10
H
29
Ę
11
W
I
Ż
Y
12
U
30
31
13
32
B
R
A
W
A
M
14
33
15
34
16
T
17
O
18
R
19
Y
20
35
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 25/2010: „Po wielkiej wodzie jesteśmy spłukani”. Nagrody otrzymują: Krystyna Ziółkowska z Sosnowca, Regina Stasiak z Chojnic, Marta Gładkowska-Harasimowicz z Koźmina Wlkp. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52,80 zł na czwarty kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 52,80 zł na czwarty kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
Nr 27 (539) 2 – 8 VII 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE
Wybory kościelne
Fot. A.K.
H umor
Rys. Tomasz Kapuściński
– Witaj, bezpłatny lekarzu. – Witaj, nieuleczalnie chory pacjencie. ~ ~ ~ – Badam pana i badam, ale wciąż nie mogę dojść przyczyny pańskiej dolegliwości. Przypuszczam, że to alkohol... – Dobrze, panie doktorze, przyjdę, kiedy pan doktor wytrzeźwieje. ~ ~ ~
– – – –
Ty wódkę polałeś? No ba! Sobie i mnie? Sobie i mnie! ~ ~ ~ – Ożenisz się ze mną? – Nie. – To złaź! ~ ~ ~ Pielęgniarka wchodzi do sali i pyta pacjenta: – Stolec był? – Ja tu leżę dopiero dwa dni i nie znam wszystkich lekarzy...
N
astrój wyborczy udziela się wszystkim. Będzie więc o politykach, a właściwie – partiach politycznych. Najoryginalniejszych, jakie kiedykolwiek powstały. ~ Najwięcej dziwacznych ugrupowań politycznych powstało u nas na początku lat 90. I tak równo 20 lat temu na rodzimej scenie politycznej zajaśniała i zgasła Polska Partia Przyjaciół Piwa, założona przez kabareciarza i aktora Janusza Rewińskiego. Głównym założeniem było propagowanie kulturalnego picia piwa zamiast niekulturalnego chlania wódki, a więc – w intencji twórców – walka z alkoholizmem. Partia, mimo osobliwego programu wyborczego, wywalczyła 16 sejmowych stołków. Kto wie, może dlatego, że jej szeregi zasilał piękny od zawsze Krzysztof Ibisz? ~ Również w latach 90., kiedy upragnionym sprzętem domowym było wideo, działała u nas Partia Posiadaczy Magnetowidów. Jej działalność ograniczała się do handlu pirackimi kasetami wideo. ~ Kilka lat temu zarejestrowano partię o urokliwej nazwie Sztandar Matki Boskiej Licheńskiej Bolesnej Królowej Polski. Jej przewodniczącym został Edward Bezner, właściciel wytwórni zmywaków, z zamiłowania jasnowidz. Szczytnym i absolutnie utopijnym
CUDA-WIANKI
Partia rządzi celem Sztandaru jest „stworzenie państwa i społeczeństwa, w którym nie będzie krzywdy ludzkiej”. ~ A oto jeszcze inne legalnie działające partie: Partia Dobrego Humoru, Obrona Narodu Polskiego, Partia Piratów, Partia Dzieci i Młodzieży, Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza itd... ~ Coś ze świata. Australijska Partia Seksu rozpoczęła swą działalność 2 lata temu. Głównym celem ugrupowania jest walka ze wszystkim, co ogranicza obywatelowi dostęp do erotyki. Założycielka klubu,
była prostytutka Fiona Patten, podczas uroczystości inauguracyjnej oznajmiła: „Zawsze interesowałam się seksem. W zasadzie to przez całe życie. I dziękuję za to moim rodzicom”. ~ Po kryzysie finansowym w Islandii, kiedy wszystko stanęło na głowie, w tegorocznych wyborach komunalnych w Rejkiawiku zwyciężyła Najlepsza Partia, założona przez komika Jóna Gnarra. W czasie kampanii wyborczej obiecano bezpłatne ręczniki przy każdym gejzerze, sprowadzenie misia polarnego do tamtejszego ogrodu zoologicznego oraz... niedotrzymywanie obietnic. ~ Kanadyjska Partia Nosorożców powstała pod koniec lat 60. ubiegłego wieku. Członkowie tego ugrupowania nigdy nie dostali się do parlamentu, za to z powodzeniem ośmieszali polityków rządzących krajem. Honorowym „działaczem” partii był nosorożec z kanadyjskiego zoo, nazwany Korneliuszem Pierwszym. Zwierzę wybrano nieprzypadkowo. Zdaniem członków partii, rządzący politycy byli równie gruboskórni, tępi i powolni, co Korneliusz. JC