BISKUP PEDOFIL INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
 Str. 15
http://www.faktyimity.pl
Nr 41 (501) 15 PAŹDZIERNIKA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
 Str. 9
 Str. 3
ISSN 1509-460X
Im gorliwiej policjanci modlą się na Jasnej Górze do „Królowej Hetmanki”, tym gorzej im się dzieje. Ekonomicznie, wizerunkowo i w ogóle... Wielu z nich postanowiło więc zmienić obiekt adoracji i zanieść modły, a raczej pozwy przeciw MSWiA, do bogini Temidy. A ta, choć ślepa, niewykluczone, że im pomoże.
 Str. 11
 Str. 14
2
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Na katolickim portalu www.ekai.pl pojawił się tekst opisujący, jak to „Fakty i Mity” posługują się kłamstwem (chodzi o dziennikarską prowokację dotyczącą spowiedzi). Pod tekstem widniała adnotacja: „Zero komentarzy, dodaj swoją opinię”. No to dodaliśmy: polemiczną, rzeczową i kulturalną. I czekaliśmy. Po 24 godzinach pod tekstem nadal cieszył wzrok podpis: „Zero komentarzy”. Oto na czym polega nasze kłamstwo i ich prawda. Objawiona. W polskim systemie oświaty uczniowie mają do wyboru niemal sto podręczników do nauki religii i ANI JEDNEGO do etyki. Ktoś się jeszcze dziwi, że mamy społeczeństwo religijne i nieetyczne? Uczniowie trzecich klas gimnazjów przygotowują się do jednego z ważniejszych życiowych egzaminów, od którego zależy poziom przyszłej szkoły średniej. W wielu przypadkach będzie to chyba najwyżej zawodówka, bo księża w tym czasie wymyślili sobie bierzmowanie, przed którym właściwie nie wychodzi się z kościoła. Zdenerwowanych rodziców uspokajamy: są przecież seminaria duchowne. Polscy żołnierze przynieśli do Afganistanu demokrację. Oczywiście – w polskiej wersji. W kontrolowanej przez Polaków prowincji Ghazni podczas niedawnych wyborów prezydenckich co trzeci oddany głos był sfałszowany. Franciszkanie opylili 26 procent udziałów w TV Puls prywatnemu biznesmenowi i z większościowego pakietu pozostało im już marne 25 procent. A tu właściciel zapowiada zmianę ramówki i filmy dla dorosłych wieczorową porą. Zakonnicy mają nadzieję, że baraszkujące w nich parki będą ubrane choć w 25 procentach. Nasz ulubieniec Jan Pospieszalski ogłosił, że całe życie Polańskiego oraz jego aresztowanie to kara boska za nakręcenie satanistycznego filmu „Dziecko Rosemary”. Wierzymy. Tylko co takiego strasznego zrobili Polacy, że Stwórca pokarał ich Pospieszalskim? „Wprost” to tygodnik na poziomie. Jakim? Sprawdźmy. Wypowiedź posłanki PO Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz – „Do polityki weszłam prosto z ulicy” – gazeta red. Króla opatrzyła komentarzem: „A co, na ulicy nie dało się zarobić?”. Rzeszów. Etyka biznesu – oto temat zajęć, w których uczestniczyli księża i zakonnicy podczas seminarium pt. „Ewangelia i ekonomia”. Hmm... Etyka biznesu w wykonaniu duchownych? Czyżby zajęcia prowadzili prałat Jankowski i ojciec Rydzyk? Ojciec Rydzyk kocha tych, którzy kochają ojca Rydzyka. 19 września ojdyr zmaterializował swoje uczucie, przypinając radiomaryjny order do klapy niejakiego Michała Zaleskiego – komuszego prezydenta Torunia, niegdyś prominentnego członka PZPR. No tak, ale teraz ten członek może niejedno posunąć do przodu. Przed Sądem Okręgowym w Lublinie toczy się proces organisty z archikatedry, oskarżonego przez rodziców małych dzieci o pedofilię. W ostatniej jednak chwili niektórzy świadkowie odmówili udziału w rozprawie, bo... arcybiskup Józef Życiński odmówił im udziału w pielgrzymce do Częstochowy. Potraktowali to więc jako groźne ultimatum. Do tematu wrócimy wkrótce. Dojdzie do tego, że Papa wyjedzie z Włoch, np. do Lichenia. Powód? Coraz więcej Włochów ulega nowej modzie na tzw. dzień odchrzczenia, czyli odwrotność chrztu. Jest to uroczyste pożegnanie się z religią i Bogiem. Z ziemi włoskiej do... We włoskich szpitalach będą kapelani. Ateistyczni! Umowę w tej sprawie z Włoską Unią Ateistów i Agnostyków Racjonalistów podpisał szpital kliniczny w Mediolanie, a inne już ustawiają się w kolejce. Do chorych ateistów będą przychodzić członkowie WUAiAR, oferując im „opiekę filozoficzno-duchową. Skandal pod bokiem papieża! Tym większy że ateistyczni kapelani pracować będą za darmo. Mało tego – niezamożni pacjenci mogą liczyć z ich strony na pewne wsparcie finansowe. Włoscy naukowcy udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że całun turyński to średniowieczna podróbka. A jak? A tak, że wykonali wierną replikę tkaniny wraz z rysunkiem. I to wyłącznie dostępnymi w średniowieczu materiałami i technikami. Jakieś pół miliarda podobizn „Jezusa z całunu” zakupionych w kościołach przez (łatwo) wiernych szlag trafił. 10 października rozpocznie się w USA czterodniowa akcja odmawiania różańca, zainicjowana przez organizację America Needs Fatima. W niemal trzech tysiącach miejsc Amerykanie będą się modlić o „nawrócenie ojczyzny”. Bo jeśli nie będą się modlić – twierdzą liderzy ANF – Bóg znów ukarze USA, co już raz zrobił 11 września 2001 roku. Może i tak, ale wówczas to raczej był Allach. Szwedzka Akademia ogłosiła, że zdobywcami Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii zostało troje naukowców z USA, pracujących nad zakończeniami chromosomów – telomerami – i enzymem telomerazą. Telomer skraca się podczas każdego podziału komórki i tym samym odlicza jej czas do śmierci. Odkrycie uczonych pozwoli w przyszłości powstrzymać ten proces. Kler musi być wściekły, bo nasze wnuki, żyjąc po 200 lat, mogą przestać inwestować w życie po życiu.
RPatologie W
„FiM” co tydzień dajemy jakąś receptę na zdrowsze państwo, nie licząc oczywiście terapii i recept na państwo świeckie, czyli normalne. W aktualnym numerze polecam ciekawy materiał o systemie społeczno-ekonomicznym w Danii. Na tym przykładzie, chyba najlepszym w Europie, pokazujemy, że można skutecznie łączyć zasady wolnego rynku z systemem bezpieczeństwa socjalnego. Niestety, takie rozwiązania to dla Polski sfera marzeń. Zrzeszenia pracodawców oraz związków zawodowych stoją u nas, niczym w XIX wieku, po dwóch stronach barykady. A w Danii pracują razem, dla obopólnej korzyści. Kiedy więc po raz kolejny odwracamy się z żalem z zachodu na wschód, na usta wprost ciśnie się pytanie: czy polskie opóźnienia i błędy to wynik chronicznego braku kasy, chronicznego niedowładu umysłów czy jakiegoś polskiego wadliwego genu? Aż żal patrzeć na nasze ułomne „elity polityczne”. Nie masz wśród nich żadnego męża stanu, który patrzyłby na państwo w perspektywie dłuższej niż jedna, własna kadencja. Nie masz nowych idei, pomysłów na rozruszanie gospodarki, walkę z bezrobociem, najlepsze wykorzystanie środków unijnych. Do Polski co prawda napływa wciąż nowy kapitał, rodzimi przedsiębiorcy dwoją się i troją, ale większość inicjatyw odbija się od ściany niesprawnej, źle działającej administracji. Bez worka pieniędzy i znajomości nie można nic zwojować. Wszyscy są nastawieni na duży i szybki zysk. Dobre pomysły, logiczne i perspektywiczne rozwiązania nie są w cenie. Przyzwyczailiśmy się za to do patologii. Dlatego już niewielu się dziwi, że samorządy zezwalają na budowę osiedli mieszkaniowych pozbawionych infrastruktury społecznej (szkół, przedszkoli, przychodni zdrowia) oraz technicznej (dróg dojazdowych, zieleńców). Nie dziwią doniesienia o braku środków na wyprawki dla wychowanków domów dziecka. Nie dziwi, że co druga ustawa okazuje się niekonstytucyjna, że jacyś szemrani biznesmeni próbują wpływać na kształt przepisów. Watykańczycy po cichu załatwili sobie prawo wglądu do dokumentacji medycznej Polaków, i to bez pytania nas o zgodę, ale nasze waleczne media nawet nie zająknęły się nad tym wielkim skandalem. Rząd zgodził się, aby bogate polskie państwo wciąż opłacało składki ZUS i łożyło na NFZ za duchownych (bezprawny Fundusz Kościelny). Głupota z Warszawy rozlewa się na świat. Dzięki idiotycznym rozwiązaniom w ordynacji wyborczej – do Parlamentu Europejskiego pojechał na przykład gość, który zebrał 5610 głosów (Jacek Włosowicz z PiS Kraków/Kielce), a w kraju zostali ludzie, którzy dostali po 40 tysięcy głosów (Tadeusz Iwiński i Longin Pastusiak z SLD). Politycy tak mądrze napisali ordynacje, że posłem, senatorem, radnym, wójtem, burmistrzem czy prezydentem RP może zostać każdy, byle nie miał w kartotece wyroku skazującego za pospolite przestępstwo. Wykształcenie? Umiejętności? Doświadczenie? Nieważne. Liczą się plecy w kierownictwie partii. Skrajnym, ale najlepszym przykładem tej patologii jest błyskotliwa kariera Lecha Kaczyńskiego na najwyższych szczeblach władzy – niemożliwa bez pleców brata – prezesa PC i PiS. Ziobro w PE, Kropiwnicki jako prezydent Łodzi czy poseł I kadencji Sejmu RP z list KPN, który ledwo umiał się podpisać – to tylko głośne, medialne przykłady wybrane z tysięcy innych – od pałaców na Wiejskiej po chałupę sołtysa Głuchej Dolnej. Bo to system jest zły. Nic dziwnego, że według sondaży około 80 proc. Polaków nie ufa politykom, a ponad
60 procent (praktykujących!) katolików nie chce, aby biskupi mieszali się do polityki. Większość badanych przyznaje, że przez 20 lat tylko raz, w 1991 r., głosowała za wizją państwa prezentowaną przez partie polityczne. Wcześniej i później to były wybory mniejszego zła lub przeciw czemuś. Ponadto przez 20 lat mogliśmy oddać głos tylko w czterech ogólnopolskich referendach, inne próby ich zorganizowania są ciągle torpedowane przez Episkopat. Przykłady innych państw (np. Szwajcarii) pokazują tymczasem, że większa liczba referendów przekłada się pozytywnie na samozadowolenie i pomyślność społeczeństwa. Kościół się tego boi. Reasumując, w Polsce działają mechanizmy demokratyczne, ale w karykaturalnych lub skatoliczonych wersjach. I to nie Polacy są głupi, tylko zdeprawowane i otumanione kościelnym kadzidłem elity stworzyły parodię praworządnego państwa. A przecież wszystkie instytucje, które powołaliśmy po 1989 roku, są kopią jakichś sprawdzonych rozwiązań z Zachodu. Tyle że mamy na przykład karykaturę francuskiej rady radiofonii, pokraczną podróbkę szwedzkiej regulacji o dostępie do informacji publicznej, model prezydentury francusko-amerykański, jeżeli chodzi o zasady wyboru, z malutkimi uprawnieniami głowy państwa na wzór Niemiec. Na wzór francuski wybieramy prezydentów miast, ale prawa radnych mamy na wzór niemiecki. Nasz system rządów jest niepoukładany, niekompatybilny i prowadzi do sytuacji kryzysowych, jak obecnie w Mysłowicach, gdzie trwa konflikt prezydenta z radnymi, co sparaliżowało całe miasto – łącznie z miejskimi inwestycjami. Zarządy chyba wszystkich województw i większości gmin są skonfliktowane ze starostwami powiatowymi, bo nakładają się na siebie ich kompetencje. Podobnie jest z urzędem marszałka województwa i wojewodą. Nikt nie wie, który jest ważniejszy. Uważam, że powiaty i urzędy marszałkowskie powinny być w ogóle zlikwidowane, a ich zadania powinny przejąć rady i urzędy województw oraz gmin. Błędy i wypaczenia spotyka się na każdym kroku. Powodem jest m.in. brak edukacji obywatelskiej, co skutkuje ciulaniem społeczeństwa przez elity. Studenci I roku politologii nie wiedzą, jak wybiera się rząd, a 2 miesiące po wyborach do PE 40 procent Polaków sądziło, że naszych eurodeputowanych wyznaczył premier. W państwach skandynawskich oraz Szwajcarii czy Austrii takie rzeczy wkłada się do głów małolatom. Tamtejsi politycy przesyłają do domów obywateli sprawozdania ze swojej działalności. A czynią to, bo wiedzą, że świadomy obywatel czuje więź ze swoim państwem. W Polsce najpierw Kościół, a teraz prawica uczą, że państwo to twój wróg – wróg wartości, suwerenności, sumienia... A wroga – władzę inną niż nasza – trzeba zniszczyć. W państwach skandynawskich obowiązuje zasada, że państwo jest dobrem wspólnym każdego, niezależnie od poglądów, wyznania, rasy, płci czy orientacji seksualnej. Państwa przy tym nie interesuje, jaki jestem, tylko w czym może mi pomóc, abym mógł jak najlepiej funkcjonować w społeczeństwie, dzielnicy, osiedlu i rodzinie. (cdn.) JONASZ
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
P
rzed trzema miesiącami przedstawiciele rządu i Episkopatu uroczyście obiecali społeczeństwu, że w sprawach Komisji Majątkowej wszystko już będzie jawne. Kłamali. Ostatnie posiedzenie Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu odbyło się 25 czerwca 2009 r. Atmosfera była gorąca, bowiem przez media przetaczała się wówczas fala informacji o niemalże kryminalnych skandalach związanych z działalnością Komisji Majątkowej – swoistego sądu kapturowego zajmującego się rekompensowaniem kat. Kościołowi faktycznych i wyimaginowanych krzywd. Ponieważ czas był już najwyższy, żeby jakoś zamydlić oczy społeczeństwu, Komisja Wspólna ogłosiła w oficjalnym komunikacie, że „w wyniku obopólnych uzgodnień podpisana została deklaracja, która ma zapewnić rzetelne i sprawne funkcjonowanie Komisji Majątkowej oraz pełną przejrzystość podejmowanych przez nią decyzji”. Ową deklaracją gwarantującą przejrzystość był dokument pt. „Uzgodnienia dotyczące usprawnienia funkcjonowania Komisji Majątkowej”, podpisany przez współprzewodniczących Komisji Wspólnej w osobach Grzegorza Schetyny – wicepremiera, ministra spraw wewnętrznych i administracji – oraz abp. Sławoja Leszka Głódzia. W ostatnim punkcie „Uzgodnień...” podkreślono, że „w celu zapewnienia przejrzystości działań Komisji Majątkowej” wykaz pozostałych do rozpatrzenia kościelnych roszczeń (grunty lub rekompensata
J
GORĄCE TEMATY
Sekretne kłamstwa w gotówce o łącznej wartości ok. 1,5 mld zł!) zostanie opublikowany w Biuletynie Informacji Publicznej na stronie internetowej MSWiA. Z uspokajających wypowiedzi biskupów i członków rządu jasno wynikało, że ów wykaz zostanie ujawniony lada moment, bo przecież władza, a tym bardziej Kościół, gra czysto i absolutnie nic nie ma przed społeczeństwem do ukrycia (por. „Głódź, smród i ubóstwo” oraz „Gra pozorów” – „FiM” 28 i 31/2009). Schetyna z Głódziem kłamali, że słońcu wstyd świecić! Po upływie 3 miesięcy od daty podpisania „Uzgodnień...” zwróciliśmy się do MSWiA z pytaniem, gdzie faktycznie opublikowano obiecane zestawienie spraw pozostałych na wokandzie Komisji Majątkowej, bo przeglądając stronę internetową resortu, za żadne skarby nie udało nam się tych danych odnaleźć. Odpowiedź była zniewalająca. Oto w kilkustronicowym elaboracie z 2 października poinformowano nas m.in., że: ~ „Departament Wyznań Religijnych oraz Mniejszości Narodowych
ak małą wiejską parafię zamienić w sanktuarium – miejsce międzynarodowych pielgrzymek? Wystarczy upuścić komunikant. Tak właśnie uczynił ksiądz Stanisław Gniedziejko – proboszcz od św. Antoniego w Sokółce na Podlasiu. Podniesiony z ziemi opłatek zapakował – jak nakazuje procedura – do naczynia z wodą. Od samego początku – jak opowiada ks. Gniedziejko – coś było nie tak, bo przez kilka dni hostia w wodzie za nic nie chciała się rozpuścić. Dalsze jej losy to już mity – jedni twierdzą, że pojawiła się na hostii czerwona plama; inni – że woda zabarwiła się na czerwono, po czym wyparowała. No a później przyszedł czas na cud. To znaczy pewnego dnia w naczyniu zamiast opłatka ksiądz Gniedziejko znalazł jakiś skrzep. Wiekopomną tajemnicę Kościół ukrywał przez kilka miesięcy. W końcu usłyszał o niej świat. Jak donoszą przedstawiciele kurii, „specjaliści z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku” znalezisko przebadali i uznali (jak na naukowców coś mało precyzyjnie), że to „włókna tkanki mięśnia sercowego lub coś bardzo do takich włókien podobnego”... Więcej naukowych badań nad „cudem” arcybiskup metropolita białostocki Edward Ozorowski nie przewiduje, bo – jak wyjaśnia – „mamy do czynienia z materią niezwykle subtelną. Jeśli wyznajemy, że jest to ciało Chrystusa, to nie można tak sobie ciąć na kawałki i poddawać badaniom. Trzeba zachować ostrożność i swoistą bojaźń”.
i Etnicznych MSWiA robi wszystko, by zapewnić sprawną pracę Komisji Majątkowej”; ~ „w ciągu tygodnia każdy z trzech zespołów orzekających ma wyznaczony termin rozprawy bądź
posiedzenia, celem rozpatrywania sprawy w Komisji Majątkowej. Każde posiedzenie regulacyjne jest protokołowane, a zakończenie wielu spraw, którymi zajmuje się Komisja, wymaga przeprowadzenia żmudnych postępowań z udziałem ekspertów i świadków stron”; ~ „o wielkości rzędu spraw, którymi zajmuje się Komisja Majątkowa, świadczyć może liczba 3063 wniosków, które wpłynęły do Komisji. Do dnia 31 sierpnia 2009 r. zostało rozpatrzonych 2812 wniosków”;
Krew Jezusa, elementy tkanki sercowej albo wręcz... bijące serce – wierni z Sokółki nie są zgodni co do tego, w co też zamienił się komunikant proboszcza. Stan na dziś jest taki, że specjalnie przez arcybiskupa Ozorowskiego powołana komisja kościelna, w skład której weszło trzech profesorów białostockiego seminarium duchownego, wnikliwie sprawę bada (werdykt podobno za kilka tygodni). Z kolei Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów rzecz całą zgłosiło do prokuratury,
~ „rozpoczęto prace związane ze sporządzeniem wykazu wniosków pozostałych do rozpatrzenia i umieszczeniem ich w BIP MSWiA”; ~ „wykaz spraw sporządzany jest stosownie do istniejących możliwości i zostanie zamieszczony na stronach MSWiA w najszybszym możliwym terminie”. Przekładając to pustosłowie na język bardziej zrozumiały: Komisja ani na chwilę nie zawiesiła swojego procederu i działa tak samo tajnie jak dotychczas, a czym się zajmuje, wyjFot. MaHus dzie na jaw przy okazji najbliższego skandalu. Niestety, zupa będzie już rozlana, bowiem wydawane przez owo gremium orzeczenia są – jak wiadomo – niezaskarżalne. Zapytaliśmy urzędniczkę z łódzkiego Sądu Okręgowego, ile czasu zajęłoby jej wypisanie wokandy na 251 spraw cywilnych z dokładnym opisem stron procesu oraz przedmiotu i wartości sporu. – Gdybym z grubsza orientowała się, o co chodzi w tych sprawach, to maksimum 2 dni. W razie konieczności głębszego zapoznania
zmienia się w bliżej nieokreślony „mięsień” mielony... I to po 25 latach... Cuda się zdarzają” (Cudny); ~ „Ksiądz powinien zdecydowanie wystartować w »Mam talent«!” (Gość); ~ „Kogo zabito, aby ten kawałek ludzkiego serca wypreparować na potrzeby tego przedstawienia? Prokuratura rozpocznie poszukiwania reszty trupa? Jakieś aresztowania za zabójstwo rytualne się szykują?” (W. Zboralski);
Cud Tuska uznając, że „mało prawdopodobne wydaje się, że wspomniane fragmenty mięśnia sercowego należą do żydowskiego proroka ukrzyżowanego dwa tysiące lat temu” i domagając się wyjaśnień, do kogo (lub czego) należy ów eksponat. Media oszalały, prześcigając się w najnowszych doniesieniach z poletka ks. Stanisława. A internauci? ~ „Za czasów studenckich też doznałem takiego cudu. Kiedyś zostawiłem ugotowany makaron w garnku. Po tygodniu też nie było w nim wody i zrobił się czerwony skrzep, przy czym strasznie śmierdział. Ludzie, idźcie po rozum do głowy i weźcie się do uczciwej roboty” (spwk); ~ „Ostatnio sprowadzono do Polski 200 ton „cudu”, co po połączeniu z wodą
~ „W Sokółce mają po prostu ministrantów z jajami i poczuciem humoru” (bex); ~ „Skoro jest to mięsień sercowy, to należy poszukać reszty, czyli zwłok właściciela! Amen” (kozaczek 3); ~ „I z czego te cholery robią opłatki! Pewnie z jakiejś genetycznie modyfikowanej pszenicy czy innego żyta” (zarone); ~ „Tak wielu ateistów domagało się dowodów na istnienie Boga. Może Pan Bóg chciał im przyjść z pomocą i uratować ich dusze przed potępieniem?” (Magda); ~ „Trochę za późno na reklamę. Sezon turystyczny już się skończył” (parafianin); ~ „Takie bajki to wciskano wieśniakom w średniowieczu!” (wynss);
3
się z aktami, powiedzmy tydzień – wyjaśniła. – Umieszczenie takiej tabeli na stronie internetowej to nawet dla początkującego informatyka kwestia kilkunastu minut – wyjaśnił nam specjalista z urzędu miasta. Tymczasem w tak potężnej instytucji jak MSWiA trudzą się już trzy miesiące i wciąż są na etapie przystosowywania zadania „do istniejących możliwości”... – Nie ma żadnego technicznego ani organizacyjnego problemu ze sporządzeniem wykazu pozostałych do rozpatrzenia spraw, bo ludzie z obsługi Komisji Majątkowej znają je na wylot. Problem polega na tym, że nie ma tzw. woli politycznej, żeby wykonać tę przykrą dla Kościoła robotę – podkreśla nasz informator z Departamentu Wyznań Religijnych MSWiA. 9 października w Komisji Majątkowej być może zapadnie ostateczna decyzja w sprawie kolejnych roszczeń krakowskich karmelitów bosych. Tym razem żądają 2,5 ha gruntów w trójkącie ulic Bosaków, Miechowity i Opolskiej lub gotówki w kwocie 26 mln zł, choć – zdaniem prawników z urzędu miasta – braciszkowie dostali już wszystko, co tylko im się należało. – Gdyby te tereny nie były kiedyś naszą własnością, to przecież nigdy nie wyciągnęlibyśmy po nie ręki – rozbraja nas klasztorny ekonom o. Tadeusz Grzesiak. Po czyjej stronie leży racja, po raz 2812 będziemy musieli uwierzyć Komisji Majątkowej na słowo... ANNA TARCZYŃSKA
~ „Tusk zapowiadał cuda i stało się! Ten Tusk to prorok, czy co?” (Sekretarz PZPR); ~ „Pamiętam, jak kiedyś Premier Tusk powiedział, że Polska zasługuje na cud. No i proszę. Przynajmniej jeden polityk dotrzymał obietnic przedwyborczych. Będę na niego głosował w następnych wyborach” (Cudobiorca); ~ „Polska to kraj wybrany: jako pierwsi zdobędziemy DNA Boga!”; ~ „Sukienkowi zaczynają konkurować z Copperfieldem! Dla kasy zrobią wszystko” (anxur); ~ „Pobrać DNA, odtworzyć komórkę macierzystą; sklonować” (clapaucius); ~ „Cud to będzie wtedy, kiedy księża Kk w Polsce uczciwie i publicznie przyznają się do ilości posiadanych dzieci i kochanek!” (Wierzący tylko w Boga); ~ „Prawdziwy cud to każdy Polak przeżywa, jak mu do dziesiątego wystarczy wypłaty” (wierzba płacząca); ~ „Popy w tym rejonie spóźniły się z ogłoszeniem cudu w Grabarce i mohery z mamoną polecą do Sokółki!” (rencista); ~ „Lepsze to niż Matka Boska na toście... czy wizerunek Jezusa na klapie od klozetu w Vegas” (Jay). A na koniec nasz faworyt: ~ „Biznes się sypie, czas na cuda dla ciemnoty” (Piotrek). JULIA STACHURSKA PS O cudzie w Sokółce napiszemy więcej za tydzień
4
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Dziewczyny nie płac(z)ą Jeśli ktoś uważa, że nastolatka, która idzie do łóżka z dorosłym mężczyzną (nie tylko znanym reżyserem), wie, co robi – może zobaczyć potwierdzenie owej teorii. Na szczęście, na ekranach kin. Po tuzinie komedii romantycznych produkcji rodzimej, wzorowanych na produkcjach amerykańskich (typowy scenariusz: bogaty playboy, który bzyka wszystko, co się rusza, zakochuje się w biednej romantyczce, pracującej na kasie w Biedronce albo innym Tesco, po kilku spotkaniach z nią kończy raz na zawsze z plugawym życiem, oświadcza się, miłość triumfuje, a potem żyją długo i przeszczęśliwie), wreszcie mamy coś z tzw. kina moralizatorskiego. „Galerianki” w reżyserii 29-letniej Katarzyny Rosłaniec to opowieść o nastoletnich prostytutkach, które nie muszą już kramarzyć tyłkiem pod latarnią, bo mają wielkie domy handlowe – galerie (stąd nazwa). Film – zaprezentowany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, nominowany do Złotych Lwów, reklamowany jako
Teraz film „Galerianki”. Obraz najmocniejszy debiut roku – wpisuje bardzo młodych Polek, które wysię w wielką dyskusję o tym, jak zdeemancypowały się tak skutecznie, moralizowana jest dzisiejsza młodzież. że dogoniły chłopaków – i w stosoZwłaszcza nastoletnie panienki. waniu używek, i w swobodnym poBył już raport dra Jacka Kurzędejściu do prokreacji. Uprawiają py, zakończony wnioskiem, że dziseks w zamian za prezenty, ale tesiejsze gimnazjalistki i licealistki mago, co robią, nie traktują jak proją „ciąg na penisa”. Był raport przystytucji. Ot, naturalny obustronny gotowany na zlecenie Rzecznika układ. Do tego świata mają szansę Praw Dziecka i przerażająca konklutrafić nawet tzw. szare myszki, jeśli zja: 20 proc. polskich nastolatek to tylko dom nie da im odpowiednieniemalże zawodowe prostytutki, któgo oparcia. Bieda, bezsens, re puszczają się nie tybrak autorytetów, wiecznie le z biedy, co palącej CHCĘ MISIA ZA TWOJĄ zagonieni rodzice, brudne potrzeby posiadania, ARMATKĘ i stare szkoły, nauczyciel, dajmy na to, markoktóry może tylko pogrowych ubrań. zić palcem. Problem poważny, podejmowany po raz enty, i wciąż do końca nie wiadomo, czy aby nie przejaskrawiony, sztucznie wykreowany przez media, a tak naprawdę nieistniejący. A jeśli istniejący: to już norma czy jeszcze margines? JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki Niezwykle przywiązany do miejsca parkingowego pod swoim blokiem był Adam T., 52-letni mieszkaniec warszawskiej Woli. Przebijał więc opony i niszczył karoserię w autach zostawianych na „jego” miejscu. Za tę działalność grozi mu nawet do 5 lat parkingu odosobnionego.
ZAPARKUJE
Zamiast do taksówki wsiadł do samochodu agencji ochrony (też ma koguta) 53-latek ze Szczecina. Pomyłka w tym wypadku była o tyle istotna, że facet uciekał z ukradzioną wcześniej damską torebką.
FATALNE ZAMROCZENIE
Dezodorantem i zapalniczką zabawiał się na przerwie 15-letni uczeń gimnazjum z Murowanej Gośliny. Zabawa skończyła się z chwilą, gdy chłopak spalił włosy swojemu koledze. Z kolei ośmiolatek z Bydgoszczy przyniósł do szkoły pocisk przeciwlotniczy. Uzbrojony.
DZIECI SIĘ NUDZĄ
Adam Ł., 38-letni przykładny pracownik magistratu w Świętochłowicach, został oskarżony o zabójstwo swojej byłej żony. To nie wszystko. Śledczy zarzucają mu także zamordowanie narzeczonej. Ciało ciężarnej kobiety znaleziono w studzience kanalizacyjnej.
PIES NA BABY
Ze śląskich kopalń znika wszystko, co można opylić w skupach złomu: siłowniki, elementy obudów, stojaki hydrauliczne, przekładnie, silniki, szyny kolejki, koła wagoników, rynny, sworznie, kable elektryczne i przewody podziemnej trakcji. Szczytem inwencji było zdemontowanie i wyniesienie z kopalni 33-tonowego bębna z liną szybową. Opracowała WZ
KOPALNIA FORSY
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
P
apież z Polski wielokrotnie zachęcał do tego, aby się nie lękać. Akurat tę rozsądną radę bardzo wzięliśmy sobie do serca. Zatem nie boimy się ani papieża, ani jego ludzi, ani całego ich obwoźnego gabinetu strachów. Warto zauważyć, że papieskie wezwanie: „Nie lękajcie się otworzyć drzwi Chrystusowi” (bo tak ono brzmi w całości) należy traktować z całą ostrożnością, na jaką zasługują namowy i zachęty skierowane przez przywódcę autorytarnej sekty religijnej. Bo przez drzwi zaufania otwarte dla świętej pamięci Jezusa z Nazaretu zamiast niego może nam się wcisnąć do wnętrza cały kościelny bałagan absurdalnych, sprzecznych z Ewangelią i zdrowym rozsądkiem nakazów i zakazów. Przede wszystkim jednak możemy stracić duchową wolność i uzależnić się od pyszałkowatych i przewrotnych religijnych przywódców, pretendujących do nieomylności. I wtedy dopiero będzie czego się bać! Dla Kościoła katolickiego lęk jest zresztą pojęciem fundamentalnym. Cała jego potęga jest zbudowana na strachu. Najpierw na strachu teologicznym – przed piekłem, przed odrzuceniem przez Boga, przed duchową samotnością i izolacją od innych wierzących. Ponieważ wierni Kościoła statystycznie nie bywają na ogół jakoś szczególnie głęboko wierzący, to do strachu religijnego dodawano strach zupełnie świecki, jeszcze bardziej skuteczny w uzależnianiu od Kościoła. Strach przed ekskomuniką, która przez całe stulecia, a nawet przez więcej niż jedno tysiąclecie oznaczała więzienie, konfiskatę mienia, utratę dobrego imienia, a także po prostu śmierć. Śmierć poprzedzoną torturami, często śmierć w płomieniach stosu. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Kościół przetrwał tak długo i dlaczego liczy sobie tak wielu wiernych, to macie tutaj sporą część odpowiedzi: bo potrafił skutecznie wzbudzać strach i umiejętnie zarządzał przestraszonymi, aby wpajali lęk kolejnym pokoleniom. Piszę te słowa po ogólnokrajowej, a właściwie już międzynarodowej (kilka dni temu dzwonili do nas
w tej sprawie brytyjscy dziennikarze) aferze związanej z ekskomuniką nałożoną na dziennikarza „Faktów i Mitów”. Pisaliśmy o tym w poprzednim numerze, więc dziś przypomnę tylko, że jeden z naszych dziennikarzy udał się do spowiedzi z magnetofonem, aby sprawdzić, jak duchowny potraktuje księdza spowiadającego się z pedofilii. Ksiądz na pokutę za poważne przestępstwo kazał... odmówić psalm swojemu domniemanemu „współbratu w kapłaństwie”. No i pocieszył go po bratersku. W odpowiedzi na tekst, który ukazał się w „FiM”, biskup Libera z Płocka (opusdeista) ekskomunikował... naszego dziennikarza. No bo przecież nie księdza spowiednika, oczywiście. Zrobił się z tego wielki hałas w mediach kościelnych i świeckich. Potępiła nas nawet przykościelna Rada Etyki Mediów, m.in. za... „szerzenie antyklerykalizmu”. Śmieszne i pretensjonalne jest także to, że biskupi w Polsce uważają, iż mogą wyrzucać z Kościoła ludzi, którzy do niego nie należą i należeć nie mają zamiaru. Nie mniej zabawne są teksty na ten temat zamieszczane w mediach kościelnych. W „Gościu Niedzielnym” przeczytałem komentarz do wypowiedzi naszego dziennikarza, że nie boi się ekskomuniki. Katolicki publicysta ze zgrozą pisze, że „cały problem polega na tym, że ludzie nie boją się wtedy, gdy bać się powinni”. To prawda, tyle że jest to wyłącznie problem Kościoła. Laicyzacja polega nie tylko na tym, że ludzie przestają wierzyć w pewne rzeczy, które im Kościół próbuje narzucić. Polega ona jeszcze bardziej na zaniku strachu przed Kościołem, na tym, że ludzie zaczynają rozumieć, iż tzw. władza duchowna jest papierowym tygrysem, wielkim, kolorowo pomalowanym balonem – pustym w środku, a jedynie głośno pierdzącym, gdy wypuścić z niego gwałtownie powietrze, a także bezzębnym lwem kłapiącym szczękami w nadziei, że ktoś się jeszcze przestraszy i sięgnie po portfel. Ludzie tymczasem lękają się was coraz mniej, panowie i panie na kościelnej służbie. I to jest WASZ problem, bardzo poważny problem. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Nie lękamy się
Czy episkopat był kiedykolwiek polski? Nigdy nie był, tak jak nie był postępowy. Co najwyżej był kiedyś antykomunistyczny, ale przecież widział w tym interes. Jednocześnie zawierał daleko idące umowy z komunistami, choćby tylko po to, żeby w jak najlepszej kondycji przetrwać. Proszę zwrócić uwagę, że tam, gdzie cokolwiek zagrażało jego istnieniu, wycofywał się. Kościół w Polsce zawsze współpracował z państwem. Nawet w jego najohydniejszym wydaniu. (Marek Edelman – „FiM” 9/2008)
Kościół w straszny sposób przyczynił się do tego, jaka jest powszechna opinia na temat wolności i równości. Wpływał na postrzeganie, kto jest Polakiem, a kto nim nie jest. W tym celu posługuje się wspomnianym Radiem Maryja (...). Bardzo dziwię się, że radio Rydzyka ma koncesję. I to państwową. (jw.)
Daleko niebezpieczniejsza jest ta duża grupa ludzi, która pcha społeczeństwo do nacjonalizmu, identyfikując się i przyjaźniąc z Radiem Maryja – faszyzującą rozgłośnią reakcyjną. Przed wojną większość awantur antyżydowskich rozpoczynała się po niedzielnym nabożeństwie w kościele, dziś po odejściu od głośników radioodbiornika. (jw.)
Powoływanie się Kościoła na zagrożenie wolności słowa, która była od wieków przez niego zawsze zwalczana, jak chociażby działania papieża Piusa IX z jego encykliką Quanta cura, jest niedorzeczne, zwłaszcza że do dziś wielu teologów katolickich cenzuruje różne książki. (Tadeusz Bartoś, teolog, były ksiądz)
We Francji Kościół katolicki jest tak mały, tak słaby, że aż sympatyczny. (jw.)
Z prawdziwym oburzeniem przyjęliśmy wiadomość, że w placówce oświatowej będzie promowana książka wydana przez Roberta Biedronia, radykalnego działacza homoseksualnego, której treść ma przekonać najmłodszych do rzekomej normalności dewiacyjnych zachowań seksualnych. (fragm. listu protestacyjnego działaczy PiS)
Politycy największych partii PiS i PO prowadzą najdłuższą wojnę III RP. Pochłania ona tyle czasu i energii, że brakuje ich na walkę z Matriksem – absurdalnymi przepisami, wysokimi kosztami pracy, nieżyciowymi regulacjami NFZ, oszustwami i przestępstwami. (Aleksander Sopliński, PSL) Wybrali: JC, PP, OH
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
NA KLĘCZKACH
OBRZYDLIWCY
MISTRZ KUBICA
Ważą się losy wniosku skierowanego przez prezydenta Krakowa prof. Jacka Majchrowskiego do Trybunału Konstytucyjnego przeciwko działalności tzw. Komisji Majątkowej (czyt. rozbiorowej), która w lawinowym tempie przekazuje Kościołowi majątek publiczny. Aby prezydencki wniosek trafił pod obrady Trybunału, musi go tam skierować Rada Miasta, którą obecnie w większości tworzą politycy PO i PiS. Oczywiście PiS z góry zapowiedział, iż wniosku nie poprze, gdyż zdaniem jego członków, jest to działanie na szkodę Kościoła. Szkody miasta i budżetu państwa PiS-owcy mają w d... Obrzydliwa jest również postawa PO, która sceptycznie odnosi się do wniosku. Z ust lokalnych polityków tej partii padają szokujące brednie, że jako katolicy nie chcą robić przykrości swym pasterzom, lub też sugestie, że głosujących za wnioskiem mogą spotkać przykre konsekwencje ze strony zarządu partii, a także... katolickich hierarchów. PP
Ojciec Cesare Burgazzi – mistrz ceremonii w watykańskiej Bazylice Św. Piotra i przyjaciel papieża – został przyłapany w rzymskiej dzielnicy czerwonych latarni pełnej prostytutek oraz transwestytów. Nie wiadomo, co tam porabiał, ale jedno jest pewne – z policją nie miał ochoty rozmawiać, więc wcisnął gaz, aż się kurzyło! Pościg po ulicach Rzymu trwał ok. 20 minut. W efekcie dwa ścigające duchownego radiowozy rozbiły się i trzech policjantów zostało rannych. Po zatrzymaniu z typową pychą i arogancją krzyczał: „Nie macie pojęcia, kim jestem! Nie wiecie, z kim zadzieracie!”. Później, na zimno, tłumaczył się, że policjantów pomylił z... bandytami! Teraz stanie przed sądem. Prokurator domaga się dla niego kary 18 miesięcy pozbawienia wolności, zaś adwokaci rannych funkcjonariuszy żądają po 20 tysięcy euro odszkodowania. PPr
stróże prawa, a wykonane przez nich badanie alkomatem wykazało u duchownego prawie 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Mimo to działdowska policja postanowiła nie puszczać pary z ust. Dopiero interwencja świadków kolizji w lokalnym tygodniku sprawiła, że rzecznik prasowy policji Piotr Jędrzejewski musiał wreszcie przemówić. Brak informacji w odpowiednim czasie tłumaczył tym, że funkcjonariusze podają mediom najdrastyczniejsze przypadki, a „ksiądz nie był wtedy osobą najbardziej pijaną”. o.P.
BIEG PO HABIT
APAGE, ZATANAS!
UKAMIENOWANI Już ponad stu dyrektorów szkół z Rzeszowa i okolic – głównie placówek publicznych – złożyło w rzeszowskiej kurii (wraz z prośbą o błogosławieństwo biskupa) deklaracje przystąpienia do apostolskiego programu papieskiego „Żywe kamienie”. Program został wymyślony przez Podkarpackie Centrum Edukacji Nauczycieli w Rzeszowie jako pomoc dla uczniów i pedagogów, którzy „pragną w sposób planowy i systematyczny apostołować w swoim środowisku, mając za wzór Jana Pawła II”. Zakłada on powołanie w szkołach nauczycieli – koordynatorów „budowy żywego pomnika JPII” oraz utworzenie uczniowskich klubów JPII o nazwie „Żywe kamienie”. Uczniowie zrzeszeni w papieskich klubach mieliby za zadanie systematycznie oddawać się lekturze podręcznika do religii, zorganizować „kącik JPII” o nauczaniu papieskim, prowadzić przez szkolny radiowęzeł audycje z okazji ważnych wydarzeń kościelnych, podejmować na terenie szkoły akcje apostolskie (np. wspólną modlitwę na długiej przerwie) oraz „otaczać troską” tzw. daty papieskie (16 dzień każdego miesiąca, 2 IV, 20 V, rocznice pielgrzymek). Józef Wissarionowicz z zazdrości w grobie się przewraca... AK
NIE DOŚĆ PIJANY Tylko czujności mieszkańców można zawdzięczać to, że policji z Działdowa nie udało się zatuszować kolizji drogowej z udziałem pijanego księdza. 13 września po północy Wojciech O. – proboszcz parafii św. Mikołaja w Wielkim Łęcku – wjechał z impetem do rowu. Na miejscu zdarzenia pojawili się wkrótce
dyscyplinarnego przeciw sędzi Ewie Soleckiej. Według autorów petycji, wyrok, jaki wydała ona w sprawie Alicji Tysiąc, narusza konstytucyjną zasadę gwarancji wolności słowa. Zarzucają też sędzi polityczną dyspozycyjność, a nawet fałszowanie dowodów w sprawie. Prawicowym internautom na pomoc pośpieszyła katolicka telewizja publiczna. W ostatnią niedzielę, w porze najlepszej oglądalności, wyemitowano program zrealizowany przez redakcję „Frondy”. Jego autorzy dowodzili, że lobby aborcyjne i homoseksualne na całym świecie zwalcza wolność słowa. Polskim dowodem na to ma być uznanie pozwu Alicji Tysiąc przez katowicki sąd. MiC
Co powoduje, że młode kobiety wpadają w zakonne szpony? Powołanie? Otóż nie tylko! Przebiegnięcie dystansu półmaratonu i zebranie kilkudziesięciu tysięcy dolarów stało się dla absolwentki Loyola University w Chicago przepustką do zakonu franciszkańskiego. Powodem tego był dług, jaki musiała spłacić, a który zaciągnęła podczas studiów na katolickim uniwersytecie. Żeby zostać zakonnicą, nie mogła mieć żadnych długów. PPR
ZOLLOGIA Profesor Andrzej Zoll pozazdrościł sławy, jaką cieszą się od roku poznańscy poloniści. Odkryli oni bowiem, że mistrzem mowy polskiej był sam Jan Paweł II. To podobno dzięki niemu język polski dalej się rozwija. Były szef Trybunału Konstytucyjnego odkrył, że Karol Wojtyła to także mistrz nauki prawa. I nie jest to żart, bowiem – według Zolla – Jan Paweł II jest twórcą nowoczesnej... kryminologii. „Jego katechezy powinny stać się podręcznikami dla specjalistów od resocjalizacji więźniów i polityki karnej” – oświadczył Andrzej Zoll zdumionym uczestnikom Kongresu Kultury Polskiej. MiC
ATAK FRONDALNY Środowisko ultrakatolickiej „Frondy” zbiera podpisy pod apelem o wszczęcie postępowania
„Fronda” bacznie przygląda się nowej akcji marketingowej Zataniści.pl – kampanii przeciw drożyźnie w sklepach i cenom „z sufitu”. Nazwa „Zataniści” powstała od słów „za” i „tanio”. W żaden sposób nie miała na celu wywołać skojarzeń z satanistami! – tłumaczą się twórcy akcji. Jak można nie mieć takich skojarzeń, skoro jest tak mało różnic językowych? To igranie z satanizmem! – straszy „Fronda”. Obyśmy tylko takie problemy mieli! – życzą „FiM”. JC
CUDNE JAJA Medjugorie – cel pielgrzymek milionów wiernych z całego świata – to wielka lipa. Najpierw okazało się, że franciszkanin Tomislav Vlašić, opiekun wizjonerów i główny propagator objawień maryjnych, jest kłamcą i hochsztaplerem. Vlašicia dyscyplinarnie przeniesiono do stanu świeckiego z surowym zakazem publicznego otwierania gęby w sprawach religijnych. Kościół w Bośni i Hercegowinie staje teraz na głowie, żeby z całej sprawy wyjść z honorem. Lokalny biskup Ratko Perić przyznał w specjalnym oświadczeniu, że rozgłaszane przez jego podwładnego objawienia nigdy nie zostały uznane przez Kościół i że nic nie wskazuje na to, by coś w tej sprawie miało ulec zmianie. Co więcej – parafia Medjugorie nie jest sanktuarium, a pracujący tam duszpasterze nie powinni promować domniemanych objawień. Modlitwy i przesłania rzekomo przekazane przez Maryję wizjonerom, podobnie jak ich komentarze, nie mogą być publikowane. Księża z zagranicy nie mogą prowadzić w Medjugorie rekolekcji czy konferencji. Kościół wybudowany w miejscu, gdzie ukazywała się „Najświętsza Panienka”, został zamknięty na cztery spusty. WZ
CZAS UDAWAĆ GREKA W Grecji zdecydowane zwycięstwo w wyborach parlamentarnych odnieśli socjaliści i komuniści. Jednym z najważniejszych czynników, który odsunął prawicę od władzy, jest – obok chybionych reform i rewolty młodzieżowej sprzed roku – zbytnia uległość prawicowego rządu wobec roszczeń Kościoła prawosławnego. W Helladzie traci on gwałtownie na popularności, a komentatorzy wymieniają zwłaszcza aferę z przekazaniem Kościołowi ziemi państwowej, bo budżet stracił przez to równowartość 420 mln złotych. W Polsce, w Krakowie, władza jednym posunięciem podarowała Dziwiszowi i jego Kościołowi nieruchomości warte 500 mln zł, a w rozdawnictwie na rzecz Kościoła czynny udział bierze polityk partii rządzącej Jarosław Gowin. O dziwo – partie wspierające klerykalną kradzież jakoś władzy nad Wisłą nie tracą! MaK
5
CHRZEST? ZOBACZY SIĘ... Wiosną 2007 roku Benedykt XVI ogłosił wnioski Międzynarodowej Komisji Teologicznej, że nie ma „otchłani”, czyli limbus puerorum. Według Tomasza z Akwinu, który wymyślił tę „hipotezę teologiczną”, jest to krawędź piekła, do której trafiają po śmierci nieochrzczone dzieci. Legalizacja aborcji w wielu krajach świata sprawiła, że trudno było pogodzić martyrologię „dzieci nienarodzonych” z opinią, że Bóg odmawia im miejsca w niebie. Poza tym sam pomysł wysyłania zmarłych embrionów na „skraj piekła” był zupełnie niepopularny w świecie, który chroni dzieci konwencją międzynarodową, ratyfikowaną także przez samą Stolicę Apostolską. Kościół zmienił więc zdanie i odrzucił limbus jako „przesadnie zawężoną wizję zbawienia”. Jednak każdy kij ma dwa końce, co już skutkuje coraz mniejszą liczbą chrztów niemowląt. Machnięcie ręką na „otchłań” odbiera bowiem jedyny argument przemawiający za chrztem, tzn. uniknięcie potępienia. Z czasem upowszechni się praktyka chrztów ludzi dorosłych, ale te będą już znacznie mniej powszechne... MP
RELIGIA INACZEJ Podczas gdy kler w Polsce jest zajęty nagonką na zapłodnienie in vitro oraz porównywaniem kobiet do zbrodniarzy z Auschwitz, w Niemczech środowiska ewangelickie i katolickie stać było na wysłanie ostrzeżenia do nowej koalicji, która będzie rządziła RFN, aby nie prowadziła polityki nazbyt antyspołecznej. Wiele osób w Niemczech obawia się, że nowa koalicja liberalno-mieszczańska wyjdzie bokiem uboższym mieszkańcom tego kraju, w którym i tak żyje się z roku na rok coraz ciężej. Tamtejszy kler, w odróżnieniu od polskiego, zaangażowany jest w walkę z wykluczeniem społecznym oraz biedą – m.in. wśród emigrantów. MaK
6
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Zabójcza Madonna K
siądz Rafał Stasiejko był do niedawna jednym z najbardziej wpływowych kapłanów w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Jako wicedyrektor tamtejszego Caritasu (także diecezjalny opiekun wszystkich szkolnych i parafialnych kół Caritasu) osobiście nadzorował w Darłowie budowę prestiżowego Domu Hospicyjno-Opiekuńczego im. Biskupa Czesława Domina, miał otwarte drzwi na salony, organizował coroczne bale charytatywne z udziałem miejscowych elit politycznych i finansjery, przecinał wstęgi, podpisywał uroczyste deklaracje, budował Okno Życia, wręczał i odbierał rozmaite laury... Krótko mówiąc: był na topie. I oto 15 sierpnia, zamiast tkwić w żarliwej modlitwie, jak kapłanowi w dniu wielkiego katolickiego święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przystało, ks. Rafałowi zachciało się wybrać do Warszawy
L
Szef koszalińsko-kołobrzeskiego Caritasu bawił się 15 sierpnia z Madonną i popadł w ciężką niełaskę u biskupa... na koncert jego ulubionej piosenkarki Madonny. Wszystko byłoby pięknie oraz pozostało w dyskrecji, gdyby ubrany w cywilne ciuszki ks. Rafał nie przechodził akurat w pobliżu kilkuosobowej grupki reprezentantów Ruchu Suwerenności Narodu Polskiego, którzy demonstrowali przeciwko szansonistce i skupiali na sobie uwagę czyhających na sensację kamer telewizyjnych. Ksiądz dyrektor uważnie wysłuchał przemówienia jednego z fanatyków, a gdy ten porównał Madonnę do prostytutki, nie zdzierżył: publicznie spostponował działacza religijnego słowami „głupoty pan pierdolisz” i – mniemając, że pozostał anonimowy – spokojnie udał się na koncert.
udzi, którzy nie zgadzają się z doktryną katolickiego Kościoła i nie chcą bezczynnie patrzeć na jego zakłamanie, jest coraz więcej. Tyle że w Katolandzie wyrwanie się z kościelnych struktur graniczy z cudem. Zasady postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Krk ogłoszone ponad rok temu przez Konferencję Episkopatu Polski miały te żmudne procedury uporządkować. Nadzieje na normalność prysły jednak, kiedy okazało się, że hierarchia zrobi wszystko, aby każdą, nawet najbardziej czarną owcę, zatrzymać w swych statystykach. Polska rzeczywistość stoi więc w jawnej sprzeczności z wytycznymi Watykanu opublikowanymi w 2006 roku przez kardynała Juliana Herranza. Z tym właśnie nie zgadzają się rodzimi agnostycy, ateiści i apostaci. Ci, którzy już odeszli, i ci, którzy dopiero zamierzają odejść. O polskim piekiełku postanowili więc poinformować władcę czarnej siły – papieża Benedykta XVI. W liście otwartym, który do Watykanu wysłali 27 września br., piszą m.in.: ~ Polscy księża rzymskokatoliccy utrudniają dokonanie apostazji. Dając przy tym upust swoim negatywnym emocjom, księża komplikują, a czasem wręcz starają się uniemożliwiać wystąpienie z Kościoła rzymskokatolickiego. Odmawianie wydania wymaganych przez Episkopat Polski dokumentów niezbędnych do sfinalizowania procedury, żądanie za nie zapłaty, posługiwanie się kłamstwem oraz próby wywierania nacisku na potencjalnych odstępców są na porządku
– Pech chciał, że ten krótki filmik pokazano w internecie, a jakiś oszołom rozpoznał księdza Rafała i rozesłał nagranie po wszystkich Caritasach. Biskup Dajczak strasznie się wkurzył, gdy go zobaczył na własne oczy, a na domiar złego jeszcze usłyszał, jak sztorcuje prawych katolików... – śmieje się koszaliński proboszcz. Efekt? – Tutejsze „mohery” wygrały, bo z dniem 19 września biskup przeniósł zasłużonego ks. Stasiejkę na posadę wikariusza w Słupsku, a nowym wicedyrektorem Caritasu mianował ks. Norberta Kwiecińskiego – wyjaśnia nasz rozmówca. DOMINIKA NAGEL Współpr. T.S.
dziennym. Oczywiście zdarzają się przypadki kulturalnego i zbliżonego do zaleceń Watykanu finalizowania procedur apostazji, lecz tych – przynajmniej obecnie – jest zdecydowanie mniej; ~ Konieczność doprowadzania świadków apostazji, uzyskiwanie dodatkowych dokumentów, brak określenia terminu formalizacji apostazji oraz uniemożliwienie rodzicom lub prawnym opiekunom decydowania
~ My, obywatele niezwiązani z Kościołem rzymskokatolickim, zadajemy sobie pytanie, czy papież zdaje sobie sprawę z procedur, jakie zostały przyjęte w Polsce? Czy może mamy traktować je jako pierwsze objawy schizmy Kościoła? Czy też może papież Benedykt XVI wie o wszystkim i zgadza się, że Polacy są innymi ludźmi niż np. Włosi, Niemcy, Hiszpanie, Francuzi i potrzebują innych procedur niż reszta świata? Jeśli tak
– Napisaliśmy bezpośrednio do papieża, ponieważ nie możemy liczyć na wsparcie instytucji polskich, czy tym bardziej polskiego Kościoła, w przestrzeganiu naszych praw gwarantowanych konstytucją oraz umowami międzynarodowymi. Tezy zawarte w liście są w dużej mierze wynikiem rozmów, jakie przeprowadzaliśmy z kilkudziesięcioma osobami na II Zjeździe Apostatów w Toruniu. Zastanawiamy się też, czy papież w ogóle jest informowany o poczynaniach jego podwładnych w innych krajach. – Jakie są reakcje na wasz list? – Spotykamy się z bardzo dużym pozytywnym odzewem ze strony ludzi świeckich, ale także osób duchownych wyznań innych niż katolickie, np. protestantów. Dostajemy wiele e-maili z poparciem dla listu, a ludzie sami przekazują informację dalej. Dyskusje na temat tej inicjatywy toczą się na wielu forach internetowych. Duchowni Kościoła katolickiego na razie milczą. – Na stronie www.list.apostazja.pl, gdzie znajduje się pełna treść listu, zbieracie też podpisy poparcia. Obecnie jest ich ponad 2 tysiące. Czemu one służą? – Zbieramy te podpisy po to, aby pokazać, że nie jest to wyłącznie inicjatywa kilku osób związanych z serwisem apostazja.pl, ale coś, z czym zgadzają się i co popierają tysiące ludzi. Poza tym każdy, kto utożsamia się z treścią naszego listu, podpisując się pod nim, może poczuć, że bierze udział w czymś, co może w niewielkim stopniu, ale zmienia naszą rzeczywistość. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
W imię wolności o przynależności religijnej własnych dzieci jest postępowaniem kolidującym z Konstytucją RP, Konwencją o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, Konwencją praw dziecka oraz Powszechną deklaracją praw człowieka; ~ Próby polskich księży odkładania w czasie finalizowania apostazji, niekiedy do kilku lat, odbieramy jako wyraźny przejaw złej woli Kościoła. Całkowicie niezrozumiałe jest także nieuznawanie apostazji dokonanej poza granicami naszego kraju. Kościół rzymskokatolicki uznaje chrzest dokonany w jakimkolwiek miejscu na świecie, jednak apostazji polscy obywatele mają dokonywać wyłącznie w granicach Polski lub polskich parafiach (...). Z pewnością poprawia to statystyki liczby wyznawców religii rzymskokatolickiej w Polsce, ale czy doprawdy papież Benedykt XVI sobie tego życzy? Czy karmienie się fikcją ma być podstawą funkcjonowania tej religii?;
jest w istocie, dlaczego procedura ogłoszona przez episkopat Polski stoi w sprzeczności z regułami, które ogłosił w roku 2006 Watykan? Czy doprawdy nie wystarczy dopełnienie formalności przez polskiego apostatę zgodnie z punktem pierwszym stanowiska Papieskiej Rady ds. Tekstów Prawnych z 13 marca 2006 roku?; ~ Chcemy, by Kościół rzymskokatolicki pozwolił wreszcie, w sposób swobodny i nieurągający ludzkiej godności, korzystać z naszych, uniwersalnych, niezbywalnych praw. Tak samo jak Kościół rzymskokatolicki cieszy się w naszym kraju pełnią nieskrępowanej w żaden sposób swobody wypełniania swojej religijnej misji, tak samo my, polscy niekatolicy, życzymy sobie wolności i poszanowania naszych praw. O inicjatywie rozmawiamy z Pawłem Glińskim, jednym z sygnatariuszy listu: – Dlaczego zdecydowaliście się napisać akurat do Benedykta XVI?
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
K
ardynał Wojtyła był pełen obaw, że Służba Bezpieczeństwa kiedyś weźmie wreszcie pod lupę jego przyjaciółkę, wykorzystując widoczne już gołym okiem upodobanie odstawionej na bok kobiety do alkoholu. Żeby zapobiec potencjalnemu niebezpieczeństwu, od 1975 r. ksiądz Bardecki wraz z redaktorem Konradem S. zaczęli pilnować Kinaszewskiej codziennie i na zmianę, od wczesnego rana do wieczora. W bezpiece powstał wówczas iście szatański plan... Oto gdy usłyszeli z podsłuchu, że kobieta zamierza uporządkować swoje papiery z myślą o spisaniu wspomnień, w Departamencie IV MSW postanowili... napisać ich remake. Ściągnęli z Krakowa do Warszawy wszystkie stenogramy podsłuchanych rozmów, a nawet kupili sobie taką samą maszynę do pisania, nad którą mozoliła się Irena. Początkowo pracowali bez specjalnego entuzjazmu i wizji celu, aż wreszcie nastał pamiętny 16 października 1978 r., kiedy to Karol został papieżem... „Poszłam do Ireny, żeby u niej posłuchać wyników głosowania popołudniowego. Byłam tam chyba o 18.40 i otworzyła mi Irena, zapuchnięta od płaczu i trzymająca się za głowę: »Wybrali go, wybrali Karola!« (…). Oglądaliśmy w opóźnionym dzienniku telewizyjnym podane przez Eurowizję błogosławieństwo i popłakaliśmy sobie trochę, Irena oczywiście najbardziej” – czytamy w liście pisanym nocą z 16 na 17 października 1978 r. przez Annę Turowicz do męża Jerzego, przebywającego wówczas w Rzymie założyciela i wieloletniego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Tego listu Anna nie wysłała Jerzemu pocztą, lecz skorzystała z uprzejmego pośrednictwa Ireny, która już dwa dni później, po ekspresowym rozpatrzeniu wniosku o paszport, pognała do Watykanu. – Wydano jej paszport na żądanie Departamentu IV. Chcieli usłyszeć po powrocie najświeższe nowiny. Faktycznie – przywiozła mnóstwo cennych newsów i przez kilka dni opowiadała o nich ludziom z „TP” i ludziom z drugiej strony „drutów”. Synowi natomiast zwierzyła się, że w kwestiach ściśle osobistych Karol „kazał jej milczeć i słuchać we wszystkim Andrzeja”, czyli ks. Bardeckiego – wspomina ppłk Ch. Po chwilowej euforii z uzyskania przez przyjaciela stałego zameldowania w Watykanie, Irena zrozumiała, że dla siebie straciła go na zawsze. Opiekunowie z najwyższym trudem kontrolowali jej zachowania. Jeszcze raz i drugi zabrał ks. Bardecki podopieczną do Castel Gandolfo, ale czymże była prywatna nawet audiencja wobec pięknej, choć coraz bardziej już odległej przeszłości! Tłumaczyli, prosili o rozwagę – wszystko jak grochem o ścianę, bo Kinaszewska coraz ostrzej „topiła smutki” i wyraźnie przyspieszyła
prace nad tworzoną w tajemnicy przed otoczeniem autobiografią. – Przed wyborem Wojtyły szło nam jak po grudzie, bowiem Irena dotarła dopiero w okolice 1965 roku. Po powrocie z pierwszej wyprawy do Watykanu miała takiego doła psychicznego, że gdy tylko trochę ochłonęła, zaraz zabrała się za pisanie. Lubiła sobie czytać fragmenty na głos, więc mieliśmy orientację w czym rzecz i na podstawie bieżącego nasłuchu oraz archiwalnych stenogramów tworzyliśmy równolegle remake jej pamiętnika – przyznaje płk J. z Departamentu IV. Ks. Bardecki rozumiał, jak wielkim zagrożeniem dla pontyfikatu
HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI JPII w Polsce (czerwiec ’83), ministerialni sztabowcy wymyślili, żeby na wszelki wypadek trzymać całą dokumentację na podorędziu. – Nikt jednak nie miał wówczas nawet wyobrażenia, czy te papiery uda się jakoś w przyszłości spożytkować. Jest taka stara zasada: nie jest sztuką zdobyć informację, lecz umiejętnie ją wykorzystać. Najwyższym władzom partyjno-państwowym bardzo zależało na spacyfikowaniu Wojtyły, ale w MSW nie było wówczas mądrego, który by wiedział, jak to rozegrać kartą Kinaszewskiej bez dekonspiracji podsłuchów. Instalacji de facto nielegalnych, z których w żaden sposób
Księża mieli stałe zajęcia, natomiast gosposia wychodziła nieregularnie i tylko na zakupy. W trakcie kilkudniowej obserwacji ani razu nie zdarzyło się, aby wszyscy lokatorzy jednocześnie opuścili mieszkanie na placu Sikorskiego (na zdjęciu). Tajne wejście wyglądało wówczas na niemożliwe, ale poprosiłem jeszcze gen. Płatka o podesłanie mi specjalisty z Departamentu Techniki, żeby ocenił, ile czasu będzie potrzebował na otwarcie wszystkich drzwi. Stwierdził, że wystarczą mu 3 minuty bez hałasu, a 30 sekund, przy pełnej swobodzie. Po powrocie do Warszawy we wnioskach pisemnego sprawozdania sugerowałem, aby poczekać
Tajemnice papiestwa
(3)
Papież i jego najbliżsi doskonale rozumieli, jak wielkim zagrożeniem dla pontyfikatu jest pozostawienie Ireny samopas...
JPII jest pozostawienie Ireny samopas. Żądał od niej abstynencji i ograniczeń w przyjmowaniu gości pod jego nieobecność. Krzywił się już na wieść o spotkaniu z członkiem ich starej paczki, więc tym bardziej nie wchodziły w rachubę jakiekolwiek nowe znajomości. Wprowadzone przez niego restrykcje sprawiły, że nawet redaktor S. pojawiał się na Krowoderskiej coraz rzadziej. Kobieta poczuła się towarzysko całkiem opuszczona i winą za to obarczała duchownego. W porywach złości obsypywała go najgorszymi wyzwiskami. Zwłaszcza wówczas, gdy w poszukiwaniu butelki przeglądał jej szuflady oraz domagał się wydania posiadanych przez Irenę wszelkich pamiątek związanych z Karolem. A przede wszystkim pisanych jego ręką listów. – Pewnego razu ks. Andrzej zdołał wreszcie nakłonić Kinaszewską, żeby oddała mu swoje zbiory na przechowanie. Zdołała go jednak oszukać i ukryć kilka zdjęć oraz liścików. Tak przynajmniej twierdziła w jednej z późniejszych rozmów z synem – zastrzega płk J. O tym, że w MSW istnieje – na bieżąco uzupełniany – drugi egzemplarz „pamiętnika” Ireny, wiedziało bardzo wąskie grono osób z szefem resortu gen. Czesławem Kiszczakiem na czele. Gdy na przełomie 1982 i 1983 roku rozpoczęto przygotowania do kolejnej wizyty
nie zdołalibyśmy się sensownie wytłumaczyć w razie wpadki – wspomina wicedyrektor Departamentu IV. Z oszlifowaniem samego „pamiętnika” nie mieli większych problemów, ale cóż warte były takie zapiski bez dowodów rzeczowych w postaci wspólnych zdjęć Ireny i Karola oraz pisanych przez niego listów? Polecenie przygotowania operacji tajnego przejęcia owych materiałów z rąk ks. Bardeckiego otrzymał kpt. P. z Departamentu IV – naczelnik wydziału, w którym prowadzono sprawę „Triangolo”. – Wydał mi je w połowie stycznia 1983 r. mój dyrektor gen. Zenon Płatek na wyraźne – jak to określił – „życzenie ministra i najwyższych władz państwowych”. Po tygodniu pobytu w Krakowie stwierdziłem, że spośród dwóch tajnych współpracowników mających naturalny dostęp do ks. Bardeckiego żaden nie zdoła wykraść mu papierów, choćby za cenę dekonspiracji. Jedynym sposobem realizacji zadania było wejście do mieszkania pod nieobecność lokatora. Co gorsza: tylko w biały dzień, forsując najpierw drzwi do wspólnego korytarza, skąd dopiero prowadziła droga do lokali zamieszkiwanych przez Bardeckiego, dwóch innych księży (emeryta codziennie odprawiającego msze u pobliskich zakonnic oraz młodego – stosunkowo rzadko bywającego w domu) i ich gosposię.
do okresu urlopowego. Dłuższa nieobecność choćby jednego lokatora zdecydowanie zwiększała szansę penetracji mieszkania ks. Bardeckiego. Niestety, minister nawet nie chciał słyszeć o czekaniu do lata, więc kilka dni później przystąpiliśmy do „planu B”, czyli dzieła pod „banderą” włamywaczy – przyznał przed kilkoma laty w rozmowie z „FiM” były oficer SB. Jego słowa potwierdza „Notatka służbowa” opatrzona klauzulą „tajne spec. znaczenia” i datą „26 stycznia 1983 r.” adresowana do głównego szefa techników „Towarzysza Dyrektora Departamentu »T« – w miejscu”. Oto jej fragment: „Figurant zamieszkuje przy placu Sikorskiego 14 m. 4. Wejście wymaga dwóch otwarć: z klatki schodowej do wspólnego korytarza (pierwsze), skąd wiedzie droga do lokalu figuranta (drugie). Zamki w drzwiach: standardowy Yale oraz podklamkowy. Przewidywany przez Dep. IV termin: początek lutego. Według informacji przekazanych przez tow. P., może ulec zmianie z uwagi na trudności z jednoczesnym wyprowadzeniem figuranta oraz 3 lokatorów bezpośrednio z nim sąsiadujących (wspólny korytarz).
7
Są to dwaj księża (73 i 32 lata) mający stałe, lecz nie nakładające się czasowo zajęcia, oraz nieregularnie wychodząca na zakupy kobieta (gosposia) w wieku ok. 60–65 lat...”. – W lutym 1983 roku mieliśmy realizować pod tym adresem w Krakowie robotę dla Departamentu IV. Zastrzegli, że naszym zadaniem będzie tylko otwarcie zamków i upozorowanie włamania. Prościutka sprawa, jednak nie zdołali wyprowadzić lokatorów. Nie wiem, co tam dokładnie chcieli znaleźć, ale nasz oddelegowany pracownik relacjonował mi, że dokładnie wiedzieli, w której szafce szukać. Dopiero po latach dowiedziałem się od mojego szefa generała Andrzeja Kalinowskiego, że miały to być jakieś haki na papieża – wyjaśnia autor notatki. W kolejnym wyjeździe do Krakowa kapitanowi P. towarzyszyło dwóch pracowników z jego wydziału i specjalista-włamywacz. Ich pierwsze podejście spaliło na panewce. Gosposia otrzymała wezwanie do pilnego, osobistego stawiennictwa w ZUS-ie. Wskazano jej termin, w którym wszyscy trzej księża mieli zaplanowane zajęcia. Miejscowy Wydział „B” (obserwacja) przejął nad nimi kontrolę i oficerowie tylko czekali, aż gosposia opuści mieszkanie. Tymczasem kobieta nie zareagowała na wezwanie. Trzy dni później wyjaśniła wysłanej przez bezpiekę „pracownicy opieki społecznej”, że nie przyszła, bo... nie wiedziała po co! Zgodziła się odwiedzić urząd w kolejnym, dogodnym dla „włamywaczy” terminie. Gdy ci powtórzyli przygotowania, gosposia faktycznie wyszła do ZUS-u, ale... ksiądz emeryt lekko zaniemógł i zrezygnował z porannej mszy u zakonnic! – P. porozumiewał się z Warszawą, korzystając z szyfrowanej gorącej linii w gabinecie naczelnika krakowskiego Wydziału IV. Pamiętam, jak centrala zareagowała na informację o drugim nieudanym podejściu. Gdy któryś z generałów pieklił się i krzyczał: „Podpalcie w nocy tę kamienicę i wejdźcie oficjalnie, ratować mieszkańców i »nasz« dobytek”, P. nie wytrzymał i odszczeknął, że owszem wejdzie, jeżeli tamten sam tu przyjedzie i podpali. Ponieważ ponawianie prób wyprowadzenia współlokatorów ks. Bardeckiego groziło rozbudzeniem niepotrzebnych podejrzeń lub wręcz dekonspiracją, zaś na naturalną okazję mogliśmy tam czekać do usranej śmierci, P. postanowił, że odbijamy i definitywnie wracamy do domu – mówi oficer biorący udział w operacji. Jednak czerwiec zbliżał się nieubłaganie i żądni haków na Wojtyłę generałowie wyciągnęli z szuflady „plan C”... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
P
ytanie: kiedy dobry policjant staje się złym gliną? Odpowiedź: gdy przestaje mu się układać z komendantem. Andrzej S., gnieźnieński funkcjonariusz z 26-letnim stażem, w geście samoobrony przed praktykami komendanta powiatowego Pawła Nejmana próbował się zastrzelić ze służbowej broni. W stanie ciężkim trafił do szpitala. Dopiero wówczas jego koledzy zaczęli protestować i obnażać codzienność gnieźnieńskiej komendy. Wtedy okazało się, że mobbing, szantaż, zastraszanie i poniewierka, zmuszanie do odejścia na emeryturę oraz wszczynanie postępowań dyscyplinarnych z byle powodu to ulubione metody pracy stosowane przez przełożonego. – Zarzucamy komendantowi złe traktowanie podwładnych. Nasza godność wiele razy była naruszana, dochodziło do ubliżania, odzywania się do nas w sposób wulgarny. Sprawa Andrzeja przelała czarę goryczy – twierdzi wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Policjantów w Gnieźnie Krzysztof Hernacki. Według kolegów Andrzeja S., był on zmuszany przez Nejmana do przejścia na emeryturę. Kiedy odmówił, komendant zapewnił go, że i tak coś na niego znajdzie i go zwolni. Tej próby sił funkcjonariusz nie zniósł. – Komendanci potrzebują wyników, żeby brylować przed przełożonymi. Każdy chce podwyższać swoje statystyki. Dochodzi nawet do sytuacji, że jedną sprawę dzieli się tak, aby mogły się pod nią podpisać różne jednostki. Ta bezkompromisowa pogoń za efektami zaczyna być chora, a cierpią na tym szeregowi policjanci – mówi jeden z funkcjonariuszy KPP w Gnieźnie. Sytuację w Gnieźnie na razie opanował komendant wojewódzki nadinsp. Wojciech Olbryś. Zapewnił policjantów, że Nejmana już nie zobaczą. Obiecał również, że metody pracy ich dotychczasowego zwierzchnika wyjaśni. Jeśli zajdzie potrzeba, to nawet z pomocą prokuratury. Olbryś zarzeka się, że zastaną w Gnieźnie sytuacją jest zaskoczony. To akurat dziwne, bo owa sytuacja trwa niezmiennie od 2 lat, kiedy to Nejman objął dowodzenie KPP i za punkt honoru postawił sobie po pierwsze – utrzymywanie za każdą cenę najwyższych wyników; po drugie – wymianę starej doświadczonej kadry na młodą. „Żal tylko, że jeden z nas poświęcił swoje zdrowie, a o mało nie życie, aby ktoś w końcu zrozumiał, jak bardzo jest źle w KPP Gniezno” – jeden z podwładnych Nejmana pisze na internetowym forum policjantów. Jak informuje Andrzej Borowiak, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji, komendant Nejman do czasu zakończenia postępowania wyjaśniającego, postanowił nie zabierać głosu w sprawie stawianych mu zarzutów. Tomasz K. z Legnicy policjantem jest od 14 lat. Odnosił sukcesy
Z mobbingiem w policji jest tak, że wszyscy udają, że go nie ma. Do czasu, aż ktoś nie wytrzyma i... strzeli sobie w łeb.
Policyjna ruletka
Fot. MaHus
zawodowe, a na swoją pozycję pracował ciężko i konsekwentnie. No i robił wyniki. Na swoje nieszczęście jest też K. człowiekiem bezkompromisowym. Takim, dla którego białe to białe, a czarne to czarne. Ta akurat cecha nie do końca podobała się jego przełożonym. Bo K. nie zamierzał grać w jednej orkiestrze z tymi, którzy równie dobrze czuli się w czterech ścianach policyjnych gabinetów, jak i na salonach u lokalnych przestępców. Żeby więc pozbyć się tego, który patrzy na ręce, postanowili pokazać mu miejsce w szeregu. Na początku był mobbing zwyczajny – odmawianie urlopu, blokowanie awansu, prowadzenie karty indywidualnego nadzoru itp. Można by uznać – pierdoły, chociaż mocno utrudniające życie. W końcu, kiedy Tomasz K. postanowił ratować skórę, zakładając związki zawodowe, uznano, że wystarczy podobnej bezczelności. Komendant i naczelnik wielokrotnie dawali mu do zrozumienia, że działalność związkowa nie będzie w tej jednostce tolerowana. W końcu przekuli słowa w czyny. A było tak: Rok 2004. K., wówczas pracownik pionu kryminalnego legnickiego komisariatu, pozyskał do współpracy kuriera narkotykowego w korytarzu przemytniczym Ameryka Południowa–Europa. O sprawie natychmiast poinformował ówczesnego naczelnika Sekcji Kryminalnej KMP w Legnicy Wojciecha Dudka. Ten postanowił przekazać ją
Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tomasz K. nie ukrywa, że oczekiwał po tej akcji możliwości awansu i wypłynięcia na tak zwane szerokie wody. – W końcu nie co dzień zdarza się, że młody funkcjonariusz z zapyziałego komisariatu pozyskuje kuriera od kokainy – wyjaśnia. Wkrótce rzeczywiście awansował, zajął się pracą, a do sprawy narkotyków nie wracał. Sądził, że nadano jej bieg (okazało się, że przez 2 lata sprawa przemytu kokainy leżała na półce w legnickiej komendzie, a kolejny rok – w komendzie wojewódzkiej we Wrocławiu. Obecnie wątek zaniechania bada prokuratura w Opolu). Rok 2007. „Kurierowi”, z którym K. spotkał się jeszcze dwa albo trzy razy w toku wykonywanych czynności służbowych (z każdego z nim spotkania wytwarzał odpowiednią dokumentację), grunt zaczął palić się pod nogami (był poszukiwany za różne przestępstwa, poza tym do ABW dotarła wreszcie sprawa przemytu narkotyków). A że nie chciał marnować życia za kratami, po niemal dwóch miesiącach maglowania w ABW poszedł w końcu na układ (art. 60 kk: „Sąd stosuje nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet może warunkowo zawiesić jej wykonanie w stosunku do sprawcy współdziałającego z innymi osobami w popełnieniu przestępstwa, jeżeli ujawni on wobec organu powołanego do ścigania przestępstw informacje dotyczące osób
uczestniczących w popełnieniu przestępstwa oraz istotne okoliczności jego popełnienia”). Barwnie w zeznaniach spisanych przez kapitana Roberta Z. opowiada o parszywie skorumpowanym funkcjonariuszu policji, który w zamian za łapówki (łącznie 3,2 tys. zł) załatwiał umarzanie popełnianych przez „Kuriera” przestępstw. Owym funkcjonariuszem był Tomasz K. Na podstawie owej opowiastki z dnia na dzień z wzorowego kierownika Grupy Samochodowej w KMP w Legnicy przeistoczył się on w przestępcę. Do akcji natychmiast wkroczyło Biuro Spraw Wewnętrznych KGP – jednostka od tropienia korupcji w szeregach policji. Długotrwała obserwacja pod kryptonimem RO „Gruby” nie przyniosła pożądanych przez podglądaczy efektów. W końcu zniecierpliwieni zaczęli działać według najprostszego, a zarazem najbardziej widowiskowego schematu. Rano 4 czerwca 2008 r. smutni panowie z BSW zatrzymali K. pod jego domem. Drużynie przewodził Roman B. Pretekst: wystawiony przez prokuratora krajowego Mariusza Grzegorowskiego nakaz przymusowego wydania dokumentacji sprawy prowadzonej przez K., która dotyczyła m.in. „Kuriera”. W razie odmowy – pisał prokurator – „przeprowadzić ich odebranie z przeszukaniem pomieszczeń”. Tomasz K. akt w domu nie miał, a od początku spotkania z kolegami po fachu wyjaśniał, że są one
w jego szafie na komendzie. Kiedy jasne już było, że K. nie ma nic do ukrycia, dokumentacja sprawy jakoś przestała śledczych interesować (ostatecznie akt nie zabezpieczyli!). Przeszukali jednak po kolei – samochód, mieszkanie i pomieszczenia gospodarcze. I zabezpieczyli... laptop (wkrótce K. usłyszał zarzut posiadania nielegalnego oprogramowania, po czym przed sądem został uniewinniony, a prokuratura – mimo zapowiedzi – zrezygnowała z apelacji). Łup nie do pogardzenia zabrano w pośpiechu – nie plombując go, co było jawnym niedopełnieniem panującej w tym względzie procedury. Zabrano też Tomasza K. i osadzono w areszcie śledczym. Zarzut: przyjęcie korzyści majątkowej w zamian za doprowadzenie do umorzenia postępowania przeciwko sprawcy przestępstwa. Sąd w części utajnił sprawę, uniemożliwiając w ten sposób właściwy dostęp do akt, a tym samym utrudniając skuteczną obronę. Odtąd działanie instytucji, z którą wiązał przyszłość i której poświęcił 14 lat życia, zaczął poznawać od podszewki. Nie wychodził z celi. Ani na spacer, ani pod prysznic. Nie dlatego, że nie mógł. Ale dlatego, że nie chciał kusić losu i współwięźniów – ludzi, których swego czasu sam za kraty wsadził. K. opuścił areszt po dwóch miesiącach. Schudł 30 kilogramów, stracił włosy i paznokcie. Wtedy już wiedział, że jeśli sam nie zawalczy o swój honor, zostanie bez skrupułów poświęcony na ołtarzu zasług swoich przełożonych. Obecnie jest zawieszony w wykonywaniu zawodu. Analizując tomy akt, bezustannie zbiera argumenty, by udowodnić, że jego życie zostało złamane na podstawie intryg i pomówień. Wskazuje na coraz to nowe nieprawidłowości, mataczenie, omijanie procedur, preparowanie dowodów i nieścisłości w zeznaniach świadków. Wytyka wszystko, systematycznie i konsekwentnie. – Czuję ból, rozczarowanie, a przede wszystkim niemoc. Trudno się pogodzić z faktem, że to moi mnie kręcą. Nie mam wsparcia ze strony przełożonych. Nie rozumiem też, dlaczego podważa się moje dobre imię. Dlatego będę szukał sprawiedliwości, bo mnie już nic nie zostało. Ta sprawa przekreśliła moją karierę zawodową, doprowadziła do ruiny życie prywatne, a z wyszkolonego i skutecznego policjanta operacyjnego uczyniła wrak człowieka – mówi Tomasz K. W to, że sprawiedliwość w końcu musi zatriumfować, jednak wierzy. I tylko ta wiara trzyma go przy życiu. Ostatnia rozprawa zapaliła światełko w tunelu. Z zeznań świadków wynika między innymi, że w trakcie przesłuchania prokurator odczytywał im zeznania innych świadków, żeby wiedzieli, co mają mówić. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Na kolanach Policja niezmiennie od lat cieszy się największym zaufaniem polskiego społeczeństwa. Niezmiennie od lat ma też największe kłopoty finansowe. Niebiescy gorzko ironizują, że jak tak dalej pójdzie, zaczną dopłacać do tego, że w ogóle przychodzą do pracy. No, a skoro jest już dramatycznie, to nie pozostaje nic innego, jak modlić się o cud. W ostatnią niedzielę września na VIII Jasnogórskie Spotkanie Środowiska Policyjnego zjechali więc do Najświętszej Panienki mundurowi przedstawiciele każdego województwa i powiatu – jak z dumą odnotował komendant główny gen. insp. Andrzej Matejuk. Wśród nich około 40 duszpasterzy policji, jakże ważnych dla bezpieczeństwa obywateli. „O problemach, które ma policja, rozmawiamy w innym miejscu. Tu jest najważniejsza nasza obecność. Tutaj bardzo mocno podkreślamy służbę naszych kapelanów, którzy – oprócz psychologów policyjnych – pomagają policjantom znieść stres, który powstaje w wyniku codziennych czynności służbowych” – deklamował komendant. Uroczystą mszę na wałach odprawił biskup Tadeusz Płoski, delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. duszpasterstwa policji. „Meldujemy się u naszej Królowej Hetmanki. Chcemy prosić za tych wszystkich, którzy w policji pracują, o bezpieczną pracę, o to, by byli prawdziwymi stróżami prawa, praworządności i bezpieczeństwa” – grzmiał koloratkowy generał. „To służba ciężka i niebezpieczna. Niemal codziennie stykają się państwo ze złem, z przestępstwem, z różnymi patologiami społecznymi. Przeżycia te odciskają nieraz ślad w państwa życiu osobistym i rodzinnym, są wyzwaniem także dla waszych najbliższych. Pojawiają się czasem pytania o koszty tej służby, o sens waszego poświęcenia i ponoszonego ryzyka” – pieścił słowem (pisanym, bo na uroczystości osobiście się nie zjawił) prezydent Lech Kaczyński, który zlot objął honorowym patronatem. A jakie problemy miał na myśli komendant Matejuk? ~ Masowe przechodzenie na emeryturę – ci, którzy wysłużyli w resorcie 15 lat, a więc najbardziej
aktywni i doświadczeni, odchodzą na emeryturę i dorabiają, np. w firmach detektywistycznych. W ciągu ostatnich 4 lat szeregi tylko dolnośląskiej policji opuściło 400 takich mundurowych. W skali kraju sytuacja wygląda podobnie. ~ Kłopoty z wypłacalnością – to, co do pracy w policji przyciągało, a więc zabezpieczenie socjalne oraz świadczenia dodatkowe, powoli staje się wspomnieniem. Nie ma środków m.in. na równoważnik za brak lokalu mieszkalnego, dopłaty do wypoczynku, zwrot kosztów dojazdu do miejsca pełnienia służby czy delegacje. Policjanci czekają na swoje pieniądze kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. ~ Zwolnienia lekarskie – popularne L-4 to jedna z dróg, z której korzystają zniechęceni funkcjonariusze. Opłaca się, bo – w przeciwieństwie do nieumundurowanych obywateli – policjanci na chorobowym dostają 100 proc. pensji. Przyczyna tego zjawiska, na którą wskazują związkowcy, to przede wszystkim permanentny brak zwrotu kosztów dojazdów do pracy. ~ Cięcie wakatów – a co za tym idzie – ograniczenie przyjęć nowych funkcjonariuszy. W skali kraju liczba etatów dla nowych funkcjonariuszy spadła o 3 tys. Dla tych wciąż pracujących, zestresowanych, przemęczonych i sfrustrowanych, oznacza to pracę za dwóch, a nawet za trzech. Poza tym policja rezygnuje z nowych inwestycji, wyzbywa się zbędnych nieruchomości, dziurę w budżecie próbuje się łatać wyprzedażą nieużywanych samochodów. Komendanci żebrzą u samorządów niemal o wszystko – od tuszu do drukarek, poprzez rękawiczki, wykładziny, krzesła, na paliwie i sprzęcie komputerowym skończywszy. Już
wiadomo, że kolejny rok niczego w policji nie zmieni. Pieniędzy będzie równie mało jak obecnie. NSZZ Policjantów jest w sporze zbiorowym z Komendantem Głównym Policji. Związkowcy domagają się przede wszystkim wypłaty zaległych świadczeń i należności oraz odblokowania środków funduszu nagród motywacyjnych, a także zapomóg dla policjantów (w skali kraju to co najmniej 150 mln zł!). – Pieniądze są przekazywane w miarę możliwości budżetowych. Mam nadzieję, że już w najbliższych dniach i jeszcze do końca roku będziemy beneficjentami dobrych
wpływów z Ministerstwa Finansów i uda nam się zniwelować te zadłużenia – deklaruje szef MSWiA Grzegorz Schetyna. Przewodniczący NSZZ Policjantów Antoni Duda zapowiada, że jeśli do porozumienia z KGP nie
dojdzie, związkowcy 13 października rozpoczną akcję protestacyjną. Zamierzają m.in. gremialnie składać pozwy do sądu o odzyskanie własnych pieniędzy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
SYTUACJĘ FINANSOWĄ RESORTU PRZEDSTAWIA insp. ANDRZEJ TRELA: W związku z wejściem w życie nowelizacji ustawy budżetowej, m.in. zmniejszającej od dnia 1 stycznia do 31 grudnia 2009 r. etaty policji, ograniczono plan wydatków, w wyniku czego zmianie uległa również pula środków finansowych pozostająca w dyspozycji Komendanta Głównego Policji do poziomu 66 704 398 zł (zmniejszenie o kwotę 126 mln 786 tys. zł). Część z pozostałych środków przeznaczono na wypłatę nagród rocznych dla odchodzących policjantów (330 086 zł), wypłatę należności i świadczeń dla zwalnianych policjantów (9474 276 zł), realizację wydatków rzeczowych (17 222 212 zł) i realizację pozapłacowych świadczeń pieniężnych (15 mln 500 tys. zł). Ponadto kwotę 643 772 zł przesunięto na wzmocnienie funduszu nagród motywacyjnych i zapomóg dla policjantów, jednakże w wyniku nowelizacji ustawy budżetowej zmniejszono plan finansowy policji również i w tym zakresie, pozostawiając planowaną wysokość funduszu na dotychczasowym poziomie. Obecnie w planie wydatków pozostaje kwota 23 534 052 zł, z której na realizację wypłat świadczeń dla zwolnionych policjantów w zamian za zaopatrzenie emerytalne zostanie przesunięte 3 154 417 zł, a na realizację wypłat nagród rocznych dla zwolnionych policjantów – 235 213 zł. Pozostałe środki w wysokości 20 144 422 zł pozostaną nadal w dyspozycji Komendanta Głównego Policji w celu dostosowania planów wydatków jednostek do przewidywanego wykonania wydatków na uposażenia po przeprowadzeniu analizy przez jednostki policji. Aktualnie nie ma możliwości przedstawienia harmonogramu wypłaty w 2009 r. zaległych świadczeń. W okresie październik–listopad br. zostaną przekazane jednostkom policji kolejne środki w wysokości ok. 25 mln zł. Możliwości ich przekazania wynikają z przeprowadzonej analizy za 8 miesięcy i wygenerowanych przez KWP oszczędności, będących następstwem wprowadzonych programów racjonalizujących wydatki policji. Informacje na temat możliwości spełniania kolejnych zobowiązań będą przekazywane NSZZ Policjantów na spotkaniu w dniu 12 października 2009 r., kiedy strona służbowa przeprowadzi analizę rozliczenia III kwartału, będącą podstawą do przedstawienia bardziej szczegółowego harmonogramu realizacji zaległych świadczeń.
10
O
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
d roku środowisko polskich naukowców żyje projektem wielkiej reformy przygotowanej przez minister Barbarę Kudrycką. W szumie informacyjnym „za czy przeciw habilitacji” umknęły dwie bardzo ważne sprawy. Po pierwsze, fakt przejęcia przez księży władzy na wielu uczelniach publicznych. Po drugie, fakt finansowania przez państwo (i to podwójnie) kształcenia duchownych Krk. Katoliccy biskupi po 1990 roku szukali sposobu przerzucenia kosztów kształcenia kościelnych kadr na budżet państwa. Na początku nie wystarczyło im, że od 1953 roku z pieniędzy podatników utrzymywana była Akademia Teologii Katolickiej (od 1999 ma ona status państwowego uniwersytetu) ani też wprowadzenie nauki religii do szkół. Chcieli więcej. Od wiosny 1991 r. na garnuszek państwa przeszedł KUL. Projekt poparli posłowie Solidarności, Unii Demokratycznej, PSL, Stronnictwa Demokratycznego i część tzw. lewicy. Przez 17 lat obowiązywał jednak zakaz finansowania przez państwo inwestycji realizowanych przez kościelny uniwersytet. Od 2008 roku – dzięki wielkiej koalicji PO-PSL-PiS i części lewicy, która jednomyślnie poparła pomysł Lecha Kaczyńskiego – budżet państwa przejął finansowanie wszystkich inwestycji KUL („FiM” 1, 5/2008). Finansowanie przez państwo szkolnej katechezy, KUL i UKSW, a od 1997 PAT w Krakowie, nie wystarczało biskupom. Szukali sposobu na przerzucenie na budżet kosztów utrzymania zakonnych i diecezjalnych seminariów duchownych. A koszty były coraz wyższe, gdyż spadkowi powołań towarzyszył od 1992 r. wzrost liczby placówek. W trakcie negocjacji konkordatu strona kościelna znienacka zaproponowała, aby na uczelniach państwowych mogły powstać wydziały teologiczne. Rząd zgodził się na to chytre rozwiązanie. Niektóre środowiska naukowe widziały w tym szansę na powołanie nowych państwowych uczelni. Wydziały teologiczne umożliwiały bowiem spełnienie niezbędnych wymogów do ich utworzenia. Przy okazji niektórzy biskupi „pozbyli się” seminariów. Przekształciły się one w wydziały teologiczne i przeszły na państwowy garnuszek. „Naukowcy” w sutannach, jako najbardziej godni z całego grona profesorów, bardzo szybko zaczęli decydować o programie prac całej uczelni. W Poznaniu władze Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza zablokowały rozwój międzywydziałowej Pracowni Badań Granicznych prowadzonej przez byłego duchownego i rektora Wydziału Teologicznego profesora Tomasza Polaka. Nie podoba im się program badań podejmowany przez zespół Pracowni. Szczególną irytację wzbudziły seminaria dotyczące wolności i presji społecznej oraz o mitologii ewangelii.
Kler się uczy Jak wydać dwa razy na to samo – oto temat kursu, jaki mogą prowadzić polscy ministrowie nauki i szkolnictwa wyższego. Obdarowanym jest Kościół katolicki, który nie musi się martwić o koszty kształcenia swoich kadr. Według resortu, dotacja udzielana Biskupom nie udało się jednak jest tylko raz i tylko seminariom nizrealizować całego planu. Większość gdzie nieafiliowanym. No to polecapaństwowych uniwersytetów nie miamy urzędnikom zapoznanie się z bała zamiaru zgodzić się na powołazami danych systemów zarządzania nie u siebie wydziałów teologii. Potokiem studiów na państwowym wstało ich tylko pięć. Nie pomogło przejście na utrzymanie państwa kolejnych czterech kościelnych uczelni. Nadal większość kosztów kształcenia swoich kadr musiał pokrywać Kościół. Na panewce spalił projekt przekształcenia seminariów duchownych w szkoły akademickie. Większość z nich nie spełniała bowiem żadnych kryteriów (ani państwowych, ani kościelnych) pod względem poziomu kadry i prowadzonych zajęć. Od 2000 roku w środowiskach naukowych zaczęły pojawiać się informacje o zawieranych przez władze pięciu wydziałów teologicznych umowach o afiliacji. Nie zostały one nigdzie opublikowane. Naszym zdaniem dlatego, że na ich mocy na utrzymanie państwa przeszły praktycznie wszystkie pozostałe samodzielne katolickie seminaria duchowne. Na mocy umów o afiliacji stały się one bowiem częścią innych finansowanych przez państwo szkół wyższych (uniwersytetów, na których działają wydziały teologiczne, KUL oraz czterech innych kościelnych szkół wyższych). DzięFot. MaHus ki temu biskupom i przełożonym zakonnym udało się zredukować koszty kształcenia kleryków do zera. Za wszystko płaci państwo: wypłaca pensje pracownikom seminariów, ich gmachy traktowane są jako akademiki, a klerycy dostają od państwa stypendia. Podobne rozwiązania na świecie funkcjonują tylko w islamskich szkołach koranicznych, np. w Somalii... Dla biskupów i przełożonych zakonnych i to było niewystarczające. Dwudziestu szefów seminariów od 2004 roku łyka jeszcze dodatkową kasę od Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z przeznaczeniem na stypendia dla alumnów (co roku około 2 miliony złotych). Dzieje się tak, mimo że środki na stypendia dla nich dostały uczelnie, przy których owe Wyższe Seminaria Duchowne są afiliowane. Rzecznik minister Kudryckiej przekonywał nas, że... jest to niemożliwe.
kościelnym Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Dowiedzą się z niego, że WSD Diecezji Łódzkiej, Łomżyńskiej, Zakonu Franciszkanów w Łodzi-Łagiewnikach oraz WSD Towarzystwa Salezjańskiego w Lądzie nad Wartą otrzymują dotacje na stypendia, chociaż zgodnie z prawem są częścią Wydziału Teologii UKSW. Z bazy Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie dowiedzą się z kolei, że jego częścią składową są otrzymujące odrębne dotacje Wyższe Seminaria Duchowne w Siedlcach, Drohiczynie, Warszawie-Pradze oraz WSD Metropolii Warszawskiej. A w skład Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II (dawna Papieska Akademia Teologiczna) wchodzą obdarowane dodatkowo m.in. Wyższe Seminaria Duchowne w Częstochowie, w Rzeszowie,
Diecezji Sosnowieckiej w Krakowie, Misjonarzy w Krakowie oraz Towarzystwa Salezjańskiego w Krakowie. Dotację na stypendia dla nich dostała oddzielnie PAT. Od 11 lat państwo polskie pokrywa wszystkie koszty utrzymania Papieskiej Akademii Teologicznej. Obowiązująca jeszcze ustawa nie pozwala na finansowanie z budżetu państwa inwestycji PAT. Rząd Włodzimierza Cimoszewicza obawiał się bowiem, że z pieniędzy
podatnika jej władze będą chciały wybudować świątynię. Od 2010 r. – dzięki inicjatywie grupy posłów PiS (m.in. Zbigniew Wassermann) popartej przez polityków PO (m.in. Ireneusz Raś) oraz resort nauki – to ograniczenie zostanie zniesione. Jest rzeczą zadziwiającą, że ani posłowie, ani przedstawiciele rządu nie zauważyli druzgocącej dla tego pomysłu opinii Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Tworzą ją demokratycznie wybrani reprezentanci wszystkich działających w Polsce uczelni wyższych oraz instytutów naukowych mających prawo do nadawania tytułu doktora. Rada w specjalnej uchwale zwróciła posłom uwagę, że zwolennicy zwiększenia finansowania kościelnej uczelni kłamią co do zakresu uprawnień PAT do nadawania stopnia naukowego
doktora (według posłów, PAT posiada sześć uprawnień). Centralna komisja do spraw stopni i tytułów naukowych twierdzi z kolei, że PAT ma ich tylko cztery. To zgodnie z polskim prawem o dwa za mało, aby uczelnia mogła się nazywać uniwersytetem. Mimo to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego uznało decyzję władz kościelnych o przemianowaniu PAT-u w Uniwersytet Jana Pawła II za wiążącą dla państwa. Autorzy projektu mieszają pojęcia i z konkordatowej klauzuli „państwo może dotować KUL i PAT” wyciągają wniosek, że państwo ma taki obowiązek. Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego nie podoba się, iż posłowie i rząd traktują zmianę zasad finansowania jednej wybranej prywatnej uczelni jako formę rekompensaty za „krzywdy jej wyrządzone w okresie komunizmu”. W stanowisku Rady czytamy, że „organem właściwym do zaduśćuczynienia krzywd materialnych wobec Kościoła katolickiego jest Komisja Majątkowa”. Rada zwraca także uwagę, że projektodawcy zmian są niekonsekwentni w ocenie skutków finansowych nowej regulacji. Z jednej strony informują opinię publiczną, że „projektowana regulacja nie pociąga za sobą obciążenia budżetu państwa ani też budżetów jednostek samorządu terytorialnego”, a jednocześnie w uzasadnieniu ustawy znajdziemy zdanie: „(...) ewentualne dodatkowe skutki finansowe nie są możliwe na dzień dzisiejszy do oszacowania, gdyż zależą od przedstawienia (...) planu wydatków (...) związanych z realizacją inwestycji dydaktycznych”. Dzisiaj krakowska kościelna uczelnia kosztuje państwo 18 milionów zł rocznie. Na pytanie posłów lewicy o plany inwestycyjne kościelnej uczelni jej rektor, ksiądz Jan Dyduch, odpowiedział, że jednym z zadań będzie rozbudowa jej kampusu zlokalizowanego w pobliżu kompleksu UJ. Koszt budowy tego ostatniego ma sięgać... pół miliarda złotych! Nawet jeżeli duchownych zadowoli połowa kampusu UJ, to za katolickie kształcenie zapłacimy z podatków 250 milionów złotych ekstra. My ze swojej strony przypominamy, że – zgodnie z regulaminem Sejmu – posłowie zgłaszający projekty ustaw mają obowiązek wskazać dokładnie koszt proponowanej regulacji. W tym przypadku tak się nie stało. I dlatego pan marszałek Bronisław Komorowski nie miał prawa nadać inicjatywie PiS biegu. Stało się inaczej i, według naszych informacji, już w październiku zostanie ona uchwalona. W budżecie państwa brakuje środków na pomoc głodnym dzieciom, na stypendia dla zdolnej młodzieży. Znajdzie się za to dodatkowa kasa na Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, który nie jest uniwersytetem. MiC
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
K
rakowskie norbertanki są jednym z najbogatszych w Polsce zakonów żeńskich ślubujących ubóstwo. W klasztorze kontempluje obecnie 25 mniszek, których średnia wieku przekracza 65 lat, a połowę załogi stanowią mocno już zniedołężniałe staruszki. Dowodzi nimi 62-letnia przeorysza s. Paula (w „cywilu” Zofia Torczyńska – na zdjęciu: z prawej), sprawująca również funkcję ekonoma (klasztorny „minister finansów”), i w niczym nie przeszkadza jej fakt, że drastycznie narusza
po nocach widmo dymisji, a w ciągu dnia widziała w oczach mniszek, że nie ma najmniejszych szans na reelekcję. Pamiętnego 29 listopada 2007 r. przeorysza ogłosiła koleżankom hiobową wieść, że żadnych wyborów nie będzie, bowiem kard. Dziwisz tylko ją widzi na stanowisku szefowej i nie życzy sobie żadnych zmian. „Żeby nie było to tamto, kwit jest do wglądu” – oznajmiła Paula. Jedna z sióstr odważyła się sprawdzić, bo przecież w kodeksie kanonicznym stoi jak byk nakaz, żeby „przełożeni ustanawiani
PATRZYMY IM NA RĘCE siedzibę biura w kamienicy norbertanek przy ul. Włóczków – zauważa prałat z Krakowa. A co dostał w nagrodę kardynał? – Paula sprezentowała mu ok. 50 hektarów gruntów w Luboczy, oddanych pannom norbertankom przez Komisję Majątkową. To astronomiczny majątek. Atrakcyjna okolica, obręb Krakowa... Jeśli podzieli się na mniejsze działki, wartość sięgnie 80–100 mln zł albo i więcej – ocenia duchowny. Nasza publikacja o sytuacji w zakonie wywołała ogromne poruszenie
pozwolenie i od kilku lat osobiście udziela najstarszym siostrom komunii! Gdyby jeszcze mieszkały gdzieś w buszu, ale mają pod bokiem parafię. Księża systematycznie odwiedzają klasztor i przecież wcale nie są aż tak zniedołężniałe, żeby nie móc ich doprowadzić z celi. Sęk w tym, że trzeba by je było na tę okazję umyć i przebrać. Gołym okiem widać, że u norbertanek bardzo źle się dzieje, bo już trudno zliczyć, ile kanonów kodeksu kanonicznego i artykułów konstytucji zakonnej tam złamano. Nie pojmuję,
Panny na wydaniu Klasztor z majątkiem idącym w setki milionów złotych zamienia się w nędzny przytułek, ale kard. Dziwisz nie rozpacza. Gdy schorowane siostry wymrą, cała kasa trafi do rąk purpurata... kodeks prawa kanonicznego stanowiący, iż „w każdym instytucie życia konsekrowanego powinien być ekonom, różny od wyższego przełożonego” (kan. 636). Abstrahując od detali: s. Paula trzyma wszystko w garści i samodzielnie decyduje o losie sióstr oraz szacowanym na co najmniej 140 mln zł majątku (w gotówce i nieruchomościach przekazanych decyzjami Komisji Majątkowej), nie licząc dóbr sprzed nadań III RP. Jej formalną zastępczynią (subprzeoryszą) jest 73-letnia s. Dorota (Bernarda Goldstrom – na zdjęciu: z lewej), ale faktyczną prawą ręką i najlepszą koleżanką szefowej jest 43-letnia s. Laurencja (Teresa Budarz). Przypomnijmy, że obie panie łączyła do niedawna tak głęboka więź duchowa, że choć sypiają w oddzielnych celach, to kupiły sobie jednakowe łóżka i pościele, nosiły identyczne majtki oraz staniki, razem chodziły kąpać się pod natryskiem i dokładnie w tym samym czasie korzystały z toalety... – Nie mogą wytrzymać bez siebie nawet kwadransa. Tylko one dwie mają „komórki” i gdy jedna znika drugiej na kilkanaście minut z oczu, natychmiast szukają się po klasztornych zakamarkach przez telefon. Słyszałem od pozostałych sióstr wiele skarg na temat gorszących je relacji Pauli z Laurencją – żalił się przed kilkoma miesiącami naszemu dziennikarzowi ksiądz, utrzymujący duszpasterskie kontakty z norbertankami (por. „Co jest za tym murem” oraz „Dziewczyna kardynała” – „FiM” 32/2008 i 23/2009). A jak sprawy mają się dzisiaj? Dotarliśmy do krakowskiego księdza, który wyjaśnił nam, jakim cudem Paula wydębiła od kard. Stanisława Dziwisza bezterminową nominację na stanowisko przeoryszy, gdy przed zbliżającym się nieuchronnie końcem kadencji straszyło ją
na określony czas, nie sprawowali urzędów, z którymi łączy się władza rządzenia, przez dłuższy okres bez przerw” (kan. 624), ale faktycznie „nie było to tamto”: w dokumencie wyraźnie napisano, że Paula zachowuje posadę, do kiedy tylko zechce, a papier opatrzono pieczęcią i oryginalnym podpisem Dziwisza...
– Dla sióstr Stasiu jest niemalże Bogiem, więc nawet nie miauknęły. Tymczasem ten dokument przygotował na prośbę Pauli były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa Marek P., który pilotował wówczas nasze sprawy dotyczące odzyskiwania nieruchomości. Stasiu tylko podpisał nominację. Paula obiecała Markowi P., że sowicie go wynagrodzi, jeśli wymyśli jakiś fortel, żeby zachowała stanowisko. Wydeptywał ścieżki w kurii, pociągał za sznurki i wreszcie załatwił. Był organizatorem i wykonawcą tej operacji w każdym jej szczególe. Wymyślił nawet wysłanie przez kurię do klasztoru wizytatora, żeby spacyfikował nastroje i przekonywał siostry, jak bardzo Paula nadaje się na przeoryszę. Co dostał w nagrodę? Trudno powiedzieć, ale myślę, że znacznie więcej niż tylko
w kurii oraz na krakowskim Salwatorze, gdzie klasztor jest oczkiem w głowie tubylców. – Sprawa s. Pauli jest tragikomiczna. Kardynał najpierw podpisuje jej nominację, a później próbuje przekonywać, że siostry mu nie podlegają i on nie ma żadnego wpływu na personalia. Myśli, że trafił na głupców. Przecież one już od XVI wieku są pod jurysdykcją biskupów krakowskich – irytuje się pracownik sąsiadującej z norbertankami parafii Najświętszego Salwatora.
Kapłan, mający okazjonalnie bezpośredni kontakt z mniszkami, opowiada nam o scenach mrożących mu krew w żyłach... – Klasztor zamienił się w „Dom Ponurej Starości”. Brudne cele, schorowanymi siostrami nie ma kto się opiekować czy choćby je umyć oraz zmienić pościel. Pralnia obsługiwana niegdyś przez s. Klarę jest nieczynna, a zatrudniona w klasztorze na wysokiej pensji siostrzenica Pauli, pani Dominika, zajmuje się duperelami. Doszło już do tego, że Paula załatwiła sobie u kardynała specjalne S. Laurencja
dlaczego kard. Dziwisz toleruje ten stan rzeczy. W sytuacji, gdy nie ma absolutnie żadnych nowych powołań, jedynym sensownym wytłumaczeniem wydaje się być cicha zgoda na zaplanowane wyniszczenie zakonu i przejęcie jego gigantycznego majątku – wnioskuje wielebny. Przywołuje m.in. przykład niedawnych rekolekcji powołaniowych, na które zapisało się początkowo 8 młodych dziewcząt, lecz ostatecznie – po wstępnych rozmowach z Paulą i Laurencją – żadna z kandydatek nie pofatygowała się, żeby w nich uczestniczyć. Nasz informator z zakonu sercanów dodaje: – We wrześniu ubiegłego roku mój kolega prowadził u norbertanek rekolekcje i miał okazję Kardynał Dziwisz z nimi porozmawiać. Siostry z rozrzewnieniem wspominały poprzedniczkę Pauli, ukochaną śp. matkę Immaculatę, która przez ponad 30 lat była ich przeoryszą. Wybierały ją na każdą kolejną kadencję nawet wówczas, gdy była już schorowaną staruszką. A dzisiaj? Kolega nie wierzył własnym uszom, słysząc, że w ramach dyscyplinowania załogi Paula zapowiadała siostrom... koniec świata, jeśli będą jej nieposłuszne. Toż to wypisz wymaluj Jadwiga Ligocka, szalona szefowa betanek z Kazimierza! Ba, Paula nawet wskazała 2016 r. jako konkretną datę ogólnoświatowej zagłady, a te nieszczęsne kobieciny szczerze przeoryszy
11
uwierzyły, bo podobno miała wizję. Obawiam się, że rekolekcjonista nie do końca je przekonał, aby porzuciły obawy. Ludziom z drugiej strony murów podobne historie wydają się niewiarygodne, ale u norbertanek tak niestety jest i w krakowskim Kościele nie ma mądrego, który by tym średniowiecznym klimatom chciał zaradzić. Zakonnik załamuje ręce. A co słychać u drugiej z klasztornych femme fatale, czyli s. Laurencji – uroczej przybocznej przeoryszy? – Po waszych artykułach siedzi cicho i potulnie, choć wydaje się wściekła, że Paula nie dała jej funkcji ekonomki. Jest niegłupia i z pewnością rozumie, że „przyjaciółka” chce ją w ten sposób całkowicie od siebie uzależnić. Zajmuje się teraz formowaniem 26-letniej s. Benedykty, jedynego w ostatnich latach nowego nabytku norbertanek. Ta dziewczyna jest obecnie na etapie
Fot. MaHus trzyletniego junioratu, czyli ostatniego etapu formacji zakonnej, a Laurencja jest jej tzw. mistrzynią. To również stanowi ciekawostkę, bo według klasztornych reguł, powinna nią być subprzeorysza. Odbierając s. Dorocie tę rolę, Paula ewidentnie chciała ją upokorzyć. W efekcie owej nietypowej formacji Benedykcie zdarza się już zaniedbywać liturgię godzin (absolutnie obowiązkowe modlitwy – dop. red.). Oby jej to nie wyszło bokiem, podobnie jak niegdyś Laurencji, której mistrzynią była Paula. Siostry opowiadały mi w zaufaniu, że w 1997 r. przepadła w pierwszym tajnym głosowaniu decydującym o dopuszczeniu do ślubów wieczystych. Czarnych kuleczek w urnie było wówczas zdecydowanie więcej niż białych... – ujawnia nam tajemnice zakonu jeden z duchownych. Może i są mistrzyniami, ale prawdziwym arcymistrzem w tej grze jest kardynał... ANNA TARCZYŃSKA
12
N
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
DO ŚMIECHU...
azwa nagrody pochodzi od angielskiego słowa „ignoble”, co oznacza „niegodziwy”. Oczywiście „tylko przypadkowo” wyróżnienie traktowane jest jako przeciwieństwo Nagród Nobla. Tak czy inaczej Anty-Noble przyznawane są corocznie (od roku 1991) za najbardziej idiotyczne i bezsensowne badania, odkrycia oraz wynalazki. Za takie, które nauce niczego nie przynoszą i nie powinno się ich ani rozpoczynać, ani kontynuować, ani tym bardziej powtarzać. Co ciekawe, laureaci najczęściej nie wstydzą się odbierać przyznanych wyróżnień z rąk... autentycznych noblistów. Prace jury i imprezę finałową sponsoruje Uniwersytet Harvarda. Nim przejdziemy do tegorocznych dumnych zwycięzców, przyjrzyjmy się „największym” laureatom z lat ubiegłych i ich zdumiewającym naukowym wyczynom. ~ James Watson z Uniwersytetu w Nowej Zelandii odkrył, że pewien środek chwastobójczy w zetknięciu z dżinsami eksploduje. Wobec tego spodnie ogrodnika mogą zamienić się w bombę i urwać mu... A że jeszcze nie urwały, to tylko kwestia czasu – twierdzi uczony. ~ John Mainstone i Thomas Parnell z australijskiego uniwersytetu w Queensland udowodnili po 70 latach badań, że materiał o nazwie bitumen (smoła ziemna) kapie z szybkością jednej kropli raz na 9–12 lat. Do tych obliczeń doszli, gdy odnotowali ósmą kroplę! ~ W dziedzinie weterynarii laury ozdobiły skroń Gregga A. Millera z Oak Grove w Missouri za skonstruowanie protez jąder dla psów. ~ W ekonomii (a raczej może z sadyzmu) Ig-Nobla dostał Gauri Nanda z Massachusetts Institute of Technology (USA) za wynalezienie budzika, który ucieka przed śpiochem i ukrywa się w czasie dzwonienia, dzięki czemu budzenie jest bardziej skuteczne. ~ Wyróżnienie przypadło też w udziale Benjaminowi Smithowi z Uniwersytetu w Adelajdzie za określenie poziomu stresu żab w zależności od ich zapachu. Uczony udowodnił, że płazy śmierdzą tym bardziej, im bardziej są zdenerwowane. ~ Jak można byłoby też nie nagrodzić doktora Yoshiro Nakamatsu z Tokio za analizę retrospektywną każdego (KAŻDEGO!) posiłku sfotografowanego, a później zjedzonego przez uczonego przez ostatnie 34 lata. ~ Słuszne wyróżnienie należało się też zespołowi uczonych (Victor Benno Meyer-Rochow oraz Jozsef Gal) za cykl badań dotyczących ciśnienia wewnątrz organizmu pingwina podczas gdy ten s... – to znaczy wypróżnia się. ~ Nad tym, skąd się biorą brudy w ludzkim pępku, pracował przez ponad 30 lat dr Karl Kruszelnicki z Uniwersytetu w Sydney. No i dostał Anty-Nobla, gdy
ANTY-N NOBLE 2009, czyli... do czego służy biustonosz Czy bezpieczniejsze jest rozbicie na czyjejś głowie butelki pełnej piwa, czy pustej? A które krowy dają więcej mleka: bezimienne, czy może takie, które ochrzciliśmy imieniem Krasula albo Łaciata? Do czego – poza utrzymywaniem „stanu” – może przydać się stanik? Nad takimi kwestiami zastanawiają się całkiem poważnie naukowcy z całego świata i... dostają Anty-Noble. odkrył, że z włókien odzieży zmieszanych z włosami i potem. Przełomowa i nowatorska była też konstatacja, że kobiety mają w pępku mniej świństw niż faceci. ~ Jak – no sami powiedzcie jak – można było nie wyróżnić w dziedzinie medycyny wiekopomnej pracy naukowców: E. Topola, R. Califfa, F. Van de Werfa, P.W. Armstronga (oraz ich 972 wymienionych z nazwiska współautorów!), za opublikowanie artykułu naukowego, którego lista autorów jest ponad 100 razy dłuższa od niego samego? ~ Nie znajdzie się też chyba nikt, kto nie przyklaśnie odkryciu Patricia V. Agostina, Santiago A. Plana i Diego A. Golombek, którzy po 10 latach badań odkryli, że chomiki łatwiej znoszą perturbacje związane ze zmianą strefy czasowej, gdy poda im się viagrę. ~ Nie tylko Anty-Nobel, ale i dozgonna wdzięczność pokoleń należy się też doktorowi Mayu Yamamoto z Tokio za odkrycie, że niektóre związki chemiczne w krowich odchodach pachną... wanilią. Wierzymy na słowo! ~ Japończykowi niemal dorównali uczeni Juan Manuel Toro, Josep B. Trobalon i Nuria Sebastian-
-Galles, którzy wykazali, że szczury nie słyszą żadnych różnic pomiędzy językami japońskim a holenderskim odtwarzanymi wspak. ~ Śmiech śmiechem, ale naprawdę wiekopomne może okazać się odkrycie przez naukowców nagrodzonych Ig-Noblem tzw. „bomby homoseksualnej”. Rzecz polega na tym, że odpowiednie dźwięki o określonej częstotliwości wywołają u wroga niepohamowany popęd gejowski i – zamiast walczyć – rzuci się on do... no, wiadomo
do czego. Naukowcy, niestety, nie precyzują, co będzie, gdy „zbombardowani” żołnierze rzucą się nie na współtowarzyszy, tylko na przeciwników... Tak było w latach ubiegłych, a co orzekła kapituła najnowszych Anty-Nobli? Rozdano je na początku października w takich oto dziedzinach: ~ Weterynaria – Catherine Douglas i Peter Rowlinson z Uniwersytetu w Newcastle – za udowodnienie, że krowy, które mają imiona, są bardziej mleczne niż krowy, które są bezimienne. Odnotujmy, że prekursorem w tej dziedzinie był jakiś bezimienny Polak, który wieki wcześniej odkrył, iż krowa, która dużo ryczy, mało daje mleka;
~ Nagroda pokojowa – Stephan Bolliger, Steffen Ross, Lars Oesterhelweg, Michael Thali i Beat Kneubuehl z Uniwersytetu w Bernie (Szwajcaria) – za badania i eksperymenty, które miały wykazać, czy bezpieczniej jest rozbić na głowie pustą, czy może pełną butelkę piwa. Do wiadomości bywalcom wiejskich dyskotek: obie metody są równie niebezpieczne; ~ Chemia – doktorzy Javier Morales, Miguel Apátiga, Victor M. ~ Castano z Universidad Nacional Autónoma de México – za empiryczne udowodnienie, że diamenty można tworzyć z tequili. Z milionów litrów tequili – dodajmy; ~ Medycyna – Donald L. Unger, z Thousand Oaks (uniwersytet Kalifornia) – za wykazanie, iż strzelanie z palców (np. w rytm muzyki) nie prowadzi do zwyrodnienia stawów prawej ręki. Nad lewą badania jeszcze trwają; ~ Fizyka – Katherine K. Whitcome z Uniwersytetu Cincinnati, Daniel E. Lieberman z uniwersytetu Harvarda i Liza J. Shapiro z uniwersytetu w Teksasie odkryli nareszcie, z jakiego to powodu kobiety w ciąży przewracają się rzadziej niż pozostałe. Nigdy byście na to nie wpadli. Okazało się, że przyszłe mamy mają bardziej wygięty kręgosłup w odcinku lędźwiowym, dzięki czemu lepiej zachowują równowagę, a więc ich wywrotność jest dużo mniejsza. ~ Literatura – w tej dziedzinie (nie bez udziału Polaków!) nagrodę dostali irlandcy policjanci za wystawienie mandatów 50 piratom
drogowym. Głównie za przekroczenie prędkości. Wszyscy piraci mieli identyczne imię i nazwisko. Nazywali się Prawo Jazdy! ~ Zdrowie publiczne – Ig-Nobla dostał zespół wynalazców – Elena N. Bodnar, Raphael C. Lee i Sandra Marijan za wynalezienie biustonosza, który w przypadku wojny chemicznej lub biologicznej może być szybko przemieniony w parę masek gazowych. Dla pani i jej towarzysza; ~ Biologia – że można aż o ponad 90 procent zmniejszyć masę kuchennych odpadów, udowodnili Fumiaki Taguchi, Song Guofu i Zhang Guanglei z Kitasato z uniwersytetu w Sagamiharze (Japonia). Wystarczy tylko polać je odchodami pandy wielkiej, a bakterie w nich zawarte zrobią resztę. Skąd poza Chinami wziąć wartą ok. 10 mln dolarów pandę, naukowcy już nie odkryli. To tyle w tym roku. W przyszłym, a dokładniej w październiku 2010 roku, szacowne jury przyzna kolejne nagrody. Oby tym razem nareszcie jakiś Polak... Może ktoś z dziedziny ekonomii, kto już od lat prowadzi prekursorskie badania i ponad wszelką wątpliwość udowodni, że można wydoić wielkie pieniądze od ludzi, którzy ich nie mają; że nie jest trudno zarobić sporą kasę na gorącej wodzie, która jest zimna; że nie jest niemożliwe stworzyć wirtualną, bajecznie drogą telefonię komórkową i wmówić klientom, iż jest najtańsza. No sami powiedzcie, czy nie należy się Ig-Nobel super komuś, kto z klimatyzowanego wnętrza luksusowej limuzyny ogłasza, że żyje w ubóstwie? I wszyscy mu wierzą. MAREK SZENBORN
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
R
ozpoczynamy historię osobliwej zażyłości religii z najbardziej zdegenerowaną ideologią – od gratulacji złożonych generałowi Franco po hiszpańskiej wojnie domowej do ostatnich wysiłków podejmowanych na rzecz bezpiecznego wywiezienia z Europy zbrodniarzy hitlerowskich, a później jeszcze – uwolnienia generała Pinocheta z aresztu domowego. Hitler wiedział, że Kościoły same prędzej czy później unicestwią się poprzez służalczość wobec faszystowskiego państwa. Że zniszczą resztki swego chrześcijaństwa, włącznie z samą jego istotą, byle tylko zachować jak najwięcej przywilejów i urzędów. W roku dojścia Hitlera do władzy błyskawicznie zawarto konkordat i była to pierwsza umowa międzynarodowa zawarta przez rząd nazistowski, która wyprowadzała III Rzeszę z międzynarodowej izolacji. W czasie przemówienia w Reichstagu pod koniec 1938 r. Hitler oświadczył, że naziści przyznali kościołom więcej pieniędzy, ulg podatkowych i swobód niż poprzednie, demokratyczne rządy. Była to prawda. Dla Hitlera Kościół (zwłaszcza zakon jezuitów) był pewnym wzorcem. Katolik Friedrich Heer tak charakteryzował jego stosunek do Kościoła instytucjonalnego: „Adolf Hitler patrzy z głębokim szacunkiem na Kościół rzymski, na jego tysiącletnią sztukę panowania, sztukę propagandy, sztukę rządzenia duszami”. We Francji Kościół popierał najpierw parafaszystowską Akcję Francuską, a następnie reżim Vichy i marszałka Philippe’a Pétaina, sprzymierzonego z Hitlerem. Pius XII pobłogosławił marszałka i zapewnił francuskiego ambasadora w Watykanie, iż będzie popierał „dzieło moralnego odrodzenia” Francji. Współpraca Kościoła z faszystowskim reżimem powstałym we Włoszech była czymś oczywistym. Dzięki niej w szkołach i sądach ponownie zawisły krzyże, wydawano ustawy regulujące małżeństwo podług wizji kościelnej, przywrócono duszpasterstwo wojskowe, nadano przywileje szkołom wyznaniowym i zwrócono zarekwirowane kościoły i klasztory. W roku 1923 Mussolini uratował katolicki Bank Rzymu, Watykan otrzymał bibliotekę z książęcego
...I DO PŁACZU
13
pałacu Chigi, podwyższono państwowe subwencje na kościelne budowle oraz dla duchowieństwa, zakazano rozpowszechniania pornografii, podejmowano działania przeciw aborcji i antykoncepcji (jakże dziś pragnęliby takiego rządu!), zdelegalizowano masonerię, większa liczba kościelnych świąt została uznana za państwowe... Wszystko to musiało być niezwykle budujące dla kościelnych hierarchów, nie może więc przeto dziwić, że papież powtarzał:
Kościół katolicki pozbawił się legitymacji autorytetu moralnego przez swoją współpracę z reżimami faszystowskimi.
Kościół i faszyzm „Mussolini został nam zesłany przez Boską Opatrzność”. Przypieczętowaniem dobrych stosunków między Włochami a Stolicą Apostolską były traktaty laterańskie, które powołały państwo kościelne, a za utracone dawniej tereny włoskie przyznały Kościołowi olbrzymie odszkodowanie, na którym w dużej mierze opiera się dzisiejsza potęga finansowa Watykanu. Równie gorące połączenie Kościoła i faszyzmu miało miejsce w Hiszpanii. Autorytarna dyktatura Franco (1939–1975) zbudowana została dzięki poparciu Kościoła. Zniesione zostały swobody obywatelskie (wolność słowa, prasy, zgromadzeń), zakazane partie polityczne. Za to Matkę Boską mianowano... honorowym generałem armii hiszpańskiej! Austriacką odmianę faszyzmu (tzw. austrofaszyzm) wprowadził Engelbert Dollfuss, jeden z przywódców
Partii Chrześcijańsko-Społecznej. Wszyscy biskupi austriaccy – z wyjątkiem metropolity Linzu – wezwali naród do opowiedzenia się za Hitlerem i zakończyli swój apel głośnym pozdrowieniem „Heil Hitler”. Szefem faszyzmu na Słowacji został ksiądz Józef Tiso. Słowacka Partia Ludowa pod wpływem Hitlera proklamowała 14 marca 1939 roku
utworzenie Republiki Słowackiej pozostającej pod wpływem faszystowskich Niemiec. Wielebny prezydent oznajmił: „Katolicyzm i narodowy socjalizm mają wiele wspólnego i ręka w rękę pracują dla polepszenia świata”. Najbardziej brutalnym reżimem faszystowskim wspieranym aktywnie przez Watykan był rząd ustaszów w Chorwacji. Jeden z raportów SS
donosił: „Liczbę prawosławnych, których Chorwaci wymordowali i przy użyciu najbardziej sadystycznych metod zamęczyli na śmierć, trzeba oszacować mniej więcej na 300 tys. ludzi. Należy przy tym zauważyć, że Kościół katolicki, ze względu na środki, jakie stosuje przy nawracaniu, i na swój przymus nawracania, forsował w ostatnich czasach potworności popełniane przez ustaszów, posługując się nimi również w swoich akcjach nawracania”. Protesty i opór wśród duchownych wobec przejawów faszyzmu zawsze były pojedyncze. Kościół się nie skompromitował. On jest współodpowiedzialny za zbrodnie. MARIUSZ AGNOSIEWICZ Począwszy od bieżącego numeru „FiM”, publikować będziemy serię mało znanych, archiwalnych fotografii, które lepiej niż słowa oddają prawdę o mariażu Kościoła i faszyzmu.
14
N
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
ZE ŚWIATA
azwa flexicurity to zlepek dwóch angielskich słów: flexibility (elastyczność) oraz security (bezpieczeństwo). Duńczycy wpadli na pomysł, by połączyć elastyczny rynek pracy z niezwykle wysokimi zabezpieczeniami socjalnymi – przede wszystkim zasiłkami dla bezrobotnych. Dzięki temu firmy mogą reagować na zmiany w rynkowym otoczeniu, a pracownicy mają niezwykle mocną pozycję przetargową przy ustalaniu warunków pracy, ponieważ bezrobocie nie jest wielkim problemem, kiedy zasiłek grubo przekracza polską średnią krajową. Do tego dochodzi jeszcze bardzo aktywna polityka rynku pracy. Na bezrobociu, na koszt państwa, można nauczyć się nie tylko nowego zawodu, ale także wielu przydatnych, życiowych umiejętności. Siła flexicurity polega właśnie na wzajemnym uzupełnianiu się wszystkich tych trzech filarów. Podkreślał to między innymi były premier Danii Anders Fogh Rasmussen, członek partii liberalnej, który mówił: „Według międzynarodowych standardów mamy bardzo elastyczny rynek pracy. Jest on teraz bardzo chwalony za granicą, jest też przedmiotem zazdrości wielu krajów. Jednym z powodów jest to, że jest elastyczny, ponieważ duńscy pracodawcy mogą bardzo łatwo zatrudniać i zwalniać pracowników. Ciężko znaleźć jakiekolwiek ograniczenia. To jest sposób, w jaki postanowiliśmy zorganizować duński rynek pracy. Jest to jednak możliwe jedynie dzięki wysokiemu poziomowi bezpieczeństwa socjalnego. Nasz poziom zasiłków dla bezrobotnych jest – w porównaniu z innymi krajami – wysoki, i dla tych, którzy nie mają ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, mamy pomoc finansową – także na wysokim poziomie. Mamy elastyczność rynku pracy, bo mamy rynek pracy z wysokim poziomem zabezpieczeń socjalnych”. Elastyczność przyciąga też uwagę polskich przedsiębiorców. Na stronach Lewiatana i BCC bez najmniejszego trudu można znaleźć pozytywne odniesienia do duńskiego przykładu. Można nawet odnieść wrażenie, że organizacje zrzeszające polskich przedsiębiorców chętnie sięgnęłyby po rozwiązania wprowadzone przez socjaldemokratów. Niestety, rozwiązania te piekielnie dużo kosztują. Dania ma największy po Szwecji udział wydatków publicznych w PKB w Europie. Ma także jedne z najwyższych na świecie podatków (niektóre rankingi pokazują, że najwyższe). Stopa opodatkowania w niektórych przypadkach przekracza 60 proc. Do tego jest to bardzo progresywny system. Średnie obciążenia podatkowe wahają się, zależnie od roku, od 40 do ponad 50 proc. Podatek VAT na większość artykułów wynosi 25 proc.
Chęć sięgnięcia przez polskich przedsiębiorców po tak oryginalne rozwiązania jest jednak złudna. Nie chcą płacić wysokich podatków, ale chcieliby zakosztować elastyczności. Zasiłki, szkolenia i podatki to w końcu rzeczy, które powinny zniknąć. Tymczasem flexicurity to bardzo dobrze przemyślany system, który do działania potrzebuje wszystkich trzech filarów. Elastyczność, do której wzdycha Lewiatan, nie jest nawet najważniejszym z nich.
02,2 tys. tygodniowo Znacznie istotniejszym elementem duńskiego „złotego trójkąta” jest bezpieczeństwo socjalne. Zostało ono oparte przede wszystkim na systemie
spadło nawet do 1,9 proc., a więc poniżej tzw. naturalnego progu bezrobocia, który większość badaczy określa na poziomie ok. 3 proc. Na razie nawet kryzys nie dał rady duńskiemu rynkowi pracy. W lipcu bezrobocie w Danii wzrosło (!) do poziomu... 3,7 proc.
Naucz się czegoś nowego Jak już wspomniałam, nie tylko zasiłki stanowią o sukcesie modelu duńskiego. Drugim filarem systemu jest aktywna polityka rynku pracy. A to w dużej mierze dzięki kompromisom pomiędzy pracodawcami a ponad setką duńskich związków zawodowych. Kompromisom, których ramy ustanowił flexicurity.
Dzięki zapewnionemu bezpieczeństwu socjalnemu oraz pewności tego, że nawet „na bezrobociu” istnieją możliwości zawodowego rozwoju, Duńczycy często zmieniają pracę (każdego roku 20–30 proc.), a duńscy pracodawcy mają możliwości dostosowania się do koniunktury i aktualnych oczekiwań rynku. Warto też podkreślić, że system jest elastyczny, ale jak na warunki zachodniej Europy. Z całą pewnością jest mniej liberalny niż np. system brytyjski. Uelastyczniają go wprawdzie pewne elementy, np. takie jak długie okresy próbne, stosunkowo krótkie (jak na Skandynawię) wypowiedzenia i inne jeszcze rozwiązania. Jednak głównym czynnikiem owej elastyczności jest poczucie
Socjalizm rynkowy Czy można w gospodarce połączyć socjalizm i wolny rynek? Można. Można nawet więcej. Używając socjalnych rozwiązań, można ów rynek napędzać. Doskonałym przykładem jest Dania i jej oryginalny model polityki społecznej – flexicurity.
zasiłków dla bezrobotnych, których poziom ustalono tak, by w okresach pozostawania bez zatrudnienia można było prowadzić życie na przyzwoitym poziomie. W 2008 roku można było otrzymać do 90 proc. ostatniej wypłaty, otrzymanej przed utratą pracy. Przy czym górny pułap określono na poziomie 3515 koron duńskich tygodniowo (to ok. 2200 zł). Jest to kwota, która nawet w Danii pozwala nie martwić się o codzienne koszty życia. Żeby otrzymać zasiłek, trzeba spełnić jedynie niewielkie wymagania. Należy w ciągu trzech lat przepracować min. 52 tygodnie. Prawo do jego pobierania ma się później przez 4 lata, przy czym po roku trzeba się zaangażować w aktywne programy rynku pracy (gdy ma się mniej niż 25 lat – po sześciu miesiącach). Warto wspomnieć, że zasiłki nie rozleniwiają Duńczyków. Mimo że ich poziom jest tak wysoki, bezrobocie w Danii właściwie nie istnieje. Jego poziom od kilku lat nie przekracza 3–4 proc. W ubiegłym roku
W związku z dużą elastycznością rynku pracy, stosunkowo krótkimi okresami pracy w jednym miejscu (średnio ok. 8 lat) i związanymi z tym obawami o to, czy w takiej sytuacji pracodawcy będą chcieli inwestować w rozwój zawodowy swoich pracowników, obowiązek szkoleń zawodowych w dużej mierze wzięło na siebie państwo. Duńskie władze aktywnie włączyły się w organizowanie różnego rodzaju działań, których celem jest podnoszenie zawodowych kwalifikacji Duńczyków i ciągłe dostosowywanie ich do zmieniających się wymogów rynku pracy. Oczywiście, sporo to kosztuje. Dania na aktywne programy rynku pracy wydaje 2 proc. PKB (dla porównania Polska – 0,2 proc. PKB). Na programy rynku pracy w ogóle – ponad 4 proc.
bezpieczeństwa po stronie pracowników, którzy – pozbawieni obaw o byt – często zmieniają zajęcie, często też korzystają z możliwości rozwijania własnych kwalifikacji zawodowych.
I się kręci Istotą flexicurity jest to, że – jak napisali Wilhagen i Tros, dwaj badacze tematu – jest ona polityką, „która ma na celu uelastycznienie rynków pracy, organizacji pracy i stosunków pracy, a jednocześnie podniesienie bezpieczeństwa – bezpieczeństwa zatrudnienia i bezpieczeństwa socjalnego – szczególnie w przypadku słabych grup na rynku pracy i poza nim”. Związani z Lewiatanem i BCC apologeci flexicurity uparcie twierdzą, że to elastyczność jest kluczem do sukcesu Danii. Tymczasem widać (a potwierdzają to nawet duńscy
liberałowie), że to socjalne bezpieczeństwo oraz przerzucenie na państwo odpowiedzialności np. za szkolenia pracowników są tutaj równie ważne, a nawet ważniejsze. Duńczykom udało się zbudować model, który pozwala wykorzystać rynek w sposób, który znajduje „złoty
środek” między oczekiwaniami pracodawców oraz pracowników. Jest on efektem kompromisu ponad 100 duńskich związków zawodowych oraz organizacji pracodawców. Było to wypracowanie zupełnie nowego modelu, w którym wszyscy z czegoś zrezygnowali i dzięki temu wszyscy dostali więcej w zamian. Znaczące ograniczenie przepisów prawa pracy zmniejszyło biurokrację i stworzyło znacznie lepsze warunki do prowadzenia biznesu. Zapewniło też dużą elastyczność duńskim przedsiębiorstwom, które mogą się łatwo dostosowywać do zmieniającej się koniunktury. Nie tylko poprzez np. redukcję zatrudnienia, ale także dzięki kompetencjom pracowników, którzy za sprawą prowadzonych przez państwo programów dostosowywania kwalifikacji zawsze nadążają za zmieniającymi się wymaganiami rynku. Jednocześnie, wprowadzając wysokie zasiłki dla bezrobotnych, usunięto jedną z najważniejszych przeszkód w działaniu rynku pracy – znacznie słabszą pozycję pracownika. Nikt nie pójdzie do pracy w kiepskich warunkach, gdy jego socjalne bezpieczeństwo nie jest w żaden sposób zagrożone. Patrząc na to z jeszcze innej strony – takie rozwiązanie zapewnia stabilny i wysoki poziom popytu wewnętrznego. Ma więc zbawienny wpływ na gospodarkę w ogóle. Także na gospodarkę w kryzysie. Model działa doskonale. Wprowadzano go przy niemal 10-procentowym bezrobociu. Od kilku lat Dania nie zna tego problemu. Dodatkowo w Danii znalazły zatrudnienie setki tysięcy obcokrajowców. Można przypuszczać, że podobny model sprawdziłby się także w Polsce. Przerzucenie odpowiedzialności z niesprawnych urzędów na „naprawiony” rynek pomogłoby uniknąć bzdurnego i niepotrzebnego nadmiaru biurokracji, a jednocześnie szybko poprawiło warunki pracy i płace. Jednak – mimo organizowanych przez Lewiatan konferencji – w Polsce nie można się raczej spodziewać flexicurity. Jego założenia daleko odbiegają od przekonań stojących za naszym przaśnym kapitalizmem, podobnym do tego z XIX wieku. Poza tym deficyt III Rzeczypospolitej uniemożliwia duże finansowe zaangażowanie w system państwa, a i priorytety (na przykład finansowanie Kościoła watykańskiego) mamy inne niż Dania. ELŻBIETA WALIGÓRA
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
W
ładze żadnego państwa nie były jak dotąd w stanie konsekwentnie rozliczyć Krk z tego, że przez dekady z premedytacją zatajał poważne przestępstwa seksualne księży, chronił ich i lekceważył bezpieczeństwo oraz interes małoletnich wyznawców. Czas to zmienić.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Oto rekapitulacja treści raportu. Unia podkreśla „ogromną liczbę dzieci, które padły ofiarą przemocy ze strony kleru”. W samych Stanach Zjednoczonych Kościół zmuszony został do wypłacenia prawie 3 miliardów dolarów odszkodowań! W Irlandii, kraju liczącym zaledwie 5 mln ludności, zapłacono za molestowanie seksualne i fizyczne
ich kapłani okazali się przestępcami seksualnymi. Zamiast tego przemieszczały sprawców z jednej parafii do drugiej. Wielu przedstawicieli kleru zostało zmuszonych do rezygnacji, ale wielu nie poczuwa się do winy, a najwyżsi rangą liderzy Kościoła nie widzą w tym nic zdrożnego. Bostoński kardynał Bernard Law, który wbrew konsekwentnemu oporowi papieża
Organizacja Narodów Zdenerwowanych Teraz być może zajmie się tym na poważnie organizacja ponadpaństwowa o najwyższym prestiżu – ONZ. Pod koniec września Rada Praw Ludzkich ONZ opublikowała raport Międzynarodowej Unii Humanistycznej i Etycznej, która jest nadrzędną instytucją koordynującą poczynania organizacji tego typu na świecie. Raport stanowi próbę usystematyzowania i podsumowania naruszeń Konwencji praw dziecka, którą Watykan podpisał w roku 1990. Roy Brown, główny przedstawiciel Unii Humanistycznej przy ONZ w Genewie, stwierdza: „Stolica Apostolska ponosi poważną odpowiedzialność za to, że przez dekady ukrywała przemoc wobec dzieci, której sprawcami byli członkowie kleru. Utrudniała wymiar sprawiedliwości i zaniedbała działania mające uniemożliwić dalsze przestępstwa. Nasz raport jest pierwszym dokumentem, który zwraca na to uwagę Radzie Praw Ludzkich”.
znęcanie się ponad 1 miliard euro, przy czym Kościół pokrył tylko 10 proc. tej kwoty, a resztę zapłaciło państwo, czyli podatnicy. W roku 2003 przedstawiono ONZ konsekwencje molestowania nieletnich: posttraumatyczny stres, podatność ofiar na kolejne przestępstwa, trudności w nawiązywaniu kontaktów emocjonalnych, skłonność do samobójstw. Te symptomy są pogłębiane przez postawę Kościoła, usiłującego zaprzeczać odpowiedzialności lub umniejszać rozmiary swej winy. Raport analizuje reakcje Kościoła, gdy skandal przemocy seksualnej został wyciągnięty na światło dzienne. Ofiary były poniżane i oskarżane o kłamstwa – nawet w obliczu mocnych dowodów winy funkcjonariuszy Kościoła. Wielokrotnie adwokaci diecezji oskarżali... dzieci o inspirowanie księży do gwałtów. W większości przypadków przez wiele lat diecezje nie informowały wiernych o tym, że
Jana Pawła II zmuszony został przez wiernych do dymisji i musiał salwować się ucieczką ze swej archidiecezji, został wynagrodzony prestiżową pozycją w Rzymie jako arcypasterz jednej z najważniejszych bazylik. Wciąż pozostaje na tym stanowisku. Z odpowiedzi Watykanu na raport należy wnosić, że w opinii Kościoła świeckiemu wymiarowi sprawiedliwości wara od gwałcicieli na służbie bożej. Jak ma wyglądać jedyna i „sprawiedliwa kara”? „W przypadkach, gdy dowody nie budzą żadnych wątpliwości, biskup może odsunąć winnego od posługi kapłańskiej i nakazać mu przebywanie w określonym miejscu”. Wyższy rangą urzędnik ONZ określił odpowiedź Kościoła jako „haniebną”. PIOTR ZAWODNY
Purpurowa świnia Kanada. Katolicki biskup został aresztowany za posiadanie dziecięcej pornografii. I wiele wskazuje na to, że będzie siedział. Co prawda został czasowo zwolniony za kaucją, ale prawnicy twierdzą, że jeśli nie wydarzy się coś nadzwyczajnego (np. tajna interwencja Watykanu), purpurat spędzi za kratkami co najmniej 5, a może nawet 10 lat! Nazywa się Raymond Lahey i jest (a może raczej był) biskupem w Nowej Szkocji. Policja obserwowała jego internetową aktywność od 2 lat. Nie szukał w Google natchnienia do kazań, nie udzielał porad zbłąkanym owieczkom, nawet nie podróżował wirtualnie po chrześcijańskich muzeach w celu podziwiania obrazów świętych. Obrazy go interesowały – z tym że raczej gustował w cherubinkach. Niestety, jak najbardziej żywych. I uwiecznionych na fotografiach lub filmach przedstawiających głównie perwersyjne gwałty na kilkuletnich dzieciach. W sieci chętnie skupował takie właśnie materiały, ale też był ich hurtowym dystrybutorem. Za pieniądze! Jakby tych obrzydliwości było mało, Raymond Lahey pośredniczył z ramienia kurii w przekazywaniu... odszkodowań dla ofiar molestowania seksualnego dzieci przez księży i zakonników. Gdy został zatrzymany na lotnisku w Ottawie, akurat był w trakcie podróży, która miała sfinalizować wypłacenie ww. ofiarom z diecezji Antigonish 15 milionów dolarów. Policjanci, którzy wstępnie – już w porcie
lotniczym – obejrzeli zawartość laptopa biskupa, byli wstrząśnięci. Opowiadali, że – choć czynności operacyjne wskazywały, co w komputerze znajdą – takiego szoku jeszcze nie przeżyli! Biskup, który (po uiszczeniu kaucji) przebywa na wolności, zrezygnował ze swojej duszpasterskiej posłuRaymond Lahey gi. Bo, jak powiedział, potrzeba mu „osobistego odnowienia”. Tymczasem Anthony Mancini, arcybiskup Halifaksu, rozpacza w mediach: „Te ostatnie zarzuty to kolejny cios dla Kościoła katolickiego w Nowej Funlandii i Labradorze. I to w chwili, gdy Kościół próbuje przywrócić wiarę ludzi po latach skandali seksualnych”. Na razie owo „przywracanie wiary” idzie Kościołowi jak po grudzie. A dokładniej – jak po trupach. Kilkadziesiąt ciał dzieci pogrzebanych w płytkich grobach odnaleziono w pobliżu klasztorów w Brazylii i Meksyku... Do rozwojowej sprawy biskupa Raymonda Laheya oczywiście wrócimy. MarS
15
Kolonia karna P
olakowi mieszkającemu za granicą w utrzymywaniu związków z krajem przeszkadzają – według księdza Stefana Ochalskiego z Kolonii – polskie gazety i nasza zdrowa żywność. Jak w większości skupisk polonijnych w Niemczech – także w Kolonii główną polonijną placówką kulturalno-towarzysko-handlową była przez wiele lat Polska Misja Katolicka. To w pobliżu świątyń kwitł handel polską prasą i żywnością, a niedzielne msze święte zamieniały się w towarzyskie spotkania. Rada Parafialna zajmowała się pilnowaniem kasy i dbaniem o dobre relacje z lokalną administracją oraz właścicielem polskich świątyń – kolońską metropolią. Wszystko działało w miarę dobrze do czasu, gdy w 2008 proboszczem w Kolonii został ksiądz Stefan Ochalski, który już wcześniej pracował między innymi w Bohum, Holandii i jako szef prowincji niemiecko-holendersko-włosko-węgierskiego Towarzystwa Chrystusowców. W Kolonii swoje rządy rozpoczął od wymiany członków Rady Parafialnej („FiM” 14/2009). Osoby cieszące się zaufaniem Polaków i Niemców zastąpił sympatykami Radia Maryja, ale ich nazwiska... utajnił. Potem rozłożył stronę internetową PMK w Kolonii. Uznał także, że nie opłaca mu się odprawiać mszy świętych dla dzieci. W proteście ich rodzice przenieśli się do parafii niemieckich. Jedyną rzeczą, która trzymała Polaków przy PMK w Kolonii był kiosk z polską prasą i żywnością, prowadzony przez Janusza Niemiera. Okazało się jednak, że wśród Polaków katolików w Kolonii i okolicach znacznie lepiej sprzedawały się „Fakty i Mity” niż pisemka zakonu chrystusowców i „Nasz Dziennik”. Wobec tego duchowny w wojnie z dostawcą polskiej prasy użył m.in. ambony, z której co tydzień przez kilka miesięcy miotał pod jego adresem wyzwiska. Wydał także bezprawny zakaz handlu w pobliżu świątyni i chciał go wyegzekwować przy pomocy niemieckich służb porządkowych. Zakaz był nielegalny, gdyż mógł go wydać tylko właściciel terenu, czyli parafia niemiecka. Niestety, tam uznano, że Janusz Niemier nie narusza powagi miejsca. Gdy ta akcja nie przyniosła efektu, do niemieckich urzędów zaczęły napływać zawiadomienia Polskiej Misji Katolickiej oraz kierowane przez anonimowe osoby donosy, że obok prasy pod kościołem handluje się narkotykami oraz alkoholem i papierosami bez akcyzy. A że Niemcy takie czyny traktują niezwykle poważnie, punkt Janusza Niemiera zaczęli nachodzić uzbrojeni po zęby wysłannicy wszelkich inspekcji i straży (urząd
imigracyjny, skarbówka, urząd celny). Niczego zakazanego nie znaleźli. W likwidacji punktu nie pomogło także księdzu zmobilizowanie radiomaryjnego aktywu. Akcje policji i innych służb oraz coniedzielne seanse nienawiści w wydaniu ks. Ochalskiego i jego stronników odbiły się na zdrowiu Janusza Niemiera. Umęczony szykanami szukał pomocy w rozwiązaniu konfliktu zarówno u przełożonych księdza ze Zgromadzenia Chrystusowców (w Niemczech i w Polsce), jak i u polskich dyplomatów. Ci pierwsi nie raczyli w ogóle odpowiedzieć na listy, a drudzy uznali, że to nie ich sprawa. Zachęcany przez swoich stałych klientów, którzy mu kibicowali, złożył
latem tego roku Janusz Niemier pozew do sądu przeciw księdzu Stefanowi Ochalskiemu. Sąd kwity przyjął i termin pierwszej rozprawy wyznaczył na 9 września 2009 roku. Nie przybył na nią pozwany ksiądz Ochalski, a jego pełnomocnik przekazał tylko, że proboszcz obiecuje, że nie będzie już brzydko mówił o Januszu Niemierze. Poszkodowany, jego adwokat oraz sąd uznali, że jest to propozycja niewiarygodna i sprawa trafiła do zwykłego trybu procesowego. Ponoć Ochalski boi się, że sąd każe mu zwracać koszty procesu i zasądzi na rzecz poszkodowanego spore odszkodowanie. Wszystkie należności duchowny będzie musiał zgodnie z niemieckim prawem zapłacić z własnej kieszeni. Nie ma też szans na dodatkowy zarobek, gdyż Polacy w Niemczech – w odróżnieniu od polonii amerykańskiej i kanadyjskiej – nie wykazują woli do zapisywania na rzecz duchownych domów i oszczędności. MiC
16
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (27)
Jedna wiara, jeden Bóg? Historyk Prokopiusz z Cezarei wspomniał o „jedynym” bogu Słowian, „panu wszechrzeczy”. Podobną informację przekazała tzw. Księga Welesa. Czy słuszne jest przypisywanie plemionom słowiańskim monoteizmu? Niewiele zachowało się zapisków dotyczących dawnych wierzeń Słowian. Na tym tle w sposób znaczący wybija się wczesnośredniowieczny przekaz historyka bizantyjskiego Prokopiusza z Cezarei (ok. 490–560), autora „Historii wojen”. W dziele tym znajduje się krótki passus, którego wyjątkowość, poza starożytnością pochodzenia, polega na tym, że mówi on o wierze Słowian w jednego boga. Oto jego brzmienie: „Boga bowiem jednego twórcę błyskawicy uważają za jedynego pana wszechrzeczy, jemu składają w ofierze woły i wszelkie zwierzęta ofiarne; przeznaczenia zgoła nie znają ani też nie przypisują mu żadnego znaczenia w życiu ludzi; jednak gdy śmierć im grozi już to w chorobie, już to podczas wojny, przyrzekają bogu złożenie ofiary w razie swego ocalenia, a po uniknięciu niebezpieczeństwa spełniają przyrzeczenie i wierzą, że tej ofierze zawdzięczają sobie ocalenie życia; oddają także cześć rzekom, nimfom oraz innym demonom, składają im wszystkim ofiary i podczas ofiar czynią wróżby (...)”. Rozmaicie komentuje się słowa Prokopiusza. Badacze zgodnie odrzucają pogląd, że autor wymyślił sobie „jedynego” boga Słowian, mimo iż świadectwo Prokopiusza
L
deprecjonował Aleksander Brückner. Kwestią sporną pozostaje natomiast, z jakiego źródła czerpał swoje informacje historyk z Cezarei i na ile są one wiarygodne. Nie ma dowodów na to, by autor kiedykolwiek przekroczył Dunaj na słowiańskim jego odcinku, co nie znaczy, że brakowało mu okazji do bezpośredniego zetknięcia się ze Słowianami. Jego informatorami mogli być jeńcy wojenni w niewoli bizantyjskiej lub żołnierze słowiańscy w służbie cesarskiej. Nie jest też pewne, czy do relacji Prokopiusza, nadającej wierze Słowian cechę monoteizmu, nie wkradły się jakieś elementy chrześcijańskie lub helleńskie. Mogło być przecież i tak, że to żołnierze słowiańscy wyeksponowali kult „jedynego” boga właśnie pod wpływem chrześcijaństwa. Wyrażono wreszcie przypuszczenie, że Prokopiusz wcale nie pisał o bóstwie ogólnosłowiańskim, lecz plemiennym. Pomimo tych i innych wątpliwości świadectwo Prokopiusza odczytywane jest niekiedy jako dowód na monoteizm Słowian. Prokopiuszowego boga, „twórcę błyskawicy”, identyfikuje się najczęściej z Perunem. Istnieje domysł, że astrape (czyli „błyskawica”) stanowi grecką
udzie ze środowisk religijnych wyobrażają sobie często życie niewierzących jako wypełnione lę kiem, obawami i przygnębieniem. Takie wyobrażenia wynikają wyłącznie z pa trzenia na świat przez krzywe lustro własnej wiary. Gdy jako młody, bardzo gorliwy ewangeliczny protestant myślałem o ateistach, to zawsze na pierwszym miejscu wyobrażałem sobie, że muszą oni żyć w rozpaczy i beznadziei. „Jakie smutne musi być ich życie, skoro nie mają żadnej trwałej i wiecznej nadziei – takiej, jaką mamy my, chrześcijanie”. W Polsce, zwłaszcza w małej miejscowości, z której pochodziłem, ateista jest istotą egzotyczną, mało znaną i przez to tajemniczą. Z braku spotkań z prawdziwymi niewierzącymi byłem zdany na projektowanie w nich własnych lęków. Kiedy natomiast moje życie religijne dobiegło kresu, a wiara uległa wyczerpaniu, zrozumiałem, że główną siłą, jaka trzymała mnie przy religii, był zwykły strach. Lęk przed potężną i groźną istotą zwaną Bogiem. Nie był to oczywiście jedyny składnik moich „uczuć religijnych”, bo była tam niewątpliwie także nadzieja, fascynacja, poczucie wspólnoty, sprawiedliwości i inne, ale silny respekt przed Bogiem był dominujący. To odkrycie strachu
kalkę słowiańskiej nazwy – „piorun” (etymon nazwy „Perun” znajduje się w słowie „piorun”, określającym w języku polskim grzmot i błyskawice). Monoteizm u Słowian zdaje się potwierdzać tzw. Księga Welesa, której pochodzenie nie jest znane – nie wiadomo, skąd się wzięła i kto ją napisał. Księga ta należy do najbardziej tajemniczych spraw, związanych z wiarą dawnych Słowian. Wprawdzie okoliczności znalezienia Księgi Welesa zostały opisane w szczegółach, ale nie wiadomo, ile jest w nich prawdy, a ile mistyfikacji. Odkrycia dokonał jakoby białogwardyjski pułkownik Ali Fiodor Arturowicz Izenbek podczas wojny domowej w Rosji, w 1919 r. Były to drewniane deszczułki związane w pakiet i zapisane nieznanymi znakami. Zainteresował się nimi Jurij Mirolubow, rosyjski uczony na emigracji, i rozpoczął ich naukowe badanie. Niestety, deszczułki te zaginęły podczas II wojny światowej, a jedynym świadectwem ich istnienia pozostało jedno zdjęcie, przepisany tekst oraz notatki Mirolubowa. Księga Welesa, nazwana tak od imienia słowiańskiego boga, które widnieje na pierwszej deszczułce, odsłania duchowe bogactwo Słowian, ukazując różne aspekty ich wierzeń. Wykazuje wiele podobieństw do mitologii indyjskiej,
jako osi, wokół której kręciło się moje życie religijne, stało się dla mnie wyzwalające. Widząc fiasko mojej wiary, zdecydowanie odrzuciłem ten strach i... poczułem falę ogromnego wyzwolenia. Żadnej beznadziei, lęku itp., tylko potężny powiew życia. Bardzo się tym niespodziewanym uczuciom dziwiłem.
a szczególnie do sanskryckiej Rygwedy (na tej podstawie niektórzy wnioskują o ich wspólnym pochodzeniu z jednego praźródła). Księga zawiera m.in. unikatowe informacje, jakoby dawni Słowianie byli monoteistami szczególnego rodzaju. Wierzyli podobno w jednego boga, aczkolwiek w wielu postaciach. Czczony był pod różnymi imionami, np. jako Swarożyc, Perun, Weles, Trzygław etc. Na jednej z deszczułek Księgi Welesa znajduje się
„Faktów i Mitów” (bardzo nam miło!), wyzwolonej od złudzeń i mitów. Jak pisze Pani Teresa, jako osoba wierząca doświadczała wielu „wewnętrznych rozterek, trudnych chwil oraz dyskomfortu”. Teraz jest „osobą szczęśliwą i spełnioną”. W liście pełnym życia i pogody wyznaje: „Znam swoją wartość
ŻYCIE PO RELIGII
Bezbożna normalność Wtedy pojąłem, że religia trzymała w strachu i jednocześnie odbierała nadzieję na jakąkolwiek inną drogę życia. To jest dosyć przewrotne – trzymać kogoś w ryzach za pomocą lęku przed... strachem. Przedziwne zniewolenie umysłowe, ale bardzo powszechne, bo doświadczane przez setki milionów ludzi, zwłaszcza tych gorliwiej wierzących. Takie wspomnienia przyszły mi na myśl po lekturze wspaniałego listu, który przysłała mi czytelniczka z Jaworzna – nazwijmy ją Panią Teresą. List opowiada jej własną historię wyzwolenia jako osoby najpierw wierzącej i praktykującej w Kościele rzymskokatolickim, a później, dzięki lekturze
i cieszę się życiem. Nie mam żadnych wątpliwości i niepokojów”. Jej życiowy entuzjazm jako emerytki nie wynika bynajmniej z luksusowych warunków życia, bo – jak pisze – „emerytura jest skromna, ale życie jest takie piękne!”. Kluczem do udanego życia dla Pani Teresy stało się odpowiednie nastawienie do wydarzeń oraz do innych ludzi oraz codzienność przeżywana poprzez realizację rozmaitych zainteresowań. Nasza Czytelniczka lubi się uśmiechać i ceni towarzystwo pogodnych ludzi. Uczestniczy w zajęciach uniwersytetu trzeciego wieku (m.in. język angielski, socjologia, religioznawstwo, taniec, zdrowie, psychologia),
przestroga: „A jeśli jakiś wszetecznik będzie liczyć bogów, oddzielając ich od Swarożyca, wyklęty będzie z rodu, jako że nie ma u nas bogów oprócz Najwyższego. Istotą Swarożyca i innych jest mnogość, bo bóg jest zarówno jeden, jak i mnogi. Niech nikt nie rozdziela tej mnogości i nie mówi, że mamy wielu bogów”. Księga Welesa uznawana jest najczęściej za apokryf, falsyfikat, ale są też badacze, którzy skłaniają się do uznawania istnienia tak pojętego monoteizmu u dawnych Słowian. Najczęściej jako bóstwo naczelne Słowian wskazywany jest Świętowit. Jedna z możliwych interpretacji zakłada, że działały przezeń inne bóstwa, niekiedy z nim utożsamiane lub też traktowane jako jego aspekty. Należeli do nich Perun, Weles, Dadźbóg, Swarożyc, Rujewit, Jarowit, Jaryła i wielu innych. Tak jak w przypadku czteroobliczowego posągu Świętowita (Światowida) ze Zbrucza, wszyscy bogowie mają na głowie kapelusz. Można to rozumieć w ten sposób, że do pewnego stopnia mieli oni samodzielny byt, ale wszyscy razem tworzyli boga bogów – Świętowita, wyrażając różne funkcje i aspekty jego boskości. Bliższe prawdy wydaje się jednak inne spojrzenie – żadnego z bóstw słowiańskich nie uznawano za jedyne, uznając w pełni realność obcych bogów. W tym ujęciu starcie wojenne dwóch ludów rozumieli Słowianie jako walkę prowadzoną pod przewodnictwem dwóch różnych bogów. Zwyciężała ta strona, której bóg okazał się silniejszy. ARTUR CECUŁA
jeździ na wycieczki, chodzi na basen. Interesuje się sportem, bardzo dużo czyta, korzysta z biblioteki multimedialnej. Pani Teresa myśli też o „sprawach ostatecznych”, czyli o własnym pogrzebie. Poprosiła swoje dzieci o zorganizowanie jej skromnej świeckiej uroczystości pożegnalnej, poprzedzonej kremacją. Oczekuje z ust mistrza ceremonii pogrzebowej kilku ciepłych słów pod swoim adresem, ponieważ ma świadomość, że jest „dobrym i wartościowym człowiekiem”. I to wszystko. Nie czeka na „życie wieczne” i jego brak nie napełnia jej rozpaczą lub niepokojem. Przyznam, że ogromnie cieszy mnie taki spokojny i niehałaśliwy heroizm niewiary, który pozwala życiu patrzeć prosto w twarz, bez uciekania się do urojeń i taniej pociechy, a jednocześnie nie wyklucza radości i pasji życia. Na koniec, poza podziękowaniami dla Pani Teresy, której list ogromnie mnie ucieszył i zbudował, chciałbym spełnić życzenie naszej Czytelniczki i zaapelować do niereligijnych Czytelników „FiM”, aby nie bali się prosić swoich najbliższych o zapewnienie im świeckich uroczystości pogrzebowych. Im więcej będzie takich osób, tym raźniej będzie żyć i spokojniej umierać innym polskim nonkonformistom światopoglądowym. MAREK KRAK
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
T
rudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy średniowieczny tarantyzm był ludową medycyną, zbiorową chorobą psychiczną, dionizyjskim transem przemyconym do średniowiecza, czy chrześcijańską sektą. Takie cztery wyjaśnienia tego fenomenu funkcjonują, ale w zależności od tego, czy wyjaśnia to religioznawca, etnolog czy psychiatra. Dla naszego cyklu istotne jest to, że ów fenomen dotykał sfery religijnej, i to w sposób dalece nieortodoksyjny. Zewnętrznie rzecz biorąc, tarantyzm to zespół wierzeń związany z ukąszeniem tarantuli. Przez wieki wierzono, że jest ono śmiertelnie
i nie atakuje centralnego układu nerwowego. Jeśli więc tarantyzm ma faktycznie u swego podłoża jakiekolwiek ukąszenia pająków, co nie jest wcale pewne, to prawdopodobnie ich sprawcami nie były wcale żadne tarantule, ale znacznie niebezpieczniejsze karakurty (Latrodectus tredecimguttatus), występujące we Włoszech. Karakurt, zwany dawniej tarantolą, to kuzyn czarnej wdowy, która ma jad 15 razy silniejszy od grzechotnika. Jad ten jest neurotoksyną – związkiem chemicznym o działaniu neurologicznym. Karakurt jest jednak bardziej niebezpieczny niż okryta złą sławą czarna wdowa. Jad tego kilkunastomilimetrowego
PRZEMILCZANA HISTORIA często cykliczny, coroczny nawrót objawów „ukąszeniowych”, które trzeba było regularnie egzorcyzmować muzycznie. Egzorcystami i kapłanami tarantyzmu byli trubadurzy i grajkowie, często specjalizujący się tylko w tarantelli. W ceremonii wykorzystywano też rekwizyty: wodę, rośliny, lustra – w zależności od odmiany tarantuli. Wierzono bowiem, że należy zastosować taki zestaw barw i dźwięków, który odpowiadał kąsającemu pająkowi. G. Merula w 1556 roku pisał: „Ukąszeni przez tarantulę Apulejczycy leczą się muzyką, tańcem, śpiewem, barwami”. Jacek Sieradzan w pracy „Szaleństwo w religiach świata” charakteryzuje tarantyzm jako
się w najbardziej konserwatywnym regionie Włoch – Apulii. Poza wszystkim wreszcie, jeśli sterczący członek staje się problemem, to św. Paweł wydaje się być idealnym patronem opadającego członka. Oczywiście przyczyny tego zjawiska wydają się zdecydowanie mniej humorystyczne. Tarantyzm nie był marginalnym i jednostkowym problemem, lecz przybrał charakter dużego zjawiska społecznego. Mało prawdopodobne wydaje się, że taką skalę mogło przybierać realne zagrożenie ze strony karakurtów. Nawet zwykły wyimaginowany lęk przed nimi nie wydaje się tłumaczyć zjawiska. U jego podłoża mogą stać
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (24)
Tarantula świętego Pawła Roztańczone kościoły dziś kojarzą się nam głównie z amerykańską religijnością protestancką. W średniowieczu zjawisko to można było spotkać w Europie, zwłaszcza na południu Włoch. groźne i że jedyne na nie remedium to specjalny taniec, zwany tarantellą, w takt specjalnej muzyki. Taniec był wprawdzie dość orgiastyczny czy wręcz dziki, niemniej patronował mu święty Paweł, który, według wierzeń, jest władcą pająków. Niewytańczenie toksyn groziło nie tylko powikłaniami (zwłaszcza duszy), ale i śmiercią. Od XIV w. na pajęczy szał religijny zapadało mnóstwo ludzi z regionu apulijskiego. Tarantella najskuteczniejsza i najbardziej grupowa była w dniu św. Pawła, przy końcu czerwca. G. Baglivi w 1704 r. pisał tak: „Osoby ukąszone przez tarantulę wkrótce po ukąszeniu padają na ziemię półżywe, bez sił i zmysłów, leżą nieruchomo i bez życia, często wzdychają lub głośno jęczą. Objawy te zaczynają stopniowo ustępować, gdy do akcji wkracza muzyka. Chory zaczyna wykonywać nieznaczne ruchy palcami, rękami i stopami, później innymi częściami ciała. Ruchy te w miarę potęgowania się rytmu zwiększają swój zasięg. Jeśli pacjent leży na ziemi, to po jakimś czasie zrywa się na nogi, rozpoczyna taniec, wzdycha, wije się i kręci w przedziwny sposób”. Cóż biblijny Szaweł może mieć wspólnego z pająkami? Otóż arachnofobowie wytropili w Dziejach Apostolskich epizod ze żmiją na Malcie, kiedy to Apostoł Narodów wyszedł z przygody bez szwanku, dzięki czemu nawracani przezeń tubylcy posądzili go o to, iż jest bogiem (Dz 28. 3–6). Żmija to wprawdzie nie pająk, ale też kąsa. A i sam pająk nie ma wcale wyłączności w tarantyzmie, który opowiada czasami o kąsaniu przez skorpiona. Przede wszystkim zaś luźny wydaje się związek tanecznego szału z ukąszeniem tarantuli, bo nie jest ono szczególnie groźne
„synkretyczny kult chrześcijańsko-pogański o charakterze leczniczym, związany z magią naturalną, misterium bez świątyń, kapłanów ani inicjacji”. Z kolei H.E. Sigerist uważał tarantyzm za relikt dawnych wierzeń pogańskich o charakterze orgiastycznym, który przyjął postać choroby, aby uchronić się przed ostracyzmem ze strony chrześcijaństwa. Miałaby to więc być metoda
natomiast nerwice i psychozy społeczne. Nie bez przyczyny tarantyzm zrodził się lub co najmniej eksplodował w okresie szaleństwa „czarnej śmierci”, która wybiła znaczną część Europy. Tarantella byłaby więc formą muzycznego egzorcyzmu na nerwice społeczne. Warto zauważyć, że tarantyzm był jedynie włoską odmianą ówczesnych choreomanii, czyli epidemii
zwierzątka może powalić nawet wielbłąda. Jego ukąszenie nie zawsze jest dla człowieka śmiertelne, ale wiązać się może z latrodektyzmem, czyli uszkodzeniem przez neurotoksynę części presynaptycznej zakończeń nerwowych. Do objawów zalicza się nie tylko bóle kurczowe, bóle głowy, przeczulicę skórną, wzmożone napięcie mięśni brzucha, wzmożoną potliwość, wymioty, drętwienia, mrowienia, zaburzenia rytmu serca, nadciśnienie, wzrost temperatury ciała, duszności, ale i ogólne pobudzenie, niepokój, drgawki, „prądy”, a nawet psychozy i priapizm. Ten ostatni to ładne określenie ciągotki, czyli długotrwałego, bolesnego usztywnienia członka, dlatego jako objaw tarantyzmu wymieniano... „bezwstydne zachowanie”. Stąd już tylko krok do zmysłowych szałów orgiastycznych... W związku z tym tarantyzm jest dziś wyjaśniany jako re- Włoscy wieśniacy tańczący tarantellę akcja psychosomatyczna na prawtanecznych. John Waller z Uniwerdziwe lub wyimaginowane ukąszereintegracji kulturowej, będąca konsytetu Stanowego Michigan w książnia tych pająków, mająca swe źrósekwencją walki chrześcijaństwa ze ce „Czas na taniec, czas na śmierć: dło w legendach, ignorancji lub przestarożytnymi kultami orgiastycznymi. niesamowita historia plagi tańca sądach. Taniec mógł być o tyle skuW najbardziej zewnętrznej warz 1518 roku” opisuje przypadek ze teczny, że mógł pomagać wypocić stwie tarantyzmu na czoło wysuwa Strasburga, kiedy to pani Troffea, toksyny z organizmu („Medical and się jego związek z kultem św. Paww lipcu w wąskiej uliczce zaczęła Veterinary Entomology”, red. Garła. Święty nie tylko mógł pomóc szaleńczy taniec. Po pewnym czary R. Mullen i L.A. Durden, 2009, w ustąpieniu objawów, ale był też sie zaczęły się do niej przyłączać koGoogle Books). ich karzącą przyczyną. Mało przelejne osoby. Inicjatorka zmarła po konujące jest to połączenie, oznaTarantyzmu nie da się jednak kilku dniach tańczenia. Zaraziła tańcza raczej grubymi nićmi szytą chrysprowadzić ani do zjawiska czysto epicem ok. 400 innych osób, z których stianizację czegoś z gruntu niechrzedemiczno-chorobowego, ani do nerwiele zatańczyło się na śmierć. Przez ścijańskiego. Z drugiej jednak strowicy chrześcijańskiej, nawet jeśli lewieki nie potrafiono wyjaśnić zdany, jeśli tarantyzm był formą raży ona u jego podłoża. Nie był borzenia inaczej, tylko zbiorowym opędzenia sobie ze zbiorowymi nerwiwiem całkowicie spontanicznym i beztaniem. Wiadomo, że nie były to jacami, w tym eklezjogennymi, to ładnym szałem tanecznym, ale miał kieś bezładne drgawki, ale pewne wówczas staje się czymś głęboko wyraźne formy strukturalne, rytualustrukturalizowane ruchy taneczne. chrześcijańskim. I nie bez przyczyne i celowe. O jego luźnym związku Dziś tłumaczone jako wywołana ny epicentrum tarantyzmu mieściło z faktycznymi ukąszeniami świadczy
17
stresem psychoza zbiorowa – choreomania. Wiadomo, że ten region Francji dotknięty był wówczas przedłużającym się kryzysem. Ludzi trapił głód, dziesiątkowała ospa, trąd i syfilis. Ale w ten sposób mogły znajdować swoje ujście nie tylko społeczne frustracje – indywidualne również. Niejeden jednostkowy problem w ramach tarantelli przedostawał się do „opinii publicznej”, jak choćby w przypadku tzw. Marii z Nardo, kiedy to „ukąszona” dawała publicznie ujście nagromadzonej w niej niechęci i agresji skierowanej na męża i głośno zwracała uwagę publiczności na swój dramat osobisty, który inaczej nie wydostałby się z czterech ścian. Wiadomo, że niektóre ludzkie zachowania są „zaraźliwe” (np. ziewanie). W pewnych okolicznościach owa zaraźliwość może się przeradzać właśnie w zbiorową psychozę. Jednostkowym inspiratorem psychotycznych plag tanecznych mogły być choroby neurologiczne, zwłaszcza pląsawica. W podaniach ludowych zwana była tańcem św. Wita. Wierzono, że ten kompulsywny taniec zsyłał święty Wit, gdy go ktoś rozsierdził. Niewytłumaczalne i niezależne od woli grymasy twarzy, ruchy tułowia i kończyn, które przypominały taniec, były mocnym piętnem, bo sugerowały konszachty z diabłem lub grzechy ciężkie. W istocie jednak jest to choroba neurologiczna, związana z układem pozapiramidalnym, zapewniającym nam płynność ruchową. Jeden chory na pląsawicę mógł działać jak kamień na urwisku społecznych nerwic. Zaczynała się zbiorowa histeria. Wśród takich zdarzeń opisywano, jak tańczący zrzucali z siebie ubrania i tańczyli nago. Wykonywano obsceniczne gesty i okrzyki, niektórzy porykiwali jak zwierzęta czy tarzali się po ulicy. Historycy często opisywali tego rodzaju wydarzenia jako przejawy rytuałów pogańskich sekt. W takim duchu ukazywane są wydarzenia znad Renu, gdzie w 1375 r. objawiła się sekta taneczna, której członkowie tańczyli szaleńczo przez pół dnia, aż padli z wyczerpania. Traktowano ich egzorcyzmami. Tarantyzm jako jedna z form takich choreomanii bodaj najlepiej sobie poradził, gdyż chorobę ubrał w chrześcijańskie szaty należące do św. Pawła – rozwinięto wokół niej zespół wierzeń, rytuałów, strojów, muzyki. Można śmiało powiedzieć, że w ten sposób psychopatologia wzbogaciła naszą kulturę, gdyż taniec tarantella z czasem uniezależnił się od pająków i ludowej medycyny. Dziś występuje pod postacią pizzica (od pizzicare – szczypać) i jest z honorami goszczony także w polskich filharmoniach jako „Italian folk”. Wybitnym przedstawicielem tego gatunku jest np. Alla Bua. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
18
P
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
an Bolesław Parma uczynił („FiM” 34/2009) przedmiotem swoich rozważań filozoficzny problem teodycei. W pochodzącym od Davida Hume’a tradycyjnym sformułowaniu problem ów przybiera następującą postać: Czy Bóg chce zapobiec złu, lecz nie może? Zatem jest bezsilny. Czy może, ale nie chce? Zatem jest zły. Czy i może, i chce zarazem? Skąd więc bierze się zło? (1) Zmierzyć się z tym zagadnieniem musi każdy teista. Spójnej odpowiedzi na powyższe pytania mamy prawo domagać się zwłaszcza od kogoś, kto – jak katolicy – utrzymuje, że Bogu przysługują równocześnie atrybuty najwyższej dobroci i wszechmocy. W tym ostatnim przypadku brak przekonujących wyjaśnień daje poważny asumpt do tego, by doktrynę teisty uznać za wewnętrznie sprzeczną, ergo pozbawioną jakichkolwiek poznawczych zalet. Refleksja p. Parmy przepojona jest duchem optymizmu. Zdaje się on żywic przekonanie, że skutecznie dał w swoim artykule odpór wszelkim wysuwanym zastrzeżeniom. Przyjęta przez niego linia obrony budzi jednak zasadnicze wątpliwości, które pragnę niniejszym zgłosić. Argumentację p. Parmy można, celem utrzymania jasności wywodu, podzielić na kilka części. Ich wspólnym motywem jest próba wskazania ważnych racji, ze względu na które istnienie zła w jego mnogich przejawach ma wydać się usprawiedliwione. Po pierwsze, autor wysuwa tezę, iż gdyby nie obecność zła (w postaci bólu i cierpienia), nie mogłoby się też zrealizować pewne dobro, w dodatku dobro o większej wartości, niejako wyższego rzędu (2). O przykłady łatwo: gdyby nie trapił ludzi niedostatek i choroby (zło fizyczne), rzadziej okazywaliby nawzajem sobie litość, współczucie etc.
Czy p. Parma ma tutaj rację? Niewątpliwie. Czy to wystarcza, by obronić jego pozycję? W żadnym wypadku. Czasem faktycznie jest tak, że do zaistnienia jakiegoś dobra wymagane jest uprzednie istnienie zła – i tutaj zgoda. Czy jednak każde zło, każdy kataklizm, każda niedola i troska rekompensowane są przez dobro,
jest jak rodzic, dlatego nie usuwa ze świata całego zła – tak ostatecznie brzmi argument. Jego słabość tkwi w analogii, na której zasadza się rozumowanie – jest ona bowiem jedynie częściowa (Bóg pod pewnymi względami przypomina rodzica, pod innymi drastycznie od każdego rodzica się różni) i, co za tym idzie, niewystarczająca.
Bóg i zło które powstaje za ich przyczyną? Na pewno nie. A co najmniej bardzo często (na co p. Parma ochoczo przystaje) brak nam powodów, by dane zło uznać za sensowne. Jeśli tak, to do wyjaśnienia wciąż pozostaje ów nadmiar zła, który nie generuje żadnych wyższych dóbr, a problem teodycei nie traci nic ze swej aktualności. Pan Parma dostrzega te komplikacje i stara się je obejść, pisząc: „(...) z perspektywy pojedynczego człowieka pewne cierpienia są ewidentnym złem, jednak gdy spojrzeć na to bez jednostkowych ograniczeń, z perspektywy globalnej czy kosmicznej, służą one jakiemuś dobru”. Wygłasza tu twierdzenie, którego w żaden sposób nie broni. A powinien to zrobić, jeśli chce się nim posługiwać – inaczej pozostanie ono wyznaniem wiary, a jako takie w dyskusji – gdzie zasadność owej wiary jest podważana – jawi się jako wyjątkowo niezręczny wybieg. Po drugie, p. Parma powołuje się na analogię, jaka zachodzi między Bogiem i odpowiedzialnym rodzicem. Rozsądny rodzic dba przecież, zauważa p. Parma, nie tylko o to, by latorośli nie działa się krzywda, lecz również o to, by dziecko stopniowo dojrzewało do samodzielności. Bóg
W szczególności nie wiążą katolickiego Boga ograniczenia, z którymi borykają się wszyscy ziemscy rodzice: wszechmocny Bóg, inaczej niż zwyczajny rodzic, powinien (bo może) zawsze być w stanie ustrzec człowieka przed grożącym mu niebezpieczeństwem – od narodzin aż po grób. Czemu zatem miałaby służyć ta w bólach nabywana samodzielność? Po trzecie, Pan Parma usiłuje na człowieka scedować odpowiedzialność za pojawienie się zła we wszechświecie. Dokładniej – na pierwszych ludzi, którzy – grzesząc występkiem przeciwko Bożym ustaleniom – mieli się opowiedzieć za światem, w którym „pełno jest cierpienia, trudu i śmierci”.
Wobec takiej propozycji natychmiast nasuwają się oczywiste obiekcje. Przede wszystkim obce nam jest dziś takie poczucie sprawiedliwości, które dopuszcza odpowiedzialność zbiorową i karę w skutkach nieproporcjonalną do przewin. Nie będę się nad tym dłużej rozwodził, przejdę natomiast do sprawy: dlaczego, można by zapytać, wszechmocny Bóg stwarza istoty, które dobrowolnie sprzeciwiają się jego rozkazom? Inaczej – co stało na przeszkodzie, by powołał do życia ludzi zawsze i z własnej woli dokonujących właściwych wyborów? Parafrazując początkowy cytat z Hume’a: albo Bóg nie znał konsekwencji swych działań i nie jest wszechwiedzący; albo znał, ale nie mógł im zapobiec, podejmując działania inne, i nie jest wówczas wszechmocny; albo i znał skutki, i mógł im zapobiec, lecz wtedy nie jest dobry. Koniec końców zagadnienie teodycei powraca nietknięte, na wyższym jak gdyby poziomie.
Kościół ponad wszystko Zapadł pierwszy wyrok pokazujący, że Kościół hierarchiczny, jak każda inna zbiorowość w państwie, musi najpierw uwzględnić prawo państwowe, a nie własne, ponieważ Kościół ani nie ustanawia prawa, ani też nie rządzi państwem. „Święcie” oburzony Krk zionie jadem wobec Alicji Tysiąc i jej obrońców, pomijając zupełnie to, że naruszona została godność człowieka wedle prawa, wynikająca z ideologicznych przesłanek. Episkopat wykazał w swoim oświadczeniu klasyczny makiawelizm... „Prezydium Konferencji Episkopatu Polski z wielkim niepokojem przyjęło decyzję Sądu Okręgowego w Katowicach z dnia 23 września br. w sprawie artykułów »Gościa Niedzielnego« dotyczących moralnej oceny aborcji. Traktujemy ten wyrok jako zamach na wolność słowa i na prawo Kościoła do moralnej oceny postaw ludzkich”. Jest to typowa sofistyka, wynikająca z tego, że Kościół uzurpuje sobie prawo do ocen
moralnych całego społeczeństwa, zamiast ograniczyć się do ocen wyłącznie swoich wiernych. Przypominam Episkopatowi, że w jednej z deklaracji Soboru Watykańskiego II jest zapis o prawie człowieka do własnych wyborów. Co do zamachu na wolność słowa... Kiedyś, gdy Kościół katolicki decydował o losach Europy i świata, człowiek był pozbawiony prawa do swobodnej wypowiedzi, w tym krytyki, a jeśli to robił, ponosił straszliwe konsekwencje. Przykład Giordana Bruna jest jaskrawy, bo za krytykę Kościoła uciskającego wiele narodów wbrew głoszonym naukom został aresztowany, męczony kilka lat w kazamatach, a potem okrutnie zamordowany przez oprawców (wbicie kołka w gardło i spalenie) na rozkaz papieża Klemensa VIII. W czasach oświecenia narody Europy zaczęły wyzwalać się spod władzy kościelnej i mogły decydować o sobie. „Kościół nigdy nie przekreśla człowieka, ale potępia grzech i zło, zwracające się zawsze
przeciw samemu człowiekowi. Prawo do życia od początku aż do naturalnej śmierci jest podstawowym prawem ludzkim i jego obrona ma charakter uniwersalny”. Niestety, Kościół przekreśla człowieka, co widać było po wspomnianych artykułach „GN”, i zostało to ocenione przez sąd. W sprawie potępiania grzechu i zła to ja również potępiam praktyki kapłanów molestujących dzieci, naruszanie godności „osoby ludzkiej”, przypominam afery obyczajowe w Polsce, USA, w Irlandii (ośrodki katolickie), czy we Włoszech (ośrodek opieki nad starszymi ludźmi). Podaję tylko małą próbkę „troski”. W tych sprawach nie znalazłem żadnego komunikatu ogłoszonego przez Episkopat. Dlaczego tu Kościół milczy? Co do prawa do obrony życia raz jeszcze przypomnę ciemną przeszłość Kościoła, gdy ginęło wiele milionów ludzi w wyniku wywołanych wojen, krucjat i z innych przyczyn. Przypomnę też, jak wybito np. w Niemczech znachorki, zielarki i położne na podstawie
Po czwarte wreszcie, p. Parma odsyła nas do Leibniza, pisząc: „Można przyjąć, ze Bóg stworzył najlepszy z możliwych światów (...), jeśli stworzył taki, to jakiś alternatywny świat najwidoczniej byłby jednak gorszy”. Ze wszystkich niepoprawnych logicznie wnioskowań przeprowadzonych w artykule to jedno wyróżnia się szczególnie. Pan Parma popada tu w błąd tradycyjnie określany mianem petitio principii, a bardziej swojsko: błędnego koła. Polega on na przyjęciu jako przesłanki w rozumowaniu tego, co dopiero miało zostać dowiedzione i uznawany jest przez logików, nie bez przyczyny, za błąd kardynalny. Stawiając problem teodycei, pytamy: czy jest możliwy świat lepszy od rzeczywistego pod względem ilości występującego w nim zła, a co najmniej równie dobry we wszystkich pozostałych przejawach? Pan Parma odpowiada na to: „(...) możemy przyjąć, że nasz świat jest najlepszym z możliwych”... Ależ właśnie o to się w sporze rozchodzi, czy wolno nam podobną tezę przyjmować! Niewykluczone, że sztuczka ta zwiedzie niejednego niewprawnego czytelnika, z pewnością nie dostarczy jednak p. Parmie żadnego dodatkowego wsparcia dla jego stanowiska. Konkludując: stopień, w jakim pogląd p. Parmy został przez niego uzasadniony, oceniam jako niski, by nie rzec – zerowy. Zapewnienia zaś, że zdołał sobie z problemem zła poradzić, odbieram jako gołosłowne i bezpodstawne. Dominik Kobos Przypisy: 1. Hume D., „Dialogi o religii naturalnej” 2. por. Mackie J.L., „Cud teizmu”
instrukcji „Młot na czarownice”, autorstwa psychopatycznych jezuitów. Czytałem protokoły z „przesłuchań” – tak dbano o życie ludzkie? „Głoszenie Ewangelii życia uważa Kościół za swój podstawowy obowiązek. Odmawianie mu tego prawa, a co gorsza – nakładanie sankcji karnych za przypominanie prawdy o tym, że nikt nie ma władzy nad życiem drugiego człowieka, jest niedopuszczalnym ograniczaniem misji Kościoła”. Kolejny sofizmat. Kościół może głosić Ewangelię w obrębie świątyń i wśród własnych wiernych i jeśli ktoś chce przyłączyć się do Kościoła, ma do tego prawo, ale Kościół nie może narzucać człowiekowi swoich nauk. Nałożenie sankcji karnych było sprawiedliwe, bo treści „GN” nie były ewangelizowaniem. Więc nie był to wyrok ograniczający misję Kościoła – to Kościół kiedyś ograniczał lub pozbawiał człowieka wszelkich praw. Kościół musi znać granice swojej działalności i akceptować je. Co do obrony wartości, jak rozumiem katolickich. Są też inne wartości: humanistyczne, wypracowane przez całą cywilizację ludzką i każdy człowiek ma prawo do ich wyboru, a nie narzucania komuś własnych. „Giordano Bruno”
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
LISTY Mądrość Kalego Chodzi o Alicję Tysiąc. Ja – wbrew sobie samemu – biorę biskupów w obronę. Kościół wszystko i wszystkich chce sakralizować. Doktrynę dogmatu wiary „przetransformował” na tzw. codzienność Kościoła i sam się w tym wszystkim zaplątał. Słyszę głosy: „Chcecie tolerancji wobec siebie, a sami nie jesteście tolerancyjni wobec innych”. Oni nie mogą być, choćby chcieli. Po prostu nie pozwala im na to doktryna dogmatu. Ona już z założenia nie jest empiryczna. Wobec czego nie może być analityczna, polemiczna, a w szczególności uwzględniać inności poprzez tolerancję. Jest ponad wszystko. Biskupi nie kwestionują prawa obowiązującego w naszym kraju. Ale ono wówczas jest sprawiedliwe, jeżeli werdykt jest po stronie Kościoła. Bogusław Tunik, Puławy
LISTY OD CZYTELNIKÓW
wielkie pieniądze. Konsekwencje ponosimy tylko i wyłącznie my (Skarb Państwa) oraz rozsądni funkcjonariusze, którzy jeszcze ostali się w CBA. Ostatni ujawniony kwiatek z zakupem willi w okolicy domu byłego prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego to żenujący spektakl pod tytułem „bić komucha!”. Miast szukać korupcji i ją zwalczać, państwowy urząd wyposażony w rozległe uprawnienia i dysponujący funduszem operacyjnym knuje, spiskuje i sam prowokuje
Świeccy mistrzowie
niezgodne z prawem sytuacje. Miast śledzić i zwalczać przestępstwa – sam je tworzy! Oto demokratyczne państwo prawa w całej okazałości. Żadnych wyników, efektów działania i korzyści dla Skarbu Państwa nie odczuwa polski podatnik z działalności służby będącej oczkiem w głowie polityków PiS. Ale kogo to obchodzi? Paweł Krysiński
Ze względu na agresywne wtrącanie się kleru Krk w każdą dziedzinę życia społecznego ludzie coraz bardziej będą się temu atakowi przeciwstawiać poprzez odchodzenie od Kościoła. Nie będą też życzyć sobie katolickich guseł nad trumną. Ponadto w każdej gminie powinien być co najmniej jeden cmentarz komunalny, aby było gdzie chować niewierzących. Jan Ciosek, Gryfice
W związku z postępującą laicyzacją życia społecznego i groźbami funkcjonariuszy Krk, że bezbożników nie będą chować na cmentarzach kościelnych, których jest ogromna większość, Sejm RP winien rozpocząć pracę nad ustawą nakazującą, aby w każdym gminnym urzędzie stanu cywilnego było po dwóch przeszkolonych mistrzów ceremonii humanistycznego pochówku. Uzasadnienie:
Alicja Miliard Do „Gościa Niedzielnego”: Oglądałem Tomasza Lisa na żywo. Nie macie szans z Alicją Tysiąc. Wy nie potraficie się opiekować nikim oprócz siebie. Budowanie świątyń nie pomoże waszemu Kościołowi zdobyć ludzkich racjonalnych rozumów. Wy nie jesteście od dawania, tylko od BRANIA. Gdyby Alicja Tysiąc oślepła, Kościół katolicki nie pomógłby jej w wychowywaniu dziecka, jak nie pomaga niewidomej kobiecie, bo sami jesteście ślepcami na potrzeby ludzkie. Ale nie zapominacie o zachłanności waszej do tego stopnia, że włazicie ze swoimi szatańskimi kopytami w każdą dziedzinę życia każdej jednostki. Alicja Tysiąc zapoczątkowała początek końca władzy kościelnej w Polsce. Byłoby dobrze, gdyby ten trend się utrwalił i wszystkie świątynie (nie)opatrzności pozostały puste, a książęta katoliccy poszli do roboty, płacili podatki jak każdy obywatel Polski, nie żerowali na nieświadomości ludzkiej i nie ogłupiali bezczelnie jakimiś świętymi cudami Karola Wojtyły i bzdetami katolickimi ukazującymi się w czasopismach takich jak „Gość Niedzielny”. Schowajcie te bajki do kosza. Alicja Tysiąc to Alicja Miliard. Dzięki niej wygrają tysiące, a może i miliony Alicji. Eryk Antykleryk
Biuro polityczne Ostatnio ujawnione sposoby działania CBA pokazują, że państwo policyjne stworzone przez braci Kaczyńskich nadal funkcjonuje, a pogłoski o jego śmierci są stanowczo przesadzone. Policja polityczna działa w najlepsze, nie wystrzegając się wpadek, które kosztują nas, podatników,
CBA gorsze od SB CBA zostało stworzone na wzór amerykańskiego FBI, którego szef był osobą nietykalną, a to dlatego, że miał materiały na każdego polityka i obywatela amerykańskiego. Każdy polityk bał się go ruszyć, wiedząc, że może się to źle skończyć. To samo mamy w Polsce. Dlatego pytam: KTO dał Kamińskiemu pozwolenie na podsłuchiwanie polityków i narodu polskiego? Chyba nie uczynił tego prokurator, gdyż on nie zna całości materiałów. Z tego widać, że Kamiński – ze swym zwierzchnikiem Kaczyńskim – trzęsie sceną polityczną i dla skoku w sondażach będzie robił prowokacje wobec przeciwników zagrażających PiS-owi. Proszę spojrzeć, jak skutecznie wyeliminował LPR i Leppera. Chyba przyszedł czas, by rozwiązać firmę pod nazwą CBA, gdyż – według mnie – to ona prowokuje do popełniania przestępstw, bo najpierw namawia innych, a później ujawnia afery. To niedopuszczalne w myśl prawa. No cóż, narzekano na SB, ale w demokracji jest jeszcze gorzej, a i środki też są gorsze. Roman Zimniak
Kościelne kadry Dyrektor bierny, mierny, ale wierny – te słowa spełniają się co do joty w Siedlcach. Na wolny etat po śmierci dyrektora Centrum Kultury i Sztuki wnioski złożyło sześciu kandydatów. Na tak ważne stanowisko potrzebna jest duża wiedza oraz nabyte doświadczenia. W pierwszym etapie kwalifikacyjnym odrzucono aż pięciu kandydatów, w tym pracownika z osiemnastoletnim stażem i od 7 lat pełniącego funkcję zastępcy dyrektora CKiS w Siedlcach. Do odsunięcia aż pięciu kandydatów posłużyły paradoksalne uzasadnienia: np. na zaświadczeniu lekarskim jednego z nich brakowało wpisu, że może zajmować kierownicze stanowiska, kolejnemu zabrakło parę miesięcy do pięciu lat praktyki, a następnemu – parafki pod koncepcją programu działania CKiS, która zresztą nie była potrzebna. Okazało się, że dyrektorem zostanie pan, który w swoim programie działalności państwowego CKiS na poczesnym miejscu umieścił „Doroczną Mszę Świętą” dla pracowników.
Ostateczna decyzja należy do pana prezydenta Siedlec, który może unieważnić konkurs albo zatwierdzić wybranego kandydata. Z doświadczenia wiem, że obaj są popierani przez siedleckie władze duchowne, więc... konkurs uważam za zamknięty. Marian Kozak RACJA Siedlce
Dupa zbita... Polska ma zapłacić 5 mld złotych dla Eureko, tylko i wyłącznie za głupotę i niefrasobliwość ministra skarbu państwa Emila Wąsacza. I co z tego wynika? Nic nie wynika. A powinno: Takiego delikwenta, który naraził nas, podatników, na ogromne w skali państwa niedobory finansowe powinno się zamknąć na lata, aby odrobił choć cząstkę utraconych środków finansowych, oraz skonfiskować go do piątego pokolenia wstecz. Wtedy to w RP zacznie działać zjawisko odpowiedzialności za decyzje. Jeżeli takiego prawa Sejm RP nie uchwali, to dupa zbita i nie ma co liczyć na powszechny dobrobyt. Będzie on w tym nieszczęsnym i kryminogennym kraju dostępny tylko dla wybranych. Czytelnik
Defraudanci Jak czytam w prasie informacje, że w RP funkcjonują za państwowe pieniądze 93 parafie garnizonowe w miejscach, gdzie dawno nie ma żołnierzy, to krew mnie zalewa. Uważam, że wszelkie sekty religijne funkcjonujące na świecie winny utrzymywać się ze składek swoich wyznawców. Nic państwom do nich! Takie jak obecnie finansowanie ww. groszem publicznym winno skutkować osadzeniem naciągaczy i defraudantów w więzieniu, a majątek powinien być skonfiskowany jako część rekompensaty za „defraudacje” grosza publicznego. Niebawem w Najjaśniejszej nadejdą dobre czasy do zrealizowania moich sugestii. J.C.
Święte krowy Zadumałem się nad apelem Redaktora Naczelnego do katolików, aby zapoznali się z haniebną przeszłością swojego Kościoła i skonfrontowali to, co widzą, z tym, co
19
słyszą. A wystarczy nieco szerzej otworzyć oczy i umysł, aby dostrzec otaczającą rzeczywistość. Zamiast domów spokojnej starości (starzejące się społeczeństwo) – budowa i remonty kościołów, klasztorów, plebanii; zamiast tworzenia nowych miejsc pracy – utrzymywanie armii katechetów i kapelanów. Niestety, przeciętny Kowalski, nawet ten dobrze wykształcony, z trudem wyrasta ze świata bajek. On chce i musi wierzyć w rajskie krajobrazy, a ponieważ tę pewność, czyli oczywistą oczywistość, daje mu gość w czerni w scenerii dymów kadzidlanych i organowej muzyki, jest mu w stanie wiele wybaczyć, byleby ta fatamorgana trwała. Nadzieja w młodym myślącym pokoleniu, które postrzega kler jako zwykłych pasożytów rozzuchwalonych hojnością rządzących klerykałów. Na nic zda się odwoływanie do zdrowego rozsądku polityków, bo w większości do polityki trafili dla korzyści materialnych lub uzyskania statusu świętych krów. Osobom, którym Krk zatruwa życie biciem dzwonów, doradzałbym, jeśli jeszcze chodzą do kościoła, zaprzestać i nie wpuszczać księdza po kolędzie. A dlaczegoż to my ciągle mamy uważać, aby nie urazić uczuć wyznawców Krk? A nasze uczucia? A wlokące się procesje, pielgrzymki, bijące o 6 rano dzwony, wyjące głośniki, dezorganizacja handlu poprzez wymuszanie zamykania sklepów, nazwy ulic obcych nam świętych Krk? Zastanawiam się, czy ideologia katolicka oparta na cierpieniu nie jest przyczyną szerszej znieczulicy w sensie obojętności na ludzkie krzywdy i cierpienia, jak miało to miejsce chociażby w sierocińcach Irlandii. Zakonnice przepojone tą ideologią (a także z braku życia rodzinnego i własnych dzieci) odreagowywały swe kompleksy na bezbronnych dzieciach, znajdując przyjemność w zadawaniu im bólu. A iluż mężczyzn – tyranów własnych żon i matek – znajduje usprawiedliwienie w naukach Kościoła, według których kobieta jest czymś gorszym, podrzędnym, żywym robotem służącym mężczyźnie (słyszał ktoś kiedyś o gosposi rodzaju męskiego na plebanii, choć ponoć mężczyźni są lepszymi kucharzami?). Może więc wielu jajogłowym odpowiada hegemonia Krk i dopóki ich samych nie dosięgnie czarna ręka Kościoła, wszelkie apele będą trafiały w próżnię. Laser
Edelman Jakiś czas temu miałem przyjemność i zaszczyt porozmawiać z Markiem Edelmanem. Powstał z tego wywiad opublikowany w „FiM”. Ostatni przywódca powstania w getcie, wielki Polak i patriota bardzo krytycznie wyrażał się w nim o koryfeuszach polskiego Kościoła katolickiego. Po publikacji rozpętała się prawdziwa burza w mediach. Jedni dziennikarze twierdzili, że cała rozmowa jest wyssana z palca, inni – że wypowiedzi Edelmana zostały wypaczone. Chcąc chronić rozmówcę i nie dolewać oliwy do ognia, nie reagowałem. Sytuacja się jednak zmieniła, więc na stronie www.faktyimity.pl znajdziecie dźwiękowy, autentyczny zapis wypowiedzi Pana Edelmana. To ostatni tak długi wywiad, którego udzielił. MAREK SZENBORN
20
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
Problem zła - odpowiedź
w takim razie człowiek ów nie zaistniałby. I nawet Bóg nie może swoją ingerencją niczego podobnego sprawić. Nie może też stworzyć niczego, co jakoś ograniczałoby jego wszechmoc (np. kamienia, którego nie mógłby unieść). Nie może się zabić, gdyż jest wieczny, nieśmiertelny. Jak widać, jest sporo rzeczy, których Bóg nie może, ale nie dlatego, że jest za słaby, lecz że nikt nie może, i w żadnym możliwym świecie nie mógłby ich uczynić. Są one niemożliwe na gruncie definicji pewnych rzeczy czy zjawisk, więc ograniczenie to płynie nie z niemocy Boga, lecz z samej natury rzeczy. Tak więc Wszechmoc oznacza jedynie tyle, że Bóg może więcej niż ktokolwiek inny, i że może wszystko to, co na mocy natury rzeczy nie jest niemożliwe. Odpowiadając na sformułowanie Hume’a dotyczące problemu zła, można rzec: Bóg nie jest wszechmocny – przynajmniej w potocznym rozumieniu tego słowa (natomiast we właściwym sensie tego słowa, jak najbardziej jest taki). Kwestią intelektualnej rzetelności ateisty jest zaakceptowanie zrewidowanej, osłabionej definicji wszechmocy lub upieranie się przy tej potocznej, żeby uczynić doktrynę teisty łatwiejszym celem ataków.
W swoim tekście pan Kobos zarzuca mi, iż przyjmuję coś jako wyznanie wiary, a nie jako uzasadnioną tezę. Otóż przedstawione powyżej założenia, którymi posłużyłem się w rozumowaniu, nie zostały dowiedzione. Lecz nie dlatego, że to ja jestem tak nierzetelny intelektualnie, lecz dlatego, że taka jest normalna praktyka racjonalnego dyskursu: pewne przesłanki przyjmuje się bez dowodu – jako przesłanki właśnie, i z nich wyprowadza się konkluzje. Gdyby nie przyjąć tych przesłanek, byłoby się skazanym na popełnienie tzw. regressus ad infinitum, czyli cofania się w dowodzeniu w nieskończoność. Nie ma racjonalnego poglądu, który obszedłby się bez przesłanek. Jest nim także ateizm – jego filozoficzne podstawy tkwią w racjonalistycznym empiryzmie, który z kolei sam oparty jest na mocnych założeniach, np. dotyczących natury poznania, które – co więcej – nie tak trudno podważyć, bo są jedynie wyznaniami wiary empirystów... Tak nazywa to Quine, który przedstawił ich dogłębną krytykę (W.V. Quine, „Dwa dogmaty empiryzmu”, w: „Z punktu widzenia logiki”, Warszawa 2000). Także wobec przyjętych przeze mnie założeń można zgłosić pewne zastrzeżenia. Można rzec: skoro Bóg jest wszechmocny, to co jest dlań możliwe? Wszystko. Tylko jak rozumieć owo „wszystko”? Jako wszystko, co jest możliwe. „U Boga wszystko jest możliwe” (Mt 19. 26). Nie oznacza to jednak, że nie podlega On pewnym ograniczeniom. Bóg na przykład nie może postąpić źle, ale nie jest tak wskutek jakiegoś
Zastosowanie powyższych wniosków bezpośrednio do zagadnienia teodycei (a konkretniej: zła fizycznego, którego pierwotnie dotyczyło pytanie czytelnika) przedstawia się następująco: dzięki powyższej definicji wszechmocy niedoskonałość świata można wyjaśnić inaczej, niż mówiąc, że Bóg nie uczynił go lepszym, mimo że mógł. Problem w tym, że nie mógł, ale tylko dlatego, że lepszego świata nie dało się stworzyć. Dla przykładu: żeby świat materialny był uporządkowany, siła grawitacji musi być taka, jaka jest. Możemy sobie bez sprzeczności wyobrazić, że mogłaby być trochę większa, jednak nie ma co kierować się naszą wyobraźnią, bowiem „fizycy wytłumaczą nam, że wówczas elektrony spadłyby na jądra atomowe, nie byłoby żadnych atomów, a więc nie byłoby też zorganizowanej materii we wszechświecie” (Keith Ward, tamże, s. 327–328). Pewne prawa fizyki mają szkodliwe skutki, np. zjawisko tarcia w postaci trzęsień ziemi, jednak bez niego niemożliwe byłoby np. chodzenie. Nie chcę bagatelizować ludzkiego cierpienia
Wątpliwości, jakie zgłasza pan Kobos (str. 18), zainspirowały mnie do zrewidowania i wzmocnienia mojej argumentacji dotyczącej problemu zła. Są one w pewnej mierze słuszne, jednak nie uważam ich za rozstrzygające, co postaram się okazać w niniejszej replice. Niestety, ze względu na ograniczoną objętość, zajmę się tylko ostatnim, ale za to najdonioślejszym – jak zaznaczył adwersarz – kontrargumentem. Zarzut dotyczy rzekomego błędnego koła kryjącego się w przyjęciu, iż świat nasz jest najlepszym z możliwych. Zacznę od uwagi, że twierdzenie to bynajmniej nie jest kluczową tezą tego artykułu czy jego konkluzją – jak chciałby adwersarz – a jedynie pomocniczym założeniem służącym podparciu rzeczywistej konkluzji, mianowicie że nie ma niespójności pomiędzy istnieniem zła w świecie i istnieniem dobrego i wszechmocnego Boga. To właśnie, a nie kwestia, czy ten świat jest najlepszym z możliwych, jest istotą tego sporu. Uzasadnienie może mieć charakter indukcyjny lub dedukcyjny. Indukcyjne uzasadnienie polegałoby w tym przypadku na zbadaniu – w wyobraźni – wszystkich możliwych światów, których wirtualne modele (zawierające przynajmniej prawa fizyki w nich obowiązujące) należałoby skonstruować. Otóż uważam skonstruowanie choćby jednego takiego modelu za zadanie niełatwe, a możliwych światów może być nieskończenie wiele. Indukcyjne uzasadnienie tej tezy wydaje mi się niewykonalne. Uzasadnienie dedukcyjne można znaleźć choćby u samego Leibniza („Teodycea. O dobroci Boga, wolności człowieka i pochodzeniu zła”, Warszawa 2001). Ponadto zostało ono współcześnie udoskonalone i sformalizowane do postaci aksjomatycznej (zob. Edward Nieznański, „Aksjomatyczne ujęcie problemu teodycei”, w: Roczniki filozoficzne LV, numer 1–2007), dzięki czemu spełnia rygory racjonalności. Przytoczę tu możliwie uproszczoną, zrozumiałą dla czytelnika wersję rozumowania prowadzącego do leibnizjańskiej tezy (w poniższych wywodach wzoruję się na rozważaniach z: Keith Ward, „Bóg”, Poznań 2006, s. 324–329). Na początek przyjmuję następujące przesłanki i definicje: 1. Bóg jest bezcielesną (duchową) osobą absolutnie dobrą, wszechmocną, wszechwiedzącą (za: Richard Swinburne, „Spójność teizmu”, Kraków, s. 31); 2. Wszechmoc jest rozumiana jako zdolność do czynienia wszystkiego, co jest możliwe; 3. Dobroć jest rozumiana jako czynienie najlepszego z tego, co możliwe; 4. Wszechwiedza jest wiedzą o tym, co jest i co może zaistnieć; 5. Czyny Boga wyrażają z konieczności jego naturę (wyłożoną w założeniu pierwszym); 6. Jednym z czynów Boga było stworzenie świata. Zaakceptowawszy te przesłanki, otrzymujemy co następuje: Bóg, stwarzając świat, z konieczności
postępował zgodnie ze swą dobrocią, wszechmocą i wszechwiedzą. Wiedział o wszystkich światach, jakie mogą zaistnieć, a spośród nich musiał wybrać – gdyż jest absolutnie dobry – najlepszy z nich.
zewnętrznego ograniczenia, lecz dlatego, że na mocy swej własnej natury cokolwiek czyni, musi to być dobre. Nieco trywializując: Bóg nie jest zdolny do czynienia zła, bo nie potrafi go czynić. Zupełnie tak jak – przez analogię – człowiek absolutnie uczciwy (wyobraźmy sobie, że taki istnieje) nie potrafiłby kogokolwiek oszukać (jeśli w ogóle mogłoby to przyjść mu do głowy) i nie jest z tego powodu mniej wolny czy też jego moc sprawcza nie jest ograniczona – postępuje on jedynie w zgodzie ze sobą. Gdyby jednak popełnił oszustwo, to dlatego, że zmusił się do oszustwa wbrew sobie.
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Można pytać dalej (nieco dziecinnie i żartobliwie): a czy Bóg może stworzyć kamień tak wielki, że nie będzie potrafił go unieść? A popełnić samobójstwo? A pokonać w sprincie Jusseina Balta? A jeśli na wszystkie te pytania odpowiedź byłaby negatywna, to czy znaczy to, że Bóg nie jest wszechmocny? Tradycyjna definicja wszechmocy brzmi mniej więcej tak, że jest to zdolność czynienia wszystkiego, co można sobie bez sprzeczności wyobrazić. Definicja ta nie wydaje mi się dobra, gdyż zawiera ona mętne i zwodnicze określenie dotyczące tego, „co można sobie bez sprzeczności wyobrazić”. Nie można sobie np. wyobrazić kwadratowego koła, gdyż samo pojęcie takiego przedmiotu jest sprzeczne wewnętrznie. Ale niektórzy – np. twórcy filmów science fiction – podobno mogą sobie wyobrazić, że można cofnąć się w czasie (w tej kwestii niemożliwość jest jedynie techniczna lub fizyczna, ale nie logiczna) i zabić swojego dziadka, zanim spłodził ojca niezwykłego podróżnika. Ale tak naprawdę nie jest to możliwe, gdyż
powstałego na skutek przyrodniczych kataklizmów, jednak są to jedynie skutki uboczne funkcjonowania praw, bez których samo istnienie uporządkowanego świata nie byłoby możliwe. Przyjmuję hipotetycznie, że każde cierpienie wynikłe z przyczyn naturalnych jest skutkiem takiego prawa, bez którego normalne funkcjonowanie świata nie byłoby możliwe. Mam prawo (epistemiczne) przyjąć taką hipotezę – jest to procedura normalna we współczesnej nauce, że nie szuka się świadectw empirycznych, z których się wyprowadza jakiś wniosek (choć można oczywiście, co też uczyniłem, podać przykłady takich świadectw), bowiem zebranie pełnego zbioru wymaganych świadectw nie jest możliwe. Przyjmuje się natomiast próbnie pewną hipotezę, by następnie poszukiwać świadectw obalających ją (tzw. falsyfikacjonizm – zob. K.R. Popper, „Logika odkrycia naukowego”, Warszawa 1997). Kto chce odrzucić tę hipotezę, może oczywiście próbować ją sfalsyfikować. Zastrzegam jednak, że falsyfikacją nie będzie w tym przypadku po prostu wskazanie na jakąś katastrofę, np. trzęsienie ziemi w San Francisco w 1906 roku, lecz wskazanie takiego prawa fizyki, bez którego funkcjonowanie świata byłoby możliwe, a które przysparza wiele złego, lub podanie opisu alternatywnego świata z innymi prawami fizyki wraz z opisem możliwych konsekwencji działania tych praw. Można postawić jednak jeszcze taki zarzut: Bóg, skoro jest wszechwiedzący, wiedział też o szkodliwych skutkach wyboru takich, a nie innych zasad funkcjonowania przyrody. W takim razie wybierając je, chciał zarówno dobrych, jak i złych tego skutków. Tak więc jest co najwyżej częściowo, nie zaś zupełnie dobry. Zarzut ten można odeprzeć, posługując się tzw. tezą o podwójnym skutku. Wyjaśnię ją na konkretnym przykładzie: lekarz dokonujący transplantacji szpiku dobrze wie o niepożądanych komplikacjach, ze śmiercią włącznie, jakie może ona spowodować. Mimo to chce on nie komplikacji, a wyleczenia z białaczki. O komplikacjach wie i przyjmuje je jako nieuniknione nieraz skutki uboczne, jednak zdecydowanie nie są one tym, co jest celem jego działania. Podobnie uczynił Bóg: znając niepożądane skutki funkcjonowania praw fizyki, postanowił mimo to stworzyć świat, a tym, czego chciał, były dobre skutki ich działania, nie zaś złe. Niestety, jak już zaznaczałem, przedstawiona tu argumentacja jest niepełna. Jednak nietrudno zauważyć, że odbiega ona od tradycyjnego, katolickiego modelu teizmu, dzięki czemu czyni obronę spójności doktryny chrześcijańskiej zadaniem zdecydowanie łatwiejszym. BOLESŁAW PARMA
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r. Żeby zostawić w CBA swojego najgorszego, najbardziej nieprzejednanego wroga – Kamińskiego – trzeba być idiotą. Albo Tuskiem. Przełączam telewizyjne kanały, przewracam strony gazet – wszędzie krew. Media poczuły jej zapach i już nie odpuszczą. Będą chłeptać, a gdy Chlebowski i Drzewiecki zamienią się już w padlinę, rzucą się na świeże mięso. Na Czumę, na Schetynę, w końcu na Tuska. Nawet w najcudowniejszych sennych marzeniach Kaczory nie wyśniły takiej gratki w rozpoczynającym się prezydenckim roku wyborczym. Gratka polega głównie na tym, że nie
wtedy stać z jego rządem. „Na szczęście” prace rozpoczęła komisja w sprawie Rywina – większa sensacja przykryła mniejszą i dziennikarze rzucili się chłeptać świeżą krew. Jest jeszcze jedna ciekawostka: obniżkę opłat licencyjnych i podatków od hazardu wprowadził dwa lata później rząd... Prawa i Sprawiedliwości! Wówczas też mówiło się, że sprawa śmierdzi na odległość (podobno to była prawdziwa przyczyna rezygnacji Gilowskiej), ale „szczęśliwie” nadeszła sprawa Blidy... i znów wszystko przykryła. Teraz mamy powtórkę z tej samej rozrywki, tylko że Tusk zachowuje się jak idiota lub samobójca. Trzeba bowiem półgłówka, by na stanowisku oberpolicjanta politycznego pozostawić swojego zaprzysięgłego wroga, który już przecież wiele razy (Sawicka, afera gruntowa
TRZECIA STRONA MEDALU się stara, ale ani niczego nie oczekuje, ani nie słyszy o żadnych ewentualnych gratyfikacjach. Dużo bym postawił na to, że cała afera przedstawia się dokładnie tak oto: Chlebowski (z przecieków wiem, że Kaczyński Lech domagał się od Tuska jego natychmiastowego aresztowania) i Drzewiecki nie chcą swoim kumplom przyznać się do politycznej impotencji, więc grają ważniaków, że wiele mogą, a nie mogą niczego. (Oczywiście – inna rzecz, co by zrobili, gdyby mogli?) I już za to tylko powinni wylecieć na zbity pysk. Za głupotę także. Ale powtarzam z uporem godnym lepszej sprawy: nie takie afery przeleciały przez nasz biedny kraik niczym meteor i zgasły na niebie tak szybko, jak się pojawiły. Ale nie było wówczas takiego służalczego astronoma jak Kamiński.
Mamy też nagle zdumiewający wysyp sukcesów w zwalczaniu korupcji. Znany kompozytor Janusz S., kilku lekarzy, aktorka Weronika P.... Wszystko to ma Polaków ugruntować w przekonaniu, że bez szeryfa Kamińskiego byłby to „Dziki Zachód” albo jakaś bananowa republika. No i jeszcze straszna sprawa Jolanty Kwaśniewskiej. Mariusz Kamiński żądał od Czumy aresztowania byłej pierwszej damy za przekręty podatkowe przy nabywaniu nieruchomości (w tym celu CBA kupuje dom za pieniądze podatników. Niesłychane!). Tego jednak nie wymyśliłby służalczy wobec Kaczorów CBA-sik, to wydaje się pomysł na miarę spaczonego umysłu Ziobry. Wprost meisterstück. Cokolwiek by Tusk zrobił – źle. Powie „aresztować Jolkę”, to lubiąca ją większość Polaków zrobi z niego
GŁASKANIE JEŻA
Wieloręczni CBAndyci ma dziennikarza, który by nie przyznał, że afera hazardowa jest gigantyczna i pokazuje erozję, degrengoladę, ba – całkowitą kompromitację rządzącej ekipy. A guzik prawda, jest taki dziennikarz. To ja. Bowiem afera rzeczywiście jest, ale wcale nie jest niesłychana. Otóż „słychana” jest ona jak najbardziej, a patrząc na pełne świętego oburzenia gębule posłów z SLD, zastanawiam się, czy cierpią oni na groźny z punktu widzenia psychiatrii (a spowodowany nadużywaniem C2H5OH) zanik tzw. pamięci krótkotrwałej, czy też przypuszczają, że durny naród wszystko kupi (jak to mawia ich najnowszy sojusznik Kurski). Przypomnijmy: jest rok 2003, rząd Millera w pełnym rozkwicie, a tu wybucha bomba (pierwszy skandal wykryły i opisały „FiM”), że szef Klubu Poselskiego SLD Jerzy Jaskiernia jest lobbystą reprezentującym interesy grupy osób (w tym szemranych biznesmenów z Holandii) zainteresowanych zmianami w ustawie o grach losowych. W tym o automatach, czyli tzw. jednorękich bandytach. W mediach robi się coraz głośniej, że ktoś dał (padają nazwiska), a ktoś wziął (pada jedno nazwisko) 10 milionów dolarów w zamian za pożądane dla „grupy trzymającej automaty” zmiany legislacyjne. Chodzi o opłaty licencjackie i podatki od każdej maszyny. A liczba tych idzie w tysiące. Minister sprawiedliwości Kurczuk zapowiada wielowątkowe śledztwo i... i nic się już nie dzieje. Media powoli zapominają o aferze, bo nie ma trupów. A nie ma ich, bowiem premier Miller doszedł do słusznego wniosku, że tisze jedziesz, dalsze budiesz. Dużo później, w rozmowie z piszącym te słowa, przyznał, że do dziś cierpnie mu skóra na myśl, co mogło się
itp.) pokazał, że siedzi na swoim stołku tylko po to, by dokopać PO i realizować zlecenia PiS. No i w końcu mu się to naprawdę udało. Zwróćcie Państwo uwagę, że żaden z dziennikarzy pasących się aktualnym skandalem nie pamięta (to znaczy nie chce pamiętać, bo po co?), że cała Polska na własne oczy widziała i słyszała, jak naprawdę wygląda wielka korupcja, kiedy to ukryte kamery rejestrowały Adama Lipińskiego (główny negocjator PiS) próbującego za pieniądze i stanowiska kupić Renatę Beger i kilku jej popleczników z Samoobrony. A z czym dziś przeciętnemu Polakowi kojarzy się Lipiec? Z ciepłym miesiącem letnim, czy z przeżartym korupcją ministrem sportu z Prawa i Sprawiedliwości? Czy przypominając tamte postacie i wydarzenia chcę powiedzieć, że obecnie żadnego skandalu nie ma? Ależ jest. Mocno jednak przesadzony. Co bowiem mamy? Niewiele. Chlebowski gada przez telefon jak potłuczony i dziwne, że nie słyszy w słuchawce radosnego rżenia wiszącego na linii Mariusza Kamińskiego. Akurat nie przepadam za Czumą, ale muszę za nim powtórzyć, że do tej pory nie widać przestępstwa. Widać za to nieco głupkowatego posła, który obiecuje swoim kumplom od golfa, że załatwi im geszeft. Ale niczego nie załatwia! Najpewniej nie chce i nawet nie może. Ale, ale... Aby doszło do udowodnienia korupcji, potrzebny jest korupcyjny dil (jak we wspomnianym przypadku Beger i Lipińskiego). Brzmi to tak: ty mi załatwisz to a to, a ja w zamian dam ci to. Otóż w ani jednym zdaniu stenogramów z podsłuchów nic takiego nie pada. Korupcji więc nie ma. Chlebowski obiecuje, że próbuje, że
No właśnie, przyjrzyjmy się dokładniej temu miłemu panu. Na dzień dobry nasuwa się pytanie, czy publikacja w „Rzeczpospolitej” (o niej za chwilę) nie zbiega się przypadkowo z datą postawienia szefowi CBA zarzutów (przez rzeszowską prokuraturę) w sprawie afery gruntowej? Czy aby nie był to czytelny dla Tuska szantaż: jeśli ty tak, to ja tak. Oczywiście, teraz PiS-owcy drą mordy, że zarzuty dla Kamińskiego to odwet za ujawnienie przez niego „afery hazardowej”. Ustawa o CBA mówi, że kierownicze w nim stanowisko może zajmować wyłącznie osoba o nieposzlakowanej opinii. Zarzut prokuratury słowa „nieposzlakowana opinia” wyklucza, a więc z automatu nakazuje dymisję. Tej nie ma. Czy zatem afera hazardowa nie jest sygnałem: Tusku, nie będziesz spał spokojnie i nie podskakuj, bo ja wiem znacznie więcej?
pierożki z mięsem; powie „nie aresztować”, znaczy się: współudziałowiec przestępstwa lub co najmniej kryptokomuch. A jak coś przedostanie się do mediów (np. sprawa afery hazardowej, o której Tusk dostał materiały od Kamińskiego już w sierpniu), to dopiero będzie skandal i zdrada polskiej racji stanu, że o tajemnicy państwowej już nie wspomnę. Ale czego nie wolno premierowi, wolno dziennikowi „Rzeczpospolita”. Jak dotąd nikt się nie zastanawiał, skąd „Rzepa” (i jakim prawem) miała stenogramy z podsłuchów tajnej Agencji. Pamiętacie jak „Katon” Cymański domagał się komisji śledczej à propos przecieków do mediów (słynne „a przecieki, przecieki, przecieki”)? Nikt się już nigdy nie dowie, skąd antyrządowa gazeta (w której państwo ma paradoksalnie całe 49 proc. udziałów) dostała informacje, bo Kamiński przekazał materiały na temat śledztwa dziesięciu osobom. Jest zatem
21
dziesięciu podejrzanych – a więc beznadzieja efektywnego śledztwa. Kolejny meisterstück. Przecież jeszcze 15 sierpnia Kamiński mówił Tuskowi, że nie ma aż takich dowodów, by powiadamiać o przestępstwie prokuraturę, a 18 września PiS-owska bomba została zdetonowana. Trochę za wcześnie, bo to miało nastąpić gdzieś na początku wiosny, ale trzeba było zachować Kamińskiemu fotel, bo wobec kampanii prezydenckiej ten gość w tym akurat miejscu jest wprost bezcenny. Czy są jeszcze inne poszlaki spisku? Oczywiście. Niemiłościwie panujący nam prezydent Kaczyński wzywa do pałacu na rozmowę kilku najważniejszych w państwie polityków. Jak to się dzieje, że akurat tych, którym CBA przesłało materiały o aferze? Czyżby miał rozdzielnik i wiedzę, kto został o czym poinformowany? Polskie prawo niczego podobnego nie przewiduje. Po rozlaniu zupy PiS zwołuje konferencję prasową. Bryluje na niej Ziobro. A ten z kolei skąd wiedział? Tego dnia miał nie opuszczać Brukseli. I tak dalej, i tak dalej. Nie ma już Chlebowskiegio (mała strata) i Drzewieckiego (tego akurat szkoda, bo był najlepszym ministrem sportu od lat). Za chwilę polegnie Schetyna i jeszcze kilku ministrów PO-dzieli jego los. A kiedy stado będzie już w rozsypce, wilki dobiorą się do osobnika alfa, czyli Tuska. Chyba że ten oficjalnie oświadczy, że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich. Z moich informacji wynika, że takie właśnie otrzymał ultimatum: uratowanie rządu i własnego łba w zamian za Pałac Namiestnikowski. Nie jestem pewien, czy będzie mi żal obecnej ekipy, natomiast ze sporą obawą myślę o jej ewentualnych zmiennikach, gdyby mieli być z aktualnego SLD (pod rządami Napieralskiego), a już z przerażeniem, jeśli miałoby wrócić PiS. Tymczasem lokator Pałacu Namiestnikowskiego już nawet nie ukrywa, jaką frajdę sprawia mu obserwowanie polowania z nagonką. Sam w niej zresztą bierze udział, oświadczając, że zagrożone są struktury państwa. Owszem, jest zagrożenie, dopóki Kamiński nie trafi za kratki, ale do tego potrzeba kogoś z jajami, a nie jakiegoś Donalda. Jest jeszcze jedna kwestia, której naprawdę się boję. Pamiętacie wieczór wyborczy? I wściekłego Kaczyńskiego, który krzyczał, że PiS przegrało ze wspólnym frontem „Faktów i Mitów” oraz „Gazety Wyborczej”? Jeśli jakimś cudem miałoby dojść do powtórki z rozrywki, Kaczory tamtego błędu już nie powtórzą. Cała nadzieja, że zamkną mnie i Jonasza w jednej celi. Bo my sobie lubimy pogadać. MAREK SZENBORN
22
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
RACJONALIŚCI
N
azywa się Mateusz Sokołowski. Ma 20 lat i studiuje polonistykę na Uniwersytecie Rzeszowskim. Jego wiersz „Ofiar obietnicy niespełnionej – zbrodnią zbawieni” (odnaleziony w studenckim pisemku) wydał nam się na tyle interesujący, że postanowiliśmy umieścić go w Okienku. Że co? Że poeta zbyt młody? A Rimbaud? A Gajcy? Zobaczcie sami, czy nasz wybór był słuszny.
Okienko z wierszem Czasem zabijamy, kiedy krew doskwiera, Gdy żądze demon pompuje do żyły... A umysł marzenia najczarniejsze otwiera, Zaś zło z głębi serca dodaje nam siły... A Bóg nam daje sposobności... Czasem zabijamy ładnym, pięknym słowem, Językiem wciskanym w umysłu moczary... A sam okłamany podaje nam głowę, Pełen w nasze dobre dusze wiary... A Bóg dobrych dusz nie produkuje... Czasem zabijamy miękkim ruchem ręki Pierś gładzącym lub na powitanie Leciutko gromadzimy wszystkie wasze lęki... Udając, że to dla was zmartwychwstanie. A Bóg już cudów nie sprzedaje... Czasem zabijamy cieniusieńką nitką Myśli, co w naszych umysłach spleciona. Wtedy ci ją dajemy – powierzchowną, płytką, Ty zaś oczekujesz zaraz jej spełnienia. A Bóg życzeń już nie spełnia... Czasem umieramy przez innych zabici – Jak my czujących głodu cierpienie. Kiedy już pójdą spać syci, Umieramy, dziękując im za odkupienie. A Bóg do raju wpuszcza...
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. (wsch.) warm.-maz. (zach.) wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Józef Niedziela Jan Barański Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 483 480 784 266 544 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Szkodliwi idioci czy pożyteczni hipokryci „Pożyteczni idioci”. Termin ukuty ponoć przez Lenina lub Stalina, a upowszechniony przez Amerykanów. W Polsce do tej pory praktycznie nie stosowany. Niesłusznie. W naszym kraju pożytecznych idiotów nie brakuje. Tym bardziej szkodliwych. Pożyteczni idioci made in Poland to gatunek całkiem inny od rozpowszechnionego w świecie. W odróżnieniu od swoich zagranicznych kolegów nie działają bezinteresownie ani w dobrej wierze. Przeciwnie. Większość ma świadomość bzdurności głoszonych poglądów. Są jednak przekonani, że prezentowana postawa przyniesie korzyść zarówno im, jak i ich formacjom czy grupom. Indywidualny idiotyzm, a zarazem społeczna pożyteczność polega na tym, że – wbrew intencjom – szkodzą sprawom, o które zabiegają. Ponieważ hipokryzję mają we krwi, trafniej nazywać ich pożytecznymi hipokrytami. Coraz mniejsza liczba powołań wynika stąd, że dla człowieka głębokiej wiary zawód księdza jest ciężki, a tym samym – mało atrakcyjny. Dla niewierzącego – przeciwnie. Po prostu żyć, nie umierać. Szacunek w społeczeństwie, a wikt, opierunek i cała reszta
na plebanii. W dodatku żadnych rozterek duchowych. Czy można chcieć więcej? Ponieważ dobrobyt i bezkarność rozbestwiają, łatwo zatracić wszelką miarę. Wierni są coraz bardziej zdumieni. Pazernością, bezczelnością, brakiem duchowości swoich pasterzy. Do tego dochodzi wynikająca z wieloletniej bezkarności przestępczość. Różnego kalibru. Jazda po alkoholu, przekręty finansowe, molestowanie seksualne, pedofilia. Nic, co nieludzkie, nie jest duchownym obce. W konsekwencji bezideowi księża niszczą wizerunek Kościoła bardziej niż najradykalniejsi antyklerykałowie. Wielu prawicowych polityków, poddając się kościelnemu lobbingowi, też bardziej szkodzi, niż pomaga reprezentowanym sprawom. Hipokryzja wywołuje odwrotną do oczekiwanej reakcję społeczną. To dlatego im więcej gadania o niemoralności zapłodnienia in vitro, tym większe społeczne przyzwolenie nawet na jego finansowanie ze środków publicznych. Oczywiście, nie wszyscy hipokryci są pożyteczni. Podobnie rzecz się ma z idiotami. Wielu takim idiotom przez długi czas udaje się skutecznie ukrywać rozbieżność między
słowami i czynami. Mamią uczciwością i szlachetnością. Moralizują i pouczają. Kiedy w końcu wpadają, wszyscy, którzy dali się nabierać, przeżywają szok. Jak w przypadku jednego z prominentnych działaczy rządzącej partii, gdy okazał się zaledwie chłopcem na posyłki pana Rysia. Raz po raz pokornie meldował mu wykonanie zadań mających na celu niedopuszczenie do uchwalenia przez Sejm przepisów niekorzystnych dla hazardowego biznesu. Inny zaufany premiera napisał nawet w tej sprawie pismo. Kiedy wybuchła afera, tłumaczył, że tylko podpisał. Był zdziwiony, że ktokolwiek podejrzewa ministrów o czytanie sygnowanych przez siebie dokumentów. Premier z wyraźnym żalem rozstawał się ze swoimi mało asertywnymi totumfackimi. To, że nie potrafią odmawiać bogatym biznesmenom, wcześniej nie stanowiło problemu. Może nawet było korzystne... Morał: Obsadzając najwyższe stanowiska, trzeba pamiętać, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć, a już najgorzej robić cokolwiek z idiotami. Zwłaszcza szkodliwymi. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Trwamy!
Dnia 4 października 2009 r. zmarł nagle
24.10.2009 r. o godz. 11.30 na Starym Rynku w Toruniu odbędzie się manifestacja antyklerykalna! Skierowana głównie przeciwko Panu Rydzykowi, jego imperium i wpływowi na to, co dzieje się w naszym mieście i kraju. Serdecznie wszystkich zapraszamy. RACJA PL
działacz radomskiego koła RACJI Polskiej Lewicy. Uroczystości pogrzebowe odbędą się w piątek 9 października o godz. 14.00 na Firleju w Radomiu. W imieniu wszystkich członków RACJI składam Rodzinie wyrazy głębokiego współczucia RACJA PL w Radomiu Przewodniczący koła Maciej Tokarski
Piotr Gembal
Postanowienie z dnia 30.11.2006 r. o umorzeniu śledztwa w sprawie nielegalnego podłączenia oświetlenia zewnętrznego kościoła pw. św. Archaniołów Rafała i Michała w Aleksandrowie Łódzkim oraz pobierania energii elektrycznej bez jej opomiarowania na szkodę Urzędu Gminy Aleksandrów Łódzki, tj. o czyn z art. 278 par. 5 kk – wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie czynu zabronionego. Uzasadnienie W dniu 7.06.2006 r. do komendy Powiatowej Policji w Zgierzu za pośrednictwem Prokuratury Rejonowej w Zgierzu wpłynęło zawiadomienie Burmistrza Gminy Aleksandrów Łódzki Jacka Lipińskiego o popełnionym na szkodę Gminy Aleksandrów Łódzki przestępstwie. Z zawiadomienia wynika, że Urząd Gminy uzyskał potwierdzoną przez Łódzki Zakład Energetyczny informację, że oświetlenie kościoła św. Archaniołów Rafała i Michała w Aleksandrowie Łódzkim oraz całej posesji będącej w posiadaniu parafii podłączone jest do oświetlenia ulicznego opłacanego z budżetu gminy Aleksandrów Łódzki. Jak dalej wynika z zawiadomienia, brak jest w Urzędzie Gminy, jak i w zakładzie energetycznym jakiejkolwiek dokumentacji, z której wynikałoby, że wyrażono zgodę na taki sposób podłączenia i pobór energii. Zaistniałą sytuację określono jako kradzież energii. W powyższej sprawie w dniu 5.07.2006 r. wszczęto dochodzenie o czyn z art. 278 par. 5 kk. W toku prowadzonego postępowania wykonano szereg czynności procesowych i pozaprocesowych zmierzających do ustalenia stanu faktycznego. Postępowanie nie dało podstaw do przyjęcia, iż podłączenie niezaewidencjonowanego przyłącza nastąpiło celem nielegalnego poboru energii. Podnieść należy, iż na terenie gminy nie był to jedyny przypadek podłączenia obiektów użyteczności publicznej do instalacji oświetlenia ulicznego. Stan taki dotyczył także innych obiektów, np. Szkoły Podstawowej nr 1 przy ul. Waryńskiego i był znany kierownictwu urzędu. Podnieść należy, iż argumenty przedstawione przez Proboszcza Parafii Norberta Ruckiego dotyczące okoliczności podłączenia oświetlenia, jak również zeznania innych osób, uprawdopodobniają fakt, iż urządzenie to podłączone zostało i funkcjonowało za przyzwoleniem organów gminy. Nie bez znaczenia dla oceny zdarzenia pozostaje fakt, iż sprawy tego typu mogą być dochodzone na drodze cywilnoprawnej. Prowadzone postępowanie nie pozwoliło na ustalenie osób dokonujących podłączenia, jak również osób wydających takie dyspozycje. Podłączenie służyło jednakże oświetleniu tylko terenu zewnętrznego, nie było wykorzystywane dla celów gospodarczych parafii, w związku z czym brak podstaw do przyjęcia, że w omawianym przypadku mamy do czynienia z kradzieżą energii elektrycznej.
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
23
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Koniec roku szkolnego. Pod wieczór matka zagląda do pokoju córeczki i znajduje na łóżku następujący liścik:
Droga Mamo! Nareszcie koniec szkoły. Dla mnie już na zawsze. Jestem od dawna zakochana i postanowiliśmy z moim chłopakiem wreszcie „się urwać”. Wiem, że Tobie się to nie spodoba, ale on jest taki słodki! Te jego tatuaże i piercing na każdym kawałku ciała... A ten jego motocykl! Ali (tak nazywa się mój miły) twierdzi, że jazda na nim w kasku to grzech. Ali jest kompletnie na moim punkcie zwariowany. Mówi, że go uratowałam, bo ten alkohol by go w końcu zabił... Aha, i najważniejsze. Będziesz miała wnuka! Tak się cieszę! Kolega Alego ma gdzieś w lesie drewnianą chatkę. Trzeba ją wyremontować i nie ma w niej światła ani wody, ale to będzie nasz nowy dom. Nie martw się! Będziemy mieli z czego żyć. Ali ma kapitalny pomysł. Będziemy uprawiać marihuanę i sprzedawać ją w mieście. Ma być z tego kupa forsy. Tak się cieszę! I nie martw się, proszę. Wkrótce będę miała 14 lat i naprawdę mogę na siebie sama uważać. Mam tylko nadzieję, że szybko pojawi się ta szczepionka przeciwko AIDS. Alemu bardzo by to pomogło... Twoja ukochana córeczka PS Wszystko bzdura!!! Jestem u Krychy i oglądamy telewizję. Chciałam Ci tylko uświadomić, że są gorsze rzeczy niż to świadectwo, które znajdziesz na nocnym stoliku. Buziaczki!!! – Witam państwa serdecznie, dzisiejszym gościem programu jest Piotr Zabrzycki – znany wszystkim treser krów. Witam, panie Piotrze. Proszę nam przede wszystkim powiedzieć – jak udało się panu nauczyć krowy czegokolwiek. Przecież wiadomo nie od dziś, że krowy to nieprzeciętnie tępe stworzenia. Nigdy nikomu nie udało się ich wytresować. – To żaden problem. Widzisz, Ewo, zanim zacząłem tresować krowy, pracowałem jako administrator systemu księgowego w pewnej firmie... KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) od rozwiązania nie jest już sama z krata zębata z zrzekł się korony po ostatnim sylwestrze 2) trzyma rękę na karku z co ma łosia z przegubami? z tam śpi zwierzę 3) za wielkim murem śpiewali mu chórem „Sto lat” z peryferyjny kraj z gdy praca na człeka czeka 4) za frontem, lecz nie niż i nie wyż z będzie jutro z grubymi nićmi szyta 5) kamyki na chodniki z najważniejszy demokrata nowego świata z rudy się wygrzewa 6) cztery w karecie z sztukmistrz z Lublina z wąski u skąpca z piłka wysokiego lotu 7) to, czego szukasz, jest w niej z Evita na dworcu z taka edycja to panny marzenie 8) rezerwowa dyscyplina z smaczny pomysł na śniadanio z plama na nosie Pionowo: A) ma tematy na każdą lekcję z co to za życie bez uciech? B) posiadam, ponieważ – to się tańczy z płozy na mrozy z co strzela w wiatrówce? C) bije w oczy z ma szefa, choć nie jest podwładnym z na co pijak zejść może? D) ... nie wyrok z podwieczorek z tura z kuty na cztery nogi E) do gaszenia pragnienia z Tadeusza tata, co w habicie latał z za przerywane współżycie Bóg mu odebrał życie F) trzeba się z nimi liczyć z wyimaginowany obraz z koński rozkaz G) ma łopaty dwie z oszustwo spod żelazka z pali, gdy się nawali H) król go bije, bo jest starszy z o skazie na obrazie z koniec paplania I) po tym włosy stają dęba z nie ssak, nie ptak z stąd wychodzą banknoty Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie z cyklu „Humor z zeszytów szkolnych”
Syn pisze do matki z Ameryki: „Droga Mamo! Urodził nam się syn! Niestety – żona nie miała pokarmu, więc oddaliśmy go czarnej mamce i syn zrobił się czarny...”. Odpowiedź matki: „Drogi synu! Wiesz... jak Cię urodziłam, to też nie miałam pokarmu. Dawałam Ci mleko krowie, ale rogi to Ci dopiero teraz wyrosły...”.
A 1 2
B
C
D
3
30
9
1
E
6
4
27
2
11
7
8
13
14
17
8
23
1
2
3
25
21
7
4
17 18 19 20
5
6
28
4
20
16
6
I
15
29
5
24
H
26
12
5
G 22
10
3
F
7
21 22 23 24
8
9
32
19
18
31
10
11 12 13 14 15 16
25 26 27 28
29 30
31 32
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 39/2009: „Samouk to taki, za którego lekcji nie odrabiają rodzice”. Nagrody otrzymują: Jan Puczek z Cisownicy, Tomasz Michalak z Warszawy, Violetta Bielecka z Kutna. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE Więzienie po polsku
W Opolu Lubelskim oddano do użytku nowe więzienie. Jak widać, nie różni się zbytnio od innych polskich budynków publicznych, czyli kościelnych
Humor Studenci uczą się przed egzaminem. Po kilku godzinach w środku nocy postanowili zadzwonić do profesora: – Śpisz? – Tak, śpię! – A my się, k..., jeszcze uczymy! ~ ~ ~
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 41 (501) 9 – 15 X 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
Wracający z imprezy studenci pytają taksówkarza: – Zawiózł by nas pan do akademika za dychę? – Nie. – A za trzy, cztery? – Dobra. Dojeżdżają. – Jesteśmy na miejscu – mówi facet. – No to chłopaki... Trzy, cztery! Dzięęękuuujeeemyy!
D
zięki pracowitości europejskich naukowców mężczyzna będzie niedługo najwierniejszym samcem występującym w przyrodzie. Jeśli wierzyć medialnym doniesieniom, na rynek wkraczają tzw. chipy wierności. Co to za cudo? Magiczne mikroprocesorki, które wstrzykiwane będą w... męski członek (zabieg ma być szybki i bezbolesny), po czym zaprogramowane na cechy genetyczne jednej jedynej kobiety. Żony najpewniej. Jeśli w momencie, gdy będzie miało dojść do intymnego sam na sam, chip wyczuje, że baba jest obca, wyśle sygnał informacyjny do komputera legalnej partnerki, a facet otrzyma specjalny impuls elektryczny do mózgu, po którym odechce mu się i wróci do domu. Profesor Enver Selim, twórca chipów, wypróbował tę nowość na sobie. Jego połowica jest ponoć zachwycona. Wynalazkowi wróżymy wielką przyszłość. Chyba że zdrada będzie tak nietypowa, że żaden chip nie pomoże. A bywa i tak: Karen O’Brien z Kentucky wyszła za mąż za jegomościa zainteresowanego zjawiskami paranormalnymi. Ot, pasja jak pasja, z tym że ta niebezpiecznie się pogłębiała. „Potrafił mówić tylko o tym, rzucił pracę, z uporem maniaka tropił wszędzie duchy. Oddaliliśmy się od
CUDA-WIANKI
Ptaszki w klatce siebie, przestaliśmy rozmawiać” – żaliła się Kathy. Któregoś razu wróciła do domu i zobaczyła pięknie przystrojony stół oraz małżonka odświętnie ubranego, krzątającego się po kuchni. Nieszczęsna miała nadzieję, że facet poszedł po rozum do głowy i chce uzdrowić ich związek. Okazało się, że oblubieniec, owszem, zaplanował upojny wieczór, ale nie z nią, tylko z niejaką Katherine – od 300 lat nieżyjącą, dla niewtajemniczonych absolutnie niewidzialną. Z duchem po prostu. Po rozwodzie pan O’Brien został w nawiedzonym domu ze swoją nową dziewczyną. Nie mniejszego pecha miała Amy Taylor z Kornwalii, zdradzana z komputerem.
Jej trwające 3 lata małżeństwo trafił szlag, kiedy kolejny raz przyłapała małżonka na cyberseksie. Wirtualna, stworzona przez niego postać kopulowała sobie w najlepsze z jakąś cyberbabką. Rozwód był już niewirtualny. I jeszcze jedna małżeńska ciekawostka. Tym razem wina rozłożyła się idealnie po połowie. Sana Klaric poznała na internetowym czacie przyjaciela, z którym godzinami rozprawiała o swoim nieudanym małżeństwie. Przekonana, że natrafiła wreszcie na bratnią duszę, umówiła się na spotkanie w celu skonsumowania znajomości. Przyszedł... jej własny mąż Adnan. „Zakochałam się, to było niesamowite. Wydawało się, że oboje tkwimy w nieudanych małżeństwach” – skomentowała niefartowne spotkanie Sana. „Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak cudowne rzeczy pisała ta sama kobieta, która przez lata nie powiedziała mi ani jednego miłego słowa” – usprawiedliwiał się Adnan. Małżonkowie oskarżają się wzajemnie o zdradę. JC