Jak w Polsce niszczy się rentowne firmy
ANATOMIA UPADKU Â Str. 12
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 41 (658) 18 PAŹD DZIERNIKA 2012 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Egzotyczna koalicja – od duchownych różnych wyznań, poprzez zagranicznych i krajowych polityków, po potomków obszarników i kamieniczników – domaga się od Polaków gigantycznych odszkodowań za upaństwowione mienie. Nie bacząc na logikę sprawiedliwości, prawo międzynarodowe i… wypłacone już dawno odszkodowania. Czy czeka nas kolejna fala eksmisji, wywłaszczeń i przejmowania publicznego mienia? Â Str. 11
 Str. 21
 Str. 7
ISSN 1509-460X
 Str. 15
2
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Według raportu Instytutu Spraw Publicznych armia młodych ludzi (do 34 roku życia) pozostająca bez pracy osiągnęła już milion i stanowi połowę polskich bezrobotnych. W Unii mimo kryzysu młody człowiek zaczyna karierę zawodową średnio w wieku lat 20, w Polsce – 22. Bo my wolimy mieć dobrze wykształconych bezrobotnych. Inna polska armia, ta przebywająca w koszarach lub na poligonach, nie ma zamiaru kupić nowego polskiego czołgu Anders, wyprodukowanego przez Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych w Gliwicach. Naukowcy opracowali ciekawy pojazd, wydawszy nań 30 mln zł, głównie ze środków publicznych. Armia twierdzi, że taki czołg jest jej niepotrzebny. To się nazywa świetna współpraca państwowo-państwowa. Jak zrozumieć ten rząd! Jan Krzysztof Bielecki, główny doradca premiera Tuska, przyznał, że Otwarte Fundusze Emerytalne są ekonomicznie nieefektywne, bo składujemy w nich pożyczone przez rząd pieniądze. Dodał jednak, że likwidacja OFE nie wchodzi w grę, bo byłoby to „skrajnością”. Czyli jak traciliśmy, tak nadal będziemy tracić. Bo najważniejsze to trzymać fason – popadać w bankructwo, ale bez popadania w skrajności. Protestowały pielęgniarki – w normalnych krajach wysoko płatne specjalistki, a w Polsce często traktowane jak służące lekarzy. Pracują często nie tylko za marne zarobki, ale ostatnio także na umowach śmieciowych. Skoro zarabiają mniej niż śmieciarze na Zachodzie... Za trzy lata wybory, a PiS – uskrzydlony pierwszym od 5 lat sondażem dającym mu przewagę nad PO – szykuje już… program dla swojego rządu. Jest takie przysłowie o indyku, który myślał o niedzieli… Szkoda, że życie polityczne w Polsce znów jest sprowadzone do nakręcania poparcia dla Tuska, by kraj ratować przed Kaczyńskim. Ile lat można znosić taką pustą przepychankę?! Jadwiga Staniszkis, pierwsza dama Jarosława, nie może wybaczyć mu zdrady. Bo zamiast ogłosić premierem Jadwigę, ogłosił jakiegoś Glińskiego! Profesor Staniszkis dowodzi, że „byli w obiegu znacznie lepsi kandydaci”. Wiemy, wiemy… Strasznie ten Jarek jest niewdzięczny za tyle lat wierności! Inna dama prawicy, a nawet wielu prawic, posłanka Joanna Kluzik-Rostkowska, nie pozwala skrzywdzić Jarosława Kaczyńskiego. Była polityczka PiS uważa, że nie ma powodów, aby jej dawnego guru stawiać przed Trybunałem Stanu, co chce wreszcie zrobić PO, obecna przystań Kluzik-Rostkowskiej. Swoją drogą, co te kobiety widzą w Jarosławie?! Tak zwane rodziny smoleńskie, czyli de facto PiS, zapowiadają „masowe występowanie z wnioskami o ekshumacje”. Nie chodzi już nawet o właściwą identyfikację, ale „zbieranie dowodów w sprawie przebiegu katastrofy”. W przypadku chłopów z PSL chodziłoby zapewne o wykopki. Media księdza Rydzyka wspierają Putinowską Rosję! Chodzi o walkę z „homopropagandą”. Pełen uznania tekst dla praw zabraniających pozytywnego mówienia o homoseksualności znalazł się w „Naszym Dzienniku” obok materiału, który z podziwem opisuje akcję marokańskich okrętów wojennych wymierzoną w stateczek „Kobiet na Falach” propagujący świadome macierzyństwo. Ach, dać Rydzkowi eskadrę bombowców, to on już by zrobił porządek z „cywilizacją śmierci”! Prawosławny ksiądz ukraiński John Lipinski z prowincji Alberta w Kanadzie przyznał się przed sądem do nielegalnego sprowadzania pracowników z Polski i oszukiwania ich. W ramach ugody zapłaci 215 tysięcy dolarów kary. Czeka go jeszcze batalia sądowa z byłymi pracownikami, którzy przygotowali swój własny pozew. Duchowny miał zarobić na oszukańczym procederze milion dolarów. Cóż, wprawdzie Lipinski jest prawosławny, ale rozmach tego szwindlu przypomina wzorce znane z Kościoła katolickiego. „Słowo Bóg jest dla mnie niczym więcej niż wyrazem i wytworem ludzkiej słabości, a Biblia zbiorem dostojnych, ale jednak prymitywnych legend, które są ponadto dość dziecinne”. Cóż to za bezbożnik mógł powiedzieć? To Albert Einstein. A jednak wyrwane z kontekstu inne wypowiedzi uczonego służą do budowania wiary czytelników pobożnych książek. Wspomniany fragment pochodzi z odręcznego listu wystawionego niedawno na aukcję. Gorliwa Brytyjka Julia Lovemore udusiła własną córkę, wpychając jej do gardła kartki z Biblii. Ten zabieg miał wypędzić z dziecka demona. Kobieta wraz z mężem należała do nurtu chrześcijaństwa, w którym wierzy się w walkę z diabłami. Jak widać, nie dostrzega się ich we własnych szeregach. Nie pomogły zaklęcia wenezuelskich biskupów. Prezydentem Wenezueli został po raz czwarty z rzędu lewicowiec i antyklerykał Hugo Chávez. Kontrowersyjny prezydent, znany m.in. z nieco autorytarnych zapędów, jest solą w oku Kościoła i prawicy – jego reformy nie zawsze są udane, ale dba on o najbiedniejszych mieszkańców kraju. Stąd zapewne 81-procentowa frekwencja wyborcza i 54-procentowe poparcie (jego przeciwnik zebrał 44 proc.). Takie polityczne zaangażowanie to w Polsce tylko marzenie.
Żegnaj, Marku! T
o nie będzie standardowe pożegnanie zmarłego. Dość mam takich pożegnań. Ludzie wokół nas umierają taśmowo, zupełnie jakby na świecie szalała jakaś wojna albo epidemia, jakby nie było lekarstw ani opieki medycznej. To zbiorowe umieranie wpisuje się w jakąś wyczuwalną dekadencję świata. A może mnie się tylko tak wydaje? Rok temu – moja najlepsza przyjaciółka, potem wujek, ciocia, dwaj koledzy, Waldek Kocoń. I teraz, Marku, Ty! Nie będę w tym pożegnaniu pisał utartym zwyczajem o nadziei na nasze wspólne spotkanie gdzieś w wieczności. Albo o tym, że teraz adiustujesz odezwy „Najwyższego” i dla Niego piszesz swoje świetne artykuły. Że potrzebowali takiego dziennikarza w niebie. Nie będę, jak Daniel Olbrychski na pogrzebie zdeklarowanego ateisty Waldka Koconia, odmawiał do mikrofonu w Twojej intencji „Zdrowaś Maryjo”. Nie, bo nie chcę zmącić pięknych i czystych strof wiersza, jakim było Twoje życie. Wiesz, o czym mówię. Kochałeś wiersze i pisałeś je, przykładałeś zawsze wielką wagę do doskonałości ich układu i rytmu. Twój wiersz jest ukończony. Ale on przecież wciąż istnieje i istnieć będzie na zawsze. Zajął w historii ludzkości swoje miejsce i tam pozostanie. Czy czujemy po Tobie pustkę? To oczywiste. Czy chciałbym Cię jeszcze kiedyś spotkać? O, tak. Chciałbym też, żeby kilku redaktorów „Faktów i Mitów” znów zasiadło przy planowaniu nowego numeru. I żebyś Ty był znów wśród nas. Choć ten jeden, ostatni raz. Ale to se ne wrati, jak mawiałeś. A jednak nie do końca, bo przecież gdzieś w nas pozostał Twój racjonalizm, Twoja miłość do życia i do ludzi, wysoka kultura, wrażliwość na każdą żywą istotę i na każde cierpienie. Nie wierzyłeś w Boga i w bożą opatrzność właśnie dlatego, że nie mogłeś pogodzić się z cierpieniem. Sam cierpiałeś z ofiarami, na przykład czytając źródła i pisząc artykuły, a wreszcie książkę o niewinnych kobietach spalonych jako czarownice na niezliczonych stosach. Skąd się w Tobie brała tak rzadko dziś spotykana empatia?! Do żywego bolały Cię informacje o wyrokach śmierci za tzw. bluźnierstwa w państwach islamu. Wciąż na nowo szokowały kolejne, niezliczone doniesienia o pedofilii wśród kleru. I bolało każde kolejne cierpienie, zwłaszcza to, przeciw któremu się zawsze buntowałeś – niezawinione, niezasłużone. Ale, o dziwo, kiedy spotkało ono Ciebie, przyjąłeś je bez strachu, z wielką pokorą dla prawideł natury i życia, które ma swój koniec. Chcę Ci, Marku, zadedykować fragment z Twojego ulubionego autora Richarda Dawkinsa. Tekst, napisany jakby z myślą o Tobie i na tę okazję… Pytanie dziennikarza: „Jeśli nie wierzy pan w życie pozagrobowe, to co pana pociesza w chwilach rozpaczy?”. Dawkins: „Miłość ludzi i towarzystwo.
Ale w ważniejszych momentach czerpię siłę z tego, że mam świadomość, jakie to szczęście, że żyję, jakie to szczęście mieć mózg, który – choć w ograniczonym zakresie – jest w stanie zrozumieć, dlaczego istniejemy, docenia piękno świata i urodę dzieł ewolucji. Ogrom wszechświata i poczucie własnej małości – w stosunku do przestrzeni kosmicznej i do czasu geologicznego – sprawiają, że człowiek nabiera pokory, ale też w dziwny sposób działają kojąco. Fajnie jest czuć się częścią ogromnej układanki”. To cały Ty! To Twoja wielka fascynacja kosmosem i ewolucją. To Twój wielki humanizm i wrażliwość przelewana na papier jakże wybitnym piórem. Ale przede wszystkim praktykowana w codziennym, szarym życiu. Wtedy, kiedy broniłeś handlujących czosnkiem kobiet, przeganianych przez strażników miejskich. Gdy dawałeś drobne kwoty emerytom szperającym w śmietniku przed Twoim blokiem. Albo płakałeś po śmierci ukochanego psa. To wszystko i tysiące innych dobrych uczynków, wypływających z Twojego dobrego serca, a nie ze strachu przed nieznanym bogiem, nie przeminęło. To żyje w ludziach, których spotkałeś na swej drodze. I żyć będzie dalej. Także w Twoich dzieciach, które są takie same jak Ty. Dlatego jestem o Ciebie spokojny, Mareczku. Zrobiłeś swoje, i to w wielkim stylu, choć posturą i zdrowiem nie zachwycałeś. A jeśli jakikolwiek bóg istnieje i czeka na nas na czele sądu ostatecznego, to na pewno nie będzie zważał na Twoją niewiarę. Bo przecież „wiara bez uczynków martwa jest”. To nasze uczynki są naszym wyznaniem Wiary i Nadziei… w Miłość. Z pewnością taki bóg przebaczyłby Ci liczne wyrzuty, które Mu czyniłeś – za Holokaust i Oświęcim, za głodne dzieci, męczone zwierzęta, poniewierane kobiety itd. Co więcej, myślę, że jakiś bóg doceniłby to, że nie poszedłeś z nim na żadne kompromisy. Nie przyjąłeś zakładu Pascala, który uważał, że na wszelki wypadek lepiej jest wierzyć i praktykować wiarę, bo a nuż On istnieje… Ty, wręcz przeciwnie – po trosze podświadomie i na wszelki wypadek – nie wierzyłeś. Może dlatego, żeby nie zostać wspólnikiem współczesnych faryzeuszy, egoistów liczących skrzętnie każdą swoją modlitwę, złożoną ofiarę i dobre słowo. U Ciebie wszystko, co dobre, wypływało z głębi serca. Może się jednak zdarzyć i tak, że nie doceni Cię żaden z bogów, którzy ponoć w głąb serca spoglądają. Bo takich bogów po prostu nie ma. Doceniają Cię jednak i kochają Ci, wśród których i dla których żyłeś. My wszyscy – Twoi Najbliżsi, Redakcja i wszyscy Czytelnicy Twoich ukochanych „Faktów i Mitów”. Wszyscy składamy Ci, Marku, hołd. Twojemu wielkiemu umysłowi i sercu. Cześć Twojej pamięci! JONASZ
Marku, Kolego, Przyjacielu… Dziękujemy za 11 lat Twojej pracy. Za to, że byłeś tu z nami. Za to, że pisałeś, rozmawiałeś, słuchałeś i żartowałeś. Żadne słowa nie wyrażą naszego żalu. Żegnaj! Koleżanki i koledzy z redakcji „Faktów i Mitów” Pogrzeb red. Marka Szenborna odbędzie się w piątek, 12.10., o godz. 15, w Łodzi, na cmentarzu komunalnym „Doły”, część B, kolumbarium urnowe (wejście od ul. Smutnej).
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
GORĄCY TEMAT
W pijarskim widzie Trwa prywatyzacja, a dokładnie – katolicyzacja polskiego szkolnictwa. To proces powolny, przeprowadzany bez rozgłosu, ale skutecznie. „Tylko szkoła katolicka może dać człowiekowi kompletne nauczanie, bowiem dba zarówno o jego dobro doczesne, jak i wieczne”. Tak zauważył wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, dodając przy tym, że dobrze byłoby, gdyby każde miasto miało własną szkołę katolicką. To nie imaginacja. Jak tak dalej lokalna władza będzie się starać, marzenie księdza arcybiskupa wnet stanie się ciałem. Popularność szkół katolickich wynika także z tego, że społeczeństwu wymachuje się przed oczyma genialnymi wynikami edukowanych w nich uczniów. W najnowszym ogólnopolskim rankingu portalu Perspektywy.pl licea katolickie znalazły się w pierwszej dziesiątce najlepszych szkół aż w 11 województwach. Tego, że owe wyniki biorą się z wyjątkowo gęstego sita podczas rekrutacji, już się tak głośno nie mówi. To znaczy, że gorsi uczniowie lądują w szkołach publicznych, a śmietankę prymusów spijają szkoły kościelne. Kościołowi na nadmiernym nagłośnieniu tej praktyki nie zależy, bo za każdym uczniem, którego kler przyjmie pod dach prowadzonej przez siebie placówki, zazwyczaj statusu publicznego, idą ogromne państwowe pieniądze. W 2008 r. państwo przekazało na kościelne kuźnie wiedzy 256,8 mln zł, w 2009 r. – 270 mln zł, a w 2010 r. – ponad 300 mln zł. ~ ~ ~ Ostatnio do jednego z tego typu „wyjątkowych miejsc” – salezjańskiego gimnazjum w Lubinie – pofatygowała się kontrola z dolnośląskiego kuratorium oświaty. Kontrola – przypomnijmy – sprowokowana sławnymi na cały świat otrzęsinami,
podczas których uczniowie zlizywali z nagich kolan księdza dyrektora piankę czy też śmietankę. Wyniki okazały się co najmniej niepokojące. Tak enigmatycznie mówi Janina Jakubowska, rzeczniczka prasowa Dolnośląskiego Kuratorium Oświaty we Wrocławiu. Szczegółów zdradzić nie chce do czasu, aż do pięciu wniosków pokontrolnych odniesie się dyrekcja szkoły. Wiadomo jednak na pewno, że ksiądz dyrektor nie dopełnił obowiązku zgłoszenia wyjazdu otrzęsinowego do kuratorium, zaś sam wyjazd był obowiązkowy, choć nie powinien. ~ ~ ~ Władze Bolesławca postanowiły wygospodarować z zasobów miasta atrakcyjną nieruchomość oraz zaoszczędzić na niezmiennie niedochodowej edukacji. W tym celu zdecydowano o połączeniu szkoły podstawowej nr 2 z lokalnym gimnazjum, co dało twór o nazwie Miejski Zespół Szkół nr 3. Piszemy „twór”, bo nowo powstała placówka nie ma dzieciakom do zaoferowania warunków godnych XXI wieku. Wytykają to zresztą sami rodzice: dzieci ze wszystkich klas 1–3 oraz czterech zerówek gnieżdżą się w ciasnym budynku. Starsi uczniowie podstawówki (klasy 4–6) mają lekcje w budynku gimnazjum, a na WF chodzą do niewielkiej sali gimnastycznej położonej… poza szkołą. W mieście zawrzało, kiedy na jaw wyszło, że prezydent Piotr Roman chce zrobić dobrze zakonowi pijarów i sprowadzić ich do miasta („FiM” 40/2012). Tu dostaną ojczulkowie nie tylko zgodę na prowadzenie publicznej katolickiej podstawówki i gimnazjum, co dziwi zorientowanych, bo na lokalnym
rynku (jak zresztą w większości miejsc w Polsce) kolejnej oświatowej placówki zwyczajnie nie potrzeba. Dostaną również lokum. W darmowe użytkowanie na minimum 30 lat zostanie im przekazany – uwaga! – większy budynek, który kiedyś należał do SP2, wraz z boiskiem i salą gimnastyczną. Pomysł prezydenta na XXVIII sesji niemal jednogłośnie przyklepali radni, wyrażając tym samym zgodę na „oddanie nieruchomości zabudowanej położonej przy ul. Bankowej 10 na rzecz Prowincji Zakonu Pijarów”. Władza uważa, że w ten sposób podniesie poziom oraz konkurencyjność na rynku lokalnej edukacji. Podczas tej samej sesji radni, którzy bez wahania pozbyli się miejskiego majątku, zdecydowali, że podniosą podatek od nieruchomości. Mieszkańcom, nie pijarom. Kłopotliwe pytania, pozostające jak na razie bez odpowiedzi, zadaje m.in. Federacja Młodych Socjaldemokratów: „Mamy wiele wątpliwości co do wdrażania pomysłu dotyczącego utworzenia nowej szkoły. Brak pełnej informacji i konsultacji społecznych w tej ważnej sprawie (…). Dlaczego miejski budynek przy ulicy Bankowej 10 ma być oddany bezprzetargowo? Dlaczego planuje się to zrobić aż na 30 lat? Kto sfinansuje remont i wysokie koszty utrzymania wspomnianego obiektu? Inni mieszkańcy Bolesławca są bardziej dosadni w swoich opiniach. Zresztą nie tylko oni: „W dobie niżu demograficznego tworzenie takiej szkoły uderzy w miejski system oświaty. Na troskę i dobrą edukację zasługują dzieci i wnuki wszystkich mieszkańców (a zarazem podatników) Bolesławca – nie tylko tych, które trafią do szkoły katolickiej” – trafnie, choć już bezcelowo, zauważa Dariusz Kwaśniewski ze starostwa powiatowego.
~ ~ ~ W Śremie 2 lata temu szkołę katolicką, choć publiczną, założył ks. Ryszard Adamczak, proboszcz parafii Najświętszego Serca Jezusowego. Zaczął od tego, że załatwił sobie od miasta lokal – do dyspozycji parafii oddano (ksiądz kupił budynki za symboliczną złotówkę) Klub Odlewnika oraz biurowce byłej Odlewni Żeliwa. Proboszcz nadał przyszłej szkole imię Jana Pawła II, no a później zabrał się do dzieła po księżowsku. Bez pozwolenia na budowę rozpoczął remont. Bez pozwolenia na prowadzenie placówki dydaktyczno-wychowawczej oraz wszystkich potrzebnych dokumentów przeprowadził rekrutację do szkoły podstawowej oraz gimnazjum. Jego samowolkę zalegalizowano post factum. Projekt – jak mówi jego twórca – powstawał etapami, dzięki modlitwie i zaangażowaniu wielu ludzi dobrej woli oraz wsparciu Unii Europejskiej w związku z projektem rewitalizacji terenów poprzemysłowych. Za 8 mln zł, które ksiądz Ryszard pozyskał z funduszy unijnych, zakupił do swojego centrum edukacji m.in. nowoczesne tablice interaktywne i pomoce naukowe, nowe sprzęty, indywidualne szafki w szatni i klasie, wykładziny; urządził przestronny hol, przytulną stołówkę i świetlicę szkolną. Już wówczas dyrektorzy innych lokalnych szkół obawiali się o przyszłość swoich placówek, bo tajemnicą w środowisku nie jest bynajmniej fakt, iż od kilku lat regularnie spada liczba uczniów. W marcu bieżącego roku na lokalny rynek oświatowy spadła kolejna nieradosna nowina. Otóż ksiądz Adamczak, zachęcony powodzeniem swojej oświatowej działalności, postanowił otworzyć kolejną placówkę – tym razem Katolickie Liceum Akademickie im. Jana Pawła II.
3
O tym, czy kolejne dziecko księdza proboszcza powinno otrzymać w darze status szkoły publicznej, dyskutowali burzliwie śremscy radni powiatowi podczas nadzwyczajnej sesji. Została zwołana na wniosek Pawła Wojny, Tomasza Klaczyńskiego, Teodora Stępy, Pawła Toboły, Zofii Kmiecik, Jerzego Rylskiego, Ewy Ciesiółki, Tadeusza Waczyńskiego oraz Hanny Ratajczak (wymieniamy ich celowo ku wdzięcznej pamięci wyborców – dop. red.). W doniosłej atmosferze i po przemowie księdza Ryszarda rada większością głosów zdecydowała, że niczego teraz w powiecie tak bardzo nie brakuje jak kolejnej publicznej szkoły ponadgimnazjalnej. Dyrekcja podkreśla, że do każdej z należących do księdza, a finansowanych przez lokalny samorząd katolickich szkół publicznych mogą uczęszczać niewierzący uczniowie. Wszak Katolickie Centrum Edukacji i Kultury – wyjaśnia dalej dyrekcja – to zarówno miejsce propagowania myśli i dzieł Jana Pawła II, jak i przestrzeń do działalności wychowawczej, społecznej i kulturalnej, związanej przede wszystkim z nauką Kościoła i nauczaniem Ojca Świętego... ~ ~ ~ Jelenia Góra. Decyzją miejscowych radnych, a ku rozpaczy środowiska nauczycielskiego (notorycznie brakuje pieniędzy na już istniejące szkoły, część z nich z tego właśnie powodu zniknęła z edukacyjnej mapy regionu), wydano zgodę na kolejną placówkę publiczną. Katolicką. Organ prowadzący to w tym przypadku Karkonoskie Stowarzyszenie Edukacyjne u Erazma i Pankracego. W finansowanej z publicznych pieniędzy placówce rok szkolny (inauguracja na zdjęciu) rozpoczął się od wypełnienia zeszytu wychowanka św. Pankracego. Uczniowie na razie korzystają z budynku zastępczego, bo podarowany stowarzyszeniu przez lokalnego proboszcza budynek dawnego Kolegium Jezuickiego z drugiej połowy XVII w. wymaga kapitalnego remontu. Potrzeba co najmniej 7,5 mln zł. „Zwracamy się z apelem do wszystkich, którym nasza szkoła leży na sercu, o pomoc w zebraniu funduszy na jak najlepszy jej start. To historyczne wydarzenie, jakim jest otwarcie pierwszej po 150 latach szkoły katolickiej w Jeleniej Górze, warte jest wsparcia w każdej możliwej postaci. Wspierając zatem działania Stowarzyszenia, każdy może dołączyć do grona osób, które dbają o rozwój wypracowanych przez pokolenia zasad rzetelnej edukacji i dobrego wychowania” – nęcą władze stowarzyszenia. Z własnej kieszeni nie uciułają. Pozostaje zapytać, kto da i dlaczego Unia? Stosowne apele o wsparcie ukazują się również na oficjalnej stronie miasta, które do remontu zgodnie z obietnicą nie dołożyło. Jeszcze. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
4
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Perfekcyjna ściema Im większe równouprawnienie w domu, tym więcej kłótni. Im więcej razem robimy – w sensie gotowanie, sprzątanie – tak samo. Tak przynajmniej ustalili naukowcy w feministycznej Norwegii. Nie o same porządki chodzi – raczej o zmiany, które w Skandynawii lepiej widać. Kobiety tyle samo pracują i zarabiają, więc oczekują, że i w domu będzie po równo roboty. Jak im nie pasuje, to uciekają, bo same się utrzymają. Mniejsze znaczenie ma czynnik bardziej pragmatyczny – jak tak w parze coś pucują albo poprawiają po sobie, tym większe szanse, że znajdzie się powód do kłótni. Lepiej, żeby każdy miał swoje zajęcia. Nawet te podzielone tradycją na „babskie” i „chłopskie”. Wstyd myśleć tak nienowocześnie, ale są damy, które lansują się na tym, co stare i uświęcone. We „Wprost” opublikowali listę najbardziej ogłupiających programów telewizyjnych. Do głosowania zaproszono różnych publicystów, m.in. Marię Czubaszek, i ekspertów od mediów wszelakich. „Wygrała” Małgorzata Rozenek. To taka pani, której kilka lat temu kot z kulawą nogą nie kojarzył. A jeśli kojarzył,
B
to dzięki mężowi aktorowi, który czasem gdzieś wystąpił. Do czasu! Rozenek zabłysnęła dzięki programowi „Perfekcyjna pani domu”. Pomysł na taki show przywędrował z Zachodu – w Wielkiej Brytanii bryluje niejaka Anthea Turner. Fabuła prosta. Chodzi o to, że w doskonałym domu siedzi doskonała pani i cały czas sprząta. Do tego domu przyjeżdżają dwie dziewczyny brudasy. Uczą się od „perfekcyjnej”, a potem jadą sprzątać do siebie. Za to pani Rozenek – kiedyś prawniczka, teraz niepracująca – tak się postarała, że stała się tematem dyskusji i śmiechów jak kraj długi i szeroki. Po pierwsze – przypomina Barbie po botoksie. Po drugie – chociaż „żyje jak każda z nas” – zdarza jej się sprzątać w szpilkach i sukniach wieczorowych. Poza tym – mnóstwo emocji! Uczestniczki między szorowaniem wanny a myciem sedesu przypominają sobie – dajmy na to – że z mężem im się nie układa. I płaczą. Ale najciekawsze jest to, że „perfekcyjna” swoimi życiowymi radami cofnęła siebie i przy okazji nas. Do XIX w. co najmniej! Walka feministek o to, żeby było po równo, na nic się
iskupi zapłakali nad losem polskich rodzin i… postanowili judzić przeciwko niektórym z nich. O tym, że polskie rodziny nie mają lekko, wiedzą wszyscy, którzy zetknęli się z normalną polityką prorodzinną prowadzoną przez państwa zachodnie lub chociażby Czechy czy Węgry. Biskupi rzymskokatoliccy w liście z okazji Dnia Papieskiego wspominają o tej trudnej sytuacji mimochodem, większość swojej energii koncentrując na ataku na te rodzaje rodzin, które im się nie podobają. Szkoda to wielka, że biskupi nie dociekają tego, dlaczego polscy politycy, w ogromniej większości katolicy i członkowie przykościelnych partii, za nic mają los rodziny – zarówno materialny, jak i prawny. Bo nieuznawanie związków partnerskich to przecież forma lekceważenia. Jakim to katolickim cudem się dzieje, że pieniądze znajdują się u nas na wszystko – egzotyczne wojny, stadiony, a przede wszystkim fanaberie panującego Kościoła, a nie ma ich na potrzeby rodzin i dzieci? Może to wynika właśnie z pseudowartości głoszonych przez Kościół, którego politycy są wiernymi synami? A może z tego, że polscy biskupi są faktycznymi apostatami katolickiej nauki społecznej, której nie głoszą ani nie realizują. O zdradzie Ewangelii nawet nie wspominam, bo jej lekceważenie w Kościele katolickim to norma wpisana w oficjalne dokumenty. A przecież jest jeszcze i tak, że Kościół i jego Caritas zarabiają na nędzy tysięcy polskich rodzin, bo tuczą się publicznymi środkami pomocowymi! Okazuje się, że z kraju, w którym Kościół opływa w luksusy, 3 miliony ludzi musiało wyjechać, aby szukać pracy i wsparcia dla swoich rodzin i dzieci. A teraz te rodziny cierpią rozłąkę
zdała, bo słyszymy: „Ciężko wymagać od dorosłych mężczyzn, żeby sprzątali w domu jak dzieci”. Od sprzątania jest baba! Panowie w programie występują, ale jako krytycy swoich ślamazarnych partnerek. Inna złota myśl: „Niektóre laski chodzą na siłownię. Po co? Wystarczy, że umyjesz wannę”. Największy popis dała w tzw. telewizji śniadaniowej, gdzie wypaliła: bałagan w domu młodych kobiet to wina feministek. Tyle że… gdyby nie feministki, pani Rozenek w śniadaniowych telewizjach by nie było. „To takie proste: nie sprzątasz wanny o 2 w nocy, jesteś feministką. Nie latasz ze ścierą wszędzie i nie zawiązujesz kokardek perfekcyjnie na perfekcyjnych słoiczkach – feminizm. Takiej definicji nie słyszałam. No w szoku jestem, jako nowa feministka z zepsutym odkurzaczem...” – napisała Karolina Korwin-Piotrowska. Chociaż może to tylko lans – na antynowoczesną. W międzyczasie okazało się, że pięknie wysprzątana chałupka wcale nie jest jej. Tylko TVN-u. Ona przyniosła tam trochę swoich bibelotów. A znajomi „perfekcyjnej” donieśli prasie brukowej, że ona sama ma sprzątanie w pupie. Do garów i zamiatania zatrudnia sprzątaczkę. Woli imprezy. Jak na celebrytkę przystało. JUSTYNA CIEŚLAK
i często trwałe rozbicie. Dlaczego zatroskanych biskupów to nie zastanawia, nie martwi? Obok tej pokazowej troski, która jest tylko marnym popisem hipokryzji, w liście biskupów znajdziemy także rzeczy groźne. Chociażby takie oto wezwanie: „Obserwujemy także coraz większe przyzwolenie społeczne na te niewłaściwe zjawiska i często brak jakiejkolwiek reakcji ze strony bliskich osób”. Pod hasłem: „Niewłaściwe zjawiska” biskupi mają na myśli m.in. rozwody i wolne związki. Rodzi się wobec tego pytanie, jak powinien wyglądać brak społecznego przyzwolenia na te „zjawiska”. Czy idzie o to, aby sędziowie nie orzekali rozwodów, rozwodnicy byli wytykani palcami, a ludziom mieszkającym bez ślubu odmawiano prawa do wynajmu mieszkania i wyrzucano ich z pracy? A może chodzi o wyrzucanie z domów panien oczekujących narodzin dziecka? Tego rodzaju „brak społecznego przyzwolenia” jest z historii dobrze znany, a Kościół i jego funkcjonariusze bywali zazwyczaj moderatorami akcji wymierzonych w „grzeszników”, czyli ludzi żyjących wbrew katolickim normom. Na razie „brak przyzwolenia” polega m.in. na tym, że setki tysięcy rodzin, które egzystują bez kościelnego bądź cywilnego ślubu, nie mają praw choćby zbliżonych do tych poślubionych. Kościół i jego politycy dbają pilnie o to, aby ich nie mieli. Tak mniej więcej wygląda w praktyce „troska biskupów o polską rodzinę”. Ale czego można oczekiwać od facetów, którzy własną karierę zawodową i finansową postawili ponad możliwość stworzenia trwałego związku z drugim człowiekiem i jeszcze nazwali to „powołaniem”? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Obłudna troska
Prowincjałki W Strzelnie policja zatrzymała kierowcę ciężarówki. Nie za przekroczenie prędkości, ale za to, że z pistoletu pneumatycznego kalibru 4,5 mm na metalowe kulki strzelał do jadącej przed nim osobówki. A strzelał, bo… kierowca jechał za wolno! Ta niecierpliwość może go kosztować nawet do 5 lat paki.
POGANIACZ
Sześć 20-centymetrowych niewybuchów znalazł w parku mieszkaniec Bytomia. Wszystkie co do jednego zapakował do torby i powędrował do skupu złomu. Stamtąd został pogoniony. Spacerował ze swoim wybuchowym ekwipunkiem tak długo, aż natknął się na policyjny patrol.
WĘDROWNY NIEWYPAŁ
W kartotekach policyjnych znalazło się dwóch mieszkańców Gliwic. Obydwaj zostali odnotowani za ten sam czyn: kradzież cudzego mienia, a konkretnie – roweru. Jeden złodziej miał 73 lata, drugi – 9 lat.
WSPÓŁPRACA POKOLEŃ
O swoje jak lew walczyła babcia klozetowa z Jeleniej Góry. Jeden z klientów sądził, że wykpi się 80 groszami zamiast cennikowych 2 złotych. Nic z tego. Kobitka zamknęła go w szalecie, żeby zmiękł. Kiedy nie odpuszczała, zadzwonił na policję. Ta odprowadziła go do bankomatu, żeby wyjął pieniądze na należność za siusiu. No, i tak się właśnie dba o interesy firmy!
PRZYPARTY DO KLOZETU
Dwóch emerytów skoczyło sobie do gardeł na klatce schodowej kaliskiej kamienicy. Panowie mocno się poturbowali: 77-latek zadał sąsiadowi kilka ciosów nożem w klatkę piersiową i brzuch, a zaatakowany złamał agresorowi obojczyk! No, na emeryturze naprawdę nie trzeba udawać życia. Trzeba tylko uważać, żeby go nieopatrznie nie stracić.
STARSI PANOWIE DWAJ
Kolegę ze świnią pomylił pewien mężczyzna z Dobrynia-Kolonii. W efekcie 47-letni Jan O. trafił do szpitala z nożem wbitym w tył głowy, i to na tyle mocno, że ostrze wyszło policzkiem. Przeżył. Zarówno oprawca, jak i ofiara, byli kompletnie pijani. Opracowała WZ
KOLEGOBICIE
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Artystka Maria Peszek przeniknięta jest satanizmem. (Tomasz Terlikowski, publicysta katolicki)
Rozpolitykowanie księży jest jednym z naszych ciężkich grzechów. (ks. prof. Andrzej Szostek, KUL)
Dzięki Bogu jestem ateistką. (Maria Czubaszek, cytując Luisa Bunela i George’a Bernarda Shawa)
Każdy, kto uważa, że potrzebna jest religia do tego, by czynić dobro, jest dobry ze złych powodów. Ja wolę być dobry ze względów moralnych. Moralność była przed religią. (Richard Dawkins)
Panie, dlaczego tak bardzo się przed nami chowałeś. (jw., w odpowiedzi na pytanie: „Załóżmy, że Bóg istnieje i może pan zadać mu jedno pytanie. Jak by ono brzmiało?”)
Francja szanuje wolność wyznania, ale żadne z wyznań lub przekonań filozoficznych nie może być narzucone wszystkim obywatelom. Sposób życia Francuzów nie będzie poddany żadnej określonej duchowości. Nie wyrzekniemy się drogi równouprawnienia, bo taka była wola wyborców. (premier Francji Jean-Marc Ayrault, w związku z atakami biskupów katolickich na ustawę o równouprawnieniu małżeństw)
Wszyscy poważniejsi historycy przyznają, że inkwizytorzy zachowywali się wobec podejrzanych z reguły poprawnie. Śmierć na stosie, z naszej perspektywy nieludzka, dla ludzi średniowiecza jawiła się jako znacznie mniej okrutna, a posądzanie inkwizycji o wyjątkowy sadyzm jest całkowicie chybione. (Robert Żurek, redaktor katolickiego kwartalnika „Fronda”) Wybrali: RK, JC, SH, PPr, AC
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
NA KLĘCZKACH
PRZYJACIEL CENZOREM Episkopat Polski ustanowił nadzorcę dla Telewizji Trwam. Nie chodzi oczywiście o to, aby cokolwiek w niej zmieniać, bo nadzorca to jeden z najlepszych kumpli Tadeusza Rydzyka, były „cenzor” Radia Maryja i autor pochwalnych hymnów „radiomaryjnych” – abp Sławoj Leszek Głódź. Celem tego manewru jest sprawianie wrażenia, że ta biznesowa telewizja Rydzyka jest instytucją kościelną po to, aby tym szybciej dostać upragnione miejsce na multipleksie. MaK
W Rzeszowie modlono się za grzech ateizmu. Konkretnie „wynagradzano Bogu” za ten grzech. Dlaczego brak wiary miałby być grzechem dla… niewierzących, nie wyjaśniono. Ryzykujemy natomiast twierdzenie, że równo ich to obchodzi. Czekamy na ogólnokościelną akcję „wynagradzającą Bogu” za grzech głupoty. I na solenną obietnicę nawrócenia. MaK
BISKUPIA POLICJA
ŻABIE PROROCTWO
GRZECH ATEIZMU?
Zastanawialiście się, czy można jeszcze bardziej sklerykalizować policję? Zawsze można! Na Opolszczyźnie komendant Leszek Marzec organizuje ostatnio pielgrzymkę mundurowych na Górę Świętej Anny. Tam też odznaczył biskupa Andrzeja Czaję „za zasługi dla policji”. Nie jest jasne, czym biskup się dokładnie służbom zasłużył, ale Marzec z pewnością zapunktował w kurii. MaK
SKOŃCZMY Z ABONAMENTEM Ruch Palikota chce zlikwidowania abonamentu telewizyjnego. Najlepiej – do 2013 roku. Rząd miałby wówczas poratować TVP i Polskie Radio rekompensatą – 591 mln zł. Kolejnym pomysłem RP jest podział mediów publicznych na pion komercyjny i misyjny. Do działu pierwszego miałyby się zaliczać TVP1, TVP2 oraz I i III program Polskiego Radia. Do drugiego – TVP Kultura, TVP Info, nowo powstały program dla dzieci i dwa programy Polskiego Radia – II i IV. Wszystko, co misyjne, byłoby bez reklam. JC
UCZY I WYCHOWUJE Instytut Pamięci Narodowej zaprosił do Polski delegację z Tunezji. Przylecieli 8 października. „Spotkania mają mocno roboczy charakter” – zapewnia Andrzej Arseniuk, rzecznik IPN. Goście z Afryki mają uczyć się od nas, jak obalać dyktatury. No i jak wprowadzać ład i porządek! Według prawideł demokracji. Inne przewidziane atrakcje: pogadanka na temat ścigania zbrodniarzy komunistycznych i niemieckich; pogadanka na temat naszego modelu lustracji, czyli sposobów prześwietlania urzędników państwowych; pogadanka na temat archiwów, m.in. sposobów magazynowania dokumentów. Instytut – cieszą się jego pracownicy – ma też „pochwalić się swoją działalnością badawczą i edukacyjną”. Chodzi zapewne o rozdrapywanie starych ran, w którym celuje IPN. Biedni Tunezyjczycy… JC
i miejscowy nadzór budowlany naruszyli prawo, zezwalając na budowę wieży (z nadajnikami GSM) zbyt blisko sąsiada. Ten twierdzi, że przez emitowane promieniowanie zmarła jego żona i pracownica. Ale któż się odważy ruszyć z posad kościelną wieżę? MaK
CHRYSTUS KALNY W Kalnej na Podbeskidziu poświęcono nową figurę Chrystusa Króla. Jak na Polskę przystało, figura jest wielka – ma z cokołem 10 m długości. Ciekawe, czy ta figuralna gigantomania ma jakiś związek z… rozmiarami i kompleksami proboszczów? MaK
WNIEBOWZIĘTA?
„Super Express” donosi, że w Zelkowie koło Krakowa zniknęły ze stawu żaby, co jest „jednym ze znaków przewidujących katastrofę”. Tak głosi miejscowa legenda. Gazeta sądzi, że może to mieć związek z rzekomo zapowiadającym koniec świata kalendarzem Majów. A może Czerwców? Któż to wie… MaK
Jak wiadomo od lat, bycie katolickim pielgrzymem w Polsce grozi wieloma „opatrznościowymi” przykrymi zdarzeniami: można zostać potrąconym na jezdni, można spłonąć w autobusie jak maturzyści z Białegostoku lub spaść z mostu jak wędrowcy z La Salette. Można się też zapaść pod ziemię w Wilnie, jak tego doświadczyła pani Kazimiera, starsza pani z Bełchatowa, którą skuszono na parafialną wycieczkę. Kobieta zaginęła bez śladu pod Ostrą Bramą, a jej proboszcz i cała grupa po krótkich poszukiwaniach wrócili do kraju… MaK
POKUTA MARSZOWA
JAK KOCHASZ PAPĘ?
W Polsce Kościół watykański propaguje Pokutne Marsze Różańcowe, które mają „wynagrodzić Bogu” niespełnienie przez naród ślubów jasnogórskich. Nie bardzo wiadomo, o co dokładnie chodzi, ale na przykład w ślubach Jana Kazimierza była obietnica zniesienia niesprawiedliwych ciężarów nałożonych na społeczeństwo. W naszych czasach ciężary te nakładają z pewnością księża wyłudzacze. MaK
Publiczna Szkoła Podstawowa nr 6 w Chrzanowie ogłosiła dla swoich uczniów konkurs literacki pod zbiorczym tytułem: „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II?”. Celem konkursu jest przygotowanie przez poszczególne klasy krótkich wypracowań. Pierwszoklasistom powierzono bojowe zadanie napisania miłosnych wyznań na temat: „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II w szkole?”; drugoklasistom – „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II w kościele?”; trzecioklasistom – „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II w domu?”; czwartoklasistom – „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II w klasie?”; piątoklasistom – „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II w przyrodzie?” i szóstoklasistom – „Jak kocham błogosławionego Jana Pawła II w ojczyźnie?”. I jak tu nie kochać polskiej szkoły!!! AK
OŚLICA NA MSZY Kościół zrobił się ostatnio tu i ówdzie wrażliwszy na los zwierząt. Albo tylko uwrażliwił się na nowy target klientów – właścicieli psów. W każdym razie m.in. w podłódzkiej Kalonce modlono się za zwierzęta i ich właścicieli – pieski, koty, konie, lamy i oślicę. Z całym szacunkiem dla tej ostatniej, trzeba przyznać, że ten gatunek zwierząt jest wyjątkowo dobrze dobrany do okoliczności. MaK
ŁEBSKI PROBLEM W Łebie doszło do konfliktu pomiędzy miejscową parafią a właścicielem sąsiedniej działki. Kościół
NURKOWANIE Z JPII Kryta pływalnia wraz z centrum fitness w Bochni postanowiły celebrować papieskie obchody. I – „w związku z przygotowaniami do obchodów XII Dnia Papieskiego, który
w tym roku obchodzony będzie 14 października pod hasłem: »Jan Paweł II – Papież rodziny«” – ogłosiły obchody piętnastolecia swojego istnienia. Na tę podwójną okoliczność – papiesko-urodzinową – przez tydzień na pływalni ma zostać zamontowany „niesamowity tor sprawnościowy”. Atrakcja w szczególności – zgodnie z hasłem tegorocznego Dnia Papieskiego – zarezerwowana została jako miejsce spotkań i sportowej rywalizacji dla całych rodzin. I tylko szkoda, że o mszy na basenie nie pomyślano. Pływająca celebra mogłaby być malownicza. AK
SIOSTRY ZAPŁADNIAJĄCE Boromeuszki z Wrocławia wyleczą panie, które chcą mieć dzieciątko, ale nie mogą począć. Wyleczą DOZWOLONYMI metodami, czyli… pewnie nie wyleczą. „To będzie alternatywa dla in vitro!” – cieszy się s. Ewa Jędrzejczak, przyszła pracownica gabinetu „siostrzanego”. Dozwolone przez Kościół „leczenie” odbywa się według metod naprotechnologii, bo tzw. kalendarzyki małżeńskie, badanie śluzu, mierzenie temperatur to wszystko, co księża i zakonnice kochają najbardziej. Boromeuszki dysponują budynkami po byłym szpitalu przy ul. Rydygiera. Żeby gabinet wystartował, potrzeba 490 tys. zł. Na razie sponsorzy dali 133 tys. zł. Unia nie chciała pomóc. Na razie, żeby już coś robić, wyremontowały mniejszy budynek i założyły Specjalistyczny Ośrodek Odpowiedzialnego Rodzicielstwa. Wizyta kosztuje od 80 do 150 złotych. Żeby poskutkowały, potrzeba kilku – dodają siostry. JC
KLERYK NA WEEKEND Kolejny weekend powołaniowy organizuje kieleckie Wyższe Seminarium Duchowne. To już trzeci z kolei pod hasłem: „Kleryk to... Zostań nim na weekend i zobacz sam”. Uczestnicy, potencjalni chętni do zostania klerykami, wezmą udział w codziennym życiu studentów
5
seminarium – modlitwach, pracach fizycznych itp. Podobną imprezę zorganizowało kilka miesięcy temu seminarium w Łodzi. Inne seminaria promują uprawianie u siebie sportu lub przedstawiają młodych księży (m.in. na billboardach!) jako prawdziwych mężczyzn, takich macho w sukienkach… Efekty są żadne, bo kleryków nie chce w ogóle przybywać. PPr
JEDNAK MOŻNA W zarządzanej przez umiarkowaną prawicę Łodzi bez większych protestów ruszył sponsorowany przez miasto program wychowania seksualnego dla najstarszych gimnazjalistów. Zajęcia są dobrowolne, a miasto na ich zorganizowanie wydało 36 tys. zł. Zajęcia są prowadzone w duchu neutralności światopoglądowej. Kurs trwa 10 godzin. MaK
BENEDYKT ŁASKAWY Paolo Gabriele, kamerdyner papieski, który zasłynął z wynoszenia tajnych dokumentów z Watykanu, został skazany na 1,5 roku więzienia w areszcie domowym. Tymczasem Benedykt XVI zastanawia się nad ułaskawieniem skazańca. Obstawiamy, że do ułaskawienia dojdzie. Cóż Watykanowi po więzieniu Gabriele, skoro wszystkie agencje świata mogą poinformować, jak ludzkim panem okazał się papież! MaK
NIEMCY KAPITULUJĄ Ministerstwo sprawiedliwości Niemiec zaaprobowało projekt przepisów dopuszczających obrzezanie chłopców. Idą one na przekór decyzji sądu w Kolonii, który w czerwcu bieżącego roku obrzezania zabronił. Po medialnej burzy i protestach Żydów, muzułmanów i części chrześcijan obrzezanie pozostanie jednak legalne, bo tak chce rządząca koalicja. Przeciw porzuceniu praw dzieci na korzyść instytucji religijnych protestuje natomiast dosyć solidarnie lewica – SPD, Zieloni i Partia Lewicy. MaK
6
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
Finansowane z budżetu samorządów szkoły publiczne zakładają wychowywanie nie tyle obywateli, co poddanych Kościoła katolickiego poprzez organizowanie modlitw, mszy i pielgrzymek oraz korelację patriotyzmu z religią. Szkoła oddaje cześć krzyżowi, wychowanie oparte jest na systemie wartości katolickich i nauczaniu Jana Pawła II, a lekcje rozpoczynają się modlitwą: „Przyjdź, Duchu Święty, oświeć serca i umysły nasze, aby ta nauka była dla nas z pożytkiem doczesnym i wiecznym. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”, i kończą: „Dzięki ci, Boże, za światłość tej nauki, pragniemy, abyśmy nią oświeceni mogli Cię zawsze wielbić i wolę Twą wypełniać. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”. Tak stanowi program wychowawczy wielu szkół, m.in. Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Jana Pawła II w Krasnobrodzie.
Bema w Siedlcach (organ prowadzący: Miasto Siedlce) wizja wychowania realizowana jest w oparciu o „chrześcijański system wartości: Bóg, ojczyzna, prawda, wolność i odpowiedzialność”. Celem pracy wychowawczej tej świeckiej placówki okazuje się wychowanie religijne oraz przygotowanie do życia w rodzinie zgodnie z modelem
Nauka katowiary I nie jest to prywatna katolicka placówka oświatowa, tylko publiczna szkoła, będąca jednostką budżetową Miasta Krasnobród. Postać JPII – czytamy dalej w dokumentach krasnobrodzkiego ZSO – jest „punktem odniesienia w poszukiwaniu przez ucznia i nauczyciela prawdy o sobie samym jako człowieku, a także szukaniu sensu swego istnienia”, a za obowiązującą w szkole dewizę etyczno-obywatelską przyjmuje się hasło: „Bóg, honor, ojczyzna”. Ponadto w zakresie zachowania uczniów ocenie podlega frekwencja i ich zaangażowanie podczas pielgrzymki do Częstochowy, udział w mszach i uroczystościach z okazji Dnia Papieskiego, święta i rocznicy śmierci patrona, a nawet przeglądu pieśni pielgrzymkowej i papieskiej. W Publicznym Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 6 im. Józefa
chrześcijańskiej rodziny. Misją wychowawczą Gimnazjum w Ostrowie Lubelskim jest natomiast poznawanie nauki Kościoła głoszonej przez JPII oraz postrzeganie osoby papieża jako autorytetu moralnego godnego naśladowania. Publiczne Gimnazjum w Kadzidle (jednostka budżetowa gminy) stawia na „dociekliwość poznawczą ukierunkowaną na Boga”. I podkreśla, że „formowanie osobowości wymaga spójności działań wychowawczych pomiędzy szkołą, rodziną, a także innymi instytucjami, spośród których szczególna rola przypada Kościołowi i samorządowi”. Zespół Szkół Ogólnokształcących w Płońsku (organ prowadzący: Powiat Płońsk) deklaruje wychowanie ku takim wartościom jak Kościół, wiara, zbawienie, pokora. Publiczne Gimnazjum im. JPII
Kuria diecezjalna w Sosnowcu idzie na wojnę nie tylko ze związkami partnerskimi, ale także „ze złem ukrytym w prawie do wolności i tolerancji”… W celu odparcia ataków nasilającej się „propagandy” legalizacji związków partnerskich parafia pw. MB Częstochowskiej w Rodakach zamieściła specjalną katechezę, która ma wyjaśnić swoim poddanym, dlaczego absolutnie powinni być przeciw. Anonimowy tekst został opracowany przez kurię diecezjalną w Sosnowcu. Na początek chodzi o to, by każdy katolik potrafił właściwie rozróżnić pojęcia wolnego związku od związku partnerskiego. Bo wedle kościelnej definicji „wolny związek” to niezalegalizowane prawnie „współżycie zakładające intymność płciową”, ale – tylko! – osób różnej płci. Związek
w Porąbce (organ prowadzący: Gmina Porąbka) nie tylko promuje wartości „chrześcijańskie” (czyt. katolickie), ale też gwarantuje (sic!) uczniom możliwość odmawiania każdego dnia codziennej modlitwy na początku i po zakończeniu zajęć lekcyjnych oraz organizuje lekcje wychowawcze i imprezy o treści religijnej. Zespół Szkół Publicznych w Luszowicach (organ prowadzący: Gmina Radogoszcz) jako tradycję szkolną wymienia podtrzymanie zwyczaju modlitwy przed i po lekcjach. Szkoła Podstawowa im. mjr. Henryka Sucharskiego w Gręboszowie (organ prowadzący: Gmina Gręboszów) uczestniczy w uroczystościach organizowanych przez Kościół i czci święta religijne. Tu również lekcje rozpoczynają się i kończą modlitwą. W Publicznym Gimnazjum nr 1 w Dzierżeninie (organ prowadzący:
partnerski natomiast to „usankcjonowany prawem związek cywilny osób tej samej płci”. Jak widać, Kościół kategorycznie wyklucza partnerstwo bez kościelnego ślubu pomiędzy mężczyzną i kobietą…
Gmina Pokrzywnica) wychowanie patriotyczne dokonuje się poprzez… modlitwę za ojczyznę. W statucie Publicznej Szkoły Podstawowej im. Papieża Jana Pawła II w Nowych Budach (organ prowadzący: Gmina Brańszczyk) zapisano: „W salach szkolnych zawieszone są krzyże, a uczniowie mają prawo do odmawiania modlitwy przed i po zakończeniu zajęć”. Publiczna Szkoła Podstawowa w Starym Lubielu (organ prowadzący: Gmina Rząśnik) program wychowawczy „Dziedzictwo wiary naszych ojców” realizuje poprzez uczestnictwo szkoły w życiu Kościoła i parafii, poznawanie na lekcjach historii Polski w kontekście tysiącletniej obecności wiary katolickiej, wycieczki do sanktuariów, modlitwy przed i po zakończeniu lekcji, a wychowanie etyczne sprowadza do haseł typu: „Dekalog – busola życia”
naturze” odmawia wstępu do Królestwa Bożego. Do tego również błogosławiony Jan Paweł II uznał, że „faktyczne związki” między osobami o orientacji homoseksualnej to ubolewania godne „wypaczenie tego, czym powinna
Zło ukryte Dalej: „Osoby homoseksualne nie mogą zawierać związków małżeńskich, bo to jest po prostu niemożliwe”. Dlaczego związki homoseksualne są „niemożliwe”? Ano wyłącznie dlatego, że Kościół stanowi, iż są „złe”. A „złe” są, bo Pismo Święte zabrania „współżycia mężczyzn z mężczyznami pod karą śmierci” i za „bezecne namiętności przeciwne
być komunia miłości i życia między mężczyzną i kobietą”. Jasne? Stąd też – jak poucza antyhomoseksualna katecheza – już nawet próby legalizacji związków partnerskich mają rzekomo „znieważać godność małżeństwa i niszczyć piękno rodziny” oraz stać w sprzeczności z prawem moralnym. I, nie daj Boże, gdyby do legalizacji związków partnerskich
oraz „Jedność małżeńska – akt małżeński – jego nierozerwalność”. Gimnazjum nr 3 w Klikuszowej (organ prowadzący: Gmina Nowy Targ) zakłada współpracę z Kościołem w zakresie realizacji celów wychowawczych poprzez… udział rodziców, nauczycieli i uczniów w uroczystościach kościelnych. Szkoła Podstawowa im. Jana Pawła II w Trzebieniu (organ prowadzący: Gmina Łęka Opatowska) stawia na rozwój „kontaktu z Bogiem”, kształtowanie „autentycznej wiary”, która ma się manifestować w metodyce prowadzenia lekcji i zajęć szkolnych oraz w „treściach otwieranych przed uczniem”. Ta pozornie świecka szkoła na pierwszym miejscu stawia wychowanie religijne polegające na „wdrożeniu do życia modlitwy, liturgii i życia sakramentalnego” i „wychowaniu wspólnoty do Kościoła”, kształtowanie umiejętności rozeznawania i podejmowania decyzji w duchu Ewangelii, wychowanie przez ewangelizację i ewangelizację przez wychowanie. Za środki do realizacji powyższych założeń dyrekcja przyjmuje uczestnictwo w „eucharystii szkolnej”, udostępnianie w widocznym miejscu kalendarza liturgicznego i kształtowanie życia szkoły zgodnie z jego charakterem, współpracę z kapłanem, praktykę różnych form nabożeństwa maryjnego, grupy modlitewne dla chętnych, dzielenie się słowem bożym, informowanie o różnych wspólnotach i ruchach odnowy we współczesnym Kościele, czytanie prenumerowanej przez szkołę prasy katolickiej, pielgrzymki oraz uczestnictwo w uroczystościach kościoła lokalnego – w parafii, w katedrze, w sanktuariach w kraju i za granicą. AK Jak widzicie, Kochani, ręce opadają… Powyższy artykuł wraz z odnośną interpelacją poselską prześlę do minister oświaty Krystyny Szumilas. Roman Kotliński, poseł RP
w Polsce doszło, bo wówczas parlament „w sposób nieuprawniony” nadałby walor prawny „zachowaniom niezgodnym z zamysłem Bożym”. Obowiązkiem katolika jest jednak nie tylko manifestowanie sprzeciwu wobec związków partnerskich, ale i zachowanie szczególnej czujności, bo Unia Europejska, nie zważając, że katolicki Bóg stworzył „człowieka jako mężczyznę i kobietę”, definiuje płeć po swojemu – jako „społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i cechy, które dane społeczeństwo uznaje za właściwe dla kobiet i mężczyzn”. I trudno się dziwić, że ta osobliwa katecheza kończy się wezwaniem wiernych do przeciwstawiania się „promocji zła ukrytego” w prawie do wolności i tolerancji. Miejmy nadzieję, że parafianie odnajdą zło ukryte… AK
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
7
Kanonik Proboszcz wieczorową porą Seria rozmów telefonicznych, których obszerne stenogramy ujawnimy, odbyła się między księdzem kanonikiem D. z diecezji pelplińskiej, ponad 60-letnim czynnym proboszczem i prelegentem Radia Maryja, a niespełna 18-letnim Maciejem, licealistą ze Śląska. Tę historię zapoczątkowały wyjazdowe rekolekcje dla ministrantów z pewnej parafii nieopodal Katowic, którym ksiądz D. prawił – na prośbę organizatorów – różne religijne morały. Prawił i uważnie obserwował… Wypatrzył 16-letniego Krzysztofa. Przez kilka dni obłaskawiał go łakociami oraz wyróżniał pochwałami, aż wreszcie zaprosił do siebie na plebanię i po fazie przytulanek spróbował wsadzić mu rękę w majtki. Chłopiec stanowczo się wzbraniał, więc dał spokój. Przy pożegnaniu proboszcz powiedział, że jeśli tylko się rozmyśli, to bardzo chętnie ugości go pod swoim dachem. Gdyby zaś miał zaufanego i mniej ortodoksyjnego w „tych sprawach” kolegę, byłby wdzięczny za kontakt. O wakacyjnej przygodzie Krzysiek opowiedział Maćkowi, przyjacielowi z osiedla, a ten, niewiele myśląc, postanowił zażartować i wysłał kanonikowi SMS-a. Pleban natychmiast oddzwonił. Odbyli później wiele niesłychanie intrygujących rozmów... Zanim przejdziemy do stenogramu, kilka istotnych uwag wstępnych dotyczących wypowiedzi księdza… ~ Niektóre musieliśmy pominąć (miejsca wykropkowane), bowiem są zbyt obsceniczne; ~ Gdy w zapisie pojawiają się jego chrząknięcia i pomruki („Mmm...”, „Hmm...”), w nagraniu każdorazowo słyszymy mlaskanie lub pojękiwanie, a czasem oba te odgłosy naprzemiennie; ~ Był przez dłuższy czas głęboko przekonany, że Maciek też ma 16 lat, choć chłopak podał swój prawdziwy wiek. Ta informacja musiała mu jakoś umknąć. Bardzo dokładnie zapamiętał natomiast deklarowaną długość jego członka w stanie wzwodu, o co zapytał podczas pierwszej pogawędki. ~ ~ ~ Rozmowa nr 2. Sytuacja: młodzieniec opowiedział, że był na dyskotece. Ksiądz S.: – Jakbyś bliżej mieszkał, tobyś do mnie przyjechał, byśmy posiedzieli, pospali razem w łóżeczku? Nie? Fajnie by było... Maciek: – No, fajnie. – (pisk w słuchawce, efekt włączonej funkcji nagrywania) A co tak piszczy? – To w moim telefonie chyba, że następna minuta rozmowy. – Płacisz za to? – Nie, bo na koncie zero, a od mamy nie chcę brać.
– Ty jesteś taki honorowy i nie naciągasz nikogo, mam nadzieję, he, he. – No. – To chyba powinienem ci doładować? – Lepiej nie, żeby później nie było... – Takie kwoty to jeszcze idzie przeżyć, chociaż niektórzy po doładowaniu nawet nie podniosą słuchawki. – Nie jestem takim typem człowieka. – Tak myślę. Ty wolisz raczej nie prosić. To dobrze. Fajny jesteś, kochany. Chodź do mnie do łóżeczka. – Jeszcze spanie mnie nie bierze. – Byśmy się poprzytulali... A ty nie byłeś z chłopcem nigdy w łóżku? – Nie. – Ale rozmawiać można. To, że się jest w łóżku, nie oznacza zaraz seksu. – No pewnie. – Wstydzisz się powiedzieć mi per ty, tak? – Jakoś nie mam odwagi na razie. – Ale teraz już będziesz wiedział, że możesz mówić? – Dobra. – Myślę, że to naszej kultury osobistej nie zmieni... Twoje zdrówko! I co tam jeszcze ciekawego? – Nic specjalnego. – Swoją fotkę koniecznie mi przyślij mailem, taką atrakcyjną, rewelacyjną, szokującą. Na adres sy(...)@gmail.com. Masz takie? – Takich nie mam na razie. – To nie znaczy, że całkiem nagą, ale każda miła będzie, że od ciebie, która cię charakteryzuje w szczególny sposób. Przyjacielu... Maciuś, będę chyba zazdrosny o ciebie, wiesz? – Eee, nie ma o co. – Nie, naprawdę? A jak twoja miłość się pojawi albo inna się nagle wyłoni, jakaś piękność nóżki ci pokaże i zaproponuje spacerek. Wiesz, jak łatwo ulec, mając 16 lat. – Jestem odporny na łatwiznę i mam już 18. – Zapomniałem. Dobrze, że nie ulegasz pokusom. Jak to było pierwszy raz, jak to przeżyłeś? Przez kilka minut Maciek opowiada, a kapłan dopytuje: jak, gdzie,
czy nikt nie przeszkodził, co by się stało, gdyby rodzice przyszli w trakcie itp. – Doszła fotka? – Jeszcze nie otworzyłem poczty. I co, ona przyszła do ciebie i żeście się zdecydowali? Ona ci pomogła? – No. – Zdjęcie przyszło. Piękny chłopczyk jesteś! Ona już wiedziała, jak się robi, i ciebie rozdziewiczała? Mmm... Pewnie byłeś cały zaróżowiony... Zupełnie do naga się rozebraliście? – Nie, tylko dół. Trzeba było uważać, jakby rodzice wrócili. – To nie jest tak przyjemnie. Najlepiej do naga się rozebrać. Ale prezerwatywę mam nadzieję założyłeś. – No. – Była zadowolona na pewno. Później były inne? A było tak, że już cali się rozebraliście do naga? – Było. – Pewnie ostro jechałeś. Mmm... I całowałeś. Wzdychałeś i ona też. Mmm... Z iloma dziewczętami miałeś stosunek? – Pięcioma. – Hmm... Jesteś doświadczony chłopiec. A rodzice nic nie wiedzą. To ci ten 20-centymetrowy często stoi? Napalony, gorący chłopak jesteś... – Eee tam. – Wpiszę sobie do pliku to twoje zdjęcie. A masz jakieś aktualne, takie ze swoim męskim atrybutem? – Nigdy jeszcze takich sobie nie robiłem. – Mnie byś przysłał. To mi zrobisz i wyślesz, dobrze? – Jak zasłużysz. – A co mam zrobić, żeby zasłużyć? Myślę, że mi zaufasz. Ufasz? Bo ja tobie tak. Nikomu nie będę mówił o tobie. Jesteś fajny, super... Wiesz? Ufasz? Ciekawe, jak byś ty ze mną. Jak byś się czuł, kotuś, w moim towarzystwie. – Nie wiem. – Jak sobie postawimy plan jakiś, wymagania, żeby się poznać
wszechstronnie... Nie? Ty byś nie miał wahań chyba? – Trzeba spróbować. – Byś się na wszystko zdecydował? Nawet na seks ze mną? – Może i tak. – Tak? Jesteś cudowny! Bardzo cię pokochałem. Popatrz jak szybko, już po jednym dniu! – Faktycznie, po jednym dniu to szybko. – Przyznasz, nie? I tak sobie o wszystkim mówimy, o takich sprawach tajemniczych. Chciałbym, żebyś mnie nauczył wielu spraw. A ty mówiłeś komuś kocham? – W moim wieku to chyba jeszcze za wcześnie. – To słowo zobowiązuje, ale każdy na nie czeka. Chciałbym cię poznać tak dokładnie, zobaczyć całego w twojej pięknej nagości. Wiesz? Byś mi się pokazał cały? – Może. – Mmm... Ty musisz być pięknym chłopcem. W orgazmie, jak ci stoi. Jak jesteś podkręcony, podniecony i ci stoi, to musi być niesamowite! Jesteś taki namiętny i gorący... Chyba tobie, Maciuś, kiedyś wyznam, że cię kocham. Chciałbym cię teraz pocałować i być z tobą w łóżeczku, żebyśmy się tak przytulili mocno. A później (........................................................). – Chyba już pójdę spać, bo jestem senny. – To myśl do podusi o mnie, jak by to było. Byłoby inaczej. Podziwiam cię, że tak dobrze znasz angielski, chodzisz do kościoła, że jesteś szczery i uczciwy... – same pozytywy. Jesteś taki kulturalny w rozmowie ze mną, naprawdę urzekasz mnie. – Bardzo się cieszę. – Rzadko się takiego chłopca spotyka, jesteś rewelacją. Muszę podziękować Krzysiowi, bo dzięki niemu cię poznałem. Zapytaj go, czemu on nie chce się ze mną skontaktować, że ja czekam i tęsknię, powiedz mu. Ale nie mów, co między nami jest! Niech to będzie nasze. Powiedz
mu, że bardzo czekam na telefon lub jakiś kontakt. Też ci podeślę fotkę, tylko że ja nie jestem taki młody, szczupły i piękny. – Wygląd to nie wszystko. – Widzę, że jesteś dobrze wychowany. Kochany, kochany! – A jak twój dzień wygląda? – Rano, jak muszę, to wstanę, zależy, jak mam zaplanowane msze. Później modlitwy swoje różne odmawiam, spełniam różne obowiązki administracyjne – na przykład Azora mam na plebanii i wychodzę z nim na spacer. Potem, jak ktoś przyjdzie, coś chce, albo ja muszę coś załatwić, przed komputerem trochę, w ogródku, czasem z ludźmi jakieś spotkanie. Jakbyś u mnie był, tobyś mi towarzyszył. – Aaa, to ksiądz proboszcz?! – Tak, proboszczem jestem. Byłem w seminarium, kleryków wychowywałem, a teraz jestem na parafii. – Ja kiedyś ministrantem byłem. – No podejrzewam, że byłeś, bo każdy porządny chłopak kiedyś był. A rodzice by cię puścili, jak im powiesz, że jedziesz do mnie? – Tak, dadzą mi wolną rękę. Ale ja już naprawdę muszę iść spać. – Aniołku, śpij dobrze, dziękuję ci za fotkę. Jestem wzruszony, podziwiam cię i cieszę się, że mam takiego pięknego chłopca, swojego przyjaciela. Jesteś cudowny. Myślę, że i z Krzysiem się zaprzyjaźnimy. Dowiedz się, jakie on ma plany, co on o mnie myśli. Może źle o mnie myśli? – On ma dziewczynę. – Zaangażował się z dziewczyną?! No trudno... Myśl o mnie, buźka, kochanie, złotko, ja się odezwę. – Dobrze. – (ziewanie) Pika i pika ten twój telefon. Pa, pa, kochanie... Kolejne rozmowy już za tydzień. Opowiemy również, jak ksiądz kanonik ocenia swoje zachowania. ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
W
ieś Lutoryż (gm. Boguchwała, woj. podkarpackie) słynęła dotychczas z dorocznych, zainicjowanych w 2005 roku, festiwali muzyki organowej i kameralnej. Inspiracją do powstania tej tradycji był unikalny instrument znajdujący się w miejscowym kościele parafialnym Matki Bożej Częstochowskiej i św. Józefa oraz znakomite warunki akustyczne świątyni. Imprezy odbywały się pod honorowym patronatem biskupa rzeszowskiego Kazimierza Górnego, z błogosławieństwem proboszcza ks. kanonika Stanisława Boratyna (na zdjęciu z lewej),
Kilka urażonych ulotkami osób próbowało zainteresować nimi prokuraturę, gdzie uświadomiono ich, że przestępstwo („Kto pomawia inną osobę, grupę osób (...) o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej (...), podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności” – art. 212 par. 1 kk) ścigane jest wyłącznie z oskarżenia prywatnego, więc sami muszą zidentyfikować sprawcę i napisać akty oskarżenia oraz uiścić po 300 zł opłaty sądowej na głowę. Po naradach z udziałem intelektualnym proboszcza wymyślili taki oto myk: ponieważ w ulotkach pojawił
o spełnienie życzeń proboszcza wyrażonych za pośrednictwem emerytowanego funkcjonariusza mieszkającego w Lutoryżu. Robi teraz karierę polityczną, więc chciał pokazać księdzu, że warto w niego inwestować, a że jest „poukładany”, przekonał kogo trzeba i załatwił sprawę – tłumaczy sympatyzujący z „FiM” policjant. Ekipa, która najechała dom Przemysława L., miała dwa zadania: coś
Więzień sołtysa i proboszcza a pomysłodawcą, sprężyną, organizatorem, kierownikiem artystycznym i wszystkim, co tylko potrzeba, był 32-letni Przemysław L., absolwent krakowskiej Akademii Muzycznej, pracujący w parafii na półetacie organisty. Muzyk mieszka wraz z rodzicami w C., rzut beretem od Lutoryża. W czwartek o godz. 7 (dni tygodnia i czas są istotne) przyjechali do niego nieoznakowanym samochodem policjanci z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie. Dowodzący akcją machnął mu przed nosem legitymacją i okazał nakaz przeszukania podpisany przez kierownika ich macierzystej jednostki. „Czy wie pan coś o ulotkach?”, „Ma pan w domu jakieś egzemplarze?”, „Czy to pan je sporządzał i kolportował?”... – zadawali te pytania mechanicznie, albowiem odpowiedzi niespecjalnie ich interesowały. Musieli wykonać obowiązek, bo „osobę, u której ma nastąpić przeszukanie, należy przed rozpoczęciem czynności zawiadomić o jej celu i wezwać do wydania poszukiwanych przedmiotów” (art. 224 par. 1 kpk), przy czym każdy policjant doskonale wie, że jeśli nawet delikwent odda im, co zechcą, to i tak przetrzepią mu chałupę. Anonimowe ulotki nękające niektórych obywateli Lutoryża (zazwyczaj ściśle związanych z parafią, ale nie tylko) zaczęły pojawiać się we wsi i okolicy na początku roku. Kolejne nieregularne edycje rozrzucano średnio raz w tygodniu. Dotykały m.in. byłej oraz aktualnej kościelnej, dwóch ministrantów, kobiety rozprowadzającej dary z Caritasu, sołtysa, no i oczywiście proboszcza oraz jego preferencji seksualnych. Demaskatorskie lub prześmiewcze, pisane często językiem wulgarnym, a co do zawartości merytorycznej... O tym, czy obrazowały prawdę, czy bezpodstawnie szkalowały, wiedzą tylko wskazane w nich osoby. Śmiało można natomiast powiedzieć, że były niewątpliwie wredne, zaś autor świetnie zorientowany w lokalnych układach.
się w jakimś epizodzie sołtys Lutoryża Jan Nawrot, będący także radnym w Boguchwale, może on przecież załatwić śledztwo całkiem za darmo z paragrafu o znieważenie funkcjonariusza publicznego, którym niewątpliwie jest, i to do kwadratu.
znaleźć oraz uzyskać przyznanie się do winy. Musieli, bo nie mieli prokuratorskiego nakazu i działali w trybie „na legitymację” bezwzględnie zastrzeżonym dla sytuacji nagłych. Nawet nie szukali bo sam wydał im kilkadziesiąt ulotek, które – jak twierdził – zbierał, żeby ludzi nie
Proboszcz poczuł się dotknięty, a sołtys – znieważony, więc posłuszni władzy policjanci wsadzili podejrzanego o obrazę majestatu za kratki. Nawrot pomysł kupił. Poszedł na komendę i wskazał Przemysława L. jako podejrzanego. Dlaczego akurat jego? Dosyć mętnie tłumaczy dzisiaj, że ten go odwiedził i nazajutrz znalazł pod wycieraczką anonimowy list zawierający niektóre wątki z ich rozmowy, a ktoś widział, jak wkłada go tam organista. Czas pokazał, że list nadano pocztą i nie ma absolutnie żadnych świadków mogących potwierdzić obecność domniemanego sprawcy u drzwi sołtysa. Policjanci zachowali się, niestety, jak durnie. Zwłaszcza ich przełożeni, którzy teoretycznie powinni się nieco orientować w obowiązującym stanie prawnym i znać wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 11 października 2006 r., że przepis art. 226 par. 1 kk, penalizujący znieważenie funkcjonariusza publicznego nie podczas pełnienia przezeń czynności służbowych, jest sprzeczny z ustawą zasadniczą, zaś ochrona polegająca na wszczynaniu śledztw z urzędu przysługuje mu jedynie w czasie wykonywania obowiązków. W innych przypadkach pozostaje droga cywilna lub z oskarżenia prywatnego. – Szefowie z grubsza się orientowali, ale uznali, że skoro sołtys nie ma biura i wyznaczonych godzin urzędowania, to można przyjąć, że pracuje całą dobę, a jeśli znalazł ulotkę podczas spaceru, to przecież był wówczas na lustracji wsi, czyli w robocie. W istocie chodziło
kłuły w oczy, a nie zdążył jeszcze zniszczyć. W kwestii winy poszedł w zaparte: „Jaka produkcja?! Absolutnie się do tego nie przyznaję”. „No to jest pan zatrzymany” – oświadczyli. Organista od dawna leczy się na ciężką depresję z lękami napadowymi. Zanim zapakowali go do radiowozu, zdążył jeszcze zabrać lekarstwa. Na komendzie rozegrano rzecz klasycznie – według wzoru dobry i zły policjant. Straszenie trzymiesięcznym aresztem, jeśli będzie się upierał, obietnica łagodnej kary w przypadku współpracy. Początkowo nic nie wskórali, więc postanowili wrzucić go na „dołek”. – Trochę wkurzył chłopaków, gdy zażądał wpisania do protokołu zatrzymania, że choruje i niepodanie w porę lekarstw może wywołać skutek śmiertelny – dodaje nasz rozmówca. Widzieliśmy ten papier zatwierdzony przez podinsp. Wiktora Charkiewicza, naczelnika Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego KMP w Rzeszowie, od niedawna komendanta komisariatu. Powód zatrzymania: znieważenie z art. 226 par. 1 kk oraz „obawa ucieczki bądź ukrywania się i zacierania śladów”. Znajduje się tam również wzmianka, że o fakcie zatrzymania poinformowano prokuraturę rejonową. Podoficer z policyjnego aresztu odmówił przyjęcia Przemysława L. bez aktualnego zaświadczenia lekarskiego, że może siedzieć. Konwojenci zawieźli go w kajdanach
(L. ma posturę Małysza z czasów, gdy jeszcze latał) do Szpitala Wojewódzkiego. Dyżurny lekarz przebadał pacjenta i orzekł, że owszem – może, ale muszą się jeszcze wypowiedzieć w tej sprawie psychiatrzy. Znowu zakuli i pojechali do szpitala MSWiA. Medyk, który zbadał tam organistę, musiał być naprawdę wybitnym fachowcem, bowiem wystarczył mu rzut okiem i chwilka rozmowy, by stwierdzić, iż człowiek jest zdrowy jak byk, a do bezpiecznego pobytu za kratkami wystarczy lek Clonazepam trzy razy dziennie po jednej tabletce. L. zwrócił mu uwagę, że taka dawka zabija, bo on brał maksymalnie zaledwie ułamek tej porcji. Pan doktor podrapał się w głowę, po czym podkreślił cyfrę 1 i dopisał w mianowniku 2. Żeby zaś pacjent niczego się nie bał, zaordynował mu jeszcze Depralin. Raz na dobę. Łódzki psychiatra: – Clonazepam to jeden z najsilniejszych psychotropów i wywołuje mnóstwo objawów ubocznych. Już po połówce tabletki masz zaburzenia świadomości oraz utratę poczucia miejsca i czasu. Trzy razy po pół daje w sumie 3 mg. Bardzo dużo! Taka końska porcja jest równoważna 30 tabletkom Relanium. Depralin zaś faktycznie leczy zaburzenia lękowe, ale trzeba go stosować bardzo ostrożnie, bowiem może niekiedy wywołać utratę poczucia tożsamości. W izbie zatrzymań nie było już problemów z przyjęciem i Przemysław wylądował w jednoosobowej celi. Dostał obiad, zabrali mu okulary i dali do czytania jakąś książkę... – standard. Pod wieczór strażnik przyniósł na dłoni pół tabletki Clonazepamu. Kazał połknąć i dokładnie sprawdził, czy aresztant nie ukrył jej pod językiem. W piątek rano przyniósł całą: „Nie chcieliśmy cię w nocy budzić” – tłumaczył. Godzinę później podali mu jeszcze zaordynowaną porcję Depralinu. Psychiatra: – Po takim koktajlu jest pełny odlot i przez jakieś 12 godzin nie wiesz, co się z tobą dzieje.
O 11 rozpoczęto przesłuchanie. Po raz pierwszy na protokół. Przemysław L. usłyszał zarzut znieważenia funkcjonariusza publicznego i stał się legalnym już podejrzanym. Przyznał się do wszystkiego: autorstwa, produkcji oraz kolportażu ulotek. Po tym sukcesie policjantom wyraźnie spadło ciśnienie, bo do prokuratury doprowadził organistę tylko jeden funkcjonariusz. Piechotą, bez żadnych obręczy na rękach. Pan prokurator ponownie go przesłuchał. Ludzki pan, bo okazał wyrozumiałość. Uznał, że tymczasowy areszt nie jest konieczny. Wystarczy środek zapobiegawczy w postaci dozoru policyjnego: trzy razy w tygodniu obowiązkowe odmeldowanie się na komisariacie w C. O godz. 15.40 Przemysław L. został uwolniony. Ot, tak po prostu na ulicę. Po prawie 33 godzinach. Prochy go jeszcze trzymały, bo widziano go później włóczącego się w okolicach Wisłoka, zaś ojciec, który przyjechał po odbiór syna, znalazł go tylko dzięki szczęśliwemu przypadkowi. Już podczas niedzielnych mszy proboszcz z Lutoryża odtrąbił w kościele zwycięstwo. Nazwiska nie ujawnił, bo dobrze wie, że człowiek musi być uznawany za niewinnego, dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok, ale znalazł na to sposób: „Dziękujmy Bogu, bo sprawca nie był z naszej parafii. Jednocześnie informuję, że organista został dyscyplinarnie zwolniony z pracy” – zakomunikował wiernym. Wiedział o policyjnej operacji i szczegółach śledztwa. Od kogo? – Na ten temat nie rozmawiam i nie udzielam nikomu żadnych informacji – oświadczył „FiM” ks. Boratyn. Udzielał ich natomiast zaufanym wiernym i kolegom po fachu: – Ksiądz twierdził, że funkcjonariusze, którzy przyjechali do pana Przemka, nakryli go w łóżku z jakimś innym panem. Plotka oczywiście szybko się rozniosła, a obecnie krąży nowa wersja, że to nie był pan, lecz dziecko – ironizuje nauczycielka z lutoryskiej podstawówki. Policjant: – To wojna na totalne zniszczenie L., więc ludzie z Lutoryża stosują wszystkie chwyty. My mamy znacznie poważniejszy kłopot. Wszystko szło gładko, bo podejrzany podpisał wniosek o dobrowolne poddanie się symbolicznej karze 1500 zł grzywny i bez żadnych przeprosin, ale gdy oprzytomniał, odwołał przyznanie się do winy i zażądał procesu. W sądzie wychodzą teraz na jaw wszystkie brudy, więc dla kolegów uwikłanych w tę sprawę i prokuratury sytuacja jest bardzo nieciekawa. Przemysław L.: – Bardzo państwa przepraszam, ale proces jest niejawny i do czasu zakończenia nie chciałbym go nawet komentować. Do tematu wrócimy. MARCIN KOS Współpr. T.S.
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
PARZYMY IM NA RĘCE
Członek Ziobry W Sejmie zasiada dwóch posłów noszących niegdyś sutanny: absolutnie się z tym niekryjący Roman Kotliński i niejaki Kazimierz Ziobro, z którego oficjalnego życiorysu wynika, że się urodził, później było długo, długo nic, a następnie został bohaterem kościelnej „Solidarności”. Obecnie jest on reprezentantem Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry (zbieżność nazwisk przypadkowa), a wcześniej szukał szczęścia w PiS, LPR i Ruchu Odbudowy Polski. Krótko mówiąc: klasyczna chorągiewka („Jako człowiek przepraszam tych, co czują się przeze mnie oszukani. Jako polityk mam jednak prawo wyboru partnerów” – tłumaczył w listopadzie 2006 r., gdy zaraz po wyborach do sejmiku województwa podkarpackiego zdradził chlebodawców z LPR i przeszedł na stronę PiS, za co nowy pan dał mu posadę wicemarszałka). Uznając tak plastyczną osobistość za godną przybliżenia wyborcom oraz reagując na liczne prośby napływające z matecznika posła Kazimierza, bardzo grzecznie zwróciliśmy się doń z pytaniami o kilka detali biograficznych dotyczących okresu poprzedzającego kombatanctwo. W odpowiedzi wyzwał nas od „zwyczajnych brukowców” i „tak zwanej gazety”, a nawet zarzucił inwigilację. Nie wszystkie luki zdołamy zatem uzupełnić teraz, ale postaramy się to uczynić w najbliższej przyszłości... Ziobro urodził się 12 lipca 1949 r. w Nowej Wsi Czudeckiej. Po maturze wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego archidiecezji przemyskiej. Bezpośrednim tego dowodem jest założona mu przez SB „Teczka ewidencji operacyjnej na księdza” (TEOK), której prowadzenie zakończono 30 listopada
1972 r. w związku ze skreśleniem „figuranta” z listy alumnów. Pamiętając, że nawet umiarkowanie zdolny uczeń uzyskiwał w tamtych czasach Z Ziobrą (po lewej) najlepiej wychodzi się na zdjęciach... świadectwo dojduchownych”). Nie ulega kwestii, „na własną prośbę” zabrać papiery rzałości, mając lat 18, łatwo poliże kleryk Ziobro spełniał warunek i cieszyć się, że może kontynuować czyć, że Ziobro „poszedł na księformalny (wiek) i miał „zdecydonaukę na Katolickim Uniwersytecie dza” w 1967 r., a do czasu wypadwaną wolę”. Na przeszkodzie do jeLubelskim, gdzie zaliczano zdane nięcia z zainteresowania bezpieki go kościelnej kariery mogło zatem u nas egzaminy. W przypadkach lżejzaliczył pięć lat studiów. W tym czastanąć tylko fikcyjne powołanie szego kalibru zdarzało się, że przesie dostąpił zaszczytu uroczystych lub/i zniewolenia. łożeni nie przeszkadzali klerykowi obłóczyn w czarną sukienkę i sukZiobro przeniósł się na KUL, w transferze do innej diecezji. cesywnie uzyskiwał tzw. święcenia gdzie w 1975 r. uzyskał tytuł magiW 1972 r. rektorem był ks. Michał niższe (lektorat, akolitat, ostiariat, stra teologii. Jego pierwszym zakłaJastrzębski, a ojcem duchowym seegzorcystat – zniesione przez papiedem pracy była huta szkła w Jarominarium – ks. Stanisław Zygaroża Pawła VI na mocy motu prosławiu (stanowisko urzędnicze). wicz. Obaj już nie żyją. Byli świetprio „Ministeria quaedam” z 15 lipWstąpił tam do Związku Socjalinymi obserwatorami i surowymi wyca 1972 r.), a przed sobą miał już stycznej Młodzieży Polskiej, kuźni chowawcami, więc jeśli pozwolili tylko udzielane po piątym roku świękadr PZPR. Według naszych inchłopakowi dotrzeć do piątego rocenia subdiakonatu (obecnie diakoformatorów awansował nawet do ku, to oznacza, że musiał popełnić nat), będące ostatnim szczeblem stopnia szefa tej organizacji, a wkrótw samej końcówce bardzo poważprzed uzyskaniem licencji kapłana. ce zapisał się także do partii i uzyne, niewybaczalne przewinienie Poseł odmówił nam udzielenia skał status kandydata (młodym czy– tłumaczy emerytowany profesor informacji, czy odszedł z seminatelnikom wyjaśniamy, że nie przyjprzemyskiego WSD. rium z własnej woli, czy został remowano w jej szeregi każdego jak Kościelne przepisy mówią, że legowany dyscyplinarnie. Zapytalileci, lecz tylko z polecenia dwóch warunkami dopuszczenia do święśmy więc doświadczonego praktyka. zaufanych towarzyszy lub rekomenceń diakonatu są: „a) znamiona – W tej fazie studiów rezygnadacji „słusznej” ideowo organizacji). prawdziwego powołania; b) wolność cja była zazwyczaj wymuszona de– Żeby człowiek po teologii zood nieprawidłowości i przeszkód kacyzją o niedopuszczeniu do diakostał działaczem młodzieżówki, że już nonicznych; c) zdecydowana wola natu. Rektor wzywał delikwenta nie wspomnę o kandydowaniu poświęcenia się pracy kapłańskiej; d) i oznajmiał mu, że z określonych do partii, musiał się naprawdę raukończony dwudziesty rok życia” powodów nie otrzyma święceń. Jedykalnie „nawrócić” – zauważa by(„Instrukcja w sprawie posług oraz śli kompletnie go dyskwalifikowały etatowy pracownik PZPR. święceń udzielanych w seminariach ły, nie miał innego wyjścia, jak tylko
Jak być katolickim samcem alfa i jak uwieść kobietę w czasach, kiedy kultura „prawdziwym facetom” narzuca bycie „półkobietami, półmatkami, a wręcz niemężczyznami”? Tego nauczy Cię ksiądz! Na pytania zadane we wstępie – za jedyne 137 zł od osoby – wszystkim chętnym odpowiedzi ochoczo udzieli jezuita o. Fabian Błaszkiewicz, mówca motywacyjny i mentor, który – jak głosi reklama – uratował już niejedno małżeństwo i niejeden związek rozpalił na nowo. Spotkania mają być „męskie i mocne” i tylko dla dorosłych. Ojciec Fabian, jak przystało na samca alfa, obiecuje zdradzić katolickim samcom tajemne sposoby, jak zostać „snajperem uwodzicielem” i jak skutecznie zacząć pełnić swoją misję. „Wyobraź sobie kobietę, która idzie ulicą. I nagle przed nią pojawia się ninja i kilkoma
ruchami swoją maczetą ścina z niej ubranie, tak że zostaje w samej bieliźnie, ale nie uroni ani kropli krwi” – rzuca na przynętę. Pomijając drobny szczegół, że japońscy wojownicy ninja nigdy nie mieli w zwyczaju posługiwać
stanowią zagrożenie dla katolików, więc katolik pod żadnym pozorem nie powinien mieć kontaktów ze sztukami walk wschodu, bo to ewidentne zaproszenie dla szatana i pewna droga do opętania. Oficjalnie głoszone przez
egzorcystów teorie w niczym jednak nie przeszkadzają innym wielebnym w utożsamianiu katolickiego ideału „prawdziwego faceta” z wojownikami ninja. Przy czym ojciec Fabian nie stanowi w tej kwestii wyjątku. Poznańskim jezuitom dla odmiany za wzorzec wiernego żołnierza w służbie Chrystusa najbardziej do gustu przypadli… samurajowie.
O ile stopni, nie wiemy, bo mimo ponawianych próśb poseł zignorował nasze pytanie, czy i kiedy awansował na członka... W 1980 r. znowu zmienił front i przyłączył się do „Solidarności”, a gdy nastał stan wojenny, zszedł w podziemie. Po niespełna czterech miesiącach napisał podanie do bezpieki, żeby skreśliła go z listy internowanych, bo on już więcej nie będzie. Podanie zostało rozpatrzone pozytywnie i 16 maja 1982 r. pan Kazimierz przestał konspirować. Natura pociągnęła jednak wilka do lasu... Jak już wspomnieliśmy, Ziobro został w 2006 r. wicemarszałkiem województwa. W kolejnej kadencji był już tylko zwykłym radnym opozycyjnego PiS i nerwy miał z tego powodu zszarpane. Jak głębokie targały nim namiętności, świadczy mail, który w kwietniu 2011 r. rozesłał do wszystkich kolegów samorządowców. Oto treść (z zachowaniem pisowni oryginału): „O godz 24.00 dotarł kolejny plik zdn. 8.04. bm. który jak kilkadziesiąt poprzednich nie otwiera się. Czy to poczytuje Pani Przewodnicząca (Teresa Kubas-Hul z PO – dop. red.) za swój sukces operacyjny w neutralizowaniu radnych z opozycji nie licząc się z prawem i etyką samorządowca. Do tej etyki trzeba doruść, a od strony praktycznej wykazaliście sie jej brakiem panie i panowie Radni koalicji rządzącej przy głosowaniu na naszego kandydata do Prezydium Sejmiku Andrzeja Matusiewicza. Wybraliście 'moskiewski powiew wolności z surealistyczną atrapą. No to w pieriot towariszczi, w pieriod! Dumni i bujczuczni smutasy! W PIERIOT Towariszczi pod bratnim przewodem mateczki platformianej i jej działaczki Teresy {zapewne nie z KALKUTY} i, wujaszka z PSL-u i czekisty nie koniecznie kremlowskieko ale z krainy iglo prodownika sosjalistycznej rabotu. Ja Wasz Wierchuszko pazdrawlaju. Dont wory be happy! Żałośni Ważniacy.. Ten styl pracy to partyjniactwo, czy juz sekciarstwo? z radosnym ubolewaniem K. Ziobro”. Okazuje się, że nas potraktował łaskawiej... ANNA TARCZYŃSKA
„Jeśli czujesz, że w podążaniu za Chrystusem potrzebujesz przebudzenia swego walecznego serca, jeśli uważasz, że lojalna służba wielkiemu Panu i Królowi to nie relikt przeszłości, to ta sesja jest dla Ciebie!” – wodzi na pokuszenie Poznańska Wspólnota Życia Chrześcijańskiego, organizując w klasztorze sióstr Sacre Coeur w Pobiedziskach sesje dla mężczyzn pod hasłem „Rekolekcje z mieczem”. Podczas sesji organizatorzy obiecują zajęcia teoretyczne polegające na przyjrzeniu się „realiom walki duchowej z typowo męskiej perspektywy” oraz praktyczne rozstrzygnięcie tego „zagadnienia” na parkiecie podczas dynamicznych ćwiczeń szermierczych. Zaproszenie do udziału w katolickich rekolekcjach z mieczem zilustrowano naradą samurajów w tradycyjnych strojach i rynsztunku. AK
Kto mieczem wojuje się maczetami, a ich celem nie było bynajmniej rozbieranie kobiet do bielizny, to – jeśli wierzyć kościelnym egzorcystom – o. Fabian podczas swoich szkoleń z premedytacją wystawia przyszłych katolickich uwodzicieli na wielkie duchowe niebezpieczeństwo. Zdaniem egzorcystów bowiem wszystkie wschodnie sztuki walki bazują na filozofii sprzecznej z chrześcijaństwem i jako takie
9
10
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Wykonanie testamentu Jako stały czytelnik waszej gazety chciałbym zasięgnąć porady prawnej w sprawie testamentu mojej matki. Moja matka spisała testament w 1999 r. w USC w Zawadzkiem. Po jej śmierci w 2007 r. zrobiliśmy dział spadku, na którym dostałem 3512/10000 części, ale bez wzmianki, jak w testamencie, że mam dziedziczyć nieruchomość o pow. 5.19 arów, zabudowaną budynkiem mieszkalnym i gospodarczym. Teraz każdy spadkobierca chce mieć udział wszędzie i bardzo ciężko dojść do porozumienia i wykonać wolę zmarłej. Czy jest możliwość, by wola zmarłej była spełniona? Spadkobiercy nabywają spadek w chwili jego otwarcia i z tą chwilą powstaje pomiędzy nimi wspólność majątku spadkowego. Wspólność ta powstaje ex lege i dotyczy majątku spadkowego traktowanego jako całość, spadkobierca ma udział w spadku, a nie w poszczególnych składnikach spadku. Zniesienie wspólności odbywa się poprzez dział spadku. Jeżeli niemożliwe jest zawarcie umowy o dział spadku (w przedstawionej sytuacji musi być ona sporządzona w formie aktu notarialnego), każdy ze spadkobierców może żądać dokonania tego działu przed sądem. Artykuł 1035 k.c. stanowi, że do wspólności majątku spadkowego oraz do działu spadku stosuje się odpowiednio przepisy o współwłasności w częściach ułamkowych, z zachowaniem postanowień art. 1036–1046 k.c. Współspadkobiercy do chwili dokonania działu spadku mają prawo do współposiadania spadku i poszczególnych przedmiotów wchodzących w skład spadku. Wspólność majątku spadkowego jest traktowana jako stan przejściowy, jej zniesienie może nastąpić w każdym czasie, na żądanie któregokolwiek ze spadkobierców. Następuje to na drodze działu spadku, którego funkcją jest ustalenie wyłącznych praw do oznaczonych składników majątku spadkowego poszczególnych spadkobierców. Oznacza to, że dopiero w wyniku działu spadku sąd może zasądzić, że jest Pan właścicielem określonej w testamencie nieruchomości. Może także – poprzez zastosowanie odpowiednio przepisów art. 210–212 oraz 220 k.c. – orzec na przykład o konieczności spłat na rzecz innych spadkobierców. Przedmiotem rozstrzygnięcia w postępowaniu działowym będą wzajemne roszczenia pomiędzy współspadkobiercami z tytułu posiadania poszczególnych przedmiotów
spadkowych, pobranych pożytków i innych przychodów, poczynionych na spadek nakładów i spłaconych długów spadkowych.
Zasiedzenie Moja babcia, zanim umarła, mieszkała przez 45 lat w małym domku pod Olsztynem. Ja jestem jej jedyną spadkobierczynią i po jej śmierci przyjeżdżałam często do jej domku na weekendy. Niestety, muszę sprzedać ten domek, jednak okazało się, że w księgach wieczystych babcia w ogóle nie figuruje jako właścicielka. Podobno kiedyś, jak kupili z dziadkiem dom, to nie poszli do notariusza, ale zawarli jakąś umowę na piśmie. Czy nie ma szans na to, żebym jednak sprzedała ten dom? W celu uzyskania prawa własności do nieruchomości powinna Pani złożyć do sądu wniosek o stwierdzenie zasiedzenia nieruchomości. Na skutek zasiedzenia, które następuje ex lege, dotychczasowy uprawniony traci swoje prawo, a nabywca uzyskuje je niezależnie od niego, jest więc ono pierwotnym sposobem nabycia prawa podmiotowego. Należy zauważyć, że można zasiedzieć każdą nieruchomość – zarówno gruntową, budynkową, jak i lokalową – przy czym nieruchomość budynkową można zasiedzieć tylko z prawem głównym, tj. z użytkowaniem wieczystym. We wniosku należy udowodnić przesłanki zasiedzenia wynikające z art. 172–176 k.c. Zgodnie z brzmieniem przepisów posiadacz nieruchomości niebędący jej właścicielem nabywa własność, jeżeli posiada nieruchomość nieprzerwanie od lat dwudziestu jako posiadacz samoistny, chyba że uzyskał posiadanie w złej wierze; w takim przypadku posiadacz nabywa własność po upływie lat trzydziestu. W sądzie będzie musiała Pani udowodnić, że babcia władała rzeczą jako posiadacz samoistny. Z art. 336 k.c. wynika, że posiadaczem samoistnym rzeczy jest ten, kto postępuje z rzeczą jak właściciel, o czym świadczą okoliczności dostrzegalne dla innych osób, wyrażając tym samym wolę wykonywania względem niej prawa własności. Za dowód w takiej sprawie mogą służyć okoliczności, że posiadacz płacił podatki od nieruchomości, inwestował w budowę domu czy spisał testament, w którym chciał przekazać własność nieruchomości. Ponadto należy zauważyć, że aby doszło do nabycia rzeczy przez zasiedzenie, posiadanie samoistne powinno trwać nieprzerwanie przez okres określony w ustawie.
Problem z odsetkami Mój mąż podpisał bardzo niekorzystną umowę pożyczki, która narzuca nam odsetki 200 proc. w skali roku! Co mogę zrobić, żeby uniknąć zapłaty tych odsetek? Słyszałam, że prawo zabrania zastrzegania takich wysokich odsetek. Czy to znaczy, że nie muszę w ogóle ich płacić?
trzeba kupować lekarstwa, a nic jakoś nie tanieje. Czy przez to, że darowałam wnuczce nieruchomość, mogę się domagać od niej jakiejś pomocy? Przepisy przewidują możliwość domagania się przez darczyńcę udzielenia pomocy od obdarowanego. Kodeks cywilny w artykule 897 stanowi, że jeżeli po wykonaniu darowizny darczyńca popadnie w niedostatek, obdarowany ma obowiązek, w granicach istniejącego jeszcze wzbogacenia, dostarczać darczyńcy środków, których mu brak
na podstawie przepisów prawa rodzinnego. Przy ocenie, czy wchodzi w grę obowiązek obdarowanego do świadczeń na rzecz darczyńcy na podstawie art. 897, bierze się pod uwagę jedynie niedostatek, który wystąpił po wykonaniu darowizny. Przyczyna popadnięcia darczyńcy w niedostatek jest obojętna. Jednakże – przy uwzględnieniu art. 891 par. 1 – niedostatek wywołany przez darczyńcę umyślnie lub wskutek rażącego niedbalstwa nie uzasadnia uprawnienia darczyńcy do świadczeń przewidzianych w art. 897. W analizowanej sytuacji pogorszenie stanu zdrowia darczyńcy może być uznane za popadnięcie w niedostatek, ponieważ zwiększyły się usprawiedliwione potrzeby darczyńcy w zakresie jego utrzymania – to choroba zmusiła darczyńcę do ponoszenia większych wydatków, m.in. na zakup lekarstw.
Koszty rozwodu
Zgodnie z treścią art. 359 par. 22 k.c. „jeżeli wysokość odsetek wynikających z czynności prawnej przekracza wysokość odsetek maksymalnych, należą się odsetki maksymalne”. Wysokość odsetek maksymalnych wynosi czterokrotną wysokość stopy kredytu lombardowego Narodowego Banku Polskiego w stosunku rocznym. W sytuacji gdy wysokość odsetek jest nadmierna i przewyższa wysokość odsetek maksymalnych, prowadzi to do sprzeczności postanowienia umownego z ustawą. Nie powoduje to jednakże nieważności czynności prawnej, ale ograniczenie jej skutków. To ograniczenie polega na ograniczeniu odsetek umownych do wysokości odsetek maksymalnych. W 2012 roku odsetki maksymalne wynoszą 20 proc. w skali roku i odsetki od zobowiązania Pani męża powinno się obliczać według tej stopy.
Roszczenia darczyńcy 8 lat temu umową zawartą w formie aktu notarialnego przepisałam na wnuczkę nieruchomość – nie mam poza wnuczką żadnych bliskich mi osób, a ona zawsze była mi życzliwa. Chciałam, aby darowana nieruchomość pomogła jej w ułożeniu sobie życia. Od dłuższego czasu bardzo pogorszył się stan mojego zdrowia. Utrzymuję się jedynie z emerytury. Pieniędzy ledwo starcza na bieżące potrzeby, a przez chorobę znacznie wzrosły moje wydatki, ponieważ
do utrzymania od powiadającego jego usprawiedliwionym potrzebom albo do wypełnienia ciążących na nim ustawowych obowiązków alimentacyjnych. Obdarowany może jednak zwolnić się od tego obowiązku, zwracając darczyńcy wartość wzbogacenia. Celem tego przepisu jest zabezpieczenie interesów darczyńcy. Pogorszenie stanu zdrowia, pociągające za sobą zwiększone wydatki na lekarstwa przy niskich dochodach, można uznać za wskazany w tym przepisie „niedostatek”. W piśmiennictwie wskazuje się, że ustawodawca, używając w art. 897 pojęcia „niedostatek”, nie określa, co przez nie należy rozumieć. W tej sytuacji niedostatek darczyńcy należy oceniać na tle zasad formułowanych w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym w odniesieniu do ogólnego obowiązku alimentacyjnego. Muszą być przy tym brane pod uwagę przede wszystkim usprawiedliwione potrzeby darczyńcy zarówno w zakresie jego utrzymania, jak i co do możliwości wypełniania przez niego obowiązków alimentacyjnych ciążących na nim z mocy ustawy. Kryterium możliwości płatniczych, przewidziane w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, będzie brane pod uwagę dopiero w drugiej kolejności, jako że obdarowany zobowiązany jest do świadczeń na rzecz darczyńcy tylko „w granicach istniejącego jeszcze wzbogacenia”. Obowiązek wykraczający poza te granice będzie wchodził w grę jedynie wówczas, gdy obdarowany jest osobą zobowiązaną do alimentacji
Chcę się rozwieść. Z jakimi kosztami to się wiąże i czy muszę iść do prawnika, żeby reprezentował mnie w sądzie? Zastępstwo profesjonalnego pełnomocnika nie jest konieczne w sprawach o rozwód. Jeżeli zechce Pan samodzielnie napisać pozew i reprezentować swoje interesy w sądzie, zatrudnienie radcy prawnego albo adwokata nie będzie konieczne. Opłata od wniesienia pozwu o rozwód jest stała i wynosi 600 zł. Jeżeli nie jest Pan w stanie ponieść takich kosztów, może Pan wnosić do sądu o zwolnienie Pana od kosztów sądowych. Do takiego wniosku należy załączyć formularz z oświadczeniem o stanie rodzinnym, majątku, dochodach i źródłach utrzymania. Jednakże należy pamiętać, że w przypadku, gdy sąd nie zwolni Pana od ponoszenia kosztów sądowych, koszty te mogą wzrosnąć w przypadku, gdy sąd zasądzi od Pana w orzeczeniu kończącym postępowanie alimenty na rzecz małżonki. Zgodnie z treścią art. 26 ust. 2 ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych pobiera się wtedy od małżonka zobowiązanego do płacenia alimentów opłatę stosunkową od zasądzonego roszczenia, a w razie nakazania eksmisji jednego z małżonków albo podziału wspólnego majątku pobiera się także opłatę w wysokości przewidzianej od pozwu lub wniosku w takiej sprawie. W przypadku gdy na zgodny wniosek stron sąd orzeknie rozwód bez orzekania o winie – po jego uprawomocnieniu sąd zwraca połowę opłaty stałej wniesionej przy składaniu pozwu. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
POD PARAGRAFEM
11
Międzynarodówka kamieniczników Czego chcą byli właściciele wraz ze swymi politycznymi sojusznikami? Wyrwać z budżetu, czyli z naszych portfeli, minimum 300 mld zł, twierdząc przy tym, że Polska nie przeprowadziła reprywatyzacji. To kłamstwo. Odszkodowaniami zajęły się władze jeszcze za PRL-u, zawierając umowy odszkodowawcze z krajami Zachodu i wysyłając polskich żołnierzy na Wzgórza Golan. Ale to nie wszystko… Radykalna międzynarodówka – począwszy od biskupów katolickich, poprzez wpływowych rabinów, liderów Światowego Kongresu Żydów, Światową Organizację Żydowską ds. Restytucji Mienia, izraelskich polityków, po Stuarta Eisenstata, specjalnego doradcę sekretarza stanu USA ds. problemów Holokaustu – twierdzi, że Polska jako jedyne państwo w Europie Środkowo-Wschodniej nie przeprowadziła reprywatyzacji. Radykałowie domagają się zwrotu majątków i zakładów przemysłowych znacjonalizowanych w latach 1944–1963. Eksperci szacują ich roszczenia na 300 mld zł. Sęk w tym, że Polska już przeprowadziła operację zwrotu drobnej własności. Pierwsze kroki na rzecz wyjaśnienia tej kwestii podjęto jeszcze za PRL-u, a kolejne rządy już wypłaciły milionowe odszkodowania byłym właścicielom.
Przeszkody w reprywatyzacji Radykalna prawicowa międzynarodówka zdaje się tego nie dostrzegać. Od 20 lat jej działacze jak mantrę powtarzają hasło o potrzebie zwrotu działek, budynków, zakładów przemysłowych i usługowych przejętych przez państwo. Wszyscy nawołujący kolejne rządy do przeprowadzenia totalnej reprywatyzacji zapomnieli o pewnych „drobiazgach”. Otóż, według analiz profesora Mirosława Granata, sędziego Trybunału Konstytucyjnego, rezygnacja z totalnej reprywatyzacji jest uzasadniona ekonomicznie. Sporo z przejętych przez państwo obiektów ma bowiem od wielu lat nowych właścicieli, którzy dokonali bardzo kosztownych inwestycji, natomiast byli właściciele przez dziesięciolecia nie zgłaszali roszczeń ani nie występowali o zwrot własności. W takim przypadku nieruchomości i zakłady usługowe i tak z mocy prawa spadkowego
stały się własnością państwa. Dlatego zdaniem prof. Granata naprawienie krzywd wywołanych aktami niesprawiedliwości sprzed 40–50 lat „nie może być źródłem nowej niesprawiedliwości”.
Zwrócić raz jeszcze? Nie przeszkadza to jednak byłym właścicielom i ich poplecznikom domagać się od polskich władz totalnej reprywatyzacji. Ich zdaniem procedura zwrotu własności powinna być maksymalnie prosta. A co w sytuacji, kiedy nie uda się odnaleźć właścicieli? Radykałowie proponują, aby takie nieruchomości lub fabryki stały się własnością
Jehuda Evron, prezes Komitetu Odszkodowań za Holokaust, dodawał, że „postępowanie władz polskich jest rzeczą odrażającą, gdyż przejmują one 80 proc. wartości domów kilku tysięcy Żydów, którzy ocaleli z Holokaustu”. W podobny sposób o działaniach rządów RP wypowiadali się działacze Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości. Zwolennicy reprywatyzacji zapominają o podstawowych kwestiach. Państwo polskie nigdy nie skonfiskowało mienia ofiar niemieckiej okupacji. Władze Polski Ludowej ograniczyły się wyłącznie do jego zabezpieczenia i przyjmowania wniosków o zwrot. Ich rozpatrywanie odbywało się bezpłatnie w trybie uproszczonym na podstawie specjalnej ustawy ówczesnej Krajowej Rady Narodowej z 2 maja 1945 r. Tak relacjonowali ów proces wiosną 1947 r. urzędnicy Ambasady USA w Warszawie: „W Polsce w odróżnieniu od terenów zaanektowanych przez ZSRR zwrot mienia ofiar wojny (…) następował dość gładko”. Właściciele zaś mogli odzyskane mienie swobodnie sprzedawać. Co ważne, polski rząd faktycznie umorzył im niemal wszystkie przedwojenne hipoteki.
Kłamstwa USA Nie był to koniec reprywatyzacji przeprowadzonej przez PRL. Otóż w latach 1948–1971 zawarła ona tak zwane umowy indemnizacyjne (odszkodowawcze) z USA, Danią, Francją, Lee Feinstein – były ambasador USA w Warszawie Szwajcarią, Liechtensteinem, Szwecją, Wielką Brytanią, Norspecjalnych fundacji. Zdaniem wegią, Belgią, Luksemburgiem, Grewspomnianego już Stuarta Eisencją, Austrią, Holandią i Kanadą. stata powszechna reprywatyzacja zaNa ich mocy rząd w Warszawie chęci „przedsiębiorców do lokowaprzeznaczył kwotę ponad 210 minia w Polsce inwestycji, gdyż zniklionów ówczesnych dolarów amerynie niepewność co do tego, kto jest kańskich na wypłatę odszkodowań właścicielem parceli”. dla byłych właścicieli nieruchomości i przedsiębiorstw położonych Izrael Singer, były prezes Świaw Polsce, natomiast władze państw towego Kongresu Żydów, insynuował z kolei, że „kolejne rządy zachodnich (w tym USA!) zrezygnowały „z wszczynania i poIII RP spekulowały zagrabionymi pierania jakichkolwiek procesów przez III Rzeszę żydowskimi majątkami”. Polska prawica zarzucaprzeciw Polsce o zwrot nieruchoła wielu rządom „wyprzedaż na mości lub dodatkowe odszkodorzecz kapitału niemieckiego i żywania”. Zgodnie z umowami miały one „całkowicie uregulować i zadowskiego skonfiskowanego przez hitlerowskiego okupanta mienia Pospokoić wszystkie roszczenia obywateli (…) i firm (…) w stosunku laków”. W konsekwencji Polska rzedo Rządu Polskiej Rzeczpospolitej komo „w oczywisty sposób łamała zasady demokracji i upokarzała ofiaLudowej z tytułu nacjonalizacji i inry wojny”. nego rodzaju przejęcia przez Polskę
mienia oraz praw i interesów (...), które miało miejsce w dniu lub przed dniem wejścia w życie niniejszego porozumienia”. Co ciekawe, rządy państw zachodnich zobowiązywały się także do przekazania rządowi PRL kopii wszystkich decyzji o wypłacie odszkodowań. Umowy te nadal są ważne. Na ich mocy wielu obywateli państw zachodnich, w tym ponad 10 tys. Amerykanów, otrzymało od PRL odszkodowania za przejęte mienie. Władze Polski Ludowej i pierwsze rządy III RP szukały także innych międzynarodowych narzędzi ochrony kraju przed absurdalnymi roszczeniami reprywatyzacyjnymi. Jednym z nich był udział Wojsk Polskich od 1974 r. w misji na Wzgórzach Golan. Według profesora Romana Kuźniara, doradcy prezydenta Bronisława Komorowskiego, obecność polskich żołnierzy w tym miejscu skutecznie odstraszała palestyńskich terrorystów. Zwiększało to bezpieczeństwo obywateli Izraela. Jego rządowi nie wypadało więc kierować pod adresem Polski roszczeń o odszkodowania. W 2009 r., pod hasłami oszczędności, rząd Donalda Tuska zrezygnował z udziału w misji na Wzgórzach Golan. Władze Izraela poczuły się wtedy zwolnione z lojalności względem Warszawy i natychmiast poparły żądania zwrotu przez Polskę mienia żydowskiego. Gabinet Donalda Tuska niekiedy potrafi twardo odpowiadać
na międzynarodowe prowokacje. Świadczy o tym los Lee Feinsteina – byłego ambasadora USA w Warszawie. Ten urzędnik, należący do najbliższych współpracowników Baracka Obamy i Hilary Clinton, w lipcu tego roku niespodziewanie został odwołany. Według informacji, jakie uzyskaliśmy, jedną z przyczyn takiej decyzji były skargi, jakie na jego działalność przesłał premier Tusk. Ambasador Feinstein w nachalny sposób próbował bowiem wymuszać na polskich ministrach przyjęcie ustawy reprywatyzacyjnej. Naruszył w ten sposób podstawowe akty prawa międzynarodowego regulujące status misji dyplomatycznych. Jego następca jak na razie nie podniósł kwestii odszkodowań. Nie milczy za to chciwa międzynarodówka kamieniczników, obszarników i ich politycznych sojuszników – nadal domagają się oni przeprowadzenia w Polsce totalnej reprywatyzacji. PiS w swoim programie poświęcił jej jeden z rozdziałów, uznając, że przywrócenie własności odbuduje podmiotowość społeczeństwa. Zwolennikami tych projektów są wpływowi członkowie PiS – Przemysław Wipler i Paweł Szałamacha. MC W tekście wykorzystałem fragmenty debat, jakie miały miejsce w trakcie XXI i XXII Forum Ekonomicznego w Krynicy. Wypowiedzi nie były autoryzowane.
12
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
C
ieszyn. Ponad 35-tysięczne przygraniczne miasto, malowniczo położone na Podbeskidziu. Samo położenie zapewnia tysiące turystów rocznie. Turystów, którzy chcąc dostać się do okolicznych górskich miejscowości, chociażby słynnej trójwsi Istebna-Jaworzynka-Koniaków, muszą skorzystać z transportu kołowego. Do niedawna 50 proc. rynku obsługiwał cieszyński PKS. Ale padł. Według oficjalnych komunikatów – z powodu nierentowności oraz dlatego, że „wdrożone działania restrukturyzacyjne nie gwarantowały odzyskania przez spółkę długookresowej płynności i zdolności do rozwoju oraz do konkurowania na trudnym rynku przewozów pasażerskich”. – To koniec pewnej epoki – stwierdził filozoficznie wiceburmistrz Cieszyna Adam Swakoń. – Jesteśmy przekonani, że to było zamierzone. Zmieniali prezesów, a każdy miał swoją wizję. Większość nie miała pojęcia o branży – mówią z kolei byli pracownicy przedsiębiorstwa, którzy zbiorowo poszli na bruk. Dlaczego tak myślą? Do 2003 roku PKS w Cieszynie zatrudniał ponad 250 osób (w czasach świetności – 500), obsługiwał linie międzynarodowe, międzymiastowe i lokalne – autobusy docierały do każdego zakątka powiatu. Stopniowo wymieniany był tabor, autobusy nie miały pustych przebiegów, a niektóre kursy aż pękały w szwach. Linie lokalne realizowane były co 30 minut, a połączenia ze stolicą województwa – co godzina. Niestety, to już przeszłość. 27 lutego 2012 roku Nadzwyczajne Zgromadzenie Wspólników Przedsiębiorstwa Komunikacji Samochodowej w Cieszynie zebrało się po to, żeby ogłosić upadłość spółki i powołać likwidatora, który wyprzeda jej majątek. Jak się rozkłada na łopatki coś, co powinno dalej doskonale funkcjonować? Popatrzmy: Rok 2002 dla PKS-u, który stał się jednoosobową spółką skarbu państwa, był przełomowy. Firmą zarządzał wówczas Leszek Podżorski. Wzorem innych oddziałów przedsiębiorstwa załoga chciała prywatyzacji tzw. bezpośredniej. Pisano do wojewody, do ministra… Ci odmawiali, tłumacząc to słabą kondycją finansową spółki. Wojewoda obiecał, że do tematu prywatyzacji będzie można wrócić wówczas, gdy nastąpi trwała poprawa wyników ekonomiczno-finansowych. ~ Rok 2003 – minister skarbu zdecydował się zwolnić Podżorskiego. To był – jak mówią byli pracownicy PKS – pierwszy gwóźdź do trumny ich firmy. Leszek Podżorski, wówczas wiceprezes Polskiej Izby Gospodarczej Transportu Samochodowego i Spedycji oraz przewodniczący Rady Społecznej Przewoźników przy Starostwie Powiatowym w Cieszynie, założył wtedy własną firmę przewozową Wispol. Nic dziwnego, na PKS-ie zęby zjadł, bo pracował w firmie od końca lat 70. ub. wieku.
Anatomia upadku Czyli o tym, jak przedsiębiorstwo z niemal 60-letnią tradycją przewozową rozłożono na łopatki. PKS Cieszyn mógł istnieć do dziś, gdyby tak bardzo nie starano się o jego upadek. – Kiedy odchodził, odgrażał się załodze, że załatwi PKS. Wprowadził swoje kursy na bardzo rentownej linii do Wisły oraz Koniakowa i takie korekty do rozkładów jazdy, żeby jego kursy zawsze jechały kilka minut przez autobusem PKS… Na pozostałych liniach regularnych PKS-u stopniowo wpuszczał busy. Busiarze stosowali zaniżone ceny i jechali kilka minut przed autobusami kursowymi. Pisaliśmy do starosty, protestowaliśmy przeciwko takim praktykom. Bez skutku – mówią byli pracownicy cieszyńskiego PKS. ~ Rok 2004 – firma zaczęła gwałtownie tracić płynność finansową. Z kwitnącego i przynoszącego dochody przedsiębiorstwa wyrastał bankrut. Nikt nie dostrzegał powodów. Ze strony ministerstwa lekiem na ten stan rzeczy miała być kolejna zmiana zarządcy. Nowy piastował swą funkcję zaledwie kilka miesięcy. ~ Rok 2005 – szansę na ratowanie PKS-u dostał Edward Gojniczek (z SLD). Żmudnie mu szło, ale powoli stawiał firmę na nogi. Pojawiły się niewielkie zyski, kupił kilka autobusów, wyremontował dworzec, wygospodarował nawet podwyżki dla załogi. Ludzie zaczęli wierzyć, że ocalą miejsca pracy, ale… w tym czasie do władzy doszedł PiS. Nie podobał się władzy czerwony dyrektor, więc Gojniczek stracił posadę na rzecz swojaka: – Ten nowy to był geodeta, który zielonego pojęcia o komunikacji nie miał. Na swoich doradców wziął ludzi o jeszcze słabszych kompetencjach, no i przedsiębiorstwo znów zaczęło chylić się ku upadkowi
– mówią związkowcy. Bardzo starali się swojego nowego szefa odwołać, aż w końcu po roku się udało. ~ Rok 2006 – wakujące stanowisko zajął Sebastian Wątroba, z wykształcenia filozof. Jego decyzja o zakupie trzech MAN-ów z Turcji to był, zdaniem wszystkich, ostatni gwóźdź do trumny. MAN-y były wysłużone, a i tak każdy kosztował circa 380 tys. zł! (zwykle podobny używany autobus kosztuje co najmniej połowę mniej). Po odbiór wraz z dyrektorem pojechało trzech kierowców. Kilka kilometrów. Taki dystans zajęło im przekonanie się, że autobusy do niczego się nie nadają: – Wszystkie miały jakieś usterki. Nie było dobrego. Ale prezes kazał przyjechać na naszą diagnostykę – wspomina jeden z kierowców. No to przyjechali. Okazało się, że każdy autobus oprócz czerwonego tureckiego piachu na piastach ma co najmniej 20 usterek technicznych, mimo że były zarejestrowane jako sprawne! Autobusy – zamiast zarabiać na siebie i wozić ludzi – jeździły do Gliwic do serwisu (kolejny prezes PKS zgłosił ów zakup do prokuratury, a sprawa toczy się do dziś). Udało się je doprowadzić do stanu jakiej takiej używalności po 4 miesiącach. Pierwszy popsuł się po 2 miesiącach eksploatacji. Reszta – niedługo później. A potężne raty leasingowe trzeba było płacić. Kolejne lata to już równia pochyła. Rychłą katastrofę starał się powstrzymać ostatni prezes, Adam Siekierka. Jego decyzje nie wszystkim się podobały. Zrobił czystkę
w administracji, widząc w tym ruchu jedyną możliwość ratowania firmy. Sprzedał dworzec w Wiśle, traktując to jako najmniejsze zło. Pieniędzy wystarczyło na spłatę zaległości w ZUS i uregulowanie zaległych faktur za paliwo. Siekierka uznał wtedy, że kulą u nogi przedsiębiorstwa jest utrzymywanie dużego dworca autobusowego w Cieszynie. Chciał, żeby dworzec przejął burmistrz albo starostwo. Odpowiedź dostał przewidywalną – że pieniędzy nie ma i niech sobie sprzeda, komu chce. W związku z tym o stosowne pozwolenie zwrócił się do ministra skarbu. Odpowiedź otrzymał po kilku miesiącach. Była to informacja o odwołaniu ze stanowiska, likwidacji spółki i powołaniu likwidatora. Efekt? 30 czerwca 2012 r. 130 ludzi wylądowało na bruku, a w likwidowanej firmie pozostało w pracy kilkoro pracowników administracji oraz kilkoro kierowców. Dlaczego? To pytanie wciąż brzmi w uszach pracowników. – W ocenie departamentu nadzorującego spółkę pozyskanie środków ze zbycia nieruchomości nie gwarantowało odzyskania przez spółkę długookresowej płynności i zdolności do rozwoju oraz konkurowania na trudnym rynku przewozów pasażerskich. Zarząd nie przedstawił realnej i udokumentowanej perspektywy osiągnięcia przez spółkę satysfakcjonujących parametrów ekonomiczno-finansowych umożliwiających prowadzenie rentownej działalności – poinformowała „FiM” Magdalena Kobos, rzeczniczka Ministerstwa Skarbu Państwa. W tym czasie dług PKS Cieszyn wynosił około 2 mln zł! Likwidator swoje działania zaczął od wyprzedaży majątku. Jako pierwszy pod młotek poszedł budynek dworca. Cena: 3,6 mln zł. Nowy właściciel zamierza wybudować mieszkańcom
Cieszyna galerię handlową. W kolejce do sprzedaży czekają: zajezdnia wraz z garażami i stacją benzynową (cena wywoławcza – 3, 6 mln zł); autobusy (łącznie za 746 tys. zł); maszyny i urządzenia – za 126 tys. zł. – PKS Cieszyn był kulą u nogi dla starostwa i rady powiatu, a jego likwidacja jest wszystkim na rękę. Starosta pozbył się kłopotu. Rada przewoźników, która składa się wyłącznie z prywaciarzy, rozdysponowała między siebie dochodowe linie po PKS. Pozostałe zostaną zlikwidowane – podsumowują byli pracownicy państwowej spółki. Na koniec sierpnia stopa bezrobocia w Polsce wyniosła 12,4 proc., w województwie śląskim – 10,2 proc., a w powiecie cieszyńskim – 10 proc. Za tymi procentami kryją się ludzie z zakładów, które w ostatnich latach zniknęły z mapy miasta. Między innymi z Cieszyńskich Zakładów Kartoniarskich, Fabryki Automatyki Chłodniczej, Zakładu Naprawy Taboru Kolejowego, a ostatnio – z PKS-u Cieszyn. Postscriptum ~ Tuż po ogłoszeniu likwidacji spółki długi wymagalne wynosiły 2 300 000 zł. Załoga, rada pracowników oraz związki zawodowe stały na stanowisku, że sytuacja jest do uratowania. A już na pewno przy dobrej woli starostwa, okolicznych miast i gmin. Tylko że linie należące do PKS-u zostały już podzielone między innych przewoźników… ~ Kiedy została ogłoszona likwidacja, znalazł się oferent, który chciał przejąć obsługę części linii autobusowych PKS Cieszyn w celu zachowania ciągłości i utrzymania istniejących połączeń komunikacyjnych. Ofertę w tej sprawie złożył likwidatorowi prezes zarządu PKS w Pszczynie Piotr Piotrowski. „Z naszej strony zależy nam na utrzymaniu obecnych połączeń komunikacyjnych na południowym terenie woj. śląskiego, jak również na tworzeniu miejsc pracy dla osób ze likwidowanych przedsiębiorstw” – deklarował. Starosta stwierdził, że w rejonie jest dosyć przewodników. Teraz te linie obsługuje prywaciarz. ~ W kwietniu 2012 r. hiszpański inwestor był zainteresowany kupnem resztek cieszyńskiego PKS. Deklaruje, że w zamian za umożliwienie wsiadania i wysiadania pasażerów w dotychczasowym miejscu jest gotów dołożyć wszelkich starań, aby dźwignąć upadłą firmę, a poza tym – przewiduje zatrudnienie dla mniej więcej 50 osób. Niestety, nikomu więcej na tym nie zależało. ~ Byli pracownicy dopominają się obecnie zwrotu pieniędzy z funduszu socjalnego w formie jednorazowej zapomogi. Pieniędzy (według związkowców – około 210 tys. zł), które powinny być nie do ruszenia, a jednak rozpłynęły się jak kamfora. Likwidator nie chce na ten temat rozmawiać z byłą załogą. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
13
Wolni od religii W Polsce jest kilka milionów ludzi, którzy wierzą w to, że nie trzeba wierzyć w Boga, aby być dobrym człowiekiem. To ateiści i agnostycy.
To nieprawda, że wszyscy Polacy to rzymscy katolicy. Mamy nad Wisłą 163 zarejestrowane związki wyznaniowe, a przynależność do nich deklaruje około miliona osób. Kolejne 2 miliony dorosłych ludzi to – według najnowszych badań – społeczność osób o poglądach ateistyczno-agnostycznych. Jednak temat niewiary był w Polsce do niedawna z zasady wstydliwie pomijany. Jeżeli już ktoś publicznie deklarował ateizm lub agnostycyzm, to niejednokrotnie bił się w pierwsi, że „nie dostąpił łaski wiary”. Jak Aleksander Kwaśniewski lub Jacek Kuroń. ~ ~ ~ „Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę”; „Nie wierzysz w Boga? – Nie jesteś sam” – mimo głośnych sprzeciwów billboardy o takiej treści pojawiły się w ostatnich dniach na ulicach Lublina w ramach pierwszej w Polsce kampanii ateistycznej. Wkrótce zawisną w kilku innych miastach, m.in. w Chełmie, Wrocławiu,
Świebodzinie, Poznaniu, Częstochowie, Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Szczecinie, Rzeszowie, Tarnowie, Katowicach, Dąbrowie Górniczej i Zielonej Górze. Ateiści wychodzą z cienia, a katolicka „siła przewodnia” pokazuje, jak bardzo jest „tolerancyjna”: ~ Lublin – tutaj organizatorzy kampanii mieli problem, aby znaleźć agencję, która zdecyduje się na wyeksponowanie plakatów. Nikt nie chciał – jak argumentowano – zrobić kroku, który mógłby zaburzyć w przyszłości współpracę z partiami prawicowymi i Kościołem. W końcu się udało. No to z tej okazji list do mediów wystosowało dwóch lubelskich radnych PiS – Sylwester Tułajew i Marek Wojciechowski. Napisali: „Z przykrością zauważamy, że planowana w październiku na lubelskich ulicach akcja antykatolicka jest kolejnym elementem w procesie eliminowania religii z przestrzeni publicznej poprzez dezawuowanie
Z e-maili do Fundacji Wolność od Religii: ~ Nie rozumiem was. Tylu ludzi głoduje, tylu ludziom potrzebne są pieniądze na leczenie ratujące życie, a wy przeznaczacie pieniądze na coś, co nikomu nie jest potrzebne. Chcecie być ateistami, to bądźcie, nikt wam tego nie zabroni. Ja jestem wierzący i nie manifestuję tego zbędnie i wy też tego zaprzestańcie. Gdybym tylko mógł, wyczyściłbym wam konto i pieniądze oddałbym na jakiś dom dziecka, ale przecież nie należy czynić złego innym ludziom. Bez wyrazów szacunku. Zażenowany. ~ Chciałam powiedzieć, że bardzo cieszę się, że w końcu ktoś zaczął o tym mówić. W Polsce jest o wiele więcej ateistów, niż by się wydawało. Ja też należę do tych osób. Nie rozumiem rozgoryczenia katolików na billboardy Fundacji. Dlaczego katolicy mogą afiszować się ze swoją religią, a my mamy siedzieć cicho i nie mówić o ateizmie! To jest chore. Mam nadzieję, że przyłączy się do Państwa więcej osób i zacznie się o tym w końcu mówić. Trzeba! Podziwiam Fundację za to, że mimo przeciwności nadal Państwo pracują i rozwijają się. Dziękuję. ~ Jestem właścicielką sklepu w ok. 35-tysięcznym miasteczku w woj. małopolskim, jestem ateistką i właśnie z tego powodu potraciłam sporo klientów. Klienci odwrócili się ode mnie, bo nie chodzę do kościoła i nie myślę tak jak oni, a miałam naprawdę do czynienia z fanatykami religijnymi, jakich w naszym kraju jest naprawdę sporo. Jestem naprawdę za tym, aby Kościół nie wtrącał się do polityki i do życia prywatnego obywateli, bo to szkodzi wszystkim.
wartości chrześcijańskich i próbę zastąpienia ich świeckim indywidualizmem”. W mieście pojawiły się także billboardy anonimowej grupy katolików straszące karami piekielnymi: „Pokazane Wam zostanie, jak to jest umrzeć w stanie grzechu śmiertelnego. Ratujcie dusze Wasze!”. To cytat z „objawień” niejakiej Marii, współczesnej irlandzkiej mistyczki. Akcja ma przeciwdziałać ujawnianiu się niewierzących w Polsce. ~ Rzeszów – chcąc dać odpór szatańskiej akcji, senator Kazimierz Jaworski z Solidarnej Polski zawiesił nad głównym deptakiem miasta baner z hasłem: „Wiara jest pierwsza, stop laicyzacji” („FiM” 40/2012). Przed lokalnym kościołem św. Krzyża zwołał konferencję prasową, a w tymże samym kościele zwolennicy pana senatora modlili się w ramach całodniowego przeciwdziałania duchowego szatańskiej akcji. To z pewności nie koniec tego typu przedstawień, które świadczą o wściekłości Kościoła, zaniepokojonego utratą monopolu w przestrzeni publicznej. „FiM” rozmawiają z Dorotą Wójcik, prezeską Fundacji Wolność od Religii, która zainicjowała billboardową kampanię. – To Janusz Palikot – jak twierdzi wielu – kazał wam wieszać plakaty? – Jedni posądzają fundację o bycie dziełem szatana, inni – dziełem Palikota. My, twórcy fundacji, poznaliśmy się w roku 2010 w Ruchu Poparcia Palikota. Przyłączyliśmy się do tego stowarzyszenia ze względu na fakt, iż odważnie i otwarcie mówiło o potrzebie rozdziału państwa od Kościoła. Pomysł na założenie fundacji, tj. organizacji pozarządowej, i podjęcie działań na rzecz neutralnego światopoglądowo państwa jest naszym własnym pomysłem. Członkowie Zarządu i Rady Fundacji to również osoby sympatyzujące z innymi partiami politycznymi lub w ogóle nieinteresujące się
polityką. Janusz Palikot zapewne dowiedział się o naszych działaniach z mediów. Nasza inicjatywa jest przez nas realizowana w oparciu o wolontariat. To praca wynikająca z idei, która łączy ateistów, agnostyków i sceptyków. Ateistyczna kampania billboardowa jest akcją całkowicie niepolityczną! – Ryzyko wpisane w cenę. Można było przewidzieć, że zamiast rzeczowej dyskusji wywołacie raczej lawinę oskarżeń o profanację! – Kampania została zauważona przez media i polityków prawicowych na kilka tygodni przed tym, jak pojawiły się pierwsze billboardy. Otrzymywaliśmy sygnały, iż jest to prowokacja wymierzona w Kościół katolicki. Tymczasem nasza kampania to nic innego, tylko sygnał do zauważenia naszej obecności w społeczeństwie i zwrócenia uwagi na kwestię równych praw w przestrzeni publicznej. Billboardy – mimo programowej neutralności religijnej – już teraz zostały mocno potępione przez środowiska prawicowe, które dostrzegają w tego rodzaju manifestacjach akt obrazy uczuć religijnych chrześcijan, a nawet przejaw działań szatana, bo tak to określiła posłanka PiS Gabriela Masłowska. No i ksiądz Tadeusz Rydzyk. – To jedyna forma zainteresowania akcją? – Jest olbrzymi odzew od zwolenników kampanii, przejawiający się zarówno w postaci wpłat darowizn z przeznaczeniem na billboardy, jak i oferty współpracy w oparciu o wolontariat. – Jest sens wyklejania przekonań na billboardach? – Choć coraz więcej mówi się o społeczeństwie partycypacyjnym, w naszej demokracji nie szanuje się różnorodności. Nie tylko nie dopuszcza się do głosu innych, ale wielu polityków, zresztą też urzędników, nie dopuszcza myśli, że świat może
funkcjonować przy różnorodności. Stanowienie prawa w Polsce powinno się odbywać przede wszystkim z uwzględnieniem praw człowieka, z przynależną mu wolnością. Obecnie prawo stanowione jest na potrzeby większości bez właściwego uznania praw mniejszości (innego wyznania lub światopoglądu). Prawo kreowane jest w związku z tym w dużej mierze w oparciu o dogmaty i założenia jednego Kościoła. Tym bardziej mamy nadzieję, że nasza akcja przyczyni się do pewnych zmian w polskim prawodawstwie, także zmian kulturowych. – Powiedzmy zatem jeszcze raz: jaki jest cel kampanii? – To m.in. zwrócenie uwagi na pewien stereotyp w postrzeganiu osób o ateistycznym, agnostycznym czy sceptycznym światopoglądzie, który dotyczy moralności. Istnieje powszechne przekonanie, iż osoba niewierząca jest mniej moralna aniżeli osoby religijne. Zachowania moralne, tj. przestrzeganie norm, odróżnianie dobra od zła, są wynikiem funkcjonowania określonych systemów poznawczych kształtowanych w procesie ewolucji i socjalizacji. Liczne badania dowodzą, że wybory moralne ludzi są takie same, niezależnie od wyznania, płci czy koloru skóry. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Obecnie fundacja zbiera środki na billboardy w Łodzi, Przemyślu, Ostrołęce, Oświęcimiu, Płocku oraz Będzinie. Kampania potrwa do stycznia 2013 roku. Do 8 października br. na konto Fundacji wpłynęło ponad 34 tys. złotych. Wpłat można dokonywać na konto Fundacji Wolność od Religii. Ci, którzy chcą wspierać akcję w mniejszych kwotach, mogą to zrobić poprzez zakup koszulek (więcej na http://www.wolnoscodreligii.pl).
14
BEZ DOGMATÓW
Na polski rynek trafiła bestsellerowa książka autora zwanego amerykańskim Dawkinsem. Porusza i prowokuje, ale przede wszystkim stawia ważne pytania. Sam Harris (na zdjęciu) zwany był jednym z „czerech jeźdźców racjonalistycznej apokalipsy” – obok Richarda Dawkinsa, zmarłego niedawno Christophera Hitchensa i Daniela Dennetta. Harris jest neurobiologiem (słynie m.in. z tego, że używa do badań stanów wiary, niewiary i niepewności rezonansu magnetycznego) oraz publicystą i autorem bestsellerowych książek tłumaczonych na kilkanaście języków. Jest także pomysłodawcą The Reason Project (Projekt Rozum) – fundacji, która wspiera inicjatywy racjonalistyczne na całym świecie, przygotowuje materiały edukacyjne propagujące krytyczne myślenie oraz pomaga finansowo intelektualistom prześladowanym z powodu wierności swoim przekonaniom.
Bicie na alarm W tym roku na polski rynek księgarski trafiła wreszcie staraniem wydawnictwa Niebieska Kropka jedna z najsłynniejszych książek Harrisa – „Koniec wiary”. Z tezami autora można zgadzać się lub nie, ale z pewnością nie można odmówić mu erudycji, ciętego języka i świetnego stylu. W książce są zarówno rozważania światopoglądowe, polityczne, jak i refleksje nad mistyką; te ostatnie, o dziwo, niekoniecznie wyłącznie krytyczne, jak można by się spodziewać po działaczu racjonalistycznym. Bo Harris jest ateistycznym sympatykiem niektórych wątków tradycji buddyjskiej i hinduistycznej. Ceni medytację i jego wschodnie sympatie ściągają na niego krytykę wielu racjonalistów, sugerujących, że „amerykański Dawkins” nie jest wystarczająco konsekwentny w swojej krytyce. Nie pozostawia suchej nitki na zachodniej tradycji religijnej, ale wydaje się chronić niektóre aspekty wschodniej. „Koniec wiary” powstał, jak cały tak zwany Nowy Ateizm, jako reakcja na wydarzenia z 11 września 2001 roku (atak islamistów na Nowy Jork i Waszyngton) oraz na falę protestanckiego i katolickiego fundamentalizmu na Zachodzie. Wielu niereligijnych myślicieli i naukowców przeraziło się tym, że świat, jaki znamy, może ulec zagładzie pod wpływem religijnych szaleństw i rzezi na niespotykaną dotąd skalę. Twórcy Nowego Ateizmu postanowili zatem bić na alarm, nawoływać do trzymania się rozumu i rygorów poznania naukowego, do oddzielenia religii od państwa. Ich ostrzegawczy krzyk wpłynął w ostatnich 10 latach na życie i poglądy społeczeństw Zachodu, wywołując w wielu krajach (m.in. w USA i w Polsce) ponowną falę zainteresowania się racjonalnym
Koniec wiary?
myśleniem i niereligijnym światopoglądem. Bez skutków oddziaływania Nowego Ateizmu na młode pokolenie trudno sobie wyobrazić zwycięstwo Obamy w USA przed 4 laty lub wyborczy sukces Ruchu Palikota w Polsce z 2011 roku. Mimo że obydwa te zjawiska polityczne nie są w żaden sposób ateistyczne, to mogły powstać tylko w nowym klimacie społecznym, w którym dystans światłych umysłów wobec fanatycznej religii i klerykalizmu jest czymś oczywistym. Taki właśnie klimat wytworzyły miliony sprzedanych książek i nieskończona liczba programów telewizyjnych oraz stron internetowych rozpowszechnionych przez środowisko nowoateistyczne.
Religia oskarżona W książce Harrisa doskonale wyczuwa się traumę po zburzeniu budynków World Trade Center i strach przed religijnym fanatyzmem uzbrojonym nie tylko w porwane odrzutowce, ale także na przykład w pakistańskie i indyjskie bomby atomowe. Autor w przejmujący sposób pisze o islamsko-hinduistycznym konflikcie (m.in. Pakistan–Indie), który w każdej chwili może unicestwić miliony ludzi w południowej Azji. Tyle tylko, że Harris oskarża nie tylko fanatyków islamskich (choć książka jest wielką próbą demaskacji islamu jako religii przemocy), ale w ogóle religię i wszelki irracjonalizm. Autor oskarża także tzw. umiarkowanych wierzących oraz tych, którzy cenią tolerancję i tzw. wzajemny szacunek światopoglądów. Zarzuca im m.in., że są… niekonsekwentni i letni. Wskazuje na to, że ich postawa jest wynikiem faktycznego niedowiarstwa i kwestionowania pryncypiów ich własnej tradycji religijnej, która nie cofa się przed rzezią, a przeciwnie – często do niej namawia. Jeśli ci ludzie są tolerancyjni – pisze Harris – to tylko dlatego, że ulegli świeckiej kulturze, w której
żyją. Żadna z tego nie płynie zasługa dla ich religii. I trudno mu w sporym zakresie nie przyznać racji. Bo jeśli ludzie, którzy Stary Testament uznają za Słowo Boże, nie kamienują dzisiaj na przykład homoseksualistów, to tylko dlatego, że niezbyt poważnie traktują tekst, o którym mówią, że jest święty i pochodzi od Boga. Ale mała z tego płynie chwała zarówno dla tego tekstu, jak i dla tej religii... Harris niemiłosiernie czepia się świętych ksiąg Żydów, chrześcijan i muzułmanów. Cytuje je obficie po to, aby pokazać, że zabójczy ekstremizm nie jest wybrykiem przeciwko doktrynie religijnej, lecz przeciwnie – że czerpie pełnymi garściami ze źródeł wiary. W tym samym celu autor przypomina katolikom nauczanie „świętego” Augustyna, który był nie tylko głównym Ojcem Kościoła katolickiego, ale także duchowym praojcem inkwizycji. Wszak to Augustyn usprawiedliwiał stosowanie przemocy przez poddane Kościołowi państwo wobec „niewiernych” i „heretyków”. Tę doktrynę wystarczyło już tylko przełożyć na język praktyki. Co też wielokrotnie i chętnie, aż po XX wiek czyniono. Autor zresztą bardzo trafnie podkreśla wpływ Kościoła na ukształtowanie się antysemityzmu i pokazuje drogę od nienawiści motywowanej religijnie do nazistowskiego Holocaustu. Frapujące są także rozważania Harrisa na temat ludzkiego poznania i postrzegania świata. Jego opowieści o pracy mózgu są porywające (w końcu to neurobiolog!) i pokazują nam, jak dyskusyjne jest to wszystko, co – jak sądzimy – „oglądają oczy nasze”. Bo tak naprawdę to obcujemy przede wszystkim nie tyle ze światem, co z własnym mózgiem i wrażeniami, których on nam dostarcza. Oczywiście czasem mają one większy, a czasem mniejszy związek z rzeczywistością, ale nasz subiektywizm jest zwykle mocniejszy, niż skłonni bylibyśmy to przyznać intuicyjnie.
Praca Harissa ma, jak wspomniałem, także słabe strony. Należy do nich w mojej ocenie z pewnością naiwność (?), z jaką podchodzi do amerykańskiej „wojny z terroryzmem”, niezrozumienie, jaką traumą dla Arabów było stworzenie przez przybyszów z Europy państwa izraelskiego, a następnie bezkrytyczne popieranie go przez USA i inne kraje. Bez tej traumy nie sposób zrozumieć konfliktu na Bliskim Wschodzie i w tej materii nie da się, jak chce wielu racjonalistów, całej winy wygodnie zwalić na islam.
Cytaty A oto kilka interesujących myśli z „Końca wiary”: „Pisząc tę książkę chciałem pomóc w zamknięciu drzwi przed pewną modą na irracjonalność. Mimo iż wiara religijna jest jedynym rodzajem ludzkiej ignorancji, który nie dopuszcza nawet możliwości krytyki, to jest ona chroniona wciąż przed krytyką w każdym zakątku ziemi. Odrzucając wszelkie sensowne źródła informacji o tym świecie, nasze religie uczepiły się starożytnych zakazów i przednaukowych urojeń, jak gdyby zawierały one metafizyczne znaczenie”. „Rzut oka na wydarzenia historyczne lub na strony jakiejkolwiek gazety ukazuje, że idee, które dzielą jedną grupę ludzi od drugiej – tylko po to, by później spotkały się we wzajemnej rzezi – na ogół mają swoje korzenie w religii. Wygląda na to, że jeśli nasz gatunek sam się kiedyś wyniszczy w toku wojny, to nie stanie się dlatego, że tak było zapisane w gwiazdach, lecz dlatego, że tak było zapisane w naszych księgach”. „Nasze religijne przekonania stoją w całkowitej sprzeczności z naszym przetrwaniem (…). Słowa takie jak »Bóg«, »Allach« muszą pójść w ślady »Apolla« i »Baala«, w przeciwnym razie sprowadzą zagładę na nasz świat”.
„Zbyt wolno uświadamiamy sobie, w jakim stopniu wiara religijna utrwala bestialstwo człowieka wobec człowieka”. „Pierwszym, co daje się zauważyć, gdy ludzie umiarkowani religijnie wycofują się z biblijnej dosłowności, jest to, że inspiracja ku temu nie pochodzi ze świętej księgi, lecz z rozwoju kultury, który sprawia, że wiele z wypowiedzi Boga trudno zaakceptować w formie pisemnej. Umiarkowanie, które obserwujemy u religijnych niefundamentalistów, nie oznacza, że sama wiara ewoluowała. Jest to raczej efekt potężnych ciosów zadanych jej przez nowoczesność. Ktoś o umiarkowanych poglądach religijnych jest nikim więcej jak nieudanym fundamentalistą. To efekt świeckiej wiedzy i biblijnej ignorancji”. „Dajcie ludziom rozbieżne, całkiem niemożliwe do pogodzenia ze sobą i niesprawdzalne poglądy na temat tego, co dzieje się po śmierci, a następnie każcie im żyć razem przy ograniczonych środkach. Rezultat jest taki, jaki właśnie widzimy: niekończący się cykl mordów połączony z zawieszeniami broni”. „Oczywiście w naszych księgach religijnych jest wiele rzeczy mądrych, pocieszających i pięknych. Lecz jest także wiele słów mądrości, pocieszenia i piękna na kartach ksiąg Szekspira, Wergiliusza i Homera, a nikt nigdy nie mordował tysięcy obcych mu ludzi z powodu natchnienia, które tam znalazł”. „Żeby być fryzjerem w USA, trzeba zdać egzamin rzemieślniczy. Ale żeby mieć prawo wypowiadania wojny i podejmowania decyzji politycznych w sprawach państwa, nie trzeba mieć żadnej szczególnej wiedzy. Wystarczy umieć zbierać pieniądze i dobrze wypadać w telewizji. Wybory zawsze wygra raczej aktor czytający swoją Biblię niż wybitny naukowiec, który jej nie czyta”. MAREK KRAK
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
15
Według przekazów historycznych związek chrześcijaństwa z Afryką istniał już w okresie narodzin nowej wiary. Niestety, wiara w Boga została wkrótce zastąpiona wiarą w zyski – także z niewolnictwa. Oczywiście w owym czasie wpływy chrześcijaństwa koncentrowały się głównie na Afryce Rzymskiej, czyli obszarze dzisiejszej Libii i części Egiptu. Ten stan rzeczy uległ zmianie w IV w. n.e., kiedy to chrześcijaństwo postanowiło wyjść poza swoje pierwotne królestwo i objęło w posiadanie kolejno: tereny Górnego Egiptu, północnego Sudanu, Erytrei i Etiopii, gdzie przybrało specyficzny, lokalny charakter. Pomimo tak wcześnie rozpoczętej ekspansji na prawdziwe sukcesy Kościół musiał poczekać aż do wieku XIX. Nie znaczy to wcale, że przez trzynaście stuleci nie podejmowano prób ratowania duszyczek czarnych braci. Wręcz przeciwnie – starania takie podjęli Portugalczycy już w czasach pierwszych wypraw odkrywczych, czyli około XV wieku. Według opinii
Chrystusa” i na zawsze zburzyli panujący od stuleci tamtejszy ład i porządek. W 1472 roku przybyło do Beninu poselstwo z Rui de Sequeirą na czele, a następstwem tej wizyty było wciągnięcie Beninu w handel z Europą. Początkowo Edo uważali go za bardzo korzystny i dążyli do pogłębiania więzi gospodarczych. W mniejszym stopniu zainteresowani byli innymi relacjami, ale nie przejęli się zbytnio, kiedy w 1515 roku pojawiła się na ich terytorium portugalska misja chrześcijańska. Próby ewangelizacji na katolickie kopyto nie przebiegały jednak zgodnie z założeniami Europejczyków, a kontakty dyplomatyczne również były coraz mniej obiecujące. Wymiana handlowa, z którą wiązano największe nadzieje, także okazała się fiaskiem, bowiem władcy Beninu starali się
Jak chrzczono Afrykę Zurary, kronikarza i apologety infanta Henryka, skądinąd Wielkiego Mistrza Zakonu Rycerzy Chrystusa, organizowano je właśnie w celach ewangelizacji. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że powodem była troska o życie pozagrobowe dzikich mieszkańców Afryki. Tak naprawdę chodziło o zgoła inne cele niż zapoznanie nieświadomych mas z „jedynym właściwym Bogiem”. Liczyły się kalkulacje natury czysto pragmatycznej. Henryk, wraz z zastępem swych doradców, był święcie przekonany, że nowi współwyHenryk Żeglarz znawcy, z wdzięczności wobec wybawicieli, staną ograniczyć eksport niewolników, a to się dla Portugalii… sojusznikiem miwłaśnie żywy towar interesował katolitarnym, który z radością pogna lickich Portugalczyków, usadowionych na muzułmanów czyhających w Afryna wyspie św. Tomasza, daleko barce Północnej. Jak łatwo się domydziej niźli wyroby rzemieślnicze. Tym ślić, watykańscy rycerze szybko zresamym Bini przestali być interesujązygnowali z ochrzczenia wszystkich cym partnerem handlowym, i to nie Afrykanów i skupili się na tych „szczętylko dla Europy, ale również dla swych śliwcach”, którzy słynęli ze swej bieafrykańskich kontrahentów, gdyż eksgłości w sztuce wojennej. pansja białych nad Zatoką Gwinejską Taki los przypadł w udziale plezmieniła naturalne szlaki handlowe, mieniu Edo (Bini), zamieszkującepozostawiając Benin na uboczu. mu obszar historycznego Beninu, nieSzlachta portugalska szukała wielkiego państewka na północny zaw ekspansji na Afrykę szansy na awans chód od delty Nigru. Benin słynął społeczny i materialny. Miało to ten na całym świecie z wyrobów drewskutek, że wyprawy afrykańskie traknianych, z kości słoniowej, a także odtowała jako tożsame z wyprawami lewów z brązu. Pod koniec ponadtrzykrzyżowymi i wyznawała te same zadziestoletniego panowania króla Ewusady: niewierny, czyli ten, który odare Wielkiego nad Zatoką Gwinejmówił przejścia na jedyną słuszną ską pojawili się portugalscy „rycerze
wiarę, był robakiem, którego należało zdeptać, czyli zabić, stosując wszelkie metody – z paleniem żywcem włącznie. Zanim minął wiek XV, nasi dzielni rycerze zanotowali kolejne „epokowe” sukcesy. Żeglarz ~ Diogo Cao dotarł szczęśliwie do ujścia rzeki Kongo, co dało Portugalczykom kolejną okazję do zapoznania z Chrystusem „ciemnych ludów”. Przy okazji postanowili oni poddać swej kurateli politycznej afrykańskie państewko o tej samej nazwie co rzeka, które w owym czasie popadło w kłopoty. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu biali wybawcy szybko odkryli jednak, że tym razem spotkali na swej drodze naprawdę potężnego władcę panującego nad znacznym terytorium. Aby osiągnąć zamierzone cele (Zurara pisze o nich bez osłonek: awanse, zaszczyty dworskie, a przede wszystkim majątki), uczestnicy wypraw musieli w Kongu zrezygnować z gwałtów, przemocy, rabunku i zabijania na rzecz nieco bardziej cywilizowanego handlu. Temu utylitarnemu podejściu do misji katolickiej wyszedł naprzeciw władca Mvemba Nzinga, który postanowił wykorzystać Boga białego człowieka do wzmocnienia legitymizacji
swojej władzy oraz uczynić z papieskiej religii czynnik identyfikujący dynastię panującą. Oba te założenia kolejni władcy kongijscy zrealizowali znakomicie: dynastia pozostała katolicka do końca samodzielnego bytu Konga, chociaż w XIX w. kapłanów wspomagających miejscowy Kościół było niewielu. Prowadziło to nieraz do sytuacji wręcz kuriozalnych: na przykład władcy musieli czekać po kilkanaście lat od wstąpienia na tron na uroczystą koronację, bowiem tyle trwało przybycie kapłana, który przy okazji miał także ochrzcić wiernych czekających latami. Zdarzyło się tak w przypadku władcy noszącego imię Garcia V, który tron objął w 1803 roku, a oficjalnie został koronowany dopiero
(1)
przez kapucyna, który dotarł z Luandy do Konga dziewięć lat później i za jednym zamachem ochrzcił również 25 tysięcy poddanych króla. W zamian za znoszenie tych niedogodności chrześcijańscy władcy Konga już w połowie XVI w. byli traktowani w Europie jako bracia w wierze, a wymiana handlowa kwitła w najlepsze. W Rzymie papieże podjęli nawet zainicjowaną przez kongijskich królów grę dyplomatyczną, której celem było pozbycie się pośrednictwa Portugalii i samodzielne eksploatowanie Konga. Przy takim podejściu do katolizacji, nie dziwi fakt, że misjonarzom, głównie kapucynom pracującym w Kongu, nie udało się wychować miejscowych księży, a ich wpływ prawie zupełnie zanikł, gdy w państwie zaczęła postępować dezintegracja. W końcu jednak bulla papieża Mikołaja V z 1455 roku dawała Portugalii prawo do władzy zwierzchniej nad wszelkimi ziemiami i ludami, które zostaną przez nią odkryte. Co znamienne – uznawała też prawo Europejczyków do zmieniania w niewolników odkryte ludy… I to właśnie ta „zgoda” pchała do katolizacji Afryki kolejnych europejskich władców dużo bardziej niźli spokój ducha, czystość sumienia i inne niewymierne korzyści. Również Kościół bardziej niż rządem dusz zainteresowany był „rządem ciał” niewolników i materialnymi bogactwami. DIANA STAŃCZYK
16
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
ZE ŚWIATA
ZAKAZANY OWOC Wszyscy kojarzą logo komputerowej firmy Apple – nadgryzione jabłuszko.
Ostatnio przyczepili się do niego radykałowie z Rosji. Twierdzą, że to symbol grzechu pierworodnego (bo wiadomo, co się przytrafiło pani Ewie w biblijnym raju). Doszło już do tego, że jabłko było zdrapywane z reklam i zastępowane prawosławnym krzyżem. Rosyjski parlament będzie wkrótce głosować nad ustawą, która ma chronić przed znieważaniem uczucia religijne prawosławnych i mahometan oraz wartości narodowe i duchowe. Jeśli ustawa zostanie przyjęta, ortodoksi będą mogli oskarżyć Apple o obrazę uczuć religijnych.
MĄŻ PUTIN Aż 20 procent Rosjanek twierdzi: nasz pan prezydent to najlepszy materiał na męża. Już 60-letni Putin jest wciąż atrakcyjny dla rodaczek – wynika z badania przeprowadzonego przez niezależny ośrodek badania opinii publicznej Levada Center. Najczęściej pożądają go kobiety młode – w wieku 25–39 lat. Nie pierwszy raz wyszło na jaw, że rosyjski prezydent ma branie. Dwa lata temu studentki dziennikarstwa uczciły urodziny Władimira zrobieniem specjalnego kalendarza – pozowały w samej bieliźnie. Wcześniej inne młode Rosjanki nakręciły teledysk pt. „Chcę takiego mężczyzny jak Putin”.
GŁÓD NIEWIEDZY Mieszkanka Nowego Jorku usłyszała od lekarza, że ma HIV. W odpowiedzi podała go do sądu. Kobieta zgłosiła się u lekarza, bo cierpiała z powodu niedoboru witaminy B12 i białych krwinek. Ten zlecił badanie krwi i – nie informując pacjentki – zrobił test na HIV. Wyszedł pozytywny. Kiedy chora dowiedziała się o tym, przeżyła wielkie załamanie, a teraz chce się sądzić. Doktor Pavel Yutsis jest oskarżony o to, że wykonał badanie bez zgody 31-latki. „To są osobiste wybory. Moja klientka ma swoje powody, dla których wolała nie wiedzieć, czy ma HIV. Musimy chronić jej prawa” – przekonuje adwokat Daniel Pepitone.
NOS WOLNOŚCI Coraz więcej Iranek funduje sobie operacje plastyczne. Nie zawsze po to, żeby lepiej wyglądać, ale... żeby pokazać, że są wolne i jeszcze mogą. Najczęściej poprawiają nos. Dlatego, że widać go spod tradycyjnego hidżabu. Mehrdad Oskouei, reżyser, nakręcił o tym film dokumentalny pt. „Nos po irańsku”. Tamtejsza chirurgia plastyczna rozkręciła się w latach 1980–1988. Była wtedy wojna iracko-irańska i wielu rannych w twarz zdecydowało się na operację. Dziś mały nosek jest wyrazem nowoczesności i buntu kobiet. Modne jest nawet noszenie pooperacyjnego plastra. Naklejają go także panie, które niczego nie poprawiały! To symbol statusu. Na ulicach widuje się opatrunki z wymalowaną irańską flagą. Zupełnie inaczej niż u Europejek i Amerykanek, które ukrywają, że coś upiększały. Nowym zjawiskiem jest „nos party”, czyli impreza po operacji. Poprawiona dziewczyna zaprasza do siebie koleżanki. Za drzwiami, kiedy już nikt nie widzi, zakładają kuse ciuszki i imprezują. Często z facetami!
opalającej i tak już przypieczona, że brązowa, a skóra się z niej sypie mimo nawilżania. To samo chciała zafundować swojej 5-letniej córce, „żeby podobała się chłopcom”. Dziewczynka mocno się poparzyła. Wtedy mamą zainteresowała się policja i media. Opalona dama jest już celebrytką pełną gębą. Obie panie często goszczą w różnych talk-show, żeby naród mógł się pośmiać. Teraz „mama z solarium” i „oktomama” mają wystąpić na prawdziwym ringu bokserskim i nakłaść sobie po gębach. Pierwsza rękawice rzuciła Krentcil. „Powalę ją bez najmniejszego problemu” – mówi o swojej rywalce.
PROSTO Z PIERSI Alkoholu nie trzeba reklamować, i tak się sprzedaje. Ale zawsze może lepiej...
MATKI EKSTREMALNE Która z nas jest gorszą matką? – zastanawiają się dwie popularne Amerykanki. Pani numer 1 to Nadya Suleman, znana jako „oktomama”. Kiedy miała już 6 dzieci, poszła na in vitro. Urodziła wtedy ośmioraczki. Znana jest z tego, że: operacjami plastycznymi przerabia się na aktorkę Angelinę Jolie; publicznie wyznała, że nienawidzi swoich dzieci; ostatnio wystąpiła w filmie porno. Pani numer 2 to Patricia Krentcil, znana jako „mama z solarium”. Jest uzależniona od lampy
PRZYTULANIE ZA KASĘ Samotni Japończycy dostaną odpłatne pocieszenie. Ładna pani porządnie ich wyprzytula. W Tokio otworzyli nowy dom publiczny. Tyle że seksu tam nie będzie. Pracownice – dziewczyny w wieku 16–30 lat – tylko przytulają się z klientami. Za 20 minut miłego obściskiwania zapłacimy – na nasze – 120 zł. Za godzinę – 240 zł. Cała noc – 2 tys. zł. Klient ma jeszcze kilka opcji dodatkowo płatnych: spanie z głową na ramieniu, poklepywanie po plecach, patrzenie sobie w oczy…
PIJACKI CHÓW
WISIOREK Renato Seabra, 20-latek, został oskarżony o zabójstwo swojego kochanka i... noszenie jego jąder jako breloczka. O sprawie jest głośno w Stanach. Ofiara to 65-letni Carlos Castro, dziennikarz i aktywista gejowski. Castro ściągnął młodego Portugalczyka do siebie, żeby pomóc mu w karierze modela. Kiedy zakończył związek i wręczył chłopakowi bilet powrotny do domu, ten wpadł w szał. Renato śmiertelnie pobił swojego sponsora, a na koniec odciął mu jądra. „Nosił potem genitalia ofiary przy nadgarstkach, twierdząc, że to jego talizman. Uważał też, że dały mu one moc uzdrawiania ludzi. Przechadzając się po Manhattanie, dotykał przechodniów, aby przekazać im cudowną moc” – informuje nydailynews.com. Obrońcy 20-latka chcą wykorzystać tę historię, żeby udowodnić, że chłopak jest niepoczytalny. Oskarżyciele twierdzą, że wiedział, co robi.
masowane, jedzą trawę z ekologicznych upraw, którą popijają... piwem i sake na poprawę apetytu. Brytyjscy hodowcy świń wymyślili natomiast, że będą im dawać zabawki. Mają do wyboru gumowe węże, pachołki, piłki, linki... Część zabawek jest przyczepiona do sufitu. Chodzi o to, żeby świnie zrelaksować. „Zestresowane zaczynają produkować więcej kortyzolu. Hormon ten odkłada się w ich mięśniach, co znacznie wpływa na jakość mięsa” – tłumaczy dr Nina Wainwright.
Niemiecka firma G-Spirits wypuściła na rynek limitowaną serię trunków – rum, whiskey i wódkę. Procentowe napitki, zanim trafią do butelki, są... wylewane na nagie piersi modelek. „Aby stworzyć idealny smak, pozwalamy każdej pojedynczej kropli spłynąć po piersiach wyjątkowej kobiety. Tę wyjątkowość czujemy w naszych trunkach” – kuszą producenci. Na każdej butelce jest zdjęcie podlanej modelki. „Zwracamy uwagę na higienę, nadzoruje to personel medyczny” – dodają pomysłodawcy.
OCAL CYCKI Nawet branża porno lubi mieć dobry uczynek na koncie. Serwis z filmami dla dorosłych Pornhub.com aktywnie włączył się do walki z rakiem piersi. Chodzi o kampanię „Save the boobs” („ocal cycki”). Zbierają pieniądze na badania naukowe nad tym nowotworem właśnie. Odliczają po 30 obejrzanych u siebie filmów, wpłacając 1 centa odpowiedniej fundacji. Niby mało, ale odwiedzających jest tak dużo, że suma rośnie. Jest jeden warunek. Liczą się tylko filmy z tematu „małe piersi” i „duże piersi”.
ZABAWA PRZED ŚMIERCIĄ Zrelaksowane zwierzę to lepsze mięso – twierdzą hodowcy. Sprawdza się to w przypadku wołowiny „Kobe”, która – według znawców – jest najsmaczniejsza na świecie. Tajemnica smaku tkwi w krowach z gatunku Wagyu, hodowanych w Japonii i Australii. Zwierzęta są
Alkohol pomaga przetrwać rodzinne szczęście – twierdzą Anglicy. Aż 17 proc. ankietowanych przyznaje, że zaczęło więcej pić, kiedy zostali rodzicami. Przy czym ojcowie są trzy razy bardziej skłonni codziennie raczyć się mocniejszymi trunkami i jeszcze na dodatek dwa razy częściej niż matki sięgają po narkotyki. Anglicy coraz częściej piją alkohol jak herbatę – przekonują eksperci. Większość z nich uważa, że takie pijaństwo nie ma żadnego wpływu na życie rodziny. „Jeśli rodzice wypiją co najmniej butelkę alkoholu, ich reakcja na potrzeby dziecka jest opóźniona. Nie są w stanie odpowiednio się nimi zająć. Często zdarza się, że dzieci są bite przez pijanych rodziców – tłumaczy Mark Bennett, szef organizacji 4Children. Planuje się przyozdobienie procentowych butelek i puszek drastycznymi zdjęciami i hasłami.
nadal pozostanę romantyczną dziewczyną wierzącą w prawdziwą miłość – podsumowała Catarina. Aukcja zakończy się 15 października. Na początku miesiąca cena wynosiła już 190 tys. dol. Zwycięzca zostanie przebadany pod kątem chorób wenerycznych. Tymczasem pojawiły się plotki, że niby dziewicza dama jest tak naprawdę... prostytutką.
I ŻE SIĘ PUSZCZĘ… Coraz więcej par wymyśla własne przysięgi małżeńskie. Znudziły się oklepane formułki. Australijczycy najczęściej rezygnują z zupełnie nieżyciowego: „Nie opuszczę cię aż do śmierci”. W zamian za to pojawiają się przysięgi typu: „Nie będę flirtował w internecie”. W tamtejszej tradycyjnej przysiędze nie podobają się też słowa o posłuszeństwie żony wobec męża. Nie przeszkadzają one tylko 18 proc. badanych kobiet oraz 27 proc. mężczyzn. „To dowód na to, że pary coraz częściej kładą nacisk na partnerstwo, wzajemną pomoc i wspieranie w trudnych chwilach. Zarówno emocjonalnie, jak i finansowo” – mówi rzecznik firmy InsuranceLine, która zleciła sondaż.
ROMANTYCZNY RABUŚ Młody Rosjanin przyszedł do kwiaciarni. Pijany. Z pistoletem.
ROZDZIEWICZENIE CHARYTATYWNE Catarina Migliorini, 20-latka z Brazylii, ogłosiła w internecie, że sprzedaje cnotę. Nie ona pierwsza wymyśliła taką formę rozdziewiczenia. Chociaż… ta oferta jest szczególna. Dziewczyna większość otrzymanej kasy zamierza oddać – teraz cytat z oficjalnego oświadczenia: – „organizacji pozarządowej, która buduje nowoczesne mieszkania dla rodzin o niskich dochodach”. Pięknie! – Już teraz mówią o mnie, że jestem prostytutką, ja jednak nie patrzę na to jak na biznes. Zdarzy się to tylko jeden raz, a ja będę miała możliwość pomóc ludziom w potrzebie i również zmienić coś w swoim życiu. Bez względu na wszystko
Na dzień dobry wystrzelił kilka razy w powietrze, po czym… zażądał bukietu róż. W sumie nie mógł się zdecydować, więc wziął 5 wiązanek – wartych u nas około 960 zł. I ani rubla w wersji niekwiatowej. Pani sprzedającej kwiaty wybełkotał, że róże zabrał dla swojej dziewczyny, która poprzedniego dnia wyrzuciła go z domu za to, że… nie przyniósł jej kwiatów. 23-latek do domu wracał taksówką. Nie miał czym zapłacić, więc próbował przehandlować kilka kwiatków. Został zatrzymany godzinę później w domu przepraszanej damy. Grozi mu 10 lat więzienia. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
W
ytrwałość i konsekwencja to cechy otwierające drogi kariery. W przypadku kariery duchownego – pożądane, jeśli nie wręcz niezbędne. Ksiądz Frank Guinan, wespół z drugim duszpasterzem katolickim – ks. Johnem Skehanem, jest posiadaczem rekordu. Nikt dotąd w historii nowożytnej Kościoła nie zdefraudował tyle forsy, co ten duet.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Ponieważ para kradła przez 20 lat, większość przestępstw uległa przedawnieniu i można było ks. Guinana sądzić tylko za sprzeniewierzenie 100 tys. dol. Był jednym z najbardziej rozrywkowych sług bożych. Szastał pieniędzmi, wydając je zwłaszcza na hazard w Las Vegas i na młodą kochankę, która dotrzymywała mu towarzystwa w wycieczkach do „miasta grzechu”.
Apelacja w związku z wyrokiem sądowym została odrzucona w roku 2011; Guinan bez powodzenia twierdził, że prokuratura swym nachalnym dochodzeniem pogwałciła rozdział religii od państwa. „Nie było potrzeby iść z tym do sądu. Kościół powinien załatwić sprawę wewnętrznie, bez rozgłosu”. Policję zawiadomili jego koledzy księża z diecezji Palm Beach...
Oszust chce koloratki 8 mln dol. – na tyle oskubali owieczki z Florydy, przeznaczając ich ofiary na cele odbiegające od standardów. Prokurator prowadzący śledztwo uhonorował Guinana tytułem „zawodowego malwersanta”. Sędzia prowadzący rozprawę dodał do tego „niepohamowaną chciwość i nieograniczoną głupotę”. Nie kto inny, tylko biskup diecezji Palm Beach sugerował sądowi najwyższy wyrok – 10 lat kicia.
Frank Guinan
Skazany w roku 2009, odsiedział niecałe 4 lata. Właśnie wyszedł, już jako cywil, bo w międzyczasie go zeświecczono, a diecezja zakazała pojawiać się w pobliżu dawnej parafii Delrey Beach. Zamieszkał w eleganckim domu na polu golfowym, który przed odsiadką sobie kupił i którego mu nie zarekwirowano. Gdzie wytrwałość i konsekwencja? Jeszcze za kratami rozpoczął starania o uniewinnienie i zwrot koloratki. Trwają do dziś. Kościół zmiękł i wyraził zgodę na rozprawę przed trybunałem prawa kanonicznego. „To, co ludzie słyszeli w sądzie i gdy byłem w więzieniu, to niecała prawda. Jestem niewinny – twierdzi ks. Guinan. – Nie kradłem pieniędzy parafii, nie utrzymywałem tej młodej pani ani jej syna, ona nie była moją kochanką. To prawda, lubiłem Las Vegas, grę na maszynach hazardowych. Prokurator się na mnie uwziął... W więzieniu najgorsze były częste rewizje osobiste. Co się stało z pieniędzmi? To wina niechlujnej księgowości!”.
17
Wasza wina P
arafia Naszej Pani Zwycięstwa w Centerville w stanie Massachusetts wystąpiła z inicjatywą rozwiązania problemu pedofilii duchownych. Pomysł szokuje. „Na mocy niniejszego kontrakNiektórzy rodzice – zapewne tu rodzice zobowiązują się do uznao mocnej wierze, nie tylko w Boga, wania, że gdy ich dzieci znajdują ale i dobrodzieja – podpisują. Inni się pod opieką innego dorosłego, się odżegnują: Nie, nigdy... Treść reprezentanta diecezji lub jej pra„kontraktu” rozniosła się w mediach, cownika, to pełna odpowiedzialrozległy się wyrazy oburzenia. „To, ność za ich bezpieczeństwo i nadco oni mówią, brzmi: Nie jesteśmy zór nad dziećmi spoczywa wyłączza nic w ogóle odpowiedzialni” nie na rodzicach i na nikim innym”. – stwierdza adwokat Mitchell GaTo zobowiązanie, jakie ksiądz dał rabedian, weteran procesów z Kodo podpisania parafianom. ściołem, reprezentujący ofiary przeGenialne, nieprawdaż? Kapłan mocy seksualnej. Ksiądz – autor zgwałcił 10-latka? Sami sobie je„kontraktu” – tłumaczy, że miał dosteście winni, tatusiu i mamusiu bre intencje, poparcie i pomoc ze – nie dopilnowaliście, to teraz nastrony diecezji Fall River. Teraz diewet niech wam do głowy nie przyjcezja udaje, że o niczym nie wie, dzie się skarżyć, zarzucać coś dui każe oświadczenie wycofać. Przychownemu. Nie ma oskarżeń, nie najmniej do czasu przeanalizowama węszących pismaków i dochonia go przez prawników. – A przedzeń policyjnych, nie ma komprocież to nie jest nowa sprawa, bo mitujących procesów ani zachłanjuż od 4 lat daję parafianom takie nych na kościelne pieniądze adwodokumenty do podpisywania i nikatów. Więc nie ma skandalu pegdy nie było problemów – dziwi się dofilskiego! ksiądz pomysłodawca. PZ
Zakaz terapii John Skehan
Guinan żyje z kościelnej emerytury i pracuje nad poprawą gry w golfa. Umiejętności uległy pogorszeniu – 4-letnia przerwa w treningu daje o sobie znać. Z optymizmem czeka na rozprawę przed kościelnym trybunałem. Być może znów będzie nauczał wiernych tego, czym jest godziwe życie… PIOTR ZAWODNY
S
tan Kalifornia zabronił „leczenia homoseksualizmu” u osób niepełnoletnich. Wbrew protestom środowisk religijnych.
Z księdzem do gwiazd Krucjata kosmiczna, nawracanie kosmitów krzyżem, a jeśli trzeba, to i mieczem. Takie powinno być marzenie naprawdę ambitnego duchownego. W połowie września w Houston obradowało Starship Symposium debatujące nad projektem wysłania w ciągu najbliższych 100 lat misji kosmicznej. Nie, nie na Marsa, nie na Wenus. Do innej gwiazdy! W obradach uczestniczyli liderzy religijni; rozważali, czy w takim przedsięwzięciu powinni wziąć udział kapłani. Naukowcy zakładają, że podróż trwałaby setki lat, na miejsce przybyliby praprawnucy astronautów, którzy opuścili naszą planetę. Załoga liczyłaby około 10 tys. osób. Jason Batt, dyrektor Capital Christian Center z Sacramento, jest stanowczo za. – Kościół powinien zacząć przygotowywać się do pozaziemskiego duszpasterstwa – twierdzi i ma poparcie innych duchownych. Nieoczekiwanie jednak wyłonił się przeciwnik. W postaci pastora Alvina Carpentera z kościoła baptystów w Sacramento. „Jeśli się pragnie, by misja międzygwiezdna zakończyła się porażką, to najlepszą receptą jest zabrać ze sobą ziemskie religie – utrzymywał. – Religie to rozsadniki konfliktu i agresji”. Rzucał przy tym obficie przykładami, powoływał się na inkwizycję i krucjaty. Nie omieszkał zauważyć, że negatywny stosunek religii chrześcijańskich do homoseksualizmu sprawia, że młodzi ludzie wpadają w stresy i nierzadko
popełniają samobójstwa. – Kiedy zabierze się religię do gwiazd, zabierze się wszystkie jady, które mamy tu na Ziemi. To coś, czego absolutnie nie powinno się eksportować w kosmos. Starczy jeden nawiedzony fundamentalista z Biblią czy Koranem w ręku, by wzniecić konflikt na pokładzie statku kosmicznego – argumentował trzeźwo pastor Carpenter. Jason Batt słabo kontrował, że religia niekoniecznie musi być siłą niszczycielską, choć robił to zapewne bardziej z poczucia obowiązku: „Nie będę kłamał, historia religii jest okropna, ale mamy także osiągnięcia. A o religii mówi się teraz głównie niemiłe rzeczy”. Carpenter machał tylko z rezygnacją ręką i powtarzał, że religie trzeba pozostawić na Ziemi, by umożliwić narodziny nowego sposobu myślenia. – Myślę, że kosmiczna religia powinna bazować na nauce – upierał się. Na co Batt stwierdził, że – czy się chce, czy nie – religia i tak wyruszy w kosmos: „Gdzie wyruszają ludzie, tam zabierają swoje wierzenia”. Duchowni na sympozjum nie poruszyli innej obiecującej możliwości: by w kosmos – na kilkaset lat i, co ważniejsze, w jedną stronę – wysłać wyłącznie osoby trudniące się na Ziemi duszpasterstwem. To niewątpliwie – jak już dawno słusznie zauważył w swej piosence „Imagine” John Lennon – rozwiązałoby masę problemów Ziemian. PZ
Ustawa przyjęta przez parlament stanowy zabrania prób „zmieniania zachowań seksualnych i uczuć żywionych wobec osób tej samej płci” u pacjentów niepełnoletnich. Mimo że takie próby zostały ośmieszone przez środowiska medyczne, to niektórzy lekarze, zwłaszcza religijni, oferują terapie
„lecznicze”. Dochodziło przy tej okazji do zmuszania nastolatków przez pobożnych rodziców do zmiany orientacji seksualnej, co kończyło się niejednokrotnie depresją lub próbami samobójczymi. W terapiach zwanych konwersyjnymi będą natomiast mogli nadal uczestniczyć dorośli pacjenci. MaK
Ukraina za dyskryminacją P
arlament ukraiński przyjął ustawę zabraniającą „propagandy homoseksualnej”. homoseksualnych będą uznane W toku kampanii wyborczej za taką „propagandę”, więc legalw niektórych krajach opłaca się pone będzie jedynie atakowanie mniejgrywać na homofobicznej nuszości seksualnych. Ukraina w tej cie. I tak w Kijowie przyjęto kuriosprawie podąża drogą Litwy, która zalną ustawę zabraniającą „propapróbowała takie prawa uchwalać, gowania stosunków seksualnych a także niektórych regionów Mołosób tej samej płci” – m.in. w medawii i Rosji, które lokalnie przydiach. Może to oznaczać, że wszeljęły podobne zarządzenia. MaK kie pozytywne wypowiedzi o ludziach
18
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
W ślad za artykułem Wiktorii Zimińskiej „Cmentarz domowy” („FiM” 36/2012) spieszę dorzucić trzy grosze do prac nad projektem nowej ustawy cmentarnej. Z wiarygodnych źródeł docierają bowiem do mnie wieści, że grono nosicieli czapeczek z antenką (tzw. „episkopat”) i gotowa spełniać ich kaprysy klerykalna prawica mogą przychylnym okiem odnieść się do tego projektu (w myśl durnej tezy, że „stara” ustawa jest zła, bo ma ponad 50 lat), jeśli tylko uda im się przemycić doń prawo chowania w kościołach i obok nich zwłok duchownych, co i tak ma miejsce („FiM” 9 i 28/2012). Ponadto są w stanie wyłączyć spod przepisów ustawy szczątki świętych i błogosławionych – tzw. relikwie. Kiedy wiosną 2010 r. bezprawnie wydobyto z grobu zwłoki Alfonsa Popiełuszki (przemianowany na Jerzego), pobrano z nich szczątki kostne. Kości Alfonsa rozwieziono bez umiaru do wielu miejscowości niczym do sklepów kości na zupę. Należy odnotować obojętną postawę zajętą wobec tej praktyki przez Państwową Inspekcję Sanitarną (PIS). Z listów skierowanych do mnie przez powiatowe sanepidy w Bartoszycach, Brzozowie, Jarosławiu, Lublińcu, Poznaniu, Przemyślu, Sokółce, Szczecinie, Tychach, Wałbrzychu, Włocławku wynika, że nielegalne pochówki szczątków w miejscu niedozwolonym absolutnie ich nie obchodzą. Tylko Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Przemyślu ustalił, że kości przewożono „samochodem osobowym stanowiącym własność Kościoła”, tymczasem nikogo nie trapi, że pojazd przewożący niespopielone szczątki musi odpowiadać takim samym surowym wymogom jak pojazd przewożący zwłoki. Samo zaś rozkawałkowanie ciała nie nosi wedle Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego w Warszawie znamion przestępstwa, gdyż „dokonane jest nie w celu znieważenia, lecz (…) z szacunku dla zmarłego, czci i wiary w to, że był on blisko Boga”. Jakim prawem urzędnik państwowy świeckiego państwa śmie odwoływać się do tak irracjonalnych i klerykalnych przesłanek? W przypadku sprowadzania szczątków z zagranicy należy zadbać i o to, by złożyć je wyłącznie na cmentarzu (jeśli w kościele, to jedynie w katakumbach, a nie na żadnym ołtarzu!). Należy uzyskać na to zgodę polskiego konsula właściwego dla miejsca śmierci, a następnie – zezwolenie starosty właściwego dla miejsca pogrzebu, który wyda je po zasięgnięciu opinii powiatowego sanepidu. Nie słyszałem, by jakikolwiek duchowny, upojony wizją irracjonalnej fety zwanej „instalacją relikwii”, zawracał sobie głowę urzędami. Przecież on jest ponad prawem!
Ciemnogród gra w kości Oto przykład ze stolicy, do której sprowadzono szczątki Stefana I. Wydział Konsularny Ambasady RP w Budapeszcie „w żaden sposób nie uczestniczył w uroczystym przeniesieniu szczątków kostnych króla Węgier”. Decyzji „zezwalającej na pochowanie szczątków króla Węgier Stefana I w (…) kościele (…) św. Stefana w Warszawie” nie wydawał też Prezydent Warszawy, przeto i stołeczny PPIS jej nie opiniował, co się zaś tyczy umieszczenia kości króla w kościele, inspektor cytuje konkordat i poucza, że wedle prawa kanonicznego „tradycja umieszczania relikwii (…) pod ołtarzem stałym winna być zachowana”.
wymaganych formalności, ani kultywowanie w Ustroniu idiotycznej, ahigienicznej, grożącej epidemią praktyki comiesięcznego całowania kości Francesca Forgione, znanego jako „ojciec” Pio. PPIS w Cieszynie i Żywcu nie wiedzą w tych sprawach nic. A PPIS w Lęborku? Skoro nikt nie powiadomił go o „pochówku szczątków mężczyzny o imieniu Jakub”, nie ma o nim pojęcia i nie reaguje na nielegalny pogrzeb sprawiony w kościele rzekomemu kawałkowi apostoła. W kaplicy zlokalizowanej nie wiedzieć po co w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie
kostkom w przezroczystej skrzynce, a to wyśmianym oszustwom w postaci jakoby krwawych „łez” pewnej Żydówki z Nazaretu, a to krwi ojca nieświętego – na skrawkach szmaty i w ampułkach, którymi obraca zapobiegliwy kardynał z doświadczeniem lokaja. Czy Polska nadal musi być postrzegana jako coraz bardziej odosobniona od świata postępu oaza irracjonalizmu, głupoty i ciemnoty? Cała masa świętych, przed którymi padają na twarz ogłupieni przez katolicki kler dewoci, istnieje tylko w bajkach i legendach! A o tym, że Kościół nie traktuje szczątków swoich wyznawców z atencją, świadczy casus Sandomierza, gdzie odnaleziono w pałacu
Dwie parafie w województwie śląskim – w Ustroniu i Leśnej – słyną z masowego zwożenia przez proboszczów ludzkich kości: w kościele Chrystusa Króla Wszechświata w Ustroniu spoczywają szczątki najpewniej wielce dla Śląska Cieszyńskiego zasłużonych (m.in.: Catherine Labouré, Jadwigi z Andechs-Meran, Ferdynanda Bulonne, Birgitty Birgersdotter, Szymona z Lipnicy, Rafała Kalinowskiego, Paola F. Danei, Francesca Forgione, Faustyny Kowalskiej, Klary z Asyżu, Marguerite M. Alacoque, Oilibhéara Pluincéida), natomiast w kościele św. Michała w Leśnej złożono szczątki ponad 100 osób, zapewne również mocno z Żywiecczyzną związanych (m.in.: Kamila de Lellisa, Alojzego Orione’a, Gertrudy Comensoli, Marii de Mattias, Józefa Freinademetza, Stanisława (nomen omen!) Kostki, Antoniego z Padwy, Alojzego Gonzagi, Arnolda Janssena, Joanny Beretti Molli, Marie Françoise Thérèse Martin, Jana de Ribery, Honoriusza z Canterbury, Fortunata z Salermo), niemniej PIS nie reaguje ani na ich nielegalne pochówki, ani sprowadzanie niektórych z zagranicy z pominięciem
znajdują się także nie wiedzieć po co szczątki R. Kalinowskiego. Dyrektor WIM gen. bryg. Grzegorz Gielerak nie zauważa problemu, przeto „wszelkie kwestie dotyczące (…) wykonania i umieszczenia relikwiarza (…) są regulowane przez prawo kanoniczne i pozostają wyłącznie (podkr. w oryg. – przyp. M.K.) w gestii Kościoła katolickiego”, do którego władz należy kierować „wszelkie pytania dotyczące relikwi” (tak w oryg. – przyp. M.K.). Gratuluję panu generałowi gruntownej znajomości prawa kanonicznego i ojczystej ortografii oraz wzorowego serwilizmu wobec Krk. Sprowadzanie ludzkich tkanek do wnętrz świątyń jest rażąco niezgodne z przepisami prawa. Jest też wyrazem pogardy, z jaką Krk odnosi się do człowieka, za życia nie pozwalając mu cieszyć się własnym ciałem, po śmierci zaś uniemożliwiając spokojny pochówek. Ale na uwagę zasługuje też inny kontekst: w XXI w., stuleciu postępu naukowo-technicznego, niesłychanych odkryć w dziedzinie astronomii i genetyki, karierę robią nadal bałwochwalcze, średniowieczne, mroczne, bezsensowne praktyki oddawania czci, a to paluchom w formalinie, a to
biskupim (w komodzie z bielizną!) poniewierające się ludzkie kostki. PPIS w Sandomierzu zignorował problem, gdyż wobec relikwii rzekomo „nie ma uregulowań prawnych co do sposobu prowadzenia nad nimi nadzoru sanitarnego”, rezydencja biskupa „jest poza zasięgiem bieżącego działania” PIS, a szczątki „nie mogą być traktowane na równi ze »świeżymi« zwłokami”, więc nie kiwnie palcem w bucie, „chyba że władze kościelne zwrócą się z takim wnioskiem”. Problem ignoruje też Prokuratura Rejonowa w Sandomierzu, gdyż nie prowadziła spraw „dotyczących ujawnienia szczątków ludzkich w (…) pałacu biskupim (…) i ich pochówku”. Skoro duchowni prominenci odnoszą się do ludzkich kości z taką pogardą, że utykają je w szufladach z biskupimi prześcieradłami, obrusami i innymi łachami, niech nie ważą się oczekiwać od malejącego w szybkim tempie grona wiernych, że odpady z czyichkolwiek trucheł będą oni otaczać choćby namiastką czci. Nawet gdyby po całym Sandomierzu śmigał na rowerze i zaganiał ich do kościołów śmieszny „ojciec” Mateusz wspierany przez typy z reklamowanych przezeń pisowsko-klerykalnych SKOK-ów.
Sprawy, o których mowa, powodują też, że poziomem osób sprawujących pieczę nad placówkami sanepidu jestem zatroskany coraz mocniej. Najwyraźniej nie doświadczenie zawodowe i nie poziom intelektualny są najważniejsze w rekrutacji na dyrektorskie stołki, lecz stopień służalczości i uległości wobec proboszczów i biskupów, do rezydencji których inspektor sanitarny nie ośmieli się zaglądnąć. W tym i nie tylko tym względzie bierny, mierny, ale wierny PIS bardzo przypomina prymitywny i uczepiony sutanny PiS. Księża bawią się niczym duże dzieci. Spełniają seksualne fantazje gdzie popadnie, ze szczególnym upodobaniem krzywdząc bezbronne dzieci. Zamiast zakładać rodziny, zakładają sukienki do samej ziemi (biskupi nawet pierścionki). Często bawią się w dom, lokując na plebaniach kochanki i dzieci. Jako kapelani bawią się w wojsko, jako „uczeni” – w naukę. Nie rajcują ich już samochodziki, lecz limuzyny, i to nie byle jakie. Niejeden uwielbia hazard i traci ogromne sumy zebrane od naiwnych wiernych. Są w tym gronie i nekrofile, którzy sprowadzają kostki, zamiast pozwolić im spoczywać w ziemi. Bigotom aż cieknie ślina, jeży się włos i puszczają zwieracze na widok nowej kostki, która „przyozdobi” ołtarz, choćby w Ustroniu czy Leśnej. Skoro jednak radiomaryjny dewota wierzy ślepo w idiotyzmy opowiadane mu z ambony, Radia Maryja i TV Trwam, wyłącza myślenie jako najzupełniej zbędne, gdyby bowiem myślał, zastanowiłby się, czy aby ta rosnąca liczba kości ściąganych do kościołów w jednoznacznym celu pobudzenia ofiarności wiernych nie jest nazbyt podejrzana. Kto udowodni, że w strojnym od złota, zamkniętym na wieki relikwiarzu nie pyszni się kostka po kurze, kocie, piesku czy wieprzku? W certyfikaty autentyczności nie wierzę ani trochę, bo wystawiają je kościelne urzędy. Żadnemu dokumentowi wytworzonemu przez oszukańczy z definicji Krk nie ufam, gdyż w ciągu ponad 2000 lat wyprodukował on taką masę fałszerstw i mistyfikacji, że rozumny człowiek wierzyć mu już nie może. Jeśli w istocie jeden z drugim proboszcz sprowadza i eksponuje zwierzęce kostki, sanepidowi w istocie nic do tego, szkoda jedynie, że choćby na niektórych nie ugotowano krupniku. A jeśli akcja obsypywania Polski tym śmieciem będzie się rozwijać, gotów jestem przypuszczać, że słowo „kościelny” pochodzi od kości. Dr Maciej Kijowski
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
LISTY Niezastąpiony „Wszystko dziwnie nie tak, niby kręci się świat Niebo chmury nad głową kołysze. Woda, las i powietrze te same od lat, Tylko On… więcej nic nie napisze…” Poznałem Go osobiście w 2002 roku na I Zjeździe Czytelników „Faktów i Mitów”. W ciągu następnych 10 lat spotykaliśmy się wielokrotnie, ale tamten weekend spędzony w ośrodku „Złoty Potok” pod Częstochową wspominam jako jedno z najfajniejszych życiowych wydarzeń, jakie mnie spotkały. On, wicenaczelny tygodnika, dziennikarz z doświadczeniem w „Gazecie Wyborczej” i z dorobkiem, a ja, wówczas raczkujący lokalny działacz ledwo co zarejestrowanej partii, a przy okazji ktoś, kto próbuje też pisać. Pokazałem Mu swoje pierwsze nieśmiałe próbki, z których dwie nawet później ujrzały światło dzienne w „FiM”, wysłuchałem rad (do dziś mam skrypt, który mi wtedy podarował do nauki dziennikarstwa). Siedzieliśmy przy jednym stole, jedliśmy pieczonego barana, piliśmy wódkę i… rozmawialiśmy. Szok! On, uznany dziennikarz, i ja… jak równy z równym. Takiego Go zapamiętam, zawsze skromny, niewywyższający się, chociaż ze świecą szukać drugiego takiego intelektu! Czytając artykuły Marka w tygodniku, podziwiałem Jego oczytanie, wiedzę, umiejętność analizowania faktów i wyciągania wniosków. Pisząc swoje teksty, próbuję się na Nim wzorować, ale Jemu nie można było dorównać. To ślad Jego pióra można było odnaleźć w Deklaracji Założycielskiej czy w pierwszym Statucie RACJI. To On w swoim czasie tropił antyklerykalizm w polskiej poezji, tworząc na łamach „FiM” „Okienko z wierszem”. To On był autorem wspaniałych zagadek logicznych oraz szopek świąteczno-noworocznych. To On niestrudzenie bronił słabszych, pokrzywdzonych i zwierząt. To On tropił pedofilów w sutannach i to głównie Jego zasługą jest skazanie księdza Pawłowicza i innych. To wreszcie On stał też za mikrofonem Radia „FiM”. Prawdziwy człowiek orkiestra. Często zastanawiałem się, skąd On brał na to wszystko czas, siły? A przecież jeszcze czytał i analizował dla czytelników tygodnika ukazujące się na bieżąco wartościowe (albo wręcz przeciwnie) książki i spędzał godziny na ulubionych wycieczkach rowerowych. Jak On to wszystko godził? Mówi się, że cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych. Niebawem jeden przybędzie. Bo Jego naprawdę NIE DA SIĘ zastąpić… Żegnaj, Marku!
W imieniu członków RACJI Polskiej Lewicy i zarządu partii składam Rodzinie i Redakcji „Faktów i Mitów” wyrazy najszczerszego współczucia. Ziemowit BUJKO wiceprzewodniczący RACJI PL Cytat jest parafrazą pieśni Włodzimierza Wysockiego „On nie wiernułsja iz boja” w wolnym tłumaczeniu
Dowiedziałem się… …o śmierci Marka Szenborna... Jego teksty w „FiM” czytałem z dużą przyjemnością, bo Pan Marek
swoimi ciętymi, jakże trafnymi tekstami trafiał do czytelnika. Miałem cichą nadzieję, że zwycięży chorobę, że pożyje jeszcze kawał czasu. Niestety, los sprawił, że już nie będzie nam dane poczytać jego tekstów, posłuchać w audycji Radia „FiM”. Nie miałem okazji poznać Pana Marka osobiście. Kilkakrotnie wymieniliśmy maile, śledziłem jego boje z klerykalnymi stróżami prawa przy okazji uprawy konopi na kościelnej ziemi. Marek Szenborn w dowcipny, typowy dla siebie sposób napisał, byśmy w razie jego odsiadki wysłali od czasu do czasu czosnek i cebulę do jego celi. Pozdrawiam Redakcję, by nie odpuszczała. Marek Szenborn z pewnością by sobie tego nie życzył. Paweł Krysiński
Nie zapomnimy! „Śmierć jest wyzwoleniem od wszelkich cierpień i kresem, poza który nie sięgają nasze nieszczęścia, i z powrotem wprowadza nas w ów stan spokoju, w jakim trwaliśmy przed narodzeniem. Jeżeliby kto litował się nad umarłymi, niechże się lituje także nad nienarodzonymi. Śmierć nie jest ani dobrem, ani złem; to bowiem może być dobrem lub złem, co jest czymś. Natomiast to, co jest niczym i sprowadza wszystko do nicości, nie poddaje nas żadnemu Losowi. Wszelkie bowiem zło i dobro dotyczy pewnej materii. Nie może Los panować
SZKIEŁKO I OKO nad tym, co uwolniła natura, i nie może być nieszczęśliwy, kto nie istnieje” (Seneka). Pozostaniesz, Marku, w pamięci wielu... Evaj
Cześć Jego pamięci Szczere wyrazy żalu i współczucia dla Rodziny Pana Marka oraz dla Zespołu Redakcyjnego „FiM”. To wielki cios i wielka strata dla nas wszystkich – zarówno dla Rodziny, Redakcji, jak i dla czytelników i słuchaczy. Odszedł świetny felietonista i prezenter radiowy. Był motorem napędowym i silnie świecącą gwiazdą Radia „FiM”. Od maja
z niecierpliwością wyczekiwałam każdego czwartku i piątku oraz powrotu Pana Marka. Bałam się, ale miałam nadzieję usłyszeć jeszcze raz, na żywo, Jego żartobliwe komentarze tak pełne prawdy. To smutne... Trudno będzie mi się z tym pogodzić, że to już nigdy nie nastąpi. Wielka szkoda, że zgasł i audycji radiowej więcej nie rozświetli. Cześć Jego pamięci... Katarzyna z Aten
Kacza ustawka Kaczyński, wystawiając Glińskiego na kandydata na kandydata na premiera rządu tzw. technicznego, z góry wiedział, że ta jego inicjatywa nie ma szans. Gliński został wystawiony jako tzw. króliczek, który miał pokazać, ilu chętnych znajdzie się na jego gonienie, tzn. miał pokazać, czy PiS ma jakiekolwiek zdolności koalicyjne, bo gdyby SLD i Ruch Palikota (a może i PSL) poparły tę inicjatywę, toby znaczyło, że Kaczyński mógłby uważać ich za potencjalnych koalicjantów i chełpić się naokoło tym, że ON może stworzyć rząd. Zarówno SLD, jak i RP odcinają się od tej chorej inicjatywy, a to pokazuje, że król jest nagi – Kaczyński i PiS nie mają żadnej zdolności koalicyjnej. Nawet Ziobryści odcinają się od jego chorych pomysłów i wystawiają swojego Tadzia Cymańskiego na kandydata na kandydata na kandydata... (ten ostatni wysyp jest większy niż grzybów w lesie). Jarosław Kaczyński myślał, że poprzez tę swoją inicjatywę stanie się jedynym na opozycji zdolnym rozdawać karty, a wyszło, że nawet żoną nie jest w stanie zostać, nie mówiąc o mężu stanu. Myślę, że prof. Gliński został kupiony za przyszłe miejsce na listach wyborczych, bo inaczej nie dawałby swojej twarzy tam, gdzie zostanie ona obśmiana, tym bardziej że za tą twarzą stały takie tuzy jak Kaczyński i Rydzyk. Do wyborów pozostało jeszcze sporo czasu i myślę, a przynajmniej mam taką nadzieję, że amunicja, którą ostrzeliwują się SLD z Ruchem Palikota, im się skończy i zawrą przymierze w postaci wspólnej koalicji wyborczej, bo tylko taka ewentualność może przynieść wymierne poparcie wyborcze, a zarazem do końca zmarginalizuje PiS. Inaczej to PiS zacznie rozdawać karty na opozycji, a PO rządzić będzie jeszcze przez długie lata bez wymiernych skutków jej rządzenia, bez możliwości
19
zmieniania naszej rzeczywistości. PO jest partią bezideową, która skupiła wokół siebie polityków o skrajnie odmiennych poglądach – od lewa do skrajnego prawa – przez to jest ZA, a nawet PRZECIW, tzn. gdy za jakimś rozwiązaniem są konserwatyści, to skrzydło tzw. lewicowe jest PRZECIW, i odwrotnie. Do wygrywania wyborów to wystarcza, ale na skuteczne rządzenie już nie, dlatego tak trudno PO jest uchwalić ustawy społeczne dotyczące in vitro, związków partnerskich, aborcji, etc., bo rozbieżności w tym zakresie są w POgromne, a Tusk nie może sobie pozwolić na utratę jakiegokolwiek polityka, bo większość rządowa jest bardzo ograniczona i gdyby jakaś grupka odeszła, to upada jego rząd. W taki sposób PO nie rządzi, tylko sprawuje władzę, bo w takim rozgardiaszu efektywnie rządzić się nie da. J. F.
Radio „FiM” znów nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W czwartek i piątek audycję rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842. W piątek 12 października audycja nie odbędzie się z powodu pogrzebu redaktora Marka Szenborna.
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Do Komisji Etyki Z wielkim zdziwieniem przeczytałem, że Wy, przedstawiciele narodu, odrzuciliście większością kandydaturę Romana Kotlińskiego, posła na Sejm wybranego głosami Polaków, do Komisji Etyki Poselskiej. Jako uzasadnienie podajecie Państwo „wartości chrześcijańskie”, stając się tym samym obrońcą obcego państwa. To kpina, aby poseł pobierający niebagatelne pieniądze, m.in. z moich podatków, stał na straży czegoś, co w etyce w ogóle nie istnieje! Czy poseł ma bronić interesu kleru, zapominając o obywatelach tego kraju?! Zapamiętamy to przy okazji następnych wyborów. Pycha, obłuda, arogancja wobec wyborców – jak widać – dotyka wszystkie opcje polityczne. Wstyd mi za takich posłów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że „elita” nie zniży się do tego, aby odpowiedzieć na zarzuty. Bez wyrazów szacunku Andrzej
NOW „Sensacyjna OŚĆ! monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
20
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
PAŃSTWO NA WYGNANIU (18)
Na łasce mocarstw Upór środowisk emigracyjnych sprawił, że pod koniec wojny rząd londyński znalazł się na marginesie wielkiej polityki. Ze szkodą dla możliwości korzystniejszego ułożenia polskich spraw. Kiedy w październiku 1944 r. upadło powstanie warszawskie, było już jasne, że Polska zdana jest wyłącznie na łaskę światowych mocarstw. Jak już wspominaliśmy, we wrześniu 1944 r. w kanadyjskim Quebecu doszło do spotkania brytyjskiego premiera Winstona Churchilla z amerykańskim prezydentem Franklinem D. Rooseveltem. Ustalono wówczas, że w najbliższym czasie odbędzie się w Moskwie spotkanie z radzieckim przywódcą Józefem Stalinem, a jednym z tematów będzie kwestia przyszłej Polski. Na tę konferencję miał się udać również premier polskiego rządu emigracyjnego Stanisław Mikołajczyk. Jednak Mikołajczyk, który 2 miesiące wcześniej gościł w Moskwie, teraz jak ognia bał się tej wizyty, bo wiedział, że będzie tam atakowany przez każdą ze stron i zmuszany do akceptacji narzuconych nowych polskich granic oraz zmian ustrojowych, a na to nie miał przyzwolenia polskiego rządu. Niewiele dobrego wróżyło również przemówienie Churchilla w Izbie Gmin, na którym w przededniu wyjazdu do Moskwy oświadczył, że „Rosja ma prawo do nowych granic i przyjaznego na zachodzie sąsiada”. Znalazłszy się w osaczeniu między twardym stanowiskiem polskiego rządu a brytyjskimi naciskami na uznanie warunków Kremla, Mikołajczyk w rozmowie z Churchillem próbował wymigać się od wyjazdu do Moskwy. Ta postawa wywołała tylko wściekłość angielskiego premiera, który w bezceremonialny sposób zbeształ Mikołajczyka, mówiąc między innymi: „Powiadomiłem Stalina, że odmowa pańska wzięcia udziału w rozmowach będzie uważana za ostateczne odrzucenie naszych rad i zwolni nas od wszelkiej odpowiedzialności wobec Rządu Polskiego w Londynie”. Konferencja w Moskwie rozpoczęta 14 października już na samym wstępie rozczarowała polską delegację (Mikołajczyk, Stanisław Grabski, Tadeusz Romer i Stanisław Tatar), bowiem zabrakło na niej amerykańskiego prezydenta, który swoje stanowisko scedował na rzecz Churchilla. Tymczasem brytyjski
Rząd Tomasza Arciszewskiego
premier już na wstępie obrad w stanowczy sposób zażądał od strony polskiej natychmiastowego uznania linii Curzona (mniej więcej na rzece Bug) jako granicy wschodniej, argumentując, że brak ich zgody będzie „aktem samobójczym nie tylko dla rządu polskiego, który zawiśnie w próżni, lecz również dla (…) narodu i jego niepodległości”. Mikołajczyk próbował ripostować, twierdząc, iż nie może sprzedawać tego, za co polski żołnierz od początku wojny przelewał krew. Jednak całą dyskusję uciął minister spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow, który z głupia frant zapytał, dlaczego w ogóle dyskutuje się o tym, co już było wspólnie – za zgodą Churchilla i Roosevelta – ustalone w Teheranie. Mikołajczyk z rozpaczą spojrzał na Churchilla, szukając w nim zaprzeczenia słów Mołotowa, jednak ten nie oponował, zaś biorący udział w rozmowach amerykański ambasador w Moskwie, William A. Harriman, wymownie spuścił wzrok. I polski premier przekonał się, że sojusznicy kolejny raz zdradzili Polskę. Jednak nie zaakceptował ustaleń wielkiej trójki, zasłaniając się wetem polskiego rządu, który nigdy nie uzna takiego dyktatu. W przerwie obrad Churchill w ostry sposób zaatakował Mikołajczyka, próbując wymusić na nim zgodę: „Nie jesteście żadnym rządem, jeżeli nie możecie podejmować żadnych decyzji (...). Myślicie tylko o swych nędznych, egoistycznych interesach (...). Próba zniszczenia za pomocą waszego liberum veto porozumienia pomiędzy aliantami ma charakter przestępczy (...). Czuję się, jakbym był w szpitalu dla wariatów!”. Konferencja w Moskwie w dalszej perspektywie nie wróżyła dla
Polski niczego dobrego. Pożegnalna rozmowa Mikołajczyka ze Stalinem przebiegła wprawdzie w bardzo kurtuazyjnej atmosferze, jednak wszelkie próby nawiązania do kwestii polskich Kresów Wschodnich radziecki przywódca stanowczo ucinał, argumentując w duchu najlepszych tradycji carskiego imperializmu, że w 1914 r. Rosja była o wiele dalej na zachód. Po powrocie do Londynu Mikołajczyk, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w to, co się stało, wystosował do prezydenta Roosevelta list z prośbą o wyjaśnienie tej „wstrząsającej niespodzianki”, szczególnie po czerwcowych obietnicach Białego Domu w kwestii polskiej. Odpowiedź Roosevelta, który przy licznym poparciu amerykańskiej Polonii zdążył już zostać wybrany na kolejną kadencję prezydencką, była jak zwykle wysoce ogólnikowa i wykrętna, a ponadto wzbogacona pustą (jak się okazało) obietnicą ambasadora Harrimana o pomocy Amerykanów przy ratowaniu dla Polski Lwowa i Zagłębia Borysławskiego. 3 listopada 1944 roku emigracyjny rząd polski podjął uchwałę sprzeciwiającą się brytyjsko-rosyjskim żądaniom: „Rząd polski, aczkolwiek całkowicie docenia naglącą potrzebę porozumienia polsko-sowieckiego (...), nie widzi możności wyrażenia swej zgody na warunki postawione na konferencji w Moskwie i zwraca się ponownie o rozpatrzenie w najbliższej przyszłości całokształtu tych spraw w gronie Trzech Głównych Mocarstw Zjednoczonych z udziałem rządu polskiego”. Rozpatrzenie kwestii polskiej z udziałem wielkiej trójki odbyło się za trzy miesiące w Jałcie. Stanowisko polskiego rządu wywołało wściekłość Churchilla, który
ani na jotę nie zamierzał zrewidować swojej polityki, a wręcz przeciwnie – zaczął demonstracyjnie unikać polskich przedstawicieli. Najwyraźniej zmęczony tą sytuacją Mikołajczyk powoli zdał sobie sprawę z tego, że nie uda mu się pogodzić zachodnich protektorów i polskich środowisk politycznych. W rezultacie postanowił rzucić wszystko na jedną kartę. 23 listopada 1944 r. zwołano zebranie liderów partii tzw. grubej czwórki, wspólnie tworzących rządową koalicję. Uczestniczyli w nim: Jan Kwapiński (PPS), Karol Popiel (Stronnictwo Pracy) Marian Seyda (Stronnictwo Narodowe) oraz Mikołajczyk reprezentujący Stronnictwo Ludowe. Kiedy Mikołajczyk zaproponował pozostałym przyjęcie warunków Churchilla, aby „ratować, co się jeszcze da uratować”, spotkał się ze zdecydowaną odmową. W tej sytuacji następnego dnia złożył na ręce prezydenta Władysława Raczkiewicza dymisję, która została przyjęta. Były już premier na zakończenie urzędowania spotkał się również z Churchillem, od którego usłyszał wiele słów poparcia i sympatii, a na pożegnanie brytyjski premier powiedział: „Proszę się nie obawiać, nigdy nie zapomnę o Polsce”. Po dymisji Mikołajczyka prezydent Raczkiewicz misję utworzenia rządu powierzył dotychczasowemu wicepremierowi Janowi Kwapińskiemu. Jednak podczas narady stronnictw rządowych Mikołajczyk – podbudowany wizytą u Churchilla – zaproponował swój powrót do rządu nawet jako premier, jednak pod warunkiem uznania linii Curzona. Oferta ta spotkała się z solidarną odmową, wobec czego Mikołajczyk zapowiedział wycofanie ludowców z rządu. W takim układzie Kwapiński nie miał szans na utworzenie
gabinetu, jednak uznanie koalicji zyskał inny socjalista – Tomasz Arciszewski – i to właśnie jemu 29 listopada 1944 r. prezydent powierzył misję budowania nowego rządu. Ten 67-letni polityk okres wojny spędził w Polsce. Do Londynu przybył w lipcu 1944 roku, jednak wyrwany z okupowanego kraju, gdzie zmuszony był działać w konspiracji, czerpał swą wiedzę ze szczątkowych i często zakłamywanych informacji ze świata i kompletnie nie orientował się w sytuacji międzynarodowej polityki oraz londyńskich realiach. Mikołajczyk charakteryzował go jako człowieka, który nie rozumie, ani co się wokół niego dzieje, ani co się do niego mówi, słowem – „przypadek beznadziejny”. Bardziej przychylny mu Adam Pargier przytaczał zasłużoną przeszłość nowego premiera. Arciszewski, działając jeszcze w czasach zaborów w Organizacji Bojowej PPS, był bliskim współpracownikiem Józefa Piłsudskiego, a później jako oficer legionowy podążał szlakiem bojowym I Brygady. W okresie II RP jego drogi z marszałkiem Piłsudskim rozeszły się – Arciszewski działający na lewicy był posłem na sejm z ramienia PPS i Centrolewu. W ramach polaryzowania się sytuacji wojennej w polskim środowisku emigracyjnym wykształtowały się w zasadzie trzy opcje polityczne, nie zawsze zgodne z przynależnością partyjną. W zasadzie najbardziej wpływowe były środowiska radykalne, do których zaliczyć można prezydenta Władysława Raczkiewicza oraz zwierzchnika polskiej armii na Zachodzie generała Władysława Andersa. Demonstrowały one nieugięte stanowisko wobec polskich granic oraz niezawisłości politycznej, a ich głównym argumentem miała być nieuchronność wybuchu III wojny światowej pomiędzy ZSRR a krajami zachodnimi. Bardziej umiarkowaną opcją była tzw. grupa wyczekująca, która dopuszczała możliwość ułożenia się z ZSRR i PKWN, jednak wyłącznie powiązanych z Londynem czynników krajowych, zaś oficjalny rząd emigracyjny winien stać na straży wartości II RP. I wreszcie trzecia grupa, czyli tzw. pozytywiści z Mikołajczykiem na czele, którzy odrzucali mrzonki o III wojnie i dążyli do ułożenia się ze Stalinem oraz PKWN, a władzę w Polsce chcieli przejąć na skutek demokratycznych wyborów. Można więc zakładać, że dla większości emigracyjnych środowisk niezwykle wygodny był premier Arciszewski, który mimo swych zasług niezdolny był do prowadzenia własnej niezależnej polityki i łatwo ulegał różnym stronnictwom. Tutaj warto wspomnieć, że istotny wpływ przy personalnym kształtowaniu się nowego rządu miała polska masońska loża „Kopernik”, z którą związany był nowy premier. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
21
PYTANIA CZYTELNIKÓW
O szatanie, demonach i kosmitach
w pierwszym moim cyklu „Dogmaty wiary”, który zaczął ukazywać się począwszy od grudnia 2000 r., w artykule „Piekło” („FiM” 20/2001) pisałem: „Ostatnim biblijnym pojęciem, które również bywa przedstawiane jako katolickie piekło, jest greckie »tartaros«. Termin ten występuje tylko
„szatan i demony siedzą spętani wiekuistymi więzami w Tartarze”. W Nowym Testamencie nie ma bowiem ani jednego wersetu, który by tę błędną interpretację potwierdzał. Zauważmy, że ani Piotr, ani Juda w omawianych wersetach w ogóle nie użyli słowa „szatan” (por. 2 P 2. 4; Jud 6). Obaj natomiast w swoich listach wyraźnie nawiązywali do starożytnej tradycji żydowskiej, która w „synach Bożych” z Księgi Rodzaju upatrywała aniołów, którzy zapłonęli miłością do śmiertelnych niewiast (Rdz 6. 1–4). Odwoływali się więc do ksiąg apokryficznych (por. Mdr 14. 6; Syr 16. 7; Ba 3. 26–28), a w szczególności do Księgi Henocha, do której Juda nawiązywał również w następującym wersecie: „O nich też prorokował Henoch, siódmy potomek po Adamie, mówiąc: »Oto przyszedł Pan z tysiącami swoich świętych, aby dokonać sądu nad wszystkimi i ukarać wszystkich bezbożników za wszystkie ich bezbożne uczynki«” (Jud 1. 14, por. Księga Henocha 1. 9).
przekleństwami. Było ich wszystkich dwustu (…). Wzięli sobie żony z córek ludzkich, każdy po jednej. Zaczęli do nich zachodzić i obcować z nimi cieleśnie (…). Kobiety ich wkrótce stały się brzemienne i zrodziły im synów – potężnych gigantów (…). Na ziemi nastała wielka niegodziwość i wielki nierząd (…). Wówczas Najwyższy, Wielki i Święty, rozpoczął działanie” (6. 1–6; 7. 1–2; 8. 2; 10. 1). Dalej księga ta opisuje, że Bóg zapowiedział potop i posłał swoich archaniołów, którym rozkazał strącić do otchłani upadłych aniołów, aby ostatecznie skazać ich w dzień sądu na wieczny ogień. Na ziemi pozostać miały jedynie duchy olbrzymów, które miały się wzajemnie pozabijać. Duchy te otrzymały nazwę złych duchów, miały bowiem działać przeciwko całej ludzkości (por. 10. 2–22; 15. 8–16. 1). Z pewnością nie są to więc aniołowie, o których apostoł Paweł pisał tak: „Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata
raz w Nowym Testamencie i oznacza miejsce pobytu upadłych aniołów. »Bóg bowiem nie oszczędził aniołów, którzy zgrzeszyli, lecz strąciwszy do otchłani [Tartaru], umieścił ich w mrocznych lochach, aby byli zachowani na sąd« (2 P 2. 4). Z powyższego tekstu wynika, że »tartaros« nie jest miejscem pobytu zmarłych ludzi. Nie może więc być piekłem, o którym uczy Kościół rzymskokatolicki. Z innych tekstów Pisma Świętego można przypuszczać, że chodzi o miejsce przebywania tylko niektórych upadłych aniołów. Bowiem kiedy Jezus uwalniał opętanych ludzi z demonów, one »prosiły go, aby im nie nakazywał odejść w otchłań« (Łk 8. 31). Stąd wniosek: są złe duchy w okręgach niebieskich (Ef 6. 12) i upadli aniołowie, zamknięci w »tartaros« („otchłań”, „czeluść”, „mroczne lochy” – por. Ap 9. 1–2, 11; 20. 1–3)”. Nie jest więc tak, jak pisze Czytelnik, że unikam tych wersetów (odnosiłem się do nich również przy innych okazjach – m.in. w artykule „Sąd a wieczne męki”), ani też, że
Przekonanie, że „synowie Boży” to upadli aniołowie, oparte jest więc nie tylko na znanych nam tekstach biblijnych, ale także na starożytnej Księdze Henocha, którą dobrze znano w czasach apostolskich i którą wielu traktowało na równi z innymi księgami prorockimi. Oto co czytamy w tej księdze: „Kiedy ludzie rozmnożyli się na ziemi, rodziły im się ładne i ponętne córki. Kiedy ujrzeli je synowie nieba, aniołowie, ogarnęło ich cielesne pożądanie. Jeden mówił do drugiego: »Chodźmy, wybierzmy sobie żony spośród córek ludzkich i spłodźmy z nimi dzieci«. Szemihaza, który był ich dowódcą, powiedział do nich: »Mam nadzieję, że swoich słów nie zamienicie w czyny, a wtedy tylko ja sam poniosę karę za wielki grzech, który słowami popełniacie«. Ale oni wszyscy mówili do siebie: »Przysięgnijmy wszyscy i zwiążmy się nawzajem przekleństwami, że nie zmienimy naszych zamiarów i doprowadzimy je do skutku«. Następnie wszyscy razem przysięgli i związali się wzajemnie
ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (Ef 6. 12). Tamci bowiem, o których pisał Piotr i Juda, znajdują się w zamknięciu, ci zaś, o których czytamy w innych miejscach NT, działają w wolności „w okręgach niebieskich”. Nie ma więc sprzeczności w przytoczonych wyżej wersetach. Można co najwyżej zgodzić się, że teksty Piotra i Judy są niejasne, że nawiązują wyłącznie do legendy żydowskiej (pisał o tym także Józef Flawiusz w „Starożytnościach” 1.3.1), od której dzisiaj odcinają się sami Żydzi, ale to już zupełnie inna sprawa. Poza tym opowieści biblijne można również tłumaczyć z innej perspektywy – na przykład tak, jak odczytują je i wyjaśniają zwolennicy istnienia cywilizacji pozaziemskich. Wspominam o tym, ponieważ w nawiązaniu do moich ostatnich artykułów poświęconych wiarygodności Biblii otrzymałem miły list od naszej stałej Czytelniczki z Niemiec. Otóż zgadza się ona ze mną, że Biblia nie kłamie, z tą jednak różnicą, że
Wbrew temu, co pisze red. Parma (…), opacznie odczytuje on zawarte w Biblii treści. Czyż nie jest bowiem prawdą, że według Biblii szatan i demony siedzą spętani wiekuistymi więzami w Tartarze i jak umarli siedzą i czekają na dzień Sądu Ostatecznego (Jud 5–7; 2 P 2. 4), a red. Parma dywaguje, jak to grasują po świecie, a szatan przybiera postać anioła światłości, czyni cuda i objawienia niczym Bóg („Szatan” – „FiM” 37/2011)? Red. Parma, rozwodząc się na temat zła na świecie i jego przyczyn, udaje, że podanych przeze mnie cytatów nie ma, a jeżeli już te treści podał, unika komentarza, udając, że nie ma między nimi sprzeczności. To tyle z listu Czytelnika (jak wielu innych nie podaje on nawet swojego adresu), który w dalszym ciągu zarzuca mi, że manipuluję treścią Biblii, tak jakbym rzeczywiście działał z premedytacją. Według „Słownika wyrazów obcych” manipulować to „podstępnie, przebiegle wykorzystywać, przeinaczać, naginać fakty w celu zdobycia wpływu na nastroje oraz poglądy, opinie innych ludzi i uzyskania możliwości kierowania nimi dla osiągnięcia własnych zamierzeń i korzyści”. Jestem oczywiście zaskoczony takim zarzutem, bo co innego zgodzić się ze stwierdzeniem, że czegoś do końca nie pojmuję, że brak mi dostatecznej wiedzy lub błędnie coś interpretuję, bo wierzę na przykład przesadnie przesłaniu zawartemu w Biblii, a co innego zgodzić się z zarzutem, że celowo opacznie coś przedstawiam dla religijnych celów lub innych osobistych korzyści. Ponieważ zarzut ten jest wręcz absurdalny, przejdę do podniesionej przez Czytelnika kwestii z dziedziny demonologii. Przede wszystkim chcę w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć (nie pierwszy raz), że kiedykolwiek pisałem o szatanie i demonach, nie przedstawiałem własnych pomysłów i poglądów dotyczących istnienia świata duchów, ale wyłącznie to, co mówi o nich Biblia. Wiadomo też, że księga ta nie tylko wyraźnie mówi o istotach demonicznych, ale także podkreśla, że ingerują one w sprawy tego świata. Co w takim razie z zarzutem Czytelnika, że „udaję, że podanych cytatów nie ma” lub że „unikam komentarza, udając, że nie ma między nimi sprzeczności”? Odpowiedź może tylko jedna: niczego takiego nie czynię, ponieważ ja sam wielokrotnie przy omawianiu różnych zagadnień dotyczących „piekła” lub demonów teksty te przytaczałem, a nawet się do nich odnosiłem. Już
– cytuję – „bogowie to tacy sami ludzie jak my, którzy przybyli na ziemię (i przylatują współcześnie), i to oni poprzez manipulacje genetyczne stworzyli homo sapiens i obdarzyli ludzi wiedzą, która doprowadziła ich do rozwoju wszelkich dziedzin życia”. Według Pani Ewy ludzkość miała co prawda kontakty z istotami pozaziemskimi, ale nie z bogami, tylko „z przybyszami z innych światów – z Kosmosu”, na co – jak twierdzi – „niezbicie wskazuje zarówno Biblia, jak i inne święte księgi Indii, Chin, Sumerów itd.”. Pisze: „Można by długo przytaczać przykłady dokumentujące naszą odległą przeszłość opisaną w Biblii i innych świętych księgach, ale uczynili to już m.in. Erich von Däniken, Zacharia Sitchin, Reinhard Habech, S. Dawkins i wielu innych naukowców, odkrywców i pisarzy”. Warto w tym miejscu przypomnieć, w jaki sposób sam Erich von Däniken wyjaśnia omawianą kwestię biblijnych synów bożych. Uważa on, że Księga Rodzaju (6. 1–4) nie opisuje żadnego związku aniołów Bożych z kobietami, lecz skrzyżowanie kosmitów z Ziemianami. Potwierdzeniem zaś tego ma być m.in. wspomniana już Księga Henocha, która – jak twierdzi szwajcarski pisarz – nie opisuje nic innego, tylko właśnie bunt „synów niebios” (kosmitów) i jego stłumienie. Uważa on również, że także Henoch, który – według Biblii – zniknął bez śladu, nie został zabrany przez Boga (por. Rdz 5. 24; Hbr 11. 5), tylko przez przybyszów z kosmosu. A zatem – jak dodaje – „jeśli w miejsce Boga czy Najwyższego wstawimy pozaziemskich astronautów, to wszystkie te działania, błędy i paradoksy od razu stają się zrozumiałe. Nagle rozumiemy, kim były »upadłe anioły« i dlaczego odczuwały taką chęć zaspokojenia swych potrzeb seksualnych. Rozumiemy przyczyny potopu, rozumiemy życzenie Najwyższego, by rozmawiać z pojedynczymi osobami, i pojmujemy, dlaczego zginęło tak wielu ludzi, którzy nie posłuchali ostrzeżeń Henocha” (Erich von Däniken, „Dzień Sądu Ostatecznego trwa od dawna”, str. 86). Jak widać, biblijna opowieść o „upadłych aniołach” może być interpretowana na wiele sposobów – również językiem zrozumiałym dla współczesnych poszukiwaczy pozaziemskich cywilizacji. Niezależnie więc od tego, który pogląd jest nam bliższy, ważne jest, aby w dyskusji i polemice na ten lub jakikolwiek inny temat unikać rozgrzanej do białości retoryki, czego – nie pierwszy raz – życzę sobie i wszystkim Czytelnikom. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
POLAK NIEKATOLIK (14)
Wrocław przeciw papiestwu W pierwszej połowie XIV w. Wrocław zaprzestał płacenia świętopietrza i dziesięciny. Miasto znalazło się pod interdyktem, a magistrat wrocławski został ekskomunikowany. Od początku swojej działalności na ziemiach polskich Kościół katolicki był wyzyskiwaczem fiskalnym w każdej okoliczności życia i śmierci. Najpoważniejszą płaszczyzną tarć między klerem a społeczeństwem polskim była sprawa dziesięcin, a w jeszcze większym stopniu – podatku na rzecz papieża, czyli tzw. świętopietrza, które – jako najbardziej niesprawiedliwa ze wszystkich danin – budziło tym większy sprzeciw, że najbogatsze warstwy społeczeństwa (biskupi, proboszczowie, szlachta) nie płaciły go. Była to specyficznie polska danina, niepłacona na przykład przez kraje korony niemieckiej, w tym i Czechy. Kiedy w 1318 r. kuria podwyższyła świętopietrze, zmieniając system opłacania od rodziny na pogłówne (podatek płacony „od głowy”, czyli od każdej osoby), książęta śląscy – w przeciwieństwie do Władysława Łokietka, który zgodził się na tę zmianę – zaprotestowali i wysłali poselstwo do Awinionu. Jak bardzo polska była to sprawa, wspomniał w 1338 r. ówczesny kolektor papieski Galhard de Carceribus, pisząc: „Wszyscy Polacy stwierdzają powszechnie, że nie chcą być niewolnikami, kiedy Niemcy w ich kraju istniejący i żyjący z ich dóbr są wolni od opłaty świętopietrza”. Kilkunastololetnia walka polityczno-religijna wybuchła między biskupem Wrocławia Nankerem i jego
O
stronnikami w kapitule, nuncjuszem papieskim, śląskim inkwizytorem oraz kolektorem papieskim a wrocławianami reprezentowanymi przez magistrat. Dawniej historiografia niesłusznie upatrywała w tych wypadkach przede wszystkim motywów narodowościowych, wyrażających się w walce polskiego kleru z niemieckim miastem. Wrocław od około 990 r. był piastowski, a od 1335 r. był częścią korony czeskiej. Miasto nie było czysto niemieckie, bowiem zwłaszcza jego masy plebejskie były w dużym procencie jeszcze słowiańskie. Istotne jest to, że wszyscy wrocławianie, niezależnie od narodowości, zjednoczyli się przeciwko fiskalizmowi papieskiemu. To sprawiło, że zarówno we Wrocławiu, jak i w całej diecezji
rganizacje racjonalistyczne ofe rują nagrody dla ludzi, którzy udowodnią, że potrafią czynić cuda. Nikt jednak nie zgłasza się po od biór tych zwykle dużych i łatwych do za robienia pieniędzy. Świat jest zaludniony cudotwórcami. W robieniu rzeczy nadprzyrodzonych specjalizuje się większość religii, ale przecież nie tylko one. Istnieją rzesze osób, które twierdzą, że potrafią dokonywać rzeczy niezwykłych w zupełnie świeckich okolicznościach i z niereligijnych pobudek. Liczni astrolodzy, radiesteci, magowie New Age i wróżki odwołują się do tajemnej wiedzy lub energii nieznanych zwykłym śmiertelnikom. Cóż zatem stoi na przeszkodzie, aby zdobyli naprawdę spore środki, zamiast zawracać sobie głowę pojedynczymi klientami? Portal Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów poinformował, że Belgijsko-Flamandzkie Stowarzyszenie Sceptyków ufundowało nagrodę – milion euro – za udowodnienie cudu metodami naukowymi. Obok tej nowej nagrody, finansowo najznaczniejszej,
wrocławskiej całkowicie zaprzestano płacić świętopietrze i dziesięciny. „Heretyków” wrocławskich ochraniał magistrat – według aktów inkwizycji pięciu imiennie nazwanych rajców wrocławskich – w składzie którego byli Jakub z Opola i Jan z Krakowa, prawdopodobnie Polacy. Wśród „heretyków”, których wydania żądał inkwizytor, był „apostata Marcin”, zbiegły cysters, który „osadzony w kościele św. Marii Magdaleny” głosił, że nie ma potrzeby spowiadania się przed księżmi katolickimi. Nie omieszkiwał też dodawać, że papież jest antychrystem, a Kościół katolicki – „babilońską ladacznicą”. Inkwizytor ścigał również pewnego księdza, który „u św. Elżbiety” głosił „heretyckie i zapalczywe” kazania. Ponieważ rajcy byli nieustępliwi i mieli poparcie u króla czeskiego Jana Luksemburskiego, biskup Nanker – który stał bezwzględnie po stronie kolektorów – obłożył interdyktem Wrocław, który jak cały Śląsk był
a zwanej Nagrodą Syzyfa, istnieją także od dawna inne – na przykład nagroda przyznawana przez Klub Sceptyków Polskich lub milion dolarów oferowany za to samo przez fundację Jamesa Randiego (James Randi Educational Foundation).
przynależny do arcybiskupstwa gnieźnieńskiego. Doszło do rozdwojenia kapituły, a następnie do słynnej expulsio cleri vratislaviensis – biskup z częścią duchownych uciekł z miasta, które ani myślało stosować się do interdyktu, czyli do zakazu sprawowania kultu religijnego. Jednak „heretycki” kler bez przeszkód głosił kazania, a ludzi, szczególnie zasłużonych w walce z kolektorem, kiedy zmarli, grzebano uroczyście, przy biciu dzwonów. Nanker uznał otwarty i uparcie prowadzony bunt przeciwko Kościołowi za herezję. I choć on oraz nuncjusz papieski obkładali klątwami zarówno poszczególnych świeckich (w tym księcia brzeskiego Bolesława i króla czeskiego), jak i duchownych, na nic się to zdało – król czeski ogłosił przejęcie wszystkich dochodów kościoła wrocławskiego. Miały miejsce także liczne zamachy na osoby i majątki kościelne. Wrocławianie aresztowali na dwa tygodnie wysłannika inkwizytora,
itp. Chodzi o to, aby uzyskać jak największą pewność, że rezultat eksperymentu będzie wynikał z rzeczywistych, niezwykłych umiejętności, a nie z przypadku lub oszustwa. Los Nagrody Syzyfa jest jednak raczej przesądzony, podobnie jak i innych tego rodzaju
ŻYCIE PO RELIGII
Nagroda Syzyfa Podstawową zasadą obowiązującą przy tego typu konkursach jest oczywiście procedura poddania się naukowym zasadom oceny danej umiejętności. Zatem zasad nie będzie ustalać osoba rozmawiająca z duchami albo twierdząca, że potrafi nakreślić czyjeś cechy charakteru na podstawie horoskopu, ale będą one płynąć z konwencji przyjętych w weryfikacji naukowej. Na przykład radiesteta będzie musiał określić dokładne położenie rur z wodą, które komisja wcześniej zakopie w tajemnicy
nagród. Otóż nikt się po te niemałe przecież pieniądze nie zgłasza. Ani kardynał Dziwisz ze swoją cudowną krwią Jana Pawła II, ani dysponenci krwawiących hostii, ani specjaliści od tarota, nie wspominając już o ludziach stawiających horoskopy. A przecież oni wszyscy dysponują ponoć szczególną wiedzą i umiejętnościami, które pozwalają im pobierać honoraria od klientów i wyznawców. To doprawdy wzruszające, jak wielu ludzi na świecie nie chce dużych pieniędzy! Chcą pozostawić je
który przybył po „apostatę Marcina”, i wygnali współpracującego z nim notariusza. Kolejny pomocnik inkwizytora, scholastyk kapitulny, był notorycznie szykanowany, część jego rodziny aresztowano, a dobra skonfiskowano. Doprowadziło to w marcu 1340 roku do obłożenia przez inkwizytora Jana z Makowic (Jan Schwenkenfeld) ekskomuniką inkwizytorską całego magistratu. Wbrew żądaniu inkwizytora magistrat odmówił publicznego zaprzysiężenia antyheretyckiego dekretu papieża Lucjusza III oraz bulli Urbana IV „Ut officium”. W tej sytuacji inkwizytor wszczął postępowanie przeciwko radzie miasta Wrocławia, którą oskarżył o wspieranie kapłanów apostatów i propagowanie herezji przeciwko wierze katolickiej. W ten sposób członkowie rady miejskiej zostali zagrożeni utratą urzędów i majątków oraz życia. W Czechach miał się odbyć arbitraż między inkwizytorem Janem z Makowic a przedstawicielami magistratu za pośrednictwem króla czeskiego. „Przybywającemu tutaj [inkwizytorowi] zgotowano zasadzkę” – napisał Jan Długosz. Po przybyciu do Pragi, rankiem 6 października 1341 r., inkwizytor Jan został zamordowany przez ludzi powiązanych z radą miejską we Wrocławiu – rzekomo stało się to w konfesjonale, gdzie został „przeszyty trzykrotnie mieczem przez mężów szatana”. Wersja bliższa prawdy, bo powstała cztery dni po zabójstwie, mówi, że stało się to w kaplicy św. Bartłomieja, gdzie sprawcy zadali mu dziesięć ciosów sztyletami. Z powodu braku dowodów nigdy nie ukarano inicjatorów zamachu. Pragnąc załagodzić sytuację, w 1342 roku magistrat Wrocławia ukorzył się w procesji pokutnej przed nowo wybranym biskupem Przecławem z Pogorzeli. Na jesieni 1343 r. papież Klemens VI wydał biskupowi wrocławskiemu zgodę na rozgrzeszenie duchownych i rajców wrocławskich. ARTUR CECUŁA
widocznie dla innych, ale inni jakoś nie przychodzą, aby łatwo się wzbogacić. Gdzie się pochowali spirytyści, spece od telepatii i poruszania przedmiotami na odległość? Gdzież są charyzmatycy mówiący ponoć językami, których nigdy się nie uczyli, albo chrześcijańscy specjaliści modlitewni od wydłużania za krótkich nóg, tak kiedyś modni. Niechże zaproszą filologów, niech ci zbadają te języki i cudowności wypowiadane za ich pośrednictwem. Przecież to wszystko da się łatwo zorganizować! Podobnie jak sprawdzić długość omodlonych kończyn. To naprawdę nie jest trudne! Niestety, nikt się nie zgłasza. Jak zwykle i jak zawsze. Z tymi cudotwórcami jest tak jak z efektami działań medycyny naturalnej. Ponoć ona działa, ale zawsze tak jakoś nieuchwytnie. Wiecie, jaka jest różnica pomiędzy normalną medycyną a tzw. medycyną niekonwencjonalną? Po prostu metody tej drugiej nie przeszły podstawowych testów weryfikacyjnych. Nie udało się wykazać, że dane zioła, inne substancje lub zabiegi naprawdę przynoszą pomoc w konkretnej chorobie. I to wszystko. Tylko i aż tyle. MAREK KRAK
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
U
dział Austro-Węgier w I wojnie światowej, w wyniku której „zrodzić się miała nowa, potężna Austria”, doprowadził do rozpadu tej dualistycznej monarchii. Wbrew temu, co na łamach katolickiego tygodnika „Großösterreich” pisał późniejszy wiceburmistrz Wiednia E.K. Winter: „(...) dlatego chcemy wojny (…), byśmy stali się hegemonem Bałkanów (…) i na Ukrainie w imię katolicyzmu i europejskiej kultury”. Po tej wojnie pozostało przy Austrii niewiele, bo w istocie niewielki był ów niemiecko-austriacki szczep, który w monarchii habsburskiej przez wieki supremował nad licznymi narodami. Traktat pokojowy z 10 września 1919 r., zawarty między ententą a Austrią w Saint-Germain-en-Laye, ograniczył terytorium upadłego mocarstwa
Dwukrotnie próbowano połączyć Austrię z Niemcami; w 1931 r. przygotowano projekt austriacko-niemieckiej unii celnej, która miała być krokiem do Anschlussu, lecz do jej realizacji nie dopuściła Francja. Nie przyniósł również skutku zaplanowany w 1934 r. przez hitlerowców zamach stanu. Niewątpliwie dużą zasługę w tym, że idea związku Austrii z III Rzeszą została zarzucona przez austriackie sfery rządowe, miał wywodzący się z szeregów katolickich prawicowiec Engelbert Dollfuss – przeciwnik prohitlerowskiej polityki, obrońca niepodległości Austrii i rzecznik tzw. austrofaszyzmu. Dollfuss (1892–1934), pochodził z Dolnej Austrii, a studia prawnicze i ekonomiczne odbył w Wiedniu i w Berlinie. Od 1927 r. był dyrektorem Izby Rolniczej w Dolnej
PRZEMILCZANA HISTORIA
dalece w realizacji ustroju faszystowskiego, jak reżim Dollfussa), by wprowadzić rządy autorytarne i zaprowadzić w kraju swoistą odmianę faszyzmu, zwaną w historiografii austrofaszyzmem.
Frontu była zaś biało-czerwona swastyka (Kruckenkreuz). Jednocześnie, oświadczając, że idee faszystowskie nadają się do zastosowania w Austrii, Dollfuss wskazywał na katolickie źródła swoich idei. Państwo
Katolicki austrofaszyzm Engelbert Dollfuss, kanclerz Austrii, był przeciwnikiem Hitlera i obrońcą suwerenności Austrii. Wprowadził dyktaturę opartą na katolicyzmie i faszyzmie. do rdzennych ziem niemieckojęzycznych, zredukował siły zbrojne państwa do 30 tys. żołnierzy i nałożył na niego obowiązek reparacji (jak w przypadku Niemiec – nigdy nie wyegzekwowany). Ponadto zakazał połączenia z Niemcami, bo artykuł 88 mówił: „Niepodległość Austrii jest niezmienna, chyba że Rada Ligi Narodów zgodzi się na zmianę w tym względzie”. Austriaccy nacjonaliści oraz socjaldemokraci nie wyobrażali sobie egzystencji w tak niewielkim pozostawionym im obszarze krain alpejskich i początkowo dążyli do zjednoczenia z Rzeszą Niemiecką lub do utworzenia federacji państw naddunajskich. Z całego obszaru Austro-Węgier, wynoszącego do I wojny światowej 676 tys. km2 i 51,5 mln ludności, Austria uzyskała zaledwie 83,8 tys. km2 i 6,4 mln ludności. Traktat zmusił ją ponadto do zmiany nazwy państwa, tak że dotychczasowa nazwa Republika Niemiecko-Austriacka (Republik Deutschösterreich) ustąpiła miejsca nazwie Republika Austrii (Republik Österreich). Rozpad Austro-Węgier był także wielkim ciosem dla papiestwa, bo przy jego pomocy papież chciał podbić Wschód, skatolicyzować Bałkany i ujarzmić rosyjski Kościół prawosławny. Austria, niedostatecznie chroniona przez zwycięskie mocarstwa, miała swoje trudne dwudziestolecie międzywojenne. Stała się terenem wpływów totalitaryzmu włoskiego i niemieckiego, aż padła ofiarą rodzimego i zewnętrznego faszyzmu. Wskutek Anschlussu do III Rzeszy w 1938 roku została na 7 lat wymazana z Europy, by odrodzić się w 1945 roku.
Austrii, a potem ministrem rolnictwa, do czasu, gdy w maju 1932 r. prezydent W. Miklas powierzył mu urząd kanclerza. Od marca 1933 r., kiedy to doszło w Austrii do zawieszenia systemu parlamentarnego, Dollfuss rządził jako dyktator. Stojąc na czele prawicowej koalicji, zniósł demokratyczny system wyborczy, rozwiązał wszystkie partie
Jako że Dollfuss był katolickim konserwatystą, przywódcą prawicowej Partii Chrześcijańsko-Społecznej i w duchu także monarchistą, wyraźne były w jego rządach wpływy encyklik papieskich dotyczących chrześcijańskiej nauki społecznej. W dyktaturze Dollfussa równie mocne i widoczne były elementy faszyzmu. Chcąc się jednak uchronić przed dominacją Hitlera, Dollfuss popadał w coraz większą zależność od Mussoliniego i właśnie poprzez fakt przyjęcia wzorców włoskiego faszyzmu Austria należała
Engelbert Dollfuss
polityczne, wprowadził cenzurę oraz zakaz demonstracji politycznych i utworzył tzw. Front Ojczyźniany (Vaterländische Front) – reżimową „ponadpartyjną” organizację, do której wcielono wszystkich urzędników państwowych. Jej celem było ratowanie niepodległości Austrii (uderza analogia z utworzonym w Polsce przez zwolenników Józefa Piłsudskiego Bezpartyjnym Blokiem Współpracy z Rządem, jednakże dyktatura polska nie poszła tak
do wspólnoty faszystowskiej. W zamian za pomoc w pojedynku z III Rzeszą Mussolini żądał coraz bliższego wiązania się i wzorowania na Włoszech, co oznaczało zmianę konstytucji w duchu ustroju korporacyjnego i likwidację wpływów lewicy austriackiej. Zgodnie z programem Frontu Ojczyźnianego, łącząc faszystowskie tytuły Mussoliniego (Duce) i Hitlera (Führer), Dollfuss był Führerem i Feldherrem („Wódz” i „Przywódca”). Symbolem
postrzegał jako katolicką wspólnotę narodową. Nowy ustrój Austrii był przepojony ideologią katolicką, zgodnie z wydaną wówczas encykliką Piusa XI „Quadragesimo Anno”. Zadość życzeniom Mussoliniego, który nie chciał w Austrii ani socjalistów, ani hitlerowców, gdyż bał się Anschlussu grożącego bezpośrednim sąsiedztwem Włoch i III Rzeszy, była delegalizacja socjalistycznego Schutzbundu i Komunistycznej Partii Austrii. W lutym 1934 r. w walkach socjalistów z siłami rządowymi w Linzu, Steyer i Wiedniu zginęło około 300 osób. Rząd użył artylerii. Stracono kilkunastu przywódców socjalistycznych. Akt ten ostatecznie oderwał Austrię od demokracji europejskich. Wcześniej, bo 19 VI 1933 r. Dollfuss wydał zakaz działalności partii narodowosocjalistycznej (NSDAP), gdyż partia ta była związana z Hitlerem i w zamierzeniu programu narodowosocjalistycznego, lansującego wspólnotę wielkoniemiecką, Austria miała być włączona do III Rzeszy. Dumny z tych wszystkich zmian w Austrii był Mussolini, powtarzający, że oto faszyzm z fenomenu włoskiego przekształcił się w zjawisko uniwersalne, „powszechne w swoim duchu”. W maju 1934 r. głosami posłów chrześcijańsko-społecznych i Heimwery, prawicowej organizacji paramilitarnej, zadekretowano nową korporacyjno-faszystowską konstytucję. „Najżarliwiej przywitał tę faszystowską konstytucję kardynał Teodor Innitzer, głosząc, że Austria jest pierwszym krajem, który zbudował swój ustrój według wskazówek papieskich” (Jerzy Kozieński, „Austria 1918–1968”). Mimo że ustrój austriacki w propagandzie i metodach represji bliski był włoskiemu i niemieckiemu, a celem miało być państwo korporacyjne na wzór włoski, żywot reżimu Dollfussa był
23
krótki. T. Habicht, wydalony z Austrii i osiadły w Monachium austriacki przywódca NSDAP, w przemówieniu radiowym 30 X 1933 r. porównał faszystów włoskich z innymi wrogami Niemiec i stwierdził, że kanclerz Dollfuss wzoruje się na „złym modelu włoskim”. Wzmożona antyaustriacka działalność propagandowa i terrorystyczna prowadzona z inspiracji Berlina doprowadziła do hitlerowskiego puczu i próby Anschlussu. Berlin próbował najpierw zniszczyć Austrię ekonomicznie, zamykając granicę dla turystyki. Dollfuss był jednak nieugięty. Zamach przygotowywano już od 1933 roku, a w styczniu 1934 r. attaché wojskowy poselstwa austriackiego w Paryżu, pułkownik Rendulic, informował, że co najmniej połowa korpusu oficerskiego oraz policji w Austrii wyznaje ideologię hitlerowską i przygotowuje przewrót. Były dwa ośrodki, które zorganizowały spisek – jeden w Wiedniu, a drugi w Monachium – skąd zasypywano Austrię prasą antyrządową, przesyłano broń, uprawiano propagandę radiową i planowano skład przyszłego rządu. Plan przewidywał pierwotnie uwięzienie całego gabinetu Dollfussa przy okazji posiedzenia Rady Ministrów. 25 VII 1934 r. hitlerowcy z SS-Standarte w liczbie 144 ludzi w przebraniach policyjnych i wojskowych zajęli około godz. 13. Urząd Kanclerski w centrum Wiednia. Nie udało im się przejąć władzy. Dollfus, który w ostatniej chwili został uprzedzony o planowanym zamachu, odwołał posiedzenie gabinetu, sam natomiast został ciężko raniony przez jednego z esesmanów, Otto Planettę, i pozbawiony pomocy w obleganym budynku zmarł z upływu krwi. Ostatecznie – mimo że hitlerowcy ogłosili przez radio komunikat o ustąpieniu rządu i powołaniu hitlerowca Rintelena na stanowisko kanclerza – całe przedsięwzięcie skończyło się klęską i nowy rząd objął Kurt Schuschnigg. O zabójstwie Dollfussa na pierwszych stronach gazet szeroko informowała prasa polska. W „Słowie Pomorskim” z dnia 27 VII 1934 r. tytuł brzmiał: „Hitlerowcy zamordowali Dollfussa (…). Wczoraj dokonano w Wiedniu zamachu na rząd Dollfussa – Poseł niemiecki Rieth współdziałał z zamachowcami”. Dalej informowano i komentowano: „Dollfussa uśmierciły dwie kule rewolwerowe (…). Jedna kula utkwiła w szyi, a druga pod ramieniem. Nie dopuszczono do niego lekarza i nie dopuszczono również księdza z ostatnimi pociechami religijnymi, czego konający się domagał”. Kilku najaktywniejszych uczestników zamachu skazano na śmierć i stracono. W latach okupacji hitlerowcy rozpowszechniali ich kult. Pozostali przy życiu doczekali się zaszczytów i stanowisk ze strony Hitlera. Zamordowany kanclerz Dollfuss był jedną z pierwszych ofiar hitleryzmu poza terenem III Rzeszy. ARTUR CECUŁA
24
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Kłopotliwa łuszczyca Atakuje nagle, bez jakichkolwiek zwiastunów czy bezpośrednich przyczyn. Jej geneza nie jest dokładnie znana, chociaż podkreśla się rolę czynników dziedziczenia genetycznego zwiększających ryzyko zachorowania. Łuszczyca jest zapalną chorobą skóry, charakteryzującą się nadmierną produkcją naskórka w miejscach zmienionych chorobowo. Przeciętny człowiek regeneruje naskórek w ciągu około 28 dni. W przypadku łuszczycy proces ten przebiega zaledwie w ciągu 3–4 dni. Niedobre wieści są takie, że jest ona chorobą przewlekłą, której nie można całkowicie wyleczyć. Pocieszenie? Jest niezakaźna.
Skóra i stawy Objawami tej choroby są przede wszystkim czerwone, lekko wypukłe „łuski” pokryte srebrzystym, matowym przerośniętym naskórkiem. Zmiany mogą przybrać postać pojedynczych łusek łuszczycowych, mogą również stanowić spore obszary plackowate na całym ciele. Ryzyko pojawienia się tego typu dolegliwości rośnie u osób, które mają krewnych cierpiących na łuszczycę. Największym zagrożeniem jest częste współistnienie u pacjentów łuszczycowego zapalenia stawów, ponieważ choroba ta może prowadzić do ich zwyrodnienia, a w skrajnych przypadkach nawet do kalectwa. Łuszczycowe zapalenie stawów podobnie jak łuszczyca jest również chorobą przewlekłą. Leczenie tej dolegliwości polega na likwidacji stanu zapalnego, uśmierzaniu bólu, zapobieganiu zwyrodnieniom stawów oraz utrzymaniu sprawności ruchowej. Leczyć można głównie farmakologicznie, kinezyterapią, fizykoterapią, a w cięższych przypadkach także chirurgicznie. Schorzenie to może być mylone z reumatoidalnym zapaleniem stawów, ale można je zdiagnozować, pamiętając o kilku cechach rozbieżnych z klasycznym reumatyzmem. Osoby cierpiące na zapalenie borykają się jednocześnie z łuszczycą lub mają wśród najbliższych krewnych taką osobę, jednak w bolących stawach nie występują u nich guzki reumatoidalne. Nie występuje też czynnik reumatoidalny, a zapalenie może występować tylko w jednym lub w kilku, ale niesymetrycznych stawach (np. tylko jeden łokieć i jedno kolano). Łuszczyca może występować w wielu postaciach. Medycyna definiuje aż osiem jej rodzajów. Są to: z łuszczyca zwyczajna – może występować praktycznie na każdej części ciała; z łuszczyca plackowata – jej ogniska są regularnie okrągłe i mogą mieć średnicę nawet kilkudziesięciu centymetrów;
z łuszczyca kropelkowata – charakteryzuje się licznymi, niewielkimi (do 1 cm średnicy) grudkami rozrzuconymi po całym ciele; z łuszczyca odwrócona – rzadko występują przy niej łuski z naskórka, natomiast zmiany chorobowe są czerwone i usytuowane w miejscach owłosionych, pod fałdami skóry lub w zagięciach; z łuszczyca krostkowa – objawia się milimetrowymi krostkami zawierającymi niezakaźną ropę. Jej postać rozsiana jest jedną z najcięższych i u starszych osób może nawet zagrażać życiu; z erytrodermia łuszczycowa to nazwa ogólnych, znacznych i rozległych zmian łuszczycowych na skórze pacjenta – towarzyszą jej stan zapalny i gorączka, które mogą być również zagrożeniem dla życia; z łuszczyca owłosionej skóry głowy – nie powoduje zazwyczaj łysienia, ale wychodząc poza granicę włosów budzi u chorego duży dyskomfort psychiczny; z łuszczyca paznokci (często mylona z grzybicą) – charakteryzuje się naparstkowatymi wgłębieniami w płytce paznokcia oraz obecnością grudek łuszczycowych przypominających plamy olejowe.
W cieniu stresu Chociaż stwierdzono podłoże genetyczne jako jedną z przyczyn występowania tej dolegliwości, to jednak także wiele czynników zewnętrznych powoduje zarówno jej ujawnienie się, jak i nawroty. Ich lista jest spora, ponieważ choroba ta (o czym wie niewiele osób) jest zaliczana do schorzeń psychosomatycznych. Tak więc wszelkie negatywne bodźce psychiczne mogą wpłynąć na eskalację zmian chorobowych. Stres, zmartwienia, osobiste dramaty dnia codziennego, smutek, a nawet złe samopoczucie mogą doprowadzić do wysypów łuszczycy lub zaostrzenia jej objawów. A oto inne czynniki, które mogą zaostrzyć jej przebieg: z Infekcje. Nawet zwykłe przeziębienie lub stan zapalny zęba może prowadzić do tego procesu. Szczególnie zagrożone są osoby cierpiące na zakażenia paciorkowcami oraz nosiciele wirusa HIV, u których zanotowano częste zachorowania na łuszczycę; z Urazy mechaniczne. Otarcia, skaleczenia lub świeżo wykonane tatuaże również mogą być przyczyną wystąpienia bezpośrednio w obrębie
urazu zmian łuszczycowych, które potrafią się ujawnić nawet w 2 tygodnie po fakcie uszkodzenia skóry; z Leki. Zwłaszcza stosowane do objawowego leczenia zmian skórnych (również w łuszczycy!) kortykosteroidy (leki sterydowe). Efekt ich stosowania może być w początkowych fazach zadowalający, jednak po odstawieniu lub przerwaniu kuracji sterydowej może dojść do nawrotu choroby i nowych, często znacznie silniejszych wykwitów. Na występowanie łuszczycy mogą mieć wpływ lekarstwa stosowane przy nadciśnieniu oraz powszechnie dostępne leki przeciwzapalne (np. aspiryna czy ibuprofen);
miejsca na skórze oraz usuwa martwy naskórek, który tworzy łuskę. Dokonuje się tego najczęściej za pomocą preparatów z zawartością salicylianów. Następnym etapem jest zaatakowanie bezpośrednio ognisk zapalnych. Najpopularniejszym i najtańszym środkiem wykorzystywanym w tym celu są kortykosteroidy, zwane potocznie sterydami. Nie jest to jednak złoty środek. Należy je stosować dość krótko, ponieważ może dojść do uodpornienia i poskutkować silnymi nawrotami łuszczycy. Nie wolno ich też używać na delikatną skórę – na przykład twarzy. Do tego około 7 proc. chorych jest na nie uczulonych.
z Wahania hormonalne. Przekwitanie, dojrzewanie lub ciąża również mogą mieć związek z łuszczycą. Jednak o ile we wcześniej omawianych czynnikach ich wystąpienie było równoznaczne z eskalacją schorzenia, o tyle tutaj może dojść do sytuacji odwrotnej. Możliwe jest zarówno nasilenie objawów, jak i ich zmniejszenie, a nawet ustąpienie; z Używki. Mowa tu głównie o alkoholu i papierosach. U części osób cierpiących na to schorzenie popijanie alkoholu prowadzi do znacznej eskalacji problemu. Palenie tytoniu także okazało się czynnikiem zwiększającym ryzyko zachorowań, zwłaszcza u kobiet. Co ciekawe, pewien odsetek osób chorych doświadczał silnych ataków łuszczycy podczas prób zerwania z nałogiem; z Dieta. Ostatni z czynników mogących decydować o nawrotach lub ustąpieniu objawów chorobowych. Feralne produkty są indywidualną kwestią dla każdego chorego, a ich eliminowanie odbywa się na zasadzie prób i błędów. Generalnie jednak postawić się powinno na produkty jak najmniej przetworzone, lekkostrawne, z przewagą produktów roślinnych.
Innymi preparatami pierwszego rzutu są pochodne witaminy D3. To dość nowe preparaty, dające dobre rezultaty przy łagodnych i umiarkowanych postaciach omawianego schorzenia. Kolejnym preparatem jest Cygnolina, jednak może być stosowana tylko na niewysiękowe postacie łuszczycy. Jednym z najstarszych sposobów walki z objawami tej choroby są dziegcie. Te znane i stosowane od starożytności produkty destylacji różnych gatunków drewna oraz węgla kamiennego potrafią skutecznie cofnąć tę chorobę. Zwłaszcza aplikowane na skórę równorzędnie ze sterydami oraz dodatkowo z naświetleniami promieniami UVB. Skoro mowa o promieniowaniu słonecznym, to rzeczywiście pod wpływem promieni słonecznych ze skóry większości chorych znikają zmiany łuszczycowe. Widać to najczęściej latem. Niestety, nie u wszystkich. Jest grupa pacjentów, u których promienie słoneczne nawet nasilają objawy chorobowe. U nich stosuje się selektywne naświetlanie promieniami UVB lub UVA, w zależności od tego, na które reagują pozytywnie. Odmianą tej terapii jest miejscowe naświetlanie laserem. W przypadku ciężkich i opornych postaci tej choroby stosuje się leczenie ogólnoustrojowe oraz
Terapie Pierwszym etapem leczenia są metody zewnętrzne. Najpierw aplikuje się maści, płyny i rozmaite preparaty na zmienione chorobowo
biologiczne. Leczenie ogólnoustrojowe charakteryzuje się przyjmowaniem lekarstw w postaci tabletek lub zastrzyków. W przypadku rozległych zmian skórnych jest to konieczne, bo trzeba objąć leczeniem cały organizm. Niestety, metoda ta może być niebezpieczna dla zdrowia, bo stosowane w niej leki są toksyczne i mogą uszkodzić narządy wewnętrzne (np. nerki i wątrobę). Ponadto istotą ich działania jest immunopresyjność, czyli osłabienie naszego układu odpornościowego. Grozi to większą podatnością na infekcje, a nawet ryzykiem zachorowania na raka, dlatego chory podczas kuracji musi być pod stałą kontrolą lekarską. Leki biologiczne również bazują na immunologicznym aspekcie łuszczycy. Są one z powodzeniem wykorzystywane w leczeniu łuszczycy oraz łuszczycowego zapalenia stawów dzięki temu, że selektywnie oddziałują tylko na ogniska zapalne. W odróżnieniu od leków ogólnoustrojowych nie atakują wątroby czy nerek, dlatego uważane są za bezpieczne. Składają się między innymi z białek i przeciwciał podobnych do produkowanych przez ludzki organizm. Wyłapują i unieszkodliwiają przeciwciała naszego systemu immunologicznego atakujące zdrowe komórki (uważane przez nie za intruzów). Nie są tak toksyczne jak inne leki immunosupresyjne stosowane w leczeniu łuszczycy i terapii. Tej grupy leków powinni domagać się pacjenci w zaawansowanym stadium łuszczycy. Preparaty stosowane w Polsce to: Amevive, Enbrel, Humira, Kineret, Raptiva, Remicade, Simponi, Stelara. Niestety – nie są one refundowane przez NFZ, a przy tym są stosunkowo drogie. Tak więc osobom mniej zamożnym pozostaje wyniszczająca terapia ogólnoustrojowa lub przeciąganie stosowania tanich maści sterydowych. W obydwu przypadkach rezultaty mogą być nieciekawe. Ostatnio coraz częściej słychać głosy o skuteczności krioterapii w leczeniu łuszczycy oraz łuszczycowego zapalenia stawów. Zwłaszcza leczenie zapalenia przynosi spektakularne efekty. Aby osiągnąć takie rezultaty, należy wykonać kilkanaście serii zabiegów. Można to zrobić darmowo w ramach NFZ. Wystarczy dostać skierowanie od lekarza, który ma specjalizację rehabilitacji ruchowej, neurologii bądź reumatologii. Jeśli jednak nie chcemy czekać miesiącami na swoją kolej, możemy udać się prywatnie do jednej w wielu placówek je wykonywujących. Cena za jednorazowy zabieg krioterapii miejscowej z wykorzystaniem ciekłego azotu to koszt rzędu kilkunastu złotych. Koszt krioterapii w komorze to cena około 35 złotych za zabieg połączony z kinezyterapią, czyli ćwiczeniami. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
MAREK SZENBORN
Marek Szenborn – wspomnienie Wydawca, reżyser, dziennikarz, nauczyciel, przyjaciel dzieci i wszystkich, którzy lubili rozmawiać… Taki był. Przez wiele lat mieszkał w Bieszczadach. Był przewodnikiem wycieczek. Po latach wracał tam jako prezenter Radia Biwak. Później było wydawnictwo RSW Prasa-Książka-Ruch, czyli największy koncern prasowy w Europie Środkowo-Wschodniej. Jako pracownik działu kulturalno-oświatowego wyreżyserował setki dziecięcych spektakli teatralnych. Także olbrzymie plenerowe widowiska. Efekty jego pracy podziwiały tysiące widzów. W RSW prowadził także warsztaty o literaturze, muzyce, malarstwie i prasie. W organizowanych przez niego zajęciach uczestniczyli m.in. poeta i muzyk Jacek Kaczmarski i krytyk filmowy Tomasz Raczek. Ten ostatni powiedział o nim: „Wspaniały przyjaciel, z którym prowadziłem wielogodzinne, nocne dyskusje”. Marek posiadał również odznakę i legitymację Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Dostał ją za pracę społeczną dla dobra najmłodszych. Szczęście dzieci było dla niego bardzo ważne. W 1988 roku na zlecenie redakcji podkarpackiego dziennika „Nowiny” przygotowywał i prowadził akcje organizatorsko-publicystyczne pod nazwą Młodzieżowy Klub „Nowin”. Współpraca z rzeszowskim dziennikiem zaowocowała angażem na stanowisko dziennikarza miejskiego. W „Nowinach” szybko stał się czołowym redaktorem śledczym redakcji, a jego artykuły odbijały się echem nie tylko w stolicy Podkarpacia. Z czasem okazało się, że regionalny dziennik nie dawał szansy na wykazanie dziennikarskich możliwości Marka. Mogła mu to natomiast zapewnić „Gazeta Wyborcza” – największy ówczesny
dziennik ogólnopolski. Naczelny „GW” Adam Michnik nie musiał długo czekać na rozbłysk talentu nowego pracownika. Niedługo po zatrudnieniu w nowej redakcji Marek otrzymał nagrodę dla „Wybitnego Dziennikarza »Gazety Wyborczej« za osiągnięcia w 1998 roku”. Chodziło m.in. o tekst na temat prywatyzacji największych zakładów lotniczych w Polsce, ulokowanych w Mielcu (PZL Mielec) – jako spółka skarbu państwa miały zostać sprzedane za bezcen prywatnej firmie. Prowadził program publicystyczny w TVP Rzeszów. Po zakończeniu współpracy z „Wyborczą” związał się w 2001 roku z naszym tygodnikiem – był felietonistą, sekretarzem redakcji, a w końcu zastępcą redaktora naczelnego. W „FiM” poza felietonami pisał artykuły śledcze, publicystyczne, a także popularnonaukowe, które zawsze cieszyły się dużą popularnością wśród Czytelników. Doświadczenie i kunszt dziennikarski Marka doceniali nie tylko jego przełożeni. Swoją bogatą wiedzą i fachowością dzielił się także ze studentami. Jego wykładom na temat sztuki dziennikarskiej przysłuchiwali się studenci Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi. W swojej karierze dziennikarskiej przeprowadzał wywiady między innymi z byłym premierem i prezydentem Ukrainy Leonidem Kuczmą, pięciokrotnym premierem RP i PRL Józefem Cyrankiewiczem, czołowymi polskimi politykami: Aleksandrem Kwaśniewskim, Leszkiem Millerem, Januszem Palikotem, Włodzimierzem Cimoszewiczem. Jako dziennikarz pracował prawie 30 lat. Redakcja
26
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Marek
Folwark zwierzęcy
„Objedzony politycznie prosiaczek”, czyli Jarosław Kaczyński, wmawia ludziom, że jego kandydat na premiera może być premierem! Wiadomo, że kandydat PiS nie ma żadnych szans i może dostać w Sejmie jedynie 138 głosów. Dlaczego Kaczyński udaje wariata, a media traktują to serio? Czy to upodobanie do dziwactwa? Dewiacja jakaś? Debaty organizowane przez PiS przypominają bardziej ględzenie w domu spokojnej starości niż program polityczny, a komentatorzy poświęcają im godziny uwagi! Donald Tusk, czyli „śnięta ryba”, nie wytrzymał presji politycznej i nagle swoje exposé, które zapowiedział na piątek, wygłosił na konferencji prasowej we wtorek. Doprawdy, to jakiś niebywały przypadek, gdy życie polityczne okazuje się nacechowane starczym uwiądem, podczas gdy życie biologiczne
mogłoby jeszcze kwitnąć. Tusk nie zrobi żadnych zmian! Nie wymieni żadnego z ministrów, gdyż wszyscy są ponoć świetni. Wybitna jest Mucha, błyskotliwa – Szumilas, praworządny – Gowin i inteligentny – Pawlak. Doprawdy to orły! To nie ministrowie – to tytani polityczności. Ach, takich ludzi nie każde ma pokolenie. Radość serce ściska. W tym wszystkim Miller nie spotyka się z Pawlakiem, gdyż chce zająć jego miejsce, a Ziobro domaga się zaostrzenia kar dla każdego z każdego powodu i uznaje to za najlepszą politykę ze wszystkich i w każdej sprawie. Śmiechem ich ludzie zabiją i żadne ekshumacje nie pomogą! Ten ironiczny, kpiący śmiech niech będzie wspomnieniem twórczości publicystycznej zmarłego zastępcy naczelnego „FiM” Marka Szenborna. Cześć Jego pamięci! JANUSZ PALIKOT
10 grudnia 2004. Warszawa, Senat RP. Jestem na konferencji „Fundusz kościelny – za i przeciw”, zorganizowanej przez Klub SLD-UP Lewica Razem. Obradujemy w zasadzie w sosie własnym. Atmosfera rodzinno-partyjna. Chcemy Fundusz likwidować, jest już projekt odpowiedniej ustawy, więc argumentów przeciw niemu nie brakuje. Prelegenci przekonują przekonanych. Słuchając kolejnych wystąpień, postanawiam dolać oliwy do ognia. Na skrawku papieru, jak to mam w zwyczaju, robię szybkie notatki. Dużo kreślę, aż nagle spływa na mnie olśnienie: Kościół jest 5 razy B – bogaty, bezczelny, bezduszny, bezideowy i bezkarny. Czuję, że trafiłam w dziesiątkę. Niecierpliwie czekam na swoją kolej. Wreszcie wchodzę na mównicę i zaczynam. Nagle czuję na sobie czyjś wzrok. Podnoszę oczy i krzyżuję spojrzenie z siedzącymi z boku dwoma uczestnikami konferencji, których nie znam. Po zakończeniu podchodzą do mnie i się przedstawiają: Roman Kotliński, Marek Szenborn. Spodobało im się to 5xB i proponują stałą rubrykę w tygodniku „Fakty i Mity”. Postanawiam spróbować sił jako felietonistka. Jeszcze w grudniu 2004 roku wysyłam Markowi pierwszy tekst. Zaczynają się nasze częste telefoniczne rozmowy i, niestety, rzadkie spotkania. W Warszawie, Gdyni, Łodzi, Bełchatowie. Ile ich było? Zdecydowanie mniej, niż chcieliśmy. Za to telefony grzeją się nieraz
do czerwoności. Rozumiemy się świetnie, bo mamy podobne spojrzenie na świat i ludzi, taki sam stosunek do kościelnej i politycznej obłudy, śmiejemy się z tego samego i to samo nas oburza. Lubię jego teksty, a On moje. Wiadomość o śmierci Marka czytam na Facebooku. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest ciężko chory – nie było Go w sierpniu na spotkaniu z Czytelnikami „FiM” w Spale, ale przecież rozmawialiśmy przez telefon, żartowaliśmy, życzyliśmy zdrowia, przekazywaliśmy pozdrowienia od Waldemara Koconia… Przypominam sobie różne wydarzenia związane z Markiem. Luty 2009. W swojej stałej rubryce „Głaskanie jeża” Marek publikuje felieton „Śmiej się, pa(n)jacu...”. Obnaża nieuczciwe zagrywki JKM w konkursie na blog roku 2008 i zachęca Czytelników „FiM” do głosowania na mój blog. Odnosimy sukces. Nie ostatni. Razem z całą redakcją Marek wspiera mnie w kampanii do Parlamentu Europejskiego. „FiM” zyskują brukselskiego korespondenta. 22 grudnia 2010 prosi mnie o polityczną prognozę na wyborczy 2011 rok i zachęca: DUUUŻA WÓDECZKA Z PYSZNĄ KOLACJĄ W WYBRANEJ PRZEZ CIEBIE RESTAURACJI ZA PILNĄ ODPOWIEDŹ NA POWYŻSZE PYTANIA NA
[email protected]. DAŁABYŚ RADĘ DZIŚ? BARDZO NAM ZALEŻY. NIE MUSI BYĆ JAKOŚ STRASZNIE
OBSZERNIE! BARDZO Z GÓRY DZIĘKUJĘ. MAREK. Odesłałam terminowo, ale że prognozy nie były zbyt trafne, nie zjedliśmy. W lutym 2012 r. proponuje mi napisanie wstępu do swojej nowej książki o czarownicach. 12 lutego przysyła e-maila: OTO TRZY ROZDZIAŁY KSIĄŻKI. MAM NADZIEJĘ, ŻE INTERESUJĄCE. NAPISZ, PROSZĘ, SŁOWO WSTĘPNE. IM BARDZIEJ OSOBISTE, TYM LEPIEJ. CZĘŚĆ Z TEGO, CO NAPISZESZ, JOASIU, PÓJDZIE NA OKŁADKĘ Z TWOIM PIĘKNYM ZDJĘCIEM. BARDZO ZALEŻY MI NA CZASIE. MAREK. Propozycja bardzo mnie cieszy, ale z czasem krucho. Wreszcie 14 marca kończę i piszę: „Drogi Marku, przesyłam wstęp do Twojej książki. Mam nadzieję, że ocenisz, że warto było poczekać;-). Pozdrawiam Joanna S. PS Gdybyś miał jakieś uwagi, zadzwoń. Jeśli tylko zachwyty, zadzwoń tym bardziej”. Zadzwoniłeś tym bardziej. Czekałam, kiedy wyjdziesz ze szpitala i uczcimy sukces „Czarownic”… Marku, będzie mi bardzo brakowało rozmów z Tobą, a nam wszystkim Twoich mądrych, wnikliwych tekstów. Przede wszystkim zaś Twojej życzliwości i przenikliwości w ocenie polskiego Klechistanu. Żegnaj na zawsze, bo my, ateiści, wiemy, że śmierć to absolutny koniec. Nie pogłaszczesz już jeża... JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl
FUNDACJA „FiM” Fundacja pod nazwą „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”, ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej: chorym, samotnym, uzależnionym, niepełnosprawnym, bezdomnym, dzieciom i młodzieży z domów dziecka. A także pomagać w upowszechnianiu edukacji, kultury i zasad współżycia z ludźmi. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Nie ma też kosztów własnych, gdyż pracują w niej społecznie dziennikarze i pracownicy „Faktów i Mitów”. W ten sposób wszystkie wpływy pieniężne i dary rzeczowe trafiają do potrzebujących. Zachęcamy przedsiębiorców, osoby prowadzące działalność gospodarczą, które mają możliwość odliczenia darowizny, oraz wszystkich ludzi dobrej woli do wsparcia szczytnego celu, jakim jest bezinteresowna pomoc podopiecznym naszej fundacji. Tych, którzy zechcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty na poniżej wskazane dane: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
Mężczyźni to nieskomplikowane istoty. Są albo głodni, albo napaleni. Jeśli widzisz, że facet nie ma erekcji, po prostu zrób mu kanapkę. ~ ~ ~ Jeśli kobieta jest bez ubrania, to jeszcze nie oznacza, że ci ufa. Jak jest bez makijażu, to wtedy tak... ~ ~ ~ Kobiety nie można zmienić. Można zmienić kobietę, ale to niczego nie zmienia. ~ ~ ~ Jaka jest różnica między żoną a kochanką? – 40 kilogramów. A jaka jest różnica między mężem a kochankiem? – 40 minut. ~ ~ ~ Gdy wszedłem do sypialni, zobaczyłem żonę czekającą nago w łóżku. – Zgadnij, czego potrzebuję – mruknęła. – Liposukcji. KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. dwie ostatnie litery odgadniętego wyrazu są równocześnie pierwszymi dwiema literami następnego 1) zwykle jedno jajko ma, 2) sklepienie z podniebieniem, 3) na widok słodyczy aż kwiczy, 4) stąd Maryna i Boryna, 5) wychodzi z pieca, 6) głośny przypadek, 7) płaczka w konia zmieniona, 8) kwiatek pod brodą, 9) na łoże ją położę, 10) gór sznur, 11) słone przestworza, 12) stale używa sierpa lub haka, 13) przyznaje stale medale, 14) podwórkowa – brzydka mowa, 15) po autostradzie jeździ tylko w siodle, 16) przerwa między ósemkami, 17) gdy sektor płonie na stadionie, 18) posiada oprawcę i wisi na ścianie, 19) zwoje, z piosenkami Ich Troje, 20) z czystości słynie w dominie, 21) szukanie jelenia, 22) wyjście z Marsem noga w nogę, 23) łącznik żeglarzy i marynarzy, 24) słodkie twardziele, 25) nogi, które nie sięgają do podłogi, 26) patyk z trzema zerami, 27) co zbudowali Grecy z rokpola?, 28) sprawiedliwa na wierzch wypływa, 29) między palcami a lodami, 30) niezbyt długa część pługa, 31) szpetna rama, 32) urządzenie z Chin, 33) doświadczenie, po którym na lepsze się zmienię, 34) kemping tylko dla studentów?, 35) państwo z lamusa, 36) króluje w Rio podczas karnawału, 37) w piosence herbata tu mi szumi, 38) Breakoutowa białogłowa, 39) koniec psubrata, 40) z parkietem buda, 41) Pierwsza w prezydenckiej talii, 42) papka z kaszy z małym w środku, 43) szef drzew, 44) temu grafikowi talent niepotrzebny, 45) uzbrojona ochrona, 46) z wózeczkiem lata, 47) stawiana w poprzek rzek, 48) w tym wężu mam, 49) ten profesor grywał w polskich filmach z bardem, 50) widoczny znak świętości, 51) podyplomowe studia w ambasadzie, 52) niepotrzebna rzecz na bal, 53) ma pilnować i już.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Wchodzi facet do baru, kładzie 200 zł na ladzie i każe barmanowi nalewać tak długo, aż się kasa nie wyczerpie. – Panie, co się stało? – pyta zdziwiony barman. – Właśnie się dowiedziałem, że mój ojciec sypia z mężczyznami! Za 2 tygodnie sytuacja się powtarza. – Panie, co się stało? – pyta barman. – Właśnie się dowiedziałem, że mój syn sypia z mężczyznami! Za 2 tygodnie znowu... – Panie, czy w pana rodzinie w ogóle ktoś sypia z kobietami? – Tak, moja żona. Właśnie się o tym dowiedziałem. ~ ~ ~ Wpada facet do domu publicznego i patrzy na „menu”. Z nowych propozycji jest tylko numer „po hiszpańsku”. Zamawia go i idzie do wskazanego pokoiku. Oczekująca go dama z wielką wprawą przystępuje do akcji. Po wszystkim gość ubiera się i mówi: – Wiesz, było fajnie, ale całkiem normalnie, a ja przecież zapłaciłem za numer „po hiszpańsku”. Na to dama: – Ehh, znowu zapomniałam... Ollleeee! ~ ~ ~ Facet wraca z nocnego lokalu ze striptizem i jest tak podniecony, że od razu wpada do sypialni, do łóżka i... Już po wszystkim idzie do kuchni, patrzy, a tam... jego żona. Przerażony wbiega do sypialni, zapala światło, a w łóżku – teściowa... – To ja przed chwilą tu z mamusią? – jąka się facet. – Tak – odpowiada uśmiechnięta mamusia. – To dlaczego mama nic nie mówiła? – Przecież od roku ze sobą nie rozmawiamy.
46
1
47
33
3
2 10
2
45
10
6
11
44
20,51
38
31
16
25
24,30
25
37
7
12
23,36 43
50
14
15
35
5
26
24
16
22
15
3
14
32
29
21
21
18
26
17
17
52
6
28
13
18
20
34
12
19
22
39
8
19
7
42
11 49
13
40
8
53
5
4
41
48
9
27
23
9
4
1
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – dokończenie rozmowy: – Masz jakieś wady? – Szczerość. – Hmm, myślę, że to jest zaleta.
1
2
3
4
5
20
21
22
23
24
6
25
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
26
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 39/2012: „Zdania są podzielone”. Nagrody otrzymują: Stanisław Kapuściński z Sosnowca, Fryderyk Wenglorz z Wolsztyna, Maria Kędziak z Legnicy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
A od czego w katolickim kraju jest... spowiedź?
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 41 (658) 12–18 X 2012 r.
JAJA JAK BIRETY
G
dzie zjemy najdziwniejszy obiad? Z dziwnym deserem? Oczywiście w Kraju Kwitnącej Wiśni. ~ Zacznijmy od przekąski. Oko tuńczyka. Gustownie, pojedynczo pakowane. Podobno smakuje lepiej, niż wygląda. Przy okazji, wydłubywane rybie oczka to także największy przysmak. I nagroda! – dla dzieci na Tajwanie. ~ Fugu to trująca ryba, która uchodzi za rarytas. Tylko dobrze przeszkolony kucharz potrafi upitrasić ją tak, że zostaje minimalna ilość trucizny – zdrętwieje nam język, ale nic poza tym. Jeśli jadu jest za dużo, następuje całkowity paraliż (ofiara zatrucia jest w pełni świadoma tego, co się dzieje) i śmierć przez uduszenie. Co roku fugu jest ostatnim posiłkiem dla około 300 ludzi. ~ Ciekawa „słodycz” to cukierki z ośmiornicy. Wcale nie są słodkie. Za to sprzedawane w tak atrakcyjnych smakach jak „ostra koreańska kapusta” czy „ikra dorsza”. ~ Otoko Kaoru (Człowiek Słodko Pachnący) to guma do żucia. Podobno sprawia, że pot pachnie później jak płatki róży.
CUDA-WIANKI
Przekwitłe wiśnie ~ Popularne napitki to między innymi sok ze świńskiego łożyska (dostępny także w wersji brzoskwiniowej) oraz unagi nobori – wywar z węgorza wzbogacony witaminami. Taki tamtejszy napój energetyczny. ~ Pomysłowi Japończycy nie odpuścili nawet popularnej Pepsi. Tam występuje w odmianach: jogurtowa, ogórkowa, miętowa... ~ Z kolei producenci serowego napoju wyjaśnili, że chodzi o „zwiększenie świadomości na temat sera wśród narodu japońskiego”. Nadaje się do przegryzienia chlebem. Występuje też w wersji jagodowej i cytrynowej.
~ Wyjątkowym deserem są lody o smaku mięsa. Dostępne w smakach: ozór wołowy, konina, skrzydełka kurczaka. ~ Dziwactwem jest miniaturowe jedzenie. Zjeść tego nie można, bo tylko wygląda jak prawdziwe żarcie. Często jest robione ze specjalnego wyciągu z wodorostów, który można dowolnie formować w kotleciki, rybki itp. Można jeszcze nabyć całe zestawy miniaturowych naczyń. Oczywiście bawią się w to dorośli. ~ Nyotaimori to stary zwyczaj serwowania sushi na nagim ciele. Smakołyki ułożone są tak, żeby zakrywały miejsca intymne kobiety. Dawno temu za „półmisek” robiły specjalnie wyszkolone gejsze. Jedzenie nabierało wtedy temperatury bliższej ciału, no i... było podniecająco. W Japonii nyotaimori nie jest już popularne. Zaczęło się kojarzyć z prostytucją. Za to wiele restauracji i firm organizujących niebanalne imprezy (na całym świecie, także u nas) oferuje podobną atrakcję – body sushi. JC