KOŚCIÓŁ PRZEGRAŁ WYBORY Â Str. 2, 3, 26
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 41 (606) 20 PAŹD DZIERNIKA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
 Str. 2, 3, 26
 Str. 6
 Str. 6 ISSN 1509-460X
 Str. 9
2
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Ci, którzy głosowali na Ruch Palikota, mają dodatkowy powód do zadowolenia. Otóż ugrupowanie, z którego triumfował Jonasz, na pozyskanie jednego głosu wyborcy wydało 70 groszy. Rekordzistą w tym względzie jest przegrany SLD, którego jeden głos kosztował 26,70 zł. PO i PiS wydały po 5 złotych. No i co? Rację miał Palikot, mówiąc, że głosy Polaków są dla niego BEZcenne! Jeśli marszałek Schetyna nie zdejmie krzyża w Sejmie, to sprawę oddamy do Trybunału Konstytucyjnego – ogłasza Janusz Palikot, zdradzając tym samym, jaki będzie jego pierwszy krok w parlamencie. Wkrótce na sejmowych posadzkach rozbrzmiewać będą kroki następne. Nasze kroki! Ultrakatolicka „Fronda” wyśmiewa się z sukcesu Ruchu Palikota, nazywając partię m.in. „objazdową trupą”, i proponuje, aby Roman Kotliński został mianowany szefem Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Jonasz właśnie rozważa taką możliwość. „Ruch Palikota to formacja, która jest galaretą, o której nic nie wiemy. Jest 40 posłów, ale jak na ugrupowanie, które koncentruje się na prawach kobiet, to są tam dwie kobiety, z czego jedna nienaturalna, że użyję takiego sformułowania”... Oto wypowiedź posła Iwińskiego z SLD. Okazuje się, że nie wystarczy znać 14 języków – wystarczy poczytać „Trylogię”, gdzie Zagłoba mówi: „Cham chamem”. Tomasz Terlikowski („Fronda”) dokonał wpisu na Facebooku: „Ja p..., Palikot trzeci w Polsce. Polacy zwariowali. Pora szykować się na ostrą wojnę światopoglądową. Nie odpuszczę – przynajmniej ja – temu sk... i jego poplecznikom. I powiem krótko, wstyd mi za tych, którzy zagłosowali na mendę w przebraniu trefnisia”. Jeśli wracające z lekcji religii dziecko zapyta Was, co oznacza „katolicka miłość bliźniego”, przeczytajcie mu powyższe zdanie. Albo lepiej nie, w domach humanistów nie używa się języka religii. Z niewielkiego okręgu łódzkiego, zdobywając 17 720 głosów, Jonasz dostał się do Sejmu. Spacerkiem, po godzinach pracy, dystansując np. takie „tuzy” jak Kłopotek, Mężydło, Grad czy łódzką „jedynkę” SLD – Jońskiego, pogromcę Kropiwnickiego. A także Sobecką. W tym akurat przypadku walka była nierówna: za kobieciną stało tylko Radio Maryja, a za Jonaszem – całe „Fakty i Mity”. Romaszewski – zawód senator (od 1989 roku) – przerżnął wybory, przegrywając z Markiem Borowskim. „Przegrał z komunistą. To symboliczne podsumowanie zakończonych wyborów” – podsumowała „Gazeta Polska”. Tym razem z ostatnim zdaniem gadzinówki PiS wyjątkowo się zgadzamy. W roku 2008 Kaczyński Jarosław zapowiedział, że jeśli jego partia przerżnie szóste z rzędu wybory, to i on odejdzie. No i co? – dopytują się bezczelnie dziennikarze w roku 2011. „No i usłyszałem okrzyki tłumu: »Jarosław Polskę zbaw«, więc zrozumiałem, że to tylko ja mogę doprowadzić PiS do zwycięstwa. Więc zostaję”. Szkoda, że Kaczyński nie przechadzał się akurat w tłumie wyborców Palikota. Też by krzyczeli „Jarosław”, ale to raczej odnosiłoby się do znanego tamże szpitala psychiatrycznego. Katarzyna Łaniewska, kiedyś komunistyczna aktywistka ZMP i PZPR, dziś zaprzysięgła PiS-ówka, pupilka Kaczyńskiego, a zawodowo gospodyni księdza z „Plebanii”, nie dostała się do Senatu. Takoż samo Nelly Rokita. Nieparlamentarne cisną się słowa na myśl, jaką klęskę poniósł polski parlamentaryzm. Jarosław Kaczyński zwołał konferencję prasową i poinformował zdumionych dziennikarzy, że jednak spotka się z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Teraz świat zamarł w oczekiwaniu, a bukmacherzy przyjmują zakłady: poda mu rękę czy nie poda? W nowym Sejmie powróci kwestia postawienia przez Trybunałem Stanu Kaczyńskiego i Ziobry jako współwinnych śmierci Barbary Blidy. Tak zapowiada PO. Przyklaskuje SLD, a pewnie i Palikoty się dołączą. Nie, nie cieszmy się przedwcześnie. TS nie skazuje winnych na batożenie. A szkoda! Rydzyk Tadeusz, dla wielu ojciec (?), nie zapłacił wyznaczonej przez sąd grzywny w wysokości 4,5 tys. zł za nielegalną zbiórkę pieniędzy. Czy do Radia Maryja zapuka wobec tego komornik? Niechby tylko spróbował! Rydzyk złożył odwołanie do… Trybunału Konstytucyjnego. W ten sposób już od 3 lat dyrektor RM robi idiotów z polskich sędziów.
To idzie młodość J
anusz Palikot wygrał te wybory. Odniósł niesamowity sukces, zważywszy na to, że sam jest młodym politykiem, a polska demokracja jest już stara. Ma ona co prawda tylko 20 lat, ale jest już starą, pogodzoną ze swoim losem prostytutką. Palikot ma lat 47, a jest młodzieńcem, bo jemu strasznie się chce ulepszać, poprawiać świat. Jemu naprawdę się chce. Dlatego wygrał. W odróżnieniu od Napieralskiego, który chciał tylko osiągnąć dobry wynik, ale nic poza tym. Bandzie czworga PO-PiS-PSL-SLD wydawało się, że karty są już dawno rozdane, a oni na zawsze pozostaną w grze przy stoliku. Samoobrona to był tylko wypadek przy pracy, zaś cała reszta chętnych może sobie pukać w nieskończoność do drzwi Sejmu, z którego zasiedziałe tuzy uczyniły świątynię własnej pychy. Pukać i – nie przekraczając progu – kłaniać się nisko panom posłom. My tymczasem weszliśmy bez pukania i bez pytania. A także bez milionów państwowych dotacji, bez tysięcy plakatów, usłużnych dziennikarzy i bez poparcia z ambony. Wprowadził nas Janusz Palikot. Ale przecież ta armia 1,3 miliona światłych Polaków czekała w okopach na długo przed nim. Wtedy, kiedy dorobek naszych dziadów i ojców oddawano lekką ręką obcemu państwu; kiedy zamiast budować tanie mieszkania, budowano na potęgę kościoły i plebanie; kiedy bezsilnie patrzyliśmy na majątki naszych gmin oddawane klerowi za 1 procent wartości; kiedy głodują polskie dzieci, a brzuchy biskupów pękają pod sutannami z obżarstwa i nieróbstwa. Nie bez powodu przeszedłem na czas teraźniejszy, gdyż te wszystkie patologie dzieją się wciąż i wszędzie, każdego dnia na naszych oczach. Ale właśnie nadszedł czas, aby to zmienić. Mam nadzieję, że w tych zmianach pomogą nam ludzie z SLD, bo od samej tej organizacji trudno w jej obecnym kształcie cokolwiek wymagać. Mam nadzieję na małą sejmową koalicję RP z posłami SLD, która przy dobrej woli części posłów PO może nawet przegłosować kilka cennych dla Polaków projektów ustaw i nowelizacji. Zobaczymy, ilu kolegów z Platformy kieruje się własnym rozumem i sumieniem, a ilu trzęsie portkami przed biskupami. Czas tych ostatnich właśnie się skończył i chętnie im ten fakt uświadomimy. Przetestujemy to najpierw na in vitro. Zapraszamy wszystkich odważnych i ideowych posłów na nasz zwycięski okręt. Zwłaszcza koledzy z SLD nie powinni utyskiwać na zabrane głosy i konkurencję na lewicy, ale cieszyć się, że lewica znów się policzyła, że jesteśmy razem w Sejmie i możemy razem zmieniać Ojczyznę. Jak przeprowadzimy zmiany? Może niektórzy poczują się zawiedzeni, ale nie będzie palenia kukły Rydzyka, ściągania sejmowego krzyża w środku nocy ani nawet czuwania pod Światowitem, którego wcześniej ustawimy
na Krakowskim Przedmieściu, czy też żądań wybudowania pomnika ofiar Kościoła spalonych na stosach całej Europy. Nie będziemy zwalczać chamstwa chamstwem i odpowiadać paranoją na paranoję. Chociaż akurat nasze chamstwo i nasza paranoja byłyby wówczas uzasadnione argumentami rozumowymi. Chamów załatwimy kulturą osobistą i polityczną, a paranoików i zaprzańców powalimy logiką. Ostatnio wyleczyłem takiego jednego młodego zwolennika PiS, który zaczął mi „udowadniać”, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. Ale dlaczego? – zapytałem spokojnie. – Dlatego, że to podobne do Ruskich – argumentował. – Ale wszystko temu przeczy, dwie komisje, eksperci… – ja dalej w tym łagodnym tonie, i jeszcze, że przecież możemy kogoś skrzywdzić, rzucając tak ciężkie oskarżenia… I co powiecie? W końcu rozłożył ręce i odszedł niemal skruszony! Wiem, wiem, są przypadki beznadziejne, jak Kaczyński czy Macierewicz, ale to są już tylko pojedyncze osoby, dinozaury niemalże, które może niedługo powinniśmy zacząć chronić przed wymarciem. No, może jednak trochę przesadziłem… Ruch Palikota jest tak naprawdę Ruchem Młodej Polski, która do tej pory była Polską podziemną, kultywowaną w zaciszach domów, na zebraniach RACJI czy TKKŚ. Nie bez powodu pierwsze numery „FiM” Czytelnicy nazywali bibułą, którą zdobywali spod lady, jadąc nierzadko kilka kilometrów do kiosku tam, gdzie jeszcze nie interweniował miejscowy proboszcz. Teraz, kiedy poczuliśmy smak zwycięstwa, nic nas nie powstrzyma, i mówię Wam – wszystko jest możliwe. Może nie od razu, może nawet nie przez najbliższe 4 lata, kiedy będziemy głównie znakiem sprzeciwu i być może jedynym racjonalnym głosem w polskim parlamencie. Ale rozum w końcu zwycięży. Będziemy żmudnie przez te 4 lata pracować na przyszłe pełne zwycięstwo i nie mam w tej chwili najmniejszej wątpliwości, że ono nastąpi. Pokazuje to chociażby przekrój wiekowy wyborców RP – w ogromnej większości młodych ludzi. A ich przybywa z każdym rokiem, z każdą chwilą. Pisałem po wielokroć w ciągu ostatnich 12 lat, że klerykalizm umrze u nas śmiercią naturalną, a wypleni go młode pokolenie. Tak się właśnie dzieje, a proces ten gwałtownie przyspieszył, gdyż także starsze pokolenie nabrało po wyborach wiatru w żagle. Każdego dnia do kół terenowych Ruchu Palikota puka kilkuset ludzi w różnym wieku, oferując swoją głowę i dwie ręce do pracy. Bo można mieć 60, 70, 80 i więcej lat i być naprawdę młodym – duchem, odwagą, zapałem, wiarą w zwycięstwo – pragnieniem zmieniania świata na lepsze. To idzie młodość. Teraz już nic nam się nie oprze. JONASZ KOCHANI! Dziękuję z serca za każdy oddany na mnie głos, za tysiące, tysiące gratulacji, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć, za niesamowicie szczodrą materialną pomoc na moją kampanię. Jestem Waszym dozgonnym dłużnikiem! A dług ten będę spłacał w Sejmie.
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
GORĄCY TEMAT
3
Victoria ! Wieczór wyborczy Ruchu Palikota to nie tylko sukces polityka z Lublina – to przede wszystkim święto wszystkich polskich racjonalistów. Wypełniony po brzegi klub „Reduta Banku Polskiego” przy ulicy Bielańskiej w Warszawie, gdzie zebrała się śmietanka załogi Palikota, był przez chwilę centrum antyklerykalnej Polski. Każdy z zebranych wierzył, ba, miał pewność, że Ruch Palikota przekroczy próg wyborczy, ale nikt nie miał pojęcia, co do kształtu pierwszych sondaży powyborczych. Mimo nieprzychylności wielu prawicowych dziennikarzy właśnie to miejsce skupiło uwagę większości mediów i komentatorów politycznych. Nic dziwnego… Skazani przez wielu na porażkę okazali się czarnym koniem wyborów parlamentarnych. Przed ogłoszeniem wyników pracowni sondażowych na piedestale
najbardziej zasłużonych dla partii stanęło 15 osób. Wśród nich: Roman Kotliński, Wanda Nowicka, Robert Leszczyński, Piotr Tymochowicz i Anna Grodzka. Grupa reprezentantów odliczała sekundy do zakończenia ciszy wyborczej. Kiedy na telebimach pojawił się zaskakujący rezultat Ruchu – ponad 10-procentowy – sala wpadła w euforię. Janusz Palikot wygłosił rotę przysięgi, której słowa powtarzała reszta zebranych: „My, ludzie Ruchu Palikota, zobowiązujemy się być wierni idei nowoczesnego państwa, państwa świeckiego, społecznego, obywatelskiego i przyjaznego. Tej nadziei nie zawiedziemy”. Obietnica złożona wśród licznych mediów,
działaczy, a przede wszystkim wobec milionów Polaków przed telewizorami, ma być dowodem prawdziwości obietnic i ideowości, a nie – jak sądzą przeciwnicy Ruchu – wyrachowania partii. Niedzielny wieczór 10 października to sukces nie tylko samego Ruchu Palikota, ale także idei antyklerykalnych oraz rozumu nad zatęchłą, zaczadzoną klerykalizmem sceną polityczną. Polacy po raz pierwszy mieli okazję oddać swój głos na ludzi, którzy z pewnością klękać przed księżmi nie będą
i nie muszą o tym nikogo zapewniać. Wśród zwycięzców znaleźli się: redaktor naczelny „Faktów i Mitów” Roman Kotliński oraz wiceszef RACJI PL Jan Cedzyński, którzy lada dzień zasiądą w ławach sejmowych. O ile obu panów Czytelnikom „FiM” przedstawiać nie trzeba, to
możemy z pełną odpowiedzialnością zapewnić, że pozostałych 38 świeżo wybranych posłów RP będzie walczyć o państwo laickie i postara się ograniczyć wpływy Kościoła katolickiego w Polsce. DO MINIMUM! ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Kapłanki domowego ogniska Idealna żona to była zakonnica, która po ucieczce zza murów i krat doceni rodzinne życie. Kryzysu tzw. powołań nie da się już ukryć. Nawet jeśli jakaś zbłąkana duszyczka przyjdzie zakosztować mnisiego życia, trzeba liczyć się z tym, że weźmie i ucieknie. Dezerterek przybywa! Na łamach popularnego portalu internetowego o swoich wystąpieniach opowiedziały dwie byłe siostrzyczki. Nie mogły znieść kościelnej smyczy. Za to na wolności okazały się przykładnymi żonami, matkami i pracownikami. Małgosia trafiła do zakonu zaraz po maturze. Wcześniej aktywnie uczestniczyła w życiu parafii i udzielała się na różnych oazach. Dzięki temu mogła choć na chwilę uciec z domowego piekiełka: ojciec alkoholik, matka furiatka, brat spędzający dnie na ławce przed blokiem. Klasztor kojarzył jej się wówczas ze... świętym spokojem. „Powołanie pomyliłam z marzeniem o stabilizacji” – twierdzi teraz. W zakonie wytrzymała 6 lat. Marzyła o zabawie i sukienkach innych niż szare, a z czasem też... o dziecku. Po wystąpieniu wróciła do swojej miejscowości, ale ludzie nie dawali jej żyć. „Niby zakonnica,
a wygląda jak kurwa!” – usłyszała w sklepie, gdy kupowała czerwoną szminkę. Wyprowadziła się do innego miasta. Skończyła studia i założyła rodzinę. Wreszcie potrafi cieszyć się życiem. Anna była siostrzyczką całe 11 lat. Jako młoda dziewczyna – wychowana po kościelnemu – miała w głowie utopijny obraz klasztornej egzystencji. O tym, jak naprawdę żyje się w zhierarchizowanym zakonie, nie chce opowiadać. Wspomina tylko, że przełożone mocno dały jej się we
znaki. Była po studiach pedagogicznych i pracowała w domu dziecka. Tam do głosu doszedł instynkt macierzyński. Najczęściej silniejszy niż potrzeba klepania zdrowasiek. Anna odkryła, że woli zajmować się dzieciątkami (najchętniej swoimi!), niż marnować czas w habicie. Być może wychowankowie z bidula zastąpiliby jej własne dzieci – w końcu powrót do świata, w którym samemu trzeba martwić się o wikt i opierunek, łatwy nie jest. Ale... przełożone dziewczyny zabrały ją z domu dziecka, żeby wypełniała swoje powołanie w klasztornej pralni i ogrodzie. „Pokory, siostro!” – usłyszała i... nie było dyskusji. Uciekła. Była tuż po 30. Rodzice pomogli, choć nie obyło się bez wyrzutów i gadania... „Przez ciebie nie wiem, co mam ludziom powiedzieć, jak się pokazać w kościele” – żaliła się jej matka. Samotne życie byłej zakonnicy nie trwało długo. Na katolickim portalu dla samotnych poznała obecnego męża. Cnotę straciła po ślubie, jak katechizm przykazuje. Małżonkowie założyli rodzinny dom dziecka. Kiedy zdążyli sprowadzić do niego 8osobowy przychówek, Anna zaszła w ciążę. Jest szczęśliwa i pewna, że podjęła słuszną decyzję, za którą zresztą – z przyzwyczajenia – dziękuje Bogu. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki 32-latek z Rawy Mazowieckiej najpierw dał przypadkowemu przechodniowi w zęby, a później zrabował mu torbę z zakupami. Kiedy już na spokojnie zlustrował jej zawartość, okazało się, że w środku jest tylko chleb z margaryną.
NIEFART
Wieczorem na autostradzie A4 dolnośląska drogówka zatrzymała mężczyznę. Nie dość bowiem, że z ruchliwej drogi uczynił sobie deptak, to jeszcze pokonywał go rozebrany od pasa w dół. 33-latek nie umiał powiedzieć, skąd się wziął na autostradzie. Miał za to ponad 2,5 promila.
PIECHUR
Z usług jeleniogórskiego hotelu Europa nie mógł skorzystać Ferdynand Juszkiewicz. Dyrekcja nie zgodziła się go zameldować, gdyż jest... niepełnosprawny ruchowo.
PRECZ, KALEKO!
Mieszkanie 77-letniej pani ze Zwierzyńca odwiedziły dwie kobiety, które przedstawiły się jako przedstawicielki Unii Europejskiej przydzielające zapomogi. Wyjaśniły, że jeśli chce skorzystać, musi się poddać specjalnemu badaniu. Kobieta oczywiście się zgodziła. Owo „badanie” kosztowało ją 36 tysięcy złotych, bo tyle oszczędności zniknęło z jej szafy. Opracowała WZ
ZAPOMOGA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Pokolenie JPII stało się pokoleniem JP. (Monika Olejnik o Januszu Palikocie)
Najważniejsze, co się dzisiaj dzieje, to zagrożenie lewactwem. (Paweł Kowal, PJN, o sukcesie Ruchu Palikota)
Palikot to kościołożerca.
(Władysław Bartoszewski)
Wypowiedzi, na które Kaczyński pozwalał sobie w czasie kampanii wyborczej, w tym pod adresem Niemiec, wychodzą daleko poza czerwoną linię politycznej areny. Można odnieść wrażenie, że Kaczyński dostał pomieszania zmysłów. (Alexandr Rahr, niemiecki politolog)
Miłośnicy tak bardzo reklamowanych w Polsce okręgów jednomandatowych doczekali się wreszcie ich realizacji. Na razie w Senacie. Przez długie lata toczyła się w Polsce potężna kampania promująca tak zwane okręgi jednomandatowe, które miały uzdrowić polską demokrację. Ten rodzaj wyłaniania reprezentantów społeczeństwa jest szczególnie popularny w krajach anglosaskich i do pewnego stopnia jest też ich zmorą, ale to w niczym nie przeszkadzało polskim miłośnikom tego typu ordynacji wyborczej w ich bezkrytycznym propagowaniu. Okręgami jednomandatowymi ekscytowali się głównie prawicowcy, a PO postulat ich utworzenia swego czasu wzięła wręcz na swoje sztandary. Z tym sposobem wyłaniania posłów i senatorów wiązano liczne nadzieje. Okręgi te miały bardziej związać wyborców z ich reprezentantami, a życie polityczne kraju uwolnić od terroru partyjnych bonzów. Twierdzono, że w tym systemem mogą odnosić sukcesy także ludzie bezpartyjni – wystarczy, że zmobilizują elektorat na swoim terenie. Miłośnicy tych teorii doczekali się w tym roku okręgów jednomandatowych w Senacie. No i co? No i wielka klapa! Okazuje się, że ci, którzy przed jednomandatówką ostrzegali, mieli pełną rację. Ten sposób wyłaniania deputowanych jeszcze bardziej deformuje reprezentację polityczną społeczeństwa niż system dotąd stosowany. Bo już ten sposób, za pomocą którego od lat wyłaniamy posłów, sprzyja wielkim partiom i sprawia, że parlament jest o wiele bardziej prawicowy i klerykalny niż polskie społeczeństwo.
A co mamy teraz w jednomandatowym Senacie? Jest jeszcze gorzej niż w Sejmie. Dwie największe partie bardziej zdominowały scenę wyższej izby parlamentu niż niższej. O ile w Sejmie PO-PiS ma w sumie około 70 proc. mandatów, co już samo w sobie jest kuriozum, o tyle w Senacie ma ich 92 proc.! 3 mandaty ma PSL, a reszta (czyli 5) to tzw. niezależni senatorowie, wybrani często z cichym lub głośnym poparciem głównych partii, tak jak w Warszawie Marek Borowski zdobył mandat z poparciem PO. Zatem widać wyraźnie, że dyktatura wielkich partii ma się świetnie w tej rzekomo bardziej demokratycznej metodzie wyłaniania kandydatów. Jeśli odrzucam system jednomandatowy, to nie dlatego, że uważam stan obecny za idealny. Przeciwnie – należy go reformować. Należy odrzucić finansowanie molochów partyjnych z budżetu państwa i zastąpić je odpisami podatkowymi pobieranymi od sympatyków (oczywiście z górnym limitem wpłat). Należy zabronić płatnych ogłoszeń telewizyjnych i billboardów, bo nie wnoszą one niczego merytorycznego do kampanii. Trzeba także koniecznie obniżyć limit wejścia do Sejmu z 5 do 3 proc. głosów oddanych na daną partię. W Holandii, w tamtejszym parlamencie, są nawet bardzo malutkie partie i nie paraliżuje to bynajmniej rządzenia. Polityczni giganci muszą czuć nieustannie oddech konkurencji na plecach, bo bez tego się demoralizują. Czy nie na tym w końcu polegają tak reklamowane zalety wolnego rynku? Skoro mamy wolny rynek towarów i usług, to dlaczego ogranicza się konkurencję na rynku politycznych alternatyw? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Godzina prawdy
Wielkim pokonanym tych polskich wyborów jest Kościół. Polska prezentuje się coraz bardziej jako nowoczesna i laicka, już niegotowa na ślepe posłuszeństwo wobec biskupów. („La Repubblica”, dziennik włoski)
Transseksualista, zdeklarowany gej i wojujący antyklerykał – obecność tych nowych postaci w polskim parlamencie wskazuje, że Polska przechodzi przyspieszoną laicyzację i dołącza do świeckiej Europy. („La Repubblica”)
Ponad 20 lat po upadku komunizmu Polska, potężne państwo Nowej Europy, definitywnie zakończyła okres przejściowy, opowiedziała się za świeckością i stała się w pewnym sensie krajem normalnym. („Le Figaro”)
Jeśli zliczy się głosy SLD i Palikota, tj. ok. 20 proc., i jeżeli się popatrzy, że blisko 40 proc. zyskuje PO, która nie jest ulubienicą Kościoła katolickiego, to po raz pierwszy mamy jakąś wyrazistą konfigurację, wskazującą, że pomoc Kościoła, jaką uzyskuje PiS, chyba niewiele już pomaga. I patrząc na wyniki z tego punktu widzenia, można powiedzieć, że być może jesteśmy u progu sekularyzacji kraju. (prof. Radosław Markowski, socjolog)
Gdyby funkcję pełnomocnika do spraw równości pełniła osoba kompetentna, a nie kapłanka Matki Boskiej Trybunalskiej, to myślę, że PO byłaby bardziej wiarygodna. (prof. Magdalena Środa, etyk, o Elżbiecie Radziszewskiej)
Moi synowie sami decydowali o tym, kiedy się ochrzcić. W wieku 16 lat załatwiałem im księdza i kościół i szli sobie do chrztu piechotą. Chciałem, aby zadecydowali sami, a nie żeby ktoś ich polewał wodą po głowie – nieświadomych. (Bogdan Smoleń, artysta kabaretowy)
My, konserwatyści, wierzymy w siłę więzów, które łączą ludzi. Wierzymy, że społeczeństwo jest silniejsze, kiedy ślubujemy sobie pomoc, kiedy się wzajemnie wspieramy. Zatem kiedy wspieram małżeństwa jednopłciowe, to nie wbrew temu, że jestem konserwatystą. Wspieram te małżeństwa, ponieważ jestem konserwatystą. (David Cameron, premier Wielkiej Brytanii) Wybrał AC i MarS
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
NA KLĘCZKACH
NIESŁUSZNE SPOŁECZEŃSTWO Po bojkocie stacji TVN i wybranego „przypadkiem” prezydenta Komorowskiego oraz „akcji” nieuczestniczenia w debatach przedwyborczych z PO Jarosław Kaczyński zapowiedział, że Ruch Palikota dla PiS nie będzie istniał. „Tego rodzaju formacje polityczne w parlamencie nie powinny istnieć, my nie chcemy mieć z tą formacją nic wspólnego, będzie ona przez nas całkowicie ignorowana. W historii różnych państw zdarzają się momenty trudne, zdarzają się błędy, to był wielki błąd części naszego społeczeństwa” – powiedział prezes. Prezesowi nie pozostaje nic innego, jak zmienić społeczeństwo na nowe, bezbłędnie głosujące na PiS. ASz
osobom, które chcą zawrzeć legalny związek partnerski albo małżeństwo jednopłciowe na terenie Unii. Polskie dokumenty wymagają wpisania nazwiska przyszłego małżonka, a kiedy petent wpisuje osobę tej samej płci, urzędnicy odmawiają wystawienia zaświadczenia. Sprawa wlecze się już od lat, a na początku bieżącego roku kwestię solennie obiecywali uporządkować na korzyść obywateli polskich Jerzy Miller, szef MSWiA, i Elżbieta Radziszewska, pełnomocniczka ds. równego traktowania. Problem nadal nie jest jednak załatwiony. AC
KATOAGITKA
MŁODZIEŻ PALIKOTA W akcji „Młodzi głosują” zorganizowanej przez Centrum Edukacji Obywatelskiej w szkołach na terenie całej Polski młodzież mogła głosować na swoich politycznych ulubieńców. Chodzi o poznanie preferencji politycznych gimnazjalistów i licealistów, którzy w większości nie mają jeszcze praw wyborczych. W 1263 szkołach oddano 200 tys. głosów. Wynik jest niesamowity! 36 proc. młodych popiera Ruch Palikota, 21 proc. – PiS, a 20 – PO. SLD zdobyło w tym sondażu tylko 6 proc. głosów. MaK
KASA RZĄDZI ŚWIATEM Tytułowym wyznaniem wiary podsumował swoje powyborcze wystąpienie szef PSL Waldemar Pawlak, mówiąc o pieniądzach wydanych na kampanię wyborczą. Rzeczywiście: nic tak jak sformułowanie „kasa rządzi światem” nie oddaje polityki PSL-u – można iść do łóżka, czyli w koalicję, zarówno z lewicą (SLD), jak i z prawicą (PO), byle sypała się kasa. MaK
TY HOMOFOBIE! W czasie minionej kampanii wyborczej kandydat i znany działacz gejowski Robert Biedroń (zdobył mandat poselski) został zaczepiony na dworcu w Redzie. Jakiś mężczyzna chciał go koniecznie obrazić, ale ponieważ bał się użyć słów powszechnie uważanych za obraźliwe, wyzwał Biedronia od „homofobów”, bo to było chyba jedyne, co przyszło mu spontanicznie na myśl. To trochę tak, jakby człowieka walczącego o świecką Polskę „wyzwać” od klerykałów. AC
BRAK ZAŚWIADCZEŃ Komisja Europejska dopytuje się, dlaczego polskie urzędy nadal nie wydają zaświadczenia o stanie cywilnym
NERGAL UZDROWICIEL W warszawskim klubie Hydrozagadka Adam Darski wziął udział w happeningu zorganizowanym przez członków zaprzyjaźnionego zespołu rockowego. Muzycy ucharakteryzowani na ciężko chorych byli „uzdrawiani” przez Nergala, ubranego w strój przypominający ubranie duchownego. Prasa brukowa zrobiła z tego skandal, a temat pociągnął prezes TVP Juliusz Braun, żądając wyjaśnień od kierownictwa programu telewizyjnego, w którym Darski jest jurorem. Zachowanie muzyka uznał za „brak poszanowania dla przekonań religijnych (jakich?) oraz choroby i kalectwa”. Zdumiewające jest to, że w Polsce trzeba „szanować” chorobę zamiast chorych. I że z ewentualnego braku poszanowania trzeba się tłumaczyć przed pracodawcą! MaK
NIEZALEŻNY EKSPERT
Tuż przed wyborami w kościołach Opola można było znaleźć na ławkach „Informator Parafialny”, a w nim materiał wyborczy kandydata PiS Patryka Jakiego. Zagadnięty przez dziennikarzy kandydat twierdził, że w takich działaniach nie ma nic nadzwyczajnego, ponieważ i tak spotyka się w ramach kampanii wyborczej z grupami parafialnymi. Fakt, cóż dziwnego w tym, że przykruchtowa partia lgnie do kruchty. MaK
W czasie kolejnej odsłony procesu Doroty Rabczewskiej, czyli Dody, o obronę uczuć religijnych jako biegły rzeczoznawca występował ksiądz rzymskokatolicki. Przypomnijmy, że Doda jest oskarżona o to, że nazwała autorów Biblii „ludźmi naprutymi winem i palącymi jakieś zioła”. Prokuratura powołała trzech biegłych, w tym księdza Dariusza Sztuka, który perorował w sądzie o natchnionym charakterze Biblii. Tak oto polski wymiar sprawiedliwości zmierza w stronę inkwizycyjności, skoro oskarżeni przez katolików zmuszeni są do wysłuchiwania opinii ich duchownych. MaK
STOP ROZUMOWI!
KATOLUTERANIE
Fundamentaliści katoliccy ze stowarzyszenia „Stop Aborcji” tuż przed wyborami prezentowali zdjęcia polityków PO (tych, którzy nie głosowali za całkowitym zakazem aborcji) tuż obok fotek martwych płodów. Umieszczano też napis: „Kompromis aborcyjny dopuszcza zabijanie chorych dzieci”. Tej manipulacji próbowano m.in. w Brzesku (Małopolska) i Wałbrzychu. MaK
Uchodzący za jeden z najbardziej konserwatywnych w Europie polski Kościół ewangelicko-augsburski przygotowuje specjalny dokument poświęcony mniejszościom seksualnym. Chodzi m.in. o stosunek do jednopłciowych związków partnerskich i do wyświęcania homoseksualnych duchownych. Wśród polskich luteranów są rozmaite poglądy na ten temat, choć przeważają stanowiska konserwatywne, zbliżone do katolickiego. Kościół wyznania augsburskiego w naszym kraju jako jeden z nielicznych w Europie do tej pory nie zgodził się na ordynację kobiet na urząd pastora. MaK
panienek, opublikował całostronicowe zdjęcie „cudownej hostii z Sokółki” (tej ponoć krwawiącej) z załączoną instrukcją obsługi. Instrukcja jest spisem modlitw ułożonych w odpowiedniej kolejności i przeznaczonych do odmawiania na właściwych „paciorkach”. Oby z tego nie wylęgły się jakieś mentalne paciorkowce! AC
GŁÓDŹ WYNAGRADZA Arcybiskup Leszek Sławoj Głódź postanowił otrzeć łzy księdza Mirosława B. z Bojana, którego skazano za molestowanie nastolatki. Uczynił go członkiem kapituły Kolegiaty Staroszkockiej. Dzięki temu duchowny awansował do rangi doradców metropolity gdańskiego. Mirosław B. został kustoszem kapituły, czyli człowiekiem odpowiedzialnym za jej majątek. MaK
PODZIEMNY KULT Płaski brzuch, talię osy, piękne uda i pośladki od niedawna można rzeźbić w dwóch lubelskich kościołach. W salach pod kościołami: pw. Wieczerzy Pańskiej oraz pw. MB Różańcowej ulokował się bowiem klub sportowy. Jak głosi reklama – ekskluzywny. Na dodatek wstęp do niego mają wyłącznie kobiety. Oferta adresowana jest do pań w każdym wieku i obejmuje fitness, spalanie zbędnych kalorii, aerobik, naukę tańczenia salsy, zajęcia z samoobrony, saunę oraz siłownię. Niejedna katoliczka może mieć teraz poważny dylemat – wielbić na górze ciało Chrystusa i klepać różańce czy zejść do kościelnego podziemia, gdzie obiecują pomóc pokochać swoje ciało, a paniom „55 plus” nawet przedłużyć młodość. AK
KONTROLA MSZALNA
OSTATNIA ZGASI ŚWIATŁO Gwałtownie wzrasta liczba zakonnic porzucających życie za klasztornymi murami. Przed dekadą było takich sióstr 59 rocznie, a obecnie jest ich aż 199. Oznacza to ponadtrzykrotny wzrost ucieczek, i to przy stale malejącej liczbie zakonnic. AC
CYCATKI I HOSTIA Dziennik „Fakt”, znany m.in. z publikowania zdjęć rozebranych
W celu ukrócenia kościelnego wagarowania dziatwy szkolnej proboszcz parafii św. Bartłomieja w Czernikowie zaprowadził
5
sprawdzanie obecności na mszach. Zarządził zatem, żeby od września bieżącego roku wszystkie dzieci i młodzież z Czernikowa, Osówki i Stekliny oraz innych szkół poza parafią, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej, a na klasie maturalnej lub ostatniej zawodowej skończywszy, prowadziły „Książeczkę uczestnictwa w Mszach niedzielnych i nabożeństwach”. Książeczka jest własnością parafii, należy ją podpisać na pierwszej stronie i „zbierać podpisy lub pieczątki za poszczególne niedziele czy nabożeństwa” – informuje proboszcz. AK
CZAR PROBOSZCZA 5 tys. złotych ukradła 84-letniej zgierzance oszustka podająca się za pracownicę parafii. Najpierw przekonała staruszkę, że na prośbę proboszcza rozdaje koce na zimę, a kiedy już przekroczyła próg, poprosiła, aby starsza pani wyjęła… oszczędności w celu sprawdzenia numerów seryjnych banknotów. Kiedy pieniądze znalazły się na stole, poprosiła o herbatę dla siebie i proboszcza, który miał przyjść lada chwila. I tyle ją widziano. OH
ŻYDZI ZASŁONIĄ ZBRODNIARZA Kościół prowadzi umiejętną politykę maskowania własnych zbrodni, wykorzystując ofiary terroru, który często sam rozpętał. Niedawno pisaliśmy o beatyfikacji chorwackich mniszek z czasów II wojny światowej („FiM” 38/2011), które mają przysłonić bestialstwa katolickich ustaszy. Okazuje się, że w Bratysławie szykują wyniesienie na ołtarze dwóch ofiar ostatniej wojny światowej – jezuity i jego ojca, Żydów nawróconych na katolicyzm. Obaj trafili do obozów zagłady i zmarli razem z innymi członkami swojej rodziny w kwietniu 1945 roku. Tak Kościół „uczci” ofiary jednego z najbardziej katolickich i antysemickich rządów ówczesnej Europy, którego premierem był ksiądz... MaK
6
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Pętla Przy okazji śledztwa w sprawie samobójczej śmierci Andrzeja Leppera wychodzą na jaw ciekawe układy dziennikarzy i polityków z pewnym przestępcą... Zgon Leppera stał się pożywką dla tabloidów i politycznych hien cmentarnych skupionych wokół Jarosława Kaczyńskiego. Jako pierwszy wystąpił redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, ogłaszając, że posiada sensacyjne nagranie z odbytego 1 października 2010 r. spotkania, podczas którego lider Samoobrony rzekomo mu oświadczył, że boi się o swoje życie, i zadeklarował, że chce ujawnić nazwisko osoby będącej źródłem słynnego przecieku o planowanej akcji CBA w tzw. aferze gruntowej. Poseł Arkadiusz Mularczyk
zażądał od Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta objęcia śledztwa osobistym nadzorem, bo „Lepper był ważnym świadkiem w sprawach prokuratorskich i sądowych” i jest wielce podejrzane, że organa ścigania sugerują motyw długów, podczas gdy sprawa wciąż jest w toku. Prezes PiS oznajmił (w dobrze znanym stylu), że coś wie, ale tylko prokuraturze powie, dlaczego Lepper błagał o spotkanie z nim; Zbigniew Ziobro grzmiał, że „są liczne pytania”, a wobec tych „nowych” wieści należy natychmiast złapać sprawcę przecieku...
Zbigniew S. (pierwszy z lewej) wrócił na salony i odbudował pozycję przy Lepperze
Śledztwo wszczęte przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie (powierzone do prowadzenia Komendzie Stołecznej Policji) „w sprawie doprowadzenia Andrzeja Leppera namową lub poprzez udzielenie pomocy do targnięcia się na własne życie w dniu 5 sierpnia 2011 r. w Warszawie w siedzibie głównej partii Samoobrona RP” wykazało jednoznacznie, że do zgonu doprowadził ucisk sznura od snopowiązałki na narządy szyi, tchawicę i krtań. W krwi i moczu zmarłego nie stwierdzono alkoholu etylowego, wkrótce będą znane wyniki badań biologicznych narządów wewnętrznych na zawartość substancji chemicznych wprowadzonych (ewentualnie!) do jego organizmu jeszcze za życia. Nie znaleziono żadnego śladu mogącego świadczyć o udziale osób trzecich
Drapacz Pana Boga Archidiecezja warszawska chce (a to znaczy, że będzie) budować w centrum stolicy wieżowiec wyższy od Pałacu Kultury i Nauki. W tym miejscu przepisy dopuszczają sześciokrotnie niższy budynek, ale kler zasługuje na więcej. Drapacz chmur będzie miał 180 metrów – czyli o 40 metrów więcej niż wieżowce Intraco i Marriotta. Ma stanąć na skrzyżowaniu ulic Emilii Plater oraz Nowogródzkiej – obok kościoła św. Barbary. Przedsięwzięcie jest na wskroś komercyjne i ma zaoferować ponad 50 tysięcy metrów kwadratowych pod wynajem. Biznesowym partnerem kościoła jest firma BBI Development znana z podobnych przedsięwzięć, na przykład z budowy kompleksu w miejscu słynnego Supersamu. – Taka inwestycja w tym miejscu nie jest możliwa. Projekt miejscowego planu zagospodarowania tego terenu nie przewiduje budynków wyższych niż 30 metrów – mówi Marek Mikos, dyrektor miejskiego wydziału architektury. Zdaje się, że szef stołecznych architektów będzie jednak musiał zmienić zdanie,
bo władze archidiecezji już zabrały się do roboty, nie patrząc na jakieś tam durne, cywilne plany. – To jest nasza ziemia i postawimy sobie na niej, co chcemy – mówi prałat Rafał Markowski, rzecznik archidiecezji. Jak dokładnie ma wyglądać biznes? A tak, że Kościół wniesie do niego grunt, natomiast BBI Development wykona projekt budynku, załatwi zmianę planu zagospodarowania (czyli zezwolenie na budowę), wystara się o kredyt i będzie realizował nadzór inwestycji. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że istnieje poufny podpunkt umowy, według którego archidiecezja zobowiązuje się wziąć na siebie przekonanie władz miasta do zmiany miejscowego planu zagospodarowania, czyli do zezwolenia na postawienie budynku wyższego niż 30 metrów. Ale nie tylko architektoniczne ograniczenia stoją na drodze wiekuistej szczęśliwości warszawskiej kurii. Oto okazuje się, że w budowie przeszkadza – nie zgadniecie co – plebania kościoła św. Barbary. Więc co? Więc wyburzy się ją raz dwa. Gdy miejscowy proboszcz próbował protestować, usłyszał, żeby
w akcie samobójstwa, a charakterystyczne plamy opadowe w najniżej położonych częściach ciała („rękawiczki” i „skarpetki” na stopach oraz dłoniach) to dla medyków sądowych po prostu klasyka w przypadkach śmierci przez powieszenie. Wyjaśniono także wszystkie rzekome sensacje nagłaśniane przez tabloidy: ~ Kwestia rusztowania przy budynku zajmowanym przez Samoobronę i otwartego okna w gabinecie Leppera (w domyśle: ustawione przez organizatorów spisku, żeby ułatwić egzekutorowi dopadnięcie ofiary). – Były to od dawna zaplanowane prace remontowe. Na miejscu pracowała grupa robotników i z pewnością nikt obcy nie mógł na nie w biały dzień wleźć. A nawet gdyby, to rozstawienie rusztowań uniemożliwiało przedostanie się z nich do okna. Do gatunku plotek należy również zaliczyć twierdzenie, że Lepper nigdy nie otwierał okna ze względu na klimatyzację, bowiem przeczą temu zeznania jego najbliższych współpracowników – mówi oficer z KSP; ~ Stopklatka na ekranie telewizora zatrzymanego po godz. 13, czyli już po zgonie Leppera. – Ten odbiornik bardzo często się zawieszał. Mieli z nim problem już od dawna – tłumaczy policjant. Dodaje, że niemal pewnym motywem samobójstwa była pętla długów oraz katastrofalna sytuacja finansowa Leppera, wyraźnie odbijająca się na jego nastrojach i zachowaniach, zaś w króciutkim nagraniu dostarczonym przez Sakiewicza nie ma nawet słowa potwierdzającego pragnienie spotkania się z Kaczyńskim. – Szukał pożyczek nawet u typów spod ciemnej gwiazdy. Nawiasem mówiąc, szkoda, że ze względów
lepiej cicho siedział, bo dostanie nową – taką, że oko mu zbieleje. Może na 60 piętrze kościelnego drapacza Pana Boga? – Pieniędzy bardzo potrzebujemy, na przykład na finansowanie seminarium duchownego i bieżące funkcjonowanie kurii – twierdzi Markowski i dodaje, że Kościół nie chce obarczać tym wiernych. Taki jest dobreńki. A może raczej bogateńki. O jaką kwotę chodzi? Licząc po najniższych cenach wynajmu biur w Warszawie i przyjmując 60-procentowy udział Krk w dochodach, wychodzi, że archidiecezja będzie zarabiać minimum 3 miliony złotych miesięcznie. Piszemy minimum, bo deweloperzy, licząc ewentualne restauracje, luksusowe sklepy, spa i na przykład siedziby banków, mówią o około 10 milionach. Przecież jednak opisywany wieżowiec to nie jedyna tego typu inwestycja w Warszawie. Przypomnijmy, że Kościół posiada jeszcze w centrum Warszawy luksusowy biurowiec Roma Office Center (o pow. ponad 12 tys. m2) oraz Centrum Jasna przy ul. Świętokrzyskiej. Roma Office Center został wzniesiony przez archidiecezję warszawską na działce wartej około 50 milionów złotych, którą Kościół dostał od miasta za darmo. Inwestycja kosztowała Glempa (mówi się, że to jego niemal prywatne przedsięwzięcie i oczko w głowie)
formalnych nie wolno nam rozszerzyć śledztwa na badanie motywów. Wyszłyby na jaw ciekawe powiązania polityków i dziennikarzy z szemranymi biznesmenami... – twierdzi nasz rozmówca i podaje jeden z przykładów. Zmarły był m.in. petentem 37-letniego Zbigniewa S., byłego doradcy posłów Samoobrony, z którego usług oficjalnie zrezygnowali, gdy wyszły na jaw popełnione przezeń liczne oszustwa, wyłudzenia kredytów, fałszowanie dokumentów, powoływanie się na wpływy w prokuraturze i służbach specjalnych, a nawet próby szantażu. Gdy Zbigniew S. dostał za całokształt 4 lata więzienia, stał się cud. Oto 23 lutego 2006 r. ówczesny minister sprawiedliwości – prokurator generalny Zbigniew Ziobro – wniósł na jego korzyść kasację do Sądu Najwyższego. Powód? Ekipa Kaczyńskiego przygotowywała go do roli kluczowego świadka w sprawie tzw. grupy trzymającej władzę, która wypłynęła przy okazji afery Rywina (operacja padła, jak wiadomo, na pysk). Po odbyciu ułamka kary Zbigniew S. wrócił na salony, zaczął robić duże pieniądze na „doradztwie” i bywać u znanych dziennikarzy. – W pewnym hotelu nieopodal siedziby TVN odbywał nocne spotkania z... (tu nazwiska dwóch gwiazdorów jednej ze stacji telewizyjnych – dop. red.) na temat możliwości skompromitowania wybranych polityków. Odbudował również swoją pozycję w Samoobronie, choć Lepper oficjalnie zarzekał się, że nie mają z nim absolutnie nic wspólnego. Wiemy, że pojawiał się w Sejmie i pozostawał w niezłej komitywie z kilkoma działaczami partyjnymi. Od prawa do lewa – podkreśla policjant. Czyżby kolejni petenci...? ANNA TARCZYŃSKA
24 miliony dolarów i przez 10 lat funkcjonowania zwrócił się już inwestorowi ponaddwukrotnie! Drapacz chmur przy ul. Emilii Plater ma powstać najdalej za 3 lata, a jego koszty ocenia się ostrożnie na około 70 milionów euro, zarobionych w pocie czoła przez panów w sukienkach… Lecz co znaczą pieniądze, gdy polski Kościół znajdzie się dzięki tej inwestycji o 180 metrów bliżej Pana Boga! MAREK SZENBORN
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r. Podczas XVIII Sesji Rady Miasta Wałbrzycha, która odbyła się 29 września, rajcy przyjęli wylobbowaną przez nowego prezydenta Romana Szełemeja (bezpartyjny, popierany przez PO) uchwałę nr 154/2011, dotyczącą „zbycia na rzecz parafii Rzymsko-Katolickiej pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Wałbrzychu przy ul. Orkana 63, nieruchomości niezabudowanej, położonej w obrębie Poniatów (...), o powierzchni 0,2486 ha, stanowiącej własność Gminy Wałbrzych, z przeznaczeniem na poszerzenie cmentarza”. Rzeczoznawca wycenił działkę na kwotę 33 tys. zł. Choć miasto boryka się z problemami finansowymi, władza postanowiła ulżyć proboszczowi – ks. Kazimierzowi Kordkowi – poprzez zastosowanie 99-procentowej bonifikaty. Grunt poszedł więc za 330 zł. Tej decyzji sprzeciwił się tylko radny Robert Rozmuski (SLD). Z około czterystu nowych miejsc wiecznego spoczynku pleban wyciągnie – lekko licząc – ćwierć miliona złotych. Jak dojdą pomniki (standardowe 10 proc. haraczu od każdego), zarobi co najmniej milion. A cóż to za persona ów ks. Kordek? „Chciałem dokonać aktu apostazji, lecz niestety nie mogłem. Proboszcz okazał się chamem i prostakiem, każąc mi się wynosić po usłyszeniu powodu wizyty” – sprawozdaje jeden z naszych czytelników. W 2003 r. włodarze Sosnowca oddali stowarzyszeniu Kana (powołane dekretem ówczesnego biskupa sosnowieckiego Adama Śmigielskiego) w dzierżawę nieruchomość przy ul. Legionów 10 (dwukondygnacyjny budynek wraz z działką, pozostałość po komunalnym zakładzie przyrodoleczniczym). Obiekt był w fatalnym stanie. Remont kosztował około 2 mln zł, a finansował go przede wszystkim Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Niewielkie kwoty dorzucili: niemiecka Fundacja Renovabis, kuria biskupia oraz kilku prywatnych sponsorów. W odrestaurowanym budynku (1025 mkw. powierzchni użytkowej) funkcjonuje dziś Centrum Edukacji i Wychowania Młodzieży Kana. Kuria wyraziła obecnie życzenie, żeby miasto sprzedało jej nieruchomość z 99-procentową bonifikatą, bo czuje ogromny dyskomfort, wkładając pieniądze w coś, co teoretycznie zawsze można odebrać, więc bez aktu własności ten prężnie działający dotychczas ośrodek nie będzie się rozwijał. Ponieważ obiekt wyceniono na prawie 2 mln zł, wielebni zakomunikowali, że tyle kosztował remont, więc po rozliczeniu nakładów są z miastem w zasadzie na czysto, ale mogą dać ten jeden procent (20 tys. zł), żeby później wredne języki nie plotły, jakoby dostali coś za darmo. Nawet się nie zająknęli, że większość tych rzekomych „nakładów” pochodziła z kasy publicznej... Komisja Kultury RM zaopiniowała pomysł pozytywnie (sprzeciwił się jedynie radny Wojciech Nitwinko
POLSKA PARAFIALNA
Rogi obfitości Małą łyżką i chochlą, dobrą miną lub podstępem, a nierzadko ordynarnym oszustwem – Kościół bierze, jak brał... z SLD), ale ustaliła bonifikatę na poziomie 95 proc. Gdy radny Daniel Miklasiński (PO, ordynator w Centrum Pediatrii im. Jana Pawła II) przypomniał, że za uwłaszczenie Kany nieżyjący już bp Śmigielski obiecywał, jako transakcję zamienną, przekazanie 3 tys. mkw. nieużytków koniecznych szpitalowi do rozwoju, kuria poszła w zaparte: „Gdyby pan doktor pokazał przynajmniej kartkę z zeszytu, na której biskup potwierdził zamiar przekazania terenu, to chociaż taki zapis nie stanowiłby dla nas prawa, na pewno uhonorowalibyśmy jego wolę” – przekonywał na łamach lokalnej prasy ks. Jarosław Kwiecień, rzecznik nowego biskupa Grzegorza Kaszaka. Sprawa jest w toku. ~ ~ ~ Skubanie samorządów dostarcza Kościołowi nieruchomości. A skąd brać pieniądze na remonty obiektów oraz ich utrzymanie? Najpotężniejsze płyną z tzw. funduszy unijnych. I przypomnijmy, że nie daje tych środków jakaś mglista „głupia Unia”, lecz wspólnota państw, do której budżetu Polska co roku dokłada gigantyczną składkę (w bieżącym prawie – 15,7 mld zł), zaś beneficjentów wybierają nasi rodzimi urzędnicy. Jaka jest skala zjawiska? Przyjrzyjmy się jej na przykładzie Regionalnego Programu Operacyjnego jednego tylko województwa śląskiego: ~ Parafia św. Mikołaja w Rychwałdzie. Na „renowację i rewaloryzację kościoła celem uzyskania statusu bazyliki” proboszcz chciał prawie 1,3 mln zł. Dostał 1 mln 100 tys. 133,61 zł. Urzędnicy uzasadnili tę decyzję „zwiększeniem znaczenia kultury jako czynnika rozwoju społeczno-gospodarczego regionu”; ~ Ksiądz Franciszek Musioł – zarządca parafii św. Antoniego w Rybniku – wyliczył, że renowacja elewacji i ogrodzenia kościoła, naprawa pokrycia dachowego, adaptacja wieży na miejsce widokowe, zabezpieczenie przeciwpożarowe i antywłamaniowe oraz zagospodarowanie terenu wokół obiektu będzie kosztowało 5,8 mln zł. Otrzymał wsparcie w kwocie 4 mln 954 tys. 62,20 zł. Miasto dołożyło 1 mln 215 tys. zł, a podczas jednej z ostatnich sesji radni przyklepali
7
że koncert pieśni religijnych „przyczyni się do wzrostu rozpoznawalności oferty kulturalnej regionu śląskiego” oraz „zwiększy uczestnictwo społeczeństwa w kulturze”; ~ Klasztor paulinów na Jasnej Górze – tu zakonnikom przyznano ~ Ksiądz Antoni Sapota – prododatkowe 300 tys. zł. Liczba bezw sumie 39 mln 463 tys. 961,43 zł. boszcz parafii św. Klemensa w Ustrorobotnych w Rybniku przekroczyła Kwotę tę rozłożono na: remont kaniu – dogadał się ze swoim sąsiaprzed kilkoma dniami 4,2 tys. „Traplicy przy kościele św. Barbary oraz dem ks. Piotrem Wowrą, adminigiczna sytuacja w Rybniku. Dzieci głokościoła św. Barbary i Andrzeja Apostrującym tamże parafią ewangelicdują w szkołach. Nauczyciele podstastoła (ponad 4 mln zł), a także komko-augsburską, że w imię wyższych wówek zauważają niedożywione dziepleksową konserwację samego klaszcelów materialnych zawiążą spółkę, ci na szkolnych korytarzach – przytoru (35,2 mln zł), stanowiącego podzięki czemu będą mogli wyremonchodzą bez śniadania i głodują” – alardobno „fundamentalny element kultować swoje posiadłości. „Realizamował niedawno lokalny „Dziennik tu wiary chrześcijańskiej na świecie”. cja projektu przez kościoły różnych Zachodni”; Razem: ponad 77 mln zł. Tylwyznań wpłynie na wzrost znacze~ Ksiądz Tadeusz Paluch ko w jednym z szesnastu wojenia ekumenizmu (dialog przy zacho– proboszcz parafii św. Jacka w Bywództw! waniu tożsamości religijnej) realizotomiu-Rozbarku (także diecezjalny ~ ~ ~ wanego poprzez działania kulturalduszpasterz chorych i niepełnosprawGdy parafie dostają (oficjalnie: ne” – orzekła władza, przyznając obu nych) – wyraził życzenie wykonania kupują za ułamek wartości) grunty panom do podziału 3 mln 858 tys. rewitalizacji terenów wokół kościopod budowę kolejnego obiektu sa563,96 zł; ła za prawie 12,5 mln zł. Przyznano kralnego, często bywa tak, że prze~ Kuria Metropolitalna Archimu na ten cel 10 mln 608 tys. handlowują zbędną nadwyżkę. Czydiecezji Katowickiej na instalację sys918,03 zł. Resztę ma dołożyć mianią to dyskretnie, bowiem proceder temów bezpieczeństwa (w zależnosto. W ogłoszeniu parafialnym czynarusza zapisy podpisanych z samości od potrzeb: sygnalizacji włamatamy: „W naszych działaniach duszrządami umów i powinien skutkować nia i napadu, alarmu pożarowego, pasterskich dużo uwagi, serca i czaautomatycznym cofnięciem całej bosystemu gaszenia mgłą wodną) w 16 su chcemy poświęcić ludziom ubogim nifikaty (por. „Wielka kumulacja” zabytkowych kościołach zainkasowamaterialnie i cierpiącym. Dziś także – „FiM” 25/2009). A w praktyce? ła 3 mln 334 tys. 360,36 zł, co ma i w naszej mamy coraz więcej biedy ~ Ksiądz Eugeniusz Stelmach jakoby „poszerzyć formy udostępniamaterialnej (bezrobotni, bezdomni, – proboszcz parafii św. Teresy Benia kościołów dla wiernych i turystów”. chorzy). Zwracamy się do wszystkich nedykty od Krzyża Gdańsku-UjePonad milion będą musieli dołożyć parafian z gorącym apelem o wsparścisku – „nabył” od miasta 1,67 ha, solidarnie proboszczowie (czytaj: sacie darami żywnościowymi dla najuzyskując 98 proc. bonifikaty, przez morządy lokalne); bardziej potrzebujących, którzy proszą co zaoszczędził 1 mln 688 tys. 540 zł. ~ Diecezja gliwicka otrzymała o wsparcie”; Niedługo później sprzedał część grun6 mln 388 tys. 964,41 zł na rekon~ Parafia św. Wojciecha w Jetu (4 tys. mkw. za prawie 2 mln zł) strukcję zespołu klasztorno-pałacoleśni na naprawę tynków, malowawłaścicielom sieci supermarketów, wego w Rudach. Po zakończeniu ronie elewacji z konserwacją jej „depo czym załatwił im w ratuszu zmiabót oprócz garsonier biskupi będą talu rzeźbiarskiego” oraz odwodnę planu przestrzennego zagospodatam mieli do dyspozycji m.in. ogronienie i utwardzenie placu przykorowania, bo według ówczesnego bizdy zimowe. Basenu na razie nie prześcielnego zainkasowała 717 tys. nesmeni mogliby się tam co najwywidziano; 836,90 zł; żej pomodlić. Prezydent Gdańska ~ Klasztor paulinów w Leśnio~ Parafia Narodzenia NMP Paweł Adamowicz (PO) poszedł wie – na organizację koncertu „Siew Pszowie zgłosiła zapotrzebowanie plebanowi na rękę „dla ratowania dem Pieśni Marii” z okazji jubilena 1,95 mln zł celem wyremontoparafii” – tak uzasadnił swoją dewania czternastu stacji tzw. Drogi cyzję o przystąpieniu do zmiany plauszu 700-lecia zakonu mnisi wzięli jak Krzyżowej (utwardzenie ścieżek nu. Gdy urzędnicy wezwali ks. Stelswoje 226 tys. 355 zł. Częstochowi schodów terenowych). Dostała macha do zwrotu bonifikaty (po waska centrala dołożyła im 40 tys. zł, 1 mln 654 tys. 701,80 zł. Zdaniem loryzacji 1,7 mln zł), ten oznajmił, czyli swoją średnią dniówkę kasoopiniujących projekt urzędników wyże nie odda, bo nie ma z czego. Adawaną od pielgrzymów, dzierżawdatek „przyczyni się do wzrostu znamowicz ponownie padł na kolana... ców i handlarzy dewocjonaliami. czenia kultury w rozwoju społecznoMamy przed sobą Zarządzenie W uzasadnieniu decyzji czytamy, -gospodarczym regionu”; nr 496/11 Prezydenta Mia~ Parafia Trójcy Przenajsta Gdańska, w którym czyświętszej w Wilamowicach dotamy, że „umarza się w częstała 2 mln 307 tys. 611,91 zł ści należność główną dotacji na budowę przykow kwocie 1 mln 306 tys. ścielnego prywatnego przed991,08 zł” i parafii pozoszkola prowadzonego przez staje do zwrotu tylko 410 mniszki ze zgromadzenia Słutys. 841,99 zł. Powód? „Ściążebniczek Starowiejskich. ganie jej w pełnej wysokoPrzyszłe dochody z inwestyści zagraża ważnym intecji czerpać będzie miejscowy resom dłużnika” (sic!) pleban; – orzekł prezydent. Nieste~ Ksiądz Korneliusz ty, proboszcz „w dalszym Matauszek – proboszcz paciągu nie wykazuje woli rafii św. Bartłomieja w Smoluregulowania zobowiąnicy (pow. gliwicki) – wymyzań”, jak to ładnie określił ślił „kompleksowy system e-inAntoni Pawlak, rzecznik formacji kulturalnej 22 obiekprasowy Adamowicza. Artów sakralnych diecezji gliwiccybiskup Sławoj Leszek kiej”, polegający na stworzeGłódź oznajmił, że jeśli jeniu internetowego portalu „ingo personel jest komuś coś tegrującego informacje i pawinien, to na pewno kienoramy ze wszystkich obiekdyś odda... tów”. Przyznano mu na ten cel ANNA 866 tys. zł z kasy publicznej; Paweł Adamowicz – dobroczyńca Kościoła TARCZYŃSKA
8
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Człowiek, który dostał kota... Z terenu Publicznego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Międzyrzeczu (woj. lubuskie) zaczęły znikać koty. Rzecz była o tyle dziwna, że miały jak u pana Boga za piecem: dokarmianie i przyjaźń pacjentów (zwłaszcza tych z oddziałów opiekuńczo-leczniczych, przebywających w owym ośrodku na stałe), bezpieczne schronienie zimą, a nawet... opiekę weterynaryjną. Należy w tym miejscu wyjaśnić, że oprócz obiektów przeznaczonych dla pensjonariuszy na kilkudziesięciohektarowym terytorium szpitala znajdują się budynki administracyjne oraz mieszkania ludzi tam pracujących bądź wcześniej zatrudnionych. Niektórzy posiadają swoje własne zwierzęta domowe, ale zajmowali się także „obcymi”, zawożąc je w razie potrzeby do weterynarza. Psychiatra Lidia Oszmiańczuk, emerytowana lekarka z międzyrzeckiego szpitala, mówi: – Docierały do mnie sygnały, że dzieje się coś okropnego, ale nie miałam możliwości zweryfikowania zarówno samej informacji, jak i skali zjawiska. Absolutnie pewne jest natomiast to, że na początku sierpnia przy wejściu umieszczono podpisany przez pana dyrektora Tadeusza Grabskiego zakaz wprowadzania na teren psów, a podczas posiedzenia Społecznej Rady Szpitala ogłosił on publicznie, że „najpierw zajmie się psami, a potem rozwiąże problem kotów”. Ludzie
natychmiast skojarzyli tę zapowiedź z raptownym zmniejszeniem populacji żyjących na terenie szpitala kociaków, które dla wielu naszych pacjentów miały trudne do przecenienia znaczenie terapeutyczne, że już nie wspomnę o ich roli w wyczyszczeniu okolicy ze szczurów i myszy. Kobieta usiłowała zainteresować problemem urząd miasta. Rozmawiała
– W okresie miesiąca ubyło w sumie około 50 kotów. Zniknęły z terenu Oddziału Opiekuńczo-Leczniczego nr 13, z sąsiedztwa budynku nr 30 przy zabytkowym kominie oraz z otoczenia domu zwanego potocznie „samotny” w pobliżu kuchni szpitalnej. Według relacji mieszkańców – cytuję – „działy się tam straszne rzeczy”. Mówią o dużej ilości krwi
Duża ilość krwi na strychu, trupy z poderżniętymi gardłami... Jest wielce prawdopodobne, że w szpitalu dokonano masowej eksterminacji, używając dodatkowo trucizny. z Zofią Paszko, kierownikiem Wydziału Gospodarki Mieniem i Rolnictwa. Otrzymała wyjaśnienie, że 16 sierpnia sześć kotów schwytano i wywieziono do schroniska w Trzciance, a tę jednorazową robotę wykonała na koszt urzędu specjalistyczna firma Wet-Agro Serwis. Urzędniczka nie chciała ujawnić, kto konkretnie zlecił operację i czy jej przeprowadzenie konsultowano z dyrektorem Grabskim. Być może miała coś do ukrycia, bo obowiązujące w Polsce prawo zabrania człowiekowi przenoszenia tzw. kotów wolnobytujących z ich terytoriów (także w przypadku odłowienia w celu sterylizacji zwierzę powinno wrócić po zabiegu do „domu”). Wkrótce okazało się, że wspomniana szóstka miała nadzwyczajne szczęście...
Wybrane przypadki z ostatnich dwóch miesięcy: ~ w Warszawie 20-letni Tomasz S. wyrzucił psa przez okno mieszkania na ósmym piętrze. Został aresztowany na dwa miesiące, grozi mu rok więzienia; ~ policja zatrzymała mężczyznę, który w Kozielicach (gm. Golczewo) na oczach 5-letniego bratanka przycisnął głowę kota do ziemi i mocno pociągnął za nogi. Zwierzę umarło w męczarniach; ~ 41-letni mieszkaniec Tucholi wyrzucił swojego psa z czwartego piętra, bo pobrudził mu dywan; ~ sąd w Kaliszu wymierzył karę pół roku ograniczenia wolności „zwierzęciu”, które dwukrotnie wyrzuciło psa z pierwszego piętra swojego domu; ~ 12-letni Grzegorz K. z Kraśnika kopał kota, trzymając go za ogon. Na oczach rówieśników. Gdy zwierzę opadło z sił, skakał po nim tak długo, aż wyzionęło ducha; ~ w Mysłowicach właściciel wyrzucił psa z drugiego piętra. Przekonywał, że pies go ugryzł, po czym sam wyskoczył przez okno; ~ 55-letni mieszkaniec Gromadki (pow. bolesławiecki) zabił kota i trzy psy (jednego na łańcuchu i dwa szczeniaki) przy użyciu gumowej pałki. Tłumaczył się wypiciem zbyt dużej ilości alkoholu; ~ sąd w Ostrzeszowie uznał za „mało szkodliwy społecznie” fakt porzucenia psa przed schroniskiem i przejechania go samochodem. Sprawcę zobowiązano do wpłacenia 350 zł na organizację pomocy dla zwierząt; ~ w Bartoszycach Włodzimierz i Ewa R. wyrzucili z okna swego mieszkania dwa trzytygodniowe kocięta. Jedno zdechło, drugie (ze wstrząśnieniem mózgu) ma szanse na przeżycie; ~ 38-letni mieszkaniec Niestumia (gm. Ciechanów) schwycił kota i uderzał nim o drewnianą bramę. Na śmierć; ~ połamane łapy, miednica i uszkodzony kręgosłup – to efekt skatowania kijem rocznego kota w Gorzowie Wielkopolskim. Sprawca zrobił to na oczach własnych dzieci.
na strychu, o trupach z poderżniętym gardłem... Wszystko wskazuje na to, że dokonano masowej eksterminacji, używając dodatkowo trucizny. Państwo N. (mieszkają nad Oddziałem Psychiatrycznym nr 2) stracili psa, który przebywał na zewnątrz w kojcu. Opowiadali, że konał w męczarniach przez kilka dni. Ich zdaniem został otruty, ponieważ miał dokładnie takie same objawy jak pies pani G. (mieszkanka budynku nr 21), który zdaniem weterynarza zginął od trucizny nieznanego pochodzenia. Ludzie przestali wypuszczać zwierzęta z domu, obawiając się, że mogą zostać gdzieś wywiezione lub zabite – relacjonuje pracownica administracji. Jeden z lekarzy zgłosił sprawę w Komendzie Powiatowej Policji w Międzyrzeczu. – Od zupełnie innej osoby, także ze szpitala, otrzymaliśmy później dodatkowe formalne zawiadomienie o metodach zabijania. Wskazała świadków, którzy na własne oczy widzieli, jak pewien mężczyzna wabił zwierzęta zatrutym (co sam przyznał) mięsem. Tłumaczył, że został niedawno zatrudniony, a ponieważ ma do spłacenia długi, musi wykonywać polecenia. Czyje? Pozostawmy to na razie w dyskrecji... Mamy również informacje, że kilkanaście zabitych kotów zapakowano w foliowe worki i złożono w pobliżu nieczynnego już dawnego prosektorium, skąd „celem zrobienia porządku” wywiózł
je dyskretnie na zewnątrz człowiek odbierający zlewki z oddziałów. Trudno w tej chwili ocenić, czy sprawa będzie miała ciąg dalszy, bo szpital podlega pod zarząd województwa lubuskiego; niektórzy świadkowie sprawiają wrażenie wylęknionych widmem utraty pracy, dyrektor jest ściśle związany z rządzącym powiatem PSL-em, a poza tym w Polsce wciąż jeszcze nie ma klimatu do bezwzględnego ścigania sprawców okrutnego traktowania zwierząt – ocenia zaprzyjaźniony z „FiM” policjant. Oficjalna wersja brzmi na razie tak:
– Prowadzimy postępowanie sprawdzające i trwają jeszcze przesłuchania świadków. Policjanci ustalili, że populacja kotów zmniejszyła się, bowiem dyrektor szpitala wynajął specjalistyczną firmę, która je wyłapała i przeniosła do schroniska. Mieliśmy informacje o licznych przypadkach śmierci, ale zdołaliśmy zabezpieczyć tylko dwa padnięte zwierzęta (jedno z nich na zdjęciu). Badania przeprowadzone w zielonogórskim Zakładzie Higieny Weterynaryjnej nie potwierdziły udziału osób trzecich w pozbawieniu ich życia ani otrucia – wyjaśniła nam Justyna Łętowska, rzecznik prasowy KPP w Międzyrzeczu. To zapewnienie zdumiewa Annę Dryglas z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Gorzowie: – Gdy otrzymaliśmy zgłoszenie, że w szpitalu wydano wojnę czworonogom, udałam się wraz z koleżanką Renatą Skrzypniak-Młynarczyk do pana dyrektora Grabskiego. Rozmowa niczego do sprawy nie wniosła. Usłyszałyśmy opowieści o konieczności poprawy estetyki, choć cały teren jest bardzo zaniedbany, zaś koszy na śmieci ze świecą szukać. Dyrektor nie kontaktował się z władzami miasta, aby ograniczyć populację kotów poprzez ich sterylizację, nie szukał żadnych rozwiązań administracyjnych. Stwierdził, że nic nie wie o truciu kotów czy psów, a wręcz jest ich zwolennikiem. Traf chciał, że w naszej
obecności pani z Powiatowej Inspekcji Weterynaryjnej zabrała zwłoki jednego zwierzęcia do zbadania w Zielonej Górze. Pytałam później zastępczynię naczelnika Wydziału Kryminalnego KPP w Międzyrzeczu o wynik ekspertyzy toksykologicznej, lecz nie umiała mi odpowiedzieć. Nawiasem mówiąc, wcale mnie to nie dziwi, bo zielonogórska placówka prowadzi tylko badania serologiczne na obecność wirusów. Żeby stwierdzić, czy zwierzę zostało otrute, należało je dostarczyć do Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Krótko mówiąc: policja nie wykazała specjalnego zainteresowania, żeby profesjonalnie zabezpieczyć dowody, i zaczyna kręcić... ~ ~ ~ Tadeusz Grabski (52 l.) jest z wykształcenia nauczycielem matematyki. Przez kilkanaście lat pracował w szkolnictwie, później wdepnął w politykę. Był m.in. burmistrzem Miasta i Gminy Drezdenko (1994–1995), w marcu 2007 r. wygrał konkurs na posadę sekretarza starostwa powiatu strzelecko-drezdenckiego w Strzelcach Krajeńskich (pozostającego we władaniu PSL ze starostą Edwardem Tyranowiczem na czele), by zaledwie dwa tygodnie później uzyskać nominację na dyrektora wielospecjalistycznego szpitala w Drezdenku. Gdy we wrześniu 2008 r. musiano go stamtąd w atmosferze skandalu odwołać (sześć procesów o mobbing), dostał w starostwie etat naczelnika Wydziału Edukacji, Zdrowia i Spraw Społecznych, a równolegle sprawował funkcję sołtysa we wsi Grotów koło Drezdenka. Po kilku miesiącach „rekonwalescencji” uchwałą z 14 kwietnia 2009 r. Zarząd Województwa Lubuskiego powołał go na stanowisko dyrektora szpitala w Międzyrzeczu. Oto co nam powiedział w inkryminowanej sprawie: – Faktycznym problemem są psy. Ich właściciele nie przestrzegają moich zarządzeń porządkowych, że zwierzętom nie wolno biegać bez kagańców, a gdy żądam świadectw szczepienia czworonogów przeciwko wściekliźnie, robią zadymy. To są polityczne rozgrywki i tylko czekam, aż zaczną mi wyciągać do prasy rzekome dziewczyny. Pod rządami moich poprzedników ludzie przyzwyczaili się do anarchii i złodziejstwa, więc trudno im zaakceptować dyscyplinę. Spiskują. Mówią o rzekomo pomordowanych kotach, podczas gdy chodzi zaledwie o dwa naturalne przypadki padnięć. Jestem całkiem spokojny o wynik śledztwa. Gdyby przyczyną była trucizna, zdechłoby kilkanaście albo i więcej. Mnie osobiście koty nie przeszkadzają. Może ich być nawet setka, bo obszar szpitala jest ogromny i nie dotyka nas dzięki nim plaga szczurów. Jestem miłośnikiem zwierząt. To nie one są winne, lecz ludzie, którzy nie chcą stosować się do poleceń. DOMINIKA NAGEL
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
9
Ludzie bezdomni Nawet w papieskim Krakowie ludzie mają dość. I wychodzą na ulice, żeby protestować przeciwko pazerności Kościoła... Trzy zabytkowe kamienice – przy ul. Józefa 9 i 11 oraz Bożego Ciała 24 – na krakowskim Kazimierzu są własnością kanoników regularnych laterańskich rezydujących w położonym tuż obok klasztorze. W tych domach od dziesiątków lat mieszkają ludzie – w sumie 70 rodzin, co przekłada się na około 300 osób. Niektórzy wprowadzili się zaraz po wojnie, gdy Kazimierz był jeszcze w ruinie. W częściach parterowych posesji znajduje się 16 lokali użytkowych: pracownie i galerie artystyczne, kawiarenka, sklep zielarski oraz zakład fryzjerski. Mnisi potraktowali ich wszystkich jak towar handlowy, gdy w marcu 2010 r. spisywali dyskretną umowę notarialną (Rep. 690/2010) ze spółką De Silva Haus z siedzibą w Oleśnie o wydzierżawieniu jej tych trzech budynków na okres 70 lat. Gwoli ścisłości dodajmy, że innym cyrografem udostępnili spółce także nieczynną zabytkową zajezdnię tramwajową przy ul. św. Wawrzyńca 12, którą dostali od miasta (uchwałą LXXVI/744/97 Rady Miasta Krakowa z 9 kwietnia 1997 r.) w ramach akcji zwracania Kościołowi smajątków. Lokatorzy i najemcy nie mieli o sprawie bladego pojęcia. Do czasu aż nowy pan podniósł im drastycznie czynsz (o 100 proc. w przypadku lokali mieszkalnych, o 30 proc. – użytkowych), choć nie zainwestował nawet złotówki w przeciekające sufity i rozsypujące się mury. – Także zakon nigdy w te domy nie inwestował, mimo że wyrwał z kasy miejskiej ponad 90 mln zł za budynek nieopodal Wawelu. Udawali
biedaków, a kąpali się w forsie i wyciągali łapę po dotacje na zabytki – mówi urzędniczka z krakowskiego magistratu. – Księża nie pofatygowali się, żeby nas poinformować o zmianach. Zostaliśmy potraktowani jak towar – zauważa jeden z mieszkańców. Metoda z czynszem jest doskonała: właściciel domu wpędza zawadzających mu ludzi w długi, żeby zmusić ich do wyniesienia się lub uzyskać pretekst do eksmisji. Tak też było w Krakowie, bowiem wkrótce wyszło na jaw, że De Silva Haus chce przeistoczyć kamienice w hotel, a zajezdnię w centrum konferencyjno-restauracyjne, no i potrzebuje wyczyścić sobie przedpole. Reprezentująca spółkę adwokat Anna Stępniewska-Janowska tłumaczy, że czynsze wcale nie są wygórowane, jak na atrakcyjny turystycznie Kazimierz, zaś remonty i adaptacje rozpoczną się dopiero wówczas, gdy lokatorzy opuszczą domy. Najpierw otrzymają „uczciwe” propozycje mieszkań zastępczych, a jeśli z nich dobrowolnie nie skorzystają, dojdzie do przymusowych eksmisji. W przypadku użytkowników lokali na parterze nie ma przeszkód, żeby wrócili dalej prowadzić swoje galerie i pracownie, o ile oczywiście będzie ich po remoncie stać na wynajem... – Gdy zwróciłam uwagę pełnomocnikowi De Silva Haus, że już
teraz czynsz jest kosmiczny jak na katastrofalny stan kamienicy i żeby go zapłacić, musiałam zrezygnować z wysłania dziecka na wakacje, uzyskałam w odpowiedzi radę, żebym zmieniła profil działalności na bardziej dochodowy. I pomyśleć, że poderżnął nam gardła zakon mający usta pełne opowieści o życiu w ubóstwie i pomocy bliźnim – zauważa Agata Kotula prowadząca przy ul. Józefa 11 galerię JAgamakota. Włożyła w nią i wynajęte na górze mieszkanie duże pieniądze. Nikt jej tego nie zwróci, a jeśli będzie musiała wynieść się do jakiejś peryferyjnej dzielnicy, galeria przestanie istnieć. Tymczasem nowy administrator uspokaja, że „opróżnienie budynków może zająć nawet dwa lata”, więc ludzie mają aż nadto czasu na przeprowadzkę lub znalezienie innej siedziby... Jako pierwsi zbuntowali się artyści. W wystosowanym przez nich proteście czytamy, że planowana inwestycja „spowoduje zniszczenie wielowiekowej tradycji i budowanego od wieków rzemieślniczo-handlowego charakteru tej wyjątkowej ulicy”. Pod petycją, która przypomina włodarzom miasta, że wybrało ich społeczeństwo, więc są „zobowiązani do maksymalnego dbania o każdy materialny i niematerialny element historii”, w tym m.in. do „zachowania
charakteru ulicy Józefa, która jest ważnym elementem urbanistycznym i kulturalnym dzielnicy Kazimierz”, artyści zebrali ponad tysiąc podpisów, a na portalu społecznościowym Facebook zaroiło się od komentarzy w stylu: „Kościół sprzedał nas za czapkę gruszek”, „Jak przeor stanie twarzą twarz z Bogiem, to ciężko będzie mu się z tego wytłumaczyć – bracia chrześcijanie zgotowali piekło dla 70 rodzin” itp. Ponieważ władza nie zareagowała („Nic nie możemy, bo kamienice nie należą do gminy”), a urzędnicy kard. Stanisława Dziwisza umyli ręce („Zakon nam nie podlega”), ludzie wyszli na ulice. W niedzielę 18 września Kazimierz ozdobiły transparenty i plakaty: „Zakon sprzedał 70 rodzin”, „Rozkradają, a dla pozoru długo się modlą” itp... Jak na papieski Kraków to niemal rewolucja. Jednym z gwoździ zaplanowanych na ten dzień imprez była msza w intencji „siły i zdrowia lokatorów z ul. Bożego Ciała oraz ul. Józefa, zagrożonych wyrzuceniem na bruk”, zamówiona w administrowanym przez kanoników laterańskich kościele parafialnym. „Specjalne upominki dla księży do dostania w bramie kościoła wyjątkowo w tym wypadku zachęcamy do rzucania na tacę” – zapowiadali tajemniczo organizatorzy. Okazało się, że uczestnicy nabożeństwa otrzymali od członków Federacji Anarchistycznej specjalne „banknoty dziesięciozłotowe” z wydrukowanymi na odwrocie biblijnymi cytatami (np. „Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego”), które wraz z listami protestacyjnymi dosłownie rzucano mnichom na tacę podczas zbierania datków. Celebrans nie odczytał całej intencji, choć miał zapłacone, więc jeden z siedzących w pierwszych rzędach uczestników donośnym głosem dopowiedział treść. Gdy po zakończeniu
mszy podeszła do mikrofonu Maria Michta (ofiara innej eksmisji na bruk, por. „Miłosierdzie gminy” – „FiM” 43/2009), żeby zaprosić zebranych na ciąg dalszy protestu, czuwający w zachrystii zakonnik wyłączył nagłośnienie świątyni. Ot, taka cenzura prewencyjna... Frekwencja mimo wszystko dopisała. Tłum przemaszerował w rytmie bębnów ulicami Bożego Ciała i Józefa, ludzie zjedli później wspólny posiłek, wysłuchali koncertów kilku zespołów, powołane ad hoc w bramie kamienicy nr 9 „kino społeczne” wyświetliło film pt. „Burżuazja wraca do centrum”, a dzieci zbudowały z kartonów osiedle ochrzczone imieniem prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego. Dodatkowym, aczkolwiek niezaplanowanym punktem imprezy było przybycie policji (w sile pięciu radiowozów!), która spisywała personalia wybieranych losowo demonstrantów. – Bardzo nam pomogła Federacja Anarchistyczna. Wspaniali, wykształceni, wrażliwi i działający bezinteresownie ludzie. Zapowiadają, że, podobnie jak my, nie ustąpią – podkreśla JAga. Prawnik znający niuanse miejskich układów nie ma dla nich dobrych wieści: – Wyrzucenie lokatorów jest tylko kwestią czasu, a ludzie niepotrzebnie się łudzą, że ratusz w jakiś sposób im pomoże. Myślę, że De Silva Haus nieprzypadkowo (prawdopodobnie za radą zakonu) wzięła sobie prawnika ściśle związanego z Kościołem, a jeszcze bliżej z pewnym architektem, który był jednym z „bohaterów” największego w ostatnich latach skandalu związanego z hotelową samowolą budowlaną (spędził nawet kilka tygodni w areszcie!) i ma już w kieszeni zamówienie na kolejny obiekt. Do sprawy wrócimy... ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Odwołanie darowizny Chciałabym odwołać darowiznę, której dokonałam kilka lat temu na rzecz swojej córki. Czy istnieje taka możliwość? Czy uprawnienie to jest ograniczone jakimś terminem? Kodeks cywilny przewiduje możliwość odwołania darowizny w kilku przypadkach. W zależności od sytuacji darowizna może być odwołana przed jej wykonaniem lub już po jej wykonaniu przez samego darczyńcę lub przez spadkobierców darczyńcy. Przed wykonaniem darowizny darczyńca może ją odwołać w przypadku, gdy już po zawarciu stosownej umowy doszło do znaczącego pogorszenia stanu jego majątku, w takim stopniu, że wykonanie umowy darowizny nie mogłoby nastąpić bez uszczerbku dla jego własnego utrzymania albo bez uszczerbku dla ciążących na nim ustawowych obowiązków alimentacyjnych. Uszczerbek dla własnego utrzymania oceniany jest według kryterium usprawiedliwionych potrzeb. Po wykonaniu umowy odwołanie darowizny z powodu niedostatku jest niemożliwe. Jednakże zgodnie z art. 897 k.c., w przypadku gdy darczyńca popadnie w niedostatek już po wykonaniu umowy, obdarowany ma obowiązek – w granicach istniejącego jeszcze wzbogacenia – dostarczać darczyńcy środków, których mu brak do utrzymania albo do wypełnienia ciążących na nim ustawowych obowiązków alimentacyjnych. Obdarowany może jednak zwolnić się z tego obowiązku poprzez zwrot darczyńcy wartości aktualnego wzbogacenia. Jeśli umowa została już wykonana, darczyńca może odwołać darowiznę w przypadku zaistnienia rażącej niewdzięczności po stronie obdarowanego. W takiej sytuacji może tego dokonać zarówno przed, jak i po wykonaniu darowizny. Z rażącą niewdzięcznością będziemy mieli do czynienia, jeśli obdarowany dopuści się przestępstwa lub innego negatywnego działania, skierowanego zarówno przeciwko samemu darczyńcy, jak i bliskim mu osobom. Ocena, czy w istocie doszło do rażącej niewdzięczności, dokonywana będzie na podstawie zobiektywizowanych kryteriów, nie zaś subiektywnego odczucia darczyńcy. W takiej sytuacji darczyńca może odwołać darowiznę w ciągu roku od dnia, w którym dowiedział się o niewdzięczności obdarowanego. Należy mieć jednak na uwadze, że odwołanie darowizny z tej przyczyny stanie się niemożliwe, jeśli darczyńca przebaczył obdarowanemu. Przebaczenie może przybrać postać oświadczenia, ale wystarczy
również dalsze utrzymywanie z obdarowanym poprawnych stosunków, świadczących o przebaczeniu. W przypadku rażącej niewdzięczności prawo do odwołania darowizny przysługuje również spadkobiercom darczyńcy. Jednakże prawo to przysługuje im tylko w sytuacji, gdy sam darczyńca był do tego uprawniony w momencie śmierci. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy obdarowany przyczynił się do śmierci darczyńcy. Darowiznę należy odwołać w formie pisemnego oświadczenia, które musi dojść do obdarowanego. Mimo istnienia przyczyn uzasadniających odwołanie darowizny nie będzie to możliwe, jeśli sąd oceni, że darowizna była uzasadniona ze względu na zasady współżycia społecznego.
Opieka nad ubezwłasnowolnionym
odpowiadać będzie tylko ten małżonek, który zobowiązanie zaciągnął. Chodzi tu o sytuacje, gdy małżonek, zaciągając zobowiązanie, wykazał się lekkomyślnością, rozrzutnością czy nieudolnością, a więc zachowaniem godzącym w dobro rodziny oraz jej interes. Ważnym powodem jest również pozostawanie małżonków w separacji faktycznej lub ubezwłasnowolnienie współmałżonka. Drugi wyjątek dotyczy zobowiązań zaciągniętych w związku z prowadzeniem przez współmałżonka działalności gospodarczej. Jeśli w skład majątku przedsiębiorstwa
Czy osoba całkowicie ubezwłasnowolniona pozostaje pod opieką sądu opiekuńczego, nawet jeśli opiekuje się taką osobą jej matka? Na czym polega opieka sądu, szczególnie pod względem kontroli majątku ubezwłasnowolnionego? Osoby, które ukończyły 13 rok życia, a nie są w stanie kierować swym postępowaniem na skutek choroby psychicznej, niedorozwoju umysłowego albo innego rodzaju zaburzeń psychicznych, mogą zostać ubezwłasnowolnione całkowicie. Osoba taka traci zdolność do czynności prawnych, czyli nie może samodzielnie podejmować decyzji wpływających na jej sytuację prawną (z wyjątkiem
wchodzi majątek wspólny małżonków, wierzyciel może uzyskać zaspokojenie z jego przedmiotów po wcześniejszym uzyskaniu klauzuli wykonalności wystawionej na drugiego małżonka, ograniczonej do tych przedmiotów przedsiębiorstwa, które wchodzą w skład majątku wspólnego. Nieco inaczej odpowiedzialność kształtuje się za zobowiązania zaciągnięte przez współmałżonka przed 20 stycznia 2005 r. Jeżeli czynność prawna skutkująca powstaniem zobowiązania nie przekraczała zakresu zwykłego zarządu majątkiem wspólnym, wtedy wierzyciel będzie mógł się zaspokoić również z majątku wspólnego małżonków, nawet jeśli drugi małżonek nie wyraził zgody na taką czynność. W praktyce problematyczne może się okazać ustalenie, czy dana czynność mieści się jeszcze w zakresie zwykłego zarządu majątkiem, czy już go przekracza. W żadnej z powyższych sytuacji nie jest jednak możliwe zaspokojenie się z majątku osobistego współmałżonka dłużnika. Jego odpowiedzialność ograniczać się będzie zawsze do majątku wspólnego.
zawierania umów w drobnych bieżących sprawach życia codziennego). Dlatego też dla całkowicie ubezwłasnowolnionego sąd opiekuńczy ustanawia opiekę. Opiekun podejmuje czynności prawne w imieniu osoby ubezwłasnowolnionej. W pierwszej kolejności opiekunem powinien zostać ustanowiony małżonek, a jeśli go nie ma, to rodzic. W dalszej kolejności opiekunem może zostać osoba wskazana przez rodzica (jeśli ten nie może sprawować opieki), krewny lub inna bliska osoba. Osoba, którą sąd ustanowi opiekunem, ma obowiązek tę opiekę objąć, jednakże z ważnych powodów może być z tego obowiązku zwolniona przez sąd. Rolą opiekuna jest sprawowanie pieczy zarówno nad osobą, jak i majątkiem ubezwłasnowolnionego. Nie oznacza to jednak, że jest w swoich decyzjach pozostawiony samemu sobie i może w sposób dowolny decydować o swoim podopiecznym. Należy pamiętać o tym, że instytucja ubezwłasnowolnienia zawsze ma służyć tylko i wyłącznie ubezwłasnowolnionemu, nie zaś jego opiekunom. Z tego powodu działalność opiekuna pozostaje pod stałą kontrolą sądu opiekuńczego.
Odpowiedzialność małżonka za długi W 2004 roku mój mąż zadłużył się na pewną sumę. Interesuje mnie, czy w sytuacji, gdy nie wyrażałam zgody na zaciąganie tych zobowiązań, będę ponosić za nie odpowiedzialność? Powstanie odpowiedzialności za długi małżonka zależne jest od kilku czynników. Na wstępie należy zauważyć, że sytuacja współmałżonka może się różnić w zależności od tego, czy dług powstał przed, czy po 20 stycznia 2005 r. Wtedy to bowiem weszła w życie nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego, dotycząca nadawania klauzuli wykonalności na współmałżonka. Od tej daty sąd może wydać klauzulę wykonalności na współmałżonka w sytuacji, gdy wierzyciel wykaże, że małżonek wyraził zgodę na dokonanie przez swoją drugą połówkę czynności prawnej skutkującej powstaniem zobowiązania. Wierzyciel fakt ten może wykazać zarówno poprzez dokument urzędowy, jak i dokument prywatny. Jeśli zgody takiej nie było, wierzyciel będzie mógł się zaspokoić jedynie z majątku osobistego dłużnika, a więc nam przykład wynagrodzenia za pracę, z renty lub emerytury, z majątku otrzymanego w spadku. Istnieją dwa wyjątki od powyższej zasady. Pierwszy dotyczy zobowiązań zaciąganych na zaspokojenie zwykłych potrzeb rodziny – zarówno wszystkich, jak i indywidualnych potrzeb każdego z jej członków. Przy tego typu zobowiązaniach nie jest istotne, który małżonek je zaciągnął, bowiem z mocy prawa powstaje solidarna odpowiedzialność pomiędzy nimi. Mimo wszystko z ważnych powodów sąd może postanowić, że i za takie zobowiązania
Kontrola ta przejawia się m.in. w konieczności uzyskania przez opiekuna zgody sądu na każdą czynność przekraczającą zwykły zarząd majątkiem lub dotyczącą osoby ubezwłasnowolnionej. Sąd wydaje zgodę w postaci postanowienia. Istnieją jednakże sytuacje, kiedy opiekun nie może podejmować decyzji – chodzi głównie o możliwość powstania konfliktu interesów, głównie dotyczących stosunków majątkowych pomiędzy ubezwłasnowolnionym a samym opiekunem lub osobą opiekunowi bliską. W takim konkretnym przypadku sąd wyznaczy dla ubezwłasnowolnionego kuratora. Inną formą kontroli opiekuna przez sąd jest obowiązek składania sądowi ustnie lub na piśmie sprawozdań dotyczących osoby pozostającej pod opieką oraz pisemnych sprawozdań z zarządu majątkiem (chyba że sąd zezwoli na ustne sprawozdanie). Sprawozdania takie składane są w terminach wskazanych przez sąd, nie rzadziej jednak niż raz w roku. O ile stan ubezwłasnowolnionego na to pozwala, sąd może również okresowo wysłuchać osobę poddaną opiece. Sprawozdanie z zarządu majątkiem polega na zestawieniu dochodów i wydatków. Do sprawozdania opiekun powinien dołączyć rachunki dokumentujące poniesione wydatki oraz wyjaśnić celowość lub konieczność ich ponoszenia. Sąd opiekuńczy często zleca opiekunowi prowadzenie bieżących notatek dotyczących dochodów i wydatków, a jeśli majątek ubezwłasnowolnionego jest duży – prowadzenie ewidencji w postaci księgowości rejestrowej. Sąd po zbadaniu sprawozdania może nakazać jego uzupełnienie lub sprostowanie. Sprawozdanie zatwierdzane jest poprzez postanowienie, w którym wskazany jest również zakres, w jakim zatwierdza przedstawione rachunki. Należy jednakże pamiętać, że nawet zatwierdzenie rachunku przez sąd opiekuńczy nie wyłącza odpowiedzialności opiekuna za szkodę wyrządzoną nienależytym sprawowaniem zarządu majątkiem. Ponadto w przypadku stwierdzenie nienależytego sprawowania opieki sąd może wydać stosowne zarządzenie. Takie zarządzenie może obejmować swą treścią na przykład zobowiązanie opiekuna i podopiecznego do określonego postępowania z jednoczesnym wykazaniem sposobu kontroli wydanego zarządzenia i określenia, jakie czynności nie mogą być dokonywane przez opiekuna bez zezwolenia sądu. ~ ~ ~ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
11
Ludzki głos księdza Kościół katolicki to autorytarna struktura, w której trudno o swobodę wypowiedzi. W Polsce trudniej niż gdzie indziej. Ale i tu znajdą się ludzie, którzy boją się własnego sumienia bardziej niż biskupów. Ksiądz Wojciech Lemański (na zdjęciu po prawej) zyskał szerszą popularność kilka miesięcy temu, kiedy w internecie furorę zrobiło jego kazanie, w którym ostro zaatakował biskupów (patrz niżej). Szukając wówczas informacji na temat tego niezwykłego duchownego, dotarłem do takiego cytatu z wydawanego w Wołominie tygodnika „Wieści Podwarszawskie”: „Obecny proboszcz dokonał tylu pozytywnych zmian. A co za tym idzie, byłby jednym z niewielu pozytywnych księży, o których mógłby napisać antyklerykalny tygodnik »Fakty i Mity«”. W tej sytuacji nawet nie wypadałoby nam pominąć milczeniem tak reklamowanego proboszcza z Jasienicy koło Tłuszcza. Ksiądz Lemański jest duchownym diecezji warszawsko-praskiej i od 10 lat aktywnym uczestnikiem Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Jak sam mówi, przełom życiowy przeżył w 2001 roku, kiedy eksplodowała sprawa Jedwabnego. Nie wiedział do tego czasu o odpowiedzialności za antysemickie zbrodnie, za które odpowiedzialność ponoszą Polacy i Kościół rzymskokatolicki. Jego działalność edukacyjna na ten temat i zaangażowanie w walkę z antysemityzmem sprawiły, że stał się przedmiotem szyderstw ze strony księży. A ponieważ on sam mówi prawdę w bezkompromisowy
S
sposób – także prawdę o Kościele – rychło stał się także czarną owcą w katolickim stadzie. Już raz go karnie przenoszono jako proboszcza; na drugie przenosiny poskarżył się w Watykanie i, o dziwo, Rzym cofnął decyzję arcybiskupa Henryka Hosera. Lemański ani przez chwilę się jednak nie załamał, a sposób, w jaki przywołał ostatnio do porządku biskupa Meringa, zapiera dech w piersiach. Zacznijmy jednak od jego pierwszego słynnego kazania – tego z wiosny bieżącego roku. Omawiając wątpliwości w wierze, jakie trapiły apostołów (za Ewangelią Mateusza), przytoczył przykłady zdrady chrześcijańskich ideałów, jakich dopuszczają się współcześni polscy biskupi. Napiętnował ich milczenie wobec skrajnie prawicowych ataków na arcybiskupa Życińskiego, na premiera i na Bronisława Komorowskiego. Wskazał jednocześnie, jak biskupi w swoim interesie gorliwie bronili Komisji Majątkowej. Przypomniał pijackie ekscesy biskupa elbląskiego Andrzeja Śliwińskiego w Moskwie oraz takie zdarzenia, które trudno nam zidentyfikować. Oto „(…) jeden z arcybiskupów postawił na nogi niemal całą diecezję w obronie pewnego księdza pedofila”, a „(…) w jednej polskiej diecezji wierni opowiadają o dziwnym brataniu się księdza biskupa z dziatwą
ceptycyzm – najmniej znany składnik niereligijnej światopoglądowej triady, która obejmuje także racjonalizm i humanizm – chroni nas przed pseudowiedzą, czyli kłamstwem odzianym w szaty nauki. Kilka dni temu odbyłem ciekawą rozmowę z zaprzyjaźnionym z naszą redakcją doktorantem nauk przyrodniczych z Pomorza. Aż jęknąłem, kiedy dowiedziałem się, że w jego grupie spośród ośmiu przyszłych doktorów aż czterej nie uznają ewolucji, tylko kreacjonizm. Oto skutki spustoszenia, jakie powoduje w Polsce brak nawyków krytycznego myślenia – nawet w katedrach uniwersyteckich! Na szczęście od lat działa w naszym kraju Klub Sceptyków Polskich (stowarzyszenie naukowców i miłośników nauki), który stara się zwalczać zabobony, przesądy oraz pospolite oszustwa funkcjonujące w nauce i mediach. Na stronie klubu znajdziemy taką oto definicję krytycznego myślenia: „Sceptycyzm w naszym rozumieniu jest postawą, która przedkłada dowody nad rekomendacje. Nie odrzucamy jakichkolwiek, choćby najbardziej nawet fantastycznych twierdzeń, zanim nie zapytamy o dowody ich prawdziwości. Uważamy jednak, że ani nauka, ani sceptycy nie
po parafialnych uroczystościach, kiedy ksiądz biskup czule do siebie przywoływał i przygarniał tylko chłopców, a dziewczynki pozostawiał bez okazania większej uwagi”. Kogokolwiek dotyczyły powyższe uwagi, w episkopacie musiał odezwać się dzwonek alarmowy – ten facet dużo o nas wie i gotów jest nas publicznie pogrążyć! Na efekty nie trzeba było długo czekać – okoliczni księża przestali się z Lemańskim kontaktować, nie podają mu ręki i omijają z daleka. Wiedzą, że duchowny z Jasienicy jest „trędowaty” i każdy, kto mu okazuje sympatię, wypadnie z arcybiskupich łask. Nieprzeciętny duchowny nie daje jednak za wygraną i właśnie uderzył w episkopat ponownie, chyba jeszcze mocniej niż poprzednio. Okazji dostarczył mu biskup włocławski Wiesław Mering. Jak pamiętamy, od kilku tygodni ten hierarcha stoi na czele ogólnopolskiej krucjaty wymierzonej w Adama „Nergala” Darskiego. Jej celem jest zaszczucie muzyka i wyrzucenie go z pracy – z udziału w jednym z programów w telewizji publicznej. Mering wściekle atakuje też wszystkich, którzy ośmielają się bronić muzyka albo przynajmniej nie uważają za stosowne go atakować. Żenujące wypowiedzi biskupa padły pod adresem księdza Adama Bonieckiego (dawny redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”) oraz profesor Magdaleny Środy. Ksiądz Lemański zachęcił tymczasem biskupa do szukania dzieł diabelskich nie poza Kościołem, lecz wewnątrz niego. Za wzór autokrytycznej postawy dał hierarsze Jana Pawła II
są zobowiązani do poszukiwania dowodów nieistnienia zjawisk paranormalnych, lecz że to ci, którzy głoszą twierdzenia o ich istnieniu, powinni tych dowodów dostarczyć”. Ta definicja jest nieco przewrotna, ale oddaje racjonalistyczne podejście do tak zwanych zjawisk nadnaturalnych – głosisz, że
i Benedykta XVI. Wypowiedzi Meringa pod adresem „Nergala” i Bonieckiego nazwał „niegodnymi biskupa i chrześcijanina”. Potępił także wypominanie Magdalenie Środzie poglądów jej ojca. Ale to nie koniec. Zachęcił Meringa, aby swoich metod, skoro już nie potrafi inaczej, użył przeciwko swoim kolegom biskupom: „(…) rodzice niektórych biskupów też byli związani z ideologią marksistowską, a rodzeństwo niektórych tonie w nałogach”. I dalej: „(…) proszę piętnować podstępne dzieła szatana wśród hierarchów uwikłanych w świadomą współpracę z SB (to, zdaje się, przytyk do samego Meringa – przyp. red.) lub czyny głęboko niemoralne rzucające straszliwy cień na nasz Kościół” (to pewnie aluzja do Paetza – przyp. red.). Jakby tego było mało, na koniec listu Lemański przeprasza „w imieniu Kościoła” wszystkich dotkniętych zachowaniem Meringa. To trochę tak, jakby pełnił rolę ostatniego przyzwoitego (albo jedynego odważnego) pośród tysięcy biskupów i księży, których nie stać na potępienie postępków hierarchy. Albo którzy ohydy jego zachowań nie dostrzegają.
pod nogi nauki”. W jego ramach nominowane są osoby i instytucje, które w szczególny sposób „zasłużyły się” dla szerzenia bzdur. W roku 2010 takie nominacje otrzymała między innymi Sejmowa Komisja Zdrowia za umieszczenie w ustawie Prawo farmaceutyczne zapisu o tym, że leki homeopatyczne
Klub dociekliwych istnieją takie zjawiska? Brawo! To udowodnij, że nie opowiadasz bajek. Zatem to wyznawcy spirytyzmu muszą dowieść, że „duchy” istnieją, a nie my mamy dowodzić ich nieistnienia. Podobnie z wyznawcami bogów albo z ludźmi wierzącymi w homeopatię. Tego rodzaju podejście jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem i praktyką dnia codziennego: przecież to producent szamponu przeciwłupieżowego musi prowadzić badania nad skutecznością swojego środka i dostarczyć dowodów na prawdziwość swoich reklam. Klub Sceptyków – poza ciekawą stroną internetową i prowadzeniem spotkań otwartych – jest pomysłodawcą konkursu „Kłody
można rejestrować bez ich sprawdzania. Dzięki temu na przykład lekiem na grypę stał się… cukier buraczany, który jedna z oszukańczych „firm farmaceutycznych” sprzedaje w polskich aptekach. Wielu lekarzy w Polsce sądzi, że przyczyną tego kuriozalnego zapisu Komisji Zdrowia był niezgodny z prawem lobbing, czyli de facto korupcja. Drugim nominatem stał się Marek Rymuszko, redaktor naczelny miesięcznika „Nieznany Świat”, w którym od 20 lat bez zażenowania propaguje się rozmaite metody pseudodiagnostyczne i pseudoterapeutyczne. Trzecią wyróżnioną jest Teresa Król, redaktorka i współautorka książki „Wędrując
Na koniec kilka cytatów z wywiadu, jakiego ksiądz Lemański udzielił ostatnio „Polityce”: „(…) w środowisku kapłańskim przywykliśmy do plugawych żartów na temat Żydów”; „(…) z ust kapłana padły słowa radości z powodu wymordowania Żydów i nie spotkało się to z żadną reakcją obecnego przy tym biskupa”; „Kościół hierarchiczny nie żywi się nauczaniem Soboru Watykańskiego II, żywi się stereotypami i zatruwa się nimi”. Kościół katolicki w tym kraju nie przebacza takich rzeczy. Ksiądz Lemański najwyraźniej wie, że nie ma już nic do stracenia, i korzysta z ostatnich możliwości przemawiania publicznie, dopóki nie uciszą go zakazem publicznych wypowiedzi albo dopóki sam nie odejdzie. Oni zapewne wolą, aby odszedł dobrowolnie – wówczas wyleją na niego pomyje jako na „odstępcę”. Wtedy będzie mógł także powiedzieć, co zechce, ale nie będą to już wypowiedzi katolickiego proboszcza. Ksiądz z Jasienicy wykorzystuje ostatnie chwile, aby potrząsnąć sumieniem i mózgiem polskich katolików. Należy mu się za to szacunek. ADAM CIOCH
ku dorosłości” – podręcznika propagującego „katolickie wartości” w ramach szkoły publicznej. Jest to książka zatwierdzona przez MEN, mimo że zawiera jawne bzdury, takie jak twierdzenie, że „prezerwatywa nie zapobiega skutecznie rozprzestrzenianiu się chlamydiozy” albo że „potrzeba miłości istnieje u dziecka od poczęcia”. Jeśli chodzi o to drugie, to potrzeba miłości jest bardzo wyrafinowaną potrzebą i ciekawe jest, jak może odczuwać ją embrion, który do 5 tygodnia ciąży nie ma nawet jednego neuronu, a do 24 tygodnia nie odczuwa bólu? Jak można „odczuwać potrzebę miłości”, kiedy do 8 tygodnia ciąży nie ma się nawet początków mózgu? Zdaniem pani Król, a wbrew współczesnej nauce, homoseksualizm wynika między innymi z negatywnych przeżyć seksualnych w dzieciństwie. A co z tymi, którzy nie mieli seksualnych przeżyć w wieku szczenięcym? „Zarazili się” homoseksualizmem od księdza przy okazji połykania pierwszej komunii?! Jak widać, cierpliwa demaskatorska robota sceptyków jest w tym kraju potrzebna jak mało gdzie w Europie. Naszych Czytelników związanych ze światem nauki zachęcamy do zaangażowania się w to pożyteczne dzieło. MAREK KRAK
12
W
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
walce z Platformą Obywatelską działacze PiS oraz ich propagandyści nie mieli żadnych zahamowań. Jedną z metod, jakie wykorzystali w niedawnej kampanii wyborczej, było sianie strachu. Działania te są typowe dla polityków posługujących się przy wywieraniu wpływu na obywateli tak zwaną teorią paniki. Na początek przedstawiają oni wizję rozpadającego się państwa, zagrożonego przez wszystkich – jako efekt nieudolnych dotychczasowych rządów. Według sztabowców PiS w Polskę z pewnością uderzy II fala globalnego kryzysu gospodarczego. Przed katastrofą uratować nas miały rządy drużyny Jarosława Kaczyńskiego… Zapomnieli jednak o pewnych drobiazgach. Ostatni kryzys również w głównej mierze dotknął rynki finansowe. Korporacje mają nadmiar wolnej gotówki. Globalny koncern Apple odłożył na kontach więcej wolnych dolarów, niż wynosi budżet niejednego kraju. W takich okolicznościach snucie opowieści o nieuchronnym załamaniu gospodarczym jest szczególnie cyniczne i niebezpieczne. Zdaniem prof. Andrzeja Wernika, jednego z najwybitniejszych polskich specjalistów od finansów publicznych, prowadzi ono bowiem do pogorszenia nastrojów konsumenckich. A to nasza chęć do robienia zakupów, odkładania na kupno droższych rzeczy, powiększania komfortu życia decyduje o stanie gospodarki. Wystraszenie konsumentów to początek prawdziwych problemów. Spadek konsumpcji przekłada się bowiem na mniejszą produkcję, słabsze zyski firm i inwestycje. Potem przychodzą problemy ze spłatą przez przedsiębiorstwa kredytów bankowych. W taką pułapkę wpadły między innymi Chorwacja, Hiszpania czy Portugalia. Na pomoc zagrożonym bankom od jesieni 2008 roku rządy wydały w skali świata setki miliardów dolarów. Obok danych dotyczących dobrej kondycji finansowej działających w Polsce banków także inne informacje wskazują na niezłą kondycję naszej gospodarki. I to pomimo błędów, jakie rzeczywiście popełnił w pierwszej fazie kryzysu rząd Donalda Tuska. A koncentrował się na mechanicznych cięciach wydatków państwa na wiele ważnych projektów inwestycyjnych. Nie ruszył przy tym ogromnych środków przeznaczanych na Kościół katolicki. Mimo to polskim firmom i samorządom udało się rozpocząć wiele ważnych unijnych inwestycji. Nasi przedsiębiorcy otrzymują sporo krajowych i zagranicznych zamówień, w miarę punktualnie regulują także swoje zobowiązania. Stan budżetu państwa jest trudny, ale nie dramatyczny. Podobne do naszego deficyty odnotowały w I połowie lat 90. XX wieku takie państwa jak Dania, Finlandia czy Irlandia. Ich rządom udało
się zrównoważyć finanse publiczne. Stosowały one różne metody i środki – od ograniczenia zbędnych wydatków, po podwyżki podatków od najbogatszych. Robili przy tym wszystko, aby bieguny bogactwa i nędzy się nie rozrastały. Tylko wtedy – jak mówi profesor Grzegorz Kołodko – możliwy jest rozwój gospodarczy i ograniczenie populizmu w polityce. Klasa średnia kupuje i inwestuje – bez tego firmy się nie rozwijają. Według byłego eurodeputowanego Zbigniewa Kuźmiuka z PiS firmy w Polsce są w kiepskim stanie. Dane GUS i NBP nie potwierdzają
nad rządami. Na giełdach pojawiły się dotąd nienotowane instrumenty finansowe. Od zakładów na cenę akcji (derywaty) po wielopoziomowe rozliczenia cen paliw i walut. W połowie 2011 roku wyemitowano ich na kwotę przekraczającą dziesięć razy wartość światowego produktu krajowego brutto, czyli wartości wyprodukowanych na świecie towarów i usług. Problem w tym, że większość owych instrumentów finansowych to puste pieniądze. Z analiz Warrena Buffetta (jeden z największych amerykańskich inwestorów giełdowych) oraz Banku Rozrachunków
przez Amerykanów firmy jak na zawołanie obniżyły z dnia na dzień oceny greckich obligacji. W efekcie rząd w Atenach musiał poprosić o pomoc UE. Komisja Europejska wspólnie z Europejskim Bankiem Centralnym uruchomiła 440 miliardów euro Funduszu Stabilności Finansowej. Swój mały wkład ma tam także Polska. I za to politycy PiS chcieli premiera Donalda Tuska postawić przed Trybunałem Stanu. Gospodarczy eksperci Jarosława Kaczyńskiego (były eurodeputowany Zbigniew Kuźmiuk, Beata Szydło, prof. Jerzy Żyżyński) uznali to za kupczenie pieniędzmi
Siewcy strachu Konserwatywni politycy i publicyści straszą, że przez zaniedbania rządu Donalda Tuska Polska może stać się jedną z głównych ofiar II fali światowego kryzysu gospodarczego. Zapraszają w ten sposób światowych spekulantów, chociaż to właśnie ich powinniśmy się obawiać. jednak tych rewelacji. Tak samo zresztą jak informacji o planowanych na lata 2012–2014 płatnościach z funduszy unijnych. Do przedsiębiorstw trafią dodatkowe miliardy euro w ramach rozliczeń wielu kosztownych inwestycji. Doradcy PiS nie podobało się także przejęcie przez rząd kontroli nad cenami paliw. Dzięki sprytnym posunięciom ekipy Donalda Tuska udało się w Polsce czasowo obniżyć ceny benzyn i oleju napędowego, które są i tak najniższe w Unii. Stało się to bez zmniejszania wpływów państwa (akcyza i inne podatki oraz opłaty stanowią około 55 procent ceny paliw na stacjach) z ich sprzedaży. Zdaniem Kuźmiuka jest to afera, gdyż narodowe koncerny paliwowe Orlen i Lotos na owej nieuzasadnionej obniżce straciły masę pieniędzy. Insynuuje, że „Skarbowi Państwa zależało (...) na tym, aby rządząca Platforma nie straciła zbyt dużo punktów poparcia w sondażach”. Nie zauważył on za to innego niebezpieczeństwa – otóż od początku lat 90. XX wieku coraz bardziej ograniczano kontrolę państw nad działaniami finansistów. Polscy konserwatyści nie wiedzą, że w zamian za zniesienie ograniczeń amerykańscy, a potem zachodnioeuropejscy bankierzy finansowali bez żadnych limitów co dziwniejsze projekty polityczne i gospodarcze (wojny w Iraku, Afganistanie, nowe inicjatywy militaryzacji kosmosu). Na efekty nie trzeba było długo czekać. Niekontrolowani przez nikogo finansiści zaczęli górować
Międzynarodowych wynika, że z ogólnej puli 687 bilionów dolarów amerykańskich, na które opiewają instrumenty finansowe, tylko 20 bilionów dolarów ma rzeczywiste pokrycie. Środki te są wykorzystywane do ataków spekulacyjnych na najróżniejsze giełdy i systemy finansowe. Stąd właśnie wzięły się problemy Grecji. Z dnia na dzień wzrósł bowiem koszt wykupu jej starszych obligacji. Nie miał on żadnego uzasadnienia. Był to efekt czystej gry spekulantów. Swoje dołożyli szefowie tak zwanych agencji rentingowych. Pod tą nazwą ukrywają się prywatne spółki wystawiające oceny państwom, firmom, regionom, a nawet poszczególnym miastom. Kontrolowane
polskiego podatnika. Zbigniew Kuźmiuk pisał o tym tak: „Premier Tusk wyrzucił w błoto 250 milionów euro (na tyle szacowany jest wkład Polski – przyp. red.), realizując dyspozycje Niemiec i Francji (…), komunikowane nam za pomocą mediów”, bowiem „Grecja ani teraz, ani w przyszłości nie będzie w stanie spłacić w całości swoich długów”. Nie wspomniał, że niekontrolowana upadłość Grecji jest na rękę światowym spekulantom i może doprowadzić do rozpadu strefy euro. A to i dla Polski byłaby katastrofa. Doradcy PiS zapominają, że w takiej samej sytuacji jak Grecja teraz na początku lat 90. XX wieku była Polska. W wyniku działań spekulantów
koszt obsługi naszego długu wzrósł drastycznie. Rządy wielu państw, w tym Grecji, umorzyły nam jego część, zaś pozostałą rozłożyły na dogodne raty. Warto pamiętać, że problemy strefy euro mogą oznaczać dla nas poważne problemy gospodarcze – spadek eksportu, wzrost bezrobocia i napięć społecznych. Można tego uniknąć po nałożeniu proponowanych przez większość polityków UE oraz wielu ekspertów (m.in. profesora Grzegorza Kołodkę) globalnych ograniczeń na finansistów oraz zwiększanie koordynacji polityk budżetowych pomiędzy państwami Unii Europejskiej. Taka polityka pozwoli na zminimalizowanie gwałtownych zmian warunków prowadzenia biznesu. Jednym z celów jest ustabilizowanie kursów walut. O tym, że ich rozchwianie jest szczególnie niebezpieczne, przekonali się w latach 2006–2009 polscy eksporterzy. Część z nich, chcąc się przed tym zabezpieczyć, wykupiła tak zwane opcje walutowe. Dla wielu firm okazały się one prostą drogą do bankructwa. Globalne ograniczenie możliwości manipulowania kursem leży w interesie Polski. Przejściowo działania antyspekulacyjne skutecznie podejmuje NBP pod kierownictwem profesora Marka Belki. Byłoby mu łatwiej, gdyby na lokowanie gotówki w Polsce zdecydowały się chińskie fundusze inwestycyjne. To one latem tego roku wspomagały rządy Węgier, Rumunii i Włoch w akcjach stabilizowania tamtejszych rynków finansowych. Pekin dysponuje środkami szacownymi na ponad 3 biliony dolarów amerykańskich. W ciągu ostatniego kryzysu zwiększyły się one o ponad bilion dolarów. W Polsce Chińczycy w ciągu ostatnich lat zainwestowali nie więcej niż 100 milionów dolarów. Znacznie więcej na zakup firm w Państwie Środka wyłożyli polscy przedsiębiorcy. Tak skromne zaangażowanie Pekinu w Polsce wynika, zdaniem naszych rozmówców, wyłącznie z powodów politycznych. Chińczycy są wyczuleni na wszelkie nieprzyjazne gesty, na przykład popieranie niepodległości Tybetu. Nie chcą się także angażować w państwach, które mają złe relacje z Moskwą. Dla Chin Rosja jest bowiem trzecim po USA i UE partnerem gospodarczym i strategicznym. Zrozumiał to nawet ultrakonserwatywny premier Węgier Viktor Orban. Konserwatyści z PiS mają to gdzieś. MiC
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
13
Diabeł tkwi w neutrinach Jeśli naukowcy z CERN mają rację i ich najnowsze odkrycie się potwierdzi, to bardzo dużo prądu elektrycznego da się wyprodukować, paląc w elektrociepłowniach wszystkie podręczniki współczesnej fizyki klasycznej, astrofizyki i mechaniki kwantowej. W tym twierdzeniu nie ma ani krzty przesady. Przeciwnie, nawet jeszcze nie potrafimy sobie wyobrazić, jak doniosłe skutki może mieć eksperyment OPERA. Na razie wiadomo jedno: jeśli jego wyniki są prawdziwe, to cała nasza fizyka właśnie legła w gruzach. 22 września zespół naukowców z Europejskiego Centrum Badań Jądrowych (CERN) w Genewie i laboratorium Gran Sasso we Włoszech ogłosił, że rozpędzone przez nich neutrina przekroczyły prędkość światła. Co w tym niezwykłego? Aby to wyjaśnić, cofnijmy się nieco w historii.
Prędkość światła Przez setki, jeśli nie tysiące lat (starożytna Grecja) uczeni zastanawiali się nad naturą światła. W zasadzie ścierały się dwie teorie: pierwsza dowodziła, że światło ma charakter korpuskularny (cząsteczkowy), czyli jest materialne i w jakiś sposób podobne do wiatru; druga zakładała, że światło jest falą. No dobrze – zadawali sobie pytanie fizycy – ale skoro tak, to co faluje? Jakże mogą istnieć jakieś fale w próżni? Teoria falowa ostatecznie wygrywa z korpuskularną – jednak pytanie o ośrodek falowania pozostało. ~ ~ ~ Na przełomie XIX i XX wieku uczeni wpadli na pomysł tyleż logiczny, co śmieszny – ma on nazwę „eter”. Eter to według nich niezmienny i jednolity ośrodek wypełniający całą przestrzeń (coś jak ocean dla ryb), w którym rozchodzi się światło. W owym czasie laboratoryjne instrumenty były już na tyle dokładne, że można było pokusić się o w miarę dokładne zmierzenie jego prędkości. I tu właśnie fizycy popadli w rosnącą konfuzję. Okazało się bowiem, że jakkolwiek by światło mierzyć, w którąkolwiek stronę i w jakichkolwiek sytuacjach – zawsze ma ono stałą prędkość. Co w tym dziwnego? A to, że jest to absolutnie niezgodne z doświadczalnym, logicznym postrzeganiem świata. Przecież prędkość światła emitowanego np. przez stojącą na ziemi latarnię powinna być mniejsza niż prędkość światła takiej samej latarni umieszczonej np. na platformie pociągu. W tym drugim przypadku prędkość światła musi składać się z sumy prędkości jego
samego i prędkości pociągu. Tymczasem tak nie jest. Najdokładniejsze ówczesne pomiary słusznie dowodziły, że prędkość światła jest niezmienna (zupełnie nie zależy od spoczynku czy ruchu jego źródła) i zawsze wynosi 299 792 458 metrów na sekundę. Było to tak sprzeczne z wszystkim, co do tej pory dało się zaobserwować, tak niewytłumaczalne i nielogiczne, że badający ten paradoks amerykański fizyk polskiego pochodzenia Albert Abraham Michelson oszalał i zmarł w zakładzie dla obłąkanych. ~ ~ ~ Koncepcja eteru trzymała się jednak mocno, bo była ostatnim bastionem fizyki, który jako tako pozostawał w zgodzie z naszymi zmysłami. „To, że światło ma zawsze taką samą prędkość, wynika z faktu, że to eter podlega deformacjom” – tak rozpaczliwie próbował ratować starą fizykę holenderski naukowiec Hendrik Lorentz. Ale do drzwi salonów nowoczesnej nauki pukał już geniusz – Albert Einstein. W roku 1905 sformułował on obowiązujący do dziś dogmat fizyki, opisany w teorii względności, że prędkość światła jest stała niezależnie od punktu odniesienia (latarnia na ziemi i w pociągu), a żaden eter nie istnieje (ślady słowa „eter” dostrzegamy do dziś, mówiąc o radiu jako o falach eteru). Co ciekawe, genialny fizyk do swoich wniosków nie doszedł drogą żmudnych eksperymentów i licznych badań, lecz obliczając wszystko we własnej głowie w wyniku tzw. „eksperymentów myślowych” – jak sam je nazwał. Ten dogmat (a tak: DOGMAT!) jest podstawą całej współczesnej fizyki – i tej od nanoświata cząstek elementarnych, i tej, która zajmuje się kosmicznymi odległościami liczonymi w latach świetlnych. Najsłynniejszy wzór świata opiera się właśnie na stałej prędkości światła i bez niej jest tyleż błędny, co bezużyteczny. Przyjrzyjmy się mu: E=mc2 Co nam mówi to prościutkie na oko równanie? Po jego lewej stronie mamy energię E, która równa się iloczynowi masy m i prędkości światła c podniesionej do kwadratu. Ponieważ prędkość światła jest olbrzymia (prawie 300 tys. km na sekundę), a pomnożona przez siebie daje liczbę wręcz niewyobrażalną,
potrzeba całkiem niewielkiej masy, aby w wyniku ich iloczynu otrzymać gigantyczną energię. Tak, tak... właśnie wyprodukowaliśmy bombę atomową. Na szczęście tylko na papierze. No tak... ale wzór ów nie jest prawdziwy (a dokładniej: nie jedynie prawdziwy), gdy znajdziemy korpuskularne cząstki szybsze od światła. Bo wówczas ich masa powinna rosnąć w nieskończoność. Wraz z energią. I co? Rozsadzić wszechświat? Na szczęście nic nie może być szybsze od światła – pocieszali się fizycy do chwili, aż w CERN nie przyjrzano się baczniej neutrinu.
Neutrino To bardzo dziwna cząstka. Być może najdziwniejsza w całym wszechświecie. Jej istnienia domyślał się w roku 1930 niemiecki fizyk Wolfgang Pauli, bo coś mu się nie zgadzało w bilansie reakcji jądrowych. Gdzieś diabli brali ułamek energii. A przecież ilość energii jest stała, więc zapewne jej porcyjka (kwant) ucieka wraz z jakąś diabelnie przenikliwą cząstką – kombinował Pauli. Świat fizyki zatrząsł się ze śmiechu, ale miny uczonych zrzedły, gdy pomysł niemieckiego badacza potwierdził doświadczalnie jego kolega Fredrick Reines (obaj panowie dostali Nobla). ~ ~ ~ Neutrina to faktycznie cząstki, przy których duchy wydają się znacznie bardziej realne. Nie mają ładunku elektrycznego, a masę tak mikroskopijną, że nic sobie nie robią z otaczającej je materii, przenikając przez nią jak przez próżnię. Przez Ciebie, Szanowny Czytelniku, przez każdy centymetr kwadratowy Twojego ciała w ciągu ostatniej sekundy przeleciało 10 bilionów neutrin. I nawet nie zauważyły, że istniejesz. Dość powiedzieć, że do wyhamowania tych diabełków potrzeba by ściany z ołowiu o grubości jednego roku świetlnego (9,5 bilionów km, czyli 9,4607 x 1015 m – uff!). Aby zaobserwować jakieś pojedyncze neutrino, naukowcy schodzą do laboratoriów umieszczonych w sztolniach starych kopalni setki metrów pod ziemią. Tam najczulsze detektory zaledwie kilka razy na dobę fotografują błysk światła wewnątrz wielkich basenów wypełnionych wodą. To pojedyncze neutrino „łaskawie” zderzyło się z jakimś atomem.
Eksperyment Opera W omawianym doświadczeniu neutrina wytworzono w ośrodku CERN w Szwajcarii, zderzając wysokoenergetyczne cząstki elementarne
z nieruchomą płytą grafitową. Powstające neutrina kierowano następnie do znajdującego się w odległości 730 kilometrów włoskiego laboratorium Gran Sasso. Teraz wystarczyła już zwykła arytmetyka: aby obliczyć prędkość cząstki, należało podzielić 730 km przez czas, jaki upłynął od momentu jej powstania. Oczywiście nie zapominając o takiej drobnostce, jak zsynchronizowanie do miliardowych części sekundy zegarów w szwajcarskim i włoskim laboratorium. No i co? No i okazało się, że wysyłane z CERN neutrina przybywały do celu w Gran Sasso o 60 miliardowych części sekundy wcześniej, niż powinny, czyli o jedną tysięczną procenta szybciej niż światło. Niewiele? W sam raz tyle, aby współczesna fizyka legła w gruzach. Bo to oznacza ni mniej, ni więcej tylko to, że całkiem możliwe, a nawet pewne staną się podróże w czasie. Rzecz w tym, że wraz ze zbliżaniem się dowolnej masy do prędkości światła czas spowalnia, by – zrównawszy się z nią – stanąć. A co powinno się stać, gdy masa tę prędkość przekroczy? Wówczas... Aż strach o tym pomyśleć... Wówczas czas powinien się cofać. O takich drobiazgach, że gdyby prędkość światła była przekraczalna, to skład, wiek i rozmiar wszechświata byłyby całkiem, ale to całkiem inne, niż się uważa, już nie wspomnę. To musi być jakiś błąd pomiaru – zakrzyknęli naukowcy z całego świata, choć uczeni z CERN przysięgają, że swój eksperyment powtórzyli 30 tysięcy razy! Zawsze dokładnie z tym samym wynikiem i uwzględniając tzw. efekt relatywistyczny. Polega on na tym, że zegar umieszczony bliżej Ziemi (wielkiej masy) spóźnia się nieco względem położonego wyżej – co też wynika z teorii względności. Ale ta może przecież okazać się błędna. – Jeżeli to prawda, to w blasku fleszy i na „oczach” obiektywów kamer zjem własne bokserki – oświadczył publicznie brytyjski fizyk Jim Al-Khalili. Amerykańscy badacze ironizują zaś, że nie mogą zweryfikować wyników szwajcarsko-włoskich badań, bo... nie mają aż tak NIEDOKŁADNEGO sprzętu. Zanim jednak oficjalna nauka obśmiałaby i wyszydziła naukowców z CERN i Gran Sasso tak
bardzo, że ci zaczęliby chodzić w papierowej torbie na głowie, niektórzy fizycy przypomnieliby sobie, że coś podobnego a` propos neutrin już kiedyś się wydarzyło. Otóż w roku 1987 w kilku różnych laboratoriach zaobserwowano strumień neutrin przybyłych z dalekiego kosmosu (po wybuchu supernowej) szybciej, niż dotarło do Ziemi światło umierającej gwiazdy. Wówczas rzecz całą skwitowano niedokładnością pomiaru. Dziś wygląda to zgoła inaczej.
Możliwe wyjaśnienie Już powstało. Jeśli jest prawdziwe, jego autorzy mogą zacząć szyć fraki na uroczystość odebrania kolejnych Nobli. Otóż istnieje kosmologiczna teoria strun. Nie wgłębiając się w nią (to temat na osobną opowieść), można powiedzieć, że przestrzeń, która nas otacza, nie jest czterowymiarowa (trzy wymiary przestrzenne + czas), tylko dziesięcio- lub może nawet jedenastowymiarowa. Zatem neutrina nie dotarły do Włoch ze Szwajcarii szybciej niż światło, tylko przeleciały „na skróty” przez inne wymiary. Czy to wydaje się jeszcze bardziej fantastyczne? Wcale nie. Jedenastowymiarowa przestrzeń jest koncepcją coraz bardziej modną w nowoczesnej fizyce, a niektórzy naukowcy zaczynają traktować ją jako obowiązującą. Kwestie tzw. hiperprzestrzenni opiszę wkrótce. Także i to, że teoretycznie może istnieć cząstka jeszcze dziwniejsza od neutrina – tzw. tachion. ~ ~ ~ Na razie, zanim wyrzucę na śmietnik posiadane podręczniki mechaniki kwantowej i astrofizyki, chwilę poczekam. I jakże bezczelnie pozwolę sobie na własną konkluzję. Otóż nie sądzę, by Einstein się mylił, a prędkość światła była przekraczalna. Gdyby bowiem prędkość neutrin z CERN rzeczywiście pokonała światło, to cząstki musiałyby cofnąć się w czasie, a więc dotrzeć do Gran Sasso, zanim zostały ze Szwajcarii wysłane! Osobiście od dawna uważam, że koncepcja wielowymiarowej hiperprzestrzeni, czyli teoria strun, trzyma się kupy. Ale o tym wkrótce. MAREK SZENBORN
14
W
A TO POLSKA WŁAŚNIE
ielu radnych, wójtów, burmistrzów, a nawet prezydentów miast ma komunistyczne korzenie, zaś hasło zmiany nazwy ulicy czy patrona instytucji większości rodaków kojarzy się nie z wyrównywaniem historycznych rachunków, lecz wyłącznie z dodatkowymi kosztami i problemami” – strofuje Jerzy Bukowski, publicysta „Gościa Niedzielnego”. Janusz Kurtyka, były prezes Instytutu Pamięci Narodowej, który zginął pod Smoleńskiem, regularnie wysyłał do samorządowców monity, by w ten sposób apelować do ich sumień. Po jego śmierci – ku rozpaczy wielu środowisk – sprawa przestała być aż tak bardzo priorytetowa. Na czarnej liście IPN do dziś znajduje się niemal 140 miejscowości, które grzeszą nazewnictwem „będącym w swej istocie przejawem gloryfikacji systemu totalitarnego i stalinowskiego zniewolenia Polski. Dzisiaj wciąż utrwala ono tezy propagandy politycznej i indoktrynacji społeczeństwa z okresu stanu wojennego. Faktycznie stanowi wyraz lekceważenia pamięci ofiar totalitaryzmów oraz braku szacunku dla dorobku walki Polaków o wolność obywatela i niezawisłość Państwa w XX wieku”. A są wśród nich między innymi: Kartuzy, gdzie wciąż znajduje się osiedle XX-lecia PRL; Czarny Bórzul (XXX-lecia PRL); Jawor z ulicą generała Zygmunta Berlinga i Adama Rapackiego; Morzeszczyn, gdzie nie przemianowano ulicy 22 lipca oraz XXX-lecia PRL; Międzylesie (Trzydziestolecia PRL); Chocianów (Marszałka Roli-Żymierskiego); Płock (Gwardii Ludowej, Marcelego Nowotki, Związku Młodzieży Polskiej i Franciszka Zubrzyckiego); Mińsk Mazowiecki (Gwardii Ludowej, Armii Ludowej, Zygmunta Berlinga, Stanisława Popławskiego, Adama Rapackiego); Krynica Morska (Świerczewskiego); Szczecin (m.in. 26 Kwietnia, 9 Maja, Obrońców Stalingradu, Przodowników Pracy); Bydgoszcz (Aleja Planu 6-letniego, Oskara Langego, Teodora Duracza); Nieborów (Gwardii Ludowej); Warszawa (Armii Ludowej, Dąbrowszczaków, Teodora Duracza, Generała Waltera, Juliusza Rydygiera i Związku Walki Młodych). Teoretycznie władze lokalne powinny dopilnować, aby na ich terenie nie ostał się żaden relikt minionej epoki. Winno się nazwy ulic zmienić na słuszne, zaś pomniki wyburzyć.
Praktyka od teorii znacznie odbiega, bo zazwyczaj okazuje się, że zmiany są zbyt drogie albo zwyczajnie nie chcą ich sami mieszkańcy. Nie ma też ustawy regulującej te kwestie. Dwa lata temu do Sejmu wpłynął (i utknął w zamrażarce) projekt autorstwa posłów PiS, z założenia ułatwiający usunięcie komunistycznej symboliki ze sfery publicznej. Zakłada bowiem „oczyszczenie” przez zmiany nazw obiektów i urządzeń przeznaczonych do użytku publicznego, usunięcie z widoku
doszli do wniosku, że zastoiny komunizmu należy likwidować. Umieścili więc na pomniku hasło: „Bóg, honor, ojczyzna” i posadowili koronę na głowie orła. Ta akcja – jakkolwiek ją oceniać – nie była niczym innym, tylko pogwałceniem prawa (w związku z brakiem zgody konserwatora zabytków oraz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa), i jako taka wywołała falę protestów. Między innymi autora pomnika – prof. Bohdana Chmielewskiego – który pretensje
zastępca prezydenta Białegostoku, oświadczył, że wszystkie nielegalne „ozdoby” zostaną zdjęte. Wówczas zwolennicy napisu i korony rozbili przy pomniku obóz, żeby pilnować go w dzień i w nocy. Wsparcia udzielił metropolita białostocki Edward Ozorowski, a także oraz szef lokalnego PiS Krzysztof Jurgiel. Przeciwko podobnym działaniom wypowiedział się natomiast Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, którego działacze w specjalnie
Zmory Dekomunizacja to wciąż ulubiony w Polsce temat zastępczy. I wciąż znajdują się amatorzy grzebania w przeszłości. publicznego materialnych symboli „komunizmu” oraz odebranie orderów, odznaczeń, oznak, tytułów honorowych i innych wyróżnień imiennych przyznanych za zasługi na rzecz „władzy ludowej” przez władze państwowe w latach 1944–1989. W czerwcu bieżącego roku nad projektem ustawy o usunięciu z nazw dróg, ulic i mostów symboli ustrojów totalitarnych pochylił się również Senat. Główne założenia są m.in. takie, że koszty dekomunizacji poniosą samorządy, a o tym, czy nazwa danego obiektu nie ma przypadkiem źródła w komunizmie bądź faszyzmie, miałby decydować wojewoda, oczywiście w porozumieniu z lokalną gałęzią IPN. I tu jednak nie ma widoków na rychły koniec. Zwolennicy „czystej” przestrzeni działają więc na razie na własną rękę: ~ W Białymstoku dwudziestometrowy pomnik Bohaterów Ziemi Białostockiej, poległych w walce o Polskę Ludową, stoi od lat 70. ubiegłego wieku. Obecnie jest niemym świadkiem wojny polsko-polskiej. Zaczęło się od tego, że przedstawiciele Klubu Więzionych, Internowanych i Represjonowanych oraz Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego
Pomnik Braterstwa Broni w Warszawie o naruszenie praw autorskich wyraża, nie kryjąc emocji: „Jest mi ogromnie przykro, nie tylko jako autorowi, ale jako normalnemu obywatelowi tego kraju. Pomijam fakt, że mam do tego emocjonalny stosunek, ale przerażające jest to, że ludzie w imię obrony wiary, honoru i ojczyzny robią czyn przestępczy i okropny”. O sprawie zniszczenia pomnika miejscy urzędnicy powiadomili prokuraturę, zaś Aleksander Sosna,
wydanym oświadczeniu podkreślają, że patrioci szanują prawo. Wyjaśniają przy okazji, że orzeł bez korony jest umieszczony na pomniku na piastowskim gnieździe i jest nawiązaniem do początków państwowości polskiej, a nie godła, natomiast pomnik upamiętnia bohaterów Białostocczyzny, którzy walczyli w 1939 roku o wolną Polskę. Pod pomnikiem pojawiła się też lokalna lewica, podnosząc, że wolność to nie samowola. Jej działacze
zorganizowali happening, podczas którego każdy chętny mógł wyrazić swoje zdanie. Towarzyszyły mu hasła: „Żądamy odkomunizowania umysłów wandali”, „Państwo prawa czy bezprawia?”, „Żądamy reakcji organów ścigania na łamanie prawa!”. W końcu sytuacja zrobiła się na tyle absurdalna, że prezydent miasta – daleki od wizji rozwiązań siłowych – powołał dwuosobowy zespół mediacyjny (przewodniczący „Solidarności” w regionie Józef Mozolewski oraz dyrektor białostockiego oddziału IPN prof. Cezary Kuklo – obydwaj popierają inicjatorów akcji), a kombatanci obóz zwinęli, bo stanęło na tym, że do czasu zakończenia rozmów napisy i korona nie znikną. Termin rozpoczęcia rozmów nie został jeszcze określony. ~ Pod koniec 1945 roku ustawiono na warszawskiej Pradze pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni. Stoi do dziś, choć jest regularnym celem ataków zwolenników radykalnej dekomunizacji przestrzeni publicznej. Ostatnio swą niechęć wyrazili dwaj 19-latkowie: Daniel L. i Wojciech B. „Czerwona zaraza” – takie hasło pod osłoną nocy wymalowali czerwoną farbą na cokole. Policja rzecz uznała za zniszczenie mienia i oszacowała straty na około 12 tysięcy złotych, co może się dla panów skończyć nawet 5-letnim pozbawieniem wolności. „Trudno mówić o zniszczeniu, jeśli chłopcy chcieli wyrazić swój sprzeciw i napisali hasło” – tak sprawę widzi ojciec jednego z nich, harcerza ZHR. ~ W Nowym Sączu członkowie Polskiego Towarzystwa Historycznego, Związku Konfederatów Polski Niepodległej, Związku Piłsudczyków, stowarzyszenia Sądecka Rodzina Katyńska i Klubu „Gazety Polskiej” żądają usunięcia znajdującego się w centrum miasta pomnika Armii Czerwonej jako symbolu okupacji i zbrodni sowieckich. Zapowiadają, że nie spoczną, dopóki nie dopną swego. W apelu skierowanym do prezydenta miasta napisali: „Obrona tego haniebnego pomnika okupanta i mordercy sowieckiego przez prezydenta Ryszarda Nowaka w naszej opinii świadczy jak najgorzej o nim. Jego zachowania nie może usprawiedliwić ani głupota, ani tchórzostwo, ani ewentualne powiązania z komunistycznymi służbami specjalnymi”. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
FUNDACJA „FiM” Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291 www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r. Kroniki polskich sanktuariów pełne są świadectw na temat nadprzyrodzonych możliwości naszych świętych. Niektóre cuda są doprawdy cudowne. Największe osiągnięcia w dziedzinie czynienia cudów ma Najświętsza Panienka, która działa pod wieloma postaciami. I tak na przykład okazuje się, że modlitwa do Matki Bożej Wychowawczyni z sanktuarium w Czarnej z powodzeniem może zastąpić żmudne wkuwanie: ~ „Syn należał do uczniów zdolnych, ale niezbyt systematycznych w nauce. Bardzo martwiłam się o jego oceny, tym bardziej że nauczycielka angielskiego nie chciała dopuścić go do matury. Przez cały czas odmawiałam nowennę do Matki Bożej Wychowawczyni. I to, co się stało, przeszło moje i wszystkich nauczycieli oczekiwania. Staszek otrzymał z jęz. polskiego (z egzaminu pisemnego i ustnego) dobry, z historii (z pisemnego i ustnego) bardzo dobry, z jęz. angielskiego – z którego miał być niedopuszczony – dostateczny” (I.W. z Mysłowic); ~ „Chciałam podziękować Matce Bożej Wychowawczyni za opiekę nade mną i moją rodziną. Dzięki temu, że codziennie odmawiałam Nowennę do Matki Bożej Wychowawczyni, skończyłam szkołę podstawową z bardzo dobrymi wynikami” (A.B. z Bojanowa). „Wychowawczyni” ma na swoim koncie również inne sukcesy. Władysława G. z Końskich cierpiała na marskość wątroby. Nie przyjmowała żadnych posiłków, jedynie wodę. Ataki się nasilały, więc lekarze zdecydowali, że trzeba usunąć woreczek żółciowy. Jednak tuż przed operacją matka pani Władysławy zabrała ją półprzytomną z bólu ze szpitala i zawiozła przed obraz Matki Bożej Czarneckiej. „Wszyscy moi bliscy i ja prosiliśmy gorąco »Uzdrowicielkę chorych« o pomoc dla mnie. Przed obrazem Matki Bożej odbyła się również w mojej intencji Msza Święta. I, o dziwo, po tej Mszy Świętej poczułam wielką zmianę na dobre. Już po kilku dniach ludzie, którzy mnie spotykali, nie mogli się nadziwić, co się stało, kto mnie tak wyleczył, że sama chodzę i wszystko jem” – pisze uleczona. Łaskawym okiem patrzy Madonna także na braci mniejszych. Janowi Ruszkowskiemu zachorował koń. A że właściciel za nic nie chciał dopuścić, aby zwierzę zdechło, dał – za radą znajomych – na mszę o przebłaganie do Matki Bożej Księżnej Sieradzkiej: „Po wysłuchaniu Mszy św. począł koń ruszać uszami, wstał i szuka jeść” – zapisano w księdze cudów i łask sanktuarium w Charłupi Małej. Tej samej orędowniczce życie zawdzięcza pani Antonina z Przeradzkich: „Będąc w kościele w inny czas
15
Cuda niewidy i chcąc siadać do powozu z dziećmi memi konie zląkłszy się co tylko mogły mieć siły z impetem wielkim z powozem biegły, lic zakręcił się wkoło koła, zakręcony zerwały i w impecie swoim nie ustawały. Zaczęłam wołać o ratunek do Najśw. M. Panny z dziećmi i ludźmi, a konie bez najmniejszego ludzkiego zatamowania jak wryte drżąc i bez najmniejszej szkody stanęły. Doznawałam i ratunku Najśw. M. Panny w inwentarzach moich”. Nie można zapomnieć o Matce Boskiej Jasnogórskiej, której niezliczone wprost cuda i łaski cierpliwie gromadzi na swych kartach Jasnogórska Księga Cudów. Zaczęło się w 1495 roku, kiedy to „mieszkanka Myślenic, Małgorzata Pierzchała, w dwunastym roku życia straciła wzrok. Początkowo cierpliwie znosiła
kalectwo, lecz z upływem lat zaczęła mieć pretensje do Pana Boga. W przypływie rozpaczy myślała nawet o odebraniu sobie życia. Któregoś dnia przypadkowo zawitał do jej domu pielgrzym wracający z Jasnej Góry. Jego opowieści o cudach Jasnogórskiej Pani sprawiły, że Małgorzata odzyskała nadzieję. Uprosiła sąsiadów, by zaprowadzili ją do sanktuarium. Tam, przed Cudownym Obrazem, kobieta doznała cudu uzdrowienia – jej oczy na nowo mogły widzieć”. 114 lat później Jasnogórska Pani uratowała ponoć pięciu górników zasypanych w kopalni w Olkuszu – po pięciu dniach wyciągnięto ich spod ziemi całych i zdrowych, a wszystko dzięki żarliwej modlitwie. Jeszcze lepszego cudu doświadczyli państwo Dombscy w 1668 roku. Kiedy przeprawiali się przez Wisłę, powóz z dziećmi wpadł do wody. Rodzice, którzy zdążyli dotrzeć na brzeg, rozpoczęli modły, a wtedy powóz, zamiast zatonąć, zaczął unosić się na wodzie, dopóki nie dopłynął do brzegu. Woda nie wlała się do środka mimo otwartych okien! Szczególne łaski ma u Jasnogórskiej pani Krystyna. Kiedy trzeci raz zaszła w ciążę, lekarze zalecili aborcję. Ona oczywiście odmówiła, zawierzając siebie i dziecko Matce Bożej
Jasnogórskiej. W czasie porodu miała marne szanse na przeżycie. Udało się, ale u synka stwierdzono paraliż nóżki. Krystyna sprawdzoną metodą zawierzyła nogę dziecka Maryi. Pojechała z nim na Jasną Górę, gdzie długo wpatrywała się w obraz. Chłopiec ozdrowiał... Matka Boża Mirowska specjalizuje się natomiast w wybawianiu z nadciągającej śmierci, leczeniu z nałogów i grzesznych skłonności. Oto „w 1733 roku zatroskana matka przyniosła do kościoła dziecko i przed ołtarzem Matki Bożej Mirowskiej powierzyła opiece tej cudownej lekarki jego życie i zdrowie. W kościele był wtedy wielki tłum ludzi i kiedy w ścisku owa kobieta wychodziła, dziecko zostało uduszone. Wtedy pośpiesznie powróciła przed Obraz i tam rzuciła ciało dziecka na stopnie ołtarza. W rozpaczy macierzyńskiej zawołała zwrócona do Obrazu Matki Bożej: »Weź je sobie, ponieważ zmarło. Ofiarowałam je, aby żyło. Weź je teraz sobie«. Wówczas na oczach ludu dziecko ożyło”. N i e m n i e j zdziałał św. Onufry, który urzęduje w Horodku. Pomógł m.in. Jackowi Machniewiczowi z Halicza, który utracił wzrok i dzięki żarliwej modlitwie go odzyskał; Andrzejowi Bodlewskiemu z Lublina, który będąc w malignie, ujrzał świętego Onufrego i... ozdrowiał. Z kolei pewien butny oficer piechoty w czasie Wielkiego Postu spożywał pieczeń. Kość stanęła mu w gardle, a wszelka pomoc medyczna okazała się bezskuteczna. I tak na wpół żywego oficera zawieziono pod kaplicę św. Onufrego, gdzie „w czasie liturgii świętej opieczona krwią kość z gardła wyskoczyła i wnet zdrowia doznał, chwaląc Pana Boga i Wielkiego Świętego Onufrego”. Tak zapisano w księdze łask. Matce Bożej Bolesnej i Matce Bożej Pocieszenia z Sanktuarium w Radomyślu, specjalistce od bardzo selektywnych cudów, życie zawdzięcza m.in. pan Michał Korga z Nowin. Ten „za czasów okupacji niemieckiej wraz z innymi mężczyznami płynął promem na przeciwny brzeg Sanu. Gdy prom był na środku rzeki, zerwała się podtrzymująca go lina i 10 osób wpadło do wody. Uratował się tylko on, dzięki temu, że prosił Matkę Bożą, aby go uratowała”. Z kolei Władysław Wianecki wraz z dwoma kolegami był w okopie, kiedy uderzył pocisk. Przeżył tylko on, co – jak twierdzi – zawdzięcza modlitwie do Matki Bolesnej. Podobnie pan Szczepan Madej z Nowin,
który „podczas bojów I wojny światowej zawsze modlił się i nosił szkaplerz Matki Bożej Bolesnej, i to uchroniło go od śmierci. Gdy w 1943 roku Niemcy zabrali go na rozstrzelanie, modlitwa do Matki Bożej Bolesnej sprawiła, że został zwolniony”. Cuda, i to takie z rodzaju różdżkarskich, wyprawia także Dzieciątko Jezus z Jodłowej. Jeden przytrafił się Antoninie Dąbrowskiej. Kobieta relacjonuje, że przeszło 40 lat mieszkała na górze, gdzie nie było studni. Po wodę schodziła więc na dół. Pewnego dnia, a była wtedy bardzo zmęczona, westchnęła sobie: „O, Dziecię Jezus, dajże mi też kej blisko wodę”. Co było dalej – opisuje tak: „Kiedym po jakimś czasie wracała z obrazem Dzieciątka z kościoła, stanęłam przed progiem, jakby mnie coś zatrzymało, a gdym mimowolnie spojrzała na miejsce mniej więcej o 4 kroki oddalone od progu naprzeciw domu, usłyszałam jakby w duszy słowa: »Tu będziesz miała wodę«. W tem miejscu już dawniej szukaliśmy za jakiem źródłem, ale zawsze na próżno. W kilka dni później zauważyliśmy, że z tego miejsca sączy się woda”. Dzieciątko jest też przyjacielem bezrobotnych: w grudniu 2004 roku Anna z Lublina straciła pracę w poradni logopedycznej. Wyczytała o Dzieciątku i postanowiła zwrócić się do Niego z prośbą. Dała na mszę, a pół roku później założyła swoją prywatną poradnię logopedyczną i jak dotąd funkcjonuje bardzo dobrze. Nie ustępuje towarzyszom św. Józef. Na przykład ten z sanktuarium w Kaliszu załatwił pracę Marii z Legnicy. A było tak: „Dokładnie w miesiąc po zakończonej Nowennie do św. Józefa, w której polecałam prośbę o pomoc w znalezieniu pracy, po dość dziwnym zbiegu okoliczności zapytano mnie, czy mogłabym podjąć pracę jako księgowa, czyli zgodnie z wykształceniem i zamiłowaniem. Co ciekawe, w Caritas, o czym marzyłam od lat. Stała się cała seria cudów. Blisko trzy lata byłam bez pracy, bez środków do życia.
Wszystko wskazuje na to, że pomimo moich braków św. Józef okazał się szczodry (…). Chciałam powiedzieć bezrobotnym, że ten czas jest czasem danym przez Pana Boga, aby więcej czasu poświęcić na modlitwę oraz uczestniczyć każdego dnia we Mszy św. i zaufać wbrew wszystkiemu. Nauczyłam się tego, będąc w sumie blisko 7 lat bezrobotną. Gdy pokładałam ufność w ludziach, nic z tego nie było; gdy zaufałam Panu Bogu, stał się cud. Pan Bóg naprawdę nosił mnie na rękach i niczego mi nie brakowało, ale pamiętam, aby za wszystko, co mam, i za to, czego nie mam, Panu Bogu dziękować”. Z kolei Elżbieta ze Słupska jest mu dozgonnie wdzięczna za ocalenie jej katolickiego małżeństwa: „Mąż założył sprawę rozwodową. Wtedy na spotkaniu Apostolstwa Modlitwy jedna z pań dała mi obrazek św. Józefa »Telegramem do Świętego Józefa«. Zaczęłam odmawiać nowennę w nagłej sprawie, prosząc św. Józefa o pomoc. Pomoc przyszła. Byłam pewna, że św. Józef i Matka Najświętsza nie dopuszczą, aby szatan zniszczył moje katolickie małżeństwo (…). Zwyciężył Bóg i Jego miłość. Wszystko skończyło się pomyślnie. Mąż wycofał pozew o rozwód”. JULIA STACHURSKA
16
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
ZE ŚWIATA
OKRADŁ OFIARY Jak to się dzieje, że „zastępcy Chrystusa” na ziemi popełniają najbardziej obrzydliwe przestępstwa?
W sprawie ks. Johna Fitzmaurice’a, najwyższego rangą duchownego katolickiego w mieście o pobożnej nazwie Christchurch, nie chodzi jednak o pedofilię czy rozbuchane libido, lecz o przekręty. Został w ubiegłym miesiącu zawieszony we wszystkich czynnościach zawodowych w związku z „finansowymi nieprawidłowościami”, m.in. kradzieżą dwóch milionów dolarów z pomocy charytatywnej przeznaczonej dla ofiar trzęsienia ziemi w Christchurch. Ksiądz Fitzmaurice jest prezesem rady archidiecezjalnej i zarządcą katedry Błogosławionego Sakramentu. PZ
KATOLICY VS KOŚCIÓŁ „Washington Post” publikuje na swych łamach apel, a zarazem ostrzeżenie do najwyższych władz Kościoła katolickiego. Autorzy to aktywiści ugrupowania Concerned Catholics (Zatroskani katolicy). Ojcem duchowym przedsięwzięcia jest Raymond Schroth, jezuita i profesor pięciu uniwersytetów katolickich oraz świeckiego New York University. Inicjatorzy wezwania stwierdzają, że rozszerzający się kryzys w Kościele wymaga natychmiastowej akcji katolików. Celem jest „zreformowanie tej instytucji, zapewnienie bezpieczeństwa bezbronnym dzieciom, dodanie otuchy ignorowanym kobietom, odrestaurowanie duchowych sił kleru i przywrócenie mu poczucia misji oraz napełnienie wiarą pozbawionych iluzji wiernych. Hierarchowie zbyt długo objawiają niechęć do jakiegokolwiek działania i utracili na wiarygodności”. Concerned Catholics wzywają papieża, by jak najszybciej powołał do życia komisję złożoną ze świeckich kobiet i mężczyzn, księży i zakonnic. Byliby to ludzie z całego świata; kompetentni, reprezentujący takie dziedziny jak teologia, historia Kościoła, psychologia i prawo. „Trzeba skończyć z murem obojętności i milczenia Watykanu”. Propozycja niezależnych katolików zawiera ostrzeżenie: jeśli papież
nie zareaguje na ten apel, jego inicjatorzy powołają do życia własną komisję i rozpoczną szeroko zakrojoną kampanię na rzecz wstrzymania datków dla Kościoła; obiecują także demonstracje. – Katolicy mają moralny obowiązek poprzeć te akcje – stwierdzają organizatorzy i przypominają, że na całym świecie miliardy dolarów, które Kościół otrzymał dla wiernych, zostały przeznaczone na kupowanie milczenia ofiar i odszkodowania dla nich oraz na koszty obrony prawnej i utrzymania duchownych sprawców. Concerned Catholics podkreślają, że jak dotąd ani jeden biskup nie został ukarany przez papieża za ochronę przestępców i utrudnianie wymiaru sprawiedliwości. Tymczasem sondaże na całym globie pokazują, że wierni Kościoła katolickiego są sfrustrowani, a miliony z nich myślą o apostazji. TN
MNOŻENIE CIERPIEŃ W Ameryce miała miejsce kolejna runda walki zwolenników świętości życia na obu jego końcach: przed narodzinami oraz w obliczu nadchodzącej śmierci i cierpień spowodowanych beznadziejną chorobą. Mały Joseph Maraachi z kanadyjskiego miasta Windsor większość swych 20 miesięcy życia spędził w szpitalach. Nie był w stanie sam oddychać, więc podłączono go do respiratora. Rodzina doszła do wniosku, że stan dziecka się poprawi, gdy lekarze wykonają zabieg tracheotomii (przecięcie szyi poniżej grdyki), i zażądali od lekarzy przeprowadzenia go. Ci odmówili, argumentując, że niepotrzebnie narażą dziecko na ból, i postulowali, by odłączyć je od aparatury podtrzymującej życie i umożliwić nieuniknioną śmierć, zamiast skazywać na dalsze męki. Joseph cierpiał na postępujące schorzenie neurologiczne, które nie rokowało szans na wyleczenie. Rodzice nie zgodzili się i przewieźli dziecko do szpitala w St. Louis w USA, który zabieg wykonał. Jak było do przewidzenia, dziecko – pozostające w ostatnim okresie życia w domu i pozbawione leków przeciwbólowych – zmarło kilka miesięcy później. Co znamienne – dla tej rodziny była to powtórka tragedii sprzed kilku lat: siostra Josepha Zeina chorowała na tę samą chorobę i zmarła w roku 2002 – po wykonaniu zabiegu tracheotomii. Dlaczego rodzice, mając tak traumatyczne doświadczenia, zdecydowali się na powtórzenie dokładnie tej samej, nieskutecznej terapii, narażając syna na cierpienia? Uczynili tak za namową i pod presją ugrupowania księży Priests for Life (Księża za życiem), które pokryło nawet koszty transferu Josepha do St. Louis oraz operacji. Ksiądz Frank Pavone, prezes organizacji – wyraźnie usatysfakcjonowany – oświadczył, że „Joseph zmarł wtedy, kiedy chciał tego Bóg”. Uznał to za „zwycięstwo
nad kulturą śmierci”. Priests for Life zwalczają eutanazję i aborcję. Kanadyjscy lekarze po zgonie Josepha podkreślili, że żaden wiarygodny, liczący się autorytet medyczny nie podważył ich diagnozy o bezcelowości narażania dziecka na dalsze cierpienia. Lekarze amerykańscy przeprowadzili zabieg, bo im za to zapłacono. W USA medycyna jest dochodowym biznesem – inaczej niż w Kanadzie. TN
działaczy ruchu syjonistycznego przyjęło jednak rozmaite przepisy wynikające z prawa religijnego. Nie ma tam na przykład świeckich ślubów i cmentarzy. Według ostatnich badań ponad 60 proc. Izraelczyków domaga się zniesienia prawa ograniczającego podróżowanie komunikacją publiczną w szabat oraz chce świeckich uroczystości ślubnych. Mak
CHEMIA MIŁOŚCI PIES TO ZDROWIE
NA MODŁY – ALBO DO PAKI Włodarze miasta Bay Minette w stanie Alabama intensywnie dumali, jak zmniejszyć koszty zamykania ludzi w więzieniach. Dzień pobytu w celi kosztuje 75 dolarów. Wreszcie doznali olśnienia i niewykluczone, że za sprawą mocy nadprzyrodzonej. Zarządzono, że sprawcy mniej poważnych przestępstw – zamiast na więzienie i grzywnę – mogą być skazywani na nabożeństwo. Mogą wybierać, co wolą: siedzieć, płacić albo karnie dreptać co niedzielę (przez rok) do kościoła. Podbijać kartę w zakrystii, a potem dostać pisemne potwierdzenie obecności od pastora i policji. Skazani mogą sobie wybrać dowolne wyznanie i dowolny kościół na miejsce wykonania kary, z tym że w mieście i okolicy nie ma ani jednej synagogi, ani, rzecz jasna, meczetu. Amerykańska Liga Praw Obywatelskich oświadcza, że pomysł z wyrokiem na nabożeństwo jest jaskrawie sprzeczny z konstytucją, która zakazuje zmuszania obywateli do praktyk religijnych. Jakie zmuszanie?! – kontrują władze Bay Minette. – Mogą przecież, jeśli chcą, konwencjonalnie siedzieć więzieniu. A poza tym rok w kościele to nie wyrok... Uwaga, władze PiS: to może być wspaniała inicjatywa legislacyjna, która zapewni kaczej partii dozgonną wdzięczność biskupią. TN
WIĘCEJ ŚWIECKOŚCI W Izraelu zmęczono się już dyktaturą ortodoksyjnych rabinów. Ludzie chcą normalności.
Nikt rozsądny nie kwestionuje zdrowotnych walorów ruchu na świeżym powietrzu i ćwiczeń fizycznych. Wielu jednak ma opory, by pożyteczne zalecenia wprowadzić w czyn.
Kanapa jest taka wygodna... Spać się chce... W dodatku pewnie będzie padać... W takiej sytuacji pomocną łapę do właściciela wyciągnie pies. Trzeba go wyprowadzić, nie ma rady: będzie się kręcił, piszczał i szczekał, drapał, biegał w kółko, a na koniec – gdy wszystko zawiedzie – nasika na paprotkę albo posadzi kupę na nowym dywanie. Zatem właściciel z jękiem udręki podnosi się z kanapy, wychodzi i... robi swemu organizmowi (psiemu też) dobrze. Sondaż zamówiony przez firmę Mars Petcare, produkującą pokarm dla zwierząt, wykazał, że to właśnie psy w 66 proc. są główną przyczyną tego, że ich pan ruszył się z domu i zaczął przebierać nogami. Właściciele psów chodzą sprawniej i szybciej, cieszą się bardziej aktywnym życiem niż inni. Spacer nie tylko wzmacnia serce i poprawia stan wielu innych organów, ale i sprzyja zadzierzgiwaniu więzi towarzyskich i społecznych. Ileż to romansów rozpoczęło się od słów: – Jaki piękny piesek! ST
B12 NA PAMIĘĆ
Państwo Izrael ma przedziwną historię i teraźniejszość. Założone przez socjalistycznych i świeckich
Ludzie powyżej 65 roku życia potrzebują dodatkowo witaminy w pastylkach, bo ich organizmy gorzej absorbują B12. Ludzie zachowujący odpowiedni poziom tej witaminy w organizmie są mniej podatni na chorobę Alzheimera. Naukowcy zaznaczają jednak, że nadmierne dawki B12 mogą być szkodliwe. ST
Szwankuje ci pamięć? – sięgnij po witaminę B12 lub zjedz coś obfitującego w nią w naturalnej postaci. Taka jest rada badaczy z Rush University Medical Center w Chicago. Stwierdzili oni, że mózg potrzebuje odpowiedniego poziomu tej witaminy do sprawnego funkcjonowania. Zabezpiecza ona i izoluje warstwę ochronną wokół nerwów. Gdy jest uszkodzona, impulsy nerwowe zwalniają. Witaminę B12 zawierają: mięso, ryby, nabiał i płatki zbożowe.
Czy zakochanie się może zostać zakwalifikowane jako jednostka chorobowa? Możliwe. Jest o tym przekonana Amerykanka Rae Padilla Francoeur, autorka książki „Upadek w otchłań: Późna miłość”, w której pisze: „Fizyczna manifestacja uczucia jest ekstremalna. Podczas wstępnej fazy choroby miłosnej w zaawansowanym wieku pojawiają się zawroty głowy, utrata wagi ciała, bezsenność, zaburzenia żołądkowe, brak apetytu, niezdolność do koncentracji oraz przyspieszony rytm serca”. To wszystko towarzyszy uczuciu emocjonalnego szczęścia. Naukowcy nie zawahali się pogrzebać w szalonym i wzniosłym uczuciu i wykryli dość prozaiczny, acz chemicznie wyrafinowany koktajl neuroprzekaźników, które odpowiadają za doznania. Działają one podobnie jak amfetamina, bo poprawiają nastrój, wyostrzając zmysły. „Zakochanie się działa na mózg tak jak palenie kokainy kraku” – twierdzi Ethlie Ann Vare w swej książce „Nałóg miłości: Seks, romans oraz inne niebezpieczne narkotyki”. Uczucie działa na tej samej zasadzie co substancje uzależniająco-oszałamiające, czyli oddziałuje na ten sam ośrodek nagrody w mózgu. Jakie są fizjologiczne przyczyny „skutków ubocznych miłości”? Bezsenność jest rezultatem działania nadmiaru dopaminy i norepinefryny. To dzięki tym neuroprzekaźnikom ma się tyle energii na seks na okrągło, a twarz jest zaróżowiona. Powodują one także utratę apetytu – na wadze można stracić nawet kilka kilogramów. Stan ten może się utrzymywać od 6 miesięcy do 2 lat. Można przy tym myśleć bardzo jasno, ale trudno się skoncentrować. To skutek dopaminy odpowiadającej za obsesje, a romantyczna miłość jest przecież obsesją. Z kolei odczuwanie bólów w klatce piersiowej jest wynikiem tego, że ośrodki mózgu zawiadujące uczuciem miłości są powiązane z ośrodkami wywołującymi panikę i strach. Nudności i dziwne wrażenia żołądkowe, które towarzyszą także tremie, również zawdzięcza się intensywnemu wydzielaniu norepinefryny, dopaminy i kartyzolu. Substancje te blokują dopływ krwi do żołądka. Zakochaniu się mogą również towarzyszyć takie atrakcje jak pocenie się dłoni, drżenie kolan, suchość w ustach i walenie serca. Dobrze, że do zakochanych nie trzeba jeszcze wzywać karetek... CS
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
C
hoć kryzys ekonomiczny ogarnia sporą część globu i Europa jest w niezłym bagnie, to jednak świat z przyzwyczajenia patrzy z wyczekiwaniem na Stany Zjednoczone jako konia pociągowego, zdolnego wyciągnąć wóz globalnej gospodarki z błota.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
owej wiary z poglądami konserwatywnych ekonomistów, którzy sprzeciwiają się działaniom i regulacjom rządu federalnego. Przekonani, że wolny rynek jest komponentem wiary religijnej, wszelkie zamachy na jego „wolność” uznają nie tylko za nieakceptowalne, ale i świętokradcze.
Machman – na wszystkich wiecach przedwyborczych mówią: Bóg nas błogosławi, Bóg nas obserwuje, Bóg nam pomaga. Tymczasem rząd prowadzi działania „sprzeczne z bożym planem opracowanym dla Stanów Zjednoczonych”. Polemizowanie z takim poglądem utożsamiane jest z „kłóceniem się z religią”.
Bóg i ekonomia Tym razem wydaje się, że są to płonne nadzieje. Chciwość, bezmyślność i matactwa amerykańskich bankierów zapoczątkowały 4 lata temu ten cały ambaras. Pomoc USA jest problematyczna, bo na razie kraj ten wciąż grzęźnie w recesji i nie jest w stanie uzgodnić żadnego spójnego planu wyjścia z opresji. Potrzebne jest kompetentne, racjonalne myślenie, bazujące na naukowych przesłankach i empirycznych danych. Tymczasem mózg amerykański jest zaczadzony religią, której macki sięgają także sfery ekonomii. Halucynacje religijne nie ułatwiają efektywnych poczynań gospodarczych. Sondaż Baylor Religion Survey pokazuje, że 20 proc. Amerykanów jest przeświadczonych, że Bóg jest aktywnie zaangażowany w ich codzienne życie i w funkcjonowanie światowej gospodarki. Istnieje powiązanie
Rick
„Wielu ludzi jest przekonanych, że gospodarka funkcjonuje tak, jak chce tego Bóg” – konstatuje socjolog Paul Froese z Uniwersytetu Waco w Teksasie. Konserwatywni kandydaci republikańscy na prezydenta – Rick Perry i Michele
80 proc. konserwatywnych ekonomistów wierzy, że istnieje jedna, nieomylna prawda w kwestiach świata i gospodarki. Jakiekolwiek dane niepasujące do tego obrazu nie są w stanie zmienić ich poglądów. Komentatorzy twierdzą, że jest to postawa charakterystyczna dla Amerykanów. 73 proc. z nich godzi się ze stwierdzeniem: „Wiem, że Bóg ma opracowany plan dla mnie”. 49 proc. jest przekonanych, że rząd w Waszyngtonie angażuje się w poczynania, które powinny być zastrzeżone dla biznesu i indywidualnych Perry osób. 92 proc. aprobuje pogląd, że wszystko jest możliwe, jeśli się ciężko haruje. Związki religii z ekonomią nie są niczym nowym. Wiek temu socjolog i ekonomista Max Weber pisał o tym w książce pt. „Etyka protestancka i duch kapitalizmu”. CS
Medyczne interesy Watykanu Już raz w niedawnej historii nagła i tajemnicza śmierć, pozornie niemająca nic wspólnego z Kościołem i jego ludźmi, bardzo tej instytucji zaszkodziła. Tymczasem pojawia się kolejny dziwny zgon. Odnalezienie zwłok prezesa Banco Ambrosiano – Roberta Calviego – (samobójstwo? zabójstwo?) pod londyńskim mostem oznaczało gwałtowne nagłośnienie afery banku watykańskiego i mrocznych poczynań jego bossa, abp. Marcinkusa. Tym razem rewolwer Smith&Wesson przystawił sobie do głowy Mario Cal, główny administrator znanego mediolańskiego szpitala San Raffaele. W efekcie stał się trupem bardzo dla Watykanu kłopotliwym. Renomowany szpital i szkoła San Raffaele związane są z Watykanem osobą swego założyciela – ks. Don Luigiego Verzé – dobrze znanego na korytarzach Stolicy Apostolskiej; jest on równocześnie kompanem premiera Berlusconiego. San Raffaele jest szeroko znany ze względu na jakość usług medycznych i badania tam prowadzone. Niedawno odkryto jednak, że placówka jest zatrważająco zadłużona i stoi na skraju bankructwa. Do bilansu zabrakło 1,5 mld euro... Wygląda na to, że za błędne inwestycje i nonszalanckie wydatki odpowiedzialny był Cal, co może być przekonującym motywem przedziurawienia sobie głowy. Ale są dziwne okoliczności: nie wiadomo, jakim cudem pistolet, z którego miał oddać samobójczy strzał, został znaleziony w torbie w innej części gabinetu!
Sytuacja w San Raffaele określana jest przez komentatorów jako „ogromny kłopot dla Watykanu”. Szpital należy do kościelnej fundacji. Gdy szpital popadł w finansowe tarapaty, to właśnie Watykan zaoferował w połowie września 250 mln euro pomocy. Propozycja została odrzucona jako niedostateczna. Ale znów brak wyjaśnień, dlaczego kościelna centrala miałaby ratować akurat tę placówkę leczniczą (wiele ich bankrutuje, bo nastawione są na bardzo bogatych chorych), i to tak bajońską kwotą. Wszystkich interesuje, jakim sposobem i na co szpital zaciągnął tak gigantyczny dług. Ekspert watykański Paolo Flores D’Arcals, redaktor pisma „MicoMega”, podejrzewa, że chodzi o wielki skandal i związki z sycylijską mafią. W tym świetle determinacja watykańska wygląda bardzo podejrzanie. San Raffaele był dla kierownictwa Kościoła tak ważny, że w lecie papież oddelegował swą prawą rękę, sekretarza stanu kard. Bertone, by ten koordynował akcję ratowniczą. Dlaczego Watykanowi tak bardzo leży na sercu uratowanie szpitala we Włoszech, kraju zamożnym i wysoko rozwiniętym, którego mieszkańcy są w dobrym stanie zdrowia? Czemu nie uznał za stosowniejsze pospieszyć z pomocą na rozwój bazy medycznej w krajach Trzeciego Świata, gdzie ludzie chorują i umierają jak muchy? Jedna z potencjalnych odpowiedzi jest taka, że we Włoszech opieka zdrowotna to biznes przynoszący dochody. Kościół nie płaci podatków, a siostry zakonne można zagonić do pracy w charakterze pielęgniarek za darmo, co owe profity jeszcze powiększa. PZ
17
Kardynał daje w łapę B
orykający się z problemami finansowymi Kościół potrafi wysupłać okrągłą sumkę, aby przykryć nią własne grzechy. Wszak dobry wizerunek, nawet jeśli kłamliwy, jest najważniejszy... Z Chile dotarła wieść, ujawniona przez Chilean Center of Investigative Journalism, że tamtejszy kardynał Francisco Javier Errazuriz lekką ręką zapłacił równowartość miliona dolarów (nie z osobistego konta), by nie dopuścić do publikacji książki ujawniającej, jaki to gagatek z ks. Fernanda Karadimy. Karadima był uważany za najbardziej wpływowego i szanowanego reprezentanta chilijskiego kleru, coś na kształt prałata Jankowskiego. Kardynał przyznał się do zapłacenia łapówki i wyjaśnił, że pragnął tylko „uciszyć kłamstwa”. Pogłoski o poczynaniach ks. Karadimy krążyły od dekad, lecz
Kościół nie uznał za stosowne zbadać ich prawdziwości. Wreszcie w roku 2010 śledztwo podjęły władze świeckie. Dochodzenie zakończyło się uznaniem ks. Karadimy za winnego. Zebrano setki stron zeznań. Świadkowie mówią, że ks. Karadima uwielbiał namiętne całusy w usta, a gdy obejmował parafian, jego ręce lądowały na ich genitaliach. Bywało, że używał treści spowiedzi do szantażowania wiernych. Poza tym zasłużony duszpasterz był złodziejem; jeden ze świadków wspomina, jak Karadima pakował datki z tacy, mamrocząc radośnie: to wszystko moje! CS
Ksiądz kukułka A
nonimowy – ze względu na aspekt obyczajowy – mężczyzna z Kansas City wytoczył proces księdzu i diecezji Kansas City.
Powód oskarża duchownego Josepha Matta o to, że zrobił dzidziusia jego żonie, kiedy w związku z utratą pracy zwróciła się do niego z prośbą o poradę. Zwierzchnicy doskonale o tym widzieli, a mężczyzna przez 7 lat wychowywał syna w przekonaniu, że sam go spłodził, bo żona się nie chwaliła... Dopiero przed rokiem odkrył, że piastuje i wychowuje owoc księżowskiego porubstwa. Diecezja utrzymuje, że dowiedziała się przed rokiem, a testy DNA potwierdziły, że imperatyw celibatu został sponiewierany.
Biskup Robert Finn twierdzi, że usunął ks. Matta z parafii św. Józefa. Nie zrobił mu jednak żadnej krzywdy: jurny wielebny doradza obecnie wiernym z... problemami małżeńskimi i uświadamia ich, czy w przypadku rozwodu mogą liczyć na anulowanie związku przez Kościół. CS
Krok po kroku W
Islandii świeccy humaniści skutecznie przełamują monopol tamtejszego Kościoła luterańskiego.
Już czwarty raz stowarzyszenie ateistów i agnostyków Sidmennt zorganizowało w Rejkiawiku laicką uroczystość inauguracji prac parlamentu, konkurencyjną wobec tradycyjnego luterańskiego nabożeństwa. Cztery lata temu na świeckiej imprezie był zaledwie jeden
deputowany, w tym roku było ich już trzynastu – jakieś 20 proc. stanu niewielkiego islandzkiego parlamentu. Humaniści domagają się zmian prawnych powiększających rozdział państwa od Kościoła ewangelickiego. MaK
18
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Koszulkarstwo
Chodzi mi oczywiście o nową, wspaniałą, niesamowicie ekscytującą „dyscyplinę sportu”, jaką jest codzienne noszenie koszulek „Faktów i Mitów”. Ja robię to z wielką ochotą od zeszłego roku i jeszcze ani razu nie pomyślałam, że mam dosyć! Właściwie to powinno się wymyślić jakąś odpowiednią nazwę dla tak radosnego hobby, może: „koszulkarstwo” albo „koszulmisja”? Ja też, jak pani Ola, ubieram tę magiczną koszulkę tak często, jak tylko pozwala na to pogoda. Wraz ze mną robią tak mój mąż i syn. A napisy na przedniej stronie koszulek mamy cokolwiek ostre jak na katotaliban,
bo: „Nie chodzę do kościoła”, „Father fucker”, „Rzuć na tacę” (szkoda tylko, że logo „Faktów i Mitów” jest na tej stronie takie małe). Ale nieraz ludzie reagują bardzo przyjaźnie i wtedy nic nas nie powstrzymuje od zareklamowania gazety i radia. Na początku, przyznaję to bez żenady, miałam obawy, bo moje miasto jest nie tylko pro-PiS-owskie, ale i bardzo pobożne. Otoczone jest przecież nie tylko pięcioma kopalniami (niestety, górnicy są zazwyczaj za PiS-em), ale także „tylko” trzynastoma kościołami jedynie słusznej wiary. Pewnie dlatego ani razu w naszym mieście nie natrafiliśmy na żadną
inną osobę w jakiejkolwiek koszulce „FiM”. Więc, droga pani Olu i inni odważni nosiciele „FiM”-owych koszulek, jestem naprawdę szczęśliwa, że wreszcie wychodzimy „z podziemia”, z cienia katolickiego reżimu i prawicowo-patriotycznego kaczobełkotu. Mam ogromną nadzieję, że wielu sympatyków naszej gazety odważyło się i nosi te koszulki na co dzień, nie tylko w czasie zlotów Rodzinki „FiM”. Moja rodzina na początku września była w Karpaczu i oczywiście mieliśmy ze sobą nasze FiMtastyczne koszulki. Ja ubrałam swoją z napisem: „Nie chodzę do kościoła” w dniu, w którym wchodziliśmy na Śnieżkę. Tak często w niej chodzę, że w ogóle nie zwracam już na to uwagi. Dopiero uśmiechy i różne komentarze innych turystów przypomniały mi o moim „akcie odwagi”.
J
– chyba najważniejszym w życiu, bo buduje się wtedy swoją tożsamość, poglądy, spojrzenie na świat – tego, że o nic nie trzeba zabiegać, walczyć. Mówili: „Pomodlisz się i to dostaniesz!”; „Bóg da ci, co chcesz”. Zawsze też, gdy coś nie wychodziło, słyszałem: „Widocznie to nie było dla ciebie dobre”; „Pan Bóg wie, co robi”; „Trzeba więcej się modlić” itp., itd. I z takim myśleniem przegrałem w młodym życiu sporo ważnych
wyznawania tej samej religii (w klasie nie było uczniów innego wyznania) – jakoś nie chcieli rozmawiać o tematach, które poruszałem. Czytelnicy, którzy chociaż raz w życiu mieli w dłoniach pisma dla młodzieży katolickiej, wiedzą najlepiej, jakie „perełki” można tam znaleźć, a ja właśnie poruszałem tematy z tych pism – nic dziwnego, że mnie ignorowano lub wręcz wyśmiewano moje poglądy, na przykład na tematy damsko-męskie.
W 38 numerze „FiM” z przyjemnością przeczytałam list pani Oli z Poznania. A dlatego z przyjemnością, że wreszcie jakaś bratnia dusza opisała to, co sama z wielkim zapałem „uprawiam”!
estem młodym człowiekiem wychowanym w bardzo katolickiej rodzinie. Chciałbym Wam opowiedzieć moją historię. Odebrałem katolickie wychowanie i odziedziczyłem wiarę zgodną z naszą tak zwaną tradycją narodową. Kiedy już zaliczyłem komunię, zaprowadzono mnie do kościoła i zostałem ministrantem. Dołączyłem tym samym do moich dwóch starszych braci. Zacząłem „służyć”, i to bardzo gorliwie – codzienne msze, nabożeństwa majowe, różaniec itp. Kiedy zostałem nastolatkiem, odczułem, że jestem w swojej klasie, wśród rówieśników, wyalienowany – byłem nieśmiały, brakowało mi pewności siebie, chodziłem dosłownie na smyczy księży i Kościoła. Byłem po prostu ograniczony. Przyjmowałem jedynie kościelną prawdę, nie szukałem innych odpowiedzi, bo żadnych już nie potrzebowałem. Najważniejsze dla mnie było to, co ksiądz na dany temat powiedział, i to stawało się również moją prawdą. Rodzice oczywiście byli dumni z takiego dziecka, które biegało do kościoła, słuchało we wszystkim księdza itp. Czytałem różne młodzieżowe pisma katolickie i na tych pismach, na tym, co ksiądz powiedział lub napisał, budowałem swój światopogląd. Najgorsze było to, że kler nauczył mnie w tamtym okresie
Ależ to przyjemne uczucie, niech mnie licho weźmie, jeśli zaprzeczę. Na szczycie góry pewien młody człowiek, pracownik restauracji (serdecznie go pozdrawiam!), bardzo przyjaźnie się do mnie uśmiechał i koniecznie chciał się dowiedzieć, skąd mam takie „cudo” i co to są „Fakty i Mity”. Oczywiście opowiedziałam temu sympatycznemu chłopcu o Waszej (naszej) gazecie i jestem pewna, że jeszcze w ten sam dzień (to był piątek) popędził „z górki na pazurki” (Śnieżka ma ponad 1600 m n.p.m.) i kupił gazetę, a może i zamówił taką koszulkę. Mąż z synem pękali ze śmiechu, że ja nawet na wczasach agituję za „FiM”, ale dla mnie to jak oddychanie powietrzem – po prostu mus! Koniec końców, jeśli tylko ktoś reaguje z sympatią, to zawsze sobie ucinamy pogawędkę i wtedy okazuje się, jak wielu ludzi ma nie tylko antyklerykalne poglądy i serce po lewej stronie, ale także małe zaufanie do religii katolickiej i jej „pracowników”. Wielu też popiera Palikota, bo ludzie naprawdę mają dosyć tego panoszenia się klechów, ich buty, krętactwa i samozadowolenia, a przede wszystkim ich bezkarności, braku obowiązków wobec naszego państwa i nadmiaru przywilejów, o których zwykły „szaraczek” może tylko pomarzyć. Jest więc nadzieja, że w Polsce idzie ku lepszemu, że ludzie budzą się i zrzucają kajdany obrzędowej religijności, że poznają smak wolności sumienia i wyborów, że wreszcie doceniają prawa należne człowiekowi z racji jego człowieczeństwa, a nie
jakichś kaprysów domniemanego katolickiego Boga. A jeśli ktoś ma w szafie FiMtastyczną koszulkę, ale boi się zrobić coming out, to i tak jest supergościem, bo przecież, kupując ją, wsparł finansowo „FiM”, a to też piękny gest godny naśladowania. No i taka koszulka to wspaniały prezent dla rodziny, przyjaciół, znajomych, nawet tych z „drugiej strony barykady”. A nuż z ciekawości bądź przekory sięgną po gazetę albo włączą radio! Tereska z Jastrzębia
Chyba zacząłem dostrzegać w rodzinie, w sobie samym, że z tego, co mi księża kładli do głów, tak naprawdę nic nie wychodzi, nic się nie udaje, że moja rodzina nie jest idealna. Wątpliwości zaczęły kiełkować. Zacząłem na nowo odkrywać świat, a kiedy już nie patrzyłem na niego przez pryzmat ambony, zakazów, wiecznego potępienia i gazet katolickich, okazał się piękny. Przestałem chodzić do kościoła i poddawać się tej propagandzie.
nie czekając na znane „nauki” Kościoła. Staram się żyć w zgodzie z własnym sumieniem i nie mam żadnych wyrzutów sumienia z powodu odejścia od wiary. Wręcz przeciwnie – jestem dumny, że udało mi się porzucić te kajdany, które mnie pętały; że w końcu potrafię samodzielnie podejmować decyzje; że sam wziąłem swój los we własne ręce. Mam prawdziwych przyjaciół, którzy akceptują mnie takim, jakim jestem – nie jest dla nich istotne, czy jestem katolikiem, czy nie. Świat serwowany mi przez kler był światem zamkniętym, wrogim, nieprzyjaznym, był światem zmuszającym do posłuszeństwa „panom w sukienkach” i prowadzenia życia pod ich dyktando. Świat bez kleru i jego nauk jest stokroć piękniejszy i wspanialszy. Jestem szczęśliwy i prowadzę uczciwe życie. Chciałbym wszystkim ludziom, którzy mają podobne problemy z uwolnieniem się od katolickiego systemu, który zabija radość życia, życzyć siły w porzuceniu tego stanu zniewolenia. To tylko na początku jest trudne, a swoim przykładem mogę potwierdzić, że potem – już bez wszystkowiedzących „panów w sukienkach” – jest o wiele lepiej w życiu. I to życie w końcu staje się piękne, bo dopiero po takim wyzwoleniu staje się pełne. Kamil Lesiak, Bełchatów
Nawróciłem się! spraw, m.in. zawaliłem egzamin do liceum z matematyki, bo zamiast jak najwięcej się uczyć, posiedziałem troszkę nad książkami i biegłem do kościoła, licząc na to, że Bóg pomoże mi w zrozumieniu matematyki. Tak samo zresztą myśleli moi rodzice. Nie zamierzam się jednak usprawiedliwiać i szukać dla siebie wymówek. To było moje życie i mogę jedynie wstydzić się tego, że tak się dałem wytresować. Podobnie było z życiem osobistym i uczuciowym. Byłem zakompleksionym nastolatkiem, stojącym zawsze z boku, bo nie miałem tematów do rozmowy z kolegami czy koleżankami, gdyż oni – mimo
Jedynie na religii byłem na tak zwanym topie. Każda katechetka traktowała mnie jak swojego i dawała to wszystkim odczuć, co jeszcze bardziej wpływało na moje i tak już marne relacje z kolegami. Byłem bardzo zamknięty i w ogóle w siebie nie wierzyłem. Takie było moje życie zdane na tak zwaną opatrzność. Tak mnie wychowano, taki model życia wskazano za wzór, więc nie znałem innego i żyłem, jak żyłem. Chociaż teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, myślę, że to nie było życie, tylko wegetacja... Ale nastał w końcu czas przebudzenia i odkrywanie świata na nowo. Co spowodowało ten czas przemiany?
Dzięki temu stałem się dużo bardziej pewny siebie, radośniejszy, wziąłem swój los w swoje ręce, zdałem maturę, obroniłem pracę dyplomową w technikum. Zrobiłem to, bo miałem już w głowie przekonanie, że sam muszę się uczyć, a nie pokładać nadzieję w opatrzności. Poznałem też wielu miłych i uczciwych ludzi, z którymi mogłem dyskutować. Byli spoza kręgu kościelnego, bo dzięki porzuceniu Kościoła zacząłem być otwarty na świat, oczytany, potrafiłem być dowcipny, miałem w końcu swoje własne zdanie i swoje własne poglądy. Sam w wielu źródłach poszukiwałem odpowiedzi na różne ważne pytania,
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
LISTY Popędzajcie koalicję Przyszła koalicja PO-PSL będzie miała niewielką większość w Sejmie. I dobrze. Ruch Palikota uzyskał imponujący wynik przy niedużych środkach. Nowe ugrupowanie przewietrzy zatęchłą solidarnościowo-katolicką atmosferę polityczną. Wyborcy chcą zmian na państwo nowoczesne, laickie, zachowując obecny układ polityczny PO-PSL, z uwagi na kryzys światowy, gdzie koalicja, jak się wydaje, sprawdziła się. Ponieważ koalicja ma niewielką przewagę w Sejmie, Ruch będzie motywował i popędzał tę koalicję, szczególnie w sprawach światopoglądowych. Oczekuję tego. Na rozwinięcie RP należy poczekać i zobaczyć, jak to ugrupowanie będzie funkcjonowało. Liczę na to, że poważnie, a wtedy w następnych wyborach wynik będzie jeszcze lepszy. Elektorat PiS jest zachowawczy – ci ludzie nie rozumieją zmian cywilizacyjnych, potrzebują opieki państwa i nie potrafią dać sobie rady w życiu. Są mało wykształceni, biedni, żyją mrzonkami o modelu państwa z wartościami kościelnymi w tle. Partia Kaczyńskiego wypaliła się z pomysłów na rzeczywiste zmiany, a pozostały im jedynie awantury i udawanie, że o coś im chodzi. Janusz Gładyszewski
Nie dawajcie się! Dobrze by było, gdyby nasi przedstawiciele Ruchu Palikota nie dali się sejmowym wyjadaczom zagadać i zbajerować koniecznością zachowania tzw. poprawności politycznej, i nie nabrali wody w usta, gdy trzeba będzie w komisjach bądź też z mównicy otwarcie powiedzieć, gdzie w aspirującym do nowoczesności europejskim państwie XXI w. jest miejsce związków wyznaniowych, a szczególnie Kościoła katolickiego. Tu mam na myśli jego umundurowanych przedstawicieli panoszących się w mediach i życiu codziennym, aspirujących do roli wyroczni w polityce, gospodarce, nauce, a co gorsza – w moralności. Tym panom, bez względu na kolor noszonych szat, ozdabianie się medalami i tytułami prosto z księżyca, zgodnie z literą prawa należy wskazać należne miejsce oraz systematycznie – na podstawie zbieranych dowodów – rozliczać z popełnionych przekrętów. Wrzask ich samych oraz tzw. obrońców krzyża będzie przeokrutny, ale przecież nikt nie obiecywał naszym kandydatom, że będzie łatwo, a zobaczyć to wszystko – bezcenne. M@REK ze Szczecinka
Godło zamiast krzyża Z ramienia gminy byłem członkiem komisji wyborczej w Gdańsku. W sobotę 8 X – w przeddzień wyborów – członkowie komisji wyborczej (w tym i ja) przygotowywali lokal wyborczy do niedzielnych wyborów, liczyli dostarczone im karty do głosowania itp. Lokal wyborczy znajdował się w szkole, a dokładnie w pokoju nauczycielskim. Jako że wisiał tam krzyż (!), poprosiłem
przewodniczącego o jego zdjęcie, motywując to tym, że znajdujemy się w lokalu urzędowym w kraju świeckim, o czym mówi chociażby nasza konstytucja, i nie powinny się w nim znajdować jakiekolwiek symbole religijne. Przewodniczący komisji na początku powiedział: „No ale co panu przeszkadza ten krzyż i czy on do czegoś agituje?”. Nie wchodząc w dyskusję z przewodniczącym, ponownie powtórzyłem swoje argumenty o świeckości lokali urzędowych i świeckości państwa polskiego. W odpowiedzi przewodniczący komisji wyborczej, ku mojemu zdumieniu, zarządził wśród członków komisji wyborczej głosowanie, czy krzyż ma wisieć, czy należy go zdjąć. Większość osób była za tym, aby krzyż wisiał nadal na swoim miejscu. Powiedziałem wtedy, że takie oczywiste (notoryczne) sprawy nie podlegają przegłosowywaniu, i przystawiwszy do ściany krzesło, zdjąłem krzyż, który zaniosłem szkolnej sekretarce, jednocześnie prosząc o przyniesienie do lokalu godła państwowego, które powiesiłem w miejsce zdjętego krzyża. Mam nadzieję, że podobnie postąpią nowi posłowie i w trybie pilnym zdejmą krzyż z sali obrad plenarnych Sejmu, który został powieszony bezprawnie, i to pod osłoną nocy. A. Kaliński
Obym się nie pomylił… Po raz pierwszy miałem dylemat, na kogo głosować. Z jednej strony moje sympatie mimo wszystko były z SLD, z drugiej strony
SZKIEŁKO I OKO RACJA Jonasza związała się z Januszem Palikotem, człowiekiem, który nie do końca mnie przekonał. Byłem naprawdę w rozterce. Nie to, żebym bardziej wierzył Napieralskiemu, którego działania, a właściwie brak działań spowodował bardzo niski wynik wyborów, ale proszę mnie zrozumieć: Janusz Palikot nie jest dla mnie człowiekiem całkiem wiarygodnym. Jest to moje odczucie i można się z tym nie zgadzać. Wydaje mi się, że jego
pełne antyklerykalizmu słowa są wypowiadane tylko po to, aby zebrać głosy antyklerykałów, by skłócić i tak już skłóconą lewicę. Nie myślałem, że człowiek, który kiedyś tak mocno popierał Tuska, teraz będzie przewodził ludziom oddanym sercem i duszą lewicowym ideałom. W marzeniach miałem całkiem inny scenariusz – takim przywódcą miał zostać ktoś, kogo serce zawsze było po lewej stronie, i na tyle medialny, by porwać za sobą tłumy. W pewnym momencie myślałem, że takim człowiekiem będzie Bartosz Arłukowicz, ale on bardziej docenił pieniądze i zamienił ideały na ministerialny stołek. Wtedy zobaczyłem, że po lewej stronie nie ma nikogo takiego. No i pojawił się przechrzta Palikot i pociągnął za sobą te tłumy ludzi, którzy mieli dość marazmu SLD i jego braku ideowości. Dla Sojuszu to mogą być ostatnie wybory, kiedy się znajdą w Sejmie. Tak się stanie, jeśli wyraźnie nie zdeklarują, po której stoją stronie – po lewej czy po prawej. Nie można bowiem mamić każdego – obiecać coś lewicy, a dawać Kościołowi i prawicy. Teraz będę się pilnie przyglądać ludziom Palikota i samemu Palikotowi, a jednocześnie będę kibicował SLD, wierząc, że w końcu stanie się partią lewicy. Mam też nadzieję, że SLD znajdzie wspólny język z RACJĄ, Palikotem i wszystkimi ugrupowaniami lewicowymi. Nie chciałbym znowu obudzić się w kraju, gdzie rządzi Tusk lub Kaczyński; gdzie jedyną siłą, która ma się dobrze, jest Kościół katolicki. Maciej Jerzy Rudnicki
Róbcie tak dalej... Debilizm polityczny przywódców SLD jest nieskończony, tak jak głupota ludzka. Byłem w PZPR, byłem w SLD, ale to, co zaczął robić SLD po „oszałamiającym” zwycięstwie w 2000 roku z Millerem na czele, to był szczyt włazidupstwa klerowi i Watykanowi, którzy za zachętą i przyzwoleniem SLD stali się właścicielami Polski. 4 lata temu tacy jak ja i podobni nie mieli alternatywy, więc oddali swoje głosy na Sojusz, ale powstał ruch dający nadzieję na odwrócenie dotychczasowej tendencji religijnego idiocenia „przypadkowego społeczeństwa”, które stanowi miażdżącą większość „ciemnego luda polskiego”. Trzymajcie tak dalej, panowie z SLD, a macie jak w banku miejsce na śmietniku historii w najbliższych wyborach. Mam nadzieję, że to, co młodzi ludzie (aktywni zawodowo i studenci) robią w Europie (początek w Hiszpanii), jest zaczynem nowej jakości w dziejach zmian systemów społecznych, co winno doprowadzić do demokracji bezpośredniej. Przy dzisiejszych możliwościach komunikacji jest to już możliwe. Aleksander Kosior
Rozwiązać konkordat! Jako stały czytelnik „Faktów i Mitów” pragnę złożyć gratulacje z okazji dostania mandatu poselskiego do Sejmu! Panie Romanie, mamy nadzieję, że przesłanie gazety nareszcie wdroży Pan w życie i będziemy mieli w tym kraju normalnych ludzi i normalne warunki życia, bez czarnych pasożytów dojących nasz kraj z pieniędzy i piorących mózgi nieświadomym ludziom. Pierwszą rzeczą, jaką powinniście zrobić jako trzecia siła w Sejmie, jest ROZWIĄZANIE KONKORDATU. Najlepiej po cichu, tak samo po cichu jak go wprowadzono do naszego kraju, nie pytając nikogo o zdanie! Panie Romanie! Mamy wreszcie szansę na normalne, świeckie życie. Nie zmarnujmy tej szansy! Czytelnik
Kościół demoralizuje Drogi Jonaszu, czytam od dawna Pańską gazetę i niezmiernie się cieszę, że udało się Panu wejść do Sejmu. Ogromnie! To wspaniale, że nareszcie coś się ruszy w naszym kraju i jest szansa na odsunięcie Kościoła od władzy, pieniędzy i wpływu na ludzi. Może ludzie zaczną w końcu zauważać, że Kościół katolicki wcale nie ma na nich dobrego wpływu, że ogłupia człowieka, demoralizuje i krzywdzi. Irytuje mnie obłuda księży, ich wywyższanie się i pycha. Z rok temu rozmawiałam z księdzem, mówiąc do niego per pan. Ten zadufany
19
w sobie człowiek śmiał mi zwrócić uwagę, że mam do niego mówić „proszę księdza”! Jakaż małostkowa persona! Takich księży jest wielu... Lidia Pawłowska
Fanatyzm wśród nas Martwi mnie fakt, że niektórzy ludzie, dotąd walczący o niezginanie karku przed klerem, sami stają się podobni do tych, od których chcieli uciec. Coraz częściej spotykam się z reakcjami (wybaczcie słowo) debili uważających się za ateistów, którzy wyśmiewają wierzących w sposób ordynarny, choć tamci nawet nie próbowali ich prowokować, a tym bardziej nawracać. Niestety, widać to doskonale na Waszym forum, które istnieje sobie zaniedbane i zaśmiecone ludźmi, którzy wiedzą lepiej. Chciałam zadać proste pytanie: czy o to chodzi i czy to jest kwintesencją tolerancji i humanizmu? Wielokrotnie padały wagi typu: „To wierzący ma obowiązek udowadniać istnienie Boga”. Nie, to nieprawda – udowadnia ten, kto chce swego rozmówcę przekonać. Ale czy naprawdę trzeba wierzącego wrzucić publicznie na stos za to, że wierzy? Fanatyzm jest wszędzie, ale coraz szybciej szerzy się wśród ludzi, którzy się od niego tak długo wzbraniali. Doskonałym przykładem jest motłoch wyśmiewający krzyż w Warszawie... Karolina
Bądźmy tolerancyjni W „FiM” 39/2011 przeczytałem ciekawy, jak zwykle, felieton Pana Marka Kraka „Piekło domowe”. Autor pisze o przypadku ateisty, który szydzi z katolickiej wiary swojej żony. Zgadzam się, że szydzenie z religii jest niedopuszczalne i powinno być przykładnie karane. Dobrze, że mamy w Polsce paragraf 196 o obrazie uczuć religijnych. Poniżana żona powinna ten fakt zgłosić prokuraturze i taki osobnik powinien być ścigany z urzędu. Dziwi mnie również to, że ateista żyje w związku z katoliczką. Jeżeli nie ma między nimi uczucia i szacunku, to powinien sobie znaleźć inną partnerkę życiową. Może na przykład dać matrymonialne ogłoszenie w „FiM” i znaleźć sobie nową, odpowiednią dla niego żonę. Uważam też, że wyśmiewana małżonka ze względu na swoją wiarę powinna jak najszybciej zakończyć toksyczny związek z nawiedzonym ateistą. W normalnym państwie powinna istnieć tolerancja dla wszelkiej odmienności światopoglądowej, religijnej, seksualnej itp. Tylko że dla niego „tolerancja jest podejrzana”. Chciałbym zakończyć mój list hasłem: „Zero tolerancji dla szydzenia z religii”. Waldemar Szydłowski Gdańsk www.bezboga.pl
20
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Czasami tytuł świętego lub świętej zmarły otrzymuje dla zakrycia ponurej prawdy, że padł ofiarą Kościoła. Tak było nie tylko w przypadku słynnej „czarownicy” – Joanny d’Arc.
Święta ofiara Kościoła W 1891 r. znany ówcześnie malarz Philip Hermogenes Calderon stworzył obraz zatytułowany „Wielki akt rezygnacji św. Elżbiety Węgierskiej”. Za swoją pracę zdobył nagrodę im. Chantreya. Wywołała ona jednak zamieszanie po stronie katolickiej ze względu na postawienie wielkiego znaku zapytania wokół kultu św. Elżbiety. Obraz przedstawia dwudziestoletnią Elżbietę (1207–1231), która nago oddaje swoje życie na ołtarzu kościelnym. Z tyłu wpatruje się w nią z surową miną zakonnik, prawdopodobnie inkwizytor, Konrad z Marburga.
B
Uładzona wersja hagiografii patronki elżbietanek, zwanej też Elżbietą z Turyngii, głosi, że owdowiała 20letnia Elżbieta, która straciła męża – Ludwika IV Świętego – w czasie wyprawy krzyżowej, zapragnęła zostać mniszką. W 1228 r. złożyła śluby jako jedna z pierwszych tercjarek franciszkańskich. Surowa asceza, jaką się umartwiała, zakończyła jej ziemski żywot trzy lata później. Papież Grzegorz IX ogłosił ją świętą już po czterech latach. W istocie prawda o św. Elżbiecie jest równie ponura jak ówczesne czasy krucjatowo-inkwizycyjnego
iblia jest nie tylko księgą religijną, ale bywa także fundamentem określonej polityki. Wszyscy ponosimy tego opłakane skutki, a najwięcej zapłacił za religijne fantazje tzw. naród wybrany. Pojęcie syjonizmu religijnego rozwinęło się w średniowieczu i, ogólnie rzecz ujmując, oznaczało wiarę Żydów w powrót, pod przywództwem mesjasza, do Ziemi Obiecanej. Chociaż Żydzi mesjasza się nie doczekali, pojawiły się inne czynniki motywujące chęć powrotu do Palestyny. Na fali nacjonalizmu szerzącego się w Europie w XIX w. również Żydzi stwierdzili, że potrzebują własnego państwa – tak narodził się syjonizm polityczny, czyli ruch mający na celu jego utworzenie. Dodatkową motywacją był oczywiście powszechnie występujący antysemityzm. Choć na pierwszy rzut oka syjonizm może wydawać się czymś chlubnym i słusznym, to opierano go na co najmniej dyskusyjnych założeniach. Pierwsze – to sam fakt istnienia narodu żydowskiego. Choć pojęcie „narodu” trudno sprecyzować, to XIX-wiecznych Żydów nie sposób podpiąć pod żadną znaną definicję. Różnili się od siebie niemal wszystkim: mówili różnymi (w zależności od miejsca zamieszkania) językami; poszczególne grupy Żydów wykazywały znaczne różnice antropologiczne między sobą – od zupełnie białych karnacji do niemal murzyńskich; żyli w granicach zupełnie różnych państw o sprzecznych interesach, rozproszeni po całym świecie; nie byli w żaden sposób powiązani ze sobą ekonomicznie. Jedyne, co łączyło wszystkich Żydów, to wspólne wyznanie (dla ich wierzącej części), kultura (w pewnym stopniu) i sentyment do prastarej, mitycznej ojczyzny – Palestyny. Drugie założenie ruchu syjonistycznego to przekonanie o prawach Żydów do Ziemi Obiecanej. Dyskusyjne z różnych powodów, m.in. dlatego, że na początku XIX w. Żydzi stanowili tylko około 2,5 proc. ludności
szaleństwa. W wieku 14 lat Elżbieta została poślubiona landgrafowi Turyngii. W wieku 18 lat została jednak opanowana całkowicie przez swojego spowiednika, psychopatycznego Konrada z Marburga, który w późniejszych latach został głównym inkwizytorem Niemiec i wymordował mnóstwo prawdziwych i urojonych heretyków. W końcu i na niego przeprowadzono skuteczny zamach, gdy postanowił posłać na stos kilkoro hrabiów. Zabójcy słynącego z okrucieństwa inkwizytora papieskiego zostali oczywiście ekskomunikowani przez Grzegorza IX.
w Palestynie. Poza tym jedynym widocznym symbolem więzi Żydów z dawną ojczyzną, do którego odwoływał się syjonizm, był fragment muru dawnej świątyni jerozolimskiej, zwany Ścianą Płaczu. Ostatnie krótkotrwałe królestwo izraelskie istniało... 2 tysiąclecia wcześniej. Poza ostatecznym celem, jakim było wspólne państwo, ruch ten realizował cele bieżące, a wśród nich zapobieganie asymilacji z ludnością w zamieszkiwanych krajach, propagowanie wskrzeszonego, nowoczesnego języka hebrajskiego, umacnianie wspólnoty żydowskiej,
Przez 2 lata „spowiadania” psychopatyczny mnich kompletnie rozstroił umysłowo młodą i bezbronną kobietę. Kiedy dodatkowo zmarł jej mąż, a ona sama została odsunięta na boczny tor przez Henryka Raspego, regenta jej małoletniego syna, została w ręku inkwizytora powolną zabawką, służącą do realizacji jego sadystycznej natury. Konrad przekonał ją, aby porzuciła trójkę swoich dzieci i „oddała się Chrystusowi”, czyli jego „opiece duchowej”, która zawierała przysięgę całkowitego posłuszeństwa mnichowi. Elżbieta przeniosła się więc z Turyngii do Marburga, gdzie mieszkał Konrad. W trakcie owej „opieki” zachęcał ją do wyniszczających młody organizm umartwień. Wiadomo, że w ramach „praktykowania ascezy” bił ją aż do krwi. Całkowicie wycieńczona młoda kobieta zmarła w wieku 24 lat (17 listopada 1231 r.), a mnich oprawca rozgłosił jej świętość i został świadkiem na jej procesie kanonizacyjnym. Zadawanie bólu i masochizm świetnie łączą się religią. Jak wiadomo, silny ból wywołuje produkcję przez organizm naturalnych narkotyków, zalew endorfin, endogennych opioidów. Ból jest wtedy słabiej odczuwany. W połączeniu z praktykami religijnymi mózg spokojnie może „odjechać” i popaść w uzależnienie psychiczne. W latach 60. w eksperymentach na
brytyjskiego ministra spraw zagranicznych z 1917 r., w której popierał on sprawę żydowską. Prawdziwym celem deklaracji była nadzieja na pomoc syjonistów w nakłonieniu USA, by przyłączyły się do wojny, którą Niemcy jeszcze mogły wygrać. Po wygranej wojnie i przyznaniu Brytyjczykom mandatu nad Palestyną nastąpiła wzmożona emigracja do Palestyny, gdzie Żydzi w 1922 r. stanowili już około 10 proc., a na początku lat 30. – około 17 proc. ludności. Nietrudno się domyślić, że miejscowa arabska ludność nie była z tej imigracji zadowolona.
Polityka biblijna później także pomoc w emigracji do Palestyny. Wcześniej, przed powstaniem ruchu, kwestię żydowską rozpatrywano raczej w kategoriach religijnych i społecznych, nie postrzegano Żydów jako narodu (bardziej jako osobny stan, klasę – grupę społeczną). Niezmiernie ciekawy i obecnie rzadko przytaczany jest fakt, że ruch syjonistyczny nie od razu chciał powrotu do Palestyny. Przez pewien czas, z różnych powodów, rozważano kolonizację żydowską i utworzenie własnego państwa w różnych miejscach świata, m.in. w Argentynie, Ameryce, Syrii, Ugandzie, Polsce, na Cyprze czy pustyni Synaj w Egipcie. Ostatecznie, z powodów religijnych i sentymentu, wybrano biblijną Ziemię Obiecaną. Wraz z narastającymi nastrojami antysemickimi w Europie zwiększała się też liczba Żydów przybywających do Palestyny. W drugiej połowie XIX w. stanowili oni już ponad 4 proc. miejscowej ludności. Jednak pierwszym silnym bodźcem do masowej emigracji stała się deklaracja
(2)
Przeciwko Brytyjczykom i napływającym Żydom toczyła się w latach 1936–1939 wojna domowa. Na początku lat 30. w Niemczech władzę przejęli naziści, którzy antysemityzm uczynili fundamentem swojej polityki. Początkowo dyskryminacja Żydów nie odbiegała znacząco od tego, co wcześniej już wyprawiano w Europie (również w Polsce), później zaś prawnie ograniczano stopniowo ich udział w życiu Niemiec. W trakcie wojny natomiast, jak wiadomo, naziści dopuścili się niewyobrażalnych, okrutnych zbrodni, dokonując precyzyjnych, zaplanowanych, masowych mordów na bezbronnych i niewinnych ludziach. Niestety, nie tylko naziści byli temu winni. Cała Europa swoim nieuzasadnionym antysemityzmem pracowała przez stulecia nad znienawidzeniem Żydów. Nienawiść ta swoje apogeum osiągnęła w sprzyjających warunkach w centrum Europy. Holokaust i zakończenie wojny paradoksalnie w znacznym stopniu przysłużyły się sprawie
szczurach pokazano, że elektryczna stymulacja tych obszarów mózgu, które generują „wewnętrzną morfinę”, powoduje tak intensywne doznania, że szczury wolały paść z wyczerpania, niż przerwać stymulację. Elżbieta zmarła jak szczur w kościelnej klatce, zaćwiczona na śmierć przez sadystę z katechizmem w dłoni. W kwietniu 1233 r. papież Grzegorz IX przekazał inkwizycję w ręce dominikanów, a po kilku miesiącach Konrad z Marburga został zamordowany. Były to okrutne czasy masowych mordów na heretykach i szalonych wypraw krzyżowych. Jasnym światłem tej epoki był główny ówczesny wróg papiestwa – cesarz Fryderyk II Hohenstauf – król naukowiec, który na Sycylii zorganizował wyjątkową kosmopolityczną monarchię. W dokumencie ekskomunikacyjnym z 1239 r. wkurzony papież tak pisał o poglądach króla: „Herezję tę [Fryderyk II] wspiera błędnym mniemaniem, że człowiek nie powinien wierzyć w nic, czego nie można dowieść w sposób naturalny lub rozumowy”. Można więc chyba przyklasnąć opinii, że „najlepszą rzeczą, jaką wniosło do życia chrześcijaństwo, są heretycy”. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
żydowskiego państwa. Europa była w szoku, pełna współczucia i poczucia winy po zagładzie Żydów. Dla odkupienia win poparto pomysł stworzenia żydowskiego państwa, tyle tylko, że za winy Europejczyków zapłacić mieli Arabowie... Bezustanna emigracja do Palestyny sprawiła, że w 1945 r. Żydzi stanowili już 30 proc. jej mieszkańców. Pod wpływem zamachów terrorystycznych na Brytyjczyków ze strony syjonistów (!) w Palestynie i nacisków USA na Wielką Brytanię, ta ostatnia zdecydowała się w końcu na przekazanie sprawy na forum ONZ. ONZ pod koniec listopada 1947 r. zdecydowała, że w Palestynie powstaną dwa osobne państwa: mniejsze arabskie i większe żydowskie, połączone unią gospodarczą. Chociaż Żydzi stanowili wówczas mniej niż 1/3 ludności, mieli otrzymać państwo zdecydowanie większe niż miejscowi Arabowie. Jerozolima miała zostać miastem wspólnym, pod zarządem międzynarodowym przy udziale ONZ. W maju 1948 r. Izrael proklamował niepodległość. Przez ponad 2 tysiące lat Żydami pogardzano, dyskryminowano ich, mordowano i prześladowano w całej Europie, również i Polsce (choć ich sytuacja przez długi czas była tu zdecydowanie lepsza niż gdzie indziej). Przyczyn było wiele, a jako jedną z nich należy wskazać brak tolerancji, do którego przyczyniał się Kościół. Żadna z tych przyczyn nie uzasadniała jednak nie tylko okrucieństwa, ale i antysemityzmu. Niestety, ideologiczny, oderwany od rzeczywistości pomysł stworzenia żydowskiego państwa w Palestynie, zamiast złagodzić nastroje antysemickie, stał się przyczyną ich ponownego rozkwitu, a prześladowanych w Europie żydowskich osiedleńców uczynił i prześladowcami, i ofiarami ataków. Tak bywa, gdy politycy zamiast chłodnymi ocenami i zasadą sprawiedliwości kierują się emocjami. Zwłaszcza emocjami wykreowanymi przez religie. Cdn. ŁUKASZ REZULAK
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Zakaz transfuzji krwi Czytelniczka z Bydgoszczy pyta: Czy ewangeliczni chrześcijanie mogą korzystać z transfuzji krwi? Pytam o to, ponieważ moi znajomi (świadkowie Jehowy) twierdzą, że jest to ciężki grzech, za który grozi wykluczenie ze zboru, a w wieczności – potępienie. Według nich świadek Jehowy musi odmówić przyjęcia krwi nawet wtedy, gdy jest pewne, że skończy się to śmiercią. Czy w świetle Pisma Świętego takie stanowisko jest właściwe? Zacznę od tego, że niedawno sam zetknąłem się z sytuacją, wobec której czułem się bezsilny. Jeden z moich przyjaciół – świadek Jehowy – śmiertelnie zachorował. Był to człowiek bardzo wrażliwy, serdeczny i w każdej chwili gotowy do pomocy, a ja, niestety, nie mogłem mu pomóc, bo on absolutnie nie dopuszczał możliwości transfuzji krwi. Twierdził, że jest to sprzeczne z wolą Boga, a poza tym lekarze zamiast krwi mogą zastosować preparaty zastępcze. Niestety, stosują je bardzo rzadko, i to tylko dlatego, że wolą najprostsze rozwiązania. Takim właśnie jest transfuzja krwi, chociaż sami lekarze uznają, że jej stosowanie wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem dla pacjenta (infekcje bakteryjne, wirusowe i inne powikłania). Ponadto mój przyjaciel ufał, że jego życie jest przede wszystkim w rękach Boga, a nie lekarzy. Wierzył, że Bóg – jeśli taka będzie Jego wola – może go uratować bez użycia krwi, a jeśli nawet tak się nie stanie, to on gotowy jest raczej na śmierć niż na transfuzję. Umarł, mając 51 lat. Czy taka jednak była wola Boga? Czy zakaz transfuzji krwi rzeczywiście pochodzi od Stwórcy, czy raczej od ludzi? Na jakie teksty mówiące o wstrzymywaniu się od przyjmowania obcej krwi najczęściej powołują się świadkowie Jehowy? Pochodzą one głównie z ksiąg mojżeszowych. Oto jeden z nich: „Wszystko, co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm (...). Lecz nie będziecie jedli mięsa z duszą jego, to jest z krwią jego” (Rdz 9. 3–4). Świadkowie Jehowy, podobnie jak wiele innych społeczności ewangelicznych, uważają, że przykazanie to nie przestało obowiązywać, bo zostało ono powtórzone także w Dziejach Apostolskich, w których czytamy: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, by nie nakładać na was żadnego innego ciężaru oprócz następujących rzeczy niezbędnych: wstrzymywać się od mięsa ofiarowanego bałwanom, od krwi, od tego, co zadławione, i od nierządu; jeśli się tych rzeczy wystrzegać będziecie, dobrze uczynicie. Bywajcie zdrowi”
(15. 28–29). Ale czy teksty zakazujące spożywania krwi uzasadniają również zakaz przetaczania krwi? Aby odpowiedzieć na to pytanie, po pierwsze – należy zauważyć, że w Biblii nie ma ani jednej wzmianki o transfuzji krwi, bo ówczesna medycyna w ogóle nie znała takiej metody leczenia. Pierwszej transfuzji dokonano dopiero w XVII wieku, a przeprowadził ją chirurg Jean Baptiste Denis (ok. 1625–1704), który przetoczył krew z tętnicy szyjnej jagnięcia do... żyły piętnastoletniego chorego chłopca. Po drugie – gdziekolwiek w Biblii mówi się o krwi, rzecz najczęściej dotyczy trzech aspektów: zakazu jej spożywania (dieta), ofiar (kult) i morderstwa (ochrona życia). Czytamy: „A ktokolwiek z domu izraelskiego albo z obcych przybyszów, którzy mieszkają pośród nich, będzie spożywał jakąkolwiek krew, zwrócę swoje oblicze przeciwko spożywającemu krew i wytracę go spośród jego ludu, gdyż życie ciała jest we krwi, a Ja dałem wam ją do użytku na ołtarzu, abyście dokonywali nią przebłagania za dusze wasze, gdyż to krew dokonuje przebłagania za życie” (Kpł 17. 10–11, por. Rdz 9. 4; Kpł 3. 17; 7. 26–27); „Kto przelewa krew człowieka, tego krew przez człowieka będzie przelana, bo na obraz Boży uczynił człowieka” (Rdz 9. 6). Krwi nie spożywano więc głównie dlatego, że była ona synonimem życia i przy składaniu ofiar przeznaczona była wyłącznie dla Boga. Warto też zauważyć, że każdy, kto w tamtym czasie wstrzymywał się od spożywania krwi, wstrzymywał się również od spożywania tłuszczu, ponieważ tak stanowiło jedno z przykazań Bożych: „Nie będziecie jedli żadnego tłuszczu z wołu ani z owcy, ani z kozy (...), gdyż każdy, kto spożywa tłuszcz z bydła, które składa się na ofiarę ogniową Pana, za to, że go spożywa, będzie wytracony spośród swego ludu” (Kpł 7. 23, 25). Co więcej, zarówno zakaz spożywania tłuszczu, jak i krwi Biblia nazywa wieczystym prawem: „Ustawą wieczystą dla pokoleń waszych, we wszystkich siedzibach
waszych będzie to, że żadnego tłuszczu i żadnej krwi spożywać nie będziecie” (Kpł 3. 17). W związku z powyższym, czy wierzący, którzy wstrzymują się od spożywania krwi, nie powinni powstrzymać się również od spożywania tłuszczu? Po trzecie – wracając do samej transfuzji, warto przypomnieć, że zakaz przetaczania krwi obowiązuje świadków Jehowy dopiero od 1945 roku („Strażnica”, 1 lipca 1945 r.). Co więc będzie z tymi, którzy od 1914 do 1945 roku zostali zaliczeni do tzw. klasy niebiańskiej, a którym być może wcześniej przetoczono krew? Jeśli w szczególny sposób zostali oni namaszczeni
Po czwarte – zauważmy także, że ilekroć Biblia mówi o zakazie spożywania krwi, zawsze mówi o krwi zwierzęcej. Zakaz ten nie dotyczy więc transfuzji krwi ludzkiej. Zresztą nawet ortodoksyjni Żydzi, chociaż skrupulatnie przestrzegają zasad koszerności, nie mają najmniejszych zastrzeżeń wobec transfuzji krwi. Transfuzja krwi nie jest bowiem odpowiednikiem jedzenia (nie ma procesu trawienia), ale przeszczepem organu. Nie jest więc stosowana z powodu konieczności odżywiania pacjenta, ale z powodu ratowania jego życia, które zawsze w takich przypadkach powinno być priorytetem.
Duchem Bożym, aby – jak głosi „Strażnica” – podawać „pokarm na czas słuszny”, i już królują oni z Chrystusem, to dlaczego ów restrykcyjny zakaz nie został im objawiony wcześniej? Poza tym jak to jest, że od wczesnych lat trzydziestych XX wieku „ciało kierownicze” nakazywało swoim wierzącym odrzucać szczepionki, ponieważ ich stosowanie było rzekomo sprzeczne z prawem Bożym („Złoty Wiek”, dawniejsza nazwa: „Przebudźcie się!”, wyd. angielskie z 4 lutego 1931 r., s. 293), skoro już po dwóch dekadach – w 1952 r. – pogląd ten odrzucono, twierdząc, że „w sprawie szczepionek każdy powinien decydować za siebie”? Czyż podobnie nie było z przeszczepami, które w 1967 r. kierownictwo z Brooklynu odrzucało („Strażnica”, wyd. polskie, 14/1968 r., s. 13–14), aby już po kilkunastu latach na powrót je zaaprobować? Czy w świetle tych faktów można bezgranicznie wierzyć kierownictwu, które co jakiś czas zmienia swoje stanowisko i to w sprawach najwyższej wagi? Nietrudno się przecież domyślić, co stało się z pacjentami, którzy w międzyczasie potrzebowali pomocy.
Takie zresztą stanowisko zajmował Chrystus, który w przypadku legalistycznie pojmowanego prawa dotyczącego szabatu stwierdził, że „szabat ustanowiony jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2. 27). Usprawiedliwił więc swoich uczniów oraz Dawida, którzy złamali prawo szabatu w trudnych dla siebie okolicznościach (Mk 2. 23–26), a następnie uzdrowił człowieka z „uschłą ręką” (Mk 3. 1–4). Czy nie tak powinni postępować wyznawcy Chrystusa również dziś? Czy wolno im potępiać kogokolwiek tylko dlatego, że ktoś ratował swoje życie lub życie najbliższej mu osoby – na przykład swojego dziecka? Inna sprawa to kwestia autorytetu i władzy rodzicielskiej. Chodzi o to, kto w sprawie ratowania życia niepełnoletnich dzieci powinien decydować o ich leczeniu – rodzice czy też wykwalifikowani lekarze? Jeśli świadkowie Jehowy uważają chrzest dzieci za niedopuszczalny (twierdzą, że dzieci same powinny podjąć tę decyzję, kiedy dorosną), to dlaczego w innej sprawie – życia i śmierci (transfuzja krwi) – chcą decydować za nie, a przede wszystkim za osoby najbardziej kompetentne, jakimi są wykwalifikowani lekarze?
21
Poza tym czy nie lepiej być „winnym” transfuzji krwi, ratując życie, niż być obciążonym śmiercią swoich najbliższych? Skoro krew Jezusa została przelana dla naszego odkupienia, to czy i my nie powinniśmy być gotowi oddać krew dla ratowania swoich bliskich? Przecież Jezus powiedział, że „większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich” (J 15. 13). Krew zaś jest synonimem życia i przynajmniej w części można się nim podzielić z potrzebującymi. Co jednak z zarzutem, że transfuzja krwi wiąże się czasami z pewnym ryzykiem? Cóż, również wiele lekarstw, które przyjmujemy, ma działanie uboczne, a jednak czasami musimy z nich korzystać, aby ratować swoje zdrowie i życie. Poza tym ryzyko w przypadku transfuzji krwi jest minimalne w porównaniu na przykład z wykrwawieniem się człowieka na śmierć. Zdecydowanie więcej osób umiera z powodu zakazu transfuzji niż z powodu ewentualnych zagrożeń z nią związanych. Znam osoby, które żyją tylko dlatego, że od urodzenia przyjmują krew. Dodam, że są to osoby głęboko wierzące, a transfuzja krwi nie oddaliła ich od Boga. Chociaż mam wielu serdecznych przyjaciół wśród świadków Jehowy, z przykrością muszę stwierdzić, że transfuzja krwi w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej, niż przedstawia to ich kierownictwo z Brooklynu. Uważam też, że bezgraniczne zaufanie do takiego kierownictwa, które w niejednej sprawie wielokrotnie zmieniało swoje stanowisko, nie jest ani bezpieczne, ani wskazane. Tym bardziej że zakazując transfuzji krwi, pośrednio przyczynia się ono do śmierci swoich wyznawców. Ponadto każe wykluczać ze zboru tych, którzy do niedawna należeli do grona najbliższych, a których każe się odrzucić i potępia tylko dlatego, że ośmielili się ratować swoje życie lub życie swoich bliskich. Tych, którzy na to pozwalają, należałoby zapytać, czy naprawdę byli to ich bliscy, prawdziwi przyjaciele, czy tylko formalni „bracia” i „siostry”, wobec których jedynie udawali miłych i serdecznych. Pamiętajmy, że nikt nie może nam niczego narzucić. W niejasnych do końca sprawach zawsze należy kierować się własnym poznaniem i sumieniem. Apostoł Paweł radził: „Przekonanie, jakie masz, zachowaj dla siebie przed Bogiem. Szczęśliwy ten, kto nie osądza samego siebie za to, co uważa za dobre” (Rz 14. 22). Zatem „każdy niech bada własne postępowanie, a wtedy będzie miał uzasadnienie chluby wyłącznie w sobie samym, a nie w porównaniu z drugim. Albowiem każdy własny ciężar poniesie” (Gal 6. 4–5, por. 2 Tm 2. 7). Warto też brać przykład z apostołów, „aby nie rozumieć więcej ponad to, co napisano” (1 Kor 4. 6). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (52)
Rzeczpospolita Trojga Narodów Unia w Hadziaczu w 1658 roku miała stworzyć nową, trójczłonową Rzeczpospolitą – federację polsko-litewsko-ukraińską. Przeciwko temu wybuchło na Ukrainie powstanie. Bitwa pod Beresteczkiem w 1651 r. uznawana jest za jedno z największych zwycięstw oręża polskiego w historii. W bitwie tej Rzeczpospolita zgromadziła na placu boju ogromne siły (według różnych źródeł przekraczały one nawet 100 tys. ludzi) i zadała klęskę wojskom kozacko-tatarskim pod dowództwem Bohdana Chmielnickiego i ordzie chana Islama Gireja. Charakterystyczne są tu słowa jednego z uczestników bitwy: „Nie wiem, czy ojczyzna nasza, czy świat cały widział po grunwaldzkiej bitwie coś podobnego (…). Postronni ludzie wielkości tego zwycięstwa wierzyć nie będą i przyszłość nasza, a nawet ci, co na to nie patrzeli, więcej dziwić się będą, jak wiary dawać będą, bo umysł każdego z obecnych pierwej zdumienie, jak pewność tego, co się stało, objęło”. Szlachta polska sądziła, że zwycięstwo pod Beresteczkiem oznacza jej ostateczny triumf nad „chamstwem”, jednak nie zmieniło ono w ostatecznym rozrachunku następstw wojny o samodzielną Ukrainę. Ta zaś okazała się katastrofą dla obydwu stron, tj. polskiej i ukraińskiej. Na krwawych polach Beresteczka zwycięzcą okazała się Moskwa. Przełomowym momentem w dziejach Polski, Ukrainy i Rosji była Rada Perejasławska w 1654 r. Prawie od początku antypolskiego
N
powstania na Ukrainie toczyły się pertraktacje między Chmielnickim a carem rosyjskim o oddanie Ukrainy pod opiekę Rosji. Chmielnicki chciał Ukrainy, dotąd prowincji Rzeczypospolitej, jako kraju niezależnego od Polski, Rosji czy chanatu krymskiego. Przede wszystkim jednak to Rzeczpospolitą i chanat krymski uważał za najgroźniejszych wrogów swojego kraju, stąd w porozumieniu z Rosją zwołał do Perejasławia kozacką radę wojskową, która uchwaliła połączenie Ukrainy z Rosją. Ogromna większość narodu ukraińskiego widziała w Rosji obrońcę wiary prawosławnej, obrońcę przed powrotem nad Dniepr znienawidzonego panowania „Lachów”. Porozumienie ukraińsko-rosyjskie było w interesie Rosji, która – wbrew Chmielnickiemu – widziała w Ukrainie co najwyżej autonomiczną prowincję swojego imperium. Umowa perejasławska doprowadziła do wybuchu wojny polsko-rosyjskiej o Ukrainę i Białoruś. W granice ówczesnej Rzeczypospolitej wkroczyły wojska rosyjskie. Zajęły Smoleńsk, Białoruś i część Litwy wraz z Wilnem. Jedna armia wkroczyła na Ukrainę. Działania wojenne, podczas których Rosja odnosiła druzgocące zwycięstwa, wstrzymał najazd wojsk szwedzkich na Rzeczpospolitą w 1655 r. Jeszcze przed zakończeniem
asze przewidywania sprzed pa ru lat dotyczące kryzysu pol skiego katolicyzmu właśnie się realizują. Potwierdzają to badania so cjologiczne. Jeszcze niedawno profesor Ireneusz Krzemiński, sam katolik, choć nie do końca ortodoksyjny (wyznał np., że podarłby niektóre fragmenty Biblii), twierdził, że „wiara i katolickie tradycje są w Polsce mocno zakorzenione” i że „nasze społeczeństwo się nie zlaicyzuje, podobnie jak nie zlaicyzowało się amerykańskie”. Z tych wypowiedzi zgodzę się tylko z tą, że pewne katolickie tradycje mają się w Polsce dobrze i na razie pozostają niezagrożone w swej masowości (pierwsza komunia, chrzest niemowląt itp.). Natomiast tak chętnie dokonywane przez polskich prawicowców (Krzemiński jest związany z PO) porównywanie nas do USA jest kompletnie bezzasadne. Amerykanie to w dużej części społeczeństwo naprawdę wierzące, zaś Polacy tacy nie są i nigdy nie byli. Po prostu jesteśmy jako społeczeństwo przywiązani do parafialnej obyczajowości, a to nie musi mieć i nie ma wiele wspólnego z wiarą. Amerykanie (w znaczącym odsetku) mają
wojny polsko-szwedzkiej, z chwilą gdy niebezpieczeństwo szwedzkie przestało być groźne, powróciła w Polsce nieśmiertelna idea powrotu szlachty i magnaterii na Ukrainę, wskutek czego wznowiona została wojna polsko-rosyjska. Część bogatej starszyzny kozackiej za cenę uzyskania przywilejów szlacheckich skłonna była porozumieć się z panami polskimi, a okolicznością sprzyjającą Rzeczypospolitej była śmierć Chmielnickiego. Buława hetmańska przypadła wówczas dotychczasowemu pisarzowi generalnemu wojska zaporoskiego Iwanowi Wyhowskiemu i w tej sytuacji narodziła się wizja utworzenia Rzeczypospolitej Trojga Narodów – trzyczęściowej federacji polsko-litewsko-ukraińskiej.
jakieś przekonania religijne, które cenią i które sami przemyśleli, modlą się, czytają Biblię. Jedno i drugie zawdzięczają zresztą kościołom protestanckim. Tymczasem nawet praktykujący Polacy katolicy nie mają na ogół osobistego stosunku do religii – jest im zwykle wszystko jedno, co głosi Kościół. Nie są
Powrotowi Ukrainy do Rzeczypospolitej służyć miała zawarta przez Wyhowskiego z Rzecząpospolitą unia w Hadziaczu w 1658 roku. Województwa: kijowskie, czernihowskie i bracławskie miały stanowić odrębne Księstwo Ruskie pod władzą hetmana, z odrębną administracją i własnymi urzędami, jako trzeci – obok Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego – samodzielny człon Rzeczypospolitej. Księstwo Ruskie łączyć miała z Koroną i Litwą osoba monarchy, wspólna władza ustawodawcza (sejm) i wspólna polityka zagraniczna. Biskupi prawosławni mieli zasiadać w senacie, a starszyzna kozacka miała uzyskać szlacheckie
Dla polskich katolickich prawicowców nie ma więc żadnej realnej nadziei za oceanem. Są tylko iluzje. A krajową rzeczywistość opisuje m.in. raport Diagnoza Społeczna profesora Janusza Czapińskiego. Okazuje się na przykład, że nie tylko spada liczba osób deklarujących, że chodzą
ŻYCIE PO RELIGII
Oj, sypie się, sypie po prostu zbyt wierzący albo wierzą bardzo wybiórczo; nie mają osobistego stosunku do Boga. To jest zupełnie inny typ kultury, inny typ obyczajowości. Polska nie będzie drugą Ameryką, bo Ameryka – ze względu na swoją historię – jest jedyna w swoim rodzaju ze swoją religijnością. Nawet kraje pod pewnymi względami do niej podobne, takie jak Kanada czy Australia (kultura anglosaska, emigracyjne pochodzenie itp.), są kompletnie różne od USA właśnie pod względem światopoglądowym.
regularnie do kościoła (obecnie 42 proc.), ale także tych, którzy się po prostu modlą. I to spada gwałtownie! W ciągu 6 lat o 10 proc. (z 34 do 24 proc.). Zresztą określenie „modlą się” nie oddaje istoty rzeczy. Polacy zwykle nie modlą się, tylko „odmawiają pacierz”. Nic dziwnego, że młode pokolenie porzuca masowo to mechaniczne nudziarstwo. Ale to także znaczy, że połowa praktykujących Polaków nie ma żadnego realnego i osobistego życia religijnego. Uczestniczą w jakichś rytuałach siłą tradycji i to wszystko.
przywileje. W zamian za te i inne przywileje mieli magnaci i szlachta polska wrócić do swoich majątków i odzyskać swe latyfundia. Miała być również zniesiona fatalna unia brzeska, ale sprzeciwili się temu biskupi polscy. Zdawać by się mogło, że unia hadziacka zapoczątkuje nową, pomyślną erę w stosunkach Polski i Ukrainy, ale tak się nie stało. Przeciwko unii hadziackiej wystąpiła znaczna część ludności Ukrainy, szeregowe kozactwo i część starszyzny. Na Ukrainie uznano unię za inkorporację ziem ukraińskich do Rzeczypospolitej, zdradę i kolejny spisek magnatów polskich. Fiasko unii brało się stąd, że kolejne powstania kozackie i wojna Chmielnickiego, w których przelano rzeki krwi, pogłębiły przepaść między społeczeństwem ukraińskim a szlachtą polską. Nie sposób było przekreślić jednym dokumentem polityki wyzysku i ucisku, uprawianej przez polską szlachtę i magnaterię na kresach. Nie sposób też było zapomnieć okrucieństwa Ukraińców. W rezultacie ponowne powstanie ludowe na Ukrainie obaliło Wyhowskiego. Wojna z Rosją zakończyła się w 1667 r. rozejmem w Andruszowie, mocą którego dokonano rozbioru Ukrainy. Podzielono ją wzdłuż Dniepru: Ukraina Przeddnieprzańska (prawobrzeżna), ale bez Kijowa, pozostała przy Rzeczypospolitej, a cała Ukraina Zadnieprzańska, a także ziemia smoleńska, siewierska i czernihowska – przy Rosji. Utrzymanie polskiego panowania na pozostałej przy Rzeczypospolitej Ukrainie Przeddnieprzańskiej było jednak nadal trudne i pochłaniało wiele wysiłków, bo był to teren ustawicznych niepokojów, konfliktów z Kozaczyzną, ruchów chłopskich i powstań kozacko-chłopskich. A krwawiącej Rzeczypospolitej przyglądała się z północy Szwecja. ARTUR CECUŁA
Skoro tak jest, to zapowiada się szybkie pogłębianie dalszej laicyzacji. Sam Czapiński przyznaje (chyba przesadnie), że „ateizujemy się zaskakująco szybko, idziemy śladem Czech”. Oczywiście zjawisko to przybiera różne tempo w różnych środowiskach i regionach. Najszybciej odchodzą od religijności młodzi i ludzie najzamożniejsi (na tych ostatnich słabiej działa presja rodziny i środowiska), ale nawet wśród emerytów spada odsetek praktykujących. Zdaniem Czapińskiego widoczne zmiany nastąpią już za dwa lata – ilość praktykujących spadnie wówczas poniżej 40 proc., a modlących się – do 20 proc. Czapiński jest zaskoczony, że spadek praktykowania nie idzie w parze (przeciwnie niż na Zachodzie) z zachowaniem pewnej religijności osobistej. Tyle tylko, że aby coś zachować, to trzeba to coś najpierw mieć. A polska pobożność w swej masie to tylko wydmuszka, równie treściwa co tłumne kucanie zamiast klękania przy mszalnym podniesieniu. Bóg ląduje na ołtarzu, ale główną troską „praktykujących” jest to, aby nie pognieść garnituru i nie pobrudzić sukienki! Zdaniem profesora „straciliśmy apetyt na życie wieczne”. A czy ono Polakom kiedykolwiek smakowało? MAREK KRAK
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
P
rzed pontyfikatem jednego z papieży najbardziej opętanych żądzą świeckiej władzy na tronie Piotrowym zasiadał „anielski papież” Celestyn V – być może największa pomyłka kolegium kardynalskiego. Celestyn po kilkumiesięcznym pontyfikacie abdykował, uznawszy zupełnie słusznie, że kompletnie nie nadaje się na papieża. Jego wybór był efektem nierozstrzygalnej walki dwóch rzymskich klanów: Colonnów i Orsinich, którzy po śmierci Mikołaja IV przez ponad dwa lata nie byli w stanie wyłonić kompromisowego kandydata. Sami dwukrotnie musieli opuszczać Rzym
franciszkanów. W gruncie rzeczy pustelnik był jednak marionetką w ręku Karola II. W końcu nieporadność papieża wykorzystał jego doradca prawny Benedetto Caetani, który przekonał papieża, aby zrezygnował z urzędu. Celestyn wydał więc przygotowaną przez Benedetta bullę, w której ogłosił swą rezygnację. Teraz stołek papieski bez większych problemów przejął sam Benedetto, czyli późniejszy słynny „piekielny” Bonifacy VIII. Zaraz jednak po swym wyborze uwięził swego poprzednika, aby nie przyszło mu do głowy jakiekolwiek szachowanie go. Półtora roku później były papież zmarł w wieży w Castel Fumone,
OKIEM SCEPTYKA została najpierw we Francji, a rok później – w Anglii. Tym jednak razem władcy obu krajów powiedzieli dość i na próbę presji religijnej zareagowali sankcjami materialnymi wobec Kościoła. W Anglii król Edward I pozbawił ochrony sądowej tych duchownych, którzy odmawiają płacenia podatków, szeryfom zaś nakazał przejmowanie ziem kościelnych. Jeszcze bardziej kosztowna okazała się odpowiedź króla Francji, Filipa IV Pięknego, który wydał zakaz wywozu z Francji pieniędzy i przedmiotów wartościowych oraz wygnał obcych kupców. Był to w istocie krok wymierzony w gospodarkę centrali Kościoła, gdyż
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (58)
odszkodowania, lecz król musiał się przed nim ukorzyć. Na samym papieskim podwórku Bonifacemu szybko wyrosła bardzo mocna opozycja, bo ród Colonnów, który początkowo go poparł, szybko zraził się jego arogancją i dyktatorskim stylem rządów. Colonnowie poparli wtedy franciszkanów spirytuałów, którzy oskarżali Bonifacego, że podstępem odebrał tron ich protektorowi i wkradł się jak lis na urząd papieski. W maju 1297 r. zorganizowali nawet brawurowy napad na konwój wiozący skarbiec papieski, a papież w odpowiedzi ekskomunikował dwóch kardynałów z rodu Colonnów. Ci zaś uroczyście wezwali do zorganizowania sądnego soboru śledczego, który miałby zbadać zarzut zabójstwa dokonanego na Celestynie V przez papieża Bonifacego. Ten postulat rozwścieczył papieża do tego stopnia, że ogłosił krucjatę przeciwko Colonnom. W trakcie tej „świętej wojny” niszczył twierdze przeciwników, anektował ziemie i eksploatował je bezlitośnie. Rzymscy przeciwnicy papieża podjęli wobec niego ofensywę dyplomatyczną, rozwożąc w całej Europie raport o zbrodniach papieskich, ale nie udało im się nakłonić nikogo do ataku na papieża. Ekskomunikowani kardynałowie przyczaili się jednak na dworze króla francuskiego. Największym sukcesem biznesowym Bonifacego była idea Roku Jubileuszowego w 1300 r. Krucjaty bliskowschodnie kilka lat wcześniej całkowicie upadły, jednak papież nie mógł pogodzić się z tym, aby towar „odpustu zupełnego” leżał bezczynnie w oczekiwaniu na nowych krzyżowców. W końcu znalazł na to VIII sposób. Chytry plan polegał na tym, że „odpusty zupełne” zaoferowano każdemu, kto przybędzie do Rzymu, pomodli się i złoży ofiarę u stóp św. Piotra. Reklama chwyciła. Społeczeństwa europejskie, przyzwyczajone przez dwa wieki, że odpusty zupełne dostawali jedynie ci, którzy narażali swe życie w walkach z niewiernymi, uznały tę propozycję za niezwykłą promocję i okazję. Ponoć aż 2 mln Europejczyków ruszyło po „odpust zupełny” do Rzymu. Kuria zrobiła na tej inicjatywie prawdziwy majątek – do skarbców papieskich posypały się góry złota i srebra. Opowiadano nawet, że klerycy grabiami musieli przesuwać odpustowy utarg. Papież znów poczuł, że choć może nie ma najpotężniejszej armii, to jednak w społeczeństwach posiada ogromną realną władzę i jest w posiadaniu bardzo poszukiwanych „dóbr”.
Opętanie władzą Papieża Bonifacego VIII (1294–1303) Dante nazwał „księciem nowożytnych faryzeuszy” i umieścił go w jednym z najniższych kręgów piekielnych. Sam „ojciec święty” mówił o sobie: „Jestem cesarzem, jestem imperatorem!”. – zarówno ze względu na upały, jak i zamieszki ludności. Kiedy podczas nich zginął brat kardynała Napoleone Orsini Frangipani, jego krewny, kardynał Latino Malabranca Orsini, szef papieskiej inkwizycji, uciekł się do podstępu i oznajmił, że pewien pustelnik miał widzenie od Boga, który mu oznajmił, że dalsza niezgoda kardynałów co do nowego papieża zaowocuje karą boską. W końcu Orsini doprowadził do wyboru na papieża... owego niewykształconego chłopskiego pustelnika, licząc na to, że będzie w jego ręku wygodną marionetką. Stała się oto rzecz niezwykła: na papieża wybrano jakiegoś uzdrowiciela, który mieszkał w jaskiniach i przewodniczył małej sekcie podobnych jemu wyznawców ewangelicznego ubóstwa, wyklętego przez Kościół w sporach z radykałami franciszkańskimi. Choć jego grupa została formalnie wcielona do zakonu benedyktyńskiego, to jednak faktyczny sojusz łączył ją z tępionymi spirytuałami franciszkańskimi. Można w pewnym sensie powiedzieć, że papież ten wywodził się ze środowiska heretyckiego. Opozycja kościelna i natchnieni heretycy zareagowali na wybór entuzjazmem: oto nadchodzi Era Ducha zapowiedziana przez proroka Joachima z Fiore! Na konsekrację papieską pustelnik wjechał na osiołku, w eskorcie Karola II Andegawena. Spodziewana Era Ducha nie nastąpiła, mimo że Celestyn V obsypywał przywilejami swoją grupę (tzw. celestynów), których starał się zainstalować na Monte Cassino. Faworyzował też schizmatycki odłam
w więzieniu nowego papieża. Opozycja Bonifacego oskarżała go później o doprowadzenie do śmierci „anielskiego papieża”. Początkowe sukcesy Bonifacego przemieniły jego pewność siebie w aroganckie zadufanie. Publicznie ośmieszał nawet tych kardynałów, którzy go popierali, dlatego wkrótce zaczęli się od niego odwracać nawet wcześniejsi sojusznicy. W każdym razie jego pontyfikat obliczony został na ostateczny Kardynał Sciarra Colonna obija Bonifacego triumf postulatów wielpapiestwo większość swego budżetu kościowych Grzegorza VII, czyli opierało na drenażu Francji. Ta depapieża królującego nad królami. cyzja pozbawiała „ojców świętych” W 1296 r. papież wydał bullę większości dochodów, więc Bonifa„Clericis Laicos”, w której wezwał cy w następnym roku musiał się ugiąć duchowieństwo do czynnego oporu i wydać zgodę na opodatkowywanie przeciwko niepokornej władzy świeckleru francuskiego. kiej. „W starożytności pisano, że Gorycz porażki osłodził Boniświeccy wrogo odnoszą się do dufacemu sukces nad królem Danii chownych. Z pewnością potwierdzaErykiem VI, który w 1294 r. uwięją to czasy współczesne” – pisał w jej ził spiskującego przeciw niemu arwstępie. cybiskupa Lundu Jensa Granda. Zgodnie z duchem bulli duchowPo dwóch latach więzienia arcybini powinni odmawiać płacenia poskup uciekł i udał się od razu datków. Ksiądz, który płacił podatna skargę do Rzymu. Papież nieki państwowe, oraz władca, który ich zwłocznie ekskomunikował króla, wymagał – podlegali ekskomunice. obłożył Danię interdyktem i w zaUniwersytety popierające opodatkomian za zniesienie sankcji kościelwanie kleru miały zostać objęte kanych zażądał ogromnego odszkorą interdyktu. Wszyscy obłożeni tydowania, którego Dania nie była mi kościelnymi sankcjami za opodatw stanie zapłacić. W konsekwencji kowanie kleru mogli być z nich zwolprzez cztery lata objęta była duchonieni jedynie na łożu śmierci na spewym embargiem. W końcu papież cjalne zezwolenie samego papieża. zgodził się na znaczną redukcję Bulla antypodatkowa ogłoszona
23
Przywdziewał insygnia cesarskie i chwalił się, że jest zarówno papieżem, jak i cesarzem. Triumf ten jednak nie potrwał zbyt długo, gdyż w 1301 r. wybuchła nowa wojna papieża z królem Francji. Zaczęło się od uwięzienia biskupa Bernarda Saisseta, który miał odpowiadać za działalność wywrotową i zdradę stanu, knuł bowiem klasyczny spisek polityczny. Kiedy sprawa trafiła do papieża, ten postanowił zagrać tak jak z Danią. Najpierw jedną bullą potępił pogwałcenie wolności Kościoła, a w 1302 r. ogłosił sławetną bullę „Unam sanctam” – Mount Everest papieskich roszczeń władczych. Papież grzmiał: „Dwa są we władzy Kościoła miecze, ten duchowy, i ten materialny. Drugim należy się posługiwać dla dobra Kościoła, pierwszym zaś Kościół sam się posługuje. Ten bowiem jest w ręku Kościoła, tamten zaś w ręku królów i rycerzy, ale w uległości Kościołowi i na jego polecenie. Jeden miecz powinien zatem znajdować się pod drugim, władza doczesna winna być podporządkowana duchowej (...). Tym samym, gdy władza ziemska zbłądzi, może być osądzona przez władzę duchową (...). Jeśli jednak zbłądzi władza duchowa, oceniać ją może jedynie Bóg, nie człowiek (...). Ponadto oświadczamy, stanowimy i stwierdzamy, że dla zbawienia każdej istoty ludzkiej niezbędne jest, by podporządkowana była ona biskupowi Rzymu”. Ponieważ papież nie tylko rościł sobie prawo do zwierzchnictwa moralnego, ale chciał być również zarządcą chrześcijańskich mieczów, dwór francuski postanowił powstrzymać ambicje szalonego papieża. Kiedy w 1302 r. Stany Generalne jednomyślnie poparły antypapieską politykę króla, Bonifacy postawił ultimatum zagrożone ekskomuniką i interdyktem z terminem do września 1303 r. Król francuski nie poszedł jednak w ślady króla duńskiego i ogłosił, że on, król francuski, – wobec formułowanych próśb kardynalskich o zorganizowanie soboru śledczego w sprawie przestępstw Bonifacego – podjął się aresztowania papieża pod zarzutem bezprawnego przejęcia tronu papieskiego, świętokupstwa, pedofilii, przemocy, bezbożności oraz herezji. Aresztowania dokonał Wilhelm z Nogaret, który w asyście kardynała Sciarry Colonna i przy pomocy oddziału najemników zaatakował pałac papieski i pojmał papieża z zamiarem dostarczenia go na sobór śledczy. Kardynał Colonna obił wówczas papieża po twarzy i choć najemnikom nie udało się wywieźć papieża z Włoch, to jednak załamany Bonifacy postradał wkrótce zmysły i zmarł w dość młodym wieku. To po jego śmierci pojawiło się powiedzenie: „Zakradłeś się tutaj jak lis, rządziłeś jak lew, zdechłeś jak pies”. „Ojciec święty” Bonifacy VIII – ostatni papież, któremu wydawało się, że jest cesarzem. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
L
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
eki chemiczne działają nie tylko na komórki nowotworowe, ale i na komórki prawidłowe (uszkadzają i hamują ich wzrost). To właśnie jest przyczyną występowania szeregu objawów niepożądanych. Organizmy i stopień zaawansowania choroby u różnych pacjentów nie są jednak identyczne, a zatem objawy nie występują w jednakowym stopniu. Wiele osób dobrze znosi leczenie chemiczne i rzadko odczuwa przykre dolegliwości, jednak u niektórych są one intensywne. Objawy uboczne najczęściej dotyczą tkanek cechujących się szybkim wzrostem, a więc występują w szpiku kostnym, śluzówce jamy ustnej i przewodu pokarmowego, skórze oraz mieszkach włosowych. Czasem skutki uboczne pojawiają się od razu, a czasem mogą dać o sobie znać dopiero po kilku tygodniach. Niezależnie od tego powinno się zadbać o odpowiednią dietę już od momentu rozpoczęcia chemioterapii. Rozwijający się nowotwór wydziela mleczany i ciała ketonowe zmniejszające łaknienie. Powoduje też przyspieszenie przemiany materii, zużywając nasze zapasy tłuszczów i białek. Następuje też zmiana smaku i powonienia, spowodowana najprawdopodobniej niedoborami cynku i miedzi w organizmie – te czynniki są przyczyną osłabienia i zmniejszenia się masy ciała chorego. Wraz z rozpoczęciem leczenia cytostatykami (leki stosowane w chemioterapii) u 70 proc. pacjentów wszystkie te objawy nasilają się w związku ze wspomnianym powyżej spustoszeniem zarówno wśród chorych, jak i zdrowych komórek. Owrzodzenia jamy ustnej, nietolerancja laktozy i sacharozy, nudności i zaparcia lub biegunki są efektem ich działania na ustrój człowieka. Z powodu obniżenia odporności częste są infekcje wirusowe i grzybicze. Konieczne jest przestrzeganie starannej higieny oraz unikanie substancji, które mogą podrażnić błonę śluzową jamy ustnej. Niezbędne jest także wyleczenie przed zastosowaną chemioterapią wszystkich ubytków w zębach. Z problemem odżywiania podczas chemioterapii wiąże się też inna kwestia. Wielu chorych oprócz choroby nowotworowej cierpi także na przewlekłe schorzenia, takie jak cukrzyca, choroby wątroby, zespoły złego wchłaniania itp., które wymagają ciągłego utrzymywania odpowiedniej diety, niezależnie od leczenia onkologicznego. W związku z tymi faktami dietę dla chorego należy ustalać indywidualnie, dopasowując ją do wielu czynników występujących równorzędnie z chorobą nowotworową. Są jednak pewne stałe wytyczne, które stanowią trzon prawidłowego postępowania podczas i po terapii cytostatykami. Najlepsze efekty daje dieta wysokokaloryczna (co najmniej 2000 kcal dziennie) oraz wysokobiałkowa (1,5 do 2 gramów białka na każdy kilogram wagi ciała). Osoba ważąca
Chemioterapia i dieta Antynowotworowa chemioterapia wiąże się z nieprzyjemnymi skutkami ubocznymi (np. spadek łaknienia, wymioty i nudności). Można je zminimalizować, stosując odpowiednią dietę. Prawidłowo skomponowane posiłki mają za zadanie dostarczyć organizmowi siły potrzebnej do walki z chorobą. 60 kilogramów powinna zjeść dziennie nawet do 120 gramów czystego i pełnowartościowego białka zwierzęcego, które zapewni dopływ wszystkich niezbędnych aminokwasów, w tym tych egzogennych, których nie znajdziemy w pokarmie roślinnym. Nasz organizm nie może ich też zsyntetyzować. Wiąże się to jednak z podażą dużych ilości substancji pokarmowych, które ze względu na obniżone łaknienie nie zawsze będą możliwe do zjedzenia. Pomocą dla chorego mogą być odżywki wysokobiałkowe dla sportowców. Są one powszechnie dostępne, a wiele z nich posiada w swoim składzie enzymy trawienne ułatwiające przyswojenie zawartych w nich białek. Jest to o tyle istotne, że podczas chorób nowotworowych – ze względu na upośledzenie zmysłów smaku i zapachu – często dochodzi do zmniejszenia wydzielania soków żołądkowych i enzymów potrzebnych do trawienia. Ze względu na łatwość przyswajania i obecność nienasyconych kwasów tłuszczowych Omega-3 i Omega-6 wysoce wskazane jest jedzenie ryb morskich – najlepiej gotowanych, a nie smażonych lub wędzonych. I tu doszliśmy do tłuszczy. Są one jednak wskazane w ilości nie większej niż 60 g dziennie. Najlepiej, aby to były wspomniane tłuszcze Omega-3 i Omega-6. Podnoszą one odporność organizmu, chronią przed infekcjami, hamują rozwój nowotworów i zwiększają skuteczność terapii. Regularne ich spożycie może przyczynić się do zmniejszenia ryzyka nawrotów raka prostaty, sutka, jelita grubego i płuc. Oprócz ryb zdrowe kwasy tłuszczowe zawarte są także w tłoczonych na zimno olejach: lnianym, rzepakowym czy oliwie z oliwek.
Warzywa i owoce jako świetne źródło witamin i związków mineralnych powinny być elementem codziennej diety. Wskazane są te lekkostrawne, a na dodatek obrane ze skórki i pestek. Dobre będą banany, obrane jabłko (surowe, starte, pieczone), winogrona, morele, brzoskwinie. Z warzyw warto wykorzystywać marchew, sałatę, dynię, seler, młode ziemniaki, seler, szparagi, pomidory bez skórki i pietruszkę. Warzywa gotujemy w wodzie lub na parze z małą ilością tłuszczu (jest on potrzebny, ponieważ witaminy A, D, E, K zawarte w warzywach rozpuszczają się w tłuszczach, dzięki czemu możemy je w ogóle przyswoić). Jednak nie wszystkie są wskazane. Spożywanie przez chorych dużej ilości surowych warzyw, szczególnie buraków, może pogorszyć stan chorego przez nasilenie biegunek po chemioterapii. Nie zaleca się również spożywania owoców cytrusowych, szczególnie grapefruitów, ponieważ mogą one wchodzić w interakcje z lekami. Ze względu na ewentualne uszkodzenie szpiku, które może się pojawić podczas chemioterapii, należy spożywać sporo produktów bogatych w żelazo. Zawarte jest ono w orzechach, migdałach oraz zielonych warzywach (sałata, brokuły, szpinak). Żelazo, którego niedobór powoduje niedokrwistość, czyli anemię, lepiej wchłania się w obecności witaminy C, dlatego warto do powyższych produktów dodawać natkę pietruszki, sok z dzikiej róży albo świeżą cebulę. Energię do funkcjonowania powinno się dostarczać z węglowodanów złożonych. Są one wolno trawione i stopniowo (bez niepotrzebnych skoków) uwalniają energię. Jest
to szczególnie wskazane w przypadku osób, u których obok nowotworu współistnieje cukrzyca. Wartościowych węglowodanów złożonych dostarczą nam wszystkie gatunki kasz, pełnoziarniste makarony oraz ryż. Wymioty i nudności to powikłania często dotykające osoby poddawane chemioterapii. Aby im zapobiec, często stosuje się leki przeciwwymiotne. Można je także ograniczyć, modyfikując jadłospis chorego. Należy unikać potraw gorących – najlepsze będą posiłki letnie. Porcje powinno się podzielić na mniejsze części i spożywać małe, ale częste posiłki, nawet do 5–6 dziennie – zwłaszcza jeśli pojawiły się przykre owrzodzenia jamy ustnej i przełyku, uniemożliwiające dłuższe i obfitsze posiedzenia przy stole. Na okres leczenia warto zrezygnować z potraw o intensywnym zapachu, ciężkostrawnych, smażonych i powodujących wzdęcia. Dwie godziny przed i po przyjęciu leków nie powinno się niczego spożywać, ponieważ cytostatyki mogą powodować odruchy wymiotne. Przy szczególnie dokuczliwych stanach nudności posiłki można miksować w blenderze i podawać choremu w postaci letniej papki. Po spożyciu posiłku warto przez parę minut nie kłaść się do łóżka. Należy również pić dużą ilość płynów, najkorzystniej wody, a unikać napojów gazowanych. U niektórych chorych zmniejszenie przykrych dolegliwości powoduje ssanie cukierków czy zjadanie małych kawałeczków chleba. Podczas całej chemioterapii należy szczególnie uważać na świeżość produktów żywnościowych. Te nieznacznie nadpsute będą źródłem niebezpiecznych infekcji, a osłabiony organizm nie będzie miał siły ich zwalczyć. W przypadku pojawienia się zaparć do diety należy włączyć produkty bogate w błonnik (ziarna, orzechy, chleb pełnoziarnisty, otręby). Należy pić około 3 litrów płynów dziennie, ponieważ przyjmowany błonnik, o ile nie jest „poparty” płynami, które spowodują jego spęcznienie w jelitach,
a co za tym idzie zwiększenie mas kałowych, spowoduje jeszcze większą obstrukcję. Jeśli natomiast problemem jest biegunka, należy unikać pokarmów zawierających błonnik, mlecznych i surowych warzyw oraz owoców. Dolegliwości może zmniejszyć biały ryż, makaron, gotowane warzywa i drób. Konieczne jest też, tak samo jak przy zaparciach, przyjmowanie dużej ilości płynów. Tym razem mają one jednak za zadanie zapobiec odwodnieniu organizmu. Należy unikać słodyczy i produktów zawierających słodziki, które nasilą biegunkę. Musimy też pamiętać, żeby podczas chemioterapii nie spożywać suplementów diety, takich jak wszelkie specyfiki podnoszące odporność, wzmacniające itp. Mogą one bowiem niekorzystnie oddziaływać na chemioterapię. Nie trzeba chyba dodawać, że zabronione jest spożywanie alkoholu oraz palenie tytoniu. Po owocnym zakończeniu chemioterapii warto pomóc organizmowi w szybkiej regeneracji. Taki powrót sił witalnych pomoże uchronić przed nawrotem choroby. Skoro już zachorowaliśmy, to, niestety, jesteśmy w grupie wysokiego ryzyka i musimy poprzez tryb życia podjąć próbę utrwalenia procesu remisji choroby. W codziennym jadłospisie powinny znaleźć się poniżej wymienione produkty: ~ czosnek – neutralizuje szkodliwe związki, jakie dostają się do naszego organizmu wraz z pożywieniem, np. dioksyny powstałe podczas grillowania mięsa; ~ rozmaryn – przyczynia się do zwiększenia wrażliwości nowotworu na przyjmowaną chemioterapię; ~ imbir – ma silne właściwości przeciwzapalne, a jednocześnie stanowi dobry antyoksydant. Jego działanie spowalnia tworzenie naczyń krwionośnych tkanki nowotworowej; ~ kurkuma – bardzo silny naturalny środek przeciwzapalny. Poza tym destrukcyjne wpływa na komórki nowotworowe, niszcząc je; ~ zielona herbata – związki w niej zawarte spowalniają rozwój komórek nowotworowych. Jest też bardzo dobrym antyoksydantem chroniącym przed wolnymi rodnikami; ~ warzywa krzyżowe (np. kapusta, brokuły) – zawierają substancje działające przeciwrakowo, a dodatkowo hamują przekształcanie się zmiany nowotworowej w postać złośliwą; ~ soja – zawiera izoflawony, dzięki czemu przeciwdziała powstawaniu nowotworów wynikających z nieprawidłowej gospodarki hormonalnej; ~ warzywa o barwie czerwonej, żółtej, pomarańczowej i zielonej – zawierają znaczne ilości witaminy A oraz likopen. Związki te mają charakter antynowotworowy, pobudzający ciała odpornościowe do walki z intruzem. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Joanna d’Arc Po najgorszym w historii wyniku polskiej lewicy parlamentarnej wielu zadaje sobie pytanie, czy SLD zdoła jeszcze odnaleźć swoje miejsce na politycznej scenie. Tej scenie, którą przebojem zdobył Janusz Palikot. Pod koniec sierpnia napisałem w „FiM”, że Sojusz zmierza w kierunku przepaści, katastrofy i totalnego nieszczęścia. Moje słowa brzmiały dokładnie tak: „Nieszczęście to nazywa się Grzegorz Napieralski i jedyna nadzieja w tym, że lewica przerżnie wybory. Nadzieja dla niej samej. Na przyszłość. Swój szesnastoprocentowy sukces w wyborach prezydenckich chce Napieralski przełożyć na sukces parlamentarny, ale okazuje się, że to niemożliwe. Jeśli rok temu rozdawanie jabłek i zbieranie grzybów stanowiło pewne antidotum dla ponurej mgły smoleńskiej, to obecnie elektorat oczekuje konkretów. I sukcesów. A tychże nie ma, za to są klęski”. Ledwie wieszczenia te okazały się drukiem, a już z ul. Rozbrat (warszawska siedziba SLD) odezwały się do mnie gniewne, ale za to znane lewicowe głosy. Jeden z nich był miły, należał do znanej posłanki i można go streścić tak: „Kompletnie nietrafnie oceniasz sytuację. Grzesiek jest najlepszym przywódcą na obecne, niełatwe dla lewicy czasy, a Palikot nie jest żadną alternatywą ani zagrożeniem. Nie przekroczy nawet progu wyborczego. Szkoda, że twoje
pióro, które do tej pory celnie opisywało rzeczywistość, straciło z tą rzeczywistością kontakt”. Zanim zdążyłem się zaczerwienić ze wstydu, już trzeba było odbierać telefon numer dwa. Tym razem głos – choć równie znany – nie był miły. Wręcz przeciwnie: „Coś ci się chyba, Marek, pop...liło”. ~ ~ ~ No i proszę. Ledwie minął miesiąc z okładem, a już skrzecząca rzeczywistość pokazała, że jeżeli naprawdę coś się tu komuś pop...liło, to szefowi lewicowej partii, którego można by – gdyby nie był taki głupi – podejrzewać o krecią robotę zleconą przez RP albo przez Platformę. Agent Tomek stał się agentem Grzesiem? No bo kto rozsądny najpierw ogłasza, że lewica powinna odwołać się do swoich korzeni, czyli do gorzej sytuowanych, obniżyć im podatki, a podwyższyć bogatym, by po deklaracjach wygłoszonych w blasku fleszy zaraz o wszystkim zapomnieć? Kto, mówiąc o prawach kobiet oraz o ich równym dostępie do stanowisk i odpowiedzialności, umieszcza na czołówkach list wyborczych najmniej pań ze wszystkich komitetów? Kto zapowiada wypowiedzenie konkordatu z Watykanem, likwidację Funduszu Kościelnego, wyprowadzenie religii ze szkół, opodatkowanie Kościoła i w ogóle zeświecczenie państwa, żeby potem – jak przyszło co do czego – wycofać się z tych
T
radycyjnie Dzień Edukacji Narodowej, nie wiedzieć czemu, przyjęło się obchodzić jako święto nauczycieli. W rzeczywistości w równej mierze winno to być święto uczniów i całej oświaty.
wszystkich deklaracji? Kto dawał uroczyste słowo, że doprowadzi do przegłosowania przez Sejm ustawy o związkach partnerskich, z czego nic nie wyszło? Można tak wymieniać i wymieniać bez końca. Lista niedotrzymanych obietnic Napieralskiego jest dokładnie odwrotnie proporcjonalna do liczby manatów, które SLD właśnie otrzymał. A przecież był jeszcze – a raczej miał być – szumnie zapowiadany zwrot ku młodzieży. Rzeczywiście nastąpił. Do władzy w Sojuszu doszli ci, którzy nosili za przewodniczącym teczkę. Ludzie bez pojęcia o czymkolwiek, bez talentów, poza pędem do apanaży... Nic dziwnego, że elektorat zatęsknił do starych repów w rodzaju Millera czy Oleksego. Ci przynajmniej nie ośmieszają (obecnie!) lewicowego przesłania i siebie nawzajem. Ale było już za późno. Kretyńsko infantylna kampania wyborcza – wspierana przez starsze panie głaskające Grzesia po rękach, przez rozbierające się panienki, przez rzecznika Kalitę, który zdania poprawnie po polsku sklecić nie potrafi – dopełniła reszty kompromitacji.
Równie masowo świeckim szkołom nadawane są imiona kościelnych patronów. Przyjmowanie katolickich patronów ma – zdaniem dyrekcji – pomagać dzieciom i młodzieży „nie zagubić się we współczesnym świecie” oraz
Schola...styka Przede wszystkim jednak jest to rocznica powstania w 1773 roku Komisji Edukacji Narodowej, czyli ustanowienia w Polsce – o czym powszechnie się zapomina – pierwszego w Europie świeckiego zarządu nad oświatą, któremu podporządkowano wszystkie szkoły – od akademii po szkółki parafialne. Jednym słowem – niezwykle ważna w dziejach oświaty data wyzwolenia edukacji spod kościelnego monopolu. W związku z tym wielce zasadne byłoby obchodzenie 14 października jako święta świeckiej edukacji. Zwłaszcza w sytuacji, gdy publiczna oświata w Polsce świecką jest głównie z nazwy, a wiele państwowych i samorządowych placówek edukacyjnych wręcz odżegnuje się od neutralności światopoglądowej, zapisując deklaracje religijne i odwołania się do Boga w swoich statutach, programach wychowawczych oraz tzw. misjach i wizjach.
zabezpieczać je przed „bezkrytycznym brnięciem w tzw. nowoczesność” (sic!). A Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Tuszowie Narodowym oświadcza, że imię to ma uczęszczających doń uczniów „niezwykle zobowiązywać do życia w wierze”. W Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia im. Karola Szymanowskiego w Kole pedagodzy niewierzący w Boga w ogóle nie mają czego szukać. W misji szkoły – podkreślmy: państwowej! – zapisano kuriozalny nakaz wiary w Boga: „Dyrektor, nauczyciele, pracownicy administracji i obsługi szkoły mają (…) sumienne wykonywanie swoich obowiązków, wysoką jakość i kulturę pracy traktować jako powinność wobec Boga i drugiego człowieka”. Ciekawe, jak na takie pogwałcenie gwarantowanej przez Konstytucję RP wolności sumienia reagują Rzecznik Praw Obywateli i MEN?
~ ~ ~ Co dalej? Im wcześniej ludzie lewicy zadadzą sobie to pytanie, tym lepiej. Napieralski odchodzi w niesławie i najpilniej potrzeba kogoś, kto choć na chwilę, choć prowizorycznie scali rozproszony i zdezorientowany elektorat. Ale po doraźnych działaniach przyjdzie pilny czas na gruntowne odbudowanie formacji. Tylko pod czyimi sztandarami? Palikota czy... na przykład Kalisza? A może Senyszyn? Joasia powiedziała mi, że nie wyklucza takiego scenariusza i wierzy, że jak jej imienniczka Francję, tak ona zdoła ocalić Sojusz. Tylko po co? Po co na scenie dwie lewicowe partie? Taki wariant niedawno nie sprawdził
„Szkoła realizuje swoją misję w ścisłej współpracy z rodzicami i instytucjami lokalnymi ze szczególnym uwzględnieniem Kościoła katolickiego” – oświadcza z kolei Szkoła Podstawowa im. Henryka Sienkiewicza w Kowali. „Spójność działań wychowawczych pomiędzy szkołą, rodziną, Kościołem” gwarantuje także Zespół Szkół w Giedlarowej. „Sprawimy, że wartość BÓG-HONOR-OJCZYZNA staną się wartościami najwyższymi” – zapewnia Gimnazjum nr 3 im JPII w Gdańsku. Za misję, która ma jednoznacznie określać profil wychowania i nauczania, Gimnazjum nr 3 im. kard. Stefana Wyszyńskiego w Ełku przyjęło motto: „Wstąp tu, aby dojrzał Twój duch, umysł i ciało. Odejdź, by dobrze służyć Bogu, Ojczyźnie, Bliźniemu”. Nic więc dziwnego, że wśród istotnych elementów życia szkolnego dyrektor publicznego gimnazjum wymienia „wizyty duszpasterskie (tzw. kolędy)”. Uczniowie uczęszczający do Zespołu Szkół w Chałupkach zmuszeni są wyśpiewywać w hymnie szkolnym deklarację: „Prowadzeni Duchem Świętym (…) Kochamy cię, Janie Pawle”. Udział uczniów w „uroczystościach religijnych na terenie miasta” gwarantuje w programie wychowawczym Szkoła Podstawowa nr 1 im. Aleksandra Kamieńskiego w Tomaszowie Mazowieckim. Zespół Szkół w Dobrkowie obiecuje „wychowanie w duchu katolickim (poszanowanie wartości chrześcijańskich, radości i sensu
25
się w przypadku dwóch partii chłopskich. I równie kiepsko wygląda na prawicy. I profesor Joasia, i mecenas Kalisz zrobią, jak chcą, ale osobiście uważam, że szkoda zachodu. Bo za dwa, góra trzy lata już nie będzie żadnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej (chce się ktoś znów zakładać?). A co będzie? Jedna dość mocna lewicowa formacja (jakieś 25–30 procent elektoratu) zgromadzona wprawdzie pod skrzydłami Palikota, ale pod inną nazwą niż dotychczasowa wodzowska. Warto może, aby ostatni charyzmatyczni przywódcy Sojuszu – Senyszyn i Kalisz – myśląc o przyszłości lewicy, ratowali z dawnego SLD to, co się jeszcze da uratować. Bo dzisiejsza klęska lewicy – tak jak napisałem półtora miesiąca temu – może być drożdżami do jej odrodzenia. Zjednoczenie z Ruchem Palikota im szybciej nastąpi, tym lepiej. Wiem, czego obawiają się osoby, które mam tu na myśli, a które historia kiedyś oceni. Tego, że zostaną nazwane imieniem pewnych niemiłych zwierzaków, co to opuszczają tonący okręt. A najgłośniej będzie pewnie darł się ten, który ów statek roztrzaskał o rafę. Nie obawiałbym się tych wrzasków. Za 4 lata trzydziestoprocentowa lewica może z jakimś tam przyszłym koalicjantem rozmawiać o nowym rządzie. Dla tej wizji warto zaryzykować dużo. Dużo więcej niż własny partykularny interes i reputację. Pomyśl o tym, Joasiu. D’Arc! MAREK SZENBORN
życia)”, a do obowiązków wychowawcy szkolnego zalicza współpracę z Kościołem. „Pielęgnujemy tradycję i kulturę narodową, etos pracy i braterstwa, służby Bogu i narodowi” – szczyci się dla odmiany Zespół Szkół Ekonomicznych im. Marii Curie-Skłodowskiej w Rzeszowie. Jak na ironię zapewnia, że proces wychowawczy w tej skądinąd świeckiej i publicznej placówce obok „służby Bogu” opiera się na „wartościach chrześcijańskich przy zachowaniu daleko idącej tolerancji religijnej i światopoglądowej”. Szkoła Podstawowa im. Jana Pawła II w Brniu zapowiada „wypowiedzenie walki” zmieniającym się we współczesnym świecie normom obyczajowym, moralnym i społecznym poprzez kultywowanie chrześcijańskich tradycji i wartości wynikających z nauczania JPII. Wartości i zadania, którym w programie wychowawczym nadaje pierwszeństwo Zespół Szkół Specjalnych w Tucholi, to: „wychowanie religijno-światopoglądowe oraz moralno-fizyczne jako kontynuacja historycznego dziedzictwa ludzkości, wartości ogólnoludzkich i chrześcijańskich”. Natomiast w misji Szkoły Podstawowej im. gen. Jana Henryka Dąbrowskiego w Dobrzejewicach zapisano, że jej „klientami” (sic!) okazują się nie tylko uczniowie i nauczyciele, ale również Kościół. Kościół klientem publicznej szkoły... A klient nasz pan. AK
26
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Palikotem w łeb
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Świeckie państwo
Ruch Palikota jest trzecią siłą w parlamencie. Milion czterysta tysięcy Polaków zagłosowało na koncepcję państwa świeckiego. W sumie prawie pięć milionów! Ponad jedna trzecia wyborców PO to ludzie, którzy poparli Platformę ze strachu przed PiS-em! Wyłącznie! I większość z nich chce państwa według naszego programu, w tym państwa naprawdę świeckiego, na wzór Francji czy Niemiec, gdzie państwo i Kościół są trwale rozdzielone. To wraz z naszymi wyborcami i wyborcami SLD daje prawie 5 milionów Polaków chcących nowoczesnego państwa. To wyraźny sygnał o zasadniczej zmianie w społeczeństwie. Pewien rodzaj poprawności w mówieniu o Kościele i milczenia, gdy Kościół ostro bierze
się do polityki i ustawodawstwa, właśnie się skończył. Można powiedzieć, że został „pochowany na Wawelu”! Bo to m.in. tamta niezbyt mądra i arbitralna decyzja hierarchów zerwała całun milczenia o Kościele w polityce. Potem zaangażowanie Kościoła w wybory parlamentarne i skandaliczne zachowanie tysięcy proboszczów przelały szalę goryczy. Teraz niezdecydowani i lękliwi, także z innych partii, podniosą głowy. Będzie nas przybywać – już przybywa. Ten proces będzie się nasilał, bo większość naszych wyborców to ludzie młodzi. Jest więc przed nami wielka szansa na zwycięstwo za 4 lata. I z taką nadzieją przystępujemy do tej kadencji. Nie zawiedziemy. Wszystkim Czytelnikom „FiM” bardzo dziękuję! JANUSZ PALIKOT
Zapraszamy do słuchania Radia „FiM” Firmową audycję zaczynamy w poniedziałki, środy, czwartki i piątki o godzinie 12.00, a we wtorki (na prośbę słuchaczy) – o 17.00. Możecie telefonować do redakcji pod numer 695 761 842 i brać udział w audycji na żywo lub pisać e-maile i wysyłać je na adres:
[email protected]. Jak nas znaleźć? Na początek odnajdujemy na portalu www.faktyimity.pl ikonkę ANTYKLERYKALNE RADIO. Klikamy lewym przyciskiem myszy na linku: „Link (m3u) dla Winampa” i zapisujemy plik na dysku twardym naszego komputera. Tę czynność trzeba wykonać tylko jeden raz. Kolejnym krokiem jest ściągnięcie darmowego programu – odtwarzacza Winamp. Aplikację można pobrać, wpisując w wyszukiwarce internetowej poniższy adres: http://usfiles.brothersoft.com/mp3_audio/players/winamp200.exe. Wówczas pojawi się prośba o zapisanie na dysku pliku „winamp200.exe”. Klikamy na nim dwa razy lewym klawiszem. Rozpakowujemy programik do katalogu (sam się stworzy) C:\Program Files\Winamp\WINAMP.EXE i uruchamiamy z naszego komputera. No i to w zasadzie cała filozofia. A teraz powiedzmy, że akurat jest 12.00 i marzycie o posłuchaniu nowej audycji Radia „FiM”. Klikacie zatem czym prędzej na lewy górny róg programu (taka ikonka z przewróconą klepsydrą) i wybieracie opcję „Play file”. Aplikacja poprosi Was o wskazanie wcześniej pobranego przez Was pliku z portalu www.faktyimity.pl. Odnajdujemy go w naszym komputerze i klikamy „Otwórz”.
SLD dostało obuchem, a właściwie Palikotem. Cios zaskoczył. Wprawdzie od miesiąca Ruchowi rosło, a Sojuszowi spadało, ale władze nie dopuszczały myśli o przegranej. Pompowane w kampanię kolejne miliony miały odwrócić niekorzystną tendencję. Pobrzękiwanie szabelką zagłuszało świadomość nieuchronności efektu śnieżnej kuli, na której ostatecznie wjechało do Sejmu 40 posłów RP. W SLD do końca liczono na cud nad urną. Nie nastąpił. Przepływ elektoratu był niczym w naczyniach połączonych. Gdyby na prawach fizyki, mielibyśmy po 9,15 proc. Na prawach polityki odpłynęło od nas nieco więcej – wyborcy partii RACJA PL, ateiści, agnostycy, katolicy mający dość klerykalizmu, osoby LGBT, czytelnicy tygodników „Fakty i Mity” oraz „Nie”. Oczywiście nie wszyscy, ale wielu. Najgorsze, że nie było to wcale nieuniknione. Gdyby Sojusz potrafił się mentalnie wyzwolić z fałszywego, narzuconego 20 lat temu przez Michnika przeświadczenia, że lewicy wolno mniej, a 10 lat temu jeszcze szkodliwszego Millerowego, że UE warta mszy, Janusz Palikot nie miałby z czym startować w wyborach. RP wyrósł na błędach SLD i strachu jego władz przed jawnym głoszeniem konieczności odklerykalizowania Rzeczypospolitej, o której to konieczności ja mówię od lat. W konsekwencji szef Ruchu swojego imienia może głosić urbi et orbi
opracowany przeze mnie program świeckiego państwa, który kolejni szefowie SLD z taką pewną nieśmiałością chowali w szufladzie. Środowiska manifestujące w Paradach Równości, dumne, że w ten sposób zmieniają oblicze ziemi, tej ziemi, muszą słuchać, jak poseł Kalisz za nich przeprasza. Można by tak wyliczać jeszcze bardzo długo. Mimo tych wszystkich błędów Sojusz przekonał do siebie 1 184 303 wyborców, czyli 8,24 proc. głosujących. Na kolejną kadencję dali jedynej dotychczas lewicowej partii w Sejmie zaledwie 27 mandatów i przesunęli ją na piąte miejsce na scenie politycznej. Ostatnie finansowane z budżetu państwa. Na pudle znalazł się RP, który obdarzyło zaufaniem o 255 187 wyborców więcej. Razem byłby to silny klub. Każdy z osobna nie ma prawa nawet do służbowego samochodu, bo takowy przysługuje na minimum 50 posłów. Nowy sejmowy układ jest niezwykle wygodny dla premiera Tuska i jego partii. PSL przestał być jedynym możliwym koalicjantem. Janusz Palikot, choć po ujawnieniu „Kulisów Platformy” jest trudny do strawienia, złożył bardzo interesującą propozycję. Wstępnie zadeklarował gotowość współpracy bez wchodzenia do rządu. Z kolei Sojusz Lewicy Demokratycznej, dotychczas nieakceptowany głównie ze względów personalnych, teraz osłabiony i przerażony, też może być
straszakiem na apetyty ludowców. Ale największym beneficjentem wyborów jest nasz tygodnik „Fakty i Mity”. To jedyna w Polsce, a może i na świecie, tak uposłowiona gazeta. Jej naczelnym jest poseł, a wśród stałych felietonistów są szef trzeciego pod względem wielkości klubu w Sejmie i europosłanka. Wbrew pozorom największy przegrany to, niestety, RACJA PL. Zdumiewające jest, że partia, która oddała się Ruchowi ciałem i duchem, zaangażowała swoje struktury, zbierała podpisy, prowadziła kampanię, ma tylko jednego posła. Swojego wiceprzewodniczącego – Jana Cedzyńskiego. Serdeczne gratulacje, Janku! Smutne, że Janusz Palikot, konstruując listy, przeznaczył dla swojego najwierniejszego sojusznika zaledwie jedno miejsce mandatowe. Czy to dobrze wróży na przyszłość, że ideowi kandydaci zostali zepchnięci z pierwszych, biorących miejsc przez... No właśnie, w niektórych wypadkach nawet nie bardzo wiadomo przez kogo. Optymistyczne jest poparcie antyklerykalnych haseł przez 10 proc. polskiego społeczeństwa. To ogromny kapitał dla lewicy, ważna wskazówka dla SLD i szansa na unowocześnienie III RP. Dziękuję wszystkim Wyborcom SLD, gratuluję Ruchowi Palikota, RACJI PL i Naczelnemu „FiM”. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
RACJA już w Sejmie Ponad 134 tys. głosów tylko na kandydatów RACJI z list Ruchu Palikota, wiceprzewodniczący partii Jan Cedzyński w Sejmie, posłem został także popierany przez partię Jonasz. Po 9 latach walki o świeckie państwo dla RACJI Polskiej Lewicy rozpoczyna się zupełnie nowy etap działalności – parlamentarny. Jeszcze nigdy w historii RACJI na kandydatów partii nie oddano tak dużej liczby głosów. Ponad setka członków partii i osób popieranych zdobyła uznanie 134 tys. wyborców. Przy samodzielnym starcie nie byłoby sukcesu, ale wspólnie z Ruchem Palikota udało się rozbić część parlamentarnego betonu i wprowadzić do Sejmu 40 posłów. W tym wielu antyklerykałów. Jednym z nich jest Jan Cedzyński. Wiceprzewodniczący RACJI wywalczył w Kielcach blisko 15 tys. głosów, pokonując przy tym dwóch posłów SLD! Prywatnie – przedsiębiorca, politycznie – znany działacz na rzecz świeckości państwa. – Świętokrzyskie zachowało się świetnie, choć jest to bastion PiS-u. Stawiam sobie za cel odbudowanie lewicy w województwie, ale lewicy nowoczesnej – mówi wiceszef RACJI. W parlamencie chce za to głośno stawiać problemy światopoglądowe. – Przede wszystkim musimy się skupić na naszym programie. Świeckość państwa to jest priorytet. Wyprowadzenie religii ze szkół, likwidacja dotacji z budżetu państwa dla Kościoła, Komisja Majątkowa, rewizja jej decyzji, likwidacja Funduszu Kościelnego – mówi Cedzyński. Przed RACJĄ jednak więcej wyzwań. Już w najbliższych miesiącach działacze odpowiedzą na pytanie, co dalej. – Musimy zregenerować siły, zwołać Radę Krajową, która oceni przebieg wyborów, i zdecydujemy, w którym kierunku pójść dalej. Należy zacząć od przygotowań do wyborów samorządowych. Myślę, że ci wszyscy, którzy nie wierzyli w sukces z Ruchem Palikota, mogą teraz ocenić efekty, a ci, którzy się zniechęcili i odeszli, mogą wrócić w szeregi partii. Gorąco zachęcam – mówi Ryszard Dąbrowski, przewodniczący partii. Palikotowi dziękuje za promocję RACJI, a własnym ludziom dziękuje za ciężką pracę. I zachęca do jeszcze większego wysiłku. Nie wyklucza kolejnych wspólnych inicjatyw z Ruchem Palikota, a także wspólnego startu w następnych wyborach. Stawia jednak na promowanie własnej partii: – Dalej promujemy szyld RACJI, teraz wiele osób dowiedziało się o partii i muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony ilością zgłoszeń kandydatów na członków. Między innymi tym będziemy się zajmować zaraz po wyborach – mówi Dąbrowski. DP
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 621 41 15
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE Żona wróciła do domu z kliniki chirurgii plastycznej: – Jak ci się podobam? Mąż przygląda się uważnie i mówi: – No cóż, zrobili co mogli. ~ ~ ~ Mężczyzna z notesem w ręku przychodzi do sąsiada: – Czy zgadzasz się na udział w seksie grupowym? – A kto w nim bierze udział? – Ja, ty i twoja żona. – Nie, nie zgadzam się. – No to cię skreślam z listy. ~ ~ ~ Pesymista widzi ciemny tunel. Optymista widzi tunel ze światełkiem na końcu. Realista widzi tunel ze świecącymi reflektorami. Maszynista widzi trzech debili stojących na torach! ~ ~ ~ Jaki jest szczyt bezczelności? Zaśpiewać dziadkowi 100 lat na 99 urodziny.
1 4
2 62
4 11
Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) radiomaryjowy pokój nagraniowy, 2) trzyma włosy w kupie, 3) dzika kryjówka, 4) jeden z dwóch pod konikiem, 5) Al, 6) tam jest Rzym, a nie Krym, 7) przez lata gościł Paradę Miłości, 8) tytuł pana Jana, 9) suwaki z kremem, 10) trudno po nim wstać, 11) po dębach na porębach, 12) usuwana przez fachmana, 13) fajka ma, 14) wiersz bez połysku, 15) nie rdzewieje ze starości, 16) do zobaczenia raz jeszcze, 17) ryja, gdy chryja, 18) jaki pośrednik ma rok?, 19) bieda, 20) z tej epoki pochodzą lotnie, 21) choć wpada do rzeki, nikt go nie ratuje, 22) świat zabity dechami, 23) ma dużą siłę przebicia, 24) kula na poziomie morza, 25) w Gdyni nie tylko dla orłów, 26) w tomiku dla czytelników, 27) pani ze sterem, 28) który z trzech króli ma kaca?, 29) szufladka dla aktora, 30) ten Marcin ma talent, 31) dobra – czeka na wzięcie, zła – siedzi w parlamencie, 32) sen ponad dzień, 33) nazwa kosmetyku gajowego, 34) rodzinny kwiatek, 35) prezydent nie z kapelusza, a z biretu, 36) butelka wódki jak szympans malutki, 37) z dłutem w parze mają rzeźbiarze, 38) specjalistka od ściskania, 39) jabłko, które się z początku boi, 40) klawiszy wiele w kościele, 41) każdy to wie, 42) wyspy w sercu, 43) zabawka do hamowania, 44) setka Kozaków w koszu, 45) Kozak z tego Słowackiego, 46) z pedałami w kościele, 47) wziął matkę za żonę, 48) zmarszczka na pupie, 49) znacznie krótszy rododendron, 50) konkretny filozof, 51) bałwan przy bałwanie, 52) gwiazdkowe błazeństwa, 53) w tym mieście bez trudu znajdziesz ubeka, 54) zapuszkowany pływa w oleju, 55) układ, 56) okrzyk z wanny, 57) człowiek z marmuru, 58) potwory ze sfory, 59) godło z zębami, 60) pod nią kozaki. Litery z p ó l p o n u m e r o w a n y c h u t w o rzą rozwiązanie z cyklu „Niezapo mniane słowa wybrańców narodu” (Grzegorz Napieralski) 39
40
41
42
43
11
44
45
19
20
21
46
47
54
16
24 35
20
25 29
33
7
34
17 57
51
23
43 45
22
23
48
49
53
24
28
8
32
28
41 45
32
49 16
42
10
54
19
50
57 59
46
61
60
2
41
19
2
25
59
56 58
15
36
55
40
52
55
44
48
38
26
12
9
47
18 47
40 29
43
36
31
31
37
33
35 39
22
42
30
23
15 53
38
63
46
3
5
37
27
21
30
39
58 48
22
26
20
14 18
6
50
10
27
13
51
21
49
9
44
17
34
6
60
12 56
1
18
8
14
1
5
13
7
3
52
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 39/2011: „Święci niewierzący są bardziej święci od świętych wierzących – na nic nie liczą”. Nagrody otrzymują: Ludmiła Wyszomirska z Poznania, Józef Klajsek z Cieszyna, Halina Wieklik z Legnicy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł na pierwszy kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 41 (606) 14–20 X 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Wdzięczni za śmierć JPII
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. M.M.
J
aki wynalazek najbardziej ułatwia życie? Ankietowani Brytyjczycy płci męskiej uznali, że komputer. Panie – walczące ze stereotypem kobiety kucharki i sprzątaczki – postawiły na pralkę. Pomysłowy gatunek ludzki na tych dwóch „ułatwiaczach” nie poprzestał... ~ Krawat-poduszka to nowy gadżet dla pracoholików. Wymyślony w Stanach. Wiadomo, że krótka drzemka w pracy zwiększa wydajność biurowego wyrobnika. Prekursorski krawat wyposażony jest w specjalny wentyl. Nadmuchany służy jako poduszka, która udźwignie nawet 11-kilogramowy ciężar. ~ Z myślą o rodzimych alkoholikach Amerykanie wynaleźli lornetkę do przenoszenia wódki. Wygląda jak zwyczajna. W rzeczywistości jest to atrapa, do której można wlać trunek, wyposażona w wygodne ustniki. Kolejnym pijackim gadżetem made in America są sandały z grubymi podeszwami, do których także wlewa się procenty. Wódczane wynalazki jeszcze nie trafiły do Polski. Czekamy! ~ W Japonii rodzice raczkujących bobasów mogą kupić śpioszki z wmontowanym... mopem. Dziecko – im ruchliwsze, tym lepsze! – zamienia się w wydajną maszynę do mycia podłóg. ~ Mieszkańcy przeludnionego Tokio zaopatrują się w przenośne toalety, zwane też torbami prywatności. Zamiast szukać krzaków, można
CUDA-WIANKI
Główka pracuje ulżyć sobie na ulicy, w sklepie czy jakimkolwiek innym miejscu. Podręczna ubikacyjka to w praktyce zestaw: foliowy pokrowiec, którym się przykrywamy, mniejsza torba na to, co z siebie wydalimy, i specjalny proszek, który zneutralizuje przykry zapach. ~ Za niewinnie brzmiącym skrótem PMS kryje się znany połowie ludzkości tzw. zespół napięcia przedmiesiączkowego. Na kilka dni przed menstruacją statystyczna niewiasta
jest płaczliwa i rozdrażniona. Bywa też agresywna... Brytyjski wynalazca Karl Dorn opatentował bransoletkę dla kobiet, która reaguje na temperaturę ciała i zmienia kolor, kiedy pojawia się wspomniany PMS. Bibelot powstał z myślą o mężczyznach – żeby wiedzieli, kiedy nie warto spieszyć się do domu. ~ Turecki sprzedawca wymyślił ortopedyczny dywanik modlitewny, który ułatwia oddawanie rytualnych pokłonów. Adnan Prisian początkowo chciał pomóc matce, która – z powodu obowiązkowych modlitw – cierpiała na bóle kolan. Wynalazek zdobył popularność w muzułmańskim świecie. Przenośny dywanik waży około 700 gramów i jest pogrubiony wykładziną tapicerską. Po złożeniu można go nosić jak torbę. ~ W ubiegłym roku na czeskich drogach pojawiły się kartonowe policjantki. Założenie było proste. Kierowca, widząc z daleka umundurowaną postać, najczęściej zwalnia. Niestety! Większość sztucznych policjantek – długonogich i przystrojonych w minispódniczki – ukradziono. Ich dalsze losy pozostają nieznane. JC