Premier Tusk określił go haraczem ściąganym z ludzi
JAK NIE PŁACIĆ ABONAMENTU RTV Â Str. 3
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 41 (710) 17 PAŹD DZIERNIKA 2013 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Wbrew temu, co opowiadają biskupi i ich słudzy, Kościół papieski jako instytucja ponosi odpowiedzialność za afery pedofilskie. Przypominamy instrukcję Jana XXIII – bo wszystkie media w Polsce o niej zapomniały. Jej treść to dowód na systemowe ukrywanie przestępców i przenoszenie ich z parafii na parafię. Z polecenia papieży! W tym Jana Pawła II. Pisaliśmy o tym haniebnym dokumencie 10 lat temu. Jako jedyni w Polsce… Â Str. 9 Â St
r. 7
 Str. 11 ISSN 1509-460X
Tłumaczenie tekstu z łaciny: „(...) wszyscy i każdy z osobna przed trybunałem w jakimkolwiek charakterze stojący lub gdyby kto z racji swego urzędu o sprawie tej (przestępstw seksualnych księży – przyp. red.) uzyskał wiedzę, zobowiązany jest do zachowania najściślejszej tajemnicy, która jest traktowana jako tajemnica Świętego Urzędu, wszędzie i wobec każdego, pod groźbą ekskomuniki latae sententiae (...)”.
 Str. 12
 Str. 21
2
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Ruch Palikota stał się Twoim Ruchem (patrz str. 14 i 25). Nowa nazwa (która średnio nam się podoba) i poszerzona formuła mają prowokować do działania oraz zapraszać do współpracy. No i usuwa nazwisko założyciela, które jemu samemu ciążyło jako część nazwy organizacji. Jaki jest odbiór społeczny zmiany – na razie nie wiadomo. Wściekły się media głównego nurtu, a to znaczy, że Ruchu nadal się boją. „Od referendalnej hecy w Warszawie trzeba się trzymać z daleka”. Czy to cytat z ulotki Hanny Gronkiewicz-Waltz, przerażonej perspektywą utraty władzy? Nie, to fragment tekstu z gazety „Metro”, wydawanej przez koncern Agora (ten od „Gazety Wyborczej”) i rozdawanej za darmo na ulicach. Jak Tusk i PO odwdzięczą się prywatnemu koncernowi medialnemu za tak bezwstydne poparcie? Zwykle bardzo ostrożny w krytykowaniu Kościoła katolickiego tygodnik „Polityka” ogłosił z pierwszej swej strony, że poprzez manipulowanie takimi kwestiami jak aborcja, antykoncepcja i eutanazja Kościół „chce utrzymać kontrolę nad cielesnością człowieka”. Cieszy nas to, że odwaga w krytykowaniu Kościoła na tyle w Polsce staniała, iż prasa tzw. głównego nurtu zaczyna pisać o tym, o czym my informujemy bez ogródek prawie od 14 lat. Tomasz Terlikowski przegrał w pierwszej instancji proces z Alicją Tysiąc o zniesławienie (porównał ją do hitlerowskiego zbrodniarza Eichmanna. Ma jej zapłacić 10 tys. zł i przeprosić w mediach. Niby mała rzecz, a cieszy. Profesor Jacek Rońda, tak zwany ekspert komisji Macierewicza, twierdzi w mediach Rydzykowych, że go podsłuchują. Ciągle i wszędzie. Tymczasem Wojciech Olejniczak z SLD odkrył, że Rońda przed laty śmiał się z Rydzkowców na łamach tygodnika „Nie”. Cóż, może i tak było, ale to jeszcze był stary Rońda, sprzed smoleńskiego wybuchu. Ksiądz Zbigniew R., były proboszcz z Kołobrzegu, od 20 marca powinien zgodnie z wyrokiem sądu być w więzieniu. Jest październik, a duchowny molestant seksualny dalej przebywa na wolności. Sądy przesyłają sobie jego papiery i dyskutują nad tym, czy odroczyć mu odbywanie kary (na jego wniosek) i kto miałby o tym zdecydować. Na procesie, który właśnie wytoczyła miejscowej kurii ofiara – Marcin K. – Kościół nie chciał iść na finansową ugodę, choć biskupi wiedzieli o zboczeniach księdza R. Czekają na rządy PiS? W Łodzi grupa „młodych patriotów” zaatakowała z użyciem gazu, kijów, kamieni i pochodni (!) romską rodzinę składającą się głównie z kobiet. Policja przyjechała w porę i uratowała napastowanych. Czyżby damscy bokserzy napatrzyli się na działalność tak modnych ostatnio tzw. patriotycznych grup rekonstrukcyjnych? Komisja swobód obywatelskich Parlamentu Europejskiego wszczęła wreszcie śledztwo w sprawie masowej i nielegalnej inwigilacji obywateli Unii Europejskiej, jaką prowadzą rządy USA i Wielkiej Brytanii pod przykrywką tzw. walki z terroryzmem. Podobnego śledztwa domaga się w Polsce Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich. Dziwnym trafem poszukiwaniem prawdy nie są zainteresowani ludzie zapewne najbardziej śledzeni – na przykład szef polskiego rządu. Sensacja w Niemczech. W diecezji fryburskiej rozwiedzeni i powtórnie zamężni lub żonaci katolicy będą mieli prawo do wszystkich sakramentów z wyjątkiem jednego – katolickiego ślubu. Będą też mogli pełnić funkcje w kościele tak jak inni katolicy. Jeżeli tej reformy nie storpeduje Watykan (ponoć Franciszek jest jej przychylny), to oznacza przełom i pierwszą prawdziwą reformę w Kościele. JPII w grobie się przewraca… Po Norwegii także na Islandii tamtejsi humaniści świeccy przełamują luterański monopol na reprezentowanie duchowych potrzeb mieszkańców. Oprócz humanistycznych ślubów i pogrzebów organizują równolegle z Kościołem inaugurację prac parlamentu. Już 16 proc. posłów wybiera uroczystość świecką zamiast religijnej. Można? Można. Polska firma LPP (m.in. sieć sklepów Reserved, House), największy krajowy importer banglijskiej odzieży szytej w warunkach urągających ludzkiej godności i zasadom bezpieczeństwa, umywa ręce od odpowiedzialności za to, co dzieje się z jej producentami w Bangladeszu. Inne światowe marki próbują wpływać na swoich kontrahentów. Tragikomiczne jest to, że firma ma siedzibę w Trójmieście, kolebce nomen omen „Solidarności”. Co trzeci polski żołnierz wracający z tzw. misji zagranicznych ma zaburzenia emocjonalne lub kłopoty rodzinne. Co zatem robi na misjach kilkunastu kapelanów Krk na państwowych posadach? Faktem jest, że po niepotrzebnej tzw. wojnie z terrorem czeka wojaków „wojna z horrorem”. Życiowym i rodzinnym.
Niemiłosierni M
amy za sobą trzy tygodnie medialnej „nagonki” na Kościół w związku z wysypem skandali pedofilskich. Cierpliwie słuchałem tego, co przez ten czas mówili biskupi, księża i świeccy komentatorzy. Starałem się usilnie nie wejść do telewizora i nie wytrzaskać kilku mord. A i teraz chcę napisać bez emocji, rzeczowo... Zacznijmy od pewnej prawidłowości, którą warto zapamiętać. W 98 przypadkach na 100 księża kłamią w sprawach mających wpływ na wizerunek Kościoła. Tymi dwoma wyjątkami, które odnotowałem, są ks. Lemański oraz jezuita Krzysztof Mądel, molestowany w dzieciństwie przez własnego proboszcza. Ci dwaj, widząc festiwal zakłamania w wykonaniu swoich przełożonych i kolegów, złożyli świadectwo prawdzie. Dlaczego? Ponieważ zachowali w kapłaństwie kręgosłup moralny, co jest zaiste wielką sztuką. Inni duchowni kłamią, gdyż chcą dalej pracować, a wystąpienie księdza przeciwko własnej organizacji jest równoznaczne ze śmiercią zawodową, bezrobociem, biedą itd. Najbardziej kłamią biskupi, bo mają najwięcej do stracenia. Odwrotną zasadą kierują się byli księża, którzy mówią o Kościele prawdę. Publiczna spowiedź ks. Gila zakończyła – mam nadzieję – szum medialny w jego sprawie. Czy mu wierzę? Nie. Dowody, jakie zebrały „FiM” (od kwietnia do naszej publikacji w czerwcu) na jego temat, są jednoznaczne. Pokrętne tłumaczenie plus rozbiegane oczka zakonnika jeszcze bardziej go pogrążyły. Miejmy nadzieję, że normalny, świecki sąd będzie miał sposobność to rozstrzygnąć. Zostawiam też inne, niedawno upublicznione informacje o molestowaniu dzieci, mężów i uczennic gimnazjów, które „dziwnym trafem” wypłynęły lawinowo dokładnie podczas afery dominikańskiej. To tylko kolejny dowód na to, że takie przypadki dzieją się w Polsce każdego dnia, potrzeba tylko odpowiedniej atmosfery, żeby ofiary, ich rodzice czy inni świadkowie (np. była gospodyni ks. Gila, która przez kilkanaście lat ukrywała fakt molestowania przez niego dzieci na parafii w Polsce) nabrali odwagi do mówienia. O wiele bardziej symptomatyczne i wkurzające jest to, w jaki sposób podchodzi się w publicznych dyskusjach do problemów, które leżą u źródeł molestowania dzieci przez księży. Jak wspomniałem, uczestniczący w nich duchowni, z rzecznikiem ks. Klochem na czele, kłamią z zasady. Niestety, druga strona (dziennikarze) nie może w żaden sposób sprostować tych kłamstw, ponieważ nie zna prawdy, tj. realiów Kościoła. Weźmy pytanie, które przewijało się w większości publikacji czy na przykład w TVP Info po wywiadzie z ks. Gilem: ilu może być księży pedofilów w Polsce, jaka jest skala problemu? Znawcy tematu wiedzą, że to głównie celibat i deprecjacja kobiet, obecne wyłącznie w Krk, odpowiadają za tak liczne przestępstwa seksualne. Oczywiście ks. Kloch i inni „czynni” – a także m.in. parlamentarzyści prawicy oraz rzecznik KAI Marcin Przeciszewski, rasowy „Krzyżak”, który mieni się Polakiem – twierdzą zgodnie, że w Kościele papieskim nie ma więcej pedofilów niż na przykład wśród nauczycieli, lekarzy czy trenerów. A nawet że jest ich procentowo mniej; mówią o 12 lub ogólnie „kilkunastu” przypadkach. Powołują się przy tym na mityczne badania i na publikacje „uznanych mediów”, takich jak „Wyborcza”, „Newsweek” czy „Polityka”. I mają rację, bo tylu ich tam było! To są przypadki, których nie dało się zamieść pod dywan
na plebanii lub w kurii i które stały się aferami na skalę krajową. Tymczasem my, w redakcji „FiM”, na podstawie naszych publikacji naliczyliśmy ponad 70 pedofilów w sutannach w ciągu ostatnich 5 lat. Czy to już wszyscy? Wolne żarty! My również pisaliśmy wyłącznie o przypadkach znanych – przynajmniej na forum parafii. Ogromna większość aktów pedofilskich trwa nadal! Inne, ujawnione, są wyciszane pokątnie za pieniądze księdza lub kurii; zwykle po tym, gdy ofiara, przeżywając traumę, zaczęła się zwierzać najbliższym. Kościół potrafi być w takich przypadkach baaardzo hojny. Znam wiele takich historii z czasów, gdy byłem klerykiem i księdzem, na przykład z Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie proboszcz, gwałcąc kilkuletniego chłopczyka, rozerwał mu odbytnicę. Skończyło się na kilku szwach i kilkudziesięciu tysiącach „do ręki”. Wszystko rozegrało się w kręgu rodziny, proboszcza i kurialistów, a plotki w parafii szybko zaszczekały miejscowe mohery. Tylko wikariusze roznieśli wieść między innych księży. Każde takie odszkodowanie to wielki ból dla kleru, który przywykł brać, a nie dawać. Obecnie też biskupi boją się najbardziej tego, że fala „nagonki” wpłynie na sąd w Koszalinie, gdzie odbywa się bezprecedensowy proces o odszkodowanie od kurii. Oby sędzia był nieczuły na podchody, które niewątpliwie mają tam miejsce… Sama myśl o setkach tysięcy złotych dla każdej ofiary pedofila w sutannie jest dla funkcjonariuszy Krk prawdziwym widmem upadku ich firmy, gdyż oni wiedzą najlepiej, że takich ofiar są tysiące. A kiedy pierwsza z nich dostanie godne odszkodowanie, wtedy reszcie puszczą hamulce. Wspomniany Przeciszewski wprost powiedział, że Kościół w USA może płacić, bo jest bogaty, ale ten biedny polski – w żadnym wypadku. No tak, biskupi musieliby wówczas przesiąść się z mercedesów na golfy, a proboszczowie – chyba na cinquecenta! Nie mniej naiwne w wykonaniu dziennikarzy i bezczelne w przypadku duchownych są dywagacje lub wprost negacje faktu odpowiedzialności watykańskiej instytucji za przestępstwa seksualne swoich podwładnych. Z relacji ofiar wynika, że stanowisko księdza jest przez niego zawsze wykorzystywane do aktów pedofilskich. Przestępstwo wiąże się więc nieodłącznie z misją powierzoną przez biskupa i kurię. Nawet biedne szpitale płacą za błędy lekarzy, ale przecież kurie płacić nie przywykły. Media, a tym bardziej kler, udają też, że nie wiedzą o tajnej, mafijnej instrukcji „Crimen sollicitationis” z 1962 roku (patrz str. 9), wystosowanej do biskupów całego świata przez Jana XXIII, zwanego dobrym papieżem. Sprowadzała ona karę wykluczenia z Kościoła na tego, kto wiedząc o przestępstwie seksualnym księdza, chciałby upowszechnić tę wiedzę. Innymi słowy papież, który ma być wyniesiony 27 kwietnia razem z JPII do (wątpliwego) zaszczytu bycia świętym katolickim, nakazywał pod najcięższą w Kościele sankcją do ukrywania przestępców przed odpowiedzialnością karną. Oczywiście dla dobra Kościoła, którego „dobre imię” jest o niebo (to ziemskie) ważniejsze od piekła tysięcy ofiar zboczeńców, które ucierpiały m.in. w związku z tą haniebną instrukcją. Na 27 kwietnia papież Wojtyła ustanowił Święto Miłosierdzia Bożego. Tylko dla kogo? Zapewne dla siebie i swego Kościoła. Wątpię jednak, czy jakikolwiek bóg będzie dla nich miłosierny. JONASZ
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r. Abonament to opłata za prawo do korzystania z określonego świadczenia szczegółowo uregulowanego zapisami umowy między abonentem a firmą świadczącą usługi. W przypadku publicznej radiofonii i telewizji abonament jest podatkiem od dobra luksusowego w postaci odbiornika umożliwiającego uczestnictwo w pełnionej przez owe media „misji”. Wyraża się ona m.in. prezentowaniem gwiazdek inkasujących za swoje występy/programy autorskie niebotyczne honoraria oraz pobieraniem wielotysięcznych pensji przez władze spółek Polskie Radio SA i TVP SA. Za tę cudzą przyjemność muszą zapłacić nawet osoby niedowidzące, których ostrość wzroku przekracza 15 proc., i niedosłyszące (zwolnienie z abonamentu obejmuje tylko całkowicie głuchych lub cierpiących na obustronne upośledzenie słuchu mierzone na częstotliwości 2000 Hz o natężeniu od 80 dB), bowiem ślepy na jedno oko i głuchy na jedno ucho nie ma uprawnień do ulgi, jeśli nie wykaże się zaświadczeniem o trwałej niezdolności do pracy. Inny przykład z kategorii absurdów: w gospodarstwie domowym abonament uiszczany jest niezależnie od liczby osób w nim pozostających i użytkowanych odbiorników, więc samotny emeryt z miesięcznym dochodem przewyższającym 1761 zł brutto (50 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w roku poprzedzającym) uiszcza za swoje radio i telewizor opłatę w tej samej wysokości co rodzina biznesmenów z kilkorgiem dorosłych dzieci, posiadająca sześć radioodbiorników (w domu i w samochodach) oraz cztery telewizory (willa w mieście i letniskowa hacjenda na wsi). „Abonament radiowo-telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi; dlatego rząd
B
będzie zabiegał o poparcie prezydenta i opozycji dla jego zniesienia” – zapowiedział wiosną 2008 r. premier Donald Tusk. Szef rządu podkreślił, że niedopuszczalna jest też sytuacja, w której „we wnętrzu telewizja
GORĄCE TEMATY natychmiastowy odbiór programu, używa tego odbiornika” (art. 2 ust. 2 ustawy o abonamentach). Sprawdzenia, czy posiadamy urządzenie „umożliwiające natychmiastowy odbiór”, dokonują kontrolerzy z Poczty Polskiej SA (podmiot prawa prywatnego!), będącej żywotnie zainteresowaną wyłapywaniem opornych, bowiem dostaje w nagrodę połowę łupu z egzekucji (art. 7 ust. 8 ustawy o abonamencie). Mogą oni przyjść do naszego domu (w godz. 8–20) i – po okazaniu stosownego upoważnienia wystawionego przez Centrum Obsługi Finansowej spółki oraz legitymacji służbowej
– Spróbuje ponownie, gdy w domu nie ma wycwanionych dorosłych i pozostanie dajmy na to babcia... Sprawdzi też „operacyjnie”, biorąc na spytki listonosza, czy do danego mieszkania, w którym nie zarejestrowano żadnego odbiornika, przychodzą systematycznie przesyłki od operatora telewizji kablowej. Te koperty nie stanowią niestety „twardego” dowodu, bo do środka koperty oficjalnie zajrzeć nie wolno, więc mogą równie dobrze zawierać na przykład faktury za internet, zaś operatorzy nie są zobowiązani do ujawniania nam umów ze swoimi klientami.
Haracz publiczny publiczna przypomina komercyjną m.in. ze względu na bardzo wysokie wynagrodzenia dla gwiazd ekranu, a na zewnątrz staje się publiczna tylko z tego tytułu, że ściąga haracz publiczny z ludzi”. Dzisiaj już wiemy, że pan premier jak zwykle rzucał słowa na wiatr... Zgodnie z obowiązującymi przepisami każdy posiadacz odbiornika musi go zgłosić w urzędzie pocztowym (z wyjątkiem osób ustawowo zwolnionych z daniny). Jeśli tego nie uczyni, podlega karze w wysokości stanowiącej trzydziestokrotność miesięcznej opłaty abonamentowej obowiązującej w dniu stwierdzenia używania niezarejestrowanego odbiornika (według aktualnych stawek 559,50 zł za telewizor i 169,50 zł za radio). Gdy jej nie uiści dobrowolnie, sprawa kierowana jest do egzekucji w trybie administracyjnym (urząd skarbowy, a następnie komornik). Trzeba również płacić za hipotetyczne korzystanie z mediów publicznych, bowiem „domniemywa się, że osoba, która posiada odbiornik radiofoniczny lub telewizyjny w stanie umożliwiającym
iskupi wyczuli medialną koniunkturę i zaczęli nagle przepraszać za wyczyny pedofilskie swoich podwładnych. Sprawę załatwił już ordynariusz warszawsko-praski abp Henryk Hoser oraz szef Ordynariatu Polowego bp Józef Guzdek, w kolejce oczekuje dwóch następnych hierarchów... „W związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa określonego w kan. 1395 par. 2 Kodeksu prawa kanonicznego („Duchowny, który w inny sposób wykroczył przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu, jeśli jest to połączone z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego” – dop. red.) przez ks. Piotra F., biorąc pod uwagę wskazania i normy wydane przez Stolicę Apostolską i Konferencję Episkopatu Polski, zgodnie z kan. 1333 par. 1 kpk wyżej wymieniony został suspendowany, czyli ma zakaz wykonywania wszystkich aktów władzy święceń oraz nie może używać stroju duchownego.
– zażądać wpuszczenia do środka, ale my mamy prawo zatrzasnąć im drzwi przed nosem. Czy poniesiemy z tego powodu jakieś konsekwencje? – Żadnych. Mieszkanie jest nienaruszalne, a jego przeszukanie może nastąpić jedynie w przypadkach określonych w ustawie i w sposób w niej określony. Mówi o tym art. 50 Konstytucji RP. Ustawa abonamentowa nie zawiera odpowiedniej delegacji, więc pracownik poczty nie ma prawa wejść do domu wbrew naszej woli. Kategorycznie potwierdził to Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 16 marca 2010 r., orzekając, iż – cytuję – „pracownicy ci nie mają uprawnień do stosowania jakichkolwiek »technik operacyjnych« i nie mogą kontrolować gospodarstw domowych bez zgody lokatorów” – wyjaśnia redakcyjny prawnik. Rozmawiamy z pracownikiem Poczty zajmującym się namierzaniem „nielegalnych” odbiorników. „FiM”: – Co zrobi uparty kontroler, jeśli odbije się od drzwi?
Zgodnie z procedurami obowiązującymi w Archidiecezji Częstochowskiej trwa postępowanie wyjaśniające w powyższej sprawie. Jeśli podejrzenia potwierdzą się, akta sprawy zostaną przekazane do Stolicy Apostolskiej,
– Kogo w pierwszej kolejności bierzecie pod lupę? – Najbardziej podejrzani są ci, którzy po tej niedawnej fali wezwań do zapłaty zaległych abonamentów nagle wyrejestrowali odbiorniki. – Jakie są najpopularniejsze metody stosowane przez uporczywie niepłacących? – Bardzo urozmaicone. Najczęstszą jest fikcyjna umowa kupna-sprzedaży lub użyczenia. Według rozporządzenia (Ministra Transportu z dnia 25 września 2007 r. – dop. red.) odbiorniki podlegają zarejestrowaniu w terminie 14 dni od daty wejścia w ich posiadanie. Dostałem się szczęśliwym trafem do chałupy, widzę telewizor. Proszę o okazanie książeczki opłat. Gospodarz wychodzi do drugiego pokoju i przynosi papier zaświadczający, iż kupił sprzęt trzy dni wcześniej. Za 999 zł, więc nawet nie ma obowiązku zapłacić w urzędzie skarbowym podatku od czynności cywilnoprawnych. Datę wpisał przed chwilą, ale przecież mu tego nie udowodnię. Pouczam tylko o obowiązku rychłej rejestracji, a on na to: „Wie
szczęśliwie dla kapłana złożyło (z punktu widzenia kodeksu prawa świeckiego) – zdążyła skończyć 15 lat. Arcybiskup okazał w tej sytuacji wyrozumiałość: zamiast zawiadomić prokuraturę i skierować podwładnego
…bez uczynków zgodnie z art. 6 norm przez Nią wydanych” – zakomunikował 1 października kanclerz kurii ks. Krzysztof Dziub. Podejrzany ks. Piotr F. ma 43 lata, był do niedawna w „świętym mieście” wikariuszem parafii św. Józefa i nauczycielem religii w Publicznym Gimnazjum św. Józefa, prowadzonym przez Stowarzyszenie Przjaciół Szkół Katolickich. W połowie czerwca, tuż po powrocie ze szkolnej wycieczki do Włoch, poprosił metropolitę abp. Wacława Depę o natychmiastowy urlop zdrowotny („FiM” 40/2013). Okazało się, że przyczyną nagłej zapaści był seks z uczennicą drugiej klasy gimnazjum, która – jak się
na rekolekcje do klasztoru o zaostrzonym rygorze, udzielił ks. Piotrowi (dekretem z 20 czerwca) rocznego wypoczynku z poleceniem ukrycia się w domu rodzinnym (miasteczko B. w diecezji tarnowskiej). ~ ~ ~ W 2002 r. sąd w Świdnicy skazał proboszcza parafii św. Mikołaja w Pszennie, 60-letniego dziś ks. Edwarda P., na półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata za molestowanie seksualne dwóch ministrantów („por. „Łapacz gołębi” – „FiM” 26/2002). Ofiarami byli: 12-letni D. i starszy o rok G., którym wielebny wkładał rękę w majtki.
3
pan, chyba go odsprzedam, bo coś mi obraz śnieży”. Następnym razem mnie nie wpuści. – Ale jest wówczas hak na prywatnego sprzedawcę, który z pewnością również nie płacił abonamentu. – Byłby, gdyby nie fakt, że ten rzekomy kontrahent to zazwyczaj osoba ustawowo zwolniona z abonamentu. Nawet nie próbuję ugryźć tematu, bo z doświadczenia już wiem, że sprzedającym okaże się członek rodziny po 75 roku życia lub ktoś pozostający na zasiłku… – Inne sposoby? – Majsterkowicze lubują się w różnych mikroskopijnych szybkozłączkach, które w ułamku sekundy czynią odbiornik niesprawnym szmelcem. Uchyla mi drzwi młody człowiek, pokazuję mu przez szparę dokumenty, proszę o umożliwienie kontroli. Grzecznie odpowiada, że za chwilkę, jak tylko narzeczona założy majtki. I faktycznie trwa to moment. Po wejściu okazuje się, że na honorowym miejscu stoi kilkudziesięciocalowa plazma. Niestety, nie działa, a ustawa wymaga, żeby sprzęt był sprawny technicznie i umożliwiał natychmiastowy odbiór. Nie ma kabla zasilającego ani przewodu antenowego. Facet przynosi druty i zachęca: „Niech pan spróbuje, może się uda”. Próbuję, bezskutecznie. Narzeczona daje przedłużacz, żebym wziął prąd z innego gniazdka. Porażka. Musiałbym być elektronikiem i rozkręcić telewizor, aby zorientować się, o co chodzi. Pytam, skąd ten mebel. Twierdzi, że od kolegi, który wyemigrował do Anglii. Dlaczego nie odda do serwisu? „Nie mam na razie kasy” – odpowiada. – Czyli możecie mu w tym momencie naskoczyć? – Raczej tak... ANNA TARCZYŃSKA Za tydzień kilka praktycznych rad dotyczących ulg oraz zaległości abonamentowych.
Po uprawomocnieniu wyroku ks. Piotr został skierowany na rekonwalescencję w domu księży emerytów. – Kolegował się z naszym biskupem pomocniczym Edwardem Janiakiem (od 2012 roku ordynariusz w Kaliszu – dop. red.). Byli razem święceni. Janiak często go odwiedzał w Pszennie, więc nie dał mu zrobić krzywdy. Gdy afera ucichła, a okres próby minął, w 2006 roku biskup załatwił kumplowi probostwo we wsi B. Jednoosobowa parafia, nikt mu nie patrzy na ręce, żyć nie umierać – zauważa emerytowany duchowny spod Wrocławia. Gdy prawda o paskudnej przeszłości proboszcza z B. wyszła przed kilkoma dniami na jaw, kanclerz kurii wrocławskiej ks. Stanisław Jóźwiak tłumaczył: „Nie było zakazu pełnienia funkcji duszpasterskiej, więc od strony prawa wszystko jest dobrze”, zaś niegdysiejsze zapewnienie biskupa Janiaka, iż skazany ksiądz do służby nie wróci, „było jedynie słowem, a nie oficjalną deklaracją archidiecezji”. Kanclerz obiecał, że „porozmawia z proboszczem i zasugeruje mu podjęcie terapii”. MARCIN KOS
4
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
z notatnika heretyka
pOLKA POTRAFI
Głowa mała!
Jak wśród panoszących się gejów, lesbijek, „transów”, lewicowców, palikotowców itp. wychow ać dziecko na katolika, takiego zdewociałego na dodatek? Łatwo nie jest, a cała sztuka polega na tym, żeby zacząć tak wcześnie jak się da. Zaraz po okresie „mymłonowym”. Konkretnymi poradami służą bogobojne publikacje. Na przykład książka „Jak od kołyski uczyć o Bogu” wydana w serii „Rodzina katolicka”. Zbiór cennych rad, jak maksymalnie znudzić i uprzykrzyć sobie życie „w imię Boże”. I naszemu dziecku przy okazji tak samo. Zaczyna się od chrztu, z którym nie warto zwlekać – nieświadomego niczego małego człowieka kropimy „święconą” wodą maksymalnie miesiąc po porodzie. Tak przygotowany ludzki materiał gotowy jest do dalszych psychozabiegów… Przez kilka pierwszych miesięcy – niestety – wiele nie wskóramy. Ale to najlepszy czas na dewockie podwaliny. Mieszkanie – czytamy w poradniku – powinno być bogato przyozdobione świętymi figurkami i obrazkami. Dziecko przytomniej otworzy oczka, zacznie się rozglądać, to od razu zobaczy co trzeba. W obecności malca często się modlimy – rano, wieczorem, przed jedzeniem – żeby była to
pierwsza rzecz, na którą będzie miało ochotę, jak wylezie z kołyski. „Butelki i pieluchy same w sobie są dość prozaiczne” – informuje poradnik – i zdecydowanie najmniej w całym wychowywaniu ważne. Problemem dla świeżo upieczonych rodziców, młodych zwłaszcza, może być fakt, że dziecka nie można zostawiać w domu samego. Trzeba z nim siedzieć i pilnować. Poradnik zaleca na ten czas „domowe przyjemności”: „Możecie zająć się uprawą kwiatów i roślin do przyozdobienia domowych ołtarzyków. Ojcowie, którzy lubią prace stolarskie, mogą przygotować figurkę lub krucyfiks”. Zaleca się – skoro i tak siedzimy w czterech ścianach – lekturę historii Kościoła (naprawdę?!) i rodzinne ćwiczenie pieśni oraz psalmów kościelnych.
Kościół ewidentnie zmienia na naszych oczach strategię kontaktowania się z opinią publiczną. Dotychczasowa przyniosła fiasko. Niejednokrotnie pisaliśmy na tych łamach, że Kościół szanuje jedynie silnych partnerów lub przeciwników. Jak każda autorytarna instytucja gardzi słabymi i okazuje im lekceważenie. To dlatego polscy biskupi zwykle okazują wiele pogardy krajowym politykom, a z wielką rewerencją traktują właściwie tylko Jarosława Kaczyńskiego. Nie chodzi o polityczny sojusz i oczywiste korzyści ze współpracy z Kaczyńskim, bo tych ostatnich dostarcza Kościołowi cała klasa polityczna. Biskupi pamiętają po prostu los arcybiskupa Stanisława Wielgusa, który musiał ogłosić upokarzającą abdykację, kiedy ludzie Jarosława w mediach ścisnęli go za gardło lustracją i przygwoździli teczkami SB. Tamten rzucony na kolana Wielgus stanął mi przed oczami, gdy w ostatnich dniach 3 razy słyszałem z ust polskich biskupów słowo „przepraszam”. Jak wiele musiało się wydarzyć, że ci butni panowie wyrzucili z siebie takie słowa! Nawet jeśli jeden z nich – abp Hoser – przepraszał tylko za to, że opinia publiczna „mogła odnieść złe wrażenie”. Wygląda na to, że biskupi uznali, że prowadzona na dotychczasowych warunkach wojna z mediami w sprawie pedofilii kleru została przegrana. Ta zmasowana akcja przepraszająca nie jest oczywiście jakimś dowodem nawrócenia polskiego episkopatu
Te zajęcia – zdaniem autorów – skutecznie zapobiegają nudzie i depresji. A konkretna klerykalna wiedza przyda się, kiedy potomek będzie już chodził i mówił. Dziecko staje się coraz bardziej „kumate”. I coraz częściej wyprowadzamy je na zewnątrz. To może być problem, gdy trafił się potomek urodziwy. Ludzie zachwycają się: jakie to ładne, jakie śliczne, za wczesnego młodu odwracając uwagę dziecka od spraw jedynie ważnych – duchowych! Najlepiej więc takich zachwytów unikać – „podczas spaceru rozmyślajcie o duszy dziecka uczynionej na obraz i podobieństwo Boże”. Maluch jeszcze bardziej podrośnięty zaczyna poznawać meandry kościelnego savoir-vivre’u. „Dziecko może nauczyć się znaku krzyża w ten sam sposób, co zabawy w kosi-kosi łapci” – instruuje książka. Istotną rolą ojca w wychowywaniu dzieci jest opowiadanie im o otaczającym świecie. Katoliccy ojcowie nie muszą się zbytnio wysilać. Do wyboru mają tylko bardzo konkretne historie… „Jakże zafascynowane będzie dziecko opowieściami taty o podróżach Jezusa, Maryi i Józefa” – przekonują autorzy. „Nie obawiajcie się unieść naczynia z wiedzą do ust niemowlęcia. To nieistotne, że większość tej wiedzy spłynie po śliniaczku” – dodają pięknie i metaforycznie. I tak w bojaźni bożej doczekujemy pierwszych urodzin pociechy, które warto uczcić, zapalając świeczkę. Nie! Wcale nie na torcie! W kościele. I taka „zabawa” już co roku. Biedne są dzieci Terlikowskiego… JUSTYNA CIEŚLAK
na ewangelię lub – tym mniej – na poczucie ludzkiej przyzwoitości. To dobrze zorganizowana akcja propagandowa, która jest świadectwem powołania – zapewne w Katolickiej Agencji Informacyjnej – kryzysowej grupy szybkiego reagowania. Otóż sprawy zabrnęły zbyt daleko, aby kolejne afery zbywać milczeniem czy zwyczajową arogancją i lekceważeniem. Sytuacja się zmieniła odkąd w aferze pedofilskiej utonął – na oczach całego zdumionego świata – jeden z polskich hierarchów, arcybiskup Wesołowski. Wpadł z takim hukiem, że właściwie musiał go zadenuncjować sam Watykan, przyparty do muru przez media z Dominikany. Odtąd nie ma już wyjścia – trzeba robić dobre wrażenie skruszonych i wzruszonych pasterzy. Imiennik księdza Wojciecha Lemańskiego i jego największy wróg w archidiecezji – arogancki ksiądz notariusz Lipka, który w porę nie pojął, że wiatry wieją już z innej strony – jako pierwszy został złożony w ofierze. Kościół odciął się w ten sposób publicznie od najbardziej odrażających przejawów własnej pychy. I jeszcze jedno – najważniejsze. Nic się nie zmieniło w kwestii fundamentalnej: nie będzie żadnych pieniędzy dla ofiar pedofilii od Kościoła. Będzie może „pomoc psychologiczna”. Zapewne chodzi o to, że ofiary będą mogły wyspowiadać się (księżom pedofilom?) z braku pokory i zbyt długiego języka. A Kościół im – w swej nieskończonej dobrotliwości – przebaczy. ADAM CIOCH
Rzeczy pospolite
Zmiana taktyki
Prow inc jałk i W Stalowej Woli 32-letni mężczyzna zdemolował bar. Potłukł szyby, a że rzucał w nie słoikami z maggi, zniszczył przy okazji sufit i ściany. W obsługę usiłował trafić – na szczęście bezskutecznie – butelkami. Właścicielka lokalu zarzeka się, że przyczyną agresji nie było menu. Sprawca niewiele potrafił wyjaśnić, bo miał we krwi przeszło 2,5 promila.
Bar zdobyty
Ze stacji paliw w Jaśle 29-letni amator adrenaliny ukradł samochód w chwili, gdy jego właściciel poszedł uregulować rachunek za benzynę. Miał jednak wyjątkowego pecha, bo kiedy uciekał, wjechał prosto w policyjny radiowóz.
Kradzione nie tuczy
W Rawiczu na samym środku skrzyżowania 27-letni brat uczył swoją 35-letnią siostrę, jak prowadzić samochód. Brat miał dwa ponad promile. Siostra – jeden.
Rodzina za kółkiem
43-letni Jacek C., mieszkaniec Jarocina, ostentacyjnie podpalał śmietniki, wybijał szyby w witrynach sklepowych oraz samochodach. Po co się z tym tak obnosił? Żeby zimę spędzić w więzieniu. Był tak skuteczny, że teraz ma szansę za kratami spędzić nie tylko jedną, a nawet pięć zim.
Sposób na zimno
Przy jednej z lubelskich podstawówek na chodniku siedział 50-letni mężczyzna ubrany w odblaskową kamizelkę, a głowę miał opartą o drzewce wielkiego znaku z napisem „Stop”. Mężczyzna miał za zadanie przeprowadzać dzieci przez jezdnię, ale 3 promile alkoholu we krwi mocno mu to zasadnicze zadanie utrudniały. Opracowała WZ
Zastopowany
myśli niedokończone Kościół nie ma szans na oczyszczenie, jeśli nie przeprosi za Jana Pawła II, za którego pontyfikatu w Watykanie kwitły pedofilia, przekręty finansowe i kontakty z mafią. (Piotr Szumlewicz, publicysta)
Biskupi zostali zmuszeni do przeproszenia za pedofilię. Przez media. Gdyby nie media, nic by z tym nie zrobili. To, co się dzieje, to konwulsja, histeryczna próba ratowania twarzy (…). Coraz mniej ludzi chodzi do kościoła. Straciliśmy młodzież. (ks. Jacek Stasiak, zbuntowany ksiądz z Aleksandrowa Łódzkiego)
Wprowadźmy w Polsce powszechny dostęp do broni! (europoseł Marek Migalski, PJN)
Uważam, że gdyby część księży pedofilów była osobami świeckimi, nie byłaby pedofilami. A co do liczb, to wiem, że w samym Otwocku pod Warszawą grasowało 3 pedofilów. Tylko od swoich pacjentów słyszałem o sześciu księżach pedofilach. (Marek Sułkowski, psycholog)
Balcerowicz – broniąc OFE – przede wszystkim broni własnej pozycji. Błędy, które są w systemie OFE, są jego autorstwa. Trzeba pamiętać, że on dwa razy zawalił budżet – na początku lat 90. wskutek szoku bez terapii i pod koniec lat 90. wskutek niepotrzebnego przechłodzenia. (prof. Grzegorz Kołodko, ekonomista, były wicepremier)
Antoni Macierewicz to polityk niedościgniony. Czerpię z niego przykład. (Tomasz Kaczmarek, agent Tomek, poseł PiS)
Lepiej czytajmy katechizm niż wywiady papieża Franciszka. Niestety, wydają się one coraz mniej warte uwagi. Papież nie jest wybitnym teologiem jak jego poprzednik, ani nawet dobrym etykiem jak papież z Polski. I dziennikarze wyciągają go na różne pogawędki, z których nie wynika wiele dobrego. Może szczególnie wynika to, że wierzący są rozczarowani, bo mają wrażenie, że Piotr nie jest Piotrem. Zachęćmy też papieża, by przed każdym wywiadem poczytał katechizm. A jego PR-owcom podziękujmy za marną robotę. (Tomasz Rowiński, publicysta katolickiego portalu Fronda)
Usłyszałem właśnie „niefortunne” słowa abpa Michalika... Jestem wierzący, jestem katolikiem, ale mam tego, k...wa, dość!!! (Maciej Stuhr, aktor) Wybrali: RK, AC, ASz, SH, PPr
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
na klęczkach
Papież antyklerykałem Papież Franciszek nie tylko pisze listy do lewicowych gazet, ale również udziela im wywiadów. Założyciel gazety „La Repubblica” i rozmówca papieża wyznał, że kiedy spotyka klerykała, wówczas staje się antyklerykałem. Franciszek powiedział, że i jemu to się zdarza. Że bywa antyklerykałem! W ten sposób (prawie) spełniło się proroctwo Jonasza, który już 13 lat temu pisał: „Największymi antyklerykałami powinni być księża i biskupi”, ale my, antyklerykałowie, mamy w tej sprawie mieszane uczucia. Po pierwsze, wygląda na to, że stajemy się gazetą papieską (bo antyklerykalną), co wprowadza nas w spore zakłopotanie. Tymczasem nasi przeciwnicy – klerykałowie – lokują się w tej sytuacji w obozie antypapieskim. Po drugie, chcemy zauważyć, że Franciszek może stale uważać się za antyklerykała. Ponieważ największego klerykała ma szansę spotykać codziennie, patrząc w lustro. Bo czy jest większy wyraz klerykalizmu niż bycie głową Kościoła i głową państwa jednocześnie? MaK
Pociąg pod nadzorem Ministerstwo Sprawiedliwości chce, aby po 25 latach od odsiadki za pedofilię kara skazanego uległa całkowitemu zatarciu. Zgodnie z obowiązującymi przepisami przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajowości nie ulega zatarciu, jeśli ofiarą jest małoletni poniżej 15 roku życia. Urzędnicy tłumaczą, że każdemu trzeba dać drugą szansę i umożliwić powrót do społeczeństwa, ale zdają się nie zauważać, że w kościółkowej Polsce łatwiej niż gdzie indziej spotkać zboczeńca, a bezpieczeństwo dzieci jest chyba w tym względzie najważniejsze. ASz
I media też winne Tymczasem według prawicowego sondażu „Homo Homini” aż 64 proc. Polaków źle ocenia działania Kościoła w sprawie pedofilii wśród duchownych, a tylko 24 proc. badanych nie ma Krk nic do zarzucenia. Za fatalne wyniki jezuita ks. Adam Żak obwinia… media, bo w „głównych wydaniach informacji w telewizjach ponad 15 minut poświęca się sprawom pedofilii, a o pozytywnych sprawach się nie mówi”. ASz
Upadek kanclerza Henryk Hoser, arcybiskup warszawsko-praski, odwołał księdza Wojciecha Lipkę, bezczelnego obrońcę tarchomińskiego proboszcza skazanego za pedofilię, z funkcji kanclerza kurii. Lipka zabłysnął ostatnio kilkoma błyskotliwymi
Fucha pani Hani
bon motami, na przykład uznaniem problemu molestowania nieletnich za „kwestię interpretacji”, za co jego szef musiał się publicznie, choć wymijająco, kajać. Dymisja kanclerza raczej nie świadczy o tym, że w stołecznym kościele idzie nowe, tylko o tym, że Hoser teraz poszuka sobie lepszego wciskacza kitu. MZB
Dzieci temu winne
nie potrafią pobierać narządów od dopiero zmarłych, dlatego „pozyskują” je od żywych jeszcze (ciepłych) ludzi. Dodatkowo stwierdził, że jego koledzy powinni się bardziej przykładać do ratowania pacjentów, zwłaszcza tych, u których zaistniało podejrzenie tzw. śmierci pnia mózgu. Lekarze twierdzą, że profesor opowiada bzdury. Tyle że pacjenci mogą im nie uwierzyć, zwłaszcza ci, którzy pamiętają sprawę tzw. „łowców skór”, czyli pracowników łódzkiego pogotowia ratunkowego, dobijających konających pacjentów pavulonem. Czy polska transplantologia to wytrzyma? MZB
Żołnierze krzyżowcy
Nareszcie wiemy, kto tak naprawdę jest winien pedofilii w Kościele. Przewodniczący polskiego Episkopatu abp Józef Michalik bez cienia wątpliwości sugeruje, że to wszystko przez… dzieci. „Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że często wyzwala się ta niewłaściwa postawa czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”. No tak, biedni duchowni nie mogą się opędzić od „szukających miłości” ministrantów, jak na złość zakładających przykrótkie komże. Sam Michalik chronił i bronił księdza pedofila M. z Tylawy („FiM” 27/2004), który przez kilkanaście lat molestował małe dziewczynki… Dziś powiedziałby pewnie, że „szukały miłości”. ASz
No… fakt! Dziennik „Fakt” gorszy się tym, że ksiądz Gil (ten wielki reformator Dominikany walczący z kartelami narkotykowymi) ponoć uprawiał seks oralny z dzieckiem pod portretem „Ojca Świętego”. Nas dziwi to zdziwienie. A któż lepiej nadaje się na patrona takiej „działalności” niż głowa Kościoła rzymsko-pedofilskiego? MaK
Organy kupię sprzedam Czy ktokolwiek mógłby się spodziewać skandalu na konferencji anestezjologów? A jednak. Aferę wywołał profesor Jan Talar, który stwierdził, że lekarze
Poseł Twojego Ruchu Henryk Kmiecik dowiedział się, że tegoroczna pielgrzymka żołnierzy na Jasną Górę kosztowała naszą armię… ponad 1,1 mln zł. Odbywała się ona w ramach „kształtowania postaw obywatelskich i etycznych”. Rozumiemy, że obywatele żołnierze mają jakimś cudem wpływ na ważne aspekty życia w Kościele katolickim. I że nie chodzi o ułożenie kwiatów w kościelnym wazonie. W każdym razie, kiedy teraz prości szeregowcy dostaną na obiad kaszę bez mięsa, to już wiedzą dlaczego… MaK
Kluby przykościelne „Gazeta Polska” zarządziła zjazd swoich klubów w stolicy polskiego kiczu – sanktuarium w Licheniu. Szykują się do przyszłych wyborów, do obstawiania komisji wyborczych, aby nie dochodziło w nich do „oszustw”. Jeśli ludzie „GP” będą tak wiarygodni i rzetelni jak eksperci Macierewicza, którym kibicują, to naprawdę powinniśmy już dziś zacząć bać się masowych oszustw wyborczych. MaK
Zdobył serca kleru Nagrodę Serce Łodzi wręczono byłemu prezydentowi Jerzemu Kropiwnickiemu, który w Łodzi prawie nie urzędował, bo jeździł w tym czasie po świecie. Za jakie zasługi? Doprowadzenie do ustanowienia państwowego święta Trzech Króli i uczynienie świętej Faustyny patronką miasta… Żeby było zabawniej, w kapitule przyznającej nagrodę jest między innymi duchowny ewangelicki i reprezentant gminy żydowskiej. „Miasto czterech kultur” stało się grajdołem jednej kultury – klerykalnej. MaK
Prezydent Warszawy, wiceprzewodnicząca PO oraz wykładowca naukowy w jednej osobie, czyli Hanna Gronkiewicz-Waltz, została szefową stołecznej Platformy. Warszawiacy zaczynają wątpić, czy pani Hania uniesie wszystkie te funkcje naraz. Sondaże, także te wykonane na zamówienie PO, wskazują, że aż 37 proc. ankietowanych zamierza wziąć udział w referendum w sprawie odwołania pani prezydent (to wystarczy, aby było ono ważne), zaś aż 66 proc. chce ją zdymisjonować. Cóż, miejmy nadzieję, że szef Platformy Obywatelskiej weźmie pod uwagę opinię obywateli i nie powoła odwołanej prezydent na stanowisko komisarza stolicy. MZB
Cudowny lek Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź wziął się za promocję modlitwy. Rozdaje pudełka miserikordyny. Jej stosowanie ma ukoić serce i wywołać radość. – Skuteczność gwarantują słowa Jezusa – reklamuje specyfik duchowny. Wszystko dlatego, że w pudełkach, które wiernym rozdaje Głódź, nie ma opracowanej przez biotechnologów i farmaceutów chemii. Jest tam za to różaniec, obrazek Jezusa i ulotka informacyjna. Można się z niej dowiedzieć, że „lek” należy stosować raz dziennie, a w nagłych przypadkach – „ile dusza zapragnie”. Cudowny lek kosztuje zaledwie 8 zł. Czy „lek” ma uleczyć braki w kasie stojącej u progu bankructwa archidiecezji? PPr
Władzę tanio sprzedam Na aukcjach mogą się za to dorobić anarchiści. Działacze z organizacji Rozbrat.org wystawili na portalu Allegro portrety znanych poznaniaków z podpisami, m.in. prezydenta Ryszarda Grobelnego, oskarżanego o marnowanie publicznych pieniędzy, oraz abp. Stanisława Gądeckiego, któremu zarzucają wyłudzanie własności komunalnej. Chcieli je opchnąć za symboliczną złotówkę, ale nabywcy
5
chcą za nie dać nawet 200 zł. To się nazywa wyczucie rynku! MZB
Ksiądz skrobak Była chórzystka oskarżyła księdza kapitana Jacka S. z kościoła garnizonowego w Legionowie o to, że gdy miała 14 lat, duchowny molestował ją seksualnie. Owocem romansu była ciąża dziewczyny w wieku 17 lat. Gdy tylko duchowny dowiedział się o tym, nakazał jej usunąć ciążę i chciał zapłacić za zabieg. W sumie ksiądz został oskarżony o sześć przestępstw, z których najcięższe to gwałt. Grozi mu do 12 lat więzienia. Został zawieszony w sprawowaniu wszystkich funkcji i urzędów w katolickim Ordynariacie Polowym WP. MZ
Kontrola rodzicielska W rozpoczętym właśnie roku akademickim w akademikach Politechniki Łódzkiej po raz pierwszy w historii dorosły student może zamieszkać z dorosłą studentką w jednym pokoju, i to wcale nie musi być jego siostra. Administracja osiedla uczelni nie potrzebuje też żadnego pisma z Urzędu Stanu Cywilnego. Jedyny wymóg to… pisemna zgoda rodziców obojga żaków. Sąsiedztwo archikatedry tak działa? ASz
Różaniec na dużej przerwie Przez cały październik – codziennie, od poniedziałku do piątku, o godz. 10.30 – w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3 im. Władysława Sikorskiego w Tarnobrzegu (placówka publiczna) ksiądz organizuje dla uczniów i nauczycieli odmawianie wspólnej modlitwy różańcowej. Modły odbywają się w czasie dużej przerwy w sali poświęconej pamięci Władysława Sikorskiego. „Październik jest miesiącem, w którym w szczególny sposób możemy spełnić prośbę Maryi” – zachęca świecka szkoła, dodając, że szkolny różaniec jest jednocześnie formą podziękowania Bogu za dar przyszłej kanonizacji bł. JPII. AK
6
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
POLSKA PARAFIALNA
Smoki podwawelskie Kościół zarabia na swoich zabytkach miliony, ale gdy trzeba je remontować i konserwować, wyciąga rękę po pieniądze publiczne. W szczycie sezonu turystycznego zamknięto dla zwiedzających wieżę kościoła Mariackiego w Krakowie. Tę, z której rozlega się hejnał. Decyzję podjął w lipcu małopolski wojewódzki konserwator zabytków, gdy komisja specjalistów stwierdziła, że obiekt zagraża bezpieczeństwu ludności i wymaga pilnej renowacji schodów, wykonania nowej instalacji elektrycznej i grzewczej, a także zainstalowania klimatyzacji oraz oświetlenia awaryjnego. Zakazem wstępu nie objęto jedynie hejnalistów (wyszkoleni funkcjonariusze Straży Pożarnej z aktualnymi badaniami sprawnościowymi). Kościół Mariacki należy do najbogatszej w mieście parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jej proboszczem jest (od listopada 2011 roku) ks. prałat Dariusz Raś (brat posła Ireneusza Rasia z PO), były kapelan kard. Stanisława Dziwisza. Raś zastąpił na tym stanowisku ks. infułata Bronisława Fidelusa, słynnego biznesmena, którego Dziwisz uczynił swoim wikariuszem generalnym. Pieniądze na kościelną wieżę (379 tys. 455 zł) wysupłał Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa. Wystarczy, niestety, tylko na prowizoryczną naprawę schodów i odnowienie pomieszczeń dla strażaków. Ta część prac ma zostać zrealizowana do końca roku, ale obiekt wciąż pozostanie zamknięty (co najmniej do grudnia 2014 r.), aż do wykonania wszystkich zaleceń komisji. Ba, ale skąd wziąć na nie kasę? Raś oświadczył, że forsy nie dołoży, bo nie ma z czego, co wiceprezydent Krakowa ds. kultury Magdalena Sroka ośmieliła się określić jako „frywolne żarty”.
„Owszem, parafia jest właścicielem kościoła, ale od XIX wieku jego wieżę użytkuje miasto. A poza tym mamy inne pilne wydatki przy odnawianiu »Prałatówki« (zabytkowa kamienica w Rynku Głównym – dop. red.)” – tłumaczy proboszcz. „Obiekt nie jest własnością miasta, więc nie możemy go finansować, ale ewentualnie dofinansować. O dofinansowanie na przyszły rok właściciel zabytku może się ubiegać do 30 września” – odKardynał Dziwisz i ksiądz Raś powiada biuro prasowe ratusza. Oto kilka innych dotacji Ocena taka potwierdzona jest drobSKOZK udzielonych „biednemu” Ranymi nowymi uszkodzeniami zarówno siowi w 2013 r.: obszarów złoceń jak i polichromii. (...) ~ zakończenie prac konserwaStan zachowania ołtarza Wita Stwotorskich przy elewacji kruchty – 249 sza nie jest katastrofalny, co nie oznatys. zł; cza, że arcydzieło gotyckiej rzeźby nie ~ wykonanie inwentaryzacji ołwymaga zabiegów konserwatorskich” tarza Wita Stwosza – 227,5 tys. zł; – czytamy w sprawozdaniu z ubie~ remont konserwatorski kamiegłorocznych badań przeprowadzonych nicy (chodzi o „Prałatówkę”) – 1,26 przez zespół pod kierownictwem prof. mln zł. Władysława Zalewskiego. Należy przy tym wyjaśnić, że w owej kamienicy znajdzie się część mieszkalna i stołówka (tylko dla dygnitarzy kościelnych) oraz część reprezentacyjna (na przyjęcia dla najważniejszych gości), zaś parafia wzięła na siebie jedynie koszty prac wykończeniowych. W przypadku dosłownie sypiącego się ołtarza Wita Stwosza (zakonnice zgarniają codziennie szufelkę odpadających fragmentów zabytku!) wielebni nie dokładają nawet złotówki. „Obecne uszkodzenia i przetarcia powierzchni złoceń ściśle pokrywają się ze stanem z 1983 i 1999 roku. Należy jednak zaznaczyć, że ich stan zachowania i degradacja stale postępuje.
Ośrodek „Faktów i Mitów”
Parafia nie dołoży...
I jeszcze wyciągi z cenników: ~ bilet wstępu normalny do bazyliki Mariackiej – 10 zł, emeryci, renciści, studenci, młodzież i dzieci – 5 zł; ~ nocleg w należącym do parafii hotelu „Wit Stwosz” (fot. poniżej): pokój 2-osobowy – 450 zł (świadectwo
małżeństwa nie jest wymagane), apartament – 590 zł; ~ na zasadzie „co łaska, ale nie mniej niż...”: ślub – około 5 tys. zł, chrzest – 1 tys. zł, msza intencjonalna – 500 zł. – Przez wiele lat mieszkańcy i turyści oglądali wieżę oblepioną od góry do dołu ohydnymi reklamami i banerami. Fidelus – pytany, jak to możliwe, żeby Kościół zarabiał na czymś takim – stale powtarzał, że chodzi o bardzo szczytny cel, jakim jest naprawa i zabezpieczenie hejnalicy. Ciekawe, gdzie zniknęły te zebrane miliony... – zastanawia się Maria R. z Krakowa. – Gdyby Dziwisz sprzedał choćby ten jeden hotel, wystarczyłoby mu na wszystkie konieczne remonty zabytkowych obiektów sakralnych – podkreśla pracownica Wydziału Kultury i Dziedzictwa Narodowego Urzędu Miasta. ANNA TARCZYŃSKA
Za Lucieniem w tym miejscu skręcamy w prawo
Już otwarty! Ośrodek wypoczynkowy „Białe Źródła” nad Jeziorem Białym pod Gostyniem (Gorzewo 72, zjazd z drogi Gostynin–Nowy Duninów na „Antoninów 3”). Noclegi w standardzie , najczystsza woda, unikalna przyroda, grzyby, ryby, promocyjne ceny!
www.bialezrodla.pl tel. 723 668 868
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
Z
ostatnich oficjalnych danych GUS wynika, że pod koniec 2012 r. za granicą przebywało 2,13 mln Polaków. To o 70 tys. więcej niż w 2011 r. i o 130 tys. więcej niż w 2010 r. Prawdopodobnie niedługo padnie rekord liczby emigrantów z 2007 r., kiedy to zostaliśmy członkami układu z Schengen i zwiększyła się swoboda podróżowania. Właśnie w 2007 roku przebywało poza Polską 2,27 mln osób. Platforma od dawna opowiada o zielonej wyspie i zachęca do powrotu z saksów, ale nie oferuje niczego. Premier Donald Tusk deklaruje, że będzie „jeszcze lepiej”. W spełnieniu tej obietnicy mają mu pomoc miliardy euro, które przypłyną do nas w latach 2014–2020 z Brukseli. Biorąc pod uwagę dotychczasowe trwonienie pieniędzy na zachcianki duchownych, perspektywa kolejnych lat wcale nie wygląda tak różowo. Przyjrzeliśmy się, jak wygląda sytuacja społeczno-gospodarcza w kilku polskich miastach, oraz sprawdziliśmy, jakie „niezbędne inwestycje” – TYLKO W OSTATNIM CZASIE – w nich poczyniono.
Radom W czasie rządów pisowskiego prezydenta Andrzeja Kosztowniaka dług miasta w 2006 r. wynosił 75 mln zł, a na koniec 2013 r. ma wynieść… 410 mln zł, czyli wzrósł o… 546 proc. W sierpniu 2013 r. bezrobocie w mieście wyniosło 22,6 proc., co – biorąc pod uwagę prace
7
Złoto dla zuchwałych Mimo rosnącego długu publicznego, wysokiego bezrobocia i fatalnej służby zdrowia unijne miliony, które mogłyby poprawić sytuację w kraju, wciąż – w dużej mierze – zamiast do Polaków płyną co roku do Kościoła watykańskiego. sezonowe i krajową średnią 13 proc. – jest wynikiem więcej niż fatalnym. Znakomitym sposobem na tworzenie nowych miejsc pracy są bez wątpienia inwestycje. Niestety, na tym polu Radom nie bardzo ma się czym chwalić. No, chyba że...
1
Warszawa Zadłużenie stolicy w stosunku do dochodów rocznych wyniosło 47,7 proc. Tysiące mieszkańców stolicy ma dość polityki prowadzonej przez Platformę i PSL w osobie marszałka województwa Adama Struzika, od którego zależy, gdzie trafiają unijne dotacje. W tej jedynej europejskiej stolicy wciąż pozbawionej pełnej obwodnicy co roku wydaje się grube miliony na inwestycje kościelne. Działająca przy parafii archikatedralnej św. Jana Chrzciciela (fot. 2) bazylika Archikatedralna i Muzeum Archidiecezji Warszawskiej na rozmaite remonty dostała 17,7 mln zł! Projekt finansowany jest z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, środków ministra kultury i dziedzictwa narodowego oraz darowizn osób prywatnych. Całkowity koszt remontów to 21 mln zł. Ta inwestycja należy do projektów absolutnie kluczowych. Renowacja budynku kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego, dzwonnicy oraz budynku plebanii wraz z zagospodarowaniem terenu wokół to wydatek rzędu 4,3 mln zł. Duchowni na ten cel dostali z Unii 3,66 mln zł. Parafia Świętego Krzyża na renowację kościoła Świętego Krzyża wraz z zabudowaniami poklasztornymi otrzymała z kolei 16,3 mln zł.
NASI OKUPANCI
~ Konserwacja i rewaloryzacja kościoła katedralnego (fot. 1) przy parafii katedralnej pw. Opieki Najświętszej Maryi Panny w Radomiu kosztowały 6,66 mln zł. W budżecie miasta na realizację zadań z zakresu pomocy bezdomnym zapisano… 507 tysięcy; ~ Prace konserwatorskie w kościele katedralnym pw. ONMP w Radomiu (kontynuacja) – m.in. zakup telewizji przemysłowej oraz ochrona otoczenia poprzez monitoring – to dalsze 462,5 tys. zł. Remont lokalnego MOPS-u kosztował 4 razy mniej; ~ 30 tys. zł dostanie kościół świętego Wacława; ~ 25 tysięcy złotych otrzyma klasztor Bernardynów.
Przemyśl Robert Choma, prezydent miasta związany z PiS i Chrześcijańskim Ruchem Samorządowym, modelowo pokazuje, jak nie powinno się rządzić miastem. Przegrał m.in. walkę z wysokim bezrobociem, które pod koniec 2012 r. wynosiło 17,7 proc. Zadłużenie miasta (ponad 170 mln zł), podwyżki opłat za wodę (o 6,5 proc.) i wywóz śmieci (cena za odbiór odpadów segregowanych wynosi 11 zł, a niesegregowanych – 15 zł, czyli tyle, co w Warszawie), kolejne
podwyżki podatków od nieruchomości, likwidacje żłobków, planowane oszczędności na edukacji (w 2014 r. mają wynieść 2,1 mln zł) – oto tylko niektóre z „osiągnięć” Chomy. Przemyśl jest miastem z olbrzymim potencjałem turystycznym, ale przez kolejne zaniedbania kompletnie tego nie wykorzystuje, czego nie można powiedzieć o wspieraniu tutejszych parafii: ~ Parafia rzymskokatolicka św. Jana Chrzciciela na wymianę więźby dachowej oraz remont i konserwację wieży archikatedralnej zainkasowała 2,7 mln zł; ~ Projekt „Modelowa sieć współpracy Muzeum Archidiecezjalnego im. św. Józefa Sebastiana Pelczara w Przemyślu” – 946 tys. zł; ~ Archidiecezja przemyska obrządku łacińskiego na rewitalizację zespołów klasztornego i parkowego dostała 8,46 mln zł; ~ Towarzystwo Salezjańskie „Dom Zakonny” na rewitalizację terenów wokół i pomieszczeń pod parafialnym kościołem św. Józefa – 2,2 mln zł; ~ „Caritasowskie Centrum Integracji Społecznej” przy archidiecezji przemyskiej – 1 mln zł.
Lublin To tutaj za czasów panowania prezydenta Krzysztofa Żuka (PO) Powiatowemu Zespołowi ds. Orzekania o Niepełnosprawności zabrakło funduszy dla setek osób. Ulgi na przejazdy, sprzęt ortopedyczny, zasiłki itd. należą się wszystkim z tzw. orzeczeniem o niepełnosprawności. Niestety, nie każdy potrzebujący mógł liczyć na taki dokument, bowiem kasa była lokowana gdzie indziej. Żuk nie chciał dotować funduszu. Co czwarty młody człowiek między 18 a 24 rokiem życia nie ma pracy. Kiepsko ma się budownictwo. W pierwszych 6 miesiącach 2013 r. oddano do użytku o kilka procent mniej mieszkań niż w roku ubiegłym. Większość z nich to i tak zasługa prywatnych inwestorów. Za to niebawem miasto będzie „bogatsze” o 4 kościoły, które zostaną wybudowane przy ul. Nowomiejskiej, ul. Nałęczowskiej, na Wrotkowie i Wieniawie, mimo że tylko w samym centrum Lublina działa 13 podobnych
budynków, przeważnie opustoszałych. Zresztą to nie koniec sakralnych inwestycji. Marszałek województwa Elżbieta Polak (PO) zamiast pomóc koledze z partii w wyciąganiu Lublina z marazmu lekką ręką dotuje kościelne pałace: ~ Etap końcowy renowacji kompleksu Archikatedry Lubelskiej – renowacja północnego skrzydła dawnego Kolegium Jezuickiego oraz rewitalizacja kompleksu Kurii Metropolitalnej w Lublinie – 2,38 mln zł; ~ Renowacja kościoła Salezjanów pw. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Lublinie – 2,27 mln zł; ~ Rewaloryzacja Kościoła św. Wojciecha Biskupa i Męczennika oraz dawnych zabudowań szpitala św. Łazarza – 1,32 mln zł. ~ ~ ~ W naszym zestawieniu nie sposób nie wymienić Caritasu, który jest największym beneficjentem unijnej kasy. Najwięcej przeznacza się na wsparcie działalności rzekomo charytatywnej. Teoretycznie, ale tego niech nikt nie waży się sprawdzić! Pewne jest, że miliony nie trafiają do publicznych szpitali i rozmaitych ośrodków pomocy społecznej, tylko gdzie indziej: ~ Zespół Szpitalno-Kościelny św. Ducha w Sandomierzu należący do Caritas diecezji sandomierskiej – 992 tys. zł; ~ Budowa Ośrodka Wsparcia Caritas Diecezji Toruńskiej w Chełmży – 1,3 mln zł; ~ Utworzenie Centrum Medyczno-Charytatywnego Caritas w Krośnie – 2,34 mln zł;
2
~ Kompleksowe wsparcie osób bezdomnych, zagrożonych bezdomnością i wykluczeniem społecznym poprzez rozbudowę Brodnickiego Centrum Caritas – 1,6 mln zł; ~ Remont, rozbudowa i adaptacja Ośrodka Rehabilitacyjno-Adaptacyjnego w Bojanowie (Caritas Diecezji Sandomierskiej) – 3,46 mln zł;
~ Rozbudowa Domu Pomocy Społecznej im. św. Ojca Pio w Chmielniku (Caritas Diecezji Rzeszowskiej) – 2,2 mln zł; ~ Montaż pompy ciepła w caritasowym budynku Domu Pielgrzyma w Lidzbarku Warmińskim – 255,7 tys. zł. ~ ~ ~ Doliczyliśmy się setek rozmaitych unijnych dotacji, które rękami polityków wkładane są do kieszeni kleru. Z braku miejsca w gazecie wszystkich dotacji nie jesteśmy w stanie wymienić. Oto wybrane z nich: ~ Rewaloryzacja i poprawa dostępności bazyliki i klasztoru Ojców Bernardynów w Leżajsku – 26,2 mln zł; ~ Ośrodek parafialny „Samarytanin” przy diecezjalnym sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Toruniu – 4,7 mln; ~ Termomodernizacja obiektów parafii rzymskokatolickiej pw. Ducha Świętego w Zielonej Górze – 2,87 mln zł; ~ Rozbudowa, przebudowa i zmiana sposobu użytkowania obszaru poprzemysłowego w Śremie na Katolickie Centrum Edukacji i Kultury (etap I) – 7,9 mln zł; ~ Remont konserwatorski i rekonstrukcja bryły katedry w Zamościu wraz z zagospodarowaniem terenu w jej otoczeniu – 7,75 mln zł; ~ Rewaloryzacja zespołu klasztornego wraz z Domem Generałów przy bazylice Grobu Bożego w Miechowie – 7,7 mln zł; ~ Prace konserwatorskie, restauratorskie i budowlane w kościele parafialnym pw. WNMP w Kraśniku wraz z zagospodarowaniem terenu i elementami adaptacji obiektu – 5,88 mln zł; ~ Renowacja Bazyliki Mniejszej pw. św. Antoniego w Rybniku – 4,95 mln zł; ~ Rewitalizacja, remont i zagospodarowanie terenu otoczenia budynku kościoła w Proszowicach – 3,86 mln zł; ~ Rewitalizacja zespołu sakralnego oraz budynku nowej plebanii parafii pw. św. Marii Magdaleny w Łęcznej – 3,5 mln zł; ~ Utworzenie szlaku kościołów północnych Kaszub. Etap I – prace konserwatorskie i adaptacyjne Sanktuarium Maryjnego Królowej Polskiego Morza w Swarzewie – 3,37 mln zł; ~ Prace restauratorskie i konserwatorskie kościoła pw. Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha w Opolu – 3,1 mln zł. W naszym zestawieniu wymieniliśmy inwestycje kościelne, na które Unia Europejska tylko w ostatnich kilku miesiącach wydała ponad 163 mln zł. Gdybyśmy wzięli pod uwagę wszystkie dotacje, kwota z pewnością byłaby znacznie wyższa. ARIEL KOWALCZYK
8
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
STREFA LAICKIEGO RODZICA
RODZINA NIEWIARĄ SILNA
Marta i lekcja religii Mama wdrapała się na drugie piętro, zdjęła rękawiczki i spojrzała na zegarek. Przyszła na czas. Hałas szkolnego urządzenia, zwanego dzwonkiem, które, jak mawia babcia, „umarłego by obudził”, zwiastować miał wybiegnięcie Marty z lekcji angielskiego. Nic się jednak nie wydarzyło. Cisza. Cisza przedłużała się podejrzanie. Nikt nie wyszedł na pusty korytarz. O tej godzinie faktycznie nie ma już wielu zajęć, ale… Mama przystawiła ucho do drzwi – w sali nie ma nikogo! Już miała zbiec po schodach, gdy znalazła się u ich szczytu nos w nos z panią dyrektor szkoły. – Proszę się nie martwić – powiedziała do mamy. – Pani od angielskiego się rozchorowała. Marta z częścią swojej klasy została wysłana na lekcję religii. Po tych słowach znów zaległa cisza. Jeszcze gorsza niż po dzwonku. Widząc minę mamy, pani dyrektor zamilkła. Zanim jednak zdążyły podjąć rozmowę, po schodach wbiegła Marta, padając w objęcia mamy. Pani dyrektor, uznawszy sprawę za zakończoną, już, już miała postawić stopę w błyszczącym kozaku na pierwszym schodku, gdy… – Chyba musimy sobie coś wyjaśnić – mówi zimno mama. – Taaak? Słucham… – niepewnie odpowiada szefowa szkoły. – Ojciec Marty i ja wyraźnie powiedzieliśmy, że nasze dziecko nie będzie uczęszczało na lekcje religii. Nie podoba mi się, że już po raz trzeci się na niej znalazła. – To dlatego, że nie było angielskiego, a jej klasa, jeszcze była obecna w szkole.
– Niektóre dzieci wysłała pani na świetlicę, Marta mogła do nich dołączyć. Marta nadstawia uszu. Wygląda na to, że mama pokłóci się zaraz z panią dyrektor! Jej głos jest twardy jak kamień i tnie jak najostrzejszy nóż w kuchni. – Nic się nie stało – bąknęła niepewnie dyrektor. – W końcu to taka sama lekcja jak każda inna. – Nie, nie taka sama. – Oczy mamy robią się nagle większe i granatowe. Marta widzi, że nie ma żartów. – Różnica polega na tym, że inne lekcje są przedmiotami przedstawiającymi dzieciom naukowo sprawdzone prawdy. Religia nie jest naukowo sprawdzoną prawdą. Religia to osobiste przekonanie niektórych ludzi, którego nie można nikomu narzucać. Marta coraz bardziej podziwia mamę. Mówi krótko i zwięźle. Na temat. Jest stanowcza. Tak samo stanowcza, jak wtedy, gdy zabrania Marcie wchodzenia na taboret przy oknie. – Wprowadza jednak do życia człowieka pewne uniwersalne wartości! – ton pani dyrektor też staje się nagle nieustępliwy, a jej usta zaciskają się. – Gdyby te wartości były uniwersalne, nie istniałoby tyle różnych religii na tym świecie – odpowiada mama rzeczowo. Jej głos nawet nie drży. Bierze Martę za rękę i mówi dalej.
REKLAMA
NOW OŚĆ!
„Sensacyjna monografia Marka Szenborna »Czarownice i heretycy. Tortury, procesy, stosy« burzy miłe, ułatwiające życie przekonanie o dobroci i szlachetności ludzkiej natury. To literatura faktu, a raczej faktów niewygodnych dla Kościoła” – prof. Joanna Senyszyn
Zamówienia: Telefonicznie i przez internet
– Moja rodzina i ja jesteśmy ateistami i mamy inną wizję pewnych podstawowych spraw i wartości. Na przykład na powstanie świata i człowieka, zachodzenie w ciążę, tak zwane „grzechy” itd. Dlatego nie życzymy sobie, aby nasza córka, choćby przez przypadek, znalazła się na zajęciach wmawiających jej coś, co uważamy za błędne. Marta jest teraz pełna uwielbienia dla Mamy. Nie boi się mówić, co myśli! „Jak będę duża, też nie dam się nikomu zagadać!” – postanawia w myślach i od razu groźnie marszczy brwi i prostuje się dumnie. – Że nie wspomnę o stawianiu ocen z religijności – stanowczo dorzuca mama. – Chciałaby pani dostawać jedynki za niechodzenie do meczetu, skoro jest pani katoliczką? Właśnie dlatego Marta nie będzie nigdy chodziła na religię. – Zakończmy już tę rozmowę – stwierdza wreszcie mama. Mam tylko nadzieję, że prawo mojego dziecka do nieuczestniczenia w fakultatywnych zajęciach, które jej nie dotyczą, będzie respektowane. Do widzenia. Mama z Martą schodzą po schodach. Zupełnie spokojnie, choć po uścisku dłoni Marta czuje, że mama jest rozdrażniona, może nawet zdenerwowana. – To znaczy, że już mnie nie wyślą na tę religię? – upewnia się Marta.
– Mam nadzieję – mruczy mama. – Bo oni nie są fajni, wiesz… Ci z mojej klasy… Powiedzieli o mnie, że jestem chora czy coś takiego… bo nie chodzę na religię. – Chora?! – mama aż przystaje z oburzenia. – Chora… tyczka czy jakoś tak… – Marta jest bliska płaczu. – Tak mają ci, co nie wierzą w Boga… – Ach, he-re-ty-czka – podpowiada mama. – Bardzo mi przykro, kochanie, że tak cię nazwali. To niekulturalne z ich strony i musiałaś czuć się okropnie! Zatrzymują się na placu zabaw przed szkołą. – To niemiłe słowo i na dodatek błędnie użyte. „Heretykiem” ludzie nazywają pogardliwie osobę wyznającą wiarę inną niż oni. My nie jesteśmy wyznawcami żadnej wiary. To się nazywa „być niewierzącym” lub „ateistą”. – I dlatego nie chodzę na religię? – No właśnie. Na religii uczy się wiary w Boga i postępowania opisanego w religijnych księgach. My, ateiści, nie wierzymy w Boga. I nie potrzebujemy „świętych” ksiąg, żeby wiedzieć, co jest dobre, a co złe.
Wystarczy nam do tego nasza ludzka wrażliwość. – No właśnie, wiem przecież, że trzeba pomagać rodzicom, szanować dzieci tak samo jak dorosłych, ustępować miejsca starszym – Marta odgina zmarznięte palce, wyliczając
– dbać o swoje ciało i umysł, dużo czytać i jeździć na rowerze… No, może na sankach teraz – dorzuca, po sekundzie namysłu. – Coś mi to przypomina – drapie się mama po czapce, pytająco patrząc na córeczkę. – No a co? Mój zeszyt do etyki! – odpowiada Marta tonem pełnym oczywistości. – No dobra, mów dalej, żebym wiedziała, co powiedzieć Hani, jak znów się przyczepi, że nie chodzę na religię. – My, ateiści, nie potrzebujemy „świętych” ksiąg ani mitów, bo wierzymy w naukowe wyjaśnienia przyrody. Czy myślisz, że na chmurce siedzi brodaty staruszek i zsypuje na ciebie te wszystkie płatki śniegu? – śmieje się mama, patrząc na córeczkę wirującą radośnie w kurzawie śniegu. – Nie, chyba musiałby mieć miliony rąk, żeby tyle płatków zrzucić – odpowiada Marta, próbując złowić śnieg na język. – Wiesz, trzeba być bardzo dzielnym, żeby być ateistą – ciągnie mama poważnie. – O ileż łatwiej jest wytłumaczyć skomplikowaną przyrodę i ludzkie smutki wolą jakiegoś boga, niż użyć swojego mózgu. Że niby to on stworzył Ziemię, człowieka i zwierzęta. – Chyba by bu to drochę czaszu żajęło – mruczy Marta, połykając śnieg. – Widżałasz, ile ptaków tu lata? – Myślisz bardzo logicznie – mówi mama, zadzierając głowę, żeby popatrzeć na wrony. – Wierzący wolą też powiedzieć, że zdarzyło się coś złego, bo tak chciał Bóg. To im ułatwia sprawę, bo bardzo trudno jest czuć się odpowiedzialnym za swoje postępowanie, za wypadek samochodowy, za złe oceny w szkole. Wyobrażasz sobie, że Bóg chciałby, żebyś miała złe oceny? – Czy ty mnie słuchasz? – przerywa mama w braku odpowiedzi. Jedno spojrzenie na Martę, która straciła równowagę i leży jak długa na śniegu, i mama uśmiecha się czule. – Tak jest – odpowiada Marta, rozcierając to i owo w tylnej stronie ciała. – Trzeba być dzielnym ateistą, żeby wiedzieć, że Bóg nie posypuje mnie śniegiem, i żeby czuć się odpowiedzialnym za upadek na pupę, jak się za dużo kręciło. – Taaak – mama kiwa głową z uśmiechem. – Można by to tak skrótowo ująć. AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
PAŃSTWO W PAŃSTWIE
Katoliccy hierarchowie twierdzą, że w sprawie pedofilii nie ma w Kościele odpowiedzialności zbiorowej, tymczasem ukrywania tych przestępstw domaga się ich własne prawo. Od paru tygodni media huczą o kolejnych przestępstwach pedofilskich, jakich dopuścili się katoliccy duchowni w Polsce i za granicą. Mimo że o większości z nich pisaliśmy wiele miesięcy temu, to cieszy nas, że w końcu inne media podejmują ten bolesny temat. Afery pedofilskie wybuchały na całym świecie i bez wątpienia wkrótce w Polsce na jaw wyjdą następne, chociaż rodzimi księża na razie udają, że problem ich zupełnie nie dotyczy. Kolejne zeznania ofiar, wyniki śledztw prokuratorskich, trwające dochodzenia nie pozostawiają żadnych złudzeń. Tymczasem przedstawiciele Krk nie chcą
„Crimen sollicitationis” to papieska instrukcja postępowania z duchownymi dopuszczającymi się przestępstw seksualnych wobec dzieci. Solicytacja, czyli nakłanianie przez spowiednika do czynności seksualnych podczas spowiedzi zachodziła w Kościele od zawsze, na tyle często, że w 1962 r. Święte Oficjum (obecnie Kongregacja Nauki Wiary, a kiedyś Święta Inkwizycja) zatwierdziło, a papież Jan XXIII (na zdjęciu), zwany dobrym papieżem Janem i Janem uśmiechniętym, podpisał dokument, który pouczał duchownych, co robić, kiedy ich kolega po fachu gwałci dzieci. „Crimen sollicitationis” obowiązywał
Sakrament pedofilii słyszeć o żadnej odpowiedzialności zbiorowej. „Jeżeli ksiądz skrzywdził na Dominikanie kogoś, to jest jego obowiązkiem naprawić tę sprawę, a nie Kościoła w Polsce. Nie ma w Kościele odpowiedzialności zbiorowej, jest indywidualna. Za wszelkie przestępstwa – pedofilskie czy inne – odpowiada podmiot, który tego dokonał, a nie fabryka, wspólnota czy podmiot prawa międzynarodowego” – pienił się prymas Polski abp Józef Kowalczyk. Wtórują mu prawicowe i katolickie media. Abstrahując od bezczelności, jaką wykazują się powyżsi, przypominamy, że na żadnej innej instytucji na świecie nie ciąży taka odpowiedzialność za czyny pedofilskie jak na Kościele katolickim. To właśnie za murami tej wspólnoty religijnej powstał dokument, który pod najcięższą kościelną karą, jaką jest ekskomunika, nakazywał swoim pracownikom w sprawach pedofilii bezwzględnie milczeć, nawet jeśli byli świadkami gwałtów dokonywanych na dzieciach przez duchownych.
w Kościele aż do 18 maja 2001 roku, czyli przez większą część panowania Jana Pawła II. Instrukcja mówi, że „postawienie tej zbrodni przed biskupim sądem należy w pierwszej instancji do lokalnych ordynariuszy, na których terenie obwiniony zamieszkuje nie tylko ze stosownych racji, ale także na mocy specjalnego upoważnienia Stolicy Apostolskiej (…). Lokalny ordynariusz jest sędzią w tych sprawach także w przypadku zakonników, włączając w to byłych zakonników. Będą oni także w stanie przenieść obwinionego w inne miejsce, chyba że lokalny ordynariusz tego zabronił, jako że skarga już wpłynęła i dochodzenie zostało rozpoczęte”. W żadnym wypadku nie ma mowy o zgłaszaniu takich spraw organom ścigania, a zatem o zakończeniu przestępczego procederu! Zboczeńca można za to przenieść do innej parafii albo zorganizować mu pouczającą rozmowę. Dalej czytamy, że przy „badaniu tego typu przypadków konieczne jest okazanie większej niż zazwyczaj troski, aby zostały one
potraktowane z najwyższą poufnością – a także ponieważ od chwili rozstrzygnięcia i wyegzekwowania postanowień, zostają one okryte wieczystym milczeniem – wszystkie osoby w jakikolwiek sposób powiązane z sądem lub z racji swych urzędów zorientowane w sprawie zobowiązane są do bezwyjątkowego zachowania najściślejszej tajemnicy, potocznie zwanej tajemnicą Świętego Oficjum, we wszystkich kwestiach i wobec wszelkich osób, pod groźbą podlegania automatycznej ekskomunice (…). Przysięga zachowania tajemnicy musi być w tych przypadkach składana także przez obwiniających lub powodów, a także przez świadków. Obwiniony musi zostać z najwyższą powagą upomniany, że on także musi zachować tajemnicę wobec wszystkich za wyjątkiem swego adwokata, pod karą zawieszenia”. Wobec tych zapisów pytamy, jakim prawem polscy biskupi twierdzą, że Kościół za zbrodnie pedofilii nie odpowiada? Ich wszystkich obowiązywał wewnętrzny zakaz informowania policji
o gwałtach na dzieciach, a więc ponoszą odpowiedzialność na równi ze zboczeńcami. Jeśli przez lata pedofil w sutannie molestował dzieci, jest to także wina jego kolegów i przełożonych, którzy skrzętnie to ukrywali. Ofiary i świadkowie również byli zobowiązani do dochowywania ścisłej tajemnicy. „Zanim oskarżyciel zostanie zwolniony, zostanie mu nakazana przysięga zachowania milczenia – jeśli to konieczne, pod karą ekskomuniki, zarezerwowaną dla lokalnego ordynariusza lub Stolicy Apostolskiej. Należy zachować największą dyskrecję podczas zapraszania tych osób na rozmowę: nie zawsze stosownym będzie wzywać je do publicznych pomieszczeń kancelarii; zwłaszcza, jeśli przepytywanymi są młode dziewczęta, żonate kobiety lub służba. W takich przypadkach zaleca się raczej, aby przywołać je dyskretnie na przesłuchanie w zakrystii lub innym miejscu (np. w miejscu przeznaczonym do spowiedzi), wedle rozsądnego rozeznania ordynariusza lub sędziego. Jeśli ci, którzy mają zostać
Ś więty patron SS Zbrodniarz wojenny, współpracownik hitlerowskich morderców, apologeta ludobójców – dziś jest błogosławionym i patronem jednej z polskich ulic. Biskup Jozafat Kocyłowski (na zdjęciu drugi z lewej), zdrajca stanu w czasie II wojny światowej, który kolaborował z armią niemiecką, kapelan oddziałów SS mordujących Polaków, błogosławiony Kościoła katolickiego, został patronem jednej z przemyskich ulic! Pomysłodawcami patronatu są członkowie PO z tamtejszej rady miejskiej. Swoją decyzję motywowali uznaniem dla Kocyłowskiego za jego wierność Kościołowi katolickiemu oraz
wdzięcznością wobec Jana Pawła II, który uczynił go błogosławionym. Z wielu historycznych dokumentów wynika natomiast, że ten biskup Kościoła greckokatolickiego wspierał działania nacjonalistów ukraińskich i przyzwolił na tworzenie się ludobójczej armii Stepana Bandery. Uczestniczył w rozmaitych spędach i świętach żołnierzy SS Galizien, mających na sumieniach wymordowanie tysięcy Polaków. Odprawiał dla nich msze i zagrzewał ich do walki! Poparł zamachowców ukraińskich, którzy w 1918 r. zajęli prawobrzeżny Przemyśl, i odprawił uroczyste nabożeństwo
dla uczczenia chwilowego przyłączenia tego miasta do Ukrainy. W 1941 r. wziął udział w wiecu zorganizowanym przez nacjonalistów ukraińskich, na którym wyrażono wdzięczność armii niemieckiej za „uwolnienie z jarzma
9
zbadani, żyją w szpitalach, zakonach lub kościelnych domach dla dziewcząt, muszą być oni/one przywoływani ostrożnie, w osobne dni, zależnie od konkretnych okoliczności (…). Jeśli po pierwszym ostrzeżeniu pojawiają się nowe oskarżenia, skierowane przeciwko danemu oskarżonemu, dotyczące aktów solicytacji, jakie miały miejsce przed ostrzeżeniem, ordynariusz musi świadomie i w zgodzie z własnym rozeznaniem określić, czy pierwsze ostrzeżenie należy uznać za wystarczające czy też powinien on przejść do kolejnego ostrzeżenia”. Zatem ofiary pedofilów – w większości przypadków osoby bardzo wierzące, nierzadko żyjące w kościelnych domach opieki, klasztorach i sierocińcach – były zmuszane do milczenia pod groźbą wykluczenia ich z Kościoła. Dla dzieci przez całe życie związanych z tą religią była to niewyobrażalna kara, łącząca się ze strachem przed nieuniknionym wedle ich wiary piekłem. Przenoszenie pedofilów z parafii do parafii stanowiło/stanowi stałą procedurę. Duchownych obowiązywał przy tym tylko jeden przepis: „Jeśli ksiądz skazany za przestępstwo solicytacji lub nawet tylko napomniany ma przenieść się na nowe miejsce pobytu, ordynariusz powinien bez zwłoki ostrzec (nowego przełożonego kościelnego – przyp. AK) o jego stanie karalności i legalnym statusie. Wszystkie te oficjalne powiadomienia powinny zawsze dokonywane być pod sekretem Świętego Oficjum i ponieważ mają one najwyższą wagę dla wspólnego dobra Kościoła, reguła ich dokonywania jest wiążąca pod groźbą ciężkiego grzechu”. Papież Jan XXIII we wrześniu 2000 r. został beatyfikowany przez Jana Pawła II. Z kolei w lipcu tego roku obecny papież Franciszek ogłosił, że zarówno Jan XXIII, jak i JPII zostaną w 2014 r. świętymi Kościoła katolickiego. Do tego towarzystwa koniecznie trzeba również zaliczyć byłego już biskupa Rzymu Josepha Ratzingera, który przez 20 lat był szefem Kongregacji Nauki i Wiary ściśle wykonującej instrukcję „Crimen sollicitationis”. ARIEL KOWALCZYK
sowieckiego i polskiego”. Za współpracę z SS i UPA został skazany na 10 lat łagru w Czapajiwce, gdzie zmarł. 24 kwietnia 2001 r. w Watykanie w obecności JPII ogłoszono Kocyłowskiego męczennikiem Kościoła katolickiego. Dwa miesiące później biskup zbrodniarz został beatyfikowany przez polskiego papieża. Mieszkańcy Przemyśla są oburzeni. Wspólnota Samorządowa Doliny Sanu na nadzwyczajnym walnym zebraniu członków postanowiła zainicjować akcję zbierania podpisów wśród mieszkańców miasta pod obywatelskim wnioskiem zmiany nazwy „ulicy błogosławionego biskupa Jozafata Kocyłowskiego”. ŁUKASZ LIPIŃSKI
10
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
POD PARAGRAFEM
CO W PRAWIE PISZCZY
Lex nuda a patriotyzm Pojęcie lex nuda jest używane w odniesieniu do takich przepisów, które co prawda istnieją, ale kompletnie pozbawiono je znaczenia praktycznego, są niestosowane i zapomniane. Na wstępie tego felietonu przypomnę więc kilka niemodnych przepisów obowiązującego w Polsce prawa: Konstytucja RP z dn. 2 kwietnia 1997 r.: Art. 1. Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Art. 7. Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Art. 25 ust. 2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym. Art. 104 ust. 1, zdanie pierwsze: Posłowie są przedstawicielami Narodu. Ustawa z dn. 17 maja 1989 r. o gwarancjach wolności sumienia i wyznania: Art. 10 ust. 1. Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, neutralnym w sprawach religii i przekonań. Po tym krótkim opisie obowiązującego, chociaż niestosowanego w Polsce prawa pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów niedawnych wypowiedzi pochodzących od organów władzy.
O
Poseł Tadeusz Woźniak, wypowiedź w Sejmie RP z dn. 27 września 2013 r.: „I niech nikomu na tej sali nie wydaje się, że jest mądrzejszy od samego Pana Boga, że poprawi Pana Boga”. Zwróćmy uwagę, że Pan Poseł narzuca przekonanie o inteligencji bytu nieistniejącego oraz informuje Sejm, że suwerenem nie jest Naród (któremu Pan Poseł ślubował posłuszeństwo), lecz jakiś „Pan Bóg” (biorąc pod uwagę, że Pan Poseł piastuje stanowisko Przewodniczącego Parlamentarnego Zespołu na rzecz Katolickiej Nauki Społecznej – bo z naszych podatków utrzymujemy taki twór, wbrew powołanym wyżej przepisom – chodzi zapewne o byt, w którego istnienie wierzą katolicy rzymscy). Pan Poseł oczywiście o tym wie. No i co? No i nico! Posłanka Krystyna Pawłowicz, wypowiedź w Sejmie RP z dn. 27 września 2013 r., skierowana do posła Armanda Ryfińskiego, oponenta dalszego odzierania polskich kobiet z godności i resztek autonomii w sferze życia prywatnego: „Nie drzyj się”. Zauważmy, że tę światłą i powściągliwą wypowiedź sformułowała
bchodząc 14 października kolejną rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej (1773 r.), warto przypomnieć, że temu pierwszemu świeckiemu ministerstwu oświaty zawdzięczamy wprowadzenie do szkół odrębnej od religii obowiązkowej świeckiej nauki moralnej. Co więcej, reformy tej dokonali pijarzy – ks. Grzegorz Piramowicz i ks. Antoni Popławski – stwierdziwszy dobitnie, że religia katolicka nie stanowi w społeczeństwie polskim żadnej ostoi moralności. „Przy najmocniejszych nawet religii świętej pobudkach” – argumentował ks. Popławski – ludzie dopuszczają się występków i zbrodni oraz zepsucia obyczajów. Stąd konieczność zaradzenia temu poprzez wprowadzenie do szkół nauki moralnej, która miałaby kształtować postawy obywatelskie i społeczne młodzieży. Plan nauczania z 1775 r. opracowany przez Komisję Edukacji Narodowej przewidywał wprowadzenie w szkołach wojewódzkich nauki moralnej „na prawie przyrodzonem zasadzonej” i zalecał dostosowanie jej przez szkoły do „pojętności i wieku rosnącego dziecięcia i do okoliczności, w których się znajduje”. Nauka moralna funkcjonowała w szkole jako całkowicie oddzielny przedmiot nauczania obok nauki chrześcijańskiej (religii) i począwszy od klasy trzeciej musiała
Pani doktor habilitowana nauk prawnych, która przez lata kształciła polską młodzież. Niestety, nie ma możliwości prawnej odebrania jej tego tytułu, aby przestała kompromitować polskie prawoznawstwo i środowisko akademickie. Pani Posłanka, jako prawniczka, zapewne wie, że powinna działać „na podstawie i w granicach prawa”, zatem nie powinna odbierać swobody wypowiedzi posłowi reprezentującemu inne poglądy. Wie o tym, no i co? No i nico! Poseł Jacek Żalek, wypowiedź w Sejmie RP z dn. 27 września 2013 r.: „Według naszych informacji ponad 90 proc. dzieci jest zabijanych zgodnie z polskim prawem tylko dlatego, że są podejrzane o to, że mogą być chore, to dzieci z zespołem Downa i zespołem Turnera”. Pan Poseł zapewne świetnie wie, że w Polsce dzieci zabija się raczej dlatego, że matka musiała je urodzić wbrew swojej woli. Jeśli natomiast chodzi o zjawisko, które ekscytuje Pana Posła, to nie polega ono na zabijaniu jakichkolwiek dzieci, tylko na usuwaniu uszkodzonych płodów. Skoro zostają usunięte, nigdy nie staną się dziećmi. Podobnie jak nie można mówić o „zabijaniu dzieci” w sytuacji, w której jakiś prawicowy poseł, zamiast odbyć stosunek seksualny z żoną w celu prokreacji, onanizuje się w sejmowym hotelu. Wypowiedź Pana Posła jest podyktowana jego egzotycznymi dla wielu osób przekonaniami
być wykładana przez innego nauczyciela niż katecheta. Celem nauki moralnej było uświadomienie uczniom, że to rozum nakazuje człowiekowi czynić dobro i nie czynić zła. Nauczyciele etyki mieli uczyć cnót, obowiązkowości i sprawiedliwości oraz wpajać wstręt do występków, kłamstwa, wyrządzania niesprawiedliwości, pogardy dla uboższych, pieniactwa itp. Niezależna od religii
światopoglądowymi, zgodnie z którymi zygota jest człowiekiem. Poseł opłacany z pieniędzy podatników narzuca im swoje przekonania światopoglądowe, mimo że przecież jest częścią organu władzy, który powinien być „neutralny w sprawach religii”, a sala, w której się znajduje, to nie miejsce spotkań klubu oazowego, tylko sala posiedzeń Sejmu. W tym miejscu nie wolno posłowi uprawiać prozelityzmu. No i co? I nico!
Pani Kaja Urszula Godek, wypowiedź w Sejmie RP z dn. 27 września 2013 r.: „Normalni ludzie nie popierają zabijania dzieci”. Być może więc Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, ale niektórzy z nich są „nienormalni”. Okazuje się, że w polskim Sejmie można bezkarnie znieważyć ze względów światopoglądowych kilkadziesiąt milionów Polaków, bez jakiejkolwiek reakcji ze strony Marszałkini Sejmu,
z nauką prawa – po trzy godziny w tygodniu i od klasy szóstej – siedem godzin. Jednocześnie Komisja Edukacji Narodowej zreformowała nauczanie religii w szkole, stanowiąc, że „nauka chrześcijańska co niedziela i święto dawana będzie”. Chodzenie do kościoła i praktyki religijne (przynajmniej teoretycznie) były obligatoryjne. Uczniów obowiązywała co miesiąc spowiedź, poza tym
Etyka oświeceniowa „nauka obyczajów” obowiązywała nawet w programach kształcenia uczniów w szkołach parafialnych. Wychowanie etyczne rozpoczynano od nauki o powinnościach względem rodziców, krewnych, nauczycieli, rówieśników, sług, przyjaciół. Następnie uczeń dowiadywał się, „co winien sąsiadom, współobywatelom, zwierzchności, Ojczyźnie, powszechności ludzkiej”. Program wychowania moralnego kończyła edukacja z zakresu prawa politycznego, prawa narodów i prawa ojczystego. We wszystkich siedmiu klasach szkoły wydziałowej (średniej) naukę moralną wykładano do klasy piątej po jednej godzinie tygodniowo, od klasy piątej – w połączeniu
nauczyciele i uczniowie zobowiązani byli do uczestniczenia w codziennej mszy przed rozpoczęciem nauki (w praktyce bywało różnie, o czym świadczą liczne donosy na nauczycieli nieobecnych na mszach). Przy tym jednak nauczanie religii, które realizowano pod nazwą nauki chrześcijańskiej, tylko w dwóch pierwszych klasach miało miejsce w szkole, a prowadzili je nauczyciele świeccy i odbywało się wyłącznie w niedzielę i święta! W pozostałych pięciu klasach edukacja religijna została przeniesiona do kościoła (prowadzili ją kaznodzieje) i z wyjątkiem adwentu i postu miała formę kazania, a nie lekcji. Zgodnie
a następnie zostać celebrytką wylansowaną na piekle zgotowanym polskim kobietom (Pani Godek jest bowiem obecnie w fazie intensywnego promowania swojej osoby i absurdalnych poglądów w prawicowych mediach). No i co? I nico! Już tylko ten krótki przegląd wypowiedzi z zaledwie jednego posiedzenia Sejmu pokazuje, że Polska bez żadnych wątpliwości jest państwem wyznaniowym. Organy władzy publicznej (ukazano to na przykładzie Sejmu, a więc najwyższego spośród tych organów) uprawiają stały i zinstytucjonalizowany prozelityzm. Specjalizują się w zjadliwym, pełnym podłości prześladowaniu i poniżaniu Polaków niepodzielających państwowego wyznania, jakim jest – w świetle przytoczonych wypowiedzi nie podlega to dyskusji – rzymski katolicyzm. Organy władzy w RP cechują się całkowitą pogardą wobec ogółu obywateli i ich dobra. Wykazując impotencję w organizowaniu pomyślności ekonomicznej, montują państwowy mechanizm regulowania sumień. Ingerują, bez żadnych zahamowań, w światopogląd obywateli, a także w ich życie prywatne. Wszystko to prowadzi do wniosku, że dopóki w Polsce będzie panować katolicka dyktatura światopoglądowa, dopóty nie będzie społecznego spokoju. Bez niego zaś nie można od obywateli oczekiwać jakiejkolwiek identyfikacji z państwem. Mówienie w tej sytuacji o „patriotyzmie” jest wyłącznie prowokowaniem irytacji po stronie obywateli. A w imię czego niby miałbym bowiem być patriotą? W imię wierności władzy, która nazywa mnie „nienormalnym” i każe mi się „nie drzeć”? Jak słusznie napisała w piosence Maria Peszek: „Sorry, Polsko”. Wypchajcie się! JERZY DOLNICKI
z rozporządzeniami Komisji Edukacji Narodowej podstawowym zadaniem nauczycieli religii było wykorzenienie u uczniów „wstrętnej dewocji, obłudy”, oraz przekonanie ich, że „pobożność nie zasadza się na bezmyślnym odmawianiu wielu pacierzy i modlitw wśród nieprzyzwoitych poruszeń oczu, twarzy i rąk, że nie polega na gnuśności pod pozorem nabożeństwa”. Oddzielenie „edukacji moralnej” od religii i wywodzenie prawd moralnych „z porządku fizycznego” było w XVIII wieku jak najbardziej możliwe, chociaż z powodu braku nauczycieli świeckich wykładaniem etyki i tak przeważnie zajmowali się duchowni lub eksduchowni. Ale już 150 lat później, w czasach II Rzeczypospolitej, nauczanie w szkole etyki niezależnie od religii nie miało racji bytu. Na łamach „Kwartalnika Teologicznego” ks. dr Leon Puciata tak komentował „błędy” Komisji Edukacji Narodowej: „Gdyby podobny program nauczania nauki moralnej oddzielnie od religii przetrwał do dziś, mogliby uczniowie naszych szkół na lekcjach nauki moralnej posłyszeć zaprzeczenie tych zasad moralnych, o których słyszeli na lekcji religii, a na samej lekcji nauki moralnej w jednej szkole – jedne zasady etyczne, a w drugiej – wręcz im przeciwne”. A jak jest współcześnie? Niestety, polskiej oświacie wciąż bliżej do ciemnogrodu i klerykalizmu niż do wieku oświecenia. AK
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Napaleni biurokraci Pod hasłami walki o czyste powietrze biurokraci chcą zakazać ogrzewania domów i mieszkań węglem. Dla milionów ludzi może to oznaczać problem z przetrwaniem zimy. Urzędnicy tłumaczą, że bez zakazu spalania węgla walka z miejskim smogiem jest niemożliwa. A jest ona rzeczywiście konieczna, gdyż Polska jest na jednym z ostatnich miejsc w Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o jakość powietrza. Zdaniem biurokratów przyczyniają się do tego polskie rodziny ogrzewające mieszkania i domy węglem kamiennym. Warto jednak wspomnieć, że tez urzędników rządowych i samorządowych nie chcą potwierdzić naukowcy. Pod koniec sierpnia tego roku 60 ekspertów przestawiło Światowej Organizacji Zdrowia raport. Czytamy w nim, że „za emisję najbardziej szkodliwych mikroskopijnych drobin sadzy, szkodliwych gazów takich jak ozon i dwutlenek azotu, odpowiada w 4/5 przemysł i transport samochodowy”.
Winne samochody Samo ograniczenie zanieczyszczenia środowiska jest koniecznością. Wskazują na to raporty epidemiologów z Uniwersytetu Harvarda. Według nich występuje bezpośredni związek zanieczyszczenia powietrza z zawałami serca młodych mężczyzn oraz wzrostem zachorowań na cukrzycę. W Polsce na tę ostatnią społeczną chorobę cierpi ponad 3 miliony osób. Szczególnie niebezpieczny okazał się dwutlenek azotu. Wystawione na jego oddziaływanie dzieci i młodzież mają olbrzymie problemy z zapamiętywaniem dłuższych informacji. Sęk w tym, że emitują go – jak wynika z badań amerykańskiego prestiżowego uniwersytetu Massachusetts Institute of Technology – głównie samochody osobowe i ciężarowe dawnych typów, czyli takie, które dominują w Polsce. Średni wiek użytkowanych w naszym kraju aut wynosi 16 lat! Polacy masowo kupują stare auta ze względu na degrengoladę systemu komunikacji lokalnej i regionalnej. Emitowane przez stare samochody spaliny i pyły przyczyniają się do
szybszego niszczenia budynków, sieci energetycznych, linii tramwajowych i kolejowych, a także urządzeń oraz maszyn w zakładach przemysłowych. Usuwanie wywołanych przez nie awarii i uszkodzeń instalacji kosztuje nas rocznie kilkanaście miliardów złotych. Urzędnicy twierdzą jednak, że za całe zło odpowiadają domowe piece na węgiel. I jakoby to właśnie one powodują, że spośród 65 polskich powiatów grodzkich tylko w sześciu nie odnotowano nadmiernej ilości spalin w powietrzu. Za najczystsze miasto uchodzi Gdańsk. Silne wiatry wiejące od morza – zdaniem ekspertów WHO – szybko usuwają zanieczyszczenia. Na liście ośrodków mających dobre powietrze znalazły się także Elbląg, Koszalin, Zielona Góra i Olsztyn. Warto pamiętać, że mają one całkiem nieźle rozwinięty układ drogowy, w miarę sprawną komunikację, zaś tamtejsze osiedla mieszkaniowe są wyraźnie rozdzielone terenami zielonymi od centrów przemysłowych. W ich okolicy znajdują się także duże, zwarte lasy. Wiatry nawiewają stamtąd świeże powietrze, które rozprasza smog. Z badań WHO wynika, że w pozostałych polskich aglomeracjach stężenie pyłów i spalin w powietrzu przekracza minimalne normy bezpieczeństwa wynoszące 20 mikrogramów pyłów na metr sześcienny. Najgorsza sytuacja panuje w Krakowie. Stężenie najbardziej szkodliwych pyłów w dzielnicach mieszalno-przemysłowych sięga tam nawet 64 mikrogramów na metr sześcienny. Wpływ na to ma jego położenie w kotlinie, fatalny układ dróg oraz dominacja wiatrów wiejących z zachodu, niosących drobiny emitowane przez śląskie zakłady przemysłowe i tamtejsze samochody.
Droga alternatywa Urzędnicy w Warszawie i Krakowie uznali jednak, że to zakaz palenia węglem w dawnej stolicy Polski i w rejonie Nowego Sącza
spowoduje natychmiastową poprawę jakości powietrza w Małopolsce. I dlatego chcą zmusić ponad 57 tysięcy mieszkańców tych miast do wyrzucenia węglowych pieców. Najubożsi mogą liczyć na pomoc finansową władz województwa przy zakupie grzejników elektrycznych lub gazowych. Rzecz w tym, że proponowane rozwiązania są nieefektywne energetycznie i finansowo. Z analiz Antonia Beausa Romera, dyrektora ds. technicznych i rozwoju w hiszpańskiej spółce komunalnej CESPA, wynika, że ogrzewanie węglem w Europie jest przeciętnie blisko dwukrotnie tańsze niż gazem ziemnym i blisko trzykrotnie tańsze niż olejem opałowym. Badania zespołu profesora Zbigniewa Kasztelewicza z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie wskazują, że wydajność energetyczna oraz jakość polskiego węgla kamiennego jest jedną z najwyższych w Europie. Naszymi złożami zainteresowani są inwestorzy z Australii i Czech. Przymusowe przejście na ogrzewanie gazowe lub elektryczne dla wielu rodzin oznacza poważne kłopoty finansowe. Grozi nam więc poszerzenie odsetka ludzi objętych ubóstwem energetycznym. Jest to sytuacja, w której nie wystarcza na opłacenie rachunków za prąd lub na zakup węgla dobrej jakości. Z badań rządowego Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, Urzędu Regulacji Energetyki oraz Fundacji Instytut na rzecz Ekorozwoju wynika, że w 2012 roku było nim dotkniętych ponad 20 procent emerytów i rencistów oraz rodziców z małymi dziećmi. Dla porównania – w Danii odsetek rodzin borykających się z ubóstwem energetycznym wynosił w ubiegłym roku… jeden procent. Małopolscy urzędnicy upierają się jednak, że program nie spowoduje zwiększenia obciążeń finansowych mieszkańców. Jednocześnie władze Krakowa zarezerwowały skromne środki na wypłatę specjalnych zasiłków energetycznych. Mają je otrzymywać ci, których nie stać na opłacanie nowych
wyższych rachunków za ogrzewanie. Przestrzegania zakazów palenia węglem mają pilnować policjanci, strażnicy miejscy oraz inspektorzy nadzoru budowlanego. Inicjatywa radnych małopolski spotkała się z pełną aprobatą pracowników rządowych agend, którzy do 2020 r. planują rozszerzyć zakaz na cały kraj. Dotknie on nawet 5 milionów rodzin. Wiąże się także z gigantycznymi nakładami finansowymi firm energetycznych, które będą musiały na nowo postawić tysiące kilometrów sieci przesyłowych, bo te, które mamy, nie wytrzymają dodatkowego obciążenia. Koszty tych prac można ostrożnie szacować na 50 miliardów złotych. Bez tego nie ma co myśleć o stabilnym napięciu energii elektrycznej w domach, a nowoczesne grzejniki nie są odporne na jego skoki. W wielu miejscowościach będą one jedynym dostępnym źródłem ciepła, ponieważ podłączenie ich do sieci gazowej jest zbyt kosztowne.
Zysk dla środowiska Cała operacja ma służyć wdrożeniu unijnych nakazów dotyczących ogrzewania zimowego, które… tak naprawdę nie istnieją. Obowiązują za to zalecenia mówiące o obowiązku przestrzegania norm czystości powietrza. Można je wypełnić znacznie taniej. Wiedzą o tym pasjonaci z Fundacji Instytut na rzecz Ekorozwoju oraz władze Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Możliwe jest to przez porządne ocieplanie budynków, tzw. termomodernizację. Niestety, z szacunków profesora Andrzeja Kassenberga wynika, że ponad 70 procent tych prac wykonuje się źle. Samo oklejenie domu jednorodzinnego, kamienicy, bloku płytami ocieplającymi niewiele pomoże. Konieczne jest równoczesne osuszenie budynku, poprawa wentylacji, usunięcie mikrouszkodzeń ścian nośnych i działowych. Do ogrzania dobrze ocieplonego i naprawionego budynku potrzeba
mniej energii. Dzięki temu można zmniejszyć emisję pyłów z kotłowni o minimum 1/4. Spore oszczędności i korzyści dla środowiska przynosi instalowanie na dachach kolektorów słonecznych. Z badań profesora Aleksandra Nikulina z rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych wynika, że redukcję emisji spalin nawet o 90 proc. może przynieść zastąpienie pieców i kotłów opalanych węglem kiepskiej jakości wysokosprawnymi, niskoemisyjnymi urządzeniami na węgiel I gatunku. Taki właśnie wynik odnotowały władze Tych. W latach 2002–2004 pomogły one finansowo mieszkańcom oraz spółdzielniom wymienić 1500 starych pieców na nowe. Skalę zanieczyszczeń powietrza można także zmniejszyć, upłynniając ruch na drogach (zielona fala świateł, ograniczenie korków). W czasie przerywanej jazdy miejskiej samochody emitują znacznie więcej spalin i trujących wyziewów z płynów hamulcowych. Należy także zachęcać mieszkańców do korzystania z komunikacji publicznej. We właściwym napowietrzaniu miast dużą rolę odgrywają parki. Obecnie często wycinane. W Europie rozbudowuje się także elektrownie wodne, które dostarczają tani prąd i chronią mieszkańców przed powodziami. W Polsce są one uważane za nieefektywne i zbędne. Tak samo jak wykorzystywanie rzek do transportu towarów. Według urzędników tiry są lepsze niż barki. A jeszcze nie tak dawno polskie porty rzeczne w Gliwicach i we Wrocławiu obsługiwały regularne transporty towarów na trasie północ–południe Europy. Nowoczesne barki nie emitują szkodliwych spalin. I dlatego większość państw UE umieściło rozwój portów rzecznych w programach poprawy jakości powietrza. Rzecz w tym, aby zamiast tirami wozić towary barkami i pociągami. Mniej ciężarówek to mniej spalin. MC W tekście wykorzystałem fragmenty debat XXIII Forum Ekonomicznego w Krynicy. Nie były one autoryzowane.
12
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Życie po eksmisji W Polsce gwałtownie rośnie fala eksmisji. W Warszawie od kwietnia do października tego roku z mieszkań wyrzucono około 5 tys. osób. Prawo zezwala, by dłużnicy lądowali na bruku. Mało kto zastanawia się nad ich dalszym losem. A ten bywa wstrząsający. Ryszard Gliński i Maria Głuszkiewicz dobijają 60. Niemal rok temu zostali zaocznie eksmitowani za długi na bruk. Od tego czasu razem z pieskiem koczują w namiocie rozpiętym w zakamarku między nasypem kolejowym a Stadionem Narodowym. Nie stać ich na wynajęcie mieszkania, choć próbują zarabiać. On znalazł pracę na czarno na budowie. Miał zarabiać tysiąc zł miesięcznie, tyle że jego pracodawca rozpłynął się jeszcze przed pierwszą wypłatą. Ona za dnia pilnuje namiotu, a po nocach zbiera metal, puszki i makulaturę. Jej nocny zarobek przeciętnie sięga 4 zł. Oboje nie mają ani prawa do zasiłku, ani do wcześniejszej emerytury. Razem z Ryszardem szukali wsparcia w opiece społecznej. Dostali talon żywnościowy na 200 zł – praska opieka nie mogła sobie pozwolić na więcej, bo ma wielu klientów i znikome środki. Panie z opieki chciały im pomóc w znalezieniu miejsca w noclegowni. Tyle że gdyby zdecydowali się tam zostać, musieliby się rozstać: ona mogłaby zamieszkać w ośrodku dla kobiet, on – w drugim, a pies – w schronisku. Taki przymus nie wynikał ze złej woli urzędniczek
J
– w Warszawie nie ma placówek przyjmujących konkubinaty. – My już 17 lat razem jesteśmy! A Łatek jest jak nasze dziecko, śpi z nami, je; co z tego, że ma cztery nogi, nie oddamy go! – mówi Maria. Oboje pochodzą ze stołecznej Pragi. On za komuny był robotnikiem, tzw. facetem pracującym, co to żadnej pracy się nie boi. Niestety, po 1989 r. większość praskich zakładów padła. Te, które przetrwały, postawiły na młodych, zdolnych, ambitnych. Zaś Ryszard tracił kolejno: młodość, pracę, a w końcu – prawo do zasiłku. Ona za młodu robiła w hotelu, liznęła angielskiego. Po przełomie próbowała sił w zawodzie sprzątaczki. Do czasu, aż usłyszała, że jest za stara do tej pracy, bo… nie da się jej wbić w seksowne mini. Kiedyś mieli mieszkanie z ogródkiem, ale nie byli w stanie go utrzymać. Popadli w długi, ale udało im się zamienić lokal na mniejszy w zamian za umorzenie zaległości. Przed 14 laty trafili do przedwojennej kamienicy na ul. Targowej. On pracował w skupie złomu, ona zajmowała się domem. Jakoś żyli… Do czasu aż Warszawa zaczęła budować drugą linię metra, przebiegającą
eśli za obronę konstytucji idzie się w Polsce do więzienia, to może z mojej odsiadki wyniknie choć tyle dobrego, że ludzie wreszcie zrozumieją, iż w naszym kraju niezwykle często narusza się ustawę zasadniczą, zwłaszcza artykuły mówiące o przyrodzonej godności człowieka oraz o sprawiedliwości społecznej – mówi „FiM” działacz społeczny Piotr Ikonowicz. – 14 października ma Pan stawić się w areszcie na Grochowie. Dlaczego Piotr Ikonowicz, w stolicy zwany obrońcą uciśnionych, idzie do więzienia? – W 2000 r. razem z 60 osobami – działaczami PPS oraz wolontariuszami – blokowaliśmy eksmisję na bruk państwa Skwierczyńskich, starszych, schorowanych ludzi. Usuwano ich z domu, który w ramach reprywatyzacji przejął Piotr Gajny, człowiek bezwzględny. Blokada cieszyła się wielkim poparciem sąsiadów, co wówczas było ewenementem, ponieważ ludzie nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że można bez swojej winy stracić dach nad głową. Podczas blokady stosowaliśmy zasadę biernego oporu, nie było mowy o tym, by ktoś chciał naruszać nietykalność cielesną właściciela. Odnieśliśmy sukces, udało nam się zablokować eksmisję, przez co pan Gajny był bardzo sfrustrowany. Oskarżył mnie i jeszcze jednego bogu ducha winnego człowieka, Siennickiego, o pobicie. Siennicki bez wyroku został objęty
tuż obok ich domu. Zaraz potem rozpoczął się remont Stadionu przed Euro 2012. Ceny wynajmu lokali szły w górę, choć kamienica przy ul. Targowej 14 popadała w ruinę. W grudniu 2009 r. miasto wydało zakaz użytkowania budynku, więc lokatorzy zaczęli się wyprowadzać. Pozostali ci, którzy nie mieli dokąd pójść, m.in. Gliński i Głuszkiewicz. W tym czasie nie było ich już stać na opłacanie rachunków. – Nie mieliśmy z czego, bo nie było pracy. Sądownie, zaocznie, dostaliśmy eksmisję na bruk. Kolega się nad nami ulitował, tośmy się do niego sprowadzili. Potem sąsiadka się wyprowadziła, więc zajęliśmy lokal po niej. Przekoczowaliśmy bez mediów do świąt wielkanocnych, aż kamienica zmieniła się w getto – mówi Maria Głuszkiewicz. A to dlatego, że w połowie marca 2013 r. wybuchł tam pożar. Policja podejrzewała podpalenie, ale sprawców nie znaleziono do dziś. W budynku pojawili się strażnicy, postawiono bramę, na podwórku pojawiły się zasieki z drutu kolczastego. – W końcu, jak się ciepło zrobiło, całkiem nas wyrzucili – wspomina Maria. Początkowo zamieszkali w opuszczonych pawilonach, ale usunęła ich stamtąd policja. Dlatego rozbili namiot w zakamarku. – Ludzie nam pomagają, jedzeniem się dzielą. Robotnicy z budowy dali nam styropian, ktoś inny materac, i to całkiem nowy, bo akurat się wyprowadzał, jeszcze inny plandekę – opowiada Gliński.
dozorem policyjnym. Przez 3 lata co sobotę stawiał się na komendzie, aż wreszcie umarł. Ja trafiłem przed oblicze sądu. Początkowo proces toczył się w sposób wyważony, tyle że sędzia, być może wskutek nacisków, musiał się wycofać. Dalej sprawę prowadził asesor. W trakcie rozpraw nikt, nawet policjanci, nie potwierdzał wersji Gajnego. W dniu, w którym zapadał wyrok, nie mogłem być w sądzie, bo gdzieś
Żyją z dnia na dzień. W namiocie jest cicho i spokojnie, dookoła panuje porządek, przed wejściem sterczy z ziemi bukiet sztucznych kwiatów. Prawdziwych nie ma ze względu na brak bieżącej wody. Bezdomni czerpią ją z kranu ustawionego na dziedzińcu pobliskiego Caritasu. – Miesięcznie dostajemy też z Caritasu 2 mleka, 2 konserwy, 2 dżemy truskawkowe, 2 paczki herbatników. Czasem ryż albo makaron. To wystarczy na dzień, to nie pomoc, to kpiny – mówi Maria. Teoretycznie mają z Ryszardem szansę na wyrwanie się z bezdomności, ponieważ na mocy ustawy o ochronie praw lokatorów są uprawnieni do ubiegania się o mieszkanie socjalne albo o lokal tymczasowy. Tyle że w przypadku mieszkańców Pragi Południe, czyli m.in. Targowej, lokal tymczasowy to owiany złą sławą hotel robotniczy przy ul. Przeworskiej. Tamtejsi „goście” dostają łóżko w obskurnej wieloosobowej sypialni i korzystają ze wspólnej ubikacji. Dlatego Ryszard i Maria walczą o mieszkanie socjalne, a na nie trzeba czekać. Marzyli o pustostanie do remontu, ale nie mają szans – wprawdzie na Pradze jest kilkaset pustych lokali, lecz dzielnica musi je jakoby
palacz. W miejscu, do którego mnie skierowano, nikt nie wiedział o tym, że mam tam pracować społecznie. Ponieważ się nie stawiłem, sąd zamienił mi karę ograniczenia wolności na 90 dni aresztu. Do 14 października do godz. 15 mam się stawić w więzieniu na Grochowie. Oczywiście stawię się, o ile prezydent Bronisław Komorowski mnie nie ułaskawi. Szczerze mówiąc wątpię, by do tego doszło, bo
Społecznik do pierdla w Polsce pomagałem komuś innemu. Poprosiłem kolegę, żeby pilotował moją sprawę, tyle że on zapomniał pójść na rozprawę i nie powiedział mi o tym. A tymczasem sąd na podstawie zeznań jednej osoby skazał mnie na 6 miesięcy tzw. prac społecznych. Gdy dowiedziałem się, że dostałem wyrok, był on już prawomocny i dlatego nie doszło do apelacji. – Przecież mógł pan odbyć tę karę. – Nie zrobiłem tego z dwóch powodów: po pierwsze, wewnętrznie buntowałem się przeciw temu, by pokutować za winy, których nie popełniłem. Prócz tego i tak codziennie prowadzę pracę społecznie użyteczną. Po prostu nie mam czasu na to, żeby jeździć gdzieś pod Warszawę po to, żeby pracować jako
procedura ułaskawienia trwa dłużej, wymaga zasięgnięcia opinii sądu i prokuratora generalnego. Zwróciłem się więc do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta z prośbą o wstrzymanie wykonania kary do czasu, aż prezydent wyczerpie możliwości działań związanych z ewentualnym podpisaniem aktu łaski. Spokojnie czekam na to, co przyniesie los, w poczuciu, że walczę z ustawą o najmie lokali mieszkalnych autorstwa minister Barbary Blidy, którą Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodną z konstytucją. Zaś jeśli za jej obronę idzie się w Polsce do więzienia, to może z mojej odsiadki wyniknie choć tyle dobrego, że ludzie wreszcie zrozumieją, iż w naszym kraju niezwykle często narusza się ustawę
trzymać w rezerwie na wypadek klęski żywiołowej. Teoretycznie mogliby zwrócić się z prośbą o pomoc do duchownych – na Pradze Południe jest aż 11 kościołów i monumentalna Bazylika Najświętszego Serca Jezusowego. Ale doświadczenia z „pomocą” z Caritasu nauczyły ich liczyć na samych siebie. – Napisaliśmy do administracji, urzędu miasta, do burmistrza. Mieliśmy dostać odpowiedź do 12 lipca i do tej pory nasze listy przechodzą bez echa – narzeka Maria. Z drugiej strony, na jaki adres miałyby przychodzić odpowiedzi? Ryszard i Maria zostali wymeldowani… donikąd. Na szczęście jest szansa, że para nie zamarznie w namiocie, bo redakcja „FiM” poinformowała Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej (współtworzy ją Piotr Ikonowicz) o ich dramatycznym losie. Być może oboje trafią do schroniska prowadzonego przez KSS. Pracownicy Kancelarii szukają dla nich miejsca. Fundacja „FiM” ofiaruje im żywność i ubrania. MAŁGORZATA BORKOWSKA Reportaż jest efektem badań nad polską polityką komunalną, wspieranych przez Fundację im. Roberta Boscha.
zasadniczą, zwłaszcza artykuły mówiące o przyrodzonej godności człowieka oraz o sprawiedliwości społecznej. – Jest Pan osobą bardzo popularną, zwłaszcza na terenie prawobrzeżnej Warszawy, ze względu na blokowanie eksmisji. Ta sympatia zapewne przełożyłaby się na wiele głosów w nadchodzących wyborach samorządowych. Wsadzenie Pana do więzienia może więc mieć drugie dno... – Tak, z powodu represji, które mnie spotykają za działalność prowadzoną podczas sprawowania mandatu poselskiego, jestem pozbawiony biernego prawa wyborczego. Rzecz w tym, że jestem osobą karaną. Zatarcie wyroku następuje pięć lat po odbyciu kary, więc po odsiedzeniu tych trzech miesięcy będę musiał czekać kolejne pięć lat na zatarcie kary. Za działania w dobrej wierze, dla dobra społecznego, zostałem pozbawiony bardzo ważnej części praw publicznych. Jestem działaczem społecznym, moja działalność nie sprowadza się do blokowania eksmisji; staram się uniemożliwiać je za pomocą kroków prawnych, bronię też pracowników, którym nie wypłacono wynagrodzeń albo niesłusznie zwolniono z pracy. Dlatego sądzę, że fakt, iż nie mogę startować, zaszkodzi osobom, którym pomagam, bo jako radny mógłbym zrobić dla mych podopiecznych znacznie więcej. Rozmawiała MAŁGORZATA BORKOWSKA
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
POD PARAGRAFEM
R
azem: 355 sprawców zabójstw dokonanych w tzw. okolicznościach zasługujących na szczególne potępienie lub/i wymagających – zdaniem sądu orzekającego – trwałej eliminacji ze społeczeństwa. Ponad połowa z nich to ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli konfliktu z prawem (190 skazanych), a zdecydowana większość (267) jest w średnim wieku 31–51 lat. Dla porównania: według stanu na koniec 2001 r. dożywocie odsiadywało 59 skazańców (4 kobiety), z czego 32 osoby były karane po raz pierwszy. Powyższe zestawienie i stały trend wzrostowy uprawniają do wysnucia prognozy, że za lat dziesięć więźniów dożywotnich będzie grubo ponad dwa tysiące, a po dwudziestu latach ich liczebność osiągnie poziom populacji małego miasteczka. Najwyższy więc chyba czas, żeby zacząć dostrzegać problem i o nim rozmawiać. Dożywocie wprowadzono do Kodeksu karnego w 1995 r., a skazanego na taką karę można warunkowo przedterminowo zwolnić (dalej: wpz), ale nie wcześniej niż po odsiedzeniu 25 lat. Pierwsi dwaj skazani złożą jednak wniosek o wpz już w 2017 r. Rok później spróbuje trzech kolejnych. To ci, którzy popełnili przestępstwa przed nowelizacją kodeksu i zaliczono im areszt tymczasowy. Do końca 2023 r. w składzie grupy formalnie uprawnionych znajdzie się 38 osób. Po odmowie wpz będą mogli składać kolejne wnioski co 6 miesięcy. Aż do znudzenia, śmierci lub osiągnięcia wieku, w którym sąd penitencjarny nabierze wymaganego ustawą „przekonania” (uznaniowego i nieopartego na jakichkolwiek jednoznacznych lub mierzalnych kryteriach), że dany osobnik „po zwolnieniu będzie przestrzegał porządku prawnego, w szczególności nie popełni ponownie przestępstwa”. Sądy orzekające często korzystają z kodeksowego uprawnienia do podniesienia minimalnego progu 25 lat, po przekroczeniu którego dożywotni może łudzić się jakąś nadzieją. Takie obostrzenia dotyczą co czwartego więźnia. Teoria: ~ Nie wolno ustanowić ograniczenia, które w praktyce będzie oznaczało niemożliwość warunkowego zwolnienia – werdykt Sądu Najwyższego z 22 listopada 2001 r. w sprawie II KKN 152/01; ~ Nawet skazany na izolacyjną karę pozbawienia wolności nie powinien być pozbawiony perspektywy dobrodziejstwa warunkowego zwolnienia, której znaczenia nie można przecenić choćby ze względu na pozytywną motywację do kształtowania postaw osadzonych w warunkach odosobnienia – stanowisko rządu z 23 kwietnia 2013 r. wobec poselskiego projektu zmiany Kodeksu karnego. Praktyka: ~ 65-letni Ryszard C. (w październiku 2010 r. zastrzelił asystenta eurodeputowanego PiS oraz zranił
Siedzący tryb życia Najsurowszą z możliwych karę dożywotniego pozbawienia wolności odbywa obecnie w Polsce 339 osób (wśród nich 10 kobiet), zaś na uprawomocnienie wyroku oczekuje jeszcze 16 (w tym jedna kobieta). nożem współpracownika jednego z posłów tej partii) ewentualne starania o wpz podejmie po 30 latach, czyli najprawdopodobniej zza grobu; ~ Piotr M. (w styczniu 2004 r. pod wpływem narkotyków zgwałcił i udusił 12-letnią dziewczynkę) miał w dacie wyroku 24 lata. Sąd zastrzegł, że o wpz będzie mógł wystąpić nie wcześniej niż za 50 lat; ~ spośród wszystkich skazanych dwóch może po raz pierwszy poprosić o wpz po 50 latach, zaś 24 – po 40 latach. Ze względu na liczne dezinformacje wokół kwestii rychłych rzekomo zwolnień, należy wyraźnie podkreślić, że szanse „bezterminowych” na wyjście z kryminału w stanie pozwalającym im urządzić jakoś swoje dalsze życie są czysto teoretyczne, więc do gatunku bredni należy zaliczyć pytania stawiane dziś przez niektóre media. Na przykład: „Co zrobią ci zwyrodnialcy, kiedy wyjdą na wolność? Wrócą do rodzinnych miejscowości, będą siać postrach i terroryzować rodziny, którym odebrali bliskich?”; „Wydadzą pamiętniki i zostaną celebrytami? Bo chyba nikt nie wierzy w to, że osiedlą się na drugim końcu Polski by prowadzić spokojne życie” itp. – Z momentem nabycia przez pierwszego więźnia dożywotniego prawa do złożenia wniosku o warunkowe zwolnienie pojawi się publiczność – media i społeczeństwo. Świadomość społeczeństwa, w tym mediów, jest dość niska, jeśli chodzi o realia wykonania kary pozbawienia wolności, zwłaszcza w jej najsurowszym wymiarze. Przekaz i komentarz dotyczący postępowania o warunkowe zwolnienie będzie tendencyjny i szkodliwy nie
tylko dla więźnia, ale także dla efektów pracy Służby Więziennej i publicznej debaty na temat „końca” kary dożywotniego więzienia i powrotu skazanego do społeczeństwa – zauważa kryminolog dr Maria Niełaczna. Standardowy dożywotni rozpoczyna odbywanie kary w zakładzie typu zamkniętego, czyli pozostaje przez 23 godziny na dobę „pod kluczem” w celi, której otwór okienny zabezpiecza gruba krata, stalowa siatka i matowa przysłona skutecznie ograniczającą dopływ światła, gdzie jedzenie podają mu przez specjalną śluzę (tzw. tygrysówka), a na jednego więźnia przypadają 3 mkw. powierzchni (ok. 1,5 mkw. po odliczeniu prycz, stołu i tzw. kącika sanitarnego). Raz dziennie może stamtąd wyjść na godzinny spacer w betonowej klatce, raz w tygodniu korzysta przez 10 minut z kąpieli w ciepłej wodzie. Odcięty od świata tkwi w błogiej nieświadomości, że europejskie kryteria przyzwoitości wymagają, żeby spędzał poza celą minimum 8 godzin. Jeśli urodził się w czepku, zacznie po jakimś czasie wychodzić częściej i na trochę dłużej (nauka w przywięziennej szkole, praca, zajęcia porządkowe). Gdy nie sprawia żadnych kłopotów i „prezentuje wzorową postawę”, po 15 latach można go przenieść do zakładu typu półotwartego (cele mieszkalne w porze dziennej otwarte, iluzoryczna szansa na widzenie bez dozoru poza zakładem karnym na okres nieprzekraczający jednorazowo 30 godzin), a po odbyciu co najmniej 20 lat kary – do zakładu otwartego (przez całą dobę drzwi zamykane na klamkę, mglista perspektywa pierwszej kilkudniowej przepustki).
Według stanu na połowę września 2013 r. z wszystkich polskich dożywotnich do zakładów półotwartych „awansowało” w sumie... czterech, a do otwartych – żaden. Powód? – Pochodną braku jakiegokolwiek wyraźnego systemu przywracania społeczeństwu skazanych, których da się „naprawić”, jest konformizm więziennych decydentów. Nie znajduję innego wytłumaczenia dla unikania trudnych decyzji, tylko to, że mogą ściągnąć nam na łeb media, a następnie kontrole. Wiadomo, chodzi o sprawców najcięższych zbrodni. Ale choć niemała ich część to już ludzie zupełnie inni niż ci, których pamiętamy z procesów, stosuje się prostą filozofię: dopóki trzymam go w klatce – nic mi nie grozi, jeśli zaryzykuję i przegram – jestem skończony. Nikt nie narazi na szwank kariery dla jakiejś idei – podkreśla wychowawca zakładu karnego w Czarnem. Grupa badaczy ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, we współpracy z Katedrą Kryminologii i Polityki Kryminalnej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polskim Towarzystwem Kryminologicznym, przeprowadziła pod kierownictwem dr Niełacznej monitoring wykonywania kary dożywocia. Objęto nim 94 skazanych i 13 więzień, w których przebywało ich najwięcej. Raport z monitoringu (pt. „Wykonać karę i co dalej?”) ujawniono 12 września podczas konferencji w Polskiej Akademii Nauk. Oto kilka zebranych przez badaczy wypowiedzi o progresji wychowawczej polegającej na przenoszeniu dożywotnich do reżimu łagodniejszego: ~ Dożywotnim nie można dawać żadnych przepustek do końca. Bo [odbija się to] na Służbie Więziennej. Dożywotni powinni do ostatniego dnia kary być w zakładzie typu zamkniętego (kierownik ochrony 1); ~ Bez względu na to, co skazany zrobi w trakcie odbywania kary, ile
13
on pracuje nad sobą, nie ma to wpływu (...). Ja muszę mieć pełne rzeczywiste przekonanie, że to całe działanie nie było tylko i wyłącznie instrumentalne, lecz ukierunkowane na określony cel i że jest prawdą, że on się rzeczywiście zmienił i przemyślał to, co zrobił. Ja muszę mieć stuprocentową pewność (dyrektor ZK Włocławek); ~ Warunki są określone w kodeksie, ale z reguły nie są stosowane. Rozmowa z wychowawcą lub innym przełożonym to jest taka: „Siedź spokojnie, kiedyś tam będzie dobrze”. To jest takie ogólnikowe. Wiadomo, że każdy chce mieć spokój, ale nikt nie patrzy na to, co się dzieje w mojej głowie (więzień 1); ~ Nie określono warunków, tylko ogólnie poinformowano mnie, że na zmianę podgrupy (kwalifikacja do zakładu półotwartego – dop. red.) mogę liczyć po odbyciu około 30 lat. Nikt nie zaryzykuje, żeby mi udzielić przepustki. A odnośnie warunkowego zwolnienia funkcjonariusze uśmiechają się i nic nie mówią albo twierdzą, że chyba nie dożyję (więzień 2). Doktor Niełaczna podkreśla: – Służba Więzienna nie wie, jak podejść do warunkowego przedterminowego zwolnienia, właściwie jedynej legalnej furtki do opuszczenia zakładu karnego i dokończenia życia lub doświadczenia śmierci poza więziennymi murami. ~ Wiem, że więźniowie bardzo boją się wyjść na wolność, nawet jeżeli tego chcą. Nie przepracowaliśmy tego tematu. Obawiam się także reakcji mediów, społeczeństwa – na ile [pamięć zbrodni] będzie jeszcze tkwiła w społecznościach (zca dyrektora ZK Grudziądz nr 1); ~ Nie powinno być kary dożywotniego pozbawienia wolności [tylko] 25 lat, może 30 lat maksymalnie. Bo czemu ta kara ma służyć? A jeżeli dożywocie, to czemu ma być warunkowe przedterminowe zwolnienie? To bez sensu. Dla mnie nieoznaczoność kary byłaby dużym stresem. Nic nie wiem. Jeżeli ktoś stwierdzi, że po tych 25 czy 30 latach pozbawienia wolności ten człowiek nadal stanowi zagrożenie, to się powinno wymyślić inną formułę, niekoniecznie więzienia, ale inny sposób chronienia społeczeństwa przed takim człowiekiem (dyrektor ZK we Włocławku)”. Doktor Niełaczna: – Większość więźniów dożywotnich nie stwarza ryzyka dla siebie lub innych osób. Ich racjonalne i przewidywalne postępowanie wynika z tego, że dokonują pewnego bilansu życiowego, konfrontują się z wyrokiem – perspektywami i możliwościami, jakie stwarza im więzienne środowisko – i dążą do ułożenia sobie życia w więzieniu. Prezentują postępowanie stabilne i uwiarygodnione w codziennych sytuacjach. Jeśli trwa to kilka lub kilkanaście lat, trzeba przyjąć, że mało prawdopodobne jest, aby powtórzyli oni swoje przestępcze zachowanie bądź angażowali się w gwałtowne lub zagrażające bezpieczeństwu zdarzenia nadzwyczajne. MARCIN KOS
14
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
RACJONALIŚCI
Teraz TWÓJ RUCH! Społeczne pospolite ruszenie zwane Ruchem Palikota zrobiło w Polsce rewolucję. Narzuciło nowe tematy w debacie publicznej, przesunęło na lewo Platformę i SLD. Teraz czas na dalsze zmiany. – Ruch Palikota chwalebnie przechodzi do historii. Dziś potrzebujemy, aby z jego pnia wyrosła nowa formacja polityczna – mówił prof. Jan Hartman, otwierając kongres zjednoczeniowy. Zmienia się nazwa, logo, a także częściowo organizacja i ludzie. Z Ruchem łączy się RACJA Polskiej Lewicy, stowarzyszenie Marka Siwca i działacze m.in. Polskiej Partii Pracy. Inicjatywę wspierają Ryszard Kalisz, Wanda Nowicka, Maria Czubaszek oraz Kamil Sipowicz. Najważniejsza zmiana ma jednak dotyczyć wizerunku, bo – jak podkreślił prof. Hartman – Twój Ruch ma być partią ludzi odpowiedzialnych, obliczalnych i zdolnych do sprawowania rządów. W budowaniu lepszej jakości ma pomóc także nowy program. Głośno będzie nie tylko o antyklerykalizmie i legalizacji marihuany, ale głównie o podatkach, pomocy społecznej i przedsiębiorczości. – Jesteśmy najbardziej aktywnym, najbardziej pracowitym klubem w Sejmie, wbrew temu wszystkiemu, co o nas mówią – przekonywał Janusz Palikot, podkreślając, że partia przygotowała ponad 100 projektów ustaw, w których zawarła najważniejsze postulaty
z 2011 roku. Nowe otwarcie wspiera nowa deklaracja i tezy programowe, a w nich najważniejsze: wolność, równość, praca, postęp i zaufanie. Partia, mimo wcześniejszych spekulacji, nie obiera jednak zdecydowanie lewicowego kierunku. Nie odnajdą się w niej na pewno socjaliści, a trudno będzie chyba nawet socjaldemokratom. Obecność PPP trochę dziwi. Twój Ruch chce bowiem budować państwo przyjazne obywatelom, ale nie opiekuńcze, a służyć temu będą głównie recepty socjalliberalne. To wyraźny sygnał, że Palikotowi chodzi o odebranie wyborców Platformie, a nie SLD. Programowo partia stawia na nową filozofię – państwo nie wtrąca się w to, co robią obywatele, a jednocześnie nie pozostawia bez pomocy tych, którym w życiu nie wychodzi. Potępiany jest za to klasyczny
neoliberalizm, odrzucający zaangażowanie państwa w gospodarkę. „Nie boimy się interwencjonizmu i nie boimy się inwestycji w publiczne podmioty gospodarcze. Polsce potrzebny jest skok technologiczny i długofalowa wizja polityki gospodarczej. Bez aktywnego udziału państwa przełom rozwojowy w gospodarce jest niemożliwy” – czytamy w deklaracji programowej. Wśród najbardziej śmiałych propozycji jest m.in. likwidacja ZUS-u i wprowadzenie równej dla wszystkich emerytury obywatelskiej. Każdy emeryt mógłby też dodatkowo oszczędzać, a w wieku emerytalnym pracować. Zmian nie muszą obawiać się antyklerykałowie. Wprawdzie liderzy nowego ugrupowania zapewniają, że mniej będzie happeningów, ale antyklerykalizm z programu nie znika. Po połączeniu z RACJĄ PL antyklerykałów w partii będzie nawet więcej. Janusz Palikot musi odzyskać zaufanie części wyborców i spalić buty, które od lat szyją mu nieprzychylne media, a to na pewno nie będzie łatwe. Już inauguracja Twojego Ruchu pokazała, że nie może on liczyć na taryfę ulgową. W największych stacjach telewizyjnych zamiast o programie mówiono wyłącznie o katastrofie, jaka rzekomo czeka partię, i o domniemanych personalnych sporach. Jako młoda partia, do tego zaskoczona swoim wyborczym sukcesem, Ruch Palikota popełnił sporo błędów. Były wewnętrzne konflikty, zarówno na szczeblu lokalnym, jak i w klubie (np. z Wandą Nowicką), nieprzemyślane happeningi sugerujące niektórym, że to „partia oszołomów”, był też niespójny przekaz
programowy. Do tego doszły rozbudzone oczekiwania wyborców, których partia opozycyjna z braku narzędzi zaspokoić nie mogła (patrz „FiM” 40/2013). Janusz Palikot zdecydował się na radykalny krok. Z jednej strony musi ratować ugrupowanie, nad którym zawisło widmo nieprzekroczenia progu wyborczego, z drugiej – chce zmieniać kraj. Porażka w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a niedługo później do Sejmu
i Senatu, może oznaczać śmierć całego projektu. – Teraz potrzebujemy tej zmiany. To jest Twój Ruch, to jest nasz ruch! – mówił, inaugurując nową partię, i zachęcał do wstępowania do niej i do działania. Warto przy tym pamiętać, że w 2011 roku kredyt zaufania dało mu aż 1,5 miliona Polaków i nie kto inny, ale właśnie Palikot wprowadził do Sejmu odważnych antyklerykałów, jawnego geja, transseksualistę i kilkadziesiąt innych osób, dla których wolność światopoglądowa to podstawa. Oby ten potencjał nie został zmarnowany. DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
W
ydaje się, że słowa „rzymski” i „katolicki” są ze sobą w języku religijnym ściśle, a nawet nierozerwalnie związane. Sformułowanie „Kościół rzymskokatolicki” – zwłaszcza w Polsce – jest wypowiadane jednym tchem, a związek tych słów wydaje się naturalny i oczywisty. Ale już pierwsze próby niezależnej refleksji nastręczają sporo wątpliwości. No bo jeśli coś jest katolickie, czyli powszechne, to jak może być jednocześnie rzymskie, czyli lokalne? A jeśli nawet uznamy, że Kościół rzymskokatolicki to Kościół powszechny z siedzibą w Rzymie, od razu nasuwa się pytanie o inne Kościoły powszechne, ale z siedzibami w innych miastach. Albo i bez takich siedzib. Czy one są gorsze, mniej „prawdziwe”, mniej katolickie? Kto miałby o tym rozstrzygać? Jedna ze stron, czyli Rzym właśnie? Pytania o odmiany katolicyzmu rodzą się tym silniej w Polsce ostatnich lat, kiedy mamy do czynienia z szeregiem wybitnych teologów lub znanych duchownych, którzy popadli w konflikt z władzą kościelną, czyli z szeroko rozumianym „Rzymem” – hierarchią religijną reprezentowaną przez lokalnych biskupów. Czy „katolik kulturowy” Stanisław Obirek (on sam tak się określa) jest mniej katolicki niż Tadeusz Rydzyk, szerzyciel dziwnego kultu maryjnego? Czy zbuntowany i suspendowany ksiądz Jacek Stasiak jest mniej księdzem niż jego teoretyczny zwierzchnik – zamieszany w aferę Paetza arcybiskup Marek Jędraszewski? Nawet gdyby brać poważnie tradycję katolicką, to nie są to pytania, na które można udzielić uczciwej i jednoznacznej odpowiedzi.
Starokatolicy
BEZ DOGMATÓW
Wolni katolicy
15
tzw. pogańskiego pochodzenia. Nie byłoby w tym nic szczególnie gorszącego czy nowego, zważywszy na to, że na przykład kult maryjny to ewidentne zapożyczenie z religii pogańskich, tyle że już starej daty.
Teraz Polska?
Czy można być katolikiem i nie pozostawać w poddaństwie wobec papieża? Oczywiście, że tak! O ile nie jest się nadmiernie przywiązanym do przymiotnika „rzymski”. w XIX wieku zastępy duchownych i wiernych katolików zgorszonych dogmatem o nieomylności papieskiej, ogłoszonym arogancko przez Piusa IX. Na przełomie XIX i XX wieku Europa i Ameryka zaroiły się od niezależnych, katolickich struktur kościelnych. Z tego nurtu katolicyzmu w Polsce mamy Kościół polskokatolicki. Na całym świecie (w tym w Polsce) istnieje mnóstwo Kościołów nawiązujących do tego nurtu katolicyzmu, ale nienależących do Unii Utrechckiej. Do najbardziej znanych należą z pewnością
Niewątpliwie najbardziej znanym nurtem katolicyzmu niezależnego od Rzymu jest słynna Unia Utrechcka, federacja niezależnych Kościołów, które nie uznają najpóźniejszych papieskich teologicznych wynalazków. Jakich? Na przykład tych, które głoszą, że biskupi Rzymu (papieże) mają władzę nad soborami, stoją ponad starożytną tradycją chrześcijańską oraz uznają się za rzekomo nieomylnych. Nie ma żadnych wątEvo Morales pliwości, że z punktu widzenia nie tylko Biblii, ale nawet starej tradycji katomariawici (czasem używają nazwy lickiej (nie mówiąc nawet o jeszcze „starokatolicy”, czasem „katolicy”), starszej – prawosławnej) papieże to którzy wywodzą się z Polski, ale możheretycy, odszczepieńcy od prawdzina ich już spotkać na kilku kontynenwej wiary apostolskiej. tach – od Francji, przez Afrykę, Pierwsza diecezja, która po repo Amerykę Południową. Przed stuformacji otwarcie zbuntowała się leciem wyznawcy tej odmiany katoliprzeciwko uroszczeniom papieskim, cyzmu stanowili niemały odsetek to holenderskie arcybiskupstwo mieszkańców w niektórych okolicach Utrechtu, wczesnośredniowieczny Mazowsza i ziemi łódzkiej. Kościół, od zawsze cieszący się auKościoły starokatolickie poza tonomią. Do Holendrów dołączyły wspomnianymi wyżej uroszczeniami
papieży nie uznają na ogół obowiązkowego celibatu, są mniej klerykalne od swojego rzymskiego odpowiednika, a także niejednokrotnie bardziej racjonalne w sprawach etycznych. Niektóre z nich dopuszczają święcenie kobiet na duchownych i zwykle są bardziej otwarte na kwestie powtórnego małżeństwa lub czasem chętniej niż Rzym akceptują homoseksualizm wiernych. Niektórzy za odmianę starokatolicyzmu uważają Kościół anglikański, który ze swoją hierarchiczną strukturą i zbliżoną do protestantyzmu dogmatyką przypomina coś w rodzaju skrzyżowania katolicyzmu i ewangelicyzmu. Problem polega jednak na tym, że nie istnieje anglikanizm jako taki, jakaś jego uśredniona wersja. Istnieje jedna struktura, ale niektóre nurty wewnątrz tego Kościoła są nieco bardziej zbliżone do wersji katolickiej, a inne – do protestanckiej.
Liberałowie i synkretyści Istnieją także rozmaite formy katolicyzmu w sposób dosyć swobodny nawiązujące do jego wersji starokatolickiej lub mniej nią zainteresowane. Należy do nich działający m.in. w Polsce Reformowany
Kościół Katolicki słynący z bardzo otwartego i akceptującego stosunku do mniejszości seksualnych. Reprezentantem i duchownym innego nurtu katolicyzmu był wspomniany niedawno na łamach „FiM” (37/2013) generał Michał Tokarzewski-Karaszkiewicz, pierwszy dowódca polskiej konspiracji w czasie II wojny światowej i znany mistrz masoński. Należał on do Kościoła liberalnokatolickiego, który wyrósł z anglikanizmu na początku XX wieku i łączył w sobie wierzenia charakterystyczne dla katolicyzmu oraz przekonania ezoteryczne i teozoficzne. Bardzo specyficznie rozwija się natomiast niezależny od Watykanu katolicyzm w Ameryce Łacińskiej. Otóż dwa tamtejsze radykalnie lewicowe rządy – w Wenezueli i w Boliwii – są nieustannie atakowane przez episkopat rzymskokatolicki. W tej sytuacji zmarły niedawno Hugo Chávez po prostu zaczął wspierać tamtejsze ruchy religijne niezależne od Rzymu, w tym te nawiązujące do tradycji katolickiej. Jego śladem poszedł prezydent Boliwii Evo Morales, którego rząd mniej lub bardziej dyskretnie popiera Odnowiony Apostolski Kościół Katolicki Wielonarodowego Państwa Boliwii. O co chodzi z tą wielonarodowością? Otóż Boliwia doświadcza silnego etnicznego przebudzenia rozmaitych grup indiańskich, które domagają się pełnej emancypacji, także religijnej. Wspomniany Kościół jest więc gotów zaakceptować także wierzenia
Czy wspomniane wyżej nurty mają jakąś większą szansę w Polsce? Cóż, starokatolicym miał swoje „pięć minut” przed wojną i w czasach PRL, ale nie odniósł wielkich sukcesów. Mariawityzm został w sporej części zniszczony przez katolicki episkopat i sympatyzujące z nim władze, a później przez hitlerowców. Wprawdzie wspomniany ksiądz Stasiak odprawia w Aleksandrowie „niezależne” msze, ale należy wątpić, aby tego rodzaju ruch „autonomicznego katolicyzmu” w Polsce upowszechnił się na szerszą skalę. Po pierwsze – dlatego, że wszystko, co niezależne religijnie i nowe, kojarzy się w Polsce z sektą. A tych wszyscy się tu strasznie boją, nie bacząc na to, że sam rzymski katolicyzm ma silnie sekciarski charakter – na przykład z powodu roszczeń papiestwa do nieomylności czy dziwacznych wymagań moralnych, takich jak zakaz antykoncepcji.
Po drugie i najważniejsze – Polacy to społeczeństwo ceniące powierzchowne tradycje, ale w swej masie niemal zupełnie niezainteresowane religią. Niewiele osób będzie skłonnych zakładać jakieś Kościoły, łożyć na ich utrzymanie, kłócić się o dogmaty itd., skoro tak naprawdę prawie nikt tu w żadnego Boga na poważnie nie wierzy. Bóg w Polsce to na ogół coś związanego z choinką i święconym jajkiem, część dekoracji dla świąt rodzinnych. I tylko tyle. Oczywiście od tej reguły są pewne wyjątki, które jej istnienie jednak tylko potwierdzają. ADAM CIOCH
16
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
ZE ŚWIATA
ZNAJOMY GWAŁCICIEL We Francji powstał portal internetowy, na którym zgwałcone kobiety mogą opowiedzieć o tym, co je spotkało. Okazuje się, że najczęściej gwałciciele to wcale nie oprychy wyłaniające się z ciemnej bramy, ale przedstawiciele „poważanych” profesji – lekarze, adwokaci... I – co gorsza – mężczyźni doskonale znani samej zgwałconej: ich mężowie, koledzy, przyjaciele. Z opisów na portalu Je connais un violeur (Znam gwałciciela) wynika, że w 67 proc. przypadków do gwałtu dochodzi w domu ofiary lub agresora.
PORÓD W KAPUŚCIE Meksykański rzecznik praw obywatelskich bada sprawę kobiety, która urodziła dziecko w przyszpitalnym ogrodzie. Irmie Lopez, 28-latce wywodzącej się z Indian Mazateka, nie udzielono na czas pomocy. Kobiety nie przyjęto do szpitala. Jego dyrektor tłumaczył później, że w klinice jest zbyt mało personelu. Media obiegły zdjęcia 28-latki płaczącej nad swoim nowo narodzonym synem, leżącym na trawniku z nieodciętą pępowiną. Incydent wywołał w Meksyku burzę i jest komentowany jako dowód dyskryminacji rdzennych mieszkańców kraju. Tym bardziej że to drugi podobny przypadek w ostatnich miesiącach. Na szczęście tak nietypowo urodzone niemowlęta są całe i zdrowe.
ZĄB ZA ZĄB W Albanii od wieków kultywowany jest pewien zwyczaj. Jeśli ktoś zabił, jego też trzeba zabić, a przy okazji – wszystkich mężczyzn z jego rodziny. Ta praktyka znana była już w XV w., ale wciąż jest utrzymana. Zwłaszcza na wsiach i w biednych górskich rejonach kraju. W tamtejszych mediach opisano przypadek 9-letniego Nikolina oraz jego 12-letniego brata Amarilda, którzy od urodzenia nie opuszczają domu – nie chodzą do szkoły, nie bawią się na podwórku. Na areszt domowy zostali skazani przez własnego wujka, który 20 lat temu zabił swojego sąsiada. Krewni zabitego uroczyście poprzysięgli zemstę za tę śmierć. Matka chłopców niedawno popełniła samobójstwo, nie mogąc znieść ciągłego życia w ukryciu. Takich historii jest więcej – przekonują albańscy dziennikarze.
ZAWODOWE LIZUSOSTWO Francuz Benjamin Fabre (to pseudonim) wydał książkę pt. „Jak zostać doskonałym lizusem w biurze”. Sam uważa się za znawcę tematu. Wiele lat pracował w banku. Żeby awansować, musiał się podlizywać tym na wyższych stanowiskach, a ci z kolei musieli robić to samo
tym na jeszcze wyższych i tak dalej. „Widziałem na własne oczy sytuacje, w których najwięksi fałszywcy radzili sobie najlepiej” – opowiada Fabre. Książka się spodobała. I sprowokowała powstanie Konfederacji Lizusów Francuskich (CFF). Ostatnio jej członkowie demonstrowali między biurowcami La Defense, biznesowego centrum pod Paryżem. „Obniżcie nam pensje”, „Chcemy gorszych warunków pracy” – takie hasła mieli na sztandarach.
KOREAŃSKIE NARODZENIE Dla ludzi spragnionych ekstremalnych wrażeń chińskie biuro podróży oferuje... Boże Narodzenie w Korei Północnej.
Na taką nietypową atrakcję trzeba wydać nieco ponad tysiąc dolarów. W podróż wyrusza się pociągiem z chińskiego Dandong. „Jak w Pjongjangu (stolica Korei – dop. red.) obchodzą Gwiazdkę? Tego nie wie nikt, bo nigdy nie zapraszano tam wtedy turystów” – podkreśla w reklamie biuro podróży, zapewniając jednocześnie, że totalitarne państwo Kim Dzong Una jest… „najbezpieczniejsze na świecie”! O ile nie jest się dziennikarzem ani żołnierzem. Biuro zapomniało wspomnieć, że mieszkańcy Korei Północnej świąt Bożego Narodzenia… nie obchodzą. Co więcej – według amerykańskiej komisji ds. wolności religijnej to najbardziej wrogi chrześcijaństwu kraj na świecie. Tysiące wyznawców tej religii wysłano do obozów pracy. Na koreańskie Boże Narodzenie zdecydowało się już ponoć kilkanaście osób. Wśród nich nie tylko Chińczycy, ale także obywatele USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji.
MADE IN RUSSIA Pewna rosyjska rodzina postanowiła sprawdzić, czy da się wytrzymać rok, kupując wyłącznie rodzime produkty. Eksperyment przeprowadziła rodzina Olgi Szeremiet z Nowosybirska. Zacznijmy od jedzenia. Zamiast chińskiego ryżu na ich stół trafiła kasza. Zamiast norweskiego łososia – kamczacka czawycza (ryba nazywana w Rosji carycą łososiowatych). Olga z żalem rozstała się z ulubionym martini na rzecz kultowej w Rosji wódki i nalewki ze śliwek. Tak czy siak, rodzime menu obniżyło wydatki rodziny na jedzenie aż o 27 proc.! Z innymi towarami było już gorzej…
Tydzień po rozpoczęciu eksperymentu chrześnica Olgi obchodziła urodziny. Szeremietowie chcieli kupić jej pluszowego miśka. Po długich poszukiwaniach udało się znaleźć trzy razy cięższego i trzy razy droższego od tych importowanych. Kiedy w domu spalił się garnek, też był problem. Rondelek ze stali nierdzewnej trzeba było zastąpić emaliowanym, ponieważ nie znaleźli rosyjskich naczyń produkowanych ze stali. Ubrania – kolejny problem. Uszyte przez rodaków dżinsy były dużo droższe niż sprowadzane z zagranicy. Adidasów made in Russia szukali 2 tygodnie. „Przygarnęliście kota? Niech się uczy załatwiać do kuwety!” – usłyszała Olga po... spryskaniu się rodzimymi perfumami. Jej włosy po umyciu szamponem „Romaszka” (Rumianek) też nie wyglądały tak dobrze jak po zachodnich mazidłach. Czarę goryczy przelały żarówki – wypaliły się, a to oznaczało, że w domu Szeremietów zapanowały ciemności. Rosjanie żarówek nie produkują! Kończyły się też leki, a miesięczne wydatki rodziny wzrosły ogólnie o 45 proc. Szeremietowie przerwali eksperyment po pół roku.
CZARNA TELELISTA W Kanadzie znaleźli sposób na złodziei telefonów komórkowych. Operatorzy tamtejszych sieci dogadali się i za 20 mln dol. stworzyli wspólny rejestr skradzionych telefonów. Wystarczy zadzwonić do swojego operatora, żeby zablokować zagubiony telefon czy tablet, a informacja o jego utracie trafi do bazy danych. Telefon – identyfikowany po numerze IMEI (International Mobile Equipment Identity) – znajdzie się na „czarnej liście”, a inni operatorzy, zanim uruchomią jakąś usługę, będą sprawdzać, czy sprzęt na niej nie figuruje. Każdy właściciel komórki będzie też mógł sam sprawdzić, czy otrzymany w prezencie telefon nie jest ukradziony. Kanadyjscy operatorzy uruchomili specjalną stronę internetową ProtectYourData.ca, na której można zweryfikować numer IMEI telefonu czy tabletu. Wprowadzenie podobnej usługi planują już operatorzy z USA.
SIŁA W GĘBIE Firma Blizzident wymyśliła urządzenie do czyszczenia zębów, które dokładnie wypucuje nam uzębienie i przestrzenie międzyzębowe… w 6 sekund. Najpierw trzeba się pofatygować do stomatologa, który zrobi odcisk zębów. Na tej podstawie powstaje „szczotka” zrobiona na miarę, z włoskami ustawionymi pod kątem 45 st. zarówno do powierzchni zębów, jak i linii dziąseł. Po jej włożeniu do ust należy zagryźć zęby, a później zacząć nimi zgrzytać – na boki oraz w przód i w tył. Po chwili jama usta jest już wypucowana.
Pierwsza Blizzident kosztuje 299 euro. Producent zaleca wymianę raz na rok, a późniejsze „szczotki” będą już tańsze.
MODA BEZ UPRZEDZEŃ Kerrie Brown, 17-latka z Illinois, została modelką znanej firmy odzieżowej Wet Seal. Dziewczyna... jest chora na zespół Downa. Pewnego razu matka Kerrie zauważyła, że w Wet Seal zaczęli szyć ubrania większych rozmiarów. Kupiła kilka ciuchów córce, która później na Facebooku poinformowała swoich znajomych, że ubrania tej marki „dobrze leżą na chorych na zespół Downa”. Dziewczyna zaczęła regularnie wrzucać do sieci swoje zdjęcia w tych ciuchach. Jej przyjaciele i inni internauci zwrócili się do kierownictwa Wet Seal z sugestią, że Kerrie mogłaby zostać twarzą firmy. Masowe poparcie tego pomysłu zaowocowało zaproszeniem nastolatki na sesję zdjęciową. Jej mama obawiała się, że córka nie poradzi sobie na profesjonalnym planie zdjęciowym, ale na szczęście obawy okazały się nieuzasadnione. Obecnie strona na Facebooku ze zdjęciami nowej modelki ma ponad 20 tys. polubień. Sukces nie przewrócił Kerrie w głowie. Swojej przyszłości nie wiąże z modelingiem. Chce zostać bibliotekarką.
KOTLET Z PENISA W Chinach coraz popularniejsze jest jedzenie, które – według tamtejszych wierzeń – podnosi potencję.
działania Greenpeace, pszczelarzy oraz Komisji Europejskiej skupiały się głównie na ochronie pszczół miodnych. Udało się doprowadzić do zakazu używania w Unii Europejskiej kilku niebezpiecznych dla tych owadów pestycydów. O dziko żyjące zapylacze dba niewielu, mimo że są bardzo ważne dla utrzymania zieleni miejskiej. Stąd pomysł na nowy projekt „Adoptuj pszczołę”. Greenpeace chce zbudować w miastach tzw. hotele dla owadów i w ten sposób stworzyć im dogodne miejsce do życia i – oczywiście – rozmnażania. Greenpeace stworzył specjalną stronę internetową, na której będzie można wpłacić pieniądze na „adopcję pszczoły” i w ten sposób wesprzeć projekt (www.adoptujpszczole.pl).
O KURCZĘ! Naukowcy z Missisipi zbadali pod mikroskopem, co kryje się w popularnych kawałkach kurczaka w panierce, tzw. nuggetsach, sprzedawanych w największych sieciach fast foodów. Jak się okazało, tylko 40–50 proc. składu badanych próbek stanowiło mięso. Najczęściej były to mięśnie pochodzące z piersi lub udka. Resztę składu stanowiła „smakowita” mieszanka tłuszczu, naczyń krwionośnych i nerwów. Dokładne badanie pokazało, że znajdują się tam także komórki skóry i tkanek pokrywających organy wewnętrzne ptaka. „Klient nie dostaje kurczaka, tylko kaloryczne odpady z kurczaka, sól, cukier i tłuszcz. Kombinacja o tyle groźna, że smakuje dzieciom. Producent się cieszy i celuje reklamami w małoletnich klientów” – skomentował dr Richard D. deShazo z University of Mississippi Medical Center.
PIJANY Z NATURY
Czyli… zwierzęce jądra i penisy. Najczęściej należące do osłów, byków, psów, jeleni i koni. Te ostatnie uchodzą za najsmaczniejsze i najzdrowsze. Za to najlepsze erekcje ma zapewnić zjedzenie penisa jelenia. Chińczycy wierzą, że jedna sztuka jest tak samo skuteczna jak trzy bycze! Pojawiają się już restauracje wyłącznie z penisowo-jądrowym menu. Takie przybytki najczęściej odwiedzają biznesmeni i urzędnicy.
ADOPTUJ PSZCZOŁĘ Z roku na rok ginie coraz więcej pszczół. Wszystko przez chemizację rolnictwa i zmiany w klimacie. To ogromny problem. Istnienie tysięcy odmian roślin zależy od zapylania przez owady. Dotychczasowe
Do szpitala w Teksasie trafił kompletnie pijany 61-letni mężczyzna. Przekonywał, że… nie wypił ani kropli alkoholu. I nie kłamał. Amerykanin od 5 lat uskarżał się na takie dolegliwości. W ogóle nie drinkował, a alkomat wykazywał u niego nawet kilka promili alkoholu we krwi! Jak się okazało, takie „atrakcje” zaczęły się u mężczyzny tuż po operacji stopy, gdy był leczony antybiotykami. W jelitach mężczyzny lekarze znaleźli Saccharomyces cerevisiae – drożdże, których poszczególne szczepy wykorzystuje się m.in. w winiarstwie i gorzelnictwie. Wystarczyło, że 61-latek zjadł coś zawierającego cukier i dochodziło u niego do alkoholowej fermentacji. Amerykanin otrzymał leki przeciwgrzybiczne. Musiał również przez jakiś czas powstrzymać się od jedzenia słodyczy. Drożdże udało się z organizmu usunąć. Opracowała JUSTYNA CIEŚLAK
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
ZE ŚWIATA
17
Piłkarskie gułagi A reny Mundialu 2022 budowane są rękami tysięcy niewolników, z których wielu umiera z wycieńczenia. Szejkowie szykują światu turniej wstydu. Dziesiątki nepalskich emigrantów zginęły w Katarze w ostatnich tygodniach, a tysiące innych muszą pracować w skandalicznych warunkach. Organizacja mistrzostw świata w piłce nożnej przez superbogaty emirat arabski budzi poważne zastrzeżenia. Do rozpoczęcia mistrzostw zostało jeszcze 9 lat, ale Katarczycy nie chcą zwlekać. Od podstaw budują dziewięć nowych stadionów, a trzy już istniejące powiększają. Niebawem z okazji mundialu powstanie też Lusail City – specjalne miasto na 250 tys. osób, w którym ma odbyć się finał imprezy. Obrzydliwie bogaci szejkowie zrobią wszystko, żeby zabłysnąć przed światem, nie licząc się przy tym z żadnymi kosztami. Szkoda, że robią to rękami nędzarzy. Na luksus Kataru pracują głównie tysiące robotników z najbiedniejszych krajów Azji. W większości z nich, na przykład w Nepalu, całe rodziny latami odkładają pieniądze, żeby wysłać choć jedną osobę na bogaty Półwysep Arabski. W ich kraju roi się od pośredników obiecujących znakomite warunki pracy. Kuszeni perspektywą świetnych zarobków i wsparcia, jakie dzięki temu zapewnią rodzinie, młodzi Nepalczycy wyjeżdżają w nieznane, kompletnie nie
W
wiedząc, co ich czeka. Już w pierwszym punkcie przerzutowym w Indiach dowiadują się, że umowy, które wcześniej podpisali, są nieważne, a ich „opiekunowie” pod nos podstawiają im już znacznie gorsze oferty. Oczywiście imigranci mogą się na nowe warunki nie zgadzać, ale wówczas już nikt nie będzie się nimi interesował. Zostaną sami
Emir Kataru z żoną i prezydentem FIFA
w obcym kraju i bez pieniędzy, więc wolą pracę za psie pieniądze niż śmierć w azjatyckich slumsach. Na miejscu w petrodolarowym raju okazuje się, że imigranci muszą pracować nawet w 50-stopniowym upale przez kilkanaście godzin na dobę przy minimalnych zabezpieczeniach. Kwaterunek to zarobaczone, zawszawione obozy. „Przez 24 godziny nic nie dostaliśmy do jedzenia. Pracowaliśmy
ostatnim czasie władcy Kościołów narzekają, iż chrześcijanie w krajach muzułmańskich są szykanowani. Czy mają do tego moralne prawo w sytuacji, kiedy niechrześcijanie są nękani w krajach Zachodu? W Stanach Zjednoczonych powstała inicjatywa obywatelska o nazwie Secular Safe Zones (Laickie Strefy Bezpieczeństwa). Jej głównym zadaniem jest tworzenie neutralnych miejsc dla uczniów i studentów, gdzie ci mogliby prezentować ateizm, nie bojąc się szykan ze strony religijnej większości. Okazuje się bowiem, że w USA, gdzie – podobno – w sposób fundamentalny szanuje się wolność człowieka, ateiści są na cenzurowanym, nierzadko w sposób systemowy. Miesięcznik „The Atlantic” opisał niedawno przypadek Gage’a Pulliama, ucznia liceum w stanie Oklahoma. Nastolatek sfotografował wiszącą na ścianie gabinetu biologicznego tabliczkę z 10 przykazaniami i wysłał zdjęcie do Fundacji „Wolność od Religii”, która poinformowała o tym stanowe kuratorium oświaty, żądając usunięcia tabliczki z budynku instytucji publicznej. Gdy sprawa wyszła na jaw, szkolni koledzy chłopca wystosowali setki petycji nakłaniających władze do pozostawienia tabliczki, a jeden z lokalnych kościołów wyprodukował T-shirty z wydrukowanymi przykazaniami. Włączyli się także niektórzy rodzice, stwierdzając, że
przez 12 godzin, jednak wieczorem nie dali nam żadnego posiłku. Kiedy się poskarżyłem szefom, zostałem zaatakowany przez kierownika. Dosłownie wykopał mnie z obozu pracy, w którym mieszkałem, i odmówił wypłacenia mi zaległej pensji. Musiałem chodzić i błagać innych robotników o jedzenie” – opowiadał jeden z uciekinierów z katarskiego obozu pracy. Inny Nepalczyk, do którego dotarli dziennikarze brytyjskiego
„The Guardian”, wspominał: „Nie dostawałem pieniędzy, a mimo to przychodzili do mnie o drugiej w nocy, budzili biciem i zmuszali do pracy. Gdy poszedłem na policję, mieli nas gdzieś. Pewnego dnia pracowaliśmy przez dwadzieścia cztery godziny bez przerwy, bez jedzenia. Gdy zgłosiłem protest, szef mnie zaatakował i odmówił płacenia. Nie wysłałem do domu, do mojego syna i żony, ani jednej rupii”. Wykorzystywani do granic możliwości nie myślą już o pieniądzach, wszyscy chcą tylko wrócić do domu. To jednak marzenie. Okupują ambasadę Nepalu i proszą o pomoc, jednak katarskie prawo i konstrukcja umów nie pozwalają im na powrót. Tylko pracodawca może ich zwolnić, ale ten nie myśli tracić darmowej siły roboczej. Według „The
Guardian” między czerwcem a sierpniem tego roku zmarło w czasie pracy przy budowie stadionów 44 nepalskich robotników. Według szacunków Światowej Federacji Związków Zawodowych w Katarze umiera 12 imigrantów tygodniowo. Jeśli obliczenia Centrali Związkowej są prawdziwe, to do czasu rozpoczęcia mistrzostw świata w 2022 roku może tam zginąć ponad 5 tysięcy najbiedniejszych mieszkańców Azji. Jim Boyce, wiceprezes FIFA, zapewnił, że zdrowie, bezpieczeństwo i szacunek wobec każdego pracownika, który przyczynił się do mistrzostw świata, są najważniejsze. Ciekawe, czy będzie chciał i potrafił swoje obietnice wyegzekwować od katarskich organizatorów mistrzostw. ŁUKASZ LIPIŃSKI
Szykanowani za ateizm „zdejmowanie tabliczki z przykazaniami to o jeden krok za dużo”. Gdy uczniowie i rodzice zaczęli szukać osoby, która wysłała zdjęcie do laickiej fundacji, Gage postanowił się ujawnić, obawiając się, że jego niereligijni koledzy mogą być pociągnięci do odpowiedzialności zbiorowej. I wtedy się zaczęło – jego dziewczyna otrzymała pogróżki, koleżanki i koledzy jego młodszej siostry odmówili współpracy z nią przy zadanych przez nauczycieli projektach realizowanych w grupach, a matka obawiała się, że syn będzie miał kiepskie oceny w klasie maturalnej. To tylko jeden z wielu przykładów podobnych sytuacji. Kiedy rok temu w katolickim stanie Rhode Island szesnastoletnia uczennica wygrała sprawę w sądzie o zdjęcie ze ściany szkolnej auli baneru z tekstem chrześcijańskiej modlitwy, naraziła się posłowi z tego okręgu (nazwał ją „małą, złą rzeczą”), a także mieszkańcom niewielkiej miejscowości zamieszkanej przez religijną większość. Na Twitterze pojawiły się nawet pogróżki pod jej adresem. W innym przypadku maturzysta zwrócił uwagę dyrekcji swej szkoły, iż planowane
odmówienie modlitwy podczas uroczystości kończącej rok szkolny jest niezgodne z konstytucją. Władze szkoły zrezygnowały z modlitwy, zastępując ją chwilą ciszy. Spowodowało to otwarte ataki na ucznia ze strony nauczycieli, koleżanek i kolegów oraz przedstawicieli władz miasta, ale też – co najbardziej poruszające – własnych rodziców. Poza szykanami pod adresem uczniów i studentów znane są przypadki usuwania ateistów z sal obrad rad miejskich na południu USA (tylko za noszenie T-shirtów z logo organizacji ateistycznych), odmawiania pomocy ateistom zgłaszającym dyskryminację na posterunkach policji, a sądy notują coraz więcej pozwów ateistycznych pracowników instytucji publicznych, którzy czują się szykanowani w miejscu pracy. Na te sytuacje zareagowała pozarządowa organizacja Secular Student Alliance (Związek Laickich Studentów). Grupa ma prawie 400 oddziałów w całych Stanach Zjednoczonych (w liceach i na uniwersytetach). Liczba ta podwoiła się w ciągu ostatnich czterech lat. Celem statutowym tego związku jest organizowanie uczniów i studentów niereligijnych,
tworzenie grup na kampusach szkolnych oraz uniwersyteckich, umożliwianie dyskusji, a także promocji wartości laickich. Wspomniana wyżej inicjatywa Secular Safe Zones ma za zadanie uniemożliwienie religijnej większości szykanowania i upokarzania uczniów oraz studentów otwarcie prezentujących pogląd ateistyczny. W ramach tej akcji SSA organizuje wykłady i szkolenia dla młodzieży, nakierowane na zwiększenie stopnia zrozumienia dla niereligijnych uczniów i studentów. Choć Stany Zjednoczone są nadal krajem bardzo religijnym, liczba osób otwarcie przyznających się do ateizmu znacznie wzrosła w ostatnich latach. Według oficjalnych badań ośrodka Pew Research Center wśród osób do 25 roku życia liczba niewierzących lub mających religijne wątpliwości wzrosła w ciągu ostatnich 5 lat dwukrotnie i wynosi dziś około 31 proc. Jednak z badania innego centrum sondażowego, niemieckiego Bertelsmann Stiftung, wynika, iż ateistyczny coming out jest wciąż uważany w USA za coś zdecydowanie negatywnego, a ateista jest wprost uznawany za gorszego człowieka niż osoba religijna. AmerG.
18
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Opętani przez egzorcystów Najwyższy już czas, aby chronić ludzi, a zwłaszcza niepełnoletnich, przed „posługą” kościelnych specjalistów od diabła. „Tygodnik Powszechny” opisał, jak rodzice zniszczyli psychikę nastolatki, oddając ją w ręce tzw. egzorcysty. Piętnastolatka niechętnie uczęszczająca na „lekcje” religii katolickiej oznajmiła w obecności księdza, że nienawidzi prowadzącej katechezę zakonnicy. To włączyło w umyśle księdza sygnał alarmowy, zupełnie jakby nastolatka szykowała zamach na toruńskiego biznesmena Tadeusza Rydzyka! Ksiądz, wytrawny śledczy, niczym znany z serialu ojciec Mateusz przeprowadził dochodzenie, którego wnioski powodują stukanie palcem w czoło! Klecha wyjawił, że nastolatka jest opętana. Dowód? Zakonnica miała wyszyte na habicie czerwone, oplecione koroną cierniową serce, a wyżej – zawieszony na szyi duży, połyskujący krzyż. To właśnie tego serca wystraszył się demon tkwiący w dziewczynie. Dalej poszło już jak z płatka: trzygodzinna msza o uwolnienie i uzdrowienie w Sopocie, po której nastolatka zasłabła w zakrystii. Od tego czasu minęły trzy lata, a ona ciągle poddawana jest zabiegom mającym na celu „uwolnienie” jej od sił nieczystych. Pranie mózgu zrobiło swoje. Osiemnastoletnia dziś kobieta jest całkowicie zależna od kleru, wszędzie widzi palec szatana, sądzi, że w co drugim domu mieszkają opętani. Zdaniem internautów nigdy nie dowiemy się, co uczyniono nastolatce. Niektórzy sugerują, by zajął się nią psycholog, psychiatra, bo dziś taka pomoc jest jej potrzebna. Sugerują też pomoc seksuologa. Nie należę do osób wyznających teorie spiskowe, ale może
Z
mają rację ci, którzy sugerują, że dziewczyna dziewicą już nie jest, bo „egzorcyzmy”, jakim ją poddano, tak zwichrowały jej umysł, że nawet gdyby była molestowana seksualnie, uwierzyłaby, że to dla jej dobra. Rodzice nastolatki ponoszą odpowiedzialność za gwałt na psychice swej córki. Oddawszy ją w ręce kleru, umyli ręce. Matka dewotka uznała, że jej dziecko potrzebuje pomocy specjalisty w sukience. Kto wie, może właśnie z takiej córki, po praniu mózgu, jest zadowolona?
Co na to media, które z takim entuzjazmem trąbiły o krzywdzie, jaką wyrządzili pięciolatkowi dziadkowie, powodując u niego nadwagę? Ano… Nic! „Niepokornych” dziennikarzy takie sprawy nie interesują. Ośmieliłby się jeden z drugim dochodzić, co się działo przez te trzy lata, w jaki sposób wyprano młody mózg czy poprzestano tylko na dręczeniu psychicznym? W Polsce w XXI wieku nie brakuje wydarzeń wziętych żywcem ze średniowiecza. Ile jeszcze będą panoszyć się w Polsce szarlatani, „egzorcyści”, którzy rzekomo trzy lata zmagają się z demonem? Jakiego potrzeba nieszczęścia, by ich działalnością zainteresowały się polskie władze? Spalenia „opętanej”
wielkim zażenowaniem przysłuchiwałem się sejmowej debacie na temat aborcji. Poziom arogancji, brak wiedzy i empatii – przede wszystkim ze strony sprawozdawczyni – górował nad wszystkim. Czym zaskoczyła mnie pani Kaja Godek? Otóż nie mogłem uwierzyć w jej słowa wypowiedziane z trybuny, kiedy to bez żadnego zająknięcia stwierdziła, że „w Polsce nie ma ciąż w wyniku gwałtu”. Dlaczego? Gdyż nie ma konkretnych danych na ten temat. Ta pani nie wie, że wiele kobiet po prostu nie zgłasza aktu gwałtu do organów ścigania? Jeszcze gorzej pod tym względem wyglądają gwałty w małżeństwie. Idę bowiem o zakład, że znajdzie się wielu mężczyzn (kobiet chyba również), którzy stwierdzą, że żony nie można zgwałcić. Przecież seks z własnym mężem to obowiązek, a żona musi „dawać” mężowi. W wielu państwach UE jest specjalny paragraf stwierdzający gwałt małżeński. W Polsce nadal takiego nie ma.
na stosie? Ciekawi mnie, kiedy w publicznych szkołach poniedziałkowe zajęcia będą się rozpoczynały od mszy o „uwolnienie i uzdrowienie”, bo tyle dziatek szkolnych kpi i drwi z katechezy i katechetów. Szatan młodzież opętał, ot co! Wściekli, oburzeni internauci radzą, by egzorcyści poszli do specjalisty się podleczyć, a ksiądz i katechetka odpowiedzialni za pranie mózgu nastolatki zostali zamknięci w psychiatryku. Słusznie radzi jeden z krytyków, że jedyna funkcja publiczna, jaką powinna pełnić katechetka zakonnica, to podawanie „actimelków” panu Głódziowi. A matka opisywanej dziewczyny w ramach pokuty powinna wziąć się za zlizywanie śmietany z kolan wielebnych, zamiast stosować stręczycielstwo wobec nieletniej. Mocne słowa, ale czy nieprawdziwe? Na marginesie: katolicy psioczą na jakość służby zdrowia, usług medycznych, opowiadają o problemach w dotarciu do specjalisty. Drodzy parafianie! Zapiszcie się na spektakl „uzdrowiciela” Bashobory lub w te pędy udajcie się do egzorcysty – on was wyleczy! Nastaną w Polsce czasy, kiedy trzeba będzie naprawiać szkody wyrządzone przez specjalistów od „wypędzania” szatana z ludzi, a państwo będzie zmuszone zapewnić pomoc ofiarom ich poczynań. Władze świeckie pozostawiły tym szarlatanom wolną rękę i nie kontrolują ich działalności. Strach, brak wyobraźni i dobrej woli, troski o dobro człowieka spowodował wysyp sukienkowych „specjalistów”? Pytanie za sto punktów: kto będzie w przyszłości ponosił koszty szkodliwej działalności kościelnych szarlatanów? Paweł Krysiński
Kobieta zgwałcona przez męża, która to zgłosi na policję, z pewnością będzie stygmatyzowana przez rodzinę i społeczeństwo. Będzie przez wielu uznana za dziwaczkę, która nie wie, czego chce. Trudno więc o statystyki na temat gwałtów w małżeństwach. Co bowiem miałaby powiedzieć matka dziecka, które zostało poczęte w ten sposób? „Syneczku, córeczko, twój kochany tatuś mnie zgwałcił, dlatego jesteś teraz z nami. A teraz daj tacie buzi, on bardzo cię kocha”. Trudno sobie wyobrazić, jak trudne musiałoby być takie wyznanie. Kobiety, które przeszły w małżeństwie piekło gwałtu (znam takie), nigdy nie wyznały swoim dzieciom prawdy. Nie dziwię się. I podziwiam, bowiem wyznanie prawdy oznaczałoby z pewnością zerwanie kontaktów z ojcem, który dopuścił się tego czynu. Pani Kaja musi przyjąć do wiadomości, że gwałty w małżeństwach się zdarzają. W przypadku sprawozdawczyni lepiej milczeć i być tylko posądzanym o głupotę, niż odezwać się i rozwiać wątpliwości. Przemek Prekiel
K
atolik im bardziej żarliwie wierny jest figurkom i obrazkom, czyli im bardziej pierwotny intelektualnie, tym bardziej bezcenny dla władców w sutannach. Katolicki wyzysk sięga mas, bo bez myślowej okrasy są masy. Taki płatnik niczego nie rozumie, wszystko bezkrytycznie przyjmuje, wierząc dogmatycznie w papieskie wymysły. Wypełnia nakazy, czyniąc gesty oraz zasypując podsuwaną usłużnie tacę. Także obficie uiszcza opłatę za wszystkie księżowskie usługi zmyślone „dla obłowu”, jak napisał najwybitniejszy
między imię a nazwisko dostojny tytuł (np. prymas). Można go jeszcze dokrasić jakimś wzniosłym przymiotnikiem (tysiąclecia). Urzędnicy najwyższej rangi używają pseudonimów. Dodatkowo numerują się niczym cesarze jacyś i królowie. Mianują się także „ojcami”, za nic mając przestrogę Jezusa, żeby tego nie robić. W Polsce ponad i poza prawem jest Kościół katolicki. Czy tylko dlatego, że jego urzędnicy napisali sobie na czołach „Bóg”? Przecież nikt tak jak oni nie depce nauki starotestamentowego Boga (fałszując np. dziesięć przykazań) ani Syna Bożego,
Nawróćcie się! polski profesor humanista Aleksander Brückner (1856–1939). Nie doczekał uniwersyteckiej katedry w odrodzonej Polsce, biskupi nie dopuścili go, mszcząc się za krytykę, za publiczne wytykanie przez profesora prawdy. Urzędnicy Watykanu robią z uczonymi i z nauką co chcą. Genialne dzieło Mikołaja Kopernika „O obrotach sfer niebieskich” wpisała komisja papieska w 1616 roku do Indeksu ksiąg zakazanych. Jak oni śmieli tak zrobić z koroną dorobku naukowego polskiego odrodzenia, a zarazem najznamienitszym dziełem odrodzenia europejskiego, przełomowym w dziejach nauki światowej? Jakim prawem? Żadnym prawem! Żadną uczciwością! Stosowali i stosują do dzisiaj bezprawie. Księża deliberują: możesz wierzyć w co chcesz, bylebyś na zewnątrz zachowywał się prawowiernie, chodził do kościoła, korzystał odpłatnie ze wszystkich usług i bezwarunkowo zachowywał wyłącznie dla siebie nasuwające się wnioski, wynikające z naukowych badań oraz będące plonem intelektualnego postrzegania. Udawaj „wiarę”. Myśl, co chcesz, ale milcz jak zaklęty, uczestnicząc w obrzędach jako cząstka anonimowej masy. Imionami mogą posługiwać się wyłącznie pasterze. Ci z wyższej półki mogą nawet wpychać
który nic a nic nie głosił o różańcu, o spowiedzi przed księdzem na kolanach ani o mszy, w dodatku „świętej”! Nie nauczał o klerze, tym bardziej o jego koniecznym i płatnym udziale w chrztach, ślubach, pogrzebach... Wydrążyli dla siebie kopalnie złota (obrzędy), pobudowali mennice (kościoły) za wyłudzone pieniądze i mogą żyć ponad stan i rządzić. Oto efekt stworzenia Kościoła powszechnego w IV w. przez cesarza poganina Konstantyna oraz pobłażania przez te 1600 lat kościelnym urzędnikom. Efekt ulegania ich zmyślonym straszakom typu piekło czy wyklinanie. Namalował sobie Konstantyn niechrześcijańskie logo – krzyż – i duchowni rozpoczęli działalność ciągle udoskonalaną w kłamstwie pod swoje finansowe i władcze interesy. To są tylko przebierańcy. Można zrozumieć, że kościelne zagrody są pełne baranów, ale że świeccy opiekunowie narodu zachowują się irracjonalnie?! Także „dla obłowu”? Polsce potrzebna jest rzeczywiście świecka władza skutecznie unowocześniająca ojczyznę, dająca ludziom przykład używania rozumu. Każdy niech pracuje na siebie uczciwie i pożytecznie. Prestidigitatorzy w sukienkach, nawróćcie się! Wasze cudactwa obrażają ludzką inteligencję. M. Słonina
Gwałt na umyśle
Pan Jacek Pyrek w Bardejowskich Kupelach na Słowacji
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
LISTY Twój – Nasz – Ruch Odbył się kongres Ruchu Palikota, na którym ogłoszono nową nazwę nowo powstałej partii – Twój Ruch – i odczytano jej program. Nazwa jest strzałem w dziesiątkę, w swym prostym i bezpośrednim przekazie, a program spełnia oczekiwania społeczne. Jestem antyklerykałem od zawsze, byłem członkiem RACJI PL i cieszę się, że te partie połączyły swoje siły. Zapowiedź, że TR nie będzie partią radykalną, jest ze wszech miar słuszna, bo nikt nie lubi skrajności, ale mam nadzieję, że antyklerykalizm i walka o świeckość naszego państwa będą przyświecać TR w działaniu na scenie politycznej. Jest wielka luka do zagospodarowania na lewej scenie politycznej – około 15 proc. poparcia to powinien być żelazny elektorat dla TR. Co z tym kapitałem zrobi partia – zobaczymy. Wróżę jej w przyszłych wyborach do parlamentu przejęcie władzy, a przynajmniej rolę drugiej siły w Sejmie. Na razie pozostanę sympatykiem w żelaznym elektoracie, a później kto wie? Alleluja i do przodu!!! Jerzy Z., Gdańsk
Poczekajmy z oceną Ja ze swoją oceną nowej formacji Twój Ruch (nazwa niezbyt udana, bo jest domyślna, a nie jednolita w przekazie) poczekam na jakieś konkrety – obecnie jest na nią za wcześnie. Trochę się niepokoję, bo za dużo gadano o liberalizmie gospodarczym, a ja jestem za centrolewicowym lub socjalliberalnym, nie zaś liberalnym kierunkiem gospodarczym. W tej kwestii panuje w nowym Ruchu zbyt duża rozbieżność. Poczekam więc na jasny przekaz, w którym kierunku faktycznie mają iść. Gdyby obrali ten preferowany przez Gibałę – neoliberalny – to dziękuję, beze mnie, ale gdyby obrali centrolewicowy, który preferuje Ania Grodzka i jej podobni, a głosi Kołodko, to owszem – taki kierunek zaakceptuję. Obecnie jest tam zbyt duży misz-masz, bo od neoliberała Gibały, po socjalistyczną PPP, której przedstawicielem był mój ziomal Patryk Kosela. Jak znam jego twarde poglądy, to on nigdy nie zaakceptuje kierunku liberalnego. Myślę, że wypośrodkują to wszystko i pójdą nurtem centrolewicowym, co byłoby do przyjęcia. J.F.
Zostało po staremu Czekałem niecierpliwie na wrzesień, gdyż w tym czasie miała się dokonać rekonstrukcja rządu zapowiedziana przez premiera Donalda Tuska. Jest już październik i wszystko zostało po staremu. O obiecywanych
zmianach Donald Tusk się nie wypowiada. Nie reaguje też na opisywane przez prasę afery, które występują w gospodarce nadzorowanej przez jego ministrów. Wniosek z tego może być tylko taki, że pan premier nie czyta żadnych czasopism z wyjątkiem gazety sportowej, ma daleko gdzieś obywateli, których można zbyć byle czym, cierpi na początki demencji lub rozwija się u niego przedwczesny uwiąd starczy. Być może jest jeszcze inna przyczyna, a mianowicie – uważa, że wymiana kadrowa spowodowałaby obsadzenie stanowisk jeszcze gorszymi ludźmi niż obecni i niepewnymi co do lojalności. Innego logicznego wytłumaczenia nie ma. Dlatego też w dalszym ciągu minister Arłukowicz mówi o swoich osiągnięciach i zaplanowanych reformach, na których zyskają pacjenci, co oczywiście mija się z rzeczywistością. Minister Bartłomiej Sienkiewicz dalej opowiada bajeczki związane ze swoim resortem. Tak było w rozmowie z redaktor Moniką Olejnik („Gość Radia Zet” – 2.10.2013 r.), która zadała pytanie, jak to jest, że „Super Express” ustalił miejsce pobytu księdza Gila, a policja nie. Pan minister oznajmił, że policja już wcześniej wiedziała, gdzie znajduje się ks. Gil, ale – jak wiadomo – sukces ma wielu ojców. Dodał przy tym, że istotnie policja udała się do podejrzanego dopiero po ujawnieniu adresu przez gazetę, informując go, że jest poszukiwany listem gończym. Nic więcej w tej sprawie nie mogła zrobić z uwagi na obowiązujące procedury. To jest jakaś paranoja. Jaki sens ma powiadamianie kogoś, że jest ścigany listem gończym, gdy prasa, radio, telewizja omawiają ten temat cały czas. Wygląda na to, że ks. Gil schował się w takiej głuszy, że nic do niego nie docierało, a nie w domu swoich rodziców. PS Mądrość i morale naszych parlamentarzystów budzą powszechny podziw. Jeden poseł z PiS mierzył długość swojego siusiaka, a drugi, z Ruchu Palikota, przy innej okazji, osłonił swojego obszczymurka immunitetem. Tak trzymać. Ivo
Boski Woźniak Tadeusz Woźniak (Solidarna Polska; przewodniczący Parlamentarnego Zespołu na rzecz Katolickiej Nauki Społecznej) objawił z trybuny sejmowej: „Nikomu na tej sali niech nie wydaje się, że jest mądrzejszy od samego Pana Boga, że poprawi Pana Boga, który, no trochę nie do końca słusznie, ten świat urządził” (debata o zaostrzeniu ustawy o przerywaniu ciąży).
SZKIEŁKO I OKO No cóż, Panie Pośle… Zdaje się, że jednak są „na tej sali” ludzie, którzy w swojej solidornopolsko-pisuarskiej mądrości są „mądrzejsi od Pana Boga”, skoro krytycznie oceniają jego „nie do końca słuszne urządzenia świata” i zamierzają to „poprawić” mocą ustaw polskiego Sejmu. Są to, jak wiemy, głównie dwa kluby z prawej strony sali z Panem włącznie. To naprawdę ambitne zadanie! Gratuluję Panu
i reszcie, Waszej mądrości większej niż Boga, narcyzmu, zadufania i pychy, która jest jednym z grzechów głównych. ab
Patron pedofilów Data 30.09.2013 r. wejdzie do historii jako jedna z najważniejszych, gdyż w tym dniu w TVP2 („Panorama” – godz. 18) radośnie obwieszczono, że 27 kwietnia 2014 r. zostaną kanonizowani Jan Paweł II i Jan XXIII, co czyni ich świętymi. Wprawdzie nasi nabożni rodacy woleli, aby JPII został świętym bez towarzystwa, co podniosłoby rangę wydarzenia, ale Franciszek z oszczędności postanowił zrobić to za jednym zamachem. Sprawie tej „Panorama” poświęciła całe pierwsze 10 minut, traktując to jako wydarzenie priorytetowe. Przypomniano wypowiedzi JPII, pokazując przy tym urywki z filmów. Obecnie mówi się już o organizowaniu pielgrzymek do Rzymu na kanonizację – jedynie za 1500 zł (czas pobytu 7 dni). Nie wspomina się o pedofilii w Dominikanie. Mało tego – przedstawia się to zwyrodnienie jako coś prawie normalnego i w tamtym kraju ogólnie akceptowanego. Nawet rodzice są zadowoleni, gdy ich pociechy przyniosą do domu trochę gotówki. W świetle takich argumentów należy uznać tak księdza Gila, jak i abpa Wesołowskiego za dobroczyńców, a ich oskarżanie to zwykła nagonka na Kościół. Potwierdził to w całej rozciągłości bp Pieronek, mówiąc, że abp Wesołowski powinien być szanowany tak jak wszyscy ludzie, a nie linczowany. Dodał przy tym, że za wszelką cenę chce się zniszczyć księży. Najpierw trzeba udowodnić winę, a potem osądzać. Powiedział
też, że nie ma mowy o płaceniu ofiarom i że temat pedofilii w Kościele „wychodzi mu już bokiem”. Może wypada go przeprosić? Ivo
Najlepszy jest Kołodko W Polsat News i w TVN24 słuchałem wywiadów z prof. Grzegorzem Kołodką. Jego wykładni mógłbym słuchać godzinami. Jest to chyba jedyny polski ekonomista, który zna się na rzeczy i jest merytoryczny pod każdym względem. Pamiętam Kołodkę jako ministra finansów w rządach SLD – potrafił on w krótkim czasie wyciągnąć naszą gospodarkę z zapaści po rządach Buzka, wyprowadził ją na ścieżkę wzrostu od 0 proc. do 5 proc. i opracował tzw. strategię dla Polski, która obejmowała okres na dwie dekady do przodu. Oddał potem Ministerstwo Finansów prof. Belce, który kontynuując to, co zapoczątkował Kołodko, doprowadził do wzrostu PKB o około 7 proc. Niestety, rządy po lewicy objął PiS, który rozpoczął od rozdawnictwa tego, co wypracowali Kołodko z Belką – wystarczyło na dwa lata. Gdy zobaczyli, że kasa się kończy, pospiesznie oddali władzę. Niestety, oddali ją PO i Rostowskiemu. Ten ostatni – zamiast od razu wejść na drogę wyznaczoną przez Kołodkę – rozpoczął liberalną politykę cięć, która doprowadziła gospodarkę do marazmu na wysokości wzrostu PKB około 1 proc. Moim zdaniem, żeby nasza gospodarka znowu nabrała impetu, to ktoś taki jak Kołodko musiałby przejąć stery rządu w swoje ręce, zostać premierem lub chociaż ministrem finansów w randze wicepremiera. Inaczej będziemy z tej zapaści wychodzić dłuuugie lata. Kołodko stwierdził, że wszedłby do rządu, ale tylko do takiego, który preferowałby społeczną gospodarkę rynkową, a tym samym wykluczył swój udział w rządzie z PO, która preferuje gospodarkę liberalną. Daję to pod rozwagę liderom SLD, którzy prą do koalicji z PO. Kołodko wszedłby tylko do rządu, w którym główną rolę odgrywałaby lewica, ale obecnie na to się nie zanosi. Palikoty także powinni mieć na uwadze jego kandydaturę na ministra finansów. Józef Frąszczak
Nawiedzona szkoła Z rozpoczęciem każdego roku szkolnego są problemy, co zrobić z dziećmi, które nie chodzą na religię. Niestety, nikt nie ma odpowiedniego pomysłu i wszystko zostaje po staremu. Czas najwyższy, żeby ktoś wreszcie zrozumiał, że jeżeli są szkoły opanowane przez klechów, to można stworzyć alternatywę przez zorganizowanie szkół
19
bez religii – wzorem dawniejszych RTPD, a później TPD. Wtedy byłaby możliwość wyboru przynajmniej w miastach. Pani minister Szumilas nie jest jednak takimi sprawami zainteresowana i twierdzi, że jest to problem samorządów oraz dyrektorów szkół. W związku z tym nasuwa się pytanie, po jaką cholerę jest to całe Ministerstwo Edukacji i co ono właściwie robi. Dzieci, nie mając wyboru, muszą wysłuchiwać bajeczek o tym, jak w ciągu sześciu dni Bóg stworzył świat, a w siódmym dniu odpoczywał. Opowiadający powinni do tego dodać, że Bóg tak rozsmakował się w nicnierobieniu, że stan ten trwa do dnia dzisiejszego. Stąd te wojny, pomory, zarazy, inkwizycje, holokaust i wszystkie inne plagi razem wzięte. Ostatnio ktoś został nawiedzony (chyba przez Ducha Świętego) i wydumał Tydzień Kultury Chrześcijańskiej. Z grubsza polega to na tym, że w szkołach przez tydzień przy każdym przedmiocie będzie nawiązanie do religii katolików, lekcje mogą być skrócone, no i oczywiście obowiązkowo msza święta. Przyznam, że brak mi odpowiednich słów na określenie tej sytuacji. Powiedzenie, że to zwykłe skurwysyństwo, jest zbyt delikatne i nie odzwierciedla właściwego odczucia. Czytelnik
Ponadczasowe Niektóre teksty nie tylko nie tracą, ale wręcz zyskują na aktualności. Oto przykład: Idzie premier drogą i widzi biedaka wyjadającego trawę z rowu. – Człowieku, takiś głodny? Wsiadaj, podwiozę cię tam, gdzie trawa bardziej soczysta! Powyższy dowcip tak dobrze charakteryzuje politykę Donalda Tuska, że wszyscy, którym go opowiedziałam, ze zdziwieniem przyjęli informację, że jego autorem jest Julian Tuwim, a sam dowcip odnosił się do Walerego Sławka (1879–1939). Irena Matejek
Nowy portal! Zapraszamy do korzystania z nowego multimedialnego portalu „Faktów i Mitów”. Najnowsze informacje z kraju i ze świata uzupełniane felietonami naszych publicystów, artykułami o ekologii, forum dyskusyjnym, omówieniami bieżących numerów „FiM” i gorącymi tematami naszych dziennikarzy – to wszystko pod stałym adresem www.faktyimity.pl. Portal działa także na telefonach komórkowych i tabletach. Redakcja
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
20
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
historie w ludziach zaklęte
Szlak bojowy – Ja na pamięć znam, ile przeszedłem. Spod Moskwy do Smoleńska każdą noc szliśmy co najmniej 60 km. A ile jeszcze po drodze przeszkód! Mostów nie było, trzeba było się przeprawiać. Sam żołnierz przeszedł, a z działem i końmi już było trudniej. Jak już Smoleńsk zdobyli, zajęli pozycję pod Lenino. Tam było wzgórze, rowy. Najgorsze jest, jak dochodzisz, bo tam biją, pociski się rwą. Jak już tam jesteś, to się oswajasz. Spod Lenino do Bugu. Chełm zdobywaliśmy w boju, dalej do Lublina i na Dęblin. Wzdłuż Wisły na piechotę. Żołnierze mieli rany na nogach, a tu trzeba iść. Jak już Warszawę zdobyliśmy, to do wyspy Wolin. Ani jednego dnia nie mieliśmy odpoczynku. Cztery miesiące w drodze. Tyle co w Wolinie Wielkanoc spędziliśmy i już trzeba było iść dalej – na Berlin. Bez przerwy w błocie, w ziemi. Ile razy dziennie trzeba było działo okopywać! Straszna praca. Straszna męka. Żeby okopać działo, sześciu ludzi
wroga tuż-tuż. W mieście, w kamienicach, bywało tak, że piechota zdobywała górę, a na dół wrócili Niemcy. To granatami rzucają, to po rynnach wchodzą. Wojska dużo było też w piwnicach. Siedzieli i do nas bili z ukrycia. Nagle zaległa cisza. My w pogotowiu, mamy rozkaz, żeby w razie konieczności atakować. Nasz sierżant wyszedł z flagą, zastrzelili go Rosjanie. Potem ktoś od nich wyszedł z ich flagą, nasi nie byli dłużni. W końcu nasza była zatknięta z prawej strony bramy, z lewej – ruska. A wraz ze świtem Niemcy już szli do niewoli. Rosjanie ich brali. Masę ich szło – wspomina Tadeusz Piróg.
kieszeni pakowało, żeby po drodze skonsumować. Jak dowódca zobaczył, kazał wyrzucać – wspomina pan Tadeusz.
Lenino Przez trzy miesiące on i jego koledzy byli szkoleni „na żołnierzy”. Po tym czasie każdy jeden dostał rozgrzeszenie, przyjął komunię i szedł prosto na front. Tadeusz Piróg został dowódcą działonu. Ruszyli do boju. W dzień nie szli, tylko w nocy. Po 60 kilometrów marszu. Na froncie, jak tylko trochę wolnego czasu było, natychmiast pojawiał się „oświatowy”, który prowadził zajęcia polityczne – chwalił Związek Radziecki, zapewniał, że Polska będzie wolna i ludowa... Ze Smoleńska ruszyli dalej – pod Lenino. – Tam był najcięższy bój. Niemcy nas okrążali. Nasza piechota szła pod kule, strzelała na oślep. Jak im się kończyła amunicja, brali od nieboszczyków. Później
Koniec
Jako młody chłopak wyzwalał Warszawę, przeszedł szlak bojowy od Lenino po Berlin. Dziś, w 90 wiośnie życia, o tych wydarzeniach opowiada tak, jakby działy się wczoraj. Kapral Tadeusz Piróg. i ja kopaliśmy. Półtora metra nasypu. Przecież jak Niemiec wpadnie, rozbije, to nie będzie ani działa, ani nas. To nie takie proste, człowiek ledwo dychał – opowiada Tadeusz Piróg. Dziś ma 90 lat. Pamięta każdy swój krok, każdy bój.
Syberia W 1939 r., kiedy do Polski weszli Sowieci, cała rodzina Piroga pierwszą turą została wywieziona na Syberię. Przeżyli, zmarł tylko najmłodszy brat, który miał pół roku. Na Syberii pan Tadeusz spędził 3,5 roku. Napatrzył się, jak ludzie umierają z głodu. Za pracę na cały dzień dostawał 80 dkg na pół upieczonego chleba. Ci, którzy nie pracowali, dostawali po 25 dkg. Powołanie do wojska dostał właśnie tam. To był rok 1943. Miał wówczas 19 lat. – Front to była nadzieja na wyzwolenie ojczyzny. Ja jako młody pragnąłem kraju, wolności – opowiada. Trafił do I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. – 150 kilometrów szliśmy do pociągu. Później jechaliśmy dwa tygodnie, aż trafiliśmy pod Moskwę – do Sielc. Na gołe pole. Trzeba było zbudować obóz. Żeby się umyć, każdego dnia rano i wieczorem trzeba było pokonać 3 kilometry do rzeki. Jak przy obiedzie odtrąbili alarm, to się gorącą kaszę do
szli na walkę na bagnety. To było straszne. Który był sprytny, to przebił wroga. Każdy inny poległ. Tam wojska nabitego leżało jak snopów na polu. Artyleria ugrzęzła w bagnach. Widzisz, że koledzy giną. Wiesz, że śniadanie zjadłeś, a czy doczekasz kolacji, tego nie wiadomo, ale idziesz. Tak musiało być, nie miałem wyjścia. Żyłem, walczyłem, nie zabiło mnie. Malaria mnie nie chwyciła, śmiercionośne kule mnie omijały – opowiada dziś pan Tadeusz. On straszliwą bitwę pod Lenino przeżył, chociaż nie obyło się bez obrażeń: – Jak bomba trafiła w róg naszego działa, to hełm rozleciał się w drobiazgi. Tyle widziałem, bo później już straciłem przytomność. W szpitalu leżał trzy miesiące. Od radzieckiej lekarki wciąż słyszał, że żył będzie, ale sołdatem już nie budiet. A jednak, gdy tylko trochę podleczyli, trafił z powrotem na front. – Bez przerwy w boju i w polu, deszcz, śnieg. Na śniegu to część wojska śpi, a reszta ich przewraca, żeby nie zamarzli. Później zamiana. Wszy z koszul trzepaliśmy i opalaliśmy nad ogniem. Kto palił papierosy, dawali przydział. Niemieccy żołnierze byli ładnie wyposażeni. Pojemniczek na masło, na marmoladę. Myśmy tego nie mieli. U nas worek, kociołek i łyżka za cholewą – wspomina.
Warszawa Gdy wrócił do baterii, ruszył pod Dęblin, przez Górę Kalwarię, wzdłuż Wisły, aż do Grochowa. Działo ciągnęły cztery konie, ale jak wchodzili do miasta, trzeba było samemu. Koni nie wolno było pokazać, boby je od razu zabili na kiełbasę. Wracali po nie dopiero, jak miasto zostało zdobyte. – W Grochowie dostałem drugi raz. Ale nie było krwi, to kazali iść dalej do boju. Doszliśmy do Wisły, już było po powstaniu. 17 stycznia zdobyliśmy Warszawę. Ja tam strzelałem do czołgu niemieckiego, rąbnąłem go, podpaliłem. Dzień później była defilada przed Belwederem i od razu bojem w kierunku na Bydgoszcz – opowiada. O miasto była walka. Poszli dalej. – W kwietniu forsowaliśmy w Siekierkach Odrę. Były straszne boje. Ile tam wojska poszło do ziemi! Niemcy bili ostro na swojej ziemi. Przepływaliśmy rzekę amfibią. Działo wraz z końmi też. Niemcy walili pociskami. Wyładowaliśmy się. Chorągiewkami machamy, żeby piechota się kładła, żebyśmy mogli strzelać do Niemców. Oni jeszcze wtedy byli silni. Ale udało się. Już
tam myśleliśmy, że to koniec wojny. Tam spędziliśmy Wielkanoc. Od razu przyszedł rozkaz: Na Berlin!
Berlin – To był bój! Podeszliśmy pod Bramę Brandenburską. Wyszedł do nas z knajpy jakiś starszy Niemiec i krzyczy: „Hitler kaputt!”. Oni mieli radia, to oni już wiedzieli, ale my tam nie wiedzieliśmy, czy Hitler kaputt, czy nie! To był bój, ogień. Snajper bił z góry. Uliczne walki są straszne. Na polu bitewnym widać
– Z końca wojny cieszyliśmy się jak dzieci. Z czego? Z tego, że przeżyliśmy. Tam albo krew się leje, albo nieboszczyk. Ilu takich z piechoty, którzy dopiero przyszli na front, a już leżą w ziemi. Na co dzień to widziałem – mówi. Spod Berlina trafił do Siedlec, a stamtąd – do twierdzy Modlin. Całą zimę spędził w twierdzy. Dopiero w marcu 1946 r. został zdemobilizowany. Pojechał prosto na ziemie odzyskane, gdzie ojciec już prowadził gospodarstwo. Ożenił się. Żyją wspólnie 67 lat. Od munduru już zawsze trzymał się daleko. – Nie chciałem mieć już nic wspólnego z bronią – mówi. Dziś pan Tadeusz oprócz wspomnień ma też medale, które szlak bojowy przypominają: m.in. Virtutti Militari za waleczność, za oswobodzenie Warszawy, za zdobycie Berlina, Sybiracki, za Lenino, za sforsowanie Odry, za wyzwolenie spod jarzma niemieckiego warszawskiej Pragi. To te polskie. Ma też dużo radzieckich, ale tych do munduru nie doczepia. – Nigdy nie myślałem, że doczekam tych lat. Że w ogóle wojnę przeżyję. Moi koledzy zginęli. Długi czas po wojnie nie mogłem się przyzwyczaić do cywilnego życia. Tam przecież codziennie się szło do przodu i do przodu. A tu naraz taki spokój – mówi ze łzami w oczach. OKSANA HAŁATYN-BURDA Drodzy Czytelnicy, Jeśli znacie ludzi, których życiorys kryje fascynującą historię, piszcie na
[email protected] albo na adres redakcji z dopiskiem: „Historie w ludziach zaklęte”.
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
J
edna z naszych stałych Czytelniczek pisze: „Z ogromnym zainteresowaniem czytam Pańskie artykuły (…), ale mam ogromny żal, że nie podjął się Pan dotąd bodajże najtrudniejszego tematu dotyczącego przyszłego losu zwierząt. Jest niemała grupa osób, dla których zwierzęta to coś więcej niż miły dodatek do codziennego życia. Często są to ich jedyni prawdziwi przyjaciele, nierzadko traktowani niemal jak dzieci. W momencie nieuchronnego rozstania przeżywają prawdziwe dramaty, mają załamanie nerwowe i jedynym pocieszeniem dla nich – przynajmniej dla osób wierzących – może być nadzieja na to, że kiedyś spotkają się w lepszym świecie i będą razem na zawsze. Bo niby dlaczego ma być inaczej, skoro zwierzęta, tak jak ludzie, mają uczucia, wrażliwość, zdolność rozumowania i, co najważniejsze, zostały stworzone tak jak ludzie – przez Stwórcę”. Czytelniczka pyta więc (zresztą nie Ona jedna), czy w niebie będzie miejsce dla „braci mniejszych”. Czy Biblia – oprócz okrutnego traktowania zwierząt – mówi coś na ten temat, a jeśli nie, to czyżby Bóg był tak okrutny, by odmawiać tym wrażliwym istotom statusu równego ludziom, w tym życia wiecznego? Czyżby obietnica zbawienia „całego stworzenia” (Rz 8. 21–23) miała ominąć zwierzęta? Pytania te można by sprowadzić do jednego: „Czy burek będzie zbawiony”? Skoro bowiem Leszek Kołakowski całkiem serio pytał, czy diabeł może być zbawiony, to dlaczego nie podejść poważnie do problemu zbawienia zwierząt? Tym bardziej że pytanie Czytelniczki odzwierciedla postawę, która dziś upowszechnia się coraz bardziej: chodzi o wrażliwość na odczucia „innych” – spoza naszej własnej rasy, klasy czy nawet własnego gatunku. Stąd coraz większa popularność – jeśli nie moda – ekologii i wegetarianizmu. Odpowiedź na to pytanie pozwoli też rozjaśnić pojęcie zbawienia. Zacznę zatem od rozjaśnienia sensu twierdzenia o zbawieniu (czy odkupieniu) całego stworzenia. Czym jest zbawienie? Zbawienie (gr. soteria) to w najściślejszym biblijnym znaczeniu tego słowa wyzwolenie od zła, przy czym można odróżnić zło zawinione od niezawinionego. To pierwsze to po prostu grzech, który oznacza dobrowolny, świadomy czyn (lub intencję dokonania czynu) naruszający prawo Boże (1 J 3. 4). Najczęściej owe grzeszne czyny polegają na tym, że grzesznik wyrządza krzywdę innym. Natomiast zło niezawinione to zazwyczaj krzywdy, jakich doznaje podmiot ze strony świata, na przykład choroby, śmierć i wszelkie cierpienia, chociaż to upadek Adama stał się przyczyną tych nieszczęść. Formuła zbawienia całego stworzenia dotyczy zatem jedynie tego drugiego rodzaju zła, natomiast zbawienie od zła zawinionego dotyczy jedynie człowieka.
Aby zobrazować to zbawienie od zła niezawinionego, warto posłużyć się tu przykładem Raju, o którym mówi Księga Rodzaju. Czytamy w niej, że przeznaczeniem człowieka była nieśmiertelność, a więc brak przemijania oraz brak wszelkiego cierpienia związanego z procesami starzenia. Jest tam też mowa o zgodnym współżyciu wszelkich zwierząt, które żywiły się wyłącznie pokarmem roślinnym (Rdz 1. 30). Owo zgodne współżycie wynikało z braku agresji (istnienie takich popędów nie było konieczne, bowiem służą one walce o przetrwanie w świecie o ograniczonej sumie dóbr potrzebnych do przeżycia). W świecie rajskiej obfitości taka walka była po prostu zbędna. Krótko mówiąc, pewne teksty Biblii sugerują, że zbawienie świata miałoby przywrócić ów pierwotny stan, którego obrazem jest ogród Eden. A skoro tak, to nie ma powodu, by na „nowej ziemi” (nie w niebie) nie
okiem biblisty jedynie bezduszne ciała. Jednak czy zwierzęta rzeczywiście są podobne człowiekowi? Pod pewnymi względami tak: są przecież wrażliwe na ból, wyposażone w emocje, w praktyczną inteligencję, niektóre (np. delfiny) dysponują nawet językiem. Człowiek oczywiście ma bardziej sprawny mózg i bogatsze spektrum emocji, jednak zarówno szympans łapiący patykiem owady, jak i garncarz używają narzędzi. Rzecz jasna garncarz używa narzędzi o wiele bardziej skomplikowanych, jednak w obu przypadkach mamy do czynienia z tą samą zdolnością (operowanie narzędziami), chociaż małpy „tylko do pewnego poziomu trudności dają sobie radę z przeszkodami” (Bogdan Suchodolski, „Kim jest człowiek?”, Warszawa 1985, s. 58). Ponadto istnieją różnice istotowe, tzn. są takie dyspozycje specyficzne dla człowieka, których zwierzę nie posiada w choćby najmniejszym
osobowemu. O ile zbawienie od zła niezawinionego jest po prostu polepszeniem kondycji bytu jako takiego (uwolnieniem go od zła), o tyle zbawienie od zła zawinionego polega na uwolnieniu od grzechu (Mt 1. 21; J 8. 34, 36; Łk 4. 18). Dotyczy ono konkretnej osoby, na przykład Jana Kowalskiego, bowiem grzech nie jest aktem anonimowym, lecz dokonanym przez konkretną jednostkę. Jedynie człowiek jest zdolny do zła
21
dobro Stworzyciela „udziela się” jego stworzeniom, tzn. że każde dzieło dobrego Stwórcy jest dobre. Dobre jest nie tylko to, jakie jest każde stworzenie, ale samo to, że ono jest (że istnieje). Przekładając to na praktykę: nawet gdyby okazało się, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak życie wieczne, to sam fakt istnienia w życiu doczesnym już jest pewnym dobrem darowanym człowiekowi (czy innemu
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Czy burek będzie zbawiony? było miejsca dla zwierząt. Tym bardziej że czytamy, iż „wilk z jagnięciem będą paść się razem” (Iz 65. 25, por. Iz 11. 6–7). Inną przesłanką wspierającą taki wniosek jest chrześcijańska idea zmartwychwstania. Różni się ona od paralelnych idei, które można znaleźć na przykład u Platona, wedle którego życie wieczne miałoby polegać na wyzwoleniu duszy od ciała i wyrwaniu z rzeczywistości zmysłowo doświadczalnego świata. Chrześcijanie podkreślają natomiast, że zmartwychwstanie obejmie całego człowieka. Ponieważ prawdziwe życie to życie w „przemienionym ciele” (1 Kor 15. 51–54), zbawione ciało ma więc być – podobnie jak rajskie zwierzęta – wolne od instynktów, które są niszczycielskie w skutkach. Jeśli zatem zbawienie ma obejmować również sferę cielesną, to nawet przy założeniu, że zwierzęta są ciałami pozbawionymi sfery duchowej, również one podlegałyby zbawieniu. Co więcej, cały świat – jako „nowa ziemia” – ma też ulec takiej przemianie (wyeliminowanie przyczyn cierpienia), więc nie od rzeczy jest wyobrażenie, że będzie w nim miejsce także dla drzew, zwierząt i wszystkiego tego, z czym obcujemy obecnie – z wyjątkiem grzechu, cierpienia i przemijania. Poza tym zgodnie z duchem listu Czytelniczki można także zakwestionować pogląd, że zwierzęta to
stopniu. Przede wszystkim człowiek stworzył kulturę, tj. zespół trwałych przedmiotów będących nośnikami sensu zrozumiałego dla innych ludzi. Zaś tworzenie kultury było wysiłkiem bezinteresownym, tzn. niekierowanym żadnymi interesami natury biologicznej. Człowiek jest też zdolny do myślenia abstrakcyjnego (a nie tylko praktycznego sprytu), do bezinteresownej miłości (a nie tylko instynktownego przywiązania). Zdolności te przypisać można tej sferze ludzkiego bytu, którą zwie się „duchem”. „Ten punkt widzenia reprezentował między innymi znakomity filozof niemiecki Max Scheler (…). Używając pojęcia »duch« – mającego określać zarówno szczególne właściwości intelektualne człowieka, jak i cechy jego uczuć i woli, a nawet pewien typ oglądu rzeczywistości – podkreślał, że ten szczebel nie jest dostępny zwierzętom” (tamże, 59). Idąc za tym rozróżnieniem (już św. Paweł pisał, że człowiek składa się z ciała, duszy i ducha – 1 Tes 5. 23), można powiedzieć, że choć zwierzęta mogą posiadać duszę (psychikę), to nie posiadają ducha. W związku z tym nie są też one wyposażone w duchowe centrum podmiotu, jakim jest „osoba”. Tylko duchowa osoba może podejmować czyny, które płyną ze świadomego i wolnego wyboru. I tylko taka duchowa istota podlega zbawieniu
zawinionego, tj. grzechu, co wydaje się zgodne z następującą intuicją: byłoby absurdem powiedzieć o lwie rozszarpującym antylopę, że zgrzeszył. Nie mówimy tak, ponieważ wiadomo, że lew kieruje się instynktem, a nie swobodną, świadomą decyzją. Za dokonywanie takich decyzji odpowiedzialna jest duchowa osoba, która w sferze całego bytu doczesnego jest specyficzna i dotyczy tylko człowieka. Tak więc odpowiedź na pytanie Czytelniczki przedstawia się następująco: nie można wykluczyć, że w wieczności znajdzie się miejsce dla zwierząt, skoro żyły one już w Raju. Jednakże zgodnie z antropologią chrześcijańską burek – czy inne konkretne zwierzę – nie jest osobą, dlatego nie może otrzymać zbawienia od grzechu, a zatem posiąść życia wiecznego. Wobec tego w wieczności zapewne będą istnieć jakieś zwierzęta, ale nie konkretne zwierzęta, które pożegnaliśmy w życiu doczesnym. Pozostaje mi jeszcze odnieść się do dość częstego oskarżenia płynącego z lektury Biblii, a mianowicie, że Bóg – z różnych powodów (w tym przypadku z powodu odmowy życia wiecznego dla zwierząt) – jest okrutny. Z treści otrzymanego listu wnioskuję, że Czytelniczka jest osobą wierzącą w Boga, tj. wierzącą w Osobę doskonale dobrą, która stworzyła świat z miłości. Na gruncie zaś chrześcijańskiej doktryny
stworzeniu) przez Boga, płynącym z jego istoty, a więc z dobra i miłości. Człowiek wierzący już za samo istnienie doczesne (swoje czy innych) winien jest Bogu wdzięczność. Co więcej, jeśli „obraziłby się” na Boga za to, że nie będzie miał życia wiecznego, świadczyłoby to o interesownym charakterze takiej „wiary”. To samo odnosi się do bytu naszych braci mniejszych: czyż już samo to, że wielu z nas ma bliskiego przyjaciela w postaci zwierzęcia, nie jest powodem do radości, pewnym dobrem darowanym przez Boga? A jeśli zaś jest dla nas takim dobrem, to trudno przecież tego Dobroczyńcę zwać okrutnikiem. Poza tym – niezależnie od tego, jak rozumiemy przyszłe wyzwolenie „całego stworzenia” (Rz 8. 21–22) – z jednym musimy się zgodzić: „Nie jesteśmy w stanie w ogóle wyobrazić sobie, jak stworzenie (czy to ludzie, czy zwierzęta i rośliny, czy też cały świat żyjący) będzie wyglądało po wyzwoleniu ze znikomości i »niewoli skażenia«; jak życie będzie mogło trwać, nie żywiąc się innym życiem i nie niszcząc go; jak zbudowany będzie świat bez ciemności, zniszczenia i śmierci” (Werner de Boor, „List do Rzymian”, Warszawa 1981, s. 203). Ludzie wierzący mogą mieć tylko nadzieję, że o to wszystko już dawno zatroszczył się Bóg. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
okiem sceptyka
POLAK NIEKATOLIK (64)
Prześladowania prawosławnych Unia brzeska 1596 r. zdelegalizowała Cerkiew prawosławną w Rzeczypospolitej. Aż do rozbiorów nie udało się prawosławnym wywalczyć równouprawnienia. Jagiellonowie rozumieli dobrze, że w państwie, w którym wyznawcy prawosławia stanowią blisko połowę mieszkańców, zasady tolerancji wyznaniowej powinny być respektowane. Zdawali sobie sprawę, że potęga polityczna i militarna ich dynastii wynikała z faktu, że prawosławni uznawali Koronę i Wielkie Księstwo Litewskie za własne państwo. Jednakże już od czasów Zygmunta III Wazy wielkim ciosem dla tej tradycji stało się nawracanie „schizmatyków” poprzez wymuszoną na wyznawcach prawosławia unię brzeską. Dała ona początek Kościołowi unickiemu, który obecnie nosi nazwę greckokatolickiego lub ukraińskiego obrządku bizantyjskiego. Król Zygmunt III Waza pod groźbą sankcji wezwał prawosławnych poddanych do przyjęcia unii, zaś dekretem z 16 marca 1600 r. przekazał wszystkie prawa i majątek Kościoła prawosławnego nowo powstałemu Kościołowi unickiemu. Kościół prawosławny w Rzeczypospolitej został zdelegalizowany, jednak z faktem tym nie pogodzili się jego wyznawcy (religia ta dominowała w środkowej i południowo-wschodniej części ziem ruskich Korony). Na sejmikach i sejmach szlachta prawosławna – popierana przez protestantów – domagała się przywrócenia dawnych praw
Z
„Cerkwi greckiej” oraz zwrotu biskupstw z beneficjami. Dyzunici (przeciwnicy narzuconej unii) mieli nad unitami przewagę, więc wybuchła długotrwała walka religijna, której towarzyszyły powstania i wojny, obrzucanie się inwektywami oraz nawracanie siłą na „prawdziwą wiarę”. Uległa duchowieństwu katolickiemu władza królewska nie rozumiała, że przyznanie prawosławnym pełni praw jest racją stanu i leży w historycznym interesie państwa. W rokowaniach z Kozakami, którzy stali się obrońcami prawosławia, pewną rolę odegrał, jako przedstawiciel obozu ugodowego, Adam Kisiel (1600–1653), kasztelan czernihowski, wojewoda bracławski i kijowski, ostatni prawosławny senator I Rzeczypospolitej. Podczas powstania Kozaków w 1637 r. prowadził pertraktacje z buntownikami, odciągając wielu od wzięcia udziału w rebelii, zaś po jej zdławieniu rozpoczął tworzenie rejestru 5 tys.
miany w światopoglądzie Polaków, na które wielu z nas tak czekało, dzieją się na naszych oczach. Potwierdza to także statystyka. Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) opublikowało właśnie dosyć szczegółowe wyniki badań na temat aktualnego światopoglądu Polaków. Potwierdzają one znany już od kilku lat trend laicyzacyjny. Wyniki badań szczególnie powinny ucieszyć ateistów i agnostyków. Zacznijmy jednak od osób deklarujących przynależność do katolicyzmu. Osób, które twierdzą, że stale praktykują, ubywa szybko. W latach 2005–2013 ubywało około 1 proc. rocznie – z 58 do 51 proc. Oczywiście, wyniki badań CBOS nie do końca oddają rzeczywistość, bo gołym okiem widać, że są bardziej optymistyczne niż te, które publikuje Kościół katolicki. Według ich statystyk praktykujących jest około 40 proc. osób należących do Kościoła i zobowiązanych do praktykowania. Według CBOS – aż 51 proc. Skąd ta różnica? Otóż CBOS liczy tych, którzy mówią, że regularnie praktykują, a nie tych, którzy robią to rzeczywiście. A katolik wie, że ma
Kozaków na nowych zasadach. Także podczas powstania Bohdana Chmielnickiego Kisiel prowadził z Kozakami pertraktacje. Uchwalona 22 lipca 1648 r. rezolucja sejmu wyznaczyła senatora do prowadzenia rokowań z Chmielnickim. Poselstwo polskie pod jego przewodnictwem przywiozło kozackiemu przywódcy królewski sztandar i buławę, uznając go hetmanem zaporoskim, ale rozmowy zakończyły się fiaskiem. Wojna była nieunikniona. Polityka władz Rzeczypospolitej wobec ludności prawosławnej sprawiła, że społeczność ta stała się obiektem polityki państw ościennych. Traktat grzymułtowski podpisany w 1710 r. dał carowi Piotrowi Wielkiemu prawo do interwencji w wewnętrzne sprawy kraju pod pretekstem obrony prawosławia. Sejm uznał część
być praktykujący, więc, gdy go pytają, mówi, że chodzi regularnie na mszę, nawet jeśli ta regularność oznacza wizyty 4 razy w roku. Ważne jest to, że CBOS w tej grupie notuje wyraźny trend spadkowy. 1 proc. rocznie to bardzo dużo, bo to by znaczyło, że w ciągu 2 pokoleń (50 lat) nie będzie już w Polsce katolików praktykujących regularnie. Naturalnie,
roszczeń ambasadorów rosyjskich, równocześnie jednak konstytucja sejmowa w 1768 r. stwierdzała, że religią panującą w Rzeczypospolitej jest katolicyzm i wszelką konwersję traktowano jako przestępstwo. Po I rozbiorze Polski, pod presją Rosji, sejm uchwalił w 1775 r. nową ustawę o dysydentach. Próbę unormowania statusu ludności „wiary greckiej” i zintegrowania jej z Rzecząpospolitą podjął Sejm Czteroletni. Potępił on składanie przysiąg przez duchowieństwo prawosławne cesarzowej Katarzynie Wielkiej, opracował projekt przywrócenia niezależności Kościoła prawosławnego od Moskwy oraz oparcia go na tradycyjnych zasadach soborowych i obieralności zwierzchników. Z jego też inicjatywy na konferencji prawosławnej w Pińsku w 1791 r. przyjęto tzw. „artykuły pińskie”, zaakceptowane przez Sejm Czteroletni i włączone do sejmowych Volumina Legum. Niestety, nie zostały one wprowadzone w życie z powodu targowicy (konfederacja zawiązana przez magnatów walczących o przywrócenie starego ustroju Rzeczypospolitej). Przy okazji część publicystów przypomniała, że wszystkie klęski, jakie spadły na kraj,
w kilka lat! Ponieważ publicznie nie jest łatwo przyznać, że jest się w Polsce ateistą, można sądzić, że rzeczywisty odsetek ludzi niereligijnych jest faktycznie jeszcze nieco większy. Oczywiście 7 procent ateistów i agnostyków to mało – znacznie mniej niż w jakimkolwiek sąsiadującym z Polską kraju.
ŻYCIE PO RELIGII
Przebudzenie racjonalizmu zapewne zawsze jacyś zostaną, tak jak zostali w Czechach i we Francji, ale będzie to już odsetek mało zauważalny statystycznie oraz nieznaczny społecznie i politycznie. Jeszcze ciekawsza jest statystyka dotycząca ludzi deklarujących niewiarę. W ciągu zaledwie 8 lat ich odsetek skoczył z 3 do 7 proc.! To znaczy, że powiększył się o ponad 100 proc. Innymi słowy – liczba niewierzących skoczyła z ponad 1,1 mln do około 2,5 mln. To niesamowita zmiana zaledwie
Nawet w tradycyjnie dosyć religijnej Słowacji niewierzących jest ze 3 razy więcej niż w Polsce. Ale też żaden okoliczny kraj nie startował z tak marnej pozycji wyjściowej jak polskie środowisko ludzi niewierzących. Przecież jeszcze do niedawna w wielu rejonach kraju sterroryzowanych przez katolicką obyczajowość ateista był równie często widywany jak cielę z dwiema głowami. Dorastając w PRL, aż do czasu nauki w liceum nie poznałem osobiście ani jednej
były spowodowane nietolerancją religijną i były karą za prześladowania nieunitów i dysydentów. W obronie prawosławia polskiego stanął Tadeusz Kościuszko, sam mający prawosławne korzenie. W uniwersale z dnia 7 maja 1794 r. zaapelował do duchownych prawosławnych w Polsce (uważano, że należą oni do Kościoła greckoorientalnego), pisząc: „Nie trwóżcie się, aby różnica opinii i obrządku przeszkadzała nam kochać was jak braci i współrodaków; owszem, za główną sobie przypisujemy powinność dać wam uczuć różnicę panowania twardego i niesprawiedliwego, pod którym jesteście, z panowaniem prawa, wolności, do których was wzywamy (…). Bądźcie pewni, że wolność obrządku greckoorientalnego, przyzwoite opatrzenie jego kapłanów jest w zamiarze naszym. Przychylnością, dobrodziejstwy chcemy was, braci naszych, do wspólnej ojczyzny przywiązać”. Naczelnik insurekcji chciał kontynuować prace Sejmu Czteroletniego nad przywróceniem prawosławiu polskiemu pełni praw wyznaniowych i obywatelskich. Przyznał prawosławnym prawo do posiadania własnej hierarchii duchownej, która miała być zrównana w prawach z katolicką. Była to idea dalekosiężna i rozumna – Kościuszko stwierdził, że różnica wyznania nie powinna przeszkadzać katolikom w traktowaniu prawosławnych jako współbraci oraz współobywateli. Jego odezwa została życzliwie przyjęta przez licznych duchownych prawosławnych i wielu przedstawicieli społeczności prawosławnej i unickiej wzięło udział w powstaniu. Sabba Palmowski, przeor monastyru bielskiego, został nawet mianowany przez Kościuszkę jednym z zastępców członków Rady Najwyższej Narodowej jako przedstawiciel ludności prawosławnej w Polsce. ARTUR CECUŁA
osoby, która deklarowałaby otwarcie ateizm. A ponoć mieliśmy wówczas ateistyczną dyktaturę! CBOS zbadał także, kim są polscy niewierzący (na próbie 322 osób), w większości neofici agnostycyzmu i ateizmu. To przede wszystkim ludzie młodzi i wykształceni, na ogół mężczyźni (2/3) zamieszkujący większe miasta. Właśnie w tych środowiskach wzrost postaw niereligijnych jest najbardziej dynamiczny. Rozwój tej grupy światopoglądowej w młodszym pokoleniu z oczywistych względów dobrze rokuje na przyszłość. Co do kobiet, to przy Kościele trzyma je najwyraźniej stereotyp matki-Polki-katoliczki, której po prostu wypada być wierzącą. W przekonaniu części społeczeństwa deklarowana głośno religijność jest także dowodem seksualnej cnotliwości, co zapewne zwiększa w tych środowiskach szanse na zamążpójście. I tak oto jeden zabobon wzmacnia kolejny. Powszechniejsza ateizacja kobiet ma więc szanse, jeśli pójdzie w parze z ich rzeczywistym wyzwoleniem, a więc z upowszechnieniem postaw i mentalności feministycznej, czyli równościowej. MAREK KRAK
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
M
adagaskar jest państwem na wyspie o tej samej nazwie, położonej w zachodniej części Oceanu Indyjskiego, około 400 km od wschodnich wybrzeży Afryki, do której należy. Madagaskar zajmuje powierzchnię około 587 tys. km2, a zamieszkuje go dziś około 16,5 mln osób – głównie Malgaszów. Połowę ludności wyspy stanowią wyznawcy tradycyjnych religii afrykańskich, a niemal połowę – chrześcijanie, katolicy i protestanci. Wyspa podzielona na liczne państewka plemienne w średniowieczu odwiedzana była przez kupców arabskich. Arabowie nazwali wyspę al-Qumr, czyli Wyspą Księżycową, zaś Portugalczycy, którzy odkryli ją w 1500 r., używali nazwy Wyspa Świętego Wawrzyńca. Zjawienie się
wprowadzania służyło nie Bogu, nie samarytańskiej trosce o cielesne dobro tubylców, lecz polityce kolonialnej. Było jednym z narzędzi w brutalnej walce o wpływy ścierających się potęg kolonialnych: Portugalii, Anglii i Francji. Madagaskar przyciągał misjonarzy już w XVI w. Działali tu dominikanie, a w XVII w. – jezuici i karmelici. Prefekturę apostolską zorganizowano w 1640 r. Misji zdobycia Madagaskaru poprzez dusze Malgaszów podjął się jezuita Luis Mariano, któremu marzyła się zaszczytna rola apostoła Madagaskaru. Przez sześć lat – od 1613 r. do 1619 r. – zwiedzał wybrzeża wyspy, miewał żarliwe kazania, poznawał naturę i zwyczaje szczepów. Napisał nawet rzetelną jak na owe czasy książkę o Malgaszach, lecz w dziele wiary
przemilczana historia daniny. W 1674 r. Malgasze zdobyli i zniszczyli Fort Dauphin, a większość przebywających w nim Francuzów wymordowali. Gdy Francuzi wylądowali na wyspie, zastąpili w 1648 r. karmelitów lazarystami, lecz upadek ich panowania i powtarzające się wypadki mordowania misjonarzy spowodowały w 1674 r. odwołanie misji. Także ambitne plany angielskich osadników, którym marzyła się liczna i bogata kolonia angielskich plantatorów, a przy okazji roiła się myśl o zaszczytnej misji moralnej wśród
Ranavalona I
Jak chrzczono Afrykę
(37)
Madagaskar przyciągał misjonarzy już od XVI w., lecz nie był dla nich życzliwy. W pierwszej połowie XVIII w., kiedy europejskie wpływy przybrały niebezpieczne dla Madagaskaru rozmiary, królowa Ranavalona I wypędziła misjonarzy, a malgaskich chrześcijan prześladowała i zabijała. Portugalczyków doprowadziło do zniszczenia ukształtowanych form organizacji państwowej i dość wysoko jak na owe czasy rozwiniętej gospodarki. Portugalczycy, wszyscy wierni katolicy, żyli dwiema namiętnościami – mordowaniem oraz snuciem marzeń o bogactwie. Mieli oni za złe mieszkańcom Madagaskaru, że od wieków handlowali z Arabami, dlatego też – jak im honor chrześcijanina i obowiązek człowieka „cywilizowanego” nakazywał – tępili Arabów, burzyli arabskie faktorie, palili malgaskie wsie i masakrowali tubylców. Z relacji portugalskich z XVI w. wynika, że na północno-zachodnich rubieżach wyspy istniały osady handlowo-produkcyjne zamieszkane przez „Maurów” (tak Portugalczycy nazywali mieszkańców muzułmańskich miast w Afryce Wschodniej). Jedną z największych takich osad było Lulungane na wyspie Nosi Manja. Jego mieszkańcy posiadali wielkie ilości tkanin, srebra i złota. Według Portugalczyków mieszkańcy Lulungane należeli do najbogatszych i najbardziej cywilizowanych w całej Afryce Wschodniej. Ich domy były wzniesione z kamienia, z rozległymi tarasami i płaskimi dachami. Miasto miało również meczet. Portugalczycy zdobyli w zasadzie bezbronne Lulungane w 1507 r., ograbili je i zmasakrowali jego mieszkańców. Tylko niedobitkom udało się uciec. Na Madagaskarze chrześcijaństwo od samego początku jego
poniósł kompletne fiasko. Mimo że nauczył się języka malgaskiego, nie wzruszył nikogo swoimi mowami, a Malgasze woleli pozostać poganami. Żalił się: „Nawet niezdolni byli zrozumieć, co to piekło; groza wiecznego ognia była im całkiem obca”. Zawiedziony misjonarz opuścił Madagaskar, a wkrótce po nim i sama Portugalia. Odtąd aż do końca XIX w. o wyspę rywalizowały Francja i Anglia; w 1643 r. powstała na wyspie pierwsza francuska faktoria Fort Dauphin w południowej części Madagaskaru. W planach francuskich kompanii indyjskich wielkiej wyspie wyznaczono ważną rolę. Madagaskar nabrał dodatkowego znaczenia, gdy w XVIII w. ruszyła na francuskich Maskarenach, archipelagu wysp na wschód od Madagaskaru, gospodarka plantacyjna, a Madagaskar stał się dla niej głównym rezerwuarem taniej, niewolniczej siły roboczej. Początki francuskiej obecności na Madagaskarze były bardzo trudne. Rozsierdzeni tubylcy po swoich doświadczeniach z Portugalczykami nie chcieli żadnych kontaktów z Europejczykami. Ponieważ Francuzi nie zdołali nawiązać pokojowych stosunków z Malgaszami, a brakowało im towarów, by handlować z tubylcami, utrzymywali się z wypraw łupieżczych w głąb wyspy i wymuszali na rdzennej ludności
pogan (chcieli ich przeobrazić we wzorowych chrześcijan ku chwale Najwyższego, a przede wszystkim na pożytek Anglii i angielskich plantatorów), Malgasze zamienili w ostateczną katastrofę. Koniec tego etapu kolonizacji był żałosny. Nieliczne niedobitki Anglików ratowały się ucieczką do Indii bądź do Anglii. Z malgaskimi władcami współpracowali piraci, którzy wspierali ich radą i bronią. Kierowali nimi tak sławni kapitanowie jak Avery, Mission i Kid. Upodobali oni sobie spokojne zatoczki i malownicze wyspy w północnej części Madagaskaru. Radama I
Znaczenie wyspy w handlu ludźmi sprawiło, że Francja zdecydowała się pełniej ją sobie podporządkować, a potem – już w XIX w. – stworzyć z niej kolonię. Od końca XVIII w. nastąpiła na Madagaskarze dominacja królestwa Merina (Imerina) ze stolicą Antananarywa: jego liberalny władca Radama I (1810–1828) wiarę chrześcijańską tolerował jako zło konieczne. Za życzliwość wobec
Brytyjczyków, między innymi zgodę na zakładanie misyjnych szkół protestanckich i europeizację kraju, został przez nich uznany za króla Madagaskaru. Radama I z zaciekłością tępił swoich wrogów, ale zarazem cieszył się zaufaniem Anglii. Misjonarze z Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego, którzy urabiali dusze narodu malgaskiego, przymykali oczy na okrutne praktyki króla, takie jak kastrowanie jeńców czy zabijanie wszystkich pojmanych, którzy przewyższali Radama I wzrostem. Następczynią Radama I została wdowa po nim, królowa Ranavalona I (1829–1861), której Europejczycy nadali przydomek Okrutna, a zawdzięczała go przede wszystkim jednej „niewybaczalnej” winie – prześladowaniu misjonarzy oraz malgaskich chrześcijan. Niemniej jednak makabryczne relacje europejskich misjonarzy i podróżników o jej sadyzmie, rozwiązłości i masowym zabijaniu poddanych odpowiadały prawdzie. Początkowo nic nie wskazywało na to, że Ranavalona I, która rozpoczęła właśnie okres 33 lat panowania, zdobędzie sławę jako „antychryst w spódnicy”. Co prawda, chcąc zapewnić sobie spokojny tron, wymordowała wszystkich krewnych męża, jego matkę, siostrę, kuzynów, i wielu oddanych mu oficerów, jednakże jednocześnie zapewniła misjonarzy, że będzie prowadziła wobec Europejczyków tolerancyjną politykę, tak jak jej poprzednik. Wstępując na tron, oparła swoje rządy na arystokracji Merina, szamanach i czarownikach, co było zrozumiałą reakcją w sytuacji, w której wpływy obcych państw przybrały rozmiary niebezpieczne dla państwa malgaskiego. 12 czerwca 1829 r. Ranavalona I zstąpiła na święty kamień Merinów, co równało się oficjalnej koronacji.
23
Słowa, które następnie wypowiedziała, były kwintesencją jej polityki: „Niech nikt nie mówi: Ona jest słabą i nieuczoną kobietą, jak może władać tak wielkim państwem? Ja będę tu władać dla dobra moich ludzi i sławy swojego imienia! Nie będę czcić innych bogów oprócz bogów moich przodków. Ocean będzie granicą mego panowania i nie oddam nawet piędzi mojej ziemi!”. Ranavalona I znienawidziła chrześcijaństwo, gdy zorientowała się, że jej poddani, nawet niewolnicy, lekceważą wiarę jej przodków. Przyrzekła wówczas: „Stanę przeciwko każdemu, kto będzie próbował zmienić wiarę moich przodków”. W październiku 1831 r. królowa skierowała do żołnierzy i członków rządu zakaz małżeństw chrześcijańskich, nabożeństw i chrztów, a następnie rozszerzyła go na wszystkich swoich poddanych. Następnie dekretem z dnia 26 lutego 1835 r. zaczęła wyganiać z Madagaskaru Europejczyków, w tym wszystkich pastorów, natomiast malgaskim chrześcijanom, stronnikom misjonarzy – a były ich już tysiące – zakazała praktykowania chrześcijaństwa i rozkazała wrócić do fetyszyzmu i tradycyjnych wierzeń. Groźba była jednoznaczna: „Każdy, kto łamie prawo w moim królestwie, będzie ukarany śmiercią, kimkolwiek jest”. Zamknęła szkoły i kościoły, unieważniła także system prawny wprowadzony przez swoich poprzedników, powracając do ordaliów („sądy boże”) jako formy osądzenia oskarżonych za popełnienie przestępstwa (podawano im truciznę i wróżono z wymiotów), w wyniku czego śmierć poniosły dziesiątki tysięcy poddanych. W ciągu roku niemal wszyscy cudzoziemcy opuścili wyspę. Wyjątkowo gorliwi zwolennicy misjonarzy odmówili podporządkowania się dekretowi, więc kilkuset z nich uznano za zdrajców ojczyzny i zrzucono ich ze 160 metrowego urwiska zaraz za pałacem królowej. W sytuacji politycznej, w której znajdował się Madagaskar, królowa uznała ich za groźnych dla państwa kolaborantów i agentów obcych mocarstw. Prześladowania chrześcijan nasilały się w 1840, 1849 i 1857 r., a rok 1849 pewien brytyjski misjonarz ocenił jako najgorszy. Po 1852 r. królowa zmieniła politykę i większość czasu spędzała na oglądaniu walk byków i podróżach, lecz później, pod koniec jej panowania, sytuacja się powtórzyła, i to w okolicznościach dla misjonarzy bardzo niepochlebnych. Kiedy Anglia dowiedziała się o spisku królewicza Rakota, zamierzającego za plecami swojej matki ofiarować Madagaskar Francji, zaraz przysłała do królowej pastora Ellisa, by temu zapobiegł. Pastor sumiennie spełnił polityczną misję, mimo że wiedział, iż popłynie rzeka krwi. Finał był taki, że królowa wypędziła z Madagaskaru wszystkich Francuzów, którymi przeważnie byli katoliccy misjonarze, i okrutnie rozprawiła się z blisko tysiącem malgaskich katolików. ARTUR CECUŁA
24
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
grunt to zdrowie
Nadchodzą słoty i chłody. Znów będziemy drżeć o zdrowie, bojąc się wirusów grypy, które – zwłaszcza u osób starszych – potrafią szerzyć spore spustoszenie w organizmie. Tym usilniej zachęcam Czytelników do skorzystania z wiedzy ajurwedy – staroindyjskiego systemu leczniczego. Ajurweda reprezentuje holistyczne podejście do człowieka, warunkując jego dobrą kondycję i zdrowie nie tylko czynnikami wewnętrznymi, ale także szeroko pojętymi bodźcami zewnętrznymi, takimi jak pożywienie, tryb życia, a także pory roku. Zajmuje się ona zarówno zdrowiem fizycznym, jak i duchowym. Nie rozdziela tych aspektów, lecz uznaje je za nierozerwalną całość w myśl znanej maksymy: w zdrowym ciele zdrowy duch. Oczywiście poniższe porady warto poznać i stosować, pod warunkiem że wierzy się choć trochę w zgodność twierdzeń ajurwedy z rzeczywistością. Praktycy ajurwedyjscy uważają, że ciało powstaje z pięciu żywiołów, a u podstaw jego rozwoju leżą trzy bioenergie: vata (wiatr i eter), pitta (ogień), kapha (ziemia i woda). Bioenergia vata związana jest z ruchem, pitta to „metaboliczna siła oddziaływania”, zaś kapha to „regenerująca i podtrzymująca siła”. Kluczem do zdrowia jest zachowanie właściwych proporcji pomiędzy tymi żywiołami. Osoby, które interesują się medycyną wschodnią, zauważą, że założenia te są bardzo podobne do chińskiej teorii pięciu żywiołów (przemian). Nie będziemy zagłębiać się w filozofię tych wschodnich systemów medycznych, lecz prześledzimy praktyczny plan jesiennego wzmocnienia odporności według ich zaleceń. Za główne źródło chorób ajurweda uważa toksyny zalegające w naszych organizmach, dlatego też jakiekolwiek zabiegi lecznicze należy rozpoczynać od uwolnienia się od nich. Ich poziom podporządkowany jest porom roku, od których zależy także nasza kondycja. Niezbędna jest zatem wiedza o tym, kiedy można wykonywać stosowne oczyszczanie. Nadchodzące jesienne chłody i wietrzna pogoda charakteryzują się dominacją elementów powietrza, a więc lekkość, suchość i zimno wzmagają w naszym ciele i umyśle cechy typowe dla vata. Cechy pozytywne, m.in. entuzjazm, energia, pogoda ducha oraz zdolności twórcze, rozwijają się tak długo, jak długo pozostajemy w równowadze. Jeżeli vata zbytnio się nasili, doświadczymy niepokojów, bezsenności, wysuszenia skóry, zaparć, alergii, a także trudności z koncentracją i pamięcią. Nagłe przyspieszenie bicia serca, wysokie ciśnienie tętnicze oraz skłonności do chaotycznego trybu życia to także objawy negatywnych skutków nadmiaru vata. Ogień (pitta) nagromadzony w naszym ciele w ciągu ciepłego lata zostaje niejako wywiany przez jesienny żywioł,
a to skutkuje pozbyciem się toksyn i niepotrzebnych produktów przemiany materii. Nadmiernemu nagromadzeniu się chłodnego żywiołu wiatru (vata) można zapobiec ciepłem i oleistością, które pomagają utrzymywać go w ryzach. Dlatego jesienią powinniśmy unikać pokarmów, napojów czy leków o gorzkim smaku i wychładzającej naturze. Należy
Indyjskie oczyszczanie także unikać… ognistych romansów, pościgu za dobrami materialnymi, intensywnej aktywności fizycznej, oddawania krwi oraz huśtawek emocjonalnych. Niekorzystne będą też głodówki, niedosypianie, wychładzanie się oraz spożywanie niektórych pokarmów. Należy unikać nadmiernej ilości kawy, mocnej herbaty, ogórków, napojów chłodzących, słodyczy i wieprzowiny. Po okresie letnim szczególnie powinniśmy zadbać o oczyszczenie dróg żółciowych. Wskazane jest
(1)
2–3-tygodniowy proces oczyszczenia i wzmocnienia odporności. Istnieją już w Polsce ośrodki ajurwedy oferujące zabiegi panchakarma, czyli kompleksowego oczyszczania organizmu. Niestety, nie każdego na to stać, ponieważ dwutygodniowa sesja to wydatek grubo ponad tysiąca złotych. Na szczęście można go także przeprowadzić samemu, w domu. PURVA KARMA – tak nazywa się przygotowanie ciała do procesu oczyszczania. Ma ono na celu
Typ vata
Budowa ciała: Szczupła, z trudem przybiera na wadze Sucha skóra, szczególnie zimą, często z widocznymi pod skórą żyłkami Zachowania: Szybki, lekki krok Szybko i dużo mówi Często ma zimne stopy i dłonie, kiepsko znosi chłód Szybka przemiana materii Umysł i emocje: Osoba żywa i dynamiczna Łatwo wpada w euforię Szybko się uczy, ale i też szybko wszystko zapomina Charakteryzuję ją zmienność nastrojów Ma bujną wyobraźnię Niecierpliwa, ale łatwo przystosowuje się do zmian Płytko śpi i ma trudności z zasypianiem Typowe dolegliwości nadmiaru vata: astma, bóle pleców, zaparcia, gazy, depresja, rwa kulszowa, żylaki, reumatyzm, bóle głowy, bezsenność, zaburzenia menstruacji.
poruszyć toksyny i złogi oraz przetransportować je do organów wydalania. Oczyszczanie zaś usunie je z naszego organizmu. Do zmiękczania złogów stosuje się codziennie przez tydzień masaże olejowe połączone z ogrzewaniem ciała. Znakomicie do tego celu nadają się sesje w saunie. Dodatkowo powinniśmy zadbać o maksymalne rozluźnienie, nagrzanie i nawilżenie (gorące kąpiele) całego organizmu, stosowanie ciepłych okładów i smarowanie ciepłym olejem (np. słonecznikowy) brzucha i odbytnicy.
Typ pitta
Budowa ciała: Raczej średniego wzrostu, sylwetka szczupła, ale dosyć dobrze umięśniona Cienkie, słabe włosy z tendencją do wypadania Skóra delikatna, zwykle z dużą ilością znamion i piegów Zachowania: Nie znosi upałów, łatwo się poci Ma dobry apetyt, ale bez problemu utrzymuje swoją wagę Lubi słodycze i zimne dania Ruchliwa, lubi uprawiać sport Umysł, emocje: Charakter uporządkowany i stanowczy, często narzuca swoją wolę innym Konsekwentnie dąży do celu Krytyczna wobec innych i siebie Szybko się złości i irytuje, ale zaraz o wszystkim zapomina Uparta, mało tolerancyjna Śpi mocno, ale czasem budzi się w środku nocy Typowe dolegliwości nadmiaru pitta: zgaga, wrzody żołądka, nadczynność tarczycy, nadciśnienie, migrena, problemy z wątrobą, hemoroidy.
W trakcie oczyszczania ważne jest, abyśmy pozostawali wyciszeni, wyluzowani i unikali sytuacji stresujących, w tym również intensywnego seksu oraz utraty nasienia w przypadku mężczyzn. W trakcie przygotowania ciała zaczynamy przyjmować płynne pokarmy, rozgotowaną lekko zupę ryżową z marchwią, kiczeri (przepis w dalszej części tekstu) itp., aby po oczyszczeniu stopniowo przechodzić na pokarmy półpłynne i stałe. Każdy cykl uzdrawiający rozpoczynamy po nowiu księżyca, aby kulminacja oczyszczania przypadła na drugą fazę księżyca (8–14 dni po nowiu). W tym czasie ponoć organizm łatwiej znosi głodówkę, a oczyszczenie jest kilkakrotnie silniejsze niż podczas innych dni. PRADANA KARMA – główny proces oczyszczania. Vasant Lad w swojej książce „Ayurvedic home remedies” pisze, jak przeprowadzić je w domowym zaciszu, w sytuacji, kiedy nie możemy lub nie stać nas na usługi wyspecjalizowanych ośrodków. Aby w pełni efektywnie przeprowadzić wzmacniające oczyszczanie, konieczna jest znajomość naszego organizmu (patrz tabela). W zależności od określonych predyspozycji do występowania danych schorzeń możemy je neutralizować (obniżać) odpowiednio modyfikowaną dietą. Za tydzień kompletne porady, jak oczyścić i wzmocnić organizm. ZENON ABRACHAMOWICZ polki.pl; wikipedia.pl; joga.net; medycynanaturalna.org
Typ kapha
Budowa ciała: Skłonności do tycia Gładka, dość blada i tłusta skóra Gęste, falowane włosy Ładne, mocne zęby Zachowania: Chodzi zwykle wolnym, równym krokiem Nie lubi chłodu i wilgoci Trawi powoli, po posiłku czuje się ociężała, lubi gotowe dania Umysł, emocje: Działa bez pośpiechu. Jest powolna, metodyczna Spokojna i zrównoważona Potrzebuje dużo snu, śpi bardzo głęboko i długo. Trudno się budzi Rzadko wpada w gniew Uczy się wolno, ale długo i dokładnie wszystko pamięta Pogodna i uczuciowa Typowe dolegliwości nadmiaru kapha: astma, problemy z zatokami, cukrzyca, ból gardła, zaleganie wydzieliny w płucach i oskrzelach, chroniczne zaburzenia trawienne.
Dieta obniżająca vata
Dieta obniżająca pitta
Dieta obniżająca kapha
Potrawy ciepłe i tłuste, wilgotne, dosyć ciężkie. Ciepłe zupy, długo duszone potrawy, ryż, makaron, świeżo upieczony chleb, herbatki ziołowe. Z przypraw – imbir. Soja, dynia, awokado, oliwki, bakłażan. Słodkie owoce, na przykład śliwki, morele, zielone winogrona, jabłka i gruszki (pieczone lub gotowane). Zimą, przy wychłodzeniu, pomoże zjedzenie kromki chleba grubo posmarowanej masłem, z solą lub wyciśniętym czosnkiem. Niewskazane są pokarmy suche i surowe, warzywa liściaste, potrawy zimne oraz mrożone.
Potrawy chłodne, słodkie i soczyste. Zimne napoje, potrawy mleczne, dużo soków. Z warzyw – przede wszystkim zielone. Owoce: jabłka, banany, daktyle, winogrona, mango, melony, granaty. Przyprawy: kardamon, kolendra, kminek, koper, mięta. Niewskazane są pokarmy słone, kwaśne i pikantne, alkohol, kawa, mocna herbata, napoje gazowane, papierosy. Mięso, potrawy smażone. Pomidory, awokado, cebula, marynaty, chili, rzodkiewka.
Potrawy lekkostrawne, najlepiej rozgrzewające. Przyprawy o cierpkim i gorzkim smaku (np. kminek, sezam, kurkuma). Posiłki pieczone, podsmażane lub grillowane – lepsze niż gotowane w wodzie lub na parze. Dużo warzyw, przede wszystkim sałata, szpinak, cykoria. Surowe owoce. Niewskazane jest głównie mleko i wszelkie z niego przetwory.
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
FILOZOFIA STOSOWANA
Bezdomny i jego pies Prawie każde stworzenie pragnie mieć kryjówkę – jakąś norkę, w której będzie mu ciepło i w której czuć się będzie na tyle bezpiecznie, by spokojnie spać. Człowiek nie różni się pod tym względem od lisa, bociana czy niedźwiedzia. Potrzeba bezpieczeństwa w zamkniętej, cichej i nieco odizolowanej od świata przestrzeni jest niezwykle silna. Dlatego bezdomność jest szczególnym nieszczęściem, a dla kogoś, kto zawsze miał swój kąt – nieszczęściem wręcz niewyobrażalnym. Widok ludzi bezdomnych na ulicach Warszawy albo Paryża (widziałem ich tam ostatnio więcej niż kiedykolwiek wcześniej) wzbudza u wrażliwych ludzi współczucie i wyrzuty sumienia. Co poszło nie tak? Jak to się stało, że jeden bądź jedna na stu pośród nas nie ma dachu nad głową ani choćby własnego łóżka? Owszem, powody są rozmaite, a wśród nich zapewne i winy własne, przynajmniej niektórych spośród bezdomnych. Lecz jeśli nawet, to co? Czy mamy pozwolić, by w deszcz i mróz kulili się na kartonach pod mostem? Bo przecież nie w ocieplanych za nasze podatki kościołach… Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, że w bogatej Europie nie powstały w wystarczającej liczbie domy socjalne, aby nikt, kto
W
tego sam sobie nie życzy (bo są tacy, jakkolwiek nieliczni), nie musiał mieszkać na ulicy czy na dworcu. Jakiż to koszt dla Francji wybudować i utrzymać kilkaset budynków, w których każdy bezdomny znalazłby te trzy, cztery metry kwadratowe oraz miał dostęp do ubikacji i prysznica? Skoro udało się wszystkich ubrać i nakarmić, to jaki jest problem z łóżkami w ogrzewanych pomieszczeniach? Pół miliarda euro załatwiłoby sprawę. Nawet w Polsce, która wciąż jest biednym krajem, trudno się z tym pogodzić. Czy naprawdę nie stać nas na to, żeby nikt nie musiał mieszkać w kanałach? Jak sądzę, tajemnica tkwi w tym, że bezdomny człowiek to z punktu widzenia instytucji człowiek nikt, odsunięty na margines tak daleko, że niemalże niezauważalny dla władzy. W jakiejś mierze niezauważalny z pożytkiem dla siebie (bo ma więcej wolności), ale najczęściej ku swemu utrapieniu i poniżeniu. Było tak już w średniowieczu (pisał o tym Bronisław Geremek w książce „Litość i szubienica: dzieje nędzy i miłosierdzia) i tak też jest dzisiaj (pisze o tym sławny filozof Giorgio Agamben w książce „Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie”). Całe szczęście, że ci straszni bezdomni, których jakże często boimy się i brzydzimy, umieją i chcą żyć.
sklepie alkoholowym czynnym 24 godziny na dobę kupuję o 7 rano papierosy. Przede mną gość w średnim wieku nabywa też fajki i ćwiartkę cytrynówki. Wychodzimy, obok jest sklep spożywczy – zamknięty. Miłośnik cytrynówki narzeka: „Robić im się nie chce”. Razem idziemy na zjazd partii Janusza Palikota. Inny pan – jegomość w kapeluszu – na zjazd Twojego Ruchu właśnie przyjechał z Londynu, gdzie przebywa od kilkudziesięciu lat. On też narzeka na trudny charakter Polaków, którzy są według niego leniwi. Jakaś delegatka na zjazd zaczepia mnie pytaniem: „O co panu i związkom zawodowym chodzi z tymi umowami śmieciowymi? Przecież my, przedsiębiorcy, zbankrutujemy, jak będziemy musieli zawierać umowy o pracę”. Wyjaśniam, że im więcej fikcyjnych umów zlecenia i o dzieło, tym wyższe składki ZUS, bo ci, co płacą, płacą siłą rzeczy i za tych, którzy oszukują. Ona jednak jest posiadaczką sklepów i kończy rozmowę, przyznając w tym sporze rację Januszowi Korwin-Mikkemu, który umowy śmieciowe popiera. Sprawa omijania Kodeksu pracy i fikcyjnego zatrudniania na umowach cywilnoprawnych pracowników wykonujących pełnoetatową pracę budzi emocje, kontrowersje, a jest też przedmiotem manipulacji faktami. Telewizja Polsat podaje, że 4 mln Polaków pracuje na umowach śmieciowych. Z kolei z badań prezentowanych przez Ministerstwo Pracy wynika, że problem dotyczy zaledwie 600 tysięcy pracowników.
Każdy z nich ma swoją historię, w której, owszem, często jest i alkohol, i więzienie, ale bywa i wielka miłość, honor, wypadek, a często – zwykła podłość i bezduszność ludzka. Różne drogi prowadzą na dworzec i na działki. I różni są ludzie, którzy tam trafiają. Od degeneratów i pijaków, poprzez wygnanych z domów chorych psychicznie, aż po niezwykłe osobowości współczesnych pustelników. Ale muszę przyznać, że mnie najbardziej ciekawią i podobają się ci z rodu bezdomnych, którzy w swoim niewesołym położeniu umieją sobie radzić i potrafią zachować pewną klasę. Najzaradniejsi budują sobie altanki czy szopy, dbają o czystość, a zbieranie złomu czy butelek pozwala im jakoś tam się wyżywić. Zresztą i grzebanie w śmietnikach ma swój ekonomiczny sens. Wszak tyle dobrych rzeczy wyrzucamy! A oni robią z nich sensowny użytek. Szkoda tylko, że w ich anarchicznym świecie panuje mimo wszystko prawo dżungli: jeśli spuścisz z oczu swoje mienie, zaraz stanie się ono łupem
Kiedy nie chcemy jakiegoś kłopotu rozwiązać, najłatwiej jest uznać, że go nie ma, i temu właśnie służą kłamstwa propagandy rządowej. Wystarczy bowiem zacząć szukać pracy, aby się przekonać, jak jest naprawdę. Większość właścicieli małych firm – a 96 proc. firm prywatnych w Polsce to mikrofirmy
sąsiada. Ale po prostu tacy jesteśmy. Życie dworca albo działki pokazuje człowieka, przynajmniej w pewnych aspektach, w tzw. stanie natury, czyli w stanie przedprawnym, takim jak w czasach, gdy nie było jeszcze państw ani nawet dobrze zorganizowanych wspólnot plemiennych. Jednakże tym, co u niektórych bezdomnych lubię najbardziej, są
do płacenia podatków jak do opłacania składek emerytalnych. Na zjeździe Twojego Ruchu wiele było mowy o roli państwa w pobudzaniu gospodarki, modernizacji i jego roli w tworzeniu miejsc pracy. Nie padło jednak prawie ani jedno słowo na temat socjalnej roli państwa. W tym
25
ich zwierzęta, a właściwie stosunek tych ludzi do zwierząt, z którymi niejako dzielą los. Jak dobrze mają pieski i kotki oraz gołębie będące pod opieką bezdomnych z pobliskich działek, w Nowej Hucie, gdzie mieszkam! Bo bezdomni może i piją, może i śmiecą, ale w ich twardym życiu odznacza się żywa empatia, rozciągająca się na ludzi i właśnie zwierzęta. Oni wiedzą, co to znaczy być głodnym i zmarzniętym – bez względu na to, czy jest się psem, czy człowiekiem. I choć bezdomni bywają brutalni w swej twardości, to najczęściej są też bezceremonialnie ludzcy i bez wielkich słów dobrzy. JAN HARTMAN
pracodawców i przyjęcie strategii reprezentowania przede wszystkim przedsiębiorców, a nie ludzi pracy, skazuje nową (starą) formację Janusza Palikota na rywalizowanie o względy tych wyborców, którzy prowadzą działalność gospodarczą, z siłami neoliberalnego centrum (PO) oraz neoliberalnej prawicy (Kongres Nowej
GŁOS OBURZONYCH
Twój nielewicowy Ruch zatrudniające do 9 pracowników – może się utrzymać na rynku tylko dzięki bezprzykładnemu wyzyskowi osób, które zatrudniają. Tę właśnie grupę wyborców chce przyciągnąć Janusz Palikot, proponując na swym zjeździe likwidację ZUS-u. Oczywiście rację ma Anna Grodzka, która twierdzi, że wspólnym wrogiem drobnych pracodawców i pracowników są unikające opodatkowania korporacje. Sęk w tym, że takie wyjaśnienie wymaga złożonego, antysystemowego rozumowania, a to jest raczej obce właścicielom sklepów, z całym do nich szacunkiem. Wolą oni raczej antypodatkową i antypaństwową retorykę korwinistów-libertarian, którzy chętnie poprą likwidację ZUS-u, ale już nie poprą pomysłu równej dla wszystkich emerytury obywatelskiej ani finansowania emerytur z podatków. Bo pracodawcy równie niechętnie odnoszą się
sensie Twój Ruch wypowiedział się jednoznacznie po stronie neoliberalizmu w jego oświeconej, modernizacyjnej wersji, ale też jako ugrupowanie, które nie podejmuje wątku chadeckiego solidaryzmu społecznego, nie mówiąc już o opartej na zasadzie sprawiedliwości społecznej, redystrybucji budżetowej. SLD zachowuje więc monopol na bycie lewicą, jeżeli nie identyfikować lewicy wyłącznie z antyklerykalizmem. Jest to tym smutniejsze, że przecież ugrupowanie Leszka Millera tak bardzo pali się do koalicji z PO, że nie śmie włączyć się w akcję referendalną, mającą odwołać ze stanowiska prezydenta Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz. W Polsce działa około 1,6 mln firm prywatnych. Z drugiej strony w gospodarce narodowej pracuje 16 milionów zatrudnionych. Pracowników jest więc dziesięć razy tyle co
Prawicy), czyli środowiskami skupionymi wokół Wiplera, Gowina lub PJN. W miarę zaostrzania się kryzysu gospodarczego i społecznego sprzeczność interesów między pracodawcami (zatrudnicielami), a pracownikami będzie się zaostrzać. Ruch Palikota zgłosił wprawdzie niedawno bardzo propracownicze zmiany w Kodeksie pracy, jednak tym akurat nie chwalono się na Kongresie Twojego Ruchu. Z badań opinii publicznej wynika, że większość polskiego społeczeństwa oczekuje powrotu państwa do jego socjalnej funkcji. Ugrupowanie opozycyjne, które te tendencje będzie zbyt długo ignorować, może być postrzegane jak część obozu władzy. Zwłaszcza kiedy się mówi – jak prof. Jan Hartman referujący program Twojego Ruchu – że będziemy „prawdziwą platformą obywatelską”. PIOTR IKONOWICZ
26
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
RACJONALIŚCI
Damy radę! W 2011 r. my, Ruch Palikota, skruszyliśmy partyjny beton. Po raz pierwszy w historii naszego kraju po 1989 r. Wbrew wszystkim: autorytetom, sondażom, władzy i mediom. Pokazaliśmy, że wszystko jest możliwe, że obywatele to prawdziwa siła, prawdziwa władza, że ludzie to potęga. Polska na chwilę była na ustach całego świata. Pytano: jak to, w ojczyźnie Jana Pawła II uznanie zdobyła partia antyklerykalna, z gejami, feministkami, marihuaną? Partia domagająca się podatków dla Kościoła? Tak, to się stało! To było możliwe. Nie było państwa, gazety, telewizji w Europie, gdzie nie pisano by o tym i nie zastanawiano się, co to znaczy. Jak niezwykle zmienił się wizerunek Polski! To były piękne dni! Dni chwały. Mamy je w sercach! A potem wydarzyły się nieodwracalne zmiany. W Polsce dokonała się oświeceniowa rewolucja. Rozum wygrał! Wolność wygrała! Wygrała wiara w człowieka. Tematy tabu, zakazane, wywrotowe stały się chlebem powszednim debaty. Kogo dziś dziwi dyskusja o lichwie w Kościele, o arogancji proboszczów, o niczym nieuzasadnionych przywilejach? Nikogo! Może ludzi Radia Maryja i Jarosława Kaczyńskiego! Kogo dziś bawi rechot Donalda Tuska na widok pierwszego
posła geja w parlamencie? I kto chce słuchać szowinistycznych dowcipów Leszka Millera o tym, jak się zaczyna i jak się kończy? A w sumie o tym, kto kogo wykończy? Nikt! Tego nie da się już słuchać, to nie śmieszy! Oto miara zmiany! Możemy być z tego dumni! Mówiono też, iż nie mamy programu, że zajmujemy się tylko niektórymi hasłami. Ale fakty, nie mity, są zupełnie inne. Jesteśmy najbardziej aktywnym klubem poselskim.
Przedstawiliśmy ponad 100 projektów ustaw. Mamy w statucie zasady suwaka i parytetu, mamy program gospodarczy, mamy zaplecze eksperckie i think thank. Zrealizowaliśmy wszystkie obietnice wyborcze w postaci projektów ustaw. Jesteśmy trzecią siłą w parlamencie. Dlatego czujemy się silni, silni tymi dwoma latami i tą pracą, którą wykonaliśmy, i dlatego mamy odwagę sięgnąć po więcej. Mamy odwagę budować nową partię.
Polska stoi przed ostatnią być może szansą na skok technologiczny, na dogonienie Zachodu. Ta nasza szansa to 300 mld euro z Unii na nasz rozwój. Nie możemy pozwolić, aby te pieniądze zostały zmarnowane i rozdane przez Tuska lub zamienione w szaleństwo smoleńskie przez Kaczyńskiego. Polska nam tego nie wybaczy. Sami sobie tego nie wybaczymy. Zbudujemy Polskę europejską. To jest nasze zadanie. Technologie europejskie, komfort życia w przyjaznym państwie, skuteczny wymiar sprawiedliwości, europejska opieka medyczna – oto nasze cele. Spór pomiędzy Polską liberalną a Polską socjalną jest anachroniczny. Europa już dawno go zarzuciła. Cały sens dzisiejszej Europy to brak zgody na ten spór. Czas najwyższy,
aby też Polska wreszcie wyszła poza jałowy i niedzisiejszy konflikt pomiędzy liberałami i socjalistami. Dość tego. Czas wyjść poza POPiS. Niech sobie Tusk i Kaczyński wyjaśniają w jakimś zamkniętym zakładzie, kto ma z nich smoleńską rację. My chcemy z żywymi iść po nowe życie, po nową przyszłość. Mówią, że to niemożliwe, że Polska na wieki będzie pełna zazdrości, resentymentu. A ja Wam mówię – to możliwe! Musimy i możemy to zrobić. Musimy stworzyć większą liczbę miejsc pracy, musimy uczynić te prace lepiej płatnymi, musimy rozwinąć naszą gospodarkę. Znów możemy być silni! Polacy są pracowici. Jest nas wielu, zdobyliśmy odpowiednie doświadczenie, mamy pieniądze i damy radę! Otworzymy perspektywy dla młodego pokolenia, dla naszych dzieci. Zbudujemy sprawiedliwy system emerytalny, emerytury obywatelskie, bez przywilejów. Przeorganizujemy ZUS. Przedstawimy i wcielimy w życie nasz Plan Rozwoju Gospodarczego. Polska gospodarka ma być oparta na przetwórstwie rolnym, na zasadzie: mamy maliny – robimy dżem; a także na obróbce drewna, informatyce, chemii i taniej energii oraz technologiach biomedycznych. Już dziś w tych dziedzinach jesteśmy liderami. Zlikwidujemy kolejki do specjalistów w szpitalach, ograniczymy biurokrację. Urzędnik ma pomagać, a nie kontrolować. To ma być nasze państwo, a nie obce. Pomożemy też Franciszkowi I zmienić Kościół na bardziej ludzki. Opodatkujemy dochody biskupów i nauczymy ich cnoty skromności. Damy radę! JANUSZ PALIKOT
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Przemoc językowa w polityce Przemoc językowa pojawiła się wraz z językiem. Człowiek bardzo szybko przekonał się, jak potężną broń stanowią słowa. Potrafią skutecznie ranić, a są bezpieczniejsze w użyciu. Pozwalają zabłysnąć, oczarować, uwieść, olśnić, porwać, ale też poniżyć, obrazić, upokorzyć i zniszczyć. Nabywanie kompetencji językowych zazwyczaj wiąże się z przejściem z pozycji ofiary na pozycję także językowego oprawcy. Niech rzuci kamieniem, kto nigdy nikogo nie zaatakował werbalnie w sposób jawny lub ukryty. W polityce przemoc językowa jest wykorzystywana od niepamiętnych czasów. Najbardziej katastrofalnym w skutkach jej przejawem jest liberum veto. Za pomocą tych dwóch słów przekupiony zazwyczaj warchoł zrywał obrady sejmu. Przemoc, nie tylko językową, nagminnie stosował marszałek Józef Piłsudski. Przykładem są sformułowania „Rzeczpospolita to wielki burdel, konstytucja to prostytutka, a posłowie to kurwy!”, „Polska to jeden wielki kołtun”, „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy”, „Bić kurwy i złodziei” (o programie swojej ewentualnej partii), „Pierdel, serdel, burdel” (o sytuacji w Polsce), „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić” (o rządzie Ignacego Daszyńskiego), „Sejm
korupcji” (o Sejmie I kadencji), „Sejm ladacznic” (o Sejmie Ustawodawczym), „Publiczne szmaty” (o posłach II kadencji). Z czasów PRL, ze względu na cenzurę, a może dzięki niej, zachowało się niewiele przykładów przemocy językowej w polityce. Jednym z ciekawszych jest wypowiedź Władysława Gomułki podczas wizyty w Moskwie: „Przecież wiem, że jest podsłuch, ale niech to sowieckie bydło, ci skurwysyni, wiedzą, co o nich myślę! Z nimi tylko tak trzeba rozmawiać”. W III RP polityczna agresja językowa narastała dość wolno. Za jej ojca, a raczej matkę, należy uznać „Gazetę Wyborczą”. Zamieszczone w felietonie Ewy Milewicz powiedzenie: „Lewicy wolno mniej” jest zaprzeczeniem demokracji. Zarazem to typowy przykład agresji ukrytej. Choć nie zawiera słów obraźliwych, stanowi totalną negatywną ocenę wszystkiego, co dotyczy lewicy. Genezy tego sformułowania można szukać w słynnym zdaniu Saint-Justa, zwanego gwiazdą rewolucji francuskiej: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”. Przez kolejne lata przejawami agresji były jedynie pojedyncze wypowiedzi. Posłanka Nowina-Konopczyna mówiła o „przypadkowym społeczeństwie, które nie ma prawa decydować o niekaralności
aborcji”. Poseł Zawisza na sali sejmowej zwrócił się do lewicy: „Mołczat, sobaki!”, czym objawił się jako mentalny syn „Gazety Wyborczej”, lansującej przekonanie, że lewicy wolno mniej. Nowe tendencje językowe jasno wyraził z trybuny sejmowej poseł Lepper: „Wersalu już tu nie będzie”. I faktycznie – nie tylko Wersal się skończył, ale nawet i demokratyczny savoir-vivre, propagowany w „Przekroju” przez Jana Kamyczka. Na poparcie swojej diagnozy szef „Samoobrony” powiedział o premierze Włodzimierzu Cimoszewiczu: „Arogancja, buta, chamstwo z niego przebija takie, że ja dziwię się, kto był za tym, żeby taka kanalia była ministrem spraw zagranicznych”. Inne jaskrawe przykłady retoryki przemocowej to skierowane do anonimowego wyborcy: „Spieprzaj, dziadu!” Lecha Kaczyńskiego, „Spierdalaj!” posłanki Pawłowicz do posła Balta i wreszcie posła Palikota: „Być może Wanda Nowicka chce być zgwałcona”. Jest niezwykle interesujące, że ocena agresji językowej przez media i wyborców zależy od nastawienia do mówiącego. Piłsudski za zamach majowy i Berezę Kartuską dziś stanąłby przed Trybunałem Karnym w Hadze, a za agresywne wypowiedzi byłby uznany za chama.
Ponieważ jednak jest powszechnie szanowanym, a przez wielu nawet bałwochwalczo kochanym bohaterem narodowym, nikt nie ma mu tego za złe. Za podobne w stylu popisy Andrzeja Leppera odsądzano od czci i wiary. Z kolei Janusz Palikot zaistniał w społecznej świadomości dopiero wtedy, kiedy zapytał o alkoholizm prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wysłał go na badania lekarskie. Przyniosło mu to sławę, choć niekoniecznie chwałę. I dopóki w niewybredny sposób mówił o Kaczyńskich i PiS, był wprawdzie enfant terrible polskiej polityki, ale zarazem podziwianym idolem. Dopiero kiedy zaczął krytykować Tuska i PO, stał się dyżurnym chłopcem do bicia, zwłaszcza po słowach o gwałcie. Ostatecznie doprowadziło to do spadku poparcia i ucieczki od nazwy ugrupowania, któremu szefował. Nie ulega wątpliwości, że w języku polityki został przekroczony próg zwyczajnego chamstwa. Coraz rzadziej spotyka się przemoc ukrytą. Politycy walą bez opamiętania. I nic się nie zmieni, póki w mediach najbardziej pożądani będą słowni agresorzy. JOANNA SENYSZYN senyszyn.blog.onet.pl senyszyn.eu
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
– Wiesz, Zbychu, ja to dałem swojemu synowi na imię Lexus. – Ale ty jesteś porąbany! – Ale przynajmniej mam Lexusa! ~ ~ ~ „Firma poszukuje młodej sekretarki z umiejętnością pracy na komputerze... stole, podłodze, krześle i wszędzie, gdzie nadarzy się okazja”. ~ ~ ~ Przychodzi baba do apteki i pyta: – Są tabletki na chciwość? – Są. – To poproszę, tylko dużo, dużo, dużo!!! KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) jemu to się powozi, 4) wytwarzają prąd, z regat, 8) sprzątnął ze świata własnego brata, 9) kłamstwo ma krótkie, więc prawda je dogoni, 11) to na nie czekają nocniki, 13) ta pustynia w Azji wciąż większa się robi, 15) ma kuku na muniu, 16) kompozytor znany, w klubach i pubach, 17) atmosfera powyżej zera, 19) znak z nami, 20) szewc mu cholewki nie dał, 21) grafika fizyka, 23) wysokie drzewo puszyście kwitnące, 26) dołki kopie, 28) mówiły jaskółki, że niedobre są, 31) trzeba robić, co każą, 33) żarłokowi dopisuje, 34) gadanie o planie, 36) tam pod platanem, pani grucha z panem, 37) bardzo krótka Walentynka, 38) koło dzwonka, 40) może ty wiesz, co z nim zrobić?, 41) Brandenburgia lub Meklemburgia, 42) co boskiego grzesznika spotyka?, 44) parterowy dom kolonisty, 45) niejasna durnota. Pionowo: 2) święta od chłodnych ranków, 3) o Angliku w Meksyku, 5) myślisz o nim, oczywiście, jako o impresjoniście, 6) żartowanie na ekranie, 7) łapie za gardło, 10) błahostki z michą, 12) kiepski w myśleniu, 14) interesowne przedsięwzięcie, 15) oznaczono na czerwono po to, aby obchodzono, 16) gra pod jazzową banderą, 18) na grubego zwierza, 20) wykładowa, koncertowa..., 22) para w barach, 24) księża sypią, 25) najweselsze z miasteczek, 26) kują w Pacanowie, 27) jest siwa i w wodzie się tapla, 28) gdy na nie weźmiesz, dowiesz się więcej, 29) to w nich masz szansę obejrzeć seanse, 30) kobieta w porządku, 32) mądry na nim głowę ma, 35) korale równe skale, 37) specjalnie niszczy, 39) seryjny zabójca, 41) Czesław, kolarz, z Langwedocji, 43) pora na śniadanie.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Karol i Hela spędzają powtórny miodowy miesiąc, aby uczcić 40 rocznicę ślubu. Lecą sobie do Australii. Nagle głos pilota: – Drodzy pasażerowie, silniki przestały działać. Lądujemy awaryjnie na wyspie przed nami, ale prawdopodobieństwo, że ktoś nas odnajdzie, jest równe zeru. Dziękujemy za wyrozumiałość. Karol drapie się w głowę i mówi do Heli: – Kochanie, opłaciłaś rachunki za mieszkanie? – Tak, najmilszy, uregulowałam tuż przed wyjazdem. – A za telefony? – Też zapłaciłam, najdroższy. Karol myśli, myśli, myśli... – A ZUS-y nasze popłaciłaś? – O Boże, kochanie, na śmierć zapomniałam! Och dowalą nam karę! Karol całuje ją tak, jak nie całował od lat 30, śmieje się i wrzeszczy jak wariat: – Przeżyjemy! Znajdą nas! Te skur*** znajdą nas nawet na końcu świata!!! ~ ~ ~ Barman opieprza kelnera: – Nie wyrzucaj pijanych klientów na zewnątrz! – Przecież nawalonych się wyrzuca z lokalu. – Ale nie w WARSIE!!! ~ ~ ~ Na weselu panna młoda, studentka, siedzi smutna i nic nie je. Do pana młodego, także studenta, podchodzi znajomy i pyta: – Ty, stary, dlaczego twoja żona nic nie je? – Bo się nie składała. ~ ~ ~ Facet leży w łóżku z kochanką. Znienacka ona pyta: – Pracowałeś kiedyś jako hydraulik? – Nie, a co? – Masz jeszcze moment, żeby się nauczyć, bo słyszę na schodach kroki mojego męża. ~ ~ ~ – Dlaczego masz taką nieszczęśliwą minę? – Moja żona wyjeżdża na tydzień do swojej matki. – I z tego powodu jesteś taki ponury? – Muszę, bo inaczej nie wyjedzie. ~ ~ ~ Najgorsze połączenie chorób to alzheimer i biegunka – biegniesz, ale nie wiesz dokąd. 1
2
7 11
14
13
12
25
22
16
1
23
4
24
34
33 38
37
35 40
39 42
41
30
29
28
27
32
2
10
20 5
26
36
6
15
19
18 21
5 9
8
17
31
4
3
43
45
44 3
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie krzyżówki – dokończenie scenki. Żona wraca do domu nad ranem. Mąż otwiera jej drzwi: – Gdzie byłaś? Miałaś wrócić od koleżanki o 21, a jest 2 w nocy?
-
1
2
3
4
5
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 39/2013: „Nie kumam”. Nagrody otrzymują: Marcin Wrzos z Poznania, Alojzy Nastały z Białegostoku, Weronika Paduch z Gozda. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn , Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 72 33; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna – 52 zł za I kwartał 2014 r., 104 zł za I połowę 2014 r., 204 zł za cały 2014 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS Sp. z o.o., 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za I kwartał 2014 r., 104 zł za I połowę 2014 r., 204 zł za cały 2014 r.; b) RUCH S.A.: Zamówienia na prenumeratę w wersji papierowej i na e-wydania można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Telefonicznym Biurem Obsługi Klienta pod numerem: 801 800 803 lub 22 717 59 59 – czynne w godzinach 7.00–18.00. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 3. Prenumerata elektroniczna: a) informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl/presssubscription/. Prenumerator upoważnia firmę BŁAJA News Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. b) www.egazety.pl 4. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hübsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326, http://www.prenumerata.de. 5. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 6. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 41 (710) 11–17 X 2013 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Pecunia non tablet
www.penera.pl
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Złodziej włamał się do cudzego mieszkania i szpera w poszukiwaniu łupu. W pewnym momencie odzywa się głos: – Jezus cię widzi... Złodziej zbladł, choć w panujących ciemnościach i tak niewiele było widać. Co jest? – pomyślał. – Dom miał być pusty do końca tygodnia... – Jezus cię widzi... – głos odzywa się znowu.
Pełen obaw złodziej skierował światło latarki w stronę, skąd dolatywał głos, i odetchnął z ulgą. W klatce na drążku huśtała się papuga... – Cześć – odezwała się papuga. – Mam na imię Maria... – Maria? He, he – zaśmiał się złodziej. – Maria to bardzo głupie imię, szczególnie dla ptaka. – Może i tak, ale jeszcze głupsze jest Jezus dla dobermana...
„Ś
piewać każdy może” – śpiewał Jerzy Stuhr. Okazuje się, że z malowaniem jest tak samo. Zwłaszcza w przypadku tzw. współczesnych artystów. ~ „Wymiotuje tęczą” – mówią o Millie Brown, która popija rozcieńczone farby, żeby później zwymiotować je na płótno. Kolejność wymiocin nie jest przypadkowa. W czasie publicznego „malowania” występują... śpiewaczki operowe. Niestety – zupełnie niechcący – Millie stała się idolką bulimiczek, czyli dziewczyn, które wymiotują to, co zjedzą, żeby nie przytyć. ~ Tarinan von Anhalt, inna współczesna artystka, do malowania potrzebuje farbek i... odrzutowca. Tworzenie „dzieła” odbywa się w następujący sposób: samolot ma startować, więc uruchamia silnik, a wtedy Tarinan podrzuca pod dysze puszki z farbą. Strumień powietrza wydobywający się z motoru rozdziela farbę na strużki, które trafiają na odpowiednio ustawione płótno. W ten sposób „robi się” obraz. W tym przypadku – wychlapane bazgroły. ~ Val Thompson maluje portrety z wykorzystaniem ludzkich szczątków. To możliwe w krajach, gdzie można w domu trzymać prochy bliskich zmarłych. Ci, którzy jeszcze żyją, angażują Thompon do upamiętnienia zwłok bliskich w taki sposób.
CUDA-WIANKI
Malować każdy może ~ Chris Trueman wylepił portret swojego brata, używając do tego martwych mrówek. Zabił aż 200 tys. sześcionogich owadów. Dzieło sprzedano za 35 tys. dolarów. ~ Kilku ukraińskich malarzy specjalizuje się w malunkach wykonanych na dnie Morza Czarnego. Zanurzają się z odpowiednio zabezpieczonymi farbami i płótnem. ~ Scott Wade maluje na brudnych samochodowych szybach. Im brudniejsze, tym lepiej. Nie zawsze zwykły kurz wystarcza. Wtedy rozprowadza na szybie warstwę specjalnego brudu. Wade specjalizuje się w wydrapywaniu kopii znanych dzieł i trzeba przyznać, że dobrze mu to idzie – malunki nawet w szczegółach się zgadzają.
~ Australijczyk Tim Patch każe mówić na siebie „Pricasso”. Specjalizuje się w portretach, które maluje... penisem. Za obrazek przedstawiający jedną fizjonomię trzeba zapłacić 224 dolary. Do zamówionego portretu każdorazowo dołączany jest film odsłaniający kulisy powstawania dzieła. Można mieć obraz ocenzurowany (pędzel penis w stanie spoczynku i zbliżenia tylko na samo dzieło) albo hardcore, czyli „pędzel” uniesiony i malujący. ~ Z kolei Kira Ayn Varszegi do malowania wykorzystuje swój biust. Taki sporawy, bo ma miseczkę „D”. Zanurza piersi w farbie, a potem dociska je do płótna aż do spodziewanego efektu. Obrazy sprzedaje na internetowych aukcjach – schodzą po kilkaset dolarów za sztukę. ~ Ian Cook maluje zdalnie sterowanymi samochodzikami. Trzeba rozpryskać farby, a potem jeździć po nich zabawkami na kółkach. Ian ma 28 lat, nazywa samego siebie „małym chłopcem” i przekonuje, że jako taki malarz świetnie się bawi. JC