CO NAS CZEKA W 2011 r.? Â Str. 2-3, 13, 16
INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
ISSN 1509-460X
Nr 53 (565) 6 STYCZNIA 2011 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
2
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY „Urodzony w stajence malec poszukiwany przez policję, leżący w żłobie wśród bydła i trzody, matka znana, ojciec niepewny, bieda aż piszczy… Gdyby w Betlejem działała polska Opieka Społeczna, to Jezusik zostałby umieszczony w Domu Dziecka” – pisze prawicowy Żaryn. Ergo – zostawiajmy na wszelki wypadek brudne, zabiedzone dzieci w barłogach, bo mogą z nich wyrosnąć mesjasze. Warszawscy kapucyni z ulicy Miodowej zamontowali w kościele szopkę, której integralnym elementem jest model wraku samolotu Tu-154. Ponieważ narodzenie Bożego Syna to tradycyjnie od niepamiętnych czasów wydarzenie radosne, rodzi się pytanie: z czego durni zakonnicy się cieszą? Marcinkiewicz i Isabel nie mieli okazji spędzić rodzinnych świąt. Byłego premiera cosik nie lubi rodzina jego obecnej żony, a z kolei Isabel nie lubi rodzina Kazimierza. Może dla samotnej, „romantycznej” pary znajdzie się choć w sylwestra miejsce przy stole Marii – byłej żony byłego szefa rządu? „Życzę państwu, abyście w przyszłym roku mądrzej wybierali” – wypalił Lech Wałęsa podczas spotkania opłatkowego w Pałacu Prezydenckim. Obok byłego prezydenta stał Bronisław Komorowski – obecny prezydent, wybrany (również zdaniem Jarosława Kaczyńskiego) „przez nieporozumienie”. Ksiądz Kazimierz Sowa (Religia TV) zapowiada nadejście papieża Murzyna, bo „Kościół bardzo potrzebuje zmian”. Może, ale żeby aż takich? Wszak według wielu proroctw czarny papież będzie ostatnim. Giertych sugeruje, by Kaczyńskiego poddać badaniu na wykrywaczu kłamstw. Naszym zdaniem, to się powieść nie może. Badania wariografem przeprowadza się tylko wtedy, gdy badany odróżnia prawdę od kłamstwa.
Jutro będzie lepiej P
onad 70 proc. ogółu Europejczyków i 65 proc. Polaków ocenia rok 2010 negatywnie. Z okresu ostatnich dekad tylko lata 1940–1942 miały równie złe oceny. O ile tamten pesymizm był zrozumiały (przez Europę przetaczała się wojna, a wobec militarnych sukcesów nazistów i faszystów gasła ludzka nadzieja), to dwanaście ostatnich miesięcy nie obfitowało w wydarzenia porównywalnie dramatyczne. Skąd zatem aż taka przewaga ocen, że „to był zły rok”? W pamięci świata niewątpliwie pozostaną: fatalne tygodnie po trzęsieniu ziemi na Haiti oraz wywołana nim i nadal eskalująca epidemia cholery; makabryczna powódź w Pakistanie, która pozbawiła 15 milionów ludzi dachu nad głową; Brazylijczycy grzebani żywcem pod lawinami błota; eksplozja platformy wiertniczej w Zatoce
Polska Jest Najważniejsza musi zmienić nazwę, bo okazało się, że PJN (i to skupiająca popleczników Kaczyńskiego) już istnieje. Może zmienić na: Podróbka Jest Nieatrakcyjna? Albo: Poncyljusz Jest Najwyższy. Albo: Pomidorowa Jest Najsmaczniejsza? Prymas Józef Kowalczyk zganił Joachima Brudzińskiego za słynne już zdanie, że „Polska jest dziadowskim krajem”. „Taki język podważa zaufanie do państwa” – oświadczył arcybiskup, czym okropnie naraził się betonowemu katolikowi Terlikowskiemu. Jeśli szef „Frondy” nie da się udobruchać czymś w rodzaju Canossy, to dni Kowalczyka są policzone. „Niektórzy mają wręcz powody, żeby zacząć bać się wychodzić z domu. Właśnie jedna z osób, której ktoś bardzo bliski zginął, słyszałem o tym, że już dwa razy najechali na tą osobę na samochód jadący jej na czerwonych światłach”. Co to za bełkot? – spytacie. Żaden bełkot, tylko oracja ojca Rydzyka na antenie „Radia Maryja”. Przekonywał słuchaczy, że przeprowadzane są próby zamachów na rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej. „Europa dla białych, HIV dla Afryki”, „Polska dla Polaków”, „Biała siła, czarna kiła”. To nie są hasła rasistowskie – ogłosił wrocławski Sąd Okręgowy i uniewinnił głoszących je publicznie działaczy Narodowego Odrodzenia Polski. I słusznie! Przecież wykrzykującym na wrocławskim rynku hasło: „Polska cała tylko biała” – chodziło o odśnieżanie rzecz jasna. Przerażane władze Akademii Obrony Narodowej odwołały wykład Wojciecha Jaruzelskiego pt. „Od ustroju do ustroju”. Stało się to po wściekłym ataku „Naszego Dziennika”, który bez generała nigdy by nie powstał. W piątek można obżerać się mięsem, chlać alkohol, śmiać się i pląsać. W sylwestra, ale zawsze to coś. Dyspensy od tradycyjnego w katolicyzmie copiątkowego postu udzielili Polakom arcybiskupi. Hulaj dusza, piekła nie ma. Nareszcie można robić to, co księża. Aż 2,9 procent Polek chciałoby wybrać się na randkę z Antonim Macierewiczem – wynika z sondażu instytutu Homo Homini. To znacznie mniej niż procentowy odsetek patologicznych zboczeń wśród płci pięknej. Bo niektóre Polki są – owszem – zboczone. Jednak nie aż tak! „Bóg zawsze wywiązuje się ze swych obietnic, ale często zaskakuje ludzi sposobem, w jaki to się dokonuje” – powiedział Benedykt XVI dla BBC. Rzeczywiście, ofiary księży pedofilów, które czytały biblijną przypowieść o krzywdzeniu maluczkich, musiały być mocno zaskoczone. Ale co tam dzieci, Żydzi to dopiero muszą być zdumieni, że są narodem wybranym. Niemcy. Jeśli w kolejnych latach utrzyma się liczba wystąpień z Kościoła, to w roku 2020 chrześcijanie będą stanowić pięcioprocentową mniejszość religijną – donosi „Frankfurter Rundschau”. Czy nad Renem nazwą ją pokoleniem B-16? Brytyjski portal internetowy goal.com sporządził listę sławnych ludzi, którzy mogliby zostać wielkimi piłkarzami. Pierwsze miejsce w rankingu zajął... Karol Wojtyła. Cóż, papiestwo Jana Pawła to, okazuje się, nie tylko wielka strata dla wizerunku Kościoła, ale i niepowetowana strata dla futbolu.
Meksykańskiej i spowodowana nią katastrofa ekologiczna, z powodu której wschodnie wybrzeże USA jeszcze przez co najmniej trzy dekady będzie lizać rany, a także paraliżująca Europę erupcja wulkanu na Islandii... To wszystko i jeszcze na dokładkę atak zimy, który przed świętami uwięził setki tysięcy ludzi na lotniskach i dworcach kolejowych, pokazało, jak bardzo nadal jesteśmy bezradni wobec sił natury. Ale przecież bywało gorzej, zatem nie to, a raczej nie przede wszystkim to sprawia, że Europejczycy chcą jak najszybciej zapomnieć o roku 2010. Więc co? Tak zwany „horyzont zdarzeń”, który zasnuła mgła. Co prawda kryzys trwa już od trzech lat, ale dopiero w mijających dwunastu miesiącach Anglicy, Niemcy, Hiszpanie, Włosi i obywatele wielu innych krajów zdali sobie sprawę, że gdy myślą o najbliższej i tej dalszej przyszłości, mają tylko dwa słowa na jej opisanie – NIE WIEM. Spektakularnym przykładem tego denerwującego „nie wiem” jest Irlandia, która niemal z dnia na dzień z Zielonej Wyspy zamieniła się w Czarną Dziurę. Ten brak w miarę jasnej (czy choćby jakiejkolwiek przewidywalnej) perspektywy na przyszłość – od planowanego letniego urlopu, poprzez studia dzieci, po własną emeryturę – sprawił, że nad w zasadzie dostatnim, a co ważniejsze – przewidywalnym kontynentem gaśnie nadzieja, a jej miejsce zastępuje przygnębienie. Dobrym (złym) przykładem opisującym to, co się dzieje, jest ekskluzywna jeszcze do niedawna wspólna waluta. Idące w triumfalnym pochodzie euro potknęło się i leży jak długie. Pogardzany dolar i frank szwajcarski wróciły do łask, a Niemcy, Francuzi i Włosi zastanawiają się całkiem serio, jak wrócić do swoich narodowych środków płatniczych, do zapomnianej marki, do franka i lira. Unia trzeszczy i trzęsie się w posadach, a bankrutujące Węgry pytają całkiem poważnie, jakie są drogi opuszczenia zjednoczonej Europy. Wobec takich perspektyw polegających właśnie na dramatycznym braku tychże nie może zatem dziwić, że siedmiu na dziesięciu Europejczyków czeka na koniec roku jak
na zbawienie. Tak jakby koniec tego i początek nowego miały cokolwiek zmienić. Ale przynajmniej dają nadzieję. Na powrót nadziei. Polska w miarę obronną ręką wyszła z mielizn ekonomicznych Europy i jakimś cudem nadal omija góry lodowe, o które rozbiły się niemal wszystkie kraje tzw. „nowej Europy” i niektóre starej – na przykład Grecja. Może dlatego, że nie liczyliśmy na zbyt wiele, albo z tego powodu, że po kartkach na mięso i po occie na półkach mogło być tylko lepiej. Jeśli jednak nasz kraj nie przeżył w jakiś makabrycznie dotkliwy sposób kryzysu gospodarczego, to przeżył i nadal przeżywa kryzys tożsamości i wartości etycznych. Dla nas nowy rok, a w zasadzie nowy rozdział w historii, rozpoczął się nie 1 stycznia 2011, lecz 10 kwietnia 2010 roku. To dokładnie tego dnia od zapłonu lotniczego paliwa doszło do wybuchu polskiego piekła, a siła eksplozji i erupcji dalece przewyższała tę islandzką. Biało-czerwona szachownica na stateczniku samolotu rozbitego na smoleńskim lotnisku podzieliła Polskę i Polaków na tych „Prawdziwych” i „Solidarnych 2010” oraz na całą resztę „komoruskich” kolaborantów. Gdyby nie ten tragiczny sobotni poranek, to wczoraj (a piszę ten tekst w wigilijne przedpołudnie) mielibyśmy standardowe i zgodne z wyborczym kalendarzem zaprzysiężenie nowo wybranego prezydenta. A świadomość, że nie byłby to z całą pewnością nieżyjący Lech Kaczyński, nie jest żadnym argumentem dla organizatorów wielomiesięcznej kampanii nienawiści, w której do pokonania przeciwników użyto krzyży, trumien, a ostatnio nawet zmasakrowanych ciał tragicznie zmarłych w Smoleńsku pasażerów Tu-154. Ten swoisty danse macabre wcale nie ma zamiaru się skończyć. Przeciwnie, trwa w najlepsze, dopóki świeże jeszcze groby robią za parkiet, a wieka trumien za instrumenty perkusyjne. Kiedyś Polak żył od pierwszego do pierwszego każdego miesiąca. Dziś on i cały kraj żyje od dziesiątego do dziesiątego. Ale przecież nie tylko wojna polsko-polska była naszym zmartwieniem. Przez południe i środek kraju przetoczyły się kolejne fale powodziowe, a tereny, które nie zdążyły jeszcze wyschnąć, znów były mokre od następnych podtopień i od łez ludzkiej bezsilnej rozpaczy. Jakby tych wszystkich nieszczęść było jeszcze za mało, Polsce zaczęło brakować ekonomicznego szczęścia – tego szczęścia, tego zadziwiającego fartu, który – powiedzmy to sobie szczerze – dopisywał nam przez ostatnie lata. Mapa Europy z zieloną, bezkryzysową krainą szczęśliwości pośrodku – tak chętnie prezentowana przez rządzących – najpierw przyblakła, a teraz zaczyna negatywowo zmieniać barwy. Soczysta dotąd zieleń mocno więdnie. Z kilku powodów. Najpierw potężnym ograniczeniem rozwoju była obecność w pałacu wetującego wszystko (zwłaszcza przez ostatnie kilka miesięcy przed katastrofą) prezydenta. Później, gdy Platforma dostała już to, co chciała, okazało się, że dług publiczny spowodowany brakiem reform tak urósł, iż zagraża bezpieczeństwu ekonomicznemu kraju i trzeba doraźnie oszczędzać gdzie się da, zamiast planować długodystansowe reformy. Jeszcze później, czyli obecnie, PO rozpoczęła parlamentarną kampanię wyborczą, a więc okres, w którym podejmowanie jakichkolwiek
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r. niepopularnych decyzji może się okazać politycznym samobójstwem. Chyba że strach przed powrotem do władzy Prawa i Sprawiedliwości jest większy niż społeczna niechęć przeciw zaciskaniu pasa. Platforma jednak nie chce sprawdzać tego ryzykownego wariantu i – jak każdej partii rządzącej – trudno jej się dziwić. Jakie zatem kierowały mną przesłanki, gdy dzisiejszemu felietonowi nadawałem tytuł „Jutro będzie lepiej”? Takie jak w słynnym dowcipie o radiu Erewań z czasów ZSRR. Otóż do rozgłośni w stolicy republiki Armenii telefonuje słuchacz i pyta, czy może być jeszcze gorzej. Zbiera się kolegium redakcyjne i po długiej naradzie odpowiada na antenie: „Nie, gorzej już być nie może, bo gdyby mogło, toby było”. Dowcip dowcipem, ale wiele wskazuje na to, że rok 2011 będzie dla nas wszystkich lepszy. Jestem o tym wręcz przekonany. Otóż obserwuję taką radosną i krzepiącą tendencję, że jako społeczeństwo mądrzejemy w takim tempie, że w ciągu roku nadrabiamy dziesięcioletnie zaległości i opóźnienia. Bo czy w grudniu 2009 r. mogliśmy przypuszczać – nawet w najśmielszych, najbardziej optymistycznych przewidywaniach – że Kościół katolicki w Polsce straci w ciągu kilku miesięcy tak bardzo na znaczeniu, poważaniu i zaufaniu? Tak dalece, że dziś wręcz w dobrym tonie (np. w nagle „odważnych” mediach) jest krytykowanie poczynań samego szczytu kościelnej hierarchii – prymasów, nuncjuszy i arcybiskupów? Czy ktoś postawiłby złotówkę na to, że w atmosferze skandalu szlag trafi Komisję Majątkową, a jej członkowie zaczną zaludniać więzienne cele? Czy komuś do głowy by przyszło, że prezydent ośmieli się zdymisjonować duchownego za to, że ten go skrytykował? Że Brudziński stanie przed sądem, bo nazwał Polskę dziadowskim krajem? Że najwierniejsi pretorianie prezesa staną się świadomie – i to z dnia na dzień – jego najbardziej znienawidzonymi wrogami? Że 78 procent Polaków (!) opowie się przeciwko „obrońcom krzyża” i mieszaniu się Krk w sprawy państwa? Że trzykrotnie powiększy się liczba młodych ludzi, którzy mają odwagę rezygnować ze szkolnej katechezy, a dwudziestokrotnie (!) liczba oficjalnych apostatów? Że wstrzymana zostanie budowa Świątyni Opatrzności Bożej, bo wierni odmówili jej finansowania? Kropla, która drążyła skałę (czyli my, dziennikarze, i Wy, Czytelnicy „FiM”), zaczyna przebijać ją na wylot, a sama skała kruszeje w przyspieszającym procesie erozji. W ciągu mijającego roku Polacy jeszcze co prawda nie dogonili coraz bardziej laicyzującej się Europy, ale na następnym wirażu historii mogą już dołączyć do peletonu. Mało kto dziś pamięta zeszłoroczne bożonarodzeniowe orędzie prymasa Polski Henryka Muszyńskiego. Otóż arcybiskup nie bez dumy i satysfakcji oświadczył głosem nieznoszącym sprzeciwu, że „rok 2010 będzie rokiem wielkiej beatyfikacji Jana Pawła II”. Nie był! Bo cywilizowany świat – wobec eskalującego skandalu pedofilskiego wewnątrz Krk, wobec doniesień o gigantycznych przestępstwach finansowych watykańskiego banku, w obliczu sprawy Maciela (a wszystko to stało się za pontyfikatu Wojtyły) – powiedział „nie”. I to „nie” po raz pierwszy w historii Kościoła przeważyło i zadecydowało. Przed dwudziestu laty Polska odzyskała pełną suwerenność – cieszyli się goście rocznicowej (skandalicznej skądinąd) fety „Solidarności”. Nieprawda! Pełną suwerenność nasz kraj dopiero odzyskuje. Nie po pięćdziesięciu latach tzw. „komunizmu”, nie po ponad stu latach zaborów i pięciu latach okupacji, ale po setkach lat lennej, wasalnej zależności od mikroskopijnego dziś państewka, które co prawda nie dysponuje własną armią w rozumieniu wojskowym, ale miało i – niestety – nadal ma nieprzebraną armię najemników na całym świecie. A co w Polsce? Ktoś powie, że jedna jaskółka nie czyni wiosny. Jedna nie, ale całe stado jaskółek? Przytaczając wybrane przecież tylko symptomy atrofii znaczenia Kościoła, gotów jestem się założyć, że jutro będzie w tej materii jeszcze lepiej. Znacznie, ale to znacznie lepiej. Także osobom głęboko wierzącym, choć one jeszcze o tym nie wiedzą. W kościele św. Pawła w Baltimore można zobaczyć tekst słynnego poematu „Dezyderaty”, a w nim słowa: „Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa masz prawo być tutaj i czy to jest dla ciebie jasne, czy nie, świat zmierza we właściwym kierunku”. Zatem nie martwmy się, bo „jutro będzie lepiej”. Czego Państwu i sobie w nadchodzącym 2011 roku życzę. JONASZ
GORĄCY TEMAT
3
Śledztwo przeciwko Temidzie Dokładnie za to samo przestępstwo popełnione w niemal identycznych okolicznościach jedni zasiedli na ławie oskarżonych, a innym puszczono winę w niepamięć... Postanowieniem z 16 listopada 2010 r. Prokuratura Rejonowa w Wejherowie wszczęła śledztwo w sprawie „przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych z Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku i Sądu Rejonowego w Elblągu”. Chodzi konkretnie o dwóch: znanego na Wybrzeżu prokuratora Włodzimierza P. z wydziału ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji oraz sędziego Pawła U., których celowe działania bądź zaniechania jakoby pomagały wybranym „po uważaniu” osobom w wyplątaniu się z paskudnej afery korupcyjnej. Cała ta historia zaczęła się od innego śledztwa, prowadzonego pod nadzorem gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej przez Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Rzecz dotyczyła lekarza Ryszarda P., urzędującego w Poliklinice MSWiA w Elblągu, a podejrzewanego o to, że za łapówki lub „po znajomości” wystawiał funkcjonariuszom fałszywe zaświadczenia i zwolnienia. Wobec medyka zastosowano technikę operacyjną, dzięki czemu wyszło na jaw, że wśród „klientów” miał nie tylko policjantów, ale także mnóstwo osób cywilnych. Tymczasem podczas procesu okazało się, że obok Ryszarda P. na ławie oskarżonych zasiadło kilka płotek, a gdy przez czyjeś niedopatrzenie znalazła się tam grubsza ryba, bardzo zgrabnie ją z sieci wyplątano, choć kodeks karny stawia sprawę jasno: „Odpowiada za podżeganie, kto, chcąc, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego, nakłania ją do tego”, zaś „sąd wymierza karę za podżeganie lub pomocnictwo w granicach zagrożenia przewidzianego za sprawstwo”. I właśnie owa wielkoduszność prokuratora i sędziego znalazły się teraz pod lupą śledczych z Wejherowa. ~ ~ ~ Przed dwoma tygodniami opisaliśmy, jak zdrowy niczym byk ksiądz proboszcz Jarosław G. z diecezji elbląskiej załatwił sobie u doktora P. wielodniowe zwolnienie ze wsteczną datą i bez choćby pozornego badania. Ujawniliśmy fragmenty rozmów telefonicznych podsłuchanych przez BSW, w których wielebny otwarcie przyznał lekarzowi, że
po trudach rekolekcji chciałby trochę odpocząć, ale dyrekcja szkoły, w której naucza religii, całkiem tego nie rozumie, więc on będzie bardzo wdzięczny za L-4 i wręczy doktorowi w rewanżu bliżej nieokreślony „upominek” (por. „Święte krowy” „FiM” 51–52/2010). Popatrzmy teraz, co ks. Jarosław G. opowiedział do protokołu podczas przesłuchania w charakterze świadka: „Nie jestem w stanie powiedzieć, jak wyglądało badanie lekarskie, gdyż nie przywiązywałem do tego wagi. Nie pamiętam, z jaką datą zostało wystawione to zwolnienie – czy z dniem, kiedy byłem na wizycie u lekarza Ryszarda P., czy może z inną datą. Nie wiem, na jaki okres dostałem to zwolnienie. Jestem pewien, że za wystawienie zwolnienia nigdy nie zapłaciłem żadnych pieniędzy ani nie wręczałem innych gratyfikacji. Wszystkie prezenty, jakie wręczyłem lekarzowi Ryszardowi P., miały charakter religijny i były wyrazem wdzięczności za opiekę i troskę”. Prokurator P. połknął tę wersję i skreślił duchownego z listy podejrzanych, a sędzia U. nie dostrzegł, że ława oskarżonych jest za krótka, choć lekarz przyznał się podczas procesu, że dał wielebnemu zwolnienie w okolicznościach kryminalnych (za „wziątkę”, bez żadnego badania) oraz przypomniał, że dobrowolnie ujawnił wcześniej ten fakt zarówno prokuratorowi, jak i policjantowi Robertowi T. z Elbląga. „Nie uzyskano dowodów uzasadniających dostatecznie podejrzenie, że lek. med. Ryszard P. niezasadnie wystawił zaświadczenie o czasowej niezdolności do pracy dla księdza Jarosława G. Nie było zatem podstaw do przedstawienia w tym zakresie zarzutów tak lekarzowi, jak i będącemu jego pacjentem księdzu” – tłumaczy dzisiaj decyzję podwładnego Zbigniew Niemczyk, wiceszef Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Córka dyrektorki jednej z najważniejszych instytucji samorządowych w Elblągu potrzebowała zaświadczenia lekarskiego, że może uczęszczać na kurs samochodowy. Ponieważ latorośl nie miała czasu, żeby przeprowadzić badania osobiście, mama zatelefonowała do doktora P. Ten zgodził się wystawić papier bez
żadnego badania i zaprosił kobietę do polikliniki. Oto fragment stenogramu z podsłuchu telefonicznego: Lekarz: – Jak ja wyjdę, to cię zobaczę, a jak nie, to daj znać pielęgniarce, to ci od razu wydamy. Kobieta: – Słuchaj, Rysiu, a mogę przysłać swojego kierowcę? Bo ja teraz na sesję rady miasta jadę i nie wiem, jak długo mi zejdzie, a ona musi stawić się z tym zaświadczeniem dzisiaj o szesnastej. – No to wyślij tam kogoś. Niech się przedstawi, że jest od ciebie. – A możesz jeszcze zrobić jedną uprzejmość i wystawić mojemu kierowcy skierowanie do pani doktor P(...), tej laryngolog? – Dobra jest, okej. Przesłuchana w charakterze świadka dyrektorka zeznała, że z Ryszardem P. nie utrzymuje absolutnie żadnych kontaktów towarzyskich. „Faktem jest, że pytałam się o możliwość wystawienia zaświadczenia dla mojej córki. Nie pamiętam, co odpowiedział mi Ryszard P., ale się zgodził. Nie pamiętam okoliczności odebrania tego zaświadczenia. Nie pamiętam, czy moja córka była u doktora P. w gabinecie na badaniu. Nie pamiętam, czy były płacone jakiekolwiek pieniądze dla doktora P. za to zaświadczenie i kto mógł je ewentualnie płacić” – opowiadała funkcjonariuszowi olsztyńskiej ekspozytury BSW. Skąd ta ciężka amnezja? „Jestem osobą zapracowaną i w związku z tym tego rodzaju rzeczy umykają mi z pamięci” – wyjaśniła, co okazało się wystarczającym powodem do uwolnienia od zarzutów podżegania lekarza do popełnienia przestępstwa. Małgorzata Ś. jest funkcjonariuszem publicznym w Łomży, ale jej partner Mieczysław K. mieszka i pracuje w odległym o ponad 200 km Elblągu. Odwiedziła go dwukrotnie i za każdym razem poczuła się tak źle (czy może aż tak dobrze...), że zapragnęła skorzystać ze zwolnienia lekarskiego. O załatwienie papierka poprosiła swojego mężczyznę, a gdy za sprawą podsłuchu zupa się wylała, kobieta tłumaczyła w śledztwie: „Ja nie lubię chodzić do obcych lekarzy”, „Nic za zwolnienie nie płaciłam, więc uważałam, że jest to zgodne z prawem”. Pan Mieczysław zainkasował za pośrednictwo rok i cztery miesiące więzienia (w zawieszeniu na trzy lata). Choć Małgorzata Ś., była pierwszym ogniwem w łańcuszku podżegania do przestępstwa, prokurator P. nie przedstawił jej żadnych zarzutów. Adam B. z Komendy Stołecznej Policji wypoczywał latem nad jeziorem koło Elbląga i strasznie mu się nie chciało wracać do roboty. Â Ciąg dalszy na stronie 26
4
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
ZŁOTE MYŚLI ROKU 2010
Dziewice po oralu Wśród aktywnej seksualnie młodzieży pojawiła się nowa moda na przedłużenie stanu dziewiczości: seksy oralne, analne, hiszpańskie, wszystko, co ciekawe i miłe, jakkolwiek – bez tradycyjnej penetracji. Kościelni moraliści z kraju nad Wisłą nie próżnują. Ostatnimi czasy pod lupę trafił plakat reklamujący film „Łatwa dziewczyna”, którym przyozdobiono polskie miasta. Na afiszu widnieje młoda kobieta trzymająca kartkę z napisem „Plotki i prawda o tym, jak zrujnowałam moją reputację”. I tyle... Stowarzyszenie Twoja Sprawa, wspierane przez katolickie nośniki informacji, potraktowało prowokacyjną reklamę filmu – komedii! – jako atak na godność polskiej kobiety oraz... zachętę do agresji wobec niej. Świętsi od papieża (nawet tego „naszego”) rozsyłają gotowe formularze ze skargą do Rady Reklamy oraz Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania z prośbą o interwencję. Ale nic to! Na stronie internetowej Frondy pojawił się wywód zatytułowany „Dziewice (?) po oralu”, okraszony naukami znanego „seksuologa” – ojca kapucyna Ksawerego Knotza. Rzecz dotyczy niebezpiecznej – z kościelnego punktu widzenia – nowomody. Polska młodzież – z obawy przed niepożądaną ciążą, chorobami wenerycznymi lub dla zachowania błony dziewiczej na bliżej nieokreśloną przyszłość – zaczyna łóżkowe eksperymenty,
w których brakuje tylko tradycyjnego spółkowania. W efekcie – niejedna młoda „dziewica” jest doświadczona bardziej niż jej aktywna seksualnie od lat kilkudziesięciu mama lub ciocia. Przedślubni eksperymentatorzy to osoby w pewnym sensie „napoczęte” i „nadgryzione”. Oczywiście dotyczy to głównie dziewcząt. Takie nadgryzione „damskie ciasteczka” stają się nieczyste, niepełnowartościowe, wybrakowane. Czystość zatem, wedle kościelnych teoretyków seksu (no przynajmniej z założenia „teoretyków”), jest wartością samą w sobie. I stawia się ją w opozycji do „brudnych” eksperymentów erotycznych oraz „brudnego” odkrywania i afirmowania swojej seksualności.
W myśl krętych wywodów o. Ksawerego, młodym parom nie wolno mniemać, że skoro już się nago widzieli, nawet językami spenetrowali, że skoro tyle się wydarzyło, wolno resztę zrobić… Dziewictwo to nie jest stan ściśle fizyczny związany z posiadaniem błony dziewiczej, dziewictwo to przede wszystkim postawa – dowiadujemy się i wiemy już, że łatwo nie jest. A kreatywność nastolatków doprowadziła do wynajdywania rozmaitych form przeżywania bliskości, co zdaniem kościelnych znawców tematu jest bardzo niepokojące. Tym bardziej że szczęśliwe właścicielki błon dziewiczych nie czują się winne, brudne ani grzeszne, zaspokajając swoje seksualne potrzeby w nietradycyjnym stylu. Raczej dumne ze swojej umiejętności uniknięcia defloracji przed ślubem… Mentalność dzisiejszej młodzieży sprowadza się – zdaniem moralistów – do prostackiego „zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko”. A przecież między wsadzeniem komuś języka a penisa między nogi nie ma wielkiej różnicy – co pozwala wierzyć, że piszący o tej dziedzinie życia naprawdę... niewiele wiedzą. W czasach, kiedy związki małżeńskie zawierali, powiedzmy, 18latkowie, okres „oczekiwania” był stosunkowo krótki. Dzisiaj nie jest już tak łatwo, ale Kościół niezmiennie propaguje jeden tylko sposób na przetrwanie – całkowitą abstynencję. A krew nie woda... JUSTYNA CIEŚLAK
Prezydent Bronisław Komorowski został wybrany przez nieporozumienie. (Mariusz Błaszczak, PiS)
Jarosław Kaczyński nie buduje dzisiaj partii, ale sektę polityczną. (Sławomir Nowak, PO)
Lewica nie może znieść, że prezydent miasta był pomysłodawcą przywrócenia dnia wolnego w święto Trzech Króli, że za moich rządów Jan Paweł II przyjął tytuł honorowego obywatela Łodzi, że święta Faustyna została patronką miasta, a sama Łódź straciła gębę czerwonej i stała się normalnym katolickim polskim miastem. (Jerzy Kropiwnicki)
Kościół dzięki totalnemu ogłupianiu ludzi panuje nad masami. (Mirek Topolanek, były premier Czech, szef liberalnej partii ODS)
Chcę wprowadzić nowy, świecki obyczaj, że politycy w momencie, kiedy są wybrani przez ludzi, odpowiadają przed ludźmi, a nie przed hierarchią kościelną. I tego będę pilnował. (Donald Tusk)
Lech Kaczyński zastał Polskę zniewoloną, pozostawił wolną i niepodległą. (prymas Henryk Muszyński)
On tak szybko myślał, że czasem język nie nadążał. (Witold Waszczykowski o tendencji L. Kaczyńskiego do przekręcania nazwisk)
Podważanie osobistego autorytetu papieża Benedykta XVI, a także autorytetu Kościoła, jest wysoce niesprawiedliwe i nosi rysy prześladowania. (kard. Stanisław Dziwisz)
Jeśli trudno zrozumieć nieład tkwiący w zachowaniach homoseksualnych i budzą się pytania na temat zasadności adopcji dzieci przez układy homoseksualne, warto spojrzeć na naturę, która broni się przed wynaturzeniem. Muł pozostaje zawsze niezdolny do rozmnażania się. Taką cenę zapłacił osioł za krzyżówkę z klaczą. (Hanna Wujkowska, lekarka, była członkini LPR, felietonistka „Naszego Dziennika”)
Popierający in vitro nie powinni nazywać siebie katolikami. (biskup Stanisław Stefanek)
Nie podzielałem hurraoptymizmu grupy rozpolitykowanych księży w czasach PRL-u. Wydawało mi się, że ksiądz Jerzy Popiełuszko sam pcha się do męczeństwa. Radykalnym środowiskom podobało się, że stawał się coraz bardziej ostry. Klimat był taki, że potrzebny był ktoś, kto stanie się ofiarą. Potem Lech Wałęsa powiedział: „Solidarność” żyje, bo Popiełuszko zginął za „Solidarność”. (kardynał Józef Glemp)
P
ulchni i różowiutcy biskupi, „chrześcijańscy” politycy wożeni limuzynami – wszyscy oni mają dużo do powiedzenia o betlejemskiej biedzie. Mamy za sobą święta Bożego Narodzenia, niewątpliwie czas najintensywniejszej propagandy religijnej w ciągu całego roku. Mnie jakoś szczególnie irytują w te dni politycy ze swoimi pobożnymi wyznaniami czynionymi do kamery. A polityków mamy nad Wisłą przenajświętszych, jak nigdzie indziej w Europie. Na pięć większych partii obecnych w Sejmie (PO, PiS, PSL, SLD i PJN) aż cztery są wyraźnie chadeckie i konserwatywne. Postacią centralną tych świąt jest Jezus z Nazaretu, czyli opiewane w kolędach dzieciątko ze żłóbka. Jedyny Jezus, jakiego znamy, to postać z tradycji chrześcijańskiej, czyli Nowego Testamentu. O historycznie istniejącej osobie nic pewnego nie wiadomo. A co mówi ta tradycja? Jezus to syn rzemieślnika z zapadłej mieściny, urodzony w ubóstwie, ścigany już jako niemowlę. Potem wyrósł z niego samozwańczy prorok. Przez wyższe klasy swojego narodu był uważany za wariata, heretyka, gorszyciela, a nawet opętanego przez diabła. Namawiał do rozdawania dóbr i nietroszczenia się o przyszłość. Umarł najbardziej haniebną śmiercią i pochowano go w wypożyczonym grobie. Jezus z Nazaretu – patron konserwatywnych partii oraz bogatych i ustosunkowanych związków wyznaniowych… Śmieszne, prawda? Gdyby ktoś taki jak Jezus żył w naszych czasach, te partie i te Kościoły zrobiłyby
wszystko, aby zbyt długo nie pochodził na wolności. Zmontowano by przeciw niemu kampanię medialną i – słusznie czy nie – ostrzegano by przed nim dzieci i młodzież. Podrzucono by mu narkotyki, aby znaleźć powód do kompromitacji i wpakowania marzyciela do więzienia. A program „Uwaga” z pewnością nakręciłby ze dwa odcinki ukrytą kamerą filmującą uczty popularnego guru z celnikami i prostytutkami. Tak zwana chrześcijańska prawicowość jest żałosna zarówno w nacjonalistycznym, jak i probiznesowym wydaniu. W tym pierwszym celuje PiS, który odmienia polskość przez wszystkie możliwe przypadki. „Pan w żłóbku położony” miał w nosie kwestie narodowe i patriotyczne, podobnie jak i pierwsi chrześcijanie. Liczyło się Królestwo Niebieskie, a reszta była niewarta zachodu. Chrześcijaństwo biznesmenów i milionerów z PO to jeszcze wyraźniejsza kpina z nazaretańskiego proroka. Czyżby Jezus powiedział: „Jak wielbłądowi trudno jest przejść przez ucho igielne, tak ubogiemu trudno jest wejść do Królestwa Niebieskiego”, „Biada wam, ubodzy!” lub „Błogosławieni bogaci w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie”? Powiedział na odwrót? No właśnie… Niewiele jest na tym świecie zjawisk równie obleśnych, co katolicki, prawicowy konserwatyzm maszerujący pod sztandarem Ewangelii. Nie mam nic przeciwko zarabianiu pieniędzy, konserwatyzm też można uprawiać, jeśli ktoś to lubi. Ale po co mieszać do tego religię? ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
I po żłóbeczku
Jak powiem, jaki naprawdę był, to mi dewotki dom podpalą. (Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog, w odpowiedzi na pytanie, jaki prywatnie był Jerzy Popiełuszko)
Ruch homoseksualny jest zagrożeniem dla naszej wolności, między innymi dla wolności Kościoła. (Marek Jurek, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej, były marszałek Sejmu)
Ci wszyscy, którzy mówią, że ktoś chciałby podnieść rękę na Jarosława Kaczyńskiego, muszą wiedzieć, że Jacek Kurski tę rękę im odrąbie. (Jacek Kurski)
Gdzieś w każdym z nas jest taka potrzeba, żeby czuć się przytulonym przez Matkę Bożą. (prezydent Bronisław Komorowski na Jasnej Górze)
Księża, katecheci, a nawet biskupi – w przytłaczającej większości – źle wykształceni, anachroniczni, by nie powiedzieć – prymitywni. I ta rzesza niedouczonych mężczyzn pełni funkcje autorytetów: moralnych, politycznych, edukacyjnych. (profesor Magdalena Środa, etyk)
Monty Python gniłby w Polsce w więzieniu. (profesor Tadeusz Bartoś, filozof, były dominikanin o przepisie chroniącym tzw. uczucia religijne)
To, że wszyscy biskupi polscy mają doktoraty, świadczy o poziomie instytucji, od których te doktoraty dostali. (prof. Krzysztof Michalski, filozof)
Myślę, że Jezus był pełnym współczucia i niezwykle inteligentnym gejem, który rozumiał ludzkie problemy i umierając na krzyżu, wybaczył tym, którzy go ukrzyżowali. (Elton John) Wybrała OH
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
POGAŃSKI KOŚCIÓŁ? Irytację, a nawet wściekłość wywołał opublikowany w mediach list otwarty dominikanina księdza Ludwika Wiśniewskiego w sprawie problemów wewnętrznych Kościoła w Polsce („FiM” 51-52/2010). Swoim duchownym współbraciom Wiśniewski zarzuca m.in. rozpolitykowanie, podziały, sprzyjanie „pogańskiemu” środowisku Radia Maryja i antysemityzm. Tezy dominikanina wywołały oburzenie m.in. abp. Michalika oraz bp. Frankowskiego. Uderz pięścią w stół, „poganie” się odezwą… MaK
ŚWIĄTECZNY HORROR
użytku, meble, książki i różne inne papieskie szpargały. Poza tym w muzeum stanie replika placu św. Piotra, wnętrze papieskiego samolotu i najprawdopodobniej samochód marki lancia, którym Papa poruszał się po Castel Gandolfo. Oglądającym czas umilą monitory, na których wyświetlane będą pielgrzymki Papy. Na pewno jednymi z pierwszych gości muzeum będą redaktorzy „FiM”. ASz
NOWY REDWATCH? MILCZENIE OWIEC Według abp. Józefa Michalika, nikt nie ma prawa krytykować ani nawet komentować katolickich kazań: „Ludzie wierzący mają prawo domagać się poprawnego, solidnego kazania. Jednak niedobrze się dzieje, gdy ktoś zapomina o katolickiej nauce społecznej Kościoła, która zobowiązuje do zabierania głosu w ważnych sprawach społecznych lub politycznych. Wkraczanie administracyjne przedstawicieli państwa w nauczanie Kościoła jest przekroczeniem ich kompetencji”. Michalik uważa również, że każdemu, kto tej krytyki się podejmie, ewidentnie zależy na podziale Kościoła. „Kluczem do osłabienia, a potem do wyeliminowania Kościoła z życia publicznego jest próba podzielenia go albo wmówienia, że Kościół jest podzielony. Takie wrażenie uzyskuje się poprzez ciągłe wskazywanie rzeczy drugorzędnych”. ASz
DOKUMENTY ZAKONNE Członkowie zakonów męskich w Polsce będą dysponować specjalnymi legitymacjami sporządzonymi według jednego wzoru. Konferencja Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich wylansowała ten projekt, aby przeciwdziałać pladze fałszywych księży wałęsających się po kraju. Kto by pomyślał, że udawanie ubogiego mnicha może być takim intratnym zajęciem! MaK
HIPOKRYTKA ROKU Nie przestaje się ośmieszać Joanna Kluzik-Rostkowska, współtwórczyni nowej prawicowej partii Polska Jest Najważniejsza. Wyjaśniła ostatnio, dlaczego tak bardzo groźnym człowiekiem jest Jarosław Kaczyński: „Nie widzi on wokół siebie przeciwników politycznych, ale wrogów, których należy zniszczyć”. I tego Kaczyńskiego zachwalała Polakom w kampanii prezydenckiej właśnie Kluzik-Rostkowska! Tupet jest najważniejszy! MaK
Na tak makabryczny pomysł mogli wpaść wyłącznie ludzie związani z Kościołem. Bożonarodzeniowa dekoracja w bydgoskim Sanktuarium Królowej Męczenników może przyprawić o dreszcze nawet wytrawnego konesera filmów grozy. Stół, a na nim sztuczne organy, narzędzia z laboratoriów i ludzkie embriony w reklamówkach to część elementów „zdobiących” owo dzieło. „W naszej instalacji pojawiają się dzieci w workach z supermarketów. Są to embriony, w przypadku których człowiek decyduje, jakie ma być to nowe życie pod względem wyglądu czy intelektu. Technika daje możliwości, a komunia z Bogiem się zatraca. Nie chodzi o to, by była to tylko dekoracja o in vitro” – wyjaśnia ks. Buchholz. ASz
ZA MAŁO RELIGII Prawicowy dziennik „Rzeczpospolita” zaatakował ambasadę Polski w Londynie za to, że ośmieliła się rozsyłać kartkę świąteczną pozbawioną motywów religijnych. Uznano, że polscy dyplomaci „wstydzą się świąt”, a wybór motywów nazwano „głupotą i terrorem poprawności politycznej”. Okazuje się więc, że nawet umiarkowany brak podejścia klerykalnego w sferze publicznej (wysyłano świecką kartkę, ale jednak na chrześcijańskie święta) może być w Polsce powodem do zorganizowania medialnej wrzawy. MaK
PAPIESKIE RUPIECIE Budowa muzeum Jana Pawła II (Kraków-Łagiewniki) idzie pełną parą. Pomysłodawcy placówki najwyraźniej główkują dzień i noc nad nowymi atrakcjami dla zwiedzających. Ostatnio wpadli na pomysł wiernego odtworzenia pomieszczeń z domu przy ul. Franciszkańskiej 3, gdzie mieszkał JPII. Znajdą się w nim przedmioty codziennego
5
NA KLĘCZKACH
Działacze ONR i Młodzieży Wszechpolskiej chcą uzyskać dostęp do adresów działaczy antyfaszystowskich, którzy sprzeciwili się marszowi narodowców 11 listopada. Na swojej stronie internetowej narodowcy wzywają „ludzi dobrej woli” do informowania o adresach osób znajdujących się w spisie wrogów. Są tam m.in. dziennikarze. Wszechpolacy twierdzą, że adresy są potrzebne do kierowania pozwów sądowych. MaK
NA BOGATO Zakończyły się prace renowacyjne w barokowym kościele Świętego Krzyża w Warszawie. Zarząd Województwa Mazowieckiego przekazał na ten cel 16,3 mln zł dofinansowania z Unii Europejskiej. Warto dodać, że całość inwestycji kosztowała 19 mln zł, czyli Unia pokryła znaczną część kosztów. Budynek oczyszczono, zamontowano windę, nowe instalacje elektryczne itd. Kościół od kilku tygodni nawołuje do pomocy najuboższym w nadchodzące święta, Caritas ogłasza zbiórkę starych banknotów, a warszawscy hierarchowie odnawiają swoje świątynie za wyjątkowo potężne sumy. Ot, cała kościelna hipokryzja… ASz
DONOS PRZEDKOLĘDOWY „W nawiązaniu do lipcowego spotkania z Sołtysami, ponawiam swoją prośbę o informację na temat wiosek należących do naszej parafii. Jeżeli ktoś z Państwa Sołtysów nie dysponuje czasem, by przekazać informację na temat swojej wioski, proszę, by uczynił to w ich imieniu ktoś inny z wioski. Można także telefonicznie. Ułatwi to przygotowanie planu kolędy – wizyty duszpasterskiej w tym roku. Proszę o liczbę domów, od kogo najlepiej rozpocząć, i czy jest potrzeba daną wioskę podzielić na dwa, trzy dni, bądź można połączyć z inną” – ogłosił z ambony proboszcz parafii pw. Przemienienia Pańskiego i św. Walentego w Galewie. Problem w tym, że sołtysi jakoś
ociągają się z usłużnym dostarczaniem księdzu żądanych informacji. Jak dotąd z tego zadania wywiązały się jedynie wsie Chrząblice, Kalinowa i Wincentów. „Tam już kolęda jest wyznaczona, a co z resztą – czas pokaże” – komentuje proboszcz. AK
TRYBUNAŁ PRZECIW IRLANDII Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu zganił Republikę Irlandii za brak gwarancji dla przeprowadzania aborcji w tym kraju, gdy jest zagrożone życie kobiety. Taka aborcja jest na Zielonej Wyspie legalna, ale ponieważ nie ma przepisów precyzujących, co dokładnie może zagrażać życiu, przepis jest w istocie martwy. Lekarze ze strachu przed więzieniem boją się nawet stwierdzić wskazanie do aborcji. Trybunał nakazał Irlandii wprowadzenie jasnych przepisów w tej sprawie. MaK
ODBIERANIE PRZYWILEJÓW W Boliwii, mimo sprzeciwu kleru, trwa mozolna walka o rozdział Kościoła od państwa. W 2009 roku uchwalono nową konstytucję, która zlikwidowała uprzywilejowaną pozycję katolicyzmu. Pod koniec 2010 roku prezydent Evo Morales podjął decyzję o odebraniu biskupom boliwijskich paszportów dyplomatycznych, których posiadaniem mogli się dotąd cieszyć. MaK
KOŚCIELNA SOLIDARNOŚĆ Bułgarscy prawosławni duchowni, którym władze kościelne od jakiegoś czasu nie wypłacają pensji i nie opłacają ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych, założyli związek zawodowy. Przewodniczący związku Christo Łatinow
ubolewa, że – według tamtejszego prawa – duchowni są zaliczani do tej samej grupy zawodowej co osoby z niepełnym średnim wykształceniem, a biskupi i metropolici są zrównani z szefami dużych przedsiębiorstw. Łatinow powiedział, że to „niedopuszczalne, niemoralne i poniżające”. Teraz kościelni związkowcy będą dochodzić swoich praw. ASz
ZBRODNIA APOSTAZJI Czy warto inwestować we władze Afganistanu polskie pieniądze i żołnierzy, skoro trudno czasem odróżnić tamtejszą „demokrację” od talibanu? W konstytucji Afganistanu, uchwalonej już po wygnaniu talibów w 2001 roku, widnieje zapis, że najważniejszym prawem w tym kraju jest Koran. Według świętej księgi islamu, porzucenie tej religii jest jedną z największych zbrodni. Na podstawie tej koranicznej logiki rozpocznie się wkrótce proces dwóch Afgańczyków – Musy Sajjeda i Ahmada Szaha – oskarżonych o przejście na chrześcijaństwo. Afera z apostatami zaczęła się od tego, że ktoś nagrał ukrytą kamerą tajne protestanckie nabożeństwo, podczas którego chrzczono nawróconych z islamu. Film pokazano w telewizji, a kilka dni później aresztowano dwóch mężczyzn. Grozi im kara śmierci za apostazję, a jeśli sąd jej nie orzeknie, to możliwy jest lincz ze strony byłych „braci w wierze”. Polska od 9 lat na polecenie USA wspiera „demokratyczny Afganistan” pieniędzmi oraz korpusem wojskowym. Ta orientalna kampania wojenna kosztowała nas już życie kilkudziesięciu żołnierzy i rany kilkuset dalszych. Czy to wszystko po to, aby ludzie byli skazywani na śmierć za swoje poglądy? MaK
6
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Ciszej nad tą trumną W czasie, gdy ekolodzy walczyli o godność karpia, inni ubijali polityczno-religijne interesy. W świątecznym przesłaniu do wiernych biskupi pouczyli, że każdy prawdziwy Polak katolik, który nie żyje zgodnie z zasadami wiary chrześcijańskiej, powinien się nawrócić, bo inaczej przystępowanie do komunii św. to nic innego, tylko świętokradztwo. Dla niezorientowanych – chodzi o to, że katolik nie może wybierać grzechu, a równocześnie twierdzić, że żyje w zjednoczeniu z Bogiem: ~ Świętokradztwo to okradanie przez KK własnej ojczyzny („Tytus”); ~ Zacznijmy od biskupów i księży („wiedząca”); ~ Lubię biskupów. Siedzą, myślą, aż ostatniego natężonego umysłu wysileniem wymyślają... koło. Czyli rzecz oczywistą („gryzmołł”);
P
~ Lepiej niech napiszą, na ile wyceniono ziemie i posiadłości, które państwo polskie oddało czarnym („g”); ~ Co oni – sami pod sobą gałęzie podcinają? („kk”); ~ List wiernych do Kościoła: przestańcie uprawiać pedofilię, latać do panienek i mieć z nimi dzieci, żyć na koszt państwa, kłamać, popierać PiS, tolerować Rydzyka („jagna”); ~ Ja nie przyjmuję komunii, bo kapłani mają brudne ręce („Wolfgang”); ~ Czy pod onym listem podpisał się również znany biskup z Poznania? („malkolm1”); ~ Czy Brudziński i Kaczyński dostają rozgrzeszenie? Tak nienawidzą bliźnich („Kasia”). Prawo i Sprawiedliwość nie ustaje w dostarczaniu Polakom rozrywek. „W przeszłości próbowano dzielić Polaków, upowszechniając kłamstwo katyńskie. Dziś próbuje się zakłamywać tragedię smoleńską” – napisali liderzy PiS, m.in. sam szef partii Jarosław Kaczyński,
oznaliśmy nowy kościelny wynalazek na wyłudzanie odszkodowań… Ksiądz Alfred Butwiłowski (53 l.) jest proboszczem parafii w Wasilkowie (archidiecezja białostocka), bardziej znanej jako sanktuarium w Świętej Wodzie. Miejscowość ta słynie z największego w Polsce składowiska symboli religijnych, zwanego Górą Krzyży. Proboszcz zarządza atrakcjami ściągającymi tłumy pielgrzymów i rzekę pieniędzy, ale nie pogardzi też okazją, żeby zarobić na gniewie Opatrzności… 19 stycznia 2008 r. po odprawieniu wieczornej mszy wielebny poślizgnął się w pobliżu plebanii i upadł. Z sobie tylko znanych powodów dopiero nazajutrz pojechał do szpitala, gdzie stwierdzono, że ma złamaną rękę. Wymyślił, że przydarzył mu się… wypadek przy pracy! Wyjaśnijmy w tym miejscu, że według obejmującej także duchowieństwo ustawy: ~ za wypadek przy pracy uważa się „nagłe zdarzenie wywołane przyczyną zewnętrzną” powodujące uraz bądź śmierć, jeśli „nastąpiło podczas wykonywania przez osobę duchowną czynności religijnych lub czynności związanych z powierzonymi funkcjami duszpasterskimi lub zakonnymi”; ~ żeby dostać kasę za taki wypadek (zasiłek chorobowy wynosi 100 proc. tzw. podstawy wymiaru), ofiara musi zgłosić sprawę „właściwej zwierzchniej instytucji diecezjalnej lub zakonnej” (kuria biskupia lub prowincjalna), która wypełnia i wysyła do ZUS-u tzw. kartę wypadku, podając w niej okoliczności oraz ewentualnych świadków zdarzenia.
w przedświątecznym liście do rodzin ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Szczytem okazało się jednak oświadczenie prezesa, że pochowany na Wawelu Lech być może wcale nie jest Lechem, bo go brat bliźniak w trumnie, która przyjechała do kraju, nie rozpoznał. „Nie ukrywam, że o ile rozpoznałem ciało mojego śp. brata na lotnisku (w Smoleńsku), i tu nie miałem wątpliwości, podałem zresztą charakterystyczne cechy i one zostały potwierdzone – bliznę na ręce po ciężkim złamaniu – o tyle, kiedy już widziałem ciało przywiezione do Polski w trumnie, to go nie rozpoznałem. Tutaj to był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata. Mówiono mi, że to on” – stwierdził prezes Jarosław. Takim oświadczeniem wzburzył nie tylko światową, ale i krajową opinię publiczną: ~ Ale jaja, ruscy nam Lenina podrzucili, pasuje jak ulał („bo_robert”); ~ To już jest jakieś wariactwo, trudno to komentować nawet („Leszek”);
I tak właśnie zrobił ks. Butwiłowski, uznając, że skoro miał na sobie sutannę, to forsa (były to w sumie niemałe pieniądze, bo przebywał na zwolnieniu lekarskim od 20 stycznia do 13 maja 2008 r.) należy mu się jak psu zupa. ZUS stanął niestety okoniem: decyzją z 16 maja 2008 r. odmówił wielebnemu wypłaty zasiłku z ubezpieczenia wypadkowego, upierając się, że zdarzenie nie miało miejsca w czasie wykonywania czynności religijnych lub duszpasterskich, i sprawa trafiła ostatecznie na wokandę białostockiego Sądu Rejonowego (sygn. akt VI U 272/08).
~ No... Elvis też żyje! („IQ78”); ~ Od dawna Polacy namawiają prezesa: „Chłopie, zacznij się leczyć”, ale nie, jego głupotę muszą potwierdzić jeszcze zagraniczni politycy i media, a to premier Wielkiej Brytanii, teraz Rosjanie... Jak długo ten chory z nienawiści człowiek będzie ośmieszał polską politykę i swoich wyborców? („luz_mar”); ~ POLSKA ROK 2020: zdesperowany brakiem popularności Jadosław Kłamczyński ogłasza na konferencji prasowej, że to on jest Lechem, gdyż w ostatniej chwili wsiadł do samolotu za brata („r. o. zbawiona”); ~ Rosjanie zestrzelili samolot, żeby perfidnie umieścić Lenina na Wawelu. Żądam ekshumacji („inteligentny”); ~ Tego typa nawet kot chyba nie lubi („marma”). Tymczasem kardynał Kazimierz Nycz w swoim bożonarodzeniowym przesłaniu nawołuje do odpowiedzialności za słowo. To wypowiadane w rodzinie, w pracy, podczas spotkań z ludźmi, w mediach, w życiu społecznym i politycznym. Obecnie
podwiózł go do znajomego lekarza, który poradził, żeby „ze względu na późną porę” dał sobie spokój ze szpitalem. No i pojechał tam dopiero następnego dnia. – W sądzie była normalna komedia, bo przyprowadził jako świadków dwie parafianki i swojego pracownika, a ci opowiadali takie bajki, że aż przykro było słuchać – zauważa obserwator procesu. Co ci ludzie mieli niby udowodnić? „Justyna K. potwierdziła fakt odprawiania w dniu zdarzenia mszy przez ks. Butwiłowskiego. Zgodnie z zeznaniami świadka, proboszcz miał po mszy udać się na kolędę, a wychodząc
Jeśli zaś chodzi o wspomnianego wcześniej dyrektora Krzysztofa Z.: „Świadek nie pamiętał dokładnie okoliczności zdarzenia, mylił też okoliczności udzielania pomocy księdzu w dotarciu do lekarza. Mają one jednak w tej sprawie znaczenie drugorzędne, gdyż nie dotyczą zaistnienia samego wypadku, lecz postępowania już po” – zbagatelizował sprzeczności sąd. A jak przełknął krańcowo odmienne zeznania samej „ofiary”? „Można to wytłumaczyć dużą liczbą wizyt duszpasterskich odbywanych [przez księdza Butwiłowskiego] o tej porze roku. Część z nich musiała być odbyta w zastępstwie przez innych księży, więc mogły mu się one pomylić z wizytą u państwa C. Mógł dokładnie nie pamiętać przebiegu zdarzenia, bo po wypadku koncentrował się przede wszystkim na kontakcie z lekarzem, dotkliwy ból ręki utrudniał mu normalne funkcjonowanie” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. Sąd przyznał plebanowi z Wasilkowa kilkutysięczne odszkodowanie za wypadek przy pracy, stwierdziwszy „brak jakichkolwiek dowodów lub uzasadnionych przypuszczeń, że uległ wypadkowi w innych okolicznościach, niż to sam podawał”, czyli na przykład w sytuacji, gdyby opił się podczas kolędy i wykopyrtnął oraz poczekał z wizytą w szpitalu do wytrzeźwienia... Gdyby zaś urzędników ZUS interesowało odzyskanie publicznych pieniędzy wypłaconych ks. Butwiłowskiemu, to dysponujemy twardymi dowodami, że w trakcie zwolnienia lekarskiego normalnie pracował i zarabiał. ANNA TARCZYŃSKA
Wypadek przy pracy Podczas pierwszej rozprawy ks. Butwiłowski zeznał, że po mszy zamierzał udać się na kolędę do rodziny Barbary C., dlatego wychodząc z kościoła, zabrał ze sobą księgę ewidencyjną parafian, komżę oraz stułę. Po upadku czuł w ręce dokuczliwy ból, więc musiał zrezygnować z zaplanowanych zajęć i na umówioną wizytę duszpasterską wysłał wikarego. – Pleban popełnił błąd, bo na podstawie jego wyjaśnień rysował się taki obraz, że dopiero wybierał się do „pracy”. Ktoś musiał mu podpowiedzieć, żeby zmienił wersję, bo polegnie – relacjonuje pracownik ZUS. Na drugiej rozprawie ks. Butwiłowski oznajmił sądowi, że poprzednio się pomylił, bo mimo cierpienia jednak udał się z wizytą duszpasterską do rodziny C. i dopiero po powrocie na plebanię Krzysztof Z. (dyrektor przyparafialnego Domu Pielgrzyma)
z zakrystii, poszedł w kierunku plebanii, niosąc ze sobą to, co jest potrzebne na kolędę” – stwierdził sąd w uzasadnieniu wyroku, podkreślając, że choć Justyna K. nie była naocznym świadkiem wypadku, to przecież jest absolutnie wiarygodna, skoro jej zeznania „układają się w logiczną całość”. Barbara C. opowiedziała, że dzielny proboszcz mimo bólu pojawił się u niej ok. godz. 19 na kolędzie, a ponieważ było ślisko, jej mąż odwiózł go później na plebanię. Zdaniem sądu, to zeznanie również ułożyło się w logiczną całość ze zmodyfikowaną wersją ks. Butwiłowskiego. – Sąd nie zainteresował się, jak on do tych C. w ogóle dotarł i nie zapytał o dziwnie nieobecnych w tej historii ministrantów, rutynowo towarzyszących księdzu podczas kolędy – dodaje nasz informator.
„poważne kłamstwa nazywane są mijaniem się z prawdą, wypowiedzi pełne jadu i nienawiści bezsensownie dzielą ludzi i całe społeczeństwa” – ubolewa stołeczny metropolita. ~ Do kogo on to mówi? Do Polaków? Niech powie to Rydzykowi i PiS-owskiej sekcie! Niech powie to tej części swoich katabasów, która zamiast zajmować się religią, politykuje i nawołuje za PiS-em. Niech wreszcie powie to swoim „kapłanom” pedofilom („bazyliszek”); ~ Jak zwykle ani słowem o swojej firmie, gdzie zgnilizny znieść już nie mogą kapłani z powołania i piszą listy. A ten ani słówkiem o milionowych przekrętach kleru, szerzącej się pedofilii, pazerności i zwykłym draństwie („Henio”); ~ Słyszeliście, obrońcy krzyża? Nawet Nycz was krytykuje („stygmat”); ~ To jest tupet. Kłamią, molestują, grabią, żyją w przepychu, a nam mówią, że źle żyjemy („kleczoncy”); ~ A odpowiedzialność za słowa płynące z ambon? („archii1”); ~ Krk powinien unikać używania słowa nadużycia („rex”); ~ Lepiej pilnuj swoich kolesi w sukienkach, żeby nie biegali za dziećmi („roman j.”); ~ Kardynał Nycz atakuje PiS? Do czego to doszło! („karzeł reakcji”). JULIA STACHURSKA
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
Czas na zmiany Rozmowa z Krystianem Legierskim – prawnikiem, przedsiębiorcą, działaczem gejowskim, współtwórcą legendarnego klubu Le Madame, politykiem partii Zieloni 2004, wybranym w listopadzie 2010 r. na radnego Warszawy z listy SLD. chciałby się Pan skupić w swojej pracy? – W Warszawie powstały przy radzie miasta komisje dialogu społecznego, w tym komisja do spraw przeciwdziałania dyskryminacji. Obok spraw gejów i lesbijek zajmuje się ona problemami mniejszości światopoglądowych i narodowych oraz osób dotkniętych niepełnosprawnością. Chciałbym się zaangażować w jej prace i walczyć o to, aby stworzony przez prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz urząd ds. przeciwdziałania dyskryminacji został wpisany do statutu miasta. Chodzi o to, aby jego istnienie nie było zależne od dobrej lub złej woli danego prezydenta Warszawy. – Co chciałby Pan zrobić konkretnie? – Na przykład chciałbym wprowadzić do umów pomiędzy miastem a dzierżawcami lokali klauzulę o niedyskryminacji w dostępie mieszkańców do dóbr i usług. Miasto powinno także prowadzić swoją stronę internetową w języku wietnamskim, skoro w Warszawie mieszka i pracuje kilkadziesiąt tysięcy Wietnamczyków. Część z nich nie mówi
jeszcze wystarczająco dobrze po polsku. Chciałbym także, aby uwrażliwiać urzędników miejskich na specyficzne potrzeby przedstawicieli rozmaitych mniejszości. – A poza kwestiami dyskryminacji? – Chciałbym, aby miasto bardziej zaangażowało się w kwestie kultury i zbudowało spójną strategię w tej dziedzinie. Warszawa dotuje, ale w ograniczonym stopniu, aż kilkanaście teatrów. Może warto się skupić na mniejszej liczbie, ale dotować intensywniej, tak aby wystawiano sztuki o znaczeniu ogólnokrajowym, a może także międzynarodowym. Za niezwykle palącą uważam kwestię polityki mieszkaniowej. Mieszkania w Warszawie są potwornie drogie, a wielu ludzi nie stać na kredyt hipoteczny i są uzależnieni od bardzo kosztownego wynajmu. Chciałbym, aby miasto bardziej zaangażowało się w budowę mieszkań komunalnych i we współpracę z deweloperami: być może udałoby się zobowiązać ich, na przykład za oddanie miejskiej ziemi pod budowę na preferencyjnych
warunkach, do przekazywania części nowo powstających mieszkań pod zarząd miasta. – Jak Pan ocenia często spotykane w samorządach oddawanie za bezcen działek i innych nieruchomości na cele religijne, dofinansowywanie budowy pomników religijnych liderów lub dotowanie NGO-sów (Non-governmental organization) wyznaniowych przy lekceważeniu świeckich? – Generalnie jestem przeciwko przekazywaniu środków publicznych na cele wyznaniowe albo dla organizacji religijnych. Ale nie jestem w tych kwestiach dogmatyczny – jeśli
Przełom pod Jasną Górą
R
7
Fot. Tomasz Rykaczewski
– Jest Pan pierwszym w Polsce zdeklarowanym gejem, który obejmuje urząd wybierany w głosowaniu powszechnym. To historyczny moment, rzecz nie do pomyślenia jeszcze 10, 15 lat temu. Czy to efekt oddziaływania wielkiego miasta, które rządzi się innymi prawami niż reszta Polski? – Na pewno na mój sukces wyborczy miało wpływ to, że startowałem w dużym mieście. W Warszawie heteroseksualna większość ma szansę – w stopniu większym niż gdzie indziej w Polsce – na zetknięcie się z gejami i lesbijkami. Jesteśmy tu po prostu bardziej widoczni niż gdzie indziej. – Czy Polacy przestali bać się gejów i lesbijek, czy może tylko warszawiacy stali się mniej lękliwi? – W zetknięciu z żywymi ludźmi znika lęk budowany na uprzedzeniach. Okazuje się, że ludzie homoseksualni nie są zagrożeniem dla nikogo – ani dla tradycji, ani dla religii, ani dla rodziny. Zapewne niektórzy moi wyborcy głosowali na mnie dlatego, że jestem gejem, a inni – mimo tego, że nim jestem. To znaczy moja orientacja seksualna nie była dla nich przeszkodą w wybraniu mnie na radnego, choć być może homoseksualność nie jest dla nich czymś równie normalnym co heteroseksualność. Uznali, że to, jaką mam orientację, nie ma wpływu na to, czy będę ich dobrze reprezentował w radzie miasta, czy nie. Wybranie mnie stanowi w tym kontekście przełamanie pewnych barier mentalnych. – Jakie cele stawia Pan sobie jako radnemu? Na czym
ZAMIAST SPOWIEDZI
ozmowa z Łukaszem Wabnicem, radnym miejskim Częstochowy wybranym z listy SLD, sportowcem, aktorem i antyklerykałem. – W ostatnich wyborach lewica odniosła zaskakujący sukces w Częstochowie. Prezydentem miasta został Krzysztof Matyjaszczyk, członek SLD – z wynikiem 70 procent poparcia; jest też silny klub radnych SLD. Jak to się stało, że mieszkańcy odwrócili się od prawicowej władzy i wybrali właśnie Was?
– Mieszkańcy Częstochowy od dawna liczyli, że nastąpi prawdziwa zmiana. Poprzedni prezydent mojego miasta, związany z Kościołem prawicowiec Tadeusz Wrona, został odwołany przed rokiem w wyniku referendum. Jego miejsce na fotelu prezydenta objął Piotr Kurpios z PO. Już wtedy mieszkańcy mieli wielkie nadzieje na przełom. Lecz, niestety, do żadnych zmian w Częstochowie nie doszło. Poza tym mieliśmy w SLD bardzo interesujący skład kandydatów do rady miasta. Również ogromny wpływ na wynik miała agresywna kampania kandydatki z PO Izabeli Leszczyny, która drażniła ludzi. – Jak mieszkańcy miasta położonego u stóp Jasnej Góry odebrali to, że otwarcie deklarował Pan przed wyborami swój antyklerykalizm? – Bardzo pozytywnie, przecież to nic złego! Nie miało to większego wpływu na wynik wyborów. Mówiąc szczerze, to uzyskałem mandat dzięki mojej lokalnej popularności. Mam wielu znajomych, którzy mi ufają i nigdy ich nie zawiodłem. W trakcie kampanii działałem z zespołem świetnych ludzi, na których mogłem zawsze liczyć. Mam 23 lata, pierwszy raz kandydowałem i wydawać by się mogło, że jestem
bez szans. A jednak rozgłos wyrobiłem sobie zdecydowanie wcześniej. Mając 18 lat, wywalczyłem tytuł mistrza Europy w kick-boxingu, obecnie jestem trenerem sekcji dla młodzieży naszego klubu i co jakiś czas można mnie zobaczyć w serialach i reklamach w TV. – Wiem, że w czasie kampanii wyborczej miał Pan problemy z jednym z klerykalnych kandydatów. – Tak, miał miejsce drobny i zarazem nieprzyjemny epizod, bo mój klerykalny kontrkandydat zrywał moje plakaty wyborcze. Udało mi się go przyłapać na gorącym uczynku i został ukarany mandatem. Nawet nie wiedział, że plakaty są pod ochroną prawną. – W wywiadzie, którego udzielił Pan naszemu tygodnikowi 2 lata temu jako odnoszący sukcesy sportowiec, powiedział Pan, że swój światopogląd ukształtował w dużej mierze na „Faktach i Mitach”. Mógłby Pan przypomnieć, jak rozpoczęła się przygoda z „FiM” i dlaczego nasz tygodnik jest dla Pana ważny? – Już jako bardzo młody, siedemnastoletni człowiek, dostrzegłem, że księża nie zostają nimi z powołania, lecz pociąga ich do tego chęć zarobienia łatwych pieniędzy i kontroli
jakaś organizacja wyznaniowa wykaże, że ma ciekawy projekt, z którego będą mogli korzystać wszyscy mieszkańcy bez względu na światopogląd, to być może warto taki pomysł poprzeć i dotować. – Czy i jak nasi warszawscy Czytelnicy będą mogli skontaktować się z Panem, aby przedstawić swoje sugestie i troski? – Kontakt będzie możliwy przez adres e-mail zamieszczony na stronie Rady Miasta. Tworzę także własną stronę internetową. Będzie tam kontakt do mnie oraz informacje o moich działaniach i planach. Rozmawiał ADAM CIOCH
nad innymi pod odpowiednio zaaranżowaną religijną przykrywką. Szukałem informacji dotyczących Kościoła katolickiego i natrafiłem na „FiM”. Dla młodego antyklerykała było to duże wsparcie i dostęp do ciekawych informacji, które w innych gazetach są pomijane. – Jakie cele będzie Pan sobie stawiał jako radny? – Jako człowiek o antyklerykalnych poglądach będę pilnował wydatków miasta i będę się starał nie dopuszczać do tego, aby dotowany był Kościół i organizacje z nim związane. Uważam, że rozdział Kościoła i instytucji państwowych powinien dotyczyć także, a może nawet przede wszystkim, kwestii finansowych. Ponadto interesują mnie kwestie socjalne, zwłaszcza perspektywy dla ludzi młodych, oraz problemy mieszkaniowe miasta. Uważam, że potrzeby ludzi i walka z wykluczeniem społecznym powinny mieć pierwszeństwo przed innymi sprawami. – Czy nasi Czytelnicy z Częstochowy będą mogli przychodzić do Pana ze swoimi sprawami? Gdzie i kiedy będą mogli Pana znaleźć? – Oczywiście, że tak – po to właśnie zostałem radnym. Na razie jednak jesteśmy jako klub radnych w formie reorganizacji po wyborach. Mam nadzieję, że jak najszybciej, już po Nowym Roku, zostanie ustalony grafik dyżurów, a wtedy opublikujemy nasze adresy e-mailowe. Rozmawiał MAREK KRAK
8
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
SŁUŻBA NIE DRUŻBA
Ser szwajcarski Brak paliwa, sprzętu, materiałów biurowych czy wreszcie papieru toaletowego psuje jakość policyjnej służby. Okazuje się jednak, że lista powodów do narzekania jest dłuższa niż niejeden list dziecka do Świętego Mikołaja. – W tym roku z mojej komendy na emeryturę odeszło więcej kolegów niż w ostatnim pięcioleciu – mówi Piotr, policjant z Łodzi. Odchodzą, bo mają dość – atmosfery, braków, no i przede wszystkim – idiotyzmów, z którymi przychodzi im się zmierzyć na co dzień. A jest ich doprawdy niemało… ~ Broń. Za to, że przyszedł do sądu w pełnym umundurowaniu, a więc i z pistoletem, policjant ze Szczecina zainkasował postępowanie dyscyplinarne (prawo do wnoszenia broni na teren sądu mają jedynie funkcjonariusze z konwoju). A z bronią przyszedł dlatego, że po rozprawie zaczynał służbę. Kiedy praca kolegi zawisła na włosku, wstawili się za nim inni funkcjonariusze. No i wyszło na jaw, że przychodzenie do sądu z bronią to nic dziwnego, a przełożeni to akceptują. „Nasi przełożeni w trakcie służby zwalniali nas tak, abyśmy bezpośrednio w rejonie pełnienia służby udawali się do sądu na przesłuchanie w charakterze świadków. Stawaliśmy na wokandach w pełnym umundurowaniu i uzbrojeniu i nigdy sąd ani nasi przełożeni nie zwracali nam na to uwagi, że w jakikolwiek sposób tym zachowaniem naruszaliśmy prawo lub zasady etyki. Stawianie się na rozprawach w pełnym uzbrojeniu i umundurowaniu jest powszechnie stosowane przez ogół funkcjonariuszy
W
policji. W policji takie zachowania są normą” – napisali w oświadczeniu. A są normą m.in. dlatego, że w sądach nie ma depozytów, w których mogliby złożyć broń (której po prostu nie można zostawiać w niepowołanych rękach). Z kolei, żeby było lege artis, każdy funkcjonariusz przed wizytą w sądzie powinien pojechać do jednostki zdeponować broń. No a z drugiej strony… nie powinien wychodzić z jednostki bez broni. I… koło się zamyka. Broń w sądzie to zresztą niejedyna zagwozdka stróżów prawa. Łamią prawo także ci, którzy uzbrojeni wchodzą do pomieszczeń dla osób zatrzymanych (tzw. PDOZ). Na ich terenie obowiązuje całkowity zakaz posiadania broni. Problem w tym, że nikt nie ustalił, co z orężem mają zrobić funkcjonariusze. – Żeby uniknąć złamania przepisów, chowa się pistolety w kieszeniach albo zostawia w radiowozie, co oczywiście też jest niezgodne z zasadami przechowywania broni. Bez względu więc na to, jaką formę uniknięcia złamania przepisu wybierzemy, i tak złamiemy jakiś inny zakaz – tłumaczy policjant z Podkarpacia.
ytrwałość i upór przydają się do pracy w policji. Szczególnie wtedy, gdy policjant przed sądem musi walczyć o swoją godność. Ponad 14-letnia kariera Tomasza K., policjanta z Legnicy, skończyła się wtedy, gdy podpadł swojemu komendantowi („Policyjna ruletka” – „FiM” 41/2009). Podpadł nie dlatego, że źle pracował, ale dlatego, że na głos wyrażał dezaprobatę dla panujących w komendzie zwyczajów, m.in. układania się funkcjonariuszy z lokalnymi przestępcami. Bat, który posłużył do wymierzenia mu kary za niesubordynację, kręcono stopniowo. Najpierw razy delikatne – odmawianie urlopu, blokowanie awansu, prowadzenie karty indywidualnego nadzoru itp. A że od takich razów Tomasz K. jakoś nie chciał spokornieć, wytoczono cięższe działa. Został otóż oskarżony o to, że w zamian za łapówki (łącznie 3,2 tys. zł) załatwiał umarzanie postępowań przeciwko sprawcy przestępstw. A oskarżał go jeden z pozyskanych przez niego informatorów (kurier narkotykowy), któremu akurat powinęła się noga, więc – żeby ratować skórę – poszedł na układ ze śledczymi i opowiedział im to, co akurat potrzebowali usłyszeć (art. 60 kk: „Sąd stosuje nadzwyczajne złagodzenie kary,
~ Statystyki – największa zmora dochodzeniowców, prewencji i kryminalnych, a zarazem najważniejszy miernik funkcjonowania Policji. Marzec, czerwiec, wrzesień oraz każdy styczeń nowego roku to tzw. miesiące statystyczne. Pod koniec października, w listopadzie i grudniu puszcza się do informatyki tzw. enki, czyli przestępstwa niewykryte, a wykryte zachowuje do stycznia – żeby było na dobry start. Wszak manipulacja statystyką to być albo nie być dla naczelników sekcji lub wydziałów kryminalnych czy dochodzeniowych – aby się utrzymać na stołku,
a nawet może warunkowo zawiesić jej wykonanie w stosunku do sprawcy współdziałającego z innymi osobami w popełnieniu przestępstwa, jeżeli ujawni on wobec organu powołanego do ścigania przestępstw informacje dotyczące osób uczestniczących w popełnieniu przestępstwa oraz istotne okoliczności jego popełnienia”).
muszą wyrobić normę, a więc tzw. progi satysfakcji narzucone przez Komendę Główną. Potrzebują więc wyników, żeby brylować przed przełożonymi. Każdy chce podwyższać swoje statystyki. Dochodzi nawet do sytuacji, że jedną sprawę dzieli się tak, aby mogły się pod nią podpisać różne jednostki. Ta bezkompromisowa pogoń za efektami zaczyna być chora, a cierpią na tym szeregowi policjanci, którzy sposobów na poprawę statystyk opanowali wiele – kiedy zaczyna się gorący statystyczny okres, każdą interwencję trzeba na przykład kończyć mandatem; było i tak, że funkcjonariuszy zmuszano do fałszowania dat postanowień o wszczęciu dochodzeń. Zdesperowani – posuwają się nawet do takich czynów jak policjant z Białogardu, który – za przyzwoleniem naczelnika – sam sobie wystawił mandat. – Komendanci są jak poniemieckie bunkry – beton, stal i nastawienie na przetrwanie, a nie wprowadzanie czegoś nowego i pożytecznego – mówi policjant z Legionowa. ~ Procedury. Dziur w policyjnych przepisach jest więcej niż w szwajcarskim serze. Inny problem, z którym borykają się funkcjonariusze to dzieciaki uciekające z placówek opiekuńczo-wychowawczych. Wychowawcy o fakcie ucieczki zawiadamiają rzecz jasna policję. Kiedy funkcjonariusze trafią na takiego małolata w innym mieście, zatrzymują go. I tu pojawia się problem, co dalej. Policyjne izby dziecka małego delikwenta nie przyjmą, bo nie popełnił żadnego karalnego wykroczenia, a ośrodki opiekuńczo-wychowawcze też nie przyjmą, bo to nie ich wychowanek. No i ląduje dzieciak na komisariacie, gdzie czeka na przyjazd swoich opiekunów. A że ci mają na to 48 godzin, uciekiniera
W styczniu 2010 r. został przez Sąd Rejonowy w Legnicy skazany na półtora roku więzienia bez zawieszenia (prokurator żądał 3,5 roku). – Nie mam wsparcia ze strony przełożonych. Nie rozumiem też, dlaczego podważa się moje dobre imię. Dlatego będę szukał sprawiedliwości, bo mnie już nic nie zostało.
Za wszelką cenę Od tej chwili Tomasz K. stał się przedmiotem zainteresowania BSW (Biuro Spraw Wewnętrznych – jednostka do tropienia korupcji w szeregach policji). Długotrwała obserwacja pod kryptonimem RO „Gruby” nie przyniosła jednak pożądanych efektów. W końcu – zniecierpliwieni – zaopatrzyli się w prokuratorski nakaz i zwinęli kolegę wczesnym rankiem spod domu. K. – pomówiony o łapówkarstwo – na dwa miesiące trafił do aresztu śledczego. Wyszedł z niego nie tylko o 30 kilogramów chudszy, ale i przekonany o tym, że sam musi walczyć o swój honor.
Ta sprawa przekreśliła moją karierę zawodową, doprowadziła do ruiny życie prywatne, a z wyszkolonego i skutecznego policjanta operacyjnego uczyniła wrak człowieka – mówił w rozmowie z „FiM” Tomasz K., komentując wyrok sądu pierwszej instancji. Wyrok, od którego się odwołał. Za wszelką cenę chce udowodnić, że jego kariera i życie zostały złamane na podstawie intryg i pomówień. Sądowi Apelacyjnemu zwrócił więc uwagę m.in. na: mataczenie (okazało się na przykład, że w trakcie przesłuchania świadków prokurator odczytywał im zeznania innych świadków, żeby wiedzieli, co
karmią policjanci (jeśli się zlitują). Jedzenie dla nielata to zresztą niejedyny kłopot dyżurnych funkcjonariuszy, bo dzieciak w dzień i w nocy przebywa w pokojach z dyżurnymi i często – wbrew obowiązującemu prawu – przysłuchuje się służbowym czynnościom policjantów. ~ Chaos. Wiele do życzenia pozostawia organizacja policyjnych komórek do zwalczania przestępczości wśród nieletnich. Zajmujący się tą działką funkcjonariusze mówią wprost, że polskie prawo demoralizuje nieletnich. W praktyce wygląda to tak: sąd orzeka na przykład karę umieszczenia nieletniego w MOS (Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii), MOW (Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy), OSzW (Ośrodek Szkolno-Wychowawczy) lub w schronisku dla nieletnich bądź poprawczaku, po czym przesyła orzeczenie do centralnego ośrodka, który zajmuje się szukaniem wolnych miejsc w placówkach tego typu na terenie kraju. Miejsce w poprawczaku lub schronisku (ośrodki zamknięte) znajduje się zwykle w ciągu tygodnia. Z koeli na MOS, MOW czy OszW (placówki otwarte) czeka się nawet latami. Zatem jeżeli delikwent dobrze się sprawuje, często unika pobytu w placówce wychowawczej. Jeśli natomiast dalej kradnie, włamuje się czy bije – znów trafia przed oblicze sądu, ale sprawa zostaje umorzona z uwagi na wcześniej orzeczony pobyt w placówce. Jeżeli są to kradzieże do 250 zł, może spokojnie chodzić na wolności, gdyż zalicza się je do wykroczeń, a nie przestępstw. Innymi słowy – taki nielat, który dokonuje przestępstw, mając już orzeczony MOW, MOS czy OSzW, z powodu braku w nich miejsca chodzi w aureoli chwały i sławy w swoim otoczeniu, dając przykład innym. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
mają mówić), omijanie procedur, preparowanie dowodów przez funkcjonariuszy BSW, nieścisłości w zeznaniach głównego świadka oskarżenia (wielokrotnie zmieniane w toku postępowania), odrzucenie wniosków dowodowych o przesłuchanie dodatkowych świadków czy przeprowadzenie eksperymentów procesowych. Szukanie sprawiedliwości idzie żmudnie, ale cierpliwość i konsekwencja się opłacają. 14 października 2010 roku Sąd Okręgowy w Legnicy przychylił się do apelacji i przekazał sprawę Tomasza K. do ponownego rozpatrzenia. Dziś Tomasz K. – oczywiście wciąż zawieszony w obowiązkach służbowych – pracuje w prywatnej firmie (dostał od komendanta w Legnicy pismo wyrażające zgodę na pracę poza służbą), co daje mu możliwość uciułania gaży dla adwokatów. Bo to wciąż nie koniec batalii. Mimo dołów psychicznych i finansowych obronił jednak pracę magisterską na prawie. Jej tytuł to: „Zatrzymanie procesowe i odszkodowanie za niesłuszne aresztowanie”. – Na policji życie się nie kończy. Ruszam od początku – mówi Tomasz K., niegdyś wzorowy glina. WZ
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
SŁUŻBA NIE DRUŻBA
K
onkordat – wśród wielu różnych dobrodziejstw, jakie przyniósł państwu – ustanowił także funkcję etatowego kapelana w instytucjach publicznych. Pierwotny zamysł był taki, że sutannowi mieli urzędować w wojsku (tu kapelani powoływani są do korpusu oficerskiego i mają wszystkie związane z tym przywileje, m.in. emeryturę po 15 latach), szpitalach i więzieniach. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, wkrótce zaczęli się pojawiać w innych resortach. Dziś kapelanów (czyt. funkcjonariuszy na etatach państwa z wynagrodzeniem raczej wysokim) mają m.in. policjanci, strażacy, leśnicy, a nawet celnicy. To jednak nie koniec udręk. O tym, że neutralność światopoglądowa jest zapisem całkowicie martwym, chyba już nikogo nie trzeba przekonywać. A na pewno nie pracowników służb mundurowych. Mogłoby się wydawać, że są przede wszystkim od tego, aby zapewniać społeczeństwu spokojny żywot, ale pełnią też inną funkcję, nie zawsze zgodną z przekonaniami. Są otóż ozdobą różnego typu kościelnych uroczystości. Wszak mundury, poczty sztandarowe, salwy honorowe i orkiestry każdej celebrze dodadzą splendoru. Tym sposobem mundurowi – jak chyba żadna inna grupa zawodowa – na szeroką skalę doświadczają „dobrodziejstw” państwa wyznaniowego, poświadczając tym samym jego istnienie. Co się stanie, jeśli zdeklarowany ateista ośmieli się powiadomić przełożonego o fakcie, że jego światopogląd przeszkadza mu w wykonywaniu służbowych obowiązków przy ołtarzu? Artur, policjant, spróbował. Został wytypowany do reprezentowania swojej jednostki w kompanii honorowej podczas jednej z lokalnych imprez. Problem zaczął się dla niego wówczas, kiedy okazało się, że główna część obchodów to msza. Dla niektórych święta, dla niego – nie. Kiedy uznał, że nie chce w mundurze uczestniczyć w katolickiej szopce, napisał do komendanta stosowną notatkę służbową z prośbą o wyłączenie z uczestnictwa z uwagi na antyklerykalny światopogląd i bezwyznaniowość. Napisał też, że uczestniczenie w uroczystościach o charakterze religijnym godziłoby w jego ateistyczne uczucia. Taka niesubordynacja skończyć się mogła tylko jednym – dywanikiem u szefostwa. Na ów dywanik Artur trafił i dowiedział się z bardzo obszernego monologu, że polecenie służbowe jest od tego, aby je wykonać. I tyle. W straży pożarnej Stanisław pracuje już 22 lata. Można powiedzieć, że zęby zjadł na robocie, no i przeżył przełom roku 1990 roku, kiedy to – jak mówi – czarni zaczęli się panoszyć. Wtedy pierwszy raz w mundurze maszerował do kościoła. Było też poświęcenie krzyży do każdego z pomieszczeń jednostki. Jak zawisły wówczas, tak wiszą
Wolność sumienia i wyznania gwarantuje Polakom wiele regulacji prawnych, w tym sama konstytucja. Nie gwarantuje jej natomiast samo życie.
Kwiatki do kożucha do dziś. I do dziś strażacy uczestniczą w przeróżnych uroczystościach kościelnych. Asysta przy monstrancji na Boże Ciało, msza na 3 maja i 11 listopada, a także warta przy Grobie Pańskim na Wielkanoc – to tylko niektóre z obowiązków wpisanych do grafiku. Ale zdarzają się i takie komendy, gdzie nawet na św. Floriana, a więc w dzień strażaka, nie ma żadnych kościelnych obchodów. Bo – jak wyjaśniają strażacy – poziom klerykalizacji w jednostkach zależy od stopnia zażyłości komendanta z kapelanem albo lokalnym środowiskiem kościelnym. Schemat jest prosty – jeśli komendant jest bardziej papieski niż sam papież, trzyma sztamę z księdzem, to nie odmówi przysługi. Na każdą uroczystość deleguje więc grupę chłopaków. Zwykle młodych, bo ci jeszcze boją się odezwać. Są oczywiście tacy, którzy przyjmują takie rozkazy z zadowoleniem, bo – jak mówią – to zaszczyt dla nich, katolików. Ale naprawdę rzadko się zdarza, żeby ktoś uczestniczył w mszach, pielgrzymkach czy święceniach sprzętu z potrzeby serca. – Sferę sacrum od profanum powinno się rozdzielić, a nie wszyscy to rozumieją. Masz iść i koniec. Nie ma gadania. Nikt tu nie pyta o światopogląd – tak Stanisław wyjaśnia metody nabijania frekwencji. Wśród żołnierzy panuje opinia, że armia to środowisko mocno sklerykalizowane. A im wyższy stopień piramidy zależności, tym bardziej to widać. Swego czasu hierarchia zaznaczyła teren, budując kaplice na terenie niemal każdej jednostki. Pod pretekstem, że obrońcy ojczyzny nie mają się gdzie modlić. To był dobry ruch, bo dziś, chociaż żołnierze odeszli, kaplice zostały. W miejsce niektórych pobudowano
nawet kościoły. Za pieniądze Ordynariatu Polowego, czyli podatników. Udział w mszach podczas wojskowych uroczystości, zdaniem moich rozmówców, jeszcze jest do wybaczenia. Co innego, gdy robi się z żołnierzy ozdobę przeróżnych imprez typowo kościelnych. I tak – jak kraj długi i szeroki – każdego roku paradują chłopcy ze sztandarami na przykład z okazji Bożego Ciała. W jednej z warszawskich parafii, a w skali kraju nie jest to z pewnością wyjątek, angażuje się żołnierzy (m.in. orkiestrę wojskową) z okazji urodzin księdza proboszcza. Dlaczego? Bo ów proboszcz ma układy z jednym z wysoko postawionych oficerów. Kiedyś zresztą pierwszym komunistą, który dziś nie odstępuje ołtarza. – Przełożeni informują o obchodach, my mamy rozkaz wykonać. Krew burzy, kiedy trzeba obstawiać takie imprezki niezwiązane z wojskiem – mówi jeden z żołnierzy regularnie przyozdabiających kościół. Czy ktoś się przeciwko temu buntuje? Rzadko, bo każdemu zależy na robocie. Zęby zagryza i idzie. Na początku lat 90. próbowali się buntować. Byli tacy, którzy odmówili wykonania polecenia ze względu na jego religijny charakter. No i polecieli z wojska, bo tu trzeba wykonywać rozkazy. W obecnej sytuacji, kiedy są redukcje i cięcia, nikt nie odmówi dowódcy. Ze strachu o pracę. A dowódcy? – Są w tej samej sytuacji, bo z kolei im też ktoś każe. A im wyższy jest stopień, tym większa klerykalizacja albo strach o stołek. Przełożeni są na kontraktach trzyletnich
i zrobią wszystko, żeby zostały im przedłużone. Nasze przekonania mają w głębokim poważaniu – wyjaśniają szeregowcy. Przeżycie duchowe? Wolne żarty. Ci ze sztandarami to nie, ale chłopaki z orkiestry to sobie nawet coś łykną na chórze, jak mają okazję.
Do kapelanów podchodzi się w armii z dystansem, bo przecież wiadomo, że każdy z nich to tylko ksiądz przebrany w mundur żołnierza. Maskarada kończy się tam, gdzie zaczynają się pieniądze, bo one są jak najbardziej poważne, i do tego niemałe. Ksiądz kapelan w stopniu kapitana czy majora przytula co miesiąc co najmniej 4,5 tys. zł na rękę. – O tym, ile czasu wojsko spędza w kościołach, najlepiej wiedzą dowódcy kompanii honorowych czy członkowie pocztów sztandarowych. Ja jestem zwolennikiem apolityczności
9
wojska i przeciwnikiem indoktrynacji jedynie słuszną religią. Władze samorządowe i kościelne nie mają pojęcia o zasadach uczestnictwa WP w tego typu uroczystościach. Niestety, to nasi przełożeni zapominają, kto może im wydawać polecenia i rozkazy i w większości przypadków zgadzają się, by wojsko robiło za atrakcję na uroczystościach zupełnie nieważnych z punktu widzenia narodowo-patriotycznego. Tylko dlatego, że proboszcz chce uświetnić mszę obecnością mundurowych. A może księża powinni nam w takich przypadkach płacić – tak jak filmowcy statystom? – sugeruje żołnierz z Rzeszowa. Kler związany z wojskiem ma z tego tytułu także inne profity. Do tej pory w armii wspomina się pogrzeb matki „Flaszki” Głódzia, kiedy ten był jeszcze biskupem polowym. No i trudno się dziwić, skoro nad cmentarzem latały śmigłowce, z których wyrzucano płatki kwiatów, a całą ceremonię obstawiali chłopcy malowani. Chyba najweselej jest u leśników. Każde nadleśnictwo ma kapelana, zwykle z zacięciem myśliwskim. Taki kapelan ma fajny żywot, bo nie dość, że dostaje mundur i najwyższe odznaczenia, to jego obowiązki ograniczają się zwykle do uczestnictwa w branżowych imprezach, i to tylko jak komendant zaprosi. Sam się nie pcha, chyba że mowa o terenowych rekolekcjach. Wtedy wszyscy jadą hurtem, bo to doskonała okazja nie tylko do pojedzenia i popicia, ale i do polowania. Leśnicy przyznają, że w ich resorcie udział w uroczystościach kościelnych jest zwykle dobrowolny. Jak jadą autokary na Jasną Górę, zawsze brakujące miejsca uzupełnia się rodzinami duchowo zaangażowanych kolegów. Celnicy od trzech lat walczą z płatnym etatem kapelana, ustanowionym w ich resorcie na mocy porozumienia między Ministrem Finansów i Delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. Służby Celnej. „Dla zapewnienia posługi duszpasterskiej w jednostkach organizacyjnych Służby Celnej tworzy się w miarę możliwości kaplice lub izby modlitwy z odpowiednim zabezpieczeniem logistycznym i zgodnie z wymogami liturgicznymi” – tak zapisano w owym porozumieniu. Kapelani to oczywiście księża wyłącznie katoliccy, mimo że pracujący na ścianie wschodniej pogranicznicy często są wyznania prawosławnego. A wściekli są celnicy tym bardziej, że koloratkowa brać, której wcale nie potrzebują, w zamian za swą „posługę” dostała nie tylko stopnie komisarza lub podkomisarza, ale też inkasuje co najmniej 6 tys. zł pensji. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected] Fot. WhoBe
10
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Sylwester pokutny „Proszę mieć przy sobie dowód osobisty lub legitymację szkolną. Zbierzemy je przy wejściu, oddamy przy wyjściu!” – zapraszają na sylwestra do klasztoru w Orliku siostry franciszkanki od pokuty młodzież ponadgimnazjalną i studentów płci obojga. Rozpoczęcie imprezy o 19., potem brama wjazdowa ze względów bezpieczeństwa zostanie zamknięta i nikt niezgłoszony nie wejdzie – ostrzegają franciszkanki, proponując wspólne spędzenie czasu na modlitwie, adoracji i mszy oraz zabawie do białego rana „bez kropli alkoholu!”. Ponieważ „zabawa” jest nieodpłatna, każdy uczestnik zobowiązany jest przynieść coś na kolację i śniadanie – chleb, coś do chleba, ewentualnie jakieś ciasto, sałatkę i oranżadę. Dobrze, że chociaż gorącą herbatą i kawą siostrzyczki obiecują poczęstować. „Proponujemy zakończyć ten rok w wyciszeniu, duchu głębokiej modlitwy i pokuty, by potem z prawdziwą radością przywitać Nowy Rok, a tym samym rozpocząć Nowe Życie...” – zachęca Wspólnota Młodzieży Oblackiej w Kokotku. Inauguracja sylwestrowego „imprezowania” 30 grudnia rozpocznie się lepieniem wielkiego bałwana przed klasztorem; potem w programie jest film o... końcu świata, a następnie
msza z czuwaniem modlitewnym, adoracja i całkowite milczenie do dnia następnego. A w sylwestra to dopiero będzie się działo... Na początek „chłopcy na dziewczyny, dziewczyny na chłopaków” – tj. wybuch wojny śniegowej; dalej podsumowanie wydarzeń z Polski i świata w 2010 roku oraz wspólny rachunek sumienia przed najświętszym sakramentem i przygotowanie do spowiedzi z grzechów popełnionych w ciągu całego życia. Od 19.30 czuwanie, o 22.30 – msza i spełnienie warunków potrzebnych do uzyskania odpustu zupełnego oraz odmówienie „Te Deum”. I wreszcie o północy – przywitanie Nowego Roku i zabawa do białego rana „przy maksymalnej ilości decybeli”. Równie ciekawie zapowiada się „sylwester po pijarsku”, czyli trzydniowe świętowanie rozpoczęcia Nowego Roku u pijarów w Łowiczu. W programie coś „dla ciała i coś dla ducha” – szkoła tańca, spowiedź, pielgrzymka do Niepokalanowa,
wieczór filmowy, miejska gra terenowa, przygotowanie żywej szopki, a o 20 w piątek rozpoczęcie pijarskiej zabawy sylwestrowej i na zakończenie – kwadrans po północy – eucharystia. Ci, którzy chcą pogłębić swoje życie duchowe, mogą natomiast wybrać się na „Sylwestra z Modlitwą u Stóp Matki Bożej w Rywałdzie”, czyli trzydniowy mityng rozważań i medytacji. W sylwestra pół godziny przed północą uroczysta msza, a pół godziny po północy agapa, czyli wspólne ucztowanie (potrawy we własnym zakresie). Ponadto możliwość skorzystania z sakramentu pokuty oraz indywidualnej rozmowy z ojcami. Koszt: 150 zł. Katolicka Wspólnota Odnowy w Duchu Świętym organizuje „Jedyny taki sylwester w Lublinie”, czyli Noc Chwały. „Jesteś wezwany osobiście! Przyjdź!” – wzywa reklama. W programie „radosna eucharystia ze słowem Bożym abp. Józefa Życińskiego”, uwielbienie Gospel Rain, spotkanie Magnificat, uroczysta kolacja, „świadectwo i posługa”, specjalny program dla dzieci: Armia Boga, uwielbienie tańcem i pieśnią, seans filmowy i... toast dla Jezusa. A wszystko to jedynie za 150 zł (dzieci – 20), na dodatek w dość chłodnej auli Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Dla odmiany krakowskie sercanki proponują „w czas sylwestrowy”, na pożegnanie starego roku i powitanie nowego, trzydniowe rekolekcje dla dziewcząt od 16 roku życia, połączone z warsztatami na temat „Moda – dar i zadanie”, które poprowadzi... trener etyki biznesu. Ma to być okazja do odkrycia przez uczestniczki „swojego pierwotnego piękna, ukrytego w zamyśle Stwórcy” oraz nauka, „jak kreować swój styl”. Oprócz Pisma św. i różańca „mile widziane spódnice oraz dodatki do stroju: apaszki, bransolety, szal itp.”. Odpłatność – ofiara dobrowolna. „Spędź sylwestra 2010 z »Przyjemnymi Pretextami«! Wszyscy wybierają się na sylwestra... Spędź tę noc w miłym gronie na eleganckiej zabawie HOLYunderground w podziemiach Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (...). Na tę imprezę nie szukaj osoby towarzyszącej – przewidujemy taką samą liczbę Uczestniczek oraz Uczestników” – namawiają jezuici, obiecując wspaniałą zabawę w niepowtarzalnej scenerii jezuickich podziemi, wysoki poziom i niskie koszty (30 zł od osoby). W imprezie mogą uczestniczyć wyłącznie osoby pełnoletnie. Sylwestrowe „Przyjemne Pretexty” rozpocznie msza o godz. 20, a od 21 do godz. 5 rano trwać będzie zabawa. „Moc atrakcji gwarantowana!” – przy czym
uczestnicy mogą się spodziewać nie tylko wyśmienitej zabawy, interesującego i zaskakującego programu oraz dobrej muzyki. „Ze względu na specyfikę HOLYunderground przewidziane jest wino oraz toast szampanem o północy” – dzielą się z wielce radosną dla niektórych nowiną ojcowie jezuici, zastrzegając w regulaminie, że nie przewidują pojawienia się żadnych innych napojów alkoholowych, w tym także wniesionych przez uczestników. „W trakcie Sylwestra opuszczanie terenu realizacji Sylwestra będzie możliwe tylko i wyłącznie po wcześniejszym zgłoszeniu takiego zamiaru Prowadzącym, i wyrażeniu przez nich zgody na opuszczenie Podziemi” – głosi regulamin jezuickiej imprezy. Ponadto organizator zastrzega, że „może odmówić wstępu na Sylwestra oraz przebywania osobom: znajdującym się pod widocznym wpływem alkoholu, środków odurzających, psychotropowych lub innych podobnie działających środków, posiadających broń lub inne niebezpieczne przedmioty, materiały, wyroby, napoje, środki lub substancje, zachowującym się agresywnie, prowokacyjnie albo w inny sposób stwarzającym zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku Wieczoru”. Co wielce zastanawiające – organizator, nie wiedzieć czemu, jedynie „może”... AK
REKLAMA
Precz z sylwestrem! P
rawica katolicka zwalczała w międzywojniu nie tylko Żydów i niekatolików, ale nawet świętowanie sylwestra. „Precz z Sylwestrem! Precz z tym przeżytkiem germanizmu w Polsce. Kończący się dzień roku bieżącego nie może bezwarunkowo w Polsce dawać nadal powodu do publicznego zgorszenia. W tym duchu oczekujemy stosownych zarządzeń władzy i wyrażamy przekonanie, że spotkają się one z zupełnym uznaniem ze strony ogółu polskiego” – tak uroczą odezwą „Ilustrowany Kuryer Codzienny” uraczył swoich czytelników przed sylwestrem Anno Domino 1918 – pierwszym po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Na fali uniesień patriotycznych i tępienia obcych zapożyczeń redakcja w związku z kończącym się rokiem apelowała na łamach swojego pisma: „Zwracamy się zarówno do naszych władz, jak i ogółu społeczeństwa, aby przez niewielki zresztą wysiłek woli położono ostatecznie kres temu typowo niemieckiemu barbarzyństwu, jakim aż dotąd był u nas tzw. Sylwester”. Żądano wprowadzenia administracyjnego zakazu spożywania w sylwestra napojów alkoholowych oraz organizowania
balów sylwestrowych – tego „potępieńczego zapomnienia” i „upustu zgoła nieuzasadnionej namiętności i podniecenia”. Dziwnym zbiegiem okoliczności ani „ogół polski”, ani władza nie wykazały się w kwestii sylwestra „patriotyzmem”. Co nie znaczy, że kwestia „moralności” sylwestra definitywnie przestała zaprzątać umysły redaktorów. Kilkanaście lat później – w roku 1935 – w znacznie już uładzonym tonie brał na litość „Kurjer Bydgoski”: „O ile wieczór sylwestrowy obchodzili dawniej Polacy poważnie, żegnając rok stary modlitwą dziękczynną za doznane dobrodziejstwa – o tyle dzisiaj, szczególnie po miastach, Sylwester jest świętem wyuzdanej wesołości, zabaw do białego rana, picia jak największej ilości trunków oraz hałaśliwego i owacyjnego witania Nowego Roku. Św. Sylwester, dostojny papież, zgorszyłby się wielce, gdyby widział, jak frywolnie dzisiaj świat obchodzi jego imieniny. Może to wspomnienie świętej osoby, patrona tego dnia, powstrzyma niejednego od zamierzonej lekkomyślności z okazji Nowego Roku. I święty staruszek w niebie się ucieszy i dla kieszeni będzie lepiej”. AK
P
rzed sylwestrem polscy biskupi zgodnym chórem postanowili przemówić ludzkim głosem. Łaskawie „odpowiadając na prośbę wiernych” i wziąwszy pod uwagę fakt, że zakończenie Roku Pańskiego 2010 wypada w piątek, kolejno i hojnie zaczęli wszystkim swoim diecezjanom oraz ich gościom udzielać dyspensy w sprawie wstrzemięźliwości od potraw
Dyspensa niepotrzebna mięsnych i zabawy w dniu 31 grudnia 2010 r. Jednocześnie wzywają owieczki, które skorzystają z ww. dyspensy, do zadośćuczynienia pokucie w innej formie – na przykład poprzez modlitwę lub jałmużnę postną. Jakby posylwestrowy kac nie stanowił wystarczającej pokuty… Ale podczas gdy biskupi medialnie szafowali sylwestrowymi dyspensami, tu i ówdzie jakiś ksiądz ośmielił się przypomnieć, że na imprezowanie i objadanie się mięchem w sylwestrowy piątek katolikom tak naprawdę żadne dyspensy nie są potrzebne. A to z tej prostej przyczyny, że oktawa od Bożego Narodzenia do Nowego Roku to w liturgii Kościoła katolickiego okres świąteczny, a w święta – jak powszechnie wiadomo – katolik nie ma obowiązku poszczenia ani zakazu zabaw. AK
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
W
słownikach znajdziemy kilka definicji paszportu. Jest to zatem dokument poświadczający tożsamość człowieka, a także książeczka zawierająca historię napraw i przebiegu eksploatacji maszyn i urządzeń wymagających ścisłego nadzoru (lokomotywy, wagony tramwajowe, zbiorniki ciśnieniowe, stacje redukcji gazu i tym podobny sprzęt). Historycy prawa do dzisiaj toczą spory o pochodzenie paszportu jako dokumentu tożsamości. W tej sprawie od ponad 100 lat niezwykle gorące dyskusje prowadzą badacze z Francji i Włoch. Ci pierwsi udowadniają, że to romańscy władcy wprowadzili zwyczaj wydawania szczególnie zasłużonym kupcom specjalnych dokumentów uprawniających do swobodnego przekraczania bram miast o dowolnej porze dnia i nocy. Włosi twierdzą z kolei, że to ich władcy wystawili pierwsze paszporty. Miały one nie tylko pełnić rolę przepustki do miast, ale stanowiły też gwarancję objęcia posiadacza dokumentu szczególną ochroną (pierwszeństwo w deponowaniu kosztowności w miejskim sejfie, nadzór strażników miejskich nad pozostałym bagażem i końmi kupca itp.). Skłóconych Włochów i Francuzów od lat próbują pogodzić Anglicy. Dowodzą oni, że po raz pierwszy pojęcie paszportu jako dokumentu podróży pojawiło się w angielskiej Wielkiej Karcie Swobód z 1215 roku. Według nich, były to kwity pozbawiające zainteresowanego prawa przybywania do Anglii i jej opuszczania. Francuzi, Włosi i Anglicy opierają swoje twierdzenia na zapiskach ówczesnych kronikarzy, zachowanych relacjach kupców i miejskich księgach. Nie mają w ten sposób szans w dyskusji ze Szwedami, którzy przedstawili zachowane oryginalne dokumenty paszportowe pochodzące z 1555 roku. Początkowo – na mocy prawa ustanowionego przez króla Gustawa I Wazę – obowiązek legitymowania się owym dokumentem dotyczył wyłącznie kupców, ale bardzo szybko rozszerzono go na wszystkich mieszkańców Królestwa Szwecji. Od 1603 r. Szwed wybierający się bez paszportu zarówno za granicę, jak i do sąsiedniego miasteczka, uznawany był za włóczęgę. Swobodę podróżowania bez konieczności legitymowania się paszportem obywatele Królestwa Szwecji odzyskali w 1860 roku. Na decyzji króla Gustawa I wzorowali się później władcy carskiej Rosji, Imperium Osmańskiego, a także Chin i Korei Północnej. Po pierwszej wojnie światowej paszporty stały się podstawowym dokumentem tożsamości w całej Europie. Pojawił się wówczas problem ludzi, którzy wbrew własnej woli zostali nagle bezpaństwowcami, gdyż państwa, których byli obywatelami,
przestały istnieć albo radykalnie zmieniły ustrój. Rządy państw, w których zamieszkali, traktowały ich jako cudzoziemców i odmawiały wydania paszportów. Nie przeszkadzało to politykom domagać się od bezpaństwowców przedstawienia aktualnego ważnego dokumentu poświadczającego tożsamość. Jak jednak mieli go zdobyć, skoro państwo, którego byli obywatelami, znikło z mapy? Sposobu na rozwiązanie tego problemu przedstawiciele rządów szukali na forum Ligi Narodów. Ostatecznie w 1922 roku przyjęto propozycję Fridtjöfa Nansena
ZE ŚWIATA do niektórych europejskich państw socjalistycznych tylko na podstawie dowodu osobistego. Ich niezwykłość polegała na tym, że były to jedyne na świecie paszporty bez zdjęcia ich posiadacza i ważne wyłącznie z innym dokumentem. Współcześnie paszporty traktowane są jako dokumenty szczególnej wagi, więc wprowadza się coraz bardziej
wydobywano antymonit stosowany jako lek okulistyczny, przeczyszczający i wymiotny. Dowiemy się z tego dokumentu, że dla Słowaków świętym drzewem jest lipa drobnolistna. Wizerunki jej liści i kwiatostanu zdobią strony i wyklejki paszportu. Słowacy uznają lipę za drzewo chroniące państwo i obywateli przed nieszczęściami. Niczego nie zmieniła tutaj akcja chrystianizacji plemion słowackich. Specjalną czcią Słowacy obdarzyli lipę rosnącą
Paszport, proszę! Paszport może być małą podręczną encyklopedią wiedzy o danym państwie; może być także dziełem sztuki graficznej. – norweskiego badacza polarnego, działacza społecznego i Wysokiego Komisarza Ligi Narodów ds. uchodźców – która polegała na wydawaniu bezpaństwowcom specjalnych dokumentów poświadczających tożsamość. Dokumenty nazywane paszportami nansenowskimi miały wystawiać rządy państw, w których uchodźcy się osiedlili. W historii dokumentów paszportowych i Polska zapisała swoją kartę. Z tym że niechlubną. Otóż w latach 1968–1969 osobom zmuszonym do emigracji na fali czystek antysemickich wystawiono tak zwane dokumenty podróży uprawniające do wyjazdu z Polski, ale bez prawa powrotu. Były to także pierwsze na świecie paszporty, w których państwo, które je wystawiło, poświadczało brak obywatelstwa danej osoby. Zawierały one bowiem klauzulę: „Posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem polskim”. Dla badaczy dokumentów paszportowych znacznie ciekawsze są tak zwane wkładki paszportowe wydawane w latach 60. i 70. XX wieku. Umożliwiały one podróżowanie
skomplikowane systemy zabezpieczenia przed ich fałszowaniem. Co ciekawe, proces ten następuje pomimo procesów integracji i liberalizacji kontroli granicznych. W Europie 25 państw stworzyło tak zwaną strefę Schengen. Jej istotą jest zniesienie kontroli na granicach pomiędzy nimi. Paszporty stają się współcześnie nie tylko dokumentami podróży, ale małymi przewodnikami po państwach. Monika Krucińska z Centralnego Ośrodka Szkolenia Straży Granicznej zauważa, że są one coraz bardziej wyrafinowane graficznie, a każdy znak umieszczany w książeczce paszportowej ma odniesienie historyczne. I tak Słowacy na stronach swoich paszportów zamieścili obok godła państwowego oraz reprodukcji flagi wielobarwny, ale widoczny dopiero pod odpowiednim kątem obrazek Krywania – wzgórza, które dla Słowaków jest symbolem państwowości i… zdrowia. Państwowości, bo Krywań służył za bazy wypadowe oddziałom powstańców z 1944 roku, a zdrowia, bo z jego stoków
w Bojnicach. Według legendy, rośnie ona od 1301 roku. To rzekomo podczas narady, która odbywała się w jej cieniu w 1465 roku, ówczesny król Węgier i Czech Maciej Korwin Sprawiedliwy wpadł na pomysł założenia uniwersytetu w Presenburgu (dzisiejsza Bratysława). Słowacy żyją nie tylko przeszłością, ale także przyszłością. Dowodzi tego przeplatanie się w paszporcie symboli narodowych i znaków Unii Europejskiej. Nasi północno-wschodni sąsiedzi – Litwini – także wykorzystali paszport do snucia opowieści o swojej historii. Szczególne miejsce znajduje w niej Pogoń – godło, którego tradycja sięga początków państwowości. Zdaniem litewskich historyków, o sile narodu ma świadczyć to, że jeździec i rumak zostali przedstawieni w pozycji wyrażającej gotowość do walki. Także barwy narodowe Litwy zostały dobrane tak, aby niosły ze sobą sympatyczne skojarzenia. Żółć ma dowodzić, że Litwini są szlachetni i uczciwi, zieleń z kolei – że są pełni życia i nadziei, a czerwień ma przekonywać o litewskiej odwadze i miłości do przybyszów. Takie właśnie kolory mają nici, którymi zszywa się litewskie paszporty oraz zabezpieczające dokumenty włókna widoczne tylko
11
w świetle specjalnych lamp. Aby wzmocnić pozytywny przekaz, na stronach paszportu grafik umieścił rysunki kilku gatunków ptaków – łąbędź ma dowodzić, że Litwinom nieobcy jest romantyzm, kaczka symbolizuje ich wierność, a sokół, orzeł i jastrząb mają świadczyć, że Litwini należą do narodu zwycięzców. Pierwszą stronę ich paszportu zdobią wyraźnie widoczne obrazki z nietypowymi splotami włókien – małe kwadraty, prostokąty i romby tworzą większe sześcioboki przechodzące w kręgi i elipsy. To tak zwana radziuszka – tkanina używana wyłącznie w państwach bałtyckich. Na tym nie kończą się odwołania do historii, tradycji i współczesności, jakie możemy odnaleźć w litewskim paszporcie. Otóż mamy tam rysunki historycznego zamku Giełdonów oraz litewskiej Troi, czyli osady Kiernów, założonej podobno w 1040 roku. Znajdziemy w nim także obrazek latarni morskiej w Vent. Miejscowość ta słynie ze stacji ornitologicznej zaliczanej do największych w Europie. W sezonie badacze mogą tam obserwować ponad 100 gatunków ptaków. Ostatnią stronę paszportu wzbogaca powiększone faksymile fragmentu tak zwanej księgi kwedlinburskiej – kroniki klasztoru w Kwedlinburgu. Pochodzące z XII wieku zapiski wymieniają granicę Litwy i Rusi jako miejsce śmierci świętego Brunona Bonifacego, który wraz z 18 towarzyszami szerzył chrześcijaństwo wśród Bałtów. Co ciekawe, litewski paszport powstaje w Polsce, a drukuje go Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych. Paszport do promocji kultury, tradycji i historii wykorzystują także państwa, których formalna państwowość jest stosunkowo świeżej daty. Ot, choćby Bangladesz. Co ciekawe – jego najnowsze paszporty produkowane będą przez konsorcjum firm, którym kieruje Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych. Głównym elementem graficznym paszportu Ludowej Republiki Bangladeszu są rysunki pomnika Męczenników – ofiar wojny z 1971 roku, kiedy to ówczesny Pakistan rozpadł się na dwie części, w tym dzisiejszy Bangladesz. Uzupełniają je wizerunki siedziby tamtejszego Zgromadzenia Narodowego. Gmach ten uchodzi za największy na świecie biurowiec parlamentarny. Obrazy architektury na stronach paszportów Bangladeszu uzupełniają rysunki tygrysa bengalskiego, lilii wodnych (mienią się one najróżniejszymi kolorami podczas sprawdzania lampą ultrafioletową). Sympatię do Bangladeszu ma wzbudzić jego godło – zielony prostokąt symbolizujący urodzajne ziemie, z czerwonym słońcem symbolizującym miłość i ciepło. MiC W tekście wykorzystałem publikację Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych „Człowiek i dokumenty”
12
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
ZAMIAST SPOWIEDZI
Z
anim Magda zagubiła się w samotności, miała swoją rodzinę. Trzy pokolenia w jednym domu. W wypadku pod Płockiem zginęły trzy najbliższe osoby. – Myślałam, że to się zdarza tylko na filmach – mówi Magda. – Zostałam sama z 3-letnim synkiem. ~ ~ ~ Anna dwa lata temu wolała, żeby to śmierć zabrała jej męża, a nie inna kobieta. – On po prostu odszedł od nas, bardzo nagle. Przyznał, że ma kogoś. „Zakochałem się, tak wyszło” – powiedział. Żałowałam, że nie umarł. Wiem, to straszne słowa, ale tak myślałam. Byłoby mi łatwiej to przeżyć. Anna miała wtedy 40 lat. – Schudłam jakieś 20 kilo. Wcześniej stawałam na głowie, żeby być szczupła i nic – uśmiecha się. – A jak mnie zostawił, przestałam jeść. Kawa za kawą i dwie paczki papierosów dziennie. Byłam własnym cieniem. Zasłoniłam okna i żyłam na kanapie. Wstawałam tylko siusiu i oczyścić popielniczkę. Najgorsze, że nie mogłam spać. Leżałam i patrzyłam w siny sufit. Myślałam: to jest dno świata, ja jestem pod nim. Niżej nie ma już nikogo, kto by do mnie zapukał. Jestem najbardziej oszukanym i osamotnionym człowiekiem na świecie. Były takie chwile, kiedy czułam, jak powoli uchodzi ze mnie życie, a potem dziwiłam się, że jeszcze żyję. ~ ~ ~ Ruda tak naprawdę wcale nie jest ruda. Ma czarne oczy i farbowane, kasztanowe włosy. Wygląda na 30 lat. – Teraz jest nieźle, ale gdybyś zobaczyła mnie jakieś 2 lata temu, było ze mną bardzo kiepsko – kręci głową. – Nie mam zdjęć z tamtego czasu, bo nie mogłam patrzeć na siebie nawet w lustrze. Wyszła za Pawła 6 lat temu. – Wiesz, to jest taki punkt w życiu, kiedy czujesz, że dogoniłaś marzenia – mówi. – Po dwóch latach mieliśmy gotowy dom i mogliśmy być szczęśliwymi ludźmi. Spełniło się. Nie przewidziałam tylko, że dogonione marzenia tracą swoją moc. A na nowe nie mieliśmy siły ani ochoty. Samotność Rudej zamieszkała z nią w pięknym domu. – Paweł zaczął żyć osobnym życiem – opowiada Ruda. – Wieczory spędzał poza domem, a gdy byliśmy razem, najlepiej wychodziły nam kłótnie. Nie wiem, czy to ten dom coś w nas zmienił… A może po prostu nadszedł taki czas… Wszystko nas różniło. Nasze życie przestało być prawdziwe. Wszystko na niby.
Sen, tabletki i złota klatka – Wydawało mi się czasem, że to nie moja rodzina zginęła, ale mnie przeniesiono do innego świata – mówi Magda. – To tak bardzo boli, jak nie widzisz w niczym sensu.
Nie podejmujesz żadnego wysiłku, bo jest niepotrzebny. Mój synek chciał uśmiechniętej mamy, a ja żyłam na poziomie minimum: jedzenie, spanie, higiena. Letarg. Jestem tak wychowana, że umiałam żyć tylko dla kogoś. Ja nie byłam ważna i sama nie znaczyłam nic. Byłam jak pył, przestałam istnieć. Boże, przecież ja w ogóle nie umiałam przebywać sama ze sobą! Nauczyłam się zasypiać na zawołanie. Sen działa jak narkotyk. Pozwala nie myśleć, nie cierpieć. Ucieczka. Anna czuła się zdradzona i oszukana.
Za co? – dziwiłam się. Nie miałam pojęcia, że do tego trzeba dojrzeć i mieć odwagę zmian. Układała sobie wszystko w głowie powoli… Że tak się w życiu zdarza. Że nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Że było wiele cudownych lat i to jest jej, tego nikt jej już nie odbierze. A teraz, gdy jest źle i bardzo źle, to wyłącznie ona może to zmienić. – Tak gadałam sama do siebie, a wieczorami pisałam listy do moich zmarłych – uśmiecha się. – Co zrobiłam, co mi tego dnia nie wyszło i… o co ich proszę. Zaczęłam
kocham? Dla kogo żyję? Kim jestem dla siebie? Jaką jestem kobietą? Kto mnie kocha? W czym się spełniam? Co chcę zmienić? Dziesiątki takich pytań, które mnie przerastały. Zaczęła od tych, na które miała wpływ. – Zachciało mi się poczuć siebie w tej mojej samotności, zrozumieć ją. Przestałam oglądać się na Pawła. Niby było jak wcześniej, ale inaczej. To jest proces, nie jedna decyzja. Wychowano mnie tak, żebym była dobra dla innych. Ale nie dla siebie. Setki drobiazgów i przyzwyczajeń, które odkrywałam. Nigdy dotąd
Nikt im nie mówił, że mogą kochać siebie. Nie wiedziały, że same też coś znaczą. Odważyły się przejść wielkie doświadczenie samotności i potrafiły urodzić się na nowo.
Kobiety w klatce – Być z kimś przez 15 lat to zmieniać się przez 15 lat – mówi z namysłem. – A potem nagle wszystko wywraca się do góry nogami i zostajesz tylko ze sobą, podarta jak papier. Kiedy brała tabletkę na sen, dwie inne wrzucała do szuflady. Zebrała ich całą garść. Wypełniały pokaźną buteleczkę ukrytą w łazience. – Wyłączyłam telefony i zamknęłam się na długie miesiące w mieszkaniu – mówi Anna. – Dzień, w którym powiedziałam mojej przyjaciółce o tabletkach, był moim hamulcem. Bo kiedy zbierałam te proszki, nie docierało do mnie, że szykuję sobie śmierć. Ruda stawała się powoli niewolnikiem: – Nie miałam skąd brać energii do życia. Kiedy kończyłam porządki na piętrze, należało je już zaczynać na dole… Paweł znikał na całe dnie. Nowy dom zamienił się w złotą klatkę. – Nawet nie zauważyłam, kiedy straciłam ochotę na ludzi – opowiada. – Zanurzałam się w samotność, tonęłam w niej. Smutek, smak przegranej, tylko czasem złość i bunt. Magda uczyła się żyć bez rodziny: – W tej pustce krzyczałam na nich, dlaczego mnie zostawili! Żałowałam, że nie poszłam z nimi. Wtedy pytałam siebie: Tak… a co z małym Krzysiem? Zawsze pomagało. Przyjaciele namówili ją na wizytę u psychologa. – Doktor powiedział: Dziękuję, że przyjęłaś pomoc… Jak to: dziękuję?
rozmawiać ze sobą i coraz lepiej mogłam się dogadać. Ruda pamięta swój zwrotny punkt: – Lato dwa lata temu. Siedziałam w nocy na tarasie i myślałam, jak to jest, że chociaż mam piękny dom i wszystko, czego ludzie pragną do dobrego życia, jest mi tak źle… Co ze mną jest, że wciąż pozostaję samotna? Dlaczego nikt mnie nie nauczył, że ja też jestem coś warta? Pusty związek albo samotność. To beznadziejny wybór. U Anny konieczne okazało się leczenie płuc. Ważyła 45 kilogramów. – Pierwszy raz od dawna wyszłam z domu. To nie był ten sam świat. Bałam się. Całe moje dorosłe życie żyłam dla kogoś. Przy kimś, jak cień. Zrozumiałam, że ja sama nie istnieję. To było porażające odkrycie. Istnieć fizycznie, a zniknąć w środku. Trudno to wyrazić.
Pusta szklanka i czerwone majtki Ruda: – Z kilku miliardów ludzi na świecie był przy mnie tylko pies. Bardzo chciałam coś zrobić, pomóc sobie… Tylko jak? Anna za namową przyjaciółki zgodziła się pójść do kobiecej grupy wsparcia. Magda mozolnie zaczęła budować swoje życie od podstaw. – Miałam kłopot z prostymi pytaniami – mówi Ruda. – Kim jestem? Komu jestem potrzebna? Kogo
nie poświęciłam sobie tyle czasu. Pracy było wciąż tyle samo, ale samopoczucie… coraz lepsze. Magda wieczorami siadała nad kalendarzem i wypisywała pilne rzeczy do zrobienia. Potem ustawiała je według ważności. – Wiedziałam, że jak wezmę na głowę za dużo, nie zrobię nic – wspomina. – Będę rozczarowana i stracę dużo sił. Uczyłam się być dla siebie dobra. Ale wciąż nie przestawałam płakać. Bierze do ręki pustą szklankę ze stołu: – Popatrz, to ja. Straciłam moje życie. Pustka. Ta próżnia to była moja szansa. Wiedziałam, że tę pustą szklankę mogę napełnić czym chcę. Nadzieją, nowymi wartościami, miłością do samej siebie i świata, albo strachem i poczuciem klęski. To właśnie są cuda i takie cuda są możliwe, kiedy wychodzi się z samotności i zaczyna życie jeszcze raz. Anna ze spotkania z innymi kobietami wróciła zszokowana: – Czy ty wiesz, jak wiele z nas przechodzi przez samotność? Podejrzewałam nawet, że one tam udawały, żeby mi było raźniej – uśmiecha się. – Bo okazało się, że one mają moje problemy. Nie odezwałam się słowem na pierwszym spotkaniu. O czym miałam mówić? Że zostałam sama? Że mąż poszedł do innej? Że sobie nie radzę z samotnością? Głupie użalanie się nad sobą. Po miesiącu słuchania Anka przemówiła „na grupie”. Po dwóch poszła z koleżanką na zakupy. Sama
nie wierzyła, że to zrobi: kupiła czerwone majtki. Dla odrobiny szaleństwa i żeby poczuć się inaczej. Tak jak radziły. – W końcu kupiłam nie tylko czerwone majtki, ale i torebkę – mówi Anna. – Założyłam ten komplet na spotkanie mojej grupy. Boże, czułam się jak idiotka! Jakbym szła na podryw w kiepskim stylu. A te moje dziewczyny zaczęły bić brawo! Czy ty wiesz, że ja chyba nigdy nie dostałam tylu komplementów: że jestem ładna, inteligentna, wrażliwa, że lubią mnie słuchać… Rozpłakałam się ze wzruszenia. Coś znaczyłam! Ktoś mnie dostrzegł, mnie i tylko mnie. I nie musiał to być mój mąż. Zawsze byłam schowana za niego, a teraz coś się zmieniło. Nie mogłam uwierzyć, że one to wszystko mówiły o mnie. Wróciłam do domu i umierałam z wątpliwości. A może się przesłyszałam? A może mi się śniło? Dzwoniłam do nich i prosiłam, żeby powtórzyły mi to jeszcze raz na spokojnie. Wszystko się zgadzało, to było o mnie... Ruda wróciła na studia. – Wcześniej nie miałam czasu ich skończyć, bo wciąż czekała na mnie jakaś praca. A teraz pracy miałam tyle samo, ale czas pojawił się jak jakiś ekstrabonus od życia – śmieje się. – Zaczęłam się spotykać z koleżankami z liceum. Zadbałam o swoje zdrowie. A to wszystko krok po kroku, jak mróweczka.
Po pierwsze: kochaj siebie – To jest temat na książkę, jak się wychodzi z samotności – mówi Magda. – Pewnie każdy ma inaczej. Ja jestem dziś kimś zupełnie nowym. Powoli napełniam moją szklankę… Wiem, że będę z tym żyła i to mój wybór. Czy rozumiesz, jaka to różnica dla kogoś, kto był prawie martwy? Dziś ja decyduję, jakie będzie moje życie i co tu dużo gadać – pokochałam siebie. Ruda kończy w tym roku studia, chce z przyjaciółmi otworzyć firmę: – Mam tyle planów, tyle rzeczy do zrobienia, książek do przeczytania… Ma do samotności szacunek: – Uczyli mnie od dziecka, jak rozumieć i kochać innych. A ja wreszcie dogoniłam siebie. Samotność to szansa, a nie kara. Trzeba o tym mówić, bo ludzie tego nie wiedzą. Anna oddala się od przeszłości. – Przez kilka miesięcy bardzo chciałam, żeby on wrócił, za wszelką cenę – wspomina. – Dziś jeszcze mu nie wybaczyłam, ale już mu śmierci nie życzę. Dużo pracuje. Znalazła czas na kurs fotograficzny. Uczy się angielskiego. Niedawno rzuciła palenie. – A wiesz, co mi już pewnie zostanie? Że na ulicy uśmiecham się do kobiet z czerwoną torebką. BARBARA CHYBALSKA
[email protected]
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
DO SIEGO ROKU!
2011 – czyli co nas czeka Oto opinie najwybitniejszych ekspertów, instytutów i specjalistów, dla których futurologia jest nauką ścisłą. Gospodarka Instytut badawczy o globalnym zasięgu – Economist Intelligence Unit – opublikował niedawno prognozy dla światowej gospodarki na nadchodzący 2011 rok. Według EIU, globalny wzrost spadnie do 2,5 proc. (w tej chwili wynosi 3,5 proc.). Największym zagrożeniem dla światowej gospodarki ma być deflacja, czyli obniżenie ogólnego poziomu cen dóbr, usług, produkcji i zatrudnienia, wynikające z ograniczenia dopływu pieniędzy do gospodarki. To zjawisko dokładnie odwrotne do inflacji. Oczywiście EIU nie zapomina o niepokojach społecznych, które mogą wynikać z podwyższenia podatków. Polska przez podwyżkę stawki VAT także znajduje się na liście krajów zagrożonych protestami społecznymi. Najszybciej rozwijającym się krajem będzie w przyszłym roku znajdująca się we Wschodniej Afryce Erytrea – z 17-procentowym wzrostem PKB. Najbardziej stabilną gospodarkę ma nadal prezentować Chile, a Chiny ze wzrostem 8,9 proc. zajmą niechlubne pierwsze miejsce w rankingu największego spadku własnego rozwoju (poprzednio 11 procent). Na Starym Kontynencie największy spadek produktu krajowego brutto dotknie kilka średnio zamożnych i zamożnych dotąd krajów: Grecję – 3,6 proc., Portugalię – 1,2 proc., Irlandię – 0,9 proc. Kilka odnotuje minimalny wzrost: Włochy – 0,5 proc., Hiszpania – 0,5 proc., Islandia – 0,6 proc., Cypr – 0,8 proc., Austria – 1 proc., Belgia – 1 proc., Holandia – 1 proc., Francja – 1,2 proc., Wielka Brytania – 1,2 proc. Gospodarka najszybciej będzie rosła w państwach Azji i Afryki, takich jak: Katar – 15,8 proc., Ghana – 14 proc., Etiopia – 9 proc., Indie 8,6 – proc., Uzbekistan – 7,9 proc., Laos – 7,7 proc., Haiti – 7,5 proc., Papua-Nowa Gwinea – 7,4 proc., Angola – 7,4 proc., Botswana – 7,4 proc., Liberia – 7,3 proc., Mozambik – 7,3 proc., Tanzania – 7,1 proc., Sri Lanka – 6,9 proc., Wietnam – 6,9 proc., Ruanda – 6,8 proc., Malawi – 6,7 proc. Warto zauważyć, że w tych krajach wzrost związany jest głównie z naturalnymi złożami ropy i innych kopalin. W Polsce PKB na przyszły rok szacuje się w granicach 3,5–4 proc. To nadal bardzo dobry wynik – nawet na skalę światową. Dynamika inwestycji przyspieszy do 5,6 proc.
(1,5 proc. w 2010 r.). Prognozuje się, że Polacy będą inwestować głównie w maszyny i urządzenia, infrastrukturę oraz budownictwo mieszkalne. Wyhamuje natomiast dynamika wzrostu inwestycji w środki transportu.
i 8–10 proc. dla produkcji przemysłowej. Przez kilka kwartałów w okresie kryzysu mieliśmy, w relacji rok do roku, znaczny spadek produkcji przemysłowej (w niektórych branżach – nawet w skali dwucyfrowej), mały spadek popytu krajowego i tylko niewielki (1–2 proc.) wzrost PKB. Negatywne efekty kryzysu były zatem całkiem poważne. W rezultacie powstała rezerwa wzrostu. Ta rezerwa będzie w najbliższych
ale te podwyżki przychodzą późno, biorąc pod uwagę zaawansowane ożywienie gospodarcze. Według niektórych modeli ekonomicznych, te podwyżki powinny nastąpić już w październiku. Poza tym mamy poprawę na rynku kredytów dla konsumentów i przedsiębiorstw. Do tego możemy dołożyć inwestycje związane z Euro 2012, których znaczna część jest zaplanowana na przyszły rok. Uważam, że Polska będzie nadal najlepszym krajem w Europie Środkowej pod względem tempa wzrostu gospodarczego”. Wszystko wskazuje na to, że nadchodzący rok będzie kolejnym dobrym okresem dla Polski i Polaków. Jeżeli prognozy okażą się trafione, możemy liczyć na lepiej płatną pracę, tańsze mieszkania i usługi.
Społeczeństwo
Katar – jeden z krajów o najlepszych perspektywach rozwoju
Na rynku pracy w 2011 roku najbardziej poszukiwanymi pracownikami będą ludzie z branży IT, telekomunikacyjnej i bankowej. Optymistyczny jest również fakt, że wynagrodzenia w większości branż mają rosnąć (nawet o 5–7 procent). Hossa ma też zagościć na polskiej giełdzie, a i najważniejsze indeksy mają przejawiać tendencję wzrostową: w 2010 roku indeks WIG20 osiągnął 2780 punktów, a według analityków, w 2011 r. wzrośnie do 3100 punktów. Sytuacja na rynku nieruchomości w 2011 roku nie wygląda już tak dobrze. Ceny mieszkań pod koniec roku mogą spaść nawet o 1,3 proc., ale – niestety – nie ułatwi to ich zakupu. Analitycy prognozują, że mieszkania w blokach z wielkiej płyty znacznie stanieją. Powodem tej sytuacji będzie planowane wyłączenie rynku wtórnego z popularnego dofinansowania kredytowego „Rodzina na Swoim”. Na rynku pierwotnym natomiast podaż mieszkań znacząco wzrośnie, ponieważ dofinansowanie „RnS” obejmie także singli, a nie – jak do tej pory – wyłącznie małżeństwa. Na temat całości sytuacji gospodarczej w naszym kraju analitycy i specjaliści mają optymistyczne, choć różne opinie. Profesor Stanisław Gomułka – główny ekonomista Bussines Center Club – twierdzi, że dla Polski naturalne albo długofalowe tempo wzrostu to około 4–5 proc. w odniesieniu do PKB
latach uaktywniana, podnosząc przejściowo tempo wzrostu do poziomu nieco ponad poziom długofalowy. Na tej podstawie można oczekiwać tempa wzrostu PKB na poziomie 5–6 proc. w latach 2012–2014”. Natomiast Peter Attard Montalto – ekonomista rynków wschodzących banku Nomura – mówi tak: „Oczekujemy, że 2011 rok będzie bardzo udany dla polskiej gospodarki. Z pomocą przyjdzie polityka fiskalna, bo rząd nie zdecyduje się na zaciskanie pasa z powodu wyborów, które czekają nas pod koniec roku. Pomoże także prowzrostowa polityka monetarna. Co prawda oczekuję kilku podwyżek stóp procentowych w przyszłym roku, w sumie o jeden punkt procentowy,
Według danych z Głównego Urzędu Statystycznego, w 2011 roku w Polsce będzie żyło 38 081 740 Polaków, a przyrost naturalny po raz pierwszy od lat okaże się dodatni. Mimo optymistycznych zapowiedzi nadchodzący rok nadal utrzyma u około 40 proc. Polaków negatywne nastroje społeczne. Zwłaszcza początek roku zapowiada taki stan rzeczy. Sytuacja ta jest związana z nieodłącznym narzekaniem na stan dróg po zimie, z podwyższeniem podatku VAT i politykami oraz mediami krytykującymi obecny rząd. Zdanie na ten temat różni się, w zależności od wieku, wykształcenia i preferencji politycznych. Młodzi, wykształceni mieszkańcy dużych miast, w przeważającej mierze wyborcy PO, uważają, że sytuacja polityczna w kraju jest dobra i wszystko zmierza ku lepszemu. Pod koniec 2010 roku 62 proc. zwolenników Donalda Tuska uważa, że sytuacja w kraju zmierza w dobrym kierunku, 26 proc. – że w złym,
13
a 12 proc. nie ma zdania. 43 proc. wyborców SLD twierdzi, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, 44 proc. – że w złym, a 13 nie ma wyrobionej opinii na ten temat. Elektorat PiS w 72 proc. uważa, że kierunek, który wybrała Polska, jest tragiczny, 13 proc. – że dobry, a 15 proc. nie ma zdania. Stan polskiej gospodarki tylko 21 proc. Polaków ocenia pozytywnie. 41 proc. uważa, że jest przeciętny, a 33 proc. jest z niego niezadowolone. 41 proc. mieszkańców naszego kraju jest zadowolonych ze stanu materialnego swojego gospodarstwa domowego, zupełnie odwrotną opinię ma 12 proc., a 47 proc. ocenia swoje warunki materialne jako przeciętne. 18 proc. Polaków twierdzi, że rok 2011 będzie lepszy niż poprzedni, 27 proc. – oczekuje pogorszenia, a 48 proc. jest zdania, że nic się nie zmieni.
Internet i technologie Ministerstwo Gospodarki przygotowało nowelizację ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, dzięki czemu od lipca 2011 r. będzie można zostać przedsiębiorcą już po wypełnieniu e-formularza. Rejestracja naszego przedsiębiorstwa będzie odbywać się przez internetowy system Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej (CEIDG). Po wypełnieniu stosownego formularza system sam porozsyła potrzebne dane do ZUS, Urzędu Skarbowego czy GUS. Oczywiście, nadal pozostanie możliwość indywidualnej rozmowy z urzędnikiem, jednak elektroniczna rejestracja ma całkowicie zlikwidować kolejki, okres oczekiwania i obowiązek wypełniania tony dokumentów potrzebnych do założenia własnej działalności. Projekt kosztował 28 mln złotych, z czego 4 mln wyłożył resort gospodarki, a resztę – Unia Europejska. W planach (po raz nie wiadomo który) jest również stworzenie tzw. „jednego okienka”, w którym przedsiębiorca załatwi wszystkie swoje sprawy. Â Ciąg dalszy na stronie 16
16
Nr 38 (81) 21 – 27 IX 2001 r.
DO SIEGO ROKU!
2011 – czyli co nas czeka  Ciąg dalszy ze strony 13 Służba zdrowia też ma nareszcie zmierzać we właściwym kierunku. Od 1 stycznia 2011 roku wchodzi w życie ustawa wprowadzająca informatyzację systemu ochrony zdrowia, dzięki czemu do lekarza będziemy mogli zapisywać się przez internet. Poza tym każdy lekarz dostanie swobodny dostęp online do danych pacjentów. Nareszcie skończą się kłopoty ze skierowaniami i wynikami badań. Poza internetem pojawi się sporo zmian w technologiach ułatwiających codzienne życie. Międzynarodowa Unia Telekomunikacyjna zatwierdziła projekt, dzięki któremu producenci telefonów komórkowych zostaną zmuszeni do produkcji uniwersalnych ładowarek pasujących do wszystkich modeli aparatów. Każdy telefon będzie można naładować przez coraz bardziej popularne micro-USB. Ta zmiana – poza oczywistą wygodą – niesie ze sobą jeszcze jedną pozytywną rzecz. GSM Associations obliczyło, że produkcja ładowarek spadnie o ponad 50 proc., zmniejszając tym samym emisję dwutlenku węgla do atmosfery o około 20 mln ton. W 2011 roku możemy spodziewać się także zmian w szkolnictwie. Coraz więcej placówek zacznie wykorzystywać internet i nowe technologie, co ułatwi życie uczniom, pedagogom i rodzicom. „Nauczyciel wchodzi do klasy bez dziennika i sterty książek, bo ma wszystko w wersji elektronicznej. Kodem uruchamia terminal do obsługi systemu. Włącza interaktywną tablicę i rzutnik. Tak rozpoczyna się lekcja” – mówi Lesław Tomczak, dyrektor WODIiP, autor projektu „Opolska eSzkoła szkołą ku przyszłości”. Rodzice zaczną sprawdzać oceny swoich dzieci w internecie, a sami uczniowie nie będą zmuszani do robienia kilometrowych notatek, ponieważ nauczyciel zacznie umieszczać całe lekcje w sieci. Niestety, w informatyce rok 2011 nie niesie ze sobą samych plusów. Rynek pracy chętnie przywita cyberprzestępców, a najbardziej pożądanymi hakerami okażą się przede wszystkim łamacze kodów CAPTCHA, czyli zabezpieczeń na stronach WWW. Znacznie wzrośnie produkcja programów szpiegowskich. To aplikacje bardzo niebezpieczne, bo ich zadaniem jest wyłącznie kradzież informacji. Oczywiście firmy zajmujące się bezpieczeństwem w sieci już dawno ten problem zauważyły, jednak na razie nie są w stanie całkowicie zapobiec zapowiadanej fali ataków w nadchodzącym roku.
W 2011 roku czekają nas wybory parlamentarne. Politycy w dalszym ciągu spierają się o datę ich przeprowadzenia. Jedni sugerują, że wiosna to najlepszy termin, a inni chcą wyborów jesienią. „Postulujemy, by wybory odbyły się wiosną, żeby Polacy mogli zdecydować, kto będzie premierem reprezentującym Polskę w tym
niepewna PJN oscyluje między dwoma a pięcioma procentami poparcia. Czytając sondaże, możemy założyć, że do Sejmu na pewno nie wejdzie LPR, Samoobrona ani Ruch Poparcia. Chociaż… jeśli chodzi właśnie o „Ruch”, to eksperci mają najwięcej wątpliwości, ponieważ sam Janusz Palikot do tej pory nie ujawnił listy „znanych i cenionych” osób, które poprą jego ugrupowanie. Jakościowe i ilościowe znaczenie tej
najważniejszym dla Polski w Unii Europejskiej momencie” – powiedziała przewodnicząca klubu PJN Joanna Kluzik-Rostkowska. Premier Donald Tusk na początku swojej kadencji również twierdził, że wybory wiosną to ze wszech miar dobre rozwiązanie. W tej chwili zdanie zmienił i uważa, że najpóźniejszy konstytucyjnie termin jesienny, jest najbardziej prawdopodobny. Jego partyjni koledzy twierdzą natomiast, że jeszcze nic nie jest do końca ustalone, a wiosenne wybory to nadal całkiem prawdopodobna opcja. I zdaje się najlepsza, bo objęcie przez Polskę przewodnictwa w Unii Europejskiej to duże wyzwanie. Będziemy odpowiedzialni za organizację spotkań na najwyższych szczytach UE, za nadanie kierunku politycznego całej Unii, jej bezpieczeństwo, rozwój i integrację. Zachłyśnięci billboardowym szaleństwem politycy z pewnością odstawią Unię na drugi tor, a sami zajmą się autopropagandą i zmuszaniem nas do głosowania. Według opinii politologów – popartej zresztą licznymi badaniami ankietowymi różnych instytutów badawczych – do Sejmu w 2011 roku wejdzie Platforma z 40-procentowym poparciem, drugi w kolejności będzie PiS, na który zobowiązuje się zagłosować 22 proc. wyborców. Następnie SLD z 16 procentami, później PSL – 6 proc. Nadal
listy może wpłynąć na społeczne poparcie Palikotowej inicjatywy. Do PJN natomiast przechodzi coraz więcej członków i zwolenników PiS, jednak to akurat może się przyczynić nie do zyskania, tylko do utraty poparcia przez tę partię – Polacy cały czas są przecież wyraźnie zmęczeni tzw. chrześcijańską polityką, zapowiadaną przez Kluzik-Rostkowską. Boją się też jak ognia powrotu do władzy PiS, a PJN z partią Kaczyńskiego coraz bardziej im się kojarzy. Polacy zaczynają też odchodzić od Kościoła. Naturalna laicyzacja Europy dotarła już do naszego kraju i na znaczeniu będą zyskiwać te ugrupowania polityczne, które na swoich sztandarach wypiszą hasła świeckości, in vitro, antykoncepcję i na przykład rozliczenie Komisji Majątkowej. Co do jednego eksperci są raczej zgodni: rok 2011 z pewnością będzie niezłym okresem dla Polski i Polaków. Wszystko wskazuje na poprawę jakości życia, stanu portfela i stabilizacji politycznej na kolejne cztery lata. O prognozy na przyszłe 12 miesięcy zapytaliśmy również dwójkę ekspertów: prof. ekonomii Joannę Senyszyn i pragnącego zachować anonimowość wykładowcę socjologii z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. ARIEL KOWALCZYK
Polityka
Joanna Senyszyn: W 2011 roku niezadowolenie będzie rosło, ale nie przerodzi się w jakieś znaczące społeczne niepokoje. Nawet studenci nie pohuśtają służbowej limuzyny niemiłościwie panującego premiera Tuska, a prezydent Komorowski nie będzie miał okazji wysłania wojska na polowanie. PiS, organizując miesięcznice i rocznice smoleńskiej katastrofy, nazywanej przez niego zbrodnią, politycznym mordem i męczeńską śmiercią, do reszty ośmieszy ideę wszelkich ulicznych protestów. Narcyz Tusk jest tak zadufany, że nie widzi potrzeby obiecywania czegokolwiek komukolwiek. Przymuszony, najwyżej przesunie paru niewygodnych dla siebie ministrów na ważniejsze odcinki frontu walki, czyli do grzania sejmowych ław. W najbliższych wyborach PiS do władzy nie wróci. Pozostanie nie tyle liczącą się, co mącącą i grzebiącą w trumnach opozycją. Jarosław Kaczyński utrzyma pozycję pierwszego żałobnika wszelkich numerów RP. Ewentualne szanse na przejęcie władzy po Kaczyńskim ma tylko Ziobro, ale tego boi się nawet PiS. Z Ziobry nie powstanie atrakcyjna dla elektoratu partia do wzięcia. Przynajmniej dopóki żyją bliscy i znajomi Basi Blidy. Kaczyński jest w klinczu. PiS ma wciąż przynajmniej dwa miliony żelaznego elektoratu, którego nie może odpuścić. Tak, jak Polacy jego grzechów. Rośnie szansa dla lewicy na wynik w granicach 20 proc. Jednakże jeśli PSL nie wypadnie z gry, nadal pozostanie koalicjantem PO. Strategia SLD na 2011 rok to „ani kroku wstecz”. Konstruktywną opozycją można być tylko dla partii, która chce zrobić cokolwiek więcej, niż tylko utrzymać się przy władzy. Partia Tuska do takich nie należy. Kluzikowcy i poncyljuszowcy podzielą los palikotowców. Podzielą los „borówek”, Polski Plus i wszystkich, których nazw już nikt nie pamięta. Wbrew pozorom, Kościół katolicki w Polsce trzyma się jeszcze mocno, ale słabnie. Laicyzacja społeczeństwa jest funkcją zamożności. Dlatego znaczące zmiany nastąpią dopiero wtedy, kiedy podgonimy Europę, czyli za jakieś 10–15 lat. Zasadnicza zmiana krajobrazu politycznego dokona się dopiero za sprawą tablic wymieralności elektoratu.
Ekspert KUL: W 2011 roku niewiele się zmieni. Mogą się pojawić sporadyczne protesty w grupach zawodowych, najczęściej w kontekście kryzysu międzynarodowego – na przykład będą się buntować kredytobiorcy, którzy postawili na szwajcarskiego franka. Ludzie bez liderów opozycji nie mają tendencji do skoordynowanych protestów, więc nie czas jeszcze na otwarte konflikty – lepiej cierpieć, niż poddać się tragedii i zagrożeniu pochodzącemu z PiS. Przez negocjacyjne lub przez wrogie przejęcia, za zgodą kryzysowego rządu, nastąpi alokacja kapitału kosztem najbiedniejszych, którzy nie mają jeszcze świadomości, że coś takiego może się wydarzyć. Nie mają, bo nie ma ideologii na miarę Marksa, nie ma rewolucjonistów, tylko mikrowodzusie i partie wodzowskie bez programu. Te nikogo nie interesują, bo chodzi o zarządzanie społeczeństwem, a nie o walkę. Chodzi o władzę, beneficję dla polityków, a nie o zmianę rzeczywistości. Protestujący (o ile tacy będą) z pewnością zintensyfikują swoje roszczenia w okolicach przyszłorocznych wyborów. Platforma wobec tych niepokojów na pewno obieca i zrobi wszystko, aby utrzymać władzę, ale sprytnie odłoży to w czasie, aby jej błędy rozwiązywała inna ekipa. PiS do władzy już nie wróci. Będzie podział na PO, SLD i PSL. PiS-u się ludzie boją. Jeżeli w PiS-ie zmieni się przywódca, może to tylko wpłynąć na poparcie Kościoła, który załatwia swoje problemy ich rękami. Kaczyński na pewno nie powtórzy akcji z Porozumieniem Centrum, nie założy nowej partii, bo PiS to partia wodzowska, a nie programowa. Lewica natomiast osiągnie wynik, który pozwoli jej współrządzić z PO, zresztą już powoli to robi. Kluzik i Poncyljusz to piękne panienki i chłopczyki, ale jak to powiedział Kaczyński, „piękna buzia to nie wszystko”. Poncyljusz w związku z tym zapuścił brodę, zresztą tak jak Kluzik. Oni nie mają pieniędzy, chyba że ktoś w nich zainwestuje – na przykład TVN albo Polsat. Po wyborach krajobraz nadal pozostanie nijaki. Dopiero trwają przygotowania do końca świata!
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
B
ezprecedensowo ostra krytyka Kościoła, związana z odsłanianiem coraz to większej liczby przestępstw seksualnych kleru w coraz to nowszych krajach, dosięgła osobiście Benedykta XVI. Pojawiały się nawet wezwania, by podał się do dymisji. Chodzi o dopuszczenie do tego, że ks. Hullerman bezkarnie, za wiedzą Kościoła, grasował w Bawarii, molestując i gwałcąc dzieci w okresie, gdy zwierzchnikiem archidiecezji monachijskiej był niejaki kard. Josef Ratzinger. Afera wybuchła latem i Watykan
z kolegami. Nici z proboszczostwa... Lecz nie dlatego, że kardynał Ratzinger miał jakieś wątpliwości czy zastrzeżenia do postawy moralnej podwładnego. Po prostu chciał, aby był wikarym w parafii św. Jana Ewangelisty, bo tamtejszy starszy proboszcz często chorował, zaś Hullerman został oddelegowany do… opieki nad dziećmi. „Ratzinger nie poświęcił dostatecznej uwagi sprawie dalszych losów ewidentnego pedofila. Archidiecezja przezeń kierowana, ignorując zarzuty, pozwoliła Hullermanowi kontynuować kontakty z dziećmi” – pisze „Spiegiel”.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI Na nowe szczegóły dotyczące afery Hullermana Kościół, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej, zareagował defensywnie. Marx natychmiast zainicjował taktykę minimalizacji szkód. Kardynał Ratzinger tylko akceptował decyzję posłania księdza Hullermana na terapię – utrzymuje. Terapia trwała… dwa tygodnie. Pod koniec listopada biuro prasowe kard. Marxa opublikowało komunikat stwierdzający, że w sprawie kościelnego śledztwa dotyczącego Hullermana nie ma żadnych nowych faktów: „W aktach nie znaleźliśmy listu Hullermana do Ratzingera”.
Podgryzanie Benedykta z biskupami pospieszył na odsiecz osaczonemu papieżowi. – Ratzinger o tym nie wiedział – przekonywano. – Odpowiedzialność ponosi wikary generalny archidiecezji, bp. Gruber, który szybko się przyznał i wyraził skruchę. Potem jednak, półprywatnie oświadczył, że było trochę inaczej... Wrzawa wokół papieża ucichła. Nie definitywnie, jak się właśnie okazuje. Jest akt drugi. Tygodnik „Der Spiegel” nie zamierza brać przykładu z polskich mediów i pisać o papieżu rodaku wyłącznie na kolanach. Niedawno obwieścił, że znalazły się nowe dokumenty dotyczące udziału Ratzingera w sprawie Hullermana. „Obecny papież, Benedykt XVI, oraz jego następca na stanowisku arcybiskupa Monachium, abp. Reinhard Marx, zaniedbali rozprawienie się z pedofilem – konstatuje magazyn. – Mimo bardzo licznych zarzutów o molestowanie dzieci pozwolili księdzu na kontynuowanie misji duszpasterskiej w środowisku dzieci”. Ks. Hullerman został przeniesiony do Monachium w styczniu 1980 roku, bo w diecezji Essen paliła się pod nim ziemia. Tamtejszy zwierzchnik personelu kościelnego telefonicznie i listownie ostrzegł przed Hullermanem szefa personelu archidiecezji monachijskiej, czyli Ratzingera: „Spowodował [Hullerman] ryzyko, które zmusiło nas do natychmiastowego usunięcia go z parafii. Parafianie wnieśli oficjalną skargę”. Hullerman nie czuł skruchy ani wyrzutów sumienia za swe czyny. Miał raczej poczucie niedowartościowania, bo jako 32-latek nie miał jeszcze własnej parafii. Postanowił ten stan zmienić. Skompletował pochlebnie wyrażające się o nim enuncjacje prasowe z lokalnych gazet i biuletynów kościelnych, co traktował jako rekomendacje na wyższe stanowisko, i wniosek swój umieścił w kopercie z nadrukiem: „Do rąk własnych jego eminencji kardynała Josepha Ratzingera”. Osobiście doręczył list adresatowi 31 lipca 1980 roku. „Jego eminencja miała wgląd w list” – pisze „Spiegel”. Potem Hullerman podzielił się swym rozczarowaniem
Od kilku miesięcy wyjaśnianie roli Ratzingera w sprawie Hullermana bardzo opornie posuwa się naprzód. Zdaniem „Spiegela” dzieje się tak dlatego, że szef archidiecezji Marx, który właśnie został wywyższony do godności kardynalskiej, „pospiesznie obwieścił, że sprawa jest załatwiona”. Tymczasem ofiary Hullermana wciąż czekają na pełne wyjaśnienie, kto ponosi odpowiedzialność za umożliwienie pedofilowi popełniania nowych przestępstw. Wilfried Flessemann, zgwałcony w roku 1979, list do Benedykta napisał w maju 2010 roku. Kongregacja Doktryny Wiary urzędowo odpowiedziała: „Pańskiej prośbie nadano bieg”. „To, że Marx został właśnie mianowany kardynałem, to zdaje się nagroda, że pomaga papieżowi”. – twierdzi Flessemann. Marx ma 57 lat, jest najmłodszym księciem Kościoła w Niemczech. Jednocześnie opublikowany został raport sędziego Mariona Westphala, obrazujący rozmiary przestępstw seksualnych duchownych archidiecezji monachijskiej. Wymienia co najmniej 159 dowodów przestępstw, podkreślając, że bez wątpienia było ich znacznie więcej, lecz stan akt jest „katastrofalny” i wiele dokumentów zostało celowo unicestwionych: „Mamy do czynienia z systematycznym niszczeniem dokumentów, akcją o dużym zasięgu” – konstatuje Westphal. Dotyczy to także bezpośrednio papieża: jest jego długi list do przestępcy seksualnego, wyjaśniający motywy decyzji zawieszenia go, ale brakuje danych, czy sprawcę spotkały jakieś konsekwencje prawne.
Wątpliwe, by tę historię udało się zatuszować. Belgijski oddział Survivors Network, organizacji reprezentującej ofiary księży, stwierdza w oświadczeniu: „Nowe fakty powinny sprawić, by papież uczciwie i bezpośrednio odniósł się do poważnych oskarżeń, że zezwolił wiarygodnie oskarżonemu drapieżnikowi seksualnemu pracować w swej archidiecezji, bez zawiadamiania policji, parafian ani opinii publicznej. Jest teraz jasne, że stanowcze twierdzenia kleru o niewiedzy papieża są po prostu niewiarygodne”. Krytyczne oświadczenie opublikował także amerykański oddział Survivors Network. Potwierdzając niejako, że sytuacja jest bardzo poważna, organ watykański „L’Osservatore Romano” pospiesznie opublikował (w swej wersji internetowej) dokument świadczący o tym, że jeszcze w roku 1988 kard. Ratzinger zabiegał o zgodę na „uproszczone i przyspieszone” procedury rozprawiania się z duchownymi dopuszczającymi się przestępstw seksualnych na nieletnich. Wnioskował, aby w niektórych sprawach „dobro wiernych” wzięło górę nad formalnymi wymogami i prawami przysługującymi oskarżonym. Odpowiedź była negatywna: takie reformy mogą utrudnić kapłanom zdolność bronienia się przed fałszywymi zarzutami. Podpisał ją – jak donosi „The New York Times” – kardynał Jose Rosalio Castillo Lara. Lecz nie ma wątpliwości, że nie mógł uczynić tego z własnej inicjatywy; wiadomo, kto podjął decyzję. Właśnie temu komuś przyprawiają aureolę… CS
17
Ostoja gejów homofobów T
ygodnik niemiecki „Der Spiegel” opublikował wywiad z niemieckim teologiem Davidem Bergerem (na zdjęciu), który przestał ukrywać swe preferencje seksualne. Ten konserwatywny dotąd teolog ujawnił, że jest praktykującym gejem i określił Kościół jako „organizację homofobiczną”, w której homoseksualizm jest dość powszechny. Berger, ekspert specjalizujący się w spuściźnie Tomasza z Akwinu, był zaangażowany w kontakty z elitą finansową i intelektualną katolicyzmu, która wyznawała poglądy drastycznie antygejowskie, na przykład chwaliła Hitlera za posyłanie gejów do obozów koncentracyjnych. Według Bergera, ludzie z kościelnej wierchuszki wierzą w światowy spisek żydowski i dyskutują, jak trzymać feministki, masonów i gejów z dala od Kościoła. Wielu duchownych marzy o fundamentalistycznym, katolickim państwie i wzywa do czegoś w rodzaju katolickiego dżihadu. Tego typu postawy i poglądy dominują w obecnym Kościele. „Trzeba być antymodernistą, by robić w nim karierę, bo Watykan polega na osobach o poglądach reakcyjnych” – mówi Berger. Tymczasem – o paradoksie! – męska hierarchia i specyficzne rytuały przyciągają do Kościoła wielu homoseksualistów. „Wśród kleru panuje wyjątkowa zniewieściałość. Księża nadają sobie kobiece imiona i pieszczotliwe przydomki. Codziennością, której doświadczałem, są wymowne spojrzenia, przytulania, długie ściskanie dłoni. To, że wielu dostojników ma homoseksualne skłonności, ułatwiło mi awanse”. Zdaniem Bergera, homofobia
jest sposobem ukrywania własnego homoseksualizmu albo metodą tłumienia pociągu wobec osób tej samej płci. Z reguły duchowni o skłonnościach do tej samej płci są najbardziej homofobiczni. Berger zdecydował się na ujawnienie swych skłonności i zerwanie ze swym środowiskiem po wypowiedzi biskupa Franza-Josefa Overbecka, który w telewizji uznał homoseksualizm za „nienaturalny” i nazwał go grzechem. „Nie mogłem dłużej znieść hipokryzji – wyznaje. – Muszę stwierdzić, że większość duchownych i kleryków katolickich w Europie Zachodniej i USA to homoseksualiści” – mówi Berger. Jego zdaniem, jeśli tendencje fundamentalistyczne w Kościele wezmą trwale górę, przeistoczą go w sektę. PZ
Święta w cieniu gumy P
o listopadowej wpadce kondomowej Benedykta XVI („FiM” 49/2010) nie ustają w Kościele polemiki wokół używania gumowej ochrony. Papież w swojej ostatniej książce powiedział, że przeklęta przez Kościół prezerwatywa nie jest strasznym diabelstwem tylko wtedy, gdy może zapobiegać zarażeniu HIV, np. gdy jest używana przez męską prostytutkę. Ta niejasna, nieudaczna i żenująca wypowiedź (dlaczego chodzi akurat o prostytutkę i dlaczego męską?) wywołała prawdziwą burzę w Kościele katolickim. Jedni twierdzili, że papież z pewnością nie powiedział tego, co stoi czarno na białym w autoryzowanym wywiadzie. Inni – że został źle zrozumiany. Jednak klasyczni konserwatyści domagają się, aby papież po prostu odciął się od swojej własnej opinii i uznał ją za nieporozumienie. Benedyktowi oberwało
się od lefebrystów oraz ortodoksyjnych katolickich speców od „ochrony życia” i antykoncepcji, którzy poczuli, że ewentualna zmiana frontu przez papieża w sprawach seksu zwyczajnie ich ośmieszy i postawi pod znakiem zapytania ich kariery. Do osób tych należy m.in. Christine de Vollmer, członkini Papieskiej Akademii Życia. Liberałowie przywitali tę nieśmiałą zmianę kierunku z radością, twierdząc z nadmiernym chyba optymizmem (np. amerykański jezuita Thomas Reese), że „papież wreszcie jasno opowiedział się po rozsądnej stronie”. Benedykt milczy na ten temat jak zaklęty. Może sam jeszcze nie wie, czy zmienił front, czy po prostu jak zwykle coś „nieomylnie” chlapnął. MaK
18
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
Zyd to ma ciężkie życie (2) Pierwszy odcinek relacji naszej korespondentki z Paryża zakończył się zaproszeniem przez nią na przyjęcie sąsiada – pobożnego żyda... Zaczęło się od tego, że pewnego wieczoru wpadłam na chwilę, żeby wytłumaczył mi, co musi być koszerne, a co nie. Chwila trwała… 45 minut, a koszerne musiało być prawie wszystko, włącznie z… naszym piekarnikiem! I żeby chociaż na tym sprawa się zamykała! Z jedzeniem było mniej więcej tak – niekoszerne mogą być tylko warzywa i owoce. Reszta – zdecydowanie musi. Ponieważ gotowanie mięsa okazało się bardziej niż skomplikowane (nie można gotować go w garnku po mleku, a może na odwrót…), stanęło więc na rybie. W naiwności swojej myślałam, że tak będzie prościej – przecież Żydzi znani są ze swych rybnych potraw. Ależ skąd! Im wolno spożywać jedynie ryby posiadające zarazem i płetwy, i łuski. Obawiałam się,
że nie potrafię przyrządzić ryby z łuskami, ale na szczęście okazało się, że musi posiadać ona wspomniane atrybuty w naturze, a na talerzu już nie. Uff, odetchnęłam. Jajka mogą być tylko białe (cóż za ornitologiczny rasizm!), więc poinformował mnie nawet, gdzie w dzielnicy takowe się sprzedaje. Gorsza sprawa z wyposażeniem kuchni. Otóż moich sprzętów nie pobłogosławił rabin (zaczęłam się pomału zastanawiać, czy wierzący Żydzi odwiedzają tylko siebie nawzajem i nigdy nie chodzą do znajomych gojów)… Yves znalazł jednak wyjście z sytuacji. Otóż zapowiedział mi, że obłoży moje fajerki folią aluminiową. Struchlałam, mając przed oczyma wizję jakiegoś
megapożaru z latającymi po dzielnicy strzępkami aluminium, ale trzymałam się dzielnie i słuchałam dalej. W końcu nadszedł ten dzień. Odstawiony jak stróż w Boże Ciało, o przepraszam – jak żyd w Chanukę, sąsiad zadzwonił do drzwi (oczywiście nie umówiliśmy się na sobotę). Gdy tylko przestąpił próg, zaczęły się problemy. Poszedł popatrzeć, jak mąż gotuje. No i zaraz poleciał do domu, bo przecież nie można kroić cebuli na niepobłogosławionej przez rabina desce! Folia aluminiowa posłużyła mu do obłożenia nie samych fajerek, tylko prętów nad nimi umieszczonych. Wtedy dopiero pozwolił nam postawić na kuchni przyniesione przez siebie (a jakże!) gary. Skontrolował też ryż w celu sprawdzenia, czy nie błąkają się w nim niekoszerne
robaczki (?), po czym pokazaliśmy mu rybę. I tu – dramat! Nie dostaliśmy wspólnie ustalonego gatunku. Czy to ma płetwy i łuski? – zapytał strwożony sąsiad. – Ma, zapewnialiśmy, bo kupując, sprawdziliśmy to. Niestety, nie wystarczyło mu to zapewnienie, więc… pobiegł do siebie, sprawdzić w internecie, czy tego właśnie stwora wolno mu jeść. Mąż zaczął się denerwować: najwyżej będzie żarł sam ryż i tyle! Ryba była w porządku, gdy jednak przyszło do podania jej, zakiełkowała we mnie wątpliwość: a talerze? Skoro przyniósł własne garnki, to może talerze też powinien? Zasugerowałam mu to, za co omal mnie nie ozłocił i… znów popędził do domu!
No i wszystko zaczęłoby się śpiewająco dobrze, gdyby nie to, że wróciwszy, sąsiad rzucił okiem do kuchni i zobaczył mojego chłopa, myjącego jego koszerną deskę do krojenia. „Nie!!!” – wykrzyknął rozpaczliwie, nie wiedząc zresztą, że raz już ją umyłam podczas któregoś z jego wypadów. Zabrał ją mężowi z rąk, jąkając coś, że nic nie szkodzi. Mąż
wszystkie elektroniczne zamki bramy (prąd!), a on mi na to, że nie ma i tak po co wchodzić. Dlaczego? Albowiem zatrzasnął własne drzwi z kluczami w środku i nic nie może zrobić. Za godzinę, jak skończy się szabat, to pożyczy od kogoś piłę i przepiłuje drzwi (nie ma mowy o ślusarzu, zbyt duży wydatek – już raz piłował). Zaprosiłam go
do dziś jest święcie przekonany, że deska skończyła w koszu na śmieci. Ewentualnie w maszynie do wyparzania z naszego gojowskiego płynu do naczyń i gąbki. Reszta wieczoru nie dała się już nam we znaki. Pocieszyła mnie zresztą koleżanka, opowiadając, że przydarzyła jej się niemal identyczna historia, tyle że… ryba była bez płetw i jej żydowscy goście zjedli tylko warzywa i deser! Od tamtej pory zresztą zaprasza ich już tylko na podwieczorek dla dzieci. Drugi raz przyszło nam gościć tego dość oryginalnego człowieka w sytuacji kryzysowej. W środku surowej jak na paryskie warunki zimy spotkałam go pod bramą. Był szabat, więc uczynnie otworzyłam
więc na tę godzinę do nas. Przez ten czas ani szklanki wody się nie napił, no bo przecież koszernych szklanek nie mamy. Nawiasem mówiąc jego synowi udało się w końcu inaczej otworzyć drzwi. Generalnie chłopak trochę się wstydzi pewnych gestów ojca. Wcale się nie dziwię, bo kiedyś wcześnie rano miałam ściszyć głośniki w jego pokoju. No a jaki normalny osiemnastolatek ucieszyłby się, że obca kobieta biega mu po pokoju o siódmej rano, gdy on leży w łóżku? Tego chłopca rzadko widujemy z mycką, za to nosi młodzieżową, wełnianą czapkę – nawet w domu. Ja myślałam, że to z tego zimna, ale już wiem, że to zamiast mycki. No cóż, muszę się jeszcze wiele nauczyć. Pewnego wieczoru, gdy poszłam zapalić sąsiadowi światła, ten obdarzył nas worem ubrań dziecinnych, które zostały mu po córce niedoszłej (nienawróconej) żony. Niestety, był szabat i sąsiad wytłumaczył mi, że nie może mi z tego powodu pomóc przenieść wora do naszego mieszkania. Mąż ubawił się setnie i skomentował za jego plecami: „No i na dodatek to wszystko robi z niego źle wychowanego faceta”. Kiedyś w piątek wracałam do domu koło godziny siódmej. Czekał w drzwiach – a często to robi – i zapytał, czy może zapalić u nas świeczkę od ognia, bo jak mu gasiłam rano gaz, to zapomniał sobie szabatowy ogień zapalić. Zaprosiłam go do środka, pytając męża, gdzie są zapałki. Yves zaznaczył jednak, że musi to być ogień, który… już się pali, a ja takowego nie miałam.
Powiedział, żebym go zawołała, jak będę gotować kolację. Nie miał szczęścia biedak, bo akurat robiłam placek i potrzebny był mi jedynie piekarnik. Za piętnaście ósma postanowiłam jednak podgrzać ulubiony makaron córki, częściowo także dlatego, żeby sąsiada nie zawieść, więc poszłam po niego, aby mógł sobie wziąć „ogień, który już się pali”. Okazało się, że jest… za późno. Świeczkę należało zapalić, zanim nadejdzie szabat, a ten już nadszedł. Yves przeprosił mnie za kłopot i dorzucił, że nie miał odwagi wytłumaczyć mi tego szczegółu, bo miał wrażenie, że jest już i tak wystarczająco upierdliwy. Odpowiedziałam mu, że następnym razem wystarczy być szczerym. I zostawiłam go w ciemnościach. Trudno. Naszła mnie jednakże później taka refleksja – jak to jest z tymi religiami, że ludzie kurczowo się ich trzymają, jednocześnie wstydząc się tego trochę? Czy naprawdę nie można by religii choć ździebko zmodernizować, choćby na tyle, żeby tak nie utrudniały ludziom życia? Bo z jakiej paki, pytam się, siedzieć w ciemnościach? Lubię słuchać o innych kulturach i religiach, lubię uczestniczyć w innych obrzędach (Yves często wymawia nad nami błogosławieństwo, takie oklepane, ale zawsze, gdy mu w czymś pomożemy). Ale, niestety, nie mogłabym znieść takiego mieszania się w życie prywatne (patrz katolicyzm a in vitro!) i społeczne wyznawców. Chyba nawet w imię przetrwania pewnego dziedzictwa kulturowego, co Żydom udaje się nieźle. Jednak czy religia jest do tego niezbędna? Na to nie mam, na razie, odpowiedzi. Może Yves ma? W końcu tyle jeszcze pytań mam do zadania temu intrygującemu sąsiadowi. Spróbuję nie zapomnieć, gdy znów przyjdzie mi u niego zapalać światło w szabat. AGNIESZKA ŚWIRNIAK Paryż
REKLAMA
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
LISTY Sromota, że dziw Był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni kronikarze wspominają, iż mrozy lute zaniedbaną elektryczność zniszczyły, w chłodzie i mrokach południową rubież skrywając. Samodzierżawca pospołu z wrażym krajem sąsiednim spisek mglisty uknuwszy, skutecznego zamachu był dokonał. W tragedii bohaterską śmiercią poległ większy bliźniak, kompletnie ubezwłasnowolniony przez bliźniaka mniejszego. A gdy świat cały trwogą bolesną ogarnion spieszył z pielgrzymką, by najgenialniejszemu politykowi wszech czasów cześć należną oddać, wonczas to właśnie wulkan złośliwie ożywion peregrynację kompletnie sparaliżował. W Warszawie widywano mogiłę i krzyż; odprawiano więc egzekwie i dawano jałmużny, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki. Deszcze ulewne smugami samolotowymi wywołane po trzykroć kraj powodziami spustoszyły, lud boży dotkliwie doświadczając, słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno, że dziw nad dziwy! Nigdy jeszcze działania władców tak potwornych spustoszeń nie poczyniły, sromotą ojczyznę okrywając. W roku tym nawet święta w dni zwyczajowo wolne od pracy przypadły, udręczony lud należnej im radości pozbawiając. Jest jednak i nadziei iskierka. Opatrzność na szczęście prezesa pana nam dała. Wszak jego to jedynie komunik szabel nie złożył i bohatersko święto Trzech Króli nam wywalczył... Jerzy Myślicki
Ono nie, ale oni… Po świętach naszła mnie taka oto refleksja; mając na uwadze słowa jednej z licznych kolęd, cytuję: „Ono w żłobie, nie na tronie…” – dostojnicy Krk postanowili to sobie z nawiązką odbić i zaczęły się trony, dewony, patefony, megafony – a to wszystko dla MAMONY! J23
do tamtej Zimy Stulecia… Wtedy perturbacje trwały dwa tygodnie i się skończyły. Dzisiaj bałaganowi i dezorganizacji na kolei końca nie widać. Przed złodziejskimi „reformami” na kolei ostrzegali ekolodzy – wyśmiewano ich. Dzisiaj pokutują za to tysiące podróżnych.
Tak mówiono za tzw. „komuny” na Polskie Koleje Państwowe. Jakie one były, takie były, ale taki bałagan, jakiego świadkami jesteśmy teraz, był po prostu nie do pomyślenia. Pociągi były spóźnione, ale kursowały mimo jeszcze gorszych warunków pogodowych. Pamiętam tylko jedno takie bezhołowie – była to zima 1978/79. Jednak to, co ma miejsce teraz, nie przystaje
U nas osoby, które pracują 40 godzin w tygodniu, to tylko pracownicy z budżetówki (nauczyciele, policja, urzędnicy). Reszta haruje jak woły, bo albo musi wyżywić rodzinę, albo żyje pod presją znajomych i rodziny (właśnie ten okres sam przeżywam). Gdyby wszyscy nasi
problem. Wtedy rejestrowane bezrobocie byłoby u nas minimalne. W najgorszym położeniu są ludzi młodzi, ambitni. Gdybym miał się cofnąć do czasów szkolnych i przypomnieć sobie wszystkich moich kolegów i koleżanki, to wniosek byłby jeden: albo stąd wyjedziesz, albo nie warto było nawet szkoły zawodowej kończyć. Tych, którym się udało i mają dobrą pracę w naszym jądrze ciemności, policzyłbym na palcach jednej ręki. System szkolnictwa stał się zbędny. Wszyscy, którzy tu zostali, nigdy nie pisali CV czy listu motywacyjnego, a pracodawcy pewnie nie wiedzą, co to jest. I co mi pozostaje? Albo pójdę do pracy na 60 godz. w tygodniu za 1100 zł, albo pozostanę bezrobotny i będę chodził z ksywką leniwca. Apeluję więc do wszystkich: zróbmy coś! TheFireCrow
Postanowienie noworoczne
Z PKP zrobiono kilka osobnych przedsiębiorstw, które nie są w stanie dogadać się ze sobą. Odnoszę wrażenie, że chodziło o to, by prędzej czy później polskie koleje zbankrutowały, a na ich miejsce mogli wejść Niemcy, Francuzi czy jeszcze ktoś tam inny. To widać na wszystkich przystankach kolejowych, które za c.k. Austro-Węgier były wizytówką tejże monarchii! Podobnie było w tym „okropnym i siermiężnym” PRL-u, gdzie pociągi były jednym z podstawowych środków transportu, ale kolej była oczkiem w głowie władzy. Zima obnażyła 20-letnie zaniedbania w zakresie kolejnictwa i nie tylko. Przez 20 lat nie zrobiono NICZEGO, by zmodernizować polskie koleje, a wręcz odwrotnie – niszczono wszystko z uporem idioty. Teraz przyszła za to zemsta – szkoda tylko ludzi, którzy muszą koczować na dworcach lub wlec się w spóźnionych pociągach. Zatem co robić? To oczywiste: anulować kretyńskie reformy i doprowadzić PKP do status quo ante 1989, kiedy kolej jeszcze zarabiała na siebie i państwo. R.K. Leśniakiewicz
Smutek prowincji Polskie Kuleje Państwowe
SZKIEŁKO I OKO
Bezrobocie powinno być głównym tematem współczesnej polityki polskiej. Mieszkam w miejscowości liczącej ok. 5 tys. mieszkańców. Przedsiębiorców jest u nas mnóstwo, więcej niż w pobliskich gminach, a jednak... największe w powiecie bezrobocie trafiło właśnie na nas. Dlaczego? Większość pracuje na czarno, po 10–12 godzin, często w soboty, a niektórzy nawet w niedziele, mimo że nadgodziny w pracy na czarno to jakaś połowa normalnej stawki.
mieszkańcy pracowali po 40 godzin tygodniowo, byli zarejestrowani i dostawali prawdziwą minimalną stawkę, to pracodawcy by się o nas bili (tworząc drugą zmianę, zatrudnialiby ludzi, by nie zwolnić z produkcją). Dojeżdżaliby do nas ludzie z pobliskich gmin, których dotyczy ten sam
Od paru tygodni rozwieszam i rozkładam na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu ulotki „FiM”. Sąsiedzi również mieli okazję poczytać, co publikujecie, bo słupy informacyjne w moim miasteczku też czasem obwieszam. Jestem przekonany, że taka „praca u podstaw” ma sens i że wielkie billboardy, tysiące wydane na reklamę i inne komercyjne chwyty to nie wszystko.
19
Gdyby tak każdy Czytelnik do swoich postanowień noworocznych dołączył decyzję o tym, że wydrukuje choć kilka ulotek i rozwiesi je w dozwolonych miejscach, takich jak słupy ogłoszeniowe, tablice informacyjne, czy po prostu wrzuci sąsiadom do skrzynek na listy… Tak samo przeczytane numery można zostawić w widocznym miejscu, żeby inni mogli poczytać. Wydaje mi się, że sprzedaż gazety wzrosłaby znacznie – a co za tym idzie – świadomość społeczeństwa. Dzięki temu być może w wyborach parlamentarnych szala zwycięstwa przechyliłaby się bardziej na lewo… Mam również propozycję dla redakcji, aby zaprojektować plakaty w formacie A3, które chętni mogliby pobrać ze strony „FiM” i wydrukować (praktycznie w każdym punkcie ksero). Dodatkowe ulotki z szokującymi informacjami, których nie ma na czołówkach gazet i w TV (na temat klerykalizmu w Polsce) również by się przydały. Pozostawiam do przemyślenia. Życzę wszystkim, żeby nadchodzący rok przyniósł zmiany na lepsze. Czytelnik Od redakcji Przyłączamy się do sugestii naszego Czytelnika i dziękujemy za pomoc, jakiej tysiące spośród Was udzielają, aby przesłanie naszego tygodnika docierało do jak najszerszej rzeszy ludzi. Obiecujemy rozważyć sugestie zawarte w powyższym liście. Redakcja
Prenumerata redakcyjna Dla naszych Czytelników, którzy pragną otrzymywać swój ulubiony tygodnik prosto do domu, drukujemy poniżej wzór przekazu na prenumeratę roczną. Wystarczy pobrać identyczny druk, wypełnić, uiścić odpowiednią kwotę (201,90 zł dla prenumeraty rocznej, 97,50 zł – półrocznej i 46,80 zł za I kwartał 2011 r.), a my każdego tygodnia będziemy wysyłać do Państwa najnowszy numer „Faktów i Mitów”. Zamawiający prenumeratę roczną otrzymają prezent niespodziankę z logo „Faktów i Mitów” oraz gwarancję niezmiennej ceny do końca okresu prenumeraty. Wpłaty można również dokonać na przekazie pocztowym w placówce pocztowej na nasz adres: Błaja News Sp. z o.o., ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, z podaniem Państwa dokładnych danych adresowych.
20
G
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
ierek, obejmując władzę w kraju, miał ambitne plany uczynienia z Polski państwa, w którym nie będzie więźniów politycznych. Wypuszczono więc na wolność niemal wszystkich więźniów sumienia, w tym skazanych jeszcze podczas strajków studenckich w Marcu ’68, m.in. Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Jednak w spadku po poprzedniej ekipie Władysława Gomułki został do rozwiązania problem rozbitej właśnie organizacji konspiracyjnej „Ruch”. Organizacja ta powstała pod koniec lat 60. i miała na celu rewolucyjną walkę z obowiązującym w Polsce systemem władzy. Na jej czele stali: Stefan Niesiołowski, Andrzej Czuma oraz Emil Morgiewicz (dwaj pierwsi są obecnie znanymi politykami PO). W sumie organizacja liczyła około stu członków i ograniczała się głównie do kolportażu ulotek, malowania na murach antykomunistycznych haseł czy też aktów wandalizmu, takich jak na przykład zrzucenie z Rysów w Tatrach przez Niesiołowskiego i Benedykta Czumę (brat Andrzeja Czumy) tablicy poświęconej Leninowi. Bezpieka tradycyjnie już, dzięki tajnym współpracownikom (w tym wypadku Sławomir Daszuta), miała dość dobrze rozpracowane to środowisko i pilotowała jego poczynania. Kiedy konspiratorzy postanowili wysadzić w powietrze muzeum Lenina w Poroninie, bezpieka wkroczyła do akcji, aresztując w zasadzie wszystkich członków organizacji. Większość wkrótce zwolniono, jednak trzydziestu osobom wytoczono procesy karne. Tak zakończyła się kariera „Ruchu”. Niesiołowski i Czuma dostali kary po siedem lat więzienia, jednak – jak to w PRL-u zwykle bywało – po trzech latach odzyskali wolność na mocy amnestii: Innym spektakularnym wydarzeniem w tym okresie był wyczyn braci Jerzego i Ryszarda Kowalczyków, którzy 6 października 1971 roku podłożyli bombę pod aulę Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, gdzie następnego dnia miały się odbyć uroczystości z okazji Dnia Milicjanta. Ładunek na szczęście eksplodował w nocy, nikomu nie czyniąc szkody, jednak aula, biblioteka akademicka oraz stołówka zostały doszczętnie zniszczone. Kowalczyków szybko ujęto i pod zarzutem terroryzmu skazano – Jerzego na karę śmierci, a Ryszarda na 25 lat więzienia. Jednak Rada Państwa pod naciskiem wielu środowisk skorzystała z prawa łaski, zmieniając wyrok śmierci na 25 lat więzienia. Obaj bracia wyszli na wolność w połowie lat osiemdziesiątych. Równocześnie Służba Bezpieczeństwa prowadziła zakrojoną na szeroką skalę operację „Jesień ’70”, mającą na celu zneutralizowanie najaktywniejszych uczestników właśnie zakończonych robotniczych protestów. W ramach tej akcji typowano odpowiednie osoby i stosowano wobec nich
HISTORIA PRL (39)
Otwarcie na świat
Polityka zagraniczna Edwarda Gierka polegająca na otwarciu się Polski na świat i umożliwieniu Polakom wyjazdów do krajów zachodnich miała dużo większy wpływ na świadomość i nastroje społeczne niż lata pracy Radia Wolna Europa. Miała też niebagatelne znaczenie dla późniejszej działalności opozycyjnej i powstania „Solidarności”. całą gamę środków, na przykład rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze, próby kompromitacji, zastraszania i szantażu (zwolnienie z pracy lub powołanie do wojska), a przede wszystkim – pozyskania do współpracy. Lech Wałęsa w swojej książce „Droga nadziei” napisał: „Prawdą jest, że rozmowy były. I prawdą jest, że z tego spotkania nie wyszedłem zupełnie czysty. Postawili warunek: podpis! I wtedy podpisałem”. Tylko od stycznia 1971 roku, w ciągu dwóch miesięcy, w samym tylko Trójmieście bezpieka pozyskała 145 nowych tajnych współpracowników. Efektem tej operacji było m.in. to, że podczas rozruchów w czerwcu 1976 roku (Radom i Ursus) na Wybrzeżu panował względny spokój. Tak pokrótce przedstawiała się opozycja początku lat siedemdziesiątych, za którą wtedy bez wątpienia nie stała żadna głębsza ideologia ani myśl polityczna czy poparcie społeczne. Coraz bardziej natomiast mógł na nie liczyć sekretarz generalny PZPR Edward Gierek. Fakt, że wychowywał się on we Francji, a później Belgii, miał niebagatelny wpływ na politykę zagraniczną ówczesnej Polski. Gierek, który władał językiem francuskim i orientował się w realiach Europy Zachodniej, nie traktował polityków zza żelaznej kurtyny w sposób nieufny, co cechowało jego poprzedników. 31 maja 1972 roku doszło do pierwszej w historii wizyty prezydenta USA w Polsce. Warto też podkreślić, że przyjazd Richarda Nixona obył się bez jakichkolwiek
uzgodnień z Moskwą, a radziecki przywódca Leonid Breżniew o planowanej wizycie dowiedział się z... materiałów operacyjnych KGB. Później, przez całą epokę Gierka, kolejni amerykańscy prezydenci odwiedzali Polskę: w 1975 roku – Gerald Ford (na zdjęciu z Gierkiem), a dwa lata później – Jimmy Carter. Natomiast w 1974 roku to Gierek udał się za ocean, gdzie podpisał deklarację o polsko-amerykańskiej współpracy (pamiętajmy, że był to okres zimnej wojny). W efekcie porozumienia otwarto placówki dyplomatyczne – polską w Nowym Jorku i amerykańską w Krakowie, a także ustanowiono regularną linię lotniczą oraz oceaniczną między obydwoma krajami. Nawiązano również szerszą współpracę handlową i naukową oraz kontakty z amerykańską Polonią. Oczywiście w orbicie zainteresowań Gierka nie mogło zabraknąć Francji. 2 października 1972 roku polski przywódca gościł w Paryżu – była to pierwsza po wojnie zagraniczna wizyta przedstawiciela Polski na najwyższym szczeblu. Odbyła się ona z wielką pompą – Pola Elizejskie na całej długości były udekorowane polskimi flagami, a Gierek w swoich przemówieniach ujął Francuzów znajomością języka oraz kultury francuskiej. Jako ciekawostkę warto przypomnieć, że Gierek w 1934 roku został aresztowany i wydalony z Francji bez możliwości powrotu za udział w strajku, a w 1972 roku powrócił nad Sekwanę z honorami głowy państwa. Wizyta ta była szeroko komentowana w kraju,
a Francja znów stała się najważniejszym polskim sprzymierzeńcem wśród państw Europy Zachodniej. W czerwcu 1975 roku Polskę rewizytował francuski prezydent Valery Giscard d’Estaing. Istotne zmiany zaszły również w relacjach Polska–RFN, gdyż Bundestag po dwóch latach sporów ratyfikował wreszcie układ Józef Cyrankiewicz-Willy Brandt zatwierdzający granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. Niestety, równocześnie Federalny Trybunał Konstytucyjny wydal decyzję, że prawdziwe Niemcy wciąż istnieją w granicach z 1937 roku, a wspomniany traktat nie będzie obowiązywał ich po zjednoczeniu. Dlatego sprawę tę ostatecznie uregulował dopiero (45 lat po wojnie!) rząd Tadeusza Mazowieckiego, który wyegzekwował wprowadzenie stosownej deklaracji o trwałości polskiej granicy zachodniej jako jeden z warunków postawiony Niemcom podczas procesu zjednoczenia. Tak więc kolejny (oby ostateczny) układ podpisali 14 listopada 1990 r. w Warszawie ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec – Krzysztof Skubiszewski oraz Hans-Dietrich Genscher Edward Gierek odwiedził większość europejskich krajów, gdzie zwykle załatwiał wiele istotnych kwestii ekonomicznych. Przy okazji wytworzyła się też przyjaźń między nim a kanclerzem RFN Helmutem Schmidtem. Obaj panowie spotykali się nawet wtedy, gdy byli już na emeryturze. Wtedy, kiedy byli u władzy, spotkania przynosiły
wymierne korzyści: RFN wypłacił Polsce 1,3 miliarda marek tytułem zwrotu rent i emerytur należnych polskim robotnikom przymusowym w III Rzeszy. Uruchomiono też proces wypłacania odszkodowań dla więźniów obozów koncentracyjnych – w pierwszej kolejności ofiar eksperymentów medycznych. Ponadto Niemcy udzieliły Polsce nisko oprocentowanego kredytu w wysokości miliarda marek, którego część spłaty rząd polski mógł przeznaczyć na rzecz ofiar wojny. Z drugiej zaś strony Polska zobowiązała się ułatwić wyjazd do RFN polskim obywatelom mającym niemieckie korzenie w ramach tzw. akcji „łączenia rodzin”. W ramach tej akcji wyjechało z Polski około dwustu tysięcy Ślązaków, Mazurów i Słowińców. Analizując szerokie kontakty Polski z Zachodem, nie należy zapominać, że nasz kraj należał wtedy do Układu Warszawskiego, w którym rolę hegemona odgrywał ZSRR. Dlatego jak najlepsze kontakty z „wielkim bratem” leżały po prostu w polskim interesie. Gierek często też powtarzał, że Polska póty będzie krajem silnym i wiarygodnym dla świata, póki nie będzie awanturnicza. Dlatego ze wszech miar pilnował swoich wysokich notowań na Kremlu. Często też zapraszał do Polski Leonida Breżniewa. Dla wielu te wizyty pachniały czołobitnością, jednak Gierek po prostu umiał zjednać sobie radzieckiego przywódcę. Zapraszał go na wielkie budowy (jak chociażby jego „oczko w głowie” – Huta Katowice) i nadawał rozmaite wyróżnienia (w tym wypadku – Honorowego Budowniczego Huty Katowice), a gdy Breżniew, z wykształcenia metalurg, był tym rozanielony, Gierek sprytnie przechodził do konkretów, zwykle zyskując to, co zamierzał. Ze sporym niezadowoleniem kręgi inteligencji przyjęły uhonorowanie Breżniewa najwyższym polskim odznaczeniem – orderem Virtuti Militari. Jednak Gierek swym adwersarzom odpowiadał, że kawalerom Orderu Orła Białego jakoś nie przeszkadza fakt, iż jako jedna z pierwszych otrzymała go caryca Katarzyna II. Na otwarciu Polski na świat zyskiwali przede wszystkim zwykli obywatele, którzy wyjeżdżali w celach zarobkowych do krajów Europy zachodniej (np. do Austrii można było podróżować bez wiz) czy też na oficjalne kontrakty zagraniczne, m.in. do Indii, Chin oraz krajów arabskich. Wielki exodus ludności nastąpił również do USA. Do dziś są w Polsce regiony, jak na przykład Podhale lub Podkarpacie, gdzie w zasadzie każda rodzina ma kogoś w Ameryce. Ciekawym rozwiązaniem było umożliwienie obywatelom podróżowania po krajach bloku wschodniego tylko na podstawie dowodu osobistego oraz książeczki walutowej. Wielu ludzi zaczęło korzystać z tego w celach handlowych. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
C
hociaż katolicyzm różni się prawie pod każdym względem od pierwotnego chrześcijaństwa, to papieże głoszą, że Kościół katolicki został założony przez Jezusa Chrystusa (Mt 16. 18), a oni sami są następcami apostoła Piotra i sprawują najwyższą władzę w zakresie rządzenia i nauczania. Skrzętnie przy tym pomijają dwie sprawy: że słowa z Ewangelii Mateusza (16. 18), na które się powołują, są późniejszym dodatkiem redakcyjnym, a Kościół jako instytucja powstał dopiero w IV wieku, za czasów cesarza Konstantyna, i że to cesarz jest rzeczywistym założycielem oraz twórcą potęgi religijno-politycznej, jaką stanowi Kościół rzymskokatolicki.
W taki właśnie sposób, a także kupcząc fałszywymi relikwiami, odpustami i urzędami kościelnymi (symonia), Kościół umacniał swoją władzę i poszerzał swoje wpływy, nieustannie ingerując w sprawy poszczególnych państw. Zamiast postępować w myśl słów Chrystusa: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18. 36), papiestwo postępowało w myśl zasady Augustyna (354–430), który głosił, że państwa ziemskie muszą być poddane Kościołowi. Papiestwo bardziej ceniło sobie nauki tzw. ojców Kościoła niż Chrystusa. Dlatego też pomiędzy nauką biblijną a doktryną Kościoła katolickiego istnieje tak ogromna przepaść. Doktryna katolicka bowiem opiera się głównie
OKIEM BIBLISTY istocie, że dla ich zbawienia konieczne jest całkowite poddanie kapłanowi rzymskiemu (Pontifex Romanum)”. Kościół stał się więc uzurpatorem zarówno najwyższej władzy i prawdy, jak i szafarzem rozlicznych łask bożych, bez których nikt – jak uczy – nie może być zbawiony. Dekret soboru florenckiego z 1442 roku głosił: „Święty Kościół katolicki (...) niezłomnie wierzy, wyznaje i głosi, że nikt, kto pozostaje poza Kościołem katolickim, nie tylko poganin, ale także Żyd, heretyk, schizmatyk, nie może być uczestnikiem życia wiecznego, lecz pójdzie w »ogień wieczny zgotowany diabłu i jego aniołom« (Mt 25. 41), chyba że zanim zakończy życie, zostanie przyjęty do niego. Bowiem związek z ciałem Kościoła
Historia katolicyzmu to przede wszystkim historia soborów i doktryny, która przez te sobory lub papieży była formułowana jako obowiązujące dogmaty. Są to również dzieje kultu religijnego, który został ujęty w sztywne ramy i od którego rzekomo zależy zbawienie wiernych. Kościół uzależnił bowiem zbawienie od przyjęcia sakramentów i posługi „wyświęconych” duchownych. Najgorsze jest to, że przyjęcie w poczet członków Kościoła następuje najczęściej bez możliwości wyrażania własnej woli, ponieważ dokonuje się przez fałszywy chrzest – zwykle udzielany w okresie niemowlęctwa. Poza tym wierni Kościoła katolickiego zobowiązani są wierzyć nie tylko w nicejsko-konstantynopolitańskie
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (54)
Podsumowanie dziejów fałszu Historia soborów i dogmatów dowodzi, że chociaż rzymski katolicyzm wyrósł z pierwotnego chrystianizmu, to jego doktryna, forma kultu i organizacja niewiele mają wspólnego z ewangelicznym chrześcijaństwem. Na ten fakt zwracali uwagę wszyscy dysydenci i reformatorzy, którzy zakwestionowali roszczenia Kościoła i papiestwa, a zwłaszcza jego hierarchiczną strukturę oraz wszystkie antychrześcijańskie – niezgodne z Biblią – elementy. Podkreślali, że Kościół ten nie ma nic wspólnego z Jezusem, nie jest więc „oblubienicą Chrystusa”, lecz „wielką wszetecznicą” (Ap 17. 1), która „uprawia nierząd z królami” i zwodzi mieszkańców ziemi (Ap 17. 2). Wszystko bowiem, co Kościół rzymskokatolicki otrzymał: uprzywilejowany status prawny, władzę sądowniczą nawet w sprawach świeckich, dobra materialne, dotacje czy ulgi podatkowe, zawdzięcza głównie cesarzowi Konstantynowi oraz jego następcom. Kościół rzymskokatolicki nie poprzestał na tym, ale sporządził fałszywą donację cesarza Konstantyna (VIII w.), aby zaistnieć jako państwo. Co więcej, przez dwa wieki prowadził krucjaty przeciwko mieszkańcom Ziemi Świętej, przeciwko albigensom i waldensom. Ponadto podbijał ziemie pogan, „ewangelizując” nowe kontynenty, a Inkwizycja tępiła wszelkie przejawy wolności sumienia i wyznania. Skazywała na więzienie, tortury i śmierć „heretyków” oraz „czarownice”, konfiskując jednocześnie ich dobra.
na wspomnianych poglądach ojców Kościoła, ewoluującej Tradycji, określanej przez sobory lub papieży jako nieomylna i obowiązująca, a tylko po części na Piśmie Świętym, i to jeszcze specyficznie interpretowanym. Przykładów takich zafałszowań i sprzeczności doktryny katolickiej z nakazami Pisma Świętego jest sporo. O wielu z nich była mowa w prezentowanym cyklu „Historia soborów i dogmatów”. Warto tu jedynie przypomnieć, że najbardziej rażące roszczenia wysunięte zostały w bulli papieża Bonifacego VIII „Unam sanctam” (1302 r.), w której uznał się on za najwyższego władcę – zwierzchnika królów i cesarza. „Bulla uchodziła za punkt kulminacyjny roszczeń średniowiecznego papiestwa, i niewątpliwie Bonifacy chciał, żeby była ona potwierdzeniem najwyższej, jeśli nie jedynej, władzy sprawowanej przez papieża w sferze świeckiej i duchowej” (M.D. Knowles, D. Obolensky, „Historia Kościoła”, t. 2, Warszawa 1986, s. 258). A zatem papiestwo żądało od swoich wiernych całkowitego posłuszeństwa, bez którego nikt nie mógł nawet myśleć o zbawieniu. Oto fragment papieskiego dokumentu: „Ponadto ogłaszamy, stwierdzamy, definiujemy i mówimy każdej ludzkiej
Święty Augustyn – obraz Philippe’a de Champaigne
jest tak wielkiej wagi, że sakramenty Kościoła pomocne są do zbawienia tylko dla tych, którzy w nim pozostają (...), a nikt nie może być zbawiony, niezależnie od tego, jak wiele jałmużny udzielał, nawet jeśli przelał swoją krew w imię Chrystusa, o ile nie pozostaje na łonie i w jedności z Kościołem katolickim”. Oczywiście, w świetle Pisma Świętego twierdzenia te są fałszywe. Jednak w tamtym czasie nieposłusznym i kwestionującym roszczenia Rzymu oraz wszystkim, którzy chcieli wierzyć i rozumieć inaczej, którzy chcieli czytać i tłumaczyć Biblię na języki narodowe, groziło oskarżenie o herezję, a następnie tortury, potępienie i spalenie na stosie. W najlepszym razie, szczególnie wobec władców, Kościół stosował klątwę oraz interdykt, który zwalniał wiernych od posłuszeństwa królowi i zakazywał im udzielania mu jakiejkolwiek pomocy. Oto co Józef Siemek pisze o tej straszliwej broni: „Klątwa, zwana także ekskomuniką lub anatemą, trzymała ludzkość w obłędnym strachu przez wieki, docierała do każdego zakątka, zagrażała każdemu człowiekowi. Klątwa strącała z tronów, wypędzała z domu i z kraju, rzucała poszczególne jednostki, grupy i całe narody przeciw sobie”(„Śladami klątwy”, Warszawa 1966, s. 15).
wyznanie wiary, ale również w nieodzowność i skuteczność fałszywych sakramentów, fałszywą naukę o przeistoczeniu, czyściec, piekło oraz w kult Marii, świętych, ich relikwii i obrazów. Do tego wszystkiego dochodzi antybiblijny podział wiernych na duchownych i świeckich, co w praktyce oznacza, że przywilej zarządzania i nauczania spoczywa tylko w rękach duchownych, od których świeccy są całkowicie uzależnieni od narodzin aż poza grób, ponieważ poza Kościołem – jak głosi doktryna katolicka – nie ma zbawienia. To oczywiście tylko nieliczne fałszywe elementy systemu papieskiego. W pewnym stopniu wyjaśniają one jednak, dlaczego w historii Kościoła rzymskokatolickiego było tylu dysydentów, i to wśród samych duchownych, którzy nie mogli pogodzić się z odstępstwem Kościoła od Pisma Świętego i przedkładaniem Tradycji nad Biblię, z demoralizującym stylem życia kleru oraz z autorytarną władzą papieży, ich arogancją i pychą, tak wyrazistą chociażby we wszystkich tytułach papieskich. Ponieważ Kościół nie był otwarty na odnowę duchową i moralną oraz obstawał przy swych fałszywych naukach, reformatorzy uznali, że nie jest Kościołem Chrystusowym. Podobną myśl wyraził również
21
współczesny wybitny znawca katolicyzmu Józef Keller, który pisze: „Jezus nie chciał takiego Kościoła i nie założył go” („Katolicyzm”, s. 7). Spoglądając wstecz poprzez stulecia ku minionym soborom, można więc bez przesady powiedzieć, że wszystkie one, począwszy od pierwszych siedmiu (tylko te Kościół prawosławny uznaje za powszechne i wiążące), sprzeniewierzyły się nauce Chrystusa. Przypomnijmy, że pierwsze wspomniane sobory zwoływane były przez cesarzy i obradowały pod ich nadzorem. Zajmowały się głównie zdefiniowaniem dogmatu Trójcy Świętej, chrystologią, ale również sformułowaniem dogmatów maryjnych oraz kultu świętych, relikwii i obrazów. Przedmiotem późniejszych soborów, kiedy to zwoływał je sam papież, który również przewodniczył obradom i określał ich cele oraz zatwierdzał jego uchwały, były głównie sprawy polityczne, organizacyjno-kościelne, dotyczące nauki o sakramentach, walki z „herezją” (albigensi, waldensi), tzw. Wielkiej Schizmy oraz koncyliaryzmu, który został również potwierdzony na soborze w Bazylei (1431 r.). Niestety, już w połowie XV wieku ruch koncyliarski (domagający się podporządkowania papieży soborom) zakończył się fiaskiem. Doszło do wybuchu reformacji i zwołania soboru trydenckiego, który jednak zamiast doprowadzić do pojednania z protestantami, zradykalizował katolickie stanowisko i jeszcze bardziej je zdogmatyzował. Był to bowiem sobór o charakterze kontrreformacyjnym, na który Marcin Luter zareagował pamfletem zatytułowanym: „Przeciwko rzymskiemu papiestwu założonemu przez diabła”. Zresztą w podobnym duchu przebiegały również obrady I Soboru Watykańskiego, który jedynie wezwał protestantów do powrotu na łono matczynego Kościoła. Poza tym papież Pius IX ogłosił jeszcze jeden dogmat: o nieomylności biskupa Rzymu w sprawach wiary i moralności i jego prymacie, czym jeszcze bardziej pogłębił przepaść pomiędzy katolicyzmem, prawosławiem i protestantyzmem. Dodajmy, że całość dogmatyki katolickiej pozostała zasadniczo nienaruszona również na II Soborze Watykańskim. Nie zmalały też roszczenia papiestwa – zmieniły się jedynie formy i metody prowadzące do celu. Jak widać, dzieje katolicyzmu, jego soborów i dogmatów to dzieje niezliczonych zafałszowań, które nie pozostawiają jakichkolwiek złudzeń co do tego, że „Kościół rzymskokatolicki jest i pozostaje »Kościołem dogmatów i tradycji«, lecz nie Kościołem Chrystusa i apostołów” (Jan Grodzicki, „Kościół dogmatów i tradycji”, s. 344). A szkoda, ponieważ wszystkie potrzebne do zbawienia prawdy wiary zostały objawione i zawarte są w Biblii. BOLESŁAW PARMA
22
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (11)
W pustyni i w puszczy W trzeciej krucjacie do Ziemi Świętej Polacy uczestniczyli nielicznie, ale książę Henryk Sandomierski wyprawił się za to na Jadźwingów. Polacy przelewali krew swoją i cudzą dla Kościoła gdzie tylko się dało. Wyprawy krzyżowe do Ziemi Świętej były ważnym zjawiskiem w dziejach Europy, ale skutki miały być różne. Przede wszystkim liczył się wzrost znaczenia papiestwa. Formalnie papież był zwierzchnikiem Królestwa Jerozolimskiego, państwa założonego przez krzyżowców podczas I krucjaty na terenie Syrii i Palestyny, które było lennem tzw. Stolicy Apostolskiej. Jego istnienie – poza korzyściami materialnymi – dodawało blasku papieskiemu pontyfikatowi. Ponadto Krk, sprawując opiekę nad rodzinami i majątkami krzyżowców pozostawionymi w Europie, wielce na tym korzystał. Trzecią krucjatę do Ziemi Świętej papiestwo ogłosiło na jesieni 1187 roku, tuż po katastrofie militarnej państw krzyżowych i utracie Jerozolimy w październiku tego roku. Ogłoszenie trzeciej krucjaty objęło także Polskę, jednak na naszych ziemiach akcję realizowano z rozmachem mniejszym niż na przykład w państwie czeskim. Udział w krucjacie mogły wziąć grupki rycerzy śląskich i małopolskich – zwłaszcza u boku księcia czeskiego Dypolda oraz jego czeskich krzyżowców, bo dwory
N
piastowskie pozostawały w dużej zażyłości politycznej z dworami czeskimi. Żoną Dypolda była księżna Śląska Adelajda, córka Bolesława Wysokiego, zaś na tronie krakowskim wspólnie z Kazimierzem Sprawiedliwym zasiadała Helena, księżna czeska. Polskim krzyżowcem w trzeciej krucjacie był zapewne Wielisław Jerozolimczyk (Velizlaus Ierosolimitanus) czy też Jerozolimski, którego wymienia dyplom księcia Kazimierza, wystawiony w 1189 r. w Opatowie dla kapituły krakowskiej. Być może towarzyszył mu rycerz Dzierżko, brat biskupa płockiego Wita, znany z fundacji na rzecz klasztoru premonstrantów w Busku. W zachowanym testamencie Dzierżko rozdysponowuje swoje dobra, czyniąc to w obliczu wyprawy wojennej, określonej jako bellum, a identyfikowanej z krucjatą, być może do Ziemi Świętej. Za prawdopodobny uważa się też udział w trzeciej krucjacie wojewody mazowieckiego Krystyna, po którym zachowała się historia o jego czynach rycerskich w służbie „niezwykłego wojska za morzem”. Krucjatowa propaganda sprawiła, że pod jej presją znalazł się
awet wśród nieufnych zwykle ro daków można budować życie, w którym będzie miejsce na przyjaźń i otwartość. Przed dwoma tygodniami pisałem o jednym z prawideł udanego życia według Kołakowskiego – „ufać ludziom z zasady”. Wspomniałem też, że w Polsce zasada ta brzmi jak kpina – jesteśmy przecież jednym z najbardziej nieufnych i podejrzliwych narodów Europy. W tym kontekście rodzi się bardzo polski dylemat – czy być nieufnym i samotnym, czy też ufnym, a przy tym wielokrotnie wykorzystanym i oszukanym. Wydaje mi się, że istnieje satysfakcjonujące wyjście z tej matni. Sam zresztą szukam rozwiązania tych dylematów przez ostatnie 20 lat mojego życia i wydaje mi się, że odniosłem w tej materii pewne sukcesy. Oto kilka myśli zebranych na kanwie własnych doświadczeń oraz obserwacji mojego otoczenia. Przykłady polskiej nieufności widzę nawet w najbliższym otoczeniu. Moja sąsiadka należy do osób dramatycznie osamotnionych, i to nie dlatego, że żyje sama, ale dlatego, że nie ma przyjaciół. Nie ma ich, bo też nie dała nikomu szansy, aby stał się przyjacielem. Typowo polska historia. Odkąd pamiętam, wszystkich sąsiadów i niespokrewnionych znajomych zwykła przyjmować w drzwiach swojego domu. Na ogół nikogo nie zapraszała do środka, ponieważ uważała, że to będzie
Kazimierz (1177–1194) – monarcha, którego dzięki ustępstwom na rzecz Kościoła nazwano Sprawiedliwym. Uwikłany w walki o utrzymanie tronu krakowskiego, nie mógł sobie pozwolić na przeszło roczną nieobecność w kraju. Szukając jednak w Rzymie poparcia dla swych dążeń, urządził na jedno z sąsiednich plemion pogańskich wyprawę pod hasłami „świętej wojny za wiarę”. Na wzór polskich krzyżowców szukających w 1147 r. „Saracenów” na Połabiu oraz w Prusach podjął w latach 1192–1193. krucjatę przeciwko „saladynistom” za pograniczną Narwią. Głównym przeciwnikiem księcia byli Połekszanie, plemię jadźwińskie osiadłe w dolinie rzeki Łek (Ełk), od której wzięło swą nazwę. Jadźwingowie-Połekszanie byli sojusznikami księcia drohiczyńskiego, który układał się z nimi potajemnie, chcąc z ich pomocą zrzucić polskie zwierzchnictwo. Kazimierz zdobył Drohiczyn i schwytał księcia ruskiego, a następnie sforsował graniczną puszczę i spustoszył ziemię Połekszan, zmuszając ich do zapłaty daniny i wydania zakładników. Kiedy Połekszanie złamali układ i próbowali zasiekami zatrzymać
kłopot. Poza tym bała się, że goście zauważą jakieś mankamenty wewnątrz mieszkania (bałagan, nie dość nowoczesne umeblowanie itp.) i opowiedzą o nich innym sąsiadom. To też bardzo swojskie – nawet najbliższe otoczenie jest traktowane jak pole bitwy
powracające do kraju wojsko Kazimierza, wyprawa została wznowiona i dopiero po całkowitym stłumieniu oporu książę triumfalnie wjechał do Krakowa. Wyprawa przeciwko Jadźwingom była w istocie bardziej łupieżczym rajdem aniżeli zbrojną misją chrystianizacyjną. Niemniej na jej krucjatowy charakter wskazuje relacja Wincentego Kadłubka, w której pełno jest religijnych odniesień. O tym, że nie była to zwykła wyprawa, świadczy przekaz: „Potem ledwo przemierzywszy ową nieprzebytą puszczę w ciągu trzech naturalnych dni w szybkim pochodzie, czwartego dnia przed świtem każe książę katolicki [Kazimierz], aby całe wojsko przede wszystkim posiliło się zbawienną Hostią, a świętą ofiarę odprawił przewielebny biskup płocki [Wit]. Godziło się bowiem, aby ci, co mieli walczyć przeciwko saladynistom, przeciw wrogom wiary świętej, przeciw najhaniebniejszym bałwochwalcom, raczej mieli ufność w tarczy wiary niż zadufanie w uzbrojeniu naturalnym”. Po triumfie książę Kazimierz spędzał czas na uroczystych nabożeństwach dziękczynnych.
wykluczona. Nigdy nie chciała zrozumieć, że w przyjaźń należy zainwestować. I że trzeba ponieść także pewne ryzyko rozczarowania. Nie będzie nigdy bliskich związków z innymi ludźmi, jeśli nie poświęci się im czasu, uwagi, zainteresowania czy gościnności.
ŻYCIE PO RELIGII
Trzecia droga pełne wrogów, przed którymi trzeba się mieć na baczności. Nie przyszło jej do głowy, że ktoś ujęty jej gościnnością mógł ewentualnych mankamentów mieszkania nie chcieć zauważyć, a z jej domu wynieść jedynie miłe wspomnienie, wdzięczność i chęć zrewanżowania się w najlepszym tego słowa znaczeniu. Efekt dziesięcioleci upartego trzymania wszystkich na dystans jest taki, że moja sąsiadka nie ma żadnych przyjaciół – nikogo, komu mogłaby się zwierzyć ani kto chciałby jej wysłuchać. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, winnych tego stanu rzeczy szuka wyłącznie poza sobą. To „inni”, ci wstrętni obcy (czyli nie-krewni) są egocentryczni, obojętni, zdystansowani, nieczuli. Z zazdrością patrzy także na przyjaźnie trwające gdzieś w sąsiedztwie, z których jest oczywiście
Sąsiadka zawsze dziwiła się temu, że ja od pewnego momentu życia doświadczałem zwykle obecności sporej liczby ludzi, którzy okazywali mi sympatię. Zupełnie odwrotnie niż ona. Nie potrafiła dostrzec tego, że dosyć szybko wyleczyłem się z pokusy, jakiej ulega wielu rodaków, aby swój czas i swoje serce koncentrować przede wszystkim, a nawet wyłącznie na rodzinie. Oczywiście, jest cudownie, kiedy mamy prawdziwych przyjaciół wśród krewnych, ale nie zdarza się to szczególnie często. Życie rodzinne zwykle tworzy raczej bariery niż więzy bliskości – myślę o rywalizacji wśród rodzeństwa lub rozczarowaniach, jakich doświadczają rodzice i dzieci. Wspaniałą rzeczą jest przezwyciężanie ich, ale nie ma powodów do obwiniania siebie i innych o to, że się nie udało. Tymczasem dosyć typowy polski model to
Nikt nie przypuszczał, że pozostało mu już tylko kilka miesięcy życia. Po jednym ze świąt wyprawił Kazimierz uroczystą ucztę dla książąt, biskupów i możnych. Kiedy wszyscy się weselili, książę, zadając biskupom pytanie dotyczące zbawienia duszy, wychylił mały kubek, osunął się na ziemię i zmarł. „Nie wiadomo, czy zgasł [dotknięty] chorobą czy trucizną” – zanotował kronikarz. O spowodowanie śmierci księcia oskarżono pewną kobietę z Krakowa, która rzekomo podała mu napój miłosny, by rozpalić jego zmysły ku sobie… Trzecia krucjata do Ziemi Świętej nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Prowadzący swe hufce cesarz Fryderyk Barbarossa utonął podczas kąpieli w rzece Salef, co spowodowało dezorganizację jego wojsk. Większych sukcesów nie odniosły również wojska francuskie pod dowództwem Filipa Augusta ani pozostałe, z królem angielskim Ryszardem Lwie Serce na czele. Skromne wyniki krucjaty skłoniły papiestwo do zorganizowania czwartej wyprawy krzyżowej w latach 1202–1205. Na szczęście o udziale Polaków w tej krucjacie źródła milczą. Także i ta wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Nieprawości IV krucjaty zrodziły pogląd, że rycerstwo nie jest godne odzyskania Ziemi Świętej, a dokonać tego mogą jedynie niewinne istoty – dzieci. Rezultatem tej teorii była podjęta w 1212 r. tzw. krucjata dziecięca. ARTUR CECUŁA
faktyczna samotność przy deklarowanym uwielbieniu dla więzów i tzw. wartości rodzinnych. Moja trzecia droga między nieufnością a naiwnością wiodła oczywiście także przez liczne rozczarowania oraz chybione towarzyskie inwestycje. Jednak wystarczająco często los nagradzał mnie dobrymi relacjami z ludźmi, abym intuicyjnie czuł, że podążam właściwą drogą. Warunkiem było poświęcanie czasu i uwagi na pielęgnowanie przyjaźni, choć czasem wiązało się to z zaniedbywaniem innych spraw. Cóż, jednak lepiej zarobić mniej pieniędzy lub ponieść inne straty, niż pozbawić się takich wartości, jakie przynosi bliska relacja z kimś drugim. Jedną z kluczowych kwestii w kontaktach z ludźmi jest, w moim przekonaniu, ów kredyt zaufania, który Kołakowski nazwał właśnie „zasadą ufania”. Jest to kwestia wyrobienia w sobie postawy, która w człowieku nowo poznanym próbuje znaleźć kogoś podobnego do siebie, czyli otwartego i pełnego dobrej woli. Ale do tego musimy tacy właśnie być – pełni dobrej woli. Bo jeśli sami traktujemy bliźnich jak potencjalne ofiary do wykorzystania, to nic dziwnego, że „na dzień dobry” dostrzegamy w nich samych siebie, czyli raczej indywidua, przed którymi trzeba się mieć na baczności… Ale gdyby tak miało być, to nie warto zawracać sobie głowy humanistycznym ateizmem. Nie jest to światopogląd dla każdego, także nie dla każdego ateisty. MAREK KRAK
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
J
ednym z pierwszych papieży dowódców wojskowych był Leon IV (847–855). Wstąpił na tron wkrótce po najeździe muzułmanów na Rzym (846) i zdecydował się pełnić również funkcje wojskowe. Umocnił Bazylikę św. Piotra, odbudował mury Wiecznego Miasta, zorganizował oddziały wojskowe i sam nimi dowodził. Stworzył też w Rzymie ufortyfikowany kompleks zwany Urs Leoniana (Miasto Leonowe). W modłach do Najwyższego papież ów dziękował opatrzności za pomyślne wiatry, które rzekomo pomogły chrześcijańskiej flocie Neapolu rozgromić wraże siły wroga pod banderą Półksiężyca.
dowodzić działaniami wojennymi. Wokół Bazyliki św. Piotra wybudował mur ochronny i stanął na czele floty papieskiej. W rozgrywkach z cesarstwem postawił jednak na zbyt słabych przywódców, w wyniku czego sam znalazł się w opresji. Po śmierci cesarza Ludwika II (875 r.) nakłonił duchowieństwo rzymskie i senat do nadania władzy cesarskiej jego wujowi – Karolowi Łysemu. Wdzięczny cesarz wynagrodził papieża nowymi nadaniami ziemskimi, poszerzając Państwo Kościelne, i zrezygnował z mieszania się w politykę kadrową Kościoła. Papież musiał poczuć się bardzo mocny, gdyż
OKIEM SCEPTYKA rzymskich rodów arystokratycznych). Jan XII za pomoc przy odzyskaniu Kapui i Benewentu koronował króla Niemiec Ottona I na cesarza (962 r.), ale z czasem zaczął się obawiać jego dużych wpływów i nawiązał kontakt z wrogami władcy. Kiedy w reakcji na to cesarz w 963 r. skierował swe wojska do Rzymu, papież „przywdziany w zbroję, stanął na czele swoich wojsk i jak feudalny książę wyjechał naprzeciw armii niemieckiej” (Peter Partner, „Wojownicy Boga”). Nie udało mu się jednak pokonać cesarza i wycofał się z Rzymu. O niemałym potencjale militarnym średniowiecznego papiestwa mogą świadczyć słowa, z jakimi
papież mógł liczyć, że wystarczą same anatemy. Tym razem jednak to nie skutkowało. Kiedyś Normanowie, którzy zawsze byli świetnymi najemnikami i tak samo walczyli po stronie lombardzkich buntowników przeciwko władzy bizantyjskiej, jak i w greckiej wyprawie na muzułmańską wówczas Sycylię, cieszyli się życzliwością papieską. Z czasem jednak wzrost potęgi normańskiej zaczął niepokoić Leona. Papież doprowadził więc do sformowania przeciw nim koalicji niemiecko-italsko-lombardzkiej, którą poprowadził do boju w styczniu 1053 r. Trzon armii papieskiej stanowiło 700 budzących grozę niemieckich najemników, świetnie
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (17)
Papieże wojny Jednym z przejawów upolitycznienia Kościoła był zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w jego stosunku do miecza i wojen. Jeszcze w starożytności zdjęto anatemy z chrześcijan służących w armii, później zaczęto okładać anatemami chrześcijan dezerterów, jeszcze później papieże zaczęli błogosławić wojska, a w razie potrzeby – także prowadzić wiernych w bój. W 849 r. zgromadził floty Neapolu, Amalfi oraz Gaety, którymi rozgromił muzułmanów w bitwie morskiej u wybrzeży Ostii. Zorganizował sobie garnizon obronny składający się z uciekinierów z Korsyki, a żołnierzom frankońskim poległym w kolejnych bitwach z Arabami miał zapewnić specjalny tryb dostępu do rajskich łąk. Składał więc takie obietnice, jakie Mahomet składał wojskom islamskim. Nie mamy jednak informacji o tym, czy polegli spod znaku krzyża mogli spodziewać się w raju dziewic chrześcijańskich – na wzór muzułmańskich hurys... Podobne obietnice dla „męczenników” chrześcijańskich składał papież Jan VIII (872–882). Sam kler winien jednak, według Jana, służyć Rzymowi, zaś zabijanie powinno być pozostawione ludziom świeckim. Nieprędko jednak ugruntował się taki „podział zadań”. Wielu biskupów utrzymywało formacje najemników i osobiście nimi dowodziło. W rocznikach klasztoru w Fuldzie dla roku 884 zapisano m.in.: „Hrabia Heinrich i biskup Arn z silnym oddziałem wschodnich Franków zabiegli drogę Normanom, którzy usiłowali wedrzeć się do Saksonii. W stoczonej walce obie strony poniosły znaczne straty, jednakże, przy pomocy Bożej, chrześcijanie odnieśli zwycięstwo”. Jan VIII miał ambicje ugruntowania przewodniej roli papiestwa. Kiedy jego apele o pomoc w obronie Państwa Kościelnego przed Saracenami nie spotkały się z zadowalającym odzewem, sam zdecydował się stanąć na czele wojska i osobiście
zaczął rozprawę ze swoimi przeciwnikami politycznymi w Rzymie: ekskomunikował liderów opozycji, wśród których był również przyszły nieszczęsny papież Formozus, słusznie podejrzewany o ambicje zajęcia tronu papieskiego. Kiedy jednak konkurent słabego cesarza, Karloman, wkroczył do Italii, aby ubiegać się o władzę cesarską, Karol Łysy najpierw się wycofał, a niedługo później przeniósł się do lepszego świata. Po podbiciu Włoch Karloman zażądał od papieża koronacji na cesarza, a kiedy ten zwlekał, poplecznicy pretendenta do tronu, wspomagani przez powyklinaną opozycję papieża, uwięzili „ojca świętego”, zmuszając mieszkańców Rzymu do złożenia przysięgi wierności wobec Karlomana. Z „Roczników fuldajskich” dowiadujemy się, że Jan VIII został ostatecznie zamordowany. Ludzie z jego otoczenia najpierw podali mu truciznę, a następnie go zatłukli. Jak wspomniano, nie tylko biskupi stawali do walki – zdarzało się to i papieżom. Gdy w państwie papieskim ogromne wpływy uzyskała partia tuscyjska, Jan X (914–928) osobiście stanął na polu walki (915 r.) i odziany w zbroję wraz ze swoimi wojskami stoczył bój przeciwko Saracenom o ujście rzeki Garigliano. Jeszcze bardziej waleczny okazał się Jan XII (955–964), który stawił zbrojny opór samemu cesarzowi Ottonowi I. Od jego pontyfikatu rozpoczął się związek papiestwa z cesarstwem niemieckim (wcześniej papiestwo było areną rozgrywek
Bitwa pod Ostią
cesarz Henryk II zwrócił się do papieża Benedykta VIII (1012–1024) w czasie jednej z rozpraw sądowych: „Dajcie mi, Wasza Świątobliwość, wasze wojska, abym mógł razem z moimi siłami zająć zamki przynależące do tego klasztoru”. Od połowy XI w. papiestwo skoncentrowało jednak swe wysiłki na walce o niezależność od potęg świeckich, zwłaszcza od cesarstwa. Św. Leon IX (1049–1054) prowadził walki z Normanami na południu Italii, grożąc wrogom, że „ci, którzy nie ulękną się sił kościelnych sankcji i nakazów, pochylą głowę przed siłą miecza”. Ponieważ Normanowie z Półwyspu Apenińskiego byli podówczas chrześcijanami,
wyszkolonych i uzbrojonych oraz bezwzględnych w walce. Przed bitwą wszyscy papiescy żołnierze otrzymali obietnicę odpustu zupełnego. Ernst W. Wies pisze, że „Normanowie udowodnili jednak swoją wyższość bojową, pokonując w 1053 roku pod Civitate silniejsze liczebnie wojska przeciwnika (papież miał dwa razy więcej wojska – przyp. M. A.) i biorąc do niewoli samego papieża. Pokazali wówczas, że są nie tylko zuchwałymi i zaprawionymi w walce wojownikami, ale także mistrzami dyplomacji. Będąc zwycięzcami, uznali nad sobą zwierzchnictwo dostojnego jeńca, stawiając pokonanego moralnie w położeniu, które zmuszało go do uznania normańskich podbojów” („Cesarz
23
Fryderyk II. Mesjasz czy Antychryst?”). Po masakrze wojsk papieskich Leon IX przez całe dwa dni odprawiał egzekwie w intencji swych „męczenników”. W ten sposób dotrzymywał słowa danego przed walką... Na południu Italii Normanowie ułatwiali sobie podboje poprzez zaspokojenie ambicji posiadaczy tzw. Donacji Konstantyna, gotowych w każdej chwili wysuwać roszczenia wynikające z owego falsyfikatu. Ich spryt polegał na tym, że choć normański wódz Robert Guiscard uznał się za wasala papieskiego (synod w Melfi w 1059 r.), to ciągle sprawiał papieżom problemy. Kiedy jednak zbyt wysoko podnosili głowę i stawali się zbyt silni, musieli liczyć się z klątwą papieską (ok. 1073 r., kiedy Guiscard zjednoczył wszystkich normańskich buntowników, Grzegorz VII ekskomunikował go, zatroskany o swe włości w południowej Italii). W 1066 r., po normańskiej inwazji na Anglię, która odbyła się z błogosławieństwem „wikariusza Chrystusa”, Grzegorz VII uznał, że powstałe w wyniku tego podboju anglonormańskie królestwo również jest jego lennem. Te pretensje zakończyły się później całkowitym zerwaniem Anglii z Rzymem. Szczyt świeckiej potęgi papieskiej przypadł na pontyfikat „świętego” Grzegorza VII (1073–1085). Papież chwalił się nawet, że jest w stanie zmobilizować tak wiele wojska. Ten mikrej postury pontifex domagał się, by książęta świeccy całowali jego stopy. Żeby zaś ekspansjonizm papieski nie spotykał się z zarzutami bezprawności, stworzył zespół zdolnych fałszerzy trudniących się produkowaniem „starożytnych” dokumentów dowodzących różnorakich praw i przywilejów Kościoła i papiestwa. W obronie swego biskupstwa rzymskiego prowadził wojnę długą i zaciętą, swoich kawalerzystów zwał Rycerzami Świętego Piotra, a także nosił się z zamiarami powołania „Milicji Świętego Piotra”, czyli rycerstwa z ochotniczego zaciągu pozostającego na usługach „Jego Świątobliwości”. Polityka wojskowa Grzegorza polegała na umiejętnym wykorzystywaniu przysiąg wasalnych, dzięki którym pozyskiwał posiłki zbrojne. Równolegle wydawał mnóstwo pieniędzy na mobilizację, zbrojenie i organizację własnej armii. Szeroko wykorzystywanym instrumentem były też obietnice „gratyfikacji duchowych”, takich jak odpusty zupełne, nawet dla permanentnych grzeszników, którzy polegną na polu walki po stronie papieża. Z drugiej strony Grzegorz, już jako strażnik moralności, potępiał nierzadko bezprawne i krwawe wyprawy rycerskie, które nie miały błogosławieństwa kościelnego. Pozostawił po sobie katechizm „Rycerza Chrystusowego”. Zasady sprawowania władzy przez Grzegorza VII doskonale przygotowały zbliżającą się wielkimi krokami epokę krucjat. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
J
eśli „odrzuca” nas na widok potraw przygotowywanych na tłuszczu, nieomylny to znak, że nasza wątroba nie jest w najlepszym stanie. Jeśli nie możemy nawet pomyśleć o tłustej golonce, która zawsze była naszym przysmakiem, to też sygnał, że nasza wątroba wymaga leczenia. Uważajmy również na pomarańcze, owoce pestkowe lub sok, szczególnie jeśli niedobrze nam się robi na sam ich widok. Innym objawem chorej wątroby może być silne swędzenie ciała. Może na to wskazywać również zwiększone pragnienie, o ile wykluczymy wcześniej dolegliwości trzustki i cukrzycę.
Troski i zmartwienia wprawiają nas niepotrzebnie w stres, zakłócając w ten sposób działanie gruczołów. Dowodzą tego najprostsze spostrzeżenia. Pies, jeśli jest w złym humorze, nie będzie dobrze trawił. Dlatego też odmawia jedzenia. Po prostu pości. Wróci mu apetyt, kiedy odzyska dobry humor. Kiedyś w podobny sposób pościli również ludzie. Dziś na ogół uważają, że umarliby, gdyby zrezygnowali z posiłku, do którego są przyzwyczajeni. Rozsądna głodówka nie tylko nie jest szkodliwa, ale wręcz znakomicie robi naszej wątrobie. Ale jeśli nawet odżywiamy się tak, jak powinniśmy, a dzień głodówki
Osoby chore na wątrobę powinny zwracać również uwagę na przyprawy, ponieważ niektóre z nich ułatwiają trawienie. Bądźmy jednak ostrożni z pieprzem, gałką muszkatołową i papryką. Cenną pomocą w leczeniu i regenerowaniu wątroby są ziarna sezamu. Ziarno sezamowe pochodzi z krajów południowych. Kto poznał jego zbawienny wpływ na jelita, pozostanie mu wierny. Małe, oleiste ziarnka tej rośliny subtropikalnej są jeszcze stosunkowo mało znane. Zawierają jednak cały bogaty zestaw soli mineralnych i wartościowych protein. Połączenie (częściowe) z kwasami tłuszczowymi
pijąc tylko wodę z dodatkiem glinki w proporcjach: 1 łyżeczka do kawy glinki na szklankę wody. Kiedy po upływie tego czasu poczuje głód, można dać mu starte jabłko. Pić można tylko wodę z serwatką w proporcjach pół na pół lub sok pomarańczowy, malinowy, jeżynowy czy winogronowy (zależnie od pory roku). Może być też tak, że organizm chorego będzie tolerował tylko sok z marchewki. Przy tym ważna uwaga: każdy sok należy pić małymi łykami, a początkowo nie powinno się podawać pokarmów stałych. Chorobę można szybciej wyleczyć, jeśli pacjent pości, gdyż wtedy organizm regeneruje się sam.
Na ratunek wątrobie Minęły święta, a wraz z nimi czas obżarstwa i opilstwa. Większość z nas już o tym zapomniała, ale... nie nasza wątroba. Choroby wątroby „odkrywa się” zazwyczaj wtedy, kiedy jest już za późno. Dobrze byłoby znać ich zwiastuny, aby jak najwcześniej rozpocząć leczenie. Typowym objawem związanym z chorą wątrobą jest widzenie świata w czarnych barwach, i to bez szczególnej przyczyny. Nic nas nie bawi i cały czas jesteśmy w złym nastroju. Zamiast zastanowić się nad sobą, szukamy winnych wokół siebie, uważając, że cały świat sprzysiągł się przeciw nam. Kiedy i nasza rodzina stwierdzi, że często bywamy nieznośni, może to być sygnał, że coś nam „leży na wątrobie”. Co przyczyniło się do tego, że coraz częściej nękani jesteśmy przeróżnymi dolegliwościami związanymi z niewydolnością naszych układów pokarmowych? Mimo wzrostu poziomu życia ono samo wcale nie stało się łatwiejsze. Na nic nie możemy znaleźć czasu, mimo że technika ułatwia, a nawet zastępuje nas w wykonywaniu wielu ciężkich prac. Dawno już zniknęła epoka lampy naftowej, przy której świetle ciężko było pracować nocą. Kiedyś ludzie cieszyli się spokojem wieczoru, a dziś stanowi on przedłużenie dnia. Kiedyś chodziło się wcześnie spać, aby nazajutrz o wczesnej porze z radością rozpoczynać nowy dzień pracy. Dziś praca lub rozrywka powoduje „zarywanie” nocy. Po krótkim, nerwowym śnie następuje przebudzenie w złym nastroju. Nic dziwnego, że taki tryb życia nie odpowiada naszej wątrobie. Nie lubi ona ani zdenerwowania, ani trosk i smutków, ani pośpiechu. Pierwotne obyczaje, tak służące naszemu zdrowiu, odeszły bezpowrotnie. Zbyt często nie jest nam też dane spokojne zjedzenie posiłku. A przecież kto nie może wygospodarować odrobiny czasu na jedzenie, traci na tym – prędzej czy później zachoruje.
nie stanowi dla nas problemu, nasza wątroba może odmówić posłuszeństwa pod wpływem stresu i zmartwień dnia codziennego. Co jeść, aby jej niepotrzebnie nie nadwyrężać? Wiadomo, że jeśli wątroba nie pracuje jak należy, jest to wina tłuszczów, a szczególnie tłuszczów gotowanych. Należy więc unikać masła, mięs duszonych w tłuszczu i pieczonych na maśle. Sałatki powinny być przyprawione olejem słonecznikowym lub sezamowym, gdyż wątroba bardzo dobrze trawi tłuszcze surowe. Ważnym elementem diety jest białko, niezbędne zarówno do prawidłowej pracy wątroby, jak i do jej regeneracji. I tu godny polecenia jest groszek, zielona fasolka, mleko i jego przetwory, a zwłaszcza jogurt. Z mięs: cielęcina lub wołowina, najlepiej z rusztu, natomiast wieprzowina – ze względu na duże ilości tłuszczu – zakazana. Chorym na wątrobę wolno jeść tylko bardzo świeże ryby, czysto i starannie przygotowane. Ważne źródło białka stanowią również jajka. Nie są one jednak lekkostrawne dla wątroby, więc lepiej ograniczmy do minimum ich spożycie. Artretycy i reumatycy w ogóle powinni zrezygnować z jedzenia jajek. Produktem najbogatszym w białko roślinne jest soja. Pamiętajmy jednak, że chora wątroba potrzebuje białka zwierzęcego, najlepiej w postaci mleka i jego świeżych przetworów. Nie wystarczają jej jarzyny i produkty zbożowe, czyli białka, które nie są pełnowartościowe (w przeciwieństwie do zwierzęcych), bo nie zawierają wszystkich aminokwasów potrzebnych naszemu organizmowi.
nienasyconymi powoduje, że są natychmiast przyswajane. Nienasycone kwasy tłuszczowe ułatwiają również przenoszenie tlenu potrzebnego do przemiany materii w komórkach. Ziarna sezamowe skutecznie likwidują zaparcia. Osoby chore na wątrobę lub pęcherzyk żółciowy mogą spożywać surowy olej sezamowy i ziarno sezamowe, które działają korzystnie na nerwy i mięsień sercowy, a są także wskazane w leczeniu zmian skórnych. Poza tym stymulują naturalną obronę organizmu przed zmianami nowotworowymi. Ze względu na zawartą w nich witaminę E oraz B zalecane są dla kobiet w ciąży. Ziarna sezamowe zawierają także osiem podstawowych aminokwasów. Można nimi posypać chociażby kanapkę z masłem. Wskazane jest także używanie oleju sezamowego, na zimno tłoczonego, bogatego w witaminę E, do wszelkich sałatek i surówek. Bardzo korzystnie wpływa on na pracę wątroby. Obojętny smak pozwala na mieszanie ziarna sezamowego z wieloma potrawami. Leczenie wątroby według naturalnej medycyny szwajcarskiej Przyczyną niedomagań wątroby i żółci są najczęściej infekcje i przeróżne niestrawności. Pacjent czuje się źle, wymiotuje żółcią, ma biegunkę, czasami może wystąpić żółtaczka mechaniczna. Jeśli wystąpią podobne objawy, zaleca się wypić glinkę (białą lub żółtą – obydwie dostępne w aptekach lub sklepach kosmetycznych). Chory powinien pościć dwa, trzy dni,
Natychmiast po wystąpieniu wymiotów żółcią choremu trzeba dać coś do picia. Może to być napar ze skrzypu, ale lepsza jest herbatka z liści i korzeni mniszka lekarskiego. Tolerowanie przez organizm podanego jabłka i soków oraz odczuwanie głodu jest sygnałem do podania posiłków bardziej konkretnych. Rano i wieczorem – musli, a w południe sałatka przyprawiona serwatką lub cytryną (początkowo bez oliwy). Nieco później można dodać trochę oliwy tłoczonej na zimno. Kolejnym etapem powinno być oczyszczenie wątroby z zalegających w niej toksyn i innych niepotrzebnych odpadów, będących rezultatem zachodzących tam procesów metabolicznych. Używamy do tego celu 300 ml oliwy z oliwek, oczywiście tłoczonej na zimno. Przed tą kuracją należy oczyścić jelita. Można do tego celu użyć jabłek, moczonych, surowych fig lub śliwek albo świeżo mielonego siemienia lnianego. Jeśli te sposoby nie spowodują wzmożonych wypróżnień, konieczna będzie lewatywa z naparu rumianku. Po oczyszczeniu jelit pijemy oliwę i kładziemy się na prawym boku na 2 godziny. Przełknięcie oliwy jest łatwiejsze, jeśli pijemy ją na zmianę z kawą zbożową: kilka łyków oliwy i kilka łyków kawy. Zamiast wypijać całą porcję oliwy naraz, można to ewentualnie rozłożyć na kilka dni. Taka kuracja jest jednak mniej skuteczna. Powoduje wydalenie jedynie małych kamieni i oczyszczenie wątroby, ale dolegliwości związane z dużymi kamieniami tylko na jakiś czas odsuwa.
Wypicie jednorazowo co najmniej 300 ml oliwy powoduje wydalenie kamieni – zwłaszcza jeśli nie jest to zastarzała dolegliwość chroniczna i jeśli nie są one zbyt duże. W przypadku stanu chronicznego, któremu towarzyszą bóle, wysoka temperatura i podwyższona liczba białych ciałek krwi, można przypuszczać, że wystąpiło zapalenie ropne. Konieczna jest wówczas operacja. Nie stanowi ona jednak ostatecznego rozwiązania wszystkich problemów, ponieważ po operacji nie ma już skoncentrowanej żółci. Po usunięciu woreczka, aby nie ryzykować nowych dolegliwości, trzeba stosować dietę polegającą na ograniczeniu tłuszczów i protein. Kuracja oliwą, przeprowadzona w porę, pozwoli uniknąć operacji i jej następstw. Bez wątpienia jednak najniebezpieczniejszą chorobą wątroby jest żółtaczka. Po przebytej żółtaczce wirusowej pozostaje zazwyczaj pewne upośledzenie pracy wątroby, gdyż choroba ta charakteryzuje się destruktywnym oddziaływaniem na ten organ, a w ekstremalnych przypadkach może prowadzić do marskości wątroby i zgonu. Dlatego osoby, które ją przeszły, nie mogą jeść ani potraw smażonych w głębokim tłuszczu, ani spożywać alkoholu. Żółtaczka może być mechaniczna lub wirusowa. Obie wymagają starannego leczenia. Oprócz leków farmaceutycznych naturoterapeuci podają chorym takie leki naturalne jak glistnik jaskółcze ziele. Chory powinien wypijać także co najmniej 100 ml soku z marchwi dziennie. Wskazane są gorące natryski okolic wątroby, kompresy z ziół, a później kompresy z kapusty i okłady z glinki. Choremu podajemy również ziółka moczopędne (skrzyp, perz, liście brzozowe). W czasie żółtaczki nie zapominajmy o jelitach. W razie potrzeby stosujmy lewatywę z ziół. Pochodne żółci (najczęściej toksyczna bilirubina) powinno się jak najszybciej usunąć z krwi, bo ich obecność jest szkodliwa dla organizmu. Im wyższe jest ich stężenie we krwi, tym dłużej trwa usuwanie. Medycyna naturalna kładzie nacisk na naturalny przebieg choroby, która musi potrwać jakiś czas – nie ma w tym nic dziwnego. Leczenie trwa na ogół od sześciu do ośmiu tygodni. Zastosowanie naturalnych metod leczenia może skrócić ten czas do dwóch tygodni. Jednak mimo wyzdrowienia trzeba kurację kontynuować, a każde zaniedbanie może pozostawić trwałe uszkodzenia. Bardzo wskazane jest jedzenie karczochów, cykorii i rzodkiewek, które jedzone w małych ilościach są wręcz lekarstwem na wątrobę. I nie zapominajmy o dobroczynnym działaniu soku z marchewki. Tak więc dbajmy o naszą wątrobę na każdym kroku, gdyż, jako nasza „oczyszczalnia”, powinna być w nienagannej formie. Dzięki temu my będziemy weselsi i pełni energii. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
25
GŁASKANIE JEŻA
Ta wstrętna Szymborska Kontrolerzy ludzkich dusz, strażnicy Pamięci Narodowej znów wzięli się za lustrowanie Wisławy Szymborskiej. Za grzebanie się w jej życiorysie, nicowanie go i plucie na każdą rysę, którą znajdą. A to akurat strażnicy moralności umieją najlepiej. Ogłoszenie, że poetka w połowie stycznia otrzyma z rąk prezydenta RP najwyższe polskie odznaczenie, wywołało kolejną furię okołoradiomaryjnych kręgów i skowyt towarzystwa spod znaku „Frondy”. Piszę „kolejną furię”, bo sprawa „komunistycznej kolaborantki” – jak nazwano ją na antenie Rydzykowej rozgłośni – powraca co jakiś czas, a siła ataków jest wprost proporcjonalna do zainteresowania świata twórczością jednej z najwybitniejszych żyjących pisarek. Podobnie rzecz miała się z Herbertem, nie inaczej z Kapuścińskim, bo to już taka nasza specjalność narodowa – wymiotowanie na każdego, komu uda się wybić ponad przeciętność, a przypadkowo (czy też z wyboru i przekonań – jak Szymborska) nie jest piewcą katolickich wartości. Na tym właśnie polega patriotyzm wszechpolskich miernot i Instytutu Pamiętliwej Nienawiści. Niestety, w kraju, gdzie za wzorce literackie uważa się katastrofalnie złą twórczość Karola Wojtyły, działa to nieźle. Przyjrzyjmy się zatem, co tak obrzydliwego uczyniła noblistka, że, zdaniem ekspertów w rodzaju Terlikowskiego, powinna trafić na listę narodowej hańby (to znów cytat, a co więcej – taka lista podobno naprawdę istnieje), zamiast przyjmować order z rąk prezydenta, do tego też kolaborującego i wybranego całkiem przez przypadek. Radio Maryja ma eksperta od moralności, a dokładniej od jej braku. To doktor Stanisław Krajski, który o Szymborskiej pisze tak: „Warto przypominać o ścisłych związkach noblistki ze stalinizmem, o jej służbie dla tego zbrodniczego ustroju, o tym, że nigdy w sposób wyraźny (…) nie potępiła stalinizmu i nie wyraziła skruchy z powodu swojego dla niego poparcia”. A więc o to chodzi, że nie ukorzyła się, nie uklękła, nie posypała głowy popiołem. Co więcej, „w czerwcu 1992 r., w czasie nocy teczek, wsparła Michnika, gdy ten atakował lustrację przeprowadzaną przez premiera Olszewskiego, pomagając w obaleniu jego rządu”. Skąd o tym wiadomo? Z obrzydliwego, antypolskiego, antypatriotycznego tekstu pod tytułem „Nienawiść”, który wówczas napisała. Poczytajcie sobie, żeby wiedzieć, co do białej gorączki doprowadziło „Gościa Niedzielnego”, „Nasz Dziennik” i „Frondę”. Oto ów „haniebny” tekst Szymborskiej:
Spójrzcie, jak wciąż sprawna, Jak dobrze się trzyma w naszym stuleciu nienawiść. Jak lekko bierze wysokie przeszkody. Jakie to łatwe dla niej – skoczyć, dopaść. Nie jest jak inne uczucia. Starsza i młodsza od nich równocześnie. Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia. Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym. Religia nie religia – byle przyklęknąć na starcie. Ojczyzna nie ojczyzna – byle się zerwać do biegu. Niezła i sprawiedliwość na początek. Potem już pędzi sama. Nienawiść. Nienawiść. Twarz jej wykrzywia grymas ekstazy miłosnej. Ach, te inne uczucia – cherlawe i ślamazarne. Od kiedy to braterstwo może liczyć na tłumy? Współczucie czy kiedykolwiek pierwsze dobiło do mety? Porywa tylko ona, która swoje wie. Zdolna, pojętna, bardzo pracowita. Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni. Ile stronic historii ponumerowała. Ile dywanów z ludzi porozpościerała na ilu placach, stadionach. Nie okłamujmy się: potrafi tworzyć piętno. Wspaniałe są jej łuny czarną nocą. Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie. Trudno odmówić patosu ruinom i rubasznego humoru krzepko sterczącej nad nimi kolumnie. Jest mistrzynią kontrastu między łoskotem a ciszą, między czerwoną krwią a białym śniegiem. A nade wszystko nigdy jej nie nudzi motyw schludnego oprawcy nad splugawioną ofiarą. Do nowych zadań w każdej chwili gotowa. Jeżeli musi poczekać, poczeka. Mówią, że ślepa. Ślepa? Ma bystre oczy snajpera i śmiało patrzy w przyszłość – ona jedna. Genialny wiersz, jakże celnie opisujący środowisko „prawdziwych Polaków katolików i wyjców”, wywołuje u doktora Krajskiego wściekłą furię, więc natychmiast spieszy przypomnieć, o czym pisała poetka, gdy miała niespełna dwadzieścia lat. A pisała tak: Pod sztandarem rewolucji wzmocnić warty wzmocnić warty u wszystkich bram. (…) Partia. Należeć do niej. Z nią działać. Z nią marzyć. Z nią w planach nieulękłych. Z nią w trosce bezsennej. Wierz mi to najpiękniejsze co się może zdarzyć.
Ale przecież „pryszczate”, młodzieńcze teksty Szymborskiej to nie jedyny jej grzech. Jeszcze większy to pogarda dla antysemityzmu w czasach, kiedy narodowcy słusznie podpalali niesłuszną stodołę w Jedwabnem. Syn niech imię słowiańskie ma bo tu liczą włosy na głowie bo tu dzielą dobro od zła wedle imion i kroju powiek. Artystka śmiała też pochwalić Wielką Rewolucję Październikową, a przecież takie strofy – zdaniem teoretyka filozofii i poezji radiomaryjnej – dyskredytują każdego twórcę. Raz na zawsze:
I czym tak naprawdę – poza talentem – naraziła się Krajskiemu. Ów krytyk wszystkiego pisze o poetce z obrzydzeniem: „Zachwycała się też »miastem socjalistycznym«. Pisała, że jest to miasto »dobrego losu«, miasto »bez przedmieść i zaułków«, miasto, które jest zawsze »w przyjaźni z każdym człowiekiem«. Jakiś czas po otrzymaniu przez Szymborską Nagrody Nobla przyznano jej też tytuł honorowego obywatela Krakowa. Tego samego dnia, na zaproszenie studentów Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, mówiłem, dlaczego Szymborska ani na nagrodę, ani na ten tytuł nie zasługuje”.
Coś się tu nie zaczyna w swojej zwykłej porze. Coś się tu nie odbywa jak powinno. Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma. Do wszystkich szaf się zajrzało. Przez półki przebiegło. Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło. Nawet złamało zakaz i rozrzuciło papiery. Co więcej jest do zrobienia. Spać i czekać. Niech no on tylko wróci, niech no się pokaże. Już on się dowie, że tak z kotem nie można. Będzie się szło w jego stronę jakby się wcale nie chciało, pomalutku, na bardzo obrażonych łapach. I żadnych skoków pisków na początek. Utopia Wyspa na której wszystko się wyjaśnia. Tu można stanąć na gruncie dowodów. Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia. Krzaki aż uginają się od odpowiedzi. Rośnie tu drzewo Słusznego Domysłu o rozwikłanych wiecznie gałęziach. Olśniewająco proste drzewo Zrozumienia przy źródle, co się zwie Ach Więc To Tak. Im dalej w las, tym szerzej się otwiera Dolina Oczywistości.
Gdy się wdarli na te schody marmurowe, kołowały światła złoceń jak w lichtarzach, dygotały ściany płowe, stropy płowe i warczało echo kroków w korytarzach. Stary świecie oto przyszła noc zapłaty. Gdzie się kryjesz przed wyklętym, który powstał (...) Więc zapadaj się jak w topiel w głąb zwierciadła jazdo moru, jazdo głodu, pańska jazdo z każdą chwilą podobniejsza do widziadła Kawalerio kapitału, na dno, na dno. Coś mi się wydaje, że znalazłbym nawet dziś całe rzesze ludzi, którzy po blisko siedemdziesięciu latach nadal podpisaliby się pod tymi kilkoma linijkami. Ale przecież to są nie-Polacy, w każdym razie to renegaci. Cytuję te młodzieńcze teksty Wisławy Szymborskiej jedynie po to, by Czytelnik „FiM” był zorientowany, jakie to straszne zbrodnie (myślozbrodnie – powiedziałby Orwell) popełniła poetka.
Wisława Szymborska przez całe swoje twórcze życie napisała 350 wierszy. Czyli zaledwie kilka rocznie. Mówi się, że Nobla też dostała za kilka utworów, z których dwa przytaczam poniżej. Bo cywilizowany świat potrafi wybaczać, umie zapominać i chce doceniać prawdziwy talent. No tak, ale cywilizowany świat, niestety, kończy się na… Odrze. A dalej jest już tylko przedmurze chrześcijaństwa. MAREK SZENBORN Kot w pustym mieszkaniu Umrzeć – tego nie robi się kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu. Wdrapywać się na ściany. Ocierać między meblami. Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane. Niby nie przesunięte, a jednak porozsuwane. I wieczorami lampa już nie świeci. Słychać kroki na schodach, ale to nie te. Ręka, co kładzie rybę na talerzyk, także nie ta, co kładła.
Jeśli jakieś zwątpienie, to wiatr je rozwiewa. Echo bez wywołania głos zabiera i wyjaśnia ochoczo tajemnice światów. W prawo jaskinia, w której leży sens. W lewo jezioro Głębokiego Przekonania. Z dna odrywa się prawda i lekko na wierzch wypływa. Góruje nad doliną Pewność Niewzruszona. Ze szczytu jej roztacza się Istota Rzeczy. Mimo powabów wyspa jest bezludna, a widoczne po brzegach drobne ślady stóp bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza. Jak gdyby tylko odchodzono stąd i bezpowrotnie zanurzano się w topieli. W życiu nie do pojęcia.
26
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
O wyższości obsesji nad fobiami Polacy pragną normalności. We wszystkich sferach życia. Relatywnie największy wpływ, choć też głównie pozorny, mają na życie domowe. Ściślej – na własne cztery kąty, bo na rodzinę już niekoniecznie. Wyraźnie widać to w okresie świąt. Dobrze, jeśli są spędzane zgodnie z upodobaniami i bez problemów wynikających z coraz bardziej skomplikowanych układów rodzinnych. Moje dzieci, twoje dzieci i nasze dzieci nie zawsze chcą i mogą zasiadać zgodnie przy wigilijnym stole. O byłych i aktualnych partnerach i partnerkach nie wspominając. W robocie upierdliwi szefowie nie dają odpocząć od trudów dnia codziennego. Dobrze, jeśli nie molestują i nie lobbują. Szukanie zaś normalności w mediach jest syzyfową pracą. Tabloidy karmią wyłącznie sensacjami. Najchętniej ociekającymi krwią. Telewizyjne opery mydlane – niestworzonymi historiami, których poziom zapętlenia przekracza granice absurdu i obraża inteligencję przeciętnego szympansa. Wątpliwą odskocznię stanowi tak ukochana przez Polaków polityka, bo też jest coraz bardziej nienormalna. Jeszcze nie tak dawno ekscesy na scenie politycznej były sporadyczne. Dlatego do dzisiaj pamiętamy podskakującego posła Janowskiego, okupowanie trybuny
przez Samoobronę, taśmy prawdy i kurwiki w oczach posłanki Beger, pijackie i słowne wyskoki co poniektórych wybrańców narodu. Dla dobrego przykładu, szefowie partii, rządu i państwa, jeśli nawet nie byli, to przynajmniej starali się udawać normalnych. Lech Kaczyński w czasie prezydenckiej kampanii wyborczej 2005 roku prezentował się jako godny zaufania, stateczny ojciec rodziny i narodu. Dopiero jako lokator pałacu na Krakowskim Przedmieściu zaprezentował w całej krasie wszystkie swoje fobie i manie prześladowcze. Praktycznie pogrzebało to jego szansę na reelekcję. Gdyby nie śmierć w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, odszedłby z urzędu jako mierny prezydent i nikt prócz brata nie pamiętałby o nim. Tragiczny wypadek uczynił go mężem stanu w oczach wcale niemałej części społeczeństwa. W ramach kampanii samorządowej ochrzczono jego imieniem kilka ulic, placów, rond, parków i szkół. Szczęśliwie uchowało się Centrum
 Ciąg dalszy ze strony 3 Poprosił o pomoc swoją przyjaciółkę Jadwigę A. Kobieta zatelefonowała do doktora P., ale ponieważ ten był bardzo zajęty, słuchawkę podniosła jego żona Barbara. Obie panie pozostają w komitywie, więc szybko dogadały się w sprawie zwolnienia ze wsteczną datą. Wystarczyło podanie personaliów: Barbara B.: – No to musisz dać jakieś jego namiary. Tylko żeby były dobre, bo będzie opierdalantus! Jadwiga A.: – Słuchaj, bo on jest nad jeziorem. Ja ci później przez telefon podam jego wszystkie dane. – Dobra. – To niech Rysiek zostawi jakąś tam kartkę wolną od wczoraj. – Dobra, dobra. „Przyznaję się do zarzutu wystawienia zwolnienia lekarskiego Adamowi B. bez faktycznego badania i kontaktu z tym pacjentem. Przypominam sobie, że chodzi o funkcjonariusza z Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, który był w tym czasie na działce nad jeziorem” – powiedział przed sądem skruszony doktor P. „Z analizy materiału dowodowego nie wynika, że oskarżony Adam B. nakłonił Jadwigę A. do załatwienia mu zaświadczenia lekarskiego o czasowej niezdolności do służby. Nie ma też dowodów na to, iż był on inicjatorem działania podjętego przez Jadwigę A. w tym zakresie. W oparciu o uzyskane w przedmiotowej sprawie dowody można było temu funkcjonariuszowi zarzucić
Nauki „Kopernik”. Może dlatego, że Kopernik im. Lecha Kaczyńskiego brzmi nienormalnie nawet dla wielbicieli nieżyjącego prezydenta.
Jarosław Kaczyński za czasów swojego premierowania nie tylko nie przyznawał się do jakichkolwiek fobii, ale skrzętnie je ukrywał. Po objęciu urzędu zapewniał Brukselę, że
nie jest homofobem. Koronnym dowodem miało być to, że w jego rządzie są homoseksualiści. Historyjka o tyle zabawna, że kilka tygodni wcześniej jeszcze premier Marcinkiewicz zaklinał się, że w jego gabinecie nie ma ani jednego. Prezes PiS, kandydując na prezydenta, osiągnął znakomity wynik, gdyż prezentował się jako normalny człowiek. Pogrążony w żałobie, życzliwy, rozumiejący innych. Była to kreacja z gruntu fałszywa, wymyślona przez posłankę Kluzik-Rostkowską. Na szczęście do sukcesu zabrakło mu kilku dni i procent. Jak obliczyło stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza, ujawnione ponownie po wyborach prawdziwe oblicze Jarosława Kaczyńskiego powodowało odpływ 21 tysięcy wyborców dziennie. W wyborach samorządowych Polacy, wściekli, że dali się nabrać PiS-owi, a rozczarowani polityką PO, postawili na PSL. Koalicjant Platformy był rozwiązaniem kompromisowym. Nie dając ludziom Tuska pełni władzy, zabezpieczał przed powrotem kaczyzmu. Premier
zaszkodził swojej partii rozkoszną bezczelnością („Nie mam nawet z kim przegrać”). Ostatnio poszedł kolejny krok dalej. Z dumą przyznał się do obsesji: „Znacie moją obsesję na temat likwidacji finansowania partii z budżetu państwa”. Swojej zostawił oczywiście najwięcej. PO w dalszym ciągu będzie dostawać 20 mln zł rocznie. Trzy razy więcej niż SLD. Na głosowanie w Sejmie w sprawie obniżenia subwencji Tusk chciał ściągać posłów PO leżących w szpitalu. Oznacza to, że obsesja premiera jest groźniejsza, niż wygląda na pierwszy rzut oka. Na razie Polacy wolą obsesje Tuska od fobii Kaczyńskiego, bo są dla społeczeństwa mniej dolegliwe. W przyszłości może postawią na normalność. Nie jest to proste. Tusk i Kaczyński uważają się za partyjne wcielenie Boga. Zapewne dlatego połowa wyborców w ogóle nie idzie do urn. W domowym zaciszu śmieją się z powiedzenia, że kiedy człowiek mówi do Boga, to modlitwa, a kiedy Bóg do człowieka – paranoja. Moim Czytelnikom i Redakcji życzę samych szczęśliwych dni w Nowym 2011 Roku. Pierwszym 50 Czytelnikom, którzy odpowiedzą na moje życzenia na adres
[email protected], prześlę mój kalendarz ścienny. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Śledztwo przeciwko Temidzie jedynie posłużenie się potwierdzającym nieprawdę zaświadczeniem, co też faktycznie uczyniono” – twierdzi prok. Niemczyk, który zdaje się sugerować, że pani A. (wraz z Barbarą B. już skazaną za podżeganie) wywróżyła sobie z fusów, że jej znajomy potrzebuje zwolnienia i potajemnie zdobyła skądś jego dane personalne. Adam B. załapał się do składu ławy oskarżonych tylko z zarzutem wykorzystania dokumentu potwierdzającego nieprawdę. Oto fragment protokołu rozprawy odbytej 19 sierpnia 2010 r. w Sądzie Rejonowym w Elblągu pod przewodnictwem sędziego U. oraz z udziałem prokuratora P.: „W tym miejscu oskarżony Adam B. wnosi o warunkowe umorzenie postępowania wobec niego na okres 1 roku próby. Przewodniczący pouczył oskarżonego o instytucji warunkowego umorzenia, dając mu czas na przemyślenie decyzji. Przewodniczący zarządził 10 minut przerwy celem podjęcia przez Adama B. decyzji”. A po przerwie: „Oskarżony oświadcza, że podtrzymuje swój wniosek. Staje Prokurator i oświadcza, że wyraża zgodę na wniosek oskarżonego”. Tymczasem z posiadanego przez nas nieoficjalnego nagrania przebiegu rozprawy wynika jednoznacznie, że było całkiem odwrotnie, bowiem inicjatywa wyszła od sędziego i to właśnie on
usilnie namawiał oskarżonego, żeby skorzystał („skoro jest pan funkcjonariuszem policji i mieszka w Warszawie”) ze środka probacyjnego, dając mu 10 minut na zastanowienie się. Leszek O. był do niedawna funkcjonariuszem olsztyńskiego wydziału Centralnego Biura Śledczego i też miał sprawę do dr. P. Z podsłuchu telefonicznego: Policjant: – Dobry wieczór, przepraszam, że molestuję. Leszek O(...) się kłania. Doktorze, dzwonię z pytankiem, bo widzę, że ma pan full ludzi, a potrzebuję zaświadczenie. Lekarz: – Trzeba było o szesnastej przyjechać. – Potrzebuję zaświadczenie na prawo jazdy, że żona może być kierowcą. – No to przecież możesz je wziąć jutro rano. – Ale musi być wczorajsza data. – Data to już jest rzecz najmniej utrudniona. Będzie, jaka chcesz, ale zgłoś się jutro przed dziesiątą do polikliniki. Przesłuchany w charakterze świadka Leszek O. zeznał: „Z tego, co sobie przypominam, udałem się najpierw do Ryszarda P. do jego gabinetu przy ul. Legionów (miejsce prywatnej praktyki lekarza – dop. red.), ale z uwagi na fakt, że nie posiadał przy sobie druków
zaświadczeń lub odpowiedniej pieczątki, umówiliśmy się po odbiór zaświadczenia nazajutrz w poliklinice. Kojarzę sobie, że w momencie wypisywania zaświadczenia poprosiłem doktora o wstawienie daty, z jaką byłem u niego po raz pierwszy, czyli jednego lub dwóch dni wcześniej, a wręczyłem mu za to 50 zł”. Państwo O. w sobie tylko wiadomy sposób przekonali prokuratora P., żeby nie stawiał im zarzutów podżegania do przestępstwa. Dwaj ważni policjanci z Elbląga chcieli sobie przedłużyć zwolnienia lekarskie, ale pech chciał, że doktor przebywał akurat za granicą. Poczekali. „Przyznaję się do wystawienia antydatowanych zwolnień lekarskich dla funkcjonariuszy Dariusza Ś. i Jacka Ch., choć faktycznie przebywałem wówczas w sanatorium na Litwie” – zeznał na swoim procesie Ryszard P. „Sugestia, że niezasadnie nie skierowano aktu oskarżenia przeciwko dwóm innym funkcjonariuszom Policji, tj. Jackowi Ch. i Dariuszowi Ś., którym postawiono w toku śledztwa (umorzone – dop. red.) zarzuty popełnienia przestępstw, nie znajduje potwierdzenia w materiale dowodowym” – twierdzi prok. Niemczyk. Czy jego podwładni z Wejherowa ośmielą się mieć inne zdanie? ANNA TARCZYŃSKA
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Zima. Alpy. Stok narciarski. Facet rusza z góry, odbija się kijkami i jedzie na bombę. Nagle podskakuje na muldzie, obraca się, leci, koziołkuje w tumanie śniegu, wali w drzewo... Kijki w jedną stronę, narty w drugą, gość rozwalony, zęby wybite, krew z nosa, nogi poskręcane w dziwny sposób. Otwiera nieprzytomne oczy, wciąga górskie powietrze i mówi: – A ch…!, i tak lepiej niż w pracy. ~ ~ ~ – A ty jesteś w stanie stwierdzić, ot tak, co kobieta myśli? – Na początek muszę się z nią przespać. – A potem? – A potem g*wno mnie obchodzi, co ona myśli... 1 8
Z
35
9
U
A M
S
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) cukier w proszku, 5) chylił czoło przed seniorem, 8) spływa po śliniaczku, 10) zawsze są w Tour de Pologne, 11) pełna kultura w salonie, 14) prochu nie wymyśli, 15) ale plama!, 16) Tarzanie nianie, 18) oddział wojska w kolegiacie, 19) elementarna kolekcja, 21) łotr w kanale, 22) francuski z Hackmanem, 23) podglądacza okno na świat, 25) moneta jak znak, 26) leń z obitym bokiem, 29) zupa w pucharku, 30) bywa najwyższy, 32) buja w przestworzach, 33) stan, gdy zły pan, 34) jest, kiedy się wgłębiasz i w końcu masz rację, 38) ma dwie lewe ręce i nic więcej, 42) średnia buda, 43) ostatnia prosta, 44) kosmiczna tematyka, 49) statek dla dwojga, 54) pani dbająca o formę, 56) prowadzi ją sztab wyborczy z kanapami, 57) premier z Pułtuska, 58) sweter w garażu, 59) bierze udział w każdej aukcji, 63) wcale się nie wstydzi, że ma syf pod zlewem, 65) scjentolog z Hollywood, 68) kręci się w kasynie, 69) święty na ścianie, 70) choć ma skrzydła, to nie lata, 71) niczego nie ukrywa, 72) z kryla na paznokcie, 73) jest odrażający, unosi się i nikt go nie lubi, 74) w lampce bratanka, 75) bezzasadne grymasy, 76) służą do łatwego zapinania ubrania, 77) o serdaku na wodniaku, 78) celowa firanka, 79) co okrągłego jest w jaskółce? Pionowo: 1) o śniedzi na miedzi, 2) groźny przedmiot kolekcjonerski, 3) składasz ją ze złości wobec złej jakości, 4) w środku ma iskry, 5) do dłubania przy stole, 6) trzecia potęga, 7) gród, gdzie Leszczyńskich w bród, 8) skórka, ale nie z ogórka, 9) o broni w policyjnej dłoni, 12) to w nich są dane zapisywane, 13) spacerują po nim panie w Mediolanie, 17) podłoga dla rekinów, 20) skręt jest bez niej niemożliwy, chociaż to nie kierownica, 23) Biedronka bez kropek, 24) dusi, bo jeść musi, 27) dwie dziewczyny w kontrabasie, 28) energii tyle, co nic, 29) czeka na głos, 31) romantycznie mierzone na zamiary, 35) patronat o mitologicznym rodowodzie, 36) jeszcze nie rządzi w elektrowni, 37) jest, bo nikt nie wygrał, 39) dur, nie mol, 40) pierwsza na froncie, 41) lektyka dla anemika, 44) taki los ciąży, 45) siódme dla szczęśliwca, 46) z Ateną w roli głównej, 47) delikatność w piosence, 48) Olka z Sandrą, 49) mądrze brzmiąca przepowiednia, 50) kto się ukrywa pod pseudonimem Aleksandra F.?, 51) nieduża taka siekierka strażaka, 52) na gąsienicach z natki, 53) Dania i Albania, 55) karczma ze sterem, 56) o rządy Kościoła woła, 60) jeden z tych, po których robisz niedokładnie, 61) kto jedzie, tego wiedzie, 62) ten twórca ma klasę, 64) numer z figami, 65) auto jak ptak, 66) wygnał małpę z kąpieli, 67) przetarty przez narty.
A
Z
K
24 39
K
P
P
1
A
L
28
O
E
N
O
34
35
P
E
22
L
I
36
N
E
F
26
C
32
N
R
L
I
R
37
T
R
H
7
36
C
J
Y
43
K
I
A
R
L
A Ł
Ą
A C
C
Z
J
K
Z
E
40
L
11
E
K
10
19
Z
20
N 26
O
A N
34
31
S
47
N
T
I
E
B
I
I
K
B
Ł
T
A
N
F
E
T
B
R
44
A
E K
23
R
K 57
T
W
41
K
U
29
K
M
3
S
E
78
A S
15
M
K
R
L
R
E
O
S
K
Ó
25
F
A
Ó
A
U
A
B
74
P
O
Y
K
A
S
T
L
F
B
S
40
L
K
Ó
P
A
6
Z 72
A
K
A
J 77
9
38
E
Ł
K
A
I
K
K
R
T
N
I
46
K
A N
41
N
P
T
S
Z
E
14
53
K R
I
A J
67
S
E
Z Y
O A
20
Z 52
U
18
K
W
K
E
28
O
66
R
13
K
O
A
O C
R
17
A
O
65
21
S 27
I
N
51
M
A
79
L
5
Y
T
E
O
E
19
S
I Z
O
O
33
27
R
T
56
N 69
G
D 76
O
I
N
A
64
Y
R
50
R
I
I
L
G
71
R
A
58
63
I
45
P
K
E
73
Y
55
T
A
49
A
S
L
S
A
Y
U
62
S
75
T
48
A
E
68
R
70
47
S
E
61 8
2
A
A
43
N
O
O
I
B 60
K
A
Ł
39
Y
13
I
K
M
T 24
P
U
Ł
A
12
L 31
C
M
S Z
33
38
A
7
A
I
30
A
S
Ś
22
K
6
Z
12
15
A
M
30
G
A
Z
A
E
25
C
P
N
18
L
A
K
N
46
T
E
U M
A
U
I
59
A
T
37
A
K
A T
E
W
I
E
45
A
54
U
11
10
5
H
L
D 44
29
4
R
A
E
G 42
A
A
I
3
E
A
N
R
4
P
42
K
T
Ę
Y
A
D
O 16
17
Y
32
A T
21
2
U
14
Ł
S 23
K
A
16
Znaleziono na www.fajnezdjecia.pl
P
P
L A
O
K
A
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie
K
y p
p
I
M
1
T
17
I
E
2
18
26
41
42
D
3
N
4
K
19
20
O
p
R
21
E
22
L
A
C
Z
G
R
Y
W
A
43
28
44
29
45
30
46
y
C
5
D
27
Y
y
31
47
6
T
23
E
32
H E
y
7
24
G
33
O
8
L
g
9
E
10
ą
R
11
Y
ą
J
12
13
E
14
S
15
T
16
S
25
O
34
Z
35
A
36
W
37
S
38
Z
39
40
?
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 50/2010: „Gdy chcesz, aby twoje marzenia spełniał nie Święty Mikołaj, ale jego wnuczka”. Nagrody otrzymują: Marek Bryła ze Szczecinka, Małgorzata Kurek z Rytwian, Ryszard Białaś z Olkusza. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 46,80 zł na pierwszy kwartał 2011 r. (roczna 201,90 zł); b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 46,80 zł na pierwszy kwartał 2011 r. (roczna 201,90 zł). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE Po prostu używki
Wśród szkodliwych (znicze!) „dopalaczy” także najpopularniejsze opium dla polskiego ludu
Humor Żona do męża: – Tobie to się wszystko kojarzy z seksem. – Nieprawda. Ty nie. ~ ~ ~
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 53 (565) 30 XII 2010 r. – 6 I 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
Żona wścieka się na męża: – Nigdzie mnie nie zabierasz, już nie pamiętam, kiedy razem byliśmy w kinie. – O, wypraszam sobie. Jak w zeszłym roku złamałaś nogę, to kto cię zabrał na pogotowie?
J
eśli noc sylwestrową przyjdzie wam spędzić daleko od domu, spodziewajcie się zupełnie nowych, nieznanych nam atrakcji.. ~ Irakijczycy witają kolejny nowy rok, strzelając z karabinów maszynowych, które w tamtych stronach stanowią nieodzowny element tradycyjnego gospodarstwa domowego. ~ Jedną z tradycji kolumbijskich jest palenie „Pana Stary Rok”. W tym celu należy uszyć dużą lalkę, wypełnić ją fajerwerkami oraz niepotrzebnymi rzeczami, które kojarzą się z przykrymi doświadczeniami minionych 12 miesięcy, i podpalić. Smutny koniec lalki to symboliczny koniec naszych smutków. ~ Aby zapewnić sobie pomyślność, Japończycy dekorują domy papierowymi żurawiami i żółwiami, które symbolizują szczęście i długowieczność. Przed domem zawieszają też linę zrobioną ze słomy, aby przegonić złe duchy. O północy buddyjskie świątynie rozbrzmiewają dzwonami – 108 uderzeń symbolicznie uwalnia wiernych od 108 ziemskich pragnień, o jakich mówi buddyzm. Bicie dzwonów „wygania” stary rok i wprowadza nowy. Tradycja nakazuje, aby Nowy Rok rozpocząć od oglądania pierwszego wschodu słońca, najlepiej nad brzegiem morza. ~ W Wietnamie o północy najstarsza w rodzinie kobieta odpala petardy, po czym wszyscy biesiadnicy
CUDA-WIANKI
Koniec i początek zgodnie kładą się spać. Rano, w Nowy Rok, każdy symbolicznie przywdziewa zupełnie nowe ubranie. ~ Wenezuelczycy w czasie zabawy sylwestrowej mają na sobie żółte majtki – na szczęście. Kiedy wybija północ, zjadają 12 winogronowych kulek, co zapewnia pomyślność na cały nadchodzący rok. ~ Tysiące Brazylijczyków udaje się na plaże, aby oddać cześć Yemanji – bogini morza. Jej kult jest rozpowszechniony zwłaszcza wśród mieszkańców północno-wschodniej części kraju, żyjących z darów morza.
Kapłanki macumby – jednej z afrobrazylijskich religii – tańcząc, wprowadzają się w trans i oddają cześć bogini. O północy ubrani na biało (według Brazylijczyków, kolor przynoszący szczęście) wyznawcy religii wrzucają do morza kwiaty i małe łódeczki wypełnione świecami, biżuterią, jedzeniem, alkoholem itp. jako dar dla Yemanji. Zaraz potem wierni zanurzają się w wodzie, aby przeskoczyć przez siedem fal. Za każdym razem wypowiadają jedno noworoczne życzenie. ~ Tradycyjną potrawą sylwestrową w Niemczech jest „nasz” wigilijny karp, którego łuskę nosi się później w portfelu dla zapewnienia finansowej hossy. Do sylwestrowych niemieckich zwyczajów należy też wróżenie z wosku. Podczas składania noworocznych życzeń Niemcy obdarowują się amuletami, na przykład w kształcie czterolistnej koniczyny czy podkowy. ~ Duńczycy tuż przed północą wdrapują się na krzesło i w chwili wybicia godziny „zero” zeskakują z niego, aby skocznie i wesoło wkroczyć w nowy rok. JC