SEKS W KONFESJONALE ! Str. 13
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 6 (518) 11 LUTEGO 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
! Str. 11
! Str. 25
ISSN 1509-460X
! Str. 3
! Str. 25
2
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY W sondzie internetowej ponad 100 tys. respondentów odpowiedziało na pytanie, czy ich dzieci chodzą na lekcje religii. „Tak” – oświadczyło 52 proc. indagowanych, „nie” – 33 proc., zaś pozostali oświadczyli, że to ich nic a nic nie obchodzi.
Świat to za mało
Jan Paweł II nie tylko się namiętnie biczował, ale też spał na podłodze. Nago! Pod krzyżem! Po co to robił? Jak pisze postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Oder, „żeby zbliżyć się do Chrystusa”. Ks. Oder przekonuje, że do zbliżenia doszło. TVPiS zwymiotowała filmem „Towarzysz Generał”. Reżyser Braun – ten od lustrowania Wałęsy, Miodka i hrabiego Dzieduszyckiego – tym razem zabrał się za Jaruzelskiego. Jak w jednym zdaniu skomentować to „dzieło”? Churchil po obejrzeniu Braunowego gniota musiałby szybko zweryfikować swoje słynne zdanie, że „historia jest jak dziwka, wszystkim służy”. Bo w tym przypadku bardzo obraziłby ciężko pracujące dziwki. Nareszcie coraz więcej doniesień o naszym kraju w serwisach największych agencji. Ot, choćby Reuters, AFP i CNN zamieściły informację o księdzu Sowie z Gryfowa, który sprawdza obecność dzieci w kościele, pobierając ich odciski palców. Duma nas rozpiera. Polscy księża (na początku z diecezji tarnowskiej) poznają tajniki zapobiegania bezpłodności. Nie wiadomo, po co im to, ale księżowskie gospodynie są wyraźnie zaniepokojone. „To wymysł dziennikarza, niczego takiego nie powiedziałem” – kłamał Pieronek po światowym hałasie, jaki wywołała jego wypowiedź dla katolickiego portalu pontifex.it, że Żydzi sami sobie wymyślili szoah (zagładę). Ale gdy redaktor naczelny portalu zagroził biskupowi sądem i oświadczył, że ma nagranie rozmowy, hierarsze zmiękła rura i powiedział, że się przejęzyczył. „To był taki skrót myślowy” – łgał. I to podwójnie, bo do myślowego skrótu potrzeba myślenia. Prezydentowi Kaczyńskiemu zachciało się ogrzać w blasku polskich szczypiornistów, więc zaprosił drużynę Wenty do pałacu. Tam w świetle kamer nie omieszkał pochwalić się, że sam kiedyś był bramkarzem piłki ręcznej. Zapewne jako gracz podstawowej siódemki... krasnoludków i królewny Śnieżki. Rodzina ABC, czyli Alicji Bachledy-Curuś, coraz głośniej wyraża swoje niezadowolenie ze związku góralskiej córuś z dziwkarzem Farrellem. A to po tym, jak okazało się, że Colin jest gołodupiec i dudkami nie śmierdzi. „Dziadostwo robią, bez ślubu żyją, kościół na chrzcie przed ludźmi zamykają! – pieklił się jeden z wujków rodziny zakopiańskich krezusów. – I ksiądz chrzci im dziecko! Kto to widział?!”. Kto widział? Ksiądz widział, kiedy dudki liczył. Głódź wydał zarządzenie, aby wszyscy uczniowie gdańskich szkół uczęszczający na lekcje religii posiadali „indeksy katechizacji”, czyli specjalne książeczki identyfikacyjne. Tatuaże na przedramieniu z numerem nie byłyby lepsze? 88 krucyfiksów zakupiło Łódzkie Centrum Chorób Płuc. Krzyże zawisły we wszystkich salach. „Chorzy płakali ze szczęścia” – wzrusza się miejscowy kapelan ojciec Denderski. Czyżby chorym, żeby ich płacz był bardziej naturalny, nie podano tego dnia środków przeciwbólowych? Z końcem stycznia Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe przestało istnieć. Cichutko, bez rozgłosu sąd wykreślił partyjkę religijnych dewotów z rejestru. Powód? Narodowcy zapomnieli (nie pierwszy raz) rozliczyć się ze swoich finansów. Nazywa się Tadeusz Adamus i jest radnym Tomaszowa Mazowieckiego. A oprócz tego jest chamem. Na racjonalną krytykę miejscowej dziennikarki Agnieszki Łuczak, że bardziej zajmuje go wyszycie na samorządowym sztandarze napisu „Bogu, ojczyźnie, społeczeństwu” niż palące problemy miasta, cham ów odpowiedział, że „trzeba myśleć głową a nie jajnikami”. A czym myśli cham? Może hamem (ang. szynka), czyli dupą? Papież Pius XII (zwany papieżem Hitlera) zostanie świętym jeszcze w tym roku. Natomiast dokumenty z archiwów watykańskich na jego temat (15 milionów stron) mają być udostępnione najwcześniej za 5 lat. „A co, jeśli są w nich sprawy kompromitujące papieża?” – dopytują głupi dziennikarze. Nic. A bo to będzie pierwszy łotr, który „dostąpi królestwa niebieskiego”? Pandemia pedofilii wśród kleru pokonuje wszelkie granice. Najnowsze ognisko zarazy wykryto w Niemczech, w jezuickiej renomowanej szkole w okolicach Hamburga. Na razie udowodniono 7 przypadków pedofilii, ale mówi się nawet o 600. „To straszne” – martwi się rektor seminarium. „Ale wszystko już się przedawniło” – cieszy się chwilę później. Zobaczymy, niemiecka prokuratura wszczęła śledztwo. Papieskiej dyplomacji skutecznie udało się zablokować w Radzie Europy głosowanie projektu rezolucji zakazującej dyskryminacji gejów. Bo „rezolucja jest sprzeczna z prawem naturalnym”, które stanowi naturalnie papież.
asz piękny świat kiedyś szlag trafi, to pewne. A może się to stać nie przez Słońce, czy kometę, ale kobietę. Kobieta ma bowiem to do siebie, że rodzi, i to wielokrotnie. Kiedy nasi dziadkowie chodzili na czterech łapach i później, kiedy ktoś napisał: „Napełniajcie ziemię” – miało to jakiś sens. Ale teraz? Światowa klerykalna prawica nie chce słyszeć o ograniczaniu liczby narodzin. Domaga się od rządów rezygnacji z promocji świadomego macierzyństwa – edukacji seksualnej, dopłat do środków antykoncepcyjnych, legalizacji przerywania ciąży. „Obrońcy cywilizacji” od lat wrzeszczą, że bez zwiększenia populacji w państwach UE, USA, Kanadzie i Australii biały człowiek wyginie. Watykan od lat konsekwentnie lansuje wielodzietność podczas forów międzynarodowych poświęconych zdrowiu i polityce demograficznej. Jego tezy popierają najbardziej radykalne reżimy islamskie oraz niezawodny wasal... Polska, która zwłaszcza w latach 1992–2002 negowała lub nawet blokowała wiele międzynarodowych postanowień. Tym samym nasz kraj uczestniczył w jednej z największych zbrodni na ludzkości. Zobaczmy, jak według szacunków demografów przyrastała ludność świata: 30 milionów – ok. 5 tys. lat p.n.e.; 300 milionów – ok. 2000 r. p.n.e. (10-krotny przyrost w ciągu 3 tys. lat); pierwszy miliard – ok. 1820 roku. Drugi miliard osiągnęliśmy już po 110 latach (1930 r.); a trzeci (mimo wojny) po 30 – w 1960 r.; czwarty w 1974; piąty w 1988; szósty w 1999 roku. 7 miliardów „pęknie” na przełomie 2011 i 2012, a 9 mld – ok. 2040 r. Wraz ze wzrostem liczby ludności kurczy się liczba „zielonych płuc” naszej planety; bezpowrotnie giną kolejne gatunki zwierząt; maleją zasoby żywności, wody, energii i paliw. I to właśnie dostęp do nich stanie się powodem konfliktów i braku stabilności na świecie. Towarzyszyć temu będą klęski głodu na niespotykaną dotąd skalę. Czy to wymysł szalonych futurologów? Nie. Taka jest zgodna opinia centrów analiz społecznych USA, UE, Rosji, Chin i Izraela. Jeśli ktoś oglądał filmy „Walka o ogień” i „Wodny świat” – to koniec XXI wieku może być wypadkową tych dwóch scenariuszy. Zasoby Ziemi – przy tak narastającym wydobyciu – w końcu się wyczerpią. Wcześniej osiągną niebotyczne ceny. Kogo będzie stać, ten się będzie rozwijał. Karty na rynku paliw i energii rozdawać będą Chiny, Rosja, Brazylia. Drogie paliwa uderzą powtórnie w osłabione recesją gospodarki USA i Europy. UE się rozpadnie, gdyż bogatsi nie będą chcieli dokładać do biedaków. Ubiegłoroczny szczyt klimatyczny w Kopenhadze pokazał, że ani UE, ani USA bez zgody ChRL nie mogą nic zrobić. Absolutne uzależnienie kredytowe USA od Pekinu sprawiło, że Wuj Sam – który był ponoć gwarantem światowego bezpieczeństwa i dobrobytu – odszedł na emeryturę. Ale prawdziwa tragedia już trwa w państwach Trzeciego Świata pozbawionych możliwości rozwoju. Z jednej strony rośnie w nich lawinowo liczba ludności, z drugiej – spadają zasoby wody pitnej oraz żywności i zaczyna brakować ziemi pod uprawy. W 2008 roku problem ten dotknął 21 państw i 600 milionów ludzi. Stymulowani religią, są jednak bardzo chętni do posiadania licznego potomstwa. Międzynarodowe organizacje charytatywne rozkładają ręce, bo po każdej większej akcji pomocowej, tak jak na przykład w Etiopii, po 9 miesiącach wybucha lokalna bomba demograficzna. Po prostu najedzeni ludzie natychmiast i bez wytchnienia kopulują. Efekt jest taki, że na następną akcję nie ma już wystarczających środków i tubylcy (głównie małe
N
dzieci) masowo umierają. Według demografów, w 2025 roku z głodu i pragnienia może umrzeć 1,5 miliarda Ziemian. Rządy ich państw są za biedne, aby prowadzić programy promocji świadomego rodzicielstwa. A to – obok pomocy żywnościowej i medycznej – jedyna nadzieja dla tych ludzi. Uzdrawianie świata trzeba zacząć od ograniczenia liczby urodzin w krajach ubogich; w ostateczności nawet prawnym zakazem posiadania więcej niż dwójki dzieci. Co lepsze: grzywna, aborcja czy powolne konanie dwulatka? Indiom i Chinom (choć z pewnymi nadużyciami) udało się zahamować przyrost naturalny. Ale choć Chiny z demokracją są na bakier, to duchowni nie kierują tam politykami. Biskupi katoliccy apelują do państw Zachodu (wyłączając własną stolicę...) o dożywianie biednych mieszkańców Afryki czy Azji, podnoszą hasła moralnej odpowiedzialności Europejczyków za ich dawne kolonie. I słusznie. Tyle że jednocześnie potępiają wszelkie metody kontroli urodzeń poza „watykańską ruletką”. To w praktyce prowadzi do ludobójstwa. Zresztą na każdej inicjatywie charytatywnej Kościół wymiernie korzysta. Misjonarze łaskawie biorą na siebie „ciężar” rozdawnictwa publicznych dóbr, czyniąc się bogami wśród „podludzi”, i tym łatwiej prowadzą wśród nich swoją katolizację. Część pieniędzy – zamiast na szkoły i szpitale – przeznaczają na budowę kościołów i plebanii. W buszu Wybrzeża Kości Słoniowej rzymski kler (za pieniądze z budżetu tego biednego państwa, co podwoiło jego dług) wybudował największą na świecie bazylikę, która jest oblegana przez armię żebraków. Ponadto morały prawione przez kler jak zwykle nie skutkują, a niekiedy wręcz szkodzą – tak jak podczas podgrzewanej przez funkcjonariuszy Krk wojny w Ruandzie czy w przypadku rozpadu władzy w Meksyku, gdzie odsetek katolików jest największy w Ameryce Łacińskiej, a krajem rządzą szefowie gangów narkotykowych. Stany Zjednoczone muszą się bronić przed masową migracją biednych Meksykanów, budując na granicy kilometry betonowych murów i zasieków. Przed podobną perspektywą stoi też UE. Nagły napływ mas biednych, głodnych i spragnionych dostępu do nowoczesnych dóbr może spowodować załamanie najbardziej stabilnego systemu gospodarczego, socjalnego i politycznego. Aby do tego nie doszło, trzeba zapewnić pomoc cywilizacyjną kilkudziesięciu najbiedniejszym państwom. Podjąć na forum ONZ lub na poziomie grupy G20 twarde decyzje i działania na rzecz światowego programu kontroli narodzin. Misje katolickie mogą tu tylko zaszkodzić. Jest jeszcze jeden problem: tanie życie ludzkie – źródło terroryzmu i wojen. W Afganistanie talibowie rodzinom zamachowców samobójców wypłacają po 100 dolarów. Otóż terroryści będą mieli poparcie do momentu, kiedy życie wieczne po śmierci plus 100 dol. dla rodziny będzie ofertą atrakcyjniejszą od nędznego życia tu i teraz. A będzie ono takie, dopóki nie ograniczymy przyrostu naturalnego. Wszystkiego dla wszystkich nie wystarczy. Świat nie jest z gumy. I może właśnie dlatego guma jest potrzebna... JONASZ
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r. aństwo S. są już rozwiedzeni, ale wciąż jeszcze mieszkają pod jednym dachem w pewnej wsi nieopodal Częstochowy. Po 24 latach małżeństwa dochowali się trójki dzieci – dzisiaj już niemal dorosłych. Przed rozwodem ich życie biegło tradycyjnym rytmem: Ryszard pracował, prowadząc własną działalność gospodarczą, Maria zajmowała się domem i pociechami. Z Kościołem byli jednak związani luźno, ograniczając się do okazjonalnego (1–2 razy w miesiącu) uczestnictwa w niedzielnej mszy. Miejscową parafią zarządza zakon Kanoników Regularnych Laterańskich. Mnisi posiadają w Polsce kilkanaście podobnych placówek, a na czele tej, która interesuje nas, stoi ks. Wiesław M. – człowiek wielce wpływowy. Przyjechał z dalekiego Rzymu, gdzie jako „don Vieslao” przez wiele lat sprawował funkcję sekretarza biskupa Brunona Giulianiego – opata generalnego zakonu.
P
Przy okazji płacenia rachunków zainteresował się billingami telefonu komórkowego żony za okres jej pobytu w Danii. Stwierdził, że z numerem 6015812(...) łączyła się po kilkanaście razy na dobę (nawet późno w nocy), podczas gdy do domu dzwoniła co najwyżej raz w tygodniu. – Ustaliłem, do kogo należy ten numer. No i włosy stanęły mi na głowie, gdy okazało się, że do świątobliwego mnicha Wiesława. Czy łączył ich seks? Nie wiem. Może tylko wyprał jej mózg, a może jedno i drugie... Próbowałem porozmawiać na ten temat z Marią, ale wszelkie perswazje w ogóle do niej nie docierały. W październiku 2008 r. – mimo mojego stanowczego sprzeciwu – znowu pojechała z księdzem na wycieczkę do Rzymu. Po powrocie nasze relacje intymne przestały istnieć, bo żona urządziła sobie sypialnię w osobnym pokoju. Zachowywała się jak członek jakiejś sekty. Twierdziła, że
GORĄCY TEMAT – Gdy Maria wróciła z Danii, urządziła mi w domu piekło, a nawet posunęła się do oskarżeń o znęcanie się nad rodziną. Podejrzewam, że była inspirowana przez księdza – zauważa nasz rozmówca. – Facet szczęśliwie uniknął kłopotów, bo choć żona zgłaszała, że ją maltretuje psychicznie oraz fizycznie, to ich dzieci twardo temu zaprzeczały i zeznawały na korzyść ojca – podkreśla policjant z Częstochowy. Ryszard próbował jeszcze interweniować u częstochowskiego biskupa pomocniczego Jana Wątroby: – Byłem u niego dwukrotnie, żądając, żeby ks. M. odpieprzył się wreszcie od mojej żony i dał nam szansę odtworzenia więzi rodzinnych. Gdy pokazałem biskupowi billingi telefonu żony, był wstrząśnięty. Wyjaśnił mi, że wprawdzie nie ma żadnej władzy dyscyplinarnej nad zakonem, ale postara się wpłynąć na ks. Wiesława. Obiecał, że za kilka dni zatelefonuje do mnie.
wciąż mieszkamy pod jednym dachem, jestem już dzisiaj wolnym i szczęśliwym człowiekiem. Odnotujmy ponadto fakt, że Maria też jest już szczęśliwa. Wraz z sześcioma koleżankami z parafii założyła koło Apostolatu Margaretka, by – mimo swoich zaledwie 47 lat – spędzać czas na nieustannych modłach za wpisanego w kwiatek ks. Wiesława. „Symbolem Apostolatu jest kwiatek o siedmiu płatkach symbolizujących siedem dni tygodnia. W centrum kwiatu wpisuje się imię i nazwisko kapłana, zaś na siedmiu listkach kwiatowych imiona i nazwiska siedmiu osób (lub nazwiska rodzin), które składają Bogu przyrzeczenie wieczystej modlitwy – każda osoba (lub rodzina) w jednym określonym dniu tygodnia za konkretnego kapłana” – czytamy w informatorze centrali tej ogólnopolskiej organizacji. I jest w tym wszystkim jeszcze jedno szczęście – najmłodsze z dzieci byłych małżonków S. skończyło już 18 lat...
Kościelna familiada Gdy tylko żona zada się z wielebnymi, a jej mąż jest zdrowy na umyśle, to od razu powinien kompletować dokumentację rozwodową... Gdy dzieci małżonków S. nieco wydoroślały, żona i matka zaczęła nagle mieć dużo wolnego czasu, a jego nadmiar poświęciła intensywnym praktykom religijnym i zacieśnianiu kontaktów z proboszczem. – Wiosną 2007 r. zapragnęła pojechać na Litwę z jakąś kościelną pielgrzymką-wycieczką. Zgodziłem się, niczego wówczas nie podejrzewając. Po powrocie zachowywała się całkiem normalnie. W październiku tego samego roku ks. Wiesław zorganizował kolejną wycieczkę, tym razem do Rzymu, skąd Maria wróciła już zupełnie odmieniona. Teraz biegała do kościoła dwa razy dziennie – rano i wieczorem. Tolerowałem te dziwactwa, ale z czasem żona zaczęła unikać mojego towarzystwa (także w nocy), przestała interesować się domem, dziećmi... Ważny był tylko bałwochwalczo adorowany ks. Wiesław, a wszystko inne przestało się dla niej liczyć – wspomina Ryszard. Po upływie kilku miesięcy Maria oświadczyła mu, że zapisuje się na kurs języka włoskiego i angielskiego, bo „don Vieslao” załatwia jej pracę w Danii. Dzieci? „Są już prawie dorosłe, z pewnością dacie sobie jakoś radę” – odparła. – Powróciła w sierpniu 2008 r. i sytuacja wróciła do normy, czyli nieustannego biegania do kościoła oraz lodowatej atmosfery w łóżku, bo kochaliśmy się już tylko od wielkiego święta – kontynuuje odsunięty od piersi małżonek.
ks. Wiesław jest święty, bo wyleczył jej skaleczenie palca, który długo nie mógł się zagoić, uwolnił od bólów brzucha, itp. Nie miałem pojęcia, co w takiej sytuacji zrobić, więc chciałem jeszcze trochę poczekać z nadzieją na otrzeźwienie Marii. W styczniu 2009 r. kobieta znowu wyjechała do Danii, a gdy Ryszard płacił jej rachunki telefoniczne za grudzień i policzył, ile razy oraz w jakich godzinach kontaktowała się z ks. M., postanowił wreszcie rozmówić się z plebanem. – Wysłała do niego w sumie ponad 70 SMS-ów. O różnych porach. Nawet o godz. 2.30 w nocy. Tego już nie zdzierżyłem i wybrałem się z wizytą do klasztoru. Gdy ksiądz mnie zobaczył, zwyczajnie uciekł. Bąknął tylko, że ma umówiony „pilny chrzest dziecka”, więc żebym przyszedł za godzinę. W tym właśnie czasie żona kilkakrotnie próbowała się ze mną połączyć, choć od tygodnia ani razu nie zadzwoniła do domu... Na wszelki wypadek nie odbierałem telefonu, bo obawiałem się, że osłabi mi wolę walki – wyjaśnia Ryszard. Po godzinie odbył z facetem w sukience męską rozmowę. „Don Vieslao” stanowczo zaprzeczył, jakoby łączyły go z Marią jakiekolwiek kontakty seksualne. A nocne SMS-y? – To jest taka nowa forma spowiedzi, z której każdy może w razie pilnej potrzeby skorzystać – przekonywał bezczelnie zakonnik.
Na efekty działania biskupa nie musiał długo czekać. Gdy ks. Wiesław ogłosił z ambony, że jeden taki („chyba wiecie, o kogo chodzi”) chce go ukamienować, w kurii natychmiast stawiła się silna reprezentacja w osobach kobitek z chóru parafialnego, które zgodnie zeznały przed biskupem, że Ryszard jest dziwkarzem oraz pijakiem i w ogóle ostatnim łajdakiem, a ksiądz proboszcz ani chybi zostanie kiedyś wyniesiony na ołtarze. – Od razu miałem przeciwko sobie pół wsi! Ponieważ bp Wątroba nie telefonował, wybrałem się do kurii. Gdy skoczył na mnie z pyskiem, jak śmiem kłamliwie oskarżać zasłużonego kapłana, wyszedłem, bo już nie było sensu dalej rozmawiać. Wniosłem sprawę o rozwód i choć
Ewelina i Adrian S. mieszkają w Bydgoszczy. Mają trójkę dzieci, z których najstarsze (córka) przebywa obecnie z ojcem, a dwaj synowie (w tym lekko upośledzony piętnastolatek) pozostają z matką. Ich trwające od prawie 20 lat małżeństwo zostanie lada dzień rozwiązane, a problem tkwi jedynie w rozstrzygnięciu, z czyjej winy. Najprawdopodobniej nie zostanie nią obarczony Kościół, choć właśnie jego funkcjonariusze walnie przyczynili się do rozwalenia rodziny... Ewelina zarabia na życie jako organistka w pewnej prestiżowej parafii. Gdy pracowała na pół etatu, w małżeństwie nie było żadnych problemów. – Po śmierci proboszcza, bardzo przyzwoitego człowieka, parafię objął ks. J.A. i początkowo zatrudnił żonę na cały etat. Później zmusił ją do otworzenia działalności gospodarczej, a ostatecznie stanęło na tym, że Ewelina pracuje u niego na czarno. Gra od rana do wieczora. We wszystkie soboty, niedziele i święta. Nawet wtedy, gdy nie ma żadnych nabożeństw, ślubów czy pogrzebów... Tłumaczyłem, żeby dla dobra dzieci trochę się ograniczyła, ale nie pomogło. Z powodu jej późnych powrotów w domu zaczęły wybuchać awantury. Siłą rzeczy, przy dzieciach. Napisałem do księdza. Błagałem, aby oszczędzał mi żonę przy tych nieszczęsnych organach, bo wreszcie dojdzie do jakiegoś nieszczęścia, ale proboszcz nawet nie odpowiedział na list – wspomina Adrian.
3
Po którejś z kolejnych kłótni Ewelina zostawiła go wraz z dwójką dzieci i wyniosła się z domu. Zamieszkała u swoich rodziców, gdzie – jak twierdziła – mogła spokojnie przygotowywać się do występów podczas mszy. Adrian już nie pisał listów, lecz wybrał się do plebana na rozmowę. – Przyznał, że popełnił błąd i wyrzuca żonę z pracy w kościele. Uprosiłem go, żeby tego nie robił, lecz tylko jej tak nie absorbował obowiązkami. „Zgoda”, odparł. Po miesiącu zatelefonował, że jednak definitywnie musi się z nią rozstać, bo... „Ewelina ma jakiegoś chłopa” – relacjonuje Adrian. Okazało się, że wielebny kłamał, aczkolwiek nie do końca: kobieta grała dalej, a jej „chłopem” okazał się pewien bardzo ważny proboszcz i dyrektor kościelnej placówki oświatowej w jednej osobie. Zdesperowany małżonek poprosił wówczas o interwencję samego ordynariusza bydgoskiego bp. Jana Tyrawę (na zdjęciu). – Spotkałem się z nim w sumie trzykrotnie. Chodziłem wraz z dziećmi. Za pierwszym razem stwierdził, że Ewelina dalej grać nie może, bo powinna zająć się rodziną. Oczywiście – grała dalej. Podczas kolejnych wizyt w kurii Tyrawa zapewniał nas o dobrych intencjach z jego strony, ale nic nie zrobił. Raz jeszcze napisałem do proboszcza, później do Episkopatu... – wszystko jak grochem o ścianę. Żona w międzyczasie wróciła do domu, by po kilku miesiącach znowu się wyprowadzić. Zamieszkała z dwoma synami przy kościele. Twierdzi, że księża i wierni postrzegają ją jako „gwiazdę unoszącą się podczas gry ponad organami”, więc rodzina w tej sytuacji jej nie interesuje i żadne moje starania tego nie zmienią. Ogłupili ją tak doszczętnie, że gdy któregoś razu zaginęło nasze najmłodsze dziecko (żona oczywiście była wówczas w kościele) i zadzwoniłem do niej, prosząc, żeby przyjechała, odpowiedziała, że nie może bo... musi grać. Straciłem już nadzieję na odtworzenie naszego związku i wystąpiłem o rozwód, wzywając ks. J.A. na świadka. On tak pięknie kłamie... Złożyłem też wniosek o opiekę nad upośledzonym synem. Żona umieściła go w tym kościele jako ministranta i bardzo się obawiam, żeby przy jej chorobliwym uzależnieniu od duchowieństwa chłopiec nie padł ofiarą jakiegoś pedofila w sutannie – tłumaczy Adrian. – Pani Ewelina jest jakaś taka nawiedzona, ale pracuje za trzech i jest bardzo wygodna proboszczowi. Tym bardziej że zrobi dosłownie wszystko, co tylko księża jej nakażą... – ocenia były pracownik parafii. A co nakażą? Dalszą wierną służbę, bo przecież żaden zdrowy na umyśle szaman nie pozbędzie się tak fanatycznie „oddanej” taniej siły roboczej... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected]
4
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Manifest dzieciowy Bóg daje dziecko, da i na dziecko. Zwłaszcza kiedy jesteś katolikiem, publicystą i nazywasz się Terlikowski. W jednym z ostatnich numerów „Naszego Dziennika” ukazała się sensacyjna informacja: rodzicielstwo obniża ciśnienie krwi! Taki wniosek wysnuli amerykańscy naukowcy (rzekomo wiarygodne źródło informacji, na które często powołuje się prasa, nawet katolicka). Paniom zza wielkiej wody doczepiono urządzenia monitorujące ciśnienie. Te, które wychowują dzieci, miały niższe – i skurczowe, i rozkurczowe! Ot, kolejna zachęta do bujnego rozrodu. O medycznej ciekawostce musiał słyszeć „Frondowy” redaktor Tomasz Terlikowski, który na swoim internetowym blogu pozostawił intrygujący felieton pt. „Współczuję małodzietnym”. Równie interesująca jest dyskusja, jaką pan publicysta prowadzi tam z internautami, także katolikami, którzy – bezskutecznie – przekonują, że w swoich mniej licznych familiach czują się szczęśliwi i spełnieni.
„Jedno dziecko w rodzinie to nawet nie jest dramat, to zwyczajna porażka. Trójka dzieci to absolutne minimum, żeby można było mówić o pełnych relacjach rodzinnych” – zaczyna felietonista. Dlaczego model 2+3? Najpewniej dlatego, że to model rodziny Terlikowskich, znaczy się – optymalny dla wszystkich. Dlaczego nie model Świętej Rodziny: 2+1, biologiczny ojciec nieznany? No właśnie... Dlaczego?! „Argument, że dzieci za drogo kosztują, zupełnie mnie nie przekonuje. Jego podstawą jest bowiem przekonanie, że każde dziecko kosztuje tyle samo co pierwsze”. A jest to, zdaniem autora manifestu dzieciowego, błąd w rachunkach. Liczyć trzeba zupełnie inaczej. Z obserwacji redaktora i jego znajomych wynika, że: pierwszy dzidziuś to 100 proc. kosztów, drugi już tylko 50 proc., trzeci – jedynie 25 proc. (a i to, podkreśla autor, tylko w przypadku
ycie społeczne jest ciągłą walką. Nigdy, nawet po największych sukcesach, nie można spocząć na laurach. Bo jeśli się zagapimy, to rzeczy stare i niby dawno pokonane mogą nas zaskoczyć z najmniej oczekiwanej strony. Tytuł dzisiejszego tekstu brzmi trochę tak, jak kolejny odcinek hollywoodzkiego horroru z potworami lub demonami. Rzeczywiście będzie o upiorach. Ale nie kinowych, lecz jak najbardziej realnych. Będzie o duchach inkwizycji, które wracają. Kiedyś pisałem pół żartem, pół serio, że w katolickim kraju nie warto, samemu nie będąc katolikiem, być zwolennikiem kary śmierci. Z punktu widzenia klasycznych poglądów katolickich, ateista czy protestant lub nieprawowierny katolik to coś gorszego niż zabójca. Morderca, nawet umyślny, zabija tylko ciało i odbiera życie doczesne, heretyk niszczy duszę, czyli pozbawia życia wiecznego. Nie tylko własną duszę niszczy, ale także dusze swoich dzieci i tych wszystkich, których może zarazić nieprawowiernymi poglądami. Dlatego skoro katolicy domagają się kary śmierci dla morderców, pewnego dnia mogą jej zażądać także dla heretyków. Już tak kiedyś zresztą zrobili... Okazuje się, że to, co napisałem kiedyś nieco z przymrużeniem oka, jest poglądem jawnie głoszonym przez część środowisk katolickich. Nie w średniowieczu. W XXI wieku. Na stronie prawowiernych katolików www.fronda.pl jeden z naszych Czytelników znalazł osobliwy blog niejakiego Tomka Torquemady, który przedstawia się jako „katol, fanatyk i homofob, ojciec czwórki dzieci”. Nie trzeba było wielkiego śledztwa dziennikarskiego, aby ustalić, że nazwisko Torquemady, dominikańskiego pogromcy heretyków, przyjął dla siebie niejaki Tomasz Dajczak, katolicki działacz i publicysta, z zawodu informatyk.
Ż
rozrzutnych rodziców), natomiast każde kolejne dziecko mamy... gratis! Uznać trzeba, że czwarty potomek żywić się będzie lebiodą i polnym szczawiem, a piąty zarobi na siebie i pozostałą czwórkę. „Ubranka przecież się nie niszczą” – informuje publicysta (chłopie, gdzie je kupujesz?), a pozostałe dziecięce akcesoria przekazujemy w darze kolejnym pociechom, ewentualnie znajomym, równie wielodzietnych rodzinom. A co z argumentem, że większość polskich rodzin ma do dyspozycji skromne 2–3 pokoje? „Coś mi się zdaje, że kiedyś ludzie żyli w jednej izbie i dzieci też mieli” – na taki optymizm stać tylko kogoś, kto mieszkania w jednoizbowej klitce nigdy nie doświadczył. W kwestii opieki nad bożą gromadką problemów specjalnych również nie uświadczymy: „W rodzinie z kilkorgiem dzieci rodzice mają o wiele mniej pracy. Dzieci zajmują się sobą same, kłócą i opiekują się sobą wzajemnie”. Poza tym... nic tak nie wychowuje jak bieda. Którą w nie-Terlikowskich rodzinach przy takim zagęszczeniu na metr kwadratowy mamy pewną jak amen w pacierzu. JUSTYNA CIEŚLAK
Dajczak za motto dla swojego bloga uznał taki oto cytat z kardynała Ratzingera „Niezdolność klęczenia uznać trzeba za istotę elementu diabolicznego”. Współczesnemu Torquemadzie marzy się krwawe niszczenie „elementu diabolicznego”, czyli przeciwników Kościoła. Jak sam pisze, „fałszowanie wiary jest rzeczą stokroć gorszą niż fałszowanie pieniędzy, bo pozbawia życia wiecznego. Powinno być surowiej karane”. Dalej tak kontynuuje swą myśl: „Publiczni zatwardziali heretycy powinni być karani ciężej niż zabójcy”. Dajczak przyznaje, że nie ma obecnie „klimatu politycznego” dla mordowania niekatolików, ale „nie można wykluczyć powrotu do stosowania tej praktyki w przyszłości”. Ale nie tylko heretyków Dajczak chciałby sądownie zabijać w imię Boże. Domaga się on także karania śmiercią za aborcję. Chodzi mu o „sprawiedliwą odpłatę za niewinną krew – karę śmierci zarówno dla zwyrodniałej matki, jak i osoby na jej zlecenie mordującej niewinne dziecko”. Jak dowodzi dalej, „tylko takie rozwiązanie będzie zarówno sprawiedliwe, jak i skuteczne”. Powiecie, że ludzie pokroju „Torquemady” to margines. Nie powiedziałbym tego. Dajczak publikuje swoje wynurzenia nie niepokojony przez nikogo na stronie Frondy, wpływowego środowiska katolickiego, którego przedstawiciele zaludniają strony popularnych czasopism oraz pokazywani są w TVP. Powiecie, że nigdy nie obejmą władzy w Polsce... Chciałbym też w to wierzyć, ale przypomniało mi się, że parę lat temu szef faszyzującej bojówki był w tym kraju ministrem edukacji. 10–20 lat temu uznano by taką ewentualność za sen wariata. Pamiętajmy także, że 30 lat temu nikt nie uwierzyłby w to, że aborcja w Polsce będzie kiedyś nielegalna. Warto o tym myśleć nie po to, aby się bać, ale żeby czuwać – na przykład przy okazji rozmaitych wyborów. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Powrót złego
Prowincjałki Gdański policjant musiał odeprzeć atak lekko wstawionego 38-latka, który rzucił się na niego z szablą. Wojownika udało się obezwładnić, a teorię ulubionej sztuki walki będzie mógł do woli pogłębiać w celi. Na sucho. Za czynny atak na gliniarza grozi mu do 10 lat odsiadki.
WOŁODYJOWSKI
Ponad półtorej godziny uwijali się policjanci i strażacy przy ewakuacji gabinetu Piotra Florka, wojewody wielkopolskiego. Wszystko przez to, że z zaadresowanej do włodarza koperty wysypała się biała substancja. Sprawcą całego zamieszania okazał się nie wąglik, ale nadany na poczcie w Lesznie proszek do pieczenia.
ATAK NA WŁADZĘ
13-latek z Pruszkowa od ponad roku regularnie bił, poniżał i wyzywał swoją matkę i babkę. Kiedy rodzicielka postanowiła odłączyć mu internet, zaatakował ją nożem. Teraz policja trzyma szczeniaka pod kluczem. Wyjaśnił, że niczego nie żałuje, bo to była... fajna zabawa.
GDZIE SUPERNIANIA!
Śniegu już chyba wszyscy mają powyżej uszu, a niektórym puszczają nerwy. 26-letni mieszkaniec Ostrowa Wielkopolskiego długo i żmudnie odśnieżał sobie miejsce parkingowe pod blokiem. Kiedy już dokonał dzieła, na oczyszczonym placyku ustawił... leżak. Zignorował ten znak inny kierowca i z czyściutkiego miejsca skorzystał. Przypłacił swą lekkomyślność porysowanym lakierem.
BAŁWAN
Milczy jak zaklęty mężczyzna ze Wschowy, który za wszelką cenę chciał popełnić samobójstwo. W tym celu wszedł na dach dwupiętrowego budynku i skoczył na chodnik. Nic mu się nie stało, toteż wstał, wszedł na dach po raz drugi i znów skoczył. Tym razem na dach zaparkowanego pod budynkiem samochodu, z którego stoczył się w zaspę. Lekko potłuczony pechowiec odmawia komentarza na temat motywów swej desperackiej decyzji.
GŁUPEK NA DACHU
Na widok policjantów 32-letni mieszkaniec Bielska-Białej usiłował połknąć damski portfel. Chciał w ten sposób ocalić znajdujące się w środku 25 gramów amfetaminy. Nie udało się. Opracowała WZ
WĄSKIE GARDŁO
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Notowania Lecha Kaczyńskiego są złowieszcze. Jego popularność wzrasta tylko wtedy, gdy nie udziela żadnych publicznych wypowiedzi. Jego głównymi zadaniami było destrukcyjne wetowanie ustaw i blokowanie nominacji. Powszechnie uważa się, że nie ma on szans na drugą kadencję, ale jest zmuszany do startu przez brata bliźniaka”. (tygodnik „The Economist”)
!!! Jestem szefem, nawet jeśli nie jestem szefem.
(Przemysław Gosiewski)
!!! Nie mam pojęcia, gdzie takie płytki (z wizerunkiem JPII – przyp. red.) miałyby w ogóle trafić. W głębi duszy liczę, że nie będą to jednak łazienki albo, co gorsza, toalety... Jeśli jednak tak się stanie, to już słyszę oburzenie biskupów. A przecież w tym wypadku sami kopią pod sobą dołki. Mnie takie odcinanie kuponów brzydzi. Nie potrafię nawet na ten temat zażartować. Widać Kościół musi być w niezłym dołku finansowym, skoro zdecydował się poprzeć taką koncepcję. (kabareciarz Jerzy Kryszak o pomyśle kurii krakowskiej i firmy Ceramika Paradyż)
!!! Papież mocno hamuje rozpędzony po Soborze Watykańskim II pociąg Kościoła, żeby się nie wykoleił. (Józef Majewski, profesor Uniwersytetu Gdańskiego i publicysta katolicki o Benedykcie XVI)
!!! Jestem nie tylko przeciwny zachowaniom typu macho, jestem feministą. (José Luis Rodriguez Zapatero, premier Hiszpanii)
!!! Naczelną wartością socjalizmu jest wolność. Wolność, która wymaga, żeby człowiek nie bał się nagłego zwolnienia z pracy i żeby miał dużo wolnego czasu dla innych. (jw.)
!!! Parada homoseksualistów to dzieło szatana. Nigdy się na to nie zgodzimy. (Jurij Łużkow, mer Moskwy) Wybrali: OH, PPr, AC, RK, MarS
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
NA KLĘCZKACH
BITWY KRZYŻOWE Trwa akcja samorządowców PiS „w obronie krzyża”, a dokładnie – w promocji. Apel na rzecz obwieszania publicznych budynków katolickimi symbolami religijnymi sformułowali m.in. radni PiS z Konina. Klub PO przyjął pomysł nie bez irytacji, wypominając PiS-owcom z reguły mało chrześcijańskie zachowanie, a prezydent miasta Kazimierz Pałasz z SLD podkreślił przy okazji w mediach, że on w swoim gabinecie krzyża nie ma. Jednocześnie zaznaczył, że nie wyda rozporządzenia nakazującego zdejmowanie krzyży w szkołach. MaK
PAN BISKUP?! Radny Jarosław Najberg z Torunia (lewicowy, ale niezrzeszony) napisał list do miejscowego biskupa Andrzeja Suskiego. Opisał w nim wszystkie przywileje i prezenty, które Kościół otrzymał od miasta i... zwrócił się do biskupa o wpłacenie 86 mln złotych na konto Torunia. Jest to równowartość kwoty, jakiej brakuje miastu, aby domknąć tegoroczny budżet. Najberg zwraca się w liście do hierarchy per „panie biskupie”. Ta forma bardzo zbulwersowała kolegów z rady miasta, którzy potępili autora listu „za naruszenie godności osobistej jego ekscelencji biskupa Andrzej Suskiego” oraz naruszenie kodeksu etyki radnego. MaK
WĄTPLIWY AMBASADOR Coroczna gala przyznania honorowych tytułów Ambasadora Województwa Lubelskiego będzie miała miejsce 6 lutego w miejscowej filharmonii. Wprawdzie wyniki obrad kapituły przyznającej tytuł są do tego momentu utajnione, jednak udało nam się dowiedzieć, że w kategorii „instytucja” przypadnie on Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu im. Jana Pawła II. Uczelnia ta wsławiła się w zeszłym roku m.in. zorganizowaniem obchodów 440 rocznicy unii lubelskiej i przyznaniem doktoratów honoris causa prezydentom Łotwy, Estonii, Litwy i Ukrainy. Temu ostatniemu zapewne za miłość do zbrodniarza Bandery. Wielkim kanclerzem uczelni jest abp Józef Życiński, któremu kilka lat temu nadano godność Ambasadora Województwa Lubelskiego. Tytuły przyznaje kapituła składająca się z szefa sejmiku (SLD), członków zarządu województwa (PO-PSL) oraz laureatów poprzedniej edycji „ambasadorskiej”. Idea imprezy już dawno jednak sięgnęła bruku. KC
SAMORZĄD KATOLICKI
ogłoszenie o poszukiwaniu... świętych męczenników za wiarę. I to nie byle jakich, bo takich, którzy zostali zamordowani w latach 1917–1989 przez „prześladowców wywodzących się z totalitarnego systemu komunistycznego”. Akcji naboru kandydatów na ołtarze patronuje Episkopat Polski. Wygląda na to, że tzw. komuniści byli mniej krwiożerczy, niż im się to zwykle przypisuje, skoro ich ewentualnych ofiar trzeba poszukiwać drogą ogłoszeń prasowych. MaK
PRZEŚLADOWANY Specjaliści z Warszawskiego Centrum Innowacji Edukacyjno-Społecznych i Szkoleń (WCIES) organizują kursy dla katechetów ze stołecznych szkół. WCIES jest prowadzony przez samorząd Warszawy. Na kursach katecheci dowiadują się, jak radzić sobie z trudnymi pytaniami formułowanymi przez uczniów oraz z rosnącą agresją wobec emisariuszy Krk pracujących w szkole. WCIES zorganizował dla nauczycieli religii także kurs pt. „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, aby dzieci do nas mówiły”. Tak oto samorząd polskiej stolicy, finansując szkolenia, zwiększa skuteczność watykańskiej propagandy w „świeckich” szkołach. MaK
Ksiądz Wojciech R. ze Słomowa w Wielkopolsce, który potrącił po pijaku 11-letnią dziewczynkę, został skazany na roczny zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych, 1200 zł grzywny oraz karę 300 zł na rzecz Fundacji Świętego Krzysztofa, która pomaga dzieciom poszkodowanym w wypadkach. Ksiądz narzeka, że chociaż – jego zdaniem – zachował się honorowo po wypadku, to „teraz wszyscy próbują [go] oczerniać”. Rodzina dziewczynki nie potwierdza wersji „honorowej” lansowanej przez księdza i twierdzi, że nie odwiedził dziecka w szpitalu i nie przeprosił za spowodowany wypadek. MaK
CUD AWANGARDOWY
Skąd złodzieje i oszuści mogą się dowiedzieć, gdzie mieszkają osoby samotne i łatwowierne? Ano między innymi z informacji zamieszczanych przez księży na parafialnych stronach w internecie. Kompletnym brakiem troski o bezpieczeństwo swoich owieczek wykazał się m.in. ks. Gabriel Marciniak z parafii św. Matki Bożej Bolesnej w Radomiu. W opublikowanym w internecie sprawozdaniu z tegorocznej kolędy potencjalnym złodziejom czy oszustom podaje na tacy nie tylko nazwy ulic, ale i numery budynków, gdzie mieszka najwięcej osób samotnych. Dzięki księdzu nawet w wieżowcach łatwo byłoby znaleźć parafian, których „mimo małych własnych dochodów” cechuje największa ofiarność. AK
Ukazał się kolejny, piąty już numer bezpłatnego miesięcznika „Awangarda Lubelska”. Nudnego jak flaki z olejem zresztą. We wstępniaku Krzysztof Stankiewicz – redaktor naczelny pisma – zdradza tajemnicę sukcesu jego periodyku: „Według mnie, udało mi się to głównie dzięki jednemu człowiekowi, który nazywa się... Jerzy Popiełuszko. To jego prosiłem w myślach o wsparcie i pomoc w pracy. Wszak za życia był kapelanem właśnie ludzi pracy. I tę pomoc otrzymywałem. Nie tylko zresztą ja, to wiem na pewno. Nie wiedziałem natomiast, jak mogę Mu się odwdzięczyć. I oto nadarza się okazja, mogę podzielić się z innymi moją opinią o wielkości i świętości tego człowieka, wielkiego Polaka. Cieszę się, że wkrótce zostanie ogłoszony świętym, na pewno w tym roku, choć w opinii wielu Polaków już od dawna świętym jest. Podobnie jak Jan Paweł II”. KC
ŚWIĘCI Z OGŁOSZENIA Na porządku dziennym są prasowe ogłoszenia w sprawie pracy, sprzedaży lub poszukiwania świadków wypadków. W „Naszym Dzienniku” opublikowano tymczasem
INFO DLA ZŁODZIEI
DO BOJU... KLIK Wspólnota Odnowy w Duchu Świętym z Suchej Beskidzkiej mobilizuje internautów do korzystania z IBM-u. Ale bynajmniej nie chodzi o reklamę produktów firmy IBM, tylko o... przyłączenie się do Internetowego Boju Modlitewnego. Aby zostać „bojownikiem”, trzeba zarejestrować się na stronie i w każdą środę o godzinie 22 za pośrednictwem internetu „ruszyć do boju”, czyli modłów we własnej lub
5
zgłoszonej przez innych intencji. Taki wirtualny bój modlitewny standardowo trwa od 30 minut do godziny, po czym intencje zostają zablokowane i przeniesione do „bojowego” archiwum. AK
parafii św. Ignacego Loyoli w Suchcicach: „Na każdej mszy św., po Komunii św., poświęcenie soli, którą następnie powinniśmy wysypać w stodołach i na strychach domostw”. I pomyśleć, że mamy XXI wiek... AK
BIBLIA NIE DLA KRK
BISKUP BISKUPOWI... VLKIEM?
W Gminnej Bibliotece Publicznej w Milejewie (województwo warmińsko-mazurskie) istnieje Biblijny Klub Dyskusyjny. Obok osób indywidualnych na jego spotkaniach reprezentowane są wyznania takie jak: Kościół Chrześcijan Dnia Sobotniego, mormoni, świadkowie Jehowy, Świecki Ruch Misyjny Epifania, unitarianie. Jak nietrudno zauważyć, brak w tym gronie funkcjonariuszy Kościoła rzymskiego (którzy ewidentnie przestraszyli się konfrontacji z osobami żyjącymi według Biblii i znającymi jej nieprzekłamaną treść). Każde wyznanie ma oddzielnie prezentować swoje poglądy (dla uniknięcia kłótni), a w ramach spotkań przewidziana jest także „praca z Biblią” – cokolwiek to znaczy. Na chętnych uczestników czekają bezpłatne zestawy różnych tłumaczeń Biblii. MaK
POSÓL PECHA 5 lutego, w dniu poświęconym św. Agacie, w wielu kościołach księża święcą sól i chleb, których „używa się potem jako zabezpieczenie przed żywiołami – ogniem, sztormem, burzą i piorunami” – informuje na swojej stronie Oaza parafii MB Królowej Polski w Toruniu. I przypomina: „W żadnym wypadku nie należy traktować tego magicznie. Błogosławieństwo chleba i soli należy do tzw. znaków świętych, które mają pomóc m.in. w uświęceniu się (...). Używając następnie pobłogosławionej soli lub chleba w obliczu zagrożenia ze strony żywiołów, w krótkiej modlitwie dziękujemy Bogu za orędownictwo św. Agaty i z wiarą prosimy za jej wstawiennictwem o ratunek i odwrócenie nieszczęścia”. Szkoda, że na Haiti nie mieli takiej soli... Z równie śmiertelną powagą swoje owieczki instruuje proboszcz
Odchodzący na emeryturę prymas Czech kardynał Miroslav Vlk zdradził, co go drażni w „bratnim” polskim Kościele. Przemyślenia hierarchy są tak samo ciekawe, co trafne. Czyżby czytał „Fakty i Mity”? A oto spostrzeżenia czeskiego biskupa: „Traktować drugiego człowieka jako partnera dialogu, a nie przemawiać do niego z zadartym nosem, z pozycji tego, który wie, że posiada prawdę niepodlegającą dyskusji. Nie można być takim partnerem, który w ogóle nie słyszy tego, co mówią inni, nie spodziewa się, że mógłby się od nich czegoś nauczyć, że oni również mogą mieć część racji. Tego, jak mi się wydaje, czasami wam potrzeba”. o.P.
KOBIETA ZA KÓŁKIEM „Kobiety powinny mieć prawo jazdy” – to szokujące jak na warunki panujące w Arabii Saudyjskiej stwierdzenie wygłosił badacz islamu i syn szejka Abd Al-Aziza ibn Bazy, byłego muftiego saudyjskiego, który wydał w 1990 r. fatwę zabraniającą kobietom prowadzenia samochodu. Syn szejka zmienił zdanie po tym, jak 15-letnia Malak Al-Mutairi wydostała się z częściowo zatopionego samochodu, wsiadła do jeepa rodziny i wyciągnęła inne samochody oraz ich pasażerów w bezpieczne miejsce. Uratowała wtedy własną rodzinę i osiem innych z powodzi, która pochłonęła w okolicy ponad 100 ofiar. Po całej tej sprawie rodzina wywiozła dziewczynę z kraju, obawiając się nadmiernego zainteresowania prasy oraz... szykan prawnych, bo kobietom w Arabii Saudyjskiej nie wolno prowadzić samochodów. MaK
6
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Trybuna(ł) ludu Polityków zagrywki wyborcze, duchownych ekspansja w internecie oraz agent Tomek w kosmosie, czyli... minął kolejny tydzień. Niekwestionowanym bohaterem tygodnia (nie tylko cyberprzestrzeni) był Donald Tusk. Zrzekł się publicznie aspiracji do fotela „pierwszego”. „Muszę trwać na stanowisku premiera. Chcę, aby rząd pod moim kierownictwem ciężko i skutecznie pracował w czasie obu kampanii. Więcej dobrych rzeczy, trudnych zadań, zrealizuję, mając w ręku instrumenty rządzenia, a nie mieszkając w pałacu” – oświadczył. Teraz, jeśli tylko naród pozwoli, będzie pan premier kolejną kadencję pracował nad cudami oraz drugą Irlandią. Zaskoczenia nie krył Leszek Miller. Nigdy niekończący polityk SLD, który od czasu powrotu na łono starej partii ma nieustanne parcie na szkło, nie może uwierzyć, że znalazł się w kraju ktoś, kto pogardził Pałacem Namiestnikowskim. „Być może premier doznał jakiejś iluminacji...” – dywagował. Sprawę, już bez zbędnego patosu, roztrząsali również internauci: ! Senkiu, senkiu, panie premierze, może Lechu weźmie z pana przykład i wycofa się wreszcie z życia politycznego! (F-18); ! Nie ma alternatywy wobec Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego! To jedyny wiarygodny człowiek na stanowisko głowy państwa polskiego. Wielki mąż stanu, patriota, człowiek uczciwy, szlachetny, kompetentny, praworządny. Jedynie Lech Kaczyński posiada moralne kwalifikacje do pełnienia najważniejszej funkcji w państwie (Katon); ! Ale zrobił PiS na szaro! Szykowali wielką ofensywę, zbierali na Tuska materiały, dziadków, pradziadków (...) i uzbrojeni po zęby gotowi byli do frontalnego ataku. No i co? Powietrze uszło. Zamurowało (Lol). Szybko się okazało, że jednak nie zamurowało. Bo polityków PiS niełatwo zbić z pantałyku. Nawet tak dobrą wydawałoby się (dla nich samych oraz ich wodzów) wiadomość sztab bliźniaczej partii odpowiednio wykorzystał, żeby pobić wroga jego własną bronią. Konkretnie – słowami, które uważa za czcze obietnice. W związku z tym niezidentyfikowana (!) – jak twierdzi rzecznik PiS – ręka napisała na oficjalnej stronie partii: „W dogodnym momencie Tusk może powiedzieć: A kuku! Chcę zamieszkać w pałacu (...). Jest tylko jeden problem: Kaczyńscy to wojownicy, a Tusk to cherlawy amator kręconych lodów”. Wygląda na to, że choć wybory daleko, kampania już się rozpoczęła. No i żeby nie zwariować, trzeba komentować: ! Wartości katolickie, miłość do bliźniego, zasady moralne, pokora
i inne cnoty są wartościami, którymi ludzie PiS kierują się w życiu (emerytka); ! Najlepszy fragment: „Kaczyńscy to wojownicy”. Wyobrażacie sobie Jarka Kaczyńskiego jak pędzi do boju na swych krótkich nóżkach, z wydatnym brzuszkiem i wywija małym mieczykiem? Urocze (prince. charmant); ! „Nie zostanę premierem, jeśli mój brat zostanie prezydentem” – tak powiedział Jarosław Kaczyński... (dexter72); ! Jola Rutowicz na rzecznika PiS-u (jas); ! W końcu Radyjo krzewi skutecznie religię miłości bliźniego od 18 lat. Więc Polacy kochają się na śmierć i życie (wlkp); ! A czy ktoś oczekiwał innego zachowania? Już jeden klasyk powiedział: „Nie nazywajmy szamba perfumerią” (Amelka). Skoro o klasykach mowa... W przedwyborczej atmosferze jak feniks z popiołów powstał Marek Jurek i zapowiedział, że nie wyklucza możliwości udziału w starciu o fotel prezydenta. Na tę właśnie okazję obradująca w Krakowie Rada Naczelna Prawicy Rzeczypospolitej wystosowała apel do wszystkich środowisk społecznych i osób pragnących naprawy polskiego życia publicznego i odbudowy ideowej prawicy o poparcie jedynie słusznej kandydatury „świętego Jerzego” (zdrobnienie: Jurek) w nadchodzących wyborach. Na forach zawrzało: ! Oj, nadaje się, nadaje. Na biskupa (stan); ! W wyborach na co? Na prezesa rodzin wielodzietnych, nie obrażając tych ostatnich... (Mike); ! I bez tego pana mamy Polskę feudalno-kościelną (yatyon); ! Ten od bicia dzieci! Widać dzieci podrosły i szuka ochrony BOR-u, żeby mu nie oddały (taki jeden); ! Marek Jurek może co najwyżej służyć do mszy (Tadek). Oddech od wielkiej polityki zapewnili internautom naukowcy. Zastanawiają się bezustannie nad tym, czy istnieje życie w kosmosie, no i nad tym, jak się z ufoludkami skontaktować: lepiej będzie za pomocą zdjęć czy raczej dźwięków. „Nie chcemy być samolubni i tylko nasłuchiwać. Sądzimy, że powinniśmy też dawać sygnały, że my istniejemy” – twierdzi prof. Krzysztof Ziołkowski z Centrum Badań Kosmicznych PAN. Posypały się cenne rady: ! Błagam, siedźmy cicho. Każdy, kto pozna ludzką rasę, będzie chciał ją zgładzić (nowy); ! Ja to bym dała spokój kosmosowi, bo znowu będzie afera kosmiczna, a przecież komisja nie pracuje za darmo (natali); ! U nas to kosmici siedzą w polityce (1prorok);
! Codziennie spotykam kosmitów na ulicach (yoda); ! Na wszelki wypadek wyślijmy tam do nich agenta Tomka. Może znowu zbajeruje jakąś nieziemską cizię? (Zorro); ! No i powieśmy im krzyże (Lena). Co poza tym? Papa Benedykt XVI postanowił wprowadzić swoją firmę do internetu. Podkomendnych księży namawia, żeby właśnie tam poławiali młode duszyczki. Do dyspozycji – jak instruuje Ratzinger – cała gama najnowszej generacji zasobów wizualnych, a więc zdjęcia, filmy, animacje, blogi, witryny internetowe... O dziwo, do marketingowego pomysłu B16 internauci odnoszą się z pewną rezerwą: ! Lepiej by było, gdyby zniechęcał. Dla dzieci przynajmniej (savrin); ! Szybciej będzie można trafić na pedofila w sieci (kain_brat_abla); ! To tak jakby coś mentalnie wyrwane ze średniowiecza miało zachęcać do lotów w kosmos (niuniek); ! Ciekawe, czy jak już założą bazę na Księżycu, to niezwłocznie pojawią się tam oczy i uszy Kościoła, czyli kapelani (gość); ! Potwierdza to tylko tezę, że religia jest takim samym produktem jak każdy inny, a organizacja buduje kanały dystrybucji, aby znaleźć nabywców. Tylko że to tak, jakby próbować sprzedać np. średniowieczne pomady z węgla i buraków w salonie firmowym Diora (niuniek); ! Tego jeszcze brakowało. Będzie czarny SPAM! (gość). Na Kraków oprócz śniegu spadła natomiast wieść, że Kościół nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w kwestii przejmowania miejskiego (jeszcze trochę tego zostało) mienia. Tym razem mało dominikanom (dotąd dostali 41,5 ha), których wniosek o prawie 100 mln złotych rekompensaty będzie rozpatrywać Komisja Majątkowa. Nie tylko władzom miasta, które już nie bardzo mają czym kościelne hieny obdzielać, to się nie podoba: ! Zaspokoić roszczenia naszego Kościoła katolickiego! Należą mu się wszystkie ziemie sprzed roku 966. Tak nam dopomóż Bóg (duchpasterz); ! Zwróćcie Krzyżakom Pomorze! Precz z dyskryminacją! (krzyżak); ! Alleluja i do przodu, bo trzeba siać. A jak tu siać, jak nie ma gruntu? (pangu); ! Prędzej hienę da się oderwać od martwej zebry niż księdza od pieniędzy (osioł53); ! Oddać im Kraków, a ludzi wysiedlić (mało i mało); ! Boże, czy ty to widzisz? (superspace); ! A może jeszcze zażądają alimentów na swoje dzieci? (mirex). JULIA STACHURSKA
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r. ażdy przyzwoity obywatel, „dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub policję” – rzecze kodeks postępowania karnego (art. 304 par. 1). A pedofilia, czyli przestępstwo określone w art. 200 par. 1 kodeksu karnego („Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”), jest właśnie jednym z takich paskudztw ściganym „z urzędu” (niezależnie od woli pokrzywdzonego) i przedawniającym się dopiero po upływie 15 lat. Czy duchowieństwo katolickie można zaliczyć do kategorii przyzwoitych obywateli spełniających swoje społeczne obowiązki? Przekonajmy się... Przypomnijmy. O tym, że w okresie od listopada 2000 r. do kwietnia 2001 r. proboszcz parafii św. Wojciecha w Kołobrzegu ks. Zbigniew R. wielokrotnie wykorzystywał seksualnie i gwałcił 13-letniego wówczas Adama, biskup koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak (na zdjęciu) dowiedział się oficjalnie najpóźniej w październiku 2008 r. Chłopak był już wówczas klerykiem diecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego, gdy o jego tragicznych doświadczeniach z dzieciństwa poinformował biskupa ojciec duchowny WSD ks. Piotr W. – przy okazji wspólnej z szefem podróży do Warszawy na obronę doktoratu seminaryjnego prefekta ks. Jarosława K. Jest wysoce prawdopodobne, że owa informacja dotarła do ordynariusza już w czerwcu 2008 r. Wskazuje na to przedziwny zbieg okoliczności: Adam podzielił się swoją tajemnicą (w trybie spowiedzi) z pewnym jezuitą, a kilka dni później kołobrzeski pleban (robiący dotychczas zawrotną karierę) został nagle odwołany z funkcji przez biskupa i wyjechał „na leczenie”. Ale przyjmijmy, że był to jednak październik. Jak bp Dajczak zareagował na wieść o przestępcy w duszpasterskich szeregach? Hierarcha nie zawiadomił prokuratury o grasującym w diecezji pedofilu, umożliwiając w ten sposób ks. Zbigniewowi R. dalsze swobodne polowanie na dzieci. Najważniejsze dla ordynariusza okazało się jedynie to, żeby jego podwładny nie wykorzystywał kolejnych ofiar w zaciszu plebanii... Należy podkreślić, że Adam opowiedział ks. Piotrowi W. o zbrodniach ks. Zbigniewa R. już we wrześniu 2008 r., w trakcie normalnej rozmowy, która absolutnie nie była obwarowana tajemnicą spowiedzi. Co zrobił z tą informacją ojciec duchowny? Ponad wszelką wątpliwość wiemy, że on również nie ostrzegł organów ścigania o pozostającym na wolności pedofilu.
K
Dwa miesiące później wiedza o przestępczych praktykach kołobrzeskiego plebana dotarła do kolejnego wychowawcy kleryków. Jak ten się zachował? – Powinieneś milczeć i nikomu nic nie mówić! – oskarżył Adama wspomniany wyżej ksiądz prefekt Jarosław K. A trzeba pamiętać, że wszystko to działo się zaledwie kilka miesięcy po uroczystej deklaracji Benedykta XVI. „Wstydzę się za księży, którzy dopuścili się pedofilii. Zrobimy wszystko, by się to już nigdy nie powtórzyło” – obiecywał papież w kwietniu 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA dotarliśmy dzięki wskazówkom zaprzyjaźnionego z „FiM” księdza. Ile miał wówczas lat? – Mogę wam jedynie ujawnić, że dużo mniej niż 15. I żadnych dodatkowych szczegółów, bo wciąż mieszkam w Kołobrzegu, więc tutejsi księża łatwo by mnie zidentyfikowali, a nie chcę narażać się na kłopoty – kategorycznie zastrzega młodzieniec. Duchowny, który naprowadził nas na ślad byłego ministranta, opowiada o jeszcze innej historii: – Ksiądz Adam S. sprawował funkcję wikariusza w parafii św. Wojciecha. Gdy zaczął zbyt głośno
7
zdjęcie swojego przyrodzenia. Był na tyle głupi, że gdy pewna osoba poprosiła go o pokazanie tam również swojej twarzy... dołożył też i fotkę. Pech chciał, że na owej stronie internetowej buszowali klerycy i w seminarium zrobiła się afera. Zupa się wylała i cała dokumentacja obnażonego ks. Krzysztofa trafiła w ręce biskupa. Co zrobił? Ukrył delikwenta
Biskup zataił przed prokuraturą fakt, że ma w diecezji pedofila. Zadbał jedynie o to, żeby jego podkomendny nie gwałcił już dzieci na plebanii.
Tanie dranie Gwoli sprawiedliwości zauważmy, że również Adam nie wykonał wówczas żadnego posunięcia w kierunku zdemaskowania i osądzenia ks. Zbigniewa R. oraz ochrony swoich potencjalnych następców. – Proszę, nie kpijcie ze zdrowego rozsądku i traumy ofiary przestępstwa! Trzeba ponadto pamiętać, że ten głęboko religijny chłopiec marzył o kapłaństwie. Gdyby ujawnił świeckim władzom przestępstwo księdza, choćby nawet najwstrętniejsze obyczajowo, to z całą pewnością nie miałby już czego szukać w żadnym polskim seminarium – podkreśla koszaliński proboszcz. Tymczasem okazuje się, że obok Adama były również inne ofiary... – To było na samym początku 2001 roku, dokładnej daty już nie pamiętam. Wyjechaliśmy z proboszczem na tydzień do Rabki. Starsi ministranci opowiadali, żeby uważać na niego, bo lubi wsadzić rękę w spodnie, ale myślałem, że się wygłupiają. No i któregoś wieczoru, bodajże w ostatnim dniu pobytu w Rabce, zaprosił mnie do swojego pokoju. „Przyjdź po kolacji, pokażę ci coś fajnego” – powiedział. Poszedłem. Był już przebrany w pidżamę. Usiedliśmy obok siebie na kanapie i nawet nie zorientowałem się, kiedy trzymałem już jego fiuta w dłoni. Zdrętwiałem z przerażenia i zamiast uciec – niestety zostałem, a on onanizował się moją ręką. Po wszystkim dał mi 50 zł. Powiedział, że to był tylko taki sprawdzian. Nie wiem czego. Gdy wróciliśmy do Kołobrzegu, jeszcze kilkakrotnie próbował mnie zwabić po mszy do swojego mieszkania na pięterku. Tam był taki układ lokalowy, że prosto z kościoła można było dyskretnie przejść na plebanię, ale szczęśliwie udało mi się uniknąć powtórki – wspomina Marcin (imię zmienione), niegdysiejszy ministrant, do którego
przebąkiwać o upodobaniach seksualnych swego proboszcza, który, jak powszechnie wiadomo, był ulubieńcem biskupa Tadeusza Werny (sufragan diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, obecnie na emeryturze – dop. red.), ten „załatwił” księdzu S. przeniesienie w 2002 r. do Szczecinka na stanowisko dyrektora diecezjalnej bursy dla chłopców w wieku ponadgimnazjalnym. Słyszałem, że trafił tam na jakąś aferę (w jej tle znowu pojawił się ks. Zbigniew R. przyjaźniący się z poprzednim dyrektorem tej placówki) polegającą na wykorzystywaniu kilku dzieciaków przez naszych księży. Ks. S. postanowił wówczas definitywnie zdjąć sutannę i wyjechał z Polski, a wszelkie o nim wspomnienia starannie wymazano z diecezjalnych almanachów, a nawet z kroniki bursy – dodaje nasz rozmówca. Krzysztof (imię zmienione) zetknął się z ks. R., gdy ten był wikariuszem parafii w Koszalinie. – Miałem wtedy 14 lat, ale podobno wyglądałem na dużo mniej. Rodzina biedna, żadnego kieszonkowego, a on płacił mi w zasadzie tylko za patrzenie, jak się onanizuje. Później znalazł sobie innego małolata i związał się z nim na stałe. W diecezji funkcjonowała chyba cała siatka podobnych typów, bo gdy już zostałem zwolniony z posady oglądacza, R. zaproponował, że może mnie „odstąpić koledze”. Tak mnie drań wyszkolił, że kiedy moi rówieśnicy mieli pierwsze dziewczyny, ja przez kilka lat rzygałem na samą myśl o seksie – twierdzi były podopieczny ks. Zbigniewa. O tolerowaniu w diecezji najdzikszych swawoli obyczajowych opowiada „FiM” duchowny zbliżony do seminarium: – Polując na jakieś młode ciało, ksiądz Krzysztof (...) umieścił w internetowych anonsach towarzyskich
(3)
na kilka miesięcy w klasztorze, żeby wyciszyć skandal. Z początkiem roku akademickiego 2008/2009 prefekt WSD zakomunikował Adamowi, że nie widzi go w kapłaństwie, więc byłoby dobrze, żeby wyniósł się zaraz i dobrowolnie, bo „z pewnością będzie kiedyś taki sam, jak ks. Zbigniew R.”. Gdy Adam dalej trwał w zamiarze pozostania księdzem, 27 października 2009 r. prefekt napiętnował go publicznie jako Judasza „krzyżującego pozostałych kleryków”. Pomogło... „O ironio, ten wypadek z życia dziecka ma być szantażem, jakiego użyje ks. K.? Może Kościół koszaliński poczuje się do odpowiedzialności i uczyni jakieś zadośćuczynienie za haniebny czyn na bezbronnym dziecku?” – pytał później w liście do bp. Dajczaka znany w Polsce kapłan, kapelan organizacji kombatanckiej przyjmowany z honorami na wszystkich salonach. Fragment jego listu cytowaliśmy w pierwszym odcinku cyklu „Tanie dranie”. Przed kilkoma dniami dotarliśmy do jeszcze jednego pisma, w którym duchowny chłoszcze biskupa i seminaryjnych wychowawców (cyt. z zachowaniem pisowni oryginału): „Bardzo proszę nie krzywdzić Człowieka (tu nazwisko i prawdziwe imię Adama – dop. red.). Ma prawo do dobrego imienia i prawdy o sobie. Wstępując do Seminarium, chciał się podnieść, uwierzyć w siebie i zmazać winę, której się nie dopuścił jako dziecko. A co zrobiło Seminarium Koszalińskie? Metodą zakładu karnego odebraliście mu wszystko. Byliście za leniwi, aby wczuć się w psychikę poranionego Młodego Człowieka. Zamiast podać pozytywnie rękę pomocy, Ks. Prefekt K. powalał, przekreślał, odbierał ostatnią wiarę w siebie. »Będziesz taki sam jak R.«!? Pożal się Boże wychowawca
z przygotowaniem psychologicznym? A może poganiacz wołów? Ewangelia obowiązuje chrześcijan, a co dopiero wysoko postawionych ludzi Kościoła”. Nie pomogło... Odchodząc z seminarium, Adam pozostawił tam prywatne „listy do kata”, które – zgodnie z zaleceniami psychologa – ofiara pisała (na niby) do ks. Zbigniewa R. w ramach terapii mającej przywrócić jej równowagę. „Musisz sam zobaczyć, jak one płoną, żeby pozbyć się obciążeń przeszłości” – tłumaczyła pacjentowi Lucyna P., przykościelna specjalistka od „leczenia homoseksualizmu”. Te zapiski, mające rangę dokumentacji medycznej, Adam przechowywał dla bezpieczeństwa w depozycie u ojca duchownego ks. Piotra W. Mimo wielokrotnie ponawianych żądań (m.in. interwencja u sekretarza bp. Dajczaka ks. Rafała Zabłońskiego i kanclerza kurii ks. Wacława Łukasza) nie odzyskał ich do dzisiaj, bo – jak twierdzili wielebni – zwrotu rzeczonych dokumentów zabronił rektor WSD ks. Dariusz Jastrząb. – Nigdy w życiu nie dostanie tych kwitów z powrotem, bo gdyby nie daj Boże ktoś je opublikował, to przez wiele lat nie podźwignęlibyśmy się z upadku – ocenia proboszcz z Koszalina. Czego obawiają się „tanie dranie”? Gdy 5 lutego bieżący numer „FiM” trafi do rąk Czytelników, niedawny kleryk seminarium duchownego zostanie już po raz pierwszy przesłuchany w śledztwie dotyczącym afery pedofilskiej w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Będziemy trzymali rękę na pulsie sprawy, bowiem dochodzą nas słuchy, że świątobliwi mężowie strasznie panikują i naciskają wszystkie sprężyny, żeby tylko zamieść ją pod dywan... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
edług raportu Najwyższej Izby Kontroli, w okresie od 2007 do połowy 2009 roku tylko chaotyczna polityka kadrowa TVP oraz nieprawidłowości przy transakcjach zaowocowały stratami w wys. 150 mln zł. Mimo wszystko pensje pracowników rosły (w ciągu 2 lat – o 30 proc.). Z kolei oszczędności szukano, ogłaszając redukcję etatów. Tyle że w miejsce zwolnionych, którym wypłacono ponad 22 mln zł z tytułu odpraw, odszkodowań i ekwiwalentów za urlop, zatrudniano... nowych pracowników. Kolejne pieniądze (7,3 mln zł) zostały zmarnotrawione na tzw. doradców. W kontrolowanym okresie zarząd TVP zatrudniał ich 20, z czego aż 16 merytorycznie nieuzasadnionych (nie otrzymali zakresu obowiązków, więc nie można było ocenić ich pracy). A to i tak nie wszystkie nieprawidłowości wytknięte przez NIK. Nie wzmocniły finansowej kondycji TVP także decyzje jej ostatniego prezesa Piotra Farfała. Ten na odchodnym zagwarantował po 1,5 mln zł rocznie (kontrakt podpisano na 3 lata) trzem organizacjom kombatanckim – na audiowizualne projekty edukacyjne i historyczne dokumentujące świadectwa żyjących kombatantów. Podpisał też niezwykle dla Rydzykowej fundacji Lux Veritatis korzystną umowę na dostęp do archiwów TVP. Nic zatem dziwnego, że Telewizja Polska SA ubiegły rok zamknęła deficytem w wysokości 200 mln zł. Czarna wizja jest obecnie taka, że jeśli nie znajdzie się cudowny plan naprawczy (a na to się nie zanosi), TVP zrezygnuje z części produkcji misyjnych, zlikwiduje niektóre ośrodki regionalne oraz drastycznie zmniejszy zatrudnienie. Ministerstwo Skarbu nie jest specjalnie chętne do wspierania swojej tonącej spółki. „Ja chcę najpierw zobaczyć, jak telewizja i radio są w stanie racjonalnie wydawać to, czym dysponują, bo ich sytuacja finansowa to nie problem pieniędzy. To nie kwestia kilkudziesięciu czy kilkuset milionów złotych, bo te instytucje przy takim zarządzaniu potrafią przejeść każdą sumę” – twierdzi Aleksander Grad. O gospodarności władz TVP krytycznie wyraża się również przewodnicząca Sejmowej Komisji Kultury Iwona Śledzińska-Katarasińska: „Kiedy naprawdę nie brakowało pieniędzy, było marnotrawstwo, upartyjnienie, rozrzutność, brak misji i w ogóle wszystkie siedem plag egipskich, które i dziś dzieją się w państwa
W
Fot. DP
Ratować Titanica? Telewizja Polska tonie, i to nie tylko w długach. Zabrakło na naukę, sport, kulturę, reportaże, publicystykę i działy dokumentalne. Cięcia dotyczą wszystkich. Tylko nie redakcji programów katolickich. instytucjach. Nie ma żadnej zależności, zwłaszcza w TVP, między ilością pieniędzy a realizacją misji. Po prostu im więcej pieniędzy, tym więcej się marnowało”. Centrala TVP (fot. powyżej), choć mocno się chwieje, jakoś jeszcze się trzyma. Trudno to samo powiedzieć o ośrodkach regionalnych. Tu codzienność to brak zamówień na nowe produkcje, zdejmowanie z ramówek tych już istniejących, walka o przetrwanie. Według samych zainteresowanych, jeśli szybko coś się nie zmieni, ośrodki w ogóle przestaną istnieć. Aby ratować beznadziejną sytuację, KRRiT zdecydowała, że w 2010 r. działalność ogólnopolskich anten będzie finansowana ze środków komercyjnych, natomiast wpływy z abonamentu zostaną w całości przeznaczone na ośrodki regionalne. Tylko że na ich utrzymanie potrzeba około 400 mln złotych rocznie, tymczasem w 2010 r. musi wystarczyć ok. 100 mln zł (taka jest kwota planowanych wpływów z abonamentu). – Pieniądze z centrali wystarczą na opłacenie mediów, niektórym
Wpływy z abonamentu za rok 2009 wyniosły około 200 mln zł (w 2007 r. – ponad 500 mln zł; w 2008 r. – ok. 460 mln zł). Dotąd opłaty radiowo-telewizyjnej nie musiały płacić osoby powyżej 75 roku życia oraz osoby z pierwszą z grupą inwalidzką. Podpisana przez Lecha Kaczyńskiego ustawa zwalnia z tego obowiązku emerytów powyżej 60 roku życia otrzymujących emeryturę nieprzekraczającą połowy przeciętnego wynagrodzenia, bezrobotnych, osoby otrzymujące świadczenia socjalne i przedemerytalne oraz rencistów trwale niezdolnych do pracy. Przekłada się to na około 4,5 mln osób. To z kolei oznacza, że wpływy z abonamentu za rok 2010 będą wynosiły około 100 mln zł. Tylko pensje dla pracowników oraz wydatki stałe TVP to mniej więcej miliard złotych rocznie!
dyrektorom być może zostanie na pensje dla pracowników. – Regiony intensywnie poszukują sponsorów, bez nich mamy małe szanse na przetrwanie. A produkcja nowych programów to już wyłącznie pobożne życzenie – mówi jeden z lubelskich producentów. – My tu jesteśmy jak na Titanicu, tylko patrzeć, kiedy zatoniemy. W końcu jak długo widzowie mogą oglądać powtórki, i to niekoniecznie lubianych filmów i programów? – twierdzi z kolei dziennikarz wrocławskiego ośrodka. Tu zniknęły z ramówki poranne „Fakty” (w ich miejsce pojawiła się plansza z informacją, że program został zawieszony z powodu ograniczonych środków z abonamentu, co ma zmotywować widzów do zasilania konta TVP), popołudniowe informacje sportowe, zawieszono produkcję części programów publicystycznych. Nie lepiej jest w pozostałych oddziałach: ! Kraków – około 30 proc. mniej środków z abonamentu. Od 1 lutego z ramówki zniknęło kilka programów, m.in. zawieszony „Kontrapunkt”. Codzienna kronika sportowa będzie emitowana zaledwie raz w tygodniu. Program o zwierzętach „Kundel bury i kocury” uratowali widzowie – uciułane przez nich pieniądze wystarczą na nakręcenie kilku odcinków; ! Poznań – budżet ok. 16 mln zł (o 42 proc. mniej niż w 2009 r.) oznacza nie tylko brak pieniędzy na pensje. Widzowie nie zobaczą m.in. porannego „Teleskopu”, „Okna na Wielkopolskę”, „Wróćmy do źródła”, „Powiedz, mamo”, a także retransmisji sportowych;
! Lublin – około 10 mln złotych (co najmniej o 8 mln zł za mało) oznacza m.in. 30-procentową obniżkę pensji pracowników. To i tak za mało, aby zapewnić trwałość emisji programów kulturalnych, historycznych i poradnikowych; ! Olsztyn – tamtejszy oddział oszczędza na wypłatach dla pracowników. Poza tym zrezygnowano z przeglądu prasy w porannych informacjach, które dodatkowo będą emitowane... bez prowadzącego. Widzowie nie obejrzą także magazynu śledczego „Raport kryminalny”; ! Rzeszów – na tegoroczne wydatki oddział dostanie około 2,5 mln zł. Oznacza to rezygnację z niektórych programów, a w najgorszym wypadku – zwolnienia i redukcję wynagrodzeń. ! Bydgoszcz – ok. 8 mln zł; Opole i Łódź – połowa dotychczasowego budżetu, Kielce – 4 mln zł (9 mln zł w 2009 r.) Znacznie okrojone miały być również środki dla redakcji programów katolickich (powołane na mocy umowy między Sekretariatem Konferencji Episkopatu Polski i Komitetem ds. Radia i Telewizji z 28 czerwca 1989 roku). No właśnie – miały. Ale w porę nad sytuacją zapanowała hierarchia watykańska. 19 stycznia br. kardynał Stanisław Dziwisz na prywatnej audiencji przyjął Pawła Palucha, członka zarządu TVP, oraz doradcę zarządu Bolesława Borysiuka. Panowie dyskutowali m.in. nad przyszłością Telewizji Polskiej, marnymi wpływami z abonamentu oraz cienką kondycją ośrodków regionalnych. Purpurat wyraził nawet chęć pomocy na rzecz utrzymania TVP przy życiu (byle nie z własnej kieszeni!): „Niezbędne jest podjęcie wszelkich działań zmierzających do zachowania mediów publicznych, ze szczególnym uwzględnieniem
Telewizji Polskiej”. A jest się o co martwić, wszak TVP od lat wiernie służy Kościołowi katolickiemu (i nie widzi powodu, aby to zmieniać nawet w dobie największego kryzysu...): transmisja mszy św. z Sanktuarium w Łagiewnikach, transmisja modlitwy Anioł Pański Ojca Świętego z Watykanu, program informacyjno-publicystyczny „Między Ziemią a Niebem”, magazyn społeczny „Znaki czasu”, program dla młodzieży „Raj”, program rodzinny „My Wy Oni”, nieśmiertelne „Ziarno” oraz „Słowo na niedzielę”, o pobożnych ramówkach z okazji kolejnych rocznic śmierci Karola Wojtyły nie wspominając... Ale, drodzy Państwo, warto płacić abonament, bo będzie jeszcze lepiej! Nie dość, że nie zabraknie pieniędzy na żadną z ośmiu (w tygodniu!) katolickich audycji dotychczas emitowanych na ogólnopolskiej antenie, to możemy się jeszcze spodziewać obszernych relacji dotyczących beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki i Jana Pawła II. „Oba te wydarzenia szeroko będą relacjonowane, co więcej, będzie cały zestaw specjalnie przygotowanych filmów/programów, aby te postacie przybliżyć widzom i aby ukazać ich aktualność. Telewizja wywiąże się ze swej misji w tych podniosłych dla Polski i świata dniach, jakimi będą dni beatyfikacji naszych rodaków” – zapewnia Katolicką Agencję Informacyjną zespół rzecznika prasowego TVP. Związek zawodowy pracowników TVP Wizja, znajdujący się w sporze zbiorowym z zarządem, nie wyklucza strajku ostrzegawczego. Obecny prezes TVP Romuald Orzeł zapewnia, że jest dobrej myśli, bo wierzy w cuda. I słusznie, bo już chyba tylko cud może uratować kierowaną przez niego spółkę. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Fot. MaHus
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r. Szeregowi policjanci na co dzień pracują pod presją ocen wystawianych przez zwierzchników. Ale raz w roku to oni rozliczają przełożonych. Nagrody przyznają użytkownicy Internetowego Forum Policyjnego (www.ifp.pl), zaś właścicielami Złotej Pały zostali dotąd: grudziądzki komendant Janusz Brodziński, który instruował młodych policjantów, aby ściągali buty podczas interwencji domowych (Złota Pała 2006); zastępca KPP w Wołominie, który całkiem serio żądał od przewodników pisemnych wyjaśnień, dlaczego psy służbowe szczekają w kojcach (ZP 2007); Maciej Karczyński – rzecznik prasowy komendanta
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Złota Pała 2009 od tego, aby każdemu dołożyć z grubej rury” – tłumaczył swe miłosierdzie komisarz Łukasik; ! Tadeusz Pawlaczyk, komendant zachodniopomorskiej policji, za pełne optymizmu podsumowanie sytuacji w resorcie: „Nie będzie nowych komputerów, ale tych nam, całe szczęście, nie brakuje. Spośród około tysiąca samochodów, jakimi dysponujemy, 117 to stare polonezy. Niektóre jeszcze pojeżdżą”; ! dyżurny KKP Braniewo, który ze względu na oszczędności nie pozwolił policjantowi ruchu drogowego zjechać do jednostki w celu załatwienia potrzeby fizjologicznej; ! zastępca komendanta w Działdowie, który polecił podwładnym wszcząć postępowanie dyscyplinarne za przygarnięcie bezpańskiego psa. A to ze względu na brak niekorzystnie na jakość pełnionej służby; ! naczelnik Wydziału Kadr KWP w Gdańsku – szukając
wojewódzkiego policji ze Szczecina. Ten, wyjaśniając, dlaczego w jednostce nie ma komputerów, stwierdził, że policjanci ich nie potrzebują, ponieważ mają do dyspozycji nowoczesne maszyny do pisania (ZP 2008). Nie zabrakło kandydatów także w najnowszej edycji plebiscytu. Na Złotą Pałę 2009 szansę mieli między innymi: ! podinspektor Karol Szwalbe – zastępca komendanta miejskiego KMP w Radomiu. Uhonorowany nominacją za polecenie, aby policjanci penetrowali wyznaczone rewiry w poszukiwaniu... brakujących żarówek na klatkach schodowych oraz niesprawnych domofonów. Z poczynionych obserwacji mieli sporządzać notatki dla dzielnicowych, którzy z kolei interweniowaliby u zarządców budynków; ! Józef Łukasik, komendant zakopiańskiej policji o gołębim sercu. Jego podwładni zatrzymali pijanego kierowcę i zabrali mu prawo jazdy. Nieszczęśnik następnego dnia przyszedł do komendanta i dokument odzyskał, bo... się rozpłakał. „To był dramat życiowy tego człowieka. Policjant nie jest tylko
9
nakładów na zwierzę ze strony samorządu i państwa; ! inspektor Andrzej Trela, zastępca komendanta głównego Policji, za słowa: „Wyobrażam sobie funkcjonowanie Policji bez logistyki: mając pieniądze, wszystkie te usługi można kupić na zewnątrz”. Co zrobić, jak się nie ma pieniędzy, pan inspektor już nie wyjaśnił; ! komendant główny, którego funkcjonariusze „wyróżnili” za przemundurowanie polskiej policji. Ta niesłychanie kosztowana operacja skończyła się tym, że policjanci dostali spodnie wiosenno-jesienne do noszenia latem; ! podinspektor Jarosław Kozłowski, łódzki esteta, naczelnik Wydziału Kadr i Szkolenia Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi – za sławetne pismo, w którym kategorycznie zabronił funkcjonariuszom noszenia długich włosów (nawet jeśli na służbie byłyby upięte). Nieregulaminowa długość – według podinspektora – wpływa bowiem
oszczędności, zalecił, aby wszystkim policjantom, którzy korzystali ze zwolnień lekarskich, obniżać oceny okresowe (a w konsekwencji – dodatki służbowe). To dlatego, że podczas choroby są niedyspozycyjni oraz nie wykonują przypisanych do ich stanowiska obowiązków służbowych; ! pomocnik dyżurnego z Brodnickiej KPP – za wiarę w możliwości swoich kolegów. W odpowiedzi na zgłoszenie, że na wiejskiej zabawie przed lokalem bije się kilkadziesiąt osób, wysłał na miejsce... dwuosobowy patrol. Na propozycję drugiego patrolu: „Pomóc?” poleciało w eter: „Róbcie swoje, poradzą sobie...”.
Spośród masy wyłowionych przez policjantów absurdalnych decyzji ich przełożonych czwórka trafiła do ścisłego finału. A starli się w nim: inspektor Andrzej Trela, zastępca KG Policji, za pomysł, aby funkcjonariusze przebywający na szkoleniach zawodowych (niekiedy wielomiesięcznych) za wyżywienie płacili z własnej kieszeni; pomorski komendant wojewódzki, który wydał zakaz stosowania pouczeń, a wszystkie wykroczenia nakazał karać mandatami albo wnioskami do sądu; naczelnik prewencji KMP Tarnów – za polecenie wydane policjantowi z zespołu wywiadowców, aby ten sporządził notatkę wyjaśniającą, dlaczego... poprzednie wyjaśnienie było tak krótkie. Zamykał finałową czwórkę KGP – za cytowanie
na łamach miesięcznika „Policja 997” złotych myśli multimilionera Billa Gatesa. Podwładni pana komendanta, którzy przez ponad rok nie mieli wypłacanych należnych im świadczeń, uznali, że hasło: „Mając mniej, zróbmy więcej” rzeczywiście jak ulał pasuje do dramatycznej sytuacji polskiej Policji. „Być może nasz szef nie do końca przemyślał ideę przyświecającą tym słowom. W czasach, gdy policja potrzebuje wpompowania grubych milionów, komendant odpala hasłem jak kulą w płot” – zauważył jeden z użytkowników IFP. I właśnie za ową złotą myśl gen. insp. Andrzej Matejuk został bezdyskusyjnym laureatem Złotej Pały 2009. Gratulujemy! WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Biskupi folwark Twardziele z rządu Donalda Tuska noszą spódnice. Takie wnioski można wyciągnąć na podstawie poufnych materiałów Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Na szczęście niektóre panie w partii Tuska mają twarde cojones. Polscy antyklerykałowie od 20 lat głoszą tezę, że Polską tak naprawdę rządzą biskupi. Zgodził się z nimi emerytowany arcybiskup gdański Tadeusz Gocłowski. Jako przykład ingerencji duchownych w proces tworzenia prawa podał ustawę o systemie oświaty z października 1991 roku, która legalizowała szkolną katechezę. Według tego wpływowego duchownego, jej ostateczny kształt nadali biskupi podczas posiedzeń Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Konferencji Episkopatu Polski. Uległość wobec hierarchów Krk przejawiają wszystkie ekipy, także sprawujący obecnie władzę działacze PO i PSL. Wewnątrz rządu powstała jednak nieformalna i nieśmiała opozycja wobec żądań biskupów w składzie: minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak oraz prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel. Do wiosny 2009 roku kolejni dysponenci środków z UE dość pobłażliwie patrzyli na przedkładane przez jednostki Kościoła zabezpieczenia wykonania unijnych projektów. Przedsiębiorstwa oraz świeckie organizacje społeczne, chcąc otrzymać zaliczkę na wykonanie europejskiej inwestycji lub przyspieszoną refundację jej kosztów (państwo zobowiązało się do wypłaty części potrzebnych środków jeszcze przed zakończeniem realizacji projektu), musiały wykazać, że są wypłacalne. Od połowy ubiegłego roku rządowi dysponenci funduszy z UE zażądali także od instytucji kościelnych wkładów własnych do dofinansowania. Biskupom nowa regulacja nie odpowiadała. Jak tłumaczyli, ogranicza ona możliwości ubiegania się przez jednostki Krk o dofinansowanie z funduszy unijnych. Nie wystarczyło im, że część ministrów oraz jednostek samorządu stworzyła specjalne programy gwarancyjne (patrz: program ministra kultury i dziedzictwa narodowego, którego beneficjentami w 3/4 były instytucje kościelne). W czerwcu 2009 r. biskupi zażądali (!) od ówczesnego szefa MSWiA Grzegorza Schetyny, aby w rozporządzeniu ministra rozwoju regionalnego dotyczącym realizacji programów operacyjnych wprowadził zasadę, iż podstawową formą zabezpieczenia wykonania programu
finansowanego przez UE będzie „pisemne oświadczenie biskupa diecezjalnego o zabezpieczeniu środków”. Jest to – zdaniem arcybiskupa Andrzeja Dzięgi – rozwiązanie właściwe, gdyż... „zrównuje sytuację jednostek kościoła z jednostkami samorządu terytorialnego (!), gdzie wystarczającym zabezpieczeniem jest uchwała rady (...), a nie konieczność (...) wpisu na hipotekę czy gwarancje bankowe” (to nie do końca prawda). Na to żądanie odpowiedział zajmujący się sprawami wyznaniowymi wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemioniak. Obiecał, że w niedługim czasie „kwestia ta zostanie rozwiązana”. Na razie na przeszkodzie stoi pani minister Elżbieta Bieńkowska. Twierdzi ona, że ostry reżim gwarancji przy wydawaniu środków z UE wprowadziła ustawa o finansach publicznych. Według naszych informacji, w grudniu 2009 roku przedstawiciele MSWiA przeprosili reprezentantów Kościoła za to, że ów przepis nadal obowiązuje. Kolejnym urzędnikiem przeszkadzającym Kościołowi okazała się pani minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak. W jej stronę padły dwa zarzuty: że nie dość intensywnie pracuje nad polityką prorodzinną oraz że nie chce zlikwidować nadmiernych obciążeń biurokratycznych nałożonych na organizacje kościelne. W tym drugim przypadku żądania biskupów można streścić tak: kościelne organizacje pożytku publicznego nie powinny składać rocznych sprawozdań finansowych. Oczywiście biskupi ani myślą przy tym, żeby rezygnować z licznych przywilejów, które łączą się z takim charakterem (pożytku publicznego) organizacji. Należy do nich prawo do otrzymania 1 proc. podatku dochodowego od osób fizycznych oraz otrzymywanie w pierwszej kolejności zleceń od państwa i samorządu na odpłatne prowadzenie placówek charytatywnych (noclegownie dla bezdomnych, warsztaty terapii zajęciowej i tym podobne). Do 2008 roku istotną rolę odgrywała także zasada, że poborowi odmawiający służby wojskowej byli w pierwszej kolejności kierowani do pracy w organizacjach pożytku publicznego. Na przykład w Caritasie Archidiecezji Gnieźniejskiej w 2008 roku odpracowywało wojsko 26 młodych ludzi. Byli oni zatrudnieni jako ochroniarze i na posyłki księży.
Arcybiskup Leszek Sławoj Głódź w poufnym memorandum przedłożonym stronie rządowej wyjaśnił, dlaczego dalsze utrzymywanie obowiązku składania przez kościelne organizacje pożytku publicznego rocznych sprawozdań finansowych jest uciążliwe i zbędne. Powód jest prosty. Otóż według duchownego, „znaczna część ich pracy podlega wystarczającemu nadzorowi i wewnętrznej kontroli określonej przez Kodeks Prawa Kanonicznego”. Jednocześnie arcybiskup Andrzej Dzięga zażądał, aby instytucje kościelne zwolniono od obowiązkowych wpłat na Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Jak uzasadnił, parafie, kurie diecezjalne i zakonne, wydawnictwa i hotele prowadzone przez Kościół wpłacają dobrowolnie środki na wewnątrzkościelne fundusze charytatywno-opiekuńcze. Oznacza to, że są opodatkowane dwa razy. Zapomniał tylko dodać, że owe fundusze kościelne nie podlegają żadnej niezależnej kontroli i nikt (poza biskupem) nie wie, co, ile, i czy w ogóle cokolwiek komuś wpłacają. Przedstawiciel MSWiA po raz kolejny obiecał, że obie sprawy (zwolnienie z obowiązku pisania sprawozdań oraz wpłat na rzecz PFRON) zostaną pilnie przez stronę rządową załatwione. Z naszych informacji wynika, że zapał urzędników resortu spraw wewnętrznych i administracji ostudziła częściowo pani minister Fedak. Przypominamy, że kościelne organizacje pożytku publicznego z wielkimi bólami sporządzają sprawozdania finansowe. Jak wynika z informacji Krajowego Rejestru Sądowego, w Polsce – według stanu na dzień 31 stycznia 2010 roku – taki status miało 41 organizacji Caritas. W terminie pełne sprawozdania finansowe za rok 2008 złożyło tylko 21. Dwie inne przedłożyły je z opóźnieniem sięgającym pół roku. Większość z 23 ograniczyła się do przesłania skanów ogólnego raportu sporządzonego przez księgowość. Nie dowiemy się więc z nich na przykład, ilu pracowników zatrudniał dany Caritas ani jakie było ich przeciętne uposażenie.
Caritas Diecezji Sandomierskiej w jednej części sprawozdania zameldował, że na płace wydał w 2008 roku prawie 277 tysięcy złotych, a z drugiej części wynika, że na wynagrodzenia swoich pracowników przeznaczył 1 mln 732 tysiące złotych. Caritas Archidiecezji Wrocławskiej – Organizacja Pożytku Publicznego pochwalił się, że jest organizacją... fikcyjną, gdyż wszystkie rachunki płaci za niego – uwaga! – wewnątrzkościelna organizacja o nazwie Caritas Archidiecezji Wrocławskiej. Tej ostatniej Caritas Archidiecezji Wrocławskiej OPP jest winien ponad 13 tys. zł z tytułu wypłaconych pensji. Nie przeszkodziło to jego kierownictwu pochwalić się wydaniem ponad 154 tysięcy złotych na koszty administracyjne, które, jak wiemy, pokrywa ktoś inny. Niezwykle
ciekawe są także rozliczenia Caritasu Archidiecezji Warszawskiej. Jego kierownictwo złożyło tyko dwa sprawozdania za rok 2005 i następnie za rok 2006. Według naszego informatora, struktura wydatków wyglądała tak, że koszty przeprowadzenia akcji typu Wielkanocne Dzieło Pomocy Dzieciom czy Wielkanocne Dzieło Caritas sięgały 70 proc. przychodów (czyt.: tylko 30 proc. środków poszło na pomoc potrzebującym). Czegoś takiego nie zanotowały księgi finansowe żadnych świeckich organizacji społecznych. Caritas Archidiecezji Łódzkiej sporządza sprawozdania wedle wytycznych arcybiskupa Głódzia. Przyznaje się, że na konto fundacji wpływa wyłącznie 117–229 tysięcy złotych (tylko z tytułu odpisu 1 proc. PIT). Pieniądze te idą ponoć
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r. na opłacenie obiadów i kolonii. Dziwić musi wobec tego zapał, z jakim ludzie Kościoła domagają się od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy ujawnienia sprawozdań finansowych. Fundacja Jurka Owsiaka publikuje je w całości. Warto przy tym pamiętać, że koszty administracyjne Orkiestry należą do najniższych w sektorze organizacji społecznych. Na zakończenie posiedzenia Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Konferencji Episkopatu Polski w czerwcu 2009 roku arcybiskup Andrzej Dzięga niezwykle ostro zażądał od przedstawicieli rządu ostatecznego uznania, że tylko Kościół rzymskokatolicki ma prawo wyznaczać ceny pochówków i regulaminy cmentarzy wyznaniowych. Podparł się przy tym ekspertyzą prawną sporządzoną na zamówienie Konferencji Episkopatu Polski przez mecenasa Marka Markiewicza (były dwukrotny poseł na Sejm RP i były pierwszy szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji). Z jego 12-stronicowego opracowania wynika, że Kościół odrzuca przyjętą jednogłośnie przez Sejm w 1997 roku (i to za zgodą Konferencji Episkopatu Polski!) zasadę, iż w miejscowościach, w których jest tylko cmentarz wyznaniowy, jego zarządca nie ma prawa odmówić pochówku osób zmarłych innego wyznania lub niewierzących. Pan mecenas przypomina jednocześnie, że prowadzenie cmentarza nie jest żadnym biznesem (sic!) i dlatego proboszczowie katoliccy nie mogą być traktowani jak przedsiębiorcy. Z tego zaś wynika, że mają oni prawo do swobodnego określania zasad organizacji pogrzebów – określania kto może być pochowany, opłat za grób i postawienie pomnika, wyznaczania zakładów pogrzebowych, itp. A wszystko dlatego że – zdaniem Marka Markiewicza – „cmentarz katolicki to obiekt kultu religijnego” (!). Doradca Episkopatu żalił się, że prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel, „ingerując w wyłączne prawo Kościoła do zarządzania swoją własnością (to jest cmentarzem – przyp. red.) zasłania się klauzulą ochrony wiernych (...) przed nadmierną eksploatacją ze strony jednostek Kościoła”. W konsekwencji przedstawiciel MSWiA Tomasz Siemioniak uspokoił biskupów, że choć UOKiK traktuje parafie jak przedsiębiorców, istnieje szansa na załatwienie sprawy. Możliwe jest bowiem uzgodnienie przez MSWiA i Konferencję Episkopatu Polski ramowego regulaminu cmentarza. Ten wysoki rangą urzędnik państwowy zapomniał tylko dodać, że wspomniany dokument nie miałby żadnego znaczenia prawnego! Jak widać, sam widok hierarchy Kościoła katolickiego odbiera odwagę urzędnikom państwowym płci męskiej. Na szczęście strachu przed biskupami nie widać u niektórych pań. MiC
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Konserwacja kościelnych zabytków kosztuje nas – podatników – około ćwierć miliarda złotych rocznie. Drugie tyle wielebni biorą od Unii Europejskiej. Dziesiątą część wszystkich łupów „wygospodarowują” na swoje prywatne potrzeby... W Polsce istnieje obecnie 12 027 urzędowo zarejestrowanych „nieruchomych” zabytków sakralnych (kościoły, klasztory, dzwonnice, kaplice, kapliczki przydrożne, figury) i 4045 równie zabytkowych cmentarzy. Zdecydowana większość (ponad 95 proc.) tych obiektów jest własnością lub pozostaje w trwałym zarządzie Kościoła rzymskokatolickiego, podobnie zresztą jak w przypadku 149 957 różnych przedmiotów „ruchomych”, stanowiących wyposażenie świątyń. Bez nadmiernego ryzyka błędu można zatem przyjąć, że Kościół posiada w sumie grubo ponad 150 tys. oficjalnie zarejestrowanych zabytków i tyleż samo... źródełek (nierzadko gejzerów!) dodatkowego finansowania z kasy publicznej. Popatrzmy, na czym ten proceder polega... Zgodnie z rozlicznymi przepisami, na których cytowanie nie ma tu miejsca, wielebni właściciele zabytków mają m.in. prawo do ubiegania się o dotacje (także refundacje) na ich konserwację bądź odrestaurowanie (w wysokości do 50 proc. nakładów, a w tzw. „szczególnych przypadkach” – nawet do 100 proc.). Po szczęśliwym sforsowaniu skomplikowanych (nie dla nich) procedur i przyklepaniu wniosku, pieniądze wypłaca im (alternatywnie): Fundusz Kościelny, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundusz Ochrony Środowiska, Wojewódzki Konserwator Zabytków bądź właściwa terytorialnie gmina, powiat lub województwo, ale znane są również przypadki uzyskiwania dofinansowania ze wszystkich tych źródeł jednocześnie. Wysokość dotacji jest bardzo różna: od kilku tysięcy (na szczeblu gminy czy powiatu) do setek tysięcy złotych, gdy płatnikiem jest województwo lub agenda państwowa. Na przykład w 2009 r.: ! tylko w pierwszym naborze wniosków (z dwóch przeprowadzonych) Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało instytucjom kościelnym 48,8 mln zł; ! Rada m. st. Warszawy dała na zabytki sakralne 6,4 mln zł; ! sejmik województwa podkarpackiego ofiarował ponad 4,5 mln zł, pomorskiego – 2,7 mln zł, małopolskiego – 2,3 mln zł, opolskiego – prawie 2 mln zł, a pomorskiego – zaledwie 600 tys. zł; ! na remont kamienicy przy ul. Żeglarskiej 7 w Toruniu (za którą multimilioner Tadeusz Rydzyk winien jest miastu 385 tys. zł i ani myśli zapłacić) radni przeznaczyli 230 tys. zł, a bydgoski konserwator zabytków dołożył 50 tys. zł;
! kąpiący się w zasilanej przez pielgrzymów rzece pieniędzy jasnogórscy paulini z kasy województwa śląskiego wzięli jak swoje 128 tys. zł na „remont figury Matki Najświętszej
na zabezpieczenie przeciwpożarowe i przeciwwłamaniowe kościołów i 6,3 mln zł na remont fary. Tacę nadstawili też miejscowi franciszkanie, którzy zainkasowali 3,6 mln zł na renowację kościoła (ponad milion dołożyło miasto, a mnisi wysupłali na to przedsięwzięcie... 24 tys. zł). Także kuria biskupia w Gliwicach nie ma powodów do narzekań, skoro przytuliła ponad 10 mln zł na rekonstrukcję zespołu klasztorno-pałacowego.
Zbytki za zabytki Państwo łoży na remont kamienicy w Toruniu, za którą Tadeusz Rydzyk winien jest miastu 385 tys. zł i ani myśli zapłacić...
z sercem przebitym mieczem”. 50 tys. zł (na ten sam cel) dorzucili radni Częstochowy; ! Wojewódzki Konserwator Zabytków w Krakowie przyznał firmie kard. Stanisława Dziwisza ponad 5 mln. Ile tego będzie w sumie? Według naszych szacunkowych obliczeń (zebranie danych ze wszystkich gmin i powiatów okazało się zadaniem ponad siły), w 2009 r. kat. Kościół dostał na swoje zabytki od państwa i samorządów ok. 250 mln zł. Ale to przecież nie wszystko, bowiem wielebni bardzo umiejętnie dobierają się też do funduszy unijnych, Norweskiego Mechanizmu Finansowego, Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego i tym podobnych dziwolągów. W sensie biurokratycznym jest nieco trudniej, ale wysiłek bardzo się opłaci, bo gdy już Unia Europejska daje, to na ogół kwoty sześcio- lub siedmiocyfrowe (np. łączna kwota przyznana Polsce w ramach obu mechanizmów wynosi 533,51 mln euro, a minimalna wartość dofinansowania jednego projektu – 250 tys. euro). Posłużmy się ilustracją archidiecezji poznańskiej, której wstrzyknięto kolejno: ponad 5 mln zł na adaptację i modernizację budynków kościelnego muzeum, 5,8 mln zł
A jak to wygląda w skali ogólnopolskiej? – Nie prowadzimy dokładnych rejestrów, bowiem dystrybuowaniem środków unijnych zajmują się inne agendy rządowe, ale wiadomo, że z różnych funduszy i programów Kościół pozyskał dotychczas kwotę rzędu 230 mln zł – twierdzi nasz człowiek z Ministerstwa Kultury. Czy da się urwać coś z tej forsy na zbytki w postaci nowej bryki lub urlopu na Wyspach Kanaryjskich? Odpowiada właściciel niewielkiej firmy zajmującej się konserwacją zabytków: – Bardzo łatwo. Wiem, bo siedzę w tym zawodowo i obserwuję niemal codziennie. Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: proboszcz chce odrestaurować dajmy na to wyposażenie zabytkowej świątyni. Zebrał już niezbędne dokumenty, ale gdy występuje o dotację, musi na ogół zgromadzić jeszcze swój wkład własny. Ma wówczas znakomity motyw do atakowania różnych sponsorów, wyciskania kasy z gminy lub starostwa oraz biura konserwacji zabytków (ewentualnie wszystkich tych instytucji równolegle), przeprowadzania w parafii nadzwyczajnych zbiórek pieniężnych, sprzedaży „cegiełek” itp. Nikt go nie sprawdzi, ile zebrał, i to jest właśnie pierwszy myk, bo nie wierzę, że jest taki
11
proboszcz, który by nie skubnął przy tej okazji kilkunastu tysięcy złotych. Ludzie chętnie dają, bo przecież nie wiedzą, że dał już z naddatkiem ktoś inny. Dochodzimy teraz do drugiej fazy operacji: przyznają księżulkowi dofinansowanie, po czym – zgodnie z procedurą – ogłasza on publiczny przetarg mający wyłonić wykonawcę. I tu pojawia się drugi myk – śmieje się nasz rozmówca. Okazuje się, że w poszczególnych diecezjach istnieje nieformalny podział terytorialny i do przetargu na „nie swoim” terenie nie przystąpi żadna obca firma (zwłaszcza taka, która nie posiada cichego kościelnego imprimatur), bowiem wykończą ją później kontrolujący odbiór prac urzędnicy wojewódzkiego konserwatora zabytków. – U mnie zwyczajowo płaci się im za święty spokój 5–10 proc. wartości zamówienia i dzięki temu przyklepią kosztorys, a później zatwierdzą odbiór bez zbędnego marudzenia. Oczywiście, nie biorę cen z sufitu, bowiem wszyscy korzystamy z uregulowań zawartych w „Zasadach wynagradzania konserwatorów-restauratorów dóbr kultury”. Wystarczy jednak, że podciągną jakiś rzeźbiony w drewnie element pod polichromię i już cena usługi rośnie o 3–3,5 proc. za decymetr kwadratowy, co doprawdy przekłada się na bardzo przyzwoite pieniądze. Jest jeszcze trzeci myk: do niektórych prostych robót wymagających jedynie siły fizycznej ksiądz daje mi ludzi, którzy za flaszkę robią to, za co podwykonawcy musiałbym zapłacić kilka tysięcy. To byłby naprawdę złoty interes, gdyby nie trzeba się było dzielić. Z kimś jeszcze oprócz urzędników? – Także z proboszczem. Ile? Niektóre sępy żądają nawet 25 proc. wartości zamówienia, ale na ogół zadowalają się dziesiątą częścią. Trzeba z nimi twardo negocjować, bo inaczej sam wyszedłbym na zero. Tym bardziej że to ja wystawiam faktury oraz nadstawiam tyłek – zauważa specjalista, pokazując kwity, z których jasno wynika, że na przykład renowacja zabytkowego konfesjonału wyceniona na 50 tys. zł kosztowała go de facto (uwzględniając materiały, robociznę oraz wszelkie narzuty) 15 tys. zł, natomiast złocenie ołtarza (w kosztorysie 60 tys. zł) załatwił za jedyne 23 tys. zł. I dodaje: – Taka praktyka jest w Polsce powszechna. Powiem wprost: strzelam sobie w stopę, bo szlag mnie trafia, że za te wszystkie pieniądze wywalane na zabytki sakralne można by ich odrestaurować trzy razy tyle! Dlaczego nikt tego nie dostrzega? I to byłoby bardzo dobre pytanie do właściwych służb, gdybyśmy żyli w jakimś względnie normalnym państwie. ANNA TARCZYŃSKA
12
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
RECENZJA „FiM”
Mętna woda z Lourdes Na ekrany polskich kin wchodzi przedziwny film o cudzie w sanktuarium maryjnym. Nie jest to jednak dzieło budujące wiarę. Dobry katolik wyjdzie po projekcji wstrząśnięty i zmieszany.
Zanim wybrałem się do kina, przeczytałem kilka recenzji. Były ze sobą dziwnie sprzeczne. Jedni widzą w fabularnym austriackim filmie „Lourdes” szyderstwo wymierzone w wiarę w cuda, inni – pozytywny film o religii. Największy problem miała z tym filmem prasa katolicka, której dziennikarze wyczuwają, że „coś jest nie tak”. Ale nie wiedzą, jak krytykować obraz, który wynosi na ekrany kin cud uzdrowienia, i w którym nie ma przecież otwartego ataku na Kościół. Kiedy usiadłem w moim rzędzie w sali kinowej, uświadomiłem sobie, że połowa widzów to „moherowe berety”. „Chyba niepotrzebnie pofatygowałem się na ten film, to będzie jednak kościelna agitka” – pomyślałem. Ale każda minuta spędzona przed ekranem potwierdzała, że to „mohery”, a nie ja, pomyliły sale kinowe. Film opowiada o grupie pielgrzymów przybywających do sanktuarium maryjnego w południowej Francji. Grupa niczym się nie różni od tysięcy podobnych, które docierają tam co roku. Na jej czele stoi ksiądz, są zakonnice, ludzie na wózkach inwalidzkich, pobożne panie, kilku ciekawskich oraz grono świeckich wolontariuszy z katolickiej organizacji Zakonu Maltańskiego, opiekujących się chorymi. Atmosfera jest miła, choć nieco sztywna, a widz oswaja się z widokiem Lourdes – największym w świecie centrum katolickiego przemysłu pielgrzymkowego z setkami hoteli, restauracji oraz sklepów z tandetnymi dewocjonaliami. Wśród tego wszystkiego jest Anna, młoda dziewczyna cierpiąca na zaawansowane stadium stwardnienia
rozsianego. Potrafi już tylko mówić i ruszać głową. Całą resztę ciała ma sparaliżowaną. Główna bohaterka filmu jest ledwie wierząca, a do Lourdes przyjechała, bo „gdyby nie pielgrzymki, to zupełnie nie miałaby możliwości na wyrwanie się spomiędzy ścian swojego domu”. Nie wiadomo, czy Anna myśli o tym, że może zostać uzdrowiona. Wiadomo jednak, że poddaje się wszystkim obrzędom, jakimi zwykle traktuje się tam chorych – idzie do spowiedzi, modli się, jest obmywana „świętą wodą”, błogosławiona hostią. Wolontariusze i zdewociała sąsiadka z hotelowego pokoju pilnują, aby nic jej nie ominęło. Anna jest pogrążona w depresji i przygnieciona nieszczęściem choroby. Na spowiedzi wyznaje, że nawet nie współczuje innym chorym. I nie wydaje się, aby tego żałowała. Jednak stan jej zdrowia nieoczekiwanie ulega poprawie. Pewnej nocy paraliż niemal zupełnie ustępuje i Anna zaczyna chodzić. W grupie i w całym sanktuarium wybucha sensacja. Wydaje się, że osobą najbardziej zdumioną uzdrowieniem jest... ksiądz, przewodnik grupy. Duchowny jest złotoustym mówcą, mistrzem w głoszeniu kościelnych frazesów o zbawczym sensie cierpienia, o tym, że Bóg uzdrawia przede wszystkim duszę, a na uzdrowienie ciała to może lepiej nie liczyć, bo to i tak nie ma znaczenia itp. Wypowiedzi wierzących są zresztą największą
bronią tego filmu, która, jak sądzę, najbardziej niepokoi katolickich widzów. Po prostu wyświechtane frazesy i cytaty z Biblii w ustach ludzi zdrowych i zadowolonych z życia w połączeniu z cierpieniem i samotnością chorych brzmią niczym szyderstwo. Podobnie jak kilkakrotnie podnoszona w filmie kwestia tego, dlaczego Bóg wybiera tę, a nie inną osobę do uzdrowienia. Jest to ujęte w taki sposób, że boski uzdrowiciel wychodzi na kapryśnego potwora. Reżyserka filmu nie atakuje wprost Kościoła. To Kościół kompromituje się w tym filmie sam za pomocą swojej własnej broni – oskarża się tam i ośmiesza słowami swoich własnych funkcjonariuszy. Problem z Anną polega na tym, że jej obojętny stosunek do Boga
właściwie nie ulega zmianie po nagłej poprawie stanu zdrowia. Jej uzdrowienie wzbudza zazdrość jednych i ciekawość drugich. Na Annę, którą ignorowali dotąd wszyscy, patrzy teraz całe Lourdes. Dostrzegają ją także przystojni mężczyźni, dla których dotąd nie istniała. Również miły i piękny opiekun, na którym najbardziej jej zależy, zwraca na nią uwagę. Zdumiony początkowo ksiądz decyduje się wykorzystać „cud” propagandowo. Choć poprawa zdrowia dziewczyny może być tymczasowa i pochodzić z przyczyn naturalnych (o czym mówi jeden z lekarzy), ksiądz z wielką pewnością siebie prawi o boskim działaniu. Na pożegnalnym spotkaniu dziewczyna jednak potyka się w tańcu i upada. Wygląda to na nawrót choroby. Jedni są
rozczarowani, drudzy czują ulgę, inni się gorszą. Anna na wszelki wypadek wraca na wózek... Film jest świetnym materiałem do refleksji nad naturą religijnych „cudów” – nie tylko tych z Lourdes. Dlaczego te uzdrowienia dotyczą wyłącznie chorób, które czasem same mogą się cofnąć z przyczyn naturalnych, takich jak guzy nowotworowe albo choroby neurologiczne? Dlaczego za cud uznaje się tylko trwałą poprawę stanu zdrowia? „Lourdes” nie jest tylko smutną opowieścią o cierpieniu i zawiedzionej nadziei. Nie brak tam antyklerykalnego humoru. Na przykład wtedy, gdy księża odmawiają picia „świętej wody”, bo są akurat zajęci konsumpcją wina i grą w karty. Albo opowiadają sobie dowcipy o tym, że Maryja z Jezusem i Duchem Świętym chciałaby na urlop z nieba przyjechać do Lourdes, bo „nigdy tam jeszcze nie była”. Uzdrowienie Anny nie jest jedynym uzdrowieniem w tym filmie. Jedna z zakonnic opowiada o innym człowieku, uzdrowionym nieco wcześniej ze stwardnienia rozsianego, którego objawy jednak wkrótce powróciły. Na filmie widzimy także bardzo gorliwie wierzącą matkę, której sparaliżowana córka przez chwilę ma się lepiej. Ale wyjeżdża z Lourdes w gorszym stanie, niż przyjechała. Uduchowiona twarz matki zmienia się w oblicze wykręcone złością i zazdrością, gdy patrzy na szczęściarę Annę, która potrafi już chodzić. Richard Dawkins, biolog ewolucjonista i krytyk religii, zauważa, że kilkadziesiąt potwierdzonych przez komisję lekarską trwałych popraw zdrowia w 150-letniej historii sanktuarium w Lourdes nic nie znaczy wobec dziesiątków milionów osób, które tam przybyły. Bo statystycznie pośród milionów ludzi zdarza się pewna ilość niewytłumaczalnych przypadków poprawy stanu zdrowia w kontekście religijnym lub bez niego. I o tych naturalnych „cudach” oraz o kościelnej hipokryzji mówi film „Lourdes”. MAREK KRAK
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
Seks w konfesjonale I jeszcze zdrowaśki klepie. Orgazm w sekundę. Raj nekrofilów. Bywa też i tak, że on już doszedł... a ona jeszcze nie (albo odwrotnie). Co wtedy? Wtedy spowiednik z głębi konfesjonału (i autopsji?) ślini się i dyszy: „Gdy w prapo ludzku, są oznaką i podtrzymaKsiążka pt. „Spowiednik wobec wym akcie małżeńskim mężczyzna janiem wzajemnego oddania się, przez wymogów etyki seksualnej. Posłuko pierwszy kończy (z punktu widzektóre małżonkowie ubogacają się serga w konfesjonale” jest wewnętrznia natury mężczyzny i kobiety jest cem radosnym i wdzięcznym (...). nym wydawnictwem kościelnym to częsty przypadek), kobieta ma praUczy o tym już św. Paweł: Mąż niech przeznaczonym wyłącznie dla księwo zabiegać o osiągnięcie orgazmu oddaje powinność żonie, podobnie ży katolickich. Jakim zatem cudem na drodze naturalnych gestów małjak żona mężowi. Żona nie rozpodostała się w nasze łapska? Jak wiżeńskiej czułości ze strony męża, aby rządza własnym ciałem, lecz rozpodać, cuda zdarzają się nie tylko w Sodoprowadzić do celu to, co zostało rządza jej mąż!”. Czytelnikom „FiM” kółce. Ale ad rem... naturalnie rozpoczęte. Gdyby Na blisko 100 stronach aubowiem sama dążyła do zatorzy: ksiądz Marek Leśniak Motto: spokojenia, byłby to grzech mai ksiądz Antoni Świerczek Dałeś mi Panie rozum i wiarę, sturbacji (podobnie, jeśli mężuczą swoich kolegów po studuszę rogatą, serce za ciasne, czyzna sam zaspokajał siebie le, jak pytać, o co pytać i jak No i sumienie, jak to sumienie – w przypadku wycofania się kopouczać owieczki, które niby biety ze współżycia)”. Czyli jak przyszły do kościoła, niby kleniedoskonałe – za to własne. niewiasta sama paluszkiem, pią pacierze, ale w głowie im Z Tobą się zawsze jakoś dogadam, to biada jej. Jak mąż palusztylko bara-bara. O tym, jak w smutku pocieszysz, w biedzie pomożesz, kiem, to wszystko w porządwielce poważny to problem lecz ten naziemny Twój personel... ku. To już jest jakiś postęp. autorzy piszą już we wstępie: O, z personelem to już gorzej! Ścieżki do konfesjonału „Posługa konfesjonału dowydeptują też narzeczeni. maga się nade wszystko mocSwój święty nos pcha mi pod kołdrę, A przecież moc pokus czyha nej i jasnej postawy moralnej poucza, w duszy grzebać chce, na tych napaleńców. Zatem wobec szerzącego się zła, któChyba dlatego tak nie lubię mądry spowiednik wie, że rego przejawy są bardzo wiTwych urzędników, Panie B. „koniecznym jest zadanie pydoczne we współczesnym spotania o nieczystość w narzełeczeństwie”. (Kabaret Olgi Lipińskiej) czeństwie. Coraz częściej boKiełkuje w nas w tym mowiem narzeczeni nie wyznają mencie złość, sprzeciw i istottego grzechu, bo uważają, że współnie polecam zacytowania tej mąne pytanie o granice ludzkiej prywatżycie przed ślubem nie jest grzechem, drości Szanownym Współmałżonności, i o to, czy obcemu człowiekogdyż oni się kochają. Należy rówkom, bo obiad może wylądować wi wolno wtrącać się w najbardziej nież zapytać, czy nie stosują anw zlewie, a patelnia na głowie. Daintymną sferę ludzkiego życia. Ale tykoncepcji, co pogłębia ich wilej jest jeszcze ciekawiej. Nie uwiez punktu widzenia Kościoła kwestia nę moralną. Pytanie to winrzycie bowiem, że „odmowa współto nieistotna, bo: no być uzupełnione o to, czy życia, jeśli prośba współmałżonka „Kapłan ma nie tylko prawo, ale mieszkają razem, co obecjest poważna, racjonalna i sprawiei obowiązek zadać pytania w zakrenie staje się coraz częstszą dliwa, byłaby sama w sobie wykrosie tego, co konieczne jest do wyropraktyką narzeczonych (...). czeniem przeciw temu obowiązkowi. bienia sobie właściwego osądu o staCzęsto bowiem spotykają Wina byłaby tym większa, gdyby tanie dyspozycji penitenta, szczerości się w mediach, w szkole, ka postawa dawała współmałżonkowyznania grzechów, prawdziwości żaw środowisku rówieśniwi okazję do grzechu lub niewierlu, a także chęci zmiany dotychczaczym, a nawet we własnej ności”. No to spróbuj, babo, powiesowego życia i wejścia na drogę narodzinie, z opiniami, że nadzieć jeszcze kiedyś „głowa mnie wrócenia i prawdy (...). A zatem stależy korzystać ze swej płciowości i dlaboli”. Nic z tych rzeczy, bo współwianie pytań jest naszym obowiąztego takie zachowania jak masturbamałżonek zrobi wówczas skok w bok kiem, zwłaszcza gdy chodzi o spracja, pornografia czy wczesna inicjai to będzie TWOJA wina. Oto mowy związane z etyką seksualną w spocja seksualna nie tylko że nie są grzeralność Kościoła! wiedzi ludzi młodych, narzeczonych chem, są nawet wskazane i konieczA co, gdy mąż – łobuz jeden oraz małżonków”. ne w ich młodym życiu. Również z ra– uzna, że piątka drących się smarTyle tytułem krótkiego wstępu, cji, że młodzież nie zawsze wyznaje kaczy to już wystarczy i zakłada gumbo dalej księża autorzy przechodzą jako okoliczność obciążającą wspólkę? No to jest zgroza po prostu: już do rzeczy, czyli wsadzają swoje ne zamieszkanie przed ślubem, na„W takich przypadkach ona winłby pod kołdry. A widzą tam same leży o to pytać tych, którzy wyznają, na okazać swój sprzeciw dla takiego okropieństwa. Na przykład, że są „taże współżyją ze sobą, nie będąc małwspółżycia i, jeśli to możliwe, powstrzykie zachowania w trakcie zbliżenia żonkami”. mać się od niego. Jednak, najczęściej małżeńskiego (jednego lub obojga małCo jednak wówczas, gdy ksiądz w przypadku kobiet, taki sprzeciw jest żonków), które sprowadzają ciało ludzdowiaduje się w konfesjonale, że niemożliwy. Spowiednik powinien tu kie do rzędu przedmiotu użycia w cemłodzi mieszkają razem, śpią razem roztropnie zachęcać do niego. W wylu uzyskania jedynie satysfakcji seki TO też robią razem? Jest dla tajątkowych i ostatecznych przypadkach sualnej (np. seks analny)”. kich dewiantów jeszcze jakaś naoraz dla ważnej przyczyny (np. realAle na szczęście... dzieja? O nie... „Zamieszkanie rana groźba porzucenia lub pójścia „Małżonkowie mają prawo do pozem przed ślubem oraz podejmowado innej kobiety) może ona zaniedejmowania współżycia seksualnego nie współżycia seksualnego uniemożchać sprzeciwu i zachować się bier(...). Akty zatem, przez które małżonliwia uzyskanie rozgrzeszenia”. nie”. Ale grzech jest tak czy siak. No kowie jednoczą się ze sobą w sposób Czyli – jak orzekł Pawlak w „Sai jakiż to musi być piękny seks: on intymny i czysty, są uczciwe i godne; mych swoich” – „ślubu nie będzie!”. tego tamtego, a ona jak ta kłoda. a jeśli spełniane są prawdziwie
Kawa zrobiona? Fotel wygodny? No to zapraszam do lektury tyleż smakowitej, co podniecającej. Do omówienia podręcznika dla księży spowiadających wiernych z grzechu nieczystości!
POLSKA PARAFIALNA Oprócz dwudziestoletnich różnopłciowych dewiantów, którzy śpią w jednym łóżku, są jeszcze zboczki innej kategorii. To potworni grzesznicy żyjący latami w związkach niesakramentalnych, czyli na kocią łapę. Dla nich też nie masz ratunku: „Osoby żyjące w takim związku nie mogą otrzymać rozgrzeszenia, gdyż żyją w sytuacji sprzecznej z istotą i nierozerwalnością małżeństwa. Mogliby je uzyskać ci, którzy nie mogąc się rozstać z przyczyn obiektywnych, np. wychowanie dzieci, postanawiają żyć w pełnej wstrzemięźliwości, czyli powstrzymywać się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom”. Innymi słowy, jeśli bez bara-bara, to w ostateczności można przymknąć oko. To zresztą bardzo powszechne zjawisko takie wspólne życie w czystości... A teraz fragment, przy którym „Moralność pani Dulskiej” to podręcznik etyki: „Ze względów duszpasterskich, aby uniknąć ewentualnego zgorszenia, niekiedy należy poradzić takim osobom przyjmowanie sakramentów w środowisku, gdzie nie są znani jako żyjący w związku niesakramentalnym”.(Sic!) No i w ten sposób dotarliśmy do ostatniego kręgu piekła. Do gejów mianowicie. Autorzy książki pouczają, że „należy rozróżnić pomiędzy homoseksualistami, których skłonność zrodzona z błędnego wychowania lub z braku dojrzałości seksualnej, bądź z przyzwyczajenia lub złego przykładu, czy innych podobnych
przyczyn, istnieje tylko okresowo lub przynajmniej nie jest nieuleczalna, a homoseksualistami, którzy są takimi na stałe z powodu pewnego rodzaju wrodzonego popędu lub wadliwej konstytucji uznanej za niemożliwą do uleczenia”. Tak czy inaczej gejom nie wolno dawać rozgrzeszenia pod żadnym pozorem, „gdy penitenci nie uznają zła czynów lub zachowań homoseksualnych i nie chcą z nich zrezygnować”. A teraz przygotujcie się na najgorsze. Czyli na cykl pytań, których możecie spodziewać się z drugiej strony kratek konfesjonału, jeśli do głowy wpadnie Wam pójść do spowiedzi. Oto z jakich tematów autorzy książki polecają się przygotować: „Czy w moich myślach, wyobrażeniach i pragnieniach byłem zawsze
13
wierny współmałżonkowi czy współmałżonce? Czy nie pragnąłem zdrady małżeńskiej? Czy nie namawiałem kogoś do uczynku nieczystego? Czy nie dopuściłem się cudzołóstwa? Czy zawsze zdecydowanie odrzucałem bliską okazję do grzechu? Czy nie zanieczyszczałem mojego umysłu oglądaniem zdjęć czy filmów pornograficznych? Czy nie przebywałem w towarzystwie, które mogło mnie pociągnąć do zdrady małżeńskiej? Czy nie popełniłem uczynków nieczystych sam ze sobą? Czy nie namawiałem lub wymuszałem na mojej żonie czy mężu współżycia antykoncepcyjnego? Czy nasze współżycie małżeńskie szanowało porządek ustalony przez Stwórcę? Czy nasze sposoby wyrażania uczuć były zgodne z duchem umiarkowania i czystości małżeńskiej? Czy nie wymuszałem na drugiej osobie współżycia niezgodnego z naturą? Czy nie traktowałem mojej żony i męża jako przedmiotu użycia czy wyżycia się w trakcie zjednoczenia seksualnego?”. To dla osób dorosłych, a dla młodzieży? Tu jest równie ciekawie: „Czy umiemy być odpowiedzialni w okazywaniu uczuć? Czy nie patrzymy pożądliwie na ukochaną osobę? Czy nie próbowaliśmy wymusić na ukochanym grzesznego pocałunku lub uścisku? Czy nie posunęliśmy się w swoich działaniach do czynów głęboko grzesznych? Czy nie zaspokajaliśmy naszych cielesnych żądz uprawiając petting?”. Jak należy na powyższe pytania odpowiedzieć? Wszystko zależy od tego, jaki końcowy efekt chcemy uzyskać. Jeśli z jakiegoś zdumiewającego powodu zależy nam na rozgrzeszeniu i dopuszczeniu do ślubu przed ołtarzem, odpowiadajmy tak, jak tego podobno oczekuje (?) najwyższy szef naszego spowiednika. Jeżeli natomiast chcemy, aby i ksiądz w konfesjonale miał chwilkę przyjemności w swoim nudnym życiu, piękne senne marzenia, a może i nocną zmazę, skonstruujmy takie oto wyznanie: – Księże proboszczu, czasem jak patrzę na Zośkę od Maliniaków to nie tylko o żonie, ale i o całym bożym świecie zapominam. Raz nawet namawiałem ją do grzechu ciężkiego, ale dostałem w pysk. Dopiero jak wspólnie oglądaliśmy pornusa, nie tylko wymusiłem na niej petting (a potem ona na mnie), ale i posunęliśmy się do czynów głęboko grzesznych. Tyle że oczywiście z gumką. Zośka zamiast być w takiej sytuacji bierna, czynna była jak cholera. I to ze cztery razy. A później jeszcze dwa i to całkiem niezgodnie z naturą. Potem dokonywała czynów nieczystych sama ze sobą. Jak przypuszczam, po takim wyznaniu może nie zasłużymy na szczęście wiekuiste w niebie, ale na ziemską wdzięczność spowiednika jak najbardziej. MAREK SZENBORN
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (8)
W cieniu Jałty Konferencja jałtańska, przeprowadzona potajemnie, to klęska nie tyle polskiej racji stanu, ile całego demokratycznego świata, bo o istnieniu słabszych podmiotów decydowano bez ich udziału, a jedynymi istotnymi racjami były argumenty siły i doraźnych interesów. W styczniu 1945 roku na całym froncie niemiecko-radzieckim ruszyła potężna ofensywa Armii Czerwonej. 17 stycznia wyzwolono Warszawę, a raczej wielkie morze ruin i pogorzelisk, które pozostało ze stolicy. Następnie zdobyto Kraków i Łódź, oswobodzono obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. Ofensywa posunęła się na tyle sprawnie, że już w kwietniu wyparto wojska niemieckie za linię Odry i Nysy Łużyckiej. Wyzwolone tereny wymagały natychmiastowego zagospodarowania i administracji. Zwłaszcza że znaczna część kraju była potwornie doświadczona przez lata okupacji. Zniszczenie Warszawy skłaniało wielu polityków do ulokowania stolicy kraju w Łodzi. Jednak ostatecznie odrzucono ten wariant i rząd przeniósł się z Lublina do Warszawy. Miało to stanowić wymowną symbolikę świadczącą o niezłomności narodu i rychłym planie odbudowy miasta, a poza tym prezydent Bolesław Bierut argumentował, że „rząd ma być polski, a nie łódzki”. Wraz z wyzwoleniem do Warszawy zaczęli wracać jej mieszkańcy, a defilada wojsk polskich, która przeszła ulicami stolicy, wywołała wielką euforię i wzruszenie. Jednak im dalej na zachód, tym większe były napięcia w stosunkach z Armią Czerwoną. ZSRR, który poniósł podczas wojny najdotkliwsze straty, postanowił to sobie zrekompensować. Dlatego Rosjanie częstokroć wywozili całe wyposażenie fabryk i zakładów. Często też za wojskiem podążały grupy różnych szabrowników i maruderów, którzy trudnili się kradzieżą i rabunkiem. Żeby temu zaradzić, w wielu miastach władzę objęła samoczynnie powołana milicja PPR-u, zaś kontrolę nad fabrykami przejęły utworzone z robotników rady zakładowe. Na przykład w stosunkowo mało zniszczonym Zagłębiu Dąbrowskim całą władzę nad regionem, aż do utworzenia oficjalnej państwowej administracji, sprawowali robotnicy miejscowych hut i kopalń. Rząd Tymczasowy specjalnym dekretem usankcjonował ten stan rzeczy, nakazując, by w każdym zakładzie liczącym powyżej dwudziestu zatrudnionych istniała rada zakładowa posiadająca szerokie uprawnienia i mająca dbać o interesy pracownicze. Na każdym świeżo wyzwolonym skrawku Polski nowa władza
zmieniała oblicze ziemi – kontynuowano reformę rolną, nacjonalizowano większe przedsiębiorstwa, wypłacając właścicielom odszkodowania, wprowadzano nowy system monetarny. Utworzono NBP, reaktywowano również przedwojenne banki państwowe – Bank Gospodarstwa Krajowego czy Bank Rolny, a także banki spółdzielcze. Ofensywa Armii Czerwonej, a zwłaszcza wyzwolenie Warszawy, spowodowało spory rezonans w szeregach Armii Krajowej. Szczególnie wśród zwykłych żołnierzy, którzy nie zamierzali nadal pozostawać w konspiracji, lecz chcieli czynnie włączyć się w odbudowę Polski, czy też walczyć z Niemcami w Ludowym Wojsku Polskim. W tej sytuacji 19 stycznia komendant główny AK gen. Leopold Okulicki rozwiązał tę organizację, zwalniając żołnierzy z przysięgi. Jednak pewna część jednostek pozostała nadal w konspiracji, walcząc z nową władzą i czekając na konflikt państw zachodnich z ZSRR. Tymczasem trzech najważniejszych przywódców świata postanowiło spotkać się, by omówić szczegóły powojennego ładu. Spotkanie zorganizowano w lutym 1945 roku na Krymie, w uroczej miejscowości Jałta. Gospodarz konferencji Józef Stalin, podbudowany sukcesami swojej armii, zdawał się górować nad swymi partnerami, których głównym celem było nakłonienie radzieckiego przywódcy do skierowania części wojsk do walki z Japonią. Jednym z istotnych punktów obrad miało być również omówienie wizerunku przyszłej Polski. Jednak światowi przywódcy nie raczyli nawet poinformować rządu w Londynie oraz urzędującego w Polsce Rządu Tymczasowego o tak istotnym przedsięwzięciu. Stalin, oskarżając rząd emigracyjny w Londynie o dążenia reakcyjne, scedował środek ciężkości przyszłej władzy w Polsce na Rząd Tymczasowy w Warszawie, który miał być jedynie uzupełniany o Polaków z zagranicy. Churchill i Roosevelt nie zaprotestowali i wspólnie zadeklarowano, że Rząd Tymczasowy w uzupełnionym już składzie przeprowadzi demokratyczne wybory do sejmu, który wyłoni nowy rząd i uchwali nową konstytucję. Był to decydujący cios zadany rządowi emigracyjnemu. Churchill był zbyt doświadczonym politykiem,
by nie orientować się, że przegrał ze Stalinem batalię o przyszły ustrój Polski. Dlatego alianci zachodni po szybkim zatwierdzeniu linii Curzona jako wschodniej granicy Polski usztywnili swe stanowisko wobec ewentualnych polskich nabytków terytorialnych na zachodzie, odkładając decyzję do przyszłej konferencji pokojowej z Niemcami. Nowej Polsce groził więc kadłubowy kształt i mizerne rozmiary terytorialne. Rząd Tomasza Arciszewskiego w Londynie odrzucił postanowienia jałtańskie, stwierdzając, że nie zobowiązują one ani rządu RP, ani narodu polskiego. Był to jednak tylko sprzeciw symboliczny, gdyż alianci zupełnie przestali się z nim liczyć. Ostatecznie były premier Stanisław Mikołajczyk – a wraz z nim całe Stronnictwo Ludowe – ogłosił, iż przyjmuje uchwały konferencji jałtańskiej za podstawę rokowań w sprawie
NIE gen. L. Okulicki oraz delegat rządu londyńskiego Jan Jankowski. Wszyscy po uroczystym obiedzie zostali przewiezieni na Okęcie i pod pretekstem dalszych rozmów odlecieli do Moskwy, gdzie zostali aresztowani. Wydarzenie to spotkało się z głośnym odzewem nie tylko w obozie londyńskim. Swego oburzenia nie krył wicepremier Władysław Gomułka, który w rozmowie ze Stalinem stwierdził, że takie poczynania, zwłaszcza, kiedy front oddalił się o setki kilometrów, są sprzeczne z poszanowaniem suwerenności Polski. Ostatecznie Stalin odwołał z Polski odpowiedzialnego za całą akcję gen. Iwana Sierowa. Jednak los zatrzymanych się nie zmienił. Po trzech miesiącach w Moskwie byli już sądzeni, oskarżono ich głównie o działalność terrorystyczno-dywersyjną i szpiegowską poprzez kierowanie oddziałami zbrojnymi AK i NIE na tyłach
przyszłego rządu w Polsce. W kraju natomiast doszło do ofensywy zbrojnego podziemia, gdzie oddziały poakowskie oraz NSZ dokonywały akcji dywersyjnych na przedstawicieli oraz placówki nowej władzy, a także na więzienia, skąd uwalniały swoich kolegów. Wśród oddziałów działających pod niepodległościowym szyldem były też zwykłe bandy rozbójnicze dopuszczające się pospolitych napadów rabunkowych. Odpowiedź władzy była równie brutalna – więzienia zapełniły się żołnierzami AK, zapadało wiele wyroków śmierci. Aby ostatecznie zlikwidować zbrojne podziemie, stacjonujące w Polsce odziały NKWD poprzez swych agentów zwabiły do Pruszkowa przywódców polski podziemnej na rzekome rozmowy z dowództwem radzieckim. W domu przy ul. Pęcickiej 3 zjawiło się szesnastu przywódców państwa podziemnego – m.in. były szef AK i pełniący funkcję komendanta organizacji
Armii Czerwonej. Wyroki, jak na sowieckie realia, zapadły niespodziewanie niskie – Okulickiego skazano na 10 lat (zmarł rzekomo na atak serca w sowieckim więzieniu), Jankowskiego na 8 lat, resztę podsądnych – od 5 do 4 miesięcy więzienia. Trzech z nich w ogóle uniewinniono. Zachodni alianci nie kiwnęli palcem, by wstawić się za swymi byłymi sojusznikami (choć jedna z wersji mówi, że tak niskie wyroki to wynik pewnych nacisków Churchilla). Równie wymowny był fakt, że nie zaproszono przedstawicieli polskiej armii na Zachodzie do wzięcia udziału w uroczystej defiladzie odbywającej się w Londynie z okazji zwycięstwa. Sytuacja Polski po dyktacie krymskim była nienajlepsza. Abstrahując od kwestii ustroju, nadrzędną pozostawała kwestia przyszłych granic. Ciężko było zagospodarowywać ziemie zachodnie, nie wiedząc,
jak ostatecznie będzie przebiegać granica. Z niektórych miejsc alianci usuwali polską administrację – na przykład ze Szczecina dwukrotnie. Nieoczekiwanie rozgorzał też spór graniczny z Czechosłowacją. Otóż marszałek LWP Michał Rola-Żymierski, powołując się na ustalenia jałtańskie, na mocy których Polsce odebrano tereny zabużańskie (ludność polska stanowiła tam mniejszość), tę samą zasadę etnograficzną chciał zastosować wobec Śląska Zaolziańskiego, zamieszkiwanego w większości przez Polaków. Po wyzwoleniu tych ziem przez Armię Czerwoną ludność polska zaczęła organizować na nich zręby administracji. Jednak Czesi zawarli nieformalny układ ze stacjonującymi tam Rosjanami i zaczęli szykanować polską straż obywatelską, likwidując niekiedy w brutalny sposób polski samorząd. W odpowiedzi rząd polski wystosował do rządu w Pradze apel, w którym zażądał zaprzestania szykan oraz zaproponował utworzenie wspólnej komisji, która miała rozstrzygnąć ciągnący się latami spór terytorialny. Czeski rząd, udając, że jest zainteresowany takim sposobem rozwiązania konfliktu, niespodziewanie wysłał wojska w rejon Raciborza i Głubczyc, kierując dodatkowo do Kotliny Kłodzkiej pociąg pancerny (Czesi zgłaszali swoje roszczenia wobec tych ziem). Na polską reakcję nie trzeba było czekać. Marszałek Rola-Żymierski wystosował do czeskiego rządu ultimatum, w którym zażądał natychmiastowego wycofania wojsk z terenów administrowanych przez Polskę. W przeciwnym razie wojsko polskie miało zająć całe Zaolzie. Na potwierdzenie tych słów I korpus pancerny gen. Kimbara wkroczył do Cieszyna. Czesi, którym polskie ultimatum niechybnie kojarzyło się z ministrem Beckiem i konferencją w Monachium, wysłali swych delegatów ze skargą do Drezna, gdzie stacjonowało dowództwo Armii Czerwonej. Całym sporem zainteresował się w końcu Stalin, który zaapelował do obu stron o wspólne załatwienie konfliktu, gdyż w przeciwnym razie on rozwiąże go arbitralnie. Negocjacje były niezwykle żmudne i trwały prawie dwa lata. Strona polska zaproponowała nawet Czechom wymianę Kotliny Kłodzkiej na Zaolzie, jednak Czesi nie zgodzili się, gdyż nie wierzyli w utrzymanie tych ziem przez Polskę. Ostatecznie 10 marca 1947 roku w Warszawie podpisano traktat o przyjaźni, ustanawiając również wspólną granicę. Zostawiono Czechom Zaolzie, Polsce zaś Kotlinę Kłodzką, choć w pewnych miejscach zdecydowano się na niewielkie korekty. Do dziś rząd w Pradze w ramach wyrównywania granicy ma przekazać Polsce kilkanaście hektarów ziemi na Śląsku Opolskim. Wydarzenia te były tylko wstępem do prawdziwej batalii, jaką przyszło stoczyć polskim władzom o nowe terytoria na Zachodzie. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
15
Większość z nas słyszała o mormonach, scjentologach i wielu przeróżnych sektach. Większość jest też zgorszona ich dziwacznymi teoriami, prawami i zwyczajami. Czy jednak wiemy, że owe dziwactwa i przejawy fanatyzmu dotyczą także chrześcijan? W Stanach Zjednoczonych znajduje się rejon zwany pasem Biblii. Definiuje się go jako część kraju, w której protestancki fundamentalizm jest szeroko rozpowszechniony i praktykowany, a chociaż nie ma dokładnych granic, to uważa się, że obejmuje tereny od Teksasu (na południowym zachodzie) po większą część Missouri i od Virginii po północną Florydę. Historycznie rzecz biorąc, „pas Biblii” składa się mniej więcej ze stanów „niewolniczych” i jest domem Ku-Klux-Klanu, którego pierwszy „oddział” powstał w miejscowości Pulaski w stanie Tennessee. Chociaż obecnie KKK ma zaledwie około 6 tys. członków, jest w USA aż 926 innych „grup nienawiści” (ang. hate groups). Według dyrektora The Intelligence Project at the Southern Poverty Law Center in Montgomery, ich liczba od roku 2000 wzrosła o 54 proc. Kiedy popatrzymy na „mapę nienawiści” (ang. hate map) znajdującą się również na stronie Southern Poverty Law Center, zobaczymy, że aktywność grup nienawiści koncentruje się w Kalifornii oraz w stanach na wschód i na północny wschód od Teksasu oraz Oklahomy i sięga aż po Nowy Jork. Większość tego obszaru to „pas Biblii”. Słowo „fundamentalizm” w większości umysłów przywołuje obraz brodatych muzułmanów dokonujących samobójczych ataków bombowych. To tylko częściowo racja. Termin ten został ukuty przez protestantów w USA po I wojnie światowej jako reakcja na coraz bardziej liberalne podejście wielu ludzi do wiary oraz jako odpowiedź na teorie podważające słowo Biblii – takie jak darwinizm. W tym czasie wydano serię książek „The Fundamentals” (z ang. – podstawy, fundamenty), które głosiły, że silne podporządkowanie się Biblii i dosłowna jej interpretacja to podstawy funkcjonowania dobrego chrześcijanina. Stąd „fundamentalizm”. Mniej więcej w tym samym czasie, w roku 1925, w Dayton w stanie Tennessee odbył się słynny proces nazwany małpim. Mimo rozdziału Kościoła od państwa, John Scopes, nauczyciel biologii, został oskarżony i skazany za nielegalne nauczanie w szkole teorii ewolucji. Dlaczego było to nielegalne? Ponieważ wcześniej, choć w tym samym roku, stan Tennessee wprowadził Akt Butlera, który głosił,
Pas Biblii że „nauczanie jakiejkolwiek teorii, która zaprzecza historii boskiego stworzenia głoszonego w Biblii, i uczenie w zamian, że człowiek pochodzi od istot niższych” jest niezgodne z prawem. W tym procesie nie było jednak ważne, czy Scopes był winny, czy nie, i czy Akt Butlera był zgodny z konstytucją. To, co miało znaczenie dla wszystkich mediów i polityków zaangażowanych w tę sprawę, to konflikt wartości społecznych i intelektualnych. Efekt tego procesu – niezależnie od gwarantowanego przez Pierwszą Poprawkę do konstytucji rozdziału Kościoła od państwa – był taki, że decyzja sądu w Dayton została podważona przez Sąd Najwyższy stanu Tennessee, jednak nie na podstawie konstytucji, na co liczyła obrona, ale na podstawie proceduralnej. Sąd skomentował to tak: „Nic nie zyskamy, przedłużając tą dziwaczną sprawę”. Minęło 40 lat, zanim problem zakazu nauczania teorii ewolucji dotarł do Sądu Najwyższego USA, który w końcu uznał, że jest on niekonstytucyjny i niezgodny z Pierwszą Poprawką. Sąd orzekł, że stan „nie może modyfikować programu nauczania i dopasować go do dogmatów jakiejkolwiek religii”. Jednak niektóre stany dalej próbowały ten wyrok obejść. Na przykład Luizjana pozwalała na nauczanie teorii ewolucji, ale pod warunkiem że w tym samym czasie będzie nauczana teoria kreacjonizmu. Znów Sąd Najwyższy USA uznał, że motywacją do wprowadzenia takiego prawa były względy religijne, więc jest ono niezgodne z konstytucją. W 1999 roku Rada Edukacji w Kansas zdecydowała, że usunie odniesienia do ewolucji w stanowym programie nauczania. Nic dziwnego więc, że 43 proc. Amerykanów uważa, iż Ziemia ma około 10 tys. lat. Jest nawet muzeum kreacjonizmu w Petersburgu w stanie Kentucky. Przedsięwzięcie kosztujące 27 mln dolarów pokazuje dinozaury i ludzi w jednej instalacji, zaprzeczając tym samym teorii ewolucji. Wszystko to wyda się jeszcze bardziej dziwaczne,
jeżeli przypomnimy, że nawet papież Jan Paweł II powiedział, że darwinizm już nie jest hipotezą, ale faktem. Inne ciekawostki charakterystyczne dla „pasa Biblii” to m.in. spotkania ewangeliczne w McDonald’s, kapliczki dla kierowców ciężarówek przy autostradach i Domy Piekieł (ang. Hell Houses – patrz foto z lewej). Oczywiście, nie ma nic złego w dwóch pierwszych, ale ta ostatnia może budzić grozę. Domy Piekieł są fenomenem charakterystycznym dla północnej Ameryki, nową techniką ewangeliczną używaną przez setki konserwatywnych kościołów protestanckich. Jej głównym celem jest oczywiście nawrócenie niewiernych, ale przede wszystkim promowanie pewnych konserwatywnych chrześcijańskich wierzeń. W Domu Piekieł osobom odwiedzającym (nawet tym w wieku 10 lat) pokazywane są sceny masakr w szkole, gwałtów na randkach (ang. date rape), krwawiących po aborcji kobiet, nad którymi stoi diabeł i cieszy się z nowej służki. „Goście” dowiadują się także, że orientacja seksualna jest kwestią wyboru, a śmierć na AIDS jest wynikiem homoseksualizmu. Czasami sceny te pokazywane są w formie przedstawienia, ale w większości Domy Piekieł przypominają nawiedzony dom w wesołym miasteczku, gdzie chodzi się od pokoju do pokoju, oglądając sceny mające wywołać strach, zgorszenie i obrzydzenie. Niektóre grane są przez aktorów ochotników. Pastor Keenan Roberts spopularyzował Domy Piekieł w 1990 r., sprzedając specjalne zestawy do samodzielnego ich tworzenia (ang. „Hell house outreach” kit) w innych kościołach. Te zestawy zawierały podręcznik, w którym można było znaleźć wszelkie porady – od castingu po reklamę w mediach. A oto jeden z najbardziej makabrycznych cytatów z podręcznika: „Kawałki mięsa w szklanej misie powinny wyglądać jak kawałki dziecka. (...) zakupić mięso, które najbardziej przypomina kawałki dziecka”. Richard Dawkins w swoim filmie dokumentalnym „Źródło wszelkiego
zła?” (ang. „Root of all evil?”) napiętnował metody stosowane w Domach Piekieł: „Nauczanie dzieci i młodzieży poprzez zaszczepianie w nich strachu przed wiecznym potępieniem jest po prostu ich maltretowaniem, ponieważ wychodzą z takich przedstawień przerażone i zastraszone”. Niestety, żadna z amerykańskich stacji nie kupiła i nie pokazała filmu „Źródło wszelkiego zła?”. Rzućmy jeszcze okiem na politykę i jej związki z „pasem Biblii”. Od kampanii prezydenckiej 1980 r., w której został wybrany Ronald Reagan, chrześcijańska grupa lobbingowa o nazwie Moralna Większość dostarczała Republikanom decydującego wsparcia. Polegało ono na organizowaniu i finansowaniu kampanii w zamian za wpływy w Waszyngtonie. Liderzy ruchu zdobywali stanowiska w lokalnych biurach partii, żeby mieć coraz większy wpływ na proces tworzenia prawa (por. LPR lub Opus Dei w Polsce). Dzięki tym organizacjom w 1980 roku prezydentem został Ronald Reagan, a w roku 2000 – George W. Bush, także republikanin i pierwszy prezydent, który został de facto liderem organizacji. Wierzył, że i on, i cały kraj mają specjalną więź z Bogiem. Jego spotkania z gabinetem rozpoczynały się modlitwą, w Białym Domu odbywały się regularnie sesje studiowania Biblii, a wszystkie przemówienia zawierały mantrę „Bóg przeciw złu”. Na szczęście poglądy nowego prezydenta wydają się bardziej wyważone. Barack Obama, który także jest chrześcijaninem, wyraził to w jednym ze swoich przemówień: „Biorąc pod uwagę zwiększającą się różnorodność populacji Ameryki, niebezpieczeństwo fanatyzmu religijnego nigdy nie było większe. Czymkolwiek kiedyś byliśmy, teraz już nie jesteśmy tylko narodem chrześcijańskim; jesteśmy
również narodem żydowskim, muzułmańskim, buddyjskim, hinduskim i narodem niewierzących”. Czas pokaże, czy postawa Obamy zmieni Amerykę, ale pewne jest, że oddziaływanie na społeczeństwo wpływowych ewangelicznych maniaków takich jak Ted Haggard, Jerry Falwell czy Pat Robertson przerosło wszelkie oczekiwania i proces separacji Kościoła od państwa dalej napotyka trudności. To paradoks, że USA, kraj, który powstał jako świecki, jest teraz najbardziej religijnym krajem wśród wszystkich chrześcijańskich. Jednym z powodów może być fakt, że religia jest tam częścią wolnego rynku i konkurujące kościoły używają tych samych agresywnych technik marketingowych co producenci pasty do zębów. Angażują przy tym olbrzymie sumy. Innym powodem jest zapewne to, że niedouczona i konserwatywna część społeczeństwa USA – stanowiąca niestety większość – cierpi na ksenofobię, homofobię i boi się jakichkolwiek zmian, które są nieuniknione w dwudziestym pierwszym wieku. Jak daleko to wszystko zajdzie? W roku 2004 James Nixon, nastolatek z Ohio, uzyskał pozwolenie sądowe na to, żeby mógł przychodzić do szkoły w T-shircie z napisem: „Homoseksualność to grzech! Islam to kłamstwo! Aborcja to morderstwo! Niektóre sprawy są albo czarne, albo białe!”. Wyrok został oparty na wolności religijnej gwarantowanej przez Pierwszą Poprawkę. Dawkins w swojej książce „Bóg urojony” pisze, że gdyby wyrok sądu był oparty na wolności słowa, to choć niechętnie, ale zgodziłby się z nim. Problem w tym, że twórcom konstytucji USA nigdy pewnie do głowy nie przyszło, że ich Pierwsza Poprawka będzie używana jako broń... przez fanatyków. JAKUB MUSZYŃSKI
16
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
ZE ŚWIATA
Koniec wagarów ędzia – bicz na wagarowiczów – Tommy Munoz z Teksasu zrezygnował z łagodnej perswazji. Każdy uczeń, który przewagarował więcej niż 25 dni, staje przed sądem.
S
Wyrok w zależności od winy i okoliczności. Sędzia skazuje na korepetycje, może nakazać, by rodzice stawiali się w szkole z uczniem, którego nie pilnują. Jeśli wasze dziecko odmawia pójścia do szkoły – mówi Munoz rodzicom – dzwońcie do mojego biura. Przyślę po niego konstabla, który go doprowadzi. Niektórzy wagarowicze recydywiści są
zmuszani do noszenia aparatu GPS pokazującego ich miejsce pobytu. Muszą się kontaktować z sądowymi opiekunami przed przyjściem do szkoły, w trakcie lekcji, po ich zakończeniu oraz wieczorem, gdy godzina policyjna każe im być w domu. Spotkanie z sędzią Munozem kosztuje: trzeba zapłacić koszty sądowe i grzywnę. CS
o prezydenta Baracka Obamy można mieć rozmaite pretensje związane na przykład z wojną w Afganistanie. Ale w wielu kwestiach nowy prezydent ciągle pokazuje, jak to się mówi, że „ma jaja”. Obama. Jednym z podstawowych problemów amerykańskiej polityki, który przez dziesięciolecia ograniczał większe reformy w tym kraju, jest ścisłe powiązanie sytemu politycznego ze światem biznesu. Dwie rządzące na zmianę partie (Demokraci i Republikanie) – sponsorowane przez wielki biznes – nie zrobią zwykle niczego, co narusza interesy donatorów. Ten system zalegalizowanej korupcji osiągnął swoje apogeum
i politycy sponsorowani przez koncerny związane z branżą medyczną atakowali go wściekle, sugerując nawet, że chce wprowadzić „medyczny komunizm”. Tymczasem Obama chciał tylko tego, aby system amerykański choć trochę upodobnił się do tego znanego od dziesięcioleci z Europy Zachodniej, który zapewnia wszystkim dostęp do usług medycznych. Dotąd aż 40 mln Amerykanów było pozbawionych dostępu do takiej ochrony z powodu braku pieniędzy na ubezpieczenie.
za czasów George’a Busha, kiedy prezydent udzielał ulg podatkowych idących w miliardy dolarów komu tylko chciał. A najczęściej udzielał sponsorom własnej kampanii prezydenckiej. Wiele osób zasadnie obawiało się, że podobną politykę schlebiania najbogatszym będzie stosował Obama, który także był sponsorowany przez koncerny. Obama jest jednak krnąbrny. Najpierw zgotował przykrość firmom oferującym ubezpieczenia zdrowotne, wprowadzając – mimo szalonego sprzeciwu prawicy – reformę służby zdrowia. Media
W ostatnich tygodniach Obama ogłosił on nowy podatek, którym rząd obłoży 50 najbogatszych firm zajmujących się obrotem finansowym. Są to te same przedsiębiorstwa, które doprowadziły do wielkiego kryzysu finansowego i te same, które potem rząd ratował astronomiczną kwotą 700 mld dolarów z publicznych pieniędzy. Później prezesi tychże firm wypłacili sobie miliardy dolarów premii ku zgorszeniu całego świata. Firmy oddały już większość z pożyczonych kwot, ale amerykański skarb państwa stracił, jak się
D
Obama nie pęka
Mamuśka ynn Geter z miasteczka Warm Springs w stanie Georgia bardzo leżą na sercu stopnie syna. A ten 12-letni gagatek do nauki się nie przykłada i przynosi bardzo mierne oceny. Zatem...
L
...by zdopingować go do osiągania lepszych wyników, matka postanowiła posłużyć się systemem kar i nagród. Gdy znów przyniósł ze szkoły ocenę wysoce niezadowalającą, wręczyła mu młotek. Masz nim za karę zabić swego chomika – wydała polecenie. Gryzoń został zatłuczony, lecz... Następnego dnia
w szkole, zamiast zmienić się w kujona, chłoptaś wygadał nauczycielowi, co matka kazała mu zrobić. Ten, zszokowany, doniósł o sprawie dyrektorowi, a dyrektor zadzwonił na policję. Dbała o edukację mamusia siedzi w areszcie oskarżona o okrucieństwo wobec zwierząt i dzieci. TN
Sąd dostanie kota ot państwa Esposito z Bostonu jest wyjątkowy. Nie dlatego, że ma łaty w kształcie krzyża albo potrafi wymiauczeć Symfonię Pastoralną Beethovena. Nie, Sal mierzy wyżej.
K
Władze sądowe to szanują i wezwały kota na ławnika sądowego. W USA to rola kluczowa. Jeśli ława przysięgłych nie uzna podejrzanego za winnego, sędzia może tylko zazgrzytać zębami. Wszystko zaczęło się od spisu powszechnego. W rubryce „zwierzęta domowe” obywatel Guy Esposito wpisał: Sal Esposito, kot. Anna Esposito, której zabrakło wiary w zdolność swego
sierściucha do wyrokowania o winie, napisała odwołanie: toż to kot, pomyłka, proszę go zwolnić z obowiązku ławnika, który jest w USA poważnym zadaniem obywatelskim i za niestawienie się w sądzie można pójść siedzieć. Przyszła odpowiedź... odmowna. „Będę musiała go zanieść do sądu w dniu rozprawy 23 marca” – konkluduje Anna Esposito. CS
szacuje, 117 miliardów dolarów. Obama postanowił jednak „odzyskać każdego centa” i obłożył potężne banki oraz fundusze finansowe specjalnym „podatkiem odpowiedzialności za kryzys finansowy”. Podatek wchodzi w życie 30 czerwca i ma obowiązywać przez 10 lat lub aż do momentu, kiedy dług zostanie spłacony. Podatek jest tak wymyślony, że będzie zniechęcał firmy i banki do podejmowania nadmiernego ryzyka finansowego, co dodatkowo powinno przynieść więcej bezpieczeństwa gospodarce. Ale to jeszcze nie koniec. Nie minął jeszcze szok związany z nowym podatkiem, a Obama ogłosił, że wielkim bankom trzeba założyć kagańce i ograniczyć ich inwestycyjne rozpasanie oraz możliwości spekulacyjne, które doprowadziły do wielkiego kryzysu. Jak zapowiedział prezydent, „amerykański podatnik nigdy już nie będzie zakładnikiem banków, które, jak powiadano, są zbyt wielkie, aby pozwolić im upaść”. Nowe prawo ma zahamować niekontrolowany rozrost wartości banków, uniemożliwić im inwestowanie w niektóre ryzykowne fundusze oraz ograniczyć możliwość handlu własnymi aktywami. Propozycje Obamy spotkały się z dobrym przyjęciem w Wielkiej Brytanii, gdzie część polityków chce zmusić największe banki do podziału, aby zahamować rozrost groźnych finansowych molochów, które nie tylko przez swój wielki potencjał manipulują rynkami, ale także swoim ewentualnym upadkiem mogą zagrozić całej gospodarce. Przykład Obamy pokazuje, że na świecie jest jeszcze trochę miejsca na demokrację i prawdziwych mężów stanu, którzy gdy trzeba mogą przeciwstawić się wszechpotężnym i wygrać. Nieważne, czy wielcy zasiadają w Watykanie, czy na Wall Street. MAREK KRAK
Wrogowie cholesterolu Afryka nie zawsze czarna C
holesterol to zabójca serca. Jego nadmiar jest w dzisiejszych czasach kluczowym problemem zdrowotnym setek milionów ludzi.
Można jego poziom obniżać lekami, które jednak często powodują nieprzyjemne skutki uboczne. Dobre efekty daje wprowadzenie do diety produktów naturalnie obniżających cholesterol. Choć – o czym się z reguły nie wie – większość cholesterolu jest syntetyzowana w organizmie, to jednak duży wpływ ma to, co jemy. Przede wszystkim zalecane są migdały i orzechy, zarówno włoskie, jak i leszczynowe. Garść orzechów dziennie może zredukować poziom cholesterolu o 10 proc. – wykazało
to niedawne studium w ośrodku badawczym w stanie Nowy Meksyk w USA. Bardzo pożyteczny w walce z cholesterolem jest imbir. Tarty, spożywany jako przyprawa do potraw, lub w postaci wyciśniętego soku dodawanego na przykład do herbaty. Wrogami złego cholesterolu są owoce, warzywa i produkty zbożowe zawierające dużo błonnika, wapnia, żelaza, manganu, potasu i witaminy B6, takie jak jabłka, czosnek, płatki jęczmienne i owsiane. Polecane jest zwłaszcza warzywo o nazwie kasawa. JF
Chrześcijańscy i islamscy fundamentaliści wywierają naciski na kraje Czarnej Afryki, aby dostosowywały swoje prawo do wskazań „ksiąg świętych”. Nie wszystkie tym naciskom ulegają. Presja ze strony fanatyków religijnych na biedne kraje afrykańskie ma różnorakie źródła. Po pierwsze, Afryka od ponad 100 lat jest poddawana misyjnej obróbce, w związku z czym znaczna część mieszkańców oraz elit politycznych (to większości absolwenci szkół kościelnych) jest zarażona rozmaitymi formami fanatyzmu religijnego – zarówno katolickiego, protestanckiego, jak i islamskiego. Ponadto poprzez wyznaniowe więzy oraz pomoc przekazywaną za pośrednictwem organizacji religijnych (w tym fundowanie atrakcyjnych podróży) zachodnie i arabskie ośrodki fundamentalistyczne mają wpływ na decyzje polityczne podejmowane w Afryce. Pisaliśmy niedawno o próbach nowelizacji prawa piętnującego homoseksualizm w Ugandzie („Ewangelia
nienawiści” –„FiM” 4/2010). Tego samego próbowano w sąsiedniej Ruandzie, która – jako jeden z nielicznych krajów kontynentu – nigdy dotąd w żaden sposób nie karała seksualnych praktyk jednopłciowych. Kilka tygodni temu parlament ruandyjski pod wpływem nacisku środowisk fundamentalistycznych zapowiedział zmianę dotychczasowej tolerancyjnej polityki i wprowadzenie kary więzienia za homoseksualizm. Do Ruandy popłynęły protesty z Europy (m.in. z Parlamentu Europejskiego), wybuchła także debata wewnątrzkrajowa na ten temat. Ostatecznie minister sprawiedliwości tego kraju, Tharcisse Karugarama, zamknął sprawę i oświadczył, że kryminalizacji homoseksualności nie będzie. Rząd stoi na stanowisku, że „orientacja seksualna jest prywatną sprawą każdego człowieka, każdy ma prawo do swojej orientacji i nie jest to sprawa, którą powinno zajmować się państwo”. MaK
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r. ościołowi katolickiemu nie od dziś wytyka się podobieństwo do mafii. Zmowa milczenia, chronienie swoich za wszelką cenę, okryte tajemnicą operacje finansowe, hierarchiczna struktura, którą zarządza Ojciec Święty tudzież chrzestny...
K
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
przez konta jednej z największych światowych instytucji finansowych – UniCredit Banku. „Korupcja jest w Watykanie na porządku dziennym – stwierdza prawnik Jonathan Levy. – Powtórzmy raz jeszcze: nie ma żadnego powodu, by religia miała własny bank
banku, a formalnie... Instytucie Dzieł Religijnych. „Miałem możność przekroczyć bramę banku watykańskiego – mówi inny prawnik, Massimiliano Gabrieli. – Jeśli deponuje się tam lub wybiera pieniądze, nie potrzeba żadnych dokumentów, zaświadczeń, nie ma limitów. Trzeba
Instytut prania pieniędzy Teraz dowiadujemy się, że Watykan po raz kolejny (podobne afery powtarzały się kilka razy, głównie w Banku Ambrosiano) angażuje się w pranie brudnych pieniędzy. Taki zarzut stawiany jest Stolicy Apostolskiej w ramach oficjalnego śledztwa. Kilka tygodni temu włoski magazyn „Panorama” ujawnił, że policja podatkowa i prokuratura badają machinacje finansowe Watykanu. Obecnie centrala kościelna jest otwarcie oskarżana o przepuszczenie 200 mln nieopodatkowanych dolarów niewiadomego pochodzenia
angażujący się w światowe operacje handlowe, obracający złotem, handlujący nieruchomościami, aktywny na rynku ubezpieczeń i ukrywający się za parawanem szyldu Kościoła katolickiego”. Brytyjska gazeta „Daily Telegraph” stwierdziła w jednym z ostatnich artykułów, że bank watykański jest ósmą w hierarchii popularności instytucją wybieraną do prania brudnych pieniędzy. Przebija Wyspy Bahama, Wyspę Jersey i Kajmany. Jest tego powód: nie ma możliwości prześledzenia, co dzieje się z dobrami zdeponowanymi w tym
óg ciężko doświadczył amerykańską diecezję Wilmington, zsyłając na nią 132 procesy o przestępstwa seksualne przeciw dzieciom. Poziom libido diecezjalnego kleru był tu bardzo wysoki. Jednym z rekordzistów w kategorii molestowania nieletnich jest ks. Francis DeLuca ze stanu Delaware. Macał i gwałcił chłopców od roku 1962. Kilkanaście lat później parafianie mieli dość. Diecezja przeniosła więc DeLucę do duszpasterstwa w Syracuse, by nie rzucał się w oczy. Odsunęła go też od mszy i ministrantów. Dzięki temu miał mnóstwo czasu, by krążyć po okolicy swym samochodem z rejestracją „Uncle Frankie Wankie” (Wujek Franio Onanista) i polować na malców. W końcu w roku 2006 miarka się przebrała i amerykańscy księża przestali być świętymi krowami. DeLuca został aresztowany, przyznał się do wszystkiego, ale nie był w stanie podać liczby molestowanych chłopców – zbyt wielu ich było. „Lubili to!” – zapewniał. Wiary temu nie dał nawet Benedykt, degradując Wujka Frania do stopnia świeckiego szaraka. Obecnie 80-letni duchowny jest w kłopotach. Choć jest wolny, to przecież biedny... To nie uchodzi – zadecydowała macierzysta diecezja. – Pracownikowi należy się nie tylko grzechów odpuszczenie, ale i materialna pomoc, bo nie można dopuścić, by wegetował na skromnej emeryturze państwowej, własnych
B
tylko mieć kartę z osobistym numerem. To skandal!”. Watykan wszystkiemu zaprzecza, ale nie ucieka się do wyjaśnień merytorycznych. Prawnik Instytutu Dzieł Religijnych Jeffrey Lena zapewnia: „Jest to wszystko element generalnego ataku na Kościół katolicki, podejmowanego przez ortodoksyjnych chrześcijan. Bazuje on na teorii o katolickiej hegemonii we wschodniej części Europy. Niektórzy stosują chwyty prawne, by zrealizować program polityczny”. No dobrze, ale co z 200 milionami dolarów? CS
oszczędnościach i na pieniężnych prezentach od innych kapłanów. Trzeba mu pomóc. Tu zrodził się mały problem, bo diecezja Wilmington w październiku 2009 roku, na godzinę przed rozpoczęciem pierwszego procesu DeLuki, ogłosiła bankructwo. Groziła jej bowiem konieczność wypłaty odszkodowań ofiarom księży na kwotę dziesiątków milionów dolarów. Gdy wniesiono sprawę o bankructwo, procesy przeciw diecezji automatycznie stanęły w miejscu. Teraz jej prawnik poprosił sędziego o pozwolenie wypłacania 10 tys. miesięcznie DeLuce oraz pięciu jego duchownym kolegom, też pedofilom, którym nietęgo wiedzie się pod względem finansowym. Zobowiązuje nas do tego prawo Kościoła – przekonują władze diecezji. „Prawo Watykanu nie znajduje zastosowania w sądzie federalnym, decydującym o bankructwach” – stwierdził adwokat poszkodowanych i wierzycieli. Ponadto zauważył, że jeszcze się nie zdarzyło, by jakaś zbankrutowana diecezja prosiła o pozwolenie płacenia pieniędzy sprawcom przestępstw seksualnych. Tym bardziej że diecezja Wilmington nie przejawia żadnej inicjatywy w kwestii wypłaty jakichkolwiek odszkodowań ofiarom swych księży. Lecz Kościół wyznaje tezę, że bliższa ciału koszula. Choćby nawet mocno przybrudzona... PZ
17
Nie zżarła Maryi... ...ale niewiele brakowało. Jane Symington pochłaniała jak co wieczór swoje ulubione chipsy marki Lay’s, aż tu nagle przed włożeniem kolejnego płatka do otworu gębowego coś ją ostrzegło. Patrzy i oczom nie wierzy: na chipsie Maryja jak żywa, w dodatku zawsze dziewica. Po pierwszych religijnych uniesieniach pani Symington uznała, że tak wielkiego cudu nie może pozostawić tylko dla siebie. Powiadomiła więc o nim cały świat w ten sposób, że wystawiła cudownego chipsa na internetowej aukcji eBay. Już są pierwsi chętni, aby ziemniaczaną Maryję mieć na własność.
A cudowny chips wygląda tak:
MarS
Doczekają sprawiedliwości? iceminister sprawiedliwości Irlandii James Martin przyznał, że władze rządowe i sądowe traktowały pralnie prowadzone przez siostry magdalenki jako substytut więzienia dla kobiet.
W
Żeby tam trafić, w czasach pruderii obyczajowej i wszechmocy kleru katolickiego wystarczyło flirtować z chłopakami lub być ciężarną... ofiarą gwałtu. Niektóre dziewczyny spędziły w tych katolickich gułagach ponad 3 lata – przyznał Martin. Obecnie organizacja reprezentująca ofiary prowadzi rokowania z Ministerstwem
Sprawiedliwości w kwestii wypłaty odszkodowań. Joan Burton – rzeczniczka do spraw finansów rządzącej Partii Pracy – opublikowała oświadczenie w tej sprawie: przyznaje, że młode dziewczyny były przez siostry z czterech zakonów katolickich traktowane jak niewolnice, a ich praca znacznie powiększyła kościelny majątek. PZ
Wujek onanista
a Haiti po koszmarnym trzęsieniu ziemi płynie pomoc finansowa z całego świata. Organizowana przeważnie przez charytatywne organizacje wyznaniowe. Niby dlaczego? – zapytał Richard Dawkins. Wespół z 13 ugrupowaniami niemającymi związków z religią prof. Dawkins – sławny biolog i ateista brytyjski – utworzył Non-Believers Giving Aid (Niewierzący Spieszą z Pomocą). Organizacja zaapelowała o pomoc dla zrujnowanego kraju, zaznaczając, że „w ten sposób przeciwstawia się oburzającemu mitowi, że tylko religijni troszczą się o innych ludzi”.
N
Moralność bez religii „Nie oferujemy zapewnień, że cierpienia na ziemi będą wynagrodzone w raju, nie oczekujemy niebiańskiej nagrody za naszą szczodrość – deklarują założyciele Non-Believers Giving Aid. Rozumiemy, że każdy z nas ma tylko to jedno życie, co sprawia, że łagodzenie cierpień w nim napotykanych jest sprawą jeszcze pilniejszą”. Starają się przez to pokazać, że prowadzić moralne życie i odróżniać dobro od zła można bez wiary
w Boga. Richard Dawkins twierdzi, że poczynania moralne mają swe korzenie w biologicznej ewolucji, a nie w wierze w Boga. Żeby 100 proc. zebranych funduszy szło bezpośrednio na pomoc dla Haiti, Dawkins oraz inni współzałożyciele ateistycznej organizacji charytatywnej wyłożyli 10 tys. dolarów na pokrycie kosztów operacji. Ugrupowanie przekazuje pieniądze na konta dwu pozareligijnych organizacji: Lekarze bez Granic i Międzynarodowy Czerwony Krzyż. CS
Kolega Pieronka B
iskup lefebrysta Richard Williamson, propagator tezy o fikcyjności holokaustu, nie zamierza milczeć.
Jego wypowiedź dla szwedzkiej telewizji o zaledwie 6 tys. Żydów zamordowanych przez hitlerowców skompromitowała papieża, który akurat w tym samym czasie anulował wobec niego i innych lefebrystów ekskomunikę nałożoną w 1988 roku przez Jana Pawła II. Nawet lider tego ugrupowania bp Bernard Fellay nakazał Williamsonowi milczenie. Ale biskup nic sobie z tego nie robi. W wywiadzie dla francuskiego
Dailymotion oświadczył: „Dyskusje z Watykanem przypominają dialog głuchych. Stanowiska obu stron są absolutnie nie do pogodzenia”. Williamson idzie dalej. W rzeczonym wywiadzie stwierdził: „Wielu ludzi uważa, że państwo Izrael ma rację bytu, ale to niekoniecznie znaczy, że tak jest w istocie”. Ciekawe, czy możliwe jest anulowanie anulowania encykliki... JF
18
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Nie ma tego złego... Ostatnio na łamach „FiM” ukazało się wiele artykułów oraz listów wyrażających oburzenie decyzją Trybunału Konstytucyjnego uznającego wliczanie religii do średniej za zgodne z ustawą zasadniczą. Czy jednak jest to dla nas, antyklerykałów, powód do zmartwień? Osobiście uważam, że wyrok ten obróci się ostatecznie przeciwko nauczaniu religii w szkole i przeciwko Kościołowi, dlatego daleki jestem od wybuchów złości. Oczywiście zgadzam się, że religia nie powinna być nauczana w szkole, a jej miejsce jest w salkach katechetycznych, tak jak miało to miejsce za poprzedniego ustroju. W ten sposób (i na własną odpowiedzialność) uczęszczaliby tylko ci, którzy tego chcą, a przymus temu towarzyszący byłby znacznie mniejszy niż obecnie. Religia opiera się bowiem wyłącznie na wierze i nie ma możliwości dowiedzenia tez przedstawianych przez jej wyznawców. Co więcej, analizując te same święte pisma, można dojść do przeciwstawnych wniosków (i tak się dzieje). Ta sama boska istota w jednej i tej samej księdze topi prawie całą ludzkość albo domaga się likwidacji paru narodów (razem z kobietami, dziećmi, starcami, a nawet zwierzętami – Adolf Hitler byłby dumny), a kilkaset stron dalej oznajmia, że „miłosierdzia chce, nie ofiary”, a nawet zostaje przedstawiona jako dobra i miłująca. Cóż za konsekwencja! Przyjrzyjmy się kwestii osób po rozwodzie. Wśród gorliwych wyznawców toczy się tutaj zaciekły spór – jedni (ci na szczęście stanowią margines) od razu kamienowaliby „cudzołożników”, inni nakazują im bezwzględnie trwać w nieudanych związkach, jeszcze inni „tylko” odmawiają im sakramentów, a na samym końcu pozostają liberałowie przeciwni wszelkim restrykcjom, przypominający, że prawo jest dla człowieka, nie
człowiek dla prawa. I wszystkie te strony mają argumenty podparte odpowiednimi cytatami. A co pewnego o Stwórcy – poza wymienianiem przymiotów wzajemnie sobie zaprzeczających (np. wszechmoc i miłosierdzie) – mogą powiedzieć sami teolodzy? Jak można pogodzić religijne przecież koncepcje „wolnej woli” oraz „boskiego planu”? Wreszcie – jaka jest możliwość udowodnienia przez chrześcijanina istnienia... na przykład łaski uświęcającej czy heroicznej świętości tego czy tamtego pana? Wszak historyczność wielu świętych okazała się wątpliwa nawet dla samych wyznawców. Czy istnieje możliwość udowodnienia jakiejkolwiek doktryny religijnej? Albo nawet istnienia tego, co dla religii zasadnicze – Boga? Bo bez istnienia bóstwa, i to dokładnie takiego, jak głosi doktryna danej grupy, wszystkie jej rozważania tracą sens i stają się bezprzedmiotowe. Pytania, które postawiłem, są wręcz retoryczne i dotyczą naszych osobistych wyborów, nie zaś czegoś, co można by ująć w spójny program nauczania, a potem wymagać i oceniać. Zwolennicy wliczania oceny z religii do średniej będą oczywiście argumentować, że da im ona możliwość wyegzekwowania wiedzy oraz zapobiegnie lekceważeniu ich przedmiotu przez uczniów. Pomijając to, na ile ta „wiedza” jest rzeczywiście wiedzą, zapominają o dwóch ważnych kwestiach. Po pierwsze: szacunek dla treści oraz symboli religijnych nie należy się automatycznie, ale wynika z oceny postępowania
Pani pozna Pana Pani z Trójmiasta pozna prawdziwego przyjaciela po 60., który obdarzy ją uśmiechem, szczerym spojrzeniem i dotykiem ciepłych rąk. Gdańsk (1/a/6) Niezależna singielka o miłej aparycji i okrągłych kształtach, zainteresowaniach humanistycznych i ogólnych, zaprzyjaźni się z wolnym, kulturalnym i opiekuńczym Panem w wieku 50–70 l., z woj. lubuskiego lub ościennych. (2/a/6) Urodzona w poprzednim wieku, w roku, w którym człowiek wylądował na Księżycu, uwielbiająca czytać i dyskutować, z poczuciem humoru i synem, pozna pana urodzonego jeszcze w PRL-u, w celu wymiany myśli i poglądów. Żonaci wykluczeni. Zielona Góra (3/a/6)
samych wierzących. A młodzież nie jest ani głupia, ani ślepa i doskonale widzi, że często za wielkimi hasłami nie idzie praktyka. Jeżeli zatem „olewa” religię, to przyczyny tego stanu leżą zupełnie gdzie indziej niż w braku możliwości oceny. To na wyznawcy spoczywa obowiązek zainteresowania otoczenia swoją doktryną. Widać do wielu to zwyczajnie nie dociera, i to wyznawcy często sami ją kompromitują – na przykład przez swoje zachowanie sprzeczne z hasłami o miłości bliźniego. Jak powiedział mądry ksiądz Tischner: „Nie znam nikogo, kto straciłby wiarę po lekturze pism Marksa czy Lenina, ale takich, co zwątpili z powodu własnego proboszcza, można liczyć na kopy”. Druga kwestia: katecheza to coś znacznie więcej niż przekazywanie suchej wiedzy, którą z powodzeniem można by zdobyć na innych przedmiotach (nawet za poprzedniego bezbożnego ustroju na języku polskim omawiana była Księga Hioba i nikt się z tego powodu nie obrażał). Osoba wykształcona, a więc posiadająca pewien zasób wiedzy, na której brak tak utyskują nawet najbardziej liberalni duchowni, po przeczytaniu na przykład „Potopu” powinna skojarzyć go z tłem historycznym, mniej więcej orientować się w jego genezie, coś wydukać o autorze, może nawet wykazać niezgodności pomiędzy treścią tej książki a faktami historycznymi, ale nie musi jej się ta książka podobać. Nikt nie musi (i nie powinien) przyjmować zawartych w niej opowieści za autentyczne.
Panna, 26 l., wykształcenie wyższe, mgr matematyki, pozna kawalera do 28 l., z wykształceniem wyższym lub średnim. Cel matrymonialny. Odpowiedź tylko na poważne oferty. Woj. lubelskie (4/a/6) Niezależna, 60/161/77, bez nałogów, lubiąca przyrodę i podróże, o wszechstronnych zainteresowaniach, szuka pana zainteresowanego przeżyciem końca świata. Suwałki (5/a/6) Wykształcona domatorka, bez nałogów i zobowiązań, z mieszkaniem, 57 l., młody wygląd, 166 cm wzrostu, szatynka, pozna wykształconego dżentelmena w wieku 56–67 lat, powyżej 175 cm wzrostu, o ciemnych włosach. Warszawa (6/a/6) Pan pozna Panią Emeryt, 64 l., bez nałogów, pozna panią w celu towarzyskim. Cieszyn (1/b/6) 43-letni samotny Rak, obecnie w ZK, poszukuje swojej drugiej połowy, pani, która zechce zacząć z nim życie od nowa, oparte na miłości, szacunku i szczerości. Wrocław (2/b/6)
Katecheza ma za zadanie uformować adepta w duchu opowieści pół na pół mitycznych, które przedstawia jako autentyczne, oraz wymaga, aby wierny kierował się nimi w swoim życiu, nawet jeżeli możliwość zweryfikowania ich jest zerowa! Zasadniczym celem katechezy jest – powtarzam – spowodowanie, aby adept przyjął daną religię (wraz z jej dogmatami) oraz zaczął ją praktykować. Tak to pasuje do dającej wykształcenie szkoły, jak pięść do nosa. Kolejny powód, dla którego religii nie powinno być w szkole, jest taki, że nie wpływa ona na zachowanie młodzieży, nie sprawia, że staje się ona lepsza. Ma się zatem nijak do wychowania, które można oceniać na podstawie całkiem obiektywnych zachowań. Sama zaś historia religii to w dużej mierze ciąg aktów przemocy dokonywanych przez jednych wyznawców na innych oraz czynów, przed którymi wzdragałby się każdy osobnik z niezwichrowanym sumieniem. To religie tworzą sztuczne podziały na wyznawców i innowierców, przy czym tych ostatnich „trzeba” nawrócić, bo albo czeka ich wieczne potępienie – albo w przeciwieństwie do wyznających wiarę jedynie słuszną – nie będzie im dane oglądać w pełni Boga. Nawet religie najbardziej liberalne i odcinające się od przemocy fizycznej w nawracaniu uparcie twierdzą, że tylko one posiadły całość objawienia, pozostałym zaś dana jest tylko jego część albo nie jest dane wcale. Ale nawracają, nie przyjmując do wiadomości słowa „nie” lub przyjmując je z trudem. Dlatego z wyroku Trybunału Konstytucyjnego jestem nawet
Przystojny brunet z poczuciem humoru, kawaler, 30/174/74, lubiący przyrodę i podróże, bez nałogów, rencista, pozna panią. Odpowiedź na każdy list ze zdjęciem gwarantowana. Suwałki (3/b/6) Samotny, smutny Byk, 40 l., niebieskie oczy, 178 cm wzrostu, obecnie w ZK, pozna panią, odważną i zdecydowaną, w wieku 30–40 lat, która chce założyć to, co w życiu najważniejsze – rodzinę. Wrocław (4/b/6) Inne Samotny emeryt zaprzyjaźni się z samotnymi, uczciwymi, antyklerykalnymi, zbuntowanymi uciekinierkami (lub siłą usuniętymi) z zakonu, które chciałyby utworzyć społeczną organizację, na przykład Miłosierna Samarytanka, dla niepełnosprawnych antyklerykałów. W razie choroby będziemy sobie wzajemnie pomagać. Hej! Miłośnicy antyklerykalizmu wszystkich krajów, łączcie się!!! Żywiec (1/c/6) Mężczyzna z doświadczeniem w pracy w gospodarstwie pozna starsze osoby, którym będzie mógł pomóc w gospodarstwie rolnym. (2/c/6)
zadowolony, ponieważ przeczuwam, co teraz nastąpi. Otóż umocowani w ten sposób katecheci zaczną „wymagać” chociażby uczestnictwa w praktykach religijnych. Dlaczego? Z tego samego powodu, z którego jedne grupy religijne wycinały inne: bo będą mogły, bo nikt im tego nie będzie mógł zabronić, a spadające statystyki praktyk religijnych trzeba jakoś poprawić. Będą domagać się także znajomości modlitw oraz deklaracji wiary w nieweryfikowalne zupełnie stwierdzenia, całkowicie z palca wyssane, sprzeczne z tym, co wiedzą nawet dzieci. I jestem przekonany, że duchowni nie będą się przejmowali negatywnymi reakcjami, bo religie mają to we krwi, że generalnie nie przejmują się opiniami nawet swoich wyznawców, a negatywne sygnały interpretują jako działanie wrogich sił. Im większy w danej miejscowości wpływ duchownych, tym ten nacisk będzie większy, a NIE MA LEPSZEJ METODY WYPRODUKOWANIA ANTYKLERYKAŁA JAK PRZYMUS RELIGIJNY WŁAŚNIE. I tak młody człowiek, kwestionujący uznawane do tej pory autorytety i zadający trudne pytania, mający także swoje zdanie na temat konieczności uczestnictwa we mszy świętej, na której dowiedział się, że należy głosować na tę czy tamtą partię polityczną, potraktowany w najlepszym przypadku niższą oceną (a jestem pewien, że tak będzie), a w najgorszym wyzwiskami i aluzjami, co go czeka po śmierci, zniechęci się do religii całkowicie. A zjawisko to będzie tym silniejsze, im większa „prowincja” – i tam też może Kościół ponieść największe straty. Może się także zdarzyć, że za jakiś czas, mając w perspektywie niższą średnią swoich pociech, niewierzący rodzice zaczną wywierać większy nacisk na wprowadzenie etyki. Tak czy owak, nie sądzę, aby wliczanie oceny z religii do średniej podniosło prestiż tej pierwszej, tak jak nie uczynił tego powrót religii do szkół oraz powszechne ukrzyżowanie Polski. A zatem nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ryszard Nanke
Jak zamieścić bezpłatne ogłoszenie? Do listu z własnym anonsem (krótki i czytelny) należy dołączyć znaczek pocztowy (luzem) za 1,55 zł i wysłać na nasz adres z dopiskiem „Anons”. Jak odpowiedzieć na ogłoszenie? 1. Wybierz ofertę(y), na którą(e) chcesz odpowiedzieć. 2. Napisz czytelny list z odpowiedzią i podaj swój adres (lub e-mail). 3. List włóż do koperty, zaklej ją, a w miejscu na znaczek wpisz numer oferty, na którą odpowiadasz. 4. Kopertę tę wraz ze znaczkiem za 1,55 zł (liczba znaczków musi odpowiadać liczbie odpowiedzi) włóż do większej koperty i wyślij na nasz adres. Oferty bez załączonych znaczków (luzem) nie będą przekazywane adresatom.
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
LISTY Prezesie Jarosławie Po zarzuceniu premierowi Tuskowi tchórzostwa należy odważnie podnieść rękawicę, stanąć w szranki i o prezydenturę stoczyć bój zwycięski. A więc, o Efendi? Blok startowy gotów! Nie zbraknie Ci chyba, Wielki Strategu, odwagi i nie zawiedziesz prawomyślnych? Toż w Tobie, Jarosławie Wielki, nadzieja cała. A ja ze swej strony zaręczam, że całym swym jestestwem życzył Ci będę zwycięstwa. Oczywiście, zgodnie z nową pojęcia tego definicją, którą wymlaskać raczyłeś: „Tych, którzy nie poszli, było dużo więcej. W tym sensie Kropiwnicki wygrał”. Jerzy Myślicki
Syzyfowe komisje Wsłuchując się w słowa obecnych członków sejmowych komisji śledczych, którzy kłapią dziobami, a także wracając pamięcią do wszystkich pozostałych, które zakończyły swoją działalność, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sens ich działalności jest żaden lub prawie żaden. Może tylko taki, że niektórzy z posłów stają się bardziej rozpoznawalni, i to niekoniecznie z dobrej strony, jak choćby przewodniczący tej od spraw hazardu, Mirosław Sekuła. Dla przypodobania się swojemu szefowi często robi z siebie błazna. Czekam na przesłuchanie Tuska, choć też nie liczę na to, że ono coś wyjaśni w sprawie. Raczej spodziewam się, że ją jeszcze bardziej zagmatwa. Witold Pater
O równe prawo Z okazji przedstawionego przez Tuska nowego programu naprawczego RP, uważam, że, należałoby przypomnieć premierowi, co może postawić finanse państwa na nogi: likwidacja kościołów i parafii garnizonowych czynnych, jak również w garnizonach bez wojska, likwidacja kapelanów w szpitalach, zakładach karnych, wojsku, policji i każdej branży, wyprowadzenie katechetów ze szkół, wstrzymanie dotacji dla Caritasu z budżetu, firm skarbu państwa, sądów (nawiązki), wstrzymanie dotacji z budżetu dla fundacji Brata Alberta i innych, płacenie składki ZUS przez duchownych, kasy fiskalne dla księży, podatek gruntowy dla kościołów, likwidacja komisji majątkowej, wprowadzenie podatku od cmentarzy, które są kopalniami złota dla kleru, likwidacja „trzynastek” w instytucjach państwowych i samorządowych, likwidacja nagród w ministerstwach i urzędach wojewódzkich, likwidacja „trzynastek” w sejmie (my tu, na dole, nie dostajemy ani nagród, ani trzynastek!).
LISTY OD CZYTELNIKÓW
Wymieniłem część spraw, które Tusk powinien załatwić, jeżeli chce być dalej skutecznym premierem, tak jak to oświadczył w swoim wystąpieniu. Sprawy te powinny być jak najszybciej uporządkowane, zgodnie z Konstytucją RP. Z konstytucji wynika, że wszyscy obywatele są równi wobec prawa,
ale zawsze będę chylił czoła przed śmiercią człowieka, który musiał zginąć, ażeby innych wyzwolić z gehenny. Tylko na obecnych ziemiach Polski poległo ponad 600 tys. krasnoarmiejców, którzy chcieli żyć, marzyli, by wrócić do swych rodzin, do swej ojczyzny. Do Rosji, na Ukrainę, do Kazachstanu, na Syberię...
W żadnym sklepie nie nabędziemy towaru, jak będziemy chcieli w taki sposób zapłacić (sam próbowałem). Podobnie też żaden bank nie udzieli nam kredytu, gdy jako zabezpieczenie zaproponujemy „Bóg zapłać”. Dla banku będzie to bezwartościowy zastaw. Mało tego, moglibyśmy być posądzeni o próbę wyłudzenia kredytu i groziłyby nam poważne konsekwencje. Najbardziej wiarygodnym wskaźnikiem wartości „Bóg zapłać” jest jednak reakcja samych księży, bo na przykład za udzielenie chrztu lub ślubu nie godzą się oni na uregulowanie należności „Bożą zapłatą”, zdecydowanie przedkładając nad nią środki płatnicze. Zupełnie jakby sami w istnienie Bożej zapłaty nie wierzyli... Jerzy Baranowski
a przestrzeganie prawa i nadzór nad jego przestrzeganiem należy również do premiera rządu. Dość już obciążania kosztami utrzymania państwa ciężko pracujących roboli. Ludzie, którzy żyją z dnia na dzień za nędzne grosze, mają dosyć sloganów wypowiadanych w telewizji. Czekają na konkretne działania rządu i przestrzeganie prawa. A prawo jest równe dla wszystkich Polaków, bo naród władzę daje, ale może też ją zabrać. Czytelnik
Z pewnością gdzieś tam zauważyli, odnotowali i zapamiętają nam tę kolejną podłość. Jan Puczek
Dobijanie rannych
Porwali biskupa! Peter Imausen, anglikański biskup nigeryjskiej prowincji Edo, został porwany po nabożeństwie sprzed swojego domu. Porywacze zażądali okupu w wysokości 100 tysięcy dolarów. Tożsamość sprawców nie jest znana. Czytając powyższe na stronach Wirtualnej Polski, oczami wyobraźni przeniosłem ten incydent do naszego kraju. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby padło w końcu na któregoś z naszych purpuratów. Może by wreszcie coś drgnęło i na przykład taki bp Pieronek przestałby tak buńczucznie rzucać, nomen omen, piorunami (lub pieronkami), a Flaszka Głódź pozostałby przy jednym tylko pałacu, zamiast rozpijać i rozbijać się w trzech. Ciekaw jestem tylko, ile by sobie porywacze zażyczyli szmalu za zwrot Jego Fluorescencji w jednym kawałku i kto by miał go wypłacić? No i czemu jak zwykle my? A więc do dzieła, panowie porywacze! Zgarniecie kupę szmalu. Sam jestem gotów zapłacić, pod dwoma wszelako warunkami: 1. Porwiecie wszystkich bez wyjątku; 2. I róbta z nimi co chceta, byle już do nas nigdy nie wrócili! Jan Nowak
Kolejna podłość Dwukrotnie w TVP usłyszałem (cytuję z pamięci): „(...) nastąpiło wyzwolenie obozu w Oświęcimiu. O półtora roku za późno...”. Ani słowa o tym, kto wyzwolił! Nie jestem sympatykiem ZSRR, Rosji, Rosjan,
Bogiem silni Gdy szczypiorniści grali z Czechami o wejście do półfinału MŚ, niewiele brakowało, aby nasza reprezentacja przegrała ten mecz. Jednak trener naszej drużyny narodowej p. Bogdan Wenta widząc, że klęska wisi na włosku, zaczął odprawiać intensywne modły, okraszając je czynionymi rozpaczliwie znakami krzyża, co widzieli wszyscy oglądający transmisję tego spotkania. Dobry p. Bóg (mający najwidoczniej na pieńku z czeskimi heretykami) pozwolił wygrać naszym ten mecz, i to jedną bramką! W następnych spotkaniach Bozia chciała widocznie przetestować naszych orłów, bo już nie ingerowała w wyniki spotkań. Każdy mógł zauważyć, że było coraz gorzej. 31.01.2010 r. (niedziela) w Wiedniu podczas meczu o trzecie miejsce MŚ w piłce ręcznej bezbożna drużyna Islandii obnażyła możliwości naszej ekipy. Mimo „oczywistej oczywistości” zarówno trener p. B. Wenta, jak i sprawozdawca niedzielnego spotkania mieli pretensje do sędziów o to (a jakże), że nie orzekali rzutów karnych na naszą korzyść (sprawozdawca to nawet miał pretensje do bramkarza rywali, że ten obronił jakiegoś gola!!!). Takie są właśnie rezultaty, gdy zamiast skupić się na grze, od początku do końca czeka się na pomoc opatrzności Bożej. Myślę, że szczególnie p. Wenta winien sobie wziąć to pod rozwagę. Mir
Bóg zapłać! Księża wyjątkowo chętnie obdzielają podziękowaniem „Bóg zapłać” za otrzymane datki, ofiary czy inne korzyści majątkowe. Mogłoby się wydawać, że owo „Bóg zapłać” musi mieć wprost bezcenną wartość, skoro tak potężny donator za nim stoi. Rzeczywistość jest jednak całkiem inna.
Nadzieja moherowo-dewocyjnej Polski, czyli partia małego prezesa, ujawniła swój nowy image, który zacznie obowiązywać w mediach. Te, jak wiadomo, pozostają w rękach czerwonych i wspierane są przez różowego Michnika, więc niemożliwe jest prowadzenie w nich dialogu (właściwie monologu) przez polityków PiS. „Będziemy dobijać rannych i czekać na właściwy moment” – obwieścił zakochanej w nim tłuszczy Jarosław K., dając do zrozumienia, że nadaktywność jego partii w mediach się skończy. Opuszczający studio pewnego radia poseł Brudziński dał temu początek. Podobno nie spodobał mu się jeden z zaproszonych gości. Dobijanie rannych, czyli PO, ma być odtąd priorytetem. PiS już bojkotował TVN, by wrócić do niego w podskokach, teraz udaje, że nie chce się już pchać na pierwszą linię. O występach w mediach pewnego skromnego zakonnika z Torunia prezes Kaczyński nawet się nie zająknął, wygląda więc na to, że tam zostanie po staremu, czyli PiS-ołki na kolanach. Swoją drogą plus dla prezesa, jeśli oczywiście jego taktyka medialna to prawda – widz uwolniony zostanie od zawziętych dziobów Kaczej partii. Paweł Krysiński
Dozorca niewolnik Tegoroczna zima wszystkim daje się we znaki. A ja chciałem o dozorcach, których dzieli się na równych i równiejszych – jedni dostają sprzęt do odśnieżania, a drudzy tylko kary. No bo jaka różnica jest pomiędzy dozorcą spółdzielczego bloku mieszkalnego a tym z czynszowej
19
kamienicy stojącej w ruchliwym centrum miasta? Ano taka, że spółdzielczy dozorca dostaje sprzęt do odśnieżania, łopaty i sól czy piasek do posypywania. A co dostaje dozorca czynszowej kamienicy w śródmieściu? Ano tylko mandat – za to, że spadł śnieg z przestrzeni powietrznej, za którą odpowiada państwo. Odśnieża nienależący do niego chodnik, gdyż państwo zagwarantowało mu przymusową, bezpłatną pracę i jeszcze go karze. Taki dozorca nie dostaje narzędzi pracy, sam musi kupować sól czy piasek i nikt mu za to nie zapłaci, nawet nie odciągnie sobie od podatku. Dlatego pytam: czy praw tych nie chroni Konstytucja RP, czy nie przysługuje wynagrodzenie za wykonaną pracę (na rzecz miasta), o czym mówi kodeks pracy? Niechże Urzędy Miejskie wydające tyle forsy na odśnieżanie ulic (bez chodników) zapewnią choć sól czy piasek tymże dozorcom – tak jak to czynią spółdzielnie. Niech nie straszy tychże dozorców straż miejska mandatami. A może by tak dozorcy ci – idąc za wzorem niemieckich gmin czy wiosek – umieścili tablice z napisami: „W związku z ochroną środowiska chodnik nie będzie odśnieżany”? Kłopot z głowy, a każdy pieszy będzie chodził na swoją odpowiedzialność. Dlaczego tylko urzędy mogą wystawiać różnego rodzaju ostrzeżenia? Czy nie może także ten, kto zmuszony jest do pracy na rzecz urzędu?! Roman Zimniak
Do Pana A. Cecuły Drogi Panie Redaktorze. Pańska rubryka jest jedną z moich ulubionych. W poprzednim numerze „FiM” przeczytałem o tym, jak sprawdzano cnotę u dziewic w przedchrześcijańskiej Polsce. Innym razem dowiedziałem się, że wśród Słowian dziewica nie cieszyła się uznaniem. Nikt jej nie chciał. Młode dziewczyny z rozpaczą szukały mężczyzny, który zgodziłby się je rozprawiczyć, bo nie mogły wyjść za mąż. Czy to prawda? Zwracam się zatem do Pana z prośbą o rozszerzenie tematu na życie erotyczne Słowian. Z innych źródeł dowiedziałem się, że zwyczaj poszukiwania kwiatu paproci wiązał się tak naprawdę z kojarzeniem młodych par. Kapłan, w swojej mądrości, wybierał dziewczyny i chłopaków i kojarzył je w pary, które miały szukać kwiatu paproci w noc Kupały. 9 miesięcy później, kiedy było w bród jedzenia i wszelakich dostatków, rodziły się piękne, zdrowe i mądre dzieci. Panie – komu to przeszkadzało? Wiesław Rozbicki
Naszemu redakcyjnemu Koledze Bolesławowi Parmie oraz jego najbliższym składamy serdeczne wyrazy współczucia z powodu śmierci córki Agnieszki. Koledzy i koleżanki z redakcji „Faktów i Mitów”
20
KORZENIE POLSKI (43)
Święty ogień Wszyscy Słowianie byli czcicielami ognia oraz słońca – ognia niebiańskiego. Ogień stanowił ważny element obrzędowości słowiańskiej. Kult ognia jest jednym z najstarszych wierzeń religijnych. Z jednej strony związany był z kultem słońca, z drugiej zaś – z instytucją ogniska. Spośród czterech żywiołów, podstawowych elementów natury (ognia, wody, ziemi oraz powietrza) ogień budził szczególną fascynację. Postrzegano go jako byt najmniej rzeczywisty, jako coś pośredniego pomiędzy materią a duchem. Jego „udomowienie”, tj. możliwość wzniecania, utrzymywania i przenoszenia, nastąpiło w epoce paleolitu, a najdawniejsze znalezisko świadczące o używaniu ognia pochodzi z czasów Czouk’outien, tj. sprzed około 600 tys. lat (niemniej owo „udomowienie” nastąpiło wcześniej i to w różnych miejscach). W kultach starożytnych święty ogień był wspólny dla wszystkich pierwotnych obrzędów ofiarnych; uchodził za symbol bóstwa solarnego (lub jego cząstkę), dającego światu światło, ciepło, ochronę od złego oraz nadzieję. Jawił się jako symbol dążenia do tego, co nadprzyrodzone. Część filozofów greckich (na przykład Heraklit z Efezu) uznała ogień za zasadę
M
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
NASI OKUPANCI
wszechrzeczy (arche). Także ST przepełniony jest symboliką ognia; w krzewie gorejącym ukazał się Mojżeszowi Jahwe (2 Moj 3. 2n.). Ibn Rust, arabski podróżnik z IX w., opisując Słowian i ich zwyczaje, zaznaczył, że „wszyscy [Słowianie] są czcicielami ognia”. Kult ów utrzymywał się w największym stopniu na Słowiańszczyźnie wschodniej oraz Bałkanach, poza tym na zachodnich terenach słowiańskich. Ogień czczono ze względu na jego niszczącą, ale też ochronną i oczyszczającą moc, a ognisko domowe scalało rodzinę i odstraszało zło. Równocześnie oddawano cześć ogniowi niebiańskiemu pod postacią tarczy słonecznej, stąd istotne miejsce na całej Słowiańszczyźnie zajmował kult bóstw solarnych – Swaroga, Dadźboga oraz Swarożyca. Swaróg był jednym z najważniejszych bóstw słowiańskich. Określenie swar oznaczało słońce „wykute” przez Swaroga, boskiego kowala. Składano świętą przysięgę na słońce-Swaroga, witano je i kłaniano się, a przy żniwach nie wolno było obracać się doń plecami ani wskazywać palcem.
ój tekst sprzed 2 tygodni do wodzący m.in., że ateiści nie mają powodów do wynoszenia się nad wierzących spotkał się z żywą reakcją niektórych Czytelników. Reak cją negatywną. Przypomnę, że w tekście tym pisałem, iż postawa ateistyczna – wbrew temu, co sądzą niektórzy wierzący i agnostycy – nie musi oznaczać intelektualnej pychy. Przeciwnie – sądzę, że jasno dowiodłem, iż wszyscy ludzie w pewnym sensie są ateistami (bo nawet jeśli są wierzący, to nie wierzą w wielu bogów, w których wierzą inni). Ponadto wykazałem, że istnieją poważne powody, by nie wierzyć w bogów i nie musieć udowadniać swojej niewiary. Ten fragment tekstu nie wzbudził w zasadzie kontrowersji. Natomiast część osób zaatakowała mnie za krytykę ateistycznych pyszałków. Tych prawdziwych. Bo uznałem, że zarozumiałością nie jest niewiara, ale wynoszenie się nad innych z powodu niewiary. Niektórzy uznali to za atak na ateizm (sic!), a inni wprost stwierdzili, że ateiści mają powody do wynoszenia się nad tych, którzy wierzą. Jeden z Czytelników napisał: „(...) powinniśmy jak najbardziej chełpić się niewiarą i wynosić ponad tych, którzy wierzą. Dzisiaj w Polsce uważam to za konieczność. Ateiści to elita w Polsce i na świecie. W takiej Skandynawii czy Czechach nie ma się z czym obnosić, bo tam ateiści to większość. Ludzie znani w Polsce: artyści, politycy, dziennikarze powinni się
Z kolei Swarożyca (utożsamianego z Dadźbogiem) uważano za boga ognia ofiarnego i domowego. Przedstawiano go niekiedy jako wojownika w hełmie z kogutem na czubie i w pancerzu z wizerunkiem byka. Jego atrybutem był koń czarnej maści, którym posługiwano się podczas wróżb. Z zapisków odnoszących się do Słowian wschodnich wynika, że w pierwszych wiekach po chrystianizacji „modlono się do ognia”, nazywając go Swarożycem, względnie „modlono się do ognia-Swarożyca” bądź „wierzono w Swarożyca”. Z ogniem łączono także bogów Peruna i Welesa. Jeśli w chatę trafił piorun, nie gaszono ognia, uważając to za świętokradztwo – niebiańskiemu ogniowi pozwalano strawić cały dobytek. Rozpalanie ogniska było obrzędem religijnym. Ogień uzyskiwano z krzemieni lub przez pocieranie dwóch kawałków drewna, a kiedy pojawiał się płomyk, witano go modlitwą lub pozdrowieniem: „Niech będzie pochwalone światło (bądź święty ogień)”. Formułę tę zastąpił później zwyczaj żegnania się przy wieczornym zapalaniu światła i pozdrowienie chrześcijańskie. Ogień szanowano jak boga przychodzącego w gości; mówiono o nim jako o „gościu w czerwonym płaszczu”. Nierzadko dzielono się z nim strawą bądź wlewano w płomienie odrobinę napoju. Przy ognisku pozostawiano na noc
przyznawać otwarcie i z podniesioną głową do swojego ateizmu, absolutnie nie ukrywać tego”. Wobec powyższych zarzutów spieszę z doprecyzowaniem. Nie planowałem ani opuszczania głowy, ani ataku na ateizm. Sam, jak to już chyba Czytelnikom tego bezbożnego kącika w „FiM” wiadomo, jestem ateistą i propaguję racjonalną niewiarę w bogów jak tylko
dzbanek z wodą, aby „gość” mógł się „napić” i „wykąpać”. Wszędzie obowiązywał zakaz znieważania ognia. Karygodne było plucie nań, oddawanie moczu, zalewanie pomyjami czy nawet odwracanie się doń tyłem, a ponieważ identyfikowano go z istotą żywą, nie wolno było wrzucać doń ostrych przedmiotów. Kiedy z użycia wyszły ogniska w chatach, należną ogniowi cześć przejął coraz bardziej udoskonalany piec. Pieczołowicie przechowywano w nim żar, dbając, by ogień w chacie nie zgasł. Jeśli przeprowadzano się w inne miejsce, zabierano ze sobą też „żywy ogień”. Przywilej rozniecania nowego ognia należał do gospodarza domu lub osoby przezeń wyznaczonej. Nie mogła to być osoba skalana występkiem. Odmawiano także tego prawa kobiecie w stanie nieczystym, tj. w czasie menstruacji lub tuż po połogu. Gdy syn wyprowadzał się z chaty ojca, w darze – jako głowa nowego gniazda – otrzymywał żar.
Cenię racjonalne myślenie i postępowanie. I właśnie dlatego nie cenię wynoszenia się. Nie jestem w stanie znaleźć żadnych dowodów na to, że wyznawanie ateizmu, postawy bardziej racjonalnej moim zdaniem od teizmu, wiąże się z jakąś szczególną zasługą samego ateisty. Sprawa wyboru takiej a nie innej drogi światopoglądowej jest bardzo
ŻYCIE PO RELIGII
O wynoszeniu się najlepiej potrafię. Zgadzam się oczywiście z twierdzeniem, że jak największa liczba ludzi niewierzących, wszyscy, którzy mogą sobie na to pozwolić, powinni żyć „z podniesioną głową” i „otwarcie przyznawać się” do samego światopoglądu. Oczywiście, że ateizm trzeba propagować, nie należy się go wstydzić, bo też nie ma żadnych powodów do wstydu. Uważam jednak, że „otwarte przyznawanie się”, pozytywna samoidentyfikacja oraz brak kompleksów to zupełnie co innego niż wynoszenie się nad innych. Jawne głoszenie ateizmu poprzez własny przykład nie musi i nie powinno wiązać się z pysznieniem się niewiarą lub czymkolwiek innym. Z dwóch powodów. Jeden ma wymiar merytoryczny, a drugi etyczno-taktyczny.
skomplikowana, składa się na nią wiele przeżyć, doświadczeń i rozmaicie motywowanych wyborów. Nie sposób jest tu mówić o zasługach. A tam, gdzie są powody do wynoszenia się, tam muszą być zasługi. Idiotycznie jest chwalić się i wynosić nad innych na przykład dlatego, że dostaliśmy ogromny spadek, prawda? Podobnie bywa z niewiarą, którą często dziedziczy się po rodzicach. Co jednak mają powiedzieć ci, którzy odziedziczyli ślepą wiarę, a okoliczności życiowe nie pozwoliły im zmienić światopoglądu? Zatem wynoszenie się nie ma racjonalnych podstaw. Drugi powód, dla którego taką postawę uważam za niewłaściwą, ma naturę etyczną i taktyczną. Czy lubicie towarzystwo ludzi wyniosłych? Wyniosłych z jakiegokolwiek
Ogień stanowił ważny element świąt słowiańskich. Święta ognia ustalano, kierując się zmianami położenia słońca w ciągu roku. Najważniejszym świętem ognia była u Słowian noc kupały, czyli sobótka (obrzędy z nią związane praktykowano 21–24 czerwca) – najkrótsza noc w roku. Rozpoczynano ją od rytualnego zapalenia ognisk, po uprzednim wygaszeniu palenisk domowych. Wybierano do tego celu „miejsca mocy”, tj. wzgórza lub inne miejsca uznawane za święte. Na ziemiach polskich z celebrowania święta ognia słynęły zwłaszcza Łysiec (Łysa Góra) oraz Ślęża (w wielu jej miejscach spotkać można znaki solarne w kształcie krzyża). Zgromadzona wokół ognisk ludność oddawała się biesiadzie; bawiła się, tańczyła i śpiewała. Typowe było skakanie przez ognisko. Przeprowadzano przez nie także bydło, aby było zdrowe. Ogień sobótkowy symbolizował święty ogień, płonący przez cały rok w domostwach. Rankiem rozpalano od niego pochodnie i obchodzono z nimi gospodarstwa, odpędzając w ten sposób zło. Ogień pełnił istotną rolę w słowiańskim obrządku pogrzebowym. Ciała zmarłych palono, przyznając ogniowi znaczenie oczyszczające. Powszechny był zwyczaj palenia ognisk nad grobami lub obok nich. Przejawiała się w tym dbałość o pośmiertne losy zmarłego, gdyż ogrzewając duszę, rozświetlano jej drogę na tamten świat. Ogień miał też za zadanie odpędzanie złych duchów. ARTUR CECUŁA
powodu. Nawet z takiego, który wydaje się racjonalnie uzasadniony? Sądzę, że Wasza odpowiedź będzie przecząca. Nikt nie lubi pyszałków. Budzą oni słuszną niechęć i zażenowanie. Skoro tak jest, to dlaczego mielibyśmy bliźnim naszym robić to, czego sami nie cenimy, co sami uważamy za niemiłe lub odrażające? Jeśli nawet nie widzimy w tym problemu, to powinniśmy zaniechać wynoszenia się z jeszcze jednego powodu. Uważam, że dla własnego dobra naszym celem powinno być pozyskanie dla naszych poglądów jak największej liczby osób. Skoro tak, to nie zrobimy tego drogą wzbudzania odrazy poprzez pyszałkowate wypowiedzi, wynoszenie się i zbędne irytowanie otoczenia. Ta metoda nie działa zwłaszcza w rodzinach, gdzie szczególnie łatwo jest o urazę. Ileż to razy słyszałem jak niewierzący mężowie lub żony skarżyli się na religijny opór swoich współmałżonków. A po bliższym zapoznaniu z sytuacją okazało się, że te nieszczęsne wierzące żony lub mężowie są nieustannie krytykowani, wyśmiewani i piętnowani w domu z powodu swoich poglądów religijnych. Nic dziwnego, że stawiają opór. Sam bym go stawiał. Miałem dużo szczęścia, że nie spotkałem na mojej drodze zbyt wielu zarozumiałych ateistów. Możliwe, że sprzeciw, który by we mnie wzbudzili, do dziś powstrzymywałby mnie przed porzuceniem religii. MAREK KRAK
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Wielka śmierć W połowie XIV stulecia wielka pandemia uśmierciła ponad 1/3 mieszkańców Europy. Widziano w niej karę za grzechy, łaskę od Boga lub żydowski spisek. Kiedy w październiku 1347 r. płynąca znad Morza Czarnego flota genueńska zawinęła do sycylijskiego portu Mesyna, okazało się, że członkowie jej załogi byli (inni już zmarli) dotknięci nieznaną zarazą. Nikt nie przypuszczał, że lada moment wybuchnie najstraszliwsza pandemia, jaka kiedykolwiek nawiedziła Europę. „Wielka śmierć”, „wielka morowa zaraza” – bo tak nazywali ją chrześcijanie – pojawiła się nagle i w ciągu czterech lat, tj. od 1348 do 1351 r. pochłonęła jedną trzecią populacji kontynentu. Potem, powracając cyklicznie, siała śmierć i spustoszenie aż do wieku XVIII. Wtedy też zaczęto używać na jej określenie terminu „czarna śmierć” (od czarnych pęcherzy pojawiających się na ciele ofiar). Ogniskiem zarazy były tereny Mongolii w okolicach graniczących z pustynią Gobi, gdzie endemicznie była obecna wśród gryzoni. Pojawiła się w wielkich portach świata bizantyjskiego i muzułmańskiego, na Cyprze oraz w portach Zachodu. Objęła Mesynę i handlowe potęgi morskie – Genuę, Wenecję, a w 1348 r. – Marsylię. Ofiarą padła także Piza i Florencja. Szlakami kupieckimi zaatakowała metropolie Wschodu i przeniknęła w głąb lądu – do Francji. Potem przedostała się na drugi brzeg kanału La Manche i na północ, wybuchając w 1350 r. w Szwecji. W latach 1348–1350 spustoszyła Szwajcarię i Niemcy, docierając do Polski, na Ukrainę i do Rosji, gdzie zabiła wielkiego księcia moskiewskiego i patriarchę prawosławnego. Wygasła w 1352 r. Niektóre miasta doznały wyjątkowo ciężkich strat. Na przykład w Wenecji zmarło od grudnia 1347
do maja 1349 roku ok. 90 tys. osób, czyli 60 procent jej mieszkańców. W różnych rejonach śmiertelność sięgała jednej trzeciej ogółu mieszkańców. Zaraza łaskawiej obeszła się z krajami Europy Środkowej. Polska również mniej ucierpiała, a nawet skorzystała, bo ziemie odległe od głównych ośrodków zarazy przyciągały w owym czasie nowych osadników, w tym także bankierów, kupców i przedsiębiorców szukających bezpiecznych obszarów. W większym stopniu zaraza uwidoczniła się tylko na Pomorzu i w Gdańsku. Papież Klemens VI (1342–1352) ocenił, że zaraza pochłonęła 23 mln (czyli 31 proc.) mieszkańców całej ówczesnej Europy, liczącej 75 mln ludzi. Aby uzmysłowić sobie rozmiary spustoszenia, można proporcjonalnie porównać je ze światem współczesnym. Gdyby podobnej klęski Europa doświadczyła dziś, utraciłaby około 240 mln mieszkańców. Podobna katastrofa na skalę światową zabiłaby 2,2 mld ludzi. Równałoby się to całkowitemu wymarciu ogółu ludności Europy i Chin w ciągu 4 lat! Zaraza uśmierciła wówczas niemal 40 procent muzułmańskiej ludności Lewantu i Afryki Północnej. Nadto Chiny utraciły w latach 1331–1353 około 65 proc. mieszkańców. Zaraza, która poraziła „trzecią część ludzi”, była szokiem dla Europy Zachodniej. Wszechobecna śmierć sprawiła, że wielu popadło w prostrację, czyli stan całkowitego załamania, inni przeciwnie – przyjęli epikurejską postawę, z upodobaniem przesiadując w tawernach, oddając się rozpuście i używaniu życia. Niektórzy szli w długich procesjach, smagając się po obnażonych plecach. Byli to biczownicy
łaśnie zakończył się zorganizowany przez UNESCO rok Jerzego Grotowskiego, polskiego i światowego geniusza teatru. Geniusza, z którym walczyli polscy biskupi. Kościół lubi przedstawiać się jako ofiara komunistycznych prześladowań. Chce uchodzić za niezłomną opozycję tamtych czasów. Na piedestał wynoszony jest szczególnie kardynał Stefan Wyszyński, czyli tzw. Prymas Tysiąclecia. Milczeniem pokrywa się jednak wstydliwą prawdę o tym, że Kościół z władzami PRL łączyła sieć wzajemnych interesów i zależności, a często wręcz zażyłości. Hierarchia potrzebowała życzliwości władzy, aby załatwiać sobie rozmaite pozwolenia oraz możliwości wyjazdów zagranicznych, a także zapewnić klerowi standard życia
W
(flagellatores). Ujawniły się też różnice w pojmowaniu zarazy, a decydowała o tym religia. Przywódcy muzułmańscy głosili, że Bóg celowo zesłał zarazę na każdego z osobna, a skoro tak, to nikt nie może uniknąć skutków jego woli, a nawet nie powinien podejmować takich prób. Zarazę należało przyjąć z pokorą i radością. Wierni, którzy umarli w ten sposób, traktowani byli na równi z męczennikami za wiarę – szli prosto do raju. Chrześcijanie zwrócili się do Pisma Świętego. W opisach biblijnych
plag szukali odpowiedzi na najważniejsze pytania: dlaczego zaraza się pojawiła, i jak należy jej zapobiegać. Mimo że autorytet Krk mocno podupadł i osłabły jego instytucjonalne struktury (m. in. z powodu zgonów i ucieczek księży), najwięcej do powiedzenia mieli duchowni. Liczono na ich „szczególne relacje” z sacrum. Wszak plagi biblijne nieraz odwracali właśnie kapłani i święci mężowie, wstawiając się za pokutującym ludem. Diagnoza księży była w pewnym sensie podobna do opinii lekarzy. Ci drudzy
Arnold Böcklin – „Dżuma”
21
twierdzili, że za zarazę odpowiedzialne jest „zepsute powietrze”, miazmaty; złe zapachy kaziły okolicę, należało więc oczyścić powietrze przez usunięcie wszystkiego, co cuchnęło. Według księży, owo zepsucie miało sens moralny i religijny. Z Pisma Świętego wyciągnięto wniosek, że Bóg zesłał zbiorową karę na swój lud z powodu jego grzechów. Otwarte pozostawało natomiast inne pytanie: w czym pobłądziło zachodnie chrześcijaństwo, „bastion prawdziwej wiary”? Po pierwsze, zalecono ludziom wykorzenienie grzechów najhaniebniejszych, a tym samym prowokujących gniew Boży, takich jak bałwochwalstwo, krzywoprzysięstwo, prostytucja, sodomia etc. Po drugie, analogicznie do złych zapachów pozbywano się „złych ludzi”, a więc ladacznic, „czarownic”, homoseksualistów, włóczęgów i innych „grzeszników”. Do grupy tej należeli heretycy i innowiercy. Najbardziej przerażającym przykładem usiłowań mających na celu oczyszczenie miast z jednostek „chorobotwórczych” było prześladowanie Żydów. Oskarżono ich o wywołanie zarazy i chęć przejęcia władzy nad światem. Szatański plan uknuli rzekomo Żydzi hiszpańscy, którzy z Toledo – stolicy judaizmu europejskiego – rozesłali puszki z trucizną. W 1348 r. w Strasburgu zmasakrowano i spalono ok. 2 tys. Żydów. Pogromy odnotowano również w Polsce. Dziś nie sposób klinicznie zidentyfikować zarazy, która pustoszyła wówczas Europę. Badacze formułują na ten temat rozmaite teorie. Tradycyjnie przyjmuje się, że była to dżuma dymienicza. Nie jest też pewne, czy rzeczywiście roznosiły ją szczury i pchły. Istnieje przypuszczenie, że powodował ją wirus podobny do eboli dzisiejszego wirusa gorączki krwotocznej. Nawrót zarazy nastąpił już w 1361 r. i zmniejszył populację o ok. 20 procent. Drugi atak był niemal równie śmiercionośny co pierwszy. Później, aż do schyłku XV w., zaraza powracała co 6–12 lat. Nękała Europę do 1722 r. ARTUR CECUŁA
Prawdziwe świństwo znacznie wyższy niż przysługiwał przeciętnym Kowalskim. Władza potrzebowała natomiast episkopatu, aby panować nad nastrojami społeczeństwa. Kiedy było trzeba, biskupi nawoływali do spokoju. Jednych i drugich łączyło jeszcze jedno – potrzeba cenzury. To m.in. z tego powodu po 1956 roku niewiele publikowano w Polsce na temat skandali obyczajowych kleru. Pilnowała tego państwowa cenzura. Okazuje się, że jak było trzeba, biskupi wprost u partyjnych bonzów domagali się ograniczenia wolności wypowiedzi.
O jednym z takich incydentów przypomniał niedawno Ludwik Flaszen, najbliższy współpracownik Jerzego Grotowskiego, znanego w całym świecie mistrza sztuki teatralnej. Ekipa Grotowskiego, człowieka już wszędzie znanego i uznanego, wystawiała w Polsce w latach 60. i 70. słynną sztukę „Apocalypsis cum figuris”. Przedstawienie opowiada o powrocie Chrystusa na Ziemię. Powracający Zbawiciel zostaje ponownie odtrącony i wyszydzony przez ludzi. Episkopat zdecydowanie zaatakował Grotowskiego w 1976 roku. Jak mówi Flaszen,
„wysoki dostojnik kościelny (biskup Bronisław Dąbrowski – przyp. red.) rokował z władzami komunistycznymi, aby obłożyć sztukę cenzurą”. Ale to nie wszystko – w tym samym roku podczas kazania w kościele Na Skałce prymas Stefan Wyszyński nazwał sztukę „prawdziwym świństwem”. Kościół potrafi się zgrabnie dogadać z każdą władzą, każdą dyktaturą, jeśli tylko wymaga tego interes kleru. I na tym, a nie na rzekomej opiece Opatrzności, polega tajemnica jego długowieczności. ANDRZEJ PODRUCZNY
22
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (11)
Dyktatura papieska Po rozłamie między Kościołem zachodnim a wschodnim w 1054 r. doszło do nowego starcia: pomiędzy papieżem a cesarzem. Zarzewiem konfliktu była kwestia inwestytury, czyli praktyki nadawania przez władze świeckie urzędów kościelnych z licznymi dobrami majątkowymi. Do konfliktu doszło w XI wieku, kiedy reformatorzy z klasztoru w Cluny proklamowali całkowitą niezależność Kościoła od władzy cywilnej. Dążenia te faktycznie zapoczątkowane zostały w X wieku, ponieważ od dłuższego już czasu biskupi – zamiast być wybierani przez lud – mianowani byli przez władze świeckie, które całkowicie uzależniły ich od siebie. Przypomnijmy, że to uzależnienie nastąpiło tak naprawdę już w epoce konstantyńskiej, kiedy to zapoczątkowany został specyficzny układ wzajemnych stosunków między państwem a Kościołem. Już wtedy bowiem Kościół stał się właścicielem znacznych dóbr ziemskich otrzymanych od władców świeckich, czerpiąc z tych nadań ogromne korzyści, a biskupami zostawali przeważnie przedstawiciele rzymskiej arystokracji. Fakt ten doprowadził do poddania Kościoła pod władzę cesarzy, a następnie także królów i książąt. Każdy biskup był zatem przede wszystkim państwowym urzędnikiem i w niewielkim stopniu zajmował się posługą duszpasterską – tę pozostawiono niższemu duchowieństwu. Krótko mówiąc, feudalny system inwestytury doprowadził do całkowitego podporządkowania duchowieństwa – z papieżem włącznie – interesom klasy panującej. Oznaczało to między innymi, że również wybór papieża zależał od władców świeckich. Według „Konstytucji” Lotara z 824 r., udział w elekcji mógł brać tylko kler i możniejsze rody rzymskie, a kandydat mógł być konsekrowany na papieża dopiero po złożeniu przysięgi wierności cesarzowi. Jak pisze Jan W. Kowalski, „dopiero dekret Mikołaja II z 1059 r. zmienił radykalnie ów stan rzeczy i powierzył elekcję przyszłych papieży wyłącznie kolegium kardynalskiemu” („Chrześcijaństwo średniowieczne XI–XVI wiek”, s. 29). Reforma kościelna – poza dążeniem do moralnego odrodzenia, które z czasem osłabło – skupiała się więc głównie na kwestii władzy. Nie zamierzała ona oczywiście obalać feudalnych struktur społecznych (przecież Kościół sam był właścicielem znacznych majątków), a jedynie doprowadzić do wyzwolenia duchowieństwa spod władzy świeckiej i w ten sposób zapobiec również symonii.
Odmienny program przedstawiało jednak cesarstwo. Otton III chciał bowiem stworzyć państwo chrześcijańskie o uniwersalnym znaczeniu, w którym cesarz miał być zwierzchnikiem, a papież jedynie współrealizatorem. Plany te próbował zrealizować również cesarz Henryk III, ale bezskutecznie. W środowisku papieskim widziano bowiem te sprawy zupełnie
Inicjatywie tej sprzeciwił się jednak wkrótce cesarz Henryk IV, który mianował na tron papieski własnego kandydata – biskupa z Parmy Gadalousa. W odpowiedzi na tę ingerencję cesarza w sprawy Kościoła kolegium kardynalskie wybrało Anzelma z Baggio, który przyjął imię Aleksander II (1061–1073). W rezultacie stosunki pomiędzy papiestwem a dworem cesarskim uległy dalszemu pogorszeniu. Tym bardziej że cesarz Henryk IV – wbrew woli papieża – wprowadził na tron mediolański swojego kandydata, co spowodowało, że papież rzucił klątwę na doradców cesarza, a jego samego wezwał do przyjazdu do Włoch.
prawo do ucałowania nóg przez władców”; „Tylko papież ma prawo deponowania cesarzy”; „Papieża nikt nie ma prawa sądzić”; „Zgodnie z Pismem Świętym, Kościół rzymski nigdy nie błądził i nigdy nie pobłądzi”; „Papież może uwolnić z przysięgi wierności poddanego, który służy osobie niegodnej” (tezy: 3, 8, 9, 12, 19, 22, 27). Dyktat papieski zawierał więc podstawy papocezaryzmu (hierokracja), czyli nowego systemu stosunków między państwem a Kościołem. W ten sposób papież dążył do całkowitego podporządkowania sobie władzy świeckiej i panowania nad całym ówczesnym światem. Na skutek papieskich roszczeń doszło do tak poważnego kryzysu w stosunkach papieża z cesarzem, że w noc wigilijną w 1075 r. dokonano nawet zamachu na Grzegorza VII. Jean Mathieu-Rosay tak o tym pisze: „Od tej chwili pomiędzy papieżem a cesarzem toczyła się jawna wojna. Na początku stycznia Grzegorz
Mumia papieża Grzegorza VII
inaczej. Uważano, że to papież jest jedynym i nieograniczonym władcą i panem Kościoła, a w Rzymie schodzą się wszystkie drogi życia religijnego i politycznego. Dlatego też kardynałowie Humbert i Hildebrand w połowie XI wieku zdecydowanie wystąpili z tym roszczeniem, aby zapewnić papiestwu całkowitą suwerenność – zarówno religijną, jak i polityczną. Ogłosili, że każdy władca, który wywiera wpływ na wybór biskupa, dopuszcza się kacerstwa, ponieważ inwestytura to nic innego jak symonia i dlatego każdy, kto ją stosuje lub z niej korzysta, podlegać będzie karze kościelnej. Z inicjatywy Hildebranda gremium kardynałów wybrało na papieża Mikołaja II (1059–1061) i pod jego przewodnictwem na synodzie w Lateranie (1059) postanowiono, że papieża mogą wybierać jedynie kardynałowie.
Wkrótce jednak papież zmarł, a jego miejsce zajął jeszcze bardziej bezkompromisowy kardynał Hildebrand, znany jako Grzegorz VII (1073–1085), który już w 1074 r. zapowiedział surowe kary za kupowanie urzędów kościelnych (symonię) oraz za naruszanie przez duchownych celibatu. W 1075 r. w tzw. Dyktacie papieskim ogłosił, że tylko Kościół rzymski posiada pełnię praw i tym samym papież upoważniony jest do panowania nad całym światem. Oznaczało to, że tylko papieżowi podlegają wszyscy biskupi, sobory i wszyscy wierni z cesarzem włącznie. Innymi słowy, to książęta są lennikami papieża, a nie odwrotnie. Oto niektóre z jego tez: „Tylko papież może usuwać lub na nowo osadzać biskupów”; „Jedynie papież może używać insygniów cesarskich”; „Tylko jemu przysługuje
wezwał władcę do Rzymu, domagając się, by dowiódł, iż nie ponosi odpowiedzialności za wigilijny zamach. W odpowiedzi Henryk IV 24 stycznia zwołał w Wormacji synod cesarski. Biskupi niemieccy oskarżyli Grzegorza o próbę zagarnięcia cesarskich posiadłości w Italii oraz utrzymywanie cudzołożnych stosunków z hrabiną Matyldą. W związku z tym nakazywali papieżowi ustąpienie z urzędu. Biskupi z północnej Italii na synodach w Pawii i Piacenzie poparli decyzję synodu wormackiego” („Prawdziwe dzieje papieży”, s. 177). Reakcja Grzegorza VII była zdecydowana – zarówno Henryka IV, jak i biskupów niemieckich i italskich obłożył on ekskomuniką, a wiernych zwolnił z przysięgi złożonej na ręce cesarza. Wtedy wielu innych przeciwników Grzegorza, w obawie, że
klątwa spadnie i na nich, stanęło po jego stronie. Książęta zażądali od poddanych, aby podporządkowali się papieżowi. W takiej sytuacji cesarz postanowił walczyć o zachowanie władzy. Chcąc nie chcąc, w styczniu 1077 roku udał się do Canossy w roli pokutnika, gdzie dopiero po trzech dniach stania na mrozie uzyskał przebaczenie papieża. Dość wspomnieć, że w następstwie tych wydarzeń i po ponownej ekskomunice Henryka cesarz ruszył na Rzym i ostatecznie zdobył go po trzyletnim oblężeniu w czerwcu 1083 roku. Zbrojny konflikt z cesarzem, a następnie z Normanami, doprowadził do niemal całkowitego zniszczenia miasta i wygnania papieża ze stolicy. Żądny władzy nad całym światem Grzegorz VII zmarł na wygnaniu w Salerno 25 maja 1085 roku. Mimo to już wkrótce jego dzieło dominacji nad władzą cesarską postanowił kontynuować papież Urban II (1088–1099), który wezwał do pierwszej wyprawy krzyżowej przeciwko Saracenom. Niewierni zajmowali wówczas Jerozolimę, która była jednym ze środków mających wzmocnić papieską władzę i doprowadzić do całkowitego panowania w ówczesnym świecie. Jednak spór o inwestyturę zakończył się dopiero w 1122 r. po zawarciu układu wormackiego przez papieża Kaliksta II (1119–1124) z cesarzem Henrykiem V. Cesarz zrzekł się bowiem inwestytury biskupów i opatów, oddając ich wybór pod jurysdykcję papieską. Układ ten zapewnił jedynie niezależność duchownych w sferze religijnej, bo nadal pozostawali oni wasalami cesarza. Na tym etapie był to jedynie pewien kompromis pomiędzy cesarzem a papieżem. Ostatecznie zaś układ ten został ratyfikowany w 1123 roku na pierwszym soborze laterańskim w Rzymie. O soborze tym ks. Józef Umiński pisze tak: „Był to pierwszy sobór powszechny, odbyty na Zachodzie, zwołany i prowadzony w przeciwieństwie do soborów poprzednich wyłącznie już tylko powagą papieską. Zwołał go Kalikst dla zabliźnienia ran zadanych Kościołowi w toku walki o reformę. M.in. podkreślono na nim obowiązek celibatu kleru, nakazując rozwiązanie małżeństw zawieranych »przez kapłanów, diakonów, subdiakonów i mnichów« i skazywanie na pokutę tych duchownych wyższych święceń, którzy by nie zachowywali celibatu” („Historia Kościoła”, t. 1, s. 366). Krótko mówiąc, władcze aspiracje papieży doprowadziły do kolejnego zniewolenia duchowieństwa, tym razem za sprawą dyktatury papieskiej, pozbawiającej kler podstawowych praw wynikających z natury. Postanowienia te doprowadziły Kościół do jeszcze większego wynaturzenia, skostnienia życia religijnego oraz całkowitego zeświecczenia. BOLESŁAW PARMA
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r. unktem wyjścia wierzeń purytanów była teza o absolutnym zwierzchnictwie Boga nad sprawami ludzkimi, tak jak zostało to wyrażone w Biblii. W związku z tym podjęli próbę utworzenia organizacji kościelnej maksymalnie respektującej Biblię. Ich reformy były nastawione na minimum rytuałów i dekoracji w kościele, a nacisk kładły przede wszystkim na kazania. Tak jak ojcowie Kościoła pierwszych wieków chrześcijaństwa, purytanie wyeliminowali użytkowanie instrumentów muzycznych w nabożeństwach. Do ich naczelnych postulatów zaliczyć należy także: indywidualne studiowanie
P
(zwłaszcza w kalwińskiej Genewie). Duża ich część poczuła się rozczarowana angielskimi półśrodkami, które zwali „via media”, czyli tworem pośrednim między katolicyzmem a faktycznym protestantyzmem. Choć purytanizm opierał się na kalwińskim rusztowaniu, to nie stanowił jednolitej grupy wyznaniowej. Purytanów łączyło jedynie przekonanie o degeneracji wszystkich istniejących kościołów w wyniku ich zanieczyszczenia „cywilizacją pogańską” (chodziło im głównie o starożytny Rzym). Osobiście uważam, że to, co w chrześcijaństwie jest kulturotwórcze, zawdzięczamy jego syntezie z elementami kultury antycznej
PRZEMILCZANA HISTORIA i łachmany”. Sprzeciwiali się nadto działalności sądów kościelnych. Pod zarzutem katolickiego skrzywienia odrzucali przyjęcie anglikańskiego Modlitewnika powszechnego (The Book of Common Prayer). Historyk J.G. Green tak opisuje rezultaty, jakie przyniósł rygoryzm biblijny: „Dążenie purytanów do pełnej zgodności z »wolą Wszechmogącego« stawało się coraz bardziej rygorystyczne i z czasem doprowadziło do całkowitej utraty poczucia miary w drobnych sprawach życia codziennego. W ogniu ich żarliwej religijności nawet najdrobniejsze sprawy urastały do rangi tragedii. Pobożni ludzie na przykład
może, ale jeszcze eminencjami, ekscelencjami i przewielebnościami ich tytułuje. Ci ichmościowie, mający również kilka zborów w Anglii, wprowadzili tu w modę poważne i surowe maniery. Tym to panom zawdzięczamy sposób, na który w trzech królestwach święci się niedzielę: nie wolno tego dnia pracować i nie wolno się bawić, czyli surowość katolicka przesolona; w niedzielę nie ma w Londynie ani opery, ani komedii, ani koncertów; nawet karty są zabronione, a położono na to osobliwy nacisk i tylko osoby z wysokich familii, czyli, jak to mówią »ludzie zacnie urodzeni«, grywają w niedzielę. Reszta narodu odwiedza kościół, karczmę i dziewczęta lekkich obyczajów”.
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (39)
Antypapiescy czyściciele Ruch purytański, zwany też nonkonformistycznym, wyodrębnił się z zamiarem „oczyszczenia” Kościoła anglikańskiego z katolickich pozostałości w liturgii i teologii. Z czasem odłączył się od anglikanizmu. Max Weber przypisywał mu znaczne zasługi w uformowaniu „ducha kapitalizmu”. Pisma Świętego, edukację mas, która umożliwi im samodzielne czytanie Biblii, kapłaństwo wszystkich wierzących, prostotę liturgii, wiarę w obowiązywanie starotestamentowego szabatu (przeniesionego wszelako z soboty na niedzielę), odrzucenie rozbudowanej hierarchii kościelnej na rzecz prezbiterianizmu lub kongregacjonalizmu. Propagowali surowy tryb życia, oparty głównie na pracy, modlitwie i samodzielnym studiowaniu Biblii. Kolorowe ubiory, alkohol i wszelkie rozrywki, takie jak hazard czy widowiska teatralne, potępiano jako niemoralne. „Antypapiescy czyściciele” zrodzili się w łonie Kościoła anglikańskiego na fali reform religijnych Elżbiety I (1559). Uznali, że poza zerwaniem z podległością Rzymowi wyznanie nadal pozostało nazbyt „papistowskie”, a za mało biblijne. W istocie bowiem angielska reformacja była wyjątkowa. O ile bowiem w reszcie reformującej się Europy nowe wyznania dokonywały daleko idących zmian w dotychczasowym odczytywaniu chrześcijaństwa, o tyle w Anglii główna zmiana zdawała się polegać na zerwaniu z Rzymem. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę faktyczne motywy utworzenia Kościoła angielskiego (kwestia ożenku króla). Była to więc de facto bardziej nacjonalizacja Kościoła katolickiego aniżeli realna reformacja. Protestanci angielscy – prześladowani w latach 1553–1558 i emigrujący licznie na kontynent – mieli niejedną okazję, aby zobaczyć, jak w innych krajach rozprawia się z kostycznym katolicyzmem
(Grecji i Rzymu). Czynników zła w Kościele gdzie indziej bym się więc doszukiwał, aczkolwiek w reformacji nie chodziło przecież o to, aby chrześcijaństwo czynić bardziej humanistycznym, ale bardziej biblijnym. Z punktu widzenia zasad i „czystości nauki” purytanizm był więc okrutny, ale słuszny. Drugiego źródła degeneracji chrześcijaństwa purytanie upatrywali w jego ścisłym sojuszu z władzą świecką, która ingeruje w wewnętrzne sprawy wspólnoty wyznaniowej. Jednym z centralnych postulatów służących „oczyszczeniu” chrześcijaństwa miała być powszechna dostępność Biblii (konieczna do tego była choćby elementarna powszechna oświata oraz tłumaczenie Biblii na wszystkie języki narodowe) oraz powszechne kapłaństwo wszystkich wierzących. To drugie założenie głosi, że każdy chrześcijanin ma bezpośredni dostęp do Boga – bez klerykalnych przekaźników. Łącznikiem między ludźmi a Bogiem ma być Bóg-człowiek Jezus Chrystus (solus Christus). Rola duchownego (pastora) ogranicza się do kaznodziejstwa i opieki nad zborem. Zgodnie z tym założeniem, każdy, kto staje się członkiem Kościoła chrześcijańskiego, automatycznie otrzymuje święcenia kapłańskie. Prostota biblijna Jezusa jadącego na osiołku była według nich radykalnie niezgodna z wybujałą estetyką katolickich kościołów i nabożeństw. Diabelskimi wymysłami wydawały im się szaty liturgiczne, organy, klękanie, obrazy, rzeźby itd. Odrzucali cały „papistowski przepych
Arcybiskup William Laud
unikali katolickich potraw i księży w dniu Bożego Narodzenia z równym zapałem, co grzechu kłamstwa lub nieczystych myśli. Codzienne życie przebiegało w klimacie bezwzględnego moralizmu, stało się sztywne, bezbarwne i przepojone surową powagą”. Odwiedziwszy Anglię, Wolter tak opisał purytanów: „(...) biedny monarcha musiał cztery razy na dzień wysłuchiwać ich kazań; zabronili mu grać w karty i kazali pokutować; skutek był taki, że król, zbrzydziwszy sobie panowanie nad tymi nudziarzami, wziął nogi za pas niby żak, co ze szkoły ucieka. (...) [Purytanina] cechuje przesadna powaga, mina zawsze kwaśna i nadęta; nosi ogromny kapelusz, a krótki spencerek długą peleryną okrywa; wygłasza kazania przez nos i zowie »nierządnicą babilońską« każde wyznanie, gdzie kilku duchownych jest w tym szczęśliwym położeniu, że posiada po pięćdziesiąt tysięcy funtów renty, albo też gdzie lud jest na tyle poczciwy, iż nie tylko rzeczonych księży ścierpieć
Z kolei wolteriański religioznawca Salomon Reinach tak o nich pisze w „Orfeuszu – Historii powszechnej religii”: „Duch szkocki i purytański, forma oschła i sekciarska protestantyzmu; ci ludzie rozsądni upoili się winem Biblii i mniemali się prorokami Izraela, ponieważ ich cytowali”. Wskazuje tym samym, że choć motywy i założenia ruchu były słuszne i rozsądne, to jednak ewoluowały w fanatycznym kierunku. Nie chodziło więc tutaj o zniesienie inkwizycji, lecz uczynienie jej bardziej biblijną, ale nie mniej okrutną. Lord Macaulay zauważył, że nawet jeśli purytanie potępiali popularne wówczas walki psów z niedźwiedziami, to nie dlatego, że było im żal zwierząt, tylko dlatego, że z oglądania tego rodzaju spektaklu człowiek czerpał nienależną mu przyjemność. W latach 70. XVI wieku purytanie domagali się modelu prezbiteriańskiego lub kongregacjonalistycznego Kościoła. Model prezbiteriański polega na tym, że władzę
23
w kościołach sprawują wybierani przez wiernych starsi (prezbiterzy). Przykładem jest przede wszystkim Kościół Szkocki (państwowy). Kongregacjonalizm (od łac. congregatio – wspólnota) to forma organizacji kościołów protestanckich, której podstawą jest niezależność i autonomia poszczególnych wspólnot. Obecnie krajem o największym odsetku kongregacjonalistów jest Walia; większość z nich należy do Undeb yr Annibynwyr Cymraeg (Unii Walijskich Dyssenterów). W roku 1604 zawiodła ostatnia próba wewnętrznej reformy anglikanizmu. Odtąd purytanie znaleźli się poza oficjalnym i uprzywilejowanym Kościołem. Aby przyspieszyć oczyszczenie Kościoła z „czyścicieli”, król – wespół z arcybiskupem Williamem Laudem – podgrzał atmosferę, modyfikując liturgię i ceremonie kościelne w sposób, który był przez ówczesnych odbierany jako jeszcze mocniejsze upodobnienie anglikanizmu do katolicyzmu. Polityka ta oczywiście spowodowała wzmocnienie oporu purytanów, a eskalacja prześladowań wzmagała tylko ich fanatyzm. Angielscy dysydenci, jak z czasem zaczęto traktować purytanów, nie mieli dostępu do zawodów, które wymagały prawowierności. Dzięki temu walnie przyczynili się do powstania wielu nowych gałęzi gospodarki. Zdominowali handel zagraniczny (eksport i import) oraz chętnie osiedlali się w Nowym Świecie. Wraz z rozkwitem transatlantyckiego handlu z Ameryką purytanie w Anglii stawali się stosunkowo bogaci. Z drugiej strony, klasy rzemieślnicze stawały się w coraz większym stopniu purytańskie. W wyniku tych tendencji w wojnie domowej (1642–1651) z kwestiami religijnymi ściśle splotły się kwestie ekonomiczne i polityczne. W okresie tym purytanie pod wodzą Cromwella stanowili w Anglii kościół rządzący i państwowy. Nie zdołał on jednak zachować spójności i wkrótce rozpadł się na różnorodne ugrupowania, wzajemnie się wyklinające. Kiedy w latach 40. XVII w. purytanie tworzyli większość w parlamencie angielskim, stanowili prawa odpowiadające ich rygorystycznej moralności: za przeklinanie, bluźnierstwo czy zerwanie małżeństwa groziła kara więzienia lub nawet śmierci. Przestrzeganie postu było kontrolowane równie ściśle, jak zaniechanie wszelkich uroczystości w Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Podobne zasady obwiązywały w północnoamerykańskiej kolonii Massachusetts, gdzie rządzili bliscy prezbiterianom kongregacjonaliści. Utworzyli tam „wyznaniowe państwo policyjne” (tak określa je John Haught, współczesny teolog z Georgtown), w którym wszelkie odstępstwa religijne karane były chłostą, pręgierzem, zesłaniem, powieszeniem, odcięciem uszu lub przebiciem języka za pomocą rozgrzanego do białości żelaznego pręta. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Antyrakowa terapia doktora Gersona (cz. 2) Terapia dra Gersona będąca głównie procesem detoksykacji organizmu i przywrócenia mu stanu homeostazy, czyli równowagi wewnętrznej, jest ciekawą propozycją dla wszystkich szukających niekonwencjonalnych sposobów leczenia. Warunkiem prawidłowo przeprowadzonej terapii jest dieta wykluczająca sód oraz spożywanie dużej ilości potasu. Ułatwia to i przyspiesza trawienie. W niewielkim stopniu stymuluje metabolizm, w większym stopniu natomiast pobudza eliminację substancji trujących i produktów pośrednich przemiany materii. Ilość kalorii jest mniejsza i organizm trawi każdy posiłek szybciej. Dieta Gersona jest naturalna, wysoko witaminowa, bogata w płyny, minerały, enzymy i inne substancje bioaktywne, uboga w tłuszcz. Pragnę jednak przestrzec wszystkich, że dietę i inne zalecenia kuracji Gersona należy wykonywać pod kontrolą doświadczonego lekarza! Świeże soki (nie z kartonów!) wypijać natychmiast po przygotowaniu. Enzymy oksydacyjne w ciągu pół godziny tracą do 60 proc. aktywności pod wpływem tlenu z powietrza, światła i temperatury. Nawet soki przechowywane w lodówce pod przykryciem nie zachowają wszystkich swoich wartości. Enzymy zawarte w sokach potrafią utlenić się w ciągu kilkunastu minut, tracąc najważniejsze składniki. Do wyciskania soków nie nadają się popularne elektryczne sokowirówki, ponieważ dodatni ładunek elektryczny, który powstaje w środku urządzenia podczas odwirowywania soku, niszczy skutecznie wszystkie enzymy oksydacyjne w nim zawarte i sok nie ma już właściwości leczniczych w konfrontacji z nowotworem, a nadaje się jedynie do ugaszenia pragnienia. Najlepiej zatem użyć specjalnych prasek do wyciskania owoców lub je przecierać na szklanej tarce i wyciskać przez płótno. Oprócz soków wszystkie zalecane owoce zjadać w dużych ilościach na surowo lub w postaci przyrządzonego samodzielnie musu (wykluczone są musy z puszek i słoików). Łatwiej strawne są gruszki i śliwki uduszone. Można
też spożywać owoce duszone we własnym soku, albo jeść suszone owoce – jednak tylko te, które samodzielnie się wysuszyło. Gotowe suszki są zwykle siarczanowane. Najlepsze owoce to jabłka, pomarańcze, mandarynki, morele, winogrona, brzoskwinie, banany, grejpfruty, gruszki, cytryny, czereśnie, porzeczki, melony. Surowce muszą pochodzić z upraw ekologicznych lub po prostu z czystych terenów wiejskich. Ilość spożywanych potraw i soków jest dowolna, możliwie największa.
Jednak chory organizm „bombardowany” życiodajnymi eliksirami nie będzie w stanie wydalić wszystkich toksyn bez naszej pomocy. Konieczna jest lewatywa – procedura medyczna mającą antyczne korzenie. Hipokrates, grecki ojciec współczesnej medycyny, zalecał lewatywy na wiele schorzeń już 2600 lat temu. Lewatywy z kawy Są najbardziej zaskakującym, a nawet dziwacznym elementem terapii Gersona. Faktem jest, że bez tego prostego narzędzia odtruwającego organizm terapia nie działa. Dlaczego lewatywy z kawy są takie ważne? Pacjent, który rozpoczyna terapię Gersona, po dotychczasowym złym odżywianiu się ma już zgromadzone w wątrobie znaczne ilości toksyn, m.in. z dodatków do żywności, resztek pestycydów
i pozostałej chemii stosowanej w rolnictwie, leków itp. Wszystko to blokuje jego wątrobę, wpływa negatywnie zwłaszcza na jej przyswajalność. W efekcie wątroba nie może poradzić sobie z nowymi toksynami wypartymi z komórek przez dostarczone im odżywcze substancje z owoców. Jeżeli nie zostaną szybko usunięte, toksyny te mogą prowadzić nawet do zagrażającego życiu samozatrucia organizmu lub śpiączki wątrobowej. Stąd olbrzymia rola silnej detoksykacji za pomocą częstych lewatyw z kawy, które są podstawą terapii.
utrzymał wlew w sobie przez ok. 15 minut. Wlewy wykonuje się minimum 5 razy na dobę lub częściej, w zależności od stanu pacjenta i szybkości wchłaniania przez organizm guzów nowotworowych.
Sposób przygotowania lewatywy: 3 czubate łyżki stołowe mielonej kawy zalewamy 1 litrem wody (woda nie może być Lewatywa znana była już w starożytności chlorowana, najlepiej użyć naturalnej wody mineralWszystkie lewatywy najlepiej nej niegazowanej). Gotujemy przyjmować, leżąc na prawym bomniej więcej 3 minuty, następku z kolanami podciągniętymi do nie zmniejszamy ogień (by ustabrzucha. (Inne możliwości: w pozyło wrzenie) i gotujemy jeszcze cji kolankowo-łokciowej albo w popod przykryciem przez 15–20 zycji Trendelenburga – miednica wyminut. Po określonym czasie żej, głowa niżej; wtedy po wpuszzdejmujemy napój z ognia, odczeniu wlewu położyć się na pracedzamy i gdy napar uzyska temwym boku.). Do lewatyw używamy peraturę ciała, dokonujemy wlewlewnika o poj. 2 litrów, dostępnewu doodbytniczego. Wskutek tego w aptekach lub sklepach medyczgo przewody żółciowe ulegają nych. Końcówkę wlewnika posmaotworzeniu, a praca wątroby jest rować wazeliną lub kremem. Wlepobudzona, dzięki czemu nastęwać powoli, inaczej jelito zareagupuje lepsze wydalanie toksyn. je kurczem. W razie dyskomfortu Wskazane jest również, by pacjent zamknąć kranik i odczekać, aż
Zestaw do wykonywania lewatyw
przejdzie. W trakcie wlewania głęboko oddychać, aby roztwór zassał się do jelita. Starać się utrzymać w sobie 10–15 min. Nie przewracać się z boku na bok. Jeśli po kwadransie nie ma parcia, trzeba wstać i poruszać się normalnie, póki parcie nie wystąpi. Jeśli nie uda się wytrzymać 10–15 minut, nie szkodzi. Przy kolejnych lewatywach będzie lepiej. Powtarzać lewatywę codziennie 4–6 razy na dobę przez pierwsze 2 tygodnie, później rzadziej. Stosowanie lewatyw, które wypłukują elektrolity i inne minerały, trzeba równoważyć piciem soków. Pijąc soki przy niestosowaniu lewatyw narażamy się na uszkodzenia wątroby z marskością włącznie.
Poza terapią same lewatywy można stosować w razie poważnych bólów, nudności, napięcia nerwowego i depresji. Pomagają one też na kurcze, ból przedsercowy i trudności wynikające z nagłego odstawienia leków uspokajających. Lewatywy są konieczne przy braku spontanicznego wypróżnienia. Oprócz stosowania diety Gersona można spożywać niewielkie ilości innych produktów lekkostrawnych, niesolonych i niesłodzonych. Powinniśmy także zrezygnować – niezależnie od terapii – z korzystania z kuchenek mikrofalowych, szybkowarów, naczyń i sztućców aluminiowych. Należy wyeliminować z naszego otoczenia rozpuszczalniki, aerozole, wykładziny dywanowe (mogą być dywaniki bawełniane nadające się do prania), podłogi na kleje formaldehydowe, świeże farby, insektycydy, pestycydy, farby i utleniacze do włosów, kosmetyki, dezodoranty i antyperspiranty (hamują wydalanie przez skórę). Czytelników zainteresowanych terapią dra Gersona odsyłam do książki autorstwa Charlotte Gerson i Beaty Bishop pod tytułem „Terapia doktora Gersona” lub na polskojęzyczną stronę: www.terapiagersona.com.pl. W przypadku wątpliwości proszę dzwonić: 042 630–73–27. dr ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
To Bóg zatrząsł Haiti Jeśli rację mają tzw. duchowni, że to Bóg zesłał na ludzi potop, pożogę Sodomy i Gomory, rzeź Jerycha, a teraz hekatombę Haiti, to podczas Sądu Ostatecznego musi zostać powołany jakiś Trybunał Praw Człowieka, by osądzić Jego zbrodnie przeciw ludzkości. Potop. To nietrudno sobie wyobrazić. Strugi wody lejące się z nieba. Wzbierające rzeki, morza, oceany. Przerażeni ludzie szukający skrawka suchego lądu. Matki tulące maleńkie dzieci, staruszkowie, którym fala wdziera się do płuc wraz z ostatnim oddechem. Potem już tylko cisza i ciała pływające w praoceanie. Rozdęte gnilnym procesem brzuchy i smród, którego nie ma już kto poczuć. Milion zamordowanych? Miliard? Cóż takiego zrobili? Popełnili okropne przestępstwo niespodobania się Jemu. Nawet sześciotygodniowa Miriam w brzuszku swojej mamy. Nawet ślepy i głuchy jak pień niedołężny starzec Aron. Kamera stop. Cięcie. Klaps. Następne ujęcie. Dwie tektoniczne płyty: karaibska i północnoamerykańska nacierają na siebie. To już zdarzało się nieraz, ale nigdy tak dramatycznie nagle i tak potężnie. Ziemia już się nie trzęsie – ziemia skacze i ucieka spod nóg tłumom przerażonych, obłąkanych strachem Haitańczyków. Jedni miażdżeni są przez zaciskające się szczeliny, do których wpadli, innym ich własne domy spadają na głowy. Cały świat się wali, ryczy, wyje i umiera. A później cisza. Dwieście tysięcy gardeł wypełnionych gruzem zamarłe w niemym krzyku.
Co ma z tym wspólnego Bóg? Przecież po potopie oświadczył, że już nie będzie w ten sposób, masowo karał ludzi. Wygląda na to, że 12 stycznia 2010 roku o godzinie 16.53 zmienił zdanie i na memento dla ludzkości wybrał chyba najbiedniejszy kraj świata. Jedyny kraj, w którym ludzie jedzą ziemię. A dokładnie glinę, którą z braku wystarczającej ilości mąki dosypują do pieczonych na blasze placków. Czemu to dosięgło właśnie ich? Przecież Bóg ma podobno swój własny plan, swoją opatrzność. No to dlaczego właśnie ci biedacy? Żeby mniej bolało? A może ja Stwórcę niepotrzebnie oskarżam? Bezpodstawnie niewinnego oczerniam? Cóż, może i tak być... Niespecjalnie znam się na boskich sprawach, ale są przecież od tego prawdziwi eksperci. Ot, taki na przykład Pat Robertson... Jeden z najsłynniejszych teologów i kaznodziejów chrześcijańskich tuż po trzęsieniu ziemi powiedział: „Coś zdarzyło się dawno temu na Haiti i ludzie może nie chcą o tym mówić. Oni zebrali się razem i zawarli pakt z diabłem. Powiedzieli: Będziemy ci służyć, jeśli uwolnisz nas od Francuzów. To prawdziwa historia”. Wielebny zauważył, że diabeł dotrzymał słowa, bo przegnał kolonialistów Francuzów, ale... „od tego czasu kraj ten nawiedzały kolejne katastrofy, co jest boską, dziejową sprawiedliwością” (sic!). Czy trzeba jednak szukać ekspertów od Pana Boga na antypodach? Nie. Jeszcze lepszych niż Robertson specjalistów od tłumaczenia
łoscy historycy odnaleźli nowe, nieznane dokumenty, które potwierdzają sympatię Piusa XII dla nazistów i jego świętą cierpliwość dla smrodu bydlęcych wagonów wywożących Żydów z Rzymu do Auschwitz. Dlatego właśnie zostanie świętym?
W
Jego postępowania mamy u siebie. Cztery dni po haitańskiej hekatombie katolicki portal Fronda (jego szefem jest hołubiony przez media Terlikowski) pisał tak: „Od chwili, gdy dotarły pierwsze informacje o trzęsieniu ziemi na Haiti, nieodparcie przychodzi na myśl pewien ścisły związek między Nowym Orleanem (Katrina) i obecnym trzęsieniem ziemi na Haiti. Związek tak ścisły, że wbrew logice każe mi się zastanawiać nad definicją słowa »przypadek«. Zarówno Nowy Orlean, jak i Haiti są największymi w regionie, jeśli nie na świecie skupiskami wyznawców voodoo – okultystycznego kultu przez wielu nazywanego kultem demonów (...). Wielu Haitańczyków uznawanych za katolików praktykuje magię, nosi amulety voodoo czy uczestniczy w ceremoniach, które z nazwy są chrześcijańskie, a w istocie odnoszą się do bóstw voodoo. Tak jest w przypadku corocznej pielgrzymki do wodospadu Saut d’Eau. Gdzie pielgrzymi obnażeni do połowy dokonują rytualnego obmycia, wierząc, że z wodami wodospadu zstępuje na nich bogini Erzulie – patronka czarownic i prostytutek. Czy zatem należy wyśmiać i zakrzyczeć tych wszystkich, którzy próbują w tych wydarzeniach dopatrzeć się czegoś więcej niż tylko kataklizmów i straszliwych ludzkich tragedii? Może czasem wypada spojrzeć na wydarzenia dziejące się w świecie z trochę innej niż racjonalistyczna perspektywy i uświadomić sobie, że nic nie dzieje się przypadkiem. W każdym wydarzeniu,
krótka, ale na szczęście nie aż tak bardzo, by nie pamiętać czynów sprzed nieco więcej niż pół wieku. Nie ma miesiąca niemal, aby na światło dzienne nie wychodziły kolejne dokumenty kompromitujące nieżyjącego pupila żyjącego papieża. Tak stało się i teraz.
Patron nazistów Ratzinger z całą pewnością nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, na przykład betlejemską, tylko pod jakąś pechową. Czego się nie dotknie – spieprzy. Wykład w Ratyzbonie o islamie – tragedia; przywrócenie lefebrystów na łono Krk – makabra; zapowiedź wyświęcenia papieża Piusa XII – katastrofa. I to katastrofa, która będzie eskalować i może więcej złego zrobić Kościołowi niż wszystkie jego afery pedofilskie razem wzięte. Zdecydował bowiem Benedykt XVI, że z łotra – lub choćby tylko z cynicznego konformisty – zrobi świętego. Co prawda pamięć ludzka bywa
Dwaj włoscy historycy – Mario J. Cereghino i Giuseppe Casarrubea – odnaleźli dokumenty, po opublikowaniu których Pius XII (Eugenio Maria Giuseppe Giovanni Pacelli) powinien zostać niezwłocznie przetransportowany windą z nieba (o ile tam jakimś cudem jest) do piekła – i to do karnej kompanii. Jeden z dokumentów to stenograficzny zapis spotkania Pacellego z ambasadorem USA przy Watykanie Haroldem Tittmannem. W rozmowie dyplomata poruszył kwestię wstrząsających scen łapanki ponad tysiąca rzymskich Żydów (dzień wcześniej) oraz wywózki
nawet tym najbardziej tragicznym, można odnaleźć przesłanie skierowane do tych, co ocaleli. To nasz wybór czy tego chcemy, czy zamkniemy uszy i oczy. Pan Bóg ma prawo do karania, szczególnie tych, którzy w pełni świadomie oddają się satanistycznym kultom lub współpracują z siłami zła, wprowadzając je nawet do prawodawstwa (np. homoseksualizm, in vitro, rozwody). Zatem podobnych wydarzeń możemy się spodziewać wobec szczególnie przegniłej moralnie konstrukcji, jaką jest Unia Europejska!!!”. No pięknie! Warto powyższy fragment przeczytać raz jeszcze. I jeszcze raz. I jeszcze... Do znudzenia. Po to, aby zrozumieć, jak wygląda prawdziwy demon. Stokroć potworniejszy od voodoo. Demon pogardy człowieka dla innego człowieka. Zastanawialiście się kiedyś, kim był ten, który wrzucał do komór gazowych Auschwitz puszki z cyklonem B? A jaką twarz miał projektant pieców krematoryjnych? Uśmiechał się, gdy obliczenia się udawały i denerwował, jeśli żona przypaliła obiad? Zacni, mili ludzie otoczeni gromadką rumianych dzieci. Oni tylko na chwilę zamieniali się w demony. Od godz. 8 do 16. Później kochali i byli kochani, grali w kręgle i pili drinka na balkonie. Potem szli spać, by znów rano wstać do ciężkiej pracy. Myślę, że byli tak samo przyzwoitymi obywatelami, dobrymi ojcami i mężami jak autor cytowanych słów z Frondy – w jakiś sposób ich spadkobierca. I „potomek”
ich do obozu Auschwitz i „spodziewał się poruszającej reakcji papieża”. No i doczekał się poruszenia namiestnika Chrystusa, który rzeczywiście się zdenerwował, ale... działaniem „komunistycznych band stacjonujących wokół Rzymu”. Tak Pius XII określił włoski, antyfaszystowski ruch oporu! Antyhitlerowska partyzantka to – zdaniem papieża – bandyci. Indagowany w kwestii holokaustu Pacelli zdenerwował się po raz wtóry i oświadczył amerykańskiemu dyplomacie, że „Niemcy szanują państwo watykańskie i własność Stolicy Apostolskiej w Rzymie, ponadto niemieckie dowództwo wydaje się dobrze nastawione wobec Watykanu”. A przecież własność i spolegliwość władzy to dla Watykanu dwa największe skarby, nieprawdaż? Historycy odnaleźli też dokument kolejny. Pochodzi z 10 listopada 1944 roku i jest sprawozdaniem z rozmowy papieża z ambasadorem brytyjskim D’Arcym Osbornem. Do spotkania tego doszło dokładnie w czasie, gdy oddziały SS dokonały ludobójstwa na przeszło 400 tysiącach węgierskich Żydów. Gdy ambasador błagał o reakcję, ba, wręcz śmiał zażądać od Piusa XII zdecydowanego potępienia
25
płka Paula Tibbetsa, który 6 sierpnia 1945 roku dwie sekundy po godzinie 8.16 nacisnął guzik w kokpicie samolotu „Enola Gay”, aby Bóg pod postacią bomby „Little Boy” (mały chłopiec) mógł w Hiroszimie wymierzyć swoją „boską sprawiedliwość”. Kilka dni temu, 25 stycznia, na łamach „Washington Post” słynny filozof Richard Dawkins napisał te oto niesamowite słowa: „Umysł religijny nerwowo poszukuje ludzkiego znaczenia w naturalnych zdarzeniach. Dla niego indonezyjskie tsunami było karą za prostytutki w barach dla turystów, huragan Katrina to zemsta Boga na Nowym Orleanie za gejów i lesbijki (...). Tragedia na Haiti musi więc być zapłatą za ludzkie grzechy (...). Szanowny, nowoczesny, teologicznie wyrafinowany chrześcijaninie: cała Twoja religia jest oparta na obsesji grzechu, obsesji kary i pokuty (...). Wyznajesz ideę, że głównym celem inkarnacji Jezusa było poddanie się torturze w roli kozła ofiarnego za grzechy całej ludzkości, przeszłe, obecne i przyszłe, poczynając od grzechu Adama, który (jak dobrze wie każdy współczesny teolog) nigdy nie istniał (...). Wykształcony apologeto, jak możesz ronić chrześcijańskie łzy, gdy cała twoja teologia jest jednym długim celebrowaniem cierpienia, cierpienia jako zapłaty za »grzech« lub cierpienia jako pokuty za niego? Możesz płakać za Haiti tam, gdzie nie czyni tego Pat Robertson, ale przynajmniej on w swojej prostackiej ignorancji paplającego idioty trzyma zwierciadło, w którym odbija się szpetota chrześcijańskiej teologii”. Tylko chrześcijańskiej? Każdej teologii, Panie Profesorze Dawkins. Pół biedy, jeśli jest to tylko szpetota. Gorzej, gdy z opium dla mas powstaje masa krytyczna. Pogardy! MAREK SZENBORN
bestialstwa nazistów, usłyszał, że „jeżeli do potępienia w ogóle dojdzie, to będzie ono wyłącznie anonimowe”! W zamian papież zaproponował, że może publicznie potępić „bestialstwa, jakich dopuszcza się Armia Czerwona”. Na takie dictum brytyjskiemu dyplomacie opadła szczęka. Później przerażony wyprosił u Pacellego, aby zrezygnował z tego zamiaru, bo „mogłoby to być fatalnie zrozumiane przez antyhitlerowską koalicję aliantów”. Ta rezygnacja z potępienia Armii Czerwonej musiała papieża naprawdę dużo kosztować, więc pewnie dlatego właśnie Benedykt XVI uznał heroiczność jego cnót. A może ta heroiczność polegała na tym, że Pius XII był chorobliwie wręcz wyniosły i pyszny, nawet w porównaniu z dawnymi „cesarzami” Watykanu. Do służby – z wyjątkiem swojej zaufanej niemieckiej zakonnicy Pasqualiny – odnosił się z pogardą. Jako ostatni papież kazał się nosić w lektyce, w odróżnieniu od swego następcy – przyjaznego ludziom Jana XXIII. Wkrótce B16 wyniesie Czcigodnego Sługę Bożego Piusa XII na ołtarze. W ten sposób nazistowscy ludobójcy będą mieli swojego patrona. JOANNA GAWŁOWSKA
26
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
RACJONALIŚCI bywatel małego kraju” to rozmyślania Ewy Lipskiej na temat ludzkiej kondycji w chwilach przełomu. Intelektualnego? Wartości? Transformacji? Pewnie wszystkiego po trochu. Szczególnie istotne dziś jest ostatnie pytanie wiersza.
„O
Okienko z wierszem Obywatel małego kraju urodzony nierozważnie na skraju Europy powołany zostaje do rozmyślań o wolności. Jako rezerwista nigdy się nad tym nie zastanawiał. Przerywa poranne karmienie wieloryba. Wertuje słowniki. Parę razy w życiu przejeżdżał przez wolność tranzytem. Czasami zjadał lunch i wypijał szklaneczkę soku pomarańczowego. Czasami były to stacje kolejki podziemnej. Czarne rękawy tuneli. Wagoniki nad przepaściami. Zawsze jednak wracał. Do swojej kolekcji wielorybów. Do postępowej pralni chemicznej która odznaczona została właśnie ekspresowym orderem. Do wielkich agencji dementujących ogólną sytuację meteorologiczną. Do przejęzyczeń zapowiadających wielkie przemiany. Do swoich osobistych obszarów wolności po których spacerował w kamizelce ratunkowej z przewieszoną przez ramię apteczką pierwszej pomocy. Te przestrzenie spotykają go w nocy. Goni go strach w czarnej męskiej rękawiczce. W końcu ukazuje mu się zorza polarna. Zostaje powieszony przez samego siebie na placu defilad. Co wybrał? – zapytuje siebie. Mniejszą niedorzeczność czy jeszcze większy problem?
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
Marcin Kunat Józef Ziółkowski Zdzisław Moskaluk Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Bożena Jackowska Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0 tel. 0
508 543 629 607 811 780 503 544 855 604 939 427 607 708 631 692 226 020 501 760 011 667 252 030 606 870 540 502 443 985 691 943 633 606 681 923 609 770 655 512 312 606 61 821 74 06 510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Zmiętoszona konstytucja Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. 13 rozdziałów poprzedzonych preambułą. Rodziła się w bólach kompromisu. Ostateczny kształt nie zachwycił nikogo poza autorami, ale też nikogo szczególnie nie oburzył. Biskupom, choć chcieli gromnicę, zapalono świeczkę, racjonalistom – ogarek. Każda ze stron miała nadzieję, że niejednoznaczne sformułowania dadzą się interpretować po jej myśli. Trybunał Konstytucyjny rozstrzygał po swojej. Wszystko zależało od składu sędziowskiego, a ten był emanacją politycznego układu w Sejmie. Ponieważ lewica nigdy nie miała większości, trybunalskie wyroki zazwyczaj były prawoskrętne i biskupobojne. Naginanie konstytucyjnych zapisów do potrzeb partii i kleru odbywało się skutecznie, a przy tym w białych rękawiczkach. Toteż politycy nie występowali z postulatami zmian w ustawie zasadniczej. Wyłom nastąpił w 2006 roku. Prawicowcy, podpuszczeni przez Kościół, zgłosili postulat wprowadzenia zapisu o ochronie życia „od poczęcia do naturalnej śmierci”. 13 kwietnia 2007 roku projekt nowelizacji konstytucji został odrzucony. Wymiernym skutkiem było odejście w polityczny niebyt kilku posłów. Z Markiem Jurkiem na czele. Premier Donald Tusk, nauczony ich smutnym doświadczeniem, o zmianach w konstytucji wprawdzie kilkakrotnie napomykał, ale do zgłoszenia jakiegokolwiek projektu się nie posunął. Przynajmniej na razie. Najbardziej
chciał pozbawić Sejm połowy posłów, prezydenta – kompetencji, a wyborców – rzeczywistego wyboru. Natomiast nie chciał skończyć. Nie tylko jak Jurek, ale w ogóle. Ostatnio najsilniejszą niechęć objawił do zakończenia misji premiera. Nawet na rzecz prezydentury. Postawa ta nie rokuje ani szybkich, ani radykalnych zmian w ustawie zasadniczej. Jednakże kilku posłów PO bezwiednie działa na rzecz takiej zmiany. Poseł Sekuła, namaszczony przez Tuska na przewodniczącego hazardowej komisji śledczej, rozmawiając z krzesłami, wprowadza nie tylko nowe kanony do polityki. Gdyby był szefem komisji konstytucyjnej, najprawdopodobniej wpisałby do konstytucji prawa mebli. Przynajmniej tych, które mają nogi. W końcu wielu polityków też nie ma głowy, a przynajmniej nie nadużywa. W odróżnieniu od wulgaryzmów, alkoholu, narkotyków, hazardu, seksu i gry w golfa. Wyższość krzeseł polega na całkowitej abstynencji i milczeniu. Gdyby Tusk na ministra sportu wziął stół, nawet do ruletki, a szefem posłów PO zrobił klubowy fotel, w ogóle by nie doszło do afery hazardowej. I prezydencki stołek miałby pewniejszy. Zresztą po zmianie konstytucji à la Sekuła stołek ten w ogóle mógłby być nieobsadzony i samodzielnie pełnić honory głowy państwa. Po ograniczeniu prezydenckich kompetencji – już bez najmniejszych trudności. W Brukseli też by nie było problemów, bo stołek nie musi mieć krzesełka do siedzenia.
W kierunku wskazanym przez Sekułę idzie platformerski projekt ustawy o parytetach. Gwarantuje mężczyznom i kobietom po 30 proc. miejsc na listach. Z chwilowego braku trzeciej płci pozostałe 40 proc. mogłoby być dla sejmowych foteli. W ten sposób liczba posłów osobowych, czyli pobierających apanaże, zmniejszyłaby się z 460 do 276. Byliby wybierani na dotychczasowych zasadach. Za to w jednomandatowych okręgach bez kwasów wybieralibyśmy fotele. Pomarańczowe – PO, czarne – PiS, czerwone – SLD, zielone – PSL. Spełniłoby się marzenie premiera Tuska o mniejszym i marszałka Komorowskiego o mniej upierdliwym Sejmie. III RP, jako pierwszy kraj z prawami dla mebli, znalazłaby się w awangardzie. Wprawdzie głupoty, ale i tak mniejszej niż zafundowana przez Trybunał Konstytucyjny. Połowa jego sędziów postanowiła ograniczyć obywatelom RP prawa człowieka. Uznano, że prawo powinno działać wstecz, opierać się na domniemaniu winy i zasadzie odpowiedzialności zbiorowej oraz karać za pracę w nieodpowiednich miejscach i w niewłaściwym czasie. Według nich, polska konstytucja takie postulaty już zawiera, ale nie expressis verbis. Oczywiście, prościej zmienić posła Sekułę i tych siedmiu wspaniałych, ale polska prawica nie lubi iść na łatwiznę. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Alicja w krainie Temidy Alicja Tysiąc nie dostanie na razie odszkodowania od „Gościa Niedzielnego”. Gazeta nie chce ponieść odpowiedzialności za zniesławienie i próbuje odwołania w sądzie. We wrześniu ub. roku katowicki sąd zdecydował, że „Gość Niedzielny” ma przeprosić Alicję Tysiąc oraz wypłacić zadośćuczynienie w wysokości 30 tys. zł. Poszło o serię artykułów na łamach gazety, w których autorzy, a głównie red. naczelny ks. Marek Gancarczyk, komentowali zwycięstwo Alicji w Strasburgu. Padły sugestie, że chciała zabić swoje dziecko, a nawet dopuszczono się porównania z nazistowskimi Niemcami. Sąd uznał, że w tekstach były słowa napastliwe, obraźliwe i pogardliwe. Tyle że „Gość Niedzielny” nie zgodził się z wyrokiem, określając go jako „rażąco niesprawiedliwy”. Zdaniem gazety, w tekstach nie było nic złego, a obraźliwe słowa kierowane do Alicji w rzeczywistości... nie miały jej obrażać. 19 lutego w katowickim Sądzie Apelacyjnym odbędzie się rozprawa odwoławcza. Zapowiada się kolejny bój nie tylko stron, ale także ich zwolenników. Na sali na pewno pojawi się skrajna prawica i zwolennicy ks. Gancarczyka. Ale będą też osoby walczące o godność Alicji. „Znów staniemy u boku Pani Alicji Tysiąc, by ją wspierać i bronić. Jako ojcowie i matki, nie pozwolimy, by w imię domniemanej religijnej wolności szargano dobre imię Pani Alicji i jej rodziny. Dla nas najważniejszy jest człowiek i jego prawo do samodecydowania, a nie demagogia czy religia” – zapowiada Dariusz Lekki, przewodniczący oddziału RACJI Polskiej Lewicy w Katowicach. Razem z Alicją będzie także, jak zawsze dotąd, Teresa JaFot. R.P. kubowska, przewodnicząca partii. O ile na sali sądowej będzie ograniczona liczba osób, o tyle przed rozprawą miejsca dla tych, którzy chcieliby wyrazić solidarność z Alicją Tysiąc, nie zabraknie. RACJA PL zachęca do udziału w pikiecie przed sądem 19 lutego, przed godziną 10, obok Sądu Apelacyjnego przy al. Korfantego 117. Pikieta odbędzie się oczywiście, jeśli nie zabronią jej władze miasta. DP
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
– Panie kierowniku, chciałbym panu zakomunikować, że ożeniłem się wczoraj... – Gratuluję! Bardzo cenię sobie żonatych współpracowników. Zawsze chętniej zostają w biurze po godzinach pracy... ! ! ! Modlitwa kobiety przed posiłkiem: – I spraw, Panie Boże, by te wszystkie kalorie poszły w cycki! 1
W
8
L
34
S
88
A 16
S
49
S
21
Ł
32
D
KRZYŻÓWKA Poziomo: 1) łączy się z telewizorem, 5) skoro powstała z żebra Adama, tej części ciała Ewa nie miała, 8) to z pewnością się nadaje, 10) nudziarz jej nie zmienia, 11) rzuca światło z palmy, 14) ta rodzina nie zapomina, 15) las, ale nie u nas, 16) jednym mówię krótko, 18) proszek do tonowania, 19) przed Rokitą, 21) stary na pewno się nie rozwiedzie, 22) biznes z klubem z Mediolanu, 23) była taka ład(n)a, 25) może piec, 26) dla złodziei w Bukareszcie, 29) taki kraj jest tylko jeden, 30) wrzaski z Ameryki, 32) na jego widok szczęka opada, 33) dopinguje mocniej niż kibice, 34) na wszelki wypadek się zachowuje, 38) kraina pingwina, 42) samolotem – tam i z powrotem, 43) torba zaplanowana, 44) po nim, jak po zerwaniu, para istnieć przestanie, 49) na co są drzwi położone vis-à-vis?, 54) by dożyć starości, ma unikać żaków, 56) tygodnik na płaszczyźnie, 57) znak firmowy logopedy, 58) znajduje się w Saragossie, 59) po burzy duża, 63) narkotyczna prędkość, 65) naturalne środowisko żurawi, 68) niepozorny, a umie dokręcić śrubę, 69) Atlas też nią jest, 70) starszy od jury, 71) haruje jak dziki, 72) stawia się przed wejściem, 73) nawet on bywa kontrolowany, 74) jaka kuchnia sprawdzi się na murawie?, 75) pracuje w szkole bez dyplomu, 76) granica spłukania, 77) nazywana po imieniu, 78) cis z kantu, 79) kontrola w salonie Audi. Pionowo: 1) tak się mówi, 2) nie lada parada, 3) chroni opata, patrząc nań przez chmury z góry, 4) tam się stara myje, 5) najwyższy w cerkwi, 6) hulaj dusza ku czci Bachusa, 7) zwykle leży na brzuchu, 8) podpora seniora, 9) skrzeczy na widok ładnych rzeczy, 12) wynalazca – w telegraficznym skrócie, 13) czerwony od urodzenia, 17) rzepa lub kalarepa, 20) gimnastyka przy głośnikach, 23) za skórę zalewane, 24) malarz bilonu, 27) wystrzały śmiechu warte, 28) klimatyczna jest też, 29) łatwopalny składnik śmietany, 31) kawa dla inkasenta, 35) pełen miodku w środku, 36) kumpelka świderka, 37) sport (mo)torowy, 39) 1:1, 40) zakopany w czasie pokoju, 41) piki są do niej podobne, 44) zamek bez wież, 45) grzbiet przy grzbiecie tam znajdziecie, 46) powrót na tarczy, 47) schronienie w Brazylii, 48) lekarskie sięganie, gdzie wzrok nie sięga, 49) przepustka do małego fiata, 50) Słowacy to wzięli za dobrą monetę, 51) robota przy kotach, 52) kolega Diego de la Vega, 53) fregata po latach, 55) źródło wyrwania zdania, 56) na tym przodku węgla brak, 60) wspiera partyjnego lidera, 61) każdy by na niej marzył o wolności, 62) służył Rosjanom do mierzenia szyn, 64) małpa z PIT-em, 65) koniecznie zobacz go w Casablance, 66) wręczenie na talerzu, 67) wyliczanka.
94
O
38
E
N
S
78
P
O
S
31
W
T
K
81
S
R
T
O
R
E
D
Ż
22
O
Z
27
P
T
23
R 22
I G
I
A
G
Ś
Ć
N
38
J
7
G
A
50
56
19
T
E
R A
86
31
K
I
A
A
T
A
A
R
E
S
R
B
25
K N
R
75
46
A
P
O
A
73
Ł
R
T
Y 75
W
82
61
U
6
M
47
L
A
Z
Y L
Ż
95
E
A
S 73
67
10
A
G
O 63
87
A
U
71
P
E
E
S
P
I
P
93
O
98
M
A
55
N
O
Ł 33
R
R
O
76
O
90
P
42
79
A
D
M
I
I
A C
97
27
S
D
O G
R
Y
R
K
U
32
19
L
Y
I
39
66
D
68
A
A
N
77
15
S D
A
Z
69
N
I
41
61
K
D 52
Z
53
R
53
A
Ł
A Ó
4
J
13
B
O
66
67
W
A
43
Y 72
E
K
30
I Z
T
K
41 59
28
A
R
R
A 77
A U
5
Z
O
E
72
C
64
S B
P
T R
65
52
A
T
51 1
Z
Z
T
T
83
8
A
E
S
A
74
T
76
B
D 69
P
54
K
46
E
P
44
63
64
50
A
W
A
U
E
92
O
T
79
56
58
K
I
Z
Z
71
U
R
R
S
S
96
N
T
K
Y
P
D
E
60
Z
78
K
N Ę
49 29
N
48
A
I
N
48
I
55
O
62
R
Ź
80
57
Ę O
58
K
16
N
Z
W
89
R
E
40
K
43
62
A 68
K 70
2
R
A 60
28
13
P
O
Ż
O
G
85
I 39
P
Ó
E Ę
M
O
45
N
12
O 20
11
26
40
Ó
A
M
37
A
24
35
L
33 57
7
11
Y Y
H
17
O
70
C
K
A
3
R
Ś
N
A
30
O
20
E
I
A
N
A
P
A T
E
6
Ę
15
74
N
9
25
E
Y J
14
R
A 37
99
D
26
Ł
T
L
29
E
Y
36
A
65
A 18
A
Z T
I
I
A
U
45
K
A 59
47
10
5
M
K
U 54
91
W
I 44
W
4
O
P
F
36
R
E 35
Ł 42
A
A
O
A
O
Ł 34
K
M
A
M
21
3
E
E
14
O W
D
84
Y
17
24
A
T
R
K 23
51
9
I
2
I
A
E
C
18
Z
12
T
dolnym LLitery itery z pól pólponumerowanych ponumerowanycw h prawym w prawy m dolnrogu ym rutworzą ogu utwrozwiązanie orzą r.ozwiązanie S
R
Ó
Z
A
S
A
L
K
O
H
Z
O
B
A
N
A
J
G
1
18
33
53
72
89
P
2
19
34
54
73
3
20
35
55
74
T
90
4
B
5
Ż
56
75
W
91
6
J
P
7
Y
Ć
O
L
U
C
Z
Y
S
O
R
S
Z
O
I
21
36
U
37
57
76
92
22
38
58
77
93
23
39
59
78
M
94
8
25
I
40
79
9
B
24
60
R
Z
10
E
26
E
11
27
42
A
43
Ż
E
Y
K
W
A
I
U
62
80
Ż
95
Y
96
C
81
97
98
E
P
I
T
63
82
S
28
Z
61
J
12
Z P
41
Z
83
44
64
D
84
13
29
45
A
14
K E
30
46
O
65
R
85
A
86
K
15
S
31
I
16
U
32
R
O
B
Ę
47
66
N
87
17
48
67
S
Ó
D
Z
49
68
50
69
51
I
70
52
E
71
88
99
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 4/2010: „Dla niektórych ludzi wiara jest jedynym powodem, aby być przyzwoitym człowiekiem”. Nagrody otrzymują: Andrzej Kałużny z Jasienia, Andrzej Serafin z Legnicy, Grażyna Piekarczyk z Dębicy. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 45,50 zł za pierwszy kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 45,50 zł za pierwszy kwartał (184,50 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Jak oni mogli!
Jesteśmy zszokowani reklamą francuskich prezerwatyw
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 6 (518) 5 – 11 II 2010 r.
JAJA JAK BIRETY rzesypiamy 1/3 naszego życia, nie wiedząc pewnie, że... ! „Najdłużej żyją ci, którzy śpią siedem godzin na dobę” – obwieścił prof. Kripke z San Diego. Wynik badań oparty jest na długoletnich obserwacjach i zaglądaniu pod kołdrę milionowi osób. ! Japońscy uczeni ustalili, że optymalna długość snu to 7 godzin 58 minut dla mężczyzn oraz 7 godzin 12 minut dla kobiet. ! Ci, którzy śpią za mało, łatwiej tyją – taką diagnozę postawili z kolei włoscy specjaliści. ! Przeciętny człowiek ma 1460 snów rocznie. ! Mężczyźni, wyłączając pewnie okres dojrzewania, śnią zazwyczaj o innych mężczyznach. Paniom obie płcie śnią się mniej więcej po równo. ! 12 proc. ludzi miewa sny wyłącznie czarno-białe. ! W Finlandii wymyślono budzik, który sam decyduje o tym, kiedy zadzwoni. Umieszczony pod poduszką, monitoruje stan śpiącego i sprawdza jego oddech. Dzwoni w takiej fazie snu, która gwarantuje, że będziemy wypoczęci. To idealny prezent dla bezrobotnych. ! Angielski poeta Samuel Taylor Coleridge obudził się pewnego ranka ze wspomnieniem niezwykłego snu. Swoją wizję przelał na papier, i tak powstał słynny poemat „Kubla Khan”. Kiedy zapisał
P
CUDA-WIANKI
Aaa... kotki dwa... już 54 wersy, ktoś przerwał twórczy proces. Coleridge wrócił do pisania, ale nie mógł przypomnieć sobie reszty snu. Poematu nigdy nie dokończył. ! Thai Ngoc, 68-letni Wietnamczyk, przeszło 20 lat temu zachorował i cierpiał z powodu wysokiej gorączki. Od tamtej pory, nie wiedzieć czemu, w ogóle nie śpi. Nawet po wysokoprocentowych trunkach. Mimo tej drobnej dysfunkcji żyje jak przeciętny, sypiający obywatel – nie narzeka na samopoczucie, a relaksuje się na bujanym fotelu.
! 23-letniej pracownicy platformy wiertniczej na Morzu Północnym przyśniło się, że na pokładzie jest bomba. Sen był tak realistyczny, że po przebudzeniu dziewczyna gotowa była ratować się, skacząc do wody. Panika udzieliła się jej współtowarzyszom. Zanim dokładnie sprawdzono, co było powodem histerii, ewakuowano kilkuset członków załogi oraz zaangażowano policję, straż przybrzeżną i brytyjskie siły lotnicze. Koszt całej akcji – milion funtów. Pechową śniącą naszprycowano lekami uspokajającymi i... aresztowano. ! Brytyjczyk Brian Thomas cierpiał na zaburzenia snu, tak zwany automatyzm psychiczny. Gdy zasypiał, lunatykował i robił różne dziwne rzeczy, o których później nie pamiętał. Przykrą dolegliwość zwalczał lekami, które powodowały m.in. impotencję. Nic dziwnego, że wybrawszy się ze swoją połowicą na kemping, przerwał leczenie. Kiedy Thomasowie odpoczywali po miłosnych uniesieniach, Brianowi przyśniła się zażarta bójka, w czasie której... udusił (niestety na jawie) śpiącą małżonkę. Mężczyznę uniewinniono. JC