POLSKIE ŻOŁNIERKI MOLESTOWANE W AFGANISTANIE ! Str. 3
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 7 (519) 18 LUTEGO 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Niełatwo będzie ją pobić. Największy kościół świata ma 158 metrów wysokości i 30 tysięcy metrów kw. powierzchni, a koszt budowy – być może nawet miliard dolarów – wpędził w gigantyczne długi biedne Wybrzeże Kości Słoniowej, gdzie obywatel zarabia 2 dol. dziennie. ! Str. 14-15
! Str. 7
! Str. 21
ISSN 1509-460X
! Str. 22
2
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Sondaż prezydencki: niewyrazisty Komorowski – 17,7 proc; niepełnosprawny Kaczyński – 18,3 proc; Cimoszewicz – 34 proc. Coś Pan bąkałeś, Panie Włodzimierzu, że jak nie będzie innego sposobu pozbycia się Kaczora, to jednak wystartujesz. Słowo się rzekło! W Sejmie dyskusja o żywności modyfikowanej genetycznie. Najtrafniejszy argument przeciw miał poseł Szyszko z PiS: „Polsce przecież nie grozi głód. A jeśli, to z głodem doskonale radzą sobie organizacje kościelne”. Oczywiście! Najlepiej w Afryce. Co 15 sekund umiera tam z głodu dziecko. Zmarł Krzysztof Skubiszewski – pierwszy minister spraw zagranicznych po 1989 r. Jego dewizą życiową – co podkreślają przyjaciele – były słowa „Bóg i Ojczyzna”. Niestety, wymieniane dokładnie w tej kolejności, a w dodatku Boga mylił z papieżem. Stąd konkordat, który współtworzył. Według najnowszych badań CBOS, aż 77 proc. Polaków popiera in vitro, a zaledwie 14 proc. jest przeciwna konkubinatom. Albo nareszcie mądrzejemy, albo respondentami byli głównie księża. Wszak 100 procent ich związków to nie są śluby kościelne, tylko pościelne. Ciekawa sonda: „Jak często się spowiadasz?”. 47 proc odpowiedziało, że nigdy, dalsze 15 – że tylko w wyjątkowych sytuacjach. Czy to ankieta ze strony „FiM”? Nic podobnego – z portalu Katolickiej Agencji Informacyjnej! Barbara Czarnocka, wicedyrektor warszawskiego Caritasu, kupiła od swojej firmy wartą ok. 2 mln zł posiadłość o powierzchni 6 tys. metrów kwadratowych (plus spory dom) za – UWAGA! – 10 tys. złotych. Nieruchomość podarowały kościelnej instytucji charytatywnej dwie staruszki. Z przeznaczeniem na dom samotnej matki. Do sprawy wrócimy! Słynna lekarz oszołom Wujkowska na antenie Radia Maryja przekonywała, że ludzi głuchoniemi „zamawiają” podczas zabiegów in vitro głuche dzieci, zaś karły zlecają „zrobienie” dzieci, które nigdy nie osiągną normalnego wzrostu. No i panie Rajmundzie Kaczyński, wszystko się wydało! To jeszcze nie Nobel, ale zawsze coś. Ojciec dyrektor dostał nagrodę katolickiej fundacji „Źródło” za umacnianie i miłowanie rodziny. Wygląda na to, że w życiorysie redemptorysty jest coś, o czym nie wiemy. Naszej Joasi Senyszyn – obok kariery brukselskiego europosła – marzą się jeszcze laury literackie. Na jej blogu taką oto można odnaleźć twórczość: „Tadeusz Rydzyk, dyrektor święty / Dzielnie kastruje wiernych z ich renty / Wmawia moherom: bracia i córki! / Dzwońcie do radia z świętej komórki!” Prosimy o jeszcze! W Kartuzach wziął i zniknął śnieg. Cały. Jednej nocy. Kiedy mieszkańcy już zaczęli przebąkiwać o cudzie większym niż w Sokółce, okazało się, że śnieg wywiozły służby miejskie, by przebywający akurat w miasteczku prezydent Lech Kaczyński mógł odbyć spacer pomiędzy Urzędem Gminy a rynkiem i był widoczny dla mieszkańców... „Mam talent! Mogę zostać świętym!” – takim hasłem podczas ferii i zimowisk polscy salwatorianie próbują zwerbować młodzież do seminariów. Nabór jest tragiczny. Może dlatego, że zakonnicy nie precyzują, iż chodzi o „talent” do robienia kasy, czemu bardzo sprzyja fama zakonnej „świętości”... Po najnowszych rewelacjach dotyczących całkowitej bierności Piusa XII wobec ludobójstwa faszystów (agencja ANSA) głos zabrał watykański organ „L’Osservatore Romano” i opublikował tekst, w którym twierdzi, że to włoski i niemiecki (?!) ruch oporu prosił Piusa, by ten nie krytykował Hitlera. Jasne, a Żydzi słali do papy petycje o interwencję w sprawie zwiększenia przepustowości komór gazowych. Do papieża dociera sporządzany przez watykańskie służby medialne przegląd prasy. Ale ocenzurowany. Bez szczególnie przykrych wiadomości, np. o kolejnych skandalach pedofilskich – podało „Corriere della Sera”. Słusznie, po co dziadka denerwować, niech się dziadek cieszy. „Wierzący nie mogą zagubić się w fascynacji nowością” – ogłosił w orędziu Benedykt XVI. Chodziło mu o iPody, iPhony i iPady. Pewnie jeszcze i o to, by ludzie fascynowali się starością, różańcem i katolickim pochówkiem. „Egzorcysta musi umieć odróżniać opętanie od choroby” – pod takim hasłem odbywa się w Niepokalanowie ogólnopolski zjazd kościelnych wypędzaczy diabła. Ale jak zwykły śmiertelnik ma odróżnić egzorcystę od głupka? Albo cwaniaka? Niektórym prezenterom telewizji za przeproszeniem publicznej zmniejszono pensje. Oto prowadzący „Wiadomości” Piotr Kraśko zarabiać będzie tylko 25 tys. miesięcznie, a nie 40 jak dotychczas. To już nie jest kryzys. To głód! 14 lutego francuscy geje i lesbijki zapowiedzieli huczne obchodzenie walentynek. I to gdzie? Pod katedrami. Tamże, na ich stopniach, pod okiem kapłanów, mają się całować. Czyżby swój ciągnął do swego? W Turcji, kraju, który pretenduje do członkostwa w Unii, znaleziono zwłoki dziewczynki. Zakopanej żywcem! Wyrok wykonali (za przyzwoleniem matki) ojciec i dziadek, bo w dziecku osłabła gorliwość religijna i dziewczyna poważyła się na rozmowy z chłopcami.
Potęga umysłu rodzy Czytelnicy. Tym razem więcej o Was, a dokładnie – o Waszych listach. Przychodzą ich do redakcji dziesiątki każdego dnia. W tym kilkanaście adresowanych do mnie. Chcę w tym miejscu podziękować za każdy list, przesyłkę czy e-mail, za słowa uznania, wsparcia i za krytykę. Tak żywy kontakt redakcji z Czytelnikami świadczy dobitnie o tym, że gazeta tętni życiem, kreuje rzeczywistość, zmienia oblicze ziemi. Tej ziemi. Dziękuję również za to, że dzielicie się ze mną swoimi radościami i problemami. Tych ostatnich jest więcej. Znacznie więcej. Czasem wprost nie do wiary, jak wiele zła i bólu może pomieścić się w człowieku. I jak wielu jest ludzi cierpiących, zakompleksionych, zżeranych rozmaitymi namiętnościami, nienawiścią. Nie gdzieś w Somalii czy na Haiti, ale często po prostu za ścianą. Nierzadko czuję się wyróżniony, choć czasem też zażenowany otwartością, z jaką dzielicie się tym wszystkim ze mną. To świadczy także o tym, jak wielu jest wśród nas ludzi samotnych, których nie są w stanie zrozumieć najbliżsi – małżonek, rodzice, dzieci. Tak więc spowiedzi mam teraz zdecydowanie więcej niż niegdyś – w konfesjonale. No i zdecydowanie są to wyznania bardziej szczere i dojrzałe. Doszło jednak do tego, że przytłoczony różnymi sprawami zacząłem mieć poważne trudności z zaśnięciem, a jak już wreszcie zasnę, budzę się prawie zawsze w środku nocy i czuwam do rana – „bombardowany” setkami myśli i obrazów. Poza tym nękają mnie wyrzuty sumienia, że nie wszystkim mogę pomóc, a przecież mam też własne problemy, bo któż ich nie ma. Nie jestem nawet fizycznie w stanie każdemu na konkretne zapytania odpowiedzieć, a odpowiedzi niektórzy wprost się domagają. Gdybym to robił, musiałbym zrezygnować z wydawania i redagowania gazety. Oczywiście, ludzkie problemy zależą od ludzi, którzy je mają. I nie jest na przykład tak, że bogaci i piękni są z reguły bardziej szczęśliwi od biednych i brzydkich. Często jest wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś ma dużo pieniędzy, ma też wielki ból głowy jak je ulokować, a im więcej się ma, tym więcej można stracić. Poza tym piękni, bogaci i ci, którzy mają w życiu szczęście, stresują się tym, że... nie są jeszcze piękniejsi, bardziej bogaci i szczęśliwi. Zasady kompensacji i substytucji sprawdzają się w życiu bezbłędnie. Przekonałem się o tym już w seminarium duchownym (podobnie jest na przykład w zakonach), gdzie kompletnie bezstresowe życie potrafi kompletnie wyprowadzać ludzi z równowagi, a wojny toczy się o czyjeś złe spojrzenie czy niewłaściwie położony akcent. Faktem jest również, że coraz młodsze pokolenia mają coraz słabsze charaktery i są coraz mniej odporne na stres. Wielu naszych Czytelników pamięta czasy przedwojenne i ówczesną biedę, a nawet głód w małych wioskach. Dla nich źródłem szczęścia, a przynajmniej permanentnej satysfakcji, jest fakt, że obecnie najadają się do syta, mają ciepło w mieszkaniu i myją się we własnej łazience. Jeden z nich napisał do mnie, jak to po wojnie wyrwał się z wielodzietnej rodziny żyjącej na „trzech
D
morgach piachu”, znalazł pracę w mieście i dopiero wówczas, po raz pierwszy w życiu, poznał znaczenie słów: własny pokój, segment, podwieczorek, deser, szampon. A kiedy szef zapytał go, czy nie chciałby wykorzystać urlopu, ten wybałuszył oczy i wyjąkał: a co to jest urlop? Ludzie, którzy dostali w tyłek od życia, mają później lżej i cieszą się tym, czego inni w ogóle nie dostrzegają. Doświadczeni przez zły los potrafią obiektywnie docenić własne szczęście, które przecież w jakiejś mierze posiada każdy – nawet kaleka czy bankrut. Na szczęście szczęściu można pomóc. Można wyrobić w sobie pewne cechy charakteru i nawyki istotnie wspierające nas w postrzeganiu świata i w konkretnym działaniu. To mogę doradzić wszystkim, którzy twierdzą, że wiatr zawsze wieje im w oczy. Wiem, że to, co napiszę poniżej, naprawdę działa, bo sam bezwiednie stosowałem te metody od młodych lat, a całkiem niedawno pozwoliły mi one przezwyciężyć życiowy problem. Otóż poza standardowym ćwiczeniem charakteru i silnej woli istnieje coś takiego jak filozofia i zasady osiągania sukcesu życiowego. Jest na ten temat całkiem obszerna literatura, zwłaszcza rodem z USA, gdzie filozofię sukcesu opartą na wpływaniu na podświadomość uważa się za główną siłę sprawczą tzw. american dream. Jej wyznawcami byli najwięksi i najbogatsi Amerykanie – ojcowie światowych korporacji, tacy jak Carnegie, Ford, Disney i inni. A najbardziej chyba znanym propagatorem – Napoleon Hill, autor sławnej książki „Myśl... i bogać się” oraz nie mniej sławnego powiedzenia, które streszcza całą filozofię: „Osiągniesz wszystko, co wymyślisz i w co wierzysz”. Mowa o osiągnięciach w każdej dziedzinie – materialnej i duchowej; o zdobyczach naukowych, rozwijaniu talentów czy naprawie własnego zdrowia. A także o przezwyciężaniu życiowych dołów, czerpaniu siły z niepowodzeń, wpływaniu na otoczenie itp. O co tak naprawdę chodzi? Chodzi o stymulowanie drugiego (poza świadomością) obszaru naszego umysłu: podświadomości – sfery twórczej i siedliska uczuć. W książce Josepha Murphy’ego „Potęga podświadomości” czytamy m.in. „Największa tajemnica dostępna wybitnym ludziom wszystkich epok polega na porozumiewaniu się z własną podświadomością i na wyzwalaniu własnych sił (...). Twoja podświadomość zna rozwiązanie wszystkich problemów (...). Naucz się w pełni korzystać z danego ci umysłu (...). W każdej sekundzie życia jesteś tym i robisz to, o czym myślisz”. Ciąg dalszy za tydzień. JONASZ
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. Afganistanie działa obecnie VI zmiana Polskiego Kontyngentu Wojskowego (PKW) dowodzona przez gen. bryg. Janusza Bronowicza. Trzonem dwutysięcznej ekipy kontrolującej całą prowincję Ghazni są „psy wojny” z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, ale w składzie są też logistycy, ratownicy medyczni i pielęgniarki, księgowi oraz wielu innych specjalistów (w tym również cywilów), bez których wojsko nie mogłoby funkcjonować. Ponieważ żołnierze są tylko ludźmi, kontyngent ma na miejscu własny aparat ścigania (żandarmeria i prokuratura wojskowa) nieubłaganie zwalczający najdrobniejsze naruszenia regulaminów, że już nie wspomnimy o jakichś złych uczynkach. Głównym zaś stróżem praworządności był do niedawna w Ghazni prokurator K.N. – oficer, który nosił w Polsce na pagonach gwiazdki kapitana, a na czas udziału w afgańskiej misji otrzymał dystynkcje i płacę pułkownika (takie okresowe awanse są normalną praktyką przy wyznaczaniu żołnierzy na stanowiska w operacjach poza granicami kraju). Płk N. miał w bazie dużo wolnego czasu, więc chętnie spędzał go w pobliżu urodziwych niewiast, zwłaszcza z personelu medycznego. – Okazał się wyjątkową świnią. Upatrzył sobie kilka ofiar i zaczął od niewinnych aluzji, takich niby komplementów. Z upływem czasu robił się coraz bardziej odważny, a nawet agresywny. Na szczęście tylko werbalnie, choć było to już ewidentne molestowanie seksualne. Używając wulgarnych i obraźliwych określeń, opowiadał, co której mógłby zrobić, gdyby tylko zechciała, wypytywał o szczegóły życia erotycznego. Później przeszedł od słów do czynów. Usiłował wsadzać łapy za bluzkę, dotykać miejsc intymnych... Sytuacja stawała się dla nas dramatyczna, bo prokurator, a do tego pułkownik, jest w bazie jedną z najważniejszych figur, więc ten drań czuł się zupełnie bezkarny. Gdy prosiłam o pomoc przełożonego, usłyszałam, żeby... wytrzymać, bo on nic nie może zrobić – jest za krótki na prokuratora. Bałyśmy się wystąpić z oficjalnym raportem w tej sprawie, żeby nie
W
GORĄCY TEMAT
narobić sobie kłopotów. Nagłośnienie afery mogłoby skutkować koniecznością powrotu do kraju i utratą dobrze płatnej pracy oraz narażeniem się na podejrzenia pozostawionych w Polsce mężów – tłumaczy „FiM” jedna z kobiet. W przeddzień Wigilii bazę Ghazni odwiedził minister obrony Bogdan Klich w towarzystwie szefa Sztabu Generalnego WP generała Franciszka Gągora (fot. 1). Przywieźli żołnierzom w prezencie Betlejemskie Światło Pokoju. „Przyjechaliśmy do was, bo święta to czas, kiedy trzeba być z najbliższymi” – mówił minister podczas spotkania opłatkowego z kadrą oficerską.
– Wdarł się do kontenera mieszkalnego ofiary, rzucił dziewczynę na podłogę i zerwał jej... but. Co było dalej? No cóż, ten facet ma bardzo oryginalne pomysły na wymuszone pieszczoty... – zawiesza głos nasza rozmówczyni. Napadnięta kobieta zgłosiła przestępstwo Żandarmerii Wojskowej w Ghazni, a później wsparły ją swoimi oświadczeniami jeszcze cztery inne molestowane. Gdy problem już oficjalnie zaistniał, prokuratora N. wezwał na rozmowę gen. Bronowicz. Jakie wyjaśnienia usłyszał dowódca VI zmiany PKW? – Z dobrego źródła w sztabie wiem, że przyznał się do próby
3 2
Gwałt się gwałtem odciska Polskim kobietom żołnierzom w Afganistanie niestraszni są talibowie. Bardziej obawiają się rodzimego prokuratora wsadzającego łapę w majtki... Nazajutrz odbyła się w szpitalu impreza dla wszystkich, a po zakończeniu ceregieli religijnych gen. Bronowicz (fot. 2) powiedział: „Niezależnie od wydarzeń, jakie niesie ze sobą życie, zawsze jesteśmy razem jedną wielką rodziną”. Pułkownik N. zinterpretował te zachęty po swojemu... – W sylwestra solidnie popił i w pijackim animuszu postanowił wziąć sobie upatrzoną kobietę siłą. Zaatakował na zewnątrz, zaraz po wyjściu z imprezy. Był bardzo brutalny. Dziewczyna nie mogła się wyrwać, a gdy wsadził jej łapę w majtki i już przystąpił do próby gwałtu, zaczęła krzyczeć. Przybiegło kilku żołnierzy, w tym również GROM-owcy. Dopiero wtedy pan prokurator oprzytomniał – relacjonuje koleżanka ofiary. Ale to przecież nie było wszystko, bowiem gdy nazajutrz wytrzeźwiał... 1
Gdyby płk N. trafił na te piękne dziewczyny, byłyby to jego ostatnie zaloty
odbycia stosunku, ale absolutnie nie wymuszonego i to właśnie on, jak twierdził, padł ofiarą prowokacji, bo wszystkie jego ofiary rzekomo zachowywały się niczym „prostytutki lub seksualne dewiantki” – ujawnia nasz człowiek w Ghazni. – Żandarmeria nawet nie ruszyła palcem w bucie. Nie zainteresowali się żadnymi świadkami ani pokrzywdzonymi, nikogo nie chcieli przesłuchać, płk N. swobodnie funkcjonował w bazie, jak gdyby nic się nie stało, a nas – kapusiów, zaczęto traktować niczym trędowate oraz odsuwać od normalnego wspólnego życia. Dopiero przed kilkoma dniami prokuratora nagle odwołano, ale wszystko wskazuje na to, że sprawa zostanie zamieciona pod dywan – zauważa jedna z ofiar molestowania. – Żandarmerią w Ghazni dowodzi ppłk Andrzej Przybylski, który dosyć serdecznie kumplował się z prokuratorem N., więc nie dziwota, że
nie chciał mu zrobić krzywdy. A tak na marginesie, to o tutejszych żandarmach można by długo opowiadać. Chłopcy zainstalowali sobie kiedyś nawet własną bimbrownię, choć niższe szarże ścigają z alkomatem – dodaje oficer z PKW. Gdy poprosiliśmy centralę Żandarmerii Wojskowej o wyjaśnienie zarzutów dotyczących tuszowania wyczynów prok. N. przez placówkę w Ghazni, rzecznik Komendy Głównej ŻW ppłk Marcin Wiącek odparł: „Ponieważ pytania dotyczą osoby prokuratora, to właściwym do udzielenia odpowiedzi jest rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej”. Poszliśmy więc za ciosem. „Naczelna Prokuratura Wojskowa została poinformowana o incydentach natury obyczajowej, do których doszło m.in. (sic! – podkr. red.) w grudniu 2009 r. w Ghazni z udziałem pełniącego tam do niedawna służbę prokuratora PKW w Afganistanie. NPW prowadzi postępowanie
dyscyplinarne w stosunku do ww. prokuratora, natomiast prokurator PKW w Afganistanie ppłk Marek Kolarz prowadzi w przedmiotowej sprawie śledztwo. 4 stycznia 2010 r. Naczelny Prokurator Wojskowy zwrócił się do Dowódcy Operacyjnego Sił Zbrojnych z wnioskiem o wcześniejszy niż w przewidzianym terminie powrót dotychczas pełniącego tam służbę Prokuratora do Polski” – przyznaje płk Zbigniew Rzepa z NPW w piśmie z 4 lutego. W oczekiwaniu na rozstrzygnięcie bez żadnej satysfakcji wrzucamy prokuraturze do ogródka kolejną piłeczkę: popytajcie w Ghazni, jak ppłk Kolarz zniósł podróż do Afganistanu... ANNA TARCZYŃSKA
[email protected] Z ostatniej chwili: choć od wspomnianego 4 stycznia odbyło się już pięć lotów z Afganistanu do Polski, w dniu oddania „FiM” do druku płk N. wciąż jeszcze przebywał w Ghazni.
4
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Miłość ci wszystko wypaczy W niedzielę dzień zakochanych. Będzie więc o miłości i wierności. Specyficznie pojmowanych. W wielkiej wspólnocie dzieci bożych obserwujemy fascynującą dwoistość. No bo tak: z jednej strony moda na kościelne rozwody (do sądów biskupich trafia rocznie ok. 3,5 tys. wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa, co daje Polakom drugie miejsce na świecie – za jeszcze świętszymi Włochami), których duchowni udzielają bez specjalnych ceregieli. Z drugiej strony – zachęcanie do zabawy w wierną Penelopę, czyli promowanie wierności nawet... po rozpadzie małżeńskiego stadła. Dla małżonków dotkniętych zdradą i rozwodem powstał Ruch Wiernych Serc. Organizacja, która pomaga wytrwać w wierności, gdy druga połówka „poszła w długą”, i uczy, jak modlić się o powrót niewiernego małżonka. W najnowszym numerze katolickiego periodyku „Miłujcie się” (1/2010) reportaże nawracające: „Rozwód to brama do piekła” i „Bądź wierny aż do śmierci”. Jeśli brakuje wam wiary w prawdziwą miłość – czytajcie. Okazuje się, że ekspertem w temacie cudzołóstwa jest... sam Jezus. „Co prawda nie miał żony i ktoś
mógłby powiedzieć, że nie wie, jak to jest, kiedy zdradza najbliższa osoba, ale przecież został zdradzony przez Judasza”, i to pocałunkiem, „którym ludzie zazwyczaj okazują sobie miłość”. Analizując po kościółkowemu: sytuacja Jezusa i zdradzonej połowicy jest identyczna. Niemalże. „Czy Jezus uznał, że skoro sam został zdradzony, to już wolno mu też zdradzić? Nic z tych rzeczy”. No a Jezusa trzeba we wszystkim naśladować. Wśród „dających świadectwo” – same panie. Żony, matki – od dawna nie kochanki. Walczące o związki, których de facto już nie ma: " Zdradził i oszukał, wybaczyłam, znów zdradził, znów wybaczyłam, powiedział, że i tak będzie zdradzał, każdy dzień jest udręką, ale trwam w modlitwie. Co robić?; " Opuścił mnie i dziecko. Mimo tego modlę się. Wiem, że Bóg w jednej chwili może przemienić wszystko na moją korzyść; " Mąż po 10 latach małżeństwa poszedł do innej kobiety, rozwódki, owinęła go sobie wokół palca jak modliszka jakaś. Gdyby nie ona, pewnie by wrócił; " Doświadczyłam już ze strony Pana małych „cudzików”. Zaczęliśmy z mężem porozumiewać się kulturalniej, a właściwie to on stał się
ydawało się, że po wybuchu kryzysu na świecie i w Polsce pozornie niewiele się zmieniło. Zapowiadany koniec kapitalizmu korporacyjnego nie nastąpił. Nie wszystko jest jednak takie samo. W świecie nieco bardziej cywilizowanym od naszego zmiany są większe, niż widać to na polskim podwórku. Ostatnio pisaliśmy na przykład o reformach Obamy. W Holandii z kolei rząd rozważa coś, co jest zupełnie sprzeczne z trendem ostatnich dziesięcioleci – aby ratować budżet, chce podnieść podatek dla najbogatszych do 60 procent (jednak tylko od części ich dochodów rocznych przekraczających 181 tysięcy euro). Teraz ten podatek też nie jest szczególnie niski, bo wynosi 52 procent dla finansowej elity kraju. Piszę o tym dlatego, żeby pokazać, iż kryzys wymusił powrót twórczego myślenia – uwolnionego od dogmatów, które krępowały rządy i media, uniemożliwiając debatę. U nas szerszej dyskusji nad przyszłością jeszcze nie ma, bo klika, która rządziła polską ekonomią, trzyma się mocno. Nawet to, że w styczniu bezrobocie skoczyło o ponad sto tysięcy w górę, nie jest powodem do publicznej refleksji nad stanem gospodarki. Na szczęście i u nas widać rysy na dotychczasowym monolicie. Po raz pierwszy od lat wolno wreszcie w Polsce rozmawiać o reformie emerytur. Przypomnijmy, że 11 lat temu pod rządami nieudacznego tandemu Buzek-Balcerowicz wprowadzono kilka nieudanych reform, z których najbardziej brzemienna w skutki dotyczyła emerytur. Wprowadzono u nas system chilijski (stosowany tylko gdzieniegdzie w Ameryce Łacińskiej i Europie Wschodniej), który polega na prywatyzacji części składek emerytalnych, a więc także emerytur. Zrobiono to, chociaż od początku było wiadomo, że przyszli emeryci wyjdą na tym fatalnie. Przeciętna emerytura
W
milszy. Co nie zmienia faktu, że ciągle chce rozwodu; " Mąż narobił strasznych długów, jego firma zbankrutowała, pił coraz więcej, awantury, interwencje policji, strach i cierpienie naszego dziecka. Wniosłam sprawę o rozwód. Moim losem zainteresował się proboszcz z rodzimej parafii. Usłyszałam wiele bardzo przykrych słów: że nie chodzę do kościoła, że kilka lat nie przyjmowaliśmy księdza, że nigdy nie widział nas razem z mężem w świątyni. Trafiłam na cykl katechez, gdzie usłyszałam, że mam mężowi wybaczyć i spojrzeć na niego jak na „brata w wierze”. Na kolejnej rozprawie sądowej o fizyczne i psychiczne znęcanie się nad rodziną wstałam i obwieściłam, że... przebaczam i proszę o umorzenie sprawy. Za pięknymi frazesami o Bozi i wiecznym zbawieniu kryje się prawda brutalna i okrutna. Ktoś nieszczęśnice przekonał, że alkoholik, dziwkarz, patologiczny kłamca, awanturnik i degenerat (niepotrzebne skreślić), od którego chcą się uwolnić, wart jest dozgonnej miłości – skoro bożej, to i żoninej. Taka duszpasterska kampania o stworzenie raju na ziemi... Niestety, tylko dla mężczyzn. Kobiety mogą być co najwyżej aniołami. Upodlonymi. JUSTYNA CIEŚLAK
ma spaść z obecnych 60 procent średniej pensji do zaledwie 40 procent, gdy emerytury będą już wypłacane z II filara za cały okres pracy. Bez większych protestów ten niekorzystny wariant wprowadzono w życie przy aplauzie głównych mediów, które jednocześnie brały kasę od towarzystw bankowo-ubezpieczeniowych za reklamę ich usług – osławionych Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE). To one są głównymi beneficjentami systemu. System ten ma i tę wadę, że generuje ogromne długi państwa. Po prostu pieniądze, które szły na wypłaty emerytur, muszą teraz iść do OFE, a powstała wielomiliardowa coroczna dziura jest zapychana środkami pożyczonymi. W ciągu 11 lat ZUS przelał do OFE (i pożyczył na procent!) 139 miliardów złotych – kwotę trudną do wyobrażenia. Aby pożyczyć pieniądze, rząd sprzedaje obligacje, które... kupują OFE. I koło się zamyka. System generuje długi budżetu (czyli wspólnej kasy wszystkich Polaków) i łatwe zyski dla prywatnych funduszy zarządzających. Do niedawna każdy, kto o tym napisał, był bądź ignorowany, bądź wyzywany od komunistów i populistów. Ten chory system trzymał się mocno podlewany kasą z OFE dla posłusznych mediów i dziennikarzy. Ale wreszcie pojawiają się nieśmiałe próby reformy ze strony rządu. Nawet jeśli są one niewystarczające i nie do końca mądre, to już jest jakiś postęp. Media opłacane przez fundusze wrzeszczą natomiast, że wszelka zmiana jest „atakiem na nasze emerytury”, choć nie bardzo potrafią to udowodnić. Ważne jest, że wreszcie jest jakaś debata. Śmiesznie wygląda natomiast to, że w kraju, w którym istnieją niby wolne media, powód do radości stanowi samo zaistnienie dyskusji. Ale taka to jest nasza korporacyjna wolność, która pozostaje w cieniu wielkiego kapitału. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
OFE-rmy
Prowincjałki 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat dostała 62-letnia Ewa K. Jej mąż Andrzej zainkasował 14 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata. Małżonkowie usiłowali sprzedać... arcybiskupią willę oraz prawa do książki o życiu Jana Pawła II. Zbierali też datki na wyprawę biednych ukraińskich kleryków do Watykanu. A ponieważ kobieta utrzymywała, że działa na zlecenie i w porozumieniu ze Stanisławem Dziwiszem, szło im nieźle. Wyłudzili ponad 130 tysięcy zł.
NUMER NA KARDYNAŁA
49-letni Leszek K., mieszkaniec Białegostoku, miał fajną robotę. Napełniał bankomaty PKO BP. Przy okazji napełniał też własne kieszenie. Śledczy szacują, że przez niecały rok dorobił do pensji nawet 400 tys. zł. Grozi mu do 10 lat więzienia.
KIESZEŃ AUTOMAT
W Kręplewicach pewien rolnik wracał do domu przez pole. Była noc, potknął się i zaklął siarczyście. Traf chciał, że przejeżdżał obok radiowóz. Za używanie w miejscu publicznym słów nieprzyzwoitych chłop dostał 500 złotych mandatu. Do dziś nie może uwierzyć, że żyje w praworządnym państwie.
POLE PUBLICZNE
18-latkowi z Dąbia przemiękło obuwie. Wszedł więc do najbliższego bloku, zapalił świeczkę i zaczął suszyć skarpetki. A że bardzo go podróż przez zaśnieżone ulice zmęczyła, zasnął. Zaniepokojeni dymem mieszkańcy zawiadomili policję i straż pożarną. Chłopaka z poparzonymi stopami odstawiono do szpitala.
WĘDZONE NIE TUCZY
Niestrudzony pogromca sekt Ryszard Nowak ma kolejną ofiarę. Tym razem padło na rapera Peję, który – według katolickiego cenzora – gloryfikuje w swoich utworach akty przemocy: zabijanie, gwałty, palenie domów. I dlatego właśnie domagał się odwołania koncertu w Poznaniu. Władze miasta okazały się na apel nieczułe.
LISTA NOWAKA
Środki antykoncepcyjne i wczesnoporonne sprzedawał bez zezwolenia rolnik z Wielkopolski. Klientek szukał w szpitalach, a żeby się uwiarygodnić – przywdziewał kitel lekarza. Z kolei w Czuchowie czujni parafianie zdemaskowali fałszywego żebraka. Mężczyzna regularnie zajeżdżał pod kościół czerwonym oplem, parkował go niedaleko świątyni i zaczynał pracę.
PRZEBIERAŃCY
Mieszkanka Leszna włamała się do prywatnego mieszkania. Łupem 33-latki padły jedynie dwa kawałki kaszanki o wartości 4 zł. Opracowali: WZ, MaK
KRYZYS SIĘ ZAOSTRZA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Co mnie zdumiewa w Polsce, w kraju bądź co bądź katolickim, to to, że nie ma u nas wielkiej sztuki religijnej, tej poszukującej, nie dewocyjnej. Nie widać twórców, dla których religia byłaby nie pocieszeniem, nie potrzebą grzania się w cieple gromady, nie zachłyśnięciem się posiadaniem prawdy, nie egzaltacją, że się stoi po właściwej stronie, ale dramatem osobistym, drogą do nawiązania kontaktu z tym, co znikliwe. (Ludwik Flaszen, twórca teatralny i teoretyk sztuki scenicznej, współpracownik Jerzego Grotowskiego)
!!! Jeśli przyjdzie taki moment, w którym klasa polityczna się zorientuje, że posłuszeństwo życzeniom Kościoła nie jest dla niej kwestią politycznego przetrwania, i że nie od tego zależy popularność partii, proces budowania państwa świeckiego może gwałtownie przyspieszyć. Być może pierwszą jaskółką zmian są niepowodzenia Kościoła w kampanii zmierzającej do zakazu zapłodnienia in vitro. Ostateczna porażka w tej kwestii mogłaby być zapowiedzią kolejnych, większych porażek Kościoła. Bo przecież niewielu katolików w Polsce przyznaje Kościołowi prawo do wypowiadania się w sprawach świeckich w ich imieniu. Ludzie chodzą do kościoła dlatego, że wierzą w Boga. Ale czymś innym jest czcić Boga, a czymś innym podzielać poglądy papieża Ratzingera na temat in vitro albo aborcji. (profesor Jan Hartman, filozof)
!!! Wielu ludzi kochanych i otaczanych opieką, nie chce dalej żyć. Żądają eutanazji świadomie i konsekwentnie. Walczą o nią nawet w sądach. Potępianie ich albo protekcjonalne, niepoważne traktowanie jest czymś odpychającym. (jw.) Wybrał AC
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
NA KLĘCZKACH
ŻNIWO WIELKIE, URZĘDNIKÓW MAŁO Najnowsze dane za rok 2009 dotyczące powołań do życia duchownego nie nastrajają hierarchii optymistycznie. Spadek chętnych do pracy w watykańskiej firmie trwa. Po raz pierwszy od ćwierćwiecza liczba kleryków w polskich seminariach spadła poniżej 4 tysięcy. Do seminarium także zgłosiło się mniej kandydatów niż w 2008 roku, i to mimo trwającego kryzysu, który zwykle sprzyja ucieczce od bezrobocia. Najgorzej jest w zakonach żeńskich – liczba kandydatek spadła w ciągu 10 lat z ponad 700 do zaledwie 300. MaK
KSIĘDZA BAJANIE
mają charakter zamknięty i odbywają się w salkach katechetycznych i kościołach. ZK
POLSKA SOLIDARNA?
ZAKONNICY PRZEMYTNICY Dwóch łódzkich franciszkanów stanie przed sądem za próbę wywiezienia z Polski zabytkowego ołtarza. Duchowni twierdzą, że ołtarz miał być darem dla białoruskiej parafii prowadzonej przez franciszkanów. Transport został zakwestionowany przez celników, którzy zażądali okazania zgody konserwatora zabytków na wywiezienie ołtarza z kraju. Księża jej nie mieli. Grozi im do 2 lat więzienia. MaK
DAJCIE SPOKÓJ... Jerzy Szmajdziński z SLD został wytypowany na urząd prezydencki jako „kandydat lewicy”. Ciekawe, że nie widzi on nic złego w konkordacie, a finansowanie kleru z budżetu państwa to według niego konieczność. Oto jaką wizję stosunków na linii państwo–Kościół ma ten „lewicowy polityk”: „Niemniej jednak nasze słowa i nasza polityka powinny być wyważone. Tylko tyle i aż tyle. A to oznacza, że trzeba dać sobie spokój z sugestiami typu: usunięcie kapelanów z wojska, co wymaga rewizji konkordatu, czy wręcz wypowiedzenia go, albo zaprzestanie finansowania z budżetu katechetów, bo od tego podobno biednym się poprawi. Nie poprawi się, bo nie tak funkcjonuje państwo, a poza tym w niektórych przypadkach idzie o zaspokajanie potrzeb duchowych ludzi i nie ma żadnego rozsądnego powodu, by z tego rezygnować. Postulaty nazbyt radykalne, nieprzemyślane, zgłaszane ad hoc o wiele bardziej szkodzą, niż pomagają sprawie, o którą walczymy. Powodują, że nie jesteśmy traktowani poważnie, że straszy się nas »kundelkami«, »kwasem solnym«, a gdy trzeba – »komuną walczącą z Kościołem«”. Tak pisał Szmajdziński w artykule dla „GW” z 24.11.2009 roku. I ten pan ma reprezentować lewicę w prezydenckim wyścigu? Proszę bardzo, ale ja na tego pana nie zagłosuję! PPr
PRAWICA PODZIEMNA Działacze skrajnej prawicy czynią coraz intensywniejsze przygotowania do nadchodzącego sezonu wyborczego. I spotykają się ze środowiskami katolickimi... potajemnie. O spotkaniach informowani są tylko wpływowi działacze LPR, PiS, a także działacze organizacji katolickich. To z nimi w ostatnim czasie rozmawiali w Legnicy na Dolnym Śląsku m.in.: Roman Giertych, do niedawna szef Ligi Polskich Rodzin, i Marek Jurek, szef Prawicy Rzeczypospolitej. Spotkania
RODZINA SIĘ POWIĘKSZA Wygląda na to, że kryzys nie dotyka środowiska Radia Maryja. Rydzykowa Fundacja „Nasza Przyszłość” postanowiła wydawać nowy miesięcznik katolicki pod mało zresztą wyszukanym tytułem „W naszej rodzinie”. Cóż... „Nasza Polska”, „Nasz Dziennik”, „Nasza Przyszłość”, „W Naszej Rodzinie”, nasza naszość... MaK Radni PiS-u w Olsztynie podnieśli raban o to, że nowe lokale socjalne zbudowane przez miasto są zbyt luksusowe. Mieszkania mają 30–40 mkw. powierzchni, kuchenki gazowe, umywalki, a nawet terakotę. Taki luksus! Zdaniem PiS-owców, to zbyt wiele jak na lokale dla ubogich mieszkańców miasta. Radni Kaczyńskich woleliby ich wysłać do baraków. I pomyśleć, że PiS to partia, która notorycznie przedstawia się jako ugrupowanie reprezentujące interesy ubogich i wymachuje sztandarem z napisem „Polska solidarna”. MaK
5 TYS. ZA „PEDAŁA” Przed kilkoma miesiącami szerokim echem w polskich mediach odbił się pierwszy proces o nazwanie kogoś „pedałem”. We wrześniu 2009 r. Sąd Okręgowy w Szczecinie skazał Annę S. z Wolina za notoryczne, publiczne określanie dwóch mężczyzn mieszkających w sąsiedztwie mianem „pedałów”. Jeden z nich podał ją do sądu o naruszenie dóbr osobistych. Sąd skazał ją wówczas na karę 15 tys. złotych grzywny i zakazał jej komentowania życia intymnego oraz orientacji seksualnej powoda. Kobieta odwołała się do sądu apelacyjnego, który przed kilkoma dniami utrzymał wyrok skazujący w mocy, zmniejszył jedynie karę grzywny do 5 tys. złotych. Powód uznał wysokość grzywny za zadowalającą, bo, jak twierdzi, nie chodziło mu o pieniądze, ale o zasady. Wyrok jest prawomocny. MaK
NIE MA CO ŁASKA W parafii NMP Królowej Rodzin w Białymstoku obok oczekiwanej zwyczajowej koperty z zawartością „co łaska” proboszcz zarządził składkę po 300 złotych od każdej rodziny na budowę kościoła. Takie qasi-wymuszenia to dość powszechny zwyczaj, ale tym razem kwota dość wysoka. Co mają zrobić ci, których nie stać? No cóż, są w życiu sprawy ważniejsze od takiej na przykład nerki, którą można sprzedać lub zastawić. MaK
WALENTYNKI PRZECHRZCZONE Walentynki przestały już być „szatańskim” importem z Zachodu, zostały przez Kościół „ochrzczone” i pomału zyskują status święta katolickiego. Katolickie propozycje walentynkowe to już nie tylko msze dla zakochanych. Portal internetowy Głos Ojca Pio do spółki z portalem Kapucyni.pl zachęca do udziału w konkursie na walentynkową pracę plastyczną lub fotograficzną. Na autora walentynki, która najbardziej przypadnie do gustu katolickiemu jury, czeka weekend we dwoje w prowadzonym przez kapucynów ośrodku. Tam – w domowej atmosferze, w oddzielnych pokojach i pod czujnym okiem trzech braci zakonnych – zakochani będą mogli do woli oddawać się... wyciszaniu i modlitwom. AK
Zwykłe ludzkie, „nieświęte” zakochanie prowadzi do „życiowych tragedii: uzależnień, chorób wenerycznych, i psychicznych, ciężkich grzechów, przestępstw, stanów samobójczych” – straszy młodych ludzi ks. Marek Dziewiecki w artykule „Święty Walenty i mity o zakochaniu”, zamieszczonym na katolickim portalu Opoka. Aby tego uniknąć, należy „w Boży sposób przeżywać zauroczenie drugą osobą”. Takie „święte zakochanie” ma miejsce wówczas, gdy „mądre dziewczęta i mądrzy chłopcy pozwalają swoim rodzicom i spowiednikom, by im towarzyszyli w tej wyjątkowo delikatnej fazie rozwoju, która zwykle decyduje o całej ich przyszłości. Mając wsparcie Boga i mądrych ludzi, dziewczęta potrafią przemieniać chłopców w książęta, czyli takich mężczyzn, którzy traktują kobiety jak Boże Księżniczki, z kolei szlachetni chłopcy pomagają dziewczętom cieszyć się ich kobiecym geniuszem i rozkwitać w arystokratycznym człowieczeństwie. Wtedy i tylko wtedy zakochanie prowadzi do świętej miłości, dzięki której kobieta i mężczyzna powracają do raju”. AK
POPIELCOWA POKUTA Dawniej popielcowa pokuta miała nie tylko indywidualny wymiar. Pokutowano również zbiorowo i niekoniecznie za grzechy własne. Przez ponad 100 lat w każdą Środę Popielcową nowo wybrani wrocławscy radni miejscy (wybory do rady miasta tradycyjnie odbywały się co roku w Popielec) mieli obowiązek fundowania katedrze wrocławskiej czterofuntowej świecy ekspiacyjnej, którą następnie zapalano przed ołtarzem we wszystkie niedziele i święta. Na taką pokutę „po wsze czasy” wrocławska rada miejska została skazana przez papieża za uwięzienie i poturbowanie w 1410 roku słynącego z niespłacania zaciąganych długów biskupa Jana Kropidły. I tak przez
5
ponad wiek co roku kolejni wrocławscy rajcy, posypawszy głowy popiołem, pokornie wypełniali nałożoną przez papieża pokutę. Do czasu aż w 1524 roku świeżo wybrana rada nagle zdobyła się na odwagę, powiedziała „dość!” i najzwyczajniej w świecie żadnej świecy kościołowi nie podarowała. AK
OKOLICZNOŚĆ ŁAGODZĄCA Brytyjskie Towarzystwo Laickie złożyło skargę na sędzię Cherie Blair, żonę byłego premiera, która wydała łagodniejszy wyrok z uwagi na głęboką religijność skazanego. W ubiegłym miesiącu pani Blair, gorliwa katoliczka, oszczędziła kary więzienia mężczyźnie sądzonemu za wdanie się w bójkę w kolejce do banku i złamanie szczęki innemu mężczyźnie. 27-letni Shamso Miah został skazany na dwa lata więzienia, ale w zawieszeniu, ponieważ pani Blair oceniła, że to „religijny człowiek”. PPr
PRYMAS WON! W Belgii, gdzie trwa laicyzacja życia publicznego we wszelkich wymiarach, zmiany dotknęły nawet oficjalne ceremonie państwowe. Szef Senatu zaproponował właśnie, aby podczas oficjalnych ceremonii państwowych prymasa Belgii z miejsca drugiego (po królu) przenieść na miejsce... 70. Powołano specjalną komisję do zmiany obowiązujących reguł protokolarnych. Obecne zasady sięgają wieku XIX. MaK
JESUS, MARIA! Jesus porzucił Madonnę. Nie jest to wbrew pozorom sensacja teologiczna – to wieść z działu „plotki o gwiazdach”. Chodzi o 22-letniego modela Jesusa Luz, który ponoć porzucił o 30 lat starszą od siebie piosenkarkę. Tak komiczne są skutki katolickiego zwyczaju nadużywania „imion świętych” przy nadawaniu ich dzieciom. MaK
6
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Trybuna(ł) ludu atykańska Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przyklasnęła inicjatywie wałbrzyskich radnych i łaskawie wyraziła zgodę, aby Matka Boska Bolesna pochylała się nad troskami maluczkich jako patronka miasta (oficjalna nominacja 3 maja br.). „Wróciliśmy do tradycji wywodzącej się jeszcze z czasów piastowskich. (...) figurka patronki była czczona w mieście od setek lat, a jej kult jest wciąż żywy” – cieszył się proboszcz Bogusław Wermiński z parafii pw. św. Aniołów Stróżów. Czyżby owocem tej czci były wałbrzyskie biedaszyby? Tak czy siak, z tym „żywym kultem” proboszcz chyba trochę przesadził, przynajmniej według wałbrzyskich internautów: ! Remonty dróg nieważne, obwodnica nieważna, nowe miejsca pracy nieważne, obniżka horrendalnych cen za wodę – mało istotna. Najważniejsza jest patronka… („1234”); ! No jak tak dalej pójdzie, to niedługo wrócimy do średniowiecza. Nie mam nic przeciwko ludziom wierzącym, ale nie mieszajmy polityki i religii. Zróbmy coś i postawmy się temu panoszeniu tych panów w sukienkach. Podobno jest wolność wyznania („ateista”); ! No ręce opadają... patronem to się zajmują, a robić to nie ma komu! Może poprosimy patrona o wyremontowanie dróg albo o nowe miejsca pracy? To byłby prawdziwy cud („piotrek”); ! Kochani, nie tylko drogami, obwodnicą, remontami się żyje. Ja jestem bardzo zadowolona, że będziemy mieć patronkę („wierząca”); ! Nie było jakiegoś bardziej optymistycznego patrona? Dołująca ta nasza patronka, że aż się mieszkać w Wałbrzychu odechciewa... Matka Boża Bolesna... i wszystko jasne o naszym mieście („ale wybrali”). Nieco optymistycznych wiadomości przydałoby się z pewnością Franciszkowi Musiołowi, proboszczowi od św. Antoniego w Rybniku. Znowu brakuje mu na remont. Tym razem co najmniej... 10 mln złotych. Nie ukrywa więc, że po raz kolejny liczy na cud. „Jak nam Antoni załatwił to dofinansowanie z Unii, to i ten problem uda mu się rozwiązać” – nie traci animuszu duchowny (w 2009 r. Unia Europejska dofinansowała remont katedry sumą 5 mln zł – dop. red.). Wsparcie, ani tym bardziej zrozumienie, jak na razie znikąd nie nadchodzi. Pojawiają się za to cenne rady: ! Najlepiej wszystko zburzyć i zrobić nowe... („;/”); ! 99,99 proc. katolików w Polsce i takie problemy? („gość”);
W
Matka Boska buduje w Polsce sieć nowoczesnych dróg, Jan Paweł II zamiast papieżem zostaje listonoszem, a Watykan finansuje budowę swoich świątyń. Świat oszalał? A może wręcz przeciwnie?
Fot. WHO BE ! 99,99 proc. pogan w Polsce! Trzeba ewangelizować ten kraj, bo żyje w bałwochwalstwie i nie ma nic wspólnego z nauką Chrystusa („Ol”); ! Szukajcie kasy u ojca Rydzyka, w kurii albo w Watykanie. Tam kasy mają tyle, że starczyłoby na zburzenie bazyliki i wybudowanie dwóch jeszcze wyższych („dobra rada”). Tylko że Watykan ma na głowie poważniejsze sprawy niż budowanie Musiałowi bazyliki. Wygląda na to, że postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Sławomir Oder nieco wybiegł przed szereg ze swą książką opisującą dokonania i święty życiorys JPII. Pozycja „Dlatego jest święty”, w której Oder ujawnia tajemnice alkowy, m.in. wstydliwy fakt samobiczowania się Karola, została zlinczowana przez watykańskich cenzorów. Niektórzy wprost zarzucają mu kłamstwo. Inni twierdzą, że swym występkiem z pewnością wydłużył proces beatyfikacyjny „Santo Subito”. A co na to wszystko internetowe pokolenie JP2? ! Proces beatyfikacji się wydłuży? I bardzo dobrze. Bo z niego taki święty jak ze mnie mandaryn chiński (RD); ! Oder też człowiek – chciał na papieżu zarobić parę srebrników. Jak mógł abp Dziwisz czy p. Półtawska, to dlaczego nie Oder. Pecunia non olet („osserwatore”);
! Zrobić go świętym, a potem prędko ustalić jakiś wolny dzień. Błagam! (1); ! A czy w tej książce jest coś o ukochanej, a potem zdradzonej Irence, synu Adamie i wnuczce? („ume”); ! Czy setki pomników, ulic, szpitali i szkół nazwanych jego imieniem (za życia!!!) świadczą o skromności czy o pysze człowieka, który na to wyrażał zgodę? („Katolik”); ! Dla Polski lepiej by było, aby został np. listonoszem („azazel”). Nieudany początek kampanii wyborczej zaliczył prezydent Lech Kaczyński (na zdjęciu). Wybrał się do Katowic hołubić wszystkich mieszkańców Śląska, ale zamiast tego romansował z szefami górniczej Solidarności Bielska, Częstochowy oraz Regionu Śląsko-Dąbrowskiego (i to za zamkniętymi dla mediów drzwiami). I tak agitacja nie przyniosła raczej pożądanych skutków: ! Jeżeli uważa, że wizytami w roku wyborczym i garścią lukrowanych słówek zjedna sobie górników, to się grubo pomylił. Co ten człowiek zrobił dla śląskiej ziemi? Nic! („syn hajera”); ! Na kilometr czuć wyborcze obiecanki. Czy po raz kolejny ciemny naród to kupi? („Ślonzok”); ! Napisza krotko: „Spieprzaj, ty dziadzie” („Alojz”);
! I jeszcze jedno gorol: płakać po wos nie bydymy („udo”). Powodów do płaczu nie ma były prezydent Częstochowy Tadeusz Wrona. Za zupełny brak pomysłów na zarządzanie miastem oraz bezustanne dofinansowywanie kleru mieszkańcy wysadzili Wronę z fotela. Tylko że on wyleciał drzwiami, a wraca oknem! Wszystko za sprawą prezydenta RP, który... mianował kolejnego nieudacznika swoim stałym doradcą w zakresie administracji samorządu terytorialnego, polityki lokalnej i regionalnej! I wcale nie to, że Wrona dostanie własny gabinet oraz samochód służbowy, wkurza internautów najbardziej... ! Brawo! Już dawno ktoś powiedział, że w naszym kochanym kraju lepiej nie będzie, ale będzie śmieszniej, i się spełniło. Panowie są z tej samej sekty i jakiś czarny szepnął słówko, a sługa przyjął owieczkę („hern”); ! Jeszcze wyjdzie na to, że referendum u nas zorganizował BOR, żeby ściągnąć do pałacu Wronę. Szkoda tylko, że takie zabawy urządza się również za moje pieniądze i również za nie pokazuje się, jak głęboko ma się ludzi („ZagorzalyFan”); ! Myślałem, że ta niemota Wrona dostanie miejsce na Jasnej Górze, a tu wzięli nieudacznika do Warszawy („Piotr”); ! To jest koszmarne, niszczyciel na piedestale („obserwator”); ! Myślę, że to dobry dla Polski ruch – zatrudnić na stanowisku doradcy kogoś, kogo wykopali przed końcem kadencji. Mam nadzieję że p. Wrona będzie doradzał najlepiej jak potrafi, by szefa spotkało to samo szczęście. Pozdrawiam („kaktusnadloni”); ! No to jeszcze Kropiwnicki z Łodzi też ma szanse jako Trzech Króli w jednej osobie („sołtys”). W jednej osobie pojawiła się jak na razie Czarna Madonna. „Oblicza Królowej Polski zachwycające serce i duszę” – to hasło reklamujące najnowsze dzieło Mennicy Polskiej, a więc kolekcję srebrnych numizmatów „Polskie Madonny”. Wyobrażenia Matki Bożej z najbardziej znanych sanktuariów maryjnych w Polsce. Pierwsza – Jasnogórska – już do kupienia (128 zł). Czeka nas jeszcze Licheń, Niepokalanów, Kalwaria, Święta Lipka i Gietrzwałd. Można kupić hurtowo – wówczas po 108 zł za sztukę. „Zachwytom” nie było końca: ! A mówią, żeby nie modlić się do mamony... No nie da rady, no nie da rady… („pm”); ! Co zrobiłby Jezus, widząc swoją matkę na bilonie? („pawman”); ! Czekam niecierpliwe na monetę z Jezusem Chrystusem Królem Polski („vontomke);
! Rydzyk weźmie hurtem, a później rozprowadzi za podwójną cenę wśród swoich owieczek i baranów („mus-zek0”); ! Szkoda, że żaden producent skarpetek tego nie podchwycił („vomitorium”). Ręce zacierają jubilerzy, bo z okazji zbliżających się walentynek franciszkanie ostrzegają przed zakupem pierścienia Atlantów, zapewniając mu tym samym cudowną reklamę. Bo – zdaniem kościelnych specjalistów – ów niewinny gadżet to nic innego jak wyjątkowo groźny okultystyczny amulet. Takich wiadomości nie pozostawia się w internecie bez komentarza: ! Pierścień jest zły, bo odbiera Kościołowi dochody z dewocjonaliów („Szatan”); ! Pogańskie praktyki w Kościele katolickim istnieją od wieków i jakoś nie przeszkadza to franciszkanom. W KK pogański fetyszyzm rozwinięty jest do granic absurdu: szczeble drabiny Jakubowej i inne relikwie, całun turyński, matki boskie ukazujące się na szybach i w kałużach – średniowiecze („frankyy”); ! A co z krzyżem? Krzyż jako symbol też raczej nie należy do takich, które przynoszą szczęście („aborygen1”); ! Kościół rzymskokatolicki w Polsce praktycznie wszędzie doszukuje się wrogów, sekt, znaków szatana itd. W końcu żaden monopolista nie znosi konkurencji! („mikro”); ! Wierzyć się nie chce... XXI wiek, środek Europy – krzyże, amulety, pierścienie, święcona woda, Sokółka, wróżki... Wierzyć się nie chce.. („eryk”); ! Czy może pierścień ptaki płoszyć? Serio pytam, paszkoty mi wyjadają wszystko z pola, a i do domu czasem wlecą, kiełbasę porwą. Narowiste bestie. („Stanislaw”). Nie milkną dyskusje na temat znaleziska szczecińskich naukowców, którzy w jaskini Jury Krakowsko-Częstochowskiej wygrzebali ząb neandertalczyka. Sprawa jest o tyle poważna, że miejsce, w którym znaleziono praczłowieka, do złudzenia przypomina grób. To z kolei świadczy ponoć o jednym – o jego... głębokiej religijności. ! To naprawdę sensacja na skalę wszechświatową. Albowiem okazuje się, że na długo przed tym, nim Bóg stworzył człowieka, neandertalczyk już wierzył w Boga. Ciekawe, czy mieli już swoich sukienkowych („Delirium Tremens”); ! Kościół katolicki wykaże, że to byli katolicy („polak?”); ! Przeszukajcie tę jaskinię jeszcze raz, a dokładnie! Z całą pewnością znajdziecie też neandertalski krzyż i tacę! („Mateusz”); ! To świadczy tylko o tym, że wierzenia religijne są nierozerwalnie związane z prymitywem („azzazel”); ! Proponuję w tym miejscu wybudować bazylikę („czes”). JULIA STACHURSKA
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. udzie albo kochają swoich duszpasterzy miłością ślepą i bezgraniczną, albo ich nienawidzą, bo się na nich poznali. Jest wśród kapłanów szczególnie nielubianych augustianin, o. Jan Emil Biernat, mieszkaniec zabytkowego pałacu Jerzmanowskich w Prokocimiu. Ów pałac – wraz z innymi drogocennymi trofeami (m.in. Klub Sportowy „Kolejarz” oraz Pracowniczy Ogród Działkowy „Pod Lipami”) – wyrwał zresztą jego zakon od władz królewskiego Krakowa. Czytelnicy „FiM” mieli okazję poznać o. Emila jako kamienicznika szantażującego lokatorów nieuzasadnionymi podwyżkami czynszu (nawet 15 zł za metr kwadratowy) przy skandalicznych warunkach, w jakich przyszło im mieszkać („FiM”, 34/2009). Okazuje się jednak, że ma wielebny zakonnik jeszcze inne przymioty. Na przykład Kazimierz Bandyk, właściciel firmy budowlanej, uważa, że o. Biernat jest oszustem. Dlaczego? Po naszej publikacji ojciec kamienicznik postanowił nieco warunki swoich lokatorów polepszyć. Umowę z Polską Prowincją Zakonu św. Augustyna (reprezentowaną przez o. Emila) na remont jednej z kamienic podpisał Bandyk latem 2009 r. – Tam było jak w stajni: myszy, karaluchy, ekskrementy. Zrobiłem wszystko, od podstaw – wspomina Bandyk, a na dowód przedstawia zdjęcia (fot. obok). Nic dziwnego, że augustianin bardzo był z firmy Bandyka zadowolony. Zaproponował, by zrobili resztę. Pracy na mocno zapuszczonym terenie było mnóstwo, toteż 6 osób uwijało się przez pół roku. Położyli chodniki, karczowali drzewa, izolowali budynki, robili
L
drenaże, kanalizację, ogrodzenie, wymieniali okna, ocieplali, malowali elewacje. No i w końcu przyszedł czas rozliczeń... Rachunek opiewający na niemal 250 tysięcy złotych bardzo się o. Biernatowi nie spodobał. Żeby udowodnić wykonawcy, że to za dużo, augustianin wynajął nawet kosztorysanta. Tylko że ów kosztorysant pracę
POLSKA PARAFIALNA Hanna J. mieszka w Tychach. Jest przykładną żoną i matką. Do niedawna była także sumienną katoliczką. Posadę gospodyni na plebanii przy kościele św. Jana Chrzciciela objęła 10 lat temu. Gotowanie, praca w ogrodzie, szykowanie i wydawanie prowiantu dla bezdomnych, utrzymywanie czystości w pomieszczeniach gospodarczych,
Księża z ambony namiętnie piętnują nieuczciwych i skąpych pracodawców. Ale jeśli zdecydujesz się pracować dla jednego z nich – zastanów się. I to kilka razy.
Pierwsze kroki skierowała do księdza pracodawcy, aby sprawę wyjaśnić. Usłyszała, że wysokość jej dotychczasowej wypłaty (1300 zł na rękę za świadczenie pracy przez 6 dni w tygodniu po 9 godzin dziennie!) to nic innego, tylko okradanie parafii. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę fakt, że są w „Chrzcicielu” i tacy, co od proboszcza za miesiąc codziennej harówki dostają niewiele ponad 400 zł, można uznać, że pani Hanna była krezusem. Mimo to prosiła, błagała, wyjaśniała, że nie wystarczy jej na lekarstwa, których przy całej litanii
7
lata (w jej przypadku – 1800 zł). Na jej wypłatę czekała pół roku. Tyle czasu proboszcz potrzebował, żeby ustalić w kurii różnice pomiędzy cywilnym a kościelnym kodeksem pracy. W końcu wyszło mu, że wypłaci pani Annie nie trzymiesięczną, a miesięczną pensję. 600 złotych. – Proboszcz powinien być wzorem do naśladowania pod względem uczciwości, moralności, szacunku dla każdego człowieka. Powinien litować się nad biednymi, opuszczonymi, a nie tylko możnymi tego świata. Ten widzi tylko swoje potrzeby. Jak może na kazaniu nawoływać
Wyrobnicy budowlańców wycenił na... minimum 300 tys. zł! No i od tej chwili o. Biernat stał się dla Kazimierza Bandyka nieuchwytny. Skutecznie zwodzi wykonawcę już drugi miesiąc. – Myślałem, że skoro to Kościół, to ludzie sprawiedliwi, że nikt mnie nie oszuka. Okazało się, że to bandyci, złodzieje i oszuści gotowi bez skrupułów zniszczyć człowieka – mówi Bandyk. Na tak zwane ostateczne rozliczenia umawiał się z o. Biernatem kilka razy. Ani jedno z tych spotkań nie doszło do skutku, ani jedno nie zaowocowało zapłatą za wykonaną pracę. Zapytaliśmy więc o. Biernata o przewidywalny termin doprowadzenia do końca rozliczeń z wykonawcą: – Ja o takich sprawach z dziennikarzami nie rozmawiam. Przepraszam bardzo. Do widzenia.
Przed...
regularne zakupy. Lekko nie było, ale z radością wypełniała swoje obowiązki. – Ksiądz prałat odwdzięczał się dobrym słowem i godziwą pensją – wspomina pani Hanna. Oddany ludziom Engelbert Ramola, bo o nim mowa, przeszedł na emeryturę w 2005 roku. Jego miejsce zajął 49-letni dziś ks. Piotr (na zdjęciu obok). Znany z pobożności i skromności, słowem – wzór wszelkich cnót chrześcijańskich – czytamy na stronie internetowej jego poprzedniej kościelnej placówki. Tę krótką charakterystykę należałoby w tym miejscu nieco uzupełnić... Początki jego rządów w parafii Jana Chrzciciela nie wróżyły drastycznych zmian. Ale wówczas ludzie nie wiedzieli, że nowy proboszcz dopiero poznaje teren. A kiedy już go poznał... – W kolejnym miesiącu obciął mi pensje prawie o 500 zł. Bez uprzedzenia, bez wyjaśnień – mówi była gospodyni.
i po remoncie
swoich chorób potrzebuje niemal tak samo jak chleba. Nie pomogło. Żeby utrzymać rodzinę, podjęła w końcu dodatkową pracę. Półtora etatu zaowocowało tym, że kobieta podupadła na zdrowiu. Konieczne było długie zwolnienie lekarskie, a także liczne pobyty w szpitalu. Tam przy okazji zwyczajowej wizytacji oddziałów odwiedził ją ksiądz dobrodziej. Wlał w serce chorej optymizm i podtrzymał ją na duchu, szepcząc zbolałej do ucha, że skoro tak długo choruje, to będzie musiał ją... zwolnić. Jak powiedział, tak zrobił. Wypowiedzenie umowy przyniósł pani Hannie do domu. Osobiście. Sprawa o bezprawne zwolnienie toczy się obecnie w sądzie. Pod miotłę proboszcza wpadła również pani Anna. Jako sprzątaczka pracowała na plebanii przez 23 lata. Za 600 zł miesięcznie oporządzała m.in. mieszkania wszystkich pracujących tu duchownych. Nikt nigdy nie miał do niej zastrzeżeń. Kiedy osiągnęła wiek emerytalny, uzgodniła z proboszczem, że ze względu na wyjątkowo trudną sytuację rodzinną będzie dla niego nadal pracować, żeby do niewysokiego świadczenia dorobić. I pewnie dorabiałaby do dzisiaj, gdyby nie pomysł, żeby poprosić – zgodnie zresztą z obowiązującym prawem – o trzymiesięczną odprawę za przepracowane
do pomocy bliźnim w potrzebie? – zastanawiają się obie panie. O swoich „przygodach”, mocno rozżalone, powiadomiły biskupa Damiana Zimonia. A biskup? Zapewnił, że w kurii wszyscy gorąco modlą się o to, aby doszły ze swoim proboszczem do porozumienia. Tymczasem ks. Piotr swoje poczynania tłumaczy troską o parafię. Rzeczywiście, owa nadzwyczajna gospodarność przynosi efekty. Jak dotąd przełożyła się na dobra niezwykle potrzebne wspólnocie wiernych – np. nowy samochód dla proboszcza, kapitalny remont 6 pokoi na plebanii, zakup mebli i wyposażenia do księżowskiego gabinetu. „W czasie mszy świętej dotykam żywego Chrystusa. Otwieram się na jego miłość, a On mnie podnosi, pokrzepia i umacnia” – zwierza się ksiądz Piotr w wywiadzie do parafialnej gazetki. Moralne aspekty wyzyskiwania ludzi, ignorowanie ich potrzeb, niedostrzeganie problemów – tych tematów w kontaktach z Chrystusem najwyraźniej nie porusza. Z księdzem proboszczem, choć bawił akurat na wyjeździe za granicą, udało nam się skontaktować. Jednak – jak stwierdził – prasie w tej akurat sprawie nie ma nic do powiedzenia. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
8
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Cudowne dzieci Maryi Ogłaszamy „czerwony alarm” dla łatwowiernych – doświadczeni naciągacze żerujący na tzw. cudownym medaliku potrzebują w tym roku ponad 9,5 mln zł! O fundacji pod nazwą Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej im. ks. Piotra Skargi, założonej przez Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi w Krakowie („osoba prawna o celach niezarobkowych”), niejednokrotnie już ostrzegaliśmy, ale ponieważ owi spryciarze wpadli ostatnio na nowy pomysł dostatniego życia na rachunek ludzi skrajnie naiwnych, przyjrzyjmy się im raz jeszcze. Gwoli przypomnienia: patent mają prosty jak konstrukcja cepa. Najpierw wysyłają ludziskom za pośrednictwem Poczty Polskiej tzw. druki bezadresowe (według obecnych cen, 8 groszy za sztukę – z możliwością uzyskania wysokiego upustu przy większej liczbie przesyłek) z zamówieniem na „cudowne medaliki” i obrazki Matki Boskiej. „Nie zwlekaj! Dołącz do milionów wiernych, którzy zawierzyli Maryi. Zamów poświęcony przez kapłana Cudowny Medalik, a otrzymasz w prezencie Nowennę do Najświętszej Maryi Panny od Cudownego Medalika” – reklamują swój bezpłatny początkowo produkt. A gdy chłopcy zdobędą konkretny adres... „Szanowna Pani, wysłałem dziś do Pani pakiet z medalikiem (...). Dołączyłem też bankowe polecenie zapłaty. Będzie Pani mogła przekazać dowolną kwotę na prowadzoną przez Instytut im. ks. Piotra Skargi kampanię promowania i rozprowadzania Cudownego Medalika (...). Pani datek umożliwi nam niesienie łask Cudownego Medalika wielu innym Polakom. Bez pomocy osób zamawiających ten najsłynniejszy medalik nie będę mógł nadal prowadzić
tego apostolatu” – podkreśla i ostrzega prezes Sławomir Olejniczak w jednym z dziesiątków tysięcy listów rozesłanych po Polsce. Jeśli zaś raz dostanie kasę, to później w żaden sposób nie można już opędzić się od regularnie nadsyłanych materiałów informacyjnych i broszurek religijnych, za które Instytut winszuje już sobie całkiem konkretnych kwot („50 zł, 30 zł lub chociażby 20 zł”) na zapobieżenie katastrofie i uratowanie naszego kraju od „upadku w przepaść zniewolenia”, na co ludzie o słabych nerwach dają się niestety nabrać i płacą (por. „Fabryka marzeń” – „FiM” 48/2008). Z początkiem 2010 r. Olejniczak&Co. wystartowali z nową kampanią (dez-) informacyjną. Pod zgromadzone w bazie danych adresy rozsyłają teraz „w dowód wdzięczności” zaszczytne „karty korespondenta” instytutu, będące „symbolem aktywnego udziału w naszym apostolacie”. Tak napisał prezes do pani Marianny z Kielc, która z najwyższym zdumieniem dowiedziała się też z listu, że jest „zaangażowanym obrońcą wartości”, „pomaga w szerzeniu orędzia Matki Bożej Fatimskiej” i „nie daje się uwieść laickim podszeptom”. W dalszej części Olejniczak wymienia swoje dokonania w minionym roku: „Razem z naszymi przyjaciółmi i darczyńcami – takimi jak Pani – skutecznie protestowaliśmy przeciwko akcjom promującym homoseksualizm, postawy antyrodzinne i proaborcyjne”. Na dowód tejże skuteczności przedkłada anonimowe (sic!) świadectwa „Joanny z województwa lubuskiego” i „Sylwii
olędowy obchód pomału dobiega końca. Czas na posumowania. A te mówią same za siebie. Księża już nie mają złudzeń – jest źle, a będzie jeszcze gorzej. W parafii pw. NSPJ w Gliwicach spośród 2390 katolickich rodzin figurujących w kościelnych kartotekach za próg wpuściło księdza tylko 1336 rodzin – o 24 mniej niż rok temu. W parafii pw. Ducha Świętego we Wrocławiu z 6970 rodzin (13 729 parafian) duszpasterskie odwiedziny przyjęło jedynie 55,93 proc. Kolejne 19,7 proc. rodzin – owszem – otworzyło księżom drzwi, ale wyłącznie po to, by odpowiedzieć im wprost: „Nie chcemy kolędy”, a w przypadku pozostałych 24,29 proc. wielebni zwyczajnie pocałowali klamkę. Podobnie było w parafii św. Floriana w Sosnowcu – około 1000 rodzin (na 2275 odwiedzin) nie życzyło sobie kolędy...
K
Kamienica w centrum Krakowa – jeden z owoców patentu na tzw. cudowny medalik
z lubuskiego”. A dodajmy, że na oficjalnej stronie internetowej piotrskarga.pl publikowane są nawet takie brednie, że w rządzonej przez lewicę Hiszpanii „uczniów trzecich klas zachęca się do kontaktów seksualnych ze zwierzętami”. Prezes ma tak wielkie zaufanie do pani Marianny, że ujawnia jej nawet poufne plany na 2010 r. Trzeba przyznać, że imponujące, bowiem Instytut zamierza: ! zwiększyć liczbę odbiorców wydawanego przez siebie dwumiesięcznika „Przymierze z Maryją” (rozsyłane za „co łaska”, ale nie mniej niż 20 zł) o „kolejne 30 tys.”; ! zorganizować nową kampanię w obronie rodziny oraz wielką akcję aktywizującą naszych przyjaciół i korespondentów;
W parafii pw. MB Bolesnej w Radomiu podczas tegorocznego kolędowania księżom udało się uciułać od wiernych skromne 37 tys. zł – o 3 tys. mniej niż przed rokiem.
! podejmować akcje w obronie publicznej moralności i w obronie religii ! nadal propagować w Polsce nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa, Cudowny Medalik oraz Różaniec. No, ale nic za darmo. Olejniczak wyznaje, że aby zrealizować ambitne pomysły, potrzebuje na bieżący rok dokładnie 9 mln 548 tys. zł, a ekstrapilnie przynajmniej 2,4 mln zł. „(...) decyduje to o tym, które projekty będziemy mogli przedsięwziąć, a które odłożyć” – przekonuje. Żniwo jest zatem wielkie. „Dlatego ufam, że Pani, tak mocno zaangażowana w nasze akcje i identyfikująca się z naszą misją, nie odrzuci mojej prośby o wsparcie” – żebrze prezes w liście do pani Marianny, sugerując
w Warszawie. Na 28 tys. wiernych zapisanych w kartotekach niewiele ponad... 4 tys. osób pojawia się co niedzielę w kościele, a latem „jest jeszcze gorzej”. W Gdańsku
Kryzys kolędowy Przy okazji sprawozdania pokolędowego proboszcz nie omieszkał wypomnieć swoim owieczkom, że w 2009 roku tylko 39,5 proc. rodzin wykazało się ofiarnością na rzecz budującego się kościoła i za przykład godny naśladowania podał pięć rodzin, które w ciągu 3 lat przekazały na kościół odpowiednio: 11 700 zł, 9950 zł, 7850 zł, 4450 zł i 3850 zł. Powodów do optymizmu nie ma również parafia pw. MB Wspomożycielki Wiernych
w parafii pw. Odkupiciela, która liczy sobie ok. 6300 wiernych, w niedzielnych mszach regularnie uczestniczy ok. 2 tys. osób (32 proc.), do tego w 2009 roku wydano o 5 tys. komunikantów mniej niż w roku poprzednim. W parafii pw. św. Wawrzyńca w Zabrzu – na 66 chrztów tylko 30 dzieci pochodziło z małżeństw sakramentalnych, także w parafii św. Barbary i św. Józefa w Jastrzębiu-Zdroju
100-złotowy datek i tradycyjnie dołączając blankiet przekazu. W zainaugurowanej niedawno akcji pojawia się jeszcze ciekawe novum: oto Olejniczak usilnie nalega w liście, aby adresat odesłał mu na załączonym kuponie swoje dane personalne, koniecznie wraz z aktualnym numerem telefonu, „aby usprawnić (...) wzajemny kontakt”. Po co? – Jeśli nabierze na ten numer kilkanaście tysięcy osób, to wejdzie w posiadanie bazy kompletnych danych z gotowym profilem psychologicznym abonenta. Sprzeda ją bez trudu, a w przypadku niektórych instytucji finansowych nawet za bardzo ciężkie pieniądze – wyjaśnia nam prawdopodobny podtekst operacji specjalista od telemarketingu. ANNA TARCZYŃSKA
na 75 ochrzczonych dzieci – jedynie 36 urodziło się w związkach sakramentalnych. Nieco lepiej było w parafii św. Jakuba w Lęborku, bo na 174 chrzty – „sakramentalnie urodzonych” było aż 102. Jeszcze gorsze wskaźniki notuje się w regionach tradycyjnie najmniej skatoliczonych – w woj. łódzkim i w zachodniopomorskim. „Młodzi wymykają się spod kontroli rodziców i Kościoła” rozpaczliwie załamuje ręce proboszcz katedry rzeszowskiej. Tymczasem wielebny wymierającej parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Dulsku przywołuje do porządku parafialne „starokawalerstwo”: „Parafia starzeje się przez to, że wielu jest takich, którzy nie odważyli się na ożenek. Przyzwyczaili się do samotności. Jeśli to nie jest droga powołania do samotności, to usilnie apeluję o zakładanie rodzin!”. AK
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. Polsce żyje kilka tysięcy ludzi wyjętych spod prawa. Można ich bezkarnie i bez powodu inwigilować (patrz skan), oczerniać, a nawet oskarżać bez wyroku sądowego o popełnienie najróżniejszych przestępstw. Są to żołnierze (pracownicy) byłych Wojskowych Służb Informacyjnych, rozwiązanych z dniem 30 września 2006 r. Zawdzięczają swój status ekipie PiS z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim (formalny inicjator procesu legislacyjnego), jego bratem Jarosławem, ministrem Szczygłą i Macierewiczem na czele, czyli politykom, którzy przeforsowali sporządzenie i publikację sławetnego Raportu Macierewicza, zanim działająca pod jego przewodnictwem Komisja Weryfikacyjna zdążyła uporać się z robotą. Wyjęci spod prawa zawdzięczają swoją sytuację również Platformie, bo nowa władza najwyraźniej nie ma czasu ani ochoty na wyprostowanie pokrętnych przepisów ustanowionych przez poprzedników. Popatrzmy, do jakich prowadzą one dzisiaj paradoksów... Ustawa o rozwiązaniu WSI przewiduje (po nowelizacji z grudnia 2006 roku) możliwość – a uwzględniając kryterium zwykłej uczciwości, można by nawet rzec, że konieczność – uzupełniania Raportu w sytuacji, gdy po przekazaniu go przez przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej prezydentowi, premierowi i wicepremierom „ujawnią się nowe okoliczności, które powinny zostać objęte Raportem lub wpływają na jego treść” (art. 70d). Był to zasmarkany obowiązek przewodniczącego Komisji (czyli Macierewicza, a od 9 listopada 2007 r. do 30 czerwca 2008 r. Jana Olszewskiego), który „niezwłocznie po ujawnieniu nowych okoliczności” powinien sporządzić takie uzupełnienie i nadać mu analogiczny jak w przypadku Raportu bieg – z docelową publikacją (decyzją prezydenta) w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej „Monitor Polski”. Gdyby zaś te „nowe okoliczności” ujawniły się dopiero po rozwiązaniu Komisji w toku działalności Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) lub Służby Wywiadu Wojskowego (SWW), to obowiązek podania ich do publicznej wiadomości spoczywałby na szefach obu tych agend. Powyższe uregulowanie jest o tyle istotne, że wymyślona przez ekipę Kaczyńskich ustawa „z góry zakładała, że akt ten będzie stanowić ingerencję w sferę praw konstytucyjnych, przy czym ingerencja ta osiąga istotny poziom dolegliwości dla zainteresowanych” przy jednoczesnym „poważnym ryzyku błędu przy dokonywaniu ustaleń faktycznych”, co powinno skutkować „gwarancjami proceduralnymi zapewniającymi skuteczną ochronę zainteresowanych przed zamieszczaniem w raporcie informacji niezgodnych z prawdą” – jak podkreślił Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 27 czerwca 2008 r.
W
Pułkownik rezerwy Krzysztof Polkowski pracował kiedyś w Zarządzie II Sztabu Generalnego WP (wywiad). Po zmianach organizacyjnych trafił w 1991 r. do WSI, gdzie jako szef oddziału informatyzował wywiad i kontrwywiad. Reprezentował Polskę w USA jako zastępca attaché obrony, sprawował ważne funkcje w NATO (był szefem planowania łączności i informatyki Regionalnego Dowództwa w Heidelbergu
A TO POLSKA WŁAŚNIE
9
składając akcesu do nowych specsłużb. Ot, miał taki kaprys, żeby mu później wnuki nie wymawiały, iż dziadek działał na szkodę swojego państwa (por. „Szybcy i wściekli” – „FiM” 12/2008). Jak przebiegała jego pseudoweryfikacja, nie będziemy opisywać, bo jest to temat na książkę. W każdym razie posiadamy cały plik dokumentów obrazujących skrajne niedołęstwo i gwałcenie obowiązujących procedur
Prawo pięści Gdy prokuratura orzeknie, że obywatel jest niewinny, to jeszcze wcale nie znaczy, że tak jest. To oznacza jedynie tyle, że nic na niego nie znaleziono – twierdzi kontrwywiad wojskowy podobno demokratycznego państwa... w Niemczech). W jego kolekcji odznaczeń znajduje się m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski oraz amerykański The Meritorious Service Medal („Medal za Zasługi dla Sił Zbrojnych”), przyznany dotychczas kilkunastu polskim oficerom „za szczególne zasługi i wspieranie wspólnego bezpieczeństwa”. Podczas ostatnich dwóch lat istnienia WSI był w tej formacji szefem Centrum Bezpieczeństwa Teleinformacyjnego. Ponieważ z Macierewiczem nie było mu po drodze, zwolnił się z zawodowej służby wojskowej, odchodząc z niej w końcu stycznia 2007 r. Według opublikowanego decyzją prezydenta Raportu z likwidacji WSI, płk Polkowski jest niechybnie sowieckim szpiegiem „związanym z GRU”, „nielegalnym lobbystą” działającym w zorganizowanej grupie przestępczej i stanowią niewyobrażalne zagrożenie dla bezpieczeństwa naszego kraju. Tak, z grubsza rzecz ujmując, orzekł Macierewicz ze swoimi pomagierami, a Lech Kaczyński podpisał się pod tą opinią, nakazując 16 lutego 2007 r. opublikować Raport w „Monitorze Polskim”. Pułkownik jest jedną z zaledwie dziewięciu osób, które poddały się procedurze weryfikacyjnej, nie
przez zespół roboczy w składzie: Mariusz Marasek (niegdyś poseł ZChN, obecnie prorektor Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Humanistycznej w Skierniewicach), Bogusław Nizieński (były rzecznik Interesu Publicznego), Leszek Pietrzak (IPN w Lublinie) oraz Jacek Przybysz (ówczesny wicedyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii premiera Jarosława Kaczyńskiego). W efekcie ich poczynań Macierewicz (jako przewodniczący Komisji) skierował przeciwko płk. Polkowskiemu do prokuratury dwa zawiadomienia o popełnieniu przestępstw: ! rzekomego kłamstwa w oświadczeniu (zagrożone karą od 6 miesięcy do 8 lat więzienia), mimo iż Komisja do końca istnienia nie zdążyła zakończyć weryfikacji zadenuncjowanego oficera;
Stawiamy pytanie (z góry zastrzegając, że to nie żart): czy prawomocnie stwierdzony fakt absolutnej niewinności człowieka jest nową okolicznością w stosunku do wcześniejszych twierdzeń (formułowanych przez najwyższych rangą urzędników państwowych), jakoby był skończonym łotrem? Okazuje się, że w świetle ustanowionego przez Kaczyńskich i tolerowanego przez Donalda Tuska bezprawia odpowiedź brzmi: nie! Po ostatecznym orzeczeniu przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie, że absolutnie nie ma nic za uszami, płk Polkowski wystąpił do szefa SKW o wgląd w swoje akta postępowania weryfikacyjnego i niezwłoczne uzupełnienie Raportu w wersji Macierewicza. Tym bardziej że sam Trybunał Konstytucyjny
! opisanego w Raporcie kryminalnego „lobbingu” podczas służby w WSI. Oskarżenia były tak cienkie, że oba śledztwa umorzono. Pierwsze w lipcu 2007 r., gdy prokuratura pozostawała jeszcze we władaniu Ziobry, a działająca jeszcze Komisja Weryfikacyjna – mimo rozlicznych nalegań zainteresowanego – nie podjęła żadnych kroków w celu uzupełnienia Raportu. Pozostałe zarzuty śledczy obalili w czerwcu 2009 r.
podkreślił w uzasadnieniu przywołanego wyżej wyroku kapitalne znaczenie i konieczność „zagwarantowania odpowiednich praw proceduralnych osobom napiętnowanym w Raporcie” i zainteresowanym z tego powodu jego uzupełnieniem. Kontrwywiadowcy odesłali oficera na drzewo, oznajmiając, że nie widzą „podstaw prawnych do rozpatrzenia wniosku”. Mimo wielokrotnych monitów milczeli już później jak głaz. Gdy zawlókł ich przed
oblicze Sądu Administracyjnego, uzyskał ograniczony dostęp do akt, ale w kwestii Raportu SKW oznajmiło, że nie uzupełnią, bo przecież to nie oni wykryli „w toku swojej działalności”, że obwiniony jest czysty. Mało tego. „Równocześnie pragnę zwrócić uwagę na przyczynę umorzenia wskazaną w postanowieniu Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie z dnia 27 lipca 2007 r. (Po. Śl. 27/07), którego kopię załączył skarżący. Przyczyną tą jest brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu. W doktrynie przyjmuje się, iż brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu odnosi się do sytuacji, gdy zachodzą wątpliwości co do zaistnienia zdarzenia, ponieważ zebrane dowody nie pozwalają na kategoryczne stwierdzenie, że czynu nie popełniono, a jednocześnie nie wykluczają jego zaistnienia” – tak specsłużba instruuje Sąd Administracyjny w piśmie z 11 stycznia 2010 r. Innymi słowy, stwierdzony w śledztwie fakt, że Macierewicz wyssał swoje oskarżenia z palca, wcale nie dowodzi, że coś tam jednak nie było na rzeczy! – sugerują kontrwywiadowcy. Efekt? Z nieprawomocnego orzeczenia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie z 13 stycznia 2010 r. dowiadujemy się, że – wedle obowiązujących przepisów – skrzywdzony Raportem obywatel ma niezbywalne prawo żądać uzupełnienia tego swoistego aktu oskarżenia oraz wyroku w jednym, a jedynym obowiązkiem władzy jest cierpliwe odpisywanie mu, że się na żadne aneksy nie zgadza! Jeśli więc pan premier Tusk et consortes nie pójdą wreszcie po rozum do głowy i nie posprzątają bajzlu po Kaczyńskich, poprawiając ustawę, to ostateczna rozgrywka odbędzie się ani chybi w Strasburgu... ANNA TARCZYŃSKA
10
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Co zrobić, gdy zmarły pozostawi po sobie długi, na przykład w postaci kredytów bankowych? Czy w przypadku dziedziczenia ustawowego spadkobiercy odpowiadają za długi spadkodawcy, czy raczej nie? Innymi słowy, czy wierzyciel może dochodzić spłaty przysługującej mu wierzytelności przez małżonkę, dzieci bądź wnuki zmarłego? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w księdze IV Kodeksu cywilnego dotyczącej spadków. Kwestią kluczową dla przedstawionego stanu faktycznego będzie sposób przyjęcia spadku. Według artykułu 1012 kodeksu cywilnego, spadkobierca może przyjąć spadek bez ograniczenia odpowiedzialności za długi (jest to tak zwane przyjęcie proste spadku) bądź z ograniczeniem tejże odpowiedzialności (przyjęcie z dobrodziejstwem inwentarza). W drugim przypadku ograniczenie odpowiedzialności za długi spadkodawcy następuje do wartości masy spadkowej. Innymi słowy, długi spadkodawcy są spłacane tylko do wartości tego, co po sobie zostawił. Oprócz tych dwóch wariantów przyjęcia spadku istnieje również możliwość jego odrzucenia. Przyjęcie bądź odrzucenie spadku następuje poprzez złożenie oświadczenia o przyjęciu bądź odrzuceniu spadku w terminie 6 miesięcy od dnia, w którym spadkobierca dowiedział się o tym, że dziedziczy z ustawy po spadkodawcy. W razie braku jakiegokolwiek oświadczenia w wyżej wspomnianym 6-miesięcznym terminie następuje proste przyjęcie spadku przez spadkobiercę. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, kiedy jest to osoba niemająca pełnej zdolności do czynności prawnych (na przykład małoletni), osoba, co do której istnieje podstawa do jej całkowitego ubezwłasnowolnienia albo osoba prawna (na przykład spółka z o.o.) – w tych przypadkach po upływie 6-miesięcznego terminu następuje automatyczne przyjęcie spadku z ograniczeniem odpowiedzialności za długi spadkowe. Kolejną ważną kwestią jest fakt, że w razie gdy jeden ze spadkobierców przyjmie spadek z dobrodziejstwem inwentarza, uważa się, że ci, którzy nie złożyli oświadczenia w przewidzianym terminie, również przyjęli spadek z ograniczeniem odpowiedzialności za długi spadkowe. Źródło: Kodeks cywilny ! ! ! W roku 1972 moi dziadkowie opłacili plac na cmentarzu parafialnym pod dwie piwnice. Obydwie piwnice zostały przykryte jednym pomnikiem. W 1972 roku w grobie został pochowany
dziadek. W 1994 roku w drugiej piwnicy pochowano babcię. Wówczas również dokonano opłaty – ważnej do 2004 roku. W roku 2009 kancelaria cmentarza poinformowała, że grób dziadka jest nieopłacony od roku 1992. Do 1994 r. obie strony traktowały grób jako całość. W tej chwili kancelaria traktuje piwnice jako groby osobne. Według mnie, opłata była dokonywana za cały grób (2 piwnice). Kto ma rację? Dlaczego zmieniła się interpretacja kancelarii? Jeżeli jednak to kancelaria ma rację, to po jakich stawkach i za jaki okres należy zapłacić? W 1994 r. nikt nie upominał się o żadne opłaty za drugą piwnicę. Jeżeli kancelaria ma rację, to czy nie zachodzi tu przedawnienie? Dlaczego nie było wcześniej wezwania od kancelarii do uiszczenia opłat? Dlaczego nie pochowali innej osoby w miejsce dziadka, chociaż minęło 17 lat od upływu terminu do opłaty? Jeżeli kancelaria nie ma racji, jak postąpić dalej w tej sprawie, aby nie płacić żądanych opłat? (Sebastian, Gusin) Zgodnie z ustawą z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej (DzU 1989 roku, nr 29, poz. 154 ze zm.), parafie mają prawo posiadania, zarządzania oraz zakładania i poszerzania cmentarzy grzebalnych. Przepisy tej ustawy nie naruszają jednak ogólnych przepisów o cmentarzach i chowaniu zmarłych. „Zarządcy [cmentarzy wyznaniowych] mogą ustanawiać własne regulaminy, ale postanowienia tych regulaminów nie mogą naruszać przepisów ustawy ani wydanych na jej podstawie rozporządzeń wykonawczych” (wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 11 marca 2005 r., I ACa 853/2004). Na podstawie art. 7 ust. 2 ustawy z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (tj. DzU 2000 r., nr 23, poz. 295 ze zm.) zarządcy cmentarzy mogą określać opłaty za pochowanie zwłok. Należy zauważyć, że zgodnie z ustawą, opłata obejmuje pochowanie zwłok, a nie postawienie pomnika. W 1972 roku uiszczono opłatę za pierwszy pochówek – dziadka. W 1994 roku, kiedy zmarła Pańska babcia, wniesiono opłatę za jej pochówek – nie za cały grób. Jednak na podstawie art. 7 ustawy o cmentarzach... wskazać można trzy rodzaje grobów: groby ziemne, groby murowane przeznaczone do pomieszczenia zwłok jednej osoby oraz groby murowane przeznaczone do pomieszczenia zwłok więcej niż jednej osoby.
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Infrastruktury z 7 marca 2008 roku w sprawie wymagań, jakie muszą spełniać cmentarze, groby i inne miejsca pochówku zwłok i szczątków (DzU 2008 r., nr 48, poz. 284), grób ziemny to dół w ziemi, do którego składa się trumnę ze zwłokami lub urnę i zasypuje ziemią, natomiast grób murowany to dół, w którym boki są murowane do poziomu gruntu, do którego składa się trumnę ze zwłokami lub urnę. W przypadku grobów ziemnych i grobów murowanych przeznaczonych do pomieszczenia zwłok jednej osoby uiszczana jest opłata za pochówek. Po upływie 20 lat taki
grób może zostać użyty do ponownego chowania. Jednak wówczas jakakolwiek osoba może zgłosić zastrzeżenie przeciw ponownemu chowaniu i uiścić opłatę przewidzianą za pochowanie zwłok. Zastrzeżenie to ma skutek na dalsze 20 lat i może być odnowione. Z Pana listu wynika, że groby są pojedynczymi „piwnicami” – grobami murowanymi, przeznaczonymi do pomieszczenia zwłok jednej osoby. Dlatego po upływie 20 lat od pochowania dziadka powinna zostać uiszczona nowa opłata jak za pochowanie zwłok (według stawek przewidzianych przez zarządcę cmentarza), co jednak nie nastąpiło. W takiej sytuacji zarząd cmentarza mógłby rozporządzać grobem i przyjąć do pochowania w nim zwłoki innej osoby zmarłej. Należy jednak zauważyć, że względy praktyczne (podwójny pomnik), stosunki społeczne i obowiązujące zwyczaje powodują, że – jeśli istnieje taka możliwość – zarządy cmentarzy unikają ponownego pochówku nawet w nieopłaconych grobach. Późne wezwanie zarządcy cmentarza do uiszczenia opłaty prolongacyjnej wynika prawdopodobnie z braku organizacji – zarządcy
cmentarzy parafialnych (księża) nie dysponują zwykle właściwą dokumentacją. W przypadku grobu murowanego przeznaczonego do pochowania zwłok więcej niż jednej osoby zapewnione jest trwałe korzystanie z niego i chowanie w nim dalszych zwłok bez ograniczeń czasowych i bez dalszych opłat z wyjątkiem opłaty za każdy kolejny pochówek (w ten sposób: S. Rudnicki, glosa do wyroku SN z dnia 7 listopada 2002 r., II CKN 980/00). Gdyby groby Pana dziadków były grobami murowanymi, zarząd cmentarza nie powinien żądać za nie ponownej opłaty. Niezależnie od rodzaju grobu, wydaje się, że w świetle art. 7 ust. 2 ustawy o cmentarzach, nie można mówić o przedawnieniu, ponieważ zostało w nim przewidziane uprawnienie do zgłoszenia zastrzeżenia i uiszczenia opłaty. Zarząd cmentarza nie ma roszczenia o dokonanie opłaty „prolongacyjnej”, a jedynie możliwość pochowania innej osoby w razie jej nieuiszczenia. Podstawa prawna: ustawa z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej (DzU 1989 r., nr 29, poz. 154 ze zm.); ustawa z 31 stycznia 1959 roku o cmentarzach i chowaniu zmarłych (tj. DzU 2000 r., nr 23, poz. 295 ze zm.); rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 7 marca 2008 r. w sprawie wymagań, jakie muszą spełniać cmentarze, groby i inne miejsca pochówku zwłok i szczątków (DzU 2008 roku, nr 48, poz. 284). ! ! ! Czy rozporządzenie testamentowe, którego przedmiotem jest zobowiązanie spadkobiercy testamentowego do świadczenia pieniężnego polegającego na przekazywaniu określonej części dochodu z lokalu sklepowego na rzecz zapisobiorcy można zakwalifikować jako dożywotnią rentę? Na podstawie testamentu moja ciocia stała się zapisobiorcą dożywotnio uprawnionym do comiesięcznego świadczenia pieniężnego, którego wysokość została określona jako 1/3 dochodu z lokalu sklepowego. Ponadto przedmiotem zapisu było także dożywotnie prawo użytkowania lokalu mieszkalnego położonego w tym samym budynku. Ciocia po pewnym czasie zawarła jednak ze spadkobiercą umowę, w której zrzekła się prawa użytkowania lokalu w zamian za zapłatę kwoty odpowiadającej wartości tego prawa. Dodatkowo ciocia umówiła się, że spadkobierca będzie wypłacał jej ww. część dochodów. Jednak po pewnym czasie sprzedał sklep i zaprzestał wypłacania umówionego świadczenia. W związku z powyższym, pragnę dowiedzieć się, czy mimo sprzedaży sklepu spadkobierca
powinien wypłacać cioci umówioną kwotę oraz czy istnieje możliwość dochodzenia dodatkowych pieniędzy w zamian za zrzeczenie się prawa do użytkowania lokalu mieszkalnego. Zgodnie z art. 968 par. 1 kodeksu cywilnego, spadkodawca może przez rozrządzenie testamentowe zobowiązać spadkobiercę ustawowego lub testamentowego do spełnienia określonego świadczenia majątkowego na rzecz oznaczonej osoby. W przypadku Pani cioci, świadczenie to polegało na okresowej zapłacie określonej kwoty, stanowiącej ułamek dochodu uzyskiwanego z działalności sklepu, który prowadził spadkobierca zobowiązany do wykonania zapisu. W przedmiotowej sprawie należy odpowiedzieć na pytanie, jaki jest charakter prawny świadczenia polegającego na przekazywaniu części z zysków sklepu. W tym celu należy zinterpretować ostatnią wolę spadkodawczyni. Jeżeli bowiem jej intencją było zobowiązanie spadkobiercy, aby wypłacał część zysku z konkretnego sklepu, to należy przyjąć, że spadkodawca miał na myśli jedynie to ściśle określone świadczenie. W tej sytuacji sprzedaż sklepu pociągałaby za sobą wygaśnięcie zobowiązania spadkobiercy z tytułu zapisu. Jeżeli jednak przyjąć, że spadkobierczyni miała na uwadze konieczność zapewnienia stałego utrzymania zapisobiorcy, wówczas zastosowanie znajdą przepisy dotyczące dożywotniej renty. Wówczas w przypadku, gdy spadkobierca zbył lokal sklepowy, zastosowanie znajdzie art. 910 par. 2 kodeksu cywilnego, który stanowi, że w razie zbycia nieruchomości obciążonej prawem dożywocia nabywca ponosi także osobistą odpowiedzialność za świadczenia tym prawem objęte. To, która z powyższych interpretacji znajdzie zastosowanie w rzeczonej sprawie, będzie zależało od sformułowań użytych przez spadkodawcę i tę okoliczność będzie również badał sąd. Wydaje się jednak, że jeżeli spadkodawca jasno nie wyraził woli, aby spadkobierca utrzymywał Pani ciotkę, zastosowanie znajdzie pierwsze z podanych stanowisk. Należy więc przyjąć, że świadczenie to było ściśle związane z lokalem sklepowym i z tego względu obowiązki spadkobiercy względem Pani ciotki wygasły wraz ze sprzedażą sklepu. Druga kwestia wiąże się możliwością dochodzenia przez zapisobiorcę dodatkowych świadczeń pieniężnych w zamian za zrzeczenie się prawa dożywotniego użytkowania lokalu mieszkalnego. Niestety, w tym przypadku, jeżeli strony doszły już do porozumienia i zapisobiorca przyjął stosowną sumę pieniężną w zamian za zrzeczenie się powyższego prawa, nie ma już możliwości dochodzenia dodatkowych korzyści, ponieważ materię tę reguluje umowa zawarta między stronami. Źródło: ustawa z dnia 23 kwietnia 1964 – Kodeks cywilny Opracował MECENAS
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. d dwóch miesięcy premier Donald Tusk reklamuje prawdziwą rewolucję technologiczną w administracji, czyli wdrożenie dowodu osobistego z chipem, tak zwanego pl. ID. Plastikowa karta ma zawierać zakodowany odcisk naszego palca. Cały projekt jest finansowany przez Unię Europejską w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka. Nowy dowód osobisty to także powszechny, bezpieczny i tani podpis elektroniczny. Bez niego nie ma szans na rozwój usług tak zwanej e-administracji (elektroniczne wnioski, rejestracja w przychodni za pomocą e-maila), handlu, internecie. Świat wie o tym już od dawna. W Polsce obowiązują jednak przepisy, które powodują, że e-podpis jest drogi. Po prostu wynajęci przez rząd Jerzego Buzka studenci źle przetłumaczyli unijne przepisy. Prywatne firmy (banki, ubezpieczyciele, sklepy internetowe) oraz państwowe instytucje (ZUS, urzędy skarbowe) stosują własne sposoby potwierdzania wiarygodności zleceń, pism i PiT-ów. Prace nad projektem upowszechnienia za pomocą dowodu osobistego podpisu elektronicznego rozpoczął rząd Leszka Millera. Powrócił do nich Tusk. Pomysł, jaki do grudnia ubiegłego roku przedstawiało MSWiA, był dość ciekawy i opierał się na dowodzie z chipem. Tuż przed świętami został on popsuty poprzez dołączenie do dowodu dodatkowej funkcji. W nowej wersji ma on pełnić także rolę elektronicznej karty ubezpieczenia zdrowotnego. Łączy się to ze złamaniem zasady, że otrzymują go ludzie dorośli (w wyjątkowych wypadkach tymczasowy dowód miały otrzymywać dzieci). Powód? Plastikową kartę z chipem otrzymywać będą także noworodki. Ma ona potwierdzać fakt, że są ubezpieczone. Dodatkowo w dowodzie mają być zapisane najbardziej intymne dane o obywatelu (z lekarskich kartotek) oraz wykaz zakupionych leków (tak zwana e-recepta). Pracujący nad nowym dowodem osobistym nie przedstawili zasad udostępniania tych danych podmiotom uprawnionym (nie wiemy także, kto się znajdzie na tej liście) oraz metod zabezpieczenia tych danych przed podglądem w trakcie załatwiania przez nas codziennych spraw w urzędach czy innych instytucjach. Taki dostęp mogliby mieć także proboszczowie katoliccy. Sądy kościelne już teraz (np. przy okazji unieważnienia małżeństwa) mogą zażądać naszych medycznych dokumentów i czytać je bezkarnie. Inicjatorzy zapomnieli, że od 3 lat czekamy na ustawę o informacji medycznej. Miała ona uregulować zasady zbierania i przetwarzania danych pacjentów. A bez niej wdrażanie pomysłu MSWiA nie ma żadnych podstaw prawnych. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, wskazywali także na dodatkowy element, z którym będą się musieli uporać twórcy id. PL. Jest nim
O
stan państwowych rejestrów. Bez gruntownej przebudowy ZUS, KRUS oraz PESEL próba weryfikacji katalogu osób uprawnionych do korzystania z publicznej opieki zdrowotnej nie ma sensu. Dane zgromadzone w tych rejestrach są sprzeczne i niespójne. Finansowane przez UE prace nad PESEL-em (tak zwany PESEL2) zakończyły się fiaskiem. Tak naprawdę nie wiemy, ilu obywateli RP mieszka w Polsce, ile osób jest zobowiązanych do opłacania składek zdrowotnych i emerytalnych. Ów system miał służyć uszczelnieniu wydatków Narodowego Funduszu Zdrowia. Według szacunków specjalistów,
PATRZYMY IM NA RĘCE państwowych agend finansowanych przez UE, czyli projekt wart ponad 700 milionów złotych. Jest to Elektroniczna Platforma Gromadzenia, Analizy i Udostępniania zasobów cyfrowych o Zdarzeniach Medycznych. To z niego będą pochodzić dane wgrywane do dowodu osobistego. Część z nich ma być przetwarzana w centralnej bazie dostępnej za pomocą przeglądarki internetowej. Wysłannicy prezesa Urzędu Zamówień Publicznych sprawdzili trzy losowo wybrane przetargi przeprowadzone przez Centrum. Okazało się, że każdy z nich został przeprowadzony wadliwie. I tak w przypadku zlecenia
zamówień do ustawowych progów (niecałe 50 tys. zł; dowodem na taki zabieg może być zawarcie przez CSIOZ dwóch umów w trybie zamówienia z wolnej ręki po 48 800 tysięcy złotych z firmą Activeweb w listopadzie 2008 roku), aby Centrum było zwolnione z obowiązku organizacji przetargu, a gdy go zorganizowano, to do wartości głównej umowy nie doliczano dodatkowych zleceń, o których było wiadomo w momencie ogłaszania przetargu. Centrum zamawiało także analizy u urzędników państwowych pracujących w MSWiA. Z powodu braku własnych kadr CSIOZ kupowało od podmiotów
Zabawy z kartami Dane medyczne wiernych dostępne dla proboszczów? Możliwe, jeżeli urzędnicy nie poprawią przygotowywanych zasad wydawania i obsługi nowego dowodu osobistego z chipem. publiczni ubezpieczyciele wydają na dublujące się badania, fikcyjne operacje czy wyłudzone leki około 1 proc. swojego budżetu. Dobry system kontroli i monitoringu pozwala skalę marnotrawstwa i oszustw ograniczyć do promili. W przypadku NFZ jeden procent budżetu to kwota ponad 500 milionów rocznie! MSWiA przez długi czas zgadzało się ze stanowiskiem NFZ w sprawie rozdzielenia dowodu i karty zdrowotnej. Podobnie zresztą jest w większości państw UE. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, wskazywali, że jedną z przyczyn grudniowej wolty MSWiA w kwestii wykorzystania dowodu osobistego jako karty ubezpieczenia zdrowotnego może być nacisk, jaki na resort wywierało Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia. Na jego czele stoi Leszek Sikorski, były minister zdrowia w rządzie Millera. Do połączenia dowodu i karty ubezpieczenia miały urzędników MSWiA przekonać raporty dowodzące, że tylko ochrona zdrowia jest w stanie dostarczyć odpowiednio dużą liczbę klientów korzystających z e-podpisu. Dzięki temu Polska miałaby wysunąć się na pierwsze miejsce w UE pod względem jego wykorzystania. Niestety, urzędnicy MSWiA, oczarowani widokiem milionów korzystających z elektronicznego podpisu, nie zauważyli kilku pułapek, jakie niesie projekt połączenia dowodu i karty ubezpieczenia medycznego. Obok wspomnianych problemów z szyfrowaniem danych i brakiem ustawy o informacji medycznej kierownictwo Centrum prowadzi dość nietypową politykę zamówień publicznych. Nie podoba się ona ani Komisji Europejskiej, ani prezesowi Urzędu Zamówień Publicznych. A Centrum realizuje jeden z większych programów informatyzacji
na „Wykonanie oprogramowania Informatycznego Systemu Statystyki Medycznej wraz z 4-miesięcznym nadzorem autorskim” Centrum bezprawnie zażądało od firm „poświadczenia doświadczenia” niewspółmiernego do przedmiotu zamówienia. Zawyżanie wymagań (na przykład od dostawcy bułek do szkolnej kuchni wymaga się doświadczenia w obsłudze hipermarketów) jest, jak czytamy w mądrych prawniczych książkach, jedną z najprostszych metod eliminacji niewygodnej konkurencji. W przypadku przetargu na „Wykonanie rozbudowy Informatycznego Systemu Statystyki Medycznej” kontrolerzy z UZP wykryli, że przeprowadzono go, łamiąc zasady udzielania zleceń z wolnej ręki, a na dodatek „poprzez nieuzasadniony podział zamówienia na części Centrum zaniżyło jego wartość”. Według Sądu Zamówień Publicznych (Krajowa Izba Odwoławcza), stanowisko Centrum Systemów w sprawie legalności powyższej operacji „nie zasługuje w żaden sposób na uwzględnienie”. W przypadku przetargu na „Wytworzenie Informatycznego Systemu Statystyki Medycznej wraz z przeniesieniem praw do oprogramowania systemu i dokumentacji” kontrolerzy UZP stwierdzili, że Centrum także zaniżyło jego wartość i bezprawnie podzieliło go na części w celu uniknięcia przeprowadzenia przetargu zgodnie z pełnymi procedurami. Sama dokumentacja zamówienia (protokoły prac komisji konkursowej i tym podobne kwity) była nierzetelna. Obok tego nasi rozmówcy zwracali uwagę na praktykę dopasowywania wartości
zewnętrznych podstawowe dokumenty przetargowe, czyli Specyfikacje Istotnych Warunków Zamówienia. Te ostatnie zakupy mogą świadczyć, że CSIOZ samo nie wie, czego chce... Na dodatek zdarzają mu się szkolne błędy – na przykład takie jak odnajdywanie kopert z ofertami po rozpoczęciu procedury przetargowej (zamówienie na przygotowanie specyfikacji i założeń do budowy systemu statystyki medycznej). Zdaniem Ministerstwa Zdrowia, był to „drobny błąd” techniczny pracownika Centrum. W przypadku przetargu na prototyp e-recepty (którą z powodzeniem bez awantur wdraża samorząd województwa łódzkiego) w niezwykły sposób dokumentacja jednego z oferentów (jednej z największych firm doradczych w sektorze ochrony zdrowia – ACCENTURA) dotarła do komisji przetargowej bez koperty. Spowodowało to jej wykluczenie z przetargu.
11
Firma złożyła protest, który został odrzucony. Zapowiada ona walkę w sądzie. Nie jest to koniec problemów Centrum. Otóż zakupiło ono jakoby kilka systemów, po czym odłożyło je na półkę. Centrum twierdzi, że są eksploatowane. Na liście nieużytkowanych, ale zakupionych, znajdują się – według internautów – następujące systemy: „Wdrożenie pilotażowe rejestrów regionalnych w dwóch Wojewódzkich Centrach Zdrowia Publicznego oraz integracja z Systemem Rejestrów Regionalnych” za 434 tysiące złotych, „Wytworzenie prototypu systemu – Ogólnopolski Rejestr Aptek” za drobne 65 tysięcy złotych, „Wytworzenie prototypu systemu – Rejestr Zawodów Medycznych”, który kosztował 79 tysięcy złotych i „Wytworzenie Informacyjnego Systemu Wspomagania Ratownictwa Medycznego” za 730 tysięcy złotych. Gdzieś się zagubił także jeden niezwykle udany projekt o nazwie „Wytworzenie Systemu Rejestrów Regionalnych”. Sfinansowała go Bruksela. Jej wysłannicy postawili jednak warunek: będzie na niego kasa, jeżeli Centrum zapewni jego pracę przez 5 lat. W przeciwnym razie Polska kasę zwraca. No i kasę pewnie trzeba będzie zwrócić. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, problemy Centrum tłumaczą jego skromnymi kadrami oraz licznymi obowiązkami, jakie wziął na swoje barki pan dyrektor Sikorski. Pracę w Warszawie łączy on bowiem z pełnieniem innych funkcji. Jest pełnomocnikiem rektora Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu ds. przygotowania i przeprowadzenia procesu inwestycyjnego ponadregionalnego Zachodniego Centrum Chorób Serca i Naczyń oraz członkiem rady nadzorczej szpitala powiatowego w Jarocinie. Innego zdania są internauci. Na listach dyskusyjnych znaleźliśmy obrzydliwe insynuacje, że część pracowników Centrum jest osobiście powiązana ze spółkami, które otrzymywały zlecenia. Złośliwcy twierdzą ponadto, że pomiędzy CSIOZ a MSWiA zachodzi swoista unia personalna. Polega podobno na tym, że pracę w obydwu instytucjach znalazły osoby wchodzące w skład tak zwanej „grupy trzymającej informatykę”, którą tworzą cywilni absolwenci Wojskowej Akademii Technicznej. Witold Drożdż – wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, nadzorujący wdrażanie projektu nowego dowodu osobistego – pytany przez nas o tę sprawę oświadczył, że nie zna pojęcia „grupa trzymająca informatykę” i nie wie, kto ja tworzy. Ufamy panu ministrowi i mamy nadzieję, że doprowadzi do szczęśliwego finału projekt id. PL, a dostęp do danych medycznych będą mieli tylko specjaliści od leczenia, a nie proboszczowie, pracownicy banków czy stacji benzynowych. No i że przestaną być marnotrawione miliony złotych. MiC
12
godnie z ustaleniami konferencji jałtańskiej, w czerwcu 1945 roku w Moskwie spotkali się w celu powołania wspólnej władzy ugodowcy z obozu londyńskiego i przedstawiciele Tymczasowego Rządu Narodowego. Rozmowy były niezwykle trudne. Stanisław Mikołajczyk, który miał za sobą poparcie Churchilla, zażądał dla siebie teki premiera oraz odwołania z funkcji prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta, którego obóz londyński uważał za główną radziecką wtyczkę. Było w tym sporo racji, choć wokół tej postaci wciąż wiele jest niejasności. Wszystko wskazywało na to, że na konferencji w Moskwie nie uda się uzyskać konsensusu, jednak decydujące okazało się emocjonalne wystąpienie Władysława Gomułki, który nie pierwszy raz w swej karierze rzucił wszystko na jedną szalę: „Spotykamy się ze sobą bodaj ostatni raz. Jeśli do porozumienia nie dojdziemy, to wrócimy do kraju bez was. Może jeszcze na skutek tego, że nie utworzymy Rządu Jedności Narodowej, padnie nowych kilkuset ludzi, lecz to nas nie przestraszy! Zniszczymy wszystkich bandytów reakcyjnych bez skrupułów! Możecie jeszcze sobie krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi. Macie do wyboru – albo porozumienie i wspólna praca nad odbudową Polski, albo rozejdziemy się raz na zawsze!”. Ostatecznie przedstawiciele rządu emigracyjnego ustąpili i 28 czerwca powstał Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Premierem został Edward Osóbka-Morawski, a wicepremierami – W. Gomułka i S. Mikołajczyk, który ponadto objął tekę ministra rolnictwa. W sumie 17 resortów objęli politycy wywodzący się z PKWN-u, zaś 4 przypadły przedstawicielom emigracji. Rząd ten został uznany przez wszystkie liczące się kraje świata, które automatycznie cofnęły poparcie dla rządu Tomasza Arciszewskiego w Londynie. Nowych polskich władz nie uznała jedynie faszystowska Hiszpania oraz Watykan. Jednak na nowym rządzie nie zrobiło to większego wrażenia i już 12 września 1945 roku zawiadomił „Stolicę Apostolską”, że w związku z tym, iż po agresji hitlerowskiej na Polskę Watykan zmienił niektóre granice polskich diecezji, dostosowując je do potrzeb episkopatów III Rzeszy i Słowacji (co oznaczało de facto uznanie przez Watykan niemieckiej agresji na Polskę), umowę konkordatową z 1925 roku uważa za jednostronnie zerwaną. Dziś w Polsce kultywuje się rozpowszechniany przez środowiska katoprawicy fałszywy pogląd, że to wyłącznie ówczesne polskie władze są odpowiedzialne za zerwanie konkordatu – rzekomo z przyczyn światopoglądowych. Powielanie takiej plotki, w którą zapewne uwierzyli
Z
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (9)
Gdy umilkły działa Sytuacja Polski w 1945 roku nie wyglądała wesoło. Znaczna utrata terytoriów na wschodzie oraz bliżej nieokreślona obietnica rekompensat kosztem Niemiec nie napawała optymizmem. Dodatkowo przez zniszczony wojną kraj przetoczyła się ofensywa podziemia po-AK-owskiego. prezydent Lech Wałęsa i premier Hanna Suchocka, miało wymierny cel w późniejszych rokowaniach dotyczących konkordatu. W dyplomacji strona pokrzywdzona zawsze zyskuje nad partnerem winnym złamania umowy psychologiczną przewagę. W tym wypadku polski rząd – przekonany o rzekomej polskiej winie i owładnięty czarem Jana Pawła II – w 1993 roku na kolanach podpisywał nowy konkordat, dyktowany przez papieskiego nuncjusza bpa Józefa Kowalczyka, ps. Cappino. A trzeba jeszcze pamiętać, że Pius XII, znany z proniemieckich sympatii, za nic nie chciał uznać przyznanych Polsce ziem zachodnich. Dlatego też po wojnie nie zgodził się na utworzenie przez polski Episkopat oficjalnej administracji kościelnej, zezwalając jedynie na funkcjonowanie tam – w celach porządkowych – tzw. rezydentów, ale przy zachowaniu pełnych praw administracyjnych Spletta, Bertmana i Breitingera – biskupów niemieckich sympatyzujących przed wojną z nazistami. Prymas August Hlond ustanowił administratorem apostolskim we Wrocławiu księdza K. Milika, w Opolu – ks. B. Kominka, w Gorzowie Wlkp. – ks. E. Nowickiego, a w Gdańsku – ks. A. Wronkę. Żaden z tych duchownych nie posiadał wtedy funkcji biskupa, co wyraźnie świadczyło, że Watykan nie traktował tego poważnie, licząc na rychły powrót owych ziem do Niemiec. Rząd polski nie uznał tych nominacji i zażądał od Stolicy Apostolskiej mianowania biskupów stałych. Gdy Watykan odmówił, rząd, wychodząc z założenia, że albo administracja kościelna będzie należyta, albo nie będzie jej wcale, zlikwidował substytuty władzy kościelnej. Problem ciągnął się aż do 1972 r., kiedy to Paweł VI bullą „Episcoporum Poloniae Coetus” z dnia 28 czerwca utworzył nowe
diecezje na polskich Ziemiach Odzyskanych, a co za tym idzie, uznał polską granicę zachodnią. Nowy rząd od początku postawił na rozwój przemysłu ciężkiego, który miał być alternatywą i ratunkiem dla nędzy przeludnionej wsi. Powołano Centralny Urząd Planowania kierowany przez wybitnych ekonomistów wywodzących się jeszcze z lewicy sanacyjnej: Czesława Bobrowskiego i twórcę COP-u Eugeniusza Kwiatkowskiego. Stworzono bardzo sensowny trzyletni plan gospodarczy oparty na równoprawnym istnieniu w gospodarce trzech sektorów: państwowego, spółdzielczego i prywatnego. Miał on za zadanie przekształcić wizerunek kraju z rolniczego w uprzemysłowiony, rozwiązując zarazem problem bezrobocia i przeludnienia na wsi. Dzięki tej inicjatywie odbudowano gospodarkę ze zniszczeń wojennych, a równocześnie uśredniono zarobki, likwidując kolosalne dysproporcje, jakie występowały jeszcze przed wojną, w związku z czym większości biednych ludzi zaczęło się żyć lepiej niż w II RP. Poczynania rządu – wsparte zapałem i entuzjazmem ludności przy odbudowie i rozwoju kraju – zaczęły przynosić efekty. W sklepach pojawiła się żywność tańsza niż przed wojną, a jeśli nawet była reglamentowana, to przecież system kartkowy obowiązywał wtedy w większości wyniszczonych wojną krajów europejskich (np. w Wielkiej Brytanii). Najważniejsze jednak, że po raz pierwszy w przeszło tysiącletniej historii Polski zniknął problem głodu, który jeszcze w II RP był zjawiskiem nierzadkim. Poparcie dla władzy było w społeczeństwie na tyle duże, że tolerowano nawet jej brutalną walkę i represje wobec przeciwników politycznych, tłumacząc to, jak pisała Maria Dąbrowska,,, pozostałościami wojny, która zawsze zostawia po sobie
deprawację”. Z drugiej też strony, przeobrażenia zachodzące wtedy w Polsce miały znamiona rewolucyjnej zmiany nastroju po okresie sanacyjnej dyktatury oraz hitlerowskiej okupacji. Jak uczy historia, każda rewolucja tudzież wojna domowa jest zwykle krwawa. Jednak – w porównaniu z rewolucją francuską czy rosyjską z setkami tysięcy ofiar – przeobrażenia w Polsce wyglądały bardzo łagodnie, co oczywiście nie usprawiedliwia wielu niegodziwości, jakie się wtedy zdarzały. W kształtującej się nowej Polsce, owszem, była prowadzona bezwzględna walka z podziemiem niepodległościowym, jednak nie można mówić o powszechnym terrorze, który dotykałby ogół społeczeństwa. Warto tu przytoczyć fragment listu Juliana Tuwima do jego przyjaciela, pisarza Józefa Wittlina, w którym namawiał go do powrotu do kraju:,, Możesz być w Polsce tym, czym jesteś, nikt ci w „światopogląd” nie będzie zaglądał. Oczywiście, jeżeli zaczniesz działać przeciw rządowi, jego zarządzeniom politycznym itd. albo jeśli spikniesz się z faszystowskimi sk... synami, którzy ciągle jeszcze prowadzą tzw. krecią robotę, to oczywiście pójdziesz do więzienia. Ale przecież Ty nie jesteś polityk, ale Józio Wittlin, pisarz”. Z dużym napięciem oczekiwano w Polsce kolejnej konferencji pokojowej, która miała wreszcie określić granice zachodnie. Zanim jednak do niej doszło, rząd podjął się zapomnianej dziś, ale niezwykle interesującej i zgodnej z polską racją stanu inicjatywy, której jednym z celów było osłabienie przyszłych Niemiec. Otóż, gdy los pokonanych całkowicie leżał w gestii trzech mocarstw, na nowo odżyła wspierana przez rządy w Warszawie i Pradze idea powstania państwa łużyckiego. Łużyce to region w dolinach Nysy Łużyckiej i Szprewy, z głównymi ośrodkami w Chociebużu
(Cottbus), Budziszynie (Bautzen) i Białej Wodzie (Weis Wasser), zamieszkany w dużej mierze przez autochtoniczną ludność słowiańską, wywodzącą się głównie od Słowian połabskich i mówiącą ich narzeczem. Nie wiadomo jednak, dlaczego ludność tę nazywano... Serbami łużyckimi. Przez stulecia ten najmniejszy słowiański naród (szacowany na ok. 250 tys. ludzi) był zdominowany przez żywioł niemiecki, ale udało mu się zachować własny język i odrębność kulturową. Po wyzwoleniu Łużyc przez Armię Czerwoną Rosjanie zezwolili Łużyczanom na prowadzenie ograniczonej działalności politycznej. Reaktywowano zasłużone stowarzyszenie,, Domowina” oraz Łużycką Radę Narodową, która miała reprezentować naród na arenie międzynarodowej. Na jej czele stanął ks. J. Czyż. Na początku stawiał on na współpracę z Czechami, gdyż miał do Polski osobisty żal. Przed wojną bowiem Czyż współpracował z polskim wywiadem. Gdy Niemcy zajęli Warszawę, znaleźli jego raporty (sic!), za co trafił do obozu Dachau, gdzie tylko cudem uniknął śmierci. Jednak rząd w Pradze chciał przyłączenia do Czechosłowacji całych Łużyc, co wywołało konflikt i przerzucenie orientacji na Warszawę. Koncepcja polska polegała na utworzeniu państwa łużyckiego pod kuratelą rządów w Warszawie i w Pradze. Były prowadzone w tym celu pewne rozmowy i sondaże, jednak umacniający się coraz bardziej stalinizm odrzucał ideę mnożenia państwowości, stawiając na propagowanie ustroju. Dlatego niemieckim komunistom udało się przekonać Rosjan, by położyli kres tej idei. Na pocieszenie Landtag Saksonii przyjął ustawę gwarantującą pewne prawa autonomiczne ludności łużyckiej. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. eby zrozumieć, czym jest Fawley Court (ogromny zespół parkowy z ośrodkiem szkoleniowo-rekreacyjnym) w Wielkiej Brytanii, należy dokładnie prześledzić historię tego miejsca. A jest ona nie byle jaka: na kupno prestiżowej, zabytkowej posiadłości zlokalizowanej pomiędzy Londynem a Oksfordem pieniądze łożyła polska emigracja z całego świata. Ludzie stawali na głowie, aby dorzucić się do powstania enklawy polskości, choć prawnie cały majątek (o polska naiwności!) od początku należał do zakonu marianów. Nikt nie żałował – parafianie, fundacje, gazety, harcerze, szkoły sobotnie i kółka różańcowe. Pod apelami o pomoc podpisywali się polscy generałowie, a nad całością czuwał ks. Józef Jarzębowski, oddany ideowiec i szanowany przez wszystkich marianin, który oprócz gimnazjum dla polskich chłopców stworzył tu muzeum historii Polski. Wśród jego eksponatów są m.in.: oryginał „Statutu Łaskiego” z 1506 roku, unikatowe wydanie Biblii z 1574 roku, kolekcja eksponatów i pamiątek z powstania styczniowego, oryginalne rękopisy polskich pisarzy, poetów, dokumenty z podpisami i pieczęciami królów polskich oraz papieży. Książę Stanisław Radziwiłł w latach 70. XX wieku ufundował kościół pod wezwaniem NMP i św. Anny, zaś kawałek ziemi pobłogosławił – jak mówią ludzie – sam kard. Karol Wojtyła. I tak kompleks nad Tamizą stał się niekwestionowanym pomnikiem polskiej emigracji niepodległościowej po II wojnie światowej. Ale to już było i – jak w piosence – nie wróci więcej. Dlaczego? Dlatego że kolejni następcy ks. Jarzębowskiego – choć tak jak on członkowie zakonu działającego oficjalnie w myśl hasła: „dla Chrystusa i Kościoła” – nie byli już takimi ideowcami. Powoli, choć systematycznie, niszczyli to, co przez lata decydowało o świetności Fawley („FiM” 45/2008). Najpierw (w 1986 roku) zamknęli szkołę, nie zważając na protesty i starania rodziców i nauczycieli, aby ją utrzymać. 20 lat później wywieźli do swoich kumpli z Lichenia muzeum im. księdza Józefa Jarzębowskiego, a w końcu – w 2008 roku – zagrali va banque i postanowili cały obiekt sprzedać. „Koszty utrzymania ośrodka są bardzo duże, a dochody od grup polonijnych, które przyjeżdżają, to może około 7 proc. całości wpływów w skali ostatnich 10 lat” – utyskiwał wówczas superior o. Wojciech Jasiński, niewydolnością finansową tłumacząc decyzję o spieniężeniu dorobku pokoleń Polaków. Dlaczego od lat nie robiono nic, aby tej sytuacji zapobiec? Dlaczego w czasach, kiedy polska emigracja w Wielkiej Brytanii to już nie 150 tysięcy, ale prawie 2 miliony osób (tylko polskich dzieci rodzi się około 35–40 tysięcy rocznie), upada tak ważny polonijny ośrodek? Na te pytania
PATRZYMY IM NA RĘCE
13
Fot. Marek Wezdenko/„Nowy Czas”, Londyn
Ż
Funkcjonariusze Kościoła zawsze deptali po piętach emigracji. I to bynajmniej nie po to, żeby ją wspierać duchowo. Raczej – co pokazują konkretne przykłady – wyzyskiwać finansowo. wszyscy uparcie szukają odpowiedzi. Bo w ostatnich latach nic tak bardzo polskiej emigracji nie zjednoczyło jak obrona Fawley Court. – Skąd ta jedność w obronie? Przez długie lata Polacy łożyli na utrzymanie Fawley, niektórzy nie wahali się nawet przed przekazywaniem za życia lub przepisywaniem marianom całego swojego dobytku. Muzeum już wywieźli do Polski, z 200 tysięcy funtów, które miały być przeznaczone na nową szkołę, nigdy się nie rozliczyli. Teraz boimy się, że z pieniędzmi ze sprzedaży posiadłości będzie tak samo – mówi Krzysztof Jastrzembski, założyciel stowarzyszenia skupiającego byłych wychowanków Fawley Court. Według opiniotwórczego magazynu „Private Eye”, ludzie czują się oszukani, bo uważają, że księża marianie są tylko opiekunami Fawley Court i nie mają moralnego prawa do sprzedaży tej posiadłości, która była zakupiona i przez lata utrzymywana przez Polaków i ich angielskich przyjaciół. W obronę tego ważnego dla rodaków miejsca włączył się także tygodnik „Nowy Czas”. Ale losy posiadłości nad Tamizą zostały przesądzone, zaś marianom zależało wyłącznie na tym, żeby dobrze zarobić. Nic zatem dziwnego, że długie negocjacje z przedstawicielami Polonii nie przyniosły pożądanych rezultatów. „Pomimo licznych protestów, petycji, próśb oraz prób nawiązania rozmów ze strony społeczeństwa emigracyjnego księża pozostają nieugięci w swojej decyzji” – mówią członkowie
Komitetu Obrony Dziedzictwa Narodowego Fawley Court. Opracowali plan zagospodarowania Fawley Court jako placówki edukacyjno-kulturalnej z zachowaniem działalności duszpasterskiej (m.in. filia wyższej uczelni, szkoła średnia z internatem, centrum dwukulturowości). Marianie dyskusji nie podjęli. Nie osłabiły ich woli także propozycje innych konkretnych rozwiązań: Polska Misja Katolicka – w porozumieniu z innymi organizacjami polonijnymi – proponowała marianom odkupienie od nich Fawley Court. Jej przedstawicielom udało się nawet uzyskać wsparcie polskiego rządu. Za możliwość zachowania FC jako centrum polskiego życia kulturalnego oferowali sutannowym biznesmenom kilka milionów funtów. Za mało – ojcowie propozycję odrzucili. W końcu na tak zwanym wolnym rynku zamierzali za nią dostać co najmniej 22 mln funtów. Toteż w czasie, gdy brytyjska Polonia robiła wszystko, aby zapobiec najczarniejszej z możliwych wizji, księża szukali dobrego kupca (w czasie największego od lat kryzysu na rynku nieruchomości, tj. spadku cen!). W końcu się udało. W 2009 r., tuż przed obchodami Zielonych Świątek, w prasie ukazały się opłacone przez marianów ogłoszenia. Informowały polskich wiernych, żeby do Fawley Court na coroczną uroczystą mszę się nie wybierali, bo obiekt został już sprzedany. Choć cała transakcja owiana jest tajemnicą (nieznana jest ani ostateczna
kwota, za jaką sprzedano posiadłość, ani jej nowy właściciel), ojczulkowie co najmniej zaliczkę już dostali, o czym świadczy solidny zastrzyk gotówki wykazany w raporcie z działalności, który każdego roku muszą (w odróżnieniu od Katolandu) składać brytyjskiej Charity Commission (organ nadzorujący organizacje dobroczynne). Dochód marianów za 2008 rok zamknął się w kwocie 20 666 035 funtów (w 2007 r. była to suma 8 717 558 funtów, rok wcześniej – 8 778 113 funtów). Trwają więc nad Tamizą gorączkowe starania o to, aby wyeliminować wszystkie przeszkody, które stoją na drodze do sfinalizowania transakcji i zainkasowania kolejnej transzy. Ludzie przecierają oczy ze zdumienia i z niedowierzaniem obserwują, co sutanna jest w stanie zrobić dla mamony. Marianie postanowili zlikwidować grób swego współbrata, ojca Józefa Jarzębowskiego, a szczątki kapłana, który przez całe swe życie walczył o podtrzymanie ducha polskości na emigracji, przenieść na cmentarz komunalny w Henley (tylko dzięki protestom Polonii nie zostanie – jak uprzednio jego muzeum – wywieziony do Lichenia). Zakonnicy tym samym postępują wbrew ostatniej woli swojego współbrata, który pod koniec życia miał jedno tylko życzenie – chciał, aby go pochowano w ukochanym Fawley Court. Do koronera Paula Ansella wpłynęło w tej sprawie ponad tysiąc listów z protestami. Emocje wzbudzają także spodziewane ekshumacje grobów księcia Radziwiłła oraz wszystkich zmarłych pochowanych w kolumbarium. To nie wszystko – czarne chmury wiszą nawet nad ufundowanym przez Radziwiłła kościołem NMP i św. Anny, który pod koniec 2009 roku został
dodatkowo wpisany do rejestrów zabytków angielskich (m.in. ze względu na znaczenie historyczne dla rzymskokatolickiej społeczności, powiązania z polskim rodem książęcym oraz miejsce wiecznego spoczynku księcia Radziwiłła). Okazuje się, że ani cmentarza, ani kościoła z transakcji marianie nie wyłączyli, a nowy właściciel najwyraźniej nie zamierza administrować kościelnym dobrem. Ojcowie Wojciech Jasiński i Andrzej Gowkielewicz wystąpili więc z prośbą do biskupa Northampton o... desakralizację świątyni. „Dokonaliśmy rozeznania woli Bożej i podjęliśmy słuszną decyzję” – wyjaśnia o. Wojciech. Do czasu wydania decyzji świątynia (dotąd powszechnie dostępna) została szczelnie ogrodzona. Potem jej nowy właściciel będzie sobie mógł w niej zrobić stajnię lub oborę. – Fawley Court i muzeum o. Jarzębowskiego to dorobek całej polonii angielskiej, który zostaje dzisiaj zaprzepaszczony – twierdzi Włodzimierz Bryndza, były wychowawca Kolegium Miłosierdzia Bożego. Co na to o. Jasiński? „Księża Marianie zamierzają część pieniędzy przeznaczyć na cele polonijne, wspierając dobre projekty. Z pewnością te związane z wykształceniem młodego pokolenia będą w pierwszej kolejności brane pod uwagę. Wśród wielu projektów rozważany jest także fundusz stypendialny dla ubogiej młodzieży w Polsce, aby mogła zdobywać wykształcenie i kontynuować edukację” – napisał w specjalnym oświadczeniu. Za resztę chcą utworzyć w Londynie ośrodek wsparcia dla kobiet w ciąży. Ale w te deklaracje nikt tu już nie wierzy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
14
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Największa głupota świata
...została poświęcona przez JPII. Ma 158 metrów wysokości i powierzchnię 30 tysięcy metrów kwadratowych. Budowa największego kościoła na świecie podwoiła zagraniczny dług Wybrzeża Kości Słoniowej – jednego z biedniejszych krajów świata. tej dawnej kolonii francuskiej (była niegdyś wiodącym dostawcą niewolników i ciosów słoni) symbolem statusu społecznego jest ubranie. Kompletne i pocerowane świadczy o przynależności do klasy średniej, zaś posiadanie koszulki Adidasa (koniecznie niebieskiej) – o sporej zamożności. Tu obywatel zarabia średnio 2 dolary dziennie, a zadłużenie państwa przekroczyło wartość ziemi, na której leży.
W
Wśród co światlejszych mieszkańców WKS powstał zatem pomysł bez precedensu, pierwszy taki w historii świata – poprosić Francję... o ponowną kolonizację. Jednak nad Sekwaną inicjatywę potraktowano z daleko idącą rezerwą. Oczywiście – jak jest źle, to prawo serii mówi, że musi być jeszcze gorzej. To gorzej nazywało się Félix Houphouët-Boigny i zostało wybrane prezydentem kraju. Fanatyczny katolik postanowił z małej murzyńskiej
wioski, w której się urodził, uczynić stolicę kraju. No i osada Jamusukro (Yamoussoukro), gdzie mieszkało kilkaset rodzin, stała się centrum administracyjnym państwa. Dziś mieszka tu ok. 150 tysięcy ludzi – dziesięć razy mniej niż w dawnej stolicy, Abidżanie, gdzie i tak pozostały wszystkie ambasady (nieliczne) oraz przedstawicielstwa handlowe. Jamusukro wywołuje u turysty sprzeczne uczucia. Najpierw podziw. Miasto przecinają sześciopasmowe
autostrady (po których nie jeżdżą samochody, bo ich nie ma), a na przedmieściach, w sztucznie nawadnianych gajach oliwnych, zatopione są wille jak pałace. Raj! To pierwszy rzut oka. Drugi jest ciekawszy. Betonowe, nowoczesne szosy... urywają się nagle po przekroczeniu granicy dżungli. Nawet nie zamieniają się w drogi podrzędne. Po prostu się kończą na jakimś baobabie. Pałace zaś okazują się zazwyczaj atrapami, których fasady to... stiuk i dykta. Jednak najbardziej zdumiewającym cudem – i to na skalę światową – jest bazylika Matki Boskiej Królowej Pokoju (Basilique de Notre Dame de la Paix de Yamoussoukro). To pan prezydent ją sobie wymyślił i ów sen chorego wariata zrealizował. Chciał mieć największy kościół na świecie i ma! Według źródeł oficjalnych, jego budowa kosztowała 300 milionów dolarów, według nieoficjalnych – grubo ponad miliard. Bazylikę budowano zaledwie 3 lata (1986–1989) z najdroższego, najwyższej jakości marmuru sprowadzanego z Włoch. Używało się go dotąd wyłącznie do tworzenia najwybitniejszych rzeźb („Dawid” Michała Anioła). Kamień węgielny wmurowano 10 sierpnia 1985 roku. Przybytek poświęcił sam Jan Paweł II. I wybuchł ogólnoświatowy skandal. „Jak Watykan może sprzyjać budowie, która doszczętnie zrujnuje kraj będący permanentnie na skraju bankructwa?!” – pytały media. Broniąc się przed krytyką, papież oświadczył, że da imprimatur
na wzniesienie bazyliki, pod warunkiem że równolegle powstanie na Wybrzeżu Kości Słoniowej nowoczesny narodowy szpital. Nigdy nie powstał. Wybudowano za to pałac (na wzór legendarnego pałacu cesarza Nerona) dla papieża. Jan Paweł II był w nim raz. Spał jedną noc i nie miał biedak okazji oraz czasu zwiedzić jego 97 pokojów (każdy w innym stylu). Dzień wcześniej (10 września 1990 roku) poświęcił budowlę. I wygłosił przemówienie. O szczęściu. Ludzi szczęście wprost rozpierało, bo rozdano wówczas darmowy chleb z kukurydzy. 40 deka na osobę. Zanim jednak do uroczystości doszło, Watykan poczuł się zaniepokojony. Największy kościół? Większy niż Bazylika św. Piotra? Non possumus! Musi być mniejszy! Wobec najwyższego rozkazu Félix Houphouët-Boigny nakazał zmienić plany. W rezultacie kościół jest
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
od rzymskiej bazyliki niższy o metr. Ale prezydent to cwaniak i wyprowadził papiestwo w maliny. Na szczycie kopuły kazał postawić
trzymetrowy krzyż ze złota (półtorej tony), no i wygrał. Jest posiadaczem największego bezsensu w dziejach nowożytnego świata. W dziejach
ludzkości może konkurować z faraonami i ich piramidami grobowcami. Bezsens jest podwójny, bo katolicy w Wybrzeżu Kości Słoniowej to zaledwie 30 procent populacji. Taka jest wersja polskich źródeł, bo na przykład encyklopedia francuska podaje, że religię rzymską wyznaje tu niewiele ponad 10 proc. obywateli, zaś do kościoła chodzi nie więcej niż 5 procent. Dlatego największa bazylika świata jest przeważnie pusta. Obiekt przygotowany na ok. 13 tysięcy wiernych gromadzi na niedzielnej sumie 700, no – najwyżej 900 osób. Ale nie w lecie. W środku lata główna nawa jest wypełniona po brzegi. Atłasowe siedzenia służą śpiącym jako materace. A chrzcielnice to źródełka czystej wody. W ten sposób
tubylcy doceniają chłód klimatyzowanego wnętrza (kwadrans pracy klimatyzacji w bazylice kosztuje 100 dolarów). Gdyby ktoś zechciał rzucić okiem na wspaniałe, zdobiące okna witraże (50 tys. dolarów każdy), wielce by się zdumiał. Są na nich apostołowie. Ale nie dwunastu, tylko trzynastu. Kto jest trzynastym? Oczywiście, czarnoskóry prezydent kraju Félix Houphouët-Boigny! W końcu mu się należy, nieprawdaż? On umie nawet czytać i pisać, nie tak jak połowa jego poddanych. A może dla turystów ciekawsze niż witraże będą podpierające strop kolumny? Wzorowane na greckim porządku: doryckim, korynckim i jońskim. Sztuka – marne 60 tys. dolarów. Cała bazylika wraz z przyległościami administrowana jest przez... Polskę! No, może niedokładnie, bo właściwie przez polski zakon pallotynów,
15
którzy tutaj osiedli i świetnie w tych luksusach się czują. Jeszcze lepiej mają się nasi biskupi, którzy z bazyliki i willi papieża zrobili sobie luksusowy kurort. Chcielibyście zobaczyć bazylikę Matki Boskiej Królowej Pokoju w Jamusukro na własne oczy? Nie radzę. Zrobienie jednego zdjęcia budowli kosztuje 4 dolary, a zwykłej kozy lub krowy na poboczu – 2 dolary. Za każdym przybyszem z „innego świata” podąża krok w krok ekipa tubylców i skrupulatnie egzekwuje rachunki. I to jest główny dochód zwykłych obywateli Wybrzeża Kości Słoniowej – w tym sensie bazylika na coś się przydała. Tubylcy są dumni, bo poza Wielkim Murem Chińskim jest ona jedynym obiektem, który widać z kosmosu. I jest podziwiana przez małpy. Od granicy dżungli dzieli ją bowiem 167 metrów... MAREK SZENBORN
16
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
ZE ŚWIATA
UKRYCI ZA OCEANEM Trwa mozolna walka o wyświetlenie prawdy (bo ona wyzwoli, jak zapewniał JPII) na temat tego, ilu duchownych pedofilów irlandzkich ukryto w USA, aby uniknęli odpowiedzialności.
70 sztuk. Tylu irlandzkich księży oskarżonych o przestępstwa seksualne wykryto w Ameryce. Niektórym – na przykład wielebnemu Patrickowi Colleary’emu, działającemu w Phoenix w Arizonie – udało się przeskoczyć z powrotem za ocean i wniosek USA o jego ekstradycję został przez władze irlandzkie odrzucony. Archidiecezja bostońska zmuszona była potwierdzić, że kilku księży irlandzkich, którzy mieli kryminalną przeszłość jako gwałciciele nieletnich, zostało przetransferowanych do USA i znalazło zatrudnienie na jej terenie. Do przyznania doszło niecały miesiąc po tym, jak dwa ugrupowania reprezentujące ofiary przemocy seksualnej księży wezwały kardynała O’Malleya do otwarcia archiwów w tej sprawie. Survivors Network oraz Bishops Accountability zaapelowały do O’Malleya, gdy raport sędziny Murphy ujawnił, jak to kierownictwo archidiecezji dublińskiej rutynowo zatajało przestępstwa seksualne podwładnych i wysyłało ich do USA, by uniknęli odpowiedzialności karnej. Dla przypomnienia: apogeum przestępstw seksualnych kleru irlandzkiego i działań na rzecz kamuflowania tychże przestępstw przypada na lata pontyfikatu św. (in spe) Karola Wojtyły. TW
PLAGA ROZWODÓW Benedykt XVI zwrócił się do watykańskiego trybunału Rota Rzymska z apelem, by nie udzielano zbyt łatwo zgody na rozwiązanie małżeństwa. Należy dążyć do zachowania związku „za wszelką cenę” – oświadczył papież. Podkreślił, że nie można mylić „pasterskiej wyrozumiałości” z potrzebą respektowania prawa kościelnego. Adresatami obaw Benedykta są katolicy amerykańscy. W USA anuluje się więcej małżeństw katolickich niż we wszystkich innych krajach świata razem wziętych. Zapewne inicjatywa papieska przyczyni się do tego, że ludzie będą rzadziej brali śluby kościelne i olewali sakrament małżeństwa, gdy związek dojrzeje do zakończenia. PZ
SZÓSTY MĘCZENNIK Ks. Czesław Przybyło robił co mógł, by owieczki z jego parafii Five Holy Martyrs (pięciu świętych męczenników) w Chicago zwartym oddziałem weszły do królestwa niebieskiego. Aż tu nagle – buch! Grom z jasnego nieba! W roku 2006 dobrodziej zostaje oskarżony, że molestował seksualnie nieletniego chłopca. Oskarżyciel, Piotr Galica, zarzucił duchownemu, że molestował go przez 2 lata – od czasu gdy przybył pod koniec lat 80. jako 13-letni imigrant z Polski i funkcjonował jako ministrant u św. męczenników. Archidiecezja polubownie załatwiła sprawę, wypłacając powodowi 1,4 mln dolarów. Zamiast nastawić drugi policzek, Przybyło wziął prawnika, a ten spowodował, że oskarżenie zostało oddalone. Miesiąc później kapłan oskarżył przed sądem Galicę. „Ciężko ucierpiałem nerwowo! – grzmiał ksiądz. – Mam bóle cielesne, moje zdrowie i reputacja zostały zrujnowane”. Szósty męczennik! Szkody osobiste ks. Przybyło wycenił na 550 tys. dol. plus koszta sądowe. Jeśli wygra, kasa wpłynie na jego konto. Sprawa się waży. JF
BELFER SŁUGA BOŻY Mount Vernon w stanie Ohio – ciche, bogobojne miasteczko, 15 tys. dusz i... ponad 30 różnych kościołów. Nawet tutaj poczynania nauczyciela nauk ścisłych Johna Freshwatera spotkały z zastrzeżeniami, że jednak przesadził, wypalając krzyże na ramionach dwu ośmioklasistów. Freshwater miał w swej klasie co najmniej 4 egzemplarze Dziesięciorga przykazań i kilka plansz z cytatami z Biblii. Mówił uczniom, że nie zawsze powinni traktować naukowe fakty jako prawdę – tak jak w przypadku odkrycia genu determinującego homoseksualizm. „Nauka jest w błędzie – wykładał – ponieważ Biblia stwierdza, że homoseksualizm jest grzechem i wszyscy, którzy decydują się być gejami, są grzesznikami”. Przed kilku laty Freshwater postulował radzie szkolnej, by zadekretowała nauczanie ewolucji jako teorii wątpliwej. Władze szkolne wezwały nauczyciela, by zaprzestał mieszania edukacji ze swą religią. Zgodził się usunąć przykazania i wersety, lecz na propozycję usunięcia Biblii z katedry odpowiedział twardo: co to, to nie! Miasto jest podzielone – większość uważa go za bohatera i męczennika za wiarę, ale są i tacy, którzy sądzą, że nie powinien tak intensywnie propagować swych wierzeń w ramach świeckiej edukacji uczniów. Kiedy w końcu postanowiono go zwolnić, Freshwater zażądał dochodzenia. Ciągnie się ono już ponad rok i kosztowało dystrykt szkolny pół miliona dolarów. Nauczyciel pozwał dystrykt do sądu federalnego i domaga się odszkodowania
w kwocie miliona dolarów. Niejednoznaczne opinie wyrażają duchowni miejskich kościołów. Podjudzeni uczniowie z rodzin dewotów urządzili dzień pod hasłem: „Przynieś Biblię do szkoły” i paradują w koszulkach z napisem: „Popieram Freshwatera – Bóg”. To nas chyba powinno pocieszyć, że w Katolandzie nie jest najgorzej. CS
BÓG I WIRUSY Czy modlitwa ma znaczenie, przynosi pożądane, odczuwalne zmiany? Naukowcy usiłują z różnych stron nadgryzać to zagadnienie. Wyniki bywają interesujące.
Prof. Gail Irason z University of Miami zajmuje się badaniami nad AIDS. Zauważyła, że niektórzy pacjenci będący nosicielami wirusa HIV nie zapadają na AIDS, chociaż nie biorą lekarstw. Postanowiła zbadać tę sprawę w kontekście wiary, bo większość ludzi cierpiących zwraca się ku niej w jakimś stadium choroby. Komórki CD-4, które pomagają zwalczać wirusa AIDS, działają skuteczniej u ludzi, którzy proszą Boga o pomoc. Poziom wirusów jest u nich mniejszy. Pacjenci uduchowieni tracą komórki CD-4 4,5 razy wolniej niż ci, którym brakuje takiej motywacji. Czy chodzi o Boga, czy o autosugestię, o psychiczną mobilizację sił obronnych organizmu? Tego badaczka nie wie, ale fakty są faktami. TN
m.in. występami artystycznymi, wróżeniem, prostytucją, żebraniem. Zaprasza się ich często na śluby, bo ich obecność ma przynosić szczęście nowożeńcom. Mieszkają nieraz osobno, w małych osiedlach. Nie próbuje się ich „leczyć” czy resocjalizować. Władze sądownicze Pakistanu wymagają obecnie od administracji wprowadzenia specjalnego wpisu do dowodów osobistych: zaznaczania w nich, że dany obywatel jako „hidźra” jest kimś w rodzaju trzeciej płci. Osobom z takim wpisem nie będzie można odmówić leczenia w szpitalu lub przyjęcia na uniwersytet. Rząd ma powołać specjalną komisję, która zajmie się rejestracją i rozwiązywaniem problemów grupy społecznej, która w samym Pakistanie liczy 300 tys. osób. Warto przy okazji przypomnieć, że społeczności, które my zwykle uważamy za mało cywilizowane, mają czasem znacznie bardziej tolerancyjny stosunek do „odmieńców” niż kultury zbudowane na bazie chrześcijaństwa. Na przykład wśród Indian północnoamerykańskich także istniała instytucja podobna do „hidźra”. Transseksualistów nie tylko tam tolerowano, lecz traktowano z najwyższym szacunkiem. Piastowali oni często funkcje wodzów, czarowników i mediatorów. AP
AMERYKA W CIĄŻY Nowojorski Guttmacher Institute opublikował dane stwierdzające, że liczba ciąż nastolatek w USA w roku 2006 po raz pierwszy od 16 lat zwiększyła się o 3 proc.
TRZECIA PŁEĆ Chyba nikt na świecie nie spodziewałby się od władz Islamskiej Republiki Pakistanu instytucjonalnej ochrony praw ludzi seksualnie i płciowo nietypowych. A jednak... Sąd Najwyższy Pakistanu, kraju do bólu muzułmańskiego, nakazał rządowi zapewnienie ochrony grupie społecznej zwanej „hidźra”. Mianem tym w kulturze indyjskiej (m.in. Indie, Pakistan, Bangladesz, Nepal) określa się ludzi o nietypowej tożsamości płciowej, żyjących pomiędzy światem męskim a kobiecym, którzy w naszym kręgu kulturowym nazywani są transseksualistami, hermafrodytami lub transwestytami. Co ciekawe, „hidźra” – mimo że są marginalizowani – mają od stuleci swoje trwałe miejsce w życiu i obyczajowości krajów subkontynentu indyjskiego. Trudnią się
Wzrosła także liczba porodów i zabiegów aborcji. W ciążę zaszło 750 tys. dziewcząt poniżej 20 roku życia. Dane te uznaje się za „bardzo niepokojące”. Stanowią konsekwencję programu wychowania seksualnego forsowanego za rządów G.W. Busha. Dopuszczano wówczas wyłącznie zalecanie abstynencji seksualnej przed ślubem. O środkach antykoncepcyjnych nie wolno było mówić. „Istnieją przekonujące dowody, że edukacja skupiająca się na abstynencji po prostu nie działa. Nie opóźnia bowiem momentu rozpoczęcia pożycia seksualnego, a do tego objawia się rzadszym używaniem środków antykoncepcyjnych” – stwierdza Guttmacher Institute. JF
CO KUPIĆ PREZYDENTOWI? Wzajemne obdarowywanie się prezentami podczas wizyt państwowych jest elementem rytuału. Wymieniane podarki mają zazwyczaj charakter symboliczny, ale nie zawsze. Przyjrzyjmy się, co otrzymywali prezydenci Stanów Zjednoczonych. Prezenty miewają ukryte podteksty i intencje. George Bush dostawał około 1000 darów miesięcznie. Chyba był wkurzony grą poszerzającą... zasób słów (od sułtana Brunei) oraz poradnikiem ratowania się w sytuacjach bez wyjścia otrzymanym od piosenkarza Bono. Najoryginalniejszym prezentem było 180 kg surowej baraniny, dar prezydenta Argentyny. Zapewne Bush ucieszył się, że nie był to żywy baran. Miłych skojarzeń nie nasunął także smok z Komodo, jadowity i cuchnący prezent od prezydenta Indonezji. Bush czym prędzej oddał bestię do zoo w Cincinnati. Osłodą była elektryczna harfa od delegacji wietnamskiej. Prezydent Clinton dostał od prezydenta Azerbejdżanu Heydara Aliewa dywan z portretem swoim i małżonki, umieszczonym w środku medalionu w kształcie serca. 12 kobiet pracowało nad nim 10 tygodni. Kowbojskie upodobania Ronalda Reagana sprawiły, że dostawał w prezencie klamry do pasów (372) oraz liczne siodła. Prezydent Meksyku Octavio Ocampo wręczył prezydentowi Jimmiemu Carterowi opalizujący portret, zmieniający się w zależności od tego, jak się nań patrzy (pełno dziś takich na odpustach). Z Pakistanu nadszedł prezent dla prezydenta Nixona – szkło powiększające w eleganckim puzderku. Miało służyć do oglądania własnych portretów wyrzeźbionych na dwu ziarnkach ryżu. Nieszablonowy portret dostał także John Kennedy: wyrzeźbiony na pestce brzoskwini. Bardziej użyteczny dar otrzymał prezydent Harry Truman: urządzenie do gry w kręgle. Darczyńcami byli mieszkańcy stanu Missouri. Truman wolał jednak rżnąć w pokera. Prawie dwumetrowej wysokości tort o wadze 180 kg był podarkiem urodzinowym dla Franklina Roosevelta od związkowców. Prezydent Abraham Lincoln otrzymywał najczęściej wina i wódki, które – zamiast wypijać – rozdawał rutynowo wojskowym szpitalom, by poprawiały humor mundurowych pacjentów. Thomas Jefferson otrzymał od baptystów ogromny dysk sera o wadze ponad pół tony. Jefferson uparł się, że nie będzie przyjmował prezentów i zapłacił za ser 200 dolarów. Prezenty dla prezydentów USA nie stają się ich własnością. Jeśli są dobrem trwałym, trafiają do General Services Administration. Potem eksponowane są w bibliotekach prezydenckich. CS
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. arol Wojtyła sprawiał sobie lania. Przez dekady, w Krakowie i Rzymie. Media światowe ochoczo serwują tę wieść, a pochodzi ona z książki ks. Odera wydanej właśnie we Włoszech. Po włosku. Jej współautorem jest włoski dziennikarz katolicki Saveiro Gaeta, a czytelnik dowiaduje się, że
K
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
u Platona (osiąganie mądrości przez śmierć), w chrześcijańskiej formie zaczęła się w IV w., a szczyt jej popularności przypadł na średniowiecze. W XIII wieku biczownicy przemierzali kontynent w takt zadawanych sobie razów. Bywało, że umierali, wykrwawiając się. Papież zakazał tych rozrywek w roku 1261, a kolejni papieże traktowali biczowników
JPII masochista? obiekt zabiegów hagiograficznych już w karetce wybaczył Alemu Agcy kule wymierzone w jego brzuch, a także dwukrotnie rozważał, by podać się do dymisji, gdyby nieuleczalnie zachorował (potem się rozmyślił i „zostawił sprawę w rękach opatrzności”). Przede wszystkim jednak dowiaduje się, że JPII jest święty, bo... się biczował. Nic dziwnego, że ta informacja trafiła na czołówki mediów. W szafie – obok habitów i innych elementów uniformu papieskiego – wisiał na wieszaku pas. Jak do spodni, ale nie do spodni. Właściciel zabierał go też na wakacje do Castel Gandolfo. Ludzie obsługujący Karola Wojtyłę, (np. zakonnica Tobiana Sobodka) opowiedzieli Oderowi, że „słyszeli”, jak pas był w użyciu. Pas służył do karania się za grzechy. Czyżby papież miał aż tyle grzechów? A może łoił sobie skórę za cudze grzechy? Z książki wynika, że chciał w ten sposób zbliżyć się do Jezusa, który jednak się nie bił. Umartwianie się nie polegało wyłącznie na biczowaniu: JPII często odmawiał sobie pożywienia, sypiał goły na twardej podłodze, a rano, dla niepoznaki, burzył pościel na łóżku. Wstydził się? Zaraz po II Synodzie Watykańskim praktyka umartwiania wyszła z mody. Jej korzeni szukać można
jak heretyków. W czasach Świętej Inkwizycji byli nawet pieczeni na stosach. Nowożytna interpretacja tej praktyki oznacza więc zwrot o 180 stopni. „To instrument chrześcijańskiej perfekcji. Powinno być to rozumiane jako element jego rozległych stosunków z Panem” – zapewnia ks. Oder. Carole Cusack z departamentu studiów religijnych Sydney University przypomina, że „w tradycji chrześcijańskiej komfort fizyczny był utożsamiany z grzechem i folgowaniem sobie, zaś cierpienie i ból były cnotą”. Współczesnym biczowanie kojarzy się głównie z uosabiającym zło masochistycznym mnichem albinosem z książki Dana Browna „Kod Leonarda da Vinci” i filmu Howarda. Czyżby podobne motywy pobrzmiewały w tym, co robił JPII? Niektórzy przypominają, że ciało uznawane jest za dar boży, więc jego niszczenie jest naganne i grzeszne. Brytyjski „First Post”, nie obawiając się świętokradztwa, analizuje ten aspekt sprawy w artykule Coline Covington pt. „Papież Jan Paweł II: święty czy zakamuflowany masochista?”.
Czy jest różnica między świętością a masochizmem? Może są to dwie strony tej samej monety – zastanawia się psychoanalityczka Covington. Im więcej aplikuje się bólu, tym większą okazuje się miłość Bogu i tym bardziej Bóg ją odwzajemnia. Dzieci, które miały rodziców cierpiących na depresję lub doświadczyły straty najbliższych, często same się o to obwiniają. Wynajdują sobie karę w nadziei odzyskania obiektu miłości. Biorąc na siebie odpowiedzialność za to, co się stało, dziecko stwarza iluzję kontroli nad światem chaosu i nieprzewidywalności. Taka postawa miewa niszczycielskie konsekwencje w dalszym życiu. By być ponownie kochane, dziecko stara się być „dobre”. Wymierza więc sobie kary za wyimaginowane nawet przewinienia. Zwyczaj pozostaje, gdy osiąga dorosłość. K. Wojtyła widział podczas wojny wiele okrucieństw; jego starsza siostra zmarła w dzieciństwie, więc matka mogła być w depresji. Zmarła, gdy Karol miał 8 lat. Jego o 14 lat starszy brat – doktor – umarł na szkarlatynę. Ich ojciec wkrótce potem skonał na zawał serca. „Zanim osiągnąłem 20 rok życia, straciłem wszystkich, których kochałem” – wyznał Karol Wojtyła. Zdaniem Covington, bicie się pasem mogło być sposobem na utrzymanie kontaktu z najbliższymi i radzenie sobie ze stratami, którym nie był w stanie zapobiec. Po drugiej, duchowej stronie monety, mógł to być sposób na utrzymanie kontaktu z Bogiem. Interpretacja psychoanalityczna łączy się w tym punkcie z tezą neurologów, na którą powołują się niektórzy teolodzy: ból zewnętrzny redukuje autoświadomość i poczucie tożsamości, wytwarzając poczucie kontaktu z Bogiem. PIOTR ZAWODNY
Biskup groźny dla zdrowia Papież Ratzinger powołał na prymasa Belgii i arcybiskupa Brukseli swoje zwierciadlane odbicie – betonowego biskupa André Leonarda. Leonard pochodzi z rodziny, w której było 4 synów i wszyscy zostali księżmi. On sam o tym, że pójdzie do seminarium, wiedział już jako 5-latek. Nominat, do niedawna ordynariusz diecezji Namur, jest znany z konserwatywnych poglądów. Podobnie jak obecny papież uwielbia łacińską mszę trydencką. Znany jest ze wściekłych medialnych ataków na gejów, antykoncepcję, aborcję i eutanazję. O tym, jak jest odbierany, wiele mówi reakcja Laurette Onkelinx – minister zdrowia Belgii – na jego awans: „On kontestuje prezerwatywę, gdy tylu ludzi umiera na AIDS. Jest zagrożeniem dla zdrowia publicznego”. Socjaliści, dominująca od pokoleń siła na francuskojęzycznym południu Belgii, wezwali Leonarda do „szanowania demokratycznych decyzji podjętych w kraju” i przypomnieli, że prawo demokratyczne dominuje w Belgii nad „tradycjami i wierzeniami religijnymi bez żadnych wyjątków”. Belgia z państwa konserwatywnego i katolickiego w ciągu ostatnich 25 lat zmieniła się w jeden z najbardziej
liberalnych obyczajowo krajów świata. Istnieje tam pełne równouprawnienie gejów i lesbijek (z małżeństwem i adopcją), a eutanazja jest legalna. Belgowie nie ufają Kościołowi – to w tamtejszym parlamencie zrodził się pomysł uroczystego i publicznego potępienia Benedykta XVI za jego walkę z prezerwatywami w Afryce. 50 lat temu w Belgii do Kościoła chodziło regularnie 47 procent katolików – więcej niż teraz w Polsce. Teraz chodzi już tylko 10 procent, a w stolicy – zaledwie 6. Chrzci się połowę dzieci, a chrzest jest często pierwszym i ostatnim kontaktem dziecka z instytucją Kościoła. Do takiego zbuntowanego miejsca papież wysyła człowieka z betonu – człowieka, który 3 lata temu wywołał ogólnokrajowy skandal, nazywając homoseksualistów „nienormalnymi”. Człowieka, który swoje rządy w diecezji Namur zaczął od wyrzucenia z seminarium duchownego wszystkich wykładowców, bo byli... zbyt liberalni. Ta nominacja może zwiastować tylko jedno – zepchnięcie Kościoła katolickiego na pozycję marginalnej, dziwacznej i oglądanej ze zgrozą sekty. Co i nam daj Panie Boże, amen. MAREK KRAK
17
Pieronek piorunuje eszcze nie przebrzmiały gromy po lefebryście biskupie Williamsonie, gdy nowe, podobnej proweniencji, posypały się na głowę bpa Tadeusza Pieronka, który swoich przemyśleń na temat Żydów, ich zagłady i jej współczesnego wykorzystywania nie mógł wypowiedzieć w gorszym momencie...
J
...bo zrobił to zaledwie kilka godzin przed lądowaniem w Polsce oficjalnej delegacji izraelskiej z premierem Beniaminem Netanjahu, która przybyła na obchody 65 rocznicy wyzwolenia Auschwitzu. W tym kontekście słowa o Holokauście jako żydowskim wynalazku i o używaniu go do celów propagandowych nie mogły nie wywołać burzy. Izraelskie media („Haaretz”, „Jerusalem Post”, „Ynet News”, „Yeshiva World News” itd.) przytaczają fragmenty wywiadu byłego sekretarza Episkopatu Polski z pieczołowitą rzeczowością, powstrzymując się od komentarzy. Wiedzą, że to wystarczy, by wywołać piorunujący efekt. I rzeczywiście, natychmiast w internecie pod artykułami relacjonującymi poglądy Pieronka zaczyna roić się od inwektyw pod adresem biskupa i jego znanych z antysemityzmu współwyznawców. W świecie żydowskim zawyła syrena. Europejski Kongres Żydów jest „zaszokowany”. „Uważamy, że to nie do zaakceptowania, by ważna figura religijna w Polsce była w stanie szerzyć tak jątrzące poglądy zaledwie kilka dni przed świętem Holokaustu – stwierdza przewodniczący Moshe Kantor. – Fałszywe oskarżenia formułowane przez biskupa Pieronka jeszcze raz pokazują, że antysemityzm wciąż utrzymuje się wśród części europejskiego kleru, zwłaszcza w odniesieniu do Holokaustu”. „Jestem absolutnie zszokowany tymi komentarzami, zwłaszcza że autorem jest członek kościelnej hierarchii” – wtóruje
eksprzewodniczący społeczności żydowskiej Rzymu, Leone Passerman, który niedawno towarzyszył Benedyktowi w wycieczce do synagogi. Srogi głos dobiega zza oceanu. Abraham Foxman, lider Ligi Przeciw Zniesławieniom w USA, mówi: „To bardzo smutne, że 65 lat po wyzwoleniu Auschwitzu polski ksiądz wciąż angażuje się w antysemicką retorykę. Tak wiele Żydowskiej krwi wsiąkło w polską ziemię”. Cytuje się lidera Żydów polskich, Piotra Kadlcika, który rozważniej dobiera słowa, mówiąc, że ma nadzieję, iż kontrowersje dotyczące wypowiedzi Pieronka nie zaszkodzą obchodom rocznicy. Dyrektor Kongresu Żydów Amerykańskich Davis Harris nie sili się na dyplomatyczne umiarkowanie: „Haniebne kłamstwa bpa Pieronka rozgłaszane na tydzień przed rocznicą zamordowania 6 mln Żydów oraz milionów innych przez nazistów muszą być szybko i jednoznacznie potępione przez polski Kościół i Watykan”. JF
Biskup pozwany ie na co dzień się zdarza, by wierni wytoczyli sprawę swemu biskupowi. Jeszcze większym ewenementem jest, gdy robi to wspólnie 284 parafian.
N
To zdarzyło się właśnie w diecezji Camden w stanie New Jersey. Odpowiadając na wezwania i apele biskupa Josepha Galante, wierni zebrali ponad milion dolarów na remont kościoła parafii St. Vincent Pallotti. 4 miesiące później biskup niespodziewanie oznajmił, że zamierza połączyć parafię z inną. Ludzi bardzo to zdenerwowało: uważają, że inni wierni nie powinni mieć możności korzystania z obiektów, których remont oni sfinansowali (bardzo to po chrześcijańsku...). Biskup powinien
poinformować o swych planach restrukturyzacyjnych, zanim ogłosił apel o pieniądze – twierdzą. Bp Galante planuje zredukować liczbę parafii w diecezji ze 124 do 68. Parafianie wcześniej zwracali się do watykańskiej Kongregacji ds. Kleru, żeby zmieniła te plany. Otrzymana przed miesiącem odpowiedź była odmowna. W związku z tym wystąpili do sądu cywilnego z pozwem przeciwko hierarsze i domagają się zwrotu 1,4 mln dolarów przekazanych Kościołowi. CS
18
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Gdy słucha się tego steku bzdur na temat PRL, które przewinęły się przez polskie media w ciągu minionych 20 lat, to wychodzi na to, że z wyjątkiem papieża Jana Pawła II i pp. Kaczyńskich oraz niewielkiego grona ich współpracowników – wszyscy inni byli i są szujami i zdrajcami. Zresztą zostało to już wyartykułowane: usłyszeliśmy, że Jarosław Kaczyński i ci, co są dzisiaj z nim, byli i są po stronie właściwej, a pozostali byli i są po tej, po której kiedyś stało ZOMO. Stefan Kisielewski cytuje w swoich „Dziennikach” Władysława Bieńkowskiego, który miał twierdzić, że „głupszy od komunizmu jest tylko antykomunizm”. A tak przy okazji: może tak IPN dałby już chwilę wytchnienia gen. Jaruzelskiemu i poinformował o tym, co jest w papierach dotyczących p. Rajmunda Kaczyńskiego, który w latach 60. wyjeżdżał na kontrakty do Libii. IPN i publiczne media nauczają, że każdy taki wyjazd łączył się co najmniej z podpisaniem „lojalki” lub wręcz z podpisaniem formalnego zobowiązania do współpracy z bezpieką. Jeżeli p. Rajmund Kaczyński był jedynym w całym PRL wyjątkiem od tej reguły i przebywał w Libii, nie będąc tajnym współpracownikiem „ubecji”, to tym bardziej jeszcze przed najbliższymi wyborami prezydenckimi należałoby poinformować o tym mężu niezłomnym polskie społeczeństwo. Ubyłby choć jeden z ZOMO-wskiej strony. Co pan na to, panie Kurtyka? A pan, panie J. Kaczyński? Czy, zdaniem prawicy, prezydentem RP może być syn domniemanego (będącego w kręgu podejrzeń) współpracownika „ubecji”? Ale do rzeczy! Każdy zna ten typ człowieka, który zawsze jest ze wszystkimi skonfliktowany i gotów jest „przeciwnika” zniszczyć, nie bacząc na to, jak błahe lub wręcz urojone są powody. Pieniacz, niezależnie od ustroju, zawsze będzie w konflikcie z innymi członkami rodziny, z sąsiadami, z kolegami z pracy, z szefami wreszcie. W PRL pieniacz w sposób nieunikniony musiał wejść w konflikt z systemem i w ten sposób stawał się opozycjonistą. Gdy brakowało prawdziwych, ideowych i odważnych opozycjonistów, których można było liczyć niemal na palcach, lepszy był taki niż żaden. A potem przyszedł rok 1989, fotka z Lechem Wałęsą i koleś już miał wejściówkę do Sejmu czy Senatu. Po kolejnych 20 latach pieniacze i chamy obleźli już całą Polskę, wszystkie jej instytucje i urzędy. Prawdziwy cyrk i nieszczęście (dla całej Polski!) zaczyna się, gdy trafią na siebie
Bóg przebacza – pieniacz nigdy w dwóch postsolidarnościowych partiach. Takich chorobliwych antykomunistów (choć w Polsce nigdy komuny nie było) – a w istocie nieuleczalnych pieniaczy – najwięcej dzisiaj można zobaczyć i usłyszeć w tzw. prawicowych mediach oraz w PiS. Wbrew temu, co mówi pokazany niedawno w telewizji film „Towarzysz generał”, ludzie trzeźwo oceniający realia końca lat 70. i początku 80. (żył jeszcze Breżniew, w NRD rządził tow. Honecker) nie mają wątpliwości, że gdyby nie Jaruzelski, to w grudniu 1981 mielibyśmy w Polsce krwawą łaźnię w postaci albo zmasowanej pomocy (czytaj: najazdu) sojuszników, albo wojny domowej. Wtedy ofiar byłoby nie skromne kilkadziesiąt, ale dziesiątki lub może i setki tysięcy. Ale nastojaszczij antykomunist wydaje się zbyt głupi, by to wszystko chcieć lub móc pojąć i dlatego będzie robił wszystko, żeby jednego z największych polskich mężów stanu XX wieku „zagryźć” na śmierć. I nie brzydzi się posłużyć w tym celu nawet dawno skompromitowanymi, bolszewickimi trickami i metodami. „Podłe motywy mogą jednoczyć jedynie podłych ludzi”. To nie cytat z Lenina – to powiedział czołowy ideolog Radia Maryja Jerzy Robert Nowak. Czy nieustająca nagonka na bardzo starego i schorowanego człowieka – niezależnie od pewnych błędów i słabości, które niewątpliwie popełnił – nie jest najbardziej podłą podłością? Dodatkowo smutne i śmieszne jest to, że niebrzydzący się fałszem i oczernianiem antykomuniści jak jeden mąż dumni są ze swojej katolickiej wiary, której albo nie rozumieją, albo mają ją bardzo głęboko w ukryciu. W przeciwnym przypadku zwróciliby chyba uwagę na powtarzający się tam nakaz miłowania bliźniego i wybaczania. Ale to nie dla pieniacza. Bóg przebacza – pieniacz nigdy. I dlatego z papieżem i Bogiem na ustach, nie bacząc na nic, nawet na własną śmieszność, pieniacz zrobi wszystko, włącznie z prymitywną manipulacją, byle tylko zagryźć gen. Jaruzelskiego. Gdyby to prostactwo choć czasem coś mądrego przeczytało, to może dotarłoby do nich, że – jak to kiedyś napisał Piotr Kuncewicz – „nie ma straszniejszej rzeczy od bezwzględnej sprawiedliwości, ponieważ bezwzględna niewinność nie istnieje”. Ale raczej nie ma się co łudzić,
że szanujący się antykomunista będzie w stanie zrozumieć tak trudną sentencję. Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy: ci nasi nawiedzeni antykomuniści są tak głupi i tak dalece nie mają elementarnej wiedzy o historii najnowszej, że nawet nie mają pojęcia, iż wszelkie zbrodnie, jakie zarzucają „komunie”, w tamtych czasach dotyczyły także krajów zdecydowanie niekomunistycznych, jak choćby USA, gdzie na przykład segregację rasową Murzynów zniesiono dopiero w latach 60. XX wieku. Od początku wieku XX do roku
lepszy, nie oznacza, iż pozostałości po gorszym należy zrównać z ziemią, a każdego, kto służył przegranej sprawie, „zagryźć”. Taki pomysł na rozliczenia z historią może przyjść do głowy jedynie kompletnemu durniowi i prostakowi. No i – jak pokazuje praktyka – obłudnemu katolikowi na dokładkę. Skoro jesteśmy już przy Danii, to proszę, oto znacznie świeższy przykład na to, że nie tylko w PRL i ZSRR popełniano „zbrodnie komunistyczne”. Jak pamiętamy, w okresie obchodów 20 rocznicy stanu wojennego w stolicy Danii trwał
Demokratyczna policja w akcji
1950 Ku-Klux-Klan zamordował co najmniej 3500 osób. Rząd USA tego nie robił, ale akceptował, bo nie karał morderców. Jeśli w Polsce stalinizm nie cackał się z przeciwnikami ustroju, to w superdemokratycznej i praworządnej Danii nie patyczkowano się na przykład z kilkuset grenlandzkimi Eskimosami, których brutalnie potraktowano podczas przesiedlania z okolic miasta Thule na Grenlandii. Nikt się z nimi nie „certolił”, gdyż trzeba było zrobić miejsce na amerykańską bazę samolotów dalekiego zasięgu, które były zdolne przenosić nuklearne bomby do Warszawy i Moskwy. Dzisiaj Eskimosów się przeprasza i wypłaca im odszkodowania, ale nikt nie rozpętuje w związku z tym histerii i nie próbuje zniszczyć dziadków, którzy w latach 50. w pełni świadomie łamali prawo. Tak po prostu potoczyła się historia. Walczyły ze sobą dwa systemy. To, że wygrał
tzw. szczyt klimatyczny. Niemal dokładnie w chwili, kiedy w TVP 1 gen. Jaruzelski rozmawiał z red. Lisem, na ulicach Kopenhagi bezpardonowo pałowano demonstrantów, szczuto ich psami i polewano wodą (przy mrozie sięgającym -100C). Zatrzymani młodzi ludzie w oczekiwaniu na „suki” siedzieli przez kilka godzin na asfalcie, a niektórym nawet nie pozwalano się załatwić. Potem, podczas przesłuchań, jeszcze im dołożono. Winą protestujących było jedynie to, że mieli inne od oficjalnego zdanie na problematykę ochrony środowiska i zachodzących na świecie zmian klimatycznych. Większość zatrzymanych została szybko zwolniona, ale kilka osób spędziło w aresztach ponad miesiąc. Wystarczy zajrzeć na strony internetowe Greenpeace’u, żeby zobaczyć zdjęcia ukazujące przykłady policyjnej brutalności. Nie istniało zagrożenie załamania się gospodarki,
nie brakowało prądu i ciepła, nie było strajków, ani braków w zaopatrzeniu, nie było nawet cienia zagrożenia dla ustroju, nie istniała najmniejsza choćby obawa obcej interwencji, a mimo to pały i działka wodne poszły w ruch. Czy przypadkiem nie jest tak, że to wszystko, co w grudniu 2009 r. działo się w Kopenhadze, to – według IPN – klasyczne i niepodlegające przedawnieniu zbrodnie komunistyczne? A policja na ten przykład francuska? Śmiem twierdzić, że polskim zomowcom daleko było do jej brutalności, zwłaszcza wobec kolorowych. Czy mały móżdżek polskiego antykomunisty pieniacza jest w stanie coś z tego zrozumieć? Wątpię. On swoje wie: morderca i złodziej Pinochet (na jego polecenie zamordowano kilka tysięcy osób; sam ukradł z państwowej kasy kilkaset milionów dolarów) to dla niego bohater, bo katolik i powstrzymał lewicę. A Jaruzelski – robiący w roku 1981 wszystko, żeby ofiar było jak najmniej – „kierował i brał udział w związku przestępczym o charakterze zbrojnym, mającym na celu popełnianie przestępstw”. Poza tym Jaruzelski to oczywiście zdrajca, karierowicz i miernota. Gdyby w ten sposób postrzegał otaczający go świat p. Macierewicz, to w porządku – wszyscy wiemy, że pan minister jest jakiś taki trochę inny. Ale gdy tą samą terminologią posługuje się finansowany z podatków Polaków IPN, to normalny człowiek ma prawo zacząć powątpiewać, czy chore jest jego państwo, czy może on sam ma kłopoty z rozumem. I na koniec jeszcze inny aspekt omawianego problemu. Antykomuniści pieniacze, którzy nie mają pojęcia o normach i standardach obowiązujących w cywilizowanym świecie, stanowią chyba największe nieszczęście naszego kraju. Byłoby nam wszystkim łatwiej, gdyby różnej maści oszołomów trzymać z dala od IPN, publicznych mediów itp. instytucji. Jednak na razie i tak mamy sporo szczęścia, że zajęta mnóstwem bieżących problemów Unia Europejska nie ma czasu na przyglądanie się tym idiotyzmom, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. Gdyby przeciętny Włoch, Francuz czy inny Duńczyk wiedział, jakie sprawy zaprzątają polskie umysły w roku 2010, jak na przykład prawicowy szef CBA robi podchody pod premiera czy wcześniej premier pod wicepremiera (Kaczyński-Lepper), to wstyd byłoby się przyznawać do tego, że jest się Polakiem. A gdyby tak na dodatek poddani JKM Małgorzaty II dowiedzieli się, że w polskim parlamencie w XXI wieku modlono się o deszcz i że jakiś polski ksiądz jest w posiadaniu DNA Jezusa, to rzeczywiście zaczęto by nas postrzegać jako naród kompletnie porąbanych szaleńców. I może nawet polskiej kiełbasy czy „Wyborowej” nikt by już nie kupił. LECH KOŁODZIEJCZYK
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
LISTY Kapłan ubogacony O watykańskiej dyskusji na temat reformy liturgii pisze w „Tygodniku Powszechnym” Józef Majewski. I tu wielki dylemat – czy będziemy mówić „Pater noster” zamiast „Ojcze nasz”? Skoro to tak ważna kwestia, warto pomyśleć, jak zmienić słownictwo w mediach niechętnych Kościołowi. Po pierwsze: zamiast słowa ksiądz – używać kapłan. To nobilituje! Kiedy zostanie to zaklepane ustawowo, przechodzimy do ciągu dalszego. A zatem nie mówimy (i nie piszemy): Kapłan ubiera kalesony, tylko: kapłan przyodziewa szaty. Kapłan nie idzie – kapłan postępuje po ziemi. Kapłan nie je kolacji – kapłan spożywa wieczerzę. Kapłan nie chodzi po kolędzie – kapłan nawiedza parafian. Kapłan się nie bogaci – kapłan się ubogaca. I co najistotniejsze: Kapłan nie molestuje nieletnich – kapłan ich miłuje. Dysten
Matka Boska Publiczna Gdy 2 lutego przeglądałem program telewizyjny, nic (o dziwo!) nie wskazywało na to, że dzień ten to święto kościelne. I żyłbym dalej w nieświadomości tak ważnego wydarzenia, gdyby nie TVP 1 – tuba Krk. Emitowany w tym dniu kolejny odcinek serialu „Plebania” nie pozostawił co do tego nawet cienia wątpliwości. Podobnie jak do durnowatego sposobu myślenia jego konsultantów – księży Krk. Oto Józefina, gospodyni księdza Antoniego, z wielką znajomością rzeczy tłumaczy małej Ewce, wnuczce kościelnego, że oprócz świąt Bożego Narodzenia dobry Pan Bóg stworzył dla nas także wiele innych świąt. I tu bez mrugnięcia powieką wymienia Święto MB Gromnicznej, uświadamiając przy tym dziecku (i widzom przed telewizorami), że jest to dzień, w którym rozbiera się choinki będące symbolem narodzin Chrystusa. Nie dodała oczywiście, że był to obyczaj pogańskich Polan (przesilenie zimowe), zawłaszczony przez Krk i przerobiony na swoje kopyto, jak zresztą wiele innych rzeczy zawartych m.in. w Biblii. Scenarzysta zapomniał (?) również o tym, że to nie Bóg stworzył święta „kościelne”, na co już sam przymiotnik wyraźnie wskazuje. Następnym klejnocikiem, który błysnął w tym dniu jako kolejny wyraz serwilizmu publicznej Jedynki wobec Krk, był teleturniej „Jaka to melodia” (wydanie specjalne), do którego Robert Janowski zaprosił tym razem Marię Szabłowską, Marka Sierockiego oraz Jacka Cygana,
a wśród melodii do odgadnięcia dominowały oczywiście... kolędy. Czyli pieśni, których od tego dnia nie należy śpiewać (o tym też było w „Plebanii”), aż do kolejnych świąt Bożego Narodzenia. Nagroda (około 13 tys. zł), jak to w takich razach bywa, trafiła oczywiście na zbożny cel (czyt. – na Kościół), a widzowie
LISTY OD CZYTELNIKÓW że szczerze gratuluje p. Stefaniukowi i wpisuje GO do panteonu poetów polskich! Mamy otóż nowego, „wybitnie utalentowanego” WIESZCZA! Konkluzja jest taka, że w dzisiejszych czasach w taki właśnie sposób rodzą się nie(wątpliwe) talenty. Lansowane za publiczne pieniądze, bez żadnego związku ze
i polemizować na tematy religijne (ateiście znane, bo nie wyobrażam sobie, by nie miał on wiedzy historyczno-religijnej) i podkopywać autorytety kościelne, które i tak są wątłe. Nie należy przy tym obrażać nikogo, bo nie wiadomo, z kim ma się do czynienia, i jaki ma światopogląd. Jak wiemy, w Polsce jest to temat drażliwy. Jak najbardziej życzyłbym sobie światopoglądowej emancypacji środowisk twórczych, gdyż są autorytetami dla mas. Ale nie na siłę, bo na siłę to można zrobić tylko demolkę. Pamiętajmy, że kropla drąży skałę. Jerzy Zabielski, Gdańsk
RPasożyty
przed telewizorami po raz kolejny zastanawiali się zapewne, jak to się dzieje, że w tych specjalnych odcinkach zawsze musi paść główna wygrana, choć w zwykłych bywa z tym różnie... Czyżby niebo otwierało się dla grających w tych momentach? A może zestaw pytań jest na zdecydowanie zaniżonym poziomie? Ja wybieram ten drugi wariant. Jednym słowem – na każdym kroku hipokryzja. Dodam jeszcze, że w TVP 2 najlepsza w te klocki jest Familiada, która przy okazji świąt kościelnych zaprasza do studia księży lub zakonnice. Mam dziwne przeświadczenie, że te sztuczne gesty ze strony TVP nie zachęcają innych darczyńców do otwierania portfeli. Może być nawet odwrotnie. A kto ma dać, to i tak da. Witold Pater
Wieszcz hazardowy Podstawowym zadaniem przewodniczącego i członków komisji śledczej (zdawałoby się) jest, ażeby solidnie się przygotować i zadawać rzeczowe pytania. Pan Franciszek Jerzy Stefaniuk z PSL-u jest członkiem komisji śledczej ds. hazardu, postanowił więc także zadać jakieś pytanie. Niestety, nie potrafił go F.J. Stefaniuk – wicemarszałek Sejmu RP (a jakże) – sformułować. Zamiast rzeczowego pytania wygłosił jakąś bełkotliwą tyradę. Blamaż głęboki jak Rów Mariański! Tak jakoś nagle – na drugi dzień – żeby p. wicemarszałkowi Sejmu RP spłycić nieco ów blamaż, TVN ogłosił szanownego p. F.J. Stefaniuka... WIESZCZEM!!! Prezenter TVN-u cytował (z należną atencją) wiersze p. F.J. Stefaniuka i zachwycał się nimi! Obecny w studiu na tę okoliczność p. Jerzy Feliks Fedorowicz – aktor i poseł na Sejm RP z PO – także był zachwycony twórczością poetycką p. wicemarszałka F.J. Stefaniuka i jego talentem. Był uprzejmy ogłosić na antenie TVN,
związkiem. A co kogo obchodzi, za co Stefaniuk (zresztą do bólu klerykał) zainkasuje kasę pochodzącą z wzięcia udziału w komisji ds. hazardu? Mir
Oganiają się Prawie wszyscy nasi piłkarze – wchodząc na boisko – żegnają się. Na tle piłkarzy europejskich wygląda to kuriozalnie. To pewnie z powodu prania mózgu od przedszkola i opiekunów duchowych w każdym klubie. Ostatnio na meczu w Tajlandii (17 stycznia) tylko jeden rezerwowy piłkarz Widzewa Łódź, który wyszedł na boisko pod koniec meczu, nie „pochwalił” się znakiem krzyża. Ponadto czynią to tak śmiesznie, jakby wykonywali jakieś szamańskie wzory albo oganiali się od komarów. Może Państwo znajdą jakiegoś odważnego piłkarza albo działacza i zapytają, dlaczego w latach 70. polscy piłkarze byli trzecią drużyną świata, chociaż nie żegnali się na boisku znakiem krzyża. I dlaczego teraz jest odwrotnie – im więcej tego żegnania się, tym gorsza gra na boisku? Beata Mazur, Katowice
Ateistą być Chciałem się odnieść do felietonu Marka Kraka („FiM” 6/2010), szczególnie że wywiązała się arcyciekawa polemika pomiędzy czytelnikiem a panem Markiem. Jestem częściowo po jednej, częściowo po drugiej stronie. Uważam, że nie należy się obnosić ze swoim ateizmem i być przy tym wyniosłym. Wiem z autopsji, że to męczy otoczenie i czyni z ateisty fanatyka – takiego samego albo gorszego niż fanatycy religijni. Moim zdaniem należy przy każdej nadarzającej się okazji delikatnie i umiejętnie, używając argumentów, dyskutować
„Fakty i Mity” czytam od kilku lat. Jest to jedyna gazeta, która pisze prawdę o zakłamaniu kleru oraz ludzi władzy. Nie byłem i nie jestem sympatykiem żadnej partii, nigdy do żadnej nie należałem. Uważam, że władza, nawet ta wybrana w sposób demokratyczny, jest złem koniecznym. Do każdej władzy lgną w większości karierowicze, chcąc wieść pasożytniczy tryb życia. Przykłady obrzydliwego pasożytnictwa w polskim życiu publicznym i społecznym, w przeszłości i teraźniejszości, podaje Wasze pismo w każdym numerze. Tępienie pasożytów powinno być zadaniem każdego uczciwego człowieka, gdyż każdy uczciwy człowiek musi na pasożytów łożyć. PO chce powiększyć armię polskich pasożytów o byłych prezydentów i premierów. Według proponowanych zmian w konstytucji, byli prezydenci mają zostać dożywotnimi senatorami z dożywotnią pensją... Tusk, według słów jego ministra, chce zapobiec marnowaniu się wybitnych umysłów – elektryka skaczącego przez płot oraz magistra na niby. W niedalekiej przyszłości dołączy do nich następna „wybitna postać” byłego prezydenta. Następnie można będzie spróbować objąć tym przywilejem innych pasożytów – na przykład emerytowanych biskupów. Przecież Polska ma w tym zakresie bogate tradycje. Były czasy w dziejach RP, kiedy Senat tworzyli z urzędu m.in. biskupi. Następny pomysł PO to zapewnienie byłym premierom dożywotniej pensji w wysokości pensji urzędującego premiera. Prawdopodobnie dlatego, że Tadeusz Mazowiecki nie może wyżyć z kilkutysięcznej emerytury, a pozostali byli premierzy też przymierają głodem, jak na przykład Jan Krzysztof Bielecki czy Włodzimierz Cimoszewicz. Jeszcze bidula z głodu zakłusuje na bizony w Puszczy ,,Białowieszczańskiej”. No i Tusk nie będzie musiał głodować. Przecież nie splami się jakąś uczciwą pracą za 2 czy 3 tysiące zł na miesiąc. Mam nadzieję, że te pomysły nigdy nie zostaną zrealizowane. I że społeczeństwo nie weźmie na swoje utrzymanie dodatkowej zgrai
19
cwaniaków uważających się za nadludzi, bez których Polska przestanie istnieć. Czytelnik
Kościół faszystów Faszystowskie ciągoty kleru katolickiego są ogólnie znane. Papież Hitlera Pius XII miał najlepsze stosunki dyplomatyczne ze wszystkimi faszystowskimi krajami – Hiszpanią, Włochami, Słowacją, Chorwacją. Czy to nie dziwne, że faszyzm powstał w katolickich Włoszech? A czy to nie Watykan (Pius XI) podpisał konkordat z Hitlerem i jako pierwszy kraj nawiązał stosunki dyplomatyczne z Trzecią Rzeszą, legitymując faszystów już w 1933 roku? Żydzi popełnili błąd, zabijając swojego rodaka Chrystusa Jezusa, a naśladowcy Chrystusa przez 2 tys. lat wymordowali całe miliony Żydów i jeszcze im tego za mało. Pius XII nie miał nic przeciwko, dlatego Pieronek go broni, a i BXVI był przecież w faszystowskiej armii podczas II wojny światowej. Grają w jednej drużynie. Nic dziwnego. Jaki kler, tacy święci! Odszedłem z Krk jeszcze w stanie wojennym. Szkoda, że tak późno. Cz.
Sprostowanie Do 7 odcinka cyklu „Historia PRL”, zatytułowanego „Powstanie warszawskie” (5/2010), wkradł się błąd. Niemcy zniszczyli lewobrzeżną, a Rosjanie zajęli prawobrzeżną część Warszawy (a nie na odwrót, jak napisaliśmy). Za pomyłkę przepraszamy. Redakcja
REKLAMA
20
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (44)
Słowiańskie menu Na stołach Słowian przedchrześcijańskich dominowały potrawy wegetariańskie. Podstawę pożywienia stanowiły produkty zbożowe. Gdy analizuje się dziś, co jadła ludność prapolska, należy stwierdzić, że był to zdrowy sposób odżywiania. Nasi odlegli antenaci mieli bogate menu, zaś mięso jadali rzadko, przeważnie podczas najważniejszych uroczystości. Dominowały potrawy proste i pożywne. Spożywano je w stanie surowym, gotowano, pieczono, suszono i kiszono. Piec garncarski był jednocześnie piecem służącym do pieczenia i przyrządzania posiłków. Zastąpił on swoją wcześniejszą formę, czyli ognisko. Do wypieku używano też prażnic, czyli masywnych, prostokątnych glinianych wanienek. Jak przystało na ludność, której podstawę egzystencji stanowiło rolnictwo, Słowianie preferowali potrawy zbożowe. Z badań paleobotanicznych wynika, że ich wartość odżywcza nie była gorsza od obecnie wytwarzanych. Szczególną popularnością w kuchni słowiańskiej cieszyła się kasza gryczana, którą – po rozgotowaniu z dodatkami – nazywano bryją. Często spożywano ją z sosami lub zsiadłym mlekiem. Poza tym kasza – ze względu na dużą zawartość białka, węglowodanów, składników mineralnych i witamin
R
– stanowiła wraz z dodatkami pełnowartościowy posiłek. Ceniono ją także jako pokarm rozgrzewający i ograniczający kobiece dolegliwości. Ważną rolę w jadłospisie zajmował chleb. Rodzajem pieczywa były podpłomyki, czyli małe, przaśne pieczywo niewymagające zakwasu. Wypiekano je na okrągłych, glinianych patelniach, z lekko podniesionymi brzegami. Obrzędowym ciastem Słowian był natomiast kołacz (od „koła”, tj. kształtu pieczywa) – pieczywo najczęściej pszenne, dekorowane zazwyczaj serem lub makiem. Kołacze spożywano podczas świąt i ofiarowywano bóstwom; tradycja ich pieczenia przetrwała na wsi do dziś. Z wypiekiem związane były rytuały i przesądy. Zaklęcia i modlitwy miały zapobiegać „zauroczeniu” chleba, czyli „zanieczyszczeniu go złą energią”. Istotnym rytuałem podczas wyrabiania ciasta było przekazywanie tchnienia – pochylano się wtedy i chuchano na nie. Z materiałów etnograficznych wiadomo, że nikt nie powinien był wchodzić do miejsca wypiekania, zanim chleb nie znalazł się w piecu. Zwracano uwagę, aby nikt nie próbował zauroczyć chleba,
eligijne uzdrowienia są dla wielu ludzi dowodem na wszechmoc Bo ga. Czasem jednak okazuje się, że owa wszechmoc bywa dotkliwie ograniczona. Przed tygodniem, omawiając na łamach „FiM” film pt. „Lourdes”, zwróciliśmy uwagę na to, że religijne uzdrowienia w chrześcijaństwie i innych religiach mają dosyć specyficzny charakter. Dotyczą one bowiem zaburzeń zdrowia, które mogą zatrzymywać się lub cofać samoistnie, na przykład guzów nowotworowych, chorób serca, stwardnienia rozsianego itp. Co więcej, te cudowne uzdrowienia często mają charakter przejściowy, bo po jakimś czasie choroba powraca. Moim zdaniem, jest to dowód na to, że tak zwane cuda uleczeń są po prostu procesami naturalnymi, choć statystycznie niezbyt częstymi. Wielu Czytelników naszego cyklu zdziwi być może drążenie tego tematu akurat w kąciku dla niewierzących. Uważam, że ta kwestia ma jednak bardzo istotne znaczenie dla racjonalistycznej refleksji nad religią i życiem. Tak się bowiem składa, że współczesny świat ma obsesję na punkcie cudów i uzdrowień. W Polsce być może widać to nieco mniej niż gdzie indziej, bo my jesteśmy krajem ludzi religijnych, ale w rzeczywistości nieszczególnie wierzących. Tymczasem niemal cały świat chrześcijański pogrążony jest w prawdziwej obsesji cudów.
zaglądając przez okno. Przywiązywano również wagę do tzw. energetyki dnia, w którym planowano wypiekanie chleba – zwyczajem stało się pieczenie go w sobotę. Ważną grupę potraw stanowiły polewki (potrawy o rzadkiej konsystencji), których podstawowe składniki stanowiły zboża oraz rośliny dziko rosnące, zbierane na okolicznych łąkach. Były to polewki z bobu, grochu, ale też z pasternaku, pokrzywy, łobody oraz szczawiu. Kwaśną polewką był barszcz z kiszonych liści barszczu zwyczajnego. Stanowił on najbogatsze źródło białka spośród wszystkich polewek. Słowianie chętnie spożywali też kiszonkę, która w tamtych czasach
Nie mam na myśli tylko histerii wokół Lourdes i tym podobnych miejsc. W wieku XX chrześcijaństwo – zarówno katolickie, jak i protestanckie – zostało głęboko przeorane przez ruch zielonoświątkowo-charyzmatyczny z jego oczekiwaniem cudowności, uzdrowieniami, wypędzaniem demonów, proroctwami, mówieniem obcymi językami. Życie setek milionów ludzi zaangażowanych w te ruchy
skutecznie chroniła przed szkorbutem, bo dostarczała witaminy C. Kisili więc liczne i rozmaite produkty. Spożywali wiele rodzajów owoców i warzyw. Spośród warzyw były to zwłaszcza: bób, groch, soczewica, marchew, burak czerwony, rzepa, ogórki, chrzan, koper, jarmuż, cebula oraz czosnek. Jarmuż, czyli odmiana kapusty warzywnej, aż do końca średniowiecza był jednym z najpopularniejszych zielonych warzyw Europy. Bardzo cenili Słowianie czosnek i cebulę. Czosnek uznawano nie tylko za znakomitą przyprawę, ale też za lek o wszechstronnym zastosowaniu. Dodawano go do potraw bogatych w tłuszcz (dziś wiadomo, że tłuszcz podnosi poziom cholesterolu, a czosnek go obniża). Jeśli chodzi o cebulę, to na ziemiach polskich istniał kult tej rośliny. Przypisywano jej właściwości podobne do czosnkowych, co zresztą jest prawdą. Słowianie znali również wiele drzew owocowych, a wśród nich szczególnie wiśnie, jabłonie i śliwy. Do lasu zapuszczano się po runo leśne. Najczęściej były to czarne jagody oraz grzyby, zwane mięsem lasu. Zbieractwo produktów dziko rosnących stanowiło
porządkowania myślenia o świecie. Wiem, co piszę, bo sam przez kilkanaście lat żyłem w świecie chrześcijańskich, charyzmatycznych cudowności. Dopiero kiedy odkryłem, że padłem ofiarą złudzeń, myślenia życzeniowego, łatwowierności i zwykłej naiwności, mogłem do tego wszystkiego nabrać dystansu. Ale żeby dojść do takich wniosków, potrzeba czasu, argumentów i odważenia się na samodzielne myślenie.
ŻYCIE PO RELIGII
Cud amputowany religijne upływa w histerycznej atmosferze cudowności. Dla nich spokojna argumentacja racjonalistyczna nie jest wiele warta. Oni co dzień, co tydzień widzą „cuda”, więc nie będą słuchać nikogo, kto mówi na przykład, że Boga najprawdopodobniej nie ma. „Jak to nie ma, skoro jest i działa! A ty jesteś ślepy!” – odpowiedzą ludzie dotknięci charyzmanią. Cała religijna Ameryka – i ta Północna, i Południowa – emocjonuje się cudami. Podobnie jest w Afryce. Na tych cudach zbudowano już niejedną pastorsko-księżowską fortunę. Z powyższych powodów umysłowe rozprawienie się z tak zwanymi cudami uważam za absolutnie podstawowe z punktu widzenia
W tym kontekście mam nadzieję, że cenną wskazówką dla wielu z nas będzie zwrócenie uwagi na to, że Bóg nie radzi sobie z... amputacjami. To znaczy nie ma zwyczaju uzdrawiać ludzi, którzy stracili kończyny. One nie chcą odrastać mimo wieloletnich modłów. Po prostu nic się nie dzieje. Nie wiadomo dlaczego Wszechmogący, dla którego nie są problemem guzy nowotworowe, nie radzi sobie z tą sprawą. Może nie lubi ludzi po amputacjach? Na taki właśnie trop wpadli twórcy angielskojęzycznej strony o wymownej nazwie www.whydoesgodhateamputees.com, czyli „dlaczego Bóg nienawidzi ludzi po amputacji”. Nazwa strony jest, oczywiście, ateistycznym
cenne uzupełnienie diety ludów wczesnosłowiańskich. Jedzono także te rośliny, które dziś uchodzą na ogół za chwasty, a więc łopian, pokrzywę, perz, oset czy koniczynę zajęczą. Nadto do ważniejszych zajęć Słowian należało pozyskiwanie produktów pszczelarskich. Na słowiańskich stołach pojawiało się oczywiście mięso, ale w żywieniu ludności prapolskiej odgrywało ono mniejszą rolę. Mięso spożywano w formie gotowanej, smażonej i pieczonej, a także suszonej i wędzonej. Było to głównie mięso wołowe i wieprzowe, ryby i drób, a niekiedy dziczyzna oraz ptactwo. Z mięsa gotowano rosół, a z krwi przyrządzano polewkę. Jak wykazały badania dotyczące oceny zawartości i biodostępności składników odżywczych w potrawach słowiańskich, produkty mięsne i grzyby utrwalone metodą suszenia mogły stanowić dobre źródło białka i soli mineralnych. Stwierdzono jednocześnie, że suszenie prowadzi do jełczenia produktów mięsnych (zwłaszcza wieprzowiny), a tym samym – do spadku ich wartości zdrowotnej. Ulubionymi napojami Słowian były miód pitny oraz piwo. Miód pitny był nawet ich świętym napojem – miał duże znaczenie spożywcze, lecznicze i obrzędowe. Sporządzano go, poddając miód fermentacji jak wino. Był to trunek luksusowy i kosztowny. Także picie piwa na ziemiach polskich ma długą tradycję. Pierwszy król Polski, Bolesław Chrobry, nazywany był przez Niemców „piwoszem” (Tragbier), gdyż swoich gości zawsze raczył piwem. ARTUR CECUŁA
dowcipem. Daje jednak wiele do myślenia. Jej twórcy rozprawiają się z chrześcijańskimi mitami na temat uzdrowień i przypierają wierzących do ściany pytaniami o amputacje. No właśnie, dlaczego one Boga nic a nic nie obchodzą? Twórcy strony zachęcają chrześcijan do eksperymentu. Do tego, aby wybrali sobie jakąś osobę z amputowanymi nogami i zorganizowali wokół niej modlitwy. Niech się modlą z wiarą i niech czekają na cud. Ponieważ tego rodzaju cuda nie zdarzają się, chrześcijanie tworzą liczne wyjaśnienia, które mają rozproszyć złe wrażenie, jakie powoduje Boża obojętność wobec ludzi bez kończyn. Wszystkie te wyjaśnienia są pokrętne, a niektóre nawet zabawne. Moim zdaniem, najlepsze jest takie wyjaśnienie: „Bóg odpowiada na modlitwę o uzdrowienie ludzi po amputacjach. Bóg zawsze odpowiada, ale w tych wypadkach jego odpowiedź jest negatywna”. Czy to nie słodkie? Nie ma już modlitw niewysłuchanych! Wszystkie są wysłuchane, na wszystkie są odpowiedzi, ale niektóre są... negatywne. Bomba! Tak się jednak dziwnie składa, że dla ludzi bez kończyn Bóg ma zawsze jedną odpowiedź – „nie!” Hallelujah i do przodu! Takie oto wygibasy umysłowe umożliwiają zwolennikom uzdrawiającego Boga zachowanie wiary i... twarzy. Tylko czy warto ryzykować utratę twarzy dla kogoś, kto tak bardzo nie lubi ludzi po amputacjach? MAREK KRAK
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. W domu poprawy na Łysej Górze pokutowali „księża zdrożni”. W większości uzależnieni od alkoholu. Nie mieli łatwego życia. Łysa Góra (Clavus Mons), Święty Krzyż, dawniej Łysiec, należy do miejsc szczególnych. Jest to wzniesienie na wschodnim krańcu Łysogór, w pobliżu Nowej Słupi w Górach Świętokrzyskich, objęte ochroną w ramach Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Wznosi się na 595 m. Z wysokości Łysej Góry roztacza się malowniczy widok na rozległą okolicę, liczne wioski i miasta. Podczas zjawiska inwersji widoczne są Tatry. Odwiedzających to miejsce przyciągają nie tylko walory estetyczne, ale też jego niezwykła historia. Od starożytności w pobliżu Łysej Góry przechodził szlak handlowy prowadzący znad Morza Czarnego i Rusi do miast nadbałtyckich, sama zaś Łysa Góra była ważnym ośrodkiem kultu pogańskiego. W pierwszej połowie XII w. powstało tu opactwo (kościół i klasztor) benedyktyńskie pw. Świętej Trójcy, ufundowane przez Bolesława III Krzywoustego. Legenda natomiast głosi, że stało się to już w 1006 r. za sprawą św. Emeryka, który, polując w Górach Świętokrzyskich, poprosił Bolesława Chrobrego o ufundowanie tam opactwa. Podczas pogoni za jeleniem ukazał mu się anioł, nakazując, by przekazał relikwię „Krzyża Pańskiego” benedyktynom na Łysej Górze. Od przechowywanej w kościele cząstki „Krzyża Pańskiego” ośrodek nazwano Świętym Krzyżem. Opactwo na Łysej Górze (na zdjęciu) przechodziło burzliwe dzieje. W 1241 i 1260 r. zniszczyli je Tatarzy, a w 1370 r. obrabowali Litwini. Od czasów Jagiellonów było jednym z najważniejszych ośrodków kultu pielgrzymkowego w Polsce. Było regularnie odwiedzane i obdarowywane przez królów i możnowładców. Liczne przywileje i nadania doprowadziły do nagromadzenia dóbr klasztornych i stworzenia wielkich posiadłości. Czas prosperity Świętego Krzyża dobiegł końca w XVIII w. wraz ze wzrostem nastrojów antyzakonnych. W 1819 r. nastąpiła kasata klasztoru. Benedyktyni opuścili opactwo, by nigdy doń już nie wrócić. Dobra klasztorne skonfiskowano. W XIX i na początku XX wieku budynki poklasztorne były miejscem odosobnienia. W latach 1833–1836 oraz 1852–1863 przebywali tu „księża zdrożni”, później zaś funkcjonowało więzienie rosyjskie, a do 1939 r. – polskie. Od najdawniejszych czasów duchowni Krk, którzy złamali zasady moralne, przepisy kościelne lub sprzeniewierzyli się władzy, skazywani byli na odosobnienie w celu poprawy. Przed powstaniem listopadowym na terenie Królestwa Polskiego księża skazywani byli przez
konsystorze, a następnie izolowani przez umieszczenie ich w klasztorach lub seminariach duchownych, rzadziej w parafiach na pustkowiu. Dopiero w sierpniu 1833 r., na wniosek administratora diecezji sandomierskiej, Komisja Rządowa Spraw Wewnętrznych i Duchownych zezwoliła na utworzenie domu dla demerytów (od łac. demeritum – „wykroczenie”), czyli księży skazanych na odosobnienie i pokutę (zamiennie nazywano demerytów „księżmi zdrożnymi”). Umieszczono ich w gmachu pobenedyktyńskim na
PRZEMILCZANA HISTORIA mogli tylko po wyznaczonej części klasztoru i kawałku ogrodu. Latem zobowiązani byli wstawać o godz. 5.30, w zimie o 6.30. Po wspólnej modlitwie i medytacji pod opieką regensa lub ojca duchowego udawali się na śniadanie, po czym wracali do oratorium w celu odmówienia modlitw kanonicznych. Następnie szli do swoich pokoi, by tam pracować indywidualnie: tłumaczyć dzieła ojców Kościoła z języka łacińskiego na polski lub odwrotnie. Ponadto raz lub dwa razy w roku ksiądz zdrożny pisał rozprawę na zadany temat. Praca miała
winowajcy groziło pozbawienie jednego z posiłków. Dawał się też odczuwać brak wody, gdyż studnia na dziedzińcu nie wystarczała, a nawet groziła zawaleniem ze starości. Kategorycznie zabraniano picia alkoholu, z wyjątkiem przydzielonej racji piwa. Wielkim problemem dla instytutu stał się nielegalny handel wódką. Komisja Rządowa zezwoliła w 1821 r. na wyszynk wódki w tzw. karczemce koło klasztoru. Gdy na Łysej Górze pojawili się księża zdrożni, szynkarze zaczęli przemycać im gorzałkę. W tym celu
Księża zdrożni Łysej Górze. Miejsce odbywania kary zmieniono, gdy dla diecezji z terenu Królestwa Polskiego – ukazem carskim z 15 lutego 1836 r. – utworzony został dom poprawy w Liszkowie nad Niemnem. W 1849 r. na mocy kolejnego ukazu ponownie przeznaczono na ten cel zabudowania klasztoru na Świętym Krzyżu. Jego pierwszymi podopiecznymi byli duchowni z domu w Liszkowie. Konwojowani przez strażników, przybyli na miejsce przeznaczenia w październiku 1852 r. Oficjalna nazwa domu brzmiała: Instytut Księży Zdrożnych na Łysej Górze. Nadzór nad funkcjonowaniem instytutu sprawował zwierzchnik diecezji sandomierskiej, a najwyższe zwierzchnictwo należało do świeckiej Rady Administracyjnej Królestwa Polskiego. Tylko ona mogła uwolnić księdza z pobytu w odosobnieniu. Dom pozostawał pod bezpośrednim kierownictwem dwóch kapłanów – regensa oraz ojca duchowego (spowiednik), a także intendenta – osoby świeckiej. Razem z demerytami w klasztorze zamieszkali strażnicy i kucharki. Osoby świeckie nosiły mundury więziennej służby cywilnej. Niełatwo było demerytom pokutować na Świętym Krzyżu. Narzekali na złe warunki socjalne, regulamin i opiekunów. Poruszać się
służyć zrozumieniu grzechów, których się dopuścił. Co miesiąc pisał też wypracowania z teologii i zdawał egzamin pod nadzorem domu. W południe demeryci udawali się na wspólny posiłek, podczas którego czytane były żywoty świętych. Po obiedzie odbywali zalecony spacer po ogrodzie. O godz. 14 przewidziane były nieszpory, a w ciągu następnej godziny (w lecie dwóch) – praca własna w pokojach. Potem zbierali się w celu odmówienia matutinum cum laudibus, a jeden z nich czytał wybrany rozdział z dzieła ks. bpa Andrzeja Załuskiego pt. „Pamiątka pasterskiego afektu”. Kolacja przypadała na 17. Po niej był czas na spacer, a w zimie na rozmowy w refektarzu. O godz. 20.30 w oratorium odbywała się modlitwa połączona z rachunkiem sumienia i odczytywaniem tematów do medytacji na dzień następny. Cisza nocna była o godz. 21 – wtedy demeryci mieli przebywać w swoich pokojach. Mieszkali w celach, których okna były okratowane. Pokój wyposażony był jedynie w łóżko (z siennikiem, kocem, prześcieradłem i poduszką), stolik, stołek drewniany, krucyfiks, lichtarz, dzbanek na wodę, kubek i miotłę. Elementem kary były skąpe racje żywnościowe, wydawane trzy razy dziennie. Za złamanie regulaminu
zainteresowani opuszczali z okien na sznurkach kubki, na dnie których znajdowała się właściwa opłata, a obsługa szynku wlewała do garnuszków alkohol. Po licznych interwencjach zarządu instytutu sprzedaż wódki na Łyścu została w 1854 roku ostatecznie zakazana. Najbardziej załamani byli ci, których skazywano na czas nieokreślony „do momentu poprawy”. Tacy nie wiedzieli, kiedy uda im się wyjść na wolność. W przypadku poprawy regens miał prawo do przywrócenia podopiecznemu części funkcji kapłańskich lub wysłania go na próbę do wybranej parafii. Co miesiąc składał biskupowi dokładny raport, na podstawie którego możliwe było złagodzenie rygorów pobytu. Uwięzieni księża pisali do władz (zarówno kościelnych, jak i świeckich) wiele skarg i zażaleń. W petycji napisanej do regensa 11 kwietnia 1853 r. skarżyli się na „głód większy niż w najgorszych czasach w Liszkowie”, narzekali też, że jedzenie jest niesmaczne, bieliznę zmieniano nie co miesiąc, ale co dwa, trzy miesiące, a słomy w siennikach – wcale. W ocenie jednego z intendentów, Tomasza Mikułowskiego, instytut na „Świętym Krzyżu” sprawiał fatalne wrażenie. Księża zdrożni nie przestrzegali regulaminu i byli między
21
sobą skłóceni. By położyć kres pisaniu przez nich skarg i donosów, zabrał im wszystkie papiery, jakie mieli w celach, przydzielając po jednej kartce dziennie, ostemplowanej pieczęcią instytutu. Urzędy pocztowe zostały powiadomione, że żaden list z instytutu nie może wyjść bez podpisu intendenta. Demeryci nie pozostawali dłużni, skarżąc się na intendenta, że „oddawał się bez przerwy pijaństwu”. Zachowywał się brutalnie i groził księżom pistoletem. Po swojej stronie mieli regensa, co prowadziło do spięć między nim a intendentem. Ci zaś skarżyli na siebie nawzajem do władz. Intendent oskarżał regensa o „robienie nieporządków” i pobłażanie księżom demerytom – ludziom, jego zdaniem, niezasługującym na taką troskę, jaką rząd ich otaczał, gdyż byli z gruntu zdeprawowani i źli. Konflikt zakończył się po myśli intendenta i dokonano zmiany na stanowisku regensa. Z raportów pokontrolnych wynika, że w instytucie na Łysej Górze panowało zupełne rozprzężenie. Demeryci odbywali nielegalne spacery po lesie, a nawet udawali się do pobliskich karczem, co stwierdził naocznie jeden z wizytatorów. W konkluzji wizytator obwinił za ten stan regensa, który spowodował, że „Łysa Góra zamiast domu pokuty i poprawy jest domem rozwiązłości i zepsucia”. Archiwalia pozwoliły na ustalenie 48 nazwisk demerytów przebywających na Łysej Górze. Z pewnością nie jest to lista kompletna, zwłaszcza że księgi ewidencyjne instytutu spalili Rosjanie w czasie powstania styczniowego. Wśród pokutujących zdarzali się księża, którzy sprzeniewierzyli się władzy carskiej. Na ogół były to jednak osoby mające problemy alkoholowe i będące na bakier z moralnością. Jednym z demerytów był Agrypin Konarski (1820–1863) – kapucyn, misjonarz i kapelan w powstaniu styczniowym. Prowadził swobodny tryb życia i często bywał przenoszony z klasztoru do klasztoru. Na Świętym Krzyżu osadzony został w 1856 r., by w nocy z 11 na 12 listopada 1859 r. zbiec stamtąd razem z bonifratrem Klemensem Cichockim. Po wybuchu powstania styczniowego zjawił się w obozie gen. Mariana Langiewicza. 19 kwietnia 1863 roku w czasie bitwy pod Grzybową Górą stanął na czele kosynierów i rozbił trzykrotnie liczniejszy oddział rosyjski. Aresztowany przez kozaków został stracony 12 czerwca na stokach warszawskiej cytadeli. Więźniów demerytów wypuszczono w czasie powstania styczniowego. Moment likwidacji instytutu nastąpił w lutym 1863 r. w związku z bitwą stoczoną w Nowej Słupi i na Łysej Górze pomiędzy wojskami rosyjskimi a korpusem powstańczym Langiewicza. Obecnie na szczycie Łysej Góry znajduje się klasztor misjonarzy oblatów. ARTUR CECUŁA
22
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (12)
Celibat – narzędzie władzy Sprawowaniu władzy papieskiej służył również celibat. Chociaż nie jest on dogmatem wiary, a jego korzeni należy faktycznie szukać w niechrześcijańskich religiach, papiestwo uznało go za skuteczne narzędzie służące realizacji jego programu. Nic tak nie gwarantowało tej skuteczności jak zastępy zdyscyplinowanych i całkowicie podległych papieżowi biskupów, księży i mnichów oderwanych od środowiska społecznego. Co prawda Kościół rzymskokatolicki nadal próbuje uzasadniać celibat wybranymi tekstami biblijnymi, szczególnie z Ewangelii Mateusza (19. 12) i z Listu do Koryntian (1 Kor 7. 1–2, 7, 32–33), ale faktycznie ani Stary Testament, ani Nowy Testament z wyżej wymienionymi tekstami nie popierają tego sprzecznego z naturą nakazu. Tekst z Ewangelii Mateusza występuje bowiem tylko w tej jednej Ewangelii i chociażby dlatego trudno traktować go jako regułę. Tym bardziej że hiperboliczne zalecenie kastracji dotyczy ogólnie wyznawców Chrystusa, a nie duchownych. Tekst mówi też o dobrowolnym akcie (decyzji), a nie o przymusowej bezżenności, która jest katolickim warunkiem bycia kapłanem. Poza tym zalecenie to sformułowane zostało w kontekście eschatologicznych oczekiwań ówczesnych wyznawców Chrystusa, którzy – jak wynika z wielu tekstów Nowego Testamentu – spodziewali się rychłego powrotu Mesjasza i odbudowy królestwa Izraela (por. Dz 1. 6; Łk 24. 21). W tym też kontekście należy odczytywać siódmy rozdział Pierwszego Listu do Koryntian, bo i Paweł żywił podobne przekonania (por. 1 Kor 7. 26, 29, 31; Rz 13. 11–12; 1 Tes 4. 15). Krótko mówiąc, nie ma podstaw, aby powyższe teksty, na które powołuje się Kościół katolicki, traktować jako uzasadnienie celibatu. Tym bardziej że po wprowadzeniu bezżeństwa przez dłuższy czas nawet biskupi rzymscy i synody kościelne rzadko powoływali się na nie. Wiadomo było bowiem, że Biblia mówi coś wręcz przeciwnego. Już przecież Prawo Mojżeszowe nakazywało, aby kapłan był żonaty (Kpł 21. 13). W listach pasterskich czytamy zaś: „Biskup ma być mężem jednej żony (...), który by własnym domem dobrze zarządzał, dzieci trzymał w posłuszeństwie i wszelkiej uczciwości, bo jeżeli ktoś nie potrafi własnym domem zarządzać, jakże będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży?” (1 Tm 3. 2, 4–5). Podobny nakaz obowiązywał diakonów: „Diakoni niech będą mężami jednej żony, mężami, którzy
potrafią dobrze kierować dziećmi i domami swoimi” (1 Tm 3. 12). W innym liście Pawła czytamy również, że nawet apostołowie – z Kefasem, czyli z Piotrem, włącznie – i bracia Pańscy byli żonaci (1 Kor 9. 5). Co więcej, w jednym z listów Paweł wyraźnie przestrzegał przed fałszywymi nauczycielami, którzy będą zabraniać zawierania związków małżeńskich (1 Tm 4. 3). Ten nieludzki zakaz zaliczał wręcz do „nauk szatańskich” (1 Tm 4. 1). Wszystkie te jednoznacznie brzmiące teksty wykluczają celibat, który – tak jak wiele innych nauk i praktyk katolickich – został przejęty faktycznie pod koniec II wieku przez ascetycznych mnichów z religii pogańskich. Przypomnijmy, że wzorem pierwszych chrześcijańskich wspólnot ascetycznych były właśnie wspólnoty zakonne innych religii – m.in. Indii i Egiptu. Nieprzypadkowo też właśnie w Egipcie w Tabennis za sprawą Pachoniusza powstał w 320 r. klasztor z pierwszą tak radykalną regułą zakonną, która kładła nacisk na życie w celibacie. Główną zaś przyczyną tych rygorystyczno-ascetycznych preferencji było postępujące zeświecczenie Kościoła, którego przywódcy coraz bardziej angażowali się w życie polityczne. Asceza była więc protestem przeciwko Kościołowi, już wtedy uwikłanemu w sprawy tego świata. Chociaż pierwotne chrześcijaństwo nie znało instytucji kościoła ani księży, to z czasem, kiedy w epoce konstantyńskiej pojawiło się jedno i drugie, zapoczątkowany został również proces zniesławiania seksualizmu. Co prawda początkowo ustawodawstwo kościelne nie zabraniało duchownym wstępowania w związki małżeńskie. Nie akceptowano jedynie zawierania związków już po otrzymaniu święceń i zalecano, aby duchowni powstrzymywali się od stosunków płciowych bezpośrednio przed odprawianiem eucharystii. Uważano bowiem, na co wpływ zapewne miała doktryna manichejska, a później również Augustyn z Hippony, że obcowanie cielesne skalane jest grzechem pierworodnym i stanowi przeszkodę w zjednoczeniu się z Chrystusem podczas eucharystii. Jeszcze w IV wieku „Kanony apostolskie” opowiadały się za małżeństwem duchownych: „Jeśli któryś
z biskupów, diakonów lub kapłanów, lub ktokolwiek z szeregu duchownych stroni od małżeństwa, mięsa, wina nie ze względu na ascezę, ale przez pogardzanie nimi jako złem samym w sobie, zapominając, że wszystkie te rzeczy są dobre, i że Bóg stworzył człowieka, mężczyznę i kobietę, i znieważa dzieło Boże, niech się poprawi, albo niech będzie odwołany i wyrzucony z Kościoła. Podobnie też świeccy” (,,Kanony apostolskie 51”, w: William Barclay, ,,Listy do Tymoteusza”, s. 120). Nawet „w 816 r. w Niemczech wielki synod w Akwizgranie zezwalał na wyświęcanie żonatych mężczyzn; jeszcze w 1019 r. synod w Goslarze groził ekskomuniką za utrudnianie sprawowania urzędu żonatym duchownym” (Karlheinz Deschner, „Krzyż pański z Kościołem, s. 175).
Dość wspomnieć, że biskup Orleanu, pisząc o wyżej wymienionych papieżach, nazwał ich „potworami nurzającymi się w krwi i rozpuście, antychrystami zasiadającymi w świątyni Boga” (Henry H. Halley). Co ciekawe, niektórzy apologeci katoliccy próbują tłumaczyć wprowadzenie celibatu również ową rozwiązłością kleru. Prawda jednak jest taka, że to raczej wciąż nowe ograniczenia synodalne w sferze seksualności doprowadziły właśnie do owego rozpasania kleru. Poza tym jedną z bardziej znaczących przyczyn wprowadzenia celibatu była troska o beneficja, czyli dobra kościelne. Chodziło mianowicie o to, aby dóbr tych nie mogli dziedziczyć członkowie rodzin założonych przez duchownych. Ponadto na wprowadzenie celibatu wpłynęły również władcze aspiracje
Co więcej, również w samym Rzymie aż do X wieku duchowni nadal wstępowali w związki małżeńskie. Przez prawie cały zaś wiek X, zwany najmroczniejszym okresem papiestwa, nie tylko honorowano małżeństwa księży, ale nawet kilku papieży utrzymywało swoje kochanki. Na przykład Sergiusz III (904–911), morderca dwóch papieży, posiadał kochankę Marozję, matkę późniejszego papieża Jana XI (931–935), pochodzącego w takim razie z nieprawego łoża. Z kolei papież Jan X (914–928) był kochankiem Teodory. Jan XII (955–964) gwałcił dziewice i wdowy oraz żył z kochanką ojca; uczynił z pałacu papieskiego na Lateranie dom publiczny. Również Benedykt IX (1033–1045) prowadził rozwiązłe życie. Oskarżony został o morderstwa, cudzołóstwo i gwałty.
papieży. Chcąc bowiem panować nad całym Kościołem i światem, Rzym papieski potrzebował bezwolnych i ślepo mu posłusznych biskupów oraz duchownych wszelkich szczebli. Oto dlaczego tak zdecydowanie wystąpiono w XI wieku przeciwko związkom małżeńskim duchownych. Już w 1022 roku na synodzie w Pawii biskupi opowiedzieli się za obowiązującym celibatem kapłanów. Następnie zaś w 1063 r. papież Aleksander II (1061–1073) dał sygnał do walki z żonatymi duchownymi. „Podpuszczony motłoch, wraz ze zgrają szalejących mnichów, przepędził żonatych księży z ich kościołów. Odrywano ich od ołtarzy, bito lub zabijano, ich samych oraz ich żony i dzieci. Nawet pałac biskupi został zniszczony, arcybiskup Guido, pobity i na pół nagi, ledwie uszedł z życiem. Grabież i mord były na porządku dziennym” (Deschner, op.cit., s. 194).
Jeszcze za jego pontyfikatu synod w Geronie w 1068 r. postanowił: „Kto, od kapłana po subdiakona, ma żonę lub konkubinę, winien zaprzestać bycia księdzem, stracić wszelką kościelną prebendę i pozostać w Kościele pośród świeckich. Jeśli okaże nieposłuszeństwo, niech żaden chrześcijanin go nie pozdrawia, nikt niech z nim nie je i nie pije, ani modli się w kościele; jeśli jest chory, nikt niech go nie odwiedza, a jeśli umrze bez pokuty i komunii, ma zostać niepogrzebany” (ibidem, s. 194). Jego zaś następca, papież Grzegorz VII (1073–1085), ogłosił jeszcze surowsze zakazy przeciw naruszaniu celibatu. Już jego dekret z 1074 r. zakazywał wszystkim duchownym posiadania żon lub życia wspólnie z kobietą. Żony ich nazywane były konkubinami, a współżycie małżeńskie – rozpustą. Kolejny zaś dekret z 1079 pozbawiał żonatych księży urzędów i ogłosił, że sakramenty przez nich udzielone są nieważne. Za sprawą Grzegorza VII sięgnięto również po broń. Kler bowiem buntował się przeciw sprzecznym z Biblią rozkazom papieża. Ks. Józef Umiński tak o tym pisał: „Posłuch atoli znalazły one u niewielu tylko. Na ogół zaś podniesiono przeciwko nim wszędzie krzykliwe protesty. Poczęto głosić, że papież wpadł w herezję manichejską, bo potępia małżeństwo. Arcybiskup Moguncji i biskup Passawy, którzy przyjęli dekrety Grzegorzowe, znaleźli się w niebezpieczeństwie życia od własnego kleru. Na synodzie w Paryżu zdecydowano, że żądania papieskie są niemożliwe (importabilia), a zatem i nierozumne (irrationabilia). Biskup Konstancji nie tylko zezwolił nadal klerowi na utrzymywanie żon, ale nawet domagał się tego od kleru. Liczne protesty powstały zwłaszcza we Włoszech. W Lombardii np. głoszono, że małżeństwa duchownych są przywilejem Kościoła Ambrozjańskiego. Zaczęto też pisać i rozpowszechniać paszkwile na Grzegorza i jego stronników, na czele zaś przeciwników reform i paszkwilantów stali nawet kardynałowie. Zwrócono się też do cesarza o ratunek przeciw papieżowi” („Historia Kościoła”, t. 1, s. 356). Przypomnijmy, że za sprawą Grzegorza i jego fanatycznych zwolenników zginęło wielu księży i ich zgwałconych żon. Na synodzie pizańskim w 1135 r. podjęto też kolejne decyzje anulujące wszystkie małżeństwa księży. W roku 1139 potwierdził to również drugi sobór laterański, który ponadto uznał dzieci księży za nieślubne i nielegalne. W ten oto sposób bezżenność kleru stała się obowiązkiem każdego duchownego. Niepokornych księży czekała ekskomunika, a nawet śmierć. Jak podaje K. Deschner, jeszcze w 1212 r. z rozkazu biskupa Strasburga spalono około stu przeciwników celibatu. BOLESŁAW PARMA
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r. razylijskie wojny religijne (1893–1916) po ustanowieniu świeckiej republiki (1889), często prowadzone pod wodzą samozwańczych proroków i mesjaszów, pochłonęły dziesiątki tysięcy ofiar i w pamięci historycznej Brazylijczyków wycisnęły piętno pod pewnymi względami podobne do tego, jakie w Hiszpanii pozostawił po sobie katolicki totalitaryzm Francisco Franco (1936–1975). Niewątpliwie największe znaczenie wśród grup opętanych sebastianizmem miała wspólnota Canudos, prowadzona przez Antônio Conselheiro (Pocieszyciel) – chrześcijańskiego
B
prostego ludu na radykalną modernizację państwa. W ciągu zaledwie dwóch lat zniesiono tam niewolnictwo i obalono monarchię, wprowadzając nowoczesną i świecką republikę. Republika brazylijska 1889 r. była pozytywistyczna, liberalna i „masońska” (tworzona przez masonów), a Brazylia była jedynym krajem na świecie, który pozytywizm przyjął za oficjalną doktrynę państwową. Na fladze państwowej znalazło się hasło inspirowane mottem Augusta Comte’a, autora religii ludzkości: Ordem e Progresso („Ład i postęp”). Zerwano z katolickim państwem wyznaniowym, zniesiono kościelne
PRZEMILCZANA HISTORIA obietnicę zbudowania 21 kościołów i zaczął ją realizować w 12 różnych miastach. W roku 1877 rozpoczął się ogromny kryzys spowodowany suszami, który doprowadził do śmierci 300 tys. osób. Dochodziło do kanibalizmu i aktów zdziczenia. Były to cieplarniane warunki do wzrostu fanatyzmu religijnego; skorzystał z nich także „święty” Antoni. Coraz powszechniej zaczął uchodzić za mesjasza. Początkowo swoje kazania głosił także w małych prowincjonalnych kościółkach, ale kiedy jego nauczanie stało się coraz bardziej krytyczne wobec Kościoła, w 1882 r. został ekskomunikowany przez arcybiskupa stanu Bahia.
„starszymi”, i była formą systemu komunistycznego, z podziałem pracy i produkcji, wspólną własnością i własną monetą. Zniesiono małżeństwa cywilne, zakazano alkoholu i prostytucji. Wprowadzono obowiązki religijne. Po zubożałej północy kraju zaczęła się roznosić wieść o tej komunistycznej „mlekiem i miodem płynącej” krainie, w której można się schronić przed „złą władzą”. Po jakimś czasie osiedliło się tam ok. 30 tys. mieszkańców. Wybudowano dwa kościoły, jedną szkołę oraz parę tysięcy domków z gliny i słomy. Większość stanowili dawni niewolnicy, ale wielu było także zwykłych kryminalistów.
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (40)
Wojna końca świata Sebastianizm to quasi-religijny mit portugalskiej prawicy o zmartwychpowstaniu katolickiego króla, który wróci, by zrobić porządek i dokonać rewolucji moralnej. Z czasem mit ten został zaadoptowany przez brazylijskie ruchy religijne, które przez pierwsze dekady po obaleniu monarchii rozpętywały wojny religijne przeciwko „masońskiej republice”. mistyka stylizującego się na Jezusa Chrystusa. Polscy czytelnicy znają ją głównie dzięki jednej z najważniejszych książek peruwiańskiego pisarza Mario Vargasa Llosy – „Wojna końca świata” (1981), która w całości jest poświęcona Canudos. Sam sebastianizm to sięgające XVI w. wierzenie, które narodziło się po tym, jak król Portugalii Sebastian (1554–1578) zaginął w czasie krucjaty. Wychowany przez jezuitów monarcha uznał się za „kapitana Chrystusa” w krucjacie przeciwko afrykańskim muzułmanom. Jego pierwsza krucjata z 1574 r. zakończyła się niepowodzeniem. Na początku drugiej krzyżowcy ponieśli jeszcze bardziej sromotną klęskę. Wykup tysięcy jeńców wojennych niemal doprowadził do bankructwa skarb portugalski. Kilka lat później Portugalia utraciła niepodległość na rzecz władcy hiszpańskiego. Ciała nawiedzonego króla nigdy nie odnaleziono, stąd w wyniku traumy Portugalczycy wymyślili mesjanistyczne proroctwo o powrocie brawurowego krzyżowca na białym koniu. Tym sposobem nieudolny władca stał się mitycznym „królem w ukryciu”, który pomoże krajowi w najczarniejszych godzinach. Z czasem sebastianizm w Portugalii stał się antymitem – wykorzystywali go politycy i intelektualiści, aby krytykować bezpłodne czekanie na zbawienie kosztem realnego rozwiązywania problemów. W XIX w. mit odżył jednak z nowymi siłami w byłej kolonii portugalskiej – Brazylii – jako reakcja
rejestry narodzin, śmierci, ślubów, a nawet posiadłości. Całkowicie zsekularyzowano funkcjonowanie władzy publicznej. Niewątpliwie to właśnie świeckość republiki była przyczyną największych wobec niej oporów, a ruchy skierowane przeciwko niej miały podłoże religijne. Antoni Pocieszyciel naprawdę nazywał się Antônio Vicente Mendes Maciel i urodził się w 1830 r. – już w niepodległej Brazylii. W dzieciństwie cierpiał przez ojca alkoholika i sadystyczną macochę, co będzie miało później wpływ na porządek w założonej przez niego osadzie Canudos. Przed tym, jak został „Janem Chrzcicielem” mesjańskiego Sebastiana, pracował jako sprzedawca, nauczyciel oraz prawnik ubogich. Jego życie zmieniło się radykalnie, kiedy odkrył niewierność żony. Przygnębiony porzucił wówczas żonę i dwójkę dzieci i postanowił zostać chrześcijańskim mistykiem. Zaczął stylizować się na Jezusa, a pomocna okazała się jego postura. Wysoki, chudy, z długimi czarnymi włosami i brodą, w niebieskiej tunice, słomianym kapeluszu, skórzanych sandałach i z wielkim drewnianym krzyżem na piersi robił porażające wrażenie i kojarzył się ludowi z Jezusem. Szybko zaczął gromadzić wokół siebie zwolenników, wyznawców i prawdziwych fanatyków, którzy podróżowali z nim w poszukiwaniu „Królestwa Niebieskiego”. Pracując wśród biedoty, orędzie swe adresował właśnie do niej. W 1876 roku po raz pierwszy został aresztowany. Po wyjściu na wolność złożył
Król Portugalii Sebastian
Prawdziwy jednak przełom w jego działalności stanowił moment zniesienia przez władze niewolnictwa (1888), a później proklamacja republiki (1889). W wyniku zniesienia niewolnictwa ponad 5 mln byłych poddanych nagle straciło nie tylko kajdany, ale i źródło utrzymania, zasilając z konieczności rzesze skrajnej biedoty. Antonio zgromadził wokół siebie ludzi z marginesu społecznego (ponad 80 proc. jego wyznawców to byli niewolnicy), którzy w religii widzieli jedyną ucieczkę przed rozpaczą. Dał im nadzieję, ale ostatecznie i zgubę. Zaczął nauczać, że monarchia była podarkiem od Boga, a republika – z jej diabelskim rozdziałem Kościoła i państwa – jest grzechem, który przywiedzie kraj i rodzinę do upadku. Przywódcy republiki są antychrystami odpowiedzialnymi za wszystkie klęski i niepowodzenia biednego ludu. W 1893 r. conselhistas zorganizowali przeciwko podatkom nowego rządu republikańskiego manifestację, która została spacyfikowana przez policję. Po tym wydarzeniu sekta zaczęła budować własną osadę, którą nazwano Canudos (od nazwy tamtejszej rośliny). Osada zarządzana była przez proroka i komitet 12 „apostołów”, zwanych też
Antoni, skupiwszy wokół siebie wyrzutków społecznych, czuł się jak Jezus, jednak okoliczni mieszkańcy coraz częściej skarżyli się u władz cywilnych na conselhistas, którzy nie zawsze wyznawali ewangeliczny pacyfizm. Obawiając się ataku „mistyków”, burmistrz sąsiedniego Juazeiro dramatycznie wzywał pomocy rządu. Dodatkowo kapucyni oskarżyli Antoniego, że knuje monarchistyczny przewrót. 30-tysięcznej osady, która uważała się za „niepodległą”, nie dało się jednak spacyfikować tak łatwo, jak ich manifestację z 1893 r. Konflikt przerodził się w końcu w najkrwawszą wojnę domową w dziejach Brazylii. Władze początkowo wysłały do osady 30 mężczyzn mających uspokoić sytuację. Grupa została zmasakrowana przez canudyjczyków. Władze stanowe wezwały wówczas na pomoc armię federalną Stanów Zjednoczonych Brazylii. Atak stuosobowego oddziału wojskowego na osadę w listopadzie 1896 r. również zakończył się niepowodzeniem rządu. Ponad półtysięczna armia „mistyków”, uzbrojona na ogół jedynie w maczety, prymitywne włócznie i topory, wznosząc okrzyki na cześć Conselheiro i monarchii, rzuciła się w fanatycznym szale na republikańskie siły, zadając im ciężkie straty.
23
Władze cywilne – zaalarmowane okrucieństwem i fanatyzmem osadników – zarządziły pacyfikację komuny. Kolejny atak ponad pół tysiąca żołnierzy republikańskich rozpoczął się 6 stycznia 1897 r. Przeciw nim stanęło ponad 4 tys. rebeliantów, którzy – mimo dużych strat – atak odparli. „Mistycy” ginęli też w kolejnych walkach, co nie oznaczało ani poddania się, ani porażki, gdyż dla nich była to wojna „końca świata”, po której miał nadejść zbawczy Sebastian. Dla władz wojskowych nie była to już kampania karna, ale pieczołowicie zaplanowana batalia wojenna, z zaangażowanymi w nią generałami i ministrem wojny. Tymczasem prorok umarł na czerwonkę, a to znacząco osłabiło ducha bojowego osadników. Wojna zakończyła się 2 października 1897 r., a większość mieszkańców Canudos zabito. Armia brazylijska dokonała na osadnikach zemsty, wielu z nich podrzynając gardła. Najlepiej wyglądające kobiety wysłano do domów publicznych w mieście Salwador, a głowę proroka triumfalnie sprowadzono do stolicy stanu. Niedobitki canudyjczyków zaczęły się osiedlać wokół Rio de Janeiro, stolicy Brazylii, na wyjałowionych wzgórzach opuszczonych przez plantatorów kawy. Pierwsze było osiedle na Morro da Providencia (Wzgórze Opatrzności). Uchodźcy nazwali swoje osiedle favela. Dziedzictwem wojny domowej z Canudos z jednej strony są fawele – dzielnice biedy, w których dominuje anarchia i prawo dżungli. Z drugiej – policja operująca w tych dzielnicach. Współczesna elitarna BOPE, która działa w fawelach Rio de Janeiro, to jednostka policyjna znana na świecie ze względu na swoją szczególną brutalność. Stanowi niejako zalegalizowany szwadron śmierci. Według Human Rights Watch, policja w Rio de Janeiro i São Paulo w ciągu ostatnich sześciu lat zabiła około 11 tys. ludzi. Jest całkiem możliwe, że nadzwyczajnie brutalne siły policyjne z dzielnic biedy mają swoje korzenie w wojnie Canudos... Maciej Stasiński w tekście „Brazylia. Biednym bliżej do piekła” („Gazeta Wyborcza”) pisze, że ta „wojna (...) do dziś jest cierniem w pamięci zbiorowej Brazylii”. Czy jednak nauczyła kogokolwiek czegokolwiek? Czy jest „nauczką historii”? Kolejne konflikty religijne przeciwko republice i kolejne tysiące ofiar pokazały, że nie ostygł fanatyzm religijny, a brutalność współczesnych sił policyjnych w tych rejonach wskazuje na to, że władza także nie ma innego pomysłu na dzielnice biedy niż środki podobne do tych, jakie pod koniec XIX w. zastosowano przeciwko fanatycznej sekcie. Jeśli Canudos czegoś uczy, to tego, że religia jako ucieczka jest drogą donikąd. Król Sebastian nigdy nie wróci. I całe szczęście. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Sok noni
Sok z owoców noni to jedno z najpotężniejszych naturalnych narzędzi do walki z chorobami dręczącymi współczesnego człowieka. woc noni (Morinda citrifolia) był używany od wielu wieków przez Polinezyjczyków w celu zachowania zdrowia i dobrego samopoczucia. Obecnie świat zachodni powoli odkrywa dobroczynne działanie soku z noni.
O
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Zawiera on dużą liczbę bardzo wartościowych składników odżywczych, witamin i minerałów, protein i enzymów, w tym prokseroninę i kseroninę. Substancje te działają antydepresyjnie, poprawiając samopoczucie. Zmniejszają także ostre bóle spowodowane przez stany zapalne.
Kseronina działa antyalergicznie, bierze też udział w pracy mechanizmów przeciwzapalnych i podnosi odporność systemu immunologicznego (bardzo wartościowym składnikiem soku jest damnacanthal – substancja, która nadzoruje podział i różnicowanie komórek). Działanie damnacanthalu jest zatem skierowane przeciw procesom nowotworowym. Sok z noni działa na poziomie komórkowym, rewitalizując i regenerując komórki. Reguluje ich funkcje, wspomaga tworzenie nowych, zapobiega ich uszkodzeniu, odmładza je i spowalnia procesy starzenia. Obecna w soku skopoletyna wspomaga pracę szyszynki, powodując wzrost poziomu serotoniny i melatoniny, co przekłada się na zapobieganie częstym zmianom nastroju oraz korzystnie wpływa na regulację dobowego cyklu człowieka, ułatwiając zasypianie. Noni, stymulując produkcję tlenku azotu, odgrywa też ważną rolę w obniżaniu podwyższonego ciśnienia. Tlenek azotu rozkurcza naczynia krwionośne i zmniejsza skłonność do zakrzepów. Działa to korzystnie na cały układ krwionośny, zapobiegając zawałom serca i udarom. Stosowanie soku z noni jest jednym ze sposobów oczyszczania naszego organizmu. Pamiętajmy jednak o tym, że chcąc utrzymać organizm w doskonałym zdrowiu, musimy zmienić złe nawyki żywieniowe i nieprawidłowy tryb życia. O sok noni mogą państwo pytać w sklepach zielarskich oraz w internetowych sklepach specjalizujących się w kuracjach oczyszczających. Pamiętajmy, że podczas terapii naturalnej proces zdrowienia nie
w kilka dni. Potrzebna będzie cierpliwość i konsekwencja, które jednak zaowocują trwałą poprawą naszego zdrowia bez jakichkolwiek skutków ubocznych. Często, jeśli nie zawsze, procesom samouzdrowienia poprzez samooczyszczanie towarzyszą infekcje górnych dróg oddechowych, opryszczka, trądzik, zaparcia czy luźne stolce. Są one zupełnie naturalnym świadectwem faktu samooczyszczania i wydalania zatruwających nas toksyn. dr ZENON ABRACHAMOWICZ
będzie procesem gwałtownym, do jakiego przyzwyczaiły nas antybiotyki i inne leki powodujące jednak wiele efektów ubocznych. Terapia taka bazuje na ogólnym wzmocnieniu organizmu i stymuluje go do samouzdrowienia. Dlatego trwa odpowiednio dłużej – od kilku tygodni do kilku miesięcy, w zależności od dręczącego nas schorzenia. Nie spodziewajmy się, że ktoś, kto latami zatruwał swój organizm, nabawiając się przy okazji jakiejś niemiłej dolegliwości, pozbędzie się jej Co pomaga leczyć sok noni Dolegliwość
Liczba przebadanych
Procent osób, które odczuły poprawę
Dolegliwość
Liczba przebadanych
Procent osób, które odczuły poprawę
Otyłość Schorzenia nerek
Depresja Chroniczne zmęczenie
Stwardnienie rozsiane
Rak
Bolesne miesiączkowanie
Zaburzenia trawienne
Bezsenność
Alergie
Przyrost masy mięśniowej
Brak energii życiowej Cukrzyca
Niewydolność oddechowa
Choroby serca
Problemy dermatologiczne
Stres
Problemy z libido Dolegliwości związane z zaprzestaniem palenia papierosów
Przewlekłe bóle Ataki apopleksji
Astma
Dolegliwości związane z niską wydolnością i sprawnością ogólną Źródło: „Sok Noni. Jak dużo. Jak często. W jakim celu”. Neil Solomon.
Królowa kasz
Kasza jaglana z jabłkiem, rodzynkami i daktylami
Kasza – jeden z najstarszych i podstawowych składników pożywienia w naszym obszarze geograficznym – staje się współcześnie potrawą niemal egzotyczną. O ile kaszę mannę kojarzymy z dzieciństwem, a gryczaną z barami mlecznymi, to niewiele osób wie, jak wygląda i jak smakuje kasza jaglana – królowa wszystkich kasz. Otrzymuje się ją z prosa. Jako jedyna wśród kasz jest zasadotwórcza, co jest bardzo korzystne, szczególnie jeśli w codziennej diecie pojawia się dużo pokarmów kwasotwórczych. Obfituje w witaminy z grupy B, lecytynę oraz substancje mineralne: wapń, fosfor, potas, żelazo. Najkorzystniejszy jest jej skład aminokwasowy. Kasza jaglana zawiera bowiem znaczne ilości tryptofanu. Ponieważ niedobór tego aminokwasu występuje u wszystkich roślin strączkowych, potrawy z kaszy jaglanej dostarczają doskonałego, pełnowartościowego białka. Polecana jest w chorobach trzustki, wątroby, jelit i nerek, harmonizuje pracę śledziony i żołądka, usuwa z organizmu tzw. wilgoć, która jest przyczyną częstych stanów zapalnych m.in. górnych dróg oddechowych, pomaga w wyziębieniu organizmu. Należy do najbardziej lekkostrawnych produktów zbożowych.
3 lub 4 szklanki wrzątku 3/4 szklanki kaszy jaglanej 1 słodkie jabłko (lub gruszka) 2 lub 3 łyżki wypłukanych rodzynek 5 suszonych daktyli 1 płaska łyżka orzechów włoskich 1 łyżeczka zmielonego siemienia lnianego cienki plasterek korzenia imbiru szczypta cynamonu
Kasza ta zawiera też rzadko występującą w produktach spożywczych krzemionkę, mającą zbawienny wpływ na stawy, a także korzystnie wpływa na wygląd skóry, paznokci i włosów. Jest bardzo odżywcza jako danie – na przykład z jabłkami, z bakaliami albo suszonymi śliwkami. W wersji niesłodkiej może być podawana – na przykład z duszoną marchewką lub innymi warzywami. Można też z niej przyrządzić doskonałe zapiekanki – na przykład na słodko – z gruszkami, śliwkami, a także pikantne – z porem lub papryką. Krem sporządzony z kaszy (z dodatkiem moreli i rodzynków) zastępuje tradycyjne słodycze. Dodana do zup, świetnie je zagęszcza i sprawia, że stają się bardziej odżywcze. Kaszę jaglaną należy przechowywać w suchym i przewiewnym miejscu, około 3–4 miesięcy. Ugotowaną kaszę można przechowywać w lodówce do trzech dni.
Składniki:
Upraż kaszę w garnku, po czym przepłucz ją ciepłą wodą. Zalej wrzątkiem, dodaj pokrojone w kostkę jabłko, do tego rodzynki, siemię lniane, daktyle i orzechy. Następnie dodaj imbir i cynamon. Gotuj pod przykryciem. Gdy woda się wchłonie, odstaw z ognia i zostaw pod przykryciem jeszcze przez 10 do 15 minut Gotowe danie posyp ziarnami słonecznika lub/i zarodkami pszennymi. ANNA KRASUCKA
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Dumka na dwa serca Od stuleci Europa dla Polaków kończyła się na Bugu i Sanie, a dalej – niezależnie od aktualnej geopolityki – była już Azja. Dzikie pola, stepy i Kozacy. Te stereotypy umacniają niestety najnowsze wydarzenia na Ukrainie. Mało kto wie, ale Ukraina ma w sobie kawałeczek autentycznej Azji. To zamieszkała przez kilkadziesiąt osób wyspa Tuzła leżąca w Cieśninie Kerczeńskiej. Reszta jest jednak jak najbardziej europejska – przynajmniej w atlasie. No i teraz nadszedł czas, że Europa z niepokojem przygląda się wielkiemu krajowi, który z dnia na dzień z pomarańczowego stał się niebieski. Co to oznacza dla Polski? Z całą pewnością pojawienie się kolejnego (po Białorusi) prorosyjskiego sąsiada. Jak więc wielokrotnie prorokowaliśmy, poparcie Juszczenki, a tym samym kaczyńsko-rosyjska wojna, może przynieść nam tylko same szkody. Ekonomiczne i wizerunkowe. Co prawda niemiłościwie panujący nam prezydent odejdzie w niebyt już najbliższej jesieni (jak ten czas wolno leci), ale kto wie, co do tego czasu może jeszcze wykombinować, a co czkawką będzie nam się odbijać przez kilka lat. Na przykład może ogłosić, że dla Polski większą katastrofą był przemarsz Armii Czerwonej niż pięcioletnia niemiecka
okupacja. Niemożliwe? Poczytajcie biuletyny PiS i IPN. Takie rewelacje od dawna lęgną się w główkach członków formacji braci K. Ale na razie to ukraińscy „przyjaciele” wymierzyli Lechowi Kaczyńskiemu, a co za tym idzie – przecież Polsce i Polakom, siarczysty policzek. Myślę o uznaniu Stepana Bandery za ukraińskiego bohatera narodowego, a formacji OUN i UPA za oddziały niepodległościowe walczące o wolność kraju. Uczynił to dwoma podpisami ustępujący prezydent Wiktor Juszczenko. Ten sam, który pospołu z naszym mikrusem własną piersią bronił Gruzji i w rytm nadawany przez rockowy zespół śpiewał na kijowskim Majdanie „Nam ne podołatie”. „To nie do wiary, to obrzydliwe, że czcicie pamięć zbrodniarzy winnych bestialskich mordów na 150 tysiącach Polaków na Wołyniu” – wylałem żółć na dwóch (w tym przypadku akurat Bogu ducha winnych, acz znajomych) Ukraińców. Ci, zanim zaczęli tłumaczyć, że z tą decyzją nie mieli oczywiście nic wspólnego, spojrzeli tak jakoś dziwnie, a jeden z nich zapytał: „Czy to przypadkiem nie wasz prezydent Kaczyński cztery lata temu odsłonił pomnik znienawidzonego przez Słowaków mordercy i nacjonalisty Józefa Kurasia – »Ognia« – który po wojnie
Kościół próbuje odzyskać św. Mikołaja i św. Walentego. Już niedługo dla normalnych ludzi ze świętości dostępny będzie tylko święty spokój.
zabijał polskich chłopów i milicjantów, a Żydówkom obcęgami wyrywał języki? Czy to nie wasz biskup Małysiak poświęcił jego obelisk? Czy to nie delegacje waszych harcerzy kładły pod nim wieńce? Czy nie Kurasiowi poświęcono uroczystą mszę w zakopiańskim kościele, z udziałem tzw. najwyższych czynników państwowych? Czy to przypadkiem nie wy zignorowaliście oficjalne protesty Słowacji w tej sprawie?”. No i odjęło mi mowę, za to dodało nieco rozumu, aby pojąć, że blizny ponad półwiecza nie pokryły jeszcze ropiejących ran historii. Ale ich rozdrapywanie nie służy kompletnie niczemu – ani jednej, ani drugiej stronie. To nie znaczy, że nie należy pamiętać, ale czy w nieskończoność rozpamiętywać? Niestety, spirala resentymentów wywołana przez Juszczenkę zaczyna nakręcać się coraz mocniej. W odpowiedzi na protestacyjną pikietę pod ambasadą Ukrainy w Warszawie (zorganizował ją oczywiście ksiądz Isakowicz-Zaleski) kontrpikiety odbyły się w kilku ukraińskich miastach. Może coś przeoczyłem, ale nie widziałem relacji na ten temat w newsach największych polskich telewizji. A było na co patrzeć i czego się bać. Na przykład przed konsulatem we Lwowie ustawiła się licząca kilkaset osób manifestacja
błogosławił ich związki małżeńskie. Kult świętego rozpoczął się już na początku średniowiecza, jednak pierwotnie Walenty nie był patronem zakochanych, tylko chorych na epilepsję i inne ciężkie choroby, najczęściej nerwowe. Nic dziwnego – chrześcijaństwo
Ukraińców, którzy trzymali w rękach transparenty z napisami „Armia Krajowa to bandyci”. Może w końcu i lepiej, że nie relacjonowano tych wydarzeń, bo dla wielu Polaków coś podobnego graniczyłoby z opluciem narodowych ikon i równałoby się niemal wypowiedzeniu wojny. Temu, co dzieje się na pograniczu „Dzikich Pól”, bardzo pilnie przygląda się Kreml. W powyborczy poniedziałek „Rossijskaja Gazieta”, która przypomniała, że Bandera to także morderca wielu tysięcy Rosjan, napisała, że „(...) Wiktor Juszczenko decyzją o uczynieniu z Bandery bohatera pogrzebał wypracowywane przez ostatnie lata dobrosąsiedzkie stosunki z Warszawą i wizerunek Ukrainy w Europie”. Opiniotwórczy dziennik zastanawia się też, czy dobre relacje polsko-ukraińskie da się odbudować. I tu moim zdaniem pies leży pogrzebany, czyli na tym właśnie polega cała odwieczna chytrość Moskwy. Można bowiem sobie wyobrazić (a ja jestem tego niemal pewien), że Kreml piórem Wiktora Janukowycza anuluje dekret eksprezydenta dotyczący bohaterstwa Bandery i UPA. Tym bardziej że na wschodniej Ukrainie (kolebka prezydenta elekta) Bandera traktowany jest jako faszystowski zbrodniarz, zdrajca narodowego interesu i renegat, współzałożyciel SS-Hałyczyna (SS-Galizien).
pomysłu na jego promocję, więc powoli zapominał o swoim starożytnym męczenniku. Siłą rzeczy środek ciężkości świętowania dnia zakochanych musiał przesunąć się ze stołu ofiarnego na ladę sklepową i okienko na poczcie. Liczba dokonywanych tam szeleszczących
Katolickie walentynki Kościół katolicki ustami swoich australijskich przedstawicieli zapłonął „świętym oburzeniem” z powodu rzekomych prób laicyzowania św. Walentego. Arcybiskup Philip Wilson – przewodniczący tamtejszego episkopatu – zaapelował, żeby przywrócić (sic!) chrześcijański sens walentynek. A jaki jest ów „chrześcijański sens” święta zakochanych? Święty Walenty został wymieniony w martyrologium rzymskim (spis męczenników i wyznawców Kościoła) dwa razy. Raz jako kapłan zamordowany około 270 roku, a innym razem – jako biskup Terni. Wśród badaczy przeważa pogląd, że obydwa przekazy mówią o tym samym człowieku, choć nie brak i takich, którzy twierdzą, że Walenty w ogóle nie istniał. Nie był on typowym męczennikiem za wiarę. Zginął, bo złamał edykt władcy dotyczący wewnętrznej, wojskowej dyscypliny. Cesarz zdecydował bowiem, że dopóki legioniści pełnią służbę, powinni pozostawać w stanie bezżennym, a Walenty cichaczem
zawsze deprecjonowało wartość uczuć, i to do tego stopnia, że nawet swoje sztandarowe hasło – miłość – oddzielało grubą linią od nierozumnego... zakochania się. Tytuł patrona zakochanych dodał Walentemu w XVI wieku papież Aleksander VI, bardziej znany jako Rodrigo Borgia, a najbardziej – jako uczestnik orgii seksualnych, kazirodca, nepota i skrytobójca. Ergo: Walenty został katolickim świętym od miłości dzięki człowiekowi, który z tak zwaną moralnością chrześcijańską miał tylko tyle wspólnego, że nie stosował antykoncepcji. Dowodów na to jest całe stadko, a najbardziej kolorowe noszą imiona Cezar i Lukrecja. Jednak decyzje papieża Borgii nie wpłynęły na karierę św. Walentego. Kościół nie miał
25
Jeśli tak się stanie – w co naprawdę wierzę – będzie to drugi wielki gest pojednania ze strony Moskwy. Pierwszy to wyciągnięta dłoń Putina zapraszająca Tuska do Katynia na wspólne obchody rocznicy zbrodni. Niestety, znów nasz nieudany prezydent rozpycha się łokciami i piszczy, że to on pojedzie. Jeśli tak, to zaprzepaści szansę na diametralne poprawienie stosunków polsko-rosyjskich i polsko-ukraińskich za jednym zamachem. Dlaczego? Bo powiedzieć, że Kaczyński jest na Kremlu mało lubiany, to za mało. Co przyniesie Polsce zmiana w kijowskim pałacu? Jeśli dobrze wykorzystamy sytuację, może być bardzo korzystna. Ekonomicznie. Trudno bowiem na przykład lekceważyć najbardziej chłonny rynek zbytu mebli w obliczu faktu, że jesteśmy tychże mebli jednym z największych producentów na świecie. A przecież to tylko jeden z przykładów lukratywności poprawy wzajemnych relacji. Oczywiście istnieje i takie niebezpieczeństwo (na które zwraca uwagę Europa), że wybór Janukowycza to tak naprawdę restauracja ZSRR, czyli ponowne scalenie ziem Wielkiej Rosji. To rzeczywiście dla interesów Starego Kontynentu nie byłoby najzdrowsze. Zwłaszcza dla europejskiej hegemonii Francji i Niemiec. Ale już dla samej Polski – niekoniecznie. W końcu zawsze byliśmy przedmurzem. Nieprawdaż? A teraz możemy być wreszcie pomostem. Pod warunkiem, że dumkę na polsko-ukraińskie serca zagramy bez fałszywych nut. MAREK SZENBORN
i brzęczących transakcji stała się tak wielka, że kler postanowił z powrotem sakralizować Walentego, tj. zaprząc go do swoich interesów. o. Pius
26
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
RACJONALIŚCI anina Brzostowska zadebiutowała w dwudziestoleciu międzywojennym tłumaczeniem (pierwszym w Polsce) wierszy Safony. A później pisała już własne utwory. Wiersz „Zanim unieśliśmy głowy” dowodzi, że poetka, o której Emil Zegadłowicz wyrażał się z najwyższym uznaniem, niesłusznie została zapomniana.
J
Okienko z wierszem Zanim unieśliśmy głowy w postawie wyprostowanej już wszystko było nam dane: Cały krajobraz wokół z owocami zwierzyną źródłem. Patrzenia wielkie święto. Rozróżnianie mroku i światła wszelakich ciał i rzeczy. Zdarzenia przemijania. Odczuwanie bólu rozkoszy poruszeń i bezwładu. Wielka słyszalność. Milczenie. I mnóstwo innych doznań – a przede wszystkim myśl. Zaczęliśmy z tych darów budować doświadczenia. Z doświadczeń nasze czyny zamysły i pojęcia. A teraz wreszcie stoimy przed dziełem własnym człowieczym pomylonym często dwuznacznym. Próbuj policzyć plony i zmierz te rzeki tępoty które największe skarby zatapiają na dnie mulistym – może nareszcie pojmiesz czemu nieszczęścia tyle.
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Ogłoszenie RACJA PL organizuje na Rynku Głównym Krakowa, przy pomniku Adama Mickiewicza, obchody Dnia Pamięci Ofiar Kościoła Rzymskokatolickiego, na które 20.02.2010 r. (sobota) o godz. 11 zaprasza mieszkańców Krakowa, młodzież szkolną, studentów, partie polityczne i organizacje społeczne, lewicowych kandydatów na urząd prezydenta RP, posłów SLD i senatorów, radnych Rady Miasta Krakowa, czytelników „FiM” oraz wyborców prof. Joanny Senyszyn, która zapowiedziała swój udział w obchodach. W programie: wystąpienia przybliżające historię i prawdziwe oblicze Krk, rozdawanie gazety „Fakty i Mity” oraz ulotek. Stanisław Błąkała, RACJA PL Kraków
Z głębokim żalem żegnamy wieloletniego, zasłużonego działacza naszej partii, członka Zarządu Krajowego z Pomorza, a przede wszystkim dobrego Kolegę Andrzeja Witkowskiego Rodzinie składamy wyrazy najgłębszego współczucia Koleżanki i koledzy Andrzeja z RACJI Polskiej Lewicy
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Euro-K Kononowicze Polska prawica traci rozum na sam dźwięk słów określających czyny zakazane przez Kościół. Najgorszym jest oczywiście aborcja. Dla zastraszonych przez kler polityków prawo do przerywania ciąży jest tożsame z zabiegiem. Jako ludzie małej wiary, uważają, że tylko ustawowe zakazy są w stanie uchronić przed grzechem. Żyją w świętym przekonaniu, że prawna dopuszczalność aborcji zdeprawowałaby polskie kobiety. Wierzą św. Tomaszowi z Akwinu, że kobiety są „błędem natury, a ich wartość polega na zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania do prac domowych”. Gowinopodobni czują misję bronienia tych niższych, upośledzonych umysłowo istot przed nimi samymi. Jak diabeł święconej wody, boją się wolności wyboru. Kochają przymus. Katoprawica – niczym Kononowicz – chce, żeby niczego nie było, a przynajmniej niczego niepochwalanego przez Kościół. W każdym europejskim dokumencie dopatruje się ukrytego przymusu aborcji, eutanazji, homoseksualizmu. Za sprawą tej obsesji, Polska wciąż nie ratyfikowała Karty praw podstawowych, a europosłowie PO i PiS nie poparli rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie eliminacji
przemocy wobec kobiet i są krytyczni wobec najnowszej rezolucji o równości kobiet i mężczyzn w Unii Europejskiej (2009). Dotyczy ona przede wszystkim równości ekonomicznej, społecznej i politycznej. Ze względu na dyskryminację kobiet w sferze życia seksualnego i reprodukcyjnego – w pkt 38 rezolucji zawarto postulat zapewnienia kobietom dostępu do środków antykoncepcyjnych, nieodpłatnych konsultacji w sprawie aborcji oraz bezpiecznego przerwania ciąży. Niektórzy polscy eurodeputowani nie posiadali się z oburzenia. Europosłowie Skrzydlewska i Szymański zawiązali POPiSową koalicję przeciw traktowaniu zakazu aborcji jako formy dyskryminacji kobiet. Dla zatarcia wrażenia, że Polska jest ciemnogrodem, dokonałam obiektywnej oceny pkt 38 rezolucji. Poniżej tekst mojego jednominutowego wystąpienia na sesji plenarnej PE. Panie Przewodniczący, Koleżanki i Koledzy! Dobrze, że w rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie równości kobiet i mężczyzn w Unii Europejskiej za rok 2009 znalazł się pkt 38, stanowiący, że „kobiety muszą mieć kontrolę nad swoimi prawami seksualnymi i rozrodczymi, szczególnie dzięki zapewnieniu łatwego dostępu
do środków antykoncepcyjnych i możliwości bezpiecznej aborcji”. Ma to znaczenie zwłaszcza dla obywatelek krajów, w których obowiązują restrykcyjne ustawy antyaborcyjne i prowadzi się oszukańczą propagandę „pro life”. W moim kraju, Polsce, podporządkowana klerowi prawica nie dopuszcza do rzetelnej edukacji seksualnej, ogranicza antykoncepcję i legalną aborcję. Nawet termin aborcja został prawie całkowicie wyeliminowany z języka polskiego i zastąpiony określeniem „zabicie dziecka poczętego” lub „zabicie dziecka”. W celu zlikwidowania legalnych zabiegów przerywania ciąży, których jest zaledwie kilkaset, od kilku lat ponawiane są próby wpisania do Konstytucji RP ochrony życia od poczęcia. Nielegalne aborcje – w liczbie 100 tysięcy – tzw. obrońcom życia nie przeszkadzają. Obłudnie udają, że ich nie ma. Unia Europejska musi położyć kres lekceważeniu w krajach członkowskich praw reprodukcyjnych i seksualnych kobiet. Nie będzie równości kobiet i mężczyzn, dopóki kobieta w ciąży będzie pozbawiona części praw człowieka, z prawem do życia i zdrowia włącznie. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
W paszczy lwa Lubelska organizacja RACJI Polskiej Lewicy odradza się. Na tym niezwykle trudnym, bo nadal bardzo klerykalnym terenie, antyklerykalna działalność to wciąż duże wyzwanie. Ale udało się. Kilkadziesiąt osób spotkało się i naradzało, jak odbić panom w czarnych kieckach miasto i region. Na początku lutego dwaj aktywni działacze organizacji chełmskiej RACJI – Zdzisław Moskaluk i Edmund Dąbrowski – zorganizowali zebranie otwarte RACJI Polskiej Lewicy w Lublinie. Z ramienia Zarządu Krajowego uczestniczyli w nim: przewodnicząca Teresa Jakubowska oraz przedstawiciele Zarządu – Joanna Gajda i Krzysztof Mróź. Blisko 40 osób chciało poznać założenia programowe i działalność partii. Szczegółowo mówiła o nich przewodnicząca. Goście dobrze przyjęli fakt, że nasz program oprócz spraw światopoglądowych i obyczajowych zawiera bardzo lewicowe postulaty społeczno-ekonomiczne dotyczące
niemal wszystkich dziedzin życia publicznego Polski. Na pytania zebranych odpowiadał również Krzysztof Mróź. Na przykładzie korpusu Państwowej Służby Cywilnej i Krajowej Szkoły Administracji Publicznej pokazał, jak RACJA zamierza ograniczyć upartyjnienie i klientelizm znacznej części urzędników. Samo spotkanie było całkiem owocne. Niemal wszyscy wzięli ze sobą zapas gorących, antyklerykalnych ulotek oraz deklaracje członkowskie. Część z nich została wypełniona wręcz od ręki. Szykują się kolejne spotkania, a przede wszystkim – antyklerykalna działalność na „uduchowionym” terenie lubelskim. MW
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Małżonkowie wyjeżdżający na wczasy nad morze, chcąc uatrakcyjnić sobie pobyt, uzgodnili, że będą mogli zdradzić się po dwa razy. W drodze powrotnej żona nie wytrzymuje i pyta męża: – I co, zdradziłeś mnie? – Tak, zgodnie z umową – dwa razy. – Z kim? – Raz z brunetką i raz z blondynką. A ty? – Też dwa razy. Raz z załogą statku i raz z jednostką wojskową! ! ! ! Pewnego dnia tata słyszy, jak Jasio odmawia modlitwę: – Pobłogosław mamusię, tatusia, babcię i pożegnaj dziadziusia. Następnego dnia dziadziuś umiera. Miesiąc później tatuś znów słyszy modlitwę Jasia: – Pobłogosław mamusię, tatusia i pożegnaj babcię. Następnego dnia babcia umiera. Kiedy upłynął kolejny miesiąc, tatuś znów słyszy modlitwę Jasia: – Pobłogosław mamusię i pożegnaj tatusia. Następnego dnia tatuś uważał jak nigdy dotąd. Wróciwszy z pracy, krzyczy do żony: – Uważałem i nic mi się nie stało! Żona na to: – Głupoty jakieś opowiadasz, a mnie na progu listonosz umarł! ! ! ! Facet ogląda Discovery. Spiker z ekranu: – Pandy mają ich 16, rekiny 100, a u człowieka norma to 32 zęby. Facet podrywa się z fotela i wrzeszczy: – K***a, jestem pandą!
43 1
2 5
3 3
16
48
KRZYŻÓWKA Odgadnięte słowa wpisujemy WĘŻOWO, tzn. ostatnia litera odgadniętego wyrazu jest równocześnie pierwszą literą następnego 1) walczy na polu z gąsienicami, 2) nie był świętym w oczach Pawła, 3) szkapinka u Morcinka, 4) oferta z drugiej ręki, 5) liczy krupy, 6) gaz w wodzie, 7) z ręką w sutannie, 8) kwota pełna wad, 9) sprzyja zdradzie przy autostradzie, 10) w prezerwatywie, 11) dziobał bociana, a potem była zmiana, 12) stuka w podręcznik, 13) bieda, aż piszczy, 14) prawie jak sędzia, 15) mięknie, gdy się spuszcza z tonu, 16) internetowe aukcje w szybkim tempie, 17) upiększenie dłuższe niż 24 godziny, 18) w takim kącie się nie skryjesz, 19) wykuty w skale, by jechać dalej, 20) polecający lub polecony, 21) afrykański bruk, 22) stąd Wanda Niemca nie chciała, 23) bywa zgubny, 24) zżera dane komputera, 25) król naftowych pól, 26) siedzi na tronie w koronie, 27) nigdy nie śpi i wie wszystko, 28) przysmak z języka, 29) mięczakowi tego brak, 30) stąd się biorą kiełbaski w ogrodzie, 31) czujesz, gdy ktoś cię terroryzuje, 32) skołowany rzemieślnik, 33) lodowcowy – długi jak u pleciugi, 34) rysunek ze znakiem zapytania, 35) chce być kimś, 36) jest tęgi, ma pręgi i w borze żyć może, 37) mały kociokwik na czele plemienia, 38) czy za jego mundurem panny też idą sznurem?, 39) leży na tapczanie, 40) jest biały, choć powinien być czarny, 41) sposób gładzenia kamienia, 42) gość z Marsa, nie z Wenus, 43) ścisza syreny głos, 44) pruski – truciciel, 45) mieszka w BELGradzie i nie jest BELGiem, 46) spiera się, nie kłócąc, 47) polityczne kazanie, 48) czeka na dowód, chociaż nie jest pełnoletnia.
44
18 22
45
53
40
39
33
9
41
42
4
6
37 12
37
12
39
34
32
35
40
19 44
29
38
28 14
11
30
31
36
18
28
22
43
35
25
15
36
54
20
32
31
16
21
21
33
8
6
17 27
48
13
10
1
51
2
15
25
26
5
7
47 52
20 14
45
11
34
23
19
17
8
50
47
24
9
10
4
26
42
46
Nuda w zoo
27
38
41
29
23,24 13
30
7
46 49
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie z cyklu „Humor z zeszytów szkolnych”
1
2
3
4
5
6
7
8
9
18
19
20
21
22
23
24
25
33
34
35
36
37
38
39
40
10
11
12
13
14
15
16
26
27
28
29
30
31
32
41
42
43
44
45
46
17
47
48
49
50
51
52
53
54
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 5/2010: „Do kochania trzeba dwojga”. Nagrody otrzymują: Władysław Wierny z Kalisza, Aleksandra Kukulska ze Szczecinka, Helena Lewandowska z Piechcina. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 50,70 zł za drugi kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 50,70 zł za drugi kwartał. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Zamiast koperty
Nasi Czytelnicy też przyjmują księży po kolędzie
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 7 (519) 12 – 18 II 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
Fot. Czytelnik
ieodłączni towarzysze czarownic, wróżek i starych panien. Według statystyk, w polskich domach jest ich już więcej niż psów. 17 lutego obchodzimy Międzynarodowy Dzień Kota. ! W starożytnym Egipcie koty uznawano za święte. Wierzono, że w ich świecących oczach zaklęta jest uzdrawiająca moc słońca. Zabicie kota było przestępstwem, za które groziła kara śmierci. Jeśli kot umierał śmiercią naturalną, członkowie rodziny, do której należał, na znak żałoby golili brwi. ! Starożytni Hebrajczycy wierzyli, że koty zostały stworzone dopiero na arce, gdy Noe borykał się z plagą myszy. Bóg wysłuchał jego modlitw i z nozdrzy śpiących lwów wyskoczyła para kociąt. ! W Japonii kot jest najpopularniejszą maskotką. Maneki Neko, czyli jego figurkę z podniesioną łapką, stawia się w domach, biurach i sklepach. Według przesądów, zapewnia to (jak u nas żaba) powodzenie w interesach. ! W Tokio coraz popularniejsze są tzw. kocie kawiarnie. 10 dolarów za godzinę kosztuje wejście do lokalu pełnego kotów, z którymi można się bawić, popijając kawę. Najczęstszymi bywalcami kawiarni są mieszkający w ciasnych klitkach ludzie w podeszłym wieku, którym na co dzień brakuje towarzystwa.
N
CUDA-WIANKI
Koty to dranie ! Za najdłużej żyjącego kota uważa się mruczka z Wielkiej Brytanii. Kot o imieniu Puss odszedł z tego świata jako 36-latek (średnia długość kociego życia to 17 lat). ! Najpłodniejszą kocią mamą okazała się kotka Dusty z Teksasu. W ciągu swojego 17-letniego życia powiła 218 kociąt.
! Gepardy to jedyne koty, które nie mogą chować pazurów. ! Kot potrafi skoczyć siedem razy wyżej, niż wynosi jego własna wysokość oraz biec z prędkością około 50 km/godz. ! Koty przesypiają ok. 15 godzin dziennie i należą do największych śpiochów wśród ssaków. ! Powstały już specjalne spa dla kotów, także w Polsce. Ośrodki oferują masaże relaksujące, podkładki do ścierania pazurów oraz wypustki do pielęgnacji kocich dziąseł. ! Kot Oscar z domu starców w amerykańskim mieście Providence potrafi przewidzieć śmierć pacjentów. Zwierzę spaceruje wśród pensjonariuszy, nie poświęcając żadnemu szczególnej uwagi. Wyjątkiem są ci, którzy mają wkrótce umrzeć. Oscar dobija się do ich pokojów i spędza z nimi ostatnie godziny życia. Pracownicy placówki natychmiast zawiadamiają rodzinę pacjenta, koło którego położył się kot. Przypuszcza się, że zwierzę wyczuwa substancje biochemiczne, które uwalniają się w czasie zamierania komórek. JC