NASZ PRZEWODNIK PO KATOLANDZIE INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r. Cena 2,20 zł (w tym 7% VAT)
Ü Str. 10, 11
Ü Str.
6
C
óż to za Kościół miłości! Już po kilkuset latach stosy zamienił na obelgi zaledwie, narzędzia tortur na kije bejsbolowe, na jajka i farbę do naznaczania „czarownic”, zaś kobietom przyznał prawo do naśladowania Matki Jezusa – włącznie z prawem do dziewictwa i niepokalanego poczęcia. A jednak jest to nadal ta sama frazeologia nienawiści do wszystkiego, co sprzeczne z jedynie słuszną doktryną jedynie słusznej wiary.
Ü Str. 3
2
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y POLSKA/UE Ze wzruszeniem obserwowaliśmy, jak delegacja polskiego lewicowego rządu reprezentowała interesy Watykanu w greckich Salonikach, domagając się uwzględnienia katolickiego dziedzictwa w unijnej konstytucji. Miller dochowywał wierności biskupom, mimo żartów i kpin Giscarda d’Estaing („okażcie nam chrześcijańskie miłosierdzie...!”). Gorzej z wiernością Millera wobec lewicowego elektoratu. Ale do wyborów jeszcze dwa długie lata, więc do diabła z wyborcami! POLSKA Holenderki z „Langenort” zostały ze staropolską gościnnością przywitane jajami i farbą przez aktywistów Ligi Polskich Rodzin. Podobnie potraktowano polskie kobiety witające statek. W napadzie uczestniczył poseł LPR Robert Strąk. Kapitan statku zostanie ukarany grzywną o równowartości do 30 średnich pensji za bezprawne wtargnięcie do portu (był sztorm, a statek był uszkodzony!). Egzamin zdało świeckie ramię Kościoła – statek skrupulatnie przeszukali celnicy, farmaceuci i prokurator. Znaleziono (i zaplombowano!) tabletki wczesnoporonne, których posiadanie nie jest jeszcze przestępstwem, nawet w Katolandzie. Ligusi zapowiedzieli szykanowanie kobiet chcących odwiedzić statek. Jakie: odwiedzić? Biedne polskie kobiety do „Aurory” zaganiano kijami! Po kongresie w SLD nie zanosi się na większe zmiany. Bo w partii liczącej ponad 100 tys. osób nie ma nikogo, kto zastąpiłby Millera i zaproponował konkurencyjny program. Jeśli założyć, że premier realizuje jakikolwiek program... Według ostatnich badań, 27 procent Polaków nie chce w eurokonstytucji odniesienia do chrześcijańskiej (czyt. katolickiej) tradycji, 60 proc. za episkopatem popiera ten pomysł, 13 proc. nie ma zdania. Cóż, liczba katolików spadła nam do 60 proc. A co ma zrobić Turcja (wkrótce w Unii)? Albo 5 mln muzułmanów we Francji, Żydzi, buddyści...? WARSZAWA Na procesie „Inki” oskarżonej o współudział w zabójstwie ministra Jacka Dębskiego prokurator zażądał dla niej nadzwyczajnego złagodzenia kary (5 lat) za pomoc w wykryciu zabójców. Obaj prawdopodobni sprawcy – płatny morderca i zleceniodawca – popełnili samobójstwo w więzieniu. Aktorów mamy w Polsce dobrych, gotowe scenariusze też; to może by tak filmy sensacyjne kręcić i na tym zarabiać? Katolicki Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego przyznał kardynałowi Angelowi Sodano stopień doctora honoris causa. Nagrodzonego ugościli premier i prezydent, a ten ostatni nazwał watykańskiego notabla wypróbowanym przyjacielem Polski. Przyjaciele Papy są naszymi... zwierzchnikami, Kwaśniewski, zwierzchnikami! POZNAŃ To miasto ma pecha! Po zdemaskowanych przez nas: Paetzu, prefekcie seminarium duchownego, Magdziarzu, oraz po aferze w chórze katedralnym (patrz str. 4) także wokół dyrektora chłopięcego chóru Polskie Słowiki, Wojciecha Kroloppa, wybuchł skandal seksualny. Takie owieczki, jacy ich pasterze (Paetz). CZĘSTOCHOWA 10 tys. członków Akcji Katolickiej pielgrzymowało na Jasną Górę. Celem zjazdu, według biskupa Jareckiego, było „przytulić się do serca Matki i usłyszeć jej wolę”... ...i wypłakać po przegranym przez katoprawicę referendum. BIELSKO-BIAŁA Jednemu ze szpitali nadano imię Edmunda Wojtyły, brata Karola. Pracownicy szpitala mieli okazję udać się z wycieczką do Rzymu, zahaczając o brata swego patrona. Ojciec (chrzestny) skromnie podziękował za docenienie Rodziny. Jakiś szpitalik w Bielsku?! A Centrum Zdrowia Dziecka, Matki Polki, kopiec Kościuszki, most Siekierkowski...?!! WATYKAN Kościelni statystycy opublikowali podsumowanie 25 lat obecnego pontyfikatu. Okazało się, że za panowania JPII przybyło 300 mln katolików, przede wszystkim dzięki wysokiej rozrodczości w krajach Trzeciego Świata. Tam, gdzie z powodu płacenia podatku kościelnego, wiernych liczy się skrupulatnie, wyznawców papieża ubyło – w Niemczech aż o milion. Wzorem Afryki trzeba zabronić Niemcom antykoncepcji! BOŚNIA I HERCEGOWINA Na mszę z papieżem przybyło ledwie 30 tys. wiernych Chorwatów, a dla Serbów cała impreza była prowokacją – w czasie drugiej wojny światowej katoliccy ustasze z udziałem księży mordowali tam serbskie dzieci, a zakonnicy ukrywali morderców. Papa co prawda przeprosił za bliżej nieokreślone winy „także synów Kościoła katolickiego”, ale nie przeszkodziło mu to, jako przywódcy Kościoła kat., grać jednocześnie rolę światowego autorytetu moralnego. Wpadł Papa w rutynę. Taki zawód. IRAK Niemal codziennie w zamachach terrorystycznych giną Amerykanie. Niszczone są także szyby i rurociągi z ropą. Ciekawe perspektywy roztaczają się przed polskimi wojakami... Cała nadzieja w naszych dwóch kapelanach – modlitwa czyni cuda. IRAN W całym kraju doszło do gwałtownych rozruchów. Podpalano samochody i sklepy, byli ranni. Młodzież domagała się demokracji, wolności i powrotu mułłów do meczetów, czyli laicyzacji. Ku rozwadze naszym rodzimym ajatollahom – pożyjecie, doczekacie.
Pochody miłości C
zy wiesz, że: – jesteś dzieckiem bożym – poddanym Jezusa i Maryi, a nie kliki bezbożnych postkomunistów; – komuch zawsze pozostanie komuchem; – batalia wyrzucania Boga z życia społecznego trwa; – mordercy dzieci na pirackim statku prowokują katolicki naród, czyhając na jego zgubę; – Unii mordującej starców i dzieci mówimy nie; – jedności Europy nie da się zbudować na grzechu; – ateiści, antyklerykałowie i masoni sprzymierzyli się z szatanem przeciw świętej wierze ojców naszych; – po kościelną, uświęconą, bo nadaną z woli bożej, własność, wyciągają ręce współcześni judasze; – zboczeńcy powinni siedzieć w domach i modlić się o nawrócenie; – narodowi potrzebna jest matka; – Maryja, Hetmanka nasza, nas wyzwoli, jak to już w historii nie raz bywało; – cała nadzieja w modlitwie Ojca Świętego i w jego błogosławieństwie. Jeśli o tym nie wiesz, Drogi Czytelniku „Faktów i Mitów”, to najwidoczniej nie byłeś na choćby jednej z tysięcy ulicznych manifestacji pod hasłem „Bożego Ciała”. A szkoda, bo watykańscy biskupi, prałaci i pośledni proboszczowie dali w tym roku prawdziwy popis propagandy i manipulacji. Na moją prośbę na największych ze zgromadzeń byli korespondenci naszej gazety, a powyżej jest maleńki wycinek z ich nasłuchów. Oczywiście, „przeciwnik” powie, że to nowa, antyklerykalna ubecja chodzi znowu na patriotyczne nabożeństwa, nagrywa księży i biskupów, szukając haków na obrońców Kościoła i polskości. Stanowczo protestuję! Antyklerykałowie na procesjach Bożego Ciała uważnie słuchali, jak bije serce katolickiego narodu i jaki kurs obrali dla nas pasterze, sternicy Piotrowej łodzi. Nikt już nie będzie się bawił hakami, nie te czasy. My tu – proszę Pasterzy i Obrońców – przemyśliwamy na poważnie, jak katolickie serce narodu przyprawić o zawał i posłać waszą cholerną łódź na dno. Skąd tak ostre słowa, skoro jeszcze siedem lat temu sam dźwigałem monstrancję i przekreślałem nią tłumy wiernych? O nie, to nie szatan mnie opętał; po prostu szlag trafia zdrowo myślącego człowieka (a za takiego się uważam, dlatego nie jestem już księdzem), kiedy jest świadkiem potopu demagogicznej trucizny wylewanej na Polaków „w imię Boga i ojczyzny”. Na szczęście pogłowie tych, którzy się tej truciźnie poddają, z roku na rok maleje. Agenci „FiM” – spośród których większość była po raz pierwszy na uroczystości ubóstwienia okrągłego placuszka – zgodnie twierdzą, że czuli się jak widzowie ulicznego teatru albo uczestnicy festiwalu rockowego. Cóż, ludzie małej wiary... Józef Glemp zebrał na swoim koncercie ponad 20 tysięcy fanów. To chyba żałośnie mało jak na duchowego przywódcę 95 procent z 38-milionowego narodu. Watykański gubernator zaczął od (jakże nowatorskiego!) wezwania do „powszechnego odrodzenia moralnego”. „Zanim nastąpią reformy, potrzebne jest odrodzenie moralne i przywrócenie wartości, jaką jest sumienie oparte na trwałych zasadach” – przekonywał idol; pięknie, wzniośle, jak zwykle. Tyle że poprzednicy i podwładni szefa Glempa wzywają Polaków dokładnie do tego samego od tysiąca z górą lat. Bezskutecznie! Czy ten permanentny brak powodzenia (posłuchu?) w ciągłym wzywaniu, apelowaniu i napominaniu ze strony Kościoła – nie skłania Eminencji do żadnej refleksji? A może nadeszła pora, żeby trochę odpuścić z gadaniem i zacząć nawrócenie od siebie i swojego najbliższego otoczenia? Jak to się dzieje, że „namiestnicy Boga” w Polsce mówią o wartościach, bogobojne polskie owieczki nabożnie o nich słuchają, a w czyn wartości te wprowadzają „bezbożne”, „pogańskie” i „zlaicyzowane” narody Unii?
Co więcej, nie uczestniczą one w procesjach Bożego Ciała, apelach jasnogórskich, czuwaniach, adoracjach, koronacjach, pielgrzymkach. Nie słyszeli, nie widzieli, a uwierzyli?! Chyba że szatańskie i kłamliwe są również statystyki, z których wynika, iż obywatele obecnej Unii Europejskiej kilkakrotnie rzadziej wchodzą w konflikt z prawem aniżeli poddani M.B. Królowej Polski. Najwyżej moralnie stoją kraje, gdzie jest najniższy odsetek katolików. Na przykład w bezbożnej Holandii wykonuje się (proporcjonalnie do liczby kobiet) niemal cztery razy mniej zabiegów aborcyjnych (22 tys.) niż w Polsce (200 tys.). Humanizm, liberalizm, protestantyzm – górą?! Najwidoczniej katolickie wartości przegrywają, gdyż są ciągle tylko tym, czym nieodparcie zdają się być, gdy wychodzą z biskupich ust – pustymi frazesami. Glemp nie zaszedłby tak wysoko w Kościele, gdyby nie był mistrzem pustosłowia: „Nie da się zatrzymać pochodu miłości ani ustawami, ani wymazywaniem jej z historii” – powiada gniewnie w kontekście niewpisania katolickiego Boga do konstytucji europejskiej. „Pochód miłości” Kościoła w historii świata – czyż to nie piękna nazwa dla milionów męczenników i ofiar inkwizycji, wypraw krzyżowych, wojen religijnych, podbojów misyjnych obu Ameryk oraz kilkunastu wieków ogłupiania całych narodów i straszenia ich ogniem piekielnym w imię dwóch celów – władzy i pieniędzy? Cała nasza nadzieja w tym, że ten pochód się skończy, gdy Polska wejdzie wreszcie do rodziny postępowych krajów. W nowoczesnych społeczeństwach nie wzbudzają posłuchu czary-mary na watykańską melodię, liczy się natomiast przydatność (idei, wynalazku, człowieka itp.) dla społeczeństwa. W odróżnieniu od Katolandu, w Unii niewielu jest omamionych chętnych, którzy chcieliby ochraniać, niczym niepełnosprawnych, taki czy inny kościół (wraz z jego klerem), mnożąc ulgi i dotacje. Tak zwany prymas pozuje na człowieka wierzącego, chociaż nie dałbym za to funta kłaków: „O ile Chruszczow zapewniał, że Boga nie ma w przestrzeni, bo Gagarin Go nie widział, to Giscard d’Estaing nie dostrzega Go w historii i zabrania wpisania imienia Bożego w traktacie konstytucyjnym
Europy”. Tak więc Glempia logika zakłada, że Bóg musi być tam, gdzie go nie widać, bo Bóg jest niewidzialny. Jakie „imię Boże” miał na myśli tzw. prymas? Z całą pewnością nie to biblijne, którego nigdy nie używa. Trudno zresztą oczekiwać, żeby w natłoku obowiązków Glemp czytał jeszcze Pismo Święte. A skoro tak, to ośmielam się pouczyć, że za czasów Jezusa w Pięcioksiąg Mojżesza – taką „konstytucję żydowską”, którą notabene Żydzi żyli na co dzień – Bóg wpisany był (i jest) tysiące razy, a cała ta księga to jeden wielki zbiór wartości. I co? I Żydzi tak daleko odeszli od Boga, że Ten musiał aż przysłać swojego Syna, żeby za ich występki skonał na krzyżu. Wcześniej Jezus nawracał, tak jak dzisiaj Glemp, do „powszechnego odrodzenia moralnego”, tyle że Jezusowi chodziło o nawrócenie serc grzeszników, a nie o zapisy w „konstytucji” czy restrykcyjne prawo aborcyjne. Te były pożywką dla kapłanów, uczonych w Piśmie i faryzeuszów, którzy ukrzyżowali swego Zbawiciela. Paradoks polega na tym, że Chrystus założył (a faktycznie – św. Paweł) chrześcijaństwo, od którego różne Glempy, Rydzyki i Pieronki odrywają kupony po dziś dzień. Ponieważ historia najwidoczniej się powtarza, wypada nam teraz czekać na powtórne przyjście Zbawcy, który obali nową kastę faryzeuszów. Ani się Glemp spodziewa, jakim jest narzędziem w rękach bożych i czemu służą jego pochody miłości. JONASZ
POWIEDZ O NAS SWOIM ZNAJOMYM!
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
GORĄCY TEMAT
„Kobiety na Falach” (Women on Waves) po wielu perturbacjach zakotwiczyły w Polsce, wywołując histerię Kościoła kat. i orbitujących wokół niego prawicowych organizacji. Rozmawiamy z Wandą Nowicką, szefową polskiej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, ekspertem Światowej Organizacji Zdrowia.
Kościół na peryferiach – Dlaczego statek „Langenort” „taranem wdarł się do portu”, jak twierdzą władze morskie we Władysławowie, powołując się na fakt zlekceważenia wymogu uzyskania zezwolenia kapitanatu? – Kolosalna bzdura. Jeśli jednostka pływająca zarejestrowana jest jako jacht, to – zgodnie z obowiązującymi procedurami – aby wpłynąć do portu, nie potrzebuje zezwolenia ani pilota; wystarczy zasygnalizowanie woli. „Langenort” formalnie jest jachtem, zgłosił władzom portu swoje wpłynięcie, a te nakazały czekać. Bardzo poważne problemy z silnikiem stwarzały zagrożenie dla załogi, więc kapitan podjęła decyzję, że musi wpłynąć niezwłocznie. Te problemy techniczne potwierdziło już kilka komisji. – Liga Polskich Rodzin i Młodzież Wszechpolska zgotowały gorące „powitanie”... – Zachowali się, i wciąż zachowują, jak banda zbirów. Straszny wstyd i skandal. Próbują zastraszać, czasem używają przemocy. Co najgorsze, grasują pod wodzą posła
Roberta Strąka (LPR – dop. A.T.); biega on na czele watahy osiłków, wymachując legitymacją, grozi jakimiś obywatelskimi aresztowaniami. Usiłował siłą wedrzeć się na naszą konferencję prasową. Nie wpuściłyśmy go, bo to osobnik autentycznie niebezpieczny dla otoczenia. – Panie z „Women on Waves” były w szoku? – To jest bardzo znana w świecie organizacja zajmująca się prawami kobiet. Z pewnością zapamiętają tę wizytę i opowiedzą o polskich obyczajach. Dokładnie przeanalizowały obowiązujący w naszym kraju porządek prawny. Nie uchybiły mu w żadnym momencie. I co je spotkało? Spodziewały się, że w kraju aspirującym do miana cywilizowanego prawo ma jakieś znaczenie. Okazało się, że nie, i to jest naprawdę przykre. Jednak to, co wyczynia ta grupa oszołomów, absolutnie nie jest reprezentatywne dla społecznych poglądów. Mnóstwo ludzi przychodzi, by dodać nam otuchy. – A postawa władz państwowych?
Liczę na przełom Posłanka SLD Izabela Sierakowska w przededniu kongresu SLD: „FiM”: – Dlaczego podczas głosowania nad wotum nieufności dla rządu Leszka Millera nie dostosowała się Pani do dyscypliny partyjnej, wykazując jednocześnie wielką odwagę, ale i desperację? Izabela Sierakowska: – Bardzo krytycznie oceniam rządy lewicy i SLD, dlatego nie dałam kredytu zaufania premierowi. Zdawałam sobie doskonale sprawę z konsekwencji, jakie być może przyjdzie mi ponieść. – Jak Pani wytłumaczyła swoją decyzję premierowi? Czy naprawdę premier Miller nie miał do Pani pretensji? – Pan premier zna moje poglądy od dawna, bo niczego nie ukrywam. Na drugi dzień po głosowaniu zadzwonił do mnie, by poinformować o swojej nieobecności na kongresie kobiet, i przy okazji stwierdził, że lubi ludzi mówiących prawdę. Z pewnością w słowach tych nie było akceptacji mojej decyzji, a jedynie szacunek dla kogoś, kto odważył się powiedzieć prawdę. – Czy nie boi się Pani usunięcia z SLD, czego domaga się m.in. Aleksandra Jakubowska, twierdząc, że w partii nie może być „świętych krów”? – O usunięciu mnie z SLD mogą ewentualnie zadecydować koledzy
z klubu parlamentarnego SLD. Pani Aleksandra Jakubowska nie jest uprawniona do decydowania o tym samodzielnie, choć może taki wniosek postawić. – Dlaczego tak krytycznie ocenia Pani premiera Millera i sytuację w SLD? – To nie ja oceniam krytycznie rządy premiera Millera, lecz społeczeństwo, którego jestem cząstką. Przecież ten rząd nie zrealizował dotąd wielu obietnic wyborczych, choćby tych, które dotyczą przepisów aborcyjnych. Nie udało się poprawić sytuacji gospodarczej kraju – nadal bezrobocie jest największym problemem dla kilku milionów Polaków. Boleję z tego powodu i liczę jeszcze na zmiany oczekiwane przez zawiedzione rzesze Polaków. Dlatego życzę panu premierowi, by zrealizował jednak to wszystko, o czym mówił w swoim exposé w dniu 13 czerwca. – Co przyniesie zbliżający się kongres SLD? – Zobaczymy. Z pewnością szefem partii pozostanie pan Leszek Miller, który nie ma kontrkandydata. Mam nadzieję, że dojdzie do uchwalenia takich zmian programowych, które uda się jeszcze zrealizować, bo przecież na budowanie nowego programu nie ma już czasu. Jeśli dojdzie do zmian programowych, to będzie to z pewnością długo oczekiwany, pozytywny przełom. Rozmawiał R.P.
strasznie nędzny sposób propagowania własnych idei”. – Uznanie za zbrodnię edukacji seksualnej i prawa kobiet do stanowienia o sobie dowodzi, na jakich peryferiach życia społecznego znalazł się Kościół. Ci ludzie nie mają pojęcia o dramatach wypływających bezpośrednio z katolickiego fundamentalizmu. Wolą złe prawo, wiedząc, że kobieta za duże pieniądze i tak
Wanda Nowicka (w środku) z załogą „Langenort”
– Zabranie paszportów, próby przeszukiwania jachtu i plombowanie pomieszczeń przez prokuratora (Witold Niesiołowski, prokurator rejonowy w Pucku – dop. A.T.), grożenie karami finansowymi przez kapitana portu (Kazimierz Undro – dop. A.T.) czy wreszcie odmowa pomocy Agencji Morskiej w Gdyni motywowana strachem przed hierarchią kościelną, mówią same za siebie. Z kolei burmistrz Władysławowa (Adam Drzeżdżon – dop. A.T.), po wizycie arcybiskupa Gocłowskiego, zerwał zawartą z nami wcześniej umowę o udostępnieniu pomieszczeń na spotkanie dyskusyjne poświęcone podstawowym prawom człowieka. – Biskupi działają niczym w amoku. Tenże Gocłowski stwierdził w kazaniu, że do zmiany prawa aborcyjnego dąży zdecydowana mniejszość... – ...chcąca zaistnieć poprzez zbrodnię. – Dokładnie powiedział tak: „Panie z tego ugrupowania chcą się przypomnieć światu. Poprzez zbrodnię chcą zaistnieć. To jest
usunie ciążę. Chodzi jedynie o to, żeby nie nagłaśniać problemu. Obrzydliwa hipokryzja. – Czy wasza Federacja nie jest wentylem poprawiającym samopoczucie lewicy wobec niespełnionych obietnic przedwyborczych? Czy nie czuje się Pani w jakiś sposób manipulowana? – Nie należę do żadnej partii. Moje poglądy i zaangażowanie społeczne są odporne na wszelkie koniunkturalizmy polityczne. Powiedzmy wyraźnie – tak zwana lewica, a z pewnością jej „góra”, nie uważa mnie za „swojego”. I z wzajemnością, dopóki nie zaczną poważnie traktować wyborców i składanych im obietnic. – O utrzymanie obecnego kształtu ustawy aborcyjnej walczy nie tylko Kościół. Również lekarze mówią „nie”. Czy chodzi tu o względy etyczne... – Według naszych danych rocznie dokonuje się w Polsce około dwustu tysięcy zabiegów... – Średnio tysiąc złotych za każdy, czyli dwieście nieopodatkowanych milionów do kieszeni ginekologów...
3
– W krajach, gdzie lekarze stawali po stronie kobiet, świadomie decydując się nawet na poddanie sankcjom karnym, udało się zmienić restrykcyjne przepisy. Gdy zaś lekarze czerpią wymierne korzyści z kształtu ustawy, stosują lobbing w parlamencie i odmawiają kobietom wsparcia... Niestety, w tej społecznej debacie pieniądze odgrywają istotną rolę. Tyle że płacą najbiedniejsze kobiety, a zarabiają obłudni krezusi – to jeden z przejawów polskiego piekiełka. – Wierzy Pani, że wasze działania zachęcą sklerykalizowanego Kwaśniewskiego, Millera czy Oleksego do aprobaty dla zmian w ustawie antyaborcyjnej? – Wszystkie sondaże wskazują, że większość społeczeństwa jest przeciwko ustawie w jej obecnym kształcie. Problem w tym, że jest to milcząca większość. Politycy nie zmienią ustawy dobrowolnie, zbyt silnie uzależnieni są od Kościoła. Gdy dostrzegą masowość protestu, zrozumieją, że kolejne wybory mogą ich odsunąć od profitów władzy. Problem w tym, żeby obietnice wyborcze nie zostały na papierze. Dlatego my, kobiety, musimy być aktywne i wytrwałe. – Z korespondencji napływającej do „Faktów i Mitów” wynika, że ma Pani wiernych kibiców wśród naszych Czytelników. Pragnie im Pani coś powiedzieć? – Drodzy Państwo, może spędzacie w pobliżu urlop lub dysponujecie innymi możliwościami przyjazdu do Władysławowa. Obecność każdego z Was będzie dla nas dodatkowym impulsem do działania w obronie kobiet i normalności w tym kraju. Tylko wspólnym wysiłkiem zdołamy przeciwstawić się kołtunerii. Akcja trwa do 5 lipca, prowadzimy odczyty i dyskusje, na które wszystkich Czytelników „Faktów i Mitów” serdecznie zapraszamy. – My natomiast trzymamy za Was kciuki. Proszę też pozdrowić panią Rebeccę Gomperts, szefową fundacji „Women on Waves”, oraz zapewnić gości z Holandii, że jednak większość żyjących w Polsce to ludzie normalni. Rozmawiała A.T. Fot. OM
GŁASKANIE JEŻA
Trochę mniej w Polsce Kilka tygodni wcześniej, w artykule pt. „Kobiety w falach”, przewidywałem histerię wywołaną wpłynięciem do polskiego portu tzw. statku aborcyjnego. Jednak rozmiar zadymy przeszedł oczekiwania nawet tych, którzy dawno pozbyli się złudzeń, w jakim kraju przyszło nam żyć. Bodaj pierwszy raz w życiu muszę przyznać rację różnym panom Giertychom i Rydzykom, że mamy tu do czynienia z PROWOKACJĄ. Tylko kto powiedział, że prowokacja (tu – ze strony kobiet z „Langenort”) nie jest dopuszczalną metodą walki w słusznej sprawie; że nie może być krzykiem rozpaczy, np. niewiast, które w katolickim kraju o talibskiej mentalności sprowadzono do roli przedmiotów? Takie happeningi, takie wizualne protest songi – jak świat światem – były metodą zwrócenia uwagi na sprawy ważkie, na kwestie bolesne, więc przez to niechętnie zauważane np. przez władzę. Przypomnijmy sobie choćby słynną „Pomarańczową alternatywę” w latach 80.
Co udowodniła prowokacja „Kobiet na Falach”? Na pewno to, że cały czas nie możemy być pewni, czy żyjemy w Europie, czy Polska jest państwem prawa i kto w niej w końcu rządzi? Niestety, są to pytania ciągle czysto retoryczne, a odpowiedzi na nie zna każdy Czytelnik „FiM” obudzony w środku nocy. Otóż nie prawo u nas rządzi, a partykularne, doraźne interesy politycznych oligarchii, które do brudnych często łapek mają poprzywiązywane linki, którymi pociąga watykański kler. W tym kontekście nasza konstytucja tyle jest warta, ile papier, na którym ją wydrukowano. W imieniu prawa prawo zostaje złamane i uszkodzonemu statkowi odmawia się podczas szalejącego sztormu pozwolenia na zawinięcie do portu. Kiedy się tam jednak dostaje, zostaje spacyfikowany przez prokuratora i rozmaite komisje, które obwąchują każdy centymetr pokładu i ładowni. Ü Dokończenie na str. 4
4
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
– Dlaczego stolarz zarabia więcej niż kobieta? – Bo stolarz jest mężczyzną. W tej krótkiej amerykańskiej anegdotce zawarta jest prawda o dyskryminacji zawodowej i płacowej kobiet, a jednocześnie uzasadnienie dla walczącego femini-
Tamte feministyczne boje już się skończyły, ale zaczęły się inne. Dzisiejsze feministki walczą o legalizację aborcji, równe dysponowanie małżeńskim majątkiem, możliwość większego uczestnictwa w życiu politycznym, likwidację dyskryminacji kobiet w pracy i płacy.
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Bania na maksa zmu, jakże często traktowanego przez mężczyzn z pobłażliwym przymrużeniem oka i łagodną oceną: „to te stuknięte wyzwolone mądralińskie, co to chcą nas do garów zagnać, bo mają banię na maksa! A tak naprawdę, proszę panów, to one zazdroszczą nam penisa”. Czym więc właściwie jest ruch polityczny zwany feminizmem? Ruch feministyczny narodził się w Wielkiej Brytanii na przełomie XIX i XX wieku, aczkolwiek jego początki sięgają Wielkiej Rewolucji Francuskiej (1789 r.), kiedy to została opublikowana Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki poruszająca problem nierównych praw płci. W ciągu dziesięcioleci różnie nazywano kobiety walczące o równouprawnienie, o dostęp do edukacji, a szczególnie o prawa wyborcze dla kobiet: emancypantki, sufrażystki, feministki. I to one doprowadziły do tego, że kobiety na równi z mężczyznami mają (prawie na całym świecie z wyjątkiem państw islamskich) prawa wyborcze. Najpóźniej prawa te przyznano w Portugalii, bo dopiero w... 1974 r.
Na przykład w Finlandii w parlamencie zasiada 38,7 proc. kobiet. Znacznie mniej w Irlandii, Grecji, Portugalii. W Polsce ich udział w polityce też jest znacznie mniejszy, bo w parlamencie zasiada – od 1989 r. – średnio 7–13 proc. kobiet. Istnieją ewidentne dysproporcje w wynagrodzeniu (i zatrudnieniu) kobiet i mężczyzn za pracę o tej samej wartości i na podobnych stanowiskach. Oczywiście na niekorzyść kobiet, mimo że Konstytucja III RP gwarantuje równouprawnienie. Leszek Miller obiecywał w programie wyborczym spełnienie postulatów organizacji kobiecych, ale – jak zwykle u niego – skończyło się na obietnicach. Niektórzy mężczyźni traktują feminizm jak przysłowiowe jajeczko częściowo nieświeże, jak walkę płci. Kongres feministek wyobrażają sobie mniej więcej tak, jak w poniższej relacji: Przewodnicząca Międzynarodowego Kongresu Feministek rzuciła hasło obrad: „Dość wyzysku! Nie będziemy mężczyznom prać,
sprzątać i gotować!”. Kiedy skończyły się owacje na stojąco, panie jednogłośnie podjęły uchwałę o pełnym zakazie obsługi mężczyzn. Na następnym kongresie delegatki poszczególnych państw zdawały relacje z wykonania tej rewolucyjnej i jakże słusznej uchwały. Zaczęła Amerykanka: – Wróciłam z naszego kongresu do domu i mówię już od drzwi: Fred, od dzisiaj nie będę prała, prasowała, sprzątała i gotowała! Pierwszego dnia – nic nie widzę, drugiego dnia – nic nie widzę, trzeciego dnia widzę – wrzucił dwa surowe jajka do mikrofalówki. Leżąc na kanapie, jedynie zwróciłam mu uwagę, że jajka smaży się na patelni. Kongreshalle zatrzęsła się od braw rozemocjonowanych i szczęśliwych pań. Kiedy umilkły owacje, na trybunie stanęła Francuzka: – Wróciłam do domu i mówię: Jean-Paul, od dzisiaj nie piorę, nie prasuję, nie sprzątam i nie gotuję. Radź sobie sam! Pierwszego dnia, drogie siostry delegatki, nic nie widzę, drugiego dnia – nic nie widzę, trzeciego dnia widzę – mąż sam pierze majtki i przygotowuje się do otwarcia konserwy z żabimi udkami. Ledwie ucichły gorące brawa, na mównicę weszła Polka: – Wróciłam do domu i mówię: Józek, od dzisiaj nie piorę, nie prasuję, nie sprzątam i nie gotuję! Pierwszego dnia – nic nie widzę, drugiego dnia – nic nie widzę, trzeciego dnia nadal nic nie widzę. Czwartego dnia – zaczynam widzieć na prawe oko... ANDRZEJ RODAN
Trochę mniej w Polsce
Prowincjałki Trzydziestoczteroletnia Katarzyna K. wskutek nieszczęśliwego upadku rozbiła sobie głowę o trotuar i trafiła na oddział chirurgii bydgoskiego Szpitala Akademii Medycznej z podejrzeniem poważnego urazu. Atrakcyjną pacjentką zaopiekował się ceniony neurochirurg i nauczyciel akademicki Abu S. Al. D.. Zaprosił ją do swojego gabinetu na USG głowy, kazał rozebrać się i położyć na leżance. Następnie zakleił kobiecie oczy wacikami, stanął za jej głową i zaczął się... masturbować. Pani Kasia szybko uświadomiła sobie, co robi dr Abu, i z krzykiem zwiała z gabinetu. Policja nie wszczęła postępowania, gdyż nie doszło do wykorzystania seksualnego. Dr Abu pracuje dalej i nie wygląda na zakłopotanego. Cóż, temperament południowca! – dodają pielęgniarki ze zrozumieniem i... nadzieją.
LEKARZ EROTOMAN
Jerzy G., 42-letni mieszkaniec wioski pod Środą Śląską, od lat wiódł starokawalerski żywot. Samotny, brzydki i zakompleksiony – od czasu do czasu odwiedzał lokalny burdel „Rumcajs” w oddalonych o kilkanaście kilometrów Cesarzowicach. Kilka upojnych nocy spędził w ramionach atrakcyjnej i dużo młodszej Oleny P., która niedawno przyjechała „do pracy” z Ukrainy. Pan Jurek na zabój się w Olenie zakochał i postanowił żenić. Kupował kwiaty, w portfelu nosił zdjęcie, dawał zarobione w Niemczech pieniądze, śnił i marzył o wspólnym szczęściu. Cała wieś huczała od plotek o romansie chłopa z kurwą. Niestety, wybranka nie chciała nawet słyszeć o rezygnacji z zawodu. Chory z miłości Jurek popadł w depresję, pił na umór i w końcu powiesił się na drzewie obok przybytku rozkoszy. I jak tu nie wierzyć w potęgę miłości? Opracował D.P.
ZAWIEDZIONA MIŁOŚĆ
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE, UROJONE Wielu ludzi już nie odróżnia małżeństwa od praktyk wykonywanych w domu rozpusty i przenosi te obyczaje nawet pod własny dach rodzinny. To wszystko się dzieje za parawanem haseł liberalnych i postępowo-demokratycznych. To wszystko jest dalszym zabijaniem Narodu, z premedytacją, perfidnie, rękami samych Polaków oszukanych i bałamuconych przez swoich dawnych okupantów, którzy obecnie ciągną naród na smyczy propagandy do europejskiego „raju”, gdzie już nikt nie będzie musiał myśleć ani o Panu Bogu, ani o Przykazaniach. (ks. Jerzy Bajda, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy”, 21.06.2003 r.) ¶¶¶ Batalia wyrzucania Boga z życia społecznego trwa nadal. W czasach komunizmu nie było miejsca dla Boga w szkołach, koszarach i zakładach pracy, ale teraz bywa podobnie. Uczestniczymy w dalszym ciągu w batalii wyrzucania Boga. (...) Niektóre partie z oburzeniem stwierdzają, że za pieniądze państwowe uczy się religii w szkołach. Nie rozumiem, dlaczego za podatki społeczeństwa wierzącego ma być głoszona ideologia niewiary, propaganda zgorszenia, a może kłamstwo. (bp Kazimierz Ryczan, „Nasz Dziennik” 142/2003) Wybrał D.P.
Chór towarzyski Ü Dokończenie ze str. 3 W tym czasie na nabrzeżu rozhisteryzowany tłum dewotek klepie różaniec, a obok sojusznicza banda brunatnych, wygolonych chłopców wyje o hańbie i żąda krwi. Owa hańba polegać miała na tym, że „Langenort” wpłynął do portu we Władysławowie w czasie, gdy trwała tam msza... Zgroza! I, paradoksalnie, dopiero tu widać, gdzie przyszło nam żyć. Otóż na całym świecie porty służą do tego, aby wpływały do nich statki. Tylko nie w Polsce! Tu port jest przede wszystkim miejscem do odprawiania nabożeństw (jak zresztą każdy inny skrawek tej biednej ziemi). A statki? A niech się rozpieprzą o falochron podczas „ryczącej dziesiątki”. Pan prokurator Witold (nomen omen) Niesiołowski z Władysławowa jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i na początek aresztuje „Langenorta” wraz z całą jego załogą, a później „tylko” nałoży na Holenderki drakońską grzywnę. Tylko że ten sam Niesiołowski (i setki podobnych mu funkcjonariuszy nowej sprawiedliwości) milczy, gdy
w Polsce oficjalnie ukazują się ultrafaszystowskie wydawnictwa namawiające wprost do fizycznej eksterminacji ludzi; gdy z fal eteru formułowane są hasła nienawiści narodowościowej i rasowej; gdy niekatolik jest obywatelem drugiej (wkrótce trzeciej) kategorii; gdy dzieci i młodzież nieuczęszczający na lekcje religii mają przechlapane u lwiej części grona pedagogicznego (vide mój syn) et cetera, et cetera... W ten sposób – paradoksalnie – hasło Młodzieży Wszechpolskiej: „Polska tylko dla Polaków” nabiera nowego sensu. Rzeczywiście, czuję się jakby trochę mniej w Polsce. Kiedyś jednak – w co bardzo wierzę – przypłynie nad Wisłę statek o nazwie Normalność i zapytamy wtedy różnych Niesiołowskich, dlaczego tak postępowali. Oni zaś – jak wszyscy zastrachani, mali ludzie – odpowiedzą: – Bo tak nam kazali, bo tego nas uczono. Wtedy odpowiemy im słowami ze słynnej, antytotalitarnej sztuki Eugeniusza Szwarca pt. „Smok”: „Tylko dlaczego, dranie, byliście prymusami w tej szkole?” MAREK SZENBORN Fot. OM
A
fera pedofilska w Poznaniu rozszerza się. Skandal dotarł już do katedralnego chóru chłopięcego. Od pragnącego zachować anonimowość prokuratora dowiedzieliśmy się, że Prokuratura Okręgowa w Poznaniu dysponuje sensacyjnymi dowodami na molestowanie śpiewaków z Poznańskiego Chóru Katedralnego przez ich opiekunów oraz obcokrajowców organizujących dzieciom wyjazdy zagraniczne. Dziś dorośli już chórzyści ujawniają bulwersujące zachowania kilku księży archidiecezjalnych traktujących chór niczym towarzyską agencję. Od roku 1991 do chwili obecnej dyrygentem i kierownikiem artystycznym chóru jest 50-letni ks. Szymon Daszkiewicz, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego w Poznaniu, a następnie
Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego, sprawujący też funkcję wiceprzewodniczącego Polskiej Federacji „Pueri Cantores”, która zrzesza chłopięco-męskie chóry kościelne z całej Polski. Poznański Chór Katedralny pod kierunkiem Daszkiewicza odwiedził Anglię, Belgię, Danię, Francję, Hiszpanię, Holandię, Niemcy, Szkocję, Szwajcarię i Włochy. Według naszego informatora, właśnie podczas zagranicznych wojaży dzieci były szczególnie narażone na pedofilskie zaloty, m.in. ze strony organizujących imprezy śpiewacze obcokrajowców. Kto oddawał poznańskie dzieci z katedralnego chóru w ręce zboczeńców? Czy był to może sam kierownik, ksiądz Szymon Daszkiewicz? Wprawdzie prokuratura strzeże dowodów niczym tajemnicy państwowej, ale już wkrótce ujawnimy naszym Czytelnikom dalsze szczegóły sprawy. A.T.
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
NA KLĘCZKACH
WYKOŃCZYŁ STOCZNIĘ Nareszcie! Polski sąd znalazł w końcu winnego upadku Stoczni Szczecińskiej. Po prawie półrocznym procesie ustalono, że to nie złodzieje i malwersanci, ale osiemnastoletni Dominik rozmontował zakład. Ten bezczelny gówniarz nie tylko przygotował, ale nawet wydał, a co gorsza – kolportował, „Biuletyn Robotniczy Stoczniowiec”. W nim to przedstawił stosowane w przeszłości metody walki robotników o swoje prawa. Prezes stoczni uznał, że pismo nawołuje do sabotażu i zawiadomił prokuraturę. Ta po długich debatach uznała w końcu, że Dominik zachęcał do niszczenia maszyn i nawet instruował, jak to robić. Sąd rejonowy w pełni podzielił zdanie zarówno prokuratury, jak i prezesa (byłego), że to publikacje chłopaka doprowadziły do upadku stoczni. Wyrok jest jednak śmieszny, bowiem za taką zbrodnię dostał on pół roku więzienia, a w dodatku – w zawieszeniu. Mamy nadzieję, że przynajmniej na haku! MP
KSIĄDZ ROZPROWADZACZ Prokuratura postawiła zarzuty duchownemu, który w lutym br. próbował w Proszowicach (województwo małopolskie) rozprowadzać fałszywe banknoty euro („FiM” 10/2003). Przy studiującym we Włoszech księdzu i jego kochance znaleziono w sumie 70 podrobionych banknotów. Grozi mu kara grzywny lub rok więzienia. Za fałszywki, nie za kochankę. A.C.
BEZBOŻNIK DO PAPIEŻA Na jaki temat może zorganizować dziecięcy konkurs pisania listów łódzka „Solidarność”? Oczywiście, chodzi o listy do papieża! W zawodach bałwochwalstwa wzięła udział ledwo czterdziestka dzieciaków, co albo źle świadczy o organizatorach (liczba nagród ograniczona), albo dobrze o młodych łodzianach. A pokusa była wielka, bo zwycięzcy otrzymali sprzęt komputerowy! Co ciekawe, w konkursie uczestniczył także młody człowiek, który określił się jako niewierzący, a jurorzy zapewniają, że „nie został oceniony gorzej” (cyt. za „GW”), otrzymał nawet wyróżnienie. Popieramy: niech chłopak wie, że w Katolandzie godnie traktuje się bezbożników, którzy znają swoje miejsce i piszą listy tam, gdzie trzeba. I niech szczaw zapamięta, że konformizm się opłaca! A.C.
„WIĘKSZOŚĆ” Ogólnonarodowa głupawka przykościelna nie pozostaje bez wpływu nawet na nauki ścisłe. W informacjach „Wirtualnej Polski” w jednym z newsów mogliśmy przeczytać, że „katolicy ciągle stanowią większość mieszkańców Kanady”, choć, jak napisano w tym samym tekście, ich
liczba skurczyła się w ciągu ostatnich 10 lat z 45 do 43 procent społeczeństwa. Kiedyś w szkole uczono nas, że większość to ponad 50 procent... No tak, ale to były niesłuszne, komusze szkoły. A.C.
ZABAWA W DOGADZANIE
spadł 58-letni pracownik. Miejsce śmiertelnego wypadku zostało natychmiast zabezpieczone przez policję i prokuraturę, a szczegóły tragicznego zdarzenia objęto największą tajemnicą. Od rzecznika legnickiej prokuratury Leonarda Michalaka można się było dowiedzieć tylko tyle, że „prowadzone w tej sprawie jest śledztwo”. A ludzie swoje wiedzą. Ofiara pracowała na czarno, podobnie jak pozostali robotnicy. Proboszcz kłamał, że nie wie, jak mężczyzna dostał się na górę i co tam robił? Ani chybi diabeł go tam posłał! J.Sz.
SPISEK POWSZECHNY
Wbrew wielu mieszkańcom Działoszyna (woj. łódzkie) Spółdzielnia Mieszkaniowa „Nad Wartą” przekazała parafii bł. Michała Kozala plac zabaw w centrum osiedla mieszkaniowego. Ma tam stanąć nowy kościół (na zdjęciu – makieta). Zapobiegliwy proboszcz Czesław J. przejął wcześniej, także za friko, pobliską restaurację, w której urządził kaplicę. W sąsiedztwie wycyganionego placu biegną liczne magistrale cieplne i telekomunikacyjne, można więc przypuszczać, iż księżulo skorzysta z nich za „Bóg zapłać”. RP
OBIECANKI, CACANKI... W ubiegłym roku na os. Piastów w Żarowie na Śląsku zakończono budowę nowej szkoły, zadłużając się przy tym po uszy. A i tak zabrakło pieniędzy na wyposażenie wielu klas. No to jeden z członków zarządu miasta wpadł na pomysł tak niesłychany, że aż dech zapiera od takiej bezczelności. Wysłał mianowicie list do papieża z prośbą o... dofinansowanie. Szybciutko nadeszła odpowiedź podpisana przez mons. Pedro Lopeza Quintana. Stwierdził on, że Watykan co prawda nie pomaga instytucjom użyteczności publicznej, ale tym razem zrobi wyjątek. Należy tylko podać konto bankowe i załączyć opinię biskupa. Żarowianie z euforią spełnili życzenie Watykanu i... nastała cisza. Do dziś nie nadeszła nawet jedna złotówka, choć od watykańskiej obietnicy minie wkrótce rok. Kościół jest przecież od brania, a nie od dawania. Żarowianie kilka miesięcy temu nadali tejże szkole imię JPII. Do pokropku dołożyli sporo grosza, bo biskupi nie pracują za „Bóg zapłać”. RP
WLAZŁ, TO SPADŁ! 30 maja br. z rusztowania budowanego w Legnicy kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa
Telewizja „Trwam” dopiero rozpoczęła nadawanie, a już pierwsza skarga wpłynęła do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji od Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek. W programie „Stworzeni do miłości” dwie rydzykowe lekarki dowodziły, że homoseksualizm to ciężka choroba, zboczenie i patologia. Mało tego, z audycji można się było dowiedzieć, że dewiację tę usunięto ze spisu chorób Światowej Organizacji Zdrowia na skutek działania spisku... żydowsko-homoseksualnego. Każdy przecież wie, że geje to łobuzy, a łobuzy to Żydzi. A.C.
Z JEDNEGO PNIA Nienawiść do mniejszości seksualnych jest zaraźliwa. Obok betonu katolickiego objawy tej choroby ujawniły się wśród żydowskich ugrupowań religijnych. Jedna z tych grup (Kach) zajęła się likwidacją wszelkich gejowskich znaków w Jerozolimie. Na pierwszy ogień poszły flagi i plakaty zapraszające na paradę. Sam przemarsz gejów – według aktywistów Kach – zagraża „jedności żydowskiej rodziny”. Jest to także „obraza dla świętości Jerozolimy”. Prezydent miasta co prawda broni prawa do manifestacji, jednak na wszelki wypadek oświadczył publicznie, że sam chodzi na inne parady. Żydzi i... pedały – na Madagaskar! MP
PRAWO GEJA Europejski Trybunał Sprawiedliwości z Luksemburga uznał, że brytyjskie prawodawstwo, które nie zezwala na zawieranie małżeństw przez homoseksualistów, jest sprzeczne z ponadnarodowym prawem UE. Była to odpowiedź na skargę brytyjskiej pary homoseksualnej, która domaga się równych z małżeństwami mieszanymi przywilejów socjalnych. Ostateczny wyrok w tej sprawie ma zapaść w tym roku i może być wiążący dla wszystkich członków Unii (przyszłych również!). Poza Wielką Brytanią tylko Irlandia nie uznaje takich związków. Do precedensu w tej sprawie doszło też w Kanadzie. Korzystają
z orzeczenia sądowego, w Toronto pobrała się pierwsza para gejów. Pozwali oni rząd kanadyjski, a Sąd Apelacyjny w Ontario przychylił się do ich żądania i uznał za sprzeczną z konstytucją dotychczasową interpretację prawa przez urzędy cywilne. Wyrok sądu został uznany za precedens, który kończy walkę kanadyjskich homoseksualistów o równe prawa małżeńskie. PaS
UNIA POWODEM ŁEZ Z piętnastu krajów Unii Europejskiej aż w czternastu (ten wyjątek to katolicka Irlandia) zalegalizowano „zabijanie dzieci poczętych”, w jedenastu dopuszczono do użytku „diabelską pigułkę” wczesnoporonną RU-486, a w większości wprowadzono do szkół „demoralizującą seks-edukację”. Ponadto legalizowane są „zboczone związki homoseksualne” oraz „zbrodnia eutanazji”. Tak o „zbrodniach przeciwko Bogu i ludzkości” popełnianych przez barbarzyńską Unię Europejską – w kontekście rozszerzenia jej granic o Polskę – informuje swoich czytelników dwumiesięcznik „Przymierze z Maryją” w rubryce „Dlaczego Matka Boża płacze?”. A.K.
NIE MÓGŁ SPAŚĆ GDZIE INDZIEJ?! Szwedzcy naukowcy dowodzą, że pierwsi chrześcijanie zostali uratowani przez... meteoryt. Otóż na początku IV wieku n.e. cesarz Konstantyn toczył wojnę o władzę z Maksencjuszem. Przed decydującą bitwą zaobserwowano niezwykłe, świetliste smugi na niebie. Konstantyn miał zobaczyć stworzony z nich płonący krzyż i takiż napis: „Pod tym znakiem zwyciężysz”. I zwyciężył. Wziął sobie znak do serca i przestał karmić lwy chrześcijanami. Lwy pozdychały, a chrześcijanie zaczęli żyć i tyć. Według najnowszych badań, Konstantyn widział upadek meteorytu, którego krater właśnie odnaleziono. Nie pierwszy raz okazuje się, że historia skręca gwałtownie, gdy ktoś ma jakieś omamy. MarS
NA ZDROWIE! Zdaje się, że Rosjanie wyprzedzą nas w pragmatycznym podejściu do problemów społecznych. W guberni saratowskiej rozważają
5
projekt legalizacji prostytucji, jak w Holandii, a gubernator zaapelował do parlamentu o podjęcie stosownych uchwał. Motywem działań urzędników jest troska o zdrowie społeczeństwa. Zdaniem gubernatora masowa ostatnio prostytucja jest zagrożeniem dla wszystkich i nie ma innego wyjścia, tylko panienki rejestrować i przymusowo badać. W Polsce o legalizacji i opodatkowaniu prostytucji („FiM” 21/2003) na razie nie ma mowy. Z nakazu biskupów jesteśmy na etapie przeganiania panienek z dróg w głąb lasów. W gęstwinie mniej widać, to i grzech mniejszy, a o zdrowie nie warto zabiegać – wszak życie wieczne przed nami! A.C.
MATRIX DEZINTEGRACJA Najwyższy Egipski Komitet Filmowy zdecydował, że „Matrix – Reaktywacja” nie wejdzie na ekrany tamtejszych kin. Władze uznały, że obraz obfituje w przemoc, a wiele do życzenia pozostawia też jego wymowa religijna. „Film dotyka kwestii dotyczących istnienia i stworzenia, które są nierozerwalnie związanie z religiami, które szanujemy i wyznajemy” – napisano w oświadczeniu. To zupełnie jak w Polsce – nie mogliśmy obejrzeć zwycięzcy weneckiego festiwalu „The Magdalen’s sisters”, bo odważnie pokazywał sadystyczne skłonności zakonnic. Teraz – w dużych miastach – trzeba polować na antyklerykalny „Czas religii”. PaS
SEKS ZA PATRIOTYZM W uznaniu patriotycznych zasług właściciel jednego z amerykańskich burdeli w Newadzie oferuje seks gratis żołnierzom wracającym z Iraku. Denis Hof przyznał jednocześnie 50 proc. rabatu wszystkim wojskowym. Uczestnicy kampanii irackiej otrzymują specjalny pakiet ze środkami antykoncepcyjnymi, pismem dla dorosłych i gratisowym bonem na uciechy. Z propozycji skorzystało od razu kilkunastu wojaków i kilka... kobiet w mundurach. Hof ocenił, że ten gest będzie go kosztował 50 tys. dolarów, ale co tam. „Czy jest lepszy sposób, aby się odwdzięczyć?” – pyta retorycznie. PaS
6
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
W OPARACH ABSURDU
W
arszawskie lotnisko Okęcie to wizytówka Państwowego Przedsiębiorstwa Porty Lotnicze (PPL). W najbliższych latach przewidywana jest jego dalsza rozbudowa, co znalazło swój oddźwięk w licznych publikacjach podnoszących zarzuty związane m.in.
swoje domy, inwestowali w rozwój infrastruktury (elektryczność, gaz, wodociągi) i teraz dowiadują się, że tuż za płotem, o rzut kamieniem od rodzinnego grilla, będą mieli pasy startowe. Społeczna mobilizacja sprawiła, że do wojewody mazowieckiego wpłynęło około tysiąca wniosków o od-
dowiaduję się, że „firma nie ma zgromadzonej rezerwy finansowej na zapłaty indywidualnych odszkodowań za wywłaszczenia, przebudowę domów czy wreszcie przesiedlenia, a również w ogóle nie ma analizy skali tego problemu. Można się też spodziewać, że o rekompensaty za obniżenie wartości gruntów wystąpią po-
dopiero po uruchomieniu obu terminali i osiągnięciu przez port zakładanej przepustowości 12 mln pasażerów rocznie. Do tego czasu dwa lata miną i na odszkodowania finansowe będzie już za późno. Trzeba przyznać, że władze samorządowe bardzo usilnie wspierają swoich wyborców. Formułują do-
Czy leci z nimi pilot? Lotnisko usytuowane w centrum wielkiego miasta jest ewenementem. Pomysł jego dalszej rozbudowy ociera się o klasyczne cymbalstwo, ale czegóż się nie robi dla Warszawy. z przetargiem na tzw. terminal II. Z pola widzenia mediów zniknął natomiast problem o wiele poważniejszy: ludzka krzywda. Lotnisko usytuowane w obrębie aglomeracji miejskiej jedynie dla turystów nie jest obiektem uciążliwym, więc plany inwestycyjne Okęcia stały się powodem bardzo ostrego konfliktu społecznego, w którym stroną są mieszkańcy okolicznych gmin i dzielnic (Ursynów, Włochy, Raszyn, Michałowice, Lesznowola, Ochota). Otóż na wniosek PPL zainicjowano prace nad projektem rozporządzenia wojewody mazowieckiego w sprawie ustanowienia wokół lotniska strefy ograniczonego użytkowania (SOU). Jej wprowadzenie jest niezbędne dla budowy terminalu II, a pomyślna dla PPL decyzja zamieni życie dziesiątków tysięcy ludzi w piekło, podporządkowując ich byt interesom przedsiębiorstwa. Budowali
C
rzucenie pomysłów PPL. W pismach, do których dotarłam, powtarzają się zarzuty, że „(...) projekt, akceptując przekroczenie norm ochrony środowiska przede wszystkim w sferze hałasu, przed poszkodowanymi mieszkańcami otwiera jedynie drogę sądową wymagającą od nich wielkiego wysiłku finansowego i aktywności. (...) nie uwzględnia zupełnie sytuacji na terenie planowanego obszaru (SOU – dop. A.T.), ilości domów, szkół, przedszkoli, szpitali, ilości mieszkańców i ich potrzeb”. Budzący tak powszechny sprzeciw projekt strefy rozmija się zupełnie z wymogami prawa ochrony środowiska, nakazującymi ustanowienie gwarancji zabezpieczenia roszczeń tysięcy mieszkańców okolic Okęcia, którym wkrótce narzucony zostanie status poszkodowanych. Od informatora z PPL (z przyczyn zrozumiałych pragnie on zachować anonimowość)
zy oszukany i pokrzywdzony Polak ma szansę na sprawiedliwość? Nie zawsze, gdyż nasze młyny sprawiedliwości mielą bardzo wolno i mało skutecznie. Dlatego coraz częściej Polak kieruje swoją sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Pan Henryk C. ze Śląska pożyczył znajomemu sporą kwotę pieniędzy. Były to oszczędności jego życia trzymane na „czarną godzinę”. Szybko minął rok przewidziany w umowie, ale pan Henryk nie doczekał się zwrotu gotówki. Długo prosił, wręcz błagał, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Zdesperowany skierował wreszcie sprawę do sądu. Pan Henryk, rencista, poprosił sąd o zwolnienie z opłat. Po miesiącu Temida łaskawie odpowiedziała, że nie widzi możliwości, by zwalniać go z wpłaty wpisowego, które miało wynieść 800 złotych. Henryk C. wkurzył się i zaskarżył postanowienie Sądu Rejonowego w B. Znów minął miesiąc i z Sądu Okręgowego w Katowicach nadeszła odpowiedź identyczna – żadnej ulgi. Dano mu chyba do zrozumienia, że jeśli stać go było na udzielenie pożyczki, powinien mieć też kasę na wpis. Sąd zwrócił mu wszystkie dokumenty. Cóż w takiej sytuacji może zrobić obywatel Polski? Nic. Pan Henryk postanowił zatem szukać sprawiedliwości w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. „Uniemożliwiono mi odzyskanie pieniędzy na drodze prawnej jedynie z powodu... braku pieniędzy – rozumował. – Jeśli tak, to jest to rozbój w biały dzień i łamanie praw człowieka!”.
szczególne gminy, co czyni opłacalność przewidywanych inwestycji niezwykle iluzoryczną”. Projektodawcy strefy liczą, że „nie wszyscy mieszkańcy będą na tyle świadomi, aby występować o odszkodowanie”. Ta kuriozalna opinia znajduje się w dokumentacji sprawy! Nie wszyscy też zapewne wiedzą, że – zgodnie z obowiązującym prawem – wnioski o odszkodowania mogą być zgłaszane w ciągu 2 lat od wydania zarządzenia o utworzeniu strefy. Sąsiedzi lotniska początkowo nie zauważą wokół siebie uciążliwych zmian. Te najbardziej dramatyczne (nasilenie ruchu lotniczego i odczuwalna degradacja środowiska naturalnego) wystąpią
Teraz sprawy potoczyły się bardzo szybko. Strasburg poprosił o wszystkie dokumenty i wkrótce potwierdził, że zajmie się sprawą Polaka. Pan Henryk już dziś jest w pełni usatysfakcjonowany z takiego obrotu sprawy.
Zagranicznych. – Z tytułu przegranych spraw państwo polskie poniosło straty przekraczające 1,2 mln złotych. Ilość spraw wygranych przez rodaków stawia w niekorzystnym świetle nasz wymiar sprawiedliwości. Powiedzmy sobie jednak szczerze – winę za ten stan ponoszą nie tylko sędziowie, ale i politycy. Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności ratyfikowaliśmy już w styczniu 1993 r., tymczasem władze wciąż zachowują się tak, jakbyśmy żyli w czasach „wczesnego Gomułki”. Polska i Polacy ponoszą więc olbrzymie straty nie tylko moralne, ale i materialne. Wygląda na to, że jeszcze długo będziemy płacić za głupotę i brak wyobraźni. Czy nasz wymiar sprawiedliwości nie zdaje sobie sprawy z tych nieprawidłowości? Okazuje się, że wielu sędziów wie doskonale o prawach Polaków, ale znajduje się między młotem a kowadłem. Z jednej strony jest tendencja, żeby przy okazji spraw ściągać od ludzi jak najwięcej pieniędzy (nb. i tak nie trafiają one do resortu sprawiedliwości, lecz do Skarbu Państwa), z drugiej zaś regulacje prawne i zobowiązania Polski wynikające z wchodzenia do rodziny europejskiej narzucają nowe podejście do problemu. Dylemat jest jednak sztuczny: prawo znaczyć musi tylko prawo i wszystkie inne argumenty, choćby najsłuszniejsze z punktu widzenia ekonomii, muszą zejść na dalszy plan.
Ratunek w Strasburgu – W Strasburgu potraktowano mnie wreszcie należycie i godnie – mówi z zadowoleniem, ale zaraz słusznie konstatuje: – Dlaczego tego samego nie doczekałem się w polskim sądzie? Henryk C. domaga się nie tylko ukarania państwa polskiego za to, że zamknęło mu drogę do sprawiedliwości, ale też chce, żeby Skarb Państwa poniósł konsekwencje finansowe z tytułu poniesionych przez niego strat. Jak twierdzi, jeszcze rok temu miał szansę na wyciągnięcie pieniędzy od swojego dłużnika; teraz takie możliwości zmalały do zera. Z roku na rok rośnie liczba spraw kierowanych przez Polaków do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. – W ubiegłym roku było 4055 skarg, z których 84 rozpatrzono, zaś w bieżącym roku rozstrzygnięto już 74 – mówi Maria Siekierzyńska z Ministerstwa Spraw
datkowe zarzuty, gdyż realizacja projektu rozbudowy lotniska, rujnując istniejące plany zagospodarowania przestrzennego, spowoduje też znaczny spadek wartości nieruchomości znajdujących się na terenie gminy. „Rozbudowa portu lotniczego w sposób niedopuszczalny zmienia strategię rozwoju gminy, uznając za priorytet realizację planu rozwoju lotniska” – protestują np. władze podwarszawskiego Raszyna w piśmie do wojewody mazowieckiego. Alarmują, że w obszarze, gdzie znajduje się zabudowa mieszkaniowa, niedozwolony będzie rozwój szkolnictwa i usług ze względu na ochronę zdrowia. Podnoszą fakt zagrożenia hałasem i skażeniami środowiska.
– Co stanie się z położonym na terenie gminy rezerwatem przyrody Stawy Raszyńskie i siedliskami około 100 gatunków ptaków? – pyta Piotr Iwicki, wójt Raszyna. A co na to PP Porty Lotnicze? Zdają się twierdzić, że rozwój Warszawy winien być podporządkowany interesom firmy, ponieważ „(...) to nie lotnisko zbudowano w mieście, lecz miasto obudowało port lotniczy. Budowano byle jak, nie respektując często prawa”. Edyta Mikołajczyk, rzecznik prasowy przedsiębiorstwa, odpowiada na zarzuty w lokalnej prasie, gdyż „...dyskusje (z mieszkańcami – dop. A.T.) stały się jałowe, powtarzały się te same, często nierealne żądania, te same argumenty”. Zapowiada lojalnie, że warszawiaków czeka też udręka przebudowy sieci ulic i dróg dojazdowych do lotniska Okęcie. PPL jest przedsiębiorstwem państwowym, więc gigantyczne koszty rozbudowy lotniska usytuowanego w sercu wielkiego miasta poniesiemy wszyscy. Podatnicy z Poznania i Suwałk zapłacą warszawiakom odszkodowania za wywłaszczenia, gminom natomiast za załamanie planów rozwoju i degradację środowiska naturalnego. Racjonalnym rozwiązaniem byłaby decyzja o budowie drugiego lotniska, współpracującego z obecnym i zlokalizowanego poza aglomeracją warszawską (fachowcy kategorycznie wskazują na Mszczonów). Na całym świecie nikt nie buduje (rozbudowuje) lotnisk w obrębie miast. Niestety, u nas zdrowy rozsądek nie jest ważkim argumentem. ANNA TARCZYŃSKA Fot. Alex Wolf
– W naszym sądzie rejonowym – mówi jeden z prezesów w Łódzkiem – każdy przypadek związany ze zwolnieniem całkowitym lub częściowym z wpisu rozpatrywany jest indywidualnie. Najczęściej uwzględniamy prośbę, bo zdajemy sobie sprawę, że jeśli ktoś został oszukany, np. przez wspólnika w interesach, i chce odzyskać swoje pieniądze, to należy mu w tym pomóc. Idziemy jeszcze dalej – niejednokrotnie, jeszcze przed złożeniem pozwu do sądu, zapewniamy pomoc prawną z urzędu. To leży w interesie zarówno poszkodowanego, jak i całego naszego wymiaru sprawiedliwości. Niestety, nie wszędzie w podobny sposób podchodzi się do ludzkiej krzywdy. Sprawa Henryka C. – z pozoru banalna – urosła niespodziewanie do rangi precedensu. Jeśli Trybunał w Strasburgu pozytywnie rozpatrzy skargę naszego rodaka, będzie to oznaczać, że brak pieniędzy na wpisowe nie może być powodem zamykającym drogę dochodzenia sprawiedliwości. PIOTR SAWICKI
„Każdy ma prawo do sprawiedliwego i publicznego rozpatrzenia jego sprawy przez niezawisły sąd” – czytamy w „Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności”. Artykuł 14 mówi też wyraźnie o zakazie dyskryminacji, np. z powodu płci, rasy, koloru skóry, majątku czy urodzenia. Także nasza konstytucja stwierdza: „Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd” (art. 45).
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
W OPARACH ABSURDU
(Nie)pewne jak w banku Majątek można stracić przez wódkę, hazard lub... nadmiar zaufania do banku. Organy państwa nie kiwną małym palcem w bucie, aby obronić obywatela. Opinia publiczna poznała go dzięki telewizyjnej „Sprawie dla reportera”. Człowieka, który kiedyś miał pieniądze... nie na tyle wszak pokaźne, żeby samodzielnie sfinansować budowę wymarzonego hotelu. Zaprosił do współpracy bank i rychło przeistoczył się w bankruta. Okres kilkunastu miesięcy, który upłynął od emisji programu, przyniósł dalsze, niezwykle bulwersujące wydarzenia. Prześledźmy ich historię. Marek Żejmo (na zdjęciu) w 1980 r. wyruszył „za chlebem” do Niemiec. Ciężką pracą dorobił się tam pieniędzy zabezpieczających rodzinie spokojną, dostatnią przyszłość. Coś go jednak podkusiło, by przeznaczyć znaczną część majątku na inwestycję wieńczącą życiowy sukces. Wymyślił luksusowy, czterogwiazdkowy hotel nad jeziorem Żbik pod Olsztynem, obliczony na 350 gości, z bajerami, jakie zdołano wymyślić do połowy lat 90. Wiadomo, że tego typu inwestycji nie realizuje się wyłącznie ze środków własnych, więc Marek Żejmo – jako prezes i właściciel spółki Warimex – zwrócił się do AmerBanku o udzielenie 9,3 mln marek kredytu na budowę hotelu, oferując swój udział w wysokości ok. 35 procent tej kwoty. Z kolei AmerBank zaproponował współkredytowanie inwestycji PKO BP. Po przeprowadzeniu szczegółowych i niezależnych od siebie analiz banki uznały, że na pomyśle Żejmy można nieźle zarobić. 1 sierpnia 1997 r. podpisały umowę konsorcyjną i tego samego dnia pomiędzy Warimeksem oraz AmerBankiem (działającym również w imieniu PKO BP) została zawarta umowa kredytowa. Na mocy dodatkowego porozumienia, firma Energoexport Warszawa miała strzec bezpieczeństwa bankowych pieniędzy, pełniąc funkcję niezależnego inspektora nadzoru (NIN) inwestycji. Oznaczało to, że bez zgody Energoexportu nie mogła zostać zapłacona żadna faktura, choćby na hydrauliczną uszczelkę. Budowa ruszyła z kopyta już z początkiem września. Mimo że jej
7
harmonogram przewidywał cykl 22-miesięczny, już 9 czerwca 1998 roku NIN informował władze banków o szansie na uruchomienie hotelu nawet „pod koniec października 1998 r.”. Pod jednym wszakże warunkiem. Otóż planowany budżet inwestycji okazał się niewystarczający (co z wyprzedzeniem sygnalizowano wszystkim zainteresowanym) i konieczna była pilna renegocjacja wysokości kredytu. Na wydatki najpilniejsze AmerBank dołożył Warimeksowi najpierw 200 tys. zł, a następnie 2 mln tzw. kredytu pomostowego.
Jeszcze w lutym 1999 r. Stanisław Lisonek, dyrektor Departamentu Kredytów, uspokajał go, pisząc: „...wniosek o dodatkowe finansowanie związane ze zwiększonym budżetem inwestycji znajduje się w końcowej fazie procedury kredytowej”. Niestety, obietnice wciąż miały wartość papieru, na którym je zapisano. Hotel był już gotowy w 95 proc., gdy 18 maja 1999 r. – zamiast oczekiwanych pieniędzy – Warimex otrzymał z AmerBanku wypowiedzenie dotychczas zawartych umów, z żądaniem zapłaty w terminie 7 dni kwoty 10 286 mln marek oraz 2232 mln zł. W tym momencie Marek Żejmo z człowieka nader zamożnego przeobraził się w bankruta. – To była misternie skonstruowana pułapka finansowa, wciągająca firmę w coraz większe zadłużenie. Pewien znany biznesmen ostrzegał mnie: „Marek, usiłujesz
etapami zawartego paktu miały być: odkupienie od syndyka prawie gotowego hotelu za ułamek rzeczywistej wartości przez ustaloną firmę (transakcję skredytuje... AmerBank), przerobienie obiektu na luksusowy dom starców i sprzedaż wytypowanej już firmie niemieckiej. „Było to zorganizowane, świadome działanie na szkodę banków, wykonawców i inwestora, który jako poręczyciel kredytu traci w takiej sytuacji cały swój majątek” – pisze M. Żejmo w powództwie przeciwko AmerBankowi. Tymczasem w marcu 2001 r. bank zażądał zapłaty kwoty, która za sprawą odsetek (10,56 mln zł) urosła już do wielkości astronomicznej – 33,5 mln zł. Prowadzone równolegle działania windykacyjne na tyle ordynarnie zmierzały do zaniżenia wartości przejmowanego przez AmerBank majątku, że Prokuratura Rejonowa Olsztyn Północ pod-
Rankiem 3 września 2002 r. rodzinę Żejmy obudziło natarczywe kołatanie do drzwi. Goście z Centralnego Biura Śledczego w Warszawie, zaopatrzeni w nakazy przeszukań, rozbebeszyli kilka mieszkań ludzi z Warimeksu, a następnie w kajdanach dostarczyli ich (z Żejmą na czele) do aresztu w stolicy. – Ten sam Dopierała przedstawił mi nazajutrz zarzut, że wspólnie i w porozumieniu z byłym kierownictwem okradłem AmerBank. Zapytał: „Żałuje pan, że zwrócił się z tą sprawą do prokuratury?”. Odparłem, że nie, na co prokurator: „To będzie pan żałował”. Zapowiedział wystąpienie o areszt, gdyż nie chcę współpracować i odmawiam przyznania się do winy. Zostałem zrujnowany, a on twierdzi, że miałem w tym interes. Myślałem, że śnię – Żejmo do dzisiaj nie może zrozumieć logiki prokuratorskiego rozumowania. Sąd okręgowy uchylił areszt Żejmy, nakazując ponowne rozpoznanie wniosku prokuratury. Druga próba była udana. Sędzia Grzegorz Czerwiński w całej rozciągłości podzielił pogląd Dopierały o istnieniu
– Aby ostatecznie zakończyć budowę, potrzebowałem dodatkowych 10 milionów złotych – mówi Marek Żejmo. Niewiele, biorąc pod uwagę opinię Marcelego Króla, prezesa Global Hotels Development Group Poland (firma specjalizująca się w budowaniu i zarządzaniu hotelami), który twierdzi, że „pełnoserwisowy hotel tej wielkości i klasy to inwestycja rzędu 14–15 milionów dolarów”. Niestety, pertraktacje z AmerBankiem przedłużały się i tempo robót uległo radykalnemu wyhamowaniu. Dopiero w grudniu prezes banku, Marek Gadomski, poinformował Warimex o przyznaniu kolejnego kredytu w wysokości 4,5 mln marek. – Dzięki pisemnemu przyrzeczeniu kredytu, znowu ruszyliśmy pełną parą. Zaciągałem zobowiązania wobec wykonawców i dostawców, gdyż kasa była pusta. Wszyscy wierzyliśmy, że pieniądze z AmerBanku wpłyną lada dzień – wspomina Żejmo. Mijały tygodnie, a pieniądze jakoś nie wpływały.
wejść do pierwszej ligi. Jeśli nie będziesz grał zespołowo, zniszczą cię”. – Pomyliłem się, sądząc, że to już normalny kraj, gdzie nie trzeba mieć pleców i dawać łapówek – ocenia z perspektywy czterech lat. Podejmowane próby ratowania hotelu AmerBank konsekwentnie torpedował, ignorując oferty kilku firm (np. Dolmel, Finesco, Bise Leasing) oraz banków (Warmińsko-Mazurski Bank Regionalny, BudBank), które wyraziły gotowość finansowego uczestnictwa w dokończeniu budowy. W maju 2000 r. rozwiała się ostatnia szansa na uruchomienie programu pozwalającego kontynuować inwestycję. Gdy po wielomiesięcznych namowach i negocjacjach AmerBank zgodził się na restrukturyzację wierzytelności, trzech członków jego komitetu kredytowego (Witold S., Bożena R., Stanisław L.) – podczas nieformalnego spotkania poprzedzającego zebranie komitetu – ustaliło między sobą tajną (czas pokaże, że skuteczną) strategię doprowadzenia do upadłości Warimeksu. Kolejnymi
jęła decyzję o ściganiu karnym komornika sądowego, Joanny S., oraz biegłego sądowego ds. szacowania nieruchomości, Adama T. Również Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście zareagowała na złożone przez Żejmę w listopadzie 2001 roku zawiadomienie o popełnieniu przestępstw przez (byłe już wówczas) kierownictwo AmerBanku. Do aresztu trafili Marek G. i Stanisław L., a za byłym wiceprezesem Włodzimierzem P. rozesłano listy gończe. „Wskutek podejmowanych decyzji przez poprzedni zarząd Banku, w chwili obecnej prowadzona jest egzekucja przeciwko spółce Warimex oraz Panu Markowi Żejmo. Pan Żejmo został uznany przez Prokuraturę jako pokrzywdzony w sprawie, zatem proszę o podjęcie działań zmierzających do zawieszenia egzekucji. Kontynuowanie egzekucji (...) byłoby przyzwoleniem Prokuratury do kontynuowania następstw popełnionego przestępstwa” – stwierdza prok. Filip Dopierała w skierowanym do AmerBanku piśmie z 10 kwietnia 2002 r.
„obawy matactwa” oraz wagę zarzutu „częstych spotkań z zarządem AmerBanku”, a to wymagało co najmniej 3-miesięcznego aresztu. Dopiero 19 listopada Żejmo odzyskał wolność, na mocy postanowienia sądu okręgowego uwzględniającego zażalenie obrońcy. Stan obecny jest taki: prawie ukończony hotel – zamiast przynosić dochody i dawać zatrudnienie około 200 pracownikom – systematycznie niszczeje. Choć jego wartość banki oszacowały na 20 mln złotych, syndyk Eugeniusz Kalita zapewnia: „Sprzedam go za jakąkolwiek cenę”. Konsorcjum (AmerBank i PKO BP) bezceremonialnie zmierza do przejęcia okolicznych gruntów – decyzja korzystna dla banków, choć jeszcze nieprawomocna, zapadła przed Sądem Rejonowym w Biskupcu. Nadgorliwy prok. Dopierała został odsunięty od sprawy. Jedyne, co cieszy, to prezentowana przez Marka Żejmo siła charakteru. Pozwalająca wierzyć, że wytrwa. ANNA TARCZYŃSKA Fot. Autor
8
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Towarzysze doli Że w SLD dzieje się źle, że doły partyjne się buntują – wiadomo nie od dziś. A jaki dokładnie robal toczy lewicę w przededniu kongresu, najlepiej prześledzić na przykładzie prowincji. Ot, choćby Janowa Lubelskiego... Janowska prawica ma powód do zadowolenia. Zarząd powiatowy SLD postanowił wyrzucić z Sojuszu Janusza Basiaka, byłego I sekretarza PZPR w Tarnobrzegu, członka KC za rządów Mieczysława Rakowskiego i dyżurnego „komunistę” w powiecie. Powód? Basiak zarzuca swoim kolegom łamanie statutu, fałszowanie dokumentów organizacyjnych, esbeckie metody postępowania i kupowanie głosów za wódkę.
BOHATEROWIE
DRAMATU:
Janusz Basiak – „czerwona” legenda siarkowego Tarnobrzega, historycznie lewicowy, ale flirtujący swojego czasu z „Solidarnością” i Kościołem. Niedoszły senator, poseł i starosta, były burmistrz Janowa Lubelskiego, aktualny radny powiatowy. Zygmunt Wasilewski – przewodniczący powiatowy SLD w Janowie Lubelskim, emerytowany pracownik PRL-owskich służb, pupil ministra Grzegorza Kurczuka, członek zarządu powiatu, którego starostą jest pułkownik WP wybrany przez przykościelny komitet wyborczy „Przymierze”. Grzegorz Kurczuk – aktualny minister sprawiedliwości zaszczycający swoim członkostwem janowskie SLD. Oficjalnie Basiak i Kurczuk to partyjni współtowarzysze. Nieoficjalnie – panowie się nie cierpią. Basiak, chociaż ma za sobą serię wyborczych porażek, za nic nie chce się usunąć z partyjnej sceny
„Nasz Dziennik” – gazeta bezdzietnego ojca Rydzyka – kłamie, manipuluje i szafuje oszczerstwami, doprowadzając zwykłych, uczciwych ludzi do granic wytrzymałości psychicznej. Teraz nas, rydzykowcy, oskarżcie o pomówienie! Powyższą tezę udowodnimy przed każdym sądem. Nowa Ruda Śląska to niewielkie miasteczko. Tutaj każdy zna każdego, a senne życie ponad czterdziestu procent bezrobotnych (i tych, którzy jakimś cudem mają jeszcze pracę) przerywane jest rzadkimi, lokalnymi skandalami. Ale prawdziwą sensacją był artykuł w „Naszym Dzienniku” (98/27.04.2003) pod tytułem „Na straży polityki”. Tekst – najważniejszy w numerze (początek na pierwszej stronie tuż pod winietą) – pióra niejakiego Macieja
na zasłużoną emeryturę. Na dodatek oficjalnie głosi, że w SLD źle się dzieje. Kurczuk, jeszcze niedawno lubelski „baron”, nie ma więc za co kochać Basiaka i przy każdej okazji podkreśla, jak ważny dla janowskiej lewicy jest jej aktualny przewodniczący Zygmunt Wasilewski. W takiej sytuacji wybór Basiaka do czegokolwiek – nawet do komisji liczącej głosy na partyjnym zebraniu – jest niemożliwy. Drażni to jego ambicje, ale i podnieca do walki. Na otwartą wojnę z towarzyszami Basiak poszedł po marcowym zjeździe powiatowym SLD w Janowie Lubelskim. Do wojewódzkiego sądu partyjnego w Lublinie wpłynęło jego pismo podważające prawomocność podjętych tam decyzji. Zarzuty są poważne, a dotyczą między innymi fałszowania list obecności i podpisów członków organizacji SLD w gminie Dzwola. W odpowiedzi – do partyjnego sądu wpłynęło inne pismo, wniosek o wykluczenie Basiaka z Sojuszu. Jako uzasadnienie podano, że prowadzi on szkodliwą dla partii politykę, która polega na rozbijaniu jedności wśród członków, i nie rozliczył się z pieniędzy zebranych na kampanię wyborczą. Pod wnioskiem widnieje podpis Wasilewskiego i pięciu członków zarządu powiatowego SLD. Problem polega na tym, że niektórzy z nich jakoś nie przypominają sobie, że taki wniosek podpisywali... „Błędem
politycznym byłoby usunięcie kolegi Basiaka z szeregów SLD – napisała do sądu partyjnego Anna Chojecka-Tokarska, członek zarządu SLD – może to osłabić znaczenie partii na naszym terenie”. I dodała, że wniosku o wyrzucenie Basiaka nie podpisywała. Reszcie męskiego grona z kierownictwa SLD zabrakło odwagi, żeby sprawę swoich podpisów wyjaśnić. Wody w usta nabrał też sąd partyjny, który udaje, że problemu prymitywnej „fałszywki” po prostu nie ma. Całe zresztą postępowanie toczy się niemrawo i na razie były I sekretarz formalnie pozostaje członkiem Sojuszu. Przynajmniej do Kongresu SLD. Załatwiono za to sprawę zgłoszonych przez Basiaka nieprawidłowości związanych ze zjazdem gminnym partii w Dzwoli. Po przesłuchaniu Wasilewskiego sąd uznał, że wszystko jest w porządku. Niestety, nie jest! Za to zarzuty Basiaka dotyczące fałszerstw w Dzwoli znajdują potwierdzenie w oświadczeniach wielu osób. Treść tych oświadczeń może przyprawić o zawał serca każdego partyjnego formalistę. „Niniejszym oświadczam, że nie jestem członkiem SLD w Dzwoli, nie uczestniczyłem w zebraniu w Dzwoli, natomiast zostałem poproszony do uczestnictwa w Konferencji Powiatowej w dn. 2.03.2003, gdzie podpisywałem się na liście, za kogo nie pamiętam. Uczestniczyłem także w głosowaniach” – wyznaje jeden z „delegatów”, którego zgarnięto w drodze na mszę i zawieziono do Janowa na zjazd. Trudno się temu dziwić, poznawszy z opowiadań klimat gminnego zebrania w Dzwoli i niektóre pojawiające się tam wypowiedzi, np.: „Basiak może nam na ch... naskoczyć, wszyscy będziecie delegatami na
zjazd. Mamy już kwity na Basiaka i z nim skończymy”. Wszystko byłoby „w porządku”, gdyby nie zbytnia pewność siebie przewodniczącego Wasilewskiego i niefrasobliwość gminnych struktur SLD. Najważniejszym człowiekiem zjazdu janowskiego był Grzegorz Kurczuk. Drugim, jak się później okazało, niejaki Jan Zuń, domorosły terrorysta, który tuż przed majowym weekendem 2002 roku opanował urząd gminy w Batorzu. Strasząc benzyną i gazem, wziął zakładnika i na kilka godzin zabarykadował się w jednym z urzędowych biur. Perswazje policjantów i przyjazd antyterrorystów z Lublina przekonały desperata do poddania się. Zuń trafił za kratki. Niespodziewanie, dzień przed Wigilią, sąd w Zamościu wypuścił go na wolność. Nieoficjalnie mówi się, że poręczenie złożyła pewna ważna osoba związana z lubelską kurią biskupią. Zuń zaczął się kręcić wokół janowskiego SLD. Podczas marcowego zjazdu powiatowego partii był już na tyle aktywny, że jako delegat z Batorza zgłosił do jednej z komisji swojego kolegę. Kiedy krótko po zjeździe rozeszła się na całą Polskę wieść, że w jednym partyjnym szeregu, obok ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka znalazł się wiejski terrorysta, kierownictwo janowskiego SLD odcięło się od Zunia. Jeżeli delegatem na zjazd powiatowy mógł być Zuń, to znaczy, że w partii panuje bałagan, a wątpliwości Basiaka co do prawomocności zjazdu są uzasadnione i niosą określone konsekwencje dla władz wojewódzkich SLD w Lublinie. Tym bardziej że pojawiły się uzasadnione przesłanki, by przypuszczać, iż zjazdy SLD w pozostałych gminach powiatu (Chrzanów, Godziszów, Batorz) nie przebiegały zgodnie ze statutem. Czy ministrowi sprawiedliwości nie wypadało więc zbadać problem do końca, aby nie pozostawić cienia wątpliwości co do czystości
Siewcy kłamstwa Walaszczyka traktował o skandalicznym zachowaniu trzech pracowników Straży Granicznej i jeszcze gorszym postępowaniu jednego parlamentarzysty w tle całej sprawy. Chodzi o posła SLD, Czesława Pogodę. W czym rzecz? Aby to zrozumieć, oddajmy na chwilę głos ichniemu, czyli „Naszemu Dziennikowi”: „Kolejnym przykładem ingerencji polityków Sojuszu w decyzje personalne przy obsadzie stanowisk w Straży jest przypadek trzech pracowników Granicznego Punktu Kontrolnego w Tłumaczowie (...). Funkcjonariusze, świętując awans jednego z nich, biesiadowali, popijając śliwowicę i piwo. Kiedy skończył się im alkohol, pojechali kilkadziesiąt metrów dalej na czeską stronę granicy i wynieśli spod pobliskiego sklepu 6 skrzynek bezalkoholowego piwa. Włożyli je do samochodu i wrócili do Polski”.
Przełóżmy to na język bardziej zrozumiały: otóż z tekstu wynika, że strażnicy graniczni nawalili się jak stodoły, a kiedy im już wódy nie stało, ukradli w Czechach piwo w celu dalszego chlania, a że byli (przy okazji) abstynentami, rąbnęli browar bezalkoholowy. Później dowiadujemy się z „ND”, że za to przestępstwo zostali ciupasem karnie wywaleni ze służby. Następnie do tej służby wrócili, ale wyłącznie za osobistym wstawiennictwem posła SLD – Pogody. Czyli mamy co? Mamy pijaństwo, złodziejstwo, wykorzystywanie stanowiska służbowego do niecnych celów i w końcu polityczne, kolesiowskie układy. Ciężkie zarzuty, które w środowisku Nowej Rudy skazują ludzi na ostracyzm i hańbę, a przy słabych nerwach – nawet wyprowadzkę. A jak było naprawdę? Otóż trójka funkcjonariuszy SG rzeczywiście
przekroczyła polską granicę i naprawdę zabrała spod pobliskiego sklepu kilka skrzynek piwa bez procentów. Tylko że... jeden z nich za to piwo wcześniej zapłacił i umówił się na jego odbiór. Po prostu właściciela sklepu akurat nie było, a personel, widząc, że ktoś zabiera zgromadzone pod sklepem skrzynki, mniemał, iż doszło do kradzieży. Rzecz całą niezwłocznie wyjaśniono, co znajduje potwierdzenie w pisemnym oświadczeniu czeskiego sklepikarza. Ale „Nasz Dziennik” wie lepiej i już w lidzie artykułu – na pierwszej stronie – pisze tłustą czcionką: „W Sudeckim Oddziale Straży Granicznej w Kłodzku, dzięki wstawiennictwu posła SLD, wrócili do pracy oficerowie wydaleni ze służby za pijaństwo i kradzież alkoholu”. No to teraz po kolei... Jaka w tym banalnym wydarzeniu może być naganna rola posła lewicy,
partyjnych wyborów na swoim terenie? Janusz Basiak odmówił skomentowania całej sprawy, za to o wydarzeniach w Janowie poinformował listownie samego przewodniczącego SLD Leszka Millera. Nieoficjalnie wiadomo, że pismo nie dotarło do adresata, ale jego treść jest znana w kręgach SLD w Warszawie i Lublinie. MICHAŁ MACIĄG Fragment listu Janusza Basiaka do przewodniczącego SLD, premiera Leszka Millera: „(...) Problem jest o tyle istotny, że członkiem janowskiej organizacji jest Grzegorz Kurczuk, jeden z wiceprzewodniczących SLD, który uczestniczył w zjeździe powiatowym (...). Uważałem, a teraz coraz bardziej jestem przekonany, że w lubelskiej organizacji partyjnej dzieje się bardzo dużo niewłaściwego. Na niższych szczeblach struktur partyjnych nie ma miejsca na dyskurs intelektualny. Wielotysięczna partia jest papierowym tygrysem, tworzonym dla statystyki i układów wyborczych, satysfakcjonując tylko liderów poszczególnych szczebli, którzy w ten sposób budują swoją potęgę (...). Jest niedopuszczalne, aby w SLD można było tolerować powszechne zamykanie ust i niedopuszczanie do dyskusji, nie mówiąc o krytyce. Skutkiem dławienia debat wewnętrznych jest odpodmiotowienie członków naszej partii i jej sympatyków. To powoduje, że w naszych szeregach jest coraz mniej miejsca dla ludzi myślących (...). Bycie dzisiaj członkiem SLD nie wymaga ani wiedzy, ani świadomości lewicowej, ani sprawności intelektualnej, ponieważ najważniejszą cnotą jest posłuszeństwo wobec kierownictwa, mylone z dyscypliną partyjną. To jest więcej niż partyjniactwo. Interesy grupki osób biorą górę nad interesem partii. Chodzi nie o żaden program, ideały, lecz o kilka stołków i osobiste profity”.
Pogody? A taka, że do komendanta Straży Granicznej śmiał napisać list w obronie bezzasadnie oskarżonych, co autor artykułu w „ND” uważa za skandal. Pisze więc tak: „Czesław Pogoda to na ziemi kłodzkiej prawdziwy postkomunistyczny baron (...). Interweniował – jak się okazuje skutecznie”. Może jednak Pogoda faktycznie wykorzystał swoją funkcję, tupnął nogą, pogroził palcem i ukręcił sprawie łeb? Może... Ale jak polski poseł przekonał czeskiego handlowca do napisania oświadczenia, w którego posiadaniu jesteśmy (cytujemy dokładnie za przysięgłym tłumaczem z języka czeskiego): „Ja, pan Cepl, właściciel sklepu w Otowicach uzgodniłem z panem (...) odbiór piwa – kilku skrzynek piwa. Mój syn ani moja żona o tym nie wiedzieli, ponieważ zapomniałem im powiedzieć. Przez to stało się to, że powstał problem o stracie (...) Ja, kiedy przyjechałem, wszystko wyjaśniłem”. Zacytujmy jeszcze komendanta głównego Straży Granicznej, Józefa Klimowicza. O hipotetycznej winie swoich pracowników
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
Z ŻYCIA KAMELEONÓW
Król jest nagi Zdecydowanie najgorszym gatunkiem łajdaków są neofici, czyli przechrzty. To tacy, którzy – jako chorążowie zawsze „jedynie słusznych spraw” – tak bardzo walczą o dzierżenie drzewca, że już nie dbają o to, jak szybko zmieniają się na nim sztandary. Np. pan Król naczelny „Wprostu” pragnie jawić się jako ostatni sprawiedliwy polskiej myśli politycznej, jako ten, który wszystko wie, wszystko przewidzi oraz bezbłędnie ocenia ludzkie postawy i zachowania. Oczywiście, RACJA STANU TYGODNIKA „WPROST” nakazuje, aby pozytywnie i włazidupsko oceniać postawy będących aktualnie u władzy, a negatywnie – zahukanej opozycji. Niewątpliwie jednak Król musiał przeżyć kiedyś swoiste katharsis, bo z czołowego komucha PRL-u nagle stał się tego PRL-u zajadłym wrogiem i tępicielem. Jeszcze nie tak dawno pan redaktor „Wprost” wprost dwoił się i troił, żeby jako sekretarz Komitetu Centralnego PZPR od propagandy tę propagandę uskuteczniać na każdym kroku. Mówiąc prościej, Król kombinował w gmachu KC, co zrobić, żeby ludzie bardziej uwierzyli w przewodnią rolę klasy robotniczej i ideały marksizmu-leninizmu. Teraz zmienił skórę i drukuje teksty obsobaczające, opluwające i wyszydzające swoich niegdysiejszych towarzyszy, ale nie tylko. Zajmuje się też moralną oceną postaw ludzi, którzy w tamtych latach siedzieli w więzieniach, w podziemiu albo na emigracji – siedzieli między innymi za sprawą takich jak on koryfeuszy partii.
Niedawno Król we „Wprost” zamieścił publikację, w której ujawnił, że Aleksander Małachowski, żołnierz AK, opozycjonista i niewątpliwy autorytet moralny, jest człowiekiem chorym psychicznie, któremu lekarz na posiedzenia Sejmu wydaje specjalne przepustki ze szpitala dla wariatów. Zdruzgotany Małachowski (ciężko chory, ale akurat nie psychicznie, tylko na raka...) w odpowiedzi nazwał Króla draniem i łobuzem. Wielce Szanowny Panie Aleksandrze – wiem, że mocniejsze słowa nigdy nie przeszłyby Panu przez usta, ale one na te usta cisną się same. Nie zaklnę jednak w tym momencie szpetnie. Mam coś lepszego. To coś nazywa się Biblioteka Narodowa, a w niej poszarzałe od upływu czasu roczniki „Wprost”. Pokażę Panu i Czytelnikom „FiM”, co ten – jak go pan nazwał – łobuz wypisywał w chwilach, gdy cywilna odwaga mówienia prawdy miała bardzo wysoką cenę, a kłamstwo i propaganda zapewniały profity, talony i koncesje. Z braku czasu przestudiowałam tylko trzy roczniki organu Króla – z lat 1984–1986. Bardzo ciekawe są tam kąski, a te kąski to stałe felietony imć naczelnego i sekretarza KC w jednej osobie.
pisze on: „(...) Postanawiam uchylić w całości (...) orzeczenie i uniewinnić ww. od popełnionego czynu (...). Decyzja jest ostateczna”. Takie stanowisko Klimowicz zajął 19 września minionego roku, czyli blisko siedem miesięcy przed ukazaniem się kłamliwego artykułu w „Naszym Dzienniku”! Czy pan redaktor o oświadczeniu Czecha i stanowisku szefa SG oraz o finale całej afery mógł nie wiedzieć? Oczywiście mógł, tylko takich dziennikarzy (co to nie wiedzieli, a obsobaczali) nasz Jonasz wyrzuca na zbity pysk... i ma rację, bo ludzką krzywdę trudno później w jakikolwiek sposób naprawić. Taka jest właśnie różnica pomiędzy „kłamliwymi” „Faktami i Mitami” a słynącym z katolickiej „prawdomówności” „Naszym Dziennikiem”. A na koniec kilka pytań. Czy takiego dziennikarstwa uczy Pan, Ojcze Dyrektorze, swoich studentów w Wyższej Szkole... czegoś tam w Toruniu? Jakie w świetle powyższych faktów ma Pan moralne prawo do oceniania rzetelności
„Faktów i Mitów” – oceniania rzecz jasna arcynegatywnego w swoim „ND” i RM? Czy i w jaki sposób zamierza Pan wynagrodzić oficerom SG (i ich rodzinom) krzywdę spowodowaną artykułem w pańskiej gazecie? Wszak po tej publikacji w Nowej Rudzie do tej pory wrze. Wiemy, że w żaden sposób Pan nie zamierza, i wiemy jeszcze, że w kolejnych „Rozmowach Niedokończonych” powita Pan słuchaczy ciepłym słowem, chwaląc Chrystusa i Maryję zawsze dziewicę, plotąc o miłości bliźniego i powtarzając do znudzenia swoją mantrę: „Kochani... trzeba siać, siać, siać”. I udało się! Właśnie Pan zasiał w Nowej Rudzie kłamstwo i ludzką krzywdę. MAREK SZENBORN RYSZARD PORADOWSKI Poszkodowani przez publikację w „ND” zapowiadają wniesienie sprawy do sądu. Proces przeciwko ojcu Rydzykowi?! Ależ to nagonka komuchów na miłujących prawdę katolików spod znaku Radia Maryja!
Król o klimacie: „Klimat społeczny w Polsce (...) zaczyna być sprzyjający dla nowego, ewolucyjnego gatunku działaczy społecznych, samodzielnie myślących, odważnych, a zarazem uległych wobec interesów socjalistycznego państwa” („Wprost” 21/84). Król o polityce Gomułki i Gierka: „Przeżyłem bodźce materialnego zainteresowania, przeżyłem w niezłym zdrowiu manewr gospodarczy (...). Teraz z perspektywy kilku lat mogę stwierdzić, że zarówno bodźce, jak i manewr były w założeniach teoretycznych i nie tylko, słuszne
i potrzebne” („Wprost” 6/85). Król o badylarzach i innych elementach antysocjalistycznych: „Podejrzewam, że obecnie mamy zamrożone w kraju przez drobnych ciułaczy kilkadziesiąt miliardów złotych w obrastających kurzem telewizorach i zamrażarkach. Tego typu prymitywna tezauryzacja nie przynosi żadnego społecznego pożytku” („Wprost” 17/85). Król wrogiem Kościoła (jak to się zmieniliśmy, towarzyszu!): „Jeśli kogokolwiek obraziłem w swym felietonie, to wyznawców kultu poczekalni, filozofii cmokającego kibica, którzy za wszelką cenę chcieliby stworzyć z tego kraju sakralny skansen z Chrystusem frasobliwym w herbie (...). Są także w naszym kraju i tacy, którzy nie mogą powrócić do Kościoła, bo nigdy w nim nie byli i dlatego nie mogli z niego odejść. Ja właśnie do tej być może niewielkiej grupy należę” („Wprost” 25/85). Król o kryzysie: „Ubóstwo na naszych stołach jest wynikiem nie tyle kryzysu gospodarczego, co kryzysu umysłowego” („Wprost” 28/85). Król o gospodarce wolnorynkowej: „Prasa codzienna doniosła niedawno o pojmaniu na Wybrzeżu poznańskiego taksówkarza, który próbował sprzedać w restauracji kilkaset butelek piwa, zamierzając oczywiście zarobić na tej transakcji. Karzące ramię sprawiedliwości dosięgło spekulanta – i słusznie, bo kto
piwa nawarzy, sam je musi wypić” („Wprost” 32/85). Król o konkurencyjnych dla „Solidarności” związkach zawodowych: „Z pobieżnej obserwacji, gołym, nieuzbrojonym okiem, widać, że w osobie Alfreda Miodowicza nastąpił udany mariaż poznańskiego pragmatyzmu i krakowskiej swady. Mnie zaś interesuje nie postać Miodowicza, lecz nowe zjawisko w życiu politycznym naszego kraju, którego wyrazem jest przewodniczący OPZZ. Miodowicz to w tym wypadku symbol nowego typu działacza społeczno-politycznego (...). Typ socjalistycznego selfmademana, który reprezentuje Miodowicz, jest zjawiskiem nowym i jak każda nowość wywołuje różne odczucia i opinie. Od posądzania go o tanią demagogię po zachwyty niektórych dziennikarzy. Sądzę jednak, że czasy monochromatycznych działaczy przechodzą
do przeszłości, a przyszłość należy i zależy od takich właśnie” („Wprost” 38/85). Król o Jaruzelskim: „Premier Jaruzelski mówił, że (...) bezrobocie, o którym marzą niektórzy, licząc być może na zasiłki i możliwość pracy na czarno, to także niebezpieczeństwo wzrostu patologii, groźne zarzewie nowych konfliktów społecznych” („Wprost” 43/85). Król zatroskany: „Wołanie o ręce do pracy rozlega się, jak kraj długi i szeroki (...). Wszędzie deficyt rąk” („Wprost” 37/85). Król wrogiem burżuazji: „U nas też ostatnio potaniały buty, a mimo to nie zdecydowałem się na zakup nowej pary. Obca jest mi mentalność rynkowo-konsumpcyjna. Obcy jest mi wigilijny portret rodzinny we wnętrzu... kuchni. Jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat moi znajomi zjedzą kolację wigilijną u McDonalda, zamówiwszy bułkę z podwójnym hamburgerem” („Wprost” 52/85). Król nie rozumie kolejek: „Do Księgi Guinnessa należałoby wpisać nazwiska tych, którzy stoją cały dzień pod moim sklepem spożywczym po to, aby późnym popołudniem kupić dwie paczki kawy (...). Cały dzień czekania wart jest zaoszczędzenia po 80 złotych na paczce kawy, którą w pobliskim prywatnym peweksie można nabyć za 400 złotych” („Wprost” 28/86).
9
Król kpi ze świętości: „To, co ma się zdarzyć w najbliższym czasie, to nic innego jak zwykły koniec świata. Wieść o tym lotem błyskawicy obiegła Poznań w ostatnim tygodniu czerwca. W szkołach, jak mi doniesiono, uczniowie trzymają w piórnikach wizerunki Matki Boskiej, co rzekomo ma zapewnić punkty preferencyjne na sądzie ostatecznym (...). Są oznaki wskazujące, że włączona zostanie stop-klatka świata. Jakież to są oznaki? Otóż jedne źródła podają, że jest to podwójna blizna na wizerunku Matki Boskiej, która przedłuża się od policzka w kierunku szyi. Gdy dojdzie do serca, będzie koniec świata. Informacje z ostatniej chwili donoszą, że blizna jest już na wysokości obojczyka. Inni niezależni obserwatorzy poinformowali mnie o nieprzypadkowej zmianie w układzie palców Chrystusa na jednym z jego wizerunków” („Wprost” 28/86). I z nauki religii: „Pani pedagog poucza, jak odpowiadać na proste dziecięce pytania. Jest to przykład indoktrynacji w stylu złotoustym. Mareczek, bo tak brzmi imię dziecięcia poddawanego procesowi »pedagogicznemu«, zadaje pytania, zaś autorka artykułu wskazuje jedynie słuszną odpowiedź: »Mareczku, to jest łąka. Na łące rosną kwiatki. To Pan Bóg sprawił, że kwiatki są takie kolorowe« (...). Wynika z tego, że autorka owego poradnika dla rodziców urodziła ostatnie dziecko na przełomie XIX i XX wieku” („Wprost” 43/86). Król o dorobku Polski Ludowej, ZSRR i socjalizmu: „Na szczęście koncepcja uświęconej wstrzemięźliwości i samoograniczenia potrzeb (...) nie działa wstecz. Gdyby tak było, niemożliwy byłby cały czterdziestoletni dorobek Polski Ludowej i innych krajów realnego socjalizmu. O Związku Radzieckim już nie wspomnę” („Wprost” 20/86). Król o wybuchu elektrowni w Czernobylu: „Psychoza, która ogarnęła kraj na przełomie kwietnia i maja po awarii czernobylskiej elektrowni jądrowej, znajduje tylko częściowe wytłumaczenie w ogólnych prawidłowościach reakcji społecznych (...). To, co się u nas wydarzyło, przypomina obsesyjny scenariusz książki »Państwo atomowe« (...). Nie piłem roztworu lugola, wypiłem natomiast pięćdziesiątkę klubowej po trzynastej” (...). Przypomina mi to aferę, która wybuchła u nas w latach 60. w związku z masową akcją prześwietleń rentgenowskich. Plotka, którą wówczas rozpowszechniono, głosiła, że ten, kto się prześwietli dwa razy w roku, zapadnie na chorobę popromienną”. To tylko drobna próbeczka twórczości, a właściwie TFU-rczości pana redaktora naczelnego „Wprost” Marka Króla. Konformizm tego człowieka jest zadziwiający i odrażający zarazem... A może nawet i nie jest? Historia najnowsza pokazuje bowiem, że typy tego typu spadają zawsze na cztery łapy i liżą łapy kolejnych dobroczyńców. Cóż... zjawisko mimikry jest w przyrodzie wszechobecne. Wszak gnida też z powodzeniem udaje zwykły łupież. JOANNA GAWŁOWSKA
10
PRZEWODNIK DLA TURYSTÓW Z UNII
Welcome to
„dróżki kalwaryjskie”. Kalwaria Zebrzydowska stała się modna w latach 70. ub. wieku dzięki kilkudniowemu plenerowemu widowisku odgrywanemu w okresie Wielkiego Tygodnia przy 28 stacjach Męki Pańskiej („dróżki Pa-
Katoland Polska to kraj wyjątkowy. Dla obywatela „zdemoralizowanej i bezbożnej Europy” tak zwane polskie dziedzictwo narodowe to niewątpliwie prawdziwa egzotyka, ale i gratka nie lada. Dość wspomnieć, że w głównych tylko kościelnych sanktuariach doliczono się obecnie ponad 450 dni odpustowych w roku. Nic – tylko grzeszyć! Oto krótki przewodnik prezentujący miejsca, które każdy zagraniczny turysta bezwzględnie powinien zaliczyć, żeby mógł powiedzieć, że naprawdę był w katolickiej Polsce.
samego św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu, przy którym jadała Najświętsza Rodzina. Naprawdę jest to owszem ikona, tyle że w 1382 roku skradziona na Rusi przez księcia Władysława Opolczyka. Tradycje pielgrzymkowe sięgają końca XIV wieku, kiedy Matkę Boską Częstochowską utożsamiono z Królową Polski. Za godny najwyższego potępienia trzeba uznać fakt, że nic o tym nie wspomniano w konstytucji. Do głównych imprez zalicza się uroczystości Matki Bożej Królowej Polski (3 maja), Wniebowzięcia NMP (15 sierpnia), Matki Boskiej Częstochowskiej (26 sierpnia) oraz Narodzenia NMP (8 września). Ale praktycznie nie ma dnia, żeby do Częstochowy nie ciągnęła jakaś ogólnopolska lub regionalna pielgrzymka. Kulminacja atrakcji przypada jednak na 15 sierpnia. Z całą pewnością na długo pozostanie w pamięci turysty widok grzeszników obchodzących całą kalwarię na kolanach, różańce wielkości krowiego łańcucha no-
Częstochowa
Częstochowa
Częstochowa – Jasna Góra – duchowa (więc ważniejsza) stolica, narodowe sanktuarium Polaków, drugie po Lourdes centrum kultu maryjnego i największy na świecie ośrodek maryjny obywający się bez objawień; rocznie odwiedzana przez 4–5 mln turystów. Wiedzie do niej ponad 50 wytyczonych szlaków pieszych ze wszystkich regionów Polski. Przedmiotem kultu jest „cudowna” ikona, wedle legendy namalowana przez
szone na szyi oraz praktyka hurtowego zawierania małżeństw w drodze na Jasną Górę. Kalwaria Zebrzydowska – rocznie odwiedzana przez co najmniej milion osób; 44 km od Krakowa. Na widoczny już z odległości kilkunastu kilometrów kompleks sanktuarium (ponad 6 km kw. powierzchni) składają się: bazylika wraz z klasztorem oo. Bernardynów oraz 40 kaplic tworzących tzw.
na Jezusa”). Podobno tradycja misteryjna kultywowana tu była z pokolenia na pokolenie od połowy XVII w. Barwny spektakl można obserwować w dzień Wniebowzięcia (pierwsza nie-
a po wojnie zyskało popularność W Stoczni Gdańskiej niewiele jest w latach 70. ub. wieku, po beatyfidziś do oglądania; koniecznie natokacji św. Maksymiliana. Rozciągamiast należy zwiedzić bazylikę św. jące się na powierzchni 26 ha sankBrygidy, zwłaszcza w okresie Bożetuarium jest obecnie odwiedzane go Narodzenia lub Wielkanocy, kierocznie przez 600–800 tys. turystówdy ks. Jankowski przygotowuje eks-pielgrzymów z całego świata, główpozycje patriotyczno-religijnie związanych z ponadnarodową nych „arcydzieł”. NiezależMilicją Niepokalanej. Główną atraknie od pory roku warto obejcję – poza kiczowatymi rzeźbami rzeć – wciąż jeszcze w traki obrazami – stanowią czynne lochy, cie budowy – gigantyczny ołw których więzi się krnąbrnych bratarz (100 m kw.) z ponad ci zakonnych. 8 ton bursztynu. Ten cudowny i obłędnie drogi kicz Licheń w zamyśle prałata ma być „bursztynowym dziełem wszech czasów” oraz „wotum dziękczynnym narodu za odzyskaną w 1989 roku wolność”. Kazanie bursztynowego prałata to nie lada gratka dla współczesnych neonazistów kultywujących pamięć bohaterskich esesmanów mordujących masowo bezbożne żydostwo. Licheń – leży 10 km na północ od Konina. Tutejszy
Gdańsk – św. Brygida
dziela po 15 sierpnia), kiedy na trasie liczącej 24 stacje odgrywane są „dróżki Matki Boskiej”. Obowiązkowo trzeba zobaczyć parafian czołgających się na kolanach po schodach i całujących relikwiarze (zawierające porąbane szczątki świętych) umieszczone na każdym stopniu. Gdańsk – miasto Lecha Wałęsy i prałata Jankowskiego.
kult Bolesnej Królowej Polski narodził się w połowie XIX w., ale rozkwit sanktuarium przypadł dopiero na czasy PRL-u, kiedy w 1949 roku przejęli go księża marianie. Obecnie Licheń – nazywany coraz częściej Nową Częstochową – należy do najliczniej odwiedzanych sanktuariów w Polsce – od 800 tys. do 1 mln pielgrzymów rocznie. Powierzchnia sanktuarium, na której zlokalizowano m.in. trzy kościoły, szereg kaplic i pomników, wynosi 21 ha. Na Kalwaria Zebrzydowska szczególną uwagę zasługuje Golgota, zbudowana na początku lat 80. i pełniąca funkcję religijnego Disneylandu, oraz wciąż jeszcze dekorowana bazylika będąca polskim rekordem Guinnessa: powierzchnia – 25 tys. m kw., na stojąco wchodzi 10 tys. wiernych, 7 tys. miejsc siedzących. Niepokalanów – 42 km od Warszawy, ośrodek zakonny założony przez franciszkanina św. Maksymiliana Kolbego w 1927 roku, miejsce kultu maryjnego. Od początku istnienia stanowi centrum medialne polskiego katolicyzmu. Przed wojną zasłynęło z wydawania dewocyjnej i antysemickiej prasy („Rycerz Niepokalanej”),
Kraków – od schyłku XVI wieku zwany także Małym Rzymem; jeden z najważniejszych ośrodków kultu religijnego w PolKraków – sce; szczyci się licznymi miejscami świętymi. Większość głównych budynków w centrum miasta należy do Watykanu. Najważniejsze miejsca wiążą się z kultem św. Stanisława (zdrajcy i patrona Polski w jednej osobie!), św. Jadwigi oraz „cudownym” krucyfiksem w klasztorze w Mogile. Cudzoziemców zapewne rozbawi fakt uznania grobu zdrajcy – a biskup Stanisław (ok. 1030–1079) zdrajcą był niewątpliwie – w katedrze wawelskiej za „ołtarz Ojczyzny”. Nie zaszkodzi zwiedzić sanktuarium w Łagiewnikach wraz z ukończoną w ubiegłym roku bazyliką – modne są ostatnio za sprawą kanonizacji chorej psychicznie Niepokalanów
błogosławionej Faustyny Kowalskiej. Nowoczesna architektura sakralna bazyliki nie ma swego odpowiednika na całym zachodzie Europy. Powód? Na Zachodzie... nie buduje się już bazylik.
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r. Warszawa – materialna i formalna stolica Polski (niższa w randze od Częstochowy), w ostatnich latach stała się miejscem pielgrzymek związanych z kultem bohaterów „reżimu komunistycznego” – kard. Stefana Wyszyńskiego zwanego Prymasem Tysiąclecia i kandydata na ołtarze, ks. Jerzego Popiełuszki. Sarkofag tego pierwszego znajduje się w bazylice św. Ja-
Warszawa Warszawa
na Chrzciciela. Grób drugiego – otoczony kamiennymi głazami imitującymi różaniec o konturach Polski – przy
– Łagiewniki
kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Według kościelnych szacunków, pielgrzymuje do niego rocznie ok. 600 tys. pątników. Ponadto w Wilanowie rozpoczęto realizację pomysłu sprzed ponad 200 lat – budowę kolejnej Świątyni Opatrzności Bożej, jako narodowego wotum i podziękowania dla Boga za 100 lat niewoli, komunę, bezrobocie, biedę, zabijanie noworodków, wyprzedaż majątku narodowego, debilów i złodziei Solidarności, skorumpowanie elit, papieża Polaka, konkordat i inne łaski. Góra Świętej Anny – centrum religijne Śląska Opolskiego, często zwane Śląską Częstochową; 16 km
od Strzelec Opolskich, 400–500 tys. pielgrzymów rocznie. Pierwsi pątnicy pojawili się tu już w XV wieku wraz z rozwojem kultu św. Anny. Rangę miejscowości podniosło dopiero otrzymanie w początkach XVII w. relikwii św. Anny oraz wybudowanie w następnym wieku ponad 5-kilometrowej kalwarii. Na kompleks religijny miejscowości liczącej 1000 mieszkańców składają się 3 duże kościoły i 37 małych kaplic Męki Pańskiej. Warto zobaczyć tzw. Gradusy, czyli 28 schodów wzniesionych na wzór Świętych Schodów w Jerozolimie, które pątnicy pokonują na kolanach. Wadowice – Faktyczna Ziemia Święta. Dwudziestotysięczne miasteczko zyskało status miejsca kultowego po 1978 roku za sprawą Karola Wojtyły, który właśnie tutaj przyszedł na świat w ubogiej, cichej kamienicy lichej. W kościele paraWadowice fialnym można obserwować ludzi całujących w amoku chrzcielnicę, w której ochrzczono małego Karolka. Muzeum „Dom Rodzinny Ojca Świętego” nawiedzają fani idola w liczbie ok. 200 tys. rocznie. Do obejrzenia są liczne fotografie, kopie świadectw, dyplomów
Góra św. Anny
i wszelakiego rodzaju dokumentów oraz inne relikwie, którymi młody Wojtyła posługiwał się jak zwykłymi rzeczami – narty, wiosło, plecak, czapka, modlitewnik, cztery sutanny. Do najbogatszych obywateli miasteczka należą cukiernicy (także ich żony i dzieci, czyli spadkobiercy). Otaczają oni papieża szczególną czcią za zafundowanie im gratisowej reklamy tzw. kremówek, która to reklama w jednej chwili uczyniła ich krezusa-
11
odbywająca się w ostatnią niedziebajka przesądziła szybko o losie wiolę maja, bo wtedy uczestniczy w niej chy i całej okolicy. Obecnie wambieokoło 200 tys. samych nawiedzonych rzyckie sanktuarium obejmuje bazyfacetów. likę oraz kalwarię z 74 (!) kaplicami. Lednica – popularna nazwa duGietrzwałd – duchowe centrum żego jeziora na Pojezierzu PoznańWarmii (dawniej Prusy), wieś połoskim oraz położonej na Gietrzwałd nim wyspy Ostrów Lednicki; ok. 14 km od Gniezna i 31 km od Poznania. Pola nad jeziorem Lednickim zwane są najstarszą polską chrzcielnicą, bowiem w tym miejscu mógł przyjmować chrzest Mieszko I. Jednak jeszcze do niedawna, zanim w cudowny sposób zdołał je nabyć o. Jan Góra, rosły sobie tutaj w najlepsze ziemniaki i buraki. Od 1997 żona 20 km od Olsztyna. Rozgłos roku jest to miejsce czerwcowych spęi znaczenie nadali Gietrzwałdowi dów tysięcy parafialnych małolatów miejscowi mieszkańcy, po tym jak z całej Polski. Wkrótce bogaty poldwom kilkunastoletnim panienkom ski naród wybuduje tu kolejną pow 1877 roku wydało się (może się tężną Świątynię Chrztu Polski umówiły?), że widzą Matkę Boską. Lednica
Wadowice
mi i ochrzciła kremówki przydomkiem „papieskie”. Piekary Śląskie – miasto na Wyżynie Śląskiej, 17 km od Katowic, 66 tys. mieszkańców. Początki kultu maryjnego przypadają na wiek XVII, kiedy ktoś sprytnie rozreklamował cudowne uzdrowienia dokonywane rzekomo przez tutejszy obraz Matki Boskiej. Uwierzył w to nawet król Jan III Sobieski, który po drodze na Wiedeń w 1683 roku pieszo przywędrował do Matki Boskiej Piekarskiej, aby poprosić ją o zwycięstwo nad Turkami. Cud się – jak wiadomo – zdarzył. Od 1702 roku w Piekarach znajduje się jedynie replika „cudownego obrazu”, ale to ani trochę nie zniechęca pielgrzymów. Obecnie piekarska kalwaria składa się z 39 kaplic i kościoła. Najciekawsza jest pielgrzymka
i całoroczny ośrodek rekoNatychmiast uznano to za powód do lekcyjny „Szkoła Wiary”. przebudzenia świadomości katolicWambierzyce – licząca kiej Warmiaków. Największą atraknieco ponad 1 tys. mieszkańcją jest widok tłumów przepychająców wieś u podWambierzyce nóża Gór Stołowych, zwana też Dolnośląską Jerozolimą; ok. 100 km od Wrocławia. Od początku istnienia deptana przez tabuny pielgrzymów. Według ludowych przekazów, bezpośrednią przyczyną powstania kultu maryjnego było cudowne odzyskanie wzrocych się z plastikowymi butelkami ku przez niewidomego Jana. Miało w kształcie Matki Boskiej do „cuto nastąpić w 1218 roku przed downego” źródełka oraz piętnaście umieszczoną na lipie figurką Marii kiczowatych kapliczek różańcowych. z Dzieciątkiem. Wyssana z palca Pełen folklor. Na koniec kilka egzystencjalnych uwag dla zagranicznych turystów (polscy znają je na pamięć): – Zwiedzanie za „co łaska” bynajmniej nie znaczy gratis! – Uwaga na złodziei w miejscach świętych! – Samochody zostawiamy tylko na parkingach strzeżonych! – Kłaniamy się i uśmiechamy na widok księdza. – Głośne mówienie po niemiecku może być bardzo niemile widziane przez nawiedzonych narodowców. ANNA KALENIK Fot. Alex Wolf R. Poradowski Piekary Śląskie J. Rudzki
12
Bush spłaca długi A
dministracja prezydenta Busha przystąpiła do spłacania powyborczych długów. Po prezentach dla firm, którymi kierowali w przeszłości wysocy funkcjonariusze administracji prezydenta, przyszedł czas na sponsorów kampanii. Przewodniczący Federalnej Komisji Łączności Michael Powell (syn sekretarza stanu) otrzymał polecenie zmiany reguł gry na rynku telewizji i radia. Właściciele największych stacji przeklinali obowiązujące przepisy, które uniemożliwiały przejmowanie mniejszych lokalnych stacji. Ustawodawca wprowadził bardzo niski limit. Właściciel stacji, którą mogło odbierać 35 proc. mieszkańców USA, nie mógł już kupować lokalnych ośrodków radiowych czy telewizyjnych. Na rynkach regionalnych obowiązywał zakaz kupowania stacji radiowych i telewizyjnych przez wydawców prasy i na odwrót. Regulacje te
umożliwiły zachowanie lokalnego charakteru wielu pism czy rozgłośni. Największe rekiny cały czas podważały zasadność obowiązujących przepisów. Zwycięstwo odniosły dopiero po przejęciu władzy przez republikanów. Ustawowy próg podniesiono o 10 proc., czyli do 45 proc. widowni telewizyjnej lub radiowej. Jedynym zadowolonym z nowej ustawy jest Rupert Murdoch. Jeszcze nie wysechł atrament na dokumentach, a jego wysłannicy już rozpoczęli polowanie na atrakcyjne małe stacje. Zapewne przez „przypadek” media, które Murdoch kontrolował w kampanii, wspierały Busha. MP
Opętał go diabeł Z
a 45-krotne wykorzystanie seksualne chłopców i sprzeniewierzenie 85 tys. euro niemiecki ksiądz K. stanął przed sądem w Regensburgu. 46-letni zboczeniec w sutannie długo zaprzeczał pierwszym doniesieniom dzieci i rodziców na temat jego seksualnych wykroczeń. Nie odpowiadał też na stawiane mu przez policję i prokuratura zarzuty. Dopiero przed sądem złożył szczegółowe oświadczenie, w którym przyznał się do wszystkich punktów oskarżenia i żałował swych czynów. „Diabeł mnie opętał i wiem, że jako ksiądz bardzo zgrzeszyłem przed moim Bogiem” – wyznał. Na skutek tego wyznania 12 chłopcom, wobec których ksiądz K. dopuścił się czynów niemoralnych w latach 1992–2002 w miejscowościach Georgenburg i Nittenau, oszczędzono zeznań przed sądem. Opinia biegłego psychiatry odegra we wznowionym teraz procesie kluczową rolę. Na pierwszej rozprawie sąd dał jednak do
zrozumienia, że K. zostanie skazany na karę więzienia. Regensburski biskup przezornie umieścił odwołanego ze służby kapłańskiej księdza w domu starców. Z powodu depresji, którą rzekomo wywołało zamieszanie w mediach, ksiądz poddał się terapii klinicznej. Listownie przeprosił swoje młode ofiary. Tymczasem dostojnicy Kościoła w Regensburgu zareagowali oficjalnie: 9 marca br. w parafii należącej do Georgenburga odczytano list generalnego wikarego Wilhelma Gegenfurtnera, prawej ręki biskupa Gerharda Ludwiga Müllera, w którym wyznaje on: „Ubolewamy nad tym, co przytrafiło się dzieciom z tej parafii. Jest nam przykro, że nie mogliśmy wcześniej interweniować”. Opracowała SANDRA TARKOWSKA
Miłość starego trampka W
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
ZE ŚWIATA
Indonezji liczba zakażeń wirusem AIDS w ciągu ostatnich 5 lat podwoiła się: jego nosicielami jest obecnie 80–120 tys. ludzi.
Bijąc na alarm, DKT Indonesia – tamtejszy oddział ogólonoświatowego ugrupowania profilaktycznego – zaczął masową sprzedaż kondomów. Akcja spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Tylko w ciągu pierwszego tygodnia sprzedano 150 tys. grzesznych gumek. Powodzenie spowodowane jest głównie tym, że kondomy są zapachowe. Posmarowano je bowiem gliceryną o zapachu durianu – popularnego w Azji Południowo-wschodniej owocu. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dla każdego człeka pochodzącego z innego rejonu świata ma on odrażający odór, opisywany jako mieszanka smrodu starego sera, wysłużonych trampek i benzyny. „Dla wielu ludzi zapach durianu może rzeczywiście nie być przyjemny – broni produktu prezes DKT Indonesia, Christopher Purdy – ale przeciętny Indonezyjczyk jest od urodzenia doń przyzwyczajony i go wprost uwielbia”. Czy tak właśnie pachnie grzech? TSZ
P
lany dotyczące dorocznej, trzydniowej konferencji biskupów amerykańskich, która dobiegła właśnie końca w St. Louis, nie przewidywały początkowo poruszania spraw związanych ze skandalem pedofilskim kleru.
Na kogo liczyć? Trzy głośne zdarzenia (dymisja Keatinga, szefa kościelnej rady rewizyjnej, przyznanie się bp. O’Briena do chronienia księży przed wymiarem sprawiedliwości oraz jego późniejsze aresztowanie za ucieczkę z miejsca śmiertelnego wypadku) zniweczyły pierwotne scenariusze. Wystąpienie abp. Gabriela Montalvo, nuncjusza papieskiego, unaoczniło zasadniczą zmianę, jaka dokonała się w ciągu 12 miesięcy: „Wszyscy wiedzą, że przechodzimy ciężki okres i pewne autentyczne problemy wewnętrzne Kościoła zostały wyolbrzymione w celu zdyskredytowania jego moralnego autorytetu”. Wypowiedź ta nadała ton późniejszym komentarzom. Obrady odbywały się za zamkniętymi drzwiami hotelu „Hyatt”, co także jest wymownym odejściem od stylu z Dallas, kiedy do udziału w konferencji dopuszczono media, ekspertów oraz ofiary księży. W St. Louis po przeciwnej stronie ulicy w milczącym czuwaniu
O
d półtora roku w USA trwa ostra rywalizacja między przedstawicielami kleru. Kto wysunie się na czoło jako sprawca
brały udział rodziny tych ofiar, które popełniły samobójstwo w rezultacie przemocy seksualnej księży. Przewodniczący konferencji biskupów, Wilton Gregory, oświadczył, że Kościół wywiązał się ze wszystkiego, co obiecał przed rokiem w Dallas. Zamykając konferencję 21 czerwca, abp Harry Flynn ujmująco skromnie ocenił dokonania swoje i kolegów, nazywając je „monumentalnym wysiłkiem”. Odmienną ocenę rezultatów biskupiego wysiłku zaprezentowało 200 delegatów na pierwsze krajowe zgromadzenie Survivors Network (SNAP), organizacji skupiającej 4600 ofiar pedofilii duchownych. Obrady SNAP odbyły się w tym samym mieście i czasie. „Biskupi usiłują stworzyć wrażenie, że wszystkie problemy sygnalizowane w ubiegłym roku zostały rozwiązane. My jesteśmy przekonani, że to nie nastąpiło” – oświadczył przewodniczący SNAP, David Clohessy. „Na kogo mamy liczyć? – pytał Mark Serrano, przewodniczący SNAP z Wirginii. – Na 300 ludzi w czerni? Czy raczej powinniśmy polegać na sobie i domagać się od władz cywilnych zmian, polegać na wiernych, którzy muszą odzyskać dla siebie Kościół?”. Abp Harry Flynn odmówił spotkania z delegatami zgromadzenia Survivors Network – stwierdził, że nie życzy sobie „cyrkowej atmosfery”. Żaden z dokumentów konferencji nie odpowiada na postulaty wiernych, którzy domagają się większej roli osób świeckich w zarządzaniu Kościołem. „Znajdujemy się w 18. miesiącu najpoważniejszego kryzysu w historii Kościoła katolickiego w USA – powiedział Scott Appleby, profesor historii religii z Uniwersytetu Notre Dame. – I nie usłyszeliśmy jeszcze od przywódców Kościoła, jaki jest moralny, etyczny, duchowy wydźwięk tego, co się stało”. Czyżby katolicy w USA zapomnieli, że duchowni z kościelnego świecznika nie mogą być w błędzie? K.Z.
udało się wykryć, że jest ono własnością diecezji, a konkretnie należy do biskupa O’Briena. Wkrótce potem policja pojawiła się w jego
Biskup zabił i uciekł lub obrońca najbardziej odrażających aktów pedofilii? Obecnie przoduje biskup Thomas O’Brien z diecezji Phoenix. Na początku czerwca – żeby wywinąć się od oskarżenia o przestępstwo utrudniania pracy wymiarowi sprawiedliwości – musiał pójść na układ z prokuraturą („FiM”, 25/2003). Układ zobowiązywał go do publicznego oświadczenia, że z premedytacją przemieszczał z parafii do parafii pedofilów recydywistów. O’Brien musiał także zrzec się rzeczywistej władzy w diecezji, zachowując jedynie ceremonialny tytuł. Stał się w ten sposób pierwszym na świecie biskupem, który utracił władzę nie na mocy decyzji papieża, lecz prokuratora. 16 czerwca O’Brien w brawurowym stylu osiągnął drugi rekord: stał się pierwszym w XXI w. biskupem osadzonym w areszcie pod zarzutem popełnienia poważnego przestępstwa pospolitego. 14 czerwca wieczorem samochód potrącił 43-letniego Jima Reeda, który przechodził przez ulicę w Phoenix. Facet poniósł śmierć na miejscu, a kierowca uciekł z miejsca wypadku. Świadek zapamiętał jednak fragment rejestracji auta i policji
domu z nakazem rewizji. Buick miał wgniecioną połowę przedniej szyby. W krzyżowym ogniu pytań biskup w końcu przyznał, że „uderzył w coś miękkiego”. Ucieczka kierowcy z miejsca śmiertelnego wypadku, który spowodował lub w którym uczestniczył, jest poważnym przestępstwem. Nawet biorąc pod uwagę status sprawcy,
K
obieta ze stanu Missouri wystąpiła z oskarżeniem przeciw zakonnicy. Twierdzi, że była przez nią molestowana seksualnie, systematycznie przez 5 lat. Akty przemocy rozpoczęły się, gdy ofiara była w 8 klasie szkoły parafialnej. Dochodziło do nich w szkole, w pobliskim klasztorze oraz innych, przypadkowych miejscach w St. Louis. Nawet podczas szkolnych wycieczek do Kolorado. Zakonnica molestowała dziewczynkę pod pretekstem – co dość typowe – udzielania jej wsparcia duchowego. Ofiara w oświadczeniu wyznaje, że przez 30 lat była zmuszana
wydaje się niezwykle mało prawdopodobne, by O’Brien mógł wykręcić się karą w zawieszeniu. Zdarzenie stało się w USA pierwszą informacją poniedziałkowych wieczornych dzienników telewizyjnych. Na razie biskup został zwolniony za kaucję wysokości 45 tys. ale odebrano mu paszport i nie zezwolono na wyjazd do St. Louis, gdzie wybierał się na konferencję biskupów. Papież, który po oskarżeniu O’Briena o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości nie skorzystał z oferty biskupa (zgłosił gotowość podania się do dymisji) teraz nie miał żadnego wyboru: musiał przyjąć jego rezygnację. TOMASZ SZTAYER
do milczenia. Nawet rodzice zobowiązali córkę do zachowania tajemnicy, bo wywierała na nich presję regionalna zwierzchniczka zakonu sióstr św. Józefa z Carondelet oraz proboszcz miejscowej parafii. Zakonnica, Judith Fisher, wciąż mieszka w okolicach St. Louis i barykaduje się przed dziennikarzami w domu. Także jej przełożeni nie odpowiadają na pytania. Akt oskarżenia skierowany jest nie tylko przeciw niej, ale także przeciw archidiecezji St. Louis oraz dwu zakonom – za tolerowanie przestępstw i chronienie sprawczyni. TSZ
Siostra pedofilka
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r. roku 1963, gdy Sonny One Star miał 6 lat, pod dom w rezerwacie Rosebud w stanie Płd. Dakota, w którym mieszkał z babką, podjechał samochód i zabrał go do szkoły z internatem. „Babka od razu zaczęła zawodzić pieśń śmierci. Wszyscy wiedzieli, że sąsiedzi bezpowrotnie stracili dzieci uprowadzone do katolickich szkół, więc traktowali to jako po-
W
szkół z internatami. Popularne niegdyś hasło głosiło: „ZABIJAJĄC INDIANINA, OCALASZ CZŁOWIEKA”. Metody ocalania były bezpardonowe. Jeszcze w latach 30. federalni agenci rozpoczęli przymusowe przesiedlanie dzieci indiańskich do internatów. Rodzinom, które się temu aktywnie sprzeciwiały, odbierano pomoc federalną. Przed trzema
KOŚCIELNE OBOZY DLA INDIAN
Katoeksterminacja Po tym, co spotkało Indian ze strony białych osadników i żołnierzy amerykańskich u zarania USA, należałoby oczekiwać, że odtąd władze tego kraju będą ich wyłącznie głaskać i adorować. Tymczasem urządziły im coś w rodzaju hitlerowskich obozów. Do pełnienia funkcji kapo zaangażowano katolickich księży i zakonnice. dróż w jedną stronę, wyrok śmierci. Wtedy się zaczęły wszystkie moje niedole” – wspomina Sonny. Przed kilku laty wódz plemienia Siuksów, ten sam Sonny One Star, zobaczył, że do drzwi jego domu w Rosebud Reservation podchodzi ks. Kenneth Walleman, były zarządca St. Francis Mission, szkoły z internatem prowadzonej przez jezuitów. Sonny chwycił strzelbę. „Nie mogłem się opanować. Cały się trząsłem. Chciałem go zabić. Ksiądz uciekł”. Zaraz po przybyciu do internatu One Star dowiedział się, że nie wolno mu pisnąć słowa w języku plemiennym lakota, którym się posługiwał. Złapany na tym przestępstwie był bity jak wszyscy – wiosłem po gołych pośladkach. „To się zdarzało regularnie”. Wkrótce potem zaczęła się przemoc seksualna. Obmacywanie, zmuszanie do seksu oralnego, gwałcenie przez dwie zakonnice i pięciu zakonników. „Siedziałem cicho. Nigdy słowa nie pisnąłem”. Przerażała go zwłaszcza jedna z zakonnic, która dotykała go na siłę podczas przerw. „Wciąż czuję jej zapach, jej ręce. Straszna kobieta”. Molestowanie seksualne skończyło się, gdy One Star miał 8–9 lat. „Potem było już tylko wiosło. I pięść. Ale to mogłem wytrzymać”. Zaczął pić jako nastolatek. Wpadł w alkoholizm. W roku 1990 poznał kobietę, która pomogła mu się uwolnić od nałogu; ożenił się, ma troje dzieci. Po latach milczenia setki Indian zaczynają mówić. Relacje o ich przeżyciach trafiły na łamy dziennika „Washington Post”. Na przełomie XIX i XX wieku rząd federalny opracował program przymusowej asymilacji Indian. Powołał do życia specjalne szkoły z internatami, a niektóre z nich przejęli potem zakonnicy, głównie jezuici. „Ludzie, którzy nadzorowali szkoły, usiłowali zabić indiańską kulturę” – stwierdza Charles Haines, profesor biologii na Haskell Indian Nation University w Lawrence w stanie Kansas, który od kilku lat bada historię
laty zastępca sekretarza Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Kevin Gover, stwierdził w przemówieniu: „Najgorsze ze wszystkiego jest to, że Bureau of Indian Affairs popełniało akty gwałtu na dzieciach, zsyłając je do przyszkolnych internatów, gdzie były poddawane brutalnej przemocy fizycznej, duchowej, psychologicznej i emocjonalnej”. Prof. Heines: „Katolickie szkoły były gorsze od federalnych. Ponad połowa dzieci z rezerwatów indiańskich Płd. Dakoty była przez całe dziesięciolecia do nich przymusowo wysyłana. Pastwienie się nad dziećmi odbywało się 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Tak naprawdę to nie były szkoły – to były obozy pracy”. Nieletni Indianie byli zmuszani do pracy na budowach i w polu, w gospodarstwach białych osadników. W Kanadzie działy się podobne rzeczy. Byli uczniowie skierowali sprawę do sądu; zakończyła się milionowymi odszkodowaniami i ustanowieniem rządowego „funduszu restytucyjnego” w wysokości 240 mln dolarów. Zarówno rząd, jak i Kościół w Kanadzie, przyznały się do nadużyć, gwałtu, wyzysku i przeprosiły ofiary. Lecz w USA panowała cisza – dopóki w ubiegłym roku nie eksplodował kościelny skandal pedofilski. Księża i zakonnice rutynowo bili dzieci pasami do ostrzenia brzytew, wiosłami itp. – nierzadko do krwi. Starsze dzieci często zmuszano do bicia młodszych. Takie kary stosowano za moczenie łóżka czy rozmawianie w języku narodowym. Uczniów zamykano w szafach na całe godziny, zmuszano do klęczenia, jedzenia szarego mydła. Jeden z uczniów wspomina, jak zakonnica zepchnęła go z trzeciego piętra zsypem do pralni za mówienie w języku plemiennym. Kilku innych
ZE ŚWIATA opowiada, jak „propagatorzy dobrej nowiny” powiesili chłopaka za nogi, głową w dół, na dzwonnicy – to była kara za to, że próbował uciec. Księża i zakonnice uprawiający pedofilię wykorzystywali dzieci już od 6 roku życia. Przemoc seksualna kończyła się z reguły wtedy, gdy ofiara była już na tyle silna, by mogła się bronić. Sandy Wade spędziła młodość w internacie Misji św. Pawła w rezerwacie Yankton. Jej 14-letni brat, Frank, zwierzył się kiedyś, że gwałcił go ksiądz. Gdy się poskarżył, wyrzucono go ze szkoły jako niereformowalnego. Zmarł w wieku 17 lat po przedawkowaniu narkotyków. „Frank miał zawsze ponadrywane uszy i posiniaczone od uszczypnięć zakonnic policzki” – wspomina jego siostra. Sherwyn Zephier ubolewa, wspominając czas spędzony w internacie Misji św. Pawła: „12 lat kar i tortur. (...) Starsi uczniowie usiłowali mnie gwałcić, gdy zobaczyli, że robi to zakonnica”. Darrell Marcus, jeden z przywódców Siuksów w Rosabud, który był gwałcony i bity u św. Franciszka, mówi: „Wciąż staram się to pojąć. Mogę to porównać do tego, przez co przechodzili Żydzi albo Murzyni w czasach niewolnictwa”. Niektórzy jezuici i zakonnice przepraszali potem w listach. Inni idą w zaparte lub bagatelizują problem. Niektórzy zmarli. Siostra Miriam Shindelar, była nauczycielka od św. Pawła, oficjalnie przeprosiła w imieniu parafii za historyczne nieprawości, jakich dopuszczano się w rezerwatach, i poprosiła „o wybaczenie tych, którzy zostali poszkodowani i zranieni”. Siostra Mary Francis Poitra (przekroczyła osiemdziesiątkę) określa oskarżenia wobec niej (fizyczne znęcanie się i przemoc seksualna) jako „plotki”. Twierdzi, że... „dzieci zasłużyły na wszystko, co je spotykało”! 77-letni ksiądz Joseph Gill był przez kilkanaście lat dyrektorem Misji św. Pawła. Jest oskarżany przez byłych uczniów o sadystyczne bicie bez powodu, prawienie o Jezusie podczas trzymania ręki w majtkach dzieci i o molestowanie ich. „Jestem zaszokowany, pracowaliśmy w nadgodzinach. Było duże napięcie. Mieliśmy niedobory kadrowe” – wyjaśnia. Setki byłych uczniów – ofiar szkół z internatami – wytoczyło właśnie rządowi federalnemu USA grupowy proces; domagają się odszkodowania w wysokości 25 miliardów dolarów za rutynowe pastwienie się, powszechną przemoc seksualną i sadyzm. Pozew oskarża rząd, że wynajął Kościół katolicki do prowadzenia internatów i płacił za to. Na początku lipca spodziewana jest fala oskarżeń przeciw klerowi, diecezjom i zakonom zaangażowanym w funkcjonowanie placówek dla Indian. Departament Sprawiedliwości USA odmawia komentarzy w tej sprawie. Kościół katolicki milczy. TOMASZ WISZEWSKI
13
Podryw wojenny Ż
ołnierze wojsk amerykańskich mają obecnie – zdawałoby się – pełne ręce roboty i brak im wolnego czasu na prywatne rozrywki. Nie wszyscy. Płk. Kassem Saleh uczestniczył w wojnie i romansował z ponad 50 niewiastami jednocześnie. Właśnie wpadł. „Cassanova” (tak pułkownik jest ostatnio zwany) najpierw zaprowadzał porządek w Afganistanie, a ostatnio został oddelegowany do bazy Fort Bragg w Płn. Karolinie. Chodzi o to, że nasz Romeo w każdej wolnej chwili od 1998 r. rzucał się do komputera i łączył z internetową stroną www.tallperson.com, gdzie ludzie wysocy szukają partnerów i partnerek. Mundurowy ów jednak nie jest przesadnie rosły, do tego łysy i obdarzony haczykowatym nosem. Mało tego – jest żonaty. Miał jednak taką gadkę, że jego internetowemu czarowi nie oparła się niemal żadna kobieta szukająca w sieci partnera. „Cassanova” wyznawał dozgonną miłość samotnym, których nigdy nie widział,
zapewniając je np. że od 10 lat katuje się seksualną wstrzemięźliwością, czekając na TĘ JEDYNĄ! Wreszcie panny rozszyfrowały bajeranta i doniosły na pułkownika do władz, a media USA pożądliwie rzuciły się na świeży ochłap. Dowództwo armii drapie się teraz po głowie w rozterce, co z romansowiczem począć, i bada, jakich wojskowych przepisów pogwałcenie można mu zarzucić. Tymczasem wyrolowane potencjalne ukochane – żaląc się w telewizji – zapewniają, że to nie chęć zemsty nimi kierowała. „Skoro nie można wierzyć pułkownikowi armii USA, to komu można?” – pytają, siorbiąc nosami. Dziewczyny, „nie wierzcie piechocie...” L.F.
Religia i sport W
ładze szkolne w Oregonie mają problem. A, że problem jest religijny, więc gorszego być nie może.
Międzyszkolne rozgrywki sportowe odbywały się bez poważniejszych perturbacji, aż tu nagle klops: uczniowie Portland Adventist Academy bezkompromisowo oświadczają, że nie będą uczestniczyć w sobotnich turniejach sportowych, bo Sabat. Święto religijne, podczas którego adwentystów w sobotę – od świtu do zmierzchu – nie wolno wykonywać żadnej pracy. A walenie pałą w piłkę czy kozłowanie po parkiecie to praca. I cóż począć? Wszyscy grają, bo tak ustalono w grafiku i żadna religia pozostałym zawodnikom nie w głowie, tylko punkty, gole i wygrana, a adwentyści się zaparli – w
sobotę nie i już. Kiedy kierownictwo szkoły usiłowało potraktować to jako nieszkodliwe fochy, adwokaci rodziców pobożnych uczniów wnieśli sprawę do sądu: dyskryminacja religijna. W Stanach groźniejsza od tego może być już tylko kontrola podatkowa albo apokalipsa. Adwokat akademii usiłował się stawiać, ironizując, że to pierwszy przypadek, że sąd miałby regulować aktywność szkoły za pomocą zasad religii. Wysoki sąd zaraz mu przypomniał, wyrokując, że szkoła ma obowiązek dostosowywać zajęcia sportowe do rytuałów religijnych uczniów. Nareszcie prawdziwie bratni kraj! TSZ
Artystka z bożej łaski N
astoletnia uczennica Rachel Honer z Winnecone w stanie Wisconsin została przez swoją szkołę pozbawiona wolności słowa. W związku z doznaną krzywdą wystąpiła do sądu. O Boga poszło.
Honer miała wystąpić w roli mówcy podczas ceremonii zakończenia roku szkolnego. Okolicznościową mówkę postanowiła udekorować pieśnią religijną, pt. „On zawsze był wierny”. I tu natrafiła na opory dyrekcji. Dyrektor szkoły poprosił dziewczynę, by w trzech miejscach, gdzie w utworze pada słowo „Bóg”, użyła zaimków „on”, „jego” i „jemu”. Chciał w ten sposób uniknąć urażenia uczuć słuchaczy i pogwałcenia konstytucyjnego rozdziału Kościoła i państwa. Pobożna dzierlatka poczuła się dotknięta do żywego, bo uznała, że pryncypał tłamsi jej niezbywalne i równie konstytucyjne prawo do
wolności wypowiedzi i religii. Natychmiast pospieszyła jej z pomocą organizacja Rutheford Institute, która oferuje pomoc prawną ludziom skarżącym się na naruszanie swobód religijnych. Szast-prast i akt oskarżenia szkoły przed sądem federalnym był gotowy. W końcu doszło do ugody i kompromisu. Honer pozwolono wyśpiewywać Boga, ale status jej występu został zmieniony: nie będzie mówcą, lecz artystką. „Jestem niewiarygodnie dumna, że nie wycofała się i walczyła o swoje – wyznała rozpromieniona matka artystki. – Bóg w jej życiu jest najważniejszy, więc jak mogłaby mówić o czymś innym?”. T.W.
14
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
KORZENIE KATOLANDU
„Gdy słońce raka zagrzewa, a słowik więcej nie śpiewa, Sobótkę, jako czas niesie, zapalono w Czarnym Lesie”.
Sobótka zawłaszczona Jan Kochanowski napisał swoją „Sobótkę” na podstawie tego, co sam widział w Czarnolesie. Za jego czasów (XVI w.) nie zanikły jeszcze dawne, przedchrześcijańskie obyczaje polegające na paleniu ognisk podczas najkrótszej nocy w roku, skakaniu przez płomienie i powszechnej zabawie wiejskiej młodzieży. Łza się w oku kręci! Właśnie! Perun, bóg niebios i błyskawic, zwany też Świętowidem (Światowidem), obok Swaroga (Swarożyca), boga słońca i dobrobytu, zaczął być czczony jak antyczni bogowie. Były też symbole dobra i zła: Białobóg i Czarnobóg. U Słowian
Fot. PAP/CAF Zdzisław Lenkiewicz
Był to też czas zalotów, a także pierwszych seksualnych zbliżeń i niejedna panna straciła wianek w tę noc, którą nie zawsze zwano świętojańską. Posłużenie się imieniem i autorytetem św. Jana Chrzciciela było elementem walki rzymskiego Kościoła z dawnymi religiami Słowian. Walka ta kończyła się zazwyczaj wybiciem w pień pogańskich plemion. Nawracanie pojedynczych osób zdarzało się bardzo rzadko, bowiem słowiański system religijny opierał się na zbiorowości. Odstępstwo od religii stanowiło złamanie prawa grupowego, było więc niedopuszczalne. Dlatego całe plemiona gotowe były zginąć w obronie swej prastarej religii, a jeśli przyjmowały nową wiarę, to tylko z przerażenia albo na życzenie nie mniej przerażonego miejscowego księcia i za zgodą bojaźliwej starszyzny. Tak było z Mieszkiem I i z Polanami, którzy, pozostając przy dawnej wierze, podzieliliby los Obodrytów, Wagrów czy Wieletów, po których zostały tylko egzotyczne nazwy i skorupy w wykopaliskach. Ochrzczenie całego kraju to był dopiero początek walki o „duszę ludu”, o to, żeby porzucił on dawnych bogów, stare obyczaje, tradycje i poddał się nowej kościelnej hierarchii oraz innym bogom. Nie było to łatwe, bo religia Słowian była tym ludom bardzo bliska – związana z ich codziennym życiem i walką z siłami przyrody. Oparto ją raczej na polidoksji – wierze w rozmaite siły nadprzyrodzone i duchy – niż na politeizmie, czyli kulcie wielu bogów, jak w starożytnej Grecji czy Rzymie. Religię Słowian można by dziś określić jako ekologiczną. Kazała ona czcić i szanować ziemię, strumienie, lasy, rzeki i drzewa, ale nie traktować ich samych jako bóstwa – nie była więc wcale tak prymitywna. Dziś powiedzielibyśmy, że raczej filozoficzna. Nie modlono się do strumieni czy drzew, ale otaczano je szacunkiem, jako siedziby różnych bóstw i duchów. Szczególną estymą darzono dęby, bo najczęściej uderzają w nie pioruny, nie wyrządzając jednak większych szkód tym potężnym drzewom. Dlaczego? Dlatego, że w dębach mieszka bóg piorunów, Perun (analogia do Zeusa gromowładnego?)
pośrednicy Boga, czyli księża, skrzętnie przejmujący po drodze wszelkie przywileje. Już wkrótce po przyjęciu chrztu przez Polskę „rygorystycznie traktowano podstawową powinność ludności wiejskiej wobec Kościoła, w postaci oddawania dziesięcin proboszczom. Nadużycia, zaniedbania lub opór w tej dziedzinie utożsamiano z ciężkim grzechem” – pisze Stanisław Bylina („Kultura ludowa polskiej Słowiańszczyzny średniowiecznej”). Księża postanowili zachować pewne pogańskie obrzędy, ale po ich zmodyfikowaniu. I tak niektóre
dopiero rodził się prawdziwy politeizm, ale zapewne nie ukształtowałby się w pełni, bo towarzyszyło mu jednoczesne powstawanie monoteizmu. Trudno powiedzieć, czy następowało to w wyniku kontaktów z chrześcijaństwem, czy samoczynnie, drogą religijnej ewolucji. Helmond, kronikarz XII-wieczny, który odwiedził Obodrytów, pisał: „Nie wątpię, że między rozmaitymi bóstwami, które u nich władać mają polami i lasami, smutkami i rozkoszami, istnieje jeden bóg w niebie rozkazujący pozostałym bogom”. Słowianie prosili swe bóstwa opiekuńcze, aby uchroniły ziemię przed nieurodzajem, domostwa przed powodzią i pożarem, żeby zesłały deszcz czy też zapobiegły wojnie. Prośbę należało poprzeć ofiarami składanymi głównie w postaci pożywienia i napojów. Wierzono, że bogowie mają potrzeby i wymagania takie, jak ludzie. Wierzenia te i obyczaje pilnie studiowali chrześcijańscy misjonarze i wyciągali praktyczne wnioski, które okazały się nader przydatne podczas chrystianizacji. Mądrzy ci kuglarze doszli do wniosku, że, potępiając w czambuł wszystkie pogańskie bóstwa i duchy, należałoby jednakże cokolwiek zachować. Chrześcijaństwo miało „jedynie” dokonać wymiany bogów stanowiących obiekt kultu oraz przejąć składane im ofiary. W pogaństwie same bóstwa i duchy miały odbierać cześć, prośby i dary. W chrześcijaństwie doszli
obyczaje związane ze starosłowiańskim świętem Godów zostały zachowane w Bożym Narodzeniu, a zwyczaj składania w ofierze pokarmu podczas święta wiosny został wykorzystany w obrzędach przed Wielkanocą. Dzień Wszystkich Świętych z zapalaniem świec na grobach to echo pogańskiego święta zmarłych,
które jako Dziady zachowało się w niektórych słowiańskich regionach do XIX wieku. Już wczesny kościół chrześcijański w zasadzie zachował dawny rzymski kult Słońca, tylko postarał się, aby skierowano go na Chrystusa. Pierwsi chrześcijanie podczas modlitwy zwracali się na wschód, podobnie jak wyznawcy kultów słonecznych. Stąd wziął się obyczaj kierowania osi kościołów na wschód. Również Słowianie święto boga Słońca obchodzili podczas czerwcowego najdłuższego dnia i najkrótszej nocy w roku. W chwilach przesilenia dnia z nocą zapalano wielkie ogniska. Celem było wsparcie Słońca w jego walce z nocą i oddanie czci najpotężniejszemu bóstwu. Walka kleru z tym świętem, tak bogatym w obrzędy, okazała się najtrudniejsza; było ono szczególnie bliskie Słowianom. Dziewczęta szukały wówczas kandydata na męża. Puszczały wianki na rzekach i jeziorach, a chłopcy te wianki łapali. W lasach szukano bajkowego kwiatu paproci zapewniającego szczęście, zbierano też zioła lecznicze, które zerwane w tę właśnie, najkrótszą noc, miały mieć niezawodną skuteczność. Dochodziło czasem do rytualnych orgii. A więc było wesoło! Kościół nie miał jeszcze dość siły, aby zabronić starych obrzędów, nie narażając się ludowi. Wolał je zawłaszczyć, zmieniając tylko etykietę. Chrześcijaństwo, walcząc z pogaństwem, samo stało się politeistyczne, czyli w znacznej mierze pogańskie. Od wczesnego średniowiecza mnożyli się i mnożą nadal święci, do których wierni modlą się jak do bogów. Każdemu z nich, jak pogańskiemu bóstwu, przypisuje się patronat
nad jakąś dziedziną ludzkiej działalności – dokładnie jak w pogańskiej Helladzie, gdzie Hermes opiekował się kupcami, a Hefajstos kowalami. Z tym wielobóstwem walczył Marcin Luter i inni reformatorzy. W Encyklopedii kościelnej wydanej przez księdza Michała Nowodworskiego (Warszawa, 1892 roku) czytamy: „Nie ma powołania, stanu, rzemiosła lub sztuki, które by nie miały swego patrona i opiekuna w niebie. Więc malarze mają za swego patrona św. Łukasza, śpiewacy św. Grzegorza, akademie i licea św. Tomasza, studenci – św. Alojzego Gonzagę, spowiednicy – św. Jana Nepomucena, chirurgowie – świętych Kosmę i Damiana, rolnicy – św. Izydora, żołnierze – świętych Jerzego i Maurycego, marynarze – św. Mikołaja, służące – święte Martę i Zytę, grzesznicy – świętych Piotra i Andrzeja. (...) I tak, na przykład, św. Floriana wzywamy przy pożarach, św. Sebastiana w chorobach zaraźliwych, św. Zygmunta w febrze, św. Antoniego przy szukaniu rzeczy zgubionych, a fałszywie oskarżeni szukają ratunku u św. Feliksa”. Jakże dziś szkoda starosłowiańskiej sobótki, radosnego święta związanego z letnim przesileniem dnia i nocy. Niektórzy kościelni historycy twierdzili, że było ono poświęcone kultowi pogańskiego bóstwa Kupały, ale okazało się, że chodzi po prostu o pierwsze w roku kąpanie się w rzekach i jeziorach. Wówczas zaczęto szerzyć wymyśloną w kruchtach zasadę, że na świeżym powietrzu wolno się kąpać dopiero po dniu św. Jana Chrzciciela (24 czerwca), czyli po ochrzczeniu przez niego wody. To, co w ludowej tradycji zostało z dawnych wierzeń i zwyczajów, było przez Krk brutalnie ocenzurowane i przykrojone do kościelnych potrzeb. Zubożono też bezpowrotnie kulturę i narodową tożsamość Polaków. Cóż z tego, że kwiatu paproci nikt nigdy nie znalazł? JANUSZ CHRZANOWSKI
Anoreksja przepustką na ołtarze Liczne autorytety naukowe i medyczne dopatrują się ścisłej korelacji pomiędzy masowymi zachoro waniami na a n o r e x i a n e r v o s a ( j a d ł o w s t r ę t p s y c h i c z ny) a wzorcem przesadnie szczupłej sylwetki lan sowanym przez topmodelki. Niewątpliwie coś w tym jest, ale zwróćmy uwagę, że anoreksja była szcze gólnie „modna” wśród katolickich mistyczek i mi styków u schyłku średniowiecza. Do dziś na gruncie katolicyzmu czczona jest znaczna liczba anorektyków. Pod tym kątem właśnie Rudolph Bell w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku zadał sobie trud przestudiowania życiorysów włoskich świętych. W efekcie tej benedyktyńskiej pracy ewidentne symptomy jadłowstrętu psychicznego udało mu się znaleźć aż u ponad połowy ze 170 kobiet wyniesionych na ołtarze. Naszemu rodakowi, Karolowi Wojtyle, w związku z tym podpowiadamy, że jedną z nich – św. Katarzynę z Sieny (1347–1380) powinien ustanowić patronką anorektyków. Katarzyna, dwudzieste trzecie dziecko (z dwudziestu pięciu!) włoskiego farbiarza wełny, na anoreksję cierpiała od wczesnego dzieciństwa. Do piętnastego roku życia
jadała bardzo mało – kawałek chleba, trochę owoców – oraz piła odrobinę czerwonego wina rozcieńczonego wodą. Kiedy już wyrosła (na czym?) swój jadłospis ograniczyła do wody, chleba i ziół. A w wieku dwudziestu lat zrezygnowała nawet z chleba. Z zachowanych przekazów wiadomo, że nawet wtedy nie uważano tego za normalne. Kiedy jednak spowiednicy usiłowali różnymi sposobami nakłaniać Katarzynę do jedzenia, natychmiast dostawała bólów i wymiotów. Wedle obecnego stanu wiedzy u źródeł anoreksji leżą przyczyny psychogenne. Jadłowstręt występuje u osób o nieprawidłowo ukształtowanej osobowości (np. z tendencją do nadmiernego perfekcjonizmu), niedojrzałych psychicznie, posiadających nieadekwatną samoocenę; zwykle współwystępuje z innymi rodzajami zaburzeń psychicznych (m.in. z depresjami). Zanik łaknienia powstaje najczęściej na skutek emocjonalnych konfliktów z członkami najbliższej rodziny i negatywnego do nich stosunku (Lady Diana?). Powodem bywa też zaniżone poczucie własnej wartości. W przypadku niektórych dziewcząt jest to także problem z akceptacją
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
MITY KOŚCIOŁA
Kościół konsekwentnie odmawiał i odmawia prawa do szczęścia „w tym życiu”. Zachęca do wyrzeczeń i postów, a poprzez swoich świętych propaguje postawy ascetyczne, życie w ubóstwie i wyzbywanie się dóbr.
hasło bogacenia się, gdyż bogacenie się jednostki prowadzi do szczęścia powszechnego (Diderot). Nie bez powodów prawo jednostek do szczęścia opiera się na rękojmi rozumu, a nie żadnego bóstwa. Ale i w porównaniu z innymi religiami judeochrześcijańskimi katolicyzm wypada w tej kwestii niekorzyst-
Kościół odwołuje się do Biblii: „Błogosławieni ubodzy, albowiem wasze jest Królestwo Boże. Błogosławieni, którzy teraz łakniecie, albowiem będziecie nasyceni. Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie” (Łk 6. 20n) – te wszystkie obietnice dotyczą, wedle pasterzy, oczywiście potencjalnych nagród duchowych w „innym” świecie. Ewangelia wszak potępia prawo do szczęścia na „tym” świecie: „...biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą. Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą”. (Łk 6. 24n). Jakkolwiek by patrzeć, jest to wielki gwałt na prawach natury. Również na podstawie ewangelii Kościół przez wiele wieków pochwalał niewolnictwo, utrzymując, że jest to miłe Bogu, jeśli niewolnik cierpliwie znosi swój stan, w którym Bóg zażyczył sobie go umieścić (Biblia jest tutaj jednoznaczna, zob.: Ef 6. 5–7; Kol 3. 22–24; 1 Kor 7. 20–22; Tyt 2. 9–10; 1 Tm 6. 1–2; 1 P 2. 18–21 i in.). Utrzymywano, iż jest to również wynik grzechu pierworodnego. Dopiero znacznie później, na fali krytycznych głosów rozwiniętej cywilizacji nowożytnej, Kościół zmienił swoje stanowisko w odniesieniu do niewolnictwa, które nagle przestało być miłe Bogu. Właściwie rozumiane prawo natury nakazało Wolterowi rzucić
nie. Judaizm, będący korzeniem religii chrześcijańskiej, jest religią skierowaną głównie na doczesność i nie zna gloryfikacji ubóstwa – zamożność jest oznaką łaski Bożej. Podobnie jest w protestantyzmie. Kalwinizm głosi, że powodzenie materialne jest dowodem na przyszłe zbawienie, ubóstwo z kolei daje widoki na potępienie. To oczywiście dawało wymierne skutki gospodarcze. Duch kapitalizmu wytworzył się w głównej mierze właśnie dzięki protestanckiej etyce pracy i przedsiębiorczości. Kraje katolickie cechował i cechuje na ogół niższy stopień zamożności. Oto Leon XIII (1878–1903) przekonuje swe owce w encyklice „Rerum novarum” (1891), że „Bóg nie stworzył nas dla szczęścia błahego i znikomego. Czy posiadasz lub nie posiadasz bogactwa i to, co na ziemi uchodzi za dobro, to rzecz dla szczęśliwości wiecznej obojętna. Szczęścia doskonałego niepodobna w tym życiu osiągnąć, dlatego obecny cel życia polega na tym, aby człowiek, podporządkowując należycie swoje czynności celowi ostatecznemu, przygotował się do życia przyszłego”. Biorąc pod uwagę list pasterski biskupów austriackich „Katolicyzm, kapitalizm, socjalizm” z roku 1925, Leszek Kołakowski dodaje: „Kościelni pisarze dopisują przy tej sposobności nowe rozdziały do ewangelii, specjalnie przystosowane do potrzeb fabrykantów: »Zbawiciel – zapewniają biskupi austriaccy... – zwraca się do
robotników ze słowami niezwykłej powagi: co pomoże wam, gdy otrzymacie lepsze warunki pracy, gdy zdobędziecie władzę w państwie, rozciągniecie dyktaturę nad innymi sferami ludności i będziecie mogli zaspokoić wszelkie pragnienia wasze, jeśli w zamian za to poniesiecie stratę w waszym szczęściu wiecznym?«”.
doczesnych, a skierować ku dobrom wiekuistym”. Jakże znamienite są słowa Jana Mesliera, szczerego księdza, który odwrócił się od Kościoła: „Gdyby ci, których obowiązkiem jest wychowywać ludzi i rządzić nimi, sami byli oświeceni i cnotliwi, to o wiele lepiej rządziliby, kierując się rzeczy-
Kościół i szczęście
własnej kobiecości (lęku przed wejściem w rolę dojrzałej kobiety). Ale ostatecznie istotą anoreksji jest zawsze brak akceptacji ciała. Przypadek zmarłej w wieku 33 lat Katarzyny z Sieny jest wprost podręcznikowym opisem anoreksji. Mamy tu i konflikt z rodzicami, którzy usiłowali wydać ją za mąż wbrew jej woli, i obawę przed dojrzałością, co przejawiało się w kultywowaniu dziewictwa, i odrazę do własnego (grzesznego) ciała, które oszpeciła wrzącą solanką (sic!). Św. Katarzyna z Sieny nie była wyjątkiem. Na jadłowstręt psychiczny cierpiało wielu innych wyniesionych na ołtarze oraz liczna rzesza anonimowych ascetów, którym nie było dane dostąpić tego kościelnego zaszczytu. Do najbardziej znanych
Pierwszoplanowość starań niebiańskich jest oczywista, w szczególności zaś dla upośledzonych materialnie, bo kiedy zaprzestaną walk o lepszy byt, zajmując się modlitwą,
wistością aniżeli czczymi urojeniami. (...) Potrzebowali dusz i majaków, ażeby zaludniać fantastyczne krainy, które odkryli na tamtym świecie (...) gdyby ludzie sądzili, że wszyst-
porządek społeczny może być zapewniony z ustaleniem dotychczasowego status quo. Pius XI poucza wiernych w encyklice „Quadragesimo anno” (1931) w podobnym duchu: „...prawo chrześcijańskiego umiarkowania, które człowiekowi nakazuje szukać naprzód Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości i uczy go, że szczodrobliwości Boga i stosownie do Jego obietnicy dobra doczesne będą mu w ilości wystarczającej przydane (Mt 6. 33)”. Dalej apeluje: „...starajmy się wszelkimi siłami wesprzeć te biedne dusze, które się od Boga odwróciły, by je wyzwolić od pochłaniających je trosk
ko musi zginąć wraz z nimi, geografowie tamtego świata straciliby oczywiście wszelkie prawo do prowadzenia ludzkich dusz do tego nieznanego miejsca pobytu. Nie czerpaliby żadnych zysków ani z nadziei, którą ich sycą, ani z bojaźni, którą ich starannie gnębią. Chociaż przyszłe życie nie ma żadnego realnego znaczenia dla ludzkiego rodzaju, to jest ono przynajmniej niezmiernie użyteczne dla tych, którzy postanowili rodzaj ludzki doń prowadzić”. Jeśli wszędzie byłoby materialnie tak dobrze jak w Europie Zachodniej, Kościół musiałby już zacząć opracowywać swój testament, i to nie Nowy, lecz przedśmiertny. Zachowywanie ubóstwa i niesprawiedliwości na świecie to dla Kościoła elementarne działanie samozachowawcze, podświadome lub świadome. Nawet jeśli przyjmiemy, że wszystko jest czynione w dobrej wierze, musimy pozostać ślepcami, aby nie zauważyć, że nieszczęścia i smutki na świecie są jedynym paliwem, dzięki któremu Kościół kontynuuje swoją misję. Jeśli w Krajach Trzeciego Świata mnisi nie propagują prezerwatyw, to nawet jeśli uznamy, że zakonnicy ci są poczciwcami, musimy zdać sobie sprawę, że kler wie podświadomie, że tam, gdzie będzie ludziom źle, tam zawsze będzie miejsce dla Kościoła. W listopadzie ubiegłego roku serwis PAP donosił alarmująco: „Szybki wzrost zaludnienia grozi światu katastrofą”! To się dla Kościoła nie liczy, przeciwnie – tym głośniej grzmią duchowni przeciwko prezerwatywom i regulacji urodzin, jako masońskim, liberalnym i szatańskim wytworom kultury hedonistycznej. Środowiska laickie oburzają się, że Kościół ze swym potępieniem oświaty seksualnej jest siłą nieodpowiedzialną
świętych anorektyków wypada także zaliczyć św. Teresę i św. Franciszka. Wycieńczenie organizmu i ogólna awitaminoza, będące następstwem długotrwałej
głodówki, prowadziły u nich do częstego występowania objawów samozatrucia oraz licznych krwotoków. Stany te Kościół reklamował jako „mistyczne wizje” oraz „doznawanie stygmatów” i traktował jako dowód świętości. I chociaż współczesna nauka wiele wyjaśniła, Kościół wcale nie zamierza niczego weryfikować. Wypowiadając się na temat anoreksji, koniecznie też trzeba uwzględnić teorie, wedle których anoreksja jest formą niemego protestu przeciw roli i ograniczeniom w samorealizacji narzuconym kobiecie przez patriarchalny model rodziny i stosunków społecznych. Między innymi ten szeroko propagowany przez Watykan. Ale Kościół, jak zwykle, nie ma sobie nic do zarzucenia. A.K.
15
i obstrukcyjną, a ponadto, że wszystko to wynika ze średniowiecznych przesądów i ciemniactwa kleru etc., etc. Ale gdzież tam! W tym jest ukryty geniusz i wielki racjonalizm postępowania (oczywiście racjonalizm in favorem ecclesiam). Grzmi tedy jeden z pasterzy w kościelnej „Opoce”: „Od dziesięcioleci bowiem lewica polska próbuje w miejsce wychowania narzucać szkołom publicznym tak zwaną edukację seksualną, opartą na równie starej, co szkodliwej wychowawczo ideologii egoizmu, hedonizmu i subiektywizmu”. Ja wprawdzie przez lata swojej edukacji nie zasłyszałem o jakiejkolwiek oświacie seksualnej, którą lewica miała nas jakoby prześladować „od dziesięcioleci”, ale to nieważne. Istotne są epitety. Uniknąć niechcianej ciąży – to dla klerykałów egoizm. Czyż nie zyskuje na tym naród, kiedy pojawia się nowy obywatel? A jeszcze niech będzie poszkodowany przez życie i niekochany przez nikogo – zysk jest podwójny, bo to jest potencjalny wierny Kościoła („nie martw się, Bóg cię kocha, tak jak i my, tylko pójdź do nas...”). Chcieć aborcji – to subiektywizm. Obiektywną wartością, bo „absolutną”, jest konieczność urodzenia, „gdyż zarodek to już człowiek”. Możesz sobie na to wprawdzie pozwolić ze względów leczniczych, ale Kościół i tutaj mówi: veto! Jan Paweł II, kierując się logiką dobra wiary, grzmi przeciwko obu rodzajom aborcji (tj. ze względów na sytuację kobiety, a także uszkodzenia płodu), tę drugą nazywając eugeniczną. „Jest to wówczas aborcja eugeniczna, akceptowana przez opinię publiczną o specyficznej mentalności, co do której ustala się błędny pogląd, że jest ona wyrazem wymogów „terapeutycznych”: mentalność ta przyjmuje życie tylko pod pewnymi warunkami, odrzucając ułomność, kalectwo i chorobę”. Oczywiście, nie sposób odmówić papieżowi, iż jest tutaj racjonalny na swój sposób – jest to racjonalizm z punktu widzenia ideologii religijnej, której przewodniczy. Nie potrzeba oczywiście dowodzić, iż żadne społeczeństwo – z tych, które kierują się racjonalizmem – nie będzie sobie życzyło zbyt wielu takich członków, jednakże kaleka (albo człowiek dotknięty nieuleczalną chorobą genetyczną) jest niewątpliwym dobrem dla Kościoła, gdyż stanowi w sposób naturalny potencjalnego wyznawcę. Co kilka miesięcy skazuje się jakiegoś „sługę bożego” za molestowanie nastoletnich chłopców. To często tacy właśnie ludzie grzmią publicznie z ambon przeciwko seksualnemu uświadamianiu. No cóż, czasami pożytecznie jest, kiedy młody i nieświadomy nie ma rozeznania, gdzie kończy się zabawa, a zaczyna obcowanie. I to bynajmniej nie świętych obcowanie... Dlatego istnieje pilna konieczność, abyście dla Waszego dobra, złożyli indywidualne szczęście w ofierze całopalnej na ołtarzu kościelnego bożka, który pragnie Was doświadczać jedynie udrękami i cierpieniami. Dlaczego? Bo Was kocha – wszystko jest jasne i nad wyraz logiczne... MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
16
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
WIARA I NAUKA
W zapisach wielu cywilizacji – oddalonych od siebie kulturowo i geograficznie – przetrwała nie tylko pamięć o człowieku, który przeżył potop, ale również jego imię. W archiwum hetyckim w Hatussa znaleziono fragment tabliczki z hurycką wersją potopu, którego bohaterem był Naah-masuleel. W słowie tym odnajdziemy imię Noego (Naah od hebr. Noah) i jego dziadka, ostatniego przedpotopowego patriarchy, Metuszelacha (Masuleel), który zmarł w roku potopu. Podobnie brzmi imię Noego w legendach hawajskich (Nu-u) czy chińskich (Nu-wah). Hotentoci z Afryki Południowej uważają się za potomków człowieka imieniem Noh. Imię Noego w wielu językach powiązane jest z morzem, choć samo w sobie mogło znaczyć „przynieść wytchnienie”. Potop pozwala
Zdaniem egiptologa Wallisa Budge’a z Muzeum Brytyjskiego, hieroglif ten jest odpowiednikiem wód, z których powstała ludzka cywilizacja. Od hieroglifu oznaczającego wodę pochodzi litera „m” w piśmie alfabetycznym, protosemickim. Do dziś litera „m” zachowała kształt fali. Według Biblii wszyscy ludzie pochodzą od Noego. Pozwala to zrozumieć, dlaczego jego hinduskie imię Manu znaczy w sanskrycie to samo co „człowiek” i „ludzkość”. Podobnie jest w angielskim czy niemieckim, gdzie „man” znaczy „człowiek”. Taki sens mają również polskie „mąż” i „mężczyzna”, które pochodzą od niemieckiego „Mensch”. Ludy germańskie nazywają swego protoplastę imieniem Mannus. Pod takim samym imieniem Litwini znają Noego. Przypadek? Pochodzenie podobne do staroindyjskiego Manu może mieć sumeryjskie imię bożka Anu, zwłaszcza że tęcza – kojarzona w wielu podaniach o potopie z człowiekiem, który go przetrwał – w Mezopotamii zwana była wielkim łukiem Anu. Bóg powiedział do Noego po potopie: „Łuk mój kładę na obłoku,
Z KSIĘGI POCZĄTKÓW (16)
Noe a języki wyjaśnić związek między tym imieniem a żeglugą morską. W staroindyjskim sanskrycie słowo nau, które brzmi identycznie jak hebrajskie Noah, znaczy „statek”. Terminy powiązane z żeglugą morską, takie jak „nautyka”, w wielu językach pochodzą od imienia Noego, który był praojcem żeglarzy i budowniczych statków. Hinduska Rygweda podaje, że arkę, w której przeżyło osiem osób, zbudował Manu. „Ma” w wielu językach oznacza wodę. Np. w jęz. hebrajskim „wody” to mayim, gdzie yim jest przyrostkiem oznaczającym liczbę mnogą (łac. mare, hiszp. mar, fr. mer, pol. morze). Pierwsza część hinduskiego imienia Manu oznacza wodę (Ma), zaś druga pochodzi od imienia Noe (Nu). W Egipcie Noego zwano Nu (Nun). Egipcjanie mieli tendencję do deifikowania ludzi, dlatego z czasem uznali go za boga i patrona morza. Według ich mitów, Nu przestrzegał ludzi przed nadejściem potopu i zniszczeniem świata. Nu miał w swej gestii wody morza, a Nut sklepienie niebieskie i deszcz, co kojarzy się z płaszczem wód pod sklepieniem niebios, które wespół z wodami z wnętrza ziemi zakryły jej powierzchnię (Rdz 1. 6–7). W egipskich mitach Nu należał do 10 pierwotnych długowiecznych bogów, co przywodzi na myśl 10 przedpotopowych patriarchów. Egipcjanie uważali Nu za ojca, który dał życie cywilizacji ludzkiej. Na jednym z wyobrażeń Nu trzyma nad głową statek Re, który był arką. Hieroglif z imieniem Nu ukazuje fale morskie.
aby był znakiem przymierza między mną a ziemią” (Rdz 9. 13). Słowo manu, które składa się z ma (woda) i nu (Noe) w wielu językach skojarzone jest z człowiekiem, który przetrwał potop w statku. W takim kontekście występuje nawet w słownictwie Dalekiego Wschodu. W formie maru pojawia się w nazwach statków japońskich i oznacza bezpieczne miejsce schronienia, a więc takie, jakim w czasie potopu była arka. Z kolei według chińskiej mitologii, bożek Maru nauczył ludzi budować statki morskie. Manu występuje w znaczeniu wody także na kontynencie amerykańskim, na przykład w formie minne w języku Siuksów. Od niego bierze nazwę miasto Minneapolis oraz stan Minnesota (znany z licznych jezior). Podobnie Managua, stolica Nikaragui, pochodzi od managuac, co znaczy „otoczona wodą stawów”. Według relacji Francisco Lopeza de Gomara, sekretarza Corteza, stolicą legendarnej krainy Eldorado było złote miasto Manoa, co znaczy „Woda Noego”. Znamienne jest, że wiele rzek w Ameryce Południowej do dziś zawiera w nazwie rdzeń manu, na przykład: Muymanu, Tahuamanu, Pariamanu, Tacuatimanu. Związek między imieniem Noe, a słowami „morze”, „woda” i terminami żeglarskimi w różnych językach świata sięga więc korzeniami człowieka, który zbudował arkę i przeżył w niej potop. Według Biblii oraz wielu pozabiblijnych tradycji, człowiekiem tym był Noe. A.J. PALLA
Grzechy apostołów Apostołowie. Strażnicy wiary. Święci z ołtarzy kościelnych. Gloryfikowani, o życiorysach obrosłych w cudowność i wielkość. Mówi się o nich tylko dobrze. Nigdy źle. Jacy naprawdę byli? Czy ich życie to pasmo cierpień dla wiary, czy też mieli coś ze zwykłego grzesznego człowieka? W kościele powszechnym uważany jest za pierwszego papieża. Początkowo zwano go Szymonem. Pochodził z galilejskiego miasteczka Betsaida, a mieszkał w Kafarnaum, wiosce położonej nad jeziorem Genezaret. To tu Szymon poznaje Jezusa, kiedy zrezygnowany i zły wraca z nieudanego połowu. Jezus każe mu zarzucić sieci. Piotr opiera się, ale w końcu to czyni. Nie wierzy w cud. Gdy widzi, że sieci uginają się od ryb, postanawia kroczyć za mistrzem. Ale nadal brakuje mu wiary i pewności, że jego pan to ten, który przyszedł z nieba, żydowski mesjasz. Potem Piotr – oczarowany chodzącym po wodzie Jezusem – próbuje własnych sił. Początkowo idzie po wodzie, jednak nagle „na widok silnego wiatru uląkł się i zaczął tonąć...” (Mt 14. 30). Chrystus zarzuca mu brak wiary. Najgorsze ma jednak dopiero nastąpić. Po trzyletnim nauczaniu misja Jezusa dobiega końca. Wielokrotnie i wyraźnie mówi on o swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Następuje moment ważny dla Piotra. Gdy jego mistrz pyta: „Za kogo ludzie mnie uważają?”, padają różne
odpowiedzi ze strony apostołów: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni zaś za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza czy innych proroków”. Wtedy następuje słynne wyznanie Piotra: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Piotr wydaje się być pewny Jezusa. Upatruje w Nim nie tylko Mesjasza, ale samego Boga. Wtedy to Chrystus daje mu „klucze królestwa niebios”, które wcale nie oznaczają nieograniczonej władzy nad duszami ludzkimi. Gdy Jezus ponownie nawiązuje do swojej śmierci i cierpienia, Piotr przeciwstawia się Mistrzowi: „...wziął go [Jezusa] na bok i zaczął go napominać...” (Mk 8. 32). Piotr wręcz karci Jezusa. Ten, który przed chwilą otrzymał „klucze królestwa”, zupełnie nie rozumie, po co Chrystus miałby umierać. Próbuje za wszelką cenę go powstrzymać, a nawet zabrania mu wypełnienia misji, mówiąc: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!” (Mt 16. 21). Wtedy ten sam Piotr – który ponoć miał być fundamentem przyszłego kościoła – zostaje publicznie zbesztany i nazwany szatanem. To właśnie św. Piotra, a nie żadnego innego apostoła, nazywa Jezus szatanem. Żąda również: „Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi
zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz ludzki” (Mt 16. 23). Dzień przed śmiercią Jezus zabiera kilku apostołów na Górę Oliwną do ogrodu zwanego Getsemane. W drodze mówi im, że zbliża się godzina Jego śmierci. Gdy docierają na miejsce, prosi ich o to, by czuwali i trwali w modlitwie. Wśród uczniów jest także Piotr. Chrystus wyraźnie czuje się samotny, dlatego szczególnie zależy mu na obecności uczniów. Za chwilę ma być zdradzony przez Judasza, potem sądzony, sponiewierany i w końcu przybity do krzyża. Kilkakrotnie prosi apostołów, aby czuwali. I... kilkakrotnie ich budzi. Za trzecim razem, gdy zastaje ich śpiących, zwraca się z wyrzutem do Piotra: „Tak jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną” (Mt 26. 40). Gdy Jezus odchodzi, Piotr znów zasypia. Budzą go dopiero żołnierze z Judaszem na czele. Kiedy Jezus zostaje pojmany i zaprowadzony przed sanhedryn, „pierwszy papież” ucieka, gdzie pieprz rośnie. Ludzie rozpoznają go jednak. Piotr wyraźnie traci grunt pod nogami. Ten, który jeszcze przed paroma dniami mówił Jezusowi, że go miłuje, teraz nie chce go znać. Twierdzi: „Nie znam tego człowieka...”, zaklina się i przysięga, że nigdy Go nie widział. Dopiero pianie koguta przypomina Piotrowi „wielkość” jego wiary. Wszystkie ewangelie odnotowały, że gdy Jezusa ukrzyżowano, nigdzie nie było widać jego apostołów. Pod krzyżem oprócz gromady gapiów stały niewiasty – Maria Magdalena
Jezus i Budda Dalajlama ma własną wizję tego, w jaki sposób uczynić z chrześcijaństwa religię przydatną dla ludzi. Tenzin Gyatso, XIV tybetański dalajlama, proponuje wierzącym w Chrystusa, by odkryli bogactwo i skuteczność duchowych praktyk ich własnej religii. Według zapewnień Jego Świątobliwości, efektem będzie przywrócenie ludziom dostępu do źródeł wewnętrznego spełnienia i umysłowego rozwoju. Jaka przyszłość będzie czekała w takim razie totalitarną instytucję rzymskiego katolicyzmu? Chyba przestanie się wydawać społecznie użyteczna. Nie należy jednak sądzić, że ma to być zachęta, by chrześcijaństwo podporządkowało się buddyjskim pryncypiom. W Londynie – proszony przez World Community for Christian Meditation o komentowanie fragmentów Ewangelii – Dalajlama mówił, że przeciwnie – trzeba dobrze uwidocznić różnice obu religii i przy nich pozostać. Nie dlatego, że te różnice są nie do pokonania. Raczej dlatego, że każdy ma prawo pozostać przy własnej kulturze i własnej wierze. Podobne stanowisko zachował podczas konferencji 26 września 2000 roku na stadionie Charléty we Francji. Jedna religia, mówił, z pewnością nie mogłaby zaspokoić potrzeb wszystkich. Dlatego też należy podtrzymywać pluralizm. Jeśli pomiędzy chrześcijaństwem i buddyzmem istnieje możliwość wzajemnego wzbogacenia przez dialog, to jednak w dziedzinie filozofii i metafizyki stanowiska obu religii są całkowicie odmienne. W buddyjskim świecie interakcji i zależności między przyczyną i skutkiem
nie ma miejsca na prawdę wieczną i absolutną ani na pojęcie stworzenia. Trzeba jednak uważać, zdaniem Dalajlamy, by zanadto nie redukować tradycji. Nie służy to bowiem oryginalności tych wyznań i ich praktycznej skuteczności. Na przykład niezmiernie łatwo jest porównywać doktrynę Trójcy Świętej z buddyjską doktryną trzech ciał Buddy (3 kayas). Dlatego nie należy posuwać się nazbyt daleko w szukaniu podobieństw. Dla buddystów zbieżności są jednak niesłychane, zwłaszcza gdy przypomnimy, że Syn Boży bywa utożsamiany ze Słowem. W książce, która zawiera sprawozdania z międzyreligijnego spotkania w Londynie („Le Dalai Lama parle de Jésus”), opisano, jak wielkie zdumienie chrześcijańskiego audytorium wywołał ten skromny człowiek, który bez żadnych trudności radził sobie z logiką Ewangelii, tak jakby słowa Jezusa były dlań znajome, a ewangeliczne przenośnie nie posiadały żadnych sekretów. Mówił o tym, że religia powinna posiadać dobre techniki pozwalające uzyskać stan jak największej wewnętrznej harmonii. W buddyzmie jedną z takich technik jest na przykład teoria reinkarnacji. Dzięki niej praktykujący mogą rozwijać współczucie i jednakowe podejście do wszystkich czujących istot. W kontekście chrześcijańskim do tego samego celu można zastosować ideę stworzyciela. Według tej doktryny wszystkie istoty są równe, ponieważ zostały stworzone przez tego samego Boga. Dalajlama mówił, że jeśli doktryna karmy nie
ziemi
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r. i Maria, matka Jezusa, a z apostołów tylko Jan. Gdzie zatem byli pozostali? Gdzie był Piotr i Tomasz? Ci święci ukryli się w domach. Nie tylko ukryli, ale zaryglowali drzwi wejściowe. Dopiero Maria Magdalena w niedzielny poranek zdołała dotrzeć do nich, oznajmiając cudowną wieść o zmartwychwstaniu. I jeszcze tego samego dnia pokazał im się Jezus. Tak więc to nie uczniowie zdejmowali ciało Jezusa z krzyża, nie oni go opłakiwali, niosąc do grobu, nie oni też przyszli w niedzielę na miejsce, gdzie był złożony. Uczyniły to kobiety, niedawne poganki, i Józef z Arymatei. Gdy św. Tomasz przemyka do domu, gdzie zaryglowani czekają apostołowie, nie zastaje Jezusa. O jego zmartwychwstaniu dowiaduje się na miejscu. Nie wierzy jednak cudownej wieści. Wypowiada wtedy słynne słowa: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladów gwoździ i nie włożę ręki mojej do jego boku, nie uwierzę” (J 20. 26). Jezus dopiero po o ś m i u dniach ukazuje się Tomaszowi i jego uczniom. I znów zastaje „zaryglowane drzwi” i drżących apostołów. Strach przed utratą doczesnego życia większy od wiary? Zadziwiające jest, że Tomasz, widząc zmartwychwstałego Mistrza, nie wzbrania się wcale przed włożeniem palców w Jego rany. Czyżby nadal nie dowierzał? Dziwni to apostołowie – zdezorientowani, drżący i nie bardzo jakoś przekonani, że sam Bóg zstąpił
z nieba. Jakże im daleko do monumentalnych posągów z Placu Świętego Piotra w Watykanie. A jednak swoistym cudem jest, że właśnie oni tworzyli największą religię świata. To właśnie ten niesforny Piotr założył misje w Samarii, Jafie i Cezarei. To on pisał płomienne listy do pierwszych chrześcijan o wierze, nawróceniu i zaufaniu do Boga. To on w końcu został zakatowany i ukrzyżowany przez Rzymian za sprawę Tego, którego trzykroć się zaparł. Podobnie było z niewiernym Tomaszem – misjonarzem Partów przemierzającym Indie. Został przebity lancami za
może się pojawić w kontekście biblijnym, to jednak prawo przyczyny i skutku, które jest jej bazą, daje się z łatwością odnaleźć w tekstach kanonicznych. Jest o nim wyraźnie mowa choćby w błogosławieństwach „Kazania na Górze” (Mt 5. 38–48). Wersety te mówią, że jeśli będziemy reagować w określony sposób, doświadczymy pewnych skutków naszego postępowania. Jeśli będziemy czynić dobrze, otrzymamy rezultaty, których sobie życzymy. Jeśli natomiast będziemy czynić źle, zło powróci do nas. Wiara w boskiego stworzyciela daje też cel ludzkiej egzystencji i jest bardzo pomocna do rozwinięcia zasad moralnych. Jeśli zaakceptujemy teorię, że nasza indywidualna egzystencja została stworzona bezpośrednio przez Boga, że jest jego darem, to natychmiast utworzy się więź między nami i Bogiem. Dla ludzi religijnych jest to doświadczenie przekonujące i pomocne. W odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób absolut, jakim jest Bóg, może się manifestować w osobie historycznej Chrystusa, Dalajlama wskazał na nowo analogię w buddyjskiej doktrynie trzech kayas, to znaczy trzech sposobów manifestacji osoby oświeconej. Bowiem Budda, według niektórych szkół, także jest traktowany nie tylko jako figura historyczna, lecz jako ktoś posiadający wymiar ponadczasowy i nieskończony. W refleksjach dotyczących przemienienia na górze, Dalajlama zaprezentował buddyjski sposób rozumienia cudów i nadnaturalnych zjawisk. Według przekonania buddystów, jest rzeczą naturalną, że kiedy praktykujący osiągnie wysoki stopień ewolucji duchowej, to ta przemiana staje się widoczna także na płaszczyźnie fizycznej. Sutry przytaczają przykłady takich zdarzeń z życia Buddy Śiakjamuniego. Przemienienie Jezusa byłoby więc w tym kontekście jak najbardziej rzeczywiste.
17
NAUKA I WIARA sprawę Jezusa. Ten sam los podzielili wszyscy apostołowie. Więzieni, katowani, zsyłani – umierali z wiarą i Chrystusem na ustach. Tych właśnie „świętych nieświętych” wybrał Jezus, by nawracali ludzi. Byli słabi jak wszyscy. Mieli wzloty i upadki, przez co stali się bliżsi ludziom. I być może to zadecydowało o wyższości chrześcijaństwa nad innymi religiami. Nie byli na pewno posągami z kościelnych ołtarzy. I nie trzeba ich tam na siłę wciągać. Oni naprawdę chcą być ludźmi wśród ludzi. JANUSZ GAJOWICZ
Rozmowa z prof. Marią Szyszkowską, filozofem, senatorem RP – Czym podróże mogą być dla humanisty? Czy poza walorami turystycznymi i krajoznawczymi mogą mieć jeszcze inny wymiar? – Myślę, że przede wszystkim pozwalają zetknąć się z innym sposobem życia niż ten, w którym tkwimy na co dzień. Także z innym sposobem myślenia. To jest ogromnie ważne, bo im więcej będziemy chłonąć różnorodnych poglądów i obyczajów, tym bardziej w rezultacie staniemy się tolerancyjni. Zrozumiemy, że nie ma jakiegoś jednego systemu wartości, czy systemu obyczajów, który miałby być zalecany dla wszystkich. Poza tym jesteśmy wyposażeni nie tylko w rozum, więc powinniśmy przeżywać świat i poznawać go również poprzez zmysły. Właśnie podróże wzbogacają
Fot. Krzysztof Krakowiak
zaściankowość i izolacjonizm kulturowy. Mamy skłonność do uważania, że to, co wokół nas, jest jedynie prawdziwe i jedynie dobre. – Na dodatek uważamy, że to jest miernikiem wszelkich innych sposobów życia i zachowań. Podróże uczą tego, że nie wolno niczego odrzucać jako jednoznacznie złe i że nie należy odrzucać tego wszystkiego, co inne jest od naszego sposobu widzenia świata. Rezultatem podróży, jeśli ktoś jest wrażliwy i otwarty, bywa wzbogacenie o ko-
OKIEM HUMANISTY (30)
Wakacje i podróże
Tajemnica zmartchwychwstania okazała się, co przyznał Dalajlama, nieco bardziej skomplikowana. Mimo że w terminologii buddyjskiej Jezus nazywany jest wielkim bodisatwą, jego postać nie daje się łatwo sklasyfikować. Tym, co buddystom sprawia trudność, jest pogodzenie się z faktem, że mistrz z Nazaretu nie przechodził stadiów rozwoju duchowego. Jest to dowód jego niespotykanej wielkości, którą trudno jednoznacznie ocenić. Natomiast sprawa jego pojawienia się w gronie uczniów po własnej śmierci jest, zdaniem buddystów, jak najbardziej normalna. Buddyzm tybetański uważa, że należy tu zastosować analogię do sytuacji Buddy, który wprawdzie w formie ludzkiej, jako Siddhartha Gautama, przestał istnieć, lecz jego strumień świadomości jest ciągle obecny i manifestuje się dalej, aby czujące istoty mogły czerpać z tego korzyści. Następna sprawa, to znaczy sprawa wniebowstąpienia, jest znowu rzeczą wyjątkową. Dalajlama wyjaśnia, że w tekstach buddyjskich istnieją wzmianki o tym, iż istoty o wysokiej ewolucji duchowej są zdolne przejść do innych światów bez pozbywania się ciała fizycznego i to właśnie, najprawdopodobniej, miało miejsce w przypadku Jezusa. Ten zdumiewający dialog Dalajlamy z chrześcijaństwem wzbudza niespodziewaną nadzieję. Nadzieję co do sensowności wiary w Jezusa Chrystusa. Czyżby, mimo wszystko, było możliwe przywrócenie tej religii dawnej wielkości? Czyżby mogło się zdarzyć, by pojawili się znowu prawdziwi chrześcijańscy mistrzowe? Religijni przewodnicy w pełni zasługujący na to miano? Wtedy – zamiast hipokryzji maskującej horror – można by realnie dotknąć czegoś wzniosłego. ALICJA DOAN
wielość rozmaitych doznań. Uważam, że nawet wrażenia smakowe odgrywają ogromną rolę w naszych podróżach, i z przykrością stwierdzam, że tylko niewielka grupa smakoszy jest świadoma wagi tych doznań. Dla mnie – gdy jestem w innym kraju – ogromnie istotne jest poznanie charakterystycznych potraw przyrządzanych właśnie tam. Podróże to wielorakość doznań i przeżyć. Spotykamy nieznanych nam ludzi, mamy okazję ich podpatrywać. Wyciągamy często wnioski istotne dla naszego życia. Jest coś szczególnego w ludziach, którzy spędzili wiele lat w podróżach, na przykład w marynarzach. Osad tych podróży to mądrość, często nie mniejsza niż ta, która wynika z przeczytania wielu książek. – Podróże godne polecenia to niekoniecznie wędrówki w ścisłym gronie znajomych, od plaży do plaży, od hotelu do hotelu? – Tak, to przede wszystkim odwaga zatopienia się w nieznanym sobie świecie. Próba życia na sposób, w jaki żyją mieszkańcy odległych od nas stron. Ci, którzy zatrzymują się w luksusowych hotelach i wynajmują samochody, nic z tych wyjazdów nie wyniosą poza odpoczynkiem. Taki system podróżowania nie wzbogaci ich wewnętrznie. Nie mówię tego tylko na pociechę wszystkim nam, których nie stać na luksusy... Dobrze jest zagłębiać się w dzielnice obcych miast i chłonąć ich atmosferę. Czymś cudownym było dla mnie na przykład wędrowanie wąskimi uliczkami Neapolu i obserwowanie spontanicznej gościnności i przyjacielskości Włochów. – Prawdziwe i masowe podróże mogłyby się może stać lekarstwem na naszą krajową
lejną dawkę mądrości. Głębiej rozumiemy innych ludzi. Tych, którzy wiele widzieli, trudniej jest nakłonić, żeby to, co w Polsce uchodzi za niepodważalne, też za takowe uznawali. Niestety, ogół naszego społeczeństwa nie może sobie pozwolić na podróże, bo większości Polaków nie wystarcza pieniędzy nawet na właściwe odżywianie się. – Szczególnym rodzajem podróży są wyjazdy wakacyjne. One wiążą się z oderwaniem od codzienności. – Dzięki wakacjom stajemy się bardziej wolni, tracimy z pola widzenia cały szereg codziennych obowiązków. Podróże wakacyjne często są powrotem do siebie samego sprzed lat. Ulegając nadmiarowi obowiązków bywa, że coś istotnego dla siebie tracimy, gubimy w wirze pracy jakieś elementy własnego „ja”, obojętniejemy na wiele spraw. Wakacje przynoszą odmianę i wyzwolenie. Już nie trzeba nosić urzędowego mundurka, zachowywać się jak manekin, żeby nie naruszyć zasad w poprawnych kontaktach np. ze zwierzchnikiem. Można krzyczeć, spontanicznie reagować, pić wino w południe, bezkarnie obejmować ukochaną osobę, co nie wszędzie jest możliwe. Fryderyk Nietzsche podkreślał wielokrotnie, że powinno się być radosnym jak dzieci, cieszyć się istnieniem. Niektórzy z nas są na co dzień jakby opancerzeni i usztywnieni. Stają się naturalni dopiero wtedy, kiedy pewna doza alkoholu wyzwala w nich spontaniczność i pomaga „zdjąć gorset”. W czasie wakacji nawet dyrektor wielkiego przedsiębiorstwa może się śmiać, chodzić w krótkich spodniach i kopać piłkę na plaży. Rozmawiał ADAM CIOCH
18
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
TO I OWO
W
liście „Pochówek bez księdza” („FiM” 22/2003) pani Wanda Renartowicz pyta, jak można sobie zagwarantować świecki pochówek. W tej sprawie mamy coraz więcej pytań od naszych Czytelników, a to nie wróży dobrze proboszczowskim kiesom... Redakcja w odpowiedzi przytoczyła dwa przepisy ustawy z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (DzU Nr 11, poz. 62). Ustawa ta gwarantuje dostęp do cmentarzy wyznaniowych (przy założeniu, że będą na nich jeszcze miejsca) dla osób innych wyznań lub bezwyznaniowych, jeśli w okolicy nie ma innego cmentarza, np. komunalnego. W takim przypadku zarząd cmentarza wyznaniowego jest obowiązany udostępnić miejsce pochówku bez jakiejkolwiek dyskryminacji (art. 8 ust. 2). Jedna z tzw. ustaw okołokonkordatowych (z 26 czerwca 1997 r.) o zmianie ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych (DzU Nr 126, poz. 805), o której ks. prof. J. Krukowski napisał, że była to ustawa „niemająca związku z Konkordatem, ale z jego przekrętną interpretacją”, również powtórzyła zasadę o obowiązku pochowania osoby, która nie należy do wyznania dysponującego danym cmentarzem. Rozszerzyła ją dodatkowo o obowiązek przyjęcia przez zarząd cmentarza wyznaniowego osoby nienależącej do tego wyznania, jeśli posiada ona nabyte prawo do pochówku na tym cmentarzu
ZŁOWIONE W SIECI Fragmenty protokołów policyjnych, sądowych, listów do prokuratury (cd.) K. został przez nas zatrzymany w łazience, gdzie wpadł rozpędem wrzucony bezpośrednio w rurę kanalizacyjną. Oskarżony zdjął spodnie i majtki, wypiął na mnie goły tyłek i pogardliwie charknął odbytnicą. Miał członka wyjętego, którego emitował za kioskiem w dłoni. W miejscu swego zatrudnienia ma opinię negatywną, ponieważ ma narzeczoną, z którym się codziennie spotyka. Zatrzymanie tych mężczyzn polegało na szarpaniu i kopaniu nas po nogach. Powiadomiony przez sklepową o włamaniu udałem się od razu na miejsce. Po rozsypanym popiele stwierdziłem ślady. Nie można było rozpoznać, czy są to kota. Musiały to jednak być ślady kota, gdyż po wejściu do sklepu zauważyłem kota, który się różnie bawił, a na moje wejście nie zareagował. Nic z towaru nie brakowało tylko były na podłodze rozsypane papierosy,
Prawo do grobu (grobowiec rodzinny), także wówczas jeśli na cmentarzu tym pochowany jest ktoś z jej najbliższych (małżonek, wstępny, zstępny, rodzeństwo, przysposobieni; nie przeszedł pomysł Unii Pracy, aby zaliczyć do tego również konkubiny). Ponownie przypomniano tę zasadę w „Deklaracji interpretacyjnej Rządu” (dotyczy konkordatu) w związku z postanowieniem o nienaruszalności cmentarza: „Pojęcie nienaruszalności cmentarzy, użyte w artykule 8 ust. 3 Konkordatu, nie może być rozumiane jako prawo do odmowy pochowania na cmentarzu katolickim osoby innego wyznania lub niewierzącej”. Nieustanne powtarzanie tej zasady (także w ustawie o stosunku państwa do Kościoła katolickiego z 1989 r.) należy tłumaczyć tym, że praktyka wciąż nie jest tutaj zadowalająca. Przed wojną niewierzący nie mieli niestety takich uprawnień. A za komuny stało się to możliwe dopiero po awanturze grupy katolików z Żuromina, którzy uniemożliwili pochowanie na katolickim cmentarzu I sekretarza komitetu powiatowego PZPR. W oczach pobożnych Żurominian „komuch” powinien być chowany za płotem,
które kot wziął sobie do bawienia. Dlatego stwierdziłem, że włamanie nie miało miejsca, kot w sklepie rozrabiał. Mężczyzna ten włożył rękę pod kołdrę i usiłował pocałować pokrzywdzoną. W/wym. stwierdziła, że została pobita przez 3 nieznanych mężczyzn, z których jeden to Andrzej. W czasie jazdy patrolowej zauważyłem dwóch mężczyzn bijących się na jezdni obok. Ta sprawa wydała mi się więc podejrzana. Osobnik mimo mojego upomnienia zachowywał się agresywnie. Wobec powyższego zdzieliłem go pałką służbową, więc do radiowozu wsiadł chętnie. W połowie drogi do Warszawy usiadłam na muszli w ubikacji. Po chwili dosiadła się osoba, tak że siedziałyśmy we dwie osoby na jednej muszli. Według mojej obserwacji nie był pijany tylko napity jak bela. Wierzę w wysoki organ Prokuratury, który sprawi, że karząca ręka dosięgnie tę bandę złodziei. Świadek jako długoletni funkcjonariusz w czasie wykonywania obowiązków służbowych miał szczególnie wyostrzone postrzeganie wzrokowe i słuchowe. Wysoki Sądzie, nie twierdzę, że jestem niewinny, bo nie powinienem tam iść, bo jak mogłem poradzić, mając 3,17 promila alkoholu we krwi, to nawet gdyby poszkodowany ważył 2 kg, to by mnie przewrócił, nie mówiąc o rozrywaniu kłódek. Wybrał JĘDREK
czemu żadna z zasad świętej wiary się nie sprzeciwiała. W odpowiedzi musiały więc inne „komuchy” uchwalić ustawę, która – co prawda ze zmianami – obowiązuje do dziś.
Jednak sama ustawa o cmentarzach nie gwarantuje bynajmniej, że wola zmarłego zostanie uszanowana.
Na przykład pozostała rodzina może sobie nie życzyć świeckiej ceremonii pogrzebowej lub ugiąć się pod presją społeczną. Gwarancją jest testament. Swoją wolę w tej sprawie najlepiej wyrazić efektownie – stanąć w obecności dwóch świadków przed wójtem czy kierownikiem urzędu stanu cywilnego i oświadczyć, że po swej śmierci życzymy sobie świeckiej ceremonii pogrzebowej. Wtedy zostanie sporządzony protokół i, choć taka czynność nie będzie dotyczyła naszego majątku, będzie to forma testamentu (tzw. allograficznego; art. 951 kodeksu cywilnego), która gwarantuje, że nasza wola w tej sprawie zostanie uszanowana. Jeśli nie życzymy sobie takiej formy testamentu, można oczywiście swą wolę co do świeckiego pochówku wyrazić w inny sposób (np. w testamencie sporządzonym w całości pisemnie, wraz z podpisem, art. 949 kc, lub w formie aktu notarialnego, art. 950 kc). O testamencie
Przy korycie Ü PRZYJACIELE DZIECI Stołeczni radni Prawa i Sprawiedliwości zabrali się wreszcie do pracy. Po awanturach o stołki zaczęli przeprowadzać lustrację organizacji społecznych otrzymujących pieniądze podatnika. W jej wyniku odmówili na przykład wsparcia Komitetowi Ochrony Praw Dziecka. Uznali, że 6 tysięcy zł rocznie to za dużo. Politykom z Opus Dei nie podoba się także profil ideowy Komitetu. Jak stwierdził mędrzec PiS Wojciech Starzyński (szef sieci prywatnych szkół), „najlepszą ochroną dla dziecka są rodzice, a nie organizacje”. Największym grzechem KOPD jest jednak to, że na jego czele stoi posłanka SLD Mirosława Kątna (wiadomo, jakie poglądy mają kobiety w SLD). Politycy Sojuszu i Platformy próbowali wytłumaczyć prawicowym oszołomom, czym zajmuje się organizacja. Wszystko na nic.
Ü KACZE PRAWO Lech Kaczyński ma coraz większe problemy ze sprawnym zarządzaniem Warszawą. Co decyzja – to awantura. Totalna centralizacja stołecznych rządów powoduje chaos i bałagan. Dosłownie na wszystko wymagana jest zgoda samego Lecha. W jednym jednak Kaczyński jest dobry. Czystki personalne przeprowadza niezwykle skutecznie. Gdy
dotarła do niego przykra informacja, że może zabraknąć kasy na pensje, rzucił hasło: Wywalamy! Wśród ofiar Kaczora znajdują się kobiety w ciąży, samotne matki... Zdarzały się przypadki zwalniania ludzi, którym do emerytury brakowało kilku dni. Rekordziście zabrakło 48 godzin! I też poleciał. Dla nowej władzy nieważne jest doświadczenie zawodowe i kwalifikacje. Opinie bezpośrednich szefów także nie mają znaczenia. Nie przeszkadza to Kaczorowi w przyjęciu – podczas czystek! – kolejnych 400 nowych pracowników. Ci, którzy cudem się uratowali, dostali niższe pensje (nawet o 40 procent) i umowy na czas określony.
Ü KOŚCIELNE PORZĄDKI Czy za słowo „dziękuję” można trafić na kościelną czarną listę? W Polsce tak. Przekonał się o tym ksiądz Antoni Janas ze Smogorzewa na Opolszczyźnie. Burmistrz Namysłowa zwyczajowo pomógł parafii w remoncie cmentarnej kaplicy i podłączeniu wody do kościoła. Ksiądz podziękował mu za to publicznie podczas mszy. Lokalni działacze prawicy uznali to natychmiast za... prowadzenie kampanii wyborczej i napisali donos do kurii we Wrocławiu. Powód: burmistrz należy do PSL, a więc podziękowanie było elementem gry politycznej.
powinni w szczególności pamiętać ci wszyscy, którzy żyją w związkach nieformalnych (konkubinat). Testament umożliwia zabezpieczenie losu bliskiej nam osoby po naszej śmierci. Istnieje również możliwość zastrzeżenia swej woli w sprawie kremacji zwłok. Kremacja zaczęła zyskiwać na popularności w naszej strefie kulturowej w czasach nowożytnych, kiedy coraz silniejsze stawały się prądy świeckie (od końca XIX w.). Zwyczaj spopielania zwłok często wiąże się z rezygnacją z obrzędów i uroczystości towarzyszących (uczczenie pamięci osoby zmarłej może mieć miejsce w domu i „w duchu”). W Polsce przedwojennej o prawo do kremacji walczyli przede wszystkim wolnomyśliciele. Zarząd Polskiego Związku Myśli Wolnej powołał Towarzystwo Przyjaciół Kremacji, domagał się także wprowadzenia świeckiej rejestracji urodzin i zgonów. Na kongresie PPS, który odbył się 23–25 maja 1931 r., Stefan Sendłak zgłosił rezolucję w sprawie wprowadzenia kremacji ciał. Postulaty te rozbijały się jednak o nieprzychylne stanowisko ministerstwa wyznań i oświecenia publicznego. Najważniejszymi argumentami, jakie przemawiają za tym, aby propagowały ten zwyczaj środowiska, które nie wiążą ze śmiercią wierzeń religijnych, są względy higieniczne i ekonomiczne. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
Kardynał Gulbinowicz długo badał sprawę, aż w końcu wydał wyrok sprawiedliwy: ksiądz Antoni musi natychmiast opuścić Smogorzewo. Nie dość, że kumpluje się z działaczem ludowców, to jeszcze żyje skromnie i obniża dochody parafii. Potrafi na przykład poprowadzić uroczystości pogrzebowe za dziesięć złotych. ZGROZA! Gdy parafianie dowiedzieli się, że ich ulubiony ksiądz ma odejść, zebrali 1153 podpisy pod petycją w jego obronie, zamknęli kościół, odmawiają wpuszczenia nowego proboszcza i grożą strajkiem głodowym stu wiernych.
Ü KŁOPOTY PIS Prawo i Sprawiedliwość przeżywa głęboki kryzys. Ekipa Opus Dei czuje się szykanowana i pomijana. Konflikt wywołała polityka kadrowa Lecha Kaczyńskiego. Przyjmuje on do pracy wyłącznie znajomych i kolegów dwóch posłów – Bartłomieja Szlajbera i Mariusza Kamińskiego. Opusdeiści nienawidzą obu panów. Jak twierdzą złośliwi, ekipa Ujazdowskiego i Walendziaka przygotowuje krwawy odwet. Planują na przykład rozbicie zarządów dzielnic, a także paraliż Rady Warszawy. Kaczora utopią partyjni koledzy? Jak zwykle – prawica sama się załatwi. Opracował MACIEJ POPIELATY
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
LISTY Pan Aleksander Kwaśniewski Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Panie Prezydencie! Wnoszę SKARGĘ W INTERESIE PUBLICZNYM, dotyczącą braku oficjalnej wykładni prawno-państwowej, odnoszącej się do treści artykułu pt. „Drang nach Osten” w numerze 24 tygodnika „Fakty i Mity”. Przywołując w tej sprawie art. 126 ust. 2, wraz z odniesieniem wykonawczym do art. 133 ust. 3, wnoszę o podjęcie przez konstytucyjne organy władzy RP pilnych i zdecydowanych działań, zapobiegających nastrojom defetystycznym na terenie Ziem Zachodnich Kraju oraz na tle procesów akcesyjnych Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej. Wyrażam istniejące jeszcze przekonanie, że dołoży Pan wszelkich starań, aby frustrujący Polaków i nierozwiązany dotychczas temat, powodujący egzystencjalne obawy i niepokoje społeczne, został wreszcie dogłębnie wyjaśniony. Z wyrazami należnego poważania Jerzy Dubiński Warszawa
Nie życzę sobie! Wczoraj, to jest dnia 10 czerwca 2003 roku, ogłoszono w TVP 1, że pan premier Miller przypomniał sobie o obietnicy wyborczej i wspomniał publicznie o liberalizacji ustawy antyskrobankowej. TVP natychmiast pospieszyła zrobić wywiad... z kim? Z abp. Gocławskim. Spytano faceta, który nie posiada kwalifikacji, w tym moralnych, dlaczego nie zrobiono normalnej sondy ulicznej, z normalnymi uczciwymi ludźmi? Przecież to abp przejął nienależne kurii gdańskiej grunty ogromnej wartości, to pod okiem abp. dokonano olbrzymich przekrętów w „Stella Maris” itp., itd. Gdyby pieniądze wyciągane ze środków publicznych przez kler zostały przeznaczone np. na opiekę nad ubogimi, to żadna kobieta nie musiałaby przerywać ciąży z przyczyn ekonomicznych. KLER KATOLICKI NIE POSIADA ŻADNYCH KWALIFIKACJI MORALNYCH, ABY WYPOWIADAĆ SIĘ NA TEMAT MORALNOŚCI. Na przestrzeni dziejów Kościół katolicki swe wpływy zdobywał siłą ognia i miecza. Tworzył zbrojne zakony, inspirował wojny i krucjaty krzyżowe. Dla przejęcia majątków wiernych oskarżał niewinnych ludzi
o herezję, czary itp. przestępstwa. Oskarżonych torturami zmuszał do przyznania się do winy. Skazanych po takim procesie palono żywcem na stosach. Działalność świętej inkwizycji Kościoła katolickiego pozbawiła życia więcej niewinnych ludzi, niż Hitler i Stalin razem wzięci. Oskarżeni przez inkwizycję, zanim stracili swe majątki i swe życie na rzecz Kościoła, cierpieli nieludzkie męczarnie. Podczas II wojny światowej hitlerowskie armaty błogosławił sam papież Pius XII. Duchowni katoliccy brali czynny udział w eksterminacji innowierców na Bałkanach i w innych krajach podbitej Europy. Po II wojnie światowej społeczność międzynarodowa zdefiniowała
LISTY OD CZYTELNIKÓW Pospolite przestępstwa popełnione przez księży, takie jak pedofilia, przemyt, afery finansowe, wypadki komunikacyjne powodowane po pijanemu, bicie dzieci na lekcjach religii itp., są tuszowane przez organa ścigania albo przestępcy skazywani są na symboliczne wręcz kary. Nie zgadzam się z tym, aby w mediach specjalistami od moralności byli „duchowni” Kościoła rzymskokatolickiego. Nie zgadzam się z tym, aby rząd RP, któremu na wszystko brakuje pieniędzy, finansował ze środków publicznych Kościół rzymskokatolicki i jego urzędników. Działalność Kościoła watykańskiego na przestrzeni dziejów jawi się jako działalność międzynarodowej or-
znam) oznajmił: „Kochane dzieci, jestem bardzo wdzięczny wam i waszym rodzicom za składanie pieniążków oraz udekorowanie Grobu Pańskiego (czy czegoś tam) kwiatami. Nie chcę być niewdzięczny, dlatego i wy otrzymacie ode mnie wspaniały prezent. Zaraz między wami przejdzie pan katecheta wraz z księdzem wikarym i rozdadzą wam ulotki, na których znajdziecie numer konta, na które możecie wpłacać pieniążki, przeznaczając je na budowę nowych kościółków w Polsce”. No i tak oto dzieci z Brodów (nie licząc tacy) zostały wydojone podwójnie (a raczej ich rodzice). A wszystko „ku chwale bożej”... Czytelnik
Spółki
takie pojęcia, jak „zbrodnie przeciwko pokojowi”, „zbrodnie ludobójstwa” i „zbrodnie przeciwko ludzkości”. Dla potrzeb ścigania zbrodniarzy wojennych uchwalono, że zbrodnie te nigdy nie ulegają przedawnieniu. Zatem nie ulegają przedawnieniu również zbrodnie ludobójstwa popełnione przez inkwizytorów, tym bardziej że instytucja ta nadal działa w strukturach Watykanu pod nazwą Kongregacja Wiary. Kościół katolicki zadbał o to, aby zamordowani nie mieli spadkobierców, którzy mogliby upomnieć się o skonfiskowany majątek. Oprócz skazanego, mordowali całą jego rodzinę. W państwach demokratycznych, morderca, który byłby spadkobiercą swej ofiary, nie może dziedziczyć jego majątku. Kościół katolicki powinien zostać pozbawiony posiadanych obecnie majątków, gdyż wszedł w ich posiadanie na drodze przestępstw. Kościół katolicki to instytucja zorganizowana na wzór przestępczej grupy mafijnej. Publiczna krytyka przestępcy w sutannie traktowana jest jako atak na całą organizację. Kościół katolicki posiada wpływ na tworzone przepisy prawne, na polityków rządowych i samorządowych, posiada w parlamencie grupy swych posłów, przez co uzyskał niezasłużone przywileje kosztem całego społeczeństwa polskiego.
ganizacji przestępczej, brutalnej i bezwzględnej w walce o swe wpływy i majątki. Nie życzę sobie, aby rząd finansował tę organizację z moich podatków!!! E.K., Gniezno
Polak potrafi Pływająca klinika zatrzymana... Przedstawiciele pewnej „popularnej” katopartyi obrzucają statek bańkami z czerwoną farbą, wyzywając członków załogi od morderców... Nikogo oczywiście nie bulwersuje taki komunikat... Córy szatana dostały za swoje... Taak... goście z Unii mieli okazję doświadczyć naszej słynnej polskiej gościnności... Zapewne opowiedzą o swych doznaniach po powrocie do domów... Teraz nikt na Zachodzie nie będzie miał już wątpliwości, że Polak potrafi... się zareklamować... Wstrząśnięta, nie zmieszana Kobieta
Po zapoznaniu się z artykułem „Burdel na kółkach” („FiM” nr 23/2003) Związek Zawodowy Rewidentów Taboru PKP „Małopolska” w pełni zgadza się z podanymi faktami dotyczącymi funkcjonowania kolei po wprowadzeniu na PKP spółek. Spółki te zostały jednak wprowadzone przy pełnej zgodzie największych central związkowych, a rady nadzorcze tych spółek są obstawiane przez centrale tych związków. Związek Zawodowy Rewidentów zwracał się z apelem do Ministerstwa Infrastruktury o zaniechanie tego typu prywatyzacji, jednak bezskutecznie, mimo że jest wiadome, iż PKP – działając w formie spółek – nie jest w stanie funkcjonować na rynku transportowym i jest skazane na pełną likwidację. Przykładem tego jest wejście podmiotów prywatnych w przewozach towarowych, gdzie przewozy całopociągowe, które nie wymagają pracy manewrowej, są odbierane na rzecz przewoźnika prywatnego. Taka sytuacja doprowadzi do upadłości wszystkie spółki po byłej PKP oraz
19
do masowych zwolnień wykwalifikowanej kadry kolejarzy. Przewodniczący ZZ Rewidentów Andrzej Tomaszewski
Klecha i kombatanci W dniu 14 czerwca br. o godzinie 11.00 na cmentarzu w Kołobrzegu (kwatera żołnierzy AK) żegnaliśmy naszego Kolegę – kombatanta, podpułkownika. W uroczystości wzięli udział koledzy kombatanci, poczty sztandarowe oraz rodzina zmarłego. Wstępna część ceremonii odbywała się w kaplicy cmentarnej, a prowadził ją oczywiście ksiądz katolicki. Niektórzy kombatanci (oficerowie) stali na zewnątrz i komentowali śmierć bliskiego Kolegi. W pewnej chwili z kaplicy wyskoczył pan klecha i ryknął do nas: „Albo na rynek, albo przestać gadać!”, po czym zawrócił do wnętrza z tak nadętym pyskiem, że iskry szły z oczu. Zbaranieliśmy! Gówniarz z ogolonym łbem, mógłby być wnukiem każdego z nas, a potraktował nas jak kapral rekrutów w ck wojsku. Odwalił celebrę beznamiętnym krakaniem w stylu, który można usłyszeć na składnicy złomu, kiedy tzw. klient wylicza, co raczył dostarczyć. Ble ble ble i po robocie. Jesteśmy do głębi oburzeni!!! Wprawdzie wiemy, że w III RP pan klecha to władza, ale żeby aż tyle arogancji i chamstwa... Kombatanci z Kołobrzegu i sybiracy
Bezdomny śmieć Księża potraktowali mnie jak intruza. Zrobili sobie ze mnie zabawę. Najpierw zaprosili do stołu, ale już... pustego. Prym wiódł zakonnik. Śmiali się z bezdomnego, potraktowali jak śmiecia! Henryk Jesionowski, Olsztyn
Podwójne dojenie W maju przypadkowo (!) znalazłem się na terenie naszego kościoła w Brodach (woj. świętokrzyskie, powiat Starachowice). Właśnie kończyła się msza pierwszokomunijna. W tzw. ogłoszeniach parafialnych nasz ksiądz proboszcz (nazwiska nie
TYGODNIK FAKTY i MITY Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Marek Szenborn; P.o. sekretarz redakcji: Adam Cioch – tel. (42) 637 10 27; Dział reportażu: Anna Tarczyńska, Ryszard Poradowski – tel. (42) 639 85 41; Dział historyczno-religijny: Paulina Starościk – tel. (42) 630 72 33; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Marcin Bobrowicz; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 630 70 66; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected]; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./fax (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2003 r. Cena prenumeraty – 28,60 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA – do 25 sierpnia na czwarty kwartał 2003 r. Cena prenumeraty – 28,60 zł kwartalnie. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 12401053-40060347-2700-401112-005 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19, 532 88 20; infolinia 0 800 12 00 29. Ceny prenumeraty z wysyłką za granicę w PLN dla wpłacających w kraju: pocztą zwykłą (cały świat) 132,–/kwartał; 227,–/pół roku; 378,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 149,–/kwartał; 255,–/pół roku; 426,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 182,–/kwartał 313,–/pół roku 521,–/rok. W USD dla wpłacających z zagranicy: pocztą zwykłą (cały świat) 88,–/rok; pocztą lotniczą (Europa) 99,–/rok; pocztą lotniczą (reszta świata) 121,–/rok. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 821 3290; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 439 6300. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: do 20 czerwca na trzeci kwartał 2003 r. Cena 28,60 zł. Wpłaty dokonywać na konto: BŁAJA NEWS, 90-103 Łódź, ul. Piotrkowska 94, Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA o/Łódź 87 1060 0076 0000 3300 0019 9492. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: p–
[email protected]. 8. Prenumerata na całym świecie: www.exportim.com. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
20
Telewizja ojca Rydzyka – „TRWAM” – wystartowała niemrawo. Nie zapełnia też całej ramówki. Spieszymy zatem z pomocą, podając konkretne propozycje ciekawych programów
Program telewizyjny 6.00 – Pieśń „Kiedy ranne wstają zorze”. Wiadomości katolickie 6.15 – Agrobiznes – bracia zakonni pokazują, jak hodować zioła 7.00 – Plebania 7.30 – Ziarno – wykład o. Dyrektora o sianiu 8.00 – Luz Maria – opowieść o życiu Marii (dziś gościnnie Jan Maria Rokita) 8.45 – Detektyw w sutannie 9.40 – Plebania 10.10 – Różańcowa lista przebojów – pieśni kościelnych i pielgrzymkowych 11.00 – Idol – wybory najprzystojniejszego księdza 12.00 – Gala piosenki religijnej 12.50 – Pielgrzymka Ojca Świętego na Marsa 13.20 – Zrób to sam – jak przerobić ogrodowego grilla na kapliczkę 13.50 – Wykrywacz kłamstw – ukryta kamera w konfesjonale 14.30 – Krzyżówki dla ministrantów – rozważania drogi krzyżowej dla służby ołtarza 15.00 – Podróże kulinarne – dziś prowadzący pokaże, jak przed mszą polową upiec opłatek nad ogniskiem 15.30 – Tele-sakro-sklep – wysyłkowa, promocyjna sprzedaż dewocjonaliów 16.30 – Moda na sutannę – znany projektant prezentuje nowe komże, ornaty i habity 17.00 – Katoexpress
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 26 (173) 27 VI – 3 VII 2003 r.
JAJA JAK BIRETY
17.15 – Plebania 17.45 – Pod twoją obronę – program wojskowy 18.00 – Teleturniej „Jeden z dziesięciu” – księża walczą o najbogatszą parafię (w programie m.in. zbieranie tacy na czas) 18.25 – Na dobre i na złe – telenowela z życia klasztoru 18.45 – Ale palma – audycja z niedzieli palmowych 19.00 – Wieczorynka – Kubuś Puchatek zostaje księdzem 19.30 – Wiadomości katolickie 19.55 – Wiadomości sportowe – dziś: wyścig pielgrzymek na Jasną Górę 20.00 – Modlitwa o ładną pogodę 20.10 – M jak Maryja, K jak Kościół 20.50 – Przygody Rabin Hooda (cz. 4) – Jak banici organizowali leśne oazy 21.30 – Zawsze po 21 – transmisja „Apelu jasnogórskiego” 22.00 – Święta Inkwizycja trwałym dziedzictwem zjednoczonej Europy – program publicystyczny 22.30 – Dwa światy – katolicka Polska w bezbożnej UE – debata ojców redemptorystów 23.20 – Cela: nocny program o ascetach 00.30 – Plebania 01.20 – Z kalendarzykiem na co dzień (tylko dla dorosłych!) 01.50 – Zakończenie programu modlitwą wieczorną
PÓŁ ŻARTEM, PÓŁ SERIO, CZYLI
Na szlaku Pawełek, mój młody (12 lat) siostrzeniec, wyjechał ze swoją klasą na spływ kajakowy „Szlakiem Jana Pawła II”. Po kilku dniach otrzymałam od niego liścik, który jest na tyle ciekawy, że postanowiłam go zacytować. Przepraszam cię za to, Pawełku, ale jest już lato, dzieci wyjeżdżają na wakacje i twój list doda otuchy rodzicom, że mimo nie zawsze sprzyjających warunków, ich milusińscy na pewno dadzą sobie radę. Dodam, że mojej starszej siostrze, matce Pawełka, listu nie pokazałam. O wszystkim dowiedziała się z Wiadomości TVP, ale nie uwierzyła, bo telewizja kłamie. „Kochana ciociu Zosieńko podziwiam papieża że tak pływał na kajaku bo z nami też są cool dziewczyny, jak z nim wtedy. Dzięki temu że on tu kajakował my mamy teraz pełny wypas. I namioty mamy, konserwy z Caritasu, auto od proboszcza i w ogóle jest fajnie. Namioty są dziurawe, ale tylko dwa dni padał deszcz i gdyby nie powódź to wcale byśmy się nie podtopili. Już pierwszego dnia było spoko bo utonął Rysiek to znaczy on nie utopił się, bo wypłynął na drugim brzegu trzymając się deski, dostał tylko od tego zapalenia płuc. Przynajmniej tak
mówią, ale nasza katechetka która jest opiekunką klasy i dowódcą spływu mówi że lekarzom nie trzeba wierzyć bo wszystko jest w ręku Boga, Aniołów i Wszystkich Świętych. Nasza katechetka jest cool mimo że nikt z nas nie umie pływać to ona powiedziała że możemy się utopić ale i tak się uratujemy bo to spływ Ja-
na Pawła II, zastępcy Pana Boga na ziemi i on czuwa nad nami nawet jak nie mamy kamizelek ratunkowych, bo nie mamy, to anioły stróże nam podadzą kamizelki gdyby co. A ja w ogóle nie pękala bo mam takie samo imię jak On, ten zastępca, to tak jakbym był jego zastępcą. W związku z tym wczoraj bez obawy skakałem z 20 metrów w dół do jeziora i nie utonąłem, inna rzecz, że nie trafiłem do wody tylko na
skały. Najważniejsze że się nie utopiłem, żyję i nawet Marysia powiedziała że superowo wyglądam z tymi dwiema nogami w gipsie i na wyciągu. Marysia mnie często odwiedza bo leży na sąsiednim oddziale bo się zatruła przeterminowanymi konserwami rybnymi co je katechetka dostała z Caritasu. Razem z Marysią leży pół naszej klasy bo też się zatruli a reszta na chirurgii bo mieli wypadek samochodowy. Pikapa proboszcza prowadziła katechetka tyle że nie miała prawa jazdy i ma minus 8 w lewym oku, a prawe ma szklane. Wpadli na drzewo i właściwie nic by im się nie stało gdyby nie pożar samochodu. Grześ, Kaśka i Wiolka będą za pół roku dobrze wyglądać jak odrosną im włosy, rzęsy i brwi. Katechetkę strażacy szukali cztery godziny a kiedy ją znaleźli to nikt jej nie mógł poznać tak się nadpaliła, bo poleciała w las na baku z benzyną. Czarek się śmiał że leciała jak Harry Potter. Teraz ci co mogą chodzić odwiedzają ją w szpitalu i pocieszają. Że nic jej nie będzie bo to był spływ szlakiem Jana Pawła II i Aniołowie i Wszyscy Święci jej pomogą. Katechetka nic nie mówi i nie widzi, bo ma całą gębę w bandażach a szklane oko się potłukło. Nogi i ręce też obandażowane i boję się że anioły jej nie poznają i uleczą kogoś innego. Jak myślisz ciociu, rodzice puszczą mnie w przyszłym roku na spływ szlakiem Jana Pawła II? Twój kochający siostrzeniec Pawełek”. ZOSIA WITKOWSKA