Według badań eurobarometru, w odróżnieniu od własnej władzy
POLACY KOCHAJĄ EUROPĘ INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Str. 3
Nr 33 (389) 23 SIERPNIA 2007 r. Cena 3 zł (w tym 7% VAT)
„Proszę Państwa, 13 sierpnia 2007 roku skończył się w Polsce kaczyzm”. Str. 21, 22
Str. 3
Str. 20
ISSN 1509-460X
Str. 7
2
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FA K T Y W górę serca, Narodzie! Skończyła się najgłupsza koalicja w dziejach nowożytnego świata. Do chwili jej powołania tylko cesarz Kaligula odważył się mianować konia senatorem. Od 13 sierpnia 2007 r. może być już tylko lepiej! Blady strach padł na szeregowych członków PiS. W terenie wieszczą oni totalną klęskę swojej partii w nadchodzących (oby!) jesiennych wyborach. A to oznacza utratę intratnych stołków i rodzinnych synekurek. Także w stolicy PiS (jak sam policzył) nie przeskoczy 10-procentowego poziomu poparcia. Prokurator Generalny RP Ziobro udał się do swojego podwładnego, prokuratora koszalińskiego, i nakazał mu przeprowadzenie konfrontacji siebie z Lepperem. Jeśli są jakieś wątpliwości, kto kłamie w sprawie przecieków z afery gruntowej, to bez wątpienia rozwieje je pracownik ministra sprawiedliwości. „Chcecie zobaczyć zniszczonego człowieka? – zapytał dziennikarzy „Newsweeka” Janusz Kaczmarek, były szef MSWiA. Nie mówił o aresztowanym doktorze G., Blidzie ani szeregu innych osób poniewieranych na jego rozkaz albo za jego przyzwoleniem. Tym razem biadolił nad swoim nieszczęśliwym losem, niepomny, że kto mieczem wojuje... Choć Kaczmarkowi dobrze z oczu patrzy i przy Kaczorach jawi się on jak Dziewica Orleańska, to i tego łobuzka nie żal nam ani trochę. Kaczmarek na premiera RP (po konstruktywnym wotum nieufności dla rządu Kaczyńskiego)! Oto pomysł Samoobrony i LPR, które nie wiedzą już, jak wstrzymać sraczkę przed przyspieszonymi wyborami. W ten sposób po raz pierwszy od roku 1990 na czele rządu stanąłby znów kadrowy członek PZPR, choć fakt ten Kaczmarek starannie ukrył w swoim CV. Sprawdzają się pomału czarne scenariusze, jakie przepowiadaliśmy na naszych łamach. Jest już pierwsza ofiara interwencji w Afganistanie – 28-letni chłopiec w mundurze... Tylko za niego należy przyspawać Szczygłę do przedniego zderzaka wojskowego transportera i wypuścić tam na zwiad. A Kaczory pogonić z pepeszami przed transporterem! Najpierw Michnik nagrał Rywina, później Beger Mojzesowicza, następnie Lepper nagrywał Kaczyńskiego, Ziobro Leppera, CBA nagrywało polityków, CBŚ dziennikarzy, a studenci – Rydzyka. Wszyscy nagrywają solidarnie wszystkich w ramach solidarnego państwa. Teraz to nawet do spowiedzi strach iść... Podczas konferencji prasowej minister Ziobro demonstrował dyktafon, na którym nagrał rozmowę z Lepperem. I nazwał go gwoździem (magnetofon, a nie szefa Samoobrony). Oświadczył też, że w uruchomieniu sprzętu pomogli mu współpracownicy, bo on sam nie potrafi. Tymczasem dziennikarze RMF FM dotarli do sprzedawcy RTV, u którego Ziobro dyktafon kupował. Według jego relacji, minister profesjonalnie posługiwał się maszynką... A przy okazji – taśmy Ziobry prokuratura sprawdziła jednego dnia, taśmy Rydzyka sprawdza już 2,5 miesiąca. Premier (jeszcze) Jarosław Kaczyński miał powiedzieć Romanowi Giertychowi, iż ma takie taśmy na różnych polityków, że gdy je ujawni w nadchodzącej kampanii wyborczej, to „niektórym kapcie pospadają”. To wspaniale! Byłobyż to przecież ziszczenie marzeń Wałęsy o puszczeniu aferzystów w skarpetkach. Niestety, we wtorek (jeszcze) premier zdementował te pogłoski, mówiąc w radiu, że wyobraźnia Giertycha jest większa niż jego wzrost. Jest to eufemistyczne tłumaczenie powiedzenia: Jaki duży, taki głupi. Nowym ministrem edukacji został Ryszard Legutko (zastąpił Giertycha, hip, hip hura!!! ), a szefem Ministerstwa Gospodarki Morskiej przestał być Rafał Wiechecki (kibol z LPR). Zmienił go Marek Grabarczyk, a Mirosław Barszcz objął tekę ministra budownictwa (nie będzie już 3 milionów mieszkań, ale za to jakie będą tanie!). Nową minister pracy została Joanna Kluzik-Rostkowska (wykopała nieudaczną Kalatę z Samoobrony). – Ci ludzie są nareszcie świetnie przygotowani do swoich funkcji – oświadczył Jarosław Kaczyński w Pałacu Prezydenckim. Ergo, tamci nie byli. Za kombinowanie wziął się SLD, który ustami Kalisza oświadczył, że samorozwiązanie Sejmu – owszem, ale pod warunkiem powołania komisji ds. samobójstwa Blidy i działań CBA w sprawie Leppera. Tak jakby tych kwestii nie mogła sprawdzić speckomisja nowego parlamentu! Lewica jak ognia (i słusznie) boi się marginalizacji, czyli przyszłego rządu PO-PiS, co do którego podobno dogadał się Kaczyński z Tuskiem. Innymi słowy, Kalisz zacytował Hamleta w wolnym przekładzie: „Lepiej póki co tkwić w gównie wiadomym, niż popadać w inne, którego nie znamy”. W mieście Mariacell (Austria) dojdzie do czynu haniebnego. Oto miejscowi (sataniści?) zamierzają wyciąć cztery lipy posadzone tamże osobiście przez samego Jana Pawła II podczas jego wizyty w roku 1983. Wandale chcą w ten sposób przygotować grunt pod przyjazd obecnego, niemieckiego papieża (8 września). Naszym zdaniem, jest to całkowicie wystarczający powód do wypowiedzenia wojny temu niewielkiemu, acz bezczelnemu kraikowi.
W kolebce ludzkości Z
bliża się kres sezonu urlopowego i wypada przy tej okazji złożyć kondolencje wszystkim, którzy nie mieli tego lata słonecznej pogody, zwłaszcza nad polskim morzem. Niniejszym to czynię. Tym bardziej i szczerzej, że wiem, co to znaczy leżenie pod kocem na plaży. Przeżywałem takie urlopy parokrotnie. Powodowany patriotyzmem ciemiężyłem siebie i całą rodzinę. Tak jak cztery lata temu, kiedy w Łebie czekaliśmy na słońce całe dwa tygodnie. Bez skutku. A właściwie to skutek był, gdyż z nudów zaciągnąłem się na wędkarską wyprawę kutrem. Zdążyłem złapać dorsza i dowiedziałem się, że mam chorobę morską. Przez resztę łowienia zanęcałem więc tylko ryby kolegom. Śniadaniem z burty... Ponieważ każdy patriotyzm ma swoje granice, a moje akumulatory znacznie lepiej ładują się na skąpanej w słońcu plaży niż na Jasnej Górze, wyruszyłem tego lata z małżonką do Egiptu. Słońce dopisało aż zanadto, podobnie jak zabytki. Mnogość tych ostatnich sprawia wrażenie, że zwieziono je tam z całego świata. Egipt to naprawdę kolebka ludzkości i zachęcam każdego do wyprawy nad Nil. Jej koszt – m.in. z powodu zagrożenia terrorystycznego – równa się średniej miesięcznych zarobków lub dwóm emeryturom. A wrażeń jest na całe życie! Pierwszych kilka dni spędziliśmy w Szarm el Szeik – tam, gdzie posłanka Sandra Lewandowska smarowała olejkiem plecki posłowi Maksymiukowi. Szarm jest chyba najpiękniejszym i najgorętszym miejscem w promieniu 4 godzin lotu od Warszawy. Hotel graniczy z hotelem, bajeczne ogrody z bajecznymi ogrodami, basenami, restauracjami, kramami, promenadą. A wszystko to kilkanaście metrów od pięknej plaży. Terrorysty nie spotkałem żadnego, chyba że takich na wakacjach. Faktem jest jednak, że co kilka lat ktoś się tam rozrywa w imię Allaha. Przewodnik robił promocyjny zaciąg na dwudniową wycieczkę... pardon, pielgrzymkę do Jerozolimy i Betlejem. Skorzystałem. Do Izraela jechaliśmy autokarem całą noc i pół dnia. Podróż uprzyjemniała mi rozmowa z „Arnoldem Boczkiem”, bohaterem serialu „Kiepscy”. Nad ranem dotarliśmy do granicy, którą stanowi ciąg fortyfikacji, zasieków i wyrzutni rakietowych. Nie bez powodu dwa narody biły się parokrotnie. Jerozolima jest bardzo malownicza, no i nie brak tam TYCH miejsc. Na mnie największe wrażenie zrobiła Ściana Płaczu i setki modlących się pod nią Żydów. Tego dnia było święto bar micwy, czyli przyjęcia nastoletnich chłopców do społeczności dorosłych mężczyzn, wyznawców Jahwe. Atmosfera pod Ścianą była niepowtarzalna – wielki gwar, modlitewne zawodzenie, Żydzi różnych ortodoksji z całego świata, a wokół tego tygla tysiące turystów. No i te kamienne bloki sprzed kilku tysięcy lat – najniżej położone pamiętają jeszcze świątynię Salomona. Byliśmy, oczywiście, w tzw. Grobie Pańskim, wieczerniku i Ogrodzie Oliwnym, szliśmy także domniemaną (katolicką) drogą krzyżową. Na dobrą sprawę wszystkie te miejsca są domniemane... Na przykład funkcjonują co najmniej trzy groby Jezusa. Pielgrzymki z krajów katolickich prowadzą swoich do grobu „katolickiego”, a protestanckie do „protestanckiego”, który notabene jest najbardziej wiarygodny. Niedawno pewien amerykański reżyser odkrył kolejny grób... Podobnie jest w Betlejem. W tych najważniejszych dla kultu chrześcijańskiego miejscach panuje brud i smród, a ubóstwo zagracają pozawieszane wszędzie wota, ozdóbki i kilimy. Najgorzej jest w Bazylice Grobu Pańskiego. Ludzie czekają tam po dwie godziny w kolejce i prawie każdy chce w tym czasie skorzystać z toalety. Poszedłem tam i ja. Jak setki innych brodziłem w strumieniu moczu, który nie ma innego odpływu jak tylko w dół, po schodach. Później wszyscy tymi śmierdzącymi butami zadeptują maleńką piwniczkę, gdzie podobno złożono Zbawiciela świata.
Z Szarm el Szeiku, nieźle już opaleni i napaleni na oglądanie piramid oraz innych zabytków, pojechaliśmy autokarem do Kairu. To największe miasto w Afryce. Brudne, śmierdzące, w najwyższym stopniu obrzydliwe, z małymi wyjątkami w postaci starych meczetów i kilku innych budowli. 99 procent zabudowy stanowią jednak kilkupiętrowe, kostropate bloki mieszkalne bez... dachów. Na najwyższych piętrach sterczą po prostu boczne ściany z wystającymi drutami zbrojeniowymi. Bierze się to stąd, że właściciele nieukończonych budynków płacą za nie tylko podatek gruntowy. Tak jest w całym Egipcie, który wygląda przez to, jakby cały był w budowie. Wątpliwą atrakcją stolicy są też ogromne cmentarze, wyglądające z daleka jak miasta domków jednorodzinnych. I rzeczywiście, w niezliczonych grobowcach mieszka od 1 do 3 milionów ludzi! Z powodu miłości do przodków i braku pieniędzy na czynsz dostawiają sobie do ścian murowanych mogił maleńkie przybudówki. W kulcie zmarłych Egipcjanie przebili więc nawet Polaków. W Kairze oczarowało nas państwowe muzeum z tysiącami eksponatów: posągów, płaskorzeźb, rycin, malowideł, sarkofagów i mumii. No i, oczywiście, piramidy w Gizie! Najwyższa, Cheopsa, liczy 137 metrów wysokości i ponad 4,5 tys. lat. To prawdziwy cud świata. Nie brak współczesnych archeologów i innych uczonych, którzy kwestionują jej ludzkie pochodzenie. Zresztą takich kosmicznych (dosłownie!) zagadek jest w Egipcie więcej. Przewodnik zwrócił np. naszą uwagę na sarkofag faraona Ramzesa II, na którym, pomiędzy wieloma innymi, widnieje wyryta w kamieniu scena: faraon – któremu zawsze wszyscy oddawali pokłon – kłania się kilku bardzo wysokim postaciom z trójkątnymi hełmami na głowach... Z Kairu jechaliśmy całą noc pociągiem na południe, do Asuanu. Ale jaki to był pociąg! W przedziałach pierwszej klasy nie było okien ani drzwi. W ubikacjach był taki, za przeproszeniem, odór, że niektórzy na poważnie zastanawiali się, czy nie załatwiać się na zewnątrz, podczas jazdy... Problemem technicznym (a może wręcz przeciwnie?) byłaby jednak wówczas biegunka, na którą cierpieli niemal wszyscy turyści z powodu niesmacznego i podejrzanej świeżości jedzenia oraz wody z miejscową mikrofauną. Nie chwaląc się, uratowałem kilku rodaków, w tym siebie i własną żonę, zabraną przezornie butelką góralskiej śliwowicy (70 proc.) – zabija wszystkie zarazki! A wszelki syf jest w Egipcie powszechny. Wszędzie walają się tony śmieci, w Nilu i jego kanałach pływa ich więcej niż ryb, których – o dziwo! – też jest mnóstwo. Na własne oczy widziałem zdechłego osła, który dryfował sobie w samym środku miasta. Kulturą więc Egipcjanie nie grzeszą i naprawdę trudno jest uwierzyć, że ich praprzodkowie byli tak wielkimi i niezwykle pracowitymi artystami. Dziś nie można przejść spokojnie jakąkolwiek ulicą, żeby nie być po kilkadziesiąt razy zaczepionym przez żebrzące dzieci i dorosłych. Oprócz handlu jest to ich główne źródło dochodu. Potrafią stać pod piramidą i jedną ręką pokazywać jej szczyt, a drugą wyciągać do turystów, z nieodłącznym „bakszysz, bakszysz” na ustach. Kiedy tylko zdążyłem wsiąść na wielbłąda, mały szkrab, który go prowadził za uzdę, zaczął klepać mnie po kostce: „bakszysz, bakszysz, Polonia, Walęsa, bakszysz, bakszysz...”. Żeby w spokoju przejechać się parę minut, zacząłem grzebać w kieszeniach i o mały włos nie zleciałem na dół, bo wielbłąd strasznie się buja na boki. Wszystkie niedogodności rekompensują jednak setki zabytkowych budowli, wszystkie zdobione niezliczonymi hieroglifami i malowidłami. I co najważniejsze, przez całe dwa tygodnie nie widziałem na nich nawet kogoś podobnego do Giertycha, Kaczyńskich, Leppera... JONASZ
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
M
imo że niektórzy chcieliby Polski pachnącej stęchlizną, większość z rodaków staje się coraz bardziej proeuropejska. Najchętniej zamienilibyśmy parlament krajowy na unijny, a naszą elitkę na polityków wielkiego formatu. Tak wynika z najnowszych badań! Kiedy Roman Giertych przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku prowadził swoją szeroko zakrojoną propagandę obrzydzania Unii, nie mógł przypuszczać, że mogą to być dla Ligi Polskich Rodzin pierwsze i jedyne eurowybory. Uzyskany wówczas wynik 15 procent (oparty wyłącznie na totalnej, przeważnie niczym nieuzasadnionej krytyce) był najlepszy w historii jego partii. Z pewnością nie zostanie poprawiony. Rzeczywistość okazała się bowiem dużo bardziej przyjazna – jak to w powiedzeniu: nie taki diabeł...
miejsca. Jednak całkowicie inaczej wygląda nasze zaufanie do instytucji europejskich! Parlamentowi Europejskiemu i Komisji Europejskiej ufa po 60 proc. z nas, Radzie Europejskiej 54 proc. i wskaźniki te stale rosną. Nieufność dla tych organów to tylko 16 proc. – Te różnice zaufania raczej się istotnie nie zmniejszają, ale dysproporcja jest rażąca. Polska i Unia to dla nas dwa odrębne światy. Bardzo nie lubimy łączenia polskiej polityki ze sprawami europejskimi, wyrażamy ostry sprzeciw wobec łączenia wyborów krajowych i do europarlamentu – komentuje dr Skotnicka-Illasiewicz. Poza tym ogólne zaufanie do całej Unii Europejskiej stale rośnie. W ciągu trzech lat skoczyło z 33 do 68 procent. Ufają jej głównie ludzie młodzi, lepiej wykształceni, i – co ciekawe – tak samo ci o prawicowych, jak i o lewicowych poglądach.
GORĄCE TEMATY byłby do zaakceptowania! Nie mamy nic przeciwko wspólnej polityce zagranicznej (81 proc. za), nic przeciwko jednemu Ministrowi Spraw Zagranicznych (68 proc. za) i nic przeciwko wspólnej polityce obronnej i bezpieczeństwa (85 proc. za). Spójrzmy dalej do raportu: 69 procent Polaków popiera – uwaga! – Konstytucję Europejską (nawet jej nie czytając!), a 54 procent wspólną walutę euro. A więc federacja, może nawet Stany Zjednoczone Europy? Polacy nie mają nic przeciwko temu! W opinii dr Skotnickiej-Illasiewicz Polacy dokonują gigantycznego skoku w świadomości społecznej, szybko się adaptują, wykorzystują szanse, jakie daje wspólnota, ale jest jeden wielki problem: – Dramat naszego kraju polega na tym, że powstaje bardzo istotna rozbieżność pomiędzy zdolnościami adaptacyjnymi społeczeństwa
EuroPolacy Dzisiejsze poparcie dla Ligi mieści się w granicach błędu statystycznego. Wśród jej wyborców pozostali już tylko przeciwnicy Unii z założenia, narodowcy i konserwatyści, u których hasła praw człowieka, tolerancji i demokracji wywołują odruch wymiotny. Generalnie Polacy są euroentuzjastami i chcą dalszej integracji. Totalnej! Dowodzą tego najnowsze, unijne badania eurobarometru, z których płyną niezwykle ciekawe i istotne wnioski. – Zadziwiająca jest ogromna zdolność adaptacyjna polskiego społeczeństwa do zmian. My sami nie potrafimy docenić tego, co się dokonało w społeczeństwie, jak ogromne są zmiany w zbiorowej świadomości – mówi dr Elżbieta Skotnicka-Illasiewicz z warszawskiego Collegium Civitas. Jej zdaniem, jesteśmy społeczeństwem optymistów, a wszystkie wskaźniki i badania dowodzą, że poziom tego optymizmu należy do najwyższych we wspólnocie. Pozytywnie oceniamy kierunek przeobrażeń gospodarczych, efekty akcesji, coraz lepiej własną sytuację osobistą i materialną. Jedno tylko postrzegamy wyjątkowo negatywnie – rodzimą władzę! Niewątpliwie najciekawiej w badaniach przedstawia się porównanie zaufania Polaków do instytucji krajowych i unijnych. „Zaufanie dla rządu (18 proc.) i Sejmu (15 proc.) należą w Polsce do najniższych w Unii Europejskiej” – czytamy już na wstępie raportu. I specjalnie nas to nie dziwi, bo krajowe sondaże pokazują dokładnie to samo, z równie niskim poparciem dla prezydenta. Wraz z Bułgarią i Rumunią zajmujemy pod tym względem ostatnie
Fot. D.P.
Co istotne, wcale nie chcemy zapominać o korzeniach i pozbywać się własnej tożsamości narodowej. Aż 97 procent rodaków czuje przywiązanie do Polski, większość chce też zachować poczucie odrębności w zakresie aktywności religijnej i prawo decydowania o sferach, które bezpośrednio nas dotyczą. Nie zmienia to jednak faktu, że czujemy się mocno przywiązani do wspólnoty: „Odsetek Polaków, którzy czują się związani z Unią Europejską, należy do najwyższych w całej UE (65 proc.)” – wynika z badań. Ale jak właściwie postrzegamy samą Unię, z czym nam się ona kojarzy? Jak się okazuje, najczęściej opisujemy ją trzema określeniami: nowoczesna, demokratyczna i opiekuńcza. Kojarzy nam się przede wszystkim ze swobodą podróżowania, silniejszym głosem na świecie, pokojem i demokracją. Pozytywne opinie o wspólnocie zderzają się z szatańskimi wizjami prawicy o jednym superpaństwie, utracie suwerenności i przenikaniu liberalnych antywartości. Wcale się tego nie boimy, a federacyjny układ europejski dla zdecydowanej większości
i administracji, a także w ogóle państwa, które według obywateli nie potrafi wykorzystać możliwości – konstatuje. Wniosek z tego aż bije po oczach – gdyby nie nieudolni politycy tzw. IV RP, stawiający nas co chwilę w opozycji do krajów wspólnoty i niepotrafiący wykorzystać szans, moglibyśmy osiągnąć – dzisiaj i co najmniej dwa lata wstecz – dużo więcej i zostawić w tyle nasz zaścianek. Są jednak tacy, którzy nie dość, że nie potrafią uczyć się na błędach, to jeszcze w zaścianku czują się najlepiej. Wspomniana wcześniej Liga Polskich Rodzin ogłosiła ustami upadłego ministra edukacji, że wraca do korzeni, czyli antyunijnej retoryki, zapewne w poszukiwaniu wspomnianych 15 procent poparcia. Oklejone plakatami ulice, sto konferencji w różnych miastach i medialna propaganda to pomysł na kampanię dla odrzucenia Traktatu Reformującego UE jako źródła rzekomej utraty suwerenności. Ligę wspierać będzie Unia Polityki Realnej z kabaretowym Januszem Korwin-Mikkem. DANIEL PTASZEK
3
Salto mortale Minister Ziobro obwieścił na konferencji prasowej 14.08.2007 r., że przekazał prokuratorowi nagranie rozmowy z Andrzejem Lepperem, a następnie pokazał dziennikarzom dyktafon, za pomocą którego rzekomo dokonał zapisu. Czyżby bezczelnie skłamał? Prokurator Generalny RP i szef resortu sprawiedliwości oświadczył 13 lipca: „Zostawiłem sobie ten dyktafon i oprawię go w ramki na pamiątkę opieki opatrzności”. – Zgodnie z obowiązującym „Rozporządzeniem Ministra Sprawiedliwości z 2 czerwca 2003 roku w sprawie rodzaju urządzeń i środków technicznych służących do rejestracji obrazu lub dźwięku dla celów procesowych oraz sposobów ich przechowywania, odtwarzania i kopiowania zapisów” (Dziennik Ustaw, nr 107 z 20 marca 2003 r. poz. 1005 – dop. red.) nie ma takiej możliwości, żeby podczas owej konferencji mógł trzymać w ręku dyktafon, na którym dokonał zapisu, o ile ten zapis zgłosił jako dowód w sprawie. Zabezpieczając dla celów procesowych zapis obrazu i dźwięku, trzeba bowiem przejąć wraz z nośnikiem, na którym powstał – tłumaczy nam policjant, specjalista pracujący w laboratorium kryminalistycznym jednej z komend wojewódzkich. W przywołanym rozporządzeniu czytamy m.in.: „Nośnik wraz z jego metryką identyfikacyjną należy opakować i zabezpieczyć odciskiem okrągłej pieczęci jednostki przeprowadzającej czynność procesową” (par. 3), a ponadto „nośnik powinien być należycie zabezpieczony, zwłaszcza przed utratą, szkodliwym działaniem środków chemicznych, termicznych, światła, promieniowania, pola magnetycznego lub elektrycznego oraz przed uszkodzeniami mechanicznymi” (par. 4). Policjant zastrzega: – No chyba że Ziobro pajacował, robiąc show i pokazując inny, podobny sprzęt, wprowadzając tym samym w błąd media i opinię publiczną. Wszak oświadczył światu, że nagrania dokonał na cudeńku, które trzymał w ręku. Inny funkcjonariusz, członek stowarzyszenia pod nazwą Komitet Obrony Policjantów, zwraca uwagę, że minister padł ofiarą własnej bezczynności: – Już w kwietniu 2006 r. wystąpiliśmy do niego na piśmie o zmianę tego rozporządzenia, stanowiącego dla praktyków absolutny bubel legislacyjny. Ba, nawet przedstawiliśmy mu gotowy projekt nowego aktu prawnego dotyczącego postępowania z dowodami – między innymi w postaci nagrań dźwięku. „Policjanci służb, które utrwalają obraz i dźwięk podczas czynności procesowych (pion kryminalistyczny, dochodzeniowo-śledczy, ruchu drogowego i inne), albo skrupulatnie przestrzegają wspomnianego, obowiązującego Rozporządzenia z 2.06.2003 r., odkładając, z przyczyn niewydolności finansowej formacji, aparaty cyfrowe na lepsze czasy do lamusa (nie stać Policji na kupowanie kart pamięci do jednorazowego ich wykorzystania) albo – łamiąc prawo – używają tych aparatów i przenoszą zarejestrowane obrazy i dźwięki na nośniki w postaci płyt CD, DVD lub dyskietek (...). Zgodnie z obowiązującym prawem, do materiałów sprawy powinno zostać dołączone urządzenie kilkumilionowej wartości. Jak sam Pan widzi, Panie Ministrze, to nonsens. Sytuacja taka jest niedopuszczalna. Bubel legislacyjny (...) powoduje albo wstecznictwo poprzez rezygnację z używania nowoczesnej aparatury, albo stresy podczas używania jej ze świadomością nieprzestrzegania prawa” – czytamy w wystąpieniu KOP-u. – Wśród innych pierdół, którymi pan minister poczęstował w poniedziałek dziennikarzy, warto też zwrócić uwagę na fakt, że najpierw zarzucił Lepperowi nieetyczne postępowanie, które polegać miało na tym, że ten wpierw powiedział mediom, że to Ziobro go ostrzegł o akcji CBA, a dopiero później składał zeznania. Ziobro zapowiedział, że zrobi odwrotnie. Tymczasem swoim występem na konferencji złamał prawo, bo gdy już się złoży zeznania, objęte są one tajemnicą śledztwa, która jest tajemnicą państwową. O ile mi wiadomo, kolega prowadzący postępowanie nie udzielił mu zgody na ujawnienie tego, co zeznał na protokół, czym świadek Ziobro naraził się na odpowiedzialność karną z artykułu 241 kodeksu karnego („Kto bez zezwolenia rozpowszechnia publicznie wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”) – dodaje śledczy z warszawskiej Prokuratury Okręgowej. Tak więc Ziobro mógł skłamać, a do tego złamać prawo. Do takiego postępowania w przypadku ludzi Kaczyńskich zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Nie znaczy to jednak, że w sporze z Lepperem Ziobro nie ma racji. Wszak w Samoobronie „wysokie standardy” są jeszcze niżej postawione... DOMINIKA NAGEL
4
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
Cyrk przyjechał! Urlopy się skończyły. Latający Cyrk Monty Kaczora wrócił do stolicy: klowni walą się po pyskach, kopią po zadkach, a o EURO 2012 nikt nie myśli. Chyba na EURO 2012 wszystko jest już przygotowane, co? Podobno Ziobro ma na to, jak zawsze, twarde dowody. Na razie tylko jeden: na otwarcie imprezy polski hymn ma śpiewać ziomalski Centralny Chór Moherowych Beretów pod batutą tatka Tadka Rydzyka. Już ćwiczą. Aha, aha, zapomniałbym. Jeszcze jedno jest załatwione. Wszystkie transmisje z meczów EURO 2012 transmitowane będą codziennie po modlitwie wieczornej w Telewizji Trwam. Wyłącznie tam. Są jednak inne problemy, na szczęście – małe. Jakie? Kto będzie budował stadiony, autostrady i hotele? Niemal wszyscy budowlańcy wyjechali do Anglii i Irlandii, a hydraulik do Francji! Jaruś Kaczyński (ksywka: Benny Hill) chyba zostanie bokserem. Ciągle bije się z myślami. Zgodnie z procedurą UEFA, główny stadion w stolicy musi być gotowy na rok (!) przed EURO 2012 i musi się na nim odbyć przynajmniej jeden ważny mecz. Skąd wziąć ten stadion? A co z resztą stadionów? Czy Jarek może liczyć na Elkę? Nowa minister sportu i turystyki Elżbieta Jakubiak (myli skoki w dal ze skokami narciarskimi) odważnie przyznała, że na sporcie się nie zna. I to jest OK. Ale czy w rządzie Kaczorów jest jakiś minister, który się na czymś zna?!
D
Myślę, że prędzej J. Kaczyński dostanie becikowe, Lech Kaczyński (ksywka: brat Benny Hilla) zostanie rzęsistkiem pochwowym, prędzej Fryderyk Chopin wstanie z grobu i wydudla butlę „Chopina”, prędzej Giertych na wizji puści kolejnego bąka, prędzej Lepper z Ziobrą przekażą sobie znak pokoju, prędzej autokary z polskimi pielgrzymami przestaną jeździć na wodzie święconej zamiast płynie hamulcowym, a z halogenami zamiast gromnic przeciwmgielnych – niż Polska zorganizuje EURO 2012! Ale za to na wiosnę, obiecuje to Gosiewski (ksywka: brat brata Benny Hilla), wystartujemy z budową dużej skoczni narciarskiej. We Włoszczowie. Ponoć niejaki Putin chce przejąć od nas organizację turnieju. Ma stadiony, hotele, lotniska, kasę, no i Rosja graniczy z Ukrainą. Ale to bezczel! Toż to policzek nie do zniesienia. Układ rządzi! Wpieniłem się niemożebnie i dzwonię do Jarka K., a on mnie uspokaja
zisiaj będzie o kulturze śmierci, czyli o alkoholu i marihuanie, oraz o tym, że używanie rozumu bywa nieprzyjemne, a także groźne w skutkach. Polskie media wypełnione są bezmyślnie powtarzanymi banałami, „prawdami objawionymi”, które nie podlegają dyskusji. Każdy dziennikarz, który zakwestionuje takie bzdurne telewizyjno-gazetowe dogmaty jak wybitna szczególność i zasługi JPII czy inne wielkie zasługi Kościoła rzymskokatolickiego dla Polski – zostanie uznany za obleśnego komunistę i antyreligijnego maniaka, wreszcie odizolowany szczelnym (za wyjątkiem „FiM”, „Trybuny” i „NIE”) medialnym kordonem sanitarnym. W polskich mediach istnieje całe mnóstwo spraw, o których nie można dyskutować bez wywoływania zgorszenia lub zaliczenia w twarz pogardliwego splunięcia. Cnoty Wojtyły, nieomylność wolnego rynku, ocet na półkach w PRL-u są znacznie bardziej poza wszelką dyskusją niż dawna urzędowa nieomylność przywódcy rewolucji październikowej. Na całym cywilizowanym świecie od lat trwa dyskusja nad zasadnością dotychczasowej polityki antynarkotykowej. Czyli nad legalną i powszechną sprzedażą narkotyku zwanego alkoholem oraz zdelegalizowaniem wszystkich pozostałych. To bardzo trudny
i mówi: „Jędruś, nie peniaj! Odzyskaliśmy MSZ. Odzyskaliśmy Ministerstwo Rolnictwa. PO jest tam gdzie ZOMO. Odzyskamy też UEFA, a potem FIFA! A Putina, tego enkawudzistę, za ryja i do lustracji weźmiem! Kurtyka, jak się zeźli, to jest gorszy od Irasiada! Muszę, kochaniutki, kończyć, bo mi przynieśli taśmy do przesłuchania!”. Jeżeli mój sąsiad, Jan Tomaszewski, jest człowiekiem, który na Wembley zatrzymał Anglię, to Kaczyńscy są to ludzie, którzy zatrzymali EURO. Spektakl Latającego Cyrku Braci Kaczorów rozpoczyna się piosenką „Show must go on”, a potem na arenę wychodzą clowni... Na szczęście, według autorytatywnych zapowiedzi watykańskich telologów, w 2012 roku ma być koniec świata, więc Elka Jakubiak ze swoimi Pisiołkami Wesołkami mogą spać spokojnie! Tym bardziej że rządzić będzie już wtedy syn Andrzeja Leppera. ANDRZEJ RODAN
Prowincjałki W Woli Sernickiej pod Lubartowem z pewnego pola zniknął rosnący tam owies – jakieś 3 czy 4 tony. Ślady wskazywały, że użyto do tego kombajnu. Poszkodowany gospodarz nikogo o kradzież nie podejrzewał. Miał rację, bo okazało się, że właścicielka sąsiadującej plantacji wynajętemu kombajniście omyłkowo wskazała do skoszenia nie swoje pole. KC
ZAKOSIŁA ZBOŻE
...swój ciężki los promilami. W Lublinie na ul. Lwowskiej zatrzymano 27-letnią Annę S. (1,55 promila alkoholu), pod opieką której bawiło się jej 4-letnie dziecko. Pan S. osiągnął w tym czasie wynik 1,64 prom. Dzieckiem miał się podobno zajmować dziadek, ale i u niego też stwierdzono stan upojenia: 1,44 prom. W barze przy ul. Garncarskiej bawiła 23-latka z 2,6 prom. i trzymiesięczną córeczką. Z kolei na ul. Zemborzyckiej zatrzymano 39-letnią Monikę B., wspierającą się na wózku z jej rocznym synkiem. Kobieta była tak pijana, że nie zdołała dmuchać w alkomat. KC
RODZICIELE ODREAGOWUJĄ...
...Ojców Franciszkanów w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą skradziono kasetkę z datkami. A ponieważ była przymocowana do drewnianego stołu – złodzieje zabrali ją wraz z meblem. Droga ucieczki wiodła przez klasztorny mur. Sprawców ujęła policja. Palec boży dotknął 19-letnich mieszkańców Puław. KC
Z KLASZTORU...
Kłótnia z dziewczyną była powodem tego, że 22-letni mieszkaniec Lublina (1,5 prom.), wracając w nocy z dyskoteki, zdemolował po drodze 18 koszy na śmieci. Tak twierdzi policja. W sądzie wandal powiedział, że to potwarz, bo zniszczył tylko 13 pojemników. KC
MIŁOŚĆ NA ŚMIETNIKU
Do 73-letniej mieszkanki Janowa Lubelskiego zadzwonił nieznajomy, informując, że w jej mieszkaniu jest bomba. W ewakuacji udział brała straż pożarna, policja, pogotowie ratunkowe i gazowe oraz saperzy. Żadnego ładunku wybuchowego nie znaleziono, wykryto za to sprawców fałszywego alarmu. Są nimi trzy dziewczynki i dwaj chłopcy w wieku 9–14 lat. Dzieci przyjechały w okolice Janowa do dziadków na wakacje. Na pomysł z alarmem wpadły podczas wspólnej zabawy. KC
W CZASIE DESZCZU...
Tuż po północy o. Paweł Solecki, gwardian franciszkańskiego klasztoru w Kalwarii Pacławskiej (25 km od Przemyśla), usłyszał podejrzane hałasy. Wyszedł na korytarz i zobaczył dwóch uciekających mężczyzn. Pechowi amatorzy franciszkańskich fantów (pieniądze i szaty liturgiczne) to 28- i 42-latek z Częstochowy, którzy podczas nocnej pielgrzymki do Kalwarii napili się wody nie tak poświęconej (ponad 2 promile alkoholu w wydychanym powietrzu). Jad
OPATRZNOŚĆ CZUWAŁA
problem, tym bardziej więc wymagający powszechnego namysłu i zważenia wszelkich argumentów. Przecież jednym ze skutków obecnego stanu jest pozostawienie obrotu tymi środkami mafii narkotykowej, czyli coroczne dotowanie jej setkami miliardów dolarów. Wystarczy pomyśleć tylko chwilę, aby wyobrazić sobie skutki nieustannego wypychania pieniędzmi kieszeni bandytów – ich przenikanie w świat legalnego biznesu, korumpowanie polityków, wreszcie faktyczne przejmowanie władzy. Podjęcie takich tematów jest dla większości polskich dziennikarzy zbyt trudne, bo tu nic nie jest biało-czarne, jak w pisaniu o PRL-u lub JPII. Zamiast tego jest histeria, tak jak ostatnio wokół jakiejś nieszczęsnej legalnej herbatki z wyciągiem z kwiatów konopi indyjskich. Głupcy w mediach zatrzęśli się ze zgrozy, mimo że produkt jest w Unii legalny i przebadany przez odpowiednie służby. Jakże to, marihuana w sprzedaży?! Liście marychy na opakowaniach herbatki! Toż to zgorszenie i łamanie ustawy antynarkotykowej! Że jedzenie makowca jest tym samym, co wstrzykiwanie rodzimej heroiny ze słomy makowej, nie przyszło im na myśl. Że nie ma katolickiej mszy bez publicznego picia wina, czyli środka odurzającego, też nie zauważyli... ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Myślenie boli
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE PiS dąży do przedterminowych wyborów dokładnie od czasu, gdy uzyskali informację z PKW, że mogą stracić finansowanie nawet do 65 milionów. Zaczęli więc nerwowo niszczyć koalicjantów, prowokować do rozwalenia koalicji, wywoływać szum medialny (...). Jak ognia boją się bowiem uzyskania przez inne ugrupowania przewagi finansowej. Jeszcze parę miesięcy i PiS zostałby bez grosza, a nawet z długami. Lepiej więc wywołać awanturę, prawdziwą wielodniową zadymę, wszystkich obrzucić błotem i iść na wybory, póki jest kasa. (Wojciech Wierzejski)
¶¶¶
Nie słuchajcie plotek z telewizorni i innych przekaziorów. Jest takie powiedzenie: Chcesz dostać bzika, słuchaj dziennika. (o. Tadeusz Rydzyk do swojej Rodziny)
¶¶¶
Chciałbym panu marszałkowi podziękować za to, że w godzinach dopołudniowych procedujemy nad ustawami dotyczącymi rolnictwa, bo cały czas odbywały się one w godzinach nocnych, zgodnie z powiedzeniem, że chłop śpi, a jemu rośnie. (Krzysztof Czarnecki) Mentalnie Tusk to jest PiS bis.
¶¶¶ ¶¶¶
(Ryszard Kalisz)
Kiedy pani Dymna ratuje człowieka proszącego o eutanazję, ojciec Rydzyk doradza żonie prezydenta eutanazję. (abp Józef Życiński na Przystanku Woodstock) Wybrała OH
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
NA KLĘCZKACH
ZAMIENIŁ STRYJEK... ...siekierkę na kijek, mówili niektórzy po zamianie Romana Giertycha na prof. Ryszarda Legutkę w MEN-ie. Nowy minister, choć bez wątpienia mniej agresywny, a bardziej merytoryczny, w konserwatyzmie i tradycjonalizmie niewiele różni się od poprzednika. Tym bardziej więc zaskakuje jego zapowiedź (w rozmowie z „Dziennikiem”) cofnięcia jednego ze sztandarowych pseudopomysłów szefa LPR o wliczaniu oceny z religii do średniej na świadectwie. Profesor chce najpierw sprawdzić zgodność samego pomysłu z konstytucją. Zamierza też porównać programy nauczania religii i etyki pod kątem wymienności, jako że przedmioty są wzajemnie alternatywne. Nadzieja polskich uczniów w tym, że nowy minister, specjalizujący się w filozofii, zaproponuje bardziej naukową niż konfesyjną wizję świata w edukacji. DP
wymienia: znalezienie grupy wsparcia, lekturę Pisma Świętego, uprawianie sportu, spotkania z przyjaciółmi, unikanie miejsc, w których można spotkać osoby homoseksualne, studiowanie literatury, wizytę u psychologa oraz... stosowanie diety. Niestety, żadnych szczegółów dotyczących diety mającej w cudowny sposób zmieniać „zachowania i myślenie homoseksualne w kierunku relacji heteroseksualnych” autorka artykułu nie była łaskawa ujawnić. AK
MNIEJ PIELGRZYMÓW
CENZOR Metropolita lubelski Józef Życiński słynie z wtrącania się do polityki oraz zwalczania konkurencji. Tym razem katolicki hierarcha wyraził niezadowolenie z projektu wystawienia na scenach teatru w Gorzowie sztuki na temat buntu sióstr betanek w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Przypomnijmy, że hierarcha odegrał czynną rolę w zwalczaniu niepokornych mniszek. Arcybiskup twierdzi, że inscenizacja „prowadzić będzie do bólu w rodzinach dziewczyn”. Reżyser spektaklu, Przemysław Wiśniewski, określił wypowiedź Życińskiego jako „próbę cenzury kościelnej” i zapowiedział kontynuowanie prac nad przedstawieniem. MaK
JUDAIZM POWRACA? ZBYTECZNA Blisko dwa tysiące młodych ludzi oddało podczas Przystanku Woodstock 600 litrów krwi. Ochoczo i spontanicznie. Radośnie i bezinteresownie! Była doradczyni byłego Giertycha, niejaka Hanna Wujkowska, tak oto opisuje tę akcję w „Naszym Dzienniku”: „W atmosferze przesączonej promilami, łoskotem satanistycznej muzyki i przekleństw oddawana jest krew na potrzeby chorych”. I dodaje, że owa „zakażona krew” jest z gruntu zła i całkowicie zbyteczna, a nawet... groźna. Nie Wujkowska, nie ta akurat krew nie powinna krążyć w tętnicach innych ludzi. Zrób, Wujkowska, przysługę światu. Nie miej dzieci! Nie przekazuj nikomu swojej krwi i genów!!! MarS
RYDZYK POD LUPĄ Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji bada sprawę nielegalnych reklam w Radiu Maryja. Rozgłośnia, jako tzw. nadawca społeczny, nie ma prawa do emisji reklam, tymczasem codziennie w RM można usłyszeć zachęty do kupowania określonych pism katolickich, oglądania Telewizji Trwam oraz do studiowania w szkole Rydzyka. Znając poglądy prokościelnej i proPiSowskiej KRRiT, wynik badań można uznać za przesądzony. AC
DIETA DLA GEJA Osobom o orientacji homoseksualnej można pomóc w „wyjściu na prostą” (czyli nawróceniu na heteroseksualizm) – przekonuje na łamach katolickiego miesięcznika „Wychowawca” (7–8/2007) Joanna Marszk, mgr psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. I wśród „dróg wyjścia” z homoseksualizmu
Dziennik „Metro” informuje, że z każdym rokiem spada liczba pieszych pielgrzymów przybywających na Jasną Górę. 15 lat temu było ich jeszcze 400 tysięcy, obecnie przychodzi do Częstochowy ok. 90 tysięcy osób, czyli mniej więcej tyle, ile przed rozpoczęciem pontyfikatu Jana Pawła II. AC
KONKURENCJA Monopol Krk padł?! Na terenie diecezji lubelskiej pojawili się cywile prowadzący nielegalne (zdaniem arcybiskupa) kursy przedmałżeńskie. Arcybiskup Józef Życiński przestrzega wszystkich zainteresowanych wzięciem ślubu kościelnego przed osobami świeckimi, uzurpującymi sobie kompetencje do prowadzenia kursów przedmałżeńskich „poza terenem posługi duszpasterskiej”. W wystosowanym ostrzeżeniu czytamy: „Kościół nie może zaakceptować kursów przygotowujących do małżeństwa, prowadzonych przez osoby i ośrodki, które nie utrzymują współpracy z duszpasterzami, ani też nie mają upoważnienia od władz kościelnych na prowadzenie podobnych kursów. (...) Zaświadczenia o odbyciu tzw. »weekendowych kursów przedmałżeńskich« wydawane przez podobne ośrodki nie mogą być respektowane w parafiach, gdyż zarówno treści uwzględniane w tych kursach, jak i pobierana z tej racji opłata nie zyskały aprobaty władz kościelnych”. Co to jest? Jak to co? To zwyczajna walka z konkurencją! AK
Rabin Burt Schuman z reformowanej wspólnoty Beit z Warszawy wieszczy na łamach „Dziennika”, że ta uproszczona i złagodzona forma judaizmu ma przed sobą w Polsce wspaniałą przyszłość. Rabin spodziewa się, że około roku 2015 będzie w naszym kraju ok. 50 tys. reformowanych żydów (obecnie wierzących wyznawców wszystkich nurtów judaizmu jest w Polsce zaledwie kilka tysięcy). Schuman liczy na masowy powrót do religii kilkudziesięciu tysięcy zsekularyzowanych Żydów, którzy, zdaniem rabina, w Polsce żyją i dotąd nie chcieli podporządkować się twardym wymogom żydowskiej ortodoksji. Obawiamy się, że marzenia rabina wzmogą tylko fobie naszych antysemitów, którzy już i tak widzą Żyda za każdym krzakiem. AC
W SZCZEBRZESZYNIE... ...nadzór budowlany prowadzi długą wojnę ze zbudowanym z naruszeniem prawa parkingiem kościelnym. Sąd nakazał parking rozebrać, ale proboszcz Andrzej Pikula uważa najwyraźniej, że sąd sądem, a sprawiedliwość i tak leży po kościelnej stronie, i nie ma zamiaru wykonać wyroku. Proboszcza czeka i grzywna, i koszty rozbiórki, bo Zarząd Dróg Powiatowych twierdzi, że nie da za wygraną. MaK
EKSMISJA WIDŁAMI Ksiądz Józef Świerczek z Podkarpacia nie ma szczęścia do własnych krewnych. Po tym jak z sukcesem, przy pomocy sądu wyrwał 2 hektary ziemi kuzynowi (z należnego sobie spadku), nie ma spokoju na emeryturze. Krewni czują się skrzywdzeni przed sąd i uprzykrzają życie wielebnemu, który postawił sobie dom na odebranej sądownie
ziemi. Ostatnio pobili go widłami, pałami i grabiami. Sprawa trafiła do prokuratury, a my zastanawiamy się nad małą wiarą krewnych księdza, niepomnych na przysłowie, że „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”. MaK
SANTIAGO DE ŁEBA Najpierw w latach 90. Łeba obwołała się Księstwem Łebskim, czyniąc z siebie jeden z ważniejszych produktów promocyjnych nadmorskiego kurortu. Księstwo bijące własne monety, wydające znaczki pocztowe i stemplujące pamiątkowe paszporty okazało się sporą atrakcją turystyczną. Teraz na promocję postawić postanowiła również łebska parafia św. Jakuba Apostoła, zbierająca pieniądze na budowę zaprojektowanego z dużym rozmachem nowego kościoła (poświęcona w ubiegłym roku monumentalna wieża kościelna już góruje nad miastem). W każdym razie wszystkich zbłąkanych pod swój internetowy adres (www.parafia.net) parafia św. Jakuba wita w... Santiago de Łeba. AK
PALEC BOŻY... Dokonaliśmy wielkiego odkrycia! Wielu jajogłowych duma nad problemem, co też nagle połączyło partię Giertycha z Samoobroną. Otóż rozszyfrowaliśmy tajne, pierwotne znaczenie pewnego tajemniczego słowa, a wynik wszystko tłumaczy. Oto z nazwiska LEPPER należy wykreślić drugą, trzecią i piątą literę... Czy teraz wszystko jasne? MarS
OSIOŁKI Biskup Kościoła anglikańskiego w Londynie, Richard Charters, znany obrońca środowiska, uważa latanie samolotem za grzech, dlatego na wrześniowe spotkanie
5
do Rumunii pojedzie pociągiem. Wielebny twierdzi, że za degradację naszej planety w dużym stopniu odpowiadają właśnie samoloty, które dostarczają do atmosfery olbrzymie ilości dwutlenku węgla. Biskup nie jest odosobniony w swych opiniach, podobnie sądzi wielu duchownych luterańskich w Norwegii, którzy propagują rowery zamiast samochodów. Naszym katolickim kapłanom polecamy osiołki – nie niszczą środowiska. Wprost przeciwnie – użyźniają glebę i oferują refleksyjną, bezstresową podróż. RP
KSIĄDZ W PATROLU Słusznie biskupi polscy spodziewali się, że Polska będzie mesjaszem Unii Europejskiej. W mieście Strabane w Irlandii Północnej wzięli sobie do serca przykład księży w naszym kraju, jeżdżących w patrolach policyjnych. To samo chcą zrobić u siebie, ale bynajmniej nie w walce z piratami drogowymi, lecz przeciwko nienawiści katolicko-protestanckiej i wyznaniowym ekscesom dokonywanym pod wpływem alkoholu. Skąd Irlandczykom przyszło do głowy, że ci, którzy zasiali nienawiść w ich kraju, teraz będą jej skutecznie zapobiegać – trudno dociec. AC
ROSJANIE SIĘ NAJEDLI W Rosji przez lata po upadku Związku Radzieckiego rosła liczba wierzących i praktykujących. Ludzie chcieli spróbować zakazanego dotąd owocu. Wygląda na to, że już się najedli, ponieważ od dwóch lat liczba praktykujących, i tak niewielka (raz w roku bywa w kościele 41 procent Rosjan, co tydzień – 2 procent), zaczyna spadać. Od 2005 roku liczba praktykujących zmniejszyła się o 4 procent. AC
6
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
POLSKA PARAFIALNA
Taśmy robią prawdziwą furorę. Dają się na nie łapać nie tylko politycy, ale nawet najbardziej doświadczeni w medialnym rzemiośle policjanci... Mamy przed sobą zawiadomienie o przestępstwie, złożone w Prokuraturze Rejonowej Szczecin-Niebuszewo przez młodszego inspektora Krzysztofa Targońskiego, komendanta powiatowego policji w Kamieniu Pomorskim. Człowiek to bardzo znany, zwłaszcza z telewizji, gdzie często występował jako rzecznik zachodniopomorskiej policji, by wreszcie w listopadzie 2006 r. doczekać, aż nowi władcy Polski dostrzegą ca-
Antyterrorystycznego, który stał się czarną owcą w szeregach zachodniopomorskiej policji, gdy ujawnił kryminalne obyczaje panujące w jednostce („Policjant policjantowi wilkiem” oraz „Policjanci z jajami” – „FiM”46/2006 i 10/2007). Sprawił tym sporo kłopotów odpowiedzialnym za przymykanie oka dowódcom, ale też ówczesnemu rzecznikowi komendy, który musiał odpowiadać dziennikarzom na setki
Targoński, przypisując Marcinowi T. wyciek do mediów pewnej tajnej informacji z życia komendy. Gdy Wojciech B. wyraził powątpiewanie co do prawidłowego wytypowania osoby zdrajcy, Targoński rzecze: „To ktoś z bazy, kurwa, ktoś z bazy, dziwny traf. Słuchaj, dupa »Andżela«, kurwa, T(...) na zwolnieniu i po pół godzinie BSW (Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli rodzaj „policji w policji” – dop. red.) wpada, kurwa!”. A po chwili dodaje: „Dla mnie to jest pizda. Dla mnie to jest chuj. Można walczyć z przełożonymi, można kolegów, kurwa, wrabiać... Nawet niech skacowany – nieważne. Ale ta kurwa...”.
wojującego wówczas z całą wierchuszką szczecińskiej komendy (z dniem 31 maja 2007 r. młodszy aspirant Marcin T. został ostatecznie wykopany z roboty, co uzasadniono m.in. „tworzeniem zafałszowanego i negatywnego wizerunku formacji poprzez upublicznianie w środkach masowego przekazu informacji szkodzących wizerunkowi i dobremu imieniu Policji” oraz „nadużywaniem przysługującego mu prawa do krytyki w trybie skargowym”). Warto też wiedzieć, że jednym z bardziej znaczących dokonań Targońskiego w okresie, gdy sprawował funkcję rzecznika policji, był jego poradnik dla innych rzeczników, opublikowany na łamach miesięcznika „Policja 997”. W owym
No cóż, dla nas przedstawiony wyżej występ jest absolutnie wiarygodny i zrozumiały, nie odnieśliśmy wrażenia, żeby ówczesny rzecznik policji cokolwiek ukrywał, choć treści nagrania prawdopodobnie nie skonsultował ze swoją teściową... ¤¤¤ – Obawiam się, że Targoński nie skonsultował z kimś bardziej rozumnym również treści swojego zawiadomienia o przestępstwie – ocenia szczeciński prokurator. Rzecz w tym, że jego kolega z Prokuratury Rejonowej Szczecin-Niebuszewo bez chwili zawahania zakwalifikował donos jako oczywiście bezzasadny i odmówił wszczęcia śledztwa, co z kolei u Wojciecha B. zrodziło uzasadnio-
dziele czytamy m.in. takie oto instrukcje: „Przed nagraniem trzeba odpowiedzieć sobie na trzy pytania: Do kogo mówię? Jaki cel chcę osiągnąć tą wypowiedzią? I wreszcie: Co powiem? (...) Warto też sprawdzić, czy otoczenie nie psuje nagrania. Jeśli tłem są wulgarne napisy czy obskurny budynek wypaczymy jego sens. Stojąc, nie można się bujać! Należy jedną nogę lekko wysunąć do przodu i ustabilizować pozycję (...). Trzeba uważać na rozbiegane oczy i pocieranie nosa – widz może uznać taki występ za niewiarygodny (...). Ważna jest reguła: »20–60–20«! Tempo wypowiedzi (ekspresja i temperament) to 20 proc., język ciała – 60 proc., a treść – 20 proc. tego, co mówimy (...). Nie wolno się pokładać w fotelu! Unikajmy krzeseł obrotowych, na których trudno opanować odruch wiercenia się. (...) Ważna jest mowa ciała. Zabawa długopisem, nerwowe zaciskanie palców, czy ich młynkowanie wyglądają beznadziejnie i odwracają uwagę od treści. W ten sposób można sprawić wrażenie, że coś ukrywamy”. Targoński dodaje: „(...) mówimy prostym, zrozumiałym dla wszystkich językiem. Jeżeli masz wątpliwości, czy będziesz zrozumiany, zadzwoń do teściowej i powiedz jej, co chcesz nagrać. Jeżeli ona zrozumie – widzowie też”.
ne podejrzenie, że: „mł. insp. Krzysztof Targoński z pełną świadomością tego, co czyni, zawiadomił prokuraturę o niepopełnionym przestępstwie i fałszywie oskarżył mnie” – czytamy w jego piśmie domagającym się ścigania komendanta powiatowego. Wojciech B. zasugerował też Komendantowi Głównemu Policji wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko Targońskiemu, bo skoro „państwo polskie, opłacając swoich funkcjonariuszy Policji, wymaga od nich, by w czasie godzin służby wykonywali czynności i działania służbowe, tj. takie, które zapewniają bezpieczeństwo jego obywatelom”, to niedopuszczalnymi wydają się na terenie komendy „spotkania prywatne o charakterze towarzyskim, podczas których spożywa się kawę i prowadzi pogawędki z całą pewnością nie mieszczące się w jakimkolwiek zakresie obowiązków któregokolwiek funkcjonariusza Policji”. Co gorsza, prokuratura ma jeszcze jedno nagranie dostarczone przez pana Wojciecha. Treści dla dobra śledztwa nie ujawnimy, ale słyszeliśmy... Taśmy zarejestrowały ewidentne, naszym zdaniem, nakłanianie B. przez Targońskiego – w okresie, gdy ten był rzecznikiem komendanta wojewódzkiego – do zaniechania współpracy z prokuraturą w sprawie znęcania się antyterrorystów nad Marcinem T. (kwestia podżegania do zatajenia prawdy jest wyjaśniana w ramach odrębnego śledztwa oznaczonego sygn. V Ds. 29/06). I pomyśleć, że wystarczyło zapytać teściową... DOMINIKA NAGEL
Słowo się rzekło... łokształt jego zasług i – z rekomendacji szefa garnizonu insp. Tadeusza Pawlaczyka – obdarzą ciepłą posadą dowódcy powiatu. Targoński zna się zatem na rzeczy i zapewne wie, co robi, oskarżając o popełnienie przestępstwa policjanta Wojciecha B. z Wydziału Łączności i Informatyki Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Strasznego przestępstwa, polegającego na tym, że „w połowie sierpnia 2006 r. Wojciech B., zaproszony przez pokrzywdzonego na »kawę« i »pogawędkę«, przyszedł do pokoju służbowego zajmowanego przez Krzysztofa Targońskiego, ówczesnego naczelnika Wydziału Komunikacji Społecznej KWP w Szczecinie. Do pokoju wszedł z ukrytym urządzeniem utrwalającym dźwięk w postaci dyktafonu analogowego. Nie uprzedzał pokrzywdzonego o posiadaniu urządzenia ani w żaden sposób nie informował o utrwalaniu treści rozmowy w trakcie jej przebiegu. Rozmowa miała charakter prywatny i dotyczyła innego funkcjonariusza policji Marcina T(...). Po zakończeniu rozmowy Wojciech B. opuścił pomieszczenie z utrwalonym na taśmie nagraniem i we wrześniu 2006 r. w bliżej nieustalonych okolicznościach przekazał nagranie Marcinowi T(...), który usiłował wykorzystać je jako dowód w postępowaniu sądowym o sygn. akt II C 955/06, stawiając pokrzywdzonemu zarzut rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na jego temat” – oskarża komendant Targoński. ¤¤¤ Wyjaśnijmy, że Marcin T., o którym tutaj mowa, to były funkcjonariusz Samodzielnego Pododdziału
nieprzyjemnych pytań dotyczących zaniechań kierownictwa szczecińskiej policji. Targoński sugerował wówczas mediom, że twierdzenia Marcina T. są urojeniami psychola, za co ten zawlókł byłego rzecznika do sądu cywilnego. ¤¤¤ „Zachowanie Wojciecha B. wyczerpuje znamiona czynów z art. 267 par. 2 i 3 k.k. (»Kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem specjalnym podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2« – dop. red.). Nie ulega wątpliwości, że podejrzany, działając w zamiarze bezpośrednim oraz przemyślanym, zdobył informacje dla Marcina T(...), posługując się urządzeniem podsłuchowym w postaci dyktafonu. Z premedytacją wykorzystał sposobność (spotkanie w gabinecie, brak innych osób, zaproszenie na »kawę«) oraz koleżeński stosunek pokrzywdzonego do jego osoby. Przed uzyskaniem informacji ukrył i włączył urządzenie podsłuchowe. Urządzenie zarejestrowało przebieg rozmowy prywatnej. Pokrzywdzony nie miał świadomości jej utrwalania, mówił w sposób nieskrępowany” – żali się dalej Targoński w swoim zawiadomieniu. Dotarliśmy do spoczywającego w aktach sądowych inkryminowanego nagrania i oto co usłyszeliśmy: „Lata ci... Słuchaj, lata po komendzie, robi zdjęcia, bo ten chuj idzie i podpierdala kolegę. Wiesz: Roberta L(...)” – narzeka w sposób nieskrępowany na jakiegoś dziennikarza
Żeby wynurzenia rzecznika Targońskiego stały się bardziej czytelne, należy wiedzieć, że: ¤ po aferze u antyterrorystów komendant wojewódzki „schował” Marcina T. – pogardliwie określanego przez Targońskiego kobiecym imieniem „Andżela” – do Wydziału Techniki Operacyjnej, gdzie pełnił służbę w „zespole ustaleń telekomunikacyjnych”; ¤ Robert L. pracował tam operacyjnie jako specjalista „zespołu wspomagania logistycznego”. Pił jak smok, ale szefowie wydziału tego nie widzieli, bo jego żona jest kierownikiem sekcji w Wydziale Kryminalnym KWP w Szczecinie, a tatuś żony był w przeszłości dowódcą tamtejszych Oddziałów Prewencji; ¤ 4 sierpnia 2006 r., około godz. 12, „skacowany” Robert L. miał we krwi ponad 0,5 promila, co stwierdzili anonimowo zawiadomieni funkcjonariusze BSW. Sprawie ukręcono łeb, umożliwiając Robertowi L. odejście na emeryturę, a przeciwko jego przełożonym nie wszczęto postępowania dyscyplinarnego za brak nadzoru; ¤ gdy informację o nietrzeźwym policjancie na służbie puściło w eter lokalne radio, podejrzenie o zdradę tajemnicy padło na Marcina T.,
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
P
edofilia, molestowanie, gwałty... Czy kiedyś doczekamy czasów, że Kościół polsko-watykański oczyści się z kryminalistów...? Ksiądz Krzysztof i ksiądz Mariusz są zakonnikami. Należą do zgromadzenia o zasięgu światowym, mającego w Warszawie swoje władze prowincjalne nowicjat i seminarium duchowne oraz prowadzącego w naszym kraju kilkanaście parafii tudzież rozmaitych ośrodków pomocy bądź opieki. – Ten zakon kształci swoich ludzi na zasadzie: ty będziesz katechetą i specem od młodzieży, ty będziesz proboszczem, a ty będziesz pracował w schronisku dla bezdomnych – mówi nam świecki pracownik jednego z ośrodków. Zarówno ks. Krzysztof, jak i ks. Mariusz zostali wyspecjalizowani do pracy z młodzieżą i zajmują się tym, choć władzom zakonnym znani są ze swoich upodobań seksualnych do młodych chłopców... ¤¤¤ Andrzej (imię zmienione) z ks. Krzysztofem po raz pierwszy zetknął się w 2003 r., gdy ten pracował na zakonnej parafii w K. – dużym mieście województwa wielkopolskiego. – Ksiądz był bardzo miły dla każdego i od samego początku zdobył sympatię wielu osób, w tym ministrantów – wspomina Andrzej. 16-letni wówczas chłopak bardzo angażował się w życie parafii, współdziałał z ks. Krzysztofem i pomagał w organizowaniu pielgrzymek, wykonał stronę internetową grupy młodzieżowej prowadzonej przez niego do Częstochowy itp. Duchowny odwzajemniał się fundowaniem Andrzejowi wycieczek, stawianiem (na razie) piwa i rozmaitymi innymi przyjaznymi gestami, w których początkowo nie sposób było doszukać się podtekstów seksualnych. Wkrótce poziom nawiązanej zażyłości stał się tak wielki, że każdy nieprzyjaciel ministranta Andrzeja stawał się automatycznie wrogiem ks. Krzysztofa. Oto wobec wyraźnie okazywanej chłopcu niechęci przez ks. Grzegorza – proboszcza parafii w K. – ks. Krzysztof namówił swojego młodszego o 14 lat „kolegę” na założenie blogu internetowego, w którym wspólnie „rozsławiali proboszcza jako wielce złego człowieka” – przyznaje Andrzej. W połowie listopada 2004 r. w jednej z parafii prowadzonych przez zakon w województwie mazowieckim zorganizowano 3-dniowy ministrancki turniej halowej piłki nożnej. Andrzej – wówczas uczeń
POLSKA PARAFIALNA
7
Życie seksualne dzikich III klasy liceum – pojechał na zawody jako członek reprezentacji ministrantów starszych swojej parafii. – Osoby, które tam pojechały, musiały spać u miejscowych, ponieważ nie było możliwości zapewnienia noclegu dla wszystkich w jednym miejscu – relacjonuje Andrzej. Jego zabrał ze sobą ksiądz Krzysztof... Pierwszy wieczór minął spokojnie, bo pod tym samym dachem spała zaprzyjaźniona z zakonnikiem rodzina. Druga noc wyglądała już całkiem inaczej, bo – jak relacjonuje Andrzej – ks. Krzysztof „rzucił się” na niego, zaczął go tam „łaskotać i dziwnie się zachowywać”. Chłopak bronił się, napastnik dał spokój. Ponownie spróbował po miesiącu, kiedy to – odwiedziwszy Andrzeja w domu – obalił go na kanapę, usiadł nań okrakiem i zaczął całkiem dwuznacznie ocierać się, rezygnując z podniety dopiero wówczas, gdy ofiara zareagowała krzykiem. „Młody, ja cię kocham!” – tłumaczył swoje zachowanie ks. Krzysztof. Niezrażony tym Andrzej w dalszym ciągu prowadził stronę internetową grupy pielgrzymkowej i często odwiedzał ks. Krzysztofa, aby przedyskutować „bieżące kwestie organizacyjne”: – Zazwyczaj spotkania te odbywały się za dosłownie zamkniętymi drzwiami. Na większości z nich pojawiał się alkohol. Ksiądz co rusz usiłował się o niego ocierać i przytulać, siadać
na kolanach, a któregoś razu młodzieńcowi cierpiącemu na ból kręgosłupa zaproponował masaż. Andrzej tak to dzisiaj wspomina: – W trakcie masażu poradził mi: „Młody, rozepnij pasek i opuść trochę te spodnie, będzie mi wygodniej, a tobie lepiej”. Gdy zażądał od siedzącego mu na plecach i wiercącego się wielebnego, żeby natychmiast stamtąd zlazł, usłyszał zdyszane: „No, młody, proszę, jeszcze trochę..., proszę..., aaa...”.
Andrzej nie mógł dłużej znieść homoseksualnych zapędów swojego – jak mniemał – przyjaciela i wkrótce zerwał wszelkie z nim kontakty. Okazało się wówczas, że księdzu Krzysztofowi miłość całkiem rozum odebrała, bowiem zaczął rozpowiadać po parafii bardzo brzydkie rzeczy o byłym ministrancie. Gdy ten zwierzył się z kłopotów swoim bogobojnym rodzicom, wybitny kapłan i wychowawca młodzieży nagle zniknął z K. Odnaleźliśmy go w Warszawie, gdzie w dalszym ciągu sprawuje opiekę nad ministrantami... ¤¤¤ Ksiądz Mariusz (fot. poniżej) ma znacznie więcej „za uszami”, bo skompromitował się na posadzie dyrektora zakonnego ośrodka, gdzie uczy się i mieszka kilkudziesięciu chłopców zaliczanych do tzw. trudnych dzieci. – Od początku, czyli już od wyświęcenia, było wiadomo, że zostanie specem od młodzieży. Najpierw prowadził oazy, grupę powołaniową, aż wreszcie dali go na dyrektora ośrodka w (...). A ten co był tam wcześniej dyrektorem, poszedł na rektora seminarium duchownego do (...), bo miał doktorat – mówi „FiM” świecki pedagog, uczący w niepublicznej szkole podstawowej, funkcjonującej przy rzeczonym ośrodku. Po niespełna dwóch latach ks. Mariusz został nagle odwołany z funkcji i w trybie ekspresowym wysłany przez zakon „na leczenie do Włoch”. – Chodziło o to, że ksiądz dyrektor sypiał z niektórymi wychowankami w jednym łóżku i jedną ręką ich obmacywał, a drugą się onanizował... Było na niego wiele skarg, ale prowincjał nie reagował. Krążyły pogłoski, że sam z podobnych okazji korzysta... Dopiero gdy na jednej z zakonnych stron internetowych pojawiły się wpisy na ten temat, nawiasem mówiąc natychmiast usuwane przez administratora strony, ksiądz Mariusz został odwołany, a tego, co go na rektora dali, z powrotem przywrócili do kierowania ośrodkiem – ujawnia pedagog.
Ks. Mariusz wrócił niedawno z Włoch. Po krótkiej aklimatyzacji w diecezji włocławskiej został przed kilkoma dniami przeniesiony bliżej centrali, do parafii w mieście W., gdzie mieści się reprezentacyjna placówka zakonu. – Objął obowiązki po księdzu Tomaszu (...), a zatem będzie katechetą, opiekunem ministrantów i być może opiekunem grupy sportowców, bo w tamtej para-
fii są przede wszystkim chłopcy grający w piłkę nożną lub koszykówkę – twierdzi nasz informator, uważnie śledzący rozwój zakonnej kariery ks. Mariusza. ¤¤¤ A teraz – dla odprężenia – historia księdza Grzegorza (fot. powyżej) z archidiecezji wrocławskiej. Do połowy 2004 r. ten 39-letni wówczas kapłan zdawał się być dzieckiem szczęścia: godność kanonika, probostwo dużej parafii we Wrocławiu, funkcja dyrektora administracyjnego metropolitalnego seminarium duchownego... – no po prostu pewniak do sakry biskupiej. Wieczorem 18 sierpnia owego pamiętnego dla ks. Grzegorza roku 2004 bankietował on wraz z kolegą po fachu w jednej z wrocławskich knajp. Po wyjściu z lokalu zaproponował seks przypadkowo spotkanej i lekko nietrzeźwej 51-letniej kobiecie. Ta nieco dworowała sobie z możliwości fizycznych mocno już pijanego ks. Grzegorza, co bardzo, ale to bardzo go ubodło. Tak bardzo, że po wylądowaniu w łóżku nie ustawał nawet wtedy, gdy już błagała o litość. W pewnym momencie kobiecie udało się uciec w negliżu z mieszkania kapłana, zabierając na pamiątkę jego dowód osobisty. Miała nieco zachwianą orientację, więc – klucząc po kurialnym kompleksie – wylądowała w ogrodzie zakonnic sąsiadujących z garsonierą ks. Grzegorza. Schowana w krzakach przeczekała tam do rana, a gdy po otwarciu bramy ogrodu odzyskała wreszcie wolność,
popędziła niezwłocznie na policję, zgłaszając brutalny gwałt... W tym czasie ks. Grzegorz doprowadził do porządku seksualne pobojowisko (ale, niestety, nie oddał zakonnicom do wyprania pościeli noszącej liczne ślady nocnych zmagań...) i niemiłosiernie skacowany poszedł do roboty. Pod wieczór do drzwi kapłana zastukali funkcjonariusze. Zabezpieczyli ukryte w koszu z „brudami” dowody (pościel) i zabrali podejrzanego na komisariat, żeby przedstawić mu zarzuty. Zeznał tam, że nic a nic nie pamięta, bo... rano obudził się na przydomowym trawniku, a jego mieszkanie było otwarte. Po przesłuchaniu ks. Grzegorz został zwolniony i przystąpił do pertraktacji ze zgwałconą kobietą. Ktoś zapyta: jakim cudem zdobył jej adres? To jest bardzo dobre pytanie, na które wrocławska policja nie udziela odpowiedzi... Sprawę zatuszowało 20 tys. zł, które pokrzywdzona przyjęła w zamian za wycofanie się z zeznań obciążających duchownego. I już się wydawało, że ks. Grzegorzowi nawet jeden włosek z głowy nie spadnie, a tu po umorzeniu śledztwa policjanci popełnili straszny błąd, odsyłając zabezpieczone dowody rzeczowe na adres... kurii. – Ksiądz arcybiskup Marian Gołębiewski dostał tę paczkę na biurko i o mało nie oszalał na widok skrwawionego i zaplamionego innymi śladami prześcieradła – śmieje się nasz informator z otoczenia metropolity wrocławskiego. W listopadzie 2004 r. ks. Grzegorz został zdegradowany przez arcybiskupa do podrzędnej roli wiejskiego proboszcza w O. Człowiek zachował jednak stare układy w kurii i załatwił sobie niedawno przeniesienie do innej, bardziej dochodowej placówki. Pech chciał, że wybuchła przy okazji owej zamiany okropna awantura, bo wierni nie chcieli puścić „starego” proboszcza i nawet w telewizji buntowali się przeciwko zamianie księży. Kuria przytomnie wzięła na wstrzymanie z obawy, że ktoś sobie przypomni skandal sprzed 3 lat. Ks. Grzegorz pozostał więc na razie w rezerwie kadrowej, ale drzwi do dalszej kariery arcybiskup pozostawił mu już otwarte... ANNA TARCZYŃSKA
8
M
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
POLSKA PARAFIALNA
iało być tanio. Taniej niż za poprzedników. Jest znacznie drożej, niż było kiedykolwiek. Oto jeden z przykładów, jak prawdomówni są Kaczyńscy. Dwa lata rządów PiS z przystawkami podzieliło Polskę tak bardzo, jak nigdy dotąd od czasów pierwszej „Solidarności”. Podzieliły się także media. Po okładkach widać już, kto popiera pseudomoralną rewolucję, a kto jest przeciw.
Można zapytać, czy wydawcy wspierający rząd i prezydenta czynią to wyłącznie z przyczyn ideowych, z zachwytu nad projektem IV RP. Być może tak jest, choć myślimy, że wątpimy. Natomiast z całą pewnością rząd w swoich stosunkach z lojalną prasą nie ogranicza się wyłącznie do słów wdzięczności. Ot, taki drobiazg – publikowanie nekrologów. Ogłoszenie zawierające wyrazy współczucia to ewidentna dekoracja, towar luksusowy, by nie powiedzieć
– zbędny. Skoro zdecydowano się na tanie państwo, można było bez problemu zrezygnować z ich publikacji za państwowe pieniądze. Władza nie tylko z tej praktyki nie zrezygnowała, ale za pieniądze podatników współczuje na lewo i prawo, bez umiaru, przekraczając, jak we wszystkim, granice absurdu. Dziwnym zbiegiem okoliczności nekrologi zamawiane są w tytułach zasadniczo lojalnych wobec Kaczyńskich – w „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku”, a przede wszystkim
Tanie ściemnianie niszowym, ale Rydzykowym „Naszym Dzienniku”. Tylko z okazji katastrof autobusowych coś skapnie także „Gazecie Wyborczej”, czyli największemu poważnemu polskiemu dziennikowi. A co, niech cała Polska wie, jak Jarosław i Lech współczują ofiarom! Stać nas! Przejrzeliśmy prokaczyńskie dzienniki zaledwie z kilku tygodni. Czegóż tam nie ma! Wyrazy współczucia Robertowi Drabie z Kancelarii Prezydenta z powodu śmierci dziadka składa Lech Kaczyński z małżonką. Z okazji śmierci dziadka?! A dlaczego nie stryjecznej wujenki? Prawicowy „Dziennik” z pewnością by się ucieszył.
O
kropne niedopatrzenie! Dopiero teraz, po kilku latach istnienia Najjaśniejszej IV RP, Ministerstwo Finansów pragnie naprawić niewybaczalny błąd i zapewnić polskim celnikom opiekę duszpasterską. O tym, że 16-tysięczna armia polskich celników nie ma własnych kapelanów, przypomniał sobie niedawno Episkopat Polski. Słowo purpuratów w Katolandzie jest święte, więc minister finansów, któremu podlegają celnicy, raz-dwa wysmażył projekt rozporządzenia w sprawie uposażenia zasadniczego w Służbie Celnej. Z tego dokumentu wynika, że służbowa kasiora ma przypadać także duchownym. Oczywiście, o jakiejkolwiek konsultacji z celnikami, choćby ze związkowcami, którzy od kilku lat pyszczą o podwyżkach, nie było mowy. – Gdyby nie internet, o niczym nawet nie wiedzielibyśmy – mówi zirytowana Iwona Fołta, szefowa Federacji Związków Zawodowych Służby Celnej. – Od 2003 roku nie było u nas żadnych podwyżek, w tym roku zapomniano nawet o budżetowej waloryzacji pensji, tymczasem szykuje się ciepłe posadki dla kilkunastu kapelanów i ich dziekana. Wielu celników zarabia 1200–1500 złotych, podczas gdy kapelan będzie wynagradzany jak naczelnik. Co to oznacza w praktyce?
Że zainkasuje około 5 tysięcy złotych plus dodatki przysługujące służbie celnej. Skontaktowaliśmy się z Ministerstwem Finansów. Z urzędu rzecznika prasowego odesłano nas do dyrektora Biura Ministra Finansów, gdzie otrzymaliśmy wyjaśnienie. „Zgodnie z decyzją podjętą w dniu 25 października 2006 roku na zebraniu plenarnym Konferencji Episko-
Bardzo także współczuje czuły na ludzką krzywdę minister Zbigniew Ziobro. Na łamach „Dziennika” i „Naszego Dziennika” okazuje uczucie Jackowi Wygodzie – dyrektorowi biura lustracyjnego w Instytucie Pamięci Narodowej, któremu zmarł ojciec. Cóż, ani to przełożony, ani podwładny, ale powód do zamieszczenia nekrologu jest. Może jest to także wyraz pewnej przezorności. W końcu ten Wygoda ma dostęp do teczek, więc w IV RP to właściwie najważniejsza osoba w państwie... Ciekawe nekrologi publikuje także mister kultury i dziedzictwa narodowego – dwojga imion Ujazdowski. Ten hojny sponsor Kościoła także wspiera zaprzyjaźnioną prasę. W ogromnym ogłoszeniu na łamach „Rzeczpospolitej” leje łzy nad rzekomo „polską duszą” zmarłego arcybiskupa Paryża, Jeana-Marie Lustigera, a kilka dni wcześniej płacze w „Naszym Dzienniku” nad zmarłą siostrą Immakulatą Adamską – „autorką znakomitych książek
I dodaje jeszcze, że na początek będzie 5 etatów – dla 4 kapelanów (w stopniu podkomisarzy celnych) i 1 dziekana (w stopniu komisarza celnego), ale docelowo spowiednicy mają się znaleźć w każdej z 16 izb celnych. Kto pokryje koszty tych etatów? Ministerstwo niczego nie ukrywa: „Zgodnie z obowiązującymi przepisami, środki finansowe zapew-
Celnicy do spowiedzi! patu Polski, funkcjonariusze Służby Celnej zostali włączeni do duszpasterstwa wojskowego prowadzonego przez Ordynariat Polowy Wojska Polskiego. Służba Celna była jedyną formacją mundurową niepodlegającą duszpasterstwu wojskowemu. Decyzja o włączeniu funkcjonariuszy Służby Celnej do duszpasterstwa wojskowego wymaga – zgodnie z obowiązującymi w tej dziedzinie regulacjami wydanymi przez Biskupa Polowego WP – przyjęcia określonej struktury organizacyjnej, w tym powołania dziekana, który będzie kierował duszpasterstwem w Służbie Celnej, oraz kapelanów w izbach celnych” – wyjaśnia Zofia Ogińska, zastępca dyrektora Biura Ministra.
niające pokrycie wydatków osobowych i rzeczowych kapelanów zabezpieczone są przez właściwą jednostkę organizacyjną”, czyli przez urzędy celne. Nie będzie pieniędzy na podwyżki, ale znajdą się na uposażenie dla watykańczyków, urządzenie ich siedzib itp. Jest jeden główny powód (oficjalnie podawany!) tego wariactwa – kapelani mają spowiadać celników z brania łapówek. Ma to w założeniu ograniczyć ten grzeszny proceder. Tyle że dla myślącego człowieka jasne jest, że może być dokładnie odwrotnie, czyli tak jak w przypadku każdego innego katolika nie będącego celnikiem – nagrzeszę, wyspowiadam się i... mogę grzeszyć dalej.
o karmelitańskich świętych, tłumaczce i znawczyni twórczości Edyty Stein”. Prawdziwe fontanny współczucia za publiczne pieniądze wywołała katastrofa polskich pielgrzymów we Francji. Obficie współczuł w gazetach premier, prezydent, Andrzej Lepper, poseł PiS Joachim Brudziński, a także szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego – Władysław Stasiak. Poza nekrologami w prasie można znaleźć także pouczające ogłoszenia. Np. o poszukiwaniu pracowników. I tak stworzone przez Kaczyńskich Muzeum Powstania Warszawskiego, utrzymywane z publicznych pieniędzy, szuka na łamach „Dziennika” sprzątaczki, dając w tym celu ogłoszenie o wymiarach 7/11,5 cm. Zazwyczaj pracowników sprzątających szuka się, dając tanie ogłoszenie w dziale „drobne”... No chyba że ogłoszenie daje się „u przyjaciela” i nie płaci się z własnej kieszeni. No to doczekaliśmy się taniego państwa... ADAM CIOCH
I tak w kółko! Jest jeszcze druga strona medalu: do tej pory zwolnienia celne dla kościelnych osób prawnych stanowiły czarną dziurę w budżecie państwa. Według naszych szacunków, rocznie przepadało od 2 do 3 miliardów złotych z tytułu ceł niezapłaconych przez duchownych. Należy się spodziewać, że teraz, kiedy każda izba celna będzie monitorowana przez kapelana, ta kwota może się zwielokrotnić! – Nie jestem przeciwna religii, ale nie podoba mi się taki sposób wprowadzania zmian do ustawy o służbie celnej – mówi Fołta. – Przygotowujemy krytyczne stanowisko w tej sprawie i w najbliższym czasie trzy centrale związkowe działające w służbie celnej przekażą je ministrowi finansów. – Może jeszcze każą nam się spowiadać ze swoich grzechów – mówi „FiM” oburzona celniczka z przejścia na „ścianie wschodniej”. – A ja się pytam, co mają zrobić osoby innego wyznania? Domagać się na przykład kapelana prawosławnego? Paranoja! Jak twierdzi wielu celników, wspomniane rozporządzenie w sprawie kapelanów to temat zastępczy, bo w ich środowisku już od dawna panuje napięta atmosfera. W siedmiu izbach celnych związkowcy przystąpili do sporu zbiorowego, lada moment stanie się to samo w kolejnych dwóch. BARBARA SAWA
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE mln euro w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju; 249 mln zł w Nordea Bank Polska). Obecnie zaciągnięte kredyty Łódź będzie spłacać do 2021 roku. ¤ Zbyt zajęty był też Jerzy Kropiwnicki, aby dopilnować sprawy tak priorytetowej jak wniosek o organizację mistrzostw Europy – EURO 2012. Podpisany przez niego dokument, w którym miasto proponuje wybudowanie dwóch hoteli na 150 miejsc (!), chwali się stłumieniem zamieszek na osiedlu studenckim i pokazuje zdjęcia lotnicze jednego z miej-
Z tonącego statku kapitan zazwyczaj schodzi ostatni. Łódź, choć tonie powoli, kapitana nie ma w ogóle. Po prostu facet woli inne łodzie. Jerzy Kropiwnicki to konserwatywny katolik pochodzenia w 100 proc. żydowskiego (prosimy, bez negatywnych konotacji) oraz przyjaciel i ulubieniec kleru. Ponadto zagorzały przeciwnik aborcji, antykoncepcji oraz handlu w niedzielę, popularyzator idei obowiązkowej katechizacji dzieci. W roli prezydenta Łodzi (pełni tę funkcję nieprzerwanie od 2002 r.) czuje się świetnie. Przede wszystkim dlatego, że może teraz wreszcie zaspokajać swoją miłość do podróżowania. Oczywiście, za jego wojaże płaci łódzki podatnik. I to płaci niemało. Można by przełknąć tę bezczelność Kropy, gdyby liczne wyjazdy prezydenta przynosiły miastu jakiekolwiek korzyści. Tymczasem... Urzędnicy Regionalnej Izby Obrachunkowej przeprowadzili kompleksową kontrolę gospodarki finansowej w Łodzi za rok 2006 i stwierdzili „szereg przypadków niesporzą-
z którymi przeprowadzano rozmowy, główne tematy rozmów i prezentowane stanowiska, a przede wszystkim – ustalenia i podjęte zobowiązania. I choć wykazane przez RIO nieprawidłowości są równoznaczne z tym, że pracownicy, którzy nie dopełnili swojego obowiązku, nie powinni być powtórnie ujmowani we wnioskach
Obywatel świata dzenia wymaganego sprawozdania, jak również sporządzenia sprawozdania o treści nadzwyczaj lakonicznej. (...) nie odnoszono się do kwestii związanych z podjęciem działań zmierzających do wykonania zadania, którego realizacja stanowiła przedmiot podróży służbowej”. A nie pochwalił się Jerzy Kropiwnicki – chociaż taki jest jego obowiązek! – między innymi tym, co zwojował w Singapurze i Malezji, gdzie udał się na misję naukowo-dydaktyczną, która kosztowała miasto 31 351,58 zł, albo we Francji (6 181,91 zł). „(...) w związku z powyższym wyjazdem kontrolującym okazano sprawozdanie z działalności Prezydenta Miasta Łodzi (...), w którym to sprawozdaniu Prezydent poinformował w dwóch zdaniach Radę Miejską o odbytej podróży do Lionu na zaproszenie mera miasta celem uczestnictwa w szczycie prezydentów miast – Global City Forum, w trakcie którego odbyła się wielowątkowa debata poświęcona problemom zarządzania miastami” – czytamy w raporcie RIO. Nie inaczej było w związku z wizytą w Belgii (5386,14 zł). Z kolei podsumowanie dziesięciu dni spędzonych przez prezydenta i dwóch jego urzędników w USA i Kanadzie (43 137,17 zł) „ma charakter odręcznej, mało czytelnej notatki. (...) w kilku zdaniach ogólnie scharakteryzowano przebieg podróży”. Niedociągnięcia to niebagatelne, jeśli wziąć pod uwagę, że w należycie sporządzonym sprawozdaniu z podróży służbowej należy wskazać osoby delegowane, cel wyjazdu, osoby,
o zorganizowanie zagranicznego wyjazdu służbowego, pan prezydent ma się dobrze. Od początku obecnej kadencji był za granicą co najmniej dwadzieścia pięć razy!!! Zresztą tych podniebnych wypadów było tak dużo, że nawet podległe mu biuro prasowe nie jest w stanie określić ich dokładnej liczby. Część opłacił Europejski Komitet Regionów, pozostałe – Urząd Miasta. Dokąd latał ten obywatel świata w towarzystwie co najmniej trzech urzędników, z których każdy kosztuje łodzian tyle samo co prezydent? Belgia (1163,23 zł z miejskiego budżetu) – tu prezydent wysłuchał m.in. koncertu symfonicznego „Artur Rubinstein in Memorian”. Do tego jeszcze Wielka Brytania (3206,53 zł), Irlandia (2080,73 zł), Niemcy (1692,78 zł), Włochy (na koszt UMŁ prezydent gościł tam dwukrotnie – 5415,07 zł i 922 zł), Stany Zjednoczone i Kanada (11 798,84 zł) – w programie m.in. Nowy Jork, Buffalo, Waszyngton, Miami, Los Angeles, a także krótki wypad nad... Niagarę. Ulubionym kierunkiem Kropiwnickiego jest jednak Izrael. Za każdym razem, gdy się wybiera do Świętej Ziemi (a przy okazji z reguły także do Syrii, Jordanii, Iranu itp.), wyjaśnia, że celem podróży jest negocjowanie połączeń lotniczych między Łodzią a Tel Awiwem. Połączeń póki co nie ma i – według opozycyjnych radnych – długo nie będzie. Za owoc tej wytężonej pracy trzeba więc uznać wydane w formie książkowej „Wędrówki po Ziemi Świętej” oraz „Pielgrzymkę do Ziemi
Świętej”, które to pozycje każdy zainteresowany może zakupić w księgarni, szukając pod „K” jak Kropiwnicki. Inne sprawozdania gospodarz Łodzi rzadko ma w zwyczaju sporządzać, co bezsprzecznie udowodnili pracownicy RIO. ¤¤¤ Co dzieje się w mieście, kiedy jego katoprezydent – zamiast pilnować interesów Łodzi i poprawiać komfort życia jej mieszkańców – robi wszystko, aby nie stracić tytułu pierwszego podróżnika Rzeczypospolitej? ¤ Zadłużenie 770-tysięcznego miasta osiągnęło sumę około 815 mln zł (m.in. 56 mln euro w Europejskim Banku Inwestycyjnym; 12,7
„Wymóg złożenia sprawozdania ze służbowego wyjazdu musi być powiązany z ustawowo wprowadzonymi zasadami dokonywania wydatków ze środków publicznych w sposób oszczędny oraz uzyskania jak najlepszych efektów z danych nakładów. Należyte potwierdzenie spełnienia tych zasad w przypadku wydatków związanych z kosztami podróży służbowych, a co się z tym łączy – przede wszystkim z promocją jednostki samorządu terytorialnego – jest nadzwyczaj istotne z uwagi na charakter ponoszonych kosztów”.
skich stadionów, nie miał szans wśród perfekcyjnie dopracowanych zgłoszeń innych miast. ¤ Całkowite nieporozumienie to także ogromna hala widowiskowo-sportowa – flagowa inwestycja ludzi prezydenta. Początkowo koszty szacowano na 90 mln zł, wkrótce okazało się, że potrzeba prawie dwa razy tyle. Dziś wiadomo, że miasto musi wyłuskać z budżetu ok. 300 mln zł, których tam... nie ma! – Już w momencie podejmowania decyzji nikt nie myślał o tym, czy będzie za co ją skończyć – mówi Dariusz Joński, przewodniczący klubu radnych Lewica i Demokraci. ¤ Bez żadnych zasad, a już na pewno bez pomysłu funkcjonuje Biuro Promocji Turystyki i Współpracy z Zagranicą, które od dziewięciu miesięcy pozostaje bez dyrektora. Jego pracownicy nie robią nic konstruktywnego, aby zachęcić turystów do odwiedzania miasta włókniarek. Za to – na wzór swojego prezydenta – podróżują. Tak jak on – nie za swoje. Tylko w marcu i kwietniu br. „promowali” Łódź m.in. we Francji, Rosji, Niemczech i na Ukrainie, wydając prawie 40 tysięcy złotych. Mają się czym gospodarować, bowiem budżet biura promocji należy do największych w kraju i wynosi 13 mln zł! – Mimo to nie ma chociażby bezpłatnych mapek dla turystów, folderów informujących o atrakcjach, które powinny leżeć w każdym hotelowym pokoju. Przede wszystkim nie ma jednak wizji, jak miasto promować – mówi Dariusz Joński.
9
¤¤¤ Prawdziwą kopalnią pomysłów są też łódzcy radni PiS oraz PO. Zgodnie z linią programową wyznawaną przez swojego prezydenta, który – jak się mówi w urzędzie – nie toleruje ludzi o poglądach innych niż katolickie, zamieniają topografię Łodzi w spis świętych i błogosławionych. Radni uhonorowali w ten sposób m.in. św. Karola Boromeusza (zapewne za to, że był patronem Karola Wojtyły), bł. Rafała Chylińskiego (zawsze odczuwał żywą duchową obecność Najświętszej Maryi Panny), bł. Anastazego Pankiewicza (bernardyn, przez Kościół uznawany za męczennika z czasów II wojny światowej). Tego ostatniego za wszelką cenę chciał wynieść do patrona ulicy Maciej Grubski z PO. Popierał go z mównicy sam gwardian klasztoru Bernardynów – o. Metody Kordecki. Wyjaśnił protestującym lekarzom i pielęgniarkom ze szpitala pediatrycznego, że zamiast sprzeciwiać się zmianie nazwy dotychczasowej ulicy Spornej, powinni się raczej cieszyć, bo skoro w szpitalu nie ma kaplicy, to będą mieć przynajmniej błogosławionego patrona (!). Do kompanii uhonorowanych nie załapał się natomiast jezuita Stefan Miecznikowski, bo ludzie woleli mieszkać przy Roosevelta i stanowczo dali to radnym do zrozumienia. Lepiej potoczyły się pośmiertne losy innego łódzkiego księdza – Zdzisława Wujaka, który wraz z bł. Albertem Chmielowskim zastąpił dotychczasową aleję Przyjaźni. Dlaczego? Otóż radny Kazimierz Kluska, działacz katolicki i solidarnościowy zasilający obecnie szeregi PiS, wyjaśnił wszystkim zainteresowanym z rozbrajającą wprost szczerością: „Obiecywałem mojemu księdzu proboszczowi Zygmuntowi Łukomskiemu, że kiedy będę w Radzie Miejskiej, to tę sprawę przeforsuję”. No to przeforsował... Z przegłosowaniem podobnych pomysłów w radzie problemu nie ma, bo jest w większości prawicowa, a podpis Kropiwnickiego to już w ogóle czysta formalność. „Święte ulice” – jak łodzianie nazywają ten nowy trend wśród swoich włodarzy – zdają się być ważniejsze niż dziesiątki tysięcy złotych, które trzeba wydać na zmiany dokumentów, stempli i tablic informacyjnych. Łódź pod wodzą Kropy zafundowała sobie także interesujący, ale niezwykle kosztowny pomnik poświęcony pamięci łódzkich Żydów zamordowanych przez hitlerowców. Koszt – 400 tys. złotych. Szykuje się także inny monument – pamięci ofiar komunizmu, w którym miasto chce partycypować finansowo. Podróże, pomniki, święte ulice... Wypada tylko włodarzom zadłużonego po uszy miasta pogratulować dalekowzroczności. A prezydentowi Kropiwnickiemu, który – jak zapewnia – kocha Łódź, życzymy przyjemnych lotów. WIKTORIA ZIMIŃSKA Fot. WHO BE
10
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
Z PRAWA... I Z LEWA
W
ygraliśmy przetarg otwarty i nabyliśmy spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu mieszkalnego. Mieszkanie pochodziło z eksmisji, o czym wiedzieliśmy od początku. W spółdzielni mieszkaniowej poinformowano nas, że wszelkie formal-
spółdzielnia? Jak długo trwa taka procedura? (Elżbieta R., Głowno) Jeżeli osoby te nie przebywają w zakupionym przez Państwa lokalu dłużej niż dwa miesiące, jako właściciele możecie złożyć wniosek o wymeldowanie tych osób z urzędu. Oczywiście, to spółdzielnia powinna dopełnić formalności
trudne ani czasochłonne. Z tego względu nie sądzę, aby warto było dochodzić od spółdzielni odszkodowania na drodze sądowej (podstawa prawna: Ustawa z 10.04.1974 r. o ewidencji ludności i dowodach osobistych, DzU 2001 r., nr 87, poz. 960). ¤¤¤ Czy był okres w PRL-u, kiedy nie potrącano pracownikom
Porady prawne ności związane z poprzednimi lokatorami zostały uregulowane. Podpisaliśmy umowę i zamieszkaliśmy w zakupionym lokalu. Podczas starań o zameldowanie okazało się, że w naszym mieszkaniu są zameldowane jeszcze dwie osoby – poprzednia lokatorka, wobec której przeprowadzono eksmisję, oraz jej pełnoletni syn o nieustalonym obecnie miejscu zamieszkania. Czujemy się oszukani przez spółdzielnię, gdyż uważamy, że do jej obowiązków należało wymeldowanie wcześniejszych lokatorów. Czy w zaistniałej sytuacji możemy wystąpić do SM o odszkodowanie? Jakie kroki powinniśmy podjąć w celu wymeldowania byłych lokatorów? A może powinna się tym zająć
Z
związanych z wymeldowaniem wcześniejszych lokatorów. Być może sprawa ta nie została załatwiona właśnie z tej przyczyny, że w okresie, kiedy spółdzielnia dysponowała lokalem, nie upłynęły wymagane dwa miesiące, stanowiące warunek wymeldowania. Niezależnie od przyczyny niezałatwienia sprawy, proszę pamiętać o tym, że fakt zameldowania nie przesądza o jakichkolwiek prawach do lokalu. Obowiązek meldunkowy wynika z prawnego nakazu ewidencjonowania ludności. Teoretycznie mogą Państwo żądać od spółdzielni odszkodowania. Konieczne byłoby wówczas wykazanie wysokości szkody poniesionej przez Państwa w związku z niewymeldowaniem poprzednich lokatorów. Szkodę taką może być ciężko oszacować i udowodnić. Załatwienie formalności prowadzących do wymeldowania nie jest
dumiewające jest to, że wielu z nas wiek człowieka uważa za element charakteryzujący go. W rozmaitych sytuacjach jesteśmy pytani o datę urodzenia, aczkolwiek nie wnosi ona żadnych istotnych informacji. Oczywiście, wykluczam z tych rozważań szczególne sytuacje medyczne i odnoszę je wyłącznie do ludzi dorosłych. Telewizja czy prasa, informując o wypadkach, przede wszystkim podaje wiek ofiary, jakby zachodziła różnica między śmiercią człowieka trzydziestoletniego a sześćdziesięcioletniego. O człowieku nie świadczy wszak ani wykształcenie, ani bogactwo, ani wykonywany zawód, ani stanowisko, ani wiek. Nie ma wątpliwości co do tego, że ludzie kalendarzowo starsi są mniej cenieni w Polsce niż ludzie kalendarzowo młodsi. Więc telefonując po pogotowie ratunkowe, należy kłamać i odejmować lata choremu, by zechciało ono szybciej przyjechać! Doświadczyłam tego w czasie choroby mojej matki. Niewielu ludzi – ku oburzeniu drobnomieszczan – żyje w sposób obyczajowo niedozwolony ze względu na swój wiek. Taniec, miłość, publiczne całowanie się czy trzymanie się za rękę – u nas dozwolone jest obyczajowo tylko w określonym przedziale wieku. Podobnie ślub osób po siedemdziesiątce wzbudza nie zawsze życzliwe komentarze. Po to więc, by żyć po swojemu i nie wzbudzać sensacji, warto zatajać liczbę lat. Zwłaszcza
z pensji podatku od wynagrodzeń? (Jan K., Dortmund) Takiego okresu w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej nie było. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że podatek od wynagrodzeń, czyli świadczenia otrzymywanego przez pracownika z tytułu umowy o pracę, oraz opodatkowanie od innych dochodów, np. z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej, były w tym czasie uregulowane odrębnymi aktami prawnymi. Obowiązywały wówczas dwa oddzielne dekrety o podatku od wynagrodzeń i o podatku dochodowym. Dopiero ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych z 1991 roku objęła swoim zakresem wszystkie źródła przychodów, w tym również wynagrodzenie za pracę (podstawa prawna: Ustawa z 26.07.1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych, DzU 2000.14.176; dekret z 18.08.1945 r.
kobiety wstydliwie ukrywają swój wiek i do dobrego tonu należy, by nie pytać pań o datę urodzenia. Znam osobę, która zniewala sama siebie po ukończeniu kolejnego roku życia. Uważa bowiem, że pewien sposób ubierania się i zachowania jest dozwolony jedynie w określonym odstępie czasu. Gdy ten mija, należy nawet – jej zdaniem – skracać włosy, bowiem
o podatku od wynagrodzeń, DzU 47.30.129; dekret z 04.02.1949 r. o podatku od wynagrodzeń, DzU 49.7.41; dekret z 08.01.1946 r. o podatku dochodowym, DzU 47.25.99; dekret z 25.10.1948 r. – podatek dochodowy, DzU 48.52.414; dekret z 26.10.1950 r. o podatku dochodowym, DzU 57.7.26; ustawa z 16.12.1972 r. o podatku dochodowym, DzU 1989.27.147). ¤¤¤ Rodzice pracowali w polskim folwarku, który w okresie okupacji został przejęty przez Niemca. Przepracowali u niego całą wojnę. Nie byli nigdzie deportowani. W Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie” odprawiono mnie z kwitkiem. Czy cokolwiek mi się należy? (Antoni D., Nidzica) Z załączonego przez Pana pisma otrzymanego z Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie” wynika, że nie złożył Pan wymaganych dokumentów w terminie do dnia 31 grudnia 2001 r. Z tej przyczyny nie może Pan już otrzymać odszkodowania. Świadczenia z tego funduszu nie są już bowiem wypłacane. Nie wykluczam, że może Pan jednak ubiegać się o dodatek do emerytury. W tym celu musi Pan przede wszystkim uzyskać status osoby represjonowanej. Przepisy stanowią, iż represją jest zarówno osadzenie w obozach pracy przymusowej, jak i deportacja do takiej pracy z terytorium Państwa Polskiego. Oznacza to możliwość otrzymania takiego dodatku także w sytuacji, gdy praca
z wokalistów ma dziewięćdziesiąt lat. Pozostali – około osiemdziesięciu. Powinno być o tym zespole głośno w Polsce, bo mocą takiego przykładu łatwiej jest zmieniać przesądy obyczajowe. Pod tym względem przykładem godnym naśladowania jest życie wielu wybitnych pisarzy i artystów. Ich sposób życia pozostaje z reguły w niezgodzie z własnym wiekiem, a także
FILOZOFIA CODZIENNOŚCI
Data urodzenia długie mogą nosić jedynie dziewczęta. Znałam też jednak aktorkę krakowską, Stanisławę Zawiszankę, która była na tyle wyzwolona spod siły niszczących konwenansów, że mając osiemdziesiąt kilka lat, chodziła z warkoczem do pasa. Przesądy obyczajowe dotyczące spraw, o których piszę, są na tyle silne, że ja dla świętego spokoju obniżam wiek mojego psa sznaucera, by nie słyszeć uwag w rodzaju: „Taki stary, a chce się bawić”... Z wielką radością przeczytałam artykuł w jednej z codziennych gazet o grupie muzycznej założonej w Anglii przez czterdziestu emerytowanych artystów. Członkowie tego zespołu cieszą się popularnością. Jeden
z utrwalonymi schematami myślowymi. Pouczające są na przykład wyznania Marii Kasprowiczowej, ostatniej żony poety Jana, czy książki biograficzne, które niedyskretnie odsłaniają – ukrywane za życia – miłości twórców również i w ich sędziwym wieku. Ostatnio z wielkim zainteresowaniem pochłaniałam opis dziejów życia Sartre’a i Simone de Beauvoir. Nie podaję nazwiska autora, bo biografia ta nie jest najlepiej napisana, ale wyłania się z niej siedemdziesięcioletni Sartre zakochany z wzajemnością w swojej uczennicy, jak również już pod koniec swojego długiego życia zakochana w kobiecie Simone de Beauvoir. Trzeba zmieniać nasze obyczaje, ponieważ rozmaite przywileje są rezerwowane dla
przymusowa była wykonywana na terenie Polski. Trudno powiedzieć, czy polski folwark zarządzany przez Niemca może być uznany za obóz pracy przymusowej. Być może powinien Pan zgłosić się do Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych z wnioskiem o wypłatę dodatku do emerytury. Wniosek ten powinien zostać zaopiniowany przez właściwe stowarzyszenie osób poszkodowanych. Wskazane jest także dołączenie do niego dokumentów i dowodów potwierdzających rodzaj i okres represji. Przede wszystkim, należałoby jednak wykazać, że wykonywał Pan pracę przymusową w czasie wojny (podstawa prawna: Ustawa z 31.05.1996 roku o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom deportowanym do pracy przymusowej oraz osadzonym w obozach pracy przez III Rzeszę i Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, DzU nr 87, poz. 395). ¤¤¤ Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Informujemy, że odpowiedzi na pytania przysyłane do redakcji e-mailem będą zamieszczane na stronie internetowej tygodnika: www.faktyimity.pl. Opracował MECENAS
ludzi kalendarzowo młodych. Istnienie każdego człowieka, niezależnie od jego wieku, powinno być jednakowo cenione. Właśnie państwo jest potrzebne również i do tego, by nie dopuszczać na przykład niezdrowej żywności do sprzedaży, by dbać o sensowną odległość cmentarzy od ludzkich osiedli, czyli do tego, by troszczyć się o zdrowie i długie życie wszystkich obywateli. A więc nie powinno się w życiu społecznym pozwalać na to, by ktoś z racji wieku czuł się zepchnięty na margines życia. Dyskusje o tak zwanym starzeniu się społeczeństwa też powinny być prowadzone w bardziej eleganckiej formie, niż ma to miejsce obecnie. Na podstawie fragmentów mojej filozofii codzienności, dotychczas publikowanych w „Faktach i Mitach”, podaję siedem zasadniczych wskazań, skierowanych do każdego. Niektóre z nich będą przedmiotem szerszych rozważań w kolejnych tekstach: ¤ Ciesz się tym, że istniejesz. ¤ Odnajduj oparcie w sobie. ¤ Bądź twórczo zbuntowany, czyli wolny od uprzedzeń. ¤ Zaufaj swoim uczuciom, doznaniom, wyobraźni i rozumowi. ¤ Kieruj się ideałami oraz bezinteresownością. ¤ Poszukuj piękna, zamiast wygody. ¤ Bądź przyjacielem zwierząt i roślin. MARIA SZYSZKOWSKA Fot. Jan Stępień
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Pacyfiści pamiętają
B
liźnięta rządzą Polską, a ich podkarpaccy janczarowie i szczęśliwi tatusiowie innych bliźniaków trzęsą Podkarpaciem. Szef Klubu PiS, przemyślanin Marek Kuchciński, jest ojcem Zbyszka i Ignacego, zaś jarosławski senator Andrzej Tadeusz Mazurkie-
tys. ludzi. Trzy dni później inny – Fat Man (Grubas) – zniósł z powierzchni ziemi 75 tys. mieszkańców Nagasaki. Obie bomby ciężko raniły i napromieniowały setki, tysiące innych osób. Celem było porównanie skutków oddziaływania bomby uranowej i plutonowej. W ubiegłym tygodniu minęły 62 lata od tamtych wydarzeń. – Jedyny kraj, który kiedykolwiek użył przeciwko ludziom broni atomowej, to Stany Zjednoczone.
Ulica Radziecka... ...od dawna drażni łomżyńskich radnych. No bo jest Radziecka. To wystarczy. Dla głupoli. W ciągu ostatnich kilkunastu lat próby zmiany nazwy ulicy podejmowano dwukrotnie. Na szczęście dla historii miasta – bezskutecznie. Ale... remont budynku znajdującego się na styku Radzieckiej i Starego Rynku stał się okazją do zdjęcia tabliczki z nazwą ulicy. Później już jej nie powieszono. Nie ma jej również na żadnym innym. O tym, że w Łomży jest jeszcze ulica Radziecka, świadczy jedynie tablica na drogowskazie. Czyż-
Niedawno ten sam kraj dopuścił możliwość użycia małych taktycznych broni jądrowych w Iraku – przypomina Filip Ilkowski z Inicjatywy „Stop Wojnie”, która po raz pierwszy w Polsce upamiętniła ofiary atomu zapalonymi świecami płynącymi po Wiśle. W Japonii co roku puszcza się rzekami specjalne lampiony symbolizujące
pamięć o tamtych wydarzeniach. Tym razem w geście solidarności wystąpiły Polska i Czechy. Kraje te łączy bowiem wspólny mianownik z USA w tle – narzucana nam przez władze tarcza antyrakietowa i udział w prowadzonych dzisiaj wojnach. DANIEL PTASZEK Fot. Autor
Dokonania „Członka” Kuchcińskiego były już wielokrotnie prezentowane na łamach „FiM”. Dorobek senatora Mazurkiewicza (niegdyś prawa ręka Leszka Moczulskiego) jest mniej znany, choć nietuzinkowa to postać. Polityk, podróżnik, wędkarz, pisarz i członek Prezydium Klubu PiS już we wrześniu 2005 r. miał
Zaraźliwe bliźniactwo wicz chlubi się Konradem Andrzejem i Wiktorem Andrzejem. Przypadek czy owoc zapatrzenia się na dwóch takich, co podpieprzyli księżyc? Oto jest pytanie.
pomysł, aby byłych parlamentarzystów – aktorów odchodzących z cyrku przy Wiejskiej – dożywotnio obdarzać honorowymi tytułami posła i senatora. Stosowną poprawkę poparło wówczas zaledwie 20 proc. senatorów. I po ptakach... W ostatnich dniach głośno o senatorze Mazurkiewiczu w rodzinnym Jarosławiu. Tym razem jednak dzięki żonie, Joannie, która załapała się na posadę w Starostwie Powiatowym, dystansując dziewięć innych pań. Starosta Tadeusz Krzan stanowczo odpiera zarzuty, że to polityczny nepotyzm. – Wygrała, bo była najlepsza! – gasi malkontentów, którzy narzekają, że nowa Senatorostwo Mazurkiewiczowie ze swoimi bliźniakami
Marek Kuchciński ze Zbyszkiem, Ignacym i córką Julką
podwładna starosty ma tylko średnie wykształcenie. Złośliwi twierdzą, że w ogóle nie widziano jej w gronie osób piszących specjalny test. Sukces pani senatorowej zbiegł się w czasie z sukcesem jej siostry, która z biura senatora trafiła na szefową kadr w jarosławskim szpitalu. W tym samym, którego dyrektor z senatorami wypoczywa w sierpniu nad morzem, blisko najważniejszych bliźniaków IV RP. JANUSZ ADAMSKI
Fot. Autor
Bomby atomowe, inwazje na kraje Ameryki Płd., Wietnam, Jugosławię, ostatnio także na Irak i Afganistan, oraz tarcza antyrakietowa mają wspólny mianownik – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Świece płynące Wisłą na drewnianej korze to symbol pamięci o ofiarach amerykańskiego zrzutu dwóch bomb atomowych w Japonii. 6 sierpnia 1945 r. ładunek o wdzięcznej nazwie Little Boy (Mały Chłopiec) zabił w Hiroszimie 80
11
by odpowiedzialne za to miejskie służby czekały, aż „ratuszowi” – zgodnie z zaleceniami rządzących elit – zmienią jej nazwę? Możliwe. A wszystko jest skutkiem nieuctwa władzy. Wszystkie stare miasta, a Łomża do takich należy, miały ulice Radzieckie, czyli ulice miejskich rad. Tak bowiem rajcy zaznaczali swoją niezależność od woli jakiegoś wielmoży. Tak zaznaczali samorządność miasta. Ulice Radzieckie prowadziły do domów radzieckich, zwanych później ratuszami (od niemieckiej nazwy Rathaus). Były również sądy radzieckie, bo rajcy miejscy byli także zespołem sędziowskim. Jeśli ktoś nie wierzy, można także wybrać się na ulicę Długą, niedaleko ratusza (domu radzieckiego), do Towarzystwa Naukowego im. Wagów, gdzie w bibliotecznych zbiorach znajduje się wydane w 1937 r. opracowanie cenionego historyka Adama Chętnika pt. „Z przeszłości i zabytków Łomży”. Na stronie 18 opracowania autor wśród najstarszych łomżyńskich ulic wymienia: Długą, Krótką, Kozią, Krzywe Koło, Rządową, Woziwodzką i właśnie Radziecką. Także inny historyk, Witold Jemielity, na stronie 11 swojego opracowania pt. „Łomża w okresie międzywojennym” podaje wykaz łomżyńskich ulic z 1925 r., a wśród nich ulicę Radziecką. Ale cóż, jednym wszystko kojarzy się z byłym Związkiem Radzieckim, innym zaś, jak pisał Marek Hłasko – z dupą. Mówiąc szczerze, wolę tych ostatnich. Też są śmieszni, ale przynajmniej nie są szkodliwi. JERZY RZEP
12
JONASZ CHWALIPIĘTA Sfinks na straży grobowców faraonów U stóp „piramidy kosmitów”
Posągi Ramzesa II
Abu Simbel
Piramida schodkowa w Sakkarze Karnak. Nad moją głową korona boga Re
Marianie w Licheniu wzorowali się na... meczetach!
Ściana Płaczu Miejsce rytualnych obmyć w meczecie
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r. Czy czterolatek może utrzymać gromadkę bezrobotnych? Okazuje się, że tak, jeśli ci zdobędą polskie dziecko z przyzwoitą rentą po zmarłej matce i zamieszkają z nim na zapadłej Ukrainie... Po kilkunastomiesięcznej walce o życie Iwona W. (absolwentka Politechniki Wrocławskiej) zmarła w październiku 2004 r. na bardzo rzadko spotykaną i zbyt późno rozpoznaną chorobę. Miała wtedy 30 lat, a jej syn Michał – niewiele ponad roczek. Przed śmiercią mieszkała w dużym, wygodnym domu pod Wrocławiem ze swoimi rodzicami, Julią i Józefem W., i korzystała z ich wydatnej pomocy w opiece nad synem. Nigdy nie zamieszkała razem z biologicznym ojcem dziecka Tadeuszem – mechanikiem samochodowym, żonatym wówczas z inną kobietą. Nie zamierzała też – jak zapewniała najbliższych – związać się z nim na stałe, nawet gdyby się rozwiódł. Po śmierci Iwony pełna opieka nad Michałem spoczęła na Julii i Józefie. „Małoletni otoczony był miłością, czułością i troską. Środowisko wychowujące należycie zabezpieczało jego potrzeby” – czytamy w ekspertyzie Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego przy Sądzie Okręgowym w Świdnicy. „Dziadkowie, rozumiejąc potrzeby i prawa dziecka do posiadania ojca, mimo występujących wcześniej trudności w ułożeniu z nim satysfakcjonujących relacji, przyjmowali go, o ile wyrażał taką chęć, w swoim domu i pozwalali na nieskrępowany kontakt z dzieckiem” – podkreślają biegli sądowi. Tadeusz wytrwał w żałobie do wiosny 2005 r., kiedy to związał się z Aliną – Ukrainką i daleką krewną państwa W., zatrudnioną przez nich do pomocy w opiece nad wnuczkiem. Kilka miesięcy później – nie uprzedzając dziadków Michała ani nie konsultując z nimi swojej decyzji – Tadeusz podstępnie i definitywnie zabrał syna z ich domu, nie informując nawet, gdzie zamierza z dzieckiem zamieszkać. Wraz z poślubioną wkrótce Aliną posuwali się później do najpodlejszych zabiegów, żeby tylko uniemożliwić Julii i Józefowi kontakt z wnuczkiem, choć ci – po bezowocnych próbach polubownego załatwienia sprawy – uzyskali wyrok sądowy, gwarantujący im zachowanie więzi z Michałem poprzez systematyczne (i w precyzyjnie określonych terminach) spotkania. Tak zaczęła się dramatyczna historia, którą opisaliśmy przed rokiem („Piszcie na Berdyczów” – „FiM” 29/2006). Ciąg dalszy zdaje
13
Waluta wymienialna się wskazywać na to, że dziecko stało się w niej walutą wymienialną... Prawomocnymi postanowieniami Sądu Rejonowego w Dzierżoniowie z 28 czerwca 2006 r.: Tadeuszowi z urzędu ograniczono władzę rodzicielską nad synem poprzez ustanowienie nadzoru kuratora; Michał stał się przysposobionym dzieckiem Aliny. W grudniu wywieźli chłopca do Berdyczowa na Ukrainie i wszelki po nim ślad w Polsce zaginął. Wiadomo jedynie, że pozostaje pod opieką niepracującej Aliny, a utrzymują się (do niedawna wraz z matką i bratem Aliny) z kilkusetzłotowej renty po matce Michała, którą jego ojciec – prawdopodobnie przebywający w kraju – inkasuje co miesiąc w ZUS-ie. Tuż przed wyjazdem Tadeusz usiłował zdobyć trochę dodatkowych środków finansowych... „Działając jako przedstawiciel ustawowy małoletniego Michała (...) wzywam Pana do zapłaty 4 tys. zł tytułem zwrotu pożyczki udzielonej na Pana rzecz przez zmarłą Iwonę W. (...)” – czytamy w jego „wezwaniu przedprocesowym” z 21 listopada, wystosowanym do Józefa, z groźbą sądowego przejęcia połowy samochodu, którego Iwona była formalnym jedynie („na papierze”) współwłaścicielem. Dodatkowych 4 tys. zł zażądał „w terminie 7 dni” od Radosława W. (brata Iwony), a od Agaty S. (matki chrzestnej Michała) – 1,7 tys. zł. Najwyraźniej zmagał się z nagłą potrzebą gotówki, skoro nie powiodła się wcześniejsza próba wyłudzenia:
„Działając w imieniu Michała (...), zwracam się o wydanie: komody z szufladami (4 szt.), stolika pod telewizor, łóżeczka dziecinnego z materacem i stelażem, kurtki damskiej, sokowirówki...” – wyliczał adwokat Tadeusza w adresowanym do Julii i Józefa piśmie z 16 października, nie zapominając nawet o gotówce z tytułu zasiłku macierzyńskiego Iwony. Dał spokój, gdy bezwstydnie naciągani dziadkowie w zawiadomieniu
do prokuratury dokładnie wyliczyli, jakie przedmioty i kwoty przywłaszczył sobie z ich domu Tadeusz, uprowadzając wnuka w lipcu 2005 r., oraz przedstawiając – nie związanych z rodziną W. – świadków zaboru mienia. W marcu 2007 r. zdesperowana Julia (na zdjęciach) pojechała na Ukrainę w nadziei zobaczenia Michała. Podróżowała w sumie dwie doby, pokonując prawie 2,5 tys. km,
by w terminie wyznaczonym przez polski sąd rodzinny na spotkanie z wnukiem zastukać do drzwi mieszkania Aliny w Berdyczowie. Słyszała wewnątrz głos wnuka. Nie została wpuszczona do środka. Błagała, żeby mogła zobaczyć chłopca choćby z daleka. Macocha nie wyraziła zgody... Od sąsiadów dowiedziała się, że dziecko jest praktycznie więzione – nie utrzymuje kontaktów
Fot. Autor
z rówieśnikami, nie uczęszcza do przedszkola, a zwykle jego jedynym towarzyszem jest pies. Zobaczyła szare i nijakie miasto z pomnikiem wciąż tam czczonego Lenina, pamiętające Stalina autobusy, brud, wszechobecny azbest... Po kilku miesiącach spróbowała raz jeszcze. Dwie doby, prawie 2,5 tys. km... Choć telefonicznie uprzedziła o swoim przyjeździe, 9 czerwca znowu odbiła się od drzwi. Alina była z Michałem w domu, ale chłopiec podobno nie czuł się najlepiej. – Pojechałam nie tylko z tęsknoty, ale też na wyraźną sugestię sądu, wyrażoną podczas rozprawy o nałożenie na Tadeusza grzywny za nierespektowanie orzeczeń Temidy. Skłoniło mnie do tego również zapewnienie jego adwokata Zygmunta I., że w każdej chwili mogę odwiedzić Michałka na Ukrainie – opowiada Julia. Tadeusz wielokrotnie wmawiał polskiemu sądowi rodzinnemu, że jego syn przebywa w Berdyczowie „na leczeniu astmy oskrzelowej u wybitnych ukraińskich specjalistów”, przy których polscy lekarze kucają. Opowiadał, że tak kocha dziecko, że nie potrafi rozstać się z nim choćby na kilka godzin, podczas których Michał mógłby odwiedzać
dziadków w ich zabójczym dla zdrowia (rzekomo zagrzybionym) mieszkaniu. Julia zobaczyła i sfotografowała renomowaną – jak utrzymywał Tadeusz – klinikę w Berdyczowie. Obskurną, nieczynną w porze urzędowania i zamykaną na kłódkę... Sąsiedzi Aliny nie pamiętali, kiedy ojciec Michała był ostatnio u syna. Twierdzili, że nie widzieli go od wiosny, a chłopiec prawie w ogóle nie mówi już po polsku. 2 lipca 2007 r. III Wydział Rodzinny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Dzierżoniowie oddalił wniosek Julii i Józef W. o „wydanie postanowienia w sprawie natychmiastowego przywiezienia do Polski przebywającego na Ukrainie Michała oraz zakazu jego wywozu za granicę ze względu na stan zdrowia i leczenie”. „Liczne konwencje międzynarodowe, w których Polska jest stroną, dają możliwości i gwarancje przestrzegania i w miarę potrzeby egzekwowania orzeczeń w zakresie wykonywania władzy rodzicielskiej, oraz ustalonych w nich kontaktów z dzieckiem, co w tym przypadku czynią dziadkowie” – czytamy w uzasadnieniu odmowy. I dalej, całkowicie „z sufitu” (kurator od miesięcy nie miał kontaktu z dzieckiem oraz jego opiekunami!): „dotychczasowy tryb życia uczestników postępowania (Aliny i Tadeusza – dop. red.) i ich postawy wychowawcze dały podstawę do stwierdzenia, że małoletni ma zapewnione właściwe warunki do rozwoju i wychowania”. Gówno prawda, Wysoki Sądzie! ANNA TARCZYŃSKA
14
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
ZE ŚWIATA
DLACZEGO SEKS? Pytanie, dlaczego ludzie kopulują, wydaje się idiotyczne, takie jak: dlaczego oddychają. Albo: dlaczego jadają. A jednak kwestia odsłoniła dość skomplikowaną materię. Zbadał ją zespół psychologów z Uniwersytetu w Austin w Teksasie.
ręką odpowiedniego leku – może być używana do osłabiania skutków jej ataku. Kawa niweluje bóle głowy, poprawia nastrój, zabezpiecza wątrobę przed marskością, zapobiega próchnicy. Nowe badania w Rutgers University w stanie New Jersey dowiodły, że umiarkowane dawki kawy i ćwiczenia fizyczne pomagają uniknąć raka skóry, spowodowanego szkodliwym działaniem promieni ultrafioletowych. Istnieje mechanizm samoobronny organizmu, który unicestwia komórki ze zniszczonym nadmierną ekspozycją na promienie słoneczne DNA, nie dopuszczając tym samym do ich degeneracji. Stwierdzono, że jedna filiżanka kawy dziennie i ćwiczenia fizyczne intensyfikują ten proces o 400 procent (!), hamując postępy rakowienia. TW
ŻYCIE PODWODNE Na pytanie tytułowe odpowiadało dwa tysiące osób, a powodów znaleziono... 257! Sytuują się w szerokim spektrum – od sacrum („Chciałam być bliżej Boga”) do profanum („Byłem pijany”). Autorzy badania podkreślają, że znalazło się nawet kilka osób, które jako motywację seksu podały... pragnienie posiadania dziecka. Odpowiedzi pogrupowano w pięć zasadniczych kategorii motywacyjnych. Fizyczna: „Miała piękne oczy”, „Dobrze się całował”, „Chciałem mieć orgazm”. Obliczona na osiągnięcie jakiegoś celu: „Pragnąłem się zemścić na niewiernym partnerze”, „Założyłem się”, „Chodziło o pieniądze”. Emocjonalna: „Chciałam zasygnalizować miłość”, „Chciałam wyrazić wdzięczność”. Brak poczucia bezpieczeństwa: „Chciałem podnieść się na duchu”, „To jedyny sposób, by utrzymać partnera”. Poczucie obowiązku: „Uważałam, że to mój obowiązek”, „Wiedziałam, że mnie będzie zdradzał, jeśli tego nie zrobię”. Zauważono ponadto, że przyczyny podawane często jako pretekst dla uniknięcia seksu („Boli mnie głowa”, „Spać mi się chce”) mają aspekt erotyczny. Partnerzy przedstawiają je jako powód kopulacji: skuteczny środek na ból głowy, umożliwienie zaśnięcia. Powód aktywności seksualnej, podawany najczęściej zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety to: „Podobał mi się”. Inne najczęściej wyliczane: „Chciałem wyrazić swą miłość”, „Byłem podniecony” i „Seks to radocha”. „Byliśmy naprawdę zadziwieni bogactwem seksualnej psychologii” – wyznają autorzy, dla których badania nad seksualizmem to nie pierwszyzna. PZ
MAŁĄ, NIE... WIELKĄ! Kawa, przez lata potępiana przez lekarzy jako używka powodująca przyzwyczajenie i podnosząca ciśnienie krwi, przeżywa prawdziwy renesans. Studia badawcze wykazały, że pomaga na astmę i gdy nie ma pod
Ludzie z portfelami pękającymi od nadmiaru pieniędzy mają już bajeczne posiadłości, flotylle limuzyn, jachty, żony i kochanki, którym dopiero co ustąpił trądzik młodzieńczy, piwnice z ekskluzywnymi winami... Na ziemi już niczym nie zabłysną. Ale poza nią lub pod nią są jeszcze duże możliwości.
jednak na zewnątrz. Wiadomo, że jednostkę podwodną w kolorze żółtym, za 12 mln, ma współzałożyciel Microsoftu – Paul Allen. Wyposażenie nie jest znane – wiadomo tylko, że może pływać tydzień bez wynurzania się. Na wypadek wojny atomowej – schron wymarzony. Roman Abramowicz, który zbił krocie na upadku komunizmu, mówi o swoim okręcie tylko to: „Jak go znajdziesz, jest twój”. CS
Pewien mężczyzna (lat 57) nie dość, że postanowił wziąć planowanie i realizację końca życia w swoje ręce, to wymyślił dla siebie wyjątkowo wyrafinowany i makabryczny scenariusz.
RODZIĆ PO LUDZKU Więzienia amerykańskie mają zasłużenie złą sławę. Gwałty, pobicia, znęcanie się, morderstwa należą tam do porządku dziennego. Ale coś takiego?! Niespełna 22-letnia Shakira Staten z pudła w Pensylwanii zaalarmowała, że zaraz będzie rodzić. Po pobieżnym badaniu odesłano ją do celi, gdzie zaczęły się bóle porodowe. Prośby o przewiezienie na oddział szpitalny zbywano milczeniem. By zwrócić na siebie uwagę, kobieta zasłoniła obiektyw kamery papierem toaletowym. Klawisz przyszedł, papier zdjął, ale krzyczącą z bólu kobietę zignorował. Gdy powtórzyła to jeszcze raz, zagrożono, że zakują ją w kajdanki. Po 3 godzinach bezskutecznych błagań o pomoc rozpoczął się poród i dziecko upadło na posadzkę. Gdy pokazała je strażnikom, ci zabrali noworodka, obrywając pępowinę paznokciami. Staten skarży zarząd więzienia o pogwałcenie jej praw. Rada więzienna odpowiada, że zupełnie nie rozumie, o co chodzi, bo „personel zachował się fantastycznie”. PZ
KANADA PACHNĄCA WOLNOŚCIĄ
Łódź podwodna „Phoenix 1000” ma 65 metrów długości, 4 pokłady, 5 salonów i... piwniczkę z winami. Koszt – 80 mln dolarów. Produkt firmy US Submarines jest jednym z droższych, ale ubożsi multimilionerzy też mogą poszaleć: model „Seattle 1000” (3 piętra, 5 salonów, 5 łazienek, 2 kuchnie, sala gimnastyczna plus piwniczka); zasięg 3 tys. mil morskich – do nabycia już za 25 mln. Firma Exomos z Dubaju wśród 14 modeli ma też 10-osobową łódź podwodną za 15 mln. Herve Jaubert, założyciel firmy, były wilk morski francuskiej floty podwodnej, tak się reklamuje: „Jestem poetą budującym podwodne jachty dla bogatych”. Podwodnych jachtów pływa po morzach świata około setki. Dokładnie nie wiadomo ile, bo lista klientów jest tajemnicą pilnie strzeżoną. „Żeby ją pokazać, musiałbym pana potem zabić” – wyznał dziennikarzowi prezes US Submarine, Bruce Jones. To i owo przedostało się
SPOSOBY NA THE END
W latach 70. młodzi Amerykanie uciekali do Kanady i prosili tam o azyl, by uniknąć łapanki do Wietnamu. Rocznie osiedlało się ich tam ok. 25 tysięcy. Obecnie znów jest wojna, ale nie ma przymusowego poboru – rekrutacja do armii odbywa się na zasadzie dobrowolności i przekupstwa (pieniądze i obietnice bezpłatnych studiów). A mimo to emigracja Amerykanów do Kanady nasila się: osiągnęła najwyższy poziom od 30 lat. W tym roku wyjechało 20 proc. jankesów więcej niż w ubiegłym, a w porównaniu z rokiem 2000 liczba banitów z wyboru podwoiła się. W tym samym czasie Kanadyjczyków osiedlających się w USA jest z roku na rok coraz mniej. Emigrujący Amerykanie to ludzie najlepiej wykształceni, niemający żadnego problemu ze znalezieniem pracy. Głównym powodem jest narastająca awersja ideologiczna do tego, co dzieje się w ich kraju od objęcia władzy przez Busha. Mówią, że w Kanadzie nie ma napięć, mają poczucie bezpieczeństwa, a kraj respektuje prawa ludzkie i obywatelskie. TN
Przed kinem w Castle Rock w Kolorado przyczepił kabel do betonowej kolumny, a pętlę na drugim jego końcu założył sobie na szyję. Następnie wsiadł do samochodu i wdepnął pedał gazu. Następnego dnia odkryto w polu samochód z bezgłowym tułowiem kierowcy. Ale to jeszcze nic... Turyści szukający zgubionego psa w odludnych lasach koło Vancouver w Kanadzie usłyszeli krzyki i odnaleźli – w dość niedostępnym miejscu – przykutego do drzewa mężczyznę. 48-letni masochista poinformował przybyłych ratowników, że przykuł się łańcuchem, pragnąc w ten sposób popełnić samobójstwo. Gdy przez 6 dni śmierć nie nadchodziła, zniecierpliwił się mocno i zaczął wzywać pomocy. CS
magnesu przyciągającego samobójców, władze wciąż nie mogą się zdecydować na budowę barierki uniemożliwiającej skoki. Podobno decyzja ma zapaść na wiosnę. PZ
MICHAŁ KADŁUBEK Czy można kierować autem, mając tylko jedną kończynę? Nogę. Można, i to jak! Udowodnił to Michael Wiley z New Port Richey na Florydzie. Będzie go to kosztować 5 lat, niestety. Ów 40-letni mężczyzna stracił obie ręce i nogę przed 26 laty. Nauczył się jednak prowadzić samochód: przekręca kluczyk palcami nogi, zmienia biegi kolanem, porusza kierownicą kikutem ramienia, światła zmienia zębami. Opanował sztukę do tego stopnia, że otrzymał prawo jazdy. Miał, niestety, inklinacje rajdowe, a przy tym uwielbiał coś sobie na drogę łyknąć i dać w żyłę. Prawo jazdy odbierano mu kilkakrotnie, wreszcie stracił je na dobre, nad czym przeszedł do porządku dziennego. Uciekał przed policją z prędkością prawie 200 km/godz., stawał przed sądem, ale też unikał więzienia. No bo jak wsadzić do celi kadłubka, który nie jest w stanie sam się ubrać... Wreszcie miarka się przebrała: Wiley właśnie dostał 5 lat. Na jego proces do sądu ściągnęli dziennikarze z całego świata. „Wywieszam białą flagę” – oświadczył, dając do zrozumienia, że nie będzie w przyszłości jeździł. Trzeba to traktować sceptycznie... TN
NASZYJNIK Wielka wyżerka – to określenie najtrafniej oddaje śledztwo i postępowanie, którego obiektem był Sheikh Mohsin, złodziejaszek z Kalkuty.
ZŁOTE WROTA ŚMIERCI Samobójcy upodobali sobie most Golden Gate nad Zatoką San Francisco (218 metrów – wysokość wież). Podobno ze względów krajobrazowych i widowiskowych. Ostatnio postanowiono odstąpić od przestrzeganej od lat zasady nieujawniania żadnych danych o samobójstwach na Golden Gate, bazującej na założeniu, że to reklama i przyciąga tylko kolejnych straceńców. W roku 1995 zakazano policji ujawniania liczby samobójców. Było to po 997 skoku. Obawiano się napływu tłumu skoczków, pragnących przejść do historii jako trup nr 1000 – podobnie jak to miało miejsce w roku 1973, gdy liczba ofiar zbliżała się do pięćsetki. W ciągu 70 lat z mostu skoczyło ponad 1250 ludzi; w ostatnich dziesięcioleciach liczba skoków każdego roku wzrasta. Kilku skoczków udało się odratować. Najmłodszym samobójcą była 14-letnia dziewczyna, najstarszym 84-letni staruszek. 76 procent skoków oglądają turyści i przejeżdżający kierowcy. Chociaż most zasłużył sobie na miano największego światowego
Zaczęło się od tego, że zerwał kobiecie wart 1100 dolarów złoty naszyjnik. Gdy policjanci doścignęli go i otoczyli, nie poddał się: połknął naszyjnik. Trzeba go było odzyskać. Lekarz policyjny zarekomendował banany. Mohsin spałaszował 50, a naszyjnika ani śladu. Wówczas policjanci uraczyli go wystawnym obiadem: po obfitej porcji kurczaka z ryżem i chlebem fizjologia zwyciężyła i naszyjnik został odzyskany. Czy właścicielka chętnie założy go znów na szyję, to inna sprawa. JF
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
P
odczas podróży do Brazylii Benedykt XVI stwierdził, że „Romero – jako człowiek – zasługuje na beatyfikację”. Jednak próżno by szukać tego zdania w oficjalnym stenogramie – papież został ocenzurowany!
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
w roku 1993 przedstawiła raport stwierdzający, że odpowiedzialność za zabójstwo abp. Romero ponosi lider „szwadronów śmierci” major Roberto D’Aubuisson. Obecnie Salwadorem rządzi partia konserwatywna, założona właśnie przez niego.
Te okoliczności powodują, że nie wszyscy w Watykanie gotowi są oklaskiwać wyniesienie Romero na ołtarze. Teologię wyzwolenia zarówno Jan Paweł II, jak i jego następca stanowczo tępili. Choć arcybiskup nie miał marksistowskich skłonności, a domagał się
Święty nieświęty Do wyeliminowania słów szefa przyznał się drugi człowiek w Watykanie, kardynał Tarcisio Bertone. Stwierdził, że rutynowo „czyści” wypowiedzi papieskie. To nie był jednak stylistyczny zabieg mający na celu zwiększenie stopnia klarowności. Salwadorski arcybiskup Oscar Romero został zabity w roku 1980 w kaplicy szpitalnej podczas odprawiania mszy. Od roku 1977 w kraju toczyła się brutalna wojna domowa: przeciw wspieranej przez władze USA prawicowej dyktaturze występowali lewicowi partyzanci, którzy byli zabijani przez paramilitarne „szwadrony śmierci”. Romero – zwolennik i patron lewicowej teologii wyzwolenia – w homiliach potępiał gwałcenie praw ludzkich i dlatego musiał zginąć. Zastrzelono go tego samego dnia, kiedy wezwał wojsko do zaprzestania represji. „Komisja prawdy” ONZ, która prowadziła śledztwo w Salwadorze,
A
Popiersie Oscara Romero
ustralijski prałat Geoff Baron, zwierzchnik katedry św. Patryka w Melbourne, padł ofiarą internetu. I poległ! Dostojny ów duchowny został wyprowadzony z równowagi przez szczyli jeżdżących na wrotkach po placu przed świątynią. Wiedząc, jak komunikować się z młodzieżą, kapłan odezwał się w te słowa: „Wynosić się, pier... durnie!”. Po czym strzelił jednego z wrotkarzy w łeb z pięści. Dalej z ust pasterza popłynął wartki strumień niecenzuralnych inwektyw oraz rasistowskich epitetów. Młódź na chwilę zamurowało, ale tylko na chwilę. Gdy duchowny napomknął o czarnych włosach i murzyńskich rysach jednego z wrotkarzy, który się właśnie przewrócił, jego koledzy odpalili wielebnemu: „Przynajmniej ma włosy, ty łysy, pierd... chu...!”.
tylko sprawiedliwości społecznej i położenia kresu masakrom, dla wielu hierarchów jest jako przyszły święty nie do strawienia. Nie tylko w Watykanie: w Salwadorze wielu duchownych jest przeciwnych jego kandydaturze. W drodze na ołtarze nie pomaga arcybiskupowi i to, że przez uboższe warstwy Latynosów w całym regionie uznawany jest za politycznego bohatera; jego portrety pojawiają się koło podobizn Che Guevary i byłego socjalistycznego prezydeta Chile – Salvadora Allende. W Kościele wciąż znacznie łatwiej zająć miejsce na ołtarzu, nosząc włosienicę, poszcząc i odmawiając na okrągło pacierze. PIOTR ZAWODNY
To jeszcze nic. W ferworze wymiany opinii prałat nie zauważył, że jego występy oratorskie są uwieczniane kamerą wideo. Następnego dnia pojawiły się w całej werbalnej krasie na portalu YouTube. Arcybiskup Dennis Hart, kierujący archidiecezją Melbourne, mało nie zemdlał, gdy pokazano mu tyradę podwładnego. Natychmiast zawiesił go w obowiązkach: „Zamierzam uwolnić prałata od presji i odpowiedzialności, jakie spoczywały na nim jako proboszczu katedry” – oświadczył. Ks. Baron niby przepraszał w radiowym wywiadzie, ale znowu nerwy mu puściły, bo oskarżył nastolatków, że są „hienami i szakalami”. Wyjaśnił, że „hieny” wyprowadziły go z równowagi, nazywając pedofilem. Jeszcze jedna ofiara tego skandalu... TN
15
A Polska to pies? H
onduras jest wzorem dla polskich skrobankofobów: konstytucja tego katolickiego kraju zrównuje w prawach dzieci z zygotami. Swą opinię w tej kwestii przedstawiła na posiedzeniu w Nowym Jorku komisja ONZ: „Prawo Hondurasu zakazujące aborcji ma charakter przestępczy: kobiety z tego powodu umierają, poddają się pokątnym, niebezpiecznym aborcjom, pozbawione są prawa decydowania o własnym losie”. Kiedy delegacja Hondurasu usiłowała argumentować, że stara się zapobiegać niechcianym ciążom, członkini komisji ONZ Silvia Pimental, notabene wykładowca
Pontyfikalnego Uniwersytetu Katolickiego w São Paulo oświadczyła: „Prewencja to nie wszystko. Kobiety mają swoje powody do aborcji i powinniśmy to respektować. Tymczasem w Hondurasie interes zarodka jest ważniejszy od dobra matki”. Pimental skrytykowała również rządy Belize, Lichtensteinu, Brazylii i Kenii za represyjne prawa aborcyjne. Hej, Silvia! Może poświęcisz słówko Katolandowi? PZ
Fantazja W
ot, zaguliał, zaguliał parień maładoj – chciałoby się zanucić na wieść o chrześcijańskiej fantazji i upodobaniu do mocnego życia pastora Tommy’ego Testera... ...głoszącego słowo boże na falach chrześcijańskiego radia w Kolorado. Duchowny, ubrany tylko w koszulę, usiłował oddać mocz w myjni samochodowej. Na oczach dzieci. Wezwana policja stwierdziła, że ma on w samochodzie niedopitą flaszkę i pustą fiolkę po narkotyku. Kapłan oblał
wszelkie testy na trzeźwość. Widząc, że robi się nieprzyjemnie, postanowił się wykupić i zaproponował glinom seks oralny. Nie było chętnych. Przełożony pastora broni go zażarcie, utrzymując, że nic złego nie zrobił. Wezwał wiernych do modłów za duszpasterza. CS
Bluzg pasterski
A
meryka małpuje Polskę! Inicjatywa Jurka Marka poszła w świat! W Alabamie, w centrum tzw. pasa biblijnego, panowała susza. Rolnicy byli w rozpaczy, władze w kropce. Spojrzeli wtedy na wschód Europy i doznali olśnienia. Gubernator Bob Reiley zarządził... tydzień obywatelskich modłów o deszcz. Wierzący wierzy, że Bóg wysłucha jego modłów. Po to się modli. Ale dla pewności lepiej zerknąć w prognozę pogody. Reiley ogłosił stanowe modły o deszcz akurat „przypadkowo” przed nadejściem niżu.
Copyright by Jurek Proszę państwa! To naprawdę działa! Meteorolog z instytutu prognoz asekuruje się i kategorycznie odmawia potwierdzenia, że to pacierze przyniosły opady. „Ale na pewno nie zaszkodziły” – zabezpiecza się z drugiej strony. W USA przeprowadzono kilka studiów badawczych na temat skuteczności modlitwy. Największe, opublikowane w American Heart Journal, obejmowało 1800 pacjentów
przed operacjami serca. Za jednych się modlono, za innych nie. Skuteczność modlitwy: zero! W USA często i przy różnych okazjach proklamuje się modły. Ale bardzo rzadko w jakiejś konkretnej sprawie. Organizacja Amerykanie za Oddzieleniem Kościoła od Państwa stwierdziła, że takie inicjatywy jak w Alabanie to „niedobry pomysł”, bo „rząd promuje konkretną religię”. CS
Rękojmia powodzenia K
to by pomyślał? Nepalczycy, zwłaszcza ci wyznający hinduizm, są bardziej religijni od Polaków!
23-letni Rajesh Tajpuria, właściciel drogerii w mieście Rangeli, po odprawieniu porannych modłów odrąbał sobie prawicę i ofiarował ją w prezencie Kali – hinduskiej bogini siły i powodzenia (np. w finansach). Jest teraz silniejsza o dłoń Rajesha, który przebywa w szpitalu i zastanawia się pewnie, jak obecnie będzie liczyć pieniądze.
Ponad 80 procent z 26 milionów mieszkańców Nepalu często składa swym bogom ofiary ze zwierząt: kóz, bawołów, kogutów. Z kończyn rzadziej. W Polsce co prawda części ciała z motywów religijnych się raczej nie amputuje, ale walkirie Rydzyka namiętnie odrąbują sobie część emerytury, by złożyć ją w ofierze swemu bogu. JF
16
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
NASI OKUPANCI
PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (50)
Szpieg prymasem Wojna polsko-rosyjska 1792 r. była wojną w obronie Konstytucji 3 maja. Do klęski Polski przyczynił się prymas Michał Poniatowski, który nakłonił króla, aby przystąpił do targowicy. Gdy targowiczanie zwrócili się do carycy Katarzyny II z uniżoną prośbą o obronę dawnych przywilejów przed „despotyzmem jakobińskim”, dwie armie carskie wkroczyły na Litwę i Ukrainę. Rzym przyjął z zadowoleniem wkroczenie wojsk rosyjskich do Polski, gdyż targowica gwarantowała zachowanie wszystkich przywilejów kleru. Dlatego nuncjusz Saluzzo otrzymał papieskie polecenie nakłonienia króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, aby przystąpił do targowiczan. W obozie targowickim znalazła się niemal cała magnateria i wyższy kler wielkiego Księstwa Litewskiego, oburzony postanowieniami Konstytucji 3 maja. Propagandę na rzecz targowicy prowadzili eksjezuici i ich wychowankowie, cieszący się poparciem Rosji. Polska nie była do wojny dostatecznie przygotowana. Armia, z powodu braku funduszów, nie została całkowicie zreorganizowana, a stare dowództwo w większości sprzyjało targowicy. Zapał do walki ogarnął głównie mieszczaństwo warszawskie i wileńskie. Młodzież masowo zgłaszała się do wojska. W Warszawie – w ogrodach Saskim i Krasińskich – tłumy słuchające patriotycznych mówców domagały się, żeby jednocześnie walczyć przeciwko obcej inwazji i wrogom wewnętrznym,
O
żeby czynić rewolucję na wzór francuski, a więc w duchu antyklerykalnym i oświeceniowym. Pieśni rewolucyjne rozbrzmiewały na ulicach, urządzano demonstracje, wybijano szyby w pałacach targowiczan. Pod naciskiem tych rewolucyjnych nastrojów wyłoniony został sąd sejmowy w celu ukarania zdrajców. Z inicjatywy „Kuźnicy Kołłątajowskiej” powstał demokratyczny Klub Wolontariuszy, którego dewizą było „bić się za ojczyznę albo umierać”. Wzmógł się też opór chłopów na Ukrainie, Polesiu, Litwie, Białorusi i wielu obszarach Korony. W dobrach targowiczan chłopi wszczynali ruchy skierowane przeciwko nim, między innymi w dobrach biskupa inflanckiego Józefa Kossakowskiego. Chłopi przyjęli Konstytucję 3 maja, jako zapowiedź dalszych zmian w swoim położeniu. Jej nicią przewodnią było wszak ratowanie niepodległości, a sprawy polityczne przeważyły nad społecznymi. Choć Konstytucja zrywała z zasadą niemieszania się w stosunki między panem i chłopem, to jednak poddaństwo i pańszczyzna pozostały nienaruszone, a chłopi nie zostali usamodzielnieni gospodarczo. Walki na Litwie trwały krótko i skończyły się klęską.
fensywny klerykalizm nie zdominował nas jeszcze do końca dzięki postawie tysięcy ludzi, którzy nie chcą ugiąć karku przed jedynie słuszną religią i jej funkcjonariuszami w sutannach i garniturach. W ubiegłym tygodniu, siedząc ze znajomymi w jednym z lokali na łódzkiej Piotrkowskiej, byłem świadkiem niecodziennej dyskusji. Dwaj panowie po trzydziestce zażarcie dyskutowali, i to nie o przysłowiowej „dupie Maryni”, która jest zapewne tematem połowy rozmów w tego typu miejscach, ale o sprawach światopoglądowych. Przyznam, że nie wierzyłem własnym uszom. W końcu poczciwa Łódź, choć ma skłonność do lekceważenia pomysłów kleru, a nawet do antyklerykalizmu i swobody obyczajowej, to jednak z pewnością nie jest intelektualną stolicą Polski. A tu słyszę, a ze mną pół lokalu, że między jednym a drugim piwem na tapecie jest „Bóg urojony” Dawkinsa, a na dokładkę problem, czy teologia w ogóle może być nauką! Bo chyba nie jest, skoro opiera się na irracjonalnych i dogmatycznych założeniach – dowodził jeden z panów. Hmm! – pomyślałem sobie – jeśli zwykli obywatele czytują ateistyczne książki i nie boją się o tym mówić publicznie,
Dłużej i pomyślniej niż armia litewska stawiała opór armia koronna pod dowództwem młodego bratanka królewskiego – księcia Józefa Poniatowskiego. Pod jego komendą służył między innymi Tadeusz Kościuszko – mający wówczas 46 lat generał wsławiony bojami o niepodległość Stanów Zjednoczonych, oraz generał Michał Wielchorski. Mimo braku doświadczenia, szczególnie u niższych oficerów, Poniatowski potrafił, między innymi dzięki korpusowi Kościuszki, wycofać się w ciągu miesiąca bez utraty armii, a nawet 18 czerwca zadać wojskom rosyjskim dotkliwą porażkę pod
to jeszcze nas Giertychy z Kaczorami nie okręcili wokół palca, a powszechne (szczególnie w publicznych mediach) pseudopatriotyczno-przykruchtowe zidiocenie nie wytruło mózgów do końca.
Zieleńcami. Poniatowski i Kościuszko przygotowywali się nie tylko do dalszej obrony, ale mieli również plany pobicia pod Lublinem kolumn generała Michaiła Kachowskiego, które rozdzieliły się po przerwaniu obrony polskiej na Bugu. Niestety, katastrofalna w skutkach okazała się wiadomość o przystąpieniu króla Stanisława Augusta do targowicy. Podjął on tę decyzję nie tylko pod naciskiem carycy Katarzyny II, ale również swojego rodzonego brata, prymasa Michała Poniatowskiego – wroga Konstytucji 3 maja i szpiega pruskiego. Brzemienna okazała się narada 23 lipca, na którą król wezwał 13 osób, a wśród nich: prymasa Poniatowskiego, marszałka koronnego Michała Mniszcha, marszałka Rady Nieustającej – Ignacego Potockiego. Król odczytał zebranym list imperatorowej, która żądała zaprzestania zbrojnego oporu i przystąpienia do targowicy. Hrabia Stanisław Wodzicki, który był blisko wydarzeń rozgrywających się na królewskim zamku, wspominał w swoich „Pamiętnikach”, iż król obawiał się
Dla każdego szanującego się niekatolika ukrzyżowane klasy, księża panoszący się na korytarzach, głupawe podręczniki, w których Polak to wyłącznie katolik – są obraźliwe i oburzające. Przede wszystkim stanowią jednak
ŻYCIE PO RELIGII
Jeszcze Polska... W tym przekonaniu utwierdził mnie list od pewnego rodzica, opublikowany w „Dzienniku”. Gazeta ta dość konsekwentnie wspiera PiS, który jest obecnie w postkoalicyjnym konflikcie z LPR i Samoobroną. Zapewne dlatego zdecydowano się na publikację listu uderzającego w poczynania Giertychowego Ministerstwa Edukacji. Tyle że list ów demaskuje de facto nie tyle obecnych włodarzy naszej oświaty, co cały dyskryminacyjny system, jaki stworzono po roku 1989. A więc szkołę na usługach rządzących partii, gdzie pochody pierwszomajowe zastąpiono de facto obowiązkową katechezą, mszami na rozpoczęcie i zakończenie roku, tudzież rekolekcjami.
zagrożenie dla normalnego rozwoju niekatolickich dzieci (katolickich zresztą też...) – niezależnie od tego, czy rodzice zdecydują się posyłać je na religię, czy nie. Oto kilka bardzo trafnych opinii ze wspomnianego listu. O Giertychu i Orzechowskim: „Obaj mają mentalność drapieżników i nie uznają pokojowej egzystencji odrębnych gatunków. Ich terenem łowieckim są dziś szkoły, z racji pełnionych funkcji mogą tam bezkarnie szczerzyć kły i wykorzystują tę przewagę z całą bezwzględnością. Wbrew konstytucji, wbrew elementarnym zasadom demokracji, o zwykłej przyzwoitości nie wspominając”. Rodzic – autor listu („w trosce o dobro swego
uwolnienia poddanych od przysięgi wobec monarchy i detronizacji, jeśli nie unieważni Konstytucji 3 maja. „Naród uznaje WKMość swym panem” – rzekł na to podskarbi Tomasz Ostrowski. „A konfederacja targowicka, czyż się także nie mieni być narodem?” – odrzekł prymas Poniatowski. Swoje przychylne targowicy stanowisko prymas uzasadnił w ten sposób: „Należy przystąpić do konfederacji, ponieważ gdy już nie ma konstytucji, trzeba kraj ratować”. Prawdopodobnie to właśnie prymas zadecydował o śmierci Konstytucji 3 maja, bo król znajdował się pod jego przemożnym wpływem i także głosował za targowicą. Było 7 głosów za przystąpieniem do targowicy i 5 przeciwko. Przystąpienie Stanisława Augusta do targowicy wywołało w narodzie niesłychane wzburzenie: król całkowicie utracił popularność. Niektórzy oficerowie, dowiedziawszy się o zdradzie monarchy i dostojników, podali się do dymisji i udali na emigrację. Wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy. Rządy w Polsce objęli zdrajcy targowiczanie. Pod koniec lipca 1792 r. skończyły się działania wojenne i targowiczanie stali się panami niemal całej Polski. Konstytucja 3 maja i prawie wszystkie ustawy Sejmu Czteroletniego zostały obalone. W kraju szerzył się terror i bezprawie. Targowiczanie zmuszali obywateli do publicznego potępiania Konstytucji, konfiskowali dobra patriotów, grabili mienie państwowe. Biskup Kossakowski zagrabił mienie Komisji Edukacji Narodowej i przywłaszczył sobie sekularyzowane dobra biskupstwa krakowskiego. Niecałe dwa lata później za zdradę ojczyzny zapłacił głową. ARTUR CECUŁA
dziecka woli pozostać anonimowy” – oto miara współczesnej wolności) pisze z goryczą, że obiecane 17 lat temu lekcje etyki (zamiast religii) to fikcja. „Do tej szkoły takie dzieci nie uczęszczają, powiedziała pani dyrektor, stawiając akcent na zaimki, gdy chcieliśmy zapisać córkę na lekcję etyki”. Więc aby oszczędzić dziecku upokorzeń, wysłali je na katechezę, gdzie wkuwa modlitwy, w których treść zapewne, wzorem rodziców, sama nie wierzy. I na koniec, jak to na koniec, konkluzja: „(...) przerażające, że szkoła próbuje nawracać, promując duchowy serwilizm i wymuszając choćby formalną konwersję. Że fundamentalne zasady konstytucji, które miały nas chronić przed dyskryminacją, okazują się pustymi frazesami. Przerażające, że ów festiwal neobarbarzyństwa nie spotyka się z ostrą reakcją tych, którzy zobowiązani są stać na straży konstytucji”. Od siebie dodam, że sytuacja, choć zła, nie jest, moim zdaniem, przerażająca, skoro w tak wielu z nas nie ma zgody na to neobarbarzyństwo. I jeszcze jest nowa nadzieja (granicząca z pewnością!), że Giertych z Orzechowskim, po odejściu z ministerstwa przypominającego obecnie kościelny folwark, już nigdy tam nie powrócą. MAREK KRAK
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r. Rytuały i zwyczaje związane ze zwłokami papieskimi są nie tylko barwne, ale często ocierały się o groteskę lub czarny humor. I nie chodzi tutaj wyłącznie o trupa papieża Formozusa, którego z grobu wykopał, aby się nad nim pastwić, jego następca, wielebny Stefan VII. Nie idzie też o drugie, choć równie „słynne” szczątki papieskie, należące do pierwszego papieża, św. Piotra, których od dwóch tysięcy lat szukają księża w Rzymie i znaleźć nie mogą...
Zakpił z tego Mark Twain w „Prostaczkach za granicą”. Bohaterowie trafiają do kościoła kapucynów na Piazza Barberini w Rzymie. Znajdują się tam cztery krypty, w których pochowane są pokolenia mnichów. „Niektórzy stoją we wnękach w nienaruszonym stanie w kompletnych habitach, jak święte strachy na wróble, jednak większość jest w stanie niekompletnym (...). Ich różne części są starannie posortowane – czaszki w jednym pomieszczeniu, nogi w drugim, żebra w trzecim – będzie tu niezłe zamieszanie w dzień sądu ostatecznego. Niektórzy braciszkowie wezmą nie swoją nogę, inni nie tę czaszkę i zdziwią się, że kuleją, choć nie kuleli, albo mają zeza, choć nie mieli”.
PRZEMILCZANA HISTORIA (1791–1863) nazwał ten przybytek „Muzeum Kiszek i Podrobów”. Dziś pewnie owo „muzeum” nienajlepiej się papieżom kojarzy, i być może dlatego w 2002 r. Jan Paweł II oddał go prawosławnym wraz z dobrodziejstwem inwentarza. Niby gest dobrej woli, ale niepozbawiony humorystycznych podtekstów. Pierwszy dokładny opis rytuału mumifikacji papieża znaleźć można w dokumentach z lat 1385–1390: „Gdy Papież umiera, penitencjarzy wraz z braćmi Bulli [strażnikami pieczęci], o ile są oni obecni, lub też z braćmi Pignotte [jałmużnikami] myją jego ciało ciepłą wodą z dodatkiem wybornych ziół. Wodę tę przygotowują szambelani. Balwierz goli brodę i głowę. Gdy zwłoki są już umyte,
oraz Piusa II (zm. 1464). Ciało Piusa spoczęło w Rzymie, zaś jego trzewia – w katedrze w Ankonie. Od początku następnego stulecia ta metoda balsamowania była już praktykowana powszechnie. Stałe natomiast miejsce dla papieskich „kiszek i podrobów” ustalono po śmierci Sykstusa V (zm. 1590). Stał się nim wspomniany kościół Santi Vincenzo e Anastasio. Na kościół ten padło w związku z jego bliskością od Kwirynału, gdzie rezydowali podówczas papieże. Sykstus nadał temu kościołowi tytuł Parafii Apostolskiej (Apostolica parochia). Odtąd wnętrzności papieskie chowano w parafii, do której należała papieska rezydencja. Aż do 1903 r., kiedy Pius X zniósł zwyczaj osobnego
MROCZNE KARTY HISTORII KOŚCIOŁA (68)
Wątróbka papieska Otóż papieże niczym faraonowie egipscy poddawani są mumifikacji. W starożytnym Egipcie wierzono, iż zachowanie ciała po śmierci jest jednym z istotnych warunków pokonania śmierci. Lud zadowalał się pochówkiem w piasku, natomiast skomplikowany technologicznie i rytualnie proces mumifikacji zarezerwowany był dla faraona i możnych. Mumifikacja papieska jest echem tych praktyk i wierzeń, związanym, przynajmniej historycznie, z wierzeniem w zmartwychwstanie ciał po śmierci. Warto to podkreślić. Podobnie jak w przypadku transsubstancjacji większość wiernych nie zdaje sobie sprawy, że wiara katolicka nie głosi symbolicznego przemienienia opłatka w ciało Chrystusa, lecz zakłada przemienienie realne. Materialne. Tak samo ze zmartwychwstaniem. Nie chodzi o pośmiertne życie osoby, jej duszy, psyche, „ciała astralnego” etc., lecz o zmartwychwstanie ciała. Materialne. Kpił z tego już Celsus w II w., pisząc: „Głupia jest ich wiara, że gdy Bóg, niby kucharz, wznieci ogień, wszystko się upiecze, a przetrwają tylko oni, i to nie tylko żywi, ale też ci, którzy wcześniej poumierali, wyjdą z ziemi odziani we własne ciało. Nadzieja, zaiste, godna robaków. Czyż bowiem jakakolwiek dusza ludzka pragnęłaby powrócić do zgniłego ciała?”. To prymitywne wierzenie wspiera w 675 r. synod toledański, który orzeka: „Za przykładem naszej głowy nastąpi prawdziwe zmartwychwstanie ciał wszystkich zmarłych. I wierzymy, że nie w jakimś ciele z powietrza czy czegoś innego, jak majaczą niektórzy, zmartwychwstaniemy, ale w tym, w którym żyjemy, w którym istniejemy, w którym się poruszamy”. Naukę tę potwierdza IV sobór laterański z roku 1215: „Wszyscy we własnych swych powstaną ciałach, tych co teraz posiadają”.
Jak jednak uspokaja św. Augustyn: „Bóg, cudowny i niewysłowiony Mistrz, z całości tego, z czego ciało nasze było złożone, z cudowną i niewypowiedzianą szybkością je odnowi, i nic to znaczyć nie będzie przy przywróceniu człowieka do jego pierwotnej całości, czy włosy wrócą do włosów, a paznokcie do paznokci, czy to, co z nich zginęło, obróci się w ciało i czy do innych części ciała zostanie przyłączone, gdyż Mistrz Opatrzność troszczyć się będzie, aby co niedorzecznego się nie stało”. Namiestnicy Chrystusa jako wytrawni znawcy geografii zaświatów, powzięli dodatkowe czynności celem bezproblemowego przebudzenia się w swym ziemskim ciele w Dniu Zbawienia (bo przecież nie Sądu Ostatecznego). Twierdzi się, że zwyczaj mumifikacji papieży związany był z tradycją wystawiania ciał zmarłych papieży na widok publiczny, a tradycja ta zrodziła się w średniowieczu. Jednak w pierwszej o tym wzmiance, w biografii papieża Paschalisa II (zm. 1118), nie wspomina się jeszcze o publicznym wystawianiu ciała papieskiego. Wiadomo natomiast, że ówcześni papieże szczerze wierzyli w to, że zmartwychwstaną w tym ciele, w którym żyli. W 1053 r. papież Leon IX wyznawał: „Wierzę w prawdziwe zmartwychwstanie tego właśnie ciała, które jest teraz moim i w życie wieczne”. Mocniejszym jednak dowodem na to, że nie chodziło tutaj li tylko o wystawianie zwłok na widok publiczny, jest stosunek do organów papieskich, które mumifikowano podobnie jak w starożytnym Egipcie. Świadectwem tego jest istniejący do dziś rzymski kościół św. Wincentego i Anastazego, który znajduje się w pobliżu Fontanny di Trevi, a przechowuje praecordia wielebnych, czyli papieskie wnętrzności. Rzymski poeta Giuseppe Gioachino Belli
Rzymski kościół św. Wincentego i Anastazego – składnica wnętrzności papieskich
aptekarz i wspomniani bracia Bulli zatykają wszystkie otwory ciała, a mianowicie nos, usta, uszy i odbyt, o ile to możliwe mirrą, kadzidłem i aloesem, w przeciwnym razie bawełną lub pakułami. Ciało obmywane jest gorącym białym winem, zaprawionym aromatycznymi ziołami i vernaccią, które dostarczyć muszą piwniczni lub szambelani. Krtań wypełniona zostaje przyprawami i cumbumbasium [?], a otwory nosowe piżmem. Na zakończenie całe ciało, również dłonie, jest silnie nacierane i smarowane balsamem. Balsam przynoszą podkomorzowie, szambelani lub zakrystianin”. Nie była to jedyna metoda stosowana wobec zwłok papieskich. Guy de Chauliac, nadworny lekarz Klemensa VI (1342–1352), w swym słynnym dziele „Chirurgia magna” (1363) wspomina także o innej metodzie. Polegała ona na rozcięciu brzucha i wyjmowaniu wnętrzności. Chauliac pisze, iż nauczył się jej od pewnego aptekarza, „który opatrywał wielu rzymskich biskupów”. Nie było to jeszcze zwyczajem, lecz wiadomo, iż po śmierci wyjęto wnętrzności ze zwłok Aleksandra V (zm. 1410)
pochówku papieskich praecordiów. W okresie ponad trzystu lat pochowano tam 25 kompletów kiszek. Brakuje m.in. Piusa IX (zm. 1878), którego wnętrzności na rozkaz ówczesnego watykańskiego kardynała podkomorzego zostały pochowane w Grotach Watykańskich. Niemniej proboszcz Parafii Apostolskiej nie pogodził się z tym rozporządzeniem i zostawił puste miejsce dla fragmentów Piusa IX. Kościół Parafii Apostolskiej jest wyjątkowy jeszcze pod jednym względem. Otóż na jego fasadzie uwieczniona została (w 1646 r.) naga kobieta – bratanica kardynała Jules’a Mazarina, polityka i ministra króla Francji Ludwika XIV. Skądinąd wiadomo, że dama była tyleż piękna, co frywolna. Ileż fizjologii i cielesności w tym rzymskim kościółku! Na wiek cały zapomniano jednak o historii papieskich wnętrzności. Do czasu śmierci Jana Pawła II. Sprawa ma teraz polski wątek. Kiedy stało się jasne, że zwłoki Jana Pawła II kardynałowie pochowają w podziemiach Bazyliki św. Piotra, nasi hierarchowie postanowili uszczknąć zeń
17
coś dla Polaków. Zresztą, czyż to nie logiczne, że należy nam się coś z „polskiego papieża”? Mieli nadzieję uzyskania centralnego organu papieskiego, powołując się właśnie na tradycję kościoła św. Wincentego i Anastazego, która jeszcze wiek temu dozwalała, by organy zostały umieszczone w innym miejscu niż reszta ciała. Warto wspomnieć, iż poza mumifikacją Karola Wojtyły do trumny włożono mu także monety. Grecy, jak wiadomo, płacili obola za rejs na łodzi Charonowej. Może zatem papieże płacą podobnie za rejs na łodzi Piotrowej? Kurs do nieba za 1 euro? Jak wyjaśnił jednak abp Pierro Marini, mistrz ceremonii papieskich nabożeństw liturgicznych, zwyczaj nakazuje, aby były to monety srebrne i brązowe, a z euro lub lirami trudno zaspokoić tradycję. Zastosowano więc medaliony. Zwłoki papieskie nadal się mumifikuje. Monopol na to ma rzymska rodzina Signoraccich, którzy spreparowali w ten sposób także ciała Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła I. O tym, jak dobrzy są w swoim fachu, świadczą zwłoki Jana XXIII, które – wydobyte do publicznego oglądu czterdzieści lat po śmierci – wywołały niemałe poruszenie wśród wiernych, którzy na ogół nie zdają sobie sprawy, że papieży wciąż lepiej wyprawia się na spotkanie z Panem. Kiedy po ekspozycji zwłok Jana XXIII poczęły mnożyć się spekulacje o siłach nadnaturalnych, jakie za to mają być odpowiedzialne, Watykan kategorycznie orzekł, że to nie cud. A jednak nie wyjaśniano, że to papieska mumia – dzieło Signoracciego. Dzieje katolickiej dewocji obfitują zresztą w obsesyjne tropienie cudu nierozkładającego się ciała. „Cuda” naturalnej, samoczynnej mumifikacji zwłok zdarzają się oczywiście we wszelkich kulturach i religiach – zarówno w odniesieniu do ludzi świątobliwych, jak i zwykłych szubrawców – bo samo to zjawisko wcale nie jest rzadkie. Jednak chyba tylko katolicka dewocja przywiązuje do tego tak dużą wartość sakralną. Związane jest to zapewne z zakorzenioną głęboko wiarą w ożywienie trupów, o owych zombie Czasów Ostatecznych. Jako ciekawostkę na koniec warto wspomnieć, jak swego czasu wolnomyślni dowcipnisie w Norwegii zakpili ze świętej anatomii. Tamtejsze środowiska chrześcijańskie gdzie się tylko dało wypisywały hasła: „Jezus żyje!”. Tyle że pojęcie „żyć” określa ten sam wyraz co „wątroba” (lever). Dopisywano więc do świątobliwych graffiti cenę i zamieniano tym samym ich znaczenie: „Wątroba Jezusa! – 9,3 korony za kg”. Dzięki temu pozbyto się problemu chrześcijańskich graffiti. Często zarzuca się wolnomyślicielom, że obrażają cudze uczucia religijne. Czy jednak można, będąc wolnomyślicielem, „polemizować” z wierzeniami i dogmatami kościelnymi inaczej niż przez satyrę? MARIUSZ AGNOSIEWICZ ww.racjonalista.pl
18
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
Bitwy warszawskie bez cudów (cz. III) Arcykatolicka Austria ruszyła się z pomocą Polsce najpóźniej, bo w sierpniu 1657 r. (ponad 2 lata po kapitulacji pod Ujściem, prawie dwa lata po Tatarach i prawie półtora roku po ślubach!), kiedy Szwedzi byli już w głębokiej defensywie, a pod ich okupacją była już tylko część Pomorza, Warmia i Kraków. Austria nawet nie wypowiedziała Szwecji wojny, przysłała tylko 16-tysięczny korpus wojska, który dołączył do wojsk polskich oblegających Kraków. Załoga szwedzka nie miała żadnej nadziei na pomoc – jej kapitulacja była kwestią chwili. Austriacy przyszli na gotowe, po laury. Pod koniec tego roku wojska polskie już pustoszyły okolice szwedzkiego Szczecina. Za tę pomoc „bracia katolicy Habsburgowie” kazali sobie słono zapłacić; sam żołd, który płaciła Polska, wynosił 200 tys. talarów rocznie. Zastawem były kopalnie soli w Wieliczce, podstawa dochodów państwa. Uzyskali też zapewnienie... objęcia tronu polskiego po śmierci ICR! Ponadto Austriacy obsadzili wojskami Kraków i Poznań, a w gwałtach, rabunkach i bestialstwach ich katolickie wojska dorównywały Szwedom i Rosjanom. Przyszli tak późno, bo w interesie Austrii było zatrzymanie Szwedów w Polsce, żeby nie mogli oni pójść z pomocą swojej sojuszniczce Francji, która prowadziła wojnę z Hiszpanią rządzoną także przez Habsburgów – kuzynów Habsburgów austriackich. W końcu udało się Szwedów przegnać dzięki powstaniu narodowemu, wywołanemu przez niebywałe
O
okrucieństwo najeźdźców oraz implikacjom międzynarodowym klęski Polski. Żadnej roli nie odegrała tu obrona Częstochowy, która była mało znaczącym epizodem wojny. Wręcz przeciwnie, od „zawierzenia” Polski Maryi zaczęło się nieustające pasmo wyniszczających Polskę wojen zewnętrznych i domowych. O obronie Częstochowy w tekście ślubowania ICR nawet się nie zająknął, a wojska polskie jeszcze przez wiele miesięcy pozostawały przy Karolu Gustawie. Rok 1658 ICR zmarnował, dopiero we wrześniu wojska polskie i austriackie obległy Toruń, który skapitulował w grudniu. Co do tej pory robiły w Polsce wojska austriackie, opiszemy w osobnym artykule. Pod koniec roku ruszyła wyprawa na pomoc Danii, opisana przez Paska i opiewana w polskim hymnie narodowym. Za to w tym roku sejm uchwalił wypędzenie arian. Ze wszystkich miast Pomorza wyparto Szwedów dopiero pod koniec 1659 roku Prusy już nie należały do Polski... Potop zakończył dopiero pokój w Oliwie w 1660 r. Na rzecz pobitej Szwecji straciliśmy Inflanty z Rygą, pokonani nie musieli płacić odszkodowań ani zwracać zrabowanych gór złota i wszelkiego innego dobra, a nawet... czarnej ziemi ładowanej na statki. Z pretensji do tronu Szwecji zrezygnował nareszcie ICR, ale to już niczego nie zmieniało, bo na nim Wazowie wygaśli. Zatem przez 60 lat wyniszczające wojny ze Szwecją toczyliśmy o pietruszkę! Tylko w interesie Kościoła i nawiedzonej katolicką wiarą dynastii Wazów... W haniebny sposób
d jakiegoś czasu w telewizyjnej „Jedynce”, w środy, ukazuje się program pt. „Polacy”. W zamyśle ma on być platformą dyskusyjną przedstawicieli społeczeństwa polskiego, którzy prowadzą polemikę na różne aktualne tematy polityczne lub społeczne. Nie wiem, według jakiego klucza dobierani są dyskutanci na castingach, ale praktycznie w każdym programie przeważają poglądy miłe władzy, a nad poprawnością polityczną czuwa dodatkowo redaktor Maciej Pawlicki, który tak steruje dyskusją, żeby zawsze wykazać, że sondaże sondażami, ale tzw. „żywy naród” wiernie trwa przy swojej władzy. Mimo że czasami program wzbudza we mnie odruchy wymiotne od nadmiaru wazeliny, staram się go oglądać kiedy tylko mogę. Po co? Aby zobaczyć obraz Polski i naszego narodu kreowany przez polskie media. I jestem załamany. Niedawno obchodziliśmy bowiem trzecią rocznicę przystąpienia do Europy. Jednak po treściach przeważających w tym programie śmiało można powiedzieć, że mentalnie to my jesteśmy
straciliśmy też Prusy i musieliśmy jeszcze Prusakom zapłacić za pomoc w wojnie ze Szwedami. Oddano im jeszcze Bytów i Lębork. Jakoś za wcześniejszą, wspólną ze Szwedami grabież Polski Prusacy nie musieli nam zapłacić odszkodowania. Traktatem welawsko-bydgoskim i jego kulisami zajmiemy się osobno. Wojna zakończona stratami terytorialnymi, hekatombą ofiar ludzkich i kompletną ruiną kraju jest wojną przegraną. Wiele wyjaśnia fakt, że niekorzystny pokój w Oliwie negocjowali Jan Leszczyński, łapówkarz arcykatolickiej Austrii, najbliższej sojuszniczki Kościoła, brat i kuzyn dwóch kolejnych prymasów (także agentów Habsburgów) i dwóch biskupów oraz kanclerz Prażmowski, biskup oczywiście! Zaś traktat welawsko-bydgoski wynegocjował... też biskup i też Leszczyński, Wacław, przyszły prymas. Zgroza. To te „zasługi Kościoła dla Polski”. Po potopie chłopi, którzy tak wspaniale walczyli niezależnie od „cudownej obrony” i ślubów ICR, zostali z powrotem batem zapędzeni do pańszczyźnianego pługa. Wyzysk nawet powiększył się, bo szlachta i Kościół musieli odbić sobie straty. Chłopom nadal tylko obiecywano, tym razem „zbawienie wieczne” pod warunkiem posłuszeństwa panom. System edukacji, dzierżony niepodzielnie przez Kościół, zapewnił bydłu roboczemu wkuwanie katechizmu i 95-procentowy analfabetyzm. Jako żywo przypominał system edukacji dla niewolników murzyńskich w Ameryce. Toteż za sto kilkadziesiąt lat, w najwyższej potrzebie wojny z Rosją i powstania
w głębokiej Afryce. Szczególnie utwierdził mnie w tym przekonaniu ostatni program z tego cyklu, z 9 maja br., starający się odpowiedzieć na pytanie, czy w Polsce homoseksualizm i homoseksualiści są dyskryminowani? Oczywiście, wszyscy dyskutanci gorliwie zaprzeczali tej tezie, „wychyliły się”
kościuszkowskiego, udział chłopów już był marginalny. To tak à propos dalszej „opieki”. Potop szwedzki przyniósł Polsce pewną paradoksalną korzyść. Otóż te dobra kultury, archiwa i księgozbiory, które Szwedzi zrabowali, ocalały. Te, które zostały w Polsce, unicestwiły wojny, pożary, zrabowali kolejni najeźdźcy, wreszcie zaborcy. To też jaskrawo przeczy teorii „opieki”. Największe, katastrofalne wręcz straty, poniosła kultura polska w czasie powstania warszawskiego. Spłonęło niemal wszystko, co pozostało w Warszawie, a w stolicy było najwięcej, z biblioteką Załuskich na czele. Nie miał kto ratować i zabezpieczać... Ocalały zbiory zgromadzone w Krakowie, Lwowie i w Poznaniu. Ale tam nie było powstań. Archiwa w Szwecji są dziś dostępne dla polskich badaczy. Chichot historii? Patrząc na politykę Kaczorów, może lepiej, żeby tak pozostało... Równolegle toczona wojna z Moskwą wlokła się jeszcze siedem lat, aż w 1667 r. przerwał ją rozejm w Andruszowie. Znowu wygrywaliśmy bitwy, ale o wyniku wojny stanowią osiągnięte korzyści. Straciliśmy Smoleńsk, Siewierszczyznę, Zadnieprze i Kijów, nie mówiąc o wyludnieniu i całkowitym złupieniu i zrujnowaniu Litwy i Polski aż po Wisłę. Znaczy, kolejna klęska. Gdzie ta „opieka”?! ¤¤¤ Przedstawiliśmy tu oczyszczoną z kuriewnych fałszerstw i przemilczeń historię potopu, którą propaganda Kościoła wiąże ściśle ze ślubami Jana Kazimierza. Jeżeli one i ich autor odegrały jakąś rolę w potopie, to negatywną. Wielką rolę
sprowadzili homoseksualizm jedynie do fizycznego aktu płciowego. Nie mieściło im się pod moherem, że miłość homoseksualna to także troska o drugiego człowieka, to oczekiwanie na jego powrót, to wspólne wakacje, wspólne posiłki, wspólne zakupy, sukcesy i porażki. Że homoseksualista czy
Polak na geje może trzy, może cztery osoby (przynajmniej tyle pokazano w programie), które otwarcie ją potwierdziły. Jedna dziewczyna przypłaciła to nawet bardzo silnym stresem. Najfajniejsze (a raczej najstraszniejsze) jednak w tym wszystkim było to, że prawie każdy, uzasadniając swoje stwierdzenie o braku dyskryminacji, sam głosił poglądy jawnie homofobiczne i dyskryminacyjne. Taki swojski „paragraf 22”. Nasłuchaliśmy się więc, że w zasadzie nikt nie ma nic przeciwko homoseksualistom, pod warunkiem że robią to po cichu, w zaciszu domowym. Krótko mówiąc,
lesbijka (niektórym nawet to słowo nie przechodziło przez gardło) też potrafi kochać i że czasem tę swoją miłością chce się pochwalić przed światem. Chce ukochaną osobę objąć, przytulić czy pocałować. Ale na takie bezeceństwa w katolickim narodzie zgody być nie może. Niedobrze mi się robiło, gdy słuchałem usprawiedliwień, wręcz pochwał, przestępczych działań różnej maści ugrupowań nacjonalistycznych, faszystowskich i nazistowskich, bo przecież to homoseksualiści sami się proszą, biorąc udział w paradach, by
odegrały natomiast po potopie, gdy rozszalała się reakcja katolicka: wygnano z Polski arian, potem zakazano odstępstwa od katolicyzmu pod groźbą wygnania z własnej ojczyzny, w końcu pozbawiono prawosławnych i ewangelików praw publicznych. Propaganda Kościoła wtedy właśnie ukuła tragiczną zbitkę „Polak katolik”. Potop szwedzki pokazuje nam, jak wielkie implikacje międzynarodowe wywołała możliwość upadku Polski, ważnego ogniwa równowagi politycznej w Europie. Pomoc przychodziła z najbardziej niespodziewanych stron. Pierwsi ruszyli muzułmańscy Tatarzy; najazd wstrzymała prawosławna Rosja; przeciw luterańskiej Szwecji pomogły nawet protestanckie Holandia i Dania. Najpóźniej ruszyła się arcykatolicka Austria, która cynicznie chciała wyciągnąć kasztany z ognia. I wyciągnęła. Po potopie Polska pod „opieką Królowej” z katolickim fanatyzmem marnotrawiła koniunkturę i życzliwość innowierców. Do tego stopnia, że za prawie półtora wieku nikt, poza muzułmańską Turcją, nie ruszył palcem ani nie zaprotestował przeciwko rozbiorom, a papież sławił carycę Katarzynę II i błogosławił targowicę. Oto ta „opieka”. Słusznie powiedział Jerzy Giedroyć: „Historia Polski to jedna z najbardziej zakłamanych historii”. Polski paradoks sprawia, że zakłamane i wiarołomne śluby są sławione, a w rzeczywistości to powód do wstydu, bo nadają się na temat lekcji o nietolerancji. Są jednak wspaniałą legendą – żyłą złota, a tego oszuści wydrzeć sobie nie dadzą. LUX VERITATIS
dostać wp...ol. Ci chłopcy i tak mają anielską cierpliwość, że dają się sprowokować dopiero w ostateczności. Nieźle się też bawiłem, słuchając wywodów o tym, że homoseksualizm to choroba, którą należy leczyć. Mimo że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) dawno już wykreśliła homoseksualizm z rejestru chorób, próbowano udowadniać, że są wyleczeni homoseksualiści, którzy zmienili swoją orientację dzięki głębokiej wierze i modlitwie (uff, dobrze, że nie dzięki samobiczowaniu czy lewatywie). Czy ci ludzie naprawdę nie rozumieją, że to właśnie oni sami ośmieszają w ten sposób swoją wiarę? Obrażają swoje własne uczucia religijne – podobnie jak zaklinacze deszczu z Wiejskiej. Nie są gejami nastoletni chłopcy prostytuujący się dla pieniędzy, którzy w końcu dojrzewają do życia w rodzinie, żenią się czy wychodzą za mąż i mają dzieci. Homoseksualiści ze swoją orientacją po prostu się rodzą i niekiedy próbują miłości heteroseksualnej, ale źle się z tym czują i w końcu dochodzą do wniosku, że są inni. Ale czy przez to mają nie mieć prawa do miłości? zbuj
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
LISTY Zdumiałem się... ...gdy Tusk odwiedził prezydenta nie wszystkich Polaków, Lecha K., i rozmawiali 4 godziny. 2 lata temu nie doszło do koalicji PO-PiS z powodu sterowania przez Jarosława Kaczyńskiego i wyznaczania podrzędnej roli ewentualnemu koalicjantowi, zachowując dla siebie wszystkie resorty siłowe. To miała być pierwsza nauczka dla Tuska, choć jeszcze nie był przekonany do końca, że z Kaczyńskimi i jego sitwą nie może być współpracy. Przez 2 lata główne postacie obu partii obrzucały się różnymi inwektywami, zarzutami, bardziej lub mniej merytorycznymi. W tym czasie zawiązała się dziwna koalicja z przestępcami: Samoobroną i LPR. Mentalnie cała koalicja pasowała do siebie, chociaż przystawki były krnąbrne. PO regularnie recenzowała rząd Wielkiego Stratega i krytykowała, nie mniej jednak zagłosowała za ustawami o powołaniu CBA i lustracyjną (którą Trybunał wyrzucił do kosza). Ilekroć były jakieś zawirowania politycznie, Tusk nawet chciał rozmawiać z prezydentem, który go ignorował. Zastanawiam się, ile trzeba upokorzeń – co jeszcze Kaczyńscy muszą zamieszać, aby PO doszło do wniosku, że z tymi ludźmi nie można nawet rozmawiać, że gdzieś chyba są granice własnej ambicji i godności osobistych i partyjnych. I oto Tusk spotyka się z prezydentem, jakby nic się nie stało w przeszłości, rozmawiają kilka godzin i ustalają, że wybory mogą odbyć się na jesieni tego roku. Uważam, że Tusk z PO jest czymś w rodzaju alter ego PiS-u, drugą stroną jednej natury, jakby uzupełnieniem. Choć jakąś formą o wiele łagodniejszą. Ale ten sam sposób postrzegania świata, pochodzenie „niepodległościowe”, te same wartości. Dla obu partii, PiS i PO, czas zatrzymał się na przeszłości, na wspominkach – nie dostrzegam nic z nowoczesnego myślenia o przyszłości Polski, o zakopywaniu rowów z podziałami politycznymi, żadnej pragmatyki. Dlatego w następnych wyborach będę głosował wyłącznie na wybranych indywidualnie ludzi, niezależnie od pochodzenia politycznego. Obserwator
Polacy! Znalazłem sposób na otrzymywanie kasy od rządu RP: Kup bilet na pielgrzymkę. Wsiądź do autokaru jadącego do sanktuarium we Francji. Załóż kask na głowę i niepalny kombinezon. Czekaj spokojnie na wypadek. Premier zapewni Ci rentę do końca życia. Później możesz dziękować Maryi Pannie za uratowanie i kupić
reklamowane na łamach „Dziennika” sztabki srebra po 169 zł za uncję, z wizerunkiem Matki Boskiej. Kasa i zbawienie gwarantowane. Pamiętajcie, że im więcej sztabek srebra (999 proc. czystego kruszcu) kupicie, tym większa będzie Wasza nagroda od Maryi Panny. Eryk antykleryk
Woodstock 2007 Brałem udział w tegorocznej imprezie wraz z kolegami. Przez dwa dni, 3–4.08, propagowaliśmy ateizm
LISTY OD CZYTELNIKÓW kolejna specyfika Krakowa, którą są liczne klasztory i inne budowle kościelne, usytuowane w samym centrum miasta. Zajmują one ogromne przestrzenie, a zwykli mieszkańcy nie mają tam dostępu. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze korciło mnie, aby zobaczyć, co kryje się za tymi murami. Parę razy udało mi się przedostać za klasztorną furtę. Obraz, który tam ujrzałem, był naprawdę niezwykły: w samym centrum wielkiego miasta, tuż obok zatłoczonych placów i ulic, znajdują się enklawy ciszy, spokoju, piękne parki, bujne sady i ogrody oraz śliczne
cierpi na brak parków i terenów zielonych. Grunty są tu wszak najdroższe w Polsce. Niestety, Kościół nie lubi się dzielić z innymi – mimo że klasztory te są w dużej mierze utrzymywane z publicznych pieniędzy, a ich mieszkańcy mają finansowaną z budżetu państwa kompleksową opiekę medyczną, ZUS i inne świadczenia emerytalne. Przeciętny obywatel, który mieszkałby w tak dużym budynku z ogromnym ogrodem, w ścisłym centrum miasta, musiałby płacić dosyć spore podatki od nieruchomości i gruntów, nie wspominając o pozostałych kosztach utrzymania obiektu. Dlatego w większości krajów świata w ścisłych centrach miast dominują obiekty użyteczności publicznej... Czytelnik
Ku przestrodze
Pozdrowienia z Londynu od pana Ryszarda Hulima
jako najlepszy, naszym zdaniem, światopogląd. Wraz z kolegami rozdawaliśmy także „Fakty i Mity” oraz ulotki, przeprowadzaliśmy wiele ciekawych rozmów z uczestnikami Woodstocku. Moim zdaniem, cała impreza była super. Nie było awantur, niektórzy tylko wypili za dużo piwa. Ojciec Rydzyk mówił, że na imprezie Owsiaka używa się narkotyków. My tego nie zauważyliśmy. Ogólnie uważam, że na Woodstocku było bezpiecznie, każdy mówił, co chciał, i nikt się na to nie obrażał. Muzyka też była dobra. Pozdrawiam wszystkich uczestników Woodstocku. Siema! – do przyszłego roku. I każdy niech sobie mówi co chce, nie ma się co obrażać na to, że ktoś ma inne poglądy na rzeczywistość. Waldemar Szydłowski Gdańsk
zabytkowe budynki, zamieszkałe często przez kilkanaście osób. Myślałem sobie wtedy, jaka szkoda, że te oazy zieleni są na co dzień zamknięte dla zwykłych śmiertelników. Jak przyjemnie byłoby spacerować, usiąść i odpocząć w tak pięknym miejscu, idealnym dla matek z małymi dziećmi, a Kraków przecież chronicznie
Proboszcz parafii Lipsko odmówił wystawienia zwłok mojego zmarłego wuja w kościele z powodu daleko posuniętego, jak twierdził, rozkładu ciała. Mój wujek przez całe życie był praktykującym katolikiem, a jego ojciec jako śpiewak brał udział we wszystkich ceremoniach kościelnych tej parafii. Cała moja rodzina od pokoleń była związana z życiem liturgicznym tego kościoła, a mojego wujka potraktowano w tak haniebny sposób na jego ostatniej drodze życia. Cała ceremonia pogrzebowa trwała ok. 15 minut, a sam proboszcz nie raczył nawet odprowadzić zwłok zmarłego z kaplicy cmentarnej. Wsiadł w samochód i podjechał pod sam cmentarz, skąd dopiero raczył od bramy cmentarza odprowadzić zwłoki. Opłata, jakiej zażądano ode mnie jako osoby załatwiającej pochówek, wyniosła, bagatela, „tyle co zawsze” – 1050 zł. List swój dedykuję ku przestrodze katolikom zmanipulowanym
„BYŁEM
obłudą kościelnych środowisk w małych społecznościach. inż. Orzechowska Bogusława
Akcja PIT Po przeczytaniu ostatniego nr. „FiM” – 32(388), chcę przyłączyć się do tych, którzy oceniają jako świetny pomysł oddawania 0,5 proc. swojego podatku na rzecz wybranego ugrupowania. Uważam również, że pomysł Jonasza zasługuje w pełni na to, by go niezwłocznie i szeroko upowszechnić. Sam wysłałem już apel o poparcie do internautów w witrynach „Gazety Wyborczej” i Onetu. Podałem w skrócie założenia, przywołując to, co najistotniejsze w „akcji PIT” z obszernego tekstu naczelnego „FiM”. Pani profesor Joanna Senyszyn twierdzi, że „koncepcja jest świetna i jej formacja rozważa możliwość wystąpienia ze stosowną inicjatywą ustawodawczą”. Zastanawiam się tylko, jak podejdą do tej kwestii kierownictwo i inni członkowie SLD, zwłaszcza lider partii, którego kunktatorska postawa w pewnych kwestiach (np. związanych z Krk) musi budzić zdziwienie. W samym pomyśle Jonasza kryje się nie tylko sens mobilizujący ugrupowania do wytężonej i skutecznej pracy na rzecz wyborców, ale i jakaś mądrość sprawiedliwego podziału. Pani Profesor, niech mi będzie wolno wypowiedzieć tę opinię: jako jedna z bardzo nielicznych w obecnym parlamencie i rządzie, ma Pani charakter i można mieć nadzieję, iż wspólnie z gronem kolegów z redakcji „FiM”, może również z parlamentu, uda się ten pomysł zrealizować. Oby „słowo stało się ciałem”! Czytelnicy „FiM” uczynią z pewnością wszystko, żeby przysporzyć tej sprawie jak najwięcej zwolenników. Mieczysław Drozdowski Pruszków
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
Kraków nieznany Kraków należy do najpiękniejszych miast w Europie, a dla Polski jest niewątpliwie perłą w koronie. Miasto posiada swój niepowtarzalny klimat i specyfikę, co zgodnie podkreśla liczna rzesza turystów z całego świata. Przechadzając się po przepięknej starówce, nietrudno zauważyć, iż znaczna część miasta znajduje się za ogromnym, niedostępnym murem. Kryje się za nim
I
II Prawdziwe oblicze Kościoła katolickiego w Polsce
III Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem: Wydawnictwo „NINIWA”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, e-mail:
[email protected], lub telefonicznie (0-42) 630-70-66
19
Owoce zła Przy zakupie 3 książek – opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Każda książka z podpisem Jonasza!
20
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Kościół a polityka Czy rzeczą właściwą z punktu widzenia Biblii jest faworyzowanie przez polityków doktryny kościelnej i wprowadzenie w życie dogmatów katolickich? Czy media religijne powinny zajmować się sprawami politycznymi ,,w trosce o dobro wspólne”? O ile w ramach państwa teokratycznego w okresie Starego Testamentu królowie popierali oficjalną doktrynę wiary (choć częściej odstępowali od niej), o tyle Nowy Testament głosi wyraźny rozdział Kościoła od państwa i potępia jakiekolwiek układy religijno-polityczne. Potwierdzają to następujące stwierdzenia: ,,Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18. 36); ,,Oddawajcie co jest cesarskiego – cesarzowi, a co bożego – Bogu” (Mt 22. 21) oraz zapowiedź sądu nad największym systemem religijnym – ,,wszetecznicą” – ,,z którą nierząd uprawiali królowie ziemi” (Ap 17. 2). Nie są to jednak jedyne teksty, które zwracają się przeciwko zespoleniu władzy świeckiej z religią. O wyraźnym bowiem dystansie Jezusa do jakiegokolwiek aliansu z władzą świecką, odrzuceniu politycznego przywództwa oraz świeckich metod i środków w celu krzewienia idei Królestwa Bożego świadczy również Jego zdecydowany sprzeciw wobec szatańskiej pokusy dotyczącej ,,władzy i chwały” królestw tego świata (por. Łk 4. 5–7), sprzeciw wobec żądań tłumu (w tym być może i zelotów), który chciał obwołać Go królem (J 6.15), jak i sprzeciw wobec wojowniczo nastawionego Piotra, który chciał użyć miecza w czasie aresztowania Jezusa. Reakcja Jezusa na to ostatnie wydarzenie była następująca: ,,Włóż miecz swój do pochwy; wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów aniołów?” (Mt 26. 52–53). Okazuje się zatem, że chociaż misja Jezusa przypadała na okres okupacji rzymskiej, a sytuacja w samym Izraelu była w wystarczającym stopniu napięta, aby w myśl katolickiej doktryny przeciwstawić się tyranii Rzymu, Jezus nie uległ pokusie połączenia swych sił z ówczesnymi politycznymi siłami Izraela i nie zabiegał o ich poparcie. Wolał raczej zginąć z rąk władzy świeckiej (za sprawą ówczesnych religiantów), niż z kimkolwiek się układać i pójść na jakikolwiek kompromis. Nie zabiegał więc o chwałę ludzką (J 5. 41), o jakiekolwiek faworyzowanie głoszonej przez Niego doktryny, ani też sam nie faworyzował kogokolwiek i nie zajmował się sprawami politycznymi, aby dzięki temu osiągnąć wytyczony sobie cel.
Potwierdzają to zresztą częściowo cytowane już słowa: ,,Królestwo moje nie jest z tego świata; gdyby z tego świata było Królestwo moje, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Żydom; bo właśnie Królestwo moje nie jest stąd” (J 18. 36). Po których Jezus dodaje: ,,Ja się narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18. 36–37). Z jednej strony, w słowach tych Jezus podkreślił, że nie uczynił nic przeciwko ówczesnej władzy, za co miałby być skazany – wszak Jego Królestwo miało wymiar duchowy (por. Łk 17. 20–21; J 3. 3) – z drugiej jednak strony wyraził zdecydowany sprzeciw wobec użycia świeckich metod w realizacji powierzonej Mu misji. Najskuteczniejszym bowiem środkiem prowadzącym do wyzwolenia nie tylko z kajdan grzechu, ale również z wszelkich przesądów, zabobonów, stereotypów, fałszywych doktryn oraz zniewalających systemów religijnych (klerykalizacji) i wszelkich przejawów ucisku społecznego, jest przede wszystkim Prawda Ewangelii (por. J 8. 32). Jezus nie odwoływał się więc do jakichkolwiek struktur władzy świeckiej i nie zabiegał o jej protekcję, niezależnie od tego, czy rzecz dotyczyła Jego misji (propagowania doktryny), czy też prawnej ochrony – Jego bezpieczeństwa. Głosił bowiem, że do realizacji Bożego celu (zbawienia – J 3. 17) niezbędne są Boże środki (Słowo Boże i moc Boża – Łk 9. 1–3; 1 P 4.11), a te na zawsze pozostaną odrębne od celów i środków, które przyświecają władzy świeckiej. Ap. Paweł napisał: ,,Bo chociaż żyjemy w ciele, nie walczymy cielesnymi środkami. Gdyż oręż nasz, którym walczymy, nie jest cielesny” (2 Kor 10. 3–4, por. Ef 6. 10–18; 2 Tm 2. 5). Niestety, tego rodzaju ewangeliczne metody krzewienia idei Królestwa Bożego stosowano zaledwie przez okres pierwszych trzech wieków. Radykalne zmiany zaszły bowiem już w IV wieku, kiedy – jak pisał Karl Barth – cesarz Konstantyn został ,,twórcą chrześcijańskiego Kościoła powszechnego (...), kiedy wyniósł chrześcijaństwo do rangi religii państwowej... i kiedy Kościół rozciągnięto do wymiarów całego społeczeństwa” (,,Volkskirche, Freikirche, Bekenntniskirche” w: Leonard Verduin, ,,Anatomia hybrydy”). Od
tego czasu doktrynę Kościoła rzymskokatolickiego uznano za jedyną oficjalną ideologię państwową, a odstępstwo od niej traktowane było jako przestępstwo – surowo karane. Ten stan rzeczy trwał właściwie aż do XX wieku. Za wyznaniowym charakterem państwa, czyli uprzywilejowaną pozycją Kościoła rzymskiego, opowiadali się bowiem wszyscy papieże aż do Soboru Watykańskiego II. Dopiero podczas obrad tego soboru poddano rewizji dotychczasową uprzywilejowaną pozycję Kościoła, uznano prawo jednostek do swobody w sprawach religii i zaakceptowano równouprawnienie wszystkich związków religijnych.
Niestety, mimo uchwał soborowych, po 1989 r. Kościół rzymskokatolicki w Polsce na powrót zajął uprzywilejowaną pozycję. Przyczynili się do tego nie tylko politycy prawicowi, ale również lewicowi, którzy jeszcze skwapliwiej niż wcześniejsze władze PRL-u zaczęli układać się z Kościołem. Dzięki temu poparciu wzrosła więc dominacja kleru i jego wpływ na wszystkie dziedziny życia – ze sferą polityczną włącznie. Przykładem tego może być chociażby wprowadzenie religii do szkół wbrew ustawie o świeckości państwowych instytucji edukacyjnych. Następnie – przyznanie pensji katechetom z budżetu państwa, i to wbrew wcześniejszym zapewnieniom prymasa Glempa, że Kościół nigdy nie będzie żądał pieniędzy za nauczanie religii w szkołach.
I wreszcie podpisanie konkordatu (28 lipca 1993 r.) pomiędzy rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Stolicą Apostolską, który pod każdym względem faworyzuje instytucję Kościoła rzymskokatolickiego. Konkordat ten bowiem gwarantuje Kościołowi nadzwyczajne przywileje kosztem suwerenności naszego państwa. Poważnie obciąża finansowo Skarb Państwa i narusza zasadę równości wszystkich wspólnot religijnych w Polsce, a więc jest sprzeczny z konstytucją i z konstytucyjną zasadą rozdziału Kościoła od państwa. Ponadto sojusz ten (Kościoła z państwem) i nadanie jednej społeczności religijnej tak nadzwyczajnych przywilejów są sprzeczne z zasadami demokracji oraz z Biblią, która jednoznacznie potępia tego rodzaju układ jako niedopuszczalny (Ap 17. 2). Z punktu widzenia Biblii faworyzowanie przez polityków jakiejkolwiek społeczności religijnej i jej doktryny jest więc nie do przyjęcia. Nie do przyjęcia i naganne jest finansowanie jakichkolwiek
instytucji katolickich, w tym uczelni, a także dofinansowywanie budowy świątyń z budżetu państwa. Bóg przecież nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych (Dz 17. 24). Nieporozumieniem jest również odwoływanie się na siłę w preambule konstytucyjnej do Boga i tzw. wartości chrześcijańskich. Po pierwsze dlatego, że Biblia zakazuje nadużywania imienia Bożego nadaremno, a postawa wielu polityków i kleru dowodzi, że z takim właśnie zjawiskiem mamy do czynienia. Po drugie – ponieważ prawo naturalne i tzw. wartości chrześcijańskie albo są wpisane w serca ludzi i zgodnie z nimi postępują, albo też są im obojętne i nie zmienią tego żadne zapisy ani uchwały (por. Hbr 8. 10–13; Rz 2. 14–15). Innymi słowy: ani Bóg,
ani wspólnota ludzi wierzących nie potrzebuje, aby uchwałami i ustawami sankcjonowano jakiekolwiek wymogi moralne, ponieważ w społeczności zgromadzonej wokół Jezusa Chrystusa w sprawach sumienia pierwszorzędne miejsce zajmuje Słowo Boże, a nie narzucane na siłę przez polityków i kler ustawy, dekrety, encykliki itp. Faworyzowanie przez polityków doktryny kościelnej jest nie do przyjęcia również z tego względu, że wszystkie katolickie dogmaty, święta, z niedzielą włącznie, wszystkie zwyczaje, z procesjami, pielgrzymkami i kultem maryjnym oraz kultem tzw. świętych z Janem Pawłem II na czele – nie mają żadnych podstaw w Piśmie Świętym. To jednak nie wszystko. Z punktu widzenia Biblii niedopuszczalne jest również, aby media religijne zajmowały się polityką. Bóg nie potrzebuje bowiem ani agitacji ze strony nieodrodzonych duchowo polityków, ani uwikłania wierzących w sprawy polityczne (por. 2 Kor 6. 14–16). Historia uczy, że na dłuższą metę takie zaangażowanie oraz wszelkie zależności tego typu (nigdy nie bezinteresowne) zazwyczaj przynosiły więcej szkody niż pożytku. Zaangażowanie więc mediów religijnych w rozgrywki polityczne, w kampanie wyborcze i zabieranie głosu w kwestiach politycznych nijak się mają do misji chrześcijańskiej. Według Biblii bowiem prawdziwi wyznawcy Chrystusa powołani są do tego, aby głosić ewangelię, a nie uprawiać politykę. Kościół ma głosić ,,Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2. 2), a nie manipulować wiernymi w czasie np. kampanii wyborczych. Chrześcijańskie media nie powinny więc angażować się w sprawy czysto polityczne, a jeśli już zabierają głos w kwestiach dotyczących tej sfery, powinny zajmować stanowisko wyważone i bezstronne, pamiętając, że wyznawcy Chrystusa, w tym i media chrześcijańskie – obok krytycznej oceny sytuacji politycznej i samych władz – powołani są przede wszystkim do tego, ,,aby zanosić błagania, modlitwy, prośby, dziękczynienia za wszystkich ludzi, za królów i za wszystkich przełożonych, abyśmy ciche i spokojne życie wiedli we wszelkiej pobożności i uczciwości” (1 Tm 2. 1–2). Jeśli więc o tej prawdziwej pobożności i uczciwości (Jk 1. 27) media nie zapomną, wówczas mogą odegrać pozytywną rolę. Jeśli jednak zechcą stać się kolejną polityczną siłą – jak rozgłośnia Radio Maryja, która jątrzy i skłóca naród oraz nie liczy się z nikim i z niczym – doprowadzą ten kraj do jeszcze większego rozdarcia. BOLESŁAW PARMA
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
P
anowie bracia i ich akolici nadali sprawom przyspieszenie godne ekspresu Warszawa–Łódź z początków lat 50. Jechał 1 godz. 45 min. Dlaczego mi się skojarzyło? Bo mimo że to czas przeszły dokonany, to jednak bracia myślowo, intelektualnie, a nawet sposobem bycia są jakby żywcem wzięci z lat 50. Jest wtorek, godz. 9.00. Muszę poczynić to zastrzeżenie, by Czytelnik, który być może spotka się z moim tekstem, wiedział, kiedy on
tego nie przyjmują do wiadomości, skazani są na klęskę. Choć głoszą hasła słuszne, jak kiedyś „walka o pokój, postęp i socjalizm”, to ich myśl polityczna zastygła w minionej epoce jak mucha w bursztynie. A poza tym... „Walka z korupcją”? – fajnie, tylko zanim sami nie rozliczą uczciwie swojego Porozumienia Centrum z FOZZ, nie wyjaśnią do spodu charakteru kontaktów ze słynną spółką Art-B, to ich walka z korupcją jest kompletnie niewiarygodna. To samo dotyczy innych ich zaklęć.
MAREK & MAREK milicji, wszyscy – co do jednego... W Polsce Kaczyńskich po aferze gruntowej mówi się, że we wszystkich ministerstwach, we wszystkich instytucjach są obecni agenci – jak nie CBA, to ABW; jak nie ABW, to CBŚ lub zwykłej policji. A przecież mamy jeszcze agentów wywiadu skarbowego, Straży Granicznej. Nawet w pielgrzymkach biorą udział tajniacy. W Toruniu jest specjalna szkoła tajniaków... Polska ich marzeń to państwo omnipotentne, wszechobecne, wszystko wiedzące, nie obywatelskie.
przyjęcia. Oznacza on bowiem, że ich plany dekomunizacyjne powinny być natychmiast zarzucone. Takie ograniczenia, wykluczenia, „branie za mordę” różnych „mędrków”, „łże-elit” i „hołoty” może się podobać tylko jakimś popłuczynom po przedwojennej endecji albo wiejskim cwaniaczkom, wyawansowanym stróżom, a i to do momentu, gdy policja po nich samych łap nie wyciągnie, i że wykluczenia ich samych nie dotyczą. Gdy bowiem do nich się dobierają, gdy im szyją buty, skrycie ich nagrywają, wtedy,
Zwolennicy Kaczyńskich mówią, że zarzut o odchodzeniu od demokracji jest nieuprawniony, wręcz idiotyczny. Mamy przecież wolne wybory, ten fundament demokracji. Tylko że wolne wybory to nie jest jedyny warunek, by kraj był demokratyczny. Muszą być jeszcze bezwzględnie przestrzegane prawa człowieka. Nie można uchwalać praw dyskryminujących jakieś grupy społeczne. Już tylko ten warunek jest dla Kaczyńskich nie do
mimo że w budowaniu takiego państwa ochoczo uczestniczyli, słychać zdumiony krzyk: Gdzie my żyjemy, państwo jest totalitarne! Komisje, dawać nam tu komisje! To była jedyna możliwa koalicja dla PiS. Zrywając z Samoobroną i LPR, Kaczyńscy naprawdę zostali sami. Owszem, mają jeszcze trochę wojska, ale to już najwierniejsi gwardziści. Łączy ich kombatanctwo, przeżyte wspólnie bitwy, interesy
COŚ NA ZĄB
Gra o życie powstał. Dzieje się tak wiele i tak szybko, że coś, co jest pisane we wtorek rano, może być nieaktualne w ten sam wtorek wieczorem, a co dopiero mówić o piątku, kiedy „FiM” trafiają do kiosków. Ale wracając do Kaczyńskich... Są jakby żywcem wyjęci z lat tow. tow. „Tomasza” Bieruta, Radkiewicza, Minca... Ten sam wdzięk, to samo poczucie misji, przekonanie o posiadaniu jedynej racji, ta sama pewność, że wszędzie są wrogowie, to samo zamiłowanie do tajnych służb. Kaczyńscy wyraźnie nie mieszczą się w dzisiejszej rzeczywistości. Są rozgoryczeni, że oni tacy patrioci, a nikt ich nie rozumie, prasa jest przeciwko nim... Ich żale to jakaś atawistyczna tęsknota za jednością moralno-polityczną, za tym przebrzmiałym już hasłem „Partia z narodem, naród z partią”. A przecież nawet wtedy to było nierealne, nigdy niezrealizowane, a co dopiero mówić o czasach dzisiejszych. Społeczeństwo jest krytyczne, pyskate, ma poczucie wolności. Są otwarte granice, globalna medialna wioska, jesteśmy w Unii Europejskiej. Marzenie panów Kaczyńskich jest więc nie do spełnienia. Ponieważ oni
Na każdym kroku widać, że Kaczyńscy mogą być w sojuszu wyłącznie z bezwstydnymi ignorantami, gotowymi poprzeć wszystko, byle dorwać się do koryta. Minister rolnictwa – a ile to roboty? Katechetka dyrektorką Centrum Doskonalenia Nauczycieli? – no to co, przynajmniej wierząca... Wszystko już było – i kucharka, która rządziła, i intelektualiści z awansu, prokuratorzy po przyspieszonych kursach, poeci z gminu, chłopy z blokady, docenci z kalendarza (marcowego). I surowe prawo też. O, to jest bardzo ważne – surowe, ale sprawiedliwe prawo to podstawa... Gdzie jeszcze może być takie państwo, jakie podoba się panom braciom? Może Korea, może Iran? Juliusz Machulski nakręcił parę lat temu film „Déjà vu”. Kto nie pamięta, przypominam: rzecz działa się w radzieckiej Odessie, w latach 30. Amerykańskiego gangstera otaczają sami przyjaciele, którzy koniecznie chcą mu we wszystkim pomagać i zamęczają serdecznością, choć to on tu przyjechał zamęczyć, czyli zabić zdrajcę mafii. W finale okazuje się, że wszyscy, którzy mu pomagali, którzy mu serdecznie życzyli, byli funkcjonariuszami
GŁASKANIE JEŻA
I kto to, k..., mówi! „Systemy totalitarne nie nadchodziły nigdy od razu. Rodziły się stopniowo w wyniku braku sprzeciwu wobec politycznych metod rządzenia (...). Tak rodzą się dyktatury” – powiedział o Polsce Kaczyńskich... No właśnie, kto powiedział? To proste – odpowiecie. Toż to cytat zaczerpnięty żywcem z publicystyki powtarzanej (czasem do znudzenia, ale ku przestrodze) na łamach „Faktów i Mitów”. Kalka z komentarzy Jonasza, może Ciocha albo innych felietonistów... A figa z makiem! Tak oto szeroko otworzyły się oczy... Romanowi Giertychowi – nie wicepremierowi i nawet nie ministrowi. Ot, wreszcie szeregowemu posłowi, który nagle doznał olśnienia, przebudzenia
i swoistego katharsis. Te jego odmienne stany świadomości po raz enty dowodzą, jak to punkt widzenia jest uzależniony od punktu siedzenia. Tym bardziej gdy ktoś ów punkt nagle i brutalnie wyrwie spod dupska. We łzawym pożegnalnym liście do nauczycieli (poczytajcie sobie w internecie na stronach MEN) Romuś pisze jeszcze: „Bez wątpienia w sprawach praw człowieka i wolności obywatelskich jestem głęboko przekonanym demokratą”... Słuchajcie, to nie jest błąd w druku! Czy ten człowiek oszalał, czy kłamie, licząc na kurz niepamięci?! A może on w to naprawdę głęboko wierzy? W końcu narodowa demokracja to też była demokracja – nieprawdaż? Tak
jak narodowy socjalizm. Rwą się do tych idei poplecznicy Giertycha z Młodzieży Wszechpolskiej. Zapytani, kto chce być demokratą, gremialnie podnoszą w górę ręce. W słynnym geście zamawiania pięciu piw. Mój Boże... Demokracja w wydaniu koryfeusza LPR i jego klakiera Orzechowskiego: każda religia jest równoprawna, pod warunkiem że jest to religia katolicka; człowiek ma niezbywalne i demokratyczne prawo czerpania ze skarbnicy spuścizny literackiej narodu, ale tylko wówczas, gdy ową spuściznę wykastruje się z Gombrowicza, Witkacego, Tuwima, Brzechwy, Miłosza, Szymborskiej i jeszcze kilku innych „łobuzów, grafomanów i szkodników”; rządy ludu... owszem, ale nie „podludu”, czyli żydostwa – o czym pisał przewodnik duchowy LPR Roman Dmowski; każdy obywatel ma wolny dostęp do zdobyczy nauki, czyli np. kreacjonizmu, i wie, że teoria ewolucji to wierutne kłamstwo, czego dowodzi istnienie smoka wawelskiego; wszyscy ludzie są równi, dlatego należy wpakować ich
21
i strach. No bo co będzie z senatorem Putrą, gdy wszystko szlag trafi? Zostaną mu wąsy, ośmioro dzieci i śmierdząca sprawa oczyszczalni ścieków na karku. PiS ma przeciwko sobie całą liczącą się inteligencję, wstydzą się go młodzi Polacy, którzy w Anglii, Irlandii czy Niemczech muszą codziennie słuchać szyderstw ze swojego kraju. Na domiar złego PiS, jak żadna dotąd partia, zauroczył się służbami specjalnymi. Przecież te haki, te „tajemnice”, podsłuchy – ktoś musi im tego dostarczać. Kaczyńscy ignorują fakt, że żadna dotąd siła polityczna nie wyszła dobrze na zażyłości ze specsłużbami. Ciągle jednak stoi za nimi murem moherowy mur, licząca się wyborcza siła. Kaczyńscy potrafią ją uruchomić, jak nikt potrafią nastroić. W sytuacji, którą sami sobie zgotowali, szybkie wybory są dla PiS ostatnią deską ratunku. Mają „mohery”, mają pod butem telewizję publiczną, jest z nimi znaczna część prasy, no i mają pieniądze. W kampanii wyborczej mają więc duże szanse. Wygrać nie wygrają, ale ich wynik może być o wiele lepszy, niż na to zasługują. Gdy im się poszczęści, pan Jarek – do spółki z bratem prezydentem i z jego prezydenckim prawem do weta – co najmniej jeszcze przez dwa lata będą mogli realnie wpływać na politykę. Gdy więc sen złoty minie, będą mieli emerytury premierowsko-prezydenckie, służbową ochronę, luz-blues. Czyli nic im nie grozi? Co to, to jednak nie. Ten Kaczmarek to dla nich straszny cios. Jeden z nich, ktoś ze środka; ktoś, kto wie bardzo dużo. Jeśli opozycja doprowadzi do powołania komisji śledczej i wezwie Kaczmarka, a potem katowickich prokuratorów, następnie innych prokuratorów, gen. policji Rapackiego, gdy przyciśnie nieznanych jeszcze opinii publicznej tajniaków na służbie panów braci, to z rządu Kaczyńskiego zostanie miazga. Dlatego to, co obserwujemy, to gra o życie. MAREK BARAŃSKI
w jednakowe mundurki – od przedszkola, a może nawet od żłobka. W obsadzaniu stanowisk kuratorów oświaty też była demokracja, a polegała na tym, że kuratorów wyznaczał ten, który dostał się do Sejmu w demokratycznych wyborach, czyli zawsze i wszędzie Giertych. Cytowany wcześniej list Roman kończy słowami jak najbardziej prawdziwymi, pisząc: „Bez wątpienia jednak nigdy jeszcze tematyka edukacyjna nie była tak szeroko dyskutowana jak w tym czasie”. Święte słowa. Zwłaszcza przez wypieprzanych, nieprawomyślnych kuratorów, niesłusznych autorów podręczników, sekowanych nauczycieli i przez uczniów z inicjatywy „Giertych musi odejść”. Także przez kilkanaście milionów Polaków zastygłych w przerażeniu. Jedno w tym wszystkim jest pocieszające. I to jak! Otóż Roman Giertych nigdy już nie będzie naczelnym nauczycielem Polaków. Najpewniej posłem też już nie będzie. Jest więc nadzieja na normalność! Wiwat wszystkie stany! MAREK SZENBORN
22
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
RACJONALIŚCI
W
ielcy poeci to do siebie mają, że ich twórczość jest aktualna ponadczasowo. Niektórzy posiadają jednak takiego farta (albo jakiś wieszczy talent), iż napisany przez nich przed laty wiersz staje się aktualny coraz bardziej i bardziej. Z pokolenia na pokolenie albo i częściej – z roku na rok. Ot, choćby „Moralitet o korycie” Kazimierza Wierzyńskiego.
Okienko z wierszem Gdyby to była przynajmniej kość, Ale to jest poszczerbiony kartofel I trochę grysu. A jednak żrą się, Kąsają się, gryzą, Cała świta do koryta, Jedno ryło włazi z kopytami, Drugie ryło pcha się pod kopyta. Każdy ryj pod ryjem ryje, Wszystko jedno grys, kartofel, Byle było ryło w ryło, Wiwat Rzeczpospolita. Obywatele, Nie samym chlewem człowiek żyje.
Dzieci gorsze W Zielonej Górze przedszkolaki zmuszane są do przynoszenia na lekcje religii zdjęć ślubnych taty z mamą. Ci, których rodzice żyją na „kocią łapę”, przekonują się natychmiast, że są dziećmi gorszego Boga. Lubuska RACJA Polskiej Lewicy skierowała niedawno do Kuratorium Oświaty w Zielonej Górze proste pytanie: dlaczego tak się dzieje? „Czy zdaniem kuratorium takie działania – niewątpliwie godzące w jedność rodzinną oraz prywatne sprawy obywateli – są wpisane w program wychowania przedszkolnego? Czy jest jakakolwiek kontrola nad treściami przekazywanymi przez osoby uczące religii?” – dociekał Marcin Targowicki, lider partii w województwie. Ale kuratorium wcale się nie przejęło problemem, stwierdzając, że nie interesuje się treściami propagowanymi podczas religii w publicznej szkole. Zdaniem Andrzeja Wojnakowskiego, dyrektora delegatury, ich rolą jest nadzór jedynie w zakresie spraw organizacyjnych, a „za poziom realizacji treści programowych odpowiedzialni są wizytatorzy diecezjalni, którzy przekazują swoje spostrzeżenia dyrektorowi po obserwacji prowadzonych przez katechetę zajęć”. A więc mamy polskie piekiełko. Taka odpowiedź zupełnie nie usatysfakcjonowała RACJI PL. Jej przedstawiciele w kolejnym piśmie powołali się na konkret – par. 11 pkt. 2 rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach. Wynika z niego, że „nadzór pedagogiczny nad nauczaniem religii i etyki w zakresie metodyki nauczania i zgodności z programem prowadzą dyrektor szkoły (przedszkola) oraz pracownicy nadzoru pedagogicznego”, zaś wspomniani wizytatorzy mogą co najwyżej... wizytować. Co na to kuratorium? Odpowiedzi nie możemy się doczekać, ale partia nie ustępuje w twierdzeniu, że opisany przypadek to przekroczenie lub nadinterpretacja treści programowych przez katechetkę i konieczna jest interwencja władz oświatowych. Zresztą nie tylko w Zielonej Górze... Daniel Ptaszek
Do kupienia... ...poprzez biuro RACJI w Warszawie w promocyjnych cenach książki prof. Marii Szyszkowskiej: „Oczekiwane wartości w polityce” (200 stron), „Między kapitalizmem a socjalizmem” (300 stron), „Ideowość w polityce” (300 stron). Przy nabyciu kilku książek, tylko jedna opłata pocztowa! Info: tel. (022) 620 69 66, w godz. 7–9, 18–21.
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Tusk znów w ogródku, znów wita się z kaczką W IV RP gabaryty są dostosowane do niemiłościwie panujących bliźniąt. Nawet ogród władzy, która politykom jawi się jako rozkosz, jest zaledwie ogródkiem. W IV RP, zamiast gąski, rezydują w nim kaczki. Tak się rozpanoszyły, że nie ma miejsca dla innych. Chyba że przelotnie. Są i wyjątki. Jeden stanowi Pierwsza Kadrowa prezesa, czyli dawne PC. Pręży się przed nim niczym stal. Zahartowana w milionach spółki Telegraf. Drugi wyjątek to Ziobro. Słabość do ministra wykazuje nie tylko premier. Także znaczna część polskiego społeczeństwa. Owładnięta chęcią dokopania innym, uwierzyła w medialną kreację ideowca walczącego ze złem we wszelkiej postaci. Zbrodni, gwałtów, kradzieży, a zwłaszcza korupcji. Z braku rzeczywistej – domniemanej (np. kardiochirurga Mirosława G. czy byłej śląskiej posłanki Barbary Blidy) lub wręcz sprokurowanej, jak w przypadku afery z odrolnieniem nieistniejących gruntów. Sejmowa komisja śledcza zburzyłaby idylliczny wizerunek pierwszego prawego i sprawiedliwego IV RP. Odarłaby z rzekomych przymiotów bezwzględnego karierowicza o nieposkromionych ambicjach. Sprowadziła bohatera do zera. Zresztą, nie jego jednego. Dlatego nie może powstać. Cena nie gra roli. Byle się zmieściła w granicach politycznej korupcji.
PiS wciąż ma sporo do przehandlowania. Jeszcze więcej do uratowania. A Platforma od dawna aż piszczy, żeby ją korumpować. W listopadzie 2005 r. przedstawiłam w „FiM” następujące Metamorfozy PO: 1. Przegrana Opozycja. 2. Przetarg Odroczony. 3. Pragnienie Odnowy. 4. Przyszłe Ogniwo. 5. Przekręt Oczywisty.
Podane przed dwoma laty wcielenia partii Tuska zostały zrealizowane. Przetarg na POPiS został odroczony ze względu na trójkoalicję, która wydawała się Kaczyńskim tańsza do ręcznego sterowania. Platforma w wersji Pragnienia Odnowy popierała najgłupsze i najbardziej szkodliwe dla Polski i Polaków pomysły
kaczystów. Przyczyniała się do umacniania państwa policyjnego i pomagała budować totalitaryzm. W najważniejszych głosowaniach moherowe berety mogły liczyć na aksamitne kapelusze. Dlatego SLD ochrzcił Platformę mianem PiS bis. Jedynie kolejność dwóch ostatnich wcieleń uległa zmianie. Rozmowy w Pałacu Prezydenckim to nic innego niż Przekręt Oczywisty. Partia, która jeszcze niedawno uważała za konieczne wyjaśnienie wszystkich afer PiS, po niespełna czterech godzinach rozmowy z bratem najważniejszego brata już myśli tylko o tym, jak ich obu uchronić przed kompromitacją. Polakom każe wierzyć, że bezinteresownie. Z czystego altruizmu. W rzeczywistości, rzeczony przekręt ma doprowadzić do przekształcenia w Przyszłe Ogniwo rządu PiS. Z Donaldem jako premierem. Jest nawet dobry wstęp do wspólnego wyborczego szyldu: Prawo i Sprawiedliwość Obywatelska. Wśród licznych ustaleń pojawił się bowiem także pakt o wyborczej nieagresji. Dziadek Donalda już się cieszy. Ciekawe, jak reszta rodziny. Tusk był w ogródku już kilka razy. Jest znowu. Wykazuje coraz większą zawziętość i zaślepienie. Polityczna kalkulacja czy święta naiwność? A może sondażowe procenty znowu uderzają do głowy... JOANNA SENYSZYN Zapraszam na www.senyszyn.blog. onet.pl
Maciej Nawariak „Według Niej” Antyklerykalna powieść młodego pisarza, syna Józefa Hena, określana jako „Pasja inaczej” czy „nowoczesny apokryf”. Alternatywna wizja życia Jezusa i jego rodziny wobec ultrakatolickiego, pełnego krwi obrazu „Pasja” Mela Gibsona. Wyd. DUE, 208 stron, oprawa miękka. Książkę w promocyjnej cenie (50 proc. rynkowej) można kupić osobiście w warszawskim biurze RACJI lub wysyłkowo. Prosimy o wcześniejszy telefon pod nr: (022) 620 69 66 (w godz. 7–9, 18–21). Ul. Emilii Plater 55/81. Część pieniędzy ze sprzedaży będzie przeznaczona na działania propagujące świeckość państwa.
RACJA Polskiej Lewicy www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66 Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) ING Bank, nr 04 1050 1461 1000 0022 6600 1722 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
23
1
2
5
Spotyka się Anglik z Polakiem... – Hi. What is your name? – Piotr. – Polish? – Nie, rzuciłem pół roku temu... ¤¤¤ Bezludna wyspa. Robinson i Piętaszek siedzą i piją bimber z kokosa. – Piętaszek, zajarasz? – Nie, Robi... Mówią, że palenie powoduje raka. – Kto mówi?! ¤¤¤ – Jak się nazywa młodzieżówka Samoobrony? – Botwinka! ¤¤¤ – Czy antykoncepcja nie psuje nastroju? – Na pewno nie bardziej niż płaczące niemowlę... ¤¤¤ Roman Giertych w ramach walki z narkokulturą zmienił autora „Naszej szkapy”. Bo jak to wygląda – nie dość, że Marycha, to jeszcze Konopnicka. ¤¤¤ Przy piwku: – I jak się znajdujesz w małżeństwie? – Jak w teatrze, jedna scena za drugą. ¤¤¤ Żeby nie było wypadków samochodowych, nie należy nalewać mężczyznom alkoholu. A kobietom benzyny.
6
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępca red. naczelnego: Marek Szenborn; Sekretarz redakcji: Adam Cioch; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
ŚWIĘTUSZENIE
Dęcie w żagiel
Zlot żaglowców w Szczecinie. Zgodnie z panującą obecnie modą, nie obyło się bez akcentowania „wartości chrześcijańskich”, czyli – w tym przypadku – bałwochwalczego kultu jednostki. Fot. B.S.
Czarny humor Bóg przyjmuje umarłych. Nagle ktoś wbiega, rozgląda się i szybko wybiega. Sytuacja powtarza się kilka razy. Zdziwiony Bóg pyta sekretarza: – Kto to jest? Ten odpowiada: – To z reanimacji.
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 33 (389) 17 – 23 VIII 2007 r.
JAJA JAK BIRETY
¤¤¤ Z listów do Świętego Mikołaja: „Drogi Święty Mikołaju! Nie musisz mi podarować na Gwiazdkę żadnych drogich prezentów. Proszę Cię tylko, podaruj mi trzy wisienki... Zostaw je, proszę, ustawione poziomo obok siebie, w lewym, skrajnym automacie w kasynie »Pod Złotą Kulą«. Będę tam całą noc...”.
N
ie cywila ani żadnego heretyka będziemy dzisiaj polecać młodym i odkurzać starszym, tylko księcia biskupa Krasickiego i jego „Monachomachię”... No bo przepiękny jest to zaiste poemat heroikomiczny o sztuce dyskusji, o waleczności, solidarności, umiłowaniu prawdy oraz korzyściach płynących ze zgody... Że nieprawda? Że mylę się w całej rozciągłości? A ja powiadam, że wszystko zależy od punktu widzenia. No bo co z tego, że ksiądz przeor od dominikanów – wybudzony bladym świtem przez Jędzę Niezgody – najbardziej martwił się o płynne zasoby klasztoru („Czy do piwnicy wdarli się złodzieje? Czy wyschły kufle, gąsiory i dzbany?”)! Przecież chodziło o rzecz arcyważną – o samą Prawdę. Wszakże „lepiej częstokroć pijak ją wyśledzi i stąd przysłowie: »Prawda w winie siedzi«”. A czyż nie jest godna pochwały roztropność ojca Pankracego, który radził pokonać zazdrosnych karmelitów bronią jeszcze „nie zepsutą”, czyli w dyspucie teologicznej? Zadziwia przy tym skromność karmelickich adwersarzy, którzy – przyznawszy, że na kufle z dominikanami nie wygrają – postanowili sięgnąć do skarbnicy wiedzy, czyli klasztornej biblioteki, do
NOWE LEKTUR ODCZYTANIE
O mnisim heroizmie której... nie zaglądano od 30 lat! Poświęcenie braci było tym większe, że nikt nawet nie pamiętał, gdzie ona jest. Prawdą jest i to, że uczona dysputa szybko zmieniła się w pospolitą bijatykę, ale nikt prawdziwej broni nie używał, bo jej tam być nie mogło. Ot, poszły tylko w ruch trepy, lichtarze, książki, kufle, pasy, kropidła – to, co
było pod ręką... A jaką dzielnością odznaczył się ojciec Gaudenty, który niczym mocarny Samson „nabrawszy duchu, w dwójnasób czyny heroiczne mnożył”! A piękny ojciec Hiacynt? Ten, słysząc odgłosy bitwy, ostawił nawet w alkierzu powabną dewotkę, żonę wysokiego urzędnika – taki był solidarny i lojalny wobec braci. Niestety, mordobicia raczej nie lubił, a kiedy próbował wymknąć się z pola bitwy, „kuflem od wina legł z sławnej ręki ojca Zefiryna”. Na szczęście każda wojna ma swój koniec, więc i ta znalazła szczęśliwy finał, bo na widok cudownego pucharu pełnego wina „czarni i bieli, kafowi i szarzy, wszystko się łączy, wszystko się kojarzy”. Opisane wydarzenia miały miejsce bardzo dawno temu, w mieście, gdzie „było trzy karczmy, bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki”. Dziś my mamy dominikanów tuż za ścianą redakcji „Faktów i Mitów” i zapewniamy, że brzęku szklanic ani chrzęstu oręża w ogóle stamtąd nie słychać... Tak się maskują? JOLCZYK